HT037 Kaiser Janice Dramat w Hollywood


0x01 graphic

DRAMAT W HOLLYWOOD

Janice Kaiser

Czy Sydney przełamie swe uprzedzenia do świata blichtru i konwenansu, jakim, jej zdaniem, jest Hollywood?

Tytuł oryginału Heartthrob

Przekład Ewa Bogatyńska

ROZDZIAŁ 1

- Proszę mi darować głupie pytanie - powiedział Abe Cohen. - Ale jak zamierza pani ochraniać kogoś, kim pani pogardza?

Sydney Charles pomyślała, że musi mieć się na baczności. Nie mogła pozwolić, aby Abe Cohen zniechęcił się do jej projektu. Od niego zależało, czy dostanie pracę.

- Panie Cohen... - zaczęła spokojnym tonem.

- Mów mi Abe, kochanie. Twoja matka mówiła do mnie Abe przez trzydzieści lat. Ty też możesz tak się do mnie zwracać.

- Abe - poprawiła się Sydney, starając się ukryć napięcie - policjant nie musi być zakochany w ofierze, żeby szukać mordercy, a specjalista od ochrony nie musi być jakoś szczególnie związany z pracodawcą. A w ogóle, to mam podobno pilnować córeczki Zinna Garretta, a nie jego samego. Z mojego punktu widzenia fakt, że Zinn Garrett jest aktorem, nie ma żadnego znaczenia. A ponieważ to Garrett podpisuje czek, będę starała się być dla niego uprzejma.

- Uprzejma to za mało - odrzekł Cohen, pociągając cygaro. - Gwiazdy filmowe to na ogól ludzie bardzo drażliwi, przywykli do tego, że wszyscy całują ich po rękach. Wiesz o tym. Zinn nie jest aż taki okropny jak większość z nich, czasem nawet potrafi być całkiem rozsądny. Nie zapominaj jednak, że jest aktorem. Ma pieniądze, jest uwielbiany i mieszka w tym mieście. A co najważniejsze - ubóstwia swoją córkę. Czy mam jeszcze coś do tego dodać?

Sydney niecierpliwie potrząsnęła głową, odrzucając do tyłu blond warkocz.

- Nie, wszystko jasne, Abe. Chciałam ci tylko powiedzieć, co w ogóle myślę o aktorach. Dobrze znam Hollywood i nie przepadam za jego mieszkańcami. Oczywiście, nie mam na myśli tu obecnych - dodała szybko.

Abe Cohen uśmiechnął się lekko, usiadł wygodniej w fotelu i zadumał się.

Sydney była przekonana, że Abe równie dobrze sam mógłby grać w filmach, oczywiście jako aktor drugoplanowy. Był już po sześćdziesiątce, miał solidny brzuszek, pokrytą zmarszczkami twarz, z charakterystycznym perkatym nosem. Przy tym błyszczącą łysinę i nieodłączne cygaro w kąciku ust. Biuro Abe'a mieściło się w dość starym budynku w Beverly Hills. Nie było może imponujące, ale przytulne i wypełnione najróżniejszymi pamiątkami z Hollywood. Matka opowiadała kiedyś Sydney, że Abe miał nawet statuetkę Oskara, którą jakiś klient zapisał mu w testamencie. Ściany biura były obwieszone fotografiami gwiazd filmowych z różnych czasów, oczywiście w towarzystwie Abe'a Cohena. Abe zresztą zaraz po przyjściu Sydney do biura pokazał jej zdjęcie, na którym stał pomiędzy Lee Lorraine, matką Sydney, i Dickiem Charlesem, jej ojcem. Zdjęcie było zrobione w czasie kręcenia jakiegoś filmu, ze dwadzieścia siedem lat temu. Sydney nigdy przedtem nie widziała tej fotografii. Teraz, w czasie rozmowy, ukradkiem przypatrywała się ojcu, którego ledwie znała. Abe nagle przechylił się nad biurkiem.

- Widzisz, Sydney - powiedział - nie mogę cię polecić Zinnowi Garrettowi tylko dlatego, że znałem twoją matkę. Dlaczego właściwie miałbym to robić? Zresztą ciągle wysłuchuję od ludzi najrozmaitszych propozycji i pomysłów. A co ty masz do zaproponowania? - Wydmuchnął dym w stronę sufitu i znowu oparł się wygodnie w fotelu. - Proszę bardzo, słucham.

Sydney wiedziała, że musi teraz dobrze wypaść. Kilka miesięcy temu otworzyła prywatne biuro detektywistyczne, ale interes nie szedł zbyt dobrze. Otrzymała w tym czasie tylko kilka niewielkich zleceń, więc postanowiła postarać się o kontrakt jako specjalistka od ochrony osobistej. Rozpaczliwie go potrzebowała, gdyż skończyły się jej oszczędności. Była zmuszona wrócić do domu matki, bo nie mogła dalej opłacać wynajmowanego mieszkania. Co gorsza, gdyby nie udało się jej zdobyć szybko pieniędzy, trzeba będzie zamknąć własne biuro. Postanowiła więc zająć się ochroną osobistą. Ludzie dobrze za to płacili, więc miała nadzieję, że wybrnie jakoś z kłopotów finansowych.

- Abe, będę z tobą szczera. Nie mam jeszcze takiej pozycji wśród prywatnych detektywów jak Michelle Pfeiffer wśród aktorek. Na razie nie jestem gwiazdą. Ale jestem naprawdę dobra w tym, co robię. Wiele razy zajmowałam się ochroną osobistą, kiedy jeszcze pracowałam u Candy'ego Gonzaleza i zawsze robiłam to dobrze. Teraz sama założyłam biuro i chcę się specjalizować właśnie w ochronie ludzi.

- Jak długo pracowałaś u tego Gonzaleza?

- Trochę ponad rok.

- A przedtem?

- Studiowałam na University of Califomia w Los Angeles, specjalizowałam się w kryminologii.

Abe strząsnął popiół do popielniczki.

- Kłopot w tym, że nie masz zbyt dużego doświadczenia.

Sydney spojrzała na palmy za oknem, potem potrząsnęła głową.

- Oczywiście - powiedziała - za moją pierwszą rolę nie dostałam nominacji do Oskara, ale odniosłam sukces i znam swój fach.

- No dobrze, malutka, ale kontynuując twoje porównanie muszę ci powiedzieć, że przed producentem zawsze stoi pytanie: czy zaangażować nieznaną debiutantkę, a to zawsze jest duże ryzyko, czy raczej postawić na znaną gwiazdę.

Sydney pochyliła się ku niemu.

- Jestem naprawdę dobra, daj mi tylko szansę - poprosiła.

Abe machnął ręką.

- Kochanie, posłuchaj dobrej rady. W tym mieście, jeśli się czegoś chce, trzeba chcieć z całej siły. A na twojej twarzy nie widać ani śladu determinacji. Weźmy na przykład twoją matkę. Kiedy zaczynała karierę, była biedna jak mysz, do studia weszła w starej sukienczynie, ale na planie filmowym umiała od razu przemienić się w milionerkę. Widać więc było, że odniesie sukces.

- Matka była aktorką, ja nią nie jestem - zauważyła Sydney.

- Zinn Garrett za to jest aktorem, i to znanym.

- Panie Cohen, nie będę błagać pana o tę pracę. Jestem jednak pewna, że dam sobie radę.

- Będę z tobą szczery - powiedział Abe Cohen. - Osobiście wolałbym wysłać cię do znanej wytwórni filmów niż do ochrony dzieciaka Zinna przed jakąś maniaczką. Musisz sama się dobrze zaprezentować - poradził.

- Czy to znaczy, że mnie pan poleci do tej pracy?

- Tak, ale to wszystko, co mogę zrobić. Potem musisz sobie radzić sama.

- To cudownie! - wykrzyknęła Sydney, uderzając dłonią o biurko.

- Nie myśl tylko, że już dostałaś tę pracę. W tym mieście trzeba umieć się sprzedać. Teraz będziesz musiała jeszcze przekonać do siebie Zinna Garretta.

Sydney mimo wszystko była zadowolona. Kontrakt u Garretta to była poważna sprawa. W każdej gazecie opisywano, że sławnemu aktorowi grożono porwaniem córki. Wszyscy o tym mówili. Tak, to było poważne zadanie i, jeśli jej się uda, może stać się początkiem kariery.

Abe Cohen patrzył na nią z wyraźnym rozbawieniem.

- Wiesz, dziecinko, zawsze dziwiło mnie, że mając matkę aktorkę, sama nie połknęłaś bakcyla filmu. Kiedyś rozmawiałem z nią o tym i tłumaczyłem, że nie można nic robić na siłę.

Tak, matka marzyła, by i Sydney została aktorką. Kiedy była jeszcze małym dzieckiem, zabierała ją na wszystkie próbne zdjęcia dla młodocianych aktorów. Marzeniem Lee Lorraine było zrobić z córki gwiazdę filmową. I trudno powiedzieć, co było dla matki większą porażką i rozczarowaniem - czy koniec jej własnej kariery filmowej, czy też kompletny brak zainteresowania Sydney światem filmu i wielkich gwiazd.

Abe przyjrzał się dziewczynie dokładnie.

- Wesz, że masz dobre zadatki - wyznał z uśmiechem. - Z taką figurą i buzią mogłabyś zrobić karierę. Ale to nie wszystko - westchnął. - Nie odziedziczyłaś po rodzicach miłości do filmu.

Sydney często powtarzano, że jest bardzo podobna do matki z lat młodości, ale poza tym różniły się we wszystkim.

- Tak, aktorstwo nigdy mnie nie pociągało - potwierdziła Sydney.

Abe ze smutkiem pokiwał głową.

- Mama chyba ci powiedziała, że zajmowałem się także sprawami twojego staruszka?

Sydney poczuła znajomy ból, ale uśmiechnęła się, żeby nie dać nic poznać po sobie. Ostatnią osobą, o której chciałaby rozmawiać, był Dick Charles, ale zdawała sobie sprawę, że nie da się tego uniknąć.

- Tak, mama wspominała mi o tym.

- Dick był jednym z wielkich. - Abe żuł cygaro. - Był wielki wtedy, kiedy jeszcze w filmach grały prawdziwe gwiazdy.

Sydney nic nie powiedziała. Teraz, kiedy Abe obiecał zarekomendować ją, powinna przynajmniej być uprzejma.

- Wielka szkoda, że nie znałaś lepiej swojego staruszka - kontynuował Abe.

- Miałam jednak matkę - Sydney z trudem przełknęła ślinę - i naprawdę szczęśliwe dzieciństwo, a to jest najważniejsze.

Abe uśmiechnął się i potaknął.

- Wiesz, dziecinko, bardzo mi przypominasz twoją matkę.

- Dziękuję. To chyba komplement, prawda?

Abe znowu potaknął.

- A jak się miewa Lee?- zainteresował się.

- Zupełnie dobrze, choć trochę dokucza jej artretyzm - odparła Sydney.

- Artretyzm jest dokuczliwy, zwłaszcza dla takiej tancerki jak twoja mama - stwierdził Abe.

- Mama nie tańczy od lat!

- Oczywiście, nie tańczy już zawodowo, ale wierz mi dziecko, że to zostaje człowiekowi we krwi na zawsze. Choćby parę kroków na dywanie w salonie. Lee na pewno tańczy, mogę się założyć.

Abe wydmuchnął dym z cygara.

- Tak - mówił dalej - jej historia była jedną z bardziej tragicznych w Hollywood. Może dlatego, że zaczęła karierę w nieodpowiednim czasie. Najważniejsze to trafić na właściwy moment. Lee Lorraine miała wszelkie dane po temu, by zrobić wielką karierę, ale jej nie zrobiła. Pewnie już ci o tym opowiadano? - zapytał.

Sydney poruszyła się, jakby było jej niewygodnie na wyściełanym krześle. Zawsze sprawiało jej przykrość słuchanie, jak to matka nie zrobiła wielkiej kariery, a ojciec zrobił, i to właśnie wtedy, kiedy matka poświęciła się jej wychowywaniu, a ojciec… Najdelikatniej mówiąc, nie można było nic szczególnie dobrego o nim powiedzieć.

- Aktorzy tacy jak twoja matka to już zanikający typ. Ja zresztą też należę do tego samego gatunku - westchnął.

Sydney wiedziała, że stary agent reklamowy lubił grać przed ludźmi, a jedną z jego sztuczek było niewątpliwie narzekanie. Najważniejsze jednak, że zechciał jej pomóc i że poleci ją Zinnowi Garrettowi. Była mu za to szczerze wdzięczna.

- Abe, co mam dalej robić?

Agent podał jej kartkę.

- Powiedziałem Zinnowi, że o pierwszej będziesz u niego. Tu masz adres.

Sydney nie mogła ukryć zdumienia.

- Czy to znaczy, że już wcześniej mnie umówiłeś?

- No tak, ale gdybyś mi się nie spodobała, to bym wszystko odwołał. Rozmawiałem z nim wczoraj, był gotów zatrudnić kogoś innego. W tym przypadku jednak czas się bardzo liczy.

Sydney zerwała się z krzesła, pochyliła nad biurkiem i mocno uścisnęła dłoń Abe'a.

- Dziękuję ci bardzo! - wykrzyknęła.

- A ja ci życzę, żebyś sobie na tej sprawie połamała nogi.

Sydney odwróciła się i podeszła do drzwi, ale zatrzymał ją głos Abe'a.

- Nawiasem mówiąc, Zinn ma dobre oko. Twoja figura… No, mądrej głowie dość dwie słowie.

Sydney kiwnęła głową, że rozumie. Tego właśnie nienawidziła w Hollywood. Kobiety i mężczyźni byli na sprzedaż. Nie zawsze chodziło o seks. Był to po prostu naturalny sposób bycia w tym mieście, tak nieodzowny jak makijaż czy eleganckie stroje. Widziała, jak to się skończyło w przypadku jej matki i dlatego postanowiła, że sama nigdy nie będzie naśladować stylu życia gwiazd filmowych.

Wyszła z biura Abe'a i podeszła do swojej hondy stojącej na parkingu. Westchnęła na widok sporej plamy ropy i wyciekających ciągle spod silnika kropli. Rzeczywiście, silnik jakoś dziwnie zachowywał się od pewnego czasu. Musi podjechać do najbliższej stacji, dokupić ropy i mieć nadzieję, że uda się jej dojechać na czas do domu Zinna Garretta przy Pacific Palisades. Spojrzała na zegarek. Musi się pospieszyć, jeśli chce zdążyć.

Wsiadła do samochodu, który na szczęście od razu zapalił.

Sydney nerwowo splatała warkocz, czekając w samochodzie pod domem Garretta. Rozmawiała już z gospodynią przez domofon i dowiedziała się, że Garretta jeszcze nie ma. Upływały następne minuty, a Garrett ciągle nie wracał. Patrzyła teraz na solidną bramę i modliła się w duchu, by aktor nie zmienił zdania i nie znalazł kogoś innego do ochrony. Dla niej ta praca stanowiła ostatnią deskę ratunku.

Sydney była zdecydowana wykonać swoje zadanie. Zdawała sobie sprawę z wszelkich niebezpieczeństw, choć większość tego rodzaju zajęć polegała na zwykłej, codziennej harówce, ale za to właśnie jej płacono i z tego żyła.

Bez wątpienia prędzej wzięłaby udział w bandyckim napadzie, łaziłaby do szulerni i grała tam z handlarzami narkotyków, niż dałaby się namówić na milutkie pogawędki z aktorami i aktorkami, opowiadającymi głównie o problemach swoich duszyczek. Dobrze znała mentalność mieszkańców Hollywood, więc wiedziała, czego można się po nich spodziewać. Może tak się szczęśliwie złoży, że Garrett będzie większość czasu spędzał na planie i opiekę nad córką powierzy wyłącznie jej.

Sydney spoglądała na Pacyfik i wznoszące się u jego brzegów pagórki Beverly Hills. Dom Garretta znajdował się na samym szczycie wzgórza, widok stamtąd musiał być piękny. Teraz jednak rozkoszowanie się widokami uniemożliwiał unoszący się w powietrzu i niemal całkowicie zasłaniający niebo smog, który przypominał o bliskości Los Angeles.

Sam dom był zupełnie nowy, pewnie zbudowany na polecenie Garretta. Zamiast powszechnego w tej okolicy różowawobeżowego tynku i czerwonych dachówek, dom miał białe mury i zielonkawy dach. Wokół rosły olbrzymie palmy i kolorowo kwitnące krzewy.

Sydney spojrzała na zegarek. Garrett spóźniał się już pól godziny. Nie był to najlepszy znak. Jadąc tu z biura Abe'a przygotowała się, co i jak ma powiedzieć, ale teraz nabierała wątpliwości, czy się jej uda.

Wczoraj, kiedy przewoziła swoje rzeczy do domu matki, czuła się kompletnie przegrana, a kiedy matka zaproponowała, że przyjmie kilku uczniów, żeby trochę zarobić, czuła, że serce niemal jej pęka.

Matka utrzymywała je obie nie tylko grając w filmach, ale także prowadząc niewielkie studio, w którym uczyła tańca dzieci aktorów i przyszłe baletnice. Zapewniało to niewielki dochód, i pozwalało matce zachować kontakt z tym, co tak kochała. Jednak z wiekiem i w miarę, jak zaczął rozwijać się u niej artretyzm, musiała zaprzestać dawania lekcji.

Sydney domyślała się, że matka nigdy nie zaprzestała marzeń o karierze filmowej. Z czasem wszystkie ambicje przerzuciła na córkę. Ciągle opowiadała jej o świecie filmu, ale Sydney zawsze była bardzo niezależna i nie poddawała się wpływom matki.

Konflikt między nimi wynikał właśnie z odmiennych upodobań i dla obu był trudny do rozwiązania. Sydney bardzo cierpiała, bo kochała matkę gorąco i była jej wdzięczna za wszystkie poświęcenia. Nawet teraz trudno było wytłumaczyć Lee, że jej wielkie przywiązanie do świata filmu nie jest rozsądne, że właśnie to przywiązanie zniszczyło ją samą i spowodowało tyle nieporozumień między nią i córką. Jednak za każdym razem, kiedy Sydney próbowała w jakikolwiek sposób krytykować przemysł filmowy, jej matka wpadała w furię. „Gdyby nie film, nie byłoby ciebie na świecie. Nigdy w życiu nie żałowałam ani przez moment tego, co zdarzyło się mnie i twojemu ojcu, bo zostaliśmy obdarzeni przepięknym dzieckiem!” - krzyczała.

Oczywiście, matka nie dodawała, że to dziecko było nieślubne i że własnego ojca znało tylko z ekranu, a w dodatku ten ojciec traktował je obie niemal jak powietrze. To wszystko dręczyło Sydney i spowodowało jej niechęć do Dicka Chariesa i w ogóle do aktorów, a także do całego świata, który wokół siebie tworzyli.

To już właściwie historia. Ojciec umarł i przeszedł do legendy, a matka i ona sama mogły się co najwyżej pojawić w przypisach do jego biografii. Jednak to jego pieniądze pozwoliły Lee utrzymać ładny dom i dały jej wystarczające zabezpieczenie na starość.

Kiedy jednak matka wciąż udzielała lekcji, choć już z trudem chodziła, Sydney zdecydowała, że musi sama zacząć zarabiać i znalazła najpierw pracę u McDonalda.

Spojrzała w boczne lusterko, ale nie ujrzała żadnego samochodu. Czyżby Garrett ją zlekceważył?

Zniecierpliwiona tym wszystkim wysiadła z samochodu, odrzuciła warkocz przez ramię, wychyliła się za przydrożną barierę i zaczęła wpatrywać w drogę dojazdową. Próbowała jakoś wygładzić pomiętą już sukienkę. Zawsze wolała ubierać się do pracy w spodnie, ale tym razem matka tak nalegała, że zgodziła się włożyć sukienkę, bo rzekomo seksapil jest rzeczą, która w Hollywood liczy się najbardziej. Sydney nie była zachwycona, ale zaufała doświadczeniu matki w kontaktach z gwiazdami.

Słońce świeciło ostro, nie było wiatru, a powietrze stawało się coraz bardziej gorące. Sydney przypomniał się pewien letni dzień, podobnie upalny jak dzisiejszy. Dostała wówczas swe pierwsze zadanie jako prywatny detektyw w firmie Candy'ego Gonzaleza. Była wtedy tak zdenerwowana, że ledwie mogła prowadzić samochód, a musiała zdobyć jak najwięcej informacji o pewnym maniaku, który wypisywał jakieś wariackie listy do jednego z graczy drużyny Dodgersów z Los Angeles.

Praca u Gonzaleza dała jej potrzebne doświadczenie, jednak prywatni detektywi są na ogół z natury ludźmi bardzo niezależnymi. Podobnie było z Sydney - pragnęła jak najszybciej usamodzielnić się i otworzyć własną agencję. Pytanie tylko, czy nie zrobiła tego za wcześnie? Może jednak była zbyt niecierpliwa?

Okiem eksperta zaczęła oglądać mur otaczający posiadłość Garretta. Został tak zaprojektowany, by chronić mieszkańców przed ciekawskimi spojrzeniami przechodniów i turystów, ale nie zapewniał całkowitego bezpieczeństwa. Gdyby ktoś koniecznie chciał się dostać do środka, mógłby to uczynić bez większych problemów.

Musi o tym powiedzieć Garrettowi na samym początku. W ten sposób udowodni mu od razu, że jest profesjonalistką. Jeśli ma dostać tę pracę, musi przede wszystkim rozwiać wszelkie wątpliwości Garretta.

Znowu spojrzała na zegarek i w tym samym momencie usłyszała nadjeżdżający z dużą prędkością samochód. Był to srebrzysty, pobłyskujący chromowaniami jaguar. Prowadził go Garrett. Samochód zwolnił i zatrzymał się po drugiej stronie ulicy, przed bramą posiadłości. Garrett wyciągnął pilota, nacisnął i brama otworzyła się automatycznie. Sydney wyjęła torebkę z samochodu i skierowała się w stronę domu, ale zanim przeszła na drugą stronę ulicy, brama zamknęła się. Jaguar jechał powoli długim podjazdem w stronę zabudowań. Zatrzymał się, mężczyzna wysiadł, odwrócił się i spojrzał jakby z pewnym wahaniem na Sydney.

- Panie Garrett! - zawołała.

Niezbyt zdecydowany zaczął iść w jej stronę. Miał na sobie nieskazitelnie białą koszulę, a twarz przysłaniały olbrzymie słoneczne okulary. Sydney była jednak pewna, że to właśnie jest Zinn Garrett.

Znała tę twarz, choć w rzeczywistości mężczyzna był dużo przystojniejszy niż na ekranie. Zagrał kilka razy w filmach, które nie odniosły oszałamiającego sukcesu, ale jego popularność rosła od kilku lat, bo występował w telewizyjnym serialu detektywistycznym. Grał adwokata broniącego niewinnie oskarżonych, a były to głównie przystojne kobiety,

Sydney nie miała telewizora, więc tylko ze dwa razy widziała u kogoś ten serial. Kiedy Garrett podszedł bliżej, zdziwiła się, że jest wyższy, niż się jej wydawało. Widać było, że jest wysportowany i silny. Twarz zasłaniały mu okulary, ale Sydney pamiętała, że Garrett ma piękne oczy, mocno zarysowane kości policzkowe i niemal arystokratyczny nos. Tylko usta były wąskie i zawsze jakby lekko skrzywione, co powodowało, że nie był lalkowatym pięknisiem. Sydney pamiętała, że oglądając go w paru filmach odniosła wrażenie, jakby Garrett nie traktował tego, co robi, ze zbyt dużą powagą.

Poczuła, że serce bije jej szybciej, ale pomyślała, że to pewnie ze zdenerwowania. Nigdy nie peszyła się w obecności sławnych aktorów, spotykała ich bardzo wielu i często. Kiedy była jeszcze dziewczynką, matka zabierała ją ze sobą do studia filmowego.

Garrett uśmiechnął się i odezwał, zanim zdążyła otworzyć usta.

- Ma pani ołówek?

- Ołówek? - Nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi.

- No tak, coś do pisania. - Przeszukiwał kieszenie swej jedwabnej koszuli, - Bo ja nic przy sobie nie mam.

Sydney otworzyła torebkę, wyciągnęła długopis i podała mu przez kratę bramy. Garrett us'miechal się z lekkim rozbawieniem.

- Potrzebuję jeszcze jakiejś kartki. - Wskazał palcem w jej stronę.

- Czy ja wyglądam na sekretarkę? - zapytała odruchowo, ale zaraz przestraszyła się, jak on zareaguje na taką uwagę. Trudno było jednak wyczytać cokolwiek z jego twarzy,

Sydney znalazła w torebce stary kwit ze sklepu spożywczego, podała mu i czekała, co będzie dalej,

Garrett odwrócił kwit i napisał coś na drugiej stronie. Potem spojrzał na nią i choć nie widziała jego oczu, domyśliła się, że ocenia jej figurę. Potem oddał kwit i szeroko się do niej uśmiechnął.

- Pani jest tu przejazdem, czy też mieszka pani w Los Angeles? - zapytał.

- Przepraszam, nie rozumiem.

- Jestem po prostu ciekaw… Pani nie wygląda jak większość… no… wielbicielek.

Sydney spojrzała na karteczkę i przeczytała: Z najlepszymi życzeniami dla cudownej dziewczyny - Zinn Garrett. Pokręciła głową, niczego nie rozumiejąc.

- Co to jest?

- Mój autograf - wyjaśnił Garrett. - Czy spodziewała się pani, że podpisze się: Tom Selleck?

Sydney zrozumiała wszystko i wybuchnęła śmiechem.

- Obawiam się, że to jakieś nieporozumienie. Panie Garrett, nie przyszłam tu po pański autograf.

Zdjął okulary, w jego oczach nie było najmniejszego zakłopotania.

- Pani nie jest kolekcjonerką autografów?

Pokręciła przecząco głową.

- Czy mogę zatem spytać, o co chodzi? Nie, nie, pozwoli pani, że sam zgadnę. Pewnie ma mi pani doręczyć pozew sądowy. Moja była żona i jej adwokat znowu chcą wszcząć sprawę, a pani krótka spódniczka, zgrabne nogi i mila buzia miały mnie wprowadzić w błąd, tak?

Sydney znowu pokręciła przecząco głową i zdjęła okulary.

- Gdybym miała wręczyć panu pozew, już dawno bym to zrobiła - zauważyła.

- Rzeczywiście. - Garrett potarł dłonią policzek. Spojrzał jej w oczy. - Zdaje się, że długo bym musiał zgadywać. Może mi pani coś podpowie?

- Zgoda.

Sydney sięgnęła do torebki i wyciągnęła swój półautomatyczny pistolet. Nie mierzyła nim w Garretta, ale on i tak pobladł.

- Nazywam się Sydney Charles - przedstawiła się. - Pan chciał mnie zatrudnić do ochrony swej rodziny. Od razu muszę powiedzieć, że nie powinien pan podchodzić do bramy i rozmawiać z kimś zupełnie nieznajomym.

Garrett nie chciał po sobie pokazać, że się przestraszył, ale widać było, że jest zdenerwowany.

- To pani jest Sydney Charles? - spytał zdziwiony.

- Tak, byłam z panem umówiona - spojrzała na zegarek - dokładnie trzydzieści pięć minut temu.

- Pani Charles, przepraszani za spóźnienie i mam nadzieję, iż nie gniewa się pani, że wziąłem ją za moją wielbicielkę. Nie domyśliłem się, kim pani jest, bo, prawdę mówiąc, spodziewałem się mężczyzny.

- To mi się często zdarza, ale jeśli ktoś uważnie czyta, to zauważy, że moje imię pisze się nie, jak męskie, przez „i”, na przykład Sidney Poitier, ale przez „y” - Sydney, a to jest imię żeńskie.

- No tak - zauważył ponuro Garrett - powinienem popracować nad ortografią i chyba też nad metodami zachowania bezpieczeństwa.

- Tak, powinien pan - potwierdziła Sydney.

Garrett wskazał na pistolet, który wciąż trzymała w ręce.

- Jak pani schowa tę zabawkę, będziemy mogli przystąpić do rozmów.

Wsunęła pistolet do torebki, nie mogąc ukryć zadowolenia, że jednak zrobiła na nim wrażenie. Trzymała w ręce kartkę z jego autografem i nie bardzo wiedziała, co z nią zrobić. Wreszcie podała mu ją przez bramę.

- Proszę, mnie to nie jest potrzebne, a pan może odesłać ten autograf do muzeum.

Garrett bez słowa wziął kartkę, zmiął i schował do kieszeni.

Sydney przestraszyła się, że może zbyt daleko się posunęła. Abe Cohen ostrzegał ją przecież, iż gwiazdorzy są niesłychanie drażliwi i przyzwyczajeni raczej do hołdów niż do krytyki czy żartów.

- Widzi pani - wyjaśnił Zinn Garrett - gram w serialu detektywistycznym i nauczyłem się, że nigdy nie powinno się sprzeciwiać kobiecie, która ma w torebce rewolwer.

Podszedł do wyłącznika i nastawił kod szyfrowy. Brama otworzyła się, Sydney weszła, poczekali chwilę, aż brama znowu się zamknie i mszyli w stronę domu.

- Jest pani zatem prywatnym detektywem i chce pani zająć się ochroną mojej córki?

- Tak.

- Muszę pani powiedzieć, że sprawa ochrony córki jest dla mnie bardzo ważna. Za nic w świecie nie mogę dopuścić, by coś jej się stało. Andrea jest dla mnie wszystkim.

- Przede wszystkim musimy najpierw dowiedzieć się, na czym polega zagrożenie - powiedziała Sydney, próbując za nim nadążyć.

Garrett nagle zatrzymał się i zwrócił w jej stronę. Jego głos brzmiał niezwykle poważnie.

- Powinienem od początku być z panią szczery, pani Charles. Nie jest mi wszystko jedno, kogo zatrudnię do tej pracy. I nie musi to być pani, tylko dlatego że Abe panią polecił. Bardzo możliwe, że wynajmę kogoś innego.

Sydney zamarła na te słowa, ale postanowiła nie poddawać się tak łatwo.

- Zdaję sobie sprawę - odparła jak najbardziej opanowanym głosem - że pan jeszcze mnie nie zatrudnił, ale ja też jeszcze nie zdecydowałam, że podejmuję się tej pracy.

- Ależ pani jest ostra. Czy do rozmów z klientami przygotowuje się pani, czytając powieści Ellery Queena?

Sydney poczuła, że się rumieni. Bardzo możliwe, że zamiast być pewna siebie, była po prostu bezczelna.

- Panie Garrett, chciałam tylko powiedzieć, że muszę wiedzieć, czy praca będzie mi odpowiadała, a poza tym, w tego typu sprawach, w dobrze pojętym interesie wszystkich, ważne jest wzajemne porozumienie.

Nic na to nie odpowiedział, ale na jego twarzy malował się wyraźny sceptycyzm. Dalej szli w milczeniu, a Sydney rozmyślała, jak bardzo potrzebuje tego zajęcia. Tydzień u tego faceta i opłaciłaby mieszkanie za parę miesięcy, a poza tym mogłaby później dodawać do opisu swojej kariery zawodowej, że pracowała dla takiej sławy. Nie, nie wolno jej przepuścić takiej okazji.

- Jeśli to, co powiedziałam, zabrzmiało złośliwie, bardzo przepraszam. Na ogół przy takiej pracy, jak moja, ludzie oczekują, że będziemy twardzielami.

Garrett roześmiał się.

- No nie, pani w ogóle na to nie wygląda. Jeśli chce się pani dowiedzieć prawdy, to wyznam, że bardzo źle pani wszystko rozegrała od samego początku. Z wyjątkiem tego wyciągania rewolweru z torebki. Wtedy rzeczywiście mnie pani przestraszyła. Ale nie jest pani takim twardzielem jak Sam Spade z „Sokoła maltańskiego”.

Sydney nie odzywała się. Irytował ją ten protekcjonalny i pełen wyższości ton głosu. Jednak najważniejsze było teraz, żeby zaczął traktować ją poważnie.

- Często wygląd bywa zwodniczy - oznajmiła powściągliwie.

- Tak, z tym mogę się zgodzić. Większość aktorów w mniejszym lub większym stopniu ma z tym do czynienia. Na przykład ludzie często utożsamiają mnie z bohaterem, którego gram.

- Z mojej strony to panu nie grozi, bo w ogóle nie oglądam telewizji.

- Moi producenci nie byliby zadowoleni z tego, co pani mówi.

- Nie miałam zamiaru dotknąć pana - dodała szybko w obawie, że może znowu niechcący go obraziła.

- Nic się nie stało. Nie wszyscy muszą lubić bohatera, którego gram. Powiem szczerze, że sam mam czasami dość tego Granta Adamsa.

- Naprawdę?

Widocznie w jej głosie brzmiało prawdziwe niedowierzanie, bo Garrett zatrzymał się i przyjrzał jej bacznie. Byli już przy schodach prowadzących do domu.

- Pani jest pewnie przekonana, że jestem typowym hollywoodzkim playboyem, ale, szczerze mówiąc, nie bardzo mnie obchodzi to, co pani o mnie myśli. Jeśli pani rzeczywiście chce podjąć się pracy u mnie, to musi dobrze zrozumieć, że bezpieczeństwo Andrei jest dla mnie rzeczą niezwykle ważną. Teraz to w ogóle najważniejsza sprawa w moim życiu.

Sydney spojrzała mu prosto w oczy.

- Rozumiem i bardzo się cieszę, że tak właśnie podchodzi pan do rzeczy.

- Stawiam sprawę uczciwie - zastrzegł Garrett - i dlatego chcę, by pani wiedziała, że naprawdę sądziłem, iż zatrudniam mężczyznę. Nie chcę, by pani robiła sobie jakieś nadzieje.

- Najważniejsze - odparła Sydney - że ja znam swoje możliwości i wiem, że jestem w stanie wykonywać tę pracę.

- To mi się podoba. Obiecuję, że uczciwie rozważę pani kandydaturę, ale nic więcej nie mogę obiecać.

- Chodzi mi o to - wyjaśniła dziewczyna - żeby nie miał pan uprzedzeń.

Nagle Garrett położył ręce na jej ramionach, tak jakby był jej starym znajomym.

- Jak się do pani zwracają przyjaciele?

- Przeważnie mówią do mnie Syd - wykrztusiła Sydney, zaskoczona tą nieoczekiwaną poufałością.

- Nie będziesz miała nic przeciwko temu, bym i ja tak do ciebie mówił?

Potaknęła w milczeniu.

- Jeszcze jedno Syd. Nie wiem, co ci powiedział Abe, ale chcę, żebyś wiedziała, że jeśli w grę wchodzi moja córka, nie ma nic ważniejszego. Nie obchodzi mnie, czy ktoś jest czerwonoskóry, czy ma dwie głowy, ale jeśli jest najlepszy w swoim zawodzie, to go zatrudniam. I odwrotnie - zgrabna figura i długie nogi nie liczą się tu zupełnie. Możesz wierzyć lub nie, ale nie nastawiam się na żadne romanse. Mówię ci to, bo nie chcę, żeby były jakieś nieporozumienia.

- Panie Garrett, bardzo się cieszę, że tak jasno stawia pan sprawę. - Uśmiechnęła się do niego i delikatnie zdjęła jego ręce ze swoich ramion. - Jeśli to pana interesuje, ja też nie myślę o żadnych romansach.

Zinn Garrett uśmiechnął się szeroko.

- Syd, chyba powinniśmy już wejść do domu i zobaczyć się z Andreą.

ROZDZIAŁ 2

Garrett otworzył drzwi i wpuścił Sydney do środka. Z głębi długiego holu wybiegła do nich mała, może czteroletnia dziewczynka, ubrana tylko w same majteczki od kostiumu kąpielowego.

- Tatusiu! Ta… - urwała, kiedy spostrzegła Sydney, ale natychmiast ominęła ją i podbiegła do ojca. Zinn pochwycił małą i wziął na ręce.

- Dios mio! - Rozległ się czyjś głos z głębi domu. Sydney obejrzała się i zobaczyła niską, korpulentną Meksykankę, trzymającą w ręku górną część dziecinnego kostiumu kąpielowego.

- Dios mio! - powtórzyła kobieta. - Przepraszam pana, seńor Garrett, ona wyrwała mi się, kiedy ją ubierałam.

Zinn bawił się z córką, huśtał ją i przytulał.

- Nic się nie stało, Yolando. - Zbagatelizował skargę i dalej mówił do córki: - A ty, mój aniołku, skąd wiedziałaś, że to tata wrócił?

Tymczasem kobieta, wyraźnie zakłopotana, przyglądała się Sydney.

- Yolando - zwrócił się do niej Garrett - to jest Sydney Charles, prywatny detektyw. Chyba ci wspominałem, że dzisiaj mamy spotkanie?

- Tak, seńor, ale mówił pan, że to będzie mężczyzna, a nie piękna młoda dama.

Zinn wybuchnął śmiechem.

- Też byłem na początku zaskoczony, ale możesz mi wierzyć, że jest równie ostra jak mężczyzna. - Mrugnął porozumiewawczo do Sydney, ale ona udała, że tego nie dostrzega. - A to jest moja gospodyni, Yolanda, która też zajmuje się Andreą - kontynuował Garrett. - No, a kim jest ten małpiszonek, chyba nie muszę mówić.

Dziewczynka nagle zawstydziła się i ukryła twarz na ramieniu ojca. Miała takie same ciemne włosy jak on. Sydney dotknęła jej policzka.

- Cześć, Andreą - przywitała się. - Czy mi się zdaje, czy wybierasz się popływać?

Dziewczynka przytaknęła i znowu schowała twarz.

- Och, seńorita, ona od rana marzy o pływaniu, ale uparła się i nie chce włożyć górnej części kostiumu.

- Obiecałem jej, że popływamy, kiedy tylko wrócę do domu - wyjaśnił Garrett. - Nie pozwalam jej wchodzić do basenu, kiedy nie ma mnie w domu. - Spojrzał na dziewczynkę. - Mój aniołku, idź teraz z Yolanda i dokończ się ubierać. Tatuś będzie na ciebie czekał za parę minut przy basenie.

Rzeczywiście, Abe Cohen mówił prawdę. Zinn Garrett był głęboko przywiązany do córki. Jednak Sydney nie spodziewała się, że aż tak bardzo. Ten człowiek zaskakiwał ją. Wcześniej już słyszała trochę szczegółów na temat rozwodu Zinna Garrctta z Moniką Parrish. Pobrali się na początku jego kariery filmowej. Ona była dopiero początkującą aktorką i nie mogła się pogodzić z faktem, że on stał się stawny, a jej kariera jakby utknęła w miejscu. Po urodzeniu się Andrei ich małżeństwo coraz bardziej się psuło i w końcu Monika, która tymczasem stała się wziętą aktorką, zażądała rozwodu. Nie chciała poświęcić się wychowywaniu córki, dlatego Andreą została pod opieką Zinna.

- Co pani sądzi p mojej córce? - zapytał Zinn.

