Darcy Emma - Niezwykły spadek.
STRESZCZENIE:
Stary i bogaty Vivian Prescott u schyłku życia zatrudnił młodą i piękną Margaret jako
damę do towarzystwa. Czasami żartobliwie nazywał ją swoją ninią. Maggie wprost uwielbiała
go, nauczył ją bowiem cieszyć się życiem i zrobił z niej . prawdziwą damę. Któregoś dnia
złożył jej , niezwykłą propozycję: jeśli uwiedzie jego wnuka, Seau Prescotta, a następnie
zaprowadzi go do ołtarza i urodzi mu dziecko, to w zamian zapisze jej w testamencie .cały
swój majątek. Maggie potraktowała propozycję jako żart, ale tylko .. do dnia, w którym po
nagłej śmierci starego Prescotta stanęła oko w oko z jego wnukiem.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Niania? - To się po prostu w głowie nie mieści, pomyślał Beau Prescott po raz kolejny
tego dnia. Mijała właśnie czternasta godzina lotu z Buenos Aires do Sydney, a on wciąż
analizował treść testamentu dziadka. Kilka dni temu otrzymał ten dokumentpocztą od
prawnika, ktry prowadził interesy jego rodziny.
Po co, u diabła, dziadek zatrudnił niańkę na dwa ostatnie lata swojego życia? Idlaczego
przekazał ją w spadku swojemu wnukowi razem z resztą domowej służby?
Niania! To nie luiało sensu. W domu dziadka nie było przecież żadnych dzieci. W
każdym razie Beau nic o takowych nie wiedzilił.
Pozostali pracownicy zasługiwali, rzecz jasna, na dożywotnią opiekę. Beau darzył
wielkim szacunkiem zarówno panią Featherfield, gosposię dziadka, jak i kamerdynera
Sedgewicka i szofera Wallace a. Nie wyobrażał też sobie, że mógłby pozbyć się pana Polly,
głównego ogrodnika. Każde z nich było częścią tego domu. Ale niania? Co należało do jej,
obowiązków?
Przypomniał sobie jej nazwisko: Margaret Stowe. Hm...
Imię Margaret brzluiało dosyć staroświecko i przywodziło na myśl ubraną w workowate
ciuchy starą pannę. Może ta niańka to jakaś wykolejona, zubożała staruszka? Dziadek miał w
zwyczaju brać takich nieudaczników pod swoje skrzydła i stawiać
ich na nogi. Jednak dwa lata hojności i zapis w testamencie to chyba lekka przesada. . .
- Wylądujemy na l tnisku Mascot zgodnie z rozkładem obwieścił pilot. - Pogoda jest
ładna. Temperatura na dole wynosi około dziewiętnastu stopni...
Beau wyjrzał przez okno i poczuł dziwny przypływ nostalgii.
Poniżej rozpościerał się znajomy widok Sydney; czerwone dachy budynków,
wielobarwny port, most, bajeczny gmach opery.
To wszystko tak bardzo kojarzyło mu się z domem. Ale ten prawdziwy dom to był przede
wszystkim Vivian Prescott, człowiek, który przed laty zaopiekwał się swoim osieroconym
ośmioletnim wnukiem i podał mu na tacy cały świat.
Vivian Prescott był kimś więcej niż. dziadkiem. Był wielkim człowiekiem. Jego serce
powinno było bić znacznie dłużej.
Rodzina Prescottów tradycyjnie nadawała męskim potomkom dość ekscentryczne imiona.
Vivian... Każdy normalny mężczyzna spaliłby się ze wstydu, gdyby musiał nosić takie imię.
Ale nie dziadek! On uwielbiał oryginalność. W dodatku przekonywał wnuka, że Vivian
znaczy życie, a przecież radość życia była tak bliska jego duszy.
Dlacz go musiał umrzeć? Do diaska! Miał dopiero osiemdziesiąt sześć lat. Co to jest dla
takiego człowieka jak dziadek?
Zawsze przechwalał się, że dożyje setki. Ćmił ulubione cygara i popijał francuskiego
szampana, a na jego obydwu ramionach wspierały się piękne kobiety. Zbyt mocn?kochał
ż
ycie, żeby tak :po. prostu się z nim rozstać.
Beau westchnął ciężko i doszedł do wniosku, że nie ma sensu obwiniać dziadka za nagłe
odejście. Wyrodny wnuczek od trzech lat nie wpadł do domu nawet z krótką wizytą. I nie
chodziło tu o odległość, jaka dzieliła Amerykę Południową od Au-
... Przecież gdyby wiedział, że dziadek podupadł na zdroprzyleciałby do ojczyzny
natychmiast.
Sęk w tym, że nie Iniał pojęcia o chorobie dziadka. Podobnie zresztą, jak nie zdawał sobie
sprawy, że w domu jest niańka.
oro dziadek był chory, czemu nie zatrudnił pielęgniarki?
Cz Żby na starość zdziecinniał? Nie, to niemożliwe...
Wreszcie wylądowali. Kiedy tylko samolot podkołował do . ścia, Beau poderwał się i
wyjął spod fotela podręczny bagaż.
Chciał jak najszybciej wydostać się z lotniska i znaleźć się domu.
- Czy mogę w czyillŚpomóc, panie Prescott?
To ta sama stewardesa, która poświęcała mu tyle uwagi podzas całego lotu. Beau posłał
jej nieuważny uśmiech..
- Nie, dziękuję bardzo.
Zaproszenie w jej błyszczących oczach wydawało się dość oczywiste. Cóż, dziewczyna
była całkiem ładna, ale on nie miał teraz głowy do romansów. Musiał załatwić ważne sprawy.
Jednak kiedy mijał stewardesę w drzwiach wyjściowych, poczuł chwilowe ukłucie żalu.
Od dawna nie miał kobiety. Odkąd zaszył się w Amazonii, czas wypełniało mu głównie
przemierzanieodludnych głuszy i walka o przetrwanie.
Zawsze miał ogromne powodzenie u płci przeciwnej. Wy- .
soki, muskularny mężczyzna, jakim był.Beau, przyciągał kobiety niczym magnes l Nie
zmieniła tego nawet pewna dzikość w jego sposobie bycia; jedna z konsekwencji długiego
,popytu w dżungli.
Dziadek zawsze zamartwiał się, że atrakcyjny wygląd to dla Beau prawdziwe
przekleństwo., - Zbyt łatwo ci idzie, chłopcze - mawiał do wnuka. - Jeśli
tak dalej pójdzie, nigdy nie ustatkujesz się u boku porządnej kobiety.
- Nie mam zamiaru się ustatkować, dziadku - odpowiadał Beau ze śmiechem.
Jeszcze trzy lata temu starszy pan przekonywał go poważnym tonem:
Beau, masz już trzydzieści lat. Czas, żebyś pomyślał o dzieciach. Jesteś ostatnim
spadkobiercą rodziny Prescottów.
Nie chcę, żeby nasz ród wyginął. Zrozum, że jedynym sposobem zbliżenia się do
nieśmiertelności jest przekazywanie genów.
Czy Vivian już wtedy czuł, że śmierć jest blisko?
- Dziadku, mężczyzna może mieć dzieci nawet w późnym wieku - zapewniał go Beau. -
Charlie Chaplin został ojcem, kiedy zbliżał się do dziewięćdziesiątki. Nawet ty mógłbyŚ
jeszcze dorobić się potomka. . .
- Żeby wychować dziecko, potrzebny jest czas, którego mnie nie zostało już wiele.
Przemyśl to, Beau. Twoi rodzice byli niewiele starsi od ciebie, kiedy ich samolot rozbił się
nad Antarktyką. Nie dostali od życia drugiej szansy. Jeśli zawczasu nie pomyślisz o założeniu
rodziny,. zanim się obejrzysz, może być już za późno.
Za późno... - pomyślał z żalem Beau. Za późno, żeby się pożegnać z kochanym
staruszkiem, któremu tak wiele zawdzięczał. Za późno, żeby mu podziękować. Za późno
nawet na to, żeby wziąć udział w pogrzebie, który odbył się, kiedy Beau pr;zemierzał
Amazonię, odcięty od cywilizacji.
Jedyne, co mu pozostało, to postąpić zgodnie,z ostatnią wolą dziadka, choćby nawet miało
to oznaczać zatrzymanie bezu ytecznej niańki przez kolejny rok.
Dziadek życzył sobie ponadto, żeby Beau został w Rosecliff,
cji Prescottów, przez co najmńiej najbliższe dwanaście _ . y. Pewnie staruszek miał
nadzieję, że wnusio pozna ;rzez ten czas miłą kobietę, ożeni się i założy rodzinę. Beau
potrząsnął głową na samą myśl o takiej perspektywie.
_ -:re był gotów do małżeństwa. Nie miał ochoty się ustatkowy . W najbliższym czasie
planował podróż do Europy. Głupotą ,:, strony byłoby, gdyby myślał teraz o uwiciu sobie
przyego gniazdka.
zczęśliwie szybko przebrnął przez kontrolę paszportową, ebrał bagaż i nie ociągając się,
wyszedł na zewnątrz hali przylotów.
iemal od razu dostrzegł szofera Wallace a ubranego w nieganny uniform, który dodawał
powagi temu niewysokiemu ężczyźnie. Beau poczuł, jak towarzyszące mu od kilku dni
poczucie pustki wypełnia nagle fala ciepła. Wallace od za;wsze . ył dla niego jak członek
rodziny. O samochodach wiedział tyle, że swoimi wyjaśnieniami bez trudu mógł zaspokoić
ciekawość nastolatka. Był zaufanym powiernikiem chłopięcych sekretów, jego cierpliwość
mogła się równać jedynie z niezmąconym spokojem dziadka.
- Jak dobrze zobaczyć panicza po tylu latach - przywitał go Wallace, szybkim ruchem
ocierając zwilgotniałe oczy.
Beau uścisnął go serdecznie, wzruszony ciepłym powitaniem. Śmierć Viviana Prescotta
musiała być dla szofera niezwykle bolesna. Zwłaszcza że stracił długoletniego pracodawcę, u
którego miał nadzieję dosłużyć aż do emerytury. Teraz zaś jego przyszłóś stanęła pod
znakiein zapytania. Beau obie Oał··sobie w duchu, że zajrńie się tą sprawą. . . i, - Przykro
mi, że mnie tu nie było - powiedział, spuszczając głowę.
- Nie mógłby panicz temu zapobiec - padła szybka odpowiedź. -Umarł niespodziewanie,
tak jak zawsze chciał. Po hucznym przyjęciu po prostu położył się spać i już się nie obudził.
Niania Stowe mówi, że Anioł Śmierci zabrał go pod swoje skrzydła.
Beau niemal wykrzywił się z obrzydzenia. Anioł Śmierci?
Czy ta niańka to jakaś nawiedzona dewotka? W ostatniej chwili ugryzł się w język i nie
powiedział na głos, co sądzi o tego typu porównaniach. Niania najwyraźniej cieszyła się
szacunkiem Wallace a.
Uśmiechnął się z przymusem.
- Huczne przyjęcia były Domeną dziadka.
- Zgadza się, paniczu. Pan Vivian cieszył się sławą doskonałego wodzireja.
Beau spuścił głowę ze smutkiem.
- Powinienem był urządzić mu równie huczny pogrzeb.
- Proszę się nie martwić. Niania Stowe o wszystko zadbała.
- Och, doprawdy?
Tego już za wiele! Co ·ona sobie wyobraża, ta niańka?
Owszem, Sedgewick, który służył u dziadka przez trzydzieści lat, zapewne wiedziałby,
jaki pogrzeb urządzić Vivianowi, ale co miała na ten temat do powiedzenia jakaś niania-
przybłęda? Beau poczuł się głęboko urażony arogancją nieznajomej kobiety. Jak ona śmie tak
się szarqgęsić?
- Jedźmy do domu. Im szybciej, tym lepiej - zarządził, postanawiając z miejsca wykurzyć
władczą pannę Sto we.
- . Wezmę pańskie bagaże.
- Tylko to. - Wręczył szoferowi torbę podręczną, a sam zarzucił na plecy ogromnych
rozmiarów plecak.
- Może wezmę wózek bagażowy?
- Szkoda czasu - odparł niecierpliwie Beau. - Chcę, żebyś : ćrodze opowiedział mi o
pogrzebie.
- ewał się naj gorszego i wolał to usłyszeć jeszcze przed _ tkaniem z tą despotką.
- Pochowaliśmy go z wszelkimi honorami - zapewnił Wal z dumą. - Niania Stowe od
razu zapowiedziała, że musimy ządzić wielki pogrzeb dla wielkiego człowieka. I tak też się
o.
- Więcej szczegółów, Wallace - ponaglił go Beau, przewi. ąc, że zwykła niańka nie mogła
mieć zielonego pojęcia o pra...-dziwej wielkości jego dziadka.
- Wszystko zaczęło się uroczystą mszą w katedrze pod wezv. aniem świętego Andrzeja.
Przyszły takie tłumy ludzi, że kościele nie można było wetknąć szpilki, a ci, którzy się nie
zmieścili, wypełniali okoliczne ulice. Niania Stowe zaprosiła . elu znakomitych gości.
Członków zarządów, w których zasiadał pański dziadek, polityków, artystów i wielu
przyjaciół ?allU Viviana.
Przynajmniej tyle dobrego, pomyślał Beau.
- Sam panicz wie, jak pan Vivian uwielbiał dawać przyjaciołom czerwone róże.
Fakt, to był jego znak fmnowy.
- Nigdy nie widziałem tylu czerwonych róż, ile tego dnia w katedrze. Niania Stowe
musiała spustoszyć wszystkie kwiaciarnie w mieście, wykupując znajdujące się tam róże w
tymkoJorze. Kwiaty przykrywały także trumnę, a każdy żałobnik przy wejściu do katedry
dostawał na pamiątkę czerwoną różę.
Reau musiał przyznać w duchu, że to był. niezły pomysł.
Po wyjściu z hali przylotÓW powitało ich bezchmurne błę-
kitne niebo. Ruchem głowy Wallace wskazał miejsce, gdzie zaparkował samochód.
- Mów dalej - domagał się Beau. - Jak przebiegła msza?
- Chór chłopięcy zaczął od ,,Przygotuj drogę Panu z musicalu Godspell . To była jedna z
ulubionych piosenek świętej pamięci pana Viviana. On wprost uwielbiał teatr.
- W rzeczy samej - przyznafBeau, czując, że jego niechęć do panny Stowe nieco topnieje.
Niańka faktycznie wpadła na kilka dobrych pomysłów, choć były one niewątpliwie
wynikiem jej pedantycznej dbałości o szczegóły, a nie dziełem bystrego umysłu. Niemniej
jednak teatralny ton pasował do dziadka i pomysł z chórem zasługiwał na pachwałę.
- Sir Roland z rady artystycznej wygłosił wspaniałą mowę pożegnalną... - ciągnął
Wallace.
Doskonały wybór - sir Roland był przecież najlepszym przyjacielem dziadka.
- .. .mowa biskupa wydała mi się trochę przyciężka, ale cytaty z Biblii były doskonale
dobrane. To niania Stowe je wybrała. Wszystkie mówiły o szczodrości ducha.
- Hm - mruknął Beau, zastanawiając się, czy niańka nie liczy przypadkiem także na jego
szczodrość, może nie tyle ducha, ile kieszeni.
Zbliżyli się do białego rolls-royce a, zaparkowanego w miejsl:u,gdzie obowiązywał
całkowity zakaz postoju. Beau nie miał jednak najmniejszego zamiaru pytać szofera, jak
udało mu się ominąć zakaz.
- Na koniec chór zaśpiewał Amazing Grace ; Przepięknie.
nawet mnie się łza w oku zakręciła - ciągnął Wallace. - A konduktowi żałobnemu
towarzyszyły dźwięki fletu. To Sedgewick
wpadł na ten pomysł. Sam panicz wie, jak dziadek chętnie zapraszał flecistów na
wieczorki taneczne.
- Sedgewick ma łeb na karku - pochwalił Beau, ciesząc się w duchu, że choć jedna rzecz
nie okazała się zasługą panny Stowe. Niańka pewnie chodziła spać z kurami i nigdy nie
uczestniczyła w organizowanych przez dziadka imprezach. - A stypa? - zapytał, zrzucając z
ramion ciężki plecak.
- Wszyscy doskonale znaliśmy kulinarne upodobania zmarłego - podkreślił Wallace. - Nie
zabrakło więc francuskiego szampana, kawioru, wędzonego łososia i przepiórczych jaj. Na
stołach znalazło się wszystko to, co pan Vivian lubił najbardziej.
Pani Featherfield i Sedgewick sporządzili listę, a niania Stowe zadbała o resztę.
Powiedziała, że koszty nie grają roli. Mam nadzieję, że pan się z tym zgadza?
- Oczywiście, Wallace.
Trzeba będzie natychmiast przestudiować rachunki, zaniepokoił się Beau. Wydawanie
pieniędzy lekką ręką było przywilejem dziadka. Nie wolno jednak dopuścić do tego, żeby
wszędobylska niańka przejęła ten zwyczaj. Co to, to nie! Może już cichcem odkłada coś na
własnym koncie, licząc, że pogrążony w żałobie wnuczek w niczym się nie połapie?
Wrzucając plecak do bagażnika samochodu, Beau zastanawiał się, czy ich rodzinny
prawnik na pewno dobrze pilnuje -spraw majątkowych. Przecież jego obowiązki nie
ograniczały się jedynie do wysłania kopii testamentu dziadka do Buenos Aires. Ważne, żeby
miał oko na to, co się dzieje w domu. A zdaje się, że dzieje się tam aż za dużo.
Wallace otworzył usłużnie drzwi, a Beau wSlmął się do wnętrza wozu. Teraz prędko do
domu. Trzeba zorientować się w sytuacji.
Gnębiło go jednak pewne pytanie.
- Dlaczego dziadek zatrudnił niańkę? - zapytał, kiedy tylko samochód ruszył.
- Pan Vivian zawsze miał naturę żartownisia - uśmiechnął się szofer. - Pewnego dnia
stwierdził, że musi mieć przy sobie kogoś, kto będzie go niańczył, kiedy na starość
zdziecinnieje.
- Wallace, bądź ze mną szczery. Czy u dziadka wystąpiły jakieś objawy starczej
demencji?
- Ani trochę! Świętej pamięci pan Prescott zachowywał się dokładnie tak samojak zwykle,
aż do momentu, kiedy. .. hm...
odszedł.
Przynajmniej tym razem nie wspomniał o Aniele Śmierci.
- I mimo to zatrzymał niańkę? - Beau miał coraz większy mętlik w głowie.
- Tak, paniczu. Twierdził, że ona jest lepsza niż dżin z tonikiem. - Wallace mrugnął
porozumiewawczo.
- Czyżby niania powstrzymywała go od picia? - zapytał Beau z lekkim zaniepokojeniem.
- Ależ skąd. Nawet jej to przez myśl nie przeszło. Nania Stowe jest bardzo towarzyska.
Bardzo.
Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Przebiegła niańka wszystkich omotała. Nawet
Wallace jadł jej z ręki. Mówił o niej w samych superlatywach, mimo iż musiał zdawać sobie
sprawę, że przez cały czas pobytu pod dachem Viviana Prescotta ta niby-niańka nie miała
ż
adnych obowiązków. No, ale on jej pokaże, gdzie jest jej miejsce! Już niedługo.
- Pozwoli panicz, że zatelefonuję do Sedgewicka? Prosił, żeby dać mJ znać, kiedy
będziemy się zblizać do domu.
- Na pewno nie chcesz poinformować niani Stowe? - Beau nie mógł się powstrzymać od
złośliwej uwagi.
- Sedgewick ją powiadomi.
Niewątpliwie.
- A więc dzwoń, Wallace. Nie zamierzam udaremniać komukolwiek szansy dołączenia do
komitetu powitalnego.
A niania Stowe niech już zaczyna drżeć o swoją ciepłą posadkę!
ROZDZIAŁ DRUGI
Maggie Stowe rzeczywiście drżała na samą myśl o spotkaniu z Beau Prescottem. Nigdy
go nie widziała, nigdy z nim nie rozmawiała, nie znała go. Miała tylko jego fotografię, którą
Vivian daJ jej przed śmiercią.
_ To mój chłopiec, Beau. Mały dzikus - objaśnił jej wtedy staruszek, patrząc z
rozrzewnieniem na fotografię wnuka. Uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie to, w gruncie
rzec y, niezbyt trafne porównanie.
Zdjęcie zostało zrobione trzy lata temu, podczas przyjęcia z okazji osiemdziesiątych
trzecich urodzin Viviana. Przystojniak w ciemnym garniturze stojący obok jubilata nie
wyglądał na chłopca. Raczej na stuprocentowego faceta z łobuzerskim błyskiem w oku.
Beau Prescott był niewątpliwie typem mężczyzny, obok którego żadna kobieta nie
mogłaby przejść obojętnie. Oczy w kolorze jasnozielonym kontrastowały z silnie opaloną
twarzą okoloną burzą jasnych niesfornych włosów, a pięknie wykrojone usta nadawały
delikatności mocnej kwadratowej szczęce. Wyglądał fantastycznie, ale przecież nie należy
sądzić po pozorach:..
_ Olśnij go, zaprówadź do ołtarza i uczyń go ojcem swojego dziecka, a Rosecliff i cały
mój majątek będą twoje, Maggie - zwykł mawiać Vivian. .
Interesujące wyzwanie, myślała Maggie, ale zawsze traktowała tę propozycję jako żart.
- A co ja bym z nim robiła? - pytała przekornie. - Taki młokos jak on z pewnością nie
dorównuje ci ani sposobem bycia, ani manierami. Poza tym on może mi się wcale nie
spodobać. A ja nie mam ochoty wyjść za mąż tylko i wyłącznie z rozsądku.
- Nie znam kobiety, której Beau nie wpadłby w oko - argumentował Vivian.
- A skąd wiesz, że ja mu się spodobam?
- Co do tego nie mam wątpliwości.
Maggie nie kontynuowała dyskusji, choć pewnie niejedno miałaby na ten temat do
powiedzenia. W swoim życiu spotkała wielu ludzi, jrtórzy próbowali nadwątlić jej poczucie
własnej wartości, traktując ją jak powietrze. Rozczarowania, których doświadczyła, nauczyły
ją nieufności i sceptycyzmu wobec nieznajomych. Zdecydowanie wolała samotność niż
towarzystwo.
To prawdziwy cud, że trafiła pod skrzydła Viviana. Wszyscy w jego doniu, począwszy od
szofera a na kamerdynerze skończywszy, od początku traktowali ją jak członka rodziny i nikt
nie wydawał się ani trochę zdziwiony, że pan Prescott u schyłku życia zatrudnił niańkę.
Wszyscy też zdawali się być zachwyceni szalonym pomysłem Viviana, aby wyswatać ją i
dziedzica Rosel;:liff. Zgni tw erdzili, że to małżeństwo zapewniłoby sukcesję rodtl Pre-
.
scottów. t/ .,.... ,
, oJ,J .. c
Niedorzeczny plan. Choć... nie tak do końca absurdal v . -.. . ;l; l:łi.;, s Maggie czuła, że
ciąży na niej obowiązek spełnieni;k, QS.! J jęj: l : r woli zmarłego. Nie chciała zawieść
Viviana, ale teżlprt ilala:.:- ją rola, w jaką miała się wcielić. Mężczyźni, na k tó J hi l i j
zależało, zazwyczaj nie okazywali się warci zachodu. Jak będzie tym razem?
- Nie masz pojęcia, jak ja się czuję - powiedziała do przystojniaka na fotografii. - Taka
odpowiedzialność...
Ś
mierć Viviana spadła na wszystkich jak grom z jasnego nieba. Pogrążeni w żałobie zajęli
się przygotowaniami do pogrzebu, odsu ając.od siebie myśl o konsekwencjach związanych z
odejściem pana Prescotta. Kiedy jednak po uroczystościach pogrzebowych w Rosecliff
pojawił się prawnik rodziny Prescottów i odczytał ostatnią wolę zmarłego, wszyscy nagle
zdali sobie sprawę, jak mgliście przedstawia się ich przyszłość.
VivianPrescott przekazał posiadłość swojemu wnukowi i odtąd to w jego rękach
spoczywał los mieszkańców Rosecliff.
Wprawdzie przez najbliższy rok wszyscy mieli zapewnioną ciągłość zatrudnienia, ale po
upływie tego czasu Beau Prescott mial prawo zadysponować ich losem wedle własnego
uznania.
Maggie Stowe wierzyła, że tak czy siak uda jej się spaść na cztery łapy. Mąjąc
dwadzieścia osiem lat była jeśzcze na tyle młoda, żeby znaleźć posadę gdzie indziej. Zanim
poznała Viviana Prescotta imała się różnych zajęć; niestraszny był jej więc spodziewany
spadek poziomu życia. Bardziej przerażała ją myśl o opuszczeniu tego domu, w którym
znalazła spokój i sympatię tylu ludzi.
Co się z nimi stanie?
Sedgewick, Wallace, pani Featherfield i pan Pollymi l JUż swoje lata, więc
prawdopodobieństwo, że znajdą teraz równie intratną pQsadę było znikom . Dokąd pójdą?
Kto ich przyjmie na służbę?
Fala.niepohamowanego strachu zalała serce Maggie. I zaraz
potem przypomniała sobie niedawną rozmowę z Sedgewickiem i resztą służby.
Stary kamerdyner stał przed nią, jak zwykle nieskazitelnie ubrany, pełen godności i szyku.
Utkwił w niej te-swoje poczciwe brązowe oczy i przemówił tonem spokojnym, ale
stanowczym:
- Nianiu Stowe, tylko pani może nas uratować. Pan Vivian bardzo by tego pragnął.
Maggie potrząsnęła głową ze smutkiem.
- Przykro mi, ale nie mogę zmienić zapisu w jego testamencie. Nic nie mogę zrobić.
- Obiecała mu pani... sam słyszałem. Tego wieczoru, kiedy umarł, gawędziła z nim pani w
salonie. Przyniosłem dwa kieliszki szampana i byłem świadkiem waszej rozmowy.
. - Przekomarzaliśmy się tylko.
- Nie. Pamiętam, że pan Vivian powiedział: Przyrzeknij mi, że kiedy Beau zjawi się w
domu, dasz mu szansę . I pani się zgodziła. Stuknęliście się kieliszkami.
- To były żarty...
- Nie, nie i jeszcze raz nie! -: Pani Feathelfield niespodziewanie pojawiła się obok nich i
włączyła się do rozmowy. - Pan Vivian chciał, żeby Beau się z tobą ożenił, kochanie.
Rozmawiał o tym z nami wiele razy.
Maggie odwróciła głowę i zauważyła, że w pokoju zgromac dziła się cała służba
zmarłego Prescotta.
. Zawsze traktował panią jak członka rodziny - -- nieśmiało wtrącił Wallace.- I pragnął,
ż
eby weszła pani do rodu Ptescottów jak najbardziej oficjalnie i legalnie nabyła wszelkie
prawa do dziedziczenia rodzinnego majątku.
Pan Polly, przerażony wizją oddania ogrodu pod opiekę ko-
goś innego, zebrał się na odwagę i również wtrącił swoje trzy grosze:
- Małżeństwo to najlepsze rozwiązanie.
- Przyrzekła mu to pani -przypomniał Sedgewick. - Ma pani obowiązek wypełnić ostatnią
wolę zmarłego.
- Obiecałam jedynie, że spróbuję - tłumaczyła cierpliwie Maggie. - Nie ma żadnej
gwarancji, że Beau Prescott uzna mnie za dobry mateńał na żonę. Nie mam też pojęcia, czy ja
będę miała ochotę związać się z kimś takim jak on. Takich rzeczy nie da się ani przewidzieć,
ani zaplanować.
- Losowi trzeba pomagać, kochanie - naciskała pani Featherfield. - Daj chłopakowi
szansę. Przed warni cały rok. - Już my zrobimy wszystko, żeby ani jeden dzień nie poszedł na
marne - dodał Sedgewick.
- Tak jest! - zapewniła chórem cała czwórka, śląc jednocześnie swojej przyszłej
wybawicielce spojrzenia pełne nadziei.
Maggie chciała się roześmiać i kolejny raz zapewnić ich, że rozmowy z Vivianem miały
charakter żartobliwy i nie wiązały się z żadnymi zobowiązaniami. Wiedziała jednak, że
wszelkie jej wykręty na nic się nie zdadzą. Czwórka służących miała swoje mocno
ugruntowane zdanie na temat jej przyszłości i żadne z nich nie dopuszczało do siebie myśli,
ż
e coś mogłoby się nie udać.
Wszystko już zaplanowali. Maggie ma poślubić dziedzica, urodzić mu dziecko i żyć z nim
długo i szczęśliwie w Rosećliff.
Pwsty scenańusz i wyraźny cel. Wizja takiej sielanki wydawała im się realna i bardzo
bliska. - Spróbuję - obiecała w końcu. - Ale nie spodziewajcie się natychmiastowego
sukcesu. Całkiem możliwe, że to będzie klapa na całej linii.
Sedgewick uśmiechnął się dobrotliwie i rzekł:
- Nianiu Stowe, chyba pamięta pani dewizę pana Viviana?
Trzeba myśleć pozytywnie. Ot co!
, Pozytywne myślenie to nie to samo co cudotwórstwo! przemknęło przez głowę Maggie.
