Gwiezdne Wojny 073 Wojny Łowców Nagród I Mandalorianska Zbroja

background image

6

K. W. Jeter - Mandaloriañska zbroja

background image

7

R O Z D Z I A £

DZIŒ...

RÓWNOLEGLE

DO

WYDARZEÑ

P

OWROTU

J

EDI

¯ywi s¹ zawsze wiêcej warci ni¿ martwi.

To by³a jedna z generalnych zasad podrêcznika ³owców na-

gród – je¿eli taki istnia³. Dengar nie musia³ jej sobie przypominaæ,

przeczesuj¹c posêpne, k³uj¹ce oczy s³onecznym blaskiem prze-

strzenie Morza Wydm. W tej chwili jednak znajdowa³ wy³¹cznie

trupy, co nie wró¿y³o zbyt dobrze, bior¹c pod uwagê zerowy stan

jego konta. Zrobi³bym lepiej, pomyœla³, gdybym siê wyniós³ z tej

¿a³osnej planety. Tatooine nie przynios³a mu wiêcej szczêœcia ni¿

innym uwiêzionym na niej istotom myœl¹cym. Niektóre planety

ju¿ takie s¹...

I tak musia³ przyznaæ, ¿e mia³ mniejszego pecha ni¿ co ponie-

którzy. Zw³aszcza wtedy, gdy stawiaj¹c na osypuj¹cym siê zboczu

wydmy kolejny utrudzony krok nog¹ w ochraniaczu, poczu³ d³oñ

zaciskaj¹c¹ mu siê wokó³ kostki i powalaj¹c¹ go na ziemiê.

– Co u licha... – jego pe³en zdumienia okrzyk zamilk³, za-

nim zd¹¿y³ wzbudziæ echo pomiêdzy wydmami. Przetoczy³ siê

na plecy i wyszarpn¹³ blaster z kabury. Nie wystrzeli³ jednak,

kiedy zobaczy³, co uczepi³o siê jego nogi. Przewracaj¹c siê wy-

rwa³ z lotnych piasków, które utworzy³y p³aski grób, rêkê jedne-

go z martwych osobistych ochroniarzy Jabby. Zaprogramowane

odruchy rêkawicy bojowej wojownika sprawi³y, ¿e martwa d³oñ

zacisnê³a siê wokó³ kostki Dengara jak pu³apka na pustynnego

szczura.

Dengar schowa³ broñ do kabury, usiad³ i zacz¹³ odrywaæ od

buta zaciœniête palce.

background image

8

– Trzeba siê by³o trzymaæ od niego z daleka – powiedzia³ na

g³os. Œwiszcz¹cy wiatr hulaj¹cy po Morzu Wydm ods³oni³ puste oczo-

do³y martwego ochroniarza. – Tak jak ja. – Mieszanie siê w spory

innych istot zawsze Ÿle siê koñczy³o. Eksploduj¹ca barka ¿aglowa

Jabby pogrzeba³a ca³y kontyngent najtwardszych najemników ga-

laktyki, w tym wielu ³owców nagród. Gdyby byli choæ w po³owie

tak sprytni, jak twardzi, Dengar nie przeczesywa³by teraz pustyni

w poszukiwaniu ich broni, zbroi i innych nadaj¹cych siê do u¿ycia

szcz¹tków.

Uwolni³ but i wsta³.

– Mo¿e nastêpnym razem bêdziesz mia³ wiêcej szczêœcia –

powiedzia³ do trupa.

Jego rada przysz³a jednak za póŸno, by sprawiæ tamtemu ró¿-

nicê. Dengar zarejestrowa³ w swoim banku pamiêci wygl¹d zw³ok

z zaciœniêtymi palcami i ustami pe³nymi piachu, jako kolejny do-

wód tego, o czym od dawna wiedzia³: ten, kto przychodzi po bi-

twie, sprz¹ta to, co po niej zosta³o.

I to na wiele ró¿nych sposobów. Sta³ na szczycie wydmy,

os³aniaj¹c oczy przed blaskiem podwójnych s³oñc Tatooine, i przy-

gl¹da³ siê pochy³oœci zbocza. Zw³oki innych wojowników i stra¿ni-

ków, rozci¹gniête pomiêdzy ska³ami lub na wpó³ zakopane w pia-

chu, jak te, które zostawi³ teraz za sob¹, wskazywa³y, ¿e dotar³ do

cichego i martwego epicentrum ca³ego wydarzenia, którego tak

m¹drze zdo³a³ unikn¹æ.

Inne dowody: szcz¹tki i od³amki, pozosta³oœci wraku repulso-

rowej barki ¿aglowej, która s³u¿y³a Jabbie za lataj¹c¹ salê trono-

w¹, zaœmieca³y okoliczne wydmy. Fragmenty palankinu, os³ania-

j¹cego olbrzymie cia³o Jabby przed po³udniowym s³oñcem, szarpane

teraz przez gor¹cy wiatr – ogieñ blasterów i si³a uderzenia o ziemiê

zamieni³y kosztown¹ sorderiañsk¹ tkaninê w zszargane szmaty.

Dengar zobaczy³ kolejne cia³a stra¿ników Jabby, wciœniête twarza-

mi w gor¹cy piasek, pozbawione broni, któr¹ zd¹¿yli rozkraœæ Ja-

wowie. Ju¿ nigdy nie bêd¹ walczyæ w obronie trzês¹cego siê ciel-

ska swojego szefa. Nawet w tym suchym upale Dengar czu³ mdl¹c¹

woñ œmierci. Zapach dobrze znany – pracowa³ jako ³owca nagród

i najemnik dostatecznie d³ugo, by siê z nim oswoi栖 nie towarzy-

szy³a mu jednak inna woñ, któr¹ spodziewa³ siê tu wyczuæ: pieniê-

dzy. Zacz¹³ schodziæ w dó³ zbocza w stronê odleg³ego wraku.

Kiedy tam w koñcu dotar³, nigdzie dooko³a nie zauwa¿y³ œla-

du cia³a Jabby. Nie zdziwi³o go to, kiedy tak dŸga³ gruz z³amanym

background image

9

metalowym prêtem jak kos¹. Nied³ugo po bitwie zobaczy³ odlatu-

j¹cy st¹d huttañski transportowiec; to on w³aœnie naprowadzi³ go

na to miejsce. Niew¹tpliwie gdzieœ tutaj znajdowa³y siê zw³oki Jabby.

Huttowie mogli sobie byæ chciwymi, wiecznie g³odnymi kredytów

zwa³ami sad³a – Dengar w pewnym sensie podziwia³ te ich ce-

chy – ale nie mo¿na im by³o odmówiæ pewnej lojalnoœci w stosun-

ku do pobratymców. Wiadomo – zabij Hutta, a znajdziesz siê po

uszy w gnoju nerfa. Nie by³a to zreszt¹ kwestia ewentualnych cie-

p³ych uczuæ, jakie Huttowie mogliby ¿ywiæ w stosunku do przed-

stawicieli swojej rasy, tylko raczej przejaw ich s³ynnej megaloma-

nii w po³¹czeniu ze zdrowym instynktem samozachowawczym.

I to by by³o na tyle, jeœli chodzi o Luke’a Skywalkera i resztê

jego bandy, pomyœla³ Dengar, gdy koniec jego prêta natrafi³ na

lepki i obrzydliwy dowód œmierci Jabby. Tak jakby ta ¿a³osna ban-

da rebeliantów nie mia³a doœæ problemów z Imperium, poluj¹cym

na nich po ca³ej galaktyce – teraz do przedstawicieli w³adzy do³¹-

czy te¿ liczny klan pobratymców Jabby. Dengar pokrêci³ g³ow¹ –

nie spodziewa³ siê, ¿e ten Skywalker i jego kumpel Han Solo tak

bardzo zlekcewa¿¹ sk³onnoœæ Huttów do chowania urazy.

Nawet bez rozk³adaj¹cego siê pod ¿arem dwóch s³oñc trupa

Jabby, miejsce œmierdzia³o niemi³osiernie. Dengar uniós³ ciê¿ki

³añcuch, zakoñczony poskrêcanym ogniwem, osmalonym i nad-

topionym ogniem blastera. Kiedy ostatni raz widzia³ te ¿elazne

pêta, jeszcze w pa³acu Jabby, by³y przymocowane do metalowe-

go ko³nierza na szyi ksiê¿niczki Leii. Teraz pokrywa³ je wyschniêty

nalot ohydnej wydzieliny œlinowej Jabby. Jabba musia³ mieæ nie-

lekk¹ œmieræ, pomyœla³ Dengar puszczaj¹c ³añcuch, bo i sam by³

nielekki.

Dowiedzia³ siê o bitwie od kilku ocala³ych stra¿ników, którzy

zdo³ali dowlec siê do pa³acu. Kiedy Dengar stamt¹d wychodzi³, by

udaæ siê na pustkowia Morza Diun, wiêkszoœæ pozosta³ych w pa³a-

cu zbirów i opryszków by³a zajêta rozbijaniem beczu³ek wina, zna-

lezionych w ch³odnych, wilgotnych piwnicach pod pa³acem. Za-

mierzali w orgii pijañstwa utopiæ ¿a³oœæ i smutek, ¿e nie figuruj¹

ju¿ na liœcie p³ac Jabby.

– Tak, ty te¿ jesteœ wolny. – Dengar uniós³ nie naruszon¹

kapsu³ê delikatesow¹, któr¹ wykopa³ czubkiem buta. ¯ywy rary-

tas w jej wnêtrzu – truflit, jeden z ulubionych przysmaków Jab-

by – skroba³ o ceramiczn¹ pokrywê kapsu³y z wyt³oczon¹ na niej

charakterystyczn¹ pieczêci¹ firmy Fhnark i Spó³ka z napisem

background image

10

„Delikatesy” i sloganem reklamowym „Zaspokajamy najbardziej

zdegenerowane apetyty w galaktyce”. – Jeœli w ogóle wiesz, co to

znaczy. – Jego w³asne gusta kulinarne nie obejmowa³y paj¹kowa-

tych, ociekaj¹cych galaret¹ stworzeñ w rodzaju truflita; przycisn¹³

palec w rêkawicy do zamka kapsu³y i otworzy³ j¹. Od¿ywczy gaz,

podtrzymuj¹cy przy ¿yciu truflita przez ca³¹ drogê z planety, na

której siê narodzi³ – gdziekolwiek siê znajdowa³a – wydosta³ siê

z sykiem z kapsu³y.

– Ciekawe, jak d³ugo tu po¿yjesz. – Truflit wypad³ na piach,

wdrapa³ siê na but Dengara i pomkn¹³ w stronê nastêpnej wydmy.

Dengar wyobrazi³ sobie JeŸdŸca Tusken, który znajduje na piasku

tê egzotyczn¹ smakowitoœæ, kompletnie zaskoczony jej widokiem.

Na wydmach zosta³ jeden spory fragment wraku, zbyt du¿y,

by Jawowie zdo³ali go wyszabrowaæ. Twardy durastalowy kil bar-

ki ¿aglowej, sczernia³y od wybuchu, który zniszczy³ pozosta³¹ czêœæ

kad³uba, wyrasta³ pod ostrym k¹tem z miejsca, gdzie rufê pogrze-

ba³o skalne rumowisko. Dengar obmaca³ wypuk³¹ metalow¹ po-

wierzchniê prawie metrowej szerokoœci, po czym wspi¹³ siê wy¿ej

a¿ na szcz¹tki dziobu, z którego pozosta³o tylko o¿ebrowanie, ster-

cz¹ce w górê ku bezchmurnemu niebu. Otoczy³ ramieniem jedn¹

z belek, a drug¹ rêk¹ wysup³a³ zza paska elektrolornetkê i przysu-

n¹³ do oczu. Na dolnej krawêdzi pola widzenia zmienia³y siê cyfry

lokatora zasiêgu, gdy bada³ horyzont.

Bezcelowa podró¿, pomyœla³ z niesmakiem Dengar. Wychyli³

siê mocniej znad belki, nadal przepatruj¹c pustyniê przez lornetkê.

Jego kariera jako ³owcy nagród nigdy nie by³a tak b³yskotliwa,

¿eby nie musia³ czasem grzebaæ w resztkach po innych, tak jak

teraz. Cz³owiekowi nie³atwo by³o utrzymaæ siê w tym fachu, bio-

r¹c pod uwagê niezliczone inne gatunki zamieszkuj¹ce galaktykê,

które siê nim trudni³y – a wszystkie paskudniejsze i bardziej bez-

wzglêdne od niego; na domiar z³ego by³y jeszcze roboty. By³ wiêc

przyzwyczajony do grzebania w odpadkach jak padlino¿erca. Nie

by³oby Ÿle, gdyby uda³o mu siê znaleŸæ choæby jednego rozbitka.

Mo¿e zap³aci³by mu za ratunek albo sk³oni³ krewnych czy wspó³-

pracowników do wymiany za okup. Dwór œwiêtej pamiêci Jabby

by³ bogaty i oferowa³ wiele mo¿liwoœci zarobku, œci¹ga³y wiêc tam

nie tylko lokalne szumowiny z Tatooine.

Jednak szcz¹tki, które tutaj znalaz³ – kilka przetrz¹œniêtych

ju¿ i po³amanych fragmentów barki ¿aglowej i towarzysz¹cych jej

jako eskorta skoczków – to wszystko nie by³o warte nawet dwóch

background image

11

sztabek o³owiu. Je¿eli znajdowa³o siê tu coœ, co mia³o jak¹kolwiek

wartoœæ, ju¿ dawno odholowali to Jawowie swoimi powolnymi,

g¹sienicowymi czo³gami piaskowymi, pozostawiaj¹c za sob¹ same

koœci i bezwartoœciowe odpadki.

Równie dobrze mogê tu zostaæ, pomyœla³. I zaczekaæ. Pos³a³

narzeczon¹, Manaroo, na pok³adzie swojego statku, „Karz¹cej

Rêki”, wysoko w górê, na rekonesans okolicznych terenów. Nie-

d³ugo dziewczyna zakoñczy zadanie i wróci, ¿eby go zabraæ.

Rozpamiêtywa³ przez chwilê swoj¹ frustracjê, która momen-

talnie ust¹pi³a miejsca zaskoczeniu, kiedy kil barki nagle wyprosto-

wa³ siê prawie do pionu. Pasek elektrolornetki wbi³ mu siê w gar-

d³o, gdy urz¹dzenie polecia³o do ty³u. Trzyma³ siê obur¹cz belki,

która poszybowa³a w górê celuj¹c w niebo, tak kurczowo, jakby

by³ na miotanym sztormem oceanie, a nie na piaszczystej pustyni.

Osmalony metal obracaj¹cego siê kilu ze zgrzytem otar³ siê

o magazynki z amunicj¹ na jego piersi. Dengar patrzy³, jak otacza-

j¹ce go wydmy faluj¹ powolnym, sejsmicznym rytmem w kontra-

punkcie do ruchu szcz¹tków barki, poszarpanych klifów ska³ ster-

cz¹cych z piasku i osypuj¹cych siê wydm, wœród wzbijaj¹cych siê

w niebo i przes³aniaj¹cych s³oñca ob³oków py³u.

Zbocza wydm wokó³ wraku wypiêtrza³y siê coraz bardziej

stromo, jak lejek z czarn¹ dziur¹ w œrodku. Jeszcze jeden wstrz¹s

pod powierzchni¹ planety zako³ysa³ kilem na boki z tak¹ si³¹, ¿e

Dengar o ma³o nie wypuœci³ z r¹k trzymanej belki. Straci³ oparcie

pod stopami; spojrza³ w dó³, poni¿ej w³asnych butów, i na samym

dnie piaskowego leja zobaczy³ biegn¹cy koliœcie rz¹d zêbów.

Dengar wymamrota³ przekleñstwo w ojczystym jêzyku. Ty

pokopany idioto, przekl¹³ sam siebie i w³asn¹ g³upotê, przez któr¹

tkwi³ teraz w powietrzu bez mo¿liwoœci ucieczki. Nie wzi¹³ pod

uwagê, jakiego potwora mog³a obudziæ jego obecnoœæ – ani jak

g³odnego.

Wielka Jama Carcoona otwiera³a siê coraz szerzej; piasek i ¿wir

wirowa³y wokó³ œlepego, ¿ar³ocznego monstrum zwanego Sarlac-

kiem, które j¹ zamieszkiwa³o. Kwaœny smród zaatakowa³ nozdrza

Dengara jak wiatr, gorêtszy ni¿ jakiekolwiek wichry smagaj¹ce

pustyniê.

Rzut oka dooko³a przekona³ Dengara, ¿e kil barki zsun¹³ siê

w dó³ leja i zatrzyma³ na wyrastaj¹cej z piasku skale. Odwróci³

twarz i przycisn¹³ do ramienia, by os³oniæ j¹ przed deszczem od³am-

ków rozpadaj¹cego siê wraku; wiêksze fragmenty uderza³y o stoki

background image

12

Jamy, wpadaj¹c jeden za drugim w rozwart¹ paszczê. Kil, œciskany

spoconymi d³oñmi Dengara, szarpn¹³ gwa³townie, gdy koniec belki

skosi³ górn¹ czêœæ podtrzymuj¹cej go ska³y. Belka przechyli³a siê

gwa³townie do ty³u, z Dengarem dyndaj¹cym niebezpiecznie na jej

koñcu zaledwie kilka metrów nad gard³em Sarlacka.

Rozpaczliwym wyrzutem nogi zdo³a³ zaczepiæ najpierw jeden,

a po chwili drugi but o wrêgê. Podci¹gn¹³ siê, obejmuj¹c mocno

w¹sk¹ metalow¹ belkê nogami i dŸwign¹³ w górê, a potem skoczy³

i wbi³ zakrzywione palce w krawêdŸ piaskowego leja. Uderzy³ brzu-

chem o zbocze; piasek osuwa³ siê spod jego d³oni, a on kopa³ i bi³

rêkami, i czo³ga³ siê w górê, ku jasnemu i czystemu niebu. Stêka-

j¹c z wysi³ku, zdo³a³ trafiæ klatk¹ piersiow¹ poza brzeg leja. Potem

wydŸwign¹³ z pu³apki resztê cia³a, by w koñcu ciê¿ko przetoczyæ

siê na plecy.

Jawowie maj¹ pecha, tylko to przysz³o mu do g³owy, kiedy

le¿a³ nieruchomo na piasku. Obejmowa³ siê ramionami i czeka³, a¿

pustynny potwór zakopie siê ponownie w piaskach Tatooine. Byæ

mo¿e wrak kry³ w sobie coœ cennego, ale je¿eli ci mali œmieciarze

nie zanurkuj¹ do gard³a Sarlacka, ewentualne skarby wymkn¹ im

siê z rêki.

Morze Wydm ucich³o. Dengar poczeka³ minutê, odmierzan¹

coraz spokojniejszym biciem w³asnego serca, i dopiero wtedy wsta³.

Sarlacc najprawdopodobniej schowa³ ³eb pod ziemiê, zajêty tra-

wieniem fragmentów wraku, które po³kn¹³. Dengar uzna³, ¿e jeœli

siê pospieszy, starczy mu czasu, by oddaliæ siê na bezpieczn¹ odle-

g³oœæ. Otrzepa³ piasek z ubrania i zacz¹³ wspinaæ siê na zbocze

pobliskiej wydmy.

Trzy wydmy dalej zatrzyma³ siê, zasapany. Ku swojemu za-

skoczeniu zauwa¿y³, ¿e fragmenty wraku – niemal nieodró¿nialne

ju¿ w tej chwili elementy barki ¿aglowej Jabby Hutta – nadal tkwi¹

w œrodku jamy. Po chwili oœwieci³a go prawda. Potwór jest mar-

twy, pomyœla³. Coœ – lub ktoœ – zdo³a³o zabiæ Sarlacka. Odór zgni-

lizny, który wyczu³ wczeœniej, pochodzi³ od rozdartego truch³a po-

twora, widocznego pod wrakiem.

Wyczuwalne do tej pory z³oœliwe ¿ycie, ukryte pod powierzch-

ni¹ pustyni, zgas³o. Tylko drobne od³amki wraku, których formy

ani przeznaczenia nie sposób by³o ju¿ rozpoznaæ, i kilka powalo-

nych twarz¹ do ziemi trupów le¿a³o bez³adnie wokó³ jamy.

Smród zalatuj¹cy od leja w zboczu wydmy sk³oni³ Dengara

do marszu w przeciwnym kierunku, w stronê pa³acu Jabby. Ten

background image

13

moment by³ równie dobry jak ka¿dy inny, ¿eby sprawdziæ pog³o-

ski na temat tego, czym sta³ siê pa³ac po œmierci swojego w³aœci-

ciela. Orgiastyczna uczta urz¹dzona przez uwolnionych s³ugusów

Jabby dopiero siê rozpoczyna³a, gdy Dengar wychodzi³ z odpy-

chaj¹cej, pozbawionej okien kryjówki Hutta. Gdyby pa³ac rzeczy-

wiœcie opustosza³ – a kr¹¿¹ce na ten temat plotki przeczy³y sobie

nawzajem – grube mury jego wewnêtrznych komnat zapewni³yby

mu bezpieczne schronienie na czas, kiedy noc z jej niebezpieczeñ-

stwami obejmie w posiadanie Morze Wydm, dopóki Manaroo nie

przyleci, by go stamt¹d zabraæ. Równie dobrze móg³ wprawdzie

przeczekaæ we w³asnej kryjówce, wyciêtej w otaczaj¹cych pusty-

niê skalnym pierœcieniem górach i pe³nej zapasów na czarn¹ godzi-

nê. W pa³acu móg³ jednak spotkaæ kogoœ z dawnego dworu Jabby,

na przyk³ad jego kamerdynera, Biba Fortunê, czy innych by³ych

podw³adnych Hutta, szukaj¹cych sposobów wzbogacenia siê na

œmierci dawnego pracodawcy.

Wybitne umys³y, pomyœla³ Dengar z szyderczym uœmiechem,

maj¹ czêsto podobne pomys³y. A chciwe umys³y – zawsze.

Jeszcze raz obejrza³ horyzont przez elektrolornetkê. Jedno ze

s³oñc zaczyna³o ju¿ zachodziæ, rozci¹gaj¹c jego cieñ padaj¹cy na

pustkowie. W³aœnie mia³ wy³¹czyæ lornetkê, gdy coœ przyci¹gnê³o

jego uwagê. Ten wygl¹da, jakby zebra³ najgorsze razy, pomyœla³

Dengar, obserwuj¹c zw³oki le¿¹ce o jakieœ piêædziesi¹t metrów od

niego twarz¹ do góry. Dengar widzia³ wyraŸnie przód he³mu z w¹-

sk¹ szczelin¹ wizyjn¹. By³ to jedyny element stroju le¿¹cego, któ-

ry wygl¹da³ na nieuszkodzony. Ca³a reszta chyba nie tyle sp³onê³a,

ile zosta³a wytrawiona w kwaœnej k¹pieli, która sprowadzi³a mun-

dur i zbrojê do kupy poszarpanych szmat i skorodowanych, wy-

szczerbionych p³ytek metalu i sztucznego tworzywa. Dengar po-

krêci³ soczewkami lornetki, przybli¿aj¹c obraz. Zastanawia³ siê nad

przyczyn¹, która mog³a wywo³aæ tak zabójczy skutek.

Chwileczkê, pomyœla³. Rozci¹gniête cia³o wype³ni³o teraz ca³e

pole widzenia lornetki. Chyba nie tak ca³kiem zabójczy. Dengar

zauwa¿y³, ¿e pierœ le¿¹cego porusza siê s³abo, unosz¹c siê i opada-

j¹c, jakby jej w³aœciciel z trudem walczy³ o ka¿dy oddech. Pó³nagi

osobnik, kimkolwiek by³, niew¹tpliwie jeszcze ¿y³. Przynajmniej

na razie.

No, temu warto przyjrzeæ siê z bliska. Dengar wcisn¹³ lornet-

kê za pas. Choæby z czystej ciekawoœci – odleg³a postaæ wygl¹da³a,

jakby odkry³a ca³kiem nowy, nie znany dot¹d Dengarowi sposób

background image

14

utraty ¿ycia. Jako ³owca g³ów i cz³owiek zawodowo zajmuj¹cy siê

przemoc¹, Dengar by³ ¿ywotnie zainteresowany t¹ kwesti¹.

Spojrza³ przez ramiê i zobaczy³, jak jego statek – „Karz¹ca

Rêka” – opada na ziemiê kilka kilometrów od niego z wysuniêtymi

kotwicami cumowniczymi. Za sterami statku siedzia³a jego narze-

czona, Manaroo. To dobrze, pomyœla³. Bêdzie mog³a mu pomóc

teraz, kiedy stwierdzi³, ¿e nie zagra¿a jej bezpoœrednie niebezpie-

czeñstwo. Nie przeszkadza³o mu, ¿e nara¿a w³asne ¿ycie, ale jej

¿ycie to co innego.

Balansuj¹c rêkami wyci¹gniêtymi na boki, schodzi³ zboczem

w stronê tajemniczej ludzkiej postaci, któr¹ zauwa¿y³ przez lornet-

kê. Mia³ nadziejê, ¿e osobnik bêdzie jeszcze ¿y³, kiedy do niego

dotrze.

Ten rodzaj œmierci jest naprawdê okropny...

Gdzieœ poza bez³adn¹ pl¹tanin¹ myœli i obrazów s³ysza³ w pa-

miêci obleœny g³os Jabby, który obiecywa³ komuœ nieznane dot¹d

mêki bólu, nieznoœnego i nie koñcz¹cego siê, który potrwa tysi¹ce

lat.

Ten stary, t³usty œlimak mia³ racjê, przynajmniej w pewnym

stopniu, musia³ przyznaæ umieraj¹cy mê¿czyzna. A mo¿e ju¿ mar-

twy? Nie potrafi³ tego rozstrzygn¹æ. Ten los – nieskoñczenie po-

wolne wytrawianie, cz¹steczka po cz¹steczce, skóry i zakoñczeñ

nerwowych – przeznaczony by³ komu innemu. Umieraj¹cemu

mê¿czyŸnie wyda³o siê nie bardziej niesprawiedliwe ni¿ inne para-

doksy okrutnego wszechœwiata, ¿e cierpi za kogoœ innego.

Czy te¿ cierpia³. Bo Hutt musia³ zostaæ Ÿle poinformowany na

temat tego, jak d³ugo potrwa mêka rozpuszczanego cia³a. Kilka

sekund wystarcza³o z nawi¹zk¹, by z niezwyk³¹ wyrazistoœci¹ prze-

formu³owaæ dotychczasow¹ definicjê bólu: w ca³kowitym mroku

kwasy zaczê³y przes¹czaæ siê przez ubranie, k¹saj¹c cia³o tysi¹-

cem eksploduj¹cych s³oñc. A kolejnych kilka sekund, a potem mi-

nut i godzin – a mo¿e dni czy lat? – które po nich nast¹pi³y, rze-

czywiœcie wydawa³o siê rozci¹gaæ w nieskoñczonoœæ...

A¿ przyszed³ koniec. Ból, silniejszy ni¿ kiedykolwiek odczu³

na w³asnej skórze albo zada³ swoim ofiarom, usta³, zast¹piony za-

mglon¹ i otêpia³¹ œwiadomoœci¹ wys¹czaj¹cych siê z niego powoli

si³ ¿yciowych. W porównaniu z poprzednimi doznaniami by³a

to ulga porównywalna z zaœniêciem na satynowych poduszkach

background image

15

wype³nionych miêkkim pierzem. Nawet œlepota – nieprzenikniona

noc – ust¹pi³a przymglonemu œwitowi. Umieraj¹cy mê¿czyzna na-

dal nic nie widzia³, ale wyczuwa³ przez szczelinê he³mu i wilgotne

szmaty okrywaj¹ce cia³o nie daj¹ce siê z niczym pomyliæ ciep³o

s³oñca na twarzy i poparzonej skórze piersi.

Byæ mo¿e, pomyœla³, potwór siêgn¹³ nieba i po³kn¹³ je. Gdy

spada³ w dó³ pomiêdzy szeregami ostrych zêbów, olbrzymia gêba

wyda³a mu siê dostatecznie du¿a, by je pomieœciæ.

Czu³ pod plecami ¿wir i piasek, przesi¹kniêty jego w³asn¹ krwi¹.

To musia³ byæ jakiœ rodzaj dotykowych omamów. Nie wierzy³

w ¿adnych bogów, którym móg³by za to podziêkowaæ, ale b³ogo-

s³awi³ ulgê ob³êdu...

Œwiat³o na twarzy przyblad³o; ró¿nica temperatur pozwoli³a

mu rozpoznaæ rozmiar pochylaj¹cego siê nad nim cienia. Zastana-

wia³ siê, jak¹ te¿ now¹ wizjê zeœle mu jego sko³atany mózg. W brzu-

chu bestii byli te¿ inni – wiedzia³ o tym. Kiepskie towarzystwo,

uzna³ umieraj¹cy. Równie dobrze móg³ mieæ omamy s³uchowe,

s³yszeæ g³osy tych, którzy zaraz mieli byæ strawieni; pomog³oby

mu to przetrwaæ d³ugie, nie koñcz¹ce siê godziny, zanim atomy

jego cia³a uwolni¹ siê od siebie.

Jeden z g³osów, który us³ysza³, nale¿a³ do niego samego:

– Pomó¿...

– Co siê sta³o?

Rozeœmia³by siê, gdyby nie to, ¿e ka¿de drgniêcie odartych ze

skóry miêœni sprawia³o straszny ból, wpychaj¹c go w pustkê zapo-

mnienia. Czy to mog³a byæ halucynacja?

– Sarlacc... po³kn¹³ mnie. – S³owa wydawa³y siê wydobywaæ

mimo woli. – Zabi³em go... wybuch...

Us³ysza³ teraz drugi g³os, kobiecy:

– On umiera.

Znów odezwa³ siê mêski g³os, prawie szept:

– Manaroo, czy wiesz, kto to jest?

– Nie obchodzi mnie to. Pomó¿ mi wnieœæ go do œrodka. –

Zas³oni³ go cieñ kobiety.

Nagle poczu³, ¿e ktoœ go unosi, a brud i ¿wir osypuje siê z jego

sponiewieranego ubrania. Nastêpne doznanie – ktoœ zarzuci³ go so-

bie na szerokie plecy, przytrzymuj¹c d³oni¹ w pasie. Umieraj¹cy

mê¿czyzna poczu³ wstyd. Tyle razy wczeœniej stawa³ twarz¹ w twarz

z perspektyw¹ w³asnej œmierci – niewa¿ne, czy bolesnej – a œwiado-

moœæ, jak niewiele znaczy ten fakt, dodawa³a mu si³y. A teraz jakaœ

background image

16

s³aba cz¹stka w nim samym wzywa³a na pomoc tê ¿a³osn¹ fantazjê

o ratunku. Lepiej umrzeæ, pomyœla³, ni¿ ¿yæ w strachu przed œmierci¹.

– Trzymaj siê! – to wizja podsunê³a mu ten g³os. – Zabiorê

ciê w bezpieczne miejsce.

Mê¿czyzna znany jako Boba Fett wyczu³ wahad³owy rytm

kroków – wra¿enie, ¿e jest niesiony po skalistym pod³o¿u. Wzrok

wróci³ mu na chwilê, a œlepota ust¹pi³a, pozwalaj¹c mu w krótkim

przeb³ysku œwiadomoœci zobaczyæ w³asn¹ rêkê, bezw³adn¹ i zwi-

saj¹c¹, która zostawi³a na piasku œlady krwi.

Wtedy to w³aœnie zdecydowa³, ¿e to, co widzi i czuje, nie jest

halucynacj¹. I ¿e nadal ¿yje.

background image

17

2 – Mandaloriañska zbroja

R O Z D Z I A £

Niewielki obiekt, poruszaj¹cy siê o w³asnym napêdzie przez

zimny, miêdzygwiezdny przestwór, min¹³ w koñcu granice czujni-

ków wokó³ planety. Kuat poczu³, ¿e hiperprzestrzenny pos³aniec

zbli¿a siê do nich, zanim jeszcze jego szef ochrony przyszed³ poin-

formowaæ go, ¿e kapsu³a zosta³a przechwycona. Potrafi³ precyzyj-

nie wyczuwaæ obecnoœæ tworów mechanicznych, od najmniejszych

nanosporoidów po konstrukcje zdolne unicestwiæ ca³e planety. Ta

wrodzona umiejêtnoœæ by³a charakterystyczna dla jego rodziny i do-

skonali³a siê z pokolenia na pokolenie.

– Przepraszam, panie in¿ynierze – rozleg³ siê za nim s³u¿al-

czy g³os – ale prosi³ pan, ¿eby niezw³ocznie zawiadomiæ, kiedy

jednostki ³¹cznoœci pozasystemowej odbior¹ jakikolwiek œlad. Œlad

pañskiej... przesy³ki.

Kuat odwróci³ siê od wielkiego, wypuk³ego iluminatora i rozpoœcie-

raj¹cego siê za nim widoku pustki upstrzonej œwiate³kami gwiazd. Da-

leko za odleg³¹ orbit¹ planety, która nosi³a jego rodowe imiê, w pole

widzenia wchodzi³o w³aœnie zamglone ramiê jednej z najpiêkniejszych

spiralnych mg³awic galaktyki. Stara³ siê nie przegapiaæ takich rzeczy;

przypomina³y mu, ¿e wszechœwiat i wszelkie jego wytwory by³y tylko

maszyn¹ nie ró¿ni¹c¹ siê od innych. Nawet tworz¹ce je atomy, jeœli

pomin¹æ chaos zasady nieoznaczonoœci i zniekszta³caj¹cego wp³ywu

obserwatora, tyka³y niczym staro¿ytne, prymitywne chronometry.

I nie tylko one, powiedzia³ sobie w duchu Kuat... nie po raz

pierwszy. Duch ludzki nie ró¿ni siê od nich zanadto. Jest równie

mechaniczny, choæ niematerialny w swojej naturze.

background image

18

– Doskonale. – Pog³aska³ jedwabist¹ sierœæ felinksa usadowio-

nego na jego ramieniu. Zwierzê wyda³o g³êboki, ledwie s³yszalny

pomruk zadowolenia, gdy d³ugie, precyzyjne palce jego pana od-

nalaz³y odpowiednie miejsce za spiczastymi uszami. – Dok³adnie

tego oczekiwa³em.

Maszyny, nawet te skonstruowane w Zak³adach Stoczniowych

Kuat, nie zawsze funkcjonowa³y jak nale¿y; przypadkowe zmien-

ne dzia³a³y czasami jak przys³owiowy piasek w trybach. Sprawia³o

mu przyjemnoœæ – czêst¹, ale wcale przez to nie mniejsz¹ – kiedy

sprawy toczy³y siê zgodnie z planem.

– Czy macie jakieœ odczyty zawartoœci przesy³ki?

– Na razie nie. – Fenald, szef ochrony, mia³ na sobie standar-

dowy kombinezon roboczy Zak³adów Stoczniowych Kuat, pozba-

wiony jakichkolwiek oznaczeñ stanowiska, z wyj¹tkiem rzucaj¹-

cego siê w oczy miotacza o zmiennym rozproszeniu, obijaj¹cego

siê o biodro mê¿czyzny. – Pracuje nad tym ca³a moja za³oga, ale –

sarkastyczny uœmiech uniós³ k¹ciki jego warg – kody szyfruj¹ce s¹

doϾ wyrafinowane.

– Takie maj¹ byæ. – Kuat nie by³by rozczarowany, gdyby pra-

cownikom stoczni nie uda³o siê z³amaæ kodów; sam je zaprojekto-

wa³ i wprowadzi³. Przekazanie sprawy do infoanalizy wydzia³owi

bezpieczeñstwa by³o tylko testem, który mia³ potwierdziæ, jak do-

brze mu posz³o. – Nie chcia³bym, ¿eby ktoœ przegl¹da³ moj¹ pocztê.

– Oczywiœcie. – Oszczêdny uk³on wystarczy³. Mimo znacze-

nia Zak³adów Stoczniowych Kuat, elitarnego dostawcy us³ug in¿y-

nieryjnych i konstrukcyjnych dla Imperium, tradycj¹ zak³adów od

wielu pokoleñ by³ brak wszelkiej ceremonialnoœci wœród pracow-

ników centrali. Ostentacja, konwenanse i dworskie ceregiele by³y

dobre dla tych, którzy nie rozumieli, gdzie tkwi prawdziwa w³a-

dza. Fenald wskaza³ d³oni¹ na iluminator, którego szeœciok¹tne,

wygiête przypory wznosi³y siê trzykrotnie wy¿ej ni¿ imponuj¹ca

dwumetrowym wzrostem sylwetka jego szefa. – Chyba nikt by

nie chcia³.

Felinks zamrucza³ g³oœniej, bo trzymaj¹cy go w ramionach Kuat

znalaz³ punkt, z którego wychodzi³y przewody dra¿ni¹ce oœrodek

przyjemnoœci zwierzêcia. Takie ju¿ by³y te zwierzaki: znaczn¹ czêœæ

niewielkiego mózgu w zbyt w¹skiej czaszce – spuœcizna chodu wsob-

nego charakterystycznego dla tej rasy – musia³ zast¹piæ obwodami

biostymulacyjnymi, ¿eby uchroniæ stworzenie od ci¹g³ego wpadania

na œciany i wyskubywania sierœci do ¿ywego miêsa. Czubkami palców

background image

19

wyczu³ krawêdŸ naciêcia na czaszce stworzonka. Przekszta³cony

w ten sposób w coœ bli¿szego maszynie, jego ulubieniec du¿o lepiej

spe³nia³ teraz swoj¹ rolê, a przede wszystkim bardziej odpowiada³

wyobra¿eniom Kuata o tym, co piêkne.

W przestronnym gabinecie dziedzicznego szefa Zak³adów

Stoczniowych Kuat rozleg³ siê pojedynczy dzwonek. Kuat odwró-

ci³ siê, by dalej podziwiaæ przez iluminator bezkresny widok, a je-

go szef ochrony przycisn¹³ do ucha d³oñ z wszczepionym niewiel-

kim nadajnikiem. Felinks zamkn¹³ oczy w ekstazie; nie widzia³,

jak odleg³e ramiê mg³awicy wchodzi w pole widzenia, niczym œwie-

tlista smuga dymu na czerni nieba.

– W³aœnie przynosz¹ kapsu³ê – odezwa³ siê Fenald.

– Doskonale. – Na zewn¹trz, w pró¿ni, jonowy silnik zosta-

wia³ za sob¹ jaskrawoczerwon¹ smugê, mijaj¹c pozornie chaotyczny

labirynt platform konstrukcyjnych i grawitacyjnych doków cumow-

niczych. Porusza³ siê z prêdkoœci¹ podœwietln¹, umo¿liwiaj¹c¹ na-

wigacjê. Ma³y prom serwisowy, z jak¿e cennym ³adunkiem na po-

k³adzie, kierowa³ siê ku j¹dru kombinatu Kuat. Min¹³ najwy¿ej

standardowy kwadrans, zanim dotar³ na miejsce. Kuat obejrza³ siê

przez ramiê na Fenalda.

– Nie zatrzymujê ciê. – Uœmiechn¹³ siê. – Sam siê zajmê kap-

su³¹.

Szefom ochrony p³acono za to, by byli ciekawi wszystkiego,

co mieœci³o siê w sferze ich odpowiedzialnoœci.

– Jak pan sobie ¿yczy, panie in¿ynierze. – S³owom towarzy-

szy³ uk³on granicz¹cy z nieuprzejmoœci¹, nie zginaj¹cy krêgos³upa.

P³acono mu jednak za wype³nianie poleceñ. – Proszê daæ mi znaæ,

gdyby mia³ pan jeszcze jakieœ ¿yczenia w tej sprawie.

Felinks zaprotestowa³, gdy Kuat pochyli³ siê i postawi³ zwie-

rzê na wy³o¿onej mistern¹ mozaik¹ pod³odze. Prostuj¹c ogon, fe-

links otar³ siê o nogawkê spodni, uszytych z tego samego, prak-

tycznego drelichu w kolorze ciemnej zieleni, z którego wykonane

by³y uniformy wszystkich innych pracowników Zak³adów. Troski

najpotê¿niejszych istot galaktyki – ustêpuj¹cych w³adz¹ tylko oso-

bom z najbli¿szego krêgu imperatora Palpatine’a – nie mia³y dla

felinksa ¿adnego znaczenia. ród³o ciep³a i nieustanne g³askanie

okreœla³y granice jego pragnieñ.

Kiedy Kuat siê wyprostowa³, drzwi biura zamyka³y siê w³a-

œnie za szefem ochrony. Felinks natrêtnie stuka³ ³ebkiem w goleñ

swojego pana.

background image

20

– Nie teraz – powiedzia³ do niego Kuat. – Jestem zajêty.

Wytrwa³oœæ by³a jedn¹ z cech, które podziwia³; nie móg³ z³o-

œciæ siê na zwierzê, kiedy wskoczy³o na jego roboczy stó³. Pozwo-

li³ mu przemaszerowaæ tam i z powrotem na poziomie jego piersi;

sam przez ten czas przygotowa³ niezbêdne narzêdzia. Dopiero kie-

dy pilot wahad³owca, którego lot obserwowa³ wczeœniej przez ilu-

minator, wszed³ do gabinetu i umieœci³ wyd³u¿one, srebrne jajo na

stole, Kuat przepêdzi³ zwierzaka.

Dwie robocze lampy podp³ynê³y w powietrzu do sto³u, roz-

praszaj¹c cienie, kiedy Kuat pochyli³ siê nad lustrzan¹ torped¹. Ta

kapsu³a komunikacyjna by³a nie tyle wyposa¿ona w modu³y auto-

destrukcji, ale wrêcz tylko z nich zbudowana, co mia³o zapobiec

mo¿liwoœci dotarcia do jej zawartoœci przez osoby nieupowa¿nio-

ne, czyli ka¿dego z wyj¹tkiem samego Kuata. Nawet w jego przy-

padku nie mia³o to byæ ³atwe; gdyby siê teraz pomyli³, kombinat

mia³by wkrótce nowego dziedzicznego w³aœciciela i g³ównego pro-

jektanta.

Chwyci³ kciukiem i palcem wskazuj¹cym sondê identyfika-

cyjn¹, która niemal bezboleœnie wbi³a siê w skórê, pobieraj¹c próbkê

p³ynów i tkanki. Mikroobwody wbudowane w w¹skie, podobne

do ig³y urz¹dzenie rozpoczê³y pracê, analizuj¹c zarówno informa-

cje genetyczne, jak i samomutuj¹ce markery promieniotwórcze

wprowadzone do jego krwiobiegu. Sonda nie da³a ¿adnego zna-

ku – ani dŸwiêkowego, ani œwietlnego, czy jego to¿samoœæ zosta³a

potwierdzona. Jedynym sposobem, by to potwierdziæ, by³o do-

tkniêcie nierdzewn¹ koñcówk¹ sondy do kapsu³y komunikacyjnej;

jeœli zwêglone szcz¹tki Kuata nie wtopi¹ siê w przeciwleg³¹ œcianê,

bêdzie to oznacza³o, ¿e wszystko jest w porz¹dku.

Sonda stuknê³a o wypuk³¹, lustrzan¹ powierzchniê. ¯adnej

eksplozji, tylko syk wypuszczanego powoli powietrza, kiedy na

chwilê wstrzyma³ oddech.

Wzd³u¿ kapsu³y pojawi³a siê pod³u¿na szczelina. Praca postê-

powa³a coraz szybciej; Kuat otworzy³ srebrzyste jajo i teraz de-

montowa³ jego pow³okê w œciœle okreœlonym porz¹dku. Jeden fa³-

szywy krok, jeden komponent usuniêty w niew³aœciwej kolejnoœci

równie¿ spowodowa³by eksplozjê. Kuat nie martwi³ siê tym jed-

nak. Jedynym miejscem, w którym znajdowa³ siê zapis prawid³o-

wej kolejnoœci demonta¿u kapsu³y, by³a jego w³asna pamiê栖 ¿a-

den zapis nie by³by dok³adniejszy. Kiedy podziwia³ maszyny, widzia³

w nich w³asn¹ doskona³oœæ.

background image

21

Urz¹dzenie spoczywaj¹ce na jego stole roboczym dzia³a³o rów-

nie perfekcyjnie. Ostatni fragment obudowy rozpad³ siê na czêœci,

ods³aniaj¹c j¹dro kapsu³y.

– Przeby³eœ dalek¹ drogê, mój ma³y. – Po³o¿y³ czu³¹ i zabor-

cz¹ d³oñ na module holoprojektora, który ukaza³ siê we wnêtrzu

kapsu³y. – Co masz mi do powiedzenia?

Kuat wyczu³ d³oni¹ s³abn¹ce ciep³o. Ogniwo energetyczne kap-

su³y stanowi³ modu³ przyspieszonego rozpadu, wytwarzaj¹cy doœæ

energii, by starczy³o jej na jeden skok w nadprzestrzeñ. Wspó³-

rzêdne skoku zosta³y wczeœniej zaprogramowane; zaledwie kilka

dni temu kapsu³a opuœci³a odleg³¹ planetê Tatooine. Mog³a dotrzeæ

do kombinatu Kuat nawet wczeœniej, gdyby nie program chaotycz-

nego wyboru trajektorii podœwietlnej, wbudowany w uk³ad napê-

dowy sondy w celu ograniczenia mo¿liwoœci jej wykrycia. Ludzie

ze s³u¿by bezpieczeñstwa Kuata nie byli jedynymi, którzy obser-

wowali granice systemu. Tak wygl¹da³ ten biznes – paranoja sta-

wa³a siê jednym z kosztów operacyjnych, gdy pracowa³o siê na

zlecenie Imperium.

D³oñmi w ochronnych rêkawicach izolacyjnych Kuat uniós³

holoprojektor – standardowy odtwarzacz, podobny do wielu po-

wszechnie wystêpuj¹cych w galaktyce, jednak z kilkoma ulepsze-

niami i modyfikacjami, które stawia³y go wysoko ponad tamtymi.

Nawet sam Palpatine nie by³ w stanie uzyskaæ tak bogatej w szcze-

gó³y transmisji w kontaktach ze swoimi podw³adnymi.

Ale on ich nie potrzebuje, przypomnia³ samemu sobie Kuat.

Nie tak jak ja.

Imperator zawsze móg³ uzyskaæ to, o co mu chodzi³o, pos³u-

guj¹c siê strachem i œmierci¹. W bran¿y konstrukcyjnej potrzeba

by³o nieco wiêcej finezji, by nie podkopaæ w³asnego rynku.

– IdŸ sobie... – powiedzia³ do felinksa krêc¹cego siê pomiê-

dzy jego nogami. – Nie spodoba ci siê to.

Felinks nic sobie nie robi³ z jego ostrze¿enia. Kuat przy u¿yciu

reszty swoich precyzyjnych narzêdzi zamkn¹³ obwody we wnê-

trzu holoprojektora, a wtedy jego obszerny gabinet wype³ni³y ob-

razy i dŸwiêki innej wielkiej sali. Przyt³aczaj¹ca ciemnoœæ nagrania

i chaos dŸwiêków, od pobrzêkuj¹cych spod pod³ogi ³añcuchów po

okrutny œmiech przedstawicieli najró¿niejszych ras – wszystko to

zje¿y³o jedwabist¹ sierœæ na grzbiecie zwierzêcia; felinks zasycza³,

gdy zobaczy³ opas³e, s³oniowate cielsko z malutkimi r¹czkami

i ogromnymi, chciwymi oczami. Kiedy zaœ pozbawione warg usta

background image

22

istoty rozchyli³y siê, by wydaæ gard³owy, gulgoc¹cy œmiech, fe-

links czmychn¹³ pod warsztat, chowaj¹c siê w najciemniejszy k¹t.

Kuat wcisn¹³ magnetyczn¹ koñcówkê sondy, zatrzymuj¹c od-

twarzanie; kakofonia dŸwiêków ust¹pi³a ciszy, gdy odwraca³ siê,

by spojrzeæ przez ramiê na zastyg³y w bezruchu dwór Jabby Hut-

ta. Odwróci³ siê od sto³u i wszed³ pomiêdzy holograficzne posta-

cie. Choæ niematerialne jak duchy – móg³ przejœæ na wylot przez

sylwetki pochlebców i pacho³ków otaczaj¹cych platformê antygra-

witacyjn¹ Jabby – by³y odwzorowane z tak¹ dok³adnoœci¹, ¿e nie-

mal czu³ odór potu i smrodliwe wyziewy zgnilizny wydobywaj¹ce

siê z komór pod pod³og¹.

– A wiêc nie ¿yjesz, co? – uœmiechn¹³ siê w¹skimi ustami

i zbli¿y³ twarz do nieruchomego oblicza Jabby. – Jaka szkoda! Nie

cierpiê traciæ dobrych klientów. – W ci¹gu ostatnich kilku lat Jabba

zleci³ mu kilka du¿ych kontraktów – na dostawê broni dla swoich

zbirów z zak³adów zbrojeniowych Kombinatu Kuat oraz na wypo-

sa¿enie pa³acu, a tak¿e na bogato wyposa¿on¹ barkê ¿aglow¹ na-

szpikowan¹ sprzêtem wojskowym, wyprodukowan¹ w jednej ze

spó³ek zale¿nych koncernu zajmuj¹cej siê budow¹ luksusowych

prywatnych jachtów. Jabba nie mia³ przy tym pojêcia o paru udo-

skonaleniach, których nie zamawia³ – ukrytych urz¹dzeniach na-

grywaj¹cych, dziêki którym Kuat wiedzia³ niemal wszystko o tym,

co dzia³o siê w pa³acu Hutta na Tatooine i na pok³adzie jego barki.

Dobry producent zna swoich klientów, pomyœla³ Kuat, lepiej

ni¿ oni sami.

Wiadomoœæ o œmierci Jabby roznios³a siê ju¿ po galaktyce,

jednych wprawiaj¹c w zadowolenie, innym przysparzaj¹c k³opo-

tów. Ze wszystkich swoich wspó³braci Jabba by³ najbardziej rzut-

kim osobnikiem – jeœli mo¿na tak nazwaæ istotê równie oty³¹ i po-

woln¹ – a swoje trefne interesy prowadzi³ na szersz¹ skalê ni¿

którykolwiek inny przedstawiciel jego rasy. Pewnie skacz¹ ju¿ so-

bie do garde³, pomyœla³ Kuat o wspó³pracownikach zmar³ego, a tak¿e

jego najbli¿szych krewnych, rzekomo pogr¹¿onych w ¿a³obie. Na

pewno walcz¹ teraz o przejêcie kontroli nad jego skomplikowa-

nym, przestêpczym dziedzictwem. To dobry czas dla firmy – Kuat

mia³ ju¿ w kalendarzu umówione spotkania z najbardziej bezwzglêd-

nymi i ambitnymi przedstawicielami huttañskich klanów. Nowe plany

zawsze wymagaj¹ nowego uzbrojenia.

Myœl o skakaniu do gard³a w przewrotny sposób rozbawi³a Ku-

ata. Holonagranie potwierdzi³o to, co dotychczas by³o mu wiadomo

background image

23

o œmierci Jabby. Jedn¹ z niezdarnych, ma³ych r¹czek Hutt przytrzy-

mywa³ ³añcuch, którego drugi koniec przymocowany by³ do obro¿y

na szyi kobiecej postaci. Stoj¹c tu¿ przy krawêdzi platformy Kuat

okiem konesera ocenia³ hojnie ods³oniête wdziêki ksiê¿niczki Leii

Organy. Dziêki zamo¿noœci i wp³ywom jego prywatne apartamenty

odwiedza³o wiele atrakcyjnych kobiet, nawet z najwy¿szych sfer.

Jednak ksiê¿niczka...

Zanotowa³ w myœli, by nie przegapiæ ewentualnej okazji po-

znania tej kobiety. Gdyby do tego dosz³o, na pewno nie by³by

takim idiot¹, ¿eby zostawiaæ jej pod rêk¹ coœ równie niebezpiecz-

nego jak ³añcuch.

– Nigdy nie podsuwaj wrogowi narzêdzia, którym mo¿e ciê

zabi栖 powiedzia³ na g³os Kuat do wizerunku zmar³ego Hutta.

Tak naprawdê jednak œmieræ Jabby nie bardzo go w tej chwili

obchodzi³a. Nawet obecnoœæ Leii Organy na dworze zmar³ego Hutta

nie mia³a w tej chwili wiêkszego znaczenia. Szuka³ w t³umie in-

nych twarzy z przesz³oœci. Podszed³ do warsztatu i kilkoma deli-

katnymi ruchami pokrête³ projektora puœci³ nagranie wstecz, do

momentu, zanim Leia Organa w przebraniu ³owcy nagród przy-

prowadzi³a do pa³acu Jabby schwytanego Wookiego. To powinno

wystarczyæ, pomyœla³ Kuat, spogl¹daj¹c przez ramiê; uniós³ koñ-

cówkê sondy z projektora, ponownie zatrzymuj¹c obraz.

Mijaj¹c platformê tronow¹ Jabby, Kuat rozgl¹da³ siê dooko³a

i przypatrywa³ cz³onkom jego dworu. Prawdziwa galeria miêdzy-

gwiezdnych szumowin i mêtów, od drobnych z³odziejaszków po

zawodowych morderców, a nawet gorzej. Huttowie zdawali siê

przyci¹gaæ tego rodzaju indywidua w podobny sposób jak ma³e

zwierz¹tka futerkowe przyci¹gaj¹ pch³y. W pewnym sensie jednak

mo¿na powiedzieæ, ¿e ³¹czy³ je stosunek raczej symbiotyczny ni¿

paso¿ytniczy – unieruchomiony w swoim pa³acu Jabba, gdy rozej-

rza³ siê dooko³a, móg³ zobaczyæ istoty rozumne równie zdeprawo-

wane jak on sam, a nawet gorsze.

Kuat przechadza³ siê powoli pomiêdzy zastyg³ymi postaciami

hologramu, szukaj¹c jednej, konkretnej twarzy. A nawet nie tyle

twarzy, ile maski. Zatrzyma³ siê przed nieruchomym wizerunkiem

kamerdynera Jabby, Biba Fortuny – Twi’lekianina o b³yszcz¹cych

oczach i z³oœliwym uœmieszku. Samce z planety Ryloth, nawet

z ca³¹ swoj¹ inteligencj¹ i szczególnymi talentami umys³owy-

mi umieszczonymi w smuk³ych wyrostkach wyrastaj¹cych z na-

giej czaszki i sp³ywaj¹cych na ramiona, nie mia³y w sobie ¿y³ki

background image

24

przedsiêbiorcy, która pozwala³aby im tworzyæ bogactwo, ani te¿

odwagi, by je ukraœæ, mimo ¿e byli niemal równie chciwi jak Hut-

towie. Akurat ten osobnik przed laty próbowa³ wœlizn¹æ siê w sze-

regi kierownictwa Zak³adów Stoczniowych Kuat, zanim popis wy-

j¹tkowej nielojalnoœci nie zamkn¹³ przed nim na zawsze drogi do

kariery w koncernie Kuata. Huttowie byli bardziej podatni na po-

chlebstwa i wazeliniarstwo – Kuat nie zdziwi³ siê, widz¹c Fortunê

w pa³acu Jabby.

Nie dostrzeg³ tego, kogo szuka³, póki nie podniós³ wzroku na

galeriê, otaczaj¹c¹ holograficzny dwór Jabby. Mam ciê, pomyœla³.

Zauwa¿y³ charakterystyczny he³m okrywaj¹cy g³owê Boby Fetta,

budz¹cego grozê galaktycznego ³owcy nagród. Fett spogl¹da³ w

dó³ na t³ocz¹cych siê poni¿ej dworaków jak jakieœ pierwotne pla-

netarne bóstwo, ucieleœniaj¹ce sprawiedliwoœæ zimniejsz¹ ni¿ prze-

strzeñ miêdzy gwiazdami. Wokó³ ramion Boby i na jego plecach

by³y umocowane liczne przyrz¹dy i narzêdzia, od laserów wokó³

nadgarstków po zminiaturyzowane miotacze ognia – ca³y arsena³

broni, która w jego rêkach stawa³a siê równie precyzyjna jak prób-

niki w rêkach Kuata. Kask z ciemn¹ plam¹ wizjera w kszta³cie

litery T zakrywa³ oczy ³owcy i ch³odn¹ kalkulacjê, jak¹ ktoœ móg³-

by z nich wyczytaæ.

Zadowolony, ¿e go odnalaz³, Kuat przeszed³ do ty³u, by przyj-

rzeæ siê hologramowi z wiêkszej odleg³oœci. Nawet jako trójwy-

miarowy obraz, dwór Jabby wydawa³ siê wydzielaæ miazmaty chci-

woœci i brudu, które przyprawi³y Kuata o md³oœci. Wola³ przyjrzeæ

siê hologramowi z zewn¹trz, z perspektywy matematycznie czy-

stych k¹tów swojego gabinetu. Podszed³ do warsztatu i zmieni³ k¹t

ustawienia sondy w obwodach holoprojektora. Nie ogl¹daj¹c siê

za siebie poczu³, jak wizerunek Jabby i innych obecnych w pó³-

mroku sali tronowej zaczyna siê poruszaæ, odgrywaj¹c swoj¹ prze-

brzmia³¹ ju¿ rolê w tym niewielkim wycinku przesz³oœci.

Kolejny drobny ruch przy pokrêt³ach holoprojektora wyciszy³

dŸwiêk. Kuat nie musia³ s³uchaæ dudni¹cego g³osu Jabby i okrut-

nych œmiechów jego s³ugusów, ¿eby wiedzieæ, co wydarzy³o siê

w pa³acu. Jabba zacz¹³ siê tym razem zabawiaæ Twi’lekiank¹; na

Ryloth samice by³y znacznie atrakcyjniejsze ni¿ ich odpychaj¹cy

partnerzy. Niewolnica by³a ³adna – ubrana w powiewne pantalony

tancerka z wyrostkami g³ownymi przyozdobionymi dzwoneczka-

mi na wzór czapki b³azna – ale jej delikatna, dzieciêca uroda i wdziêk

nie wystarczy³y, by zadowoliæ apetyty Jabby. Na jej twarzy, gdy

background image

25

siada³a po przeciwnej stronie sali tronowej, pojawi³ siê strach, nie-

mal panika, jakby dane jej by³o nagle dostrzec swój przysz³y los.

Jej koniec rozgrywa³ siê teraz powtórnie na oczach Kuata – Jabba,

podryguj¹c cielskiem i otwieraj¹c szeroko oczy z zadowolenia, ci¹-

gn¹³ za ³añcuch przymocowany do metalowej obrêczy na szyi

Twi’lekianki, przyci¹gaj¹c j¹ coraz bli¿ej platformy tronowej. Biedna

dziewczyna musia³a ju¿ kiedyœ widzieæ, jak koñczy³a siê taka za-

bawa; piêkne stworzenia by³y na dworze Jabby towarem, którego

pozbywano siê lekk¹ rêk¹.

Zgodnie z oczekiwaniami Kuata, w ci¹gu kilku nastêpnych

chwil przed platform¹ tronow¹ Jabby rozsunê³a siê klapa w pod³o-

dze. Kiedy tancerka wpada³a w pu³apkê, ogniwa ³añcucha pêk³y;

t³um dworaków zgromadzi³ siê wokó³ brzegów otworu, wyci¹ga-

j¹c szyje, by obserwowaæ jej œmieræ w szponach i zêbach rankora,

ulubieñca Jabby, zamieszkuj¹cego w ciemnoœci pod sal¹ tronow¹.

Kuat znów poczu³ md³oœci, do których do³¹czy³ g³êboki niesmak.

Co za marnotrawstwo, pomyœla³. Tancerka by³a piêkna i mog³a siê

jeszcze komuœ przydaæ; zniszczenie tak czaruj¹cego stworzenia

rozgniewa³o go bardziej ni¿ cokolwiek innego.

Zobaczy³ doœæ, przynajmniej na tym poziomie szczegó³owo-

œci. Jeœli ten t³usty œlimak nie ¿y³, jak mu doniesiono, nie ¿a³owa³

ju¿ utraty tak dobrego klienta. Zast¹pi¹ go inni, wspinaj¹cy siê po

szczeblach huttañskiej hierarchii. Kuat wyci¹gn¹³ rêkê i zatrzyma³

obraz, ¿eby lepiej siê przyjrzeæ obiektowi, który najbardziej go

interesowa³.

I którego nie by³o ju¿ na hologramie. Ukryte za mask¹ oblicze

³owcy nagród zniknê³o z miejsca, w którym dostrzeg³ je wczeœniej

Kuat: z galerii nad œrodkow¹ czêœci¹ sali. Kuat cofn¹³ siê od warsz-

tatu i podszed³ do najbli¿szej krawêdzi hologramu. Patrzy³ w górê

na wyobra¿enie sklepienia sali, a potem zagl¹da³ w otwory niskich

tuneli, rozchodz¹cych siê do innych czêœci pa³acu. Nigdzie jednak

nie widzia³ Fetta.

Kuat cofn¹³ nagranie do momentu, gdy postaæ ³owcy nagród,

z twarz¹ ukryt¹ za mask¹ zbroi, pojawi³a siê na galerii, obserwuj¹c

salê w dole. Tym razem nie pozwoli³, aby los twi’lekiañskiej tancer-

ki odwróci³ jego uwagê; odtwarzaj¹c nagranie jeszcze raz zobaczy³,

¿e Boba Fett wymkn¹³ siê niezauwa¿ony i wyszed³, zanim jeszcze

Jabba zacz¹³ ci¹gn¹æ ³añcuch, by wepchn¹æ dziewczynê w pu³apkê.

Ciekawe. Kuat pozwoli³, by nagranie sz³o dalej. Nasz przyja-

ciel, pomyœla³, mia³ co innego w planach. Nic dziwnego. Boba Fett

background image

26

nie doszed³by do szczytów swojej profesji, gdyby nie zbudowa³ sie-

ci powi¹zanych interesów i informatorów, z których niektórzy – je-

œli nie wiêkszoœæ – nie mieli pojêcia o pozosta³ych. Jabba Hutt móg³

byæ doœæ g³upi, by wierzyæ, ¿e p³ac¹c Fettowi hojny ¿o³d, gwaranto-

wa³ sobie wy³¹cznoœæ na us³ugi ³owcy nagród. Jeœli tak, to jasno

dowodzi³o, ¿e znajdowa³ siê na równi pochy³ej, skoro pozwala³ so-

bie na b³êdy, które w koñcu doprowadzi³y do jego œmierci.

Obdarzenie ca³kowitym zaufaniem ³owcy nagród zawsze by³o

b³êdem. Kuat nie pope³nia³ takich pomy³ek.

Kuat przewin¹³ nagranie do przodu. Ani œladu Boby Fetta;

³owca powróci³, ale znacznie póŸniej. Kuat dostrzeg³ go, kiedy unosi³

rusznicê laserow¹, celuj¹c w przebran¹ Leiê Organê, gdy ta uru-

chomi³a detonator termiczny, ¿¹daj¹c zap³aty za doprowadzenie

pojmanego Wookiego. Potencjalnie zabójcz¹ konfrontacjê uci¹³

gard³owy œmiech Jabby i jego podziw dla przedsiêbiorczego prze-

ciwnika; wyp³aci³ nagrodê za Chewbaccê, a Boba Fett opuœci³ broñ.

A wiêc wróci³ tam, zastanawia³ siê Kuat, obserwuj¹c nagra-

nie. Tajemnicze spotkanie, które zmusi³o Bobê Fetta do opuszcze-

nia sali tronowej, nie przeszkodzi³o mu w pe³nieniu obowi¹zków

najemnego ochroniarza Jabby. Mo¿na by³o bezpiecznie za³o¿yæ,

¿e doniesienia zebrane przez wydzia³ wywiadowczy Kuata by³y

prawdziwe. Opisywa³y œmieræ Jabby na jego barce ¿aglowej, uno-

sz¹cej siê na krawêdzi Wielkiej Jamy Carcoona na tatooiñskim

Morzu Wydm; wspomina³y równie¿ o obecnoœci Boby Fetta w trak-

cie potyczki.

Co wiêcej, raporty opisywa³y równie¿ œmieræ Boby Fetta. Kuat

chcia³ jednak mieæ na ni¹ dowód. Dzia³anie na podstawie nie po-

twierdzonych dowodami informacji by³o jak budowanie maszyny,

w której nie przetestowano kluczowego podzespo³u. Maszyny,

pomyœla³, która mo¿e zabiæ swojego w³aœciciela, jeœli ulegnie awa-

rii. Ktoœ taki jak Boba Fett mia³ niepokoj¹c¹ umiejêtnoœæ utrzymy-

wania siê przy ¿yciu; Kuat musia³by zobaczyæ jego œmieræ na w³a-

sne oczy, ¿eby w ni¹ uwierzyæ.

Spojrza³ na elementy kapsu³y komunikacyjnej i fragmenty jej

ob³ej, odbijaj¹cej œwiat³o obudowy, rozrzucone po stole. Niezbêd-

ne informacje przyniesie prawdopodobnie nastêpna kapsu³a, która

wynurzy siê z nadprzestrzeni, by wejœæ w atmosferê planety Ku-

ata. Poszczególne jednostki zosta³y zaprogramowane w taki spo-

sób, by przenosiæ tylko fragmenty nagrañ z pa³acu Jabby i pok³adu

jego barki ¿aglowej. Zmniejsza³o to niebezpieczeñstwo, ¿e któryœ

background image

27

z potê¿nych wrogów Zak³adów Stoczniowych Kuat przechwyci

jednostkê i, jeœli uda mu siê obejœæ zabezpieczenia, dowie siê, co

zaprz¹ta g³owê Kuata.

I ostatnia rzecz, któr¹ musia³ zrobiæ z wiadomoœci¹. Wyci¹-

gn¹³ rêkê w stronê urz¹dzenia i wyj¹³ mikrosondê. Przerwanie ob-

wodu zainicjowa³o program samozniszczenia; metal rozgrza³ siê

do bia³oœci, skrêcaj¹c siê i zwijaj¹c od ¿aru. Spod sto³u wyskoczy³

przera¿ony felinks, by pomkn¹æ w stronê najdalszego k¹ta gabine-

tu. Po kilku sekundach z holoprojektora i jego zawartoœci zosta³a

tylko ciemna plama na blacie sto³u roboczego, zastygniêta w poje-

dynczy, nieczytelny hieroglif.

Treœæ wiadomoœci, która przeby³a tak d³ug¹ drogê, by do nie-

go dotrzeæ, spoczywa³a bezpiecznie w pamiêci Kuata. Kiedy na-

dejdzie dowód œmierci Boby Fetta, bêdzie móg³ pozwoliæ sobie na

wymazanie z niej tych informacji. Dopiero kiedy to bêdzie bez-

pieczne, zdecydowa³ Kuat. Nie wczeœniej

A jeœli oczekiwany dowód nie nadejdzie... bêdzie musia³ opra-

cowaæ nowe plany. Plany zak³adaj¹ce œmieræ wiêcej ni¿ jednej

osoby. Obracaj¹ce siê tryby miewaj¹ czêsto okrutnie ostre zêby.

Odwróci³ siê od warsztatu i wolno przeszed³ przez pusty gabi-

net, szukaj¹c felinksa, ¿eby go podnieœæ, utuliæ i uspokoiæ po por-

cji strachu, którego siê przed chwil¹ najad³.

background image

28

R O Z D Z I A £

!

Zajê³o jej to trochê czasu, ale w koñcu go znalaz³a. Po raz

drugi.

Dziewczyna kucnê³a za jedn¹ ze skalnych formacji wyrastaj¹-

cych z piasku Morza Wydm, obserwuj¹c ledwo widoczny otwór

wykopany w ja³owej ziemi. BliŸniacze s³oñca stapia³y siê z hory-

zontem, ustêpuj¹c przed ch³odem tatooiñskiej nocy. Dziewczyna

poprawi³a na ramionach zdobyczn¹ p³achtꠖ oderwany kawa³ pa-

lankinu z barki ¿aglowej, poczernia³y od ognia wzd³u¿ jednego

z wystrzêpionych brzegów, zesztywnia³y od krwi z drugiego. Deli-

katna tkanina, która okrywa³a jej cia³o w pa³acu Jabby, nie zapew-

nia³a ochrony przed zimnem. Jej cia³o przebieg³ dreszcz, ale nie

ruszy³a siê z miejsca. Czeka³a i patrzy³a.

Wiedzia³a, ¿e tamten ³owca nagród – ten, którego zwali Denga-

rem – na pewno ma jak¹œ kryjówkê poza pa³acem Jabby. Poza by-

³ym pa³acem Jabby, poprawi³a siê w myœli. Opas³y Hutt, który trzy-

ma³ j¹ na ³añcuchu razem z innymi tancerkami, by³ teraz martwy.

Ale kiedy jeszcze ¿y³, wiêkszoœæ zbirów i stra¿ników, których za-

trudnia³, mia³a swoje kryjówki na skalistym pustkowiu. Mogli tam

bezpiecznie z³apaæ parê godzin snu, bez obawy, ¿e w tym czasie

inny opryszek – albo i sam Jabba – poder¿nie im gard³o. Na dworze

Jabby nie³atwo by³o utrzymaæ siê przy ¿yciu; wiedzia³a o tym lepiej

ni¿ ktokolwiek inny. Ale to nie ja umar³am, pomyœla³a z gorzk¹ sa-

tysfakcj¹, tylko Jabba dosta³ to na co zas³u¿y³.

W s³abn¹cym œwietle wieczoru od³o¿y³a na bok rozmyœlania,

zapominaj¹c na chwilê o mœciwej iskierce, która rozgrzewa³a j¹ od

background image

29

œrodka. Daleko w dole dostrzeg³a zbli¿aj¹ce siê dwie sylwetki, na

które czeka³a.

Dwa roboty medyczne toczy³y siê po piasku. Para równole-

g³ych œladów prowadzi³a w kierunku kryjówki wydr¹¿onej w ska-

³ach pustyni. Roboty ucieka³y pewnie z pa³acu Jabby, podobnie

jak ona; wszystkie tamtejsze roboty medyczne zosta³y wyposa¿o-

ne w ko³a zamiast patykowatych, niezgrabnych nóg, dziêki czemu

³atwiej by³o im siê poruszaæ po pustynnym terenie. Neelah obser-

wowa³a je jeszcze przez kilka chwil, po czym opuœci³a swoje schro-

nienie i ostro¿nie zesz³a w dó³ przeciwleg³ym zboczem wydmy, tak

by roboty jej nie zobaczy³y.

– Stójcie! Ani kroku dalej! – Przydyba³a roboty w tej samej

chwili, gdy transmitowa³y kod bezpieczeñstwa, odblokowuj¹cy

wejœcie do kryjówki; szereg liczb wyœwietla³ siê czerwieni¹ na pa-

nelu dostêpu wbudowanym w drzwi z magnetycznie wzmocnionej

durastali. – Nie ruszajcie siê! Obiecujê, ¿e nic wam nie zrobiê...

jeœli pozostaniecie bez ruchu.

– Jesteœ przestraszona? – Wy¿szy z dwóch robotów, podsta-

wowy model internistyczny MD5, omiót³ j¹ swoimi skanerami,

wpisan¹ w okr¹g wieczornego nieba. – Masz mocno przyspieszo-

ne têtno jak na standardow¹ jednostkê ludzk¹. – W pokrytym ciem-

n¹ emali¹ czole robota pojawi³a siê w¹ska szczelina, przez któr¹

pobra³ próbkê powietrza. – Ponadto w wydychanym przez ciebie

powietrzu zauwa¿am znaczne stê¿enie hormonów wskazuj¹cych

na stan wzburzenia emocjonalnego.

– Zamknij siê. To kolejne polecenie. – ¯wir zachrzêœci³ pod

jej stopami, gdy schodzi³a ku robotom. – Po prostu milcz.

– S³ysza³eœ? – Wy¿szy robot skierowa³ swoje wielosoczew-

kowe spojrzenie na towarzysza, bia³ego robota farmaceutycznego

typu MD3. – Mówi, ¿ebyœmy siê nie odzywali.

– Nieuprzejmoœæ. – Robot przyci¹gn¹³ bli¿ej korpusu swoje

strzykawki i ramiona podajników. – Przewidywanie problemów.

– Wspaniale. – Gniew dodatkowo przyspieszy³ bicie jej ser-

ca. – W takim razie nie bêdziecie mogli powiedzieæ, ¿e siê tego nie

spodziewaliœcie. – Chwyci³a za monitor funkcji ¿yciowych, stercz¹-

cy jak antena nad g³ow¹ wy¿szego robota, i pchnê³a go na ska³ê

otaczaj¹c¹ wejœcie do kryjówki, dostatecznie mocno, by zobaczyæ,

¿e diody na przednim panelu wyœwietlacza tañcz¹ jak oszala³e. Ko-

lejne szarpniêcie pos³a³o robota w przeciwn¹ stronê, na jego ni¿sze-

go towarzysza; ma³y zapiszcza³ przeraŸliwie, trac¹c równowagê,

background image

30

i zwali³ siê na ziemiê, ods³aniaj¹c kó³ka napêdu przymocowane do

dolnego pierœcienia cylindrycznego korpusu.

– I co wy na to? Zamkniecie siê teraz?

– Myœlê, ¿e to doskona³y pomys³. – Wy¿szy robot cofn¹³ siê

i rozp³aszczy³ plecami o nadal zamkniêt¹ klapê bezpieczeñstwa.

Dziewczyna nerwowo prze³knê³a œlinê. Spróbowa³a uspokoiæ

bicie serca i dr¿enie r¹k samym wysi³kiem woli. Do tej pory nie-

czêsto musia³a odwo³ywaæ siê do przemocy – o ile wiedzia³a; bo

nie pamiêta³a nic ze swojego ¿ycia przed pojawieniem siê w pa³acu

Jabby – i nawet taka drobnostka jak wbicie odrobiny rozumu do

g³owy dwóch robotów medycznych wystarczy³a, ¿eby j¹ przypra-

wiæ o dreszcze. Zacznij siê do tego przyzwyczajaæ, nakaza³a sobie

surowo. Ju¿ wczeœniej uœwiadomi³a sobie, ¿e to nie ostatnia strasz-

na rzecz, jak¹ bêdzie musia³a zrobiæ w swoim ¿yciu. Ale nie mar-

twi³a siê tym; liczy³o siê tylko to, ¿e nadal ¿y³a. Inni w podobnej

sytuacji nie mieli tyle szczêœcia. Nadal ¿ywo w niej tkwi³o wspo-

mnienie innej tancerki, jak wpada do jamy pod pod³og¹ pa³acu

Jabby. To wspomnienie koñczy³o siê krzykiem i obœlinionym war-

kotem rankora, ulubieñca Jabby.

– Przepraszam, szanowna pani...

To j¹ zaskoczy³o. Ani Jabba Hutt, ani nikt na jego dworze

nigdy nie zwraca³ siê do niej w taki sposób.

– Pani wymaga opieki medycznej. – Wy¿szy robot obni¿y³

do minimum g³oœnoœæ syntezatora mowy. Podobny do rêki modu³

badawczy, ze œwiat³owodow¹ sond¹ umocowan¹ na nadgarstku,

wysun¹³ siê niepewnie ku jej policzkowi. – Ta rana wygl¹da bar-

dzo powa¿nie...

Odepchnê³a rêkê robota, zanim dotkn¹³ brzegów szarpanej rany

biegn¹cej przez policzek.

– Zagoi siê.

– Ale zostanie blizna. – Wy¿szy robot skierowa³ promieñ pod-

rêcznej latarki na ranê, pami¹tkê po spotkaniu z pik¹ Gamorreani-

na, która rozora³a jej policzek a¿ po szyjê. – Moglibyœmy temu

zaradziæ, sprawiæ, ¿e nie bêdzie tak widoczna.

– Po co tyle zachodu? – Przez g³owê przelecia³y jej inne wspo-

mnienia, równie ma³o przyjemne jak to z jam¹ rankora. Nie wie-

dzia³a, jak wygl¹da³o jej ¿ycie wczeœniej, ale w pa³acu Jabby prze-

kona³a siê, ¿e uroda bywa niebezpieczna. Przyci¹ga³a do niej lepkie

³apy Jabby i tych z jego podw³adnych, którzy akurat cieszyli siê jego

³ask¹, ale nie wystarcza³a, by j¹ ochroniæ, kiedy znudz¹ go jej wdziêki.

background image

31

– Obejdzie siꠖ odpar³a gorzko.

– Gniew – zauwa¿y³ drugi robot; niepotrzebnie, bo aura ne-

gatywnych emocji by³a tak silna, ¿e prawie mo¿na by³o jej do-

tkn¹æ. – Odmowa kuracji.

– Pamiêtam ciꠖ powiedzia³ wy¿szy robot, cichym, uspoka-

jaj¹cym g³osem. – Z pa³acu Jabby. – Promieñ latarki przesun¹³ siê

po jej twarzy. – By³aœ jedn¹ z tancerek.

– By³am... – obejrza³a siê, by sprawdziæ, czy nikt nie zbli¿a

siê do kryjówki, po czym odwróci³a siê z powrotem w stronê ro-

botów. – Ale ju¿ nie jestem.

– Naprawdê? – Zza receptorów optycznych robota wydawa-

³o siê wyzieraæ pytaj¹ce spojrzenie. – Wiêc kim teraz jesteœ?

– Ja... ja nie wiem...

– Nazwisko – odezwa³ siê ni¿szy robot. – Pochodzenie.

– Nazywa³am siê... Jabba mówi³ na mnie Neelah. – Zmarsz-

czy³a brwi. Coœ... raczej brak wspomnienia ni¿ cokolwiek, co na-

prawdê pamiêta³a – powiedzia³o jej, ¿e to nieprawda.

To imiê to k³amstwo, pomyœla³a.

– Ale tak... tak mnie nazywali....

– No có¿, s¹ gorsze imiona. – G³os wy¿szego robota zabrzmia³

raŸniej, pocieszaj¹co. – Proszê wzi¹æ na przyk³ad mój subkod to¿-

samoœci. – Skomplikowana koñczyna robota wskaza³a na tablicz-

kê danych na ciemnym, metalowym ciele. – SH

Σ

1-B. Wiêkszoœæ

istot rozumnych nie jest w stanie nawet go powtórzyæ. Mój towa-

rzysz ma wiêksze szczêœcie.

– 1e-XE. – Ma³y robot wyci¹gn¹³ ramiê podajnika tabletek

i delikatnie poklepa³ jej d³oñ. – Znajomoœæ. Przyjemnoœæ.

Wziêli mnie w obroty, pomyœla³a Neelah. Wiedzia³a doœæ o ro-

botach medycznych – ale sk¹d? – ¿eby znaæ parê sztuczek, jakie

stosowali, by uspokoiæ pacjentów. Promieniowanie anestetyczne...

czu³a, jak s³abe pole elektromagnetyczne dopasowuje siê do fazy

pola emitowanego przez neurony w jej mózgu, wyzwalaj¹c koj¹ce

endorfiny.

– Skoñczcie z tym! – warknê³a. Potrz¹snê³a g³ow¹, by uwol-

niæ siê spod wp³ywu robotów. – Tego te¿ nie potrzebujê. Nie te-

raz. – Zacisnê³a d³oñ w drobn¹, ale skuteczn¹ piêœæ. – Jeœli bêdê

musia³a jeszcze raz wam przy³o¿yæ, zrobiê to.

Pole znik³o jak no¿em uci¹³.

– Jak sobie ¿yczysz – powiedzia³ SH

Σ

1-B. – Chcieliœmy tyl-

ko ci pomóc.

background image

32

– Wystarczy, jeœli powiecie mi, gdzie on jest. – Rana na po-

liczku zapiek³a j¹, ale zignorowa³a ból.

– Kto?

Kiwnê³a g³ow¹ w kierunku klapy bezpieczeñstwa.

– £owca nagród. Ten, który ma tu kryjówkê.

– Dengar? – Jednym ze swoich metalicznych ramion SH

Σ

1-B

wskaza³ na klapê zamykaj¹c¹ wejœcie do kryjówki. – Wróci³ do pa-

³acu Jabby.

– Zaopatrzenie – doda³ 1e-XE. – Ekwipunek.

– W³aœnie. – SH

Σ

1-B otworzy³ ma³¹ kapsu³ê baga¿ow¹ przy-

piêt¹ do korpusu. – Przys³a³ nas tu z powrotem ze œrodkami, któ-

rych potrzebuje. Proszê: antybiotyki, katalizatory przemiany ma-

terii, sterylne opatrunki ¿elowe...

– W porz¹dku. – Neelah przerwa³a robotowi wyliczankê. –

A Dengar zosta³ w pa³acu, tak?

SH

Σ

1-B skin¹³ g³ow¹.

– Powiedzia³, ¿e chce znaleŸæ jedn¹ ze skrzyñ Jabby z pro-

wiantem pozaplanetarnym. Zajmie mu to pewnie trochê czasu.

Byli pracownicy Jabby z³upili pa³ac.

– Ba³agan. – 1e-XE obróci³ kopu³k¹ wieñcz¹c¹ jego bary³ko-

waty korpus w prawo, a potem w lewo. – Obrzydliwoœæ.

Nie by³o czasu na zastanawianie siê.

– Otwieraj w³az – poleci³a Neelah, pokazuj¹c na dysk zamka

magnetycznego. Na jego wyœwietlaczu nadal b³yska³y cyferki. –

Chcê wejœæ do œrodka.

– Dengar nie pozwoli³, ¿ebyœmy wpuszczali... – Wysoki ro-

bot pochwyci³ niebezpieczne iskierki w oczach Neelah. – Dobrze,

dobrze. Otwieram.

Po drugiej stronie w³azu zobaczy³a tunel prowadz¹cy ostro

w dó³, pod k¹tem prawie czterdziestu piêciu stopni. Skierowa³a siê

tam, a roboty postukiwa³y ko³ami za jej plecami. Poczu³a uk³ucie

klaustrofobicznego lêku. Ciemnoœæ i ciê¿kie, duszne powietrze tu-

nelu przypomnia³y jej, jak wydosta³a siê z pa³acu Jabby. Po tym,

co sta³o siê z jej biedn¹ przyjació³k¹ Ool¹, ka¿de ryzyko wydawa-

³o siê warte podjêcia, byle tylko nie staæ siê karm¹ dla rankora.

Prawie siê przeliczy³a, prawie spotka³a w³asn¹ œmieræ. Ostra

jak kosa pika gamorreañskiego stra¿nika pozostawi³a na jej twarzy

piek¹c¹ ranê, ale zaraz utkwi³a do po³owy w gardle Gamorreanina,

wbita rêk¹ Neelah. Jabba zawsze pope³nia³ ten sam b³¹d, najmuj¹c

opryszków, których szybkoœæ nie dorównywa³a rozmiarom. Strach

background image

33

3 – Mandaloriañska zbroja

poczu³a dopiero potem, kiedy przeskoczy³a nad ka³u¿¹ krwi i wy-

bieg³a na pustyniê.

W pó³mroku centralnej kryjówki mog³a w koñcu stan¹æ wy-

prostowana.

– A gdzie ten drugi? – Spojrza³a przez ramiê na roboty me-

dyczne, które wy³oni³y siê za ni¹ z tunelu i stanê³y w swoich nor-

malnych miejscach. – Ten, którym siê zajmujecie?

– Dengar kaza³ nam... – SH

Σ

1-B zamilk³. – Tam – powie-

dzia³ w koñcu niechêtnie. Poprowadzi³ j¹ pomiêdzy porzuconymi

bez³adnie stertami rzeczy, gdzie broñ i zapasowe magazynki mie-

sza³y siê z podartymi opakowaniami autotermicznych pojemników

na racje polowe.

– To naprawdê niew³aœciwe... tego pacjenta nale¿a³oby nie-

zw³ocznie przewieŸæ do szpitala... ale zrobiliœmy, co siê da³o.

Neelah go nie s³ucha³a. Przy niskim, zaokr¹glonym przejœciu

do bocznej komory zatrzyma³a siê i zajrza³a do œrodka.

– Czy on... czy jest przytomny?

W pomieszczeniu panowa³ pó³mrok; czarny kabel bieg³ od os³o-

niêtej lampy do generatora mocy w centrum g³ównej komory.

– Czy mo¿e mnie zobaczyæ?

– Nie po tym, co mu zaaplikowaliœmy. – SH

Σ

1-B stan¹³ tu¿

zza ni¹. – Zaordynowa³em mu piêcioprocentowy roztwór oblivia-

nu z zapasów 1e-XE, podawany przez kroplówkê. Obra¿enia tego

pacjenta s¹ niezwykle powa¿ne. To by³ jeden z powodów, dla

których musieliœmy wróciæ do pa³acu... ¿eby znaleŸæ wiêcej tego

œrodka. Gdybyœmy tego nie zrobili, ból wywo³any obra¿eniami

móg³by ca³kowicie wypaliæ centralny system nerwowy pacjenta.

Neelah wesz³a do komory, pochylaj¹c siê pod niskim ³ukiem

przejœcia. Prowizoryczne ³ó¿ko – multipianka wype³niaj¹ca elastycz-

n¹ poszewkê ze standardowego wyposa¿enia frachtowców – nie

pozostawia³o wiele miejsca miêdzy nieprzytomnym mê¿czyzn¹ a ze-

stawem do¿ylnym i innym sprzêtem medycznym. Przecisnê³a siê

wœród pomrukuj¹cych cicho urz¹dzeñ, monitorów i wyœwietlaczy

pulsuj¹cych wolnym rytmem rozb³ysków i zatrzyma³a, by popa-

trzeæ na tego cz³owieka, którego twarzy nigdy dot¹d nie widzia³a.

Wyci¹gnê³a jedn¹ rêkê, by go dotkn¹æ, ale zatrzyma³a j¹ kilka

centymetrów od brwi mê¿czyzny. Wygl¹da jeszcze gorzej ni¿ ja,

pomyœla³a. Skóra zdarta do ¿ywego miêsa, tak samo jak wtedy,

gdy znalaz³a go po raz pierwszy, na pustyni; wypalona sokami

trawiennymi Sarlacka. Teraz pokrywa³a j¹ przezroczysta b³ona,

background image

34

po³¹czona przewodami t³ocz¹cymi ze œcian¹ urz¹dzeñ medycznych

ustawionych wzd³u¿ ³ó¿ka.

– Co to jest? – dotknê³a przezroczystej substancji; by³a zim-

na i œliska.

– Sterylny opatrunek od¿ywczy. – SH

Σ

-1B wyci¹gn¹³ ramiê

i delikatnie wyregulowa³ jeden z prze³¹czników na tablicy kontroli

urz¹dzenia. – Zwykle stosujemy go w przypadku powa¿nych po-

parzeñ, ze znacznymi ubytkami skóry. W s³u¿bie u Jabby mieli-

œmy do czynienia z wieloma przypadkami poparzeñ.

– Eksplozje – wyjaœni³ 1e-XE.

– W³aœnie. – SH

Σ

1-B uniós³ górn¹ czêœæ pancerza w geœcie

przypominaj¹cym ludzkie wzruszenie ramionami. – Osobniki pra-

cuj¹ce dla Jabby, a przynajmniej ci bardziej nieokrzesani, ci¹gle

wysadzali siê nawzajem w powietrze... na wiele ró¿nych sposobów.

– Rotacja. Wysoka.

– To prawda. Zawsze znalaz³ siê ten czy inny, którego nie

mogliœmy ju¿ odratowaæ. Ale 1e-XE wyspecjalizowa³ siê w lecze-

niu poparzeñ. Urazy somatyczne tego osobnika s¹ jednak nieco

inne. – SH

Σ

1-B pochyli³ siê nad nieprzytomnym mê¿czyzn¹. – Nikt,

na ile jesteœmy w stanie sprawdziæ w naszych bankach pamiêci,

nie prze¿y³ dot¹d po³kniêcia przez Sarlacka. Robimy wiêc co siê

da, u¿ywaj¹c tego, czym dysponujemy.

Neelah spojrza³a na robota medycznego.

– Czy on prze¿yje?

– Trudno powiedzieæ. Nie mo¿emy postawiæ dok³adnej pro-

gnozy dla tego pacjenta, zarówno ze wzglêdu na rozleg³oœæ, jak

i niecodzienny charakter obra¿eñ. Nie chodzi tylko o ubytki skóry.

1e-XE i ja ustaliliœmy, ¿e w trzewiach Sarlacka ten cz³owiek by³

wystawiony na dzia³anie nieznanych toksyn. Próbowaliœmy prze-

ciwdzia³aæ skutkom wywo³anym przez te substancje, ale wynik

jest niepewny. Gdybyœmy mieli dostêp do zapisów z innych tego

rodzaju spotkañ humanoidów z Sarlackiem, mo¿na by obliczyæ

prawdopodobieñstwo prze¿ycia. Ale nie mamy. Chocia¿ jeœli mia³-

bym wyraziæ osobist¹ opiniê... – SH

Σ

1-B zni¿y³ g³os, udaj¹c po-

ufa³oœæ – ...dziwiê siê, ¿e ten cz³owiek jeszcze ¿yje. Coœ jeszcze

musi podtrzymywaæ go przy ¿yciu. Coœ w nim samym.

S³owa robota zaskoczy³y dziewczynê.

– Na przyk³ad co?

– Nie wiem – odpar³ SH

Σ

1-B. – Pewne zjawiska wykraczaj¹

poza wiedzê medyczn¹. W ka¿dym razie tak¹, jak¹ ja dysponujê.

background image

35

Spojrza³a z powrotem na postaæ le¿¹cego. Nawet w takim

stanie, z ods³oniêt¹ twarz¹ i nieprzytomny, zdany na opiekê robo-

tów medycznych, przyprawia³ j¹ o dreszcz.

Coœ nas ³¹czy, pomyœla³a Neelah. Jakaœ niewidzialna si³a, któ-

rej przeb³ysk odczu³a tam, w pa³acu Jabby, kiedy spojrza³a w górê

na galeriê i zobaczy³a tego mê¿czyznê. Nie sposób by³o pomyliæ

go z nikim innym nawet wtedy, gdy skrywa³ twarz za mask¹. Zo-

baczy³a go i poczu³a uk³ucie strachu. Nie z powodu tego, co pa-

miêta³a, ale tego, czego nie mog³a sobie przypomnieæ. Jeœli ten

cz³owiek odegra³ jak¹œ rolê w jej przesz³oœci, fakt ten okrywa³

cieñ, który siêga³ dalej i g³êbiej ni¿ wspomnienie jamy rankora.

– A co z Dengarem? – Jeszcze jednym wysi³kiem woli Ne-

elah powróci³a do rzeczywistoœci. – Dlaczego to robi? Dlaczego

siê nim opiekuje?

– Nie mam pojêcia. – Receptory optyczne SH

Σ

1-B patrzy³y

na ni¹ obojêtnie. – Nie powiedzia³ nam tego, kiedy przyszed³ do

pa³acu, ¿eby nas odszukaæ. I szczerze mówi¹c, nie ma to dla nas

wiêkszego znaczenia.

– Nieistotnoœæ – powiedzia³ 1e-XE.

– Zostaliœmy zaprogramowani do udzielania opieki medycz-

nej. Po œmierci Jabby byliœmy zadowoleni, ¿e mamy kolejn¹ oka-

zjê, ¿eby to robiæ.

Plany drugiego ³owcy g³ów pozosta³y zatem dla niej tajemnic¹.

Ryzykowa³a, zostawiaj¹c tego cz³owieka na pustyni, gdzie Dengar

móg³ go odnaleŸæ. By³a przera¿ona, jak powa¿ne odniós³ obra¿enia;

nie by³o sposobu, by sama mog³a zaopiekowaæ siê krwawi¹cym na

ca³ym ciele mê¿czyzn¹. Na dworze Jabby widzia³a dosyæ, by zda-

waæ sobie sprawê z wrogoœci, rywalizacji zawodowej i zwyk³ej nie-

nawiœci pomiêdzy ³owcami nagród – ale ten facet by³by dawno mar-

twy, gdyby Dengar, znalaz³szy go, posun¹³ siê dalej i po prostu

wdepta³ mu gard³o w piasek, póki ranny nie przestanie siê poruszaæ.

Zamiast tego z niezrozumia³¹ ulg¹ przygl¹da³a siê zza wystêpu skal-

nego, jak ³owca nagród kuca, by zbadaæ kolegê po fachu. To samo

niewyt³umaczalne uczucie mia³a, gdy posz³a za robotami medycz-

nymi do tej kryjówki i przekona³a siê, ¿e mê¿czyzna nadal ¿yje.

Nie mia³a teraz czasu, ¿eby siê nad tym zastanawiaæ. Zbyt

d³ugo ju¿ tu jestem, pomyœla³a. Niezale¿nie od powodów, które

sk³oni³y Dengara do utrzymania przy ¿yciu swojego rywala, w¹tpi-

³a, by okaza³ siê równie ³askawy dla niej. £owcy nagród byli bar-

dzo tajemniczy, tego wymaga³a ich profesja. Dengar zapewne nie

background image

36

by³by zachwycony, gdyby siê dowiedzia³, ¿e ktoœ wie nie tylko

o jego kryjówce, ale tak¿e co – i kogo – w niej ukry³.

– Zostawiê was teraz – powiedzia³a Neelah do robotów. –

Pracujcie dalej. Ten mê¿czyzna musi prze¿yæ, rozumiecie?

– Zrobimy, co w naszej mocy. Po to nas skonstruowano.

– I jeszcze jedno: nie powiecie Dengarowi ani s³owa o mnie.

– Ale on mo¿e nas o to spytaæ! – powiedzia³ SH

Σ

1-B. – Mo¿e

chcieæ siê dowiedzieæ, czy ktoœ tu zagl¹da³! Zostaliœmy zaprogra-

mowani w taki sposób, ¿e musimy mówiæ prawdê.

– Pozwólcie, ¿e coœ wam wyjaœniê. – Neelah zbli¿y³a rozciê-

ty policzek do receptorów optycznych robota. – Jeœli powiecie

o mnie Dengarowi, wrócê tu i rozszarpiê was na kawa³ki, a potem

rozw³óczê je po ca³ym Morzu Wydm. Obu. A wtedy nie bêdziecie

ju¿ mogli dalej wykonywaæ swojej pracy.

SH

Σ

1-B zastanawia³ siê nad jej s³owami tylko przez kilka se-

kund.

– To niew¹tpliwie uniewa¿nia wymóg prawdomównoœci.

– To dobrze. – Rozejrza³a siê po pomieszczeniu, by spraw-

dziæ, czy nie zostawi³a jakiegoœ œladu swojej bytnoœci w tym miej-

scu. Pod nierówn¹ œcian¹ zauwa¿y³a coœ, co do tej pory umknê³o

je uwadze. Podesz³a bli¿ej i zobaczy³a stertê szmat – wystrzêpione

kawa³ki, których poszarpane nitki, mokre od p³ynów trawiennych

Sarlacka, tkwi³y nadal przyczepione do piersi rannego mê¿czyzny.

Na samej górze sterty le¿a³ inny przedmiot – metalowy, nadtra-

wiony przez soki ¿o³¹dkowe potwora, ale nadal rozpoznawalny.

Neelah pochyli³a siê i podnios³a he³m z charakterystycznym wizje-

rem w kszta³cie litery T.

Widzia³a ju¿ wczeœniej ten he³m w pa³acu Jabby – okrutna,

nieprzejednana maska, a za ni¹ wzrok ostry jak skalpel. Neelah

chwyci³a he³m w obie d³onie; trzyma³a go przed sob¹ jak czaszkê

albo fragment martwej maszyny. Nawet pusty, patrzy³ na ni¹ w mil-

czeniu. Poczu³a strach.

Boba Fett...

S³ysza³a to imiê w g³owie, choæ nie ona je wypowiada³a. Tak

siê nazywa³. Tyle wiedzia³a; imiê wypowiada³ szeptem ktoœ, kto

zarazem ba³ siê go i nienawidzi³.

– Proszê ju¿ iœæ. – G³os robota medycznego przerwa³ jej roz-

myœlania. – Dengar nied³ugo wróci.

Rêce jej dr¿a³y, gdy odk³ada³a he³m z powrotem na stertê szmat.

Przy wejœciu do komory zatrzyma³a siê i odwróci³a, spogl¹daj¹c

background image

37

na le¿¹c¹ postaæ. Coœ jakby skurcz litoœci wkrad³o siê w jej serce,

œciœniête strachem.

Odwróci³a siê i pospiesznie wysz³a w¹skim tunelem, który mia³

j¹ wyprowadziæ w koj¹c¹ ciemnoœæ.

S³ysza³ g³osy. Nadchodzi³y z drugiego krañca morza œlepoty.

Przypuszcza³ – t¹ czêœci¹ mózgu, która jeszcze funkcjonowa-

³a – ¿e te g³osy s¹ czêœci¹ umierania. Z kory mózgowej, spod ciê-

¿aru bólu i otêpiaj¹cego niebólu, resztki jego umys³u i ducha wy³a-

wia³y strzêpki danych zmys³owych, narzucanych przez ¿yj¹ce

zw³oki, w które siê zamieni³. By³y jak wiadomoœci z innego œwiata,

frustruj¹co fragmentaryczne i niezrozumia³e.

Ze wszystkich g³osów, które s³ysza³, tylko jeden nale¿a³ do

kobiety. Nie tej, któr¹ s³ysza³ wczeœniej, do której, jak pamiêta³,

ktoœ zwraca³ siê imieniem Manaroo; wtedy le¿a³ jeszcze na pusty-

ni, wyrzygany przez Sarlacka.

Tamten g³os nale¿a³ do przesz³oœci; teraz mówi³a inna kobieta.

To jej g³os go torturowa³, to on zamieni³ sen umierania w ciem-

noœæ, z której wy³aniaj¹ siê wspomnienia.

Jego powieki drgnê³y, by ods³oniæ oczy; nie da³y rady, zasnute

jak¹œ lepk¹ substancj¹, która ciasno przylega³a do jego twarzy. By³

s³aby, a to coœ owija³o go œciœle jak karbonit, który wiêzi³ Hana

Solo, gdy przywióz³ go do Jabby. Zdo³a³ jednak unieœæ powieki na

u³amek centymetra, tylko na tyle, by dostrzec rozmyty obraz ko-

biety. Widzia³ j¹ na dworze Jabby – zwyk³a tancerka... wiedzia³

jednak, ¿e by³a kimœ wiêcej. Kimœ znacznie wa¿niejszym. Jabba

nazywa³ j¹... Neelah. Tak, to pamiêta³. Ale nie tak siê nazywa³a.

Naprawdê nazywa³a siê...

Okruchy pamiêci kr¹¿y³y, by rozprysn¹æ siê na wszystkie stro-

ny, gdy wysi³ek widzenia zepchn¹³ go znów w absolutn¹ ciem-

noϾ.

W tej ciemnoœci œni³, choæ nie pogr¹¿ony we œnie; umiera³,

choæ ci¹gle ¿ywy.

I pamiêta³.

background image

38

R O Z D Z I A £

"

...I WCZORAJ

TU¯

PO

WYDARZENIACH

N

OWEJ

N

ADZIEI

– Trzymaj siê mnie – powiedzia³ Bossk nowemu cz³onkowi

Gildii – a zobaczysz, jak siê to robi.

Czu³, jak w jego towarzyszu wzbiera gniew, niczym promienio-

wanie ze stopionego rdzenia reaktora. W³aœnie takiej reakcji oczeki-

wa³, po to wypowiedzia³ te s³owa. Nie by³o takiego momentu, choæ-

by najkrótszego odcinka standardowego cyklu czasowego, kiedy

Bossk nie czu³by choæby cienia gniewu. Nawet kiedy spa³, by³ wku-

rzony – tak jak wszyscy Trandoszanie, œni¹cy o tym, jak wbijaj¹

ostre jak brzytwa pazury w gard³a odwiecznych wrogów swojego

gatunku. Wœciek³oœæ i ¿¹dza krwi by³y jak najbardziej na miejscu

w trandoszañskiej wizji wszechœwiata. Na tym polega³o ¿ycie.

– Nie musisz odgrywaæ przede mn¹ wa¿niaka. – Zakres czê-

stotliwoœci przenoszonych przez wbudowany w maskê oddechow¹

Zuckussa komunikator wystarcza³, by przekazaæ irytacjê w jego g³o-

sie. – Zdoby³em niemal tyle nagród, co ty. A swoje stanowisko w Gildii

zawdziêczasz tylko i wy³¹cznie koneksjom rodzinnym.

Bossk wykrzywi³ bezwarg¹ jamê gêbow¹ w z³oœliwym uœmie-

chu. Poczu³ przemo¿n¹ ochotê, by siêgn¹æ i oderwaæ g³owê przy-

dzielonego mu partnera, a potem patrzeæ, jak wtyki nosowe i prze-

wody komunikatora k³êbi¹ siê bez³adnie jak pêdy b³otnych roœlin

okalaj¹cych jamê rodn¹ na planecie Trandosza. Mo¿e potem, po-

myœla³ w duchu, po robocie.

Wskaza³ pazurem na korytarz przed nimi. Obaj z Zuckussem

mocno przywarli plecami do jego œcian; zza zamkniêtych drzwi od-

leg³ych o jakieœ dwadzieœcia metrów dochodzi³y weso³e dŸwiêki

background image

39

orkiestry jizzowej, zmieszane z przenikliwymi odg³osami rozmów

klientów kasyna przepuszczaj¹cych kredyty na kole fortuny. Ha-

zard nie poci¹ga³ Bosska; wola³ pewniejsze rzeczy. Najlepiej œmieræ

innej istoty myœl¹cej, zw³aszcza jeœli móg³ na niej zyskaæ finansowo.

Czasami jednak – jak w tym przypadku – zwierzynê nale¿a³o po-

chwyciæ ¿ywcem, aby zarobiæ na wyp³atê. To komplikowa³o sprawy.

– £adunki termiczne s¹ na swoim miejscu. – Koñcem pazura

Bossk wskaza³ dwa ma³e wybrzuszenia na p³ycie drzwi do dzia³u

ksiêgowoœci kasyna. Zmiennokszta³tna tarcza okrywaj¹ca ³adunki

zapobiega³a ich wykryciu przez czujniki optyczne. – Kiedy je zdeto-

nujê, masz ruszyæ prosto przez te drzwi. Nie zawracaj sobie g³owy

rozgl¹daniem siê za stra¿nikami, po prostu daj nura do œrodka.

– Dlaczego ja? – Zuckuss spojrza³ na niego wielkimi ocza-

mi. – Dlaczego ty tego nie zrobisz?

– Dlatego – wyjaœni³ Bossk, nieudolnie udaj¹c cierpliwoœæ –

¿e bêdê os³ania³ twoje ty³y. – Uniós³ rusznicê blasterow¹ zmodyfi-

kowan¹ w taki sposób, by pasowa³a do jego pazurów, du¿ych na-

wet jak na Trandoszanina. – Odci¹gnê ewentualny ostrza³, pod-

czas gdy ty zabezpieczysz pokój ksiêgowych. To standardowa

procedura w takich sytuacjach, prosto z podrêcznika Gildii.

– Aha. – Wychylony zza wêg³a Zuckuss przygl¹da³ siê uwa¿-

nie drzwiom. – To ma sens... chyba tak.

Idiota, pomyœla³ Bossk. Prawdziwy powód by³ taki, ¿e ten,

kto pierwszy wtargnie do pokoju, bêdzie bardziej nara¿ony na po-

szatkowanie na krwawe strzêpy skoncentrowanymi laserami stra¿-

ników. I lepiej, ¿ebyœ to by³ ty, a nie ja, pomyœla³, zw³aszcza ¿e

œmieræ partnera oznacza³a, ¿e nie bêdzie siê musia³ dzieliæ z nikim

nagrod¹ po odliczeniu dzia³ki p³aconej na rzecz Gildii.

– Idziemy! – Wypchn¹³ Zuckussa do przodu, wciskaj¹c jed-

noczeœnie detonator przypiêty do rêkawa. Przyt³umione odg³osy

muzyki i wyuzdanych rozrywek utonê³y w basowym huku, z ja-

kim ³adunki termiczne rozerwa³y drzwi.

Bossk wskoczy³ do korytarza na szeroko rozstawionych no-

gach, z okiem na celowniku rusznicy. Jednym pazurem dotyka³

spustu, gotowy do strza³u; pod wp³ywem oczekiwania zimne serce

w jego piersi zabi³o mocniej, gdy wpatrywa³ siê w k³êby dymu...

¯aden strza³ nie pad³ zza rozerwanych, stopionych metalo-

wych drzwi.

– Zuckuss! – krzykn¹³ do mikrofonu komunikatora tkwi¹ce-

go przy okrytym skórzast¹ ³usk¹ gardle. – Co jest grane?

background image

40

Minê³a chwila, zanim us³ysza³ odpowiedŸ drugiego ³owcy.

– Hmm... – powiedzia³ Zuckuss – mam dobr¹ wiadomoœæ: nie

musimy siê martwiæ o stra¿ników...

Bossk ruszy³ z rusznic¹ zaciœniêt¹ w obu szponiastych d³o-

niach w dó³ korytarza, a potem do pokoju ksiêgowych. A w³aœci-

wie tego, co z niego pozosta³o – dym po eksplozji ³adunków ter-

micznych uniós³ siê ju¿ na tyle, ¿e móg³ dostrzec rozbite sto³y do

gry i terminale wideofonu. Wzd³u¿ nich le¿a³y cia³a szeœciu stra¿ni-

ków. Ka¿dy z nich mia³ w piersi dziurê wypalon¹ laserem z godn¹

podziwu precyzj¹. I szybkoœci¹, zauwa¿y³ Bossk. ¯aden ze stra¿-

ników nawet nie zd¹¿y³ siêgn¹æ po broñ; ktokolwiek ich zastrzeli³,

zrobi³ to b³yskawicznie.

– Popatrz – powiedzia³ Zuckuss. Pochyli³ siê i dotkn¹³ dziury

w pancerzu okrywaj¹cym pierœ stra¿nika. – Mam odczyt termicz-

ny. Tworzywo nie zd¹¿y³o siê sch³odziæ. Zostali zastrzeleni do-

k³adnie wtedy, kiedy my czekaliœmy w korytarzu! – £owca nagród

wsta³ i pokaza³ palcem dziurê w przeciwleg³ej œcianie pokoju. Mia-

³a poszarpane brzegi i dostateczne rozmiary, by Bossk móg³ przez

ni¹ swobodnie przejœæ; po drugiej stronie widaæ by³o konwertery

zasilania za œcian¹ budynku kasyna. – Ktoœ nas wyprzedzi³...

– To niemo¿liwe! – warkn¹³ Bossk. – Ta œciana jest zbudo-

wana z ³añcuchów monokrystalicznych; musielibyœmy us³yszeæ

wybuch na tyle silny, ¿eby j¹ rozwali³. Chyba ¿e... – nag³e podej-

rzenie kaza³o mu obejrzeæ siê przez ramiê na przeciwleg³¹ œcianê.

Rozpraszacz dŸwiêkowy, z rozedrgan¹ od przeci¹¿enia skal¹ na

srebrzystej, owalnej tarczy, wisia³ na niej przyczepiony chwytny-

mi mackami. WskaŸniki na potencjometrze zaczyna³y cofaæ siê

z czerwonego pola w miarê, jak ha³as wywo³any eksplozj¹ prze-

chodzi³ w niegroŸny, œwiszcz¹cy szmer.

Gniew zala³ Bosska z si³¹, która wystarczy³aby na wyrwanie

drugiej takiej samej dziury w œcianie, a nawet jeszcze wiêkszej.

Bêkarci pomiot... – przekleñstwo zamar³o miêdzy zaciœniêty-

mi k³ami. Tylko jeden ³owca nagród u¿ywa³ tak wyrafinowanego

i kosztownego sprzêtu. Albo musia³ go przemyciæ do pokoju ksiê-

gowych, albo, co by³o bardziej prawdopodobne, wprowadziæ przez

otwór wywiercony w œcianie. T¹ sam¹ drog¹ powêdrowa³ równie¿

³adunek wybuchowy – kiedy rozpraszacz by³ ju¿ w œrodku, by

poch³on¹æ odg³osy eksplozji.

Nie by³o sensu szukaæ zwierzyny, po któr¹ tu przyszli z Zuc-

kussem. Bossk przytrzyma³ siê krawêdzi dziury wyrwanej w œcianie

background image

41

kasyna i rozejrza³ po okolicy. Denerwuj¹co znajomy kszta³t szyb-

kiego statku miêdzygwiezdnego unosi³ siê znad horyzontu w ciem-

niej¹cy fiolet nieba, pozostawiaj¹c za sob¹ d³ug¹ smugê ognia z sil-

ników.

– ChodŸ! – Bossk chwyci³ Zuckussa za ramiê i wyci¹gn¹³ przez

otwór w œcianie. W korytarzu rozdzwoni³y siê alarmy, uruchomio-

ne wybuchem ³adunków termicznych, które zdetonowa³y drzwi;

mieli tylko kilka sekund, zanim œci¹gn¹ tu stra¿nicy z innych czêœci

kasyna. Zarzuci³ rusznicê na ramiê i przygotowa³ siê do skoku.

– Ale... – Zuckuss cofn¹³ siê. – Jesteœmy co najmniej dzie-

siêæ metrów nad ziemi¹!

– I co z tego? – warkn¹³ Bossk. – Umiesz wymyœliæ szybszy

sposób na wydostanie siê z tego miejsca?

Kilka sekund póŸniej gramolili siê na nogi. Mordercza ¿¹dza

wezbra³a w Bossku, gdy us³ysza³, ¿e Zuckuss jêczy z bólu.

– Chyba sobie coœ z³ama³em...

Bossk zerwa³ siê do biegu, gdy lasery stra¿ników ze œwistem

uderzy³y w ziemiê wokó³ nich, zmieniaj¹c krzemionkê w lœni¹ce

plamy szkliwa. Tu¿ za sob¹ wyczuwa³ obecnoœæ Zuckussa.

Dopadli swojego przeciwnika dopiero poza atmosfer¹ planety.

Bossk wcisn¹³ koñcem szpona przycisk komunikatora, pod-

czas gdy Zuckuss, siedz¹cy obok, w fotelu nawigatora „Wœciek³e-

go Psa” usi³owa³ pod³¹czyæ zerwany przewód wtyku nosowego.

– Wy³¹cz silniki – warkn¹³ do komunikatora. Nie by³o sensu

bawiæ siê w uprzejmoœci; w okolicy nie by³o ¿adnego innego stat-

ku, który móg³by odebraæ ten komunikat. – Masz na pok³adzie

towar, który nale¿y do nas, a konkretnie humanoida, niejakiego

Nila Posonduma, by³ego pracownika Transgalaktycznego Przed-

siêbiorstwa Hazardowego...

– Nale¿y do was? – z g³oœników umieszczonych nad instru-

mentami pok³adowymi „Psa” – odezwa³ siê zimny, beznamiêtny

g³os. – A niby z jakiej racji ten osobnik... przyjmijmy, ¿e rzeczy-

wiœcie znajduje siê na pok³adzie mojego statku... mia³by byæ wa-

sz¹ w³asnoœci¹?

– Chyba nie powinniœmy denerwowaæ tego typka – szepn¹³

Zuckuss. – To twarda sztuka.

– Zamknij siê. – Bossk ponownie wcisn¹³ aktywator komuni-

katora. – Z racji tego, ¿e nale¿ymy do Gildii £owców Nagród. To

w³aœnie daje nam nad nim w³adzê. Przeka¿ go nam, a obêdzie siê

bez k³opotów.

background image

42

– Bardzo zabawne. – W zimnym g³osie nie by³o s³ychaæ rozba-

wienia. Ani ¿adnych innych emocji. – Chyba siê g³êboko mylicie.

– Tak? – Bossk spojrza³ przez przednie iluminatory „Wœcie-

k³ego Psa”. – Niby dlaczego?

– Nie podlegam w³adzy tej waszej Gildii. Stosujê siê do zasad

wy¿szej instancji.

– Niby jakiej?

– Mnie samego. – Tych kilka atomów, które znalaz³y siê

w pró¿ni pomiêdzy statkami, nie mog³o mieæ temperatury ni¿szej

ni¿ g³os dobiegaj¹cy z g³oœnika. – A ju¿ na pewno nie oddajê niko-

mu czegoœ, co nale¿y do mnie, dopóki mi za to nie zap³ac¹.

Bossk z trudem wycedzi³ odpowiedŸ przez zaciœniête zêby:

– S³uchaj no, ty zdradziecki, oparszywia³y...

Kontrolka ³¹cznoœci zgas³a, gdy rozmówca Bosska wy³¹czy³

komunikator.

Smuga p³omieni z dysz wylotowych silników „Niewolnika I”,

transportowca najbardziej bezwzglêdnego i skutecznego ³owcy na-

gród w galaktyce, rozp³ynê³a siê w mg³ê i znik³a, gdy statek wsko-

czy³ w nadprzestrzeñ. Zimne, kpi¹ce gwiazdy wype³ni³y miejsce,

gdzie znajdowa³ siê jeszcze przed chwil¹.

Bossk zmru¿y³ oczy, wpatruj¹c siê w pustkê. Statek tamtego,

jego pilot i zdobycz mog³y znikn¹æ – ale nie wœciek³a furia w po-

krytej ³usk¹, gadziej piersi Bosska.

Postaæ w klatce odsunê³a siê ze strachem od krat, gdy Boba

Fett wszed³ do ³adowni.

– Nie musisz siê baæ. – Szara, jadalna papka na tacy pocho-

dzi³a z modu³u kuchennego „Niewolnika I”. Posi³ek nie wygl¹da³

apetycznie, ale zawiera³ wszelkie substancje od¿ywcze, jakich po-

trzebowa³y humanoidy. Fett umieœci³ tackê na metalowej pod³odze

i pchn¹³ czubkiem buta do wnêtrza klatki przez szparê miêdzy jej

prêtami. – Nie zap³acono mi, ¿ebym ci zrobi³ krzywdê. A wiêc nic

ci siê tu nie stanie.