- Jest naprawdę urocza. - Sydney uśmiechnęła się, bo aktor zachowywał się teraz jak typowy ojciec, dumny ze swego dziecka,

Mężczyzna przypatrywał się jej przez chwilę i doszedł do wniosku, że Sydney jest bardzo interesującą kobietą, i to nie tylko pod względem fizycznym. Zachowywała się zupełnie inaczej niż te, które znał. Tu, w Hollywood liczyła się pozycja, sława, dobry kontrakt. Prawie wszystkie aktorki, z którymi Zinn grywał, były owładnięte myślą, jak to wszystko osiągnąć, a inne kobiety, nawet nie związane ze światem filmu, też przejmowały ten styl bycia. Natomiast w Sydney Charles uderzyło go to, że od początku nie przypisywała najmniejszego znaczenia do jego pozycji, a nawet jakby tym wszystkim trochę pogardzała. Uznał, że to bardzo pouczające doświadczenie. Oczywiście, gdyby Sydney nie była przy tym pociągająca, wszystko to nie byłoby tak ciekawe.

Wskazał na torebkę Sydney.

- Czy może razem z pistoletem spakowała pani i kostium kąpielowy? - zapytał.

Spojrzała na niego z zakłopotaniem.

- Nie, a dlaczego miałabym?

- Wydawało mi się - wyjaśnił - że jest pani przygotowana na wszelkie możliwe sytuacje. Pomyślałem, że moglibyśmy popływać razem z Andreą.

Propozycja ta nie wzbudziła jej zachwytu.

- Nie mam zwyczaju rozmawiać z klientami ubrana w kostium kąpielowy - odpowiedziała dość chłodno.

Spojrzał na nią. Jej błękitne oczy wydawały się spokojne, ale dostrzegł w nich iskierki gniewu.

- No tak, rozumiem.

- Panie Garrett, chodzi panu o bezpieczeństwo córki, prawda? - zadała to pytanie czysto zawodowym tonem.

- Tak.

- Może więc przystąpimy do omówienia tej sprawy - zaproponowała zdecydowanie - zamiast zajmować się takimi głupstwami.

- Nie miałem zamiaru zajmować się głupstwami, jak to pani określiła, ale chodzi mi po prostu o to, by córka nie czekała zbyt długo. Sądziłem, że możemy załatwić dwie sprawy jednocześnie. Porozmawiać i popływać z Andreą.

- Och! - Była wyraźnie speszona. - Nie połapałam się, o co chodzi.

Zinna rozbawiła ta sytuacja, bo w gruncie rzeczy nie miałby nic przeciwko temu, by obejrzeć Sydney w bikini.

- Poza tym sądziłem - dodał - że skoro Andrea tak polubiła pływanie, to powinienem sprawdzić, jak pani radzi sobie w wodzie.

Sydney wciąż zdawała się nie rozumieć, o co mu chodzi.

- Czy umie pani pływać?

- Tak, oczywiście. Nawet zupełnie niezłe. Mam kartę ratownika.

- Czy umie pani udzielić pierwszej pomocy i tak dalej?

- Tak, w mojej pracy ma to szczególne znaczenie. Pewnie powinnam zademonstrować, co potrafię, jeśli uważa pan, że to jest ważne.

- Nie trzeba, wierzę na słowo. - Zinn uśmiechnął się i uznał, że bardzo mu się podoba przekomarzanie z Sydney.

Wziął ją pod ramię i zaprowadził przez długi hol do oranżerii, gdzie znajdowało się mnóstwo roślin i jakichś afrykańskich rzeźb. Stały też wiklinowe krzesła zarzucone kolorowymi poduszkami. Przeszli przez oranżerię i weszli do olbrzymiego patio. Zinn wskazał jej krzesło pod turkusowym parasolem. Siadł naprzeciwko, a ona rozglądała się uważnie. Wokół basenu rozciągał się starannie utrzymany trawnik, a sam basen był ogromny. Z patio roztaczał się przepiękny widok na zachodnią część Los Angeles. W ogóle cały dom był fantastyczny i elegancko, ze smakiem umeblowany.

Sydney odwróciła się do Zinna. Nie była do końca pewna, czego ten człowiek od niej oczekuje, jednak zdecydowała się przeprowadzić rozmowę tak, jak ona chciała, a nie czekać, aż on sam zacznie.

- Co by pan chciał o mnie wiedzieć?

- Rzeczywiście, chciałbym zadać kilka pytań.

Czekała cierpliwie.

- Czy ma pani przy sobie swoją wizytówkę?

- Mam.

- Mogę zobaczyć?

Wyciągnęła wizytówkę z torebki i podała mu. Oglądał ją przez chwilę.

- To dziwne, dzwoniłem pod ten numer zaraz po rozmowie z Abe'em, ale okazało się, że został zlikwidowany.

Dziewczywna zarumieniła się.

- Niedawno się przeprowadziłam i widocznie nie mają jeszcze mojego nowego numeru - wyjaśniła.

- Rozumiem. Jeszcze ten adres. To taki zespół bloków mieszkalnych w Santa Monica. Skromne, ale ładne. Czy tam naprawdę jest pani biuro? - zapytał.

- Teraz mam biuro w Glendale.

- W jakimś biurowcu?

- Nie potrzebuję szczególnie eleganckiego biura. Wystarczy, że jestem dobra w swoim zawodzie.

Spojrzał jej prosto w oczy.

- To znaczy, że ma pani biuro w swoim domu?

- No… właściwie… Będę zupełnie szczera. To nie mój dom, lecz mojej matki. Mieszkam tam tylko czasowo, szukam czegoś nowego.

Garrett oddał jej wizytówkę i odczuł pewną przyjemność, widząc jej lekkie zakłopotanie.

- Zapytam teraz wprost. Ile podobnych spraw prowadziła pani w swojej agencji detektywistycznej?

Przypomniały jej się rady Abe'a, żeby zachowywała się tak, jakby była najlepszym specjalistą na świecie. Ale czy miała kłamać? Nigdy w życiu nie postępowała nieuczciwie.

- Prawdę mówiąc; żadnej tego rodzaju - powiedziała otwarcie.

- A jakiego rodzaju?

- Zaledwie kilka drobnych spraw. Otworzyłam agencję kilka miesięcy temu, ale to nie znaczy, że nie mam doświadczenia. Pracowałam przez rok w agencji Candy'ego Gonzaleza w Los Angeles. Ochranialiśmy pewną aktorkę szantażowaną przez byłego narzeczonego.

- Pani osobiście ją ochraniała?

- Wie pan, Candy nie mógł na przykład wchodzić za nią do damskiej toalety.

Zinn lekko się uśmiechnął.

- Zajmowałam się też poszukiwaniem małego chłopca, którego ojciec porwał od matki, a potem chroniłam go, dopóki nie aresztowano porywacza. To chyba powinno wystarczyć.

- Rzeczywiście, brzmi to nie najgorzej - wyznał - choć jeszcze o niczym nie świadczy, a mnie obchodzi przede wszystkim bezpieczeństwo Andrei.

- Jeśli pan mnie zatrudni, to mnie także będzie ono obchodziło przede wszystkim.

Czuła pulsowanie krwi w żyłach. Zinn Garrett utrzymywał ją w niepewności. Raz wydawało się, że już ją zatrudni, a po chwili, że sobie z niej najzwyczajniej żartuje.

- Panie Garrett, zapytam wprost. Pana naprawdę interesuje, czy miałam już podobne doświadczenia zawodowe, czy też pan tylko odgrywa komedię?

- Nie rozumiem - odparł zdziwiony.

- Chcę wiedzieć, czy rozmawia pan ze mną poważnie, czy to są tylko żarty?

Przez chwilę wahał się z odpowiedzią.

- Wcześniej przyznałbym, że rozmawiam z panią tylko dlatego, że prosił mnie o to Abe. Byłem właściwie zdecydowany wynająć kogoś innego. Mówiłem prawdę. Teraz jednak zmieniłem zdanie, bo jest w pani coś, co mnie zainteresowało. Jest pani inna i to mi się podoba - wyjaśnił.

Sydney głęboko westchnęła myśląc, ile jeszcze takiej bezceremonialności będzie musiała znieść.

- Nie chodzi mi o to, by dostać rolę w pańskim filmie.

- Wiem, ale też ja nie chcę zatrudnić bibliotekarza. W przypadku prywatnej ochrony duże znaczenie mają także osobiste relacje.

Z głębi domu rozległ się głośny krzyk. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. To córka Zinna Garretta się niecierpliwiła. Sydney też była już zniecierpliwiona.

- Jeśli praca u pana jest nadal aktualna, to bardzo proszę wysłuchać, co mam jeszcze do powiedzenia.

Zinn pochylił się przez stolik i wziął ją za rękę. Sydney zamarła pod tym dotknięciem i niemal przestała oddychać.

- Dobrze, ale pozwoli pani, że jednak najpierw popływam z Andreą, tak jak jej obiecałem. To nie potrwa długo.

Wstał, nie czekając na jej odpowiedź.

- Idę się przebrać i za chwilę wracam. - Już w drzwiach odwrócił się i dodał: - Proszę mi wierzyć, nie jestem do pani uprzedzony, ale muszę też pamiętać, że i matka Andrei będzie zainteresowana całą sprawą. Wprawdzie dla Moniki dziecko nie jest najważniejsze na świecie, ale na pewno będzie chciała wiedzieć, jak zorganizowałem ochronę. Teraz Monika jest w Afryce, ale kiedy wróci, nie chciałbym, żeby miała powód do następnych plotek na mój temat. Powinna pani zrozumieć też i moją sytuację.

Przez chwilę zastanawiał się.

- Przyrzekam - powiedział - że postaram się być w pani przypadku obiektywny, ale to wszystko, co mogę obiecać. Yolanda powinna zaraz przyjść do pani. Proszę ją poprosić o coś do picia. I proszę się przez ten czas trochę odprężyć. Naprawdę, nie jestem taki straszny, jak się może pani wydawać.

Sydney patrzyła za nim, gdy odchodził. Potrząsnęła głową nie wiedząc, co o tym wszystkim sądzić. Ten człowiek niezwykłe gładko grał swoją rolę. Irytowała ją zbytnia pewność siebie i giętkość w zachowaniu. Na pewno nie był kimś, kogo można by zignorować. Raz traktował ją z pewną brutalnością, a zaraz potem z najniewinniejszą miną próbował ją podejść i przyłapać na jakiejś nieszczerości czy kłamstwie.

Właściwie było oczywiste, że Garrett nie traktuje jej całkiem poważnie, choć nie do końca było jasne, o co mu chodzi. Ta rozmowa o pływaniu i kostiumie kąpielowym nie miała nic wspólnego ze sprawami zawodowymi, ale udało mu się z tego zręcznie wybrnąć. Tak, był bystry i przebiegły. Wiedziała jednak, że i ona nie wygląda na osobę naiwną, która łatwo da się wmanewrować w jakąś grę. Czyżby tego nie spostrzegł?

Najważniejsze, że jeszcze miała szanse na otrzymanie tej pracy. Choć może pierwszą rundę wygrał on, to nie był jednak koniec rozgrywki i teraz kolej na jej ruch. Zdawała sobie sprawę, że przede wszystkim powinna zmusić go, by zaczął jej słuchać, a nie żeby ona musiała ciągle odpowiadać na różne pytania.

Chciała się trochę odprężyć. Więc zaczęła przechadzać się skrajem basenu. Rzeczywiście był olbrzymi, prawie tak duży jak szkolny basen w Glendale. Chwilę wpatrywała się w przejrzystą wodę i rozmyślała, szukając argumentów, którymi mogłaby przekonać Garretta. Doszła do wniosku, że najważniejsze będzie zaakcentowanie, dlaczego właściwie i kto grozi porwaniem Andrei. Z artykułów w gazetach wiedziała, że jakaś tajemnicza kobieta od dłuższego czasu prześladowała samego Zinna. Zdaje się, że nie była w pełni normalna i miała rodzaj obsesji na jego de. Teraz jednak zaczęła grozić Andrei i sprawa przybrała naprawdę niebezpieczny obrót.

Niedawno próbowała nawet porwać dziewczynkę, kiedy ta była z gosposią na zakupach w supermarkecie. Wtedy właśnie Garrett zdecydował się wynająć prywatnego detektywa.

Sydney doskonale rozumiała postawę Zinna, ale uważała, że powinna go przekonać, że nie tylko sama ochrona dziewczynki jest potrzebna. W jej mniemaniu najważniejszym zadaniem powinno być schwytanie owej szalonej kobiety, co wyeliminowałoby zagrożenie. Poza tym, dla Sydney byłaby to okazja do pokazania swoich umiejętności w tropieniu i ściganiu przestępców. Była pewna, że najlepszą obroną jest dobrze przygotowany atak.

Pytanie tylko, czy zdoła przekonać Zinna do tej koncepcji? Wróciła na swoje miejsce pod parasolem ogrodowym.

Po chwili zobaczyła Andreę w towarzystwie Yolandy. Dziewczynka nieśmiało skierowała się w jej stronę. Sydney doskonale rozumiała, że dla czteroletniego dziecka rozmowa z nieznaną dorosłą osobą jest tak samo trudna, jak dla niej samej rozmowa o pracy, którą chciała dostać.

- Senorita, czego się pani napije? Piwa? - zawołała Yolanda od drzwi.

- Proszę jakiś sok albo mrożoną herbatę.

- Przypilnuje pani przez ten czas małej?

- Oczywiście.

Yolanda kiwnęła głową i odeszła. Dziewczynka chwilę przyglądała się Sydney w milczeniu.

- Wiesz, Andrea, badzo ci ładnie w tym różowym kostiumie.

Dziecko nic nie odpowiedziało.

- Powiedz mi, lubisz pływać?

Kiwnęło potakująco, ale nadal nic nie mówiło.

- Ja też bardzo lubię pływać. - Uśmiechnęła się do dziewczynki, ale ta dalej była poważna.

Sydney dotknęła ramienia Andrei i delikatnie pogłaskała. Zawsze bardzo lubiła dzieci, choć nieczęsto miała z nimi kontakt. One też dobrze się czuły w jej towarzystwie. Chyba jest tak, że dzieci instynktownie lgną do niektórych ludzi. Tak było w przypadku Sydney.

Andrea nieśmiało wzięła ją za rękę.

- Lubisz mojego tatę? - zapytała.

- Tak, to bardzo miły człowiek. Dlaczego pytasz? - Sydney roześmiała się.

- Dużo kobiet go lubi.

- Jestem tego pewna. - Sydney pogłaskała ją po głowie i leciutko przyciągnęła bliżej.

- Każda kobieta na świecie lubi mojego tatę.

- Wiesz, to chyba lekka przesada, ale rzeczywiście twój tata jest bardzo popularny. A skąd ci to wszystko przyszło do głowy?

- Yolanda tak uważa.

- No to może ma rację.

Andrea przysunęła się jeszcze bardziej.

- Mogę ci usiąść na kolanach? - spytała.

Sydney zdumiało, jak szybko Andrea przestała być nieśmiała i pełna rezerwy.

- Oczywiście, że możesz - zgodziła się.

Dziewczynka po sekundzie siedziała jej na kolanach i wyglądała na bardzo zadowoloną.

- Yolanda mówi, że jesteś bardzo ładna.

- Ona jest bardzo miła - przyznała Sydney.

- Ty też jesteś bardzo miła.

- Dziękuję. Ty także jesteś bardzo ładna. - Sydney lekko uszczypnęła ją w policzek,

Andrea zachichotała i spojrzała kobiecie w oczy.

- Wiesz, że tatuś mnie kocha?

- Oczywiście, jesteś przecież jego małą córeczką.

- A ty masz córeczkę?

- Nie, ale jeśli kiedyś będę miała, to chciałabym, żeby była dokładnie taka jak ty.

Andrea uśmiechnęła się. Potem lekko dotknęła długiego blond warkocza Sydney.

- Dlaczego masz tylko jeden warkocz? - spytała.

- Mniej pracy ze splataniem jednego niż dwóch - wyjaśniła Sydney.

- A mnie Yolanda zaplata dwa.

- Tak też jest ładnie.

- Wiesz, że moja mama już nie jest żoną tatusia?

- Jest ci przykro z tego powodu?

Andrea pokręciła głową przecząco, choć Sydney czuła, że nie jest to do końca szczere. Było jej żal dziecka.

- Mama przestała kochać tatusia - powiedziała rzeczowo Andrea.

- To smutne, kochanie. - Pogłaskała ją po policzku.

- Możesz jednak widywać mamę czasami i zawsze jesteś z tatą. Kiedy ja byłam małą dziewczynką, w ogóle nie widywałam mojego taty.

- A dlaczego? - zdziwiła się Andrea.

- Nie wiem dokładnie, ale on chyba nie chciał mieć córki, więc udawał, że mnie nie ma. Ale teraz już jestem dorosła i nie martwię się tym. Pamiętaj, że jesteś bardzo szczęśliwa mając ojca, który cię tak kocha.

Andrea uśmiechnęła się.

- No proszę - rozległ się głos z drugiej strony basenu. - Z częścią rodziny Garrettów już sobie pani poradziła.

Andrea, słysząc głos ojca, uwolniła się z objęć Sydney i pobiegła w jego kierunku. Zinn chwycił ją w ramiona.

Miał na sobie tylko czarne spodenki kąpielowe. Wyglądał na mężczyznę, który jest w dobrej formie fizycznej.

Sydney przyglądała mu się, jak spaceruje z córką w ramionach wokół basenu. Był fantastycznie przystojny.

Nie było po nim widać ani śladu zażenowania, zapewne dlatego, że tyle czasu spędzał na planie filmowym. Sydney przypomniała sobie, że równie pewny siebie był jej ojciec, a to, mimo wszystko, było szalenie pociągające.

Dopiero kiedy Zinn stanął przed nią i zobaczyła jego szerokie ramiona i mocne bicepsy, przypomniała sobie, że potrafi też być nieprzyjemny. Jakby na dowód tego uśmiechał się ironicznie.

- Cieszę się, że tak dobrze się rozumiecie - powiedział, Andrea głaskała ojca po owłosionej piersi, tak jakby był dziecinną zabawką. Sydney rozumiała ją dobrze. Był przecież tak atrakcyjny. Odwróciła wzrok.

- Mamy z Andreą wiele wspólnego - wyjaśniła.

- Albo pani lubi dzieci, albo jest po prostu grzeczna. No więc…

- Lubię dzieci, chociaż może pan uznać, że staram się być grzeczna.

- Wierzę pani - odrzekł z uśmiechem. Postawił córkę i wskazał palcem najpłytszą część basenu. - Możesz iść się trochę popluskać, aniołku, zaraz do ciebie przyjdę.

Andrea zręcznie wskoczyła do wody. Zinn przyglądał się jej z uśmiechem na twarzy.

- Nie mogę pojąć - powiedział do Sydney - jak to się stało, że udało się mnie i mojej byłej żonie wyprodukować coś tak cudownego. Andrea będzie musiała sobie dać radę z genami złośliwości Moniki i moją pychą… Czy dobrze zna pani Abe'a? - zmienił temat.

- Tak sobie. Znam go dzięki mamie. A ona go znała, kiedy był agentem mojego ojca.

- Pani ojca?

Sydney nabrała powietrza.

- Tak, Dicka Charlesa - odpowiedziała.

- Dick Charles był pani ojcem?!

- Tak.

- Nie pamiętam, żeby Dick miał…

- Nie miał… byłam dzieckiem nieślubnym.

Zinn potaknął.

- Rzeczywiście, coś o tym chyba słyszałem.

- Widzi pan przed sobą żywy dowód. Ale to już było dawno temu i rzadko o tym myślę.

- Dlaczego nie została pani aktorką?

Sydney starała się mówić lekkim tonem, chociaż nienawidziła rozmów na ten temat.

- Bo nie chciałam.

- Ma pani dobre warunki - powiedział Zinn i przyjrzał się jej.

- Nie jestem tutaj z racji tych warunków - odpowiedziała ostro.

Zinn Garrett uśmiechnął się.

- Naprawdę nie wiem, dlaczego ciągle panią zaczepiam. Przepraszam, na ogół się tak nie zachowuję.

- Tatusiu, chodź! - zawołała Andrea.

Garrett zrzucił ręcznik, zdjął okulary i podał je zaskoczonej Sydney. Popatrzył na nią.

- W gruncie rzeczy podoba mi się, że jest pani inna, że nie jest pani tylko laleczką z ciałem za milion dolarów.

Sydney nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo Zinn wskoczył do basenu. Miała ochotę rzucić wszystko i pójść sobie. Ale nie mogła. Zastanawiała się, czy Garrett wie, jak bardzo jest jej potrzebna ta praca. Był przecież gwiazdą, a więc przywykł, że ma wszystko, co zechce.

Zinn przepłynął szybko basen i znalazł się obok Andrei. Pokazywał jej, jak ma płynąć. Ćwiczyli przez pewien czas, wreszcie Andrea przepłynęła cały basen, a Zinn z dumą spojrzał na Sydney.

- No i co?

- Brawo, Andrea, znakomicie - pochwaliła dziewczynkę, nie patrząc w ogóle na mężczyznę.

Andrea uśmiechnęła się zadowolona. Zanim znowu odpłynęli, Zinn mrugnął porozumiewawczo do Sydney. Nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi.

Ojciec z córką bawili się w basenie, dopóki nie zjawiła się Yolanda, niosąc tacę z napojami. Ustawiła wszystko na stole, a przed Sydney postawiła oszronioną szklankę. Przez następne dziesięć minut Sydney popijała mrożoną herbatę i przyglądała się ojcu i córce. Była lekko poirytowana sposobem, w jaki Zinn ją traktował i zarazem miała dużo podziwu dla jego pełnego miłości zachowania wobec Andrei.

Rozmowa z nim nie przebiegła tak, jak to sobie wcześniej zaplanowała, a to dlatego, że był typowym aktorem, mającym przesadnie wysokie mniemanie o sobie. Zastanawiała się, czy nie rozmawiała z nim zbyt poufale.

Po wyjściu z basenu Andrea rzuciła się na chrupki. Popijała je sokiem. Zinn wziął ręcznik i stojąc przed Sydney powoli się wycierał. Potem usiadł obok, wlał sobie trochę piwa i wypił solidny łyk.

- Sydney - odezwał się - coś mi się zdaje, że nie czuje się pani najlepiej w moim towarzystwie.

Oddała mu jego słoneczne okulary.

- Czy to aż tak widać? - zapytała.

- Mam wrażenie i wiem, że się nie mylę, że zupełnie mnie pani nie aprobuje. To oczywiście nic złego, każdy ma prawo mieć własne zdanie, ale ja jestem po prostu ciekawy, dlaczego?

- To naprawdę nie ma z panem żadnego związku.

- A więc jednak mam rację.

Spojrzała na niego najspokojniej, jak mogła.

- Jeśli chce pan koniecznie wyjaśnienia, to muszę powiedzieć, że nigdy nie przepadałam za hollywoodzkim stylem życia.

- Może pani nie uwierzy, ale ja także.

- Tak, trudno mi w to uwierzyć.

- Jest pani bardzo bezpośrednia, Syd. Mogę pani dać przykład.

- Co to ma do rzeczy?

- Zawsze oceniam ludzi całościowo.

- Wiec jest pan nie tylko aktorem, ale i psychologiem.

Sydney nie była zupełnie pewna, czy jego oczy za ciemnymi szkłami okularów nie taksują jej figury.

- Aktor, jeśli chce być dobrym aktorem, powinien studiować ludzką naturę - mówił Zinn. - Zagrać jakąś postać to wcielić się w kogoś innego, dlatego należy rozumieć i znać ludzkie motywacje.

- Teraz wiec rozmawiam z pańskim bohaterem Grantem Adamsem? - spytała ironicznie Sydney.

- Nie, zupełnie przeciwnie. Gram tylko i wyłącznie przed kamerą, nigdy w innej sytuacji, a gram, bo mi za to dobrze płacą. Natomiast moje życie osobiste to zupełnie inna sprawa.

Sydney postanowiła nie spierać się z nim. Nie bardzo mu dowierzała, bo nawet tak wyraźna szczerość mogła być udawana, ale to nie należało do sprawy.

- Sądzę jednak, że teraz najważniejszą rzeczą jest to, czy mam się zająć Andreą, czy nie.

- Rzeczywiście, odeszliśmy od tego tematu. Co ma pani do powiedzenia?

Sydney spojrzała na dziecko.

- Nie jestem pewna - powiedziała z wahaniem - czy powinniśmy rozmawiać o tym przy niej.

- Ma pani rację, przespacerujmy się po ogrodzie.

Wstali. Zinn wziął swoją szklankę z piwem.

- Teraz my się trochę przejdziemy - zwrócił się do Andrei - a ty dokończ sok i poczekaj na nas, dobrze?

Andrea pokiwała głową i dalej zajadała chrupki.

Zinn wziął Sydney pod ramię, jakby byli starymi przyjaciółmi. Jego ręce były delikatne i mocno opalone. Kiedy odeszli kawałek, Sydney zatrzymała się i spojrzała mu w oczy. Puścił ją.

- Przypuszczam, że szukając kogoś do ochrony dziecka miał pan na myśli typowego goryla, wielkiego i odstraszającego na pierwszy rzut oka.

- Sądzę, że ochroniarze na ogół tacy są.

Sydney ruszyła przed siebie, zmuszając go, by podążył za nią.

- A jaki jest ten facet, którego zdecydował się pan wynająć, zanim ja tu przyszłam?

Zinn był pełen podziwu dla jej brawury.

- Jack jest bardzo doświadczony i rzeczywiście wygląda groźnie, ale wcale nie jest głupi. Już kiedyś pracował dla mnie i mam do niego zaufanie.

- W stosunku do siebie tego ostatniego nie mogę od pana wymagać. Powinnam polegać na pańskiej zdolności wyczucia, że jestem osobą godną zaufania. Pozostaje jeszcze kwestia opinii, czy groźny wygląd jest szczególnie ważny w tej pracy. Sądzę, że jest wręcz przeciwnie. Najważniejsza jest zdolność chronienia dziecka. Każdy, kogo pan zatrudni, będzie musiał spędzać z nią bardzo dużo czasu, a jej wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa też jest przecież ważne. Kto więc będzie lepszym towarzyszem dla pańskiej córki - ja, czy też jakiś bokser, choćby najbardziej inteligentny?

Zinn popatrzył w stronę córki i uświadomił sobie, że Sydney ma rację. Może jest naprawdę tak dobra, jak mówi. Intrygowała go.

- Dobra, punkt dla pani - uznał.

- Jest jeszcze sprawa najistotniejsza: jak zapewnić Andrei bezpieczeństwo - rozmyślała głośno Sydney.

- To prawda.

- Proszę pamiętać, że mam broń i bardzo dobrze umiem się nią posługiwać.

- Tak…

- Sądzę jednak, że coś innego jest znacznie ważniejsze.

- Mianowicie?

- Przede wszystkim należy wyeliminować zagrożenie. Innymi słowy, trzeba jak najszybciej odnaleźć tę maniaczkę - powiedziała dziewczyna zdecydowanie.

- Przecież ta sprawa należy do policji - zaoponował Garrett.

- Racja, oni się tym zajmują, ale nie zaszkodzi mieć doświadczonego prywatnego detektywa. Czy ten Jack jest detektywem?

- Nie, jest zawodowym ochroniarzem.

- Widzi pan, a ja jestem detektywem i jednocześnie umiem zajmować się ochroną ludzi. Mam zamiar nie tylko strzec Andrei - wyjaśniała dalej Sydney - ale również zająć się poszukiwaniem tej kobiety i doprowadzić do jej aresztowania.

- Policja jeszcze do tej pory nie wie dokładnie, kim ona jest. Wiemy tylko, że ma na imię Barbara.

- Czytałam o tym w gazetach. Więc jeszcze raz powtórzę. To, co ja proponuję, to zlikwidować problem raz na zawsze, a nie tylko ograniczyć się do ochrony.

Zinn był głęboko zaskoczony jej propozycją, podziwiał jej entuzjazm i zdecydowanie. Ciągle jednak, patrząc na tę piękną kobietę, z trudem dostrzegał w niej prawdziwego detektywa. Działała na niego elektryzująco. Bardziej niż się tego spodziewał.

- Jest pani inna, niż się wydaje na pierwszy rzut oka.

Sydney poczuła smak zwycięstwa, a jednocześnie wyraźną sympatię do Zinna. Nie przejmowała się tym, że podświadomie czuła erotyczne napięcie. Po raz pierwszy Zinn Garrett traktował ją jak zawodowca, a to sprawiało jej wielką przyjemność. Zinn pociągnął łyk piwa.

- Syd, proszę mi powiedzieć, czy ma pani jakiś konkretny plan?

- Nie mogłam niczego planować, zanim was nie poznam, ale teraz mam kilka pomysłów.

- Proszę mi opowiedzieć, jeżeli uważa to pani za stosowne - poprosił.

- Seńor Garrett! - zawołała Yolanda. Stała przy stoliku rod parasolem. - Czy przynieść coś jeszcze?

- Nie - odparł Zinn. - Proszę wziąć Andreę do domu, niech się ubierze.

Andrea jednak najpierw przybiegła do ojca, potem pożegnała się z Sydney i dopiero podeszła do Yolandy.

- Miała mi pani przedstawić swoje pomysły - przypomniał Zinn po jej odejściu.

- Muszę tu być, żeby chronić Andreę, jednak nie powinniśmy jej straszyć. Chciałabym także, żeby ta Barbara nie wiedziała, że Andrea jest pod ochroną, będzie wtedy bardziej pewna siebie.

- A jak ma pani zamiar to zrobić? - zainteresował się Garrett.

- Trudno przewidzieć jej zachowanie, ale jeżeli pomyśli, że jestem pana nową dziewczyną, to może skupi się na mnie zamiast na Andrei.

Zinn milczał przez chwilę, zastanawiając się.

- Mamy więc zostać kochankami i nadać temu rozgłos, tak żeby Barbara panią zaatakowała, a wtedy pani ją przyłapie - podsumował.

- Mniej więcej.

Zinn uśmiechnął się z zadowoleniem.

- Ale to będzie tylko pozorowane - dodała Sydney. - Nie mam zamiaru sugerować, żeby naprawdę coś się wydarzyło między nami… Będziemy po prostu udawali kochanków…

- To znaczy, całowali się publicznie itd.…

Zinn wyraźnie dobrze się bawił. Co on sobie wyobraża? Że Sydney pójdzie z nim po prostu do łóżka?

- Panie Garrett - kontynuowała oschłym tonem - przedstawiłam panu moją koncepcję w dobrej wierze. Nie mam najmniejszego zamiaru mieć z panem cokolwiek wspólnego. A seks… ani mi teraz w głowie.

- Rozumiem, ale skoro mamy udawać, to lepiej być przyjaciółmi, prawda?

Sydney pokręciła przecząco głową.

- Myślałam przez moment, że pan mnie traktuje jak profesjonalistkę, ale teraz zachowuje się pan jak wobec aktoreczki na planie - zauważyła rozczarowana.

- Czyżby? Przecież nie powiedziałem nic niewłaściwego. Nasz związek może mieć charakter zawodowy, ale nie ascetyczny. Nie zakochuję się w każdej aktorce, z którą gram. Ale mam szacunek dla tych, które są mile i nie jedzą przed scenami miłosnymi cebuli ani czosnku.

- W porządku - rozluźniła się, - Jeśli mnie pan zatrudni, obiecuję nie jeść ani cebuli, ani czosnku. Co pan na to?

- Muszę przyznać, że zaciekawiły mnie pani pomysły.

- Czy to znaczy że dostaję tę pracę?

- Z natury jestem sceptykiem, więc mogę pani zaproponować zatrudnienie na okres próbny. Jeśli wszystko będzie się dobrze układało, przedłużymy umowę. Proponuję tysiąc dolarów za trzy dni. Odpowiada to pani?

Sydney była tak zdumiona zaoferowaną sumą, że nie myślała dalej dyskutować.

- Zgoda. - Wyciągnęła do niego rękę.

Zinn jednak nie uścisnął jej dłoni na znak, że dobili targu, lecz delikatnie podniósł ją do ust i leciutko pocałował.

- Nigdy nie pozwalają mi tego robić w filmie, a i w życiu niewiele jest okazji - wytłumaczył swój gest.

Sydney wstrzymała oddech. Pod dotknięciem jego ust poczuła drżenie w całym ciele i zezłościła się na siebie. Pomyślała, że to, jak w teatrze, nie ma żadnego znaczenia - ani dla niego, ani dla niej.

Musiała przyznać, że jest człowiekiem, któremu trudno się oprzeć, i to nie tylko dlatego, że jest tak przystojny i pociągający. Miał w sobie coś jeszcze. Coś, czego nie umiała nazwać, a wiązało się to z jego charakterem ukrytym za maską sławnego aktora. Tak, jest bardziej skomplikowany, niż mogła przypuszczać na początku. Może byłoby łatwiej, gdyby był po prostu wyłącznie fizycznie pociągający. Wtedy wszystko byłoby zrozumiałe. Był jednak jednym z hollywoodzkich amantów i stal teraz kilka kroków przed nią niemal nagi.

Starała się opanować.

- Coś mi się zdaje, Sydney, że za tą dziewczęcą buzią kryje się prawdziwa tygrysica. Chyba się nie mylę?

Kiwnęła tylko głową. Zastanawiała się, czy będzie umiała mu się oprzeć. Czuła, że coś ją pcha ku niemu, ale broniła się przed tym ze wszystkich sił. Nagle odwróciła się i zaczęła iść w stronę domu.

- Syd, dokąd się pani wybiera?

- Muszę pojechać do domu po walizkę.

- Walizkę? - Zinn nie bardzo rozumiał.

- Chyba nie sądzi pan, że przez trzy dni będę chodziła w jednej sukience!

ROZDZIAŁ 3

Lee Lorraine, matka Sydney, była uszczęśliwiona, kiedy córka oznajmiła jej nowinę.

- Kochanie, on naprawdę cię zatrudnił?!

- Na razie tylko na trzy dni.

Lee wzięła córkę za ramię i wpatrywała się w jej błękitne oczy.

- Sydney - rzekła z uśmiechem - w każdym razie bardzo się cieszę, bardzo.

Siedziały teraz w saloniku małego, ale schludnego domku Lee w Glendale. Nic tu się prawie nie zmieniło. Fotografia Dicka Charlesa stała na swym honorowym miejscu nad kominkiem. Wokół te same meble, na ścianach te same obrazy. Nowy był tylko skórzany fotel, który Sydney podarowała matce w zeszłym roku na gwiazdkę.

- Mamusiu, nie wyobrażaj sobie za dużo, to tylko praca, a nie małżeńska oferta.

Lee w ogóle nie zwracała uwagi na słowa córki i z rozjarzonym wzrokiem ciągnęła.

- Dopiero co usłyszałam, że Zinn Garrett, sam wielki Zinn Garrett, szuka do pracy kogoś takiego jak ty, a już jesteś zatrudniona i będziesz u niego mieszkać. Naprawdę bardzo żałuję, że kiedykolwiek powiedziałam coś złego w szpiclowaniu.

- Mamo! Jestem prywatnym detektywem, a nie szpiclem! To zupełnie co innego, powinnaś to zrozumieć. Poza tym, będę w jego domu po to, by strzec jego córki, a nie, by u niego mieszkać.

Lee pełnym wdzięku gestem poprawiła siwiejące blond włosy. Mimo upływu czasu i dręczącego ją artretyzmu, miała w sobie ciągle wiele uroku. Była nadal szczupła i wciąż zachowywała się jak prawdziwie wielka aktorka.

- Kochanie, nie udawaj niewiniątka - powiedziała do Sydney. - Doskonale wiesz, o co mu może chodzić. Przecież jest mężczyzną, nieprawdaż?

- Ależ mamo!

- Jest, czy nie jest?

Sydney spojrzała na matkę.

- Mamo, najważniejsze jest to, o co mnie chodzi i tylko to się liczy. Dla mnie to tylko i wyłącznie praca.

Lee podeszła do sofy, usiadła i wskazała Sydney miejsce koło siebie. Córka posłusznie usiadła obok matki.

- Na litość boską, nie mam żadnych brzydkich myśli! Chodzi mi o to, że masz teraz okazję i tak powinnaś potraktować ten kontrakt - właśnie jako okazję.

Sydney spojrzała przeciągle w oczy matki.

- Okazję do czego? - zapytała.

Lee z prawdziwie matczyną troską i cierpliwością zaczęła wyjaśniać.

- Moja kochana, ten człowiek jest gwiazdorem, a ty jesteś śliczną dziewczyną. On na pewno zna setki ludzi, którzy mogliby ci pomóc.

Sydney nigdy właściwie nie wiedziała, o co chodzi jej matce. Czy najzwyczajniej chciała, by Sydney znalazła męża, czy też marzyła o karierze filmowej dla niej? A może Lee snuła jednocześnie oba plany? Pamiętając o wielkiej miłości matki do Dicka Charlesa, sądziła, że matka śni o tym, by córka była gwiazdą, która wyjdzie za mąż za gwiazdora.

- Mamo, ja przecież nie jestem aktorką i nie chcę, żeby ktoś mnie odkrywał. Czy nie możesz zrozumieć, że te bajeczki, o których ciągle śnisz, to dzisiaj staroświecczyzna?

Lee zadrżały usta. Nieustannie, od lat, słyszała od córki ten sam argument i choć wielokrotnie próbowała stworzyć jej możliwości rozpoczęcia kariery aktorskiej, Sydney nieustępliwie trwała przy swoich poglądach. Lee zerknęła, czy córka dostrzega wzbierające w jej oczach łzy.

- Wiesz, że każda dziewczyna oddałaby wszystko, żeby być teraz na twoim miejscu.

- Mamo, nawet gdyby Zinn Garrett ofiarował mi cały Hollywood, nie przyjęłabym. Mam ochraniać jego córkę i tylko to mnie obchodzi, a potem chcę dalej prowadzić swoje własne biuro. Nigdy nie przyjęłabym tej pracy, gdyby nie chodziło o małe dziecko i gdybym nie miała kłopotów finansowych.

Lee otarła łzy i spojrzała błagalnie na córkę.

No tak, znowu te stare dyskusje, z których nigdy nic nie wynikało, bo Lee była niepoprawną romantyczką, a Sydney realistką zdecydowanie stąpającą po ziemi.

- Mamo, proszę, zrozum, te kilka dni, które spędzę w domu Zinna Garretta, nie mogą zmienić moich planów życiowych.

- Czy uważasz, że wtrącam się za bardzo do twego życia?

- Mamo, nie bądź niemądra. Wychowałaś mnie i poświęciłaś się dla mnie. Gdyby nie ty, nie wiem, co by ze mną było. - Pogłaskała matkę po policzku. - Proszę tylko, pogódź się z rym, że robię to, co robię i nie będę aktorką.

Lee uśmiechnęła się przez łzy.

- Powiedz mi tylko, czy on chociaż dostrzegł, że jesteś taka ładna?

- Nie mam pojęcia, nie rozmawialiśmy na ten temat.

Nie była to prawda, ale Sydney postanowiła nie stwarzać matce żadnych złudzeń.

- Oczywiście, że nie rozmawialiście! Ale przecież mogłaś odczytać to z jego zachowania.

- Wydaje mi się, że próbował flirtować. - Sydney wyruszyła ramionami. - Ale sama powiedziałaś, że jest tylko mężczyzną.

- Kochanie, pamiętaj, że chcę dla ciebie jak najlepiej…

- Wiem i jestem ci wdzięczna. - Objęła matkę i przy tuliła się do niej.

Tak, Lee Lorraine była zawsze niezwykle lojalnym człowiekiem. Sydney mogła być pewna jej miłości i oddania, była dobrą matką. Teraz Sydney pragnęła coś dla niej zrobić i to był jeszcze jeden powód, dla którego podjęła się pracować u Zinna Garretta.

- Mamo, zarobię sporo pieniędzy, jeśli wszystko dobrze pójdzie, i nie będę ci już siedziała na głowie.

