Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony

background image

Kaiser Janice

Tajemniczy Narzeczony

Arianna Hamilton krążyła nerwowo po pokoju, obracając na palcu pierścionek zaręczynowy.
Był to najpiękniejszy klejnot, jaki kiedykolwiek widziała — trzykaratowy brylant osadzony w
platynie. Kiedy dostała go od Marka w Dniu Zakochanych, była nieprzytomna ze szczęścia.
Zdjęła pierścionek, zacisnęła go w dłoni i podeszła do okna. Spojrzała na szarzejące w
mroku, ciche, zasypane liśćmi Murray Hill i pomyślała o eleganckim domu, który Mark dla
nich kupił. Gdy przypomniała sobie, jak go urządzali w marzeniach, miała ochotę się
rozpłakać. Trudno uwierzyć, że ich pragnienia nigdy się nie spełnią. Zrozumiała, że choć
bardzo kocha Marka Lindsaya, nie może go poślubić.
Odezwał się telefon. Pewnie jej siostra bliźniaczka dzwoni z Aspen. Arianna chwyciła
słuchawkę.
- Halo? Zara?
— Nie, kochanie, to ja— usłyszała głos Marka. — Chciałem
ci tylko powiedzieć, że się spóźnię. Posiedzenie zarządu trochę się przeciągnęło, a teraz
utknąłem w korku. Ale będę niedługo. Za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut.
— Dobrze, Mark. Jeszcze nie zaczęłam szykować kolacji. Mogę się do tego zabrać w każdej
chwili.
— Nie śpiesz się. Przywiozę butelkę szampana. Pamiętasz, że do ślubu pozostał tylko
miesiąc? Chyba możemy to uczcić.
— Och, Mark — szepnęła ze łzami w oczach.
— Wiem, że jestem sentymentalnym głupcem, ale cię kocham.
Arianna zagryzła usta niemal do krwi.
— Do zobaczenia — wyjąkała. Odwiesiła słuchawkę i otarła łzy. Jak mu to powie, na Boga?
Przeszła do sypialni, otworzyła szafę i popatrzyła na suknię ślubną. Tygodniami chodziła po
sklepach, szukając wymarzonej kreacji. Gdy już straciła nadzieję, ujrzała ją na wystawie
niewielkiego butiku.
Wpadła do sklepu, chwyciła to dzieło kunsztu krawieckiego i ruszyła do przymierzalni,
zrzucając pośpiesznie okrycie. Gdy delikatny atłas spłynął na jej biodra, nabrała pewności, że
właśnie tego szukała. Na myśl, że nigdy nie włoży tej idealnej wprost sukni, serce o mało nie
pękło jej zżalu.
Dręczyła ją niepewność. Może głupio robi? Teoretycznie Mark Lindsay to idealny kandydat
na męża. Jest przystojny, ma doskonałe maniery, pochodzi ze znamienitej rodziny i pewnego
dnia zostanie właścicielem banku Lindsay Sć Soames. Co ważniejsze, od początku
wiedziała, że Mark naprawdę jej pragnie — to czuły, troskliwy kochanek. Nigdy nie wątpiła w
szczerość jego uczuć, ale...
Właśnie to „ale” nie dawało jej spokoju. Nie potrafiła sprecyzować, co ją gnębi. Mark to
chodzący ideał, ale jego miłość raczej ją przytłaczała, niż cieszyła.
Telefon znowu się odezwał.
— Sprawa życia i śmierci, co? — powiedziała jej siostra.
— Przełożyłam spotkanie, żeby do ciebie zadzwonić. Mam nadzieję, że to naprawdę coś
ważnego, Ań.
— Zara — odparła drżącym głosem — odwołuję ślub.
— Co takiego?!
- Odwołuję...
— Słyszałam, co powiedziałaś, Arianno. Pytam dlaczego? Co się stało?
— Właściwie nic. Po prostu opadły mnie wątpliwości.
— Ale jeszcze niedawno uważałaś, że Mark to ósmy cud świata.
— Może na tym polega problem. Wiem, że to zabrzmi krętyńsko, ale czasami mam wrażenie,
że jest zbyt wspaniały. Jedyne, czego pragnie, to mnie uszczęśliwić.
— Boże, to straszne — zażartowała Zara.
— Pewnie myślisz, że oszalałam. Często budzę się w środku nocy i sama się nad tym
zastanawiam. Chyba podświadomie czegoś się boję.
— Rozmawiałaś o tym z Markiem?
— Próbowałam, ale jest tak we mnie zakochany, że opacznie odbiera moje słowa. Będzie tu
dziś wieczorem. Zamierzaliśmy spędzić weekend w domku letniskowym, który należy do jego
rodziny. W tej sytuacji nigdzie nie pojadę. — Arianna umilkła, i dopiero po dłuższej chwili
rzekła drżącym głosem: — Chcę mu zwrócić pierścionek zaręczynowy.
— Jesteś pewna? — spytała Zara. — Całkowicie pewna?
— Jestem. Noszę się z tym zam arem już od jakiegoś czasu. W kółko o tym myślę.

background image

— Czy wydarzyło się coś szczególnego? Pokłóciliście się?
— Nie. Mark nigdy nie podniósł na mnie głosu ani nie stracił panowania nad sobą. Czasami
nawet żałuję, że tak się nie stało.
W słuchawce znowu zapadła cisza. Tym razem trwała dłużej. Ariannie serce waliło jak
młotem.
— Zawsze lubiłaś ostrych facetów — powiedziała w końcu Zara. — Drani o złotym sercu.
Rozumiem, że Mark może być dla ciebie za miękki.
— Czyli nie jestem wariatką?
— Oczywiście, że jesteś, ale dla mnie to nie nowina.
Arianna odetchnęła z ulgą. Chociaż były bliźniaczkami, miały zupełnie inne usposobienia i
zainteresowania. Zara skończyła prawo i zamieszkała w Aspefl. Natomiast Arianna
pracowała jako redaktorka w dużym wydawnictwie i nie wyobrażała sobie życia poza Nowym
Jorkiem.
Obie czuły się szczęśliwe. Martwiło je tylko tO, że nie mogą częściej się widywać. Brakowało
im zwłaszcza tych spotkań, od kiedy dwa lata temu zmarła ich babka ze strony ojca, Ellen
Hamilton. Po katastrofie lotniczej, w której zginęli ich rodzice, osierocając dziesięcioletnie
dziewczynki, zabrała wnuczki do siebie, do Denver.
— Zdajesz sobie sprawę, że odwołując ślub w ostatniej chwili, narazisz na kłopoty wiele
osób? — spytała Zara.
- Owszem — odparła Arianna. - Nie masz pojęcia, jak mi przykro. Wiem, że ty, Darcy i Laura
kupiłyście już suknie dla druhen, a Laura nawet bilet do Nowego Jorku.
— Ja też — rzekła Zara. — I tak mogę przyjechać, chyba że nie chcesz.
— Och, pewnie, że chcę. Nie wiem, co mogłoby mi lepiej zrobić. Skoro obie z Laurą macie
bilety, to może spotkamy
się we cztery. Z bólem serca stwierdzam, że suknie trzeba spisać na straty, ale podróży me
musicie odwoływać.
— Masz rację. Poza tym, nie widujemy się tak często, jak to sobie obiecałyśmy po
skończeniu ogólniaka.
— świetnie. Któregoś wieczoru możemy odwiedzić salon Madame Wu. Chyba ci o nim nie
opowiadałam, ale to szczególne miejsce. Ciasteczka szczęścia, które tam podają, mają
czarodziejską moc! Ich przepowiednie się spełniają!
— Arianno, ty naprawdę zwariowałaś.
— To ciekawe miejsce, Zaro. Na pewno ci się spodoba.
— Zamilkła, a kiedy znowu się odezwała, w jej głosie wyczuwało się wahanie. — Ale nie
musimy tam chodzić, jeśli me będziesz miała ochoty. Przede wszystkim chciałabym
wynagrodzić wam straty, jakie przeze mnie poniosłyście.
— śpij spokojnie — rzekła Zara. — Jakoś to przeżyjemy. Gorzej będzie z Markiem.
— Wiem. — Głos.Arianny drżał. — Jestem przerażona.
— Dasz sobie radę. Nigdy nie bałaś się trudnych decyzji. I bez względu na to, co zrobisz,
masz moje pełne poparcie. Chyba wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
— Dzięki. To bardzo dużo dla mnie znaczy — odrzekła Arianna. — Jesteś jedyną osobą,
której mogę się zwierzyć. Mamy tylko siebie.
— To prawda — westchnęła Zara. — Dobrze o tym wiem.
— Dzięki za wszystko.
— Kocham cię, siostrzyczko. Głowa do góry. Wszystko dobrze się ułoży. Jak zawsze.
— Do zobaczenia za parę tygodni.

ROZDZIA£1

Mark Lindsay wjechał wypożyczonym samochodem na serpentynę, która prowadziła do
Independence Pass, i wkrótce był już na samym wierzchołku. Zjechawszy na pobocze,
spojrzał na łagodnie pochylone, pokryte śniegiem łąki rozciągające się od góry Elbert na
północy aż do szczytu La Piatu na południu. Był dopiero początek października i śnieg
sprawiał na nim niesamowite wrażenie, tym bardziej że dwa dni temu wrócił z Karaibów.
Przez ostatni miesiąc Mark żył w rozterce. Wreszcie trzydziestego września, w dniu, w którym
mial się odbyć jego ślub z Arianną, postanowił polecieć na Martynikę, by się przekonać, czy
narzeczona. rzeczywiście pragnie od niego odejść. Przez myśl mu nie przeszło, że trzy dni
później znajdzie się w Górach Skalistych. Mark uchylił szybę, by zaczerpnąć świeżego
powietrza i objąć wzrokiem pełne majestatu góry. Choć słońce grzało mocno, na wysokości
trzech tysięcy sześciuset metrów panował chłód. Odetchnął głęboko, myśląc ze zdziwieniem
o nauczce, jaką dostał od życia.
Decyzja Arianny o zerwaniu zaręczyn całkowicie go zaskoczyła.

background image

— Nie chodzi o to, że cię nie kocham, Mark -. powiedziała, zwracając mu pierścionek. —
Ale...
— Ale co?
— Nie wiem. Chyba nie jestem jeszcze gotowa.
— Nie jesteś gotowa — powtórzył. — Zgadzam się, że siedmiomiesięcme zaręczyny nie
należą do najdłuższych na świecie, lecz...
— Mark — przerwała mu, wstając od stołu — to nie jest kwestia czasu. — Byli w jej
mieszkaniu w Murray HiJl. Niewielki salonik rozjaśnia£ chybotliwy płomień świecy.
— Ale powiedziałaś, że nie jesteś gotowa.
Podeszła do okna i odwrócona tyłem do Marka, patrzyła na roziskrzony światłami Manhattan.
Mark nigdy nie zapomni tego widoku — jej drobnego, smukłego ciała, miękkich rudych loków,
błyszczących w świetle świecy, wąskiej talii i krągłych bioder... Arianna stała mu się tak
bardzo bliska, pokochał ją całym sercem, a ona go zraniła.
— Nie chodzi o ciebie, Mark - wyjaśniła — ale o mnie. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć. Po
prostu wydaje mi się, że powinnam odczuwać coś innego.
— Chodzi o to, czy mnie kochasz, czy nie.
Arianna odwróciła się od okna i popatrzyła na niego błyszczącymi oczami.
— To nie jest takie proste. Naprawdę nie jest.
— No dobrze — rzekł — odłóżmy na razie ślub.
Potrząsnęła głową.
— Nie, to byłoby nie w porządku z mojej strony, gdybym kazała ci czekać. Za pół roku mogę
czuć to samo co teraz.
— Chcę spróbować — odparł. — Co byś pomyślała o mnie, gdybym od razu pozwolił ci
odejść?
£zy popłynęły jej z oczu.
— Może zasługujesz na kogoś lepszego, kto potrafi cię docenić. Tak, na pewno zasługujesz
ha kogoś takiego.
Na początku był w szoku. Z pewnością jego durna została zraniona, me rozumiał, co się
stało. Przez parętygodni czekał,
żyjąc nadzieją. Myślał, że Arianna odzysku zdrowy rozsądek, że zerwała zaręczyny ze
strachu przed życiową decyzją. Gdy jednak nie otrzymał od niej żadnej wiadomości, doszedł
do wniosku, że przyczyny jej zachowania powinien szukać w czym innym.
Nie tylko on był zaskoczony i rozczarowany.
— Co się dzieje z tą dziewczyną? — spytała jego matka, gdy podzielił się wieścią z
rodzicami. — Te spotkania z gwiazdarni filmowymi musiały przewrócić jej w głowie.
— Nie w tym rzecz, mamo.
— Może i nie, kochanie. Arianna na pewno jest śliczną dziewczyną, ale nie jedyną na
świecie. W Meredith też byłeś zakochany. I jeśli chcesz znać moje zdanie, to ona bardziej do
ciebie pasowała. Jaka szkoda, że zginęła w tej straszliwej kraksie samochodowej.
Jego matka miała słabość do Meredith Peyton, kobiety, z którą był zaręczony parę lat temu,
ale trzeba przyznać, że odkąd pojawiła się Arianna, Julia Lindsay ani razu nie wspomniała
nieżyjącej narzeczonej syna. Jednak nie ulega wątpliwości, że dla Julii właśnie ona była
uosobieniem idealnej żony — z dobrej rodziny, właściwie wychowanej, należącej do
śmietanki towarzyskiej. Ze stratą Meredith pogodził się wiele lat temu, ale me chciał znowu
zostać sam. Szczerze pokochał Ariannę. Nie był pewien, czy Ań rzeczywiście uważała, że
zasługuje na kogoś lepszego, czy po prostu próbowała osłodzić rozstanie.
Musiał dowiedzieć się, co naprawdę kryło się za decyzją o zerwaniu. Zadzwonił do niej do
pracy.
— Richard? — spytała, podnosząc słuchawkę.
- Nie, Arianno, to ja, Mark.
— Och, Mark, wybacz mi — odparła zakłopotana. — Miałam dwa telefony jednocześnie,
musiałam więc wcisnąć zły guzik. Richard Gere jest na drugiej linii. Ma tylko potwierdzić
termin spotkania. Możesz chwilkę poczekać? — Wyłączyła się na parę sekund. —
Przepraszam — powiedziała, włączając się z powrotem.
— Mam nadzieję, że w Hollywood wszystko w porządku.
— Starał się, by nie usłyszała sarkazmu w jego głosie.
— Richard zastanawia się nad napisaniem książki i jego agent chce, żeby omówił ze inną
szczegóły. To zwykła procedura.
Arianna przybrała pojednawczy, a nawet przepraszajy ton. To go zdziwiło, nie miała już
przecież wobec niego żadnych zobowiązań.
— Dzwonię do ciebie, ponieważ nasza podróż poślubna na Martynikę została wcześniej
opłacona, a trudno żądać zwrotu pieniędzy na tydzień przed wyjazdem. Myślałem, że sam

background image

pojadę, ale muszę przeprowadzić ważną transakcję. Przyszło mi do głowy, że może ty
miałabyś ochotę wykorzystać swój bilet i rezerwację w Maison des Carabes.
— Proponujesz, żebym wybrała się w tę podróż, chociaż
ślub się nie odbędzie?
— Wszystko zapłacone, Arianno. Dlaczego nie skorzystać
z okazji?
W słuchawce zapadła cisza. Mark czekał.
— Myślisz, że jestem nieczuła i niewrażliwa, prawda?
Był zaskoczony, słysząc nutę cierpienia w jej głosie.
— Sądzisz, że łatwo mi było zerwać zaręczyny?
— Arianno, nie miałem zamiaru...
— Och, to nie twoja wina. Nie dziwię się, że tak źle o mnie myślisz.
— Słuchaj, inaczej te bilety się zmarnują. Pomyślałem, że może zechcesz je wykorzystać, to
wszystko.
Znowu zapadła cisza.
— Chyba nie będę w stanie — odparła po chwili. — To miał być nasz miesiąc miodowy... to
znaczy... o Boże... nie jestem zimna jak głaz.
— Te bilety nie są mi potrzebne. Prześlę ci je razem z rezerwacją hotelową. Zrobisz z tym, co
zechcesz.
Choć Mark słyszał silne wzburzenie w jej głosie i nie miał wątpliwości, że czuje się winna, nic
nie wskazywało nato, że zmieni decyzję.
Nie chciał wywierać na nią żadnego nacisku, miał jednak nadzieję, że Arianna się z nim
skontaktuje. W końcu zrozumiał, że sam musi doprowadzić do spotkania.
W następny piątek, w przeddzień ich planowanego ślubu, zadzwonił do wydawnictwa. Ku
jego rozczarowaniu, okazało się, że Arianna wybrała się na kolację z Richardem Gere. Mark
nie potrafił opanować zazdrości. Spytał asystentkę, czy będzie w pracy w poniedziałek i
dowiedział się, że wbrew temu, co powiedziała, wybiera się na Martynikę. Nie zastanawiając
się długo, postanowił polecieć za nią na Karaiby. Ich ostatnia rozmowa przekonała go, że
Arianna nie jest w najlepszym stanie ducha. Postanowil, że porozmawia z nią szczerze i zrobi
wszystko, by do niego wróciła. A jeśli mu się to nie uda, może przynajmniej pozostaną
przyjaciółmi.
Sprawy me potoczyły się po jego myśli. W hotelu na Martynice zastał wprawdzie Ariannę, ale
w towarzystwie mężczyzny. Z początku był oburzony i wściekły — tak bardzo starał się
sprostać jej oczekiwaniom, a ona go zdradziła. Okazało się jednak, że był w błędzie. Arianna
nie przyleciała na Karaiby. Pojechała do Aspen. To Zara zamieszkała w hotelu wraz ze swym
przyjacielem, korzystając z rezerwacji siostry bliźniaczki.
— Ari doszła do wniosku, że praca najlepiej leczy złamane serce — wyjaśniła mu Zara w holu
Maison des Caralbes.
Ta uwaga rozbudziła ciekawość Marka.
— Naprawdę ma złamane serce czy tylko tak mówisz, żeby mnie pocieszyć?
Popatrzyła na niego uważnie.
— Niech to zostanie między nami, ale Arianna nie jest do końca przekonana, czy słusznie
postąpiła, odwołując ślub.
To była najlepsza wiadomość, jaką usłyszał od miesiąca.
— Tak powiedziała?
— Nie, ale znam Ari jak własne pięć palców — odparła Zara. — Zawsze myślimy tak samo,
nawet jeśli dochodzimy do różnych wniosków. Mark, nie chcę ci robić nadziei, ale musisz
wiedzieć, że moja siostra wciąż się zastanawia, co do ciebie czuje.
— Tylko to chciałem usłyszeć — rzekł. — Jadę do Aspen.
— Nie ś.piesz się tak.
— Myślisz, że to zły pomysł?
— Może i dobry, ale musisz się przygotować do rozmowy. Im lepiej zrozumiesz jej uczucia,
tym łatwiej dopniesz celu.
Mark potrząsnął głową.
— Szkoda, że wcześniej nie poprosiłem cię o radę. No,
dobra, zamieniam się w słuch. Tylko mów bez ogródek, nie bój się, że mnie zranisz.
— Mark, z opowieści Ań wynika, że jesteś chodzącym ideałem. Troskliwy, delikatny,
uprzejmy i kochający. Może dla niej okazałeś się zbyt idealny. Wiem, że czasami czuła się
przytłoczona twoją miłością. Nie chcę powiedzieć, że marzy o mężczyźnie obojętnym, ale
jeśli masz zamiar doprowadzić ją do ołtarza, to zachowuj się tak, by musiała zabiegać o twoje
względy. Ona potrzebuje kogoś, ktotrzymaiby ją w niepewności, a nie spełniał każdą jej
zachciankę. Ań uwielbia wyzwania. Pamiętaj o tym, to jest klucz do jej serca.

background image

Słowa Zary otworzyły mu oczy. Nagle zobaczył swój związek z Ańanną w zupełnie innym
świetle. Oczywiście, że czuła się przytłoczona jego miłością, skoro robił wszystko, by uważała
go za wspaniałego mężczyznę — zgadywał każde jej życzenie, zwracał szczególną uwagę
na to, by jej nie urazić ani nie zdenerwować. Jak na ironię, wyrządził w ten sposób więcej
złego niż dobrego. Co gorsza, był nieuczciwy wobec siebie. Udawał kogoś innego.
Wydawało mu się, że tragedia, która rozegrała się na oblodzonej drodze w Connecticut parę
lat temu, nadał miała wpływ na jego życie. Wciąż czuł się odpowiedzialny za śmierć Meredith
i nosił smutek w sercu.
Kiedy pojawiła się Arianna, zaczął zachowywać się nienaturalnie. Otoczył ją nadmierną
troską. Powodowała nim obawa przed ponowną stratą, a także, początkowo nie
uświadomiona, potrzeba spłacenia długu wobec nieżyjącej Meredith. Na szczęście Zara
uzmysłowiła mu prawdę. Zrozumiał, że postępował głupio.
Nie wszystko byłdstracone, ponieważ dzięki Zarze miał pretekst do ponownego spotkania z
Ańamią. Zdarzyło się coś nieprawdopodobnego — na lotnisku wzięto Zarę za Ariannę i
wręczono jej maszynopis, który, jak się okazało, ujawniał tajemnice mafii.
— Będę spokojniejsza, jeśli to ty przekażesz go Ań — powiedziała Zara, ostrzegając go, że
bierze na siebie duże ryzyko. — Niektórzy ludzie są gotowi zabić, byle tylko ten maszynopis
nie wpadł w niepowołane ręce. Mówię poważnie. Wolałabym, żeby Ańanna w ogóle go nie
dostała, ale nie mogę podejmować za nią decyzji. Zostawiam to tobie.
Teraz stanął przed poważnym dylematem. Cieszył się, że ma pretekst, by spotkać się z
Arianną, ale wiedział też, że maszynopis wystawia ją na niebezpieczeństwo. Bał się, że jeśli
będzie próbował ją ochraniać, potraktuje to jako kolejną próbę ograniczania jej swobody.
Musiał znaleźć sposób, by jej pomóc, nie wzbudzając jej protestów.
Zara nie miała żadnych sugestii.
— Jesteś w trudnej sytuacji — rzekła — ale powinieneś sam
sobie z tym poradzić.
Przyrzekł, że będzie strzegł Ańanny jak oka w głowie. Zapakował maszynopis i złapał
najbliższy samolot do Miami. „Irm razem niczego nie będzie udawał.
Mark po raz ostatni wciągnął w płuca rześkie górskie powietrze, popatrzył w lusterko i wjechał
na szosę. Od Aspen dzieliła go niecała godzina drogi, a tam czekała kobieta, którą kochał,
Zdziwi się, kiedy go zobaczy, ale to zdziwienie będzie niczym w porównaniu z niespodzianką,
jaką jej szykuje. Zara uparcie twierdziła, że jej siostra pragnie mężczyzny, o którego względy
musi zabiegać. I będzie zabiegała, postanowił w duchu.
Arianna weszła do sklepu przy Mili Street, w którym codziennie odbierała opóźniony o jeden
dzień egzemplarz „The New York Timesa”. Właściciel wyjął z ust fajkę i kiwnął
głową na powitanie.
— Witaj, Zaro — rzeki. — Musiało tu przyjechać jeszcze kilku nowojorczyków, bo sprzedałem
wszystkie „Timesy”. Ale dla ciebie jeden zostawiłem.
— Dzięki — odparła z uśmiechem, wyjmując z torebki banknot pięciodolarowy.
Mężczyzna położył na ladzie gazetę razem z resztą. Arianna podziękowała mu i wyszła. Nie
zawracała sobie głowy wyprowadzaniem go z błędu. Po paru próbach tłumaczenia, że nie
jest Zarą, tylko jej siostrą bliźniaczką, doszła do wniosku, że lepiej dać sobie z tym spokój.
Obiecała Zarze podczas pożegnarna w Nowym Jorku, że będzie się dobrze sprawowała.
— Za nic w świecie me ośmielę się zepsuć ci reputacji
— zapewniła z uśmiechem. — Wiem, że małe miasteczka są specyficzne.
Wolałabym po powrocie do domu nie dowiedzieć się, że zostałam usunięta z palestry.
Błagam cię tylko o jedno: nie udzielaj żadnych porad prawnych — odparła Zara.
Arianna obiecała solennie spełnić prośbę siostry.
Dotarła do Main Street, skręciła ńa zachód i z gazetą pod pachą poszła dalej wolnym
krokiem, napawając się górskim jesiennym powietrzem. Lubiła spacery, a w Nowym Jorku nie
miała na nie zbyt wiele czasu. Podczas pobytu w Aspen
wsiadła do samochodu Zary tylko raz, by pojechać do supermarketu. Większość czasu
spędzała w domu i pracowała, choć nie tak dużo, jak to sobie zaplanowała. Głowę wciąż
miała nabitą myślami o Marku.
Dziś rano redagując tekst, przypomniała sobie, jak na nią spojrzał, gdy rozstali się na
początku września. Jak na mężczyznę, któremu właśnie zwrócono pierścionek zaręczynowy,
Mark zachował zadziwiający spokój. Choć miał zgaszone spojrzenie i smutny uśmiech, nie
powiedział niczego, co złamałoby jej serce.
— Dla mnie najważniejsze jest to, że jesteś szczęśliwa. Nawet jeśli to oznacza, że nie
możesz być ze” mną. Ale ja nadał będę cię kochał.
Arianna spojrzała na zegarek. Na Martynice zbliżała się pora kolacji. Gdyby z nim nie
zerwała, byliby teraz razem-w podróży poślubnej, może właśnie w tej chwili siedzieliby przy

background image

stoliku w restauracji. Wcześniej kochaliby się ze sobą raz, może dwa — najpierw rano, po
kąpieli w krystalicznie czystej morskiej wodzie, potem w trakcie przygotowań do kolacji.
Przeżyliby cudowne chwile. Maik był czułym, oddanym, pozbawionym egoizmu kochankiem.
¯aden mężczyzna nie rozumiał lepiej jej potrzeb. Ale choć doznawała rozkoszy, przeżywała
także rozczarowanie. Chciałaby, żeby czasami zapamiętywał się w miłości, był bardziej
spontaniczny. Pomyślała, że może właśnie na tym polegał problem. Gdy ktoś jest doskonały,
łatwo przewidzieć, jak się zachowa, a przez to staje się nudny.
Arianna śkarciła się w duchu. Wiele kobiet uznałoby, że zwariowała? W końcu czuli
kochankowie nie rodzą się na zimą.
Może szuka dziury w całym. A poza tym, jaką ma szansę na znalezienie kogoś lepszego?
Ale po co się zadręcza? Przywiozła ze sobą mnóstwo roboty. Powinna myśleć o niej, a nie o
tym, co mogło się wydarzyć. Zwróciła pierścionek, teraz musi ponieść konsekwencje tej
decyzji. Pociechę znajdzie w pracy i dlatego na niej musi skupić całą energię. Nie da się
jednak ślęczeć nad tekstem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Potrzebuje jakiejś rozrywki.
Jesienią w Aspen niewiele się dzieje. Po tłumach letników nie ma już śladu, a narciarze
jeszcze nie przyjechali. Miasteczko ożywi się dopiero zimą.
— Dzięki — odparła Lina. — Może tak zrobię. — Po czym odłożyła słuchawkę.
Arianna też miała ochotę zadzwonić do siostry, ale me chciała psuć jej wakacji. Wiedziała, że
Zara pojechała na Karaiby, by w egzotycznej scenerii odpocząć od codzienności. Miała
nadzieję, że pozna kogoś naprawdę interesującego i godnego uwagi. Zara uchodziła za
poważniejszą z bliźniaczek i rzadko umawiała się na randki. Arianna uważała, że odrobina
beztroskiej zabawy dobrze zrobi jej siostrze. Po co niepokoić ją telefonami i zawracać głowę
swoimi problemami.
Jedyną niespodzianką był telefon od przyjaciółki Zary, Liny Prescott.
— A niech to — powiedziała Lina, kiedy Arianna wyjaśniła jej, kim jest. — Macie identyczne
głosy.
Arianna roześmiała się.
— I jesteśmy do siebie podobne jak dwie krople wody.
— Wiedziałam, że Zara ma siostrę w Nowym Jorku, i wi
Nie przerywając spaceru, rozłożyła gazetę i rzuciła okiem na nagłówki. Jeden z artykułów
dotyczył środkowego wschodu. Inny — dyskusji w Kongresie na temat budżetu. Już miała
złożyć gazetę, kiedy przyciągnęła jej uwagę relacja ze strzelaniny na lotnisku Johna F.
Kennedy”ego.
Przebiegła wzrokiem kilka pierwszych akapitów, odnotowując w pamięci, że zabito gangstera
o nazwisku Sal Corsi. Autor artykułu nie podał żadnego motywu zbrodni.
Widziałam twoje zdjęcia, lecz nie spodziewałam się tu ciebie. Myślałam, że to Zara wróciła.
— Zmieniła plany — odparła Ariaima. — Miałam opłaconą podróż na Karaiby, a nie mogłam
pojechać, więc Zara wybrała się tam za mnie.
— Do diabła!
Lina wydawała się bardzo zmartwiona i Arianna spytała, czy stało się coś złego.
— Owszem, dlatego muszę porozmawiać z Zarą.
— Więc zadzwoń do niej. Mieszka w Maison Carai”bes. Bez trudu zdobędziesz numer
telefonu.
malał tylko, że Corsi miał porachunki z szefami nowojorskiej mafii. Zwróciła uwagę, że
morderstwa dokonano mniej więcej w tym samym czasie, w którym samolot Zary odlatywał
do Miami. Była ciekawa, czy to zabójstwo ma coś wspólnego z tajemniczym panem X, który
męczył ją, by przeczytała jego demaskatorską książkę o mafii. Spławiła go, obiecując, że
skontaktuje się z nim po powrocie z wakacji. Doszła do skrzyżowania i właśnie miała przejść
przez jezdnię, gdy usłyszała zgrzyt hamulców. Spojrzała za siebie i zobaczyła samochód
zjeżdżający na pobocze. Jednocześnie usłyszała:
— Cześć, Zara, podwieźć cię?
Glos wydał się jej znajomy, lecz pomyślała, że to niemożliwe. A może zdarzył się cud?
Pochyliwszy się, zajrzała przez szybkę. Za kierownicą siedział mężczyzna, z którym
niedawno była zaręczona i z którym zerwała. Arianna wpatrywała się w mego bez słowa
przez dłuższą chwilę.
— Mój Boże — powiedziała w końcu. — Skąd się tu wziąłeś?
Uśmiechnął się szeroko.
— Przejeżdżałem przez Kolorado i pomyślałem sobie, że przy okazji mogę odwiedzić
niedoszłą szwagierkę.
Wpatrywała się w niego w napięciu, zastanawiając się, czy ją oszukuje.
— Kogo?
— No, Zara, wskakuj!

background image

Arianna wciąż była w szoku. Przecież rozmawia z mężczyzną, który parę dni temu miał
zostać jej mężem. Czy naprawdę jej me poznał? Pełna sceptycyzmu otworzyła drzwiczki i
wsiadła do samochodu.
— Pytam poważnie, co tu robisz?
— Nie będę kłamał — odparł. — Przyjechałem, żeby się z tobą zobaczyć.
— Ale dlaczego?
Wzruszył ramionami i westchnął.
— Pomyślałem, że moglibyśmy pogadać o Ariannie.
Naprawdę wziął ją za Zarę. Coś podobnego! Oczywiście trzeba będzie wyjaśnić tę pomyłkę.
Zanim jednak zdążyła otworzyć usta, położył jej rękę na kolanie, uśmiechnął się dziwnie, a w
jego łagodnych brązowych oczach pojawiły się figlarne błyski.
— A przy okazji możemy pogadać io tobie.
- O mnie? - wyjąkała.
Roześmiał się cicho.
— To chyba jasne, że pociągają mnie dziewczyny w twoim typie.
— Mark!
— ¯artowałem — odparł, puszczając do niej oko. — Ale rzeczywiście chcę z tobą pogadać.
— Wrzucił bieg i samochód ruszył. — Mów, jak mam jechać. Znam adres, ale nie wiem, gdzie
skręcić.
— Jeszcze dwie przecznice. Potem w prawo.
Spojrzała na niego, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się wydarzyło. To musi być jakiś żart.
Ale przecież Mark jest szczery jak złoto. Nie zwykl kłamać i oszukiwać, a to oznacza, że
naprawdę wziął ją za Zarę.
Jeszcze raz pomyślała, że powinna wyprowadzić go z błędu, zanim poczuje się zakłopotany,
Jednak diabeł, który siedział w Ariannie, poradził jej, by poczekała i zobaczyła, co się stanie.
Uwielbiała płatać figle. Niestety, Mark tego nie rozumiał — pewnie dlatego, że brał życie zbyt
serio.

ROZDZIA£ 2.

