193 Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony

background image

Kaiser Janice

Tajemniczy Narzeczony

Arianna Hamilton krążyła nerwowo po pokoju, obracając na palcu pierścionek zaręczy-

nowy. Był to najpiękniejszy klejnot, jaki kiedykolwiek widziała — trzykaratowy brylant osa-

dzony w platynie. Kiedy dostała go od Marka w Dniu Zakochanych, była nieprzytomna ze

szczęścia.

Zdjęła pierścionek, zacisnęła go w dłoni i podeszła do okna. Spojrzała na szarzejące w

mroku, ciche, zasypane liśćmi Murray Hill i pomyślała o eleganckim domu, który Mark dla

nich kupił. Gdy przypomniała sobie, jak go urządzali w marzeniach, miała ochotę się rozpła-

kać. Trudno uwierzyć, że ich pragnienia nigdy się nie spełnią. Zrozumiała, że choć bardzo

kocha Marka Lindsaya, nie może go poślubić.

Odezwał się telefon. Pewnie jej siostra bliźniaczka dzwoni z Aspen. Arianna chwyciła

słuchawkę.

- Halo? Zara?

— Nie, kochanie, to ja— usłyszała głos Marka. — Chciałem

ci tylko powiedzieć, że się spóźnię. Posiedzenie zarządu trochę się przeciągnęło, a teraz

utknąłem w korku. Ale będę niedługo. Za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut.

— Dobrze, Mark. Jeszcze nie zaczęłam szykować kolacji. Mogę się do tego zabrać w

każdej chwili.

— Nie śpiesz się. Przywiozę butelkę szampana. Pamiętasz, że do ślubu pozostał tylko

miesiąc? Chyba możemy to uczcić.

— Och, Mark — szepnęła ze łzami w oczach.

— Wiem, że jestem sentymentalnym głupcem, ale cię kocham.

Arianna zagryzła usta niemal do krwi.

— Do zobaczenia — wyjąkała. Odwiesiła słuchawkę i otarła łzy. Jak mu to powie, na

Boga?

Przeszła do sypialni, otworzyła szafę i popatrzyła na suknię ślubną. Tygodniami chodzi-

ła po sklepach, szukając wymarzonej kreacji. Gdy już straciła nadzieję, ujrzała ją na wystawie

niewielkiego butiku.

Wpadła do sklepu, chwyciła to dzieło kunsztu krawieckiego i ruszyła do przymierzalni,

zrzucając pośpiesznie okrycie. Gdy delikatny atłas spłynął na jej biodra, nabrała pewności, że

background image

właśnie tego szukała. Na myśl, że nigdy nie włoży tej idealnej wprost sukni, serce o mało nie

pękło jej z żalu.

Dręczyła ją niepewność. Może głupio robi? Teoretycznie Mark Lindsay to idealny kan-

dydat na męża. Jest przystojny, ma doskonałe maniery, pochodzi ze znamienitej rodziny i

pewnego dnia zostanie właścicielem banku Lindsay Sć Soames. Co ważniejsze, od początku

wiedziała, że Mark naprawdę jej pragnie — to czuły, troskliwy kochanek. Nigdy nie wątpiła

w szczerość jego uczuć, ale...

Właśnie to „ale” nie dawało jej spokoju. Nie potrafiła sprecyzować, co ją gnębi. Mark

to chodzący ideał, ale jego miłość raczej ją przytłaczała, niż cieszyła.

Telefon znowu się odezwał.

— Sprawa życia i śmierci, co? — powiedziała jej siostra.

— Przełożyłam spotkanie, żeby do ciebie zadzwonić. Mam nadzieję, że to naprawdę

coś ważnego, Ań.

— Zara — odparła drżącym głosem — odwołuję ślub.

— Co takiego?!

- Odwołuję...

— Słyszałam, co powiedziałaś, Arianno. Pytam dlaczego? Co się stało?

— Właściwie nic. Po prostu opadły mnie wątpliwości.

— Ale jeszcze niedawno uważałaś, że Mark to ósmy cud świata.

— Może na tym polega problem. Wiem, że to zabrzmi krętyńsko, ale czasami mam

wrażenie, że jest zbyt wspaniały. Jedyne, czego pragnie, to mnie uszczęśliwić.

— Boże, to straszne — zażartowała Zara.

— Pewnie myślisz, że oszalałam. Często budzę się w środku nocy i sama się nad tym

zastanawiam. Chyba podświadomie czegoś się boję.

— Rozmawiałaś o tym z Markiem?

— Próbowałam, ale jest tak we mnie zakochany, że opacznie odbiera moje słowa. Bę-

dzie tu dziś wieczorem. Zamierzaliśmy spędzić weekend w domku letniskowym, który należy

do jego rodziny. W tej sytuacji nigdzie nie pojadę. — Arianna umilkła, i dopiero po dłuższej

chwili rzekła drżącym głosem: — Chcę mu zwrócić pierścionek zaręczynowy.

— Jesteś pewna? — spytała Zara. — Całkowicie pewna?

— Jestem. Noszę się z tym zamiarem już od jakiegoś czasu. W kółko o tym myślę.

— Czy wydarzyło się coś szczególnego? Pokłóciliście się?

— Nie. Mark nigdy nie podniósł na mnie głosu ani nie stracił panowania nad sobą. Cza-

sami nawet żałuję, że tak się nie stało.

background image

W słuchawce znowu zapadła cisza. Tym razem trwała dłużej. Ariannie serce waliło jak

młotem.

— Zawsze lubiłaś ostrych facetów — powiedziała w końcu Zara. — Drani o złotym

sercu. Rozumiem, że Mark może być dla ciebie za miękki.

— Czyli nie jestem wariatką?

— Oczywiście, że jesteś, ale dla mnie to nie nowina.

Arianna odetchnęła z ulgą. Chociaż były bliźniaczkami, miały zupełnie inne usposobie-

nia i zainteresowania. Zara skończyła prawo i zamieszkała w Aspen. Natomiast Arianna pra-

cowała jako redaktorka w dużym wydawnictwie i nie wyobrażała sobie życia poza Nowym

Jorkiem.

Obie czuły się szczęśliwe. Martwiło je tylko to, że nie mogą częściej się widywać. Bra-

kowało im zwłaszcza tych spotkań, od kiedy dwa lata temu zmarła ich babka ze strony ojca,

Ellen Hamilton. Po katastrofie lotniczej, w której zginęli ich rodzice, osierocając dziesięcio-

letnie dziewczynki, zabrała wnuczki do siebie, do Denver.

— Zdajesz sobie sprawę, że odwołując ślub w ostatniej chwili, narazisz na kłopoty wie-

le osób? — spytała Zara.

- Owszem — odparła Arianna. - Nie masz pojęcia, jak mi przykro. Wiem, że ty, Darcy i

Laura kupiłyście już suknie dla druhen, a Laura nawet bilet do Nowego Jorku.

— Ja też — rzekła Zara. — I tak mogę przyjechać, chyba że nie chcesz.

— Och, pewnie, że chcę. Nie wiem, co mogłoby mi lepiej zrobić. Skoro obie z Laurą

macie bilety, to może spotkamy się we cztery. Z bólem serca stwierdzam, że suknie trzeba

spisać na straty, ale podróży me musicie odwoływać.

— Masz rację. Poza tym, nie widujemy się tak często, jak to sobie obiecałyśmy po

skończeniu ogólniaka.

— Świetnie. Któregoś wieczoru możemy odwiedzić salon Madame Wu. Chyba ci o nim

nie opowiadałam, ale to szczególne miejsce. Ciasteczka szczęścia, które tam podają, mają

czarodziejską moc! Ich przepowiednie się spełniają!

— Arianno, ty naprawdę zwariowałaś.

— To ciekawe miejsce, Zaro. Na pewno ci się spodoba.

— Zamilkła, a kiedy znowu się odezwała, w jej głosie wyczuwało się wahanie. — Ale

nie musimy tam chodzić, jeśli me będziesz miała ochoty. Przede wszystkim chciałabym wy-

nagrodzić wam straty, jakie przeze mnie poniosłyście.

— Śpij spokojnie — rzekła Zara. — Jakoś to przeżyjemy. Gorzej będzie z Markiem.

— Wiem. — Głos.Arianny drżał. — Jestem przerażona.

background image

— Dasz sobie radę. Nigdy nie bałaś się trudnych decyzji. I bez względu na to, co zro-

bisz, masz moje pełne poparcie. Chyba wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.

— Dzięki. To bardzo dużo dla mnie znaczy — odrzekła Arianna. — Jesteś jedyną oso-

bą, której mogę się zwierzyć. Mamy tylko siebie.

— To prawda — westchnęła Zara. — Dobrze o tym wiem.

— Dzięki za wszystko.

— Kocham cię, siostrzyczko. Głowa do góry. Wszystko dobrze się ułoży. Jak zawsze.

— Do zobaczenia za parę tygodni.

ROZDZIAŁ1

Mark Lindsay wjechał wypożyczonym samochodem na serpentynę, która prowadziła do

Independence Pass, i wkrótce był już na samym wierzchołku. Zjechawszy na pobocze, spoj-

rzał na łagodnie pochylone, pokryte śniegiem łąki rozciągające się od góry Elbert na północy

aż do szczytu La Piatu na południu. Był dopiero początek paŸdziernika i śnieg sprawiał na

nim niesamowite wrażenie, tym bardziej że dwa dni temu wrócił z Karaibów.

Przez ostatni miesiąc Mark żył w rozterce. Wreszcie trzydziestego września, w dniu, w

którym mial się odbyć jego ślub z Arianną, postanowił polecieć na Martynikę, by się przeko-

nać, czy narzeczona. rzeczywiście pragnie od niego odejść. Przez myśl mu nie przeszło, że

trzy dni później znajdzie się w Górach Skalistych. Mark uchylił szybę, by zaczerpnąć świeże-

go powietrza i objąć wzrokiem pełne majestatu góry. Choć słońce grzało mocno, na wysoko-

ś

ci trzech tysięcy sześciuset metrów panował chłód. Odetchnął głęboko, myśląc ze zdziwie-

niem o nauczce, jaką dostał od życia.

Decyzja Arianny o zerwaniu zaręczyn całkowicie go zaskoczyła.

— Nie chodzi o to, że cię nie kocham, Mark -. powiedziała, zwracając mu pierścionek.

— Ale...

— Ale co?

— Nie wiem. Chyba nie jestem jeszcze gotowa.

— Nie jesteś gotowa — powtórzył. — Zgadzam się, że siedmiomiesięcme zaręczyny

nie należą do najdłuższych na świecie, lecz...

— Mark — przerwała mu, wstając od stołu — to nie jest kwestia czasu. — Byli w jej

mieszkaniu w Murray HiJl. Niewielki salonik rozjaśniaŁ chybotliwy płomień świecy.

— Ale powiedziałaś, że nie jesteś gotowa.

background image

Podeszła do okna i odwrócona tyłem do Marka, patrzyła na roziskrzony światłami

Manhattan. Mark nigdy nie zapomni tego widoku — jej drobnego, smukłego ciała, miękkich

rudych loków, błyszczących w świetle świecy, wąskiej talii i krągłych bioder... Arianna stała

mu się tak bardzo bliska, pokochał ją całym sercem, a ona go zraniła.

— Nie chodzi o ciebie, Mark - wyjaśniła — ale o mnie. Nie potrafię ci tego wytłuma-

czyć. Po prostu wydaje mi się, że powinnam odczuwać coś innego.

— Chodzi o to, czy mnie kochasz, czy nie.

Arianna odwróciła się od okna i popatrzyła na niego błyszczącymi oczami.

— To nie jest takie proste. Naprawdę nie jest.

— No dobrze — rzekł — odłóżmy na razie ślub.

Potrząsnęła głową.

— Nie, to byłoby nie w porządku z mojej strony, gdybym kazała ci czekać. Za pół roku

mogę czuć to samo co teraz.

— Chcę spróbować — odparł. — Co byś pomyślała o mnie, gdybym od razu pozwolił

ci odejść?

Łzy popłynęły jej z oczu.

— Może zasługujesz na kogoś lepszego, kto potrafi cię docenić. Tak, na pewno zasłu-

gujesz ha kogoś takiego.

Na początku był w szoku. Z pewnością jego durna została zraniona, me rozumiał, co się

stało. Przez parętygodni czekał, żyjąc nadzieją. Myślał, że Arianna odzysku zdrowy rozsądek,

ż

e zerwała zaręczyny ze strachu przed życiową decyzją. Gdy jednak nie otrzymał od niej żad-

nej wiadomości, doszedł do wniosku, że przyczyny jej zachowania powinien szukać w czym

innym.

Nie tylko on był zaskoczony i rozczarowany.

— Co się dzieje z tą dziewczyną? — spytała jego matka, gdy podzielił się wieścią z ro-

dzicami. — Te spotkania z gwiazdarni filmowymi musiały przewrócić jej w głowie.

— Nie w tym rzecz, mamo.

— Może i nie, kochanie. Arianna na pewno jest śliczną dziewczyną, ale nie jedyną na

ś

wiecie. W Meredith też byłeś zakochany. I jeśli chcesz znać moje zdanie, to ona bardziej do

ciebie pasowała. Jaka szkoda, że zginęła w tej straszliwej kraksie samochodowej.

Jego matka miała słabość do Meredith Peyton, kobiety, z którą był zaręczony parę lat

temu, ale trzeba przyznać, że odkąd pojawiła się Arianna, Julia Lindsay ani razu nie wspo-

mniała nieżyjącej narzeczonej syna. Jednak nie ulega wątpliwości, że dla Julii właśnie ona

była uosobieniem idealnej żony — z dobrej rodziny, właściwie wychowanej, należącej do

background image

ś

mietanki towarzyskiej. Ze stratą Meredith pogodził się wiele lat temu, ale me chciał znowu

zostać sam. Szczerze pokochał Ariannę. Nie był pewien, czy Ań rzeczywiście uważała, że

zasługuje na kogoś lepszego, czy po prostu próbowała osłodzić rozstanie.

Musiał dowiedzieć się, co naprawdę kryło się za decyzją o zerwaniu. Zadzwonił do niej

do pracy.

— Richard? — spytała, podnosząc słuchawkę.

- Nie, Arianno, to ja, Mark.

— Och, Mark, wybacz mi — odparła zakłopotana. — Miałam dwa telefony jednocze-

ś

nie, musiałam więc wcisnąć zły guzik. Richard Gere jest na drugiej linii. Ma tylko potwier-

dzić termin spotkania. Możesz chwilkę poczekać? — Wyłączyła się na parę sekund. — Prze-

praszam — powiedziała, włączając się z powrotem.

— Mam nadzieję, że w Hollywood wszystko w porządku.

— Starał się, by nie usłyszała sarkazmu w jego głosie.

— Richard zastanawia się nad napisaniem książki i jego agent chce, żeby omówił ze in-

ną szczegóły. To zwykła procedura.

Arianna przybrała pojednawczy, a nawet przepraszajy ton. To go zdziwiło, nie miała już

przecież wobec niego żadnych zobowiązań.

— Dzwonię do ciebie, ponieważ nasza podróż poślubna na Martynikę została wcześniej

opłacona, a trudno żądać zwrotu pieniędzy na tydzień przed wyjazdem. Myślałem, że sam

pojadę, ale muszę przeprowadzić ważną transakcję. Przyszło mi do głowy, że może ty miała-

byś ochotę wykorzystać swój bilet i rezerwację w Maison des Carabes.

— Proponujesz, żebym wybrała się w tę podróż, chociaż

ś

lub się nie odbędzie?

— Wszystko zapłacone, Arianno. Dlaczego nie skorzystać z okazji?

W słuchawce zapadła cisza. Mark czekał.

— Myślisz, że jestem nieczuła i niewrażliwa, prawda?

Był zaskoczony, słysząc nutę cierpienia w jej głosie.

— Sądzisz, że łatwo mi było zerwać zaręczyny?

— Arianno, nie miałem zamiaru...

— Och, to nie twoja wina. Nie dziwię się, że tak Ÿle o mnie myślisz.

— Słuchaj, inaczej te bilety się zmarnują. Pomyślałem, że może zechcesz je wykorzy-

stać, to wszystko.

Znowu zapadła cisza.

background image

— Chyba nie będę w stanie — odparła po chwili. — To miał być nasz miesiąc miodo-

wy... to znaczy... o Boże... nie jestem zimna jak głaz.

— Te bilety nie są mi potrzebne. Prześlę ci je razem z rezerwacją hotelową. Zrobisz z

tym, co zechcesz.

Choć Mark słyszał silne wzburzenie w jej głosie i nie miał wątpliwości, że czuje się

winna, nic nie wskazywało nato, że zmieni decyzję.

Nie chciał wywierać na nią żadnego nacisku, miał jednak nadzieję, że Arianna się z nim

skontaktuje. W końcu zrozumiał, że sam musi doprowadzić do spotkania.

W następny piątek, w przeddzień ich planowanego ślubu, zadzwonił do wydawnictwa.

Ku jego rozczarowaniu, okazało się, że Arianna wybrała się na kolację z Richardem Gere.

Mark nie potrafił opanować zazdrości. Spytał asystentkę, czy będzie w pracy w poniedziałek i

dowiedział się, że wbrew temu, co powiedziała, wybiera się na Martynikę. Nie zastanawiając

się długo, postanowił polecieć za nią na Karaiby. Ich ostatnia rozmowa przekonała go, że

Arianna nie jest w najlepszym stanie ducha. Postanowil, że porozmawia z nią szczerze i zrobi

wszystko, by do niego wróciła. A jeśli mu się to nie uda, może przynajmniej pozostaną przy-

jaciółmi.

Sprawy me potoczyły się po jego myśli. W hotelu na Martynice zastał wprawdzie

Ariannę, ale w towarzystwie mężczyzny. Z początku był oburzony i wściekły — tak bardzo

starał się sprostać jej oczekiwaniom, a ona go zdradziła. Okazało się jednak, że był w błędzie.

Arianna nie przyleciała na Karaiby. Pojechała do Aspen. To Zara zamieszkała w hotelu wraz

ze swym przyjacielem, korzystając z rezerwacji siostry bliźniaczki.

— Ari doszła do wniosku, że praca najlepiej leczy złamane serce — wyjaśniła mu Zara

w holu Maison des Caralbes.

Ta uwaga rozbudziła ciekawość Marka.

— Naprawdę ma złamane serce czy tylko tak mówisz, żeby mnie pocieszyć?

Popatrzyła na niego uważnie.

— Niech to zostanie między nami, ale Arianna nie jest do końca przekonana, czy słusz-

nie postąpiła, odwołując ślub.

To była najlepsza wiadomość, jaką usłyszał od miesiąca.

— Tak powiedziała?

— Nie, ale znam Ari jak własne pięć palców — odparła Zara. — Zawsze myślimy tak

samo, nawet jeśli dochodzimy do różnych wniosków. Mark, nie chcę ci robić nadziei, ale mu-

sisz wiedzieć, że moja siostra wciąż się zastanawia, co do ciebie czuje.

— Tylko to chciałem usłyszeć — rzekł. — Jadę do Aspen.

background image

— Nie śpiesz się tak.

— Myślisz, że to zły pomysł?

— Może i dobry, ale musisz się przygotować do rozmowy. Im lepiej zrozumiesz jej

uczucia, tym łatwiej dopniesz celu.

Mark potrząsnął głową.

— Szkoda, że wcześniej nie poprosiłem cię o radę. No,

dobra, zamieniam się w słuch. Tylko mów bez ogródek, nie bój się, że mnie zranisz.

— Mark, z opowieści Ań wynika, że jesteś chodzącym ideałem. Troskliwy, delikatny,

uprzejmy i kochający. Może dla niej okazałeś się zbyt idealny. Wiem, że czasami czuła się

przytłoczona twoją miłością. Nie chcę powiedzieć, że marzy o mężczyźnie obojętnym, ale

jeśli masz zamiar doprowadzić ją do ołtarza, to zachowuj się tak, by musiała zabiegać o twoje

względy. Ona potrzebuje kogoś, kto trzymałby ją w niepewności, a nie spełniał każdą jej za-

chciankę. Ań uwielbia wyzwania. Pamiętaj o tym, to jest klucz do jej serca.

Słowa Zary otworzyły mu oczy. Nagle zobaczył swój związek z Ańanną w zupełnie in-

nym świetle. Oczywiście, że czuła się przytłoczona jego miłością, skoro robił wszystko, by

uważała go za wspaniałego mężczyznę — zgadywał każde jej życzenie, zwracał szczególną

uwagę na to, by jej nie urazić ani nie zdenerwować. Jak na ironię, wyrządził w ten sposób

więcej złego niż dobrego. Co gorsza, był nieuczciwy wobec siebie. Udawał kogoś innego.

Wydawało mu się, że tragedia, która rozegrała się na oblodzonej drodze w Connecticut

parę lat temu, nadał miała wpływ na jego życie. Wciąż czuł się odpowiedzialny za śmierć

Meredith i nosił smutek w sercu.

Kiedy pojawiła się Arianna, zaczął zachowywać się nienaturalnie. Otoczył ją nadmierną

troską. Powodowała nim obawa przed ponowną stratą, a także, początkowo nie uświadomio-

na, potrzeba spłacenia długu wobec nieżyjącej Meredith. Na szczęście Zara uzmysłowiła mu

prawdę. Zrozumiał, że postępował głupio.

Nie wszystko było stracone, ponieważ dzięki Zarze miał pretekst do ponownego spo-

tkania z Ańamią. Zdarzyło się coś nieprawdopodobnego — na lotnisku wzięto Zarę za Arian-

nę i wręczono jej maszynopis, który, jak się okazało, ujawniał tajemnice mafii.

— Będę spokojniejsza, jeśli to ty przekażesz go Ań — powiedziała Zara, ostrzegając

go, że bierze na siebie duże ryzyko. — Niektórzy ludzie są gotowi zabić, byle tylko ten ma-

szynopis nie wpadł w niepowołane ręce. Mówię poważnie. Wolałabym, żeby Ańanna w ogóle

go nie dostała, ale nie mogę podejmować za nią decyzji. Zostawiam to tobie.

Teraz stanął przed poważnym dylematem. Cieszył się, że ma pretekst, by spotkać się z

Arianną, ale wiedział też, że maszynopis wystawia ją na niebezpieczeństwo. Bał się, że jeśli

background image

będzie próbował ją ochraniać, potraktuje to jako kolejną próbę ograniczania jej swobody. Mu-

siał znaleźć sposób, by jej pomóc, nie wzbudzając jej protestów.

Zara nie miała żadnych sugestii.

— Jesteś w trudnej sytuacji — rzekła — ale powinieneś sam

sobie z tym poradzić.

Przyrzekł, że będzie strzegł Ańanny jak oka w głowie. Zapakował maszynopis i złapał

najbliższy samolot do Miami. „Irm razem niczego nie będzie udawał.

Mark po raz ostatni wciągnął w płuca rześkie górskie powietrze, popatrzył w lusterko i

wjechał na szosę. Od Aspen dzieliła go niecała godzina drogi, a tam czekała kobieta, którą

kochał, Zdziwi się, kiedy go zobaczy, ale to zdziwienie będzie niczym w porównaniu z nie-

spodzianką, jaką jej szykuje. Zara uparcie twierdziła, że jej siostra pragnie mężczyzny, o któ-

rego względy musi zabiegać. I będzie zabiegała, postanowił w duchu.

Arianna weszła do sklepu przy Mili Street, w którym codziennie odbierała opóźniony o

jeden dzień egzemplarz „The New York Timesa”. Właściciel wyjął z ust fajkę i kiwnął

głową na powitanie.

— Witaj, Zaro — rzeki. — Musiało tu przyjechać jeszcze kilku nowojorczyków, bo

sprzedałem wszystkie „Timesy”. Ale dla ciebie jeden zostawiłem.

— Dzięki — odparła z uśmiechem, wyjmując z torebki banknot pięciodolarowy.

Mężczyzna położył na ladzie gazetę razem z resztą. Arianna podziękowała mu i wyszła.

Nie zawracała sobie głowy wyprowadzaniem go z błędu. Po paru próbach tłumaczenia, że nie

jest Zarą, tylko jej siostrą bliźniaczką, doszła do wniosku, że lepiej dać sobie z tym spokój.

Obiecała Zarze podczas pożegnarna w Nowym Jorku, że będzie się dobrze sprawowała.

— Za nic w świecie me ośmielę się zepsuć ci reputacji

— zapewniła z uśmiechem. — Wiem, że małe miasteczka są specyficzne.

Wolałabym po powrocie do domu nie dowiedzieć się, że zostałam usunięta z palestry.

Błagam cię tylko o jedno: nie udzielaj żadnych porad prawnych — odparła Zara.

Arianna obiecała solennie spełnić prośbę siostry.

Dotarła do Main Street, skręciła ńa zachód i z gazetą pod pachą poszła dalej wolnym

krokiem, napawając się górskim jesiennym powietrzem. Lubiła spacery, a w Nowym Jorku

nie miała na nie zbyt wiele czasu. Podczas pobytu w Aspen wsiadła do samochodu Zary tylko

raz, by pojechać do supermarketu. Większość czasu spędzała w domu i pracowała, choć nie

tak dużo, jak to sobie zaplanowała. Głowę wciąż miała nabitą myślami o Marku.

Dziś rano redagując tekst, przypomniała sobie, jak na nią spojrzał, gdy rozstali się na

początku września. Jak na mężczyznę, któremu właśnie zwrócono pierścionek zaręczynowy,

background image

Mark zachował zadziwiający spokój. Choć miał zgaszone spojrzenie i smutny uśmiech, nie

powiedział niczego, co złamałoby jej serce.

— Dla mnie najważniejsze jest to, że jesteś szczęśliwa. Nawet jeśli to oznacza, że nie

możesz być ze” mną. Ale ja nadał będę cię kochał.

Arianna spojrzała na zegarek. Na Martynice zbliżała się pora kolacji. Gdyby z nim nie

zerwała, byliby teraz razem-w podróży poślubnej, może właśnie w tej chwili siedzieliby przy

stoliku w restauracji. Wcześniej kochaliby się ze sobą raz, może dwa — najpierw rano, po

kąpieli w krystalicznie czystej morskiej wodzie, potem w trakcie przygotowań do kolacji.

Przeżyliby cudowne chwile. Maik był czułym, oddanym, pozbawionym egoizmu ko-

chankiem. ¯ aden mężczyzna nie rozumiał lepiej jej potrzeb. Ale choć doznawała rozkoszy,

przeżywała także rozczarowanie. Chciałaby, żeby czasami zapamiętywał się w miłości, był

bardziej spontaniczny. Pomyślała, że może właśnie na tym polegał problem. Gdy ktoś jest

doskonały, łatwo przewidzieć, jak się zachowa, a przez to staje się nudny.

Arianna śkarciła się w duchu. Wiele kobiet uznałoby, że zwariowała? W końcu czuli

kochankowie nie rodzą się na zimą.

Może szuka dziury w całym. A poza tym, jaką ma szansę na znalezienie kogoś lepsze-

go?

Ale po co się zadręcza? Przywiozła ze sobą mnóstwo roboty. Powinna myśleć o niej, a

nie o tym, co mogło się wydarzyć. Zwróciła pierścionek, teraz musi ponieść konsekwencje tej

decyzji. Pociechę znajdzie w pracy i dlatego na niej musi skupić całą energię. Nie da się jed-

nak ślęczeć nad tekstem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Potrzebuje jakiejś rozrywki.

Jesienią w Aspen niewiele się dzieje. Po tłumach letników nie ma już śladu, a narciarze jesz-

cze nie przyjechali. Miasteczko ożywi się dopiero zimą.

— Dzięki — odparła Lina. — Może tak zrobię. — Po czym odłożyła słuchawkę.

Arianna też miała ochotę zadzwonić do siostry, ale me chciała psuć jej wakacji. Wie-

działa, że Zara pojechała na Karaiby, by w egzotycznej scenerii odpocząć od codzienności.

Miała nadzieję, że pozna kogoś naprawdę interesującego i godnego uwagi. Zara uchodziła za

poważniejszą z bliźniaczek i rzadko umawiała się na randki. Arianna uważała, że odrobina

beztroskiej zabawy dobrze zrobi jej siostrze. Po co niepokoić ją telefonami i zawracać głowę

swoimi problemami.

Jedyną niespodzianką był telefon od przyjaciółki Zary, Liny Prescott.

— A niech to — powiedziała Lina, kiedy Arianna wyjaśniła jej, kim jest. — Macie

identyczne głosy.

Arianna roześmiała się.

background image

— I jesteśmy do siebie podobne jak dwie krople wody.

— Wiedziałam, że Zara ma siostrę w Nowym Jorku, i wi

Nie przerywając spaceru, rozłożyła gazetę i rzuciła okiem na nagłówki. Jeden z artyku-

łów dotyczył środkowego wschodu. Inny — dyskusji w Kongresie na temat budżetu. Już mia-

ła złożyć gazetę, kiedy przyciągnęła jej uwagę relacja ze strzelaniny na lotnisku Johna F.

Kennedy”ego.

Przebiegła wzrokiem kilka pierwszych akapitów, odnotowując w pamięci, że zabito

gangstera o nazwisku Sal Corsi. Autor artykułu nie podał żadnego motywu zbrodni.

Widziałam twoje zdjęcia, lecz nie spodziewałam się tu ciebie. Myślałam, że to Zara

wróciła.

— Zmieniła plany — odparła Ariaima. — Miałam opłaconą podróż na Karaiby, a nie

mogłam pojechać, więc Zara wybrała się tam za mnie.

— Do diabła!

Lina wydawała się bardzo zmartwiona i Arianna spytała, czy stało się coś złego.

— Owszem, dlatego muszę porozmawiać z Zarą.

— Więc zadzwoń do niej. Mieszka w Maison Carai”bes. Bez trudu zdobędziesz numer

telefonu.

malał tylko, że Corsi miał porachunki z szefami nowojorskiej mafii. Zwróciła uwagę, że

morderstwa dokonano mniej więcej w tym samym czasie, w którym samolot Zary odlatywał

do Miami. Była ciekawa, czy to zabójstwo ma coś wspólnego z tajemniczym panem X, który

męczył ją, by przeczytała jego demaskatorską książkę o mafii. Spławiła go, obiecując, że

skontaktuje się z nim po powrocie z wakacji. Doszła do skrzyżowania i właśnie miała przejść

przez jezdnię, gdy usłyszała zgrzyt hamulców. Spojrzała za siebie i zobaczyła samochód

zjeżdżający na pobocze. Jednocześnie usłyszała:

— Cześć, Zara, podwieŸć cię?

Glos wydał się jej znajomy, lecz pomyślała, że to niemożliwe. A może zdarzył się cud?

Pochyliwszy się, zajrzała przez szybkę. Za kierownicą siedział mężczyzna, z którym niedaw-

no była zaręczona i z którym zerwała. Arianna wpatrywała się w mego bez słowa przez dłuż-

szą chwilę.

— Mój Boże — powiedziała w końcu. — Skąd się tu wziąłeś?

Uśmiechnął się szeroko.

— Przejeżdżałem przez Kolorado i pomyślałem sobie, że przy okazji mogę odwiedzić

niedoszłą szwagierkę.

Wpatrywała się w niego w napięciu, zastanawiając się, czy ją oszukuje.

background image

— Kogo?

— No, Zara, wskakuj!

Arianna wciąż była w szoku. Przecież rozmawia z mężczyzną, który parę dni temu miał

zostać jej mężem. Czy naprawdę jej me poznał? Pełna sceptycyzmu otworzyła drzwiczki i

wsiadła do samochodu.

— Pytam poważnie, co tu robisz?

— Nie będę kłamał — odparł. — Przyjechałem, żeby się z tobą zobaczyć.

— Ale dlaczego?

Wzruszył ramionami i westchnął.

— Pomyślałem, że moglibyśmy pogadać o Ariannie.

Naprawdę wziął ją za Zarę. Coś podobnego! Oczywiście trzeba będzie wyjaśnić tę po-

myłkę. Zanim jednak zdążyła otworzyć usta, położył jej rękę na kolanie, uśmiechnął się

dziwnie, a w jego łagodnych brązowych oczach pojawiły się figlarne błyski.

— A przy okazji możemy pogadać io tobie.

- O mnie? - wyjąkała.

Roześmiał się cicho.

— To chyba jasne, że pociągają mnie dziewczyny w twoim typie.

— Mark!

— ¯ artowałem — odparł, puszczając do niej oko. — Ale rzeczywiście chcę z tobą po-

gadać. — Wrzucił bieg i samochód ruszył. — Mów, jak mam jechać. Znam adres, ale nie

wiem, gdzie skręcić.

— Jeszcze dwie przecznice. Potem w prawo.

Spojrzała na niego, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się wydarzyło. To musi być ja-

kiś żart. Ale przecież Mark jest szczery jak złoto. Nie zwykl kłamać i oszukiwać, a to ozna-

cza, że naprawdę wziął ją za Zarę.

Jeszcze raz pomyślała, że powinna wyprowadzić go z błędu, zanim poczuje się zakłopo-

tany, Jednak diabeł, który siedział w Ariannie, poradził jej, by poczekała i zobaczyła, co się

stanie. Uwielbiała płatać figle. Niestety, Mark tego nie rozumiał — pewnie dlatego, że brał

ż

ycie zbyt serio.

ROZDZIAŁ 2.

Mark zaparkował we wskazanym miejscu, przed domem w stylu wiktoriańskim, i wyłą-

czył silnik. Arianna była zaniepokojona, a mimo to szalenie zaintrygowana. Wreszcie coś się

background image

działo! Zamiast zadręczać się myślami, czy postąpiła słusznie, zrywając z Markiem, ma oka-

zję poznać go z zupełnie innej strony. Zapowiadała się świetna zabawa.

— O czym chcesz porozmawiać? — spytała.

— Wiem, że między mną a Arianną wszystko skończone

— rzekł. — Nie potrałę jednak przejść nad tym do porządku. Chciałbym zrozumieć dla-

czego.

— Czy Arianna nie podała ci żadnego powodu? — spytała, zachęcając go do mówienia.

— Och, próbowała się tłumaczyć. ale nie bardzo jej to wyszło. Szczerze mówiąc, chyba

sama nie wiedziała, o co jej chodzi.

Oczy Arianny rozbłysły gniewem, ale jakoś zachowała spokój.

— Pewnie nie chciała cię zranić. Wiesz, że jest bardzo uczciwa.

— Och, tak, ona nigdy nie kłamie — odparł, pocierając ręką policzek. — Ale nadal jej

nie rozumiem.

Nagle odezwało się w niej poczucie winy. Mark byłby niesłychanie zakłopotany, gdyby

wiedział, z kim naprawdę rozmawia. Nie chciała sprawiać mu przykrości, już wystarczająco

się przez nią wycierpiał. Powinna natychmiast mu wyjawić, kim jest. Ale jak często, do dia-

bła, kobieta ma szansę usłyszeć prawdę o sobie, i to z ust mężczyzny?

— Skoro chcesz o tym pogadać — powiedziała. słodkim głosem — to może wejdziesz

do środka i napijesz się kawy?

— Z przyjemnością — odrzekł.

Mark sięgnął po neseser leżący na tylnym siedzeniu. Wysiedli z samochodu i poszli

podjazdem w kierunku domu.

— Ładnie tu — powiedział. — Uwielbiam małe miasteczka.

— Naprawdę? — spytała ze zdziwieniem. Włożyła klucz do zamka i popatrzyła przez

ramię. — Arianna powiedziała mi, że jesteś typowym mieszczuchem.

— Bo jestem — odparł — ale we mnie siedzi paru różnych facetów. Myślę, że Arianna

do końca mnie nie poznała. Wiesz, że zwykła widzieć to, co chce.

— Pleciesz bzdury!

Mark uniósł ze zdziwieniem brwi i zrozumiała, że przesadziła. Musi trzymać nerwy na

wodzy, jeśli chce coś z niego wyciągnąć.

— Może rzeczywiście jest zajęta sobą, ale to nie znaczy, że

nie obchodzą jej inni. Wiem, że troszczyła się o ciebie. — Otworzyła drzwi i weszła do

ś

rodka.

background image

— Masz rację, jest zajęta sobą. Czasami tak bardzo, że nie wie, co się dookoła niej dzie-

je. Jak można troszczyć się o człowieka, którego zupełnie się nie zna?

Te słowa dotknęły ją do żywego, lecz nie mogła tego okazać.

— Naprawdę tak myślisz czy przemawia przez ciebie zramona durna?

Uśmiechnął się dziwnie, ale zaraz spoważniał.

— Arianna to wspaniała kobieta i jeszcze długo będzie dla niej miejsce w moim sercu.