Pani Featherfield złożyła dłonie jak do modlitwy i rozanielonym wzrokiem spojrzała ku
niebu:
- Wkrótce w Rosecliff urodzi się dziecko. Coś wspaniałego!
Nie mogę się wprost doczekać.
Dziecko? Nie istniało nawet w planach, a oni już widzieli je oczami duszy. ..
Wallace mrugnął porozumiewawczo i znaczącym spojrzeniem objął całą postać Maggie.
- Bez obawy, nianiu Stowe. Jestem pewien, że gdy tylko panicz Beau spojrzy na panią,
obudzi się w nim dziki zwierz.
Maggie pomyślała, że sytuacja zaczyna pomału wymykać się spod jej kontroli.
Tymczasem pan Polly, ściskając w dłoniach herbacianą różę, dodał z wielką powagą w
głosie:
- Natury nie da się oszukać. Trochę zaangażowania i troski, a efekty mogą być
zdumiewające.
Tyle że małżeństwo rzadko kiedy bywa drogą usłaną różami.
Chyba że chodzi o bardzo cierniste róże. ..
Maggie wiedziała już, że nikomu z nich nie zdoła wybić z,głowytego zwańowanego
pomysłu. Cała czwórka zastawiła sidła .na Beau Prescotta, a przynętą miała być ona -
skromna niania. Wszyscy zdawali się zapominać, że ludzkimi uczuciami ie da się
manipulować. Albo się kogoś lubi albo nie. Wygląd zewnętrzny nie ma tu nic do rzećży, Na
fotografii Beau Prescott prezentował się nieźle. I co z te-
I t,
go? Maggie miała już za sobą kilka związków z przystojnymi facetami. Każdy z nich był
tak zakochany w sobie, że obdarzenie gorącym uczuciem kogoś innego zdawało się przerastać
ich możliwości. Oczekiwali od niej uległości i ciągłych zachwytów.
Nie, takie związki zdecydowanie jej nie interesowały.
Ale może tym razem będzie inaczej? Jeśli Beau jest choć w połowie tak czarujący jak jego
dziadek to... kto wie? Maggie poczuła bolesne ukłucie w sercu. Vivian Prescott ofiarował jej
dwa najpiękniejsze lata w całym dotychczasowym życiu. Nie zdawała sobie sprawy, jak
bardzo kocha tego staruszka, dopóki nie odszedł na zawsze.
W jej myśli wdarł się przeciągły dzwonek telefonu.
Schowała fotografię Beau Prescotta do górnej szuflady komody i niepewnie podniosła
słuchawkę. Wiedziała, że dzwoni Sedgewick z informacją, że Beau Prescott - ten prawdziwy,
z krwi i kości - zbliża się już do domu.
- Przyjadą szybciej, niż myśleliśmy - usłyszała głos Sedgewicka. - Panicz Beau potrafi w
ekspresowym tempie opuszczać lotnisko - dodał z dumą.
Jakże oni go kochali. Dla Sedgewicka, pani Featherfield, Wallace a i pana Polly panicz
Beau był nadal małym dzikusem;
wyrośniętym wprawdzie, ale ciągle pełnym dziecięcego zapału. Chcieli, żeby ona też go
pokochała, ale to była już przecież całkiem inna para kaloszy.
- Czy Wallace wspominał, kiedy dokładnie przyjadą?
- Za jakieś dwadzieścia minut - poinformował ją Sedgewiek podekscytowanym głosem. -
Mam nadzieję, że jest pani gotowa.
Zeby go powalić na kolana, dokończyła w myślach Maggie. .
Tego po niej oczekiwali. Taki był plan.
- Tak, Sedgewick - odparła sucho. - Dam wam trochę czasu na przywitanie się z
paniczem. Nie chciałabym przeszkadzać...
- Doskonały pomysł! Zagadamy go w holu i dzięki temu będzie pani miała wielkie
wejście. Myślę, że czarna suknia doskonale współgrałaby z czerwonym dywanem.
Maggie zamknęła oczy.
- Tak, Sedgewick, jestem ubrana na czarno, ale nie dla wzmocnienia efektu, tylko dlatego,
ż
e noszę żałobę.
- Doskonale - pochwalił kamerdyner. - Ale musi pani pamiętać o zasadach, jakim
hołdował pan Vivian. Zamiast opłakiwać śmierć, należy celebrować życie. Nie wolno
dopuścić do tego, żeby smutek przysłohił nam widoki na świetlaną przyszłość.
- Dziękuję, Sedgewick.
Maggie odłożyła słuchawkę i westchnęła, próbując złagodzić stres, jaki towarzyszył jej od
dobrych kilku godzin. Otworzyła drzwi balkonowe i wyszła na zewnątrz.
Widok zapierający dech w piersiach przyciągnął ją aż do samej balustrady balkonu. Czy
istniała na świecie cudowniejsza posiadłość niż Rosecliff ze swoim przepięknym, pachnącym
ogrodem? Wypielęgnowane trawniki, przystrzyżone krzewy i wijące się pomiędzy krzakami
róż alejki cieszyły oko nie tylko mieszkańców domu, ale i często przybywających tu z wizytą
gości.
Vivian był dumny ze swojego domu, ale nie traktował go jak bezużytecznego wytworu
swojej próżności. Wręcz przeciwnie. Często organizował tu bale charytatywne i spotkania
różnego rodzaju fundacji. Bogactwo i przepych Rosecliff służyły zawsze szczytnym celom,
podobnie jak sam -właściciel posiadłości.
Nic jednak nie trwa wiecznie.
Zerknęła na zegarek. Ostatnie beztroskie chwile upływały nieubłaganie szybko. Spojrzała
w górę na bezchmurne niebo i szepnęła:
Vivian, jeśli gdzieś tam jesteś i naprawdę chcesz, żeby ten plan się powiódł, to lepiej
zacznij już teraz machać czarodziejską różdżką, bo bez tego twoja bajka nie będzie miała
szczęśliwego zakończenia.
Jedyną odpowiedzią był krzyk przelatujących mew.
Maggie wzięła głęboki wdech i wolnym krokiem opuściła balkon.
Czas stanąć oko w oko z Beau Prescottem.
ROZDZIAŁ RZECI
Prowadzące do Rosecliff czarne wrota z kutego żelaza stały orem. WaIlace zwolnił i
niespiesznie wprowadził roIls-royce a na wysypany białym żwirem podjazd. Beau ze wznisze
em rozejrzał się dokoła. Ogród wyglądał tak samo wspaniale zwykle - wypielęgnowane
trawniki i okazałe krzewy różane stanowiły iście królewskie otoczenie posiadłości
Prescottów.
Beauzdał sobie sprawę, że od jego ostatniego pobytu w dornn niewiele tu się zmieniło.
Nawet na parkingu stały ciągle te same auta. Życie toczyło się tu zwykłym rytmem, a zmienić
go gły jedynie decyzje młodego dziedzica. To od niego bowiem eźał los pracujących w
Rosecliff ludzi.
Dziadek wiedział co robi, dając wnukowi rok na uporanie się li: sprawami dotyczącymi
posiadłości. Trzeba przecież postano- , co dalej. Beau nie wyobrażał sobie, że byłby w stanie
osiąść Rosecliff i przejąć styl życia Viviana Prescotta, ale jednocześ- nie chciał, żeby rodowa
siedziba podupadła na skptek jego zważnych decyzji.
Wallace minął wschodnie skrzydło domu i zaparkował tuż ed frontowym wejściem. Kiedy
tylko zgasł silnik samochopodwójne dębowe drzwi posiadłości otworzyły się jak na olanie i
stanął w nich akuratny jak zawsze Sedgewick.
Beau podejrzewał w duchu, że tajemnicza niańka stoi tuż za pjeClJrn kamerdynera, toteż
nie czekając, aż WaIlace otworzy
mu drzwiczki samochodu, wyskoczył z rons-royce a, gotów na wyczekiwane od wielu
godzin spotkanie.
Ku jego bezgranicznemu zaskoczeniu do konfrontacji nie doszło. Niańki nie było w
zasięgu wzroku.
Sedgewick, który mimo wzruszenia starał się zachować postawę godną perfekcyjnego
sługi, pochwycił dłoń Beau i potrząsnął nią gwałtownie.
- Witamy panicza w domu.
- Przykro mi, że przybywam tak późno - odparł Beau, domyślając się, jak dramatycznym
przeżyciem musiała być dla Sedgewicka śmierć jego długoletniego chlebodawcy.
Stojąca obok pani Featherfield otarła oczy brzegiem haftowanej chusteczki i wydała z
piersi bolesne westchńienie.
- Dzięki Bogu panicz jest nareszcie w domu. Smutne to okoliczności, ale cieszymy się, że
sprowadziły panicza w rodzinne progi.
- Kochana Feathers . - Beau uścisnął gosposię, która z uśmiechem przyjęła fakt, że
właśnie nazwał ją wymyślonym w dzieciństwie przezwiskiem. .-:. Byłem pewien, że dziadek
dożyje setki. Nie wyjeżdżałbym na tak długo, gdybym przypuszczał...
- Wiem, kochanie. - Poklepała go przyjaźnie po ramieniu, po czym zwróciła się do niego
serdecznym tonem: - Ale nie wolno nam patrzeć wstecz. Pan Vivian zawsze powtarzał: ,,Ani
się woda wróci, która upłynęła, ani też gQdzina, która już minęła .
Beau uśmiechnął się.
- Pamiętam, że mówił też: Dzisiaj żyjem,jutro gnijem .
Feathers G. ang. -lotka ptasie pióro przyp. tłum. .
- Otóż to -przytaknęła pani Featherfield. - Trzeba cieszyć się dniem dzisiejszym. Niania
Stowe na pewno by się z tym zgodziła.. .
- A właśnie, niania Stowe - przypomniał sobie Beau. - Wallace wspomniał mi o nowym
członku służby. Gdzie onajest?
Sedgewick odchrząknął.
- To kobieta o nienagannych manierach. Postanowiła dać nam odrobinę czasu na
przywitanie się z paniczem. Myślę jednak... - wskazał na usytuowane w głębi holu schody
prowadzące na piętro - .. .że panna Stowe powinna się tu zjawić lada moment.
. - W rzeczy samej - przytaknęła pani Featherfield, nienatuI raInie podekscytowana. -
Zapraszamy do holu, paniczu Beau.
Niania Stowe nie mogła się wprost doczekać tego spotkania.
. To zupełnie tak jak ja, pomyślał niechętnie.
Postąpił kilka kroków naprzód i znalazł się u stóp majestatycznych marmurowych
schodów z kutą ozdobną poręczą. Prowadziły ońe do położonych na piętrze licznych sypialni.
Beau mechanicznie podniósł głowę i... oniemiał.
Powyżej, u zwieńczenia schodów, stała młoda kobieta i wpatrywała się w niego
pytającym wzrokiem. Światło padające zza jej pleców czyniło z niej postać wręcz
nierzeczywistą. Jej szczupłą twarz okalała aureola złotorudych kręconych włosów,
spadających kaskadą lśniących loków na ramiona i plecy. Wyglądąła, jak zjawa, jak senne
marzenie..
Beau był tak zaskoczony tym niezwykłym widokiem, że dopiero po dłuższej chwili zaczął
rejestrować coś więcej niż tylko tę niesamowitą burzę włosów. Skóra dziewczyny miała
alabastrową biel, co upodabniało ją samą do porcelanowej lalki.
Jej piękna twarz miała tak harmonijne i delikatne rysy, że trudno
było uwierzyć, iż jest to dzieło matki natury. Długa szyja stanowiła nie tylko idealną
podstawę zgrabnej główki, ale i doskonale podkreślała bogactwo złocistych loków.
Poruszyła się. Nie była więc wytworem jego wyobraźni.
Beau zamrugał oczami, po czym zajął się szczegółowym studiowaniem sylwetki
tajemniczej kobiety.
Najpierw zwrócił uwagę na jej szczupłe, długie nogi w grafitowych jedwabnych
pończochach. Czarne szpilki ozdobione na podbiciu złotym łańcuszkiem uwydatniały
smukłość łydek i ud poruszających się w rytm powolnego kociego kroku.
Niewiarygodnie długie nogi! Beau pamiętał doskonale, że schody mają szesnaście stopni.
Tymczasem dopiero kiedy dziewczyna pokonała połowę z nich, ukazał mu się brzeg krótkiej
czarnej sukienki, w którą była ubrana. Złoty łańcuszkowy pasek wił się ponad miękką
wypukłością jej bioder, a jego koniec delikatnie opadał w miejscu, gdzie pod sukienką
znajdowało się zwieńczenie jej ud.
Beau miał wrażenie, że powietrze, które wdycha, zawiera zbyt mało tlenu. A może w
ogóle przestał oddychać? Słyszał gwałtownie przyspieszony stukot własnego sers;a i czuł, że
zaczyna się pocić.
Jego wzrok powędrował dalej w górę. Minął niewiarygodnie szczupłą talię i... spoczął w
miejscu, gdzie pod sukienką odznaczały się piersi dziewczyny. Dwa okrągłe wzniesienia.
Poczuł, że robi mu się słabo. Zdaje się, że cała krew odpłynęłamu z głowy i przemieściła
się w dolne partie ciała.
Niemałym wysiłkiem woli oderwał wzrok od ponętnych krągłości i powtórnie przyjrzał
się pięknej alabastrowej twarzy, na której pojawił się właśnie delikatny rumieniec. Oczy
koloru Morza Karaibskiego patrzyły na niego niepewnie.
- Oto niania Stowe, paniczu - zaanonsował Sedgewick takim tonem, jakby przedstawiał co
najmniej królową.
Jednak nawet taka prezentacja nie zdołała wydobyć Beau z letargu, w jaki zapadł dobrą
chwilę temu. Całą jego uwagę pochłaniało obserwowanie dziewczyny, która pokonała
właśnie ostatni schodek i kroczyła ku niemu z gracją i wdziękiem. Była niemal tak samo
wysoka jak on. Gdyby wyciągnął rękę i przygarnął ją do siebie, poszczególne części ich ciała
bez problemu zetknęłyby się ze sobą... piersi, biodra, uda. Ta myśl przeszyła Beau
rozkosznym dreszczem dawno nie odczuwanej zmysłowej radości.
. - Panie Prescott, proszę przyjąć moje naj szczersze wyrazy współczucia.
Jej miękki, seksowny głos zabrzmiał w uszach Beaujak najpiękniejsza melodia.
- Śmierć pańskiego dziadka jest dla nas wszystkich nieodżałowaną stratą. Dla pana z
pewnością również - dodała.
Wyciągnęła rękę. Ujął ją i po chwili zobaczył, jak jej szczupła delikatna dłoń znika w jego
własnej, opalonej na ciemny brąz prawicy. Jej kruchość i jego siła stanowiły tak oczywisty,
ale jednocześnie tak podniecający kontrast, że Beau znowu poczuł, jak jego serce gwałtownie
przyspiesza.
. Wypadałoby coś powiedzieć. Coś zrobić. Nie do wiary, że ta kobieta to niania Stowe!
Ale tak powiedział Sedgewick, więc to musi być prawda, to ona we własnej osobie.
Niewiarygodne. ..
- Wallace opowiedział mi, jak wspaniale przygotowała pani pogrzeb - wydusił z siebie
wreszcie. - Sam nie zrobiłbym tego lepiej. Dziękuję pani.
Ruchem głowy wskazała Sedgewicka i panią Featherfield.
- Wszyscy mi bardzo pomogli·.
, I
- Tak. - Beau dopiero teraz przypomniał sobie o obecności służących. - Spisaliście się na
medal. Jestem wam niezmiernie wdzięczny.
- Mam . nadzieję, że nie uzna pan tego za niestosowne - przemówiła znowu, spuszczając
wzrok - ale pomyślałam, że zechce pan choć w niewielkim stopniu uczestniczyć w ceremonii
i pozwoliłam sobie wynająć kamerzystę i sfilmować pogrzeb. Kaseta jest w bibliotece; gdyby
zechciał pan ją kiedyś obejrzeć.
- Miło, .że pani o tym pomyślała. Jeszcze raz dziękuję.
.Beau nie rejestrował własnych -odpowiedzi. Mówił to, co akurat przyszło mu do głowy.
Oszołomienie, w które wprawiła go stojąca naprzeciwko piękność, trwało i raz po raz
zalewało go falą silnych emocji. Mógłby utonąć w tych przecudnych błękitnych oczach, dałby
się porwać temu słodkiemu głosowi o dziwnej, chyba zaklinającej mocy...
- W jadalni przygotowaliśmy niewielki posiłek. - Glos Sedgewicka wyrwał Beau z
zamyślenia.
Dziewczyna poruszyła palcami dłoni i dopiero wtedy Beau uświadomił sobie, że nadal
trzyma jej rękę. Rozluźnił uścisk, a ona szybko cofnęła dłoń.
- Z przyjemnością napiję się kawy - odparł Beau, mając nadzieję, że solidna porcja
kofeiny przywróci mu trzeźwość umysłu.
- Nianiu Stowe, czy zechciałaby pani towarzyszyć panicz?wi w jadalni? - Sedgewick był
jak zawsze na swoim miejscu. Dziewczyna wzięła głębki wdech, jak gdyby jej też zaczynało
brakować tlenu.
- Może pan Prescott ma ochotę najpierw się odświeżyć?
Pewnie wyglądam jakbym od tygodni nie widział maszynki
do golenia, przemknęło przez głowę Beau. Postanowił jednak nie odkładać rozmowy na
później.
- Nie, dziękuję. Chciałbym napić się kawy.
Miło było kroczyć za tą pełną wdzięku postacią i podziwiać ją tym razem od tyłu. Jej
wspaniałe włosy sięgały niemal do pasa, złociste loki poruszały się zwiewnie z każdym jej
ruchem.
Wygl dały jak żywy płomień. Beau miał nawet wrażenie, że czuje emanujące z nich
ciepło.
A może robiło mu się gorąco, gdyż tam, gdzie kończyły się włos ; widać było bardzo
kobiecy zarys· smukłych bioder i zgrabnego, małego tyłeczka? Trudno było oprzeć się
pokusie, aby nie wyciągnąć dłoni i... Doprawdy, nigdy w życiu nie widział równie seksownej
kobiety.
I to jest ta sławetna niania Stowe?
. Beau. poczuł jak do głowy ciśnie mu .się jedno zasadnicze pytanie: co dziadek z nią
robił?
Dziewczyna spędziła pod tym dachem dwa lata iz tego, co mówił Wallace, wynikało, że
pełniła tu swego rodzaju funkcję damy do towarzystwa. Widać też było gołym okiem, że
reszta służby odnosi się do niej z szacunkiem należnym pani domu.
No tak, wszystko stawało się jasne.
Dziadek zawsze uwielbiał otaczać się pięknymi kobietami.
Ale .skoro znalazł jedną tak wyjątkową, nie potrzebował już inn: ch. Taka kobieta może
być dumą i ozdobą kaiąego mężczyzny.
Poczuł, że robi mu się niedobrze. Niedawne podniecenie minęło jak ręką odjął.
Kiedy weszli do jadalni, dziewczyna automatycznie skierowala się do szczytu stołu..
Najwyraźniej od dawna było ·to jej
stałe miejsce, z którego nie zamierzała rezygnować nawet po śmierci Viviana.
Do jadalni wkroczył niepewnie pony, przyciskając do piersi kosz świeżo ściętych
ciemnoczerwonych róż.
- Przepraszam, że nie przywitałem panicza przy drzwiach frontowych - usprawiedliwiał
się. - Cieszę się, że panicz bezpiecznie dotarł do domu.
Beau posłał mu przyjacielski uśmiech.
- Dziękuję, pony. Ogród wygląda rewelacyjnie.
- Dbam o niego ze wszystkich sił. - pony wyciągnął koszyk przed siebie. - Przyniosłem
trochę róż. Może niania Stowe zechce ustawić je w pańskim pokoju.
Dziewczyna oblała się rumieńcem.
- To najlepsze okazy z gatunku Barkarole - ciągnął pony, spoglądając na nianię Stowe. -
Wspaniały zapach.
Obok ogrodnika jak spod ziemi wyrosła pani Featherfield.
- Dziękujemy, panie pony. Chodźmy do kuchni wstawić róże do wody. Niania Stowe
zajmie się nimi później. Na razie jest zajęta rozmową z paniczem Beau.
Tak. Traktowali ją jak kogoś lepszego niż oni sami. Ustawienie kwiatów w pokoju
gościnnym było zwyczajowo przywilejem pani domu. Tyle że on nie był tu gościem. Czyżby
wszyscy o tym zapomnieli? Pewnie dlatego ta cholerna niańka spiekła raka. Domyślała się
już, że czas jej rządów w tym domu dobiega końca.
Sedgewick podał kawę i kilka rodzajów wyjętych prosto z pieca croissantów.
- Gdyby panicz miał ochotę na coś konkretniejszego, kucharz jest do pańskiej dyspozycji.
- Dziękuję, ale zjadłem śniadanie w samolocie.
,
Sedgewick dyskretnie stanął w rogu jadalni, gotów wypełnić każde polecenie. Niania
Stowe wyczekująco patrzyła w swój talerz. Beau ugryzł rożek rogalika i upił kilka łyków
czamej kawy. Na niewiele się to zdało. Jego żołądek był nadal ściśnięty.
- Czy dziadek nazywał panią nianią Stowe? - zapytał po chwili.
Na jej ponętnych ustach pojawił się ledwie widoczny uśmiech.
- Vivian uważał, że to zabawny tytuł.
Vivian? Więc zwracała się do niego po imieniu? Coś podobnego...
- Rozumiem, że w istocie nie pełniła pani roli niańki?
Znowu się zarumieniła.
- To nie tak. Miałam tu pewne obowiązki. Byłam na każde jego zawołanie,
towarzyszyłam mu na każdym spacerze i ogólnie dbałam o niego. Ale sam nigdy nie nazywał
n;nie nianią.
Zwracał się do mnie po prostu: aggie.
- Maggie... - powtórzył Beau nieuważnie.
- Tak. To zdrobnienie od Margaret.
To imię z czymś mu się kojarzyło...
Kotka Maggie! Wszystko jasne!
Tak miała na imię bohaterka jednego z najbardziej ulubionych filmów dziadka - Kotka na
gorącym blaszanym dachu .
Z Efizabeth Taylor w tytułowej roli! Jej bogaty teść umierał, a ona, ta kotka Maggie, żeby
dobrać się do spadku, udawała, że jest w ciąży. . .
W ciąży!
Gorąca fala przerażenia uderzyła Beau do mózgu. Przypomniał sobie jedną z ostatnich
rozmów, jaką odbył z dziadkiem.
Sam go wtedy zachęcał, żeby zapewnił sobie dziedzica Rose-
cliff. Dziadek wprawdzie nie ożenił się z nianią Stowe, ale spędził z nią urocze dwa lata i
po śmierci dał jej jeszcze cały rok, być może mając nadzieję, że... coś z tego jednak będzie.
- Dolać kawy, nianiu Stowe? - zapytał Sedgewick, wskazując na parujący dzbanek.
Potrząsnęła głową. Czyżby bała się, że nadmiar kofeiny może zaszkodzić dziecku?
- Kawy, paniczu?
Beau odmówił ruchem dłoni. Serce biło mu tak szybko, że kolejna filiżanka kawy
mogłaby tylko dolać oliwy do ognia.
Dziadek umarł na zawał serca. I nikt się tego nie spodziewał!
Czy robił coś, co przyspieszyło tę śmierć?
Czy był wtedy... z nianią Stowe?
W łóżku?!
Spojrzał na przeciwległy kraniec stołu, przy którym siedziała błękitnooka syrena. Te
niesamowite oczy, ten śpiewny głos.
Z pewnością była w stanie dOI?rowadzić każdego mężczyznę do obłędu. Skusić go i
sprawić, że zapomniałby o zdrowym rozsądku.
Musi ją o to spytać.
Musi wiedzieć.
Próbował tak sformułować pytanie, żeby nie wywołać w niej natychmiastowej paniki,
jednak po chwili wewnętrznej walki skapitulował. Chciał znać odpowiedź natychmiast!
, - Czy jesteś w ciąży, Maggie?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Sedgewick upuścił dzbanek z kawą.
Brzęk tłuczonej porcelany na moment wyrwał Maggie z szoku, jaki wywołało w niej
zadane przed chwilą pytanie. Z niedowierzaniem spojrzała na skorupy dzbanka i brązową
plamę rozlaną na parkiecie. Nigdy nie widziała, żeby Sedgewick cokolwiek upuścił. Każdy
jego ruch był perfekcyjnie wystudiowany i nieprzypadkowy. Czyżby to, co przed chwilą
usłyszał, spowodowało aż tak gwałtowną reakcję?
- Najmocniej przepraszam -wyjąkał.
Był blady jak ściana. Najwyraźniej sam nie mógł uwierzyć w to, co mu się przydarzyło.
- Poproszę służącą, żeby posprzątała. - Maggie podniosła się z krzesła.
- Nie trzeba - zapewnił ją Sedgewick. - Widzę, że i ja się pochlapałem - mruknął z
niezadowoleniem, gdyż nie tolerował zaniedbań we własnym wyglądzie. - Zaraz się tym
zajmę. Raz jeszcze przepraszam państwa.
Maggie została sam na sam z Beau Prescottem. Spojrzała na niego z drugiego końca stołu,
powoli zapominając o nadziejach, jakie w sobie rozbudziła w związku z jego osobą. Skoro
uważał, że na może być w ciąży z innym mężczyzną, to znaczy, że nie podzielał uczuć,
jakimi już zdążyła go obdarzyć.
Nigdy wcześniej nikt nie zrobił na niej tak ogromnego wra-
ż
enia. Beau uosabiał męskość w czystej postaci. Kiedy stanął . u stóp schodów i popatrzył
na nią, zamarła w bezruchu, zaskoczona tym, jak bardzo mężczyzna z fotografii różnił się od
oryginału. Opalona na brąz twarz, okolona rozjaśnionymi przez słońce kosmykami włosów,
lśniła jak pozłacana. Magnetyczne spojrzenie jasnozielonych oczu dodawało jego niezwykle
męskiej urodzie niespotykanej charyzmy.
Ubrany w koszulę i luźne spodnie koloru khaki wyglądał jak myśliwy rodem z epoki, w
której walka o przetrwanie była wartością nadrzędną. O ile dziadek był uosobieniem
inteligencji i dobrych manier, o tyle wnuk wydawał się czystej krwi samcem, gotowym rzucić
wyzwanie każdej napotkanej samiczce.
Maggie z zakłopotaniem musiała przyznać przed sobą, że chętnie stałaby się celem jego
łowów. Nietrudno było się domyślić, że ten mężczyzna jest doskonałym kochankiem, a jako
taki wzbudzał w niej silne emocje.
Nie miała pojęcia, jak długo stała na szczycie schodów. Dość, że kiedy ruszyła, dotarło do
niej, że nogi ma jak z galarety i że w związku z tym każdy krok grozi upadkiem. Zwłaszcza
ż
e Beau Prescott nie spuszczał z niej wzroku, lustrując jej sylwetkę z góry na dół.
Stanęła naprzeciw niego i kiedy odkryła, że Beau jest od niej jedynie odrobinę wyższy,
poczuła przypływ radości. W jakiś sposób utwierdzało ją to w przekonaniu, że są dla siebie
stworzeni, że idealnie do siebie pasują. A potem Beau wyciągnął rękę i ujął jej dłoń w tak
zdecydowany sposób, że z trudem zdołała utrzymać się na nogach.
Wydawał się taki miły, taki czarujący. Mogłaby przysiąc, że on też był pod wrażeniem jej
osoby. Pochłaniał wzrokiem każdy
-z :zegół jej twarzy, patrzył w oczy, ściskał jej dłoń, nerwowo przełykał ślinę.
Dopiero kiedy usiedli przy stole, mogła odetchnąć z ulgą.
Ale wtedy zatopiła się w świecie fantazji. Kiedy PolIy wspomniał o ustawieniu wazonu z
różami w sypialni Beau, poczuła dreszcz podniecenia.
Znaleźć się w jego sypialni...
I to najlepiej wtedy, kiedy i on tam będzie.
Nic nie mogła poradzić na to, że tego typu rozkoszne marzenia cisnęły się jej do głowy.
Nie potrafiła nad nimi zapanować.
- ie umiała pozbyć się ich nawet przy pomocy silnej woli.
A teraz poczuła się jak uderzona obuchem w.głowę. Piękne zielone oczy wbijały w nią
kłujące spojrzenie. Beau czekał na odpowiedź. Właściwie nie miał prawa zadawać tak
osobistych pytań, ale Maggie poczuła, że trzeba oczyścić atmosferę.
- Odpowiedź brzmi: nie, panie Prescott. Nie jestem w ciąży i nie przewiduję, żeby w
najbliższym czasie miało się to zmienić.
Wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca.
- Czy mogłabym wiedzieć, co skłoniło pana do tego typu podejrzeń? - odważyła się
zapytać. .
Była trochę rozczarowana zachowaniem Beau. Skąd przyszło mu do głowy, że mogłaby
być zwjązana z innym mężczyzną?
Czy zrobiła coś niestosownego?
- Mój dziadek pragnął dziedzica - wyjaśnił powoli, spuszczając wzrok.
- Czyżby pan nie był jego dziedzicem?- zapytała Maggie zbita z tropu.