Mark zaparkował we wskazanym miejscu, przed domem w stylu wiktoriańskim, i wyłączył
silnik. Arianna była zaniepokojona, a mimo to szalenie zaintrygowana. Wreszcie coś się
działo! Zamiast zadręczać się myślami, czy postąpiła słusznie, zrywając z Markiem, ma
okazję poznać go z zupełnie innej strony. Zapowiadała się świetna zabawa.
— O czym chcesz porozmawiać? — spytała.
— Wiem, że między mną a Arianną wszystko skończone
— rzekł. — Nie potrałę jednak przejść nad tym do porządku. Chciałbym zrozumieć dlaczego.
— Czy Arianna nie podała ci żadnego powodu? — spytała, zachęcając go do mówienia.
— Och, próbowała się tłumaczyć. ale nie bardzo jej to wyszło. Szczerze mówiąc, chyba sama
nie wiedziała, o co jej chodzi.
Oczy Arianny rozbłysły gniewem, ale jakoś zachowała spokój.
— Pewnie nie chciała cię zranić. Wiesz, że jest bardzo uczciwa.
— Och, tak, ona nigdy nie kłamie — odparł, pocierając ręką policzek. — Ale nadal jej nie
rozumiem.
Nagle odezwało się w niej poczucie winy. Mark byłby niesłychanie zakłopotany, gdyby
wiedział, z kim naprawdę rozmawia. Nie chciała sprawiać mu przykrości, już wystarczająco
się przez nią wycierpiał. Powinna natychmiast mu wyjawić, kim jest. Ale jak często, do diabła,
kobieta ma szansę usłyszeć prawdę o sobie, i to z ust mężczyzny?
— Skoro chcesz o tym pogadać — powiedziała. słodkim głosem — to może wejdziesz do
środka i napijesz się kawy?
— Z przyjemnością — odrzekł.
Mark sięgnął po neseser leżący na tylnym siedzeniu. Wysiedli z samochodu i poszli
podjazdem w kierunku domu.
— £adnie tu — powiedział. — Uwielbiam małe miasteczka.
— Naprawdę? — spytała ze zdziwieniem. Włożyła klucz do zamka i popatrzyła przez ramię.
— Arianna powiedziała mi, że jesteś typowym mieszczuchem.
— Bo jestem — odparł — ale we mnie siedzi paru różnych facetów. Myślę, że Arianna do
końca mnie nie poznała. Wiesz, że zwykła widzieć to, co chce.
— Pleciesz bzdury!
Mark uniósł ze zdziwieniem brwi i zrozumiała, że przesadziła. Musi trzymać nerwy na wodzy,
jeśli chce coś z niego wyciągnąć.
— Może rzeczywiście jest zajęta sobą, ale to nie znaczy, że

background image

nie obchodzą jej inni. Wiem, że troszczyła się o ciebie. — Otworzyła drzwi i weszła do
środka.
— Masz rację, jest zajęta sobą. Czasami tak bardzo, że nie wie, co się dookoła niej dzieje.
Jak można troszczyć się o człowieka, którego zupełnie się nie zna?
Te słowa dotknęły ją do żywego, lecz nie mogła tego okazać.
— Naprawdę tak myślisz czy przemawia przez ciebie zramona durna?
Uśmiechnął się dziwnie, ale zaraz spoważniał.
— Arianna to wspaniała kobieta i jeszcze długo będzie dla niej miejsce w moim sercu.
Ariannę zaczęło dławić w gardle i oczy zaszły jej łzami. Słysząc jego czuły głos, omal się nie
załamała.
— Ale musisz przyznać — kontynuował — że twoja siostra zachowuje się jak rozpieszczone
dziecko.
— Słucham?!
— Jest zapatrzona w siebie — wyjaśnił.
Oblała się rumieńcem, lecz odwróciła głowę, by tego nie zauważył.
— Czy nie osądzasz jej zbyt surowo? — spytała, starając się opanować drżenie głosu. —
Zawsze uważałam, że jest dojrzała i otwarta na problemy innych.
Mark westchnął.
— Nie chcę źle oniej mówić, ale dziwi mnie twoja reakcja. Ań sama mi powiedziała, że kiedyś
oskarżyłaś ją o nazbyt egoistyczne postępowanie, o kierowanie się w życiu własną wygodą.
— Siostry czasami mówią sobie takie rzeczy. To nie znaczy, że jej me szanuję. Czuj się jaku
siebie w domu. Nastawię czajnik.
Ańanna wyszła, mrucząc gniewnie pod nosem. Nie powinna tak się denerwować. Nic
dziwnego, że jego słowa były przepełnione goryczą. Przecież odeszła od niego, zerwała
zaręczyny.
Czekając, aż woda się zagotuje, zastanawiała się, co by na to powiedziała Zara. Zanim
doszła do jakichkolwiek wniosków, usłyszała, że Mark wchodzi do kuchni. Zerknęła za siebie
i zobaczyła, że stoi oparty o framugę drzwi, z rękami założonymi na piersi. Przyglądał się jej z
miną, jakiej nigdy u niego me widziała. W ogóle był jakiś inny niż zazwyczaj.
— Pomóc ci? — spytał.
— Nie — odparła. — Dzięki. Tylko nasypię kawy do kubków.
—. Kawa rozpuszczalna? To bardziej w stylu Arianny. Kiedyś mi mówiła, że jesteś
staroświecka. Mielesz kawę w młynku, pieczesz chleb i robisz przetwory. Chyba wiele z tych
przedmiotów pochodzi z kuchni twojej babci, prawda? — Mark rozejrzał się dokoła.
— Mmasz rację — wyjąkała. — Wolę kawę mieloną, ale właśnie mi się skończyła. Jeśli me
chcesz takiej, to mogę...
— Nie, nie, wystarczy mi rozpuszczalna. Po prostu trochę się zdziwiłem.
Nerwowo wsypywała kawę do kubków. Czuła, że Mark nie spuszcza z niej wzroku.
Wyprowadzało ją to z równowagi, bo wiedziała, że to spojrzenie było przeznaczone dla jej
siostry.
— Wiesz, me mogę się nadziwić. Jesteście do siebie podobne jak dwie krople wody, i to w
najdrobniejszych szczegółach. A przecież macie tak odmienne charaktery.
— Owszem — odparła drwiącym głosem Arianna. — Ona jest tą złą bliźniaczką.
Mark zaśmiał się.
— Przepraszam, jeśli powiedziałem coś przykrego na jej temat. Wiem, że ją kochasz i że ma
wiele zalet. — Zbliżył się i dodał szeptem: — Jestem pewien, że tobie też ich me brakuje,
Zaro.
— Słucham?!
— Istnieją między wami różnice, ale muszą też być i podobieństwa. A skoro tak, to zapewne
masz cechy, które pociągały mnie u niej.
Arianna oniemiała. Czy Mark próbuje ją poderwać? Nie patrzył na mą tak, jak się powinno
patrzeć na niedo%ą szwagierkę. Przejął ją chłód. Oparła się o blat stołu.
— Mark, spotkaliśmy się tylko raz. W ogóle się nie znamy.
— To prawda — odparł z uśmiechem — ale nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy poznali się
lepiej.
Ten drań z nią flirtuje. Nie do wiary.
— Sądziłam, że przyjechałeś porozmawiać o Ań — powiedziała, udając obojętność.
— To prawda, ale byłbym nieuczciwy, gdybym ci nie Powiedział, że bardzo się zmieniłaś od
naszego spotkania — szepnął. — Albo ja patrzę na ciebie zupełnie innymi oczami.
Arianna pobladła.
— Jakto?
Zastanowił się.

background image

— Nie zrozum mnie źle, Zaro, ale teraz wydajesz mi się bardziej podobna do Arianny.
Odetchnęła z ulgą, lecz nadal było jej przykro, że mężczyzna, którego miała poślubić parę dni
temu, flirtuje z jej siostrą. Czy zerwanie zaręczyn tak mało go obeszło?
— Może widzisz to, co chcesz — powiedziała lekkim
tonem.
— A może widzę kogoś, kto ma mnóstwo zalet Arianny, ajecinocześnie nie jest... — Głos mu
zadrżał.
— Rozpieszczonym dzieckiem — zacytowała go, przybierając ton ostrzejszy, niż zamierzała.
Roześmiał się. Podeszła do kuchenki sprawdzić, czy woda się zagotowała. Błyskawicznie
pokonał dzielącą ich odległość. Stanął za nią tak blisko, że poczuła zapach wody koloiiskiej
od Gucciego, którą mu podarowała na walentynki.
— Na pewno nie chcesz, żebym ci pomógł? — spytał.
— Nie,dam sobie radę — odparła, zerkając na niego przez ramię.
Przysunął się jeszcze bliżej.
— Wiesz, że pachniesz tak jak Ariamia? To Chanel, prawda?
— Owszem.
Kiedy chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie, odskoczyła jak oparzona.
Uśmiechnął się szeroko. Przy swoich stu siedemdziesięciu ośmiu centymetrach wzrostu nie
mógł uchodzić za olbrzyma, ale był prawie dwadzieścia centymetrów od niej wyższy. I z
pewnością nie zachowywał się jak niedoszły szwagier.
— Wiesz co, dokonałem zaskakującego odkrycia.
Bala się zapytać, co ma na myśli.
— Bardzo mi się podobasz.
— Mark, daj spokój!
- Co w tym złego? To komplement.
— Nie powinieneś mi tego mówić — zaprotestowała.
— Dlaczego? Przecież to prawda. Nawet pachniesz jak Ań.
— Myślisz, że kobieta lubi przypominać mężczyźnie kogoś innego, nawet jeśli jest to jej
bliźniaczka? — powiedziała, gdyż nic innego nie przyszło jej do głowy.
Mark uśmiechnął się.
— No wiesz, nie jestem taki głupi. Potrafię cię docenić. Myślę, że związek z Arianną nie
okazałby się czymś specjalnym w porównaniu z tym, co mógłbym przeżyć z tobą, Zaro.
— Coś podobnego — wyszeptała.
ścisnął ją za ramiona. Potem, ku jej przerażeniu, przyciągnął ją do siebie. Dobry Boże, czy
zamierza ją pocałować?
— Powiedz prawdę — szepnął. — Nigdy nie przyszło ci do głowy, że stanowimy dobraną
parę?
— Nie!
— Naprawdę?
— Mark, nie poznaję cię — powiedziała niebacznie i natychmiast spróbowała naprawić błąd.
— To znaczy Ań zupełnie inaczej cię opisywała.
— Cóż, może była tak zajęta sobą, że nie zdążyła mnie poznać.
Arianna oniemiała. Czy to naprawdę Mark Lindsay, czy też jego bliźniak, o którego istnieniu
mc nie wiedziała?
Zanim zrozumiała, co się dzieje, Mark ją pocałował. Nie po przyjacielsku ani bratersku, lecz
jak namiętny kochanek. Przesunął ręką po jej plecach, objął ją w talii i przytulił, dokładnie tak,
jak gdyby była jego narzeczoną. Serce waliło jej jak młotem, mimowolnie zaczęła odpowiadać
na jego pieszczoty. Lecz nagle przypomniała sobie, za kogo ją bierze. Do diabła, nie może
się z nim całować. Nawet gdyby chciała. Maik całował nie ją, tylko Zarę. Przynajmniej tak mu
się wydawało.
Odepchnęła go od siebie.
— To już zaszło za daleko! — krzyknęła. — Nie widzisz, że nie jestem Zarą? Na litość boską,
przecież to ja, Arianna!
Uśmiechnął się szeroko, zniewalająco.
— Jestem oburzona, że wziąłeś mnie za Zarę i próbowałeś uwieść! To jest... to jest...
— Co takiego?
— Sama nie wiem. Uważałam cię za uczciwego człowieka, Marku Lindsay, ale widzę, że w
ogóle cię me znałam!
Odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się serdecznie.
— Myślisz, że to zabawne? — Wyminęła go i podeszła do stołu.
Maik potrzebował trochę czasu, żeby opanować wybuch śmiechu.
— Cały czas wiedziałem, że to ty. Trochę się zabawiłem.

background image

— Wiedziałeś?
- Tak.
— Jak mogłeś! Nie miałam pojęcia, że jesteś taki... taki bezwzględny. Och Maik! To do ciebie
niepodobne.
Wzruszył ramionami.
— Wiem.
— Chyba w ogóle cię nie znam.
— W tym rzecz. Nie żartowałem, kiedy mówiłem, że byłaś zapatrzona w siebie i dlatego wielu
rzeczy nie dostrzegałaś.
Ogarnął ją gniew. A może powinna czuć się zraniona albo zakłopotana?
— Chcę cię jednak pocieszyć — rzekł. — Nie całowałem Zary, tylko ciebie.
Spiorunowała go wzrokiem.
— Akurat. Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
- Zara mi powiedziała.
— Nie wierzę. Znalazłeś się w niezręcznej sytuacji i teraz
próbujesz z niej wybrnąć.
— Nie, mówię prawdę.
Położyła ręce na biodrach i popatrzyła na niego wyniośle.
— W takim razie muszę ci powiedzieć, że postąpiłeś nieuczciwie. Dżentelmen tak by się nie
zachował.
— Ach, tak. Cóż, me pamiętam, żebyś próbowała mnie powstrzymać i wyjaśnić, kim jesteś —
zauważył, idąc wolno w jej kierunku.
Skrzywiła się.
— To zupełnie co innego. Ja nie zamierzałam cię oszukiwać. Ty przyjechałeś z takim
planem.
— Daj spokój, oboje dobrze się bawiliśmy. Tylko że ja lepiej odegrałem swoją rolę. —
Zatrzymał się, puścił do niej oko i dodał: — Chyba nie zaprzeczysz?
Zignorowała jego pytanie.
— To niepodobne do ciebie — powtórzyła z wyrzutem w głosie.
— Nie, moja droga. To niepodobne, do kogoś, kogo uważałaś za swojego narzeczonego.
— Chyba nie sugerujesz — powiedziała ze złością — że zamierzałam poślubić człowieka,
którego właściwie me znałam?
— Owszem, ale to nie do końca twoja wina. Chciałem uchodzić w twoich oczach za kogoś
innego. Nie robiłem tego w złej wierze, lecz zachowywałem się tak, jak tego, moim zdaniem,
oczekiwałaś.
Arianna czuła, że mówi szczerze.
— Nie wiem, co powiedzieć — wyznała bezradnie.
— Wiesz co — w jego oczach pojawiły się figlarne błyski
— takiej jeszcze cię nie widziałem. Posmutniała.
— Zrobiłeś ze ninie idiotkę.
— Och, daj spokój — rzucił niecierpliwie, dotykając jej włosów. — Nic się nie stało. Po prostu
jesteś zaskoczona, że trochę się zabawiłem twoim kosztem.
Zadrżała mimo woli.
— Mark, nie jesteś tym mężczyzną, którego znałam.
Przesunął palcami po jej policzku. Ariannie nawet jego dotyk wydawał się inny. Wzbudzał w
niej zupełnie nowe uczucia. Na litość boską, co się z nią dzieje? Przecież to ten sam
mężczyzna, za którego nie chciała wyjść za mąż, ponieważ znudził ją swoją dobrocią,
troskliwością i opiekuńczością.
— Może dlatego, że miłość jest ślepa — powiedział, patrząc na jej usta. Pogłaskał jąpo
ramieniu i Arianna znów zadrżała.
— Przedtem myślałem, że oboje się oszukujemy — kontynuował. — Ale teraz, kto wie?
Skoro nie grozi nam małżeństwo, może nawet zostaniemy przyjaciółmi.
- Mark - wyjąkała - to nie w porządku.
— Nibyco?
Nie mogła mu powiedzieć, że chodzi o jego uwodzicielski sposób bycia. Jeszcze by pomyślał,
że lubi, gdy ją kokietuje.
— Arianno?
Zagwizdał czajnik i chwila oczarowania minęła.
— Przepraszam — powiedziała. Prześlizgnęła się mu pod
ramieniem i podeszła do kuchenki. Gdy nalewała wodę do
kubków, Mark usiadł przy małym stoliku, który Zara dostała
od babci. Manna przyniosła kubki z parującą kawą i jeden

background image

z nich podała Markowi, po czym także usiadła.
Zdołała się jakoś wziąć w garść i przybrała rzeczowy ton.
— Naprawdę myślisz, że się oszukiwaliśmy? Aż do dzisiejszego dnia uważałam, że znamy
się całkiem dobrze.
— Nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje — stwierdził sentencjonalnie i łyknął kawy.
— Chyba więc wybraliśmy najlepsze rozwiązanie. — Uśmiechnęła się nieśmiało. —
Przyjechałeś, żeby się o tym upewnić?
— Nie, szczerze mówiąc, Zara prosiła, żebym coś ci przekazał. Bardzo się martwi o ciebie.
— O czym tym mówisz?
- Kiedy spotkałem Zarę na Martynice...
— Byłeś na Martynice?
— Tak, poleciałem tam, żeby zobaczyć się z tobą, ale zastałem Zarę — wyjaśnił.
— Tylko mi nie mów, że się w niej zakochałeś.
Mark roześmiał się.
— Nie, kogoś sobie znalazła i była bardzo nim zajęta. Po rozmowie z Zarą uświadomiłem
sobie, że podjęłaś słuszną decyzję. Szkoda, że nam się nie udało, ale musimy się z tym
pogodzić. Najbardziej cieszę się z tego, że zostaniemy przyjaciółmi. Wiesz, chyba wolę cię
taką, jaką naprawdę jesteś.
Pomyślała, że to miłe, nawet jeśli nie jest do końca szczere. Może zostaną przyjaciółmi, ale
to nie będzie łatwe. Nie po tym, co razem przeżyli. Dobrze, że atmosfera się rozładowała.
— Mamy ważną sprawę do omówienia — rzeki. — Jestem tu między innymi dlatego, że Zara
nalegała, bym przywiózł ci maszynopis.
— Maszynopis?
— Tak. Jest w mojej torbie. To pamiętniki demaskujące
mafię, które jakiś gangster dal jej na lotnisku Kennedy”ego. Najwidoczniej ten facet pomylił ją
z tobą.
— O Boże! — Przyłożyła rękę do ust.
— Wiesz coś o tym?
— Przez kilka tygodni pewien mężczyzna namawiał mnie, bym przeczytała tekst o
nowojorskim świecie przestępczym. Zapewniał, że to materiał na prawdziwy bestseller.
Ostatni raz rozmawiałam z nim przez telefon tuż przed planowanym wyjazdem na Martynikę.
Spławiłam faceta pod byle pretekstem. Widocznie jego cierpliwość się wyczerpała i
postanowił mnie zmusić do przeczytania maszynopisu.
— Cóż, skończyło się na tym, że ciał go Zarze.
— Biedactwo — rzekła Arianna. — Chcąc nie chcąc, ma teraz na głowie moje problemy.
— Zara twierdzi, że grozi ci niebezpieczeństwo. śledzono ją aż na Karaiby. Kiedy się
pojawiłem, z radością przekazała mi ten maszynopis.
— Ale czy mafia nie uważa, że Zara wciąż go ma? Bo jeśli tak, to raczej jej grozi
niebezpieczeństwo.
Mark upił łyk kawy.
— Ten nowy, przyjaciel Zary, Alec, świetnie nadaje się na anioła stróża. Jest byłym
policjantem i z tego, co widziałem, chętnie zaopiekuje się twoją siostrą. Jednak wcześniej czy
później te typy zorientują się, że maszynopis zniknął. Zara jest przekonana, że wtedy zaczną
cię szukać. Zgadzam się z nią i uważam, że powinnaś przedsięwziąć jakieś środki
ostrożności. Szczerze mówiąc, oboje wolelibyśmy, żebyś jak najszybciej pozbyła się tego
maszynopisu.
— Najpierw chciałabym go przeczytać.
Wiedziałem, że nie przepuścisz okazji.
— Na tym polega moja praca, Mark.
— Och, wiem — odparł. — Przyniosę torbę.
Wyszedł z kuchni, a Arianna nadal siedziała przy stole, kompletnie oszołomiona. To wszystko
było zupełnie nieprawdopodobne. Nagle przypomniała sobie artykuł w „Timesie” na temat
gangstera zastrzelonego na lotnisku. Zaczęła się zastanawiać, czy może to mieć jakiś
związek z maszynopisem.
Poderwała się na nogi i ruszyła do salonu. W drzwiach omal nie zderzyła się z Markiem.
— Dokąd to? — spytał, usuwając się na bok.
— Muszę coś sprawdzić — wyjaśniła. — Zaraz wracam.
Znalazła gazetę w pokoju i przyniosła ją do kuchni. Mark wyjął maszynopis z torby i położył
go na stole, ale Arianna tak była zaaferowana artykułem, że nie zwróciła na to uwagi.
— Sal Corsi — mruknęła. — Ciekawe, czy to może być pan X.
- Sal Corsi? — spytał Mark.
— Tak nazywał się gangster, którego zabito na lotnisku Kennedy”ego mniej więcej wtedy,

background image

kiedy Zara tam była.
Mark popukał palcem w stronę tytułową maszynopisu. \Vidnialo na niej nazwisko autora —
Salyatori Corsi.
— O mój Boże — szepnęła i spojrzała na Marka. Nie wyglądał na zadowolonego.
— Lepiej się spakuj — powiedział poważnym tonem. 7Na pewno tu przyjadą, to tylko kwestia
czasu.
Po raz pierwszy przestraszyła się me na żarty. Potem ogarnęło ją zupełnie nie znane dotąd
uczucie. Zapragnęła, by Mark wziął ją w ramiona, pocieszył, ochronił. Aby sprawił, żeby
poczuła się bezpieczna. Obie z Zarą musiały być silne
i liczyć tylko na siebie. Za wcześnie utraciły rodziców. Dopiero teraz było widać, jak ta strata
odbiła się na ich życiu.
— No dobrze — odparła — ale co mam ze sobą zrobić?
— Zastanawiałem się nad tym od spotkania z Zarą. Przyjaciele moich rodziców,
Bergstromowie, mają domek letniskowy niedaleko stąd, w pobliżu Vail. Nikt w nim teraz nie
mieszka, a wiem, gdzie są klucze. Zostaniesz tam, dopóki nie wymyślimy czegoś lepszego.
Jeśli Corsi nie żyje, to może powinnaś oddać ten maszynopis policji. Wtedy mafia nie miałaby
powodu, by cię ścigać.
Arianna patrzyła w skupieniu na pokaźny plik kartek. To prawda, z mafią nie ma żartów, a na
pewno będzie się nią interesować. Z drugiej strony nadarza się niepowtarzalna okazja
zdobycia sławy.
— Zapewne masz rację — powiedziała — ale pomyśl, czego bym się wyrzekła. Wiesz, jakie
to może mieć znaczenie dlamojej kariery?
— Arianno, najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo.
— Nie wiadomo, jak daleko posunął się Corsi w demaskowaniu mafii. Na pewno się tego nie
dowiem, dopóki nie przeczytam maszynopisu. Zaraz więc się do niego zabieram.
— Nie mogę zostawić ci maszynopisu i odjechać w siną dal, ponieważ przyrzekłem Zarze, że
zadbam o twoje bezpieczeństwo. — Zamilkł na chwilę, rozważając wszelkie możliwości. —
Co myślisz o tym, żebym zawiózł cię do yail? W ten sposób dotrzymałbym obietnicy. Podczas
jazdy moglibyśmy porozmawiać. Mam wrażenie, że nie powiedzieliśmy sobie wszystkiego, a
czułbym się lepiej, gdybyśmy pozostali przyjaciółmi.
Arianna zastanowiła się nad jego słowami. Były wyważone, rozsądne i nie słyszała w nich
nuty determinacji. Wręcz przeciwnie, Mark zachowywał się jak człowiek, który wciąż ją kocha,
ale jest gotów ułożyć sobie życie bez niej. Dlaczego teraz sprawiało jej to przykrość? Czy się
zmieniła? A może on się zmienił?

ROZDZIA£ 3

Mark podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Była cicha
i spokojna. Jakiś chłopiec przejechał rowerem, wzbijając
w górę pożólkłe liście. Z domu po drugiej stronie ulicy wyszła kobieta, zajrzała do skrzynki na
listy, po czym wróciła do
środka. Gdzieś w oddali szczekał pies.
Czy w tak spokojnym miejscu może być niebezpiecznie? Niestety tak. Kiedy usłyszał o
zabójstwie Corsiego, pożałował, że w ogóle pokazał Ariannie maszynopis. Ale stało się.
Przynajmniej się zgodziła, by zawiózł ją do yail. Na początek dobre i to.
Arianna, która właśnie się pakowała, minęła go w drodze do
pralni. Uśmiechnęła się niepewnie, ale nic nie powiedziała. Po
chwili wróciła z naręczem ubrań i dopiero wtedy się odezwała:
— Mark, wiem, że z natury jesteś ostrożny, ale czy trochę nie przesadzamy? Jestem
redaktorką. Dlaczego ktoś miałby
mnie skrzywdzić?
— Nie chodzi o ciebie, Arianno, leczo maszynopis. Teraz, kiedy już wiem o Corsim, jestem
pewien, że mafia zrobi wszystko, by nie dopuścić do rozpowszechnienia zawartości
maszynopisu.
Na jej twarzy odmalowało się wahanie.
— Słuchaj — rzekł — jeśli uważasz, że celowo wyolbrzymiam niebezpieczeństwo, to grubo
się mylisz. Czułbym się o wiele lepiej, gdyby ten maszynopis w ogóle nie istniał.
— Gdyby go nie było, nie zabierałbyś mnie do Vail.
— Nie, pewnie zaprosiłbym cię na kolację.
Uniosła brwi.
— Jesteś bardzo pewny siebie, panie Lindsay.
— Nie mam nic do stracenia, kwiatuszku. — Uśmiechnął się szeroko. — Może kiedy indziej

background image

porozmawiamy o moich zamiarach. Teraz lepiej jedźmy. Ludzie mafii mogą zjawić się w
każdej chwili.
— Nie mogą być gorsi od ciebie!
Maik był w dobrym nastroju. Poczuł się o wiele lepiej, kiedy przestał udawać. Miło było
zaskakiwać Ariannę na każdym kroku.
Z rozmyślań wyrwał go dzwonek telefonu. Słyszał, że Arianna odebrała go w sypialni i z kimś
rozmawiała. Po kilku minutach odłożyła słuchawkę i zeszła na dół.
— To była przyjacióła Zary, Lina Prescott. Próbowała się z nią skontaktować, lecz kierownik
hotelu powiedział, że się wymeldowała. — Arianna miała zmartwioną miną. — Och, Mark,
chyba Zarze nic się nie stało?
— Przypuszczam, że zaszyła się gdzieś ze swoim przyjacielem. Pamiętasz, mówiłem ci, to
eksglina, więc na pewno panuje nad sytuacją. Nie ma sensu się martwić, tym bardziej że i tak
nie możemy nic zrobić. Lepiej zadbajmy o twoje bezpieczeństwo, a to oznacza, że
powinniśmy ruszać w drogę.
Arianna skinęła głową.

— Masz rację. Odniosłam jednak wrażenie, że Linie szalenie zależy na rozmowie z Zarą, a
jeśli i mnie tu nie będzie?
— Przecież Zara i tak najpierw pojedzie do Nowego Jorku. Zostaw jej wiadomość u siebie w
domu.
— Dobry pomysł. Napiszę do niej kartkę. To powinno
załatwić sprawę.
— świetnie, ale wyślesz ją z yail — stwierdził Mark. — Nie chcę tu zostawać dłużej niż to
naprawdę konieczne.
— Zgoda, jestem już prawie spakowana. — Ruszyła do drzwi i nagle się zatrzymała. — Mark,
mogę cię o coś spytać?
— Oco?
— Czy Zara wpadła ci w oko?
Mimowolny uśmiech przebiegł mu po twarzy.
- Mark!
— Cóż, jest niesamowicie do ciebie podobna. — Miał minę niewiniątka. — Ale nie martw się,
nigdy nie postawiłbym cię w kłopotliwej sytuacji.
Obrzuciła go długim, taksującym spojrzeniem.
— Miesiąc temu uwierzyłabym ci, ale teraz...
— Miesiąc to sporo czasu.
Maik dzwonił do swojego biura w Nowym Jorku, kiedy Arianna wróciła do pokoju. Sprawdziła,
czy wszystkie okna i drzwi kuchenne są zamknięte. Walizki stały już przy wyjściu. Musiała
tylko pamiętać, żeby włączyć alarm. Usłyszała, że Mark przekazuje ostatnie polecenia
swemu asystentowi. Ze sposobu, w jaki to robił, wynikało, że bardzo mu spieszno wyruszyć w
drogę.
Arianna przyjrzała się mu ukradkiem.
Podszedł do drzwiczek od strony kierowcy i otworzył je.
- No, dalej - rzeki. - Wskakuj.
Arianna była szczerze zdziwiona. Przyzwyczaiła się, że najpierw pozwała jej zająć miejsce, a
dopiero później sam siada za kierownicą. Natychmiast ruszyli w drogę. MaszynoPis położyła
sobie na kolanach., aby czytać go w czasie jazdy.
— Obserwowałem ulicę — powiedział. — Nie zauważyłem żadnych podejrzanych typów.
Chyba na razie jesteś bezpieczna.
przyjechał do Aspen, był inny niż jej narzeczony. Ten nieznany Mark intrygował ją.
Miał taką samą szczupłą, wysportowaną sylwetkę i szlachetne rysy twarzy, ale układ ust
jakby się zmienił. Teraz wyrażały większą stanowczość. A łagodne brązowe oczy, które tak
bardzo kochała, wydawały się spoglądać surowo. Malowały się w nich pewność siebie i
zdecydowanie.
Musiała stwierdzić, że Mark stał się bardziej energiczny, a zarazem bardziej pociągający. A
może to wiszące nad nią niebezpieczeństwo tak pobudziło jej zmysły?
— Wszystko załatwione — powiedział, odkładając słuchawkę. — Mam jeszcze parę dni
wolnego.
— To okropne, że odciągam cię od pracy. Przecież mogę sama pojechać do Vail.
— I pozbawić mnie całej przyjemności? — Ruszył drzwi, przy których stały jej walizki.
Zgarnęła ze stołu pamiętniki Corsiego.
— Przyjemności? — spytała.
— Może powinienem powiedzieć „ewentualnej przyjemności”. Wszystko zależy od tego, na

background image

ile będziesz chętna do współpracy. — Wziął walizki, a ona otworzyła mu drzwi.
— Mark, mam nadzieję, że nie proponujesz mi niczego, na co nie mogłabym się zgodzić?
— Nie, chyba że moja strategia ci się nie spodoba.
— Strategia? Myślisz, że to wojna?
— Mam nadzieję, że nie. Ale nigdy nie wiadomo.
Arianna zamknęła dom i poszła za nim do wynajętego samochodu. Patrzyła, jak wkłada
walizki do bagażnika i opuszcza klapę.
— Po raz pierwszy, odkąd się znamy, czuję się zwolniony
— Daj spokój, Mark — odparła wzruszając ramionami. — Myślisz, że rozpoznałbyś takiego
typka?
— Oczywiście. Mają charakterystyczny wygląd.
Patrzyła na niego z rosnącym zainteresowaniem.
— Widzę, że jesteś bardzo pewny siebie. Może wiesz, na czym polega twoja taktyka?
— Jasne. — Mark kiwnął głową.
Ariamię rozbawiło jego zachowanie. Pomyślała z uznaniem, że jednak postawił na swoim. Był
wesoły, uśmiechnięty, ale stanowczy. Nie mogła się nadziwić, że to ten sam mężczyzna, z
którym zerwała zaręczyny.
Jechali prawie pól godziny i minęli już Carbondale po lewej stronie autostrady. Uwagę
Arianny całkowicie pochłonęła lektura maszynopisu.
— Coś podobnego! Niemożliwe! — powiedziała, unosząc głowę znad tekstu.
— Tak dobre czy tak złe?
— Nie spodoba ci się to, co powiem — odparła. — To material na autentyczny bestseller.
Zawiera nieprawdopodobne informacje, odsłania kulisy różnych operacji, ujawnia powiązania.
Już rozumiem, dlaczego mafia chce za wszelką cenę zdobyć maszynopis. Corsi zgromadził
dowody przeciwko każdemu, kto z nią współpracował w Nowym Jorku. A teraz to wszystko
jest w moich rękach.
Mark milczał. Sprawdziły się jego najgorsze przeczucia.
— Nie martw się — powiedziała Arianna, usiłując powściągnąć entuzjazm. — To nie twój
problem. Mówię poważnie.
— Cieszę się ze wżględu na ciebie — rzeld. — Naprawdę się cieszę. Wiem, ile to może
znaczyć dla twojej kariery. Tylko co ci po sukcesie, jeśli zginiesz?
— Ludzie, którzy pozwalają, by strach rządził ich życiem, nigdy do niczego nie dochodzą.
- Wiem o tym, ale me każde ryzyko warto podejmować. Co innego być odważnym, a co
innego — głupim.
— Niewątpliwie masz rację — powiedziała nieco ostrzejszym tonem. — Zgadzamy się co do
zasady, ale dla każdego z nas granica między odwagą a głupotą przebiega gdzie indziej.
Mark zacisnął zęby. Przewidywał, że tak się stanie. Gdy tylko opuścili Aspen, Arianna
poczuła się bezpieczniej i powróciła jej dawna pewność siebie. Taką miała naturę. Niestety,
rozsądek opuścił ją wraz ze strachem.
Słuchaj — rzekł — chyba nie zdajesz sobie sprawy, z czym, a co ważniejsze z kim, masz do
czynienia. To nie jest zabawa w kotka i myszkę.
Odwróciła gwałtownie głowę i popatrzyła na niego z oburzeniem.
— Wiem o tym doskonale. A swoją drogą, dlaczego uważasz się za eksperta w tych
sprawach? W końcu jesteś bankierem.
Chciał to wyjaśnić, lecz w porę ugryzł się w język. Już itak za dużo powiedział. Teraz
powinien zrobić wszystko, by ją odwieść od zamiaru wydania książki. Jeśli mu się nie uda,
będzie musiał przejść do planu B. Wszystko wskazywało na to, że sprawy potoczą się
właśnie w tym kierunku.
Przez następne czterdzieści pięć minut Arianna, pochylona nad tekstem, co jakiś czas
rzucała pełne zachwytu uwagi. Raz tylko przerwała czytanie, by przytoczyć mu anegdotkę,
która szczególnie ją rozbawiła.
Gdy jechali autostradą międzystanową numer 70, nad górami gromadziły się burzowe
chmury. Arianna była tak pochłonięta lekturą, że chyba nie słyszała dalekich jeszcze
grzmotów. Dopiero kiedy niebo zupełnie się zachmurzyło i trzasnął piorun, podniosła wzrok i
spojrzała przez okno.
— Chyba wjeżdżamy w burzę — zauważyła, rozglądając „ się wokół niezbyt przytomnie.
— Już wjechaliśmy.
— Wiem, że kiepski ze mnie kompan — rzekła, obrzucając go przepraszającym spojrzeniem.
— Ale to fantastyczna opowieść. Jeśli nie możesz cieszyć się razem ze mną, to przynajmniej
mi nie dokuczaj.
Mark potrząsnął głową i roześmiał się.
— Myślisz, że dzięki Corsiemu staniesz się sławna i bogata?

background image

— Och, tekst trzeba od początku do końca starannie zredagować, ale treść jest wprost
sensacyjna. I wszystko udokumentowane. Spójrz! — Wzięła w palce pasek papieru. —
Znalazłam to między stronami. Instrukcja, jak wyjąć oryginalne dokumenty z tajnej skrytki w
Brooklynie. To będzie dowód w sprawie o korupcję.
— Chyba nie muszę ci mówić, kto jeszcze bardziej od ciebie chciałby to dostać w swoje ręce.
— Wydaje mi się, że oboje postawiliśmy sprawę jasno.
— Owszem. Co zamierzasz?
— Muszęzadzwonić do Jerry”ego, gdy tylko dojedziemy do Vail. Z pewnością zażąda, abym
natychmiast wracała do Nowego Jorku.
Mark nie odezwał się ani słowem. Nie lubił redaktora naczelnego Pierpont Books, Jerry”ego
Saltera, ponieważ bezlitośnie wykorzystywał Ariannę, a ta chętnie się na to godziła. Ambitna
pracoholiczka i wymagający szef to groźna para. Mark próbował wytłumaczyć Ariannie, że
głupio postępuje, lecz była przekonana, iż w końcu obejmie stanowisko Jerry”ego, a tym
samym jej wysiłek zostanie nagrodzony.
Pioruny waliły coraz częściej i zaczęło padać. Mark włączył wycieraczki.
— Daleko jeszcze? — spytała Arianna, patrząc w niebo.
— Parę kilometrów. Będę musiał zapytać o drogę. Moi rodzice często tu przyjeżdżali, ale ja
nie byłem w Vail od kilku lat.
— Czy jest tam telefon?
— Przypuszczam, że tak.
— Może na wszelki wypadek zadzwonię z automatu.
Mark zmarszczył brwi.
— Dobrze by było, gdybyś nie podawała aktualnego adresu.
— Dlaczego? Chyba nie sugerujesz, że Jerry by mnie zdradził?
— świadomie nie, ale lepiej, żeby nie wiedział za dużo. Poza tym w tę sprawę są wciagnięci
przekupieni policjanci i sędziowie. Trzeba też brać pod uwagę możliwość podsłuchu.
— Mark, czy wiesz o czymś, o czym mi nie mówisz?
— Bez komentarza.
— Znowu w coś się ze mną bawisz — rzekła. — Próbujesz wyprowadzić mnie z równowagi.
— Owszem, ale idzie mi to coraz gorzej.
— Przynajmniej jesteś na tyle przyzwoity, żeby się do tego
przyznać.
Mark westchnął w duchu. Tak, plan B jest nie do uniknięcia.
Deszcz przemienił się w ulewę i musiał zmniejszyć prędkość samochodu. Zbliżali się do
przedmieść, w strumieniach wody z trudem dostrzegł zjazd do stacji benzynowej.
— Zadzwonisz, a ja zapytam o drogę.
Sięgnęła na tylne siedzenie po kurtkę. Mark wjechał na teren stacji i zatrzymał się przed
dystrybutorem paliwa. Choć bak był opróżniony tylko do połowy, postanowił zatankować.
Arianna położyła maszynopis na podłodze. Milczała przez chwilę. Mark miał nadzieję, że
wzięła sobie do serca jego ostrzeżenia, choć zbytnio na to nie liczył.
Gdy wyłączył silnik, popatrzyła na niego.
— Nie martw się, nie powiem Jerry”emu, gdzie jestem.
- Dzięki.
— Nie chcę się z tobą kłócić. Doceniam twoją pomoc.
Mark wzruszył ramionami.
— Wolałbym cię zawieźć na spotkanie z Richardem Gere. Arianna wysiadła z samochodu.
Mark patrzył, jak biegnie w strugach deszczu, drobna i wiotka, tak droga jego sercu. Wiedział,
żeją zadziwia, i cieszył się z tego.
Nie miał wątpliwości, jaki będzie efekt jej rozmowy z Jer- rym. Naczelny zażąda, by jak
najszybciej wróciła do Nowego Jorku — i do czekającej na nią mafii. Czy powinien zmusić ją
do posłuszeństwa, ryzykując, że na zawsze utraci jej miłość? Z pewnością. Nie ma zamiaru
narażać jej ¯ycia.
Napełnił bak i wycierał ręce, kiedy Arianna wróciła. Sprawiała wrażenie przygnębionej.
— Wszystko w porządku?
— Tak — odparła, wsiadając do samochodu.
Mark zdziwił się, że jest taka spokojna. Może się pomylił. Może wiadomość o maszynopisie
wcale nie poruszyła Jerry”ego. Pomyślał, ¯e później o tym porozmawiają, i poszedł zapłacić
za benzynę.
Wszedł na stację, by zapytać o dojazd do domku Bergstromów. Droga była skomplikowana i
musiał obejrzeć ją na mapie. Domek znajdował się w odległej okolicy, powyżej Vail, na
zboczu.
Kiedy wrócił do samochodu, Arianna nadal wyglądała na przygnębioną.