Pocałowała matkę i poszła do siebie spakować trochę rzeczy. Matka utrzymywała jej pokój w takim samym stanie jak wtedy, kiedy Sydney jeszcze tu mieszkała. Na ścianach wisiały różne dyplomy ze szkoły, zdjęcia z występów baletowych i z rozmaitych okresów życia Sydney. Podeszła do fotografii zrobionej w studio filmowym. Miała wtedy pięć lat i kiedy skierowano na nią światła i kamery, wybuchnęła głośnym płaczem. To chyba przekreśliło jej karierę aktorską.

Sydney przypomniała sobie, jak do jedenastu lat na wyraźną prośbę matki brała lekcje tańca i jak potem zdecydowanie postanowiła z tym skończyć. Miała już wtedy własne zdanie na temat aktorstwa i kariery.

Spakowała walizkę i przebrała się w jasnoniebieską koszulkę polo, białe bawełniane spodnie i espadryle. Potem wyjęła z szuflady pudełko z amunicją i włożyła je do torebki. Matka nigdy nie widziała broni i Sydney nie chciała, żeby kiedykolwiek ją zobaczyła. Nie musiała o tym wiedzieć". Poszła do saloniku.

Lee stała przy oknie. Odwróciła się do Sydney.

- Co się stało, kochanie, z twoim samochodem? - zapytała.

- A co takiego? - zaniepokoiła się Sydney.

- Jest pod nim jakaś kałuża.

- No nie!

- Coś złego?

Sydney wyjrzała przez okno.

- Boję się, że ten samochód już zakończył swój żywot. Silnik ostatnio pracował coraz gorzej. Wezmę chyba taksówkę. Jutro zadzwonię do mechanika i poproszę, żeby się nim zajął.

Otworzyła torebkę, w której było tylko pięć dolarów i kilka banknotów jednodolarowych.

- Mamo, czy możesz mi pożyczyć ze czterdzieści dolarów? - poprosiła.

- Jasne, kochanie. Poczekaj moment.

Lee poszła do kuchni, a Sydney dziękowała Bogu za to, że dostała tę pracę.

- Oddam ci za kilka dni i zaproszę na kolację - powiedziała do matki.

- Nie bądź głuptasem, oszczędzaj pieniądze dla siebie.

- Mamo, muszę ci chociaż postawić kolację. Potem będę już mogła kupować filtra, biżuterię i wszystko, czego tylko zapragniesz.

Lee Lorraine pogłaskała córkę po policzku.

- Jeśli tak, to lepiej miej nadzieję, że Zinn Garrett zechce się z tobą ożenić, a nie że zaproponuje ci tylko zdjęcia próbne.

Sydney roześmiała się.

- Nic z tych rzeczy, mamo.

Lee wyglądała na obrażoną.

- Mówisz, jakby to miało być nieszczęście. Co ja bym dała za to, żeby twój ojciec... - Zamilkła i zacisnęła wargi.

- Dajmy sobie spokój.

Sydney pocałowała ją i zatelefonowała po taksówkę.

Pieniądze, które miała, ledwie starczyły na opłacenie kursu. Wysiadła, wzięła walizkę i podeszła do bramy posiadłości Zinna Garreta. Znała już kod domofonu i nie musiała nikogo wzywać.

Była ciekawa, jak dom jest zabezpieczony przed intruzami, więc spacerowała przez kilka minut wzdłuż ogrodzenia. Mur był solidny, ale niezbyt skuteczny jako ochrona, a bramę łatwo pokonałby szybko jadący większy samochód.

Idąc w kierunku domu, Sydney zastanawiała się, czy warto zaproponować Zinnowi poważniejsze przeróbki w zabezpieczeniu domu. Trzeba by zmienić posiadłość w fortecę. Nie miało to większego sensu. Najważniejsze było pilnowanie samej Andrei.

Sydney obejrzała cały teren i postanowiła sprawdzić wieczorem światła. Dobre oświetlenie bardziej odstraszało napastników niż ploty i mury. Zwykle bandyci wolą działać w ciemności i Sydney miała nadzieję, że Barbara zachowa się podobnie.

Najważniejsze jednak było znalezienie i zatrzymanie Barbary. Musiała porozmawiać z policjantami, którzy prowadzili tę sprawę. Sydney próbowała już porozumieć się z detektywem Marvinem Kaslowem z policji w Los Angeles, ale, niestety, wyjechał na kilka dni. Znała go jednak z czasów pracy u Candy'ego, więc postanowiła spotkać się z nim zaraz po jego powrocie.

Zanim nacisnęła dzwonek, Yolanda otworzyła drzwi.

- Ach, to pani. Zastanawiałam się, kiedy pani wróci. Chodziła pani po terenie?

- Badałam, na ile tu jest bezpiecznie.

- Mur jest bardzo wysoki.

- Tak, to jest dobry mur.

Yolanda wzięła od Sydney walizkę.

- Pokażę pani pokój. Kolacja będzie za godzinę. Pan Garrett powiedział, że wtedy się z panią spotka.

Sydney szła za Yolanda przez duży dom i zaglądała do pokojów, których jeszcze nie widziała. Czuła się trochę niepewnie. Rozmowa, nawet ostra, z Zinnem Garrettem to jednak było co innego, niż zamieszkanie z nim pod jednym dachem.

Pokój gościnny mieścił się w odrębnym skrzydle domu. W pokoju był kominek, a wokół niego kilka wygodnych foteli, w części sypialnej stało olbrzymie loże, toaletka i szezlong. Wszystkie elementy wystroju wnętrza harmonizowały ze sobą. Dotknęła narzuty pokrywającej łóżko. Był to francuski jedwab. Zastanawiała się, ile czasu zajmie jej przystosowanie się do takiego luksusowego życia.

- Senorita, podoba się pani pokój?

- Jest bardzo piękny.

Yolanda przez chwilę patrzyła na nią z wyraźnym zadowoleniem.

- Muszę pani powiedzieć, że jestem zadowolona, że będzie pani tu mieszkała - wyznała. - Tak się boję o małą od czasu tamtego wypadku. Ta kobieta jest chyba szalona, niemal chciała nas zabić!

- Yolando, nie denerwuj się, już więcej nic takiego się nie powtórzy.

- Szczerze mówiąc, sefiorita, to obawiam się również o pana Garretta. Tak bardzo się przejął tym incydentem w supermarkecie.

Sydney odruchowo dotknęła ramienia kobiety.

- Yolando - powiedziała uspokajająco - po to tu jestem, żeby on też się przestał denerwować.

Gospodyni Garretta z niedowierzaniem kręciła głową.

- Trudno uwierzyć, by ktoś tak zły i niebezpieczny, jak tamta kobieta, mógł się przestraszyć kogoś tak ładnego i miłego jak pani - wyznała szczerze. - A może seńor Garrett zatrudnił panią z innego powodu, a nie dlatego, że jest pani z policji. Co pani o tym sądzi?

- Mam nadzieję, że tak nie jest.

Yolanda miała jednak taką minę, jakby swoje i tak wiedziała i za nic nie dala się przekonać. Sydney zmieniła temat.

- Jak długo pani pracuje dla Garretta? - zapytała.

- Dwa i pół roku. Zaczęłam pracować kiedy rozwiódł się z żoną.

Sposób w jaki zaakcentowała słowo „żona” wymownie świadczył o wyraźnej niechęci. Sydney chciała się dowiedzieć czegoś więcej o Zinnie Garretcie, uznała więc, że gospodyni może być cennym źródłem informacji.

- Dobrze się pani tu pracuje? Pan Garrett należycie panią traktuje?

- Seńor Garrett jest bardzo sympatycznym człowiekiem. Jest prawdziwym mężczyzną i chyba nie muszę mówić, jaki jest przystojny. Każda kobieta to widzi.

Sydney przytaknęła.

- Mężczyźni tacy jak on, gwiazdorzy filmowi, są zazwyczaj otoczeni przez mnóstwo kobiet. Jak ktoś, prowadząc takie życie, może pozostać normalny? - zastanawiała się.

- Nie bardzo rozumiem, o czym pani mówi, seńorita. To prawda, że pan Garrett jest bardzo sławny, ale dla mnie jest zawsze dobry, Kiedy jest w domu, to zupełnie inny człowiek niż ten, którego można zobaczyć na ekranie.

Gospodyni bez wątpienia mówiła prawdę, Sydney jednak miała wrażenie, że Yolanda ocenia swego pana z trochę innego punktu widzenia niż ona sama. Faktem było, że od samego początku Sydney była zaskoczona zachowaniem Zinna, zupełnie odmiennym od sposobu bycia Granta Adamsa, którego grał w serialu.

- Może masz rację, Yolando.

- Jeśli chce pani wiedzieć, co myślę - powiedziała Meksykanka - to uważam, że od czasu gdy pana Garretta opuściła żona, on trochę obawia się kobiet, choć tego po nim nie widać.

Sydney wpatrywała się w Yolandę uderzona tą myślą.

- Sądzisz, że aż tak bardzo kochał Monikę…

- Ależ nie, wręcz odwrotnie. On obawia się, żeby coś takiego się nie powtórzyło. No, ale teraz już muszę iść, a pani pewnie zechce się przebrać do kolacji, żeby być jeszcze piękniejszą.

Po wyjściu gospodyni Sydney stała dłuższą chwilę, zastanawiając się nad tym wszystkim. Dopiero potem zaczęła rozpakowywać walizkę i układać swoje rzeczy.

Cały dzień był tak upalny i duszny, że postanowili wziąć kąpiel. A może do kolacji powinna włożyć wieczorową sukienkę? I może jakoś inaczej się uczesać? Lee zawsze powtarzała, że warkocz jest dobry, kiedy się gra w tenisa, idzie na plażę czy jedzie na piknik, ale przy innych okazjach Sydney powinna inaczej upinać włosy. Matka mówiła też, że rzadko która kobieta ma tak piękne włosy jak Sydney i dlatego częściej powinna je pokazywać, a nie tylko ciasno splatać w warkocz. Właściwie dzisiaj miała dobrą okazję, by zmienić uczesanie. Najpierw jednak poszła do łazienki, w której stała olbrzymia wanna z urządzeniem do podwodnego masażu. Dla Sydney była to nowość, bo w swoim wynajmowanym mieszkanku miała tylko prysznic, a u matki w domu była mała wanna. A tu taki luksus!

Po kąpieli owinęła się w olbrzymi ręcznik i przejrzała w lustrzanych drzwiach szafy. Zastanawiała się nad tym, co Yolanda mówiła o Garretcie. Czy to mogła być prawda, że jest zupełnie inny, niż jej się wydawało? Czy rzeczywiście tak głęboko zraniła go była żona, że teraz, wbrew pozorom, stał się bardzo ostrożny wobec kobiet? W każdym razie byłoby to coś wyjątkowego jak na Hollywood.

Dlaczego jednak teraz myślała o tym wszystkim? Nigdy dotąd, nawet jako podlotek, nie zaprzątała sobie głowy problemami miłości. Wystarczyło, że w jej domu matka była niepoprawną romantyczką. Sydney zawsze bała się, by nie popełnić podobnego błędu jak matka, więc do chłopców odnosiła się z rezerwą. Nie, to nie była jakaś awersja do mężczyzn. Podobnie jak koleżanki, chodziła na randki, kiedy jeszcze była w college'u. Od kiedy jednak zaczęła pracować, nie bardzo miała okazję spotkać kogoś odpowiedniego. Specyfika jej pracy wykluczała romantyczne znajomości.

Był jeden wyjątek. Kiedy Sydney pracowała w agencji detektywistycznej Candy'ego Gonzaleza, zatrudnił ją do pomocy pewien młody prawnik, Brent Haydon. Wkrótce Haydon zaczął bardziej interesować się Sydney niż sprawą, którą prowadził. Potem jeszcze przez kilka miesięcy spotykali się, ale, jak większość młodych, robiących karierę ludzi, Brent podporządkował swoje życie obowiązującym modom i gustom. Ludzie jemu podobni zmieniali dziewczyny wraz z nadejściem nowego sezonu, tak jakby to był nowy typ sportowych butów czy nart. Sydney nie spodziewała się po Brencie czegoś nadzwyczajnego, ale nie chciała też, by umieszczał ją na skali swych wartości gdzieś między nowym samochodem BMW a najnowocześniejszym sprzętem compactowym czy najnowszym modelem faxu. Zerwała tę znajomość i wtedy też pochłonęły ją problemy związane z prowadzeniem własnego biura. A teraz zaczynała odczuwać dziwną fascynację Zinnem Garrettem.

Zaczesała włosy, skręciła je i upięła na czubku głowy. Spośród kilku rzeczy, które ze sobą zabrała, wybrała żółtą letnią suknię z bardzo głębokim dekoltem z tyłu. Może była nawet trochę za bardzo prowokująca, ale najmniej się pomięta w walizce.

Kiedy Sydney była już gotowa, czuła się tak, jakby wybierała się na randkę, a nie na rodzinną kolację. Po wyjściu ze swojego pokoju od razu dwukrotnie źle skręciła w korytarzach, ale wreszcie odnalazła gabinet z wieloma skórzanymi fotelami i sofami. Były tam też stoliki z marmurowymi blatami, wokół porozstawiano hebanowe figury, przypominające rzeźby afrykańskie. Dominowały dwa kolory: kremowy i brzoskwiniowy.

Zinn siedział z Andreą i czy tał jej książeczkę dla dzieci. Spojrzeli-na Sydney, kiedy weszła do pokoju. Na twarzy Zinna pojawił się niekłamany zachwyt. Przez chwilę on i Andrea nie odzywali się ani słowem.

- Dobry wieczór! - powiedziała Sydney, nagle czując się jakoś niezręcznie w swoim ubraniu.

- Tatusiu! - zawołała Andrea, - Spójrz, jaka ona jest śliczna!

- Dokładnie to samo chciałem powiedzieć.

Zinn wstał z fotela. Ubrany był w granatowy blezer i jasnoróżową bawełnianą koszulę. Włosy miał jeszcze mokre po myciu i pachniał dobrą wodą kolońską.

Podszedł do Sydney, wziął jej dłoń i pocałował z szalunkiem, a równocześnie z wielką naturalnością. Potem przez chwilę dokładnie się jej przyglądał.

- Gdybym był reżyserem, moja droga, kazałbym jeszcze zrobić pani makijaż.

- Czy wyglądam niedobrze? - Sydney odruchowo dotknęła policzka.

- Nie, ależ skąd. Zastanawiam się tylko, czy może się ktoś pani przestraszyć, bo anioły nie wzbudzają przecież strachu.

Sydney szybko zrozumiała, o co mu chodzi.

- Nie trzeba być stukilowym gorylem, by skutecznie kogoś chronić. Najważniejsze to dokładnie wiedzieć, co się robi - odpowiedziała.

Andrea podeszła do nich. Sydney uśmiechnęła się do niej i pogłaskała po głowie. Andrea uczesana była teraz w jeden warkocz, jak przedtem Sydney.

- Czy zrobić pani coś do picia? - zapytał Zinn.

- Poproszę wodę mineralną.

- Pani w ogóle nie pija nic mocniejszego?

- Nie wtedy, kiedy jestem na służbie - odparła. - A przez następne trzy dni będę miała dwudziestoczterogodzinne dyżury.

- Sydney, pani postawa jest godna pochwały.

Zinn podszedł do lustrzanej szafki i otworzył ją. W środku był barek. Zaczął przygotowywać trzy szklanki i jednocześnie obserwował w lustrach Sydney. Podobało mu się jej nowe uczesanie i dostrzegł, że jest ładniejsza, niż zapamiętał. Wahał się, jak ma ją traktować, choć nigdy nie miał takich wątpliwości wobec kobiet. Sądził, że Sydney nie dostrzegła, jak głębokie wywarła na nim wrażenie.

Zinn zawsze dobrze czuł się w towarzystwie kobiet i umiał z nimi rozmawiać ich własnym językiem. Wyjątkowo tylko zdarzało się, by kobieta mogła wprawić go w zakłopotanie. Zastanawiał się, czy Sydney Charles była takim wyjątkiem.

Andrea tymczasem wzięła Sydney za rękę.

- Widzisz, jak jestem uczesana? - spytała.

- Tak, bardzo ci do twarzy w tym warkoczyku. Sama się uczesałaś?

Andrea zachichotała.

- O nie, to Yolanda. Widzisz, teraz jestem uczesana tak jak ty.

Sydney dotknęła palcem noska dziewczynki.

- Teraz możemy być bliźniaczkami - powiedziała.

Zinn pochwycił spojrzenie, jakim obrzuciła go Sydney.

Dostrzegł w nim coś dziwnego. Był pewien, że nie chodzi o to, że się jej nie podoba. Wręcz odwrotnie, kiedy byli blisko siebie, czuł najwyraźniej fluidy wzajemnej fascynacji. Była jednak jakaś bariera między nimi, a fakt, że nie był pewien, co to takiego, tylko zwiększał jego zainteresowanie.

Podszedł do kanapy, na której siedziała Sydney z Andrea i podał im szklanki z napojami. Jego córka zawzięcie plotkowała z Sydney, więc usiadł z boku i przysłuchiwał się rozmowie. Andrea opowiadała szczegółowo historyjkę, którą jej czytał przed nadejściem Sydney.

- Tatusiu - zwróciła się do ojca z pytaniem - wiesz, że Sydney nie miała tatusia, kiedy była małą dziewczynką, bo on jej nie chciał?

- Och! - Zinn spojrzał na Sydney.

- Opowiedziałam jej historię mojego życia.

- Rozumiem.

Dalej bacznie ją obserwował i zdawał sobie sprawę, że cokolwiek Sydney opowiedziała jego córce, było to naprawdę przejmujące.

W pewnej chwili zdecydował, że Andrea już dość się nagadała i zaproponował córce, by poszła pomóc Yolandzie nakryć do stołu. Może było to egoistyczne zachowacie, ale bardzo chciał na chwilę zostać sam z Sydney.

- Doskonale pani sobie radzi z dziećmi - zwrócił się do niej, kiedy dziewczynka wyszła już z gabinetu.

- Trudno powiedzieć, na czym to polega, ale to chyba kwestia wzajemności. Trzeba traktować je równie poważnie jak dorosłych.

- To zabawne, że wzajemność między ludźmi albo istnieje, albo jej brak.

Sydney tylko potaknęła, nic nie mówiąc.

- Jak pani myśli, skąd się bierze taka wzajemność?

Wzruszyła ramionami.

- Kto to wie?

Zinn potrząsnął kostkami lodu w swojej szklance.

- Jest pani z kimś związana? - spytał nagle.

Sydney zamrugała oczami ze zdumienia.

- O co panu dokładnie chodzi?

- Czy w pani życiu jest ktoś specjalny?

- Nie.

- To dziwne, tak atrakcyjna dziewczyna jak pani…

- A jaki związek ma jedno z drugim? - spytała lekko poirytowanym tonem.

Udał, że nie słyszy gniewu w jej glosie.

- A może pani szuka tego jedynego?

- Nie, na razie nie - zawahała się. - Ale o co panu właściwie chodzi?

- Pomyślałem, że jesteśmy obydwoje w podobnej sytuacji.

- Jeśli chodzi o relację między pracownikiem a pracodawcą, nie ma to najmniejszego znaczenia.

Zinn długo wpatrywał się w jej błękitne oczy.

- Dlaczego Andrea jest z panią w tak dobrej komitywie, a mnie się to zupełnie nie udaje? - poskarżył się. - Czy dlatego, że ona jest dziewczynką i ma tylko cztery lata?

- Nie jest tak, jak pan sugeruje. Nie mam awersji do mężczyzn.

- Nie, nie to miałem na myśli.

- Ach, pan widocznie jest przyzwyczajony, że wszystkie kobiety pana ubóstwiają.

- To pani przyjmuje takie założenie. Teraz rozumiem.

- Nie przyjmuję żadnego założenia, a pan jest jednym z tych, którzy stwarzają właśnie taką atmosferę ubóstwienia wokół aktorów.

Zinn odstawił swoją szklankę na stolik i delikatnie pogładził Sydney po szyi. Odsunęła się od niego.

- Czy pani była jedynaczką? - zapytał po chwili. - A może to także niedelikatne pytanie?

- Moja matka nigdy nie wyszła za mąż i potem nigdy nie miała nikogo innego oprócz mego ojca. A pan?

- Nie, ja też nie miałem nikogo innego.

Sydney zarumieniła się.

- Nie, nie to miałam na myśli. Pytałam, czy pan miał rodzeństwo?

- Też byłem jedynakiem i muszę się przyznać, że byłem potwornie rozpieszczany. Moi krytycy mówią, że taki zostałem do dziś.

- I co, mają rację?

- A jak pani sądzi?

Sydney chwilę wahała się z odpowiedzią,

- Wydaje mi się, że pan lubi postawić na swoim.

Zinn sięgnął znowu po szklaneczkę i w roztargnieniu obracał nią.

- Nie uważa pani, że mówimy o różnych rzeczach?

- Czyżby zarzucał mi pan zbyt dużą subtelność?

Skrzywił się lekko na jej nieustanne próby uniknięcia poważnej rozmowy.

- Chodzi mi o to, że pani boi się pewnych tematów.

- Na przykład jakich?

- Pani ojciec stanowi dla pani problem, nieprawdaż?

Sydney przez chwilę nie odzywała się. Potem westchnęła. Co takiego było w Zinnie Garretcie, że czuła się przez niego jakby osaczona? Czy tylko z niej żartował, czy chciał ją dotknąć, a może badał jej reakcje na wszystkie możliwe sytuacje? O swoim ojcu nie chciała z nim rozmawiać.

- Może porozmawialibyśmy o czymś innym?

Obydwoje bawili się teraz swoimi szklaneczkami i siedzieli w milczeniu. Czuli narastające napięcie. W Sydney samo wspomnienie o ojcu niespodziewanie obudziło dawne emocje. Czuła, jak oczy zachodzą jej łzami. Nie patrzyła na Zinna i miała nadzieję, że to szybko minie.

- Ośmielę się i zadam pani jeszcze jedno pytanie.

Spojrzała na niego z pewną obawą.

- Jestem ciekaw, czy ma pani taką awersję tylko do aktorów, czy w ogóle do całego przemysłu filmowego?

Sydney odstawiła swoją wodę mineralną, złożyła ręce i poddała się.

- Zinn, nie bardzo wiem, jak panu na to odpowiedzieć. Moja matka miała zawsze zupełnie inne niż ja podejście do tych spraw, to znaczy do filmu i aktorów. Także do związku z moim ojcem i okoliczności, w jakich przyszłam na świat. Czy to wystarczająca odpowiedź na pańskie pytanie?

- Sydney, ja nie jestem Dickiem Charlesem.

Nie była zupełnie pewna, co chciał przez to powiedzieć, ale uznała, że jest to prowokacja z jego strony.

- Nie rozumiem, jaki związek z czymkolwiek ma moje pochodzenie. Poza tym uważam, że to moja prywatna sprawa.

- Dobrze, nie mówmy już o tym.

- Dziękuję.

- Ciekaw jestem tylko, co pani może o mnie wiedzieć? Skąd pani wie, jaki ja jestem naprawdę?

- Ja wcale nie chcę wiedzieć o panu wszystkiego. Obchodzą mnie wyłącznie te rzeczy, które dotyczą mojej pracy u pana.

Przysunął się do niej bliżej.

- To nie tylko pani praca, to także dotyczy mnie. Pani sama ustaliła taką zasadę na początku, kiedy decydowała się podjąć tę pracę. Tylko o to mi chodzi. Bezpieczeństwo Andrei to sprawa osobista, jak pani mówiła, i może dlatego mam takie, powiedziałbym, ludzkie podejście do całej sprawy. Mam nadzieję, że będę przez panią dobrze zrozumiany.

- Czy kiedykolwiek ile pana rozumiałam?

- Mam wrażenie, że pani mnie wcale nie zna i, co gorsza, obawiam się, że jestem ofiarą różnych pani uprzedzeń.

- To bardzo poważne oskarżenie.

Zinn uśmiechnął się, jakby bagatelizując swą wcześniejszą wypowiedź. Wyciągnął rękę i dotknął jej policzka z taką pewnością, jakby od zawsze miał do tego prawo. Patrzyła mu prosto w oczy i nie poruszała się.

- Nie urodziłem się aktorem. W gruncie rzeczy nawet nie starałem się, żeby dostać się do filmu. Nie wiem, czy pani wie, ale przedtem studiowałem prawo i właśnie tam zostałem… odkryty.

Ostatnie słowo zaakcentował w wyraźnie ironiczny sposób.

- Nie, nie wiedziałam o tym.

- Tak. Byłem wtedy na pierwszym roku. Zawód prawnika wydawał mi się całkiem ciekawy i uważałem, że jest to najlepszy sposób, by coś w życiu osiągnąć. Wtedy właśnie ojciec kolegi, który był reżyserem, zobaczył mnie i zapytał, czy nie myślałem nigdy o aktorstwie. Wcześniej grywałem w szkolnych przedstawieniach, ale nie dlatego, że kochałem teatr, a raczej dlatego, że była to dobra okazja do spotykania się z dziewczętami. Llyod Feiris, ten reżyser, zaproponował mi zdjęcia próbne.

- A reszta należy już do historii - z ledwo skrywanym sarkazmem dopowiedziała Sydney.

- No tak. Chodzi mi jednak przede wszystkim o to, że Lloyd ukazał mi wtedy możliwość dość łatwego zarobienia pieniędzy i przy okazji dobrej zabawy. Nie od razu stałem się gwiazdorem, ale rola Granta Adamsa pozwoliła mi stać się niezależnym finansowo na tyle, że powrót na studia nie miał już większego sensu.

- Zinn, pan nie musi się przede mną tłumaczyć.

Dotknął jej policzka.

- Ale może tego właśnie chcę.

Sydney starała się nie zwracać uwagi na te słowa i na fakt, że dotykał jej twarzy, bawił się pasmem jej włosów.

- Dobrze więc. Pan wykonuje swoje zajęcie dla pieniędzy, a ja, bo lubię moją pracę - podsumowała.

- Och, ja też lubię moją pracę, proszę mnie dobrze zrozumieć. Pieniądze nie są bez znaczenia, ale praca nie może być nudna. W każdym razie ja nie jestem Grantem Adamsem. Jestem sobą. Szczerze mówiąc, jestem zawsze rozgoryczony, kiedy ludzie nie chcą we mnie widzieć prywatnego człowieka, a widzą tylko bohatera filmu.

Sydney odstawiła szklankę na stolik i odsunęła się od niego.

- Może to jest właśnie cena sławy.

- Nie. Tak mogą mnie oceniać nieznajomi i rozumiem, że tak zazwyczaj czynią. Nie ma jednak najmniejszego powodu, by pani robiła to samo i odmawiała dostrzegania tego, jaki jestem naprawdę.

To, co teraz powiedział, brzmiało niezwykle poważnie. Sydney nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Chciała się dowiedzieć, dlaczego mu tak na tym zależy i jednocześnie bała się jego wyznania.

Zinn przysunął się do niej i najzwyczajniej w świecie wziął ją za rękę. Uśmiechnął się. Bawił się jej palcami i najwyraźniej zastanawiał się, co dalej.

Sydney czuła, jak cała drży pod dotykiem jego ręki. Spojrzeli sobie głęboko w oczy i dziewczyna zrozumiała, że w ciągu tych kilku chwil jej pełna rezerwy i ostrożności postawa wobec Zinna Garretta zmieniła się w całkowite zrozumienie. Może zresztą taki był jego cel, może to właśnie chciał osiągnąć. Sydney nie była całkiem pewna, co teraz powinna uczynić, ale jej wahania przerwało wejście Andrei.

- Tatusiu, tatusiu, kolacja gotowa!

Zinn poklepał dłoń Sydney, dając do zrozumienia, że jeszcze powrócą do tej rozmowy. Potem odwrócił się do córki.

- Nie chcesz, żeby wystygła, prawda? - zapytał. - Podstawowa zasada, jaka obowiązuje w tym domu - wyjaśnił, pochylając się ku Sydney. - Nie wolno pozwolić, by cokolwiek wystygło!

ROZDZIAŁ 4

Po kolacji Yolanda zabrała Andreę do kąpieli, Zinn poszedł do siebie załatwić parę telefonów, a Sydney wyszła rozejrzeć się po posiadłości. Przede wszystkim chciała sprawdzić, jak zainstalowane jest oświetlenie na zewnątrz, ale marzyła też o zaczerpnięciu świeżego powietrza.

Był piękny wieczór. W dole widać było światła miasta, a na niebie błyszczały gwiazdy. Tylko od strony Pacyfiku rozciągała się ciemność. Pacific Palisades leżało tuż nad oceanem i było enklawą dla bogatych i uprzywilejowanych. Tutaj, na najwyższym ze wzgórz, mieszkał Zinn Garrett

Sydney patrzyła w dół na światła Santa Monica i rozmyślała o stylu życia Zinna. W ciągu tygodnia za jeden odcinek serialu „For the Defense” zarabiał więcej niż większość ludzi przez cały rok.

Oczywiście, w Hollywood bardzo często traktowano aktorów może nie tyle jak gwiazdy, co raczej jak meteory. Można było zabłysnąć na jakiś czas i potem pogrążyć się w kompletnym zapomnieniu. Niektórzy w najlepszym momencie swojej kariery gromadzili spore fundusze, które potem pozwalały im wieść całkiem dostatnie życie. Nie wszystkim się to udawało. Najgorszą jednak dla aktorów rzeczą była utrata sławy i popularności.

Sydney zastanawiała się, na ile Zinn Garett jest wewnętrznie przygotowany na moment zakończenia kariery filmowej, bo, wcześniej czy później, spotykało to każdego. Bardzo nieliczne i wyjątkowe były przypadki kontynuowania kariery do późnego wieku.

Czy jest coś, co mogłoby mu później sprawiać satysfakcję? Dziwne, obawiała się o jego przyszłość, nie wiadomo z jakiego powodu. Co ją to wszystko obchodzi!

Poszła wzdłuż muru do najbardziej oddalonego punktu posiadłości. Mur nie był bardzo wysoki, a zaraz za nim rozciągał się głęboki wąwóz. Usiadła na murze i przyglądała się domowi. Był oświetlony jak zamek z bajki.

Podziwiając go, Sydney wspominała niedawną kolację. Zinn siedział na końcu długiego stołu, ją Yolanda umieściła po przeciwnej stronie, Andreę zaś pośrodku, jakby między rodzicami. Kiedy jedli kolację i żartowali z dziewczynką, Sydney cały czas zastanawiała się, dlaczego Zinnowi tak bardzo zależy na tym, co ona o nim myśli. Odgadł jej uprzedzenia do aktorów i przemysłu filmowego i najwyraźniej się tym przejmował. Tego Sydney zupełnie się po nim nie spodziewała.

Podczas posiłku Zinn był ujmujący. Pytał ją o pracę i o metody szkolenia prywatnych detektywów. Wciągał też Andreę do rozmowy i pokazywał na przykładzie Sydney, że kobieta powinna ufać we własne siły. Być może dla tak małej dziewczynki nie był to dobry temat do rozmowy. Sydney zrozumiała jednak, że Zinn nie tylko ogromnie kocha córkę, ale też dba o jej wewnętrzny rozwój i traktuje ją niezwykle poważnie. Bardzo się to Sydney spodobało.

Kiedy tak siedziała i rozmyślała, w drzwiach patio pojawił się Zinn. Sądziła, że z powodu dużej odległości i mroku, jaki panował w pobliżu muru, nie zauważy jej. Zinn obszedł basen i wpatrywał się w ciemność, aż spotkał jej wzrok. Podszedł.

- Stąd roztacza się piękny widok, nieprawdaż?

Sydney odwróciła głowę w kierunku miasta.

- Tak, rzeczywiście piękny - potwierdziła.

Objęła się ramionami, choć właściwie nie mogła powiedzieć, by było jej zimno.

Zinn w swój naturalny i zwyczajny sposób otoczył ją ramieniem. Było to tak przyjacielskie, że Sydney nie mogła się bronić. Poza tym nie chciała, by się obraził.

- Jak pani sądzi, czy uda się ochronić moją córkę przed tą kobietą?

- Nie widzę powodu, dla którego miałoby się nie udać. Poza tym nie mamy przecież do czynienia z Cosa Nostra.

- Ta kobieta, Barbara, jest naprawdę niebezpieczna. Nawet dla mnie.

Jego głos brzmiał niezwykle poważnie i Sydney była absolutnie przekonana, że teraz nie grał.

- Proszę mi dokładnie wszystko o niej opowiedzieć. Wiadomościom gazetowym nie bardzo można ufać.

Westchnął głęboko i zaczął opowiadać.

- Jedno wiem na pewno. Jest wariatką. Od kilku już lat, a właściwie od pierwszego odcinka serialu, ma dziwną obsesję na moim punkcie. Ciągle mnie śledzi.

Dotknął ramienia Sydney i roześmiał się.

- Może jest emerytowanym prywatnym detektywem?

- Dziękuję za komplement.

- Potrafi pojawić się w najzupełniej nieoczekiwanym czasie i miejscu. Najgorsze, co się zdarzyło, prócz tego wypadku z Andreą, miało miejsce w Meksyku. Byłem wtedy w Puerto Vallarta z kilkorgiem przyjaciół. Miałem tam willę, zanim rozstaliśmy się z Moniką. Pewnego wieczoru pojechaliśmy wszyscy do restauracji na kolację. Nie czułem się najlepiej, więc zostawiłem towarzystwo i wróciłem do domu. Siedziała w sypialni na fotelu, kompletnie naga. Można się domyślić, czego ode mnie oczekiwała. Powiem uczciwie, że się wtedy przestraszyłem. Niech pani sobie tylko wyobrazi: wchodzę do domu i zastaję coś takiego!

- Czy przynajmniej była ładna?

- Zupełnie przystojna. Ruda, dobrze po trzydziestce.

- Co jeszcze robiła?

- Przede wszystkim nonsensowne rzeczy. Po ogłoszeniu mojego rozwodu z Moniką żądała, bym się z nią ożenił. Sądziłem, że jest narkomanką, może zresztą jest. Nie mam pojęcia. Policja doszła do wniosku, że ona nie jest całkiem przy zdrowych zmysłach, ale okazała się na tyle przebiegła, że zawsze udaje się jej uciec.

- Policji nie udało się jej zidentyfikować?

- Nie. Wiadomo tylko, że mówi o sobie Barbara. Och, gdybym tylko wiedział, kim ona jest, od razu kazałbym ją aresztować. Niestety, jest nieuchwytna. Pojawia się i znika, nie wiadomo jak i kiedy. Nie zwracałem przez jakiś czas na to uwagi, ale zdobyła mój zastrzeżony numer telefonu i zaczęła grozić, że zrobi coś złego Andrei, jeśli się z nią nie ożenię. Wtedy też nie przejąłem się zbytnio, aż do tego zdarzenia w supermarkecie.

- Jest pan pewien, że to ta sama kobieta? - upewniła się Sydney.

- Opis dokładnie do niej pasował.

Zinn dotknął ręką nagich pleców Sydney. Spojrzała na niego nie rozumiejąc, co ma znaczyć ten gest, ale wyglądało na to, że dotknął jej jakby nieświadomie. Patrzył przed siebie pogrążony w myślach. Jednak ten niewinny gest Zinna spowodował, że Sydney poczuła wewnętrzne drżenie. Wolała nie być tak blisko niego, odsunęła się.

- Nie jest pani zimno? - zatroszczył się.

- Nie, nie.

Czuła, że jest napięta i zdenerwowana. Jej własne reakcje irytowały ją.

- Czy pani żałuje, że przyjęła u mnie pracę? - odezwał się Zinn po długim milczeniu.

Już chciała gwałtownie zaprzeczyć, ale uświadomiła sobie, że właściwie powinna potaknąć. Nie mogła jednak wszystkiego rzucać z powodu lekkiego dotknięcia. Nie zrobił przecież nic złego! Po prostu zachowywał się w zwykły dla siebie sposób. Skąd mógł wiedzieć, jakie wrażenie wywiera na niej jego bliskość. Dla Sydney był jednak przedstawicielem świata, z którym nie chciała mieć nic wspólnego, zwłaszcza pod względem emocjonalnym.

- Ma pani jakieś złe przeczucia, obawy?

Westchnęła tylko, bo wiedziała, że nie może mu powiedzieć prawdy. A jeśli sam się już domyślił, jakie robi na niej wrażenie i że to właśnie jest dla niej kłopotliwe? Takie wyznanie z pewnością sprawiłoby mu satysfakcję. To zresztą jest typowe dla większości aktorów.

- To zbyt mocno powiedziane - odpowiedziała krótko Sydney.

- A o co właściwie chodzi? - wypytywał dalej Zinn.

Stał o trzy metry od niej, tyłem do oświetlonego domu, więc jego twarz i cała sylwetka kryły się w cieniu.

- Nie wiem, może jest pan uczuciowy, ale ja nie życzę sobie żadnych związków uczuciowych między nami.

Przez chwilę patrzył ze zdumieniem, potem jakby zrozumiał, o co jej chodzi.

- To już wszystko? - zapytał.

- A to nie wystarczy? - zareplikowała.

- Wie pani, nie sądzę, by o to chodziło. Odwróciła się gwałtownie. Była niemal pewna, że Zinn ma na myśli jej ojca, a o nim nie chciała więcej rozmawiać. I to wszystko nie było wcale winą Zinna, lecz dręczących ją całe życie wspomnieli.

Kiedy była małą dziewczynką, widziała ojca tylko parę razy, i za każdym razem bardzo krótko, czasami nawet tylko kilka minut. Matka próbowała jej wytłumaczyć, że Dick nie rozumie dzieci i nie bardzo umie z nimi rozmawiać, i żeby nie przejmowała się tak bardzo jego zachowaniem. Sydney nie mogła jednak nie brać sobie do serca jego oschłości. Był w końcu jej ojcem!

Wydawało się jej, że lepiej byłoby, gdyby w ogóle nie widywała Dicka Charlesa. Kiedy Sydney miała dwanaście lat, Lee wymusiła na Dicku, żeby spędził z córką cały dzień. Może żywiła jakieś nadzieje, że ojciec lepiej pozna córkę. Spotkanie okazało się jedną wielką katastrofą. Dick bał się zostać z nią sam na sam, więc zaprosił kilku przyjaciół. Było to zwykłe towarzyskie spotkanie w jego ekskluzywnej willi w Bel Air. Przysłał po nią do Glendale wspaniałą czarną limuzynę. Pamiętała to jak dziś. Ubrana była w różową sukienkę i płaszczyk w pepitkę, właściwie była przesadnie wystrojona. Dick przywitał ją dość niepewnie i patrzył na nią trochę jak na muzealny eksponat. Kiedy tylko zorientował się, że jest spokojna i grzeczna, od razu zaczął grać przed przyjaciółmi rolę kochającego ojca. Sydney chodziła z nim i witała się z gośćmi. Dick czasami kładł dłoń na jej ramieniu i był to właściwie jedyny bliższy z nim kontakt. Zapamiętała te chwile na całe życie. Jeżeli jednak całe to przedstawienie było przeznaczone bardziej dla przyjaciół niż dla niej, to i tak Sydney była pod wrażeniem. Dick ją oczarował i gotowa była mu wszystko wybaczyć. Marzyła o tym, by rzucić mu się w ramiona i by on ją uściskał.