– A gdyby ci za to zap³acono? – by³y g³ówny ksiêgowy Trans-

galaktycznego Przedsiêbiorstwa Hazardowego patrzy³ ponurym wzro-

kiem zza prêtów jedynej zajêtej w tej chwili klatki. – Co wtedy?

– Wtedy kona³byœ z bólu. – Boba Fett pokaza³ palcem na tacê.

Odrobina szarej papki wyla³a siê na pod³ogê klatki. – Jako towar

jesteœ dla mnie wiêcej wart ¿ywy ni¿ martwy. Powiem wiêcej: martwy

background image

43

nie przedstawiasz sob¹ ¿adnej wartoœci. Dostarczenie ciê w stanie

nieuszkodzonym... stosunkowo nieuszkodzonym... jest warunkiem

koniecznym do odebrania nagrody, któr¹ wyznaczono za twoj¹ g³o-

wê. Jeœli bêdziesz próbowa³ zag³odziæ siê na œmieræ, nakarmiê ciê

si³¹. Jestem znany z tego, ¿e nie bawiê siê w ceregiele. Jeœli oka¿esz

siê na tyle g³upi, ¿eby próbowaæ zrobiæ sobie krzywdê, zwi¹¿ê ciê

i zamknê w miejscu znacznie mniej wygodnym ni¿ to.

Nil Posondum rozejrza³ siê po swojej klatce.

– Tego miejsca te¿ nie nazwa³bym wygodnym.

– Mog³eœ trafiæ gorzej. – Okryte bojowym kombinezonem ra-

miona Boby Fetta unios³y siê lekko i opad³y. – Ten statek ma byæ

szybki, a nie wygodny. – Przed przyjœciem do ³adowni Boba Fett

w³¹czy³ autopilota; miniaturowy monitor na ramieniu ³owcy pozwa-

la³ mu kontrolowaæ niezak³ócony lot „Niewolnika I” przez nadprze-

strzeñ. – Powinieneœ siê jednak postaraæ, ¿eby twój pobyt tutaj by³

jak najprzyjemniejszy. Tam, dok¹d ciê zabieram, bêdzie gorzej.

Tak naprawdê Boba Fett wiedzia³, ¿e okreœlenie „gorzej” by³o

subtelnym eufemizmem. Posondum pope³ni³ gruby b³¹d – okaza³

siê nielojalny, zmieniaj¹c pracê w œrodowisku, w którym lojalnoœæ

by³a nagradzana, a jej brak surowo karany. Co gorsza, ksiêgowy

mia³ nieszczêœcie prowadziæ rachunkowoœæ sieci nielegalnych spe-

lunek do gry w skefta, rozrzuconych po planetach Zewnêtrznych

Odleg³ych Rubie¿y i kontrolowanych przez huttañski syndykat.

Huttowie mieli tendencjê do traktowania pracowników jak swojej

w³asnoœci – by³ to jeden z powodów, dla którego Boba Fett wola³

zachowaæ status wolnego strzelca w czêstych kontaktach z jed-

nym ze swoich najwa¿niejszych klientów, Jabb¹. Ksiêgowy nie

mia³ jednak na to doœæ rozumu. Okaza³ siê nawet jeszcze g³up-

szy – uda³ siê do konkurentów by³ego pracodawcy z pe³nym pa-

kietem danych œci¹gniêtych z centralnego systemu fa³szowania

wyników gier losowych i informacji o pó³legalnych przelewach na

najrozmaitsze konta. Obsesyjna skrytoœæ Huttów by³a chyba jesz-

cze wiêksza ni¿ ich mania posiadania. Boba Fett zastanawia³ siê

czasem, czy nie rosn¹ do takich rozmiarów dziêki nieopanowanej

chciwoœci, która nie pozwala im wyzbyæ siê niczego, co raz wpa-

d³o w ich niedorozwiniête przednie koñczyny i olbrzymie usta.

Nawet jeœli by³by to tylko jeden przera¿ony ksiêgowy, z kompute-

rowo wspomaganym mózgiem pe³nym liczb.

– Dlaczego mnie po prostu od razu nie zabijesz? – Poson-

dum przysiad³ ciê¿ko pod œcian¹ klatki, opieraj¹c siê o ni¹ plecami.

background image

44

Spróbowa³ posi³ku z tacy i odsun¹³ j¹ ze wstrêtem. – Na pewno

zrobi³byœ to szybciej ni¿ Huttowie.

– Prawdopodobnie tak. – Nie czu³ litoœci dla tego cz³owieka,

który wpakowa³ siê w paskudn¹ sytuacjê na w³asne ¿yczenie. Kto

z Huttem przestaje, pomyœla³, pokarmem siê staje. – Ale jak mó-

wi³em, robiê to, za co mi p³ac¹. Ani wiêcej, ani mniej.

– Dla kredytów zrobi³byœ wszystko, co?

Boba Fett widzia³ swoje podwójne odbicie w lusterkach p³o-

n¹cych niechêci¹ oczu ksiêgowego. G³owa okryta he³mem, popla-

mionym i poobijanym, ale w pe³ni sprawnym; twarz schowana za

w¹skim wizjerem w kszta³cie litery T; kombinezon naszpikowany

broni¹, od goleni po nadgarstki; d³ugi, w¹ski nos rakiety manewro-

wej wychyla siê zza pleców. Chodz¹cy arsena³, postaæ ludzka zbu-

dowana z urz¹dzeñ mechanicznych. Gatunek: zabójca.

Pokiwa³ g³ow¹.

– To prawda – powiedzia³. – Robiê to, w czym jestem dobry

i za co dobrze mi p³ac¹. – Spojrza³ na czytnik danych. – Nie mam

do ciebie osobistej urazy.

– W takim razie mo¿e ubijemy interes. – Posondum spojrza³

z nadziej¹ na swojego przeœladowcê. – Co ty na to?

– Jaki interes?

– A jak myœlisz? – ksiêgowy wsta³ i chwyci³ za prêty krat tu¿

obok stoj¹cego po drugiej stronie Fetta. – Lubisz dostawaæ pieni¹-

dze.. a wiem, jak skandalicznie wysokie wynagrodzenie otrzymu-

jesz za swoje us³ugi... a ja lubiê ¿yæ. Pewnie lubiê to tak samo, jak

ty kredyty.

Boba Fett zwróci³ wzrok na spocon¹ twarz mê¿czyzny.

– Trzeba by³o pomyœleæ, jak cenne jest twoje ¿ycie, zanim

narazi³eœ siê na mœciwoœæ Huttów. Trochê za póŸno na ¿ale.

– Ale nie za póŸno dla ciebie, ¿eby trochê zarobiæ. Wiêcej ni¿

to, co zap³ac¹ ci za mnie Huttowie. – Posondum przycisn¹³ twarz

do prêtów klatki, jakby chcia³ przecisn¹æ siê przez nie si³¹ w³asnej

desperacji. – Puœcisz mnie, a ja sprawiê, ¿e dobrze ci siê to op³aci.

– W¹tpiꠖ odpar³ zimno Fett. – Huttowie wyznaczaj¹ wyj¹t-

kowo wysokie nagrody. Dlatego tak lubiê dla nich pracowaæ.

– A dlaczego, twoim zdaniem, tak bardzo chc¹ mnie dostaæ

z powrotem? – K³ykcie ksiêgowego zbiela³y, tak mocno œciska³ kra-

ty. – Dla tych kilku starych rejestrów ksiêgowych, które mam w g³o-

wie? Albo po to, ¿eby konkurencja nie pozna³a paru ich sekretów

handlowych?

background image

45

– Nie p³ac¹ mi za to, ¿ebym pyta³, dlaczego moi klienci po¿¹-

daj¹ ró¿nych rzeczy. Na przyk³ad takich jak ty. – Na czytniku

danych przymocowanym do nadgarstka zapali³a siê kontrolka; musia³

wracaæ do sterowni „Niewolnika I”. – Wystarcza mi, ¿e ich pra-

gn¹. I ¿e p³ac¹ za ich dostarczenie.

– Ja te¿ ci zap³acê. – Posondum œciszy³ g³os. – Kiedy ucie-

k³em Huttom, zabra³em coœ wiêcej ni¿ tylko informacje. Wzi¹³em

te¿ ich kredyty.

– To bardzo g³upio zrobi³eœ. – Fett wiedzia³, jak Huttowie trzêœli

siê nad swoimi kredytami; chciwoœæ by³a jedn¹ z cech charaktery-

stycznych ich gatunku. Zdarza³o mu siê dawniej, ¿e musia³ posu-

n¹æ siê do ostatecznoœci, ¿eby wydostaæ od nich pieni¹dze, które

mu siê nale¿a³y za wykonan¹ pracê, nawet jeœli wszystko zosta³o

wczeœniej uzgodnione. Ukraœæ coœ Huttom i myœleæ, ¿e siê z tym

ucieknie, by³o szczytem g³upoty.

– Mo¿e i tak... ale tyle tego by³o! A ja myœla³em, ¿e uda mi

siê zwiaæ. ¯e ukryjê siê przed nimi. I ¿e moi nowi szefowie zapew-

ni¹ mi ochronê...

– Zrobili, co by³o w ich mocy. – Boba Fett wzruszy³ ramiona-

mi. – Niestety, to nie wystarczy³o. ¯adne œrodki bezpieczeñstwa

nie wystarcz¹, kiedy ja wchodzê w grê.

– S³uchaj, dam ci te kredyty. Wszystkie! – Posondum a¿ siê

trz¹s³, tyle ¿arliwoœci w³o¿y³ w swoj¹ proœbê. – Co do jednego

kredytu... wszystko, co ukrad³em Huttom, bêdzie twoje. Tylko

mnie wypuϾ!

– A gdzie niby s¹ te kredyty?

Posondum cofn¹³ siê od prêtów klatki.

– S¹ ukryte.

– £atwo móg³bym siê dowiedzieæ gdzie. – Fett mówi³ równie

beznamiêtnym i pozbawionym wyrazu g³osem jak przed chwil¹. –

Wyci¹ganie u¿ytecznych informacji jest moj¹ specjalnoœci¹.

– S¹ zakodowane w pamiêci – powiedzia³ szybko ksiêgowy. –

Pod poziomem œwiadomoœci. I chronione implantem z czujnikiem

bólu. – Pokaza³ ma³¹ bliznê nad lewym uchem. – Jeœli spróbujesz

coœ ze mnie wydostaæ, implant wyczyœci odpowiednie segmenty

kory mózgowej. A wtedy nikt siê nie dowie, gdzie s¹ te kredyty.

– S¹ sposoby, ¿eby tego unikn¹æ. – Boba Fett widzia³ to ju¿

kiedyœ w przesz³oœci. – Obejœcia i obwody równoleg³e. Nic przy-

jemnego, ale dzia³a. – Przypuszcza³, ¿e Huttowie ju¿ szykuj¹ salê

dla neurochirurga, ¿eby by³a gotowa, gdy tylko dostan¹ ksiêgowego

background image

46

w swoje rêce. – To zreszt¹ bez znaczenia. I tak nie ubijê z tob¹

targu.

– Ale dlaczego? – Posondum wyci¹gn¹³ chud¹ rêkê przez kra-

ty, ¿eby z³apaæ Fetta za ramiê. – To fortuna! Wiêcej ni¿ obiecali za

mnie Huttowie!

– Bardzo mo¿liwe. – Odsun¹³ siê od klatki, by surowymi, ale

funkcjonalnymi korytarzami przejœæ do sterowni statku. – Mo¿e

i jesteœ równie dobrym z³odziejem co ksiêgowym. A jeœli ju¿ okra-

dasz Huttów, to równie dobrze mo¿esz ukraœæ jeden kredyt, jak

i milion. Skutki bêd¹ takie same. Jednak nawet jeœli rzeczywiœcie

ukry³eœ te kredyty, nie jestem nimi zainteresowany. A w ka¿dym

razie, nie doœæ zainteresowany. Muszê myœleæ o swojej reputacji.

– O twojej... – Posondum a¿ otworzy³ usta ze zdziwienia i roz-

czarowania. – O czym...?

– Huttowie i inni moi klienci p³ac¹ mi tyle, bo wiedz¹ jedno:

¿e zawsze dostarczam towar. Kiedy schwytam zdobycz, nic mnie

nie powstrzyma przed dowiezieniem jej na miejsce. Absolutnie

nic. Jeœli podejmujê siê jakiejœ pracy, zawsze j¹ wykonujê. I ka¿dy

w galaktyce o tym wie.

– Ale... ale przecie¿ s³ysza³em, ¿e... ¿e inni ³owcy... czasem

dobijaj¹ targu....

– Inni ³owcy nagród mog¹ prowadziæ swoje interesy, jak im

siê podoba. – Fett z trudem ukrywa³ pogardê, jak¹ czu³ dla cz³on-

ków tak zwanej Gildii £owców Nagród. Ten w³aœnie rodzaj krót-

kowzrocznej chciwoœci sprawia³, ¿e nie mia³ zamiaru wchodziæ

w jakiekolwiek uk³ady z Gildi¹. – Oni maj¹ swoje standardy, a ja

swoje. Jedn¹ rêk¹ chwyci³ szczebel drabinki; obejrza³ siê przez

ramiê na klatkê. – I to ja mam towar, a oni nie.

Kolana ugiê³y siê pod ksiêgowym, a rêce zeœliznê³y wzd³u¿

prêtów, gdy ciê¿ko opad³ na pod³ogê klatki. Jeœli mia³ jak¹kolwiek

nadziejê, to w tej chwili zgas³a.

– Radzê ci, ¿ebyœ zacz¹³ jeœæ. – Boba Fett kiwn¹³ g³ow¹, wska-

zuj¹c na tacê z nieapetyczn¹ papk¹. – Musisz byæ silny.

Nie czeka³ na odpowiedŸ. Wspi¹³ siê po drabinie, by przejœæ

z ³adowni do sterowni i czekaj¹cych na niego instrumentów pok³a-

dowych.

background image

47

R O Z D Z I A £

#

– Nadlatuje. – Wypatrywacz zauwa¿y³ zbli¿aj¹cy siê statek. –

Widzê go wyraŸnie.

– Pewnie, ¿e widzisz – powiedzia³ Kud’ar Mub’at. – Dobry

z ciebie zawi¹zek. – Koñcem wielostawowej, chitynowej koñczy-

ny pajêczarz pog³aska³ g³owê podkomponentu. Zewnêtrzny zawi¹-

zek obserwacyjny mia³ najprostsz¹ konstrukcjê umys³ow¹ wœród

wszystkich podkomponentów pajêczyny. Kud’ar Mub’at umieœci³

w jego wnêtrzu tylko tyle tkanki mózgowej, by zawi¹zek by³ w sta-

nie skoncentrowaæ swoje ogromne soczewki na otaczaj¹cych gwiaz-

dach i na ich tle dostrzec ruch obiektów. – Powiedz Kalkulatoro-

wi, co zobaczy³eœ.

Dane pop³ynê³y wzd³u¿ spl¹tanych neuronów pajêczyny. Inny

podkomponent, z niepotrzebnymi szcz¹tkowymi odnó¿ami i miêkk¹,

delikatn¹ skorup¹ okrywaj¹c¹ wyspecjalizowan¹ korê mózgow¹,

trawi³ przez chwilê otrzymane informacje, przek³adaj¹c surowe

impulsy wizualne w u¿yteczne dane cyfrowe.

– Oklêt psyleci... – drobne usteczka Kalkulatora poruszy³y siê

pod fa³d¹ tkanki nerwowej – ...za co najwyzej tsy standaldowe

chlonojednostki.

– Wiem, kto to jest! – Identyfikator wdrapa³ siê na ramiê

Kud’ar Mub’ata, o ile o paj¹kowatych mo¿na powiedzieæ, ¿e maj¹

ramiê, i papla³ podniecony do jego otworu usznego. Ma³y pod-

komponent archiwalny s³ysza³, co Wypatrywacz powiedzia³ Kal-

kulatorowi. – Wiem, wiem! To „Niewolnik I”! Identyfikacja po-

twierdzona!

background image

48

– Mój ty ma³y m¹dralo. – Kud’ar Mub’at odczepi³ Identyfi-

katora od swojego korpusu jednym z odnó¿y. Gdyby im pozwoli³,

zawi¹zki wesz³yby mu na g³owê jak niesforne dzieciaki. Umieœci³

go w jednym ze strukturalnych w³ókien pajêczyny. – Ale teraz

uspokój siê.

– Na pok³adzie musi byæ Boba Fett! – Identyfikator drobi³

w miejscu miniaturowymi odnó¿ami, pomniejszon¹ replik¹ koñczyn

swojego rodzica – wprawiaj¹c w dr¿enie naprê¿on¹, jedwabist¹ niæ. –

Boba Fett! – Podkomponent nie by³ szczególnym wielbicielem ³ow-

cy nagród; po prostu ekscytowa³ siê przybyciem ka¿dego goœcia,

który odwiedza³ sieæ.

Kud’ar Mub’at westchn¹³ znu¿ony gdzieœ w g³êbi swojego

niemal idealnie kulistego brzucha. Sam by³ doœæ powolny i leniwy,

o ile mo¿na w ten sposób okreœliæ jak¹kolwiek paj¹kowat¹ istotê.

Nieustanna paplanina Identyfikatora czasami dzia³a³a mu na ner-

wy. Byæ mo¿e, zastanawia³ siê Kud’ar Mub’at, powinienem pod-

daæ ten zawi¹zek reabsorbcji i zaprojektowaæ, a potem zbudowaæ

nowy. Mniej gadatliwy. Teraz jednak problemem by³y nie surow-

ce – móg³ zawsze wysnuæ nowe w³ókna protokomponentów – ale

czas. A w³aœciwie jego brak. Nawet tak stosunkowo nieskompliko-

wany zawi¹zek wymaga³by setek chronojednostek pracy, zanim

by spe³nia³ odpowiednie standardy funkcjonalne. Przy tej skali in-

teresów, którymi zajmowa³ siê teraz Kud’ar Mub’at, nie poradzi³-

by sobie bez sprawnego Identyfikatora.

Mo¿e póŸniej, pomyœla³ pajêczarz, zawieszony w oku grub-

szych nici pajêczyny. Kiedy skoñczê interesy z Bob¹ Fettem. Kud’ar

Mub’at przewidywa³, ¿e jego konta kredytowe bêd¹ wtedy dosta-

tecznie pe³ne, by móg³ sobie pozwoliæ na ma³e wakacje. Musi o tym

porozmawiaæ z Bilansem.

Ju¿ dawno temu uzna³, ¿e to w³aœnie najgorsza czêœæ jego

pracy. Chyba wolê zadawaæ siê z Huttami, pomyœla³ Boba Fett.

By³a to wiele mówi¹ca deklaracja – pa³ace Huttów, takie jak ten

na Tatooine, w którym rezydowa³ Jabba, by³y siedliskami niepra-

woœci i zepsucia. Za ka¿dym razem, gdy trafia³ w takie miejsce –

czy to ¿eby dostarczyæ jeñca, czy to osobiœcie odebraæ nagrodꠖ

mia³ wra¿enie, ¿e znalaz³ siê w œcieku, do którego sp³ywaj¹ najgor-

sze odpadki i œmieci galaktyki. Beztroska ³atwoœæ, z jak¹ kreatury

w rodzaju Jabby pozbywa³y siê swoich podw³adnych – Boba Fett

background image

49

4 – Mandaloriañska zbroja

s³ysza³ o rankorze, którego Jabba trzyma³ dla zabawy pod pod³og¹

pa³acu, choæ nie widzia³ go jeszcze – niepomiernie go irytowa³a.

Po co zabijaæ, jeœli to nie przyniesie ¿adnego zysku? Strata czasu,

kredytów i cia³a. Jednak nawet pa³ac Huttów by³ lepszy ni¿ pajê-

czyna Kud’ar Mub’ata.

Zwê¿aj¹cy siê ku jednemu koñcowi cylinder dryfowa³ za szyb¹

iluminatorów „Niewolnika I”, coraz wiêkszy, w miarê jak statek

podchodzi³ coraz bli¿ej. Nie wygl¹da³ jak œwiadoma konstrukcja,

a raczej jak przypadkowy zlepek drutów i spoiwa, po³¹czony ze

zrêcznoœci¹ debilnego koreliañskiego szczura-padlino¿ercy. W mia-

rê jak statek Fetta podchodzi³ coraz bli¿ej, a pajêczyna Kud’ar Mub’ata

zaczê³a przes³aniaæ coraz wiêcej gwiazd widocznych przez ilumina-

tor, widaæ by³o kolejne fragmenty maszyn o krawêdziach ostrzej-

szych ni¿ zakrzep³e w³ókna, w które by³y wplecione. Boba Fett pro-

wadzi³ interesy z odra¿aj¹cym pajêczarzem od doœæ dawna, by

wiedzieæ, ¿e ten nie potrafi siê oprzeæ korzystnej ofercie kupna,

niezale¿nie od tego, czy oferowany obiekt jest mu potrzebny, czy

nie. Jego pajêczyna by³a prawdziwym cmentarzyskiem uszkodzo-

nych miêdzygwiezdnych statków i innych martwych skorup. Nawet

prymitywni Jawowie, którzy trudnili siê handlem porzuconymi œmie-

ciami i u¿ywanymi robotami, robili to z myœl¹ o zysku. Tymczasem

Kud’ar Mub’at najwyraŸniej w œwiecie po prostu lubi³ gromadziæ

najrozmaitsze przedmioty, wplataj¹c je w swój dryfuj¹cy w prze-

strzeni dom, wysnuty z w³asnych wnêtrznoœci.

Nie wszystkie nabytki by³y jednak bezwartoœciowe; Boba Fett

by³ tego pewien. To, co móg³ zobaczyæ na powierzchni, stanowi³o

zapewne tylko swojego rodzaju ochronny kamufla¿. Nie ka¿demu

dobrze sz³o w kontaktach z pajêczarzem; tych kilka razy, kiedy

Boba Fett mia³ okazjê zajrzeæ w g³¹b pajêczyny, dostrzeg³ praw-

dziwe skarby, które mniej fortunni kontrahenci Kud’ara Mub’ata

musieli pozostawiæ w tym miejscu, by uregulowaæ d³ugi, jakie mie-

li u pajêczarza. Chyba lepiej ju¿ by³o zgubiæ w³asn¹ skórê ni¿ pró-

bowaæ go oszukaæ.

Po³yskuj¹cy s³abym zielonkawym œwiat³em kr¹g ukaza³ siê na

powierzchni pajêczyny w miejscu, gdzie znajdowa³ siê dok cumow-

niczy. Jeden z podkomponentów Kud’ara Mub’ata – o ile Boba Fett

dobrze pamiêta³, nazywa³ siê Sygnalista – by³ fosforyzuj¹cym za-

wi¹zkiem, dostatecznie d³ugim, by otoczyæ jedn¹ z koñcówek pajê-

czyny swoim jarz¹cym siê, wê¿opodobnym cia³em. Kud’ar Mub’at

wyposa¿y³ ten zawi¹zek w szcz¹tkow¹ inteligencjê, dziêki której

background image

50

potrafi³ b³yskaæ prostym kodem naprowadzaj¹cym, by sprowadziæ

nadlatuj¹ce statki do l¹dowiska. Inna grupa podkomponentów, u³o-

¿ona w wachlarz wewn¹trz pulsuj¹cego œwiat³em okrêgu, pozba-

wiona by³a nawet tej œladowej iloœci mocy umys³owych. Jedyne, co

potrafi³y, to wyczuæ podchodz¹cy do l¹dowania statek i – jak macki

trendriañskiego wnykokwiatu – z³apaæ go pewnym chwytem, dopa-

sowuj¹c œciœle i bezpiecznie do portu wejœciowego pajêczyny. Boba

Fett nienawidzi³ tych bezmózgich wyrostków, z ich ruchomymi ³u-

skami, chroni¹cymi przez mrozem pró¿ni, które przypomina³y po-

rdzewia³¹ zbrojê. Powiedzia³ kiedyœ Kud’arowi Mub’atowi, ¿e jeœli

kiedykolwiek zauwa¿y choæby jedn¹ ³uskê przylepion¹ do kad³uba

swojego statku po opuszczeniu pajêczyny, zawróci i wytnie wszyst-

kie zawi¹zki krótkozasiêgowym promieniem naprowadzaj¹cym.

Kud’ar Mub’at odczu³by to bardzo boleœnie – by³ po³¹czony z ka¿-

dym elementem pajêczyny wi¹zk¹ neurow³ókien.

Fett wy³¹czy³ silniki „Niewolnika I”, pozwalaj¹c, by statek

sam¹ si³¹ rozpêdu powoli i spokojnie przycumowa³ do doku pajê-

czyny. Wewn¹trz œwietlnego pierœcienia koñcówki zawi¹zków

mocuj¹cych zaczê³y siê rozwijaæ, przyjmuj¹c odpowiedni¹ pozy-

cjê; podkomponenty budzi³y siê z rozmarzonego pó³snu.

– Ach, mój drogi Fett! – powita³ go piskliwy g³os, gdy wygra-

moli³ siê z ciasnego doku do w¹skiego korytarza prowadz¹cego do

wnêtrza pajêczyny. – Jaka¿ to rozkosz móc znowu ciê zobaczyæ.

Po tak przeraŸliwie d³ugim czasie od naszego ostatniego...

– OszczêdŸ sobie tej gadki. – Boba Fett podniós³ wzrok i zo-

baczy³ nad czubkiem swojego he³mu jeden z ruchomych wyrost-

ków g³osowych Kud’ara Mub’ata – podkomponent, przypomina-

j¹cy prymitywne usta, oplecione po³yskuj¹cym sznurem w³ókien.

Pajêczarz musia³ go wysnuæ niedawno, bo jedwabiste neurow³ók-

na by³y nadal bia³e i nieska¿one gromadz¹cym siê od stuleci w pa-

jêczynie brudem. – Przylecia³em w interesach, a nie po to, by æwi-

czyæ sztukê konwersacji.

Wyrostek g³osowy podrepta³ po w³óknistym suficie tunelu. Par¹

maleñkich szczypiec nawija³ na siebie jak na szpulkê ci¹gn¹ce siê

za nim pasmo w³ókna ³¹cz¹cego go z pajêczyn¹, próbuj¹c dotrzy-

maæ kroku ³owcy.

– Ach, doprawdy, to ten sam dobrze mi znany ³owca nagród,

którego tak jasno i ¿ywo zachowa³em w pamiêci. Jaki¿ smutek mnie

ogarnia, kiedy pomyœlê, ¿e tak d³ugo by³em pozbawiony przyjem-

noœci rozkoszowania siê twoim zwiêz³ym i czaruj¹cym dowcipem.

background image

51

Fett nie odpowiedzia³. Przeciska³ siê pomiêdzy œcianami tune-

lu, którego spleciona tkanka ugina³a siê pod ciê¿arem jego butów.

Gdziekolwiek dotkn¹³ œcian grub¹ rêkawic¹, zmarszczki rozb³y-

skuj¹cych jak iskry synapsów rozchodzi³y siê w coraz bledsze kon-

centryczne krêgi, jak od kamienia wrzuconego w wype³niony fos-

foryzuj¹cym planktonem ocean. Kilka zawi¹zków œwietlnych,

m³odszych braci Sygnalisty pulsuj¹cego œwiat³em na zewnêtrznej

powierzchni pajêczyny, zapala³o siê przed nim i gas³o, gdy je mija³.

Fett przypuszcza³, ¿e kiedy Kud’ar Mub’at nie ma goœci, to pajê-

czyna nie jest oœwietlona. Pajêczarz nie potrzebowa³ œwiat³a, by

poruszaæ siê we wnêtrzu wysnutej z w³asnej tkanki konstrukcji.

– A otó¿ i on w ca³ej okaza³oœci! – ten sam g³os, metaliczny

jak rozdzierane arkusze blachy, zabrzmia³ tu¿ przed nim, gdy schyli³

g³owê pod nawisem jedwabistej tkanki. – Wiedzia³em, ¿e powró-

cisz w aureoli zas³u¿onego sukcesu. – S³owa brzmia³y teraz g³o-

œniej, wypowiadane w³asnymi ustami Kud’ara Mub’ata, bez po-

œrednictwa wyrostka g³osowego. – Nie mo¿na doprawdy zarzuciæ

ci braku chwalebnej punktualnoœci.

Boba Fett wszed³ do centralnej komory sieci, dostatecznie wy-

sokiej, by móg³ siê wyprostowaæ. Wra¿enie, ¿e znalaz³ siê w samym

œrodku mózgu pajêczarza by³o czymœ wiêcej ni¿ tylko efektownym

porównaniem – to by³ fakt, namacalna rzeczywistoœæ cia³a i domu

Kud’ara Mub’ata, nierozerwalnie splecionych w jednoœæ. ¯yje we-

wn¹trz swojej zbroi, pomyœla³ Fett, jak ja wewn¹trz mojej.

– Wróci³em zgodnie z zapowiedzi¹. – Fett zwróci³ okryt¹ ma-

sk¹ twarz w stronê pajêczarza. – Zadanie, które mi zleci³eœ, by³o

proste.

– Ach, nie w¹tpiê... zw³aszcza dla kogoœ obdarzonego tak

wszechstronnymi talentami. – Z³o¿one oczy Kud’ara Mub’ata skon-

centrowa³y wzrok na goœciu. Jedna z jego wielostawowych, naje-

¿onych ostrymi w³oskami koñczyn wykona³a wdziêczny gest za-

proszenia w dusznym powietrzu komory. – Jak rozumiem, oby³o

siê bez komplikacji?

– Jak zwykle. – Fett skrzy¿owa³ ramiona na chronionej zbro-

j¹ piersi. – Kilku innych ³owców nagród mia³o nadziejê przy³apaæ

go przede mn¹.

– Oooch! – w czarnych, b³yszcz¹cych oczach dostrzeg³ wy-

raz oczekiwania. – Ale zaj¹³eœ siê nimi?

– Nie musia³em. – Fett wiedzia³, jak bardzo pajêczarz uwiel-

bia³ opowieœci o walkach im bardziej pe³nych przemocy, tym lepiej.

background image

52

Nie zamierza³ jednak folgowaæ upodobaniom paj¹kowatego stwo-

rzenia. – Zwyk³a zgraja nieodpowiedzialnych partaczy, których

rozsy³a Gildia £owców Nagród. Lepiej omin¹æ nerfi gnój ni¿ w nie-

go wdepn¹æ.

– A to dopiero pocieszne! Rozbawi³eœ mnie, doprawdy! –

Kud’ar Mub’at siêgn¹³ tylnymi odnó¿ami sufitu i uniós³ siê z miej-

sca, w którym wczeœniej spoczywa³ jego blady odw³ok. – To na-

prawdê smakowita nagroda, ¿e mogê cieszyæ siê twoimi b³yskotli-

wymi ripostami. – Zawi¹zek wypoczynkowy z sykiem nadyma³

w nowym miejscu wyœcie³ane, pneumatyczne pêcherze. Kud’ar

Mub’at posuwa³ siê po suficie, a¿ jego owadzia paszczêka znalaz³a

siê tu¿ przed twarz¹ ³owcy.

– Czy mo¿na nazwaæ nasze stosunki czysto handlowymi, mój

drogi ³owco? Proszê, powiedz, ¿e nie. Powiedz, ¿e jesteœmy przy-

jació³mi, ty i ja.

– Przyjaciele – powiedzia³ ch³odno Boba Fett – w moim fa-

chu stanowi¹ niepotrzebne obci¹¿enie. – Odwróci³ wzrok, zas³o-

niêty szczelin¹ wizyjn¹ he³mu, od b³yszcz¹cych oczu pajêczarza

i jego krzywego uœmiechu. – Nie przyjecha³em tu, ¿eby ciê zaba-

wiaæ. Wyp³aæ mi nagrodê, której jesteœ gwarantem, ja wydam ci

towar... i do widzenia.

– Do nastêpnego razu. – Kud’ar Mub’at odwróci³ g³owê, spo-

gl¹daj¹c na niego inn¹ par¹ lœni¹cych jak klejnoty oczu. – Mam

nadziejê, ¿e nie bêdê musia³ d³ugo czekaæ.

W³aœnie to, pomyœla³ Boba Fett, jest najgorsz¹ czêœci¹ mojej

pracy. Wytropienie ofiary, przemierzanie galaktyki wzd³u¿ i wszerz

w poœcigu za ni¹, pochwycenie, przewóz, zabicie tego, kogo trze-

ba, by zadanie zosta³o wykonane – to by³y przyjemnoœci, smako-

wane jako okazja do sprawdzenia siê i potwierdzenia w³asnych

umiejêtnoœci. Natomiast kontakty z klientami – czy to takimi, jak

imperialny Lord Vader, czy oœliz³a góra miêsa Jabba Hutt – albo

negocjacje przez poœrednika, jak Kud’ar Mub’at, by³y czymœ praw-

dziwie odpychaj¹cym. Zreszt¹ za ka¿dym razem okazywa³o siê to

samo. Nigdy nie chc¹ p³aciæ, rozmyœla³ Fett. ¯ycz¹ sobie dostaæ

swój towar, ale niespieszno im w zamian rozstaæ siê z kredytami.

Z Huttami sprawy mia³y zawsze wymiar emocjonalny, przynaj-

mniej na pocz¹tku. Ich megalomania i wynikaj¹ce z niej wariackie

ataki wœciek³oœci w przypadku najmniejszej oznaki rzekomej nie-

lojalnoœci sk³ania³y ich do wyznaczania wielkich, przyci¹gaj¹cych

uwagê nagród; póŸniej, kiedy trochê och³onêli, ich zimnokrwista

background image

53

chciwoœæ wchodzi³a w paradê i kaza³a im podejmowaæ próby ob-

ni¿enia ceny. Cz³onkowie tak zwanej Gildii £owców Nagród zga-

dzali siê przyj¹æ u³amek pierwotnej nagrody, czasem zaledwie dzie-

siêæ procent. By³ to jeden z powodów, dla których Boba Fett tak

nimi gardzi³ – nigdy nie zdarzy³o mu siê odejœæ z sum¹ choæby

o jeden kredyt ni¿sz¹ ni¿ uzgodniona kwota i nie mia³ zamiaru

zaniechaæ tej chwalebnej praktyki.

– Mam teraz na g³owie inne zlecenia – powiedzia³ Boba Fett.

I nie sk³ama³. Galaktyka by³a wielka i pe³na zakamarków, odle-

g³ych planet czy nawet ca³ych uk³adów planetarnych, które mog³y

œwietnie pos³u¿yæ za kryjówkê. I zawsze byli tacy, którzy mieli

powody siê ukrywaæ, ju¿ to, ¿eby chroniæ skórê przed eksplozjami

gniewu Imperatora Palpatine’a, ju¿ to, by zacisn¹æ spocone d³onie

na sk¹pych och³apach podwêdzonych z kufrów Jabby albo innego

Hutta. I nawet bior¹c pod uwagê liczbê zleceñ, jakie „mia³ na g³o-

wie” Boba Fett, nadal pozostawa³o mnóstwo och³apów dla Gildii

i jej cz³onków, zadañ zbyt skromnych, by zawraca³ sobie nimi g³o-

wê. Ale im d³u¿ej Kud’ar Mub’at bêdzie go niepotrzebnie zatrzy-

mywa³, sapi¹c i postêkuj¹c, w spl¹tanych korytarzach w³asnego

rozbudowanego mózgu, tym wiêksza szansa, ¿e któryœ z zabija-

ków Gildii zdo³a sprz¹tn¹æ mu sprzed nosa hojn¹ nagrodê. Coœ

takiego by³o w stanie doprowadziæ Fetta do furii, jeœli s³owo tak

pe³ne emocji mo¿na by³o w ogóle zastosowaæ w stosunku do zim-

nej, nieczu³ej logiki, która kierowa³a jego dzia³aniami. Tak czy owak,

najwy¿szy czas, by skierowaæ zimne niczym wyostrzona szpada

spojrzenie ukrytych za wizjerem he³mu oczu na owadzi¹ paszczê

Kud’ara Mub’ata i powiedzieæ:

– Wyp³aæ mi moj¹ nagrodê, a nie bêdê d³u¿ej odrywa³ ciê od

twoich w³asnych... interesów.

Ca³a galaktyka wiedzia³a, na czym polega³y interesy Kud’ara

Mub’ata. Nie by³o pod gwiazdami drugiego takiego osobnika jak

s³ynny pajêczarz. Jeœli na jakiejkolwiek planecie istnieli inni przed-

stawiciele jego gatunku, spowici w przêdzê i sieæ wysnutego z w³a-

snego brzucha nerwowego w³ókna, to taka planeta nie zosta³a jesz-

cze odkryta. Byæ mo¿e Kud’ar Mub’at by³ jedynym istniej¹cym

pajêczarzem; Boba Fett s³ysza³ kiedyœ plotki, jeszcze sprzed cza-

sów, kiedy sta³ siê najgroŸniejszym ³owc¹ nagród w galaktyce, ¿e

Kud’ar Mub’at mia³ kiedyœ poprzednika, który stworzy³ go jako

w³asny zawi¹zek, na pó³ niezale¿n¹ istotê w rodzaju tych, które

biega³y po jego pajêczynie ci¹gn¹c za sob¹ pasmo neurow³ókien.

background image

54

Ten starszy pajêczarz, ojciec obecnego, musia³ widocznie pope³niæ

pomy³kê, pozwalaj¹c jednemu ze swoich tworów i dzieci rozwin¹æ

siê zbyt mocno i zbyt niezale¿nie. Zap³aci³ za to gorzk¹ cenꠖ

œmieræ i strawienie przez nowego w³aœciciela pajêczyny, uzurpato-

ra Kud’ara Mub’ata. Umar³ pajêczarz, pomyœla³ Fett, niech ¿yje

nowy pajêczarz! Nawet Huttowie, mimo zach³annych apetytów

i podstêpnej rywalizacji pomiêdzy rodzinami, nigdy nie przekro-

czyli tej granicy – nie po¿erali cz³onków w³asnego klanu, nawet

wtedy, gdy musieli ich wyeliminowaæ, by przej¹æ kontrolê nad któ-

rymœ z ich przedsiêwziêæ.

Dryfuj¹ca w przestrzeni miêdzygwiezdnej pajêczyna i jej za-

wartoœæ sta³y siê narzêdziem pracy pajêczarza. Ktoœ musia³ pe³niæ

rolê pangalaktycznego poœrednika pomiêdzy œwiatem przestêpczym

a tymi, którzy chcieli prowadziæ interesy z jego cz³onkami. Jeœli by³y

kiedyœ w galaktyce czasy z³odziejskiego honoru, nale¿a³y do zapo-

mnianej przesz³oœci. Boba Fett nigdy nie oszuka³ ¿adnego ze swoich

klientów, choæ kilku musia³ zabiæ. Gdyby ka¿dy trzyma³ siê jego

standardów etyki zawodowej, poœrednik taki jak Kud’ar Mub’at nie

mia³by racji bytu. Niestety nale¿a³o to do rzadkoœci, wiêc Kud’ar

Mub’at móg³ pobieraæ stosown¹ prowizjê za œwiadczone przez sie-

bie us³ugi: zawieranie transakcji pomiêdzy p³atnymi mordercami a ich

zleceniodawcami, przechowywanie w depozycie nagród, przekazy-

wanie zak³adników tym, którzy zap³acili za ich pojmanie. Gildia £ow-

ców Nagród niemal przy wszystkich zleceniach korzysta³a z us³ug

Kud’ara Mub’ata; Boba Fett tylko wtedy, gdy takie by³o ¿yczenie

zleceniodawcy i gdy to on wyp³aca³ prowizjê pajêczarza.

– Ale¿ mój wielce szacowny przyjacielu... – wisz¹c na suficie

pomieszczenia, Kud’ar Mub’at pociera³ najmniejszymi i najbar-

dziej zrêcznymi ze swoich przednich odnó¿y. – Nie chodzi mi wy-

³¹cznie o rozkoszowanie siê twoim jak¿e przyjemnym towarzy-

stwem i nie z tego wzglêdu zatrzymujê ciê w progach mojej

skromnej siedziby. Mówisz o interesach, do których oczywiœcie ci

spieszno. Dobrze, porozmawiajmy zatem o interesach. Znasz

mnie... – z³o¿one oczy pajêczarza zaiskrzy³y siê. – To dla mnie

prawdziwa rozkosz podj¹æ ten temat, podobnie jak ka¿dy inny.

A tym razem twoje interesy i moje znów siê spotykaj¹. Czy to nie

urocza okolicznoϾ?

Boba Fett przygl¹da³ siê w¹skiej twarzy pajêczarza, szukaj¹c

w niej oznak, które zdradzi³yby mu jego prawdziwe intencje, skry-

wane za parawanem przypochlebnej paplaniny.

background image

55

– Jakie interesy masz na myœli? – Zwykle ka¿da wiadomoœæ

o wyznaczeniu nagrody by³a przechwytywana bezpoœrednio przez

modu³ ³¹cznoœci „Niewolnika I”. – To prywatne zlecenie?

– Ach, có¿ za przebieg³oœæ! – przednie odnó¿a pajêczarza

zaklekota³y jak cienkie p³ytki plastiku. – Trudno siê dziwiæ, ¿e od-

nosisz tak wielkie sukcesy w obranym przez siebie fachu. Tak,

mój drogi ³owco, to zaiste bardzo prywatne zlecenie.

To brzmia³o interesuj¹co. Ze wszystkich rzeczy, które móg³

powiedzieæ Kud’ar Mub’at, ta w³aœnie w najwiêkszym stopniu przy-

ci¹gnê³a uwagê Fetta. Zlecenia prywatne by³y œmietank¹ w profe-

sji ³owców nagród. Zdarza³o siê czasem, ¿e klient, z sobie tylko

znanych powodów, ¿yczy³ sobie dostarczenia jakiegoœ zbiega przy

zachowaniu maksymalnej dyskrecji. Wyznaczenie nagrody za jego

g³owê i rozg³oszenie tego po ca³ej galaktyce pozbawi³oby tak¹ oso-

bê wszelkich szans na zachowanie tajemnicy; w takich sytuacjach,

¿eby dostaæ to, co chce, klient móg³ zleciæ zadanie tylko jednemu,

wybranemu ³owcy. W wiêkszoœci przypadków tym ³owc¹ by³ Boba

Fett. W ci¹gu dziesiêcioleci dorobi³ siê opinii nie tylko skuteczne-

go, ale i dyskretnego.

– Kto jest klientem? – Boba Fett nie musia³ tego wiedzieæ,

choæ czasem u³atwia³o to robotê. Jeœli sprawa mia³a byæ za³atwio-

na przez Kud’ara Mub’ata, mo¿liwe, ¿e klient domaga siê ca³ko-

witej poufnoœci, tak by nawet ³owca nie wiedzia³, dla kogo pracu-

je. – Któryœ z Huttów?

– Nie tym razem. – Kud’ar Mub’at wykrzywi³ paszczê w gry-

masie, który jego zdaniem mia³ wyobra¿aæ uœmiech. – Mieliœmy

ostatnio wiele zleceñ od Jabby i jego wspó³braci. Kiedy przeka¿ê

im naszego ma³ego przyjaciela Posonduma, nie bêdê zaskoczony,

jeœli przez pewien czas bêd¹ musieli oszczêdniej gospodarowaæ

swoim kufrem. Nie, nie, nie mów ani s³owa... – zamacha³ przedni-

mi odnó¿ami. – Nie musisz mi przypominaæ, ¿e nic im nie przeka-

¿ê, dopóki nie otrzymasz swojej zap³aty. Bilans! – skrzekliwy g³os

pajêczarza rozleg³ siê echem po zakamarkach pajêczyny. – ChodŸ¿e

no tutaj! Natychmiast!

Ksiêgowy Kud’ara Mub’ata, zawi¹zek nazwany przez niego jak-

¿e stosownym imieniem Bilans, ostro¿nie wybiera³ drogê po w³ók-

nach pajêczyny, zanim wszed³ do komory. Ze wszystkich podkompo-

nentów ten w³aœnie najbardziej przypad³ ³owcy do gustu – i nie dlatego,

¿e to w³aœnie on wrêcza³ mu nagrody, przechowywane w depozycie

przez jego twórcê i ojca. Podobny do kraba Bilans charakteryzowa³

background image

56

siê tym samym rzeczowym, zdroworozs¹dkowym podejœciem do

obowi¹zków, jakim szczyci³ siê Boba Fett. By³oby mu przykro – na

tyle, na ile by³ zdolny do takich uczu栖 gdyby Kud’ar Mub’at uzna³

w koñcu, ¿e zawi¹zek sta³ siê zbyt inteligentny, by mo¿na go by³o

dalej tolerowaæ. Bilans zosta³by wówczas po¿arty przez rodzica, uprze-

dzaj¹cego niebezpieczeñstwo, ¿e jego potomek rozwinie w sobie we-

wnêtrzn¹ niezale¿noœæ w stopniu podobnym do tego, który doprowa-

dzi³ pajêczarza do zaw³adniêcia pajêczyn¹.

– Boba Fett, rachunek bie¿¹cy. Saldo wynosi... – ksiêgowy

wysun¹³ sk³adane wypustki oczne, ustawiaj¹c je równolegle do

pod³ogi, by potwierdziæ to¿samoœæ ³owcy na podstawie charakte-

rystycznych cech jego specyficznego he³mu. – Chwileczkê...

– Nie spiesz siꠖ powiedzia³ Fett. – Dok³adnoœæ jest cnot¹.

Bilans nie odpowiedzia³, ale krótki b³ysk w jego oku potwier-

dza³, ¿e ³¹czy ich ze sob¹ pokrewieñstwo, jeœli nie ras, to w ka¿-

dym razie dusz.

– Poprzednie saldo zero. – Bilans zakoñczy³ swoje oblicze-

nia. – Polecenie przelewu na kwotê dwunastu tysiêcy piêciuset kre-

dytów po dostarczeniu niejakiego Nila Posonduma, humanoida,

na zlecenie huttañskiego przedsiêbiorstwa pod firm¹ Miêdzystre-

fowe Konsorcjum Budowlano- Eksploatacyjne. – Ksiêgowy zwróci³

szypu³ki oczne na rodzica. – Nasza prowizja jest ju¿ op³acona przez

Huttów. Ca³a kwota nagrody znajduj¹cej siê w depozycie jest prze-

znaczona do wyp³aty na rzecz Boby Fetta.

– Ale¿ oczywiœcie. – zagrucha³ miêkko Kud’ar Mub’at. – Kto

temu zaprzecza?

Szypu³ki oczne zawi¹zka ksiêgowego zwróci³y siê z powro-

tem w stronê Fetta.

– Czy rzeczony Nil Posondum jest ¿ywy i w dobrym stanie,

z wyj¹tkiem pewnych nieistotnych obra¿eñ, zgodnie ze standardo-

w¹ praktyk¹ ³owców nagród?

Boba Fett uniós³ wbudowany w nadgarstek modu³ komunika-

cyjny przed wizjer he³mu. Ma³a czerwona lampka wskazywa³a, ¿e

³¹cze z instrumentami kontrolnymi „Niewolnika I” dzia³a bez zarzutu.

– Otworzyæ ³¹cze wizyjne Gamma Osiem. – £¹cze pozwala-

³o obejrzeæ zawartoœæ klatek przymocowanych w ³adowni stat-

ku. – Pe³na gotowoœæ tarcz ochronnych.

Chwilê póŸniej Bilans skierowal szypu³ki oczne w stronê rodzica.

– Towar wydaje siê nienaruszony. – Ta deklaracja przezna-

czona by³a bardziej dla uszu Boby Fetta ni¿ dla pajêczarza; dane

background image

57

sensoryczne z wysiêgnika optycznego powêdrowa³y bezpoœrednio

siatk¹ nerwow¹ ³¹cz¹c¹ Kud’ara Mub’ata z zawi¹zkiem ksiêgo-

wym i ka¿dym innym podkomponentem w jego pajêczynie. – Uru-

chamiam przelew.

W³aœnie to mog³o staæ siê zgub¹ zawi¹zka ksiêgowego – nie

zaczeka³ na polecenie Kud’ara Mub’ata. Boba Fett przypuszcza³,

¿e kiedy nastêpnym razem odwiedzi pajêczynê, nowy zawi¹zek

ksiêgowy bêdzie kontrolowaæ zawik³ane finanse pajêczarza.

– Mam najszczersz¹ nadziejê, ¿e posiadanie tych jak¿e zas³u-

¿onych kredytów sprawi ci radoœæ. – Kud’ar Mub’at obserwowa³,

jak Fett chowa zalakowany pakiet kredytowy do jednej z kieszeni

kombinezonu. Bilans po dokonaniu p³atnoœci wycofa³ siê do dalszej

czêœci komory. – Czêsto zastanawiam siê... – pajêczarz zwróci³ ku

³owcy uœmiechniêt¹ paszczê... co tak naprawdê robisz z tymi wszyst-

kimi kredytami, które zarabiasz. Jasne, ¿e masz spore wydatki, ¿eby

utrzymaæ taki poziom swoich operacji... sprzêt, informatorzy i tak

dalej. Ale masz z tego i tak o wiele wiêcej, wiem o tym dobrze. –

Kud’ar Mub’at przyjrza³ mu siê dok³adniej kilkoma parami oczu. –

I na co to wydajesz?

Boba Fett poczu³, ¿e nadchodzi jeden z rzadkich u niego wy-

buchów gniewu.

– Nie twój interes. – Odebra³ w³aœnie wiadomoœæ z „Niewol-

nika I”, ¿e jeniec zosta³ przeniesiony z ³adowni do jednej z posêp-

nych komór pajêczyny; systemy statku by³y gotowe do odlotu.

Pokusa, by odwróciæ siê na piêcie, wyjœæ z komory, wróciæ na

statek i odlecieæ w ch³odn¹, czyst¹ pustkê przestrzeni, by³a niemal

nie do pokonania. – Porozmawiajmy lepiej o tych interesach, któ-

re jakoby nas ³¹cz¹.

– Ach! Ale¿ jak najbardziej! – Kud’ar Mub’at wygi¹³ korpus,

unosz¹c wielosegmentowe cia³o przed swoim goœciem. – To niety-

powe zlecenie; nie chodzi o wytropienie kogoœ i dostarczenie na

miejsce, spêtanego jak szynkê nerfa. Ale ty jesteœ tak wszech-

stronny... prawda, mój przyjacielu?... ¿e na pewno poradzisz so-

bie z tym zadaniem z w³aœciw¹ sobie skutecznoœci¹.

Boba Fett zawsze robi³ siê podejrzliwy, gdy ktoœ wspomina³

o nietypowym zleceniu. Zwykle oznacza³o to wiêksze niebezpie-

czeñstwo albo trudniejsz¹ do wyegzekwowania p³atnoœæ, albo obie

te rzeczy naraz. Jabba Hutt próbowa³ wykrêcaæ takie numery, na-

k³aniaj¹c go do nadstawiania karku za marny grosz.

– Zada³em ci pytanie – warkn¹³. – Kto jest klientem?

background image

58

– Nie ma klienta. – Kud’ar Mub’at wydawa³ siê niezmiernie

zadowolony, ¿e mo¿e wyg³osiæ to zaskakuj¹ce oœwiadczenie. –

W ka¿dym razie – nie w normalnym sensie tego s³owa. Nie dzia-

³am w tym wypadku na zlecenie osoby trzeciej. Ja sam bêdê zlece-

niodawc¹.

Sprawa wygl¹da³a coraz bardziej podejrzanie. Kud’ar Mub’at

zawsze by³ idealnym poœrednikiem i skrupulatnie przestrzega³ nie-

zale¿noœci w stosunku do klienta. Jego rola mediatora by³a tak

wysoko ceniona, ¿e nawet najbardziej bezwzglêdni przedstawicie-

le œwiata przestêpczego, jak choæby Jabba, nigdy nie próbowali

oszukaæ pajêczarza. Trudno by³o sobie wyobraziæ, kto móg³ siê

mu naraziæ do tego stopnia, by ten chcia³ skorzystaæ z us³ug same-

go Boby Fetta.

Z drugiej zaœ strony – Boba Fett w u³amku sekundy przepro-

wadzi³ w g³owie pobie¿ne obliczenia – nie by³o w¹tpliwoœci, ¿e

Kud’ar Mub’at móg³ zap³aciæ ka¿d¹ cenê. Fett nie mia³ w zwycza-

ju kwestionowania zachcianek swoich klientów, w koñcu p³acono

mu za ich zaspokajanie. Nie ka¿de zlecenie wymaga³o dostarcze-

nia ¿ywego osobnika; czasami wystarcza³o zostawiæ okrwawione

cia³o na jakiejœ z rzadka uczêszczanej planecie.

– Wiêc co dok³adnie chcia³byœ, bym dla ciebie zrobi³?

Kud’ar Mub’at wycelowa³ w jego stronê jedno z przegubo-

wych odnó¿y.

– Powiedz mi najpierw, a raczej powtórz to, co ju¿ wielokrot-

nie mówi³eœ: co myœlisz o Gildii? Wiesz, o Gildii £owców Nagród.

– Nic – powiedzia³ Fett. Wzruszy³ ramionami. – Szkoda na

to mojego czasu. Gdyby jej cz³onkowie byli choæ trochê skutecz-

niejsi, nie byliby jej cz³onkami. Taka organizacja s³u¿y tylko s³a-

bym i nieszkodliwym nieudacznikom, którzy s¹dz¹, ¿e wspólnymi

si³ami zdzia³aj¹ wiêcej ni¿ w pojedynkê. Myl¹ siê.

– Ostre s³owa, mój drogi ³owco! Zaprawdê surowa ocena.

Jest wœród nich przecie¿ kilku uznanych ³owców, których dokona-

nia niemal dorównuj¹ twoim. Od wielu lat Gildii przewodzi Tran-

doszanin Cradossk; by³ legend¹ ju¿ wtedy, gdy ty dopiero zaczy-

na³eœ w tym fachu.

– Rzeczywiœcie tak by³o – przytakn¹³ Fett. – Ale teraz jest sta-

ry i s³aby, nawet jeœli nie straci³ dawnej przebieg³oœci. Jego potomek

Bossk by³ jednym z tych, którzy weszli mi w drogê, kiedy ³apa³em

Nila Posonduma. Gdyby syn by³ choæ w jednej dziesi¹tej tak do-

brym ³owc¹, jak jego ojciec, móg³bym go uwa¿aæ za konkurencjê.

background image

59

Ale nie jest, wiêc tak nie uwa¿am. Dni chwa³y Gildii £owców Na-

gród to dawno przebrzmia³a przesz³oœæ.

– Ach, mój drogi ³owco! A zatem nie zmieni³eœ opinii. – Kud’ar

Mub’at potrz¹sn¹³ zakurzon¹ g³ow¹. – Dzier¿ysz j¹ jak broñ ze

swojego zabójczego arsena³u. A zatem bêdê musia³ siê naprawdê

wykosztowaæ, ¿eby sk³oniæ ciê do przyjêcia mojego zlecenia.

– A konkretnie? – Boba Fett nie spuszcza³ wzroku z pajêczarza.

– To doprawdy bardzo prosta sprawa. – Kud’ar Mub’at z³¹-

czy³ przednie odnó¿a. – Chcê, ¿ebyœ wst¹pi³ do Gildii £owców

Nagród.

Z³o¿one oczy pajêczarza nie by³y jedynymi, które go obser-

wowa³y. Boba Fett wyczuwa³ za nimi po³¹czon¹ uwagê ksiêgowe-

go i pozosta³ych zawi¹zków, skupion¹ w tkance mózgowej ich

pana i rodzica. Wszyscy patrzyli na niego – i czekali na odpo-

wiedŸ.

– Masz racjê co do jednej rzeczy – powiedzia³ Boba Fett.

Oczy Kud’ara Mub’ata rozb³ys³y jeszcze jaœniejszym blaskiem.

– Tak? Jakiej?

Podejrzenia nie rozwia³y siê; wrêcz przeciwnie, sta³y siê bar-

dziej wyostrzone. Proste zlecenia, powiedzia³ sobie w duchu Fett,

to te, przy których naj³atwiej zgin¹æ.

– To twoje zlecenie...

– Tak? – zebrane w komorze podkomponenty skupi³y siê

wokó³ pajêczarza, jakby sama sieæ zaciska³a siê coraz mocniej.

Boba Fett skin¹³ g³ow¹.

– Bêdzie ciê drogo kosztowaæ.

background image

60

R O Z D Z I A £

$

Przez niewielki iluminator, wtopiony w œcianê ze spl¹tanych

w³ókien, fioletowe szparki oczu obserwowa³y jasny œlad miêdzy-

gwiezdnego statku przes³aniaj¹cego szeroko rozrzucone gwiazdy.

Chwilê póŸniej ogieñ z dysz wylotowych zamruga³ i znikn¹³ – „Nie-

wolnik I” skoczy³ w nadprzestrzeñ.

– Wasza Ekscelencjo... – jeden z zawi¹zków Kud’ara Mub’ata

zawaha³ siê, po czym przydrepta³ bli¿ej i dotkn¹³ obr¹bka bogato

zdobionej, ciê¿kiej szaty ocieraj¹cej siê o spl¹tan¹ pod³ogê. – Go-

spodarz pragnie, byœ zaszczyci³ go swoj¹ obecnoœci¹.

Ksi¹¿ê Xizor odwróci³ siê od iluminatora. Ch³odnym wzro-

kiem gada obrzuci³ dr¿¹cy podkomponent. Byæ mo¿e gdyby roz-

gniót³ stworzenie pod podeszw¹ swojego buta, ból rozszed³by siê

po neurow³óknach pajêczyny, trafiaj¹c prosto do wnêtrza chityno-

wej czaszki Kud’ara Mub’ata. Warto by przeprowadziæ taki eks-

peryment; ciekawi³o go wszystko, co mog³o wywo³aæ strach u naj-

rozmaitszych ras i odmian mieszkañców galaktyki. Kiedyœ to zrobiê,

powiedzia³ w duchu Xizor, ale nie dziœ.

– Powiedz swojemu panu – odpar³ ³agodnym g³osem – ¿e ju¿

do niego idê.

Kiedy wszed³ do g³ównej komory, zobaczy³, ¿e Kud’ar Mub’at

umieœci³ swój kulisty brzuch z powrotem w wymoszczonym gnieŸ-

dzie.

– Ach, mój wielce szanowny ksi¹¿ê! – Ten sam s³u¿alczy g³os,

który s³ysza³, gdy pajêczarz rozmawia³ z ³owc¹ nagród. – Mam naj-

szczersz¹ nadziejê, ¿e nie by³o ci niewygodnie w tym niegodnym

background image

61

pomieszczeniu! Jak¿e haniebnie jestem zawstydzony, ¿e musia³em

zaproponowaæ ci...

– Miejsce by³o ca³kowicie zadowalaj¹ce – powiedzia³ Xizor. –

Nie trap siê tym. – Skrzy¿owa³ wêz³owate ramiona na piersi. – Nie

zawsze otacza mnie splendor imperialnego dworu. Czasami... –

uniós³ k¹cik ust w pó³uœmiechu... czasami odwiedzam miejsca i isto-

ty znacznie mniej wyrafinowane.

– Ach! – Kud’ar Mub’at przytakn¹³ ochoczo. – Istotnie.

Pajêczarz nie by³ taki g³upi, ¿eby wypowiadaæ na g³os to, co

jego szlachetny goœæ w³aœnie zasugerowa³. Nawet te dwa proste

s³owa: „Czarne S³oñce” by³y tabu, choæby w tak odosobnionym

miejscu jak jego pajêczyna. Milczenie jako zasada ogólna gwaran-

towa³o, ¿e nikt nie odkryje podwójnego ¿ycia ksiêcia Xizora. W jed-

nym z wszechœwiatów by³ lojalnym s³ug¹ Imperatora Palpatine’a;

w drugim, skrytym w mrocznym cieniu tamtego – kierowa³ orga-

nizacj¹ przestêpcz¹ o zasiêgu – a mo¿e i w³adzy – równie rozle-

g³ym jak Imperium Galaktyczne.

– Przyj¹³ zlecenie. – To by³o proste stwierdzenie faktu, nie

pytanie.

– Ale¿ naturalnie. – Kud’ar Mub’at wierci³ siê niespokojnie

na pêcherzach powietrznych wyœcie³aj¹cych jego gniazdo. – Boba

Fett to bardzo rozs¹dny osobnik. Na swój sposób. Ma bardzo prak-

tyczne podejœcie do interesów; to w³aœnie uwa¿am w nim za naj-

bardziej czaruj¹ce.

– Kiedy mówisz „praktyczne podejœcie do interesów” – za-

uwa¿y³ Xizor – masz na myœli, ¿e „mo¿na go kupiæ”.

– A jak¿e inaczej to rozumieæ? – We wzroku Kud’ara Mub’ata

by³a sama niewinnoœæ. – Mój drogi ksi¹¿ê, wszyscy jesteœmy ludŸmi

interesu. Ka¿dego z nas mo¿na kupiæ.

– Mów za siebie. – Pó³uœmieszek na twarzy Xizora rozsze-

rzy³ siê w szyderczy uœmiech. – Ja wolê byæ tym, który kupuje.

– Ach, jak¿e jestem szczêœliwy, ¿e nale¿ê do grona tych, któ-

rych us³ugi kupujesz! – Kud’ar Mub’at usadowi³ siê w koñcu wy-

godnie w swoim gnieŸdzie. – Mam nadziejê, ¿e ten twój wielki

plan, którego jestem znikom¹ wprawdzie, ale, jak s¹dzê, nieodzow-

n¹ czêœci¹, powiedzie siê dok³adnie tak, jak w swojej niewys³o-

wionej m¹droœci byœ sobie ¿yczy³.

– Powiedzie siꠖ powiedzia³ Xizor – jeœli odegrasz dalej swoj¹

rolê równie skutecznie jak w przypadku wmanewrowania Fetta

w cz³onkostwo Gildii.

background image

62

– Mój pan mi pochlebia. – Kud’ar Mub’at nisko sk³oni³ g³o-

wê. – Moje talenty aktorskie s¹ niezbyt wyrobione, ale zdaje siê,

¿e w tym przypadku okaza³y siê wystarczaj¹ce.

Pajêczarz nie musia³ siê wysilaæ bardziej ni¿ zwykle, by zasta-

wiæ pu³apkê, która zaciska³a siê w³aœnie wokó³ Boby Fetta. Jeden

z zawi¹zków w g³ównej komorze by³ prostym przekaŸnikiem g³oso-

wym, b³on¹ bêbenkow¹ na nogach, po³¹czon¹, jak wszystkie inne

zawi¹zki, z rozleg³ym systemem nerwowym pajêczyny. Ze swojej

kryjówki ksi¹¿ê Xizor móg³ s³ysze栖 za poœrednictwem szepcz¹cego

mu do ucha potomka pajêczarza – ka¿de s³owo, które pad³o pomiê-

dzy Kud’arem Mub’atem a Bob¹ Fettem. Otaczaj¹ca ich pajêczyna

nie by³a jedyn¹, któr¹ Kud’ar Mub’at potrafi³ rozsnuæ. Fett jeszcze

o tym nie wiedzia³, ale w³ókna zbyt cienkie, by mo¿na je by³o wy-

kryæ, ju¿ oplata³y jego buty, wci¹gaj¹c w pu³apkê bez wyjœcia.

Xizor prawie ¿a³owa³ ³owcy nagród. Litoœæ nie by³a uczuciem,

którego doœwiadcza³by czêsto. Czy to dzia³aj¹c w s³u¿bie Impera-

tora Palpatine’a, czy to potajemnie rozwijaj¹c przestêpcz¹ dzia³al-

noœæ Czarnego S³oñca, Xizor manipulowa³ ka¿dym, kto wszed³

w kr¹g jego wp³ywów, z t¹ sam¹ obojêtnoœci¹, z jak¹ przestawia³-

by pionki na planszy. Nale¿a³o je umieœciæ i wykorzystaæ w spo-

sób, jaki nakazywa³a koniecznoœæ, a potem poœwiêciæ i porzuciæ,

jak wymaga³y wzglêdy strategiczne.

Mimo wszystko jednak, pomyœla³ Xizor, ktoœ taki jak Boba

Fett...

£owca nagród zas³ugiwa³ na jego szacunek. Spojrzenie ukryte

za wizjerem he³mu Fetta by³o równie bezwzglêdne i pozbawione

emocji jak jego w³asny wzrok. Bêdzie walczy³ o ¿ycie. I to nie

byle jak...

By³a to jednak czêœæ pu³apki, która ju¿ zaczê³a siê zamykaæ

wokó³ Boby Fetta. Okrutna ironia, któr¹ Xizor nie przestawa³ siê

rozkoszowaæ, polega³a na tym, ¿e doprowadziæ Fetta do zguby

mia³a jego w³asna gwa³towna natura.

Wszystko to, co do tej pory trzyma³o go przy ¿yciu, myœla³

Xizor, w tylu œmiercionoœnych sytuacjach, teraz obróci siê przeciw

niemu.

Jaka szkoda, pomyœla³ ksi¹¿ê. W innej grze pionek tak zdolny

jak ten znalaz³by lepsze zastosowanie. Tylko prawdziwy arcymistrz

powa¿y³by siê na strategiê, w której musia³ poœwiêciæ kogoœ takie-

go. ¯a³owa³, ¿e musi utraciæ tak skutecznego zabójcê i ³owcê na-

gród. Niestety, widzia³ koniecznoœæ takiego ruchu.

background image

63

– Wybacz mi, ksi¹¿ê, ¿e tak niezdarnie jestem zmuszony prze-

rwaæ twoje rozmyœlania – ostry g³os pajêczarza wdar³ siê w jego

myœli – ale jest jeszcze jedna drobna, niemal nieistotna sprawa,

któr¹ z najwy¿sz¹ przykroœci¹ zmuszony jestem poruszyæ. Aby

zagwarantowaæ ca³kowite powodzenie twoich wysi³ków, które pod-

j¹³eœ z tak typow¹ dla siebie b³yskotliwoœci¹...

– Oczywiœcie. – Xizor spojrza³ na usadowionego w gnieŸdzie

pajêczarza. – Chcesz, by ci zap³aciæ.

– Tylko po to, by nie wprowadzaæ ba³aganu w ksiêgach. To

czysta formalnoœæ. – Unosz¹c przednie odnó¿e Kud’ar Mub’at

wezwa³ zawi¹zek ksiêgowy, by podszed³ do ksiêcia. – Jestem pe-

wien, ¿e ktoœ o tak przenikliwej inteligencji jak twoja rozumie, ¿e

to konieczne.

– A¿ za dobrze. – Ksi¹¿ê patrzy³, jak zawi¹zek zwany Bilan-

sem podchodzi w jego kierunku. Kud’ar Mub’at nie kiwn¹³by naj-

mniejszym ze swoich odnó¿y bez zap³aty. – Dostatecznie czêsto

robiliœmy razem interesy, ¿ebym wiedzia³ bez przypominania.

Parê chwil póŸniej, gdy przelew by³ zakoñczony, Bilans skie-

rowa³ szypu³ki oczne w stronê rodzica.

– Nale¿na p³atnoœæ zosta³a uregulowana. Na rachunku ksiêcia

nie ma zaleg³oœci. Zgodnie z obowi¹zuj¹c¹ umow¹ ostateczna p³at-

noœæ nast¹pi po zadowalaj¹cym rozwi¹zaniu problemów z Gildi¹

£owców Nagród. – Bilans kiwn¹³ g³ow¹ ksiêciu i wycofa³ siê na

swoj¹ grzêdê na œcianie komory.

– Sprawy tocz¹ siê jak nale¿y – powiedzia³ Xizor. – Jak do-

t¹d.

Jego statek – „Megiera” – lecia³ ju¿ w tym kierunku, wezwa-

ny z kryjówki w cieniu ksiê¿yca pobliskiego uk³adu planetarnego.

– Bêdê trzyma³ rêkê na pulsie, by upewniæ siê, ¿e podobnie

bêdzie w przysz³oœci.

– Ale¿ naturalnie! – gestem patykowatej koñczyny Kud’ar

Mub’at pos³a³ stadko drepcz¹cych zawi¹zków, by przygotowa³y

dok cumowniczy. „Niewolnik I” Boby Fetta dopiero co odlecia³,

pozostawiaj¹c jeñca w jednej z najciemniejszych komór pomocni-

czych pajêczyny. – Porzuæ obawy, mój ksi¹¿ê. – Xizor wiedzia³,

¿e gdy tylko odleci, pajêczarz skontaktuje siê z Huttami, by prze-

kazaæ im towar dostarczony przez ³owcê i odebraæ swoj¹ prowi-

zjê. – Wszystko pójdzie jak z p³atka.

Echo skrzecz¹cego g³osu pajêczarza towarzyszy³o Xizorowi,

gdy kroczy³ tunelem w kierunku doku. Postanowi³, ¿e zaraz po

background image

64

powrocie na dwór Imperatora spêdzi kilka relaksuj¹cych godzin,

s³uchaj¹c s³odkiej muzyki w³asnego zespo³u altówek z Falleen, co

powinno zatrzeæ wszelkie wspomnienie tego œwidruj¹cego, roz-

strajaj¹cego dŸwiêku.

– Có¿ za g³upiec. – Kud’ar Mub’at wypowiedzia³ te s³owa

z ponur¹ satysfakcj¹. W tej chwili to okreœlenie mog³o odnosiæ siê

do obydwu z jego goœci. I ksi¹¿ê Xizor, i Boba Fett byli ju¿ gdzieœ

w nadprzestrzeni, mkn¹c ku swojemu przeznaczeniu: ³owca na

spotkanie ze znienawidzon¹ Gildi¹ £owców Nagród, Xizor ku

mrocznym korytarzom imperialnej w³adzy. ¯aden z nich nie po-

dejrzewa³, w co siê wpakowa³ – w niewidzialn¹ pajêczynê, która

zaczyna³a siê nieub³aganie zaciskaæ wokó³ nich. Nic nie wiedz¹,

pomyœla³ Kud’ar Mub’at. Wola³, by sprawy toczy³y siê w taki spo-

sób. Rozsnuwam pu³apki, pomyœla³, a potem zaciskam niæ.

Wyci¹gn¹³ jedno z przednich odnó¿y, by pog³askaæ zawi¹zek

ksiêgowy.

– Ju¿ wkrótce... – powiedzia³. – Ju¿ wkrótce bêdziesz mia³

mnóstwo kredytów do policzenia i zaksiêgowania. – W przypadku

Kud’ara Mub’ata prawdziwa w³adza oznacza³a bogactwo, coœ co

móg³ przeliczaæ palcami. Tylko szaleñcy w rodzaju Palpatine’a albo

jego posêpnego adiutanta Vadera zadowalali siê wzbudzaniem strachu

w swoich poddanych, dr¿¹cych i ca³uj¹cych ich buty. Tego rodza-

ju w³adzy po¿¹da³ równie¿ ksi¹¿ê Xizor; jego partnerzy z Czarne-

go S³oñca zapewne nie domyœlali siê, jak daleko siêgaj¹ jego ambi-

cje. Pewnie nigdy siê nie dowiedz¹. Niektóre pu³apki snuto tak, by

ofiara ponios³a w nich œmieræ.

– Doskonale. – Bilans poruszy³ pazurkami, jakby w ten pro-

sty sposób chcia³ przeliczyæ astronomiczne kwoty, o jakie toczy³a

siê rozgrywka. – Twoje ksiêgi s¹ prowadzone nienagannie.

Coœ w uprzejmej odpowiedzi zawi¹zka ksiêgowego zaniepo-

koi³o pajêczarza. Ju¿ doœæ dawno wysnu³ ten zawi¹zek, czyni¹c

z niego jeden z najcenniejszych komponentów pajêczyny. Cia³o

z mojego cia³a, pomyœla³ Kud’ar Mub’at, niæ z mojej nici. No

i mózg. Kiedy Kud’ar Mub’at patrzy³ w z³o¿one oczy Bilansa, wi-

dzia³ za nimi replikê swojego ch³odno kalkuluj¹cego umys³u. Czy

zawi¹zek odkry³ ju¿ rozkosze chciwoœci? Wa¿kie pytanie. Muszê

go obserwowaæ, uzna³ pajêczarz. Chciwoœæ by³a jednym z wy-

¿szych zmys³ów, mo¿e nawet najwa¿niejszym ze wszystkich. Kiedy

background image

65

5 – Mandaloriañska zbroja

Kud’ar Mub’at dostrze¿e ten zmys³ w swoim ulubionym zawi¹z-

ku, nadejdzie czas œmierci i po¿arcia. Pajêczarz nie chcia³ skoñ-

czyæ tak, jak jego w³asny rodzic wiele lat temu – jako posi³ek zbun-

towanego potomka.

Obserwowa³, jak Bilans wycofuje siê w g³¹b ciemnych tuneli

pajêczyny. Mam nadziejê, ¿e to jeszcze trochê potrwa, pomyœla³.

Jego zagmatwane interesy znajdowa³y siê w kluczowym punkcie.

By³oby bardzo niepo¿¹dane, gdyby musia³ teraz radziæ sobie bez

funkcjonalnego ksiêgowego.

Kud’ar Mub’at postanowi³ pomyœleæ o tym póŸniej. Zamkn¹³

kilka par oczu, rozmyœlaj¹c z zadowoleniem, jak bardzo wzbogac¹

siê wkrótce jego kufry.

Po ka¿dej pracy przychodzi³ czas na sprz¹tanie. „Niewolnik I”

by³ jego narzêdziem pracy, a nie luksusowym jachtem, s³u¿¹cym

do ¿eglowania miêdzy gwiazdami. Mimo to Boba Fett lubi³, by

jego statek by³ w jak najlepszym stanie. Mniejsze skazy i zadrapa-

nia zewnêtrznego poszycia by³y jak blizny wojenne – widome znaki,

¿e walczy³ i prze¿y³, podczas gdy ktoœ inny poniós³ œmieræ. Jednak

w przysz³oœci przetrwanie mog³o zale¿eæ od tego, czy Fett zdo³a

w u³amku sekundy dotkn¹æ okrytym rêkawic¹ palcem zdalnego

sterowania systemów uzbrojenia statku, nie obawiaj¹c siê, ¿e brud

czy krew zak³óc¹ ich pracê.

Poza tym, pomyœla³ Boba Fett, nie znoszê tego smrodu. Œci-

sn¹³ mocniej piêœæ wyciskaj¹c antyseptyczne mydliny do wiadra

ustawionego na pod³odze ³adowni. W zapachu ludzkiego strachu,

ws¹czaj¹cego siê w metal klatek, by³o coœ przyprawiaj¹cego o md³o-

œci. Ze wszystkich wra¿eñ zmys³owych, jakie zdarzy³o mu siê ode-

bra栖 od kwaœnych oparów bagiennych wysp Andoan po oœlepia-

j¹cy stwórczy wir antypró¿ni w systemie Vinnax, te w³aœnie

moleku³y, sygnalizuj¹ce panikê i rozpacz, Boba Fett odczuwa³ jako

najbardziej obce. Wydawa³ siê byæ pozbawiony tych drobnych

podskórnych komórek, wydzielaj¹cych œmierdz¹cy strachem pot.

Nie dlatego, ¿e siê bez nich urodzi³ – mia³a je ka¿da myœl¹ca isto-

ta – ale dlatego, ¿e wyeliminowa³ ich obecnoœæ, wycinaj¹c je

ostrzem w³asnej woli. Staro¿ytni mandaloriañscy wojownicy, któ-

rych zbrojê bitewn¹ nosi³ na sobie, byli równie bezlitoœni i zimni,

jeœli wierzyæ legendom nadal powtarzanych szeptem z ucha do

ucha jak galaktyka d³uga i szeroka. Dawno temu, kiedy po raz

background image

66

pierwszy wzrok Fetta spocz¹³ na ich pustych he³mach – reliktach

dawno wygas³ego terroru – w w¹skich, nieprzeniknionych szczeli-

nach wizyjnych zobaczy³ odbicie w³asnej przysz³oœci, œmierciono-

œnej istoty „ja”, któr¹ siê kiedyœ stanie.

Mniej ni¿ cz³owiek, pomyœla³ Boba Fett, szoruj¹c prêty klatki,

w której przewozi³ jeñca. To w³aœnie robi³ z tob¹ strach, jeœli po-

zwoli³eœ, by zagnieŸdzi³ siê w twoim umyœle. To coœ w klatce,

stworzenie o nazwisku Nil Posondum, pod koniec podró¿y sta³o

siê ¿a³osnym, rozgadanym, bezowocnie targuj¹cym siê zwierzê-

ciem. Strach przed œmierci¹ i przed bólem, którego Huttowie uwiel-

biali przysparzaæ adresatom swojej mœciwoœci, wytrawi³ z ma³ego

ksiêgowego wszystko, co by³o w nim ludzkie.

Dziwna myœl zaœwita³a w g³owie Boby Fetta. Ogl¹da³ j¹ ze

wszystkich stron jak kiedyœ gwiazdê griniañsk¹ – bezcenny klej-

not. Mo¿e, myœla³, sta³em siê cz³owiekiem bardziej ni¿ inni ludzie.

Nie przez wzbogacanie swojej osobowoœci, ale przez wykorzenie-

nie z niej wad i niedoskona³oœci charakterystycznych dla tej rasy.

Antyseptyczna szmata w jego d³oni zsunê³a siê wzd³u¿ sztaby klat-

ki, nie pozostawiaj¹c nawet jednej bakterii. Staro¿ytni mandalo-

riañscy wojownicy mieli swoje sekrety, które zginê³y wraz z nimi.

A ja mam moje sekrety, pomyœla³ Boba Fett.

Ponownie zanurzy³ szmatê w wiadrze. Móg³ zleciæ tê pracê

jednemu z robotów konserwuj¹cych, ale wola³ robiæ to sam. Mia³

wtedy czas na myœlenie o sprawach takich, jak na przyk³ad ta.

Mydliny sp³ynê³y po ³okciu bojowej zbroi, gdy Fett uniós³

przedramiê, by spojrzeæ na jeden z wyœwietlaczy wbudowanych

w naramiennik i po³¹czonych z kokpitem „Niewolnika I”. Zbli¿a³

siê do miejsca, gdzie mieœci³a siê wysuniêta placówka Gildii £ow-

ców Nagród. By³ gotów na spotkanie – zawsze by³ gotów na wszyst-

ko, co mia³o siê wydarzy栖 ale mimo wszystko ¿a³owa³, ¿e koñ-

czy siê ten krótki wycinek bezczasu, okres ciszy i spokoju pomiêdzy

kolejnymi zleceniami. Inne myœl¹ce istoty mog³y cieszyæ siê d³u¿-

szym wypoczynkiem, ostatecznymi, nieustaj¹cymi wakacjami, ja-

kie przynosi³a œmieræ. Czasami im zazdroœci³.

Otworzy³ pust¹ klatkê i wszed³ do œrodka. Woñ strachu by³a

ledwie wyczuwalna, gdy wci¹gn¹³ powietrze przez filtry maski. Na

szczêœcie Posondum nie nabrudzi³ zbytnio; czasem ofiarê ogarnia-

³a panika tak nieopanowana, ¿e osobnik przestawa³ kontrolowaæ

funkcje swojego cia³a. Pod³oga klatki nosi³a jednak œlady zadra-

pañ. Pod podeszwami butów Boby Fetta jasne, metaliczne linie

background image

67

lœni³y wœród ciemniejszej powierzchni plastoidu. Zastanawia³ siê,

co mog³o zostawiæ takie œlady. Zawsze uwa¿a³, by zabieraæ towa-

rom wszelkie ostre, twarde obiekty, którymi mogliby siê uszko-

dziæ. Niektórzy jeñcy woleli samobójstwo ni¿ zabiegi, którym mie-

li zostaæ poddani po dostarczeniu zleceniodawcy.

Fett spojrza³ w k¹t ³adowni „Niewolnika I”, gdzie ustawi³ tacê

z jedzeniem. Nil Posondum nawet nie tkn¹³ szarej papki, ale jeden

z rogów tacy by³ zagiêty, na kszta³t trójk¹ta. To wystarczy³o, ¿eby

wydrapaæ rysy w pod³odze klatki – ksiêgowy musia³ siê tym zaj-

mowaæ a¿ do chwili, gdy podkomponenty Kud’ara Mub’ata wpe³-

z³y do ³adowni przez portal wejœciowy. Paj¹kowate stworzenia

oplot³y go unieruchamiaj¹c¹ siatk¹ i przenios³y z jednego wiêzienia

do drugiego. Móg³ mieæ doœæ czasu, ¿eby wydrapaæ wiadomoœæ,

jaka by ona by³a.

Boba Fett nie mia³ jednak teraz czasu, ¿eby j¹ odczytaæ. Czer-

wona lampka na czytniku danych wzywa³a go do sterowni. Nie móg³

wyskoczyæ z nadprzestrzeni na autopilocie; silniki manewrowe „Nie-

wolnika I” by³y ustawione zbyt precyzyjnie – z zerowym opóŸnie-

niem – na wypadek, gdyby któryœ z licznych wrogów lub konkuren-

tów Fetta zechcia³ go powitaæ po wyjœciu z nadprzestrzeni. A teraz

w³aœnie lecia³ prosto do gniazda tych, którym szczególnie czêsto

nastêpowa³ na odcisk. Przypuszcza³, ¿e jaszczurowaty niezdara Bossk

wróci³ ju¿ do kwatery Gildii, li¿¹c rany i narzekaj¹c, ¿e jego rodzic

Cradossk przydzieli³ mu misjê nie do wykonania. Bossk nie wspo-

mni zapewne, dlaczego by³a niewykonalna i kto sprz¹tn¹³ im zdo-

bycz sprzed nosa. Cradossk by³ znacznie bardziej przebieg³ym sta-

rym gadem – Boba Fett po kilku dawnych spotkaniach czu³ pewien

niechêtny podziw dla zwierzchnika Gildii £owców Nagród – i do-

k³adnie wiedzia³, jakie szanse mia³ jego potomek w tym starciu.

Mandaloriañska zbroja mia³a wbudowan¹ nagrywarkê optycz-

n¹, której miniaturowe soczewki stercza³y nad wizjerem he³mu.

Boba Fett pochyli³ siê nad rysami wydrapanymi przez ksiêgowego,

nie trac¹c czasu na próby ich odczytania. Sekundê zajê³o mu ze-

skanowanie œladów i zachowanie ich w trwa³ym banku pamiêci

modu³u nagrywaj¹cego. Zajmie siê nimi póŸniej, jeœli przyjdzie mu

ochota sprawdziæ, jakie¿ to ¿a³osne epitafium wymyœli³ dla siebie

Nil Posondum. Rozklejanie siê nad sob¹ nie by³o dla niego specjal-

nie interesuj¹cym zajêciem. W tej chwili sygna³ dŸwiêkowy do³¹-

czy³ do czerwonej lampki kontrolnej – „Niewolnik I”, jego jedyny

prawdziwy towarzysz, domaga³ siê uwagi.

background image

68

Zostawi³ zimne pomyje na pod³odze ³adowni. Jeœli wiadro siê

przewróci, rozlewaj¹c pomyje, jeœli stopy wszystkich przysz³ych

jeñców zadepcz¹ wiadomoœæ wydrapan¹ na pod³odze, nie bêdzie

to wielka strata. Tak w³aœnie dzia³a³a pamiê栖 pozosta³oœci po

zmar³ych najlepiej wyczyœciæ i zapomnieæ po odebraniu zap³aty za

ich spocone cielesne pow³oki. Chwila, kiedy mia³ pochwyciæ za

kark kolejn¹ ofiarê, by³a jedyn¹, która siê liczy³a. Najwa¿niejsza

by³a czujnoœæ.

Boba Fett wspi¹³ siê po drabince do sterowni statku. Metalo-

we szczeble dŸwiêcza³y pod jego butami. Zaczyna³ w³aœnie nowe

zlecenie, ten dziwaczny plan wysnuty przez pajêczarza Kud’ar

Mub’ata. Wkrótce przyjdzie czas, by policzyæ nowe nagrody, któ-

re wp³yn¹ na jego konto.

I kolejne trupy, o których lepiej zapomnieæ...

background image

69

R O Z D Z I A £

%

– Chcê go zobaczyæ. – Mia³a wzrok ostry i zimny jak ostrze

no¿a. – I porozmawiaæ z nim.

Dengar z trudem rozpozna³ dziewczynê. Pamiêta³ j¹ z pa³acu

Jabby; by³a jedn¹ z licznej trupy tancerek opas³ego Hutta. Jabba

lubi³ piêkne rzeczy; cieszy³y jego zmys³y, tak samo jak te wij¹ce

siê stworzenia, które wpycha³ w g³¹b swojego pojemnego prze³y-

ku. I podobnie jak w przypadku tych smakowitych delikatesów,

rozkoszowa³ siê œmierci¹ piêknych i m³odych. Rankor, trzymany

przez niego w us³anych koœæmi lochach pod pa³acem, by³ niczym

innym ni¿ tylko przed³u¿eniem apetytów swojego pana. Dengar

by³ œwiadkiem, jak jedna z tancerek – wystraszona drobna Twi’le-

kianka o imieniu Oola – zosta³a rozerwana na strzêpy przez tê

bestiê. To by³o zanim jeszcze Luke Skywalker zabi³ rankora, a nie-

d³ugo potem wyprawi³ w zaœwiaty równie¿ i jego pana.

Ma³a strata, pomyœla³ Dengar, ¿adnego z nich nie bêdê ¿a-

³owa³.

– Dlaczego? – Oparty plecami o œcianê g³ównej komory wy-

dr¹¿onej w skale kryjówki utrzymywa³ bezpieczn¹ odleg³oœæ od

kobiety. – W tej chwili nie jest specjalnie rozmowny.

Mia³a na imiê Neelah; przynajmniej tyle zdo³a³ z niej wydusiæ,

gdy z³apa³ j¹, jak skrada³a siê w dó³ tunelu prowadz¹cego na po-

wierzchniê. Uda³o mu siê j¹ zaskoczyæ od ty³u, zza sterty pustych

skrzynek na prowiant. Z gard³em w zgiêciu jego ramienia i rêk¹

boleœnie wykrêcon¹ w nadgarstku a¿ na ³opatki, odpowiedzia³a na

parê jego pytañ. A potem nagle kopnê³a go do ty³u w goleñ, szybko

background image

70

i mocno, by zaraz poprawiæ kolanem wbitym w krocze, a¿ ca³a

konstelacja gwiazd eksplodowa³a mu pod czaszk¹.

– To sprawa osobista. – Teraz stali naprzeciwko siebie po obu

stronach ciasnego pomieszczenia, przygl¹daj¹c siê jedno drugie-

mu. – Mam do niego interes.

Jaki interes mog³a mieæ by³a tancerka do ³owcy nagród? Zw³asz-

cza tak bliskiego œmierci jak Boba Fett w tej chwili. Mo¿e wydaje

jej siê, zastanawia³ siê Dengar, ¿e zdo³a wytargowaæ lepsz¹ cenê,

skoro facet jest w takim stanie. Tylko na kogo chcia³a go nas³aæ?

Spojrza³ w kierunku przejœcia do drugiej komory.

РW jakim stanie jest dzisiaj nasz goϾ?

Wy¿szy z robotów medycznych pochyli³ g³owê, by przestu-

diowaæ wskazania funkcji ¿yciowych na wyœwietlaczu przymoco-

wanym do cylindrycznego korpusu.

– Stan pacjenta jest stabilny – oznajmi³ SH

Σ

1-B. – Prognozy

nie zmieni³y siê od poprzedniego odczytu, kiedy to wynosi³y zero

przecinek zero zero dwanaœcie.

– Co to znaczy?

– ¯e on umiera.

Oto kolejny problem: dlaczego te durne roboty nie mog¹ po-

wiedzieæ wprost, o co im chodzi? Musia³ nieŸle potrz¹sn¹æ we-

wnêtrznymi obwodami tego g³upka, zanim zacz¹³ wyra¿aæ siê zro-

zumiale.

– Rany – doda³ ni¿szy towarzysz SH

Σ

1-B. – Powaga. – 1e-XE

pokrêci³ kopu³kowat¹ g³ow¹. – Niedobroæ.

– Mniejsza o to. – Dengar nie móg³ siê doczekaæ, kiedy pozbê-

dzie siê tej irytuj¹cej dwójki... czyli kiedy Boba Fett umrze albo

wyzdrowieje. To drugie stawa³o siê coraz mniej prawdopodobne.

– Jeœli tak to wygl¹da – powiedzia³a Neelah – to tylko tracê tu

czas. Muszê z nim porozmawiaæ natychmiast.

– Jaka mi³a osoba! – Dengar skrzy¿owa³ ramiona na piersi

i kiwn¹³ g³ow¹, nie spuszczaj¹c oka z dziewczyny. – Nie obchodzi

ciê, czy jakiœ tam ³owca nagród wy¿yje, czy zdechnie, ty po prostu

chcesz wycisn¹æ z niego okreœlone informacje. Tak?

Nie odpowiedzia³a, ale Dengar wiedzia³, ¿e trafi³ w dziesi¹tkê.

Pos³a³a mu spojrzenie jeszcze bardziej mordercze ni¿ poprzednie.

Wiele siê zmieni³o od czasu, gdy by³a tylko ponêtn¹ zabawk¹ na

dworze Jabby; nawet ten krótki czas na smaganej ostrymi wiatra-

mi powierzchni Morza Wydm wystarczy³, by wychud³a i stward-

nia³a, a ¿ar podwójnego s³oñca opali³ jej skórê. Dawniej miêkkie,

background image

71

dziewczêce cia³o w sk¹pych jedwabnych fata³aszkach okrywa³y

teraz szorstkie, poplamione krwi¹ spodnie i kamizelka – zapewne

spadek po jednym z martwych ochroniarzy Jabby; gruby skórzany

pas œciska³ j¹ ciasno w talii, podkreœlaj¹c zapadniêty z g³odu brzuch.

Zag³odzona na œmieræ, pomyœla³ Dengar. Morze Wydm nie

obfitowa³o w jadalne Ÿród³a bia³ka.

– Masz... – Nie spuszczaj¹c wzroku z dziewczyny pogrzeba³

w jednej ze skrzynek i wyci¹gn¹³ porcjê sprasowanych racji ¿yw-

noœciowych, uratowan¹ z imperialnego statku zwiadowczego, któ-

ry rozbi³ siê przy l¹dowaniu kilka lat temu. Rzuci³ jedzenie dziew-

czynie. – Chyba ci siê przyda.

Oczy jej zab³ys³y ciemnym fioletem, kiedy zobaczy³a spraso-

wany baton. Palce szybko rozdar³y cienk¹ metalow¹ foliê; podnio-

s³a do ust bochenek, który zaczyna³ ju¿ miêkn¹æ pod wp³ywem

absorbowanej z powietrza wilgoci, ale w ostatniej chwili powstrzy-

ma³a siê przed ugryzieniem go.

– Œmia³o – zachêci³ j¹ Dengar. – Nie mam zwyczaju trucia

ludzi. – Wyci¹gn¹³ rêkê w kierunku jednej z nisz w kamiennych

œcianach komory. – Gdybym chcia³ siê ciebie pozby栖 cofn¹³ d³oñ

zaciœniêt¹ na rêkojeœci blastera; podniós³ broñ i wycelowa³ w czo³o

Neelah – znam ³atwiejsze sposoby.

Skoncentrowa³a wzrok na miotaczu, jakby to jego lufa mówi³a.

– A widzisz – powiedzia³ Dengar. Krocze nadal bola³o od kop-

niaka, jaki mu zafundowa³a. – Myœlê, ¿e teraz siê rozumiemy.

Minê³o kilka sekund, zanim dziewczyna wolno kiwnê³a g³o-

w¹. Odgryz³a kawa³ek porcji ¿ywnoœciowej, prze¿u³a i po³knê³a.

– Czujê siê w obowi¹zku poinformowaæ pana – doszed³ go

g³os SH

Σ

1-B z wejœcia do mniejszej komory – ¿e wszelkie dalsze

ofiary w ludziach mog¹ powa¿nie zaszkodziæ naszej zdolnoœci do

pe³nienia zaprogramowanych obowi¹zków w sposób odpowiada-

j¹cy wymogom praktyki medycznej.

Dengar wycelowa³ miotacz w robota.

– Jeœli bêd¹ tu jeszcze jakieœ ofiary, posprz¹tam je magne-

sem. Jasne?

SH

Σ

1-B cofn¹³ siê i potkn¹³ o swojego towarzysza.

– Zrozumienie – odpowiedzia³ za oba roboty 1e-XE. – Ca³-

kowitoϾ.

– Cieszê siê. A teraz idŸcie zaj¹æ siê swoim pacjentem – po-

wiedzia³ Dengar, wciskaj¹c miotacz za pasek. Spojrza³ znowu na

Neelah. – Smakuje?

background image

72

Zach³annie poch³ania³a kêsy po¿ywienia. Zbiela³ymi palcami

wygrzebywa³a ka¿dy okruszek z foliowego opakowania.

– Odpowiesz na parê pytañ – powiedzia³ Dengar – to dam ci

jeszcze jeden.

Zgniot³a foliê w ma³¹, b³yszcz¹c¹ kulkê, któr¹ zacisnê³a w drob-

nej d³oni.

Robiê siê miêkki, pomyœla³ Dengar. By³ taki czas, kiedy nie

zawraca³by sobie g³owy zadawaniem pytañ. Nie opuœci³by te¿

blastera, dopóki u jego stóp nie le¿a³yby zw³oki z dziur¹ wypalo-

n¹ na wylot przez czaszkê. Oto, co zrobi³a z niego mi³oœæ – nie

do tej kobiety, tylko do jego narzeczonej, Manaroo. Dla ³owcy

nagród pozwolenie sobie na luksus zakochania zawsze koñczy³o

siê Ÿle. Boba Fett prze¿y³ w tej grze tak d³ugo w³aœnie dziêki

temu, ¿e pozby³ siê z serca takich niepotrzebnych emocji. Kiedy

Dengar patrzy³ na Fetta – nawet kiedy ten le¿a³ nieprzytomny na

palecie w drugim pokoju – widzia³ niezawodn¹ broñ, utrzyman¹

w pierwszorzêdnym stanie i nastawion¹ na maksimum. Zdejmij

tê jego mandaloriañsk¹ zbrojê, a zobaczysz pod spodem narzê-

dzie równie niebezpieczne i œmiercionoœne. Dengar nie mia³ cie-

nia w¹tpliwoœci, ¿e na tym w³aœnie polega³a ró¿nica miêdzy nim

a najgroŸniejszym ³owc¹ nagród galaktyki. W Dengarze nadal po-

zosta³o coœ z cz³owieka, mimo ¿e trudni³ siê tym samym fachem,

ze wszystkimi jego niszcz¹cymi ducha wymaganiami. To w³aœnie

t¹ czêœci¹ siebie dostrzeg³ Manaroo i postanowi³, na przekór swojej

pokrêtnej, bezdusznej naturze, zwi¹zaæ z ni¹ swój los. Manaroo

poprosi³a, ¿eby siê z ni¹ o¿eni³, a on odpowiedzia³ „tak”. To, co

w nim by³o z cz³owieka, chcia³o pozostaæ ludzkie, jak pe³gaj¹cy

p³omyk, który nie pozwala siê zdmuchn¹æ. Nie chcia³ skoñczyæ

jak Boba Fett – maszyna do zabijania ze œlep¹, nieprzeniknion¹

mask¹ zamiast twarzy.

To dziêki tej cz¹stce cz³owieczeñstwa zdecydowa³ siê odes³aæ

Manaroo, kiedy ju¿ pomog³a mu przenieœæ Bobê Fetta do jego

kryjówki. Ich separacja mia³a potrwaæ przynajmniej do czasu, gdy

ca³a ta sprawa siê zakoñczy. Dengar zdawa³ sobie sprawê z ryzy-

ka, jakim by³o mieszanie siê w sprawy kogoœ, kto mia³ tylu wro-

gów co Fett. W samej Gildii £owców Nagród by³o wielu twardzie-

li, którzy nienawidzili nawet wspomnienia o nim. Gdyby siê

dowiedzieli, ¿e Boba Fett ¿yje, przylecieliby gremialnie na Tato-

oine, ¿eby go wykoñczyæ. A przy okazji mnie, pomyœla³ Dengar.

Ten krewki Trandoszanin Bossk na pewno uzna³by, ¿e ka¿dy, kto

background image

73

przestaje z jego odwiecznym rywalem, jest wrogiem, którego na-

le¿y zabiæ bez zbêdnej zw³oki. Kryjówkê Dengara szybko wype³-

ni³yby trupy.

Z drugiej strony jednak... w jego fachu ryzyko oznacza³o zy-

ski. A Dengar potrzebowa³ zysków, ¿eby sp³aciæ kolosalne d³ugi,

których siê dorobi³, i zdobyæ jak¹kolwiek szansê na sensowne ¿y-

cie z Manaroo. Chcia³ siê wycofaæ z tej gry, a jedynym sposobem,

by to osi¹gn¹æ, by³o graæ dalej, przynajmniej jeszcze przez kilka

rund. Najlepszym zaœ sposobem, ¿eby siê to uda³o, by³o przy³¹-

czenie siê do kogoœ takiego jak Boba Fett. A on w³aœnie to mi

zaproponowa³, pomyœla³ Dengar. Kiedy go znalaz³, na pó³ strawio-

nego w prze³yku Sarlacka, wyrzyganego na przypiekanym s³oñ-

cem pustkowiu, Fettowi pozosta³o doœæ si³, by mówiæ, nie doœæ

jednak, by siê broniæ. Dengar móg³ zakoñczyæ jego cierpienia w jed-

nej chwili, ale nie zrobi³ tego, gdy Fett zacz¹³ mówiæ o partner-

stwie. To by³ jedyny atut, jaki mu pozosta³...

W dodatku nie najgorszy. Moglibyœmy zbiæ maj¹tek, uzna³

Dengar, pracuj¹c do spó³ki. Naprawdê udany zespó³. Wszystko

zale¿a³o od jednej sprawy.

Od tego, czy Boba Fett go ok³ama³.

Móg³ przecie¿ tylko graæ o czas. Czas na zaleczenie ran, czas

na pozbieranie siê do kupy. Dengar zastanawia³ siê nad tym od

pierwszej chwili, gdy sprowadzi³ Fetta do swojej kryjówki. Nigdy

dot¹d Boba Fett nie pracowa³ zespo³owo; zawsze dzia³a³ w poje-

dynkê. Po co mu nagle kompan? Znany by³ za to z tego, ¿e za³a-

twia³ sprawy szybko i czêsto mija³ siê z prawd¹. Pod tym wzglê-

dem Boba Fett nie ró¿ni³ siê od kolegów po fachu; tak to ju¿ by³o

w tej robocie. Fett by³ w tym po prostu lepszy, i tyle. To, co siê

sta³o z Gildi¹ £owców Nagród, tylko to potwierdza³o.

Sprawy bêd¹ wygl¹daæ inaczej, kiedy Boba Fett odzyska si³y.

Dengar wiedzia³ o tym. Fett mo¿e uznaæ, ¿e przyjêcie go do spó³ki

jest zbyt wysok¹ cen¹ za utrzymanie go przy ¿yciu i zapewnienie

kryjówki. Mo¿e odpowiedniejsz¹ cen¹ bêdzie strza³ z miotacza,

dziura wypalona w piersi i doœæ du¿a, by zmieœciæ piêœæ humano-

ida. Obsesja Fetta na punkcie dyskrecji by³a dobrze znana we

wszystkich zakazanych spelunkach i szemranych melinach po ca-

³ej galaktyce; niewiele wiedziano o jego przesz³oœci i niewiele wska-

zywa³o, by mia³o siê to zmieniæ, jeœli siê wziê³o pod uwagê, jak

czêsto osoby, które za bardzo wtyka³y nos w jego sprawy, koñ-

czy³y na cmentarzu. Jednak nara¿anie siê na zbrodnicz¹ zdradê ze

background image

74

strony Fetta by³o jednym, a podstawianie mu pod muszkê blastera

ukochanej kobiety – czymœ zupe³nie innym.

– Wiêc co chcia³eœ wiedzieæ?

Dengar porzuci³ ponure rozwa¿ania i skupi³ siê na twardym

wzroku kobiety, obserwuj¹cej go spod przeciwleg³ej œciany po-

mieszczenia.

– To samo co wczeœniej. – Kiwn¹³ g³ow¹ w stronê wejœcia do

mniejszej komory. – Co ciê ³¹czy z Bob¹ Fettem?

Neelah potrz¹snê³a g³ow¹.

– Nie wiem.

– Akurat! – Dengar rozeœmia³ siê szyderczo. – Wkradasz siê tu-

taj, co nie by³o najm¹drzejszym pomys³em, i nawet nie wiesz po co!

– Tego w³aœnie chcê siê dowiedzieæ. Dlatego muszê z nim

porozmawiaæ. – Neelah zajrza³a do mniejszej komory, a potem

znów popatrzy³a na Dengara. – I dlatego zostawi³am go tam, gdzie

nie mog³eœ go nie zauwa¿yæ.

– Zaraz, zaraz... – powiedzia³ Dengar. – Ty go zostawi³aœ?

Przytaknê³a.

– Znalaz³am go przed tob¹. Ale wiedzia³am, ¿e nie zdo³am

mu pomóc, nie po tym, co zrobi³ z nim Sarlacc. Potrzebowa³ leka-

rza, a to przerasta³o moje mo¿liwoœci. Zaryzykowa³am, ¿e posta-

nowisz siê nim zaj¹æ. ¯e utrzymasz go przy ¿yciu.

– Ale dlaczego to dla ciebie takie wa¿ne? On jest ³owc¹ na-

gród, a ty tancerk¹ w pa³acu Jabby. – Dengar przyjrza³ jej siê uwa¿-

nie. – Co on mo¿e mieæ z tob¹ wspólnego?

– Ju¿ ci mówi³am... – g³os dziewczyny przeszed³ w pe³en pasji

krzyk. – Nie wiem! Wiem tylko tyle, ¿e coœ nas ³¹czy, ¿e jest jakiœ

zwi¹zek miêdzy mn¹ a nim. Wiedzia³am o tym od pierwszej chwili,

kiedy go zobaczy³am. W pa³acu, na dworze Jabby. Kiedy ten spa-

siony œlimak zabi³ biedn¹ Oolê... kiedy ci¹gnê³a za ³añcuch, a pu³ap-

ka przed tronem Jabby siê otwiera³a... obie piêœci Neelah trzês³y siê,

zaciœniête, z pobiela³ymi kostkami. – Inne dziewczyny przygl¹da³y

siê temu z korytarza... i ¿adna z nas nie mog³a nic zrobiæ...

– Tak to ju¿ jest – powiedzia³ Dengar. Czu³ w ustach gorycz. –

Tak to ju¿ jest w tym wszechœwiecie.

Dziewczyna by³a teraz gdzie indziej – nie w komorze z Den-

garem, ale zagubiona we w³asnych wspomnieniach.

– A potem s³ychaæ by³o jej krzyk... i nie mog³am ju¿ d³u¿ej

patrzeæ. To wtedy go zobaczy³am. Po prostu tam sta³... i siê przy-

gl¹da³...

background image

75

– £owcy nagród – powiedzia³ sucho Dengar – maj¹ w zwy-

czaju trzymaæ siê z dala od spraw innych istot. Chyba ¿e ktoœ im

zap³aci, ¿eby siê w nie wmieszali.

– A kiedy krzyk ucich³, a Jabba i jego dworacy ci¹gle siê

œmiali... on nadal tam by³. Tak jak przedtem. I nadal patrzy³. –

Neelah na chwilê przymknê³a oczy, a przez jej drobne cia³o prze-

bieg³ dreszcz. – A potem... to w³aœnie jest najdziwniejsze... od-

wróci³ siê i spojrza³ na mnie. Prosto w moje oczy. – W jej g³osie

brzmia³ teraz nie tylko strach, ale i zdumienie. – Przez ca³¹ szero-

koœæ sali... a ja mia³am wra¿enie, jakby oprócz nas dwojga nikogo

tam nie by³o. Tak w³aœnie to odczu³am. I wtedy zrozumia³am, ¿e

coœ jest miêdzy nami. – Przenios³a wzrok na Dengara. – Nie po-

wiem, ¿e coœ nas ³¹czy, to nie by³oby odpowiednie okreœlenie. Nie

o to chodzi. To ma zwi¹zek z przesz³oœci¹. Od razu wiedzia³am,

jak siê nazywa, bez pytania. – Neelah powoli pokrêci³a g³ow¹. –

Ale nic poza tym.

– W porz¹dku. – Opowieœæ zaintrygowa³a Dengara. Sprawa

by³a interesuj¹ca równie¿ z praktycznego punktu widzenia: jeœli ta

kobieta znaczy³a coœ dla Boby Fetta, mia³by w rêku kolejny argu-

ment przetargowy. – Powiedzia³aœ, ¿e to ma jakiœ zwi¹zek z prze-

sz³oœci¹. Twoj¹ przesz³oœci¹?

Przytaknê³a.

– To ju¿ zawsze jakiœ pocz¹tek. Ale nie pamiêtasz, co to by³o,

tak?

Kolejne kiwniêcie g³ow¹.

– Wiêc jak to siê sta³o, ¿e znalaz³aœ siê na dworze Jabby?

– Tego te¿ nie wiem. – Neelah rozluŸni³a zaciœniête w piêœci

d³onie, puste i dr¿¹ce. – Nie wiem, jak tam trafi³am. Pamiêtam

tylko Oolê... i inne dziewczêta. Pomog³y mi. Pokaza³y mi... – jej

g³os zmiêk³ – ... co mam robiæ.

Ktoœ musia³ wyczyœciæ jej pamiêæ; Dengar rozpoznawa³ symp-

tomy. Zmieszanie i wzbieraj¹cy strach, i strzêpki wspomnieñ, ode-

rwane fragmenty z innego ¿ycia, przeciekaj¹ce na powierzchniê.

Czyszczenie pamiêci nigdy nie by³o ca³kowite; wspomnienia kry³y

siê w zbyt wielu czêœciach ludzkiego mózgu. Odnalezienie ka¿de-

go kawa³ka, wymazanie do czysta wszystkiego prawdopodobnie

musia³oby zakoñczyæ siê œmierci¹ osobnika, uniemo¿liwiaj¹c mu

podstawowe procesy podtrzymania ¿ycia. By³y ³atwiejsze i tañsze

sposoby pozbawienia ¿ycia istoty myœl¹cej. A wiêc ktoœ, pomyœla³

Dengar, chcia³, ¿eby ¿y³a. Fett?

background image

76

– A twoje imiê? – Dengar pokrêci³ g³ow¹. – „Neelah”... to te¿

zapamiêta³aœ?

– Nie. To Jabba mnie tak nazwa³. Nie wiem dlaczego. Ale

wiedzia³am... – zmarszczy³a brwi, usi³uj¹c sobie coœ przypomnie栖

...wiedzia³am, ¿e to nie jest moje imiê. Moje prawdziwe imiê. Ktoœ

mi je odebra³... i nie mog³am go sobie przypomnieæ. Choæbym nie

wiem jak siê stara³a...

Jej s³owa pasowa³y do tego, co Dengar i tak podejrzewa³. „Ne-

elah” to by³o imiê niewolnicy – nie pasowa³o do niej. Nawet w nie-

dopasowanym, wyszabrowanym ubraniu, które mia³a teraz na so-

bie, by³o w niej coœ arystokratycznego. Nie prze¿y³aby zreszt¹ tak

d³ugo, a wêdrowne drapie¿niki zamieszkuj¹ce Morze Wydm ju¿ daw-

no chrupa³by jej koœci, gdyby nie mia³a w sobie twardoœci i ducha

walki. Sprawy potoczy³yby siê pewnie inaczej, gdyby Jabba j¹, a nie

Oolê wrzuci³ do jamy rankora. To pewnie Neelah, a nie ksiê¿niczka

Leia, zacisnê³aby ³añcuch wokó³ ¿ar³ocznego gard³a Jabby i wydusi-

³a z niego ostatni oddech.

Dengar mia³ jeszcze inne podejrzenia, którymi nie zamierza³

siê w tej chwili dzieliæ. To musia³ byæ Fett, pomyœla³. To on musia³

j¹ sprowadziæ do pa³acu Jabby; pewnie on te¿ wyczyœci³ jej pa-

miêæ. Pozostawa³o pytanie: dlaczego? Dengar nie móg³ uwierzyæ,

by sta³o siê to na rozkaz Jabby; Hutt uwielbia³ wprawdzie m³ode

i piêkne zdobycze, ale by³ zbyt sk¹py, by zdecydowaæ siê na po-

rwanie córki któregoœ z arystokratycznych rodów galaktyki. Jedy-

nym powodem, dla którego ksiê¿niczka Leia znalaz³a siê na dru-

gim koñcu ³añcucha Jabby, by³o to, ¿e sama, z w³asnej woli wesz³a

do jego pa³acu, próbuj¹c ratowaæ zamro¿onego w karbonicie Hana

Solo. Porwana arystokratka z wymazan¹ pamiêci¹ to jednak nie

by³o to samo.

A zatem Fett musia³ pracowaæ na zlecenie kogoœ innego –

w czasie, gdy by³ rzekomo na ¿o³dzie Jabby. Nie by³oby w tym nic

nadzwyczajnego; Dengar wiedzia³ z w³asnego doœwiadczenia, ¿e

³owcy nagród niemal zawsze pracowali nad wiêcej ni¿ jednym zle-

ceniem naraz i nie poczuwali siê do ¿adnej lojalnoœci wobec tego,

kto im p³aci³ w danej chwili. By³a te¿ inna mo¿liwoœæ – Boba Fett

móg³ mieæ w³asny interes w wyczyszczeniu pamiêci tej dziewczy-

ny, kimkolwiek by³a, i wprowadzeniu jej do pa³acu Jabby w prze-

braniu zwyk³ej tancerki.

Fragmenty uk³adanki kr¹¿y³y w umyœle Dengara. Mo¿e Fett

chcia³ j¹ po prostu ukryæ w miejscu, gdzie nikt nie bêdzie jej szuka³.

background image

77

To by³a jedna z paskudniejszych sztuczek stosowanych przez ³ow-

ców nagród – odnalezienie osoby, za któr¹ wyznaczono nagrodê

i trzymanie towaru w ukryciu, dopóki cena nie wzroœnie. Dengar

nigdy tego nie robi³, ale te¿ nie s³ysza³, ¿eby w ten sposób postê-

powa³ Boba Fett. Fett nie musia³ odwo³ywaæ siê do takich sztu-

czek – po prostu od pocz¹tku ¿¹da³ astronomicznych kwot za swoje

us³ugi.

– Czy pamiêtasz coœ oprócz tego? – Dengar potar³ szorstk¹

szczecinê na podbródku, obserwuj¹c przy tym dziewczynê. – Co-

kolwiek?

– Nie. – Neelah potrz¹snê³a g³ow¹. – Nic. Wszystko przepa-

d³o. Oprócz...

– Oprócz czego?

– Pamiêtam jeszcze jedno nazwisko. To znaczy... oprócz jego

nazwiska. – Przechyli³a g³owê na bok, jakby próbowa³a us³yszeæ

odleg³y szept. – Myœlê, ¿e to imiê jakiegoœ mê¿czyzny.

– Tak? – Dengar zatkn¹³ kciuki za pasek. – Co to za nazwi-

sko?

– Nil jakiœtam. Chwileczkê... – potar³a jedn¹ brew. – Tak...

przypominam sobie. Nil Posondum, albo coœ w tym stylu. – Na jej

twarzy pojawi³a siê nadzieja. – Czy to ktoœ wa¿ny? Ktoœ, o kim

powinnam wiedzieæ?

Dengar potrz¹sn¹³ g³ow¹.

– Pierwsze s³yszê.

– Ale zawsze to coœ, od czego mo¿na by zacz¹æ. – Neelah

wygl¹da³a na stropion¹.

– Mo¿e i tak. – W¹tpi³, by ta informacja mia³a im siê na cokol-

wiek przydaæ. Jeszcze wiêksze w¹tpliwoœci budzi³a w nim sama

Neelah... czy jak tam siê naprawdê nazywa, pomyœla³. Nadstawia-

nie ucha, by wy³owiæ istotne informacje, by³o jednym z podstawo-

wych elementów jego fachu; nie raz i nie dwa odwiedza³ Mos Eisley

i inne miejsca, gdzie spotyka³ siê pó³œwiatek, nas³uchuj¹c i zadaj¹c

odpowiednie pytania, i nigdy nie s³ysza³ o nikim, kto odpowiada³by

jej opisowi. Jeœli ktokolwiek jej szuka³, robi³ to po cichu. To mog³o

nieco utrudniaæ odebranie nagrody za jej odnalezienie.

Przez myœl przemknê³a mu inna mo¿liwoœæ. A mo¿e ktoœ nie

chce, by j¹ odnaleziono? Boba Fett móg³ pracowaæ dla kogoœ, kto

chcia³ siê pozbyæ tej dziewczyny, ale w taki sposób, by zachowaæ j¹

przy ¿yciu. A jaki sposób by³by lepszy ni¿ wyczyszczenie jej pamiê-

ci i porzucenie w zapad³ej dziurze w rodzaju Tatooine? Z drugiej

background image

78

strony kwestia utrzymania siê przy ¿yciu w pa³acu Jabby na d³u¿sz¹

metê by³a co najmniej dyskusyjna, jeœli siê zna³o jego zami³owanie

do morderczych rozrywek. Ktokolwiek j¹ tam wys³a³, niespecjalnie

siê troszczy³ o to, czy Neelah prze¿yje. W takim razie dlaczego po

prostu jej nie zabi³, zamiast umieszczaæ tam, gdzie najgorsze mêty

galaktyki – przestêpcza szumowina zatrudniana przez Jabbꠖ mo-

g³y j¹ zauwa¿yæ?

Czu³, ¿e g³owa mu pêka od wszystkich tych pytañ, z których

jedno zaraz rodzi³o nastêpne. Tajemnice i podstêpy by³y chlebem

powszednim ³owców nagród; wszystko to przypomnia³o Dengaro-

wi, dlaczego chcia³ siê wycofaæ z tego zawodu. Musz¹ byæ ³atwiej-

sze sposoby zarabiania na ¿ycie, uzna³.