background image

— Nie jesteś zadowolona z rozmowy? — spytał.
— Jerry”ego zelektryzowała wiadomość, że mam książkę Corsiego. Oczywiście chciał,
żebym jak najprędzej wróciła do Nowego Jorku.
— To chyba nie wszystko?
Westchnęła.
— Chyba rzeczywiście mafia nie cofnie się przed niczym, by zdobyć maszynopis i
dokumenty.
— Naprawdę? Co się stało?
— Jerry powiedział, że było włamanie do wydawnictwa. Mój gabinet został dokladme
przetrząśnięty. Nie rozumiał dlaczego, dopóki nie powiedziałam mu o maszynopisie.
— Wybacz, ale chciałoby się rzec „A nie mówiłem!”
— Fakt. Teraz jestem pewna, że to poważna sprawa i że grozi mi niebezpieczeństwo.
— Wcale się nie cieszę, że to słyszę.
- Nie mam jednak zamiaru rezygnować z wydania książki. To był tylko drobny incydent.
— Przestań owijać w bawełnę — powiedział. — Wal prosto z mostu. Co właściwie
zamierzasz?
Odwróciła się od okna, przez które patrzyła nie widzącym wzrokiem.
— Powiedziałam Jeny”emu, że potrzebuję paru dni na przemyślenie tego wszystkiego.
— Icoonnato?
— Chciał, żebym natychmiast przesłała mu maszynopis. Odmówiłam i to go zezłościło.
— Jaki miły. — Mark włączył silnik.
— Jednak nie mogę siedzieć nad tym w nieskończoność
— stwierdziła. — Zamierzam przejrzeć dokładnie tekst, dokonać jego oceny i opracować tak,
by nadawał się do druku.
Mark zawrócił na autostradę, Przez te parę dni w Vail, pod jego opieką, Arianna będzie
bezpieczniejsza niż w Nowym Jorku. A dla niego może to być chwila wytchnienia.
Potrzebował trochę czasu na dopracowanie planu i właśnie nadarzała się okazja.
Wciąż padało, ale nie tak mocno jak poprzednio. Do zjazdu do centrum Vail pozostało
jeszcze parę kilometrów.
Jeszcze na autostradzie Arianna przerwała milczenie.
— Czy to możliwe, żeby stracić życiową jakichś gangsterów?
— Los nie zawsze nam sprzyja.
— Dzięki, Mark, to bardzo pocieszające.
Przyspieszył, by wyminąć samochód z przyczepą kempingową.
— Cóż ja mogę wiedzieć? Przecież jestem tylko bankierem.
— A mówiąc poważnie, co byś zrobił na moim miejscu?
— Naprawdę chcesz wiedzieć? Przekazałbym maszynopis Corsiego FBI i wyjaśnił, jak
znaleźć oryginalne dokumenty.
— Cudownie. A co z książką? Zapomniałbyś o niej?
— Książka ci nie ucieknie. Gdy bandyci zostaną aresztowani i osądzeni, możesz spokojnie ją
wydać.
Potrząsnęła głową.
— Nie rozumiesz, na jakiej zasadzie to działa, Sukces zależy od tego, czy książka ukaże się
we właściwym momencie. Zainteresowanie skandalem szybko przemija.
— Za to ludzkie życie jest bezcenne.
— Spójrzmy prawdzie w oczy, Mark, mamy do wielu spraw zupełnie inne podejście.
— Wiem — odparł z uśmiechem. — Dlatego oddałaś mi pierścionek zaręczynowy.
— Nie o to mi chodziło. — Zmarszczyła brwi. — Nie przeszkadzałeś mi w robieniu kariery.
— Przykro mi to mówić, kwiatuszku, ale te czasy już minęły. Teraz masz do czynienia ze
złym i upartym przeciwnikiem.
Uśmiechnęła się.
— Czy to groźba?
— Nie. Właściwie chcę ci coś zaproponować. Masz dwa, trzy dni, zanim wpadniesz z
deszczu pod rynnę.
— Zanim wrócę do Nowego Jorku, owszem.
— Gdy tylko wejdziesz na pokład samolotu, zaczniesz robić ze swoim życiem, co zechcesz.
Ale dopóki jesteś ze mną, ja odpowiadam za twoje bezpieczeństwo. Będziesz musiała
przyjąć moje warunki. Musisz słuchać mnie we wszystkim.
Przyjrzała się mu uważnie, jakby go nie poznawała. Nie powiedziała ani słowa, ale wiedział,
co myśli. „Co, u diabła, stało się z Markiem Lindsayem?” Cóż, zniknął, razem ze swoim
bezsensownym pragnieniem, by zmiatńć pył sprzed jej stóp. Prze,z następne parę dni on
będzie panem sytuacji.

background image

— Zgoda? — spytał.
Skinęła głową.
— Zgoda. Mam nadzieję, że jakoś to przeżyję. Możesz mną dyrygować, dopóki nie wejdę do
samolotu.
Stłumił uśmiech. Biedactwo. Jeszcze nie wiedziała, że samolot, do którego ją wsadzi, nie
będzie leciał do Nowego Jorku.

ROZDZIA£ 4

Ariaima schroniła się pod zadaszonym wejściem do sklepu i trzymając przed sobą torbę z
zakupami, obserwowała zalaną deszczem ulicę. Mark pognał do samochodu, tłumacząc, że
nie ma sensu, by oboje mokli. Dobrze wiedziała, że przemokłaby do suchej nitki, gdyby
przebiegła nawet parę kroków.
Kiedy samochód podjechał, wskoczyła szybko do środka i położyła torbę na tylne siedzenie.
Mark miał mokre włosy i twarz, lecz chyba mu to me przeszkadzało.
— Czy wolno mi powiedzieć, że wyglądasz jak typowa gospodyni domowa?
— Tylko spróbuj — odparła z groźną miną.
— Przyznaj się. To dlatego nie chciałaś za mnie wyjść. Nie mogłaś znieść myśli o robieniu
zakupów, gotowaniu, sprzątaniu i zajmowaniu się kochanym mężulkiem.
— Zgadłeś.
—. Nie zapominaj, że zgodziłaś się mi podporządkować przez najbliższe dni — powiedział,
gdy wyjechali z parkingu.
— Ale tylko w sprawach dotyczących mojego bezpieczeń
stwa.
— Nieuważnie słuchałaś. Powiedziałem: „we wszystkim”. Może nawet będziesz miała okazję
się przekonać, jak mogłoby wyglądać nasze małżeństwo.
— Nie opowiadaj bzdur, jeszcze ci uwierzę i nerwy mnie poniosą.
Wybucimął śmiechem.
To dobrze, że atmosfera się rozładowała. Mark nie zachowywał się jak odtrącony
narzeczony, nie miał do niej pretensji, nie demonstrował humorów. Po prostu chciał jej pomóc
w niecodziennej sytuacji. Może dlatego czuła się tak swobodnie w jego towarzystwie.
Oczywiście me miała zamiaru rzucać mu się w ramiona. A jednak, mimo niebezpiecżeństwa,
zaczynało się robić zbyt miło. W jej głowie odezwały się dzwonki alarmowe.
Arianna starała się być obiektywna. Mark był tym samym przystojnym mężczyzną, którego
niedawno zamierzała poślubić. I nadal jej się podobał. Ale na tym kończyły się wszystide
analogie między tym, co było sześć tygodni temu, a tym, co jest teraz. Mark równie dobrze
mógł być atrakcyjnym nieznajomym. Zastanawiała się, czy poprzednio zupełnie go nie znała,
czy tak bardzo się zmienił.
Jeszcze jedna sprawa nie dawała jej spokoju. Nie powiedział jej, dlaczego pojechał na
Karaiby.
— Zdradź mi, po co poleciałeś na Martynikę.
Popatrzył na mą z rozbawieniem.
— Naprawdę chciałabym wiedzieć.
— To była nagła decyzja — odparł. — Zamierzałem cię zapytać, czy jesteś świadoma tego,
co robisz. W końcu sam na to sobie odpowiedziałem.
— To znaczy?
— Słusznie postąpiłaś, Arianno. Facet, z którym byłaś zaręczona, nie pasował do ciebie.
Ciekawe, czy przemawia przez niego fałszywa durna, czy jest szczery.
— A teraz poważnie: jak oceniasz moją decyzję?
Brał właśnie zakręt i musiał skupić uwagę na drodze, ale udał, że się zastanawia.
— Moim zdaniem wyświadczyłaś nam obojgu przysługę. Nic by nie wyszło z tego
małżeństwa.
„Nic by nie wyszło” — powtórzyła w myśli.
— Więc pewnie plujesz sobie w brodę, że utknąłeś tu ze mną.
— Nie, właściwie jestem zadowolony.
Ariannę ogarnęło uczucie zawodu. Mark co prawda nie wykręcał się od odpowiedzi, ale nie
potrafiła przycisnąć go do muru. Cały czas stosował uniki. Dlaczego? Co chciał osiągnąć?
Wszystko jedno. Nie ma sensu się tym zadręczać. Powinna się odprężyć i zapomnieć o tym,
co ich łączyło. Od tej pory będzie traktowała go jak przyjaciela i unikała rozmów o sprawach
osobistych.
— Pytam z czystej ciekawości. — Przerwała milczenie, łamiąc jednocześnie daną sobie
przed chwilą obietnicę. — Czy podczas trwania naszej znajomości oszukiwałeś sam siebie?

background image

— Chcesz wiedzieć, czy naprawdę cię kochałem? — Popatrzył na nią z ukosa. — Czy to ma
jakieś znaczenie?
— Właściwie nie. Lepiej zmielimy temat.
— świetnie.
Arianna czekała, lecz Mark nie odezwał się ani słowem. Zabębniła palcami po szybie. W
końcu dała upust złości.
— Wiesz co, jestem zdziwiona, że tak szybko pogodziłeś się z naszym rozstaniem.
— Więc jednak chcesz o tym pogadać.
— Nie! — zaprzeczyła, oblewając się rumieńcem. — Zapomnij, że to powiedziałam. Nie
wiem, co się ze mną dzieje.
— Najwidoczniej czujesz się winna.
— Winna?
— Tak. Masz wyrzuty sumienia, że tak mnie potraktowałaś, zgadza się?
— Nie do końca, choć rzeczywiście ta decyzja drogo mnie kosztowała. Przeżywałam
prawdziwe męki, zanim postanowiłam zwrócić ci pierścionek zaręczynowy.
— Wierzę ci, kwiatuszku. ¯adne z nas nie wiedziało, jak się zachować w tej sytuacji.
Proponuję, żebyś już przestała dręczyć się tym, co się wydarzyło w przeszłości, i zastanowiła
się, co upichcisz mi na kolację.
- Drań.
Roześnńał się.
— Widzę, że lepiej się czujesz.
Pogoda znowu się pogorszyła i Mark musiał się skoncentrować na prowadzeniu samochodu.
Od czasu do czasu deszcz ustawał, by po chwili lunąć z jeszcze większą silą.
Gdy wąską serpentyną dojechali do rozwidlenia dróg, Mark musiał sprawdzić na mapie, którą
z nich wybrać. Po piętnastu minutach wjechali w boczną, wysypaną żwirem dróżkę, która
doprowadziła ich do parkingu. Zgodnie z ich przewidywaniami był zupełnie pusty. Mark
zatrzymał samochód w pobliżu schodów prowadzących do domków letniskowych. Pokazał
Ariannie skrzynkę na listy, na której widniało nazwisko Bergstromów.
— Jesteśmy na miejscu. Wszystko się zgadza.
Nie było sensu czekać, aż deszcz przestanie padać. Mark wziął bagaże, Arianna wepchnęła
rękopis Corsiego do jednej z walizek i chwyciła torbę z zakupami. Szybkim krokiem ruszyli do
domku.
Było nie tylko mokro, ale i zimno. Wyobraziła sobie, jak się grzeją przy kominku, skazani na
swoje towarzystwo. Zupełnie jakby Mark z góry to ukartował. Przez chwilę zastanawiała się,
czy to możliwie. Raczej nie. Pewnie los spłatał im figla.
Szła tak szybko, jak mogła, ale ciężka torba utrudniała
ruchy. Choć deszcz zalewał jej oczy, ujrzała zarys dachu.
Chciała dotrzeć do domu, zanim rozmoknięta torba rozleci
się na kawałki. Już była blisko, kiedy potknęła się o korzeń
i razem z zakupami runęła jak długa na ziemię. Torba pękła
i mleko zaczęło się sączyć po błotnistej dróżce.
Mark popatrzył na nią zatroskanym wzrokiem, ale gdy się upewnił, że jest cała i zdrowa,
kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu.
— Jeśli zrobisz choć jedną złośliwą uwagę, zabiję cię.
Wyglądał na zdziwionego.
— Jakże mógłbym ci dokuczać w takiej chwili.
— Lepiej uważaj.
Postawił walizki, żeby pomóc jej wstać. Pochylił się, a Arianna popatrzyła mu w oczy. Na
chwilę zapomnieli o padającym deszczu.
— Wiesz co? — mruknął w końcu. — Masz błoto na policzku.
Arianna spróbowała zetrzeć je ręką.
— Nie tak — rzeki. — Tylko rozmazujesz.
Wyciągnął chusteczkę i starł błoto z jej twarzy. To był
bardzo miły gest. Nie pamiętała, żeby kiedyś zrobił coś podobnego.
— Czy to należy do obowiązków ochroniarza? — spytała.
— Niezupełnie.
Odsunął się i popatrzył na rozrzucone produkty.
— Zostawmy to. Później wrócę i wszystko pozbieram.
Wziął bagaże i ruszyli w stronę domku. Gdy znaleźli się na ganku, Arianna schroniła się pod
daszkiem, a Maik podszedł do najbliższego okna, by poszukać klucza za okiennicą.
Zabłocona i drżąca z zimna, obserwowała jego poczynania.
— Przynajmniej nie możesz powiedzieć, że nudzisz się ze mną po zerwaniu zaręczyn —

background image

rzeki, wracając na ganek i otwierając drzwi.
Weszli do środka. Arianna rozejrzała się po przytulnym wnętrzu. Przed kamiennym
kominkiem stały ciężkie kanapy obite brązową skórą. Na ścianach wisiały indiańskie kilimy, a
po całym pokoju porozstawiane były typowo amerykańskie naczynia z gliny oraz wiklinowe
koszyki. Na szczęście drewniana podłoga była polakierowana, me będzie więc musiała
godzinami jej szorować, by usunąć błoto, którego nanieśli.
— ściągnij ubranie, aja poszukam jakiegoś ręcznika —powiedział Mark.
Nie czekając na odpowiedź, poszedł do łazienki. Arianna nie miała ochoty się rozbierać, ale
jeszcze mniej jej się uśmiechało siedzenie w mokrych rzeczach. Zdjęła wszystko z wyjątkiem
stanika i majtek. Bielizna także była przemoczona, ale nie chciała zostać nago. Objęła się
ramionami i czekała na Marka.
— Och, czuję się jak w raju — powiedziała, gdy owinął ją ogromnym, puszystym ręcznikiem
kąpielowym.
Energicznym ruchem wytari jej plecy, po czym rąbkiem ręcznika osuszył twarz. Przypomniała
sobie, że zachował się podobnie, gdy brali razem prysznic u niego w domu. Potem się
kochali, nie zawracając sobie głowy suszeniem włosów.
Przyciskając ręcznik do szyi, popatrzyła na niego spod mokrych rzęs. Nagle zapragnęła, by
wziął ją w ramiona i przytulił do siebie. On tymczasem powiedział:
— Poszukam w kuchni jakiejś torby na nasze zakupy. — Po czym wyszedł.
Była rozczarowana. Wolałaby, żeby Mark raczej nią się zainteresował niż zakupami.
Niewykluczone, że postępował, tak z rozmysłem. Może chodziło mu właśnie o to, żeby ją
dręczyć. Jeśli tak, to świetnie mu szło.
Arianna była pewna, że gdy Mark wróci, odegra jakąś romantyczną scenę, by znowu
wyprowadzić ją z równowagi. Lecz nawet nie próbował tego robić. Ze zdziwieniem
stwierdziła, że trzyma ją na dystans. Razem przygotowali kolację i zjedli ją przy kominku.
Potem wzięła gorący prysznic . Powinna była się ubrać, zamiast tego narzuciła szlafrok na
gołe ciało. Marka zastała w pokoju, leżał na dywanie przed kominkiem.
— No, no — powiedział, patrząc ze zdziwieniem na jej szlafrok i bose stopy. — Czy to jakaś
inna kobieta? Lepiej się czujesz?
— O wiele, dzięki. — Wyciągnęła się obok niego. — Pomyślałam, że dosuszę włosy przy
kominku.
Rozplątała mokre loki. Poły szlafroka rozchyliły się, odsłaniając udo. Zakryła się pospiesznie,
ale Mark zdążył zauważyć, że pod szlafrokiem jest naga, choć powstrzymał się od uwag.
Jego milczenie wprawiło ją w zakłopotanie.
— Jeśli cito przeszkadza, mogę włożyć dres.
— Ależ w żadnym razie.
Objęła kolana ramionami i wpatrywała się w ogień. Nie do końca rozumiała zachowanie
Marka. Jego spokój wydał się jej pozorny. Co czuł? Gniew, zniechęcenie, żal, pożądanie,
milóść? Nie może pozostawić tego pytania bez odpowiedzi.
— Mark, dlaczego tak się zmieniłeś?
Przekręcił się na bok, twarzą do niej i podpari głowę ręką.
— Chyba należy ci się wyjaśnienie — odparł. — To żadna tajemnica. Kiedy rozmawiałem z
Zarą na Martinice, powiedziała coś, co otworzyło mi oczy.
— To znaczy?
Zamilkł na chwilę, jakby dobierał w myśli słowa.
— Ujmijmy to w ten sposób: pomogła mi zrozumieć, że nie byłem sobą. Odgrywałem pewną
rolę, co fatalnie się skończyło.
— Możesz mówić jaśniej?
Położył rękę na jej bosej stopie i zaczął ją pieścić. Stłumiła drżenie, by nie okazać, jaką
przyjemność jej to sprawia.
— Zrozumiałem, że traktowałem cię tak, jakbyś była Meredith. Pozwoliłem, by przeszłość
zaciążyła na naszym związku. Ludzie często to robią. Drogo zapłaciłem za swoją głupotę. Na
szczęście nic c się nie stało.
— Meredith to dziewczyna, z którą się zaręczyłeś tuż po studiach? Ta, która zginęła?
— Tak. Próbowałem uniknąć błędów, które, moim zdaniem popełniłem podczas związku z
Meredith. I w efekcie zachowywałem się nienaturalnie w okresie naszego narzeczeństwa.
— Jakich błędów?
Popatrzył na nią sceptycznie.
— Naprawdę chcesz o tym rozmawiać?
— Tak, chcę cię zrozumieć.
— To bardzo proste — rzekł. — Obwiniałem się o to, co się stało... ojej śmierć.
— Zginęła w wypadku samochodowym, prawda?

background image

— Tak, ale uważałem, że to moja wina. Meredith była bardzo zdenerwowana, kiedy
prowadziła wóz. Tego wieczoni byliśmy na przyjęciu i się pokłóciliśmy. Powiedziałem jej coś
przykrego, a ona wybiegła z płaczem. Nie zrobiłem niczego, by ją zatrzymać. Pozwoliłem jej
wyjść i już nigdy nie zobaczyłem jej żywej.
— To straszne, ale zaręczam ci, że nie ponosisz winy za jej śmierć. Nie możesz brać
odpowiadzialności za wypadek Samochodowy, w którym nie uczestniczyłeś.
— Sądziłem, że gdybym był bardziej wrażliwy i czuły, a mniej samolubny, to wciąż by żyła.
Byłem młody, pewny siebie i dotknąłem ją do żywego. Po jej śmierci przysiągłem sobie, że
szczęście i dobro ludzi, których kocham, będę stawiał na pierwszym miejscu.
— I trochę w tym przesadziłeś.
— Niestety.
— Szkoda, że wcześniej mi o tym nie powiedziałeś, Mark.
— Nie zdawałem sobie sprawy, co się dzieje. Czułem, że cię tracę, ale swoim zachowaniem
jeszcze pogarszałem Sytuację. Przeszedłem samego siebie w zabieganiu o twoje względy.
Arianna wpatrywała się w ogień.
— Aja nie powiedziałam ci, co czuję.
— To wszystko moja wina.
— Nie, ludzie powinni dzielić się swoimi myślami. W pewnym sensie cię rozczarowałam.
— Aja cię oszukiwałem. Dobrze jest być troskliwym, lecz trzeba też być uczciwym. To
niewybaczalne, gdy się udaje kogoś innego.
— I zrozumiałeś to dzięki mojej siostrze.
— Niestety, za późno. — Podniósł się, by dołożyć parę polan do kominka. Po chwili snop
iskier buchnął z paleniska.
Arianna pomyślała, że taką rozmowę powinni odbyć dawno temu. Wiedziała, że na równi z
Markiem ponosi winę za rozpad ich związku. Ale podobnie jak on, nie zdawała sobie sprawy
z istoty problemu. Teraz pozostawało tylko jedno pytanie. Jeśli Mark udawał przez te
wszystkie miesiące, to jaki jest naprawdę?
— Jeszcze nie jest za późno, żeby sobie wybaczyć — powiedziała.
— To prawda — przytaknął, po czym pochylił się i pocałował ją w stopę. Przebiegł ją miły
dreszczyk.
— Czy tak mają wyglądać pańskie przeprosiny, panie Lindsay? — spytała rozbawiona.
— Powiedzmy, że obraz twojego nagiego ciała nie daje mi
spokoju.
Podwinęła pod siebie nogi i szczelnie otuliła się szlafrokiem.
— Nie powinnam ci mówić, że nie mam nic pod spodem.
A najlepiej gdybym się ubrała.
— Ale tego nie zrobiłaś.
— Chcesz powiedzieć, że próbuję cię uwieść?
— A próbujesz?
— Oczywiście, że nie! Miałam tylko zamiar wysuszyć — Nie!
Popatrzyła mu uważnie w oczy, gdy objął ją w talii, zamykając w żelaznym uścisku.
— Może tamten Mark zbyt mi nadskakiwał — rzekła — ale przynajmniej miałam do niego
zaufanie.
— Aja myślałem, że lubisz życie pełne niebezpieczeństw, Ari. Sądziłem, że ten biedak, z
którym się zaręczyłaś, był za poważny, zbyt ugrzeczniony, za bardzo przytłaczał cię swoją
miłością.
— Natomiast ty nie zawahałbyś się mnie wykorzystać?
— Możesz się o tym przekonać — odparł. — Chcesz się ze mną kochać?
sobie włosy przy kominku — odrzekła, poliząsając lokami.
—Wiem, że jesteś dżentelmenem. Przecież ci zaufałam.
— A dokładnie komu? Mężczyźnie, który udawał przez te wszystkie miesiące, czy
prawdziwemu Markowi?
Roześmiała się nerwowo.
- Pytam poważnie.
— Daj spokój, Mark. Możesz coś ukryć albo do czegoś się zmusić, ale w dalszym ciągu
jesteś sobą.
— Na pewno?
Ciągle” się uśmiechała, lecz on pozostawał poważny.
- Mark... przestań. Zauwazyłam różnicę, ale...
— Co odkryłaś? że jestem kompletnie inny, niż myślałaś? że zrzuciłem maskę i zobaczyłaś
nieznajomego mężczyznę?
ściągnęła poły szlafroka.

background image

— Teraz drażnisz się ze mną.
— Przyznaję, że trochę się bawię tą sytuacją. Ale znasz powiedzenie „Nie ma dymu bez
ognia”
Przysunął jej dłoń do ust i pocałował koniuszki palców. Zrozumiała, że ją uwodzi. A kobieta
nie może pozwalać na to mężczyźnie, z którym zerwała. Nie była jednak całkowicie pewna,
że chce, by przestał.
— Tego jednego nigdy nie udawałem — powiedział. — Moje zainteresowanie tobą było w stu
procentach szczere. Pociągałaś mnie, i to bardzo.
Patrzyła, jak bawi się jej palcami.
— Czy to oznacza, że męczyzna, który przywiózł mnie na to odludzie, udaje?
Mark chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Trzeba będzie to sprawdzić.
— Cóż, niewiele mnie to obchodzi. Tamten może by się tym przejął, ale ja nie.
— Mark, przeszedłeś samego siebie. — Uśmiechnęła się.
— Byłabym pod wrażeniem, gdyby to nie było takie zabawne.
— Traktuję to jak wyzwanie — rzekł z poważną miną. Blask ognia padał na jego twarz.
I pocałował ją. Najpierw delikatnie, potem bardziej namiętnie i żarliwie. Rozwiązał pasek
szlafroka i nakrył dłonią jej pierś.
Arianna wsunęła mu pałce we włosy i odchyliła głowę, by zajrzeć mu w oczy.
— Nie przyszło ci do głowy, że to może być zły pomysł?
— szepnęła.
— Przemknęła mi taka myśl — odparł chrapliwym głosem
— ale nie zastanawiałem się nad tym.
Pocałował kąciki jej ust. I zanim zdążyła coś powiedzieć, musnął wargami jej piersi. Arianna
jęknęła i zamknęła oczy, gdy poczuła, że jego usta przesuwają się leniwie po jej brzuchu.
Mark drażnił językiem jej nagle wrażliwą skórę, doprowadzał ją do szaleństwa. Była coraz
bardziej podniecona i myślała wyłącznie o miłosnym spełnieniu. Tymczasem on nagle
pocałował ją w rękę i zaprzestał pieszczot.
Oddychała gwałtownie, zastanawiając się, jak mogli posunąć się tak daleko. Ich pożądanie
powinno już dawno wygasnąć, a tymczasem Mark pociągał ją tak samo jak kiedyś. I choć nie
mogła powiedzieć, że nie poznaje w nim dawnego kochanka, to jednak wydał się jej inny —
bardziej namiętny, bardziej żarliwy. A może to ona się zmieniła?
Pogłaskała go po policzku.
— Nadal lubię twoje pieszczoty — wyznała.
— Aja twoje.
— Ale może niepotrzebnie komplikujemy sobie życie?
— Przecież niczego od tego nie uzależniam — powiedział, wodząc palcem po jej pępku. — A
ty?
— Nie, Mark, ale kochanie się w chwili słabości jest
błędem.
— Będziesz więc miała wyrzuty sumienia — mruknął, przyciskając usta do jej pępka.
— Niech cię diabli wezmą, Mark — wyszeptała z trudem.
— To nie w porządku.
Jeszcze raz przesunął ustami po jej brzuchu, a potem po udzie.
— Nie zamierzam zachowywać się jak dżentelmen. Przymknęła oczy i poddała się jego
pocałunkom. Miała wrażenie, że czas przestał płynąć, a każda sekunda trwa wieki.
Odsunął się na chwilę, by zrzucić z siebie ubranie. Widziała, jak światło bijące od kominka
pełza po jego piersi. Kiedy
się rozebrał, wziął ją w ramiona i zaczął pieścić. Wstrząsnął nią dreszcz rozkoszy. Oddychała
coraz szybciej, gwałtowniej, aż w końcu zaczęło brakować jej powietrza.
Wiedziała, że Mark cieszy się swoim zwycięstwem. Nawet nie próbowała mu się opierać. A
teraz już było za późno. Pożądała Marka. Ale którego z nich? Przekonała się, że ten nie
znany jej Mark zawsze dostaje to, czego chce.
Po chwili poczuła go w sobie i wiedziała, że wygrał.
Kiedy osiągnęła szczyt rozkoszy, krzyknęła. Mark opadł na nią wyczerpany. Słyszała, że
krople deszczu bębnią o dach i ogień trzaska w kominku. Czuła na sobie ciepło jego ciała, ich
serca biły jednym rytmem.
Nie chciała myśleć, chciała poddać się nastrojowi chwili, ale nurtowało ją pytanie: Dlaczego
go porzuciła? Po paru sekundach, które przeciągnęły się w minuty, uświadomiła sobie, że
wcale go nie porzuciła, ponieważ to nie był Mark Lmdsay — przynajmniej nie ten, którego
znała.
Dawny Mark wyznawałby jej teraz miłość. Nowy nawet o tym nie wspomniał. Ale to dobrze.

background image

Tu nie chodziło o miłość, a wzajemny pociąg, pożądanie, któremu nie potrafili się oprzeć.

ROZDZIA£ 5

Mark siedział na ganku, słuchając śpiewu ptaków i szumu wiatru przeczesującego gałęzie
sosen. Był w świetnym nastroju. Zawsze lubił kochać się z Arianną, ale ostatnia noc była
zupełnie wyjątkowa. Nie przypomniał sobie, żeby przedtem okazywała taką namiętność. Gdy
kochali się po raz drugi, w łóżku, miał wrażenie, że jeszcze bardziej go pożąda. Jednak
potem stała się bardzo milcząca i kiedy zapadł w płytki sen, wymknęła się do swojego pokoju.
Nadstawił uszu, lecz dom wciąż wypełniała cisza. Doszedł do wniosku, że Ariannie nie
śpieszy się do spotkania z nim. Nawet aromat świeżo zaparzonej kawy nie zwabił jej na dół.
Dlatego Mark wyszedł na ganek.
W powietrzu czuło się jesień. Lubił tę porę roku. Cieszył się, że udało mu się wyrwać na łono
natury. Był szczęśliwy, że jest z Arianną. Szkoda tylko, że ta sytuacja nie będzie trwała
wiecznie. Kiedy wrócą do miasta, mogą się już nigdy więcej me spotkać.
— Mark! — dobiegło z głębi domu.
Wstał i wszedł do środka. Ańanna była w pokoju frontowym, ubrana w dżinsy i sweter.
Wyglądała piękniej niż kie-
dykolwiek.
— Dzień dobry. Dobrze spałaś?
— Owszem. — Sprawiała wrażenie lekko zakłopotanej. — A ty?
— świetnie.
— Cieszę się.
— Kawa gotowa.
— Cały dom nią pachnie.
Idąc za Arianną do kuchni, Mark podziwiał jej zgrabną sylwetkę.
— Masz ochotę na jajecznicę? — spytał.
— Jeśli smażysz dla siebie, to zjem trochę. — Wzięła kubek i nalała sobie kawy. — ty też
chcesz, Mark?
— Na razie dziękuję.
Arianna usadowiła się na wysokim stołku przy kuchennym blacie. Mark nie był dobrym
kucharzem, ale gdy spędzali noc razem, to zazwyczaj on robił śniadanie. Ari wolała
przygotowywać kolacje.
Zerknął na nią. Popijała kawę, lecz podchwyciła jego spojrzenie.
— Możemy porozmawiać o ostatniej nocy?
— Możemy rozmawiać, o czym chcesz, kwiatuszku. Zamieniam się w słuch. — Przeszukał
kredens i znalazł chili w proszku, suszoną pietruszkę i sól czosnkową. Z zestawu przypraw,
jakie używał, brakowało tylko tymianku. Będzie musiał poradzić sobie bez niego.
Arianna upiła jeszcze jeden łyk kawy, zanim zaczęła mówić.
— Cóż... nadal siebie pragniemy.
— I to jak! — odparł, stawiając patelnię na kuchence. Wrzucił już jajka do miski, dodał
przyprawy i zaczął ubijać masę trzepaczką.
— Udany seks to nie wszystko. Nie chciałabym cię urazić, ale dzisiejsza noc niczego nie
zmieniła. Mogłabym powiedzieć: „Było nam świetnie w łóżku, może powinniśmy dać sobie
jeszcze jedną szansę”, ale zabrzmiałoby to sztucznie. Maik sprawdził, czy patelnia się
rozgrzała, przykręcił gaz i wlał jajka.
— Jasne. Wiadomo, że jedna jaskółka nie czyni wiosny.
— Nie o to chodzi. To po prostu za mało. Nie wyobrażam sobie, jak ludzie mogą brać ślub
tylko dlatego, że odpowiadają sobie seksualnie. Chodzi mi o to... myślę... no, cóż...
— Zamilkla, zmieniła pozycję, po czym upiła łyk kawy.
— Mam wrażenie, że próbujesz coś mi powiedzieć. —
Uśmiechnął się. — Może przejdziesz do sedna.
— W porządku. — Zdecydowanym ruchem odstawiła kubek. — Myślę, że powinniśmy
skończyć z flirtowaniem i miłosnymi podchodami. Ta noc była wspaniała, jak powiedziałam,
ale wszystko skomplikowała. — Westchnęła. — Czy nie możemy zostać przyjaciółmi?
— Nie ma sprawy.
Wsunął kromki chleba do opiekacza. Kiedy wyskoczyły z maszynki, rozłożył je na dwa talerze
i podzielił jajecznicę. Jeden z talerzy postawił przed Anną. Podał jej nóż i widelec,
po czym sam usiadł. Przez chwilę jedli w milczeniu.
— Już zapomniałam, że smażysz taką pyszną jajecznicę
— odezwała się wreszcie. — A może to ten klimat tak na mnie działa. Podobno w górach
wszystko lepiej smakuje.