Ariannę zaczęło dławić w gardle i oczy zaszły jej łzami. Słysząc jego czuły głos, omal

się nie załamała.

— Ale musisz przyznać — kontynuował — że twoja siostra zachowuje się jak rozpiesz-

czone dziecko.

— Słucham?!

— Jest zapatrzona w siebie — wyjaśnił.

Oblała się rumieńcem, lecz odwróciła głowę, by tego nie zauważył.

— Czy nie osądzasz jej zbyt surowo? — spytała, starając się opanować drżenie głosu.

— Zawsze uważałam, że jest dojrzała i otwarta na problemy innych.

Mark westchnął.

— Nie chcę Ÿle oniej mówić, ale dziwi mnie twoja reakcja. Ań sama mi powiedziała,

ż

e kiedyś oskarżyłaś ją o nazbyt egoistyczne postępowanie, o kierowanie się w życiu własną

wygodą.

— Siostry czasami mówią sobie takie rzeczy. To nie znaczy, że jej me szanuję. Czuj się

jaku siebie w domu. Nastawię czajnik.

Ańanna wyszła, mrucząc gniewnie pod nosem. Nie powinna tak się denerwować. Nic

dziwnego, że jego słowa były przepełnione goryczą. Przecież odeszła od niego, zerwała zarę-

czyny.

Czekając, aż woda się zagotuje, zastanawiała się, co by na to powiedziała Zara. Zanim

doszła do jakichkolwiek wniosków, usłyszała, że Mark wchodzi do kuchni. Zerknęła za siebie

i zobaczyła, że stoi oparty o framugę drzwi, z rękami założonymi na piersi. Przyglądał się jej

z miną, jakiej nigdy u niego me widziała. W ogóle był jakiś inny niż zazwyczaj.

— Pomóc ci? — spytał.

— Nie — odparła. — Dzięki. Tylko nasypię kawy do kubków.

—. Kawa rozpuszczalna? To bardziej w stylu Arianny. Kiedyś mi mówiła, że jesteś sta-

roświecka. Mielesz kawę w młynku, pieczesz chleb i robisz przetwory. Chyba wiele z tych

przedmiotów pochodzi z kuchni twojej babci, prawda? — Mark rozejrzał się dokoła.

background image

— Mmasz rację — wyjąkała. — Wolę kawę mieloną, ale właśnie mi się skończyła. Jeśli

me chcesz takiej, to mogę...

— Nie, nie, wystarczy mi rozpuszczalna. Po prostu trochę się zdziwiłem.

Nerwowo wsypywała kawę do kubków. Czuła, że Mark nie spuszcza z niej wzroku.

Wyprowadzało ją to z równowagi, bo wiedziała, że to spojrzenie było przeznaczone dla jej

siostry.

— Wiesz, me mogę się nadziwić. Jesteście do siebie podobne jak dwie krople wody, i to

w najdrobniejszych szczegółach. A przecież macie tak odmienne charaktery.

— Owszem — odparła drwiącym głosem Arianna. — Ona jest tą złą bliźniaczką.

Mark zaśmiał się.

— Przepraszam, jeśli powiedziałem coś przykrego na jej temat. Wiem, że ją kochasz i

ż

e ma wiele zalet. — Zbliżył się i dodał szeptem: — Jestem pewien, że tobie też ich me bra-

kuje, Zaro.

— Słucham?!

— Istnieją między wami różnice, ale muszą też być i podobieństwa. A skoro tak, to za-

pewne masz cechy, które pociągały mnie u niej.

Arianna oniemiała. Czy Mark próbuje ją poderwać? Nie patrzył na mą tak, jak się po-

winno patrzeć na niedo%ą szwagierkę. Przejął ją chłód. Oparła się o blat stołu.

— Mark, spotkaliśmy się tylko raz. W ogóle się nie znamy.

— To prawda — odparł z uśmiechem — ale nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy poznali

się lepiej.

Ten drań z nią flirtuje. Nie do wiary.

— Sądziłam, że przyjechałeś porozmawiać o Ań — powiedziała, udając obojętność.

— To prawda, ale byłbym nieuczciwy, gdybym ci nie Powiedział, że bardzo się zmieni-

łaś od naszego spotkania — szepnął. — Albo ja patrzę na ciebie zupełnie innymi oczami.

Arianna pobladła.

— Jakto?

Zastanowił się.

— Nie zrozum mnie Ÿle, Zaro, ale teraz wydajesz mi się bardziej podobna do Arianny.

Odetchnęła z ulgą, lecz nadal było jej przykro, że mężczyzna, którego miała poślubić

parę dni temu, flirtuje z jej siostrą. Czy zerwanie zaręczyn tak mało go obeszło?

— Może widzisz to, co chcesz — powiedziała lekkim

tonem.

background image

— A może widzę kogoś, kto ma mnóstwo zalet Arianny, ajecinocześnie nie jest... —

Głos mu zadrżał.

— Rozpieszczonym dzieckiem — zacytowała go, przybierając ton ostrzejszy, niż za-

mierzała.

Roześmiał się. Podeszła do kuchenki sprawdzić, czy woda się zagotowała. Błyskawicz-

nie pokonał dzielącą ich odległość. Stanął za nią tak blisko, że poczuła zapach wody koloii-

skiej od Gucciego, którą mu podarowała na walentynki.

— Na pewno nie chcesz, żebym ci pomógł? — spytał.

— Nie,dam sobie radę — odparła, zerkając na niego przez ramię.

Przysunął się jeszcze bliżej.

— Wiesz, że pachniesz tak jak Ariamia? To Chanel, prawda?

— Owszem.

Kiedy chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie, odskoczyła jak oparzona.

Uśmiechnął się szeroko. Przy swoich stu siedemdziesięciu ośmiu centymetrach wzrostu nie

mógł uchodzić za olbrzyma, ale był prawie dwadzieścia centymetrów od niej wyższy. I z

pewnością nie zachowywał się jak niedoszły szwagier.

— Wiesz co, dokonałem zaskakującego odkrycia.

Bala się zapytać, co ma na myśli.

— Bardzo mi się podobasz.

— Mark, daj spokój!

- Co w tym złego? To komplement.

— Nie powinieneś mi tego mówić — zaprotestowała.

— Dlaczego? Przecież to prawda. Nawet pachniesz jak Ań.

— Myślisz, że kobieta lubi przypominać mężczyźnie kogoś innego, nawet jeśli jest to

jej bliźniaczka? — powiedziała, gdyż nic innego nie przyszło jej do głowy.

Mark uśmiechnął się.

— No wiesz, nie jestem taki głupi. Potrafię cię docenić. Myślę, że związek z Arianną

nie okazałby się czymś specjalnym w porównaniu z tym, co mógłbym przeżyć z tobą, Zaro.

— Coś podobnego — wyszeptała.

Ś

cisnął ją za ramiona. Potem, ku jej przerażeniu, przyciągnął ją do siebie. Dobry Boże,

czy zamierza ją pocałować?

— Powiedz prawdę — szepnął. — Nigdy nie przyszło ci do głowy, że stanowimy do-

braną parę?

— Nie!

background image

— Naprawdę?

— Mark, nie poznaję cię — powiedziała niebacznie i natychmiast spróbowała naprawić

błąd. — To znaczy Ań zupełnie inaczej cię opisywała.

— Cóż, może była tak zajęta sobą, że nie zdążyła mnie poznać.

Arianna oniemiała. Czy to naprawdę Mark Lindsay, czy też jego bliźniak, o którego ist-

nieniu mc nie wiedziała?

Zanim zrozumiała, co się dzieje, Mark ją pocałował. Nie po przyjacielsku ani bratersku,

lecz jak namiętny kochanek. Przesunął ręką po jej plecach, objął ją w talii i przytulił, dokład-

nie tak, jak gdyby była jego narzeczoną. Serce waliło jej jak młotem, mimowolnie zaczęła

odpowiadać na jego pieszczoty. Lecz nagle przypomniała sobie, za kogo ją bierze. Do diabła,

nie może się z nim całować. Nawet gdyby chciała. Maik całował nie ją, tylko Zarę. Przy-

najmniej tak mu się wydawało.

Odepchnęła go od siebie.

— To już zaszło za daleko! — krzyknęła. — Nie widzisz, że nie jestem Zarą? Na litość

boską, przecież to ja, Arianna!

Uśmiechnął się szeroko, zniewalająco.

— Jestem oburzona, że wziąłeś mnie za Zarę i próbowałeś uwieść! To jest... to jest...

— Co takiego?

— Sama nie wiem. Uważałam cię za uczciwego człowieka, Marku Lindsay, ale widzę,

ż

e w ogóle cię me znałam!

Odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się serdecznie.

— Myślisz, że to zabawne? — Wyminęła go i podeszła do stołu.

Maik potrzebował trochę czasu, żeby opanować wybuch śmiechu.

— Cały czas wiedziałem, że to ty. Trochę się zabawiłem.

— Wiedziałeś?

- Tak.

— Jak mogłeś! Nie miałam pojęcia, że jesteś taki... taki bezwzględny. Och Maik! To do

ciebie niepodobne.

Wzruszył ramionami.

— Wiem.

— Chyba w ogóle cię nie znam.

— W tym rzecz. Nie żartowałem, kiedy mówiłem, że byłaś zapatrzona w siebie i dlate-

go wielu rzeczy nie dostrzegałaś.

Ogarnął ją gniew. A może powinna czuć się zraniona albo zakłopotana?

background image

— Chcę cię jednak pocieszyć — rzekł. — Nie całowałem Zary, tylko ciebie.

Spiorunowała go wzrokiem.

— Akurat. Skąd wiedziałeś, że tu jestem?

- Zara mi powiedziała.

— Nie wierzę. Znalazłeś się w niezręcznej sytuacji i teraz

próbujesz z niej wybrnąć.

— Nie, mówię prawdę.

Położyła ręce na biodrach i popatrzyła na niego wyniośle.

— W takim razie muszę ci powiedzieć, że postąpiłeś nieuczciwie. Dżentelmen tak by

się nie zachował.

— Ach, tak. Cóż, me pamiętam, żebyś próbowała mnie powstrzymać i wyjaśnić, kim

jesteś — zauważył, idąc wolno w jej kierunku.

Skrzywiła się.

— To zupełnie co innego. Ja nie zamierzałam cię oszukiwać. Ty przyjechałeś z takim

planem.

— Daj spokój, oboje dobrze się bawiliśmy. Tylko że ja lepiej odegrałem swoją rolę. —

Zatrzymał się, puścił do niej oko i dodał: — Chyba nie zaprzeczysz?

Zignorowała jego pytanie.

— To niepodobne do ciebie — powtórzyła z wyrzutem w głosie.

— Nie, moja droga. To niepodobne, do kogoś, kogo uważałaś za swojego narzeczone-

go.

— Chyba nie sugerujesz — powiedziała ze złością — że zamierzałam poślubić czło-

wieka, którego właściwie me znałam?

— Owszem, ale to nie do końca twoja wina. Chciałem uchodzić w twoich oczach za

kogoś innego. Nie robiłem tego w złej wierze, lecz zachowywałem się tak, jak tego, moim

zdaniem, oczekiwałaś.

Arianna czuła, że mówi szczerze.

— Nie wiem, co powiedzieć — wyznała bezradnie.

— Wiesz co — w jego oczach pojawiły się figlarne błyski

— takiej jeszcze cię nie widziałem. Posmutniała.

— Zrobiłeś ze ninie idiotkę.

— Och, daj spokój — rzucił niecierpliwie, dotykając jej włosów. — Nic się nie stało.

Po prostu jesteś zaskoczona, że trochę się zabawiłem twoim kosztem.

Zadrżała mimo woli.

background image

— Mark, nie jesteś tym mężczyzną, którego znałam.

Przesunął palcami po jej policzku. Ariannie nawet jego dotyk wydawał się inny. Wzbu-

dzał w niej zupełnie nowe uczucia. Na litość boską, co się z nią dzieje? Przecież to ten sam

mężczyzna, za którego nie chciała wyjść za mąż, ponieważ znudził ją swoją dobrocią, tro-

skliwością i opiekuńczością.

— Może dlatego, że miłość jest ślepa — powiedział, patrząc na jej usta. Pogłaskał jąpo

ramieniu i Arianna znów zadrżała.

— Przedtem myślałem, że oboje się oszukujemy — kontynuował. — Ale teraz, kto

wie? Skoro nie grozi nam małżeństwo, może nawet zostaniemy przyjaciółmi.

- Mark - wyjąkała - to nie w porządku.

— Nibyco?

Nie mogła mu powiedzieć, że chodzi o jego uwodzicielski sposób bycia. Jeszcze by

pomyślał, że lubi, gdy ją kokietuje.

— Arianno?

Zagwizdał czajnik i chwila oczarowania minęła.

— Przepraszam — powiedziała. Prześlizgnęła się mu pod

ramieniem i podeszła do kuchenki. Gdy nalewała wodę do

kubków, Mark usiadł przy małym stoliku, który Zara dostała

od babci. Manna przyniosła kubki z parującą kawą i jeden

z nich podała Markowi, po czym także usiadła.

Zdołała się jakoś wziąć w garść i przybrała rzeczowy ton.

— Naprawdę myślisz, że się oszukiwaliśmy? Aż do dzisiejszego dnia uważałam, że

znamy się całkiem dobrze.

— Nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje — stwierdził sentencjonalnie i łyknął

kawy.

— Chyba więc wybraliśmy najlepsze rozwiązanie. — Uśmiechnęła się nieśmiało. —

Przyjechałeś, żeby się o tym upewnić?

— Nie, szczerze mówiąc, Zara prosiła, żebym coś ci przekazał. Bardzo się martwi o

ciebie.

— O czym tym mówisz?

- Kiedy spotkałem Zarę na Martynice...

— Byłeś na Martynice?

— Tak, poleciałem tam, żeby zobaczyć się z tobą, ale zastałem Zarę — wyjaśnił.

— Tylko mi nie mów, że się w niej zakochałeś.

background image

Mark roześmiał się.

— Nie, kogoś sobie znalazła i była bardzo nim zajęta. Po rozmowie z Zarą uświadomi-

łem sobie, że podjęłaś słuszną decyzję. Szkoda, że nam się nie udało, ale musimy się z tym

pogodzić. Najbardziej cieszę się z tego, że zostaniemy przyjaciółmi. Wiesz, chyba wolę cię

taką, jaką naprawdę jesteś.

Pomyślała, że to miłe, nawet jeśli nie jest do końca szczere. Może zostaną przyjaciółmi,

ale to nie będzie łatwe. Nie po tym, co razem przeżyli. Dobrze, że atmosfera się rozładowała.

— Mamy ważną sprawę do omówienia — rzeki. — Jestem tu między innymi dlatego,

ż

e Zara nalegała, bym przywiózł ci maszynopis.

— Maszynopis?

— Tak. Jest w mojej torbie. To pamiętniki demaskujące

mafię, które jakiś gangster dal jej na lotnisku Kennedy”ego. Najwidoczniej ten facet

pomylił ją z tobą.

— O Boże! — Przyłożyła rękę do ust.

— Wiesz coś o tym?

— Przez kilka tygodni pewien mężczyzna namawiał mnie, bym przeczytała tekst o no-

wojorskim świecie przestępczym. Zapewniał, że to materiał na prawdziwy bestseller. Ostatni

raz rozmawiałam z nim przez telefon tuż przed planowanym wyjazdem na Martynikę. Spławi-

łam faceta pod byle pretekstem. Widocznie jego cierpliwość się wyczerpała i postanowił mnie

zmusić do przeczytania maszynopisu.

— Cóż, skończyło się na tym, że ciał go Zarze.

— Biedactwo — rzekła Arianna. — Chcąc nie chcąc, ma teraz na głowie moje proble-

my.

— Zara twierdzi, że grozi ci niebezpieczeństwo. Śledzono ją aż na Karaiby. Kiedy się

pojawiłem, z radością przekazała mi ten maszynopis.

— Ale czy mafia nie uważa, że Zara wciąż go ma? Bo jeśli tak, to raczej jej grozi nie-

bezpieczeństwo.

Mark upił łyk kawy.

— Ten nowy, przyjaciel Zary, Alec, świetnie nadaje się na anioła stróża. Jest byłym po-

licjantem i z tego, co widziałem, chętnie zaopiekuje się twoją siostrą. Jednak wcześniej czy

później te typy zorientują się, że maszynopis zniknął. Zara jest przekonana, że wtedy zaczną

cię szukać. Zgadzam się z nią i uważam, że powinnaś przedsięwziąć jakieś środki ostrożności.

Szczerze mówiąc, oboje wolelibyśmy, żebyś jak najszybciej pozbyła się tego maszynopisu.

— Najpierw chciałabym go przeczytać.

background image

Wiedziałem, że nie przepuścisz okazji.

— Na tym polega moja praca, Mark.

— Och, wiem — odparł. — Przyniosę torbę.

Wyszedł z kuchni, a Arianna nadal siedziała przy stole, kompletnie oszołomiona. To

wszystko było zupełnie nieprawdopodobne. Nagle przypomniała sobie artykuł w „Timesie”

na temat gangstera zastrzelonego na lotnisku. Zaczęła się zastanawiać, czy może to mieć jakiś

związek z maszynopisem.

Poderwała się na nogi i ruszyła do salonu. W drzwiach omal nie zderzyła się z Mar-

kiem.

— Dokąd to? — spytał, usuwając się na bok.

— Muszę coś sprawdzić — wyjaśniła. — Zaraz wracam.

Znalazła gazetę w pokoju i przyniosła ją do kuchni. Mark wyjął maszynopis z torby i

położył go na stole, ale Arianna tak była zaaferowana artykułem, że nie zwróciła na to uwagi.

— Sal Corsi — mruknęła. — Ciekawe, czy to może być pan X.

- Sal Corsi? — spytał Mark.

— Tak nazywał się gangster, którego zabito na lotnisku Kennedy”ego mniej więcej

wtedy, kiedy Zara tam była.

Mark popukał palcem w stronę tytułową maszynopisu. \Vidnialo na niej nazwisko auto-

ra — Salyatori Corsi.

— O mój Boże — szepnęła i spojrzała na Marka. Nie wyglądał na zadowolonego.

— Lepiej się spakuj — powiedział poważnym tonem. 7Na pewno tu przyjadą, to tylko

kwestia czasu.

Po raz pierwszy przestraszyła się me na żarty. Potem ogarnęło ją zupełnie nie znane do-

tąd uczucie. Zapragnęła, by Mark wziął ją w ramiona, pocieszył, ochronił. Aby sprawił, żeby

poczuła się bezpieczna. Obie z Zarą musiały być silne

i liczyć tylko na siebie. Za wcześnie utraciły rodziców. Dopiero teraz było widać, jak ta

strata odbiła się na ich życiu.

— No dobrze — odparła — ale co mam ze sobą zrobić?

— Zastanawiałem się nad tym od spotkania z Zarą. Przyjaciele moich rodziców, Berg-

stromowie, mają domek letniskowy niedaleko stąd, w pobliżu Vail. Nikt w nim teraz nie

mieszka, a wiem, gdzie są klucze. Zostaniesz tam, dopóki nie wymyślimy czegoś lepszego.

Jeśli Corsi nie żyje, to może powinnaś oddać ten maszynopis policji. Wtedy mafia nie miała-

by powodu, by cię ścigać.

background image

Arianna patrzyła w skupieniu na pokaŸny plik kartek. To prawda, z mafią nie ma żar-

tów, a na pewno będzie się nią interesować. Z drugiej strony nadarza się niepowtarzalna oka-

zja zdobycia sławy.

— Zapewne masz rację — powiedziała — ale pomyśl, czego bym się wyrzekła. Wiesz,

jakie to może mieć znaczenie dlamojej kariery?

— Arianno, najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo.

— Nie wiadomo, jak daleko posunął się Corsi w demaskowaniu mafii. Na pewno się te-

go nie dowiem, dopóki nie przeczytam maszynopisu. Zaraz więc się do niego zabieram.

— Nie mogę zostawić ci maszynopisu i odjechać w siną dal, ponieważ przyrzekłem Za-

rze, że zadbam o twoje bezpieczeństwo. — Zamilkł na chwilę, rozważając wszelkie możliwo-

ś

ci. — Co myślisz o tym, żebym zawiózł cię do yail? W ten sposób dotrzymałbym obietnicy.

Podczas jazdy moglibyśmy porozmawiać. Mam wrażenie, że nie powiedzieliśmy sobie

wszystkiego, a czułbym się lepiej, gdybyśmy pozostali przyjaciółmi.

Arianna zastanowiła się nad jego słowami. Były wyważone, rozsądne i nie słyszała w

nich nuty determinacji. Wręcz przeciwnie, Mark zachowywał się jak człowiek, który wciąż ją

kocha, ale jest gotów ułożyć sobie życie bez niej. Dlaczego teraz sprawiało jej to przykrość?

Czy się zmieniła? A może on się zmienił?

ROZDZIAŁ 3

Mark podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Była cicha

i spokojna. Jakiś chłopiec przejechał rowerem, wzbijając

w górę pożólkłe liście. Z domu po drugiej stronie ulicy wyszła kobieta, zajrzała do

skrzynki na listy, po czym wróciła do

ś

rodka. Gdzieś w oddali szczekał pies.

Czy w tak spokojnym miejscu może być niebezpiecznie? Niestety tak. Kiedy usłyszał o

zabójstwie Corsiego, pożałował, że w ogóle pokazał Ariannie maszynopis. Ale stało się.

Przynajmniej się zgodziła, by zawiózł ją do yail. Na początek dobre i to.

Arianna, która właśnie się pakowała, minęła go w drodze do

pralni. Uśmiechnęła się niepewnie, ale nic nie powiedziała. Po

chwili wróciła z naręczem ubrań i dopiero wtedy się odezwała:

— Mark, wiem, że z natury jesteś ostrożny, ale czy trochę nie przesadzamy? Jestem re-

daktorką. Dlaczego ktoś miałby

mnie skrzywdzić?

background image

— Nie chodzi o ciebie, Arianno, leczo maszynopis. Teraz, kiedy już wiem o Corsim, je-

stem pewien, że mafia zrobi wszystko, by nie dopuścić do rozpowszechnienia zawartości ma-

szynopisu.

Na jej twarzy odmalowało się wahanie.

— Słuchaj — rzekł — jeśli uważasz, że celowo wyolbrzymiam niebezpieczeństwo, to

grubo się mylisz. Czułbym się o wiele lepiej, gdyby ten maszynopis w ogóle nie istniał.

— Gdyby go nie było, nie zabierałbyś mnie do Vail.

— Nie, pewnie zaprosiłbym cię na kolację.

Uniosła brwi.

— Jesteś bardzo pewny siebie, panie Lindsay.

— Nie mam nic do stracenia, kwiatuszku. — Uśmiechnął się szeroko. — Może kiedy

indziej porozmawiamy o moich zamiarach. Teraz lepiej jedŸmy. Ludzie mafii mogą zjawić

się w każdej chwili.

— Nie mogą być gorsi od ciebie!

Maik był w dobrym nastroju. Poczuł się o wiele lepiej, kiedy przestał udawać. Miło by-

ło zaskakiwać Ariannę na każdym kroku.

Z rozmyślań wyrwał go dzwonek telefonu. Słyszał, że Arianna odebrała go w sypialni i

z kimś rozmawiała. Po kilku minutach odłożyła słuchawkę i zeszła na dół.

— To była przyjacióła Zary, Lina Prescott. Próbowała się z nią skontaktować, lecz kie-

rownik hotelu powiedział, że się wymeldowała. — Arianna miała zmartwioną miną. — Och,

Mark, chyba Zarze nic się nie stało?

— Przypuszczam, że zaszyła się gdzieś ze swoim przyjacielem. Pamiętasz, mówiłem ci,

to eksglina, więc na pewno panuje nad sytuacją. Nie ma sensu się martwić, tym bardziej że i

tak nie możemy nic zrobić. Lepiej zadbajmy o twoje bezpieczeństwo, a to oznacza, że powin-

niśmy ruszać w drogę.

Arianna skinęła głową.

— Masz rację. Odniosłam jednak wrażenie, że Linie szalenie zależy na rozmowie z Za-

rą, a jeśli i mnie tu nie będzie?

— Przecież Zara i tak najpierw pojedzie do Nowego Jorku. Zostaw jej wiadomość u

siebie w domu.

— Dobry pomysł. Napiszę do niej kartkę. To powinno

załatwić sprawę.

background image

— Świetnie, ale wyślesz ją z yail — stwierdził Mark. — Nie chcę tu zostawać dłużej

niż to naprawdę konieczne.

— Zgoda, jestem już prawie spakowana. — Ruszyła do drzwi i nagle się zatrzymała. —

Mark, mogę cię o coś spytać?

— Oco?

— Czy Zara wpadła ci w oko?

Mimowolny uśmiech przebiegł mu po twarzy.

- Mark!

— Cóż, jest niesamowicie do ciebie podobna. — Miał minę niewiniątka. — Ale nie

martw się, nigdy nie postawiłbym cię w kłopotliwej sytuacji.

Obrzuciła go długim, taksującym spojrzeniem.

— Miesiąc temu uwierzyłabym ci, ale teraz...

— Miesiąc to sporo czasu.

Maik dzwonił do swojego biura w Nowym Jorku, kiedy Arianna wróciła do pokoju.

Sprawdziła, czy wszystkie okna i drzwi kuchenne są zamknięte. Walizki stały już przy wyj-

ś

ciu. Musiała tylko pamiętać, żeby włączyć alarm. Usłyszała, że Mark przekazuje ostatnie

polecenia swemu asystentowi. Ze sposobu, w jaki to robił, wynikało, że bardzo mu spieszno

wyruszyć w drogę.

Arianna przyjrzała się mu ukradkiem.

Podszedł do drzwiczek od strony kierowcy i otworzył je.

- No, dalej - rzeki. - Wskakuj.

Arianna była szczerze zdziwiona. Przyzwyczaiła się, że najpierw pozwała jej zająć

miejsce, a dopiero później sam siada za kierownicą. Natychmiast ruszyli w drogę. Maszyno-

Pis położyła sobie na kolanach., aby czytać go w czasie jazdy.

— Obserwowałem ulicę — powiedział. — Nie zauważyłem żadnych podejrzanych ty-

pów. Chyba na razie jesteś bezpieczna.

przyjechał do Aspen, był inny niż jej narzeczony. Ten nieznany Mark intrygował ją.

Miał taką samą szczupłą, wysportowaną sylwetkę i szlachetne rysy twarzy, ale układ ust

jakby się zmienił. Teraz wyrażały większą stanowczość. A łagodne brązowe oczy, które tak

bardzo kochała, wydawały się spoglądać surowo. Malowały się w nich pewność siebie i zde-

cydowanie.

Musiała stwierdzić, że Mark stał się bardziej energiczny, a zarazem bardziej pociągają-

cy. A może to wiszące nad nią niebezpieczeństwo tak pobudziło jej zmysły?

background image

— Wszystko załatwione — powiedział, odkładając słuchawkę. — Mam jeszcze parę

dni wolnego.

— To okropne, że odciągam cię od pracy. Przecież mogę sama pojechać do Vail.

— I pozbawić mnie całej przyjemności? — Ruszył drzwi, przy których stały jej walizki.

Zgarnęła ze stołu pamiętniki Corsiego.

— Przyjemności? — spytała.

— Może powinienem powiedzieć „ewentualnej przyjemności”. Wszystko zależy od te-

go, na ile będziesz chętna do współpracy. — Wziął walizki, a ona otworzyła mu drzwi.

— Mark, mam nadzieję, że nie proponujesz mi niczego, na co nie mogłabym się zgo-

dzić?

— Nie, chyba że moja strategia ci się nie spodoba.

— Strategia? Myślisz, że to wojna?

— Mam nadzieję, że nie. Ale nigdy nie wiadomo.

Arianna zamknęła dom i poszła za nim do wynajętego samochodu. Patrzyła, jak wkłada

walizki do bagażnika i opuszcza klapę.

— Po raz pierwszy, odkąd się znamy, czuję się zwolniony

— Daj spokój, Mark — odparła wzruszając ramionami. — Myślisz, że rozpoznałbyś ta-

kiego typka?

— Oczywiście. Mają charakterystyczny wygląd.

Patrzyła na niego z rosnącym zainteresowaniem.

— Widzę, że jesteś bardzo pewny siebie. Może wiesz, na czym polega twoja taktyka?

— Jasne. — Mark kiwnął głową.

Ariamię rozbawiło jego zachowanie. Pomyślała z uznaniem, że jednak postawił na swo-

im. Był wesoły, uśmiechnięty, ale stanowczy. Nie mogła się nadziwić, że to ten sam mężczy-

zna, z którym zerwała zaręczyny.

Jechali prawie pól godziny i minęli już Carbondale po lewej stronie autostrady. Uwagę

Arianny całkowicie pochłonęła lektura maszynopisu.

— Coś podobnego! Niemożliwe! — powiedziała, unosząc głowę znad tekstu.

— Tak dobre czy tak złe?

— Nie spodoba ci się to, co powiem — odparła. — To material na autentyczny bestsel-

ler. Zawiera nieprawdopodobne informacje, odsłania kulisy różnych operacji, ujawnia powią-

zania. Już rozumiem, dlaczego mafia chce za wszelką cenę zdobyć maszynopis. Corsi zgro-

madził dowody przeciwko każdemu, kto z nią współpracował w Nowym Jorku. A teraz to

wszystko jest w moich rękach.

background image

Mark milczał. Sprawdziły się jego najgorsze przeczucia.

— Nie martw się — powiedziała Arianna, usiłując powściągnąć entuzjazm. — To nie

twój problem. Mówię poważnie.

— Cieszę się ze wżględu na ciebie — rzeld. — Naprawdę się cieszę. Wiem, ile to może

znaczyć dla twojej kariery. Tylko co ci po sukcesie, jeśli zginiesz?

— Ludzie, którzy pozwalają, by strach rządził ich życiem, nigdy do niczego nie docho-

dzą.

- Wiem o tym, ale me każde ryzyko warto podejmować. Co innego być odważnym, a co

innego — głupim.

— Niewątpliwie masz rację — powiedziała nieco ostrzejszym tonem. — Zgadzamy się

co do zasady, ale dla każdego z nas granica między odwagą a głupotą przebiega gdzie indziej.

Mark zacisnął zęby. Przewidywał, że tak się stanie. Gdy tylko opuścili Aspen, Arianna

poczuła się bezpieczniej i powróciła jej dawna pewność siebie. Taką miała naturę. Niestety,

rozsądek opuścił ją wraz ze strachem.

Słuchaj — rzekł — chyba nie zdajesz sobie sprawy, z czym, a co ważniejsze z kim,

masz do czynienia. To nie jest zabawa w kotka i myszkę.

Odwróciła gwałtownie głowę i popatrzyła na niego z oburzeniem.

— Wiem o tym doskonale. A swoją drogą, dlaczego uważasz się za eksperta w tych

sprawach? W końcu jesteś bankierem.

Chciał to wyjaśnić, lecz w porę ugryzł się w język. Już itak za dużo powiedział. Teraz

powinien zrobić wszystko, by ją odwieść od zamiaru wydania książki. Jeśli mu się nie uda,

będzie musiał przejść do planu B. Wszystko wskazywało na to, że sprawy potoczą się właśnie

w tym kierunku.

Przez następne czterdzieści pięć minut Arianna, pochylona nad tekstem, co jakiś czas

rzucała pełne zachwytu uwagi. Raz tylko przerwała czytanie, by przytoczyć mu anegdotkę,

która szczególnie ją rozbawiła.

Gdy jechali autostradą międzystanową numer 70, nad górami gromadziły się burzowe

chmury. Arianna była tak pochłonięta lekturą, że chyba nie słyszała dalekich jeszcze grzmo-

tów. Dopiero kiedy niebo zupełnie się zachmurzyło i trzasnął piorun, podniosła wzrok i spoj-

rzała przez okno.

— Chyba wjeżdżamy w burzę — zauważyła, rozglądając „ się wokół niezbyt przytom-

nie.

— Już wjechaliśmy.

background image

— Wiem, że kiepski ze mnie kompan — rzekła, obrzucając go przepraszającym spoj-

rzeniem. — Ale to fantastyczna opowieść. Jeśli nie możesz cieszyć się razem ze mną, to

przynajmniej mi nie dokuczaj.

Mark potrząsnął głową i roześmiał się.

— Myślisz, że dzięki Corsiemu staniesz się sławna i bogata?

— Och, tekst trzeba od początku do końca starannie zredagować, ale treść jest wprost

sensacyjna. I wszystko udokumentowane. Spójrz! — Wzięła w palce pasek papieru. — Zna-

lazłam to między stronami. Instrukcja, jak wyjąć oryginalne dokumenty z tajnej skrytki w

Brooklynie. To będzie dowód w sprawie o korupcję.

— Chyba nie muszę ci mówić, kto jeszcze bardziej od ciebie chciałby to dostać w swoje

ręce.

— Wydaje mi się, że oboje postawiliśmy sprawę jasno.

— Owszem. Co zamierzasz?

— Muszęzadzwonić do Jerry”ego, gdy tylko dojedziemy do Vail. Z pewnością zażąda,

abym natychmiast wracała do Nowego Jorku.

Mark nie odezwał się ani słowem. Nie lubił redaktora naczelnego Pierpont Books, Jer-

ry”ego Saltera, ponieważ bezlitośnie wykorzystywał Ariannę, a ta chętnie się na to godziła.

Ambitna pracoholiczka i wymagający szef to groŸna para. Mark próbował wytłumaczyć

Ariannie, że głupio postępuje, lecz była przekonana, iż w końcu obejmie stanowisko Jer-

ry”ego, a tym samym jej wysiłek zostanie nagrodzony.

Pioruny waliły coraz częściej i zaczęło padać. Mark włączył wycieraczki.

— Daleko jeszcze? — spytała Arianna, patrząc w niebo.

— Parę kilometrów. Będę musiał zapytać o drogę. Moi rodzice często tu przyjeżdżali,

ale ja nie byłem w Vail od kilku lat.

— Czy jest tam telefon?

— Przypuszczam, że tak.

— Może na wszelki wypadek zadzwonię z automatu.

Mark zmarszczył brwi.

— Dobrze by było, gdybyś nie podawała aktualnego adresu.

— Dlaczego? Chyba nie sugerujesz, że Jerry by mnie zdradził?

— Świadomie nie, ale lepiej, żeby nie wiedział za dużo. Poza tym w tę sprawę są wcia-

gnięci przekupieni policjanci i sędziowie. Trzeba też brać pod uwagę możliwość podsłuchu.

— Mark, czy wiesz o czymś, o czym mi nie mówisz?

— Bez komentarza.

background image

— Znowu w coś się ze mną bawisz — rzekła. — Próbujesz wyprowadzić mnie z rów-

nowagi.

— Owszem, ale idzie mi to coraz gorzej.

— Przynajmniej jesteś na tyle przyzwoity, żeby się do tego

przyznać.

Mark westchnął w duchu. Tak, plan B jest nie do uniknięcia.

Deszcz przemienił się w ulewę i musiał zmniejszyć prędkość samochodu. Zbliżali się

do przedmieść, w strumieniach wody z trudem dostrzegł zjazd do stacji benzynowej.

— Zadzwonisz, a ja zapytam o drogę.

Sięgnęła na tylne siedzenie po kurtkę. Mark wjechał na teren stacji i zatrzymał się przed

dystrybutorem paliwa. Choć bak był opróżniony tylko do połowy, postanowił zatankować.

Arianna położyła maszynopis na podłodze. Milczała przez chwilę. Mark miał nadzieję, że

wzięła sobie do serca jego ostrzeżenia, choć zbytnio na to nie liczył.

Gdy wyłączył silnik, popatrzyła na niego.

— Nie martw się, nie powiem Jerry”emu, gdzie jestem.

- Dzięki.

— Nie chcę się z tobą kłócić. Doceniam twoją pomoc.

Mark wzruszył ramionami.

— Wolałbym cię zawieŸć na spotkanie z Richardem Gere. Arianna wysiadła z samo-

chodu. Mark patrzył, jak biegnie w strugach deszczu, drobna i wiotka, tak droga jego sercu.

Wiedział, żeją zadziwia, i cieszył się z tego.

Nie miał wątpliwości, jaki będzie efekt jej rozmowy z Jer- rym. Naczelny zażąda, by

jak najszybciej wróciła do Nowego Jorku — i do czekającej na nią mafii. Czy powinien zmu-

sić ją do posłuszeństwa, ryzykując, że na zawsze utraci jej miłość? Z pewnością. Nie ma za-

miaru narażać jej ¯ ycia.