- Jestem - odparł Beau i westchnął ciężko. - Ale dziadek pragnął, żebym się ożenił i
spłodził potomka, który zapewniłby iągłość linii Prescottów. Nie miałem na to ochoty, więc
podczas
I
jednej z rozmów na ten temat zasugerowałem, żeby sam postarał się o dziecko.
Olśnienie, które nagle spłynęło na Maggie, momentalnie skuło lodem więź porozumienia i
fascynacji, jaka zdążyła się pomiędzy nimi wytworzyć.
- Czy pan myślał, że... ja i Vivian? - Zakrztusił się, nie mogąc wydusić ani słowa więcej.
- Wydawało mi się to całkiem prawdopodobne - odparł, najwyraźniej lekko zmieszany.
- Vivian miał ponad osiemdziesiąt lat!
Rany Boskie! - krzyczała w myślach Maggie. Przecież ją i staruszka dzieliła różnica
prawie sześćdziesięciu lat! Co on sobie myślał, ten podejrzliwy typ?!
- Męskie chucie nie zawsze wygasają z wiekiem - wyjaśnił Beau dość sucho. - A ty j steś
taka ładna, Maggie.
, Puściła komplement mimo uszu. Vivian nauczył ją, że uroda to kwestia wielu starań i
zabiegów. Kilka lat temu zobaczył w niej materiał na piękną kobietę i czerpał radość z faktu,
ż
e pomaga jej przeistoczyć się z larwy w motyla. Uroda nie miała tu nic do rzeczy. Beau
Prescott okrutnie się mylił i trzeba go było jak najprędzej wyprowadzić z błędu.
- Nawet gdyby Vivian Jl,iał wobec mnie tego typu zamiary, a zapewniam pana, że ich nie
miał...
- Maggie, ty prowokujesz męskie zmysły. Nawet osiemdziesięciolatek miałby zdrożne
myśli.
- To nieprawda. - Jej twarz przybrała purpurowy kolor. Myli się pan... Vivian mnie tylko
lubił. Był ze mnie dumny.
Troszczył się o mnie. . .
- Nie wątpię, że cię rozpieszczał i. .. dopieszczał od stóp do głów! - wypalił Beau, nie
panując już nad swoim gniewem.
- Nie pragnął mnie w taki sposób! - zawołała wzburzona.
Chciał, żebym to ja pragnęła ciebie - miała ochotę dodać, ale wtedy musiałaby mu się
przyznać, że tak właśnie się stało.
Pragnęła Beau całym ciałem, a jednocześnie nie pojmowała jego krótkowzroczności i
podejrzliwości.
- Pański dziadek był dżentelmenem - zapewniła Maggie, próbując się opanować.
- Mój dziadek lubił flirtować z młodymi panienkami - odparował Beau z mocą. -
Twierdził, że przy nich czuje się jak młody bóg! Wielokrotnie powtarzał, że dożyje setki.
Tymczasem sprowadził cię do domu i proszę... zmarł, mając zaledwie osiemdziesiąt sześć lat!
Na atak serca, Jak ja mam to rozumieć, Maggie?
Jego agresywny ton i jednoznacznie oskarżający ją tok rozumowania sprawiły, że serce
Maggie zaczęło mocno bić. To, co sugerował, było wręcz nie do pomyślenia.
- Każdy rozsądny człowiek wszcząłby dyskretne dochodzenie, zanim doszedłby do tak
nieuzasadnionych wniosków! - powiedziała, rzucając mu spojrzenie pełne pogardy.
- Według mnie, to wnioski całkiem zasadne. Coraz częściej się zdarza, że piękna młoda
kobieta wiąże się z podstarzałym milionerem. Okazuje się bowiem, że władza i majątek
tocałkiem niezłe afrodyzjaki.
- asne! - odpaliła Maggie z wściekłością. - Myśli pan, że bezczelnie uwodziłam
pańskiego dziadka, bo pragnęłam zdobyć RosecHff?! , - ,Oraz resztę majątku.
Maggie opadła bezsilnie na krzesło. Trudno uwierzyć, że to z tym człowiekiem wiązałif
tak ogromne nadzieje. Sama myśl, że miałaby dać szansę iCh ewep.tualnemu związkowi,
l.
wydawała się teraz wręcz odrażająca. Nie potrafiłaby zbliżyć się do mężczyzny, który tak
nisko ją ocenia. Przecież Beau widział w niej jedynie podstępną modliszkę, czyhającą na
fortunę Prescottów! .
Do jadalni weszły cichcem dwie służące i prędko uprzątnęły potłuczone kawałki dzbanka.
Wycierając podłogę, żadna z nich nawet nie śmiała podnieść wzroku. Widocznie napięcie,
które wisiało w powietrzu, dawało się łatwo wyczuć i jeszcze łatwiej udzielało się każdemu,
kto zjawił się w jadalni.
W końcu Beau odezwał się:
- Chciałbym wiedzieć na czym stoję, Maggie.
- Proszę mnie nazywać nianią Stowe.
Nie przypominała sobie, żeby przeszli na ty .
- Niańki zajmują się usypianiem maluchów - zauważył sucho i rzucił jej ironiczne
spojrzenie.
- Nie w tym przypadku - odparła wyniośle.
Beau- wzruszył lekceważąco ramionami.
- Przejdę do sedna sprawy. Twój związek z moim dziadkiern... - Urwał na widok
Sedgewicka wkraczającego do jadalI ni z nowym dzbankiem kawy.
Pod wpływem nagłego impulsu Magbe odwróciła się na krześle i rzuciła w stronę
Sedgewicka:
- Pan Prescott chciałby wiedzieć, czy sypiałam z jego dziadkiem. Czy byłby pan uprzejmy
wyjaśnić...
Kamerdyner osłupiał. Ręka trzymająca dzbanek zadrżała niebezpiecznie. Maggie
wstrzymała oddech, przeklinając siebie w duchu za tę szokującą bezpośredniość.
- Spokojnie, Sedgewick - doradził Beau.
Służący opanował drżenie dłoni i z ulgą spojrzał w sufit. Na jego twarzy malował się
lekki niesmak pomieszany z niedowie-
rzaniem. Zupełnie jakby służący zadawał sobie w duchu pytanie, co też się dzieje na tym
dziwnym świecie.
- Przepraszam, że pana zdenerwowałam - szepnęła Maggie .
niespokojnie.
- Ależ skąd - odparł kamerdyner z godnością, odstawiając parujący dzbanek na brzeg
stołu. - Nie, paniczu, pański dziadek nie dzielił łoża z nianią Stowe.
- Dziękuję, Sedgewick - weszła mu w słowo Maggie, zanim Beau zdążył otworzyć usta. -
Czy widział pan, żeby Vivian kiedykolwiek całował mnie w inne części ciała niż policzek,
czoło lub, od czasu do czasu, w rękę?
- Nigdy! - padła zdecydowana odpowiedź.
- Czy kiedykolwiek zastał nas pan w niedwuznacznej sytuacji? - ciągnęła przesłuchanie
Maggie.
- W żadnym wypadku! - odparł Sedgewick, najwyraźniej coraz bardziej urażony.
- Czy pan Vivian Prescott zachowywał się przy mnie jak, za przeproszeniem, podniecony
stary ogier? - naciskała Maggie, nie zrażona zakłopotaniem służącego.
Sedgewick chwycił się za serce, przerażony samą wizją swojego cWebodawcy
zdradzającego tak niepokojące objawy skrajnego szaleństwa.
- Pan Prescott był stuprocentowym dżentelmenem oświadczył kamerdyner, co, jak
mniemał, miało położyć. kres wszelkim dalszym pytaniom.
. Maggie jednak uznała, że temat nie został wyczerpany. Ten podły uparciuch Beau
Prescott nie da sobie. tak łatwo wybić z głowy czegoś, co ułożyło mu się w misterną intvygę.
- Czy mógłby pan opisać własnymi słowami, jak pan Prescott zachowywał się wobec
mnie? Co do mnie czuł?
- Sądzę, że traktował panią jak adoptowaną córKę, której towarzystwo było dla niego
wielką radością.
- A co może pan powiedzieć o moim stosunku do pana Prescotta? - pytała.
- Mam być szczery, nianiu Stowe?
- Jak najbardziej.
- Myślę, że był dla pani kimś w rodzaju dobrego wujka, dzięki któremu świat stawał się z
każdym dniem piękniejszy.
Ale wiem też, że to pani obecność sprawiała, iż i jego życie było bogatsze - podkreślił
Sedgewick.
Prawda w czystej postaci. Nic dodać, nic ująć. A Beau Prescott nie miał najmniejszego
prawa niszczyć tych pięknych wspomnień swoimi brzydkimi insynuacjami.
- Dziękuję, Sedgewick - powiedziała Maggie, wycierając ukradkiem łzę.
- Do pani usług - skłonił się kamerdyner. - Życzy sobie pani kawy?
- Poproszę· Napełnił filiżankę, tym razem nie rozlewając już ani kropelki płynu.
- Kawa dla panicza?
- Nie, dziękuję - odparł Beau przeciągle. - Zdążyłem już jako tako dojść do siebie. Udało
wam się mnie przekonać, że wszystko jest w należytym porządku. Dziękuję wam obojgu z
całego serca.
Maggie podniosła na niego wzrok pełen nadziei. Beau rzucił jej ironiczne spojrzenie i z
hałasem wstał od stołu. Było oczywiste, że jego wątpliwości nie zostały w najmniejszym
stopniu roz iane. Mimo iż Sedgewick poświadczył jej wersję wydarzeń, nadal uważał Maggie
za kochankę dziadka.
- Czy moje bagaże sąjuż w pokoju? - zapytał opryskliwym tonem. - Oczywiście.
- To dobrze. Wezmę prysznic, przebiorę się i wychodzę. Nie będzie mnie przez cały
dzień. Niech Wallace czeka w samochodzie - zakomenderował.
- Czy ma pan jakieś życzenia? - zapytała Maggie.
- Nie jesteś moją nianią - warknął Beau.
Spuściła głowę z rezygnacją.
Dlaczego tak jej nie cierpiał? Co mu zrobiła?
- Mam nadzieję, że zobaczymy się wieczorem podczas kolacji - dodał po chwili. - Możesz
zająć swoje dotychczasowe miejsce, Maggie.
- Jeśli woli pan, żebym...
- Wręcz przeciwnie. Będę rad z twojego towarzystwa - zapewnił ją, wykrzywiając usta w
lisim uśmiechu.
Najwyraźniej coś knuł. I z pewnością nie było to nic przyjemnego.
Niestety.. .
Trzeba się mieć na baczności, pomyślała Maggie.
. Beau kierował się ku drzwiom wyjściowym, ale zanim opuścił jadalnię, odwrócił się i
rzucił w jej stronę:
- I nie przynoś mi do pokoju kwiatów. Przypominam ci uprzejmie, że ja nie jestem moim
dziadkiem. .
ROZDZIAŁ PIĄTY
Beau Prescott od piętnastu minut brał prysznic.
Miał nadzieję, że chłodne strugi wody oddalą na jakiś czas erotyczne pobudzenie, jakie
wyzwoliła w nim Maggie Stowe.
Powtarzał sobie w myślach, że ta kobieta to bez wątpienia czarownica. Nie dość, że
rzuciła urok na dziadka, to jeszcze Sedgewicka owinęła sobie wokół palca. Nie mówiąc już o
reszcie służby. Wallace gotów był śpiewać na jej cześć pieśni pochwalne, pony przynosił jej
róże, a pani Featherfield podziwiała jej urodę i dobre maniery.
No cóż, Maggie Stowe była rzeczywiście bardzo pociągająca. Ale to wcale nie znaczy, że
on ma zaraz dać się jej omotać.
Co to, to nie!
Na początku faktycznie niemal dał się złapać w jej sidła, ale na szczęście w porę zdołał
przejrzeć ją na wylot. Piękna buzia ukrywała duszę pazernej harpii, ·żerującej na majętnych,
dobrodusznych staruszkach. Pewnie łudziła się, że skoro omamiła dziadka, z Vnuczkiem
pójdzie jeszcze łatwiej. To stąd ten wzruszający spektakl z wystawnym pogrzebem, stąd ta
gładka mówka i trzepotanie długich rzęs. Myślała, że go weźmie pod włos!
A guzik!
I niech sobie ta cwana nifu ika nie wyobraża, że Beau Prescott będzie dla niej drugim
dobrym wujkiem!
Jeśli to prawda, że Vivian z nią nie sypiał, to znaczy, że nie
jest jeszcze tak tragicznie. Beau rozumiał wprawdzie, że dziadek, jak każdy mężczyzna,
mógł mieć pewne potrzeby, ale dla_ czego osiemdziesięcioparolatek miałby zaraz robić to z
dwudziestoparolatką? Przecież ta dziewczyna na pewno była przed trzydziestką!
Taka młoda, a już świadoma swojego diabelskiego uroku!
Już nauczona, jak manipulować emocjami mężczyzn!
. Słusznie ludzie mówią, że rude są fałszywe.
Choć, z drugiej strony, trzeba przyznać, że te złociste loki dodają jej jakiegoś
niesamowitego wdzięku. No i te niebotycznie długie nogi. . . jak marzenie.
,
Nie! Nie wolno zapominać, że każdy szczegół jej wyglądu jest z pewnością wypracowany
i obliczony na efekt. To pułapka, w którą nie wolno aać się zwabić.
Ciekawe, ile dałą radę zarobić w przeciągu tych dwóch lat pobytu w Rosecliff? A ile -
poza pensją - wyciągnęła z kieszeni Viviana Prescotta?
Sedgewick twierdził, że jej obecność wzbogacała życie dziadka. Dobre sobie! Raczej go
zubożyła. Taka cwana dziewczyna nie miałaby najmniej szych skrupułów, żeby wycyganić od
staruszka pieniądze na ciuchy i błyskotki.
Dobrze, że dziadek jej nie a optował. /Pod jej wpływem mógłby zmienić zapis w
testamencie i uczynić ją swoim głównym spadkobiercą.
,No, nie daj Boże! , Nie wiadomo, oczywiście, ile majątku dziadek roztrwonił na prezenty
dla swojej ślicznej niani. Trzeba to sprawdzić. I bynajmniej nie będzie to dyskretne
dochodzenie, jak zapewne życzyłaby sobie Maggie Stowe, ale wielkie, beZWZględne
ś
ledztwo.
I nieważne, czyje uGzucia zostaną przy okazji zranione. Jeśli
ffi I
panna Stowe oczekiwała po nim zachowania godnego dżentelmena, to niestety srodze się
rozczaruje.
Beau wyskoczył spod prysznica i ubrał się pospiesznie.
Przed wyjściem zadzwonił jeszcze do prawnika i zapowiedział swoją wizytę. Uprzedził
go, że nie oczekuje kondolencji i owijania w bawełnę. Chce szczerych odpowiedzi na
wszystkie dręczące go pytania.
Przez całą drogę z Rosecliff do centrum miasta Wallace nie odezwał się ani słowem.
Widocznie Sedgewick ostrzegł szofera, żeby nie otwierał ust bez potrzeby. I bardzo dobrze.
Beau też nie miał ochoty na czcze pogaduszki.
Kiedy dotarli do kancelarii prawniczej, odesłał kierowcę do domu. Miał zamiar poruszać
się po mieście taksówkami. Podejrzewał, że w innym wypadku Wallace informowałby o
każdym jego ruchu swoją ulubioną nianię Stowe. A ta domyśliłaby się, co jest grane i
zabrałaby się za kolejne manipulacje.
Lionel Armstrong, długoletni prawnik rodziny Prescottów, czekał już w ąwoim gabinecie.
Był to mężczyzna po pięćdziesiątce, z siwiejącymi włosami i, jak zawsze, w rewelacyjnie
skrojonym garniturze. Na widok swojego klienta wstał i przyjaźnie u;ścisnął mu dłoń.
- Witaj, Beau. Uprzedzając twoje pytania, zapewniam cię, .
ż
e w sprawie spadku nie widzę najmniej szych problemów. Realizacja testamentu nie
potrwa długo.
Beau uśmiechnął się kwaśno.
- Cieszę się, że bez zbędnych wstępów przechodzisz do sedna sprawy - odparł, marszcząc
nerwowo brwi. - Nie podzielam niestety twojego optymizmu. Po pierwsze zastanawiam się, .
dlaczego dziadek nie zabezpieczył finansowo swoich długoletnich pracowników.
- Chodzi ci o wierną czw?rkę? - upewnił się prawnik. O nich się nie martw. Sedgewick,
pani Featherfied, Wallace i Polly mają zagwarantowaną bezpieczną przyszłość. Twój dziadek
wykupił im polisy w funduszu emerytalnym. John Neville, wasz księgowy, może
poinformować cię o szczegółach. O ile jednak wiem, chodzi o duże pieniądze. , - A Margaret
Stowe? - zapytał Beau z niepokojem.
- Niania? - Lionel wyglądał na rozbawionego.
Beau wręcz przeciwnie - wcale się dobrze nie bawił.
- Tak, niania, która zgodnie z wolą dziadka ma prawo zostać w domu przez kolejny rok. -
Beau poczuł, jak znoW l wzbiera w nim wściekłość.
- To takie dziwactwo twego dziadka, którego w żaden sposób nie dał sobie
wyperswadować - tłumaczył z uśmiechem Lionel. - Twierdził, że Maggie ma doskonały
wpływ na resztę służby. Sam muszę przyznać, że zorganizowała wspaniały pogrzeb. Coś
rewelacyjnego!
- Przedstawiła ci kosztorys ceremonii? - spytał Beau.
- Oczywiście - uspokajał prawnik. - Sprawdziłem wszystkie rachunki. W każdej chwili
możesz je zobaczyć.
- To dobrze. Czy ona też ma polisę w funduszu? - Nie ustawał w swoim śledztwie Beau.
- Ma go każda osoba zatrudniona na stałe w posiadłości. Takie jest prawo. Jednak skoro
ona pracowała w Rosecliff tylko przez ostatnie dwa lata, nie dostanie zbyt wiele pieniędzy.
Nie martw się.
- Chcę zobaczyć jej akta - zażądał Beau.
-:- Jakie akta? - zdziwił się Lionel.
, - Dobrze wiesz, że dziadek każdemu pracownikowi zakładał osobną teczkę. Gromadził
w niej referencje, życiorys i inne ważne informacje, które ty miałeś sprawdzać.
- Zgadza się - odparł Lionel, po czym odchylił się nieco w swoim fotelu i skrzyżował
ręce na brzuchu. - Ale o niej nic nie wiem. Nie mam danych Margaret Stowe.
- Co to, u diabła, ma znaczyć?! - Beau zerwał się z krzesła i wbił w Lionela
oskarżycielskie spojrzenie.
- Posiadam jedynie kopię jej aktu urodzenia - wyjaśnił prawnik, nieco zaniepokojony
nerwowym zachowaniem swojego klienta. - Wynika z niego, że była podrzutkiem.
Przybliżoną datę jej urodzenia ustalił lekarz, który opiekował się noworod. kiem. Dopisał też,
ż
e rodzice dziewczynki są nieznani.
- Skąd znał jej nazwisko?
- Może matka zostawiła przy dziecku kartkę? A może nazwisko nadała jej jakaś
pielęgniarka? Nikt tego nie wie. - Wzruszył bezradnie ramionami. - Doktor zmarł osiem lat
temu. W jego miesźkaniu wybucW pożar. Spłonęła cała kartoteka, a wraz z nią wszystkie
dane jego pacjentów. Nasze śledztwo utknęło w martwym punkcie. Nie mamy o niej żadnych
informacji. Zupełnie jakby całe życie spędziła na innej planecie. Do momentu kiedy spotkała
Viviana.
- Daj spokój. Myślisz, że w to uwierzę? - Beau nerwowo otarł z czoła krople potu.
- Taka jest prawda - padła zdecydowana odpowiedź.
- Nie próbowałeś powęszyć wokół tej sprawy na własną rękę? - Beau nie miał zamiaru
dać za wygraną.
- Próbowałem. Bezskutecznie. Ta dziewczyna nigdy nie wypełniała deklaracji
podatkowych, nie posiadała karty kredytowej, nie była ubezpieczona. Nie figuruje na liście
absolwentów żadnej szkoły, I .ie była nigdzie zatmdniona...
-. Nie pobierała zasiłku dla bezrobotnych? - Beau nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Nie ma jej na żadnym wykazie. Nie ma paszportu ani prawa jazdy. Gwarantuję ci, że
sprawdziłem wszystko. Wielokrotnie. Zatmdniłem kill U prywatnych detektywów
jednocześnie - podkreślił Armstrong.
Piękna niania zawsze zdołała się gdzieś zaszyć i dobrze ukryć, pomyślał Beau. Pewnie od
samego urodzenia przecho- .
dziła z rąk jednego dobrego wujka do dmgiego.
- Wiemy o niej cokolwiek dopiero od chwili, kiedy podjęła pracę u Viviana - powiedział
Lionel.
- To oczywiste, że na takiej posadzie szybko odżyła· - zadrwił Beau. - Jak dziadek ją
poznał? .
- Twierdził, że sprzedawała róże.
Beau pokiwał smętnie głową. Musiała zrobić wstępny wywiad na temat Viviana Prescotta.
Wiedziała, że kochał róże.
A potem wystarczyła już tylko wędka i haczyk.
- Czy dziadek naprawdę nie chciał nic o niej wiedzieć?
- Mówił, że dla niego jej przeszłość nie ma znaczenia.
- Nie próbowałeś go przekonać? Przecież przyjął pod swój dach kogoś zupełnie obcego! -
Beau znowu zaczynał się denerwować.
- Twój dziadek miał na jej temat ugmntowaną opinię. Nie dał sobie nic powiedzieć -
powtórzył Lionel.
. Czarownica. Przebiegła wiedźma, myślał Beau. Wiedziała, że gdyby dziadek zaczął
grzebać w jej prżeszłości, pewnie poznałby jej prawdziwą naturę. A wtedy niechybnie
wyleciałaby z Roseciff jak z procy.
- Pamiętam, że Vivian powiedział kiedyś coś bardzo dziwnego - dodał Lionel w
zamyśleniu: - Co takiego? - naciskał Beau.
- Myślę, że traktował tę dziewczynę jak materiał, z którego
można ulepić coś wyjątkowego. Mówił, że spróbuje ją stworzyć według swojego planu.
Często też powtarzał, że ona może być jego zbawieniem.
- Zbawieniem? - Beau wytrzeszczył oczy.
Prawnik wzruszył ramionami.
- Ja też się zdziwiłem. Może widział w niej anioła?
- Chyba anioła śmierci - warknął Beau.
- Zalazła ci za skórę, co? - Lionel przyglądał mu się z zaciekawieniem.
- Nie lubię zagadek - odparł Beau.
- Masz doświadczenie w odkrywaniu nowych lądów, więc chyba poradzisz sobie z
odkryciem tej tajemnicy? - Prawnik puścił do niego oko.
- Mam taki zamiar.
- Powodzenia - powiedział Lionel na pożegnanie.
Po wyjściu z kancelarii Beau wstąpił na lunch do niewielkiej restauracji usytuowanej w
pobliżu portu. Musiał przemyśleć to, czego się do tej pory dowiedział. A nie było tego nie tety
zbyt wiele.
Maggie Stowe miała dwadzieścia osiem lat, a jej przeszłość zdawała się przypominać
kosmiczną czarną dziurę. Wychodziło na to, że tylko ona sama mogłaby mu cokolwiek na
swój temat opowiedzieć. A byłby to zapewne stek kłamstw.
Z drugiej strony, nawet fałszywe informacje można sprawdzić. Wtedy przynajmniej
miałby pewność, że ta ruda lalunia to zwykła blagierka. Gdyby jednak udowodnił jej
oszustwo, mógłby łatwo pozbyć się jej z domu.
Szkoda, że dzisiaj tak ją do siebie zraził. To nie było zbyt roztropne. Do wieczora trzeba
oczyścić atmosferę i udawać, że przemyślał sprawę i wszystko jest w należytyIń porządku.
Niech Maggie myśli, że wygrała. Wtedy łatwo będzie pociągnąć ją za język.
Beau pomyślał, że może warto byłoby wpaść do biura po. dróży, które jakiś czas temu
założył w Australii. Z drugiej strony, Helen Carter, która prowadziła agencję, była osobą
całko icie godną zaufania i wizyta w biurze mogła spokojnie poczekać do jutra.
W przeciwieństwie do sprawy tajemniczej panny Stowe. . .
Niewiele-myśląc, Beau uregulował rachunek, wyszedł z kawiarni i złapał taksówkę. Udał
się do biura Johna Neville a, księgowego, który od wielu lat ząjmował się finansami rodziny
Prescottów.
John był profesjonalistą w swoun zawodzie. Jego skrupulatność i dociekliwość zaskarbiły
mu zaufanie wielu klientów.
Beau również do nich należał.
- Pensja panny Stowe rzeczywiście była wysoka - zauważył Neville, zagłębiając się w
jednej z ksiąg. - Ale z tego, co wiem, ta młoda kobieta była na każde zawołanie Viviana.
Nigdy nie brała urlopu.
- Nigdy? - zdziwił się Beau.
- Nie wzięła ani jednego dnia wolnego. Dokądkolwiek Vivian się wybierał, zawsze
zabierał ją ze sobą. Za jej ubrania płacił z własnej kieszeni. Oczywiście używał karty
kredytowej.
Wszystko jest wyszczególnione na wyciągach bankowych.
Wręczył Beau komputerowy wydruk.
Sukienki, kapelusze, buty, torebki, marynarki... wszystko, co można znaleźć w sklepie z
konfekcją. Ceny też nie byle jakie.
No cóż, piękna niania lubiła się stroić...
- Twój dziadek zaszczycał swoją osobą wiele iInprez cha-
rytatywnych - wyjaśnił Neville. - Życzył sobie, żeby panna Stowe błyszczała u jego boku.
- Sądząc po tym, ile na nią. wydawał, musiał to być blask wręcz oślepiający - zauważył
Beau jadowitym tonem. - A co z biżuterią?
- Na większe okazje wypożyczał kosztowności od jubilera.
Panna Stowe nie chciała przyjąć od Viviana ani klejnotów, ani w ogóle żadnej biżuterii.
Większość wieczorowych kreacji sprzedawała po jednorazówym użyciu, a otrzymane ze
sprzedaży pieniądze przekazywała mnie. Wszystko zaksięgowane. Rachunki za pogrzeb mam
także u siebie.
- Wszystko się zgadza? - dopytywał się Beau podejrzliwie.
- Nie ma żadnych nieścisłości?
- Żadnych - odparł księgowy z przekonaniem.
- Niczego nie brakuje? - naciskał Beau.
John Neville nerwowo splótł dłonie.
_ I tak, i nie. Jest pewien mały problem. Nie miałem na to żadnego wpływu, ale i tak czuję
się dość nieswojo.
- Mów, o co chodzi - popędzał Beau;
- To nie ma nic wspólnego z panną Stowe. - Rzucił spojrzenie znad okularów. - Vivian
był wyjątkowo upartym człowiekiem. Nie chciał słuchać dobrych rad.
Ciekawe, pomyślał Beau. To. samo powiedział Lionel Arm strong. I w tamtym
przypadku to również miało związek z Maggie Stowe.
_ Vivian odwiedził mnie na dwa miesiące przed śmiercią i poprosił, żebym mu wypłacił
milion dolarów gotówką. Dwa miesiące przed śmiercią? To właśnie wtedy dziadek podpisał
ostateczną wersję testamentu, w którym znalazło się miejsce dla Margaret Stowe.
- Takiej sumy pieniędzy nie powinno się tak po prostu nosić przy sobie - ciągnął
księgowy. - Większe transakcje, załatwia się, korzystając z czekÓw lub kart kredytowych.
Dlatego zapytałem o powód tej nietypowej prośby.
- I co odpowiedział? - naciskał Beau.
- Stwierdził, że to jego pieniądze i że może z nimi robić, co zechce - odparł Neville. - Sam
rozumiesz, że nie mogłem go do niczego zmusić. Upierał się, że potrzebuje tych pieniędzy i
koniec. Nie miałem wyboru.
- Dowiedziałeś się, na co je wydał?
N eville pokręcił smętnie głową.
- Miałem nadzieję, że to się wyda. Myślałem, że chodzi o kupno jakiejś nieruchomości.
Dowiadywałem się. Pytałem znajomych w pewnych kręgach. Bez skutku. Mogę ci pokazać
papier poświadczający wydanie Vivianowi miliona w gotówce.
Mam świadków, którzy widzieli, jak brał te pieniądze. Natomiast nie mam zielonego
pojęcia, coz nimi zrobił.
Beau zaklął siarczyście i zacisnął pięści. Bezsilny gniew wdarł się do jego mózgu i
rozsadzał czaszkę. Kiedy się uspokoił, przemyślał sprawę: ma teraz do, rozwikłania dwie
zagadki.
Po pierwsze, sprawa kobiety znikąd.
Po drugie, tajemnica zaginionego miliona.
Miał dziwne przeczucie, że te dwie sprawy w jakiś sposób się ze sobą łączą. Był pewien,
ż
e jeśli rozgryzie sekret Margaret Stowe, odnajdzie też brakujący milion dolarów.
I
. I
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Maggie objęła wzrokiem wielobarwną kolekcję drogich ubrań wiszących w jej garderobie.
Vivian uwielbiał ją stroić.