Znacznie później, kiedy wspominała tamto spotkanie, zrozumiała, co wtedy mógł czuć Dick. Pewnie pomyślał, że oto jest u niego jego własna córka i że powinien zachować się w związku z tym jak prawdziwy ojciec. No i zagrał swoją życiową rolę. Nie była tylko pewna, czy odegranie tej roli sprawiło mu jakąś trudność. Może takie udawanie było dla niego łatwe i naturalne jak uwodzenie kobiet.

- Hipokryta! - mruknęła do siebie.

- Przepraszam, nie rozumiem…? - Zinn podszedł bliżej.

Sydney zbyt późno zdała sobie sprawę, że ostatnie słowo powiedziała na glos.

- Bardzo przepraszam. Myślałam o czymś zupełnie innym.

- Chciałbym, żeby pani już nie powracała do tych ponurych myśli. - Uśmiechnął się.

- Proszę mi wierzyć, że to absolutnie nie dotyczyło pana.

- Jest pani tego zupełnie pewna?

Sydney spojrzała na niego. Wdziała Zinna Garretta, a wspominała ojca.

- Przypomniało mi się pewne, dawno minione, zdarzenie związane z moim ojcem.

- Och, rozumiem.

- To nic takiego, ale czasem niespodziewanie mi się przypomina.

- I właśnie teraz się pani przypomniało. - W jego głosie brzmiała nuta sceptycyzmu.

- Proszę, niech pan nie wyciąga z tego fałszywych wniosków,

- Powinna pani jednak coś zrobić z tymi wspomnieniami.

- Och, proszę, niech pan nie mówi do mnie jak doktor! - powiedziała zirytowana. - Nie jestem w nastroju do takich rozmów.

Potrząsnął nią lekko, trzymając za ramiona.

- Sydney, nie może pani nieustannie dręczyć się. Powinna pani wyrzucić to z siebie - poradził jej życzliwie.

- Ale to doprawdy nic ważnego. Takie głupie wspomnienia z dzieciństwa.

- Nic, co panią zasmuca, nie może być głupie.

- To naprawdę nic specjalnego. Przypomniało mi się tylko, jak pierwszy raz byłam u swojego ojca. Miałam wtedy dwanaście lat. To było całe wieki temu.

- To spotkanie było dla pani oczywiście bardzo bolesne.

- Mój ojciec taki po prostu był i już. - Wzruszyła ramionami, pragnąc ukryć dojmujący ból, który odczula.

- Niech mi pani wszystko opowie - poprosił Zinn.

Sydney nie opierała się już dłużej i zaczęła mówić. Opowiadając trochę drżała, więc Zinn przytulił ją do siebie. Położyła głowę na jego ramieniu, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Po chwili dopiero spostrzegła się i jednocześnie zdumiała, jak szybko i łatwo uległa jego urokowi i jak całkowicie mu zaufała. Jej ojciec miał w sobie dokładnie ten sam rodzaj uroku i czaru, któremu trudno się było oprzeć.

- Nie znałem pani ojca, więc nie mogę poradzić nic rozsądnego. Wiem tylko jedno, że nie ma żadnego porównania między tym, co pani mi opowiedziała o swoim ojcu a tym, co ja sam czuję do Andrei.

- Nie, ja nie porównuję, nie o to mi chodzi - zaprzeczyła Sydney,

- Sądzę, że jednak pani to czyni, chód może nie zdaje sobie z tego sprawy. Być może, że Dick Charles i ja jesteśmy jakoś do siebie podobni, ale to wynika raczej z charakteru naszego zawodu i absolutnie nie oznacza, że jesteśmy identyczni. Ja nie jestem Dickiem Charlesem.

- Już mi pan to mówił - przypomniała.

Zinn obrócił ją ku sobie i uniósł jej podbródek tak, by spojrzała mu prosto w oczy.

- Tak, już to mówiłem i będę powtarzał dopóty, dopóki pani nie zrozumie, o co mi chodzi.

- Zinn…

Patrzyła mu w oczy. Czuła, jak jego ręce zsuwają się niżej po jej obnażonych plecach, czuła ich ciepło. Po chwili wziął jej twarz w dłonie i zbliżył usta do jej warg. Pozwoliła mu się pocałować. Najpierw całował ją czule i delikatnie, potem mocniej przycisnął do piersi. Pocałunek stał się namiętny. Teraz liczyło się tylko jedno, że była w jego ramionach. Nie istniały żadne powody, dla których miałaby nie pozwolić na te pocałunki, nic teraz nie było ważne. Nawet nie próbowała się opierać temu, czego sama pragnęła. Pocałunki były coraz namiętniejsze, Zinn w końcu oderwał usta od jej ust. Sydney powoli otworzyła oczy i próbowała zrozumieć, co się stało. Czuła mocny uścisk mężczyzny, bicie jego serca. I nagle zorientowała się, że stało się właśnie to, czego postanowiła za wszelką cenę od początku uniknąć.

Powoli wyzwoliła się z uścisku i odsunęła od niego na bezpieczną odległość.

Zinn spojrzał zdumiony i niezbyt zadowolony zmianą jej nastroju. To tym bardziej utwierdziło Sydney w przekonaniu, że powinna jak najszybciej skończyć ten epizod.

Odwróciła się, żeby wrócić do domu. Zinn jednak chwycił ją i trzymał mocno.

- Nie! - Zaprotestowała, szarpiąc się z nim.

- Zostań! - Jego głos brzmiał jak rozkaz.

- Nie, nie chcę tego.

Mówił do niej cicho, niemal szeptem.

- Ja chcę.

Próbowała się wyzwolić z jego objęć, ale trzymał ją mocno. Już zastanawiała się, czy będzie musiała zastosować jakiś chwyt judo, kiedy przyszło jej na myśl, by spróbować przemówić mu do rozsądku.

- Zinn, nie po to tu jestem, a jeśli tak myślisz, to zaraz odejdę.

- Przecież wiedziałaś, że mam ochotę cię pocałować i nie protestowałaś. Żałuję, że zmieniłaś zdanie, ale nie będę cię za nic przepraszał. Nie miałem żadnych złych zamiarów.

- Nie chodzi o twoje zamiary. Ja naprawdę nie chcę tego rodzaju stosunków między nami.

Przez chwilę patrzył jej głęboko w oczy, a potem wypuścił ją z ramion. Cofnęła się o krok.

- Jeśli mnie pan teraz zwolni, zrozumiem.

- Nie, przeciwnie. Dziś wieczorem mam jakieś zebranie i nie będzie mnie w domu kilka godzin. Nie chcę, by Andrea i Yolanda zostały same w domu.

- Zebranie wieczorem?

- Zarówno mój producent, jak i reżyser to nocne Marki i najlepiej pracuje się im wieczorami. Takie sesje z nimi miewam raz na dwa lub trzy miesiące. Chodzi mi o to, by Andrea była bezpieczna. Od czasu tamtej próby porwania nigdy nie wychodziłem z domu wieczorem.

- W porządku, zostanę. Przynajmniej na tę noc.

Patrzyli sobie chwilę w oczy, potem ona odwróciła się i zaczęła iść w stronę domu.

- Zaczekaj - poprosił Zinn. - Nie będę cię przepraszał za to, że cię pocałowałem. Nie żałuję tego i ty powinnaś uczciwie przyznać, że też nie żałujesz.

Nic nie odpowiedziała, tylko szybko odeszła.

W domu przebrała się w trochę za duży podkoszulek z napisem „L.A. Dodgers”. Zawsze w nim sypiała. Choć minęło już pół godziny od rozstania z Zinnem, ciągle czuła dreszcze. Nie mogła zaprzeczyć, że jego pocałunek na nią podziałał. Jak łatwo uległa! Och, jak mogła być tak niemądra!

Czuła się zakłopotana. Tyle lat nie mogła się nadziwić, jak łatwo jej matka uległa Dickowi, a teraz sama znalazła się w podobnej sytuacji! Oczywiście, jeden pocałunek to jeszcze nie romans i nieślubne dziecko, ale zawsze wszystko jakoś się zaczyna.

Zrozumiała, że nie może oskarżać wyłącznie Zinna, ona sama była równie winna. W przyszłości to właśnie ona powinna starać się utrzymać ich stosunki na płaszczyźnie zawodowej.

Położyła się i wpatrywała w sufit. W domu panowała cisza. Sydney próbowała się skupić na myśleniu o dziewczynce, do której ochrony została zatrudniona. To był problem. Pozwoliła Zinnowi oderwać się od myślenia o swej pracy. Było to w zasadzie niezgodne z regułami jej zawodu. No i poza tym od lat wiedziała, czego kobiety mogą się spodziewać po aktorach.

Na szczęście jeszcze nie jest za późno! Wszystko będzie dobrze, jeśli tylko skupi się wyłącznie na pracy. Wzięła szlafrok, przerzuciła go przez ramię i poszła sprawdzić pokój Andrei. W sypialni paliła się mała nocna lampka. Sydney podeszła do łóżka i pochyliła się. Andrea była bardzo ładnym dzieckiem, teraz wyglądała jak śpiący aniołek. To straszne, że z powodu sławy ojca zagrażało jej niebezpieczeństwo.

Patrząc na córkę Zinna przypomniała sobie własne dzieciństwo, kiedy tak bardzo cierpiała i tęskniła do ojca, który kochałby ją jak córkę. To wspomnienie niemal wycisnęło łzy z jej oczu, więc szybko opuściła pokój Andrei.

Nieszczęścia i cierpienia dzieciństwa zostają w duszy na zawsze i nawet u dorosłego człowieka czasem się odzywają.

Andrea miała chociaż to szczęście, że ojciec naprawdę ją kochał. Tego o swoim własnym ojcu Sydney nie mogła powiedzieć. Może więc tak silna uczuciowa reakcja na niego była czymś, czego sobie nie uświadamiała, a co było najzwyklejszą tęsknotą i resentymentem.

Jakiś czas nie mogła zasnąć, a kiedy jej się to udało, zaczęły męczyć ją koszmary. Nagle poczuła, że ktoś nią potrząsa. Otworzyła oczy i spojrzała w twarz kobiety, Krzyknęła.

- Senorita, seńorita! Ktoś tu jest! Boję się!

Dopiero wtedy rozpoznała, że to Yolanda. Uniosła się na łokciu.

- Co ty mówisz? Gdzie? Kto? - pytała gorączkowo.

- Ktoś jest na zewnątrz, na pewno. Miałam się już kłaść, wyłączyłam najpierw telewizor, a zaraz potem światło i wtedy zobaczyłam przez okno jakąś postać. Strasznie się boję. Jestem pewna, że to ta Barbara.

Sydney wyskoczyła z łóżka, ze stolika nocnego chwyciła swój pistolet.

- O Matko Najświętsza! - wyszeptała na ten widok Yolanda i szybko się przeżegnała,

Sydney potrząsnęła ją za ramię.

- Na pewno dobrze widziałaś? - pytała. - Jesteś pewna, że to Barbara?

- Nie widziałam twarzy, ale kto inny mógłby być?

- Może to jakiś włamywacz. Nie denerwuj się, Yolando. Zaraz się tym zajmę. Ty idź teraz do pokoju Andrei i poczekaj na mnie. Gdyby ktoś próbował tam wejść, krzycz z całej siły.

- Si, seńorita. To mogę zrobić.

Sydney podeszła do telefonu.

- Co pani robi?

- Dzwonię po policję.

Yolanda znowu się przeżegnała i cicho wyszła z pokoju. Sydney połączyła się szybko. Powiedziała, o co chodzi i podała adres. Potem wyszła sprawdzić dom. Było ciemno, światło w holu było wyłączone. Zastanawiała się, która może być godzina i czy Zinn już wrócił. Przeszła cały hol, mijając pokój Andrei sprawdziła, czy jest tam Yolanda. Gosposia siedziała na krześle przy łóżeczku małej i chyba się modliła.

Dziewczyna doszła powoli do pokoju Zinna. Drzwi były otwarte, ale po ciemku prawie nic nie widziała. Ostrożnie, trzymając palec na spuście, weszła do środka i wreszcie dostrzegła, że łóżko jest nietknięte. Zinn jeszcze nie wrócił. Właśnie wtedy kątem oka zauważyła jakąś sylwetkę. Serce jej zamarto. Błyskawicznie odwróciła się i zobaczyła, że to ktoś na zewnątrz. Nie wiedziała, kto to jest, ale najwyraźniej metodycznie okrążał dom. Pokój Yolandy był dokładnie po drugiej stronie, w pobliżu kuchni. Sydney zrozumiała, że ten ktoś zaczął obchód od frontu i pewnie szuka otwartego okna.

Wyszła znowu do holu, cały czas trzymając palec na spuście pistoletu. Ponownie zajrzała do pokoju Andrei. Yolanda siedziała pogrążona w modlitwie. Sydney przeszła przez salon. W oknie znowu dostrzegła czyjś cień, zaraz jednak ten ktoś skrył się w krzakach.

Sydney postanowiła pójść do oranżerii, bo domyśliła się, że rabuś będzie próbował wejść przez patio, a potem przez oranżerię. Czuła, że zaschło jej w ustach. Serce biło coraz szybciej. Mocniej ścisnęła pistolet i schowała się w cieniu.

Po chwili dostrzegła poruszenie wśród liści na skraju patio. Zanim rabuś zdołał wejść do oranżerii, ciszę przerwał nagły dźwięk dzwonka. Z pewnością była to policja. Sydney szybko pobiegła do holu i przez domofon usłyszała głos policjanta.

- Włamywacz jest już wewnątrz! - krzyknęła. - Przed chwilą widziałam go w patio!

Potem włączyła przycisk otwierający główną bramę. Czuła wzrastające napięcie. Pobiegła z powrotem do oranżerii. Tuż za drzwiami wpadła na kogoś z całym impetem. Nieznajomy cofnął się, Sydney odruchowo zamachnęła się i uderzyła włamywacza kolbą pistoletu w głowę. Osunął się na ziemię.

- Nie ruszaj się! - krzyknęła.

Panowała cisza. Sydney nie dostrzegała żadnego ruchu. Powoli, z bronią wciąż wycelowaną w miejsce, gdzie leżał włamywacz, podeszła do ściany, szukając kontaktu. Znalazła, nacisnęła przycisk i pokój zalało jaskrawe światło.

Sydney ostrożnie zbliżyła się do leżącego mężczyzny. Spojrzała na jego twarz. Osłupiała, To był Zinn Ganett.

- Mój Boże!

Uklękła obok i zobaczyła, że z głowy Zinna spływa strużka krwi.

- Och, Zinn, przepraszam. Skąd mogłam wiedzieć, że to ty?

Kiedy dotknęła ostrożnie jego twarzy, Zinn cicho jęknął. Sydney odetchnęła z ulgą. Zinn znowu jęknął i zamrugał powiekami. Sydney ułożyła jego głowę na swych kolanach. Czuła, jak łzy spływają jej po policzkach.

- Zinn, proszę, wybacz mi - szeptała. W drzwiach pojawił się policjant.

- Nic się pani nie stało?

- Nie, nic.

- To jest właśnie ten włamywacz?

Sydney zacisnęła usta, by nie wybuchnąć płaczem i tylko potrząsnęła głową.

- Wydawało mi się, że to włamywacz - wykrztusiła po chwili. - To jest właściciel tego domu.

Wszedł jeszcze jeden policjant.

- A kim pani jest? - spytał.

- Nazywam się Sydney Charles. Jestem prywatnym detektywem. Pan Garrett zatrudnił mnie do ochrony.

- Świetnie się pani spisała, - Oficer uśmiechnął się pod wąsem. Ukląkł obok Garretta i przyjrzał się ranie.

- Wiesz, Eddie - zwrócił się do kolegi - on nieźle oberwał. Trzeba wezwać karetkę.

Eddie wyciągnął zza pasa nadajnik i poprosił o przysłanie karetki.

Sydney wciąż trzymała krwawiącą głowę Zinna na kolanach. Ranny mamrotał coś niezbyt zrozumiale. Sydney spojrzała na klęczącego obok policjanta.

- Rany na głowie zazwyczaj obficie krwawią. To normalne i tym bym się nie przejmował. Bardziej obawiam się, czy nie doznał wstrząsu mózgu.

Zinn próbował otworzyć oczy, mamrotał coś o Barbarze.

- Tak mi przykro. Naprawdę nie chciałam - powtarzała bez przerwy Sydney, głaszcząc Garretta po policzku.

Policjant podniósł leżący obok pistolet.

- Tym go pani uderzyła?

Kiwnęła głową.

- Ma pani licencję?

- Tak.

- A jakieś dokumenty?

- Są w moim pokoju. Chce pan, żebym po nie poszła?

Policjant zmarszczył brwi.

- Pani tu mieszka?

- Przeniosłam się tu dopiero dziś.

Zinn znowu coś zamruczał, próbując podnieść głowę.

- Andrea? Andrea? - powtarzał.

- Zinn, Andrea jest bezpieczna. Naprawdę jest bezpieczna.

- Niech pan leży spokojnie - odezwał się policjant. - Zaraz przyjedzie karetka. Proszę się niczym nie denerwować.

Zinn trzymając się za głowę powoli usiadł, zupełnie nie zwracając uwagi na rady policjanta. Wyglądał teraz zupełnie przytomnie.

- Co się stało? - zapytał.

- Ta pani sądziła, że jest pan włamywaczem.

Zinn z trudem odwrócił głowę w stronę Sydney.

- To ty mnie tak załatwiłaś?

- Nie wiedziałam, że to ty.

Wyciągnął chusteczkę i przycisnął ją do rany.

- Od tej pory będę swój powrót ogłaszał fanfarami.

- Ale dlaczego nie wszedłeś głównymi drzwiami?

- Sprawdzałem, czy wszystko jest w porządku.

- Mam nadzieję, że tak było.

- Czy możemy zatem uznać cały ten wypadek za nieporozumienie? - spytał policjant przysłuchujący się rozmowie,

- Powinien pan właściwie uznać to za moją piramidalną głupotę - odparł Zinn.

Przed domem rozległa się syrena karetki,

- Wyjdę przed bramę i przyprowadzę sanitariuszy - powiedział stojący w drzwiach policjant.

Garrett próbował wstać.

- Niech pan lepiej się nie rusza. - Powstrzymał go policjant. - Zranienia głowy bywają bardzo zdradliwe.

Sydney wzięła od Zinna chusteczkę i wytarła mu policzki i szyję.

Mimo swego stanu, mężczyzna miał jeszcze dość sił, by przypatrywać się Sydney. Zauważył, że kolana ma poplamione krwią. Starał się zetrzeć ją dłonią. Potem wskazał jej króciutką koszulkę.

- W czymś takim sypiasz? - zapytał.

Zarumieniła się, słysząc to pytanie. Była tak zdenerwowana wypadkiem, że kompletnie zapomniała o tym, jak jest ubrana, a jej podkoszulek rzeczywiście bardzo mało zasłaniał. Policjant zorientował się, że Sydney po początkowym szoku teraz poczuła się niezręcznie, więc wyszedł z pokoju.

Zinn dotknął jej policzka.

- Jak sądzisz - powiedział - czy teraz mam jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, że nie nadajesz się do tej pracy?

- Nie masz do mnie żalu?

- No, jeszcze nie jestem pewien - uśmiechnął się. - Wymyślę coś, co masz zrobić, żebym się nie gniewał.

Weszli sanitariusze i dwaj policjanci. Sanitariusze od razu zajęli się Zinnem.

- Wystarczy parę tabletek aspiryny i trochę bandaża - powiedział Zinn.

- Obawiam się, że tak łatwo nie pójdzie - odparł młody sanitariusz. - Uważam, że powinien pana obejrzeć jeszcze lekarz.

- Zna pan jakiegoś lekarza, który by przyjechał do domu?

Sanitariusz roześmiał się.

- Miejmy nadzieję, że będzie jakiś dyżur w izbie przyjęć w szpitalu. Teraz jest inaczej niż za dawnych lat.

- Za dawnych lat, kiedy kobiety były tylko kobietami.

Sydney odruchowo obciągnęła swój podkoszulek. Czuła się strasznie, patrząc na całkiem zakrwawioną koszulę Zinna.

Sanitariusze przy pomocy policjantów umieścili poszkodowanego na noszach. Na ten widok Sydney poczuta się jeszcze gorzej. Chciała z nim pojechać do szpitala, ale wiedziała, że nie może opuścić domu i zostawić Andrei samej.

- Wrócę do domu zaraz, jak tylko dostanę aspirynę i jak mi zabandażują głowę. No i jeszcze będę musiał dopilnować, czy ci chłopcy dostaną zapłatę.

Wyciągnął rękę w jej kierunku. Podeszła i uścisnęła mu dłoń. Potem uniosła ją i przytuliła do swego policzka.

- Bardzo cię przepraszam.

Zinn uśmiechnął się.

- Uważam, że właściwie warto było.

- Bardzo cię boli?

- Czy pan jest już gotowy? - zapytał sanitariusz.

- Gotowy jak zawsze.

Wynieśli go z pokoju. Sydney towarzyszyła im do drzwi. Razem z nią poszedł jeden z policjantów. Poczekała, aż załadują nosze do karetki i obserwowała, jak wyjeżdżają przez bramę.

- Czy teraz mógłbym zobaczyć pani dokumenty? Muszę napisać raport z tego zdarzenia.

- Pójdę po torebkę.

Sydney poszła do swojego pokoju. Po drodze w holu zobaczyła Yolandę wychylającą się z sypialni Andrei.

- Zastrzeliła pani bandytę, senorita?

- Niezupełnie, Yolando. Był to raczej strzał samobójczy.

ROZDZIAŁ 5

Następnego dnia, tuż po wczesnym śniadaniu Sydney zabrała Andreę i samochodem Zinna pojechały do szpitala. Sydney ogarnął niepokój przed spotkaniem z aktorem. Wprawdzie sposób, w jaki wczoraj chciał sprawdzić zabezpieczenie domu, nie był najmądrzejszy i jeśli skradał się po ciemku, Sydney musiała postąpić tak, jak postąpiła, ale mimo wszystko czulą się podle.

Najgorsze było to, że po wypadku coś się między nimi zmieniło i teraz Sydney uznała, że powinna okazywać współczucie. Zinn był przecież niewinną ofiarą i cierpiał od rany zadanej jej ręką. Czy jednak nie wykorzysta jej poczucia winy? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie.

- No, jesteście! - przywitał je okrzykiem, kiedy stanęły w drzwiach.

Andrea natychmiast podbiegła do ojca i rzuciła mu się w ramiona. Sydney podeszła powoli i spojrzała mu w oczy.

- Dzień dobry.

Wyglądał nawet nieźle. Głowę miał obandażowaną. W miejscu, gdzie go uderzyła, widać było lekkie opuchnięcie. Poza tym nic nie wskazywało na to, że wczorajszego wieczora został zraniony.

- Jak się czujesz?

- Trochę tak, jakbym miał kaca, ale bez wcześniejszej przyjemności picia.

- Czy chcesz, żebym zrezygnowała z pracy u ciebie? - Starała się nadać głosowi spokojne i naturalne brzmienie.

- Wręcz odwrotnie! Zastanawiam się nawet nad podwyżką dla ciebie. Gdybym to nie był ja, a jakiś bandyta, chciałbym, żebyś zrobiła dokładnie to, co zrobiłaś.

Wyciągnął do niej rękę. Podeszła bliżej i podała mu dłoń. Nie uścisnął jej jednak, jak oczekiwała, ale delikatnie pogłaskał wnętrze. Zdawała sobie doskonale sprawę, że nie powinna się na to zgadzać, ale powiedziała sobie, że nie może go w tej sytuacji denerwować.

- Wczoraj nie powinienem był tak skradać się wokół domu. - Spojrzał na Sydney. - Ale musiałem koniecznie sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

- Dlaczego musiałeś?

- Kiedy wracałem, miałem wrażenie, że ktoś mnie śledzi.

Spojrzeli jednocześnie na Andreę. Chcieli się upewnić, że nie przysłuchuje się ich rozmowie.

- Wiesz przez kogo?

- Nie, nie wiem. Ale wtedy wydawało mi się, że to ona.

- Przyjrzałeś się samochodowi? Może zauważyłeś numery albo jakiś inny szczegół?

- Próbowałem, ale tamten samochód trzymał się w sporej odległości.

Andrea zaczęła się niecierpliwić.

- Tatusiu, idziesz do domu?

- Tak, kochanie. Zaraz przyjdzie doktor, zbada mnie i potem pojedziemy do domu.

- Czy jesteś chory?

Zinn popatrzył na Sydney.

- Powiedzmy, że się uderzyłem w głowę.

- Jak?

Znowu spojrzał na dziewczynę i porozumiewawczo ścisnął jej dłoń.

- Zdaje mi się, kochanie, że wpadłem na kogoś.

Sydney mruknęła coś pod nosem.

- Tak, córeczko, zdaje się, że na kogoś złego.

- Co to znaczy, tatusiu?

- Nic, nic, troszeczkę żartuję.

- Rzeczywiście, tylko troszeczkę - powiedziała Sydney i uwolniła dłoń z jego dłoni. Chyba już wystarczająco go pocieszyła.

Do pokoju weszła pielęgniarka.

- Za chwilę przyjdzie do pana doktor - uprzedziła. - Niestety, pańska rodzina musi przejść do poczekalni.

Zinn zauważył zmieszanie Sydney.

- Widzisz, kochanie, jak wszystko szybko roznosi się po mieście? W kronikach towarzyskich różnych gazet będą dzisiaj nieprawdopodobne historie na mój temat. Musimy utrzymywać, że to była mała sprzeczka.

Sydney zarumieniła się.

- Nie denerwuj się. Moja pani rzecznik umie sobie radzić. Poda prasie zwykłe oświadczenie i będzie podkreślała, że jesteśmy szczęśliwą parą.

Bawił się zakłopotaniem Sydney.

Dziewczyna pomyślała jednak, że wszystko dobrze się składa i pasuje do jej planu.

Pielęgniarka ponownie zajrzała do pokoju.

- Rodzina może zostać jeszcze tylko kilka minut.

- Zinn - Sydney nie mogła opanować podniecenia - wiem, że żartowałeś, mówiąc o tym oświadczeniu dla prasy, ale mnie się wydaje, że to fantastyczny pomysł. Powinieneś to zrobić!

Spojrzał na nią z takim zdumieniem, jakby nagle oszalała.

- O czym mówisz? Nie rozumiem.

Sydney spojrzała na Andreę, ale dziewczynka była całkowicie zajęta oglądaniem kolorowego magazynu, który przedtem podał jej ojciec.

- Pamiętasz, powiedziałam ci, że najlepiej by było, gdyby Barbara przeniosła swoją nienawiść z Andrei na mnie. Teraz wszystko zaczyna pasować do mojego planu.

- Tak…

- Nadarzyła się znakomita okazja. Byłeś w szpitalu i to jest wiadomość, którą na pewno podadzą gazety. Możemy trochę ubarwić całą historię. Twoja rzeczniczka może oświadczyć, że pokłóciłeś się ze swoją kochanką, która mieszka z tobą. Dlatego wylądowałeś w szpitalu. Teraz jednak już wszystko jest dobrze między nami i bardzo się kochamy. Barbara z pewnością przeczyta to wszystko i przy odrobinie szczęścia uda mi się skierować jej agresję na mnie.

- Wspaniale wymyśliłaś! Ale przecież ona może cię zabić!

- Jesteś niepoważny, Zinn. Dam sobie radę.

Znowu ujął jej dłoń i delikatnie pogłaskał.

- Zgadzam się na wszystko, a zwłaszcza na to, że bardzo się kochamy. Brzmi całkiem nieźle.

Sydney uwolniła rękę.

- Chodzi tylko o efekt, jaki wywrze ta wymyślona historyjka! -powiedziała stanowczo. - Nasze stosunki pozostaną od teraz ściśle zawodowe. Mam zamiar tylko zagrać rolę mieszkającej z tobą kochanki. Ludzie twojej profesji powinni rozumieć, co znaczy zagrać rolę.

- Jesteś sarkastyczna - zauważył Zinn.

- Masz rację. Przepraszam,

Zinn głaskał po głowie Andreę, ale spojrzenie utkwił w Sydney.

- W takim razie - powiedział po chwili - jeśli bierzesz na siebie dodatkowe ryzyko, powinienem ci to wynagrodzić. Dam ci dwieście dolarów więcej za każdy dzień. Niech to będzie właśnie dodatek za ryzyko.

Znowu pojawiła się pielęgniarka.

- Bardzo mi przykro, ale za chwileczkę będzie tu doktor. Proszę, niech pani pójdzie ze mną.

Zinn pocałował córkę, Sydney wzięła ją za rękę i szła za pielęgniarką. W drzwiach odwróciła się jeszcze.

- Dziękuję za podwyżkę - rzekła. - Nie wiem tylko, jakie ryzyko chcesz mi wynagrodzić. Ryzyko ze strony tej kobiety, czy może z twojej.

Zinn uśmiechnął się.

- Będę trzymał cię w niepewności - oświadczył.

Zinn zbudził się po godzinnej drzemce w swojej sypialni. Po obiedzie poczuł, że cios w głowę osłabił go bardziej, niż przypuszczał i położył się.

Jednak pierwszą rzeczą, jaką zrobił po przyjeździe ze szpitala, to zatelefonował do Judy Meecham, rzeczniczki prasowej. Powiedział, by opublikowała historyjkę o jego kłótni z kochanką i o ich pogodzeniu się. Judy była zachwycona. To był prawdziwy rarytas dla rubryk towarzyskich. Oczywiście, Zinn nie wspomniał jej, że to pomysł Sydney, który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.

Potem usiadł w swym ulubionym fotelu z Andreą na kolanach, a Sydney krążyła po pokoju, obmyślając dalsze posunięcia. Poprosiła, by zjedli obiad bez niej, bo chciała pojechać do miasta, do Marvina Kaslowa, który był szefem komisariatu policji w Los Angeles. Sydney miała nadzieję, że uda się jej przyspieszyć sprawę identyfikacji Barbary.

Zinn nie sprzeciwiał się temu pomysłowi. Nie był jeszcze w pełnej formie, ale nie bał się o Andreę, dopóki był z nią w domu. Powiedział Sydney, by wzięła jego jaguara.

Pobiegła z rozwianym warkoczem, pod pachą trzymała torebkę z pistoletem. Pomachała im jeszcze na pożegnanie i zniknęła. Naprawdę była niezwykle oddana swej pracy. Teraz wchodziła do akcji.

Zinn po przebudzeniu poprawił sobie poduszki i starał się nie myśleć o tępym bólu rozsadzającym czaszkę. To przykre doświadczenie, kiedy dostał od Sydney w głowę, wcale nie zwiększyło jego zaufania do jej możliwości i umiejętności jako specjalisty od ochrony. Ciągle jednak ta kobieta intrygowała go, a przede wszystkim zastanawiał się, dlaczego tak łatwa wymknęła się tamtego wieczora z jego ramion, Wtedy w ogrodzie byli poza zasięgiem świateł i mogliby posunąć się dalej, a nie tylko poprzestać na pocałunkach. Bardzo tego chciał i był przekonany, że i Sydney także. Nie wierzył za bardzo, by zmiana jej nastroju była zupełnie szczera. Znał kobiety na tyle, by wiedzieć, kiedy powodują nimi uczucia, a kiedy rozsądek. Dlaczego w dzisiejszych czasach kobiety tak często mają poczucie winy, kiedy tylko kierują się odruchem serca, uczuciem? Według niego, to właśnie mężczyźni zawsze są romantykami, a nie kobiety. Natomiast współczesne kobiety zawsze, kiedy nie uczynią tego, co nakazuje im rozsądek, przeżywają to jako porażkę i mają poczucie winy.

Sydney Charles szalenie zależało, by traktować ją poważnie jako prywatnego detektywa. Zależało jej na tym tak bardzo, jakby to było najważniejszą sprawą na świecie.

Zinn wyobraził sobie jej odpowiedź: Nie, nie mogę cię pocałować, bo jestem detektywem. Otóż to!

Zrobił chyba poważny błąd, że zaangażował się emocjonalnie. Nie chciał być wobec Sydney nie w porządku. Problem polegał jednak na tym, że Zinn doskonale pamiętał podobne zachowanie i postawę u Moniki. Skończyło się to rozpadem ich małżeństwa.

Bardzo możliwe, że porównanie nie było sprawiedliwe. Nie mógł jednak tak łatwo zapomnieć swych doświadczeń życiowych, a zwłaszcza tych związanych z miłością.

Kiedyś rozmawiał z Patti Lind, zaprzyjaźnioną z nim aktorką, o niezależności współczesnych kobiet. Powiedział jej wtedy, że uważa tę niezależność tylko i wyłącznie za wymówkę służącą do odrzucania mężów czy kochanków. Patti zezłościła się i oskarżyła go o chęć utrzymania kobiet w posłuszeństwie i zatrzymania ich za wszelką cenę w domu. Tłumaczył jej, że jednak chodzi o coś poważniejszego, a nie o te stare argumenty wysuwane przez feministki. Problem nie tkwi w tym, że kobiety chcą robić karierę zawodową, ale w tym, że karierą tłumaczą niechęć i unikanie jakiejkolwiek bliskości duchowej i psychicznej z mężczyzną. Zresztą, mężczyźni czynią podobnie i to jest niebezpieczne.

Usłyszał, że ktoś otwiera drzwi do jego sypialni. Dostrzegł Andreę.

- Tatusiu, jak się czujesz?

- Czuję się świetnie. - Wyciągnął do niej ręce. - Chodź i pocałuj tatę.

Andrea podskoczyła i podbiegła do niego. Za nią w drzwiach pojawiła się Yolanda.

- Nie byłyśmy pewne, czy pan się już obudził, senor.

- Już dawno się obudziłem i czuję się bardzo dobrze.

- Och, to wspaniale.

- A co z Sydney?

- Przed chwilą wróciła z komisariatu. Powiedziałam jej, że pan śpi. Chciałaby z panem później porozmawiać.

- Powiedz, żeby przyszła od razu. Chyba już widziała mężczyznę w piżamie?

- Si, seńor.

Zinn pocałował Andreę w policzek.

- Może poszłabyś do Yolandy? - zapytał. - Chcę porozmawiać z Sydney.

- A ja też mogę porozmawiać?

- Nie teraz. Jak tylko skończymy, będziesz mogła przynieść tu swoje warcaby i pogramy trochę.

Andrea podskoczyła uradowana.

- Cudownie!

Zinn się roześmiał.

Kilka minut później Sydney zapukała cicho i otworzyła drzwi.

- A oto i domowy detektyw! Jak tam polowanie?

- Wspaniale.

Weszła do sypialni. Miała na sobie obcisłe spodnie i bluzkę z krótkimi rękawami. Złoty warkocz był przerzucony do przodu. Jej widok poruszył go. Z każdą godziną podobała mu się coraz bardziej. Poklepał dłonią łóżko pokazując, by siadła koło niego.

- Co ciekawego powiedział Kaslow?

- Nie wiedzą jeszcze zbyt wiele. W każdym razie uważają, że Barbara nie jest morderczynią.

- Ależ ona prawie porwała moje dziecko! Czy nic nie robią w tej sprawie?

- Pracują nad tym, ale słusznie zrobiłeś, że zaangażowałeś prywatnego detektywa.

- Czy twoja opinia jest na pewno obiektywna?

Zinn miał wielką ochotę pociągnąć ją za warkocz, ale powstrzymał się. Właściwie chętnie by ją też pocałował, ale rozmawiali służbowo i Sydney na pewno by zaprotestowała.

- A dlaczego jesteś tak podekscytowana?

- Kiedy byłam w Szklanym Domu, Kaslow…

- W Szklanym Domu? - przerwał zdziwiony.

- W Komendzie Głównej.

- To tak się nazywa w policyjnym żargonie, rozumiem.

- Tak mówią policjanci, ale to nie jest żargon. W każdym razie Kaslow poradził, abym poszła do policyjnego psychologa. Mnóstwo się dowiedziałam od niego i w jego opinii mój plan wobec Barbary ma wielkie szanse powodzenia.

- Ja nie potrafię się tak emocjonować twoim planem.

- Ale przecież właśnie po to mnie zatrudniłeś.

Już chciał powiedzieć, że wolałby tego nie uczynić. Chciałby raczej traktować ją tak, jak mężczyzna może traktować kobietę, ale na to Sydney z pewnością by się nie zgodziła. Irytowało go, że postanowiła utrzymać dystans.

Zastanawiał się, co się z nim dzieje! Zakochuje się w prywatnym detektywie? W dodatku ona z zasady nienawidzi aktorów. Zinn z łatwością mógłby mieć niemal każdą kobietę. Problem polegał na tym, że obchodziła go wyłącznie Sydney.

Wbrew poprzednim postanowieniom wziął ją za rękę. Jej dłoń była chłodna. Zastanawiał się, czy reszta jej ciała też jest chłodna.

- Rozumiem doskonale, że chciałabyś bardzo, by twój plan się udał, ale nie możesz pracować bez przerwy dwadzieścia cztery godziny na dobę. Każdy potrzebuje trochę odpoczynku.

Patrzyła na jego rękę, ale nie cofała swojej.

- Dam sobie radę.

- Oczywiście, ale musisz mieć trochę czasu na życie osobiste - przyjaciół, rodzinę… może na romans.

Uważnie obserwował jej twarz. Nie zareagowała na wspomnienie o romansie. No tak, już mówiła, że nie jest z nikim związana. Zanim zdążył cokolwiek dodać, wysunęła dłoń z jego ręki i wstała.

- Jeżeli będę potrzebowała wolnego dnia, to dam znać wcześniej, dobrze?

Uśmiechnęła się słodko i wyszła z pokoju. Ostrożnie, po cichu, zamknęła za sobą drzwi.

Zinn westchnął. Dlaczego zawsze musiał się interesować trudnymi kobietami? Gdyby był mądrzejszy, właśnie teraz by z tym skończył. Niech Sydney wykona swoje zadanie i zniknie z jego życia. Potrząsnął głową, kiedy przypomniał sobie, co do niej czuje i co może ona czuje do niego.

Następnego dnia Sydney wstała bardzo wcześnie, kiedy wszyscy jeszcze spali. Poszła do głównej bramy i zabrała gazety. Usiadła w kuchni i zaczęła je przeglądać. Rzeczniczka Zinna dobrze się spisała. Na trzeciej stronie była notatka o tym, że Zinn został ranny i że musiał być w szpitalu. Natomiast na stronie poświęconej towarzyskim plotkom znajdowało się mnóstwo sensacyjnych szczegółów o kłótni i późniejszym pogodzeniu się kochanków. Podano nawet, że Sydney jest nieślubną córką Dicka Charlesa. To, oczywiście, nie spodobało się za bardzo Sydney, ale musiała przyznać, że taka wiadomość mogła wzbudzić dodatkowe zainteresowanie. Na szczęście, nikt się nie dowiedział, że jest prywatnym detektywem.

Do kuchni przyszła Yolanda i zajęła się przygotowaniem śniadania.

- Czy Zinn zazwyczaj wstaje wcześnie czy raczej później? - zagadnęła ja Sydney.

- Zawsze wstaje bardzo wcześnie, seńorita. Dzisiaj nie idzie do studia. Powiedział mi, że musi odpocząć, bo za kilka dni wyjeżdża na zdjęcia do San Francisco.

- Tak?

- Si, seńorita. I jeszcze jedno. Wczoraj pan Garrett powiedział, żebym pani przekazała, że dzisiaj idzie z panią na obiad do „Hard Rock Cafe”. Rzeczniczka pana Garretta dzwoniła wieczorem, że będą tam fotoreporterzy, żeby zrobić zdjęcia nowej dziewczynie. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale pan Garrett powiedział, że pani zrozumie.