Napełnił bak i wycierał ręce, kiedy Arianna wróciła. Sprawiała wrażenie przygnębionej.

— Wszystko w porządku?

— Tak — odparła, wsiadając do samochodu.

Mark zdziwił się, że jest taka spokojna. Może się pomylił. Może wiadomość o maszy-

nopisie wcale nie poruszyła Jerry”ego. Pomyślał, ¯ e później o tym porozmawiają, i poszedł

zapłacić za benzynę.

Wszedł na stację, by zapytać o dojazd do domku Bergstromów. Droga była skompliko-

wana i musiał obejrzeć ją na mapie. Domek znajdował się w odległej okolicy, powyżej Vail,

na zboczu.

background image

Kiedy wrócił do samochodu, Arianna nadal wyglądała na przygnębioną.

— Nie jesteś zadowolona z rozmowy? — spytał.

— Jerry”ego zelektryzowała wiadomość, że mam książkę Corsiego. Oczywiście chciał,

ż

ebym jak najprędzej wróciła do Nowego Jorku.

— To chyba nie wszystko?

Westchnęła.

— Chyba rzeczywiście mafia nie cofnie się przed niczym, by zdobyć maszynopis i do-

kumenty.

— Naprawdę? Co się stało?

— Jerry powiedział, że było włamanie do wydawnictwa. Mój gabinet został dokladme

przetrząśnięty. Nie rozumiał dlaczego, dopóki nie powiedziałam mu o maszynopisie.

— Wybacz, ale chciałoby się rzec „A nie mówiłem!”

— Fakt. Teraz jestem pewna, że to poważna sprawa i że grozi mi niebezpieczeństwo.

— Wcale się nie cieszę, że to słyszę.

- Nie mam jednak zamiaru rezygnować z wydania książki. To był tylko drobny incy-

dent.

— Przestań owijać w bawełnę — powiedział. — Wal prosto z mostu. Co właściwie za-

mierzasz?

Odwróciła się od okna, przez które patrzyła nie widzącym wzrokiem.

— Powiedziałam Jeny”emu, że potrzebuję paru dni na przemyślenie tego wszystkiego.

— Icoonnato?

— Chciał, żebym natychmiast przesłała mu maszynopis. Odmówiłam i to go zezłościło.

— Jaki miły. — Mark włączył silnik.

— Jednak nie mogę siedzieć nad tym w nieskończoność

— stwierdziła. — Zamierzam przejrzeć dokładnie tekst, dokonać jego oceny i opraco-

wać tak, by nadawał się do druku.

Mark zawrócił na autostradę, Przez te parę dni w Vail, pod jego opieką, Arianna będzie

bezpieczniejsza niż w Nowym Jorku. A dla niego może to być chwila wytchnienia. Potrzebo-

wał trochę czasu na dopracowanie planu i właśnie nadarzała się okazja.

Wciąż padało, ale nie tak mocno jak poprzednio. Do zjazdu do centrum Vail pozostało

jeszcze parę kilometrów.

Jeszcze na autostradzie Arianna przerwała milczenie.

— Czy to możliwe, żeby stracić życiową jakichś gangsterów?

— Los nie zawsze nam sprzyja.

background image

— Dzięki, Mark, to bardzo pocieszające.

Przyspieszył, by wyminąć samochód z przyczepą kempingową.

— Cóż ja mogę wiedzieć? Przecież jestem tylko bankierem.

— A mówiąc poważnie, co byś zrobił na moim miejscu?

— Naprawdę chcesz wiedzieć? Przekazałbym maszynopis Corsiego FBI i wyjaśnił, jak

znaleźć oryginalne dokumenty.

— Cudownie. A co z książką? Zapomniałbyś o niej?

— Książka ci nie ucieknie. Gdy bandyci zostaną aresztowani i osądzeni, możesz spo-

kojnie ją wydać.

Potrząsnęła głową.

— Nie rozumiesz, na jakiej zasadzie to działa, Sukces zależy od tego, czy książka ukaże

się we właściwym momencie. Zainteresowanie skandalem szybko przemija.

— Za to ludzkie życie jest bezcenne.

— Spójrzmy prawdzie w oczy, Mark, mamy do wielu spraw zupełnie inne podejście.

— Wiem — odparł z uśmiechem. — Dlatego oddałaś mi pierścionek zaręczynowy.

— Nie o to mi chodziło. — Zmarszczyła brwi. — Nie przeszkadzałeś mi w robieniu ka-

riery.

— Przykro mi to mówić, kwiatuszku, ale te czasy już minęły. Teraz masz do czynienia

ze złym i upartym przeciwnikiem.

Uśmiechnęła się.

— Czy to groŸba?

— Nie. Właściwie chcę ci coś zaproponować. Masz dwa, trzy dni, zanim wpadniesz z

deszczu pod rynnę.

— Zanim wrócę do Nowego Jorku, owszem.

— Gdy tylko wejdziesz na pokład samolotu, zaczniesz robić ze swoim życiem, co ze-

chcesz. Ale dopóki jesteś ze mną, ja odpowiadam za twoje bezpieczeństwo. Będziesz musiała

przyjąć moje warunki. Musisz słuchać mnie we wszystkim.

Przyjrzała się mu uważnie, jakby go nie poznawała. Nie powiedziała ani słowa, ale wie-

dział, co myśli. „Co, u diabła, stało się z Markiem Lindsayem?” Cóż, zniknął, razem ze swo-

im bezsensownym pragnieniem, by zmiatńć pył sprzed jej stóp. Prze,z następne parę dni on

będzie panem sytuacji.

— Zgoda? — spytał.

Skinęła głową.

background image

— Zgoda. Mam nadzieję, że jakoś to przeżyję. Możesz mną dyrygować, dopóki nie

wejdę do samolotu.

Stłumił uśmiech. Biedactwo. Jeszcze nie wiedziała, że samolot, do którego ją wsadzi,

nie będzie leciał do Nowego Jorku.

ROZDZIAŁ 4

Ariaima schroniła się pod zadaszonym wejściem do sklepu i trzymając przed sobą torbę

z zakupami, obserwowała zalaną deszczem ulicę. Mark pognał do samochodu, tłumacząc, że

nie ma sensu, by oboje mokli. Dobrze wiedziała, że przemokłaby do suchej nitki, gdyby prze-

biegła nawet parę kroków.

Kiedy samochód podjechał, wskoczyła szybko do środka i położyła torbę na tylne sie-

dzenie. Mark miał mokre włosy i twarz, lecz chyba mu to me przeszkadzało.

— Czy wolno mi powiedzieć, że wyglądasz jak typowa gospodyni domowa?

— Tylko spróbuj — odparła z groŸną miną.

— Przyznaj się. To dlatego nie chciałaś za mnie wyjść. Nie mogłaś znieść myśli o ro-

bieniu zakupów, gotowaniu, sprzątaniu i zajmowaniu się kochanym mężulkiem.

— Zgadłeś.

—. Nie zapominaj, że zgodziłaś się mi podporządkować przez najbliższe dni — powie-

dział, gdy wyjechali z parkingu.

— Ale tylko w sprawach dotyczących mojego bezpieczeń

stwa.

— Nieuważnie słuchałaś. Powiedziałem: „we wszystkim”. Może nawet będziesz miała

okazję się przekonać, jak mogłoby wyglądać nasze małżeństwo.

— Nie opowiadaj bzdur, jeszcze ci uwierzę i nerwy mnie poniosą.

Wybucimął śmiechem.

To dobrze, że atmosfera się rozładowała. Mark nie zachowywał się jak odtrącony na-

rzeczony, nie miał do niej pretensji, nie demonstrował humorów. Po prostu chciał jej pomóc

w niecodziennej sytuacji. Może dlatego czuła się tak swobodnie w jego towarzystwie. Oczy-

wiście me miała zamiaru rzucać mu się w ramiona. A jednak, mimo niebezpiecżeństwa, za-

czynało się robić zbyt miło. W jej głowie odezwały się dzwonki alarmowe.

Arianna starała się być obiektywna. Mark był tym samym przystojnym mężczyzną, któ-

rego niedawno zamierzała poślubić. I nadal jej się podobał. Ale na tym kończyły się wszysti-

de analogie między tym, co było sześć tygodni temu, a tym, co jest teraz. Mark równie dobrze

background image

mógł być atrakcyjnym nieznajomym. Zastanawiała się, czy poprzednio zupełnie go nie znała,

czy tak bardzo się zmienił.

Jeszcze jedna sprawa nie dawała jej spokoju. Nie powiedział jej, dlaczego pojechał na

Karaiby.

— ZdradŸ mi, po co poleciałeś na Martynikę.

Popatrzył na mą z rozbawieniem.

— Naprawdę chciałabym wiedzieć.

— To była nagła decyzja — odparł. — Zamierzałem cię zapytać, czy jesteś świadoma

tego, co robisz. W końcu sam na to sobie odpowiedziałem.

— To znaczy?

— Słusznie postąpiłaś, Arianno. Facet, z którym byłaś zaręczona, nie pasował do ciebie.

Ciekawe, czy przemawia przez niego fałszywa durna, czy jest szczery.

— A teraz poważnie: jak oceniasz moją decyzję?

Brał właśnie zakręt i musiał skupić uwagę na drodze, ale udał, że się zastanawia.

— Moim zdaniem wyświadczyłaś nam obojgu przysługę. Nic by nie wyszło z tego mał-

ż

eństwa.

„Nic by nie wyszło” — powtórzyła w myśli.

— Więc pewnie plujesz sobie w brodę, że utknąłeś tu ze mną.

— Nie, właściwie jestem zadowolony.

Ariannę ogarnęło uczucie zawodu. Mark co prawda nie wykręcał się od odpowiedzi, ale

nie potrafiła przycisnąć go do muru. Cały czas stosował uniki. Dlaczego? Co chciał osiągnąć?

Wszystko jedno. Nie ma sensu się tym zadręczać. Powinna się odprężyć i zapomnieć o

tym, co ich łączyło. Od tej pory będzie traktowała go jak przyjaciela i unikała rozmów o

sprawach osobistych.

— Pytam z czystej ciekawości. — Przerwała milczenie, łamiąc jednocześnie daną sobie

przed chwilą obietnicę. — Czy podczas trwania naszej znajomości oszukiwałeś sam siebie?

— Chcesz wiedzieć, czy naprawdę cię kochałem? — Popatrzył na nią z ukosa. — Czy

to ma jakieś znaczenie?

— Właściwie nie. Lepiej zmielimy temat.

— Świetnie.

Arianna czekała, lecz Mark nie odezwał się ani słowem. Zabębniła palcami po szybie.

W końcu dała upust złości.

— Wiesz co, jestem zdziwiona, że tak szybko pogodziłeś się z naszym rozstaniem.

— Więc jednak chcesz o tym pogadać.

background image

— Nie! — zaprzeczyła, oblewając się rumieńcem. — Zapomnij, że to powiedziałam.

Nie wiem, co się ze mną dzieje.

— Najwidoczniej czujesz się winna.

— Winna?

— Tak. Masz wyrzuty sumienia, że tak mnie potraktowałaś, zgadza się?

— Nie do końca, choć rzeczywiście ta decyzja drogo mnie kosztowała. Przeżywałam

prawdziwe męki, zanim postanowiłam zwrócić ci pierścionek zaręczynowy.

— Wierzę ci, kwiatuszku. ¯ adne z nas nie wiedziało, jak się zachować w tej sytuacji.

Proponuję, żebyś już przestała dręczyć się tym, co się wydarzyło w przeszłości, i zastanowiła

się, co upichcisz mi na kolację.

- Drań.

Roześnńał się.

— Widzę, że lepiej się czujesz.

Pogoda znowu się pogorszyła i Mark musiał się skoncentrować na prowadzeniu samo-

chodu. Od czasu do czasu deszcz ustawał, by po chwili lunąć z jeszcze większą silą.

Gdy wąską serpentyną dojechali do rozwidlenia dróg, Mark musiał sprawdzić na mapie,

którą z nich wybrać. Po piętnastu minutach wjechali w boczną, wysypaną żwirem dróżkę,

która doprowadziła ich do parkingu. Zgodnie z ich przewidywaniami był zupełnie pusty.

Mark zatrzymał samochód w pobliżu schodów prowadzących do domków letniskowych. Po-

kazał Ariannie skrzynkę na listy, na której widniało nazwisko Bergstromów.

— Jesteśmy na miejscu. Wszystko się zgadza.

Nie było sensu czekać, aż deszcz przestanie padać. Mark wziął bagaże, Arianna we-

pchnęła rękopis Corsiego do jednej z walizek i chwyciła torbę z zakupami. Szybkim krokiem

ruszyli do domku.

Było nie tylko mokro, ale i zimno. Wyobraziła sobie, jak się grzeją przy kominku, ska-

zani na swoje towarzystwo. Zupełnie jakby Mark z góry to ukartował. Przez chwilę zastana-

wiała się, czy to możliwie. Raczej nie. Pewnie los spłatał im figla.

Szła tak szybko, jak mogła, ale ciężka torba utrudniała

ruchy. Choć deszcz zalewał jej oczy, ujrzała zarys dachu.

Chciała dotrzeć do domu, zanim rozmoknięta torba rozleci

się na kawałki. Już była blisko, kiedy potknęła się o korzeń

i razem z zakupami runęła jak długa na ziemię. Torba pękła

i mleko zaczęło się sączyć po błotnistej dróżce.

background image

Mark popatrzył na nią zatroskanym wzrokiem, ale gdy się upewnił, że jest cała i zdro-

wa, kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu.

— Jeśli zrobisz choć jedną złośliwą uwagę, zabiję cię.

Wyglądał na zdziwionego.

— Jakże mógłbym ci dokuczać w takiej chwili.

— Lepiej uważaj.

Postawił walizki, żeby pomóc jej wstać. Pochylił się, a Arianna popatrzyła mu w oczy.

Na chwilę zapomnieli o padającym deszczu.

— Wiesz co? — mruknął w końcu. — Masz błoto na policzku.

Arianna spróbowała zetrzeć je ręką.

— Nie tak — rzeki. — Tylko rozmazujesz.

Wyciągnął chusteczkę i starł błoto z jej twarzy. To był

bardzo miły gest. Nie pamiętała, żeby kiedyś zrobił coś podobnego.

— Czy to należy do obowiązków ochroniarza? — spytała.

— Niezupełnie.

Odsunął się i popatrzył na rozrzucone produkty.

— Zostawmy to. Później wrócę i wszystko pozbieram.

Wziął bagaże i ruszyli w stronę domku. Gdy znaleźli się na ganku, Arianna schroniła się

pod daszkiem, a Maik podszedł do najbliższego okna, by poszukać klucza za okiennicą. Za-

błocona i drżąca z zimna, obserwowała jego poczynania.

— Przynajmniej nie możesz powiedzieć, że nudzisz się ze mną po zerwaniu zaręczyn

— rzeki, wracając na ganek i otwierając drzwi.

Weszli do środka. Arianna rozejrzała się po przytulnym wnętrzu. Przed kamiennym

kominkiem stały ciężkie kanapy obite brązową skórą. Na ścianach wisiały indiańskie kilimy,

a po całym pokoju porozstawiane były typowo amerykańskie naczynia z gliny oraz wiklinowe

koszyki. Na szczęście drewniana podłoga była polakierowana, me będzie więc musiała godzi-

nami jej szorować, by usunąć błoto, którego nanieśli.

— Ściągnij ubranie, aja poszukam jakiegoś ręcznika —powiedział Mark.

Nie czekając na odpowiedŸ, poszedł do łazienki. Arianna nie miała ochoty się rozbie-

rać, ale jeszcze mniej jej się uśmiechało siedzenie w mokrych rzeczach. Zdjęła wszystko z

wyjątkiem stanika i majtek. Bielizna także była przemoczona, ale nie chciała zostać nago.

Objęła się ramionami i czekała na Marka.

— Och, czuję się jak w raju — powiedziała, gdy owinął ją ogromnym, puszystym ręcz-

nikiem kąpielowym.

background image

Energicznym ruchem wytari jej plecy, po czym rąbkiem ręcznika osuszył twarz. Przy-

pomniała sobie, że zachował się podobnie, gdy brali razem prysznic u niego w domu. Potem

się kochali, nie zawracając sobie głowy suszeniem włosów.

Przyciskając ręcznik do szyi, popatrzyła na niego spod mokrych rzęs. Nagle zapragnęła,

by wziął ją w ramiona i przytulił do siebie. On tymczasem powiedział:

— Poszukam w kuchni jakiejś torby na nasze zakupy. — Po czym wyszedł.

Była rozczarowana. Wolałaby, żeby Mark raczej nią się zainteresował niż zakupami.

Niewykluczone, że postępował, tak z rozmysłem. Może chodziło mu właśnie o to, żeby ją

dręczyć. Jeśli tak, to świetnie mu szło.

Arianna była pewna, że gdy Mark wróci, odegra jakąś romantyczną scenę, by znowu

wyprowadzić ją z równowagi. Lecz nawet nie próbował tego robić. Ze zdziwieniem stwier-

dziła, że trzyma ją na dystans. Razem przygotowali kolację i zjedli ją przy kominku.

Potem wzięła gorący prysznic . Powinna była się ubrać, zamiast tego narzuciła szlafrok

na gołe ciało. Marka zastała w pokoju, leżał na dywanie przed kominkiem.

— No, no — powiedział, patrząc ze zdziwieniem na jej szlafrok i bose stopy. — Czy to

jakaś inna kobieta? Lepiej się czujesz?

— O wiele, dzięki. — Wyciągnęła się obok niego. — Pomyślałam, że dosuszę włosy

przy kominku.

Rozplątała mokre loki. Poły szlafroka rozchyliły się, odsłaniając udo. Zakryła się po-

spiesznie, ale Mark zdążył zauważyć, że pod szlafrokiem jest naga, choć powstrzymał się od

uwag. Jego milczenie wprawiło ją w zakłopotanie.

— Jeśli cito przeszkadza, mogę włożyć dres.

— Ależ w żadnym razie.

Objęła kolana ramionami i wpatrywała się w ogień. Nie do końca rozumiała zachowa-

nie Marka. Jego spokój wydał się jej pozorny. Co czuł? Gniew, zniechęcenie, żal, pożądanie,

milóść? Nie może pozostawić tego pytania bez odpowiedzi.

— Mark, dlaczego tak się zmieniłeś?

Przekręcił się na bok, twarzą do niej i podpari głowę ręką.

— Chyba należy ci się wyjaśnienie — odparł. — To żadna tajemnica. Kiedy rozmawia-

łem z Zarą na Martinice, powiedziała coś, co otworzyło mi oczy.

— To znaczy?

Zamilkł na chwilę, jakby dobierał w myśli słowa.

— Ujmijmy to w ten sposób: pomogła mi zrozumieć, że nie byłem sobą. Odgrywałem

pewną rolę, co fatalnie się skończyło.

background image

— Możesz mówić jaśniej?

Położył rękę na jej bosej stopie i zaczął ją pieścić. Stłumiła drżenie, by nie okazać, jaką

przyjemność jej to sprawia.

— Zrozumiałem, że traktowałem cię tak, jakbyś była Meredith. Pozwoliłem, by prze-

szłość zaciążyła na naszym związku. Ludzie często to robią. Drogo zapłaciłem za swoją głu-

potę. Na szczęście nic c się nie stało.

— Meredith to dziewczyna, z którą się zaręczyłeś tuż po studiach? Ta, która zginęła?

— Tak. Próbowałem uniknąć błędów, które, moim zdaniem popełniłem podczas związ-

ku z Meredith. I w efekcie zachowywałem się nienaturalnie w okresie naszego narzeczeństwa.

— Jakich błędów?

Popatrzył na nią sceptycznie.

— Naprawdę chcesz o tym rozmawiać?

— Tak, chcę cię zrozumieć.

— To bardzo proste — rzekł. — Obwiniałem się o to, co się stało... ojej śmierć.

— Zginęła w wypadku samochodowym, prawda?

— Tak, ale uważałem, że to moja wina. Meredith była bardzo zdenerwowana, kiedy

prowadziła wóz. Tego wieczoni byliśmy na przyjęciu i się pokłóciliśmy. Powiedziałem jej coś

przykrego, a ona wybiegła z płaczem. Nie zrobiłem niczego, by ją zatrzymać. Pozwoliłem jej

wyjść i już nigdy nie zobaczyłem jej żywej.

— To straszne, ale zaręczam ci, że nie ponosisz winy za jej śmierć. Nie możesz brać

odpowiadzialności za wypadek Samochodowy, w którym nie uczestniczyłeś.

— Sądziłem, że gdybym był bardziej wrażliwy i czuły, a mniej samolubny, to wciąż by

ż

yła. Byłem młody, pewny siebie i dotknąłem ją do żywego. Po jej śmierci przysiągłem sobie,

ż

e szczęście i dobro ludzi, których kocham, będę stawiał na pierwszym miejscu.

— I trochę w tym przesadziłeś.

— Niestety.

— Szkoda, że wcześniej mi o tym nie powiedziałeś, Mark.

— Nie zdawałem sobie sprawy, co się dzieje. Czułem, że cię tracę, ale swoim zachowa-

niem jeszcze pogarszałem Sytuację. Przeszedłem samego siebie w zabieganiu o twoje wzglę-

dy.

Arianna wpatrywała się w ogień.

— Aja nie powiedziałam ci, co czuję.

— To wszystko moja wina.

background image

— Nie, ludzie powinni dzielić się swoimi myślami. W pewnym sensie cię rozczarowa-

łam.

— Aja cię oszukiwałem. Dobrze jest być troskliwym, lecz trzeba też być uczciwym. To

niewybaczalne, gdy się udaje kogoś innego.

— I zrozumiałeś to dzięki mojej siostrze.

— Niestety, za późno. — Podniósł się, by dołożyć parę polan do kominka. Po chwili

snop iskier buchnął z paleniska.

Arianna pomyślała, że taką rozmowę powinni odbyć dawno temu. Wiedziała, że na

równi z Markiem ponosi winę za rozpad ich związku. Ale podobnie jak on, nie zdawała sobie

sprawy z istoty problemu. Teraz pozostawało tylko jedno pytanie. Jeśli Mark udawał przez te

wszystkie miesiące, to jaki jest naprawdę?

— Jeszcze nie jest za późno, żeby sobie wybaczyć — powiedziała.

— To prawda — przytaknął, po czym pochylił się i pocałował ją w stopę. Przebiegł ją

miły dreszczyk.

— Czy tak mają wyglądać pańskie przeprosiny, panie Lindsay? — spytała rozbawiona.

— Powiedzmy, że obraz twojego nagiego ciała nie daje mi

spokoju.

Podwinęła pod siebie nogi i szczelnie otuliła się szlafrokiem.

— Nie powinnam ci mówić, że nie mam nic pod spodem.

A najlepiej gdybym się ubrała.

— Ale tego nie zrobiłaś.

— Chcesz powiedzieć, że próbuję cię uwieść?

— A próbujesz?

— Oczywiście, że nie! Miałam tylko zamiar wysuszyć — Nie!

Popatrzyła mu uważnie w oczy, gdy objął ją w talii, zamykając w żelaznym uścisku.

— Może tamten Mark zbyt mi nadskakiwał — rzekła — ale przynajmniej miałam do

niego zaufanie.

— Aja myślałem, że lubisz życie pełne niebezpieczeństw, Ari. Sądziłem, że ten biedak,

z którym się zaręczyłaś, był za poważny, zbyt ugrzeczniony, za bardzo przytłaczał cię swoją

miłością.

— Natomiast ty nie zawahałbyś się mnie wykorzystać?

— Możesz się o tym przekonać — odparł. — Chcesz się ze mną kochać?

sobie włosy przy kominku — odrzekła, poliząsając lokami.

—Wiem, że jesteś dżentelmenem. Przecież ci zaufałam.

background image

— A dokładnie komu? Mężczyźnie, który udawał przez te wszystkie miesiące, czy

prawdziwemu Markowi?

Roześmiała się nerwowo.

- Pytam poważnie.

— Daj spokój, Mark. Możesz coś ukryć albo do czegoś się zmusić, ale w dalszym ciągu

jesteś sobą.

— Na pewno?

Ciągle” się uśmiechała, lecz on pozostawał poważny.

- Mark... przestań. Zauwazyłam różnicę, ale...

— Co odkryłaś? że jestem kompletnie inny, niż myślałaś? że zrzuciłem maskę i zoba-

czyłaś nieznajomego mężczyznę?

Ś

ciągnęła poły szlafroka.

— Teraz drażnisz się ze mną.

— Przyznaję, że trochę się bawię tą sytuacją. Ale znasz powiedzenie „Nie ma dymu bez

ognia”

Przysunął jej dłoń do ust i pocałował koniuszki palców. Zrozumiała, że ją uwodzi. A

kobieta nie może pozwalać na to mężczyźnie, z którym zerwała. Nie była jednak całkowicie

pewna, że chce, by przestał.

— Tego jednego nigdy nie udawałem — powiedział. — Moje zainteresowanie tobą by-

ło w stu procentach szczere. Pociągałaś mnie, i to bardzo.

Patrzyła, jak bawi się jej palcami.

— Czy to oznacza, że męczyzna, który przywiózł mnie na to odludzie, udaje?

Mark chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie.

- Trzeba będzie to sprawdzić.

— Cóż, niewiele mnie to obchodzi. Tamten może by się tym przejął, ale ja nie.

— Mark, przeszedłeś samego siebie. — Uśmiechnęła się.

— Byłabym pod wrażeniem, gdyby to nie było takie zabawne.

— Traktuję to jak wyzwanie — rzekł z poważną miną. Blask ognia padał na jego twarz.

I pocałował ją. Najpierw delikatnie, potem bardziej namiętnie i żarliwie. Rozwiązał pa-

sek szlafroka i nakrył dłonią jej pierś.

Arianna wsunęła mu pałce we włosy i odchyliła głowę, by zajrzeć mu w oczy.

— Nie przyszło ci do głowy, że to może być zły pomysł?

— szepnęła.

— Przemknęła mi taka myśl — odparł chrapliwym głosem

background image

— ale nie zastanawiałem się nad tym.

Pocałował kąciki jej ust. I zanim zdążyła coś powiedzieć, musnął wargami jej piersi.

Arianna jęknęła i zamknęła oczy, gdy poczuła, że jego usta przesuwają się leniwie po jej

brzuchu. Mark drażnił językiem jej nagle wrażliwą skórę, doprowadzał ją do szaleństwa. Była

coraz bardziej podniecona i myślała wyłącznie o miłosnym spełnieniu. Tymczasem on nagle

pocałował ją w rękę i zaprzestał pieszczot.

Oddychała gwałtownie, zastanawiając się, jak mogli posunąć się tak daleko. Ich pożą-

danie powinno już dawno wygasnąć, a tymczasem Mark pociągał ją tak samo jak kiedyś. I

choć nie mogła powiedzieć, że nie poznaje w nim dawnego kochanka, to jednak wydał się jej

inny — bardziej namiętny, bardziej żarliwy. A może to ona się zmieniła?

Pogłaskała go po policzku.

— Nadal lubię twoje pieszczoty — wyznała.

— Aja twoje.

— Ale może niepotrzebnie komplikujemy sobie życie?

— Przecież niczego od tego nie uzależniam — powiedział, wodząc palcem po jej pęp-

ku. — A ty?

— Nie, Mark, ale kochanie się w chwili słabości jest

błędem.

— Będziesz więc miała wyrzuty sumienia — mruknął, przyciskając usta do jej pępka.

— Niech cię diabli wezmą, Mark — wyszeptała z trudem.

— To nie w porządku.

Jeszcze raz przesunął ustami po jej brzuchu, a potem po udzie.

— Nie zamierzam zachowywać się jak dżentelmen. Przymknęła oczy i poddała się jego

pocałunkom. Miała wrażenie, że czas przestał płynąć, a każda sekunda trwa wieki.

Odsunął się na chwilę, by zrzucić z siebie ubranie. Widziała, jak światło bijące od ko-

minka pełza po jego piersi. Kiedy

się rozebrał, wziął ją w ramiona i zaczął pieścić. Wstrząsnął nią dreszcz rozkoszy. Od-

dychała coraz szybciej, gwałtowniej, aż w końcu zaczęło brakować jej powietrza.

Wiedziała, że Mark cieszy się swoim zwycięstwem. Nawet nie próbowała mu się opie-

rać. A teraz już było za późno. Pożądała Marka. Ale którego z nich? Przekonała się, że ten nie

znany jej Mark zawsze dostaje to, czego chce.

Po chwili poczuła go w sobie i wiedziała, że wygrał.

background image

Kiedy osiągnęła szczyt rozkoszy, krzyknęła. Mark opadł na nią wyczerpany. Słyszała,

ż

e krople deszczu bębnią o dach i ogień trzaska w kominku. Czuła na sobie ciepło jego ciała,

ich serca biły jednym rytmem.

Nie chciała myśleć, chciała poddać się nastrojowi chwili, ale nurtowało ją pytanie: Dla-

czego go porzuciła? Po paru sekundach, które przeciągnęły się w minuty, uświadomiła sobie,

ż

e wcale go nie porzuciła, ponieważ to nie był Mark Lmdsay — przynajmniej nie ten, którego

znała.

Dawny Mark wyznawałby jej teraz miłość. Nowy nawet o tym nie wspomniał. Ale to

dobrze. Tu nie chodziło o miłość, a wzajemny pociąg, pożądanie, któremu nie potrafili się

oprzeć.

ROZDZIAŁ 5

Mark siedział na ganku, słuchając śpiewu ptaków i szumu wiatru przeczesującego gałę-

zie sosen. Był w świetnym nastroju. Zawsze lubił kochać się z Arianną, ale ostatnia noc była

zupełnie wyjątkowa. Nie przypomniał sobie, żeby przedtem okazywała taką namiętność. Gdy

kochali się po raz drugi, w łóżku, miał wrażenie, że jeszcze bardziej go pożąda. Jednak potem

stała się bardzo milcząca i kiedy zapadł w płytki sen, wymknęła się do swojego pokoju.

Nadstawił uszu, lecz dom wciąż wypełniała cisza. Doszedł do wniosku, że Ariannie nie

ś

pieszy się do spotkania z nim. Nawet aromat świeżo zaparzonej kawy nie zwabił jej na dół.

Dlatego Mark wyszedł na ganek.

W powietrzu czuło się jesień. Lubił tę porę roku. Cieszył się, że udało mu się wyrwać

na łono natury. Był szczęśliwy, że jest z Arianną. Szkoda tylko, że ta sytuacja nie będzie

trwała wiecznie. Kiedy wrócą do miasta, mogą się już nigdy więcej me spotkać.

— Mark! — dobiegło z głębi domu.

Wstał i wszedł do środka. Ańanna była w pokoju frontowym, ubrana w dżinsy i sweter.

Wyglądała piękniej niż kie-

dykolwiek.

— Dzień dobry. Dobrze spałaś?

— Owszem. — Sprawiała wrażenie lekko zakłopotanej. — A ty?

— Świetnie.

— Cieszę się.

— Kawa gotowa.

— Cały dom nią pachnie.

background image

Idąc za Arianną do kuchni, Mark podziwiał jej zgrabną sylwetkę.

— Masz ochotę na jajecznicę? — spytał.

— Jeśli smażysz dla siebie, to zjem trochę. — Wzięła kubek i nalała sobie kawy. — ty

też chcesz, Mark?

— Na razie dziękuję.

Arianna usadowiła się na wysokim stołku przy kuchennym blacie. Mark nie był dobrym

kucharzem, ale gdy spędzali noc razem, to zazwyczaj on robił śniadanie. Ari wolała

przygotowywać kolacje.

Zerknął na nią. Popijała kawę, lecz podchwyciła jego spojrzenie.

— Możemy porozmawiać o ostatniej nocy?

— Możemy rozmawiać, o czym chcesz, kwiatuszku. Zamieniam się w słuch. — Prze-

szukał kredens i znalazł chili w proszku, suszoną pietruszkę i sól czosnkową. Z zestawu przy-

praw, jakie używał, brakowało tylko tymianku. Będzie musiał poradzić sobie bez niego.

Arianna upiła jeszcze jeden łyk kawy, zanim zaczęła mówić.

— Cóż... nadal siebie pragniemy.

— I to jak! — odparł, stawiając patelnię na kuchence. Wrzucił już jajka do miski, dodał

przyprawy i zaczął ubijać masę trzepaczką.

— Udany seks to nie wszystko. Nie chciałabym cię urazić, ale dzisiejsza noc niczego

nie zmieniła. Mogłabym powiedzieć: „Było nam świetnie w łóżku, może powinniśmy dać

sobie jeszcze jedną szansę”, ale zabrzmiałoby to sztucznie. Maik sprawdził, czy patelnia się

rozgrzała, przykręcił gaz i wlał jajka.

— Jasne. Wiadomo, że jedna jaskółka nie czyni wiosny.

— Nie o to chodzi. To po prostu za mało. Nie wyobrażam sobie, jak ludzie mogą brać

ś

lub tylko dlatego, że odpowiadają sobie seksualnie. Chodzi mi o to... myślę... no, cóż...

— Zamilkla, zmieniła pozycję, po czym upiła łyk kawy.

— Mam wrażenie, że próbujesz coś mi powiedzieć. —

Uśmiechnął się. — Może przejdziesz do sedna.

— W porządku. — Zdecydowanym ruchem odstawiła kubek. — Myślę, że powinniśmy

skończyć z flirtowaniem i miłosnymi podchodami. Ta noc była wspaniała, jak powiedziałam,

ale wszystko skomplikowała. — Westchnęła. — Czy nie możemy zostać przyjaciółmi?

— Nie ma sprawy.

Wsunął kromki chleba do opiekacza. Kiedy wyskoczyły z maszynki, rozłożył je na dwa

talerze i podzielił jajecznicę. Jeden z talerzy postawił przed Anną. Podał jej nóż i widelec,

po czym sam usiadł. Przez chwilę jedli w milczeniu.

background image

— Już zapomniałam, że smażysz taką pyszną jajecznicę

— odezwała się wreszcie. — A może to ten klimat tak na mnie działa. Podobno w gó-

rach wszystko lepiej smakuje.

— Tak jak dzisiejsza noc. — Maik uśmiechnął się szeroko.

Rzuciła mu karcące spojrzenie.

— Co mogę powiedzieć? — Wzruszył ramionami. — Siła pokusy jest wielka.

— Świetnie się bawisz, prawda?! — wybuchnęła. — Domyślam się, że nie potraktowa-

łeś poważnie ani jednego mojego słowa.

Podniósł obie ręce, jakby się poddawał.

— Wybacz mi, naprawdę się postaram. Obiecuję.

Potrząsnęła głową i zerknęła w stronę okna.

— Ładna pogoda.

— Owszem. Burza się skończyła, wyszło słońće. Piękny

dzień.

— A na mnie czeka ciekawa lektura.

Maik zawsze był trochę zazdrosny o pasję, zjaką oddawała się pracy. Jednak teraz nie

zamierzał się wtrącać. Najważniejsze, żeby była szczęśliwa. Problem polegał na tym, że z

redagowaniem tej książki wiązało się poważne niebezpieczeństwo. Ochrona Arianny była dla

niego większym wyzwaniem niż zdobycie jej serca.

— Opowiedzieć ci coś śmiesznego? — spytała Arianna. — Zanim Zara wyjechała na

Martynikę, wybrała się razem z Laurą i Darcy na kolację do Madame Wu.

— Chińskiej restauracji, w której rozdaje się gościom przepowiednie?

— Właśnie tej. Nie mogłam z nimi pójść i Zara przyniosła mi moją wróżbę.

Maik zjadł trochę jajecznicy.

— Jak brzmiała?

— Nigdy nie oceniaj książki po okładce.

Roześmiał się.

— Niezbyt oryginalne.

— Nie — odparła — ale pasuje do sytuacji, me uważasz? Gdy Corsi skontaktował się

ze mną po raz pierwszy, pomyślałam, że to wariat. A teraz prawdopodobnie dzięki niemu

otrzymałam życiową szansę.

— A on stracił życie — dodał Mark, odrywając kawałek

background image

— Mark, cholernie dobrze wiesz, że to może trwać miesiącami. Tak czy inaczej, muszę

pojechać do Nowego Jorku, wydobyć dokumenty, które Corsi tam ukrył. Posłużą za dowody

w tej sprawie.

Wziął głęboki oddech, zanim spytał:

— Czy mam rozumieć, że to ostateczna decyzja?

Taką mam pracę, Mark. Dzięki za troskę, ale...

— Daj mi święty spokój?

— Jestem już dużą dziewczynką — powiedziała.