I bezpieczniejsze. Mia³ teraz w rêku dwie potencjalne bomby,

z których ka¿da mog³a mu przynieœæ szybk¹ œmieræ, jeœli bêdzie

mia³ szczêœcie, albo prawdziwe k³opoty, jeœli mu siê nie powiedzie.

Jakby nie wystarczy³o, ¿e wmiesza³ siê w sprawy Boby Fetta, te-

raz dosz³a jeszcze zagadkowa Neelah. Sama w sobie by³a jak bez-

pañskie dzia³o laserowe; gdyby mia³a miotacz, Dengar przypusz-

cza³, ¿e by³by ju¿ martwy. A by³y jeszcze te duchy przesz³oœci,

przez które znalaz³a siê w tym miejscu. Mo¿e siê okazaæ, ¿e nie

bêd¹ zadowoleni, kiedy dziewczyna znów siê objawi. Jeœli nie za-

wahali siê przed wynajêciem Boby Fetta, by odwali³ za nich brud-

n¹ robotê, nie bêd¹ mieæ pewnie wiêkszych skrupu³ów, by pozbyæ

siê ka¿dego, kto siê do niej przy³¹czy.

Sprawy nie wygl¹da³y dobrze, ale mia³o to tak¿e swoje plusy.

Im wiêksze ryzyko, pomyœla³ Dengar, tym wiêkszy zysk. Ta zasa-

da, bardziej ni¿ którakolwiek inna zapisana w tak zwanym Mani-

feœcie £owcy, rz¹dzi³a dzia³aniami ³owców nagród, od Boby Fetta

do samego Dengara. Jeœli by³ choæby cieñ szansy, ¿e zostanie wspól-

nikiem Fetta i bêdzie mia³ udzia³ w jego lukratywnych zleceniach,

musia³ przewartoœciowaæ swoje wyobra¿enia o odwadze.

– W porz¹dku – powiedzia³ na g³os. Wyci¹gn¹³ kciuki zza pasa

i wycelowa³ palec w kobietê stoj¹c¹ po przeciwnej stronie komo-

ry. – Musimy ustaliæ pewne zasady. Punkt pierwszy: nie próbuj

mnie zabiæ. Jeœli cokolwiek ma siê nam tutaj udaæ, to jest podsta-

wowa sprawa.

Neelah zastanawia³a siê przez chwilê, po czym przytaknê³a.

– Zgoda.

– A gdybyœ jednak spróbowa³a, upewniê ciê, ¿e to twoje zw³oki

st¹d wynios¹. Jasne?

background image

79

Kiwnê³a g³ow¹, zdradzaj¹c oznaki lekkiego zniecierpliwienia.

– Punkt drugi: ja tu rz¹dzê.

To j¹ wyraŸnie rozwœcieczy³o.

– Zaraz, zaraz...

– Zamknij siꠖ przerwa³ jej Dengar. – To dla twojego w³a-

snego dobra. I tylko na pewien czas. Kiedy ju¿ wrócisz tam, sk¹d

ciê tu przynios³o, odzyskasz swoje prawdziwe imiê i wszystko, co

siê z nim wi¹¿e, wtedy bêdziesz mog³a robiæ wszystko, na co ci

przyjdzie ochota. Na razie jednak nawet nie wiesz, kim jesteœ, nie

wiesz, kto mo¿e na ciebie polowaæ, nie masz pojêcia o tym, co na

ciebie czeka, kiedy ju¿ wyrwiesz siê z tej zapiaszczonej dziury.

Nawet jeœli uda³oby ci siê znaleŸæ jakiœ sposób, ¿eby odlecieæ z tej

planety bez mojej pomocy, mo¿e siê zdarzyæ, ¿e trafisz do Mos

Eisley czy gdzie indziej, gdzie z miejsca skróc¹ ciê o g³owê. Jest

ca³e mnóstwo najrozmaitszych typów, które chêtnie by to zrobi³y,

nawet nie wiedz¹c, kim jesteœ.

Ten wyk³ad najwyraŸniej przemówi³ jej do rozs¹dku.

– W porz¹dku – odpowiedzia³a ponuro. – Ty tu rz¹dzisz. Do

czasu.

Dlaczego ja to znoszê? – pomyœla³ Dengar. To wszystko dla

dobra Manaroo; musia³ o tym pamiêtaæ. Na drugim koñcu tej ca³ej

afery czeka³a ona i wspólne ¿ycie u boku kobiety, któr¹ kocha³.

Je¿eli do¿yjê, doda³ w duchu.

– To mi³o, ¿e siê rozumiemy. – Wskaza³ palcem du¿¹, otwar-

t¹ niszê na koñcu komory. – Rozgoœæ siê tam. Nie chcê, ¿ebyœ siê

w³óczy³a po powierzchni. Mam tu prowiant i zapasy; jeœli czegoœ

potrzebujesz, po prostu powiedz. Ka¿ê tym dwóm robotom me-

dycznym, ¿eby ciê zbada³y, tak na wszelki wypadek. Tatooine ma

parê gatunków paskudnych paso¿ytów, które mog³aœ z³apaæ.

Neelah spojrza³a mu prosto w oczy.

– A Boba Fett? Po to tu przysz³am.

– Zasada numer trzy: nie wchodzisz do niego, nie rozmawiasz

z nim, nie robisz z nim nic, kiedy mnie tu nie ma.

– Dlaczego?

– Ju¿ ci mówi³em. To dla twojego dobra. – Dengar kiwn¹³

g³ow¹ w stronê drugiej komory. – Ten facet jest naprawdê niebez-

pieczny. Jeœli rzeczywiœcie coœ ciê z nim ³¹czy, ta wiêŸ nie musi

wcale byæ dla ciebie korzystna. Jak ju¿ dojdzie do siebie, mo¿e ciê

zabiæ nawet nie mrugn¹wszy powiek¹. I ju¿ nie bêdziesz mia³a

wiêcej pytañ, uwierz mi.

background image

80

Chyba do niej dotar³o.

– Dobrze – powiedzia³a. – Bêdzie jak powiedzia³eœ.

By³ jeszcze jeden powód, o którym jej nie powiedzia³. Œrodki

ostro¿noœci, jakie podj¹³, mia³y chroniæ nie tylko j¹. Nie chcê, ¿eby

tych dwoje spiskowa³o przeciwko mnie, pomyœla³ Dengar. Nawet

zanim Boba Fett w pe³ni odzyska si³y, jego wyostrzony umys³ bê-

dzie ju¿ pracowa³ na najwy¿szych obrotach, spiskuj¹c i intryguj¹c.

Fett by³by w stanie wykoncypowaæ i zaproponowaæ Neelah taki

uk³ad, któremu nie zdo³a³aby siê oprzeæ. Nie mia³by na koncie tylu

trupów, gdyby tylko wymachiwa³ broni¹ i dziurawi³ je kulami; hi-

storia stosunków Boby Fetta z Gildi¹ £owców Nagród wskazywa-

³a, ¿e by³ mistrzem we wci¹ganiu istot rozumnych w najsubtelniej-

sze sid³a. Tak czy owak, pomyœla³ Dengar, koñczysz jako trup.

A jeœli Boba Fett go ok³ama³, by zyskaæ na czasie, gdy Dengar

znalaz³ go na pustkowiu Morza Wydm, naj³atwiejszym sposobem

wycofania siê ze spó³ki by³o pos³u¿enie siê dziewczyn¹.

Teraz muszê mieæ oko na ich oboje, pomyœla³ Dengar. To by³

kolejny powód, dla którego wola³, ¿eby Neelah siedzia³a w kry-

jówce, zamiast pêtaæ siê na powierzchni. I tak mia³ pe³ne rêce

roboty; nie chcia³, ¿eby Neelah znalaz³a sobie innego towarzysza,

niezale¿nie od tego, jakie mieliby plany.

Wydawa³a siê czytaæ w jego myœlach. Na jej ustach pojawi³

siê w¹t³y uœmiech, gdy zapyta³a:

– Ufasz mi?

– Oczywiœcie, ¿e nie. – W tej kwestii móg³ sobie pozwoliæ na

szczeroœæ. – Nikomu nie ufam. – Prawie nie sk³ama³; zawsze jed-

nak zostawa³a Manaroo. Ale to by³o co innego. – W tym biznesie

nie po¿yjesz d³ugo, jeœli bêdziesz ufaæ ludziom dooko³a. Powiedz-

my raczej, ¿e teraz ju¿ wiem, czego siê po tobie spodziewaæ. A je-

œli masz doœæ rozumu, by graæ po tej samej stronie co ja, mo¿e

dostaniesz to, czego szukasz.

Krótkim skinieniem g³owy da³a znak, ¿e rozumie.

– Nadal chcê go zobaczyæ.

– To nic trudnego – powiedzia³ Dengar. – Ale jeœli mia³aœ za-

miar uci¹æ sobie z nim pogawêdkê, to bêdziesz siê musia³a wstrzy-

maæ przez d³u¿szy czas. Jest ci¹gle nieprzytomny.

– I bardzo dobrze. – Uœmiech znikn¹³ z twarzy Neelah. –

Zmieni³am zdanie na ten temat. Zaczynam dostrzegaæ m¹droœæ

twojego ostro¿nego podejœcia. Mo¿e bêdzie lepiej, jeœli nie bêdzie

o mnie wiedzia³... o tym, jak go znalaz³am na Morzu Wydm, i ¿e

background image

81

6 – Mandaloriañska zbroja

jestem tutaj i czekam. Jak s³usznie zauwa¿y³eœ, cokolwiek mnie

z nim ³¹czy, mo¿e siê okazaæ niebezpieczne.

– Jak sobie chcesz. – Dengar poczu³, jak jego podejrzliwoœæ

wzrasta o jeszcze jedn¹ kreskê. Szybko siê uczy, pomyœla³. Tym

bardziej powinien na ni¹ uwa¿aæ. – ChodŸ – oderwa³ siê od œcia-

ny. – Z³ó¿my wizytê naszemu goœciowi.

Koñczyny wysokiego robota medycznego poruszy³y siê ostrze-

gawczo, gdy Dengar i Neelah wchodzili do bocznej komory.

– Proszê siê œciœle stosowaæ do wymogów higieny. – Na wy-

œwietlaczu monitora funkcji ¿yciowych w cylindrycznym korpusie

SH

Σ

1-B przesunê³a siê seria liczb. – Stan pacjenta jest wci¹¿ kry-

tyczny...

– Dobra, dobra... – Dengar odepchn¹³ robota na bok, a sam

podszed³ do palety zajmuj¹cej œrodek komory. – Ten facet prze¿y³

coœ znacznie gorszego ni¿ twoja opieka medyczna. Jeœli ty go nie

dobi³eœ, nic go nie zmo¿e.

Neelah podesz³a bli¿ej do platformy i spojrza³a na nieprzy-

tomnego mê¿czyznê.

– To on? – w jej g³osie brzmia³ niemal zawód. – To jest Boba

Fett?

– Nie. – Ze sk³êbionego stosu ubrañ w k¹cie komory Dengar

podniós³ zmaltretowany he³m, wytrawiony sokami ¿o³¹dkowymi

Sarlacka. Odwróci³ he³m w¹sk¹ szczelin¹ wizjera w stronê dziew-

czyny. – To jest Boba Fett.

Skurczy³a siê w sobie, widz¹c pusty he³m, z oczami nagle

rozszerzonymi ze strachu. Jedn¹ rêk¹ niepewnie siêgnê³a po zapla-

miony metalowy kask, ale zaraz cofnê³a d³oñ jak poparzona. Po-

woli pokiwa³a g³ow¹.

– To w³aœnie widzia³am. – Ledwie s³ysza³ jej szept. – I wie-

dzia³am... wiedzia³am, ¿e to on...

– Takiego go wszyscy znaj¹. – Dengar obróci³ he³m twarz¹

w swoj¹ stronê. Móg³ siê domyœliæ, co czuje Neelah; ch³odna oba-

wa zagnieŸdzi³a siê gdzieœ w okolicach jego ¿o³¹dka. – Jak galakty-

ka d³uga i szeroka. – Wskaza³ g³ow¹ na postaæ na platformie. –

Niewiele istot widzia³o go w takim stanie. A jeœli widzieli, to nie

prze¿yli doœæ d³ugo, by nam o tym powiedzieæ.

Przez chwilê jedynym dŸwiêkiem w pomieszczeniu by³y œwisz-

cz¹ce westchnienia aparatury wspomagaj¹cej czynnoœci p³uc i ser-

ca, któr¹ umieœci³y tam roboty medyczne. Nagle Neelah zwróci³a

ponury wzrok w stronê Dengara.

background image

82

– Ja widzia³am – powiedzia³a cicho.

Dengar nie wiedzia³, co odpowiedzieæ. Mroczna pustka jej

oczu i to, co siê mog³o za ni¹ kryæ, przyprawia³o go o podobny

niepokój jak pusty he³m. Odwróci³ siê, ¿eby od³o¿yæ go z powro-

tem na stos ubrañ Boby Fetta.

– Pamiêtaj – powiedzia³a Neelah. – Nie mów mu. Nie mów

mu nic na mój temat.

Kiedy siê odwróci³, dziewczyny nie by³o ju¿ w komorze. Zo-

sta³ sam na sam z ³owc¹ nagród. Obecnoœæ robotów medycznych

ledwie dociera³a do œwiadomoœci Dengara.

Sta³ patrz¹c na Bobê Fetta jeszcze przez chwilê. Cieñ strachu

nie opuszcza³ go, k³uj¹c wzd³u¿ krêgos³upa. Nawet nieprzytomny,

Fett by³ w stanie wystraszyæ przeciêtn¹ istotê.

Zbyt wiele tajemnic przesz³oœci, pomyœla³ Dengar. Wewn¹trz

czaszki Boby Fetta ca³a galaktyka sekretów. Kto móg³ wiedzieæ,

co siê tam dzia³o, podczas gdy Fett spa³, œni¹c swoje czarne sny.

background image

83

R O Z D Z I A £

&

WCZORAJ

Nie móg³ uwierzyæ we w³asne szczêœcie.

– Tym razem go mam – powiedzia³ Bossk. Od ostatniego spo-

tkania z Fettem zwiêkszy³ zarówno si³ê ognia, jak i zasiêg aparatu-

ry namierzaj¹cej „Wœciek³ego Psa”. Fakt, ¿e tamten wykrad³ mu

Nila Posonduma, tkwi³ jak bolesna drzazga pod ³uskami Bosska;

poprzysi¹g³ sobie, ¿e jeœli kiedykolwiek trafi mu siê okazja, raz na

zawsze wyeliminuje rywala z konkurencji. A nic nie za³atwi tego

lepiej, pomyœla³ Bossk, ni¿ rozpylenie Fetta na atomy. – Jak z nim

skoñczê, nie zostanie z niego nic, co mo¿na by wykryæ bez mikro-

skopu elektronowego.

Z ty³u za nim Zuckuss przytkn¹³ wtyki swojej maski do ekra-

nu komputera celowniczego.

– No, nie wiem...

– Czego nie wiesz? ¯e to Boba Fett? Oœlep³eœ, czy co? – Bossk

popuka³ szponem w ekran dostatecznie mocno, by zostawiæ trwa-

³y œlad pomiêdzy rozjarzonymi liniami wektorów. – Oczywiœcie,

¿e to on! Komputer zidentyfikowa³ statek jako „Niewolnika I”. –

Kolumna maleñkich liczb przewija³a siê przez ekran na tle ma³ej

strza³ki poruszaj¹cej siê po przek¹tnej. – To jego statek, wiêc musi

byæ na pok³adzie.

– Tak, to na pewno Boba Fett. – Zuckuss pokiwa³ g³ow¹. – Co

do tego nie ma w¹tpliwoœci. Tylko nie jestem pewien, czy powinie-

neœ... jak to powiedzia³eœ? – rozpyliæ go na atomy w³aœnie teraz.

Bossk spojrza³ gniewnie na ni¿szego ³owcê.

– A kiedy bêdê mia³ lepsz¹ okazjê?

background image

84

– Hmm, mo¿e wtedy, gdy nie bêdzie podró¿owa³ z gwaran-

cj¹ bezpieczeñstwa od twojego ojca. – G³os Zuckussa sta³ siê jesz-

cze bardziej nerwowy i pe³en w¹tpliwoœci. Z wtyków powietrz-

nych dobywa³ siê przyspieszony i g³oœny oddech. – Boba Fett

kontaktowa³ siê z Rad¹ Gildii, wiesz przecie¿... a Cradossk i inni

dali mu s³owo, ¿e mo¿e przycumowaæ do stacji granicznej, nie

obawiaj¹c siê choæby jednego strza³u.

– Oni dali mu swoje s³owo. – Bossk zmru¿y³ szparki oczu. –

Nie dali mu mojego.

– Mimo wszystko...

Ty ma³a pluskwo, pomyœla³ Bossk. Kiedy odziedziczy przy-

wództwo Gildii £owców Nagród... a pozabija³ ju¿, zgodnie z tran-

doszañskim zwyczajem, ca³y pozosta³y m³odszy miot Cradosska...

zamierza³ zmieniæ wymagania stawiane jej cz³onkom. Do tej robo-

ty, myœla³, trzeba mieæ jaja. Co oznacza³o, ¿e mazgajowaty part-

ner, którego mu narzucono, znajdzie siê po drugiej stronie œluzy

powietrznej, jak gnij¹ce koœci wczorajszego obiadu.

– Mo¿e powinieneœ – skamla³ znów Zuckuss – przemyœleæ to

przez chwilê...

– Nie mam czasu na przemyœlenia. – Szpony Bosska przesu-

nê³y siê w stronê sekcji kontroli uzbrojenia „Wœciek³ego Psa”. –

WeŸmy siê do roboty.

– Twojemu ojcu siê to nie spodoba.

– To siê dopiero oka¿e. – Ta sama krew p³ynê³a w ¿y³ach

Bosska i starego gada; mia³ ten komfort, ¿e wiedzia³, i¿ ojciec jego

miotu by³ równie pod³y i niegodziwy jak on sam. – Jeœli chcesz

wiedzieæ, to jest dok³adnie to, czego i on, i ca³a rada Gildii ode

mnie oczekuj¹.

– Zniszczyæ innego ³owcê nagród bez ostrze¿enia? – z niedo-

wierzania g³os Zuckussa sta³ siê piskliwy. – To wbrew Manifesto-

wi £owcy!

Bosska zawsze ogarnia³a irytacja, kiedy ktoœ wspomnia³ o Ma-

nifeœcie.

– Boba Fett wystarczaj¹co czêsto gwa³ci³ Manifest – wark-

n¹³. – Nie zas³uguje na to, ¿eby podlegaæ jego gwarancjom.

– Ale nigdy dot¹d Manifest go nie wi¹za³! Nie by³ cz³onkiem

Gildii!

– OszczêdŸ mi swoich nu¿¹cych analiz prawnych. – Bossk

zablokowa³ koncentryczne pierœcienie celownika na odleg³ym stat-

ku. – Jeœli Boba Fett zechce z³o¿yæ na mnie skargê, bêdzie to musia³

background image

85

zrobiæ zza grobu. O ile zostanie z niego cokolwiek, co mo¿na by

w nim z³o¿yæ.

Zignorowa³ dalsze protesty Zuckussa. Szponem wskazuj¹cym

wcisn¹³ g³ówny przycisk spustowy, a szkieletem „Psa” wstrz¹sn¹³

nag³y huk. Na ekranie celowniczym jaskrawobia³y œlad wystrzeli³

w kierunku strza³ki symbolizuj¹cej statek Fetta.

– Trafiony!

Strza³ musia³ byæ kompletnym zaskoczeniem dla Fetta; nawet nie

próbowa³ uniku. G³upiec, pomyœla³ Bossk z pogard¹. To w³aœnie cze-

ka frajerów, którzy ufaj¹ innym ³owcom nagród. Dobr¹ stron¹ opinii

odra¿aj¹cej szumowiny, jak¹ mia³ u zdecydowanej wiêkszoœci miesz-

kañców galaktyki, by³o to, ¿e nie musia³ siê troszczyæ o reputacjê.

– Wiesz co? – powiedzia³ Bossk. – Jestem niemal zawiedziony...

– Czym? – Zuckuss odwróci³ wzrok od ekranu. – ¯e nie by³o

walki?

– Nie. – Bossk rzuci³ okiem na czerwone liczby, sp³ywaj¹ce

w dó³ ekranu. – ¯e cokolwiek z niego zosta³o. – Wstuka³ w kom-

puter komendê oceny strat obiektu, który sta³ siê celem dzia³a lase-

rowego. – Ten statek Fetta musi mieæ wzmocniony pancerz. Na-

dal trzyma siê kupy.

– B³yszcz¹ca strza³ka zatrzyma³a siê w centrum ekranu, ale nie

znik³a. ¯eby przyj¹æ na siebie tak¹ salwê, wystarczaj¹c¹ do prze-

dziurawienia g³ównego pok³adu imperialnego kr¹¿ownika bojowe-

go, i nadal pozostaæ w jednym kawa³ku, mimo uszkodzeñ – zadzi-

wiaj¹ce! Nie pasowa³o to do prêdkoœci, jak¹ mog³y rozwin¹æ silniki

„Niewolnika I”, dysponuj¹ce du¿ym przyspieszeniem, ale niezdolne

poci¹gn¹æ wiêkszej masy, takiej jak jednostka produkcji Mandal

Motors. Jak wiêkszoœæ ³owców nagród, Boba Fett zawsze przedk³a-

da³ szybkoœæ i zwrotnoœæ nad ochronê. W tej chwili jednak Bossk

nie mia³ czasu zastanawiaæ siê nad tym dziwnym zjawiskiem.

– Wykoñczmy go!

Charakterystyczny pó³okr¹g³y kszta³t „Niewolnika I” coraz

bardziej wype³nia³ iluminatory, gdy Bossk podprowadza³ do niego

swój statek. Trzyma³ szpony tu¿ nad aktywatorem awaryjnego

wstecznego ci¹gu na wypadek, gdyby Boba Fett, znany ze swojej

diabelskiej przebieg³oœci, przycupn¹³ w swoim statku, by zaatako-

waæ napastnika.

– Wygl¹da na czysty strza³. – Zuckuss wskaza³ na przednie

iluminatory. – Przeszed³ przed sam œrodek i wyszed³ z drugiej strony.

Niemo¿liwe, ¿eby ktoœ na tym statku pozosta³ ¿ywy.

background image

86

– Uwierzê w to – powiedzia³ Bossk – jak zobaczê zwêglone

zw³oki Boby Fetta. – Zacz¹³ podprowadzaæ „Wœciek³ego Psa” do

dryfuj¹cego wraku. – Wchodzê do œrodka.

– Hmm, jeœli upierasz siê, ¿e chcesz zobaczysz dowód... –

Zuckuss wzruszy³ ramionami. – To chyba nie masz wyjœcia.

Bossk nawet na niego nie spojrza³.

– Ty te¿ wchodzisz?

– Aha.

Uda³o im siê po³¹czyæ korytarzem „Wœciek³ego Psa” z tym,

co pozosta³o z „Niewolnika I”. Nie potrzebowali sztucznej atmos-

fery; systemy „Niewolnika I” nadal dzia³a³y na tyle, by zaplombo-

waæ uszkodzon¹ centraln¹ sekcjê statku.

– Coœ mi tu nie gra – powiedzia³ Zuckuss, rozgl¹daj¹c siê po

wnêtrzu pustej ³adowni „Niewolnika I”.

– Tobie zawsze coœ siê nie podoba. – Tym razem jednak

Bossk zacz¹³ siê zastanawiaæ, czy jego partner nie ma racji. Czu³

siê coraz bardziej nieswojo; wyci¹gn¹³ miotacz i powoli zajrza³

przez otwarty w³az.

Zuckuss wyci¹gn¹³ rêkê i d³oni¹ w rêkawicy dŸgn¹³ jedn¹ z gro-

dzi. Powierzchnia ugiê³a siê pod palcem i cofnê³a z powrotem.

Kolejne dŸgniêcie – palec Zuckussa przedziurawi³ gródŸ na wylot.

– To pu³apka! – Zuckuss jeszcze kilka razy dŸgn¹³ œciany gro-

dzi, z tym samym skutkiem. – To dlatego nikogo tu nie ma! To

tylko atrapa! – Odwróci³ siê w stronê Bosska. – Nic dziwnego, ¿e

twój strza³ przeszed³ na wylot. Nie ma tu doœæ masy, by wzi¹æ na

siebie si³ê uderzenia. To jak strzelanie przez arkusz flimplastu.

Bossk zagotowa³ siê z wœciek³oœci, która o ma³o go nie oœlepi³a.

– A to oœliz³y... – nie znalaz³ odpowiednich s³ów. Ciê¿kim kro-

kiem przeszed³ do sekcji rufowej statku, rozrywaj¹c ramionami

kolejne arkusze pseudogrodzi.

– Oto jak go zidentyfikowaliœmy. – Zuckuss, który wszed³ za

nim do pomieszczenia, które na prawdziwym statku by³oby ste-

rowni¹, wskaza³ na transmiter sygna³owy, przymocowany do jed-

nej z ob³ych œcian kabiny. – Zobacz, zosta³ zaprogramowany, ¿eby

emitowaæ sygna³ z transpondera „Niewolnika I”. – Zuckuss pokrê-

ci³ g³ow¹ w pe³nym niedowierzania podziwie. – Przygotowanie cze-

goœ takiego wymaga³o mnóstwa czasu; trzeba porobiæ obejœcia a¿

na poziomie subatomowym. A potem jeszcze za³adowaæ fa³szywe

dane... – Cofn¹³ siê na krok od urz¹dzenia. – Fett musia³ mieæ tê

atrapê przygotowan¹ ju¿ od dawna i trzymaæ j¹ gdzieœ w ukryciu,

background image

87

na wypadek gdyby kiedyœ jej potrzebowa³. – Nawet zza maski

okrywaj¹cej twarz w g³osie Zuckussa brzmia³ podziw. Spojrza³ na

Bosska. – Na przyk³ad na okazjê, gdy bêdzie musia³ siê udaæ na

terytorium kogoœ, komu mocno nadepn¹³ na palec.

– Zabijê go... – S³owa dobywa³y siê z sykiem zza zaciœniê-

tych k³ów Bosska. – Przysiêgam. Znajdê go i zabijê... i to jak...

– Najprawdopodobniej Fett ju¿ nas min¹³. Tracimy tu tylko

czas. – Zuckuss zacz¹³ siê przygl¹daæ kolejnemu urz¹dzeniu. By³

to czarny, metalowy cylinder naszpikowany biosensorami. – A to

dopiero ciekawostka. Nie spodziewa³bym siê czegoœ takiego na

pok³adzie prostego statku-pu³apki.

Bossk wiedzia³, ¿e jego partner lepiej od niego zna siê na tech-

nice; w tej chwili w jego g³owie wirowa³y wy³¹cznie wœciek³e wizje

³amanych koœci i tryskaj¹cej krwi. Nawet siê nie rozejrza³ dooko³a,

tylko sta³, przypatruj¹c siê drwi¹cym z niego gwiazdom widocz-

nym przez w³az.

– Co to takiego?

– Na pierwszy rzut oka... powiedzia³bym, ¿e to bomba.

– G³upcze! – Bossk zawirowa³ na uzbrojonej w szpony sto-

pie w sam¹ porê, by zobaczyæ jak rz¹d œwiate³ek na pokrywie

cylindra gwa³townie budzi siê do ¿ycia. Urz¹dzenie zaczê³o cicho

buczeæ; dŸwiêk stawa³ siê z ka¿d¹ chwil¹ g³oœniejszy i wy¿szy. –

W³aœnie j¹ uzbroiliœmy! Zaraz wybuchnie!

Da³ nura przez w³az sterowni do dalszej czêœci statku; u³amek

sekundy póŸniej wyl¹dowa³ na nim Zuckuss. Obaj ³owcy podnieœli

siê na nogi. Przez wejœcie do sterowni Bossk zobaczy³, jak bomba

odczepia siê od cienkiej œciany grodzi; z powoln¹, z³owieszcz¹ gra-

cj¹ miniaturowe repulsory bomby obróci³y j¹, kieruj¹c œlepy wzrok

czujników na obu ³owców.

– ZejdŸ mi z drogi! – Bossk odepchn¹³ partnera na bok i rzu-

ci³ siê pêdem w stronê rêkawa przycumowanego do ³adowni stat-

ku-pu³apki. Tu¿ za sob¹ s³ysza³ Zuckussa, jak potykaj¹c siê i zata-

czaj¹c z trudem przepycha siê przez za³omy i zakrêty rêkawa na

pok³ad „Wœciek³ego Psa”.

Pierwsza eksplozja oderwa³a rêkaw od obu statków. Roz-

darte pasy plasteksu wirowa³y w pró¿ni, przes³aniaj¹c œrodkowe

iluminatory. Ze skurczonym ¿o³¹dkiem i krêgos³upem wciœniê-

tym w oparcie fotela pilota Bossk uderzy³ przyciski kontroli szczel-

noœci kad³uba, plombuj¹c statek, zanim zacznie z niego uciekaæ

powietrze.

background image

88

– Ju¿ chyba... wszystko w porz¹dku... – dysz¹c ciê¿ko, Zuc-

kuss opiera³ siê o ekrany komputera nawigacyjnego. – Ta bom-

ba... nie by³a zbyt silna...

Bossk nie mia³ czasu na wyt³umaczenie partnerowi, jakim jest

idiot¹. Drugi wybuch, znacznie silniejszy ni¿ pierwszy, wstrz¹sn¹³

„Wœciek³ym Psem”. Eksploduj¹ce k³êby ognia wype³ni³y ilumina-

tory, a fala uderzeniowa rzuci³a Bosskiem o sufit z si³¹, która po-

zbawi³a go tchu i wtr¹ci³a w ciszê odrêtwia³ej pó³œwiadomoœci. Krew

sp³ywa³a po ³uskach jego twarzy, gdy generatory sztucznego przy-

ci¹gania statku próbowa³y zatrzymaæ jego oszala³e kozio³kowanie.

Bossk wyr¿n¹³ piêœci¹ w pulpit sterowniczy, próbuj¹c uruchomiæ

dopalacze; ich nag³y ci¹g wepchn¹³ go w fotel, którego trzyma³ siê

kurczowo, ¿eby nie wylecieæ z kabiny przez otwarty tylny w³az.

Skaner rufowy przekazywa³ im obraz bomby, mniejszej teraz,

ale wcale nie mniej œmiercionoœnej, nieprzerwanie kr¹¿¹cej b³êd-

nym œladem „Wœciek³ego Psa”.

– Ona... ona nas goni... – Zuckuss zdo³a³ dope³zn¹æ do fotela

pierwszego oficera. Wycelowa³ palec w ekran nad instrumentami

pok³adowymi. – Nadlatuje...

Bossk wiedzia³, jak dzia³aj¹ bomby sekwencyjne. Pierwsze

dwa ³adunki maj¹ ci przetrzepaæ skórê, powiedzia³ sobie w duchu.

Trzeci ma ciê zabiæ.

– Nie tym razem... – wycharcza³.

Wcisn¹³ pozosta³e aktywatory napêdu pomocniczego, jedno-

czeœnie wprowadzaj¹c „Psa” w morderczy ³uk. Gwiazdy rozmy³y

siê w iluminatorach, gdy statek wchodzi³ w coraz mocniejszy skrêt.

Basowy jêk poszycia, rozci¹ganego przeciwstawnymi wektorami

si³, przybiera³ na sile, przerywany ostrym stukotem modu³ów na-

wigacyjnych, odrywaj¹cych siê od œcian wnêtrza.

Trzecia i ostatnia eksplozja dokoñczy³a dzie³a zniszczenia.

Desperacki manewr Bosska pozwoli³ statkowi nabraæ dostateczne-

go dystansu od bomby; kad³ub zatrz¹s³ siê pod wp³ywem fali ude-

rzeniowej, ale pozosta³ ca³y. Zuckuss upad³ na swoj¹ maskê twa-

rzow¹, przywalony grodzi¹, która pod wp³ywem si³y wybuchu

zmieni³a siê z wklês³ej w wypuk³¹. Fotel pilota pêk³ na dwoje,

posy³aj¹c Bosska na pod³ogê sterowni, z pazurami kurczowo przy-

ciskaj¹cymi do piersi miêkkie oparcie fotela. Deszcz iskier, tryska-

j¹cych od strony w³azu, œwiszcza³ nad g³owami ³owców.

Kilka sekund póŸniej na pok³adzie „Wœciek³ego Psa” zapanowa³a

cisza. Gryz¹cy sw¹d przepalonych obwodów wype³ni³ powietrze,

background image

89

zmieszany z woni¹ gazu gaœniczego z automatycznych systemów

przeciwpo¿arowych statku. Ostatnich kilka iskier uk¹si³o Zuckussa,

ale ugasi³ je kilkoma klapniêciami okrytej rêkawic¹ d³oni.

– Trochê tu posiedzimy. – Bossk nie musia³ siê ruszaæ z miej-

sca, ¿eby oceniæ zniszczenia „Wœciek³ego Psa”. Dopóki nie po³a-

taj¹ modu³ów nawigacyjnych, bêd¹ tkwili z Zuckussem w tym

odleg³ym sektorze przestrzeni. Gdyby Trandoszanie byli zdolni do

odczuwania wdziêcznoœci, cieszy³by siê, ¿e bomba sekwencyjna

nie rozerwa³a „Wœciek³ego Psa” na strzêpy. Byliby wtedy martwi,

a nie tylko unieruchomieni. Poniewa¿ jednak takie emocje by³y

poza zasiêgiem jego rasy, czu³ po prostu g³êbok¹ irytacjê, kiedy

pomyœla³, ile pracy bêdzie wymaga³o przywrócenie statku do stanu

jakiej takiej u¿ywalnoœci narzêdziami i próbnikami, które niew¹t-

pliwie le¿a³y teraz porozwalane po ca³ym pok³adzie.

– Popatrz tam... – Zuckuss wskaza³ na jeden z nadal funkcjonu-

j¹cych iluminatorów, ustawionych pod k¹tem do sekcji centralnej „Psa”.

Siedz¹c na œrodku pod³ogi, Bossk obejrza³ siê przez ramiê, by

popatrzeæ na ekran. Smuga œwiat³a, z dobrze znan¹ ob³¹ sylwetk¹

na przedzie, przes³oni³a na chwilê gwiazdy.

– To „Niewolnik I” – powiedzia³ Zuckuss. Niepotrzebnie, bo

ka¿dy g³upiec ju¿ by siê tego domyœli³. – Prawdziwy.

– Oczywiœcie, ¿e tak, idioto! – Gdyby Bossk mia³ w szpo-

nach m³otek, nie wiedzia³by, czy rzuciæ nim w partnera, czy w nie-

nawistny ekran, tak jakby móg³ w ten sposób wyrz¹dziæ faktyczn¹

szkodê statkowi Boby Fetta. – O to w³aœnie chodzi³o z t¹ pu³apk¹

i bomb¹. – „Niewolnik I” oddala³ siê coraz bardziej w stronê stacji

granicznej Gildii £owców Nagród. – Fett wiedzia³, ¿e ktoœ bêdzie

na niego czeka³.

– Najwidoczniej. – Zuckuss przytakn¹³ powolnym kiwniêciem

g³owy. – Ktoœ taki jak on... musi mieæ wielu wrogów.

– Teraz nie ma ich ani o jednego mniej. – Bossk spojrza³ na pu-

sty ekran. Pope³ni³eœ b³¹d, powiedzia³ w myœlach do znikaj¹cego Boby

Fetta. Trzeba by³o u¿yæ wiêkszej bomby. Takiej, która by zabi³a, za-

miast tylko poni¿yæ. Bossk by³ nadal ¿ywy. Jego g³ód zemsty te¿.

Kolejny pêk iskier eksplodowa³ gwa³townie zza ekranu. K³¹b

spl¹tanych kabli, stopionych razem i dymi¹cych, wypad³ dyndaj¹c

zza jednego z ekranów nad ich g³owami. Wizerunek gwiazd na

ekranie iluminatora zamruga³ i znikn¹³.

– Wstawaj – powiedzia³ Bossk. Podniós³ siê, chwyci³ Zuc-

kussa i szarpn¹³ go do góry. – Przed nami kupa roboty.

background image

90

R O Z D Z I A £

'

Wszystko by³o przygotowane jak nale¿y, kiedy syn Crados-

ska w koñcu siê pojawi³.

Boba Fett od razu zauwa¿y³, ¿e m³odszy Trandoszanin nie by³

w dobrym humorze, gdy wkroczy³ do sali rady Gildii £owców

Nagród. Nieudane próby zabójstwa czêsto dzia³a³y w ten sposób

na istoty rozumne. Naprawdê nie ma nic gorszego ni¿ podj¹æ de-

cyzjê o zabiciu kogoœ, a potem nie móc wcieliæ tego zamiaru w ¿y-

cie. Te wszystkie emocje, które budzi przemoc, zastanawia³ siê

Boba Fett. On sam nigdy ich nie doœwiadcza³, ale wiedzia³, ¿e jest

wyj¹tkiem. I przy tym ¿adnych korzyœci. Smutne, naprawdê.

D³ugi, pó³kolisty stó³ rady nakryto do bankietu. Jeden z uwija-

j¹cych siê s³u¿¹cych Cradosska postawi³ przed Bob¹ Fettem krysz-

ta³owy puchar; zmieszane odcienie kobaltu i ametystu zdradza³y

kosztowny, wyœmienity rocznik napoju. Fett zanurzy³ w ciemnej

powierzchni p³ynu koniuszek okrytego rêkawic¹ palca, tylko na

tyle, by wywo³aæ kilka zmarszczek na jego powierzchni. Wymóg

etykiety; gdyby tego nie zrobi³, stara gadzina usadowiona obok

niego uzna³aby to za powód do obrazy. Jeœli inne istoty rozumne

¿yczy³y sobie obracaæ siê w krêgu pustych symboli, zamiast sta-

wiaæ czo³o rzeczywistoœci, Fett nie mia³ nic przeciwko temu. Cra-

dossk i starszyzna Gildii mogli siê og³upiaæ mocnymi trunkami;

jego kielich pozostanie nietkniêty.

Patrzy³ jak wysokie, ³ukowate drzwi sali rady otwieraj¹ siê

z hukiem, a ich z³ocone, inkrustowane skrzyd³a odskakuj¹ na boki,

by wpuœciæ szturmuj¹cego je Bosska. S³u¿¹cy z dzbanami na wino

background image

91

i ciê¿kimi tacami rozpierzchli siê na boki; gniewni Trandoszanie

byli znani z szorstkiego traktowania najemnych pracowników.

– Ach, mój syn i nastêpca! – Cradossk mia³ ju¿ nieŸle w czu-

bie. Jego stêpione wiekiem k³y by³y poplamione winem, a ¿ó³te szparki

oczu patrzy³y z pijack¹ czu³oœci¹ na potomka. – Mia³em nadziejê,

¿e dotrzesz na tê uroczystoœæ. – Wino rozla³o siê, skapuj¹c mu po

ramieniu a¿ do ³okcia, gdy uniós³ swój puchar w toaœcie. – Powiemy

muzykom, by przywo³ali dawne pieœni, te, które œpiewali nasi ojco-

wie, i odtañczymy na dziedziñcu taniec jaszczura.

Kielich upad³ ze stukiem na kafelki, którymi wy³o¿ona by³a

pod³oga sali, gdy Bossk gwa³townym ruchem uzbrojonej w pazury

d³oni wytr¹ci³ go z rêki swojego rodzica. W wysoko sklepionej

sali, ozdobionej pustymi zbrojami i innymi trofeami zdobytymi na

dawnych wrogach Gildii, zapad³a cisza. Oczy ca³ej rady zwróci³y

siê w stronê przewodnicz¹cego i jego rozwœcieczonego potomka.

– Twoje maniery – odezwa³ siê miêkkim g³osem Cradossk –

pozostawiaj¹ wiele do ¿yczenia. Jak zwykle.

Boba Fett przez wiele lat dowiedzia³ siê o Trandoszanach doœæ,

by wiedzieæ, ¿e kiedy mówi¹ takim cichym, z³owró¿bnym g³osem,

nie jest to dobry znak. Kiedy krzyczeli i warczeli, byli gotowi zabiæ.

Kiedy mówili szeptem, byli gotowi zabiæ ka¿dego. Ostro¿nie odsu-

n¹³ siê od Cradosska, by nie znaleŸæ siê na jego drodze, gdyby stary

gad postanowi³ przeskoczyæ stó³ i rzuciæ siê jedynakowi do gard³a.

– Podobnie jak twoje rozumowanie. – Bossk przemówi³ g³o-

sem, w którym mimo ch³odnego opanowania nadal s³ychaæ by³o

gniew. – Trzeba byæ kompletnie stetrycza³ym starym durniem, by

dzieliæ siê winem z odwiecznym wrogiem! – Machn¹³ rêk¹ w stro-

nê Fetta. – Czy¿byœ ju¿ wszystko zapomnia³? Czy skleroza zaæmi-

³a ci umys³ do tego stopnia, ¿e historia Gildii jest dla ciebie ju¿

tylko bia³¹ plam¹? Ten cz³owiek zrobi³ z nas g³upców wiêcej razy,

ni¿ jesteœmy w stanie spamiêtaæ. – Bossk obróci³ siê najpierw w jed-

n¹, potem w drug¹ stronê, upewniaj¹c siê, ¿e ka¿dy ze zgroma-

dzonych w komnacie us³ysza³ jego s³owa. – Doskonale wiesz, kim

jest ten, kto siedzi dziœ przy twoim boku. Z³odziej, wykradaj¹cy

kredyty z naszych kieszeni i odejmuj¹cy nam jedzenie od ust. –

Spojrza³ znów na swojego seniora. – Gdybyœ nie by³ pijany – g³os

Bosska brzmia³ jak suchy ¿wir drapi¹cy o zardzewia³y metal –

wykorzysta³byœ okazjê i zatopi³ zêby w sercu Boby Fetta.

– Nie by³em pijany, kiedy tu przyby³. – OdpowiedŸ Crados-

ska by³a ³agodna, ale zadziwiaj¹ca. – Ale zamierzam siê dziœ upiæ,

background image

92

i to na weso³o, teraz, kiedy wys³uchaliœmy, co Fett mia³ nam do

powiedzenia. Propozycja, z jak¹ siê do nas zwróci³, sprawi³a mi

ogromn¹ przyjemnoœæ. – Uniós³ puchar i poci¹gn¹³ solidny ³yk,

który pozostawi³ mokre œlady po bokach jego szyi, a potem cisn¹³

pucharem o pod³ogê. – To jedna z ró¿nic pomiêdzy nim.... a tob¹.

Z trudem powstrzymywany œmiech rozleg³ siê wzd³u¿ boków

pó³okr¹g³êgo sto³u. Nie odwracaj¹c g³owy, Boba Fett widzia³ in-

nych cz³onków rady i ich lokai, jak szepcz¹ miêdzy sob¹, rzucaj¹c

sardoniczne spojrzenia na stoj¹cego przed nimi m³odego ³owcê

nagród. Upewnij siê, kim s¹ twoi przyjaciele, chcia³ go ostrzec

Boba Fett. Ta banda pokroi ciê na plasterki, gdy tylko trafi im siê

okazja.

– O czym ty mówisz? – Bossk przytrzyma³ siê sto³u pazurami

i pochyli³ w stronê ojca. – Co ci powiedzia³a ta podstêpna gnida?

– Boba Fett z³o¿y³ nam ofertê. – Ze stoj¹cej przed nim boga-

to zdobionej emali¹ tacy Cradossk wzi¹³ nowy puchar i trzyma³ go

w górze, póki s³uga nie nape³ni³ go winem. Wyci¹gn¹³ wino w stro-

nê syna. – Doskona³¹ ofertê. Dlatego w³aœnie œwiêtujemy. – Na-

krapiane usta Cradosska rozci¹gnê³y siê w uœmiechu. – Powinie-

neœ do nas do³¹czyæ.

– Ofertê? – Bossk nie przyj¹³ kielicha z r¹k starego Trando-

szanina. – Niby jak¹ ofertê?

– Tak¹, któr¹ tylko g³upiec by odrzuci³. Tak¹, która rozwi¹-

zuje wiele problemów. Nam wszystkim.

We wzroku Bosska, gdy spogl¹da³ to na ojca, to na Bobê

Fetta, pojawi³o siê zmieszanie.

– Nie rozumiem...

– Oczywiœcie, ¿e nie. – Tym razem odezwa³ siê Boba Fett.

Odchyli³ siê na obite skór¹ oparcie krzes³a. – Jest wiele rzeczy,

których nie rozumiesz. – Równie dobrze móg³ ju¿ teraz zacz¹æ

doprowadzaæ Bosska do nieopanowanej wœciek³oœci. – To dlatego

twój ojciec nadal stoi na czele Gildii £owców Nagród. Musisz siê

jeszcze wiele nauczyæ, zanim ty staniesz przed tak¹ szans¹.

– Wyjaœnij mu to. – Ruchem zakrzywionego pazura Cradossk

przywo³a³ jednego z cz³onków rady. – Ja mêczê siê teraz tak ³atwo...

– To idŸ siê zdrzemn¹æ, stary. – Bossk odwróci³ siê w stronê

ubranego w paradne szaty cz³onka rady, który podszed³ do nie-

go. – No, wykrztuœ to z siebie!

– To takie proste, prawda? – Wodniste Ÿrenice na koñcach

szypu³ek wzrokowych cz³onka rady patrzy³y na Bosska z ³agodn¹

background image

93

wyrozumia³oœci¹. – I jak dobrze œwiadczy o dalekowzrocznoœci

zarówno twojego ojca, jak i naszego goœcia. Choæ nie powinniœmy

nazywaæ Boby Fetta goœciem, nieprawda¿?

– Ju¿ ja wiem – warkn¹³ Bossk – jak powinniœmy go na-

zywaæ.

– Byæ mo¿e, ale czy¿ nie powinieneœ nazywaæ go teraz swo-

im bratem?

Bossk oniemia³ z wra¿enia.

– Bo czy¿ nie to w³aœnie Boba Fett zaproponowa³ Gildii? –

cz³onek rady z³¹czy³ haczykowate przedramiona, dziêki którym

przypomina³ pasikonika. – ¯e bêdzie jednym z nas? Naszym bra-

tem i koleg¹? Czy nie zaproponowa³, ¿e po³¹czy swoje jak¿e zna-

cz¹ce si³y i przebieg³oœæ z naszymi, staj¹c siê tym samym cz³on-

kiem przeœwietnej Gildii £owców Nagród?

– To niemo¿liwe! – Bossk zacisn¹³ pazury w piêœci, jakby

chcia³ siê rzuciæ albo na swojego partnera, albo na cz³onka rady...

albo na obu naraz. – Niby po co mia³by to robiæ?

Fett przyjrza³ siê mu, nie ujawniaj¹c emocji.

– Mam swoje powody.

– No chyba!

– I czy¿ nie s¹ to wa¿kie powody? – Cz³onek rady zwróci³

szypu³ki oczne na Bosska. – Gdyby tylko wszystkie propozycje

by³y tak sensowne! Czy¿ nie odniesiemy wszyscy korzyœci z umie-

jêtnoœci szanownego Boby Fetta, znanych jak galaktyka d³uga i sze-

roka? – Podobn¹ do pi³y przedni¹ koñczyn¹ wskaza³ na siedz¹ce-

go po drugiej stronie sto³u Fetta. – A czy¿ i on nie zyska na

przy³¹czeniu siê do Gildii? Nasz szacunek, towarzystwo kolegów

po fachu, doskona³e warsztaty naprawcze sprzêtu bojowego, œwiad-

czenia medyczne... choæby to jedno zas³uguje na rozwa¿enie przy

naszym niebezpiecznym trybie ¿ycia.

– On was ok³amuje! – Bossk rozejrza³ siê po twarzach in-

nych cz³onków rady. Uniós³ do góry zaciœniête piêœci; drobny Zuc-

kuss w ostatniej chwili uchyli³ siê, unikaj¹c ciosu. – Nie widzicie

tego? Ma w tym swój cel, a do tej pory zawsze jego cele...

– To ty nie widzisz – przerwa³ mu Boba Fett – ¿e czasy siê

zmieni³y. Galaktyka nie jest ju¿ tym, czym by³a, kiedy twój ojciec

wyklu³ siê z jaja, jak niedawno ty. Obszary, na których mo¿emy

polowaæ na nasz¹ zwierzynê, kurcz¹ siê w miarê, jak roœnie potêga

Imperatora Palpatine’a. – Zauwa¿y³, ¿e cz³onkowie rady zgroma-

dzeni wokó³ pó³kolistego sto³u potakuj¹, potwierdzaj¹c s³usznoœæ

background image

94

jego oceny sytuacji. – Gildia £owców Nagród musi siê zmieniæ

albo spotka j¹ zag³ada. Tak¿e i ja muszê siê zmieniæ.

– Dawne czasy... – mrukn¹³ Cradossk. Opad³ na krzes³o i pa-

trzy³ têsknie w pusty kielich. – Dawne czasy minê³y...

– Ka¿dy, kto ma oczy i rozum widzi, ¿e ³owcy nagród spy-

chani s¹ coraz bardziej i bardziej na margines. – Niektóre ze zdañ

Boby Fetta dok³adnie powtarza³y to, co powiedzia³ mu Kud’ar

Mub’at podczas ostatniej wizyty w jego dryfuj¹cej przez kosmos

pajêczynie. By³y dostatecznie prawdziwe, a przynajmniej mog³y

wydawaæ siê prawd¹ tym g³upcom z rady Gildii. – Jesteœmy spy-

chani nie tylko przez Imperium. S¹ jeszcze inni. Czarne S³oñce...

Wystarczy³o tylko wspomnieæ nazwê tej przestêpczej organi-

zacji. Szepty wokó³ sto³u zamilk³y.

– £owcy nagród tacy jak my zawsze dzia³ali po obu stronach

prawa. I tak powinno byæ, na tym polega ta gra. Ale kiedy obie

strony zwracaj¹ siê przeciw nam, musimy zjednoczyæ siê, aby prze-

trwaæ. Nie ma ju¿ miejsca dla niezale¿nych, dla wolnych strzelców

takich jak ja. Albo po³¹czymy swoje si³y, albo pójdziemy osobno,

w³asnymi drogami, na których czeka nas osobna zag³ada.

Dziwny, rw¹cy ból zacisn¹³ gard³o Boby Fetta. Od dawna nie

wypowiedzia³ tak wielu s³ów naraz. Jego ¿ycie nie polega³o na

wyg³aszaniu mów, tylko na dokonywaniu czynów: im bardziej nie-

bezpiecznych, tym bardziej zyskownych. Zlecenie, które przyj¹³

od Kud’ara Mub’ata, by³o w pewnym sensie takie samo jak pozo-

sta³e. Trzeba zrobiæ wszystko co konieczne, pomyœla³ Boba Fett.

Jeœli tym razem chodzi³o o to, by kadziæ bandzie podstarza³ych

najemników o stêpionych k³ach, takich jak Cradossk i reszta cz³on-

ków rady Gildii, trudno. Zlecenie to zlecenie. Dowodzi³o tylko, ¿e

s³owa mog¹ wci¹gaæ w pu³apkê i zabijaæ równie skutecznie jak

ka¿da inna broñ.

– Czy¿ nie powinieneœ podziêkowaæ Bobie Fettowi? – star-

szy cz³onek rady stoj¹cy obok Bosska wykona³ zamaszysty gest

zêbatym ramieniem. – Czy¿ nie powtórzy³ na twój u¿ytek tego, co

ju¿ wczeœniej tak elokwentnie wyjaœni³ nam wszystkim?

– A wy daliœcie siê nabraæ na jego gadkê. – Bossk prychn¹³

szyderczo na cz³onków rady, w tym w³asnego ojca. – Nie macie

doœæ jaj, ¿eby z nim walczyæ, wiêc wolicie uwierzyæ, ¿e jest teraz

po waszej stronie.

Boba Fett poczu³, ¿e jego uznanie dla Trandoszanina roœnie.

Bêdzie z nim k³opot, pomyœla³. To ktoœ wiêcej ni¿ tylko kolejny

background image

95

têpy miêso¿erca. Gdyby dosz³o do tego, ¿e Bossk odziedziczy prze-

wodnictwo Gildii £owców Nagród, móg³by staæ siê dla niego po-

wa¿n¹ konkurencj¹. Na razie jednak spryt i gor¹cy temperament

Bosska by³y broni¹, któr¹ nale¿a³o wykorzystaæ przeciwko niemu

i reszcie Gildii.

– Widzisz, mój ma³y... – Cradossk wysila³ siê, by sprawiaæ wra-

¿enie trzeŸwego. – Gdybym nie kocha³ ciê tak, jak ciê kocham, zdar³-

bym z ciebie skórê i kaza³ ni¹ obiæ kwaterê naszego nowego cz³on-

ka. – Wyci¹gn¹³ dr¿¹cy szpon w stronê Bosska. – Ale poniewa¿

chcê, ¿eby mój potomek mia³ kiedyœ czym w³adaæ, tak jak ja w³a-

dam dziœ Gildi¹, i poniewa¿ jeszcze nie umieram, wiêc masz jeszcze

trochê czasu, by nabraæ nieco og³ady i doœwiadczenia. Dlatego nie

proszê ciê, ¿ebyœ by³ bratem Bobie Fettowi, tylko nakazujê ci to.

– Doskonale. – Szparki oczu Bosska zwêzi³y siê w ledwo wi-

doczne szczeliny, jakie mog³aby wyci¹æ w twarzy dobrze naostrzona

brzytwa. – Jak sobie ¿yczysz. Mo¿e jest coœ, czego mogê siê na-

uczyæ od kogoœ równie... starego jak ty. – Uœmiechn¹³ siê paskud-

nym uœmiechem charakterystycznym dla swojej rasy. – W koñcu

przecie¿ musia³eœ wymordowaæ pó³ Gildii, by obj¹æ nad ni¹ przy-

wództwo, podczas gdy ja muszê tylko poczekaæ, i bêdzie moja.

– Czy¿ cierpliwoœæ nie jest cnot¹, nawet wœród morderców?

Bossk odepchn¹³ cz³onka rady, który przewróci³ siê na stoj¹-

cego obok Zuckussa. Trandoszanin podszed³ do sto³u i stan¹³ do-

k³adnie naprzeciwko Boby Fetta. Jedn¹ ze szponiastych d³oni chwy-

ci³ za nó¿kê kielicha.

– Twoje zdrowie. – Bossk wychyli³ kielich i rzuci³ nim do

ty³u o œcianê; puchar zadŸwiêcza³ jak dzwon, a potem poturla³ siê

z metalicznym stukiem po twardych p³ytkach pod³ogi. – Na jak

d³ugo ci go starczy.

– Przypuszczam – Fett wytrzyma³ wzrok tamtego – ¿e star-

czy mi go na d³ugo.

Ciemne wino œcieka³o spomiêdzy k³ów Bosska, gdy pochyla³

siê w stronê Fetta.

– Mo¿esz nabieraæ innych – szepn¹³ – ale mnie nie uda ci siê

oszukaæ. Nie wiem, w co grasz, ale nie s¹dzê, ¿ebyœ wiedzia³, w co

gram ja. – Zni¿y³ g³os, który przybra³ gard³owe tony, gdy Bossk

zbli¿y³ pysk do wizjera he³mu Fetta. – Bêdê twoim bratem, proszê

bardzo. I b¹dŸ spokojny, wiem, jak traktowaæ brata. Mia³em kie-

dyœ braci... wtedy, kiedy siê wyklu³em. I wiesz co? – Oddech Bos-

ska cuchn¹³ winem i krwi¹. – Po¿ar³em ich!

background image

96

Odwróci³ siê i zacz¹³ iœæ w stronê drzwi wejœciowych. Jedn¹

ze szponiastych stóp zahaczy³ o pusty puchar, który polecia³ odbi-

jaj¹c siê od œcian, jak maleñki robot z przepalonymi obwodami.

Partner Bosska, Zuckuss, rozejrza³ siê dooko³a, popatrzy³ na wy-

czekuj¹ce twarze i wybieg³ za towarzyszem.

Usadowiony obok Boby Fetta Cradossk westchn¹³ ciê¿ko.

– Nie oceniaj go zbyt ostro, przyjacielu. – Siêgn¹³ po dzban

i nape³ni³ swój puchar. – Czasami uk³ada nam siê lepiej ni¿ dziœ.

background image

97

7 – Mandaloriañska zbroja

R O Z D Z I A £

– Dawno ciê tu nie by³o – powiedzia³ Imperator. Pomarsz-

czona, starcza g³owa pochyli³a siê powoli. – Liczne s¹ gwiazdy,

miêdzy którymi podró¿owa³eœ.

– Wszystkie moje podró¿e odbywam w twojej s³u¿bie, pa-

nie. – Ksi¹¿ê Xizor sk³oni³ g³owê w dwornym geœcie podporz¹d-

kowania. Ciemny w¹¿ warkocza musn¹³ jego ramiê. – I dla chwa-

³y Imperium.

– Dobrze powiedziane, jak zwykle. – Imperator Palpatine

obróci³ swój tron w kierunku drugiej czêœci wielkiej sali. – Cokol-

wiek by o nim nie mówiæ, musisz przyznaæ, ¿e ksi¹¿ê jest bardzo

wymowny. Nie s¹dzisz, Vader?

Xizor zwróci³ siê w stronê hologramu przedstawiaj¹cego spo-

wit¹ w czerñ postaæ, onieœmielaj¹co du¿ych rozmiarów, transmito-

wan¹ z pok³adu „Dewastatora”, flagowego okrêtu lorda Vadera.

Jego nie przegadam, powiedzia³ do siebie w duchu Xizor. Zbyt

wiele razy widzia³, co sta³o siê z istotami, których s³owa wyprowa-

dzi³y Ciemnego Lorda Sithów z równowagi. Imperator trzyma³ go

wprawdzie na krótkiej smyczy, ale nie tak krótkiej, pomyœla³ Xi-

zor, ¿eby nie zdo³a³ chwyciæ mnie za gard³o.

– Twój os¹d, mój panie, przewy¿sza mój. – Vader postara³

siê, by jego s³owa by³y równie dyplomatycznie nieprzeniknione,

jak maska okrywaj¹ca jego twarz. – Ty wiesz najlepiej, kogo ob-

darzyæ swoim zaufaniem.

– Czasem myœlê, ¿e wola³byœ, gdybym nie darzy³ zaufaniem

nikogo oprócz ciebie. – Imperator z³¹czy³ palce. Za jego plecami,

background image

98

ujête w ³uki wysokich okien sali tronowej, skrêcone ramiona ga-

laktyki rozci¹ga³y siê jak ³awice klejnotów na atramentowoczar-

nym morzu. Poni¿ej gwiazd strzeliste wie¿e i masywne kszta³ty

imperialnej stolicy wznosi³y siê jak grzywacze zamarzniêtego mo-

rza na powierzchni Coruscant – monumentalny pomnik z durasta-

li, s³awi¹cy ambicjê i w³adzê Palpatine’a.

– Zagl¹dam w serca tylu istot i znajdujê w nich tylko strach.

Tak zreszt¹ powinno byæ. – G³êboko osadzone oczy kontemplo-

wa³y pust¹ klatkê palców, jakby widz¹c w niej wyobra¿enie œwia-

tów, spojonych w³adz¹ Imperium. – Kiedy jednak patrzê w twoje,

Vader, widzê... coœ innego. – Jak zakapturzony ¿ebrak, a nie w³ad-

ca œwiatów, imperator Palpatine przygl¹da³ siê palcom pod ró¿ny-

mi k¹tami. – Coœ na podobieñstwo... po¿¹dania.

Ksi¹¿ê Xizor zdo³a³ opanowaæ uœmiech. „Po¿¹danie” u Falle-

enów, przedstawicieli jego gatunku, oznacza³o tylko jedno. Jego

okrutna uroda, ostro wyrzeŸbione p³aszczyzny twarzy, królewska

postawa, w po³¹czeniu z bogatym w feromony pi¿mem, które

umyka³o wszelkim œwiadomym zmys³om – wszystko to sprawia-

³o, ¿e na ¿adnej z planet nie by³o kobiety, która mog³aby mu siê

oprzeæ. Humanoidalnej kobiety, o typie urody, który przemawia³

do jego zmys³u estetyki; jeœli cz³onkinie co bardziej odra¿aj¹cych

gatunków reagowa³y podobnie, nie mia³ ochoty tego sprawdzaæ.

– Jedyna rzecz, której po¿¹dam, to s³u¿yæ tobie – powiedzia³

Lord Vader. – I Imperium.

– Oczywiœcie! Czegó¿ innego móg³byœ pragn¹æ? – Palpatine

uœmiechn¹³ siê ³askawie, co mia³o skutek nie mniej onieœmielaj¹cy

ni¿ wszelkie inne grymasy, które pojawia³y siê na jego starczej

twarzy. – Przecie¿ otaczaj¹ mnie wy³¹cznie ci, którzy pragn¹ mi

s³u¿yæ. WeŸmy na przyk³ad Xizora... – wskaza³ na niego rêk¹. –

Powtarza mi to samo co ty. Jeœli jesteœ bli¿szy ni¿ inni temu, co

zosta³o z mojego serca, jeœli pok³adam w tobie nieco wiêksze za-

ufanie ni¿ w innych, to z powodu czegoœ wiêcej ni¿ s³owa.

– Czyny – powiedzia³ Xizor z zimn¹ wynios³oœci¹ – mówi¹

wiêcej ni¿ s³owa. Os¹dŸ moj¹ lojalnoœæ wed³ug tego, co osi¹gam

dla Imperium.

– Czyli czego? – Vader zwróci³ pal¹co przenikliwy wzrok

w stronê Xizora. – W³óczysz siê po galaktyce, za³atwiaj¹c te ta-

jemnicze zadania, które sam sobie wyznaczasz; obracasz siê w krê-

gach stworzeñ, których oddanie dla naszej sprawy jest dalekie od

idea³u. Strach motywuje wiele istot, ale nadal zostaje wielu takich,

background image

99

którzy wierz¹, ¿e ich ¿a³osny spryt pozwoli im wypchaæ sobie kie-

szenie. Kryminaliœci, intryganci, z³odzieje... ale buduj¹ w³asne ma³e

imperia. Zbyt wielu takich znasz, Xizor. Czasami zastanawiam siê,

co ciê w nich tak poci¹ga.

Gdy tak sta³ przed Vaderem – nawet w niematerialnej for-

mie – Xizor czu³ siê jak wystawiony na promieniowanie o sile zdol-

nej wytrawiæ cia³o do koœci. Nie po raz pierwszy zdawa³o mu siê,

¿e niewidzialna rêk¹ œciska go za gard³o. Tylko niez³omna si³a woli

pozwala³a mu wci¹gaæ i wypuszczaæ powietrze z p³uc. Xizor widy-

wa³ nawet najwy¿szych oficerów si³ zbrojnych Imperium, jak ³a-

pi¹ siê za gard³o, walcz¹c o ³yk powietrza i wij¹ siê jak dantooiñska

ryba z³apana na kolczast¹ ¿y³kê. Vader unika³ takich manifestacji

przed obliczem Imperatora. M¹dra decyzja; po co kusiæ starucha

pokazuj¹c mu, z jakim mistrzostwem w³ada Moc¹, przenikaj¹c¹

i spajaj¹c¹ ca³¹ galaktykê?

– Nic mnie w nich nie poci¹ga, lordzie Vader – odpowiedzia³.

Podobnie jak zawsze przy takich okazjach, zastanawia³ siê, ile tam-

ten wie. Jak wiele podejrzewa i jak wiele jest w stanie udowodniæ.

Pogarda Vadera dla mniej szacownych mieszkañców galaktyki by³a

powszechnie znana; korzysta³ z pomocy takich na przyk³ad ³ow-

ców nagród w sporadycznych przypadkach. Co dzia³a na moj¹

korzyœæ, uzna³ Xizor. Dla Vadera i dowództwa imperialnej armii

przestêpcy i najemnicy byli robactwem, które nale¿a³o wypleniæ,

i to jak najszybciej. I mog³o siê to powieœæ, gdyby uda³o im siê

wcieliæ w ¿ycie najnowsze plany. Tak wiêc ta kategoria istot pozo-

staje na moich us³ugach, pomyœla³. Zbudowa³ w³asne imperium,

niczym cieñ tamtego – Czarne S³oñce – w³aœnie z takich osobni-

ków. Imperator i Vader nie chcieli sobie brudziæ r¹k, ale on nie mia³

takich skrupu³ów.

– Robiê to, co konieczne – powiedzia³ Xizor, nie ca³kiem mi-

jaj¹c siê z prawd¹. Fakt, ¿e nadal sta³ tutaj, w prywatnym sanktu-

arium Imperatora, zamiast doœwiadczaæ szybkiego gniewu Palpati-

ne’a czy Vadera, oznacza³, ¿e Czarne S³oñce nadal dzia³a³o,

chronione zas³on¹ tajemnicy. Jak dot¹d, pomyœla³ Xizor. – Tê ofia-

rꠖ sk³ama³ – równie¿ ponoszê dla ciebie, panie. Os¹dŸ równie¿

i tych, co nie s¹ do tego zdolni.

– Doskona³a odpowiedŸ! – Imperator uœmiechn¹³ siê zimno. –

Nawet gdybyœ nie mia³ dla mnie ¿adnej innej wartoœci, Xizor, na-

dal bym ciê trzyma³, choæby dla pobudzaj¹cego wp³ywu, jaki masz

na lorda Vadera.

background image

100

On ju¿ i tak nienawidzi mnie jak zarazy, pomyœla³ Xizor, spogl¹-

daj¹c na czarn¹ postaæ. Nic mu nie umknê³o w tej wymianie zdañ.

– Nadal jednak nie odpowiedzia³eœ na moje pytanie. – Impe-

rator pochyli³ siê, skupiaj¹c ostry wzrok na Xizorze. – Nie wezwa-

³em ciê tu bez przyczyny. Od³ó¿my na razie na bok te nudne licy-

tacje, który z was jest bardziej lojalnym s³ug¹. Twierdzisz, ¿e by³eœ

zajêty moimi sprawami.

– Twoimi, mój panie, i Imperium.

– To jedno i to samo, Xizor. Wkrótce wszyscy siê o tym

przekonaj¹. – Imperator rozpar³ siê na swoim tronie. – Bardzo do-

brze. Nie omawia³eœ swoich dzia³añ ani ze mn¹, ani z lordem Va-

derem. Wykaza³eœ siê albo godn¹ podziwu inicjatyw¹, albo g³upi¹

pochopnoœci¹. – Z g³osu Imperatora znik³ wszelki œlad rozbawie-

nia. – Masz teraz szansê przekonaæ mnie, ¿e ta pierwsza opinia

jest s³uszna.

Wiedzia³, ¿e ten moment nadejdzie. Czym innym by³o opra-

cowywaæ plany i wcielaæ je w ¿ycie (ca³kiem prosta sprawa), a czym

innym – staæ tu i broniæ ich, gdy twoje ¿ycie lub œmieræ zale¿¹ od

w³asnej elokwencji. A w tym przypadku, pomyœla³ Xizor, tak¿e od

umiejêtnoœci przekonuj¹cego k³amania.

– Choæ twoje imperium jest ogromne, mój panie, nie znaczy

to, ¿e nie gro¿¹ mu niebezpieczeñstwa. – Pod po³¹czonym wzro-

kiem Vadera i Imperatora poczu³ siê przezroczysty jak szk³o, jak

gdyby ich umiejêtnoœæ w³adania Moc¹ pozwala³a im przenikn¹æ do

samego sedna tego, co tak skrzêtnie ukrywa³. – Wielka jest twoja

w³adza, ale nie wystarcza, byœ osi¹gn¹³ wszystko, czego chcesz.

– Nie powiedzia³eœ nic nowego. – W oczach Imperatora po-

jawi³ siê wyraz pogardy. – To samo mówi¹ mi moi admira³owie.

Nie s¹ moimi wyznawcami, jak lord Vader; w¹tpi¹ w istnienie mocy

innych ni¿ te, które potrafi¹ wyzwoliæ przyciœniêciem guzika. W¹t-

pi¹ nawet wtedy, gdy maj¹ znakomit¹ okazjê doœwiadczyæ dzia³a-

nia Mocy, która wyciska z nich ostatnie tchnienie. Zw¹tpienie czy-

ni s³abymi i g³upimi istoty takie jak oni. – D³oñ unios³a siê, wskazuj¹c

na Xizora. – Ty nie jesteœ g³upcem jak oni, prawda?

Xizor sk³oni³ g³owê.

– Ja nie w¹tpiê, mój panie.

– Dlatego w³aœnie ciê s³ucham. – Rêka Imperatora opad³a

na oparcie fotela. – Moja cierpliwoœæ jest tak wielka, ¿e s³ucham

nawet imperialnych genera³ów, choæ s¹ g³upcami. Nawet g³up-

com czasem zdarza siê powiedzieæ coœ m¹drego. Dlatego w³aœnie

background image

101

wyrazi³em zgodê na ich wielki projekt, budowê stacji zwanej

Gwiazd¹ Œmierci...

– Powinieneœ by³ pos³uchaæ mnie – powiedzia³ Vader. Jego

œwiszcz¹cy oddech zabrzmia³ g³oœniej i bardziej gniewnie. – Ju¿

wtedy Rebelia ros³a w si³ê, a admira³owie tylko marnowali twój

czas. Powiedzia³em im, ¿e Gwiazda Œmierci, kiedy zostanie ukoñ-

czona, bêdzie tylko maszyn¹ i niczym wiêcej. Jej si³a bêdzie ni-

czym wobec mocy, którymi ju¿ dysponujesz. – G³os Vadera po-

sêpnia³ z ka¿dym s³owem, zdradzaj¹c g³êbiê jego niszcz¹cego

gniewu. – I mia³em racjê, prawda, mój panie?

– Istotnie mia³eœ racjê, Vader – przytakn¹³ Imperator. – Ale

nawet w swojej g³upocie admira³owie mieli racjê w jednym. Ich

mia³kie umys³y tworzy ta sama nieoœwiecona materia, co umys³y

wiêkszoœci mieszkañców galaktyki. Patrz¹ na sprawy w ten sam

sposób, a na inne s¹ œlepi. Rycerze Jedi ju¿ nie istniej¹; oni jedyni

oprócz nas rozumieli istotê Mocy. Pomniejsze istoty s¹ œlepe na

si³ê, która porusza s³oñcami na niebach ich œwiatów i t³oczy krew

w ich ¿y³ach. Oni potrzebuj¹ czegoœ widomego. To w³aœnie chcieli

im daæ moi admira³owie, kiedy zbudowali Gwiazdê Œmierci. Jej

si³a by³a odbierana w granicach ciasnego pojmowania ni¿szych istot;

to ona budzi³aby strach i pos³uszeñstwo, których wymuszenie za

pomoc¹ subtelnoœci Mocy potrwa³oby znacznie d³u¿ej. Mia³eœ ra-

cjê, ¿e by³a niczym wiêcej ni¿ tylko maszyn¹. Ale jednak przydat-

n¹ maszyn¹. Narzêdziem. Jeœli potrzebujesz m³otka, g³upot¹ by³o-

by zaprzêgaæ do tak banalnej pracy pierwotn¹ energiê wszechœwiata.

Dartha Vadera nie poruszy³y s³owa Imperatora.

– Ufam, ¿e bêdziesz pamiêta³ o jednym: m³otek mo¿na z³a-

maæ, jak ka¿de inne narzêdzie. Gwiazda Œmierci zosta³a zniszczo-

na. A Moc jest wieczna.

– Nie zapomnê o tym, Vader. Na razie jednak to w³aœnie te

proste narzêdzia zaprz¹taj¹ myœli moich admira³ów. Pozwólmy im

zaj¹æ siê budow¹ lepszych narzêdzi, jeœli potrafi¹. Ju¿ i tak ode-

szliœmy od celu, który nas tu sprowadzi³. – Imperator zwróci³ siê

znowu w stronê ksiêcia Xizora. – Mówisz, ¿e Imperium jest w nie-

bezpieczeñstwie. To nic nowego. Jestem œwiadom zagro¿enia ze

strony Rebelianckiego Sojuszu... zagro¿enia, które zostanie usu-

niête we w³aœciwym czasie. Zdumiewa mnie jednak si³a twoich

obaw, Xizor. S³yszê w twoim g³osie zw¹tpienie, bez wzglêdu na to,

jak ¿arliwie siê od niego od¿egnujesz. A zw¹tpienie nale¿y wyeli-

minowaæ u Ÿród³a.

background image

102

– To nie zw¹tpienie, lecz prawda. – Brzegi misternie hafto-

wanej szaty Xizora otar³y siê o jego buty, gdy krzy¿owa³ ramiona

na piersi. – Nie zdo³asz zd³awiæ Sojuszu, nie tworz¹c nowych za-

gro¿eñ dla twojej w³adzy. Im wiêksza bêdzie twoja si³a, im bar-

dziej zbli¿y siê do absolutu, tym bardziej urosn¹ nieuniknione za-

gro¿enia. Zagro¿enia wplecione w sam¹ tkankê Imperium.

– To nonsens, mój panie.

– Nonsens dla tego, kto patrzy nie widz¹c. – K¹tem oka Xi-

zor spojrza³ na czarno odzian¹ postaæ stoj¹c¹ obok niego. – Byæ

mo¿e lorda Vadera zaœlepia Moc, której nie opanowa³ tak dobrze

jak ty, mój panie.

Niewidzialna d³oñ, któr¹ Xizor wyczuwa³ na swoim gardle, za-

cisnê³a siê gwa³townie, ciasna i twarda jak ¿elazna obrêcz. Nawet

sam wizerunek Vadera mia³ doœæ si³y, by zabiæ. Xizor cofn¹³ podbró-

dek, czuj¹c jak wzrok przes³ania mu krew, uwiêziona w czaszce.

– Puœæ go, Vader. – G³os Imperatora dochodzi³ zza ciemnie-

j¹cej czerwonej mg³y. – Zaintrygowa³ mnie. Chcê wiedzieæ, co jesz-

cze ma mi do powiedzenia, zanim podejmê decyzjê.

Rêka rozluŸni³a chwyt, wpuszczaj¹c powietrze do p³uc Xizo-

ra. Podczas tej krótkiej próby si³ ramiona trzyma³ ca³y czas skrzy-

¿owane na piersi, by nie chwyciæ rozpaczliwie za gard³o, jak inne,

s³absze ofiary Vadera. Ale nie zapomnê ci tego, myœla³. Uœcisk

tamtego, widzialny czy nie, by³ obraz¹ dla wynios³ej dumy Falle-

enów, z jakiej s³ynê³a jego rasa. Przyjdzie dzieñ zap³aty za afronty

takie jak ten.

– S³owa przychodz¹ mi ³atwiej – odezwa³ siꠖ gdy Impera-

tor krótko trzyma swoich podw³adnych. – Gard³o go piek³o, a kie-

dy prze³kn¹³ œlinê, wyczu³ smak w³asnej krwi. – Ale w³aœnie o po-

ziomie tych, którzy s³u¿¹ mojemu panu, chcê porozmawiaæ. –

Zwê¿onymi Ÿrenicami przypatrywa³ siê Vaderowi i Imperatorowi. –

Obaj wspomnieliœcie o g³upcach, którzy s³u¿¹ Imperium; potrzeb-

nych g³upcach, ale jednak g³upcach. Czy s¹dzicie, ¿e sytuacja po-

prawi siê, zw³aszcza teraz, gdy Rebelia mizdrzy siê do ka¿dego,

kto ma w sobie choæ cieñ niezale¿noœci?

W g³osie Vadera zabrzmia³a drwina.

– T¹ swoj¹ „niezale¿noœci¹”, by u¿yæ twoich s³ów, przypie-

czêtowali swój los. Rebelianci zostan¹ zniszczeni.

– Niew¹tpliwie – zgodzi³ siê Xizor. – Ale sama potêga Impe-

ratora odwleka ten dzieñ triumfu. Brzmi to jak zagadka, mo¿liwa

jednak do rozwi¹zania dla tych, którzy patrz¹, by wiedzieæ.

background image

103

– Mów dalej. – Imperator kiwn¹³ rêk¹ w stronê Xizora. – S³u-

cham ciê z ca³¹ uwag¹. U¿yj jej w³aœciwie.

By³ gotów na ten moment; ju¿ wczeœniej przygotowa³ s³owa.

Wystarczy³o je wypowiedzieæ. A potem czekaæ, jak zakoñczy siê

ta gra.

– Jak powiedzia³em, problemem s¹ ci, którzy s³u¿¹ Imperato-

rowi. – Xizor pokaza³ na wysokie okno z transpastali za tronem,

za którym widaæ by³o niezliczone gwiazdy. – Na wszystkich œwia-

tach, które trzymasz w rêku, ci, którzy siê przeciwstawi¹, zostan¹

zg³adzeni; lord Vader mia³ racjê. Ale z czym ciê to zostawia? Z g³up-

cami, takimi jak imperialni admira³owie; g³upcami niezdolnymi, by

dostrzec potêgê Mocy. Jeœli maj¹ trochê rozumu, zanim wst¹pi¹

w szeregi twojej armii, g³upiej¹ w twojej s³u¿bie. Czy mo¿e byæ

inaczej? Twoja si³a unicestwia ich wolê, zdolnoœæ do w³asnego

os¹du i podejmowania decyzji, ich umiejêtnoœæ dzia³ania na w³a-

sn¹ rêkê. Nie ka¿dy mieszkaniec galaktyki ma wolê równie siln¹

jak moja czy lorda Vadera.

– To prawda – powiedzia³ Imperator Palpatine. – I nie jest to

kwestia, któr¹ bym przeoczy³. Widzê tych, którzy przeszli na stronê

Rebelii i dostrzegam ich si³ê. To okrutne marnotrawstwo niszczyæ

taki potencja³, nawet jeœli to konieczne. – Mówi³ teraz powoli, jakby

siê zastanawia³. – O ile lepiej by³oby, gdyby mo¿na ich skaptowaæ...

Xizor ukry³ odruch niesmaku. Niezale¿nie od tego, jak daleko

siêga³a jego ambicja, blad³a w porównaniu z Palpatine’em. W jego

pomarszczonej twarzy widaæ by³o, ¿e zadowoli siê tylko kontrolo-

waniem wszystkich myœl¹cych istot zamieszkuj¹cych galaktykê,

ale chcia³by je poch³on¹æ w taki sposób, jak chciwy Hutt po³yka

wij¹ce siê pêdraki. S³abi i mali pójd¹ na pierwszy ogieñ, pomyœla³

Xizor, a potem, pewnego dnia, przyjdzie kolej na Vadera i na mnie.

To mia³a byæ nagroda za ich lojalnoœæ... Po³kniêcie na deser.

Instynkt samozachowawczy i ambicja podyktowa³y mu utwo-

rzenie Czarnego S³oñca. Rebelianci byli odwa¿nymi idiotami, sko-

ro porywali siê otwarcie na Imperatora; co do Xizora, ten ju¿ daw-

no uzna³, ¿e ukrycie siê w cieniu, egzystencja w mrokach, w które

zawsze chowali siê przestêpcy, jest lepsza ni¿ nienasycone apetyty

Imperium.

– S¹ wœród nich tacy – powiedzia³ – którzy woleliby œmieræ

ni¿ s³u¿bê w szeregach Imperium.

Palpatine wzruszy³ ramionami.

– Niech i tak bêdzie.

background image

104

– Przez ten czas jednak musisz zaj¹æ siê tymi, którzy znajdu-

j¹ siê pod twoim dowództwem, panie. A wielu z nich, b¹dŸmy

realistami, nie reprezentuje najwy¿szego poziomu. Niektórzy z nich

urodzili siê g³upcami, inni doszli do tego stanu dziêki w³asnym wy-

si³kom, ale u wiêkszoœci pozosta³ych rozum i ducha zgniot³a twoja

w³asna potêga. – Xizor roz³o¿y³ rêce na boki, d³oñmi do góry. –

Strach skutecznie motywuje, ale i niszczy. Korumpuje od œrodka

tych, którzy siê mu poddaj¹...

– A czy ty, Xizor, jesteœ jednym z nich?

Potrz¹sn¹³ g³ow¹.

– Nie bojê siê œmierci, wiêc nie obawiam siê te¿ tego, co mo-

g³oby byæ jej przyczyn¹. Jedyne, czego siê bojê, to twoje niezado-

wolenie, panie. – Kolejne k³amstwo. – Jeœli ono wystarcza, by

usprawiedliwiæ moj¹ œmieræ, nie zas³u¿y³em na inny los.

– Nie jestem niezadowolony – powiedzia³ Imperator. – Na

razie. Mów dalej.

– Niewielu twoich s³ug, mój panie, zaryzykowa³oby twój

gniew, mówi¹c ci to, co powinieneœ wiedzieæ. Nawet jeœli s¹ tacy,

którzy wziêliby mi za z³e pochopne dzia³anie... – spojrza³ na Vade-

ra. – Mimo wszystko ty mo¿esz uznaæ moj¹ odwagê za cenn¹. Bo

prawda jest taka: to, co czyni ciê potê¿nym, co przekszta³ca istoty

myœl¹ce w twoje pos³uszne narzêdzia, jednoczeœnie sprawia, ¿e

staj¹ siê one s³abe i zawodne. To nieod³¹czny paradoks w³adzy.

Sam dzier¿ê w³adzê nad innymi, choæ oczywiœcie na skalê niepo-

równanie mniejsz¹, i zawsze staram siê im to uœwiadomiæ. A jeœli

chcesz zgnieœæ Rebeliê, musisz powo³aæ do s³u¿by najlepszych.

Mam pewne kontakty... szpiegów, których umieœci³em w Sojuszu.

Od nich wiem, jakie plany maj¹ Rebelianci i jak bardzo s¹ zdeter-

minowani, by wcieliæ je w ¿ycie. Nic ich nie powstrzyma przed

zrzuceniem ciê z tronu... a¿ tak ich og³upi³ g³ód wolnoœci. – Do-

skonale rozumia³, co czuj¹ Rebelianci; gdyby nie zwi¹za³ swoich

planów z Czarnym S³oñcem, przy³¹czy³by siê pewnie do Soju-

szu. – Ty, mój panie, zwyciê¿ysz, to oczywiste; potêga taka jak

twoja zawsze wygrywa. Ale nie obêdziesz siê bez przebieg³oœci ani

bez us³ug tych, co ci s³u¿¹. I w tym tkwi problem. Im dok³adniej

bêdziesz kontrolowa³ swoje imperium, im wiêcej istot rozumnych

znajdzie siê pod twoim panowaniem, tym wiêksze ryzyko, ¿e utra-

cisz to, czego najbardziej potrzebujesz, by utwierdziæ swoj¹ hege-

moniê w galaktyce i obroniæ j¹ przed niewielkimi, ale stale rosn¹-

cymi si³ami Rebeliantów.

background image

105

Teraz odezwa³ siê lord Vader:

– Kiedyœ powiedzia³bym, ¿e takie s³owa to bzdura, mo¿e na-

wet zdrada. Dziœ jednak zmuszony jestem przyznaæ, ¿e ksi¹¿ê

Xizor mówi prawdê. Kontakty z dowódcami imperialnej armii nie

nastrêcza³yby mi tylu trudnoœci, gdyby rozumu nie miesza³ im

strach. Gdyby twoi genera³owie byli m¹drzejsi, Gwiazda Œmierci

nie zosta³aby tak ³atwo zniszczona.

– W rzeczy samej. – Sprawy toczy³y siê lepiej, ni¿ Xizor móg³

oczekiwaæ; fakt, ¿e Vader zgodzi³ siê z nim w czymkolwiek, by³

niespodziank¹. – Imperium z samej swojej natury niszczy to, co

powinno stymulowaæ i wspieraæ. WeŸmy na przyk³ad imperial-

nych szturmowców; szkolisz ich, by byli pos³uszni, walczyli i ginê-

li w s³u¿bie Imperium, a nie ¿eby myœleli. To samo odnosi siê

praktycznie do ka¿dego, kto znajduje siê w imperialnym ³añcuchu

dowodzenia, a¿ do najwy¿szych szczebli dowództwa. Wiêkszoœæ

twoich podw³adnych, mój panie, niezdolna jest do najmniejszej

improwizacji, pog³êbionej analizy czy prawdziwej przebieg³oœci;

pozbawiona jest cienia oryginalnoœci. Tymczasem nieopierzeni

Rebelianci maj¹ wszystkie z wymienionych cech... w³aœnie dlatego

s¹ Rebeliantami. Mog¹ byæ g³upi, wrêcz samobójczo g³upi, ale w³a-

œnie ten buntowniczy duch czyni z nich zagro¿enie dla Imperium.

Imperator pochyli³ g³owê, zastanawiaj¹c siê nad s³owami Xi-

zora.

– Bardzo wymownie mi to przedstawi³eœ. Nie muszê siê mar-

twiæ, ¿e ty jesteœ niezdolny do wykazania siê inicjatyw¹, praw-

da? – Palpatine uniós³ g³owê i uœmiechn¹³ siê nieprzyjemnie. – Co

wiêc mam wed³ug ciebie zrobiæ z moimi podw³adnymi? Mo¿e po

prostu powinienem byæ dla nich... milszy? Czy to by pomog³o? –

Sarkazm zabarwi³ jego g³os przykr¹ nut¹. – A mo¿e mam odrzuciæ

w³adzê, jak¹ nad nimi posiadam? Tylko jaka w³adza mi wtedy

pozostanie?

– Nie chodzi o to, byœ odrzuca³ w³adzê, mój panie. Nawet

tacy, jacy s¹, twoi s³udzy potrafi¹ byæ po¿yteczni. M³otek nie po-

trzebuje umys³u ani ducha, by zrealizowaæ zamiary tego, kto trzy-

ma go w rêku. Twoi admira³owie wype³niaj¹ rozkazy; to wystar-

czy. Imperialni szturmowcy s¹ narzêdziem, które s³u¿y utrzymaniu

po¿¹danego poziomu strachu na poddanych ci planetach; nie byli-

by tak przera¿aj¹cy, gdyby umieli myœleæ. Ale s¹ jak maszyny, a¿

do samego rdzenia swojej osobowoœci, której ju¿ nie posiadaj¹.

Popchniête w jednym kierunku, bêd¹ wykonywaæ rozkazy, zabijaæ

background image

106

i umieraæ. Nic ich nie powstrzyma od wykonania rozkazu, ¿adne

próby odwo³ania siê do rozumu czy uczuæ. I tak w³aœnie powinno

byæ; w taki w³aœnie sposób najlepiej s³u¿¹ tobie i chwale Impe-

rium. – Ruchem g³owy Xizor wskaza³ na gwiazdy wiruj¹ce powoli

za tronem. – Nic nie osi¹gniemy, odrzucaj¹c te narzêdzia, mój pa-

nie, mimo ich ograniczonej u¿ytecznoœci. Musisz jednak znaleŸæ

inne narzêdzia, takie, które znajduj¹ siê poza uœciskiem twojej ab-

solutnej w³adzy.

– S¹dzꠖ powiedzia³ Imperator – ¿e ju¿ mam takie narzê-

dzia... i takie s³ugi. Stoj¹ tu przede mn¹.

– Nie inaczej. – Lord Vader zerkn¹³ na Xizora, po czym od-

wróci³ siê znów w stronê Imperatora. – I musisz zdecydowaæ, czy

u¿ytecznoœæ tych narzêdzi jest wiêksza czy mniejsza ni¿ zagro¿e-

nie, jakie stwarzaj¹ dla Imperium.

Wróciliœmy do punktu wyjœcia, pomyœla³ Xizor. Jeœli Vader siê

z nim zgadza³, to tylko przez chwilê, i tylko po to, by wbiæ kolejny

klin pomiêdzy siebie a wszystkich rywalizuj¹cych z nim o wp³ywy.

Któregoœ dnia skoczymy sobie do gard³a, pomyœla³ Xizor. Z ponu-

r¹ determinacj¹ oczekiwa³ konfrontacji z Darthem Vaderem. Wte-

dy wszystko siê rozstrzygnie raz na zawsze.

Imperator przemówi³.

– Kiedy to siê stanie – powiedzia³ ch³odno Palpatine – rów-

nie¿ i ciebie bêdzie dotyczyæ ten os¹d.

– Niech twój os¹d oprze siê na naszych dokonaniach, mój

panie. – Xizor wskaza³ gestem na siebie i Vadera. – I na us³ugach,

które ci oddajemy. Ale jak wspomnia³em, Imperium potrzebuje

innych narzêdzi i s³ug. Nie takich jak twoi szturmowcy i admira³o-

wie, a nawet nie takich jak lord Vader i ja. Aby zd³awiæ Rebeliê,

aby zdusiæ raz na zawsze wszelki opór przeciw twojej w³adzy,

musisz zatrudniæ tych, którzy nie przysiêgali ci lojalnoœci.

– Wydaje mi siê, ksi¹¿ê, ¿e w tej chwili raczej zwiêkszasz

zagro¿enia stoj¹ce przed imperium, zamiast je ograniczaæ.

– W takim razie muszê jaœniej ci wyt³umaczyæ o co mi cho-

dzi, mój panie. Niezwyk³e czasy wymagaj¹ niezwyk³ych œrodków.

Nadejdzie dzieñ, gdy Rebelia przestanie istnieæ, gdy twoja w³adza

nad œwiatami galaktyki stanie siê ostateczna i wieczna. Nie bê-

dziesz wtedy potrzebowa³ narzêdzi i s³ug posiadaj¹cych w³asny

rozum. Byæ mo¿e nie bêdziesz równie¿ potrzebowa³ mnie. Ale

tym siê nie przejmujê; mój los jest niczym wobec chwa³y Impe-

rium. Ten czas jednak jeszcze nie nadszed³. Dziœ musisz wzi¹æ do

background image

107

rêki najbardziej niebezpieczne narzêdzia. Brzeszczot wibroostrza

jest doœæ ostry, by ci¹æ z obu stron, dlatego ten, kto go dzier¿y,

musi byæ wyj¹tkowo ostro¿ny. Ale jedyn¹ rzecz¹ bardziej niebez-

pieczn¹ ni¿ chwycenie go w d³oñ jest zaniechanie tego.

– Musia³eœ d³ugo o tym myœleæ, ksi¹¿ê. – Zimne, g³êboko osa-

dzone oczy Imperatora wpatrywa³y siê w niego. – S³yszê w twoich

s³owach dŸwiêk dobrze naoliwionych przek³adni. Chcesz mnie prze-

konaæ. Doskonale ci siê uda³o. Do pewnego stopnia. Nie us³ysza-

³em jednak wci¹¿ od ciebie, jakie to wyostrzone narzêdzia powi-

nienem nagi¹æ do swoich celów.

– OdpowiedŸ jest bardzo prosta – powiedzia³ Xizor. – Narzê-

dzia, których potrzebujesz, to osoby zwane ³owcami nagród.

S³owa Vadera jeszcze bardziej ni¿ przedtem przepe³nione po-

gard¹, przerwa³y jego wypowiedŸ.

– A wiêc przechodzimy od zwyk³ych bzdur do szaleñstwa.

To, do czego próbuje ciê przekonaæ ksi¹¿ê, jest czystym nonsen-

sem. Tracimy tylko czas, s³uchaj¹c tego. Podczas gdy ksi¹¿ê Xi-

zor zabawia siê tymi idiotycznymi pomys³ami, Rebelia gromadzi

si³y i spiskuje przeciwko Imperium.

– Twoja niechêæ do pomys³u ksiêcia jest cokolwiek przesad-

na, lordzie Vader. – Okryta kapturem g³owa Imperatora przechyli-

³a siê na bok. – Czy sam nie zatrudnia³eœ niekiedy ³owców nagród?

Nawet wspomina³eœ mi o jednym, doœæ tajemniczym indywiduum

o nazwisku Boba Fett. Trudni siê tym fachem od doœæ dawna, by

zd¹¿y³ wyrobiæ sobie reputacjê niemal dorównuj¹c¹ twojej.

– £owca nagród mo¿e byæ u¿yteczny – powiedzia³ Vader

sztywno. – Ksi¹¿ê ma w tym wzglêdzie racjê. Jeœli obdarowa³em

kilku z nich, w tym Bobê Fetta, twoimi kredytami, to dlatego, ¿e

sk³onni byli podj¹æ siê zadañ równie plugawych jak ich sprzedajna

natura. £owcy nagród rekrutuj¹ siê ze œcieków galaktyki; znajduj¹

przyjemnoœæ w przesiadywaniu w przestêpczych spelunkach, sie-

dliskach nieprawoœci, które mo¿na znaleŸæ na ka¿dej z planet. S¹

wœród nich tacy, których chciwoœæ, a nie Ÿle pojêty idealizm sk³o-

ni³a do kontaktów z Rebeliantami. Takie mêty ci¹gnie do innych

wyrzutków; nawet imperialni szturmowcy ograniczaj¹ siê tylko do

bardzo pobie¿nego przeszukania podobnych miejsc.

– W³aœnie – powiedzia³ Xizor. – Nawet gdyby by³ to jedyny

sposób wykorzystania ³owców nagród, nadal mieliby nieocenio-

n¹ wartoœæ dla Imperium. Ale jest coœ wiêcej. Lord Vader u¿y³

s³owa „sprzedajny”; to mówi wiêcej ni¿ sam sobie zdaje sprawê. –

background image

108

Wyczuwa³, nawet spoza czarnych soczewek maski, gniewn¹ re-

akcjê, jak¹ sprowokowa³ u Vadera. – £owca nagród to nikt, to

wy³¹cznie najemnik. Boba Fett i inni jemu podobni zrobi¹ wszyst-

ko dla kredytów. Motywuje ich chciwoœæ, nie strach, a to odró¿-

nia ich od twoich admira³ów i szturmowców, mój panie. Prze-

moc to dla ³owców nagród towar, a nie prosta konsekwencja

wykonywanych œlepo rozkazów. Istoty takie jak te, które s³u¿¹

w si³ach zbrojnych Imperium, s¹ œlepe na strach i terror, jakiego

s¹ przyczyn¹. Robi¹ to, co im nakazano, a potem przestaj¹, jak

dziecinne zabawki, którym wyczerpa³a siê bateria. Natomiast ³ow-

cy nagród staraj¹ siê zmaksymalizowaæ korzyœci p³yn¹ce ze swo-

ich wysi³ków. Maj¹ w sobie ducha przedsiêbiorczoœci, który rzadko

mo¿na spotkaæ... jeœli w ogóle... u twoich popleczników.

– Doœæ czêsto za to mo¿na go znaleŸæ – powiedzia³ Vader –

w szeregach galaktycznych przestêpców.

Zaalarmowany jego s³owami Xizor znów zacz¹³ siê zastana-

wiaæ, jak wiele Vader wie. Albo ile mo¿e udowodniæ. Ta ró¿nica

mog³a sprawiæ, ¿e Vader milcza³. Do tej pory, pomyœla³ Xizor.

– Jeœli mówisz o istotach takich jak Huttowie, to masz ra-

cjê. – Xizor pokaza³ na okna pe³ne gwiazd. – A oprócz nich jest

jeszcze wielu innych, zajêtych swoimi sprawami, mozolnie budu-

j¹cych swoje ma³e imperia i strefy wp³ywów. Przyjdzie kiedyœ

czas, by rozprawiæ siê i z nimi. Jedynym powodem, dla którego

nie powinniœmy ich wyeliminowaæ ju¿ teraz, jest Rebelia, która

stanowi znacznie bardziej nagl¹ce zagro¿enie. Huttowie i osobnicy

ich pokroju stwarzaj¹ œrodowisko, w którym mog¹ kwitn¹æ ³owcy

nagród. To zaœ dzia³a na nasz¹ korzyœæ. Przestêpcy tacy jak nie-

s³awny Jabba oferuj¹ regularne utrzymanie cz³onkom Gildii £ow-

ców Nagród, których bêdziemy mogli wykorzystaæ, gdy zajdzie

taka potrzeba; wolni strzelcy w rodzaju Boby Fetta znajduj¹ spo-

sób, by prze¿yæ, a nawet prosperowaæ, niezale¿nie od okoliczno-

œci zewnêtrznych. Skoro ³owcy nagród oferuj¹ swoje us³ugi temu,

kto za nie daje najwiêcej, Imperium zawsze mo¿e wybieraæ spo-

œród najlepszych do za³atwiania, jak nazwa³by to lord Vader, „brud-

nej roboty”. A w tej chwili mamy jej pe³ne rêce.

– Œcieki – warkn¹³ Vader – i plugastwo, które w nich ¿yje,

lepiej wyniszczyæ, osuszaj¹c je ni¿ podlewaj¹c.

– Rebelianci nie maj¹ takich skrupu³ów, lordzie Vader. – Xi-

zor spojrza³ na postaæ w czerni spod zmru¿onych powiek. – I dla-

tego w³aœnie Rebelia staje siê dla nas coraz bardziej niebezpieczna.

background image

109

Determinacja Rebeliantów pcha ich w miejsca, do których impe-

rialni szturmowcy i wszyscy nasi szpiedzy czy informatorzy nie

maj¹ wstêpu... chyba ¿e chc¹ je opuœciæ w charakterze zw³ok.

Istoty, które ¿yj¹ w tych mrocznych miejscach, to rzeczywiœcie

œmiecie, ale nieg³upie œmiecie, przynajmniej w przewa¿aj¹cej wiêk-

szoœci. Rebelianci radz¹ sobie z nimi, podczas gdy Imperium nie.

Potrzebujemy poœredników, którzy bêd¹ równie sprytni i bez-

wzglêdni, a jedyna kategoria, która spe³nia te warunki, to ³owcy

nagród.

– Wasze sprzeczki mnie nie interesuj¹. – G³os Imperatora by³

jak trzaœniêcie bata, które natychmiast zwróci³o uwagê i Vadera,

i Xizora, z powrotem ku tronowi. Palpatine przeniós³ wzrok na

Xizora.

– Nawet jeœli to, co mówisz, jest prawd¹... jeœli uda³o ci siê

mnie przekonaæ, ¿e twoje s³owa nie s¹ pozbawione m¹droœci...

dzia³ania, jakie proponujesz, nie przestaj¹ byæ kontrowersyjne. To

prawda, preferujê strach i terror jako œrodki wymuszania pos³u-

szeñstwa; strach pozbawia istoty rozumne ich koœæca, a to zawsze

jest skutek wart podjêtych œrodków. Nie czujê jednak awersji do

kupowania us³ug potrzebnych Imperium, czy to od ³owców na-

gród, czy kogokolwiek innego. Byæ mo¿e Boba Fett i jemu podob-

ni pozbawieni s¹ ducha, którego mo¿na by z³amaæ; jeœli pozosta³

w nich jednak odruch, który kieruje siê chciwoœci¹, mo¿emy to

wykorzystaæ. Nadal jednak nie przekona³eœ mnie, ¿e ci ³owcy na-

gród s¹ tak skutecznymi narzêdziami, jak utrzymujesz.

– Mój panie, mówiê tylko o...

– Milczeæ! – Imperator chwyci³ za porêcze fotela i pochyli³ siê

do przodu, wbijaj¹c wzrok w szparki Ÿrenic Xizora. – Niewiele jest

rzeczy w galaktyce, o których bym nie wiedzia³. Wiem wiêcej, ni¿

mo¿esz sobie wyobraziæ, Xizor; pamiêtaj o tym. Wiem te¿ du¿o na

temat Boby Fetta i innych, tych z Gildii £owców Nagród. Zanim

jeszcze trafi³eœ na mój dwór, ja ju¿ wiedzia³em o Fetcie; nie wszyst-

ko, co ty uwa¿asz za jego tajemnicê, jest tajemnic¹ dla mnie. Nosi

zbrojê mandaloriañskiego wojownika; zapracowa³ na prawo jej no-

szenia w³asnym mêstwem. Lord Vader zna niektóre tajniki wiedzy

Mandalorian; ja znam ich jeszcze wiêcej. Uwierz mi, igrasz z Bob¹

Fettem na w³asne ryzyko. Ale on jest wyj¹tkiem wœród ³owców

nagród. Polecasz mi ich jako narzêdzie, którego mogê u¿yæ prze-

ciwko Rebeliantom; twierdzê, ¿e w ten sposób zdradzasz siê jako

g³upiec, Xizor. Gildia £owców Nagród to ¿art, który mnie nie bawi.

background image

110

Xizor sk³oni³ g³owê.

– Wyprzedzasz moje argumenty, mój panie.

– Wyprzedzam tylko twoje dalsze bzdurne gadanie. £owcy

nagród, którzy ciê najwyraŸniej tak bardzo fascynuj¹, s¹ zaledwie

bledn¹cym cieniem tego, czym byli w przesz³oœci. Ich Gildia jest

klubem zniedo³ê¿nia³ych staruchów i niekompetentnych m³odzi-

ków. Gdyby którykolwiek z nich mia³ choæ trochê talentu, umy³by

rêce od Gildii i dzia³a³ na w³asn¹ rêkê, jak Boba Fett. – W g³osie

Imperatora brzmia³a g³êboka pogarda. – Cz³onkowie Gildii trzy-

maj¹ siê razem, bo wiedz¹, ¿e w pojedynkê nie mieliby najmniej-

szej szansy. To dlatego Boba Fett nie chce mieæ z nimi nic wspól-

nego.

– W tej kwestii, mój panie, zmuszony jestem uœwiadomiæ ci

z ca³ym szacunkiem, ¿e jesteœ w b³êdzie. – Xizor uœmiechn¹³ siê

blado. – Os³awiony Boba Fett, budz¹cy najwiêkszy postrach ³ow-

ca nagród w galaktyce, w³aœnie z³o¿y³ podanie o przyjêcie do Gil-

dii. I przewidujê, ¿e Cradossk oraz pozostali cz³onkowie Rady Gil-

dii nie bêd¹ oponowaæ przeciwko jego cz³onkostwu.

– To niemo¿liwe. – S³owa Vadera zabrzmia³y dobitnie i sta-

nowczo. – Znam Bobê Fetta dostatecznie dobrze, ¿eby wiedzieæ,

¿e nigdy by nie zrobi³ czegoœ takiego. Zbyt sobie ceni niezale¿-

noœæ, a dla Gildii ma tylko pogardê. Przechodzisz od ma³o zabaw-

nych ¿artów do ma³o przekonuj¹cych k³amstw, ksi¹¿ê.

– Ani nie ¿artujê, ani nie k³amiê, lordzie Vader. – Odwróci³ siê

w stronê tronu Imperatora. – Boba Fett z³o¿y³ podanie o przyjêcie

do Gildii £owców Nagród za moj¹ namow¹. Nie wie, ¿e to ja za

tym stojê, ani ¿e jego dzia³ania w tej sprawie s³u¿¹ sprawom Impe-

rium. By go do tego przekonaæ, pos³u¿y³em siê poœrednikiem, któ-

rego dyskrecji, przynajmniej w tej kwestii, mo¿na ca³kowicie za-

ufaæ. – Xizor nie mia³ zamiaru ujawniaæ swoich kontaktów

z pajêczarzem Kud’arem Mub’atem; przyznanie siê do tego tylko

wzmog³oby podejrzenia Vadera co do jego siatki podejrzanych czy

wrêcz przestêpczych kontaktów. – Jak we wszystkich dzia³aniach,

tak¿e i w tym przypadku Bobê Fetta motywuje chciwoœæ. – To

samo dotyczy³o Kud’ara Mub’ata; uda³ siê do pajêczarza, by pod-

sun¹æ mu ten plan jako szef organizacji Czarne S³oñce, nie jako

lojalny s³uga Imperium. – Jego chciwoœæ dorównuje chciwoœci Cra-

dosska i ca³ej reszty Gildii. Wszyscy oni myœl¹, ¿e coœ zyskaj¹ na

tej zmianie stosunków. Ale tak naprawdê to ty, panie, Imperator

Palpatine, zbierzesz wszystkie korzyœci z tego posuniêcia.

background image

111

– To nie ma sensu – warkn¹³ Vader. – Jak zdo³a³eœ przekonaæ

Bobê Fetta, ¿e przy³¹czenie siê do Gildii £owców Nagród przy-

sporzy mu korzyœci?

Xizor odwróci³ siê w stronê Vadera z porozumiewawczym

uœmiechem.

– To prostsze ni¿ myœlisz. Mój poœrednik przekona³ Bobê Fetta,

by przy³¹czy³ siê do Gildii nie po to, by zostaæ jednym z jej cz³on-

ków, ale by staæ siê narzêdziem jej zag³ady.

Imperator kiwn¹³ g³ow¹ z uznaniem.

– Zaczynam dostrzegaæ w tobie przebieg³oœæ, ksi¹¿ê Xizor.

Wcale ciê o to nie podejrzewa³em.

– Zdoby³em j¹ w twojej s³u¿bie, mój panie. Pomyœl tylko:

znasz nie gorzej ni¿ lord Vader charakter Fetta. Jego przebieg³oœæ

i okrucieñstwo sta³y siê legendarne. W Gildii £owców Nagród te

jego cechy oka¿¹ siê zapewne destrukcyjne. Ostre podzia³y ju¿

istniej¹ w ³onie Gildii, podzia³y pomiêdzy star¹ gwardi¹, cz³onka-

mi rady w rodzaju Cradosska, a m³odszym pokoleniem, repre-

zentowanym przez jego syna. Gildia £owców Nagród jest w po-

mniejszonej skali odbiciem Republiki, któr¹ zast¹pi³o twoje

Imperium... starym, biurokratycznym organizmem, który najlep-

sze dni ma dawno za sob¹. Podczas gdy kiedyœ Gildia dzia³a³a

równie bezwzglêdnie i skutecznie jak Boba Fett, dziœ dzieli zlece-

nia pomiêdzy swoich cz³onków, przydziela terytoria i obowi¹zki,

op³aca ró¿ne galaktyczne instytucje policyjne, dzieli coraz bar-

dziej szczup³e wp³ywy swoich wykonawców, zawsze wiêksz¹

czêœæ oddaj¹c kierownictwu, a mniejsz¹ ni¿szym rangom cz³on-

kom, mimo ¿e to w³aœnie oni wykonuj¹ ciê¿k¹ i niebezpieczn¹

pracê, od której organizacja jest uzale¿niona. Oczywiœcie ci m³od-

si, jeœli maj¹ w sobie choæ krztynê inteligencji i zdrowego ego-

izmu, poœwiêcaj¹ wiêcej czasu, próbuj¹c siê wspi¹æ po szcze-

blach hierarchii Gildii ni¿ œcigaj¹c tych, za których g³owê ktoœ

naznaczy³ nagrodê.

Xizor nie ukrywa³ pogardy. Nie zamierza³ dopuœciæ, by jego

w³asna organizacja powtórzy³a los Gildii £owców Nagród. Sko-

rzysta³ przy tym z lekcji Imperatora Palpatine’a – autokracja, gra-

nicz¹ca z tyrani¹, pozwala³a mu utrzymaæ cz³onków Czarnego S³oñ-

ca na najwy¿szych obrotach.

– Republika zas³ugiwa³a na œmieræ, ksi¹¿ê. – Imperator uniós³

d³oñ z porêczy tronu. – Wygl¹da na to, ¿e podobny wyrok wyda-

³eœ na Gildiê £owców Nagród.

background image

112

– Zrobi³em to, mój panie, bo wiedzia³em, ¿e tego byœ sobie

¿yczy³. Twoja uwaga skupiona jest na sprawach najwa¿niejszych

dla galaktyki, na przekszta³ceniu jej z nieudolnej demokracji w wy-

ostrzony, twardy instrument twojej woli. Los Gildii £owców Na-

gród, który musimy rozstrzygn¹æ w sposób zadowalaj¹cy dla cie-

bie, panie, jest tylko cz¹stk¹ tego procesu. Nie bêdzie to trudne,

jeœli tylko weŸmie siê za wzór twoj¹ m¹droœæ. Gildia siê chwieje,

szarpana przeciwstawnymi si³ami. Gdyby Rada Gildii mia³a choæ

u³amek twojej m¹droœci, nigdy by nie dopuœci³a, ¿eby Boba Fett

zosta³ jej cz³onkiem. Potrafiliby przewidzieæ, ¿e jego obecnoœæ spro-

wadzi na nich zgubê. Zaœlepia ich jednak chciwoœæ; wszystko,

o czym myœl¹, to jak wykorzystaæ jego umiejêtnoœci, by zape³niæ

kredytami kufry Gildii. M³odsi cz³onkowie Gildii równie¿ to do-

strzeg¹, ich chciwoœæ te¿ zostanie pobudzona. Ka¿da z frakcji bê-

dzie próbowa³a przeci¹gn¹æ Fetta na swoj¹ stronê, niszcz¹c deli-

katn¹ równowagê, w jakiej pozostawa³a do tej pory Gildia.

– Musia³eœ du¿o o tym myœleæ, ksi¹¿ê. – Imperator wycelo-

wa³ w niego koœcisty palec. – Jeœli wszystko potoczy siê zgodnie

z twoim planem, nie ominie ciê nagroda.

– A co mo¿e pójœæ niezgodnie z moimi przewidywaniami? –

Xizor uniós³ g³owê, napotykaj¹c onieœmielaj¹cy wzrok Imperato-

ra. – Mój poœrednik przekona³ Bobê Fetta, ¿e zniszczenie Gildii

£owców Nagród przyniesie mu same korzyœci; dlatego Fett zgo-

dzi³ siê wzi¹æ w tym udzia³. Gildia przeszkadza mu w rozwiniêciu

w³asnej dzia³alnoœci. Choæ ¿a³oœnie nieudolni, cz³onkowie Gildii

czasem jednak wchodz¹ mu w drogê. Gdy ta organizacja zostanie

rozbita i rozproszona, nic nie przeszkodzi Fettowi w objêciu wy-

³¹cznej kontroli nad profesj¹ ³owców nagród. Wynagrodzenie, ja-

kiego ¿¹da za swoje us³ugi, ju¿ dziœ osi¹ga astronomiczn¹ wyso-

koœæ; przy braku konkurencji klienci tacy jak Huttowie bêd¹ musieli

p³aciæ, ile tylko za¿¹da.

– Mo¿liwe – powiedzia³ Vader. – Ale jak¹ widzisz korzyœæ dla

Imperium z rozbicia Gildii £owców Nagród? Dziœ te¿ mo¿emy

zap³aciæ Fettowi, ile za¿¹da, a nie widzê powodu, by p³aciæ mu

wiêcej ni¿ jest wart.

– Korzyœæ, jak¹ odniesie z tego Imperium – odpar³ Xizor – to

powrót do czasów sprzed utworzenia Gildii. Do czasów, kiedy

galaktyczni najemnicy byli równie niezale¿ni, wyg³odniali i bezlito-

œni jak Boba Fett. Do czasów, kiedy rzucali siê sobie do garde³,

bez pretensji do fa³szywego braterstwa. Kiedy ich chciwoœci nie

background image

113

8 – Mandaloriañska zbroja

ogranicza³y biurokratyczne struktury ich w³asnego stowarzysze-

nia. Cradossk i inni ³owcy z jego pokolenia obroœli w t³uszcz i piór-

ka, a potem zapadli w pó³sen za bezpiecznymi œcianami Gildii.

Kiedyœ w koñcu Gildia uwiêdnie i umrze, ale nie mamy czasu,

¿eby na to czekaæ. Rebelia jest zagro¿eniem ju¿ dziœ. Imperium

potrzebuje wielu takich jak Boba Fett, g³odnych i chciwych, i do-

statecznie niezale¿nych, by poradziæ sobie z brudn¹ robot¹. M³od-

si ³owcy nagród maj¹ doœæ Gildii, jej ciê¿aru na ramionach i ³añcu-

chów krêpuj¹cych ich ruchy. Rozbicie Gildii pozwoli im wyrwaæ

siê na wolnoœæ, prosto w s³u¿bê Imperium.

– Przeceniasz te szumowiny...

– Nie s¹dzꠖ przerwa³ Imperator Vaderowi. – Ksi¹¿ê Xizor

ma racjê, kiedy mówi, ¿e si³y, którymi dowodzê, nie s¹ w stanie

dokonaæ tego, do czego s¹ zdolni ³owcy nagród. Albo do czego

byliby zdolni, gdyby Gildia zosta³a wyeliminowana. Chciwoœæ ma

dla mnie wartoœæ tylko wówczas, gdy towarzyszy jej sk³onnoœæ do

stosowania przemocy, a w³aœnie to wyzwoli znikniêcie Gildii £ow-

ców Nagród. Ci, którzy prze¿yj¹ rozpad organizacji wywo³any przez

Fetta, bêd¹ musieli siê przystosowaæ do znacznie trudniejszych

warunków. Zdo³aj¹ w nich prze¿yæ tylko ci, którzy potrafi¹ roz-

deptaæ gard³o tego, który jeszcze niedawno by³ ich bratem. – Okrut-

ny uœmiech Imperatora sta³ siê jeszcze szerszy. – Bêdziemy wtedy

mieli z kogo wybieraæ... z tych dzikusów o nieposkromionych ape-

tytach. Ksi¹¿ê ma racjê, te narzêdzia bêd¹ prawdziwie ostre i mor-

dercze.

– Mój pan mi pochlebia. – Xizor roz³o¿y³ rêce otwartymi d³oñ-

mi do góry. – To m¹droœæ, któr¹ otrzyma³em od ciebie, panie,

kieruje moimi myœlami i czynami.

– To ty jesteœ pochlebc¹, Xizor, w tym mnie nie oszukasz.

Ale wartoœæ, jak¹ masz dla mnie, wzros³a dziêki temu, czego do-

kona³eœ. – Uœmiech znikn¹³ z twarzy Imperatora, zast¹piony twar-

dym spojrzeniem. – Podj¹³eœ spore ryzyko, wprowadzaj¹c w ¿y-

cie ten plan bez konsultacji ze mn¹. Gdyby nie uda³o ci siê przekonaæ

mnie do jego wartoœci, konsekwencje by³yby jak najsurowsze.

– Wiem to, mój panie, ale jesteœmy pod presj¹ czasu i wyda-

rzeñ. Rebelianci nie bêd¹ czekaæ, a¿ uporz¹dkujemy swoje sprawy.