A ona nie widziała nic złego w tym, że mogła cieszyć jego oczy, wkładając na siebie
eleganckie i niezwykle kobiece fatałaszki.
Jednak Beau Prescott na pewno nie dostrzeże w tym nic zabawnego. Co więcej, fakt; że
jego dziadek wydawał fortunę na ciuchy dla zwykłej niańki, z całą pewnością wyprowadzi go
z równowagi. Jego poranne insynuacje sprawiły, że poczuła się jak dziwka. Beau sugerował
przecież, że wykorzystała poczciwego staruszka, a nawet, że doprowadziła go do śmierci.
Te oskarżenia potwornie bolały. Tym bardziej że rzucał je tak niewiary godnie męski i
pociągający facet.
Pospieszne pukanie do drzwi wyrwało Maggie z zamyślenia.
. - Proszę· Do pokoju wślizgnęła się nadzwyczaj podekscytowana pap.i Featherfield. .
_ Już wrócił, kochanie Sedgewick zaproponował aperitif na .szóstą trzydzieści, masz
więc pół godziny, żeby się przygotować do kolacji. - Rzuciła okiem w stronę otwartych drzwi
garderoby. - Ma l .a sobie garnitur, więc mogłabyś włożyć coś naprawdę eleganckiego.
- To nie ma najmniejszego sensu. - Maggie skrzywiła się· - On mnie nie lubi.
- Bzdura! Panicz Beau na twój widok omal się nie przewrócił z wrażenia. Sama
widziałam.
- Ale potem szybko doszedł do siebie i dał do zrozumienia, .że nie mam co liczyć na jego
przyjaźń - odparła sucho Maggie.
- To nie tak. Sedgewick i ja jesteśmy pewni, że panicz Beau zachwycił się tobą do tego
stopnia, że nie mógł znieść myśli, iż jego dziadek był z tobą... blisko. On chce mieć ciebie na
wyłączność.
Maggie nie miała pojęcia, co odpowiedzieć na tak sformułowane wyjaśnienie. Obawiała
się, że jest ono mocno naCIągane.
- Nie martw się, kochanie - dodała pani Featherfield. Wallace mówił, że panicz Beau całą
drogę do miasta przebył zatopiony w myślach. Najwyraźniej uspokoił się, kiedy zrozumiał, że
nic cię nie łączyło z panem Vivianem. Wszystko przemyślał i na pewno jest mu teraz wstyd.
.Maggie nie była tego taka pewna. Na samo wspomnienie dzisiejszego poranka przebiegał
ją zimny dreszcz.
- Ludzie w szoku wygadują różne rzeczy - zauważyła refleksyjnie gospodyni. - Każdy
potrzebuje trochę czasu do namysłu. Panicz Beau z pewnością doszedł już do siebie i dziś
wieczorem uznasz go za najbardziej czarującego mężczyznę pod słońcem. Daj mu jeszcze
jedną szansę, kochanie;
Znokautuje mnie w przeciągu pierwszych pięciu minut, po. myślała Maggie, ale nie chcąc
rozczarować czwórki służących, postanowiła podjąć wyzwanie.
- Zrobię, co w mojej mocy. ; Wysiliła się na uśmiech. .
Pani Featherfield pokraśniała z.radości.
. - Pamiętaj, wpół do siódmej: Jeffrey podaje na.kolację pieczeń wołową, więc postaraj się
nie spóźnić.
Maggie domyślała się, że na stole zapłoną czerwone świece, a w tle rozbrzmiewać będzie
romantyczna melodia. Wszystko to bardzo miłe, tyle że cyniczne spojrzenia Beau Prescotta
zapewne popsują całą atmosferę.
W przypływie buntu Maggie wyciągnęła z garderoby krwistoczerwoną sukienkę. Skoro
Beau Prescott uważa ją za ladacznicę, to nie ma sensu wkładać na siebie czegoś bardziej
przyzwoitego. Zresztą Vivian podziwiał ją za to, że jako rudowłosa nie boi się nosić ubrań w
czerwonym kolorze. Dlatego ze względu na pamięć o niedawno· zmarłym dobroczyńcy,
włoży dzisiaj ten kusy, seksowny strój. Poza tym pani Featherfield nie będzie mogła jej
zarzucić, że nie stara się zrobić wrażenia na Beau Prescotcie.
Czerwona, szyfonowa sukienka na cienkich ramiączkach delikatnie opływała figurę
Maggie, sprawiając, że męskie zmysły zaczynały bić na alarm. Reszty dopełniały jedwabne
pończochy w cielistym kolorze oraz pantofle na niebotycznie wysokich szpilkach.
Rozpyliła wokół siebie pachnącą mgiełkę Poison Christiana Diora, a w uszy wpięła
wiszące, kryształowe, pięknie odbijające światło kolczyki. Była gotowa do ataku. I choć w
głębi duszy wątpiła w wygraną, miała nadzieję, że oczarowany przeciwnik przynajmniej
oszczędzi jej cierpienia.
Zeszła do salonu, gdzie Sedgewick serwował swojemu paniczowi szklaneczkę martini.
Młody Prescott stał oparty o fIlar marmurowego kominka, nad który,m wisiał romantyczny
obraz przedstawiający roześmianego amorka. Na jej widok Beau uniósł szklankę do góry, w
geście powitalnego toastu.
Serce zabiło jej mocniej.
- Dobry wieczór, Maggie - przywitał ją, uśmiechając się
i jednocześnie uważnym wzrokiem lustrując jej strój. - Widzę, że faktycznie potrafisz
ucieszyć oczy każdego mężczyzny, bez względu na jego wiek.
Czyżby właśnie powiedział jej komplement? Nie była tego pewna.
- Miał pan ciężki dzień? - zapytała.
-. Hm... - potwierdził i zabawnie ściągnął brwi. - Nazwałbym go dniem trzech szklanek
martini. A propos, napijesz się ze mną? Mam nadzieję, że to ci pomoże zapomnieć o moim
dzisiejszym faux pas.
Przeprosiny? Przygotowała się do walki, a on ogłasza rozejm. W dodatku wyglądał tak
słodko z tym swoim przepraszającym uśmiechem i zadziornym błyskiem w oku...
- Chętnie. - Wyciągnęła dłoń po szklankę i uśmiechnęła się.
niepewnie.
Co innego mogła zrobić, skoro Sedgewick rzucał jej porozumiewawcze spojrzenia,
zachęcając do postawienia wszystkiego na jedną kartę?
Beau podsunął jej tacę wypełnioną smakowitymi zakąskami.
Najwyraźniej kucharz nie żałował dzisiaj swojej inwencji, żeby godnie przywitać
dziedzica Rosecliff.
- Zupełnie inaczej sobie ciebie wyobrażałem - wyznał nie-.
spodziewanie Beau, z trud m ukrywając nutę ironii. - Może dlatego, że w testamencie
byłaś wymieniona obok Sedgewicka.
Myślałem, że jesteś mniej więcej w jego wieku.
- W takim razie mój widok musiał być dla pana szokiem - odparła Maggie, siląc się na
uprzejmość.
- Delikatnie rzecz ujmując... tak - przytaknął Beau. - Byłbym wdzięczny, gdybyś
wyjaśniła mi kilka spraw, które nurtowały mnie przez cały dzień.
I i:
I I il
- Czego chciałby się pan dowiedzieć? - zapytała podejrzliwie, przeczuwając podstęp· - Na
przykład... - Urwał i dopiero po chwili namysłu zapytał: - Jak się tu znalazłaś? Czy mój
dziadek poszukiwał niani przez ogłoszenie?
Tak postawione pytanie brzmiało dość niewinnie. Wyglądało na to, że zadał je z czystej
ciekawości.
- Sądzę, że dopóki mnie nie spotkał, nie planował zatrudniać nikogo w takim charakterze -
odpowiedziała Maggie, zbierając myśli. - Ten pomysł wpadł mu do głowy niespodziewanie.
Dla Viviana był to rodzaj zabawy.
- Dla ciebie też?
Maggie poczuła, że stąpa po kruchym lodzie. Pytania stawały się coraz bardziej
podchwytliwe.
- Bawiło go to, że może mnie wiele nauczyć - wyjaśniła, patrząc Beau prosto w oczy. -
Pański dziadek był wspaniałym człowiekiem. Przeżyłam tu najlepsze lata swojego życia.
Zielone oczy przeciwnika wpatrywały się w nią badawczo.
Miała ochotę zarzucić go potokiem zapewnień, że ją i Viviana nic nie łączyło. Na
szczęście w porę ugryzła się w język.
I tak go nie zmusi, żeby jej uwierzył.
Po chwili ciszy Beau przemówił:
- Wiem, co masz na myśli. - W jego głosie zabrzmiała nuta rozrzewnienia. - Ten jego
wigor i zapał do życia były chyba zaraźliwe. Dziadek otworzył mi okno na świat i sprawił, że
niemal od razu chciałem przez nie wyfrunąć.
- O właśnie! Czułam dokładnie to samo - wyrwało się Maggie. Beau ubrał w słowa jej
własne myśli.
- Jak się poznaliście?
Maggie uśmiechnęła się do swoich wspomnień.
- To było niesamowite spotkanie - zaczęła. - Nie miałam pracy i zarabiałam na życie
sprzedając róże. Kupowałam je hurtem na targu, a potem każdą z osobna przyozdabiałam
wstążkami i pakowałam w folię. Chodziłam z nimi wieczorem po eleganckich restauracjach i
oferowałam mężczyznom, którzy akurat jedli kolację w towarzystwie kobiety. Wielu z nich
dawało się skusić na ten romantyczny gest.
- De kosztowała ta przyjemność? - zapytał Beau, uśmiechając się lekko.
- Pięć dolarów - odparła, szczęśliwa, że nie potępił jej sposobu zarabiania. - Uważałam, że
za promienny uśmiech obdarowanej kobiety mężczyzna będzie gotów zapłacić równowartość
ceny lampki wina.
- Rozsądny sposób rozumowania - powiedział Beau zachęcająco. - Podejrzewam, że i mój
dziadek nie oparł się pokusie kupienia od ciebie róży?
- Niezupełnie. Vivian jadł wówczas kolację z dużą grupą ludzi. Ominęłam ich.
Wiedziałam, że większa szansa· zarobku to dwuosobowe stoliczki, przy których siedzieli
zakochani. Ale pański dziadek musiał mnie. obserwować. W pewnym momenie pokiwał na
mnie i zaprosił do stołu. Powiedział, że kupi ode mnie wszystkie róże, bo taka piękna
dziewczyna jak ja powinna w sobotni wieczór bawić się, a nie sprzedawaĆ kwiatki.
Beau Prescott roześmiał się, co Maggie najwyraźniej przyjęła z ogromną ulgą. . . .
- To rzeczywiście podobne do dziadka zauważy , wpatrując się w nią wyczekująco. - Kto
mu wówczas towarzyszył?
- Jacyś artyści.
- Ktoś znany?
- Nie wiem. Nigdy więcej ich nie widziałam.
I .
Beau rzucił jej podejrzliwe spojrzenie.
- Może pan zapytać sir Rolanda - podsunęła Maggie usłużnie. - On też tam był.
_ Aha. - Beau uspokoił się nieco. - ile róż sprzedałaś dziadkowi?
_ Dwadzieścia. To był dla mcie wielki dzień. A potem mogłam jeszcze najeść się za
darmo i spędzić czas w towarzystwie miłych ludzi.
- Mój dziadek był duszą towarzystwa.
- O tak. I wspaniałym wodzirejem - przyznała Maggie.
Sączyli martini zatopieni we wspomnieniach. Tęsknota za zmarłym staruszkiem zatarła
wszelkie ślady nieporozumień, jakie ich dzieliły.
Tak powinno być, pomyślała Maggie. Miała nadzieję, że Vivian Prescott patrzy na nich
teraz z góry i uśmiecha się z adowoleniem.
Beau pochylił się nad stołem i zaczął nakładać na swój talerz czerwony i czarny kawior.
Maggie zadrżała, ponieważ nagle wyobraziła sobie, jak ta silna męska dłoń dotyka jej nagiego
ciała. Domyślała się, że świetnie skrojony garnitur ukrywa wspaniałe, atletyczne, męskie
ciało...
- Skąd się wziął pomysł z niańką?
Pytanie padło tak nagle, że musiała minąć chwila, nim doszła do siebie na tyle, by
odpowiedzieć.
_ Vivian zapytał mnie, co do tej pory robiłam, a ja opowiedziałam mu nieco ubarwioną
historyjkę. - Wzruszyła ramionami. - Myślałam, że nigdy więcej go nie zobaczę, więc
wolałam trochę nazmyślać, niż zanudzać go moją nieciekawą biografią.
- Oszukałaś go?
- Ależ nie - zapewniła, Maggie gorliwie. - Naprawdę podróżowałam z cyrkiem... -
Urwała, niepewna reakcji Beau na taką rewelację.
Wielu ludzi uważało cyrk za mało przyzwoite miejsce. Ale Beau nawet nie mrugnął
okiem. Czekał na ciąg dalszy.
- Pracowałam jako niania u właścicieli cyrku - ciągnęła.
- Poza tym robiłam wiele innych rzeczy, ale Vivian najbardziej zainteresował się właśnie
tym okresem mojego życia.
- Jak nazywał się ten cyrk?- zapytał szybko Beau.
- Zabini. To był taki mały, rodzinny interes.
. - Myślałem, że tego typu atrakcje przeszły już do lamusa -zauważył Beau.
- Rzeczywiście, cyrk nie cieszył się dużą popularnością.
Podejrzewam, że w końcu zbankrutował. Nie wiem dokładnie.
Byłam z nimi tylko przez rok. I to dziesięć lat temu.
- Co było potem? - podpytywał Beau, siląc się na obojętność.
- Pojechałam w głąb kraju, do interioru, gdyż wiedziałam, że tam z pewnością znajdę
pracę. Trafiłam do wioski zwanej Wilgilag, co w języku Aborygenów oznacza czerwony . I
faktycznie. Jak okiem sięgnąć, ziemia była tam czerwona jak ogień piekielny.. .
Jej spojrzenie uciekło gdzieś w dal. Dogoniło odległe wspomnienia, zagrzebane dawno
temu w zakamarkach pamięci.
. - Co tam robiłaś? - zachęcał ją Beau do dalszych zwierzeń.
- Pracowałam na owczej farmie. Zajmowałam się różnymi rzeczami. - Machnęła ręką,
jakby chciała odgonić jakieś przykre widma przeszłości. - Wiele wody i upłynęło od tamtych
dni. Nie ma o czym mówić.
- Przeciwnie. Teraz rozumiem, dlaczego dziadek się tobą
- Byłaś z dziadkiem na ty . Dlaczego i do mnie nie mówisz po imieniu?
- Bo nie lubię się spoufalać. Wiem z doświadczenia, że to pierwszy krok do zguby -
odparła ostro.
- Nie przesadzaj - zaprotestował. - W Australii? To przecież najbardziej egalitarne
społeczeństwo na świecie.
- To zależy skąd się pochodzi - zadrwiła. - Pan nie wie, czym są niziny społeczne i jak to
jest, kiedy trzeba ciągle się komuś lub czemuś podporządkowywać.
Nie mógł temu zaprzeczyć, więc tylko wzruszył ramionami.
Maggie poczuła się zraniona i nieszczęśliwa. Spojrzała na portret amorka wiszący nad
kominkiem i uznała, że jego strzała nie mogła być dzisiaj umoczona w miłosnym eliksirze.
Raczej w truciźnie.
Kiedy podniosła wzrok, zauważyła, że Beau przygląda się jej spod ściągniętych brwi.
- Powiem panu, co dał mi Vivian - powiedziała po dłuższej chwili kłopotliwego
milczenia. - Akceptację, przyjaźń, szacunek i uznanie. Przyjął mnie pod swój dach i sprawił,
ż
e stałam się lepsza niż byłam. Dał mi wszechstronne wykształcenie. Zapoznał z literaturą,
muzyką i sztuką. Otworzył mi oczy na wiele spraw, o których wcześniej nie miałam pojęcia i
gdyby nie Vivian, nawet by mi się o nich nie śniło...
Urwała i rzuciła mu spojrzenie pełne wzgardy. Beau nawet nie próbował wejść jej w
słowo.
- Nie wiem, dlaczego pański dziadek to robił. Może był samotny? Może chciał, żebym z
Kopciuszka zmieniła się w kró lewnę? Może. pragnął mieć pilnego ucznia? A proszę mi
wierzyć, że się starałam. Chłonęłam wszystko, o czym opowiadał i cieszyłam się, że spełniam
jego oczekiwania.
Beau ze zdumieniem przyglądał się tej świadomej własnej wartości kobiecie i zaczynało
go dręczyć przeświadczenie, że bardzo się co do niej pomylił.
- Nie wstydzę się niczego, panie Prescott. Jestem dumna, bo Vivian był ze mnie dumny.
Kochałam pańskiego dziadka. I czy sięto panu podoba, czy nie, taka jest prawda.
Nastała cisza, której Beau nie mi ł odwagi przerwać.
- Obiad podany - obwieścił niespodziewanie Sedgewick, wkraczając do salonu.
- Sądzę, że pańska pieczeń wołowa okaże się znacznie bardziej strawna niż nasza
rozmowa - powiedziała Maggie. - Nie zwlekajmy, bo kucharz się obrazi.
Ruszyła w stronę jadalni, obiecując sobie w duchu, że już nigdy, przenigdy nie da się
zwieść Beau Prescottowi.
, . ,
ROZDZIAŁ SIÓDMY
li
Beau z trudem zmusił się do przełknięcia kilku kęsów pieczeni. Postanowił nie dać po
sobie poznać, że całkowicie stracił apetyt jedynie dlatego, że wstrząsnęła nim wypowiedź tej
złotoustej niańki.
Maggie jadła powoli, nie odrywając wzroku od talerza. Emanował z niej spokój i
całkowita obojętność wobec jego osoby.
Beau przyglądał się jej spod oka, zastanawiając się, czy ta kobieta to urodzona aktorka,
czy wręcz przeciwnie - szczera i niewinna dziewczyna. Gdyby nie ten zaginiony milion,
chętnie uwierzyłby w jej opowieść.
. Mimo wszystko dowiedział się dzisiaj paru rzeczy. Sir Roland będzie mógł poświadczyć,
czy pierwsze spotkanie dziadka i Maggie przebiegło w taki sposób, jak to opisała. Lionel
Armstrong wynajmie detektywa, który sprawdzi, czy rzeczywiście pracowała w cyrku Zabini,
a potem w wiosce Wilgilag.
Ciekawe, czy mówiła prawdę. ..
Ponownie zerknął w jej stronę. Twarz Maggie spowijał cień, co utrudniało mu obserwację
jej zachowania.
- Sedgewick, zapal światło i zabierz świeczniki - zakomenderował. - W tych ciemnościach
nie widzę, co jem.
- Jak pan sobie życzy.
Beau z niezadowoleniem wyczuł potępienie w głosie i postawie kamerdynera.
Najwyraźniej wszyscy członkowie służby
uważali teraz swojego panicza za ordynusa, który popsuł humor wielce szanownej niańce.
Zapalenie światła niewiele pomogło. Twarz Maggie przypominała białą maskę
pozbawioną jakiegokolwie wyrazu. Ujęła kieliszek i wypiła łyk czerwonego wina. Beau
specjalnie kazał podać do obiadu wino zamiast szampana. Dla panny Stowe skończyły się
czasy nieustannego świętowania. Zresztą, jeśli zachomikowała gdzieś milion dolarów,
wkrótce sama będzie mogła kupić sobie takie trunki, jakie zechce.
To ona gwizdnęła ten milion. Beau był tego niemal pewien.
Tymczasem przeciągająca się cisza zaczynała działać mu na nerwy. Postanowił zagaić
rozmowę.
- Co robiłaś po wyjeździe z Wilgilag?
Bardzo powoli i z wyraźną niechęcią Maggie podniosła głowę· Jej wielkie oczy lśniły jak
dwa szafiry.
- Jeśli jest pan ciekaw, proszę zatrudnić detektywa.
Ta odpowiedź nie dała Beau ani satysfakcji, ani nie sprawiła mu przyjemności. Za to
całkowicie pozbawiła go apetytu.
- Chciałbym dowiedzieć się o tobie czegoś więcej - wyjaśnił, odkładając sztućce.
Potrząsnęła przecząco głową, nie zaszczycając go naw t spojrzeniem.
Ani chybi zdenerwował ją swoimi natrętnymi pytaniami oraz sugestią, że na dziadka
patrzyła jedynie przez pryzmat jego dolarów. Szkoda, że nie trzymał języka za zębami.
Jeszcze trochę, a może wyciągnąłby z niej wiele cennych informacji.
Choć... może ona rzeczywiście mówiła prawdę? Była dość przekonująca, kiedy tak bez
mrugnięcia okiem wyjaśniała mu, jaki rodzaj relacji łączył ją i dziadka.
Czyżby pomylił się co do niani Stowe?
IEZWYKLY SPADEK
Czyiby przypisywał jej czyny, z którymi nie miała nic wspólnego?
Musiał przyznać z niechęcią, że wiele z tego, co powiedziała, było niezaprzeczalną
prawdą i w dodatku dotkliwie pogłębiało jego poczucie winy.
Wspomniała, że dziadek był samotny.
Te słowa zabolały go. Dziadek życzył sobie przecież, żeby wnuk osiadł razem z nim w
Rosecliff, założył rodzinę i prowadził ustabilizowane życie. Tymczasem Beau srodze go
zawiódł. Włóczył się po świecie, nie myśląc o samotnym staruszku. Nawet przyjaciele
dziadka nie byli w stanie wypełnić pustki po nieobecnym wnuku. Jedynej bliskiej mu osobie.
To pewnie dlatego dziadek przygarnął Maggie Stowe. To ona miała być realizacją jego
marzeń i ambicji. Właśnie dlatego w rozmowie z Lionelem Armstrongiem stwierdził, że
stworzy ją według swojego planu. Wiedział, że ona znacznie lepiej spełni jego oczekiwania
niż ukochany wnuczek.
To miało sens.
Niania Stowe mogła więc mówić prawdę. Tyle że to nie rozwiązywało sprawY
zaginionego miliona.
Maggie odsunęła krzesło i odkładając na stół serwetę, spojrzała Beau prosto w oczy.
- Proszę mi wybaczyć, panie Prescott - powiedziała powoli.
- Nie czuję się najlepiej.
W tej sytuacji nie wypadało jej zatrzymywać.
- Przykro mi. Jeśli mogę coś dla ciebie zrobić...
- Nie, dziękuję. - Odwróciła się w stronę kamerdynera. Sedgewick, proszę przeprosić ode
mnie Jeffreya. Wiem, że upiekł na deser wspaniałe ciasta. Żałuję, ale nie będę mogła ich
spróbować. l
- Jeffrey z pewnością to zrozumie, nianiu Stowe - zapewnił kamerdyner, odsuwając jej
usłużnie krzesło.
- Dziękuję.
Kiedy wstała, Beau zauważył, że jej biała twarz jeszcze bardziej pobladła, a oczy nie
błyszczą już tak jak godzinę temu.
Naprawdę wyglądała na chorą. Chorą na duszy. I to, zdaje się, z jego powodu.
- Dał mi pan do zrozumienia, że zbyt wiele sobie-obiecywałam - powiedziała słabym
głosem Maggie. - Nie usiądę z panem więcej do stołu, panie Prescott. Jak pan sam wspomniał
dziś rano, nie jest pan swoim dziadkiem.
Beau otworzył usta, mając zamiar bronić się przed oceną, jaką mu wystawiła. Chciał się
usprawiedliwić, wytłumaczyć.
Chciał, żeby została.
Pragnął o wiele więcej...
Ale zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, usłyszał jej ciche:
- Dobranoc, panie Prescott.
Odprowadził ją wzrokiem do drzwi jadalni. Czerwona sukienka, opływająca delikatnie
wspaniałą figurę, wydawała się w tej chwili zupełnie nie na miejscu. A jednak magnetyzm tej
niezwykłej kobiety działał na Beau wyjątkowo silnie. Kiedy znikła mu z pola widzenia,
poczuł wszechogarniającą pustkę.
Sedgewick zajął się uprzątaniem tej części stołu, przy której siedziała Maggie. Widać
było, że jest poruszony i bardzo niezadowolony.
. - Jeśli masz mi coś do powiedzenia, Sedgewick, to wal prosto z mostu - powiedział Beau
gniewnie.
Kamerdyner podniósł z godnością głowę i spojrzał z góry na swojego panicza.
- Pomyślałem sobie, że usługiwałem wielu gościom, którzy
przewijali się przez Rosecliff. Było wśród nich kilku możnych tego kraju, jeśli można to
ująć w ten sposób. Zdarzali się też tacy, którzy uważali, że pieniądze czynią ich lepszymi od
innych. Niania Stowe nie posiada żadnego majątku, ale to prawdziwa dama. Pan Vivian z
pewnością też tak uważał.
- Mówisz tak, bo nie wiesz tego, co ja wiem - odpalił Beau, z trudem hamując ogarniającą
go furię· Sedgewick uniósł brwi lekceważąco.
- Z pewnością. Mam na swoim koncie .jedynie dwa lata bliskiej znajomości z nianią
Stowe.
Ta odpowiedź wytrąciła Beau z ręki wszelkie argumenty.
W oczach służby był próżnym, rozpuszczonym paniczykiem, który rzuca oszczerstwa pod
adresem niewinnej kobiety.
- Powiedz Jeffreyowi, że ja również nie zjem deseru. Mam dosyć na dzisiaj. Jesteś wolny,
Sedgewick.
- Do usług. - Kamerdyner wycofał się do kuchni.
Beau miotał się przez chwilę po jadalni, mając ciągle przed oczami obraz czerwonej
sukienki oraz jej rudowłosej właścicielki. W uszach dźwięczały mu jeszcze słowa starego
kamerdynera. Ten człowiek nigdy nie mylił się w swoich ocenach. Zawsze trafnie i
sprawiedliwie osądzał ludzi.
Jaka jest prawda? Kim jest Maggie Stowe?
Nagle przypomniał sobie o kasecie wideo z uroczystości pogrzebowych. Może tam
znajdzie odpowiedź?
Pobiegł do biblioteki i uruchomił magnetowid. Przygotowującsię na długi wieczór przed
telewizorem, ściągnął marynarkę i krawat, rozpiął kołnierzyk koszuli oraz podwinął rękawy.
Miał nadzieję, że te zabiegi zlikwidują napięcie, jakie wywołała w nim rozmowa z panną
Stowe.
Niestety, zdenerwowanie nie mijało.
Nalał sobie kieliszek wina, podejrzewając w duchu, że kojne dni spędzone w
towarzystwie tej cholernej niańki niechyb. doprowadzą go do alkoholizmu.
Z pilotem w ręku opadł na skórzany fotel i spojrzał w szkła. ekran, gdzie zaczynała się
właśnie ceremonia pogrzebowa ważniejszego człowieka w jego życiu - dziadka, który odZedł
przedwcześnie, nie pożegnawszy się z wnuczkiem.
Beau poczuł, że towarzyszący mu niepokój i negatywne mJ.ocje są dość niestosowne w
obliczu tak poważnego obrządku pogrzeb bliskiej osoby. Dlatego jednym okiem śledząc
poający się kondukt żałobny, jednocześnie próbował doprowadzić umysł do ładu i składu i
choć na moment wyrzucić z głowy iaggie Stowe.
Przywołał w myśli najpiękniejsze chwile swojego dziecińgwa. Przed oczami przemknęła
mu cała seria wspomnień - obrazów zatrzymanych w pamięci niczym stop-klatki na kliszy
filmowej. Szczęśliwe wydarzenia z młodości były ściśle związane z osobą dziadka.
Przypomniał sobie ich wspólne wojaże i przygody rodem z naj wspanialszych książek. Rejs
do Wielkiej Rafy. Koralowej, wycieczka do Narodowego Parku Kakadu, ffeszcie podróż do
Europy, gdzie dziadek objaśniał wnukowi zawiłości historii.
To Vivian sprawił, że świat wydawał się cudowny i niepoTolarzalny. Można powiedzieć,
ż
e dał wnukowi świat w prezen·e. A potem podobny podarunek wręczył Maggie. Pragnął
podzielić się z kimś swoją wiedzą i doświadczeniem i umrzeć z przekonaniem, że jego nauki
nie poszły na marne. Taka była . go wola i miał prawo zgodnie z nią postępować, tak samo
jak miał prawo zrobić to, co chciał ze swoim milionem dolarów.
Beau z całego serca pragnął uszanować wolę dziadka. Ale
,
j
J.
jeś.i staruszek został wystrychnięty na dudka? Jeśli niania podstępnie wykorzystała jego
samotność?
Sedgewick twierdził, że Maggie to prawdziwa dama. Dziadek lubił takie kobiety. Zresztą,
kto by nie lubił? Beau był pewien, że gdyby poznał Maggie w innych okolicznościach i na
innym gruncie, nie spocząłby, dopóki dziewczyna nie byłaby jego.
Kotka Maggie. B.yć może drapieżna kotka... I znowu niania powróciła do myśli Beau. Nic
nie mógł na to poradzić. Była w tej chwili niemal tak samo związana z osobą Viviana, jakjego
wnuk. Nie było tyiko wiadomo, czy jej zainteresowanie staruszkiem miało istotnie jedynie
bezinteresowne emocjonalne podłoże...