Owszem, była dorosła i zdecydowana na wszystko. Jeśli nie zdołał przemówić jej do

rozumu, będzie musiał uciec się do innych metod. Nawet jeśli go za to znienawidzi.”

— Nie pozwolisz mi o tym zapomnieć, prawda?

— Nawet jeśli mi powiesz, że jutro wychodzisz za mąż za jakiegoś faceta, to itak będę

cię pilnował, dopóki ta sprawa się nie skończy. — Mark czuł, że ogarnia go wzruszenie.

— Jestem pewna, że przesadzasz.

— A ty nie doceniasz powagi sytuacji.

Arianna ugryzła kawałek tosta.

— Będziemy się kłócili?

— Możliwe. — Mark podniósł dzbanek i dolał jej kawy.

— Przykro mi to mówić, ale ten feralny maszynopis może stać się Ÿródłem nieustan-

nych sporów między nami.

— Mogę ci powiedzieć, żebyś się nie wtrącał w moje

— Aja mogę cię tu zatrzymać.

Uniosła brwi ze zdumienia.

— Wbrew mojej woli?

Mark doszedł do wniosku, że bezpieczniej będzie zmienić

Dokończenie czytania maszynopisu Sala Corsiego zajęło Ariannie zaledwie parę go-

dzin. Podekscytowana i uśmiechnięta wyciągnęła się na sofie. Zamierzała jeszcze raz prze-

czytać cały tekst i tym razem zrobić notatki. Już poczyniła w myśli kitkanaście uwag redak-

torskich.

Po śniadaniu Mark powiedział, że ma parę rzeczy do załatwienia, i pojechał do miasta

Nie wiedziała, co może tam robić, poza wysłaniem faksu, ale me zawracała sobie tym głowy.

Wspomnienie ostatniej nocy me dawało jej spokoju.

To niepodobne do niej, by tak zatracić się w miłości. Było to tym dziwniejsze, że prze-

cież rzuciła Marka. Rano próbowała nie pokazać po sobie, jak bardzo czuje się zakłopotana,

background image

— Proszę — rzekł — zrób kopię maszynopisu Corsiego, zanim oddasz ją FBI. Będziesz

miała nad czym pracować. SiedŸ cicho, dopóki będzie trwało śledztwo. A kiedy sprawa się

zakończy, opublikujesz ten swój bestseller.

ale obawiała się, że nadal będzie wystawiana na pokusę. Oczywiście najlepszym roz-

wiązaniem byłby natychmiastowy wyjazd, ale obiecała Markowi, że zostanie tu parę dni, by

się przekonać, czy rzeczywiście grozi jej niebezpieczeństwo. Jednak już zaczynała żałować

obietnicy.

Wczesnym popołudniem Arianna miała już za sobą powtórną lekturę jednej czwartej

tekstu. Maik nie dał znaku życia. Jedząc lunch, zastanawiała się, co mogło go zatrzymać.

Jeszcze raz spojrzała nazegarek. Wyjechał ponad sześć godzin temu i nawet nie za-

dzwonił. To niepodobne do niego. Może coś mu się stało? Mafia mogła dotrzeć do Zary i

zmusić ją do wyjawienia, komu przekazała maszynopis. W yail widziano, jak Maik bierze

benzynę, a ona robi zakupy. Boże drogi, nawet pytali o drogę do tego domku. Może już go

mają!

Na myśl o tym ciarki przeszły jej po plecach, ale szybko przywołała się do porządku.

Cały dzień czytała o zabójstwach, wendetach i wojnach gangów. Była tak przejęta opo-

wieścią Corsiego o przemocy i korupcji, że nie mogła jasno myśleć.

Arianna zwinęła się w kłębek na kanapie i spróbowała analizować tekst. Lecz co chwila

myślała o Marku i zerkała nerwowo na zegarek. Wreszcie kolo czwartej usłyszała, że drzwi

frontowe się otwierają. Maik wszedł do środka, niosąc torbę z zakupami.

— Gdzie byłeś? — spytała niespokojnym głosem.

— Zdobyłem parę steków na obiad — odparł.

— Zajęło cito siedem godzin?

Uśmiechnął się kwaśno.

- Zauważyłaś?

— Maik, to ty cały czas twierdzisz, że grozi nam niebezpieczeństwo. Martwiłam się, że

coś ci się stało.

— Nie bój się, prędzej połknę kapsułkę z trucizną, niż im powiem, gdzie jesteś.

— To nie jest śmieszne — stwierdziła. — A mówiąc poważ-

nie, gdzie byłeś?

— Och, musiałem załatwić parę telefonów, a skoro już ruszyłem się z domu, to pokręci-

łem się po mieście. Sądziłem, że będziesz się rozkoszowała ciszą i spokojem.

— Cieszyłabym się nimi jeszcze bardziej, gdybyś mnie

uprzedził, o której wrócisz.

background image

Maik przysiadł na oparciu fotela.

— Teraz rozumiem, co ludzie mają na myśli, mówiąc, że trudno przyzwyczaić się do

małżeństwa. Robisz mi wymówki, choć jestem tylko odtrąconym narzeczonym.

— Powinieneś być zadowolony, że martwi się o ciebie, zamiast mnie strofować — od-

parła niezadowolona.

— Bardzo mi to pochlebia, ale wolałbym, żebyś choć w połowie doceniła moją troskę o

ciebie.

— Niepotrzebnie rozpoczęłam rozmowę na ten temat.

Maik uśmiechnął się i wstał.

— Jak długo zamierzasz jeszcze pracować? Mam coś na przekąskę, steki i butelkę char-

donnay.

To obudziło jej czujność.

— Zaplanowałeś coś na wieczór?

— Tylko smaczną kolację i miłą rozmowę.

Nie wiedziała, czy mu wierzyć. Może ma nadzieję, że poprzednia noc się powtórzy.

Wgłębi duszy sama nie byłaby. od tego, ale trzeba się liczyć z konsekwencjami.

— Chyba zrobię sobie przerwę — rzekła. — Może wieczorem popracuję.

— Jak sobie życzysz, kwiatuszku — odparł, idąc do kuchni.

„Kwiatuszku”, powtórzyła w myśli i przypomniała sobie, jak bardzo lubiła, gdy tak ją

nazywał. To miłe, że nie bacząc na okoliczności, wciąż tak się do niej zwraca. Tego wieczoru

jednak mu nie ulegnie. Przecież nie można zerwać z mężczyzną, a potem zostać jego kochan-

ką. To oczywisty nonsens. Powinna trzymać go na dystans. Odłożyła maszynopis i posżła do

kuchni. Maik wypakowywał prowianty.

— Wiem, że to drażliwy temat — zaczęła — ale muszę zarezerwować bilet na samolot.

Kiedy zamierzasz wracać?

Maik odwrócił się do niej. Sądząc po minie, był raczej zrezygnowany niż zły.

— Myślałem, żeby wyjechać pojutrze.

Arianna miała nadzieję, że wyruszą jutro rano, ale nie chciała go naciskać. Tak bardzo

jej pomógł, że może zgodzić się na tę drobną zwłokę.

— I złapać jakiś wieczorny samolot?

— Owszem.

Wstawił chardonuay do lodówki i schował resztę zakupów. Zostawił tylko małe kana-

peczki w kształcie paluszków, które teraz układał na talerzu.

— Wino się schłodzi za dwadzieścia minut. Może się napijesz?

background image

To była kusząca propozycja. Podeszła do blatu i wspięła się na”stołek. Wiedział, jak ją

podejść. A ona szybko wytlumaczyła sobie, że ciężko pracuje i należy się jej trochę odpo-

czynku. Jeśli tylko zachowa ostrożność, to nic się nie stanie. Ale czy będzie mogła — i chcia-

ła — trzymać go na dystans?

Doszła do wniosku, że bez pierścionka na palcu czuje się

o wiele swobodniejsza. A ponieważ zaczęła zachowywać się

naturalnie, to i Maik się zmienił. Tytko dlaczego nieustannie

o nim myśli? Powinna trzymać się planu.

— Dużo spraw udało ci się załatwić przez telefon?

— Najważniejsze i najpilniejsze.

— Pomyślałam, że pewnie chcesz skorzystać z faksu.

Znowu podniósł na nią wzrok.

— Właściwie nie był mi potrzebny.

— Poświęciłeś dla mnie swój czas — rzekła. — Mam nadzieję, że nie będziesz miał

przez to kłopotów w pracy.

- Arianno, traktuję ten wyjazd jak nie zaplanowane wakacje.

— To świetnie.

Skończył układać kanapeczki i wrzucił oliwki do miski. Podsunął jej jedno i drugie.

— Chcesz spróbować? Wzięła oliwkę.

— Spotykałeś się z kimś po naszym rozstaniu?

Widziała po jego minie, że go zaskoczyła. Szybko jednak odzyskał rezon.

— Nie, wciąż cię opłakuję. Chyba nie dojdę do siebie przez najbliższe.., no powiedz-

my... dwa tygodnie.

Wiedziała, że sobie pokpiwa, a mimo to zrobiło się jej przykro.

— Mam nadzieję, że jakoś się pozbierasz.

— Robię, co mogę. — Zjadł kanapkę. — A ty, kwiatuszku? Oszalałaś na punkcie Ri-

charda Gere?

— Łączy nas wyłącznie praca.

Maik uśmiechnął się drwiąeo.

— Ten facet jest lepszym aktorem, niż myślałem.

— Chcesz mi powiedzieć komplement?

Dotknął delikatnie jej policzka.

— Czemu nie?

background image

Arianna uśmiechnęła się. Jak to się dzieje, że teraz w towarzystwie Marka czuje się le-

piej niż podczas ich narzeczeństwa? Mało tego, ten uparty, narzucający swą wolę i stanowczy

mężczyzna pociągał ją o wiele silniej niż układny, zgadujący jej życzenia, przesadnie troskli-

wy narzeczony.

— Pozwól, że zadam ci hipotetyczne pytanie — powiedział Mark, biorąc następną ka-

napkę. — Czy twoim zdaniem lepiej pasujemy do siebie jako kochankowie, czy jako małżon-

kowie?

Wzięła jeszcze jedną oliwkę.

— Cóż, ujmijmy to tak. Gdybym szukała kochanka, byłbyś idealnym kandydatem. —

Podrzuciła oliwkę i złapała ją ustami. — Nie to chciałeś usłyszeć, prawda?

Uśmiechnął się lekko.

Przyglądała mu się, rozczarowana, że nie potrafi przyprzeć go do muru.

— Mark, przecież widzę, że chcesz mnie o coś zapytać. Dlaczego nie powiesz, o co na-

prawdę ci chodzi?

— Wiesz, o co?

Z roztargnieniem zabębniła palcami o blat.

— Dziś rano powiedziałam ci, że koniec z seksem, i teraz usiłujesz mnie uwieść, by

udowodnić, że nie można ci się oprzeć. Przejrzałam cię na wylot, Mark. Nie jesteśmy jednak

dziećmi, żeby ulegać każdej pokusie.

Kiwnął z zadumą głową.

— Użyłaś celnego argumentu, Arianno.

— Naprawdę? Nie jestem pewna, czy trafił ci do przekonania. W głębi duszy wcale cię

nie obchodzi, co będę jutro

czuła.

Jego twarz nabrała surowego wyrazu.

— Byliśmy zaręczeni przez wiele miesięcy i cały czas tro

szczyłem się o ciebie. Za bardzo się troszczyłem, do diabła. Teraz chcę, żebyś sama o

siebie zadbała.

Wzięła głęboki oddech.

— Wiesz, że nie mogę ci się sprzeciwić.

— A zatem nie ma problemu.

Mark zmiótł okruszki z blatu. Widać było, że odzyskał już panowanie nad sobą. Pod-

szedł do lodówki, wyciągnął butelkę i otworzył ją. Potem nalał wina w dwa kieliszki i posta-

wił przed Arianną.

background image

— Napiję się — powiedział. — Ciebie nie będę namawiał, zrobisz, jak zechcesz.

Wzięła kieliszek i pódniosła go do ust, pałrząc wyzywają-

cym wzrokiem.

— Mam ci tylko jedno do powiedzenia, Mai*u Lindsay

— nie ciesz się przedwcześnie. Kąciki jego ust drgnęły.

— Gdzieżbym śmiał, kwiatuszku.

Wypiła jeszcze jeden łyk. Nie potrzebowała przepowiedni Madame Wu, by wiedzieć,

jak zakończy się dzisiejszy wieczór. To było z góry przesądzone.

ROZDZIAŁ 6

Kiedy Arianna obudziła się następnego ranka, Marka przy niej nie było. Odczuła ulgę,

ponieważ na myśl o wczorajszym wieczorze i upojnej nocy ogarnęło ją zakłopotanie. Dwa

kieliszki chardonnay, bordeaux do kolacji, ogień na kominku, uwodzicielskie sztuczki Marka

— nie potrafiła się temu wszystkiemu oprzeć.

Tak jak poprzedniej nocy kochali się najpierw przed kominkiem, potem w łóżku. Połą-

czyła ich namiętność i pasja, nie zabrakło czułości. Zanim zasnęli po miłosnych uniesieniach

Mark wziął ją w ramiona i długo tulił w objęciach. Milczał jednak, nawet słówkiem nie zdra-

dził się ze swoimi uczuciami.

Właściwie nie wiedziała, czego od niego oczekuje. Nie chciała o tym myśleć, bo musia-

łaby sobie odpowiedzieć na wiele trudnych pytań, na przykład dlaczego, u diabła, zerwała

zaręczyny.

Wstała z łóżka. Pociągnęła nosem, ale nie poczuła aromatu świeżo zaparzonej kawy.

Może Mark jeszcze jej nie przygotował.

Narzuciła szlafrok i wyruszyła na poszukiwanie, lecz nie zastała go ani w drugiej sy-

pialni, ani w pokoju frontowym, ani w kuchni. Wyszła na ganek, jednak i tam go nie było.

Zawołała Marka po imieniu. Nie było odpowiedzi. Pomyślała, że poszedł na spaćer, więc po-

stanowiła wziąć prysznic i się ubrać.

Gdy pół godziny nóźniej wyszła ze swojego pokoju, Mark nadal nie dał znaku życia.

Rozejrzała się uważnie po domu, mając nadzieję, że zostawił jej jakąś wiadomość, lecz nicze-

go nie znalazła. Zajrzała do jego pokoju i zobaczyła, że wszystkie rzeczy zostały. Może zno-

wu pojechał do miasta?

background image

Postanowiła się nie martwić. Zrobiła sobie grzankę i kawę. Po śniadaniu zabrała się do

redagowania. Pracowała przez kilka godzin, starając się odpędzić niepokój. Wreszcie Mark

stanął w drzwiach.

— A już podejrzewałam, że ulotniłuś się na dobre — powiedziała, starając się, by w jej

głosie me było słychać wymówki.

Uśmiechnął się przelotnie.

— Przepraszam, ale nie przypuszczałem, że tak długo mnie nie będzie. Pojechałem do

miasta odebrać faks od Marcii. Wydawało mi się, że jestem śledzony.

— śledzony?

— Przez kilku facetów. Kiedy wyjeżdżałem z miasta, robiłem wszystko, żeby ich zgu-

bić. Chyba mi się to udało, choć nie dałbym głowy.

Odłożyła maszynopis i wstała.

— Ocli, Mark, myślisz, że to...

- Oni? Całkiem możliwe.

Zadrżała. Mark podszedł i przytulił ją. Czuła, że w jego ramionach mc jej nie grozi.

— Nie zauważyłeś?

Uśmiechnął się.

— Może troszkę.

— Nie martw się, Arianno — pocieszył ją. — Damy sobie radę.

Chciałaby mu wierzyć, ale jeśli groziło jej niebezpieczeństwo w małej chatce w Górach

Skalistych, to gdzie będzie bezpieczna? Na pewno nie w Nowym Jorku.

Przyszło jej do głowy, że Mark chce ją tylko nastraszyć i odwieść od jutrzejszego wy-

jazdu. Po chwili uznała, że to niepodobne do niego. Był z gruntu uczciwy i prostolinijny.

— Jak oni wyglądali? — spytała.

— Typowo. Nie przyjrzałem się im dokładnie, ale na pewno nie byli to ani turyści, ani

mieszkańcy yail.

Arianna obrzuciła go badawczym spojrzeniem.

— Mark, nie nabierasz mnie, prawda?

— Dobrze o tym wiesz, Marku Lindsay. — Uściskała go czule. — Co powiesz na to,

ż

ebym cię zaprosiła na kolację, kiedy wrócimy do domu? Sam wybierzesz restaurację.

— To ma być foma podziękowania?

— Owszem, a poza tym uczcimy naszą... przyjaŸń.

— Teraz tak to będziemy nazywali? Masz lepszą propozyję?

background image

— Moje pomysły się nie sprawdzają. Dobrze, pozwolę ci się zaprosić na kolację, by

uczcić naszą przyjaŸń. Poza tym niczego nie obiecuję.

Arianna roześmiala się, przyciągnęła go do siebie i pocałowała w usta.

— To nie jest temat do żartów, Ańanno.

Z pewnością miał rację. Westchnęła.

— Nic nie przychodzi łatwo.

Ten sukces może cię zbyt drogo kosztować, kwiatuszku.

— Nie dam się zastraszyć. Nikt nie odbierze mi tej szansy. Nawet banda bezwzględ-

nych morderców!

Mark kiwnął głową.

— Wiedziałem, że to powiesz.

— Dobrze mnie znasz.

Dotknął loków okalaj ącyęh jej twarz.

— Ostatnia noc podobała mi się o wiele bardziej od dzisiejszego poranka — wyznał.

— Mnie też.

— Naprawdę?

— To mi wystarczy.

Mark ujął jej twarz w dłonie ijuż miał ją pocałować, kiedy drzwi frontowe otworzyły się

z hukiem i kilku zamaskowanych mężczyzn wpadło do środka. Arianna krzyknęła. Mark za-

słonił ją sobą i stanął przed napastnikami.

— Co, do diabła, robicie?! — wrzasnął. — Kim jesteście?! Czego chcecie?!

Trzech mężczyzn ruszyło do przodu, spychając ich w róg pokoju. Arianna skamieniała

ze zgrozy. Trzymała się kurczowo Marka. Mężczyźni zbliżyli się jeszcze o krok, niczym sta-

do wilków okrążające swoją ofiarę.

Mark poczęstował pięścią najbliżej stojącego. Potem okręcił się na pięcie i z wprawą

zawodowego karateki pchnął drugiego mężczyznę stopą w ramię, lecz trzeci rzucił się na

Marka i powalił go na podłogę. Arianna patrzyła przerażona, jak dwaj pozostali przyszli mu z

pomocą i razem obezwładnili Marka. Czwarty mężczyzna natychmiast podszedł i chwycił ją

za ramię. To wszystko działo się tak szybko, że wprawiło ją w stan kompletnego oszołomie-

nia. Była zbyt przerażona, by się odezwać.

Wpatrywała się z trwogą w zamaskowane twarze. Było ich pięciu. Tęgi mężczyzna,

który sprawiał wrażenie ich przywódcy, podszedł do niej. Widziała tylko dwa brązowe krążki

w otworach wyciętych na oczy w jego kominiarce.

— Gdzie maszynopis, szanowna pani?

background image

Anna zerknęła na Marka. Wciąż leżał na podłodze, przygnieciony przez trzech męż-

czyzn. Potem popatrzyła na stolik do kawy. Oczy mężczyzny powędrowały za jej wzrokiem.

— Tam? spytał. Podszedł do stolika i podniósł plik kartek. Przejrzał je pobieżnie.

— Cholera, nie wiedziałem, że Salie zna tyle słów. — Mówił ze wschodnim akcentem

jak mieszkaniec Nowego Jorku albo New Jersey. Zwrócił głowę w kierunku Marka.

— Chłopcy, podnieście tego Jackie Chana. Lepiej weŸcie go na muszkę, bo jeszcze

złamie któremuś rękę.

Mężczyźni dŸwignęli Marka na nogi. Jeden z nich wy-

ciągnął broń.

— Macie to, po co przyszliście — odezwał się Mark. — WeŸcie to i idŸcie stąd.

Mężczyzna spiorunował go wzrokiem.

— Pytał cię ktoś o zdanie?

— Ona zaczęła to czytać dopiero dzisiaj. — Mark nie dawał za wygraną. — Nawet nie

wie, o czym Corsi pisze.

Bandyta przyjrzał się uważnie stronom maszynopisu.

— Tak? A kto porobił te uwagi na marginesie? — Potrząsnął głową z niesmakiem. —

Zamknij się, kolego, i pozwól, że ja będę zadawał pytania. — Odłożył maszynopis i podszedł

do Arianny. — Co jeszcze Sal ci dał, skarbie?

Mężczyzna trzymający ja za ramię wzmocnił uścisk. ¯ ołądek podszedł jej do gardła.

— Dostałam tylko maszynopis.

— A dokumenty?

— Nie było niczego takiego — odparła. — Wyłącznie to, co

pan widzi.

Bandyta cmoknął głośno.

— Szefie, może gdybyśmy zanurzyli jej głowę w sraczu, toby sobie przypomniała.

— Może później — zdecydował przywódca. — Zabierzcie tę parę zakochanych gołąb-

ków do innego pokoju i zwiążcie ich, żeby nie zwiałi. — Obrzucił ich przenikliwym spojrze-

niem.

— Zastanówcie się, co ciekawego macie mi do powiedzenia, a ja tymczasem rzucę

okiem na te brednie i postanowię, co z wann zrobić. Jeszcze coś. Im bardziej będę zadowolo-

ny, tym będę milszy. Jeśli doprowadzicie mnie do szału, możecie pożegnać się z życiem. —

Uśmiechnął się szyderczo, po czym odprawił ich machnięciem ręki.

background image

Gdy go mijali, Arianna zauważyła tatuaż na jego ręce. To było połączenie amerykań-

skiego orla, kuli ziemskiej i kotwicy. Znała ten symbol, ponieważ chłopak, z którym spotyka-

ła się na studiach, służył w korpusie marynarki i miał taki sam tatuaż.

Bandyci zaprowądzili ich do pokoju Marka. Jeden z nich wyjął kawałek liny z kieszeni

kurtki. Skrępowali im ręce na plecach, potem kazali usiąść na łóżku. Związali im nogi w

kostkach i przewrócili na lóżko, tak że leżeli twarzą do siebie.

— Wygodnie wam? — spytał jeden.

— Może chcieliby poduszki? — dodał drugi.

— Albo masaż.

Roześmieli się i skierowali się do wyjścia.

— Śpijcie dobrze — powiedział któryś, zamykając drzwi.

Zrozpaczona Arianna popatrzyła Markowi w oczy.

— Wybacz mi — rzekła, tłumiąc szloch.

— Jeśli można tu kogoś winić, to raczej mnie. Najwidoczniej nie byłem wystarczająco

ostrożny.

— Nie obwiniaj się. Próbowałeś mnie ostrzec, ale nie chciałam cię słuchać.

— Zostawmy ten temat — powiedział zrezygnowanym

głosem.

— Och, Maik, myślisz, że nas zabiją? — Wciąż me mogła uwierzyć w to, co się stało.

To przypominało jakiś koszmar.

Maik przestrzegał ją przed mebezpieczeiistwem, lecz do głowy jej me przyszło, że spo-

tka ich coś tak strasznego.

— Nie. Gdyby mieli taki zamiar, nie zakładaliby kommiarek. Trup i tak nikogo me zi-

dentyfikuje.

To brzmiało sensownie. Zrobiło jej się trochę raŸniej.

— Obyś miał rację.

— W tych okolicznościach powinniśmy współpracować z nimi. Sdząc z pytaii, interesu-

je ich maszynopis Corsiego oraz dokumenty potwierdzające jego zarzuty. Gdzie jest kartka z

informacją, jak je zdobyć?

Ańanna musiała się zastanowić. Znalazła ją podczas jazdy z Aspen do Vail. Co z mą

zrobiła? Nagle sobie przypomniała. Wetknęła ją do schowka w drzwiach wypożyczonego

samochodu. Maik odetchnął z ulgą, kiedy mu to powiedziała.

— Świetnie. Jeśli od razu nie znajdą wszystkiego, czego szukają, będziemy mieli trochę

czasu. Gdy wrócą i zażądają informacji o dokumentach, próbuj kręcić.

background image

— Ajeśli zaczną nas torturować?

— Kłam, dopóki będziesz mogła.

— Dlaczego? Co nam to da?

Zawahał się.

— Mam pewien plan, kwiatuszku.

— Plan? Czego?

— Uratowania się.

— W jaki sposób?

— Szczegóły są nieistotnej ale potrzebuję twojej po-

mocy.

Popatrzyła na niego sceptycznie. Jak to sobie wyobrażał? Byli związani i nie mogli się

ruszać. Nie jej pomocy potrzebował, ale oddziału komandosów.

— Posłuchaj, Arianno — powiedział poważnym tonem. — Wiem, że to dziwnie za-

brzmi, ale w zegarku mam zainstalowany sygnalizator. W tej pożycji nie mogę go uruchomić,

jednak gdybym przekręcił się do ciebie plecami, może tobie by się udało.

— O czym ty, do licha, mówisz?

— O wydostaniu się stąd — odparł. — Mówię ci, że możemy wezwać pomoc, jeśli zdo-

łasz włączyć sygnalizator. Tak szybko mnie skrępowali, że nie zdążyłem nic zrobić.

Arianna pomyślała, że chyba Maik postradał zmysły.

— Obawiam się, że miałeś zbyt wiele wrażeń. Spróbuj się odprężyć.

— Ari — nie dawał za wygraną —ja nie żartuję. Mam sygnalizator, z którego mogę ko-

rzystać w nagłych wypadkach. Pomóż mi wezwać pomoc.

— To znaczy kogo?

- Nieważne.

— Jak to, nieważne?

— Martwi mnie duża odległość — rzekł, puszczając mimo uszu jej pytanie — oraz gó-

ry. Nie jestem pewien, czy sygnał zostanie odebrany.

Była prawie pewna, że zwariował.

— Kochanie, wiem, że się denerwujesz, ale wszystko będzie dobrze. Obiecuję ci. Po-

wiem tym draniom, gdzie włożyłam kartkę, a wtedy na pewno nas puszczą.

— Posłuchaj, Arianno, ci ludzie są niebezpieczni i może nie mamy już dużo czasu. Czy

mogłabyś łaskawie odwrócić się do mnie plecami?

Przybrał ostry i stanowczy ton, zupełnie nie pasujący do dawnego Marka, ani nawet do

rycerskiego mężczyzny, który ostatnio tak ją pociągał. To prawda, że zostali pokonani przez

background image

napastników, ale Mark dzielnie się bronił. Trzeba było trzech mężczyzn, żeby go obezwład-

nić. A to mistrzowskie pchnięcie stopą naprawdę ją zaskoczyło.

— Kiedy się nauczyłeś samoobrony?

— Arianno, to nie pora na pytania.

— Cóż, chciałabym wiedzieć. Nigdy mi nie mówiłeś, że potrafisz robić takie rzeczy. Na

pewno nie nauczyłeś się walczyć jak karateka, oglądając filmy.

— Nie, przeszedłem odpowiednie szkolenie.

— Kiedy?Poco?

— Słuchaj — odparł, tracąc cierpliwość — możemy porozmawiać o tym później. Od-

wróć się i włącz sygnalizator w moim zegarku, zanim będzie za późno.

Westchnęła i przekręciła się na bok. Mark zrobił to samo, po czym przysunął się do

niej, tak by ich ręce się stykały.

— Najpierw musisz znaleźć zegarek — poinstruował ją.

— 0” Boże, tak mocno związali mi ręce, że są zupełnie zdrętwiałe. Dobrze, że mogę po-

ruszać palcami.

— Pospiesz się.

Musiała podciągnąć się na łóżku. Od razu wymacała linę, ale dostanie się do zegarka

sprawiło jej trochę kłopotu.

— Nareszcie — rzekła. — Czuję szkiełko.

— W porządku. Jeśli przesuniesz po nim palcami w kierunku mojego nadgarstka, to tra-

fisz na dwa malutkie pokrętła. Musisz znaleźć to, które jest na wysokości mego kciuka.

— A gdzie masz kciuk?

— Nie wiem, chyba go wyczujesz.

— Świetnie. — Pomacała palcami dokoła, ale miała tak niewielką możliwość manewru,

ż

e trudno jej było cokolwiek znaleźć. Wtem jej palec wskazujący zawadził o coś.

— Chyba znalazłam pokrętło — powiedziała podekscytowanym głosem.

— Wyczuwasz drugie?

— Nie. — Przesunęła palcami najdalej jak mogła. — Tak, jest tutaj. — Miała wrażenie,

ż

e wszystko jest odwrócone do góry nogami. — Cholera — zdenerwowała się — Nie udami

się.

— Owszem, uda. Już prawie je mamy.

Nagle drzwi otworzyły się i jeden z mężczyzn wszedł do sypialni. Zobaczył, że są od-

wróceni do siebie plecami.

— Co się stało? Pokłóciliście się?

background image

— Nie podoba mi się jego oddech — powiedziała niezadowolonym tonem Arianna.

— Na pewno nie próbujecie uciec?

— Nie mogę ruszać nawet małym palcem, tak mocno mnie związaliście.

— Myślcie o tych dokumentach. Szef zaczyna się niecierpliwić

Ku ich uldze wyszedł.

- Dzięki Bogu - rzekła Arianna.

Natychmiast wróciła do mozolnych poszukiwań. Tym razem szybciej odnalazła maleń-

kie pokrętła.

— W porządku, chyba wiem, które jest właściwe — stwierdziła.

— Kręć w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara, aż do oporu.

— W kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara? Mark, w tym położeniu, nie

wiem, czy to ma być z góry na dół, czy z lewa do prawa.

— Po prostu kręć do tyłu. W stronę swojego kciuka.

Z trudem wykonała polecenie.

— Zrobione. Dalej nie chce się kręcić.

— Mogłabyś dostać za to medal — stwierdził.

— Wystarczy mi wolny dzień na zakupy.

— Dobra robota. Teraz pozostaje nam tylko mieć nadzieję,

ż

e sygnał został odebrany.

Mark ścisnął jej palce. Jego dotyk uspokajał. Podczas gorączkowych starań o urucho-

mienie sygnalizatora zapomnieli o strachu, ale teraz poczucie zagrożenia i bezsilności powró-

ciło.

— Myślisz, że nic nam się me stanie? — spytała drżącym głosem Ańanna.

— Bardzo bym chciał, kochanie. Wszystko zależy od tego, czy nasze wezwanie zostało

odebrane — powiedział to z takim przekonaniem, jakby naprawdę wiedział, co robi.

— Mark — odezwała się po chwili — proszę, powiedz mi, co się dzieje.

— Być może pomoc jest już w drodze.

— Ale kto ma nam pomóc?

Milczał jak załdęty.

— Mark? — Słyszała, że próbuje się przekręcić.

-. Arianno — poprosił — odwróć się do mnie.

Gdy spełniła jego życzenie, zobaczyła, że wpatruje się

mą intensywnie.

— O co chodzi? — spytała.

background image

— Czy kiedykolwiek cię zawiodłem?

Była ciekawa, do czego zmierza.

— Nie, Chyba nie.

— Teraz też tego nie zrobię. Musisz mi zaufać, to wszy-

stko.

— Ale dlaczego me możesz mi niczego wyjaśnić?

Nie odpowiedział.

— To policja? Powiadomiłeś ich, że mafia może się tu pojawić? Tym zajmowałeś się

przez ostatnie dni?

Nadal milczał. Arianna doszła do wniosku, że tak właśnie postąpił. Spiskował z poli-

cjantami za jej plecami, a teraz nie chce się do tego przyznać. O Boże, pomyślała. ¯ eby to

było prawdą! Jak w tych okolicznościach Maik mógł pomyśleć, że będzie na niego zła. Jego

zapobiegliwość może uratować im życie!

— Słuchaj, nie martw się, że zrobiłeś coś bez mojej wiedzy

— powiedziała. — Gdybym się o tym dowiedziała, pewnie bym się wściekła. Nie prze-

czę. Okazało się, że miałeś rację.

— Jeszcze nie jesteśmy wolni, Ariamio. Mam nadzieję, że później będziemy mieli oka-

zję pośmiać się z tego.

— Cieszę się, że wszystkim się zająłeś Obiecuję, że już nigdy nie będę uprzykrzała ci

ż

ycia. Myliłam się, to fakt.

Człowiek powinien przyznać się do błędu. Tego wymaga zwykła przyzwoitość.

Mark się uśmiechnął. Arianna obrzuciła go zdziwionym

wzrokiem.

— owiedzialam coś śmiesznego? — spytała.

— Nie wiem, nagle wydało mi się dziwne, że rozmawiamy o zasadach, na jakich uło-

ż

ymy nasze stosunki, nie wiedząc, czy za godzinę będziemy jeszcze żyli.

— Ani czy w ogóle będą nas łączyły jakieś stosunki — dodała.

— No właśnie.

— Och, Mark, tak mi przykro. Zachowałam sięjak ostatnia egoistka, myśląc wyłącznie

o swojej karierze. Gdybyśmy skontaktowali się z FBI, tak jak proponowałeś, nigdy nie do-

szłoby do tego napadu.

Mark wyciągnął szyję i zdołał pocałować ją w usta.

— Zrobię, co w mojej mocy — mruknął. — Nie pozwolę, by coś ci się stało. Obiecuję.

background image

Łzy popłynęły jej po policzkach, zwilżyły włosy. Arianna przysunęła się do niego naj-

bliżej, jak mogła. Pocałowała go w brodę.

— Dziękuję, że jesteś — szepnęła.

— Kocham cię, Arianno.

— Dlaczego to się zdarzyło właśnie teraz, kiedy zaczęło nam być ze sobą tak dobrze?

— Myślisz, że zdołalibyśmy ich namówić, żeby rozwiązali nas na pół godziny?

— To nie jest śmieszne. Naprawdę się boję.

— Miejmy nadzieję, że sygnał został odebrany. To może być nasza jedyna szansa —

powiedział ponurym głosem.

ROZDZIAŁ 7

Co dziesięć, piętnaście minut któryś z napastników wchodził do pokoju, by rzucić

okiem na Marka i Ariannę, lecz żaden nie odezwał się ani słowem. Pomoc nie nadchodziła.

NajwyraŸniej sygnalizator nie zadziałał.

— Gdzie są twoi przyjaciele? — wyszeptała Arianna.

— Nie wiem, ale za wcześnie tracić nadzieję. Mają długą

drogę do pokonania.

To dalo jej do myślenia. Policja przyjechałaby z Vail. Skąd jadą przyjaciele Marka, jeśli

nie z pobliskiego miasteczka? Z Denver? Z Waszyngtonu?

— Mark, kogo wezwałeś? FBI?

Westchnął, najwyraŸniej niezadowolony z tego, że się do-

pytuje.

— Czemu jesteś taki tajemniczy?

— Ariaimo, czasami lepiej nie wiedzieć.

Co się z nim dzieje? Czy wymyslił sobie to wszystko? Pewnie zbyt szybko uwierzyła,

ż

e jego plan jest prawdziwy. Zanim zdążyła zadać mu kolejne pytanie, dwóch mężczyzn we-

szło do pokoju.

— No dobra, szanowna pani — powiedział jeden z nich.

— Pora wszystko wyśpiewać.

Obaj byli potężni, więc bez trudu chwycili ją za ramiona

i podnieśli z łóżka. Ariannie serce waliło jak młotem, gdy

zaczęli ją rozwiązywać. Rozmasowała zdrętwiałe nadgarstki

i spojrzała na Marka, zastanawiając się, czy widzi go po raz

background image

ostatni.

— Co z nią zrobicie? — spytał.

— Zamknij gębę! — usłyszał w odpowiedzi.

Jeden z gangsterów ruszył•w stronę drzwi. Drugi chwycił ją za ramię i zaprowadził do

frontowegó pokoju, w którym ich przywódca, człowiek. z tatuażem na ręce, siedział na kana-

pie. Na stoliku do. kawy leżał maszynopis Sala Corsiego. Arianna nie widziała twarzy męż-

czyzny, gdyż wciąż mial kominiarkę, lecz jego gesty zdradzały zniecierpliwienie.

— Siadaj — powiedział, wskazując krzesło naprzeciw siebie.

Popchnięta w kierunku krzesła, usiadła i zaczęła masować sobie nadgarstki. Zerknęła na

otaczajych ją zamaskowanych mężczyzn, próbując opanować strach chwytający ją za gardło.

— Wygląda na to, że Salie wszystko wyśpiewał, wszystko co do joty — z niesmakiem

stwierdził mężczyzna. — Co dostałaś poza maszynopisem?