Lord Vader potrz¹sn¹³ g³ow¹. Œwiat³o gwiazd zalœni³o na czar-

nych krawêdziach he³mu.

– Powinniœmy raczej pok³adaæ zaufanie w Mocy. Jej si³a jest

nieporównanie wiêksza ni¿ jakiekolwiek korzyœci, jakie mo¿emy

background image

114

uzyskaæ z tych ma³ostkowych manipulacji. Gwiazda Œmierci, ³ow-

cy nagród spuszczeni ze smyczy przez ksiêcia Xizora... wszystko

to tylko odwraca nasz¹ uwagê od prawdziwej si³y Imperium. –

Vader uniós³ czarn¹ piêœæ, jakby chcia³ zdusiæ ni¹ zbuntowane œwia-

ty. – Nie pozwól, panie, by zwiod³y ciê puste machinacje tych,

którzy nie maj¹ pojêcia o mocy, jak¹ masz w sobie...

– Nie potrzebujê twoich rad, Vader. – Gniew Imperatora za-

p³on¹³ nagle jak p³omieñ spod szarych popio³ów. – Masz pewne

wyszkolenie w œcie¿kach Mocy, przeros³eœ nawet swoich by³ych

mistrzów Jedi. Ale nie uwa¿aj siê za równego mnie.

Xizor milcza³ i obserwowa³ konfrontacjê pomiêdzy Palpati-

ne’em a postaci¹ w czerni stoj¹c¹ na wprost niego. Niech na nim

siê skupi gniew Imperatora, pomyœla³ nie bez satysfakcji. Kuszenie

Imperatora stworzy³o Vadera; zwabi³o go na œcie¿kê ciemnej stro-

ny, która zrobi³a z niego to, czym by³ teraz. Ale Imperator móg³ te¿

go zniszczyæ; Xizor by³ tego pewien. A gdyby do tego dosz³o...

Mój najwiêkszy wróg zosta³by unicestwiony, pomyœla³ Xizor. Œwiaty

galaktyki sta³yby przed nim otworem. Promienie Czarnego S³oñca

siêgnê³yby jeszcze dalej w g³¹b galaktyki. Mo¿e... mo¿e nawet tak

daleko, jak cieñ rêki Imperatora.

Zyska³by jeszcze inn¹ nagrodê, gdyby Vader zosta³ zniszczo-

ny. Jeszcze bardziej po¿¹dan¹ – nagrodê zemsty. Tylko moja ze-

msta, myœla³ Xizor, nie Czarnego S³oñca. Vader nie mia³ na razie

pojêcia o sile nienawiœci, kipi¹cej w tym, co pozosta³o jeszcze z jego

serca. Xizor postara³ siê o to, nie szczêdz¹c kredytów i wp³ywów,

aby imperialne dokumenty wyczyszczono z wszelkich wzmianek

o œmierci jego rodziny na planecie Falleen; œmierci spowodowanej

eksperymentami Vadera z nowymi formami broni biologicznej dla

Imperium. Rodzice Xizora, jego brat i siostry, a wraz z nimi æwieræ

miliona innych niewinnych Falleenów zostali obróceni w popió³,

gdy na rozkaz Vadera w³¹czono lasery sterylizuj¹ce, by powstrzy-

maæ gwa³towny rozwój bakterii. W sercu Xizora ten popió³ by³

nadal gor¹cy.

Z twarz¹ zastyg³¹ w maskê przymru¿onymi oczami obserwo-

wa³ swojego wroga.

– Nie œmia³bym byæ zuchwa³y wobec ciebie, panie. – Darth

Vader sk³oni³ g³owê w geœcie podporz¹dkowania.

– Ale pozwalasz sobie na zuchwa³oœæ za ka¿dym razem, gdy

obdarzam wzglêdami innego z moich s³ug. – Imperator uœmiechn¹³

siê i kiwn¹³ g³ow¹. – Mo¿e to powinno byæ miar¹ twojej lojalnoœci. –

background image

115

Pomarszczon¹ d³oni¹ wskaza³ na Vadera i Xizora. – Wasza wzajem-

na wrogoœæ dobrze s³u¿y moim celom. Nie ma chwili, ¿ebyœcie nie

skakali sobie do gard³a, szukaj¹c wszelkich korzyœci, jakie mo¿ecie

odnieœæ w tych potyczkach, a które by mnie zadowoli³y. Niech tak

bêdzie; ostrzcie swoje zêby. W³aœnie dlatego s¹dzê, ¿e plan ksiêcia

Xizora ma pewn¹ szansê powodzenia. £owcy nagród bêd¹ wobec

siebie tacy, jak wy dwaj wobec siebie: g³odni i bezlitoœni. Ta walka

siê rozstrzygnie; kiedy jeden z was zniszczy drugiego. Nie jestem

pewien, który bêdzie zwyciêzc¹, i niewiele mnie to obchodzi. – Im-

perator zdawa³ siê smakowaæ obie mo¿liwoœci. – Przez ten czas

Imperium korzysta na waszej ma³ej wojnie.

To ja zwyciê¿ê tê wojnê, pomyœla³ Xizor. A potem nadejdzie

czas na inne intrygi i plany. Moc i w³adza, jak¹ mia³ nad nim Impe-

rator, nie obchodzi³y go w najmniejszym stopniu. Jaki móg³ byæ

po¿ytek z najwiêkszej potêgi we wszechœwiecie – jeœli istnia³a w rze-

czywistoœci, a nie tylko w wyobraŸni Vadera i Palpatine’a – kiedy

dzier¿y³ j¹ g³upiec? Starzej¹cy siê g³upiec, tak opêtany myœl¹ o Re-

belii, ¿e pozwoli³by, ¿eby znacznie wiêksze niebezpieczeñstwo kro-

czy³o korytarzami jego pa³acu. Nic nie wie, pomyœla³ Xizor, za-

chowuj¹c niewzruszony wyraz twarzy pod przenikliwym

spojrzeniem Imperatora. Chocia¿ odda³ siê ciemnej stronie Mocy,

Imperator Palpatine nawet nie podejrzewa³, co kry³o siê w cie-

niach, które go otacza³y.

– Zajmij siê wiêc swoj¹ misj¹, Xizor. – Rêka Imperatora wy-

kona³a przyzwalaj¹cy gest. – Twoje intrygi i spiski prowadz¹ do

zniszczenia wielu istot; to mi siê podoba. Wiedz¹c to, co wiem, na

temat Boby Fetta i cz³onków ¿a³osnej Gildii £owców Nagród, nie

przewidujê, ¿eby osi¹gniêcie wyznaczonych celów potrwa³o d³u-

go. Zamelduj mi, kiedy te wyostrzone narzêdzia bêd¹ gotowe, ¿eby

trafiæ do mojej s³u¿by.

– Jak sobie ¿yczysz, mój panie. – Xizor uk³oni³ siê i odwróci³.

Brzegi jego szaty za³opota³y; gruby warkocz w³osów zako³ysa³ siê,

ods³aniaj¹c ostre wypuk³oœci krêgów szyjnych.

– Ja równie¿ chcia³bym us³yszeæ o twoich sukcesach – prze-

mówi³ lord Vader, gdy Xizor oddala³ siê od tronu. – Lub o ich braku.

Xizor uœmiechn¹³ siê pod nosem, opuszczaj¹c Imperatora i jego

g³ównego s³ugê. Sukcesy nadejd¹, tego by³ pewien. Ale nie takie,

jakich spodziewali siê tamci.

background image

116

– Muszê ciê ostrzec, mój panie. – Wielkie odrzwia sali trono-

wej zamknê³y siê, pozostawiaj¹c Vadera sam na sam z Imperato-

rem. – Lepiej, by otaczali ciê g³upcy, ni¿ istoty o takich ambicjach.

– Przyjmujê twoje ostrze¿enie, lordzie Vader. – Imperator

Palpatine uœmiechn¹³ siê porozumiewawczo. – Choæ jest zgo³a nie-

potrzebne. Ksi¹¿ê Xizor lubi mieæ przede mn¹ tajemnice, ale wi-

dzê w jego sercu wiêcej, ni¿ siê spodziewa.

– W takim razie pozwól, ¿e go dla ciebie wyeliminujê, ¿eby

zapobiec niebezpieczeñstwu jego zdrady.

– I usuwaj¹c zarazem korzyœci, jakich mo¿e mi przysporzyæ? –

Imperator powoli pokrêci³ g³ow¹. – On sam jest wyostrzonym na-

rzêdziem, Vader. Z ³atwoœci¹ przecina trudnoœci. Ten plan, który

wymyœli³ przeciwko ³owcom nagród... jest w nim odrobina geniu-

szu. Nawet Boba Fett, mimo ca³ego swojego sprytu, nie bêdzie

mia³ pojêcia, jakie si³y rozpêtano przeciwko niemu. – Starcza twarz

znowu zmarszczy³a siê w uœmiechu. – Odczuwam ogromn¹ satys-

fakcjê widz¹c, jak zalety istoty rozumnej obracaj¹ siê przeciwko

niej. Fett i jemu podobni wkrótce przekonaj¹ siê, jak to siê dzieje.

Lord Vader milcza³ przez chwilê, zanim siê odezwa³ g³osem

cichszym ni¿ jego œwiszcz¹cy oddech:

– A ksi¹¿ê Xizor?

– Na niego te¿ przyjdzie pora – powiedzia³ Imperator. – Wte-

dy i on siê o tym przekona. – Wykona³ d³oni¹ ten sam odprawiaj¹-

cy ruch. – A teraz odejdŸ. – Imperator obróci³ swój tron w stronê

gwiazd, rozci¹gaj¹cych siê przed nim w bezmiarze kosmicznej pust-

ki. – Mam co innego do kontemplowania.

background image

117

R O Z D Z I A £

Pierwsza kwatera, jak¹ mu przydzielili, by³a obwieszona je-

dwabnymi gobelinami, bogato haftowanymi z³ot¹ nici¹, które od-

bija³y siê w lœni¹cej pod³odze wy³o¿onej szlachetnymi metalami.

– Chyba jednak nie o to chodzi – powiedzia³ Boba Fett.

Przekona³ kamerdynera Cradosska, s³u¿alczego Twi’lekiani-

na, których tak wielu mo¿na spotkaæ na wysokich stanowiskach

wœród s³u¿by, by zaprowadzi³ go do bardziej spartañsko urz¹dzo-

nych pokoi w kompleksie zabudowañ Gildii. Niewiele potrzebo-

wa³, by nak³oniæ nerwowo uœmiechniête i k³aniaj¹ce siê w pas stwo-

rzenie do spe³nienia jego ¿yczeñ; wystarczy³o, ¿e je wypowiedzia³,

obracaj¹c budz¹cy grozê wizjer he³mu w jego stronê.

– Mam nadziejê, ¿e ten pokój bardziej przypadnie panu do

gustu. – Twi’lekiañski kamerdyner nazywa³ siê Ob Fortuna; jego

warkocze g³owne – rozga³êziaj¹ce siê wyrostki wyrastaj¹ce ³ukiem

z czaszki i spoczywaj¹ce na ramionach jak przekarmione wê¿e –

lœni³y od potu. Przypomina³ swojego dalekiego krewniaka z tego

samego klanu, którego Fett widywa³ na dworze Hutta Jabby. W nie-

wielkim, pustym kwadratowym pokoju wy¿³obionym w warstwach

skalnych planetoidy i w prowadz¹cym do niego korytarzu, którym

przyprowadzi³ Bobê Fetta, panowa³ ch³ód, który skropli³ w ob³ok

pary jego oddech. Pot wywo³a³a sama obecnoœæ ³owcy.

– Jeœli masz jeszcze jakieœ ¿yczenia...

– Ten jest w porz¹dku. – Boba Fett odwróci³ siê od Twi’le-

kianina i rozejrza³ po nagich kamiennych œcianach pokoju. – Zo-

staw mnie.

background image

118

– Ale¿ oczywiœcie. – Nie przestaj¹c siê k³aniaæ, kamerdyner

wycofywa³ siê w kierunku topornie wyciosanych drzwi. – Ocze-

kujê na rozkazy Waszej Straszliwoœci.

– Œwietnie. Tylko rób to z daleka. – Boba Fett kopn¹³ drzwi,

by zamkn¹æ je za kamerdynerem. – W tej chwili nic wiêcej od

ciebie nie potrzebujê.

S³ysza³ kroki kamerdynera biegn¹cego korytarzem, coraz cich-

sze w miarê jak siê oddala³, a¿ zapad³a cisza, przerywana tylko

wolnym kapaniem wody w rogu pokoju. Jakiœ owad, poruszaj¹c

czu³kami i szypu³kami ocznymi – miniaturowa wersja cz³onka rady,

który odzywa³ siê tylko po to, by zadawaæ pytania – zainteresowa³

siê obecnoœci¹ ciep³ego humanoidalnego cia³a. Próbowa³ uciec, gdy

Boba Fett wyci¹gn¹³ rêkê w rêkawicy, ale nie zdo³a³ – palec wska-

zuj¹cy rozgniót³ chitynowy pancerzyk, rozmazuj¹c owada po wil-

gotnej œcianie. Fett patrzy³, jak chmara mniejszych insektów roz-

pierzcha siê w pop³ochu. Robactwo i ch³ód nie przeszkadza³y mu.

Bywa³ w gorszych miejscach.

Ten pokój mia³ jeden plus – ³atwo by³o w nim znaleŸæ inne

pluskwy, takie, które przekaza³yby jego s³owa Cradosskowi i jego

doradcom. Fett nie musia³ nawet badaæ pierwszego pomieszcze-

nia, do którego wprowadzi³ go Twi’lekianin, ¿eby wiedzieæ, ¿e by³

nafaszerowany miniaturowymi urz¹dzeniami przekazuj¹cymi g³os

i obraz. Powitalny bankiet urz¹dzony przez Trandoszanina, za-

koñczony pijañstwem, nie wywiód³ go w pole. Wiedz¹, ¿e coœ siê

œwiêci, pomyœla³ Fett. Gildia £owców Nagród by³a niegdyœ znacz-

nie twardsz¹ organizacj¹; Cradossk nie zosta³by jej szefem, gdyby

by³ g³upcem.

Boba Fett zaœ nie prze¿y³by samotnie, gdyby nim by³. Cra-

dossk niew¹tpliwie spodziewa³ siê, ¿e odrzuci luksusowe aparta-

menty i zawczasu przygotowa³ inne. Takie, które równie dobrze

mog³y s³u¿yæ jego celom. Boba Fett wysun¹³ anteny skanuj¹ce

wmontowane w he³m; w polu widzenia w¹skiego wizjera pojawi³a

siê precyzyjnie skalibrowana siatka wspó³rzêdnych.

Co my tu mamy? Dok³adnie to, czego mo¿na siê by³o spo-

dziewaæ: obracaj¹c siê powoli dooko³a, Fett zauwa¿y³ pulsuj¹c¹

czerwon¹ iskrê na siatce wspó³rzêdnych, wskazuj¹c¹ na po³o¿enie

miniaturowego modu³u szpiegowskiego. Dokoñczy³ badania, znaj-

duj¹c dwie kolejne na ró¿nych wysokoœciach przeciwleg³ej kamien-

nej œciany. £atwo by³oby wyd³ubaæ je z zag³êbieñ w œcianie i zgnieœæ

miêdzy palcami, tak jak to zrobi³ z ¿ywymi pluskwami. Zamiast

background image

119

tego wyj¹³ z jednej z sakiewek przy pasie trzy ma³e audiotrutnie,

nastawione ju¿ wczeœniej na odtwarzanie niemal nies³yszalnych

odg³osów jego oddechu i innych funkcji ¿yciowych. Przylepi³ trut-

nie na miejsce, dok³adnie na ka¿dej z pluskiew. Nie przepuszcz¹

¿adnego innego dŸwiêku; sygna³ emitowany przez jego zbrojê wy-

³¹czy je, gdy opuœci pokój, pozostawiaj¹c tylko ciszê.

Nie spodziewa³ siê spêdziæ tu zbyt wiele czasu; tak naprawdê

chcia³ tylko daæ Cradosskowi szansê popisania siê goœcinnoœci¹.

I przebieg³oœci¹. Na sen i posi³ki przyjdzie czas, kiedy wróci na

pok³ad „Niewolnika I”, bezpiecznie przycumowanego i zaplombo-

wanego na drugim koñcu zabudowañ Gildii. Tu mam zbyt wielu

wrogów, uzna³. Nie ma sensu u³atwiaæ im zadania.

A gdyby mieli ochotê na pogawêdkê twarz¹ w twarz – ta wil-

gotna nora by³a zupe³nie wystarczaj¹ca.

Dok³adnie tak, jak siê spodziewa³, nie musia³ d³ugo czekaæ.

Rozleg³o siê stukanie w surowe deski, a potem skrzypienie zardze-

wia³ych zawiasów, gdy uzbrojona w pazury, okryta ³usk¹ rêka

pchnê³a skrzyd³a drzwi, otwieraj¹c je na oœcie¿.

– A wiêc mamy byæ braæmi. – W drzwiach sta³ Bossk;

w oczach o Ÿrenicach przypominaj¹cych w¹skie szparki czai³y siê

niechêæ i prymitywna przebieg³oœæ. – Có¿ to bêdzie za przyjem-

noϾ dla nas obu.

Boba Fett spojrza³ przez ramiê na m³odszego Trandoszanina.

– To dla mnie nic nie znaczy. Przyjemnoœæ znajdujê w pracy.

I w inkasowaniu zap³aty.

– S³yniesz z tego. – Bossk wszed³ do pokoju, rzucaj¹c za sob¹

d³ugi cieñ w œwietle pochodni przymocowanych do œcian koryta-

rza. Ciê¿ko usiad³ na jednej z ³aw wyciêtych w skalnej œcianie. –

Ja te¿ znajdowa³bym w tym przyjemnoœæ, gdyby nie ty.

– Mówisz o przesz³oœci. – Fett sta³ na œrodku wilgotnej pod-

³ogi z rêkami za³o¿onymi na piersi. – Czy¿byœ zapomnia³, co po-

wiedzia³ twój ojciec? – Bankiet nadal trwa³, gdy twi’lekiañski ka-

merdyner prowadzi³ Bobê Fetta do jego kwatery. – Nadesz³y dla

nas nowe czasy. Dla wszystkich ³owców nagród.

– A, tak... mój ojciec. – Bossk pokrêci³ g³ow¹ z niesmakiem i opar³

siê o œcianê. – Mój ojciec przemawia szlachetnie i godnie. Zawsze tak

by³o. To jeden z powodów, dla których go nienawidzê. Nadejdzie taki

dzieñ, kiedy bêdê ostrzy³ zêby na szcz¹tkach jego koœci.

– Rodzinne niesnaski mnie nie interesuj¹. – Boba Fett wzru-

szy³ ramionami. Od dawna by³o dla niego oczywiste, dlaczego

background image

120

Trandoszanie nie nale¿¹ do najliczniejszych gatunków. – RadŸ so-

bie ze starym wedle uznania. Jestem pewien, ¿e dasz sobie radê.

Z g³êbi gard³a Bosska wydoby³o siê niskie warkniêcie. Pochy-

li³ siê do przodu, mru¿¹c oczy, jakby wpatrywa³ siê w wizjê prze-

znaczon¹ tylko dla niego.

– Pewnego dnia... – pokiwa³ g³ow¹. – Kiedy Gildia bêdzie

moja...

G³upiec, pomyœla³ Boba Fett. Trandoszanin nie mia³ pojêcia,

w jakie tryby siê dosta³; te tryby kruszy³y przysz³oœæ, nadaj¹c jej

inny kszta³t, ni¿ widzia³ to w marzeniach.

– Dlatego tu jesteœ, co? – Bossk spojrza³ na niego. – Dlatego

przelecia³eœ niez³y kawa³ galaktyki, ¿eby tu dotrzeæ. – Jednym ze

szponów siêgn¹³ do ma³ego pojemnika, dyndaj¹cego na pasku na

jego piersi, otworzy³ pokrywkê i wydoby³ wij¹cego siê owada.

– Chcesz jednego? – Bossk wyci¹gn¹³ do niego pojemnik.

Boba Fett potrz¹sn¹³ g³ow¹. W pude³ku by³y owady identycz-

ne jak ten, którego rozgniót³ o œcianê.

– Co masz na myœli?

– Nie oszukasz mnie. – Bossk wyszczerzy³ zêby w uœmiechu

i przypi¹³ pojemnik z powrotem do paska. – Jak mówi³em, mo¿esz

robiæ g³upka ze zniedo³ê¿nia³ego gada w rodzaju mojego ojca, ale

nie ze mnie. Wiem dok³adnie, dlaczego tu przylecia³eœ.

– A wiêc dlaczego?

– To proste. – Bossk rozkruszy³ owada przednimi k³ami i po³-

kn¹³ dwa ociekaj¹ce posok¹ kawa³ki. – Wiesz, ile Cradossk ma lat.

Musisz to wiedzieæ; spotyka³eœ siê z nim nieraz w przesz³oœci, za-

nim jeszcze z³o¿y³ jaja, z których siê urodzi³em. Jego czas siê koñ-

czy. A przywództwo Gildii przejdzie w moje rêce. To ju¿ postano-

wione. W radzie nie ma nikogo m³odszego od mojego ojca; niektórzy

z nich s¹ tak starzy, ¿e pazury zaros³y im pajêczyn¹. Bêd¹ siê

cieszyæ, ¿e to ja przej¹³em dowództwo.

– Mo¿liwe, ¿e masz racjê. – Fett s³ysza³ o innych mo¿liwo-

œciach. W Gildii by³o wiêcej takich, równie m³odych i g³odnych jak

Bossk. Przywództwo Gildii nie zostanie przekazane bez walki.

– Oczywiœcie, ¿e mam racjê. – Koñcem pazura Bossk wy-

skroba³ kawa³ek pancerzyka spomiêdzy k³ów. – A ty jesteœ tego

dowodem.

– Co ka¿e ci tak s¹dziæ?

– Daj spokój, b¹dŸmy szczerzy. Nie od dzisiaj krêcimy siê po

galaktyce. Mo¿e nie mam tyle doœwiadczenia co ty, ale szybko siê

background image

121

uczê. – Bossk uœmiechn¹³ siê do Fetta jak do starego znajomego. –

Powinieneœ siê cieszyæ, ¿e spotykamy siê w takich okolicznoœciach,

a nie wyszarpuj¹c sobie byle nagrodê. W tym fachu jest kupa kredy-

tów do zarobienia, znacznie wiêcej, ni¿ kiedykolwiek œni³o siê moje-

mu ojcu i tym wysuszonym staruchom. Wiesz o tym, nie?

Fett nie zawraca³ sobie g³owy odpowiedzi¹.

– Zawsze rozgl¹dam siê za dochodowymi zamówieniami.

– I dlatego w³aœnie jesteœ jednym z tych pod³ych drani, któ-

rych naprawdê lubiê. – Bossk wyszczerzy³ zêby jeszcze szerzej

w drapie¿nym uœmiechu. – Mój ojciec mia³ racjê w jednym: ty i ja

jesteœmy faktycznie jak bracia. Na pewno bêdzie nam siê dobrze

uk³adaæ, bior¹c pod uwagê zmiany, jakie tu zajd¹. – Opar³ siê o ka-

mienn¹ œcianê. – Jak powiedzia³em, czasy siê zmieniaj¹, a my ra-

zem z nimi. Musimy siê tylko upewniæ, ¿e te zmiany potocz¹ siê

po naszej myœli, prawda?

Pajêczarz wiedzia³, o czym mówi, pomyœla³ Boba Fett. Mu-

sia³ przyznaæ Kud’arowi Mub’atowi, ¿e jego ocena stosunków

wewn¹trz Gildii by³a trafna. Fett nie przebywa³ tu nawet przez

jedn¹ standardow¹ jednostkê czasu, a kawa³ki uk³adanki ju¿ wcho-

dzi³y na swoje miejsce. Nawet lepiej – wskakiwa³y. Syn przywód-

cy Gildii sam siê pcha³, by zaj¹æ swoje miejsce w spisku, który

mia³ rozedrzeæ Gildiê £owców Nagród na strzêpy.

– Sprytny jesteœ. – Boba Fett kiwn¹³ g³ow¹ z uznaniem. –

Bardzo sprytny.

– Doœæ sprytny, ¿eby wykombinowaæ, co ci chodzi po g³o-

wie, ch³opie. – Szparki Ÿrenic przygl¹da³y siê Fettowi z zadowole-

niem. – Jesteœ znany z wielu rzeczy. Jedn¹ z nich jest to, ¿e za-

wsze dot¹d dzia³a³eœ w pojedynkê. Nigdy nie mia³eœ partnera, nawet

w najtrudniejszych sytuacjach.

– Nigdy nie musia³em – odpar³ Fett. – Potrafiê zatroszczyæ

siê o siebie.

– Jasne, i to siê nie zmieni³o. Jak mówi³em, mnie nie oszu-

kasz. Ca³e to gadanie w sali bankietowej o tym, jak Imperium nas

¿y³uje... co za kupa nerfiego gówna! Jedynym powodem, dla któ-

rego uda³o ci siê przekonaæ mojego ojca i resztê towarzystwa jest

to, ¿e oni chc¹ w to wierzyæ. S¹ starzy i zmêczeni, i tylko szukaj¹

wymówki, ¿eby odejœæ i le¿eæ brzuchem do góry. Ja tego nie ku-

pujê. Zmiany nie zachodz¹ w taki sposób. Znam Imperium doœæ

dobrze, ¿eby wiedzieæ, ¿e zawsze znajdzie siê coœ do roboty dla

³owcy nagród. S¹ takie rzeczy, których nie podejmie siê nikt inny.

background image

122

– M¹dra obserwacja.

– Za³o¿ê siê, ¿e myœlisz tak samo. – Bossk pogmera³ miêdzy

zêbami i przyjrza³ siê pazurom. – Jeœli cokolwiek ma siê zmieniæ,

to raczej na plus. Bêdziemy mieæ wiêcej roboty przy Imperatorze

Palpatinie ni¿ kiedykolwiek za czasów Republiki. Znajdzie siê mnó-

stwo stworzeñ, które Imperator bêdzie chcia³ dostaæ w swoje ³apy

i które dobrze siê przed nim schowaj¹. I w tym momencie wcho-

dz¹ do gry ³owcy nagród. No i jeszcze Rebelianci, oni te¿ maj¹

swoje potrzeby. To jest w³aœnie wspania³e, kiedy siê nie trzyma ani

jednej, ani drugiej strony. Mo¿na sprzedaæ swoje us³ugi ka¿demu,

kto zap³aci nasz¹ cenê. A znajdzie siê mnóstwo kupców.

Ten Trandoszanin zas³ugiwa³ na uznanie, musia³ przyznaæ Boba

Fett. Bossk móg³ byæ g³upcem, w dodatku wyj¹tkowo prymityw-

nym i z³aknionym krwi, ale mia³ doœæ rozumu, ¿eby poj¹æ najwa¿niej-

sz¹ rzecz o istocie z³a: ¿e zawsze rodzi kolejne z³o. Czyli wiêcej pra-

cy dla nas, pomyœla³ Fett równie ch³odno i bez emocji jak zawsze.

– To proste, prawda? – Boba Fett wypowiedzia³ g³oœno na-

stêpn¹ myœl. – Po prostu musimy mieæ pewnoœæ, ¿e dostaniemy

cenê, jakiej za¿¹damy.

– W³aœnie. I dlatego przyszed³eœ tu i poprosi³eœ o przyjêcie do

Gildii £owców Nagród, nie? Nie dlatego, ¿e gdzieœ tam coœ siê zmie-

nia – Bossk machn¹³ uzbrojon¹ w pazury i ³uski d³oni¹ gdzieœ w bez-

kres poza zapleœnia³ym kamiennym sufitem – tylko dlatego, ¿e sama

Gildia siê zmienia. Albo zaraz zacznie. Do tej pory by³o ci ³atwo, co?

Nawet mój ojciec, kiedy mia³ jeszcze ostre pazury, nie dorównywa³ ci

jako ³owca nagród. Ani ¿aden z tych staruchów. A w miarê jak siê

starzeli, umieli ju¿ tylko wchodziæ w drogê mnie i innym m³odym

³owcom, tym, którzy stanêliby do walki o twoje kredyty, Fett, wiêc

tak naprawdê mog³eœ spijaæ œmietankê, co? To musia³o byæ mi³e.

Fett wzruszy³ lekko ramionami.

– Nie nazwa³bym tego ani ³atwym, ani mi³ym.

– Jasne, ale by³oby ci znacznie trudniej, gdybyœ musia³ mieæ

do czynienia ze mn¹. – W oczach Bosska zapali³ siê gniewny b³ysk,

gdy wycelowa³ pazur we w³asn¹ pierœ. – Gdybym móg³ stan¹æ prze-

ciwko tobie w jednym z tych zleceñ, tak jak chcia³em. Nie móg³-

byœ zdzieraæ z klientów takich wyœrubowanych nagród, jakie p³ac¹

Jabba i inni Huttowie, gdybyœ mia³ prawdziw¹ konkurencjê.

– Tak – zgodzi³ siê Fett. – Gdybym mia³ prawdziw¹ konku-

rencjê, sprawy mog³yby wygl¹daæ zupe³nie inaczej.

Bossk nie wychwyci³ ironii w s³owach Fetta.

background image

123

– Ale to siê koñczy, co? To jest prawdziwy powód, dla które-

go tu przyjecha³eœ. Wiesz, ¿e z mojego ojca i reszty rady Gildii

wkrótce zostan¹ ogryzione koœci. I ktoœ inny przejmie przywódz-

two. Ktoœ znacznie twardszy i trudniejszy, kto nie pozwoli ci tak

po prostu odejϾ ze wszystkimi tymi kredytami.

– I tym kimœ bêdziesz ty, jak s¹dzê.

– Zbêdna ironia, Fett. Nadszed³ czas, ¿ebyœmy ustalili pewne

rzeczy. Nie znalaz³eœ siê tutaj tylko po to, ¿eby wst¹piæ do Gildii.

Zrobi³eœ to, bo wiesz, ¿e wkrótce ja tu bêdê rz¹dzi³. Wiem, jak

dzia³a twój umys³.

– Doprawdy?

Bossk przytakn¹³.

– Bo jest tak podobny do mojego. Obaj chcemy tego samego:

najwy¿szych cen i ¿eby nikt siê nie miesza³ w nasze sprawy. Ale

musimy parê rzeczy uzgodniæ. – Cieñ uœmiechu znik³ z twarzy

Trandoszanina. – Jak równy z równym.

Ty idioto, pomyœla³ Fett.

– Negocjacje miêdzy równymi mog¹ przynieœæ zyski. Albo

œmieræ.

– Zostañmy przy zyskach. Oto moja propozycja, Fett. – Bossk

uniós³ jeden pazur i pochyli³ siê do przodu na kamiennej ³awie. –

Nie ma sensu, ¿ebyœmy rzucali siê sobie do gard³a. Nawet jeœli

mia³oby nam to sprawiæ przyjemnoœæ. To by tylko pozwoli³o sta-

ruchom takim jak mój ojciec utrzymaæ w³adzê jeszcze przez jakiœ

czas, a doœæ ju¿ siê narz¹dzili. Nie mam ochoty czekaæ d³u¿ej ni¿

muszê, tylko po to, ¿eby któregoœ dnia dostaæ swoj¹ szansê.

– Co chcesz, ¿ebym z tym zrobi³?

– Nie chodzi tylko o to, czego ja chcê; ty te¿ tego chcesz.

Lepiej, ¿ebyœ mia³ mnie po swojej stronie ju¿ dzisiaj, ni¿ ¿ebym

mia³ kiedyœ zostaæ twoim wrogiem. – Koñcem pazura pokaza³ naj-

pierw na siebie, potem na Fetta. – Zostañmy partnerami, ty i ja.

Wiem, ¿e w³aœnie po to tu przyjecha³eœ.

– Widzê, ¿e mia³em racjê, twierdz¹c, ¿e jesteœ m¹drym stwo-

rzeniem – powiedzia³ Fett. Tyle ¿e nie doœæ m¹drym, pomyœla³.

– Kiedy indziej bêdziesz mi siê podlizywa³, dobra? Kiedy ju¿

przejmiemy Gildiê £owców Nagród. – Bossk znów ods³oni³ k³y

w uœmiechu. – Kiedy potnê na kawa³ki zw³oki mojego ojca, zosta-

wiê dla ciebie najlepszy kawa³ek.

– Nie ma potrzeby – powiedzia³ Fett. – Wystarczy mi, jeœli

bêdê wiedzia³, ¿e osi¹gn¹³em to, po co tu przyjecha³em. – Pytanie,

background image

124

czy Bossk bêdzie z tego równie zadowolony, pozostawa³o do roz-

strzygniêcia.

– Cieszê siê, naprawdê siê cieszê, ¿e zgadzamy siê w tej spra-

wie. – Bossk wsta³ z wilgotnego kamienia. Podszed³ do Boby Fet-

ta i przysun¹³ twarz tak blisko, ¿e niemal dotyka³a wizjera he³-

mu. – Bo w przeciwnym razie musia³bym ciê zabiæ.

– Byæ mo¿e. – Fett nie cofn¹³ siê. – Chocia¿ myœlê, ¿e to ty

masz szczêœcie. Popatrz w dó³.

W¹skie szparki oczu Bosska rozszerzy³y siê, gdy spojrza³ i zo-

baczy³ lufê blastera przystawion¹ do swojego brzucha. Fett opar³

kciuk na spuœcie broni.

– Wyjaœnijmy sobie jedno. – Boba Fett nie podniós³ bezna-

miêtnego g³osu. – Mo¿emy byæ partnerami, ale nie bêdziemy przy-

jació³mi. Tych potrzebujê jeszcze mniej.

Bossk patrzy³ na broñ jeszcze przez chwilê, a potem podniós³

g³owê i rozeœmia³ siê, co zabrzmia³o jak szczekniêcie.

– A to dobre! To mi siê podoba. – Wysun¹³ szpony i zajrza³

twardo w ciemny wizjer. – Ty uwa¿aj na siebie, a ju¿ ja zatroszczê

siê o swój ty³ek. To lubiê!

– Œwietnie. – Fett wsun¹³ broñ z powrotem do kabury. –

Dobijemy interesu.

Wychodz¹c na korytarz, Bossk przystan¹³ i obejrza³ siê przez

ramiê.

– Aha, i oczywiœcie... – doda³ z przebieg³ym uœmieszkiem –

ta sprawa pozostanie miêdzy nami, co? Taki prywatny uk³ad.

– Oczywiœcie. – Boba Fett nie ruszy³ siê ze œrodka pokoju. –

Tak bêdzie lepiej.

Dla mnie, pomyœla³, kiedy Trandoszanin oddali³ siê, mijaj¹c

migoc¹ce pochodnie. A czy dla ciebie, to ju¿ ca³kiem inna sprawa.

Twi’lekiañski kamerdyner mia³ te¿ inne prace domowe. Naj-

wa¿niejsz¹ z nich by³o szpiegowanie.

– Twój syn w³aœnie odby³ d³ug¹ rozmowê z Bob¹ Fettem. –

Ob Fortuna wiedzia³ o ka¿dym, kto wchodzi³ i wychodzi³ z które-

gokolwiek pokoju w siedzibie Gildii £owców Nagród. – O ile mo-

g³em siê zorientowaæ, twój syn wydawa³ siê zadowolony z jej re-

zultatów.

– Nie dziwi mnie to. – Stêpionymi pazurami Cradossk rozpina³

haftki ceremonialnej szaty. Ciê¿ka tkanina, wyhaftowana w sceny

background image

125

obrazuj¹ce staro¿ytne bitwy i zwyciêstwa jego rasy, by³a zapla-

miona winem rozlanym w czasie bankietu. – Dar wymowy ma po

mnie. – Wzruszy³ ramionami. – Dar przekonywania to jego w³a-

sna specjalnoϾ.

– Czy jednak nie martwi ciê to, panie? – D³ugie, zwê¿aj¹ce

siê ku do³owi warkocze Twi’lekianina polecia³y do przodu, gdy

pochyla³ siê, by podnieœæ sukniê. – Nie martwisz siê, o czym tych

dwóch mog³o rozmawiaæ? – Powiesi³ strój na lakierowanym wie-

szaku na jednej ze œcian bawialni Cradosska. – Twój syn ma... jak

by to powiedzieæ... uœmiech Twi’lekianina by³ jednoczeœnie ner-

wowy i s³u¿alczy – zami³owanie do intryg.

– Oczywiœcie! Nie by³by moim synem, gdyby go nie mia³! –

Cradossk usiad³ na brzegu wyœcie³anej platformy i rozprostowa³

nogi. Pazury go bola³y od ci¹g³ego wstawania, kiedy wznosi³ toa-

sty i wita³ s³ynnego Boba Fettê wœród braci ³owców nagród. – Sam

talent do uœmiercania istot rozumnych nie wystarczy, by obj¹æ przy-

wództwo Gildii.

Twi’lekianin uklêkn¹³, by zdj¹æ ozdobne taœmy umieszczone

miêdzy pazurami Cradosska.

– Myœlꠖ powiedzia³ miêkko – ¿e twój syn nie mo¿e siê do-

czekaæ przejêcia w³adzy. Powiedzia³bym nawet, ¿e... a¿ siê pali do

tego.

– To dobrze. Bêdzie bardziej wyg³odnia³y. – Cradossk od-

chyli³ siê do ty³u na stos poduszek. – Wiem doskonale, czego chce

mój syn. Tego samego, czego ja chcia³em w jego wieku: krwi na

pazurach i kredytów w kieszeni.

– Ach! – oczy Oba Fortuny zalœni³y na wzmiankê o kredy-

tach. – Ale mo¿e... by³oby dla ciebie lepiej, gdybyœ by³ ostro¿ny.

– By³oby dla mnie lepiej, gdybym by³ m¹dry, to masz na my-

œli? Nie zamierzam skoñczyæ jako danie na talerzu mojego syna.

To dlatego jestem po jego stronie w tym wszystkim.

Warkocze g³owne przetoczy³y siê po ramionach Twi’lekiani-

na, gdy spojrza³ w górê.

– Nie rozumiem.

– Nic dziwnego. Nie jesteœ na to doœæ przebieg³y. Trzeba byæ

Trandoszaninem, ¿eby zrozumieæ subtelnoœci takich podchodów.

Rodzimy siê z tym, jak z ³uskami. Czy naprawdê myœlisz, ¿e jestem

a¿ takim idiot¹, ¿eby pozwoliæ Bobie Fettowi tak po prostu wejœæ do

Gildii £owców Nagród i ¿eby przyjmowaæ wszystko, co on mówi,

za dobr¹ monetê? – Cradossk nie przejmowa³ siê, ¿e ujawnia swoje

background image

126

myœli i plany kamerdynerowi; Twi’lekianie byli zbyt tchórzliwi, ¿eby

wykorzystaæ w dzia³aniu informacje, które pods³uchali. – Ten facet

to ³ajdak. Oczywiœcie, nie mam o to do niego pretensji; po prostu ten

³ajdak nie nale¿y do nas. Nadal troszczy siê tylko o siebie, i co

w tym z³ego? Ale nie dam siê nabraæ na tê jego gadkê, jak to chce

siê sprzymierzyæ z Gildi¹ £owców Nagród. A jeœli wzi¹³ na powa¿-

nie moj¹ bajeczkê o braterstwie ³owców nagród, to naprawdê wielki

Boba Fett mnie rozczarowa³. – Schyli³ siê i podrapa³ miêdzy pazura-

mi. – To dlatego wys³a³em mojego syna Bosska, ¿eby z nim poroz-

mawia³. Bossk jest mo¿e trochê narwany... to kolejna cecha, w któ-

rej przypomina mi mnie samego w jego wieku... ale doϾ bystry,

¿eby zrealizowaæ dobry, podstêpny plan.

– To ty wys³a³eœ go do Boby Fetta?

– A dlaczego nie? – Cradossk by³ zadowolony ze wszech-

œwiata i z tego, jak toczy³y siê sprawy w jego w³asnym ma³ym

zak¹tku. – Powiedzia³em mu te¿, co ma mówiæ. To znaczy nic,

czego Boba Fett nie spodziewa³by siê po niecierpliwym m³odym

nastêpcy przywódcy Gildii. Partnerstwo miêdzy nimi dwoma prze-

ciwko mnie.

Twi’lekianin wytrzeszczy³ oczy.

– Przeciwko tobie?

– Oczywiœcie. Gdybym nie pos³a³ Bosska do Boby Fetta i nie

kaza³ mu tego zaproponowaæ, pewnie zrobi³by to samo z w³asnej

inicjatywy. Nie dlatego, ¿eby Bossk naprawdê chcia³ przeciwko

mnie spiskowaæ. Jest na to zbyt lojalny i zbyt sprytny. Poza tym

wie, ¿e wypatroszy³bym go i zjad³ jego bebechy na œniadanie, gdy-

by to zrobi³. – Zadowolony z siebie Cradossk pokiwa³ g³ow¹. –

Tak bêdzie o wiele lepiej. Teraz mamy wtyczkê u naszego tajem-

niczego goœcia i przysz³ego brata... wtyczkê, której Boba Fett wy-

jawi prawdziwe powody, dla których przyby³ tu, do Gildii. Mój

syn zarobi parê punktów nie tylko u kochaj¹cego ojca, ale równie¿

u paru cz³onków rady, którzy wyrazili swoje zaniepokojenie z po-

wodu jego ambicji. A ja bêdê móg³ nadal kontrolowaæ sytuacjê. To

jest najwa¿niejsze.

Wyraz zdziwienia nie znika³ z twarzy Twi’lekianina, gdy od-

wi¹zywa³ skórzane taœmy opasuj¹ce stopy i chowa³ je w szkatu³ce

na ozdoby swojego pracodawcy.

– A czy nie jest mo¿liwe – warkocze g³owne Twi’lekianina

zalœni³y od wysi³ku umys³owego – ¿e twój syn mo¿e mieæ inne

plany? Inne ni¿ te, które ty mu podpowiedzia³eœ?

background image

127

Cradossk po³o¿y³ pazury na po¿ó³k³ych ze staroœci ³uskach

brzusznych.

– Na przyk³ad jakie?

– Mo¿e Bossk nie zamierza tylko udawaæ, ¿e wchodzi w spi-

sek z Bob¹ Fettem. Spisek przeciw tobie i reszcie rady Gildii. –

Twi’lekianin potar³ podbródek, patrz¹c w jakiœ odleg³y punkt poza

œcian¹ ozdobion¹ makatami, w którym zogniskowa³y siê jego nie-

czêste myœli. – Mo¿e i tak poszed³by do Boby Fetta, ¿eby z nim

porozmawiaæ... czy pos³a³byœ go do niego, czy te¿ nie. I z³o¿y³by

mu tê propozycjê. Na serio.

– No có¿, to ciekawy pomys³. – Cradossk usiad³ prosto i spod

ciê¿kich powiek popatrzy³ bez weso³oœci na kamerdynera. – Za

sam¹ tak¹ myœl powinienem zdzieliæ ciê w ten durny ³eb. Czy ty

zdajesz sobie sprawê, co w³aœciwie sugerujesz?

Uœmiech Twi’lekianina sta³ siê jeszcze bardziej nerwowy.

– Kiedy teraz siê zastanawiam...

– Trzeba siê by³o zastanowiæ, zanim otworzy³eœ usta. – Cra-

dossk poczu³ kipi¹cy w nim gniew. Tylko dlatego nie oderwa³ g³o-

wy Twi’lekianinowi, ¿e trudno by³o znaleŸæ dobrego kamerdyne-

ra, przyzwyczajonego do ró¿nych jego humorów i zachcianek. –

Kwestionujesz nie tylko inteligencjê mojego syna, ale i jego lojal-

noœæ. Zdajê sobie sprawê, ¿e cz³onkowie twojej rasy maj¹ tylko

mgliste pojêcie o znaczeniu tego s³owa. Ale Trandoszanie – Cra-

dossk uderzy³ piêœci¹ we w³asn¹ pierœ – maj¹ j¹ we krwi. Honor

i lojalnoœæ, i ta wiara, która ³¹czy cz³onków rodziny a¿ po najdal-

sze pokolenia, to zasady nie podlegaj¹ce dyskusji.

– Dopraszam siê o wybaczenie... – ze z³o¿onymi b³agalnie

d³oñmi Twi’lekianin kiwa³ siê w przód i w ty³ przed Cradosskiem

na miêkkich ze zdenerwowania nogach. – Nie mia³em zamiaru oka-

zaæ braku szacunku...

– Dobrze, ju¿ dobrze. – Cradossk odes³a³ s³u¿¹cego szybkim,

pogardliwym gestem. – Poniewa¿ jesteœ idiot¹, pominê milczeniem

twoje obraŸliwe uwagi. – Ale ich nie zapomni. Pielêgnowanie przez

ca³e lata pe³nych urazy wspomnieñ by³o jeszcze jedn¹ z charakte-

rystycznych cech Trandoszan. – A teraz precz z moich oczu, za-

nim znowu dasz mi powód, bym zg³odnia³.

Twi’lekianin wycofywa³ siê z komnaty zgiêty w pó³ w uk³o-

nach.

Mo¿e powinienem go po¿reæ, zastanawia³ siê Cradossk, wk³a-

daj¹c swobodny, domowy strój uszyty ze skór swoich by³ych

background image

128

podw³adnych. Zachowanie pracowników wynajmowanych przez

Gildiê stawa³o siê coraz bardziej niedba³e. Znalezienie odpowied-

niego personelu by³o problemem od dziesiêcioleci; pod tym wzglê-

dem Gildia mia³a te same problemy co Huttowie. Niewiele by³o

istot w galaktyce na tyle zdesperowanych, by szukaæ zatrudnienia

w miejscach, gdzie zagro¿enie œmierci¹ nale¿a³o do codziennoœci.

Zastanawia³ siê, czy zd³awienie Republiki przez Imperatora Palpa-

tine’a poprawi tê sytuacjê, czy wrêcz przeciwnie. Ustanowienie

Imperium zapowiada³o zwiêkszenie odsetka nieszczêœników w ga-

laktyce – co bardzo odpowiada³o Cradosskowi – ale z drugiej stro-

ny zapowiada³o œciœlejsz¹ kontrolê nad mieszkañcami rozmaitych

œwiatów. A to rokowa³o niedobrze...

Jest nad czym myœleæ. Czuj¹c ciê¿ar wieku, Cradossk pocz³a-

pa³ do komnaty koœci pamiêci po³¹czonej z bawialni¹. Zapali³ jed-

n¹ ze œwiec stoj¹cych we wnêce o okopconych œcianach, na gru-

bej warstwie stê¿a³ego, œciekaj¹cego wosku; pe³gaj¹cy p³omyk pos³a³

dr¿¹c¹ mozaikê cieni na œciany i wisz¹ce na nich skarby.

Od dawna nie mia³ okazji powiêkszyæ swojej kolekcji o kolej-

ne memento. Czas polowañ ju¿ dla mnie min¹³, pomyœla³ Cra-

dossk nie bez ¿alu. Zag³êbia³ siê coraz bardziej w rozjaœniony bia-

³ymi koœæmi mrok komnaty, pozwalaj¹c p³yn¹æ wspomnieniom

o pokonanych rywalach i g³upich, krn¹brnych jeñcach.

A¿ doszed³ do najstarszych, najcieñszych koœci. Wygl¹da³y,

jakby pochodzi³y z gniazda ptaka, znalezionego na planecie, na

której wszystkie formy ¿ycia wyginê³y przed wiekami. Cradossk

wzi¹³ kilka do rêki i przyjrza³ siê im uwa¿nie. Widnia³y na nich

œlady zêbów – maleñkich, ostrych z¹bków pisklaka. Zêbów nie

stêpionych przez twarde cia³a wrogów. To by³y œlady jego zêbów,

zostawione w chwilê potem, jak wyszed³ z torby jajowej swojej

matki. Koœci nale¿a³y do jego braci, wyklutych z jaj o sekundy

póŸniej ni¿ on. Za póŸno, jak dla nich.

Cradossk westchn¹³. Zastanawia³ siê nad zagadk¹ w³asnej wro-

dzonej m¹droœci, która zaprowadzi³a go tak daleko. Ostro¿nie od³o¿y³

koœci swoich braci na wypolerowan¹ nag¹ œcianê, gdzie je trzyma³.

To by³o coœ, czego istoty mniej znacz¹ce, takie jak ten skretynia³y

Twi’lekianin, nigdy nie zrozumiej¹. Rodzina, lojalnoœæ i honor...

Litowa³ siê nad takimi istotami. Nie mia³y ¿adnego poczucia

tradycji.

background image

129

9 – Mandaloriañska zbroja

Twi’lekianin przymkn¹³ drzwi do bawialni, pozostawiaj¹c szpa-

rê. Tylko na tyle, by widzieæ, co stary Trandoszanin zamierza te-

raz robiæ.

Cradossk przeszed³ do komnaty ze swoj¹ makabryczn¹ ko-

lekcj¹. P³omieñ œwiecy rysowa³ cieñ jego sylwetki wœród stosów

koœci. Œwietnie, pomyœla³ Twi’lekianin. Jego szef zwykle przesia-

dywa³ w tej komnacie godzinami, g³aszcz¹c koœci, wspominaj¹c

i czasami zapadaj¹c w sen. Œni³ wtedy pochrapuj¹c i poœwistuj¹c,

tuli³ w pazurach czyj¹œ rozszczepion¹ goleñ.

Mia³ zatem mnóstwo czasu. Bezszelestnie domkn¹³ drzwi

i szybko przeszed³ do innej czêœci kompleksu mieszkaniowego Gildii

£owców Nagród. Do kwater Bosska.

– Doskonale – podsumowa³ jego raport m³odszy Trandosza-

nin. – Jesteœ pewien?

– Ale¿ oczywiœcie. – Twi’lekianin nawet nie próbowa³ ukryæ

z³oœliwoœci w uœmiechu. – S³u¿ê twojemu ojcu ju¿ od d³u¿szego

czasu. D³u¿ej ni¿ którykolwiek z jego poprzednich kamerdyne-

rów. Nie prze¿y³bym tak d³ugo, gdybym nie rozumia³ jego proce-

sów myœlowych. Umiem odgadn¹æ, co staremu chodzi po g³owie,

tak samo dok³adnie, jakbym odczytywa³ wykresy z ekranu. I mogê

ci powiedzieæ jedno: ten stary g³upiec darzy ciê absolutnym zaufa-

niem. Sam mi powiedzia³, ¿e w³aœnie dlatego pos³a³ ciê na rozmo-

wê z Bob¹ Fettem.

Rozparty w z³oconym krzeœle Bossk z aprobat¹ kiwn¹³ g³ow¹.

– Jestem pewien, ¿e mój ojciec mia³ wiele do powiedzenia.

O lojalnoœci i honorze. I o innych rzeczach wartych tyle, co ³ajno

nerfa.

– Jak zwykle.

– To musi byæ najtrudniejsze w twojej pracy – zauwa¿y³

Bossk. – S³uchanie tego, co plot¹ g³upcy.

Nawet sobie nie wyobra¿asz, jak bardzo, pomyœla³ Twi’le-

kianin.

– Przyzwyczai³em siꠖ powiedzia³ na g³os.

Bossk znowu pokiwa³ g³ow¹.

– Zbli¿a siê chwila, kiedy nie bêdziesz ju¿ musia³ d³u¿ej wy-

s³uchiwaæ tego akurat g³upca. Kiedy ja bêdê kierowa³ Gildi¹, spra-

wy bêd¹ wygl¹daæ inaczej.

– Tego w³aœnie siê spodziewam – przytakn¹³ Twi’lekianin,

w duszy mówi¹c sobie: „Akurat!”. Uwa¿a³ jednak, by wyraz twa-

rzy nie zdradzi³ jego myœli. – Do tego czasu zaœ...

background image

130

– Do tego czasu na twoje prywatne konto wp³ynie okr¹g³a

sumka. Wyraz wdziêcznoœci za wszystkie us³ugi. – Bossk odpra-

wi³ go niedba³ym gestem uniesionych pazurów. – Mo¿esz odejœæ.

Ten g³upiec ma racjê co do jednego, pomyœla³ Twi’lekianin.

Poczucie zadowolenia z siebie rozgrzewa³o go od wewn¹trz, kiedy

szed³ w stronê swoich pokoi.

Odwala³ kawa³ dobrej roboty... dla siebie samego.

Boba Fett us³ysza³ szczêkniêcie otwieranych drzwi. Musia³

zapanowaæ nad najg³êbiej zakodowanymi odruchami, dziêki któ-

rym zdo³a³ prze¿yæ w tym twardym wszechœwiecie, by nie odwró-

ciæ siê do nich przodem. Wiêcej ³owców straci³o ¿ycie od blastera

przepalaj¹cego ich krêgos³up ni¿ w starciu z przeciwnikiem twarz¹

w twarz. Fett wiedzia³ o tym lepiej ni¿ ktokolwiek inny – sam

wypraktykowa³ ten sposób.

– Przepraszam... – da³ siê s³yszeæ od drzwi ostro¿ny g³os.

To dlatego sta³ ty³em. ¯eby tym, którzy przyjd¹ do tej wilgot-

nej nory, aby z nim porozmawiaæ, daæ wra¿enie psychologicznej

przewagi. Niektórzy z cz³onków Gildii £owców Nagród byli co-

kolwiek upoœledzeni, jeœli chodzi o odwagê. Trudno mu by³o wy-

obraziæ sobie, dlaczego w takim razie uwierzyli, ¿e nadaj¹ siê do

tego rzemios³a. Gdyby wchodz¹c do pokoju zobaczyli wprost przed

sob¹ czarny, w¹ski wizjer jego he³mu, pewnie czmychnêliby z po-

wrotem, zanim zdo³a³by otworzyæ usta.

– Tak? – Boba Fett odwróci³ siê powoli i na tyle niegroŸnie,

jak tylko by³o to mo¿liwe u kogoœ o jego reputacji. – O co chodzi?

– Tak sobie myœla³em... – w drzwiach sta³ ma³y ³owca nagród

z du¿ymi owadzimi oczami i wtykami oddechowymi. – ... czy móg³-

bym zamieniæ z panem s³ówko...

Jak on siê nazywa³? W oczach Boby Fetta nie ró¿nili siê ni-

czym od siebie. Zuckuss, przypomnia³ sobie. Partner Bosska, przy-

najmniej ostatnio, kiedy sprz¹tn¹³ im sprzed nosa tego ksiêgowe-

go, Nila Posonduma.

– Oczywiœcie, jeœli pan jest zajêty... – Zuckuss z³¹czy³ d³onie

nerwowym gestem. – Mogê przyjœæ kiedy indziej...

– Ale¿ proszê, nie mam nic do roboty. – Boba Fett widzia³ te¿

tego ³owcê na bankiecie, blisko Bosska. A zatem najwyraŸniej na-

dal coœ ich ³¹czy³o. – W wa¿nych sprawach – doda³ – nie ma sen-

su odwlekaæ rozmowy.

background image

131

Rozmowa nie trwa³a d³ugo. Zuckuss wymkn¹³ siê z kwatery

Fetta najwy¿ej kilka minut póŸniej i znik³ w g³êbi korytarza, zanim

ktokolwiek z Gildii zdo³a³ go zauwa¿yæ. P³otka, pomyœla³ Boba

Fett. ¯adna z grubych ryb trzês¹cych Gildi¹, o których opowiada³

mu Kud’ar Mub’at. Ale nie pozbawiony znaczenia. Prosta linia do

ucha Bosska, który, jako niecierpliwy dziedzic szykuj¹cy siê do

przejêcia w³adzy w Gildii, móg³by zaprotestowaæ przeciwko roz-

darciu jej na strzêpy.

Rozmowa potoczy³a siê dok³adnie tak, jak siê Boba Fett spo-

dziewa³, i tak samo jak przewidzia³ Kud’ar Mub’at. Zuckuss by³

taki sam, jak tylu innych na ni¿szych szczeblach Gildii £owców

Nagród – idealna mieszanka chciwoœci i naiwnoœci. Ma doœæ rozu-

mu, by zabijaæ, pomyœla³ Fett, kiedy Zuckuss wyszed³. Niedu¿y

³owca nagród rozejrza³ siê nerwowo po korytarzu, ¿eby siê upew-

niæ, ¿e nikt nie zobaczy, jak wymyka siê w g³¹b oœwietlonego po-

chodniami tunelu. Ale nie doœæ, by samemu ujœæ z ¿yciem, dokoñ-

czy³ myœl Fett. Mo¿e Zuckuss zdo³a, przy sprzyjaj¹cym g³upcom

szczêœciu, prze¿yæ roz³am w Gildii, ale pewnego dnia przyjdzie na

niego pora.

Na tym w³aœnie, jak s¹dzi³, polega³a ró¿nica miedzy nim a nie-

szczêsnym Zuckussem, miêdzy nim a Bosskiem czy jego starzej¹-

cym siê ojcem i reszt¹ cz³onków Gildii. Boba Fett usiad³ na chwilê

na kamiennej ³awie; pancerz i uzbrojenie, które mia³ na sobie, a któ-

re sta³o siê czêœci¹ jego samego w stopniu nie mniejszym ni¿ w³a-

sny krêgos³up, nie pozwala³y mu oprzeæ siê plecami o œcianê. Ni-

gdy nie traci³ czasu na autorefleksjê, tak jak nie traci³by go zabójczy

pocisk wystrzelony z wyrzutni przypiêtej do jego pleców, nios¹c

zag³adê namierzonemu celowi. Wiedzia³ jednak, ¿e powodem, dla

którego on sam by³ ¿ywy, podczas gdy inni ponieœli œmier栖 lub

wkrótce ponios¹ – by³o to, ¿e pozna³ najg³êbsz¹, podstawow¹ ta-

jemnicê dobrego ³owcy nagród...

Niezale¿nie od tego, jak dobrze sobie radzi³ w ³apaniu i, jeœli

zachodzi³a taka potrzeba, zabijaniu innych istot rozumnych, jesz-

cze lepszy by³ w unikaniu œmierci z r¹k tych, którzy próbowali go

zabiæ. Ca³a reszta by³a kwesti¹ przewagi uzbrojenia.

Boba Fett wsta³ z kamiennej ³awy. Jeœli zostanie tu d³u¿ej,

pojawi¹ siê nastêpni chêtni do rozmowy. Nastêpni, którym siê

wydaje, ¿e potrafi¹ ujœæ z ¿yciem tak jak on, a nie wiedz¹, ¿e ju¿

tkwi¹ w sid³ach pajêczyny rozsnutej przez Kud’ara Mub’ata. Nikt

jej jeszcze nie dostrzega³ ani nie móg³ wyczuæ, jak naprê¿aj¹ siê

background image

132

nici. Oprócz Bosska i Zuckussa móg³ jeszcze wpaœæ jeden z g³ów-

nych doradców Cradosska w Radzie Gildii, albo jego twi’lekiañski

kamerdyner, który chêtnie uci¹³by sobie z nim pogawêdkê d³u¿sz¹

ni¿ tamta, gdy wprowadza³ go do tej wilgotnej nory. Ka¿dy z nich

chcia³ mu zaproponowaæ jakiœ uk³ad, ka¿dy by³ gotów pomóc mu

rozerwaæ Gildiê na strzêpy, a przy okazji wyrwaæ dla siebie jak

najwiêkszy kawa³ z tego, co z niej pozostanie.

W tej chwili nie mia³ jednak ochoty na ¿adne rozmowy. Czy-

ny znaczy³y wiêcej ni¿ s³owa; to by³a jedna z tych prawd, w które

Boba Fett wierzy³. Mê¿czyznê, którego zabij¹ s³owa, uratowaæ

mog¹ czyny. Poœwiêcanie czasu na gadanie z innymi istotami ro-

zumnymi równa³o siê grzêŸniêciu w œmierteln¹ pu³apkê. Teraz Fett

chcia³ znaleŸæ siê z powrotem na pok³adzie „Niewolnika I”, jego

azylu przycumowanego do g³ównego kompleksu Gildii, w³¹czyæ

kolejne elementy systemu bezpieczeñstwa, gotowego usma¿yæ ka¿-

dego, kto spróbuje je naruszyæ, i tam udaæ siê na spoczynek. Mo¿e

nie bêdzie to „sen sprawiedliwego” – Fett nie mia³ w tej kwestii

¿adnych z³udzeñ, ale i niczego nie ¿a³owa³ – ale przynajmniej za-

s³u¿ony sen po ca³ym dniu ciê¿kiej pracy. W jego fachu oznacza³o

to pomaganie innym w sprowadzeniu na siebie zguby.

Obecnoœæ istot rozumnych, naznaczonych piêtnem œmierci,

choæ nieœwiadomych tego, k³ad³a siê ch³odem na sercu Boby Fet-

ta, czy na tym, co z niego pozosta³o po tylu latach sprowadzania

na innych œmierci. By³a jak proroctwo jego w³asnej œmierci, choæ

mia³ pewnoœæ, ¿e by³a jeszcze od niego daleko, tak w czasie, jak

i w przestrzeni.

Powrót do wnêtrza statku przyniesie mu ulgê, tak jak powrót

do pustki rozci¹gaj¹cej siê pomiêdzy gwiazdami. Bêdzie sam, od-

ciêty od innych, czy to ¿ywych, czy martwych...

Tego w³aœnie potrzebowa³. Zamkn¹³ za sob¹ drewniane drzwi

i ruszy³ korytarzem w pe³gaj¹cym œwietle pochodni. Wszêdzie,

byle nie tutaj, pomyœla³ Boba Fett. Tunel ci¹gn¹³ siê przed nim,

a nad nim grube warstwy ska³y ci¹¿y³y jak grób, na który jeszcze

nie zas³u¿y³.

background image

133

R O Z D Z I A £

DZIŒ

– Mówi³eœ coœ. – Dengar poda³ postaci le¿¹cej na palecie me-

talowy kubek z wod¹. – Przez sen.

„Sen” to nie by³o odpowiednie s³owo, wiedzia³ to. „Agonia” pa-

sowa³aby lepiej. Tyle ¿e Boba Fett jednak nie umar³. Mimo wszystko.

– Doprawdy? – Nawet bez he³mu Boba Fett mia³ spojrzenie

równie zimne i nieprzejednane jak to, które wyziera³o zza w¹skie-

go wizjera. Le¿enie na zaimprowizowanym ³ó¿ku w najmniejszej

komorze kryjówki nie umniejsza³o jego œmiercionoœnego poten-

cja³u, jakby poparzona kwasem skóra by³a tylko tymczasowym

kostiumem, mniej realnym ni¿ znoszona zbroja le¿¹ca w k¹cie. –

I co mówi³em?

– Nic wa¿nego – odpar³ Dengar. Nie by³ taki g³upi, ¿eby ukry-

waæ prawdê, gdyby mamrotanie nieprzytomnego, nafaszerowane-

go lekami Fetta z³o¿y³o siê w sensown¹ ca³oœæ. Ten facet to cho-

dz¹ca tajemnica, pomyœla³ Dengar. Gdyby przejrza³ któryœ z tych

sekretów, by³oby to tak, jakby go okrad³, a konsekwencje takiego

czynu nie by³yby przyjemne. Dengar doskonale zdawa³ sobie z te-

go sprawê. – Coœ o tym, ¿e nie lubisz wokó³ siebie innych istot

rozumnych. Takie tam rzeczy.

– Mhm. – Boba Fett uniós³ g³owê i z trudem poci¹gn¹³ ³yk

podanej wody. Jego uœmiech wygl¹da³ jak rana wyciêta w ¿ywym

miêsie twarzy. – Nadal za nimi nie przepadam.

– Proszê nie niepokoiæ pacjenta – wy¿szy z robotów medycz-

nych zwróci³ uwagê Dengarowi. Razem ze swoim ni¿szym partne-

rem by³ zajêty zmian¹ banda¿y owiniêtych wokó³ torsu Boby Fetta.

background image

134

Zakrwawione opatrunki i plastry sterylnego ¿elu trudno by³o ode-

rwaæ od poparzonego cia³a. Rany takie jak Fetta goi³y siê d³ugo;

soki ¿o³¹dkowe Sarlacka trawi³y cia³o do koœci jeszcze d³ugo po

œmierci potwora. – Gdybym mia³ takie uprawnienia – ci¹gn¹³ SH

Σ

1-

B – nakaza³bym panu natychmiast opuœciæ ten teren.

– Ale nie masz. – Dengar opar³ plecy o krusz¹c¹ siê skaln¹

œcianê komory. Powietrze w kryjówce by³o gor¹ce i suche jak wnê-

trze staro¿ytnego kopca pogrzebowego, które stercza³y z powierzchni

najdalszych obrze¿y Morza Wydm, gdzie podwójne s³oñca Tato-

oine momentalnie mumifikowa³y zw³oki. – Zreszt¹ – doda³ Dengar –

jeœli do tej pory go nie zabiliœcie, nic nie zdo³a tego zrobiæ.

– Sarkazm – odezwa³ siê ma³y 1e-XE, przygotowuj¹c kolej-

na mieszankê œrodków przeciwbólowych i antyseptyków. – Nie-

docenienie.

– Jest tu ktoœ jeszcze, prawda? – Boba Fett odsun¹³ usta od

metalowego kubka, który przytrzymywa³ Dengar. Wysi³ek, jaki

sprawi³o mu wymówienie tych s³ów, przyspieszy³ oddech, a wskaŸ-

niki i odczyty na ekranach otaczaj¹cej go aparatury rozjarzy³y siê

czerwieni¹. – Kobieta.

Dengar nie odpowiedzia³. Umieœci³ nape³niony do po³owy ku-

bek na szczycie sztucznego p³uca, przy którym krz¹ta³y siê oba

roboty. Mia³ co innego na g³owie, inne rzeczy do roboty ni¿ poga-

wêdki ze z³owrogim mê¿czyzn¹ le¿¹cym na palecie, który balan-

sowa³ na krawêdzi œmierci jeszcze kilka dni temu. Jeden z genera-

torów dostarczaj¹cych energiê do kryjówki wysiad³; strzela³ bia³ymi

iskrami i wypuszcza³ gêste k³êby bia³ego dymu. Trzeba by³o wy³¹-

czyæ niemal wszystkie klimatyzatory, przez co powietrze wewn¹trz

kryjówki zamieni³o siê w gor¹cy, gêsty opar. Dengar powinien by³

zaj¹æ siê generatorem i doprowadziæ go do stanu u¿ywalnoœci, za-

miast warowaæ przy ³ó¿ku Boby Fetta. Ale zimne spojrzenie ³ow-

cy nagród trzyma³o go na miejscu równie skutecznie jak zakrzy-

wiony hak pa³ki gafi.

– Nie ma potrzeby, ¿ebyœ k³ama³ – powiedzia³ Boba Fett. Jego

s³owa by³y równie zimne i beznamiêtne jak wzrok. – Widzia³em

j¹. Wesz³a tutaj. Chyba wczoraj. Nadal trudno mi okreœliæ takie

rzeczy. By³o ciemno, a ona musia³a myœleæ, ¿e œpiê. Albo ¿e umar-

³em.

– Proszê... – powiedzia³ SH

Σ

1-B, kontroluj¹c rurki biegn¹ce

od cia³a Fetta do aparatury medycznej. – Znacz¹co utrudnia nam

pan nasz¹ pracê.

background image

135

Dengar zignorowa³ roboty. Mia³ w³aœnie powiedzieæ Fettowi,

kim by³a kobieta, kiedy spad³y bomby. Prawdziwe bomby.

Py³ posypa³ siê z sufitu komory na soczewki optyczne SH

Σ

1-B,

który uniós³ g³owê w stronê, sk¹d dobieg³ nag³y huk. Niekiedy na

powierzchniê Morza Wydm spada³y huragany, smagaj¹c potokami

piasku strome w¹wozy i znikaj¹c równie szybko, jak siê pojawi³y pod

bliŸniaczymi s³oñcami. Dengar zawsze uwa¿a³, ¿e kryjówka, któr¹

sobie wykopa³, znajdowa³a siê zbyt g³êboko pod powierzchni¹ plane-

ty, by odnieœæ szkody w wyniku samych tylko kaprysów rozszala³ej

pogody. Trzeba czegoœ wiêcej, uzna³, ¿eby nas tu dostaæ.

Ta myœl nie przebrzmia³a jeszcze w jego g³owie, gdy od³amek

skalny, przy wtórze jeszcze g³oœniejszego grzmotu, trafi³ go prosto

w twarz.

Spojrza³ w górê, podobnie jak oba roboty medyczne. W prze-

b³ysku wspomnienia zobaczy³ œwiat³o ostrzejsze ni¿ nó¿ i jaœniejsze

ni¿ po³¹czony blask bliŸniaczych s³oñc Tatooine. W nastêpnej chwili

plu³ ¿wirem i krwi¹, a ktoœ, kogo nie widzia³, ci¹gn¹³ go za ramiê.

– ChodŸ! – G³os nale¿a³ do Neelah; zacisnê³a mocno rêce na

jego przedramieniu i poci¹gnê³a. Kamienie i piach osypywa³y siê

z jego piersi, gdy próbowa³ siê wygrzebaæ, najpierw s³abo, a potem

z si³¹ nag³ej determinacji, która w po³¹czeniu z wysi³kami dziewczy-

ny pozwoli³a mu wydostaæ siê spod rumowiska. – On tu nadal jest!

Oczywiœcie mia³a na myœli Bobê Fetta. Œwiat³a awaryjne za-

mruga³y, gdy ocala³y generator obudzi³ siê do ¿ycia. Dengar nadal

s³ysza³ huki na powierzchni, ale oddala³y siê coraz bardziej. Huki

powróc¹, by³ tego pewien; zna³ siê dostatecznie dobrze na techni-

kach zmasowanego ataku bombowego, ¿eby wiedzieæ, co dzia³o

siê na górze. Po pierwszej fali przyjdzie nastêpna, krzy¿uj¹ca siê

z tamt¹ pod odpowiednim k¹tem. Nie pozostanie kamieñ na ka-

mieniu, ¿aden w¹wóz, ¿aden zerodowany s³up; wszystko roztrza-

skane w py³. A jeœli chodzi o ¿ycie, jakie mog³o kryæ siê pod po-

wierzchni¹...

Neelah ju¿ przekopywa³a siê przez zwa³owisko zagradzaj¹ce

wyjœcie z komory. Py³ zacz¹³ osiadaæ, dziêki czemu Dengar zdo³a³

siê zorientowaæ, ¿e si³a eksplozji rzuci³a go z powrotem do g³ównej

komory. Gdyby znalaz³ siê trochê g³êbiej, tam gdzie roboty me-

dyczne zajmowa³y siê opatrywaniem pacjenta, spadaj¹ce od³amki

skalne spad³yby prosto na niego i roztrzaska³y mu czaszkê.

– Pomieszanie. – Zakrwawione place Neelah odgrzeba³y w³a-

œnie mniejszego robota. Z podziurawionym korpusem i wgniecionym

background image

136

ekranem z mrugaj¹cymi odczytami, 1e-XE wyczo³ga³ siê spod ru-

mowiska i z trudem stan¹³ prosto. – Ha³as. Niedobroæ.

– Na co czekasz? – Neelah odwróci³a siê i spojrza³a na niego

oczami b³yszcz¹cymi w pokrytej py³em i potem twarzy. – Pomó¿ mi!

– Oszala³aœ? – Dengar wyci¹gn¹³ rêkê i szarpn¹³ dziewczynê, sta-

wiaj¹c j¹ na nogi. – Nie ma na to czasu! Ktokolwiek spuœci³ te bomby,

za minutê bêdzie tu z powrotem! Musimy siê st¹d wydostaæ!

– Nie idê bez niego! – Neelah wyrwa³a ramiê z uœcisku Den-

gara. – Ratuj siê sam, jeœli chcesz. – Odwróci³a siê i zaczê³a siê

si³owaæ z g³azem niemal tak du¿ym jak ona sama.

Pod kryjówk¹, g³êboko w macierzystej skale planety, bieg³y

tunele, krête i g³adkie. Dengar zbada³ je na odleg³oœæ wystarczaj¹-

c¹, by stwierdziæ, ¿e ³¹czy³y siê z Wielk¹ Jam¹ Carcoona; skoro

zaœ Sarlacc by³ ju¿ martwy, mogli siê tam bezpiecznie skryæ przed

bombardowaniem. Tylko wtedy jednak, kiedy dotr¹ tam na czas,

zanim kolejna niszczycielska fala spowoduje zawalenie siê tego,

co zosta³o z jego kryjówki.

Waha³ siê tylko przez chwilê, zanim przeklinaj¹c w³asn¹ g³u-

potê po³o¿y³ rêce na g³azie, tu¿ nad d³oñmi Neelah. Powierzchnia

kamienia by³a œliska od jej krwi. Dengar wbi³ palce w g³az i szarp-

n¹³, napieraj¹c ca³¹ swoj¹ mas¹, by pokonaæ opór ska³y. Gdzieœ

w oddali, ponad nimi, s³ysza³, ¿e bombardowanie ustaje jak burza,

która traci na sile. To tylko na chwilê, pomyœla³. Wróc¹ tu, i to

szybko.

Napar³ ramieniem na g³az. Zakrzywi³ palce, by zacieœniæ chwyt.

Uderzy³o go miêdzy jednym haustem powietrza a drugim, ¿e nie

wie nawet, kim jest ten, kto postanowi³ zamieniæ Morze Wydm

ponad nimi w spalony py³. Mo¿e si³y Imperium albo Sojuszu Re-

beliantów, albo Huttowie, albo Czarne S³oñce – na tym etapie nie

by³o to nawet w po³owie tak istotne jak po prostu prze¿ycie mor-

derczego deszczu. Jedno, co wiedzia³ na pewno, w g³êbi swojej

istoty, to ¿e mia³o to coœ wspólnego z Bob¹ Fettem. Zwi¹zanie siê

z tym goœciem by³o pewn¹ przepustk¹ do katastrofy.

Wielki g³az poruszy³ siê gwa³townie i pos³a³ Neelah na zasypa-

n¹ gruzem pod³ogê g³ównej komory. Dengar zdo³a³ utrzymaæ rów-

nowagê, zmieniaj¹c chwyt i uginaj¹c nogi, by g³az nie przestawa³

siê toczyæ. Neelah podnios³a siê, by zejœæ z drogi g³azu i potrzaska-

nych drzwi komory, które runê³y na ziemiê tu¿ za ni¹.

– Marnujecie czas – oznajmi³ SH

Σ

1-B z ods³oniêtej nagle jamy

za rumowiskiem i osiadaj¹cym py³em. Robot medyczny zagrzeba³

background image

137

siê w niej, od³¹czaj¹c rurki i przewody przymocowane do cia³a

Boby Fetta. – Procedury medyczne nakazuj¹ niezw³ocznie zabraæ

pacjenta z tego niebezpiecznego miejsca.

Le¿¹cy na palecie Boba Fett straci³ przytomnoœæ, czy to po-

walony si³¹ bombardowania, czy te¿ od œrodków nasennych poda-

nych mu przez robota medycznego. Dengar i Neelah minêli rumo-

wisko; ka¿de z nich chwyci³o za jeden koniec palety, unosz¹c Fetta

na tyle wysoko, by mo¿na go by³o wynieœæ do g³ównej komory.

– Zaczekaj chwilê. – Neelah wydosta³a siê na woln¹ prze-

strzeñ, po³o¿y³a swój koniec palety i ruszy³a z powrotem do wnê-

trza bocznej komory. Siatka pêkniêæ pokry³a sufit, sypi¹c desz-

czem py³u i luŸnych kamieni, gdy ostre uderzenia nad nimi zaczê³y

przybli¿aæ siê z powrotem. Chwilê póŸniej wy³oni³a siê stamt¹d

z wytrawionym i powgniatanym he³mem Boby Fetta i reszt¹ jego

rynsztunku bojowego; z³o¿y³a je w nogach nieprzytomnego ³owcy

nagród, po czym chwyci³a za swój koniec palety. – Dobra, idziemy.

Oboje padli na ziemiê wyczerpani, gdy dotarli do bezpiecz-

nych tuneli wydr¹¿onych przez Sarlacka. Roboty medyczne zajê³y

siê swoim pacjentem, podczas gdy Dengar i Neelah odpoczywali,

oparci plecami o g³adkie, stopione œciany ob³ego tunelu. Odg³osy

bombardowania wydawa³y siê tak odleg³e, jakby dochodzi³y z in-

nej, bardziej pechowej planety.

– Co tak cuchnie? – Neelah zmarszczy³a nos, kieruj¹c wzrok

w dó³ mrocznego, smrodliwego korytarza.

Dengar uniós³ latarniê, któr¹ zdo³a³ pospiesznie wygrzebaæ z za-

pasów swojej kryjówki. Jej w¹t³e œwiat³o rozprasza³o ciemnoœæ

tylko na parê metrów, zanim znik³o, poch³oniête przez mrok.

– Pewnie Sarlacc – powiedzia³. – Czy raczej to, co z niego

zosta³o. – Z Wielkiej Jamy Carcoona wystawa³a zaledwie g³owa

i paszcza potwora; jego macki siêga³y daleko w g³¹b ska³y. Nie-

którzy twierdzili, ¿e a¿ po same granice Morza Wydm. – Kiedy

nasz przyjaciel wysadzi³ w powietrze bebechy Sarlacka – Dengar

wskaza³ palcem na spoczywaj¹cego na platformie Fetta – pod

powierzchni¹ pozosta³a du¿a czêœæ cia³a potwora, która teraz roz-

k³ada siê i gnije. Nie powinnaœ siê spodziewaæ, ¿e coœ takiego

bêdzie pachnieæ.

Woñ rozk³adu przybiera³a na sile, jakby wibracje wywo³ane

bombardowaniem otworzy³y ropiej¹cy wrzód. Neelah zblad³a, szyb-

ko wsta³a i odesz³a za za³om korytarza. Dengar s³ysza³, jak krztusi

siê i wymiotuje.

background image

138

Nie przywyk³a do takich rzeczy, pomyœla³. W ka¿dym razie

jakaœ jej czêœæ; coœ, co kry³o siê w mroku jej zapomnianych wspo-

mnieñ. To go zaintrygowa³o. Zwyk³a tancerka, ³adna s³u¿¹ca na

dworze Jabby powinna by³a szybko przyzwyczaiæ siê do zapachu

œmierci. Ta woñ przenika³a œciany jego pa³acu, s¹cz¹c siê z jaskini

rankora pod sal¹ tronow¹. Huttowie na ogó³ lubili ten zapach. Jed-

n¹ z obrzydliwszych cech tej rasy by³a potrzeba otaczania siê wo-

ni¹ œmierci, która mia³a im przypominaæ, ¿e oni sami nadal ¿yli,

podczas gdy cia³a ich wrogów albo obiekty ich œmiercionoœnych

rozrywek gni³y i rozk³ada³y siê tu¿ pod ich nosem. Miêdzy innymi

to w³aœnie sprawia³o, ¿e dla Dengara praca u nie¿yj¹cego Jabby

czy innego z cz³onków jego klanu by³a ostatecznoœci¹. Zw³aszcza

po tym, jak spotka³ Manaroo i zakocha³ siê w niej. Jak móg³ wra-

caæ do niej, najbli¿szej mu osoby, która by³a kwintesencj¹ niespo-

tykanej czystoœci i wdziêku, otoczony miazmatami œmierci? To

by³o niemo¿liwe.

Neelah te¿ widaæ nie mog³a tego znieœæ. Mia³a usposobienie

kobiety szlachetnie urodzonej, wrodzony dar dowodzenia i wymu-

szania pos³uszeñstwa. Dengar zauwa¿y³ to ju¿ wtedy, gdy prze-

ciwstawi³a mu siê podczas ich pierwszego spotkania. Ka¿da inna

osoba, poddana rygorom odra¿aj¹cego dworu Jabby, a potem wy-

stawiona na bezlitosny ¿ar Morza Wydm, ust¹pi³aby wobec ewi-

dentnej przewagi si³y i uzbrojenia Dengara. Jednak jakaœ iskra od-

wagi w dziewczynie w tych warunkach rozb³ys³a jeszcze jaœniej,

doœæ gor¹ca, by poparzyæ jego wyci¹gniêt¹ rêkê, gdyby powa¿y³

siê j¹ tkn¹æ.

Ta arystokratyczna duma widoczna by³a te¿ w twarzy dziew-

czyny, nawet spalonej i wyostrzonej przez blask podwójnego s³oñ-

ca i pal¹ce wiatry smagaj¹ce Morze Wydm. Bêdzie z ni¹ k³opot,

uœwiadomi³ sobie Dengar. Mia³ doœæ na g³owie, zanim siê pojawi³a,

ale jej obecnoœæ stanowi³a w tym równaniu czynnik, który po-

wiêksza³ mo¿liwoœæ komplikacji.

Neelah wróci³a z twarz¹ jeszcze bledsz¹ w œwietle latarni.

– Przepraszam – powiedzia³a.

– Nie ma za co. – Dengar wzruszy³ ramionami. – Pierwszy

przyznam, ¿e nie jest to najprzyjemniejsze s¹siedztwo. – Podniós³

siê na nogi. – Lepiej zobaczmy, w jakim jesteœmy stanie.

Roboty medyczne zajê³y miejsce po obu stronach platformy

Boby Fetta.

– Jak siê czuje pacjent?

background image

139

SH

Σ

1-B spojrza³ na Dengara.

– Tak, jak siê mo¿na tego spodziewa栖 odpowiedzia³ ziryto-

wanym g³osem – bior¹c pod uwagê, na co zosta³ nara¿ony.

– S³uchaj no! – Dengar wycelowa³ palec we w³asn¹ pierœ. –

Czy to ja zarz¹dzi³em to bombardowanie? Nie wiñ mnie za wszystko

z³e, co nas spotyka.

– To nieg³upie pytanie. – Staj¹c obok niego, Neelah spojrza³a

na nieprzytomnego ³owcê. – Kto je zarz¹dzi³?

– A kto to mo¿e wiedzieæ? – Dengar postawi³ lampê na wy-

stêpie skalnym. – Ten facet ma potê¿nych wrogów. To by³ pewnie

jeden z nich.

– W takim razie to oznacza, ¿e ktoœ wie, ¿e on ¿yje. Ktoœ

oprócz nas.

Uœwiadomienie sobie tego faktu Dengar odczu³ jak pr¹d, któ-

ry przebieg³ przez jego mózg jak przez dwa koñce zerwanych prze-

wodów. Ma racjê, pomyœla³. Ktoœ musia³ siê dowiedzieæ i przeka-

zaæ dalej temu, kto uzna³ za bardzo wa¿n¹ informacjê, ¿e Boba

Fett nie umar³; ¿e oddech, choæ p³ytki, nadal unosi³ jego pierœ.

Temu komuœ siê to nie spodoba³o. Komuœ, kto by³ w stanie wys³aæ

na Tatooine ³adunki wybuchowe zdolne zlikwidowaæ ca³¹ armiê,

tylko po to, ¿eby upewniæ siê, ¿e Boba Fett ju¿ nigdy wiêcej nie

zdo³a nabraæ powietrza w p³uca.

– Ktoœ nas œledzi³ – stwierdzi³ Dengar. Wyeliminowa³ siebie

samego jako Ÿród³o przecieku, a Manaroo przysiêg³a mu trzymaæ

sprawê w tajemnicy. Neelah nie by³a zbyt prawdopodobn¹ podej-

rzan¹; nie mia³a dok¹d pójœæ ani komu tego powiedzieæ, kiedy

wydosta³a siê na Morze Wydm. A od czasu, kiedy Dengar j¹ spo-

tka³, nie opuszcza³a jego kryjówki. Mo¿e ktoœ z pa³acu Jabby, za-

stanawia³ siê. Znalaz³oby siê tam wielu ³ajdaków, nawet po œmierci

Jabby, którzy potrafiliby niezauwa¿eni obserwowaæ, kto przycho-

dzi z pustyni i na ni¹ wraca. Straciwszy lukratywn¹ posadê u Jab-

by, ka¿dy z nich by³by sk³onny sprzedaæ cenn¹ wiadomoœæ temu,

kto zap³aci³by za ni¹ najwiêcej. Na przyk³ad agentom imperialnym

albo komukolwiek, kto chowa³ g³êbok¹ urazê do Boby Fetta. –

Tak w³aœnie musia³o siê staæ. – Dengar pokiwa³ g³ow¹. – Ktoœ musia³

zauwa¿yæ, jak zabieram Fetta do mojej kryjówki.

– Nie b¹dŸ g³upi. – Neelah potrz¹snê³a g³ow¹. – Gdyby ten ktoœ

dok³adnie wiedzia³, gdzie znajduje siê Fett, nie bombardowa³by

wszystkiego, co znajduje siê w zasiêgu wzroku od Wielkiej Jamy

Carcoona. Jeden pocisk, wycelowany prosto w tunel wejœciowy,

background image

140

za³atwi³by sprawê. Prosto i czysto. – Wskaza³a na milcz¹c¹ postaæ

na platformie. – Gdyby tylko tego by³o potrzeba, ¿eby go zabiæ,

wybraliby ³atwiejszy sposób. Na dodatek cichy.

Mia³a racjê, musia³ przyznaæ Dengar. Boba Fett nie by³ jedy-

nym, który mia³ swoje tajemnice; jego klienci i wrogowie byli w tym

do niego podobni. Precyzyjne jak skalpel chirurga uderzenie wy-

eliminowa³oby Fetta bez ryzyka, jakie musia³o siê wi¹zaæ ze zma-

sowanym bombardowaniem. Kiedy Dengar ostatnio kontaktowa³

siê ze swoim informatorem w Mos Eisley, nie s³ysza³, ¿eby za

g³owê Fetta wyznaczono nagrodê. A zatem jeœli ktokolwiek próbo-

wa³ go sprz¹tn¹æ, stara³ siê trzymaæ to w tajemnicy.

– Chyba ¿e... – powiedzia³ Dengar – ... jest jakiœ inny powód

tego ataku.

Neelah wywróci³a oczami.

– Naprawdê myœlisz, ¿e jest jakiœ inny powód?

OdpowiedŸ by³a oczywista. W tunelu zaleg³a cisza; Dengar

spojrza³ w górê, nas³uchuj¹c i czekaj¹c.

– Chyba skoñczyli.

– Mo¿emy wracaæ?

– ¯artujesz? – Dengar potrz¹sn¹³ g³ow¹, podniós³ latarniê

i skierowa³ jej œwiat³o w tê stronê tunelu, z której nadeszli. Œwiat³o

wy³owi³o bez³adne rumowisko, tarasuj¹ce przejœcie. – Jesteœmy

odciêci. Nawet jeœli cokolwiek pozosta³o z mojej kryjówki, co jest

bardzo w¹tpliwe, bior¹c pod uwagê to, co siê dzia³o na górze, nie

dostaniemy siê tam teraz. Musimy iœæ do przodu i sprawdziæ, czy

jest jakaœ inna droga na powierzchniê.

Dreszcz obrzydzenia wstrz¹sn¹³ ramionami Neelah. Smród by³

wyraŸnie silniejszy w nieoœwietlonym koñcu korytarza.

– Czy mo¿na go przenosiæ? – Dengar wskaza³ na Bobê Fetta.

– Z medycznego punktu widzenia – powiedzia³ SH

Σ

1-B – le-

piej by³oby go nie ruszaæ.

– Nie o to pyta³em.

– Nie wiem, po co w ogóle zada³ pan sobie trud postawienia

tego pytania. – W g³osie robota s³ychaæ by³o ura¿on¹ dumê. –

Wyobra¿am sobie, ¿e i tak zrobi pan to, co pan zaplanowa³, nieza-

le¿nie od tego, co ja albo 1e-XE panu powiemy.

– Idziemy! – Dengar skin¹³ na Neelah, by chwyci³a za swój ko-

niec palety. – Te roboty nie maj¹ pojêcia, jaki twardziel z tego goœcia.

Podnieœli paletê. Dengar wzi¹³ na siebie wiêksz¹ czêœæ ciê¿a-

ru nieprzytomnego ³owcy. Kiedy potkn¹³ siê na luŸnym ¿wirku,

background image

141

przekona³ siê, jak silna naprawdê by³a Neelah; przytrzyma³a pa-

letê, nie pozwalaj¹c, by przechyli³a siê na bok. Dengar poleci³

wiêkszemu z robotów, by obwi¹za³ jeden z pasów do przenosze-

nia palety wokó³ swojej szyi. W chybotliwym œwietle latarni ru-

szyli w dó³, w mrok i skrêcaj¹cy ¿o³¹dek smród.

– Sk¹d wiesz... – trzymaj¹ca drugi koniec palety Neelah z tru-

dem ³apa³a oddech. – Sk¹d wiesz, ¿e zdo³amy têdy wyjœæ?

– Nie wiem – odpowiedzia³ po prostu Dengar. – Ale wyczu-

wam powiew powietrza, który stamt¹d dochodzi. Nie czujesz go

na twarzy? – Spojrza³ na ni¹ przez ramiê. Przyzwyczai³a siê ju¿ do

smrodu rozk³adaj¹cego siê truch³a Sarlacka, pogrzebanego w reszt-

kach jego gniazda pod Wielk¹ Jam¹ Carcoona. Neelah wziê³a g³ê-

boki oddech, rozszerzy³a nozdrza i lekko zakas³a³a. – Nawet przy

tym smrodzie – ci¹gn¹³ Dengar – mogê powiedzieæ, ¿e powiew

dochodzi sk¹dœ spoza tych tuneli. Jeœli pójdziemy za nim do Ÿró-

d³a, mo¿e znajdziemy miejsce, gdzie uda nam siê wyczo³gaæ czy

przekopaæ na powierzchniê. Albo i nie... – wzruszy³ ramionami. –

Atak bombowy móg³ spowodowaæ zawalenie tuneli tak¹ iloœci¹

gruzu i od³amków, ¿e siê nie wydostaniemy. A wtedy niewiele da

siê zrobiæ.

– Nie wygl¹dasz na specjalnie zaniepokojonego t¹ perspek-

tyw¹.

– A jaki mam wybór? Sam siê pcha³em do tej roboty. – Jeden

k¹cik ust Dengara uniós³ siê w posêpnym uœmiechu. – PóŸniej, jak

ju¿ faktycznie bêdê umiera³, mo¿e pozwolê sobie na wiêcej emo-

cji. Do tego czasu lepiej oszczêdzaæ si³y, bo nie wiemy, przez co

przyjdzie nam siê przekopaæ. – Uniós³ wy¿ej swój koniec palety. –

ChodŸmy. Lepiej zobaczmy, co nas czeka.

Roboty medyczne sz³y za nimi.

– To wbrew wszelkim zasadom medycyny. – SH

Σ

1-B od-

wa¿y³ siê znów wyg³osiæ swoje obawy. – Nie bierzemy odpowie-

dzialnoœci za to, co stanie siê z naszym pacjentem.

– Rozgrzeszenie. – Mniejszy robot z trudem posuwa³ siê po

nierównym terenie. – Brak winy.

– Tak, jasne. Mniejsza o to. – Dengar nawet nie spojrza³ na

narzekaj¹ce roboty. – Nikt nie bêdzie mia³ do was pretensji. – Œwia-

t³o latarni ginê³o w mroku korytarza. – Tylko skoñczcie ju¿ gadaæ.

– Myœlisz, ¿e nic mu nie bêdzie? – W g³osie Neelah wyraŸnie

s³ysza³ niepokój. – Trochê mu siê dosta³o. Mo¿e powinniœmy po-

zwoliæ robotom, ¿eby rzuci³y na niego okiem.

background image

142

– Œwietny pomys³. – Dengar szed³ dalej, œciskaj¹c brzeg pale-

ty za plecami. – To da tym na górze mnóstwo czasu, ¿eby do³o¿yæ

nam jeszcze raz.

– Och! – Neelah wygl¹da³a na pokonan¹. – Chyba masz racjê.

– W tym przypadku tak. Wszyscy poczujemy siê lepiej, jak

ju¿ st¹d wyjdziemy. – Myœla³ o tym, kiedy znowu zobaczy Mana-

roo. Jeœli w ogóle jeszcze j¹ zobaczy. Zaczyna³ ¿a³owaæ wielu ze

swoich niedawnych decyzji, planów i pomys³ów. Ten mo¿e siê

okazaæ ostatnim, pomyœla³, czuj¹c jak ciê¿ar palety i jej nieprzy-

tomnego pasa¿era coraz silniej wbija siê w obola³e d³onie. Nawet

wra¿enia zmys³owe – zwodniczy powiew œwie¿ego powietrza na

spoconym policzku – mog³y siê okazaæ u³ud¹, przys³aniaj¹c¹ pro-

st¹ prawdê, ¿e kroczy³ przez swój w³asny grób.

Jego w¹tpliwoœci ust¹pi³y nieco, gdy poczu³, ¿e pod³oga tunelu

zaczyna biec prosto; do tej pory korytarz, którym razem z Neelah

niós³ Bobê Fetta, zaprowadzi³ ich w dó³ co najmniej na sto me-

trów. Wiedzia³, ¿e to nie wystarcza³o, ¿eby wyprowadziæ ich z ob-

szaru nastêpnego bombardowania. Ale zna³ dobrze skaliste wznie-

sienia na powierzchni Morza Wydm w okolicach wejœcia do swojej

kryjówki; istnia³o du¿e prawdopodobieñstwo, ¿e dotarli do miej-

sca, gdzie ska³a macierzysta nie zosta³a ca³kowicie rozbita w py³.

Bombardowanie mog³o otworzyæ nowe przejœcia na powierzchniê,

ku powietrzu wolnemu od smrodu rozk³adaj¹cego siê Sarlacka.

Tutaj odór sta³ siê tak silny, ¿e Dengar móg³ go niemal posmako-

waæ; przyprawiaj¹ca o torsje warstwa oblepiaj¹ca jêzyk...

– Popatrz! – zawo³a³a z ty³u Neelah.

Dengar spojrza³ w kierunku, który wskazywa³a uniesion¹ d³o-

ni¹. Promieñ latarni omiót³ pochy³¹ stertê rozkruszonych g³azów.

– Nic nie widzê.

– Wy³¹cz latarniꠖ poleci³a mu Neelah.

Kciukiem pstrykn¹³ wy³¹cznik. Œwiat³o by³o na tyle s³abe, ¿e

jego oczy w ci¹gu zaledwie kilku sekund przyzwyczai³y siê do

ciemnoœci. Nie by³a to zreszt¹ kompletna ciemnoœæ – promieñ œwiat³a

dziennego, przebijaj¹c chmurê drobinek kurzu, rysowa³ postrzê-

pion¹, jasn¹ plamê o kilkanaœcie centymetrów od czubków jego

butów. Dengar odchyli³ g³owê do ty³u i zauwa¿y³ szczelinê w skale

nad g³ow¹. Nie by³a szersza ni¿ jego d³oñ.

– To bêdzie wymagaæ trochê pracy. – Dengar rozwa¿a³ sytu-

acjê. Postawili na ziemi paletê z Bob¹ Fettem. W³¹czy³ latarniê

i obejrza³ poszarpane œciany szczeliny. – Dam radê siê tam wspi¹æ,

background image

143

bez problemu. Ty te¿; nie wygl¹da mi to na trudn¹ wspinaczkê. –

Wskaza³ na Fetta. – Ale z nim bêdzie problem.

– Masz chyba zwój liny? – ruchem g³owy Neelah wskaza³a

na jedn¹ z kieszeni z ekwipunkiem Dengara. – Jeœli uda ci siê wspi¹æ

na górê i poszerzyæ szczelinê, albo nawet wydostaæ siê na po-

wierzchniê, przewi¹¿ê go lin¹ wokó³ piersi, pod ramionami, a ty

wyci¹gniesz go na górê.

Roboty medyczne nie odezwa³y siê ani s³owem przez ca³¹

drogê, cz³api¹c z ty³u za Dengarem i dziewczyn¹. Teraz jednak

SH

Σ

1-B przemówi³.

– Stan pacjenta – zaprotestowa³ g³oœno – absolutnie nie pozwala

na manewry, jakie pani opisa³a. Mówi¹c po prostu, to go zabije.

– Jasne, ale jeœli zostawimy go na dole, te¿ czeka go pewna

œmieræ. – Nawet w najbardziej sprzyjaj¹cych okolicznoœciach Den-

gara zmêczy³oby wydziwianie robota. Wzi¹³ linê i przywi¹za³ je-

den z jej koñców do paska, ¿eby mieæ wolne rêce w czasie wspi-

naczki. Resztê zwoju poda³ Neelah, a potem kiwn¹³ g³ow¹ w stronê

Fetta. – Cofnij go trochê, ¿eby nie spad³o na niego to, co tam

wykopiê.

By³a jeszcze inna mo¿liwoœæ, o której nie wspomnia³. Mog³o

siê zdarzyæ, ¿e próbuj¹c poszerzyæ szczelinê, doprowadzi do za-

walenia ca³ego fragmentu sklepienia tunelu, grzebi¹c siebie i pozo-

sta³ych pod kilkoma tonami ska³. Atak bombowy pozostawi³ ten

obszar w stanie kruchej równowagi; usuniêcie choæby najmniej-

szego kamienia mog³o spowodowaæ zawa³ ca³ego otaczaj¹cego ich

obszaru.

Zostawi³ latarniê Neelah i poleci³ jej skierowaæ promieñ w stronê

jasnej szczeliny, nad któr¹ zamierza³ pracowaæ. Kiedy zaczyna³ siê

wspinaæ, szukaj¹c pod luŸnym ¿wirem oparcia dla palców, s³ysza³

jak dziewczyna odsuwa paletê w najdalszy k¹t pomieszczenia. Je-

den z kamieni poruszy³ siê, kiedy napar³ na niego d³oni¹, oderwa³

siê od pod³o¿a i polecia³ w dó³; on sam poszed³by w jego œlady,

obijaj¹c siê boleœnie o kamienn¹ œcianê, któr¹ ju¿ pokona³, gdyby

nie uda³o mu siê uchwyciæ ramieniem wiêkszego wyrostka skalne-

go stercz¹cego z boku nad jego g³ow¹. Przez chwilê jego stopy

znalaz³y siê bez oparcia, dyndaj¹c w powietrzu, podczas gdy ko-

lejne obluzowane kamienie stacza³y siê spod butów.

– Nic ci nie jest? – Dengar us³ysza³ glos Neelah z do³u. Latar-

nia wy³owi³a jego rêkê, kurczowo obejmuj¹c¹ wystêp skalny, i dru-

g¹, która próbowa³a uchwyciæ siê go obok tamtej.

background image

144

– A jak ci siê wydaje? – Niebezpieczeñstwo bardziej ziryto-

wa³o, ni¿ wystraszy³o Dengara. Nie odwracaj¹c g³owy krzykn¹³ do

dziewczyny:

– Przesuñ œwiat³o trochê na bok!

Promieñ przesun¹³ siê, a on zdo³a³ z³apaæ równowagê, przyci-

skaj¹c mocno pierœ do górnej krawêdzi wystêpu skalnego. Wyci¹-

gn¹³ w górê jedn¹ rêkê i uchwyci³ siê brzegów niewielkiej dziury,

któr¹ dostrzeg³ z do³u. Jedno szarpniêcie i ska³a ust¹pi³a. Oderwa³

kamieñ, odwracaj¹c g³owê, by os³oniæ oczy od ¿wiru i py³u.

Wiêcej œwiat³a przedosta³o siê w dó³ z powierzchni Morza Wydm,

kiedy Dengar odchyli³ g³owê do ty³u, zauwa¿y³ nawet skrawek bez-

chmurnego nieba. Uda siê, pomyœla³ z ulg¹. Pot sp³ywa³ mu wzd³u¿

szyi i po piersi, kiedy woln¹ rêk¹ odrywa³ kolejne kamienie stercz¹-

ce ze œciany komina. Spad³y w ciemnoœæ, stukaj¹c o inne, które

str¹ci³ poprzednio. Poczu³ wdziêcznoœæ, czuj¹c jak œwie¿e powie-

trze, nawet tak suche i gor¹ce jak rozpra¿ona pustynna atmosfera,

oblewa mu twarz i wdziera siê do p³uc. Wszystko by³o lepsze ni¿

smród, który wype³nia³ tunele i jaskinie pod powierzchni¹...

Promieñ latarni nagle zgas³.

– Hej! – krzykn¹³ Dengar w dó³, do Neelah. – Poœwieæ mi tu

z powrotem! – Odblask œwiat³a dziennego, wpadaj¹cy przez po-

szerzony otwór, nie wystarcza³, by rozró¿niæ szczegó³y otaczaj¹-

cej go szczeliny; nie móg³ dostrzec, który fragment ska³y powinien

chwyciæ i oderwaæ w nastêpnej kolejnoœci. – Nadal potrzebujê...

– Coœ tu jest! – okrzyk Neelah odbija³ siê echem od zakrzy-

wionych œcian pokruszonej ska³y. W jej nastêpnych s³owach wy-

czu³ nag³y strach. – Coœ du¿ego!

background image

145

10 – Mandaloriañska zbroja

R O Z D Z I A £

!

Dengar zdo³a³ siê obróciæ, ¿eby spojrzeæ w dó³. Z jego gard³a

wyrwa³ siê gard³owy œmiech, kiedy rozpozna³ upstrzon¹ powierzch-

niê, zaokr¹glon¹ i siêgaj¹c¹ wy¿ej ni¿ najwy¿szy humanoid.

– To Sarlacc – powiedzia³. – A w ka¿dym razie to, co z niego

zosta³o. – Ze swojego niebezpiecznego stanowiska obserwowa³,

jak Neelah wy³awia œwiat³em latarni olbrzymie, wê¿owe kszta³ty,

których masa blokowa³a dalszy koniec jaskini. Nie by³o widaæ ani

g³owy, ani ogona, a fragment widoczny w œwietle latarni trwa³ ca³-

kowicie nieruchomo. – To dlatego tak tu œmierdzi, pamiêtasz? Jego

resztki s¹ pewnie rozwleczone po wszystkich tunelach.

Marszcz¹c nos z obrzydzenia, Neelah podesz³a bli¿ej do ol-

brzymiego cielska. Od jego ³usek, po³yskuj¹cych plamami rozk³a-

daj¹cej siê tkanki i zasch³ej krwi, odbija³o siê doœæ œwiat³a, by

mo¿na by³o zobaczyæ paletê z Bob¹ Fettem, z³o¿on¹ kilka metrów

dalej. Oba roboty medyczne, po³yskuj¹c lampkami czujników

wmontowanych w korpusy, wykazywa³y niewielkie zainteresowa-

nie czynnoœciami badawczymi Neelah.

Dengar powróci³ do pracy nad poszerzaniem drogi ich ucie-

czki.

– Poœwieæ mi tu do góry...

– On ¿yje!

Krzyknê³a tak g³oœno, ¿e Dengar o ma³o nie puœci³ skalnego

wystêpu.

– Co takiego? – podci¹gn¹³ siê wy¿ej, zanim spojrza³ w dó³. –

Wystarczy pow¹chaæ, ¿eby wiedzieæ, ¿e jest bardziej martwy ni¿...

background image

146

– Poruszy³ siê! – z wœciek³oœci¹ i panik¹ w g³osie Neelah po-

kaza³a na fragment cielska Sarlacka. – Zobaczy³am to przed chwi-

l¹. Jak go tr¹ci³am.

– Nie ma siê czym martwi栖 powiedzia³ Dengar. Ramiê,

obejmuj¹ce skalny wystêp, zaczyna³o mu drêtwieæ. – To pewnie

z powodu rozk³adu tkanki. Musia³aœ trafiæ na podskórny b¹bel ga-

zów. Pewnie zacznie œmierdzieæ jeszcze bardziej, i to ju¿ nied³ugo...

Zamilk³, widz¹c nag³y spazm przebiegaj¹cy wzd³u¿ wypuk³ej œcia-

ny cielska Sarlacka. WyraŸnie dostrzeg³ ruch, przypominaj¹cy pery-

staltyczn¹ falê biegn¹c¹ wzd³u¿ ³usek i plam rozk³adaj¹cej siê tkanki.

– Widzisz? – Neelah skierowa³a œwiat³o na po³yskuj¹ce ciel-

sko. – To samo zrobi³ przed chwil¹! A mówi³eœ, ¿e jest martwy!

Lepiej, ¿eby by³, pomyœla³ Dengar. Niepokój, zogniskowany

w jego ¿o³¹dku, zacz¹³ podpe³zaæ w górê, œciskaj¹c za gard³o. Boba

Fett zabi³ przecie¿ to drañstwo; wydosta³ siê z jego wnêtrznoœci

wysadzaj¹c je w powietrze. Taki uraz musia³ zabiæ Sarlacka; nie

by³o innej mo¿liwoœci. Absolutnie ¿adnej innej mo¿liwoœci. Ta myœl

kr¹¿y³a w g³owie Dengara, podszyta panicznym strachem.

Ten strach narodzi³ siê z mroków nieproszonych myœli. Nikt

nie widzia³ nigdy Sarlacka w ca³oœci; potwór zagnieŸdzi³ siê w Wiel-

kiej Jamie Carcoona na d³ugo przedtem, gdy na Tatooine pojawi³y

siê jakiekolwiek istoty rozumne. JeŸdŸcy Tusken, którzy od niepa-

miêtnych stuleci przemierzali po³acie Morza Wydm na swoich ku-

d³atych banthach, opowiadali sobie legendy, jak to Sarlacc narodzi³

siê sam z siebie w j¹drze tej planety, zanim jeszcze jej s³oñce pêk³o

na dwoje. Narodzony i rozwijaj¹cy siê z powolnym uporem istoty

wiecznej, bêdzie dr¹¿y³ tunele i rozprzestrzenia³ siê w nich, póki

nie po¿re wszystkiego, co siê da, by w koñcu poch³on¹æ samego

siebie w odwiecznym cyklu zniszczenia i powtórnych narodzin.

Dengar wiedzia³, ¿e to wszystko bzdury. Grzebanie siê w tu-

skeñskich mitach nie mia³o sensu. Z drugiej strony jednak nikt do

tej pory, ani na Tatooine, ani poza ni¹, nie zdo³a³ ustaliæ zasad

fizjologii Sarlacka. Mo¿e ma wiêcej ni¿ jeden ¿o³¹dek, pomyœla³

Dengar. Albo potrafi siê regenerowaæ, jak roœlina. Przyjemna per-

spektywa, nie ma co; zw³aszcza dla kogoœ, kto zawêdrowa³ do

legowiska potwora. Jak my...

Jego obawy okaza³y siê s³uszne. Ob³y fragment cielska Sarla-

cka wystrzeli³ nagle w górê, jak w¹¿ prostuj¹cy swoje zwoje. Siê-

gn¹³ nawet wy¿ej ni¿ Dengar, kurczowo uczepiony wystêpu skal-

nego i przeci¹gn¹³ ³uskami po sklepieniu jaskini kilka metrów od

background image

147

niego. Deszcz kamieni i ostrych od³amków sypn¹³ w dó³, na Ne-

elah, która próbowa³a skryæ siê w prowizorycznej kryjówce obok

palety i robotów medycznych.

Wnêtrzem jaskini wstrz¹snê³a sejsmiczna fala, gdy zwoje

Sarlacka uderzy³y ponownie. Dengar mocniej uchwyci³ siê wystê-

pu skalnego, by nie spaœæ. Coraz wiêcej kamieni odrywa³o siê i spa-

da³o w dó³ poszerzonej szczeliny, siek¹c rozpra¿onymi kamienia-

mi i piachem jego ramiona i odwrócon¹ twarz.

Zanim jeszcze dobrze siê przyjrza³ temu, co dzieje siê w dole,

Dengar owin¹³ swój koniec liny wokó³ wystêpu i szybko zawi¹za³.

– £ap linê! – krzykn¹³. – Wci¹gnê ciê do góry!

Wyczu³, jak dziewczyna szarpie za drugi koniec liny. Ale kiedy

znów móg³ cokolwiek dostrzec w pó³mroku jaskini, rozpraszanym

s³abym œwiat³em dnia i przewróconej latarni, zobaczy³, ¿e Neelah zwlo-

k³a nieprzytomnego Fetta z palety i postawi³a go na nogi. Zarzuciwszy

sobie jego ramiê wokó³ barku, mocowa³a mu linê wokó³ piersi.

– Ju¿! – cofnê³a siê o krok i krzyknê³a do Dengara. – Zabierz

go na górê! Zacznij ci¹gn¹æ!

Rêce Boby Fetta zwisa³y bezw³adnie wzd³u¿ boków; naprê¿o-

na lina nie pozwala³a cia³u osun¹æ siê na pod³ogê. G³owa opad³a

mu na pierœ. Jedyn¹ oznak¹, ¿e nadal ¿yje, by³ nierówny oddech,

poruszaj¹cy pierœ.

Nie by³o sensu siê k³óciæ. Dengar wiedzia³, ¿e w przypadku tej

upartej kobiety by³aby to tylko strata czasu. Wspi¹³ siê na górn¹

powierzchniê wystêpu, a potem uj¹³ linê obiema d³oñmi. Plecami

uderzy³ o skaln¹ œcianê, zapar³ siê i zacz¹³ ci¹gn¹æ linê. Cia³o nie-

przytomnego ³owcy wyprostowa³o siê, stopy oderwa³y siê do zie-

mi i dynda³y, gdy Dengar ci¹gn¹³ go ku sobie.

Jaskinia siê zatrzês³a, gdy fragment Sarlacka, czy to w ostat-

nich przedœmiertnych spazmach, czy to z g³odu, podra¿nionego

obecnoœci¹ ludzi, uniós³ siê konwulsyjnie i uderzy³ o skaln¹ œcianê

tu¿ pod Dengarem. Serce ³owcy nagród zabi³o mocniej, gdy po-

czu³ jak wystêp skalny zadr¿a³ i stêkn¹³, jak gdyby wiêkszy frag-

ment ska³y, którego by³ czêœci¹, mia³ siê zaraz oderwaæ od górnej

czêœci sklepienia jaskini. Dengar wyci¹gn¹³ rêkê i chwyci³ za linê,

podci¹gaj¹c Bobê Fetta w górê szczeliny; cielsko Sarlacka minê³o

stopy ³owcy o centymetry, kiedy wyprê¿y³o siê w g³oœnej agonii.

Fett znajdowa³ siê nadal kilka metrów poza zasiêgiem chwytu

Dengara, gdy Sarlacc kolejny raz uderzy³ o pod³ogê jaskini. Nie wi-

daæ by³o ani jego g³owy, ani ogona, tkwi¹cych gdzieœ w ciemnoœciach.

background image

148

Odg³os uderzenia odbi³ siê echem wœród œcian jaskini jak podziemny

grzmot; ostre od³amki siek³y Dengara po plecach. Jedna ze œcian

komina – ich droga ucieczki, któr¹ próbowa³ poszerzy栖 osunê³a

siê w dó³, mijaj¹c wisz¹cego na linie Bobê Fetta o centymetry. Bez-

w³adne cia³o ³owcy nagród wirowa³o na linie, gdy Dengar próbowa³

podci¹gn¹æ go wy¿ej. By³ to jedyny ruch jego cia³a, jakby pêtla

wokó³ piersi wycisnê³a z niego resztki si³ ¿yciowych.

Za dyndaj¹cym cia³em Fetta Dengar zobaczy³, jak oba roboty

uciekaj¹ na drug¹ stronê jaskini, podczas gdy cielsko Sarlacka wije

siê na ziemi, mia¿d¿¹c na py³ le¿¹ce na niej kamienie. Neelah cof-

nê³a siê, omiot³a œwiat³em latarni bok Sarlacka, a potem rzuci³a siê

do ucieczki, gdy stromy stok jego cielska zacz¹³ siê przetaczaæ

w jej stronê. Dengar patrzy³, jak dziewczyna potyka siê na luŸ-

nych kamieniach, pada na kolana i podpiera siê d³oñmi. Latarnia

wypad³a jej z rêki i potoczy³a siê stukaj¹c po pod³odze, by zatrzy-

maæ siê kilka metrów dalej. Œwieci³a teraz do góry pod dziwnym

k¹tem prosto na cia³o potwora.

Jasna elipsa œwiat³a na ³uskach Sarlacka powiêksza³a siê, w mia-

rê jak jego cielsko skrêca³o siê nadal, niczym ohydna fala przyp³y-

wu poszarpanego pancerza i chorej tkanki. Neelah krzyknê³a ze

strachu i bólu, kiedy przetoczy³o siê na jej stopê i ³ydkê, przy-

gwa¿d¿aj¹c j¹ do ziemi. Sarlacc zatrzyma³ siê, jakby jakiœ zmys³

podpowiedzia³ mu, ¿e uda³o siê pochwyciæ ofiarê. Wypiêtrzy³ siê

nad dziewczyn¹, która przekrêci³a siê na bok i spróbowa³a ze-

pchn¹æ ob³e cielsko z nogi go³ymi rêkami. Wystarczy³oby, ¿eby

Sarlacc dalej siê toczy³ i skrêca³, mia¿d¿¹c ciê¿k¹ fal¹ swojego

masywnego cielska wszystko, co znalaz³o siê na jego drodze, aby

zamieniæ Neelah w nieruchome zw³oki. Dengar podci¹gn¹³ linê wy-

starczaj¹co wysoko, by owin¹æ j¹ wokó³ koñca wystêpu. Nieprzy-

tomny Boba Fett wisia³ bezw³adnie na drugim jej koñcu nad cia-

³em Sarlacka. Przytrzymuj¹c siê jedn¹ rêk¹, Dengar drug¹ siêgn¹³

do kabury, przyciœniêtej ciê¿arem jego cia³a do œciany komina.

Zdo³a³ wydostaæ miotacz, choæ boleœnie otar³ o szorstk¹ œcianê

naskórek z wierzchu d³oni. Zmieni³ pozycjê i ustawi³ siê w taki

sposób, by móc oddaæ czysty strza³ i nie trafiaj¹c przy tym zawie-

szonego na linie Fetta, wcelowaæ w zwaliste cielsko Sarlacka...