background image

— Tak jak dzisiejsza noc. — Maik uśmiechnął się szeroko.
Rzuciła mu karcące spojrzenie.
— Co mogę powiedzieć? — Wzruszył ramionami. — Siła pokusy jest wielka.
— świetnie się bawisz, prawda?! — wybuchnęła. — Domyślam się, że nie potraktowałeś
poważnie ani jednego mojego słowa.
Podniósł obie ręce, jakby się poddawał.
— Wybacz mi, naprawdę się postaram. Obiecuję.
Potrząsnęła głową i zerknęła w stronę okna.
— £adna pogoda.
— Owszem. Burza się skończyła, wyszło słońće. Piękny
dzień.
— A na mnie czeka ciekawa lektura.
Maik zawsze był trochę zazdrosny o pasję, zjaką oddawała się pracy. Jednak teraz nie
zamierzał się wtrącać. Najważniejsze, żeby była szczęśliwa. Problem polegał na tym, że z
redagowaniem tej książki wiązało się poważne niebezpieczeństwo. Ochrona Arianny była dla
niego większym wyzwaniem niż zdobycie jej serca.
— Opowiedzieć ci coś śmiesznego? — spytała Arianna. — Zanim Zara wyjechała na
Martynikę, wybrała się razem z Laurą i Darcy na kolację do Madame Wu.
— Chińskiej restauracji, w której rozdaje się gościom przepowiednie?
— Właśnie tej. Nie mogłam z nimi pójść i Zara przyniosła mi moją wróżbę.
Maik zjadł trochę jajecznicy.
— Jak brzmiała?
— Nigdy nie oceniaj książki po okładce.
Roześmiał się.
— Niezbyt oryginalne.
— Nie — odparła — ale pasuje do sytuacji, me uważasz? Gdy Corsi skontaktował się ze mną
po raz pierwszy, pomyślałam, że to wariat. A teraz prawdopodobnie dzięki niemu otrzymałam
życiową szansę.
— A on stracił życie — dodał Mark, odrywając kawałek
— Mark, cholernie dobrze wiesz, że to może trwać miesiącami. Tak czy inaczej, muszę
pojechać do Nowego Jorku, wydobyć dokumenty, które Corsi tam ukrył. Posłużą za dowody
w tej sprawie.
Wziął głęboki oddech, zanim spytał:
— Czy mam rozumieć, że to ostateczna decyzja?
Taką mam pracę, Mark. Dzięki za troskę, ale...
— Daj mi święty spokój?
— Jestem już dużą dziewczynką — powiedziała.
Owszem, była dorosła i zdecydowana na wszystko. Jeśli nie zdołał przemówić jej do rozumu,
będzie musiał uciec się do innych metod. Nawet jeśli go za to znienawidzi.”
— Nie pozwolisz mi o tym zapomnieć, prawda?
— Nawet jeśli mi powiesz, że jutro wychodzisz za mąż za jakiegoś faceta, to itak będę cię
pilnował, dopóki ta sprawa się nie skończy. — Mark czuł, że ogarnia go wzruszenie.
— Jestem pewna, że przesadzasz.
— A ty nie doceniasz powagi sytuacji.
Arianna ugryzła kawałek tosta.
— Będziemy się kłócili?
— Możliwe. — Mark podniósł dzbanek i dolał jej kawy.
— Przykro mi to mówić, ale ten feralny maszynopis może stać się źródłem nieustannych
sporów między nami.
— Mogę ci powiedzieć, żebyś się nie wtrącał w moje
— Aja mogę cię tu zatrzymać.
Uniosła brwi ze zdumienia.
— Wbrew mojej woli?
Mark doszedł do wniosku, że bezpieczniej będzie zmienić
Dokończenie czytania maszynopisu Sala Corsiego zajęło Ariannie zaledwie parę godzin.
Podekscytowana i uśmiechnięta wyciągnęła się na sofie. Zamierzała jeszcze raz przeczytać
cały tekst i tym razem zrobić notatki. Już poczyniła w myśli kitkanaście uwag redaktorskich.
Po śniadaniu Mark powiedział, że ma parę rzeczy do załatwienia, i pojechał do miasta Nie
wiedziała, co może tam robić, poza wysłaniem faksu, ale me zawracała sobie tym głowy.
Wspomnienie ostatniej nocy me dawało jej spokoju.
To niepodobne do niej, by tak zatracić się w miłości. Było to tym dziwniejsze, że przecież
rzuciła Marka. Rano próbowała nie pokazać po sobie, jak bardzo czuje się zakłopotana,

background image

— Proszę — rzekł — zrób kopię maszynopisu Corsiego, zanim oddasz ją FBI. Będziesz
miała nad czym pracować. Siedź cicho, dopóki będzie trwało śledztwo. A kiedy sprawa się
zakończy, opublikujesz ten swój bestseller.
ale obawiała się, że nadal będzie wystawiana na pokusę. Oczywiście najlepszym
rozwiązaniem byłby natychmiastowy wyjazd, ale obiecała Markowi, że zostanie tu parę dni,
by się przekonać, czy rzeczywiście grozi jej niebezpieczeństwo. Jednak już zaczynała
żałować obietnicy.
Wczesnym popołudniem Arianna miała już za sobą powtórną lekturę jednej czwartej tekstu.
Maik nie dał znaku życia. Jedząc lunch, zastanawiała się, co mogło go zatrzymać.
Jeszcze raz spojrzała nazegarek. Wyjechał ponad sześć godzin temu i nawet nie zadzwonił.
To niepodobne do niego. Może coś mu się stało? Mafia mogła dotrzeć do Zary i zmusić ją do
wyjawienia, komu przekazała maszynopis. W yail widziano, jak Maik bierze benzynę, a ona
robi zakupy. Boże drogi, nawet pytali o drogę do tego domku. Może już go mają!
Na myśl o tym ciarki przeszły jej po plecach, ale szybko przywołała się do porządku.
Cały dzień czytała o zabójstwach, wendetach i wojnach gangów. Była tak przejęta
opowieścią Corsiego o przemocy i korupcji, że nie mogła jasno myśleć.
Arianna zwinęła się w kłębek na kanapie i spróbowała analizować tekst. Lecz co chwila
myślała o Marku i zerkała nerwowo na zegarek. Wreszcie kolo czwartej usłyszała, że drzwi
frontowe się otwierają. Maik wszedł do środka, niosąc torbę z zakupami.
— Gdzie byłeś? — spytała niespokojnym głosem.
— Zdobyłem parę steków na obiad — odparł.
— Zajęło cito siedem godzin?
Uśmiechnął się kwaśno.
- Zauważyłaś?
— Maik, to ty cały czas twierdzisz, że grozi nam niebezpieczeństwo. Martwiłam się, że coś ci
się stało.
— Nie bój się, prędzej połknę kapsułkę z trucizną, niż im powiem, gdzie jesteś.
— To nie jest śmieszne — stwierdziła. — A mówiąc poważ-
nie, gdzie byłeś?
— Och, musiałem załatwić parę telefonów, a skoro już ruszyłem się z domu, to pokręciłem
się po mieście. Sądziłem, że będziesz się rozkoszowała ciszą i spokojem.
— Cieszyłabym się nimi jeszcze bardziej, gdybyś mnie
uprzedził, o której wrócisz.
Maik przysiadł na oparciu fotela.
— Teraz rozumiem, co ludzie mają na myśli, mówiąc, że trudno przyzwyczaić się do
małżeństwa. Robisz mi wymówki, choć jestem tylko odtrąconym narzeczonym.
— Powinieneś być zadowolony, że martwi się o ciebie, zamiast mnie strofować — odparła
niezadowolona.
— Bardzo mi to pochlebia, ale wolałbym, żebyś choć w połowie doceniła moją troskę o
ciebie.
— Niepotrzebnie rozpoczęłam rozmowę na ten temat.
Maik uśmiechnął się i wstał.
— Jak długo zamierzasz jeszcze pracować? Mam coś na przekąskę, steki i butelkę
chardonnay.
To obudziło jej czujność.
— Zaplanowałeś coś na wieczór?
— Tylko smaczną kolację i miłą rozmowę.
Nie wiedziała, czy mu wierzyć. Może ma nadzieję, że poprzednia noc się powtórzy. Wgłębi
duszy sama nie byłaby. od tego, ale trzeba się liczyć z konsekwencjami.
— Chyba zrobię sobie przerwę — rzekła. — Może wieczorem popracuję.
— Jak sobie życzysz, kwiatuszku — odparł, idąc do kuchni.
„Kwiatuszku”, powtórzyła w myśli i przypomniała sobie, jak bardzo lubiła, gdy tak ją nazywał.
To miłe, że nie bacząc na okoliczności, wciąż tak się do niej zwraca. Tego wieczoru jednak
mu nie ulegnie. Przecież nie można zerwać z mężczyzną, a potem zostać jego kochanką. To
oczywisty nonsens. Powinna trzymać go na dystans. Odłożyła maszynopis i posżła do
kuchni. Maik wypakowywał prowianty.
— Wiem, że to drażliwy temat — zaczęła — ale muszę zarezerwować bilet na samolot. Kiedy
zamierzasz wracać?
Maik odwrócił się do niej. Sądząc po minie, był raczej zrezygnowany niż zły.
— Myślałem, żeby wyjechać pojutrze.
Arianna miała nadzieję, że wyruszą jutro rano, ale nie chciała go naciskać. Tak bardzo jej
pomógł, że może zgodzić się na tę drobną zwłokę.

background image

— I złapać jakiś wieczorny samolot?
— Owszem.
Wstawił chardonuay do lodówki i schował resztę zakupów. Zostawił tylko małe kanapeczki w
kształcie paluszków, które teraz układał na talerzu.
— Wino się schłodzi za dwadzieścia minut. Może się napijesz?
To była kusząca propozycja. Podeszła do blatu i wspięła się na”stołek. Wiedział, jak ją
podejść. A ona szybko wytlumaczyła sobie, że ciężko pracuje i należy się jej trochę
odpoczynku. Jeśli tylko zachowa ostrożność, to nic się nie stanie. Ale czy będzie mogła — i
chciała — trzymać go na dystans?
Doszła do wniosku, że bez pierścionka na palcu czuje się
o wiele swobodniejsza. A ponieważ zaczęła zachowywać się
naturalnie, to i Maik się zmienił. Tytko dlaczego nieustannie
o nim myśli? Powinna trzymać się planu.
— Dużo spraw udało ci się załatwić przez telefon?
— Najważniejsze i najpilniejsze.
— Pomyślałam, że pewnie chcesz skorzystać z faksu.
Znowu podniósł na nią wzrok.
— Właściwie nie był mi potrzebny.
— Poświęciłeś dla mnie swój czas — rzekła. — Mam nadzieję, że nie będziesz miał przez to
kłopotów w pracy.
- Arianno, traktuję ten wyjazd jak nie zaplanowane wakacje.
— To świetnie.
Skończył układać kanapeczki i wrzucił oliwki do miski. Podsunął jej jedno i drugie.
— Chcesz spróbować? Wzięła oliwkę.
— Spotykałeś się z kimś po naszym rozstaniu?
Widziała po jego minie, że go zaskoczyła. Szybko jednak odzyskał rezon.
— Nie, wciąż cię opłakuję. Chyba nie dojdę do siebie przez najbliższe.., no powiedzmy... dwa
tygodnie.
Wiedziała, że sobie pokpiwa, a mimo to zrobiło się jej przykro.
— Mam nadzieję, że jakoś się pozbierasz.
— Robię, co mogę. — Zjadł kanapkę. — A ty, kwiatuszku? Oszalałaś na punkcie Richarda
Gere?
— £ączy nas wyłącznie praca.
Maik uśmiechnął się drwiąeo.
— Ten facet jest lepszym aktorem, niż myślałem.
— Chcesz mi powiedzieć komplement?
Dotknął delikatnie jej policzka.
— Czemu nie?
Arianna uśmiechnęła się. Jak to się dzieje, że teraz w towarzystwie Marka czuje się lepiej niż
podczas ich narzeczeństwa? Mało tego, ten uparty, narzucający swą wolę i stanowczy
mężczyzna pociągał ją o wiele silniej niż układny, zgadujący jej życzenia, przesadnie
troskliwy narzeczony.
— Pozwól, że zadam ci hipotetyczne pytanie — powiedział Mark, biorąc następną kanapkę.
— Czy twoim zdaniem lepiej pasujemy do siebie jako kochankowie, czy jako małżonkowie?
Wzięła jeszcze jedną oliwkę.
— Cóż, ujmijmy to tak. Gdybym szukała kochanka, byłbyś idealnym kandydatem. —
Podrzuciła oliwkę i złapała ją ustami. — Nie to chciałeś usłyszeć, prawda?
Uśmiechnął się lekko.
Przyglądała mu się, rozczarowana, że nie potrafi przyprzeć go do muru.
— Mark, przecież widzę, że chcesz mnie o coś zapytać. Dlaczego nie powiesz, o co
naprawdę ci chodzi?
— Wiesz, o co?
Z roztargnieniem zabębniła palcami o blat.
— Dziś rano powiedziałam ci, że koniec z seksem, i teraz usiłujesz mnie uwieść, by
udowodnić, że nie można ci się oprzeć. Przejrzałam cię na wylot, Mark. Nie jesteśmy jednak
dziećmi, żeby ulegać każdej pokusie.
Kiwnął z zadumą głową.
— Użyłaś celnego argumentu, Arianno.
— Naprawdę? Nie jestem pewna, czy trafił ci do przekonania. W głębi duszy wcale cię nie
obchodzi, co będę jutro
czuła.
Jego twarz nabrała surowego wyrazu.

background image

— Byliśmy zaręczeni przez wiele miesięcy i cały czas tro
szczyłem się o ciebie. Za bardzo się troszczyłem, do diabła. Teraz chcę, żebyś sama o siebie
zadbała.
Wzięła głęboki oddech.
— Wiesz, że nie mogę ci się sprzeciwić.
— A zatem nie ma problemu.
Mark zmiótł okruszki z blatu. Widać było, że odzyskał już panowanie nad sobą. Podszedł do
lodówki, wyciągnął butelkę i otworzył ją. Potem nalał wina w dwa kieliszki i postawił przed
Arianną.
— Napiję się — powiedział. — Ciebie nie będę namawiał, zrobisz, jak zechcesz.
Wzięła kieliszek i pódniosła go do ust, pałrząc wyzywają-
cym wzrokiem.
— Mam ci tylko jedno do powiedzenia, Mai*u Lindsay
— nie ciesz się przedwcześnie. Kąciki jego ust drgnęły.
— Gdzieżbym śmiał, kwiatuszku.
Wypiła jeszcze jeden łyk. Nie potrzebowała przepowiedni Madame Wu, by wiedzieć, jak
zakończy się dzisiejszy wieczór. To było z góry przesądzone.

ROZDZIA£ 6

Kiedy Arianna obudziła się następnego ranka, Marka przy niej nie było. Odczuła ulgę,
ponieważ na myśl o wczorajszym wieczorze i upojnej nocy ogarnęło ją zakłopotanie. Dwa
kieliszki chardonnay, bordeaux do kolacji, ogień na kominku, uwodzicielskie sztuczki Marka
— nie potrafiła się temu wszystkiemu oprzeć.
Tak jak poprzedniej nocy kochali się najpierw przed kominkiem, potem w łóżku. Połączyła ich
namiętność i pasja, nie zabrakło czułości. Zanim zasnęli po miłosnych uniesieniach Mark
wziął ją w ramiona i długo tulił w objęciach. Milczał jednak, nawet słówkiem nie zdradził się ze
swoimi uczuciami.
Właściwie nie wiedziała, czego od niego oczekuje. Nie chciała o tym myśleć, bo musiałaby
sobie odpowiedzieć na wiele trudnych pytań, na przykład dlaczego, u diabła, zerwała
zaręczyny.
Wstała z łóżka. Pociągnęła nosem, ale nie poczuła aromatu świeżo zaparzonej kawy. Może
Mark jeszcze jej nie przygotował.
Narzuciła szlafrok i wyruszyła na poszukiwanie, lecz nie zastała go ani w drugiej sypialni, ani
w pokoju frontowym, ani w kuchni. Wyszła na ganek, jednak i tam go nie było. Zawołała
Marka po imieniu. Nie było odpowiedzi. Pomyślała, że poszedł na spaćer, więc postanowiła
wziąć prysznic i się ubrać.
Gdy pół godziny nóźniej wyszła ze swojego pokoju, Mark nadal nie dał znaku życia.
Rozejrzała się uważnie po domu, mając nadzieję, że zostawił jej jakąś wiadomość, lecz
niczego nie znalazła. Zajrzała do jego pokoju i zobaczyła, że wszystkie rzeczy zostały. Może
znowu pojechał do miasta?
Postanowiła się nie martwić. Zrobiła sobie grzankę i kawę. Po śniadaniu zabrała się do
redagowania. Pracowała przez kilka godzin, starając się odpędzić niepokój. Wreszcie Mark
stanął w drzwiach.
— A już podejrzewałam, że ulotniłuś się na dobre — powiedziała, starając się, by w jej głosie
me było słychać wymówki.
Uśmiechnął się przelotnie.
— Przepraszam, ale nie przypuszczałem, że tak długo mnie nie będzie. Pojechałem do
miasta odebrać faks od Marcii. Wydawało mi się, że jestem śledzony.
— śledzony?
— Przez kilku facetów. Kiedy wyjeżdżałem z miasta, robiłem wszystko, żeby ich zgubić.
Chyba mi się to udało, choć nie dałbym głowy.
Odłożyła maszynopis i wstała.
— Ocli, Mark, myślisz, że to...
- Oni? Całkiem możliwe.
Zadrżała. Mark podszedł i przytulił ją. Czuła, że w jego ramionach mc jej nie grozi.
— Nie zauważyłeś?
Uśmiechnął się.
— Może troszkę.

— Nie martw się, Arianno — pocieszył ją. — Damy sobie radę.
Chciałaby mu wierzyć, ale jeśli groziło jej niebezpieczeństwo w małej chatce w Górach

background image

Skalistych, to gdzie będzie bezpieczna? Na pewno nie w Nowym Jorku.
Przyszło jej do głowy, że Mark chce ją tylko nastraszyć i odwieść od jutrzejszego wyjazdu. Po
chwili uznała, że to niepodobne do niego. Był z gruntu uczciwy i prostolinijny.
— Jak oni wyglądali? — spytała.
— Typowo. Nie przyjrzałem się im dokładnie, ale na pewno nie byli to ani turyści, ani
mieszkańcy yail.
Arianna obrzuciła go badawczym spojrzeniem.
— Mark, nie nabierasz mnie, prawda?
— Dobrze o tym wiesz, Marku Lindsay. — Uściskała go czule. — Co powiesz na to, żebym
cię zaprosiła na kolację, kiedy wrócimy do domu? Sam wybierzesz restaurację.
— To ma być foma podziękowania?
— Owszem, a poza tym uczcimy naszą... przyjaźń.
— Teraz tak to będziemy nazywali? Masz lepszą propozyję?
— Moje pomysły się nie sprawdzają. Dobrze, pozwolę ci się zaprosić na kolację, by uczcić
naszą przyjaźń. Poza tym niczego nie obiecuję.
Arianna roześmiala się, przyciągnęła go do siebie i pocałowała w usta.
— To nie jest temat do żartów, Ańanno.
Z pewnością miał rację. Westchnęła.
— Nic nie przychodzi łatwo.
Ten sukces może cię zbyt drogo kosztować, kwiatuszku.
— Nie dam się zastraszyć. Nikt nie odbierze mi tej szansy. Nawet banda bezwzględnych
morderców!
Mark kiwnął głową.
— Wiedziałem, że to powiesz.
— Dobrze mnie znasz.
Dotknął loków okalaj ącyęh jej twarz.
— Ostatnia noc podobała mi się o wiele bardziej od dzisiejszego poranka — wyznał.
— Mnie też.
— Naprawdę?
— To mi wystarczy.
Mark ujął jej twarz w dłonie ijuż miał ją pocałować, kiedy drzwi frontowe otworzyły się z
hukiem i kilku zamaskowanych mężczyzn wpadło do środka. Arianna krzyknęła. Mark
zasłonił ją sobą i stanął przed napastnikami.
— Co, do diabła, robicie?! — wrzasnął. — Kim jesteście?! Czego chcecie?!
Trzech mężczyzn ruszyło do przodu, spychając ich w róg pokoju. Arianna skamieniała ze
zgrozy. Trzymała się kurczowo Marka. Mężczyźni zbliżyli się jeszcze o krok, niczym stado
wilków okrążające swoją ofiarę.
Mark poczęstował pięścią najbliżej stojącego. Potem okręcił się na pięcie i z wprawą
zawodowego karateki pchnął drugiego mężczyznę stopą w ramię, lecz trzeci rzucił się na
Marka i powalił go na podłogę. Arianna patrzyła przerażona, jak dwaj pozostali przyszli mu z
pomocą i razem obezwładnili Marka. Czwarty mężczyzna natychmiast podszedł i chwycił ją
za ramię. To wszystko działo się tak szybko, że wprawiło ją w stan kompletnego
oszołomienia. Była zbyt przerażona, by się odezwać.
Wpatrywała się z trwogą w zamaskowane twarze. Było ich pięciu. Tęgi mężczyzna, który
sprawiał wrażenie ich przywódcy, podszedł do niej. Widziała tylko dwa brązowe krążki w
otworach wyciętych na oczy w jego kominiarce.
— Gdzie maszynopis, szanowna pani?
Anna zerknęła na Marka. Wciąż leżał na podłodze, przygnieciony przez trzech mężczyzn.
Potem popatrzyła na stolik do kawy. Oczy mężczyzny powędrowały za jej wzrokiem.
— Tam? spytał. Podszedł do stolika i podniósł plik kartek. Przejrzał je pobieżnie.
— Cholera, nie wiedziałem, że Salie zna tyle słów. — Mówił ze wschodnim akcentem jak
mieszkaniec Nowego Jorku albo New Jersey. Zwrócił głowę w kierunku Marka.
— Chłopcy, podnieście tego Jackie Chana. Lepiej weźcie go na muszkę, bo jeszcze złamie
któremuś rękę.
Mężczyźni dźwignęli Marka na nogi. Jeden z nich wy-
ciągnął broń.
— Macie to, po co przyszliście — odezwał się Mark. — Weźcie to i idźcie stąd.
Mężczyzna spiorunował go wzrokiem.
— Pytał cię ktoś o zdanie?
— Ona zaczęła to czytać dopiero dzisiaj. — Mark nie dawał za wygraną. — Nawet nie wie, o
czym Corsi pisze.
Bandyta przyjrzał się uważnie stronom maszynopisu.

background image

— Tak? A kto porobił te uwagi na marginesie? — Potrząsnął głową z niesmakiem. — Zamknij
się, kolego, i pozwól, że ja będę zadawał pytania. — Odłożył maszynopis i podszedł do
Arianny. — Co jeszcze Sal ci dał, skarbie?
Mężczyzna trzymający ja za ramię wzmocnił uścisk. ¯ołądek podszedł jej do gardła.
— Dostałam tylko maszynopis.
— A dokumenty?
— Nie było niczego takiego — odparła. — Wyłącznie to, co
pan widzi.
Bandyta cmoknął głośno.
— Szefie, może gdybyśmy zanurzyli jej głowę w sraczu, toby sobie przypomniała.
— Może później — zdecydował przywódca. — Zabierzcie tę parę zakochanych gołąbków do
innego pokoju i zwiążcie ich, żeby nie zwiałi. — Obrzucił ich przenikliwym spojrzeniem.
— Zastanówcie się, co ciekawego macie mi do powiedzenia, a ja tymczasem rzucę okiem na
te brednie i postanowię, co z wann zrobić. Jeszcze coś. Im bardziej będę zadowolony, tym
będę milszy. Jeśli doprowadzicie mnie do szału, możecie pożegnać się z życiem. —
Uśmiechnął się szyderczo, po czym odprawił ich machnięciem ręki.
Gdy go mijali, Arianna zauważyła tatuaż na jego ręce. To było połączenie amerykańskiego
orla, kuli ziemskiej i kotwicy. Znała ten symbol, ponieważ chłopak, z którym spotykała się na
studiach, służył w korpusie marynarki i miał taki sam tatuaż.
Bandyci zaprowądzili ich do pokoju Marka. Jeden z nich wyjął kawałek liny z kieszeni kurtki.
Skrępowali im ręce na plecach, potem kazali usiąść na łóżku. Związali im nogi w kostkach i
przewrócili na lóżko, tak że leżeli twarzą do siebie.
— Wygodnie wam? — spytał jeden.
— Może chcieliby poduszki? — dodał drugi.
— Albo masaż.
Roześmieli się i skierowali się do wyjścia.
— śpijcie dobrze — powiedział któryś, zamykając drzwi.
Zrozpaczona Arianna popatrzyła Markowi w oczy.
— Wybacz mi — rzekła, tłumiąc szloch.
— Jeśli można tu kogoś winić, to raczej mnie. Najwidoczniej nie byłem wystarczająco
ostrożny.
— Nie obwiniaj się. Próbowałeś mnie ostrzec, ale nie chciałam cię słuchać.
— Zostawmy ten temat — powiedział zrezygnowanym
głosem.
— Och, Maik, myślisz, że nas zabiją? — Wciąż me mogła uwierzyć w to, co się stało. To
przypominało jakiś koszmar.
Maik przestrzegał ją przed mebezpieczeiistwem, lecz do głowy jej me przyszło, że spotka ich
coś tak strasznego.
— Nie. Gdyby mieli taki zamiar, nie zakładaliby kommiarek. Trup i tak nikogo me
zidentyfikuje.
To brzmiało sensownie. Zrobiło jej się trochę raźniej.
— Obyś miał rację.
— W tych okolicznościach powinniśmy współpracować z nimi. Sdząc z pytaii, interesuje ich
maszynopis Corsiego oraz dokumenty potwierdzające jego zarzuty. Gdzie jest kartka z
informacją, jak je zdobyć?
Ańanna musiała się zastanowić. Znalazła ją podczas jazdy z Aspen do Vail. Co z mą zrobiła?
Nagle sobie przypomniała. Wetknęła ją do schowka w drzwiach wypożyczonego samochodu.
Maik odetchnął z ulgą, kiedy mu to powiedziała.
— świetnie. Jeśli od razu nie znajdą wszystkiego, czego szukają, będziemy mieli trochę
czasu. Gdy wrócą i zażądają informacji o dokumentach, próbuj kręcić.
— Ajeśli zaczną nas torturować?
— Kłam, dopóki będziesz mogła.
— Dlaczego? Co nam to da?
Zawahał się.
— Mam pewien plan, kwiatuszku.
— Plan? Czego?
— Uratowania się.
— W jaki sposób?
— Szczegóły są nieistotnej ale potrzebuję twojej po-
mocy.
Popatrzyła na niego sceptycznie. Jak to sobie wyobrażał? Byli związani i nie mogli się ruszać.
Nie jej pomocy potrzebował, ale oddziału komandosów.

background image

— Posłuchaj, Arianno — powiedział poważnym tonem. — Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale w
zegarku mam zainstalowany sygnalizator. W tej pożycji nie mogę go uruchomić, jednak
gdybym przekręcił się do ciebie plecami, może tobie by się udało.
— O czym ty, do licha, mówisz?
— O wydostaniu się stąd — odparł. — Mówię ci, że możemy wezwać pomoc, jeśli zdołasz
włączyć sygnalizator. Tak szybko mnie skrępowali, że nie zdążyłem nic zrobić.
Arianna pomyślała, że chyba Maik postradał zmysły.
— Obawiam się, że miałeś zbyt wiele wrażeń. Spróbuj się odprężyć.
— Ari — nie dawał za wygraną —ja nie żartuję. Mam sygnalizator, z którego mogę korzystać
w nagłych wypadkach. Pomóż mi wezwać pomoc.
— To znaczy kogo?
- Nieważne.
— Jak to, nieważne?
— Martwi mnie duża odległość — rzekł, puszczając mimo uszu jej pytanie — oraz góry. Nie
jestem pewien, czy sygnał zostanie odebrany.
Była prawie pewna, że zwariował.
— Kochanie, wiem, że się denerwujesz, ale wszystko będzie dobrze. Obiecuję ci. Powiem
tym draniom, gdzie włożyłam kartkę, a wtedy na pewno nas puszczą.
— Posłuchaj, Arianno, ci ludzie są niebezpieczni i może nie mamy już dużo czasu. Czy
mogłabyś łaskawie odwrócić się do mnie plecami?
Przybrał ostry i stanowczy ton, zupełnie nie pasujący do dawnego Marka, ani nawet do
rycerskiego mężczyzny, który ostatnio tak ją pociągał. To prawda, że zostali pokonani przez
napastników, ale Mark dzielnie się bronił. Trzeba było trzech mężczyzn, żeby go
obezwładnić. A to mistrzowskie pchnięcie stopą naprawdę ją zaskoczyło.
— Kiedy się nauczyłeś samoobrony?
— Arianno, to nie pora na pytania.
— Cóż, chciałabym wiedzieć. Nigdy mi nie mówiłeś, że potrafisz robić takie rzeczy. Na pewno
nie nauczyłeś się walczyć jak karateka, oglądając filmy.
— Nie, przeszedłem odpowiednie szkolenie.
— Kiedy?Poco?
— Słuchaj — odparł, tracąc cierpliwość — możemy porozmawiać o tym później. Odwróć się i
włącz sygnalizator w moim zegarku, zanim będzie za późno.
Westchnęła i przekręciła się na bok. Mark zrobił to samo, po czym przysunął się do niej, tak
by ich ręce się stykały.
— Najpierw musisz znaleźć zegarek — poinstruował ją.
— 0” Boże, tak mocno związali mi ręce, że są zupełnie zdrętwiałe. Dobrze, że mogę
poruszać palcami.
— Pospiesz się.
Musiała podciągnąć się na łóżku. Od razu wymacała linę, ale dostanie się do zegarka
sprawiło jej trochę kłopotu.
— Nareszcie — rzekła. — Czuję szkiełko.
— W porządku. Jeśli przesuniesz po nim palcami w kierunku mojego nadgarstka, to trafisz na
dwa malutkie pokrętła. Musisz znaleźć to, które jest na wysokości mego kciuka.
— A gdzie masz kciuk?
— Nie wiem, chyba go wyczujesz.
— świetnie. — Pomacała palcami dokoła, ale miała tak niewielką możliwość manewru, że
trudno jej było cokolwiek znaleźć. Wtem jej palec wskazujący zawadził o coś.
— Chyba znalazłam pokrętło — powiedziała podekscytowanym głosem.
— Wyczuwasz drugie?
— Nie. — Przesunęła palcami najdalej jak mogła. — Tak, jest tutaj. — Miała wrażenie, że
wszystko jest odwrócone do góry nogami. — Cholera — zdenerwowała się — Nie udami się.
— Owszem, uda. Już prawie je mamy.
Nagle drzwi otworzyły się i jeden z mężczyzn wszedł do sypialni. Zobaczył, że są odwróceni
do siebie plecami.
— Co się stało? Pokłóciliście się?
— Nie podoba mi się jego oddech — powiedziała niezadowolonym tonem Arianna.
— Na pewno nie próbujecie uciec?
— Nie mogę ruszać nawet małym palcem, tak mocno mnie związaliście.
— Myślcie o tych dokumentach. Szef zaczyna się niecierpliwić
Ku ich uldze wyszedł.
- Dzięki Bogu - rzekła Arianna.
Natychmiast wróciła do mozolnych poszukiwań. Tym razem szybciej odnalazła maleńkie

background image

pokrętła.
— W porządku, chyba wiem, które jest właściwe — stwierdziła.
— Kręć w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara, aż do oporu.
— W kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara? Mark, w tym położeniu, nie wiem,
czy to ma być z góry na dół, czy z lewa do prawa.
— Po prostu kręć do tyłu. W stronę swojego kciuka.
Z trudem wykonała polecenie.
— Zrobione. Dalej nie chce się kręcić.
— Mogłabyś dostać za to medal — stwierdził.
— Wystarczy mi wolny dzień na zakupy.
— Dobra robota. Teraz pozostaje nam tylko mieć nadzieję,
że sygnał został odebrany.
Mark ścisnął jej palce. Jego dotyk uspokajał. Podczas gorączkowych starań o uruchomienie
sygnalizatora zapomnieli o strachu, ale teraz poczucie zagrożenia i bezsilności powróciło.
— Myślisz, że nic nam się me stanie? — spytała drżącym głosem Ańanna.
— Bardzo bym chciał, kochanie. Wszystko zależy od tego, czy nasze wezwanie zostało
odebrane — powiedział to z takim przekonaniem, jakby naprawdę wiedział, co robi.
— Mark — odezwała się po chwili — proszę, powiedz mi, co się dzieje.
— Być może pomoc jest już w drodze.
— Ale kto ma nam pomóc?
Milczał jak załdęty.
— Mark? — Słyszała, że próbuje się przekręcić.
-. Arianno — poprosił — odwróć się do mnie.
Gdy spełniła jego życzenie, zobaczyła, że wpatruje się
mą intensywnie.
— O co chodzi? — spytała.
— Czy kiedykolwiek cię zawiodłem?
Była ciekawa, do czego zmierza.
— Nie, Chyba nie.
— Teraz też tego nie zrobię. Musisz mi zaufać, to wszy-
stko.
— Ale dlaczego me możesz mi niczego wyjaśnić?
Nie odpowiedział.
— To policja? Powiadomiłeś ich, że mafia może się tu pojawić? Tym zajmowałeś się przez
ostatnie dni?
Nadal milczał. Arianna doszła do wniosku, że tak właśnie postąpił. Spiskował z policjantami
za jej plecami, a teraz nie chce się do tego przyznać. O Boże, pomyślała. ¯eby to było
prawdą! Jak w tych okolicznościach Maik mógł pomyśleć, że będzie na niego zła. Jego
zapobiegliwość może uratować im życie!
— Słuchaj, nie martw się, że zrobiłeś coś bez mojej wiedzy
— powiedziała. — Gdybym się o tym dowiedziała, pewnie bym się wściekła. Nie przeczę.
Okazało się, że miałeś rację.
— Jeszcze nie jesteśmy wolni, Ariamio. Mam nadzieję, że później będziemy mieli okazję
pośmiać się z tego.
— Cieszę się, że wszystkim się zająłeś Obiecuję, że już nigdy nie będę uprzykrzała ci życia.
Myliłam się, to fakt.
Człowiek powinien przyznać się do błędu. Tego wymaga zwykła przyzwoitość.
Mark się uśmiechnął. Arianna obrzuciła go zdziwionym
wzrokiem.
— owiedzialam coś śmiesznego? — spytała.
— Nie wiem, nagle wydało mi się dziwne, że rozmawiamy o zasadach, na jakich ułożymy
nasze stosunki, nie wiedząc, czy za godzinę będziemy jeszcze żyli.
— Ani czy w ogóle będą nas łączyły jakieś stosunki — dodała.
— No właśnie.
— Och, Mark, tak mi przykro. Zachowałam sięjak ostatnia egoistka, myśląc wyłącznie o
swojej karierze. Gdybyśmy skontaktowali się z FBI, tak jak proponowałeś, nigdy nie doszłoby
do tego napadu.
Mark wyciągnął szyję i zdołał pocałować ją w usta.
— Zrobię, co w mojej mocy — mruknął. — Nie pozwolę, by coś ci się stało. Obiecuję.
£zy popłynęły jej po policzkach, zwilżyły włosy. Arianna przysunęła się do niego najbliżej, jak
mogła. Pocałowała go w brodę.
— Dziękuję, że jesteś — szepnęła.

background image

— Kocham cię, Arianno.
— Dlaczego to się zdarzyło właśnie teraz, kiedy zaczęło nam być ze sobą tak dobrze?
— Myślisz, że zdołalibyśmy ich namówić, żeby rozwiązali nas na pół godziny?
— To nie jest śmieszne. Naprawdę się boję.
— Miejmy nadzieję, że sygnał został odebrany. To może być nasza jedyna szansa —
powiedział ponurym głosem.