— Nic — odparła drżącym głosem.

— Salie ukrył gdzieś kupę dokumentów i muszę je znaleźć.

Nadeszła krytyczna chwila. Czy ma wyjawić prawdę, czy kłamać? Czuła, że powinna

się bronić. Mark też ją prosił, by starała się wywieść ich w pole.

— Skąd, u diabła, mam wiedzieć, co z nimi zrobił? Jestem tylko redaktorką.

— Skoro chcesz opublikować te gryzmoły, to musisz mieć dowody, że Salie nie wyssał

sobie tego wszystkiego z palca.

Nikt nie chce procesu. Wiesz o tym równie dobrze, jak on wiedział. Gdzie są dokumen-

ty?

— Ja ich nie mam.

Pogroził jej palcem.

— To już słyszałem. Zmień płytę.

Narastający gniew pomógł Ariannie przezwyciężyć strach. Jak ten drań śmie tak do niej

mówić!

— Chciałabym je zobaczyć tak samo jak wy. Mężczyzna potrząsnął głową.

— Chyba masz kłopoty ze słuchem. — Zwrócił się do swoich ludzi: — Chłopcy, który

z was ma ochotę przepłukać jej uszyw sraczu?

— Ja, szefie — powiedział któryś.

— W porządku — odparł szef. — Zabieraj się do roboty.

Ariannę ogarnęło przerażenie. Jeden z mężczyzn podszedł do niej i chwycił ją za ramię.

— Chwileczkę — zaprotestowała. — Powiedziałam tylko, że chciałabym je zobaczyć.

Nie powiedziałam, że nie wiem, gdzie ich szukać.

background image

— Zostaw ją — powiedział szef. — No więc, gdzie są?

Mężczyzna puścił ją. Opadła z powrotem na krzesło, wściekła, że została pokonana.

- W tajnej skrytce w Brooklynie.

— To za mało; skarbie. Musisz podać więcej szczegółów.

— Zapomniałam adresu — rzekła — ale jest zapisany na kartce, którą zostawiłam w

samochodzie Marka.

— Czy twój facet ma kluczyki?

— Chyba tak.

Dał znak jednemu ze swych ludzi.

— Przynieśje.

Po chwili mężczyzna wrócił z kluczykami. Pobrzękując nimi, wyszedł z domu. Pokój

zaległa cisza.

— Co zamierzacie z nami zrobić? — w przyplywie odwagi

spytała Ariarma.

— Jeszcze nie podjąłem decyzji — odparł szef bandy.

— Nie jesteśmy dla was żadnym zagrożeniem — zapewniła go. — Nie wiemy, jak wy-

glądacie... no i przecież wam pomogłam.

— Trzeba cię było długo namawiać. — Wskazał na jednego z gangsterów. — Zwiąż z

powrotem tę babę i odstaw do jej faceta.

Arianna odetchnęła. Na razie nie zamierzają zrobić im nic złego. Jeśli przyjaciele Marka

niedługo się pojawią, to może wszystko dobrze się skończy. Zakładając oczywiście, że na-

prawdę istnieją.

Kiedy weszła dn sypialni, na twarzy Marka pojawiła się ulga. Mężczyźni związali ją,

rzucili na łóżko niczym worek kartofli, po czym zniknęli. Arianna odwróciła się do Marka.

— Zmusili mnie do powiedzenia o skrytce na listy — wyznała z bólem. — Jeden z nich

poszedł zabrać kartkę.

— Wszystko w porządku, kwiatuszku, robiłaś, co mogłaś.

— Myślałam, że jeśli wystarczająco długo będę ich zwodziła, to policja, FBI czy licho

wie kto, wreszcie się pojawi.

— Może nie dostali wiadomości.

I właśnie w tej chwili usłyszeli szum silnika. Najpierw wzięli go za samolot, ale potem

warkot helikoptera stał się bardzo wyraŸny. Wsłuchiwali się w napięciu.

— To mogą być oni — z ożywieniem powiedział Maik.

— Myślisz, że jesteśmy uratowani?

background image

— Mam taką nadzieję.

Mieli wrażenie, że helikopter krąży nad domem. We frontowym pokoju rozległy się

krzyki. Usłyszeli drugi śmigłowiec, może i trzeci, a potem długi terkot strzałów.

— Karabin maszynowy — ponurym głosem stwierdził Maik.

- O mój Boże - wyjąkała Arianna.

Strzelanina, krzyki oraz warkot helikopterów trwały krótko. Parę razy słyszeli wrzesz-

czących z bólu mężczyzn. Pótem wszystko ucichło.

— Mark? — spytała. — Co się dzieje?

— Ciii — odrzekł. — Słuchaj!

Oboje milczeli. Warkot helikopterów cichł, stawał się coraz słabszy. Po jakimś czasie

ustal zupełnie.

Wiatr jęczał cicho wśród sosen. Tylko ptaki świergotały wesoło, rozpraszając ponury

nastrój. Arianna próbowała zgadnąć, co się dzieje. Mark wciąż nasłuchiwał.

Drzwi frontowe otworzyły się gwałtownie. Rozległy się strzały i tupot butów. Arianna

wstrzymała oddech. Czuła, że nerwy ma napięte jak struny.

Potem drzwi do sypialni odskoczyły z taką siłą, że ściany się zatrzęsły. Arianna krzyk-

nęła na widok potężnego mężczyzny w polowym mundurze i panterce, który trzymał w rę-

kach automat. Z pomazanej zieloną i brązową farbą twarzy patrzyły na nich niespokojne oczy.

— Jesteśmy sami! — krzyknął Maik. — Wszystko w porządku.

- Pan Lindsay?

- Tak.

— Są tutaj! — zawołał olbrzym do swoich niewidocznych towarzyszy.

W pokoju pojawił się drugi mężczyzna, tak samo ubrany i uzbrojony. Jego surowe spoj-

rzenie nieco złagodniało na ich widok,

— Ilu ich było? — spytał, zwracając się do Marka.

— Pięciu.

— Mamy ich wszystkich. — Wyszedł.z pokoju, ajego kolega opuścił broń i przewiesił

ją sobie przez ramię.

— Może nas rozwiążecie — zasugerował Mark.

— Jasne.

Mężczyzna oparł karabin o ścianę, wyciągnął nóż z pochwy i podszedł do łóżka.

Najpierw rozciął sznury na rękach Arianny, apotem uwolnił Marka.

— Dobrze się pani czuje? — spytał, gdy usiadła na brzegu łóżka.

— Tak — odparła. — Dzięki wam. — Popatrzyła na Marka, który okrążał łóżko.

background image

— I Markowi, oczywiście.

Położył jej ręce na ramionach. Przywarła do niego, drżąc na całym ciele.

W pokoju frontowym rozległy się głosy.

— Są tutaj, panie kapitanie — powiedział ktoś i po chwili pojawił się starszy łysiejący

mężczyzna w spodniach koloru khaki i granatowej wiatrówce.

— Och, Mark — powiedział z uśmiechem. — Cieszę się, że jesteś cały i zdrowy.

Uścisnęli sobie dłonie.

— Ja też się cieszę, możesz mi wierzyć — odparł Mark.

— Poznaj pannę Hamilton.

— A tak, to ta młoda dama. Witam panią.

— Dzień dobry — powiedziała Arianna i podała rękę kapitanowi.

— Jones — przedstawił się. Kąciki jego ust lekko się uniosły. — Chyba nic się pam nie

stało. Miło mi, że przybyliśmy na czas.

— Nie tak jak mnie, zapewniam pana.

Mężczyzna znowu zwrócił się do Marka.

— Myślę, że powinniście natychmiast wyjechać.

— Owszem,

— Na szczęście ten dom leży na odludziu, a w sąsiedztwie chyba nikt nie mieszka.

— Tak mi się wydawało — przytaknął Mark. — Ale nie wiadomo, kiedy ktoś się poja-

wi.

Ariamia była trochę zdziwiona zażyłością Marka z panem Jonesem, lecz powstrzymała

się od komentarzy. Razem z nimi weszła do frontowego pokoju. Na podłodze leżały ciała

dwóch gangsterów. Wciąż mieli kominiarki na twarzach, a z ich piersi sączyła się krew.. W

pokoju było jeszcze trzech mężczyzn w mundurach, których twarze pokrywały barwy

ochronne. Jeden z nich przykrywał plastikową folią ciało leżące najbliżej drzwi. Arianna

zbladła. Marki Jones pośpiesznie wyprowadzili ją z domu.

— Gdzie pozostali? — spytał Mark, gdy wyszli, na świeże powietrze.

— Dwóch w lesie za domem, a jeden na parkingu. Jedne zwłoki już zostały usunięte —

poinformował go Jones. — Z resztą uwiniemy się w mgnieniu oka.

— Czy budynek bardzo ucierpiał? — spytał Mark, spoglądając na fasadę domu.

— Nie. Najważniejsze, żeby zrobić porządek w środku.

— SprawdŸcie, czy nie ma dziur po kulach — polecił Mark.

— Jeśli będą, trzeba je załatać. Możemy utrzymywać, że to myśliwi strzelali tu przez

pomyłkę.

background image

— Dobry pomysł — zgodził się Jones.

Arianna słuchała z coraz większym zdumieniem. Mark zachowywał się tak, jakby był

członkiem tej grupy. Widziała, że traktują go z szacunkiem. Nie mógł być w tak zażyłych

stosunkach z lokalną policją, a tym bardziej z FBI.

— Nie spodziewam się żadnych kłopotów ze strony miejscowych władz — mówił Jo-

nes — ale nasze możliwości działania na tym tezenie są bardzo ograniczone. Najlepiej by

było, gdybyśmy zrobili porządek i wynieśli się stąd jak naj szybciej.

— Zgadzam się — rzeki Mark.

Arianna popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Zachowywa się jak dowodzący akcją.

— Mark — pociągnęła go za rękę.

— Chwileczkę — rzekł i wyswobodził dłoń. — Muszę porozmawiać z panem Jonesem.

Możesz trochę poczekać?

Mężczyźni odeszli parę kroków, a ona tymczasem obserwowała przybyłych. Nie za-

chowywali się jak policjanci, zaczęła więc wątpić, czy mają coś wspólnego z elitarną jednost-

ką komandosów, jak z początku przypuszczała. Nie mieli żadnych insygniów ani znaków

identyfikacyjnych na mun

durach.

Mark i Jones wciąż byli pogrążeni w ożywionej rozmowie, kiedy w oddali usłyszała

warkot silnika. Helikopter wzmósł się nad wierzchołki drzew i poleciał w kierunku Vail. Ma-

szyna znajdowała się zbyt daleko, by mogła dobrze się

jej przyjrzeć, ale odniosła wrażenie, że nie jest własnością wojska.

Mark wrócił do mej po paru minutach, gdy Jones zaczął konferować z jednym ze swych

ludzi. Sądząc po jego minie, nie był szczególnie zadowolony, ale wydawał się trochę spokoj-

niejszy.

— Co tu się dzieje? — spytała Arianna.

— Podjęliśmy z panem Jonesem decyzję o natychmiastowym wyjeŸdzie. Powiedziałem

mu, że będziesz chciała zabrać swoje rzeczy. Pozwolisz, żeje spakuję? Lepiej, żebyś nie

wchodziła do środka.

Wzięła głęboki oddech.

— Mark, kim są ci ludzie? To nie policjanci.

- Nie.

— A zatem, kim są?

background image

— Arianno — rzekł, biorąc ją za rękę — może później o tym porozmawiamy. Teraz

musimy jak najszybciej się stąd wydostać. To bardzo ważne. UsiądŸ sobie na schodkach —

poprosił.

— Wrócę za parę minut. Obiecuję, że wszystko dobrze się skończy.

Arianna spełniła jego prośbę, ale była pewna, że dzieje się coś bardzo dziwnego. Wtem

przypomniała sobie o czymś.

— Mark! — krzyknęła za nim.

Był już w środku, więc tylko wysunął głowę przez otwarte

drzwi,

- Co?

— Maszynopis. Nie mogę go zostawić.

Jego twarz przybrała posępny wyraz.

— W porządku.

Po niecałych pięciu minutach wyszedł z domu w towarzystwie mężczyzny, który niósł

jej walizki. Mark wręczył Ariannie papierową torbę. Gdy zajrzała do środka, zobaczyła we-

pchnięte bezładnie kartki maszynopisu.

— Musimy jechać — powiedział, biorąc walizki od mężczyzny.

Podeszli do Jonesa.

— Wszystko gotowe? — spytał uprzejmie, patrząc jednocześnie na zegarek.

Ruszyli w stronę parkingu. Arianna rzuciła Markowi kilka pytających spojrzeń, lecz

udał, że niczego nie zauważył. W połowie drogi wybuchnęła:

— Nikt się nie dowie o tej strzelaninie, prawda?! Nikogo o niej nie powiadomisz i bę-

dziesz udawał, że nic się nie stało.

— Ariimno, proszę cię — rzucił zniecierpliwionym tonem.

— Później o tym porozmawiamy.

— Nie chcę brać w tym udziału — ostrzegła go.

— Pani nie bierze w tym udziału, panno Hamilton — wtrącił Jones. — To się w ogóle

nie wydarzyło.

— Jak to się nie wydarzyło?! Co pan opowiada! — rzuciła niezbyt grzecznie, ale była

naprawdę zdenerwowana. — Zostaliśmy napadnięci przez gangsterów. Zabiliście ich, by nas

ratować.

— Proszę mi wierzyć — rzekł Jones — lepiej będzie, jeśli potraktuje to pani jak zty sen.

¯ aden niewinny człowiek me został poszkodowany i tylko to się liczy.

background image

Arianna oniemiała. Udział Marka w tej operacji niepokoił ją coraz bardziej. Wzięła go

za rękę i odciągnęła na bok, by Jones ich nie słyszał.

— Co się, u diabła, dzieje? — spytała szeptem. — Wiesz,że nie wolno nam opuścić

miejsca zbrodni. Musimy coś zrobić.

— Właśnie, Arianno. Zabieram cię stąd.

— Ale także robisz ze mnie wspólnika. Daj spokój, Mark, chyba nie oczekujesz, że wy-

jadę jakby nigdy nic.

— Arianno, powiedziałem, że porozmawiamy we właściwym czasie. A to nie jest od-

powiednia chwila. Proszę cię, uspokój się. Już itak Ÿle się stało, że zostałaś wciągnięta w tę

operację.

Mark nigdy nie zwracał się do niej tak ostrym tonem. Co się z nim stało, skąd to prze-

obrażenie?

Można było odnieść wrażenie, że Mark nie związał się z tymi ludŸmi wciągu paru

ostatnich dni. Wyglądało nato, że był członkiem tej grupy.

Gdy dotarli na parking, zobaczyli jeszcze dwa śmigłowce

—jeden duży, drugi mały — oraz kilku uzbrojonych mężczyzn. Były to raczej helikop-

tery transportowe niż wojskowe, ale ich znaki identyfikacyjne zostały zamalowane. Podeszli

do mniejszej maszyny.

— Mark — Arianna przytrzymała go za rękę — a co z tą kartką, na której był adres

skrytki na listy?

Zagryzł wargi z irytacji, lecz nic nie powiedział.

— Panie Jones! — krzyknął. — Gdzie jest kartka z mojego samochodu? Powinien ją

mieć ten gangster, którego złapaliście na parkingu.

Jones wyjął z kieszeni kurtki kawałek papieru, podał go Markowi, a ten wręczył kartkę

Ariannie. Włożyła ją do torby, w której był maszynopis.

— To wszystko? — spytał Jones.

Mark spojrzał na nią.

— Coś jeszcze?

— Nie — odparła, a pod nosem dodała: — Ale byłabym szczęśliwsza, gdybym wie-

działa, co się dzieje.

Nic nie wskazywało nato, że Mark usłyszał te słowa.

Pomógł jej wsiąść do helikoptera, po czym wrzucił ich bagaże i dopiero wtedy usadowił

się obok mej w tyle maszyny. Jones odszedł na bok, by porozmawiać z jednym ze swoich

ludzi. Potem wszedł na pokład i zajął miejsce obok pilota. Wydał mu kilka instrukcji i roz-

background image

siadł się wygodnie w fotelu. Rozległ się ryk silnika. Po chwili oderwali się od zbocza i wznie-

ś

li w powietrze.

Arianna zerknęła na Marka.

— Dokąd lecimy? Czy to ściśle tajne?

— Ściśle tajne. — Uśmiechnął się złośliwie, ale jednocześnie wziął ją za rękę i czule

uścisnął.

Manna odtworzyła w pamięci piekło ostatnich godzin. Napad, wysłani sygnału wzywa-

jącego pomoc i ich dramatyczne ocalenie. To było jak zły sen. Albo jak kiepski film.

Mark obiecał, że jej wszystko wyjaśni. Obrzuciła go zaciekawionym spojrzeniem. Co

do jednego nie miała wątpliwości. To nie był ten sam człowiek, z którym się zaręczyła. Wyj-

rzała przez okienko i popatrzyła na słońce. Sądząc po jego położeniu, lecieli w kierunku po-

łudniowym albo południowo-wschodnim.

— Mark, wracamy do Aspen?

Kiwnął głową.

— Owszem.

— Dlaczego?

— Bo tam jest najbliższe lotnisko.

Czekała na dalsze wyjaśnienia. ale z jego ust nie padło ani jedno słowo.

— Więc zabierasz mnie z powrotem do Zary?

— Nie—odparł.

— A gdzie?

— Zobaczysz.

Ańanme zdecydowanie nie podobało się to wszystko, ale me bardzo mogła narzekać.

Przecież uratował ją przed mafią.

Niemniej jednak...

— Możesz uchylić rąbka tajemnicy?

— Będzie na nas czekał samolot, którym polecimy w bezpieczńe miejsce. Tam będzie-

my mieli dużo czasu na wyjaśnienia. Wiem, że to wszystko jest trudne do zrozumienia

— dodał — ale w tej chwili nic nie mogę na to poradzić. Obiecałem, że we właściwym

czasie wszystko ci wytłumaczę, i dotrzymam słowa. Na razie musisz mi zaufać.

Łatwo mu mówić, pomyślała.

ROZDZIAŁ 8

background image

W linii powietrznej odległość miedzy Vail i Aspen wcale nie była taka duża. Wystar-

czyło przelecieć nad pasmem gór, co dla helikoptera było dziecinną igraszką. Widząc z góry

Aspen, które względnie dobrze znała, Ańanna odczuła ulgę. Pragnęła jak najszybciej znaleźć

się na ziemi.

Ś

migłowiec wylądował w odległej części lotniska, z dala od budynku portu, co wcale

jej ąie ucieszyło. W pobliżu stał samolot, do którego drzwi były otwarte, a schodki spuszczo-

ne. Zrozumiała, że chcą ją zabrać prosto do samolotu. Nie ma co marzyć o kupnie gazet w

kiosku na lotnisku.

Pierwszy wysiadł Jones, drugi Mark, który poczekał, by jej pomóc. Arianna zeszła na

dół, przyciskając do piersi torbę z maszynopisem.

— To nasz samolot — powiedział Mark.

— Nie wsiądę do niego, dopóki wszystkiego mi nie wy-

jaśnisz.

Mark spojrzał na Jonesa, który szedł już w kierunku schodów, po czym zerknął niecier-

pliwie na zegarek.

— Nie możesz poczekać, aż wejdziemy na pokład?

— Nie, teraz albo nigdy.

— Dlaczego?

— Jeśli nie spodoba mi się twoja opowieść, to podziękuję ci za dalszą pomoc.

— Wiedziałem, że kiedyś będę musiał stawić temu czoło

— rzekł. — Ale nie przypuszczałem, że dojdzie do tego na lotnisku w Aspen.

¯ ołądek podszedł jej do gardła. Oto miała się dowiedzieć, że w ogóle nie znała Marka

Lindsaya.

— Idziecie?! — zawołał Jones.

— Za chwilę! — odkrzyknął Mark. — Nie czekaj na nas.

— Odwrócił się do niej. Jego twarz odzwierciedlała wahanie. NajwyraŸniej zastanawiał

się, jak jej to powiedzieć.

Postanowiła mu pomóc.

— Nie jesteś tym, z kim byłam zaręczona, prawda, Mark?

— Oczywiście, że jestem, Po prostu nie wszystko o mnie wiesz. — Wziął głęboki od-

dech i popatrzył na pokryte śniegiem góry. — Od kilku lat należę do organizacji, która wyko-

nuje... powiedzmy, bardzo delikatne zadania. To agenda rządowa, jej działalnośd jest ściśle

tająa.

— Jesteś szpiegiem?

background image

— Detektywem, dokładniej rzecz biorąc

Nie posiadała się ze zdumienia.

— Zamierzaliśmy wziąć siub, Marku Lindsay, a ty dopiero teraz mi mówisz, e jesteś.

drugim Jamesem Bondem?

Wzruszył ramionami.

— Przecież się me pobraliśmy, czyż nie?

— Ale mieliśmy!

— Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, kwiatuszku.

— A gdybym wyszła za ciebie? — Jej oczy zwęziły się z gniewu.

— Powiedz prawdę. Przyznałbyś się do wszystkiego przed ślubem czy dopiero podczas

nocy poślubnej?

— Jasne, że zamierzałem powiedzieć ci o tym przed slubem,Ari.

— Nie wiem, czy ci wierzyć. Po tym, co dzisiaj zobaczyłam, sądzę, że wolałbyś pocze-

kać, aż sprawa sama się wyda. Na przykład przy wkładaniu bielizny do twojej szuflady znala-

złabym książkę kodów albo strój Supermana.

Roześmiał się, po czym rzucił przelotnę spojrzenie w stronę samolotu.

— Arianno, nie chciałem, żeby tak wyszło, ale ci gangsterzy nie żartowali, jak sama

zdążyłaś się przekonać. Nie miałem wyboru. I pamiętaj, że udało się nam wyjść cało z tej

opresji. Wolałbym, żebyś doceniła ten fakt.

— Doceniam. Rzecz w tym, że me jesteś tym, za kogo się podawałeś. Nie rozumiesz,

jakie to było oszustwo? Myślałam, że zaręczyłam się ze zwyczajnym mężczyzną, a tymcza-

sem okazuje się, że jesteś... superagentem!

— Zapewniam cię, że to bardziej prozaiczne zajęcie, niż ci się wydaje. A skoro pozna-

łaś prawdę, czy możemy już iść?

— Nie, dopóki nie odpowiesz na jeszcze jedno pytanie. I to szczerze. Dla kogo pracu-

jesz? Dla strony amerykańskiej?

- Tak.

- Dla CIA?

— Bez komentarzy.

— Nic więcej nie możesz mi powiedzieć?

— Daj spokój — rzekł. — Odpowiedziałem na twoje pytania. Wyjeżdżamy. Natych-

miast. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji. Następnym razem będzie ich

dziesięciu.

background image

Nie mogę ściągnąć korpusu marynarki dla twojej ochrony, ale mógę cię wywieŸć w

bezpieczne miejsce.

— Co się stało z miłym, usłużnym, troskliwym mężczyzną, z którym byłam zaręczona?

- Zerwałaś z nim - odparł oschłym tonem.

— W porządku, Batmanie — powiedziała z rezygnacją Arianna. — Zabierz mnie do

swojej jaskini.

Parsknął śmiechem.

Nagle ogarnął ją niepokój.

— Mark, ale tak naprawdę to nie jest jaskinia?

Lecieli już dwadzieścia minut, a Arianna me mogła otrząsnąć się ze zdumienia wywo-

łanego tym, co usłyszała od Marka. Jones, który pewnie miał w zapasie parę innych nazwisk,

zajął miejsce tuż za pilotem. Ona i Mark siedzieli z tylu. Dziwne, ale na pokładzie znajdowała

się stewardesa, śliczna, młoda Japonka mówiąca płynną angielszczyzną. Nie miała na sobie

munduru linii lotniczych, tylko szarą spódnicę i białą jedwabną bluzkę.

— Czy przynieść pani coś do picia, panno Hamilton? — zapytała uprzejmie.

— Może poproszę o wodę— odparła Arianna.

— A pan, panie Lindsay?

— Nic, dziękuję.

Stewardesa skinęła wdzięcznie głową i wycofała się na

zaplecze.

Arianna wzięła Marka za rękę, który wydał się zdziwiony, ale i uradowany tym gestem.

Teraz, gdy gniew opadł, poczuła się zagubiona i chciała, by ją uspokoił. Co gorsza, miała

wyrzuty sumienia, że przysporzyła mu tylu kłopotów. Wszystkiemu winien jej upór. Gdyby

posłuchała Marka i przekazała maszynopis FBI, nic by się nie wydarzyło. Gangsterzy nie zo-

staliby zabici, a ona nie naraziłaby siebie i Marka na niebezpieczeństwo.

Niedawne przerażenie, poczucie bezradności, czekająca ją niewiadoma spowodowały,

ż

e się rozkleiła. Otarła łzy, zanim zaczęły spływać po policzkach. Nie uszło to.uwagi Marka.

— Hej, co się stało, kwiatuszku?

— Och, tak bardzo mi przykro, że masz przeze ninie tyle kłopotów.

— To nie twoja wina.

— Oczywiście, że moja. Myślałam wyłącznie o sobie. Słusznie powiedziałeś, że zależy

mi tylko na sukcesie.

Stewardesa przyniosła jej szklankę wody mineralnej.

Arianna podziękowała i upiła łyk.

background image

— Dręczy mnie świadomość, że zapłaciłam wysoką cenę za poznanie prawdy o sobie.

Okropnie wysoką cenę, jeśli weŸmie się pod uwagę śmierć tych mężczyzn.

— Oni nie byli wzorowymi obywatelami, Arianno.

— Nie, ale byli ludŸmi. A co z Salem Corsim?

— Nie możesz się obwiniać o to, że zginął. Nawet nigdy się z mm nie spotkałaś.

— Nie, ale gdybym inaczej podeszła do tej sprawy, to może by żył. A co z Zarą, moją

własną siostrą?

— Hej — wtrącił Mark — chyba się zagalopowałaś. Dobrze, że dostałaś nauczkę, ale

nie możesz brać na siebie wszystkich grzechów świata.

— Naprawdę nie czujesz do mnie żalu, Mark?

— Oczywiście, że nie.

Ś

cisnęła go za rękę i położyła mu głowę na ramiemu.

Z ulgą stwierdziła, że Mark szpieg jest tak samo troskliwy i czuły jak dawny Mark.

Udało się jej zasnąć, a po przebudzeniu przekonała się, że lot

w nie znanym jej kierunku trwa. Mark siedział parę foteli dalej

i gawędził ze stewardesą. Dowiedziała się, że Mark prowadzi

podwójne życie. Czy to oznaczą że w jego życiu były i są inne

kobiety? Manna uświadomja sobie, że popadz w przesadę. Stewardesa zauważyła, że

Arianna już nie śpi. Natychmiast wstała i podeszła do niej.

— Dobrze, że pani się obudziła — powiedziała. — Niedługo lądujemy. Czy ma pani na

coś ochotę? Może przynie jeszcze szklankę wody? Albo kanapkę?

— Nie, dziękuję — odparła Manna. Wyjrzała przez okienko i zobaczyła, że już zmierz-

cha. — Gdzie jesteśmy?

— Nie wiem — odparła młoda kobieta. —Musi pani zapytać pana Lindsaya.

Gdy odeszła, Mark powrócił na swoje miejsce. Arianna przywołała na usta uśmiech.

— Śliczna dziewczyna. Towarzyszyła ci w poprzednich akcjach?

Mark uśmiechnął się.

— Nie. Szczerze mówiąc, poznałem ją dzisiaj.

— Mężczyzna, który kryje w sobie tyle tajemnic, musi być pociągający.

— Ciebie to pociąga?

— Bez komentarzy — odparła jego słowami.

Znowu wyjrzała przez okienko. Nadal znajdowali się na dość dużej wysokości, choć w

dole można było dostrzec światełka.

— Wciąż lecimy.

background image

— Miałaś nadzieję, że to sen?

— Sama nie wiem.

— Poczujesz się lepiej, kiedy wylądujemy i zjesz coś ciepłego.

— Na pewno nie powiesz mi, gdzie jesteśmy, ale może przynajmniej mi zdradzisz, w

jakim kraju?

— Nadał w Stanach.

— Więc nie zostanę wymieniona na sowieckiego szpiega?

— Kwiatuszku, to jest samolot pasażerski, a nie szpiegowski — powiedział, ściskając

jej rękę.

— Już nie wiem, w co mam wierzyć.

— Bardzo miprzykro z tego pówodu — odrzekł. — Naprawdę chcę, żebyś czuła się

bezpieczna.

— Jak długo zostaniemy tam, dokąd się udajemy?

— Jeszcze nie wiem. Pewnie parę dni.

— Czy będę miała coś do powiedzenia wtej sprawie?

— Owszem, ale po ostatnich wydarzeniach domagam się prawa weta.

Kiedyś Arianna czułaby się dotknięta taką uwagą, ale przysporzyła mu już tylu kłopo-

tów, że teraz nie bardzo miała prawo się żalić.

— Jak sobie życzysz, zero, zero, siedem.

Mark ścisnął ją delikatnie za ramię.

— To mi się podoba. Może już dawno powinienem ci pokazać swoją szpiegowską kry-

jówkę.

Spojrzała na niego.

— Na razie szczęście ci dopisuje, agencie Lindsay, ale na twoim miejscu nie igrałabym

z losem.

Uśmiechnął się szeroko.

— Dzięki za ostrzeżenie.

Mark wydawał się o wiele weselszy niż kiedyś. Może dlatego, że wreszcie mógł być

sobą.

Stewardesa poprosiła ich o zapięcie pasów. Ariaima jeszcze raz spojrzała na pogrążoną

w mroku ziemię. Tylko na zachodzie niebo było na tyle jasne, że na jego tle rysowały się po-

strzępione sylwetki gór. Poza nielicznymi światełkami nie dostrzegła żadnych oznak życia.

Równie dobrze mogli lądować na Księżycu.

— Twoja kryjówka jest w lesie? — spytała, nie odrywając wzroku od okienka.

background image

— Owszem.

— Często tu przyjeżdżasz?

— Nie.

— Założysz mi przepaskę na oczy, dopóki me znajdę się w swojej celi?

— Rozważaliśmy z Jonesem taką możliwość — odpowiedział ze śmiechem — ale do-

szliśmy do wniosku, że to nie będzie konieczne.

Arianna spojrzała na Jonesa, który nie zwracał na nich uwagi przez całą podróż.

— Więc on jest dowódcą? — spytała Marka.

— Niezupełnie. Ale możesz tak o nim myśleć, jeśli to ma poprawić ci samopoczucie.

Spojrzała Markowi w oczy.

— Chcę cię o coś spytać. Gdybyśmy byli małżeiistwem i chciałabym, żebyś zrezygno-

wał ze swojego zajęcia, zrobiłbyś to?

— Nie wyszłaś za mnie, kwiatuszku, więc pytanie jest

bezprzedmiotowe.

Powiedział to lekko, jakby nie rozumiał, jak bardzo ją zaskoczyła ta sytuacja. Skoro

Mark nie wyjawił jej, kim jest naprawdę, to co jeszcze przed nią ukrywa?

— Czy twoi rodzice wiedzą, czym się zajmujesz?

— Chyba lepiej będzie nie rozmawiać na ten temat.

— Ale ja chcę wiedzieć, czy tylko mnie utrzymywałeś w nieświadomości.

— Mój ojciec zdaje sobie sprawę z pewnych rzeczy. Nic więcej me mogę ci powie-

dzieć.

Obrzuciła go karcącym wzrokiem.

— Bawi cięta sytuacja. Naprawdę cię bawi. Nie mam codo tego wątpliwości. A ja przez

cały czas wierzyłam, że pracujesz w rodzinnej firmie.

— Znasz to powiedzenie, kwiatuszku. Nigdy nie oceniaj książki po okładce.

ROZDZIAŁ 9

Kiedy samolot dotknął ziemi, Ariannę, która zdołała trochę odprężyć się podczas lotu,

ponownie ogarnął niepokój. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak bezradna, rzucona na pa-

stwę losu, pozbawiona możliwości kontroli nad biegiem zdarzeń.

Samolot kołował po pasie startowym, aż w końcu zatrzymał się przed małym budyn-

kiem, który w niczym nie przypomniał dworca lotniczego. Doszła do wniosku, że wylądowali

na terenie prywatnym. Stewardesa przyniosła Ariannie torbę z maszynopisem, którą schowała

background image

na czas lotu. Jones wstał i się przeciągnął. Po raz pierwszy, odkąd weszli na pokład samolotu,

odwrócił się i rzucił jej niedbały uśmiech.

Tymczasem otwarto drzwi i podstawiono schodki. Stewardesa stanęła przy wyjściu, by

ich pożegnać. Jones ruszył pierwszy, po nim Arianna i Mark.

Powitał ich przenikliwie zimny podmuch wiatru. Domyśliła się, że są na płaskowyżu.

Sądząc po kierunku i czasie lotu, najprawdopodobniej znaleźli się w Montanie.

Jones ruszył wolnym krokiem w kierunku zaparkowanego w pobliżu samochodu o nie-

określonym kolorze. Arianna stała na pasie startowym, drżąc z zimna i przyciskając do siebie

torbę z maszynopisem. Czekała, aż Mark pożegna się ze stewardesą. Wreszcie podszedł do

niej, objął ją ramieniem i szybkim krokiem poprowadził do samochodu.

— Naprawdę jej nie znasz? — Arianna nie mogła się powstrzymać przed zadaniem tego

pytania.

- Nie.

— Nie byłoby w tym nic złego — rzekła. — Urok Jamesa Ronda polega między innymi

na tym, że jest obiektem pożądania każdej kobiety.

— Do mnie kolejka jest dość krótka.

Arianna zauważyła, że kąciki jego ust unoszą się w uśmiechu.

— Fałszywa skromność — mruknęła pod nosem, jednak na tyle głośno, by ją usłyszał.

Za kierownicą samochodu siedział mężczyzna w średnim wieku, ubrany po cywilnemu.

Jones zajął miejsce obok niego. Mark otworzył Ariannie tylne drzwiczki i wsiadł za mą. Kie-

rowca uruchomił silnik i ruszyli. Minęli bramę i znaleźli się na brukowanej drodze. W zasięgu

wzroku me było żadnych domów.

Ujechali zaledwie parę kilometrów, gdy Jones zwrócił się do Arianny:

— Nie byliśmy w stanie dostatecznie przygotować się na pam przyjazd, panno Hamil-

ton, musieliśmy trochę... no powiedzmy, improwizować. Zazwyczaj nie mamy gości.

— Domyślam się — odparła.

— Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by zapewnić pani jak najlepsze warunki, ale

tabaza została zaprojektowana pod kątem potrzeb naszego personelu.

— Oczywiście, panie Jones. Doskonale to rozumiem i jestem panu ogromnie zobowią-

zana.

Przyjął ze spokojem jej podziękowanie.

— Obawiam się, że muszę panią prosić, by przebywała wyłącznie w swoim pokoju,

części wypoczynkowej lub kafeterii. Może pani opuszczać tę strefę tylko w towarzystwie ko-

goś z personelu. Mam nadzieję, że to nie będzie zbyt uciążliwe ograniczenie.

background image

— Nie, babcia zawsze mnie uczyła, że trzeba podporządkować się regułom, które obo-

wiązują w innych domach.

Jones uśmiechnął się, chÓć nie był pewien, czy przemawia przez nią uprzejmość, czy

sarkazm.

— Muszę także panią prosić, by nie rozmawiała z członkami personelu o ich pracy ani o

wyposażeniu bazy — takie pytania mogą ich postawić w niezręcznej sytuacji. Pan Lindsay

będzie pani jedynym Ÿródłem informacji. Rozwiązaniem alternatywnym byłoby odizolowa-

nie pam od otoczenia, lecz pan Lindsay zapewnił mnie, że to nie będzie

konieczne.

Arianna zerknęła na Marka.

— Jego zaufanie mi pochlebia. I obiecuję, panie Jones, że nie zawiodę ani jego, ani pa-

na.

- Wspaniale.

Mark podniósł jej dłoń do ust i pocałował palce. Ten drobny gest sprawił jej prawdziwą

przyjemność.

Przejechali trzy albo cztery kilometry; zanim zbliżyli się do ogromnego, słabo oświetlo-

nego kompleksu budynków, ogrodzonego drutem kolczastym. Choć nie przypominało to wię-

zienia, ogólne wrażenie było przygnębiające.

Bramy strzegli dwaj mężczyźni w mundurach.