Zmiana pozycji i wynikaj¹ca z niej zmiana obci¹¿enia wystê-

pu, w po³¹czeniu z uszkodzeniem i tak ju¿ niebezpiecznych œcian

jaskini przez konwulsyjne ruchy Sarlacka wystarczy³y, by wystêp

skalny oderwa³ siê, wzbijaj¹c ob³ok py³u i mijaj¹c ³okieæ Dengara

background image

149

o milimetry. Przedni fragment wystêpu run¹³ w dó³, podczas gdy

Dengar usi³owa³ przytrzymaæ siê jego resztek. Ostry czubek od³a-

manej ska³y zaklinowa³ siê w szczelinie o jakiœ metr poni¿ej miej-

sca, w którym znajdowa³ siê wystêp, z tak¹ si³¹, ¿e Dengar uderzy³

zêbami dolnej szczêki o górn¹. Pêtla liny, na której wisia³ Boba

Fett, zeœliznê³a siê w dó³ i utkwi³a zablokowana pomiêdzy oderwa-

n¹ iglic¹ a œcian¹ szczeliny.

Ten ostry, gwa³towny ruch wyrwa³ blaster z d³oni Dengara.

Przytrzymuj¹c siê kurczowo ska³y, patrzy³ bezradnie – czas jakby

zwolni³, rozci¹gaj¹c sekundy i zwalniaj¹c upadek miotacza – jak

broñ wiruje w przesyconym dusz¹cym py³em powietrzu pod sufi-

tem jaskini, by spaœæ na jej dno. To rêkojeœæ, to lufa – widzia³, jak

powoli oddalaj¹ siê poza zasiêg jego chwytu, gdyby nawet zdo³a³

oderwaæ jedn¹ z d³oni wpijaj¹cych siê kamienn¹ œcianê.

Wtedy zobaczy³ coœ jeszcze, co obudzi³o siê do ¿ycia równie

niespodziewanie jak pochowany Sarlacc. Gwa³towne szarpniêcie lin¹

odchyli³o g³owê Boby Fetta do ty³u, odwracaj¹c jego blad¹, odkryt¹

twarz w stronê Dengara i œwiat³a dziennego wpadaj¹cego z góry

przez szczelinê. £owca nagród wygl¹da³ jak martwy, jak gdyby lek-

cewa¿one ostrze¿enia robotów medycznych okaza³y siê w koñcu

prawdziwe; niewykluczone, ¿e Dengar i Neelah nieœli podziemnymi

tunelami trupa, który wisia³ teraz nieruchomo w powietrzu...

Boba Fett otworzy³ oczy, patrz¹c prosto na Dengara. Biegn¹-

cy w zwolnionym tempie czas zatrzyma³ siê ca³kowicie, gdy zimne

spojrzenie przewierci³o Dengara na wylot.

Potem czas ruszy³ do przodu, a nastêpne wydarzenia rozegra³y

siê w u³amkach sekundy. Boba Fett uniós³ rêkê i z³apa³ spadaj¹cy

blaster, równie zrêcznie i szybko jak w¹¿ atakuj¹cy z ukrycia ofiarê.

Broñ wpad³a w jego d³oñ tak pewnie, jakby by³a przed³u¿eniem jego

w³asnej istoty, czêœci¹ cia³a w stopniu nie mniejszym ni¿ krêgos³up.

Fett odwróci³ wzrok. Dengar widzia³ z góry, jak rozgl¹da siê

po jaskini, zatrzymuj¹c spojrzenie w miejscu, gdzie ciê¿kie cia³o

Sarlacka uwiêzi³o Neelah w uœcisku. Wyci¹gn¹³ wyprostowan¹ rêkê

z luf¹ miotacza wycelowan¹, jak przed³u¿enie ramienia, prosto

w ogromny zwój cielska Sarlacka.

Jaskiniê wype³ni³y ostre, poszarpane cienie; to blaster miota³

przerywany ogieñ, przecinaj¹c pulsuj¹c¹ energi¹ otwart¹ przestrzeñ

jaskini. Si³a wystrza³ów odchyli³a od pionu linê i jak miniaturowa

rakieta odrzuci³a Bobê Fetta w stronê przeciwn¹ ni¿ rozb³yski ostrza³u.

Fett celowa³ stale w to samo miejsce na ob³ej powierzchni segmentu

background image

150

Sarlacka, dodaj¹c sw¹d palonego cia³a do wisz¹cej w dusznym po-

wietrzu jaskini woni rozk³adu i gnicia.

W tym samym momencie segment Sarlacka poderwa³ siê do

góry, u¿¹dlony rozgrzanymi do bia³oœci ig³ami laserowego ognia. Na

pod³ogê jaskini zaczê³y opadaæ fragmenty ³usek i zwêglonego cia³a;

otwarta rana na cielsku potwora, rozcinana coraz g³êbiej nieprze-

rwanym ogniem miotacza, sycza³a pod k³êbami kwaœnego dymu.

Neelah wbi³a koñce palców w usian¹ gruzem pod³ogê jaskini,

otoczona deszczem iskier i p³atków sczernia³ej tkanki, rozprysku-

j¹cych ka³u¿ê krwi Sarlacka. Z widocznym bólem czo³ga³a siê do

przodu, ci¹gn¹c za sob¹ nogê, wyrwan¹ z pu³apki ogromnego ciel-

ska. Nieprzerwany strumieñ energii z miotacza Boby Fetta otwie-

ra³ coraz szerzej i g³êbiej cia³o potwora, tworz¹c czerwone wrota

w ¿yj¹cej skale.

Ryk agonii, dziki wrzask zranionej bestii dochodzi³ do nich z nie-

oœwietlonych tuneli rozci¹gaj¹cych siê daleko poza jaskiniê. Coraz

g³oœniejszy i bardziej przenikliwy, a¿ sta³ siê niemal fizycznym by-

tem, wstrz¹sa³ œcianami i odrywa³ od nich obluzowane kamienie.

Neelah przykucnê³a z boku jaskini, niedaleko robotów medycznych,

podczas gdy sufit jaskini pêka³ i obsuwa³ siê w dó³. Ostre od³amki

trafia³y w krwawi¹cy i poparzony bok segmentu Sarlacka i turla³y

siê dalej, by zatrzymaæ na rosn¹cej stercie obok niego.

Krzyk ucich³ równoczeœnie ze spazmatycznym ruchem, który

wstrz¹sn¹³ widoczn¹ czêœci¹ Sarlacka. Kamienie usypane wzd³u¿

jego boku stoczy³y siê w dó³, gdy segment wycofa³ siê do jednego

z tuneli w najdalszym koñcu jaskini. Ze swojego miejsca na górze

Dengar przez chwilê widzia³ wystrzêpiony koniec, szary i pokryty

strupami w miejscu, gdzie segment oderwa³ siê od wiêkszej ca³oœci.

Potem znikn¹³, pozostawiaj¹c za sob¹ tylko kamienie i czarny py³.

Blaster w d³oni Boby Fetta umilk³. £owca spojrza³ w górê,

w zalan¹ œwiat³em szczelinê, na niebezpiecznie przechylony frag-

ment wystêpu skalnego. Dengar widzia³ w jego twarzy, ¿e ten cz³o-

wiek siêgn¹³ do ostatnich rezerw si³, by zdobyæ siê na taki wyczyn.

– Opuœæ mnie... – wychrypia³ Fett g³osem brzmi¹cym tak, jak-

by dobywa³ siê z zamkniêtego grobu. – Szybko...

Dengar zdo³a³ zaprzeæ siê stopami o œciany szczeliny na tyle

mocno, by odwi¹zaæ linê zamocowan¹ wokó³ wystêpu. Zacz¹³ lu-

zowaæ j¹ powoli, opuszczaj¹c Bobê Fetta na pod³ogê jaskini. Kie-

dy napiêcie liny zel¿a³o, Dengar zarzuci³ pêtlê na ramiê i pomóg³

sobie drug¹ d³oni¹ we wspinaczce w górê komina. Wydosta³ siê na

background image

151

powierzchniê i opad³ ciê¿ko na gor¹ce piaski Morza Wydm. Wy-

cieñczony, nabra³ haust powietrza, usiad³ i mocno chwyci³ linê.

Kiedy poczu³ szarpniêcie na drugim jej koñcu, wsta³ i zacz¹³

ci¹gn¹æ, cofaj¹c siê krok za krokiem od szczeliny. Ciê¿ar uwieszo-

ny na koñcu liny pozwoli³ mu wywnioskowaæ, ¿e wci¹ga do góry

nie tylko Bobê Fetta.

Wiêcej miêœni ni¿ rozumu, pomyœla³ Dengar, wyci¹gaj¹c linê

kawa³ek po kawa³ku nad ska³y i piasek. Przypuszcza³, ¿e to w³aœnie

pozwoli³o mu znaleŸæ sobie takie, a nie inne miejsce wœród ³owców

nagród, gdy tymczasem Boba Fett zajmowa³ znacznie bardziej spek-

takularne. Zapar³ siê piêtami o piach. Napiêcie liny nie pozwoli³o mu

przewróciæ siê do ty³u i w koñcu zobaczy³ jedn¹ rêkê Boby Fetta

w otworze szczeliny, jak zapiera siê o piach, pozwalaj¹c ³owcy wy-

dŸwign¹æ siê na powierzchniê. Drug¹ rêk¹ przytrzymywa³ Neelah,

przyciskaj¹c j¹ mocno do siebie. – Dziêki po³¹czonym wysi³kom

Dengara i konwulsyjnym drgawkom Sarlacka, szczelina by³a na tyle

szeroka, ¿e pozwala³a siê przecisn¹æ ich ciasno splecionym cia³om.

Lina zwiotcza³a; pozbawiony nagle podparcia Dengar upad³

na piasek. Boba Fett wyci¹gn¹³ Neelah ze szczeliny, by ostatnim

podrzutem cia³a, zapieraj¹c siê rêkami o brzegi szczeliny, wydo-

staæ siê i opaœæ bez si³ obok niej.

Wszêdzie wokó³ nich rozci¹ga³y siê ciche p³aszczyzny Morza

Wydm. Zmêczony Dengar wsta³ i rozejrza³ siê dooko³a, po szczy-

tach niskich pagórków. Odchyli³ g³owê do ty³u, wpatrzy³ siê w bez-

chmurne niebo; a blask s³oñca prawie go oœlepi³. Nie widzia³ ¿ad-

nych statków. Atak bombowy, który osmali³ i rozora³ kraterami

powierzchniê pustyni, chyba ju¿ siê skoñczy³, a jego sprawcy opu-

œcili atmosferê Tatooine. Zreszt¹ nawet gdyby wrócili, Dengar nie

mia³ ju¿ si³ na nic. Móg³ tylko le¿eæ na piasku i czekaæ, a¿ wykoñ-

cz¹ go eksploduj¹ce bomby.

Podszed³ do pozosta³ej dwójki. Boba Fett le¿a³ na plecach

z zamkniêtymi oczami; jedyn¹ oznak¹ ¿ycia by³o powolne wzno-

szenie siê i opadanie klatki piersiowej. Jeœli mia³ w sobie jeszcze

jakieœ resztki si³, wystarcza³y zaledwie na podstawowe czynnoœci

oddechowe i nic poza tym.

– Jak siê czujesz? – cieñ Dengara pad³ na twarz Neelah.

Powoli kiwnê³a g³owa.

– W porz¹dku. – Wierzchem ubrudzonej d³oni odsunê³a mo-

kre od potu w³osy, zas³aniaj¹ce jej oczy; na twarzy pozosta³ brudny

œlad. Usiad³a i przyci¹gnê³a kolana do piersi, ¿eby zbadaæ kostkê,

background image

152

przygwo¿d¿on¹ cielskiem Sarlacka. Skrzywi³a siê z bólu i zamknê-

³a na chwilê oczy, kiedy dotknê³a otartego cia³a. – Chyba nic nie

jest z³amane. – Przy pomocy Dengara wsta³a i ostro¿nie przenio-

s³a ciê¿ar cia³a na chor¹ nogê. – Tak, wszystko w porz¹dku.

Z g³êbi szczeliny, przez któr¹ przed chwil¹ uciekli, odezwa³ siê

g³os.

– Bior¹c pod uwagê okolicznoœci, które mia³em okazjê zaob-

serwowa栖 zagrzmia³ SH

Σ

1-B – zak³adam, ¿e wszystkie osoby

znajduj¹ce siê w najbli¿szym otoczeniu wymagaj¹ natychmiasto-

wej pomocy medycznej. Ponadto pacjent, którego powierzono

naszej opiece, niew¹tpliwie potrzebuje...

Gderliwe uwagi umilk³y, kiedy Neelah podnios³a z ziemi ka-

mieñ i wrzuci³a go w szczelinê. Us³yszeli, jak uderza o metal i two-

rzywo, uciszaj¹c na chwilê robota.

– Nie zejdê tam drugi raz – oznajmi³a Neelah. – Pierwszy mi

wystarczy na ca³e ¿ycie.

Dengar westchn¹³ ciê¿ko. Wszystko jak zwykle znalaz³o siê na

jego g³owie. Roboty medyczne nadal by siê im przyda³y; SH

Σ

-1B

niew¹tpliwie mia³ racjê, kiedy twierdzi³, ¿e Boba Fett potrzebuje

dalszej pomocy medycznej, zw³aszcza po wysi³ku, na jaki zdoby³

siê w jaskini pod Morzem Wydm. By³y te¿ jeszcze zapasy – niewie-

le tego, ale zawsze – które razem z Neelah zdo³ali zabraæ z kryjów-

ki. Na pewno siê przydadz¹ w ich obecnej sytuacji.

– W porz¹dku – powiedzia³ Dengar. Rozejrza³ siê dooko³a,

szukaj¹c g³azu, wokó³ którego móg³by owin¹æ linê. – Ale jak skoñ-

czê, oboje bêdziecie mi coœ d³u¿ni. I to du¿e coœ.

– Nie martw siê o to. – Uœmiechnê³a siê do niego Neelah. –

Twoja nagroda ciê nie ominie.

Nie by³ pewien, co mia³a na myœli. Znikaj¹c w skalnej szczeli-

nie, przez któr¹ siê wydostali, z paskiem od lampy w zêbach, za-

stanawia³ siê, czy ta nagroda – kiedy siê jej w koñcu doczeka –

wyjdzie mu na dobre, czy na z³e.

Ha³as wystraszy³ felinksa; dr¿a³ w ramionach Kuata, gdy ten

g³aska³ jego jedwabist¹ sierœæ.

– No ju¿, ju¿ dobrze – uspokaja³ przera¿one zwierzꠖ ju¿ po

wszystkim. Nie ma siê czym martwiæ. – Na tym w³aœnie polega³a

ró¿nica pomiêdzy stworzeniami takimi jak felinks a rozumnymi miesz-

kañcami galaktyki. – IdŸ spaæ i œnij, o czym tylko zamarzysz.

background image

153

Sta³ przy wielkim iluminatorze na pok³adzie statku flagowego

Zak³adów Stoczniowych Kuat, patrz¹c, jak nakrapiana tarcza Ta-

tooine – brudna kula poœród czystych, zimnych gwiazd – kurczy

siê w oddali. Znaczna czêœæ tego brudu by³a teraz w du¿o gorszym

stanie ni¿ poprzednio; oddzia³ wojskowy, który star³ na proch po-

wierzchniê Morza Wydm, by³ ju¿ w drodze. Powraca³ do systemu

Kuat krêtym kursem, wskakuj¹c i wyskakuj¹c z nadprzestrzeni,

by udaremniæ wszelkie próby wyœledzenia go i powi¹zania z za-

koñczonym w³aœnie bombardowaniem Tatooine. Wszelkie ozna-

czenia i sygna³y identyfikacyjne, które pozwala³yby zidentyfiko-

waæ statek, zosta³y starannie usuniête, zanim wyruszy³ w swoj¹

misjê. Kiedy wiadomoœæ o ataku bombowym dotrze do spelunek

i melin Mos Eisley albo podobnych miejsc na innych œwiatach,

spekulacje i podejrzenia skieruj¹ siê najpewniej ku Imperium albo

organizacji Czarnego S³oñca. Cieszy³o to Kuata, wiêc drapa³ za

uchem cicho pomrukuj¹cego felinksa. Pokrêtne œcie¿ki, myœla³

Kuat, lepiej zaprowadz¹ nas do koñca naszej drogi.

Jeszcze bardziej cieszy³ go fakt, ¿e Boba Fett osi¹gn¹³ w koñ-

cu kres w³asnej drogi. Taki by³ sens ataku bombowego. Wiado-

moœæ o œmierci ³owcy nagród dotar³a ju¿ do niego z wielu Ÿróde³;

wiele istot rozumnych – humanoidów i innych ras – s³ysz¹c o kimœ,

kto trafi³ do ¿o³¹dka Sarlacka pomyœla³oby, ¿e to koniec tej osoby.

Kuat zna³ jednak Bobê Fetta lepiej ni¿ oni; ³owca nagród mia³

zawsze denerwuj¹c¹ umiejêtnoœæ wychodzenia ¿ywcem, nawet jeœli

nie w pe³nym zdrowiu, z sytuacji, w których zwyk³y cz³owiek

poniós³by pewn¹ œmieræ. To w³aœnie koncentracja na szczegó³ach

zrobi³a z Zak³adów Stoczniowych Kuat pierwszego producenta

galaktyki, dostawcê floty dla Imperatora Palpatine’a i tajemniczych

mocodawców Czarnego S³oñca. Legendarna dok³adnoœæ Kuatów

by³a równie¿ nieod³¹czn¹ cech¹ obecnego szefa koncernu.

– Nie wystarczy wiedzieæ, ¿e ktoœ jest martwy – szepn¹³ do

felinksa, przytulaj¹c szyjê do delikatnego futra zwierzêcia. – Chce

siê zobaczyæ ich cia³a w grobie, albo jeszcze lepiej rozw³óczone po

okolicy w maleñkich kawa³eczkach...

– Przepraszam bardzo, sir...

Kuat obejrza³ siê przez ramiê i zobaczy³ jednego z kierowni-

ków sekcji ³¹cznoœci.

– S³ucham. – Nawet na pok³adzie flagowego statku nie zamierza³

wprowadzaæ sztywnego ceremonia³u tak charakterystycznego dla

dworu Palpatine’a. Zak³ady Stoczniowe Kuat by³y przedsiêbiorstwem,

background image

154

a nie scen¹ do kultywowania ob³¹kañczej manii wielkoœci. – O co

chodzi?

– Dostaliœmy w³aœnie ocenê strat. – Kierownik pokaza³ cienki

czytnik danych, po³yskuj¹cy równymi rz¹dkami liczb. – Przysz³a

z urz¹dzeñ nadawczych pozostawionych na powierzchni Tatooine.

Oczekiwa³ tych danych.

– Co mówi analiza?

– Osi¹gniêto maksymaln¹ penetracjê gruntu. – Kierownik zer-

kn¹³ na cyfry. – Ca³a okolica Wielkiej Jamy Carcoona zosta³a do-

szczêtnie zbombardowana. Prawdopodobieñstwo prze¿ycia form

biologicznych na powierzchni Morza Wydm oraz pod ni¹, do g³ê-

bokoœci dwunastu metrów, wynosi... – wcisn¹³ kilka przycisków

na klawiaturze czytnika – zero przecinek zero zero jeden. Zak³a-

dany poziom tolerancji wynosi³ zaledwie dwa miejsca po przecin-

ku. – Na twarzy mê¿czyzny pojawi³ siê wyraz zadowolenia. – Po-

wiedzia³bym, ¿e s¹ spore szanse, ¿e nasz cel zosta³ osi¹gniêty.

– Mhm... – Kuat pokiwa³ g³ow¹. – Powiedzia³ pan „spore szan-

se”, tak?

Wyraz zadowolenia znikn¹³ z twarzy kierownika; w gronie

pracowników podlegaj¹cych bezpoœrednio dziedzicowi i w³aœcicie-

lowi koncernu by³ jednym z najm³odszych.

– To takie powiedzenie, proszê pana. – Nadal musia³ siê wie-

le nauczyæ. – Nasz cel zosta³ niew¹tpliwie zrealizowany.

– To sformu³owanie podoba mi siê du¿o bardziej. – Felinks

mrucza³ sennie pod palcami Kuata. – A w ka¿dym razie na tyle

niew¹tpliwie, na ile to mo¿liwe w tym upartym wszechœwiecie. –

Obdarzy³ podw³adnego uœmiechem. – Wszystko zale¿y od tych

miejsc po przecinku, co?

– S³ucham, proszê pana...?

– Mniejsza o to. – Felinks zaprotestowa³ niemrawo, gdy Kuat

pochyli³ siê, by postawiæ go na zawi³ej mozaice pod³ogi. – Dziêku-

jê za informacjê. Jest pan wolny.

Kierownik sekcji ³¹cznoœci wyszed³, a Kuat powróci³ do kon-

templacji Tatooine, nie wiêkszej teraz ni¿ plamka wielkoœci pa-

znokcia widoczna przez iluminator. Felinks ociera³ siê o jego nogi,

mrucz¹c coraz g³oœniej, by wy¿ebraæ powrót na rêce pana.

– Taka d³uga droga... – Kuat pokiwa³ g³ow¹, wypowiadaj¹c

na g³os swoje myœli. – I wszystko na pró¿no...

Nie podziela³ pewnoœci podw³adnego co do tego, ¿e osi¹gnêli

zak³adany cel. Uznawanie czegoœ za pewnik w tym wszechœwiecie

background image

155

by³o jednym z g³upich zwyczajów m³odoœci. Mimo wszystko, po-

myœla³ Kuat, warto by³o spróbowaæ. Choæby po to, by zadowoliæ

swoje d¹¿enie do perfekcji i nie zaniedbaæ szansy, ¿e uda siê jed-

nak zabiæ Bobê Fetta. Stawka by³a tak wysoka – tyle planów i in-

tryg, na tak g³êbokim poziomie i o takim znaczeniu dla przetrwania

koncernu – ¿e warto by³o zaryzykowaæ ka¿d¹ iloœæ czasu i œrod-

ków na próbê usuniêcia Boby Fetta z planszy, na której pionki

Imperium zyskiwa³y przewagê. Byli te¿ inni gracze – Czarne S³oñ-

ce, Rebelia, mniejsze, ale wcale przez to nie mniej smakowite im-

peria wykrojone przez Huttów i im podobnych – ale Kuat chwilo-

wo nie martwi³ siê nimi.

Jego przeciwnicy nie wiedzieli, podobnie jak ich pionki, jak

niezwykle wa¿n¹ postaci¹ w tej grze sta³ siê Boba Fett. Dla Kuata

by³o to jeszcze jedno Ÿród³o podszytego drwin¹ zadowolenia. Gdyby

Fett lub Imperator Palpatine zdali sobie z tego sprawê, rozgrywka

sta³aby siê znacznie powa¿niejsza. I bardziej mordercza. Zak³ady

Stoczniowe Kuat nie doczeka³yby siê kolejnego dziedzica, bo same

przesta³yby istnieæ. Padlino¿ercy Imperatora rozkradliby je do ko-

œci, jak obwieszonego klejnotami trupa...

Pozosta³o jednak jeszcze wiele ruchów w tej grze, zanim mo-

g³oby do tego dojœæ. Kuat by³ zdecydowany je wykorzystaæ.

– Przypuszczam – powiedzia³ do felinksa – ¿e znowu go zo-

baczymy. – To by³ g³ówny powód, dla którego kaza³ odwo³aæ drugi

atak bombowy na Tatooine. Gdzieœ w g³êbi tkwi³o w nim przeko-

nanie, ¿e to bezcelowe; jeœli Boba Fett mia³ zostaæ wyeliminowa-

ny, to na pewno nie przy u¿yciu tak prymitywnych œrodków. –

Trzeba siê sporo namêczyæ, ¿eby zabiæ takiego jak on.

S¹dzi³ jednak, ¿e atak nie by³ ca³kiem bezcelowy. Mo¿e spo-

wolniê jego ruchy, myœla³. Mia³bym wtedy czas poprzestawiaæ parê

innych pionków, przyjrzeæ siê planszy i opracowaæ now¹ strategiê.

Felinks doœæ siê naczeka³; teraz informowa³ o tym swojego

pana.

– Ju¿ nied³ugo. – Kuat u³o¿y³ zwierzê w zgiêciu ramienia i po-

drapa³ je od niechcenia za uszami, tam gdzie lubi³o najbardziej. –

Jeszcze chwila. To nie potrwa d³ugo.

To nigdy nie trwa³o d³ugo, kiedy chodzi³o o Bobê Fetta. Tak

jak wczeœniej, na innej czêœci planszy, gdy pionkami byli ohydny

pajêczarz Kud’ar Mub’at i Gildia £owców Nagród. Ta gra, jak

wiedzia³ Kuat, toczy³a siê w zabójczym tempie.

– Ju¿ nied³ugo – powtórzy³ Kuat. – Ca³kiem nied³ugo.

background image

156

R O Z D Z I A £

"

WCZORAJ

– Szykuje siê coœ wiêkszego. – Bossk wyszczerzy³ zêby w pa-

skudnym uœmiechu. Jak zwykle. – Naprawdê du¿a rzecz.

Boba Fett opar³ siê o œcianê za kamienn¹ ³aw¹. Nic, o czym

mówi³ mu Trandoszanin, nie by³o dla niego niespodziank¹; ale ten

wielki gad jeszcze nie wiedzia³, ¿e jego przeznaczeniem jest zosta-

waæ zawsze o parê kroków w tyle. Mo¿e to zrozumie, pomyœla³

Fett, zanim umrze.

– Tak? – powiedzia³. Udawanie, ¿e sam nie zdaje sobie z tego

sprawy, mia³o siê przydaæ. – Powiedz mi o tym.

– Poczekaj chwilê. – Bossk odwróci³ pokryt¹ ³uskami g³owê,

lustruj¹c posêpne wnêtrze tymczasowej kwatery Boby Fetta

w g³ównym kompleksie Gildii £owców Nagród. Ju¿ wczeœniej, jed-

nym pchniêciem uzbrojonej w pazury d³oni, zamkn¹³ za sob¹

umocowane na ¿elaznych zawiasach drzwi. – Nie ka¿dy – wark-

n¹³ cicho – musi o tym wiedzieæ.

Inspekcja najwyraŸniej go zadowoli³a; upewni³ siê, ¿e w szcze-

linach pomiêdzy wilgotnymi kamieniami nie ma ¿adnych urz¹dzeñ

pods³uchowych.

– Przynajmniej na razie.

– Masz skrytoœæ we krwi. – Fett w duchu pomyœla³: „Idio-

ta!”. W pomieszczeniu mog³a byæ ukryta setka urz¹dzeñ pods³u-

chowych, których nie sposób wykryæ przy u¿yciu wzroku. – To

cenna cecha.

– Trzeba uwa¿aæ. – Bossk rozsiad³ siê na ³awce i pochyli³

w jego stronê. – Zw³aszcza przy czymœ takim.

background image

157

– To znaczy?

Wokó³ sk¹po umeblowanego, prymitywnego pomieszczenia

korytarze Gildii £owców Nagród skrêca³y i wi³y siê jak wê¿e, od-

bijaj¹c pokrêtne myœli jej mieszkañców. A te myœli stawa³y siê

coraz bardziej pokrêtne od czasu przybycia Boby Fetta. Wyczu-

wa³ to, jakby znalaz³ siê we wnêtrzu replikuj¹cego siê w nieskoñ-

czonoœæ labiryntu, rozga³êziaj¹cego siê fraktalowymi œcie¿kami

paranoi i k³amstwa. Nie przeszkadza³o mu to. Tego wymaga³y jego

plany, a tak¿e plany pajêczarza Kud’ara Mub’ata. £owcy nagród

zaczynali siê ju¿ gubiæ w tym labiryncie; niektórzy nie prze¿yj¹ na

tyle d³ugo, by znaleŸæ drogê wyjœcia.

W moim przypadku bêdzie inaczej, pomyœla³ Fett. Nie mar-

twi³ siê rosn¹c¹ w postêpie geometrycznym z³o¿onoœci¹ labiryntu.

Nie mia³o znaczenia, czy bêdzie mia³ mapê lub k³êbek nitki, po

której trafi do wyjœcia. Kiedy przyjdzie czas, wyr¹bie sobie drogê

przez zawi³e œciany, jakby by³y z flimplastu, a nie z kamienia chci-

woœci i wrogoœci innych istot rozumnych. Ju¿ nied³ugo...

– Du¿a robota – powiedzia³ Bossk. Odruchowo wysun¹³ pa-

zury, jakby zamierza³ zatopiæ je w karku ofiary albo zacisn¹æ wo-

kó³ sakiewki pe³nej kredytów. – Taka, jakie lubisz.

Fett odezwa³ siê g³osem pozbawionym emocji, s³owami obo-

jêtnymi jak spojrzenie wizjera jego he³mu.

– Jak du¿a?

Bossk nachyli³ siê jeszcze bli¿ej i zacz¹³ szeptaæ chrapliwie do

receptora dŸwiêkowego wmontowanego z boku he³mu Fetta. Wy-

szczerzony uœmiech Trandoszanina ci¹gn¹³ siê jeszcze, kiedy po-

wiedzia³ sumê.

– Rozumiem. – Boba Fett nie by³ zdziwiony wysokoœci¹ wy-

znaczonej nagrody; mia³ w³asne Ÿród³a informacji, znacznie lepsze

i poza zasiêgiem któregokolwiek z cz³onków Gildii. – To obiecuj¹-

ca kwota. – Nie zdziwi³o go te¿, ¿e Bossk odj¹³ æwieræ miliona

kredytów od faktycznej sumy nagrody. Jak wiêkszoœæ ³owców na-

gród, Bossk specyficznie pojmowa³ znaczenie s³ów „uczciwy po-

dzia³ zysków”. – Naprawdê obiecuj¹ca.

– Tak, no w³aœnie! – Rozpamiêtywanie tak wysokiej sumy

wydawa³o siê wprowadzaæ Bosska na nowe poziomy chciwoœci. –

Wiedzia³em, ¿e na to pójdziesz.

– A kim dok³adnie jest ten towar? – Boba Fett ju¿ to wie-

dzia³, ale zada³ to pytanie, ¿eby ci¹gn¹æ maskaradê. Bossk musia³

wierzyæ, ¿e ujawnia mu szczegó³y, a nie tylko je potwierdza. –

background image

158

Ktoœ musi byæ porz¹dnie zdeterminowany, ¿eby wyznaczyæ a¿ tak

wysok¹ nagrodê.

– No chyba! – Bossk uniós³ jeden pazur. – Oto najœwie¿sze

wiadomoœci. Chodzi o pewnego Lyunezjañczyka, speca od komu-

nikacji. Nazywa siê Oph Nar Dinnid. Wpakowa³ siê w jak¹œ super-

erotyczn¹ aferê. – Bossk wyszczerzy³ zêby w lubie¿nym uœmie-

chu. – Wiesz jak to z nimi jest. Zawsze to samo.

Fett wiedzia³, o czym mówi Trandoszanin. Lyunezjañczycy

byli jednym z szeœciu inteligentnych gatunków na Ryoone, plane-

cie w odleg³ej czêœci spirali Zewnêtrznych Odleg³ych Rubie¿y.

Ciê¿kie warunki ¿ycia na planecie, wywo³ane tysi¹clecia temu

zawieszonym w górnych warstwach atmosfery popio³em wulka-

nicznym sprawi³y, ¿e walka o przetrwanie by³a wyj¹tkowo trud-

na. Inni mieszkañcy Ryoone zmietliby Lyuzjañczyków z po-

wierzchni planety wieki temu, gdyby nie to, ¿e te kruche istoty

opanowa³y w zadziwiaj¹cym stopniu sztukê komunikacji miê-

dzygatunkowej. Ich umiejêtnoœci wykracza³y daleko poza zwyk³y

przek³ad s³ów i znaczeñ; otoczeni wrogami, kiedy przetrwanie

ich gatunku zale¿a³o od tego, jak dobrze odczytaj¹ i zinterpretuj¹

najdrobniejsze niuanse ich jêzyka i gestów, Lyunezjañczycy ku-

pili sobie ¿ycie umiejêtnoœciami przek³adu wykraczaj¹cymi dale-

ko poza mo¿liwoœci robotów protokolarnych. Na Ryoone ozna-

cza³o to, ¿e umo¿liwili p³ynne i stale zmieniaj¹ce siê uk³ady,

szaleñcze zawi¹zywanie i rozwi¹zywanie sojuszy, wypowiadanie

wojny i szybko zrywane traktaty pokojowe pomiêdzy gatunka-

mi, które ró¿ni³y siê miêdzy sob¹ nie tylko jêzykiem, ale nawet

podstaw¹ metabolizmu. Poza ich rodzinn¹ planet¹ Lyuzjañczy-

ków mo¿na by³o znaleŸæ w ka¿dym wêŸle komunikacyjnym;

wymieniali i uœciœlali wiadomoœci albo prowadzili negocjacje miê-

dzy kompletnie ró¿nymi sektorami Imperium.

Tyle tylko, ¿e ten niezwyk³y talent do odczytywania ukrytych

intencji i zamiarów innych gatunków obraca³ siê czasem przeciw-

ko nim. Od czasu do czasu ten czy ów Lyunezjañczyk pada³ ofiar¹

w³asnej wra¿liwoœci, ogarniêty p³omieniem œlepej na wszystko na-

miêtnoœci. Co gorsza, obiekt jego uczucia prawie zawsze je od-

wzajemnia³. W przeciwieñstwie do gadziego gatunku Falleenów,

których podbojom erotycznym towarzyszy³ godny podziwu ch³ód

emocjonalny i brak uczuæ, roznamiêtnieni Lyunezjañczycy i ich

wybranki tracili g³owê do tego stopnia, ¿e nie pozostawa³o w nich

nawet ŸdŸb³o instynktu samozachowawczego. A, ¿e ze wzglêdu

background image

159

na swoje dyplomatyczne talenty Lyunezjañczycy obracali siê zwy-

kle w najwy¿szych sferach i tam znajdowali swoje wybranki, skutki

by³y zwykle katastrofalne.

Albo wrêcz œmiertelne.

– Wiem, jak to z nimi jest – powiedzia³ Boba Fett. Wiedzia³

o ca³ej rasie, a tak¿e o konkretnym przypadku Oph Nar Dinnida,

o którym opowiedzia³ mu jego informator. – Kobieta z wy¿szych

sfer powinna raczej szukaæ kogoœ takiego jak ksi¹¿ê Xizor. Wra¿e-

nia s¹ podobno znacznie bardziej intensywne, a jak przyjdzie ko-

niec, kobieta ma szansê pozostaæ przy ¿yciu. Jeœli nie straci g³o-

wy. – Fett przypuszcza³, ¿e w przypadku kogoœ takiego jak jego

czêsty zleceniodawca Xizor, to w³aœnie uchodzi³o za rycerskoœæ

wobec dam. – Problem z Lyunezjañczykami polega na tym, ¿e nie

s¹ doœæ m¹drzy, by wyeliminowaæ uczucia.

– No w³aœnie, tak jak ten Dinnid. Wpakowa³ siê do wielkiej

kadzi nerfiego gówna. – Bossk uœmiechn¹³ siê szyderczo; sam uro-

dzi³ siê bez baga¿u niepotrzebnych, sentymentalnych uczuæ. – Pra-

cowa³ dla jednego z wa¿niejszych klanów feudalnych w systemie

Narranta, nie powiem dla którego...

– Nie musisz. One wszystkie s¹ takie same. – Boba Fett do-

brze zna³ te klany; w³aœciwie by³y to luŸne konfederacje powi¹za-

nych genetycznie gatunków, które rozbudowanym rytua³em po-

k³onów, ho³dów i przysi¹g krwi usi³owa³y za³ataæ dziel¹ce ich

ró¿nice. Dawa³o to marne efekty; bez Lyunezjañczyków i ich dy-

plomatycznych talentów ju¿ dawno by siê powyrzynali. Niez³a fu-

cha dla takich prowincjuszy jak mieszkañcy Ryoone – o ile nie

spartaczyli sprawy.

A zawsze partaczyli.

– Niech zgadnꠖ powiedzia³ Boba Fett. – Pracodawcy Din-

nida znaleŸli go... jakby to powiedzieæ?... w kompromituj¹cej sy-

tuacji z ¿on¹ albo córk¹ jednego z g³ównych rodów.

– Zgad³eœ. – Oczy Bosska œwieci³y siê równie mocno jak jego

k³y. Radoœæ, jak¹ Trandoszanom sprawia³a wiadomoœæ o cudzych

k³opotach, by³a niezale¿na od oczekiwania, ¿e coœ na nich zyska-

j¹. – Tylko ¿e nie jednego z g³ównych, a najg³ówniejszego. Facet

zadar³ z samym najwy¿szym feuda³em. Jak to Lyunezjañczyk, oni

nie maj¹ krzty rozumu. Sprawa wysz³a na jaw w miejscu publicz-

nym, na jednej z oficjalnych ceremonii odnowienia przysiêgi feu-

dalnej klanu, w obecnoœci paru tysiêcy wasali i ich œwity, zgroma-

dzonych w wielkiej sali suwerena. Ktoœ przypadkiem poci¹gn¹³ za

background image

160

kurtynê za podium, kurtyna spad³a, a tam nasz Oph Nar Dinnid

i pierwsza konkubina feuda³a. Widzia³a ich ca³a galaktyka. Mówi-

³em przecie¿, ¿e oni nie maj¹ rozumu.

Opis wydarzeñ, który przedstawi³ mu Bossk, zgadza³ siê z tym,

co Fett us³ysza³ od swojego informatora.

– Dziwiê siê, ¿e ten Dinnid w ogóle uszed³ z ¿yciem.

– Cofam to, co powiedzia³em. Facet ma jednak trochê rozu-

mu. – Bossk wzruszy³ ramionami. – Nie tyle, ¿eby trzymaæ siê

z dala od k³opotów, ale przynajmniej doœæ, ¿eby mieæ zaplanowa-

n¹ trasê ucieczki, kiedy nerfie bobki trafi¹ do systemu wentylacyj-

nego. W sali zrobi³o siê wielkie zamieszanie, a Dinnid zdo³a³ siê

wymkn¹æ do œmigacza, który sta³ zatankowany i gotowy do drogi,

z wprowadzonymi wspó³rzêdnymi miejsca, w które mia³ siê udaæ.

– Ale dok¹d mia³by siê udaæ? To znaczy gdzie by³by bez-

pieczny? – Boba Fett zna³ ju¿ odpowiedŸ, ale dalej udawa³ niewie-

dzê. – Ci feuda³owie z Narranta maj¹ bardzo rozwiniête poczucie

honoru, które nie pozwoli im zapomnieæ takiego upokorzenia. Nic

ich nie powstrzyma, póki nie dostan¹ w swoje rêce osoby, która

publicznie ich poni¿y³a.

– To prawda – przyzna³ Bossk. – W³aœnie dlatego ten feuda³

wyznaczy³ tak wysok¹ nagrodê za towar, który chce dostaæ. Nie

mo¿e przecie¿ rozes³aæ po prostu swoich wojsk, ¿eby wytropi³y

mu tego ma³ego kretyna, pochwyci³y go i dostarczy³y mu po to,

¿eby móg³ siê nacieszyæ jêkami Dinnida, czy co tam chce z nim

zrobiæ. Chyba ¿e ¿yczy sobie, ¿eby wiadomoœæ o tym wydarzeniu

roznios³a siê jeszcze szerzej. Wiêc oczywiœcie feuda³ chce, ¿eby-

œmy odwalili za niego brudn¹ robotê.

Milczenie zawsze by³o cennym towarem w œrodowisku ³ow-

ców nagród. Boba Fett by³ specjalist¹ od zadañ wykonywanych

szybko, skutecznie – i po cichu.

– Przy tak wysokiej nagrodzie wyobra¿am sobie, ¿e ka¿dy

³owca w Gildii wypuœci siê za Oph Nar Dinnidem.

– To nie takie proste – zauwa¿y³ Bossk. – Ten spryciarz nie

tylko zaplanowa³ sobie ucieczkê, ale i doskona³e miejsce na kry-

jówkê. Jest u Pancernych Huttów.

Boba Fett wiedzia³ i o tym. Ze wszystkich huttañskich klanów

Pancerni byli najmniej liczni i trzymali siê z dala od najrozmait-

szych aliansów i wzajemnych interesów, które wi¹za³y innych przed-

stawicieli ich gatunku. Pancerni wygl¹dem te¿ ró¿nili siê od swoich

odleg³ych kuzynów. Mieli wprawdzie podobne rozmiary, wagê

background image

161

11 – Mandaloriañska zbroja

i twarze o du¿ych oczach i ustach jak szparka, jakby stworzona do

tego, by wpychaæ przez ni¹ ró¿ne wij¹ce siê stworzenia. Pod wzglê-

dem chêci kontrolowania wszystkiego, na czym spoczê³o spojrze-

nie ich ogromnych oczu, nie ró¿nili siê te¿ niczym od pozosta³ych

Huttów.

Byli identyczni pod wzglêdem budowy anatomicznej, o gru-

bej skórze odpornej na strza³y z blastera i dzia³anie kwasów, z or-

ganami wewnêtrznymi zagrzebanymi tak g³êboko pod warstwami

³oju, ¿e nie sposób by³o siê do nich dostaæ nawet za pomoc¹ wi-

broostrza. Jedynym zagro¿eniem fizycznym, jakiego obawiali siê

Huttowie, by³o szczególne pasmo twardego promieniowania, któ-

rego szkodliwe skutki gromadzi³y siê w ochronnej warstwie t³usz-

czu, nie poddaj¹c siê normalnym procesom wydalania. Ta cecha

powstrzymywa³a Huttów od rozszerzania przestêpczej dzia³alno-

œci na pewne obszary galaktyki. Przynajmniej dopóki jeden z hut-

tañskich klanów kiedyœ, w odleg³ej przesz³oœci, nie podarowa³ im

tego, czego odmówi³a im natura – ochronnych pancerzy, z zespa-

wanych i zanitowanych arkuszy durastali, unoszonych i sterowa-

nych wbudowanymi repulsorami. Okrywa³y one miêkkie, galare-

towate cia³a Pancernych Huttów, ods³aniaj¹c tylko ich szerokie

twarze, stercz¹ce jak ze skorupy ¿ó³wia ponad têczowymi ko³nie-

rzami na przedzie owalnych pancerzy. Nawet delikatne, ma³e r¹czki

by³y schowane i manipulowa³y od œrodka zewnêtrznymi urz¹dze-

niami chwytnymi. Te mechaniczne chwytaki wygl¹da³y na równie

skuteczne w zagarnianiu i trzymaniu nielegalnych bogactw ich w³a-

œcicieli.

– Ale dlaczego Pancerni Huttowie mieliby siê interesowaæ

poszukiwanym specjalist¹ od komunikacji? – Boba Fett prowadzi³

swego czasu interesy z kilkoma przedstawicielami tego klanu. Wie-

dzia³, ¿e nie kiwn¹ palcem, jeœli nie dostan¹ za to du¿ej kwoty

kredytów. Pod tym wzglêdem nie ró¿nili siê od innych Huttów. –

Jeœli potrzebuj¹ t³umacza i dyplomaty tej klasy, mog¹ przecie¿ ku-

piæ ka¿dego innego, kto dzia³a na tym rynku. Kogoœ bez ceny

wyznaczonej za jego g³owê.

– Oph Nar Dinnid zatroszczy³ siê o to, by chcieli w³aœnie

jego. – W szorstkim g³osie Bosska da³o siê s³yszeæ niechêtny po-

dziw. – Podobno kaza³ sobie wszczepiæ w tkankê mózgow¹ eks-

pandery pamiêci i napcha³ je mnóstwem najbardziej poufnych da-

nych, transakcji i archiwów systemu Narrant, do których mia³ dostêp

jako poœrednik dyplomatyczny najwy¿szego feuda³a. W g³owie

background image

162

Dinnida tkwi mnóstwo informacji, które Pancerni Huttowie mog¹

uznaæ za niezwykle interesuj¹ce. I zyskowne.

– I co z tego? Nie zapewni to Dinnidowi bezpieczeñstwa na

d³ugo. Skorupiaki nie s³yn¹ z delikatnoœci w wyci¹ganiu danych

z pamiêci. Zwykle po takiej operacji z delikwenta zostaj¹ marne

szcz¹tki.

Bossk nachyli³ siê bli¿ej, tak blisko, ¿e Boba Fett poczu³ woñ

krwi i miêsa poprzez filtry powietrzne he³mu.

– Dinnid jest mo¿e g³upi, ale nie a¿ tak. Ekspandery pamiêci

zainstalowane w jego czaszce maj¹ wbudowany system czasowe-

go uwalniania danych. Wszystkie te sekrety handlowe z systemu

Narrant s¹ dawkowane w ma³ych porcjach, no i zakodowane na

autodestrukcjê. Jeœli Pancerni spróbuj¹ roz³upaæ mu g³owê i wy-

ci¹gn¹æ dane, wszystko zostanie wymazane do czysta. Ale to jesz-

cze nie wszystko. Oni nawet nie wiedz¹, ile tych informacji jest

w pamiêci Dinnida. W rezultacie Dinnid bêdzie mia³ wartoœæ dla

Huttów przez niemal nieograniczony czas. Mog¹ min¹æ dziesiêcio-

lecia, zanim wyci¹gn¹ z niego te wszystkie informacje.

– Sprytnie to wymyœli³. – Podobnie jak w przypadku pozo-

sta³ych rewelacji Bosska, Boba Fett udawa³, ¿e s³yszy je po raz

pierwszy. – Ale to oznacza równie¿, ¿e Pancerni nie wypuszcz¹ go

od siebie tak szybko.

– Nie inaczej – zgodzi³ siê Bossk. Stukn¹³ pazurem o pierœ

Boby Fetta. – Wyrwanie go z ich ³ap nie bêdzie ³atwe. To dlatego

³owcy nie pal¹ siê do tej roboty. Potrzeba kilkuosobowej dru¿yny,

¿eby przej¹æ ten towar.

Fett spodziewa³ siê i tego.

– Czy to propozycja?

– Byæ mo¿e. – Bossk cofn¹³ siê, znów mierz¹c wzrokiem

pokój i surowe drzwi. – Spójrzmy prawdzie w oczy: od kiedy tu

przyby³eœ, pojawi³y siê tarcia pomiêdzy ³owcami. – Szparki Ÿrenic

Trandoszanina œwidrowa³y ciemny wizjer he³mu Fetta. – Wszyscy

gadaj¹, od starej gwardii, jak mój ojciec i reszta rady, a¿ po naj-

mniej licz¹cych siê cz³onków Gildii.

– O czym tak gadaj¹?

– Nie zadzieraj ze mn¹! – warkn¹³ Bossk. – W tej chwili masz

dla mnie pewn¹ wartoœæ, ale jeœli zaczniesz siê wyg³upiaæ, wy¿rê ci

mózg z tego he³mu jak zupê z miski. Jeœli sk³adam ci propozycjê,

to nie tylko po to, ¿eby ³apaæ tego Oph Nar Dinnida... chocia¿

to powinno wystarczyæ, ¿eby ciê zainteresowaæ. Tu chodzi o coœ

background image

163

wiêcej: o przysz³oœæ ca³ej Gildii £owców Nagród. Szykuj¹ siê tu

wielkie zmiany, a ludzie opowiadaj¹ siê albo po jednej, albo po

drugiej stronie, w zale¿noœci od tego, jak ich zdaniem potocz¹ siê

sprawy. Szczerze mówi¹c, wola³bym mieæ ciê po swojej stronie,

ale niezale¿nie od tego, za kim siê opowiesz, i tak wygram. Po

prostu bêdzie mi ³atwiej z tob¹ ni¿ bez ciebie. I lepiej, jeœli ty i ja,

i jeszcze paru starannie dobranych goœci, weŸmiemy siê za tego

Dinnida. Nagroda, któr¹ za niego zdobêdziemy, zjedna nam wielu

przyjació³. Ale nie tylko to. Przede wszystkim poka¿e niezdecydo-

wanym, kto ma doœæ ikry, ¿eby zaj¹æ siê naprawdê trudn¹ robot¹.

Ci, którym uda siê przyszpiliæ ten towar, zas³uguj¹ na to, ¿eby

rz¹dziæ Gildi¹.

– Widzê, ¿e dobrze sobie wszystko przemyœla³eœ. – Boba Fett

mówi³ g³osem równym i beznamiêtnym. – Jeszcze raz mi zaimpo-

nowa³eœ.

– OszczêdŸ sobie wazeliny. – Czubek pazura Bosska wbi³ siê

mocniej w klatkê piersiow¹ Fetta. – Wszystko, czego chcê od cie-

bie, to wiedzieæ, czy piszesz siê ze mn¹ na tê robotê.

Oczy Bosska rozszerzy³y siê ze zdumienia, gdy Boba Fett

z³apa³ go nagle za piêœæ i œcisn¹³ tak mocno, ¿e koœci zazgrzyta³y

pod ³uskami. Potem powoli odsun¹³ j¹ od siebie, jakby odstawia³

na bok dziwne i nie³adne dzie³o sztuki.

– W porz¹dku. – Wypuœci³ piêœæ Bosska z twardego jak du-

rastal uœcisku. – Jestem z tob¹.

Nad¹sany Bossk rozciera³ stawy d³oni.

– Dobrze – powiedzia³ po chwili. – Pogadam z innymi. Taki-

mi, którzy stworz¹ dru¿ynê, jakiej potrzebujemy. – Wsta³ z ka-

miennej ³awki. – Dam ci znaæ, jak mi idzie.

Boba Fett patrzy³, jak Trandoszanin zamyka za sob¹ drzwi

komory, a potem s³ucha³ oddalaj¹cego siê w korytarzu echa jego

kroków. To w³aœciwie smutne, pomyœla³. Biedny facet nawet nie

zdaje sobie sprawy, jak dobrze wszystko siê toczy.

Ale dowie siê. I to ju¿ wkrótce...

– Twój syn w³aœnie zakoñczy³ wizytê, panie. – Kamerdyner

zarz¹dzaj¹cy kwaterami Gildii £owców Nagród sk³oni³ g³owê ze

s³u¿alczym uœmieszkiem na twarzy. – A jego rozmowa z tym po-

dejrzanym osobnikiem, znanym jako Boba Fett, przebieg³a do-

k³adnie tak, jak w swojej niezmierzonej m¹droœci przewidzia³eœ.

background image

164

Cradossk spojrza³ na nadskakuj¹cego Twi’lekianina, ca³ego

w lansadach, z oczami b³yszcz¹cymi chciwoœci¹. Lœni¹ce, rozdwa-

jaj¹ce siê warkocze g³owne podw³adnego przypomina³y mu jedno-

czeœnie œlimaki ziemne z Nirelli i nie ugotowane kie³baski. To sko-

jarzenie spowodowa³o, ¿e poczu³ siê g³odny – ale w koñcu niemal

wszystko tak na niego dzia³a³o.

– Oczywiœcie, ¿e tak. – W swojej luksusowo wyposa¿onej

kwaterze Cradossk bawi³ siê ciê¿kimi taœmami stroju, w jakim za-

³atwia³ interesy: ciemne, ale gustowne szaroœci i czernie materia³u

tworzy³y smutn¹ dla oczu symfoniê. Paradny strój, w jakim po-

dejmowa³ Bobê Fetta na bankiecie, zosta³ odwieszony przez ka-

merdynera do pró¿niowej szafy o kontrolowanej wilgotnoœci. –

Sprawy uk³adaj¹ siê zgodnie z moimi przewidywaniami... nie dla-

tego, ¿ebym by³ wyj¹tkowo m¹dry, tylko ze wzglêdu na mêcz¹c¹

g³upotê innych istot.

– Wasza Wielebnoœæ jest zbyt skromny. – Ob Fortuna krêci³

siê wokó³ Cradosska, strzepuj¹c tkaninê bladymi, wilgotnymi d³oñ-

mi, ¿eby dopasowaæ codzienny strój swojego pracodawcy. – Czy

ja przewidzia³bym taki bieg wypadków? Albo pañscy szacowni

koledzy z rady Gildii? Nie wydaje mi siê.

– To dlatego, ¿e jesteœ takim samym g³upcem jak oni. – Ta

myœl przygnêbi³a Cradosska; ciê¿ar w³adzy przyt³acza³ go. Nie mia³

nikogo, kto móg³by mu pomóc przeprowadziæ Gildiê £owców Na-

gród przez niebezpieczne mielizny, gdzie spiskuj¹cy wrogowie t³o-

czyli siê jak stada rekinów. Nawet w³asny syn. Krew z mojej krwi,

pomyœla³ ponuro Cradossk. Widocznie prawdziwa ¿y³ka do intere-

sów by³a bardziej kwesti¹ doœwiadczenia ni¿ wrodzonych umiejêt-

noœci. Nie powinienem by³ traktowaæ go tak wyrozumiale, pomy-

œla³, kiedy by³ jeszcze ma³ym gadem.

– Przyszed³ tu ktoœ, kto chce siê z panem spotkaæ. – Kamer-

dyner wykona³ ostatnie poprawki, by strój Cradosska wygl¹da³

nieskazitelnie. – Czy pan go wzywa³? Czy mam go do pana wpro-

wadziæ?

– Tak, w obydwu przypadkach. – Nadskakuj¹cy Twi’lekia-

nin zaczyna³ mu dzia³aæ na nerwy. – To sprawa prywatna. Twoja

obecnoœæ jest zbêdna.

Kamerdyner wprowadzi³ ³owcê nagród Zuckussa i znikn¹³ za

drzwiami, które starannie za sob¹ zamkn¹³.

Ze wszystkich m³odszych, mniej doœwiadczonych ³owców

nagród, którzy zostali przyjêci do Gildii, Zuckuss zawsze sprawia³

background image

165

wra¿enie najmniej nadaj¹cego siê do tego fachu. Cradossk spoj-

rza³ na stoj¹c¹ przed nim postaæ w masce oddechowej. Zastana-

wia³ siê, co mog³o sk³oniæ istotê myœl¹c¹ do podjêcia takiego ryzy-

ka; by³ jak dziecko, które bawi siê w niebezpieczn¹ grê doros³ych,

w której stawk¹ jest w³asne ¿ycie, a przegrana oznacza ból i œmieræ.

Jego pierwotn¹ motywacj¹, gdy przydziela³ Bosskowi Zuckussa

z jego ma³o imponuj¹c¹ postaw¹ i dyndaj¹cymi rurkami aparatu

oddechowego, by³a chêæ zapewnienia mu towarzysza, którego ten

móg³by poœwiêciæ bez ¿alu i wiêkszej szkody dla organizacji, gdy-

by znalaz³ siê w trudnej sytuacji. Takich jak Zuckuss by³o wiêcej

tam, sk¹d pochodzi³; kandydaci na ³owców nagród, z wygórowa-

nym wyobra¿eniem o w³asnych zdolnoœciach i twardoœci, zawsze

t³oczyli siê u drzwi Gildii. W tym przypadku jednak sytuacja siê

zmieni³a; Cradossk znalaz³ inn¹ rolê dla Zuckussa.

– Przyszed³em tak szybko, jak siê da³o. – Zdenerwowanie Zu-

ckussa by³o widoczne i s³yszalne: rurki oddechowe wygiête ku do³o-

wi trzepota³y g³oœno. – Mam nadziejê, ¿e nie sta³o siê nic, co...

– Uspokój siê. – Cradossk usiad³ ciê¿ko na sk³adanym krze-

œle zrobionym z koœci goleniowych wzmocnionych durastalowymi

prêtami. – Gdybyœ narobi³ sobie k³opotów, uwierz mi, ju¿ byœ o tym

wiedzia³.

Zuckuss nie wygl¹da³ na podniesionego na duchu. Spojrza³

przez ramiê na drzwi, jakby prowadzi³y do pu³apki, która w³aœnie

siê za nim zamknê³a.

– W³aœciwie w ogóle nie ma powodu do zmartwieñ. – Koœci,

z których zrobiono krzes³o, by³y mile wyg³adzone pod dotykiem

d³oni Cradosska. – Wiele z tego, co dokona³eœ, zas³uguje na moj¹

aprobatê.

– Naprawdê? – Zuckuss odwa¿y³ siê spojrzeæ w twarz przy-

wódcy Gildii.

– Oczywiœcie – k³ama³ dalej Cradossk. – S³ysza³em co nieco

o tobie. W moim synu Bossku nie³atwo jest wzbudziæ podziw... to

znaczy podziw dla kogokolwiek innego oprócz niego samego. Ale

o tobie wyra¿a³ siê z najwy¿szym uznaniem. Ta sprawa z ksiêgo-

wym... jak on siê nazywa³?

– Posondum. – Zuckuss kiwn¹³ g³ow¹. – Nazywa³ siê Nil Po-

sondum. To naprawdê wstyd, ¿e nie posz³o nam lepiej. Ju¿ prawie

go mieliœmy.

Cradossk roz³o¿y³ szeroko rêce i wzruszy³ ramionami uspoka-

jaj¹cym, wystudiowanym gestem.

background image

166

– Trzeba robiæ wszystko, co siê da. Ale nie zawsze sprawy

tocz¹ siê po naszej myœli. – Wypowiedzenie takiego stwierdzenia

wymaga³o od Cradosska prawdziwego talentu aktorskiego. – Ka¿dy

ma czasem pecha. – W duszy Cradossk nadal mia³ ochotê urwaæ

g³owê swojemu synowi i Zuckussowi za spartaczenie tej sprawy.

Boba Fett zrobi³ z nich durniów, pog³êbiaj¹c jeszcze tê hañbê, kiedy

przemkn¹³ obok nich w drodze do kwatery Gildii. – Nie przejmuj siê

tym. Bêd¹ inne okazje, inne zlecenia. Zawsze trafi siê jakiœ towar.

– Ja... cieszê siê, ¿e pan tak na to patrzy.

– W tym fachu trzeba patrzeæ perspektywicznie. – Tê sam¹

lekcjê wyg³osi³ kiedyœ wobec Bosska, który tylko go wydrwi³. –

Raz siê wygrywa, raz siê przegrywa. Ca³a sztuka polega na tym,

¿eby wygrane trafia³y siê czêœciej ni¿ pora¿ki. Chodzi o œredni¹.

– Chyba tak. – Zuckuss uspokoi³ siê nieco. – Z wyj¹tkiem

Boby Fetta. On chyba zawsze wygrywa.

– Nawet Boba Fett... – Cradossk zatoczy³ rêk¹ szerokie ko³o. –

Mog³eœ o tym nie wiedzieæ, ale znam go od bardzo dawna, wiêc

mogê ci powiedzieæ, ¿e i jemu zdarza³o siê wyjœæ z pustymi rêka-

mi. Nie daj siê zwieœæ tej aurze niezwyciê¿onoœci, któr¹ œwiado-

mie wokó³ siebie roztacza.

– No tak... ale trudno go nie podziwiaæ. Historie, które o nim

opowiadaj¹...

Cradossk pochyli³ siê w krzeœle i dŸgn¹³ Zuckussa pazurem

w pierœ.

– Ch³opcze, pracujê w tym interesie od wielu lat i mówiê ci,

jesteœ równie twardym goœciem jak wielki Boba Fett.

– Ja?

– Jasne, ¿e tak – zapewni³ Cradossk, dodaj¹c w duchu „Prê-

dzej mi tu nerf wyroœnie!”. Ci¹gn¹³ dalej zanêcanie. – To od razu

widaæ. Istniej¹ pewne... jakby to powiedzieæ?... nie dla wszystkich

widoczne cechy, po których mo¿na rozpoznaæ urodzonego ³owcê

nagród. Kogoœ, kto ma ochotê i umiejêtnoœci, ¿eby odnieœæ sukces

w tym fachu. Ja je wyczuwam. To dlatego jestem szefem Gildii

£owców Nagród... bo tak dobrze oceniam charaktery. – Popuka³

siê pazurem po nosie. – I ten instynkt podpowiada mi, ¿e masz

wszystkie niezbêdne cechy.

– Có¿... – zaskoczony Zuckuss pokrêci³ g³ow¹. – Pan mi po-

chlebia...

£atwo posz³o, pomyœla³ Cradossk. Mówienie tego, co dany

osobnik chcia³ us³yszeæ, w g³êbi serca czy serc, ile ich tam w sobie

background image

167

mia³, by³o najszybszym i najpewniejszym sposobem obezw³adnie-

nia ich, zanim wbijesz im nó¿ w to serce. Wszelkie bariery ochron-

ne, jakie mieli, puszcza³y niczym tarcze z wysadzonym przetworni-

kiem mocy.

– Ale¿ sk¹d! – Mia³ teraz Zuckussa dok³adnie tam, gdzie chcia³;

czas zaci¹gn¹æ resztê sieci. – Musimy byæ wobec siebie absolutnie

szczerzy. Bo jest coœ, co musisz dla mnie zrobiæ. Coœ bardzo wa¿-

nego.

– Zrobiê wszystko – powiedzia³ szybko Zuckuss. Roz³o¿y³

swoje os³oniête rêkawicami rêce. – Bêdê zaszczycony...

– Œwietnie. – Cradossk uniós³ d³oñ i przerwa³ m³odemu ³ow-

cy. – Rozumiem. Lojalnoœæ jest jedn¹ z cech niezbêdnych w na-

szym fachu, które w tobie dostrzeg³em. – Przechyli³ g³owê na bok

i uœmiechn¹³ siê krzywym, aluzyjnym uœmieszkiem. – Ale trzeba

wiedzieæ, wobec kogo byæ lojalnym, prawda?

– Nie jestem pewien, czy wiem, co pan ma na myœli...

– Pracowa³eœ z moim synem Bosskiem przy paru zleceniach.

Musisz wiêc byæ lojalny wobec niego, zgadza siê?

W g³osie Zuckussa nie by³o ani odrobiny wahania.

– Oczywiœcie. Ca³kowicie.

– No có¿, zapomnij o tym. – Uœmieszek znikn¹³ z jego twa-

rzy, gdy Cradossk odchyli³ siê na oparcie krzes³a. – Musisz byæ

lojalny wobec mnie. A to z tego prostego powodu, ¿e nadchodz¹

dla nas ciê¿kie czasy. – Tak naprawdê to ju¿ nadesz³y. Niektórzy

nie doczekaj¹ lepszych czasów; Gildia £owców Nagród przetrwa,

ale bêdzie znacznie mniej liczna. Chyba chcia³byœ byæ jednym

z tych, którzy przetrwaj¹ to zamieszanie... bo alternatyw¹ jest

œmieræ. – Przysun¹³ siê bli¿ej. Patrzy³ w oczy Zuckussa, widz¹c

w nich swoje powiêkszone odbicie. – Czy wyra¿am siê jasno?

Zuckuss zdecydowanie przytakn¹³.

– Jak najbardziej.

– To dobrze – powiedzia³ Cradossk. – Lubiê ciê i dlatego sk³a-

dam ci tê propozycjê. – Jedn¹ z charakterystycznych cech Tran-

doszan by³a pogarda dla wszelkich innych form ¿ycia, a forma

¿ycia stoj¹ca teraz przed Cradosskiem nie by³a wcale wyj¹tkiem. –

Jeœli bêdziesz trzyma³ ze mn¹, masz du¿e szanse, ¿e ci siê uda.

I nie mówiê teraz tylko o utrzymaniu siê przy ¿yciu, ale tak¿e

o zajêciu odpowiedniej pozycji w tej organizacji. Lojalnoœæ, kiedy

siê wie, wobec kogo byæ lojalnym, mo¿e siê op³aciæ.

– Co... co mia³bym zrobiæ?

background image

168

– Po pierwsze, wy³¹cz swój aparat g³osowy, jeœli przyjdzie ci

ochota powiedzieæ komuœ o tym, o czym tu sobie rozmawiamy.

Lojalnoœæ wymaga dochowania tajemnicy. Ka¿dy ³owca nagród,

który nie umie trzymaæ gêby na k³ódkê, nie utrzyma siê d³ugo

w tej galaktyce, a w ka¿dym razie na pewno nie w organizacji,

któr¹ ja kierujê.

Kolejne kiwniêcie g³ow¹.

– Umiem byæ cicho.

– Tak w³aœnie myœla³em. – Cradossk pozwoli³, by na jego usta

znów wyp³yn¹³ uœmiech. Pochyli³ siê tym razem do przodu tak

mocno, ¿e oddech z jego nozdrzy zamgli³ par¹ soczewki oczu Zuc-

kussa. – Oto nasza umowa. S³ysza³eœ o zleceniu na Oph Nar Din-

nida?

– Oczywiœcie. Wszyscy w Gildii mówi¹ tylko o tym.

– Nie wy³¹czaj¹c mojego syna Bosska, jak przypuszczam?

Zuckuss przytakn¹³.

– To od niego us³ysza³em o tym zleceniu.

– Wiedzia³em, ¿e nie przepuœci takiej gratki. – Cradossk po-

czu³ zadowolenie; jego potomek by³ przynajmniej ambitny, nawet

jeœli niezbyt m¹dry. – Lubi du¿e zlecenia, z du¿¹ nagrod¹. Sprawa

Dinnida jest dok³adnie tym, co sprawia, ¿e œlina mu cieknie. Czy

wspomnia³ coœ, ¿e bêdzie organizowa³ dru¿ynê do tego zlecenia?

– Nic mi nie mówi³.

– Zrobi to – zapewni³ Cradossk. – Osobiœcie siê o to postaram.

Mój syn mo¿e byæ pocz¹tkowo niechêtny pomys³owi w³¹czenia ciê

do tej dru¿yny, ale sprawiê, ¿e mu siê op³aci zabraæ ciê ze sob¹.

Bêdzie potrzebowa³ sprzêtu, do którego ja mogê zapewniæ mu do-

stêp, albo Ÿróde³ informacji z pierwszej rêki, które na pewno uzna

za cenne... takie tam rzeczy. A¿ za du¿o, ¿eby zrekompensowaæ im

utratê tej czêœci nagrody, która przypadnie tobie.

– To bardzo... szlachetna propozycja. – Za wypuk³ymi so-

czewkami oczu Zuckussa czai³a siê podejrzliwoœæ. – Ale dlaczego

mia³by pan tyle dla mnie robiæ?

Istnia³a jeszcze nadzieja dla tego stworzenia; nie by³o kom-

pletnym idiot¹.

– To proste – powiedzia³ cicho Cradossk. – Ja zrobiê coœ dla

ciebie – postuka³ pazurem o maskê twarzow¹ m³odego ³owcy –

a ty... zrobisz coœ dla mnie.

Przy tym ostatnim s³owie Cradossk stukn¹³ pazurem we w³a-

sn¹ pierœ.

background image

169

– To chyba nietrudno zrozumieæ?

Zuckuss powoli pokiwa³ g³ow¹, jakby pazur, na który patrzy³,

zahipnotyzowa³ go.

– Ale co mia³bym zrobiæ?

– To te¿ jest bardzo proste. – Cradossk po³o¿y³ obie rêce na

oparciach krzes³a. – Do³¹czysz do dru¿yny, któr¹ tworzy mój syn,

¿eby pochwyciæ delikwenta o nazwisku Oph Nar Dinnid. Ró¿nica

pomiêdzy tob¹ a Bosskiem bêdzie jednak taka, ¿e ty wrócisz...

Zuckuss potrzebowa³ kilku sekund, zanim go oœwieci³o.

– Och... – kiwn¹³ g³ow¹ jeszcze wolniej ni¿ zwykle. – Rozu-

miem.

– Cieszê siê, ¿e rozumiesz. – Cradossk wskaza³ na drzwi. –

Porozmawiamy o tym jeszcze kiedyœ. PóŸniej.

Kiedy Zuckuss wymkn¹³ siê z komnaty, Cradossk pozwoli³

sobie na chwilê pe³nych samozadowolenia rozwa¿añ. By³o jeszcze

du¿o wiêcej do zrobienia: sznurki do poci¹gniêcia, s³owa do wy-

szeptania do odpowiednich uszu. Na razie jednak musia³ przy-

znaæ, ¿e polubi³ tego ma³ego Zuckussa. Do pewnego stopnia, po-

myœla³. Wystarczaj¹co sprytny, by mo¿na go by³o wykorzystaæ,

ale nie doœæ sprytny, by zdaæ sobie sprawê z tego, ¿e ktoœ go

wykorzystuje... zanim nie zrobi siê za póŸno. Mo¿e nawet bêdzie

mu przykro, kiedy przyjdzie czas, by usun¹æ Zuckussa.

Ale to w³aœnie, jak wiedzia³ Cradossk, by³y ciê¿ary w³adzy.

Wymaga³o to trochê pracy – wêszenia i d³ubania rozmaitymi

narzêdziami, które zrobi³ z kawa³ków sztywnego, ostro zakoñczo-

nego drutu. Ale z tymi umiejêtnoœciami Twi’lekianie siê rodzili.

Efektem, po prawie roku ukradkowej pracy kamerdynera, by³a

maleñka, niewykrywalna dziurka do pods³uchiwania pod sufitem

antyszambrów Cradosska. Lepsza ni¿ jakiekolwiek urz¹dzenie elek-

troniczne; te mo¿na by³o ³atwo wykryæ zwyk³ym skanem. S³ucha-

j¹c rozmowy Cradosska z m³odym ³owc¹ nagród Zuckussem, ka-

merdyner gratulowa³ sobie sprytu. Trzeba by³o wiele sprytu, ¿eby

utrzymaæ siê przy ¿yciu, pracuj¹c dla tych drapie¿ników.

Wciskaj¹c stopy w szczeliny miêdzy masywnymi kamieniami

œciany i przytrzymuj¹c siê ozdobnej makaty, przedstawiaj¹cej mo-

menty minionej chwa³y Gildii, Ob Fortuna opuœci³ siê na pod³ogê ze

swojego stanowiska pods³uchowego. Od d³u¿szego czasu s³ucha³ tej

rozmowy, us³ysza³ wiêc i to, jak stary gad odprawia m³odego ³owcê.

background image

170

Dawne doœwiadczenia pozwoli³y mu dok³adnie okreœliæ czas potrzeb-

ny rozmówcy Cradosska na odwrócenie siê od siedziska, które ten

zwykle zajmowa³, i przejœcie kilku metrów dziel¹cych go od drzwi

do przedpokoju. W sam raz tyle, by kamerdyner zd¹¿y³ znaleŸæ siê

na dole, otrzepaæ z siebie kurz i pajêczyny i stan¹æ, jakby nie rusza³

siê z miejsca przez ca³y czas – s³uga dobry i wierny, i na pewno nie

spiskuj¹cy za plecami pana.

– Mam nadziejê, ¿e rozmowa by³a przyjemna? – kamerdy-

ner odprowadzi³ Zuckussa do nastêpnych drzwi, oddzielaj¹cych

przedpokój od korytarzy kwatery Gildii £owców Nagród. – I in-

spiruj¹ca?

Zuckuss wygl¹da³ na rozkojarzonego; odpowiedzia³ dopiero

po chwili.

– Tak... – kiwn¹³ g³ow¹. – Bardzo... inspiruj¹ca. To jest w³a-

œnie odpowiednie s³owo.

Kretyn, pomyœla³ kamerdyner. S³ysza³ ka¿d¹ sylabê, jaka pa-

d³a miêdzy Cradosskiem a tym stworzeniem. Czy Cradossk wie-

dzia³ o tym, czy nie, w Gildii nie sposób by³o utrzymaæ niczego

w tajemnicy. Nie przede mn¹, pomyœla³.

– To œwietnie. – Kamerdyner uœmiechn¹³ siê, pokazuj¹c ca³y

garnitur ostrych zêbów. Otworzy³ drzwi do przedpokoju, drug¹

rêk¹ przytrzymuj¹c warkocze g³owne, ¿eby nie opad³y mu na ra-

miê, gdy sk³ada³ starannie odmierzony uk³on. – Ufam, ¿e bêdzie-

my jeszcze mieli okazjê cieszyæ siê pana towarzystwem.

– Co? – stoj¹c w korytarzu Zuckuss spojrza³ na kamerdyne-

ra, jakby te proste s³owa bardzo go zdziwi³y. – Ach... tak. Wy-

obra¿am sobie, ¿e tak. – Odwróci³ siê i odszed³, jak ktoœ przyt³o-

czony ciê¿arem nowej i nieprzewidzianej odpowiedzialnoœci.

Kamerdyner obserwowa³, jak odchodzi. By³ lepiej ni¿ tamten

oswojony z subtelnoœciami wypowiedzi Cradosska. Nigdy nie zna-

czy³y tego, co wydawa³o siê z pozoru. Biedny ³owca nie mia³ pojê-

cia, w jak œmiertelnie groŸn¹ aferê siê wpl¹tuje.

Ale Ob Fortuna wiedzia³. Spojrza³ za siebie, przez ca³¹ d³u-

goœæ przedpokoju, by upewniæ siê, ¿e drzwi do pokoi Cradosska

s¹ nadal zamkniête. Wtedy pospieszy³ na drugi koniec korytarza,

gdzie czekali na niego inni zainteresowani rozmow¹, jaka siê w³a-

œnie odby³a. Schowa³ rêce w fa³dach d³ugiej szaty i oblicza³ ju¿

w myœli zyski, jakie przyniesie mu sprzeda¿ tej informacji.

background image

171

R O Z D Z I A £

#

– Na co czekamy? – Bossk wyszczerzy³ k³y w napadzie wœcie-

k³oœci. – Do tej pory powinniœmy byæ ju¿ w drodze!

– Cierpliwoœci – poradzi³ mu Boba Fett. – W tym przypadku

jest ona nie tyle cnot¹, co koniecznoœci¹. Oczywiœcie jeœli chcesz

wykonaæ to zadanie i prze¿yæ na tyle d³ugo, ¿eby móc o nim opo-

wiedzieæ.

Patrzy³, jak Trandoszanin przeklina i wœciekle mruczy pod

nosem, spaceruj¹c tam i z powrotem po doku l¹downiczym, naj-

bardziej oddalonym od kompleksu zabudowañ Gildii £owców Na-

gród. Fetta uderzy³a myœl, ¿e nie bêdzie siê musia³ specjalnie wysi-

laæ, by upewniæ siê, ¿e Bossk zginie; wystarczy³o mu pozwoliæ, by

pêk³ z gniewu, który w nim kipia³.

A przynajmniej, myœla³, wystarczy poczekaæ, a¿ pod wp³y-

wem tego gniewu pope³ni fataln¹ w skutkach pomy³kê. To, ¿e

prze¿y³ do tej pory, Boba Fett zawdziêcza³ w równej mierze stoso-

waniu przemocy, co beznamiêtnej precyzji swoich planów i dzia-

³añ. Bez tej pierwszej wszystkie intrygi galaktyki nie na wiele by

siê zda³y; przemoc by³a czymœ, co Imperium – od najni¿szych pod-

w³adnych Dartha Vadera a¿ po samego Palpatine’a – rozumia³o

doskonale. Tym, czego nie rozumia³y stworzenia takie jak Bossk,

by³ fakt, ¿e przemoc, choæ konieczna, przy braku skrupulatnego

planu stawa³a siê bomb¹ pod³o¿on¹ pod w³asne serce.

Zrozumie to, pomyœla³ Fett. Ju¿ wkrótce.

Mniejszy z ³owców, Zuckuss, przenosi³ nerwowe spojrzenie

z Boby Fetta na Bosska i z powrotem.

background image

172

– Mo¿e powinniœmy wys³aæ kogoœ przodem do Pancernych

Huttów – powiedzia³. – Na rekonesans, ¿eby reszta dru¿yny mo-

g³a od razu zacz¹æ akcjê.

– Nie b¹dŸ g³upi. – Boba Fett potrz¹sn¹³ g³ow¹. – Jedyne, co

byœmy na tym zyskali, to ostrze¿enie Pancernych Huttów o naszych

zamiarach. I tak trudno bêdzie nam zaatakowaæ z zaskoczenia.

– Ale statki s¹ gotowe do drogi! – Bossk obróci³ siê gwa³tow-

nie na piêcie. – Jeœli bêdziemy d³u¿ej czekaæ, inni ³owcy zbior¹

w³asne dru¿yny i rusz¹ po Dinnida. Uprzedz¹ nas!

Boba Fett nie podniós³ g³owy znad czytnika danych, na któ-

rym sprawdza³ listê uzbrojenia „Niewolnika I”.

– Nie bêdzie tragedii, jeœli ktoœ to zrobi. Poniewa¿ i tak nie

ma szans na sukces, nasz towar poczeka na nas bezpiecznie w rê-

kach Pancernych Huttów. To nam mo¿e wrêcz u³atwiæ plany, kie-

dy ju¿ zaczniemy. Pancerni Huttowie od razu zauwa¿¹ ró¿nicê

miêdzy nami a jak¹œ paczk¹ ¿ó³todziobów, szturmuj¹cych ich wa-

rowniê z blasterami w rêkach.

– Ci¹gle nam opowiadasz o tym, jakie to masz wspania³e pla-

ny. – Bossk spojrza³ zjadliwie na Fetta. – Kiedy zamierzasz nam

powiedzieæ dok³adnie, o co chodzi?

– Jak ju¿ wspomnia³em – Boba Fett spojrza³ na Bosska rów-

nie twardo i nieugiêcie – powinieneœ wyrabiaæ w sobie cierpliwoœæ.

Bossk odwróci³ siê, zrzêdz¹c coraz g³oœniej.

W doku l¹downiczym by³ z nimi jeszcze jeden cz³onek dru¿y-

ny. IG-88, robot, który zdo³a³ staæ siê jednym z bardziej szanowa-

nych cz³onków Gildii £owców Nagród – jedyny, którego Boba

Fett móg³by uznaæ za powa¿nego rywala – zwróci³ swoje skanery

optyczne w stronê Fetta.

– Czym innym jest cierpliwoœæ – powiedzia³ IG-88 szorstkim

g³osem z syntezatora – a czym innym wahanie. To ostatnie wyp³ywa

ze strachu i niezdecydowania. Zdecydowaliœmy, ¿e to ty bêdziesz

kierowa³ nasz¹ dru¿yn¹ w przekonaniu, ¿e jesteœ pozbawiony tych

cech. Gdyby okaza³o siê, ¿e jest inaczej, nasze rozczarowanie by-

³oby ogromne.

– Jeœli myœlisz, ¿e da³byœ sobie radê z tym zleceniem beze

mnie – Fett opuœci³ czytnik danych – to proszê bardzo.

IG-88 przygl¹da³ mu siê jeszcze przez chwilê, zanim kiwn¹³

g³ow¹.

– Pozostajesz naszym przywódc¹. Ale ostrzegam ciê, nie nad-

u¿ywaj naszej cierpliwoœci, bo j¹ wyczerpiesz.

background image

173

– Moj¹ ju¿ wyczerpa³. – Bossk wygl¹da³, jakby siê mia³ za-

raz udusiæ; jego spojrzenie mog³o ju¿ nie tylko zamordowaæ, ale

wrêcz unicestwiæ. Jedna rêka zawis³a niebezpiecznie nad blaste-

rem, schowanym w kaburze na biodrze. – Zmieni³em zdanie. Ten

ca³y pomys³ z dru¿yn¹ by³ g³upi...

– Hmm, Bossk... To by³ twój pomys³ – przypomnia³ mu Zuc-

kuss.

– Jeœli ja to zacz¹³em, to równie dobrze mogê skoñczyæ. –

Powoli przenosi³ wzrok z jednego ³owcy na drugiego. – Mo¿ecie

sobie robiæ, co chcecie. Ja siê z tego wypisujê. Sam siê zajmê tym

Oph Nar Dinnidem.

– Obawiam siê, ¿e nie masz takiej mo¿liwoœci. – Boba Fett

w³o¿y³ czytnik do kieszeni w swojej zbroi. Jego g³os, w kontraœcie

z wœciek³ym podnieceniem Bosska, wydawa³ siê jeszcze bardziej

beznamiêtny ni¿ zwykle. – Wiesz o tej operacji zbyt wiele, by siê

z niej teraz „wypisaæ”. Kiedy podejmujesz siê pracy ze mn¹, zo-

stajesz, póki nie zostanie wykonana. Masz tylko jeden sposób,

¿eby siê wycofaæ.

– Tak? – prychn¹³ Bossk. – Niby jaki?

IG-88 pozosta³ tam, gdzie by³, obserwuj¹c spiêcie z bezna-

miêtnym ch³odem robota. Zuckuss cofn¹³ siê, gotów zanurkowaæ

pod os³onê kad³uba jednego ze statków stoj¹cych w doku, kiedy

d³oñ Boby Fetta opad³a na wygiêt¹ rêkojeœæ jego blastera.

– Proszê, droga wolna – powiedzia³ Boba Fett. – Spróbuj st¹d

wyjœæ, a siê przekonasz.

Atmosfera zagêœci³a siê, jakby wype³ni³ j¹ strumieñ subfoto-

nowych cz¹stek z dysz wylotowych kr¹¿ownika. W pe³nej napiê-

cia ciszy Boba Fett wyda³ milcz¹cy rozkaz stoj¹cej przed nim ciê¿-

ko uzbrojonej postaci. No, ruszaj! – pomyœla³. Zaoszczêdzisz nam

wszystkim mnóstwo czasu...

– Ktoœ nadlatuje! – g³os Zuckussa przerwa³ zamro¿ony adre-

nalin¹ moment. Ma³y ³owca wskazywa³ palcem odleg³y ³uk, który

tworzy³ wejœcie do doku l¹downiczego; za nim pasmo jasnego œwia-

t³a przes³oni³o gwiazdy. – Jakiœ statek!

Bossk wpatrywa³ siê w Bobê Fetta jeszcze przez chwilê, a po-

tem obejrza³ siê przez ramiê. Nadlatuj¹ca plamka œwiat³a rozb³ys³a

jaœniej, gdy p³omieñ silników wylotowych otoczy³ j¹ jak korona

s³oneczna. Bossk spojrza³ znowu na Fetta.

– Czy to ten, na którego czekamy?

– Niewykluczone. – Boba Fett nie puœci³ rêkojeœci blastera.

background image

174

– Masz szczêœcie.

– To prawda – przyzna³ Fett. – Gdybym ciê zabi³, musia³bym

szukaæ nowego cz³onka dru¿yny. – Opuœci³ d³oñ. – Denerwuj¹ mnie

zmiany personelu w trakcie zlecenia.

Zuckuss patrzy³ na zbli¿aj¹cy siê statek.

– Nie poznajê tego typu. – By³ doœæ blisko, by da³o siê odró¿-

niæ jego zarysy, niczym siê nie wyró¿niaj¹ce jajo, niewiele wiêksze

ni¿ myœliwiec typu TIE, ci¹gn¹ce metalow¹ siatkê jako sztywno

splecion¹ pajêczynê z ty³u za dyszami silników. – Jakim cudem

dosta³ pozwolenie...

– Postara³em siê o to. – Boba Fett wymin¹³ Zuckussa i pozo-

sta³ych, podchodz¹c do platformy, ku której kierowa³ siê statek. –

Ale to bez ró¿nicy, czy dosta³ pozwolenie, czy nie.

– Jak to? – Zuckuss podrepta³ za Fettem.

РUwierz mi, ten goϾ zawsze wchodzi tam, gdzie zechce.

Statek, opadaj¹cy na l¹dowisko z wy³¹czonymi silnikami od-

rzutowymi, tylko na repulsorach, widaæ by³o teraz znacznie wy-

raŸniej. Jego ob³a powierzchnia, podrapana i podziurawiona, nosi-

³a œlady trafieñ ró¿nymi rodzajami wysokoenergetycznej broni.

Widaæ by³o du¿¹ wypalon¹ plamê w miejscu, gdzie metal roztopi³

siê i stê¿a³ ponownie. Statek zawis³ nad l¹dowiskiem, a siatka,

któr¹ ci¹gn¹³ za sob¹, unios³a siê i zakrzywi³a do przodu, jak wy-

giêty ogon skorpiona, podczas gdy druga jej czêœæ utworzy³a pod

brzuchem statku rodzaj ko³yski, na któr¹ pojazd wolno opad³ i znie-

ruchomia³.

– Popatrzcie tylko! – zafascynowany Zuckuss podszed³ do

owalnego kad³uba i stan¹³ na metalowej siatce. D³oñ w rêkawicy

po³o¿y³ na sfatygowanej i pordzewia³ej powierzchni. – Wygl¹da,

jakby uczestniczy³ w ka¿dej bitwie od czasu Wojen Klonów...

– Uwa¿aj – powiedzia³ Boba Fett. Ostrze¿enie przysz³o jed-

nak za póŸno.

W¹ska jak w³os szczelina biegn¹ca wokó³ owalu kad³uba po-

szerzy³a siê, z sykiem wpuszczaj¹c do œrodka powietrze. Eliptycz-

na czêœæ statku oddzieli³a siê od reszty i unios³a do góry na niewi-

docznych wczeœniej zawiasach. Przez chwilê w œrodku nie by³o

widaæ nic wiêcej.

Jak wypchniêta sprê¿onym powietrzem, lufa laserowego dzia-

³a bliskiego zasiêgu unios³a siê do góry, ze Ÿród³em zasilania i obu-

dow¹ odrzutu przymocowanymi bezpoœrednio z ty³u. Lœni¹ce po-

wierzchnie czarnego metalu b³yszcza³y niczym zwoje pobudzonego

background image

175

wê¿a, skrêcone i œmiercionoœne. Potê¿ne systemy celownicze bro-

ni skoncentrowa³y siê z cichym, elektronicznym sykiem na Zuc-

kussie i obróci³y lufê, a¿ zatrzyma³a siê o metr od piersi ³owcy.

Kolejna seria ostrych, przerywanych dŸwiêków zabrzmia³a z wnê-

trza urz¹dzenia, gdy lampki wskaŸników zmieni³y barwê z ¿ó³tej

na jaskraw¹ czerwieñ, na³adowane i gotowe do strza³u. Potem za-

pad³a cisza; Zuckuss zamar³, zahipnotyzowany czarn¹ dziur¹ znaj-

duj¹c¹ siê niemal w zasiêgu rêki, gotow¹ jednym strza³em rozbiæ

go na chmurê bez³adnych atomów nad zwêglonymi szcz¹tkami

butów.

– Cofnij siꠖ powiedzia³ cicho Boba Fett. – Tylko powoli, to

prawdopodobnie nie stanie ci siê krzywda.

– Krzywda? – Stoj¹cy obok Zuckussa Bossk wpatrywa³ siê

zafascynowany w po³yskuj¹c¹, ciemn¹ lufê dzia³a laserowego. –

To coœ zmiecie go z powierzchni ziemi!

Zuckuss nie by³ w stanie odwróciæ wzroku od zabójczej ma-

szynerii wycelowanej prosto w niego. Zdo³a³ jednak zrobiæ jeden

ostro¿ny krok do ty³u, a potem jeszcze jeden; system celowniczy

œledzi³ ka¿dy jego ruch, zmieniaj¹c k¹t ustawienia tak, by ca³y czas

mieæ go na muszce.

Jeszcze kilka kroków do ty³u i Zuckuss znalaz³ siê wœród resz-

ty ³owców nagród.

– Zostañ tu – poleci³ mu Boba Fett.

– O to siê nie martw. – Ubranie Zuckussa by³o przesi¹kniête

zapachem potu, wywo³anego nag³ym strachem. – Nie zamierzam

siê st¹d ruszyæ.

Boba Fett zd¹¿y³ ju¿ go wymin¹æ, zostawiaj¹c z ty³u tak¿e Bos-

ska i IG-88. Szed³ bez cienia obawy przez l¹dowisko w stronê owal-

nego statku spoczywaj¹cego w swoim po³yskuj¹cym koszu. Dzia³o

laserowe obróci³o siê, celuj¹c prosto w niego. Zatrzyma³ siê.

– Dawno siê nie widzieliœmy – przemówi³ do broni, jakby na³a-

dowana lufa by³a tak¹ sam¹ mask¹ twarzow¹ jak jego he³m, a syste-

my celownicze wszystkowidz¹cymi oczami. – Bardzo dawno.

Czerwone lampki wskaŸników zblad³y, przechodz¹c przez bla-

dy oran¿ do spokojnej ¿ó³ci. Soczewki optyczne i czujniki syste-

mu celowniczego skrêci³y lekko, jakby d³oñ i mózg kontroluj¹ce

spust rozluŸni³y siê od stanu natychmiastowej agresji do zwyk³ego

czuwania.

Dzia³o laserowe zaczê³o siê powoli unosiæ, jakby dŸwiga³ je

jakiœ mechanizm we wnêtrzu owalnego statku. Otoczy³a je chmura

background image

176

sycz¹cej pary, na chwilê zacieraj¹c kontury broni, która przypomi-

na³a teraz wystêp czarnej ska³y na szczycie góry, targanej gwa³tow-

n¹ nawa³nic¹. Dzia³o wynurzy³o siê z mg³y, ukazuj¹c poni¿ej potê¿-

ny, humanoidalny tors, dŸwigaj¹cy na barkach przyt³aczaj¹cy ciê¿ar

broni. Pod luf¹ wygina³a siê w dó³ naje¿ona licznymi dŸwigniami

metalowa tarcza w kszta³cie æwiartki ko³a, zakotwiczona w piersi

istoty, z zêbatk¹ pozwalaj¹c¹ kontrolowaæ k¹t nachylenia lufy. Ciê¿-

kie przewody, niektóre po³yskliwie czarne, inne ze srebrzystej dura-

stali, wisia³y zwiniête pod pachami, wokó³ muskularnej piersi i ¿e-

ber, ³¹cz¹c siê z zapewniaj¹cymi balast Ÿród³ami mocy na plecach.

Zobaczyli to wszystko, gdy osobnik wydosta³ siê z owalnego statku.

Podpiera³ siê rêkami w czarnych rêkawicach, stawiaj¹c ciê¿kie buty

na metalowych pasmach sieci. Spod skomplikowanych z³¹czy broni

wydoby³a siê para, tworz¹c ob³ok, który po chwili rozwia³ siê w cien-

kie smugi. Wskazywa³o to na obecnoœæ staroœwieckiego systemu

ch³odniczego, opartego na p³ynach. Ta prymitywna technologia da-

towa³a siê z samych pocz¹tków Republiki. Dzia³o laserowe obróci³o

siê w swojej wie¿yczce o sto osiemdziesi¹t stopni, jak gdyby so-

czewki systemu celowniczego by³y rzeczywiœcie jego oczami, osa-

dzonymi w czaszce pe³nej czystej destrukcji.

Sekcja tylna, przypominaj¹ca prymitywny rybi ogon, tyle ¿e

wykonany z czarnego metalu i przytwierdzony przegubowymi trzpie-

niami do bioder, by³a ostatni¹, która wydosta³a siê z kabiny statku.

Z górn¹ czêœci¹ odchylon¹ do ty³u na zawiasach i pilotem stoj¹-

cym na ziemi, statek przypomina³ ogromne jajo, które pêk³o, by

pozwoliæ siê wykluæ nowej istocie, kombinacji ¿ywej materii i za-

bójczej maszyny.

Ogon obcego rozwin¹³ siê w poprzek sztywnej, metalowej sieci.

Jedn¹ rêk¹ osobnik otworzy³ ma³¹ klawiaturê na metalowej taœmie

biegn¹cej od bolców na biodrach przez ca³¹ szerokoœæ brzucha;

drug¹ wstuka³ szybk¹ sekwencjê ideogramów, a potem wcisn¹³

wiêkszy klawisz w rogu urz¹dzenia.

– Bardzo... dawno. – G³oœniki urz¹dzenia zatrzeszcza³y, kie-

dy obcy uniós³ je przed sob¹. W tle, oprócz s³ów z syntezatora

mowy, s³ychaæ by³o syk pary wydobywaj¹cej siê z obudowy dzia-

³a. – Ale ty... Boba Fett... Nie starzejesz siê.

– A powinienem? – Zadziwi³o go to oœwiadczenie. – Bêdê mia³

na to doœæ czasu po œmierci.

Za sob¹ s³ysza³ pozosta³ych ³owców nagród. G³os Bosska

wybija³ siê ponad resztê:

background image

177

12 – Mandaloriañska zbroja

– Nie podoba mi siê to...

Obcy zareagowa³ w jednej chwili; Boba Fett wiedzia³, ¿e coœ

musia³o uruchomiæ sekwencjê reagowania. Na obudowie dzia³a la-

serowego wskaŸniki znów rozjarzy³y siê czerwieni¹; systemy ce-

lownicze zogniskowa³y siê na jednym punkcie za Fettem. Para

wystrzeli³a ze szczelin obudowy, a segmenty ogona zesztywnia³y,

tworz¹c trzeci¹ nogê, co zapewnia³o obcemu podstawê dostatecz-

nie stabiln¹, by wytrzymaæ si³ê odrzutu wysokoenergetycznej eks-

plozji.

Boba Fett spojrza³ przez ramiê i zobaczy³, ¿e Bossk instynk-

townie przesun¹³ d³oñ w stronê rêkojeœci blastera zawieszonego na

biodrze; Trandoszanin zawsze tak robi³, kiedy coœ wzbudzi³o jego

podejrzenia.

– Nie radzꠖ powiedzia³ Fett. Kiwniêciem g³owy wskaza³ na

d³oñ Bosska, która znieruchomia³a, gdy dzia³o laserowe zaczê³o

gotowaæ siê do strza³u. – D’harhan zwykle najpierw zabija, a po-

tem te¿ nie zawraca sobie g³owy sprawdzaniem, czy s³usznie.

Bossk odsun¹³ rêkê od broni.

– Dobrze. – Boba Fett spojrza³ na Zuckussa i IG-88. – Teraz

wszyscy cz³onkowie naszej dru¿yny s¹ na miejscu.

– Znamy siê z D’harhanem od bardzo dawna. – Boba Fett za

sterami „Niewolnika I” szybko i zrêcznie wprowadza³ wspó³rzêd-

ne punktu, w którym mieli wyskoczyæ z nadprzestrzeni. – D³u¿ej

ni¿ mo¿esz sobie wyobraziæ.

– Jak to mo¿liwe, ¿e nigdy o nim nie s³ysza³em? – Sterownia

statku by³a tak ma³a, ¿e Zuckuss musia³ staæ w przejœciu za Fet-

tem, jeœli chcia³ zamieniæ z nim parê s³ów. – Jest... robi wra¿enie.

Zuckuss móg³ wybraæ podró¿owanie z Bosskiem i IG-88 na

pok³adzie „Wœciek³ego Psa”, ale coraz gorszy humor Trandoszani-

na spowodowa³, ¿e wola³ znaleŸæ siê na pok³adzie „Niewolnika I”.

Niech robot sobie z nim radzi, uzna³ Zuckuss. Roboty nie bior¹ tak

do siebie jego zrzêdzenia i narzekania.

Ale lot z Fettem do siedziby Pancernych Huttów – sztucznej

planetoidy w kszta³cie dysku zwanej Okr¹glakiem – okaza³ siê chyba

jeszcze bardziej przykry. Obcy imieniem D’harhan, dawny przy-

jaciel czy towarzysz, czy kimkolwiek by³ niegdyœ dla Boby Fetta,

znalaz³ dla siebie najbezpieczniejszy k¹t na dolnym pok³adzie ³a-

downi, gdzie usadowi³ siê na pod³odze, oparty plecami o œciany

background image

178

pok³adu. D’harhan obj¹³ muskularnymi rêkami kolana, by odci¹-

¿yæ ramiona dŸwigaj¹ce ciê¿ar dzia³a laserowego, którego b³ysz-

cz¹c¹ lufê pochyli³ nieco do przodu. Kiedy Zuckuss wszed³ do

³adowni najciszej jak umia³, us³ysza³ nagle szmer wypuszczanej

pary; system namierzaj¹cy obcego zarejestrowa³ jego obecnoœæ,

obracaj¹c dzia³o laserowe poziomym ³ukiem w jego kierunku. Na

szczêœcie wskaŸniki zap³onu na pokrywie dzia³a pozosta³y ¿ó³te,

w trybie czuwania.

Zuckuss potrzebowa³ kilku chwil, ¿eby siê zorientowaæ, ¿e ta

onieœmielaj¹ca i nieznana istota by³a w tym momencie tylko czêœcio-

wo œwiadoma. Kwadratowa, opancerzona skrzynka umocowana pod

wypuk³¹ przedni¹ podstaw¹ dzia³a, przypominaj¹ca gruby napier-

œnik wyposa¿ony w rzêdy gniazdek wejœciowych i migoc¹cych diod,

kry³a w sobie wszystkie funkcje mózgowe D’harhana. Zosta³y tam

przeniesione i zamkniête chirurgicznie z opró¿nionej czaszki, odrzu-

conej niczym pusty pojemnik na racje ¿ywnoœciowe, gdy potê¿n¹

podstawê dzia³a przytwierdzono do koœci obojczyków i krêgos³upa.

To, co Boba Fett opowiedzia³ mu o tej operacji, wystarczy³o, ¿eby

Zuckuss poczu³ dreszcz. Co innego wspomagaæ siê uzbrojeniem i sys-

temami wykrywania – Zuckuss szczerze zazdroœci³ Fettowi impo-

nuj¹cego wachlarza czujników i urz¹dzeñ niszcz¹cych; facet by³ cho-

dz¹cym arsena³em – ale pójœæ dalej, daæ sobie wyci¹æ ca³e uk³ady

wewnêtrzne, zastêpuj¹c je durastal¹ i ogniwami zasilania, po to, by

praktycznie zamieniæ siê w broñ, nie zaœ tylko j¹ nosiæ... Zuckuss

poczu³, ¿e go mdli, kiedy patrzy³ na œpi¹cego D’harhana. Tak to siê

koñczy, pomyœla³ posêpnie, jeœli siê chce byæ konsekwentnym. Seg-

menty ogona – trzeciej nogi trójnoga, na której wspiera³o siê dzia-

³o – owinê³y siê wokó³ D’harhana jak bariera ochronna, oddzielaj¹-

ca go od œwiata istot ¿ywych...

Zuckuss zrobi³ jeden ostro¿ny krok w stronê ³adowni „Niewol-

nika I”. Wiedzia³, ¿e D’harhan nie tyle œpi, co raczej wy³¹czy³ czêœæ

swoich systemów, oszczêdza³ w ten sposób energiê dla zawsze czuj-

nej broni nad jego korpusem, po³yskuj¹cej w ciemnoœci konstelacj¹

diod i czujników. To wystarczy³o, by uruchomiæ uœpiony obwód;

jedna z d³oni w czarnej rêkawicy odwróci³a na zewn¹trz aktywny

ekran klawiatury z syntezatorem mowy. Nie przeszkadzaj mi, g³osi³

napis na ekranie; funkcja mowy by³a wy³¹czona. Zostaw mnie. Jak

uœpiony smok, którego ognisty oddech ledwo siê tli...

Milcz¹ce ostrze¿enie wystarczy³o; Zuckuss z radoœci¹ wycofa³

siê ku drabince prowadz¹cej do sterowni „Niewolnika I”. Mroczna,

background image

179

uœpiona, a mimo to straszna istota, która przekszta³ci³a sam¹ siebie

w broñ, przyprawia³a Zuckussa jednoczeœnie o strach i md³oœci.

Kiedyœ, zanim jeszcze postanowi³ zostaæ ³owc¹ nagród, widzia³

przez chwilê Dartha Vadera, Mrocznego Lorda Sithów, jak dowo-

dzi³ karnym atakiem imperialnych szturmowców na stolicê plane-

ty, która zbyt zwleka³a ze z³o¿eniem ho³du odleg³emu Imperatoro-

wi. Uderzy³a go wtedy myœl, podobnie jak w tej chwili, ¿e pewne

œcie¿ki, nawet jeœli prowadz¹ do potêgi przekraczaj¹cej wszystko,

o czym siê marzy³o, jednoczeœnie w jakiœ sposób umniejszaj¹. Jakby

istota osobowoœci okrytej zbroj¹ stopniowo ginê³a, zastêpowana

nieczu³ym metalem i obwodami.

Nie by³o sensu zag³êbiaæ siê w takich myœlach, zw³aszcza te-

raz, gdy przy³¹czy³ siê do tej samej dru¿yny co istoty takie, jak

Boba Fett i D’harhan. PóŸniej siê nad tym zastanowiê, postanowi³

Zuckuss, wdrapuj¹c siê po drabince do sterowni. Jeœli bêdzie ja-

kieœ póŸniej.

– Nie rozumiem, dlaczego nosi ze sob¹ ten prymitywny syn-

tezator mowy. – Zuckuss kiwn¹³ g³ow¹ w stronê kabiny i znajdu-

j¹cej siê poni¿ej ³adowni. – Trochê to niezgrabne. Powiedzia³bym,

¿e znacznie wygodniej by³oby mu porozumiewaæ siê za pomoc¹

czegoœ innego, tak, ¿eby mieæ wolne rêce.

– D’harhan nie czuje wielkiej potrzeby komunikowania siê. –

W suchym g³osie Boby Fetta pojawi³ siê cieñ rozbawienia. – A w prze-

sz³oœci, gdy by³o wiêcej takich jak on, koordynowali swoje dzia³ania

przy u¿yciu w³asnej, wewnêtrznej sieci komunikacyjnej.

– To byli inni? Tacy jak on? – ta perspektywa zaniepokoi³a

Zuckussa. – Co siê z nimi sta³o?

Fett nie odpowiedzia³.

Zuckuss spróbowa³ innego pytania.

– A jaki on by³ wczeœniej? – Nie móg³ siê zmusiæ, by wy-

powiedzieæ na g³os jego imiê. – Zanim sta³ siê... tym, czym jest

teraz?

– Nie twój interes. – Boba Fett nie spuszcza³ wzroku z instru-

mentów pok³adowych „Niewolnika I”. – Jest taki jak teraz od bar-

dzo dawna. Jeœli nigdy dot¹d nie s³ysza³eœ o D’harhanie, to dlate-

go, ¿e zajmuje siê w³asnymi sprawami w rejonach galaktyki, do

których tacy jak ty nigdy nie podró¿uj¹. – Fett spojrza³ przez ra-

miê na Zuckussa. – Powinieneœ siê z tego cieszyæ.

Rozmowa na temat ostatniego cz³onka dru¿yny by³a skoñczo-

na; Zuckuss wiedzia³, ¿e lepiej nie dr¹¿yæ sprawy. Bêdê szczêœliwy,

background image

180

kiedy to zlecenie siê skoñczy, pomyœla³ smêtnie. Sytuacja w Gildii

£owców Nagród stawa³a siê coraz bardziej napiêta, atmosfera gêst-

nia³a od knowañ i spisków, rozmaite podstêpne sojusze tworzy³y

siê i rozpada³y, zmienia³y cz³onków i wrogów z dnia na dzieñ albo

nawet z godziny na godzinê. Zlecenie na Oph Nar Dinnida, cho-

cia¿ niebezpieczne ze wzglêdu na os³awione systemy obronne Pan-

cernych Huttów, wydawa³o siê przy tym kaszk¹ z mlekiem. Ale

nawet tu, w bezgwiezdnej pustce nadprzestrzeni, Zuckuss wie-

dzia³, ¿e nadal tkwi w niepokoj¹cej pajêczynie niebezpiecznych

spisków; wystarczy³oby tylko, ¿eby Bossk albo Boba Fett dowie-

dzieli siê, ¿e jest wtyczk¹ Cradosska, a wypchnêliby go w pró¿niê

butami do przodu przez kana³ usuwania nieczystoœci „Niewolnika

I” albo „Wœciek³ego Psa”. Udzia³ w intrygach Cradosska przesta³

siê wydawaæ Zuckussowi takim dobrym pomys³em teraz, kiedy

móg³ liczyæ tylko na w³asn¹ pomys³owoœæ i instynkt samozacho-

wawczy.

– Przestañ siê krêci栖 odezwa³ siê Boba Fett, nie patrz¹c na

Zuckussa. – Przypnij siê; zaraz wchodzimy do przestrzeni pod-

œwietlnej.

Zuckuss mia³ ju¿ okazjê poznaæ gwa³towne manewry nawiga-

cyjne „Niewolnika I”. Roboczy statek Fetta pozbawiony by³ ja-

kichkolwiek buforów redukcji prêdkoœci, które mog³yby niekorzyst-

nie odbiæ siê na jego prêdkoœci czy zdolnoœci do walki. W zwi¹zku

z tym statek przeskakiwa³ z jednego trybu lotu do drugiego z wy-

wracaj¹c¹ wnêtrznoœci szybkoœci¹. Zuckuss chwyci³ siê obu stron

w³azu i odwróci³ spojrzenie pozbawionych powiek oczu, by unik-

n¹æ przyprawiaj¹cego o md³oœci widoku ogniskuj¹cej siê nagle mg³y

gwiazd w iluminatorach sterowni.

– Jest Bossk.

Zuckuss zobaczy³ dryfuj¹cego przed nimi z wy³¹czonymi sil-

nikami „Wœciek³ego Psa”. Zamigota³y œwiat³a sygnalizacyjne, a Boba

Fett w³¹czy³ przycisk modu³u ³¹cznoœci.

– Mówi Fett. Skontaktowaliœcie siê z kontrolerem lotów na

Okr¹glaku?

– Tak – rozleg³ siê z g³oœników p³aski, beznamiêtny g³os IG-88. –

Nie otrzymaliœmy, powtarzam, nie otrzymaliœmy pozwolenia na po-

dejœcie i l¹dowanie.

– Nie spodziewa³em siê, ¿e je dostaniemy – powiedzia³ sucho

Boba Fett. – Kiedy nadlatuje ktoœ taki jak my, rzadko kiedy wysy-

³a siê komitet powitalny.

background image

181

– Przed koñcem rozmowy Pancerni Huttowie oznajmili, ¿e

wysy³aj¹ do nas negocjatora.

– Na jakim poziomie?

Do rozmowy do³¹czy³ g³os Bosska.

– Ten opas³y œlimak powiedzia³, ¿e Alfa Zero.

Boba Fett nie cofa³ palca z przycisku komunikatora.

– To poziom najwy¿szych w³adz Pancernych Huttów. Wy¿ej

nie ma ju¿ nikogo. A to oznacza, ¿e po pierwsze, nie bêdziemy

musieli siê u¿eraæ z jakimœ ma³ym urzêdniczyn¹, a po drugie po-

traktowali nasze przybycie bardzo powa¿nie.

– A jak ju¿ przyleci ten negocjator, co robimy? – W g³osie

Bosska s³ychaæ by³o g³ód dzia³ania, jakby podró¿ z Gildii £owców

Nagród trwa³a przez irytuj¹co bezczynn¹ wiecznoœæ.

Ca³y Bossk, pomyœla³ Zuckuss, powoli krêc¹c g³ow¹. Zna³ ju¿

Trandoszanina na tyle dobrze, by wiedzieæ, ¿e w jego mniemaniu

„plan” to natychmiastowe podjêcie nieprzemyœlanych dzia³añ. A pla-

nu awaryjnego zwykle nie by³o.

Fett obejrza³ siê przez ramiê na Zuckussa.

– Nie przejmuj siê. – Odwróci³ siê i jeszcze raz wcisn¹³ przy-

cisk komunikatora. – Musimy byæ subtelni. Ty i IG-88 powinni-

œcie przejœæ na pok³ad „Niewolnika I”, zanim przybêdzie negocja-

tor Pancernych Huttów. Tylko pamiêtaj: ja bêdê mówi³.

Ciê¿kozbrojny statek Bosska, „Wœciek³y Pies”, pozosta³ w try-

bie autoczuwania, z systemami alarmowymi zaprogramowanymi

na odmowê wstêpu dla ka¿dego do czasu powrotu w³aœciciela.

Zuckuss zdawa³ sobie sprawê z paranoi Bosska i liczby zabój-

czych pu³apek, którymi naszpikowa³ „Psa”, bo nie chcia³ dopu-

œciæ, ¿eby ktokolwiek wdar³ siê do jego bazy operacyjnej. To by³

jeden z g³ównych powodów, dla których Zuckuss wola³ podró¿o-

waæ z Fettem; nie uspokoi³ siê jeszcze od poprzedniego lotu na

pok³adzie „Wœciek³ego Psa”, kiedy to musia³ nieustannie uwa¿aæ,

by nie uruchomiæ któregoœ z niezliczonych zabezpieczeñ. Wola³,

¿eby IG-88 zaryzykowa³, nawet jeœli oznacza³o to stracenie z oczu

Bosska na czas podró¿y.

Zszed³ na dó³ do ³adowni „Niewolnika I”, ¿eby otworzyæ kla-

pê w³azu ³¹cz¹c¹ oba statki. Zgarbiona sylwetka czêœciowo wy³¹-

czonego D’harhana nadal tkwi³a w rogu pomieszczenia; czu³, jak

systemy optyczne dzia³a laserowego rejestruj¹ jego obecnoœæ. Lufa

broni unios³a siê lekko i zwróci³a w jego stronê, kiedy stan¹³ na

ostatnim szczeblu drabinki.

background image

182

Przez niewielki iluminator obok w³azu Zuckuss widzia³, jak

„Wœciek³y Pies” manewruje, by ustawiæ siê w dogodnej pozycji

do cumowania. Kiedy po³¹czy³ siê z „Niewolnikiem I”, Zuckuss

wcisn¹³ klawisze kontrolki uruchamiaj¹ce œluzê; rozleg³ siê g³oœny

syk, gdy ciœnienie powietrza na obu statkach zaczê³o siê wyrówny-

waæ. Klapa siê otworzy³a, a Bossk i IG-88 weszli na pok³ad. Bossk

wcisn¹³ parê przycisków zdalnej kontroli na przypiêtym do pasa

urz¹dzeniu, a wtedy „Wœciek³y Pies” od³¹czy³ siê od statku, by

kr¹¿yæ po orbicie parkingowej wokó³ Okr¹glaka.

– Gdzie Fett? – Bossk rozejrza³ siê po ³adowni „Niewolni-

ka I”. Choæ by³o to najwiêksze otwarte pomieszczenie na statku,

trzech ³owców wystarczy³o, by zrobi³ siê w nim t³ok. Statek Boby

Fetta mia³ s³u¿yæ szybkoœci i zniszczeniu, a nie wygodzie.

Zuckuss wskaza³ na drabinkê prowadz¹c¹ do sterowni.

– Jest ca³y czas na górze. Chyba szykuje siê do spotkania

z negocjatorem Pancernych Huttów.

Jego domys³y okaza³y siê s³uszne. G³os Boby Fetta zatrzesz-

cza³ w g³oœnikach.

– Musimy zrobiæ wiêcej miejsca – powiedzia³ do mikrofonu

pok³adowego systemu ³¹cznoœci. – W³aœnie siê dowiedzia³em, ¿e

negocjatorem jest jeden z Pancernych Huttów; nie wys³ali ¿adnego

z pomniejszych poœredników. Jeœli ma siê tu zmieœciæ z tym swoim

pancernym cylindrem, musimy zrobiæ tyle miejsca, ile siê da.

– Nie bardzo widzê, jak mamy tego dokonaæ. – Zuckuss od-

wróci³ siê i rozejrza³ po wnêtrzu ³adowni „Niewolnika I”. – Naj-

wiêcej miejsca tutaj jest w tych klatkach.

– I co z tego? – odezwa³ siê znowu Fett. – Nie widzê pro-

blemu.

Bossk spojrza³ na klatki, w których Boba Fett trzyma³ ofiary

podczas dostarczania ich na miejsce, sk¹d móg³ odebraæ swoj¹

nagrodê.

– Nie zamierzam siê tam ³adowa栖 warkn¹³.

– Jesteœ najwiêkszy z nas wszystkich – zauwa¿y³ uczynnie

Zuckuss. – Oczywiœcie, z wyj¹tkiem.... – wskaza³ na potê¿n¹ syl-

wetkê D’harhana z luf¹ dzia³a stercz¹c¹ nieco powy¿ej podci¹-

gniêtych kolan i zwiniêtego metalowego ogona. – ...jego.

Trzej ³owcy nagród spojrzeli na D’harhana.

– No, nie wiem – powiedzia³ Bossk. Nawet on wydawa³ siê

onieœmielony obecnoœci¹ na³adowanego dzia³a laserowego w ich

dru¿ynie. – Mo¿e to nie jest najlepszy pomys³, ¿eby go budziæ.

background image

183

– Za póŸno. – Jedn¹ rêk¹ D’harhan wystuka³ wiadomoœæ na

milcz¹cym ekranie urz¹dzenia g³osowego i odwróci³ ekranem w ich

stronê. – S³yszê wszystko co mówicie.

Zuckuss i pozostali ³owcy cofnêli siê o krok i przywarli pleca-

mi do œcian kad³uba, podczas gdy rozbudzony D’harhan powoli

wsta³, przenosz¹c do ty³u metalowy ogon. Podstawa dzia³a lasero-

wego przytwierdzonego do ramion i piersi siêga³a wy¿ej ni¿ czu-

bek g³owy Bosska. Systemy celownicze dzia³a w milczeniu przy-

patrywa³y siê pozosta³ym trzem ³owcom.

– Uwaga! – Okrzyk wyrwa³ siê z piersi Zuckussa instynk-

townie, gdy zobaczy³, ¿e lampki wskaŸników dzia³a laserowego

nagle zap³onê³y czerwieni¹. Pad³ p³asko na pod³ogê, podczas gdy

Bossk i IG-88 rozpierzchli siê w przeciwne strony ³adowni.

Przyciœniêty do kratownic pod³ogi, os³aniaj¹c g³owê rêkami

Zuckuss us³ysza³ szybki, ostry œwist wystrza³u laserowego, a po-

tem jeszcze jeden; ich blask rozœwietli³ pomieszczenie, k³u-

j¹c w oczy. W ciszy, która nast¹pi³a po wystrza³ach, czuæ by³o

zapach ozonu i spalonego metalu.

Zuckuss podniós³ g³owê i zobaczy³, ¿e œwiate³ka wskaŸników

kontrolnych dzia³a przechodz¹ z powrotem w bezpieczn¹ ¿ó³æ.

Kul¹cy siê pod œcianami ³adowni Bossk i IG-88 spojrzeli najpierw

na D’harhana, a potem w kierunku celu jego gwa³townego ataku.