ROZDZIA£ 7

Co dziesięć, piętnaście minut któryś z napastników wchodził do pokoju, by rzucić okiem na
Marka i Ariannę, lecz żaden nie odezwał się ani słowem. Pomoc nie nadchodziła.
Najwyraźniej sygnalizator nie zadziałał.
— Gdzie są twoi przyjaciele? — wyszeptała Arianna.
— Nie wiem, ale za wcześnie tracić nadzieję. Mają długą
drogę do pokonania.
To dalo jej do myślenia. Policja przyjechałaby z Vail. Skąd jadą przyjaciele Marka, jeśli nie z
pobliskiego miasteczka? Z Denver? Z Waszyngtonu?
— Mark, kogo wezwałeś? FBI?
Westchnął, najwyraźniej niezadowolony z tego, że się do-
pytuje.
— Czemu jesteś taki tajemniczy?
— Ariaimo, czasami lepiej nie wiedzieć.
Co się z nim dzieje? Czy wymyslił sobie to wszystko? Pewnie zbyt szybko uwierzyła, że jego
plan jest prawdziwy. Zanim zdążyła zadać mu kolejne pytanie, dwóch mężczyzn weszło do
pokoju.
— No dobra, szanowna pani — powiedział jeden z nich.
— Pora wszystko wyśpiewać.
Obaj byli potężni, więc bez trudu chwycili ją za ramiona
i podnieśli z łóżka. Ariannie serce waliło jak młotem, gdy
zaczęli ją rozwiązywać. Rozmasowała zdrętwiałe nadgarstki
i spojrzała na Marka, zastanawiając się, czy widzi go po raz
ostatni.
— Co z nią zrobicie? — spytał.
— Zamknij gębę! — usłyszał w odpowiedzi.
Jeden z gangsterów ruszył•w stronę drzwi. Drugi chwycił ją za ramię i zaprowadził do
frontowegó pokoju, w którym ich przywódca, człowiek. z tatuażem na ręce, siedział na
kanapie. Na stoliku do. kawy leżał maszynopis Sala Corsiego. Arianna nie widziała twarzy
mężczyzny, gdyż wciąż mial kominiarkę, lecz jego gesty zdradzały zniecierpliwienie.
— Siadaj — powiedział, wskazując krzesło naprzeciw siebie.
Popchnięta w kierunku krzesła, usiadła i zaczęła masować sobie nadgarstki. Zerknęła na
otaczajych ją zamaskowanych mężczyzn, próbując opanować strach chwytający ją za gardło.
— Wygląda na to, że Salie wszystko wyśpiewał, wszystko co do joty — z niesmakiem
stwierdził mężczyzna. — Co dostałaś poza maszynopisem?
— Nic — odparła drżącym głosem.
— Salie ukrył gdzieś kupę dokumentów i muszę je znaleźć.
Nadeszła krytyczna chwila. Czy ma wyjawić prawdę, czy kłamać? Czuła, że powinna się
bronić. Mark też ją prosił, by starała się wywieść ich w pole.
— Skąd, u diabła, mam wiedzieć, co z nimi zrobił? Jestem tylko redaktorką.
— Skoro chcesz opublikować te gryzmoły, to musisz mieć dowody, że Salie nie wyssał sobie
tego wszystkiego z palca.
Nikt nie chce procesu. Wiesz o tym równie dobrze, jak on wiedział. Gdzie są dokumenty?
— Ja ich nie mam.
Pogroził jej palcem.
— To już słyszałem. Zmień płytę.
Narastający gniew pomógł Ariannie przezwyciężyć strach. Jak ten drań śmie tak do niej
mówić!
— Chciałabym je zobaczyć tak samo jak wy. Mężczyzna potrząsnął głową.
— Chyba masz kłopoty ze słuchem. — Zwrócił się do swoich ludzi: — Chłopcy, który z was
ma ochotę przepłukać jej uszyw sraczu?
— Ja, szefie — powiedział któryś.
— W porządku — odparł szef. — Zabieraj się do roboty.
Ariannę ogarnęło przerażenie. Jeden z mężczyzn podszedł do niej i chwycił ją za ramię.

background image

— Chwileczkę — zaprotestowała. — Powiedziałam tylko, że chciałabym je zobaczyć. Nie
powiedziałam, że nie wiem, gdzie ich szukać.
— Zostaw ją — powiedział szef. — No więc, gdzie są?
Mężczyzna puścił ją. Opadła z powrotem na krzesło, wściekła, że została pokonana.
- W tajnej skrytce w Brooklynie.
— To za mało; skarbie. Musisz podać więcej szczegółów.
— Zapomniałam adresu — rzekła — ale jest zapisany na kartce, którą zostawiłam w
samochodzie Marka.
— Czy twój facet ma kluczyki?
— Chyba tak.
Dał znak jednemu ze swych ludzi.
— Przynieśje.
Po chwili mężczyzna wrócił z kluczykami. Pobrzękując nimi, wyszedł z domu. Pokój zaległa
cisza.
— Co zamierzacie z nami zrobić? — w przyplywie odwagi
spytała Ariarma.
— Jeszcze nie podjąłem decyzji — odparł szef bandy.
— Nie jesteśmy dla was żadnym zagrożeniem — zapewniła go. — Nie wiemy, jak
wyglądacie... no i przecież wam pomogłam.
— Trzeba cię było długo namawiać. — Wskazał na jednego z gangsterów. — Zwiąż z
powrotem tę babę i odstaw do jej faceta.
Arianna odetchnęła. Na razie nie zamierzają zrobić im nic złego. Jeśli przyjaciele Marka
niedługo się pojawią, to może wszystko dobrze się skończy. Zakładając oczywiście, że
naprawdę istnieją.
Kiedy weszła dn sypialni, na twarzy Marka pojawiła się ulga. Mężczyźni związali ją, rzucili na
łóżko niczym worek kartofli, po czym zniknęli. Arianna odwróciła się do Marka.
— Zmusili mnie do powiedzenia o skrytce na listy — wyznała z bólem. — Jeden z nich
poszedł zabrać kartkę.
— Wszystko w porządku, kwiatuszku, robiłaś, co mogłaś.
— Myślałam, że jeśli wystarczająco długo będę ich zwodziła, to policja, FBI czy licho wie kto,
wreszcie się pojawi.
— Może nie dostali wiadomości.
I właśnie w tej chwili usłyszeli szum silnika. Najpierw wzięli go za samolot, ale potem warkot
helikoptera stał się bardzo wyraźny. Wsłuchiwali się w napięciu.
— To mogą być oni — z ożywieniem powiedział Maik.
— Myślisz, że jesteśmy uratowani?
— Mam taką nadzieję.
Mieli wrażenie, że helikopter krąży nad domem. We frontowym pokoju rozległy się krzyki.
Usłyszeli drugi śmigłowiec, może i trzeci, a potem długi terkot strzałów.
— Karabin maszynowy — ponurym głosem stwierdził Maik.
- O mój Boże - wyjąkała Arianna.
Strzelanina, krzyki oraz warkot helikopterów trwały krótko. Parę razy słyszeli wrzeszczących
z bólu mężczyzn. Pótem wszystko ucichło.
— Mark? — spytała. — Co się dzieje?
— Ciii — odrzekł. — Słuchaj!
Oboje milczeli. Warkot helikopterów cichł, stawał się coraz słabszy. Po jakimś czasie ustal
zupełnie.
Wiatr jęczał cicho wśród sosen. Tylko ptaki świergotały wesoło, rozpraszając ponury nastrój.
Arianna próbowała zgadnąć, co się dzieje. Mark wciąż nasłuchiwał.
Drzwi frontowe otworzyły się gwałtownie. Rozległy się strzały i tupot butów. Arianna
wstrzymała oddech. Czuła, że nerwy ma napięte jak struny.
Potem drzwi do sypialni odskoczyły z taką siłą, że ściany się zatrzęsły. Arianna krzyknęła na
widok potężnego mężczyzny w polowym mundurze i panterce, który trzymał w rękach
automat. Z pomazanej zieloną i brązową farbą twarzy patrzyły na nich niespokojne oczy.
— Jesteśmy sami! — krzyknął Maik. — Wszystko w porządku.
- Pan Lindsay?
- Tak.
— Są tutaj! — zawołał olbrzym do swoich niewidocznych towarzyszy.
W pokoju pojawił się drugi mężczyzna, tak samo ubrany i uzbrojony. Jego surowe spojrzenie
nieco złagodniało na ich widok,
— Ilu ich było? — spytał, zwracając się do Marka.
— Pięciu.

background image

— Mamy ich wszystkich. — Wyszedł.z pokoju, ajego kolega opuścił broń i przewiesił ją sobie
przez ramię.
— Może nas rozwiążecie — zasugerował Mark.
— Jasne.
Mężczyzna oparł karabin o ścianę, wyciągnął nóż z pochwy i podszedł do łóżka.
Najpierw rozciął sznury na rękach Arianny, apotem uwolnił Marka.
— Dobrze się pani czuje? — spytał, gdy usiadła na brzegu łóżka.
— Tak — odparła. — Dzięki wam. — Popatrzyła na Marka, który okrążał łóżko.
— I Markowi, oczywiście.
Położył jej ręce na ramionach. Przywarła do niego, drżąc na całym ciele.
W pokoju frontowym rozległy się głosy.
— Są tutaj, panie kapitanie — powiedział ktoś i po chwili pojawił się starszy łysiejący
mężczyzna w spodniach koloru khaki i granatowej wiatrówce.
— Och, Mark — powiedział z uśmiechem. — Cieszę się, że jesteś cały i zdrowy.
Uścisnęli sobie dłonie.
— Ja też się cieszę, możesz mi wierzyć — odparł Mark.
— Poznaj pannę Hamilton.
— A tak, to ta młoda dama. Witam panią.
— Dzień dobry — powiedziała Arianna i podała rękę kapitanowi.
— Jones — przedstawił się. Kąciki jego ust lekko się uniosły. — Chyba nic się pam nie stało.
Miło mi, że przybyliśmy na czas.
— Nie tak jak mnie, zapewniam pana.
Mężczyzna znowu zwrócił się do Marka.
— Myślę, że powinniście natychmiast wyjechać.
— Owszem,
— Na szczęście ten dom leży na odludziu, a w sąsiedztwie chyba nikt nie mieszka.
— Tak mi się wydawało — przytaknął Mark. — Ale nie wiadomo, kiedy ktoś się pojawi.
Ariamia była trochę zdziwiona zażyłością Marka z panem Jonesem, lecz powstrzymała się od
komentarzy. Razem z nimi weszła do frontowego pokoju. Na podłodze leżały ciała dwóch
gangsterów. Wciąż mieli kominiarki na twarzach, a z ich piersi sączyła się krew.. W pokoju
było jeszcze trzech mężczyzn w mundurach, których twarze pokrywały barwy ochronne.
Jeden z nich przykrywał plastikową folią ciało leżące najbliżej drzwi. Arianna zbladła. Marki
Jones pośpiesznie wyprowadzili ją z domu.
— Gdzie pozostali? — spytał Mark, gdy wyszli, na świeże powietrze.
— Dwóch w lesie za domem, a jeden na parkingu. Jedne zwłoki już zostały usunięte —
poinformował go Jones. — Z resztą uwiniemy się w mgnieniu oka.
— Czy budynek bardzo ucierpiał? — spytał Mark, spoglądając na fasadę domu.
— Nie. Najważniejsze, żeby zrobić porządek w środku.
— Sprawdźcie, czy nie ma dziur po kulach — polecił Mark.
— Jeśli będą, trzeba je załatać. Możemy utrzymywać, że to myśliwi strzelali tu przez
pomyłkę.
— Dobry pomysł — zgodził się Jones.
Arianna słuchała z coraz większym zdumieniem. Mark zachowywał się tak, jakby był
członkiem tej grupy. Widziała, że traktują go z szacunkiem. Nie mógł być w tak zażyłych
stosunkach z lokalną policją, a tym bardziej z FBI.
— Nie spodziewam się żadnych kłopotów ze strony miejscowych władz — mówił Jones —
ale nasze możliwości działania na tym tezenie są bardzo ograniczone. Najlepiej by było,
gdybyśmy zrobili porządek i wynieśli się stąd jak naj szybciej.
— Zgadzam się — rzeki Mark.
Arianna popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Zachowywa się jak dowodzący akcją.
— Mark — pociągnęła go za rękę.
— Chwileczkę — rzekł i wyswobodził dłoń. — Muszę porozmawiać z panem Jonesem.
Możesz trochę poczekać?
Mężczyźni odeszli parę kroków, a ona tymczasem obserwowała przybyłych. Nie zachowywali
się jak policjanci, zaczęła więc wątpić, czy mają coś wspólnego z elitarną jednostką
komandosów, jak z początku przypuszczała. Nie mieli żadnych insygniów ani znaków
identyfikacyjnych na mun
durach.
Mark i Jones wciąż byli pogrążeni w ożywionej rozmowie, kiedy w oddali usłyszała warkot
silnika. Helikopter wzmósł się nad wierzchołki drzew i poleciał w kierunku Vail. Maszyna
znajdowała się zbyt daleko, by mogła dobrze się
jej przyjrzeć, ale odniosła wrażenie, że nie jest własnością wojska.

background image

Mark wrócił do mej po paru minutach, gdy Jones zaczął konferować z jednym ze swych ludzi.
Sądząc po jego minie, nie był szczególnie zadowolony, ale wydawał się trochę spokojniejszy.
— Co tu się dzieje? — spytała Arianna.
— Podjęliśmy z panem Jonesem decyzję o natychmiastowym wyjeździe. Powiedziałem mu,
że będziesz chciała zabrać swoje rzeczy. Pozwolisz, żeje spakuję? Lepiej, żebyś nie
wchodziła do środka.
Wzięła głęboki oddech.
— Mark, kim są ci ludzie? To nie policjanci.
- Nie.
— A zatem, kim są?
— Arianno — rzekł, biorąc ją za rękę — może później o tym porozmawiamy. Teraz musimy
jak najszybciej się stąd wydostać. To bardzo ważne. Usiądź sobie na schodkach — poprosił.
— Wrócę za parę minut. Obiecuję, że wszystko dobrze się skończy.
Arianna spełniła jego prośbę, ale była pewna, że dzieje się coś bardzo dziwnego. Wtem
przypomniała sobie o czymś.
— Mark! — krzyknęła za nim.
Był już w środku, więc tylko wysunął głowę przez otwarte
drzwi,
- Co?
— Maszynopis. Nie mogę go zostawić.
Jego twarz przybrała posępny wyraz.
— W porządku.
Po niecałych pięciu minutach wyszedł z domu w towarzystwie mężczyzny, który niósł jej
walizki. Mark wręczył Ariannie papierową torbę. Gdy zajrzała do środka, zobaczyła
wepchnięte bezładnie kartki maszynopisu.
— Musimy jechać — powiedział, biorąc walizki od mężczyzny.
Podeszli do Jonesa.
— Wszystko gotowe? — spytał uprzejmie, patrząc jednocześnie na zegarek.
Ruszyli w stronę parkingu. Arianna rzuciła Markowi kilka pytających spojrzeń, lecz udał, że
niczego nie zauważył. W połowie drogi wybuchnęła:
— Nikt się nie dowie o tej strzelaninie, prawda?! Nikogo o niej nie powiadomisz i będziesz
udawał, że nic się nie stało.
— Ariimno, proszę cię — rzucił zniecierpliwionym tonem.
— Później o tym porozmawiamy.
— Nie chcę brać w tym udziału — ostrzegła go.
— Pani nie bierze w tym udziału, panno Hamilton — wtrącił Jones. — To się w ogóle nie
wydarzyło.
— Jak to się nie wydarzyło?! Co pan opowiada! — rzuciła niezbyt grzecznie, ale była
naprawdę zdenerwowana. — Zostaliśmy napadnięci przez gangsterów. Zabiliście ich, by nas
ratować.
— Proszę mi wierzyć — rzekł Jones — lepiej będzie, jeśli potraktuje to pani jak zty sen.
¯aden niewinny człowiek me został poszkodowany i tylko to się liczy.
Arianna oniemiała. Udział Marka w tej operacji niepokoił ją coraz bardziej. Wzięła go za rękę i
odciągnęła na bok, by Jones ich nie słyszał.
— Co się, u diabła, dzieje? — spytała szeptem. — Wiesz,że nie wolno nam opuścić miejsca
zbrodni. Musimy coś zrobić.
— Właśnie, Arianno. Zabieram cię stąd.
— Ale także robisz ze mnie wspólnika. Daj spokój, Mark, chyba nie oczekujesz, że wyjadę
jakby nigdy nic.
— Arianno, powiedziałem, że porozmawiamy we właściwym czasie. A to nie jest odpowiednia
chwila. Proszę cię, uspokój się. Już itak źle się stało, że zostałaś wciągnięta w tę operację.
Mark nigdy nie zwracał się do niej tak ostrym tonem. Co się z nim stało, skąd to
przeobrażenie?
Można było odnieść wrażenie, że Mark nie związał się z tymi ludźmi wciągu paru ostatnich
dni. Wyglądało nato, że był członkiem tej grupy.
Gdy dotarli na parking, zobaczyli jeszcze dwa śmigłowce
—jeden duży, drugi mały — oraz kilku uzbrojonych mężczyzn. Były to raczej helikoptery
transportowe niż wojskowe, ale ich znaki identyfikacyjne zostały zamalowane. Podeszli do
mniejszej maszyny.
— Mark — Arianna przytrzymała go za rękę — a co z tą kartką, na której był adres skrytki na
listy?
Zagryzł wargi z irytacji, lecz nic nie powiedział.

background image

— Panie Jones! — krzyknął. — Gdzie jest kartka z mojego samochodu? Powinien ją mieć ten
gangster, którego złapaliście na parkingu.
Jones wyjął z kieszeni kurtki kawałek papieru, podał go Markowi, a ten wręczył kartkę
Ariannie. Włożyła ją do torby, w której był maszynopis.
— To wszystko? — spytał Jones.
Mark spojrzał na nią.
— Coś jeszcze?
— Nie — odparła, a pod nosem dodała: — Ale byłabym szczęśliwsza, gdybym wiedziała, co
się dzieje.
Nic nie wskazywało nato, że Mark usłyszał te słowa.
Pomógł jej wsiąść do helikoptera, po czym wrzucił ich bagaże i dopiero wtedy usadowił się
obok mej w tyle maszyny. Jones odszedł na bok, by porozmawiać z jednym ze swoich ludzi.
Potem wszedł na pokład i zajął miejsce obok pilota. Wydał mu kilka instrukcji i rozsiadł się
wygodnie w fotelu. Rozległ się ryk silnika. Po chwili oderwali się od zbocza i wznieśli w
powietrze.
Arianna zerknęła na Marka.
— Dokąd lecimy? Czy to ściśle tajne?
— ściśle tajne. — Uśmiechnął się złośliwie, ale jednocześnie wziął ją za rękę i czule uścisnął.
Manna odtworzyła w pamięci piekło ostatnich godzin. Napad, wysłani sygnału wzywającego
pomoc i ich dramatyczne ocalenie. To było jak zły sen. Albo jak kiepski film.
Mark obiecał, że jej wszystko wyjaśni. Obrzuciła go zaciekawionym spojrzeniem. Co do
jednego nie miała wątpliwości. To nie był ten sam człowiek, z którym się zaręczyła. Wyjrzała
przez okienko i popatrzyła na słońce. Sądząc po jego położeniu, lecieli w kierunku
południowym albo południowo-wschodnim.
— Mark, wracamy do Aspen?
Kiwnął głową.
— Owszem.
— Dlaczego?
— Bo tam jest najbliższe lotnisko.
Czekała na dalsze wyjaśnienia. ale z jego ust nie padło ani jedno słowo.
— Więc zabierasz mnie z powrotem do Zary?
— Nie—odparł.
— A gdzie?
— Zobaczysz.
Ańanme zdecydowanie nie podobało się to wszystko, ale me bardzo mogła narzekać.
Przecież uratował ją przed mafią.
Niemniej jednak...
— Możesz uchylić rąbka tajemnicy?
— Będzie na nas czekał samolot, którym polecimy w bezpieczńe miejsce. Tam będziemy
mieli dużo czasu na wyjaśnienia. Wiem, że to wszystko jest trudne do zrozumienia
— dodał — ale w tej chwili nic nie mogę na to poradzić. Obiecałem, że we właściwym czasie
wszystko ci wytłumaczę, i dotrzymam słowa. Na razie musisz mi zaufać.
£atwo mu mówić, pomyślała.

ROZDZIA£ 8

W linii powietrznej odległość miedzy Vail i Aspen wcale nie była taka duża. Wystarczyło
przelecieć nad pasmem gór, co dla helikoptera było dziecinną igraszką. Widząc z góry
Aspen, które względnie dobrze znała, Ańanna odczuła ulgę. Pragnęła jak najszybciej znaleźć
się na ziemi.
śmigłowiec wylądował w odległej części lotniska, z dala od budynku portu, co wcale jej ąie
ucieszyło. W pobliżu stał samolot, do którego drzwi były otwarte, a schodki spuszczone.
Zrozumiała, że chcą ją zabrać prosto do samolotu. Nie ma co marzyć o kupnie gazet w
kiosku na lotnisku.
Pierwszy wysiadł Jones, drugi Mark, który poczekał, by jej pomóc. Arianna zeszła na dół,
przyciskając do piersi torbę z maszynopisem.
— To nasz samolot — powiedział Mark.
— Nie wsiądę do niego, dopóki wszystkiego mi nie wy-
jaśnisz.
Mark spojrzał na Jonesa, który szedł już w kierunku schodów, po czym zerknął niecierpliwie
na zegarek.
— Nie możesz poczekać, aż wejdziemy na pokład?

background image

— Nie, teraz albo nigdy.
— Dlaczego?
— Jeśli nie spodoba mi się twoja opowieść, to podziękuję ci za dalszą pomoc.
— Wiedziałem, że kiedyś będę musiał stawić temu czoło
— rzekł. — Ale nie przypuszczałem, że dojdzie do tego na lotnisku w Aspen.
¯ołądek podszedł jej do gardła. Oto miała się dowiedzieć, że w ogóle nie znała Marka
Lindsaya.
— Idziecie?! — zawołał Jones.
— Za chwilę! — odkrzyknął Mark. — Nie czekaj na nas.
— Odwrócił się do niej. Jego twarz odzwierciedlała wahanie. Najwyraźniej zastanawiał się,
jak jej to powiedzieć.
Postanowiła mu pomóc.
— Nie jesteś tym, z kim byłam zaręczona, prawda, Mark?
— Oczywiście, że jestem, Po prostu nie wszystko o mnie wiesz. — Wziął głęboki oddech i
popatrzył na pokryte śniegiem góry. — Od kilku lat należę do organizacji, która wykonuje...
powiedzmy, bardzo delikatne zadania. To agenda rządowa, jej działalnośd jest ściśle tająa.
— Jesteś szpiegiem?
— Detektywem, dokładniej rzecz biorąc
Nie posiadała się ze zdumienia.
— Zamierzaliśmy wziąć siub, Marku Lindsay, a ty dopiero teraz mi mówisz, e jesteś. drugim
Jamesem Bondem?
Wzruszył ramionami.
— Przecież się me pobraliśmy, czyż nie?
— Ale mieliśmy!
— Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, kwiatuszku.
— A gdybym wyszła za ciebie? — Jej oczy zwęziły się z gniewu.
— Powiedz prawdę. Przyznałbyś się do wszystkiego przed ślubem czy dopiero podczas nocy
poślubnej?
— Jasne, że zamierzałem powiedzieć ci o tym przed slubem,Ari.
— Nie wiem, czy ci wierzyć. Po tym, co dzisiaj zobaczyłam, sądzę, że wolałbyś poczekać, aż
sprawa sama się wyda. Na przykład przy wkładaniu bielizny do twojej szuflady znalazłabym
książkę kodów albo strój Supermana.
Roześmiał się, po czym rzucił przelotnę spojrzenie w stronę samolotu.
— Arianno, nie chciałem, żeby tak wyszło, ale ci gangsterzy nie żartowali, jak sama zdążyłaś
się przekonać. Nie miałem wyboru. I pamiętaj, że udało się nam wyjść cało z tej opresji.
Wolałbym, żebyś doceniła ten fakt.
— Doceniam. Rzecz w tym, że me jesteś tym, za kogo się podawałeś. Nie rozumiesz, jakie to
było oszustwo? Myślałam, że zaręczyłam się ze zwyczajnym mężczyzną, a tymczasem
okazuje się, że jesteś... superagentem!
— Zapewniam cię, że to bardziej prozaiczne zajęcie, niż ci się wydaje. A skoro poznałaś
prawdę, czy możemy już iść?
— Nie, dopóki nie odpowiesz na jeszcze jedno pytanie. I to szczerze. Dla kogo pracujesz?
Dla strony amerykańskiej?
- Tak.
- Dla CIA?
— Bez komentarzy.
— Nic więcej nie możesz mi powiedzieć?
— Daj spokój — rzekł. — Odpowiedziałem na twoje pytania. Wyjeżdżamy. Natychmiast. Nie
wiem, czy zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji. Następnym razem będzie ich dziesięciu.
Nie mogę ściągnąć korpusu marynarki dla twojej ochrony, ale mógę cię wywieźć w
bezpieczne miejsce.
— Co się stało z miłym, usłużnym, troskliwym mężczyzną, z którym byłam zaręczona?
- Zerwałaś z nim - odparł oschłym tonem.
— W porządku, Batmanie — powiedziała z rezygnacją Arianna. — Zabierz mnie do swojej
jaskini.
Parsknął śmiechem.
Nagle ogarnął ją niepokój.
— Mark, ale tak naprawdę to nie jest jaskinia?
Lecieli już dwadzieścia minut, a Arianna me mogła otrząsnąć się ze zdumienia wywołanego
tym, co usłyszała od Marka. Jones, który pewnie miał w zapasie parę innych nazwisk, zajął
miejsce tuż za pilotem. Ona i Mark siedzieli z tylu. Dziwne, ale na pokładzie znajdowała się
stewardesa, śliczna, młoda Japonka mówiąca płynną angielszczyzną. Nie miała na sobie

background image

munduru linii lotniczych, tylko szarą spódnicę i białą jedwabną bluzkę.
— Czy przynieść pani coś do picia, panno Hamilton? — zapytała uprzejmie.
— Może poproszę o wodę— odparła Arianna.
— A pan, panie Lindsay?
— Nic, dziękuję.
Stewardesa skinęła wdzięcznie głową i wycofała się na
zaplecze.
Arianna wzięła Marka za rękę, który wydał się zdziwiony, ale i uradowany tym gestem.
Teraz, gdy gniew opadł, poczuła się zagubiona i chciała, by ją uspokoił. Co gorsza, miała
wyrzuty sumienia, że przysporzyła mu tylu kłopotów. Wszystkiemu winien jej upór. Gdyby
posłuchała Marka i przekazała maszynopis FBI, nic by się nie wydarzyło. Gangsterzy nie
zostaliby zabici, a ona nie naraziłaby siebie i Marka na niebezpieczeństwo.
Niedawne przerażenie, poczucie bezradności, czekająca ją niewiadoma spowodowały, że się
rozkleiła. Otarła łzy, zanim zaczęły spływać po policzkach. Nie uszło to.uwagi Marka.
— Hej, co się stało, kwiatuszku?
— Och, tak bardzo mi przykro, że masz przeze ninie tyle kłopotów.
— To nie twoja wina.
— Oczywiście, że moja. Myślałam wyłącznie o sobie. Słusznie powiedziałeś, że zależy mi
tylko na sukcesie.
Stewardesa przyniosła jej szklankę wody mineralnej.
Arianna podziękowała i upiła łyk.
— Dręczy mnie świadomość, że zapłaciłam wysoką cenę za poznanie prawdy o sobie.
Okropnie wysoką cenę, jeśli weźmie się pod uwagę śmierć tych mężczyzn.
— Oni nie byli wzorowymi obywatelami, Arianno.
— Nie, ale byli ludźmi. A co z Salem Corsim?
— Nie możesz się obwiniać o to, że zginął. Nawet nigdy się z mm nie spotkałaś.
— Nie, ale gdybym inaczej podeszła do tej sprawy, to może by żył. A co z Zarą, moją własną
siostrą?
— Hej — wtrącił Mark — chyba się zagalopowałaś. Dobrze, że dostałaś nauczkę, ale nie
możesz brać na siebie wszystkich grzechów świata.
— Naprawdę nie czujesz do mnie żalu, Mark?
— Oczywiście, że nie.
ścisnęła go za rękę i położyła mu głowę na ramiemu.
Z ulgą stwierdziła, że Mark szpieg jest tak samo troskliwy i czuły jak dawny Mark.
Udało się jej zasnąć, a po przebudzeniu przekonała się, że lot
w nie znanym jej kierunku trwa. Mark siedział parę foteli dalej
i gawędził ze stewardesą. Dowiedziała się, że Mark prowadzi
podwójne życie. Czy to oznaczą że w jego życiu były i są inne
kobiety? Manna uświadomja sobie, że popadz w przesadę. Stewardesa zauważyła, że
Arianna już nie śpi. Natychmiast wstała i podeszła do niej.
— Dobrze, że pani się obudziła — powiedziała. — Niedługo lądujemy. Czy ma pani na coś
ochotę? Może przynie jeszcze szklankę wody? Albo kanapkę?
— Nie, dziękuję — odparła Manna. Wyjrzała przez okienko i zobaczyła, że już zmierzcha. —
Gdzie jesteśmy?
— Nie wiem — odparła młoda kobieta. —Musi pani zapytać pana Lindsaya.
Gdy odeszła, Mark powrócił na swoje miejsce. Arianna przywołała na usta uśmiech.
— śliczna dziewczyna. Towarzyszyła ci w poprzednich akcjach?
Mark uśmiechnął się.
— Nie. Szczerze mówiąc, poznałem ją dzisiaj.
— Mężczyzna, który kryje w sobie tyle tajemnic, musi być pociągający.
— Ciebie to pociąga?
— Bez komentarzy — odparła jego słowami.
Znowu wyjrzała przez okienko. Nadal znajdowali się na dość dużej wysokości, choć w dole
można było dostrzec światełka.
— Wciąż lecimy.
— Miałaś nadzieję, że to sen?
— Sama nie wiem.
— Poczujesz się lepiej, kiedy wylądujemy i zjesz coś ciepłego.
— Na pewno nie powiesz mi, gdzie jesteśmy, ale może przynajmniej mi zdradzisz, w jakim
kraju?
— Nadał w Stanach.
— Więc nie zostanę wymieniona na sowieckiego szpiega?

background image

— Kwiatuszku, to jest samolot pasażerski, a nie szpiegowski — powiedział, ściskając jej rękę.
— Już nie wiem, w co mam wierzyć.
— Bardzo miprzykro z tego pówodu — odrzekł. — Naprawdę chcę, żebyś czuła się
bezpieczna.
— Jak długo zostaniemy tam, dokąd się udajemy?
— Jeszcze nie wiem. Pewnie parę dni.
— Czy będę miała coś do powiedzenia wtej sprawie?
— Owszem, ale po ostatnich wydarzeniach domagam się prawa weta.
Kiedyś Arianna czułaby się dotknięta taką uwagą, ale przysporzyła mu już tylu kłopotów, że
teraz nie bardzo miała prawo się żalić.
— Jak sobie życzysz, zero, zero, siedem.
Mark ścisnął ją delikatnie za ramię.
— To mi się podoba. Może już dawno powinienem ci pokazać swoją szpiegowską kryjówkę.
Spojrzała na niego.
— Na razie szczęście ci dopisuje, agencie Lindsay, ale na twoim miejscu nie igrałabym z
losem.
Uśmiechnął się szeroko.
— Dzięki za ostrzeżenie.
Mark wydawał się o wiele weselszy niż kiedyś. Może dlatego, że wreszcie mógł być sobą.
Stewardesa poprosiła ich o zapięcie pasów. Ariaima jeszcze raz spojrzała na pogrążoną w
mroku ziemię. Tylko na zachodzie niebo było na tyle jasne, że na jego tle rysowały się
postrzępione sylwetki gór. Poza nielicznymi światełkami nie dostrzegła żadnych oznak życia.
Równie dobrze mogli lądować na Księżycu.
— Twoja kryjówka jest w lesie? — spytała, nie odrywając wzroku od okienka.
— Owszem.
— Często tu przyjeżdżasz?
— Nie.
— Założysz mi przepaskę na oczy, dopóki me znajdę się w swojej celi?
— Rozważaliśmy z Jonesem taką możliwość — odpowiedział ze śmiechem — ale doszliśmy
do wniosku, że to nie będzie konieczne.
Arianna spojrzała na Jonesa, który nie zwracał na nich uwagi przez całą podróż.
— Więc on jest dowódcą? — spytała Marka.
— Niezupełnie. Ale możesz tak o nim myśleć, jeśli to ma poprawić ci samopoczucie.
Spojrzała Markowi w oczy.
— Chcę cię o coś spytać. Gdybyśmy byli małżeiistwem i chciałabym, żebyś zrezygnował ze
swojego zajęcia, zrobiłbyś to?
— Nie wyszłaś za mnie, kwiatuszku, więc pytanie jest
bezprzedmiotowe.
Powiedział to lekko, jakby nie rozumiał, jak bardzo ją zaskoczyła ta sytuacja. Skoro Mark nie
wyjawił jej, kim jest naprawdę, to co jeszcze przed nią ukrywa?
— Czy twoi rodzice wiedzą, czym się zajmujesz?
— Chyba lepiej będzie nie rozmawiać na ten temat.
— Ale ja chcę wiedzieć, czy tylko mnie utrzymywałeś w nieświadomości.
— Mój ojciec zdaje sobie sprawę z pewnych rzeczy. Nic więcej me mogę ci powiedzieć.
Obrzuciła go karcącym wzrokiem.
— Bawi cięta sytuacja. Naprawdę cię bawi. Nie mam codo tego wątpliwości. A ja przez cały
czas wierzyłam, że pracujesz w rodzinnej firmie.
— Znasz to powiedzenie, kwiatuszku. Nigdy nie oceniaj książki po okładce.