Nerwowo przewijał taśmę z pogrzebu, szukając fragmentów, gdzie byłoby dobrze widać
piękną nianię.
Burza mdych włosów rzuciła mu się w oczy niemal od razu.
To był moment złożenia trumny do grobu. Maggie stała wśród tłumu zgromadzonych, ale
wydawała się nieobecna duchem. Nie rejestrowała tego, co działo się wokół niej.
Niemchomym wzrokiem wpatrywała się w rriebo, a po jej policzkach płynęły strumienie łez.
Widać było, że bardzo cierpi. Nie mogła udawać.
Płakała po Vivianie. Po tym, co odeszło wraz z jego osobą. Jej rozpacz była auterityczna.
Beau rozumiał jej uczucia. Straciła jedyną bliską osobę. Jedynego człowieka, który przejął się
jej losem i postanowił dać jej życiową szansę.
Beau wyłączył wideo. To, co zobaczył, w zupełności mu wystarczyło.
. Tak jak opisywał to Wallace, cały pogrzeb był wyrazem wielkiej miłości do zmarłego.
Maggie zorganizowała ceremonię pogrzebową w dowód swojej wdzięczności i zrobiła to w
iście
perfekcyjny sposób. Jej zaangażowanie i troska o dopracowanie kaidego szczegółu
zaprzeczały teorii, że jest podstępną materialistką. Beau musiał to wreszcie przyznać. A w
związku z tym czuł się po prostu podle.
Kobieta, która dała dziadkowi tyle radości, która wyzwalała w nim energię i motywowała
do życia, zasługiwała na najwyższy. szacunek. A co zrobił jego wnuk? Doprowadził ją do łez,
obrzucając bezpodstawnymi oskarżeniami. Czy dziadek byłby z niego zadowolony?
Poczuł, jak oblewa go zimny pot.
Dziadek w testamencie zapisał swoją ostatnią wolę odnoszącą się do najbliższej
przyszłości niani Stowe. A dojego wnuka należała realizacja ostatniej woli zmarłego.
Tymczasem ledwie przyjechał, a już zaczął się szarogęsić, całkowicie ignorując
postanowienia dziadka.
Co za wstyd.
Zerknął na zegarek. Nie było jeszcze za pÓźno, by odwiedzić Margaret Stowe i przeprosić
ją za dzisiejsze zachowanie. Im szybciej, tym lepiej. Nie mógłby zasnąć, gdyby nie załatwił
tej sprawy jeszcze dziś.
Opuszczając bibliotekę, zdał sobie sprawę, że nie wie, który pokój zajmuje Maggie. Po
chwili namysłu uznał jednak, że dziadek musiał przydzielić jej Gabinet Różany. Ich
znajomość zaczęła się od róż i na różach się skończyła.
A więc niech się dzieje wola dziadka.
Niech Maggie przez najbliższy rok zostanie w Rosecliff.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Początkowo Maggie wcale nie miała zamiaru reagować na natarczywe pukanie do drzwi.
Była pewna, że to pani Featherfield kolejny raz pragnie wytłumaczyć swego panicza i prosić
ją o odrobinę wyrozumiałości. Maggie nie miała już jednak siły znosić kolejnych upokorzeń i
podłych zarzutów ze strony Beau Prescotta. Nie zmienią tego żadne wyjaśnienia.
Rozczarowałaby tylko poczciwą gospodynię.
Wyszła na balkon i spojrzała na romantycznie oświetlony ogród, w którym swego czasu
spędziła tyle miłych chwil razem z Vi Vianem. NiezliczoIle spacery, fascynujące opowieści,
wielkie plany - to wszystko, co działo się w ogrodzie należało już do przeszłości. Nadszedł
czas, żeby pożegnać się z tym rajem na ziemi.
Pukanie nie ustawało. Zdaje się, że pani Featherfield nie miała zamiaru ,tak łatwo się
poddać.
Maggie cofnęła się do pokoju.
- Proszę - powiedziała zrezygnowanym tonem.
Drzwi otworzyły się i ku jej bezgranicznemu zdziwieniu do pokoju wszedł Beau Prescott.
Ogarnęła ją groza. Ten okropny facet miał czelność przyjść do jej sypialni i zakłócić jej
spokój. Wparował jakby nigdy nic i może jeszcze czekał na owacje? Więc już w żadnym z
pomieszczeń Rosecliff nie mogła czuć się bezpiecznie?
Panicz stał teraz naprzeciw niej, już bez marynarki i krawata, w rozpiętej pod szyją
koszuli. Spod zakasanych rękawów wystawały opalone muskularne ramiona. Jego agresywny
męski seksapil emanował potężną siłą i atakował wszystkie jej zmysły.
Była zupełnie sparaliżowana. I to nie tylko ze strachu...
A on, zamiast wytłumaczyĆ się, po co przyszedł, stał osłupiały podobnie jak ona i w
milczeniu pożerał ją wzrokiem. W dodatku oddychał coraz szybciej i coraz mocniej zaciskał
dłonie.
Kolejny szok przyszedł w momencie, kiedy Maggie uświadomiła sobie, jak jest ubrana.
Krótka jedwabna koszulka nocna właściwie więcej odsłaniała niż zakrywała. Miękki materiał
delikatnie otulający jej nagość musiał bardzo pobudzać męską wyobraźnię.
Maggie kupiła ten ciuszek niedawno, powodowana niepohamowanym impulsem. To była
taka drobna, prywatna przyjemność, jaką cieszyła się w zaciszu sypialni.
Teraz jednak to jej zacisze stało się miejscem inwazji Beau Prescotta, który miał na temat
Maggie ugnmtowane zdanie. Ten skąpy strój zapewne jedynie potwierdzi jego
przypuszczenia...
Tymczasem Beau nie spuszczał z niej pożądliwego wzroku, najwyraźniej nie mogąc
wydusić z siebie ani słowa. Maggie odczuła satysfakcję, widząc, że jej wróg nie jest w stanie
ukryć swoich pragnień i dusi się z niemocy.I dobrze mu tak! - pomyślała. Nie miała
najmniejszego zamiam chować się pod kołdrę ze wstydu. Jest we własnej sypialni i może
mieć na sobie, co jej się podoba. A on niech się gapi, ile wlezie. I niech go szlag trafi!
Wyzwanie, które mu rzuciła, zaczynało oddziaływać i na nią.
Pod wpływem jego głodnego wzroku przebiegła ją niebezpie-
czna fala podniecenia. Poczuła, że jej ciało zaczyna się alarmująco prężyć, domagając się
choćby dotyku męskiej dłoni.
Płomień w oczach Beau i krople potu na jego czole świadczyły o tym, że resztkami sił
walczy ze swoim pożądaniem. Maggie pragnęła go całą sobą. I to od momentu, kiedy
zobaczyła go po raz pierwszy tego ranka. Już wtedy dostrzegła w nim mężczyznę swoich
marzeń, z którym mogłaby związać się na zawsze. Powinni być razem. Wiedziała o tym.
- Maggie... - dobiegł ją niespodziewanie jego chrapliwy szept.
Podniosła wzrok i zrozumiała, że pękły wszelkie bariery. Nie było już mowy o
jakichkolwiek zahamowaniach. Mały dzikus, jak go nazywał Vivian, ruszył do ataku. Tyle że
zamiast chłopca Maggie zobaczyła stuprocentowego mężczyznę, który podchodził do niej,
zdejmując po drodze koszulę i odsłaniając swój opalony muskularny tors.
Ubranie opadało z niego z nieopisaną szybkością. Bez wahania. Bez namysłu. Maggie
była zupełnie zahipnotyzowana.
Objawiająca się jej w szalonym tempie męska nagość doprowadzała ją na skraj pożądania.
Był coraz bliżej. Tak blisko, że czuła już jego zapach. Aż wreszcie znalazł się tuż obok i
porwał ją w ramiona. Cieniutki materiał koszuli nocnej, który był teraz jedyną barierą
pomiędzy nimi, potęgował efekt upojenia. Beau obsypał ją pocałunkami, błądząc
jednocześnie dłonią w jej długich, spływających na plecy włosach. Maggie z rozkószą
poddawała się tym pieszczotom, pragnąc, żeby zawładnął nią całą. Jak najprędzej.
Po chwili Beau wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko. Nic nie było teraz w stanie ich
powstrzymać. Nie miały już znaczenia ich wzajemne uprzedzenia ani jakiekolwiek inne
przeszkody.
Liczyła się tylko ekstaza i spełnienie, które za chwilę miały stać się ich udziałem...
Pół godziny później nadal leżeli w łóżku i w milczeniu wpatrywali się w sufit.
- Od wielu lat nie byłem z kobietą - odezwał się w końcu Beau, nie patrząc na nią.
- Aja z mężczyzną - odparła Maggie cicho.
- Nie po to tu przyszedłem - wyjaśnił zakłopotany.
- Wcale cię o to nie podejrzewam - rzuciła Maggie, starając się uderzyć w wesołą nutę. -
A ja myślałam, że to pani Featherfield puka.
Znowu zapadła cisza.
Leżeli obok siebie, zupełnie nadzy, a każde z nich pogrążone było we własnych,
niewesołych myślach.
Co teraz będzie? - zadawała sobie pytanie Maggie.
- Obejrzałem kasetę z pogrzebu - wyznał Beau.
- Tak? - rzuciła Maggie, zastanawiając się, dlaczego w zaistniałych okolicznościach ta
informacja ma dla niego takie znaczenie. - Mam nadzieję, że właśnie takiej ceremonii
:ż,yczyłby sobie twój dziadek.
- Na pewno.
. Wreszcie przyznał, że zrobiła coś po jego myśli. Choć i tak było już za późno, żeby
cokolwiek między nimi naprawić.
:.. Przyszedłem, żeby... przeprosić cię za moje dzisiejsze zach;wanie - powiedział prędko.
- Powinienem był uszanować twoją pozycję w tym domu. I od tej pory tak będzie - dodał z
mocą.
Niestety, nie potrafIła mu już uwierzyć.
- Zamierzam jutro odejść - odparła po chwili namysłu.
!
poczuła jak zadrżał z niepokoju.
_ Nie chcę, żebyś odeszła z mojego powodu - powiedział sztywno.
Maggie nie poczuła się uspokojona jego słowami. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby jutro
spojrzeć mu w twarz jak gdyby nigdy nic. To, co się przed chwilą między nimi wydarzyło,
jedynie pogorszyło sytuację.
_ Tak będzie najlepiej, Nie zabiorę ze sobą zbyt wielu rzeczy _ zapewniła go. - Lubię
podróżować z lekkim bagażem, a poza tym większość ubrań, które kupił mi Vivian, nie
pasowałaby do wędrownego stylu życia. Zadzwonię do Johna Neville a i poproszę, żeby
sprzedał moje suknie. .
_ Powinnaś zostać - naciskał Beau, przypominając sobie niechętnie o swoich
podejrzeniach dotyczących zaginionego miliona.
_ Tak jest zapisane w testamencie. Tego życzył sobie dziadek.
Oparł się na łokciach i spojrzał na nią wyczekująco i z napięciem. Był diabelnie
przystojny. I niesamowicie dobry w łóżku. Ale przecież nie były to wartości najważniejsze.
_ Vivian odszedł - powiedziała Maggie.- Sam mi o tym dzisiaj dosadnie przypomniałeś.
_ Przepraszam. Nie wiem, co jeszcze mam powiedzieć.
Chcę, żebyś została.
Maggie zajrzała w zielone oczy leżącego ,obok mężczyzny i zaczęła się zastanawiać, co
się takiego stało, że Beau Prescott nagle zmienił o niej zdanie. Czy tak podziałały na niego
upojne chwile spędzone w jej ramionach? Czy wydawało mu się, że może pragnąć czegoś
więcej?
Nagle ogarnęło ją przerażenie. Poderwała się z łóżka jak wystrzelona z procy i przez
chwilę siedziała nieruchorno, analizując przebieg ich zbliżenia.
- Nie zabezpieczyliśmy się! - zawołała po chwili. Podskoczył jak oparzony i znalazł się
obok niej.
- Nie bierzesz pigułek?
- Nie było takiej potrzeby.
- Do diaska! - Przejechał dłonią po rozpalonym czole.
Maggie przyszło do głowy, że taki facet jak Beau, przebywając szmat czasu w Ameryce
Południowej, mógł mieć wiele przypadkowych kochanek.
Przebadałeś się? Nie złapałeś żadnego... wirusa?
- Jestem czysty! - odpalił urażony. - A ty?
- Oczywiście -zapewniła go. - Mówiłam ci, że nie robiłam tego od lat.
Zielone oczy Beau błysnęły niespokojnie.
- Sądzisz, że mogłaś... zajść w ciążę? , Maggie wzięła głęboki oddech i rozpoczęła
gorączkowe obliczenia. Zdaje się, że wybrali sobie naj gorszy z możliwych czas. To pewnie
dlatego tak bardzo pragnęła zbliżenia. Pamię. tała z lekcji biologii, że w tym
najniebezpieczniejszym okresie cyklu kobieta staje się bardzo pobudzona seksualnie.
To by się zgadzało.
- Obawiam się, że to możliwe - odparła cicho, strofując się w duchu za swoją
bezgraniczną głupotę i nieodpowiedzialność.
- Niech to szlag... - wymamrotał Beau, nie mniej niż ona niezadowolony z grożącego im
niebezpieczeństwa.
Ukrył twarz w dłoniach i z czął intensywnie myśleć.
Maggie poczuła się tak samotna jak nigdy dotąd.
- W każdym razie nie możesz teraz odejść - stwierdził w końcu. - Musisz zostać, dopóki
sprawa się nie wyjaśni.
Rzeczywiście, nie było innego wyjścia. Maggie wyobrażała sobie, co Beau sobie w tej
chwili o niej myśli. Wrobiła go.
Zastawiła na niego sidła i zwabiła w pułapkę Jej notowania spadły z zera na pozycję
minusową. A przecież tak bardzo starała się oczarować go...
- Gdybym była w ciąży, uznałbyś to dziecko? - zapytała bez specjalnej nadziei.
- Oczywiście! - wypalił z godnością. - Myślisz, że jestem typem faceta, który wyparłby się
własnego dziecka?
Coś takiego przeszło jej przez myśl. W końcu sama została opuszczona w dzieciństwie i
do dziś nie wiedziała, kim są jej rodzice.
- Nie znam cię - powiedziała. - Poznałam cię zaledwie przed kilkunastoma godzinami i
nie zrobiłeś na mnie wrażenia mężczyzny, na którym mogłabym polegać. Sądzę, że zwykle
robisz to, co ci akurat pasuje.
- Mylisz się - oświadczył urażony. - Znam wielu ludzi, którzy nie zgodziliby się z twoją
opinią na mój temat.
- Czas pokaże... - Wzruszyła ramionami.
- Otóż to.
Wstał z łóżka i szybko zaczął zbierać porozrzucane po pokoju ubrania.
Maggie modliła się w duchu, żeby Bóg zechciał wybaczyć jej tę jedną jedyną noc
całkowitego zapomnienia. Pragnęła dziecka, ale nie z kimś takim jak Beau Prescott.
Jakim byłby ojcem? Prawdopodobnie wiecznie nieobecnym, niecierpliwym i niechętnym.
Czy taka postawa dobrze wpłynęłaby na rozwój dziecka? Raczej nie.
. Unikała jego wzroku. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Ale jeśli rzeczywiście jest z nim w ciąży, nie pozbawi go przecież kontaktu z dzieckiem.
Nie wolno jej tak postąpić. Dziecko mogłoby jej tego nigdy nie wybaczyć.
- A więc wszystko ustalone - podsumował Beau władczym tonem i przewiesił przez ramię
pomiętą koszulę i spodnie. - Zostajesz. Przynajmniej dQ czasu aż wykluczymy ciążę.
- Dobrze - odparła cicho Maggie.
Wydawało się, że to jedyne sensowne rozwiązanie.
Była w potrzasku. W sytuacji bez wyjścia.
Tymczasem Beau uznał sprawę za zakończoną. Wyszedł, zamykając z trzaskiem drzwi.
Tym samym zakończyło się jedno z najbardziej pożałowania godnych wydarzeń VI życiu
Maggie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Beau oparł się o drzwi opuszczonego przed chwilą Gabinetu Różanego i zamknął oczy,
wymyślając sobie w duchu od kretynów.
Dał się złapać.
A rodzaj pułapki był znany od wieków.
Jeśli Maggie zaszłaby w ciążę, nie mógłby zostawić jej na lodzie. Ale być uwiązanym do
niej na całe życie? To przerastało jego wyobrażenia.
Ze spuszczoną głową powlókł się do swojej sypialni.
Co też go podkusiło, że wybrał się z wieczorną wizytą do Maggie Stowe? Powinien był
przestrzelić sobie stopę, wtedy uniknąłby kłopotów.
Rzucił ubrania na podłogę pokoju, skoczył na łóżko i wślizgnął się pod kołdrę. Po raz
pierwszy od wielu lat cieszył się z faktu, że nikt obok niego nie leży.
Musiał przemyśleć parę spraw.
Był przekonany, że kotka Maggie dopięła swego. Tak długo go kusiła i prowokowała, aż
zwabiła go do swojej sypialni i...
stało się.
Choć z dnigiej strony, czy rzeczywiście mogła coś takiego zaplanować? Przecież nie
miała pojęcia, że on· przyjdzie wiecZorem do jej pokoju. Ale kiedy już przyszedł i bez
opamiętania rzuc ł się na nią, ani przez chwilę nie odczuł, żeby się opierała.
Pragnęła tego tak samo jak on i być może doskonale zdawała sobie sprawę, jakie będą
konsekwencje ich spontanicznego zabowania.
Prawdopodobnie od początku wiedziała, że może zajść w ciążę. To dlatego żaczęła
zadawać mu natarczywe pytania o to, co by zrobił, gdyby okazało się, że zostanie ojcem.
No cóż, na pewno nie byłby. szczęśliwy. Ale też nie kazałby jej usuwać ciąży. Co to, to
nie. Może i był lekkoduchem, ale z całą pewnością nie był nieodpowiedzialny.
A ona?
Kobieta znikąd miałaby odtąd stać się częścią jego życia? .
Nie ufał jej, wątpił w jej szczere intencje, a tymczasem miałby związać się z nią na
zawsze?
Zbyt wiele wątpliwości jak na jeden wieczór.
Beau poczuł piasek pod powiekami. Teraz potrzeba mu było jedynie snu. Ucieczka w
nieświadomość stanowiła przynajmniej chwilowe zażegnanie kłopotów.
Następny dzień nie zaczął się dla Beau zbyt!niło.
Maggie nie pojawiła się na śniadaniu, czego Sedgewick nie omieszkał skwitować
znaczącymi westchnieniami i wycelowanymi w stronę panicza spojrzeniami pełnymi
dezaprobaty.
Po śniadaniu Beau zaszył się w bibliotece swojego dziadka, gdzie zasiadłszy za
mahoniowym biurkiem, natychmiast wykręcił numer telefonu Lionela Armstronga.
Podał prawnikowi kilka nowych faktów dotyczących Margaret Stowe i polecił je
sprawdzić w. trybie natychmiastowym.
- Niech twoi ludzie wykopią spod ziemi co się da. Trzeba wypytać jej pracodawców.. Co
robiła, jak się zachowywała,
z kim się spotykała. Interesują mnie zdjęcia, dokumenty, referencje, wszystko.
_ Beau... - zawahał się Armstrong. - Czy to naprawdę konieczne? Nie byłoby lepiej dać
temu spokój?
Beau zazgrzytał zębami. Istniał przecież zasadniczy powód tego śledztwa --: ta kobieta
mogła być matką jego dziecka! Mogła też wiedzieć coś o zaginionym milionie.
_ Po prostu zajmij się tym - powtórzył z naciskiem.
_ Vivian też nie chciał słuchać moich rad - westchnął LioneI. _ Zastanawiam się, co też
takiego jest w tej kobiecie.
_ Chodzi o to, że ja mam dość zastanawiania się wybuchnął Beau. - Interesują mnie
tylko fakty.
Nie było czasu. Już wkrótce się okaże, czy Maggie jest w ciąży, a wtedy może być za
późno na dochodzenia.
_ Sprawdź dwie rzeczy - polecił Beau. - Cyrk Zabini i wioskę Wilgilag. Nie zwlekaj z tym
- dodał niecierpliwie. W przeciągu tygodnia oczekuję sprawozdania.
_ To będzie kosztować... -: ostrzegł prawnik.
-: Nieważne. Każ swoim ludziom informować mnie na bieżąco. Czekam na jakiekolwiek
wiadomości. Czy to jasne?
_ Owszem. Zlecę tę robotę dwóm najlepszym detektywom w mieście. Przekażę im twoje
instrukcje.
- Dzięki.
Kiedy Beau odłożył słuchawkę, usłyszał ciche pukanie do drzwi biblioteki.
_ To pewnie Maggie, pomyślał i niespodziewanie jego serce podskoczyło z radości. Z
jakichś niezrozumiałych dla siebie przyczyn tęsknił za nią i nie mógł się doczekać spotkania.
Trzeba było jednak zachować spokój i kontrolować własne reakcje.
- Proszę - zawołał, starając się przybrać wesoły, zapraszający ton głosu.
. Do biblioteki weszła pani Featherfield, trzymając pod pachą coś, co wyglądało jak wielki
zeszyt.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - przywitała go, uśmiechając się promiennie.
. Beau poczuł się lekko rozczarowany pojawieniem się gospodyni, ale nie. wypadało mu
okazać zniecierpliwienia. Jeszcze tego brakowało, żeby zraził do siebie całą służbę!
- Wejdź, Feathers. Dla ciebie zawsze mam czas.
- Och, jak miło! - zawołała zaskoczona. - Chciałam p kazać paniczowi mój zeszyt z
wycinkami prasowymi.
- Z wycinkami? - zdziwił się Beau. - Na jaki temat?
- Jest tu wszystko, co kiedykolwiek napisali o panu Vivianie - wyjaśniła gospodyni
dumnym tonem. - Pomyślałam, że może !O panicza zainteresować.
Beau otworzył zeszyt i zaczął go powoli kartkować.
- Niesamowite! Nie miałem pojęcia, że prowadzisz takie IrChiwuin - powiedział
zafascynowany.
- To wspaniałe wspomnienia, paniczu. Pański dziadek był dżentelmenem w każdym calu.
Służbę u niego zawsze uważaliy za największy przywilej.
- Miło mi, że tak mówisz. - Beau uśmiechnął się ciepło.
- Bo tak myślę. Niania Stowe pow.tarzała często, że pan aR przemieniał życie w tęczę.
A na końcu tej tęczy widniał worek złota, dopowiedział myślach Beau, ale zaraz zbeształ
się za te powracające jak rang wstrętne podejrzenia. .
- Pan Vivian uwielbiał mieć Maggie u swego boku - ciąggospodyni. - Gdziekolwiek ją
zabrał, zawsze była ozdobą
wieczoru. - Pani Featherfield wycelowała palcem w jedno ze zdjęć. - Proszę spojrzeć. Oto
i oni!
Maggie i dziadek patrzyli na niego z fotografii zrobionej chyba podczas jakiegoś balu
charytatywnego. Dziadek, jak zwykle elegancki, w czarnym smokingu i muszce, obejmował
przyjaźnie piękną nianię Stowe, ubraną w niesamowitą, czarno-bordową kreację ozdobioną
egzotyczną biżuterią.
_ Doskonale pamiętam ten wieczór - powiedziała Feathers.
_ Pan Vivian zawołał nas do holu, żebyśmy popatrzyli, jak niania Stowe schodzi na dół po
schodach. Kiedy się pojawiła, wsżyscy biliśmy brawo. Pan Vivian był wniebowzięty. Panna
Maggie była jego wielką dumą· Beau z łatwością mógł wyobrazić sobie całą tę scenę.
Dziadek uwielbiał wielkie wejścia pięknych kobiet. A Maggie? No cóż, która kobieta
odrzuciłaby szansę zostania gwiazdą choćby przez jeden wieczór?
_ Jaka ona była, kiedy pojawiła się tu po raz pierwszy?
- zapytał nieśmiało.
- Pyta panicz o nianię Stowe?
_ Tak. - Beau podniósł na gospodynię zaciekawiony wzrok.
_ Jakie było twoje pierwsze wrażenie? Jakją oceniałaś po tygodniu jej pobytu w
Rosecliff?
Odpowiedź nie padła od razu. Pani Featherfield zamyśliła się, najwyraźniej odświeżając w
pamięci wspomnienia sprzed ponad dwóch lat.
_ Zachowywała się tak, jakby została tu przeniesiona z innego świata i nie do końca
wierzyła w to, co się wokół niej dzieje. Była podekscytowana, ale i przestraszona. I zdumiona
Ze wszech miar zdumiona - powtórzyła pani Featherfield.
- Czym? - dopytywał się Beau.
- Chyba tym, że nie została przez nas odrzucona. Zdaje się, że przedtem nie miała
swojego miejsca na ziemi. W walizce przyniosła jedynie znoszone dżinsy, kilka koszulek i
parę tanich indyjskich sukienek. - Gospodyni pokręciła głową z dezaprobatą. - Jej, pożal się
Boże, bagąż zawierał niezbędne minimum do życia.
Beau zamyślił się przez chwilę. Maggie mówiła, że zwykle podróżuje z lekkim bagażem.
A więc to miała na myśli. Szmatławe ciuchy w starej walizce. Trudno mu byłe to sobie
wyobrazić.
- Oczywiście pan Vivian zaraz się tym zajął - ciągnęła gospodyni. - Prosiłam ją, żeby
wyrzuciła te stare ubrania, ale nie hciała. Powiedziała, że to jedyne rzeczy, które należą
wyłącznie do. niej.
Maggie twierdziła, że stroje, jakie kupił jej Vivian nie pasują do wędrownego stylu życia,
przemknęło przez głowę Beau.
Chciała wrócić do życia ubogiego wagabundy, który nigdy nie wie, czy danego wieczora
będzie mu dane zjeść ciepły posiłek.
Co za ponura perspektywa!
- Nie potr .lfiła o siebie zadbać - przypominała sobie pani Featherfield. - Nie poznałby jej
panicz, gdyby ją wtedy zoba zył. Włosy splecione w niedbały warkocz, brak makijażu,
Sp\!liCzona głowa. W dodatku była bardzo chuda. Stanowczo za huda: Kiedy pan Vivian
pokazał jej, jak powinna i mogłaby wyglądać nie wierzyła własnym oczom.
A teraz Vivian odszedł, pomyślał Beau; i Maggie wie, że Jkwyczas dobiega końca.
Kopciuszek musi zrzucić pantoki i wrócić do czarnej roboty.
A wszystko przez to, że nie uszanował woli dziadka.
Beau poczuł ogromne wyrzuty sumienia...
- Potrzebowała kogoś, kto by o nią zadbał - dodała gospodyni z przekonaniem. - Zdaje się,
ż
e nigdy w życiu nie miała nikogo, kto by się o nią troszczył.
Aż do czasu kiedy w jej życiu pojawił się dziadek, dopow.iedział Beau w myślach. Ale on
odszedł. A skoro Vivian odszedł na ża:-vsze, Maggie uznała, że w Rosecliff nie ma już czego
szukać.
W tym momencie Beau nabrał podejrzenia, że Maggie może już wcale nie być w
posiadłości. To dlatego nie zeszła na śniadanie. Odeszła.
Ta straszna myśl sprawiła, że Beau poderwał się z krzesła i z trudem opanował chęć, żeby
popędzić do Gabinetu Różanego i utwierdzić się w swoich przeczuciach.
- Czy coś się stało, paniczu? - zaniepokoiła się Feathers.
- Chciałbym porozmawiać z nianią Stowe - odpowiedział, z trudem ukrywając
niecierpliwe drżenie głosu. - Poproś, żeby zeszła tu do mnie.
- Teraz?
- Tak. Natychmiast.
- Zostawić panu mój zeszyt?
- Tak. Dziękuję. - Niecierpliwość zaczynała dawać o sobie znać. - Muszę się z nią widzieć
w pilnej sprawie.
Gospodyni wyglądała na bardzo zadowoloną.
- Pobiegnę do niej co sił w nogach - zapewniła go.
Beau siedział jak na szpilkach. Nie spodziewał się, że pani Featherfield zastanie Maggie w
pokoju. Zapewne spakowała się już i wymknęła cichaczem z domu. Nie widziała sensu,żeby
zostać w Rosecliff choćby jeden dzień dłużej. Ajeśli w dodatku . miała przy sobie ów
zaginiony milion, zwyczajnie nie opłacało jej się znosić impertynencji młodego panicza.
Trzeba będzie ją odnaleźć,_pomyślał Beau. Problem vi tym, że kobieta znikąd mogła się
bardzo łatwo zaszyć w świecie, z którego przybyła przed dwoma laty.
Nie mógłby dalej żyć, nie wiedząc nic o dziecku... jeśli dziecko rzeczywiście miałoby
przyjść na świat. Niepewność zabiłaby go. Wyrzuty sumienia odjęłyby mu zmysły.
Z zamyślenia wyrwało Beau ciche pukanie do drzwi. - Tak? - zawołał, spodziewając się
złych wieści.
W otwartych drzwiach ukazała się Maggie Stowe.
Niedowierzanie odjęło mu na moment mowę. Ale następująca po szoku ulga ogarnęła go
tylko na chwilę. Widok, jaki Maggie sobą przedstawiała, daleki był od tego, czego się
spodziewał.