Trafienie, precyzyjnie obliczone i wymierzone, roztrzaska³o prêty

kraty g³ównej klatki; odpryski stopionej durastali, rozrzucone po

pod³odze, wci¹¿ jarzy³y siê czerwieni¹. Pasma kwaœnego dymu

unios³y siê nad drzwiami do klatki, gdy z hukiem upad³y na ziemiê.

– Gotowe. – odezwa³ siê D’harhan g³osem z syntezatora mo-

wy. – Teraz nie powinieneœ mieæ... obiekcji.

– Twoja uwaga jest s³uszna. – Obwody IG-88 dosz³y ju¿ ca³-

kiem do siebie po nag³ej salwie laserowego ognia. Robot przest¹pi³

nad prêtami le¿¹cych drzwi i wszed³ tam, gdzie przed chwil¹ by³a

klatka.

Bossk przygl¹da³ siê D’harhanowi jeszcze przez chwilê. Szpar-

kami oczu obejrza³ stygn¹c¹ lufê niemal z wyrazem zazdroœci, a po-

tem poszed³ w œlady robota i wszed³ do wnêki, której teraz ju¿ nie

mo¿na by³o zamkn¹æ.

Naprawa bêdzie wymaga³a sporo pracy, pomyœla³ Zuckuss.

Bior¹c pod uwagê raczej zaborczy stosunek Boby Fetta do swojej

w³asnoœci, cieszy³ siê, ¿e to D’harhan, a nie on, wysadzi³ prêty

klatki.

background image

184

W tym momencie na szczeblach drabinki prowadz¹cej do ste-

rowni pojawi³ siê Boba Fett. Cz³onkowie dru¿yny patrzyli, jak

zwraca spojrzenie swojego wizjera tam, gdzie do tej pory by³a

jego klatka towarowa, a potem na go³¹ pod³ogê.

– Zap³acisz za to ze swojego udzia³u – powiedzia³ Fett do

D’harhana.

Czarna rêkawica poruszy³a siê nad klawiatur¹ syntezatora

mowy.

– Nie.

Jeszcze przez chwilê stali naprzeciwko siebie – jeden z twarz¹

ukryt¹ za wizjerem he³mu, drugi w ogóle pozbawiony twarzy, jeœli nie

liczyæ lufy dzia³a laserowego – zanim Boba Fett powoli kiwn¹³ g³ow¹.

– Porozmawiamy o tym póŸniej.

– Nadlatuje jakiœ statek. – Zuckuss pokaza³ na iluminator. –

To pewnie negocjator Pancernych Huttów.

Przez iluminator widaæ by³o jak kulisty obiekt przybli¿a siê do

„Niewolnika I” – prosty prom orbitalny z emblematem Pancer-

nych Huttów, wyobra¿aj¹cym ¿ó³wia i dyplomatycznym oznacze-

niem wskazuj¹cym, ¿e nie jest uzbrojony. Wokó³ przedniej œluzy

promu wysunê³y siê ju¿ kotwice cumownicze, gotowe przy³¹czyæ

statek do rêkawa transferowego „Niewolnika I”.

Kilka chwil póŸniej, kiedy Zuckuss otworzy³ klapê w³azu, ³ow-

com ukaza³a siê szeroka twarz z w¹sk¹ szpar¹ ust. D³ugi, zwê¿aj¹-

cy siê z jednej strony cylinder negocjatora Pancernych Huttów

wp³yn¹³ z powoln¹ gracj¹ do ³adowni, odpychany od kratownic

pod³ogi niewidocznymi repulsorami. Kiedy drugi koniec wyd³u¿o-

nego zbiornika przekroczy³ progi ³adowni, Zuckuss wcisn¹³ przy-

cisk kontroli w³azu i klapa siê zamknê³a.

– Ach, Boba Fett! – Pancerna skorupa, nabijana nitami i naj-

rozmaitszymi gniazdkami kontaktowymi, minê³a ³owców i podp³y-

nê³a ku Fettowi, stoj¹cemu przy drabince. Obleœny uœmiech poja-

wi³ siê na twarzy Pancernego Hutta. Drobne mechaniczne rêce

zwisa³y pod b³yszcz¹cym chromowanym ko³nierzem, dopasowa-

nym ciasno do pociêtej zmarszczkami, szarej skóry szyi; chwytaki

tych r¹k, delikatne niby koñczyny kraba, postukiwa³y radoœnie o sie-

bie. – Jak to mi³o znowu ciê zobaczyæ.

OdpowiedŸ Fetta by³a sucha i wyprana z emocji.

– Moje uczucia, Gheeta, nie zmieni³y siê od naszego ostatnie-

go spotkania.

Bossk odezwa³ siê zdziwiony:

background image

185

– Znasz tê kreaturê?

– Prowadziliœmy... interesy. – Fett nie spojrza³ na Trandosza-

nina. – Kilka razy, dawno temu.

– I do tego bardzo dochodowe. – Cylinder z Pancernym Hut-

tem podskoczy³ lekko, gdy ten odwróci³ siê w stronê Bosska. –

Przynajmniej... dla niektórych. – Uœmiech na twarzy Gheety sta³

siê kwaœny.

– Mam nadziejꠖ powiedzia³ do Boby Fetta – ¿e nie spo-

dziewasz siê podobnego zaufania, jakim obdarzyliœmy ciê poprzed-

nim razem, kiedy przyby³eœ na Okr¹glak. – Krabie chwytaki splo-

t³y metalowe pazury z tak¹ si³¹, ¿e a¿ iskry posz³y. – Po twoim

ostatnim dokonaniu nie powitamy ciê z otwartymi ramionami.

– Nie ma takiej potrzeby. – Boba Fett patrzy³ prosto w twarz

Pancernego Hutta. – Prowadzisz interesy, Gheeta, podobnie jak

ja. Ciep³e uczucia nie maj¹ z nimi nic wspólnego. Jeœli jesteœ gotów

ubiæ ze mn¹ interes, mamy o czym rozmawiaæ. Jeœli nie, rozmowy

na nic siê nie zdadz¹.

– Ten sam stary Boba Fett. – Pancerny Hutt zdo³a³ wykonaæ

olbrzymi¹ g³ow¹, ujêt¹ w ko³nierz cylindra, pe³en aprobaty gest. –

Dobrze wiedzieæ, ¿e s¹ w tym wszechœwiecie rzeczy, które siê nie

zmieniaj¹. Jaki¿ to interes chcesz robiæ na Okr¹glaku?

– Myœlê, ¿e doskonale wiesz, jaki.

Twarz Gheety przybra³a przebieg³y wyraz; przymru¿y³ po-

wieki olbrzymich oczu.

– Chyba nie chodzi ci o niejakiego Oph Nar Dinnida, co?

– To strata czasu! – przerwa³ mu gniewnym warkniêciem

Bossk. – Cholernie dobrze wiesz, po co tu jesteœmy!

Rozbawione zerkniêcie spod przymru¿onych powiek... a po-

tem Gheeta znów spojrza³ na Fetta.

– Twój towarzysz odznacza siê czaruj¹c¹ bezpoœrednioœci¹.

Fett kiwn¹³ g³ow¹.

– Wœród innych zalet.

– Te inne musz¹ byæ dobrze ukryte – stwierdzi³ sucho Ghe-

eta. Uniós³ jedn¹ z metalowych r¹k, by podrapaæ siê pod fa³d¹ na

szyi. – Zdajesz sobie oczywiœcie sprawê, ¿e osoba, o której mowa...

ten Dinnid... przebywa na Okr¹glaku w charakterze goœcia. Wiesz,

jaki jest stosunek Huttów do goœcinnoœci. Uszczêœliwienie goœcia

jest dla naszego gatunku œwiêtym obowi¹zkiem.

OszczêdŸ nam tego, pomyœla³ Zuckuss, obserwuj¹c wymianê

zdañ miêdzy Bob¹ Fettem a Pancernym Huttem. Jak galaktyka

background image

186

d³uga i szeroka, zdradzieckie i z³oœliwe traktowanie ka¿dego, kto

trafi³ do pozbawionego okien pa³acu Hutta by³y przys³owiowe.

Zuckuss s³ysza³ wiele opowieœci o tym, jak nies³awny Jabba, szef

jednej z najpowa¿niejszych organizacji przestêpczych, zwyk³ postê-

powaæ ze swoimi tak zwanymi goœæmi i mniej wartoœciowymi s³u-

¿¹cymi. Naprawdê cierp³a skóra. Na tym, jak s¹dzi³, polega³a ró¿nica

miêdzy Bob¹ Fettem a kreatur¹ tak¹ jak ten Gheeta. Fett nie zba-

cza³ z drogi tylko po to, by zadaæ komuœ ból albo go zabi栖 robi³

to tylko wtedy, gdy zachodzi³a koniecznoœæ, podczas gdy Hutto-

wie zwykle szukali okazji, by nacieszyæ siê cierpieniem innej istoty.

– S¹ tacy – powiedzia³ Boba Fett – których nie mniej ni¿ cie-

bie interesuje szczêœcie Dinnida.

– Ach, tak... – olbrzymia g³owa wystaj¹ca z przedniego koñ-

ca antygrawitacyjnego cylindra przytaknê³a. – Byli pracodawcy

Dinnida. Jak rozumiem, jesteœ tu w ich imieniu?

– Jestem tu wy³¹cznie we w³asnym imieniu.

– Ale¿ oczywiœcie. – Gheeta uœmiechn¹³ siê szeroko, ukazuj¹c

wilgotny, drgaj¹cy jêzyk. – Dok³adnie tego siê spodziewa³em. Altru-

izm jest deficytowym towarem wœród praktykuj¹cych twoj¹ profe-

sjê. Wyobra¿am sobie, ¿e podobnie jest z towarzysz¹cymi ci przyja-

ció³mi. – Uniós³ mechaniczn¹ koñczynê i zatoczy³ ni¹ kr¹g

obejmuj¹cy wszystkich obecnych w ³adowni. – Cokolwiek onieœmie-

laj¹ca za³oga, nie s¹dzisz, Fett? Sam ich widok przyprawia o dr¿enie

moje serce, schowane pod pancerzem. – Gheeta przyjrza³ siê bli¿ej

Bosskowi. – Kogo tu mamy... jesteœ synem Cradosska, tak?

Oczy Bosska zamieni³y siê w w¹skie szparki, a g³os zabrzmia³

jak warkniêcie.

– Co ci do tego?

– A wiêc tak, teraz widzê to wyraŸnie. – Gheeta rozszerzy³

oczy w udawanym strachu. – Przeka¿ moje uk³ony staremu gado-

wi, kiedy go spotkasz nastêpnym razem. Czyli ju¿ wkrótce. – Pan-

cerny Hutt odwróci³ siê w stronê Boby Fetta. – Bo jeœli s¹dzisz, ¿e

pozwolê twojej morderczej bandzie wyl¹dowaæ na Okr¹glaku, to

chyba przepali³o ci siê parê obwodów pod tym he³mem, Fett.

Uwaga nie wywar³a wra¿enia na adresacie.

– Trudno o tym dyskutowaæ tutaj – powiedzia³ Boba Fett. –

Z zasady rozmawiam o interesach tylko wtedy, gdy towar le¿y na

stole, ¿e tak powiem.

– Muszê ciê ostrzec. – Mechaniczne chwytaki zastuka³y je-

den o drugi. – Rozmawiamy o niezwykle kosztownym towarze.

background image

187

– Dlatego w³aœnie ten interes jest taki dochodowy. – Boba

Fett wskaza³ na pozosta³ych ³owców. – I dlatego tu jesteœmy.

– W to mogê uwierzyæ, bez dwóch zadañ. – Gheeta podrapa³

jednym z chwytaków niemal pozbawiony koœci podbródek. – Nie

wiem tylko, czy to mo¿liwe, mój drogi Fetcie, ¿e zmieni³eœ spo-

sób, w jaki zwykle wchodzi³eœ w posiadanie tak dochodowego

towaru. S³ysza³em oczywiœcie, ¿e wst¹pi³eœ do Gildii £owców Na-

gród... i muszê przyznaæ, ¿e ca³y mój klan, tu na Okr¹glaku, by³

zaskoczony t¹ wiadomoœci¹. Starzejemy siê, co, Fett?

– Nie starzejemy. – Boba Fett wolno pokrêci³ g³ow¹. – Tylko

m¹drzejemy.

– Z twojej strony to na pewno m¹dry krok, nie w¹tpiê. –

Pancerny Hutt obdarzy³ pozosta³ych przebieg³ym, pe³nym insynu-

acji uœmiechem. – Zastanawiam siê tylko... co twoi nowi przyja-

ciele bêd¹ z tego mieæ.

Zuckuss zobaczy³ wbity w siebie wzrok Pancernego Hutta,

gdy ten odwróci³ siê w jego stronê w swoim antygrawitacyjnym

cylindrze. Poczu³ siê tak samo jak wtedy, gdy systemy celownicze

D’harhana wziê³y go na muszkê, obliczaj¹c dok³adny k¹t i si³ê

uderzenia potrzebn¹, by go unicestwiæ. Szczeliny Ÿrenic Gheety

by³y jak okna, zza których wygl¹da³a chciwoœæ i nienasycone ape-

tyty. Rozpylenie na atomy od strza³u lasera w porównaniu z tym

by³oby litoœciwie szybkie.

Kolejne uczucie, jeszcze bardziej niepokoj¹ce, pojawi³o siê

w sercu Zuckussa: poczu³, ¿e ciemne Ÿrenice, przygl¹daj¹ce mu

siê z takim rozbawieniem i pogard¹, nie s¹ oknem, lecz zwiercia-

d³em, w którym odbija siê jego w³asne serce. Ty ma³a istoto,

s³ysza³ w g³owie g³os Gheety, jestem tym, czym ty chcia³byœ byæ.

Same usta, trzewia i g³ód. W tej zimnej galaktyce rz¹dzi³o przy-

kazanie: „Zjedz lub zostañ zjedzony” – od samego tronu Impera-

tora Palpatine’a a¿ po najdrobniejszego miêso¿ercê, szczura prze-

biegaj¹cego pustynne po³acie Tatooine.

Ten moment prawdy przyprawi³ go o skurcz w ¿o³¹dku. Byli

kiedyœ inni, którzy ¿yli, by walczyæ, a ich walk¹ kierowa³o inne

przykazanie; by³y czasy, kiedy nawet on s³ucha³ opowieœci o ry-

cerzach Jedi strzeg¹cych Republiki. Dziœ to ju¿ tylko legendy, po-

wiedzia³ sobie w duchu Zuckuss. Te dni i te dzielne istoty, które

wówczas ¿y³y, nigdy nie wróc¹. A bez nich Rebelianci walcz¹cy

z Imperium byli tylko nieszczêsnymi, ¿a³osnymi g³upcami, skaza-

nymi na pora¿kê. Ich koœci bêd¹ bieleæ porzucone na planetach,

background image

188

które nawet nie maj¹ nazwy. Ci, których trawi g³ód, nieopanowa-

na chciwoœæ i ¿¹dza w³adzy, zawsze wygraj¹...

Przerwa³ posêpne rozmyœlania, gdy Pancerny Hutt z domyœl-

nym uœmiechem na twarzy odwróci³ siê od niego. WeŸ siê w garœæ,

nakaza³ sobie Zuckuss. Podpisa³ ju¿ swój pakt z wszechœwiatem,

w jakim przysz³o mu ¿yæ; by³ teraz ³owc¹ nagród, i to dostatecznie

dobrym, by podró¿owaæ w towarzystwie najtwardszych przedsta-

wicieli swojej profesji. Jeœli oka¿e teraz choæby cieñ s³aboœci, to na

pewno nie bêdzie siê ju¿ musia³ martwiæ Imperatorem Palpatine’em

czy Pancernym Huttem; jego towarzysze rozerw¹ go na strzêpy.

Drapie¿nik Bossk z chêci¹ pewnie by go po¿ar³... w dos³ownym

znaczeniu tego s³owa. Ta myœl sprawi³a, ¿e Zuckuss pozby³ siê

przynajmniej czêœci skrupu³ów, jakie wywo³ywa³ w nim fakt, ¿e

da³ siê wci¹gn¹æ w podstêpne intrygi Cradosska. Lepiej Bossk ni¿

ja, pomyœla³ patrz¹c na kolegê.

– Nie martw siê o nas – tak brzmia³a gniewna odpowiedŸ

Bosska na s³owa Gheety. – Wyjdziemy na swoje.

– Nie w¹tpiê. – Hutt nie przestawa³ siê uœmiechaæ. – W koñ-

cu... uczycie siê od najlepszego w tym fachu, prawda? Boba Fett

zawsze wychodzi na swoje.

– Poradzi³bym sobie jeszcze lepiej – powiedzia³ Fett – gdy-

byœmy ograniczyli nasze dyskusje do tego, po co tu przybyliœmy.

A konkretnie do Oph Nar Dinnida.

– Tylko ¿e ten towar nie le¿y przed nami na stole – w oczach

Gheety b³ysn¹³ gniew. – I nie bêdzie le¿a³. W ka¿dym razie nie

tutaj. Jeœli chcecie dyskutowaæ o losie naszego goœcia, bêdziecie

musieli rzeczywiœcie wyl¹dowaæ na Okr¹glaku, tak jak chcieliœcie.

Jestem tu tylko po to, by wam wyjaœniæ, na jakich warunkach. Nie

po to, by dobiæ interesu.

– Dlaczego nie? – odezwa³ siê Zuckuss. – Nie rozumiem.

Pozostali cz³onkowie twojego klanu nie wys³aliby ciê tu, gdybyœ

nie mia³ prawa mówiæ w ich imieniu. Jeœli chcieli nam tylko prze-

kazaæ wiadomoœæ, mogli to zrobiæ przez komunikator albo przy-

s³aæ tu jakiegoœ wycierucha innego gatunku, Twi’lekianina albo

coœ w tym rodzaju. Wiêc po co to zamieszanie? Jeœli chcesz pod-

j¹æ rozmowy na temat Dinnida, dlaczego nie tutaj?

Jowialny uœmiech Hutta zmieni³ siê w szyderczy.

– Twój kolega Boba Fett nie zada³by równie g³upiego pyta-

nia, na które jest prosta odpowiedŸ. Jesteœmy teraz na pok³adzie

„Niewolnika I”, tak? A „Niewolnik I” to statek Boby Fetta; tylko

background image

189

on ma nad nim kontrolê. A wiêc jak d³ugo tu zostaniemy, bêdzie

kontrolowaæ równie¿ rozmowy. Zdarza³o siê w przesz³oœci, ¿e roz-

mowy z Bob¹ Fettem stawa³y siê... nieco przykre. Zaczyna³o siê

bardzo przyjemnie, a potem... sprawy przestawa³y wygl¹daæ ró¿o-

wo. – Gheeta przerwa³, udaj¹c, ¿e rozmyœla nad t¹ kwesti¹. – Mo¿e

dlatego, ¿e strony nie mog³y dojœæ do porozumienia co do wartoœci

towaru, o którym dyskutowano. – Spojrza³ na Fetta. – Zawsze

lubisz dostaæ to, co chcesz, jak najtaniej, co?

Boba Fett nie odpowiedzia³.

– Tak... – ci¹gn¹³ Gheeta. – Boba Fett nie lubi szafowaæ kre-

dytami. Jeœli chodzi o przemoc... có¿, to inna historia, prawda? –

cylinder Pancernego Hutta obróci³ siê, tak ¿e Zuckuss znów pa-

trzy³ mu w twarz. – Jeœli chodzi o przemoc, twój kole¿ka ma lekk¹

rêkê. Zw³aszcza gdy chodzi o skórê innych istot. A krew p³ynie

szerokim strumieniem wszêdzie tam, gdzie pojawi siê Boba Fett. –

Kolejny æwieræobrót i Pancerny Hutt znalaz³ siê twarz¹ do wszyst-

kich ³owców. – Jeœli zatem myœlicie, ¿e zamierzam pozostaæ tutaj,

w samym sercu tego cyrku zag³ady, w otoczeniu jego przyjació³...

a jeœli nie przyjació³, to w ka¿dym razie istot, z którymi ³¹cz¹ go

jakieœ interesy... i rozmawiaæ na temat towaru, nie wspominaj¹c

nawet o sprowadzeniu go tutaj... – policzki Gheety otar³y siê o me-

talowy ko³nierz, gdy pokrêci³ g³ow¹ – ... to widzê, ¿e nie tylko

Bobie Fettowi pomiesza³o siê w g³owie. Wszyscy musicie byæ na

bakier z rzeczywistoœci¹, jeœli myœlicie, ¿e to nast¹pi.

Z pozbawionej drzwi wnêki towarowej dobieg³o basowe war-

czenie.

– Skoñczy³eœ swoj¹ gadkê? – Bossk skrzy¿owa³ rêce na piersi.

Gheeta spojrza³ na Trandoszanina.

– Tak, skoñczy³em.

– I teraz zje¿d¿asz st¹d?

– Jakkolwiek ciê¿ko mi opuszczaæ tak czaruj¹ce towarzystwo,

nie widzê powodu, by traciæ wasz czy mój czas.

– I myœlisz, ¿e ciê st¹d wypuœcimy?

Pancerny Hutt westchn¹³ ciê¿ko i wywróci³ oczami.

– Naprawdê spodziewa³em siê czegoœ lepszego po twoich to-

warzyszach, Fett. Powiesz im, czy ja mam to zrobiæ?

– Odleci st¹d, kiedy zechce – powiedzia³ Boba Fett. – Po pierw-

sze, towar jest nadal na dole, na Okr¹glaku. Jeœli cokolwiek nieprzy-

jemnego spotka negocjatora, którego przys³ali do nas Pancerni Hut-

towie, tylko utrudni nam to zadanie póŸniej, jak ju¿ wyl¹dujemy.

background image

190

Bossk opar³ d³oñ o kaburê miotacza.

– Mo¿e powinniœmy siê zacz¹æ tym martwiæ wtedy, jak ju¿

bêdziemy na dole. Nie widzê wiêkszej ró¿nicy pomiêdzy za³atwie-

niem jednego zapuszkowanego Hutta a ca³ej ich bandy.

– W tej puszcze jest coœ wiêcej ni¿ jeden Hutt. Mia³em swe-

go czasu do czynienia z ich negocjatorami. Nie wysy³aj¹ ich bez

ca³ego arsena³u termicznych ³adunków wybuchowych.

– Widzisz? – Gheeta teatralnym gestem wskaza³ jedn¹ z me-

chanicznych koñczyn na Fetta. – To dlatego on jest najlepszy wœród

³owców nagród. Dlatego prze¿y³ tak d³ugo, podczas gdy innych

spotka³a tragicznie wczesna œmieræ. Bo on siê nauczy³, ¿e inne

istoty mog¹ byæ równie sprytne jak on... i równie sk³onne do prze-

mocy, jeœli zajdzie taka potrzeba. – Metalowe ramiê rozsunê³o siê,

pozwalaj¹c, by chwytak na jego koñcu dotkn¹³ klapy dostêpu w cen-

tralnej sekcji zwê¿aj¹cego siê cylindra. Jeden z pazurów otworzy³

klapkê i ods³oni³ mechanizm zegarowy, pod³¹czony do kilku ko-

stek szarej substancji.

Ze swojego miejsca Zuckuss móg³ dostrzec symbol kodowy

jednego z g³ównych sk³adów broni imperialnej marynarki. £adun-

ki wybuchowe musia³y zostaæ stamt¹d wykradzione – albo prze-

mycone przez któregoœ z dostawców, przez co nie stawa³y siê mniej

zabójcze. Od samego patrzenia na ten œmiercionoœny potencja³

Zuckussowi zabrak³o powietrza we wtykach oddechowych zwisa-

j¹cych spod jego maski twarzowej.

IG-88, stoj¹cy tu¿ obok Bosska, równie¿ przyjrza³ siê ³adunkom.

– By³oby po¿¹dane – oznajmi³ robot – by nikt nie próbowa³

na si³ê od³¹czyæ mechanizmu zegarowego. Jest niew¹tpliwie wy-

posa¿ony w podsystem detekcji i autodestrukcji, maj¹cy zapobiec

takiej ewentualnoœci.

– Naturalnie. – Gheeta wygl¹da³ na zadowolonego z siebie. –

Jak wspomnia³ wam Fett, negocjatorzy Pancernych Huttów nie

pojawiaj¹ siê w takich sytuacjach nieprzygotowani. Gdyby który-

kolwiek z was okaza³ siê na tyle g³upi, ¿eby choæ tkn¹æ palcem

mnie czy to maleñstwo, które mam ze sob¹, konsekwencje mia³y-

by skalê wrêcz astronomiczn¹. – Uœmiechn¹³ siê jeszcze szerzej. –

Jasna chmura radioaktywnego py³u.... mo¿e nawet z Gildii £ow-

ców Nagród by³oby j¹ widaæ. Wtedy przynajmniej przyjaciele wie-

dzieliby, co siê z wami sta³o.

– Myœlê, ¿e wszyscy powinniœmy zachowaæ rozs¹dek – po-

spiesznie odezwa³ siê Zuckuss; Bossk po przeciwnej stronie ³adowni

background image

191

wygl¹da³ na dostatecznie rozwœcieczonego, by samemu rzuciæ siê

na Pancernego Hutta i zacz¹æ wyrywaæ przewody pod³¹czone do

³adunku, niezale¿nie od konsekwencji. – Nikt nie zamierza ciê za-

trzymywaæ.

– To dobrze. – Gheeta kiwn¹³ g³ow¹ z aprobat¹. – Przynaj-

mniej ty wykazujesz siê tu jak¹ tak¹ inteligencj¹. Tak trzymaj,

a któregoœ dnia byæ mo¿e i ty zdo³asz wspi¹æ siê w swoim fachu

na wy¿yny, które dziœ okupuje Boba Fett. – Chwytak zatrzasn¹³

klapkê z powrotem. – Swêdzi mnie to okropnie. Z przyjemnoœci¹

siê tego pozbêdê. – Podrapa³ mechaniczn¹ rêk¹ o klapê w³azu. –

W takim razie ¿egnam panów. Choæ wyobra¿am sobie, ¿e wkrótce

znów siê spotkamy... na Okr¹glaku, rzecz jasna.

Cylinder Pancernego Hutta obróci³ siê o sto osiemdziesi¹t stopni

i ustawi³ przodem do w³azu transferowego. Zuckussowi nie trzeba

by³o mówiæ, ¿eby zaj¹³ miejsce przy kontrolce w³azu.

Kiedy klapa siê rozsunê³a, Gheeta odwróci³ siê w swoim cy-

lindrze tylko na tyle, by móc spojrzeæ do ty³u na Bobê Fetta i po-

zosta³ych ³owców.

– Oczywiœcie – powiedzia³ obojêtnie – to zale¿y tylko od was.

Czy chcecie ubiæ interes, czy nie. Bo muszê wam powiedzieæ, ¿e

bardzo niechêtnie odnosimy siê do goœci, którzy odwiedzaj¹ nas

uzbrojeni po zêby, tak jak wy.

Pancerny Hutt ruszy³ przez otwart¹ klapê. Zamknê³a siê za

nim z sykiem; kilka minut póŸniej us³yszeli, jak statek negocjatora

przy wtórze stuków i trzasków od³¹cza siê od „Niewolnika I”.

Przez niewielki iluminator widzieli, jak rozpoczyna podró¿ ku po-

wierzchni Okr¹glaka.

Bossk, nie mniej rozgniewany ni¿ przed chwil¹, wyszed³ z po-

zbawionej drzwi wnêki towarowej.

– Co mia³ oznaczaæ ten ostatni kawa³ek?

– To proste. – Boba Fett chwyci³ za jeden ze szczebli drabin-

ki. – Jak wszystko u Pancernych Huttów. Jeœli chcemy z nimi ne-

gocjowaæ, mamy byæ nieuzbrojeni. Przyœl¹ prom, który zabierze

nas na powierzchniê, a ca³a broñ zostanie tutaj.

– Chyba ¿artujesz! – Bossk spojrza³ na niego bezbrze¿nie

zdumiony. – Nie zamierzam tam lecieæ zupe³nie bezbronny!

– Jak chcesz. – Przy w³azie do sterowni Boba Fett zatrzyma³

siê i spojrza³ na Trandoszanina. – Oczywiœcie istnieje wybór. Mo-

¿emy wykluczyæ ciê z dru¿yny. – Wyci¹gn¹³ miotacz i wycelowa³

w Bosska. – Sam zdecyduj.

background image

192

Minê³o kilka sekund, zanim Bossk w koñcu kiwn¹³ g³ow¹.

– W porz¹dku – powiedzia³. – Wygra³eœ. Rozegramy to tak,

jak chcesz. – Na jego twarzy pojawi³ siê paskudny, szyderczy

uœmieszek. – Jest tylko jeden problem. Co z nim?

Zuckuss i pozostali odwrócili siê w stronê, któr¹ wskaza³

Bossk. W bocznej czêœci ³adowni, milcz¹cy i czujny, sta³ D’har-

han. Systemy celownicze, przytwierdzone nierozerwalnie do jego

korpusu, zwróci³y siê w stronê Fetta.

– On te¿ – powiedzia³ cicho Fett. – On te¿ z nami idzie.

D’harhan wystuka³ seriê s³ów na klawiaturze swojego synte-

zatora mowy i odwróci³ j¹ w ich stronê.

– Musia³byœ mnie zabi栖 rozleg³ siê g³os z syntezatora – ¿eby

pozbawiæ mnie broni. – G³os D’harhana brzmia³ jak grzmot spod

k³êbi¹cych siê ob³oków pary. System celowniczy dzia³a laserowe-

go twardo koncentrowa³ siê na Fetcie, kiedy na ekranie pojawi³y

siê kolejne s³owa:

– Nie ma ró¿nicy... pomiêdzy mn¹ a moim uzbrojeniem.

– Mo¿e... – Zuckuss z rosn¹cym zaniepokojeniem spojrza³

na olbrzymiego D’harhana. ¯ó³te lampki z boku podstawy dzia³a

zaczyna³y ciemnieæ, jakby ju¿ za chwilê mia³y zmieniæ kolor na

czerwieñ nieuchronnej zag³ady. – Mo¿e nie musimy tak naprawdê

go zabieraæ. To znaczy... jeœli lecimy na Okr¹glaka tylko po to,

¿eby rozmawiaæ... to raczej nie jego specjalnoœæ, prawda?

– Nikogo nie zostawimy – oznajmi³ Fett zimnym g³osem, który

ucina³ wszelk¹ dyskusjê. – Leci ca³a dru¿yna. Taki jest plan.

– Czyj plan? – zapyta³ Bossk.

– Mój. – Kolejne proste, beznamiêtne stwierdzenie. Boba

Fett odwróci³ siê w stronê D’harhana. – Wiem lepiej ni¿ ktokol-

wiek inny, ¿e zabraæ ci broñ znaczy³oby to samo, co ciê zabiæ.

By³em przy tym, kiedy sta³eœ siê tym, czym jesteœ teraz. Ale

wiem tak¿e co innego: ¿e twoj¹ broñ mo¿na wy³¹czyæ, pozba-

wiaj¹c mo¿liwoœci oddania strza³u, za pomoc¹ stosunkowo pro-

stej procedury. Wystarczy wyj¹æ rdzeñ. A wtedy Pancerni Hut-

towie nie bêd¹ mieli podstaw, ¿eby odmówiæ ci pozwolenia na

odwiedzenie ich œwiata.

Zuckuss przywar³ plecami do œcian kad³uba. Zobaczy³, ¿e

D’harhan wstaje, tak wysoki, ¿e koniec obudowy dzia³a laserowe-

go ociera siê ze zgrzytem o durastalowy sufit. W pomieszczeniu

zrobi³o siê nagle ciemniej, jakby rozprzestrzeniaj¹ca siê sylwetka

istoty poch³ania³a œwiat³o. D’harhan wypi¹³ pierœ – tê jej czêœæ,

background image

193

13 – Mandaloriañska zbroja

która nadal by³a z krwi i koœci – podaj¹c naprzód wygiêt¹ tablicê

kontroln¹ dzia³a przytwierdzon¹ do koœci klatki piersiowej; cofn¹³

barki, napinaj¹c ramiona. Jedn¹ d³oñ zacisn¹³ w piêœæ, drug¹ nadal

trzyma³ milcz¹cy syntezator mowy. Przez k³êby sycz¹cej pary lœni¹-

cy olejem metal t³oków b³yszcza³ jak naga klinga miecza; wskaŸni-

ki na lufie dzia³a p³onê³y wœciek³¹, mglist¹ czerwieni¹.

Sta³o siê, pomyœla³ Zuckuss, a wnêtrznoœci skrêci³ mu bolesny

strach. Teraz wszyscy umrzemy.

Niczym zahipnotyzowany patrzy³, jak Boba Fett podchodzi

z przodu do D’harhana, otoczony aur¹ czerwonych œwiate³ roz-

mytych przez k³êby pary, która spowija³a go jak p³omieñ widziany

przez gêst¹ burzow¹ chmurê.

– Mylisz siê. – D’harhan odwróci³ ekran syntezatora mowy

w stronê Fetta. – To nie bêdzie wcale proste.

– Wiem, co znacz¹ jego s³owa. – Nawet w g³osie robota IG-88

zabrzmia³ cieñ strachu. – Rdzeñ jest chroniony siatk¹ zazêbiaj¹cych

siê os³on. – To standardowe wyposa¿enie broni tej klasy, maj¹ce

zapobiec podobnym uszkodzeniom. Usuniêcie rdzenia nie jest zale-

cane, nawet jeœli ma to zrobiæ wyszkolony technik zbrojeniowy.

Móg³byœ przeci¹¿yæ obwody i uruchomiæ sekwencjê autodestrukcji,

która zniszczy³aby ten statek jeszcze skuteczniej ni¿ ³adunki wybu-

chowe Pancernego Hutta.

– Pos³uchaj go! – domaga³ siê Bossk. – Pozabijasz nas wszyst-

kich!

– Wiem, co robiꠖ odezwa³ siê Boba Fett z denerwuj¹cym,

lodowatym spokojem. – Nie mieszajcie siê do tego, jeœli cenicie

w³asne ¿ycie.

– Przecie¿ wiesz – z podstawy dzia³a z sykiem wydosta³a siê

kolejna chmura pary, gdy systemy celownicze zogniskowa³y siê na

stoj¹cym przed nimi mê¿czyŸnie. – Broñ jest moj¹ dusz¹. Jeœli

zabierzesz mi to, czym zabijam innych... zabijesz mnie.

– Tylko pozornie – powiedzia³ Boba Fett. – Jest ró¿nica miê-

dzy tak¹ œmierci¹ a prawdziw¹ œmierci¹. – Powoli wyci¹gn¹³ rêkê

w kierunku lœni¹cej maszynerii, której obwody steruj¹ce ukryte

by³y g³êboko w piersi D’harhana. – Zaufaj mi.

– Fett... nie rób tego...

Zuckuss nie wiedzia³, czy to jego g³os, czy któregoœ z pozosta-

³ych. Kul¹c siê w obliczu pewnej zag³ady, odwróci³ twarz. Ostatni¹

rzecz¹, jak¹ zobaczy³, by³ Boba Fett otoczony k³êbami pary, z jedn¹

rêk¹ zatopion¹ miêdzy obwodami i przewodami zamkniêtymi pod

background image

194

obudow¹ dzia³a, jakby by³ chirurgiem przeprowadzaj¹cym w wa-

runkach polowych prymitywn¹ transplantacjê serca. Przy wtórze

zgrzytów metalowych przek³adni lufa broni konwulsyjnie wycelo-

wa³a w górê, jakby obwodami wbudowanymi w D’harhana wstrz¹-

sn¹³ spazmatyczny ból wysokiego napiêcia, nie do uœmierzenia œrod-

kami anestetycznymi przeznaczonymi dla œmiertelników. Lampki

wskaŸników pulsowa³y i migota³y jeszcze jaœniej ni¿ do tej pory.

Zuckuss us³ysza³ jak ktoœ – mo¿e Bossk? – pada na kratownicê pod-

³ogi, jakby mia³ jakiekolwiek szanse ukrycia siê przed eksplozj¹,

która zaraz rozedrze statek na strzêpy.

Z odruchowo napiêtymi miêœniami, przytulony do poszycia

œcian kad³uba, Zuckuss czeka³ na szorstki, og³uszaj¹cy huk, który

mia³ byæ ostatnim dŸwiêkiem, jaki kiedykolwiek us³yszy.

Zamiast tego zapad³a cisza, zakoñczona sykiem wydobywaj¹-

cej siê pary, jak westchnieniem umieraj¹cej maszyny, której Ÿró-

d³o zasilania odciêto jednym zaworem.

Spojrza³ w górê, opuszczaj¹c ramiê, którym zas³ania³ oczy.

Czerwone œwiat³a, które p³onê³y za mg³¹ pary, znik³y. Zuckuss

patrzy³, jak bezw³adna metalowa lufa dzia³a zmienia k¹t, centy-

metr po centymetrze opuszczaj¹c siê ku pod³odze z poprzedniej,

wycelowanej w sufit pozycji. Milcz¹cy ekran syntezatora mowy

zwisa³ na kablu u pasa D’harhana, a on sam z trudem próbowa³

rozprostowaæ dr¿¹ce palce d³oni w czarnych rêkawicach. Kolana

ugiê³y siê pod nim i nagle, pozbawiony dominuj¹cego wzrostu,

zamieni³ siê w istotê znacznie s³absz¹ i bardziej ludzk¹ ni¿ maszy-

na. D’harhan upad³ na pod³ogê i przetoczy³ siê ciê¿ko na lewe

ramiê, luf¹ dzia³a rysuj¹c zgrzytliwy ³uk na pod³odze statku tu¿

pod czubkami butów Fetta.

Zuckuss oderwa³ wzrok od znieruchomia³ej broni i spojrza³ na

³owcê. Boba Fett nie poruszy³ siê, jakby upadek dzia³a by³ fal¹

oceanicznego przyp³ywu, o której wiedzia³, ¿e rozbije siê nieszko-

dliwie, o milimetry od niego. W d³oni Fetta – tej, któr¹ zag³êbi³

w skomplikowane obwody i przek³adnie w piersi D’harhana – spo-

czywa³ metalowy prêt d³ugi na nieca³e pó³ metra, gruby jak piêœæ,

która siê wokó³ niego zacisnê³a. Kiedy Fett go puœci³, prêt upad³ na

pod³ogê z przyt³umionym, o³owianym brzêkiem; resztki ciep³a

w rdzeniu zamieni³y ze œwistem w parê krople wody, które osiad³y

na powierzchni kratownicy.

Lufa dzia³a laserowego unios³a siê z trudem, jak bezw³adny

cz³onek kaleki. Systemy celownicze skoncentrowa³y siê na sylwetce

background image

195

stoj¹cego przed nim Boby Fetta; D’harhan jedn¹ rêk¹ z³apa³ pu-

de³ko syntezatora mowy i powoli wystuka³ kilka s³ów.

– Jesteœ mi coœ winien. – D’harhan odwróci³ ekran urz¹dze-

nia. – I to niema³o.

Boba Fett nic nie powiedzia³, tylko odwróci³ siê i podszed³ do

drabinki prowadz¹cej do sterowni. Zatrzyma³ siê z butem na naj-

ni¿szym szczeblu drabiny i spojrza³ na pozosta³ych ³owców.

– Czekaj¹ ju¿ na nas – powiedzia³ cicho. – Na dole, na Okr¹-

glaku.

I ju¿ go nie by³o. Ma³y ³owca spojrza³ na Bosska, który wsta-

wa³ w³aœnie z pod³ogi w pozbawionej drzwi wnêce towarowej.

– Mamy szczêœcie – powiedzia³ Zuckuss – ¿e ¿yjemy.

Bossk zerkn¹³ w górê, na otwarty w³az do sterowni, a potem

z powrotem w dó³. Krzywy uœmiech, skierowany do Zuckussa,

nie kry³ odrobiny podziwu.

– Myœlê, ¿e nied³ugo siê przekonamy – Bossk powoli poki-

wa³ g³ow¹ – na jak d³ugo jeszcze nam tego szczêœcia starczy.

background image

196

R O Z D Z I A £

$

– Co w³aœciwie zasz³o miêdzy tob¹ a Pancernymi Huttami? –

Zuckuss pyta³ nie tylko po to, ¿eby zabiæ czas. Siedz¹c wreszcie

na powierzchni Okr¹glaka, w otoczeniu opancerzonych durastal¹

Huttów i, co gorsza, najprzeró¿niejszych stra¿ników i najemni-

ków, nie czu³ siê wcale bezpieczniej ni¿ przedtem. Coraz gorzej

i gorzej, myœla³ ponuro Zuckuss. Jak tak dalej pójdzie, nied³ugo

bêdzie marzyæ o tym, ¿eby wszyscy cz³onkowie tego nieustraszo-

nego zespo³u zostali rozpyleni na wiruj¹ce atomy. – To znaczy...

z tego, co mówi³ negocjator....

Boba Fett sta³ z za³o¿onymi rêkami, obserwuj¹c jak celnicy

Pancernych Huttów przeczesuj¹ wnêtrze „Niewolnika I”. Nie szu-

kali kontrabandy – Pancerni Huttowie, podobnie jak inni przedsta-

wiciele ich gatunku, nie mieli nic przeciwko przemytowi, o ile do-

stali swój procent – tylko nie zadeklarowanej broni. Bez swojego

zwyk³ego zestawu wyrzutni rakietowych i innych œmiercionoœnych

narzêdzi Fett – co najdziwniejsze – wygl¹da³ jeszcze groŸniej ni¿

zwykle; jakby z trudem powstrzymywany gniew, wywo³any wtar-

gniêciem na jego prywatny teren, obudzi³ w nim now¹, œmiercio-

noœn¹ si³ê.

– Huttowie mówi¹ ró¿ne rzeczy – odpowiedzia³ Boba Fett, nie

odwracaj¹c siê w stronê Zuckussa. – Wiêkszoœæ z tego mo¿esz spo-

kojnie zignorowaæ. Wiele istot w galaktyce wierzy, ¿e wszyscy Hut-

towie to skuteczni biznesmeni, którzy myœl¹ tylko o kredytach, ale

tak nie jest. Zbyt wiele czasu trac¹ na rozpamiêtywanie przesz³oœci

i hodowanie starych pretensji, na pielêgnowanie dawnych urazów.

background image

197

Takie emocje nie pozwalaj¹ im postêpowaæ w sposób naprawdê

racjonalny.

Nikt nie móg³by tego powiedzieæ o samym Fetcie, myœla³ Zuc-

kuss. Im wiêcej czasu spêdza³ w jego towarzystwie, tym wiêksze

wra¿enie robi³o na nim ch³odne rozumowanie ³owcy – i tym wiêk-

szy budzi³o strach. Na przyk³ad to, ¿e ich zespó³ musia³ pozbyæ siê

uzbrojenia, by wyl¹dowaæ u Pancernych Huttów; jeœli Boba Fett

siê z tym pogodzi³, oznacza³o to, ¿e musia³ ju¿ wczeœniej uwzglêd-

niæ ten czynnik w swoich zawi³ych planach. Mo¿e i odlecimy st¹d

¿ywi, myœla³ Zuckuss. A przynajmniej niektórzy z nas. Plany, któ-

rych zgodzi³ siê byæ czêœci¹ – plany Cradosska – wymaga³y, by

pozostawili na tym œwiecie przynajmniej jednego trupa, jeœli nie

wiêcej.

– Jednak to, co powiedzia³ Gheeta, brzmia³o trochê dziwnie. –

Nie dawa³ za wygran¹ Zuckuss. – Kiedy mówi³ o tym, co siê kie-

dyœ sta³o... masz jakieœ nie za³atwione porachunki z Pancernymi

Huttami?

Celnicy – wielono¿ne roboty, po³yskuj¹ce próbnikami i mier-

nikami poziomu energii – kontynuowa³y inspekcjê „Niewolnika I”.

Ich czarne, pajêcze kszta³ty widaæ by³o przez otwarte luki i prze-

zroczyste os³ony sterowni. Jeden z inspektorów, po³yskuj¹c ¿a³o-

œnie kilkoma lampkami, le¿a³ roztrzaskany na kawa³ki, na osmalo-

nym ogniem z dysz wylotowych l¹dowisku. W poszukiwaniu ukrytej

broni trochê zbyt obcesowo rewidowa³ Trandoszanina Bosska, który

odp³aci³ mu szybkim i niezwykle widowiskowym demonta¿em.

– Nie przejmuj siê tym – powiedzia³ Boba Fett. – To sprawa

osobista pomiêdzy mn¹ a Gheet¹. By³ czas, kiedy by³ kimœ wiêcej

ni¿ tylko zwyk³ym negocjatorem, wysy³anym na statki, które po-

prosi³y o pozwolenie na l¹dowanie. Sta³ bardzo wysoko w hierar-

chii Pancernych Huttów. Odpowiada³ wtedy za projekt i budowê

kosmoportu i centrum dyplomatycznego, czyli tego wszystkiego,

co tu widzisz. – Fett zatoczy³ rêk¹ ko³o; przez ³uki doków widaæ

by³o iglice i kopu³y monumentalnej budowli. – Dysponowa³ bu-

d¿etem pozwalaj¹cym na niemal nieograniczone wydatki, nawet

na sprowadzenie jednego z najlepszych architektów w galaktyce.

Nazywa³ siê Emd Grahvess...

– S³ysza³em o nim! – Zuckuss rzeczywiœcie s³ysza³, tylko nie

móg³ sobie przypomnieæ gdzie.

– Byæ mo¿e s¹ lepsi od niego, ale jeœli tak, to pracuj¹ wy³¹cz-

nie dla takich klientów jak Imperator Palpatine albo ksi¹¿ê Xizor.

background image

198

Tak wiêc Grahvess by³ na samej górze listy Pancernych Huttów,

a Gheeta o tym wiedzia³. Dlatego go zatrudni³. Jedyny problem

polega³ na tym, ¿e Gheeta mia³ pewne plany co do Grahvessa,

kiedy ten zakoñczy ju¿ prace nad projektem. Na nieszczêœcie dla

Gheety Grahvess nie by³ g³upcem. Wiedzia³, jak niebezpiecznie

jest pracowaæ dla Huttów. Nie lubi¹ p³aciæ, ale lubi¹ mieæ rzeczy,

jakich nikt inny nie bêdzie mia³. Jeœli nie mog¹ kupiæ wy³¹cznoœci,

maj¹... inne sposoby, by j¹ sobie zapewniæ. I tego w³aœnie dowie-

dzia³ siê Grahvess: ¿e kiedy zakoñczy pracê, nie podejmie siê ju¿

¿adnej innej. – Fett spojrza³ na Zuckussa. – Nigdy.

– To doœæ cyniczne – powiedzia³ Zuckuss. – Zabiæ kogoœ za-

raz po tym, jak odwali³ dla ciebie kawa³ dobrej roboty.

– Lepiej do tego przywyknij. £owcom nagród te¿ siê to przy-

trafia, jeœli nie s¹ ostro¿ni. – Boba Fett powoli kiwn¹³ g³ow¹. –

¯yjemy w zdradzieckiej galaktyce. Nikomu nie mo¿na tak naprawdê

zaufaæ...

To ci dopiero motto na ¿ycie, pomyœla³ Zuckuss. Albo na

œmieræ...

– Wiêc co siê sta³o z tym architektem, tym Grahvessem? Ghe-

eta zabi³ go w koñcu czy nie?

– Nie. – W tym jednym s³owie wypowiedzianym przez Bobê

Fetta s³ychaæ by³o satysfakcjê. – Bo Grahvess by³ odrobinê spryt-

niejszy od Gheety. Dostatecznie sprytny, by skontaktowaæ siê ze

mn¹ i zaproponowaæ obopólnie korzystny interes.

– To znaczy?

– Nie ma sensu wdawaæ siê w szczegó³y. – Boba Fett nie

spuszcza³ wzroku z celników krêc¹cych siê po pok³adzie „Niewol-

nika I”. – Przynajmniej nie w tej chwili. Powiem tylko, ¿e zanim

Grahvess skoñczy³ pracê na Okr¹glaku, mieliœmy ju¿ wszystko

ustalone, tak ¿e Gheeta i jego cyngle nie zdo³ali po³o¿yæ ³apy na

architekcie. Krótko mówi¹c, Grahvess wyznaczy³ nagrodê za sie-

bie samego. Du¿¹, ³adn¹ nagrodê, któr¹ z przyjemnoœci¹ odebra-

³em, wpadaj¹c tu i zwijaj¹c go sprzed nosa Gheety. To g³ówny

powód, dla którego Pancerni Huttowie stosuj¹ teraz tak œcis³e pro-

cedury bezpieczeñstwa; nie chc¹, ¿eby taka akcja siê powtórzy³a.

Wyszliby znowu na g³upców, a tego nie znosz¹.

– Ca³kiem sprytne. – Zuckuss pokiwa³ g³ow¹ z aprobat¹. –

Jedyn¹ istot¹, która Ÿle wysz³a na tym interesie, by³ ten Gheeta.

Architekt ocali³ skórê, a ty dosta³eœ kredyty. Nieg³upio.

– Zyska³em na tym interesie jeszcze coœ.

background image

199

Zdziwiony Zuckuss przyjrza³ siê ³owcy nagród.

– Co wiêcej, oprócz kredytów, móg³byœ na tym zyskaæ? –

Nie móg³ sobie wyobraziæ, na czym jeszcze mog³oby zale¿eæ ko-

muœ takiemu jak Fett.

– Inwestycjê. W pewnym sensie. – Boba Fett patrzy³, jak ro-

boty inspekcyjne Pancernych Huttów wy³aniaj¹ siê z jego stat-

ku. – D³ugofalow¹ inwestycjê. Bardzo op³acaln¹.

Zuckuss nie mia³ czasu, ¿eby dopytywaæ siê, co mia³ na myœli

Fett. Celnicy podeszli do oczekuj¹cych ³owców na swoich paj¹ko-

watych koñczynach. Kilku z nich zosta³o w tyle, by pozbieraæ

porozrzucane szcz¹tki przymusowo zdemontowanego towarzysza,

którego uszkodzone obwody portu danych sensorycznych nie prze-

stawa³y buczeæ i piszczeæ.

– Dziêkujemy za wspó³pracê. – G³ówny robot inspekcyjny

zatrzyma³ siê przez Bob¹ Fettem. – Inspekcja pañskiego statku nie

wykaza³a ukrytego uzbrojenia o sile zdolnej zak³óciæ spokój i po-

rz¹dek na Okr¹glaku.

Zuckuss zdziwi³by siê, gdyby inspektorzy znaleŸli coœ takiego.

Razem z IG-88 (Bossk nie chcia³ siê do nich przy³¹czyæ, nad¹sa-

ny, ¿e musi z³o¿yæ broñ) pomogli Fettowi wymontowaæ albo ca³e

systemy, albo najwa¿niejsze komponenty arsena³u „Niewolnika I”,

a potem zapakowaæ je do wyposa¿onego w zamek szyfrowy kon-

tenera, który kr¹¿y³ teraz po orbicie Okr¹glaka, oczekuj¹c na po-

wrót Fetta. Kiedy skoñczyli, statek by³ równie bezbronny – i, co

wa¿niejsze, niezdolny do ataku – jak ka¿dy inny nieuzbrojony

wahad³owiec towarowy wlok¹cy siê pomiêdzy gwiazdami.

Broñ osobist¹ ³owców nagród potraktowano inaczej; tê, któr¹

przywieŸli ze sob¹ na powierzchniê Okr¹glaka, oddali od razu ro-

botom inspekcyjnym.

– Oto pokwitowanie za przedmioty, które oddali panowie do

depozytu. – Jeden z robotów otworzy³ niewielk¹ klapkê miêdzy

wielosoczewkowymi oczami i wysun¹³ z niej miniaturowy holo-

projektor. – Czy moglibyœcie panowie sprawdziæ i upewniæ siê, ¿e

nie zapomnieliœmy o niczym...?

Boba Fett wzi¹³ od robota urz¹dzenie i w³¹czy³ je. Po³ysku-

j¹ce pole wyœwietli³o przed nim i Zuckussem przewijaj¹ce siê

obrazy najrozmaitszego uzbrojenia ³owców nagród. Lista by³a

d³uga. Boba Fett przejrza³ j¹ tylko pobie¿nie, zanim wy³¹czy³

holoprojektor.

– Wygl¹da na kompletne.

background image

200

– To doskonale. – G³ówny inspektor wysun¹³ jedn¹ z tulejek

optycznych prosto do góry i obróci³ ni¹ dooko³a, patrz¹c przez

niewielk¹ soczewkê na pozosta³e roboty, nadchodz¹ce z fragmen-

tami swojego towarzysza, którego Bossk rozerwa³ na strzêpy. Kil-

ka ostatnich kawa³ków wk³ada³y w³aœnie do bezw³adnoœciowego

drucianego kosza przy wtórze st³umionych jêków zdemontowane-

go robota. Inspektor odwróci³ od nich wzrok i znowu spojrza³ na

Fetta.

– Wystarczy zachowaæ pokwitowanie i pokazaæ je kierowni-

kowi l¹dowiska, kiedy bêd¹ panowie gotowi do odlotu, a wszyst-

kie te przedmioty zostan¹ wam zwrócone. – Ciemna plama oleju

i kilka rozbitych, b³yszcz¹cych tranzystorów to by³o wszystko, co

pozosta³o z robota na p³ycie l¹dowiska. – Mi³o mi by³o s³u¿yæ pa-

nom pomoc¹.

Oficjalne formu³ki brzmia³y jeszcze bardziej sztucznie w wy-

konaniu robotów; Zuckuss by³ zadowolony, widz¹c jak roboty cel-

ne oddalaj¹ siê ostro¿nie przez p³ytê l¹dowiska ze swoim zdemon-

towanym towarzyszem w koszu.

Kiedy opuœci³y dok, do Zuckussa i Fetta podszed³ Bossk, a za

nim IG-88. Robot wygl¹da³ równie beznamiêtnie jak zwykle, nato-

miast w oczach Bosska p³onê³a niechêæ.

– I to ma byæ ten twój wielki plan? – szybkim, lekcewa¿¹cym

gestem pokaza³ na pust¹ kaburê blastera obijaj¹c¹ mu siê o uda. –

Utkn¹æ na l¹dowisku u Pancernych Huttów? Jeœli postanowi¹ na-

s³aæ na nas swoich zbirów, nie bêdziemy mogli nic na to pora-

dziæ! – Pokrêci³ g³ow¹ z niesmakiem. – Nie wiem, po co musia³eœ

ci¹gn¹æ ze sob¹ ca³¹ dru¿ynê. Jeœli chcia³eœ, ¿eby w koñcu ktoœ ciê

stukn¹³, trzeba by³o jechaæ samemu.

Boba Fett spojrza³ w milczeniu na Trandoszanina.

– Wiesz co? – odezwa³ siê po chwili. – Dam ci coœ za darmo.

Nieczêsto mi siê to zdarza, nawet jeœli chodzi po prostu o dobr¹

radê. Zazwyczaj dajê innym lekcjê, pozwalaj¹c im cierpieæ konse-

kwencje ich w³asnych czynów.

– Tak? – prychn¹³ Bossk. – Wiêc co to za dobra rada?

– Przestañ skamleæ, zanim naprawdê mnie zdenerwujesz. –

Fett odwróci³ siê w stronê pozosta³ych ³owców. – Lepiej chodŸmy.

Dosta³em wiadomoœæ od Gheety, kiedy roboty przeczesywa³y sta-

tek. Pancerni Huttowie przygotowali dla nas przyjêcie.

– Taa... na pewno – mrukn¹³ Bossk pod nosem. Fett nie za-

reagowa³ na ten komentarz, o ile w ogóle go us³ysza³.

background image

201

IG-88 zaszed³ drogê Zuckussowi, id¹c za Bob¹ Fettem w stronê

otwartego poduszkowca, który mia³ ich zabraæ do centrum kom-

pleksu administracyjnego Okr¹glaku. Zuckuss cofn¹³ siê jeszcze

o krok, gdy masywna postaæ D’harhana ruszy³a ciê¿ko do przodu

z luf¹ dzia³a laserowego – teraz bezw³adn¹ i nieszkodliw¹ – zwie-

szon¹ smutno i ukoœnie, z muszk¹ niemal na p³ycie l¹dowiska.

Unieruchomione systemy namierzania zosta³y wy³¹czone, jakby ta

na pó³ humanoidalna, na pó³ mechaniczna istota sz³a za g³osem

pana, który pozbawi³ j¹ wzroku.

– Jak myœlisz, co siê teraz stanie?

G³os zaskoczy³ Zuckussa; odwróci³ gwa³townie g³owê i zoba-

czy³ stoj¹cego obok Bosska, który nachylony, szepta³ mu do ucha.

Zuckuss by³ zupe³nie zatopiony w rozwa¿aniach o tym, ¿e zmodyfi-

kowany D’harhan wygl¹da jak ostatni przedstawiciel wymar³ego

gatunku, z trudem wlok¹cy stare koœci i rdzewiej¹cy metalowy pan-

cerz na cmentarzysko swoich braci. Kiedy Bossk podszed³ do niego,

zastanawia³ siê akurat nad tym, po co Boba Fett zabra³ D’harhana

ze sob¹, jeœli od pocz¹tku wiedzia³, ¿e serce laserowego dzia³a –

a zarazem serce D’harhana, o ile ktoœ taki jak on w ogóle je posia-

da³ – trzeba bêdzie usun¹æ. Zdaniem Zuckussa, zrobienie czegoœ

takiego staremu towarzyszowi by³o rzecz¹ szokuj¹co okrutn¹. Ni-

gdy by nie przypuœci³, ¿e Boba Fett jest do czegoœ takiego zdolny.

– Mnie pytasz? – Zuckuss spojrza³ na Bosska i wzruszy³ ra-

mionami, rozk³adaj¹c d³onie w geœcie wyra¿aj¹cym zak³opotanie. –

Nie mam pojêcia, co siê tutaj dzieje. – Sprawy wygl¹da³y o wiele

³atwiej w siedzibie Gildii, kiedy przysta³ na plan Cradosska... ale nie

mia³ ochoty opowiadaæ o tym Bosskowi. Po prostu od tego czasu

wszystko siê pokomplikowa³o i zrobi³o znacznie bardziej niebez-

pieczne; jego ówczesne przekonanie, ¿e ujdzie z ¿yciem po prostu

trzymaj¹c siê blisko Boby Fetta, zosta³o mocno nadw¹tlone. Fett

pakuj¹cy prywatny arsena³ miotaczy i rakietnic to jedno; nieuzbro-

jony Fett, prowadz¹cy swoj¹ dru¿ynê w sam œrodek ¿ywi¹cych do

niego stare urazy wrogów – to ca³kiem co innego. Mo¿e Bossk ma

racjê, zastanawia³ siê Zuckuss. Mo¿e Fett prowadzi nas na pewn¹

œmieræ. Nagle przysz³a mu do g³owy inna myœl: mo¿e taki w³aœnie

plan mia³ Cradossk od samego pocz¹tku. Mo¿e stary Trandoszanin

chcia³ wyeliminowaæ nie tylko swojego syna, ale tak¿e paru innych

wybijaj¹cych siê, m³odych cz³onków Gildii. Zuckuss móg³ zrozu-

mieæ, dlaczego Cradossk i starszyzna Gildii chc¹ siê pozbyæ zimnej

i niezawodnej maszyny do zabijania w rodzaju robota IG-88, ale

background image

202

zdziwi³by siê, gdyby ktoœ uzna³, ¿e on te¿ dorasta do tego poziomu.

A nawet jeœli taki by³ plan Cradosska, jak to siê mia³o do Fetta? Czy

Fett prowadzi³ Bosska i pozosta³ych ³owców prosto w starannie przy-

gotowan¹ wczeœniej pu³apkꠖ co oznacza³oby, ¿e Cradossk zdo³a³

jakimœ cudem wci¹gn¹æ w swoje plany Pancernych Huttów? A mo¿e

najsprytniejszy i najtwardszy ³owca nagród galaktyki da³ siê równie¿

wystrychn¹æ na dudka i zostanie wyeliminowany wraz z reszt¹ dru-

¿yny? A mo¿e...

Od tych wszystkich gor¹czkowych myœli Zuckussa rozbola³a

g³owa. Jeœli mia³ zgin¹æ tu, na Okr¹glaku, mia³ nadziejê, ¿e przed

œmierci¹ zdo³a choæ w czêœci zrozumieæ, o co w tym wszystkim

chodzi³o. Zacz¹³ w¹tpiæ, czy pomys³ zostania ³owc¹ nagród by³ na

pewno taki dobry.

– Przypuszczam – warkn¹³ Bossk – ¿e wkrótce siê dowiemy.

Tak czy owak.

– Mo¿liwe. – Reszta grupy czeka³a na nich przy promie; Zuc-

kuss kiwn¹³ g³ow¹ w ich stronê. – Lepiej chodŸmy. – Przezwyciê-

¿ywszy niechêæ, zacz¹³ iœæ w stronê promu.

Jeszcze zanim prom uniós³ siê na repulsorach i ruszy³ w stronê

iglic zabudowañ Pancernych Huttów, Zuckuss dozna³ objawienia.

Widzia³ odbicie swojej maski twarzowej z dyndaj¹cymi wtykami

nosowymi w ciemnym metalu milcz¹cego, bezsilnego dzia³a lase-

rowego D’harhana. To bez znaczenia, uœwiadomi³ sobie w jednej

chwili, czy mamy broñ, czy nie. Cokolwiek mia³o siê wydarzy栖

który z nich zginie, a który prze¿yje – zdarzy siê niezale¿nie od

tego, czy bêd¹ na to przygotowani czy nie.

Jeden z nich by³ pewnie gotów. Zuckuss spojrza³ na Bobê

Fetta, siedz¹cego z przodu pojazdu. Jeœli ktokolwiek z nich mia³

prze¿yæ, na pewno bêdzie to on.

Ta myœl nie poprawi³a Zuckussowi humoru.

Gheeta dop³yn¹³ ku nim z powitalnym uœmiechem tak szero-

kim, ¿e prawie przecina³ jego twarz na pó³.

– Nareszcie! – roz³o¿y³ szeroko mechaniczne rêce pod nabi-

janym nitami cylindrem. – Teraz macie okazjê doœwiadczyæ na-

szej goœcinnoœci.

– Nie przybyliœmy tu dla zabawy. – Boba Fett na czele swo-

jej grupy zatrzyma³ siê i rozejrza³ doko³a po wielkiej sali bankieto-

wej Pancernych Huttów. – Jesteœmy tu wy³¹cznie w interesach.

background image

203

By³bym ci wdziêczny, gdybyœmy mogli niezw³ocznie przejœæ do

rzeczy.

– Wszystko w swoim czasie, mój drogi Fett. – Cieñszym koñ-

cem cylindra Gheeta wskaza³ na inn¹ czêœæ sali, o wysoko sklepio-

nym suficie pociêtym z³otymi rozetami i ozdobnymi æwiekami. –

Zbyt ³atwo odrzucasz zarówno przyjemnoœci, jak i przesz³oœæ...

przyjemnoœci cia³a, którymi mo¿emy siê dziœ cieszyæ, i wspomnie-

nia przesz³oœci, które mo¿emy dzieliæ.

IG-88 i niewysoki Zuckuss stanêli po obu stronach Fetta; ro-

bot lustrowa³ otoczenie z metodyczn¹ dok³adnoœci¹, a pe³en obaw

ma³y ³owca rozgl¹da³ siê po sali z wyraŸnym zdenerwowaniem.

Powolnym i ciê¿kim krokiem nadszed³ D’harhan i stan¹³ za nim.

– Przesz³oœæ siê skoñczy³a – powiedzia³ Boba Fett. Trzês¹ca

siê jak galareta twarz Pancernego Hutta, wystaj¹ca znad ko³nierza

unoszonego na repulsorach cylindra, wywo³a³a w nim zimn¹ odra-

zê. – Jeœli nie dla ciebie, to na pewno dla mnie.

– Zastanawiam siê nad tym... – Gheeta uniós³ jedn¹ z mecha-

nicznych r¹k i podrapa³ siê koñcem sztucznego pazura po grubej

fa³dzie na podbródku. – Jak wiele naprawdê zapominamy? Mam

nadziejê, ¿e wybaczysz mi te filozoficzne dywagacje... wiem, jak

jesteœ niecierpliwy, ale czasem wydaje mi siê, ¿e tak naprawdê nie

zapominamy niczego. Wszystko pozostaje w nas uœpione, g³êboko

albo tu¿ pod powierzchni¹, czekaj¹c na rozbudzenie, na ponowne

wydobycie na œwiat³o dzienne.

Boba Fett bez trudu odczyta³ prawdziwe znaczenie s³ów Pan-

cernego Hutta. Chce mi powiedzieæ, pomyœla³, ¿e on nie zapo-

mnia³. Przypomnienie dawnych wydarzeñ na pok³adzie „Niewol-

nika I” nie dawa³o wyobra¿enia o tym, jak mocno to poni¿aj¹ce

wspomnienie wbi³o siê w pamiêæ Gheety. Gdyby odrzuciæ wyszu-

kane maniery i obliczony na schlebianie pokaz, jaki odstawi³ pod-

czas ich powitania na Okr¹glaku, jasno by³o widaæ, ¿e Hutt pa³a

¿¹dz¹ zemsty.

Co by³o do przewidzenia. On ma swoje plany, pomyœla³ Boba

Fett, a ja swoje.

Przez u³amek sekundy, kiedy patrzy³ w du¿e, na pó³ przys³o-

niête powiekami oczy Gheety, zastanawia³ siê, czy s³owa wypo-

wiedziane przez Pancernego Hutta nie mia³y jeszcze innego, ukry-

tego znaczenia. Rozbudzenie.... wydobycie na œwiat³o dzienne...

Kiedy siê prowadzi ryzykown¹ grê, zawsze istnieje niebezpie-

czeñstwo, ¿e przeciwnik jest o jeden ruch do przodu. Fett wiedzia³,

background image

204

¿e w przypadku jego gry oznacza³oby to pewn¹ œmieræ. Jeœli siê

dowiedzia³, rozmyœla³ Boba, wypatruj¹c wskazówek w szerokiej

twarzy Gheety, jeœli domyœli³ siê wszystkiego, co tu zasz³o wtedy,

w przesz³oœci... Wówczas gra by³a skoñczona; nie pozostawa³ ani

jeden ruch do wykonania poza str¹ceniem z planszy po³amanych

figur. Wœród tych figur znalaz³by siê on sam i pozostali ³owcy na-

gród, których ze sob¹ zabra³. A mo¿e ktoœ jeszcze...

Cokolwiek siê stanie, uzna³ w koñcu Boba Fett, nie odrywaj¹c

wzroku od ciemnych Ÿrenic Gheety, cokolwiek siê stanie, on pój-

dzie ze mn¹.

– Ale skoñczmy z tym. – Cylindryczny pancerz Hutta odwró-

ci³ siê trochê, dziêki czemu Gheeta móg³ wskazaæ jedn¹ z mecha-

nicznych r¹k œrodek sali bankietowej. – Jak raczy³eœ nam przekonu-

j¹co przypomnieæ, spotykamy siê, niestety, w interesach, a nie

towarzysko. ChodŸmy wiêc. Oprócz mnie s¹ inni, jeszcze bardziej

niecierpliwie oczekuj¹cy spotkania z tob¹ i twoimi towarzyszami.

– Proszê przodem – powiedzia³ Boba Fett. – To twój gatu-

nek, nie mój.

Wiele lat temu podj¹³ siê zyskownego zlecenia na prowincjonal-

nej planecie, gdzie powszechnie stosowanym œrodkiem transportu

na wiêksze odleg³oœci by³y powietrzne sterowce – powolne i wielkie,

ob³e cylindry wype³nione helem i innymi gazami l¿ejszymi od po-

wietrza. Niebo tej planety wype³nia³y takie statki – wyd³u¿one, sre-

brzyste kszta³ty, z podwieszonymi w cieniu wypuk³ego brzucha gon-

dolami dla za³ogi i kontenerami towarowymi. Ten obraz przypomnia³

siê Fettowi, kiedy wszed³ do sali bankietowej na Okr¹glaku: oprócz

Gheety by³ tam z tuzin innych Pancernych Huttów, w nitowanych

cylindrach unosz¹cych siê nad pod³og¹ dziêki repulsorom. Kr¹¿yli

po sali i obijali siê o siebie leniwie i bez wdziêku. Z ka¿dego cylindra

stercza³a twarz kolejnego Hutta, przypominaj¹ca porcjê nieprzyjem-

nej substancji organicznej umieszczonej w okr¹g³ym metalowym

ko³nierzu. Twarze niektórych Huttów wygl¹da³y na m³odsze ni¿

Gheety; mieli oczy b³yszcz¹ce chciwoœci¹, nozdrza rozszerzone pod

wp³ywem zapachów dra¿ni¹cych ich nienasycone apetyty. Cylin-

dryczne pancerze m³odszych Huttów by³y mniejsze; Boba Fett wie-

dzia³, ¿e Pancerni Huttowie lubi¹ urz¹dzaæ huczne przyjêcia z okazji

przenosin wyroœniêtego cia³a do nowego, wiêkszego cylindra.

Maj¹c swoje sztuczne egzoszkielety – unoszone repulsorami

cylindry – Pancerni Huttowie wyzwolili siê z ograniczeñ, które na-

rzuca³a im grawitacja. Ich wzrost zale¿a³ teraz tylko od tego, ile ze

background image

205

skarbów galaktyki zdo³aj¹ z³apaæ i wepchn¹æ w swoje bezuste gêby.

Gheeta plasowa³ siê mniej wiêcej w œrodku skali pod wzglêdem

rozmiarów; w sali bankietowej Boba Fett dostrzeg³ kilku starszych

klanu, którzy przy Gheecie wygl¹dali jak imperialny kr¹¿ownik

przy dwuosobowym myœliwcu. Ich twarze, wystaj¹ce znad meta-

lowych ko³nierzy cylindra, by³y straszliwie pomarszczone od brwi

po gard³o. W tkankê t³uszczow¹ wszczepiono im chirurgicznie ostre,

metalowe haczyki, po³¹czone z pajêczyn¹ cienkich, niezwykle

wytrzyma³ych drucików, których koñce przymocowano do górnej

czêœci cylindra. Gdyby nie to, oczy i nozdrza najstarszych Pancer-

nych Huttów przykry³yby grube fa³dy zwiotcza³ego cia³a.

Kiedy Boba Fett i pozostali ³owcy nagród wchodzili do sali,

najwiêkszy z podtrzymywanych repulsorami cylindrów odwróci³

siê majestatycznie, niby luksusowy miêdzygwiezdny statek, od-

prowadzany na orbitê parkingow¹. Gargantuiczny Hutt, okryty ni-

towanymi blachami z durastali, zadudni³ niskim g³osem:

– Jestem znu¿ony, Gheeta. – Wbi³ zirytowane spojrzenie

w m³odszego cz³onka klanu. – Ka¿esz nam czekaæ... tylko na co?

Niektórych to mo¿e bawi, ale zapewniam ciê, ¿e mnie nie.

Gheeta podskoczy³ do przodu, unosz¹c ma³e, krabie d³onie

i machaj¹c nimi uspokajaj¹co.

РCierpliwoϾ zostanie nagrodzona, Wasza WielkoϾ. Nasi...

hmm... goœcie w koñcu przybyli. Pokaz rozpocznie siê ju¿ za chwilê.

– Pokaz? – nachmurzy³ siê, s³ysz¹c to Bossk. – Co znowu za

pokaz? Przylecieliœmy tu w interesach!

– Oczywiœcie, oczywiœcie... wasz szef Boba Fett nie pozwala

mi o tym zapomnieæ. – Gheeta odwróci³ siê w stronê Trandoszani-

na z ociekaj¹cym œlin¹ uœmiechem. – Wasza cierpliwoœæ równie¿

zostanie wynagrodzona, zapewniam was. Ale przylecieliœcie z tak

daleka... wy wszyscy – mechaniczn¹ rêk¹ zatoczy³ ko³o, obejmu-

j¹c nim wszystkich ³owców. – I to przez najbardziej puste i niego-

œcinne po³acie galaktyki. Nie chcia³bym, byœcie st¹d odlecieli po

za³atwieniu swoich interesów i rozpowiedzieli innym istotom ro-

zumnym na wszystkich œwiatach galaktyki, ¿e Pancerni Huttowie

sk¹po i biednie zastawili stó³ dla goœci. S³yniemy przecie¿ z goœcin-

noœci. Co by powiedzieli inni Huttowie, na przyk³ad nasz kuzyn

Jabba, gdyby us³ysza³, ¿e nie zaspokoiliœmy apetytów wyg³odnia-

³ych przybyszów?

– Nie jesteœmy g³odni – oznajmi³ Boba Fett. – Nie mamy ape-

tytu na nic, co moglibyœcie nam zaserwowaæ.

background image

206

– Ach! Jestem innego zdania, mój drogi Fett. Ten posi³ek przy-

gotowywa³em od dawna, od bardzo dawna. Od czasu twojego ostat-

niego pobytu na Okr¹glaku, kiedy to sprawy nie potoczy³y siê zbyt

g³adko... dla niektórych.

– Znowu narzekania? – Najwiêkszy z Pancernych Huttów

(Boba Fett przypomnia³ sobie, ¿e nazywa³ siê Nullada) przewróci³

¿ó³tymi oczami pod fa³dami i bruzdami brwi. – Nic, tylko narzeka-

nia – zadudni³ ociekaj¹cym t³uszczem g³osem. – Twoja obsesja trwa

ju¿ zbyt d³ugo, Gheeta. Mo¿e powinniœmy uwolniæ ciê nawet od

tych obowi¹zków, które zachowa³eœ do tej pory, byœ móg³ odpo-

cz¹æ i oczyœciæ umys³.

Przez twarz Gheety przemkn¹³ b³ysk gniewu, jak zygzak b³y-

skawicy wœród ciê¿kich burzowych chmur. Zacisn¹³ mechaniczne

rêce, jakby powstrzymuj¹c je od ciosu, wymierzonego w równole-

g³e krwawe bruzdy na twarzy starszego i wiêkszego Hutta.

– Mia³em doœæ czasu. – G³os Gheety brzmia³ jak skaml¹ce

warczenie. – Nie traæmy go wiêcej. ChodŸmy. – Po jego szero-

kiej twarzy, stercz¹cej znad ko³nierza pancernego cylindra, wi-

daæ by³o, ¿e z trudem siê opanowuje. Cylinder obróci³ siê lekko

i skierowa³ w stronê œrodka sali bankietowej, gdzie wiêksza gru-

pa opancerzonych huttañskich postaci t³oczy³a siê wokó³ prosto-

k¹tnego podium, otoczonego niskimi schodkami. – Wszystko zo-

sta³o przygotowane na wasze przybycie. – Puœci³ chwytaki

mechanicznych koñczyn, jedn¹ z nich zataczaj¹c zapraszaj¹cy

kr¹g. – Proszê do przodu...

Boba Fett nie zamierza³ ci¹gn¹æ konwersacji z gospodarzem.

Pierwszy ruszy³ w kierunku podium, zostawiaj¹c pozosta³ych cz³on-

ków dru¿yny za sob¹. Wokó³ niego by³o doœæ lustrzanych powierzch-

ni – strzelistych filarów z polerowanej durastali podtrzymuj¹cych

kopu³ê sklepienia – by móg³ zobaczyæ, ¿e Bossk i robot IG-88

poszli w jego œlady szybkim krokiem. Bossk przygl¹da³ siê przy

tym wrogo i podejrzliwie ka¿demu z przep³ywaj¹cych obok w pod-

skokach Pancernych Huttów. Za t¹ par¹ kroczy³ ciê¿ko D’harhan,

z luf¹ dzia³a laserowego bezw³adn¹, ale nie mniej imponuj¹c¹

w swojej po³yskliwej czerni, jak symbol utajonej zag³ady spowity

w k³êby sycz¹cej pary.

£okieæ w ³okieæ z Fettem drepta³ Zuckuss, staraj¹c siê dotrzy-

maæ mu kroku.

– Nie podoba mi siê to – wysapa³. – Ani trochê mi siê to nie

podoba...

background image

207

Boba rozumia³, co Zuckuss ma na myœli. Z wnêk i korytarzy

odchodz¹cych od centralnie po³o¿onej sali bankietowej wy³oni³y

siê sylwetki nie przypominaj¹ce Pancernych Huttów.

– Najemnicy – szepn¹³ Boba Fett.

W czarnych, pozbawionych insygniów mundurach, uzbrojeni

i czujni... gdyby chcia³, potrafi³by zidentyfikowaæ wielu z nich, tych,

z którymi mia³ ju¿ do czynienia w przesz³oœci. Po galaktyce, miêdzy

mniej cywilizowanymi œwiatami, krêci³a siê zawsze luŸna zbieranina

kryminalistów i morderców, której liczebnoœæ i jakoœæ zale¿a³a

w wiêkszym stopniu od tego, kogo ostatnio zabito, a w mniejszym –

kto gni³ akurat w najrozmaitszych instytucjach karnych galaktyki.

Jej cz³onkowie wynajmowali siê do œci¹gania d³ugów i do mokrej

roboty. Daleki krewny Pancernych Huttów – os³awiony Jabba na

le¿¹cej na uboczu planecie Tatooine – zwykle p³aci³ najwy¿sze stawki,

w zwi¹zku z czym móg³ przebieraæ wœród nich, zatrudniaj¹c takich,

którzy najszybciej siêgali do kabury i mieli najmniej skrupu³ów co

do tego, dla kogo pracuj¹.

– A czego siê spodziewa³eœ? – zapyta³ Fett Zuckussa.

– Ale a¿ tylu? – Nie odstêpuj¹c Boby Fetta, Zuckuss rozej-

rza³ siê po sali. – Jest ich tu kilkudziesiêciu. Co najmniej. – Spró-

bowa³ przeliczyæ, wygl¹daj¹c poza podwy¿szenie ustawione w cen-

trum sali. – Chyba z piêædziesiêciu...

– Gheeta mówi³ nam, ¿e d³ugo siê na to przygotowywa³. –

Boba Fett, nie odwracaj¹c g³owy, sam oszacowa³ liczebnoœæ si³

rozrzuconych po sali. – Musia³ nieŸle potrz¹sn¹æ kies¹. – Taka si³a

ognia wymaga³a sporych nak³adów; wiêkszoœæ najemników przy-

ciska³a do piersi najnowsze modele rusznic laserowych. Gheeta

musia³ ich sam wyposa¿yæ, bo uzbrojenie mieli znacznie bardziej

kosztowne ni¿ tani i byle jaki, choæ równie zabójczo skuteczny,

sprzêt, którym zwykle siê pos³ugiwali. Takie typy budzi³y niesmak

Fetta: zupe³nie nie troszczyli siê o swoj¹ broñ, o narzêdzia pracy,

którymi zarabiali na ¿ycie. W przeciwnym razie nie wydawaliby

ca³ych zarobków na folgowanie swoim z³ym nawykom. – Sam nie

zdo³a³by za to wszystko zap³aci栖 ci¹gn¹³ Fett g³oœne rozmyœla-

nia. – Musia³ siê zad³u¿yæ po uszy u innych cz³onków klanu.

– Ale po co? – w wypuk³ych okularach maski twarzowej Zuc-

kussa odbija³y siê z³owrogie, czarne postacie. – Jesteœmy nieuzbrojeni...

– Wiem, jak pracuje umys³ Gheety. On po prostu woli nie

ryzykowaæ. W ka¿dym razie – wyjaœni³ Fett – nie po tym, co go

spotka³o ostatnim razem, kiedy ze mn¹ negocjowa³.

background image

208

Bossk us³ysza³ ostatni¹ uwagê.

– Ju¿ ja z nim ponegocjujê. – warkn¹³ zza pleców Boby Fet-

ta. – I to zaraz. – Szponiast¹ rêk¹ siêgn¹³ do kabury przy boku.

Nawet bez broni, Bossk wygl¹da³ na gotowego, by rzuciæ siê choæ-

by na ca³¹ armiê zgromadzon¹ przez Pancernych Huttów. Zupe³-

nie jakby by³ zdolny ka¿dego po kolei najemnika rozerwaæ na strzê-

py sam¹ tylko si³¹ ramion i pazurów. – Koñczmy z tym!

– Wygl¹da na to – zauwa¿y³ IG-88 – ¿e twoje ¿yczenie wkrót-

ce siê spe³ni.

Unosz¹c siê na repulsorach swojego nitowanego zbiornika,

Gheeta min¹³ ³owców nagród. Zanim doszli do pierwszego ze schod-

ków otaczaj¹cych podium, Gheeta ju¿ by³ na jego szczycie. Pod-

skakiwa³ obok prostok¹tnej konstrukcji, d³ugiej na dwa metry i na

pó³ metra szerokiej, nakrytej ciê¿k¹, z³otolit¹ tkanin¹, której ze-

brane luŸno rogi sp³ywa³y na schody. Na szczycie tej konstrukcji

sta³a kompozycja z egzotycznych, pozaplanetarnych kwiatów,

o b³yszcz¹cych p³atkach grubych i ciê¿kich jak skóra dewbacka

z Tatooine. Z ich wilgotnego, spl¹tanego g¹szczu unosi³ siê prze-

s³odzony, dusz¹cy zapach. Mimo filtrów w he³mie Boba Fett czu³,

jak kwaœne moleku³y zbieraj¹ mu siê na jêzyku, nie zak³óca³o to

jednak jasnoœci jego umys³u. Kilku Pancernych Huttów zebra³o

siê wokó³ podwy¿szenia. Mru¿yli oczy i rozszerzali nozdrza, by

napawaæ siê ciê¿kim zapachem. Ich pozbawione warg usta wygiê-

³y siê w wyrazie bezbrze¿nej, wszechogarniaj¹cej rozkoszy.

Boba Fett us³ysza³, jak stoj¹cy za nim Bossk prycha z obrzydze-

nia. Wiedzia³, ¿e system nerwowy Trandoszan pozbawiony by³ recep-

torów zdolnych odebraæ zapach kwiatów; ka¿dy zapach mniej subtel-

ny ni¿ gnij¹ce miêso by³ poza zasiêgiem jego zmys³u powonienia.

– Cudownie! – parskn¹³ Bossk. – Wygl¹da na to, ¿e macie

gotowe miejsce na pogrzeb.

– Co za spostrzegawczoœæ! – Gheeta wci¹gn¹³ zapach chyba

zbyt mocno, choæ w jego przypadku mia³ on efekt raczej pobudza-

j¹cy ni¿ nasenny. – Nie inaczej!

Cylinder z pancernym Huttem okrêci³ siê wokó³ osi, by usta-

wiæ siê twarz¹ b³yszcz¹c¹ od toksycznego potu w stronê ³owców

nagród. Wykorzystuj¹c si³ê repulsorów, Gheeta przep³yn¹³ nad

kwiatami, których grube p³atki, wydzielaj¹ce ostry, dusz¹cy za-

pach, zadr¿a³y pod wp³ywem niewidocznej si³y.

– Jak¿e czêsto, niestety, nie pojmujemy... – Mechanicznym

chwytakiem siêgn¹³ w dó³, zerwa³ garœæ jaskrawych, miêsistych

background image

209

14 – Mandaloriañska zbroja

p³atków i przybli¿y³ je do nosa. Przez chwilê rozgniecione roœli-

ny zakry³y doln¹ czêœæ twarzy Gheety; zaraz jednak ukaza³a siê

znowu z wyrazem ekstatycznego zachwytu, a po³yskliwe meta-

lowe chwytaki opad³y na boki, rozrzucaj¹c kwiaty po stopniach

podium. – Nie spodziewamy siê, jak radosn¹ okazj¹ mo¿e byæ

pogrzeb!

Przejrza³y zapach kwiatów wype³ni³ wnêtrze he³mu Fetta, gdy

ich p³atki, pogniecione i rozdarte mechanicznymi rêkami Gheety,

rozsypa³y siê wokó³ jego butów. Przyjrza³ siê im przez chwilê,

a potem kopn¹³ je od siebie; najciê¿sze z kwiatów pozostawi³y

wilgotne, krwawi¹ce œlady na mozaice pod³ogi.

– Niespecjalnie interesuj¹ mnie pogrzeby – powiedzia³ bez-

namiêtnie. – Czyjekolwiek by by³y.

– Ale¿ powinny! Ten na pewno ciê zainteresuje! – Gheeta

by³ coraz bardziej podniecony, a jego ruchy sta³y siê nerwowe.

Cylinder Hutta zacz¹³ wibrowaæ, jakby wewnêtrzna gor¹czka jego

w³aœciciela w jakiœ sposób udzieli³a siê metalowemu zbiornikowi.

Niektórzy z Pancernych Huttów odsunêli siê od podwy¿szenia,

jakby obawiali siê, ¿e zaraz eksploduje. Podniecenie Gheety zdo-

³a³o wyrwaæ z ekstatycznego upojenia nawet tych, którzy najbar-

dziej poddali siê odurzaj¹cej woni kwiatów. – Zapewniam ciê!

– Uwa¿aj – powiedzia³ cicho Zuckuss. K¹tem oka, zza ciem-

nego wizjera swojego he³mu, Boba Fett zobaczy³, jak Zuckuss

ostrzegawczo kiwa g³ow¹ w stronê obrze¿y sali. Ale Fett ju¿ wie-

dzia³, co siê tam dzieje – czêœæ najemników wyst¹pi³a do przodu

z nisz i korytarzy prowadz¹cych do sali, w których siê wczeœniej

pojawi³a. Zauwa¿y³ te¿ inne ruchy – unoszonej broni, luzowanych

pasów, na których przewieszone by³y rusznice laserowe, ustawia-

nie ich luf w pozycji bojowej, przystawienie kolb rusznic do bio-

dra. Widzia³, jak Bossk i IG-88 odwracaj¹ g³owy i przygl¹daj¹ siê,

jak pu³apka zaciska siê coraz bardziej wokó³ nich. G³os Zuckussa

by³ pe³en napiêcia i lêku.

– Chyba ruszaj¹...

Fett wiedzia³, ¿e nic siê nie wydarzy jeszcze przez dobrych

kilka chwil. Cylindryczne kszta³ty Pancernych Huttów nadal unosi³y

siê i podskakiwa³y dooko³a, zbyt blisko podium i dru¿yny ³owców

nagród. Chocia¿ najemnych zbirów palce œwierzbi³y do strzelania,

nie byli a¿ tak g³upi, by zaczynaæ kanonadê, gdy ich pracodawcy

znajdowali siê na linii ognia. Poza tym, Fett by³ absolutnie pewien,

¿e pokaz Gheety jeszcze siê nie skoñczy³...

background image

210

– Chcia³eœ rozmawiaæ o interesach? – G³os Pancernego Hutta

przeszed³ w piskliwy skrzek, dostatecznie g³oœny, by wprawiæ

w dr¿enie pobru¿d¿one fa³dy skóry na jego bladym gardle. – Do-

skonale! Zróbmy to! Ale, jak sam powiedzia³eœ, nie ma sensu ne-

gocjowaæ, dopóki towar nie le¿y na stole, na naszych oczach!

– Gheeta! – Starszy Hutt, Nullada, chwyci³ ko³nierz cylindra

Gheety metalowym chwytakiem mechanicznej rêki. – Nie rób z sie-

bie jeszcze wiêkszego g³upca ni¿ do tej pory...

– Cisza! – Pomagaj¹c sobie jedn¹ z krabich r¹k, Gheeta wy-

rwa³ siê wœciekle z uœcisku tamtego. – Wy te¿ to zobaczycie! Wszy-

scy zobaczycie! – Twarze pozosta³ych Huttów, stercz¹ce ponad

metalowymi ko³nierzami, zwróci³y siê w stronê Gheety, niektóre

z wyrazem niepewnoœci i zdziwienia, inne delektuj¹c siê okrutnym

spektaklem, który rozgrywa³ siê na ich oczach. – Cieszyliœcie siê,

gdy ten ³ajdak – mechaniczna rêka wystrzeli³a w stronê Boby Fet-

ta, celuj¹c w niego metalowym pazurem – kiedy ten z³odziej ukrad³

mi to, co mia³o byæ ukoronowaniem mojej chwa³y! – Gheeta uniós³

obie rêce, wskazuj¹c nimi na strzeliste sklepienie sali bankietowej.

Oszala³ym wzrokiem potoczy³ po Nulladzie i innych Pancernych

Huttach. – Nie myœlcie, ¿e nie s³ysza³em waszych szyderczych

chichotów! Byliœcie szczêœliwi, widz¹c mnie poni¿onym i w nie³a-

sce, tak?

Boba Fett stwierdzi³, ¿e pog³êbiaj¹ce siê niezrównowa¿enie

Gheety wywo³ane jest nie tylko truj¹cymi wyziewami wilgotnych,

lepkich kwiatów. Gruba szyja Gheety wystawa³a ponad ko³nierz

pancernego cylindra na tyle, ¿e dawa³o siê chwilami zauwa¿yæ cienk¹

rurkê, prawie ukryt¹ pod zwa³ami szarej skóry; rurka koñczy³a siê

wszczepionym w skórê drenem i cienk¹ ig³¹ wbit¹ w ¿y³ê Hutta.

Drugi koniec rurki gin¹³ gdzieœ we wnêtrzu cylindra. Fett domyœla³

siê, ¿e jest pod³¹czony do kroplówki, podaj¹cej do centralnego

systemu nerwowego Gheety jakiœ œrodek pobudzaj¹cy, wyzwala-

j¹cy wœciek³oœæ. Widok rurki potwierdzi³ podejrzenia Fetta, ¿e

Gheeta przygotowa³ siê do tej konfrontacji. Pozbawi³ swój umys³

za pomoc¹ œrodków chemicznych wszelkiej ostro¿noœci i rozwagi,

jaka mu jeszcze pozosta³a. By³ to krok zgo³a samobójczy – po-

zwalaj¹c sobie na brak kontroli nad emocjami, Gheeta pozbawia³

siê mo¿liwoœci dalszej egzystencji i pracy wœród Pancernych Hut-

tów. Od pewnego punktu krytycznego honor i chêæ zemsty zaczy-

na³y przeszkadzaæ w interesach, a Gheeta w³aœnie tê granicê prze-

kroczy³.

background image

211

Pozostali zaczynali siê orientowaæ, co siê œwiêci. Wyczuwa³o

siê w sali narastaj¹c¹ panikê. Cylindry Pancernych Huttów wpa-

da³y na siebie; ich u¿ytkownicy próbowali oddaliæ siê od podium,

tylko po to, by natrafiæ na uzbrojonych i gotowych do strza³u na-

jemników rozstawionych pod œcianami. Niektórych Huttów tak

widaæ otêpi³ ciê¿ki, duszny zapach rozgniecionych kwiatów, ¿e

ca³kiem stracili zdolnoœæ rozumowania. To dlatego w³aœnie Boba

Fett zaprogramowa³ filtry powietrzne swojego he³mu w taki spo-

sób, by wychwyci³y i unieszkodliwi³y truj¹ce moleku³y; co wiêcej,

zap³aci³ ogromne honorarium najlepszym czarnorynkowym mikro-

chirurgom galaktyki, by usunêli zakoñczenia nerwowe z odpowied-

nich receptorów w jego uk³adzie nerwowym. Niewa¿ne, jakich

podniet dla swoich oœrodków przyjemnoœci pozbawi³ siê w ten

sposób – z nawi¹zk¹ rekompensowa³a to mo¿liwoœæ panowania

nad sob¹ w sytuacjach takich jak ta. W jego fachu nie móg³ sobie

pozwoliæ na prymitywn¹ histeriê, której zaczynali w³aœnie ulegaæ

Pancerni Huttowie. K¹tem oka – bo koncentrowa³ wzrok na syl-

wetce Gheety na podwy¿szeniu – widzia³, jak unoszone repulsorami

cylindry coraz mocniej obijaj¹ siê o siebie, a zgrzytanie i szczê-

kiem durastalowych blach brzmi, niczym atonalna perkusja; chwy-

taki mechanicznych r¹k zaczepiaj¹ jedne o drugie albo trafiaj¹

w zmêczone twarze Huttów o oczach rozszerzonych strachem,

którzy daremnie próbuj¹ przecisn¹æ siê przez mur uzbrojonych

najemników.

Gheeta nakrêca³ siê coraz bardziej. Jego nienaturalne podnie-

cenie wzmaga³o frenetyczny, pulsuj¹cy strachem ruch pozosta³ych

Pancernych Huttów.

– Ty te¿ siê œmia³eœ! Wiem, ¿e siê œmia³eœ! – Jedna z mecha-

nicznych r¹k dyndaj¹cych pod cylindrycznym pancerzem wycelo-

wa³a nagle oskar¿ycielsko w Bobê Fetta; metal po³yskiwa³ wstrz¹-

sany dzik¹ furi¹ Hutta. – Przez ca³¹ drogê do tej zatêch³ej dziury,

gdzie mia³eœ odstawiæ tego ³ajdackiego architekta...

Usta Gheety wykrzywi³ spazmatyczny grymas, tak szeroki,

¿e w bia³awej œlinie w k¹cikach jego ust pojawi³a siê krew.

– Dobry ¿art, Fett! Ale za dobre ¿arty zawsze trzeba p³aciæ,

co?

– To zamierzch³a przesz³oœæ – powiedzia³ Boba Fett. Prawie

wspó³czu³ Pancernemu Huttowi. Wiedzia³, ¿e jego inwestycja ni-

gdy nie przyniesie dochodu. Prawie wspó³czu³, ale nie posun¹³ siê

tak daleko; wspó³czucie by³o kolejnym niepotrzebnym zbytkiem,

background image

212

który usun¹³ ze swojego systemu nerwowego skalpelem niez³om-

nej woli. – Przylecieliœmy tu rozmawiaæ na temat innego towaru.

Przylecieliœmy po Oph Nar Dinnida.

– Ach! Oczywiœcie! – Oczy Gheety o ma³o nie wysz³y na

wierzch. Przybiera³y coraz bardziej ob³¹kañczy wyraz, w miarê

jak dren umieszczony w fa³dach podbródka pompowa³ w niego

p³yn niby sztuczna ¿y³a. – A towar powinien zawsze le¿eæ na sto-

le, zanim zaczniemy rozmawiaæ, prawda? Tak w³aœnie lubisz, co?

W takim razie...

Mechaniczne rêce wystrzeli³y nagle spod cylindra, chwytaj¹c

za krawêdŸ platformy stoj¹cej poœrodku podium. Le¿¹ce na niej

kwiaty, oblepione gêstym sokiem s¹cz¹cym siê z rozgniecionych

p³atków, zsunê³y siê z powierzchni platformy i spad³y na schodki,

a Gheeta napi¹³ swoje metalowe ramiona i uniós³ j¹ z jednej stro-

ny. Silniki repulsorów cylindrycznego pancerza Gheety zawy³y,

zmagaj¹c siê z dodatkowym ciê¿arem. Potem rozleg³ siê zgrzyt

i trzask; dekoracyjna kamienna konstrukcja pêk³a, a ca³a platfor-

ma oderwa³a siê od podium i przechyli³a na jedn¹ stronê. Gheeta

pchn¹³ j¹ ostatnim, konwulsyjnym ruchem, a platforma spad³a po

schodach na dó³.

W jednej chwili panika w sali bankietowej przycich³a. Platfor-

ma rozbi³a siê u stóp Boby Fetta i pozosta³ych ³owców nagród

z takim ³oskotem, ¿e przyci¹gnê³a uwagê Pancernych Huttów pró-

buj¹cych uciec z sali. Przy wyjœciach, nadal zablokowanych przez

najemników, cylindry odwróci³y siê, zwracaj¹c twarze ich w³aœci-

cieli ku postaciom zgromadzonym na œrodku pomieszczenia. Gip-

sowy kurz wzbi³ siê znad szcz¹tków platformy. Wygl¹da³a teraz

jak trumna, któr¹ rozbito przy niezdarnej próbie ekshumacji – cien-

kie boki z tworzywa sztucznego pêk³y pod wp³ywem uderzeñ o stop-

nie schodów. Poœród szcz¹tków, okryta niby ca³unem haftowan¹

tkanin¹, z pojedynczym u³amanym kwiatem z³o¿onym na piersi

w kiepskim ¿arcie, le¿a³a ludzka postaæ z martwym wzrokiem skie-

rowanym w odleg³y sufit. Nie patrz¹c nawet na twarz mê¿czyzny,

Boba Fett wiedzia³, kto to taki.

– Oto i twój Oph Nar Dinnid! – dobieg³ g³os Gheety ze szczy-

tu podwy¿szenia. Hutt sta³, triumfuj¹cy, napawaj¹c siê widokiem

zniszczeñ. – Trochê straci³ na wartoœci, co?

Zza pleców Boby Fetta wydosta³ siê starszy Pancerny Hutt,

Nullada, roztr¹caj¹c na boki Bosska i IG-88. Nitowany cylinder

skrzesa³ iskry, kiedy otar³ siê o nieruchome ¿elastwo D’harhana.

background image

213

Fett spojrza³ w twarz przep³ywaj¹cego obok zwalistego Hutta i zo-

baczy³, ¿e Nullada a¿ dr¿y z wœciek³oœci. Jedwabne nici podtrzy-

muj¹ce zwa³y t³uszczu nad oczami i ustami po³yskiwa³y jak ciêci-

wa antycznej broni miotaj¹cej.

– To szaleñstwo! – wrzasn¹³ starszy Hutt na Gheetê. Wyma-

chiwa³ mechaniczn¹ koñczyn¹ z chwytakiem zaciœniêtym w piêœæ. –

Zemsta to inna sprawa i wszyscy jej po¿¹damy, ale to... – stary

Hutt by³ tak rozwœcieczony, ¿e przez chwilê nie by³ w stanie wy-

krztusiæ s³owa. – to nara¿a na szwank nasze interesy!!! Ta istota

mia³a dla nas wartoœæ! Oznacza³a kredyty!!! A teraz jest tylko ka-

wa³kiem padliny...

– Uspokój siꠖ prychn¹³ na niego Gheeta. – Zaj¹³em siê na-

szymi interesami. Mo¿e nie w sposób idealny dla ciebie, ale zupe³-

nie zadowalaj¹cy dla mnie... a tak¿e tego klanu z systemu Narran-

ta, których tajemnice handlowe wykrad³ i tak chêtnie nam udostêpni³

nasz zmar³y goœæ. Nawi¹za³em bezpoœredni kontakt z nieszczê-

snymi ofiarami z³odziejskiego Oph Nar Dinnida i zachêci³em ich,

by okreœlili cenê tych tajemnic. Nie obchodzi³o mnie, ile bêdzie ich

kosztowa³o ich odzyskanie, tylko ile s¹ gotowi zap³aciæ za gwaran-

cjê, ¿e nikt inny ich nie dostanie. Innymi s³owy, mia³a to byæ cena

natychmiastowej œmierci Oph Nar Dinnida. Klan dokona³ obliczeñ,

wyznaczy³ cenê, a ja zgodzi³em siê na ni¹ w imieniu Pancernych

Huttów.

– Ty... nie mia³eœ prawa tego zrobiæ!

– To tylko œwiadczy o tym, jak stary i zniedo³ê¿nia³y siê zro-

bi³eœ. – Szyderczy uœmiech znik³ z ust Gheety. – Zapomnia³eœ, ¿e

nie ma ¿adnych praw, z wyj¹tkiem tych, które sam sobie narzu-

cisz. – Uniós³ mechaniczn¹ rêkê, zwijaj¹c ostre pazury chwytaka

w piêœæ. – Nasz skarbiec jest pe³niejszy ni¿ kiedykolwiek dziêki

transakcji, któr¹ przeprowadzi³em z w³asnej inicjatywy.

– Ty idioto! – Z ust Nullady pryska³y kropelki œliny. – To nie-

mo¿liwe, ¿ebyœ uzyska³ z systemu Narranta cenê choæby zbli¿on¹

do tego, ile by³y warte informacje w g³owie Dinnida!

– Mo¿e i nie. – Gheeta rozpostar³ rêce z zupe³n¹ obojêtno-

œci¹. – Ale ca³¹ sumê, któr¹ wynegocjowa³em, dosta³em teraz, za-

miast drobnych kwot roz³o¿onych na dwadzieœcia lat. Lepszy je-

den kredyt w kieszeni ni¿ dwadzieœcia rozsypanych na twoim

grobie. – Paskudny uœmiech wyp³yn¹³ na twarz Hutta, jak dryfuj¹-

cy pieñ na powierzchniê zm¹conej, brudnej wody. – Na grobie, do

którego ty trafisz prêdzej ni¿ ja.

background image

214

– Cisza! – Ten og³uszaj¹cy ryk wydoby³ siê z gard³a Bosska,

który rzuci³ siê do stóp schodów otaczaj¹cych podwy¿szenie. Jed-

n¹ rêk¹ odepchn¹³ dryfuj¹cy cylinder Nullady, drug¹ z³apa³ za ubra-

nie trupa, przygl¹daj¹c siê przepalonej ogniem lasera i sztywnej od

krwi tkaninie. – Mam ju¿ doœæ waszych k³ótni! – Unosi³ martwego

Oph Nar Dinnida nad pod³og¹. – To po to tu przylecieliœmy? –

Trup zatañczy³ jak marionetka, potrz¹sany gniewnie przez Bos-

ska. Nikt nie us³ysza³ jednak odpowiedzi z obwis³ych ust Dinnida,

osadzonych w twarzy równie bladej i zszarza³ej jak otaczaj¹cych

go Pancernych Huttów. Z nieartyku³owanym rykiem Bossk cisn¹³

cia³em o roztrzaskan¹ platformê. – Ten kretyn nie ¿yje od tygodni!

Œmierdzi jak stara padlina! – Rozszerzy³ nozdrza i skrzywi³ siê

z niesmakiem. Podobnie jak Huttowie, Trandoszanie byli miêso-

¿ercami, ale preferowali œwie¿e miêso. Bossk odwróci³ siê, by szpar-

kami Ÿrenic spojrzeæ na Bobê Fetta.

– By³ martwy, zanim jeszcze wylecieliœmy z Gildii! Wyszli-

œmy na g³upców, wybieraj¹c siê w tê podró¿! – Wykrzywi³ usta

w drwi¹cym pó³uœmiechu. – Wielki Boba Fett, najlepszy z ³ow-

ców nagród, a nie wiedzia³ nawet, ¿e towar jest bez wartoœci!

Boba Fett od dawna podejrzewa³, ¿e ta chwila oskar¿eñ na-

st¹pi. Przez chwilê zastanawia³ siê, jak zareagowaæ. Móg³bym nic

nie powiedzieæ, pomyœla³. Nie zwyk³ siê przed nikim t³umaczyæ ze

swoich operacji czy planów, a ju¿ najmniej prymitywnemu, za-

ch³annemu opryszkowi w rodzaju Bosska. Albo móg³by sk³amaæ,

twierdz¹c, ¿e nic nie wiedzia³, do g³owy mu nie przysz³o, ¿e Oph

Nar Dinnid zosta³ zabity na d³ugo przedtem, zanim on sam zacz¹³

organizowaæ dru¿ynê na wyprawê na Okr¹glaka. Albo...

– Wiedzia³em – powiedzia³ cicho Boba Fett. – Dlaczego mia³-

bym nie wiedzieæ? Pracowa³em z tym gatunkiem ju¿ wczeœniej

i wiem, jak dzia³aj¹ ich umys³y. Zw³aszcza – wskaza³ na Gheetê,

nadal zawieszonego w cylindrze nad podwy¿szeniem – to co z nich

zostaje, gdy ogarnie ich ¿¹dza zemsty.

– Zaraz, zaraz... – stoj¹cy przy drugim boku Fetta Zuckuss

popatrzy³ na niego z zaskoczeniem widocznym na twarzy mimo

okrywaj¹cej j¹ maski. – Wiedzia³eœ o tym przez ca³y czas? Ale

skoro mia³eœ pewnoœæ, ¿e Oph Nar Dinnid i tak ju¿ nie ¿yje... nie

by³o sensu tu przylatywaæ!

– Nie by³o sensu, jasne – warkn¹³ Bossk. – Chyba ¿e Fett

chcia³ przy okazji pozabijaæ nas wszystkich. – Podniós³ g³owê

i rozejrza³ siê po sali bankietowej. – Mo¿e by³eœ w samobójczym

background image

215

nastroju, mo¿e masz doœæ fachu ³owcy nagród i postanowi³eœ za-

braæ kilku z nas ze sob¹. To dlatego tak chêtnie odda³eœ broñ,

pozbawiaj¹c nas mo¿liwoœci obrony.

– Nie b¹dŸ g³upi. – Fett spojrza³ Bosskowi w oczy. – A przy-

najmniej nie rób z siebie wiêkszego idioty ni¿ jesteœ. Nawet jeœli

nie masz broni w tej chwili, nie jesteœ bezbronny. Nikt nie wchodzi

go³y pomiêdzy takie istoty.

– Nikt... chyba ¿e jest gotów zgin¹æ.

– Dam ci zna栖 odpar³ Boba Fett – kiedy przyjdzie na to

pora. Na razie jednak mam tu coœ do za³atwienia. – Podniós³ rêkê

do twarzy; na wewnêtrznej stronie przedramienia mia³ wbudowa-

ny w rêkaw nadajnik. Palcem wskazuj¹cym drugiej d³oni Fett za-

cz¹³ wstukiwaæ sekwencjê poleceñ.

– Wzywasz swój statek, co? – Gheeta zauwa¿y³, co robi Fett. –

Naprawdê wierzysz, ¿e twój ukochany „Niewolnik I” zdo³a siê

wydostaæ z naszych doków cumowniczych? Jest uwiêziony pro-

mieniami œci¹gaj¹cymi. A nawet gdyby zdo³a³ siê wyrwaæ, jaki

z niego po¿ytek? Jest tak samo pozbawiony wszelkiej broni jak

wasze ¿a³osne osoby.

Boba Fett nie zwraca³ na niego uwagi. Musia³ wprowadziæ

d³ug¹ seriê liczb, aby wy³¹czyæ obwody szyfruj¹ce p³ytki, a potem

nastêpn¹, by uruchomiæ program, o który mu chodzi³o. Ta se-

kwencja tkwi³a pogrzebana w jego umyœle od wielu lat, ale w ta-

kich sprawach pamiêæ mia³ niezawodn¹. Musia³ mie栖 w sytu-

acjach takich jak ta nie trafia siê druga szansa.

– W takim razie to blef, tak? – drwi¹cy g³os Pancernego Hut-

ta dobieg³ z podium. – Jakie to smutne, ¿e chcia³eœ tak prostack¹

sztuczk¹ wyprowadziæ mnie w pole! Jeœli chcesz, ¿ebym uwierzy³,

¿e masz jakiœ sekretny plan, który pozwoli wam uratowaæ skóry,

musisz wymyœliæ coœ bardziej wyrafinowanego ni¿ wstukanie przy-

padkowej kombinacji liczb.

Stoj¹cy obok Boby Fetta Zuckuss wierci³ siê i rozgl¹da³ z naj-

wy¿szym niepokojem dooko³a wielkiej sali.

– A jest jakiœ plan? – wyszepta³. Jego oczy, jak wypuk³e lu-

stra, ukazywa³y zniekszta³cone sylwetki najemnych ¿o³nierzy. –

Masz coœ w zanadrzu, prawda?

Jeden z ³owców nagród mia³ doœæ czekania. Z gard³owym tran-

doszañskim przekleñstwem Bossk pochyli³ siê i z³apa³ d³ugi, wy-

szczerbiony fragment szcz¹tków roztrzaskanej platformy. Uniós³

go do góry, do poziomu ramion, zaciskaj¹c szponiaste piêœci na

background image

216

jednym jego koñcu; przyczepiony do drugiego koñca dr¹ga frag-

ment zakrwawionej i zwêglonej tkaniny, oderwanej od trupa Din-

nida, powiewa³ jak proporzec.

– Ze mn¹ nie pójdzie wam tak...

S³owa Bosska zag³uszy³ nag³y huk eksplozji. Jej si³a uderzy³a

w Fetta tward¹ jak durastal fal¹ gor¹cego powietrza. Wytrzyma³,

ju¿ wczeœniej przygotowany na cios. Wizjer he³mu œciemnia³ na

u³amek sekundy, chroni¹c jego wzrok przed oœlepiaj¹cym blaskiem.

Ostro zakoñczone szcz¹tki spad³y mu na ramiona. Po chwili k³êby

ciemnego dymu buchnê³y z miejsca, w którym dopiero co znajdo-

wa³o siê podium i otaczaj¹ce je schody.

Kiedy dym zacz¹³ siê rozwiewaæ, przywracaj¹c widzialnoœæ

na œrodku sali recepcyjnej, Boba Fett cofn¹³ palce od p³ytki nadaj-

nika. Sekwencja polecenia, przekazana do dawno uœpionego od-

biornika zatopionego w fundamentach budynku, zadzia³a³a. Do-

k³adnie tak, jak zaplanowa³ i jak siê spodziewa³.

Wybuch zaskoczy³ Gheetꠖ tego Fett te¿ siê spodziewa³ – a je-

go si³a pchnê³a cylinder Hutta, który wpad³ na jedn¹ z kolumn pod-

trzymuj¹cych sklepienie sali i odbi³ siê od niej tak mocno, ¿e

jeden z nitowanych arkuszy wgniót³ siê, a kolumna wygiê³a i ode-

rwa³a siê od ¿ebrowañ sufitu. Gheeta powiód³ dooko³a zdezoriento-

wanym wzrokiem. By³ bliski omdlenia; stru¿ka krwi wyciek³a spod

fa³d i za³omów skóry na jego szerokiej twarzy, z miejsca, w którym

dren od œrodka stymuluj¹cego zosta³ wyrwany z ¿y³y. Plastikowa

rurka le¿a³a teraz na zaœmieconej pod³odze jak martwy w¹¿, s¹cz¹-

cy z pojedynczego k³a kropla po kropli przezroczysty p³yn.

W pewnej odleg³oœci od Boby Fetta wiêkszy cylinder, w któ-

rym by³ zamkniêty starszy Hutt Nullada, powoli powróci³ do pio-

nu, jak statek oceaniczny przechylony fal¹ przyp³ywu. Cylinder

buja³ siê na boki, a Nullada jêcza³ w oszo³omieniu. Jedwabne nici

podtrzymuj¹ce fa³dy skórzastej tkanki na twarzy popêka³y; odra-

¿aj¹ce rysy twarzy Hutta, jego wielkie ¿ó³te oczy i obœlinione, po-

zbawione warg usta ukazywa³y siê i chowa³y pod fa³dami szarej

skóry w takt ruchów cylindra.

– Co... co to...? – Rêka w rêkawicy wy³oni³a siê spoœród dy-

mi¹cych nadal gruzów tu¿ na obok Boby Fetta. Eksplozja prze-

wróci³a Zuckussa na plecy i pokry³a jego maskê warstw¹ py³u i sza-

rymi p³atkami popio³u. Pierœ przygniot³y mu szcz¹tki materia³ów

konstrukcyjnych platformy, spod których próbowa³ siê wydostaæ,

u¿ywaj¹c ³okci.

background image

217

– Nie mogê...

W tej chwili Boba Fett nie by³ w stanie pomóc Zuckussowi.

Chaos, jaki zapanowa³ w sali bankietowej po wybuchu, dochodzi³

do szczytu – zza k³êbów dymu s³ychaæ by³o przekleñstwa uzbro-

jonych najemników, a przera¿eni Pancerni Huttowie wpadali na

siebie, be³kotali i zderzali siê cylindrami, napieraj¹c na wyjœcia

z budynku. Nie potrwa to d³ugo, Fett doskonale o tym wiedzia³.

Nawet tak kiepsko wyszkoleni i marnie op³acani stra¿nicy jak ci

zdo³aj¹ w koñcu opanowaæ sytuacjê. Przest¹pi³ szamocz¹cego siê

Zuckussa, który jedn¹ rêk¹ spróbowa³ na pró¿no z³apaæ go za but,

i szybko przeszed³ do tl¹cych siê szcz¹tków podium.

Kiedy siêga³ po przeciwwstrz¹sowy pojemnik z twardej dura-

stali, który jak wiedzia³, bêdzie siê tam znajdowa³, wystrza³ z kara-

binu blasterowego min¹³ jego g³owê o centymetry, by trafiæ w ogniu

iskier w pobliski filar. Fett odwróci³ siê szybko i napi¹³ miêœnie, by

uchyliæ siê od kolejnego strza³u...

... który nie nast¹pi³. Ciemno ubrany najemnik, który bieg³ ku

œrodkowi sali, zosta³ œciêty z nóg d³ugim dr¹giem, który trafi³ go

w brzuch. Owin¹³ siê wokó³ zaimprowizowanej broni, a potem upad³

na twarz, gdy piêœæ Bosska uderzy³a go w kark ciosem zdolnym

pogruchotaæ koœci. Bossk odrzuci³ dr¹g i wyrwa³ karabin z r¹k

najemnika. Fett dostrzeg³ wyraz dzikiego zadowolenia w oczach

Trandoszanina, który pos³a³ seriê dooko³a, kosz¹c jasnym ³ukiem

ognia najemników, którzy byli doœæ g³upi, by opuœciæ swoje bez-

pieczne wnêki w otaczaj¹cym salê murze.

To ich na chwilê zatrzyma, pomyœla³ Boba Fett, szarpi¹c za

jeden z koñców pod³u¿nego pojemnika, który utkwi³ wœród gruzu.

Kolejne strza³y przeciê³y powietrze p³on¹c¹ koronk¹ ognia; ogl¹-

daj¹c siê przez ramiê zobaczy³ Bosska, stoj¹cego na szeroko roz-

stawionych nogach, jak wciska bolec spustowy z dzik¹ dezynwol-

tur¹, nie przejmuj¹c siê strza³ami dochodz¹cymi ze wszystkich

stron. IG-88, z zimnym wyrachowaniem charakterystycznym dla

robota, wyrwa³ broñ innej umundurowanej postaci, prawie prze-

ciêtej na pó³ pierwsz¹ seri¹ Bosska. Przykucn¹³ obok trupa i po-

szarpanych p³atów materia³u konstrukcyjnego; starannie celowa³

i po kolei eliminowa³ przeciwników.