ROZDZIA£ 9

Kiedy samolot dotknął ziemi, Ariannę, która zdołała trochę odprężyć się podczas lotu,
ponownie ogarnął niepokój. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak bezradna, rzucona na
pastwę losu, pozbawiona możliwości kontroli nad biegiem zdarzeń.
Samolot kołował po pasie startowym, aż w końcu zatrzymał się przed małym budynkiem,
który w niczym nie przypomniał dworca lotniczego. Doszła do wniosku, że wylądowali na
terenie prywatnym. Stewardesa przyniosła Ariannie torbę z maszynopisem, którą schowała
na czas lotu. Jones wstał i się przeciągnął. Po raz pierwszy, odkąd weszli na pokład
samolotu, odwrócił się i rzucił jej niedbały uśmiech.
Tymczasem otwarto drzwi i podstawiono schodki. Stewardesa stanęła przy wyjściu, by ich
pożegnać. Jones ruszył pierwszy, po nim Arianna i Mark.
Powitał ich przenikliwie zimny podmuch wiatru. Domyśliła się, że są na płaskowyżu. Sądząc

background image

po kierunku i czasie lotu, najprawdopodobniej znaleźli się w Montanie.
Jones ruszył wolnym krokiem w kierunku zaparkowanego w pobliżu samochodu o
nieokreślonym kolorze. Arianna stała na pasie startowym, drżąc z zimna i przyciskając do
siebie torbę z maszynopisem. Czekała, aż Mark pożegna się ze stewardesą. Wreszcie
podszedł do niej, objął ją ramieniem i szybkim krokiem poprowadził do samochodu.
— Naprawdę jej nie znasz? — Arianna nie mogła się powstrzymać przed zadaniem tego
pytania.
- Nie.
— Nie byłoby w tym nic złego — rzekła. — Urok Jamesa Ronda polega między innymi na
tym, że jest obiektem pożądania każdej kobiety.
— Do mnie kolejka jest dość krótka.
Arianna zauważyła, że kąciki jego ust unoszą się w uśmiechu.
— Fałszywa skromność — mruknęła pod nosem, jednak na tyle głośno, by ją usłyszał.
Za kierownicą samochodu siedział mężczyzna w średnim wieku, ubrany po cywilnemu. Jones
zajął miejsce obok niego. Mark otworzył Ariannie tylne drzwiczki i wsiadł za mą. Kierowca
uruchomił silnik i ruszyli. Minęli bramę i znaleźli się na brukowanej drodze. W zasięgu wzroku
me było żadnych domów.
Ujechali zaledwie parę kilometrów, gdy Jones zwrócił się do Arianny:
— Nie byliśmy w stanie dostatecznie przygotować się na pam przyjazd, panno Hamilton,
musieliśmy trochę... no powiedzmy, improwizować. Zazwyczaj nie mamy gości.
— Domyślam się — odparła.
— Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by zapewnić pani jak najlepsze warunki, ale tabaza
została zaprojektowana pod kątem potrzeb naszego personelu.
— Oczywiście, panie Jones. Doskonale to rozumiem i jestem panu ogromnie zobowiązana.
Przyjął ze spokojem jej podziękowanie.
— Obawiam się, że muszę panią prosić, by przebywała wyłącznie w swoim pokoju, części
wypoczynkowej lub kafeterii. Może pani opuszczać tę strefę tylko w towarzystwie kogoś z
personelu. Mam nadzieję, że to nie będzie zbyt uciążliwe ograniczenie.
— Nie, babcia zawsze mnie uczyła, że trzeba podporządkować się regułom, które
obowiązują w innych domach.
Jones uśmiechnął się, chÓć nie był pewien, czy przemawia przez nią uprzejmość, czy
sarkazm.
— Muszę także panią prosić, by nie rozmawiała z członkami personelu o ich pracy ani o
wyposażeniu bazy — takie pytania mogą ich postawić w niezręcznej sytuacji. Pan Lindsay
będzie pani jedynym źródłem informacji. Rozwiązaniem alternatywnym byłoby odizolowanie
pam od otoczenia, lecz pan Lindsay zapewnił mnie, że to nie będzie
konieczne.
Arianna zerknęła na Marka.
— Jego zaufanie mi pochlebia. I obiecuję, panie Jones, że nie zawiodę ani jego, ani pana.
- Wspaniale.
Mark podniósł jej dłoń do ust i pocałował palce. Ten drobny gest sprawił jej prawdziwą
przyjemność.
Przejechali trzy albo cztery kilometry; zanim zbliżyli się do ogromnego, słabo oświetlonego
kompleksu budynków, ogrodzonego drutem kolczastym. Choć nie przypominało to więzienia,
ogólne wrażenie było przygnębiające.
Bramy strzegli dwaj mężczyźni w mundurach.
Arianna pomyślała, że już samo położenie bazy gwarantuje jej bezpieczeństwo.
Zastanawiała się, co Maik robi w organizacji zajmującej się szpiegostwem. Czy praca w
banku była tylko przykrywką? Czy w rzeczywistości jest specem od szyfrów, bomb,
elektronicznej inwigilacji czy jakichś innych tajnych zadań? Nie mogła pojąć, jak to możliwe,
że przez tyle miesięcy nie domyśliła się, iż ją okłamuje. Ale tak właśnie było.
Samochód zatrzymał się przy niskim budynku, który wyglądał jak sklep lub magazyn. Zdziwiła
się. Czy tu mieszkają członkowie personelu? Jeśli tak, to pomieszczenia muszą być dość
prymitywne.
Wysiedli z wozu. Jones poprowadził ich do niskich schodów, którymi wchodziło się na mały,
betonowy ganek. Wejścia broniły podwójne stalowe drzwi. Nigdzie nie było okien.
Nad drzwiami umieszczono żarówkę w metalowej oprawie, która kołysała się na wietrze.
Arianna wzdrygnęła się na widok ponurego budynku, miała nadzieję, że wewnątrz będzie
przytulniej.
Kiedy Jones otworzył drzwi,. zalało ich jasne światło. Znaleźli się w pustym, dość
przestronnym holu, który z trżech stron otaczały niewielkie przeszklone pomieszczenia
biurowe. Przez duże szyby widać było ludzi w cywilnych ubraniach.

background image

Na czwartej ścianie znajdował się rząd wind, trochę dziwny w jednopiętrowym budynku.
— Przepraszam na chwilę — zwrócił się do nich Jones. Arianna zerknęła na Marka, który
podchwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się lekko.
— Musisz przyznać, że trochę tu nietypowo.
— Cóż, nie jest to eleganckie biuro na Manhattanie, z jakim zawsze mi się kojarzyłeś.
— Jeśli lubi się ryzyko, trzeba za to płacić.
Jones skierował się w stronę wind, dając im znak, by szli za nim. Pojawił się też kierówca z
bagażami.
— Wezmę je — rzekł Maik. — Nie ma sensu, żeby zwoził pan to wszystko na dół.
— Spec od wszystkiego — mruknęła.
— To normalne, kiedy się pracuje dla rządu.
Czekali na windę. Nie było sygnalizatora pięter, ale nie ulegało wątpliwości, że mogą jechać
tylko w dół.
Wreszcie wszyscy troje wsiedli do windy. Tu także nie było przycisków z numerami pięter,
tylko strzałki w górę i w dół.
— Jednak jedziemy do jaskini Batmana — odezwała się, przerywając ciszę.
— W pewnym sensie — odparł Mark z lekkim uśmiechem.
— Mam nadzieję, że nie cierpi pani na klaustrofobię, panno Hamilton?
— Ja też mam taką nadzieję.
Winda zjeżdżała z dużą szybkością w dół. W końcu dźwig stanął i drzwi otworzyły się
bezszelestnie.
Arianna pierwsza wyszła do niewielkiego holu. Trzy pary podwójnych drzwi znajdowały się po
jego trzech stronach. Drzwi naprzeciw były zamknięte, pozostałe — otwarte. Za nimi widać
było dwa długie korytarze. Pan Jones wskazał przejście po lewej stronie.
— Do kafeterii, pokojów wypoczynkowych i małej biblioteki tamtędy — powiedział. — Do
kwater tędy. — Przeszedł przez drzwi po prawej stronie i ruszył korytarzem. Mark i Arianna
poszli za nim.
— Czasami dobre towarzystwo jest ważniejsze od warunków, w jakich się mieszka — rzucił
półgłosem Mark.
Zwolniła, by Jones ich nie słyszał.
— Czy to znaczy, że będę dzieliła z tobą pokój?
— Można by to załatwić.
-. Na pewno inne dziewczyny zero, zero, siedem same wskakiwały mu do łóżka, ale ja
spróbuję się oprzeć jego czarowi.
— Lubię wyzwania.
Drzwi biegnące wzdłuż korytarza były ponumerowane, zupełnie jak w hotelu. Jedne otworzyły
się i w progu stanęła drobna Azjatka. Nie była tak atrakcyjna ani tak młoda jak stewardesa.
Na ich widok uśmiechnęła się, przechyliła lekko głowę i oddaliła się śpiesznie. Arianna
obejrzała się za nią. Miała krótko obcięte włosy, była ubrana w spodnie i bluzę.
— Czy mi się wydaje, czy jest tu mnóstwo Azjatów?
— Nie wydaje ci się — odparł Mark.
Skręcili w boczny korytarz, w którym znajdowało się sześcioro drzwi. ścianę na końcu
korytarza zdobiło malowidło przedstawiające odrzutowce bojowe w zwartym szyku.
Jones zatrzymał się przy przedostatnich drzwiach po lewej stronie. Wyjął z kieszeni klucz.
Panno Hamilton — rzekł — to pani pokój. — Otworzył drzwi, włączył światło i cofnął się, by ją
przepuścić.
Arianna weszła do pokoju. Był urządzony po spartańsku, lecz sprawiał przyjemne wrażenie.
Pojedyncze łóżko, szatka nocna, na której stała lampka i telefon, stół, dwa krzesła, komódka i
telewizor. Na ścianach wisiały trzy reprodukcje litograficzne, które przedstawiały różnego typu
pociski.
— Miło tu — powiedziała, rozglądając się dokoła.
— Tam jest łazienka — rzekł Jones, wskazując drzwi w korytarzu.
— Nie odczuwam chorobliwego lęku przed zamkniętymi pomieszczeniami — wyznała
Arianna — ale chciałabym wiedzieć, ile ton głazów będzie wisiało nad moją głową, kiedy
będę spała?
— Jesteśmy jakieś sto metrów pod ziemią — odparł Jones.
— Rachunki za ogrzewanie nie są wysokie.
— Ale widok z okien mało ciekawy.
— Pewnie czujesz się tu jaku siebie w domu, Batmanie.
Mark i Jones wymienili rozbawione spojrzenia. Arianna podeszła do stołu i położyła na nim
torbę z maszynopisem. Jones wręczył jej klucz do pokoju.
— Czy jest pani głodna, panno Hamilton? Kafeteria jest już zamknięta, ale mogę poprosić, by

background image

przyniesiono pani coś do jedzenia.
Potrząsnęła głową.
— Nie, naprawdę dziękuję.
— Jesteś pewna, Arianno? — spytał Mark. — Cały dzień nie
miałaś mc w ustach.
— Chyba straciłam apetyt z nadmiaru wrażeń.
— Musimy dbać o ciebie. — Skierował wzrok na Jonesa.
— Czy mógłbyś zamówić dla nas jakiś lekki posiłek?
— Oczywiście. — Po czym zwracając się do Arianny, dodał: — Kafeteria jest otwarta od
szóstej do dziewiątej trzydzieści rano. Może pani zejść na śniadanie, kiedy będzie pam miała
ochotę.
— Dziękuję.
— Obok znajduje się bar, w którym o każdej porze dnia — Czy zabiłeś kogoś w życiu?
- Nie.
i nocy dostanie pani coś do picia i do zjedzenia. Proszę śmiało z niego korzystać.
— Jest pan bardzo gościnny.
Jones uśmiechnął się, po czym wręczył Markowi klucz do jego pokoju i skierował się do
wyjścia.
— A teraz was pożegnam. Mieliście ciężki dzień i na pewno oboje jesteście zmęczeni.
Niedługo przyniosą wam kolację. Dobranoc.
Jones zamknął za sobą drzwi. Arianna oparła się o stół i popatrzyła na Marka.
— Przysięgasz?
— Przysięgam.
Obrzuciła go badawczym spojrzeniem.
— Pewnie byś zaprzeczył, nawet gdyby to była prawda.
— Nie wiem, co mógłbym powiedzieć, żeby cię przekonać.
— Tak więc wygiąda kryjówka szpiega.
Usiadł na łóżku i wypróbował materac.
— Szczerze mówiąc, wolę własne łóżko. Byłoby nam wygodniej.
Arianna roześmiala się.
— Ledwo Jones wyszedł za próg, a my już rozmawiamy o wspólnej nocy. Czy w ten sposób
chcesz uniknąć kłopotliwych pytań?
— To nie pytania stanowią problem — odparł — tylko odpowiedzi.
— Mam ci wierzyć?
— Wolałbym, żebyś mi wierzyła.
Arianna ucieszyła się, słysząc te słowa.
— Czy to twój największy problem? — spytał.
— Nie, jest jeszcze jeden — odparła, zabierając się do rozpakowywania rzeczy. — Dlaczego
chciałeś się ze mną ożenić?
— Czy to nie jest oczywiste? Teraz nie.
— Dlaczego?
— Bo teraz wydaje mi się, że po prostu chciałeś mieć przykrywkę.
— Gdyby chodziło mi tylko o przykrywkę, nie mierzyłbym tak wysoko.
— Jaki z tego wniosek?
— Qiciałem się z tobą ożenić, ponieważ cię kochałem.
Poszukała wzrokiem jego oczu, gdyż nagle ogarnął ją niepokój.
— Mówisz jak prawdziwy tajny agent.
Mark uśmiechnął się.
— Naprawdę chciałabym wiedzieć, jak bardzo niebezpieczna jest twoja praca.
— Co masz na myśli?
— No, wiesz. Na przykład te kapsułki z trucizną. Kiedy wspomniałeś o nich po południu, tylko
żartowałeś, prawda?
— Owszem.
Arianna przeszła przez pokój, wiedząc, że Mark wodzi za nią wzrokiem.
— Co się stało, Arianno?
— Wciąż nie mogę pogodzić się z myślą, że ten łagodny, dobrze wychowany bankier, za
którego o mały włos nie wyszłam za mąż, jest szpiegiem. Mark, powiedz mi, że to sen, a
może niewybredny żart. Cokolwiek.
— Nie jestem szpiegiem.
— Detektywem, niech ci będzie.
Spoważniał, ale zaraz uśmiech rozpogodził mu twarz.
— Chodź tutaj — powiedział, wyciągając rękę.

background image

Arianna podeszła do niego niepewnym krokiem. Ujął jej dłoń i pogłaskał czule.
— Musisz uwierzyć, że to wszystko nie ma żadnego wpływu na moje uczucia do ciebie —
powiedział cicho. — Są takie same jak zawsze.
— Mark, czy nie rozumiesz, że jesteś zupełnie innym człowiekiem, niż mi się wydawało? Już
choc”by z tego powodu inaczej na ciebie patrzę.
— I bardziej ci się podobam?
— Nie jestem pewna.
— Czyżby?
— Muszę przyznać, że trochę mnie intrygujesz. Ale to zupełnie naturalne. Gdybym ni z tego,
ni z owego oświadczyła, że jestem szpiegiem, ty czułbyś zapewne to samo.
— Może masz rację. — Mark przytrzymał ją za biodra i posadził sobie na kolanach.
Przycisnął twarz do jej włosów i wciągnął powietrze. — Zawsze uwielbiałem zapach twego
ciała.
Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go w usta.
— Chcę ci zadać jeszcze jedno pytanie — rzekła. — Szalenie zależy mi na tym, żeby
usłyszeć prawdę. Bez względu na to co powiesz, nigdy nie wykorzystam tego przeciw tobie.
Muszę znać prawdę o dziewczynach Lindsaya. Dużo ich było? Czy zdarzyło się, że musiałeś
uwieść jakąś ponętną agentkę wrogiego wywiadu?
Mark odrzucił do tyłu głowę i roześmial się głośno.
— Arianno, naoglądałaś się za dużo filmów.
— To nie jest odpowiedź na moje pytanie — oburzyła się.
— Nie musiałem uwodzić żadnych pięknych agentek. Brzydkich też nie. I nie ma żadnych
dziewczyn Lindsaya... może z jednym wyjątkiem.
Uniosła brwi.
— Ja się nie liczę, bo nie wiedziałam, że jesteś zero, zero, siedem.
— Ale będziesz pierwszą dziewczyną, dla której stracił głowę — powiedział, tuląc ją do
siebie.
— Naprawdę pierwszą?
— Przysięgam na głowę mojej matki.
— A nie na swoją głowę?
Uśmiechnął się szeroko.
— Przy mojej pracy to niebezpieczne.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi.
— Albo kurier z poufną wiadomością — powiedział — albo kolacja.
— Och, Mark — odparła, podnosząc się z jego kolan — wygadujesz takie bzdury, że już
sama nie wiem, w co wierzyć.
— Czasami lepiej nie wiedzieć — rzeki, puszczając do niej oko. Podszedł do drzwi i otworzył
je.
W progu stała pucołowata kobieta z tacą w rękach.
— Przyniosłam kolację dla dwóch osób.
— świetnie — powiedział Mark. — Proszę wejść.
Kobieta skinęła Ariannie głową, po czym postawiła tacę na stole.
— Jedzenie i kawa — wyjaśniła. — Mam nadzieję, że będzie smakowało.
— Na pewno będzie smakowało — zapewnił Mark.
Gdy kobieta opuściła pokój, podszedł do stołu i podniósł metalową pokrywkę.
— Co my tu mamy? Szynkę, zieloną fasolkę i tłuczone ziemniaki. A tutaj? — spytał, unoząc
drugą pokrywkę. — Szynkę, zieloną fasolkę i tiuczone ziemniaki. Co wolisz?
— Myślę — odparła, podchodząc do mego — że zdecyduję się na szynkę, zieloną fasolkę i
tiuczone ziemniaki.
-. świetny wybór, madame — stwierdził, obejmując ją ramieniem. — Ja wezmę to samo.
— Cieszę się, że kazałeś zamówić kolację. Nagle poczułam głód. — Spojrzała na talerz. —
Siadajmy do stołu.
Posiłek upłynął im w przyjemnym nastroju. Wreszcie zdolali się odprężyć. Wyszli cało z nie
lada opresji i uratowali cenny maszynopis. Arianna czuła się tak jak w najlepszym okresie ich
narzeczeństwa.
— Wiesz co? — odezwała się. — Trochę mnie przerażasz.
- Wspomniałaś już o tym.
— To jest... ciekawe. Nie powiem, że podniecające, choć to chyba dokładniejsze określenie
stanu moich uczuć.
— Dlaczego mi o tym mówisz?
— Próbuję zrozumieć, co się ze mną dzieje. Jeśli mylę się co do ciebie, to rozwiej moje
złudzenia.

background image

— Ostatnią rzeczą, jaką bym zrobił, to rozwiał złudzenia pierwszej dziewczyny Lindsaya.
Uśmiechnęła się. Nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek prowadzili tak żartobliwą, a
zarazem szczerą rozmowę. Przeczesała palcami włosy i wyciągnęła nogi w swobodnej pozie.
— Co za dzień. Na pewno wyglądam jak straszydło.
— Wręcz przeciwnie. Wyglądasz pięknie.
— Czy superbohaterom wolno mówić taicie rzeczy? Powinna. cię otaczać aura tajemniczości.
Uśmiechnął się szeroko.
— Ale nadal jestem mężczyzną. — ściszając głos, dodał: — I nadal cię kocham, Arianno.
Przedtem nigdy nie bałem się tego mówić i teraz też się nie boję.
Nie spuszczał z niej wzroku. Poczuła, że się czerwieni, ale zmusiła się, by spojrzeć mu w
oczy.
— O czym myślisz? — spytał.
Wiedziała, że jej odpowiedź zaważy na całym wieczorze, jeśli nie na jej całym pobycie tutaj.
Ale jak mogła mu się zwierzyć ze wszystkiego, co czuła? Od rana jej nastrój zmienił się ze
sto razy. Przeżyła silny wstrząs. Groziło jej niebezpieczeństwo, a nawet śmierć. Jednak
dobre rzeczy też się zdarzyły tego dnia.
— Masz kłopot z odpowiedzią?
Arianna skinęła głową.
— Cóż, kwiatuszku, czyny Są ważniejsze od słów.
Mark wstał i okrążył stół. Bez wahania podniósł z krzesła i pocałował w usta.
Arianna westchnęła.
— Wszystko się zmieniło w ciągu jednego dnia.
— Zabawne, ale mnie wydajesz się wciąż taka sama. — Pogłaskał ją delikatnie po policzku.
— Chcesz być dziewczyną Lindsaya?
— Aż boję się odpowiedzieć.
— Dlaczego? Nie ufasz mi?
— Dwadzieścia cztery godziny temu bez wahania odpowiedziałabym twierdząco, ale teraz...
Uśmiechnął się szeroko, po czym pocałował ją w czubek
nosa.
- Widzę, że muszę odzyskać twoje zaufanie. Może znajdziemy jakieś wygodne miejsce i
przedyskutujemy tękwestię?
— W tej chwili marzę tylko o tym, żeby wziąć prysznic.
— Nie widzę przeszkód.
— Chyba nie ma sensu mówić, żebyś tu poczekał — rzekła.
— Ale itak to powiem. — Odwróciła się i poszła do łazienki.
Odkręciła wodę, zdjęła sweter i biustonosz. Rozpinała dżinsy, kiedy drzwi otworzyły się i w
progu stanął Mark.
— Jesteśmy na moim terytorium, kwiatuszku.
— I jestem twoim więźniem?
— Moim gościem.
— Boję się spytać, co to znaczy.
Z zachwyconym uśmiechem na ustach Mark podszedł do Arianny. Ujął jej twarz w diome i
pocałował delikatnie w usta. Potem sięgnął do jej piersi. Arianna nie poruszyła się, lecz
przemknął ją dreszcz. Mark przesunął ustami po jej nagim ramieniu i szyi. Westchnąwszy
cicho, odchyliła do tyłu głowę. Zamknęła oczy i opuściła ramiona. Tak, była jego więźniem.

ROZDZIA£ 10

Kiedy Arianna weszła pod prysznic, Mark stanął tuż za nią. Strumień wody był bardzo silny i
poczuła na twarzy i szyi igiełki ciepła. Mark objął jej piersi i zaczął drażnić sutki, po czym
pochylił się, by łatwiej mu było chwycić zębami koniuszek jej ucha.
Tak bardzo chciała go pocałować, lecz nie pozwolił jej się odwrócić. Gdy wsunął rękę między
jej uda, odczuła takie podniecenie, że nie mogła opanować drżenia.
- Och, Mark. Nie przerywaj - szepnęła.
• Oparła mu głowę na ramieniu, tak że strumień wody padał wprost na jej twarz. Nie zważała
na to, cała skupiła się na tym, co miało nastąpić, czujna, a zarazem rozedrgana.
Najpierw tylko się z mą droczył, muskając koniuszkami palców jej ciało, potem delikatnie
przesuwał dłonią po brzuchu i udach. Pragnęła go coraz bardziej. Kiedy myślała, że już dłużej
tego nie zniesie, Mark zaczął ją pieścić. Arianna próbowała mocniej przycisnąć do siebie jego
dłoń, ale dozował rozkosz w dostatecznie małych dawkach, by trzymać ją na granicy
miłosnego spełnienia.
To była tortura, ale najsłodsza tortura, jaką znała.

background image

Wkrótce zaznała tak niewysłowionej rozkoszy, że nie zdołała nad sobą zapanować. Kiedy w
końcu przestała drżeć, poczuła. się taka słaba, że omal nie upadła. Otworzyła oczy, obróciła
się w ramionach Marka i spojrzała na niego. Był ogromnie podniecony. Znowu go zapragnęła.
Chciała poczuć go w sobie. Natychmiast.
Gdy tak się stało, westchnęła zadowolona, doznając uczucia niezwykłego zespolenia,
intensywnej bliskości. Po raz pierwszy w życiu całkowicie podporządkowała się Markowi.
Kiedy nadeszło spełnienie, było tak oszałamiające, że zakręciło się jej w głowie,
przewróciłaby się, gdyby jej nie trzymał. Pozwolil, by jej stopy zeslizgnęły się z jego bioder,
ale zanim dotknęły podłogi, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.
Ociekała wodą, lecz wcale się tym nie przejęła. Wszystko przestało się liczyć. Choć wciąż
półprzytomna, zauważyła, że z łazienki przestał dobiegać szum prysznica. Po chwili Mark
wrócił z dwoma ręcznikami. Jednym ją przykrył, drugim zaczął się wycierać sam.
Patrzyła na niego, wiedząc, że to ten sam mężczyzna,
z którym kochała się dziesiątki razy. A mimo to zupełnie go
nie poznawała. Kiedy się wytarł, zaczął ścierać krople wody
z ciała Arianny. Potem położył się i wziął ją za rękę.
Westchnęła z zadowolenia.
— „Więc teraz już oficjalnie jestem dziewczyną Lindsaya?
— Oczywiście — odparł, całując jej palce.
Później, gdy leżała obok niego, pomyślała, że ten niezwyczajny, szalony wybuch namiętności
był zakończeniem niezwyczajnego, szalonego dnia, podczas którego dobrze znany, poczciwy
Mark przeistoczył się w nieobliczalnego, tajemniczego nieznajomego.
Kochał się z nią, ale kogo nosił w sercu?
Odwrócił się do niej i przycisnął jej rękę do policzka.
— Dobrze się czujesz, Arianno?
— Tak — odparła z westchnieniem. — Może jestem trochę przytłoczona tym wszystkim.
Przytulił ją do siebie.
— Za dużo zwaliło się dziś na twoją głowę — rzekł, całując ją w skroń. — Przykro mi.
Gdybym mógł, oszczędziłbym ci tych wrażeń, ale nie miałem wyboru.
Odsunęła się, by spojrzeć mu w oczy. Było zbyt” ciemno, żeby mogła coś z nich wyczytać.
— Kiedy zostałeś tajnym agentem?
— Jakieś trzy lata temu. Dużo wcześniej, niż się poznaliśmy.
— No tak. To wszystko jeszcze jest dla ciebie nowe.
— Aż za bardzo. ¯e wstydem muszę przyznać, że w Vail wystarczyło trzech mężczyzn, żeby
mnie pokonać. Następnym razem będę lepiej przygotowany.
Przesunęła palcami po jego torsie. Pomyśleć, że od początku ich znajomości prowadził
podwójne życie. Mark powiedział, że naprawdę ją kocha, a to, że jest szpiegiem, me ma nic
wspólnego z jego uczuciami. Była ciekawa, czy to prawda.
— Czy miałeś wyrzuty sumienia, że mnie okłamujesz?— spytała.
— Miałbym, gdyby moje kłamstwa wpływały na nasze życie.
— Nigdy cię nie pytałam, co robisz podczas swoich podróży zagranicznych, ale gdybyśmy się
pobrali, mogłabym się tym zainteresować. Jak byś się wtedy zachował?
— Trzymałbym cię z dala od spraw, o których nie musisz wiedzieć.
Podparla głowę ręką i popatrzyła mu w oczy.
— Równie dobrze mógłbyś mi nie mówić o sprawach, o których nie chciałbyś, żebym
wiedziała. Na przykład o miłosnych eskapadach z dziewczynami Lindsaya.
— Nie było żadnych dziewczyn, Arianno. Przysięgam.
— Ani randek w moskiewskim nocnym klubie czy schadzek w paryskim hotelu?
— Nie — odparł. — Ani jednej.
— Myślałam, że kobiety rzucały się na ciebie.
Jasne, że chodziłem na randki, ale wiedziałaś o tym.
— Czy którejś z nich wyznałeś, że prowadzisz podwójne życie? — Pogłaskała go po
ramieniu.
— Moja praca wymaga dyskrecji — odparł, uśmiechając się lekko. — Nie wolno mi zdradzać
tajemnic służbowych.
Pocałowała go w policzek.
— Nawet gdybyś był torturowany, nic byś nie powiedział?
— Są tortury... i tortury.
Przebiegła palcami po jego brzuchu i biodrach.
— A taką torturą coś bym z ciebie wydusiła?
Roześmiał się.
— Tego ci nie powiem.

background image

— Gdybym nie widziała tych oddziałów, helikopterów itrupów na własne oczy, nigdy bym w to
nie uwierzyła — rzekła.
— Co oko widzi, to głowa zrozumie, kwiatuszku.
Arianna spojrzała na zegarek leżący na szafce nocnej. Wzięła go do ręki.
Arianno.
— Wygląda jak zwykły zegarek — powiedziała.
— To cud współczesnej techniki.
I pomyśleć, że wystarczyło pokręcić trochę tą gałeczką.
— Ostrożnie — ostrzegł ją Mark. — Teraz nie potrzebujemy wsparcia oddziałów
paramilitarnych.
Pogłaskał ją po głowie i przez chwilę leżeli w milczeniu.
— Wiem, że pówinnam wziąć odpowiedzialność za swoje życie, ale muszę ci coś wyznać.
— Co, kwiatuszku?
— Mam ochotę oddać się pod twoją opiekę.
— Właśnie to powinnaś zrobić.
— Nie, Mark, wcale nie, ale jestem tak zmęczona tym wszystkim, że nie mam siły z tobą
walczyć.
— I nie powinnaś, chcę ci tylko zapewnić bezpieczeństwo,Arianno.
W pokoju nie było okien, więc gdy Mark obudził się, musiał spojrzeć na zegarek, by
zorientować się, która godzina. Na szczęście nie zgasili światła w łazience i przez lekko
uchylone drzwi sączyło się teraz do pokoju. Arianna spała mocno, nie chciał jej budzić, lecz
nie mógł oprzeć się pokusie i przytulił do siebie jej drobne ciało. Gdy wziął ją w ramiona,
zaprotestowała cicho, ale wkrótce ułożyła się wygodnie i spała dalej z błogim uśmiechem na
twarzy.
To była kolejna cudowna noc — może nawet wspanialsza od tej, którą spędzili w yail. Czuł,
że Arianna się zmieniła, pewnie dlatego, że i on był inny. Jak na ironię, im bardziej ją
prowokował, tym łatwiej mu ulegała. Jednak nigdy w życiu nie byłby w stanie jej skrzywdzić
czy zranić.
Cieszył się ze swego triumfu, lecz nie wiedział, co się stanie, gdy Arianna odkryje, że sprawy
wyglądają nieco inaczej. Musi się dowiedzieć, co czuje do niego, mężczyzny, który zrzucił
maskę.
Na razie nie miał powodu do narzekań. Arianna obdarzyła go nieopisaną rozkoszą. Gdy
ochłonęli po pierwszym zbliżeniu, kochali się po raz drugi. I to zupełnie inaczej. Tym razem
przypominała raczej tygrysicę niż kotkę. Nie miała żadnych zahamowań.
Jednak nie odniósł nad nią całkowitego zwycięstwa. Wkrótce ich miłośne uniesienia
przestaną jej wystarczać i powróci do praęy nad maszynopisem. A on stanie przed tym
samym problemem co poprzednio — jak ją przekonać, żeby poczekała z wydaniem książki,
dopóki sprawa nie zostanie zakończona.
Co prawda, redagowanie maszynopisu dałoby jej zajęcie. Postanowił, że załatwi dla niej
komputer. W ten sposób zyska trochę czasu, choć trudno powiedzieć ile — parę dni, może
tydzień.
Mark postanowił wziąć prysznic. Wciągnął spodnie i poszedł do swojego pokoju, nie chcąc
budzić Arianny. Ledwo zamknął za sobą drzwi, zadzwonił telefon. To była Marcia Allen, jego
asystentka z Nowego Jorku.
— Wiem, że jest wcześnie powiedzialą — ale chciałam jak najszybciej przekazać panu
wiadomość. Skontaktowałam się z Francuzami i Niemcami. Spotkanie można przełożyć
dopiero na początek przyszłego roku. Wszystkie wcześniejsze terminy nie odpowiadają albo
jednej, albo drugiej stronie. Co pan zdecyduje?
— Cholera. To było do przewidzenia. A nie mogę się stąd ruszyć.
— Zatem umówić ich na styczeń?
— Nie — rzeki Mark, pocierając podbródek. — Muszę sfinalizować tę umowę. Teraz albo
nigdy.
- Spotkanie ma się odbyć w poniedziałek po południu w pańskim biurze. Niewykluczone, że
rozmowy przeciągną się na wtorek. Czy zorganizować panu transport do Nowego Jorku?
— Nie, dam sobie radę. Nie mam pojęcia, kiedy przyjadę, lecz będę najpóźniej w
poniedziałek rano.
— W porządku — odparła Marcia. — Coś jeszcze?
— W jakim nastroju jest mój ojciec?
— Coraz bardziej się niecierpliwi. Narzeka na pańskie hobby, jak to nazywa.
— Nie mogę go za to winić. Czy wie, gdzie teraz jestem?
— Powiedziałam mu, że jest pan w Kolorado, później już z nim nie rozmawiałam na ten
temat. Właściwie sama nie wiem, gdzie pan obecnie przebywa.

background image

— Szczerze mówiąc, ja też nie bardzo się orientuję. A jeśli chodzi o ojca, to zostawmy to tak,
jak jest. Nie ma sensu niepotrzebnie komplikować sprawy.
— Dobrze.
— Dzięki, Marcio.
— Powodzenia. Nie wiem, czym pan się teraz zajmuje, ale przypuszczam, że tym, co zwykle.
- Właściwie to nie. Trochę czym innym.
- Powstrzymam się od pytań.
— Do zobaczenia za parę dni. — Mark odłożył słuchawkę i westchnął. Będzie musiał
wyjechać i zostawić Ariannę samą. Zdawał sobie sprawę, że to nie jest najlepszy pomysł, ale
nie miał wyboru.
Arianna leżała jeszcze, zbierając myśli. Przeciągnęła się, wspominając przeżycia ostatniej
nocy. Stali się sobie z Markiem tacy bliscy!
— Och, Mark — powiedziała głośno. Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
Gdzie on się podziewa? Spojrzała na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Coś podobnego, ale
długo spała!
Nagle przypomniała sobie o śniadaniu. Była ciekawa, czy Mark na nią czeka. Tak czy inaczej
musi wstać, ubrać się i przejść do kafeterii.
Szybko wzięła prysznic, ułożyła włosy, zrobiła makijaż i ubrała się. Gdy zakładała kolczyki, jej
wzrok padł na telefon. Może powinna zadzwonić do Jerry”ego? Podniosła słuchawkę, ale me
było sygnału. Telefon był głuchy. Co to oznacza? ¯e jej nie wierzą? Co jeszcze? Spostrzegła
kartkę przyczepioną do drzwi. Mark pisał, że próbuje znaleźć dla niej komputer, by mogła
pracować. To poprawiło jej humor.
W kafeterii byłó już niewielu gości. Dwóch Japońcżyków ubranych w białe koszule i
ciemnobrązowe spodnie popijało herbatę przy stoliku ustawionym pośrodku sali. W rogu
siedzieli starszy mężczyzna i młoda kobieta. Za kontuarem urzędował barman.
Arianna wzięła tacę, położyła na mej sztućce oraz serwetkę. Przesunęła się wzdłuż lady i
postawiła na tacy miseczkę z owocami. Właśnie sięgała po bułkę, gdy stanęła za nią wysoka
kobieta o miłym wyglądzie i czarującym uśmiechu.
— Niewiele dla nas zostało — powiedziała, wskazując na resztki potraw.
— Rzeczywiście — odparła Arianna, ciesząć się, że meznajoma pierwsza ją zagadnęła.
Podeszła do barmana, który wyglądał tak, jakby chciał jak najszybciej wrócić do łóżka.
— Chyba nie mam wyboru — powiedziała Arianna. Najednej z patelni była resztka jajecznicy,
na drugiej pai plasterków bekonu i kilka parówek.
— Jeżeli nie chce pani japońskiej zupy i ryżu — odparł sennym głosem.
— Nie, proszę trochę jajecznicy
Poczekała, aż napełni jej talerz, po czym wzięła jeszcze sok pomarańczowy i kawę. Zaniosła
tacę do stolika, od którego odeszli już Japończycy. Gdy zestawiała iaczynia, stanęła przy niej
kobieta, z którą zamieniła parę słów przy kontuarze.
— Czy mogę się przysiąść? — spytała. — Nie cierpię sama jeść, szczególnie kiedy jestem w
podziemiach.
— Oczywiście — odrzekła Manna. — Bardzo proszę.
— Kate Throop — przedstawiła się ciemnowłosa kobieta, poprawiając okulary. Była dobrze
po czterdziestce.
— Manna Hamilton.
— Długo pracujesz dla Consolidated?
Dla kogo?
— Naszej spółki.
Manna doszła do wniosku, że to żargonowe określenie tajnej organizacji.
— Och, nie. Właściwie jestem tu gościem.
— Naprawdę? Dziwne miejsce na składanie wizyt.
— Bo dziwne okoliczności mnie do tego zmusiły.
— Sama jestem tu dopiero od tygodnia — rzekła Katu, popijając kawę. — Jeszcze tydzień i
wyjeżdżam, dzięki Bogu.
Manna wiedziała, że nie powinna zadawać pytań, ale inicjatywa wyszła od Kate Throop. W
końcu nic się nie stanie, jeśli trochę sobie pogadają.
— A ty długo jesteś w spółce? — spytała, gdy zaspokoiła pragnienie sokiem
pomarańczowym.
— Nie pracuję w Consolidated — wyjaśniła Kate. — Jestem konsultantką z zewnątrz.
Problemy z personelem to moja specjalność. Domyślasz się, że trudno im tu ściągnąć ludzi
do pracy. Wynajęli mnie, bym przygotowała projekt zmian, dzięki którym to miejsce stanie się
bardziej atrakcyjne. — ściszyła głos. — Przykro mi to mówić, ale najlepiej byłoby
zrezygnować z tych podziemi. Oczywiście nie chcą o tym słyszeć.

background image

— Dlaczego? Chodzi o względy finansowe?
— Nie, to ich nic me kosztuje. Rząd oddał im tę bazę prawie za darmo.
— Rząd? — zdziwiła sie Arianna.
— Owszem. Po zakończeniu zimnej wojny nie była już mu potrzebna.
Arianna patrzyła zdziwiona.
— Kiedyś była tu baza pocisków jądrowych. Nie wiedziałaś?
- Nie.
— Japończycy się nie wzbraniają przed przebywaniem w tym specyficznym miejscu — rzekła
Kate, odkrawając kawałek pasztecika. — Ale to głównie fachowcy wysokiej klasy. Nie opłaca
się sprowadzać kucharzy, pracowników obsługi czy nadru. A z najbliższego miasta,
oddalonego od bazy o jakieś sześćdziesiąt kilometrów, nikt nie chce przyjechać, możesz mi
wierzyć. — Włożyła do ust kawałek pasztecika.
Teraz Arianna była naprawdę zdezorientowana. Mogła tylko założyć, że Kate Throop nie
wiedziała o tajnej misji, którą przynajmniej parę osób miało do spełnienia.
— A czym dokładnie zajmuje się Consolidated? — spytała
niewinnie.
Kate wydawała się tak samo zdziwiona jak Arianna.
— Badaniami nad rozwojem komunikacji satelitarnej. To spółka joint-yenture założona przez
amerykański i japoński kapitał. Nie wiedziałaś?
Arianna.wzruszyła ramionami.
— Miałamo tym dość ogólne pojęcie.
— Staram się jak mogę. Przedstawiłam im kilka propozycji, ale nie są w stanie zbudować tu
czegoś nowego, więc mogą tylko zapewnić ludziom komfortowe warunki ¯ycia i niesłychanie
wysokie zarobki. Ale to nic nowego. Najczęściej przyciąga się ludzi pieniędzmi.
Arianna jadła i słuchała Kate. Zastanowiło ją, że jej praca nie miała nic wspólnego z tym, co
robi Mark. Czyżby jego działalność była otoczona taką tajemnicą, że nawet konsultant z
zewnątrz nie może się o niej dowiedzieć?
— Osobiście chciałabym jak najszybciej wrócić do Kalifornii — ciągnęła Kate. — Przyjęłam to
zlecenie, bo mój mąż, Terry, aktualnie przebywa w Montanie. On podróżuje po całym
świecie.
— Pracuje dla Consolidated?
— Nie, nie. Dla innej firmy, która wprowadza na rynek najnowsze zdobycze techniki.
Ariannie przyszło do głowy, że jest poddawana próbie, ale natychmiast porzuciła tę
niedorzeczną myśl. Kate Throop musiała być albo najlepszą aktorką na świecie, albo osobą
tak niewinną jak ona. Pewnie obie nie miały pojęcia o tym, co się tu naprawdę dzieje.
— Wiesz, czego najbardziej mi brakuje? — spytała Kate.
— Mojej wnuczki Emmy. Emmy Rose Heid. Uwielbiam ją.
— Ile ma lat?
— Dwa ipół.
— To wspaniały wiek — przyznała Arianna, choć niewiele wiedziała na ten temat.
Przypomniała sobie słowa Marka: „Nie chcę, żebyśmy się spieszyli, ale musisz wiedzieć, że
zawsze lubiłem dzieci. Kiedy nadejdzie właściwa pora, miło będzie mieć dwójkę takich
berbeci”
Siedząc sto metrów pod ziemią i słuchając opowieści Kate Throop o malutkiej Emmie Rose,
zastanawiała się, czy jej uczucia do Marka zmieniły się w ciągu tych paru dni. Gdyby jeszcze
raz wsunął jej pierścionek zaręczynowy na palec, zdjęłaby go czy przyjęła z radością?
A co Mark teraz zanuerza? Wyznał, że ją kocha, ale nie powiedział ani słowa o pierścionku,
małżeństwie, dzieciach i całej reszcie.
- Arianno?
Zamrugała nerwowo, domyślając się, że Kate zadała jej
pytanie.
— Przepraszam — rzekła. — Ostatnio często popadam w zamyślenie.
— Zagadałam cię na śmierć.
— Nie, nie o to chodzi — odparła Arianna. — Mam za sobą ciężkie dni. O co pytałaś?
— Czym się zajmujesz?
— Och. — Miała do wyboru kilka odpowiedzi. Może powiedzieć, że przeprowadza wywiady
ze sławnymi ludźmi, że bawi się W kotka i myszkę z mafią albo że romansuje z tajnym
agentem. Wybrała najbezpieczniejsze i najprostsze rozwiązanie.
— Redaguję książki, Kate — wyjaśniła. — W Nowym Jorku.
— A zatem, co tu robisz?
Arianna rozważała właśnie w myśli możliwe odpowiedzi, gdy do kafeterii wszedł Mark.
— Romansuję ze szpiegiem — odrzekła.

background image

Kate roześmiała się.
— Innymi słowy, to nie moja sprawa.
— Nie chciałam cię urazić. Po prostu nie mogę powiedzieć
prawdy. To tajemnica.
Kate rzuciła .jej porozumiewawcze spojrzenie, gdy Mark podszedł do stolika.
— Dzień dobry — rzekł. — Widzę, że zjadłaś śniadanie.
Arianna przedstawiła go swojej nowej przyjaciółce.
— Kate opowiadała mi właśnie o Emmie Rose — wyjaśniła Markowi. — Jej dwuipółletnia
wnuczka uwielbia się malować, przebierać i w ogóle udawać.
— Bratnia dusza — stwierdził.
— Też tak sobie pomyślałam!