Miała na sobie wypłowiałe dżinsy, sprany podkoszulek i stare tenisówki. Piękne włosy
zaczesane teraz gładko i splecione w ciasny warkocz uwydatniały delikatne rysy jej twarzy i
powiększały wielkie błękitne oczy o spłoszonym wyrazie.
. Stała w otwartych drzwiach, zostawiając sobie drogę ucieczki przed wrogiem, jakiego w
nim widziała.
Beau wyciągnął rękę w przyjaznym geście.
- Nie pozwolę ci odejść, Maggie.
Podniosła głowę. Jej oczy błysnęły nieufnie.
- Nie sądzę, żeby miał pan prawo mówić mi, co mam robić, a czego nie; panie Prescott.
- Mów mi Beau, na litość boską! Po tym, co się wczoraj stało, nie ma sensu silić się na
dystans.
Jej policzki zarumieniły się.
- Przepraszam - rzucił. - Nie miałem zamiaru cię urazić...
- podszedł do biurka i oparł się o blat -. ... ani dzisiaj, ani też wczoraj.
Chyba mu nie. zarzuci, że zaciągnął ją do łóżka wbrew jej woli? O nie! Miała na to ochotę
tak samo jak on.
- O nic pana nie oskarżam, panie Prescott.
- Beau -powtórzył z naciskiem. - Możesz się czuć tu bezpiecznie, przysięgam. Chcę tylko
porozmawiać.
- Najlepiej będzie, jeśli odejdę.
- Nie! - zaprotestował stanowczo.
- Będzie pan mógł udawać, że to nigdy nie miało miejsca.
Co z oczu, to i z głowy.
- To się nie uda. - Pokręcił głową.
Maggiespojrzała na niego pustym wzrokiem.
- A co się uda? - zapytała retorycznie. - Gardzi pan mną.
Ż
ałuje pan tego, co się stało. Odejdę i będzie miał pan święty spokój.
- Taki masz właśnie zamiar? - zapytał smutno. - Chciałabyś odejść, nawet się ze mną nie
ż
egnając?
Sama myśl wyd ła mu się przygnębiająca.
- Nie - odparła Maggie, wzruszając ramionami. - Zgodziłam się poczekać do czasu, aż
wszystko się wyjaśni.
- Dlaczego nie zeszłaś na śniadanie?
- Zaspałam.
Beau ogarnął wzrokiem jej zgarbioną sylwetkę.
- Mój dziadek nie kupiłby ci takich ciuchów - zauważył, wskazując palcem jej dżinsy.
- To moje własne ubrania. - W jej głosi dawało się wyczuć nutkę dumy. - Kupiłam je,
zanim przybyłam do Rosecliff.
- Dlaczego je dziś włożyłaś?
- Bo czuję się w nich bardziej stosownie - rzuciła, patrząc mu w oczy wyzywającym
wzrokiem.
- Czy to przeze mnie? Przez to, co powiedziałem?
Maggie spuściła wzrok.
- Nie ma sensu dłużej się stroić - wymamrotała.
- Zdaje się,. że wszystko zepsułem - powiedział z żalem.
- To nie ma znaczenia.
- Ma - upierał się. - Przepraszam cię. Bardzo mi przykro.
Rzuciła mu pytające spojrzenie.
Pragnął, żeby mu zaufała. Żeby uwierzyła, że odtąd będzie szanował jej pozycję w tym
domu. Wiedział już, że Maggie uszczęśliwiła dziadka i wypełniła radością ostatnie dwa lata
jego życia i za to był jej ogromnie wdzięczny.
- Proszę... Zapomnij o tym, co mówiłem na temat twojego stylu ubierania - powiedział
miękko. - Nie miałem prawa pozbawiać cię przywilejów nadanych przez dziadka.
Maggie spuściła wzrok. Beau zamarzył nagle, żeby podejść do niej, wziąć w ramiona i
utulić, ale bał się, że dziewczyna znowu poczuje się zagrożona.
- Dzwoniłam rano do lekarza. - Wypowiedziane cichym gło.sem słowa zdradzały jej
smutek i niepewność. - Za cztery dni pobiorą mi krew. Dwa dni później poznamy wyniki
badania i postanowimy co dalej.
Nie chciała być w ciąży, zrozumiał Beau. Mylił się, sądząc, że Maggie postanowiła złapać
go na dziecko.
- Badanie krwi daje pewny wyni - dodała po chwili.
- Pojadę z tobą - powiedział zdecydowanym tonem.
- Aż tak mi pan nie ufa? - Jej usta zadrżały.
Potrząsnął głową przecząco.
- Po prostu chcę być przy tobie. Niektóre kobiety mdleją podczas ppbierania krwi. Nie
powinnaś być sama. To w końcu także moja sprawa.
Maggie podniosła wzrok i rzuciła mu ironiczne spojrzenie.
- Racja. Najlepiej będzie, gdy zobaczy pan na własne oczy, że wszystko przebiega
prawidłowo.
Nie wierzyła, że on naprawdę się o nią troszczy.
- Jeśli wynik będzie pozytywny, obiecuję, że zajmę się tobą i dzieckiem - zapewnił
gorliwie.
- Nie chcę być dla pana kulą u nogi. Zabiorę dziecko. Nie dopuszczę do tego, żeby czuło
się niechciane.
Tak jak ona przed laty. Opuszczone, nieszczęśliwe dziecko.
- Przysięgam, że tak nie będzie. - Beau nie wiedział już, co powiedzieć, żeby poczuła się
bezpieczna.
- Jeśli wynik będzie negatywny, mamy problem z głowy - zauważyła beznamiętnym
głosem.
Beau poczuł gwałtowny przypływ silnych emocji, które szturmem wdzierały się do jego
serca i opanowywały umysł.
Niespodziewanie dla siebie odkrył, że chce tego dziecka. I że jednocześnie pragnie
Maggie.
- Zacznijmy wszystko od początku... - powiedział błagalnym tonem.
- Od którego miejsca? - zapytała chłodno.
- Tak mi przykro... Wiem, że zachowałem się podle, ale...
daj mi szansę - poprosił. - Udowodnię ci, że nadaję się na ojca i że jestem coś wart.
Spojrzała na niego z uwagą.
- Rzeczywiście, chciałabym się o tym przekonać.
- A więc... zawieramy pokój? - naciskał.
Po chwili wahania Maggie skinęła niepewnie głową.
Beau odetchnął z ulgą.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - zapytał ciepło.
Pokręciła milcząco głową. Nadal nie była pewna, czy dobrze zrobiła, obdarzając go
odrobiną zaufania.
- Mam kilka spraw do załatwienia w moim biurze podróży.
Nie będzie mnie cały dzień. Zobaczymy się na kolacji?
- Jak pan sobi życzy. .
- Proszę, skończ z tym panem - nalegał. - I jeszcze jedno.
Wróć do poprzedniego stylu ubierania. Zachowuj się tak, jakby Vivian nadal był z nami.
Maggie westchnęła ciężko.
- Jesteś pewien, że tego chcesz, Beau? Nie chciałabym znowu cię rozdrażnić.
Mówi do niego po imieniu. Radość wdarła się szturmem do jego serca. Nie potrafił ukryć
zadowolenia.
- Przy tobie będę już zawsze łagodny jak baranek.
; Sprawa zaginionego miliona musi poczekać. Mieli teraz ważniejsze sprawy na głowie.
- Niech ci będzie. - Najej ustach pojawił się nikły uśmiech.
- A więc do zobaczenia wieczorem.
Wymknęła się z biblioteki, zamykając za sobą drżwi.
Uciekła jak zrańione zwierzę, pomyślał Beau i zrozumiał, że Maggie ma większe powody
do strachu niż on. To ją być może czeka dziewięć miesięcy ciąży, poród i macierzyństwo.
Czy była na to przygotowana?
Będzi musiał w jakiś sposób umilić jej ten tnidny czas oczekiwania i niepewności. A przy
okazji może poprawi trochę swój wizerunek w jej oczach.
Bez względu na to, czy Maggie urodzi ich dziecko, czy nie, nie pozwoli jej tak łatwo
wymknąć się z jego życia. Nie wyobrażał już sobie bez niej Rosecfff.
I chyba nie wyobrażał sobie bez niej życia...
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Minęło sześć dni i ten siódmy wielki dzień nadszedł niespodziewanie szybko. Zbyt
szybko, żeby należycie przygotować się do myśli o nieoczekiwanym macierzyństwie. A także
zbyt szybko, by podjąć decyzję, co dalej, jeśli nie jest w ciąży...
Ranek był ciepły i słoneczny. Błękit nieba zlewał się z lazurowym odcieniem morza, a
ś
piew ptaków zadomowionych w ogrodzie Roseciff tworzył cudowne tło muzyczne dla tej
sielanki.
Maggie leżała w swoim wielkim łóżku i analizowała przebieg ostatnich sześciu dni.
Musiała przyznac, że przez ten czas Beau Prescott zachowywał się wobec niej bez zarzutu.
Był miły, usłużny, przyjacielski i dowcipny. Mimo to Maggie nadal bała się zbytnio zbliżyć
do niego. Kolejna próba podejścia do ognia mogła skończyć się tragicznym w skutkach
poparze.niem. Nie chciała dać się zwieść pozorom ani pozwolić sobie na marzenia czy
odrobinę nadziei.
Beau pociągałją bardziej niż kiedykolwiek. Spędzona wspólnie noc utwierdziła ją w
przypus czeniach, że młody panicz jest kochankiem doskonałym i że fizycznie idealnie do
siebie pasują. Szkoda, że jego zachowanie pozbawiło ją wszelkich złudzeń co do tego, że
mogliby stanowić dobrą parę. Wiedziała, że byłoby bezpieczniej po prostu odejść. Jeśli wynik
testu okaże
się negatywny - będzie wolna. Jeśli nie - będzie musiała od nowa zaplanować swoje życie.
. O wiele łatwiej byłoby, rzecz jasna, gdyby nie była w ciąży.
Jednak w głębi duszy Maggie żywiła nadzieję, że nosi w sobie dziecko Beau Prescotta.
Nie mogła nic na to poradzić, ale nadal wierzyła, że są sobie przeznaczeni.
Tyle że to były jedynie jej marzenia.
Maggie podniosła się z łóżka i podeszła do drzwi garderoby.
Postanowiła włożyć na siebie coś·w żółtym kolorze, gdyż ta słoneczna barwa zazwyczaj
w znacznym stopniu poprawiała jej humor.
Beau Prescott stał przy otwartym oknie i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w niebo.
Minęła kolejna noc niepewności, kolejna noc tęsknoty za tym, żeby być blisko Maggie Stowe.
Każdego wieczoru zakradał się pod drzwi jej sypialni i marzył o tym, żeby znaleźć się po
ich drugiej stronie. Nie chodziło mu wyłącznie o seks. Marzył o bliskości kobiety, która
każdego dnia nie tylko pobudzała jego zmysły, ale i wyzwalała najbardziej serdeczne i ciepłe
uczucia.
Oczekiwanie na wynik badań doprowadzało go do obłędu.
Jeszcze bardziej drażnił go dystans, jaki narzucili sobie - on i Maggie. Sama jej obecność
już mu nie wystarczała. Pragnął jakiegokolwiek zaangażowania z jej strony. Chyćby małego
znaku, że odpuściła mu grzechy.
Przez ostatnie sześć dni nie rozmawiali zbyt wiele. Maggie zachowywała się wobec
niego·,podejrzliwie i nie pozwalała sobie na spontaniczność. Najwyraźniej bała się mu
zaufać.
Prawdę mówiąc, nie dziwił się jej.
On od pierwszego dnia jej nie zaufał, a przecież to, co mu o sobie opowiedziała, okazało
się naj szczerszą prawdą.
Sir Roland potwierdził każdy szczegół jej pierwszego spotkania z dziadkiem. Doskonale
pamiętał rudowłosą dziewczynę z naręczem róż, która tak zafascynowała jego przyjaciela.
Raport, który kilka dni temu przysłał mu Lionel Armstrong również był zgodny z relacją
Maggie. Meldunek zawierał między innymi streszczenie rozmowy, jaką jeden z detektywów
Armstronga przeprowadził·z panią Zabini, współwłaścicielką cyrku, gdzie pracowała Maggie.
- Nie miała żadnych papierów - wyjaśniała pani Zabini.
- Prawie żadnych ubrań. Mówiła, że ma osiemnaście lat, ale sądzę, że miała około
szesnastu. Nie zadawałam zbędnych pytań. Podobno wychowała się w dużej rodzinie
zastępczej. To chyba prawda, bo potrafiła zajmować się dziećmi. Robiła wszystko bez
gadania. Bardzo nieśmiała. Bała się ludzi i policji.
Nie kradła. Nie było z nią żadnych kłopotów. Myślę, że się przed czymś lub Jłfzed kimś
ukrywała. Po roku powiedziała, że odchodzi. Mąż napisał jej referencje. Dobra dziewczyna.
Ś
wietna niania. Lubiliśmy Ją.
Informacje uzyskane w Wilgilag miały podobny charakter.
Maggie doskonale radziła sobie z dziećmi, ale unikała dorosłych. Nie mówiła o sobie. Nie
miała rodziny ani znajomych.
Nigdy nie dostała żadnego listu. Sama też do nikogo nie pisała.
Nie było z nią problemów. Kiedy siostra właściciela fanny zaczęła wypytywać ją o
przeszłość, dziewczyna znikła bez słowa pożegnania. Nigdy więcej o niej nie słyszeli.
Czego się bała? - zastanawiał się Beau. Co takiego wydarzyło się w jej życiu, co sprawiło,
ż
e odczuwała lęk przed kontaktem z ludźmi?
Beau oderwał wzrok od nieba i podszedł do szafy. Trzeba było zejść na śniadanie, a
potem należało zmierzyć się z wynikiem badań.
Nie był przygotowany na ojcostwo, ale jeśli wynik testu okazałby się negatywny,
wiedział, że będzie bardzo rozczarowany.
, To było chyba jakieś szaleństwo.
Pragnął Maggie każdą komórką swojego ciała, ale nie miał pojęcia, jak się do niej zbliżyć.
Jeszcze rugdy żadna kobieta nie obezwładniła go do tego stopnia. Przy żadnej nie czuł się
aż tak bezradny: Brak dokładnych informacji o jej przeszłości jedynie utrudniał sprawę. Jak
miał walczyć z jej lękami, skoro nie wiedział, czego ona się boi?
Jakim sposobem miał do niej dotrzeć?
- Dzień dobry - przywitał nianię Stowe stojący w drzwiach jadalni Sedgewick.
Beau, który siedział już przy stole i czytał gazetę, rzucił Jej nieuważne spojrzenie.
Wyglądał na zmęczonego i zestresowanego. Niepewność najwyraźniej wykańczała go
nerwowo. Maggie spuściła smutno głowę.
- Jeffrey przygotowuje dzisiaj coś wyjątkowego - poinformował ich Sedgewick, podając
pannie Stowe szklankę soku.
Maggie miała tak ściśnięty żołądek, że przełknięcie czegokolwiek nie wydawało jej się
możliwe.
- Jeffrey to świetny kucharz - zauważył Beau.
To prawda. Przez ostatnie kilka dni Jeffrey wyjątkowo ich rozpieszczał. Sedgewick
uważał, że smaczne jedzenie wprawia w dobry humor, namawiał więc Jeffreya na kulinarne
popisy.
- On uważa się za artystę, paniczu Beau - odparł Sedgewick, okazując mu trochę więcej
ciepła niż kilka dni temu.
- Cóż takiego przyrządził na dzisiejsze śniadanie? - zapytał Beau z zainteresowaniem.
Czy on naprawdę jest w tej chwili w stanie myśleć o jedzeniu? - zastanawiała się Maggie.
- Jeffrey ma przyjaciela, który pochodzi z Luizjany - wyjaśniał Sedgewick. - Podobno to
danie uznawane jest tam za wyjątkowy przysmak. Chodzi o smażone zielone pomidory. Coś
pysznego, próbowałem. Gwarantuję, że będziecie państwo zachwyceni. - Zielone pomidory?
- powtórzyła Maggie.
- W rzeczy samej. Zielone plasterki pomidorów otoczone w panierce o smaku cebulowo-
czosnkowym.
Czosnek był ostatnią rzeczą, na jaką Maggie miała ochotę.
- Powiedz Jeffreyowi, że się niecierpliwimy - odezwał się Beau, najwyraźniej nie mogąc
się już doczekać nowych rozkoszy podniebienia.
Maggie nie była w stanie pojąć, co w niego wstąpiło.
Zaś Sedgewick popędził do kuchni obwieścić kucharzowi dobrą nowinę. Szanowni
państwo są głodni!
- Wyglądasz pięknie w tej żółtej sukience - powiedział Beau ciepło. - Aż się serce raduje.
Interesujący komplement. Co on znowu knuje?
- . Mam nadzieję, że wybaczyłaś mi już moje głupie uwagi na temat twojego ubierania się.
- Uśmiechnął się czarująco.
Maggie siedziała sztywno i wpatrywała się w niego pytającym wzrokiem. Nie wiedziała,
co Beau ma na myśli.
- Bałem się, że zjawisz się na śniadaniu w dżinsach i znowu oświ dczysz, że znikasz z
mojego żyda - wyjaśnił.
Wreszcie pojęła. Myślał o ich niedawnym spotkaniu w bibliotece, kiedy uzgodnili, że
Maggie zostanie do czasu, aż poznają wyniki badania krwi.
- Nadal nie chcesz, żebym odeszła? - zapytała nieśmiało. - W żadnym wypadku - odPm:ł
z przekonaniem.
Uśmiechnęła się radośnie. Przyjazne zachowanie Beau nie, mogło być udawane. A skoro
chciał, żeby została w Rosecliff na dłużej, to może... choć trochę ją polubił? Z drugiej strony,
może po prostu czuł się w obpwiązku dobrze wypełnić ostatnią wolę zmarłego dziadka?
Zanim zdążyła go o to zapytać, do jad;llni wszedł Polly z naręczem róż.
- Proszę mi wybaczyć, paniczu Beau...
- Śmiało, pony.
- To ulubione róże pańskiego dziadka. Mówiłem mu, że w tym roku zakwitną wyjątkowo
pięknie. Pan Vivian chciał, żebym wystawił je w Królewskim Konkursie Wielkanocnym.
- Zgadzam się z dziadklem. Powinieneś wziąć udział w tym konkursie - zachęcił go Beau.
- Sądzę, że zwycięstwo masz w kieszeni.
- To Double Delight. - pony z dumą zaprezentował jedną z róż. - Tak je nazywają ze
względu na dwukolorowe, białoczerwone płatki.
- Jaka piękna róża! - wykrzyknęła Maggie.
- Przepiękna, tak samo jak pani. Pomyślałem, że może zechce je pani umieścić w swoim
pokoju?
- Oczywiście! Dziękuję panu. Są naprawdę ,cudne. .
- W takim razie poproszę panią Featherfield,cżeby wstawiła je. do wody.
pony zniknął za drzwiami kuchni, aMaggie rzuciła niepew-
l, III
ne spojrzenie w stronę młodego Prescotta. Na szczęście.wyglądało na to, że Beau jest
szczerze rozbawiony przyjaznym zachowaniem starego ogrodnika.
- Sama widzisz - powiedział. - Gdybyś odeszła, moje życie okazałoby się nic niewarte. -
Roześmiał się, wyobrażając sobie Roseciff bez Maggie. - Sedgewick kazałby·Jeffreyowi
podawać na obiad zlewki, pani Featherfield bez przerwy by burczała i rozstawiałaby mnie po
kątach, Wallace prowadziłby samochód jak nieokiełzanego ogiera, a Polly zamiast róż
hodowałby jakieś zielone badyle.
Maggie nie odwzajemniła uśmiechu. Jego przewidywania wcale nie były zabawne.
- Przez wiele lat służyli u twojego dziadka - przypomniała mu. - Boją się zmian. Weź to
pod uwagę, zanim podejmiesz jakiekolwiek decyzje.
Beau zastanowił się nad tym, co przed chwilą usłyszał.
- Zależy ci na nich - zrozumiał.
- Zawdzięczam im najlepsze lata swojego życia, więc to oczywiste, że mi na nich zależy.
To ludzie o złotych sercach.
- Masz więc kolejny powód, żeby tu zostać.
Maggie nie była tego taka pewna. Uważała, że najlepiej będzie przestać się łudzić i wziąć
nogi za pas, tak szybko jak to będzie możliwe.
- Zobaczymy - powiedziała sucho.
Do jadalni wrócił Sedgewick ze smażonymi pomidorami. Beau nie mógł sięnachwaić
przysmaku rodem z Luizjany. Maggie przytakiwała, usiłując przełknąć kilka kawałków
pachnącej czosnkiem potrawy. Jedli,-wymieniając krótkie, nieistotne uwagi.
P śniadaniu wymknęła się z jadalni pod pretekstem ułożenia róż w wazonie, Beau
oświadczył, że idzie do biblioteki.
Maggie wiedziała, dlaczego tam poszedł. Chciał być bliżej faksu, którym miały wkrótce
nadejść wyniki badań. Ichbyć albo nie być.
Każde z nich zamknęło się w swoim pokoju, razem z niewe sołymi myślami i ogromem
wątpliwości.
Maggie ułożyła kwiaty w wazonie i postawiła je na toaletce.
Usiadła i mimochodem zerknęła na swoje odbicie w lustrze.
Zobaczyła twarz zastraszonej i niepewnej przyszłości Maggie Stowe - twarz sprzed kilku
lat. To taką twarz Maggie zobaczył Vivian po raz pierwszy.
Już wtedy wiele wiedziała o życiu. Z niejednego pieca jadła chleb. Włóczęga była jej
sposobem na przetrwanie. Dzieciństwo ną.uczyło ją, czym jest dyscyplina, bezwzględne
posłuszeństwo i uniżoność.
- Ty, z rudymi lokami, nie zadzieraj tak nosa. , Ile razy słyszała to . zdanie?
Już jako sześciolatka nauczyła się ciasno pleść w warkocz swoje rude włosy, żeby były
jak najmniej widoczne. Wiedziała, .
ż
e przy ludziach należy spuszczać wzrok, gdyż wtedy można ukryć własne uczucia.
Pod pozorem posłuszeństwa i karności ukrywała naturę buntowniczki. Czekała tylko na
odpowiednią chwilę, żeby dać, upust swoim emocjom. Nie mogła się doczekać, kiedy
dorośnie.
Podejrzewała, że za płotem, którym był ogrodzony ich przytułek, kryje się większy i
lepszy świat. Dzieciom- mqwiono wprawdzie, że tam, na zewnątrz, dzieją się same złe
rzeczy, którymi nie powinny się interesować, ale ona widziała, że dorośli bywają w tamtym
tajemniczym świecie i nic złego im się nie przydarza.
Kiedy udało jej się w końcu uciec, zrozumiała, że płot nie był barierą ochronną. Był
granicą władzy jej opiekunów. A przytułek swoim charakterem bardziej przypominał
więzienie niż cichą przystań.
Od tamtego czasu wolność stała się dla Maggie wartością nadrzędną, a wszelkie
ograniczenia były dla niej największą torturą· Nie wiedziała, czy tę postawę odziedziczyła po
którymś z rodziców, gdyż nigdy nie poznała żadnego z nich. Nie wiedziała, kim byli ludzie,
którzy dali jej życie.
Lustro też nie potrafiło odpowiedzieć na to pytanie.
Pukanie do drzwi sprawiło, że serce nieomal podskoczyło jej do gardła. Wiedziała, że za
drzwiami stoi Beau i że on zna już wyniki badania krwi. On już wie.
Z trudem zmusiła się, żeby stanąć na nogi.
Drżała. Było jej niedobrze.
, Wiadomość, którą zaraz usłyszy, ma tak ogromną wagę i może przynieść tak wielką
odmianę w jej życiu, że...
Pukanie nie ustawało.
- Proszę - wyszeptała Maggie drżącym głosem.
Usiadła na kanapie i wbiła wzrok w podłogę. Nie mogła teraz spojrzeć Beau w oczy. Nie
chciała wyczytać odpowiedzi z jego twarzy.
Słyszała, jak zamyka drzwi, jak podchodzi, a w końcu w jego wyciągniętej ręce zobaczyła
zadrukowaną kartkę papieru. Dopiero po dłuższej chwili dotarlo do niej, co jest napisane na
kartce.
Wynik badań był pozytywny.
ROZDZLĄŁ JEDENASTY
Beau czuł, jak mocno bije mu serce, kiedy czekał na reakcję Maggie. Domyślał się, że
wynik badań krwi musiał nią wstrząsnąć, tak samo jak nim kilka minut temu. Chciał
porozmawiać, ale nie wiedział, od czeg? zacząć. Taka wiadomość nie miała przecież prawa
całkowicie wytrącić ich z równowagi. Trzeba było coś postanowić.
Tymczasem Maggie siedziała nieruchorno na łóżku i od kilku chwil wpatrywała się w
trzymaną w dłoni kartkę. Beau nie spodziewał się, że ta wiadomość podziała na nią tak
paraliżująco.
Co się stało z tą pełną energii dziewczyną? Siedziała teraz zgarbiona i pobladła i
wydawała się całkowicie nieobecna duchem.
- Myślę, że powinniśmy się pobrać, Maggie.
, Poderwała gwałtownie głowę i spojrzała na niego zdumionym wzrokiem.
Beau też był zaskoczony własnymi słowami. W zasadzie nie zamierzał proponować jej
małżeństwa. W każdym razie nie od razu. A jednak zrobił to i już nie miał ochty się wycofać.
- Nie! - Maggie zerwała się z łóżka i z wyrazemprzerażenia na twarzy odepchnęła Beau
od siebie. - Nie! - Potrząsając gwałtownie głową, zaczęła chaotycznie krążyć po pokoju. - Nie
mogę! Nie ma mowy! - krzyknęła i skierowała się ku drzwiom balkonowym, najwyraźniej
szykując się do ucieczki.
- Dlaczego nie? - zapytał Beau, kompletnie zaskoczony jej reakcją.
Propozycja, którą rzucił, miała wprawdzie zupełnie luźny charakter, ale tak stanowcza
odmowa po prostu nie mieściła mu się w głowie. Czyż nie był najlepszą partią w promieniu
kilkuset kilometrów? Mógł jej zaoferować dostatnie i wygodne życie.
Dlaczego, u diabła, ona tego nie docenia?
Maggie zatrzymała się przed drzwiami prowadzącymi na balkon, ale nie odwróciła się.
Drżała na całym ciele.
- To byłoby jak więzienie - powiedziała roztrzęsionym głosem, którego ton zabrzmiał
niepokojąco.
Więzienie? Beau osłupiał. Fakt, że uważała małżeństwo z nim za więzienie był
przerażający. Ale jeszcze okropniejszy był sposób, w jaki to powiedziała.
Po chwili Maggie otworzyła drzwi i wybiegła na balkon.
Czyżby uciekała przed nim jak przed jakimś strażnikiem więziennym? Beau poczuł się
zupełnie bezsilny. Jej niechęć do niego godziła w jego serce jak sztylet. .
Zerknął na porzuconą na ziemię kartkę.
Maggie Stowe nosi w sobie jego dziecko. Cokolwiek ją trapi, trzeba będzie temu zaradzić.
Nie pozwoli jej odejść, nie dopuści do tego, żeby zerwali kontakt. Musi do niej dotrzeć,
zrozumieć ją i może wtedy uda się ją zatrzymać.
Niewiele myśląc, Beau szybkim krokiem wyszedł na balkon.
Maggie stała w samym rogu balkonu, tuż przy balustradzie, zupełnie jakby starała się
znaleźć jak najdalej od niego. Patrzyła w dal, jakby z utęsknieniem czekając, aż opuści swoją
klatkę i znajdzie się na wolności.
- Dlaczego nazywasz Rosecliff więzieniem? - Podszed! bliżej, próbując zajrzeć Maggie w
twarz.
Nie odpowiedziała. Może nie słyszała?
- Mogłabyś mieć to wszystko... - Zatoczył ręką krąg wokół ogrodu. - Gdybyś za mnie
wyszła...
Zamknęła oczy. Jej palce zacisnęły się na balustradzie balkonu. Beau czekał, bojąc się
popełnić kolejny błąd. Już i tak pozwolił sobie wobec niej na zbyt wiele.
- Więzieniem często nie jest budynek, ale ludzie - odpowie. działa, a jej słowa zdawały się
dobiegać z bardzo daleka.
Ludzie? Jacy ludzie?
Maggie odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.
- Ludzie, którzy mają władzę i chcą kierować życiem innych. To oni stanowią więzienie.
Czyżby mówiła o nim? Jak mogła porównywać go do więzienia?
Oczy- Maggie płonęły niepokojącym blaskiem i Beau zdał sobie sprawę, że dziewczyna
dobrze wie, co mówi. Traumatyczne wspomnienia z przeszłości były nadal częścią jej życia.
Tak bardzo pragnął dowiedzieć się czegoś o jej dzieciństwie i latach młodzieńczych i oto
nagle dojrzał to w jej spojrzeniu przepełnionym strachem i bólem.
Maggie spuściła głowę.
- Nie mogę tak żyć - powiedziała z mocą. - Nie pozwolę, że y tak żyło moje dziecko.
Muszę zapewnić mu bezpieczeństwo i wolność.