Arianna pomyślała, że już samo położenie bazy gwarantuje jej bezpieczeństwo.

Zastanawiała się, co Maik robi w organizacji zajmującej się szpiegostwem. Czy praca w

banku była tylko przykrywką? Czy w rzeczywistości jest specem od szyfrów, bomb, elektro-

nicznej inwigilacji czy jakichś innych tajnych zadań? Nie mogła pojąć, jak to możliwe, że

przez tyle miesięcy nie domyśliła się, iż ją okłamuje. Ale tak właśnie było.

Samochód zatrzymał się przy niskim budynku, który wyglądał jak sklep lub magazyn.

Zdziwiła się. Czy tu mieszkają członkowie personelu? Jeśli tak, to pomieszczenia muszą być

dość prymitywne.

Wysiedli z wozu. Jones poprowadził ich do niskich schodów, którymi wchodziło się na

mały, betonowy ganek. Wejścia broniły podwójne stalowe drzwi. Nigdzie nie było okien.

Nad drzwiami umieszczono żarówkę w metalowej oprawie, która kołysała się na wie-

trze. Arianna wzdrygnęła się na widok ponurego budynku, miała nadzieję, że wewnątrz bę-

dzie przytulniej.

background image

Kiedy Jones otworzył drzwi,. zalało ich jasne światło. Znaleźli się w pustym, dość prze-

stronnym holu, który z trżech stron otaczały niewielkie przeszklone pomieszczenia biurowe.

Przez duże szyby widać było ludzi w cywilnych ubraniach.

Na czwartej ścianie znajdował się rząd wind, trochę dziwny w jednopiętrowym budyn-

ku.

— Przepraszam na chwilę — zwrócił się do nich Jones. Arianna zerknęła na Marka,

który podchwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się lekko.

— Musisz przyznać, że trochę tu nietypowo.

— Cóż, nie jest to eleganckie biuro na Manhattanie, z jakim zawsze mi się kojarzyłeś.

— Jeśli lubi się ryzyko, trzeba za to płacić.

Jones skierował się w stronę wind, dając im znak, by szli za nim. Pojawił się też kie-

rówca z bagażami.

— Wezmę je — rzekł Maik. — Nie ma sensu, żeby zwoził pan to wszystko na dół.

— Spec od wszystkiego — mruknęła.

— To normalne, kiedy się pracuje dla rządu.

Czekali na windę. Nie było sygnalizatora pięter, ale nie ulegało wątpliwości, że mogą

jechać tylko w dół.

Wreszcie wszyscy troje wsiedli do windy. Tu także nie było przycisków z numerami

pięter, tylko strzałki w górę i w dół.

— Jednak jedziemy do jaskini Batmana — odezwała się, przerywając ciszę.

— W pewnym sensie — odparł Mark z lekkim uśmiechem.

— Mam nadzieję, że nie cierpi pani na klaustrofobię, panno Hamilton?

— Ja też mam taką nadzieję.

Winda zjeżdżała z dużą szybkością w dół. W końcu dŸwig stanął i drzwi otworzyły się

bezszelestnie.

Arianna pierwsza wyszła do niewielkiego holu. Trzy pary podwójnych drzwi znajdowa-

ły się po jego trzech stronach. Drzwi naprzeciw były zamknięte, pozostałe — otwarte. Za ni-

mi widać było dwa długie korytarze. Pan Jones wskazał przejście po lewej stronie.

— Do kafeterii, pokojów wypoczynkowych i małej biblioteki tamtędy — powiedział.

— Do kwater tędy. — Przeszedł przez drzwi po prawej stronie i ruszył korytarzem. Mark i

Arianna poszli za nim.

— Czasami dobre towarzystwo jest ważniejsze od warunków, w jakich się mieszka —

rzucił półgłosem Mark.

Zwolniła, by Jones ich nie słyszał.

background image

— Czy to znaczy, że będę dzieliła z tobą pokój?

— Można by to załatwić.

-. Na pewno inne dziewczyny zero, zero, siedem same wskakiwały mu do łóżka, ale ja

spróbuję się oprzeć jego czarowi.

— Lubię wyzwania.

Drzwi biegnące wzdłuż korytarza były ponumerowane, zupełnie jak w hotelu. Jedne

otworzyły się i w progu stanęła drobna Azjatka. Nie była tak atrakcyjna ani tak młoda jak

stewardesa. Na ich widok uśmiechnęła się, przechyliła lekko głowę i oddaliła się śpiesznie.

Arianna obejrzała się za nią. Miała krótko obcięte włosy, była ubrana w spodnie i bluzę.

— Czy mi się wydaje, czy jest tu mnóstwo Azjatów?

— Nie wydaje ci się — odparł Mark.

Skręcili w boczny korytarz, w którym znajdowało się sześcioro drzwi. Ścianę na końcu

korytarza zdobiło malowidło przedstawiające odrzutowce bojowe w zwartym szyku.

Jones zatrzymał się przy przedostatnich drzwiach po lewej stronie. Wyjął z kieszeni

klucz.

Panno Hamilton — rzekł — to pani pokój. — Otworzył drzwi, włączył światło i cofnął

się, by ją przepuścić.

Arianna weszła do pokoju. Był urządzony po spartańsku, lecz sprawiał przyjemne wra-

ż

enie. Pojedyncze łóżko, szatka nocna, na której stała lampka i telefon, stół, dwa krzesła, ko-

módka i telewizor. Na ścianach wisiały trzy reprodukcje litograficzne, które przedstawiały

różnego typu pociski.

— Miło tu — powiedziała, rozglądając się dokoła.

— Tam jest łazienka — rzekł Jones, wskazując drzwi w korytarzu.

— Nie odczuwam chorobliwego lęku przed zamkniętymi pomieszczeniami — wyznała

Arianna — ale chciałabym wiedzieć, ile ton głazów będzie wisiało nad moją głową, kiedy

będę spała?

— Jesteśmy jakieś sto metrów pod ziemią — odparł Jones.

— Rachunki za ogrzewanie nie są wysokie.

— Ale widok z okien mało ciekawy.

— Pewnie czujesz się tu jaku siebie w domu, Batmanie.

Mark i Jones wymienili rozbawione spojrzenia. Arianna podeszła do stołu i położyła na

nim torbę z maszynopisem. Jones wręczył jej klucz do pokoju.

— Czy jest pani głodna, panno Hamilton? Kafeteria jest już zamknięta, ale mogę popro-

sić, by przyniesiono pani coś do jedzenia.

background image

Potrząsnęła głową.

— Nie, naprawdę dziękuję.

— Jesteś pewna, Arianno? — spytał Mark. — Cały dzień nie

miałaś mc w ustach.

— Chyba straciłam apetyt z nadmiaru wrażeń.

— Musimy dbać o ciebie. — Skierował wzrok na Jonesa.

— Czy mógłbyś zamówić dla nas jakiś lekki posiłek?

— Oczywiście. — Po czym zwracając się do Arianny, dodał: — Kafeteria jest otwarta

od szóstej do dziewiątej trzydzieści rano. Może pani zejść na śniadanie, kiedy będzie pam

miała ochotę.

— Dziękuję.

— Obok znajduje się bar, w którym o każdej porze dnia — Czy zabiłeś kogoś w życiu?

- Nie.

i nocy dostanie pani coś do picia i do zjedzenia. Proszę śmiało z niego korzystać.

— Jest pan bardzo gościnny.

Jones uśmiechnął się, po czym wręczył Markowi klucz do jego pokoju i skierował się

do wyjścia.

— A teraz was pożegnam. Mieliście ciężki dzień i na pewno oboje jesteście zmęczeni.

Niedługo przyniosą wam kolację. Dobranoc.

Jones zamknął za sobą drzwi. Arianna oparła się o stół i popatrzyła na Marka.

— Przysięgasz?

— Przysięgam.

Obrzuciła go badawczym spojrzeniem.

— Pewnie byś zaprzeczył, nawet gdyby to była prawda.

— Nie wiem, co mógłbym powiedzieć, żeby cię przekonać.

— Tak więc wygiąda kryjówka szpiega.

Usiadł na łóżku i wypróbował materac.

— Szczerze mówiąc, wolę własne łóżko. Byłoby nam wygodniej.

Arianna roześmiala się.

— Ledwo Jones wyszedł za próg, a my już rozmawiamy o wspólnej nocy. Czy w ten

sposób chcesz uniknąć kłopotliwych pytań?

— To nie pytania stanowią problem — odparł — tylko odpowiedzi.

— Mam ci wierzyć?

— Wolałbym, żebyś mi wierzyła.

background image

Arianna ucieszyła się, słysząc te słowa.

— Czy to twój największy problem? — spytał.

— Nie, jest jeszcze jeden — odparła, zabierając się do rozpakowywania rzeczy. — Dla-

czego chciałeś się ze mną ożenić?

— Czy to nie jest oczywiste? Teraz nie.

— Dlaczego?

— Bo teraz wydaje mi się, że po prostu chciałeś mieć przykrywkę.

— Gdyby chodziło mi tylko o przykrywkę, nie mierzyłbym tak wysoko.

— Jaki z tego wniosek?

— Qiciałem się z tobą ożenić, ponieważ cię kochałem.

Poszukała wzrokiem jego oczu, gdyż nagle ogarnął ją niepokój.

— Mówisz jak prawdziwy tajny agent.

Mark uśmiechnął się.

— Naprawdę chciałabym wiedzieć, jak bardzo niebezpieczna jest twoja praca.

— Co masz na myśli?

— No, wiesz. Na przykład te kapsułki z trucizną. Kiedy wspomniałeś o nich po połu-

dniu, tylko żartowałeś, prawda?

— Owszem.

Arianna przeszła przez pokój, wiedząc, że Mark wodzi za nią wzrokiem.

— Co się stało, Arianno?

— Wciąż nie mogę pogodzić się z myślą, że ten łagodny, dobrze wychowany bankier,

za którego o mały włos nie wyszłam za mąż, jest szpiegiem. Mark, powiedz mi, że to sen, a

może niewybredny żart. Cokolwiek.

— Nie jestem szpiegiem.

— Detektywem, niech ci będzie.

Spoważniał, ale zaraz uśmiech rozpogodził mu twarz.

— ChodŸ tutaj — powiedział, wyciągając rękę.

Arianna podeszła do niego niepewnym krokiem. Ujął jej dłoń i pogłaskał czule.

— Musisz uwierzyć, że to wszystko nie ma żadnego wpływu na moje uczucia do ciebie

— powiedział cicho. — Są takie same jak zawsze.

— Mark, czy nie rozumiesz, że jesteś zupełnie innym człowiekiem, niż mi się wydawa-

ło? Już choc”by z tego powodu inaczej na ciebie patrzę.

— I bardziej ci się podobam?

— Nie jestem pewna.

background image

— Czyżby?

— Muszę przyznać, że trochę mnie intrygujesz. Ale to zupełnie naturalne. Gdybym ni z

tego, ni z owego oświadczyła, że jestem szpiegiem, ty czułbyś zapewne to samo.

— Może masz rację. — Mark przytrzymał ją za biodra i posadził sobie na kolanach.

Przycisnął twarz do jej włosów i wciągnął powietrze. — Zawsze uwielbiałem zapach twego

ciała.

Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go w usta.

— Chcę ci zadać jeszcze jedno pytanie — rzekła. — Szalenie zależy mi na tym, żeby

usłyszeć prawdę. Bez względu na to co powiesz, nigdy nie wykorzystam tego przeciw tobie.

Muszę znać prawdę o dziewczynach Lindsaya. Dużo ich było? Czy zdarzyło się, że musiałeś

uwieść jakąś ponętną agentkę wrogiego wywiadu?

Mark odrzucił do tyłu głowę i roześmial się głośno.

— Arianno, naoglądałaś się za dużo filmów.

— To nie jest odpowiedŸ na moje pytanie — oburzyła się.

— Nie musiałem uwodzić żadnych pięknych agentek. Brzydkich też nie. I nie ma żad-

nych dziewczyn Lindsaya... może z jednym wyjątkiem.

Uniosła brwi.

— Ja się nie liczę, bo nie wiedziałam, że jesteś zero, zero, siedem.

— Ale będziesz pierwszą dziewczyną, dla której stracił głowę — powiedział, tuląc ją do

siebie.

— Naprawdę pierwszą?

— Przysięgam na głowę mojej matki.

— A nie na swoją głowę?

Uśmiechnął się szeroko.

— Przy mojej pracy to niebezpieczne.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi.

— Albo kurier z poufną wiadomością — powiedział — albo kolacja.

— Och, Mark — odparła, podnosząc się z jego kolan — wygadujesz takie bzdury, że

już sama nie wiem, w co wierzyć.

— Czasami lepiej nie wiedzieć — rzeki, puszczając do niej oko. Podszedł do drzwi i

otworzył je.

W progu stała pucołowata kobieta z tacą w rękach.

— Przyniosłam kolację dla dwóch osób.

— Świetnie — powiedział Mark. — Proszę wejść.

background image

Kobieta skinęła Ariannie głową, po czym postawiła tacę na stole.

— Jedzenie i kawa — wyjaśniła. — Mam nadzieję, że będzie smakowało.

— Na pewno będzie smakowało — zapewnił Mark.

Gdy kobieta opuściła pokój, podszedł do stołu i podniósł metalową pokrywkę.

— Co my tu mamy? Szynkę, zieloną fasolkę i tłuczone ziemniaki. A tutaj? — spytał,

unoząc drugą pokrywkę. — Szynkę, zieloną fasolkę i tiuczone ziemniaki. Co wolisz?

— Myślę — odparła, podchodząc do mego — że zdecyduję się na szynkę, zieloną fa-

solkę i tiuczone ziemniaki.

-. Świetny wybór, madame — stwierdził, obejmując ją ramieniem. — Ja wezmę to sa-

mo.

— Cieszę się, że kazałeś zamówić kolację. Nagle poczułam głód. — Spojrzała na talerz.

— Siadajmy do stołu.

Posiłek upłynął im w przyjemnym nastroju. Wreszcie zdolali się odprężyć. Wyszli cało

z nie lada opresji i uratowali cenny maszynopis. Arianna czuła się tak jak w najlepszym okre-

sie ich narzeczeństwa.

— Wiesz co? — odezwała się. — Trochę mnie przerażasz.

- Wspomniałaś już o tym.

— To jest... ciekawe. Nie powiem, że podniecające, choć to chyba dokładniejsze okre-

ś

lenie stanu moich uczuć.

— Dlaczego mi o tym mówisz?

— Próbuję zrozumieć, co się ze mną dzieje. Jeśli mylę się co do ciebie, to rozwiej moje

złudzenia.

— Ostatnią rzeczą, jaką bym zrobił, to rozwiał złudzenia pierwszej dziewczyny Lind-

saya.

Uśmiechnęła się. Nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek prowadzili tak żarto-

bliwą, a zarazem szczerą rozmowę. Przeczesała palcami włosy i wyciągnęła nogi w swobod-

nej pozie.

— Co za dzień. Na pewno wyglądam jak straszydło.

— Wręcz przeciwnie. Wyglądasz pięknie.

— Czy superbohaterom wolno mówić taicie rzeczy? Powinna. cię otaczać aura tajemni-

czości.

Uśmiechnął się szeroko.

— Ale nadal jestem mężczyzną. — Ściszając głos, dodał: — I nadal cię kocham, Arian-

no. Przedtem nigdy nie bałem się tego mówić i teraz też się nie boję.

background image

Nie spuszczał z niej wzroku. Poczuła, że się czerwieni, ale zmusiła się, by spojrzeć mu

w oczy.

— O czym myślisz? — spytał.

Wiedziała, że jej odpowiedŸ zaważy na całym wieczorze, jeśli nie na jej całym pobycie

tutaj. Ale jak mogła mu się zwierzyć ze wszystkiego, co czuła? Od rana jej nastrój zmienił się

ze sto razy. Przeżyła silny wstrząs. Groziło jej niebezpieczeństwo, a nawet śmierć. Jednak

dobre rzeczy też się zdarzyły tego dnia.

— Masz kłopot z odpowiedzią?

Arianna skinęła głową.

— Cóż, kwiatuszku, czyny Są ważniejsze od słów.

Mark wstał i okrążył stół. Bez wahania podniósł z krzesła i pocałował w usta.

Arianna westchnęła.

— Wszystko się zmieniło w ciągu jednego dnia.

— Zabawne, ale mnie wydajesz się wciąż taka sama. — Pogłaskał ją delikatnie po po-

liczku. — Chcesz być dziewczyną Lindsaya?

— Aż boję się odpowiedzieć.

— Dlaczego? Nie ufasz mi?

— Dwadzieścia cztery godziny temu bez wahania odpowiedziałabym twierdząco, ale

teraz...

Uśmiechnął się szeroko, po czym pocałował ją w czubek

nosa.

- Widzę, że muszę odzyskać twoje zaufanie. Może znajdziemy jakieś wygodne miejsce i

przedyskutujemy tękwestię?

— W tej chwili marzę tylko o tym, żeby wziąć prysznic.

— Nie widzę przeszkód.

— Chyba nie ma sensu mówić, żebyś tu poczekał — rzekła.

— Ale itak to powiem. — Odwróciła się i poszła do łazienki.

Odkręciła wodę, zdjęła sweter i biustonosz. Rozpinała dżinsy, kiedy drzwi otworzyły

się i w progu stanął Mark.

— Jesteśmy na moim terytorium, kwiatuszku.

— I jestem twoim więŸniem?

— Moim gościem.

— Boję się spytać, co to znaczy.

background image

Z zachwyconym uśmiechem na ustach Mark podszedł do Arianny. Ujął jej twarz w

diome i pocałował delikatnie w usta. Potem sięgnął do jej piersi. Arianna nie poruszyła się,

lecz przemknął ją dreszcz. Mark przesunął ustami po jej nagim ramieniu i szyi. Westchnąw-

szy cicho, odchyliła do tyłu głowę. Zamknęła oczy i opuściła ramiona. Tak, była jego więŸ-

niem.

ROZDZIAŁ 10

Kiedy Arianna weszła pod prysznic, Mark stanął tuż za nią. Strumień wody był bardzo

silny i poczuła na twarzy i szyi igiełki ciepła. Mark objął jej piersi i zaczął drażnić sutki, po

czym pochylił się, by łatwiej mu było chwycić zębami koniuszek jej ucha.

Tak bardzo chciała go pocałować, lecz nie pozwolił jej się odwrócić. Gdy wsunął rękę

między jej uda, odczuła takie podniecenie, że nie mogła opanować drżenia.

- Och, Mark. Nie przerywaj - szepnęła.

• Oparła mu głowę na ramieniu, tak że strumień wody padał wprost na jej twarz. Nie

zważała na to, cała skupiła się na tym, co miało nastąpić, czujna, a zarazem rozedrgana.

Najpierw tylko się z mą droczył, muskając koniuszkami palców jej ciało, potem deli-

katnie przesuwał dłonią po brzuchu i udach. Pragnęła go coraz bardziej. Kiedy myślała, że już

dłużej tego nie zniesie, Mark zaczął ją pieścić. Arianna próbowała mocniej przycisnąć do sie-

bie jego dłoń, ale dozował rozkosz w dostatecznie małych dawkach, by trzymać ją na granicy

miłosnego spełnienia.

To była tortura, ale najsłodsza tortura, jaką znała.

Wkrótce zaznała tak niewysłowionej rozkoszy, że nie zdołała nad sobą zapanować.

Kiedy w końcu przestała drżeć, poczuła. się taka słaba, że omal nie upadła. Otworzyła oczy,

obróciła się w ramionach Marka i spojrzała na niego. Był ogromnie podniecony. Znowu go

zapragnęła. Chciała poczuć go w sobie. Natychmiast.

Gdy tak się stało, westchnęła zadowolona, doznając uczucia niezwykłego zespolenia,

intensywnej bliskości. Po raz pierwszy w życiu całkowicie podporządkowała się Markowi.

Kiedy nadeszło spełnienie, było tak oszałamiające, że zakręciło się jej w głowie, prze-

wróciłaby się, gdyby jej nie trzymał. Pozwolil, by jej stopy zeslizgnęły się z jego bioder, ale

zanim dotknęły podłogi, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.

Ociekała wodą, lecz wcale się tym nie przejęła. Wszystko przestało się liczyć. Choć

wciąż półprzytomna, zauważyła, że z łazienki przestał dobiegać szum prysznica. Po chwili

Mark wrócił z dwoma ręcznikami. Jednym ją przykrył, drugim zaczął się wycierać sam.

background image

Patrzyła na niego, wiedząc, że to ten sam mężczyzna,

z którym kochała się dziesiątki razy. A mimo to zupełnie go

nie poznawała. Kiedy się wytarł, zaczął ścierać krople wody

z ciała Arianny. Potem położył się i wziął ją za rękę.

Westchnęła z zadowolenia.

— „Więc teraz już oficjalnie jestem dziewczyną Lindsaya?

— Oczywiście — odparł, całując jej palce.

Później, gdy leżała obok niego, pomyślała, że ten niezwyczajny, szalony wybuch na-

miętności był zakończeniem niezwyczajnego, szalonego dnia, podczas którego dobrze znany,

poczciwy Mark przeistoczył się w nieobliczalnego, tajemniczego nieznajomego.

Kochał się z nią, ale kogo nosił w sercu?

Odwrócił się do niej i przycisnął jej rękę do policzka.

— Dobrze się czujesz, Arianno?

— Tak — odparła z westchnieniem. — Może jestem trochę przytłoczona tym wszyst-

kim.

Przytulił ją do siebie.

— Za dużo zwaliło się dziś na twoją głowę — rzekł, całując ją w skroń. — Przykro mi.

Gdybym mógł, oszczędziłbym ci tych wrażeń, ale nie miałem wyboru.

Odsunęła się, by spojrzeć mu w oczy. Było zbyt” ciemno, żeby mogła coś z nich wy-

czytać.

— Kiedy zostałeś tajnym agentem?

— Jakieś trzy lata temu. Dużo wcześniej, niż się poznaliśmy.

— No tak. To wszystko jeszcze jest dla ciebie nowe.

— Aż za bardzo. ¯ e wstydem muszę przyznać, że w Vail wystarczyło trzech mężczyzn,

ż

eby mnie pokonać. Następnym razem będę lepiej przygotowany.

Przesunęła palcami po jego torsie. Pomyśleć, że od początku ich znajomości prowadził

podwójne życie. Mark powiedział, że naprawdę ją kocha, a to, że jest szpiegiem, me ma nic

wspólnego z jego uczuciami. Była ciekawa, czy to prawda.

— Czy miałeś wyrzuty sumienia, że mnie okłamujesz?— spytała.

— Miałbym, gdyby moje kłamstwa wpływały na nasze życie.

— Nigdy cię nie pytałam, co robisz podczas swoich podróży zagranicznych, ale gdyby-

ś

my się pobrali, mogłabym się tym zainteresować. Jak byś się wtedy zachował?

— Trzymałbym cię z dala od spraw, o których nie musisz wiedzieć.

Podparla głowę ręką i popatrzyła mu w oczy.

background image

— Równie dobrze mógłbyś mi nie mówić o sprawach, o których nie chciałbyś, żebym

wiedziała. Na przykład o miłosnych eskapadach z dziewczynami Lindsaya.

— Nie było żadnych dziewczyn, Arianno. Przysięgam.

— Ani randek w moskiewskim nocnym klubie czy schadzek w paryskim hotelu?

— Nie — odparł. — Ani jednej.

— Myślałam, że kobiety rzucały się na ciebie.

Jasne, że chodziłem na randki, ale wiedziałaś o tym.

— Czy którejś z nich wyznałeś, że prowadzisz podwójne życie? — Pogłaskała go po

ramieniu.

— Moja praca wymaga dyskrecji — odparł, uśmiechając się lekko. — Nie wolno mi

zdradzać tajemnic służbowych.

Pocałowała go w policzek.

— Nawet gdybyś był torturowany, nic byś nie powiedział?

— Są tortury... i tortury.

Przebiegła palcami po jego brzuchu i biodrach.

— A taką torturą coś bym z ciebie wydusiła?

Roześmiał się.

— Tego ci nie powiem.

— Gdybym nie widziała tych oddziałów, helikopterów itrupów na własne oczy, nigdy

bym w to nie uwierzyła — rzekła.

— Co oko widzi, to głowa zrozumie, kwiatuszku.

Arianna spojrzała na zegarek leżący na szafce nocnej. Wzięła go do ręki.

Arianno.

— Wygląda jak zwykły zegarek — powiedziała.

— To cud współczesnej techniki.

I pomyśleć, że wystarczyło pokręcić trochę tą gałeczką.

— Ostrożnie — ostrzegł ją Mark. — Teraz nie potrzebujemy wsparcia oddziałów para-

militarnych.

Pogłaskał ją po głowie i przez chwilę leżeli w milczeniu.

— Wiem, że pówinnam wziąć odpowiedzialność za swoje życie, ale muszę ci coś wy-

znać.

— Co, kwiatuszku?

— Mam ochotę oddać się pod twoją opiekę.

— Właśnie to powinnaś zrobić.

background image

— Nie, Mark, wcale nie, ale jestem tak zmęczona tym wszystkim, że nie mam siły z to-

bą walczyć.

— I nie powinnaś, chcę ci tylko zapewnić bezpieczeństwo,Arianno.

W pokoju nie było okien, więc gdy Mark obudził się, musiał spojrzeć na zegarek, by zo-

rientować się, która godzina. Na szczęście nie zgasili światła w łazience i przez lekko uchylo-

ne drzwi sączyło się teraz do pokoju. Arianna spała mocno, nie chciał jej budzić, lecz nie

mógł oprzeć się pokusie i przytulił do siebie jej drobne ciało. Gdy wziął ją w ramiona, zapro-

testowała cicho, ale wkrótce ułożyła się wygodnie i spała dalej z błogim uśmiechem na twa-

rzy.

To była kolejna cudowna noc — może nawet wspanialsza od tej, którą spędzili w yail.

Czuł, że Arianna się zmieniła, pewnie dlatego, że i on był inny. Jak na ironię, im bardziej ją

prowokował, tym łatwiej mu ulegała. Jednak nigdy w życiu nie byłby w stanie jej skrzywdzić

czy zranić.

Cieszył się ze swego triumfu, lecz nie wiedział, co się stanie, gdy Arianna odkryje, że

sprawy wyglądają nieco inaczej. Musi się dowiedzieć, co czuje do niego, mężczyzny, który

zrzucił maskę.

Na razie nie miał powodu do narzekań. Arianna obdarzyła go nieopisaną rozkoszą. Gdy

ochłonęli po pierwszym zbliżeniu, kochali się po raz drugi. I to zupełnie inaczej. Tym razem

przypominała raczej tygrysicę niż kotkę. Nie miała żadnych zahamowań.

Jednak nie odniósł nad nią całkowitego zwycięstwa. Wkrótce ich miłośne uniesienia

przestaną jej wystarczać i powróci do praęy nad maszynopisem. A on stanie przed tym sa-

mym problemem co poprzednio — jak ją przekonać, żeby poczekała z wydaniem książki,

dopóki sprawa nie zostanie zakończona.

Co prawda, redagowanie maszynopisu dałoby jej zajęcie. Postanowił, że załatwi dla niej

komputer. W ten sposób zyska trochę czasu, choć trudno powiedzieć ile — parę dni, może

tydzień.

Mark postanowił wziąć prysznic. Wciągnął spodnie i poszedł do swojego pokoju, nie

chcąc budzić Arianny. Ledwo zamknął za sobą drzwi, zadzwonił telefon. To była Marcia Al-

len, jego asystentka z Nowego Jorku.

— Wiem, że jest wcześnie powiedzialą — ale chciałam jak najszybciej przekazać panu

wiadomość. Skontaktowałam się z Francuzami i Niemcami. Spotkanie można przełożyć do-

piero na początek przyszłego roku. Wszystkie wcześniejsze terminy nie odpowiadają albo

jednej, albo drugiej stronie. Co pan zdecyduje?

— Cholera. To było do przewidzenia. A nie mogę się stąd ruszyć.

background image

— Zatem umówić ich na styczeń?

— Nie — rzeki Mark, pocierając podbródek. — Muszę sfinalizować tę umowę. Teraz

albo nigdy.

- Spotkanie ma się odbyć w poniedziałek po południu w pańskim biurze. Niewykluczo-

ne, że rozmowy przeciągną się na wtorek. Czy zorganizować panu transport do Nowego Jor-

ku?

— Nie, dam sobie radę. Nie mam pojęcia, kiedy przyjadę, lecz będę najpóźniej w po-

niedziałek rano.

— W porządku — odparła Marcia. — Coś jeszcze?

— W jakim nastroju jest mój ojciec?

— Coraz bardziej się niecierpliwi. Narzeka na pańskie hobby, jak to nazywa.

— Nie mogę go za to winić. Czy wie, gdzie teraz jestem?

— Powiedziałam mu, że jest pan w Kolorado, później już z nim nie rozmawiałam na ten

temat. Właściwie sama nie wiem, gdzie pan obecnie przebywa.

— Szczerze mówiąc, ja też nie bardzo się orientuję. A jeśli chodzi o ojca, to zostawmy

to tak, jak jest. Nie ma sensu niepotrzebnie komplikować sprawy.

— Dobrze.

— Dzięki, Marcio.

— Powodzenia. Nie wiem, czym pan się teraz zajmuje, ale przypuszczam, że tym, co

zwykle.

- Właściwie to nie. Trochę czym innym.

- Powstrzymam się od pytań.

— Do zobaczenia za parę dni. — Mark odłożył słuchawkę i westchnął. Będzie musiał

wyjechać i zostawić Ariannę samą. Zdawał sobie sprawę, że to nie jest najlepszy pomysł, ale

nie miał wyboru.

Arianna leżała jeszcze, zbierając myśli. Przeciągnęła się, wspominając przeżycia ostat-

niej nocy. Stali się sobie z Markiem tacy bliscy!

— Och, Mark — powiedziała głośno. Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.

Gdzie on się podziewa? Spojrzała na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Coś podobnego,

ale długo spała!

Nagle przypomniała sobie o śniadaniu. Była ciekawa, czy Mark na nią czeka. Tak czy

inaczej musi wstać, ubrać się i przejść do kafeterii.

Szybko wzięła prysznic, ułożyła włosy, zrobiła makijaż i ubrała się. Gdy zakładała kol-

czyki, jej wzrok padł na telefon. Może powinna zadzwonić do Jerry”ego? Podniosła słuchaw-

background image

kę, ale me było sygnału. Telefon był głuchy. Co to oznacza? ¯ e jej nie wierzą? Co jeszcze?

Spostrzegła kartkę przyczepioną do drzwi. Mark pisał, że próbuje znaleźć dla niej komputer,

by mogła pracować. To poprawiło jej humor.

W kafeterii byłó już niewielu gości. Dwóch Japońcżyków ubranych w białe koszule i

ciemnobrązowe spodnie popijało herbatę przy stoliku ustawionym pośrodku sali. W rogu sie-

dzieli starszy mężczyzna i młoda kobieta. Za kontuarem urzędował barman.

Arianna wzięła tacę, położyła na mej sztućce oraz serwetkę. Przesunęła się wzdłuż lady

i postawiła na tacy miseczkę z owocami. Właśnie sięgała po bułkę, gdy stanęła za nią wysoka

kobieta o miłym wyglądzie i czarującym uśmiechu.

— Niewiele dla nas zostało — powiedziała, wskazując na resztki potraw.

— Rzeczywiście — odparła Arianna, ciesząć się, że meznajoma pierwsza ją zagadnęła.

Podeszła do barmana, który wyglądał tak, jakby chciał jak najszybciej wrócić do łóżka.

— Chyba nie mam wyboru — powiedziała Arianna. Najednej z patelni była resztka ja-

jecznicy, na drugiej pai plasterków bekonu i kilka parówek.

— Jeżeli nie chce pani japońskiej zupy i ryżu — odparł sennym głosem.

— Nie, proszę trochę jajecznicy

Poczekała, aż napełni jej talerz, po czym wzięła jeszcze sok pomarańczowy i kawę. Za-

niosła tacę do stolika, od którego odeszli już Japończycy. Gdy zestawiała iaczynia, stanęła

przy niej kobieta, z którą zamieniła parę słów przy kontuarze.

— Czy mogę się przysiąść? — spytała. — Nie cierpię sama jeść, szczególnie kiedy je-

stem w podziemiach.

— Oczywiście — odrzekła Manna. — Bardzo proszę.

— Kate Throop — przedstawiła się ciemnowłosa kobieta, poprawiając okulary. Była

dobrze po czterdziestce.

— Manna Hamilton.

— Długo pracujesz dla Consolidated?

Dla kogo?

— Naszej spółki.

Manna doszła do wniosku, że to żargonowe określenie tajnej organizacji.

— Och, nie. Właściwie jestem tu gościem.

— Naprawdę? Dziwne miejsce na składanie wizyt.

— Bo dziwne okoliczności mnie do tego zmusiły.

— Sama jestem tu dopiero od tygodnia — rzekła Katu, popijając kawę. — Jeszcze ty-

dzień i wyjeżdżam, dzięki Bogu.

background image

Manna wiedziała, że nie powinna zadawać pytań, ale inicjatywa wyszła od Kate Thro-

op. W końcu nic się nie stanie, jeśli trochę sobie pogadają.

— A ty długo jesteś w spółce? — spytała, gdy zaspokoiła pragnienie sokiem pomarań-

czowym.

— Nie pracuję w Consolidated — wyjaśniła Kate. — Jestem konsultantką z zewnątrz.

Problemy z personelem to moja specjalność. Domyślasz się, że trudno im tu ściągnąć ludzi do

pracy. Wynajęli mnie, bym przygotowała projekt zmian, dzięki którym to miejsce stanie się

bardziej atrakcyjne. — Ściszyła głos. — Przykro mi to mówić, ale najlepiej byłoby zrezy-

gnować z tych podziemi. Oczywiście nie chcą o tym słyszeć.

— Dlaczego? Chodzi o względy finansowe?

— Nie, to ich nic me kosztuje. Rząd oddał im tę bazę prawie za darmo.

— Rząd? — zdziwiła sie Arianna.

— Owszem. Po zakończeniu zimnej wojny nie była już mu potrzebna.

Arianna patrzyła zdziwiona.

— Kiedyś była tu baza pocisków jądrowych. Nie wiedziałaś?

- Nie.

— Japończycy się nie wzbraniają przed przebywaniem w tym specyficznym miejscu —

rzekła Kate, odkrawając kawałek pasztecika. — Ale to głównie fachowcy wysokiej klasy. Nie

opłaca się sprowadzać kucharzy, pracowników obsługi czy nadru. A z najbliższego miasta,

oddalonego od bazy o jakieś sześćdziesiąt kilometrów, nikt nie chce przyjechać, możesz mi

wierzyć. — Włożyła do ust kawałek pasztecika.

Teraz Arianna była naprawdę zdezorientowana. Mogła tylko założyć, że Kate Throop

nie wiedziała o tajnej misji, którą przynajmniej parę osób miało do spełnienia.

— A czym dokładnie zajmuje się Consolidated? — spytała

niewinnie.

Kate wydawała się tak samo zdziwiona jak Arianna.

— Badaniami nad rozwojem komunikacji satelitarnej. To spółka joint-yenture założona

przez amerykański i japoński kapitał. Nie wiedziałaś?

Arianna.wzruszyła ramionami.

— Miałamo tym dość ogólne pojęcie.

— Staram się jak mogę. Przedstawiłam im kilka propozycji, ale nie są w stanie zbudo-

wać tu czegoś nowego, więc mogą tylko zapewnić ludziom komfortowe warunki ¯ ycia i nie-

słychanie wysokie zarobki. Ale to nic nowego. Najczęściej przyciąga się ludzi pieniędzmi.

background image

Arianna jadła i słuchała Kate. Zastanowiło ją, że jej praca nie miała nic wspólnego z

tym, co robi Mark. Czyżby jego działalność była otoczona taką tajemnicą, że nawet konsul-

tant z zewnątrz nie może się o niej dowiedzieć?

— Osobiście chciałabym jak najszybciej wrócić do Kalifornii — ciągnęła Kate. —

Przyjęłam to zlecenie, bo mój mąż, Terry, aktualnie przebywa w Montanie. On podróżuje po

całym świecie.

— Pracuje dla Consolidated?

— Nie, nie. Dla innej firmy, która wprowadza na rynek najnowsze zdobycze techniki.

Ariannie przyszło do głowy, że jest poddawana próbie, ale natychmiast porzuciła tę nie-

dorzeczną myśl. Kate Throop musiała być albo najlepszą aktorką na świecie, albo osobą tak

niewinną jak ona. Pewnie obie nie miały pojęcia o tym, co się tu naprawdę dzieje.