ROZDZIA£ 11

— Dobrze, że znalazłaś sobie koleżankę — rzeki Mark, gdy wyszli z kafeterii.
— Nie martw się, Kate jest konsultantką z zewnątrz. Chyba nie wie, co tu naprawdę się
dzieje.
— Lepiej nie rozmawiaj z nią na ten temat
— Nie mówiłam jej, czym się zajmujesz. W końcu nie chcę, by mnie rozstrzelali.
— Nie sądzę, żeby kara była aż tak surowa — powiedział ze śmiechem.
Gdy przechodzili przez hol, Arianna zerknęła na drzwi do tajnych pomieszczeń.
— Czy kiedykolwiek zamierzasz mi powiedzieć, co właściwie robisz? — spytała.
— Musisz zaspokoić swoją ciekawość?
— Cóż, niektórych rzeczy sama się domyśliłam. Na przykład, że kiedyś mieściła się tu baza
pocisków jądrowych.
— Chyba wystarczy zobaczyć podziemia, żeby na to
wpaść.
— Owszem, ale pewne sprawy są dla mnie niejasne — rzekła, gdy weszli w korytarz
prowadzący do ich pokojów. — Nie wszyscy, którzy tu pracują, są szpiegami. Na terenie tej
bazy wykonuje się też zwyczajną pracę.
— Rzeczywiście musimy porozmawiać — stwierdził Mark niezbyt zadowolonym tonem.
Arianna nie chciała go rozgniewać, ale doszła do wniosku, że ma prawo znać choć część
prawdy. Mark odezwał się dopiero w swoim pokoju.
— Udało mi się zdobyć dla ciebie komputer — powiedział, otwierając drzwi. — Teraz
będziesz mogła pracować.
Odsunął się na bok, by ją przepuścić. Podeszła obejrzeć komputer a Mark usiadł na łóżku i
obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Nadal jej nie powiedział, o czym chce rozżnawiać.
— No, więc — rzekła. — Zamieniam się w słuch. — Usiadła na krześle, które stało obok
łóżka.
— Przejęliśmy tę bazę od wojska ze względu na jej położenie i urządzenia
telekomunikacyjne.
— Kto my? Consolidated?
— Skąd wiesz o Consolidated?
— Od Kate. Wcale jej nie pytałam. Sama mi powiedziała, i to nie proszona.
Mark wyraźnie się zmieszał.
— Consolidated służy tylko za przykrywkę.
- Tak myślałam. Dla CIA?
— Nie, CIA nie ma z tym nic wspólnego. Pracuję dla specjalnej organizacji wywiadowczej,
która nazywa się Alfa. Naszym zadaniem jest wywiad gospodarczy.
— Wywiad gospodarczy?
— Prawdziwa walka między państwami całego świata rozgrywa się na płaszczyźnie
gosiodarczej. Skoro Stany Zjednoczone promują wolny handel, to rząd musi mieć pewność,
że napływ towarów z zagranicy oraz aktywność firm międzynarodowych nie zaszkodzi
żywotnym interesom państwa. W rezultacie jesteśmy siłami bezpieczeństwa dwudziestego
pierwszego wieku.
— Z tego co mówisz, wynika, że przekazujesz informacje dotyczące operacji bankowych.
— Można tak to okmślić.
Skrzyżowała nogi.
— Twoja działalność nie ma więc nic wspólnego z wykańczaniem wrogich agentów, z
kapsułkami z trucizną ani z tymi wszystkimi bzdurami, jakie pokazują w f1mach z Jamesem
Bondem..
— Jedyne, co mnie łączy z zero, zero, siedem, to dziewczyny — powiedział, puszczając do

background image

niej oko.
— Ale ja jestem pierwsza, zgadza się?
— Zgadza.
— Nie wiem, dlaczego miałabym ci wierzyć. Odkąd cię znam, cały czas mnie oszukujesz.
— Nie, po prostu nie mówię ci wszystkiego. Najważniejsze — rzekł Mark — że jesteś
bezpieczna i możesz w spokoju pracować nad swoją książką. Ja będę musiał na parę dni cię
opuścić. Wyjeżdżam.
— W tajnej misji?
— Powiedzmy: w interesach — odparł z uśmiechem.
Aja oczywiście muszę tu zostać?
— Nie uważasz, że tak będzie najlepiej? Chyba me zapomniałaś, co się wydarzyło.
— Owszem, ale nie mogę się tu ukrywać do końca życia.
Wstał, podszedł. do krzesła, na którym siedziała Arianna, i pogłaskał ją po głowie.
— Jestem tak samo niezadowolony jak ty Manno, ale pamiętaj, że zostaliśmy do tego
zmuszeni.
Wiem. I”lko że czuję się taka bezradna.
— Posłuchaj — rzekł, biorąc ją za rękę i podnosząc z krzesła. — Obiecuję, że znajdziemy
jakieś wyjście z tej sytuacji i będziesz mogła wrócić do Nowego Jorku.
— Jak to sobie wyobrażasz? — spytała, gdy wziął ją w ramiona.
— Nie obmyśliłem jeszcze szczegółowego planu, ale mam parę pomysłów.
— Których oczywiście nie możesz mi zdradzić?
Wziął ją pod brodę i popatrzył w oczy.
— Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale czy mogłabyś mi zaufać jeszcze ten jeden raz?
- Dobrze - odparła. - Zaufam ci. Pod jednym warunkiem.
- Jakim?
— ¯e nie będę siedziała tu w nieskończoność Chcę mieć pewność, iż w ciągu kilku, no, może
kilkunastu dni będę mogła wrócić do domu.
— To rozsądny układ.
Arianna poczuła się lepiej. Rozwiązanie nie było idealne, ale oboje wykazali się dobrymi
chęciami. Poza tym Mark okazał pełne zrozumienie dla jej potrzeb. Pomyślała, że bardzo się
zmienił pod tym względem.
— Co się roi w tej ślicznej główce? — spytał, muskając jej policzek opuszkami palców.
— Nie mam zamiaru ci mówić. Nawet dziewczyny Lindsaya mają prawo do swoich sekretów.
Pocałował ją delikatnie w usta i uśmiechnął się.
— Kiedy wyjeżdżasz? — spytała.
— Jutro.
— To jest nasz ostatni wspólny dzień?
— Na razie tak. Wrócę za trzy, najdalej cztery dni.
— Nie powinnam się do tego przyznawać, ale już zaczynam za tobą tęsknić.
— Ja też będę tęsknił.
Znowu pomyślała o przyszłości, o tym, jak ułoży się jej życie po powrocie do Nowego Jorku.
Miała nadzieję, ze będą się spotykali. Dręczyły ją jednak pewne wątpliwości.
— Jak chcesz spędzić ten dzień? — spytał Mark.
— A co mam do wyboru?
— Możesz oddać się pracy, a wtedy zejdę ci z oczu — odparł. — Albo zabiorę cię na
przejażdżkę po okolicy. Możemy też zostać tutaj. Powiedz, na co masz ochotę, Arianno.
Zastanowiła się.
— Cóż, jeśli mam tu spędzić jeszcze parę dni, to będę miała mnóstwo czasu na pracę.
Myślę, że najchętniej pobyłabym trochę na świeżym powietrzu.
— świetnie! Wezmę dżipa. Pojedziemy nad małe jeziorko w górach. Są tam specjalne tereny
rekreacyjne dla naszych pracowników. Możemy wziąć ze sobą lunch.
— To mi się podoba, Mark.
— Tymczasem zaniosę komputer do twojego pokoju. Mam także skaner, więc będziesz
mogła wrzucić maszynopis na twardy dysk. Wolisz tak pracować prawda?
— Owszem. Doskonale to zorganizowałeś.
Gdy Mark instalował sprzęt, Ańaiina wróciła do jego pokoju po skaner. Właśnie wtedy
zauważyła telefon. Pod wpływem impulsu podeszła i podniosła słuchawkę. Usłyszała sygnał.
Widocznie tylko gościom tu nie wierzono.
Arianna nie należała do miłośników natury, ale rześkie górskie powietrze i blask słońca
podziałały na nią niczym eliksir życia. Gdy jechali w góry pożyczonym dżipem, czuła się
oszołomiona wolnością.
¯wirowa droga zaczęła wić się pod górę. Trawy i krzewy, charakterystyczne dla prerii,

background image

stopniowo ustępowały miejsca karłowatym sosnom. Arianna zerknęła na Marka, wciąż
zafascynowana jego tajemniczością.
— Wiesz co — powiedziała — miałam dużo czasu na przemyślenia. I wciąż nie mogę
zrozumieć, jak to było możliwe, że prowadziłeś podwójne życie, a ja niczego me
podejrzewałam.
— Kiepski byłby ze mnie agent, gdybym dał się tak od razu rozszyfrować.
- Ale...
— Więc co sądzisz o moim hobby?
Zastanawia się przez chwilę.
— Myślę, że jest w porządku. Co więcej, zaimponowałeś mi. Tylko żeby ci się w głowie nie
przewróciło — ostrzegła.
Mark obserwował drogę, a wiatr rozwiewał jego brązowe włosy. Rzadko nosił okulary
prżeciwsłoneczne, tak jak teraz, ale wydał sięjej w nich szczególnie tajemniczy i pociągający.
Dlaczego wcześniej tego me zauważyła?
— Martwisz się, że prawdą wyszła na jaw? — spytała. — Za każdym razem, gdy wyjedziesz
z miasta na kilka dni, będę wiedziała po co.
— Zamierzasz mnie śledzić?
Arianna uświadomiła sobie, że sprawa ich wspólnej przyszłości pozostaje otwarta.
— Obcowanie ze szpiegiem jest trudniejsze, niż przypuszczalam — powiedziała. — Założę
się, że nic się przed tobą nie
ukryje.
— Mam ci powiedzieć, co Richard Gere zamówił dla ciebie na kolację?
— Mark, chyba nie...!
— Nie. — Zachichotał. — Nie nadużywam środków, którymi dysponuję.
— Chyba że chodzi o uratowanie byłej narzeczonej z rąk
mafii.
— Czasami robię wyjątki.
Zapach sosen stawał się coraz bardziej intensywny. Wreszcie dojechali nad jezioro. Przy
jego brzegu stały dwa małe skromne domki. Wokół nie było żywej duszy.
Postanowili pójść na spacer, może nawet obejść całe
jezioro.
Choć ta wycieczka była bardziej w stylu Zary, Arianna czuła się szczęśliwa. Kto wie? Może
spędzi zycie z mężczyzną, za którego me tak dawno nie chciała wyjść?
Wiatr jęczał cicho za oknem. Arianna podciągnęłi koc pod brodę i przypomniała sobie
niedźwiedzia, którego widzieli na skraju lasu tuż przed zachodem słońęa. Wiedziała, że przed
zimą misie stają się bardziej żarłoczne, ale Maik zapewnił ją, że drobne blondynki nie są ich
przysmakiem.
— Od kiedy tak dobrze znasz obyczaje dzikich zwierząt?
— spytała. — Czy to także wchodzi w zakres szkolenia? Roześmiał się.
— Jasne. Nigdy nie wiadomo, kiedy człowiek zostanie zrzucony na Syberię — zażartował.
To się wydarzyło parę godzin temu. Zamiast wracać pośpiesznie do bazy, napalili w kominku
w jednym z domków. Lunch, który wzięli z baru, nie był najlepszy, ale po spacerze w górskim
czystym powietrzu apetyt im dopisywał. Gdy się posilili, Maik zdjął materac z łóżka, położył
go przed prostym kamiennym kominkiem i zaprosił Ariannę na małą sjestę. Poczucie
bliskości i zrozumienia, świadomość, iż niedługo się rozstaną, spowodowała, że padli sobie w
ramiona. Kochali się żarliwie i czule. Gdy wrócili do rzeczywistości, Arianna powiedziała:
— Mark, wiem, że masz mnóstwo powodów, by się nie zgodzić, ale chciałabym utrzymać
nasz związek, kiedy już będziemy w domu i wszystko wróci do normy.
— Co rozumiesz przez normę? — spytał.
— Dobre pytanie. Stosunki między nami zmieniły się raz na zawsze.
— Tak, ale myślę, że na lepsze.
— Ja też — rzekła, przytulając się do niego.
Maik pocałował ją delikatnie.
— Nic na siłę— powiedział. —Zobaczymy, jak wszystko się ułóży.
Arianna była zadowolona z takiego rozwiązania. Mimo niebezpieczeństwa ich przyszłość
rysowała się optymistycznie.

ROZDZIA£ 12

Wrócili późno. Gdy przejeżdżali przez bramę, Arianna zauważyła, że tablica przy wjeździe nie
była już, tak jak poprzednio, zasłonięta. Widniał na niej napis: Zakłady Consolidated. Zaczęła
się zastanawiać, czy tego wieczoru, kiedy się zjawili, znak był zasłonięty ze względu na nich.

background image

Nie zapytała o to Marka, gdyż wiedziała, ¯e za kilka godzin wyjeżdża, i nie chciała psuć
nastroju.
Zanim położyli się do łóżka, Arianna czytała, a Mark zajął się papierkową robotą, która
pewnie wiązała się z jego misją. Kiedy w końcu wsunęli się pod kołdrę, przytulili się do siebie
i momentalnie zasnęli.
Arianna spała tak mocno, że nie czuła, jak Mark nad ranem pocałował ją na pożegnanie.
Dopiero rankiem uświadomiła sobie ze smutkiem, że wyjechał.
Wcześnie poszła na śniadanie. Zamierzała zjeść je w samotności. Chociaż sama nie miała
ochoty na pogawędki, mimowolnie przysłuchiwała się rozmowom wokół niej.
Części w ogóle nie rozumiała, gdyż prowadzone były po japońsku, a z pozostałych nie
dowiedziała się niczego ciekawego. Z pewnością nie były to rozmowy szpiegów. Na ogół
dzielono się uwagami na temat satelitów i systemów telekomunikacyjnych. Zastanawiała się,
ile osób pracuje dla Alfy, a ile dla Consolidated.
Po śniadaniu wróciła do pokoju, żeby popracować. Strona po stronie wskańowała cały
maszynopis. Było to nudne zajęcie, które zajęło jej mnóstwo czasu, ale przynajmniej miała
rezerwową kopię.
Tekst wymagał starannej obróbki. Sal Corsi nie był literatem, lecz udało mu się zebrać bardzo
interesujący, obfitująćy w fakty materiał.
Praca tak ją pochłonęła, że zerknęła na zegarek dopierow tedy, gdy poczuła głód. O mały
włos nie przegapiła lunchu.
Wpadła do baru w osiatniej chwili. Ucieszyła się na widok Katu Throop, która właśnie
kierowała się w stronę stolika.
— 0, cześć — powiedziała na widok Arianny. — Zająć ci miejsce?
— Jasne, dzięki.
Arianna podeszła do lady, wzięła z niej talerz z rybą, gotowanymi kartoflami i surówką, po
czym przysiadła się do stolika Kate.
- Widzę, że jesteś w świetnym nastroju - powiedziała do swej nowej przyjaciółki.
— Wczoraj wydarzyło się coś niezwykłego. Co takiego?
— Terry i ja dostaliśmy kasetę z Emmą Rose.
— Twoją wnuczką.
— Tak. Nigdy tak ślicznie nie wyglądała.
Uśmiechając się, Arianna zdjęła talerz z tacy, którą położyła na krześle.
— Niech zgadnę. Kąpała się w wannie z gumową kaczuszką.
— Pudlo — zażartowała Kate. — Sfilmowali ją podczas malowania paznokci. Uwielbia to.
Szkoda, że me widziałaś, jak się uśmiecha do kamery i pokazuje paznokietki.
— To musiało być urocze — stwierdziła Ananna.
— Ciesz się, że nie przywiozłam ze sobą magnetowidu.
— Kate zjadła trochę. — A ty co robiłaś?
— Wczoraj urządziliśmy sobie piknik nad jeziorem.
-. Och, tam jest świetny teren do zabawy i wypoczynku.
Arianna uśmiechnęła się w duchu na wspomnienie zabawy, jaką wymyślili sobie z Markiem.
— Owszem.
— Obejrzałam go ze względów zawodowych — wyjaśniła Kate. — Piękne miejsce,
oczywiście tutejsi nie widzą w nim nic szczególnego. Ale Japończycy i Amerykanie z innych
stanów lubią je odwiedzać. Jest wyjątkowo atrakcyjne dla rybaków.
Kilku mężczyzn, którzy siedzieli za Arianną, wybuchnęło śmiechem. Kate popatrzyła na nich
z życzliwością. Sprawiała wrażenie bardzo miłej osoby. Arianna była ciekawa, czy naprawdę
me ma pojęcia o istnieniu Allr. Trudno było uwierzyć, że Kate zajmowała się sprawami
personelu, a mimo to nie wiedziała, iż niektórzy jego członkowię są tajnymi agentami. A może
Katu została podstawiona, by mieć na mą oko?
• Z gwaru rozmów Ariannę dobiegł głos mężczyzny, który siedział za nią. Wydał się jej
znajomy. Mówił z akcentem typowym dla mieszkańców wschodniego wybrzeża, jakby
pochodził z Nowego Jorku albo New Jersey. Kogo jej przypominał?
Nagle doznała olśnienia. Jego głos brzmiał dokładnie tak samo jak głos przywódcy
gangsterów, którzy napadli ich w Vail. Bardzo dziwne. Przecież ten mężczyzna nie żyje.
Odwróciła się, by na niego spojrzeć. Oczywiście nie byłaby w stanie rozpoznać go, ponieważ
napastnicy byli zamaskowani, ale mężczyzna przy sąsiednim stoliku miał taką samą sylwetkę
jak jej prześladowca.
Nagle widelec wypadł jej z dłoni. Spostrzegła bowiem, że ten człowiek miał na ręce tatuaż —
dokładnie taki sam jak szef bandy.
Mężczyzna odwrócił się, słysząc brzęk widelca o podłogę, i napotkał jej wzrok. Sprawiał
wrażenie zaskoczonego. Jednak po chwili zapanował nad sobą iodwrócił się do kolegów.

background image

Jego reakcja była potwierdzeniem, którego potrzebowała. To był ten sam człowiek!
Serce waliło jej jak miotem. Gangsterzy zostali zabici! Przynajmniej Jones tak powiedział.
Nawet jeśli przywódcy grupy udało się uciec, to co robił w tajnej bazie rządowej oddalonej o
setki kilometrów od miejsca strzelaniny?
— Dobrze się czujesz? — spytała Kate, widząc, że coś się stało.
Arianna była tak spięta, że nie mogła wydusić ani słowa. Spojrzała szybko przez ramię.
Mężczyzna wychodził, zostawiając na stoliku nie dokończony posiłek. Gdy doszedł do drzwi,
odwrócił się i spojrzał na nią. Nie miała już najmniejszych wątpliwości, że to jeden z
napastników.
- Arianno?
— Kate, widzisz tego faceta? — spytała szeptem. — Tego przy drzwiach, w białej koszuli i
brązowych spodniach.
- Tak
— Znasz go?
— Wydaje mi się, że jest kierownikiem magazynu — odparła Kate, poprawiając okulary. =
Chyba nazywa się Lipski. Pochodzi z Nowego Jorku.
— O mój Boże —jęknęła Manna, przyciskając ręce do ust. Nie miała pojęcia, co się dzieje,
prócz tego, że stała się ofiarą jakiejś wielkiej mistyfikacji.
— Czy mogę coś dla ciebie zrobić? — Kata była coraz bardziej zaniepokojona.
Arianna nie mogła wyjść z osłupienia. Popatrzyła w oczy Kate i doszła do wniosku, że musi
komuś zaufać. Na pewno babcia malutkiej Emmy Rose nie współpracuje z bandą oszustów,
gangsterów czy szpiegów.
— Kate — powiedziała drżącym głosem — nie odpowiadaj mi, jeśli nie chcesz. Wolę, żebyś
nic nie mówiła, niż kłamała. Ale muszę się czegoś dowiedzieć i błagam, powiedz mi prawdę.
Czy mieści się tu dowództwo tajnej organizacji rządowej o nazwie Alfa?
Kata Throop zrobiła zdumioną minę.
— Arianno — odparła łagodnie — mają tu bardzo dobrego lekarza. Co prawda, nigdy się u
niego nie leczyłam, ale znam przebieg jego kariery zawodowej. Jeśli chcesz,..
— Nie jestem chora ani na ciele, ani na umyśle — tłumaczyła Arianna. — Wiem, że trudno w
to uwierzyć, ale mężczyzna, który właśnie wyszedł, brał udział w napadzie na mnie i udawał
gangstera.
Kate z zatroskaną miną pogłaskała Ańannę po ręce.
— Gdybyś mi podała nazwisko swego pracodawcy... kogoś, kto cię tu przywiózł, mogłabym
się z nim skontaktować i...
— Mark wyjechał. Dziś rano w taj.., w interesach, powieszedł, powinien być trupem.
dzmy. Nie wiem, czy zdaje sobie sprawę z tego, co tu się dzieje, ale ja mam stuprocentową
pewność, że muszę się stąd wynieść.
Kate zmarszczyła brwi. Biedna kobieta, pewnie myślała, że Arianna cierpi na urojenia. Cóż,
rzeczywiście zachowywała się dziwnie, ale miała powody. Tamten mężczyzna był
zaskoczony jej widokiem. I nie przez przypadek natychmiast wyszedł.
— Słuchaj — zwróciła się do Kate. — Wiem, co sobie myślisz. Na twoim miejscu też bym
uważała, że mam do czynienia z wariatką. Udowodnię ci, że jestem przy zdrowych zmysłach,
jeśli pójdziesz ze mną do pokoju.
Kate Throop rozejrzała się po sali, jakby szukała pomocy.
— Nie tylko ty cierpisz z powodu izolacji od świata. Za zwyczaj ludzie wpadają w depresję
dopiero po paru miesiącach, ale..
— W porządku — rzekła Arianna. — Umówmy się tak. Przeczytasz kawałek pewnego
maszynopisu. Jeśli po pięciu minutach nie przyznasz mi racji, pójdę do lekarza.
— To rozsądna propozycja — odparła Kate. — Chcesz najpierw skończyć lunch?
— Szczerze mówiąc, niczego bym me prze{knęła. To zabrzmi dziwnie, ale mężczyzna, który
przed chwilą stąd wyszedł powinien być trupem.
Kate siedziała na łóżku, przerzucając pierwsze strony maszynopisu. Była zdumiona.
— Czytałam o gangsterze, którego zabito na lotnisku w Nowym Jorku. Czy on to napisał?
Arianna wskazała nazwisko autora na stronie tytułowej.
— Mafia go zabiła, próbując przechwycić ten maszynopis
— wyjaśniła. — Niektórzy sędziowie i policjanci mieliby poważne kłopoty, gdyby książka się
ukazała, więc mafia robi wszystko, żeby do tegó nie dopuścić.
— I myślisz, że kierownik magazynu jest gangsterem?
— Nie wiem, ale jestem pewna, że uczestniczył w napa-
dnie na mnie.
Kate potrząsnęła głową.
— Coś podobilego! Prowadzę spokojne życie. Podobne historie oglądałam w kinie lub

background image

telewizji.
¥rianna opowiedziała jej o zmaskowanych bandytach, którzy napadli na nią i Marka w yail,
oraz o tym, jak Mark wykorzystał swe powiązania z Alfą, by ich uratować.
— Jones, dowodzący całą akcją, przywiózł nas tutaj. Powiedziano mi, że tu mieści się
siedziba Alfy, dla której Consolidated jest tylko przykrywką.
— Na pewno nie znam wszystkich, którzy tu pracują ale rozmawiałam z wieloma, przejrzałam
teczki personalne właściwie wszystkich osób, z wyjątkiem Japończyków, i mogę cię
zapewnić, że nikt nie zajmuje się tu szpiegostwem.
— Może agentami Alfy są wyłącznie Japończycy.
— Trudno mi powiedzieć, ale dobrze zńam Isao Hayashi, japońskiego kadrowca. Zapewnił
mnie, że ci ludzie są wysoko kwalifikowanymi naukowcami, inżynierami i technikami. Poza
tym, nie wiem, kiedy mieliby szpiegować, skoro cały czas pracują.
— Ich kadrowiec też może być członkiem Alfy.
— Powiem szczerze: mam wrażenie, że ktoś próbuje wywieść cię w pole.
— A co z oddziałami paramilitamymi, które nas uratowały? Helikopterami i samolotem?
— Nie słyszałam o żadnych oddziałach i helikopterach, ale wiem, że dyrekcja Consolidated
ma samolot do dyspozycji.
Arianna zastanowiła się. Czy to wszystko mogło być mistyfikacją? Jeśli tak, to Mark brał w
niej udział. Ale dlaczego? Nagle zrozumiała. Była zdecydowana wracać jak najszybciej do
Nowego Jorku, a Mark tego nie chciał. Czy urządził to przedstawienie tylko po to, żeby ją
zatrzymać? Napewno tak. Nie było innego wytłumaczenia.
Kate — rzekła — muszę jak najszybciej dostać się do
Nowego Jorku. Jak to zrobić?
— Chyba najlepiej byłoby pojechać do Great Falls, a stamtąd złapać samolot, ale to kawał
drogi, prawie sto pięćdziesiąt kilometrów.
— Jak tam najszybciej dotrzeć?
— Autobusem Consolidated. Podstawiają go dla pracowników. Ale wyjeżdża dopiero
wieczorem.
— Nie jestem pewna, czy oni tak łatwo mnie stąd wypuszczą.
— Oni?
— Może nie ma żadnej Alfy, ale ktoś pomaga Markowi podtrzymywać tę fikcję. Na pewno ten
rzekomy przywódca mafii z tatuażem na zęce. Muszą być i inni. Nie wiem, czy posunęliby się
tak daleko, by zatrzymać mnie tu siłą.
— Z tego wynika, że chcesz się stąd wymknąć?
— Tak. Im szybciej, tym lepiej.
Kate zastanawia się przez chwilę.
— Mam samochód. Dziś wieczorem zamierzałam spotkać się z Terrym w Great Falis. Nie
obowiązują mnie godziny pracy, mogę więc wyjechać o dowolnej porze. Podwiozę cię, jeśli
chcćsz.
— Naprawdę? Będę ci wdzięczna do grobowej deski.
— Wciąż nie mogę uwierzyć, by któryś z tutejszych pracowmków był zamieszany w napad.
— Mnie też nie przyszłoby to do głowy, gdybym nie zauważyła tego mężczyzny —
powiedziała ze smutkiem Arianna. — Okazuje się, że mój były narzeczony jest bardziej
przedsiębiorczy, niż mi się wydawało. Delikatnie mówiąc, zostałam wystrychnięta na dudka.
— Kiedy chcesz wyjechać?
Ańanna spojrzała na zegarek.
— Gdy tylko się spakuję i przegram wszystkie pliki na dyskietki.

ROZDZIA£ 13

Mark stał przy oknie, patrząc na panoramę Nowego Jorku. Był dżdżysty niedzielny poranek.
W taki dzień ludzie najchętniej zostają w domu, czytają gazety w łóżku albo jedzą bez
pośpiechu śniadanie, czekając na popołudniowy mecz piłki nożnej w telewizji. Mark już od
wielu dni żył w napięciu i jeszcze długo nie będzie mógł sobie pozwolić na luksus
odpoczynku.
Rzadko kto bywał w siedzibie Federalnego Biura Siedczego w niedzielę o tak wczesnej
porze, ale po ich wczorajszym spotkaniu FBI uznało sprawę za wystarczająco pilną, by
wezwać z Waszyngtonu szefa wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną oraz
zerwać z łóżka Buda Aronsona, prokuratora generalnego Nowego Jorku.
Teraz naradzali się w sąsiednim pokoju, a Mark czekał cierpliwie.
Długo ze sobą walczył, zanim podjął tę decyzję, lecz doszedł do wniosku, że jedynym
sposobem zakończenia sprawy jest powiadomienie o niej FBI. Gdy tylko przyjechał do

background image

Nowego Jorku, natychmiast się z nim skontaktował.
Drzwi otworzyły się i Walter Eyans, szef wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną,
oraz Hap Murphy, agent z nowojorskiego biura, weszli do pokoju.
— Bud Aronson był z kimś umówiony, więc poprosił, byśmy skończyli bez niego — wyjaśnił
Eyans, zapraszając Marka, żeby do nich dołączył. Gdy usiedli, Mark po jednej stronie stołu
konferencyjnego, dwaj urzędnicy FBI po drugiej, Eyans dodał: — Nie musimy panu mówić,
jakie to może mieć reperkusje.
— Moim głównym zmartwieniem jest Ańanna.
— Szkoda, że nie przywiózł pan ze sobą maszynopisu.
— Cóż, myślę, że decyzja należy do Arianny. Ja tylko pośredniczę w tej sprawie. Nie mam
zamiaru niczego jej kraść. Jeśli będę mógł jej zaproponować jakiś rozsądny układ, to może.
sama wam go zwróci.
— Na tym polega problem — ponurym głosem podsumował Eyans. — Ona jest w posiadaniu
dowodów licznych przestępstw. Na ich podstawie można oskarżyć winnych, apotem
wytoczyć im proces. Bud Aronson wystąpi o nakazy aresztowania, gdy tylko dowody znajdą
się w naszych rękach.
— Arianna na pewno będzie chciała gwarancji, że pozwolicie jej opublikować te materiały.
— Nie możemy jej tego zagwarantować, przynajmniej dopóki postępowanie sądowe nie
zostanie zakończone.
— Musi być jakieś wyjście — upierał się Mark.
— Proszę posłuchać — rzekł Muiphy. — Przyznaje pan, że dopóki będzie miała maszynopis,
jej życie pozostanie zagrożone. Jedyne, co może zrobić, to przekazać nam te materiały.
Wtedy wszyscy będą bezpieczni. Bud twierdzi, że nawet nie będzie musiała zeznawać.
Uwolni się od tej sprawy. Wydaje mi się, że to sensowne rozwiązanie.
- Nie zna pan Arianny - odparł Mark.
— To z pewnością odważna kobieta — przyznał Eyaiis — ale nie wiem, czy zdaje sobie
sprawę z powagi sytuacji. Radzę jej powiedzieć, że nie ma wyboru. Powinna z nami
współpracować, jeśli chce mieć zapewnione bezpieczeństwo.
— Niewątpliwie — odrzekł Mark — ale nie mogę jej do
niczego zmusić.
- Mamy związane ręce - stwierdził Eyans. - To sprawa nie mająca precedensu.
— W porządku — rzekł Mark, widząc, że dalsza rozmowa mija się z celem. — Spróbuję ją
przekonać, ale to może potrwać. Jeżeli nie mają panowie więcej pytali, to już sobie pójdę.
— Jakie są pańskie plany, panie Lmdsay?
— Jutro rozpoczynam ważne negocjacje, więc przez jakiś czas będęw mieście.
— Radziłbym uważać. Jeśli mafia wie, że ma pan dostęp do maszynopisu, a wszystko na to
wskazuje, mogą pana szukać.
— Nie zbliżam się do swojego mieszkania, proszę mi wierzyć.
— Mieszka pan w hotelu?
— Nie, w domu, który kupiłem parę miesięcy temu. Jak na ironię, mieliśmy zamieszkać w nim
z Arianną po ślubie. Po zerwaniu zaręczyn nie miałem ochoty się do niego wprowadzić.
Dopiero teraz okoliczności mnie do tego zmusiły.
— Zdaje się, że nie nudzi się pan z panną Hamilton — zauważył z przekąsem Eyans.
— Och, facet musi wykazać się pomysłowością, żeby dotrzymać jej kroku.
— Nie wątpię.
Mark opuścił budynek Federalnego Biura śledczego, nie wiedząc, czy coś osiągnął.
Najważniejsze, że agenci federalni zostali ponformowani o sprawie. Zastanawiał się, co teraz
zrobić z Arianną. Nie mógł jej trzymać w nieskończoność w bazie Consolidated w Montanie.
Zatrzymał taksówkę i pojechał do domu w Gramercy Park. Dom był nie umeblowany, ale
poprzedniego popołudnia kupił materac i parę ręczników, by mieć na czym spać i wytrzeć się
po kąpieli. Dla potrzeb robotników, którzy przeprowadzali tu remont, zainstalował telefon i na
szczęście nigdy nie chciało mu się go odłączyć.
Pomyślał, że zadzwoni do Arianny. Chciał usłyszeć jej głos i powiedzieć, że do niej tęskni.
Podszedł do telefonu i wybrał numer centrali Consolidated w Montanie.
— Och, pan Lindsay — powitała go telefonistka. — Pan Almquist próbował skontaktować się
z panem. Już łączę.
Mark czekał zaniepokojony. Coś musiało przytrafić się Ariannie. Na pewno coś złego.
W końcu George Almquist, dyrektor zakładów, podniósł słuchawkę.
— Mark, cieszę się, że dzwonisz — powiedział. — Mamy pewien problem. Panna Hamilton
zniknęła.
— Co takiego?
— Chyba odkryła, że to nie jest tajna jednostka. Z tego, co wiem, rozpoznała jednego z ludzi,