- Tak, rozumiem.

- Aha, przyjdzie też jakiś Jack, żeby pilnować małej, kiedy was nie będzie w domu.

- To bardzo dobrze.

Yolanda zajęła się dalej śniadaniem.

Rzeczniczka Zinna najwyraźniej lubiła kuć żelazo póki gorące. Rzekomy romans stawał się coraz głośniejszy. Sydney przestraszyła się, czy aby nie posunęła się za daleko i czym to wszystko może się skończyć. Nie miała najmniejszej wątpliwości, że podoba się Zinnowi. Ona także czuła od samego początku, że między nimi nawiązała się nić sympatii. Teraz pozostawało tylko pytanie, czy będzie umiała przestać o tym myśleć i skupić się na wykonaniu planu, który zresztą sama skonstruowała.

Wczorajszy wieczór spędzili spokojnie w domu. Zinn przyszedł na wspólną kolację, ale, choć nadrabiał miną, widać było, że ma sienie najlepiej. Zaraz po kolacji poszedł się położyć do siebie. Andrea siedziała w jego sypialni i oglądała rysunkowe filmy na wideo. Yolanda powiedziała, że Zinn większość z nich zna już na pamięć. Sydney zaś spędziła wieczór na planowaniu dalszych posunięć. Zadzwoniła do specjalisty od oświetlenia i umówiła się z nim. Człowiek ten pracował dla Candy'ego Gonzaleza i miał spore doświadczenie.

Teraz Sydney spojrzała na zegarek. Miała jeszcze trochę czasu do jego przyjścia. Zaczęła jeść huevos rancheros, które podała jej Yolanda. Przyniosła ich cały półmisek, bo poprzedniego dnia przy śniadaniu Sydney bardzo je chwaliła i zajadała z apetytem.

- Jak długo Zinn będzie dzisiaj spał?

- Powiedział, żebym zastukała o dziewiątej. Sydney właśnie kończyła śniadanie, kiedy rozległ się dzwonek. Pośpiesznie dokończyła kawę i pobiegła otworzyć bramę. Przyszedł specjalista od oświetlenia. Był Latynosem, gdzieś pod sześćdziesiątkę. Nazywał się Manny Ibanez, Obszedł i wymierzył całą posiadłość, a potem wskazał, co należałoby wymienić, a co zrobić na nowo. Sydney poprosiła go, by obliczył koszty ekspresowej naprawy systemu oświetlenia całej posiadłości. Ibanez obiecał, że niedługo to zrobi i zadzwoni do niej po południu. Po jego odejściu Sydney wróciła do domu. Zinn już wstał i właśnie jadł śniadanie w patio. Podeszła do niego.

- Jak się czujesz?

Odstawił filiżankę i posłał jej swój sławny uśmiech.

- Dziękuję. Już znacznie lepiej. Proszę, siądź przy mnie.

Kiedy siadła naprzeciwko niego, Zinn obejrzał ją od stóp do głów. Miała na sobie dżinsy i zwykłą koszulkę.

- Yolanda powiedziała ci o naszej randce?

- Powiedziała, że idziemy do ,,Hard Rock Cafe”.

- Judy uważa, że to doskonałe miejsce. Zawsze sporo osób tam się kręci. Będą też dziennikarze.

- Zechcą zrobić nam zdjęcia?

- Tak i zobaczyć nas w akcji.

- W akcji? Co to znaczy?

Zinn przełknął kawałek grzanki i uśmiechnął się.

- Wiesz, takie typowe dla Hollywood scenki z randki. Musimy spełnić oczekiwania publiczności.

- Wystarczy, że pojawimy się razem w restauracji. Co więcej można zrobić w publicznym miejscu?

- Syd, kochanie, teraz jesteśmy na ustach wszystkich, Wiesz… uważają nas za kochanków. Musimy więc się tak zachowywać, jakbyśmy naprawdę nimi byli. Od czasu do czasu całować się i przytulać, zwłaszcza przed obiektywami. To nic wielkiego, a powinniśmy być przekonujący jako kochankowie.

Przypatrywała mu się w milczeniu.

- O co chodzi, dziecino?

- Zinn, dlaczego sądzę, że wykorzystujesz tę sytuację?

- Nie mam najmniejszego pojęcia, A ty jak sądzisz? - zapytał z niewinną miną.

- Podejrzewam, że za bardzo spodobał ci się ten pomysł.

- A czego byś oczekiwała, że będę się wzdragał na myśl o pocałowaniu ciebie? Jeśli dobrze pamiętam, to było zupełnie przyjemne, kiedy robiliśmy to bez kamer.

- Więc jednak chcesz wykorzystać okazję!

- Syd, to twój pomysł, a nie mój. Ja po prostu wcielam w życie twój plan. Nie ma sensu robić czegoś bez głębokiego przekonania. Jeśli naprawdę chcemy, żeby Barbara stała się zazdrosna, powinniśmy przekonująco odegrać role kochanków.

- Pamiętaj o najważniejszym. To jest tylko gra.

- Nie mogę obiecać - Zinn patrzył jej prosto w oczy - że nie będzie mi to sprawiało przyjemności. Prawda jest taka, że coraz bardziej mi się podobasz. Dlatego to nie będzie rola trudna do zagrania.

Sydney wstała.

- Domagam się, byś traktował to tylko i wyłącznie zawodowo. Mam nadzieję, że posiadasz na tyle przyzwoitości, żeby to respektować.

- Oczywiście.

Zaczęła iść w stronę drzwi.

- Och, Syd! - zawołał ją.

- Tak?

- Ubierz się w coś seksownego i może odrobinę prowokacyjnego, Tak zresztą poradziła Judy. Musimy wywołać wrażenie.

- A może powinnam zrobić striptiz na stole? Czy to zadowoliłoby Judy?

- Nie, to byłaby już pewna przesada - odpowiedział Zinn, usiłując zachować powagę.

Sydney odwróciła się na pięcie i energicznie wyszła z patio.

O jedenastej czekała na Jacka Dowda w olbrzymim salonie, Stały tam dwie identyczne miękkie, śnieżnobiałe kanapy. Na ścianach wisiały współczesne, abstrakcyjne obrazy. Na stoliku do kawy ustawiona była nowoczesna rzeźba kinetyczna.

Zaraz po przyjściu Jacka mieli z Zinnem pojechać do restauracji. Na razie nie pojawił się ani jeden, ani drugi.

Sydney postanowiła, że nie pozwoli Zinnowi wyprowadzić się z równowagi. Chociaż nie była zawodową aktorką, to jednak chęć oszukania Barbary dodawała jej natchnienia, Zinn Garrett chciał, żeby ubrała się seksownie, więc to zrobiła. Przy pomocy Yolandy skróciła swą najkrótszą białą lnianą spódnicę. Do tego nałożyła czerwoną jedwabną bluzeczkę, dość przezroczystą. A skoro chciał, by była trochę prowokacyjnie ubrana, nie włożyła staniczka.

Chodziła niecierpliwie po salonie na swych wysokich obcasach. Nagle odezwał się dzwonek. Zjawił się Jack Dowd, Był to bardzo wysoki i potężnie zbudowany brunet Miał chyba koło czterdziestki. Samym swoim wyglądem mógł niezgorzej przestraszyć.

Przyjrzał się jej króciutkiej spódnicy w tak obcesowy sposób, jak to czasem potrafią robić mężczyźni.

- Nowa dziewczyna, co? - zapytał.

- Nie. Jestem detektywem. Nazywam się Sydney Charles, a pan to pewnie Jack Dowd?

- Ooo…

Sydney wyciągnęła do niego rękę.

- Przepraszam za wygląd - wyjaśniła - ale to konieczne dla fotoreporterów.

- No nie, gdyby pani stała na czatach przed bankiem, nawet dziesięciu policjantów nie spostrzegłoby, że jest napad.

- Dziękuję za komplement. O to w jakimś sensie chodzi w moim planie.

Dowd rozejrzał się wokół.

- System alarmowy działa? - zapylał.

- Tak, ale to bardzo prosty system.

- Już dawno mówiłem Garrettowi, że powinien go zmienić.

- Zaczęłam zmieniać oświetlenie.

- To już coś, w każdym razie dobre na początek.

- Wychodzimy, jak tylko Zinn wróci.

- Proszę się nie martwić. Już tu kiedyś byłem i czuję się jak w domu.

Udał się do kuchni, najprawdopodobniej coś przekąsić. Sydney siadła na kanapie i popatrzyła na spódniczkę, zastanawiając się, czy może nie przesadziła trochę z tym prowokacyjnym strojem.

Wreszcie pojawił się Zinn, ubrany w niebieski blezer i jasnożółtą koszulę rozpiętą pod szyją. Sydney na jego widok zerwała się z kanapy.

- Gotowy?

Zinn patrzył na nią z nie ukrywanym zdumieniem, kiedy szła do niego przez pokój. Sydney zbliżyła się i spojrzała mu prosto w oczy. Zinn cofnął się pół kroku i przyglądał się jej badawczo.

- Wyglądasz jak kobieta, która może spokojnie rąbnąć faceta w głowę, a on i tak wróci, a nawet poprosi o jeszcze.

- Chyba o to ci chodziło.

- Tak, ale… nie wyobrażałem sobie czegoś tak…

- Jak?

- Czegoś tak porażającego.

Sydney starała się nie dać po sobie poznać, jaką satysfakcję sprawiły jej te słowa.

- No dobrze, idziemy na ten nasz występ.

- Boję się, że możesz na fotoreporterach wywrzeć takie wrażenie, że będą łazić za tobą całymi tygodniami.

- Trudno. Nie mam już wyjścia.

Zinn potaknął.

- Czy Jack przyszedł? - upewnił się.

- Tak, teraz siedzi w kuchni.

- To dobrze. Bardzo dobrze.

Zinn chyba nie przykładał żadnego znaczenia do tego, co mówi, bo cały był skupiony na wpatrywaniu się w Sydney. Ona zaś z trudem powstrzymywała się od śmiechu.

Wziął w palce pasmo jej włosów i zaczął się nim bawić. Sydney zamarła. Mężczyzna przysunął się bliżej. Uniósł jej podbródek do góry i leciutko, czule pocałował w usta.

- Smakujesz równie doskonale, jak wyglądasz…

Cofnęła się, próbując okazać niezadowolenie.

- Tego nie było w umowie - zastrzegła.

- Każdy aktor ci powie, że do roli trzeba się przygotować. Staram się tylko wprowadzić w odpowiedni nastrój. Naprawdę, to jest czysto zawodowe podejście.

- Lepiej jednak trzymaj ręce przy sobie, dopóki nie staniemy przed dziennikarzami.

- Sydney, wiem, że jesteś twarda, ale czy ani troszeczkę ci się to nie podobało?

- Nigdy nie zdradzam zawodowych tajemnic.

Podeszła do stołu i zabrała swoją torebkę.

- Szefie, kto prowadzi: ja czy ty? - spytała.

Zinn zgodził się, by prowadziła. Nie był to jednak najlepszy pomysł, bo cały czas czuła na sobie jego gorące spojrzenie. Próbowała jakoś podtrzymywać rozmowę, ale Zinn wolał nic nie mówić, tylko dotykał jej włosów albo nagiego ramienia.

Opowiedziała mu o spotkaniu z ekspertem od oświetlenia i o konieczności dodatkowych instalacji. Przyjął to do wiadomości bez komentarza.

- Yolanda wspomniała mi, że wybierasz się na zdjęcia do San Francisco.

- Tak, cały zespół jedzie tam na parę dni.

- Myślałam o tym. Chyba dobrze byłoby, gdybym z tobą pojechała. Zwłaszcza gdybyśmy o tym zawiadomili prasę. To może być dla Barbary okazja do zrobienia czegoś przeciwko mnie.

- Masz na myśli, że może będzie próbowała zrobić ci krzywdę?

- Zinn, to tak się mówi. Mnie chodzi o to, żeby zmusić ją do jakiegoś działania. A im wcześniej, tym lepiej.

Sydney jechała bulwarem San Vincente, potem autostradą San Diego do Westwood, gdzie zatrzymała się na czerwonym świetle.

- Bardzo bym chciał, żebyś wybrała się ze mną - powiedział po chwili Zinn,

- Pamiętaj, tylko na ściśle zawodowej płaszczyźnie - ostrzegła go.

- Sydney, coś mi się zdaje, że masz lekką obsesję na tym punkcie. - Mówiąc to, znowu zaczął bawić się jej włosami. - Chciałbym, żebyś już dała temu spokój.

Zmieniły się światła i Sydney ruszyła.

- Jestem po prostu ostrożna.

- Tym samym przyznajesz, że coś cię kusi.

Spojrzała mu w oczy.

- Oczywiście - odpowiedziała - że mnie kusi. Ani ty, ani ja nie jesteśmy przecież z kamienia.

Zinn odetchnął z ulgą,

- Dziękuję, że to mówisz. Już się bałem, że mój wrodzony czar przestał działać na kobiety.

- Jak tylko przestanie działać, to ci zaraz powiem.

Minęli bulwar Santa Monica i skręcili w stronę Beverly

Hills, a potem podjechali pod „Hard Rock Cafe”. Przed wejściem czekała już grupka ludzi. Sydney zaparkowała samochód. Zaledwie Zinn wysiadł, nadbiegł jakiś fotoreporter i natychmiast zaczął robić zdjęcia,

- No, dziecinko, idziemy. Jesteśmy na miejscu - powiedział Zinn do Sydney. Dziewczyna też wysiadła i też została natychmiast obfotografowana. Wszystko wydawało się absurdalne i śmieszne.

Podeszła do Zinna, a on ją objął. Odrzuciła włosy do tyłu. Stali tak przez chwilę, patrząc w skierowane na nich obiektywy. Sydney usłyszała, jak ludzie powtarzają nazwisko Zinna, a jakaś nastolatka piszczy z zachwytu.

- Proszę ją pocałować - zażądał fotograf.

Zinn pocałował Sydney we włosy. Obejmował ją mocno w talii. Patrzyli sobie w oczy i uśmiechali się.

- Wiesz, jest nieporównanie przyjemniej, kiedy to robimy w samotności, bez świadków - szepnął do niej,

- Wiem, co masz na myśli - odpowiedziała, nie przestając uśmiechać się do obiektywów.

Podeszła do nich reporterka o ładnych blond włosach i dość inteligentnej twarzy. W ręku trzymała magnetofon i mikrofon.

- To jest właśnie ta dziewczyna? - zapytała nie przedstawiając się.

- Tak - odpowiedział Zinn. - To jest Sydney Charles.

- Jak się pisze jej imię? Przez „i” czy przez „y”?

- Przez „y” - odparła Sydney.

- Co to za historia, Zinn? - pytała dalej reporterka. - Jesteście zaręczeni czy nie?

- Sydney i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.

Reporterka potrząsnęła głową z niedowierzaniem.

- I tak dalej, i tak dalej… Dlaczego jednak, skoro jesteście tak dobrymi przyjaciółmi, wylądowałeś w szpitalu? - indagowała.

- To było nieporozumienie - powiedział Zinn. - Jeśli ludziom naprawdę na sobie zależy, wtedy pojawiają się silne emocje.

- Czym go pani uderzyła?

Sydney spojrzała niepewnie na Zinna.

- Pięścią - odpowiedział szybko. - Ona jest bardzo silna.

- Żałujesz tego, Sydney? - wypytywała reporterka.

- Bardzo żałuję. Naprawdę go kocham i nie wyobraża sobie pani, jak strasznie się czułam, kiedy zobaczyłam, co mu zrobiłam.

Sydney zdawała sobie sprawę, że brzmi to trochę idiotycznie. No, ale o to chodziło. Chciała, żeby do Barbary dotarły właśnie takie rzeczy.

- Czy może pani powiedzieć, co takiego zrobił Zinn Garrett, że aż tak mocno pani zareagowała?

- Jestem o niego potwornie zazdrosna i nie znoszę, kiedy jakaś kobieta mu się przygląda - wyznała Sydney.

Zinn uśmiechnął się.

- Powinnaś zmienić zawód, kochanie - wyszeptał jej do ucha.

- Ile pani ma lat?

- Dwadzieścia pięć.

- Gdzie pani pracuje?

- W telekomunikacji - szybko odpowiedział za nią Zinn.

Reporterka spojrzała na niego z niedowierzaniem, ale nic nie powiedziała.

- Jest pani z Los Angeles?

- Teraz mieszka u mnie - znowu wtrącił się Zinn.

- Tak, jesteśmy nierozłączni - dodała Sydney.

- Zabieram ją za parę dni na plan zdjęciowy do San Francisco.

- Ale jesteście przecież tylko przyjaciółmi, nieprawdaż?

- Na razie.

Sydney podniosła dłoń do góry.

- Jeszcze nie mam żadnego pierścionka - powiedziała.

- Panie Garrett, czy może pan coś dodać na temat niedawnej próby porwania pańskiej córki?

- Mamy nadzieję, że niebezpieczeństwo minęło. Ufamy, że kobieta, która próbowała to zrobić, zostawi nas już w spokoju.

- A czy pani nie czuje się zagrożona? - reporterka zwróciła się do Sydney.

- Dlaczego miałabym czuć się zagrożona? Nigdy w życiu nie zrobiłam nikomu nic złego.

Dziennikarka rzuciła na nią pełne zdumienia spojrzenie, Sydney zaś czuła nieprzepartą chęć uderzenia tej kreatury. Wiedziała, że nie może tego uczynić, bo wtedy nagłówki gazet zapełniłyby się jeszcze większymi głupstwami i zmyśleniami.

Tłum wielbicieli wokół nich gęstniał. Niektórzy podsuwali Zinnowi kartki z prośbą o autograf.

Reporterka wyglądała już na poważnie poirytowaną.

- Zinn, powiedz mi wreszcie coś naprawdę ciekawego! - zażądała.

- Jesteśmy teraz szczęśliwsi niż kiedykolwiek przedtem. Ten przykry incydent zbliżył nas do siebie jeszcze bardziej. Ta dziewczyna to chyba miłość mojego życia. A teraz muszę już wszystkich przeprosić. Jeszcze nie całkiem dobrze się czuję.

Przepchnęli się przez tłum i weszli do restauracji, gdzie było znacznie spokojniej i mniej tłoczno.

- Zawsze tak jest, kiedy wybierasz się do miasta na hamburgera? - zapytała Sydney.

- Tylko wtedy, kiedy mi zależy na rozgłosie.

Objął ją wpół i poprowadził do stolika.

- Jak można wytrzymać coś takiego?

- Toteż prawie nigdy nie szukam rozgłosu. Zgodziłem się teraz na to wszystko, żeby dostosować się do twojego planu.

- Rzeczywiście nie lubisz rozgłosu?

- Może trudno w to uwierzyć, ale tak. Niestety, jest to cena, którą czasem trzeba płacić i zawsze wtedy myślę, czy nie lepiej było skończyć prawo.

Usiedli w zacisznym kąciku. Zaraz pojawiła się kelnerka. Zinn zamówił piwo San Miguel i hamburgera, a Sydney wodę mineralną i sałatkę.

Ludzie siedzący w restauracji gapili się na nich bez przerwy. Jakaś dziewczynka podeszła i prosiła o autograf, potem to samo zrobiło kilka nastolatek. Zinn żartował z nimi i podpisywał się na serwetkach.

- Czy już jako student byłeś takim bożyszczem kobiet?

- Och, nie. Byłem klasycznym molem książkowym. Cały czas się uczyłem, choć startowałem też w uniwersyteckiej reprezentacji pływackiej,

- Naprawdę?

- Słowo daję.

- Myślałam, że raczej byłeś głównym aktorem we wszystkich uniwersyteckich przedstawieniach.

- Tylko raz czy dwa wystąpiłem w czymś takim, ale głównie dlatego, że dziewczyna, która bardzo mi się podobała, należała do kółka teatralnego.

- Gdzie studiowałeś?

- W Tucson, w Arizonie. Mój ojciec był agentem ubezpieczeniowym, a matka uczyła w szkole średniej.

- Byłeś zatem zwyczajnym chłopakiem - zażartowała Sydney.

- I nadal nim pozostałem. Tylko niektórzy nie chcą tego dostrzec.

- Bardzo mi przykro, ale nie mogę w to uwierzyć. Ktoś żyjący wśród nieustannych pochlebstw nie może być takim zupełnie zwyczajnym człowiekiem - powątpiewała Sydney.

- Możliwe, że tak się wydaje innym. Jednak ja dokładnie znam siebie i wiem, kim jestem. Zdaję sobie sprawę, jak sztuczna i nieprawdziwa jest postać Granta Adamsa, ale ja nim nie jestem. To tylko moja praca. Mój ojciec sprzedawał polisy ubezpieczeniowe, ale przecież sam nie był polisą. Dla niego najważniejsza była rodzina i grono przyjaciół. Tak samo dla mnie,

Sydney przez dłuższy czas nic nie mówiła. Zastanawiała się nad jego słowami.

- Czy twoi rodzice jeszcze żyją? - spytała wreszcie.

- Moja matka tak. I ubóstwia Andreę. Myślałem nawet przez chwilę, żeby wysłać Andreę do Tucson, ale potem zrezygnowałem z tego, bo przestraszyłem się, że ta wariatka mogłaby i tam dotrzeć. Nie mogłem matki narażać na takie przeżycia.

Sydney słuchała z wielką uwagą. Pierwszy raz była z nim w miejscu publicznym. Zauważyła kontrast między sławnym gwiazdorem, którego ubóstwiają kobiety, a tym człowiekiem, który teraz rozmawiał z nią o najzwyklejszych sprawach.

Po chwili dopiero uświadomiła sobie, że wpatruje się w Zinna podparłszy ręką brodę. Ludzie wokół też się w niego wpatrywali. Sydney jednak widziała zupełnie innego człowieka.

Kelnerka przyniosła zamówione dania. Zinn znowu dal autograf jakiejś pani z Nebraski.

- Co twoja była żona sądzi o całej tej sprawie z Barbarą?

Sydney ciekawiło poprzednie małżeństwo Zinna, ale przedtem nie wiedziała, jak o to zapytać.

- Nie było jej w kraju, kiedy ta kobieta próbowała porwać Andreę. Zadzwoniłem do jej agenta i opowiedziałem wszystko dokładnie. Powiedziałem też, jakie przedsięwziąłem środki ostrożności. Jak tylko się dowiedziała o wszystkim, zadzwoniła z Afryki, żeby porozmawiać z Andreą. Potem ja wytłumaczyłem jej, co się stało i upewniłem, że wszystko jest w porządku. Uspokoiła się i nie dzwoniła od tamtej pory.

- Powinno ją to bardziej obchodzić.

- Ależ z pewnością obchodzi. Ona kocha Andreę, ale jest też zadowolona, że nie musi się nią stale zajmować,

- To dlatego rozwiedliście się?

Zinn pocierał policzek, zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Nie, raczej nie z tego powodu. Jeśli chcesz znać prawdę, to powiem ci, że Monika traktowała siebie i swoją karierę znacznie poważniej niż ja. Miała właściwie obsesję, by zostać gwiazdą. Rzeczywiście cierpiała nad tym, że ja się tym nie przejmowałem. Nasze poglądy na życie były tak różne, że musieliśmy się rozstać.

Sydney spojrzała mu w oczy i wiedziała, że mówi szczerą prawdę. Zinn pociągnął łyk piwa i oparł się wygodniej o krzesło.

- Wytłumaczę ci dokładniej, na czym polegała ta ogromna różnica między mną a Moniką - kontynuował. - Pamiętasz, co o mnie myślałaś, kiedy przyszłaś pierwszy raz do mojego domu?

- Tak.

- Myślałaś o mnie jak o rozkapryszonym gwiazdorze, bo taki mój obraz zapamiętałaś z filmów i gazet. To tak, jak dzisiaj z tobą. Za tą fasadą seksownego stroju jesteś nadal sobą. Teraz musisz grać, bo tego wymaga sytuacja i to wiąże się z twoją pracą. To jest po prostu praca i ja tak to traktuję. Zupełnie inaczej było z Moniką. Dla niej ta cała fasada gwiazdorstwa była rzeczywistością.

- Jest jednak między nami różnica w poglądach na życie.

- Jeśli rzeczywiście coś takiego istnieje, to tylko to, że ty znacznie bardziej serio traktujesz samą siebie.

- Jak mam to rozumieć?

- Nigdy do tej pory nie widziałem cię wesołej, rozluźnionej. Wyglądasz, jakbyś nieustannie była na służbie.

Sydney odsunęła talerz po sałatce.

- Kiedy ty pracujesz - powiedziała - wcielasz się w Granta Adamsa. Kiedy ja pracuję, trzymam zawsze przy sobie broń.

- Chyba mnie nie zrozumiałaś zbyt dobrze. - Pokręcił głową.

Mężczyzna siedzący przy stoliku obok zwrócił się do Zinna z prośbą o autograf dla swojej córki, która leżała w szpitalu chora na nerki. Powiedział, że serial z Zinnem jest jej ulubionym programem. Zinn poprosił mężczyznę o adres i obiecał wysłać jego córce swoje duże zdjęcie z autografem. Mężczyzna był wyraźnie bardzo zadowolony z tej obietnicy. Potem Zinn zawołał kelnerkę, żeby zapłacić rachunek.

- Nie wiem jak ty - zwrócił się do Sydney - ale ja mam na dzisiaj dosyć Granta Adamsa. Marzę, żeby wrócić do domu i być sobą.

Sydney też marzyła o powrocie. Nie była jednak w stu procentach pewna, z jakim Zinnem Garrettem będzie wracała. Czy z bożyszczem milionów kobiet, czy z człowiekiem, który mimo sławy pozostał sobą i którego poglądy na życie wcale nie różniły się tak bardzo od jej własnych?

ROZDZIAŁ 6

W drodze powrotnej Zinn był zadziwiająco milczący. Sydney i tym razem prowadziła i nie była w nastroju do rozmowy. Próbowała jakoś rozsądnie uporządkować swoje uczucia. To, co powiedział jej niedawno Zinn, zupełnie zmieniało jego obraz i nie była pewna, czy miała rację, traktując go na początku jak rozkapryszonego gwiazdora. Przypomniała sobie, że przynajmniej jedna rzecz jest pewna. Przede wszystkim ma zadanie do wykonania, i to za wszelką cenę.

- Uważasz, że to całe przedstawienie, które dzisiaj odegraliśmy, przyniesie jakieś efekty? - zapytała po chwili.

- Spodziewam się, że zrobi się wokół nas spory rozgłos, a przecież o to nam chodzi. W końcu Barbara też się o wszystkim dowie.

- Tak, i kto to może wiedzieć, co ona wtedy zrobi. Najtrudniejsze są chyba dochodzenia dotyczące osób niezrównoważonych psychicznie. Nie można tu zastosować żadnych racjonalnych założeń i sposobów postępowania. - Spojrzała na niego i zauważyła, że przypatruje się jej ze smutkiem w oczach. - Zinn, co się stało?

- Nie, nic takiego. Chyba jestem trochę zmęczony.

- Naprawdę?

- Wiesz, myślałem też o tobie. To niesamowite, teraz wyglądasz jak piękna i beztroska dziewczyna, ale tak naprawdę jesteś kimś zupełnie innym.

- Ależ ta minispódniczka to tylko przebranie - odpowiedziała szybko Sydney.

- Tak, wiem.

- Właśnie tacy ludzie jak ty powinni to dobrze rozumieć.

- Masz rację.

Znowu zamilkli na pewien czas. Sydney starała się skupić na sprawie Barbary, żeby na chwilę zapomnieć o Zinnie. Takie myśli były dla niej zbyt niepokojące. Cała ta afera z Barbarą nie była prosta. Wszystko, co mogła uczynić, to próbować na różne sposoby zmusić tę kobietę do działania i być jednocześnie gotową do reakcji.

- Powiedz mi, Zinn, jak to będzie w San Francisco? To znaczy, na czym polega kręcenie zdjęć na wyjeździe?

Opowiedział jej dokładnie. Głównie pracują cały dzień, ale niektóre ujęcia kręcą też wieczorem, i to w najróżniejszych miejscach w mieście.

- Jeżeli rzeczywiście Barbara orientuje się w tych sprawach, to powinna uznać, że ten wyjazd jest dla niej idealną okazją.

- Osobiście wolałbym jednak, żeby przedtem złapała ją policja. Nie podoba mi się, że wszystko ma spaść na ciebie.

Sydney nie zamierzała się z nim sprzeczać. To właściwie maturalne, że okazywał niepokój.

W domu wszystko było w porządku. Jack Dowd oglądał mecz baseballowy, a Yolanda i Andrea piekły w kuchni ciastka. Jack zaczął się zaraz zbierać do wyjścia mówiąc, że jest zawsze do dyspozycji, jeśli zajdzie taka potrzeba. Zinn skierował się do swego gabinetu, żeby postudiować rolę. Andrea chciała trochę popływać. Poprosił więc Sydney, by poszła z nią na basen, a sam wyszedł z plikiem papierów.

Sydney z Andrea przebrały się w kostiumy i poszły pływać. Od czasu do czasu wychodziły z wody, żeby odpocząć. W pewnym momencie do basenu podszedł Zinn. Przez chwilę patrzył na nie i odszedł bez słowa.

Tego wieczoru Zinn wybierał się na kolację, którą organizowało kilku znanych producentów filmowych. Zanim wyszedł, zapukał do drzwi pokoju Sydney. Właśnie skończyła prysznic, miała jeszcze mokre włosy i siedziała na łóżku w szlafroku. Zinn w czasie rozmowy pozostał przy drzwiach.

- Trudno mi dokładnie powiedzieć, o której wrócę, ale tym razem na pewno wejdę frontowymi drzwiami.

Sydney roześmiała się.

Dzisiejszego wieczoru prezentował się wyjątkowo przystojnie. Miał na sobie granatową marynarkę, koszulę w odcieniu lawendy i krawat w podobnym kolorze, Sydney zdała sobie sprawę, że coraz większą uwagę zwraca na jego wygląd. Za wszelką cenę postanowiła myśleć tylko i wyłącznie o sprawach zawodowych.

- Dzwonił do mnie właśnie Manny Ibanez - powiedziała, nie patrząc w jego kierunku. - Ten specjalista od oświetlenia. Opracował już projekt poprawienia świateł i sporządził kalkulację kosztów.

- Jeśli uważasz jego projekt za dobry, to powiedz mu, żeby się brał do pracy. Całkowicie polegam na twojej opinii.

Ciągle stał przy drzwiach.

- Zatem baw się dobrze - rzuciła Sydney.

- Chętnie zabrałbym cię ze sobą, ale tam w ogóle nie będzie prasy, a poza tym, to strasznie nudne spotkanie.

- Lepiej, żebym została z Andreą. Przecież nie możesz jednocześnie opłacać i mnie, i Jacka. I tak mam wyrzuty sumienia, że musisz go zatrudnić, kiedy pojadę z tobą do San Francisco. Zwłaszcza że to wszystko sama wymyśliłam.

- Nie bądź niemądra. Nie chodzi przecież o pieniądze. Wiesz, że najważniejsze dla mnie jest bezpieczeństwo Andrei.

Potaknęła bez słów.

- I jeszcze coś, Syd - powiedział, przestępując z nogi na nogę. - W przyszłą sobotę ma się odbyć premiera filmu Michaela Douglasa. To chyba doskonała okazja, żeby pokazać się razem. Powinnaś ze mną pójść.

- To będzie po naszym powrocie z San Francisco. Może już nie będziemy wtedy potrzebowali tak wystawiać się na widok publiczny.

- Pewnie masz rację, ale mogłabyś, tak czy inaczej, wybrać się ze mną na tę premierę. Nie mam z kim iść, a ty zupełnie dobrze sobie radzisz w tym hollywoodzkim światku. Wspólnie moglibyśmy gdzieś w kąciku pożartować sobie z całego tego blichtru.

Pomysł udania się na premierę z Zinnem w pierwszej chwili nie wydał się Sydney bardzo pociągający. Zaraz jednak zaczęła go analizować, A może Barbara do tego czasu nie pojawi się i trzeba będzie jednak pokazać się z Zinnem na tej głośnej premierze. To w końcu jej obowiązek. Musi zrealizować plan do końca.

- Dobrze, pójdę - zgodziła się.

Zinn się uśmiechnął. Wyglądał na naprawdę uszczęśliwionego.

- Muszę już pędzić. Trzymaj się tymczasem.

- Ty też uważaj na siebie, a gdybyś zauważył, że ktoś cię śledzi, od razu jedź na policję.

Pomachał do niej i wyszedł.

Następnego dnia, kiedy Sydney się obudziła, Zinn już wyjechał do studia filmowego. Yolanda podała list, który zostawił dla Sydney. Dziewczyna otworzyła kopertę. W środku oprócz listu znajdowała się karta kredytowa. Zaczęła czytać.

Syd,

Jutro o trzeciej wyjeżdżamy do San Francisco. Przygotuj sobie ubrania na trzy dni. Jeśli potrzebujesz czegoś, kup Da tę kartę kredytową. Zadzwoń też do Jacka, żeby został przez te dni z Yolandą i Andreą. Kiedy wybierzesz się do sklepów, kup też wieczorową suknię na premierę. Powinnaś ładnie wyglądać. Widziałem już nasze zdjęcia z „Hard Rock”. Judy uważa, że są dobre. Jeśli chcesz, przywiozę je do domu.

Zinn

Widocznie zdawał sobie sprawę, że Sydney nie ma odpowiednich strojów na te wielkie hollywoodzkie fety ani pieniędzy, by je kupić. Była mu wdzięczna, że tak taktownie rozwiązał ten problem. Był zatem człowiekiem nie pozbawionym wrażliwości.

Nie miała zbyt wiele czasu na przygotowanie się do wyjazdu. Kupienie kilku zwyczajnych strojów nie stanowiło żadnego kłopotu, ale wybór sukni na premierę okazał się poważną sprawą. Sydney nigdy w życiu nie kupowała sobie wieczorowej sukni na wielką galę i nie miała najmniejszego pojęcia, na co powinna się zdecydować.

W końcu doszła do wniosku, że najlepszym doradcą będzie jej własna matka. Zadzwoniła i poprosiła, by Lee pojechała z nią po zakupy. Umówiła się także z Jackiem. Yolanda zamówiła taksówkę i wkrótce potem Sydney była już w drodze do Glendale.

Matka czekała na nią w drzwiach,

- Sydney, moje dziecko! Umieram z niepokoju. Nie wiem, co się dzieje! Zaraz po twoim telefonie zadzwoniła do mnie Gladys Waitley i powiedziała, że w gazetach pisano o tobie i o Zinnie. Powiedz mi, o co chodzi?

- Mamo, przede wszystkim nie mam zamiaru zostać aktorką filmową. Trochę rozgłosu w prasie na temat mojego rzekomego romansu z Zinnem zaaranżowałam tylko po to, by odwrócić' uwagę tej wariatki Barbary od córki Zinna. Teraz też biorę udział w tej mistyfikacji. Jadę z nim do San Francisco i muszę kupić kilka kostiumów do tej roli.

Wzięła matkę pod ramię i zaprowadziła do taksówki.

- Jedziemy do Westwood? - spytała Lee.

- Tak, mamo.

- Sydney - już wewnątrz samochodu Lee z niepokojem zwróciła się do córki - nie wiem dokładnie, o co chodzi w tym wszystkim, ale naprawdę bardzo się o ciebie boję.

- Uwierz mi, mamo, nie ma się czego obawiać. To po prostu należy do moich obowiązków.

- No tak! Wspaniale to brzmi!

- Słuchaj, w przyszłą sobotę idziemy z Zinnem na premierę filmu Michaela Douglasa. Muszę na tę okazję kupić jakąś suknię i powinnam to zrobić dzisiaj, bo po południu wyjeżdżam na parę dni.

Lee znacząco westchnęła.

- Mamo, proszę cię…

- Sydney…

- Mamo, pamiętaj, że to tylko i wyłącznie praca. Nic poza tym.

- Naprawdę, kochanie? Naprawdę w najmniejszym nawet stopniu cię to nie porusza? Zawsze uważałam, że powinnaś czegoś takiego doświadczyć. Kto wie, czym to się skończy? Masz teraz okazję, o której nawet marzyć przedtem nie mogłaś. Z całą pewnością Zinn musiał zauważyć, jaka jesteś ładna. No i masz tyle innych zalet. Musisz tylko poczekać, co z tego wyniknie. - Lee ścisnęła rękę córki. - Kochanie, to jest twoja wielka szansa! Jedna na milion!

Sydney spojrzała matce w oczy. Współczuła jej. Biedaczka była tak podekscytowana, że aż drżała. Nadzieje, które Lee od lat żywiła na temat przyszłości córki, właśnie teraz wydawały naprawdę się spełniać.

- Mamo, wiem, że mówisz to wszystko, bo mnie kochasz, ale to naprawdę nie jest tak ze mną i z Zinnem, jak piszą w gazetach.

- Chcesz mi powiedzieć, że to nie on chciał, żeby robili wam te zdjęcia?

Sydney potrząsnęła głową.

- Powiedz mi chociaż, czy on cię lubi?

- Wydaje mi się, że tak. Na początku mieliśmy trochę nieporozumień, ale teraz wszystko jest dobrze. Tylko że to są wszystko wyłącznie zawodowe sprawy.

Czuła, że nie mówi całej prawdy, ale nie mogła inaczej postąpić, nie stwarzając jednocześnie matce złudnych nadziei.

Lee była wyraźnie rozczarowana.

- Mamo, mówiłam ci już tyle razy, że poważnie traktuję moją pracę i karierę zawodową.

Lee w ogóle tego nie słuchała i głośno zaczęła rozważać.

- Ale przecież musiał próbować flirtować. To niemożliwe, żeby nie próbował.

Sydney patrzyła przez okno, by uniknąć wzroku matki.

- Pocałował cię? Prawda, że cię pocałował?

Sydney rzuciła jej niepewne spojrzenie.

Lee z radością klepnęła się po kolanie.

- Oczywiście! Wiedziałam, domyślałam się! Jakże mógłby nie podziwiać najpiękniejszej dziewczyny w Hollywood!

Sydney wolała nic nie mówić. Wszystko, co pozostało biednej matce, to marzenia. Lepiej ich nie odbierać. Postanowiła tylko, że nie będzie matce stwarzała żadnych złudnych nadziei. Za kilka dni skończy pracę i Zinn Gairett zniknie na zawsze z jej życia.

- A teraz, kochanie, mam nadzieję, że zechcesz posłuchać, jaki mam plan co do twojej sukni.

- Oczywiście. Wiem, że ty zrobisz to najlepiej.

- Już z domu zadzwoniłam do Noli Jimenez. Pamiętasz, jak ci o niej opowiadałam?

- Nie, nie za bardzo.

- Znam ją jeszcze z dawnych czasów. Była wtedy prostą krawcową, a teraz jest znaną projektantką mody i ma wiele własnych sklepów. Sporo znanych aktorek się u niej ubiera.

- Chcesz zamówić u niej suknię?

- Przecież idziesz na premierę, prawda? I to w towarzystwie słynnego aktora. Wszyscy będą ci się przyglądać!

- Mamo, to nie jest aż tak istotne.

- Powiedz mi lepiej, ile możemy wydać?

Sydney wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia. Zinn nic nie powiedział.

Lee zastanawiała się przez moment.

- Może Nola sprzeda nam coś, co już przygotowała. To będzie kosztowało jakieś trzy albo cztery tysiące dolarów. Jest za mało czasu, żeby zaprojektowała coś zupełnie nowego. Sądzisz, że Zinn zapłaci tyle?