— Wiesz, czego najbardziej mi brakuje? — spytała Kate.

— Mojej wnuczki Emmy. Emmy Rose Heid. Uwielbiam ją.

— Ile ma lat?

— Dwa ipół.

— To wspaniały wiek — przyznała Arianna, choć niewiele wiedziała na ten temat.

Przypomniała sobie słowa Marka: „Nie chcę, żebyśmy się spieszyli, ale musisz wie-

dzieć, że zawsze lubiłem dzieci. Kiedy nadejdzie właściwa pora, miło będzie mieć dwójkę

takich berbeci”

Siedząc sto metrów pod ziemią i słuchając opowieści Kate Throop o malutkiej Emmie

Rose, zastanawiała się, czy jej uczucia do Marka zmieniły się w ciągu tych paru dni. Gdyby

jeszcze raz wsunął jej pierścionek zaręczynowy na palec, zdjęłaby go czy przyjęła z radością?

A co Mark teraz zanuerza? Wyznał, że ją kocha, ale nie powiedział ani słowa o pier-

ś

cionku, małżeństwie, dzieciach i całej reszcie.

- Arianno?

Zamrugała nerwowo, domyślając się, że Kate zadała jej

pytanie.

— Przepraszam — rzekła. — Ostatnio często popadam w zamyślenie.

— Zagadałam cię na śmierć.

— Nie, nie o to chodzi — odparła Arianna. — Mam za sobą ciężkie dni. O co pytałaś?

— Czym się zajmujesz?

— Och. — Miała do wyboru kilka odpowiedzi. Może powiedzieć, że przeprowadza

wywiady ze sławnymi ludŸmi, że bawi się W kotka i myszkę z mafią albo że romansuje z

tajnym agentem. Wybrała najbezpieczniejsze i najprostsze rozwiązanie.

background image

— Redaguję książki, Kate — wyjaśniła. — W Nowym Jorku.

— A zatem, co tu robisz?

Arianna rozważała właśnie w myśli możliwe odpowiedzi, gdy do kafeterii wszedł Mark.

— Romansuję ze szpiegiem — odrzekła.

Kate roześmiała się.

— Innymi słowy, to nie moja sprawa.

— Nie chciałam cię urazić. Po prostu nie mogę powiedzieć

prawdy. To tajemnica.

Kate rzuciła .jej porozumiewawcze spojrzenie, gdy Mark podszedł do stolika.

— Dzień dobry — rzekł. — Widzę, że zjadłaś śniadanie.

Arianna przedstawiła go swojej nowej przyjaciółce.

— Kate opowiadała mi właśnie o Emmie Rose — wyjaśniła Markowi. — Jej dwuipół-

letnia wnuczka uwielbia się malować, przebierać i w ogóle udawać.

— Bratnia dusza — stwierdził.

— Też tak sobie pomyślałam!

ROZDZIAŁ 11

— Dobrze, że znalazłaś sobie koleżankę — rzeki Mark, gdy wyszli z kafeterii.

— Nie martw się, Kate jest konsultantką z zewnątrz. Chyba nie wie, co tu naprawdę się

dzieje.

— Lepiej nie rozmawiaj z nią na ten temat

— Nie mówiłam jej, czym się zajmujesz. W końcu nie chcę, by mnie rozstrzelali.

— Nie sądzę, żeby kara była aż tak surowa — powiedział ze śmiechem.

Gdy przechodzili przez hol, Arianna zerknęła na drzwi do tajnych pomieszczeń.

— Czy kiedykolwiek zamierzasz mi powiedzieć, co właściwie robisz? — spytała.

— Musisz zaspokoić swoją ciekawość?

— Cóż, niektórych rzeczy sama się domyśliłam. Na przykład, że kiedyś mieściła się tu

baza pocisków jądrowych.

— Chyba wystarczy zobaczyć podziemia, żeby na to

wpaść.

— Owszem, ale pewne sprawy są dla mnie niejasne — rzekła, gdy weszli w korytarz

prowadzący do ich pokojów. — Nie wszyscy, którzy tu pracują, są szpiegami. Na terenie tej

bazy wykonuje się też zwyczajną pracę.

background image

— Rzeczywiście musimy porozmawiać — stwierdził Mark niezbyt zadowolonym to-

nem.

Arianna nie chciała go rozgniewać, ale doszła do wniosku, że ma prawo znać choć

część prawdy. Mark odezwał się dopiero w swoim pokoju.

— Udało mi się zdobyć dla ciebie komputer — powiedział, otwierając drzwi. — Teraz

będziesz mogła pracować.

Odsunął się na bok, by ją przepuścić. Podeszła obejrzeć komputer a Mark usiadł na łóż-

ku i obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Nadal jej nie powiedział, o czym chce rozżnawiać.

— No, więc — rzekła. — Zamieniam się w słuch. — Usiadła na krześle, które stało

obok łóżka.

— Przejęliśmy tę bazę od wojska ze względu na jej położenie i urządzenia telekomuni-

kacyjne.

— Kto my? Consolidated?

— Skąd wiesz o Consolidated?

— Od Kate. Wcale jej nie pytałam. Sama mi powiedziała, i to nie proszona.

Mark wyraŸnie się zmieszał.

— Consolidated służy tylko za przykrywkę.

- Tak myślałam. Dla CIA?

— Nie, CIA nie ma z tym nic wspólnego. Pracuję dla specjalnej organizacji wywiadow-

czej, która nazywa się Alfa. Naszym zadaniem jest wywiad gospodarczy.

— Wywiad gospodarczy?

— Prawdziwa walka między państwami całego świata rozgrywa się na płaszczyźnie go-

siodarczej. Skoro Stany Zjednoczone promują wolny handel, to rząd musi mieć pewność, że

napływ towarów z zagranicy oraz aktywność firm międzynarodowych nie zaszkodzi żywot-

nym interesom państwa. W rezultacie jesteśmy siłami bezpieczeństwa dwudziestego pierw-

szego wieku.

— Z tego co mówisz, wynika, że przekazujesz informacje dotyczące operacji banko-

wych.

— Można tak to okmślić.

Skrzyżowała nogi.

— Twoja działalność nie ma więc nic wspólnego z wykańczaniem wrogich agentów, z

kapsułkami z trucizną ani z tymi wszystkimi bzdurami, jakie pokazują w f1mach z Jamesem

Bondem..

background image

— Jedyne, co mnie łączy z zero, zero, siedem, to dziewczyny — powiedział, puszczając

do niej oko.

— Ale ja jestem pierwsza, zgadza się?

— Zgadza.

— Nie wiem, dlaczego miałabym ci wierzyć. Odkąd cię znam, cały czas mnie oszuku-

jesz.

— Nie, po prostu nie mówię ci wszystkiego. Najważniejsze — rzekł Mark — że jesteś

bezpieczna i możesz w spokoju pracować nad swoją książką. Ja będę musiał na parę dni cię

opuścić. Wyjeżdżam.

— W tajnej misji?

— Powiedzmy: w interesach — odparł z uśmiechem.

Aja oczywiście muszę tu zostać?

— Nie uważasz, że tak będzie najlepiej? Chyba me zapomniałaś, co się wydarzyło.

— Owszem, ale nie mogę się tu ukrywać do końca życia.

Wstał, podszedł. do krzesła, na którym siedziała Arianna, i pogłaskał ją po głowie.

— Jestem tak samo niezadowolony jak ty Manno, ale pamiętaj, że zostaliśmy do tego

zmuszeni.

Wiem. I”lko że czuję się taka bezradna.

— Posłuchaj — rzekł, biorąc ją za rękę i podnosząc z krzesła. — Obiecuję, że znaj-

dziemy jakieś wyjście z tej sytuacji i będziesz mogła wrócić do Nowego Jorku.

— Jak to sobie wyobrażasz? — spytała, gdy wziął ją w ramiona.

— Nie obmyśliłem jeszcze szczegółowego planu, ale mam parę pomysłów.

— Których oczywiście nie możesz mi zdradzić?

Wziął ją pod brodę i popatrzył w oczy.

— Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale czy mogłabyś mi zaufać jeszcze ten jeden raz?

- Dobrze - odparła. - Zaufam ci. Pod jednym warunkiem.

- Jakim?

— ¯ e nie będę siedziała tu w nieskończoność Chcę mieć pewność, iż w ciągu kilku, no,

może kilkunastu dni będę mogła wrócić do domu.

— To rozsądny układ.

Arianna poczuła się lepiej. Rozwiązanie nie było idealne, ale oboje wykazali się dobry-

mi chęciami. Poza tym Mark okazał pełne zrozumienie dla jej potrzeb. Pomyślała, że bardzo

się zmienił pod tym względem.

— Co się roi w tej ślicznej główce? — spytał, muskając jej policzek opuszkami palców.

background image

— Nie mam zamiaru ci mówić. Nawet dziewczyny Lindsaya mają prawo do swoich se-

kretów.

Pocałował ją delikatnie w usta i uśmiechnął się.

— Kiedy wyjeżdżasz? — spytała.

— Jutro.

— To jest nasz ostatni wspólny dzień?

— Na razie tak. Wrócę za trzy, najdalej cztery dni.

— Nie powinnam się do tego przyznawać, ale już zaczynam za tobą tęsknić.

— Ja też będę tęsknił.

Znowu pomyślała o przyszłości, o tym, jak ułoży się jej życie po powrocie do Nowego

Jorku. Miała nadzieję, ze będą się spotykali. Dręczyły ją jednak pewne wątpliwości.

— Jak chcesz spędzić ten dzień? — spytał Mark.

— A co mam do wyboru?

— Możesz oddać się pracy, a wtedy zejdę ci z oczu — odparł. — Albo zabiorę cię na

przejażdżkę po okolicy. Możemy też zostać tutaj. Powiedz, na co masz ochotę, Arianno.

Zastanowiła się.

— Cóż, jeśli mam tu spędzić jeszcze parę dni, to będę miała mnóstwo czasu na pracę.

Myślę, że najchętniej pobyłabym trochę na świeżym powietrzu.

— świetnie! Wezmę dżipa. Pojedziemy nad małe jeziorko w górach. Są tam specjalne

tereny rekreacyjne dla naszych pracowników. Możemy wziąć ze sobą lunch.

— To mi się podoba, Mark.

— Tymczasem zaniosę komputer do twojego pokoju. Mam także skaner, więc będziesz

mogła wrzucić maszynopis na twardy dysk. Wolisz tak pracować prawda?

— Owszem. Doskonale to zorganizowałeś.

Gdy Mark instalował sprzęt, Ańaiina wróciła do jego pokoju po skaner. Właśnie wtedy

zauważyła telefon. Pod wpływem impulsu podeszła i podniosła słuchawkę. Usłyszała sygnał.

Widocznie tylko gościom tu nie wierzono.

Arianna nie należała do miłośników natury, ale rześkie górskie powietrze i blask słońca

podziałały na nią niczym eliksir życia. Gdy jechali w góry pożyczonym dżipem, czuła się

oszołomiona wolnością.

¯ wirowa droga zaczęła wić się pod górę. Trawy i krzewy, charakterystyczne dla prerii,

stopniowo ustępowały miejsca karłowatym sosnom. Arianna zerknęła na Marka, wciąż zafa-

scynowana jego tajemniczością.

background image

— Wiesz co — powiedziała — miałam dużo czasu na przemyślenia. I wciąż nie mogę

zrozumieć, jak to było możliwe, że prowadziłeś podwójne życie, a ja niczego me podejrzewa-

łam.

— Kiepski byłby ze mnie agent, gdybym dał się tak od razu rozszyfrować.

- Ale...

— Więc co sądzisz o moim hobby?

Zastanawia się przez chwilę.

— Myślę, że jest w porządku. Co więcej, zaimponowałeś mi. Tylko żeby ci się w gło-

wie nie przewróciło — ostrzegła.

Mark obserwował drogę, a wiatr rozwiewał jego brązowe włosy. Rzadko nosił okulary

prżeciwsłoneczne, tak jak teraz, ale wydał sięjej w nich szczególnie tajemniczy i pociągający.

Dlaczego wcześniej tego me zauważyła?

— Martwisz się, że prawdą wyszła na jaw? — spytała. — Za każdym razem, gdy wyje-

dziesz z miasta na kilka dni, będę wiedziała po co.

— Zamierzasz mnie śledzić?

Arianna uświadomiła sobie, że sprawa ich wspólnej przyszłości pozostaje otwarta.

— Obcowanie ze szpiegiem jest trudniejsze, niż przypuszczalam — powiedziała. — Za-

łożę się, że nic się przed tobą nie

ukryje.

— Mam ci powiedzieć, co Richard Gere zamówił dla ciebie na kolację?

— Mark, chyba nie...!

— Nie. — Zachichotał. — Nie nadużywam środków, którymi dysponuję.

— Chyba że chodzi o uratowanie byłej narzeczonej z rąk

mafii.

— Czasami robię wyjątki.

Zapach sosen stawał się coraz bardziej intensywny. Wreszcie dojechali nad jezioro.

Przy jego brzegu stały dwa małe skromne domki. Wokół nie było żywej duszy.

Postanowili pójść na spacer, może nawet obejść całe

jezioro.

Choć ta wycieczka była bardziej w stylu Zary, Arianna czuła się szczęśliwa. Kto wie?

Może spędzi zycie z mężczyzną, za którego me tak dawno nie chciała wyjść?

Wiatr jęczał cicho za oknem. Arianna podciągnęłi koc pod brodę i przypomniała sobie

niedŸwiedzia, którego widzieli na skraju lasu tuż przed zachodem słońęa. Wiedziała, że przed

background image

zimą misie stają się bardziej żarłoczne, ale Maik zapewnił ją, że drobne blondynki nie są ich

przysmakiem.

— Od kiedy tak dobrze znasz obyczaje dzikich zwierząt?

— spytała. — Czy to także wchodzi w zakres szkolenia? Roześmiał się.

— Jasne. Nigdy nie wiadomo, kiedy człowiek zostanie zrzucony na Syberię — zażar-

tował.

To się wydarzyło parę godzin temu. Zamiast wracać pośpiesznie do bazy, napalili w

kominku w jednym z domków. Lunch, który wzięli z baru, nie był najlepszy, ale po spacerze

w górskim czystym powietrzu apetyt im dopisywał. Gdy się posilili, Maik zdjął materac z

łóżka, położył go przed prostym kamiennym kominkiem i zaprosił Ariannę na małą sjestę.

Poczucie bliskości i zrozumienia, świadomość, iż niedługo się rozstaną, spowodowała, że

padli sobie w ramiona. Kochali się żarliwie i czule. Gdy wrócili do rzeczywistości, Arianna

powiedziała:

— Mark, wiem, że masz mnóstwo powodów, by się nie zgodzić, ale chciałabym utrzy-

mać nasz związek, kiedy już będziemy w domu i wszystko wróci do normy.

— Co rozumiesz przez normę? — spytał.

— Dobre pytanie. Stosunki między nami zmieniły się raz na zawsze.

— Tak, ale myślę, że na lepsze.

— Ja też — rzekła, przytulając się do niego.

Maik pocałował ją delikatnie.

— Nic na siłę— powiedział. —Zobaczymy, jak wszystko się ułóży.

Arianna była zadowolona z takiego rozwiązania. Mimo niebezpieczeństwa ich przy-

szłość rysowała się optymistycznie.

ROZDZIAŁ 12

Wrócili późno. Gdy przejeżdżali przez bramę, Arianna zauważyła, że tablica przy

wjeŸdzie nie była już, tak jak poprzednio, zasłonięta. Widniał na niej napis: Zakłady Conso-

lidated. Zaczęła się zastanawiać, czy tego wieczoru, kiedy się zjawili, znak był zasłonięty ze

względu na nich. Nie zapytała o to Marka, gdyż wiedziała, ¯ e za kilka godzin wyjeżdża, i nie

chciała psuć nastroju.

Zanim położyli się do łóżka, Arianna czytała, a Mark zajął się papierkową robotą, która

pewnie wiązała się z jego misją. Kiedy w końcu wsunęli się pod kołdrę, przytulili się do sie-

bie i momentalnie zasnęli.

background image

Arianna spała tak mocno, że nie czuła, jak Mark nad ranem pocałował ją na pożegnanie.

Dopiero rankiem uświadomiła sobie ze smutkiem, że wyjechał.

Wcześnie poszła na śniadanie. Zamierzała zjeść je w samotności. Chociaż sama nie

miała ochoty na pogawędki, mimowolnie przysłuchiwała się rozmowom wokół niej.

Części w ogóle nie rozumiała, gdyż prowadzone były po japońsku, a z pozostałych nie

dowiedziała się niczego ciekawego. Z pewnością nie były to rozmowy szpiegów. Na ogół

dzielono się uwagami na temat satelitów i systemów telekomunikacyjnych. Zastanawiała się,

ile osób pracuje dla Alfy, a ile dla Consolidated.

Po śniadaniu wróciła do pokoju, żeby popracować. Strona po stronie wskańowała cały

maszynopis. Było to nudne zajęcie, które zajęło jej mnóstwo czasu, ale przynajmniej miała

rezerwową kopię.

Tekst wymagał starannej obróbki. Sal Corsi nie był literatem, lecz udało mu się zebrać

bardzo interesujący, obfitująćy w fakty materiał.

Praca tak ją pochłonęła, że zerknęła na zegarek dopierow tedy, gdy poczuła głód. O ma-

ły włos nie przegapiła lunchu.

Wpadła do baru w osiatniej chwili. Ucieszyła się na widok Katu Throop, która właśnie

kierowała się w stronę stolika.

— 0, cześć — powiedziała na widok Arianny. — Zająć ci miejsce?

— Jasne, dzięki.

Arianna podeszła do lady, wzięła z niej talerz z rybą, gotowanymi kartoflami i surówką,

po czym przysiadła się do stolika Kate.

- Widzę, że jesteś w świetnym nastroju - powiedziała do swej nowej przyjaciółki.

— Wczoraj wydarzyło się coś niezwykłego. Co takiego?

— Terry i ja dostaliśmy kasetę z Emmą Rose.

— Twoją wnuczką.

— Tak. Nigdy tak ślicznie nie wyglądała.

Uśmiechając się, Arianna zdjęła talerz z tacy, którą położyła na krześle.

— Niech zgadnę. Kąpała się w wannie z gumową kaczuszką.

— Pudlo — zażartowała Kate. — Sfilmowali ją podczas malowania paznokci. Uwielbia

to. Szkoda, że me widziałaś, jak się uśmiecha do kamery i pokazuje paznokietki.

— To musiało być urocze — stwierdziła Ananna.

— Ciesz się, że nie przywiozłam ze sobą magnetowidu.

— Kate zjadła trochę. — A ty co robiłaś?

— Wczoraj urządziliśmy sobie piknik nad jeziorem.

background image

-. Och, tam jest świetny teren do zabawy i wypoczynku.

Arianna uśmiechnęła się w duchu na wspomnienie zabawy, jaką wymyślili sobie z

Markiem.

— Owszem.

— Obejrzałam go ze względów zawodowych — wyjaśniła Kate. — Piękne miejsce,

oczywiście tutejsi nie widzą w nim nic szczególnego. Ale Japończycy i Amerykanie z innych

stanów lubią je odwiedzać. Jest wyjątkowo atrakcyjne dla rybaków.

Kilku mężczyzn, którzy siedzieli za Arianną, wybuchnęło śmiechem. Kate popatrzyła

na nich z życzliwością. Sprawiała wrażenie bardzo miłej osoby. Arianna była ciekawa, czy

naprawdę me ma pojęcia o istnieniu Allr. Trudno było uwierzyć, że Kate zajmowała się spra-

wami personelu, a mimo to nie wiedziała, iż niektórzy jego członkowię są tajnymi agentami.

A może Katu została podstawiona, by mieć na mą oko?

• Z gwaru rozmów Ariannę dobiegł głos mężczyzny, który siedział za nią. Wydał się jej

znajomy. Mówił z akcentem typowym dla mieszkańców wschodniego wybrzeża, jakby po-

chodził z Nowego Jorku albo New Jersey. Kogo jej przypominał?

Nagle doznała olśnienia. Jego głos brzmiał dokładnie tak samo jak głos przywódcy

gangsterów, którzy napadli ich w Vail. Bardzo dziwne. Przecież ten mężczyzna nie żyje. Od-

wróciła się, by na niego spojrzeć. Oczywiście nie byłaby w stanie rozpoznać go, ponieważ

napastnicy byli zamaskowani, ale mężczyzna przy sąsiednim stoliku miał taką samą sylwetkę

jak jej prześladowca.

Nagle widelec wypadł jej z dłoni. Spostrzegła bowiem, że ten człowiek miał na ręce ta-

tuaż — dokładnie taki sam jak szef bandy.

Mężczyzna odwrócił się, słysząc brzęk widelca o podłogę, i napotkał jej wzrok. Spra-

wiał wrażenie zaskoczonego. Jednak po chwili zapanował nad sobą iodwrócił się do kolegów.

Jego reakcja była potwierdzeniem, którego potrzebowała. To był ten sam człowiek!

Serce waliło jej jak miotem. Gangsterzy zostali zabici! Przynajmniej Jones tak powie-

dział. Nawet jeśli przywódcy grupy udało się uciec, to co robił w tajnej bazie rządowej odda-

lonej o setki kilometrów od miejsca strzelaniny?

— Dobrze się czujesz? — spytała Kate, widząc, że coś się stało.

Arianna była tak spięta, że nie mogła wydusić ani słowa. Spojrzała szybko przez ramię.

Mężczyzna wychodził, zostawiając na stoliku nie dokończony posiłek. Gdy doszedł do drzwi,

odwrócił się i spojrzał na nią. Nie miała już najmniejszych wątpliwości, że to jeden z napast-

ników.

- Arianno?

background image

— Kate, widzisz tego faceta? — spytała szeptem. — Tego przy drzwiach, w białej ko-

szuli i brązowych spodniach.

- Tak

— Znasz go?

— Wydaje mi się, że jest kierownikiem magazynu — odparła Kate, poprawiając okula-

ry. = Chyba nazywa się Lipski. Pochodzi z Nowego Jorku.

— O mój Boże —jęknęła Manna, przyciskając ręce do ust. Nie miała pojęcia, co się

dzieje, prócz tego, że stała się ofiarą jakiejś wielkiej mistyfikacji.

— Czy mogę coś dla ciebie zrobić? — Kata była coraz bardziej zaniepokojona.

Arianna nie mogła wyjść z osłupienia. Popatrzyła w oczy Kate i doszła do wniosku, że

musi komuś zaufać. Na pewno babcia malutkiej Emmy Rose nie współpracuje z bandą oszu-

stów, gangsterów czy szpiegów.

— Kate — powiedziała drżącym głosem — nie odpowiadaj mi, jeśli nie chcesz. Wolę,

ż

ebyś nic nie mówiła, niż kłamała. Ale muszę się czegoś dowiedzieć i błagam, powiedz mi

prawdę. Czy mieści się tu dowództwo tajnej organizacji rządowej o nazwie Alfa?

Kata Throop zrobiła zdumioną minę.

— Arianno — odparła łagodnie — mają tu bardzo dobrego lekarza. Co prawda, nigdy

się u niego nie leczyłam, ale znam przebieg jego kariery zawodowej. Jeśli chcesz,..

— Nie jestem chora ani na ciele, ani na umyśle — tłumaczyła Arianna. — Wiem, że

trudno w to uwierzyć, ale mężczyzna, który właśnie wyszedł, brał udział w napadzie na mnie

i udawał gangstera.

Kate z zatroskaną miną pogłaskała Ańannę po ręce.

— Gdybyś mi podała nazwisko swego pracodawcy... kogoś, kto cię tu przywiózł, mo-

głabym się z nim skontaktować i...

— Mark wyjechał. Dziś rano w taj.., w interesach, powieszedł, powinien być trupem.

dzmy. Nie wiem, czy zdaje sobie sprawę z tego, co tu się dzieje, ale ja mam stuprocen-

tową pewność, że muszę się stąd wynieść.

Kate zmarszczyła brwi. Biedna kobieta, pewnie myślała, że Arianna cierpi na urojenia.

Cóż, rzeczywiście zachowywała się dziwnie, ale miała powody. Tamten mężczyzna był za-

skoczony jej widokiem. I nie przez przypadek natychmiast wyszedł.

— Słuchaj — zwróciła się do Kate. — Wiem, co sobie myślisz. Na twoim miejscu też

bym uważała, że mam do czynienia z wariatką. Udowodnię ci, że jestem przy zdrowych zmy-

słach, jeśli pójdziesz ze mną do pokoju.

Kate Throop rozejrzała się po sali, jakby szukała pomocy.

background image

— Nie tylko ty cierpisz z powodu izolacji od świata. Za zwyczaj ludzie wpadają w de-

presję dopiero po paru miesiącach, ale..

— W porządku — rzekła Arianna. — Umówmy się tak. Przeczytasz kawałek pewnego

maszynopisu. Jeśli po pięciu minutach nie przyznasz mi racji, pójdę do lekarza.

— To rozsądna propozycja — odparła Kate. — Chcesz najpierw skończyć lunch?

— Szczerze mówiąc, niczego bym me prze{knęła. To zabrzmi dziwnie, ale mężczyzna,

który przed chwilą stąd wyszedł powinien być trupem.

Kate siedziała na łóżku, przerzucając pierwsze strony maszynopisu. Była zdumiona.

— Czytałam o gangsterze, którego zabito na lotnisku w Nowym Jorku. Czy on to napi-

sał?

Arianna wskazała nazwisko autora na stronie tytułowej.

— Mafia go zabiła, próbując przechwycić ten maszynopis

— wyjaśniła. — Niektórzy sędziowie i policjanci mieliby poważne kłopoty, gdyby

książka się ukazała, więc mafia robi wszystko, żeby do tegó nie dopuścić.

— I myślisz, że kierownik magazynu jest gangsterem?

— Nie wiem, ale jestem pewna, że uczestniczył w napa-

dnie na mnie.

Kate potrząsnęła głową.

— Coś podobilego! Prowadzę spokojne życie. Podobne historie oglądałam w kinie lub

telewizji.

¥rianna opowiedziała jej o zmaskowanych bandytach, którzy napadli na nią i Marka w

yail, oraz o tym, jak Mark wykorzystał swe powiązania z Alfą, by ich uratować.

— Jones, dowodzący całą akcją, przywiózł nas tutaj. Powiedziano mi, że tu mieści się

siedziba Alfy, dla której Consolidated jest tylko przykrywką.

— Na pewno nie znam wszystkich, którzy tu pracują ale rozmawiałam z wieloma,

przejrzałam teczki personalne właściwie wszystkich osób, z wyjątkiem Japończyków, i mogę

cię zapewnić, że nikt nie zajmuje się tu szpiegostwem.

— Może agentami Alfy są wyłącznie Japończycy.

— Trudno mi powiedzieć, ale dobrze zńam Isao Hayashi, japońskiego kadrowca. Za-

pewnił mnie, że ci ludzie są wysoko kwalifikowanymi naukowcami, inżynierami i technika-

mi. Poza tym, nie wiem, kiedy mieliby szpiegować, skoro cały czas pracują.

— Ich kadrowiec też może być członkiem Alfy.

— Powiem szczerze: mam wrażenie, że ktoś próbuje wywieść cię w pole.

background image

— A co z oddziałami paramilitamymi, które nas uratowały? Helikopterami i samolo-

tem?

— Nie słyszałam o żadnych oddziałach i helikopterach, ale wiem, że dyrekcja Consoli-

dated ma samolot do dyspozycji.

Arianna zastanowiła się. Czy to wszystko mogło być mistyfikacją? Jeśli tak, to Mark

brał w niej udział. Ale dlaczego? Nagle zrozumiała. Była zdecydowana wracać jak najszyb-

ciej do Nowego Jorku, a Mark tego nie chciał. Czy urządził to przedstawienie tylko po to,

ż

eby ją zatrzymać? Napewno tak. Nie było innego wytłumaczenia.

Kate — rzekła — muszę jak najszybciej dostać się do

Nowego Jorku. Jak to zrobić?

— Chyba najlepiej byłoby pojechać do Great Falls, a stamtąd złapać samolot, ale to ka-

wał drogi, prawie sto pięćdziesiąt kilometrów.

— Jak tam najszybciej dotrzeć?

— Autobusem Consolidated. Podstawiają go dla pracowników. Ale wyjeżdża dopiero

wieczorem.

— Nie jestem pewna, czy oni tak łatwo mnie stąd wypuszczą.

— Oni?

— Może nie ma żadnej Alfy, ale ktoś pomaga Markowi podtrzymywać tę fikcję. Na

pewno ten rzekomy przywódca mafii z tatuażem na zęce. Muszą być i inni. Nie wiem, czy

posunęliby się tak daleko, by zatrzymać mnie tu siłą.

— Z tego wynika, że chcesz się stąd wymknąć?

— Tak. Im szybciej, tym lepiej.

Kate zastanawia się przez chwilę.

— Mam samochód. Dziś wieczorem zamierzałam spotkać się z Terrym w Great Falis.

Nie obowiązują mnie godziny pracy, mogę więc wyjechać o dowolnej porze. Podwiozę cię,

jeśli chcćsz.

— Naprawdę? Będę ci wdzięczna do grobowej deski.

— Wciąż nie mogę uwierzyć, by któryś z tutejszych pracowmków był zamieszany w

napad.

— Mnie też nie przyszłoby to do głowy, gdybym nie zauważyła tego mężczyzny —

powiedziała ze smutkiem Arianna. — Okazuje się, że mój były narzeczony jest bardziej

przedsiębiorczy, niż mi się wydawało. Delikatnie mówiąc, zostałam wystrychnięta na dudka.

— Kiedy chcesz wyjechać?

Ańanna spojrzała na zegarek.

background image

— Gdy tylko się spakuję i przegram wszystkie pliki na dyskietki.

ROZDZIAŁ 13

Mark stał przy oknie, patrząc na panoramę Nowego Jorku. Był dżdżysty niedzielny po-

ranek. W taki dzień ludzie najchętniej zostają w domu, czytają gazety w łóżku albo jedzą bez

pośpiechu śniadanie, czekając na popołudniowy mecz piłki nożnej w telewizji. Mark już od

wielu dni żył w napięciu i jeszcze długo nie będzie mógł sobie pozwolić na luksus

odpoczynku.

Rzadko kto bywał w siedzibie Federalnego Biura Siedczego w niedzielę o tak wczesnej

porze, ale po ich wczorajszym spotkaniu FBI uznało sprawę za wystarczająco pilną, by we-

zwać z Waszyngtonu szefa wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną oraz zerwać z

łóżka Buda Aronsona, prokuratora generalnego Nowego Jorku.

Teraz naradzali się w sąsiednim pokoju, a Mark czekał cierpliwie.

Długo ze sobą walczył, zanim podjął tę decyzję, lecz doszedł do wniosku, że jedynym

sposobem zakończenia sprawy jest powiadomienie o niej FBI. Gdy tylko przyjechał do No-

wego Jorku, natychmiast się z nim skontaktował.

Drzwi otworzyły się i Walter Eyans, szef wydziału do walki z przestępczością zorgani-

zowaną, oraz Hap Murphy, agent z nowojorskiego biura, weszli do pokoju.

— Bud Aronson był z kimś umówiony, więc poprosił, byśmy skończyli bez niego —

wyjaśnił Eyans, zapraszając Marka, żeby do nich dołączył. Gdy usiedli, Mark po jednej stro-

nie stołu konferencyjnego, dwaj urzędnicy FBI po drugiej, Eyans dodał: — Nie musimy panu

mówić, jakie to może mieć reperkusje.

— Moim głównym zmartwieniem jest Ańanna.

— Szkoda, że nie przywiózł pan ze sobą maszynopisu.

— Cóż, myślę, że decyzja należy do Arianny. Ja tylko pośredniczę w tej sprawie. Nie

mam zamiaru niczego jej kraść. Jeśli będę mógł jej zaproponować jakiś rozsądny układ, to

może. sama wam go zwróci.

— Na tym polega problem — ponurym głosem podsumował Eyans. — Ona jest w po-

siadaniu dowodów licznych przestępstw. Na ich podstawie można oskarżyć winnych, apotem

wytoczyć im proces. Bud Aronson wystąpi o nakazy aresztowania, gdy tylko dowody znajdą

się w naszych rękach.

— Arianna na pewno będzie chciała gwarancji, że pozwolicie jej opublikować te mate-

riały.

background image

— Nie możemy jej tego zagwarantować, przynajmniej dopóki postępowanie sądowe nie

zostanie zakończone.

— Musi być jakieś wyjście — upierał się Mark.

— Proszę posłuchać — rzekł Muiphy. — Przyznaje pan, że dopóki będzie miała ma-

szynopis, jej życie pozostanie zagrożone. Jedyne, co może zrobić, to przekazać nam te mate-

riały. Wtedy wszyscy będą bezpieczni. Bud twierdzi, że nawet nie będzie musiała zeznawać.

Uwolni się od tej sprawy. Wydaje mi się, że to sensowne rozwiązanie.

- Nie zna pan Arianny - odparł Mark.

— To z pewnością odważna kobieta — przyznał Eyaiis — ale nie wiem, czy zdaje sobie

sprawę z powagi sytuacji. Radzę jej powiedzieć, że nie ma wyboru. Powinna z nami współ-

pracować, jeśli chce mieć zapewnione bezpieczeństwo.

— Niewątpliwie — odrzekł Mark — ale nie mogę jej do

niczego zmusić.

- Mamy związane ręce - stwierdził Eyans. - To sprawa nie mająca precedensu.

— W porządku — rzekł Mark, widząc, że dalsza rozmowa mija się z celem. — Spróbu-

ję ją przekonać, ale to może potrwać. Jeżeli nie mają panowie więcej pytali, to już sobie pój-

dę.

— Jakie są pańskie plany, panie Lmdsay?

— Jutro rozpoczynam ważne negocjacje, więc przez jakiś czas będęw mieście.

— Radziłbym uważać. Jeśli mafia wie, że ma pan dostęp do maszynopisu, a wszystko

na to wskazuje, mogą pana szukać.

— Nie zbliżam się do swojego mieszkania, proszę mi wierzyć.

— Mieszka pan w hotelu?

— Nie, w domu, który kupiłem parę miesięcy temu. Jak na ironię, mieliśmy zamieszkać

w nim z Arianną po ślubie. Po zerwaniu zaręczyn nie miałem ochoty się do niego wprowa-

dzić. Dopiero teraz okoliczności mnie do tego zmusiły.

— Zdaje się, że nie nudzi się pan z panną Hamilton — zauważył z przekąsem Eyans.

— Och, facet musi wykazać się pomysłowością, żeby dotrzymać jej kroku.

— Nie wątpię.

Mark opuścił budynek Federalnego Biura Śledczego, nie wiedząc, czy coś osiągnął.

Najważniejsze, że agenci federalni zostali ponformowani o sprawie. Zastanawiał się, co teraz

zrobić z Arianną. Nie mógł jej trzymać w nieskończoność w bazie Consolidated w Montanie.

Zatrzymał taksówkę i pojechał do domu w Gramercy Park. Dom był nie umeblowany,

ale poprzedniego popołudnia kupił materac i parę ręczników, by mieć na czym spać i wytrzeć

background image

się po kąpieli. Dla potrzeb robotników, którzy przeprowadzali tu remont, zainstalował telefon

i na szczęście nigdy nie chciało mu się go odłączyć.

Pomyślał, że zadzwoni do Arianny. Chciał usłyszeć jej głos i powiedzieć, że do niej tę-

skni. Podszedł do telefonu i wybrał numer centrali Consolidated w Montanie.

— Och, pan Lindsay — powitała go telefonistka. — Pan Almquist próbował skontak-

tować się z panem. Już łączę.

Mark czekał zaniepokojony. Coś musiało przytrafić się Ariannie. Na pewno coś złego.

W końcu George Almquist, dyrektor zakładów, podniósł słuchawkę.

— Mark, cieszę się, że dzwonisz — powiedział. — Mamy pewien problem. Panna Ha-

milton zniknęła.

— Co takiego?

— Chyba odkryła, że to nie jest tajna jednostka. Z tego, co wiem, rozpoznała jednego z

ludzi, których posłaliśmy do Kolorado na prośbę Jonesa. Tak czy owak, wyjechała.

Mark nie krył zaniepokojenia.

— Czułem, że nie da się długo oszukiwać. Nie wiesz, dokąd uciekła?

— Nie. Po prostu opuściła Consolidated razem z panią Throop, naszą konsultantką;

Spróbuję odnaleźć Kate i dowiedzieć się, dokąd zawiozła pannę Hamilton.