Skąd się u niej brała ta wszechogarniająca potrzepa wyzwolenia? Skąd ten strach przed
uwięzieniem?
Beau przeanalizował w myślach słowa pani Zabini. Kobieta twierdziła, że Maggie mogła
być uciekinierką. Nie z prawdziwego więzienia, rzecz jasna, bo w takim wypadku Lionel
Armstrong na pewno wyszperałby odpowiednie dokumenty. Może
więzieniem był jakiś prywatny sierociniec? Może Maggie spędziła w izolacji całe
dzieciństwo, aż do czasu gdy jako szesnastolatka zdołała uciec?
To było prawdopodobne...
Jednak Beau postanowił nie zaprzątać sobie w tej chwili tym głowy. Najważniejsze było,
ż
eby zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa. Nie może dopuścić do tego, żeby Maggie
kojarzyła go z więziennym strażnikiem. Musi zdobyć jej zaufanie, uspokoić ją, przekonać, że
przy jego boku nic jej nie grozi.
- Dlaczego małżeństwo ze mną uważasz za więzienie? - zapytał cicho, pozbawiając swój
głos oskarżycielskiego tonu.
Maggie potrząsnęła bezradnie głową.
- Myślisz tylko o tym, czego sam chcesz - odparła głosem pozbawionym jakichkolwiek
emocji.
- Chcę tego, co najlepsze dla całej naszej trójki, a nie tylko dla siebie - zapewnił ją.
- Nie dałam ci prawa decydować o tym, co jest dla mnie najlepsze. I nie próbuj
podejmować decyzji w imieniu mojego dziecka. - Spojr ała na niego wyzywająco. - Jestem
dorosła i dokonuję własnych wyborów.
- Przepraszam. Nie miałem zamiaru...
- Właśnie, że miałeś. Proponujesz mi małżeństwo tylko po to, żeby uwięzić mnie w
związku, w którym będziesz miał prawo decydować o życiu moim i mojego dziecka.
- Pragnę jedynie troszczyć się o was - powiedział, święcie wierząc we własne słowa.
Maggie parsknęła krótkim, ironicznym śmiechem.
- Nie przejmowałbyś się moimi potrzebami. Masz gdzieś moje uczucia - zarzuciła mu
ostro.
Chciał protestować. Krzyczeć, że bardzo się myli w swo-
im osądzie. Jednak zdawał sobie sprawę, że po tym, jak potraktował ją w pierwszym dniu
ich znajomości, Maggie mu nie UWIerzy.
- Przez ostatnie kilka dni starałem się poprawić - przypomniał, szukając gorączkowo
czegoś na swoją obronę.
Maggie potrząsnęła głową.
- Tu chodzi o coś więcej niż tylko kulturalne zachowanie - powiedziała z ironią. - Chodzi
o uczucia, szacunek, zrozumienie. Naprawdę nie widzisz różnicy?
Miała go za kompletnego idiotę. I kto wie, czy nie było w tym trochę prawdy. Przecież
nawet teraz miał w głowie całkowitą pustkę i nie wiedział, co odpowiedzieć.
Maggie rzuciła mu drwiące spojrzenie.
- Od początku mi nie ufałeś. I nadal mi nie ufasz. Dlatego chcesz mnie· zniewolić.
Przejrzała go. Nazwała po imieniu odczucia, jakie hołubił od dnia, w którym zobaczył ją
po raz pierwszy. Kążde jego działanie było podyktowane egoistyczną chęcią poznania
prawdy, podczas gdy ona stanowiła jedynie przedmiot podejrzeń. .
To mogło przerazić.
Miała prawo go nienawidzić. Ale czy w takim razie to samO czuła do jego dziecka? Czy
od niego też chciała uciec?
Musiał to wiedzieć.
- Maggie, powiedz... czy ciąża to także więzienie? Nie myśl teraz o mnie. Chodzi o coś
ważniejszego... - Bał się zadać to pytanie i bał się usłyszeć na nie odpowiedź. - Czy pragniesz
tego dziecka?
- Oczywiście, że tak - odpowiedziała bez cienia wahania.
Beau odetchnął z wyraźną ulgą.
- Ja też.
Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, niepewna, czy Beau jest z nią szczery.
- Wiem, że okoliczności nie są naj szczęśliwsze, ale... uśmiechnął się niepewnie - .. .
naprawdę bardzo się cieszę, że zostanę ojcem.
- Nie przeszkadza ci, że to ja będę matką? - zapytała.
- Nie wyobrażam sobie nikogo innego.
- Przecież mnie nie znosisz - powiedziała zdumiona.
A więc to ją tiik odstręczało od małżeństwa z nim. Nie dopuszczała myśli, że mogłaby
wyjść za kogoś, kto nie darzył jej żadnym pozytywnym uczuciem. Poza tym bała się, że Beau
nie zaakceptuje jej jako matki swojego dziecka.
- To nieprawda, Maggie - zapewnił ją gorliwie. - Kiedy cię poznałem, targały mną tysiące
wątpliwości, ale teraz wiem, że kobieta, która tak bardzo uszczęśliwiała mojego dziadka musi
być warta bliższego poznania. Wierzę też, że skoro zaskarbiłaś sobie tak ogromną sympatię
służby, niewątpliwie jesteś osobą wielkiego serca.
Beau zobaczył, jak jej twarz przybiera zacięty wyraz, a oczy wyrażają nieufność i niechęć.
- Przysięgam, że nie jestem do ciebie uprzedzony! - zawołał, przestając panować nad
emocjami.
Wiedział, że nie najlepiej to zabrzmiało. Maggie odsunęła się od niego i rzuciła ponuro:
- Mówisz tak, bo mam teraz coś, czego pragniesz.
Zabolało, mimo iż prawdopodobnie zasłużył sobie na takie słowa. Maggie odrzucała jego
przeprosiny, jego starania i zapewnienia o tym, że się zmienił. Wymierzyła mu karę za jego
niesprawiedliwość wobec niej, za brak taktu i bezceremonialność, z jaką się z nią obchodził
na początku ich znajomości.
Oto kara za uprzedzenia.
Za brak zaufania. , Za sprzeciwienie się woli dziadka.
Ale przecież musi istnieć możliwość odkupienia win. Musi być szansa naprawienia
krzywd. Będzie próbował, dopóki mu starczy sił.
- Co zamierzasz, Maggie? - zapytał pokornym głosem, onieśmielony faktem, że tak łatwo
go przejrzała. - Co mogę zrobić, żebyś poczuła się lepiej?
ROZDZLAŁ JEDENASTY
Maggie nie miała pojęcia, co mogłoby poprawić jej nastrój.
Sytuacja przerosła ją na tyle, że kompletnie nie wiedziała, co począć. Do głowy cisnęło
się tysiące wątpliwości, a serce zalewał smutek. I znikąd nie mogła się spodziewać pomocy.
Vivian, gdzie jesteś?
Maggie zastanawiała się, czy poczciwy staruszek patrzy na nich teraz z nieba i widzi
absurd całej tej historii. Wymarzył sobie kiedyś, że Beau i Maggie pobiorą się, zamieszkają w
Rosecliff i będą żyli długo i szczęśliwie wraz z gromadką dzieci.
I oto proszę - jego życzenie zaczyna się spełniać. Jednak nie do końca w takim stylu, w
jakim mogłaby sobie tego życzyć Maggie. Obiektywnie rzecz ujmując, obrót spraw był
zupełnie nie do przyjęcia.
Przecież dawała Beau szansę. Próbowała. Ale on zdeptał jej uczucia i jeszcze urządzał
sobie drwiny.
W tej sytuacji nic dziwnego, że jedyne, na co miała ochotę, to spakować się i uciec stąd
jak najdalej. Tylko świadomość, że od tej decyzji może zależeć los kilku bliskich jej ludzi,
odwodziła ją od natychmiastowego odejścia.
Pamiętała, jak Sedgewick podkreślał, że najważniejsze jest pozytywne myślenie. Czy to,
ż
e w tej chwili odpierała prośby _ Beau było przejawem myślenia negatywnego?
Pani Featherfield nie mogła się doczekać, kiedy w Rosediff
pojawi się dziecko. Maggie zastanawiała się więc, czy dobrze zrobi, pozbawiając
maleństwo jego naturalnego dziedzictwa.
Wallace był przekonany, że wzajemne pożądanie dwojga ludzi jest lekarstwem na
wszystko. Nie da się ukryć, że pod tym względem ona i Beau byli doskonale dopasowani.
Może więc warto byłoby przymknąć oko na pewne wady charakteru?
Polly twierdził, że natury nie da się oszukać. Odrobina troski, a efekty mogą być
zdumiewające. Tylko, czy Beau w ogóle potrafi się o kogoś troszczyć? Czy jest szansa, że
zmieni się z powodu dziecka?
A może będzie wręcz przeciwnie? Beau stanie się tyranem, który pozbawi Maggie
wszelkich praw i przejmie kontrolę nad jej życiem.
Westchnęła i spojrzała na niego. Oto mężczyzna, z którym przeżyła intymne chwile, ale
który nie miał pojęcia o jej uczuciach. Wnuk Viviana. Ojciec jej dziecka.
Ostatnia myśl wprawiła jej serce w drżenie. Nie mogła zaprzeczyć faktom, nie miała
prawa go odrzucić.
- Jak mam ci zaufać? - zapytała niepewnym głosem.
Beau poczuł nowy przypływ nadziei. Rzucił jej spojrzeni ::
które odzwierciedlało ogrom bólu, jaki czaił się w jego sercu.
- Chyba musisz zaryzykować, Maggie - pwiedział cicho.
- Inaczej nie będę mógł udowodnić, że popełniasz błąd, nie próbując dać mi szansy.
- Małżeństwo to zbyt duże ryzyko.
. Pokiwał głową i posłał jej smętny uśmiech..
- Rozumiem. I przepraszam cię, Maggie. Moje zachowanie w stosunku do ciebie od
początku pozostawiało wiele do życzenia. . Żałuję swoich słów, choć wiem, że to już w
niczym nie pomoże.
Ta postawa pełna skruchy zaczynała powoli topić jej serce.
Beau z pewnością nie był w stanie pojąć, dlaczego ona odrzuca propozycję małżeństwa z
kimś takim jak on, jednak fakt, że nie wybuchnął z tego powodu gniewem, wydawał się
obiecującą perspektywą zmiany jego charakteru na lepsze.
Wyglądało na to, ze naprawdę mu na niej zależy. Choć, oczywiście, mogła to być kolejna
gra pozorów. Z drugiej jednak strony Beau musiał mieć wiele dobrych cech charakteru. W
innym wypadku nie cieszyłby się tak ogromną sympatią służby.
Poza tym Vivian nie usiłowałby wydać jej za mąż za kogoś bez serca. Kochał ich oboje i
pragnął, żeby i oni się pokochali;
Marzył o ich wspólnym szczęściu. Czy Beau o tym wiedział?
- Vivian bardzo cię kochał, Beau.
- Wiem.
- Uważał, że... Ponieważ oboje byliśmy drodzy jego sercu, miał nadzieję, że się polubimy.
- Też tak sądzę - przytaknął Beau niemal natychmiast.
- Ostrzegałam go, że to może się nie udać. Byłam gotowa odejść, gdybyś sobie tego
ż
yczył - wyjaśniła. - W końcu to ty jesteś jego wnukiem. Jego prawdziwą rodziną. Bałam się,
ż
e możesz być zazdrosny o jego uczucia dO.mnie.
- Maggie, nigdy nie myślałem o tym w takich kategoriach - zapewnił Beau. - Nikt nie
mógłby zmienić tego, co łączyło mnie z dziadkiem. To było coś nadzwyczajnego. Domyślam
się, że wasze wzajemne uczucia również były wyjątkowe.
O tak, pomyślała Maggie. Nigdy nie kochała nikogo rówriie mocno jak Viviana. Jego
serdeczność i bezinteresowna przyjaźń przywróciły jej wiarę w ludzi. To dzięki niemu
otworzyła się na świat i za to odwdzięczyła się mu dozgonnym przywiązaniem.
- Odkąd pamiętam - ciągnął Beau - dziadek pomagał innym ludziom. Ale to w żaden
sposób nie umniejszało jego miłości do mnie. Dlatego nie potrafiłem być zazdrosny.
To zabrzmiało tak sensownie i szczerze, że jego wcześniejsze zachowanie wydawało się
tym bardziej niezrozumiałe.
- Więc dlaczego byłeś dla mnie taki okropny? - zapytała wprost, patrząc mu prosto w
oczy.
Skrzywił się, targany wyrzutami sumienia.
- Byłem zły na siebie, .że nie zdążyłem odwiedzić dziadka przed śmiercią. Czułem się
oszukany, że zmarł tak niespodziewanie. Kiedy przyjechałem do Rosecliff, wydawało mi się,
ż
e zachowujesz się jak pani tego domu. Służba kłaniała ci się w pas, a ty zasiadałaś u szczytu
stołu. Nie byłem na to przygotowany. Zdenerwowałem się i wyładowałem całą złość na tobie.
Przepraszam.
Maggie zrozumiała wreszcie, dlaczego reagował na nią wyłącznie negatywnymi
emocjami. Teraz mogła przyjąć jego przeprosiny. Jednak nadal nie czuła się przy nim
bezpiecznie. Targały nią sprzeczne uczucia. Z jednej strony obietnica dana Vivianowi przed
ś
miercią, z. drugiej strach przed nieobliczalnym . zachowaniem Beau Prescotta.
- Vivian poprosił mnie... - wyjąkała po chwili - .. . żebym dała ci szansę. Żebym
spróbowała cię polubić. Wiedział, że z natury jestem nieufna wobec ludzi.
.:.. Żałuję, że nie powiedział mi tego samego, zanim tu przyjechałem - szepnął Beau,
kręcąc głową. I jui głośniej dodał: - Wszystko potoczyłoby się inaczej. Przykro mi, że
zawiodłem twoje oczekiwania.
- Mnie też jest przykro, bo chyba już nie potrafię ci zaufać.
Odeszłabym natychmiast, gdyby nie to, że chodzi o prawnuka
/
Viviana. Źle bym się czuła, żyjąc ze świadomością, że nie spróbowałam jakoś unormować
naszych stosunków.
- Mam pewną propozycję - zasugerował nieśmiało Beau.
- Jaką?
- Wyjedź ze mną na jakiś czas. Podczas podróży można się o wiele lepiej poznać. Planuję
służbową wyprawę do Europy. Uśmiechnął się łobuzersko. - Możesz towarzyszyć mi jako
niania i troszczyć się o mnie tak samo, jak to robiłaś w przypadku dziadka Maggie wybuchła
niepohamowanym śmiechem. Absurdalność pomysłu w połączeniu z rozluźnieniem, jakie
przyszło po kilku godzinach nerwowego napięcia, wyzwoliło z niej skumulowane emocje.
Ś
miejąc się, pokręciła przecząco głową.
- Nie będę ci się narzucał, przysięgam - nalegał Beau, zdeterminowany, żeby przekonać ją
do tego pomysłu. - Zarezerwuję osobne sypialnie. I dostaniesz bilet powrotny, tak żebyś
mogła wrócić do domu w każdej chwili.
Podróż do Europy. .. Coś fantastycznego, pomyślała. Vivian często opowiadał jej o
europejskich miastach.
- Ten wyjazd dobrze ci zrobi - przekonywał Beau. - Łatwiej ci przyjdzie odejść z
Rosecliff, jeśli nadal będziesz upierać się przy tej decyzji. Gdybyś odchodziła bezpośrednio
stąd, Sedgewick i inni nie daliby ci spokoju. A tak... myślę, że ucieszą się, że wyjeżdżamy
razem.
Ma rację, musiała przyznać mu w duchu Maggie. Ale ten wyjazd i tak nie wchodził w grę.
- Będę się tobą opiekował - obiecywał Beau. - Jeśli zaryzykujesz i zgodzisz się wyjechać,
łatwiej ci będzie podjąć decyzję dotyczącą przyszłości.
- To dobry pomysł - przyznała w końcu Maggie. - Bardzo bym chciała pojechać, ale... to
niestety ·niemożliwe.
- Dlaczego? - zawołał.
Maggie spuściła głowę, bojąc się, że Beau nie będzie w stanie pojąć beznadziejności jej
sytuacji.
. - Poza kontem w banku, które założył mi Vivian, nie mam nic, co mogłoby poświadczyć
kim jestem - wyznała cicho. - Vivian i pan Neville musieli poręczyć za mnie w banku, bo nie
posiadałam żadnego dokumentu tożsamości. Sam wiesz, że bez paszportu nie ma mowy o
wyjeździe za granicę.
- Masz przecież swój akt urodzenia.
- Nie mam. Próbowałam kiedyś zdobyć jego odpis, ale poproszono mnie o podanie
informacji, których niestety nie znam.
- Westchnęła. - Nie ma sensu szukać tych informacji. Nikt się teraz do niczego nie
przyzna. Prawdopodobnie po urodzeniu nie . byłam nawet zarejestrowana.
Maggie odwróciła się ponownie i ogarnęła wzrokiem ogród.
Który to już raz poczuła się jak kobieta znikąd... jak wyrzutek społeczeństwa, pozbawiony
korzeni i historii? Była jak niczyja, pusta łódka na oceanie, dryfująca w coraz to nowym
kierunku.
Wprawdzie ciągle utrzymywała się na powierzchni, ale ten bezcelowy dryf coraz bardziej
nadwątlał jej siły.
- Maggie, pozwól sobie pomóc. Musi być ktoś, kto wie...
Potrząsnęła głową.
- Nie rozumiesz, Beau. Nic już nie znajdziesz. Nie ma już żadnych dokumentów. Żadnych
ś
wiadków.
- Jakich świadków? - zapytał cicho Beau.
Za dużo powiedziała. Nie lubiła mówić o swoim dzieciństwie. Kiedy raz zwierzyła się
koleżance, z którą pracowała, tamta już zawsze patrzyła na nią jak na wariatkę.
- Boisz się tego... co odeszło? - domyśfał się Beau.
Właściwie nie miała już powodu do strachu. Nikt nie mógł
/
jej zmusić, żeby wróciła do przytułku. A jednak świadomość, że ktoś zabrał jej ładny
kawałek życia i tym samym pozbawił szans na normalną egzystencję, przerażała ją.
- Zaufaj mi przynajmniej w tej sprawie - poprosił Beau.
- Chcę ci pomóc przejść przez życie, a nie rzucać kłody pod nogi.
Błagalny ton jego głosu podziałał na nią kojąco. Przed kim miałaby odsłonić duszę, jeśli
nie przed ojcem swojego dziecka?
- Dobrze.
Westchnęła ciężko i spojrzała na niego. Niełatwo było wracać do przeszłości. Ujawnianie
tego, co kryło się w zakamarkach pamięci, kojarzyło jej się z ekshibicjonizmem. Musiała
jednak spróbować.
- Wychowałan: się w czymś w rodzaju komuny - zaczęła.
- Było tam około pięćdziesięciorga dzieci w różnym wieku oraz ośmioro dorosłych. Nikt z
nas nie wiedział, kim są jego prawdziwi rodzice i czy w ogóle tacy istnieją. Nic nie
wiedzieliśmy o świecie znajdującym się za ogrodzeniem przytułku.
- Trzymali cię tam od dziecka? - zapytał Beau, starając się nie okazywać zaniepokojenia.
- Tak. Wpajano nam, że jesteśmy niewinnymi dziećmi bożymi i że nie możemy dać się
zbrukać światu zewnętrznemu. To był rodzaj sekty. Eksperyment społeczny.
Twarz Beau stężała, ale skinął głową, zachęcając ją do dalszych wyjaśnień.
- Uczono nas czytać i pisać, ale nie zdawaliśmy żadnych oficjalnych egzaminów. Wielką
wagę przywiązywano do muzyki. Ciągle śpiewaliśmy ,hymny i pieśni pochwalne. - Maggie
spojrzała w dal. - Zycie w przytułku nie było takie złe, pod warunkiem, że nie zadawało się
zbyt wielu pytań.
- To było jak więzienie - powiedzi cicho Beau.
Skinęła głową.
- Nie było mowy o wolności ani prywatności. Uciekłam stamtąd, mając czternaście lat.
- Tak wcześnie? - zdurniał się Beau.
- Byłam wysoka. Mogłam uchodzić za starszą.
- Gdzie był ten przytułek?
- Na odludziu. W Nowej Południowej Walii. Teraz nic tam . już nie ma. - Wzruszyła
ramionami.
- Od jak dawna?
- Od ośmiu lat. Miałam dwadzieścia lat, kiedy dowiedziano się o istnieniu sekty. Rząd
zainteresował się sprawą. Dzieci odebrano i umieszczono w rodzinach zastępczych. Liderzy
sekty zniszczyli wszystkie dokumenty i uciekli z kraju.
- Nie próbowano ich odnaleźć? - Beau nie mógł uwierzyć.
- Ślad urwał się na Hawajach. Nikogo nie złapano. Prasa rozpisywała się o tej sprawie.
Głównie o problemach z dziećmi odebranymi z przytułku. Były kłopoty z przystosowaniem
ich do normalnego życia.
- Nie myślałaś o tym, żeby ujawnić się i opowiedzieć swoją historię? -- zapytał
nieśmiało. , - Media odkryły, że lekarze i. prawnicy pomagali sekcie w zdobywaniu
porzuconych lub osieroconych dzieci. Nie dziw się więc, że nikomu nie ufałam. Nie mam
pojęcia, co mogliby ze mną zrobić. Chciałam spróbować żyć po swojemu.
- Dobrze zrobiłaś - przyznał Beau, rozumiejąc jej obawy.
- Czy opowiedziałaś tę historię dziadkowi?
- Tak, ale dopiero po pewnym czasie. Nie bardzo miałam ochotę wskrzeszać te
wspomnienia. Kiedy Vivian poprosił mnie o numer konta, na które chciał mi wpłacać moją
pensję, powie-
działam, że dotychczaą dostawałam pieniądze do ręki i nigdy nie oszczędzałam, dlatego
konto nie było mi potrzebne. - Wzruszyła ramionami. - Nie skłamałam. Zresztą i tak nie
wiedziałabym, co wpisać w rubryki druków bankowych.
. - Czy dziadek nigdy nie interesował się, dlaczego nie posiadasz żadnych dokumentów?
- Nie. Wasz księgowy załatwił mi konto w banku. A sprawa paszportu nigdy nie
wypłynęła.
- Rozumiem - wymamrotał Beau . - Kiedy więc opowiedziałaś dziadkowi o swoim
dzieciństwie?
Maggie zastanowiła się chwilę. - Vivian rozprawiał pewnego dnia o rodzinnych
koneksjach i w pewnym momencie zapytał mnie o moich rodziców. To było chyba na dwa
miesiące przed jego śmiercią.
Beau odetchnął głęboko, a na jego twarzy dostrzec można było ulgę i satysfakcję.
- Dziękuję, że mi zaufałaś. To wiele tłumaczy.
Maggie nie śmiała pytać, co tłumaczy jej opowieść. Jeśli teraz widział ją w innym świetle,
nie okazywał tego po sobie.
- Pojedziesz ze mną do Europy? - zapytał znienacka.
- Mówiłam ci...
- Zdobędę dla ciebie paszport. Bez względu na to, czy pojedziesz ze mną, czy nie,
załatwię ci wszystkie niezbędne do życia dokumenty.
- Ale jak?
- Wierz mi, mam znajomości.
Zobaczyła na jego twarzy determinację i niezłomność, które całkowicie roztopiły jej
serce.
- Zrobisz to dla mnie? - wyszeptała.
-- Tak. Natychmiast zaczynam działać.
Zdecydowany, pewny siebie, nieustraszony. To takim zobaczyła go po raz pierwszy.
Prawdziwy mężczyzna, który emanował odwagą. Myśliwy, zdecydowany osiągnąć
wyznaczony cel.
Mężczyzna jej marzeń. Ideał...
Maggie poczuła gwałtowny przypływ pozytywnych emocji.
Nadzieja i oczekiwanie znowu znalazły miejsce w jej sercu.
Strach i wątpliwości powoli stawały się odległym, mglistym wspomnieniem.
Czekał na odpowiedź. Nie nalegał. Wybór należał do niej.
- Niech będzie - powiedziała lekko drżącym głosem. - Pojadę z tobą do Europy. - Zdobyła
się na słaby uśmiech. - Oczywiście jako niania.
ROZDllAŁ TRZYNASTY
- Jakie to ekscytujące! - wołała pani Featherfield, rozglądając się czujnym wzrokiem po
pokoju. - Jesteś pewna, że wszystko spakowałaś, kochanie?
- Zrobiłam listę potrzebnych rzeczy, tak jak mi pani radziła. .
Wszystkie zostały już odhaczone - zapewniła ją Maggie radosnym głosem. .:.-
Przykleiłam kartkę do wewnętrznej strony wieka walizki, tak więc nie ma mowy, żebym
zapomniała czegoś w drodze powrotnej.
Uśmiech gospodyni był pełen satysfakcji i zadowolenia.
- Tego samego uczyłam kiedyś panicza Beau. - W jej oczach niespodziewanie zalśniły
zy. - Pamiętam, jak pan Vivian zabrał go po raz pierwszy do Europy. Jestem pewna, że stary
pan Prescott byłby szczęśliwy, wiedząc, że i ciebie czeka taka wspaniała podróż.
Maggie szybko uścisnęła gosposię, próbując ukryć narastające wzruszenie.
- Cieszę się, że Beau fpadł na ten pomysł - przyznała.
-:- Ten chłopiec naprawdę ma dobre serce. Tak samo jak jego dziadek: Będziesz z nim
bezpieczna, kochanie.
Maggie powoli zaczynała w to wierzyć.
Przez ostatnie cztery tygodnie dostrzegła w Beau korzystne zmiany. Traktował ją jak
równą sobie, był troskliwy, rozważny i odpowiedzialny. Zaplanował podróż w taki sposób,
ż
eby Mag-
gie mogła zobaczyć jak najwięcej. Zachęcał ją do czytania przewodników i z niekłamaną
radością patrzył, jak Maggie cieszy się perspektywą zobaczenia zabytków Europy na własne
oczy.
I - co najważniejsze - dotrzymał obietnicy.
Nie wiadomo jakim cudem odnalazł jej akt urodzenia. Załatwił jej karty kredytowe i
paszport. Wreszcie czuła się jak pełnoprawna obywatelka Australii. I mimo że na akcie
urodzenia brakowało imion jej rodziców, Maggie nie czuła się rozczarowana. Już dawno temu
pogodziła się z myślą, że nigdy nie pozna matki i ojca. Skoro obchodziła ich tak mało, że
oddali ją do rodziny zastępczej, która okazała się sektą, to znaczy, że nie warto zbyt często
zaprzątać sobie nimi głowy.
Beau nalegał, żeby Maggie zrobiła prawo jazdy. Było to ekscytujące wyzwanie.
Większość lekcji pobierała u Wallace a i tylko dzięki niemu udało jej się zdać egzamin i...
otrzymać kolejny dokument. Niespodziewanie dla siebie Maggie odkryła, jak bardzo ciesząją
dowody tożsamości. Wszystkie spoczywały teraz w specjalnej przegródce jej nowej torby
podróżnej.
Pani Featherfield otarła oczy brzegiem fartucha.
- Nie pozwólmy im czekać. IdZ już, kochanie, a ja zabiorę twój płaszcz. Wyglądasz tak
szykownie w tym kostiumie, że szkoda by było zasłaniać go wierzchnim okryciem. Niech cię
najpierw zobaczy panicz Beau.
Serce Maggie zabiło szybciej, jak na alarm. Do tej pory odpychała od siebie myśl, że
podczas całej podróży ona i Beau będą zdani tylko i wyłącznie na własne towarzystwo. Będą
ze sobą sami. Oczywiście, zgodnie z obietnicą, Beau zarezerwował dla nich osobne pokoje i
w żaden sposób nie próbował narzucać jej innego układu. Jednak Maggie wcale nie tego się
obawiała. Drżała na myśl, że nie zdoła ukryć własnych uczuć, że przypad-
I I
kowo zdradzi się z tym, jak bardzo Beau ją pociąga. Nadal uważała, że byłoby to bardzo
nierozważne z jej strony.
Beau i Sedgewick stali w holu na dole.
Obydwaj odwrócili się, kiedy usłyszeli jej kroki. Spojrzenie Sedgewicka wyrażało
satysfakcję i aprobatę, ale sposób, w jaki patrzył na nią Beau, sprawił, że poczuła, jak lekko
drżą jej nogi.
Ubrała się wygodnie, ale jednocześnie elegancko. Spódnica i marynarka w kolorze
mlecznej czekolady, do tego koszulowa bluzka w cętki podobne do cętek na skórze leoparda
oraz złoty pasek. Wszystko doskonale dobrane kolorystycznie, tak jak uczył ją Vivian.
Musiała pilnie słuchać lekcji staruszka, bo młody Prescott nie spuszczał z niej zachwyconego
wzroku. Sam miał na sobie zielone spodnie i beżową koszulę. Przez ramię przewiesił niedbale
brązową skórzaną kurtkę. Wyglądał olśniewająco i niezwykle męsko. Trudno było oderwać
wzrok odjego muskularnej, zgrabnej sylwetki.
_ Domyślam się, że cały bagaż czeka już w samochodzie?
_ zapytała Maggie, starając się opanować zdenerwowanie.