- Pewnie tak, jeśli takie są teraz ceny sukien wieczorowych. Nie chcę tylko wykorzystywać sytuacji i nadmiernie szaleć.

- Sydney, kochanie, musisz wyglądać najładniej!

- Cztery tysiące za wygląd!

- Poczekaj, może coś na to poradzimy. Podałam Noli twoje wymiary, a ona powiedziała, że ma właśnie kilka sukien odpowiednich dla ciebie. Poza tym mówiła, że niedawno pewna bardzo bogata klientka odesłała nową suknię, bo budziła w niej nieprzyjemne wspomnienia.

- Ja nie jestem taka wybredna - roześmiała się Sydney.

- Dobrze, dobrze, moja droga. Nola jest moją przyjaciółką, ale musimy ją też przekonać, że jesteś warta tego, by mieć suknię od niej. Dlatego będziesz musiała podawać jej nazwisko, jeśli ktoś zapyta, skąd masz suknię.

- Dobrze, zrobię to - powiedziała, patrząc przez okno.

- Wyglądasz na roztargnioną. Sydney, czy martwisz się czymś?

- Ależ skąd! Po prostu z natury lubię wszystko obserwować. To zawodowy nawyk.

- Wiesz, wolałabym, żebyś na kilka dni zapomniała o twoim szpiegowaniu. Masz przed sobą prawdziwą szansę.

Sydney nadal nie komentowała rozważań matki.

- Nola mówiła - opowiadała dalej Lee - że jedna z tych sukien jest w kolorze kości słoniowej i wygląda trochę jak suknia panny młodej. Jednak z drugiej strony, przy twojej karnacji to może stworzyć wspaniały efekt.

Sydney tylko potakiwała. Marzenia są rzeczą wspaniałą, ale rzeczywistość ma swoje prawdziwie koszmarne strony.

Kiedy Sydney wróciła do domu Zinna, w progu powitała ją Yolanda. Powiedziała, że Andrea nie chciała spać po południu i teraz ogląda telewizję, Zinn uczy się roli, a Jack Dowd już sobie poszedł. Pomogła jej też zanieść do pokoju paczki z ekskluzywnych sklepów.

- Kupiła pani suknię na to wielkie przyjęcie? - zapytała w drodze do pokoju.

- Tak, kupiłam, ale jeszcze jej nie przywiozłam. Muszą zrobić jakieś małe poprawki.

- Założę się, że jest bardzo piękna, seńorita.

Sydney musiała się uśmiechnąć. Suknia była rzeczywiście przepiękna i choć przypominała trochę suknię ślubną, to Sydney wyglądała w niej po prostu wspaniale.

- Pewnie chce pani trochę odpocząć przed obiadem. Na pewno się pani zmęczyła tymi zakupami - powiedziała Yolanda.

- To prawda, jestem wykończona, ale lepiej mi zrobi, jak pójdę trochę pobiegać.

- Biegać?! Ależ to szaleństwo!

- Tak, Yolando. To najlepszy sposób na to, by się odprężyć.

Gospodyni pokręciła z niedowierzaniem głową.

- Teraz dziewczęta są zupełnie inne, seńorita. Chyba już jestem stara, bo nic z tego nie rozumiem.

- Ale kobiety też mają mięśnie. Kiedyś udawały, że ich nie mają, ale to przecież nieprawda.

Yolanda znowu pokręciła głową.

- Cóż ja mogę wiedzieć, jestem tylko gosposią, ale wydaje mi się, że do pani bardziej by pasowało chodzenie w pięknych sukniach.

Kiedy Yolanda wyszła z pokoju, Sydney przebrała się w swój jasnoniebieski kostium do biegania. Przypomniała sobie przy tym zabawną scenkę w sklepie Noli. Lee zachowywała się tam jak prawdziwa królowa Hollywood, a nie jego ofiara. Było to może trochę śmieszne, ale swoje niespełnione marzenia Lee przeniosła od dawna na córkę i teraz, kiedy miała okazję choć przez krótką chwilę poczuć, że znowu jest w centrum wielkiego świata, nie mogła powstrzymać się od odegrania znanej sobie roli. Sydney patrzyła na to pobłażliwie, bo pomyślała, że może lepiej mieć marzenia, niż nie mieć ich wcale.

Bardziej jednak niż marzenia matki trapiła ją myśl o Zinnie Garretcie. Od pierwszego spotkania wiedziała doskonale, czego może się spodziewać. Zinn był aktorem, przystojnym i zniewalającym. Powinna być na to odporna po doświadczeniach z własnym ojcem, także przystojnym i uroczym, którego urokowi nie oparła się nie tylko jej matka, ale również ona sama.

Gdyby nawet Zinn okazał się zupełnie innym człowiekiem niż jej ojciec, to i tak żył w świecie, w którym prawda i fałsz były ze sobą tak wymieszane, że trudno przychodziło je oddzielić. Mógł sobie ironizować na temat Hollywood, ale nie potrafił odrzucić hollywoodzkiego stylu życia. Z drugiej strony, Sydney zdawała sobie sprawę, że to nie tylko sam Hollywood stanowił przez tyle lat przyczynę jej rozgoryczenia i żalu. Prawdziwym powodem był ojciec, który doskonale wykorzystał wszystkie hollywoodzkie sztuczki po to, by nie wiązać się z jej matką i z nią.

Z Zinnem było wręcz odwrotnie. Nie opuścił Andrei i Sydney była przekonana, że gdyby przyszło mu wybierać między karierą a własnym dzieckiem, wybrałby córkę.

Tylko dokąd zaprowadzą ją takie rozważania? Wolałaby w ogóle o tym nie myśleć. Wszystko byłoby wtedy znacznie prostsze. Gdyby jednak nie był znanym aktorem, a ona nie pracowałaby dla niego, domagałaby się czegoś więcej niż tylko pocałunku. Jednak w obecnej sytuacji było to po prostu nierozsądne.

Zasznurowała buty do biegania i wyszła z domu. Nie spotkała po drodze nikogo z domowników. Na dziedzińcu wykonała kilka skłonów, potem pobiegła do głównej bramy, nacisnęła kombinację cyfr i wyszła poza teren posiadłości. Pamiętała, by chwilę zaczekać, aż brama dokładnie się zamknie,

Zaczęła biec w dół wzgórza, ale nie przebiegła jeszcze nawet stu metrów, kiedy usłyszała warkot silnika i instynktownie poczuła, że jakiś samochód jedzie wprost na nią. Rzuciła krótkie spojrzenie do tyłu i dostrzegła, że auto prowadzi ruda kobieta. Odbiła się mocno i przeskoczyła odgradzające jezdnię krzaki. Jednak w momencie wybicia błotnik samochodu zahaczył o jej stopę. Upadła ciężko na prawy bok. Powoli podniosła się i zobaczyła jeszcze, jak samochód z wielką szybkością zjeżdża w dół. Było za daleko, by odczytać numery, ale Sydney dostrzegła jednak pierwsze trzy litery na tablicy rejestracyjnej. Stała i przez chwilę oddychała ciężko, potem pokuśtykała do najbliższego drzewa, oparła się o nie i zaczęła masować obolałą nogę.

Wreszcie nadszedł moment ataku ze strony tej kobiety, a ona zupełnie nie była nań przygotowana. Całe szczęście, że przeżyła i nic poważnego się nie stało. Pewnie ma otarte ramię i biodro, a noga w kostce jest trochę nadwerężona, Zła na siebie pokuśtykała do bramy domu. Postanowiła natychmiast zadzwonić do Marvina Kaslowa.

W domu nic nikomu nie powiedziała o wypadku. Nie było potrzeby wywoływać popłochu. Później spokojnie wytłumaczy Zinnowi, że zagrożenie ze strony Barbary jest realne i może przyjść w każdej chwili. Zadzwoniła do Kastowa, potem zdjęła but z bolącej stopy i poszła do bramy, by tam zaczekać na policjanta. Przyjechał po dwudziestu minutach.

- Właśnie jechałem do domu, kiedy pani zatelefonowała. Pomyślałem jednak, że mogę popracować trochę po godzinach.

- Przykro mi, że nie trafiłam dokładnie na pańskie godziny urzędowania.

- Niech pani powie, co się stało.

Sydney opowiedziała szczegółowo całe zdarzenie.

- Ale nie przyjrzała się jej pani dokładnie? - zapytał Kaslow, gryząc zapałkę.

- Nie. Mam tylko wrażenie, że była ruda.

- Jest pani pewna?

- Mignęła mi tylko. Nie wiem dokładnie.

- No dobrze. Może te litery z tablicy coś nam dadzą.

- W każdym razie okazuje się, że mój pomysł zadziałał.

- Jaki znowu pomysł? - zdziwił się Kaslow.

Sydney wytłumaczyła mu, że postanowiła skierować na siebie nienawiść Barbary, by odwrócić uwagę tej szalonej kobiety od Andrei. Wspomniała też, że prasa już podała wiadomość o jej wspólnym z Zinnem wyjeździe do San Francisco.

- No, dziecinko, jest pani twardsza, niż myślałem. Miejmy tylko nadzieję, że nic złego się pani nie stanie. - Kaslow najwyraźniej był pod dużym wrażeniem. Spojrzał na zegarek. - Mógłbym stąd zadzwonić? - zapytał. - Muszę natychmiast powiadomić wydział komunikacji, żeby zaczęli sprawdzać w swoich komputerach wszystkie tablice o podobnych literach.

- Proszę bardzo - powiedziała, choć nie była zachwycona, że Kaslow będzie wykonywał swą policyjną robotę w domu. Weszła z nim do holu i tam spotkali przechodzącego właśnie Zinna.

- Ach, to pan Kaslow? - Zinn przywitał się zdziwiony. - Co pana tu sprowadza?

- No cóż, napad to napad, nawet jeśli ofiarą jest prywatny detektyw. U nas w policji bardzo poważnie traktujemy takie sprawy.

Zinn był najwyraźniej zdumiony.

- O jakim napadzie pan mówi?

- Ta kobieta, Barbara, próbowała przejechać pannę Charles. - Kaslow spojrzał na Sydney. - Nie mówiłaś panu Garrettowi o tym?

Zinn podszedł do nich bliżej.

- Kiedy Barbara tu była? Gdzie dokładnie?

- Pół godziny temu. - Sydney pospieszyła z wyjaśnieniami. - To się stało na ulicy, kiedy biegałam. Naprawdę nic takiego, nie ma się czym denerwować.

- Nie ma czym! Ktoś próbował cię przejechać, a ty mówisz, że nie ma się czym denerwować?! - Zinn właściwie wykrzyczał to wszystko,

Sydney spojrzała na niego. Był wyraźnie przejęty i odrobinę rozzłoszczony.

- Przecież to jest dokładnie to, czego się po niej spodziewaliśmy - powiedziała cicho. - Niestety, nie byłam w stanie złapać jej tym razem.

Zinn patrzył na nią z niedowierzaniem.

- Słuchajcie, moi drodzy! - powiedział Kaslow. - Wy tu sobie wyjaśnijcie wszystko, a ja pójdę do kuchni zadzwonić.

Kiedy Kaslow odszedł, Zinn wziął jej twarz w swoje dłonie i wpatrywał się w nią uważnie.

- Sydney, na pewno nic ci się nie stało? - dopytywał się.

- Nie. Nic takiego. Tylko błotnik zahaczył o moją nogę i potem wylądowałam w krzakach, ale w nic mi się nie stało.

- O mój Boże! - jęknął Zinn.

Niespodziewanie przygarnął ją do siebie, tak jak przygarnia się dziecko, które cudem uniknęło niebezpieczeństwa,

Najpierw ten gest Zinna rozbawił ją, ale chwilę później, kiedy poczuła delikatny zapach jego wody kolońskiej, próbowała wyzwolić się z uścisku. Odsunął się krok do tyłu, ale dalej trzymał ją za ramiona.

- Chcę zobaczyć, gdzie się uderzyłaś.

- Ależ, Zinn, to naprawdę nic wielkiego.

- Dobrze, dobrze. Obejrzymy stopę.

Wziął ją pod rękę i zaprowadził do pokoju. Tam posadził na kanapie, a potem ukląkł przed nią, rozsznurował but i zdjął skarpetę. Zaczął ostrożnie i delikatnie dotykać stopy w różnych miejscach.

- Boli tu?

- Nie, raczej łaskocze. - Uśmiechnęła się do niego. Nagle nacisnął mocniej, aż się skurczyła z bólu.

- No tak! - wykrzyknął Zinn.

- O co ci chodzi? - zapytała.

- Próbuję postawić diagnozę.

- Bawisz się teraz w doktora? - droczyła się z nim.

- Musisz dać się zbadać doktorowi i leczyć.

- Jesteś niepoważny! Wiele razy bywałam gorzej potłuczona.

W drzwiach pojawił się Kaslow.

- Zupełnie nieźle. Okazuje się, że samochód jest wynajęty. Powinniśmy teraz łatwo sprawdzić, kto go wynajął.

- Niech pan pamięta, że Barbara jest bardziej przebiegła niż zwyczajny przestępca - przypomniała Sydney.

- Niestety, na to wygląda.

- Zawiadomi mnie pan, jak coś znajdziecie?

- No pewnie! Panią w pierwszej kolejności. Teraz już pójdę. Jutro ktoś przyjedzie i spisze pani zeznanie, dobra?

- Dobrze, ale niech się zjawi wcześnie rano. Wyjeżdżamy do San Francisco.

Kaslow uśmiechnął się do Zinna.

- Ma pan tu prawdziwy dynamit, panie Garrett - ostrzegł żartobliwie, pomachał im i wyszedł.

Zinn spojrzał z uśmiechem na Sydney.

- No, no, prawdziwy dynamit - zażartował.

- Och, przestań! - krzyknęła ostro.

Wstała z kanapy, ale Zinn zmusił ją, by znowu usiadła. Pochylił się nad nią. Tak bardzo pragnął ją pocałować!

Powoli i lekko dotknął ustami jej warg. Usłyszał stłumiony okrzyk, ale nie był to zbyt gwałtowny protest. Po chwili poczuł, jak jej ręce oplatają jego szyję, a palce powoli zanurzają się we włosach. Oddała mu pocałunek.

Czekał na to od dawna. Ogarnął go płomień namiętności. Sydney powoli otworzyła oczy i uśmiechnęła się do Zinna.

- Właściwie powinieneś pocałować to miejsce, gdzie się uderzyłam - przekomarzała się z nim. - Mniej by wtedy bolało.

- To się da zrobić, ale może nie teraz. Tak naprawdę, to zależy mi, żebyś zgodziła się na wizytę doktora, Syd. To może być groźniejsze stłuczenie, niż się wydaje.

Sydney potrząsnęła głową i wstała z kanapy. Wstając poczuła ból w tym biodrze, na które upadla. Wiedziała, że jutro ból będzie jeszcze bardziej dotkliwy.

- Wierz mi, naprawdę nic mi nie jest. Może tylko położę się trochę przed kolacją

- Bardzo dobrze. - Spojrzał na zegarek. - Możesz odpoczywać, jak długo chcesz. Yolanda idzie dzisiaj do kina ze swoją siostrą, więc będziemy musieli sami wziąć sobie kolację. Poproszę tylko, żeby przed wyjściem dała jeść Andrei i położyła ją do łóżka. Andrea nie spała dziś w dzień, więc na pewno zaśnie wcześniej, a my możemy zjeść kiedykolwiek.

- Dobrze. Idę do siebie.

Zinn patrzył, jak idzie, ostrożnie stąpając chorą nogą. Weszła do siebie i zamknęła drzwi. Pomyślał, że tym razem sama odpowiedziała na jego pocałunek. I zrobiła to z równą namiętnością jak on. Już się przed nim nie broniła. To znaczy, że jest jakiś postęp, już nie jest tak okropnie uprzedzona do niego. Może wreszcie dostrzegła, że jest nie tylko aktorem, ale także normalnym człowiekiem.

Sydney położyła się i próbowała zasnąć. Zaraz jednak po zamknięciu oczu przypomniała sobie pocałunek Zinna i niemal czuła jego zapach i promieniujące od niego ciepło. Usiadła gwałtownie na łóżku, by odpędzić ten obraz, ale to niewiele pomogło. Od tamtego popołudnia w„Hard Rock” Zinn jawił się jej w zupełnie innym świetle. Wiedziała od samego początku, że mu się podoba, ale też musiała pamiętać, że ma zadanie do wykonania. To było dla niej najważniejsze. Z czasem jednak zainteresowanie tą szaloną kobietą bladło, a ona zaczynała coraz bardziej interesować się Zinnem. Coś takiego przytrafiło się pierwszy raz w jej zawodowej karierze!

Zrezygnowała z odpoczynku i postanowiła wziąć prysznic. W łazience zdjęła ubranie i dokładnie obejrzała stłuczenia. Na nodze i ramieniu już zaczęły pokazywać się granatowe siniaki. Najgorzej jednak miała stłuczone biodro. Po prysznicu, a potem długiej gorącej kąpieli powinno być lepiej.

Weszła pod prysznic. Ciepła woda spływała po jej ciele, a ona dalej rozmyślała o pocałunku Zinna. Zdała sobie sprawę, że takie marzenia są bezcelowe i szybko zmniejszyła temperaturę wody. Nie zrobi to najlepiej na stłuczenia, ale może trochę ostudzi jej wyobraźnię. Wytarła się szorstkim ręcznikiem, włożyła szlafrok i znowu położyła się do łóżka. Zamknęła oczy i zasnęła. Po jakimś czasie usłyszała pukanie do drzwi. Spojrzała na zegarek. Było wpół do dziewiątej.

- Tak?

- To ja - odezwał się Zinn. - Mogę wejść?

- Nie jestem ubrana.

- To brzmi zachęcająco.

- Zależy od punktu widzenia. - Uśmiechnęła się do siebie.

- Jak się czujesz?

- Bardzo dobrze.

- Co byś powiedziała na saunę? To powinno pomóc na twoje stłuczenia.

- Bardzo dobry pomysł. Zaraz włożę kostium.

- Pójdę włączyć ogrzewanie i zaraz wracam.

Sydney szybko wstała, czując nagły przypływ energii.

Włożyła czarno-biały kostium kąpielowy i przejrzała się w lustrze. Był dość skąpy i, niestety, widać było siniaki.

Wyciągnęła z szuflady bluzkę, żeby nałożyć ją na kostium i wtedy usłyszała pukanie. Zaraz potem Zinn wszedł do pokoju. Był tylko w spodenkach kąpielowych. Wyglądał niezwykle pociągająco.

- Jesteś gotowa?

- Tak, prawie - powiedziała niepewnie. - Yolanda wyszła?

- Tak, i już położyła Andreę spać. Będziemy sami.

Sydney zrozumiała, co miał na myśli, ale nie miała siły, by zaprotestować. Zaczęła wkładać koszulę, ale kiedy musiała wsunąć bolące ramię w rękaw, skrzywiła się z bólu. Zinn natychmiast podbiegł do niej.

- Daj, zobaczę.

Delikatnie zsunął koszulę i dotknął jej ramienia. Zadrżała pod dotykiem jego palców.

- Zinn, to siniak, ale nie taki wielki. Po saunie zrobi mi się lepiej.

Pochylił się i zaczął delikatnie całować jej ramię.

- To też powinno pomóc.

Sydney chciała coś odpowiedzieć, ale nie mogła. Teraz byli zupełnie sami, a ona czuła niezwykłe dreszcze przenikające jej ciało.

- Zinn…

Otoczył ją ramionami i wtulił twarz w zagłębienie szyi, Czuła jego oddech na skórze. Lekko pocałował jej ucho.

- Zinn, naprawdę sądzę, że…

Zupełnie nie zwracał uwagi na jej słowa. Całował ją coraz mocniej, coraz goręcej.

- Mój Boże! Zinn… ja…

Teraz pocałował ją delikatnie, a ona zarzuciła mu ręce na szyję i mocno objęła. Poprowadził ją w stronę łóżka i powoli na nim położył. Zaraz potem leżał na niej i namiętnie ją całował.

Sydney nieświadomie dotykała jego piersi. Czuła elektryzujące ciepło. Tak, właściwie od samego początku marzyła o tym, by tak go głaskać.

Zinn rozpiął jej staniczek i odrzucił na bok. Potem powoli, bardzo powoli zaczął całować jej piersi. Sydney jęknęła. Drżała cała i czuła ogarniające ją pożądanie.

Zinn sięgnął niżej i ściągnął dół jej kostiumu. Zamknęła oczy. Bardzo dawno nie była z mężczyzną, ale nie czuła się teraz zdenerwowana ani zawstydzona. Czuła tylko przemożne pragnienie, a pragnęła ze wszystkich sił Zinna Garretta. I dobrze wiedziała, że on również jej pragnie.

Pocałował ją w policzek, potem w nos.

- Jesteś zabezpieczona? - zapytał.

Potrząsnęła głową.

- Zaraz się tym zajmę.

Wstał z łóżka i wyszedł z pokoju.

Sydney czekała na niego. Pożądanie, które czuła, było tak silne, że niemal bolesne. Po chwili usłyszała skrzypienie drzwi. Wrócił. Szybko zdjął spodenki kąpielowe i położył się kolo niej. Dotknęła go. Pragnął jej najwyraźniej. Zaczął głaskać jej całe ciało. Nie mogła już dłużej czekać.

- Zinn, proszę, już!

Patrzyła mu w oczy i poczuła, jak wtargnął w nią. Jęknęła z rozkoszy. Poruszał się powoli, jakby chciał, by do niego przywykła, ale ona sama teraz go zachęcała. Objęła go nogami i ponagliła, Wreszcie oboje jednocześnie przeżyli ekstazę.

Zinn leżał obok niej i nic nie mówił. Sydney chciała mu powiedzieć, jak było wspaniale, ale nie potrafiła wykrztusić ani słowa.

- Jesteś cudowna. Nigdy nie przestanę ci mówić, jak bardzo jesteś mi bliska - powiedział i przytulił się do niej.

Sydney była na granicy płaczu. Otarła łzy.

- Uraziłem cię? - zapytał Zinn. Pokręciła przecząco głową. Zobaczył siniak na jej nodze. - Nie powiedziałaś mi o tym!

- Nie chciałam, poza tym to nic strasznego.

- Nic strasznego? Co jeszcze ukrywasz przede mną?

- Nic. Naprawdę.

Zinn wziął jej głowę w swoje ręce.

- Czy ty się uważasz za jakiegoś komandosa?

- Nie, ale za detektywa, który zarabia pięćset dolarów dziennie. I nie płacą mi za to, żebym narzekała.

- Teraz jesteś śliczną dziewczyną, która ma siniaka. - Pocałował ją. - Zajmę się tym. Zaraz przyniosę trochę lodu i położymy na stłuczenie. Obiecaj, że poczekasz na mnie.

- Dobrze. - Sydney nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Obiecuję.

ROZDZIAŁ 7

Zinn idąc do kuchni zajrzał do Andrei. Spała spokojnie. Spojrzał na zegarek. Do powrotu Yolandy było jeszcze sporo czasu. Zastanawiał się, czy Sydney będzie miała jakiś pomysł, co mogliby zjeść na kolację. Usiadł przy stole kuchennym i czekał. Czuł się po prostu cudownie. Sydney Charles nie tylko budziła jego pożądanie. Znali się tylko kilka dni, a oprócz fizycznej fascynacji odczuwali głębokie wzajemne zrozumienie i duchową bliskość.

Zinn zdawał sobie jednak doskonale sprawę, że to dopiero początek ich związku. Co będzie dalej? Był człowiekiem dojrzałym i doświadczonym i wiedział, że zakochanie to dopiero początek, że to nie wszystko. Już raz przeżył coś podobnego z Moniką i nie najlepiej się skończyło.

Po rozwodzie opowiedział swojej matce, jak doszło do katastrofy małżeńskiej. Wtedy wyjaśniła mu, jak ważna oprócz romantycznej miłości jest sprawa wzajemnego zrozumienia i poczucie jedności z drugim człowiekiem. Wydawało mu się wówczas, że są to jedynie pobożne życzenia. Po latach przekonał się jednak, że w słowach matki zawarta była głęboka mądrość. Musiał się jeszcze przekonać, czy on i Sydney będą do siebie pasowali także pod tym względem.

Pozostawała jeszcze sprawa tej szalonej Barbary, która za wszelką cenę chciała uczynić coś złego najpierw jego córce, a teraz Sydney. Ta kobieta to istny potwór i on nie może dopuścić, by Sydney narażała się na śmiertelne niebezpieczeństwo.

- Co to? Kolacja jeszcze nie gotowa? - zapytała od drzwi Sydney.

Ubrana była w granatowy szlafrok, nogi miała bose, i włosy wilgotne i zaczesane do tyłu.

Zinn wstał od stołu, podszedł do niej, objął mocno i pocałował.

- Czekałem z decyzją na eksperta.

- Na jakiego eksperta?

- Chyba umiesz gotować?

Sydney potrząsnęła głową.

- Umiem zrobić owsiankę na śniadanie, kanapki z masłem orzechowym i odgrzać gotowe mrożone dania.

- Mój Boże! I dopiero teraz mi to mówisz!

Sydney uśmiechnęła się ironicznie.

- Jeżeli takie rzeczy mają dla ciebie znaczenie, to trzeba było zapytać wcześniej.

Zinn zrobił najbardziej rozczarowaną minę, jaką potrafił.

- A ty? Teraz wielu mężczyzn umie gotować.

- Jeśli sądzisz, że właśnie ja się do nich zaliczam, to się głęboko mylisz.

Sydney zrobiła okrągłe oczy ze zdziwienia.

- Ty też nie umiesz gotować?

Zinn potrząsnął głową.

- Zatrudniłem Yolandę, bo dobrze gotuje i umie zajmować się dziećmi.

- No to mamy problem. Żadne z nas nie może być dobrą żoną.

Zinn wziął ją za rękę i poprowadził do lodówki. Otworzył drzwi, objął Sydney ramieniem i pokazał jej, co jest w środku.

- Są jakieś resztki. Może byś umiała je podgrzać, co?

- Tak, ale pod warunkiem że masz kuchenkę mikrofalową. A ty nakryjesz stół. Nie będę robiła wszystkiego sama.

Pocałował ją w policzek.

- Sydney, moja kochana, nasza wspólna przyszłość jawi się w ponurych barwach, a przecież jeszcze nawet ni dobre się nie zaczęła.

- Moja matka zawsze mnie pouczała, że dla mężczyzny najważniejsze jest, czy kobieta umie gotować i dbać o porządek. Teraz widzę, że powinnam była jej słuchać.

Niespodziewanie zadzwonił telefon. Odebrał Zinn.

- Syd, to Marvin Kaslow do ciebie.

Sydney rozmawiała z Kaslowem, a Zinn w tym czasie wyjął trochę jedzenia z lodówki i postawił na blacie kuchennym. Rozmowa się przedłużała, więc włożył, co się dało, do kuchenki mikrofalowej i włączył podgrzewanie. Sydney skończyła rozmowę, kiedy wszystko było już gotowe. Podeszła do niego i pomogła przenieść jedzenie na stół.

- I co powiedział Kaslow? - zapytał w końcu Zinn.

- Zebrali sporo wiadomości na jej temat, ale nie udało im się jeszcze jej złapać.

- Czego się dowiedzieli?

Sydney napełniła dwie szklanki mrożoną wodą i postawiła je na stole. Usiedli. Zinn wpatrywał się w nią, czekając na odpowiedź.

- Policja sprawdziła, że Barbara wynajęła samochód w agencji w Beverly Hills. Na podstawie informacji, które policja już zebrała, można ją zidentyfikować.

- Naprawdę? Wiedzą, kim ona jest?

- Kaslow powiedział, że nazywa się Barbara Walsh. Leczyła się kiedyś w szpitalu psychiatrycznym. Pochodzi z San Francisco - to jest interesujące, a w Hollywood działa po raz pierwszy.

- Pochodzi z San Francisco? - Zinn był wyraźnie zaniepokojony tą wiadomością.

Sydney kiwnęła głową i zaczęła jeść.

- To znaczy że ma doskonałą okazję, żeby śledzić nas w San Francisco. Na pewno świetnie zna teren.

- Tak, ale właśnie o to nam chodzi.

Zinn spojrzał na swój talerz. Jeszcze przed chwilą był głodny, teraz całkowicie stracił apetyt. Przyglądał się Sydney uważnie przez dłuższą chwilę. Spojrzała na niego zdziwiona.

- Sydney, naprawdę uważasz, że to dobry pomysł ten wspólny wyjazd do San Francisco?

Roześmiała się.

- Zinn, prawie już ją mamy. Zresztą, zdaje się, że ona jest gotowa na wszystko. Kaslow powiedział, że dziś wieczorem zadzwoniła do redakcji gazety, która opublikowała nasze zdjęcia i wywiad. Powiedziała im, że wydała na mnie wyrok śmierci.

- O Boże!

- Przecież to nic nowego, już raz próbowała to zrobić. Ale im bardziej jest wściekła, tym jest mniej ostrożna, a dla nas to tylko lepiej. Teraz będzie miała doskonałą okazję, by zaatakować.

- Ale przecież naprawdę może cię zabić!

Spojrzała na niego poważnie.

- Słuchaj, kosztuję cię pięćset dolarów dziennie. Na ubrania do San Francisco wydałam ponad tysiąc i po prostu boję się powiedzieć, ile będzie kosztowała suknia na premierę. Za takie pieniądze masz prawo czegoś oczekiwać. Wynająłeś mnie do konkretnego zadania i ja je właśnie wykonuję.

- Do diabła z pieniędzmi! Wynająłem cię, byś chroniła Andreę, a nie polowała na Barbarę.

- Przecież w końcu obydwoje zgodziliśmy się co do tego, że to jest najlepszy sposób. A poza tym, ja się lepiej na tym znam. Ty płacisz za to, że ci doradzam, jak najlepiej zlikwidować zagrożenie.

Sydney zajęła się jedzeniem. Wydawała się zupełnie nie zwracać uwagi na zatroskanie Zina.

- Sydney, nie chcę, żeby ci się coś stało!

- Ja też nie chcę, by mi się coś stało - powiedziała, odkładając na bok widelec. - Muszę tylko wykonać swoje zadanie.

- Możesz przez minutę nie myśleć o pracy?!

- Zinn, o co ci chodzi? Wiemy już, kim jest Barbara, i że pochodzi z San Francisco. Czy dlatego mamy od razu tracić głowę?

Bębnił palcami po stole i wpatrywał się w nią. Zaczynał już być zniecierpliwiony jej nieustępliwością.

- Nic nie zjadłeś. - Sydney wskazała na jego talerz.

- Nie jestem głodny.

Skrzywiła się. Ona też była rozgoryczona.

- Powiedz mi, o co ci właściwie chodzi?

Przyglądał się jej uważnie i wahał się, czy może powiedzieć to, co myśli.

- Sydney, czy dzisiaj nie odniosłaś wrażenia, że moje uczucia w stosunku do ciebie są… Że cię bardzo lubię?

Uśmiechnęła się ironicznie.

- Nie, nie odniosłam takiego wrażenia.

Położyła dłoń na jego dłoni.

- Poza tym uczucia się zmieniają - dodała.

Chwycił jej rękę i podniósł do ust, zaczął całować każdy palec.

- Sydney, nie mógłbym żyć, gdyby ci się coś stało.

- Zinn, nic mi się nie stanie.

- Już zapomniałaś! Przecież dzisiaj ta wariatka chciała cię przejechać!

- Ale nie przejechała.

- Sydney! - Był wyraźnie coraz bardziej wzburzony. - Dlaczego jesteś taka uparta? Nie widzisz, że wszystko zaczyna się wymykać spod kontroli? To nie są żarty! To bardzo poważna sprawa.

- Nigdy nie uważałam, że to są żarty, ani przez sekundę. I powiem ci szczerze, że ja też się boję. Taka jest jednak moja praca i tak właśnie zarabiam na życie.

Zinn wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem. Wreszcie stanął za swoim krzesłem, pochylił się i spojrzał jej głęboko w oczy.

- Chcę, żebyś przestała zajmować się tą sprawą. Jack będzie zajmował się ochroną Andrei, dopóki policja nie złapie Barbary. Zapłacę ci za dwa tygodnie plus premia. Może weź swoją matkę i pojedźcie na Hawaje, oczywiście na mój koszt. Zostań tam tak długo, aż się skończy cały ten koszmar. Ja załatwię z Judy, by ogłosiła w prasie, że zerwaliśmy ze sobą.

Sydney wprost nie mogła uwierzyć w jego słowa. Patrzyła mu w oczy w milczeniu.

- Nie możesz tego zrobić - powiedziała w końcu.

- Owszem, mogę. Już postanowiłem.

Poczuła się dotknięta do żywego, choć zdawała sobie sprawę, że robił to wszystko, by ją uchronić od niebezpieczeństwa. Mimo to była tak rozgoryczona, że przez chwilę nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Napiła się zimnej wody i starała się opanować.

- Jeśli straciłeś zaufanie do moich umiejętności, to rozumiem. Zniosę jakoś to, że ze mnie rezygnujesz. W żadnym wypadku nie mogę jednak zgodzić się na zwolnienie mnie z powodów innych niż profesjonalne.

Zinn zupełnie nie zwrócił uwagi na to, co powiedziała.

- Zatrzymaj wszystkie ubrania i suknię, premiery odbywają się co jakiś czas i kiedyś, jak to wszystko się skończy, na pewno razem się wybierzemy. Teraz jednak wolałbym, żebyś była jak najdalej stąd.

- Zinn! Mnie nie chodzi o stroje, pieniądze czy premiery!

- Ani mnie. Najważniejsze jest dla mnie twoje bezpieczeństwo.

- Przedtem nie było aż tak ważne. Co takiego się zmieniło?

- Nie rozumiesz tego?

- To, że się kochaliśmy, nie ma nic do rzeczy. Gdybym wiedziała, że po pójściu z tobą do łóżka będę traktowana jak porcelanowa laleczka, nigdy bym tego nie zrobiła! Skąd ten nagły pomysł, że jestem za delikatna do swojej pracy?

- Wiesz dobrze, że tak nie myślę!

- A jak, powiedz? Uważasz, że kobieta może wykonywać niebezpieczną pracę, ale pod warunkiem że to nie jest twoja dziewczyna?

- To niesprawiedliwe, co mówisz.

- Ale czy to prawda?

- Martwię się o ciebie.

- Powinieneś też szanować moją godność, a nie próbować mnie rozpieszczać. Taką mam pracę i taki mam zawód.

- Czy dobrze rozumiem, co mówisz? Powinienem cię akceptować z pistoletem w ręku albo wcale?

Sydney przypominało to, choć sytuacja była zupełnie inna, Dicka Charlesa, który proponował jej matce pozostanie z nim - ale na jego warunkach. Jej ojciec był pozbawionym wrażliwości egoistą. Chciał być z Lee, ale to, czego ona chciała i czego pragnęła, w ogóle się nie liczyło. Matka zgodziła się na te warunki. Sydney już dawno temu postanowiła, że nigdy, przenigdy nie zgodzi się na podobny układ z mężczyzną!

- Zinn, chodzi mi o to - zaczęła wyjaśniać - że albo akceptujesz mnie taką, jaką jestem, albo nie akceptujesz w ogóle.

- Wygląda na to, że zupełnie inaczej oceniamy sytuację.

- To był jednak poważny błąd - Sydney z trudem dobierała słowa - że poszłam z tobą do łóżka. Nie powinno się nigdy łączyć spraw zawodowych z osobistymi.

Zinn wyglądał na głęboko zasmuconego. Myślał nad czymś chwilę.

- No cóż - westchnął - rzeczywiście nie ma powodu, by twoja zawodowa godność ucierpiała tylko dlatego, że coś się zdarzyło między nami. Kontynuuj swoją pracę. Mam nadzieję, że ją pomyślnie zakończysz.

Sydney uśmiechnęła się leciutko. Zinn na pewno nie zdawał sobie sprawy, jak to wszystko było dla niej ważne. Był jednak na tyle mądry, że pozwolił jej, by dalej pracowała.

- Dziękuję ci. Naprawdę jestem ci wdzięczna i doceniam, że się ze mną zgodziłeś.

- Mam nadzieję, że nasza… przyjaźń nie ulegnie zmianie - powiedział ponurym głosem.

- W tych okolicznościach tak będzie chyba najlepiej.

- Rozumiesz, że nie miałem niczego złego na myśli i nie chciałem cię w żaden sposób obrazić.

- Tak, wiem to.

Zinn obserwował ją i miał poczucie jakby ponownie przeżywał podobną sytuację. Monika też miała prawdziwą obsesję na punkcie swej kariery zawodowej. Czy współczesne kobiety przedkładają karierę nad wszystko inne?

Usłyszał powracającą Yolandę i wtedy podszedł do stołu i zaczął jeść kolację.

Następnego ranka po obudzeniu Sydney zadawala sobie pytanie, czy wygrywając bitwę, nie przegrała wojny. Nie wiedziała, czy wczorajszy incydent w kuchni był wynikiem naturalnego u Zinna odruchu odpowiedzialności i chęci opieki, czy też świadczył o jego sposobie traktowania kobiet w ogóle. Czy po zakończeniu sprawy z Barbarą nadal byłby między nimi konflikt interesów? Nienawidziła samej myśli, że Zinn być może zechce z nią zostać, ale tylko i wyłącznie na swoich warunkach.

Poszła do kuchni. Yolanda powiedziała jej, że Zinn już dawno wyszedł do studia filmowego. Dla Sydney zostawił wiadomość, że o pierwszej podjedzie po nią taksówka i zabierze ją na dworzec. Tam się dopiero spotkają. Koło dziewiątej do pokoju Sydney przyszła Andrea. Miała smutną minkę.

- Tatuś wyjeżdża, a ja nie mogę z nim pojechać - poskarżyła się żałośnie.

- Niestety, to prawda, kochanie, ale nie będzie go tylko kilka dni.

- A ty zostaniesz ze mną?

- Nie, jadę z twoim ojcem, bo muszę mu pomóc.

- Ale dlaczego ja nie mogę pojechać?

Sydney objęła małą i posadzka obok siebie na łóżku.

- Musimy teraz wyjechać, ale bardzo szybko wrócimy - zapewniła - i wtedy pomyślimy nad zorganizowaniem czegoś specjalnego, dobrze?

Dziewczynka uspokoiła się, a kiedy Sydney poprosiła, by pomogła się jej spakować, była już zupełnie zadowolona. Przez cały czas rozmawiały o najróżniejszych rzeczach. Andrea dopytywała się o matkę Sydney.

- Będę mogła kiedyś pojechać z tobą do twojej mamusi? - zapytała w końcu.

- Oczywiście, kochanie. Na pewno się ucieszy, kiedy ją odwiedzisz.

Potem przyszedł policjant od Kaslowa i spisał zeznanie Sydney. Koło jedenastej pojawił się Jack Dowd z teczką i torbą na ubrania. Czytał już najwidoczniej gazety, bo zaraz oznajmił Sydney:

- Nie mogłem pojąć, dlaczego Garrett zatrudnił ciebie, mimo że to ja tyle lat dla niego pracowałem - zachichotał. - Teraz już dobrze rozumiem.

- Wierz mi, Jack, że kobieta w tym zawodzie nie ma łatwego życia.

- No, nie przesadzaj. Przecież jak już będzie po wszystkim, zawsze możesz wyjść za mąż za Garretta.

- Typowo męskie podejście do sprawy - stwierdziła z goryczą.

- Czy powiedziałem coś nie tak?