— Będę zobowiązany — odparł Mark. — Ale chyba wiem, jaki jest cel jej podróży.

Kiedy wyjechała?

— Wczoraj około trzeciej po południu.

Mark zastanowił się. Do tej pory zdążyłaby objechać pół świata. Miała wystarczająco

dużo czasu, by dotrzeć do Nowego Jorku.

— Gdybyś się czegoś dowiedział — zwrócił się do Almquista — bardzo proszę o wia-

domość.

— Oczywiście.

— Znajdziesz mnie w moim domu w Nowym Jorku albo w biurze.

Podał mu numer telefonu do domu, po czym odwiesił słuchawkę. Zabawa się skończy-

ła. Gdy Arianna zorientowała się, że została oszukana, pewnie przestała wierzyć w grożące jej

niebezpieczeństwo i wpakowała się w kłopoty. Na myśl o tym zrobiło mu się zimno. Meredi-

th też się na niego zezłościła, i to tak bardzo, że uciekla tylko po to, by zginąć.

Arianna oglądała przez okno autobusu wsie i miasteczka Connecticut. Czuła się tak,

jakby już cały tydzień spędziła na

lotniskach, w samolotach i w autobusie relacji Boston — Nowy Jork, którym właśnie

jechała. Przez ten czas tylko parę razy się zdrzemnęła. Z braku snu nie mogła jasno myśleć.

background image

Musiała się spieszyć, nie miała wyboru, jeśli chciała jak najprędzej dostarczyć maszynopis

Jerry”emu. Książka mogła stać się prawdziwą sensacją, ale nie można było zwlekać z jej wy-

daniem.

Zdawała sobie sprawę, że naraża się na ogromne niebezpieczeństwo. Podczas długiej

jazdy z Kate Throop do Great Falis miała okazję wszystko przemyśleć. Doszła do wniosku, że

powinna możliwie najdyskzetniej wrócić do Nowego Jorku. Nawet jeśli napad na nią był mi-

styfikacją, to włamanie do jej biura i morderstwo Corsiego zdarzyły się naprawdę.

Pomyślała, że wynajmie pokój w jakimś małym hoteliku. Potem wpadła na jeszcze lep-

szy pomysł. Dom Marka. Stał pusty, a ona miała do niego klucz. Będzie idealhą kryjówką

Jeśli dworzec autobusowy w Broriksie nie będzie obserwowany, wszystko pójdzie dobrze.

Ale im bardziej autobus zbliżał się do Nowego Jorku, tym większy smutek ją ogarniał.

Choć była bliska największego sukcesu w życiu, nie szalała z radości. Prawdę mówiąc, miała

poczucie pustki i zawodu. I wiedziała dlaczego. Przez Marka.

Kiedy uświadomiła sobie, że padła ofiarą oszustwa, targnął nią gniew. Nie mogła sobie

wybaczyć, że tak łatwo dała się nabra. Im dłużej jednak o tym myslala, tym lepiej rozumiała,

ż

e Mark próbował ją chronić.

Była pod wrażeniem. Gdyby nie przypadkowe spotkanie z wytatuowanym mężczyzną,

nadal siedziałaby przy komputerze w swoim pokoju, dziesiątki metrów pod ziemią, wierząc

głęboko, że Mark uratował jej życie.

Wciąż nie wiedziała, kim naprawdę jest ani w jaki sposób zorganizował tę maskaradę:

Co do jednego miała pewność.

Jest niezwykle przebiegły. Nie mówiąc już o tym, że szalenie pociągający. Do końca

ż

ycia nie zapomnie jaka była podekscytowana, kiedy jej powiedział, że jest agentem tajnej

organizacji rządowej.

Czuła się trochę rozczarowana, że to wszystko okazało się

kłamstwem. Nie miała nic przeciwko zostaniu dziewczyną szpiega, ale takie rzeczy zda-

rzają się tylko w filmach. Niestety.

Było już późne popołudnie, kiedy taksówka zatrzymała się przed domem Marka. Arian-

na zapłaciła kierowcy i wysiadła. Spojrzała na fasadę budynku, do którego miała wprowadzić

się po ślubie, i ogarnęła ją nostalgia. Nie była w tym miejscu, odkąd zerwała zaręczyny. Może

popełnia błąd, przyjeżdżając tu teraz. Nie przyszło jej jednak do głowy bezpieczniejsze

schronienie.

Wniosła bagaże na ganek i nacisnęła dzwonk, by się upewnić, że Mark nikomu nie wy-

najął domu. Odczekała chwilę, mm otworzyła kluczem drzwi. Weszła do środka, rozejrzała

background image

się wokół i stwierdziła, że dom jest nie umeblowany. A tak wspaniale urządzili go w marze-

niach!

Arianna otrząsnęła się ze wspomnień. Gdy weszła do kuchni, zauważyła, że telefon

wciąż wisi na ścianie. Podniosła słuchawkę i z radością usłyszała sygnał. Nie zwlekając, wy-

kręciła numer Jerry”ego.

Odebrał i zdziwił się, słysząc jej głos.

— Arianno, gdzie jesteś? I czy masz ze sobą maszynopis?

— Ja też się cieszę, że u ciebie wszystko w porządku, Jerry.

— O rany, wiesz, że cię uwielbiam. Swietnie, że dzwonisz. Martwiłem się o ciebie.

Sprawa Sala Corsiego nabiera rozgłosu. Więc kiedy będę mógł zobaczyć maszynopis? Jesteś

w Nowym Jorku?

— Tak, ale muszę mieć jeszcze tydzień na redakcję.

— Fantastycznie. Domyślam się, że ten maszynopis...

— Zwali cię z nóg. To będzie absolutny bestseller. Corsi wymienia mnóstwo nazwisk.

A co najważniejsze, mam dostęp do wszystkich dokumentów, które potwierdzają jego oskar-

ż

enia.

— Arianno, jesteś wspaniała.

— Mam zamiar się ukrywać, dopóki nie skończę pracy. Ale potrzebuję paru rzeczy,

przede wszystkim komputera i drukarki.

— Możesz skorzystać Z mojego laptopa. Przyślę ci też kogoś do pomocy.

— Nikogo nie potrzebuję, przynajmniej na razie. Dobrze by było, gdybyś się zajął

prawną stroną tego przedsięwzięcia.

— Już to zrobiłem.

— A zatem, najważniejszą sprawą jest zdobycie dokumentów Corsiego.

— To też mogę załatwić — powiedział. — Gdzie ich szukać?

Przypomniała sobie, że Mark przestrzegał ją przed podsłuchem.

— Chyba nie powinniśmy rozmawiać otym przez telefon.

— No to się spotkajmy — zaproponował Jerry. — Gdzie ci pasuje?

— Pamiętasz dom Marka?

Zawahał się.

— Ulicę tak.

— Numer osiemset dwanaście.

— O której mam być?

— Załatwmy to jak najszybciej.

background image

— Dobra, biorę komputer i przyjeżdżam.

Odwiesiła słuchawkę, zadowolona, że w końcu kontroluje sytuację. Wciąż cieszyła ją

perspektywa wydania bestselleru, ale o wiele mniej niż kiedyś. Głowę miała nabitą myślami

oMarku.

Powiedział, że ją kocha, chociaż z nim zerwała. A on wciąż ją pociągał... nie, nie tylko

pociągał. Kochała go, ale nie była pewna, czy może ufać swoim uczuciom.

Gdy wróciła do pokoju frontowego, usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Pomyślała o ma-

szynopisie, przypomniała sobie wszystkie opowieści o tym, co mafia robi z ludŸmi, którzy

wchodzą jej w drogę, i serce w niej zamarło. Stała nieruchomo i patrzyła z przerażeniem, jak

drzwi otwierają się, wpuszczając do pokoju trochę światła. Stał w nich Mark! Był w adida-

sach, szortach i podkoszulku. Pot lal się z niego strumieniami.

— Arianno — wykrzyknął na jej widok. — Co tu robisz?

— Kiedy włączył światło, zobaczyła, że jest zdziwiony tak samo jak ona.

Potrzebowała paru sekund, by dojść do siebie.

— Ucieklam — powiedziała w końcu. — Ale co ty tu robisz?

— Biegałem — wyjaśnił, zamykając drzwi — żeby spalić trochę energii.

— Tajna misja się skończyła czy to kolejna maskarada?

— Powiedzieli mi, że uciekłaś i że wiesz o wszystkim.

— Mark uśmiechnął się blado. — Wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych środ-

ków.

Arianna nie wiedziała, jak zareaguje na jego widok, ale wyglądał tak rozbrajająco w

spórtowym stroju i miał tak skruszoną minę, że serce jej zmiękło.

— A skoro o tym mowa, to chciałabym ci zadać parę pytań

— powiedziała. — Niektórych rzeczy się domyśliłam, ale nie wszystko jest dla mnie ja-

sne. — Jej oczy zwęzily się. — Napad był oszustwem, prawda? Gangsterzy byli pracowni-

kami Consolidated.

— Zgadza się.

— A zegarek? Nie było w nim żadnego sygnalizatora, tak?

Potrząsnął głową.

— Nie, noszę ten zegarek od lat.

— Mark — powiedziała, kłądąc ręce na biodrach. — Nie wstyd ci? Jak poważny ban-

kier może udawać Jamesa Bonda?

Ruszył w jej kierunku.

— Podobała ci się ta gra, prawda, Arianno?

background image

— Chyba tak — odparła z bijącym sercem.

— Wciąż jesteś zła?

— Z początku byłam wściekła.

Stanął przed nią.

— A teraz?

— Zastanawiam się, czy ty byłeś taki przebiegły, czy ja taka naiwna.

— Och, ja byłem przebiegły. To nie ulega wątpliwości.

— Aż za — stwierdziła, obrzucając go zaciekawionym spojrzeniem. — A swoją drogą,

jak to wszystko zorganizowa-. leś? Helikoptery, oddziały paramilitarne, strzelaninę? Znasz

kogoś z Hollywood czy co?

Uśmiechnął się szeroko.

— Teraz, gdy przyznałaś, że dobrze się bawiłaś, chciałabyś poznać wszystkie moje se-

krety, tak?

Uniosła brwi.

— Nie uważasz, że przyzwoitość nakazuje powiedzieć mi

prawdę?

Mark rozejrzał się po pokoju.

— Szkoda, że nie ma tu na czym usiąść. Padam z nóg.

— Westchnął. — Zostają nam schody.

Osunął się na nie z ulgą. Arianna usiadła obok.

— Kiedy jechaliśmy do Vail, uświadomiłem sobie, że nie będę w stanie odwieść cię od

pomysłu powrotu do Nowego Jorku — zaczął. — Wtedy przyszedł mi do głowy ten plan.

Przez te parę dni, kiedy jeŸdziłem do miasteczka, udało mi się wszystko zorganizować.

— Chcesz powiedzieć, że wynająłeś ludzi, żeby zaaranżowali to przedstawienie?

— Nie musiałem nikogo wynajmować, kwiatuszku. Po prostu poprosiłem o pomoc mo-

ich przyjaciół z Alfy.

— Daj spokój, Mark. Gra skończona. Nie ma żadnej Alfy.

— Zapewniam cię, że jest.

— I chcesz mi powiedzieć, że naprawdę jesteś tajnym

agentem?

— W pewnym sensie. Trochę ubarwiłem swoją opowieść, ale Alfa zajmuje się tym, o

czym ci mówiłem. I współpracuję z nimi — choć raczej jako człowiek z zewnątrz.

— Mów dalej, chcę usłyszeć całą tę historię.

background image

— Jakieś trzy lata temu przedstawiciele Alfy nawiązali kontakt z naszą firmą. Przedtem

nigdy nie słyszeliśmy o tej organizacji. Jest otoczona ścisłą tajemnicą. W każdym razie, Alfa

chciała ze względów politycznych finansować jakąś spółkę w Ameryce Południowej. To nie

była korzystna inwestycja, ale Alfa potrzebowała naszej pomocy. A ponieważ nie proszono

nas o wyłożenie pieniędzy naszych inwestorów, bo fundusze miały napływać z innego

Ÿródła, zgodziliśmy się. Od tamtej pory kilka razy współpracowałem z Alfą. Dostarczałem

im informacji, jak przy przedsięwzięciu w Rosji, albo pomagałem w przekazywaniu kapitału.

Piecz w tym, że Alfa miała wobec mnie dług wdzięczności, a ja chciałem, by wyświadczyli

mi przysługę.

— I to nie byle jaką.

— Masz rację. Trzeba było włożyć sporo wysiłku w przygotowanie tej operacji. Wtedy,

kiedy nie było mnie w domu przez cały dzień, spotkałem się z Jonesem, żeby wszystko zapla-

nować.

— Jestem pod wrażeniem.

— Całe szczęście, że nie musieliśmy nikogo zabić — zażartował.

Więc jednak Consolidated jest przykrywką dla działalności Alfy?

— Nie, Consolidated zostało utworzone przy cichej pomocy rządów Stanów Zjedno-

czonych i Japonii. Alfa pomagała w tym przedsięwzięciu i Jones zna kilku ważnych ludzi w

Consolidated, między innymi George”a Almquista, dyrektora zakładów. Almquist udostępnił

nam samolot oraz zaproponował zamieszkanie w bazie. Oddziały paramilitarne to tak na-

prawdę zespoły ratownicze z Kolorado. Chłopcy otrzymali hojne wynagrodzenie za swój wy-

stęp. A helikoptery Jones wynajął od spółki handlowej.

Arianna skinęła głową.

— I domyślam się, że te ciała były pomazane ketchupem.

— Czerwoną farbą.

— Mark — rzekła, szturchając go łokciem — mam ochotę urwać ci głowę. Przez ciebie

dręczyły mnie koszmarne sny.

— A mnie prześladował inny koszmar — że to ty zostałaś zastrzelona. Jesteśmy kwita.

Arianna popatrzyła mu w oczy, uświadamiając sobie, że choć to wszystko było jedną

wielką mistyfikacją, on wcale nie jest oszustem.

— W pewnym sensie jesteś szpiegiem, czy tak? — spytała.

— Powiedzmy sympatykiem tajnej organizacji.

— A zatem Mark, którego kiedyś znałam, i Mark, którego widziałam w Vail i Monta-

nie, to jedna i ta sama osoba.

background image

— Zgadza się. Kiedy opowiedziałem ci o rozmowie z Zarą, i moim postanowieniu, by

przestać się oszukiwać, mówiłem szczerze. — Wziął ją za rękę. — Gdybym zachowywał się

tak od samego początku, chyba nie czułabyś się przytłoczona moją miłością.

Arianna popatrzyła qiu w oczy.

— To także i moja wina. Nie doceniłam cię, bo byłam za bardzo zajęta swoją karierą.

No i nie mówiłam ci, co czuję.

— Zabawa polegała na tym, żeby być sobą bez względu na konsekwencje.

Arianna spojrzała na niego wymownie.

— Jednak nie pozwoliłeś mi wrócić do Nowego Jorku.

— Zmagałem się ze sobą, uwierz mi. Nie chciałem być nadopiekuńczy, ale zdawałem

sobie sprawę z twojej lekkomyślności. W końcu doszedłem do wniosku, że twoje życie jest

ważniejsze od wszystkiego. Jeśli trzeba będzie kłamać i oszukiwać, będę kłamał i oszukiwał.

Arianna spojrzała na ich splecione dłonie i ogarnęło ją wzruszenie. Miała ochotę rzucić

mu się na szyję.

— Jestem ci taka wdzięczna, Mark — wyznała. — Musisz wiedzieć, że te ostatnie wy-

darzenia nauczyły mnie pokory.

— O Boże, chyba nie zamierzasz zakochać się we mnie, kwiatuszku?

— Oczywiście, że nie. Nie posunęłabym się tak daleko.

Roześmiał się.

— Czeka nas zażarta walka.

— A wiesz dlaczego, Mark?

— Dlaczego?

— Bo chcę być dziewczyną Lindsaya, ale nie chcę być .jedną z wielu jego dziewczyn.

Ani nawet jedną z kilku. Chcę być tą jedną jedyną.

— Hrnm — rzeki, gładząc ją po policzku. — Z tym może być pewien problem.

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— Alfa wymaga od swoich ludzi poświęceń. Oczekuje, że dobry agent nie cofnie się

przed niczym, nawet przed uwodzeniem pięknych kobiet.

— Musimy jeszcze raz się zastanowić nad twoją współpracą z Alfą — odparła, mrużąc

oczy.

Mark ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją w usta. Pomyślała, że ukrywanie się wcale

nie jest takim złym pomysłem. Jednocześnie usłyszała, że przed domem trzasnęły drzwi sa-

mochodu.

- Och - rzekła.

background image

— Co się stało?

— To pewnie Jerry.

— Jerry?

— Tak, zanim wróciłeś, zadzwoniłam do niego i powiedziałam, że tu jestem. Zamierza-

liśmy porozmawiać o książce.

— Chyba nie mam co liczyć na to, że oddasz mu ten cholerny maszynopis.

— Szczerze mówiąc, kusi mnie, żeby to zrobić.

— Cóż, zostawiam ci wolną rękę. Idę na górę wziąć prysznic.

Pocałowała go.

— Pozwól mi zaprosić się na kolację, Mark.

- Przemyslę to - odpowiedział, uśmiechając się zagadkowo.

Dała mu jeszcze jednego kuksańca. Mark wstał ze śmiechem i wbiegł po schodach.

Odezwał się dzwonek u drzwi i Arianna poszła powitać swego szefa. Nadeszła chwila trium-

fu, ale tak naprawdę cieszyła ją myśl o kolacji z ukochanym mężczyzną.

ROZDZIAŁ 14

Arianna otworzyła drzwi. Na progu stal Jerry, szczupły, przedwcześnie posiwiały czter-

dziestolatek z laptopem w rękach. Widać było, że jest przerażony.

— Jerry, co się stało?

Ledwo wymówiła te słowa, dwóch nieznajomych wyłoniło się z mroku, wzięło Jer-

ry”ego pod ręce i wepchnęło go do środka. Nie wiadomo skąd pojawiło się jeszcze dwóch

męż

czyzn.

— Co się tu dzieje? — spytała. — Kim jesteście? Stojący obok niej mężczyzna pchnął

ją do tylu, by pokazać, że to nie zabawa.

— Zamknij się — powiedział.

— Oco chodzi?

— powiedziałem, żebyś się zamknęła, paniusiu, i wcale nie żartuję.

Ańaima stała naprzeciw czterech bandytów i biednego Jerry”ego, który pobladi ze stra-

chu i skulił ramiona, jakby w każdej chwili oczekiwał ciosu. Mężczyzna, który wcześniej

popchnął Ariannę, teraz chwycił ją za ramię. Był niski, tęgi, miał ospowatą twarz i ciemne,

przylizane włosy. Nosił ciemnoniebieski prążkowany garnitur, śmierdział czosnkiem i niko-

tyną.

background image

— Masz książkę? — spytał.

— Słucham?

Książkę, cholera jasna, książkę Corsiego. Gdzie ona jest?

Jerry jęknął.

— Ja-ja nie wiedziałem — wyjąkał. — Rzucili się na ninie, gdy tylko wysiadłem z tak-

sówki, Arianno. Ja naprawdę...

— Uciszcie tego kretyna!

Potężny mężczyzna z włosami przyciętymi najeża ubrany w zbyt obszerną marynarkę

uderzył Jerry”ego W ramię. Pozostałi zaczęli przeszukiwać pokój. Wszyscy czterej wyglądali

jak typowi gangsterzy.

— Och — rzekła Arianna — znowu udajemy bandytów.

Mężczyźni wydawali się kompletnie zaskoczeni, kiedy roześmiała się i podeszła do

schodów.

— Bardzo śmieszne, Mark! — krzyknęła. — Powinieneś się wstydzić, że wtedy mnie

oszukałeś. A teraz mnie jest głupio, że dałam się nabrać! — Popatrzyła na mężczyzn, którzy

nadal sprawiali wrażenie bezgranicznie zdumionych. — Muszę stwierdzić, chłopcy, że jeste-

ś

cie o wiele lepsi od tamtej bandy. Wyglądacie jak prawdziwi gangsterzy.

— O czym ona gada? — spytał mężczyzna z fryzurą najeża.

— Nie mam pojęcia — odparł jego kompan. — Ktoś jest na górze czy ci się w głowie

pokręciło, paniusiu?

— Spędziłeś dużo czasu w kinie — stwierdziła. — Masz dobrą pamięć do dialogów.

Potrząsnął głową.

— To wariatka, chłopcy. Właśnie tego nam było trzeba.

Arianna roześmiała się. Potem, me zwracając uwagi na obecnych, podeszła do Jer-

ry”ego.

— To taki żart — wyjaśniła. — Maik ich wynajął.

— Ańanno — z rozpaczą w głosie szepnął Jerry — nie widzisz, że om nie żartują? Co

się z tobą dzieje?

— Dobre pytanie — stwierdził jeden z mężczyzn, podchodząc do Arianny i chwytając

ją po raz drugi za ramię. Odwrócił ją gwałtownym szarpnięciem.

— Jest ktoś na górze?

— Tylko James Bond.

Mężczyzna uderzył Ariannę w twarz, aż głowa jej odskoczyła.

— Co robisz?! — krzyknęła, dopiero teraz zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.

background image

Zignorował ją, zwracając się do pozostałych mężczyzn:

— Al, ty i Carlo rozejrzyjcie się po chałupie. — Popatrzył na nią oczyma bez wyrazu, a

gdy otworzył usta, owiał. ją zapach czosnku.

— No, dobra, siostro, książka. Chcę ją mieć natychmiast.

— Na miłość boską, Arianno — odezwał się Jerry. — Zrób, o co cię proszą.

— Maik? — zawołała drżącym głosem. - Już po chwili z góry doszły ją odgłosy szamo-

taniny i krzyki. O Boże, pomyślała, to dzieje się naprawdę.

Zerknęła na swe bagaże, do których wcisnęła maszynopis. Przywódca napastników za-

uważył jej spojrzenie.

— Książka jest w walizce, skarbie?

Na szczycie schodów zrobiło się zamieszanie. Po chwili pojawiło się dwóch mężczyzn.

Prowadzili między sobą Marka owiniętego płaszczem kąpielowym.

— Zobacz, kogo znaleźliśmy, Brnie — zawołał jeden z nich.

Gdy wszyscy trzej zeszli na dół, Ariarina dostrzegła wyraz niepokoju na twarzy Marka.

Przeszedł ją dreszcz.

— No dobra — odezwał się Ernie — starczy tego. Carlo, przynieś tu walizki. Paniusia

da nam książkę i ząbierzemy dupy w troki.

Arianna popatrzyła z rozpaczą na Marka.

- Maik?

Walizki już stały u jej stóp.

— Otwórz je — rozkazał Brnie. — I to szybko.

Arianna pochyliła się i otworzyła neseser, w którym był maszynopis. Wyciągnęła go i

podała mężczyźnie.

— To wszystko?

— Owszem.

— Wydaje mi się, że nasz przyjaciel Sal zgromadził trochę dokumentów na poparcie

tego, co tu- napisał — rzeki Ernie.

—Maszje?

— Nie — odparła.

— Ale wiesz, gdzie są, prawda?

Zawahała się.

-Nie.

— W moich uszach to zabrzmiało jak „tak”, skarbie. Oddaj je! I to migiem.

background image

— Nie mam ich — rzekła stanowczym tonem. — Corsi powiadomił mnie, że posiada

konkretne dowody i może mi je przekazać, jeśli to będzie konieczne. Nie spodziewał się, że

tak szybko go zabijecie — zmyślała na poczekaniu Arianna, modląc się w duchu, by jej uwie-

rzyli.

— Wiesz, co jest gorsze od brzydkiej baby? — spytał Brnie.

— Głupia baba. Gonzo — rzekł do olbrzyma ostrzyżonego na

jeża — przystaw temu chuderlakowi pukawkę do głowy. A ty, Al, kochasiowi tej kre-

tynki.

Ku przerażeniu Arianny mężczyźni wykonali polecenie. Jerry spocił się ze strachu.

Mark patrzył przed siebie ponurym wzrokiem. Arianna zaczęła drżeć.

— A teraz się zabawimy w „ty-wybierasz-kto-dostanie” — powiedział Brnie. — Jeden

z chłopców pociągnie za spust. Potem policzę do pięciu. Jeśli przez ten czas me powiesz mi,

gdzie są dokumenty, to drugi zrobi to samo. Będzie niezła zabawa.

— Nie odważycie się! — wybuchnęła Arianna.

— Pozwolę ci wybrać — odparł. — Któ pierwszy, twój szef czy chłopak?

— Arianno — jęknął Jerry — na litość boską!

Jeśli ty nie wybierzesz — dodał — ja to zrobię. — Przeno

sił spojrzenie zjednego mężczyzny na drugiego.

- Arianno! - krzyknął Jerry.

— Wszyscy gotowi? — spytał Brnie, uśmiechając się szeroko. — Pora sprawdzić, jak

bardzo jej na was zależy.

— Dokumenty są w tajnej skrytce w Brooklynie. Adres jest zapisany na kartce, którą

mam w torebce.

— Rozsądna kobitka — pochwalił Ernie. — Zobaczymy jeszcze, czy prawdomówna.

Carlo, przynieś jej torebkę.

Arianna wyjęła karteczkę i podała Erniemu. Przyjrzał się jej uważnie.

— Doskonale. — Pogłaskał ją po policzku niczym dobroduszny dziadek. — Chłopcy

— powiedział — pora się zbierać.

Bandyci schowali już broń, gdy drzwi frontowe otworzyły się z hukiem i grupa męż-

czyzn z pistoletami w dłoniach wpadła do pokoju.

— FBI! — rozległo się. — Nie ruszać się!

Agenci federalni błyskawicznie złapali Erniego i jego ludzi, popchnęli ich pod ścianę,

rozbroili i założyli im kajdanki.

Arianna zerknęła na Marka. Był najwyraŸniej zdumiony.

background image

— Arianno — powiedział Jerry. — Gdybyś im pozwoliła mnie zastrzelić, wylałbym cię

z pracy, przysięgam, że bym cię wylał.

— Przeszło mi przez myśl, żeby zająć twoje stanowisko

— zażartowała. — Ale doszłam do wniosku, że lepiej będzie, jeśli mi w tym pomożesz.

Jeden z agentów FBI podszedł do Marka.

— Panie Lindsay — rzekł — znowu się spotykamy.

— Witam, agencie Murphy — odparł. — Przybyliście w samą porę. — Zerknął na

Ariannę i puścił do niej oko.

— Marku Lindsay — odezwała się — znowu mnie nabrałeś?

Murphy podszedł do niej.

— Panna Hamilton, jak się domyślam.

Popatrzyła na niego wściekle spod przymrużonych po- wiek.

— Więc pan jest z FBI; tak?

— Tak, proszę pani. Hap Murphy z nowojorskiego Biura Federalnego.

— I przypuszczam, że nie ma pan odznaki, agencie Murpy.

— Owszem, mam.

Sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął kartę identyfikacyjną w skórzanej oprawce,

którą rozłożył jednym ruchem. Arianna przyjrzała się dokładnie legitymacji. Widniało na niej

nazwisko Murphy”ego i pieczęć Federalnego Biura Śledczego. Potrząsnęła z niedowierza-

niem głową.

— Jest pan prawdziwym agent?

— Jak najprawdziwszym, panno Harnilton.

Przycisnęła ręce do ust.

— A ci faceci naprawdę są z mafii?

Murphy popatrzył na zakutych w kajdanki mężczyzn, których pilnowali agenci.

— To jest Ernie „Salami” Fapolli. Śledzimy go, odkąd Corsi zginął na lotnisku Kenne-

dy”ego. On obserwował pana Saltera, a my obserwowaliśmy-jego. Od dzisiejszego ranka za-

częliśmy się także kręcić wokół domu pana Lindsaya. Zrobiło się ciekawie, kiedy wszyscy tu

się zjawili.

— Mój Boże — rzeki Jerry. — Wlazłem jak w paszczę lwa.

— Sądzę, że wszyscy tu przyszli z tego samego powodu

— rzeki Murphy, patrząc na maszynopis rozrzucony po podłodze. — Domyślam się, że

to jest książka Corsiego.

Arianna i Jerry wymienili spojrzenia.

background image

- Będę musiał ją zabrać jako dowód rzeczowy - rzekł Mur- phy. Gestem wskazał jed-

nemu z agentów, by pozbierał kartki.

— Ale najpierw pozwoli nam pan zrobić fotokopie, prawda? — wtrącił się Jerry.

— Obawiam się, że nie, panie Salter.

— Ale cóż w tym złego?

— To bardzo delikatna sprawa, nie wolnó nam niczego zaniedbać. Właściwie muszę

spytać, czy nie zrobiła pani żadnej kopii?

Arianna westchnęła.

— Owszem, jest na dyskietkach, które mam w torebce

— Czy może mije pani oddać?

Wyjęła dyskietki, na które przegrała w Montanie książkę, i wręczyła je agentowi Mur-

phy”emu.

— Dziękuję — powiedzfał. — I jeszcze jedna ważna sprawa

— dokumenty potwierdzające zarzuty Corsiego.

Arianna podniosła z podłogi karteczkę, którą Ernie upuścił, gdy FBI wpadło do pokoju.

Podała ją Murphy”emu.

— Oddaję panu materiały, dzięki którym mogłam zrobić karierę. Mam nadzieję, że zda-

je pan sobie z tego sprawę — rzekła:

— System prawny musi chronić nas wszystkich — odparł Murphy.

— Czy nie możemy pójść na kompromis? My zajmiemy się książką, a wy śledztwem?

— spytał Jerry.

Murphy potrząsnął głową.

— Obawiam się, że nie. Musimy ją zatrzymać, dopóki proces nie zostanie zakończony.

— Wtedy już będzie za późno.

— Przykro mi. A teraz, proszęmi wybaczyć. —Zwrócił się do swoich kolegów: — No

dobra. Zabierzmy stąd tych facetów.

Arianna, Mark i Jeny patrzyli, jak agenci wyprowadzają gangsterów przed dom. Ma-

szynopis, dyskietki i adres tajnej skrytki zniknęły wraz z nimi.

— No cóż — stwierdziła ze smutkiem Arianna — przynajmniej mieliśmy trochę zaba-

wy.

— Przez chwilę myślałem, że pozwolisz, by zabito nas

— rzekł Jerry, wręczając jej laptopa. Spojrzała na Marka.

— Do pewnego momentu byłam pewna, że to wszystko

ukartowałeś.

background image

— Miałem zamiar wynająć bandę rosyjskich najemników do tej roboty, ale prawdziwi

gangsterzy mnie ubiegli. — Mark pocałował ją w czoło.

— Dlaczego oddałaś dyskietki? — spytał niezadowolony Jerry. — FBI nigdy by się nie

dowiedziało, że je masz.

— Dopóki książka nie znalazłaby się na półkach księgarskich.

— Mamy dobrych firawników.

Spojrzała Markowi w oczy, myśląc o czekającym ich wieczorze.

— Może jestem zbyt uczciwa, Jerry — wyjaśniła. — Chyba powinnam trzymać się

gwiazd filmowych, polityków i pań z wyższych sfer.

— Moglibyśmy o tym pogadać — odparł, spoglądając na zegarek, — Na razie nie po-

zostaje mi nic innego, jak wrócić do domu i wypić butelkę whisky. Zobaczymy się jutro w

biurze, Arianno?

— Chcę wziąć parę dni wolnego, Jerry.

— Jeden ci wystarczy. Dó zobaczenia we wtorek rano.

— Ruszył w stronę drzwi. — Och, miło było cię spotkać, Mark. Podoba mi się twój

dom — dodał, po czym wyszedł.

Arianna wzięła Marka za ręce.

— Brak mi słów. Największe atrakcje w Disneylandzie nie mogą się równać z godziną

spędzoną z tobą.

Pogłaskał ją po policzku.

— Jaką godzinę masz na myśli?

Uśmiechnęła się i zarumieniła.

— Nie masz przypadkiem łóżka na górze?

— Nie, ale mam materac.

— Wystarczy.

— Do czego?

— Do przesłuchania, któremu chcę cię poddać po kolacji.

— Znasz wszystkie moje sekrety, kwiatuszku. Nie mam już żadnych.

Popatrzyła mu w oczy.

— Wiesz co? Cieszę się, że tak to się skończyło.

— A to dlaczego?

— Nie było mi pisane wzbudzić sensancji na rynku księgarskim.

Mark wziął ją w ramiona.

background image

— Powiedz mi prawdę. Gdybym dał ci kopię maszynopisu, wzięłabyś ją bez zastano-

wienia, prawda?

— Ale mi nie dasz. Jedyna kopia znajdowała się na tych dyskietkach, które FBI zabrało.

Mark potrząsnął głową.

— Na pewno? A jak przepisałaś książkę na dyskietki?

— No, z komputera, którymi dałeś w Montanie.

— Właśnie. Z twardego dysku, prawda?

— Zgadza się! — Otworzyła usta ze zdziwienia. —Zupełnie o tym zapomniałam! Jesz-

cze jedna kopia jest w komputerze, który został w podziemiach!

— Bingo!

— Jeśli nie zośtała skasowana. Poza tym, Consolidated może mi jej nie wydać.

— To prawda.

— Ale Alfa jest twoim dłużnikiem, prawda, Mark? Nie mógłbyś do nich zadzwonić i

poprosić, żeby jeszcze raz przegrali maszynopis na dyskietki i przysłali je nam do domu?

— Tylko że jest pewien problem — odparł. — Alfa już nie jest moim dłużnikiem. W

gruncie rzeczy, teraz ja mam wobec nich dług wdzięczności.

Zmarszczyła brwi.

— Co to oznacza?

— Jeśli czegoś od nich chcę, to muszę się zgodzić na podjęcie się kolejnych misji. Kie-

dy będą mnie potrzebowali, nie będę mógł odmówić.

— Innymi słowy, którejś nocy, gdy będziemy w łóżku, zadzwoni telefon i będziesz mu-

siał pobiec na tajne rendez

-yous z jakąś atrakcyjną blondyną, która okaże się szwedzką agentką.

— Właśnie.

— A ponieważ będziesz zobowiązany do zachowania tajemnicy, nigdy nie będę wie-

działa, co jest prawdą, a co fikcją, kiedy jesteś wobec mnie szczery, a kiedy kłamiesz dla do-

bra kraju.

— Obawiam się. że tak.

Arianna przygryzła wargę.

-. To tak, jakbym musiała zdecydować, które dziecko oddać na pożarcie wilkowi.

— ¯ ycie jest skomplikowane — powiedział. — Ceną sławy jest wieczna niepewność.

Pogłaskał ją po policzku.

background image

— Więc, na co się decydujesz, Arianno? — spytał. — Czy mam zadzwonić do George”

a Almquista i poprosić, by mi przysłał dyskietki z kopią maszynopisu Corsiego, czy chcesz

wiedzieć, gdzie naprawdę spędzam każdą noc?

Zmrużyła oczy.

— Mark, zaimponowałeś mi, ale stwierdzam, że drań z ciebie.

Roześmiał się.

— Zawsze możesz wybrać... jak powiedział Emie.

Potrząsnęła głową.

— Dobrze się bawisz, prawda?

— Daj spokój, po prostu jestem ciekaw, na co się zdecydujesz.

Arianna spojrzała na niego chytrze.

— Później ci powiem. Jak zjem kolację i wypróbuję ten materac.

— To brzmi jak szantaż.

— Chyba się nie boisz.

Mark uśmiechnął się kwaśno.

— Już itak wiem, co zrobisz, Arianno.

— Naprawdę?

— James Bond nigdy się nie myli, prawda?

— James Bond nigdy nie zadowala się jedną kobietą.

Ujął jej twarz w dłonie.

— To prawda, ale James Bonci nie zna ciebie.

Koniec książki.

background image


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony
Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony
Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony
Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony T193
Janice Kaiser Tajemniczy narzeczony
Kaiser Janice ?h, co to byl za slub! Slodka tajemnica
Kaiser Janice Słodka tajemnica
04 Janice Kaiser Słodka tajemnica
Ach, co to był za ślub! 04 Kaiser Janice Slodka tajemnica
Kaiser Janice Slodka tajemnica Ach co to byl za slub 04 T169
Kaiser Janice Ach, co to byl za slub! 04 Slodka tajemnica
169 Kaiser Janice Slodka tajemnica
114 Kaiser Janice Szalona jak wiatr
037 Kaiser Janice Dramat w Hollywood
Chantelle Shaw Tajemnicza narzeczona
HT037 Kaiser Janice Dramat w Hollywood

więcej podobnych podstron