background image

których posłaliśmy do Kolorado na prośbę Jonesa. Tak czy owak, wyjechała.
Mark nie krył zaniepokojenia.
— Czułem, że nie da się długo oszukiwać. Nie wiesz, dokąd uciekła?
— Nie. Po prostu opuściła Consolidated razem z panią Throop, naszą konsultantką; Spróbuję
odnaleźć Kate i dowiedzieć się, dokąd zawiozła pannę Hamilton.
— Będę zobowiązany — odparł Mark. — Ale chyba wiem, jaki jest cel jej podróży. Kiedy
wyjechała?
— Wczoraj około trzeciej po południu.
Mark zastanowił się. Do tej pory zdążyłaby objechać pół świata. Miała wystarczająco dużo
czasu, by dotrzeć do Nowego Jorku.
— Gdybyś się czegoś dowiedział — zwrócił się do Almquista — bardzo proszę o wiadomość.
— Oczywiście.
— Znajdziesz mnie w moim domu w Nowym Jorku albo w biurze.
Podał mu numer telefonu do domu, po czym odwiesił słuchawkę. Zabawa się skończyła. Gdy
Arianna zorientowała się, że została oszukana, pewnie przestała wierzyć w grożące jej
niebezpieczeństwo i wpakowała się w kłopoty. Na myśl o tym zrobiło mu się zimno. Meredith
też się na niego zezłościła, i to tak bardzo, że uciekla tylko po to, by zginąć.
Arianna oglądała przez okno autobusu wsie i miasteczka Connecticut. Czuła się tak, jakby już
cały tydzień spędziła na
lotniskach, w samolotach i w autobusie relacji Boston — Nowy Jork, którym właśnie jechała.
Przez ten czas tylko parę razy się zdrzemnęła. Z braku snu nie mogła jasno myśleć. Musiała
się spieszyć, nie miała wyboru, jeśli chciała jak najprędzej dostarczyć maszynopis Jerry”emu.
Książka mogła stać się prawdziwą sensacją, ale nie można było zwlekać z jej wydaniem.
Zdawała sobie sprawę, że naraża się na ogromne niebezpieczeństwo. Podczas długiej jazdy
z Kate Throop do Great Falis miała okazję wszystko przemyśleć. Doszła do wniosku, że
powinna możliwie najdyskzetniej wrócić do Nowego Jorku. Nawet jeśli napad na nią był
mistyfikacją, to włamanie do jej biura i morderstwo Corsiego zdarzyły się naprawdę.
Pomyślała, że wynajmie pokój w jakimś małym hoteliku. Potem wpadła na jeszcze lepszy
pomysł. Dom Marka. Stał pusty, a ona miała do niego klucz. Będzie idealhą kryjówką Jeśli
dworzec autobusowy w Broriksie nie będzie obserwowany, wszystko pójdzie dobrze.
Ale im bardziej autobus zbliżał się do Nowego Jorku, tym większy smutek ją ogarniał. Choć
była bliska największego sukcesu w życiu, nie szalała z radości. Prawdę mówiąc, miała
poczucie pustki i zawodu. I wiedziała dlaczego. Przez Marka.
Kiedy uświadomiła sobie, że padła ofiarą oszustwa, targnął nią gniew. Nie mogła sobie
wybaczyć, że tak łatwo dała się nabra. Im dłużej jednak o tym myslala, tym lepiej rozumiała,
że Mark próbował ją chronić.
Była pod wrażeniem. Gdyby nie przypadkowe spotkanie z wytatuowanym mężczyzną, nadal
siedziałaby przy komputerze w swoim pokoju, dziesiątki metrów pod ziemią, wierząc głęboko,
że Mark uratował jej życie.
Wciąż nie wiedziała, kim naprawdę jest ani w jaki sposób zorganizował tę maskaradę: Co do
jednego miała pewność.
Jest niezwykle przebiegły. Nie mówiąc już o tym, że szalenie pociągający. Do końca życia nie
zapomnie jaka była podekscytowana, kiedy jej powiedział, że jest agentem tajnej organizacji
rządowej.
Czuła się trochę rozczarowana, że to wszystko okazało się
kłamstwem. Nie miała nic przeciwko zostaniu dziewczyną szpiega, ale takie rzeczy zdarzają
się tylko w filmach. Niestety.
Było już późne popołudnie, kiedy taksówka zatrzymała się przed domem Marka. Arianna
zapłaciła kierowcy i wysiadła. Spojrzała na fasadę budynku, do którego miała wprowadzić się
po ślubie, i ogarnęła ją nostalgia. Nie była w tym miejscu, odkąd zerwała zaręczyny. Może
popełnia błąd, przyjeżdżając tu teraz. Nie przyszło jej jednak do głowy bezpieczniejsze
schronienie.
Wniosła bagaże na ganek i nacisnęła dzwonk, by się upewnić, że Mark nikomu nie wynajął
domu. Odczekała chwilę, mm otworzyła kluczem drzwi. Weszła do środka, rozejrzała się
wokół i stwierdziła, że dom jest nie umeblowany. A tak wspaniale urządzili go w marzeniach!
Arianna otrząsnęła się ze wspomnień. Gdy weszła do kuchni, zauważyła, że telefon wciąż
wisi na ścianie. Podniosła słuchawkę i z radością usłyszała sygnał. Nie zwlekając, wykręciła
numer Jerry”ego.
Odebrał i zdziwił się, słysząc jej głos.
— Arianno, gdzie jesteś? I czy masz ze sobą maszynopis?
— Ja też się cieszę, że u ciebie wszystko w porządku, Jerry.
— O rany, wiesz, że cię uwielbiam. Swietnie, że dzwonisz. Martwiłem się o ciebie. Sprawa

background image

Sala Corsiego nabiera rozgłosu. Więc kiedy będę mógł zobaczyć maszynopis? Jesteś w
Nowym Jorku?
— Tak, ale muszę mieć jeszcze tydzień na redakcję.
— Fantastycznie. Domyślam się, że ten maszynopis...
— Zwali cię z nóg. To będzie absolutny bestseller. Corsi wymienia mnóstwo nazwisk. A co
najważniejsze, mam dostęp do wszystkich dokumentów, które potwierdzają jego oskarżenia.
— Arianno, jesteś wspaniała.
— Mam zamiar się ukrywać, dopóki nie skończę pracy. Ale potrzebuję paru rzeczy, przede
wszystkim komputera i drukarki.
— Możesz skorzystać Z mojego laptopa. Przyślę ci też kogoś do pomocy.
— Nikogo nie potrzebuję, przynajmniej na razie. Dobrze by było, gdybyś się zajął prawną
stroną tego przedsięwzięcia.
— Już to zrobiłem.
— A zatem, najważniejszą sprawą jest zdobycie dokumentów Corsiego.
— To też mogę załatwić — powiedział. — Gdzie ich szukać?
Przypomniała sobie, że Mark przestrzegał ją przed podsłuchem.
— Chyba nie powinniśmy rozmawiać otym przez telefon.
— No to się spotkajmy — zaproponował Jerry. — Gdzie ci pasuje?
— Pamiętasz dom Marka?
Zawahał się.
— Ulicę tak.
— Numer osiemset dwanaście.
— O której mam być?
— Załatwmy to jak najszybciej.
— Dobra, biorę komputer i przyjeżdżam.
Odwiesiła słuchawkę, zadowolona, że w końcu kontroluje sytuację. Wciąż cieszyła ją
perspektywa wydania bestselleru, ale o wiele mniej niż kiedyś. Głowę miała nabitą myślami
oMarku.
Powiedział, że ją kocha, chociaż z nim zerwała. A on wciąż ją pociągał... nie, nie tylko
pociągał. Kochała go, ale nie była pewna, czy może ufać swoim uczuciom.
Gdy wróciła do pokoju frontowego, usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Pomyślała o
maszynopisie, przypomniała sobie wszystkie opowieści o tym, co mafia robi z ludźmi, którzy
wchodzą jej w drogę, i serce w niej zamarło. Stała nieruchomo i patrzyła z przerażeniem, jak
drzwi otwierają się, wpuszczając do pokoju trochę światła. Stał w nich Mark! Był w adidasach,
szortach i podkoszulku. Pot lal się z niego strumieniami.
— Arianno — wykrzyknął na jej widok. — Co tu robisz?
— Kiedy włączył światło, zobaczyła, że jest zdziwiony tak samo jak ona.
Potrzebowała paru sekund, by dojść do siebie.
— Ucieklam — powiedziała w końcu. — Ale co ty tu robisz?
— Biegałem — wyjaśnił, zamykając drzwi — żeby spalić trochę energii.
— Tajna misja się skończyła czy to kolejna maskarada?
— Powiedzieli mi, że uciekłaś i że wiesz o wszystkim.
— Mark uśmiechnął się blado. — Wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych środków.
Arianna nie wiedziała, jak zareaguje na jego widok, ale wyglądał tak rozbrajająco w
spórtowym stroju i miał tak skruszoną minę, że serce jej zmiękło.
— A skoro o tym mowa, to chciałabym ci zadać parę pytań
— powiedziała. — Niektórych rzeczy się domyśliłam, ale nie wszystko jest dla mnie jasne. —
Jej oczy zwęzily się. — Napad był oszustwem, prawda? Gangsterzy byli pracownikami
Consolidated.
— Zgadza się.
— A zegarek? Nie było w nim żadnego sygnalizatora, tak?
Potrząsnął głową.
— Nie, noszę ten zegarek od lat.
— Mark — powiedziała, kłądąc ręce na biodrach. — Nie wstyd ci? Jak poważny bankier
może udawać Jamesa Bonda?
Ruszył w jej kierunku.
— Podobała ci się ta gra, prawda, Arianno?
— Chyba tak — odparła z bijącym sercem.
— Wciąż jesteś zła?
— Z początku byłam wściekła.
Stanął przed nią.
— A teraz?

background image

— Zastanawiam się, czy ty byłeś taki przebiegły, czy ja taka naiwna.
— Och, ja byłem przebiegły. To nie ulega wątpliwości.
— Aż za — stwierdziła, obrzucając go zaciekawionym spojrzeniem. — A swoją drogą, jak to
wszystko zorganizowa-. leś? Helikoptery, oddziały paramilitarne, strzelaninę? Znasz kogoś z
Hollywood czy co?
Uśmiechnął się szeroko.
— Teraz, gdy przyznałaś, że dobrze się bawiłaś, chciałabyś poznać wszystkie moje sekrety,
tak?
Uniosła brwi.
— Nie uważasz, że przyzwoitość nakazuje powiedzieć mi
prawdę?
Mark rozejrzał się po pokoju.
— Szkoda, że nie ma tu na czym usiąść. Padam z nóg.
— Westchnął. — Zostają nam schody.
Osunął się na nie z ulgą. Arianna usiadła obok.
— Kiedy jechaliśmy do Vail, uświadomiłem sobie, że nie będę w stanie odwieść cię od
pomysłu powrotu do Nowego Jorku — zaczął. — Wtedy przyszedł mi do głowy ten plan.
Przez te parę dni, kiedy jeździłem do miasteczka, udało mi się wszystko zorganizować.
— Chcesz powiedzieć, że wynająłeś ludzi, żeby zaaranżowali to przedstawienie?
— Nie musiałem nikogo wynajmować, kwiatuszku. Po prostu poprosiłem o pomoc moich
przyjaciół z Alfy.
— Daj spokój, Mark. Gra skończona. Nie ma żadnej Alfy.
— Zapewniam cię, że jest.
— I chcesz mi powiedzieć, że naprawdę jesteś tajnym
agentem?
— W pewnym sensie. Trochę ubarwiłem swoją opowieść, ale Alfa zajmuje się tym, o czym ci
mówiłem. I współpracuję z nimi — choć raczej jako człowiek z zewnątrz.
— Mów dalej, chcę usłyszeć całą tę historię.
— Jakieś trzy lata temu przedstawiciele Alfy nawiązali kontakt z naszą firmą. Przedtem nigdy
nie słyszeliśmy o tej organizacji. Jest otoczona ścisłą tajemnicą. W każdym razie, Alfa chciała
ze względów politycznych finansować jakąś spółkę w Ameryce Południowej. To nie była
korzystna inwestycja, ale Alfa potrzebowała naszej pomocy. A ponieważ nie proszono nas o
wyłożenie pieniędzy naszych inwestorów, bo fundusze miały napływać z innego źródła,
zgodziliśmy się. Od tamtej pory kilka razy współpracowałem z Alfą. Dostarczałem im
informacji, jak przy przedsięwzięciu w Rosji, albo pomagałem w przekazywaniu kapitału.
Piecz w tym, że Alfa miała wobec mnie dług wdzięczności, a ja chciałem, by wyświadczyli mi
przysługę.
— I to nie byle jaką.
— Masz rację. Trzeba było włożyć sporo wysiłku w przygotowanie tej operacji. Wtedy, kiedy
nie było mnie w domu przez cały dzień, spotkałem się z Jonesem, żeby wszystko
zaplanować.
— Jestem pod wrażeniem.
— Całe szczęście, że nie musieliśmy nikogo zabić — zażartował.
Więc jednak Consolidated jest przykrywką dla działalności Alfy?
— Nie, Consolidated zostało utworzone przy cichej pomocy rządów Stanów Zjednoczonych i
Japonii. Alfa pomagała w tym przedsięwzięciu i Jones zna kilku ważnych ludzi w
Consolidated, między innymi George”a Almquista, dyrektora zakładów. Almquist udostępnił
nam samolot oraz zaproponował zamieszkanie w bazie. Oddziały paramilitarne to tak
naprawdę zespoły ratownicze z Kolorado. Chłopcy otrzymali hojne wynagrodzenie za swój
występ. A helikoptery Jones wynajął od spółki handlowej.
Arianna skinęła głową.
— I domyślam się, że te ciała były pomazane ketchupem.
— Czerwoną farbą.
— Mark — rzekła, szturchając go łokciem — mam ochotę urwać ci głowę. Przez ciebie
dręczyły mnie koszmarne sny.
— A mnie prześladował inny koszmar — że to ty zostałaś zastrzelona. Jesteśmy kwita.
Arianna popatrzyła mu w oczy, uświadamiając sobie, że choć to wszystko było jedną wielką
mistyfikacją, on wcale nie jest oszustem.
— W pewnym sensie jesteś szpiegiem, czy tak? — spytała.
— Powiedzmy sympatykiem tajnej organizacji.
— A zatem Mark, którego kiedyś znałam, i Mark, którego widziałam w Vail i Montanie, to
jedna i ta sama osoba.

background image

— Zgadza się. Kiedy opowiedziałem ci o rozmowie z Zarą, i moim postanowieniu, by
przestać się oszukiwać, mówiłem szczerze. — Wziął ją za rękę. — Gdybym zachowywał się
tak od samego początku, chyba nie czułabyś się przytłoczona moją miłością.
Arianna popatrzyła qiu w oczy.
— To także i moja wina. Nie doceniłam cię, bo byłam za bardzo zajęta swoją karierą. No i nie
mówiłam ci, co czuję.
— Zabawa polegała na tym, żeby być sobą bez względu na konsekwencje.
Arianna spojrzała na niego wymownie.
— Jednak nie pozwoliłeś mi wrócić do Nowego Jorku.
— Zmagałem się ze sobą, uwierz mi. Nie chciałem być nadopiekuńczy, ale zdawałem sobie
sprawę z twojej lekkomyślności. W końcu doszedłem do wniosku, że twoje życie jest
ważniejsze od wszystkiego. Jeśli trzeba będzie kłamać i oszukiwać, będę kłamał i oszukiwał.
Arianna spojrzała na ich splecione dłonie i ogarnęło ją wzruszenie. Miała ochotę rzucić mu
się na szyję.
— Jestem ci taka wdzięczna, Mark — wyznała. — Musisz wiedzieć, że te ostatnie
wydarzenia nauczyły mnie pokory.
— O Boże, chyba nie zamierzasz zakochać się we mnie, kwiatuszku?
— Oczywiście, że nie. Nie posunęłabym się tak daleko.
Roześmiał się.
— Czeka nas zażarta walka.
— A wiesz dlaczego, Mark?
— Dlaczego?
— Bo chcę być dziewczyną Lindsaya, ale nie chcę być .jedną z wielu jego dziewczyn. Ani
nawet jedną z kilku. Chcę być tą jedną jedyną.
— Hrnm — rzeki, gładząc ją po policzku. — Z tym może być pewien problem.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Alfa wymaga od swoich ludzi poświęceń. Oczekuje, że dobry agent nie cofnie się przed
niczym, nawet przed uwodzeniem pięknych kobiet.
— Musimy jeszcze raz się zastanowić nad twoją współpracą z Alfą — odparła, mrużąc oczy.
Mark ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją w usta. Pomyślała, że ukrywanie się wcale nie jest
takim złym pomysłem. Jednocześnie usłyszała, że przed domem trzasnęły drzwi samochodu.
- Och - rzekła.
— Co się stało?
— To pewnie Jerry.
— Jerry?
— Tak, zanim wróciłeś, zadzwoniłam do niego i powiedziałam, że tu jestem. Zamierzaliśmy
porozmawiać o książce.
— Chyba nie mam co liczyć na to, że oddasz mu ten cholerny maszynopis.
— Szczerze mówiąc, kusi mnie, żeby to zrobić.
— Cóż, zostawiam ci wolną rękę. Idę na górę wziąć prysznic.
Pocałowała go.
— Pozwól mi zaprosić się na kolację, Mark.
- Przemyslę to - odpowiedział, uśmiechając się zagadkowo.
Dała mu jeszcze jednego kuksańca. Mark wstał ze śmiechem i wbiegł po schodach. Odezwał
się dzwonek u drzwi i Arianna poszła powitać swego szefa. Nadeszła chwila triumfu, ale tak
naprawdę cieszyła ją myśl o kolacji z ukochanym mężczyzną.

ROZDZIA£ 14

Arianna otworzyła drzwi. Na progu stal Jerry, szczupły, przedwcześnie posiwiały
czterdziestolatek z laptopem w rękach. Widać było, że jest przerażony.
— Jerry, co się stało?
Ledwo wymówiła te słowa, dwóch nieznajomych wyłoniło się z mroku, wzięło Jerry”ego pod
ręce i wepchnęło go do środka. Nie wiadomo skąd pojawiło się jeszcze dwóch męż
czyzn.
— Co się tu dzieje? — spytała. — Kim jesteście? Stojący obok niej mężczyzna pchnął ją do
tylu, by pokazać, że to nie zabawa.
— Zamknij się — powiedział.
— Oco chodzi?
— powiedziałem, żebyś się zamknęła, paniusiu, i wcale nie żartuję.
Ańaima stała naprzeciw czterech bandytów i biednego Jerry”ego, który pobladi ze strachu i
skulił ramiona, jakby w każdej chwili oczekiwał ciosu. Mężczyzna, który wcześniej popchnął

background image

Ariannę, teraz chwycił ją za ramię. Był niski, tęgi, miał ospowatą twarz i ciemne, przylizane
włosy. Nosił ciemnoniebieski prążkowany garnitur, śmierdział czosnkiem i nikotyną.
— Masz książkę? — spytał.
— Słucham?
Książkę, cholera jasna, książkę Corsiego. Gdzie ona jest?
Jerry jęknął.
— Ja-ja nie wiedziałem — wyjąkał. — Rzucili się na ninie, gdy tylko wysiadłem z taksówki,
Arianno. Ja naprawdę...
— Uciszcie tego kretyna!
Potężny mężczyzna z włosami przyciętymi najeża ubrany w zbyt obszerną marynarkę uderzył
Jerry”ego W ramię. Pozostałi zaczęli przeszukiwać pokój. Wszyscy czterej wyglądali jak
typowi gangsterzy.
— Och — rzekła Arianna — znowu udajemy bandytów.
Mężczyźni wydawali się kompletnie zaskoczeni, kiedy roześmiała się i podeszła do schodów.
— Bardzo śmieszne, Mark! — krzyknęła. — Powinieneś się wstydzić, że wtedy mnie
oszukałeś. A teraz mnie jest głupio, że dałam się nabrać! — Popatrzyła na mężczyzn, którzy
nadal sprawiali wrażenie bezgranicznie zdumionych. — Muszę stwierdzić, chłopcy, że
jesteście o wiele lepsi od tamtej bandy. Wyglądacie jak prawdziwi gangsterzy.
— O czym ona gada? — spytał mężczyzna z fryzurą najeża.
— Nie mam pojęcia — odparł jego kompan. — Ktoś jest na górze czy ci się w głowie
pokręciło, paniusiu?
— Spędziłeś dużo czasu w kinie — stwierdziła. — Masz dobrą pamięć do dialogów.
Potrząsnął głową.
— To wariatka, chłopcy. Właśnie tego nam było trzeba.
Arianna roześmiała się. Potem, me zwracając uwagi na obecnych, podeszła do Jerry”ego.
— To taki żart — wyjaśniła. — Maik ich wynajął.
— Ańanno — z rozpaczą w głosie szepnął Jerry — nie widzisz, że om nie żartują? Co się z
tobą dzieje?
— Dobre pytanie — stwierdził jeden z mężczyzn, podchodząc do Arianny i chwytając ją po
raz drugi za ramię. Odwrócił ją gwałtownym szarpnięciem.
— Jest ktoś na górze?
— Tylko James Bond.
Mężczyzna uderzył Ariannę w twarz, aż głowa jej odskoczyła.
— Co robisz?! — krzyknęła, dopiero teraz zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.
Zignorował ją, zwracając się do pozostałych mężczyzn:
— Al, ty i Carlo rozejrzyjcie się po chałupie. — Popatrzył na nią oczyma bez wyrazu, a gdy
otworzył usta, owiał. ją zapach czosnku.
— No, dobra, siostro, książka. Chcę ją mieć natychmiast.
— Na miłość boską, Arianno — odezwał się Jerry. — Zrób, o co cię proszą.
— Maik? — zawołała drżącym głosem. - Już po chwili z góry doszły ją odgłosy szamotaniny i
krzyki. O Boże, pomyślała, to dzieje się naprawdę.
Zerknęła na swe bagaże, do których wcisnęła maszynopis. Przywódca napastników
zauważył jej spojrzenie.
— Książka jest w walizce, skarbie?
Na szczycie schodów zrobiło się zamieszanie. Po chwili pojawiło się dwóch mężczyzn.
Prowadzili między sobą Marka owiniętego płaszczem kąpielowym.
— Zobacz, kogo znaleźliśmy, Brnie — zawołał jeden z nich.
Gdy wszyscy trzej zeszli na dół, Ariarina dostrzegła wyraz niepokoju na twarzy Marka.
Przeszedł ją dreszcz.
— No dobra — odezwał się Ernie — starczy tego. Carlo, przynieś tu walizki. Paniusia da nam
książkę i ząbierzemy dupy w troki.
Arianna popatrzyła z rozpaczą na Marka.
- Maik?
Walizki już stały u jej stóp.
— Otwórz je — rozkazał Brnie. — I to szybko.
Arianna pochyliła się i otworzyła neseser, w którym był maszynopis. Wyciągnęła go i podała
mężczyźnie.
— To wszystko?
— Owszem.
— Wydaje mi się, że nasz przyjaciel Sal zgromadził trochę dokumentów na poparcie tego, co
tu- napisał — rzeki Ernie.
—Maszje?

background image

— Nie — odparła.
— Ale wiesz, gdzie są, prawda?
Zawahała się.
-Nie.
— W moich uszach to zabrzmiało jak „tak”, skarbie. Oddaj je! I to migiem.
— Nie mam ich — rzekła stanowczym tonem. — Corsi powiadomił mnie, że posiada
konkretne dowody i może mi je przekazać, jeśli to będzie konieczne. Nie spodziewał się, że
tak szybko go zabijecie — zmyślała na poczekaniu Arianna, modląc się w duchu, by jej
uwierzyli.
— Wiesz, co jest gorsze od brzydkiej baby? — spytał Brnie.
— Głupia baba. Gonzo — rzekł do olbrzyma ostrzyżonego na
jeża — przystaw temu chuderlakowi pukawkę do głowy. A ty, Al, kochasiowi tej kretynki.
Ku przerażeniu Arianny mężczyźni wykonali polecenie. Jerry spocił się ze strachu. Mark
patrzył przed siebie ponurym wzrokiem. Arianna zaczęła drżeć.
— A teraz się zabawimy w „ty-wybierasz-kto-dostanie” — powiedział Brnie. — Jeden z
chłopców pociągnie za spust. Potem policzę do pięciu. Jeśli przez ten czas me powiesz mi,
gdzie są dokumenty, to drugi zrobi to samo. Będzie niezła zabawa.
— Nie odważycie się! — wybuchnęła Arianna.
— Pozwolę ci wybrać — odparł. — Któ pierwszy, twój szef czy chłopak?
— Arianno — jęknął Jerry — na litość boską!
Jeśli ty nie wybierzesz — dodał — ja to zrobię. — Przeno
sił spojrzenie zjednego mężczyzny na drugiego.
- Arianno! - krzyknął Jerry.
— Wszyscy gotowi? — spytał Brnie, uśmiechając się szeroko. — Pora sprawdzić, jak bardzo
jej na was zależy.
— Dokumenty są w tajnej skrytce w Brooklynie. Adres jest zapisany na kartce, którą mam w
torebce.
— Rozsądna kobitka — pochwalił Ernie. — Zobaczymy jeszcze, czy prawdomówna. Carlo,
przynieś jej torebkę.
Arianna wyjęła karteczkę i podała Erniemu. Przyjrzał się jej uważnie.
— Doskonale. — Pogłaskał ją po policzku niczym dobroduszny dziadek. — Chłopcy —
powiedział — pora się zbierać.
Bandyci schowali już broń, gdy drzwi frontowe otworzyły się z hukiem i grupa mężczyzn z
pistoletami w dłoniach wpadła do pokoju.
— FBI! — rozległo się. — Nie ruszać się!
Agenci federalni błyskawicznie złapali Erniego i jego ludzi, popchnęli ich pod ścianę, rozbroili
i założyli im kajdanki.
Arianna zerknęła na Marka. Był najwyraźniej zdumiony.
— Arianno — powiedział Jerry. — Gdybyś im pozwoliła mnie zastrzelić, wylałbym cię z pracy,
przysięgam, że bym cię wylał.
— Przeszło mi przez myśl, żeby zająć twoje stanowisko
— zażartowała. — Ale doszłam do wniosku, że lepiej będzie, jeśli mi w tym pomożesz.
Jeden z agentów FBI podszedł do Marka.
— Panie Lindsay — rzekł — znowu się spotykamy.
— Witam, agencie Murphy — odparł. — Przybyliście w samą porę. — Zerknął na Ariannę i
puścił do niej oko.
— Marku Lindsay — odezwała się — znowu mnie nabrałeś?
Murphy podszedł do niej.
— Panna Hamilton, jak się domyślam.
Popatrzyła na niego wściekle spod przymrużonych po- wiek.
— Więc pan jest z FBI; tak?
— Tak, proszę pani. Hap Murphy z nowojorskiego Biura Federalnego.
— I przypuszczam, że nie ma pan odznaki, agencie Murpy.
— Owszem, mam.
Sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął kartę identyfikacyjną w skórzanej oprawce, którą
rozłożył jednym ruchem. Arianna przyjrzała się dokładnie legitymacji. Widniało na niej
nazwisko Murphy”ego i pieczęć Federalnego Biura śledczego. Potrząsnęła z
niedowierzaniem głową.
— Jest pan prawdziwym agent?
— Jak najprawdziwszym, panno Harnilton.
Przycisnęła ręce do ust.
— A ci faceci naprawdę są z mafii?

background image

Murphy popatrzył na zakutych w kajdanki mężczyzn, których pilnowali agenci.
— To jest Ernie „Salami” Fapolli. śledzimy go, odkąd Corsi zginął na lotnisku Kennedy”ego.
On obserwował pana Saltera, a my obserwowaliśmy-jego. Od dzisiejszego ranka zaczęliśmy
się także kręcić wokół domu pana Lindsaya. Zrobiło się ciekawie, kiedy wszyscy tu się zjawili.
— Mój Boże — rzeki Jerry. — Wlazłem jak w paszczę lwa.
— Sądzę, że wszyscy tu przyszli z tego samego powodu
— rzeki Murphy, patrząc na maszynopis rozrzucony po podłodze. — Domyślam się, że to jest
książka Corsiego.
Arianna i Jerry wymienili spojrzenia.
- Będę musiał ją zabrać jako dowód rzeczowy - rzekł Mur- phy. Gestem wskazał jednemu z
agentów, by pozbierał kartki.
— Ale najpierw pozwoli nam pan zrobić fotokopie, prawda? — wtrącił się Jerry.
— Obawiam się, że nie, panie Salter.
— Ale cóż w tym złego?
— To bardzo delikatna sprawa, nie wolnó nam niczego zaniedbać. Właściwie muszę spytać,
czy nie zrobiła pani żadnej kopii?
Arianna westchnęła.
— Owszem, jest na dyskietkach, które mam w torebce
— Czy może mije pani oddać?
Wyjęła dyskietki, na które przegrała w Montanie książkę, i wręczyła je agentowi Murphy”emu.
— Dziękuję — powiedzfał. — I jeszcze jedna ważna sprawa
— dokumenty potwierdzające zarzuty Corsiego.
Arianna podniosła z podłogi karteczkę, którą Ernie upuścił, gdy FBI wpadło do pokoju. Podała
ją Murphy”emu.
— Oddaję panu materiały, dzięki którym mogłam zrobić karierę. Mam nadzieję, że zdaje pan
sobie z tego sprawę — rzekła:
— System prawny musi chronić nas wszystkich — odparł Murphy.
— Czy nie możemy pójść na kompromis? My zajmiemy się książką, a wy śledztwem? —
spytał Jerry.
Murphy potrząsnął głową.
— Obawiam się, że nie. Musimy ją zatrzymać, dopóki proces nie zostanie zakończony.
— Wtedy już będzie za późno.
— Przykro mi. A teraz, proszęmi wybaczyć. —Zwrócił się do swoich kolegów: — No dobra.
Zabierzmy stąd tych facetów.
Arianna, Mark i Jeny patrzyli, jak agenci wyprowadzają gangsterów przed dom. Maszynopis,
dyskietki i adres tajnej skrytki zniknęły wraz z nimi.
— No cóż — stwierdziła ze smutkiem Arianna — przynajmniej mieliśmy trochę zabawy.
— Przez chwilę myślałem, że pozwolisz, by zabito nas
— rzekł Jerry, wręczając jej laptopa. Spojrzała na Marka.
— Do pewnego momentu byłam pewna, że to wszystko
ukartowałeś.
— Miałem zamiar wynająć bandę rosyjskich najemników do tej roboty, ale prawdziwi
gangsterzy mnie ubiegli. — Mark pocałował ją w czoło.
— Dlaczego oddałaś dyskietki? — spytał niezadowolony Jerry. — FBI nigdy by się nie
dowiedziało, że je masz.
— Dopóki książka nie znalazłaby się na półkach księgarskich.
— Mamy dobrych firawników.
Spojrzała Markowi w oczy, myśląc o czekającym ich wieczorze.
— Może jestem zbyt uczciwa, Jerry — wyjaśniła. — Chyba powinnam trzymać się gwiazd
filmowych, polityków i pań z wyższych sfer.
— Moglibyśmy o tym pogadać — odparł, spoglądając na zegarek, — Na razie nie pozostaje
mi nic innego, jak wrócić do domu i wypić butelkę whisky. Zobaczymy się jutro w biurze,
Arianno?
— Chcę wziąć parę dni wolnego, Jerry.
— Jeden ci wystarczy. Dó zobaczenia we wtorek rano.
— Ruszył w stronę drzwi. — Och, miło było cię spotkać, Mark. Podoba mi się twój dom —
dodał, po czym wyszedł.
Arianna wzięła Marka za ręce.
— Brak mi słów. Największe atrakcje w Disneylandzie nie mogą się równać z godziną
spędzoną z tobą.
Pogłaskał ją po policzku.
— Jaką godzinę masz na myśli?

background image

Uśmiechnęła się i zarumieniła.
— Nie masz przypadkiem łóżka na górze?
— Nie, ale mam materac.
— Wystarczy.
— Do czego?
— Do przesłuchania, któremu chcę cię poddać po kolacji.
— Znasz wszystkie moje sekrety, kwiatuszku. Nie mam już żadnych.
Popatrzyła mu w oczy.
— Wiesz co? Cieszę się, że tak to się skończyło.
— A to dlaczego?
— Nie było mi pisane wzbudzić sensancji na rynku księgarskim.
Mark wziął ją w ramiona.
— Powiedz mi prawdę. Gdybym dał ci kopię maszynopisu, wzięłabyś ją bez zastanowienia,
prawda?
— Ale mi nie dasz. Jedyna kopia znajdowała się na tych dyskietkach, które FBI zabrało.
Mark potrząsnął głową.
— Na pewno? A jak przepisałaś książkę na dyskietki?
— No, z komputera, którymi dałeś w Montanie.
— Właśnie. Z twardego dysku, prawda?
— Zgadza się! — Otworzyła usta ze zdziwienia. —Zupełnie o tym zapomniałam! Jeszcze
jedna kopia jest w komputerze, który został w podziemiach!
— Bingo!
— Jeśli nie zośtała skasowana. Poza tym, Consolidated może mi jej nie wydać.
— To prawda.
— Ale Alfa jest twoim dłużnikiem, prawda, Mark? Nie mógłbyś do nich zadzwonić i poprosić,
żeby jeszcze raz przegrali maszynopis na dyskietki i przysłali je nam do domu?
— Tylko że jest pewien problem — odparł. — Alfa już nie jest moim dłużnikiem. W gruncie
rzeczy, teraz ja mam wobec nich dług wdzięczności.
Zmarszczyła brwi.
— Co to oznacza?
— Jeśli czegoś od nich chcę, to muszę się zgodzić na podjęcie się kolejnych misji. Kiedy
będą mnie potrzebowali, nie będę mógł odmówić.
— Innymi słowy, którejś nocy, gdy będziemy w łóżku, zadzwoni telefon i będziesz musiał
pobiec na tajne rendez
-yous z jakąś atrakcyjną blondyną, która okaże się szwedzką agentką.
— Właśnie.
— A ponieważ będziesz zobowiązany do zachowania tajemnicy, nigdy nie będę wiedziała, co
jest prawdą, a co fikcją, kiedy jesteś wobec mnie szczery, a kiedy kłamiesz dla dobra kraju.
— Obawiam się. że tak.
Arianna przygryzła wargę.
-. To tak, jakbym musiała zdecydować, które dziecko oddać na pożarcie wilkowi.
— ¯ycie jest skomplikowane — powiedział. — Ceną sławy jest wieczna niepewność.
Pogłaskał ją po policzku.
— Więc, na co się decydujesz, Arianno? — spytał. — Czy mam zadzwonić do George” a
Almquista i poprosić, by mi przysłał dyskietki z kopią maszynopisu Corsiego, czy chcesz
wiedzieć, gdzie naprawdę spędzam każdą noc?
Zmrużyła oczy.
— Mark, zaimponowałeś mi, ale stwierdzam, że drań z ciebie.
Roześmiał się.
— Zawsze możesz wybrać... jak powiedział Emie.
Potrząsnęła głową.
— Dobrze się bawisz, prawda?
— Daj spokój, po prostu jestem ciekaw, na co się zdecydujesz.
Arianna spojrzała na niego chytrze.
— Później ci powiem. Jak zjem kolację i wypróbuję ten materac.
— To brzmi jak szantaż.
— Chyba się nie boisz.
Mark uśmiechnął się kwaśno.
— Już itak wiem, co zrobisz, Arianno.
— Naprawdę?
— James Bond nigdy się nie myli, prawda?
— James Bond nigdy nie zadowala się jedną kobietą.

background image

Ujął jej twarz w dłonie.
— To prawda, ale James Bonci nie zna ciebie.
Koniec książki.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony
Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony
Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony T193
193 Kaiser Janice Tajemniczy narzeczony
Janice Kaiser Tajemniczy narzeczony
Kaiser Janice ?h, co to byl za slub! Slodka tajemnica
Kaiser Janice Słodka tajemnica
04 Janice Kaiser Słodka tajemnica
Ach, co to był za ślub! 04 Kaiser Janice Slodka tajemnica
Kaiser Janice Slodka tajemnica Ach co to byl za slub 04 T169
Kaiser Janice Ach, co to byl za slub! 04 Slodka tajemnica
169 Kaiser Janice Slodka tajemnica
114 Kaiser Janice Szalona jak wiatr
037 Kaiser Janice Dramat w Hollywood
Chantelle Shaw Tajemnicza narzeczona
HT037 Kaiser Janice Dramat w Hollywood

więcej podobnych podstron