- Wiesz, to nie jest przyjemny temat do rozmowy - zachmurzyła się Sydney. - Skończmy już.

W południe przyszedł klown imieniem Crackers i pokazywał różne sztuczki. To była niespodzianka, którą Zinn przygotował dla Andrei, by ją trochę pocieszyć.

Taksówka podjechała dokładnie w połowie jego występu. Sydney szybko pocałowała dziewczynkę i wybiegła. Oczy zachodziły jej łzami. Troskliwość Zinna o córkę stanowiła niesamowity kontrast z zachowaniem jej własnego ojca.

Przyjechała na lotnisko wcześniej niż Zinn. Zaprowadzono ją do poczekalni dla pasażerów pierwszej klasy. Przynajmniej w ten sposób była zabezpieczona przed tłumem na lotnisku. Pamiętała, że Barbara może zjawić się w każdej chwili. Musiała cały czas uważać. Dwadzieścia minut przed odlotem zebrała się już większość ekipy filmowej, ale Zinn sienie pojawiał. Pracownicy lotniska poinformowali Sydney, że bardzo możliwe, iż reszta zespołu poleci następnym samolotem. Prawie wszyscy weszli już na pokład i Sydney pogodziła się z myślą, że poleci sama, kiedy zobaczyła, jak wbiega Zinn z paroma innymi osobami.

- No, udało się! Już myśleliśmy, że nie zdążymy.

Objął ją ramieniem i przedstawił członkom zespołu. Parę twarzy wydało się jej znajomych z ekranu telewizyjnego. Szczególnie Patti Lind, przystojna brunetka, która w serialu grała asystentkę Granta Adamsa, była bardzo sympatyczna i miła.

Sydney siedziała obok Zinna.

- Czy Crackers przyszedł w południe? - zapytał Zinn.

- Tak. Miałam ci właśnie powiedzieć, jak dobrze to wymyśliłeś. Andrea była zachwycona, prawie nie zauważyła, kiedy wyszłam.

- O to właśnie chodziło.

Zinn gładził jej rękę i zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Oczywiście, to była gra, ale Sydney nie miała nic przeciwko temu,

- Mamy dość intensywny plan zajęć. Zaczynamy już dziś wieczorem i kręcimy w dwóch różnych miejscach. Skończymy późno w nocy, a jutro zaczynamy o siódmej rano.

- Nie można powiedzieć, żebyś miał lekką pracę.

- Tak jest, kiedy gra się w serialach.

Lot trwał tylko godzinę, ale Zinn wykorzystał go na drzemkę. Sydney przeglądała magazyny. Dziwiła ją łatwość, z jaką Zinn przeszedł do porządku dziennego nad ostatnimi wydarzeniami,

Spojrzała na śpiącego. To jest człowiek, z którym się wczoraj kochała i którego tak pragnęła, mimo że nie chciała się do- tego przed sobą przyznać. Musi otrząsnąć się z tego nastroju, bo to się fatalnie skończy,

W San Francisco była mgła, ale technicy z ekipy zdecydowali, że można kręcić zdjęcia. Wszyscy zajechali najpierw do hotelu „Fairmont” na Nob Hill. Mieli czas tylko na szybki posiłek i zaraz potem odjeżdżali do Aquatic Park, gdzie kręcono pierwsze ujęcia.

Zinn był w dobrym nastroju i cały czas traktował Sydney jak swoją dziewczynę.

Mglisty wieczór w San Francisco, choć w samym środku lata, nie był ciepły. Sydney, kuląc się z zimna, przyglądała się przygotowaniom do zdjęć. Przypomniało jej to, jak jeden jedyny raz matka zabrała ją, by zobaczyła swego ojca w czasie pracy. Było to dla niej wtedy duże przeżycie i zarazem spore rozczarowanie.

Wtedy kręcono we wnętrzu i dekoracje były inne. Zapamiętała, że na środku planu stało olbrzymie staroświeckie łóżko z baldachimem i aksamitnymi draperiami. Ojciec też miał jakiś staroświecki kostium i wielkie wąsy. Matka była bardzo podekscytowana, ściskała Sydney za ramię, ilekroć pojawiał się Dick. Jednak Sydney wydawał się on wtedy szalenie odległy i obcy. Nie mogła uwierzyć, że ten człowiek to naprawdę jej ojciec.

Kiedy zaczęto już kręcić, ojciec podszedł do innego mężczyzny, wziął go za ramię i, krzycząc na niego, zaprowadził do drzwi. Przyglądały się temu dwie przestraszone kobiety w długich sukniach. Potem Dick starszej z nich także kazał wyjść i został sam z bardzo ładną, młodą kobietą, która wyglądała na mocno przerażoną. Sydney potem połapała się, że grała ona córkę Dicka. Widać było, że bohater bardzo kocha swoje dziecko i kiedy przytulił je do siebie, Sydney nie wytrzymała i uciekła z planu.

Matka nigdy nie zrozumiała, o co jej wtedy chodziło. To było tak dawno temu, ale nawet teraz pamięta wszystkie najdrobniejsze szczegóły.

Rozejrzała się po zgromadzonych wokół ludziach. Było mało prawdopodobne, by Barbara znała rozkład i miejsce wszystkich zdjęć, ale Sydney nie mogła tego całkowicie wykluczać. Miała nadzieję, że Barbara Walsh zjawi się wreszcie i umożliwi jej zakończenie całej sprawy. To będzie oznaczało także koniec zawodowych kontaktów z Zinnem. Nie była już tak pewna swych postanowień. Od momentu, kiedy kochała się z nim, sama właściwie już nie wiedziała, czego powinna chcieć.

Zinn miał krótką przerwę w zdjęciach i podszedł do niej. Objął ją i pomachał ręką do grupy wielbicieli, którzy głośno wołali jego nazwisko.

- Męczący sposób zarabiania na życie. A mógłbym teraz siedzieć w domu, w wygodnym fotelu i czytać sobie gazetę - poskarżył się.

- Taka jest cena sławy.

- To trudna praca, ale ktoś musi ją wykonywać - zaśmiał się cicho. - Syd - objął ją mocniej - muszę z tobą koniecznie porozmawiać o wczorajszym wieczorze. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Może zbyt emocjonalnie podszedłem do wszystkiego, ale mam złe wspomnienia z małżeństwa z Moniką. Mówi się, że doświadczenia z nieudanego związku ciążą nad człowiekiem i to chyba jest prawda.

- Nie rozumiem, co wspólnego z tym ma Monika?

- Nie mam zamiaru nie doceniać twojej pracy, ale w przypadku Moniki kariera stała się ważniejsza niż wszystko inne. Ja i Andrea zeszliśmy na drugi plan. Nie chciałbym, żeby tak się stało z nami. Nie chcę, by od samego początku między nami tak było. Wiem, uważasz, że to, co ci wczoraj powiedziałem, było niesłuszne. Na pewno nie chciałem cię dotknąć. Jeśli byłem zbytnio troskliwy, to dlatego że naprawdę mi na tobie bardzo zależy.

Sydney nie przypuszczała, by Zinn miał złe intencje wczorajszego wieczoru, ale to, co teraz powiedział, stawiało wszystko w zupełnie innym świetle.

- Wiesz, może ja jestem najzwyczajniej przewrażliwiona - zastanawiała się głośno. - Jestem ofiarą swojej przeszłości, podobnie zresztą jak i ty. Moja matka spędziła całe lata na wskazywaniu mi, jak powinnam według niej pokierować swoim życiem. Nie brała w ogóle pod uwagę, że ja sama chcę coś wybrać. Wiem, miała zawsze dobre intencje. Ale nie o to przecież chodzi, bo dobrymi intencjami jest wybrukowana droga do piekła.

Reżyser zawołał Zinna.

- Już idę. Obowiązki wzywają. - Pocałował ją w policzek.

Patrzyła za nim z mieszanymi uczuciami. Trudno było długo złościć się na tego człowieka. Poczuła się nagle zmęczona. Pobyt na planie filmowym przywoływał zbyt przykre wspomnienia i nie chciała w tym miejscu myśleć o Zinnie. Postanowiła pójść na spacer.

Naprzeciwko parku znajdowała się przytulna kawiarnia „Buena Vista”. Sydney chciała zajść na kawę, ale pomyślała, że tam też będzie sporo ludzi. Teraz wolała być sama, więc postanowiła wrócić do hotelu.

Zaczęła iść Hyde Street. Przeszła zaledwie dwie czy trzy przecznice, kiedy zorientowała się, że ktoś za nią idzie. Odwróciła się i zobaczyła jakiegoś mężczyznę. Nie był to Zinn ani nikt z ekipy. Mężczyzna miał na sobie płaszcz, a jego twarz była ukryta w cieniu kapelusza. Sydney, jak każda kobieta, zwracała szczególną uwagę na mężczyzn o podejrzanych zamiarach. Zastanowiła się przez sekundę, czy mężczyzna może mieć jakiś związek z Barbarą. Odrzuciła tę myśl jako mało prawdopodobną. Na wszelki wypadek dyskretnie odbezpieczyła broń.

Na skrzyżowaniu zatrzymała się na chwilę i rozejrzała, jakby nie mogła się zdecydować, w którą iść stronę. Nieznajomy też zatrzymał się w pewnej odległości i przypalił papierosa. To stawało się coraz bardziej podejrzane.

Usłyszała nadjeżdżający tramwaj i powoli zaczęła iść w stronę przystanku. Mężczyzna zrobił to samo. Teraz była już pewna, że ją śledzi.

Nadjechał tramwaj, Sydney wsiadła i dostrzegła, że nieznajomy także wsiada do drugiego wagonu. Dlaczego była śledzona? Przez kogo?

Postanowiła się tego dowiedzieć.

Kilka przecznic dalej tramwaj zaczął zwalniać na zakręcie, wtedy Sydney wyskoczyła i szybkim krokiem zaczęła iść ulicą. Znalazła jakąś bramę, schowała się tam i wyciągnęła broń. Czekała. W panującej ciszy wyraźnie słychać było zbliżające się kroki. Serce biło jej gwałtownie, gardło miała wyschnięte. Kiedy mężczyzna przechodził kolo bramy, gdzie się ukryła, szybko zaszła go od tyłu i przyłożyła mu pistolet do ucha. Zamarł. Był niewiele wyższy od niej, ale solidnie zbudowany.

- No dobrze, proszę pana - starała się nadać swemu głosowi bardzo stanowcze brzmienie. - Teraz mi pan powie, dlaczego mnie śledzi albo nie odejdzie stąd o własnych siłach.

- Ja… nie miałem zamiaru zrobić pani nic złego. Mam po prostu pani pilnować. To wszystko.

- Dlaczego ma mnie pan pilnować?

- Zostałem do tego wynajęty.

- Przez kogo?

- Przez Zinna Garretta. Chciał mieć gwarancję, że nic złego się pani nie stanie. Daję słowo honoru. Kazał mi panią obserwować i nie dopuścić, by spotkało panią coś złego.

Sydney poczuła, że ogarniają wściekłość.

- Więc to Zinn pana wynajął? - upewniła się.

- Tak. Słowo daję.

- Kim pan jest?

- Prywatnym detektywem. Nazywam się Norm Boranski.

Sydney odsunęła pistolet od jego głowy.

- Ma pan legitymację?

- Tak, oczywiście.

Cofnęła się, ale dalej trzymała go na muszce.

- Teraz grzecznie i powoli wyciągnij portfel.

Zrobił, co mu kazała. Pokazał swoją legitymację. Naprawdę był detektywem.

- Czy Zinn mówił panu, co mi konkretnie zagraża?

- Tak. Ruda kobieta o nazwisku Walsh.

- No, wspaniale!

- Proszę pani, robię tylko to, za co mi płacą. Nie robię nic nielegalnego.

- Wiem, panie Boranski. Nie mam do pana pretensji. Już raczej do Garetta.

Przed chwilą mówił jej o swoich dobrych zamiarach, przepraszał, a wcześniej i tak wynajął goryla do jej ochrony. Cóż za hipokryta!

- Niech pani zrozumie. To dobrze płatna praca. Mam nadzieję, że nie będzie pani przeszkadzało, że będę pani pilnował.

- Teraz wracam do hotelu - oświadczyła.

- Możemy razem pojechać następnym tramwajem. Będzie za piętnaście minut.

- Nie, wolę pójść na piechotę, jeśli to panu nie przeszkadza.

- To niezła wspinaczka na to Nob Hill!

- Powiedział pan, panie Boranski, że nieźle panu płacą, prawda? A poza tym trochę ruchu dobrze panu zrobi.

- Sierżant w mojej brygadzie piechoty morskiej nie był tak bezlitosny jak pani! - poskarżył się Boranski.

Sydney roześmiała się, choć właściwie zupełnie nie było jej do śmiechu.

Zinn nie był w stosunku do niej całkowicie uczciwy, a to jej się bardzo nie podobało.

ROZDZIAŁ 8

W hotelu Sydney czekała na powrót Zinna i aż do północy oglądała telewizję. Była pewna, że będzie się zastanawiał, co się z nią stało i że zajrzy do jej pokoju. Zrobiło się jednak tak późno, że na pewno poszedł już spać. Sydney również zdecydowała się iść do łóżka. Nałożyła nocną koszulkę z napisem „Dodgers” i podeszła do okna zaciągnąć zasłony. Z szesnastego piętra hotelu roztaczał się fantastyczny widok na słynny most Golden Gate. Przez chwilę patrzyła na światła wielkiego miasta. Kiedy zaczęła zasuwać zasłony, usłyszała ciche pukanie.

- Kto tam? - zapytała, podchodząc do drzwi.

- To ja, Zinn.

- Idę już do łóżka, jestem rozebrana.

- Sydney, koniecznie muszę z tobą porozmawiać. Proszę cię, otwórz.

Posłuchała jego prośby i otworzyła.

- Powiedz mi, gdzieś do diabła zniknęła?! Tak strasznie się denerwowałem!

Zinn wszedł do pokoju. Sydney zamknęła za nim drzwi.

- Jak mogłaś tak zniknąć bez słowa! Po mieście krąży ta wariatka, a ty sobie gdzieś łazisz i nikt nie wie, gdzie jesteś!

- Może i powinnam była cię uprzedzić, ale nie o to teraz chodzi. Chcę przede wszystkim dowiedzieć się, dlaczego kazałeś mnie śledzić? Przepraszałeś mnie za ta że jesteś nadmiernie opiekuńczy, ale przedtem wynająłeś człowieka, żeby mnie pilnował! Ach, jakim ty jesteś hipokrytą!

- Ten człowiek miał być dyskretny.

- Był też, niestety, głupi. Bardzo to pochlebne, że zatrudniłeś i mnie, i takiego typa.

- Sydney…

Chodziła tam i z powrotem po pokoju, nie zwracając uwagi na jego słowa.

- Okłamałeś mnie! Czy myślisz, że będę mogła kiedykolwiek ci uwierzyć?!

- Wynająłem Boranskiego jeszcze w Los Angeles. Zanim poszedłem z tobą do łóżka. Nie wiedziałem wtedy, że taką wagę przy wiązujesz do spraw zawodowych.

- Mogłeś go jednak potem zwolnić, prawda?

Zinn bezradnie wzruszył ramionami.

- Jack mi go polecił - tłumaczył. - Wszystko było już załatwione, nie mogłem człowiekowi sprawić zawodu.

- I Jacka w to wtajemniczyłeś?! Powiedziałeś mu, że szukasz dla mnie ochrony? Co za upokorzenie!

Podeszła do niego bliżej.

- Czy wyobrażasz sobie, jakbyś się czuł, gdyby na twoje miejsce zaangażowano innego aktora? Tylko na wszelki wypadek, bo a nuż tobie by się coś stało. Jak byś się czuł w takiej sytuacji?

- Sydney, uspokój się, proszę. Wierz mi, że ta sprawa nie ma nic wspólnego z moją wiarą w twoje umiejętności zawodowe.

Nie zwracała najmniejszej uwagi na jego wyjaśnienia.

- A dlaczego nie troszczysz się o bezpieczeństwo Boranskiego? Dzisiaj był w niezłych opałach, bo niemal mu strzeliłam w łeb.

- Czy przyszło ci w ogóle do głowy, że cię po prostu kocham i wszystko, co cię może spotkać, jest dla mnie ważne?

Już miała mu coś odpowiedzieć, ale w ostatniej sekundzie dotarły do jej świadomości słowa Zinna. Powiedział, że ją kocha.

Mężczyzna wyciągnął ramiona i przycisnął ją mocno do piersi. Tak dobrze było trwać w jego objęciu i czuć jego mocne mięśnie i miły, lekki zapach wody kolońskiej. Zinn nic już nie mówił, ale też i nie musiał. Cała złość i gniew Sydney zupełnie zniknęły. Pomyłki i błędy czynione w imię miłości są tak łatwe do wytłumaczenia.

- Mnie też nie było łatwo - odezwał się po chwili. - Najpierw oberwałem po głowie, musiałem znosić nieustanną krytykę mojego zawodu i charakteru, skradłaś mi serce, i na koniec tego wszystkiego dowiaduję się, że jestem potworem, ponieważ staram się uchronić cię od niebezpieczeństwa.

- Zinn, nigdy nie powiedziałam, że jesteś potworem - zaprotestowała Sydney.

- Najgorsza jest jednak dla mnie myśl, że ty nie odwzajemniasz moich uczuć.

- Myślisz tak, bo nigdy ci ich nie wyznałam? Poszłam z tobą do łóżka. Być może inne kobiety robią to szybko i bez zastanowienia, ale nie ja. Gdybym cię nie kochała, nigdy bym tego nie zrobiła. Wydawało mi się, że to dla ciebie oczywiste.

- Rzeczywiście, bardzo oczywiste, zwłaszcza że przy najmniejszej wzmiance na temat twojej pracy od razu się jeżyłaś i nie chciałaś na mnie patrzeć.

Ujął jej rękę i dotknął nią swego policzka. Był jeszcze chłodny od wieczornego powietrza. Potem odwrócił dłoń i zaczął całować jej wnętrze. Sydney zadrżała.

Objął ją obiema rękami w talii i spojrzał głęboko w oczy. Dotknął jej bioder.

- Boli cię jeszcze w tym miejscu?

- Nie, już wszystko dobrze, może jest troszkę wrażliwsze.

- Będę się bardzo starał, żeby cię nie urazić.

Sydney zarzuciła mu ręce na szyję i rozchyliła usta.

Wspięła się na palce i pocałowała go.

Zinn odpowiedział silnym, namiętnym pocałunkiem. Wsunął ręce pod jej koszulkę i zaczął delikatnie gładzić nagie plecy.

Sydney z całej siły przycisnęła się do niego. Pragnęła go, gorących pocałunków, silnego ciała, jego całego,

Znowu przesunął rękę i teraz pieścił jej pierś, mrucząc coś niewyraźnie.

- Tylko o tym myślę od wczoraj - wyznał. - Tak strasznie cię pragnę, Syd.

Sydney gorączkowo ściągnęła z siebie koszulkę. Była teraz tylko w skąpych majteczkach. Zinn przechylił ją do tyłu i dotknął ustami czubków jej piersi. Sydney przycisnęła mocniej jego głowę.

Zinn wziął ją na ręce, zaniósł do łóżka i ostrożnie położył. Leżała i przyglądała się, jak on się rozbiera. Patrzyła na jego mocne ramiona, silny tors. Dostrzegła jego całkowitą gotowość do miłości. Zamknęła oczy, przypomniała sobie, jak to było, kiedy wszedł w nią i na samo wspomnienie poczuła niezwykły dreszcz podniecenia.

Zinn położył się obok i zaczął całować jej szyję. Delikatnie dmuchał jej w ucho, co przejmowało ją drżeniem.

- Jesteś taka piękna - szeptał. - Taka piękna.

Sydney nie otwierała oczu, skupiona na doznawanych pieszczotach.

- Ty też, Zinn - wyszeptała tylko.

Pocałował jej dłoń, a potem po kolei całował każdy palec. Znowu zaczął pieścić jej piersi, a rękami sięgnął łona. Całował całe jej ciało, nieustannie wstrząsane dreszczami.

Pragnęła go mocno, niemal do bólu. Czekała z niecierpliwością, ale on dalej całował ją i pieścił. Sydney pomyślała, że pragnęłaby tak pozostać na zawsze - w tym słodkim i dręczącym zarazem oczekiwaniu.

W pewnej chwili Zinn wyjął małe pudełeczko z kieszeni spodni.

- Kochanie, chcę, żebyś była zabezpieczona - wyszeptał. Otworzył plastikowe opakowanie i założył prezerwatywę. Potem wszedł w nią. Kochał ją długo i powoli. Przyspieszył i obydwoje poczuli w tym samym czasie ostateczną rozkosz. Opadł na nią całym ciężarem i tak pozostał przez moment. Przesunął się potem na bok, ale ciągle trzymał ją w mocnym uścisku. Odgarnął włosy, które opadły jej na twarz i delikatnie pocałował w policzek. Sydney przyciągnęła go bliżej do siebie i też pocałowała. Bardzo długo leżeli tak spleceni ze sobą.

- Zinn, to było cudowne, po prostu cudowne - szepnęła Sydney.

- To ty jesteś cudowna, Syd. Kocham cię, bardzo cię kocham.

- Tak bym chciała, żeby to trwało wiecznie, żeby nie było żadnego jutra.

- Nigdy nic nie wiadomo. Może jutro będzie jeszcze cudowniej.

- Nie, to zupełnie niemożliwe. - Sydney powoli potrząsnęła głową.

Długo leżeli obok siebie w milczeniu. Głaskała jego muskularny tors a, kiedy sięgnęła niżej, poczuła jego ponownie nabrzmiałą męskość. To odkrycie sprawiło, że zapragnęła go gwałtownie i po chwili znowu stanowili jedno. Tym razem jednak ona patrzyła na niego z góry, poruszała się rytmicznie, a on pieścił jej piersi.

Zasnęli też razem. Po kilku godzinach Sydney obudziła się i ze zdumieniem stwierdziła, że znowu go pragnie. Kochali się na wiele różnych sposobów.

- O Boże - jęknęła Sydney, kiedy poczuła, że Zinn przeżył ekstazę. - Nie zdziw się, jeżeli obudzisz się, a ja będę już na innym świecie. Może już jestem i nic o tym nie wiem.

- W każdym razie ja jestem z tobą - zapewnił ją Zinn. - To są niebiosa.

- Masz rację.

Przytulili się do siebie.

- Jak ja się mogłam na ciebie złościć? - wyszeptała Sydney.

Od wielu miesięcy Sydney nie spała tak dobrze i spokojnie. Obudziła się koło siódmej, ale Zinna już nie było. Musiał widocznie wstać bardzo wcześnie. Czuła się oszołomiona po tak niesamowitej miłosnej nocy, podczas której doznała niewyobrażalnych rozkoszy. Zinn był cudownym kochankiem i potrafił spełnić jej najskrytsze erotyczne fantazje. Zadrżała na samo wspomnienie. Nigdy w życiu nie doświadczyła czegoś takiego. Wiedziała jednak, że nawet najwspanialszy seks nie wystarczy. Tak bardzo się od siebie różnili, że nawet przemożna siła wzajemnego przyciągania mogła okazać się z czasem zawodna.

Oczywiście, Zinn przeprosił ją i bardzo starał się wytłumaczyć motywy swojego postępowania, ale teraz, w blasku dnia Sydney zaczynała nabierać wątpliwości, czy rzeczywiście on ją dobrze zrozumiał. Tak, powiedział, że ją kocha. Sydney była jednak poważnie zaniepokojona - jego filozofia życiowa i stanowczość będą wielką przeszkodą w ich związku. Może z czasem wszystko się ułoży. Jest tylko niebezpieczeństwo, że wzajemna fascynacja każe im zapomnieć o dzielących ich różnicach, a potem będzie już za późno i wszystko skończy się wzajemnymi pretensjami.

Tylu ludzi żyje ze sobą, nawet się pobierają, a nie mówią w ogóle o swoich wewnętrznych problemach. A trzeba przecież robić to wcześniej, zanim wzajemne żale i nieporozumienia nie doprowadzą do zupełnego rozkładu związku, niechęci, może nawet nienawiści. Te smutne rozważania były chyba wynikiem tego, że Sydney, nie chcąc naśladować błędów własnej matki, była aż nadto trzeźwa i racjonalnie patrzyła na wszystkie sprawy, nawet na miłość. Matka dostrzegała w niej tę cechę i często prosiła, by przestała podchodzić do wszystkiego tak chłodno.

Sydney usiadła na brzegu łóżka i rozejrzała się po pokoju, który był świadkiem jej najcudowniejszej nocy. Pewnie po takich przeżyciach żadna inna kobieta nie miałaby tak pesymistycznych myśli jak ona. Matka powiedziałaby, że z pewnością jest szalona.

Tak, romans matki z Dickiem Charlesem był zapewne takim zapomnieniem i też padały słowa o miłości. Obydwoje jednak tak się różnili i mieli tak inną hierarchię wartości, że stały związek był w ich przypadku wykluczony.

Czy ją, Sydney, łączy z Zinnem coś więcej niż fizyczna fascynacja? Czuła jakiś dziwny niepokój. Czy Zinn miał podobne obawy? Powinna później poważnie z nim porozmawiać.

Poszła do łazienki wziąć prysznic. Na toaletce znalazła list od Zinna.

Syd,

Dziś wieczorem parę osób z ekipy wybiera się na kolację do miasta. Włóż jakąś nową sukienkę, też pójdziemy. Nie było ci chyba smutno, że cię nie obudziłem? Tak słodko spałaś. Zadzwonię do ciebie koło południa. Dziś kręcimy na plaży i to będzie dość męczące. Czy powiedziałem ci wczoraj, że jesteś prześliczna i cudowna? Jeśli zapomniałem, to powiem dziś wieczór.

Całuję, Zinn

Sydney przeczytała list dwa razy. Brzmiał tak szczerze, że zaczęła mieć wątpliwości, czy słusznie się zadręczała.

Ubrała się i zamówiła śniadanie do pokoju. Pijąc kawę zaczęła rozmyślać o Barbarze. Czy jest w Los Angeles, czy może zmieniła plany i nadal będzie chciała zrobić coś złego Andrei? Zaniepokojona zadzwoniła do rezydencji Zinna. Odebrała Yolanda. Sydney poprosiła Jacka.

- Cześć, Jack. Wszystko w porządku? - zapytała.

- Tak. Udało mi się wymigać od oglądania „Ulicy Sezamkowej”.

- Widzisz, jaka to parszywa praca! - roześmiała się Sydney. - Ktoś jednak musi to robić.

- Chcę ci jeszcze coś powiedzieć, póki nie ma Yolandy.

- Tak?

- Znasz przypadkiem kogoś, kto wychodzi za mąż?

- Co? O czym ty mówisz? - zdziwiła się.

- Zabawne, ale dzisiaj rano, kiedy poszedłem do bramy zabrać gazety, znalazłem zawieszoną lalkę. Ubraną w strój panny młodej.

- Panny młodej?

- Tak. To nie wszystko. Do lalki była przypięta karteczka z napisem: „Piękna suknia!” Nic poza tym, tylko te słowa. Aha, jeszcze coś. Sukienka lalki była z przodu poplamiona czerwonym atramentem. Domyślam się, że to sztuczki tej wariatki, ale dlaczego lalka w ślubnej sukni? Czy ty coś z tego rozumiesz?

Sydney od razu pomyślała o swej sukni zamówionej u Noli.

- Słuchaj, Jack. To bardzo ważne. Nie wiem tylko, skąd Barbara dowiedziała się o sukni.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi.

- Nic nie szkodzi. To teraz nieważne, Wspomniałeś Yolandzie o lalce?

- Nie, nie chciałem jej denerwować.

- Świetnie. Zatrzymaj tę lalkę, chcę ją obejrzeć. Zaraz jadę na lotnisko i za kilka godzin powinnam być u was.

- Wydawało mi się, że masz zostać kilka dni w San Francisco.

- Barbara jest przecież w Los Angeles, więc nie mam po co tu zostawać.

- To ja nie będę już potrzebny?

- O nie, Jack. Ja muszę jakoś sprowokować tę babę, to moja jedyna szansa, żeby ją złapać.

- No dobra. Aha, dzieciak tu idzie. Daję ci ją.

- Sydney, Sydney, kiedy wrócisz? - usłyszała głosik Andrei.

- Dzisiaj po południu.

- Tatuś też?

- Nie, kochanie, ale też już niedługo - obiecała.

Kilka dobrych minut pogadały przez telefon. Zaraz potem Sydney poprosiła w recepcji o rezerwację biletu do Los Angeles na najwcześniejszy lot. Napisała karteczkę do Zinna z wyjaśnieniem i zapewnieniem, że zadzwoni do niego późnym wieczorem. Spakowała się i wyszła. Karteczkę wsunęła pod drzwi pokoju Zinna.

Na lotnisku w Los Angeles złapała taksówkę i po pół godzinie była już w rezydencji. Otworzyła jej Yolanda. Andrea natychmiast przybiegła i z wielkim entuzjazmem powitała Sydney. Rzuciła się jej w ramiona i mocno objęła. Sydney podniosła ją do góry,

Z kuchni wyszedł Jack Dowd. Na jego widok Yolanda zrobiła dziwny grymas.

- Dios mio! Ileż ten człowiek je! - szepnęła Sydney do ucha. - Bez przerwy muszę chodzić kupować mu jedzenie.

Sydney roześmiała się.

- To pewnie dlatego Zinn mnie zatrudnił - cicho powiedziała do Yolandy. - Zaoszczędził na jedzeniu.

Jack podszedł do nich.

- Cześć. Co słychać we Frisco?

- Paskudna pogoda.

Sydney postawiła Andreę na podłodze.

- Słuchaj, kochanie - zaproponowała - idź teraz do swojego pokoju, a ja za parę minut przyjdę do ciebie. Teraz muszę porozmawiać z panem Dowdem.

Yolanda odeszła z Andreą, a oni przeszli do salonu. Jack otworzył barek i wyciągnął stamtąd lalkę. Sydney wzięła ją do ręki i zaczęła dokładnie oglądać.

- To staroświecka lalka.

- Tak?

- Dość droga. Zastanawiające, jak jej suknia podobna jest do mojej.

- Do twojej?

- Tak. Kupiłam wieczorową suknię na premierę, na którą w sobotę idę razem z Zinnem.

- Skąd ta wariatka mogła się dowiedzieć, jaką suknię kupiłaś?

- Też bym to chciała wiedzieć. Czy zawiadomiłeś o tym policję?

- Powiedziałaś, że za parę godzin wracasz, więc uznałem, że sama się tym zajmiesz.

- Dobrze. Zaraz zadzwonię do Kaslowa. Dzięki za wszystko.

- Nie ma za co. Przynajmniej coś się zaczyna dziać, a powiem szczerze, że już zaczynałem się nudzić.

- Bądź ostrożny i uważaj, bo Barbara może jeszcze mieć jakieś plany wobec Andrei.

- Kotku, ochrona ludzi to mój zawód. Znam się na tym.

Sydney zadzwoniła do Kaslowa.

- Nie złapaliście jeszcze Barbary Walsh? - spytała.

- Nie, dziecino. Odnaleźliśmy jej rodzinę, ale oni też jej szukają. Kilka miesięcy temu zniknęła z domu i nie dawała znaku życia. Martwią się o nią. Rozmawialiśmy z psychiatrą, który ją leczył. Obawia się, że jej stan się pogorszył i może być niebezpieczna.

- Nie trafiliście na żaden ślad?

- Dotarliśmy do paru miejsc, gdzie się zatrzymywała, ale zawsze za późno. Jest bardzo przebiegła.

- A gdzie się zatrzymała ostatnio? Macie jakieś dane?

- W Pasadenie. Dwa dni temu.

- Może się domyślacie, gdzie może być teraz?

- Zupełnie nie. Porzuciła wypożyczony samochód, więc domyśla się, że jesteśmy na jej tropie. Teraz mogła ukraść jakiś inny.

- Mam nadzieję, że wysłaliście za nią list gończy.

- Oczywiście. Postanowiliśmy nawet podać jej rysopis do wiadomości publicznej. Dziś będzie w popołudniowych gazetach.

- To wiele nie pomoże.

- Też tak myślę.

- Widzi pan, nie wiem, czy to może mieć' duże znaczenie, ale mam coś, co powinno chyba pana zainteresować.

W trakcie rozmowy z Kaslowem uważnie oglądała lalkę i znalazła pod sukienką firmową nalepkę ze sklepu przy Melrose Avenue.

Opowiedziała policjantowi o lalce i podała adres sklepu.

- Tak, powinniśmy chyba to sprawdzić. Jak tylko znajdę kogoś wolnego, wyślę go tam.

- Nie jest pan jednak przekonany, że to może coś dać?

- Nie o to chodzi. Mam za mało ludzi. Już teraz dwie grupy sprawdzają motele, a to przecież nie jest jedyna sprawa, którą się zajmujemy. Jeśli będzie coś pilnego, wtedy mogę zmobilizować dodatkowych ludzi.

- To może ja sama pojadę sprawdzić ten sklep?

- Przecież nie powiedziałem, że się tym nie zajmę! - zdenerwował się Kaslow.

- Ja się po prostu zgłaszam na ochotnika - uspokajała go Sydney.

- Wolałbym, żeby pani zostawiła to nam.

Sydney nie chciała drażnić Kaslowa, bo potrzebowała jego pomocy. Nie zamierzała jednak dać za wygraną.

- Obiecuję, że będę ostrożna. Mam tylko jedną prośbę.

- Jaką?

- Macie już pewnie jej zdjęcie, a mnie by się teraz bardzo przydało.

- Mamy nawet kilka zdjęć. Mogę zrobić kopie. Przysłać je pani?

- Wolałabym sama po nie wpaść.

- Dobrze. Każę je dla pani zostawić w portierni.

- Dzięki. Będę za godzinę.

Odłożyła słuchawkę. Potem schowała lalkę do torby i poszła na chwilę do Andrei.

Wzięła jaguara i najpierw postanowiła pojechać do No-li, a dopiero potem do sklepu przy Melrose. Noc spędzi u matki w Glendale, bo Jack nadal pilnuje Andrei.

- Witaj! - Nola Jimenez podeszła do Sydney. - Twoja suknia będzie gotowa za dwa dni.

- Nie przyjechałam po suknię. Chciałabym z tobą porozmawiać.

Nola zaprowadziła ją do swego biura i podsunęła krzesło.

- Wiesz, że stałaś się jedną z moich popularniejszych klientek?

- Ja? - zdziwiła się Sydney.

- Kochanie, wszyscy o tobie mówią. Każdy, komu wspomnę, że robię dla ciebie suknię, od razu o ciebie wypytuje. Jak wyglądasz, jaka jesteś. Nawet do mnie telefonowano z pytaniem, czy to ja robię dla ciebie tę suknię.

- Kto telefonował?

- Jakaś dziennikarka.

- Wypytywała o moją suknię?

- Tak, i to bardzo dokładnie. Prosiła nawet, żebym jej pozwoliła przyjść i zobaczyć. Trochę to dziwne, że właśnie twoja suknia budzi takie zainteresowanie, bo przecież na tę premierę robię ich aż sześć.

- Nola, powiedz mi, jak się nazywała ta dziennikarka?

- Nie pamiętam, ale jakoś bardzo zwyczajnie - Brown albo Jones. Mówiła, że jest z telewizji.

- Przyszła do ciebie?

- Była wczoraj. Pomyślałam, że skoro masz w niej wystąpić za dwa dni, to i tak nikt nie da rady uszyć takie; samej kreacji, więc jej pokazałam.

- No i co dalej?

- Przyszła, obejrzała i poszła sobie. Ta dziennikarka była dziwnie niegrzeczna, nawet mi nie podziękowała.

- Powiedz, jak wyglądała?

- Wysoka, gdzieś koło trzydziestki, niebrzydka, choć trochę zaniedbana. Miała rude włosy, długie do ramion.

- Zachowywała się dziwnie?

- Tak. Dość niezwykła kobieta. - Nola spojrzała na Sydney. - A co, znasz ją może?

- W pewnym sensie, tak.

Nola zaczęła się wyraźnie niepokoić.

- Nie masz nic przeciwko temu, że pokazałam jej suknię?

- Ależ skąd! Radzę ci tylko uważać, gdyby przyszła tu jeszcze raz. Podejrzewam, że to może być ta kobieta, która próbowała porwać córkę Zinna Garretta.

- Mój Boże!

- Zdaje się, że teraz szykuje coś przeciwko mnie.

- Och, Sydney… - Nola była autentycznie przerażona.

- Nola, nie denerwuj się, a gdyby znowu przyszła, dzwoń od razu na policję.

- Na pewno to zrobię.

Sydney pożegnała się i wyszła. Pojechała do Parker Center, gdzie w portierni czekała na nią koperta ze zdjęciem. Natychmiast ją otworzyła. Kobieta na zdjęciach miała wyraziste rysy, może nawet nieco zbyt wyraziste jak na kobietę. W spojrzeniu widać było coś posępnego. Fotografie wyglądały na robione przez zawodowca.

Sydney schowała kopertę do torby. Musiała się pospieszyć, żeby zdążyć przed zamknięciem sklepu przy Melrose.

ROZDZIAŁ 9

W pobliżu studia filmowego Paramount, przy ulicy Melrose, znajdował się sklep z antykami. Na drzwiach wisiała karteczka z informacją, że sprzedawczyni wróci za piętnaście minut. Sydney postanowiła zaczekać.

Obejrzała przy okazji wystawę. Najwyraźniej sklep specjalizował się w staroświeckich lalkach, których kilkanaście wystawiono w witrynie.

Sydney nie zdążyła jeszcze zawiadomić matki, że przyjedzie do niej przenocować. Poszła więc do najbliższego sklepiku, żeby stamtąd zadzwonić.

- Dlaczego nie jesteś w San Francisco? - spytała ze zdumieniem Lee, kiedy dowiedziała się, skąd córka telefonuje.

- Och, to długa historia. W każdym razie jestem już na tropie tej kobiety.

- A co z Zinnem?

- Da sobie radę beze mnie. Mamo, chcę ci tylko powiedzieć, że przyjadę do ciebie na noc.

- Sydney! Jak możesz rzucać tak wspaniałego człowieka dla tego przeklętego szpiegowania?!

- Mamo, już raz o tym rozmawiałyśmy.

Odłożyła słuchawkę poirytowana napomnieniami matki. Rzeczywiście, dzisiaj tak była pochłonięta tropieniem Barbary, że zupełnie nie myślała o Zinnie. Poczuła wyrzuty sumienia. Może się będzie niepokoił, kiedy zobaczy, że wyjechała? Zadzwoniła więc do San Francisco. Zinna nie było w hotelu. Zostawiła w recepcji wiadomość, że będzie dziś u matki w Glendale.

Poszła jeszcze raz do sklepu z antykami. Teraz był otwarty. Stara, gruba kobieta siedziała za kontuarem i zajadała chrupki.

- Czym mogę pani służyć? - zapytała, nie przerywając jedzenia.

- Mam lalkę, która prawdopodobnie została kupiona w tym sklepie - zaczęła Sydney. - Czy mogłaby mi pani powiedzieć, kto ją kupił?

Kobieta odłożyła na bok torebkę z chrupkami i z trudem podniosła się z fotela. Sydney wyciągnęła lalkę i podała jej.

- Tak, to z mojego sklepu - od razu stwierdziła kobieta. - Ktoś zniszczył sukienkę tej lalki. Ja nigdy nie sprzedaję towaru w takim stanie!