Boba Fett otoczy³ obiema rêkami durastalow¹ tubê, zapar³ siê

jedn¹ nog¹ o nadpalone fragmenty bocznej œcianki podium i moc-

no poci¹gn¹³; kiedy odchyli³ siê do ty³u ci¹gn¹c pojemnik, strza³

laserowy ze œwistem przelecia³ w miejscu, gdzie jeszcze przed chwil¹

background image

218

znajdowa³a siê jego g³owa. Rozb³ysk œwiat³a spowodowa³, ¿e wi-

zjer jego he³mu œciemnia³ na chwilê, ale pod powiekami utrwali³

mu siê obraz D’harhana, wyrwanego z milcz¹cego odrêtwienia przez

odg³osy walki rozbrzmiewaj¹ce w sali. Strza³y najemników oto-

czy³y D’harhana jak ogromna p³on¹ca pajêczyna; lufa jego dzia³a,

bezw³adnego i milcz¹cego, unios³a siê w górê niczym ³eb pradaw-

nej bestii, doprowadzonej do szaleñstwa przez przeœladowców.

Kontrolki optyczne systemu celowniczego dzia³a pulsowa³y czer-

wieni¹ przez chmurê pary wydobywaj¹cej siê z sykiem spomiêdzy

po³¹czeñ czarnej pokrywy; wspieraj¹c siê na nogach jak gad, któ-

ry utrzymuje równowagê za pomoc¹ ogona, D’harhan roz³o¿y³

szeroko ramiona, drgaj¹ce ¿¹dz¹ zniszczenia. Przenikliwe, niear-

tyku³owane wycie wydobywa³o siê z wnêtrza maszynerii wyrasta-

j¹cej z jego serca.

Wizjer he³mu Boby Fetta rozjaœni³ siê; zobaczy³ pojemnik

uwiêziony w szcz¹tkach podwy¿szenia. Jeszcze jedno szarpniêcie,

w które w³o¿y³ ca³¹ swoj¹ si³ê, i metalowa tuba poruszy³a siê ze

zgrzytem, osypuj¹c p³atki rdzy. Zielona plamka œwiat³a obok uchwy-

tu wskazywa³a, ¿e zawartoœæ pojemnika jest nienaruszona, goto-

wa do u¿ytku tak samo jak wtedy, kiedy j¹ tu ukryto podczas

budowy wielkiej sali.

Ze zgrzytem metalu skrobi¹cego o metal pod³u¿ny pojemnik

uwolni³ siê. Boba Fett odchyli³ siê w ty³ i dŸwign¹³ ciê¿ki pojemnik

w ramionach. Kiedy siê odwróci³, zobaczy³ parê metrów za sob¹

Zuckussa, który zdo³a³ wstaæ. Zamêt w g³owie ma³ego ³owcy na-

gród, wywo³any wybuchem, najwyraŸniej ust¹pi³; Fett zobaczy³

w jego owadzich oczach b³ysk nag³ego olœnienia, zrozumienia

wszystkiego, co do tej pory us³ysza³. Mimo ha³asu i szybkich roz-

b³ysków laserowego ognia wszêdzie dooko³a, Zuckuss zdo³a³ kiw-

n¹æ porozumiewawczo g³ow¹. Dawa³ w ten sposób znaæ Fettowi,

¿e ju¿ wie, co tamten mia³ na myœli, kiedy podawa³ mu szczegó³y

swojej transakcji z architektem. „D³ugofalowa inwestycja. Bardzo

op³acalna...”.

– Tutaj! – g³os Bosska dochodzi³ z odleg³oœci kilku metrów.

Kolejny najemnik, odwa¿niejszy albo g³upszy ni¿ reszta, zacz¹³ siê

zbli¿aæ, strzelaj¹c do Trandoszanina; uda³o mu siê podejœæ na tyle

blisko, ¿e Bossk powali³ go jednym ciosem kolby w podbródek

wyprowadzonym zamaszystym ³ukiem. Kolejne dŸgniêcie kolb¹

karabinu, tym razem miêdzy oczy, gwarantowa³o, ¿e najemnik nie

sprawi im ju¿ k³opotu. – Bierz siê do roboty! – Bossk pochyli³ siê

background image

219

i wyj¹³ z kabury na biodrze powalonego najemnika miotacz, który

rzuci³ Zuckussowi. – Przyda³aby nam siê pomoc!

Zuckuss z³apa³ blaster w obie rêce. Ju¿ po chwili wciska³ raz

za razem spust, strzelaj¹c dzik¹ seri¹ dooko³a; pad³ bokiem na

ziemiê i przeturla³ siê, by uchyliæ siê przed strza³em, który wytopi³

dziurê w pod³odze, dok³adnie tam, gdzie przed chwil¹ klêcza³.

Pod os³on¹ jego ognia Boba Fett móg³ siê odwróciæ z durasta-

low¹ tub¹ w ramionach i podbiec do D’harhana, który nadal wy³

z bezsilnej wœciek³oœci w ob³okach czerwonej pary, przecinanej

seriami lasera. Nie zrobi³ nawet kilku kroków, gdy para cienkich

mechanicznych chwytaków otoczy³a jego szyjê, drapi¹c wizjer jego

he³mu krabimi chwytakami.

Ghetta, z wyba³uszonymi oczami w napuch³ych od t³uszczu

oczodo³ach, wy³ oszala³y od gniewu; krew nap³ynê³a mu do twa-

rzy, gdy wysila³ siê w swoim repulsorowym cylindrze, by powaliæ

Bobê Fetta. £owca zdo³a³ utrzymaæ siê na nogach, choæ przez

u³amek sekundy Gheeta uniós³ go odrobinê ponad zakrwawion¹

pod³ogê. Fett szarpn¹³ siê w uœcisku Pancernego Hutta i trzyma-

nym w rêkach pojemnikiem uderzy³ Gheetê z ca³ej si³y w skroñ.

Si³a uderzenia pozostawi³a trwa³e zag³êbienie w szarym, skórza-

stym cielsku; Gheeta spojrza³ b³êdnym wzrokiem, a jego mecha-

niczne rêce opad³y bezw³adnie, uwalniaj¹c Bobê Fetta.

Nie by³o czasu – nie doœæ, jak na gust Fetta – by skoñczyæ

z Gheet¹. Z drugiej strony sali, zza wysokiej, wyj¹cej postaci D’har-

hana, pad³a w stronê Fetta seria œwiszcz¹cych strza³ów. Z pojem-

nikiem pod pach¹ ³owca chwyci³ za nitowan¹ krawêdŸ cylindra

Gheety, pilnuj¹c, by palce w rêkawicy nie zeœliznê³y siê z metalu.

Oczy Gheety uciek³y do ty³u, gdy Boba Fett pchn¹³ cylinder przed

siebie, zas³aniaj¹c siê nim jak tarcz¹. Pisk przera¿enia wydoby³ siê

z gard³a Hutta, gdy wystrza³y najemników zaczê³y krzesaæ iskry,

trafiaj¹c w ob³¹ powierzchniê jego cylindra.

Kiedy Fett dobieg³ do D’harhana, odepchn¹³ Gheetê na bok

tak mocno, ¿e jego cylinder zacz¹³ wirowaæ i podskakiwaæ w krzy-

¿owym ogniu przecinaj¹cym œrodek sali bankietowej. Olbrzymia

postaæ D’harhana wznosi³a siê za Fettem z ciê¿kimi ramionami

rozkrzy¿owanymi w blasku wystrza³ów. Bezw³adne dzia³o spo-

wija³a sycz¹ca para. Ponad jego luf¹, soczewki systemu celowni-

czego D’harhana zogniskowa³y siê na okrytej he³mem twarzy

postaci, która wchodzi³a w³aœnie w zasiêg jego mocarnych ra-

mion.

background image

220

Boba Fett przystan¹³ i jednym szybkim ruchem odkrêci³ po-

krywê pojemnika. Gdy powietrze wdar³o siê do pró¿ni, zwalniany

zamek zasycza³, odg³osem o wy¿szej czêstotliwoœci ni¿ œwist pary

uwalnianej spomiêdzy metalowej obudowy dzia³a laserowego. Przy-

trzymuj¹c pojemnik, Fett wysun¹³ z niego na³adowany rdzeñ reak-

tora. Uniós³ jeden koniec rdzenia, jakby celowa³ z karabinu, pod-

szed³ krok bli¿ej i wcisn¹³ rdzeñ w pust¹ dziurê w piersi D’harhana.

Kiedy znajdowali siê na pok³adzie „Niewolnika I” i Boba Fett

wyci¹ga³ identyczne urz¹dzenie z cia³a D’harhana, ten zawy³ z bó-

lu wobec tak straszliwego aktu gwa³tu. Teraz z gardzieli ukrytej za

luf¹ dzia³a rozleg³ siê g³oœny œwist wdychanego powietrza; plecy

D’harhana wygiê³y siê, segmenty ogona t³uk³y konwulsyjnie o za-

walon¹ gruzem pod³ogê. Ka¿dy neuron i ka¿de œciêgno napina³o

siê i rozluŸnia³o w takt przyspieszonego pulsu, gdy piêœæ ³owcy

nagród obraca³a siê wewn¹trz ods³oniêtej piersi, blokuj¹c rdzeñ

reaktora na miejscu.

Pulsowanie krwi D’harhana zdawa³o siê kruszyæ barierê miê-

dzy maszyn¹ a cz³owiekiem. Œwietlne wskaŸniki na obudowie dzia³a

w ci¹gu mikrosekundy przesz³y przez ¿ó³æ do ognistej czerwieni.

Kiedy Boba Fett z trzaskiem zamkn¹³ klapê obudowy reaktora,

lufa dzia³a œmignê³a w dó³, z pozycji niemal pionowej do poziomu

celowniczego. ¯ar pierwszego wystrza³u D’harhana osmali³ ³opat-

ki i plecy Boby Fetta, który zas³aniaj¹c siê znalezionym trupem

odczo³giwa³ siê na bezpieczn¹ odleg³oœæ.

Natrafi³ na karabin najemnika i przycisn¹³ go do piersi, prze-

wracaj¹c siê jednoczeœnie na plecy. Kiedy siê unosi³ na jednym

³okciu, zobaczy³ kolejny promieñ dzia³a, setki razy szerszy i bar-

dziej niszcz¹cy ni¿ wszystkie pozosta³e wystrza³y tn¹ce powietrze

sali bankietowej, tak silny, ¿e móg³by przewierciæ dziurê w pance-

rzu imperialnego kr¹¿ownika. Prawdê mówi¹c znacznie silniejszy,

ni¿ by³o trzeba, by ca³e jedno skrzyd³o budynku zamieniæ w zwê-

glone, dymi¹ce szcz¹tki. Przez py³ rozkruszonego kamienia Boba

Fett us³ysza³ krzyki i jêki Pancernych Huttów i ich najemnych

zbirów, gdy jeden, a potem drugi filar wspieraj¹cy sklepienie run¹³,

ods³aniaj¹c widok ciemnego nieba Okr¹glaka.

D’harhan obróci³ siê, nie ruszaj¹c z miejsca; podpar³ siê tylko

ogonem, by zrekompensowaæ si³ê odrzutu dzia³a tkwi¹cego w jego

tu³owiu. Lufê odrzuci³o do ty³u, gdy kolejny rozpalony do bia³oœci

promieñ przeci¹³ salê, powalaj¹c ca³¹ grupê najemnych ¿o³nierzy.

Krzyki Pancernych Huttów przycich³y; ich panika osi¹gnê³a punkt,

background image

221

gdy porzucili ju¿ wszelk¹ myœl o ucieczce. Jak ¿ó³wie pochowali

g³owy w bezpieczne skorupy swoich pancerzy. Kiedy ostatnie fa³-

dy skóry znalaz³y siê pod krawêdzi¹ metalowych ko³nierzy, otwór

przes³oni³y koncentryczne blachy w kszta³cie pó³ksiê¿yca, za-

mykaj¹c Huttów w bezpiecznym wnêtrzu ich pancerzy. Œlepe cy-

lindry podskakiwa³y i wpada³y na siebie, odpychane i obracane

ogniem laserowych strza³ów, odbijaj¹cych siê od ich nitowanych

pancerzy.

Kilka metrów za Bob¹ Fettem strza³ z miotacza zmiót³ kawa-

³ek sufitu; rzut oka w tamt¹ stronê pozwoli³ mu zobaczyæ, ¿e jeden

ze strzelców trafi³ Bosska w pierœ. Trandoszanin straci³ równowa-

gê i przewróci³ siê na dymi¹ce gruzy podwy¿szenia. Fett przerzuci³

karabin w d³oniach i zastrzeli³ najemnika, którego zakrwawione

zw³oki zwali³y siê na ziemiê.

Inny z najemników obj¹³ dowództwo nad grup¹ postaci w czar-

nych mundurach. Fett widzia³, jak spod œcian sali rzuca rozkazy

i kieruje ogniem. Przestali celowaæ w Fetta, a tak¿e w IG-88 i Zuc-

kussa. Skoncentrowana kanonada przeciê³a powietrze obok trójki

³owców. Odwracaj¹c siê do ty³u, Fett zobaczy³ D’harhana w sa-

mym œrodku ostrza³u. Sta³ jak wie¿a stra¿nicza wœród napieraj¹cej

burzy; laserowy ogieñ odbija³ siê jasnymi iskrami od czarnego me-

talu, jakby ka¿dy strza³ by³ b³yskawic¹ rozdzieraj¹c¹ œwiat³em bu-

rzowe chmury.

D’harhan zdo³a³ oddaæ jeszcze jeden strza³, zanim go trafili.

Z og³uszaj¹cym hukiem dzia³o laserowe wyplu³o kolejny rozpalony

³adunek, który otworzy³ ogromn¹ wyrwê w osmalonej œcianie sali,

zabijaj¹c jednoczeœnie ca³¹ grupê najemników. Metal wytrzyma³-

by ostrza³ d³u¿ej, ale cia³o D’harhana by³o s³absze; jego tors pod

obudow¹ dzia³a pokry³y czerwone plamy. Kolana powoli ugiê³y siê

pod nim i pad³ do przodu. Lufa dzia³a uderzy³a w pod³ogê jak

kolejna przewracaj¹ca siê kolumna, ¿³obi¹c d³ugi na metr œlad.

Nadal ¿y³; Boba Fett widzia³, ¿e serce i p³uca D’harhana nie

przestaj¹ pracowaæ, unosz¹c zakrwawion¹ klatkê piersiow¹ pod

wypuk³¹ obudow¹ dzia³a. Rêce w czarnych rêkawicach unios³y

siê, rozdrapuj¹c rany, jak gdyby œmieræ by³a czymœ, co mo¿na

wyrwaæ z rannego cia³a, spod ods³oniêtych fragmentów mostka

i ¿eber.

Dzia³o równie¿ jeszcze ¿y³o; wskaŸniki wzd³u¿ lufy lœni³y czer-

wieni¹ zza ob³oków pary. Brakowa³o tylko rêki, która uruchomi

mechanizm spustowy, i woli, by oddaæ strza³...

background image

222

Boba Fett odrzuci³ blaster, który odebra³ wczeœniej jednemu

z najemników. Uchylaj¹c siê przed wœciek³ym ogniem krzy¿uj¹-

cym siê w sali bankietowej, stan¹³ za masywnym cia³em D’harha-

na. Ze zdwojon¹ pod wp³ywem adrenaliny si³¹ obj¹³ pó³przytomn¹

postaæ i na pó³ ci¹gn¹c, na pó³ podnosz¹c opar³ D’harhana o pod-

stawê zdruzgotanej kolumny. D’harhan zach³ysn¹³ siê, gdy Fett

nag³ym ruchem szarpn¹³ za grube przewody doprowadzaj¹ce im-

pulsy systemu nerwowego z jego krêgos³upa i wyrwa³ je z gniazd-

ka osadzonego tu¿ pod ³opatkami. System celowniczy dzia³a mo-

mentalnie przeszed³ z trybu rêcznego na automatyczny; Boba Fett

kucn¹³ przy czarnej, metalowej obudowie, gdy lufa unios³a siê do

góry. Do pozycji celowniczej.

Ma³y ekran przymocowany pod tyln¹ czêœci¹ obudowy w³¹-

czy³ siê, pokazuj¹c siatkê namiaru, zogniskowan¹ na najemnikach

stoj¹cych po przeciwnej stronie sali. Lufa obróci³a siê lekko, gdy

Boba Fett dotkn¹³ przyrz¹dów kontrolnych, szukaj¹c konkretnego

celu; linie siatki celowniczej zbieg³y siê i zatrzyma³y na czarnym

mundurze ¿o³nierza dowodz¹cego si³ami najemników. Czujniki ter-

miczne dalekiego zasiêgu narysowa³y wyraŸny zarys sylwetki za

os³on¹ poskrêcanych i wygiêtych warstw materia³u konstrukcyjne-

go. Wystarczy³y, by go ukryæ... ale nie, by go ocaliæ. Fett wcisn¹³

przycisk spustowy. Si³a odrzutu wprawi³a w dr¿enie metalow¹ obu-

dowê, przenosz¹c siê na ramiona i pierœ Fetta.

Ten jeden strza³ zabi³ wiêkszoœæ pozosta³ych przy ¿yciu na-

jemników. Boba Fett wychyli³ g³owê zza obudowy dzia³a i przez

ob³oki pary, sycz¹cej teraz jeszcze g³oœniej, by rozproszyæ ciep³o

z metalowej obudowy, oceni³ sytuacjê na sali. Przeciwleg³a œciana

pomieszczenia przesta³a istnieæ; widaæ by³o fioletowe œwiat³o nieba

w obramowaniu poskrêcanych belek konstrukcyjnych o stopio-

nych koñcach. Na placyku przed sal¹ bankietow¹ le¿a³y cia³a mar-

twych najemników, porzucone niczym niechciane zabawki. We-

wn¹trz tych kilku ¿o³nierzy, którzy pozostali przy ¿yciu, wstrzyma³o

ogieñ, kieruj¹c lufy karabinów do góry; brutalna skutecznoœæ dzia-

³a laserowego kaza³a im powtórnie przemyœleæ swoje zaanga¿owa-

nie w przegran¹ sprawê, do której naj¹³ ich Gheeta. Kilku najem-

ników – ci najbardziej bystrzy, jak siê domyœli³ Boba Fett – rzuci³o

karabiny na pokryt¹ gruzem pod³ogê i unios³o rêce nad g³owê.

– Tchórze! Zdrajcy! – dobieg³ histeryczny wrzask zza Boby

Fetta. Nie zdejmuj¹c d³oni z instrumentów kontrolnych dzia³a, od-

wróci³ g³owê i zobaczy³, ¿e repulsorowy cylinder Gheety pêdzi na

background image

223

œrodek sali. – Zap³aci³em wam za wyniki! – krzycza³ Gheeta. – A nie

za to, ¿ebyœcie siê pochowali i uciekli! – Krabie chwytaki ramion

trzês³y siê w bezsilnej furii. – Bierzcie go! Natychmiast! – Dryfuj¹-

cy cylinder obróci³ siê, a mechaniczna rêka wycelowa³a w stronê

Fetta. – Rozkazujê wam...

S³owa umilk³y, gdy Gheeta zobaczy³, ¿e lufa dzia³a laserowe-

go obraca siê w jego kierunku. Jego oczy, g³êboko osadzone w fa³-

dach t³uszczu, wysz³y na wierzch, kiedy czerwone wskaŸniki roz-

pala³y siê coraz jaœniej, niby plamki krwi wyciskane z czarnego

metalu twardym uœciskiem Fetta.

– Nie... – jêkn¹³ Gheeta w nag³ym przera¿eniu. Zas³oni³ siê

mechanicznymi rêkami, odp³ywaj¹c cylindrem w ty³. – Nie mo-

¿esz... – Schowa³ g³owê w g³¹b pancerza, którego otwór zacz¹³ siê

zamykaæ.

Nie doœæ szybko jednak. Boba Fett pchn¹³ do przodu obudo-

wê dzia³a; para syknê³a miêdzy jego palcami, kiedy pochyli³ siê

i napar³ na dzia³o ca³ym swoim ciê¿arem. Ci¹gn¹c cia³o nadal od-

dychaj¹cego D’harhana, pchn¹³ lufê w przód. Jej czarny wylot,

po³yskuj¹c od resztek ciep³a, uderzy³ w ko³nierz pancerza Gheety

w tej samej chwili, gdy zakrzywione ³uski mechanizmu zamknê³y

siê ze szczêkiem.

Boba Fett napar³ teraz na obudowê dzia³a, pchaj¹c j¹ w dó³.

Lufa unios³a siê do góry wraz z uczepionym na jej koñcu niczym

dojrza³a dynia cylindrem Gheety. Kiedy osi¹gnê³a najwy¿szy punkt

przechy³u, Fett wcisn¹³ spust.

Oczy wszystkich obecnych w sali bankietowej – ³owców na-

gród, tych z najemników, którym uda³o siê pozostaæ przy ¿yciu,

a nawet Pancernych Huttów, którzy mieli doœæ odwagi, by wysu-

n¹æ g³owê znad ko³nierzy, gdy strzelanina ucich³a – zwróci³y siê na

ob³y metalowy kszta³t, który przez chwilê wisia³ na koñcu lufy

dzia³a laserowego. Kilku obserwatorów skuli³o siê, ale patrzyli da-

lej, gdy dzia³o zarycza³o g³osem tylko trochê przyt³umionym przez

ciê¿ar zawieszony na koñcu lufy.

Huk wystrza³u d³ugo odbija³ siê echem po sali, by ucichn¹æ jak

grom burzy ustêpuj¹cej przed œwiat³em dnia. Ostatnia b³yskawica

rozjarzy³a siê, powstrzymywana cylindrem zatykaj¹cym lufê; i eks-

plodowa³a wzd³u¿ szwów zaryglowanych durastalowych blach cy-

lindra, rozbryzguj¹c po ca³ej sali grad rozpalonych do bia³oœci nitów.

Spad³y skwiercz¹c na pod³ogê, pe³n¹ szcz¹tków po bitwie. Promieñ

wystrza³u zgas³ równie szybko jak siê pojawi³. P³yty pancerza Gheety,

background image

224

osmalone wzd³u¿ krawêdzi, postukiwa³y zapadaj¹c siê w sobie. Ob-

raz rozdêtej eksplozj¹ œrednicy cylindra pozosta³ tylko w oczach

obserwatorów.

Boba Fett opuœci³ lufê dzia³a, a cylinder zsun¹³ siê z jego koñ-

ca. Upad³ na pod³ogê z martwym brzêkiem. Powoli uformowa³a

siê wokó³ niego czerwona plama. To roztopione cia³o Gheety za-

czê³o przes¹czaæ siê przez z³¹czenia p³yt pancerza i puste otwory

po nitach.

– No i dobrze – odezwa³ siê œwiszcz¹cy g³os innego Pancer-

nego Hutta. Nullada podp³yn¹³ do martwego cylindra, który wy-

gl¹da³ jak mechaniczne jajo, pêkniête, ale jeszcze nie pozbawione

swojej metalowej skorupy. Chwytakami jednej z mechanicznych

r¹k Nullada odsun¹³ zwa³y przeroœniêtej t³uszczem tkanki znad

oczu; drug¹ szturchn¹³ w bok pancerza martwego Gheety. Cylin-

der zako³ysa³ siê cicho w przód i w ty³ w ka³u¿y czerwonego b³o-

ta. – Sprawi³ nam ju¿ i tak wiêcej k³opotu, ni¿ mia³ do tego prawo.

To oœwiadczenie, jak przypuszcza³ Fett, mia³o byæ jedynym

nekrologiem Gheety. Huttowie – ¿adna z ich odmian – nie mieli

w sobie sentymentalizmu. Jeœli po otrzymaniu zap³aty od feuda-

³ów z systemu Narrant i zatrudnieniu najemników – choæ tych pew-

nie uda³o siê za³atwiæ tanio – coœ pozosta³o z maj¹tku nieboszczy-

ka Gheety, masa spadkowa zostanie szybko rozdzielona pomiêdzy

innych Pancernych Huttów, a Nullada niew¹tpliwie zagarnie lwi¹

czêœæ.

W stronê starszego Hutta ruszy³o kilku umundurowanych na-

jemników. Szybko wydobyli cia³o Oph Nar Dinnida spod gruzów

centralnego podwy¿szenia.

– To w najwy¿szym stopniu irytuj¹ce – powiedzia³ Nullada

z autentycznym ¿alem. – Tak w³aœnie siê dzieje, kiedy ktoœ po-

zwala, by uczucia wziê³y górê nad interesami. Mogliœmy uzyskaæ

znacznie wiêcej od stron zainteresowanych t¹ spraw¹.

Boba Fett nie s³ucha³ starego Hutta. Zuckuss i IG-88 stali

z opuszczon¹ broni¹ i patrzyli, jak k³adzie na pod³odze cia³o D’har-

hana. Lufa dzia³a laserowego obróci³a siê powoli i spoczê³a na zie-

mi, skrobi¹c zwêglone szcz¹tki.

Okryte czarnymi rêkawicami d³onie D’harhana powêdrowa³y

w stronê syntezatora mowy przypiêtego do pasa. Jego pierœ, przy-

szpilona obudow¹ dzia³a, unosi³a siê i opada³a ciê¿kim, szybkim

rytmem. Klêkaj¹c obok niego, Boba Fett przeczyta³ s³owa, które

pojawi³y siê na ekranie czytnika:

background image

225

15 – Mandaloriañska zbroja

– Nie powinienem by³ ci ufaæ.

– To prawda – odpar³ Fett. – Pope³ni³eœ b³¹d.

– Mylisz siê. – Palec porusza³ siê coraz wolniej. – Podj¹³em...

tak¹... decyzjê.

Fett nie odpowiedzia³. Czeka³ na dalsze s³owa D’harhana.

– Ja mogê teraz skoñczyæ... ale ty... – Palec w czarnej rêka-

wicy przesuwa³ siê od jednej litery do drugiej. – Ty musisz iœæ

dalej...

Rêka opad³a na bok i uderzy³a o pod³ogê. Pierœ D’harhana

przesta³a siê unosiæ, puls zamar³; po chwili Boba Fett wyci¹gn¹³

rêkê i wy³¹czy³ ostatnie lœni¹ce czerwieni¹ wskaŸniki na tablicy

kontrolnej dzia³a.

Wsta³ i odwróci³ siê w stronê pozosta³ych cz³onków swojej

dru¿yny.

– Nic tu po nas – powiedzia³. – Mo¿emy wracaæ.

background image

226

R O Z D Z I A £

%

Zuckuss spojrza³ w górê, w czarne szparki oczu starego Tran-

doszanina. Zobaczy³ twardy gadzi wzrok.

– Wszystko posz³o po pana myœli – powiedzia³.

– To dobrze. – Cradossk powoli pokiwa³ g³ow¹. – Spodzie-

wa³em siê tego.

No chyba! – pomyœla³ Zuckuss. Ponowne odwiedziny w pry-

watnych kwaterach przywódcy Gildii £owców Nagród przyprawi-

³y go o gêsi¹ skórkê. To tutaj Cradossk wci¹gn¹³ go w swoj¹ odra-

¿aj¹c¹ ma³¹ intrygê, której celem by³a œmieræ Bosska. Zuckuss

pomyœla³ nie po raz pierwszy, ¿e ci Trandoszanie s¹ naprawdê

zimnokrwiœci, obojêtni do szpiku koœci. Jedyn¹ rzecz¹, która t³u-

maczy³a ich gor¹cy temperament, by³a si³a drapie¿nych apetytów.

Nigdy nie uœwiadamia³ sobie tej zimnokrwistoœci wyraŸniej

ni¿ teraz, kiedy opowiada³ Cradosskowi szczegó³owo, co wyda-

rzy³o siê na Okr¹glaku.

– Widzia³eœ to? – Cradossk domaga³ siê potwierdzenia, ¿e na

w³asne oczy widzia³ œmieræ jego syna. – Widzia³eœ, jak go trafiaj¹?

– Prosto w pierœ – odpowiedzia³ Zuckuss. – Nie wsta³ ju¿ wiê-

cej. – Krew œciê³a siê w ¿y³ach Zuckussa na widok uœmieszku na

twarzy Cradosska.

– Przyszed³eœ prosto tutaj? – Cradossk nie odwróci³ siê, by

spojrzeæ na niego, tylko nadal bawi³ siê od niechcenia kilkoma ka-

wa³kami koœci na drugim koñcu przestronnego pokoju. – Zaraz po

wyl¹dowaniu? – Koœci by³y bia³e, o lekko ¿ó³tawym odcieniu, cien-

kie i wygiête; Zuckuss poczu³, jak jego w³asne ¿ebra odpowiadaj¹

background image

227

wspó³czuj¹cym bólem, gdy rozpozna³, czym by³y. – Nie rozma-

wia³eœ z nikim innym?

Wtyki nosowe aparatu oddechowego Zuckussa przelecia³y na

jedn¹, a potem na drug¹ stronê, gdy potrz¹sa³ g³ow¹.

– Nikomu. Takie by³y pañskie rozkazy, kiedy... no wie pan...

kiedy zleci³ mi pan to zadanie.

Nadal ¿a³owa³, ¿e siê wtedy zgodzi³. Nawet mimo faktu, ¿e

uda³o mu siê wróciæ z Okr¹glaka w jednym kawa³ku, z kilkoma

zaledwie zadrapaniami i siniakami, które zarobi³ podczas walki w sali

bankietowej Pancernych Huttów. Sprzymierzenie siê z kimœ, kto

zorganizowa³ œmierteln¹ pu³apkê na w³asnego syna – a o to przecie¿

chodzi³o w tej daremnej podró¿y po i tak ju¿ martwy towar – nadal

przyprawia³o go o md³oœci. Mo¿e Boba Fett ma racjê, pomyœla³

ponuro, mo¿e rzeczywiœcie nie nadajê siê na ³owcê nagród.

– Cieszê siê, ¿e potrafisz œciœle wype³niaæ rozkazy. – Cradossk

zbli¿y³ ¿ebro do swoich starych oczu. Wzd³u¿ koœci bieg³o imiê

pokonanego wroga, do którego kiedyœ nale¿a³a, wydrapane w³a-

snym pazurem Cradosska. – Podziwiam twoj¹... lojalnoœæ. I inteli-

gencjê. Obie te cechy przydadz¹ ci siê bardzo w trudnych czasach,

które nas czekaj¹. – Westchn¹³, opuszczaj¹c bia³e memento daw-

nej chwa³y, i skoncentrowa³ wzrok na niewidocznym, odleg³ym

horyzoncie. – Jak¿ebym chcia³, by mój syn cieszy³ siê podobnymi

przymiotami. Albo, mówi¹c inaczej – odwróci³ lekko g³owê, tylko

na tyle, by zerkn¹æ k¹tem oka na m³odego ³owcꠖ gdyby ktoœ taki

jak ty by³ moim potomkiem.

Jasne, pomyœla³ Zuckuss; powstrzyma³ siê jednak od jakiej-

kolwiek reakcji. I ¿ebym skoñczy³ martwy, jak tylko zaczniesz

popadaæ w paranojê? Dziêkujê bardzo.

– Zapamiêtaj moje s³owa. – Cradossk zacisn¹³ szponiaste

pazury na koœci, jakby to by³a pa³ka na nieudaczników. Jego g³os

dudni³ basowo, co pasowa³o do ponurego grymasu pokrytej ³u-

sk¹ twarzy. – Gdyby inni ³owcy nagród twojego pokolenia byli

równie sprytni jak ty i podobnie jak ty szanowali m¹droœæ star-

szyzny, da³oby siê unikn¹æ wielu k³opotów. Ale oni maj¹... w³a-

sne pomys³y. – Wymówi³ to s³owo z prawdziw¹ nienawiœci¹. –

Jak mój syn. Dlatego by³o tak wa¿ne, ¿eby zosta³ wyeliminowa-

ny, i to w taki sposób, by nikt nie podejrzewa³, ¿e mia³em w tym

swój udzia³. Dziêki temu, ¿e sta³o siê to na odleg³ej planecie,

wœród sprytnych, chciwych istot, jakimi s¹ Pancerni Huttowie...

jego œmieræ wygl¹da na nieuniknion¹ konsekwencjê jego w³asnej

background image

228

g³upoty i niekompetencji. I to by by³o na tyle, jeœli chodzi o nowe

pomys³y – prychn¹³ Cradossk. – Stare pomys³y to sprawdzone

pomys³y. Zw³aszcza wtedy, gdy chodzi o zabijanie.

– Znalaz³ siê ekspert! – mrukn¹³ cicho Zuckuss.

– Mówi³eœ coœ? – Cradossk spojrza³ na niego.

Zuckuss pokrêci³ g³ow¹.

– Coœ zagulgota³o – wskaza³ na wtyki nosowe – w moim apa-

racie oddechowym.

– Aha. – Cradossk powróci³ do kontemplacji ¿ebra dawno

zmar³ego wroga, co zawsze prowokowa³o go do g³êbokich, leni-

wych rozmyœlañ. – Dobrze jest pamiêtaæ o takich rzeczach. Do-

brze jest byæ m¹drym. A nawet wiêcej ni¿ m¹drym... przebieg³ym.

Poniewa¿ – kiwn¹³ g³ow¹ – wielu jeszcze zginie, zanim sprawy

tutaj powróc¹ do normy.

– Jak to? – Zuckuss wiedzia³ ju¿, co mia³ na myœli stary Tran-

doszanin, ale i tak zapyta³. – Stary drapie¿nik ma ochotê pogadaæ,

pomyœla³, niech wiêc gada. Poza tym by³y jeszcze inne sprawy do

za³atwienia, o których Cradossk najprawdopodobniej nie wiedzia³.

I trzeba by³o czasu, ¿eby siê do nich przygotowaæ.

Us³ysza³ cichy dŸwiêk dochodz¹cy od strony drzwi. Obejrza³

siê przez ramiê i zobaczy³ kamerdynera Cradosska, Twi’lekianina,

który stale wêszy³ dooko³a, szpieguj¹c dla siebie i innych. Ob For-

tuna przytkn¹³ jeden z wyd³u¿onych palców do ust, daj¹c Zuckus-

sowi znak, by siê nie odzywa³. K¹tem oka Zuckuss spojrza³ na

szefa Gildii £owców Nagród; stary gad by³ nadal zatopiony w roz-

myœlaniach. Zuckuss i Twi’lekianin porozumiewawczo kiwnêli do

siebie g³owami, po czym Ob Fortuna znikn¹³ w ciemnych koryta-

rzach Gildii.

– Nie czas teraz na udawanie g³upiego. – Stare ¿ebro pêk³o

na dwoje. Cradossk mocno œciska³ w zaciœniêtych piêœciach rozsz-

czepione koñce. Przyjrza³ siê zagniewany i zdumiony swojemu

dzie³u, po czym odrzuci³ szcz¹tki za siebie. Rzuci³ Zuckussowi

twarde spojrzenie. – Nie próbuj mi wmawiaæ, ¿e nie jesteœ doœæ

sprytny, ¿eby siê domyœliæ, co siê tu dzieje.

– No có¿...

– Bossk poszed³ na pierwszy ogieñ. Pierwszy zosta³ usuniê-

ty. – Kostna drzazga utkwi³a w d³oni Cradosska, uwiêziona miê-

dzy ³uskami. Wyci¹gn¹³ j¹ i zacz¹³ d³ubaæ pod pazurami, rozmy-

œlaj¹c przez d³u¿sz¹ chwilê. – Ale bêd¹ inni. Mam ca³¹ listê.

Za³o¿ê siê, ¿e tak, pomyœla³ Zuckuss.

background image

229

– Nie wszyscy na tej liœcie s¹ m³odzi i g³upi. – Cradossk po-

patrzy³ na wij¹ce siê resztki posi³ku, które wyd³uba³ zaimprowizo-

wan¹ wyka³aczk¹, po czym podj¹³ w¹tek. – Niektórzy z moich

najstarszych i najbardziej zaufanych doradców... ³owcy nagród,

których zna³em, z którymi pi³em krew przez ca³e dziesiêciolecia,

¿e tak powiem... – smutno pokrêci³ g³ow¹. – Powinienem by³ siê

tego spodziewaæ... ale z drugiej strony, kto móg³ przypuœciæ? Ja

naprawdê kocha³em tych zabójców...

– Czego powinien siê pan spodziewaæ? – Zuckuss wiedzia³

i to, ale s¹dzi³, ¿e pytanie to zajmie Cradosska jeszcze przez chwi-

lê. Ocenia³, ¿e Twi’lekianin potrzebuje jeszcze trochê czasu, ¿eby

obejœæ wszystkich spiskowców.

– Zdrajcy... wbijaj¹ mi nó¿ w plecy... – warkn¹³ cicho Cra-

dossk. – Oto, co ciê spotyka w tej galaktyce, gdy próbujesz byæ

mi³y dla innych. Bierzesz ich do siebie, kiedy s¹ jeszcze zasmarka-

nymi ma³ymi padlino¿ercami, które nie wiedzia³yby, jak schwytaæ

ofiarê, nawet gdyby podano j¹ im zapakowan¹ i obwi¹zan¹ wst¹-

¿eczk¹. Nauczy³em wiêkszoœæ cz³onków Gildii wszystkiego, co trze-

ba wiedzieæ w tym fachu.

– Wyobra¿am sobie, ¿e jest tego sporo.

– I bardzo s³usznie! – powiedzia³ gwa³townie Cradossk. – Wiele

z tego sam wymyœli³em! A te szumowiny uwa¿aj¹, ¿e mog¹ mi to

wszystko odebraæ... – spojrza³ na wyka³aczkê i skruszy³ j¹ miêdzy

palcami. – Lepiej niech to przemyœl¹ jeszcze raz.

– Kogo konkretnie ma pan na myœli, mówi¹c o szumowi-

nach? – Wzmianka Cradosska o liœcie zaniepokoi³a Zuckussa. Sta-

ry Trandoszanin móg³ byæ na tyle zniedo³ê¿nia³y, ¿e zapomnia³, do

kogo mówi. To by dopiero by³o, pomyœla³ ponuro Zuckuss, gdy-

bym znalaz³ tam swoje imiê.

– Oni wiedz¹, kim s¹. Ja te¿ to wiem. Chocia¿ mo¿e... – Cra-

dossk znowu kiwn¹³ g³ow¹. – Mo¿e nie powinienem ryzykowaæ.

Mo¿e powinienem zabiæ ich wszystkich. Wyczyœciæ ca³y rejestr

Gildii £owców Nagród. Zacz¹æ od nowa...

Wspaniale, pomyœla³ Zuckuss. Boba Fett ostrzega³ go przed

tym, kiedy wracali z Okr¹glaka. W sterowni „Niewolnika I” Fett

opowiedzia³ mu, jak dzia³a umys³ Cradosska. Trandoszanin od za-

wsze mia³ maniê przeœladowcz¹, zanim jeszcze wspi¹³ siê na szczyty

Gildii £owców Nagród – pewnie w³aœnie dziêki temu, a w ka¿dym

razie z du¿¹ pomoc¹ tej szczególnej cechy. Ale nie³atwo byæ jego

towarzyszem, pomyœla³ Zuckuss.

background image

230

– Najpierw jednak – powiedzia³ Cradossk – trzeba siê po-

zbyæ oczywistych wrogów. Tych, którzy ju¿ og³osili swoje za-

miary, którzy chc¹ przej¹æ Gildiê albo od³¹czyæ siê od niej i za³o-

¿yæ w³asn¹ organizacjê ³owców nagród. Jakby myœleli, ¿e na to

pozwolê!

Zuckuss i pozostali cz³onkowie dru¿yny powracaj¹cy z Okr¹-

glaka us³yszeli o tym przez modu³ ³¹cznoœci „Niewolnika I”. Frak-

cja separatystów stara³a siê przeci¹gn¹æ na swoj¹ stronê jak naj-

wiêksz¹ liczbê cz³onków Gildii – a zw³aszcza wielkiego Bobê Fetta.

Wystarczy³o, ¿e Zuckuss razem z IG-88 by³ w dru¿ynie zorgani-

zowanej przez Fetta do zlecenia na Oph Nar Dinnida, by i do niego

zaczêli siê umizgiwaæ ³owcy, którzy chcieli za³o¿yæ w³asn¹ organi-

zacjê, nie podlegaj¹c¹ kontroli starszyzny reprezentowanej przez

Cradosska. Zawsze jest mi³o, kiedy ktoœ ciê chce, pomyœla³ Zuc-

kuss... jeœli tylko Cradossk i wierni mu cz³onkowie Gildii nie wpadn¹

na to, ¿e sprzymierzy³ siê z tamtymi.

– Wszyscy? – Zuckuss pomyœla³, ¿e Trandoszanin powinien

raczej mówiæ o osobach, których nie by³o z nim teraz w komna-

cie. – To znaczy... sam pan powiedzia³, ¿e niektórzy z nich s¹

w Gildii od dawna. Od samego pocz¹tku albo przynajmniej od

czasu, kiedy obj¹³ pan przewodnictwo.

– To w³aœnie tych z przyjemnoœci¹ siê pozbêdê. – Na twarzy

Cradosska pojawi³ siê paskudny uœmiech, jakby ju¿ zacz¹³ rozko-

szowaæ siê szczegó³ami. – M³odym ³owcom nagród mo¿na wiele

wybaczyæ, bo s¹ g³upi. Nie byli w Gildii doœæ d³ugo, by wiedzieæ,

na co siê nara¿aj¹. Ale inni, weterani, którzy siê do nich przy³¹czy-

li... powinni byli przewidzieæ, jak zareagujê na ich zdradê, na za-

mach na nasze œwiête braterstwo.

Zuckuss przewróci³ oczami; dobrze, ¿e Cradossk nie widzia³

jego reakcji. Dowiedzia³by siê wtedy, ¿e braterstwo z miêso¿erca-

mi, przynajmniej z gatunku Trandoszan, nie ka¿demu jest mi³e.

– Nadchodz¹ wielkie zmiany – mówi³ dalej Cradossk. – Ka¿-

dy, kto o tym mówi³, mia³ racjê. Gildia £owców Nagród nie bêdzie

ju¿ tym, czym by³a; galaktyka nale¿y teraz do Imperatora Palpati-

ne’a, a my musimy sobie z tym jakoœ radziæ. Gdyby frakcja sepa-

ratystów poczeka³a trochê i pozosta³a lojalna wobec Gildii, pewnie

wkrótce dostaliby wszystko, czego chc¹.

– Z wyj¹tkiem – podpowiedzia³ Zuckuss – pozbycia siê pana.

Cradossk spojrza³ na niego ze zjadliw¹ wœciek³oœci¹, wystar-

czaj¹co siln¹, by Zuckuss cofn¹³ siê o krok.

background image

231

– S³usznie – warkn¹³. – To jedyna rzecz, do której nie do-

puszczê. Mo¿esz byæ tego pewien. Gildia £owców Nagród bêdzie

znacznie mniej liczna ni¿ dziœ. Trzeba powycinaæ trochê starych

ga³êzi. Przyznajê, powinienem by³ dostrzec wczeœniej, ¿e niektó-

rzy ze starszyzny stracili pazur. Có¿, i tak by³oby wkrótce po nich,

niezale¿nie od tego, czy przy³¹czyliby siê do separatystów, czy

trzymali siê mnie. Struktura organizacji mocno siê przerzedzi, a to

oznacza, ¿e bêdzie w niej wiele miejsca dla awansuj¹cych. Dla

takich jak ty. – Wyci¹gn¹³ rêkê i dziobn¹³ Zuckussa pazurem w pierœ,

tu¿ pod zwisaj¹cymi rurkami wtyków oddechowych. – Sprytny,

m³ody ³owca nagród, taki jak ty, móg³by zajœæ wysoko, jeœli m¹-

drze to rozegra.

– Ja... postaram siê.

– Ach, o to siê nie martw. – Cradossk cofn¹³ pazur i podrapa³

siê w ³uskowaty podbródek. – Najwa¿niejsze, ¿ebyœ wiedzia³, za

kim iœæ i w czyim towarzystwie. Zrobi³eœ dobry pocz¹tek, zgadza-

j¹c siê byæ moim narzêdziem, czêœci¹ moich planów. Nie zaprze-

paœæ tego, co ju¿ osi¹gn¹³eœ, roj¹c sobie, ¿e mo¿esz siê zaprzyjaŸ-

niæ z... pewnymi osobnikami.

– Na przyk³ad z kim?

Cradossk przez chwilê nie odpowiada³. Wzrok starego Tran-

doszanina dryfowa³ gdzieœ w przestrzeni.

– Widzisz – powiedzia³ w koñcu – chocia¿ s¹dzê, ¿e to by³o

nieuniknione, kryzys wywo³a³ jeden osobnik. Gdyby nie on, Gildia

£owców Nagród mog³aby pracowaæ po staremu jeszcze przez ja-

kiœ czas, niezale¿nie od poczynañ Imperatora.

Zuckuss wiedzia³, o kim mówi Trandoszanin.

– Ma pan na myœli Bobê Fetta?

– A kogó¿ by innego? – Cradossk powoli kiwn¹³ g³ow¹, jak-

by w podziwie dla nieobecnego. – To wszystko przez niego. Wszyst-

ko, co ju¿ siê sta³o i co dopiero ma siê wydarzyæ; wszystkie te

zmiany, wszyscy zabici. No... w ka¿dym razie wiêkszoœæ. Jest

nieobliczalnym czynnikiem wprowadzonym do równania. To ka¿e

siê zastanowiæ, jakie s¹ prawdziwe powody jego przybycia tutaj.

– Ale przecie¿ powiedzia³ nam – odezwa³ siê Zuckuss. – Za-

raz po przybyciu. ¯e ze wzglêdu na wszystkie te zmiany, Impe-

rium i tak dalej...

– A ty mu uwierzy³eœ? – Cradossk potrz¹sn¹³ g³ow¹. – Czas

na kolejn¹ lekcjê, ch³opcze. Nikomu nie mo¿na ufaæ, a najmniej

komuœ, kto zajmuje siê zabijaniem i sprowadzaniem na innych

background image

232

zguby. Mo¿esz sobie wierzyæ Bobie Fettowi, ale zarêczam ci: przyj-

dzie taki dzieñ, kiedy bêdziesz tego ¿a³owa³.

Zuckuss poczu³ ch³ód w duszy, o ile zosta³o mu z niej coœ

jeszcze po tym, jak sta³ siê ³owc¹ nagród. Coœ mu mówi³o, ¿e stary

Trandoszanin ma racjê; inny g³os ³udzi³ nadziej¹, ¿e ten dzieñ jest

jeszcze bardzo odleg³y.

– No có¿... chyba ju¿ pójdê. – Zuckuss wskaza³ na drzwi do

prywatnych apartamentów Bosska. – Mam sporo do zrobienia. –

By³ niemal pewien, ¿e Twi’lekianin zd¹¿y³ ju¿ skontaktowaæ siê

z kim trzeba. – Rozumie pan... od czasu, jak wróci³em z tego zle-

cenia...

– Oczywiœcie. – Cradossk pochyli³ siê i podniós³ kawa³ki po-

gruchotanej koœci. – Muszê siê nauczyæ kontrolowaæ mój tempe-

rament. – Chwyci³ bia³e drzazgi pazurami jednej rêki i uœmiechn¹³

siê do Zuckussa. – A mo¿e myœlisz, ¿e ju¿ na to za póŸno?

Zuckuss cofn¹³ siê o krok ku drzwiom.

– Szczerze mówi¹c... – siêgn¹³ do ty³u i przytrzyma³ siê fu-

tryny. – Rzeczywiœcie za póŸno.

– Chyba masz racjê. – Cradossk nagle zacz¹³ wygl¹daæ staro,

jakby przygniót³ go ciê¿ar przywództwa. Nios¹c trofea z czasów

swojej m³odoœci, podszed³ pow³ócz¹c nogami do drzwi sk³adnicy

swoich najpiêkniejszych wspomnieñ, komnaty, w której trzyma³

koœci. – Zawsze jest na coœ za póŸno...

Drzwi do prywatnych apartamentów Cradosska zgrzytnê³y,

gdy Zuckuss otworzy³ je szerzej, nie wychodz¹c jednak na kory-

tarz. Zosta³ tam, gdzie by³, ¿eby przygl¹daæ siê temu, co mia³o

zaraz nast¹piæ.

Trwa³o to zaledwie sekundy. Cradossk zobaczy³ nagle, ¿e drogê

blokuje mu jego potomek, Bossk. M³odszy Trandoszanin sta³ ze

skrzy¿owanymi ramionami; jego twarz rozcina³ na pó³ szeroki

uœmiech. Patrzy³ w zdumione oczy ojca.

– Ale przecie¿... – Cradossk a¿ otworzy³ usta. – Ty... ty mia-

³eœ zgin¹æ...

– Wiem, ¿e taki mia³eœ plan – powiedzia³ Bossk z pozorn¹

³agodnoœci¹. – Ale wprowadzi³em do niego parê zmian.

Cradossk obróci³ siê na piêcie, patrz¹c w stronê drzwi do swo-

ich pokoi, gdzie sta³ Zuckuss.

– Ok³ama³eœ mnie!

– Tylko trochê. – Zuckuss wzruszy³ ramionami. – Wtedy, kie-

dy powiedzia³em, ¿e nie wsta³ po tym, jak go postrzelili.

background image

233

Jednym pazurem Bossk wskaza³ na sterylne banda¿e, opasu-

j¹ce ukoœnie jego pierœ od ramienia po pachê.

– Rana by³a powa¿na – powiedzia³, nie przestaj¹c siê uœmie-

chaæ. – Ale mnie nie zabi³a. Kto jak kto, ale ty powinieneœ wie-

dzieæ, jak trudno siê pozbyæ kogoœ z naszego gatunku. I jeszcze

jedno: pamiêtaj, ¿e ten, komu nie uda³o siê nas zniszczyæ, wkurza

nas tylko jeszcze bardziej.

W ¿ó³tych oczach Cradosska pojawi³a siê panika; cofn¹³ siê

o krok od stoj¹cej przed nim postaci.

– Zaczekaj chwilê... – bia³e od³amki koœci wypad³y mu z r¹k,

gdy uniós³ je otwartymi d³oñmi do góry. – Myœlê, ¿e przyj¹³eœ nie-

co... pochopne za³o¿enia...

Rêka Bosska wystrzeli³a do przodu i chwyci³a ojca za gard³o.

– Mylisz siê. – Uœmiech znik³ z jego twarzy. Nawet z drugie-

go koñca komnaty Zuckuss widzia³ czerwone b³yski gniewu

w oczach m³odszego Trandoszanina. – To te same za³o¿enia, któ-

re przyj¹³em ju¿ dawno, zanim jeszcze polecieliœmy na Okr¹glak.

A wiesz, jakie to za³o¿enia? ¯e w Gildii £owców Nagród nie ma

miejsca dla nas dwóch.

– Ja... ja... nie wiem, co masz na myœli... – Cradossk chwyci³

syna za nadgarstek w daremnej próbie poluzowania uœcisku i z³apa-

nia powietrza w p³uca. – Gildia... Gildia jest dla nas wszystkich...

– Mam na myœli to samo, o czym ty mówi³eœ dok³adnie przed

chwil¹. – Pazurem drugiej rêki Bossk wycelowa³ w mroczne wnê-

trze komnaty z kolekcj¹ koœci. – By³em tam przez ca³y czas, kiedy

gada³eœ. I s³ysza³em wszystko, co powiedzia³eœ. Ca³¹ tê gadkê

o oczyszczeniu Gildii £owców Nagród z niepo¿¹danych elemen-

tów. I wiesz co? – Bossk zacisn¹³ uœcisk na szyi Cradosska, zmu-

szaj¹c go, by stan¹³ na czubkach pazurów. – Ca³kowicie siê z tob¹

zgadzam. Masz absolutn¹ racjê: liczebnoœæ Gildii znacznie siê

zmniejszy. Ju¿ nied³ugo.

– Nie b¹dŸ... nie b¹dŸ idiot¹. – Cradossk zdo³a³ zebraæ ostat-

nie rezerwy odwagi. – Nie mo¿esz mnie zabiæ... nie ujdzie ci to... –

zatopi³ g³êbiej pazury w piêœci Bosska, na tyle mocno, by po przed-

ramieniu jego syna zaczê³a sp³ywaæ krew. – Mam... poparcie...

przyjació³. – Jego g³os, coraz s³abszy, rwa³ siê w miarê jak Bossk

coraz mocniej œciska³ go za gard³o. – Ca³a... rada starszych...

– Ci starzy g³upcy? – prychn¹³ pogardliwie Bossk. – Obawiam

siê, ¿e jesteœ trochê nie na czasie. Wydarzy³o siê tu ostatnio parê

rzeczy, o których najwyraŸniej nie masz pojêcia. Mo¿e gdybyœ nie

background image

234

traci³ tyle czasu, mamrocz¹c pod nosem i g³aszcz¹c swoje zatêch³e

pami¹tki dawnej chwa³y, sprawy nie wymknê³yby ci siê z r¹k tak

szybko. – Nadal trzymaj¹c Cradosska w pozycji pionowej, od-

wróci³ siê i cisn¹³ starym gadem o stolik przy drzwiach do jego

„izby pamiêci”. Si³a uderzenia wyraŸnie oszo³omi³a Cradosska. –

Niektórzy z twoich starych przyjació³, z twojej ukochanej starszy-

zny, ju¿ przejrzeli na oczy i przeszli na moj¹ stronê. Tak naprawdê

to czêœæ z nich trzyma³a ze mn¹ ju¿ od dawna, czekaj¹c tylko na

w³aœciwy moment, ¿eby... jak by tu powiedzieæ... zachêciæ ciê do

przejœcia na emeryturê. W taki czy inny sposób. – Wyszukane

s³ownictwo, tak ró¿ne od zwyk³ego u Bosska prymitywnego jêzy-

ka, by³ jeszcze jedn¹ okrutn¹ drwin¹ z ojca. – Oczywiœcie, nie ca³a

starszyzna mia³a na to doœæ rozumu; niektórzy tkwili w b³êdzie.

Do samego koñca.

– Co?... – Cradossk z trudem wydobywa³ z siebie s³owa. –

Co masz na myœli?...

– Och, daj spokój. A jak s¹dzisz? – Bossk wygl¹da³ na zde-

gustowanego. – Powiedzmy tylko, ¿e mam parê nowych ekspona-

tów do mojej w³asnej izby pamiêci. Czaszki paru twoich dobrych

przyjació³ bêd¹ œwietnie wygl¹daæ na œcianach...

– Uwa¿aj! – wykrzykn¹³ ostrzegawczo Zuckuss.

Cradossk cofn¹³ jedn¹ rêkê i z³apa³ ozdobny, ceremonialny

sztylet; klejnoty osadzone w rêkojeœci b³ysnê³y, gdy zatoczy³ ra-

mieniem ³uk, celuj¹c koñcem klingi prosto w gard³o Bosska.

Bossk nie by³ w stanie unikn¹æ ostrza; gdyby odchyli³ siê do

ty³u, da³by tylko ojcu wiêksz¹ powierzchniê celu. Zamiast tego

pochyli³ g³owê, a ostra jak brzytwa klinga trafi³a go w ³uk brwiowy.

Si³a uderzenia koœci o metal wystarczy³a, by sztylet wypad³ z rêki

Cradosska i poszybowa³ w przeciwleg³y k¹t pokoju.

Bossk puœci³ gard³o ojca, po czym otar³ krew sp³ywaj¹c¹ po

³uskach i zalewaj¹c¹ mu oko.

– Nie wiem dlaczego – powiedzia³ z dziwnym jak na niego

opanowaniem – ale wcale mnie to nie bola³o. – Potrz¹sn¹³ g³ow¹,

opryskuj¹c krwi¹ twarz Cradosska, jakby chcia³ na niej wypisaæ

jaskrawy ideogram wyroku œmierci. – Ale obiecujê, ¿e ciebie za-

boli.

Stoj¹c przy drzwiach, Zuckuss s³ysza³ krzyki i strza³y z bla-

sterów dochodz¹ce z g³êbi kompleksu Gildii. Nie zdziwi³y go –

tego mniej wiêcej siê spodziewa³, odk¹d twi’lekiañski kamerdyner

poszed³ zawiadomiæ innych z frakcji separatystów.

background image

235

Odwróci³ siê z powrotem w stronê prywatnych komnat Cra-

dosska i obserwowa³ to, co siê tam dzia³o. Tak d³ugo, jak móg³.

Potem wyszed³ na korytarz, krêc¹c g³ow¹.

Bossk niew¹tpliwie mia³ racjê co do jednego. Rzeczywiœcie

trudno by³o zabiæ Trandoszanina.

Odg³osy broni separatystów dosz³y bardzo daleko.

Nie dos³ownie; wiadomoœæ dotar³a do Kud’ara Mub’ata z dru-

giej rêki.

– Ach! – mrukn¹³ do siebie pajêczarz. – To doskonale! – Iden-

tyfikator przekaza³ mu wszystkie szczegó³y, jakie us³ysza³ od za-

wi¹zka nas³uchowego wplecionego w zewnêtrzne w³ókna pajêczy-

ny. – Czy to nie mi³o – zapyta³ Kud’ar Mub’at czysto retorycznie –

kiedy sprawy tocz¹ siê dok³adnie tak, jak powinny? – Otoczy³ kil-

koma parami cienkich, chitynowych odnó¿y w³asny korpus, gratu-

luj¹c sam sobie sukcesu. – Wszystkie moje plany i intrygi, wszyst-

ko! Wspaniale! Po prostu cudownie!

Z³o¿onymi oczami pajêczarz rozejrza³ siê po sali tronowej.

Patrzy³, jak jego radoœæ i podniecenie rozchodz¹ siê koncentrycz-

nymi krêgami przez wszystkie zawi¹zki po³¹czone pasmami z jego

systemem nerwowym. Nawet najbardziej rozwiniête i stosunkowo

niezale¿ne zawi¹zki, jak na przyk³ad Bilans, by³y wyraŸnie rozra-

dowane. Drobi³y pazurkami i pajêczymi odnó¿ami po splecionych

œcianach, niczym czyste wcielenie jego zadowolenia.

Mo¿e s¹ nawet zbyt rozradowane; zbyt ostentacyjnie rozrado-

wane, zastanowi³ siê Kud’ar Mub’at. Czasami w sposobie okazy-

wania entuzjazmu przez Bilansa wyczuwa³ fa³szyw¹ nutê. Jak na

zwyk³y zawi¹zek ksiêgowy, myœla³ Kud’ar Mub’at, to chyba prze-

sada. Postanowi³, starannie os³aniaj¹c tê decyzjê od synaptycznych

po³¹czeñ, które pozwoli³yby zawi¹zkom je poznaæ, ¿e zdekompo-

nuje tego Bilansa i zacznie hodowaæ nowy zawi¹zek ksiêgowy. Jak

tylko rozstrzygnie siê sprawa Boby Fetta i Gildii £owców Nagród...

Wszystko zdawa³o siê wskazywaæ, ¿e nie potrwa to d³ugo, s¹-

dz¹c z tego, co w³aœnie powiedzia³ mu Identyfikator. Ignoruj¹c pod-

niecone trajkotanie otaczaj¹cych go zawi¹zków, pajêczarz u³o¿y³ swój

po³yskliwy brzuch w wygodniejszej pozycji w gnieŸdzie; teraz móg³

przemyœleæ wiadomoœci spokojnie i na ch³odno. Nie ma sensu podnie-

caæ siê czymœ, co i tak mia³o siê wydarzyæ, napomnia³ sam siebie.

Imperia mog³y rosn¹æ w si³ê i upada栖 sama galaktyka mog³a zapaœæ

background image

236

siê w siebie, w ciemn¹ kulê nieprzezwyciê¿onej grawitacji. Zanim

jednak do tego dojdzie, Kud’ar Mub’at i jemu podobni bêd¹ nadal

handlowaæ g³upstwami, które maj¹ znaczenie dla innych istot myœl¹-

cych. Tak¹ ju¿ mia³ naturê, podobnie jak natur¹ mniej rozumnych

stworzeñ by³o daæ siê wci¹gn¹æ w pu³apkê rozsnut¹ przez niego...

– Czasami – rozmyœla³ na g³os Kud’ar Mub’at – o niczym nie

wiedz¹, dopóki nie jest za póŸno. A czasem nigdy siê nie dowiaduj¹.

– O czym nie wiedz¹? – Bilans, uspokojony ju¿ po pocz¹tko-

wym wybuchu entuzjazmu, zawis³ w pobli¿u kolczastych ¿uchw

swojego rodzica. – Co masz na myœli?

Taka ciekawoœæ ze strony podkomponentu œwiadczy³a o znacz-

nym stopniu niezale¿noœci, któremu Kud’ar Mub’at pozwoli³ siê

rozwin¹æ u tego zawi¹zka. Nie wymieni³ przecie¿ ¿adnych liczb,

a mimo wszystko zêbaty potomek chcia³ wiedzieæ. Ojcowska duma

wype³ni³a Kud’ara Mub’ata; wielka szkoda – choæ zarazem ko-

niecznoœæ – ¿e bêdzie musia³ wyrwaæ potomkowi odnó¿a, jedno

po drugim, i rozgnieœæ jego pancerz, by dostaæ siê do odzyskiwal-

nych protein i materii komórkowej w jego wnêtrzu.

Kud’ar Mub’at wyci¹gn¹³ jedno z czarnych odnó¿y i pog³a-

ska³ Bilansa po ma³ej g³ówce.

– Stworzenia umieraj¹ – zacz¹³ mu wyjaœnia栖 nawet teraz,

gdy rozmawiamy. – To by³a esencja wiadomoœci, przekazanych

do pajêczyny przez wspó³pracuj¹ce ze sob¹ zawi¹zki: nas³uchuj¹-

cy i identyfikuj¹cy. Pos³uguj¹c siê silnikami transportowymi ocala-

³ymi dziesiêciolecia temu i wplecionymi w zewnêtrzn¹ strukturê

pajêczyny, Kud’ar Mub’at powoli podprowadzi³ swoje cia³o-dom

w zasiêg urz¹dzeñ komunikacyjnych Gildii £owców Nagród. Chcia³

byæ bli¿ej miejsca, gdzie toczy³y siê wypadki, gdzie zaciska³y siê

w³ókna pu³apki, któr¹ rozsnu³, nie trac¹c czasu potrzebnego na

odebranie w¹skopasmowego, zaszyfrowanego sygna³u od infor-

matorów w kompleksie Gildii. – Oczywiœcie – doda³ – po tych tru-

pach bêd¹ nastêpne. To wszystko jest czêœci¹ planu. – Jedna pu-

³apka poci¹ga³a za sob¹ kolejn¹, jak kontinuum splatanych w³ókien,

jak gdyby wnêtrze pajêczyny Kud’ara Mub’ata przenicowa³o siê

na zewn¹trz i przekszta³ci³o w pu³apkê tak wielk¹, by mog³y w ni¹

wpaœæ ca³e planety. Kud’ar Mub’at ci¹gn¹³ dalej rzeczowym to-

nem, bez sympatii czy wyrzutów sumienia:

– Nawet ci, którzy myœl¹, ¿e s¹ po mojej stronie, którzy wie-

rz¹, ¿e s¹ nadal wolni, wkrótce dowiedz¹ siê prawdy. Nikt siê nie

wymknie.

background image

237

Bilans z³o¿y³ parê odnó¿y na brzuchu.

– Nawet Boba Fett?

To pytanie zaskoczy³o Kud’ara Mub’ata. Nie chodzi³o o to,

¿e nie zna³ na nie odpowiedzi, tylko o to, ¿e wysz³o od jego w³a-

snego zawi¹zka. Choæby tak rozwiniêtego jak Bilans. Wskazywa³o

to na taki poziom myœlenia strategicznego, którego Kud’ar Mub’at

nie spodziewa³ siê u swojego podkomponentu.

– Nawet Boba Fett – odpowiedzia³ powoli. Jedn¹ z par oczu

wpatrywa³ siê w swój zawi¹zek ksiêgowy, zwisaj¹cy z zawile utka-

nego sufitu sali tronowej. W w¹skiej twarzy zawi¹zka, tak bardzo

podobnej do w³asnej, szuka³ wyrazu, jakiego do tej pory nie zna³. –

Jak móg³by siê wymkn¹æ? ¯eby to zrobiæ, musia³by byæ m¹drzej-

szy ode mnie. – Kud’ar Mub’at spojrza³ na Bilansa. – Myœlisz, ¿e

to mo¿liwe?

Oczy stercz¹ce w twarzy Bilansa by³y jak para czarnych pe-

re³, po³yskuj¹cych ciemno i nie pozwalaj¹cych zajrzeæ pod po-

wierzchniê.

– Oczywiœcie, ¿e nie – powiedzia³ podpajêczarz. Chór innych

zawi¹zków, podskakuj¹cych lub biegaj¹cych dooko³a jak uposta-

ciowane myœli samego Kud’ara Mub’ata, odpowiedzia³ tym sa-

mym uczuciem podziwu. – Nikt nie jest tak m¹dry jak ty. Nawet

Imperator Palpatine.

– To prawda – powiedzia³ Kud’ar Mub’at. Musia³ co prawda

przyznaæ, ¿e Imperator dzia³a na wiêksz¹ skalê. Ale to tylko mega-

lomania, pomyœla³ pajêczarz. Palpatine s¹dzi³, ¿e zdo³a kontrolo-

waæ ca³¹ galaktykê, przygnieœæ zimn¹ rêk¹ kark ka¿dej rozumnej

istoty na ka¿dej planecie... nawet takich, co nie mieli karków, mó-

wi¹c œciœle. To by³o szaleñstwo, czyste szaleñstwo. A nawet go-

rzej, jak ocenia³ Kud’ar Mub’at – to by³a czysta g³upota. Skoncen-

trowaæ siê na wydarzeniach w wielkiej skali, historii rozpatrywanej

z kosmicznej perspektywy, a jednoczeœnie przegapiæ szczegó³y

oznacza³o ryzyko kompletnej ruiny i za³amania planów. Pod sa-

mym nosem Imperatora Palpatine’a rozgrywa³y siê sprawy, o któ-

rych nie mia³ pojêcia; nie tylko ukryte poczynania Rebeliantów

i ich sympatyków, ale i stosunki pomiêdzy istotami tak potajemne,

¿e nawet Kud’ar Mub’at nie móg³ ich wyœledziæ. Pog³oski i plotki,

historie o dawno wymar³ych rycerzach Jedi... sam Kud’ar Mub’at

nie wiedzia³, do czego to prowadzi. Mia³o to coœ wspólnego z pla-

net¹ Tatooine i grupk¹ istot ludzkich, które na niej ¿y³y, niewinne

i nieœwiadome swojej donios³ej roli. A mo¿e œwiadome? Mo¿e jeden

background image

238

z nich przenikn¹³ te tajemnice, mo¿e ten stary mê¿czyzna, ¿yj¹cy

na bezkresnych przestrzeniach Morza Wydm, o którym s³ysza³

Kud’ar Mub’at...

Smutek wdar³ siê w rozmyœlania Kud’ara Mub’ata, gdy pajê-

czarz przypomnia³ sobie, jak wiele dzia³o siê nadal poza zasiêgiem

w³ókien jego pajêczyny.

Nawet lepiej, uzna³ filozoficznie, ¿e to zmartwienie Palpati-

ne’a, a nie moje. Prawdziwa m¹droœæ polega na tym, by znaæ

swoje ograniczenia.

– W³aœnie – zaœpiewa³ Bilans. Odebra³ myœli swojego rodzica

biegn¹ce po jedwabistej sieci neuronowej, która ich ³¹czy³a i by³a

ich domem. – To œwiadczy o tym, jaki jesteœ m¹dry. Czy Impera-

tor Palpatine kiedykolwiek o tym pomyœla³?

Przez chwilê Kud’ar Mub’at by³ zirytowany, ¿e ma³y zawi¹-

zek podpajêczarza pods³ucha³ jego prywatne rozmyœlania – myœla³

dot¹d, ¿e wybra³ odpowiednie neurony, by zapobiec takiemu prze-

p³ywowi danych. Zaraz jednak z³agodnia³.

– Teraz ty pokaza³eœ, ¿e jesteœ naprawdê m¹dry – powiedzia³

ciep³o Kud’ar Mub’at. Wyci¹gn¹³ czarne, kolczaste odnó¿e i pozwoli³

zawi¹zkowi ksiêgowemu wdrapaæ siê na nie. – Bêdê ogromnie ¿a³o-

wa³, gdy przyjdzie czas, by... – Kud’ar Mub’at przerwa³ w sam¹ porê.

– By co? – Z koñca odnó¿a zawi¹zek ksiêgowy spojrza³ w górê

na rodzica.

– Nic. Nie zawracaj sobie tym g³owy. – Kud’ar Mub’at by³

pewien, ¿e ma³y zawi¹zek nie odczyta³ tej konkretnej myœli, która

dotyczy³a jego w³asnej nieuchronnej i bliskiej œmierci. – Zostaw

filozofowanie mnie.

– Oczywiœcie – powiedzia³ Bilans. – Nie zamierzam post¹piæ

inaczej. Jedynym powodem, dla którego zapyta³em o Bobê Feta...

– Tak?

– Zapyta³em dlatego – ci¹gn¹³ zawi¹zek – bo nale¿y siê spo-

dziewaæ, ¿e koszty jego us³ug wzrosn¹ w wyniku tak dramatycz-

nego rozpadu Gildii £owców Nagród. Przecie¿ liczba i jakoœæ jego

konkurentów ulegn¹ radykalnemu zmniejszeniu. Nale¿y to uwzglêd-

niæ w naszych obliczeniach co do ewentualnych przysz³ych nego-

cjacji z tym osobnikiem. Chyba ¿e – powiedzia³ figlarnie Bilans –

rozwi¹¿emy problem Boby Fetta w inny sposób...

To by³a s³uszna uwaga; Kud’ar Mub’at uœwiadomi³ sobie, ¿e

sam powinien by³ o tym pomyœleæ. Z drugiej strony, posiadanie

dobrze rozwiniêtego, pó³niezale¿nego zawi¹zka w rodzaju Bilansa

background image

239

mia³o tê zaletê, ¿e cokolwiek umknê³o uwadze Kud’ara Mub’ata,

móg³ wy³apaæ jego podpajêczarz.

– Dziêkujê ci – powiedzia³ Kud’ar Mub’at do ma³ego zawi¹z-

ka, nadal przytulonego do jego nogi. – Pomyœlê o tym.

– W³aœciwie – doda³ Bilans – mam pewne sugestie.

G³êboko w sercu pajêczyny, któr¹ Kud’ar Mub’at wysnu³ dla

siebie, unosz¹c siê w zimnej pró¿ni pomiêdzy gwiazdami, pajê-

czarz s³ucha³ jakby w³asnych m¹drych i precyzyjnych kalkulacji,

szeptanych mu do ucha przez kogoœ z zewn¹trz; kogoœ niemal

autonomicznego.

Z doku cumowniczego na obrze¿ach kompleksu Boba Fett

s³ysza³ krzyki i odg³osy wystrza³ów z miotacza. ¯aden z tych strza-

³ów nie by³ wycelowany w jego stronê, wiêc nie przerywa³ pracy,

kalibruj¹c i reguluj¹c systemy uzbrojenia „Niewolnika I”.

Odk¹d razem z reszt¹ dru¿yny wystartowali na spotkanie sa-

modzielnego modu³u ³adunkowego orbituj¹cego wokó³ Okr¹glaka,

nie by³o czasu, ¿eby doprowadziæ ca³y sprzêt do u¿ywalnoœci.

Zw³aszcza ¿e musia³ dowieŸæ Bosska do Gildii £owców Nagród

na czas, by móg³ poprowadziæ powstanie separatystów przeciwko

starszyŸnie.

Nituj¹c ogranicznik odrzutu zewnêtrznych dzia³ laserowych,

Fett przypuszcza³, ¿e stary Cradossk ju¿ nie ¿yje. To by³a pierw-

sza rzecz, jak¹ Bossk poprzysi¹g³ zrobiæ po powrocie, kiedy zro-

zumia³, ¿e stary Trandoszanin wys³a³ go po Oph Nar Dinnida tylko

po to, by tam zgin¹³. Kilka zakodowanych transmisji wys³anych

z „Niewolnika I” do kompleksu Gildii podczas jego podró¿y po-

wrotnej pozwoli³o równie¿ tak zorganizowaæ sprawy, by œmieræ

Cradosska sta³a siê pocz¹tkiem przewrotu.

Wystrza³y nie ustawa³y, gdy Boba Fett spawa³ punktowo g³ówne

po³¹czenia uprzê¿y dzia³a. Uzbrojenie „Niewolnika I” by³o bardzo

rozbudowane i tak zaprojektowane, by nie³atwo da³o siê je usun¹æ;

niektóre obwody siêga³y do najg³êbszych trzewi statku. Zamonto-

wanie wszystkiego z powrotem wymaga³o czasu i drobiazgowej

dok³adnoœci; nieraz ju¿ ¿ycie Feta zale¿a³o od uzbrojenia statku

w stopniu nie mniejszym ni¿ od broni przewieszonej przez plecy

i zamontowanej w nadgarstkach i nagolennikach jego stroju. By³ tak

skupiony, ¿e nawet gwa³towne zawirowania polityczne w ³onie Gildii

£owców Nagród nie by³y w stanie rozproszyæ jego uwagi.

background image

240

Zreszt¹, pomyœla³, zrobi³em, co do mnie nale¿a³o. Dotkn¹³ son-

d¹ nagich przewodów, odczyta³ napiêcie, cofn¹³ przyrz¹d i pozwo-

li³, by samoreplikuj¹ca siê izolacja pokry³a przewody ¿ó³t¹ war-

stw¹ materia³u ochronnego. A w ka¿dym razie to, co najwa¿niejsze,

poprawi³ siê w myœlach. Wkrótce zakoñczy naprawê statku; wie-

dzia³ jednak, ¿e pozostawa³o jeszcze parê spraw, które nale¿y za-

³atwiæ, zanim zadanie zniszczenia Gildii £owców Nagród zostanie

do koñca wykonane. Jeden podzia³, pomiêdzy starym dowódz-

twem a nowicjuszami, nie wystarczy. Z jego obliczeñ wynika³o, ¿e

frakcje podziel¹ siê niemal po po³owie, kiedy agenci Cradosska

zostan¹ wyeliminowani. Niektórzy ze starszyzny, których przy-

wództwo starego Trandoszanina zawsze irytowa³o, przy³¹cz¹ siê

do m³odych, niecierpliwych ³owców, z których czêœæ, niechêtna

Bosskowi jako przywódcy separatystów, opowie siê po stronie nie-

dobitków Rady Gildii. W obu frakcjach Boba Fett bêdzie mia³

swoich informatorów i agentów, przekazuj¹cych mu u¿yteczne in-

formacje i podsycaj¹cych podzia³y, podejrzenia i chciwoœæ pomiê-

dzy ³owcami. Teraz by³y dwa od³amy; wkrótce bêdzie ich tuzin.

A potem, pomyœla³ Boba Fett ch³odno i bez emocji, ka¿dy ³owca

nagród bêdzie musia³ dzia³aæ na w³asn¹ rêkê.

Tego w³aœnie oczekiwa³ z niecierpliwoœci¹.

Zamkn¹³ panel dostêpu wypuk³ego, lœni¹cego kad³uba „Nie-

wolnika I” i popatrzy³ na jego burtê. Lufa dzia³a laserowego, now-

szej i elegantszej wersji instrumentu zag³ady, który dŸwiga³ na so-

bie D’harhan, celowa³a w przestwór gwiazd widoczny nad g³ow¹.

D’harhan by³ martwy – kolejny fragment przesz³oœci zosta³ wy-

mazany z pamiêci, jakby nigdy siê nie wydarzy³. W koñcu ca³a

przesz³oœæ zniknie, jakby wessana anihiluj¹c¹ energi¹ w serca naj-

starszych gwiazd...

Kolejny powód do zadowolenia.

Boba Fett podszed³ do innego panelu w pobli¿u przednich sil-

ników manewrowych. Za pomoc¹ dekodera wbudowanego w rê-

kawicê otworzy³ pokrywê i zabra³ siê do pracy, odszukuj¹c i od-

twarzaj¹c odpowiednie po³¹czenia w zawi³ych obwodach.

Strzelanina w g³ównym budynku nadal trwa³a. Brzmia³a jak

wy³adowania burzy elektrycznej.

Pewnego dnia, uzna³ Fett, zag³ada Gildii £owców Nagród bê-

dzie tylko wspomnieniem. Ale nic go to nie obchodzi³o; wspo-

mnienia nie mia³y dla niego wiêkszej wartoœci.

Nie warto rozpamiêtywaæ przesz³oœci...

background image

241

16 – Mandaloriañska zbroja

R O Z D Z I A £

&

DZIŒ

Patrzy³a, jak pracuje, a w³aœciwie przygotowuje siê do pracy.

Do swojej pracy, pomyœla³a Neelah. O jej charakterze mówi³o uzbro-

jenie – wszystkie te urz¹dzenia przeznaczone do tego, by reduko-

waæ mieszkañców galaktyki do porzuconych fragmentów okrwa-

wionej albo zwêglonej tkanki. Boba Fett powróci³ z krainy œmierci,

z jej szarego przedsionka, w którym przebywa³, i by³ gotów znów

zaj¹æ rêce zadawaniem œmierci.

– Co to jest? – Neelah wskaza³a na przedmiot, który Boba

Fett trzyma³ w rêku. Na pierwszy rzut oka wygl¹da³ na brutalnie

skuteczn¹ broñ, ca³¹ z matowoczarnego metalu, nafaszerowan¹

elektronik¹. Pusta soczewka w tylnej czêœci lœni¹cej, metalowej

konstrukcji po³yskiwa³a wypuk³oœci¹ szk³a. – Do czego s³u¿y?

– Wyrzutnia rakiet. – Boba Fett nie przerwa³ precyzyjnego

zajêcia, by na ni¹ spojrzeæ. Narzêdziem cienkim jak ludzki w³os,

zaimprowizowanym z jednej ze strzykawek robotów medycznych,

zdrapywa³ wysch³¹, grzybopodobn¹ substancjꠖ pozosta³oœæ

z pobytu w trzewiach Sarlacka – ze skomplikowanych obwodów. –

A s³u¿y do tego, jeœli umiesz siê ni¹ pos³ugiwaæ, by zabijaæ wiêk-

sz¹ liczbê istot naraz. Z przyjemnie bezpiecznej odleg³oœci.

– Dziêki za wyjaœnienie. – K¹cik ust Neelah wykrzywi³ siê

w grymasie, który ewentualnemu obserwatorowi wyda³by siê nie-

przyjemny. – Ale tego sama mog³am siê domyœliæ. Nie myœl, ¿e

mo¿esz mnie traktowaæ protekcjonalnie. Po prostu próbowa³am

zacz¹æ z tob¹ coœ na kszta³t rozmowy. Ale widzê, ¿e nie mieœci siê

to w wachlarzu twoich umiejêtnoœci.

background image

242

Nie odpowiedzia³. Ruchy zaostrzonej koñcówki sztywnego

drutu odbija³y siê w wizjerze jego he³mu.

G³owica bojowa pocisku umocowanego w wyrzutni z czymœ

siê dziewczynie kojarzy³a. Z czymœ, co tkwi³o w jej pamiêci. Ju¿

j¹ kiedyœ widzia³a, stercz¹c¹ wê¿szym koñcem znad ramienia Fet-

ta równolegle do jego krêgos³upa. Teraz, kiedy broñ le¿a³a pozio-

mo na skrzy¿owanych nogach ³owcy, wydawa³a siê celowaæ w po-

kryty py³em wystêp skalny poœród piasków Morza Wydm.

BliŸniacze s³oñca zeszkli³y horyzont przyt³aczaj¹cym, suchym ¿a-

rem; Neelah pod zamkniêtymi powiekami nadal widzia³a otaczaj¹-

cy krajobraz w odwróconych kolorach. Nawet w cieniu pochy³ego

wejœcia do podziemnej groty Boby Fetta ostre promieniowanie pu-

stynnego œwiat³a wysusza³o jej popêkane usta i piek³o w p³ucach

przy ka¿dym oddechu.

– Powinna pani piæ wiêcej p³ynów. – Nieostry kszta³t wy¿szego

robota medycznego przes³oni³ jej widok. – ¯eby uzupe³niæ te, któ-

re nieustannie wyparowuje pani cia³o. – Przegubowa koñczyna

podawa³a jej pojemnik z wod¹, czêœæ ¿elaznych racji, które Boba

Fett ukry³ na pustyni zaraz po przyjêciu krótkoterminowego zlece-

nia od Hutta Jabby, który zgin¹³ nied³ugo póŸniej. – Fizjologiczne

skutki zaniechania tej czynnoœci mog¹ byæ bardzo powa¿ne.

Neelah wziê³a pojemnik od SH

Σ

1-B i wypi³a wodê duszkiem,

z odrzucon¹ do ty³u g³ow¹. Stru¿ki p³ynu œcieka³y jej po policz-

kach. Otar³a usta wierzchem d³oni i odstawi³a pojemnik na ¿wiro-

we pod³o¿e obok. SH

Σ

1-B podrepta³ w drug¹ stronê, gdzie w cie-

niu pod nawisem skalnym siedzia³ jego mniej wymowny towarzysz.

Drugi pojemnik na wodê sta³ paruj¹c obok Boby Fetta; ³owca nie

tkn¹³ go od czasu, gdy poda³ mu go robot. Kiedy znowu w³o¿y³

zbrojꠖ zestaw, który trzyma³ w swojej grocie zabezpieczonej za-

szyfrowanym zamkiem, nastawionym na autodestrukcjê w razie

próby w³amania do kryjówki – zamieni³ siê z odartego ze skóry

inwalidy w imponuj¹cego eksperta od zabijania, którym by³, za-

nim wpad³ do gard³a Sarlacka. Przymocowanie odzyskanego he³-

mu do ko³nierza bojowego stroju dope³ni³o transformacji. Ju¿ nie

potrzebowa³ wody, uœwiadomi³a sobie Neelah, bo sta³ siê samowy-

starczaln¹ jednostk¹, odporn¹ na s³aboœci œmiertelników. A przy-

najmniej takie stwarza³ wra¿enie.

Opar³a siê o wylot jaskini. Ciep³o zgromadzone w kamieniu

grza³o jej plecy. By³ to martwy czas, czas oczekiwania na powrót

Dengara z Mos Eisley. Kiedy wróci – jeœli wróci, poprawi³a siê

background image

243

w duchu; dostatecznie du¿o s³ysza³a o Mos Eisley, by wiedzieæ, ¿e

w zau³kach i uliczkach kosmoportu mo¿e wydarzyæ siê wszyst-

ko – ustal¹ ostateczne plany. Uzale¿nione, rzecz jasna, od tego,

czego Dengar zdo³a siê dowiedzieæ i co za³atwi dziêki swoim kon-

taktom w mieœcie.

Boba Fett mia³ przynajmniej czym siê zaj¹æ, gdy podwójne

cienie ska³ wyd³u¿a³y siê na piasku. Od ucieczki ze zbombardowa-

nej podziemnej kryjówki Dengara i od zregenerowanego Sarlacka,

który rozci¹gn¹³ macki pomiêdzy pogruchotanymi ska³ami, spê-

dzili tylko jedn¹ mroŸn¹ noc na otwartej przestrzeni, przyciœniêci

ciasno jedno do drugiego, by nie zamarzn¹æ. Nawet gdyby mieli

czym rozpaliæ ogieñ, nie oœmieliliby siê z obawy przed przyci¹-

gniêciem uwagi nocnych jeŸdŸców Tusken, przemierzaj¹cych Morze

Wydm na grzbietach banthów, które potrafi³y wywêszyæ œlady nie-

widoczne w œwietle dziennym. Kiedy w koñcu nadszed³ ranek,

³ami¹c fioletem szczyty odleg³ych gór wyrastaj¹cych z pustyni,

Boba Fett wydawa³ siê mieæ najwiêcej si³ z nich trojga, jakby

w ciemnoœci zdo³a³ wch³on¹æ wyciekaj¹c¹ energiê pozosta³ej dwójki.

Poprowadzi³ ich, najpierw b³¹dz¹c trochê, ale z coraz wiêksz¹ pew-

noœci¹ w miarê, jak rozpoznawa³ punkty orientacyjne w okolicy.

Podobnie jak inni najemnicy i podejrzane typy pracuj¹ce dla zmar-

³ego Jabby – a przynajmniej ci, którzy mieli na tyle rozumu, by nie

ufaæ z³owrogiemu Huttowi – Boba Fett umieœci³ najpotrzebniejsze

zapasy poza ¿elaznymi drzwiami roz³o¿ystego pa³acu Jabby. Kie-

dy w jednym miejscu zgromadzi³o siê tylu intrygantów i zdrajców,

zawsze istnia³a mo¿liwoœæ, ¿e wczeœniej czy póŸniej trzeba bêdzie

stamt¹d uciekaæ, walcz¹c o przetrwanie. Sprzêt, który ukry³ Fett –

broñ, zapasowa zbroja, modu³y ³¹cznoœci – gwarantowa³, ¿e cen¹

za zmuszenie go do ucieczki bêdzie œmieræ jego przeœladowców.

Z drugiej strony Neelah zauwa¿y³a, ¿e ³owca nie mia³ zwycza-

ju marnowania czegokolwiek. Siedzia³a u wejœcia do groty, wydr¹-

¿onej w macierzystej skale, a potem zakamuflowanej, i patrzy³a,

jak Boba Fett odtwarza samego siebie kawa³ek po kawa³ku. Nie

odrzuci³ ¿adnego elementu uzbrojenia ani zbroi, uszkodzonego so-

kami trawiennymi Sarlacka, dopóki nie obejrza³ go dok³adnie i nie

uzna³, ¿e nie da siê go naprawiæ. Ocali³ wiêkszoœæ osobistej broni

i sprzêtu, które mia³ ze sob¹, gdy widzia³a go w pa³acu Jabby;

tylko ma³y miotacz pod wp³ywem pobytu w ¿o³¹dku Sarlacka za-

mieni³ siê w stopion¹ bry³kê metalu, a ³adunki wybuchowe stano-

wi¹ce napêd dla grubszej amunicji wyciek³y, pozostawiaj¹c naboje

background image

244

puste i bezu¿yteczne. Zosta³y zast¹pione swoimi dok³adnymi du-

plikatami wyjêtymi z zapieczêtowanych pojemników, które Fett

przechowywa³ w g³êbi groty.

Jakby siê obserwowa³o robota, pomyœla³a Neelah nie po raz

pierwszy. Albo jak¹œ imperialn¹ machinê bojow¹, zdoln¹ do na-

prawiania w³asnych usterek i uszkodzeñ. Otoczy³a kolana ramio-

nami i patrzy³a dalej, jak ludzkie elementy Boby Fetta chowa³y siê

pod kolejnymi warstwami zbroi i sprzêtu bojowego, jak gdyby

twarda maszyneria zastêpowa³a miêkk¹, poranion¹ tkankê ukryt¹

pod spodem. W¹ski wizjer he³mu skry³ ostatnie œlady tego, co by³o

w nim ludzkie: oczy takie same jak u ka¿dego innego œmiertelnika

i wytrawione kwasem cia³o, którego zatruta krew wys¹cza³a siê

przez pory.

– Pacjent lekcewa¿y wszelkie nakazy terapii. – Do œwiado-

moœci Neelah przebi³ siê wysoki g³os SH

Σ

1-B. – I ja, i 1e-XE

próbowaliœmy mu to zakomunikowaæ, staraj¹c siê uœwiadomiæ ko-

niecznoœæ odpoczynku. W przeciwnym wypadku powa¿na recesja

fizjologiczna mo¿e zagroziæ jego ¿yciu.

Neelah spojrza³a na robota, który przydrepta³ i stan¹³ obok

niej.

– Naprawdê? – Koñcówki przegubowych koñczyn robota

stuknê³y o siebie, imituj¹c nerwow¹ reakcjê ¿ywej istoty. – I dlate-

go tak siê gor¹czkujesz?

– Oczywiœcie. – SH

Σ

1-B zwróci³ w jej stronê soczewki apa-

ratu diagnostycznego. – Tak nas zaprogramowano. Gdyby by³ ja-

kiœ sposób, by zainicjowaæ zmianê naszych podstawowych za³o-

¿eñ konstrukcyjnych, nawet przez ca³kowite wymazanie pamiêci,

mo¿e byæ pani pewna, ¿e 1e-XE i ja natychmiast byœmy siê jej

poddali, niezale¿nie od tego, jak dezorientuj¹ce by to by³o. £atanie

i naprawianie rzekomo rozumnych istot, które wci¹¿ od nowa na-

ra¿aj¹ siê na sytuacje zagra¿aj¹ce ¿yciu, jest niewdziêcznym zajê-

ciem, od którego nigdy nie ma odpoczynku.

– Wiecznoœæ. – Zapia³ 1e-XE, który do³¹czy³ do towarzysza. –

Znu¿enie.

– ZwiêŸle powiedziane. – SH

Σ

1-B kiwn¹³ g³ow¹ z uznaniem. –

Spodziewam siê, ¿e bêdziemy nak³adaæ sterylne banda¿e i apliko-

waæ anestetyki, dopóki zêby naszych przek³adni ca³kiem siê nie

zetr¹.

– Taki wasz los – westchnê³a Neelah. – A jeœli chodzi o Bobê

Fetta – odwróci³a g³owê w stronê ³owcy nagród, który nadal czyœci³

background image

245

wewnêtrzne obwody wyrzutni rakietowej – to nie martwi³abym siê

o niego. Zajêliœcie siê nim, kiedy naprawdê tego potrzebowa³. Ale

teraz... – pokrêci³a g³ow¹ z niechêtnym, ale autentycznym podzi-

wem – ...teraz wasze lekarstwa nie s¹ mu ju¿ potrzebne.

– Trudno daæ wiarê takiej diagnozie. – Robot by³ wyraŸnie

wzburzony. – Osobnik, o którym mówimy, sk³ada siê z cia³a i ko-

œci jak ka¿da inna ¿ywa istota...

– Naprawdê? – Neelah wiedzia³a, ¿e to prawda, jednak pa-

trz¹c na Bobê Fetta nie mog³a nie zadaæ sobie tego pytania.

– Ale¿ oczywiœcie. – Robot podskoczy³ jak oparzony. –

I w zwi¹zku z tym istniej¹ pewne granice jego wytrzyma³oœci i mo¿-

liwoœci.

– I tu siê mylicie. – Neelah opar³a siê znowu o œcianê przy

wejœciu do jaskini. Mia³a nadziejê, ¿e Dengar nied³ugo wróci. Gdyby

ci, którzy odpowiadali za bombardowanie, postanowili wróciæ i po-

prawiæ robotê, Boba Fett pewnie by prze¿y³, ale jej szanse by³y

znacznie mniejsze. Fett planowa³, ¿e wyprawi j¹ i Dengara – i oczy-

wiœcie siebie samego – poza Tatooine, w przestrzeñ miêdzygwiezd-

n¹, gdzie bêd¹ bezpieczni przynajmniej przez chwilê. Mo¿e dosta-

tecznie d³ugo, by zacz¹æ realizowaæ nowe plany. Jedyn¹ przeszkod¹

by³ brak sprzêtu komunikacyjnego, którego potrzebowa³ Fett. Nie

móg³ udaæ siê do Mos Eisley, by go kupiæ lub ukraœæ, nie zdradza-

j¹c faktu, ¿e nadal ¿yje; to dlatego zamiast niego do kosmoportu

wyprawi³ siê Dengar. Ale jeœli mu siê nie uda, pomyœla³a Neelah,

co wtedy? Razem z Fettem utknie tu, czekaj¹c ju¿ nie na Dengara,

tylko na nastêpn¹ istotê, która spróbuje ich wyeliminowaæ.

Przez ten czas robot medyczny nie przestawa³ argumentowaæ:

– Jak mogê siê myliæ? Moje oprogramowanie z zakresu ludz-

kiej fizjologii jest niezwykle obszerne...

– W takim razie wolno siê uczysz. – Neelah zamknê³a oczy

i opar³a g³owê o tward¹ poduszkê ska³y. – Kiedy masz do czynie-

nia z kimœ takim jak Boba Fett, nie ma decyduj¹cego znaczenia to,

co jest w nim ludzkiego. Tylko to, co jest w nim nieludzkie.

Dengar zostawi³ grawicykl na suchym, pokrytym py³em wzgórzu

niedaleko Mos Eisley, a resztê drogi do kosmoportu pokona³ pieszo.

Uzna³, ¿e w ten sposób bêdzie mniej zwraca³ uwagê. A w tym mo-

mencie ostatni¹ rzecz¹, jakiej by sobie ¿yczy³, by³o przyci¹ganie

uwagi – w ka¿dym razie uwagi nie tych istot, co trzeba.

background image

246

Zanim ruszy³ jedn¹ z pieszych œcie¿ek, które prowadzi³y do

zau³ków Mos Eisley, wyrwa³ parê suchych krzaków i pospiesznie

zamaskowa³ nimi grawicykl. Sfatygowany, jednoosobowy pojazd

o napêdzie antygrawitacyjnym nale¿a³ kiedyœ do kogoœ innego –

Big Gizz, jego poprzedni w³aœciciel, a zarazem przywódca jednego

z najokrutniejszych gangów grawicyklistów, rozbi³ go i spali³. Gizz

by³ dostatecznie twardy i zdeprawowany, by nale¿eæ do najbar-

dziej cenionych pracowników Jabby, nie doœæ jednak twardy, by

ocaliæ swoj¹ skórê; zreszt¹ osobom pracuj¹cym dla Jabby nikt nie

wró¿y³ d³ugiego ¿ycia. Jeœli nie zginê³y podczas pracy, w³asna gwa³-

towna natura sprowadza³a na nie zgubê. Dengar zawsze uwa¿a³,

¿e wysokie stawki, jakie p³aci³ Jabba, nie s¹ warte takiego ryzyka.

Big Gizz i tak mia³ wiêcej szczêœcia ni¿ inni – po wypadku zosta³o

z niego doœæ, by da³o siê go zeskrobaæ i po³ataæ. Cokolwiek teraz

robi³, na pewno za³atwi³ sobie nowy œrodek transportu.

Przysadzista, niechlujna sylwetka Mos Eisley pojawi³a siê w za-

siêgu wzroku Dengara, gdy schodzi³ w dó³ ostatniego, ¿wirowego

zbocza. Na piechotê nie porusza³ siê wcale du¿o wolniej ni¿ grawi-

cyklem, którym przejecha³ Morze Wydm od miejsca, gdzie zostawi³

Neelah i Bobê Fetta. Kiedy Dengar go znalaz³, pojazd by³ bezu¿y-

tecznym wrakiem, a jego pogruchotane fragmenty dobitnie œwiad-

czy³y o tym, jak zakoñczy³a siê ostatnia przeja¿d¿ka Big Gizza.

Dengar wymieni³ uszkodzone czêœci, dokupi³ nawet niektóre obwo-

dy silnika repulsorowego, które by³y zbyt spalone, by da³o je siê

naprawiæ, a potem ukry³ pojazd w pobli¿u swojej g³ównej kryjówki

na pustyni. W ¿yciu ³owcy nagród dzia³aj¹cy pojazd, nawet tak po-

obijany i powolny, móg³ zadecydowaæ o tym, czy odbierze siê na-

grodê za cenny towar, czy te¿ skoñczy w charakterze koœci rozw³ó-

czonych przez padlino¿erców zamieszkuj¹cych Morze Wydm.

BliŸniacze s³oñca Tatooine zabarwi³y wieczorne niebo jaskra-

wym oran¿em, gdy Dengar zbli¿a³ siê do granic kosmoportu. Wy-

kopanie grawicykla spod zwa³owiska ska³ i usypanych od nowa

wydm zajê³o mu wiêcej czasu, ni¿ siê spodziewa³. Pojazd le¿a³ na

g³êbokoœci ponad dwóch metrów, a znalaz³ go tylko dziêki temu,

¿e by³ doœæ przewiduj¹cy, by wyposa¿yæ go w krótkozasiêgowy

znacznik naprowadzaj¹cy. Mia³em szczêœcie, pomyœla³ kwaœno,

kiedy w koñcu zdo³a³ wygrzebaæ maszynê spod piasku i urucho-

miæ silnik. P³yty przednich stabilizatorów zgiê³y siê niemal w pó³

przywalone g³azem, który uderzy³ w pojazd; ka¿dy ruch choæ odro-

binê szybszy ni¿ pe³zanie powodowa³ wibracje i wstrz¹sy wzd³u¿

background image

247

ramy i przechodzi³ zaraz w ruch wirowy, który pos³a³by Dengara

na ziemiê, gdyby nie zredukowa³ ci¹gu silnika. Uszkodzenia grawi-

cykla spowodowa³y, ¿e musia³ obraæ bardziej krêt¹ ni¿ normalnie

trasê przez pustkowia Morza Wydm; mo¿e zdo³a³by przegoniæ ban-

tha jeŸdŸców Tusken, ale na pewno nie wystrza³ z ich staroœwiec-

kiej, ale nadal skutecznej broni.

– Szukasz czegoœ konkretnego? – zakapturzona postaæ, z cha-

rakterystyczn¹ wygiêt¹ tr¹b¹, przy³¹czy³a siê do Dengara, gdy tyl-

ko min¹³ pierwsze niskie, bezkszta³tne budynki. – Znam w tej dziel-

nicy istoty, które zaspokoj¹... ka¿de gusta.

– Taa... za³o¿ê siê. – Dengar przepêdzi³ gestem natrêtn¹ isto-

tê. – Zabieraj siê st¹d, jasne? Znam to miejsce.

– Przepraszam. – Stworzenie obr¹bkiem ³achmana zamiot³o

kurz, k³aniaj¹c siê lekko. – Przez pomy³kê wzi¹³em pana... za nowo

przyby³ego.

Dengar ruszy³ dalej szybszym krokiem. To by³o niefortunne

spotkanie; mia³ nadziejê, ¿e dotrze niezauwa¿ony do kantyny w cen-

trum Mos Eisley. W kosmoporcie roi³o siê od ró¿nej maœci infor-

matorów i kapusiów, którzy zarabiali na ¿ycie, wydaj¹c innych

imperialnym si³om bezpieczeñstwa albo komukolwiek spoœród prze-

stêpców i pok¹tnych handlarzy, zainteresowanych czyimœ przyby-

ciem czy wyjazdem z miasta. Z tego w³aœnie wzglêdu Mos Eisley –

rozwalaj¹cy siê port na prowincjonalnej planecie – przyci¹ga³ ³ow-

ców nagród z ca³ej galaktyki. Jeœli siê posiedzia³o tu wystarczaj¹co

d³ugo, zawsze us³ysza³o siê o czymœ, na czym mo¿na by³o zarobiæ.

Mia³o to jednak swoje z³e strony, o czym Dengar doskonale wie-

dzia³: trudno by³o utrzymaæ w ukryciu swoje sprawy. Parê s³ów

wyszeptanych do w³aœciwego ucha i cz³owiek – czy inna istota –

sam stawa³ siê zwierzyn¹.

W tej chwili nie przypuszcza³ jednak, by ktoœ go szuka³; by³

przecie¿ tylko p³otk¹. Mog³o siê to jednak szybko zmieniæ, gdyby

ktoœ siê dowiedzia³, ¿e pracuje teraz z Bob¹ Fettem. Wspó³praca

z najlepszym ³owc¹ nagród galaktyki sprowadza³a jednoczeœnie na

g³owê Dengara ma³o po¿¹dany baga¿ – intrygi, spiski i wrogoœæ in-

nych istot, które mog³y dojœæ do wniosku, ¿e pozbycie siê kogoœ,

kto jest tak blisko Fetta jak Dengar, bêdzie dla nich ze wszech miar

korzystne. Atak bombowy udowodni³, ¿e Boba Fett mia³ bardzo

zdeterminowanych wrogów. Gdyby siê dowiedzieli, ¿e drugoligowy

³owca nagród sta³ siê pomocnikiem tego, który œci¹gn¹³ na siebie ich

zapiek³y gniew, mogliby go wyeliminowaæ choæby dla zasady.

background image

248

Te i inne niepokoj¹ce myœli kr¹¿y³y po g³owie Dengara, gdy

szed³ ma³o przyjemnymi i rzadko uczêszczanymi zau³kami. Na

jego widok stadko chudych szczurów œmietnikowych rozpierzch³o

siê, nurkuj¹c do swoich nor wygrzebanych w grubej warstwie za-

legaj¹cych ulicê odpadków. Skrzecza³y z oburzenia i wymachiwa-

³y za nim prymitywnymi, ostrymi narzêdziami do przetrz¹sania

œmieci. Szczury przynajmniej nikomu nie donios¹ o jego obecno-

œci w kosmoporcie; zwyk³y trzymaæ siê razem, zachowuj¹c wy-

nios³y stosunek do istot wiêkszych od siebie.

Dengar zatrzyma³ siê, ¿eby wyjrzeæ zza wêg³a. Z miejsca,

w którym siê znalaz³, mia³ dobry widok na centralny plac Mos

Eisley. Nie zobaczy³ nic specjalnie niepokoj¹cego – tylko parê im-

perialnych szturmowców na leniwym patrolu, którzy dŸgali lufami

blasterów zawartoœæ osmalonego wózka towarowego Jawów. Ka-

wa³ki wyszabrowanych robotów – oderwane cz³onki, g³owy z na-

dal migaj¹cymi sensorami optycznymi i syntezatorami mowy po-

jêkuj¹cymi pod wp³ywem szoku pozrywanych obwodów – wypad³y

z wózka i rozsypa³y siê po ziemi. Jawa potrz¹sn¹³ piêœciami ukry-

tymi w obszernych rêkawach, wykrzykuj¹c piskliwym g³osem swo-

je ¿ale do ubranej w bia³¹ zbrojê postaci.

Nikt z przechodz¹cych przez plac i krêc¹cych siê po nim stwo-

rzeñ nie zaszczyci³ tej sceny wiêcej ni¿ spojrzeniem lekkiego zacieka-

wienia, z wyj¹tkiem pary osiod³anych dewbacków, przywi¹zanych

w pobli¿u. Zwierzêta prycha³y i drapa³y pazurami, z instynktown¹

awersj¹ usuwaj¹c siê jak najdalej od ha³aœliwego Jawy. Szturmowcy

nie przeszkadzali Dengarowi. Bardziej przejmowa³ siê tymi, co znaj-

dowali siê po drugiej stronie barykady – najrozmaitszymi ciemnymi

typami, które lepiej siê orientowa³y w aktualnej sytuacji i szuka³y

tylko okazji, by tê wiedzê zamieniæ na garœæ kredytów.

Dengar cofn¹³ g³owê. Z ostro¿noœci¹ zawsze ³atwo przesa-

dzi栖 w obie strony. Jej nadmiar spowalnia³ dzia³ania, niedostatek

zaœ móg³ byæ zabójczy. Dengar ju¿ dawno zdecydowa³, ¿e woli

byæ przesadnie ostro¿ny ni¿ martwy.

Trzymaj¹c siê blisko rozwalonych bia³ych œcian znalaz³ tylne

wejœcie do kantyny. Zerkn¹³ przez ramiê, wszed³ w znajom¹ ciem-

noœæ i zacz¹³ przeciskaæ siê miêdzy klientami. Niewiele oczu i in-

nych organów sensorycznych zwróci³o siê w jego stronê, by za

chwilê powróciæ do dyskretnego szmeru rozmów o interesach.

Opar³ siê ³okciami o bar.

– Szukam Codeka Santhananana. By³ tu ostatnio?

background image

249

Ten sam paskudny barman, którego pamiêta³ ze wszystkich

poprzednich wizyt, pokrêci³ g³ow¹.

– Tego goœcia przewiercili ju¿ parê miesiêcy temu. Tu¿ przed

drzwiami. Dwa roboty naprawcze skroba³y plamê przed dwie stan-

dardowe jednostki czasu, ale nie zesz³a. – Barman pamiêta³, co

Dengar zwyk³ u niego zamawiaæ: izotan z wod¹, podwójna porcja,

stan¹³ na kontuarze. Blizny na twarzy barmana zmieni³y kszta³t,

gdy przymru¿y³ jedno oko, spogl¹daj¹c na Dengara.

– Mia³ u ciebie d³ugi?

Dengar poci¹gn¹³ ³yk trunku; odwodni³ siê, jad¹c na zdezelo-

wanym grawicyklu przez Morze Wydm.

– Mo¿liwe.

– Hmm, u mnie mia³ je na pewno – warkn¹³ barman. – Nie

podoba mi siê, kiedy moi klienci daj¹ siê zabiæ, a ja wychodzê na

g³upca. – Gwa³townymi ruchami wyciera³ szklankê poplamion¹

œcierk¹. – Tutejsze stworzenia powinny czasem pomyœleæ o in-

nych, a nie tylko o sobie.

Wys³uchiwanie narzekañ barmana nie posuwa³o Dengara do

przodu. Wypi³ napój do po³owy i odsun¹³ od siebie.

– Dopisz to do mojego rachunku.

Przeszed³ przez pogr¹¿ony w cieniu œrodek kantyny. Rozgl¹da³

siê dooko³a jak najuwa¿niej, unikaj¹c jednak bezpoœredniego kon-

taktu wzrokowego. Wœród sta³ych bywalców kantyny by³y i takie

gor¹ce g³owy, które na podobn¹ niedyskrecjê reagowa³y z wyj¹tko-

w¹ gwa³townoœci¹; nawet gdyby nie skoñczy³ rozci¹gniêty na mo-

krej pod³odze, nie chcia³ w ten sposób zwracaæ na siebie uwagi.

– Proszê mi wybaczyæ po¿a³owania godny brak manier – d³oñ

o rozdwojonych pazurach chwyci³a Dengara za rêkaw – ale zupe³-

nie niechc¹cy pods³ucha³em...

Dengar zerkn¹³ w bok i zobaczy³ wpatrzone w siebie czarne

paciorki oczu o œrednicy nie wiêkszej ni¿ kilka centymetrów, nale-

¿¹ce do aeropteryksa z Q’nithian. Stworzenie trzyma³o drugim ze-

stawem pazurów szk³o powiêkszaj¹ce przy jednym oku, które przez

to wygl¹da³o jak napuchniête.

Dengar nie by³ zaskoczony. W kantynie trudno by³o utrzymaæ

w tajemnicy swoje sprawy, jeœli podnios³o siê g³os choæby o ton

powy¿ej szeptu.

– PrzejdŸmy do jednej z nisz – zaproponowa³. By³y dosta-

tecznie oddalone od zat³oczonego œrodka kantyny, by zapewniæ

pewn¹ dozê prywatnoœci. – ChodŸmy!

background image

250

Q’nithianin pocz³apa³ za nim na sp³aszczonych koñcach wy-

strzêpionych szarych skrzyde³, ca³kowicie niezdatnych do lotu.

Z trudem usadowi³ siê naprzeciwko Dengara we wnêce, otaczaj¹c

siê skrzyd³ami jak pierzastym p³aszczem.

– S³ysza³em, jak wspomnia³eœ o biednym Santhanananie. –

Spod skrzyde³ wysunê³a siê uzbrojona w pazury rêka; pos³u¿y³a

Q’nithianinowi do podrapania siê r¹czk¹ od lupy. – Spotka³ go,

niestety, smutny koniec.

– Taa... to prawdziwa tragedia. – Dengar opar³ ³okcie o stó³ i po-

chyli³ siê do przodu. Chcia³ zakoñczyæ sprawê, zanim barman zacznie

go naciskaæ, ¿eby uregulowa³ swój rachunek. – Przede wszystkim

jednak chcia³bym wiedzieæ, czy ktoœ przej¹³ po nim interes.

Aeropteryks przeniós³ szk³o powiêkszaj¹ce do drugiego oka.

– Zmar³y Santhananan by³ zaanga¿owany w mnóstwo przed-

siêwziê栖 zaskrzecza³. – Prowadzi³ wiele rodzajów dzia³alnoœci,

niektóre nawet legalne. Które konkretnie ma pan na myœli?

– Nie ze mn¹ ta gadka. Dobrze wiesz, co mam na myœli. –

Dengar rozejrza³ siê po kantynie i dopiero potem spojrza³ znów na

Q’nithianina. – Us³ugi komunikacyjne, którymi siê zajmowa³. To

one mnie interesuj¹.

– Ach, tak... – Q’nithianin w zamyœleniu k³apn¹³ parê razy

dziobem. – Ma pan doprawdy niezwyk³e szczêœcie. Tak siê sk³a-

da, ¿e nad tym segmentem jego dzia³alnoœci... ja w tej chwili spra-

wujê kontrolê.

Rzeczywiœcie, niezwyk³e szczêœcie – mo¿na to by³o i tak na-

zwaæ. Dengar zastanawia³ siê przez chwilê, w jakich okoliczno-

œciach zgin¹³ Santhananan i jak wiele wspólnego mia³ z tym ten

Q’nithianin. Ale tak naprawdê to nie by³a jego sprawa.

– Oferujemy wszelkie rodzaje us³ug komunikacyjnych – ci¹-

gn¹³ Q’nithianin md³ym, ³agodnym g³osem. – Jestem pewien, ¿e

bêdê móg³ panu pomóc.

– Nie w¹tpiê. – Dengar spojrza³ twardym wzrokiem na lupê

i b³ysk inteligencji w oczach po jej drugiej stronie. – A wiêc do

rzeczy. Muszê wys³aæ hiperprzestrzenn¹ kapsu³ê komunikacyjn¹...

– Doprawdy? – Pióra nad jednym z oczu unios³y siê pytaj¹-

co. – To kosztowna propozycja. Nie twierdzê, ¿e nie da siê tego

za³atwiæ. Ale... poniewa¿ nie robiliœmy do tej pory ze sob¹ intere-

sów, oczekujê p³atnoœci z góry.

Dengar wyci¹gn¹³ z kieszeni kurtki niewielk¹ sakiewkê. Roz-

sup³a³ j¹ i wysypa³ na stó³ zawartoœæ.

background image

251

– Wystarczy?

Nawet bez lupy oczy Q’nithianina rozszerzy³y siê.

– Myœlê... – rozdwojone pazury siêgnê³y po kupkê kredytów –

...¿e ubijemy interes.

– Nie tak prêdko. – Dengar chwyci³ cienki przegub tamtego

i przycisn¹³ cienkie koœci jego rêki do sto³u. – Teraz dostaniesz po³o-

wê, a drugie pó³, kiedy us³yszê, ¿e wiadomoœæ dotar³a na miejsce.

– Doskonale. – Q’nithianin patrzy³, jak Dengar dzieli kredy-

ty na dwie kupki, z których jedna powêdrowa³a z powrotem do

sakiewki, a potem do kieszeni jego kurtki. – Niestety, jest to stan-

dardowa procedura. Ale mogê to znieœæ. – Chwyci³ w pazury po-

zosta³e kredyty i wetkn¹³ gdzieœ pod przypominaj¹ce p³aszcz skrzy-

d³a. – A zatem... jak ma brzmieæ wiadomoœæ?

Dengar zawaha³ siê. Wiedzia³, do jakiego stopnia mo¿e zaufaæ

Codekowi Santhanananowi – prowadzi³ z nim interesy ju¿ wcze-

œniej – ale ten Q’nithianin by³ niewiadom¹. Mimo wszystko... w tej

chwili nie mia³ wyboru. A jeœli Q’nithianin chcia³ otrzymaæ drug¹

po³owê p³atnoœci za swoje us³ugi, liczba innych transakcji, jakie

móg³by wymyœliæ, by³a ograniczona.

– W porz¹dku. – Dengar pochyli³ siê jeszcze bardziej nad sto-

³em, a¿ zobaczy³ w³asne odbicie w czarnych, lœni¹cych oczach

Q’nithianina. – Tylko trzy s³owa.

– Jakie?

– Boba Fett – powiedzia³ Dengar – ¿yje.

Q’nithianin uniós³ obie pierzaste brwi.

– To ma byæ ta wiadomoœæ? Ca³a? – Uniós³ i opuœci³ skrzy-

d³a, co mia³o oznaczaæ wzruszenie ramionami. – To trochê... Wy-

dajesz tak¹ dzik¹ kwotê kredytów, ¿eby wys³aæ jakiœ g³upi ¿art? –

Q’nithianin przygl¹da³ mu siê przez swoj¹ lupê. – Zreszt¹ i tak nikt

w to nie uwierzy. Wszyscy wiedz¹, ¿e Bobê Fetta po¿ar³ Sarlacc.

Kilku by³ych pracowników Jabby przysz³o zaraz tutaj, ¿eby wszyst-

ko opowiedzieæ.

– I bardzo dobrze. Mam nadziejê, ¿e ktoœ postawi³ im drinka.

– Wygl¹da pan na powa¿n¹ osobê. I p³aci pan powa¿nymi

kredytami. – Oko za szk³em powiêkszaj¹cym zamruga³o. – Czy

chce pan powiedzieæ... ¿e s³ynny Boba Fett naprawdê ¿yje?

– Nie twój interes – warkn¹³ Dengar. – P³acê ci za to, ¿ebyœ

wys³a³ tê wiadomoœæ tam, gdzie powinna dotrzeæ.

– Jak pan sobie ¿yczy – odpar³ Q’nithianin. – To znaczy do-

k³adnie gdzie?

background image

252

– Na planetê Kuat. Ma j¹ otrzymaæ pan Kuat.

– Ho, ho... – pióra Q’nithianina zadr¿a³y, gdy zako³ysa³ siê na

swoim siedzeniu. – To dopiero ciekawostka. Co ka¿e panu przy-

puszczaæ, ¿e dyrektor generalny Zak³adów Stoczniowych Kuat

by³by zainteresowany tego rodzaju wiadomoœci¹? Niezale¿nie od

tego, czy jest prawdziwa czy nie?

– Ju¿ ci mówi³em – odpar³ Dengar przez zaciœniête zêby. Jesz-

cze chwila, a z³apie za lupê Q’nithianina i zgniecie j¹ go³ymi rêka-

mi. – To nie twój interes.