- Czy pani pamięta, kto kupił tę lalkę?

- Sprzedałam ją przedwczoraj.

- Komu?

Kobieta w zamyśleniu tarła podwójny podbródek.

- A kim pani jest?

- Nazywam się Sydney Charles i jestem prywatnym detektywem. - Pokazała kobiecie swoją legitymację - Próbuję ustalić, kim jest osoba, która kupiła tę lalkę.

- A co ona takiego zrobiła?

- Muszę z nią o czymś porozmawiać.

- Wiem tylko - powiedziała kobieta po chwili zastanowienia - że ma na imię Barbara. Od kilku lat kupuje u mnie staroświeckie lalki. Wydaje mi się, że jest kolekcjonerką. Teraz pojawiła się po kilkumiesięcznej przerwie.

Sydney pokazała zdjęcie Barbary Walsh.

- Czy to ona?

- Tak, to ta sama - potwierdziła bez wahania sprzedawczyni.

- Czy pani może wie, gdzie mogę ją odnaleźć?

- Niestety, nie. Ostatnim razem nawet pytałam, czy nie zostawiłaby mi swojego telefonu, to mogłabym do niej zadzwonić, ale nie chciała. Powiedziała, że sama wpadnie sprawdzić.

- Co sprawdzić?

- Lalkę, którą zamówiła. Mam ją dla niej sprowadzić z innego sklepu w Santa Monica. To dziewiętnastowieczna, rosyjska lalka i kiedy Barbara dowiedziała się o tym egzemplarzu, była bardzo zainteresowana, tym bardziej że lalka ma rude włosy, a Barbara przepada właśnie za takimi. Umówiłyśmy się więc, że wkrótce wpadnie i obejrzy ją.

Sydney poczuta dreszcz emocji.

- Powiedziała, kiedy do pani wpadnie?

- Jutro ma zadzwonić, żeby się dowiedzieć, czy już lalkę sprowadziłam. I przyjedzie po południu.

- Proszę pani, to dla mnie bardzo ważne, żeby ją odnaleźć. Czy mogłaby pani dać mi znać, kiedy ona tylko do pani zadzwoni?

Kobieta wzdrygnęła się.

- Nie chcę się mieszać w niczyje sprawy - odparła.

- Zrekompensuję to pani - obiecała Sydney i wyciągnęła dwadzieścia dolarów. - Proszę, a jeśli pani zadzwoni do mnie, dostanie pani następną dwudziestkę.

- No, nie wiem… - Kobieta patrzyła z wahaniem na pieniądze.

- Wszystko, co pani ma zrobić, to tylko zadzwonić do mnie z informacją, czy Barbara przyjedzie do pani. I, oczywiście, pod żadnym pozorem nie może jej pani wspomnieć o naszej rozmowie. Po prostu koniecznie chcę się z nią spotkać.

- Właściwie, co mi szkodzi zadzwonić do pani… Tylko jak pani już się z nią spotka, to wtedy - czterdzieści dolarów.

- Zgoda.

- Dobrze. Zrobię to, o co pani prosi. Jaki jest pani telefon?

Sydney podała numer telefonu swojej matki.

- I niech pani pamięta: ani słowa o naszej rozmowie! - ostrzegła ponownie.

Do Glendale jechała w okropnych korkach. Zastanawiała się, czy nie zawiadomić Kaslowa o swoich odkryciach. Jeśli Barbara rzeczywiście miała jutro przyjechać do tego sklepu, to Kaslow przysłałby pewnie swoich chłopców, którzy by ją aresztowali.

Na dobre utknęła w korku na drodze. Spojrzała w bok i spostrzegła, że mężczyzna jadący eleganckim porsche prowadzi ożywioną rozmowę przez telefon. Przypomniała sobie, że przecież i w jaguarze Zinna widziała telefon umieszczony pod oparciem na ręce. Sprawdziła. Był. Zadzwoniła do Kaslowa. Nie zastała go już w biurze. Zostawiła więc wiadomość, że jutro w sklepie przy Melrose może pojawić się Barbara Walsh.

Pół godziny później była w Glendale w domu Lee.

Matka powitała ją wymówkami.

- Sydney, coś ty zrobiła temu biedakowi?! Zinn dzwonił już trzy razy i jest coraz bardziej zaniepokojony.

Sydney postawiła swoją walizkę i zamknęła drzwi.

- Był zdenerwowany czy zezłoszczony? - spytała.

- Trudno powiedzieć. Wobec mnie był uprzejmy.

- Powinnam chyba do niego zadzwonić.

Lee podeszła do telefonu i chciała podać Sydney słuchawkę.

- Och, mamo, może najpierw pozwolisz mi pójść do łazienki?

- Dziecko, jak możesz być tak nonszalancka?

- Nonszalancka? Przecież każdy musi czasem pójść do łazienki!

- Wiesz dobrze, o co mi chodzi.

Po kilku minutach Sydney wróciła i zastała matkę bardzo zasmuconą.

- Czy masz zamiar wyjaśnić mi, co się właściwie dzieje? - naciskała Lee.

- Już ci mówiłam. Musiałam wrócić do Los Angeles, bo tu się sprawy komplikują.

- Nie interesują mnie te detektywistyczne historie. Mam na myśli twój związek z Zinnem. Co się stało? Czy on cię kocha? A ty jego?

- Mogę ci tylko powiedzieć, że nie powinnaś spodziewać się zięcia w najbliższym czasie.

Lee wzniosła w górę oczy i westchnęła.

- O Boże! Chyba go nie odrzuciłaś? - wykrzyknęła,

- Podoba mi się, jak pewnie każdej kobiecie, ale pociąg fizyczny to coś zupełnie innego niż miłość. Sądziłam, że ty właśnie dobrze to wiesz.

- Nie masz najmniejszego pojęcia, co mnie łączyło z twoim ojcem, więc radzę ci, zachowaj dla siebie takie uwagi,

Sydney zrobiło się przykro, że zraniła matkę. Podeszła do Lee i objęła ją.

- Mamusiu, przepraszam cię - powiedziała. - Nie powinnam była tak mówić.

- Już dobrze. W każdym razie tamte sprawy nie mają nic wspólnego z tobą i Zinnem. Powiedz, czy się kochacie?

- Właściwie… no tak, zależy mi na nim.

Na twarzy Lee pojawił się promienny uśmiech.

- To znaczy, że go kochasz. Następne pytanie. Czy odrzucasz go dlatego, że jest aktorem i tak się złożyło, że pracuje właśnie w Hollywood?

- Nie, mamo, ja go nie odrzucam. Nie jestem jeszcze pewna swoich uczuć. To znaczy wiem, że mi na nim zależy, ale to przecież za mało.

- Znowu rozważasz to bardzo racjonalnie - ostrzegła ją Lee.

- Naturalnie. Trzeba być człowiekiem odpowiedzialnym. Zinn ma swoje Życie, a ja swoje. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, w jak różnych światach żyjemy?

- Czyżbyś nie była gotowa na kompromis?

W tym momencie zadzwonił telefon. Sydney podniosła słuchawkę.

- Słucham?

- No, żyjesz jednak. Mam więc odpowiedź na moje pierwsze pytanie. - Telefonował naturalnie Zinn.

- Cześć. Czy dostałeś moją kartkę?

- Sydney, co ty wyprawiasz?

- Widać, że nie przeczytałeś, co napisałam.

- Zostawiłem cię śpiącą jak aniołek, miałem nadzieję, że cię zobaczę za kilka godzin, a tu dowiaduję się, że wyjechałaś walczyć z siłami zła.

- Przecież w tym celu mnie wynająłeś.

- Czy rozumiesz, jak się zdenerwowałem?

- Zinn, czy znowu chcesz mi tłumaczyć, żebym nie robiła tego, za co mi płacisz?

- Nie będę już mówił, że się martwię o ciebie, że cię kocham - westchnął Zinn - bo, jak widzę, nic cię to nie obchodzi. Może mi powiesz wobec tego, co robisz?

- Chcę sprowokować Barbarę, a kiedy już to zrobię, porozmawiamy o nas.

- Dzięki i za to.

- Znowu ironizujesz.

- Tak - odpowiedział- Zinn. - Przepraszam. Czy możesz mi powiedzieć, co planujesz?

- Nie wiem, Zinn. Naprawdę nie wiem. Staram się myśleć o nas, o przyszłości i nie wiem, Kiedy jestem przy tobie, tracę głowę. Wczoraj było cudownie, może nawet za wspaniale. Może na tym polega problem.

- Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi, Sydney, ale cię kocham.

- Chyba mnie nie rozumiesz.

- Posłuchaj, kochanie, masz rację, musimy porozmawiać. Jutro skończymy kręcić w San Francisco. Możemy potem rozmawiać całymi dniami. Spotkajmy się u mnie jutro po południu.

- Chcę najpierw zakończyć sprawę. Skoro Jack opiekuje się Andreą, ja wolę zostać tutaj. Myślę, że jutro wszystko się rozwiąże.

- Dlaczego? Czy coś się stało?

- Nic konkretnego. Mam pewien ślad. Jutro będę wiedziała więcej.

- Kiedy się zatem zobaczymy?

- Zatelefonuję do ciebie. Pojutrze idziemy na premierę. Jeżeli nie schwytamy do tego czasu Barbary, musimy pójść razem i tam spróbować.

- To brzmi dobrze.

- Chcesz, żeby ją aresztowali?

- Tak, ale pragnę jeszcze czegoś.

Ton jego głosu był jednoznaczny.

- Ja też wolałabym, żeby to wszystko już się skończyło.

- Może wtedy dowiemy się oboje, jak się żyje normalnie - dodał Zinn.

- Tak, chyba masz słuszność. - Sydney zdała sobie sprawę, że Zinn rzeczywiście miał rację. Nie wiedzieli, jak będzie wyglądał ich związek w normalnych warunkach.

Tej nocy Sydney budziły co chwilę jakieś potworne koszmary. Dopiero nad ranem zapadła w głęboki sen. Około wpół do dziesiątej matka obudziła ją.

- Sydney, zobacz, co przed chwilą przyniesiono!

Sydney z trudem otworzyła powieki i zobaczyła matkę z dwoma olbrzymimi bukietami. Matka usiadła na brzegu łóżka i zaczęła odczytywać dołączone do kwiatów bileciki.

- To od Zinna dla mnie. Posłuchaj: „Matka takiej córki musi być także bardzo piękna. Dziękuję pani za Sydney. Zinn Garrett”.

Lee była wyraźnie wzruszona.

- Jakie to miłe z jego strony. Takie piękne róże. Ten człowiek o wszystkim pamięta. Jest doprawdy czarujący.

Sydney przez chwilę wpatrywała się w twarz matki.

- Mój ojciec przysłał ci kiedykolwiek kwiaty? - zapytała.

- Właściwie… no tak… kiedy byliśmy razem, ciągle przysyłał kwiaty. Zresztą, za moich czasów to był bardzo popularny zwyczaj.

- Może Zinn jest konserwatywny.

- Och, jak możesz sobie żartować z takiego człowieka jak Zinn. Ty nie zasługujesz na takiego mężczyznę, naprawdę nie zasługujesz!

- Ależ, mamo, ja nie żartuję, tylko stwierdzam fakt.

Sydney powoli otworzyła swój bilecik i przeczytała; „Jedynym nieszczęściem jest to, że nie kochamy się tak bardzo, jak moglibyśmy. Może powinniśmy o tym porozmawiać. Całuję, Zinn”.

Wzruszenie Ścisnęło jej gardło. Zinn dobrze wiedział, czego ona się obawiała i chyba ją rozumiał. Zamrugała powiekami, by ukryć łzy.

- Nie obawiaj się - odezwała się Lee. - Nie będę pytała, co do ciebie napisał. A twoje kwiaty są bardzo piękne.

Sydney zagryzła wargi i już nie mogła powstrzymać łez. Matka objęła ją i przytuliła mocno do siebie, tak jakby Sydney nadal była małą dziewczynką.

- Nie martw się, kochanie. Wszystko będzie dobrze. To zupełnie normalne, że masz wątpliwości i wahasz się, kiedy zależy ci na mężczyźnie.

- Ale mógłby być dentystą albo księgowym! - chlipnęła Sydney.

- Wtedy nie byłby takim człowiekiem, jakim jest i nie wiadomo, czy byś go pokochała. Niekiedy najlepiej jest zaakceptować rzeczy takimi, jakie są.

- Tylko pod warunkiem, że on zaakceptuje mnie taką, jaką jestem.

- Zawsze są dwie strony medalu, A czy ty naprawdę chcesz go zaakceptować takim, jakim jest? Teraz wstawię kwiaty do wazonów, a ty weź prysznic - zarządziła Lee. - Zaraz przygotuję ci śniadanie.

Sydney posłusznie poszła do łazienki. Zdążyła się namydlić, kiedy usłyszała wołanie matki,

- O co chodzi, mamo? - zapytała, uchylając drzwi łazienki.

- Dzwoni do ciebie pani ze sklepu z antykami. Mówi, że to pilna sprawa. Chodzi o jakąś lalkę. Ktoś, kto ma ją odebrać, już jedzie do jej sklepu. Rozumiesz coś z tego?

- Tak. Kiedy ta osoba ma przyjechać do sklepu?

- Powiedziała, że w ciągu piętnastu minut.

- O mój Boże! Nie rozłączyła się jeszcze?

- Nie.

- Mamo, poproś, niech ta pani zatrzyma tę osobę, jak długo się da. Ja już jadę - dodała.

- Sydney, co tu się dzieje?

- Potem ci opowiem. Teraz jadę do Hollywood.

- Czy to ma jakiś związek z osobą, która chciała porwać córkę Zinna?

- Och mamo! No dobrze. Właśnie o nią chodzi.

- Dziecko, wolałabym…

Sydney jednak nie słuchała, tylko szybko nałożyła dżinsy i wytarła głowę ręcznikiem. Potem założyła koszulkę i sportowe buty.

- Spróbuj dodzwonić się do Marvina Kaslowa - poprosiła matkę, wybiegając z domu - i powiedz mu, że Barbara Walsh będzie za dziesięć minut w sklepie przy ulicy Melrose. Poproś, żeby natychmiast wysłał tam radiowóz.

- Kochanie, naprawdę… czy musisz to robić?

Sydney sięgnęła do torebki po swój pistolet.

- Zrób to, o co cię proszę - powiedziała do matki - a potem ci wszystko wyjaśnię.

Lee zbladła na widok pistoletu, który Sydney włożyła sobie za pasek od dżinsów.

- O Boże! Błagam, bądź ostrożna!

- Będę, Obiecuję.

Wybiegła z domu i wskoczyła do jaguara. Jechała bardzo szybko. Ruch był duży, choć skończyły się poranne korki. Upłynęło już dwadzieścia minut od telefonu właścicielki sklepu. Pewnie musiała od kilku minut zagadywać klientkę, by ją zatrzymać w sklepie. Może Kaslowowi uda się schwytać Barbarę, gdyby ona nie zdążyła na czas. Przypomniała sobie o telefonie w samochodzie. Zadzwoniła najpierw do matki.

- Mamo, dodzwoniłaś się do Kaslowa?

- Tak, kochanie, choć nie było to proste. Powiedział, że od razu wysyła kilku policjantów do tego sklepu.

- Dobrze. Chciałam się tylko upewnić.

- Kochanie, błagam, uważaj na siebie.

- Będę uważała. Nie denerwuj się.

Na ulicy Melrose jak na złość parę razy musiała zatrzymywać się na światłach. Z daleka dostrzegła wóz policyjny. Pytanie tylko, czy zdążyli na czas.

Podjechała pod sklep i zwolniła. Przy drzwiach stało dwóch policjantów rozmawiających ż właścicielką, która wskazywała im ręką na drugą stronę ulicy,

Sydney od razu zrozumiała, że Barbara już opuściła sklep.

Nagle tuż przed nią ruszył jakiś samochód. Sydney w ostatniej sekundzie nacisnęła hamulec, by uniknąć zderzenia. Dostrzegła za kierownicą rudowłosą kobietę. Była to bez wątpienia Barbara Walsh. Odjeżdżała bardzo szybko, być może zaalarmowana obecnością policji. Sydney przyspieszyła i mijając sklep kilka razy nacisnęła klakson, chcąc zwrócić uwagę policjantów. Nie była jednak pewna, czy zrozumieli, o co jej chodziło. Nie mogła zatrzymywać się i tłumaczyć, bo przede wszystkim musiała dogonić Barbarę Walsh. Na Highland Avenue Barbara przejechała na światłach, nieomal powodując wypadek. Miała teraz jakieś dwieście metrów przewagi nad Sydney. Na Wilshire był jednak taki tłok, że Barbara musiała skręcić w inną ulicę. Tutaj też panował ścisk. Barbara usiłowała wyprzedzić autobus, ale wtedy najechał na nią inny. Wypadek nie był poważny, ale samochód Barbary nie nadawał się do użytku, Kobieta wyskoczyła ze swojego rozbitego auta i zaczęła biec chodnikiem. Sydney wyciągnęła pistolet i pobiegła za nią. W ostatniej chwili zobaczyła, że Barbara skręca w boczną uliczkę. Gdzieś z tyłu rozległy się syreny policyjnych samochodów.

Barbara biegła bardzo szybko, wyprzedziła Sydney o około sto metrów. Obejrzała się i dostrzegła pościg. Przed nią była żelazna barierka oddzielająca chodnik od muzeum. Nie było gdzie się schować. Jednak za muzeum znajdował się park Hancock. Barbara tam właśnie się skierowała. W parku było niewiele osób, więc łatwo można było dostrzec uciekającą kobietę. Sydney biegła z całych sił i zmniejszyła dystans do kilkunastu metrów.

- Stój! Stój, bo strzelam! - krzyczała do uciekającej. Barbara była już wyraźnie zmęczona, bo zwolniła. Sydney też ciężko oddychała i czuła ból w stłuczonym biodrze.

Nagle uciekająca kobieta zatrzymała się i odwróciła. Sydney wycelowała w nią pistolet.

- Jest pani aresztowana! To już koniec! - zawołała.

- Nie zasługujesz na niego! - Barbara Walsh zaczęła krzyczeć. - Nie jesteś jego godna!

- Proszę się uspokoić!

Barbara powoli przesuwała się w stronę Sydney.

- Nie dostaniesz go! - W jej głosie słychać było furię. - Zabiję cię przedtem,

- Stój, bo strzelam! - Sydney wymierzyła dokładniej.

Barbara zupełnie nie zareagowała na ostrzeżenie. Sydney cofnęła się parę kroków.

- Uprzedzam, że będę strzelać!

Barbara zupełnie nie zwracała na to uwagi, tak jakby lekceważyła wszelkie niebezpieczeństwo. W jej oczach błyszczało szaleństwo. Podchodziła coraz bliżej do Sydney. Była już tylko kilka kroków od niej. Wtedy Sydney zrozumiała, że albo musi strzelać, albo znaleźć jakiś inny sposób unieszkodliwienia kobiety. Spróbowała ogłuszyć ją kolbą pistoletu, ale Barbara odparła cios ramieniem. Od razu też jedną ręką chwyciła Sydney za gardło. Drugą mocno trzymała uzbrojoną dłoń Sydney. W szamotaninie pistolet wypadł i potoczył się w trawę. Szaleństwo dodawało Barbarze sił. Wreszcie Sydney zdołała chwycić przeciwniczkę za włosy. Pozwoliło jej to zastosować chwyt, przerzucić Barbarę przez ramię i powalić na trawę. Natychmiast rzuciła się na nią, wykręciła ręce do tyłu i mocno trzymała. Przycisnęła kolanem plecy Barbary, by trudniej jej było wyzwolić się z uchwytu.

Sydney rozejrzała się wokół i dostrzegła nadciągającą pomoc. Dwoje mundurowych policjantów biegło w jej kierunku. Jednym był szczupły blondyn, drugim przysadzista Murzynka. Ona nadbiegła pierwsza i od razu wyciągnęła kajdanki, które natychmiast założyła Barbarze.

- To pani jest Sydney Charles? Prywatny detektyw? - spytał policjant.

Sydney kiwnęła potakująco.

Tymczasem Murzynka znalazła w trawie pistolet.

- Czy to pistolet pani czy jej?

- Mój.

Murzynka powąchała lufę, by stwierdzić, czy z broni strzelano.

- Muszę go na razie zatrzymać. - Popatrzyła na leżącą Barbarę i powiedziała do Sydney: - Dobra robota.

- Ona powinna pójść do szpitala - oświadczyła Sydney,

- Tak się domyślam. Nic się pani nie stało?

- Nie, nic.

- Potrzebuje pani czegoś?

-Nie, dziękuję. Chcę tylko wrócić do domu.

- No tak. Nieźle się zaczął dla pani ten dzień.

- Tak, ale nawet nie chcę myśleć o tym, jak mógł się skończyć.

Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy Zinn obiecał do niej przyjechać. Jednego była jednak pewna: bardzo chciała go znowu zobaczyć.

Minęła dobra godzina, zanim mogła wrócić do domu. Najpierw czekano na karetkę, która zabrała Barbarę do szpitala, potem złożyła dokładne zeznanie, a później zjawił się Marvin Kaslow, któremu musiała wszystko powtórzyć. Wreszcie skądś znaleźli się dziennikarze i ekipa telewizyjna. Im także musiała opowiedzieć o całym zdarzeniu.

- No, jest pani teraz prawdziwym bohaterem - z leciutką złośliwością orzekł Kaslow.

- Powinien pan raczej powiedzieć: prawdziwą bohaterką. Nie zrobiłam jednak niczego szczególnego. Najbardziej cieszę się z tego, że nie musiałam do niej strzelać.

- Będzie pani najsłynniejszym w mieście prywatnym detektywem. Garrett powinien dać pani jakąś premię.

- Och, czy mógłby pan przy okazji zawiadomić go o całej tej historii? Ja pewnie będę się z nim widziała później, na razie marzę o powrocie do domu, ciepłej kąpieli i odpoczynku.

- Dobra, załatwione - obiecał Kaslow.

Sydney poszła do samochodu i pojechała do Glendale. Kiedy opowiedziała matce, co się zdarzyło, ta osunęła się na krzesło i chwyciła za serce.

- O mój Boże!

- Mamo, już po wszystkim. Nie denerwuj się.

- Sydney, gdyby ci się coś stało, chyba bym cię zabiła! Słowo daję.

Spojrzały na siebie i wybuchnęły śmiechem.

- Wiesz, Sydney, jestem pewna, że gdyby żył twój ojciec, byłby z ciebie dumny. On zawsze uwielbiał ekstrawagancję. Podejrzewam, że to był podstawowy problem w naszym związku, bo ja zawsze byłam okropnie konwencjonalna.

- Chciałabym, żeby i Zinn cenił sobie ekscentryczność - westchnęła Sydney.

- A właśnie! - wykrzyknęła Lee. - Na śmierć zapomniałam, że dzwonił godzinę temu. Powiedział, że musi zostać jeszcze jeden dzień w San Francisco. Wróci jutro po południu i przyjedzie, żeby zabrać cię na premierę. Ma tu być koło szóstej.

Lee podeszła do Sydney.

- Mam nadzieję, że nie gniewasz się, że zdradziłam, jak bardzo spodobały ci się kwiaty od niego?

Sydney wzruszyła ramionami.

- Nie, a poza tym naprawdę mi się podobają.

- Wiesz, powiedziałam mu też, jak bardzo chcesz się z nim znowu zobaczyć…

Sydney spojrzała na matkę podejrzliwie.

- Coś mu jeszcze naopowiadała?

- Tylko to, co sama mówiłaś. Że bardzo lubisz jego córkę, że…

- Mamo, już starczy.

- Nie powiedziałam ani słowa nieprawdy. Sydney, ty jesteś lepsza niż ci się samej zdaje. Zresztą, przyznaj, czy cokolwiek skłamałam?

Nie było sensu spierać się z matką.

- Ale, dzięki Bogu, to już koniec swatania.

- Niestety, nie doszliśmy do tego tematu.

- Dobrze, mamo. Teraz idę się kąpać, a jeśli zadzwoni Zinn, to proszę, nie opowiadaj mu, że poszłam wybierać ślubną suknię,

- Więc jednak myślisz w takich kategoriach!

Sydney była już w drzwiach, ale teraz się odwróciła.

- Mamusiu, wiesz, że cię kocham, ale muszę ci coś wyznać: jesteś jak koń trojański.

- Co masz na myśli?

- Nie będę więcej rozmawiała z tobą na temat Zinna. Teraz dopiero odkryłam, że nie dam rady cię pokonać.

Wyszła z pokoju, ale słyszała radosny śmiech swojej matki.

ROZDZIAŁ 10

Zinn siedział nad brzegiem basenu i popijał mrożoną herbatę. Był już ubrany w smoking i teraz czekał tylko na taksówkę. Zaraz po powrocie z San Francisco, kilka godzin temu, zadzwonił do Glendałe, ale dowiedział się od Lee, że Sydney właśnie wyszła do fryzjera.

Wydawało mu się niesprawiedliwe, że wkrótce zabierze Sydney na uroczystą premierę, kiedy największym jego marzeniem było zostać z nią sam na sam.

Tylko raz rozmawiał z Sydney przez telefon od czasu aresztowania Barbary. Powiedział wtedy, jak bardzo mu zaimponowała jej odwaga. W głosie Sydney słyszał natomiast pewne wahanie i nieśmiałość. Przyznała jednak, że chce się z nim spotkać, choć właściwie nie było już specjalnego powodu, by pokazywali się razem na premierze. Barbary nie trzeba było już prowokować. Sydney chciała jednak pójść z Zinnem na tę premierę.

Zinn był pewien własnych uczuć, ale zupełnie nie wiedział, co Sydney Charles czuje do niego. Czy ciągle ma uprzedzenia w stosunku do jego pracy? Czy akceptuje go takim, jakim jest? Poza tym, dużą rolę w jej życiu odgrywa praca i kariera zawodowa. Tak, Sydney miała rację - silny wzajemny pociąg i cudowne chwile w łóżku to zbyt mało, by miało starczyć na całe życie.

- Tatusiu, dlaczego tu siedzisz?

Andrea szła brzegiem basenu, trzymając w ramionach swojego misia. Zinn posadził sobie córkę na kolanach.

- Odpoczywam trochę przed wyjściem - wyjaśnił. - Wiesz, że bardzo za tobą tęskniłem?

- Och, ja też tęskniłam za tobą.

Zinn dotknął warkocza Andrei. Był jeszcze mokry. Zaraz po powrocie do domu pływał z córką w basenie. Potem Yolanda zabrała Andreę, by ją przebrać i uczesać.

- Wie pan - opowiadała gosposia Zinnowi - Andrea chce się czesać tylko tak, jak panna Sydney. Traktuje ją zupełnie jak matkę.

Teraz Andrea siedziała na kolanach ojca, mocno do niego przytulona.

- Mogłabym pójść z wami na przyjęcie? - spytała cichutko.

- Bardzo bym chciał, żebyś poszła, ale to jest przyjęcie tylko dla dorosłych. Obiecuję, że kiedy się rano obudzisz, już będę w domu i przyjdę do twojego pokoju.

- A Sydney też będzie rano w domu?

- Chciałbym, żeby była, ale nie wiem, co ona postanowi.

- Ale ja chce, żeby do nas wróciła.

- Powiem jej o tym.

Zinn już wcześniej myślał, że to się dobrze złożyło, iż Andrea i Sydney tak się polubiły.

- Senor Garrett! - zawołała z głębi domu Yolanda. - Taksówka już przyjechała.

Andrea odprowadziła ojca aż do drzwi wyjściowych i poprosiła, by pocałował na dobranoc jej ukochanego misia,

- I pamiętaj, pocałuj też Sydney ode mnie - dodała szybko.

- Kochanie, obiecuję, że to zrobię.

Sydney, ubrana już w nową suknię, stała przed dużym lustrem, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Wiedziała, że to Zinn i serce jej zadrżało. Poprawiła jeszcze raz suknię i rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro. Wyglądała bardzo pięknie i elegancko. Wyszła, by otworzyć drzwi, ale uprzedziła ją matka. Przywitała się z Zinnem i dopiero wtedy on podszedł do niej i obejrzał od stóp do głów. Na jego twarzy pojawił się uśmiech aprobaty i zadowolenia.

Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie nic nie mówiąc.

- Nie sądzi pan, że Sydney wygląda prześlicznie? - Lee przerwała ciszę.

- Wygląda fantastycznie.

Zinn podszedł do Sydney, ujął jej dłoń i ucałował. Potem lekko pocałował ją w policzek.

- Aż boję się jej dotykać!

- Nie jestem ze szkła - zaśmiała się Sydney. - Wczoraj chyba to udowodniłam?

Zinn uśmiechnął się i objął dziewczynę w talii.

- Pasujemy do siebie? - zwrócił się do Lee,

Przyglądała im się przez chwilę.

- Jesteście najpiękniejszą parą, jaką kiedykolwiek widziałam - orzekła. - A wierzcie mi, widziałam ich wiele w Hollywood.

- Choć raz w życiu jesteś obiektywna, mamusiu - zażartowała Sydney.

- Och, Sydney, nie bądź cyniczna. - Zinn ścisnął jej dłoń. - Uważam, że twoja matka ma rację.

Wyszli przed dom, pożegnali się z Lee i wsiedli do taksówki.

- Andrea prosiła, bym cię od niej ucałował - powiedział Zinn. - Tęskniła za tobą.

- Wiesz, ja też za nią tęskniłam.

- Zatem mogę cię pocałować?

- Naturalnie!

Zinn pochylił się i delikatnie dotknął ustami jej warg. Mimo że już się przecież z nim kochała, Sydney czuła się zażenowana jak pensjonarka.

Mężczyzna, jakby domyślając się wszystkiego, wziął ją za rękę. Był szczęśliwy, że jest z nią.

- Trochę to dziwne, że nie musimy już denerwować się, co zrobi Barbara - odezwała się Sydney.

- To prawda. Przez dłuższy czas nie mogłem uwierzyć, że już po wszystkim. Kaslow opowiedział mi, że zachowałaś się jak prawdziwa bohaterka. Jestem z ciebie dumny i bardzo wdzięczny.

- Naprawdę? - nie dowierzała Sydney.

- Ależ tak! Tak bardzo się poświęcałaś i tyle trudu włożyłaś w tę pracę… dlatego cieszę się, że wykonałaś wszystko tak dobrze.

- To może mi pomóc w karierze zawodowej. Bardzo ważna jest w moim zawodzie reklama, podobnie zresztą jak w twoim.

- Jeśli w przyszłości ktoś ze znajomych będzie szukał prywatnego detektywa, to na pewno polecę ciebie jako najlepszego.

Sydney bała się cokolwiek powiedzieć, by nie zepsuć jakimś nieopatrznym słowem tego wieczoru.

Wjechali na Hollywood Boulevard, Był już straszny tłok. Kierowca zatrzymał się przecznicę przed wejściem do teatru, bo stał tam już długi rząd samochodów.

Sydney zrozumiała, że wcale nie jest zadowolona i nie cieszy się, tak jak sobie wyobrażała wcześniej. Chciała być z Zinnem, ale nie w hollywoodzkim tłumie, lecz sama. Nie potrzebowała wcale tego blichtru i ekstrawagancji. Najzwyczajniej pragnęła zostać z Zinnem sam na sam.

- Czekałeś na ten wieczór? - spytała.

- Szczerze mówiąc nie za bardzo. Przede wszystkim czekałem, by się z tobą spotkać.

Sydney ścisnęła mu dłoń. Samochód powoli zbliżał się do wejścia do teatru.

- Sydney, naprawdę masz ochotę na tę premierę?

- Oczywiście, że tak!

- A mnie się zdaje, że nie.

- Och, Zinn, jak myślisz, czy wielu prywatnych detektywów ma okazję być zaproszonym na premierę przez gwiazdora?

- Nie brzmi to szczerze.

- Zinn, to jest część twojego życia i wiem, że chcesz, żebym tam z tobą była dziś wieczór.

Zinn spojrzał jej głęboko w oczy.

- Eddie, zawracaj, zmieniłem plany - powiedział nagle do kierowcy.

- Dokąd mam jechać?

- Wszystko jedno. Możesz jechać na Santa Monica Boulevard, w kierunku plaży.

- Zinn, co robisz?!

- Nagle straciłem ochotę na tę premierę. Nie sądzę, żeby Mike miał do nas żal.

- Ale już tu jesteśmy!

- Masz taką wielką ochotę pokazać się na premierze?

- Nie, nie aż tak wielką - odpowiedziała z leciutkim wahaniem.

- Podobnie i ja. Najchętniej wybrałbym się gdzieś na kolację.

- Świetnie, pojeździmy i poszukamy czegoś.

Sydney nie mogła wyjść ze zdumienia. Mijali właśnie teatr i zgromadzony wokół niego tłum, oczekujący na pojawienie się znanych aktorów i aktorek. Kręciło się tam wielu fotoreporterów. Zinn oparł się wygodniej i rzeczywiście wyglądał na bardzo zadowolonego.

- Rezygnujesz z premiery ze względu na mnie?

- Ze względu na nas.

- Chyba nie powiedziałam nic, co mogłoby…

- Sydney, to ja tego chcę.

- Jesteś pewien?

- Syd, w tej sukni jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem. Jeśli nie zależy ci tak bardzo, żeby i inni cię zobaczyli, to pozwól mi cieszyć się tobą w samotności.

Zinn kazał kierowcy zatrzymać się przed restauracją. Wysiedli z samochodu. Wziął Sydney pod ramię i poprowadził do wejścia. Kelnerka na ich widok zrobiła okrągłe ze zdumienia oczy.

- Stolik dla palących czy dla niepalących, panie Adams? - zapytała odruchowo.

- Dziękuję, ale przed nami byli ci państwo. - Zinn wskazał ręką na czekającą rodzinę.

- Och, przepraszam - Kelnerka zarumieniła się. Wokół słychać było ożywione szepty.

- Czy to nie któraś z Aniołków Charliego? - wykrzyknęła jakaś starsza pani na widok Sydney.

Zostali wreszcie zaprowadzeni do stolika, a kelnerka podała im szklaneczki z wodą.

- Czy życzą sobie państwo coś do picia? - spytała.

- Mam ochotę na mrożoną herbatę - powiedziała Sydney.

- Ja też. I od razu zamówimy omlety.

Zinn wybrał z karty jakiś specjalny omlet, a Sydney poprzestała na zwykłym z grzybami i serem.

Jakaś starsza pani z ośmioletnią mniej więcej dziewczynką podeszły z prośbą o autograf. Poprosiły także o autograf Sydney,

- W jakim filmie pani gra? - spytała dziewczynka.

- „Najtrudniejsza misja” - zażartowała Sydney.

Później już nikt im nie przeszkadzał i spokojnie mogli zjeść kolację. Byli obydwoje w doskonałych nastrojach. Potem pojechali na plażę w Santa Monica. Słońce już niemal całkowicie zaszło za horyzont. Szli wysadzaną palmami aleją, odgradzającą plażę od ulicy. Biegali po niej zwolennicy joggingu, dzieci jeździły na wrotkach i na rowerach. Oni dwoje w swych eleganckich wieczorowych strojach budzili zdumienie,

- Pomyśl tylko - odezwał się Zinn. - Gdyby pewnego dnia Lloyd Ferris nie przyszedł na mój uniwersytet, może teraz spacerowałabyś ze znanym adwokatem.

- Bardziej prawdopodobne, że ty byś spacerował z kimś innym.

- Nie, nie wierzę w to. Byliśmy sobie przeznaczeni, Syd.

- To brzmi bardzo romantycznie.

- Czy to coś złego?

- Nie, skądże. Sądzę tylko, że mamy poważniejsze sprawy do omówienia.

- Na przykład jakie?

Zeszli teraz z chodnika i szli brzegiem wydmy. Poniżej znajdowała się plaża, szeroka i piaszczysta, teraz niemal zupełnie pusta. W oddali błyszczały światła miasta.

- No więc, jakie to mamy problemy? - powtórzył pytanie Zinn.

Sydney oparła głowę na jego ramieniu.

- Boję się, że żyjemy w tak różnych światach… - szepnęła.

- Oczywiście, że nie jesteśmy tacy sami. Zresztą, to byłoby straszne, gdyby tak było. Pytanie tylko, czy możemy się wzajemnie zaakceptować?

- I właśnie to mnie martwi.

- W takim razie nie ma problemu.

- Zinn, przecież i ty musisz mieć jakieś wątpliwości.

Zinn spojrzał na ocean. Zastanawiał się, jakich słów ma użyć.

- No… nie wiem właściwie, co jest dla ciebie ważne wżyciu.

- Zinn, ja nie jestem Moniką. Chyba to cię gnębi.

- Rozumiem, że powinnaś robić to, co chcesz robić. Gdybyś nie mogła, byłabyś nieszczęśliwa. Próbowałem tolerować ambicje Moniki, nie odmawiałem jej niczego i w rezultacie oboje z Andreą staliśmy się dla niej najmniej ważni. Czasami twoja niepowstrzymana chęć dopadnięcia Barbary bardzo mi przypominała charakter Moniki. Bardzo się tym trapiłem… nie w tym sensie, żebym chciał zabronić ci czegokolwiek…

- Rozumiem, Zinn. W rozmaitych sytuacjach różne rzeczy stawiamy na pierwszym miejscu. Monika dokonała wyboru opuszczając ciebie, ja nigdy tego nie zrobię.

Przyglądał się jej przez pewien czas. Potem przysunął delikatnie do siebie i się pocałowali. Było im cudownie.

- Sydney, może to zabrzmi trochę za bardzo bezpośrednio, ale ja wiem, czego chcę. Co prawda, przyszłość jest zawsze nam nie znana, ale teraz chcę, byś została moją żoną - wyznał.

Przytulił ją.

- Zinn… Ja…

- Mam świadomość, że cię zaskoczyłem, ale chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiała. Wiem, co myślisz o moim świecie, o mojej pracy, ale wiem też, że zrozumiałaś, iż staram się, by moje życie było normalne i takie właśnie życie chciałbym z tobą dzielić.

- Och, Zinn…

Objęła go i przytuliła do siebie. Zaczęła płakać, nie zdając sobie z tego sprawy. Mężczyzna odsunął się od niej i spojrzał jej prosto w oczy. Próbowała się opanować.

- Sydney, kochanie, jako aktor umiem rozpoznawać ludzkie zachowania, ale, do licha, nie wiem teraz, czy się zgadzasz, czy nie.

Sydney roześmiała się przez łzy, a potem wytarła oczy.

- Ależ tak! Przecież Grant Adams zawsze zdobywa dziewczynę!

- Tak - odparł Zinn. - Ale to nie dziewczyny jego zdobywają!

- Tu jest Hollywood, Zinn. Tu się zdarzają najdziwniejsze rzeczy…



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
037 Kaiser Janice Dramat w Hollywood
Kaiser Janice Dramat w Hollywood T037
037 Kaise Janice Dramat w Hollywood
Janice Kaiser Dramat w Hollywood
114 Kaiser Janice Szalona jak wiatr
Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony
Kaiser Janice ?h, co to byl za slub! Slodka tajemnica
Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony
Kaiser Janice Słodka tajemnica
Ach, co to był za ślub! 04 Kaiser Janice Slodka tajemnica
Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony
Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony T193
Kaiser Janice Slodka tajemnica Ach co to byl za slub 04 T169
Kaiser Janice Ach, co to byl za slub! 04 Slodka tajemnica
193 Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony
169 Kaiser Janice Slodka tajemnica

więcej podobnych podstron