– Ach... A jednak... – aeropteryks otworzy³ dziób w nieuda-

nej imitacji uœmiechu humanoida. – Jesteœmy teraz partnerami w in-

teresach. Jeœli Boba Fett ¿yje... na pewno s¹ inni, którzy byliby

zainteresowani tym raczej intryguj¹cym faktem.

Dengar spojrza³ na Q’nithianina.

– Kiedy Santhananan kierowa³ tym interesem, wiedzia³, ¿e

jego klienci kupuj¹ coœ wiêcej ni¿ tylko us³ugi komunikacyjne.

Kupowali równie¿ to, ¿e trzyma³ gêbê na k³ódkê.

– Ale teraz nie rozmawia pan z Santhanananem. – Spojrzenie

za szk³em powiêkszaj¹cym pozosta³o niezm¹cone. – Tylko ze mn¹.

I tymi, którzy za mn¹ stoj¹. Nie jestem ca³kowicie niezale¿nym

agentem, jak to by³o za czasów Santhananana... Z drugiej strony,

mo¿e w³aœnie dlatego on jest martwy, a ja nie. Powiedzmy po

prostu, ¿e mam pewne dodatkowe koszty... które muszê pokryæ. –

Skierowa³ uchwyt lupy na Dengara. – Za co powinien mi pan byæ

wdziêczny.

– Jasne, jestem ci bardzo wdziêczny. – Dengar pokrêci³ g³o-

w¹ z niesmakiem. Na tym polega³ problem z robieniem interesów

w Mos Eisley; zawsze trzeba siê by³o komuœ op³acaæ, wrêczaæ

³apówki... kredyty albo informacje. A po odliczeniu tego, co zosta-

wi³ sobie na drug¹ ratê p³atnoœci, by³ praktycznie bez pieniêdzy. To

pozostawia³o mu tylko jeden towar na wymianê.

– Chcesz wiedzieæ, dlaczego Kuat bêdzie zainteresowany t¹

wiadomoœci¹? Powiem ci. Dlatego, ¿e bardzo siê stara³ o to, ¿eby

Boba Fett zgin¹³. Dotar³a do was wiadomoœæ o ataku bombowym

na Morzu Wydm?

– Oczywiœcie – powiedzia³ Q’nithianin. – Wstrz¹sy sejsmicz-

ne naruszy³y nawet œciany noœne w ca³ym Mos Eisley. Dopraw-

dy... Imperialna Marynarka nie mo¿e organizowaæ takich operacji

i oczekiwaæ, ¿e nikt tego nie zauwa¿y.

– To nie by³a Imperialna Marynarka. To sprawa prywatna.

background image

253

– Tak? A jak to udowodnisz?

Dengar siêgn¹³ do kieszeni kurtki, obok sakiewki z kredytami,

i wyj¹³ coœ wiêkszego i ciê¿szego, co znalaz³, kiedy odkopywa³

uszkodzony grawicykl. Ju¿ tam na miejscu otrzepa³ piasek z urz¹-

dzenia – matowej kuli, która wype³ni³a jego d³oñ swoim ciê¿arem

i groŸnym potencja³em mo¿liwoœci – i odczyta³ s³owa i numer se-

ryjny wyryty na jego grubej, opancerzonej powierzchni. Kiedy zaœ

je czyta³ i kiedy uœwiadomi³ sobie, co oznacza³y, wszystkie jego

plany w jednej chwili uleg³y zmianie. To one spowodowa³y, ¿e

przyjecha³ do Mos Eisley i rozmawia³ teraz z ekspedytorem wia-

domoœci w rodzaju tego Q’nithianina. Ta rozmowa nie by³a czê-

œci¹ planów Boby Fetta. Dengar dzia³a³ teraz na w³asn¹ rêkê.

Poda³ Q’nithianinowi kulê, z której wystawa³y na zewn¹trz

dwa wyrostki.

– Przyjrzyj siê temu.

Kula znalaz³a siê w pazurach aeropteryksa, zanim ten zorien-

towa³ siê, z czym ma do czynienia. O ma³o jej nie upuœci³, ale

nerwowym ruchem zdo³a³ przycisn¹æ j¹ do blatu sto³u, by nie pod-

skakiwa³a. Z nerwowym, nieartyku³owanym skrzekiem z g³êbi pie-

rzastego brzucha rzuci³ kulê z powrotem w stronê Dengara.

– O co chodzi? – Dengar pozwoli³ sobie na okrutny uœmiech,

rozkoszuj¹c siê jego przera¿eniem. – Coœ ciê wystraszy³o?

– Oszala³eœ? – Q’nithianin gapi³ siê na niego, nie pomagaj¹c

sobie nawet lup¹. – Wiesz, co to jest?

– Oczywiœcie – odpar³ lekko Dengar. – To zmiennofazowy

detonator atmosferyczny do imperialnej bomby zmiataj¹cej klasy

M-12. Jeœli jest taki sam jak inne, z jakimi mia³em do czynienia,

zosta³ ustawiony na zdetonowanie doczepionego ³adunku przy od-

notowaniu ró¿nicy ciœnienia o dwadzieœcia milibarów. – Uœmiech-

n¹³ siê szerzej. – Dobrze, ¿e nie jest pod³¹czony do ³adunku, co?

– Ty kretynie! – kula w pazurach Q’nithianina dr¿a³a. – W tym

zapalniku jest i tak doœæ materia³u wybuchowego, ¿eby wysadziæ

w powietrze po³owê Mos Eisley!

– Uspokój siê. – Dengar odebra³ detonator Q’nithianinowi. –

Jest zimny. Wy³¹czony. Bezpieczny. Popatrz... – odwróci³ kulê

w stronê tamtego, pokazuj¹c mu niewielki czytnik danych wielko-

œci paznokcia. – Widzisz te cztery czerwone diody? Œwiec¹ siê?

Q’nithianin potrz¹sn¹³ g³ow¹.

– Nie. – Uniós³ lupê i przyjrza³ siê kuli bli¿ej. – W ogóle nie

widzê ¿adnych œwiate³.

background image

254

– W³aœnie. – Dengar po³o¿y³ detonator na stole miêdzy nimi. –

To niewypa³. Te zapalniki w warunkach polowych maj¹ wspó³-

czynnik awaryjnoœci siêgaj¹cy niemal dziesiêciu procent. Dlatego

w³aœnie Imperialna Marynarka ju¿ ich nie u¿ywa; przeszli na bar-

dziej niezawodne detonatory oparte na falach grawitacyjnych,

wmontowane w obudowê bomby. Nie da siê ich od³¹czyæ od ³a-

dunku wybuchowego tak jak te. To powinieneœ uznaæ za pierwszy

dowód, ¿e to nie Imperium zbombardowa³o pustyniê.

– Hmm... – nastroszone pióra Q’nithianina opad³y. – Wygl¹-

da na to, ¿e masz... niezwykle bogat¹ wiedzê w tym zakresie.

– Pracowa³em nie tylko jako ³owca nagród.

– Podziwiam twoj¹ wszechstronnoœæ – powiedzia³ Q’nithia-

nin. – To bardzo u¿yteczna cecha u istoty rozumnej. – Ostro¿nie

dotkn¹³ kuli r¹czk¹ lupy. – Przyznajê... przekona³eœ mnie, ¿e nie

jest to urz¹dzenie wojsk Imperium. Nie widzê jednak zwi¹zku miê-

dzy tym zapalnikiem a Kuatem.

– Obejrzyj go dok³adnie. – Dengar podsun¹³ kulê pod lupê. –

Widzisz numer seryjny? Wszystkie takie urz¹dzenia zosta³y wy-

produkowane przez jeden zak³ad zbrojeniowy, który jest podwy-

konawc¹ Zak³adów Stoczniowych Kuat na planecie Kuat. S¹ ko-

lejno ponumerowane, a ich liczba siêga æwieræ miliona. Wszystkie

zapalniki oznaczone numerami poni¿ej dwunastu milionów s¹ za-

rezerwowane do wy³¹cznego u¿ytku Zak³adów Stoczniowych Kuat,

na potrzeby testów i projektowania sk³adów na amunicjê na ciê¿-

kich kr¹¿ownikach i niszczycielach, które wybudowano tam dla

imperialnej floty. – Dengar postuka³ w maleñkie cyferki czubkiem

palca. – To jedno z tych urz¹dzeñ. NajwyraŸniej w stoczniach

Kuata uznano, ¿e pewnego dnia mog¹ siê przydaæ do wiêkszego

ataku bombowego. Ta firma nie wyros³a na czo³owego dostawcê

imperialnej floty tylko dlatego, ¿e s¹ tañsi ni¿ konkurencja. Zatrzy-

mali wiêc sobie czêœæ bomb i zapalników po zakoñczeniu testów

na pok³adach imperialnych okrêtów. Gdyby ten wybuch³ razem

z innymi, nikt by siê nie dowiedzia³, kto przeprowadzi³ atak bom-

bowy na Morze Wydm.

– Ciekawe... – Q’nithianin przeniós³ wzrok z detonatora na

twarz Dengara. – Byæ mo¿e rzeczywiœcie s¹ powody, by wierzyæ,

¿e Kuat ¿yczy sobie œmierci Boby Fetta... jeœli Fett naprawdê ¿yje.

Rodzi to jednak wiele nowych pytañ.

– Które musz¹ pozostaæ bez odpowiedzi. Na razie. – Dengar

odchyli³ siê na oparcie i schowa³ metalow¹ kulê z powrotem do

background image

255

kieszeni kurtki. – Nie mam czasu, ¿eby zdaæ ci pe³n¹ relacjê z te-

go, co siê tu wydarzy³o. W pewnych sprawach musisz mi po pro-

stu zaufaæ.

– Zaufaæ? – Szare pióra poruszy³y siê, gdy Q’nithianin wzru-

szy³ ramionami. – Zaufanie to towar przechodni, przyjacielu. Jak

wiele innych. I ma swoj¹ cenê.

– Któr¹ ju¿ zap³aci³em – powiedzia³ Dengar. – A dostaniesz

jeszcze drugie tyle – jeœli wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Mo¿esz rozmyœlaæ nad odpowiedziami na twoje nie zadane pyta-

nia póŸniej, jeœli wolisz to od liczenia kredytów.

– W liczeniu kredytów – oznajmi³ Q’nithianin – znajdujê naj-

wiêksze upodobanie. Jest jednak jedno pytanie, które muszê za-

daæ ju¿ teraz. Chcesz poinformowaæ bogatego i potê¿nego pana

Kuata, ¿e pomimo wszelkich jego starañ, by wyeliminowaæ Bobê

Fetta, ten nadal ¿yje. Kiedy Kuat przyleci tu i odnajdzie ciê, a na

pewno to zrobi... jak s¹dzê, to w³aœnie jest twoim zamiarem... co

wtedy?

Dengar nie odpowiedzia³. Dobre pytanie, pomyœla³ w duchu.

Zastanawia³ siê nad tym przez ca³¹ drogê do Mos Eisley. By³o to

równie¿ niebezpieczne pytanie, bo przecie¿ spiskowa³ teraz za ple-

cami jednego z najskuteczniejszych zabójców galaktyki. Jeœli Boba

Fett siê zorientuje, ¿e Dengar go zdradzi³ – a tym mog³o siê skoñ-

czyæ wys³anie wiadomoœci do Kuata – ¿ycie Dengara bêdzie warte

mniej ni¿ najmniejsza moneta w jego kieszeni. Z drugiej strony,

zastanawia³ siê, muszê wreszcie zatroszczyæ siê o swoje sprawy.

Jeœli nie dla siebie, to przecie¿ by³a jeszcze Manaroo; nadal by³

z ni¹ zarêczony. Jego decyzja, ¿eby trzymaæ j¹ na dystans od tego

niesmacznego interesu, w który siê wpakowa³, wywo³ywa³a w nim

mieszane uczucia. Dengar bardzo za ni¹ têskni³, jakby wyciêto mu

bez znieczulenia czêœæ w³asnego cia³a, pozostawiaj¹c ranê, która

nigdy siê nie zagoi. Ale musia³em to zrobiæ, powiedzia³ do siebie

w duchu. Mieszanie siê w sprawy Boby Fetta w jakikolwiek spo-

sób wydawa³o siê wystarczaj¹co niebezpieczne, a œrednia d³ugoœæ

¿ycia tych, którzy mu zaufali, by³a zastraszaj¹co krótka. Propozy-

cja Fetta, by zostali partnerami, nie przestawa³a niepokoiæ Denga-

ra. Teraz, kiedy Boba Fett prawie doszed³ do siebie po przejœciach

w ¿o³¹dku Sarlacka i odzyska³ dawne si³y i umiejêtnoœci – jak d³u-

go jeszcze bêdzie mu potrzebny inny ³owca g³ów, który wtr¹ca

siê w jego operacje? Zawsze dzia³a³ w pojedynkê. Podejrzenie,

¿e w tej sprawie nic siê nie zmieni³o, ca³y czas tkwi³o jak zadra

background image

256

w umyœle Dengara. Fett móg³ pos³u¿yæ siê nim tak jak innymi,

których wielu prze¿y³o tylko na tyle d³ugo, by zd¹¿yæ po¿a³owaæ,

¿e zaufali komuœ takiemu jak on, a zaraz potem skoñczyæ jako

jego ofiara. Popió³ albo nawet mniej.

Nie by³ to los, jakiego chcia³by zaznaæ. Chodzi tylko o to,

powiedzia³ sobie po raz kolejny, kto kogo sprzeda pierwszy. A ja-

ko kupiec ktoœ tak bogaty i potê¿ny jak Kuat mia³ wiele zalet. Nie

tylko jeœli chodzi³o o cenê, jak¹ by³ w stanie zap³aciæ, ale i ochro-

nê, któr¹ móg³ mu zaoferowaæ. Boba Fett mia³ du¿o szczêœcia, ¿e

atak bombowy nie zredukowa³ go do chmury swobodnych ato-

mów. Nastêpna próba, jak¹ podejmie Kuat, bêdzie na pewno znacz-

nie skuteczniejsza. Dosta³bym kredyty, myœla³ Dengar, a Boba Fett

nie móg³by na to nic poradziæ. Bo by³by martwy.

B³yszcz¹ce paciorki oczu Q’nithianina zdawa³y siê czytaæ w je-

go myœlach.

– Prowadzisz ryzykown¹ grꠖ zauwa¿y³.

– Wiem. – Dengar powoli kiwn¹³ g³ow¹. – Ale nie mam wy-

boru.

Pozosta³o do za³atwienia kilka szczegó³ów, z którymi szybko

siê uporali. Dengar wiedzia³, ¿e Boba Fett szykowa³ siê do opusz-

czenia Tatooine; co znacznie utrudni³oby Kuatowi skontaktowanie

siê z nadawc¹ wiadomoœci. Q’nithianin mia³ byæ zatem osob¹ kon-

taktow¹. Dziêki temu móg³ byæ te¿ pewien, ¿e dostanie swój udzia³

w ewentualnej nagrodzie, jak¹ Kuat wyp³aci za wiadomoœæ o miej-

scu pobytu Boby Fetta.

– Wiêc kiedy wyœlesz kapsu³ê? – Dengar zaj¹³ siê swoim ubra-

niem. Chocia¿ w kantynie nie by³o okien, wiedzia³, ¿e nad Mo-

rzem Wydm zapad³a ju¿ noc. Powrót na siode³ku odkrytego gra-

wicykla do miejsca, gdzie pozostawi³ Fetta i Neelah, zajmie mu

du¿o czasu. – Im wczeœniej, tym lepiej.

– Nie martw siꠖ uspokoi³ go Q’nithianin. Za³o¿y³ rozdwojo-

ne pazury jeden na drugi na blacie sto³u, odk³adaj¹c na bok lupê. –

Wyprawiê j¹ do systemu Kuata i jego w³aœciciela w ci¹gu kilku

godzin.

– Œwietnie. – Dengar wyszed³ z wnêki, w której siedzieli. –

Wpadnê tu, ¿eby sprawdziæ, czy dotar³a na miejsce.

Przez to samo ³ukowate przejœcie wyszed³ z wnêki. Klientów

przyby³o; z trudem torowa³ sobie drogê miêdzy najrozmaitszymi

pozaplanetarnymi gatunkami odwiedzaj¹cymi to miejsce. Z boku

pod œcian¹ niewielk¹ estradê zajmowa³ zespó³ jizzowy, który zwykle

background image

257

17 – Mandaloriañska zbroja

przygrywa³ w kantynie; ich stukoty i zawodzenie stanowi³y dodat-

kow¹ porcjê ha³asu ponad rozgwarem rozmów. Nikt tak naprawdê

nie s³ucha³ muzyki, stanowi³a jednak u¿yteczn¹ zas³onê akustycz-

n¹ dla rozmów o interesach, które klienci kantyny woleli za³atwiæ

dyskretnie.

Dengar wszed³ po kilku stopniach prowadz¹cych na ulicê.

Odwróci³ siê w drzwiach i, ponad g³owami t³umu, na drugim koñ-

cu pomieszczenia, zobaczy³ siedz¹cego w niszy Q’nithianina. Na-

wet gdyby Dengar nie sta³ w cieniu, krótki wzrok aeropteryksa

wyklucza³, by móg³ zobaczyæ, ¿e w³asny klient go obserwuje.

Minê³o kilka minut, a Q’nithianin nie ruszy³ siê z miejsca; nie

podszed³ te¿ do niego nikt z pozosta³ych klientów kantyny. Den-

gar uzna³ to za dobry znak; gdyby aeropteryks chcia³ wbiæ mu

nó¿ w plecy, sprzedaj¹c informacjê na temat Boby Fetta innej

zainteresowanej stronie, zrobi³by to natychmiast. Nas³ane przez

niego zbiry mog³yby go zwin¹æ, zanim by zd¹¿y³ opuœciæ Mos

Eisley, a potem boleœnie wycisn¹æ z niego informacje o miejscu

pobytu Fetta.

Kilka razy zosta³ potr¹cony przez istoty wchodz¹ce do kanty-

ny, ale w koñcu uzna³, ¿e mo¿e zaufaæ Q’nithianinowi – przynaj-

mniej w takim stopniu, w jakim mo¿na by³o ufaæ typkom spod

ciemnej gwiazdy w Mos Eisley. Dengar odwróci³ siê i wszed³ na

ostatnich kilka schodów. Po chwili by³ ju¿ na zewn¹trz, w ciem-

nych zau³kach kosmoportu. Mia³ do za³atwienia jeszcze jedn¹ spra-

wꠖ tê, z któr¹ wys³a³ go Boba Fett. Dopiero potem bêdzie móg³

wyjœæ z miasta i wróciæ na wzgórza otaczaj¹ce Mos Eisley, gdzie

zostawi³ swój pojazd.

Czegoœ jednak Dengar nie zauwa¿y³. By³o to ma³e stworzon-

ko, które zsunê³o siê powoli po metalowej nodze stoj¹cego w ni-

szy sto³u, a potem rozpoczê³o d³ug¹, pracowit¹ wêdrówkê po pod-

³odze kantyny. Nie wiêkszy ni¿ d³oñ Dengara i cienki jak papier,

wy³oni³ siê ukradkiem spomiêdzy piór Q’nithianina. Zanim jednak

skoñczy³ pods³uchiwaæ rozmowê miêdzy dwiema wiêkszymi isto-

tami siedz¹cymi we wnêce, spuch³ jak poduszka, osi¹gaj¹c gru-

boϾ stawu ludzkiego palca.

Mleczna, pó³przezroczysta tkanka organizmu membranowca

po³yskiwa³a energi¹ fal dŸwiêkowych zgromadzonych w ciele, a pry-

mitywne nó¿ki wokó³ korpusu pozwoli³y mu przemkn¹æ miêdzy

background image

258

stopami klientów kantyny. Rz¹d elementarnych organów sensorycz-

nych na górnej powierzchni umo¿liwia³ mu odró¿nianie œwiat³a od

cienia; nawigacjê zapewnia³a wszczepiona pamiêæ. Pozwoli³a mu

zapamiêtaæ trasê, której nauczy³ go Q’nithianin – trasê do drugiej

istoty, która na niego czeka³a.

Wysoko nad powolnie pe³zn¹cym membranowcem jedna

z sióstr Tonnika, o delikatnej, ale pe³nej chciwoœci twarzy w obra-

mowaniu misternych warkoczy, rozeœmia³a siê z dowcipu, który

w³aœnie opowiedzia³a jej siostra bliŸniaczka; jego œmiesznoœæ pole-

ga³a na brutalnym porównaniu praktyk godowych Wookiech i kwa-

œnych, œci¹gniêtych twarzy admira³ów Imperialnej Marynarki. Szare

pasemko znad pa³eczki, któr¹ pali³a Senni Tonnika, trzymaj¹c j¹

w drobnokoœcistej d³oni, narysowa³o zawi³¹ liniê w parnym powie-

trzu kantyny, gdy dziewczyna cofnê³a siê o krok, zbyt szybko, by

membranowiec zd¹¿y³ uciec spod jej obcasa. But zawadzi³ o jeden

z boków amorficznego cia³a i nacisn¹³ go z si³¹ wystarczaj¹c¹, by

uwolniæ ostatni¹ rzecz, jak¹ wch³on¹³, przyczepiony pod sto³em

niszy.

– S³ysza³aœ? – Senni przesta³a siê œmiaæ i zaskoczona rozej-

rza³a siê dooko³a.

– S³yszê mnóstwo rzeczy. – Jej siostra Brea wci¹gnê³a w noz-

drza dym, który przed chwil¹ wypuœci³a jej siostra.

– Nie... – Senni zmarszczy³a brwi i spojrza³a w dó³, na pod³o-

gê œlisk¹ od rozlanych napojów i zaœmiecon¹ wyrzuconymi opako-

waniami niewielkich, nie oznakowanych paczuszek. – Jakoœ tak

z do³u... – potrz¹snê³a g³ow¹. – Bardzo wyraŸnie us³ysza³am cichy

g³os, który powiedzia³: „Wpadnê tu czasem, ¿eby sprawdziæ, czy

dotar³a na miejsce”.

– Zmyœlasz!

Membranowiec zd¹¿y³ ju¿ znikn¹æ, spiesz¹c jak najszybciej

do celu. Kiedy dotar³ do wnêki w najdalszym zak¹tku kantyny, nie

musia³ wspinaæ siê po nodze sto³u. T³uste palce z brudem pod

paznokciami siêgnê³y w dó³ i podnios³y go.

– Ale grubasek, co? – Vol Hamame by³ kiedyœ cz³onkiem gra-

wicyklowego gangu Big Gizza. Ich drogi siê jednak rozesz³y... i nie

by³o to przyjazne rozstanie. Od tego czasu Hamame znalaz³ sobie

inne zajêcie, równie ma³o legalne, za to nieco bardziej dochodowe.

Pod wieloma wzglêdami jego ¿ycie siê poprawi³o, kiedy uwolni³

siê od Spikera, obmierz³ego zastêpcy Gizza. – Wygl¹da na to, ¿e

przys³a³ go Q’nithianin... wypchanego informacjami.

background image

259

– A co niby mia³ z nim zrobiæ? – partner Hamame wygl¹da³ rów-

nie odra¿aj¹co; pokryte œluzem fa³dy skórne jego nosogardzieli dr¿a³y

pod wp³ywem wilgotnego oddechu. – Po to s¹ te ma³e dzwoñce.

Tylko jeden z ksiê¿yców systemu Q’nithian mia³ atmosferê; to

tam, na œcianach g³êbokich szczelin skalnych, ocieraj¹cych siê o sie-

bie nieustannie pod wp³ywem oddzia³ywania grawitacyjnego naj-

bli¿szej planety, grube kolonie membranowców ros³y i rozmna¿a³y

siê jak grzyby szelfowe na drzewiastych planetach. ¯y³y wykorzy-

stuj¹c energiê fal dŸwiêkowych; absorbowa³y wibracje i wbudowa³y

je, warstwa po warstwie, w swoje proste organizmy. Tysi¹clecia

ruchów tektonicznych zosta³y zarejestrowane w najstarszych mem-

branach, pogrzebanych pod warstwami swojego potomstwa, two-

rz¹cymi faluj¹c¹ masê, dostatecznie wielk¹, by otuliæ imperialny kr¹-

¿ownik niczym migotliwy koc.

Ma³e, œwie¿e membranowce mia³y bardziej praktyczne zasto-

sowania. By³y idealnymi urz¹dzeniami do pods³uchu, rejestruj¹cy-

mi w swoich galaretowatych w³óknach ka¿dy dŸwiêk, jaki dotar³

do komórek bêbenkowych, którymi by³y okryte. Jako twory orga-

niczne, przechodzi³y niewykryte przez ka¿d¹ kontrolê przeciwpod-

s³uchow¹.

Hamame przycisn¹³ koñcem z³amanego paznokcia wypuk³¹,

œrodkow¹ czêœæ membranowca. Zmagazynowana energia uwolni-

³a siê, przekszta³caj¹c z powrotem w dŸwiêk.

– S³ysza³em, jak wspomnia³eœ o biednym Santhanananie –

zabrzmia³y skrzekliwe s³owa Q’nithianina. – Spotka³ go, niestety,

smutny koniec.

– Œwiêta racja. – Phedroi uœmiechn¹³ siê z wy¿szoœci¹. – Za-

biliœmy go dla ciebie.

– Zamknij siꠖ powiedzia³ Hamame. – Pos³uchajmy reszty. –

Ponownie nacisn¹³ stworzenie.

– Taa... to prawdziwa tragedia – dobieg³ z membranowca

nagrany g³os Dengara. – Przede wszystkim jednak chcia³bym wie-

dzieæ, czy ktoœ przej¹³ po nim interes.

Dwóch opryszków wys³ucha³o do koñca ca³ej rozmowy miê-

dzy Dengarem a Q’nithianinem.

– No, to dopiero ciekawostka. – Hamame opar³ siê o œcianê

wnêki. – Ten Q’nithianin to kretyn, ale tym zarobi³ na swoje utrzy-

manie. – Membranowiec le¿¹cy na stole pomiêdzy nim a Phedroi

uwolni³ ca³¹ energiê akustyczn¹ ze swoich komórek i by³ teraz

ca³kiem p³aski. – A wiêc Boba Fett nadal ¿yje.

background image

260

– Twardy z niego goœæ. – Phedroi pokrêci³ g³ow¹ z podzi-

wem, skrobi¹c szorstk¹ i brudn¹ brod¹ o ko³nierz tuniki. – Po pro-

stu nie sposób go zabiæ. Jeœli nie wystarczy wrzucenie go do pasz-

czy Sarlacka, to nie wiem, czego potrzeba.

Hamame siêgn¹³ pod po³ê kurtki i wyci¹gn¹³ miotacz. Wycelo-

wa³ w sufit.

– Tego.

background image

261

ROZDZIA£

'

Du¿o czasu zajê³o mu wspiêcie siê na szczyt, odebranie tego

wszystkiego, co powinno nale¿eæ do niego od pocz¹tku. Opinia

najtwardszego, najgroŸniejszego, najbardziej morderczego ³owcy

nagród galaktyki...

Bossk odchyli³ siê w fotelu pilota „Wœciek³ego Psa”. Rozko-

szowa³ siê swoim sukcesem. Zadowolenie miesza³o siê ze stale

æmi¹cym gniewem, który nigdy do koñca nie opuszcza³ serca

Trandoszanina. Po³o¿y³ pazury obu d³oni na ³uskowatej piersi

i patrzy³ oczami jak szparki na gwiazdy widoczne przez ilumina-

tor. Zbyt d³ugo, rozmyœla³, to wszystko trwa³o zbyt d³ugo. Gdy-

by wszystkie stworzenia na wszystkich tych œwiatach mia³y choæ

odrobinê rozumu, ju¿ dawno uzna³yby, ¿e jest najlepszy. Abso-

lutnie najlepszy.

Zamiast tego, pomyœla³ Bossk i gniew rozpali³ siê w nim gorêt-

szym p³omieniem, musia³em czekaæ, a¿ umrze Boba Fett. A to

trwa³o zdecydowanie zbyt d³ugo.

Wœród emocji targaj¹cych Bosskiem pojawi³ siê ¿al. ¯a³owa³,

¿e sam nie zabi³ Fetta, ¿e nie rozszarpa³ gard³a rywala jednym

zamaszystym ruchem pazurów. Dobrze by te¿ by³o zobaczyæ, jak

linie celownika rusznicy blasterowej ogniskuj¹ siê na tym jego he³-

mie z w¹skim wizjerem, i wcisn¹æ guzik spustowy, obserwuj¹c jak

zamaskowane oblicze Fetta zamienia siê w gwa³town¹ eksplozjê

krwi i od³amków koœci...

Bossk pokiwa³ g³ow¹. Tak, to by³aby prawdziwa przyjemnoœæ.

Zas³u¿y³ na to, by siê ni¹ rozkoszowaæ, tak samo jak smakiem krwi

background image

262

Fetta œciekaj¹cej z jego k³ów, skoro tyle razy zosta³ upokorzony

przez tego podstêpnego, perfidnego drania.

Od gniewu stopniowo przeszed³ do u¿alania siê nad sob¹. Tyle

razy go w ¿yciu oszukano. Przywództwo Gildii £owców Nagród

te¿ powinno nale¿eæ do niego. Teraz trudno by³o nawet powie-

dzieæ, czy Gildia nadal istnieje. Jasne, wielk¹ satysfakcjê sprawi³o

mu zabicie starego Cradosska, jego ojca – to by³a jedna z tych

rzeczy, które kszta³towa³y wiêzi miêdzypokoleniowe u Trandoszan –

ale niewiele na tym zyska³. Zamiast zostaæ szefem galaktycznego

zwi¹zku najdrapie¿niejszych z drapie¿ników, zamiast zgarniaæ pro-

cent od ka¿dej nagrody, od ka¿dej ofiary, za któr¹ ktoœ chcia³ za-

p³aciæ, skoñczy³ dzia³aj¹c w pojedynkê, wyszukuj¹c na w³asn¹ rêkê

zlecenia jak ka¿dy inny ³owca nagród. To wszystko by³a wina Boby

Fetta. Rozpad Gildii £owców Nagród nast¹pi³ ju¿ dawno, zanim

Bossk nauczy³ siê jednej z najwa¿niejszych lekcji w tym interesie:

Nie ufaj konkurencji. Zabijaj j¹.

To jest prawdziwa m¹droœæ, powtarza³ sobie w duchu Bossk.

By³y jeszcze inne Ÿród³a gniewu, inne upokorzenia, które musia³

œcierpieæ ze strony Fetta. Kiedy sta³ w odleg³oœci strza³u od tego

³ajdaka, wtedy gdy Vader zwo³a³ najlepszych ³owców nagród w ga-

laktyce, ¿eby namierzyli i dostarczyli mu Hana Solo i jego „Soko³a

Millennium”, musia³ przywo³aæ na pomoc ca³¹ swoj¹ samokontro-

lê, ¿eby nie skoczyæ Fettowi do gard³a. A potem ten jego ostatni

manewr, który naprawdê go rozwœcieczy³ – kiedy Fett przechy-

trzy³ Bosska i jego partnera Zuckussa, dostarczaj¹c Hana Solo

zatopionego w karbonicie do pa³acu Jabby tu¿ pod ich nosami. To

doprowadzi³o Bosska do bia³ej gor¹czki.

Kiedy wiêc us³ysza³, ¿e Boba Fett zgin¹³, rozpuszczony w so-

kach trawiennych potwora Sarlacka, poczu³ jednoczeœnie radoœæ

i frustracjê. Gdyby wszechœwiat by³ sk³onny po prostu daæ mu

to, o czym najgorêcej marzy³, przyj¹³by to z filozoficznym spo-

kojem, na tyle, na ile by³o go staæ. Có¿, teraz mia³ na zawsze

pozostaæ sfrustrowany. Skoro sam musi sobie szukaæ pracy, sko-

ro pozbawiono go przyjemnoœci wyeliminowania Fetta spoœród

¿ywych – doszed³ do wniosku, ¿e wszechœwiat po prostu nie jest

sprawiedliwy. Teraz jednak Bossk na maksymalnej prêdkoœci le-

cia³ „Wœciek³ym Psem” w kierunku jak¿e dobrze mu znanej pla-

nety Tatooine, tylko po to, by zanurzyæ siê w jej atmosferze

i pooddychaæ powietrzem planety, na której jego wróg wyda³ ostat-

nie tchnienie.

background image

263

Nie dotar³ jednak a¿ tak daleko; Tatooine wisia³a jak pomarañ-

czowa smuga na ekranie rufowych iluminatorów. Zanim zd¹¿y³ usta-

wiæ wspó³rzêdne do l¹dowania w kosmoporcie Mos Eisley, zauwa-

¿y³ coœ dobrze znajomego i niezwykle intryguj¹cego na orbicie

parkingowej nad atmosfer¹ Tatooine. W pierwszej chwili, gdy zoba-

czy³ sylwetkê „Niewolnika I” w dziobowym iluminatorze i rozpo-

zna³ w nim statek Boby Fetta, jego rêce same pod¹¿y³y ku syste-

mom celowniczym i kontroli ognia dzia³ blasterowych „Wœciek³ego

Psa”. Jedyn¹ rzecz¹, jaka powstrzyma³a go przed rozpyleniem „Nie-

wolnika I” na atomy, by³o uœwiadomienie sobie, ¿e systemy celow-

nicze statku wroga nawet nie drgnê³y, by wzi¹æ go na muszkê. To,

i jeszcze przypomnienie, ¿e przecie¿ Boba Fett nie ¿yje. Proste wy-

wo³anie „Niewolnika I” upewni³o go, ¿e statek jest pusty, choæ nadal

chroniony wewnêtrznymi obwodami stra¿niczymi.

To zbyt piêkne, pomyœla³ Bossk. Odziedziczyæ walkowerem

pozycjê pierwszego ³owcy nagród galaktyki to ju¿ nieŸle. Ale na

dok³adkê natkn¹æ siê na osobisty statek nie¿yj¹cego Boby Fetta,

sk³adnicê jego broni i danych wywiadowczych, wszystkich mozol-

nie zdobytych sekretów i strategii, dziêki którym wspi¹³ siê na szczy-

ty tego niebezpiecznego fachu... Bossk po prostu nie móg³ przepu-

œciæ takiej okazji.

Nie by³ taki g³upi, ¿eby samemu próbowaæ prze³amaæ œrodki

bezpieczeñstwa „Niewolnika I”. Niektórych podobne próby zabi-

³y. Boba Fett wyposa¿y³ swój statek w takie mnóstwo pu³apek

i samonaprowadzaj¹cej broni, ¿e by³by w stanie zmieœæ œredniej

wielkoœci armiê, gdyby ta próbowa³a wedrzeæ siê na pok³ad jego

statku, nie podaj¹c odpowiedniego has³a. Skoro jednak Fett by³

martwy, nie trzeba siê spieszyæ z ³amaniem zabezpieczeñ statku;

Bossk mia³ doœæ kredytów i wolnego czasu, by wezwaæ na pomoc

specjalistê.

Ca³e szczêœcie, ¿e sta³o siê to w³aœnie w pobli¿u Tatooine;

o tego rodzaju us³ugi ³atwo by³o w Mos Eisley. Jeœli mog³o siê za

nie zap³aciæ.

Z g³oœników modu³u ³¹cznoœci „Wœciek³ego Psa” rozleg³o siê

elektroniczne brzêczenie. NajwyraŸniej nadesz³a wiadomoœæ, i to

ta, na któr¹ Bossk czeka³. Przysun¹³ siê bli¿ej do konsoli instru-

mentów pok³adowych i coœ go zaskoczy³o.

Czeka³y na niego dwie wiadomoœci.

Pierwsza z „Niewolnika I”, tak jak siê spodziewa³. Druga

nadesz³a niemal jednoczeœnie – kapsu³a komunikacyjna, wys³ana

background image

264

z powierzchni Tatooine. Niewielkie urz¹dzenie o w³asnym napê-

dzie spoczywa³o w tej chwili w doku za³adunkowym „Wœciek³ego

Psa”. Bossk wcisn¹³ parê przycisków pazurem wskazuj¹cym i prze-

czyta³ informacje o przesy³ce.

Zakodowana jednostka komunikacyjna pochodzi³a od q’ni-

thiañskiego nadawcy wiadomoœci z Mos Eisley, z którym Bossk

mia³ d³ugoterminow¹ umowê. Q’nithianin wiedzia³ z grubsza, jakie

sprawy mog³y zainteresowaæ Bosska. Ka¿da wiadomoœæ, której

wys³anie mu zlecono, a która spe³nia³a okreœlone kryteria, w pierw-

szej kolejnoœci dociera³a do Bosska, by dopiero potem kontynu-

owaæ podró¿ do miejsca przeznaczenia.

Bossk odczyta³, dok¹d zosta³a wys³ana kapsu³a. Mia³a dotrzeæ

do odleg³ego oœrodka budowlano-monta¿owego na planecie Kuat,

do samego szefa Zak³adów Stoczniowych Kuat, pana Kuata. Bossk

pokiwa³ g³ow¹, czytaj¹c adres. Q’nithianin mia³ racjê, Bossk rze-

czywiœcie chcia³by zapoznaæ siê z t¹ informacj¹. Wszystko co wy-

sy³ano do osobnika tak wp³ywowego i bogatego jak Kuat, musi

byæ w najwy¿szym stopniu interesuj¹ce. Skuteczny ³owca nagród

powinien dbaæ, by jego Ÿród³a informacji obejmowa³y szeroki za-

kres, tak aby móg³ wy³owiæ spoœród sekretów i plotek kr¹¿¹cych

po galaktyce te, na których mo¿na zarobiæ.

Postanowi³ jednak, ¿e odczyta zakodowan¹ informacjê póŸ-

niej – kiedy ju¿ za³atwi drug¹ sprawê, na któr¹ czeka³ tyle czasu.

Koñcem pazura wcisn¹³ przycisk na tablicy kontroli modu³u ko-

munikacyjnego.

– Skoñczy³em – rozleg³ siê nagrany suchy i beznamiêtny g³os

g³ównego technika Us³ug Deszyfracyjnych, jednej z wielu pó³le-

galnych firm, w jakie obfitowa³o Mos Eisley. – Kody bezpieczeñ-

stwa zosta³y przejrzane i ma pan teraz pe³ny dostêp do statku ozna-

czonego jako „Niewolnik I”. Po uregulowaniu p³atnoœci, rzecz jasna.

A zatem ta sprawa by³a ju¿ za³atwiona. Bossk przes³a³ polece-

nie p³atnoœci do czarnorynkowego poœrednika z Mos Eisley, po czym

odpali³ g³ówne silniki nawigacyjne. Zanim dobije do burty „Niewol-

nika I”, technik od deszyfracji otrzyma potwierdzenie przelewu.

– Cieszê siê, ¿e nie kaza³ mi pan czekaæ. – Technik by³ po-

marszczonym humanoidem, którego ³ysa g³owa siêga³a zaledwie

piersi Bosska. – Nie lubiê, kiedy to trwa zbyt d³ugo. Gdyby pan to

zrobi³, policzy³bym panu potrójnie za nadgodziny.

– Niech ciê o to g³owa nie boli. – Bossk poczeka³, a¿ œluza rê-

kawa transferowego pomiêdzy „Psem” a „Niewolnikiem I” zamknie

background image

265

siê za nim. Rozejrza³ siê po mrocznym wnêtrzu ³adowni „Niewolni-

ka I” i zauwa¿y³ dobrze znane z poprzedniego pobytu na pok³adzie

kraty klatek towarowych. Zawiasy drzwi do g³ównej klatki zosta³y

naprawione, ale nadal widnia³y na nich œlady promieni laserowych

wystrzelonych przez D’harhana. To by³o dawno temu, kiedy Boba

Fett jeszcze ¿y³ i usilnie pracowa³ nad rozwaleniem Gildii £owców

Nagród.

– Droga wolna?

– O ile siê orientujê, to tak. – Technik, z mocnymi trójogni-

skowymi okularami zsuniêtymi na ró¿owe brwi, pakowa³ swoje

walizki ze sprzêtem.

– Co to ma znaczyæ?

Technik zamruga³ krótkowzrocznymi oczami.

– Nic nie jest doskona³e. W ka¿dym razie nie w tej galakty-

ce. – Wzruszy³ ramionami. – Dziewiêædziesi¹t dziewiêæ procent,

tyle mogê zagwarantowaæ. Jest jeden procent szans, ¿e na statku

znajduje siê jeszcze jakieœ zabezpieczenie, którego nie by³em w sta-

nie zlokalizowaæ i unieszkodliwiæ.

– Tak? – Bossk spojrza³ na niego kwaœno. – I co ja bêdê wte-

dy mia³ z twojej gwarancji? Jakaœ zakamuflowana pu³apka urwie

mi ³eb, a ty co? Mo¿e oddasz mi wtedy te kredyty?

– Po³o¿ê kwiatek na twoim grobie. – Technik stukn¹³ pokry-

w¹ ostatniej ze swoich skrzynek i wyprostowa³ siê. – Jeœli zostanie

z ciebie coœ, co bêdzie mo¿na do niego w³o¿yæ.

Kiedy fachowiec od zabezpieczeñ wsiad³ na pok³ad swojego

malutkiego wahad³owca, od³¹czy³ go od „Niewolnika I” i skiero-

wa³ siê ku powierzchni Tatooine, Bossk odwróci³ siê od klapy ko-

rytarza transferowego i wyj¹³ z kabury blaster. Jednoprocentowe

prawdopodobieñstwo, ¿e coœ pójdzie nie tak, wystarczy³o, ¿eby

go zdenerwowaæ. Ostro¿nie wszed³ do ³adowni statku. W¹tpi³, by

znajdowa³o siê w niej coœ cennego. Chwytaj¹c siê woln¹ rêk¹ szcze-

bli drabinki, wspi¹³ siê do sterowni.

Przez przedni iluminator widzia³ w³asny statek i jego pazur

l¹downiczy, przymocowany do „Niewolnika I”. Ogarnê³a go prze-

mo¿na chêæ, by przerwaæ inspekcjê i wróciæ na bezpieczny pok³ad

„Psa”; ka¿da cz¹steczka „Niewolnika I”, nawet powietrze z pok³a-

dowego systemu oczyszczania atmosfery, którym oddycha³, by³y

przepojone aur¹ nieobecnego w³aœciciela. Boba Fett móg³ byæ mar-

twy, ale pamiêæ o nim nadal odbiera³a odwagê. D³oñ, któr¹ Bossk

œciska³ blaster, zrobi³a siê œliska od potu; mia³ niemal pewnoœæ, ¿e

background image

266

jeœli obróci siê przez ramiê, zobaczy w¹ski wizjer w kszta³cie litery

T, przygl¹daj¹cy mu siê od wejœcia.

Nie usiad³ w fotelu pilota. Pochyli³ siê nad nim i wprowadzi³

kilka szybkich poleceñ do komputera pok³adowego. Dobrze wy-

da³em te kredyty, uzna³ Bossk, kiedy zobaczy³, jak na ekranie przed

jego oczami pojawia siê katalog plików. Technik z³ama³ i usun¹³

zabezpieczenie has³em; wszystkie sekrety Boby Fetta mia³ teraz

jak na d³oni, gotowe, by zacz¹æ je badaæ.

Napiêcie w krêgos³upie i miêœniach nieco zel¿a³o. Jeœli gdzieœ

mia³a byæ jeszcze jakaœ pu³apka, instynktownie spodziewa³ siê jej

w³aœnie tu. Powinna chroniæ to, co dla Fetta by³o najcenniejsze –

esencjê jego przebieg³ego umys³u i ciê¿ko wywalczone doœwiad-

czenie. Bossk wyci¹gn¹³ rêkê i wygasi³ ekran komputera. Analiza

tych plików zajê³aby mnóstwo czasu. Musi przynieœæ z pok³adu

„Wœciek³ego Psa” zapasow¹ pamiêæ, na któr¹ bêdzie móg³ zgraæ

zawartoœæ komputera i zabraæ z powrotem na swój statek, ¿eby

tam w spokoju przegl¹daæ j¹ w wolnych chwilach. Mog³o to po-

trwaæ ca³e lata. Ale co tam, pomyœla³ Bossk, mam czas. A Boba

Fett ju¿ go nie ma. Ani chwili.

Schowa³ blaster do kabury i odwróci³ siê od instrumentów

pok³adowych. Poczu³ g³êboki spokój. Goœæ by³ martwy. W bran-

¿y, gdzie samo prze¿ycie by³o nieod³¹czn¹ sk³adow¹ zwyciêstwa,

Boba Fett skoñczy³ jako przegrany. Ciep³o triumfu, jak bogaty

w krew posi³ek rozgrzewaj¹cy wnêtrznoœci, wype³ni³o Bosska, prze-

pe³niaj¹c ka¿de w³ókno jego cia³a.

Za wejœciem do sterowni Bossk zauwa¿y³ niedomkniête drzwi,

których nie pamiêta³ z poprzedniego pobytu na pok³adzie „Niewol-

nika I”. Zauwa¿y³ teraz ich przemyœln¹ konstrukcjê, z ukrytymi

zawiasami i krawêdziami o tych samych wymiarach jak otaczaj¹ce

je p³yty poszycia; ka¿dy, kto nie wiedzia³, ¿e tam s¹, mia³by trud-

noœæ z ich zlokalizowaniem. Bossk domyœli³ siê, ¿e kiedy technik

wy³¹czy³ systemy bezpieczeñstwa, zamek drzwi musia³ puœciæ.

A mo¿e... rêka Bosska zamar³a na drzwiach, które próbowa³

otworzyæ... mo¿e to jest ta pu³apka?

Cofn¹³ rêkê, odruchowo siêgaj¹c do kabury. Przestrzeñ po

drugiej stronie drzwi by³a nieoœwietlona. Ale tylko przez chwilê;

szybki strza³ z blastera momentalnie rozjaœni³ wnêtrze.

Si³a wystrza³u pchnê³a drzwi do œrodka; Bossk kopniakiem

otworzy³ je do koñca. Œwiat³o ze sterowni wpada³o obok niego

przez drzwi. W schowku znajdowa³ siê tylko jeden przedmiot –

background image

267

niemal idealny szeœcian, o g³adkich krawêdziach, o boku niemal

równym wzrostowi Bosska. Przez chwilê Bossk myœla³, ¿e to ro-

dzaj sejfu, dopóki nie zauwa¿y³ pary krótkich, grubych nóg. To

by³ robot – niewykrywalny przy kontroli transporter ³adunków.

Bossk rozpozna³ ten model stosowany w wielu zak³adach kon-

strukcyjnych i stoczniach. Jego masywny kszta³t pe³ni³ najczêœciej

rolê opancerzonego pojemnika do przenoszenia materia³ów rozsz-

czepialnych. Ten konkretny robot nosi³ œlady u¿ycia – mia³ podra-

pane i podziurawione boki, ale najwyraŸniej zosta³ odka¿ony. De-

tektor promieniowania, który Bossk nosi³ przypiêty do paska

zasygnalizowa³by, gdyby by³o inaczej.

¯aden z obwodów sensorycznych robota nie zap³on¹³, gdy

Bossk podszed³ bli¿ej. Prosty elektroniczny mózg równie¿ zosta³

usuniêty. Bossk zastanawia³ siê, dlaczego Boba Fett zawraca³ so-

bie g³owê czymœ takim, i po co w ogóle ten nieciekawy typ robota

znalaz³ siê na pok³adzie „Niewolnika I”.

Klapa dostêpu na korpusie nie by³a zablokowana; Bossk otwo-

rzy³ j¹ i pochyli³ g³owê, by zajrzeæ do œrodka. Odpi¹³ niewielk¹

elektroniczn¹ latarkê od paska i oœwietli³ ni¹ wnêtrze pojemnika.

Coœ by³o nie tak, od razu to wyczu³. Pojemnik nie by³ wy³o¿o-

ny materia³em izolacyjnym. Nie pozosta³o te¿ zbyt wiele miejsca

na materia³y rozszczepialne; wnêtrze wype³nia³y najrozmaitsze urz¹-

dzenia i sprzêt, bez w¹tpienia szpiegowski. Znajomoœæ dyskret-

nych technik monitoruj¹cych by³a w bran¿y ³owców nagród po-

wszechna. Niektóre aparaty zgromadzone w pojemniku by³y bardzo

wyrafinowane; Bossk rozpozna³ ca³y wachlarz urz¹dzeñ do pod-

s³uchu i podgl¹du, pod³¹czonych kablami do elementów stercz¹-

cych na sfatygowanym pancerzu robota.

A mo¿e nie tak bardzo sfatygowanym? Wiedziony przeczu-

ciem, Bossk poskroba³ pazurem pordzewia³y pancerz – rudy nalot

znikn¹³ w jednej chwili. Ta rdza nie jest prawdziwa, uzna³ Bossk.

Ktoœ siê napracowa³, ¿eby ten robot wygl¹da³ na nie nadaj¹cego

siê do u¿ytku.

Zauwa¿y³ kolejn¹ fa³szywkê: przewody od odbiornika zdalnych

sygna³ów prowadzi³y do maleñkiego emitera promieniowania przy-

mocowanego na krawêdzi klapy robota. Stara sztuczka: kiedy emi-

ter zostawa³ w³¹czony – zdalnie albo czyimœ kciukiem wciskaj¹cym

przycisk nadajnika – emitowa³ promieniowanie o natê¿eniu wystar-

czaj¹cym, by uruchomiæ wszelkie alarmy na urz¹dzeniach detekcyj-

nych, które znalaz³yby siê w pobli¿u. Zwykle to wystarcza³o, by

background image

268

odstraszyæ wszelkich szabrowników, nawet Jawów, którzy woleli

nie ryzykowaæ ska¿enia radioaktywnego.

Bossk jeszcze przez chwilê bada³ wnêtrze unieruchomionego

robota. Jeœli swego czasu to samo robi³ Boba Fett – na przyk³ad

zanim wyl¹dowa³ na Tatooine i zatrudni³ siê w pa³acu Hutta Jab-

by – coœ musia³o mu nagle przeszkodziæ. Wiêkszoœæ sprzêtu by³a

nadal nie odpieczêtowana. Kiedy Bossk z³apa³ jeden przyrz¹d i wy-

rwa³ z obwodów, dokona³ ciekawego odkrycia – na srebrzystej

metalowej taœmie, zwieszaj¹cej siê pomiêdzy jego pazurami, wy-

ryty by³ znak towarowy Zak³adów Stoczniowych Kuat.

A to ci dopiero zbieg okolicznoœci, pomyœla³ Bossk. Wiedzia³,

¿e coœ musia³o w tym byæ. Kapsu³a komunikacyjna, któr¹ wys³a³

Q’nithianin z Mos Eisley zboczy³a na jego statek po drodze na

planetê Kuat, do siedziby Zak³adów Stoczniowych Kuat; mia³a

trafiæ prosto do szefa koncernu. Instynkt najemnika w Bossku za-

dzwoni³ na alarm. Sk¹d te powtarzaj¹ce siê oznaki zainteresowa-

nia sprawami Fetta ze strony jednego z najbogatszych i najbardziej

wp³ywowych osobników w ca³ej galaktyce?

Pozostawa³o pytanie, co mia³ wywêszyæ dla Kuata ten rzeko-

mo zdezelowany robot. Bossk pogrzeba³ jeszcze trochê w jego

wnêtrznoœciach i w koñcu znalaz³ to, czego szuka³ i wiedzia³, ¿e

musia³o tam byæ. Wyj¹³ g³owê z brzucha robota, trzymaj¹c w rêku

wieloœladow¹ nagrywarkê, pod³¹czon¹ do licznych czujników.

Tego samego szuka³ zapewne Boba Fett, zanim coœ mu prze-

rwa³o. Jedynym prócz tego urz¹dzeniem w sekretnej kabinie by³

trójno¿ny odtwarzacz holograficzny z pe³nym asortymentem ³¹czy

samoadaptacyjnych i kana³ów danych. Bossk przejrza³ ³¹cza a¿

natrafi³ na takie, które pasowa³o do nagrywarki. Oba urz¹dzenia

obudzi³y siê do ¿ycia; po kilku sekundach kontroli formatu przed

Bosskiem pojawi³ siê miniaturowy obraz o zamazanych krawê-

dziach.

Niew¹tpliwie przedstawia³ kawa³ek Tatooine; Bossk rozpozna³

charakterystyczne œwiat³o z podwójnymi cieniami, rzucanymi przez

bliŸniacze s³oñca planety. Pochyli³ siê, by obejrzeæ hologram z bli-

ska, i spróbowa³ rozró¿niæ szczegó³y. Wygl¹da³o to na jedn¹ z tych

¿a³osnych, przygnêbiaj¹cych farm odzyskiwaczy wilgoci, które

z trudem pozwala³y wy¿yæ na obrze¿ach Morza Wydm.

Równoleg³e linie g¹sienicowego transportera odcisnê³y siê

w ¿wirowatym pod³o¿u. Mimo niskiej rozdzielczoœci obrazu Bossk

móg³ stwierdziæ, ¿e powsta³y co najmniej na dzieñ przed nagraniem –

background image

269

œlady by³y czêœciowo zasypane naniesionym przez wiatr piaskiem.

Domyœli³ siê, ¿e pozostawi³ je czo³g piaskowy Jawów, którzy wy-

rzucili zdezelowanego robota, kiedy uwierzyli, ¿e jest ska¿ony œmier-

cionoœnym promieniowaniem. Przypuszczalnie sta³o siê to w pew-

nej odleg³oœci od farmy, gdzie robot móg³ wyszukaæ sobie odpowiednie

miejsce, by ukradkiem obserwowaæ i nagrywaæ wszystko, co siê

dzia³o wokó³ niego.

A cokolwiek to by³o, nie wygl¹da³o zbyt interesuj¹co. Bossk

zobaczy³ paskudny czarny dym, unosz¹cy siê w górnej czêœci holo-

gramu, kiedy holoprojektor pokaza³ zbli¿enie. Obwody szpiegow-

skie robota musia³y uznaæ, ¿e mo¿na bezpiecznie wyjœæ z ukrycia,

skoro wszystkie stworzenia zamieszkuj¹ce farmê by³y ewidentnie

martwe. Z obojêtnoœci¹ naukowca Bossk studiowa³ zwêglone

szcz¹tki szkieletów rozci¹gniête przed tym, co pozosta³o z kopula-

stych zabudowañ farmy. Wygl¹da na standardow¹ robotê sztur-

mowców, oceni³. Wskazywa³y na to wszelkie znaki, oczywiste na-

wet dla nieczu³ego na subtelnoœci Bosska. Imperialni zabójcy

w swoich bia³ych uniformach zawsze pozostawiali charakterystycz-

ny podpis na swoich ofiarach, ¿eby odstraszyæ ka¿dego, kto na-

tknie siê na nie póŸniej.

Ciszê nagrania z³ama³ narastaj¹cy œwist œmigacza zbli¿aj¹cego

siê z oddali. Przez chwilê punkt widzenia holokamery przeskaki-

wa³ i zmienia³ p³aszczyznê; najwyraŸniej robot szpiegowski musia³

odpe³zn¹æ na okalaj¹ce farmê wydmy, ¿eby go nie zauwa¿ono.

Ujêcie ustabilizowa³o siê na dalekim planie, a potem, kiedy

obwody szpiegowskie uruchomi³y potê¿ne teleobiektywy, jego miej-

sce zast¹pi³o zbli¿enie. Pozwoli³o to Bosskowi rozpoznaæ postaæ,

która wysiad³a z zatrzymanego œmigacza. To Luke Skywalker, po-

myœla³ Bossk; trudno by³o pomyliæ tê m³od¹ ludzk¹ twarz, otoczo-

n¹ rozczochranymi jasnymi w³osami.

Pochyli³ siê nad hologramem, nagle zafascynowany tym, co

ogl¹da. Powoli pokiwa³ g³ow¹. To musia³ byæ najazd szturmowców

na farmê, na której dorasta³ Skywalker. Wiedzia³ na ten temat wiê-

cej ni¿ przeciêtni mieszkañcy galaktyki. W pewnym kosmoporcie,

w spelunce znacznie bardziej zakazanej i ciesz¹cej siê jeszcze gor-

sz¹ s³aw¹ ni¿ kantyna w Mos Eisley, postawi³ drinka i wys³ucha³

zwierzeñ podryguj¹cego wraku cz³owieka, by³ego szturmowca wy-

rzuconego z Imperialnej Marynarki z powodu problemów psychicz-

nych. Poczucie winy, przypuszcza³ wtedy Bossk; sam nigdy nie do-

œwiadczy³ tego rodzaju emocji. Ten by³y szturmowiec nie uczestniczy³

background image

270

bezpoœrednio w ¿adnej akcji na Tatooine, ale us³ysza³ wiele maka-

brycznych szczegó³ów od kolegów z baraku. W sposób typowy dla

³owcy nagród Bossk zarejestrowa³ w pamiêci te dane i ich zwi¹zek

z Lukiem Skywalkerem, by czeka³y tam na odpowiedni¹ okazjê.

Zastanawia³ siê, czy ten moment w³aœnie nie nadszed³.

Bossk odsun¹³ siê od dr¿¹cego hologramu. Patrzy³, jak Sky-

walker odkrywa zwêglone szkielety ciotki i wuja, którzy wycho-

wywali go od dzieciñstwa. Wiedzia³, ¿e tego rodzaju wiêzy by³y

znacznie silniejsze u innych ras. Wiedzia³ te¿ o powi¹zaniach Sky-

walkera z Sojuszem Rebeliantów; pog³oski i opowieœci na ten te-

mat rozpowszechni³y siê ju¿ po ca³ej galaktyce, wraz z holozdjê-

ciami i innymi danymi identyfikacyjnymi. Ten zwyk³y ch³opak

z pozbawionej znaczenia, prowincjonalnej planety jakimœ cudem

sta³ siê ogromnie wa¿ny dla Imperatora Palpatine’a, a chyba nawet

bardziej dla Lorda Vadera, czarnej piêœci Imperium. Podw³adni

Vadera, jego osobisty legion szpiegów i informatorów, nadal krêcili

siê po wszystkich zamieszkanych œwiatach w poszukiwaniu choæ-

by œladu Skywalkera. Dlaczego? To akurat pozostawa³o pilnie strze-

¿onym sekretem.

Unieruchomiony robot i jego zawartoœæ wzbudza³y coraz wiêk-

sze zainteresowanie Bosska. Mo¿e nie pomo¿e mu to odkryæ miej-

sca pobytu Skywalkera – co by³oby warte sporo kredytów; Vader

wiele by da³ za takie informacje – ale niechby chocia¿ znalaz³ ja-

k¹œ wskazówkê, która powiedzia³aby mu, dlaczego w³aœciwie Im-

perator Palpatine i Mroczny Lord Sithów s¹ nim tak zainteresowa-

ni. A dla spryciarza takiego jak Bossk podobna informacja mog³a

siê okazaæ jeszcze cenniejsza.

Byæ mo¿e inni zap³aciliby mu jeszcze wiêcej ni¿ Vader i Palpa-

tine. Bossk rozwa¿a³ w myœli ró¿ne mo¿liwoœci. W koñcu przecie¿

robot i starannie zakamuflowany w jego wnêtrzu sprzêt szpiegowski

nosi³y wszelkie znamiona produktów Zak³adów Stoczniowych Ku-

ata. Dlaczego Kuat mia³by siê interesowaæ Skywalkerem? Tego te¿

warto by siê by³o dowiedzieæ.

Holograficzny obraz przed Bosskiem zamar³, kiedy nagranie

dobieg³o koñca. Czarny dym, efekt najazdu szturmowców na far-

mê wilgoci, wisia³ nieruchomo w odleg³ym fragmencie przesz³oœci,

niczym nabazgrany podpis mrocznych si³, kontroluj¹cych wszech-

œwiat...

Jakaœ czêœæ mózgu Bosska – ta najbardziej zaawansowana

w ewolucji i najbardziej ostro¿na – powiedzia³a mu, ¿e to ostatnia

background image

271

rzecz, w któr¹ powinien siê mieszaæ. Im bli¿ej ktoœ podchodzi³ do

krêgu intryg i oszustwa, w centrum którego tkwi³ Darth Vader, tym

bardziej zbli¿a³ siê do swojej w³asnej œmierci. Wystarczy popa-

trzeæ, co siê sta³o z Fettem, upomnia³ sam siebie. Byæ mo¿e bez-

poœrednim sprawc¹ ostatecznej, œmiertelnej pora¿ki Fetta by³ Luke

Skywalker, ale... przecie¿ Fett nie znalaz³by siê w ogóle na barce

¿aglowej Jabby, nad Wielk¹ Jam¹ Carcoona, gdyby nie manipula-

cje Vadera.

G³os rozs¹dku w g³owie Bosska umilk³, zag³uszony inn¹, bar-

dziej ¿ar³oczn¹ czêœci¹ natury Trandoszanina. Boba Fett zgin¹³, bo

by³ g³upcem; jego œmieræ dowodzi³a, ¿e nim by³. To ca³a logika,

której potrzebowa³ Bossk. On jest martwy, a ja ¿yjê, pomyœla³. To

równie¿ dowodzi³o, ¿e by³ sprytniejszy od Fetta. Czego wiêc siê

ba³?

To ten statek, pomyœla³ Bossk. Nic tu nie zrobiê. Czu³, ¿e

prêdzej rozwi¹¿e zagadkê hologramu, jeœli zabierze go na „Wœcie-

k³ego Psa” i tam nad nim pomyœli. Obraz znikn¹³, gdy siêgn¹³ rêk¹

do wnêtrza korpusu robota i zacz¹³ roz³¹czaæ obwody.

Jeden z przewodów transmisji danych zaskoczy³ go. By³ pod-

³¹czony do czujnika wêchowego na zewnêtrznej powierzchni ro-

bota. Ma³y czytnik danych na ukoœnym pancerzu pokazywa³, ¿e

urz¹dzenie jest nastawione na wykrywanie anomalii organicznych,

których nie powinno byæ w miejscu, które szpiegowa³ akurat ro-

bot. Bossk wyci¹gn¹³ analizator i spojrza³ z bliska na ekran. W ob-

rêbie holonagrania urz¹dzenie coœ wykry³o; liczby i symbole prze-

latywa³y po ekranie, gdy analizowa³o zarejestrowany zapach.

Po chwili liczby zwolni³y, ich miejsce zajê³y litery, a potem s³o-

wa: WYKRYTO FEROMONY. Minê³o jeszcze kilka sekund, zanim

pojawi³a siê reszta: PODTYP SEKSUALNY, P£EÆ MÊSKA. I w koñ-

cu: IDENTYFIKACJA RASY: FALLEEN. S³owa pozosta³y, dopóki

Bossk nie wy³¹czy³ ekranu wskazuj¹cym pazurem.

To by³o jeszcze bardziej intryguj¹ce. Bossk pokiwa³ g³ow¹,

patrz¹c na nieruchomy analizator, który trzyma³ w rêkach. Falleeni

nie s³u¿yli jako imperialni szturmowcy; z powodu wrodzonej aro-

gancji nie potrafili poddaæ siê dyscyplinie. Byli wrogami, których

nale¿a³o siê ba栖 ale dzia³ali w pojedynkê. Byli te¿ urodzonymi

intrygantami, a ich machinacjom dorównywa³y tylko zawi³e plany

Imperatora Palpatine’a.

Znalaz³ siê wœród Falleenów jeden, który wspi¹³ siê prawie

na sam szczyt na dworze Palpatine’a. Ksi¹¿ê Xizor by³ chyba

background image

272

jedynym, któremu uchodzi³o na sucho przeciwstawianie siê rozka-

zom Vadera, ale Xizor ju¿ nie ¿y³. Wyzwanie, jakie rzuci³ Impe-

rium, siêga³o jeszcze g³êbiej, o czym Imperator nie mia³ pojêcia;

kr¹¿y³y jednak pog³oski, ¿e Vader podejrzewa³ prawdê, a ksi¹¿ê

Xizor by³ w rzeczywistoœci szefem nies³awnego Czarnego S³oñ-

ca, organizacji przestêpczej rozci¹gaj¹cej swoj¹ dzia³alnoœæ na

ca³¹ galaktykꠖ imperium w Imperium.

W g³owie Bosska spekulacja goni³a spekulacjê. Czy ksi¹¿ê

Xizor by³ na Tatooine, kiedy szturmowcy Vadera najechali ubog¹

farmê na obrze¿ach Morza Wydm i zabili wuja i ciotkê Luke’a

Skywalkera? Na to by wskazywa³y zapisy wêchowe w szpiegow-

skich obwodach robota. Nie mówi³y jednak nic o tym, co Xizor

tam robi³ ani po co Kuat wys³a³ robota szpiegowskiego, który wy-

kry³ obecnoœæ Xizora. Ani w jaki sposób Boba Fett wszed³ w po-

siadanie tego nagrania...

Tyle pytañ bez odpowiedzi przyprawi³o Bosska o ból g³owy,

która zaczê³a pulsowaæ, jakby mia³a wybuchn¹æ. Trochê potrwa,

pomyœla³ ponuro, zanim to rozgryzê. Wyci¹gn¹³ resztê urz¹dzeñ

rejestruj¹cych z wnêtrza robota i z narêczem metalowych pude³ek

skierowa³ siê w stronê wyjœcia z tajemniczej kabiny.

Kiedy wróci³ na pok³ad „Wœciek³ego Psa”, po³o¿y³ urz¹dzenia

szpiegowskie w k¹cie obok g³ównej konsoli instrumentów pok³a-

dowych. G³owa go bola³a, a ³uski na ³uku brwiowym niemal za-

uwa¿alnie pulsowa³y w rytm gor¹czkowych myœli. Uzna³, ¿e najle-

piej bêdzie, jak trochê zaczeka – mo¿e nawet przeœpi siê chwilê,

ze zwolnionym oddechem i powolnym biciem serca zimnokrwiste-

go Trandoszanina – zanim zabierze siê za rozgryzanie tajemnicy

przebojowego nagrania z tatooiñskiej farmy. Trzeba siê do tego

zabraæ ze œwie¿ym umys³em, pomyœla³.

Przez ten czas musia³ siê zaj¹æ jeszcze jedn¹ spraw¹ – zako-

dowan¹ wiadomoœci¹, któr¹ podes³a³ mu Q’nithianin z Mos Eisley.

Bossk ju¿ siê zacz¹³ zastanawiaæ, czy coœ ³¹czy³o tê sprawê z jego

odkryciami na pok³adzie „Niewolnika I” Boby Fetta. Imiê Kuata

zaczê³o wyp³ywaæ podejrzanie czêsto – zakodowana wiadomoœæ

by³a adresowana do Kuata, a unieruchomiony robot szpiegowski

by³ niew¹tpliwie produktem jego Zak³adów Stoczniowych.

Bossk usiad³ przy tablicy instrumentów pok³adowych „Wœcie-

k³ego Psa” i przyci¹gn¹³ do siebie kapsu³ê. Q’nithianin wyposa¿y³

go w prosty klucz do obejœcia zabezpieczeñ i rozszyfrowania kodu,

dziêki któremu bêdzie móg³ odczytaæ informacjê i wys³aæ j¹ w dalsz¹

background image

273

18 – Mandaloriañska zbroja

drogê, nie pozostawiaj¹c ¿adnych œladów, po których adresat móg³-

by siê zorientowaæ, ¿e tajemnica jego korespondencji zosta³a na-

ruszona.

Bossk wyci¹gn¹³ z kapsu³y pojedyncz¹ kartkê papieru. I to

ma byæ to? – pomyœla³ rozczarowany. Kiedy ktoœ stara³ siê zapew-

niæ taki poziom poufnoœci, chodzi³o zwykle o informacje wielkiej

wagi – na przyk³ad kompletne imperialne podrêczniki szyfrowa-

nia, plany bitew czy coœ w tym rodzaju. Odwracaj¹c kartkê nie

móg³ sobie wyobraziæ, co mog³oby siê na niej znaleŸæ wa¿nego...

Chwilê póŸniej ockn¹³ siê; le¿a³ na pod³odze, a zm¹cona œwia-

domoœæ wraca³a mu powoli. Fotel pilota le¿a³ przewrócony tam,

gdzie z niego spad³.

Dr¿¹cymi pazurami zdj¹³ kartkê papieru z piersi. Wyci¹gn¹³ j¹

przed siebie i spojrza³ niechêtnie. Te same trzy s³owa nadal tam

by³y. S³owa, które zmieni³y wszystko, które wywróci³y wszech-

œwiat na nice, wyrzucaj¹c Bosska z jego œwietlistego centrum...

BOBA FETT ¯YJE.

Nie móg³ w to uwierzyæ. Ale jednak... wiedzia³, ¿e to prawda.

To zawsze okazywa³o siê prawd¹.

background image

274

R O Z D Z I A £

– S¹ tam. – Phedroi u¿y³ lufy rusznicy blasterowej, by wska-

zaæ na szczyt wydmy. – Prawdopodobnie damy radê zdj¹æ ich

wszystkich bez problemu.

Le¿¹cy obok niego brzuchem na piasku Hamame pokrêci³ g³ow¹.

– Nie... – jego karabin le¿a³ równolegle do broni partnera,

wycelowany w trzy odleg³e postacie. Piêæ, jeœli liczyæ roboty. – S¹

wiêcej warci ¿ywi ni¿ martwi. A przynamniej Boba Fett.

– Chyba ¿artujesz! – Phedroi spojrza³ na niego zaskoczony. –

Chcesz próbowaæ wzi¹æ Bobê Fetta ¿ywcem? To szaleñstwo! Ten

goœæ jest na to zbyt niebezpieczny! Po co ryzykowaæ? Powinni-

œmy siê cieszyæ, ¿e trafi³a nam siê okazja, ¿eby go zabiæ.

Wydma oddawa³a ciep³o, chocia¿ s³oñca Tatooine zasz³y ju¿

dawno. Ale nie tylko ró¿nica temperatur pomiêdzy ziemi¹ a obsypa-

n¹ gwiazdami noc¹ sprawia³a, ¿e obaj mê¿czyŸni byli spoceni. Czym

innym, jak siê przekona³ Hamame, by³o œledzenie tego ³owcy na-

gród, Dengara, przez ca³¹ drogê z Mos Eisley, z bezpiecznej odle-

g³oœci, ¿eby nie zostali wykryci, a zupe³nie inna spraw¹ – porzucenie

grawicykli i podczo³ganie siê na odleg³oœæ strza³u do tak trudnych

klientów jak ci. S³ysza³ wiele smutnych historii o tym, co siê przytra-

fi³o istotom, które myœla³y, ¿e uda im siê pojmaæ Bobê Fetta.

Hamame obserwowa³, co siê dzieje u wejœcia do groty wydr¹-

¿onej w zboczu niewysokiej wydmy.

– Jest jeszcze Dengar – powiedzia³ g³osem niewiele g³oœniej-

szym od szeptu. – I ta kobieta... przypuszczam, ¿e j¹ te¿ chcesz

odstrzeliæ.

background image

275

– Jasne, pewnie, ¿e chcê. – Tak w³aœnie pracowa³ umys³ Phe-

droi. Pewnie wydawa³o mu siê to oczywiste. Dengar nie cieszy³ siê

jak¹œ nadzwyczajn¹ reputacj¹, ale jeœli on i ta kobieta trzymali siê

teraz z Bob¹ Fettem, lepiej by³o przesadziæ z brawur¹. Phedroi nie

zna³ bezpieczniejszego sposobu za³atwienia sprawy ni¿ po prostu

zastrzeliæ wszystkich, gdy tylko bêdzie mia³ tak¹ okazjê. – Czy nie

taki by³ twój plan?

– Nie, zanim siê nie dowiem czegoœ wiêcej. – Hamame kiw-

n¹³ g³ow¹ w stronê Fetta i jego towarzyszy. – Dengar w Mos Eisley

za³atwi³ sobie podœwietlny modu³ przekaŸnikowy. Fett w³aœnie pra-

cuje nad zsynchronizowaniem go ze swoim sprzêtem komunika-

cyjnym. £atwo siê domyœliæ, ¿e zamierza nawi¹zaæ kontakt z kimœ

poza atmosfer¹ planety. Pytanie brzmi: kto to jest?

– A sk¹d mam wiedzieæ?

– W³aœnie! – powiedzia³ Hamame. – Nie wiesz. I chcesz od-

strzeliæ Bobê Fetta nie dowiedziawszy siê, z kim chce rozmawiaæ?

Mo¿e to ktoœ, komu zale¿y na tym, ¿eby prze¿y³. Kto zap³aci³by

kupê kredytów, gdybyœmy go pojmali i nie zabili.

Phedroi zastanowi³ siê.

– Przypuszczam, ¿e to mo¿liwe.

– Taa... ty sobie tu przypuszczasz, a ja to wiem. – Hamame

obserwowa³ spod pó³przymkniêtych powiek scenê, oœwietlon¹ przez

Dengara niewielk¹ przenoœn¹ lamp¹. Cienie jego i kobiety rozci¹-

gnê³y siê i stopi³y z otaczaj¹cym ich mrokiem, kiedy patrzyli, jak

Boba Fett dotyka ods³oniêtych obwodów sycz¹c¹ koñcówk¹ lu-

townicy. – Dzieje siê tu o wiele wiêcej, ni¿ wygl¹da na pierwszy

rzut oka. Czujê to w koœciach.

– Zaczynam mieæ z³e przeczucia. – Phedroi pokrêci³ g³ow¹. –

Mo¿e powinniœmy wróciæ i wzi¹æ ze sob¹ wiêcej ludzi. Wiesz, tak

jest zawsze bezpieczniej. – Gdyby potrafi³ za³atwiæ pomoc ca³ego

imperialnego batalionu, poczu³by siê mo¿e odrobinê mniej zdener-

wowany. – To znaczy, zw³aszcza jeœli mamy wzi¹æ ¿ywcem Bobê

Fetta...

– I co, mamy siê dzieliæ zyskami z ka¿dym zapchlonym ma-

³ym z³odziejem w Mos Eisley? – Hamame spojrza³ na niego z nie-

smakiem. – S³uchaj, za to, co dostaniemy za Bobê Fetta od tego

kogoœ, bêdziemy mogli wycofaæ siê z tej gry. Jedna du¿a akcja

i jesteœmy ustawieni do koñca ¿ycia.

Nie pierwszy raz przekonywa³ swojego towarzysza. To w ten

sposób w³aœnie wyl¹dowali na zapomnianym œmietniku Tatooine.

background image

276

Ale tym razem, poprzysi¹g³ sobie Hamame, bêdzie inaczej. Musie-

li tylko rozegraæ sprawê jak nale¿y.

– W porz¹dku. – Phedroi spojrza³ wzd³u¿ lufy swojej ruszni-

cy blasterowej na postacie tamtych w mroku, a potem znów na

partnera. – Wiêc co dok³adnie zamierzasz zrobiæ?

Hamame wsta³, kopi¹c butami zbocze wydmy.

– To proste. – Uœmiechn¹³ siê, przewieszaj¹c broñ przez ra-

miê. – Zamierzam zejœæ tam na dó³ i pogadaæ z nimi.

– No, no... – mrukn¹³ Phedroi, patrz¹c jak jego partner idzie

w stronê œwiat³a. – To zdecydowanie najtrudniejszy towar, za jaki

siê kiedykolwiek wziêliœmy.

Patrzy³a, jak naci¹ga i lutuje ostatnie po³¹czenia.

– I co, jest ju¿ gotowy? – Neelah wskaza³a na modu³ ³¹czno-

œci stoj¹cy obok na ¿wirowym pod³o¿u, ciemny od ich cieni, po-

wodowanych przez œwiat³o lampy trzymanej wysoko przez Den-

gara.

– Musi jeszcze przejœæ kontrolê logiczn¹ – powiedzia³ Boba

Fett – zanim zsynchronizuje siê z baz¹ danych kodów transmisyj-

nych. – Od³o¿y³ serwoœrubokrêt, którego u¿ywa³, i podniós³ prób-

nik do kontroli obwodów. Dotkn¹³ nim swojego he³mu.

– Mamy prawdziwe szczêœcie. Modu³y pamiêci nie uleg³y

awarii, chocia¿ tak im siê dosta³o. Gdybym musia³ od nowa budo-

waæ protokó³ komunikacyjny, potrwa³oby to dobrych parê dni. Co

najmniej.

Przez chwilê myœla³a, ¿e ma na myœli zawartoœæ w³asnej g³o-

wy, tkankê mózgow¹ zamkniêt¹ w czaszce i wszystkie wspomnie-

nia, jakie w niej kry³a jego twarda, nieczu³a osobowoœæ. Prawdziwy

Boba Fett, pomyœla³a Neelah, powróci³ z martwych. Potem uœwia-

domi³a sobie, ¿e mówi³ o skomplikowanych obwodach wbudowa-

nych w he³m, o komunikatorze pozwalaj¹cym mu kontaktowaæ

siê ze statkiem kr¹¿¹cym po orbicie nad atmosfer¹ planety. Jak siê

nazywa³? Mówi³ jej tê zimn¹ i z³¹ nazwê, wypran¹ z emocji, jakie

³¹czy³y zwykle istotê rozumn¹ z jej narzêdziami. „Niewolnik I”,

przypomnia³a sobie Neelah, to by³ „Niewolnik I”. Coœ, czego siê

u¿ywa, a potem porzuca, kiedy przestaje nadawaæ siê do u¿ytku.

Przypuszcza³a, ¿e Fett mia³ podobny stosunek do wszystkich lu-

dzi i innych istot rozumnych. Podobnie wygl¹da³o ¿ycie w pa³a-

cu Jabby. Hutt uzna³, ¿e wiêcej rozrywki sprawi mu wrzucenie

background image

277

biednej Ooli do jaskini rankora ni¿ trzymanie jej na dworze; nic

innego nie liczy³o siê dla jej pana, trzymaj¹cego drugi koniec ³añ-

cucha.

By³a tam i mia³a szczêœcie, ¿e uciek³a. Nie tylko szczêœcie;

wywalczy³a sobie i zaplanowa³a ucieczkê, licz¹c siê z nieuniknion¹

œmierci¹. Lepiej umrzeæ na pustkowiu Morza Wydm, z koœæmi

rozw³óczonymi przez pustynnych padlino¿erców, ni¿ skoñczyæ jako

ofiara znudzenia opas³ego bezkrêgowca. I dok¹d mnie to zaprowa-

dzi³o? – pomyœla³a. To pytanie kr¹¿y³o po g³owie Neelah, gdy ob-

serwowa³a obu ³owców nagród. Zwi¹zaæ siê z najemnikiem w ro-

dzaju Boby Fetta, kiedy jeszcze by³ dla niej niczym wiêcej ni¿

zagadk¹, czarn¹ plam¹ jej w³asnej nieznanej przesz³oœci – to jed-

no. Co innego teraz, gdy doszed³ do siebie i znowu dzia³a³ wed³ug

w³asnych planów. Zemsta i kredyty, jak przypuszcza³a Neelah,

w ró¿nych proporcjach; to by³y jedyne rzeczy, którymi przejmo-

wali siê ³owcy nagród. Nawet ten Dengar, chocia¿ wydawa³o siê

niekiedy, ¿e poza tymi dwiema fundamentalnymi ¿¹dzami zacho-

wa³ pewne ludzkie cechy. Wiedzia³a, ¿e nie powinna ufaæ ¿adne-

mu z nich. Stworzenia, które zaufa³y ³owcy nagród, koñczy³y albo

jako jego ofiara, albo jako zw³oki, w zale¿noœci od tego, który

wariant by³ bardziej dochodowy.

Pytania kr¹¿¹ce w jej g³owie wkrótce mia³y znaleŸæ odpo-

wiedŸ. Neelah nie wiedzia³a jeszcze, jakie bêd¹ te odpowiedzi, ale

ju¿ zaczê³a siê na nie przygotowywaæ. Cokolwiek siê wydarzy,

powtórzy³a sobie, nie pozwolê zostawiæ siê z ty³u. Wszystkie naj-

wa¿niejsze pytania wi¹za³y siê z Bob¹ Fettem; jeœli mia³a odkryæ

swoj¹ przesz³oœæ i przeznaczenie, nie mog³a pozwoliæ, by ³owca

siê jej wymkn¹³. Nawet gdyby oznacza³o to, ¿e musi ryzykowaæ

w³asnym ¿yciem, by iœæ za nim. Albo nawet straciæ ¿ycie, ¿eby

poznaæ odpowiedzi.

Neelah odwróci³a siê od plamy œwiat³a i odesz³a kilka kroków

w ciemnoœæ pustyni. Odpowiedzi znajdowa³y siê pewnie gdzie in-

dziej, nie na tej planecie, ale noc zapewnia³a dostateczn¹ pustkê,

by pomieœciæ jej myœli.

– Ani kroku dalej – us³ysza³a g³os mê¿czyzny. – Nie ruszaj

siê.

Zobaczy³a naprzeciwko siebie ospowat¹ i pociêt¹ bliznami

twarz, pod grub¹ warstw¹ podró¿nego brudu, zakoñczon¹ nie-

chlujn¹ brod¹. Mê¿czyzna uniós³ k¹cik ust, ods³aniaj¹c ¿ó³te zêby.

Zanim zd¹¿y³a zareagowaæ, uniós³ lufê blastera, przewieszonego

background image

278

na skórzanym pasku przez ramiê. Broñ celowa³a prosto w ni¹, na

poziomie talii.

– Nie ma siê czego ba栖 powiedzia³ mê¿czyzna. – To ma

tylko ci pokazaæ, ¿e nie ¿artujemy. Ty te¿ nie bêdziesz ¿artowaæ.

¯adnych sztuczek, a wszystko bêdzie dobrze.

– Czego chcesz? – odezwa³a siê Neelah cichym g³osem. Nie

wiedzia³a, co by³oby gorsze: zaalarmowanie tego cz³owieka czy

dwóch ³owców nagród gdzieœ za jej plecami. Ka¿dy z nich móg³

zacz¹æ strzelaæ, tylko po to, by szybko za³atwiæ sprawê. Gdyby

sta³a na linii ognia, sprawy mog³y potoczyæ siê kiepsko. Dla niej.

– Nie ciebie. Przynajmniej nie teraz. – Drugi k¹cik ust mê¿-

czyzny uniós³ siê powoli, jakby ci¹gn¹³ go niewidzialny haczyk. –

PóŸniej mo¿e pogadamy, jak moglibyœmy siê zabawiæ. Ale w tej

chwili chcê porozmawiaæ z twoimi kolesiami.

Obaj, i Boba Fett, i Dengar, spojrzeli na ni¹, gdy wesz³a w kr¹g

œwiat³a lampy. Kiedy zobaczyli za ni¹ mê¿czyznê, Fett wsta³, po-

zostawiaj¹c modu³ komunikacyjny z ostatnim bolcem nie przylu-

towanym. Dengar siêgn¹³ do kabury po pistolet blasterowy, ale

zatrzyma³ d³oñ w powietrzu.

– No proszê, co za milutkie spotkanie. – Mê¿czyzna opuœci³

broñ, któr¹ wbija³ przedtem w kark Neelah. – Tacy starzy przyja-

ciele jak my powinni siê czêœciej spotykaæ.

– Vol Hamame – stwierdzi³ Dengar, krzywi¹c siê kwaœno i po-

kiwa³ g³ow¹. – Tak mi siê wydawa³o, ¿e zauwa¿y³em ciê w Mos

Eisley.

– Powinieneœ by³ siê przywitaæ. Nie musia³bym wtedy wlec

siê za tob¹ a¿ tutaj. Nie ¿eby to miejsce nie mia³o pewnego uro-

ku. – Hamame rozejrza³ siê po zboczach wydm, ledwie widocz-

nych poza obszarem oœwietlonym lamp¹ Dengara. – Ale ja wolê

uroki miasta, jeœli rozumiecie, co mam na myœli.

– Wiêc powinieneœ by³ w nim zosta栖 odezwa³ siê Boba Fett

równym i beznamiêtnym g³osem. – ¯ebyœ siê móg³ zajmowaæ w³a-

snymi sprawami, zamiast wtykaæ nos w cudze.

Neelah obejrza³a siê przez ramiê i zauwa¿y³a, ¿e mê¿czyzna

pokrêci³ g³ow¹ z udawanym ¿alem.

– Tak naprawdê, to jest moja sprawa. – Hamame wyci¹gn¹³

woln¹ rêkê, pokazuj¹c na Dengara. – To dlatego szed³em tu za

Dengarem. £atwo posz³o, z tym jego zdezelowanym grawicyklem.

Lecia³ tak wolno, ¿e mo¿na by³o zasn¹æ. Ale warto by³o, ¿eby siê

przekonaæ, ¿e jednak naprawdê ¿yjesz.

background image

279

Boba Fett spojrza³ na Dengara.

– Wygl¹da na to, ¿e nie bardzo ci siê uda³o za³atwiæ sprawê

po cichu.

– Nie wiñ go – powiedzia³ Hamame. – Powiedzmy, ¿e mamy

bardzo dobre kontakty w Mos Eisley. Niewiele rzeczy umyka moim

uszom. S³yszê o wszystkich ma³ych sprawkach, wiêc nic dziwne-

go, ¿e us³ysza³em i o du¿ej. Ca³a galaktyka dowiedzia³a siê, ¿e nie

¿yjesz; wiêkszoœæ jej mieszkañców s¹dzi, ¿e zosta³eœ strawiony

przez Sarlacka. Niektórzy... a ja wiem, kto... ucieszyliby siê, s³y-

sz¹c, ¿e prze¿y³eœ. Jest te¿ kupa innych, którzy byliby mniej szczê-

œliwi, gdyby siê dowiedzieli, ¿e znowu jesteœ na chodzie.

– To ich problem. – Fett wzruszy³ lekko ramionami. – A za-

nim siê dowiedz¹, minie trochê czasu. Zw³aszcza ¿e nie bêdzie

nikogo, kto im o tym powie.

– Nie ruszaj siê! – Jednym szybkim ruchem Hamame odepchn¹³

Neelah na bok, drug¹ rêk¹ unosz¹c broñ gotow¹ do strza³u. Pchniê-

cie by³o tak silne, ¿e upad³a na kolana, œcieraj¹c skórê z d³oni o ¿wir

i piasek. – Rêce do góry – kiwn¹³ luf¹ karabinu. – I odejdŸ od tego

pud³a.

– Tego? – Boba Fett, z rêkami na poziomie he³mu, kopn¹³

modu³ komunikacyjny. – Nie dzia³a.

– Nie obchodzi mnie, czy dzia³a. Ty za to nie powinieneœ. –

Kilka lampek zamigota³o na tablicy kontrolnej modu³u komuni-

kacyjnego. Hamame uniós³ broñ wy¿ej, celuj¹c z biodra prosto

w he³m Boby Fetta. – Po prostu odsuñ siê od niego. Sam wiesz,

co o tobie mówi¹, jaki to z ciebie spryciarz. Nie chcê ¿adnych nie-

spodzianek.

Fett przysun¹³ siê do Dengara, stoj¹cego obok z rêkami nad

g³ow¹.

– Spokojnie – powiedzia³. – Uwierz mi, za trupa nie dosta-

niesz nawet po³owy tego, co za ¿ywy towar.

– Wezmê, ile dadz¹ – powiedzia³ Hamame. – Zw³aszcza ¿e

nie macie wielkiego wyboru. – Uœmiechn¹³ siê, nie spuszczaj¹c

celownika z Dengara i Boby Fetta. – Zdumiewaj¹ce, jak ³atwo jest

przekonaæ kogoœ, kto patrzy w lufê karabinu. Jest parê pytañ, na

które chcê us³yszeæ odpowiedzi. Cenne odpowiedzi.

– Nie b¹dŸ idiot¹ – powiedzia³ Dengar. – Jeœli chcesz kredy-

tów, s¹ inne sposoby, by je dostaæ. I znacznie mniej niebezpiecz-

ne. Pozwól nam odejœæ, a ju¿ my siê postaramy, ¿eby ci siê to

op³aci³o.

background image

280

– Och, jasne! Wierzê, ¿e wyœlecie mi te kredyty. Mo¿ecie je

przes³aæ na adres kantyny w Mos Eisley. – Potrz¹sn¹³ g³ow¹ z gry-

masem niesmaku na twarzy. – B¹dŸ realist¹, Dengar. Niezale¿nie

od tego, ile wy dwaj bylibyœcie sk³onni zap³aciæ za w³asn¹ skórê, to

drobiazg w porównaniu z tym, co zap³ac¹ inni. – Spojrza³ prosto

na drugiego ³owcê. – Samopoczuciem Boby Fetta zainteresowa-

nych jest paru powa¿nych graczy, a ja zamierzam siê upewniæ, ¿e

uszczêœliwi¹ mnie, zanim bêd¹ mogli wzi¹æ siê za ciebie.

Neelah le¿a³a na ziemi tak, jak upad³a, nie odzywaj¹c siê i s³u-

chaj¹c rozmowy. Sposób mówienia tego mê¿czyzny da³ jej do

myœlenia. „Niezale¿nie od tego, ile wy dwaj bylibyœcie sk³onni za-

p³aciæ za w³asn¹ skórê”. To by³ w³aœnie jeden z tych typów, którzy

zapominali o obecnoœci kobiety, jeœli tylko nie zamierzali jej wyko-

rzystaæ. Tak jakby w ogóle jej tu nie by³o... albo jakby nie by³a

w stanie nic zrobiæ.

– Zapomnia³eœ o czymœ. – Jej g³os zaskoczy³ Hamame, jakby

nagle nadlecia³ z nicoœci. Mê¿czyzna rozejrza³ siê nerwowo do-

oko³a i spojrza³ w dó³ w jej stronê. Za ruchem g³owy poszed³ skrêt

tu³owia; teraz Neelah mog³a, opieraj¹c siê ³okciami o ziemiê, przy-

cisn¹æ p³asko stopê zgiêtej nogi do pod³o¿a, a drug¹ wyprostowaæ

gwa³townie w kopniaku, który trafi³ mê¿czyznê prosto w krocze.

Hamame wreszcie by³ w pe³ni œwiadom jej obecnoœci.

Przewróci³ siê, wal¹c ciê¿ko bokiem o ziemiê, spróbowa³ jed-

nak odzyskaæ kontrolê nad swoimi ruchami. Wbi³ kolbê karabinu

w biodro, przyci¹gaj¹c odruchowo kolana do ¿eber do pozycji

embrionalnej. Zacisn¹³ palce na spuœcie i puœci³ seriê, która minê³a

o centymetry g³owê Neelah. Dziewczyna zd¹¿y³a ju¿ wstaæ i po-

biec w kierunku pozosta³ych. Musia³a zanurkowaæ jeszcze raz,

gdy Boba Fett chwyci³ swój miotacz ze sterty sprzêtu, który zgro-

madzi³ obok, naprawiaj¹c modu³ komunikacyjny. Nie by³o czasu

na celowanie; Fett strzeli³, wybijaj¹c ¿wir i piasek spod stóp ich

napastnika, który przeturla³ siê teraz i skry³ w piaszczystej niecce.

Strza³y, które odda³ w odpowiedzi, choæ desperacko niecelne, wy-

starczy³y, by zmusiæ Fetta do cofniêcia siê pod skaliste zbocze

wzgórza.

– Tutaj! – Dengar chwyci³ Neelah za rêkê i wci¹gn¹³ j¹ do

bezpiecznej, p³ytkiej groty. Pchn¹³ j¹ za siebie i podniós³ blaster,

który le¿a³ u wejœcia do jaskini. Chwyci³ broñ i zacz¹³ strzelaæ.

Kurtyna ognia oœwietli³a noc, ukazuj¹c podskakuj¹ce, ostre cienie

na powierzchni ska³ i piaszczystej wydmy. Ostrza³ zmusi³ tamtego,

background image

281

by schowa³ g³owê poni¿ej krawêdzi niecki. Da³o to czas Bobie

Fettowi, który podbieg³ skulony do swoich towarzyszy.

Kiedy ju¿ byli w jaskini, Neelah i dwaj ³owcy nagród us³yszeli

podniesiony g³os mê¿czyzny, który pozosta³ na zewn¹trz.

– Phedroi! – Nie krzycza³ do nich, lecz do kogoœ innego, nie-

widocznego w otaczaj¹cych ich ciemnoœciach. – Bierz siê za nich!

Ale ju¿!

Komenda nie by³a potrzebna. Partner mê¿czyzny, który mu-

sia³ obserwowaæ ca³¹ scenê, teraz skierowa³ na nich ostr¹ kanona-

dê z miejsca, sk¹d mia³ ich wszystkich na widoku. Cofnêli siê

w g³¹b jaskini.

– I co teraz? – Neelah rozejrza³a siê dooko³a po grocie, oœwie-

tlonej œwiat³em ognia zaporowego ich napastników. Ca³a broñ ze

starannie ukrytych zapasów Boby Fetta zosta³a wczeœniej wywle-

czona na zewn¹trz. Fett i Dengar przywarli plecami do przeciwle-

g³ych œcian groty, wychylaj¹c siê tylko na tyle, ¿eby oddaæ kilka

szybkich strza³ów; zaraz cofali g³owy przed promieniami lasera,

które mija³y ich ze œwistem. – Utknêliœmy tu! Z tej dziury nie ma

wyjœcia!

– Nie mia³o byæ. – Boba Fett nie odwróci³ siê, by na ni¹ spoj-

rzeæ. – Niewiele siê zyska, uciekaj¹c przed takimi osobnikami.

– Doskona³a teoria. – Po drugiej stronie jaskini Dengar przy-

ciska³ rusznicê do piersi. Obserwowa³ ruch cieni w ciemnoœci na

zewn¹trz groty i czeka³, a¿ bêdzie móg³ oddaæ precyzyjnie wycelo-

wany strza³. – Tylko trochê s³abo sprawdza siê w praktyce.

Boba Fett wzruszy³ lekko ramionami, skrobi¹c zbroj¹ ska³ê za

swoimi plecami.

– Nie przejmuj siê tym. – Jego g³os by³ równie spokojny i wy-

prany z emocji jak poprzednio. – Wszystko jest pod kontrol¹.

– O czym ty mówisz? – Z g³êbi groty Neelah spojrza³a na

niego z niepokojem. Nie mog³a cofn¹æ siê dalej; dotar³a do koñca,

choæ by³o to tylko kilka metrów od zbocza wzgórza. – St¹d nie ma

wyjœcia! Przyszpilili nas. Teraz mog¹ albo czekaæ, a¿ skoñczy wam

siê amunicja, albo przywo³aæ posi³ki. – Kilka kolejnych strza³ów

rozœwietli³o grotê, trafiaj¹c w sklepienie nad jej g³ow¹ i odrywaj¹c

deszcz osmalonych skalnych od³amków. – Tak czy owak, ju¿ nas

maj¹!

– Powiedzia³em ju¿: nie przejmuj siê.

Spokojna odpowiedŸ ³owcy nagród rozwœcieczy³a Neelah.

Myœl, ¿e mia³aby zgin¹æ w tej dziurze – albo co gorsza, daæ siê

background image

282

z niej wywlec tamtym, kiedy ju¿ uporaj¹ siê z Bob¹ Fettem i Den-

garem – doprowadzi³a j¹ do pasji. Nie po to ucieka³am z pa³acu

Jabby, pomyœla³a, ¿eby skoñczyæ w taki sposób. Nadal zbyt wielu

rzeczy nie wiedzia³a, zbyt wiele pytañ pozosta³o bez odpowiedzi –

jej prawdziwe imiê, sk¹d pochodzi³a, jak tu trafi³a – ¿eby mia³a siê

tu wykrwawiaæ na piasku. Gdyby mia³a najmniejsz¹ szansê, wy-

szarpnê³aby blaster jednemu ze swoich towarzyszy i wyrwa³a siê,

strzelaj¹c bez opamiêtania w kierunku dwóch oblegaj¹cych ich

mê¿czyzn. Wszystko by³o lepsze ni¿ bezczynne czekanie na nie-

uniknion¹ œmieræ.

Dengar odwróci³ g³owê od wylotu jaskini.

– Jeœli masz jakiœ plan – zwróci³ siê do Fetta – by³bym ci

wdziêczny, gdybyœ mnie w nim uwzglêdni³.

– Gdyby by³o coœ, co móg³byœ zrobiæ, mo¿e nawet bym ci

powiedzia³. – Boba Fett odda³ kilka strza³ów, zanim spojrza³ na Den-

gara. – Ale nie ma. Mo¿esz tylko czekaæ. I przekonaæ siê o tym.

– No to piêknie! – powiedzia³a kwaœno Neelah. Musia³a pod-

nieœæ g³os, by zag³uszyæ ha³as kolejnej kanonady. Strza³y skrzesa³y

iskry na tylnej œcianie jaskini. Dosz³a ju¿ do takiego etapu, ¿e nic,

nawet strza³y lasera, nie sk³oni³oby jej, ¿eby siê uchyli³a. – Przez

ca³y czas myœla³am, ¿e dochodzisz do siebie po tym, co ci siê

przytrafi³o, ale teraz widzê, ¿e mózg usma¿y³ ci siê na dobre.

Boba Fett nie odpowiedzia³.

– Wstrzymaj ogieñ – poleci³ Dengarowi.

– Ale wtedy podejd¹ bli¿ej. – Dengar wskaza³ luf¹ broni na

zewn¹trz. – Ten, który by³ na wydmach, zmieni³ pozycjê. Ma te-

raz jeszcze lepsze pole ostrza³u.

– To nic. Chcê, ¿eby ci dwaj byli razem, a w ka¿dym razie

blisko siebie.

– Dlaczego? – Dengar wygl¹da³ na zaskoczonego. – Myœlisz,

¿e zastrzelisz ich obu naraz? Mogê ciê os³aniaæ, jeœli chcesz spró-

bowaæ.

– To nie bêdzie konieczne.

Rozb³yski ognia na zewn¹trz powiedzia³y Neelah, ¿e Dengar

mia³ racjê; dwaj napastnicy byli teraz o kilka metrów od siebie,

przykucniêci za niskim skalnym murkiem. Z miejsca, w którym

siê znaleŸli, mogli strzelaæ prosto do wnêtrza jaskini.

– Nie próbuj przemawiaæ mu do rozs¹dku. – Neelah pokaza-

³a g³ow¹ na Fetta. – Zapuœci³ siê tak daleko, ¿e nawet nie wie,

kiedy nie mo¿na ju¿...

background image

283

Przerwa³ jej nag³y ha³as z góry, jakby noc pêk³a na dwoje;

dŸwiêk narasta³, przechodz¹c od odleg³ego wycia do coraz bli¿sze-

go huku, który wykracza³ poza s³yszaln¹ czêstotliwoœæ. Grota za-

czê³a wibrowaæ, jak tamta, w której napotkali ¿ywy segment Sarlac-

ka. Sypnê³o py³em z pajêczyny pêkniêæ otwieraj¹cych siê w skale

nad ich g³owami; potem przysz³a kolej na drobne kamienie, a w koñ-

cu od³amki skalne doœæ du¿e, by rozci¹æ rêkê Neelah, któr¹ os³oni-

³a oczy. Spod ramienia widzia³a Dengara, jak pochyla siê, opusz-

cza rusznicê i spogl¹da na zewn¹trz w oszo³omieniu.

Jego cieñ podskoczy³ bli¿ej, podobnie jak cieñ Fetta. Sylwetki

obu ³owców obrysowa³a œwiat³oœæ, która ca³kowicie rozproszy³a

ciemnoœci nocy. Otaczaj¹ce ich wydmy by³y jasne, jakby nagle

spad³y na nie bliŸniacze s³oñca Tatooine. U wylotu groty widaæ

by³o dwóch napastników, jak odwracaj¹ siê i unosz¹ rêce, jakby

próbowali powstrzymaæ spadaj¹cy na nich ciê¿ar.

Wszystko to trwa³o zaledwie kilka sekund, zanim jasna plama

zamieni³a siê w zaokr¹glony z jednej strony kszta³t, który zawis³

tu¿ nad powierzchni¹ pustyni, wsparty na ognistych kolumnach

silników l¹downiczych. Jeden z mê¿czyzn zdo³a³ wstaæ i zanurko-

waæ g³ow¹ naprzód poza obrêb gwa³townego hamowania statku.

Drugiemu uda³o siê tylko podnieœæ na kolana i przycisn¹æ karabin

do piasku – w tej samej chwili ogon statku, z dyszami osmalonymi

i nadal rozgrzanymi, przygniót³ go do ziemi.

– A niech to! – g³os Dengara przerwa³ ciszê, gdy ryk silników

ust¹pi³ miejsca szklistemu brzêczeniu stopionego piasku, który pê-

ka³ stygn¹c. – To twój statek! „Niewolnik I”!

Neelah zrozumia³a, co siê sta³o. Uda³o mu siê, pomyœla³a,

uda³o mu siê uruchomiæ modu³ komunikacyjny. £¹cze miêdzy

oprzyrz¹dowaniem wewn¹trz he³mu, ma³a antena przekaŸniko-

wa na jego boku i to, co Dengar przywióz³ z Mos Eisley – Boba

Fett musia³ widaæ z³o¿yæ to wszystko do kupy, zanim jeszcze

pojawili siê tamci dwaj. I przez ca³y czas, kiedy ten o nazwisku

Hamame gada³ i potem, kiedy przystawi³ karabin do biodra, Fett

wysy³a³ sygna³ do swojego statku, orbituj¹cego ponad atmosfer¹

Tatooine. Poda³ „Niewolnikowi I” dok³adne wspó³rzêdne miej-

sca, w którym siê znajdowa³ – wystarczaj¹co dok³adne, by spro-

wadziæ go prosto na g³owy tych dwóch facetów. Noga i rêka

jednego z nich nadal czêœciowo wystawa³a spod statku; broñ le-

¿a³a zaledwie parê centymetrów od palców. Goœæ nie ubije ju¿

¿adnego interesu.

background image

284

– Szybko. – Boba Fett ruszy³ ku wylotowi groty. – Zbieramy

siê. Nie ma po co tu dalej sterczeæ.

Nie wiedzia³a, czy mówi³ tylko do Dengara, czy do niej te¿.

Ale wola³a nie ryzykowaæ. Zaczeka³a, a¿ pobiegn¹ szybkim sprin-

tem w stronê w³azu „Niewolnika I”. Z mroku wydm rozleg³a siê

kanonada strza³ów, topi¹c ogniem laserowym piasek pod ich sto-

pami – ich drugi przeœladowca nie podda³ siê jeszcze. Nie powstrzy-

ma³o to Neelah przed pójœciem w œlady Boby Fetta i Dengara.

Zd¹¿y³a po drodze wyrwaæ karabin blasterowy z r¹k martwego

mê¿czyzny.

– Stójcie! – przy wejœciu do statku Neelah unios³a broñ z pal-

cem na spuœcie. – Ani kroku dalej!

Dengar by³ ju¿ w œrodku; Boba Fett, trzymaj¹c siê jedn¹ rêk¹

klapy w³azu, odwróci³ siê i spojrza³ przez ramiê. Wzrok zza wizje-

ra napotka³ wylot lufy.

– Beze mnie nigdzie nie polecicie – powiedzia³a zimno Ne-

elah.

D³oñ Boby Fetta wystrzeli³a, zanim dziewczyna zd¹¿y³a zare-

agowaæ, ruchem szybszym ni¿ zdo³a³o zarejestrowaæ jej oko. Jego

piêœæ zacisnê³a siê na lufie karabinu; szybkim skrêtem ramienia

wyrwa³ jej broñ z rêki. Rusznica œmignê³a w powietrzu, by wyl¹-

dowaæ kilkanaœcie centymetrów od trupa.

Przez chwilê stali, patrz¹c na siebie. Potem Boba Fett wyci¹-

gn¹³ rêkê, z³apa³ dziewczynê za nadgarstek i wci¹gn¹³ j¹ do œrodka.

– Nie b¹dŸ g³upia. – Zacisn¹³ piêœæ, prawie mia¿d¿¹c jej ko-

œci. – To ja decydujê, kto leci, a kto zostaje. Ale w tej chwili jesteœ

zbyt cennym towarem, bym mia³ ciê zostawiæ.

Sekundê póŸniej by³a ju¿ na pok³adzie, a klapa w³azu zatrza-

snê³a siê za ni¹.

– Zapnij pasy – powiedzia³ Fett, wchodz¹c po szczeblach

metalowej drabinki przymocowanej po drugiej stronie pomiesz-

czenia. – Startujemy.

Neelah rozmasowa³a bol¹cy nadgarstek. Rozejrza³a siê dooko³a.

Patrz¹c na posêpne metalowe prêty klatek, uœwiadomi³a sobie, ¿e

kiedyœ – nie wiedzia³a kiedy, w jakim momencie swojej nieznanej

przesz³oœci – ¿e ju¿ kiedyœ tu by³a.

– To takie typowe. – SH

Σ

1-B odchyli³ w ty³ g³owê, patrz¹c

jak statek pospiesznie unosi siê ku nocnemu niebu. – Starasz siê

background image

285

jak mo¿esz, sk³adasz ich do kupy, pielêgnujesz i leczysz, a oni

nawet ci nie podziêkuj¹.

– Niewdziêcznoœæ. – 1e-XE sta³ obok wy¿szego robota me-

dycznego. Obaj wygramolili siê z kryjówki, gdy strza³y umilk³y na

dobre. Do tej pory pewnie nawet cz³owiek czaj¹cy siê wœród wydm

opuœci³ to miejsce, kieruj¹c siê z powrotem w stronê niegodziwego

miejsca, z którego musia³ nadejœæ; w ka¿dym razie nic nie wskazy-

wa³o na jego obecnoœæ. To by³o kolejne rozczarowanie dla obu

robotów; po spotkaniu z Bob¹ Fettem mê¿czyzna móg³ mieæ ja-

kieœ ciekawe rany, które wymaga³y leczenia. – Bezmyœlnoœæ.

– Oczywiœcie, czego innego mo¿na siê po nich spodziewaæ? –

Lœni¹cy ogon z dysz wylotowych statku zd¹¿y³ ju¿ zamieniæ siê

w niewielk¹ plamkê œwiat³a wœród gwiazd. Wewn¹trz obwodów

SH

Σ

1-B zagoœci³a nadzieja... jeœli roboty w ogóle miewaj¹ nadzie-

jê... ¿e tamci ludzie, a zw³aszcza ten, którego pielêgnowali w cho-

robie, Boba Fett, zabior¹ jego i 1e-XE ze sob¹. Z pewnoœci¹ zaro-

biliby na swoje ogniwa energetyczne przy tej obfitoœci uszkodzeñ

cia³a, jakie Fett zazwyczaj powodowa³ wokó³ siebie. – Taka ju¿

ich natura, jak s¹dzê. Wszyscy cieleœni myœl¹, ¿e s¹ nieœmiertel-

ni. – SH

Σ

1-B przeniós³ wzrok z rozgwie¿d¿onego nieba na ota-

czaj¹ce ich pustynne pustkowia. – I co teraz?

– Bezrobocie. – pisn¹³ 1e-XE. – Niepotrzebnoœæ.

SH

Σ

1-B przygl¹da³ siê przez chwilê towarzyszowi. Potem

wysun¹³ jedno z ramion, zakoñczone skalpelem, i zdrapa³ plamkê

rdzy ze sfatygowanego korpusu 1e-XE.

– Wiesz co? – odezwa³ siê z namys³em. – Przyda³oby ci siê

trochê konserwacji...

background image

286

R O Z D Z I A £

Nie cierpia³ nawet myœli, ¿e musi to zrobiæ. Ale wiedzia³, ¿e

nie ma wyjœcia.

G³os chciwoœci w jego trandoszañskim mózgu prawie przezwy-

ciê¿y³ wszelkie inne rozwa¿ania. S³ysza³ w g³owie te s³owa, odwieczn¹

m¹droœæ ³owców nagród, wypowiadan¹ g³osem jego ojca: ¿ywi s¹

wiêcej warci ni¿ martwi. Stary Cradossk wiedzia³, co mówi, przy-

najmniej pod tym wzglêdem; za ka¿dym razem, gdy Bossk g³adzi³

pazurami ogryzione do czysta koœci, które zatrzyma³ na pami¹tkê,

doznawa³ g³êbokiego poczucia ³¹cznoœci z przodkami. Mimo wszystko

istnia³a jeszcze inna prawda, równie niepodwa¿alna i twarda: spra-

wy wygl¹da³y inaczej, gdy w grê wchodzi³ Boba Fett.

Na ekranie skanera dalekiego zasiêgu „Wœciek³ego Psa”, w cia-

snej sterowni, Bossk widzia³ ma³¹ plamkê œwiat³a, oznaczaj¹c¹ sta-

tek Fetta. „Niewolnik I” oderwa³ siê ju¿ od powierzchni Tatooine.

Wkrótce wyjdzie z atmosfery planety i znajdzie siê w zasiêgu jego

systemów naprowadzaj¹cych i celowniczych. Bosskowi zosta³o bar-

dzo ma³o czasu na wciœniêcie przycisku i dokonanie tego, co ko-

nieczne. Nie móg³ ju¿ sobie pozwoliæ na ponowne roztrz¹sanie de-

cyzji czy na ¿al nad utraconymi zyskami.

W³aœnie wróci³ na pok³ad „Niewolnika I”, by œci¹gn¹æ kilka

interesuj¹cych plików z jego banku danych, kiedy kontrolki modu-

³u komunikacyjnego rozjarzy³y siê jak jasne iskry zestrzelonej aste-

roidy. To mog³o oznaczaæ tylko jedno – ¿e wiadomoœæ o tym, i¿

Boba Fett ¿yje, by³a prawdziwa, i ¿e on sam nawi¹za³ w³aœnie

³¹cznoœæ ze swoim statkiem orbituj¹cym wokó³ Tatooine. Bossk

background image

287

wiedzia³ te¿, co teraz nast¹pi. „Niewolnik I” pos³usznie wykona

zdalne rozkazy Boby Fetta, uruchomi g³ówny napêd i skieruje siê

ku powierzchni Tatooine na spotkanie ze swoim panem. A Boba

Fett bêdzie nie tylko ¿ywy, ale i wolny, gotów znów ruszyæ na

galaktyczne szlaki. Wolny i aktywny – najlepszy ³owca nagród na

wszystkich œwiatach rozproszonych po galaktyce.

Bossk nadal czu³ gniew i strach, jaki wywo³a³a w nim ta œwia-

domoœæ. Gniew to uczucie dobrze znane – Trandoszanie co rano

budzili siê gniewni – ale strach by³ czymœ nowym. I potê¿nym.

Pobudzi³ go do dzia³ania, szybkiego i skutecznego.

Nie traci³ czasu na rozgryzanie tajemnic. Jeœli bogaty i wp³ywo-

wy Kuat interesowa³ siê Bob¹ Fettem, ¿ywym lub martwym – niech

tak bêdzie; byæ mo¿e Bossk mimo wszystko bêdzie w stanie ode-

braæ nagrodê za potwierdzenie wiadomoœci wys³anej do w³aœciciela

Zak³adów Stoczniowych Kuat. A jeœli istnia³ jakiœ zwi¹zek miêdzy

ksiêciem Xizorem, tajnym w³adc¹ Czarnego S³oñca, a najazdem

szturmowców na farmê wilgoci na obrze¿ach Morza Wydm... od-

powiedŸ nie wyjdzie od Boby Fetta. Ju¿ Bossk siê o to postara.

Mia³ doœæ czasu, by przydŸwigaæ odpowiedni¹ iloœæ ³adunków

wybuchowych z „Wœciek³ego Psa”, ukryæ je w klatkach towaro-

wych ³adowni statku Fetta i zamontowaæ zdalny detonator. Zaraz

potem zamkn¹³ œluzê „Niewolnika I”, od³¹czy³ rêkaw w³asnego

statku i obserwowa³ przez iluminatory w sterowni, jak statek Fetta

kieruje siê ku powierzchni planety.

Teraz wraca³ z powrotem w przestrzeñ, nios¹c na pok³adzie swo-

jego pana. Plamka œwiat³a uros³a; jeszcze sekunda i bêdzie za póŸno.

Bossk wykorzeni³ z serca wszelki ¿al. Wcisn¹³ guzik na panelu kon-

troli swojego statku. W jednej chwili ma³a plamka œwiat³a zamieni³a

siê w kulê jaskrawego ognia, gasn¹c¹ w kosmicznej pró¿ni. Z „Nie-

wolnika I” pozosta³ tylko py³ i atomy.

Bossk odchyli³ siê na oparcie fotela pilota, wyczerpany. Czu³,

jak napiêcie zaczyna opuszczaæ jego miêœnie. I to by by³o na tyle,

pomyœla³ z ulg¹. Boba Fett nie ¿yje. Na dobre.

Nie ¿a³owa³; wiedzia³, ¿e trzeba by³o to zrobiæ.

Tylko jedna rzecz zastanawia³a Bosska, gdy wpatrywa³ siê

w miêdzygwiezdn¹ pustkê.

Dlaczego nadal siê ba³?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
043 Wojny Łowców Nagród I , Mandalorianska zbroja (Jeter K W) 4 lata po Era Rebelii
088 ABY 0004 Wojny Łowców Nagród Mandaloriańska Zbroja
Jeter K W Trylogia Wojny Łowców Nagród Mandaloriańska zbroja
050 Jeter Trylogia Wojny Łowców Nagród I Mandaloriańska zbroja
045 Wojny Łowców Nagród III, POLOWANIE NA ŁOWCĘ (K W Jeter) 4 lata po Era Rebelii
044 Wojny Łowców Nagród II, Spisek Xizora (Jeter K W) 4 lata po Era Rebelii
045 Wojny Łowców Nagród III, POLOWANIE NA ŁOWCĘ (K W Jeter) 4 lata po Era Rebelii
jak oglądać gwiezdne wojny na kompie
Gwiezdne Wojny Bohater?rtao 2 Narodziny Bohatera
27 Gwiezdne Wojny Kathy Tyres Pakt Na?kurze
Gwiezdne wojny, Kulturoznawstwo, Kultura popularna
059 - Epizod V - Imperium kontratakuje, Gwiezdne wojny eboki cały cykl 146 pozycji (kolejnosc za wik
Cykl Gwiezdne Wojny Chronologia powieści
Cykl Gwiezdne Wojny Chronologia powieści dla młodzieży
Gwiezdne Wojny 103 NOWA ERA JEDI Ostrze Zwycięstwa Podboj Greg Keyes(1)

więcej podobnych podstron