_ Wallace załadował wszystko do bagażnika i jest gotów do drogi - odparł Beau, śmiejąc
się w duchu z wytężonych starań całej służby, która nie posiadała się z radości, że udało im
się zeswatać panicza z nianią Stowe.
_ Ufam, że znajdzie pani czas, nianiu Stowe, . żeby przesłać nam pocztówkę - wtrącił
Sedgewick, unosząc znacząco brwi.
Chciałby wiedzieć, czy sytuacja rozwija się w dobrym kierunku, zinterpretowała w duchu
Maggie.
_ Oczywiście, Sedgewick - zapewniła go, uśmiechając się lekko.
Kamerdyner odprowadził ich do drzwi samochodu. Stał tam już Polly, który również
pragnął życzyć im udanej podróży.
- Pan Vivian opowiadał mi, ie ogrody wersalskie to coi wyjątkowego. Będąc w Paryżu,
powinni pąństwo je zobaczyć - poradził.
- Tak zrobimy - obiecał Beau.
.- Udanego wyjazdu, nianiu Stowe. Pan Vivian byłby rad, wiedząc, że panicz Beau
zabiera panią do Europy.
- ,Dziękuję panu, Polly - powiedziała Maggie z uśmiechem.
- Nie wyobrażam sobie, że zobaczę w Europie piękniejsze róże niż w Rosecliff. Przecież
pańskie Double Belight wygrały w Krlewskim Konkursie Wielkanocnym. Polly pokiwał
głową i odwzajemnił. uśmiech.
- Odrobina troski. To wszystko - przyznał skromnie, podzas gdy Wallace otwierał przed
podróżnymi tylne drzwiczki rolls-royce a.
Beau rzucił w stronę służących ostatnie słowa pożegnania i usadowił się w samochodzk
obok Maggie. Wallace powoli mszył z podjazdu.
- Nie zapomniałaś biletów? - zapytał Beau, rzucając jej wesołe spojrzenie zielonych oczu.
Już wcześniej ustalili, że do jej obowiązków jako niani naży troszczenie się o bilety i
rozkłady jazdy, pilnowanie, czy czego nie zostawili w pociągach, restauracjach i hotelach,
entualne uzupełnianie składu apteczki oraz przygotowywanie hegoprowiantu na piesze
wycieczki.
- Wszystko spakowane i przygotowane. - Maggie poklepaswoją torbę podręczną i
uśmiechnęła się radośnie. - Nie mogę ierzyć, że właśnie zaczyna się nasza podróż.
Beau roześmiał się w głos.
- Zacznie się dopiero wtedy, kiedy nasz samolot oderwie się ziemi.
Ta jego uwaga uświadomiła Maggie, że jest on przecież zdeklarowanym podróżnikiem,
dla którego przemierzanie kontynentów jest sposobem na ?:ycie. Zastanawiała się, jak Beau
wyobraża sobie w tej sytuacji swoje ojcostwo. Chyba nie myślał, że ona i dziecko będą razem
z nim przedzierali się przez dżunglę?
Z drugiej jednak strony, kiedy proponował jej małżeństwo, wspominał o Rosecliff. Może
więc miał zainiar osiąść w posiadłości na dobre? Albo wręcz przeciwnie - uwięzić ją tam z
dzieckiem, a s memu wyruszyć w kolejną podróż... Taka wizja przyszłości nie wydawała się
Maggie zbyt kusząca, ale było za wcześnie, żeby jednoznacznie odpowiedzieć sobie na to
pytanie.
Być może wyjazd do Európy pozwoli jej lepiej ocenić sytuację, w jakiej oboje się znaleźli
i podjąć słuszną decyzję co do ich wspólnej przyszłości...
_ Sprawdziłem prognozę pogody w Londynie - wtrącił Wallace. - Mają tam dość chłodną
wiosnę. Dziesięć do piętnastu stopni. Łatwo się przeziębić.
_ Dziękujemy, Wallace - odparł Beaudość sucho. - Wzięliśmy ze sobą kurtki.
_ W Paryżu i Berlinie jest podobnie - ciągnął szofer. - Za to w Rzymie temperatura
dochodzi do dwudziestu pięciu stopni.
Dopiero tam, w słonecznej Italii, będą państwo mogli zdjąć ciepłe okrycia.
_ Co za miła perspektywa - rzuciła Maggie, modląc się w duchu, żeby Wallace nie
rozpędził się zanadto i za chwilę nie zasugerował im na przykład... wypadu na plażę
nudystów.
_ Skoro mowa o Włoszech, to wczoraj miałem okazję oglądać w telewizji program o
różnych cudach włoskiego wybrzeża _ opowiadał Wallace. - Pewna para narzeczonych
objeżdżała to
wybrzeże czerwonym ferrari. Wspaniały wóz. Zatrzymali się w uroczej wiosce
przycupniętej na skalistym nadbrzeżu. O ile pamiętam, wioska nosiła nazwę Positano i
wydawała się bardzo romantycznym miejscem.. .
- Być może się tam wybierzemy - uciął Beau.
Jednak Wallace nie dawał za wygraną i do samego lotniska udzielał im rozlicznych rad i
informacji. Nie powiedział co prawda wprost, że powinni zostać kochankami, ale sugerował
to każdym swoim słowem. Maggie usiłowała nie zwracać uwagi na te zachęty, a Beau
próbował rozluźnić napiętą atmosferę ciętymi, pełnymi humoru ripostami.
Z ulgą pożegnali się z szoferem, jednak napięcie, jakie towarzyszyło Maggie od dłuższego
czasu, jedynie się wzmogło. Została sam na sam z Beau. Jak tylko mogła, unikała jego
wzroku i przypadkowych dotknięć. Odpowiadała półsłówkami lub automatycznie kiwała
głową.
Chwilami miała ochotę wziąć nogi za pas jak ostatni tchórz.
Chciała uciec od odpowiedzialności i zaangażowania. Zanim przybyła do Rosecliff, nie
potrafiła przywiązać się ani do miejsca, ani do ludzi. Teraz było inaczej. Fakt, że tak bardzo
zależało jej na Beau wprost przerażał ją. Czuła się zniewolona przez własne uczucia i nie
miała pojęcia, jak to zmienić.
Zerknęła przez okno poczekalni na płytę lotniska. W jaki ipOsób te wielkie maszyny
potrafią wzbić się w powietrze?
krótce wsiądzie do jednego z samolotów i poszybuje na drugi ec świata. I to nie sama,
ale... z nim.
Już. nigdy nie będzie sama. Położyła rękę na brzuchu i ppa, jak oblewa ją fala
niepewności, a jednocześnie w jej sercu ze się nadzieja, a raczej coś na kształt radosnego
oczeki·a.
Beau przyniósł jej filiżankę herbaty. Podziękowała, nadal nie patrząc mu w oczy.
- Naprawdę nie musisz postępować zgodnie z oczekiwaniami innych - pówiedział cicho. -
Zwłaszcza jeśli jest to niezgodne z twoimi odczuciami.
Rzuciła mu zaskoczone spojrzenie. Czyżby domyślił się.
jakim ciężarem odpowiedzialności obarczyli ją służący z Rosecliff?
U śmiechnął się lekko i dodi,lł:
- Bądź wierna swoim przekonaniom. Tylko to się liczy, tylko to ma sens. Jeśli będziesz
nieszczęśliwa, nieświadomi e zarazisz swoim smutkiem innych.
Wiedziała, że ma rację. Była mu wdzięczna za zrozumienie i słowa otuchy. Musiała
przyznać w duchu, że w gruncie rzeczy jest bardzo podobny do Viviana. Beau miał taką samą
siłę charakteru oraz charyzmę, które przyciągały do niego ludzi.
- Oni potrzebują ciebie, a nie mnie. Zdajesz sobie z tego sprawę? - zapytała
niespodziewanie.
- Masz na myśli Sedgewicka, Feathers i.. .?
- Tak - przyznała Maggie. - Całe ich życie kręciło się wokół Viviana. A teraz... są
wpatrzeni we mnie, bo... - Zawahała się, czy wyznać· Beau, czego służący naprawdę
oczekiwali od mej.
- Wierzą, że dzięki twoim staraniom będą mogli zostać w Rosecliff - dokończył Beau
spokojnym tonem.
- Tu nie chodzi o miejsce - wyznała, patrząc mu w oczy.
- Chodzi im o ciebie. Jesteś wnukiem Viviana, więc wydaje im się, że podobnie jak on,
możesz nadać ich życiu sens. Gdyby stało się inaczej, żadne z nich nie. wiedziałoby, co ze
sobą począć.
- Nie zadręczaj się tym, Maggie. Oni są dla mnie jak rodzi-.
na. Możesz być pewna, że ich nie skrzywdzę.
Niesamowite. Tymi kilkoma słowami zdjął z jej barków ogromny ciężar
odpowiedzialności. Wreszcie mogła się odprężyć i uśmiechnąć.
- Masz jeszcze jakieś zmartwienia? - zapytał Beau, pragnąc ostatecznie rozładować jej
napięcie.
.., Nie. Może tylko... - Ruchem głowy wskazała płytę lotniska. - Boję się, żeby nasz
samolot się nie roztrzaskał.
Beau uśmiechnął się· - Linia, którą będziemy podróżować, ma opinię jednej
znajbezpieczniejszych.
- Te maszyny są takie ogromne...
.:. Będę trzymał cię za rękę· Roześmiała się i poczuła, jak zalewa ją fala ciepła.
Może rzeczywiście ona i dziecko będą z nim bezpieczni?
Może Beau okaże się jednak mężczyzną jej życia?
Godzinę później siedziała już we wnętrzu samolotu, zajmując wygodny fotel przyoknie.
Maszyna rozpędziła się na-pasie startowym, po czym delikatnie wzbiła się w górę· Beau
pochylił się i ujął dłoń Maggie. Ciepło, jakie emanowało od siedzącego obok mężczyzny,
pozwoliło jej przełamać strach i zerknąć przez okno. Odległość dzieląca ich od ziemi
zwiększała się, a po chwili samolot wleciał pomiędzy chmury.
Maggie odwróciła się i posłała Beau radosny- uśmiech. Była autenJycznie szczęśliwa.
- Dziadek nazwałby tę podróż wspaniałą przygodą - powiedział Beau, odwzajemniając
uśmiech. - Taką przygodą jak na przykład wyprawa po złote runo.
- Dziękuję, że mnie ze sobą zabrałeś.
Zerknęła na ich splecione dłonie i pomyślała, że tak naprawdę czeka ich wyprawa nie po
złote runo, ale po wzajemne zaufanie.
I być może po miłość.
A w takim razie rzeczywiście czekała ich wielka przygoda.
I wielka niewiadoma.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Beau w krótkim czasie pojął, dlaczego jego dziadek tak bardzo zachwycał się manią
Stowe.
Maggie okazała się osobą niezwykle ciekawą świata. Ani zmęczenie, ani niewygoda, ani
nadmiar wrażeń nie były w stanie zniechęcić ją do całodziennych wędrówek po Londynie.
Każdy spacer traktowała jak lekcję historii i nawet współczesne, tętniące życiem centrum
wydawało jej się fascynujące.
Nie była typową turystką, która jedynie odhacza w przewodniku warte zobaczenia
miejsca. Nie interesowały ją sklepy z pamiątkami i restauracje szybkiej obsługi. Wolała sycić
oczy architekturą, kulturową spuścizną wystawianą w muzeach lub po prostu chłonąć
atmosferę brytyjskiej stolicy.
Przed wyjazdem Maggie przeczytała od deski do deski wszelkie przewodniki, jakie udało
jej się zdobyć, toteż teraz czerpała radość z faktu, że może na własne oczy zobaczyć to
wszystko, o czym czytała. Jej entuzjazm udzielił się również Beau. Potrafiła zainteresować go
obiektami i miejscami, które widział już przed laty. Znała wiele ciekawostek na ich temat i
chętnie się nimi dzieliła.
Musiał przyznać, że Maggie okazała się wspaniałą towarzyszką podróży. Zawsze
uśmiechnięta i skora do rozmowy, otwarta na jego propozycje i sugestie.
Beau cieszył się każdym błyskiem w jej oku, uwielbiał ob-
serwować jej spontaniczne reakcje i w duchu myślał sobie, j bardzo chciałby spędzić z
nią resztę życia.
Domyślał się również, dlaczego Maggie rezygnowab.
z zakupu pamiątek. Po pierwsze, przyzwyczajona do podr iO\yania z lekkim bagażem,
nie chciała zbytnio powiększi ciężaru walizek. Po drugie, jako osoba nie mająca rodzin: i
niewiele podróżująca, nie miała w zwyczaju przywozić nikomu prezentów.
Po kilku dniach zabrał ją do Harrodsa,-przekonując, Że wizyta w Londynie powinna być
uwieńczona zakupami w tym słynnym sklepie. Miał nadzieję, że bogate i wymyślne wystawy
skuszą Maggie do sprawienia sobie małej przyjemności. Tymczasem ona postanowiła zrobić
niespodziankę Sedgewickowi.
- Spójrz, Beau! Srebrny korek do butelek. Po otwarciu szampana można zatrzymać
bąbelki. Sedgewick byłby zachwycony.
- Dlaczego?
- Zawsze się martwi, że nikt nie chce dolewki sZampana, mimo iż butelka jest jeszcze w
połowie pełna. Mając ten korek, będzie mógł zamknąć butelkę i wypić szampana wieczorem
po skończeniu służby. Muszę mu go kupić.
Kiedy ekspedientka pakowała korek, Maggie zwróciła się do Beau z wahaniem:
- Może jednak nie powinnam... Zauważyłam, że ty nie pijasz tyle szampana co Vivian.
Skoro nie masz zamiaru urządzać w Rosecliff przyjęć i spotkań różnych fundacji...
- Kup go - powiedział Beau z mocą. - Zapewniam cię, że podtrzymam tradycję bali
charytatywnych. Nawet jeśli nie będę mógł pełnić honorów gospodarza, Sedgewick mnie
zastąpi.
Powiedziawszy to, zdał sobie sprawę, że właśnie złożył coś rodzaju deklaracji.
Prawdopodobnie decyzję o pozostaniu Rosecliff podjął już jakiś czas temu, ale dopiero w tej
chwili ł, że naprawd tego pragnie. Zapewnienie domu Maggie dziecku stało się dla Beau
celem nadrzędnym. Pragnął mieć -zęśliwą rodzinę i miał nadzieję, że Maggie nie rozwieje
jego
. astępnego dnia na stacji Waterloo wsiedli w pociąg, który lem pod kanałem La Manche
powiózł ich do Paryża.
Beau przypomniał sobie, że kiedy odwiedził stolicę Francji dzieciństwie, miasto
zachwyciło go swoją architekturą, wspaą maestrią budynków i pomników, monumentalnością
wieży a oraz całym historycznym bagażem, o którym opowiadał dziadek. Wówczas nie
postrzegał Paryża jako miasta zakoych.
Teraz było zupełnie inaczej.
Wprawdzie wiosna w Paryżu rzeczywiście okazała się chłodjednak promienie słońca
uprzyjemniały ich spacery po PoElizejskich i po Ogrodzie Luksemburskim.
Pierwszego dnia, kiedy Maggie potknęła się na schodach !Wadzących do bazyliki Sacre-
Coeur, Beau chwycił ją za rękę.
_ - wypuścił jej już, a ona nie cofnęła dłoni. To zachęciło go brania Maggie za rękę
każdego następnego dnia. Od tej pory wspólne przechadzki nabrały nowego znaczenia. Beau
był wycony możliwością nawiązania choćby tak minimalnego . cznego kontaktu z kobietą
swoich marzeń. Miał nadzieję, że to kolejny krok w stronę przełamania ciągle istniejących y
nimi barier.
Spędzili cały dzień, zwiedzając pałac wersalski oraz otaczago ogrody. Zachwycali się
bogactwem wnętrz królewskich
N!EZWYKLY SPADEK
komnat i podziwiali wymyślność form parkowej architektl.!r;
Maggie kupiła dla Polly ego piękny album ze zdjęciami Wersal:
i jego ogrodów.
- Chcę zaspokoić jego ciekawość - wyjaśniła. - Jest !.at wspaniałym ogrodnikiem, że z
pewnością doceni tutejsze rozwiązania, tę francuską precyzję w projektowaniu ogrodowej
architektury.
Następnego dnia, spacerując brzegiem Sekwany w pobliżc Bastylii, natknęli się na bazar
staroci. Na jednym ze stoisk Maggie wypatrzyła misternie zdobione mosiężne guziki.
- Coś dla Wallace a! - wykrzyknęła zachwycona. - Byłby wniebowzięty, mając takie
guziki przy swoim uniformie. Pomóż mi wybrać dziesięć. Kupię je, a w domu przyszyję mu
wszystkie do marynarki.
- Świetny pomysł - przyznał Beau. - Nie mogłabyś kupić mu niczego lepszego... No, może
poza czerwonym ferrari, ale akurat nie mamy tu takiego pod ręką - śmiał się, żartując sobie
zarówno z niej, jak i z ambitnego szofera. - Te guziki są wspaniałe! Wallace będzie się nimi
chwalił na prawo i lewo.
Jak się okazało, oboje znali słabość szofera do wyglądu jego uniformu. Beau był jednak
zaskoczony, że Maggie posiada tak niezwykłą zdolność obserwacji, która pozwalała jej
wybrać dla służących najbardziej odpowiednie upominki.
Jego zaskoczenie sięgnęło zenitu, kiedy w okolicach Place des Voges pociągnęła go do
wnętrza sklepu z bielizną. Początkowo pomyślał, że może ma ochotę kupić wreszcie coś dla
siebie, ale okazało się, że nie, bo tym razem chodziło jej o panią Featherfield.
- Koszula nocna z Paryża ozdobiona prawdziwą francuską koronką! - Maggie z radości aż
klasnęła w ręce, oglądając roz-
łożone na ladzie seksowne ciuszki. - Pani Featherfield na pewno będzie zachwycona!
Przyglądał się koszulce, której właśnie dotykała Maggie i bardzo starał się nie ulegać
podnieceniu. Jak dotąd, udawało mu się utrzymać żądze na wodzy, jednak nawet silna wola
ma woje granice, toteż widok tych pięknych kobiecych koszulek doprowadził go do wrzenia.
Nie sądzisz, że to jest trochę zbyt... - Próbował zająć obiektywne stanowisko. - Feathers
nie jest już taka młoda i ma raczej dorodną posturę· Maggie roześmiała się i żartobliwie
pogroziła mu palcem.
_ Kobieta nigdy nie jest ani za stara, ani za gruba na to, żeby poczuć się kobieco i
zmysłowo - zapewniła go z przekonaniem.
_ Pani Featherfield bardzo podobała się moja nocna koszula, w której. .. - Urwała i oblała
się rumieńcem.
Wiectiiał doskonale, co miała na myśli. Wróciło wspomnienie wieczoru, kiedy Maggie
stała przed nim ubrana jedynie w niebieską jedwabną koszulkę i wyglądała tak podniecająco,
ż
e... Ona chyba też przypomniała sobie tamte wydarzenia, bo drżała na całym ciele i wbijała
w niego płonące spojrzenie.
Nie był w stanie dłużej walczyć z pożądaniem. Zwłaszcza że teraz był pewien, że Maggie
chce tego samego! .
_. Idziemy to przymierzyć - rzucił w stronę sprzedawczyni, porywając z lady jakiś
koronkowy ciuszek.
Chwycił Maggie za rękę i poprowadził ją w stronę przymierzalni, znajdującej się w tylnej
części sklepu.
Nie wyrywała się, nie protestowała, ale jej serce biło szybko, jak na alarm.
Zaciągnął zasłonkę przymierzalni i rzucił w kąt koronkową koszulkę. Porwał Maggie w
ramiona i poczuł, jak dziewczyna
wypuszcza z rąk torby z zakupami. Podniosła ręce, ale nie po to, żeby go odepchnąć. Jej
dłonie szybko wślizgnęły się pod jego marynarkę i powędrowały na jego plecy.
- Beau... - wyszeptała. Jej wargi wprost drżały zniecierpliwości.
Długie tygodnie oczekiwania na ten moment wreszcie dobiegły końca. Znowu byli razem.
Miejsce, czas i okoliczności przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. W tej chwili istotna była
jedynie ich bliskość i perspektywa upragnionego spełnienia.
Beau pochylił się odrobinę i podniósł Maggie do góry.
Oplotła go w pasie nogami i przytuliła jego głowę do piersi.
Po chwili połączył ich wybuch namiętności...
Kilka minut później, kiedy starali się uspokoić bijące w szaleńczym tempie serca, do uszu
Maggie dotarły głośne rozmowy przebywających w sklepie ludzi.
- Beau, to nie jest najlepsze miejsce. Zdaje się, że w sklepie jest pełno-klientów -
wyszeptała mu prosto w ucho.
- I co z tego? Nigdy więcej ich nie zobaczymy - odpowiedział, wpatrując się w nią
uszczęśliwionym wzrokiem. - To, co się stało między nami, jest znacznie ważniejsze.
Maggie uśmiechnęła się niepewnie. .
- Nie mogę uwierzyć, że znowu do tego dopuściłam. To istne szaleństwo.
- Nie chciałaś tego? - zapytał Beau, przerażony faktem, że Maggie może zacząć żałować,
iż uległa pożądaniu.
- Jasne, że chciałam - odparła miękko.
Strach, jaki przed chwilą odczuwał, błyskawicznie zamienił się w bezgraniczną radość.
_ Za pierwszym razem można to było uznać za szaleństwo, bo prawie się nie znaliśmy -
argumentował. - Ale teraz to miało głęboki sens.
_ Sens? - Maggie zachichotała. - Seks w przymierzalni?
_ Widocznie oboje lubimy oryginalne zachowanie.
Potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
_ Nie sądziłam, że moje upodobanie do bycia oryginalną popchnie mnie aż do takich
wybryków - zażartowała.
_ Spontaniczność nie jest zła, przynajmniej jest szczera przekonywał Beau. - Przyrzekam,
ż
e dziś wieczorem zachowam się jak klasyczny uwodziciel. Co powiesz na rejs po Sekwanie
połączony z wykwintną kolacją? Oświetlony Paryż, romantyczna atmosfera, francuski
ą
zampan...
Pogłaskała go po policzku.
_ Nie musisz tego robić, Beau.
Położył palec na jej ustach.
_ Chcę ci ofiarować wszystkie bogactwa świata, Maggie _ wyszeptał. - Pragnę twojego
szczęścia.
Maggie wiedziała, że Beau mówi prawdę· Od jakiegoś czasu podejrzewała, że jego
uczucia są szczere i kryształowo czyste.
Westchnęła głęboko i uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
_ No cóż, najwyższy czas, żebyś postawił mnie na podłodze.
Powinniśmy ruszać w dalszą drogę· Beau miał nadzieję, że ich wspólna droga nie będzie
miała końca. Zdał sobie bowiem sprawę, że jest śmiertelnie zakochany w kobiecie, którą
właśnie trzyma w objęciach. Nie wyobrażał już sobie bez niej życia, nie zniósłby nawet
chwilowej rozłąki.
Musiał teraz zrobić wszystko, żeby przekonać ją do małżeństwa.
I wiedział już, że nie chodzi mu tylko o ich dziecko, które nosiła
pod sercem. To ona była najwaŻlliejsza. Był głęboko przekonany, że Maggie to kobieta
jego życia, ta właściwa osoba, na którą czasami czeka się całe życie.
Byłby ostatnim osłem, gdyby pozwolił jej odejść.
Bez niej nic nie miałoby sensu...
ROZDZL\Ł PĘTNASTY
Początkowo Maggie nie potrafiła oswoić się z myślą, że można być z kimś aż tak blisko.
Ale jednocześnie nie wyobrażała już sobie, że mogłoby być inaczej. Beau stał się częścią jej
codziennej egzystencji. Zdawał się czytać w jej myślach, wyczuwał każdy jej nastrój i
spełniał wszystkie życzenia. Nie opuszczał jej na krok.
Zdawała sobie sprawę, że jej życie uległo zasadniczej odmianie. Jak dotąd, z nikim nie
łączył jej tego rodzaju związek. Zażyła przyjaźń z Vivianem nie była nawet w połowie tak
silna jak więź łącząca ją teraz z Beau. Nie wyobrażała już sobie, że mogłaby żyć inaczej.
Jednak podświadomie zadręczała się myśleniem o przyszłości. Jak długo może trwać ta
niezmącona harmonia? Co będzie jutro?
Zbyt dużo wątpliwości...
Dlatego powtarzała sobie w duchu, że należy cieszyć się dniem dzisiejszym oraz
szczęśliwymi chwilami, które są jej dane tu i teraz. A każda spędzona z nim chwila przenosiła
ją w cudowny bajkowy świat.
A takich chwili nie brakowało.
Każdy dzień wypełniony był nowymi wrażeniami i zapierającymi dech w piersiach
widokami. Katedra w Kolonii, bajkowe zamki Bawarii, malowniczy Salzburg, majestatyczne
góry Austrii.. .
Kiedy dotarli do Włoch, nie sposób było nasycić się urodą miejsc, które zwiedzali. Jezioro
Como, romantyczna Werona, przepięknie położona Wenecja...
Wspólne noce pełne miłosnych uniesień zbliżały ich do siebie coraz bardziej. Maggie
powoli zaczynała zapominać, jak się czuła, kiedy była samotna. A przecież większość
swojego życia spędziła jako samotny wędrowiec.
Jeszcze w Paryżu Beau odwołał rezerwację dwóch pokoi i we wszystkich hotelach, gdzie
planowali noclegi, zarezerwował dla nich jeden apartament. Oddzielne sypialnie nie były im
już potrzebne. Żadne z nich już nie pragnęło spać osobno.
Beau okazał się kochankiem tyleż czułym, co pełnym pasji.
Potrafił być delikatny i zmysłowy, a po chwili zamieniał się w dziką bestię owładniętą bez
reszty żądzą dominacji. W spomnienie tych ,upojnych namiętnych nocy towarzyszyło Maggie
podczas słonecznych dni wypełnionych zwiedzaniem kolejnych miast i podziwianiem
kolejnych krajobrazów.
Mimo to jedno pytanie nadal pozostawało bez odpowiedzi.
Jak ma wyglądać ich wspólna przyszłość? Jeszcze nie tak dawno pragnieniem Beau było
po prostu przywiązać ją do siebie i zniewolić. Czy w tej kwestii coś się zmieniło?
Wynajęli willę w Toskanii, która miała im służyć jako baza wypadowa do Florencji i
innych wartych zobaczenia włoskich miast. Domek stał na wzgórzu, z którego rozpościerał
się malowniczy widok na gaje oliwne i zielone pola usiane czerwonymi makami. Maggie nie
mogła się nadziwić tajemniczym właściwościom toskańskiego słońca: Jego promienie
zdawały się dodawać głębi kolorom i oblewać oświetlane przedmioty magicznym blaskiem.
Po kilku tygodniach spędzonych na zwiedzaniu miast, wypad na wieś był dla obojga miłą
odmianą. Szczególnie Maggie potrzebowała teraz chwili wytchnienia. Dotychczas czuła się
tak świetnie, że niemal zapomniała o ciąży Teraz jednak, od dwóch dni, poranne mdłości
znacznie osłabiały jej ochotę na dłuższe wycieczki. Popołudniami dopadały ją zawroty głowy,
które próbowała przetrzymać, zapadając w drzemkę· Beau wykazał się niespotykaną wręcz
troskliwością i wyrozumiałością. Mimo to Maggie trapiły wyrzuty sumienia, że marnuje jego
czas i niweczy plany. Czwartego dnia niedyspozycji postanowiła zmusić się do wyruszenia na
wycieczkę do Sienny, jednak kiedy podniosła się z łóżka, okazało się, że zawroty głowy
uniemożliwiają jej jakikolwiek ruch.
Beau zaparzył dla Maggie herbaty i przyniósł talerz ciasteczek, a potem usiadł przy jej
łóżku i zapytał z niepokojem:
- Na pewno nie chcesz, żebym wezwał lekarza? Może potrzebujesz tabletek z żelazem
albo..;
- Nic mi nie jest - zapewniła go szybko. - Te mdłości na pewno wkrótce mi przejdą.
Przepraszam, że sprawiam ci kłopot.
- Kłopot? - powtórzył z niedowierzaniem, najwyraźniej niezbyt zachwycony tym słowem.
Czuła się tak słabo, że nie miała ochoty się spierać.
- Chciałabym zostać dzisiaj w łóżku. Nie martw się o mnie.
Po prostu położę się i poczekam na ciebie.
- Sugerujesz, żebym cię zostawił samą i pojechał na wycieczkę do Sienny? - Beau był
coraz bardziej poruszony.
- Czemu nie? Dam sobie radę odparła cicho.
- Może i tak, ale to straszne, że oceniasz mnie w taki sposób. Wysyłasz mnie na
wycieczkę, jąkbyś uważała, że_ wcale się tobą nie przejmuję. Chcesz, żebym zsZedł ci z
oczu?
Zdała sobie sprawę, że Beau poczuł się urażony. Nie miał najmniejszego zamiaru
zostawiać jej, takiej słabej i chorej, a samemu korzystać z uroków zwiedzania Sienny.
- Do diabła, Maggie! Obiecałem przecież, że będę o ciebie dbał. Myślisz, że przyjemnie
mi patrzeć, jak cierpisz?
Maggie westchnęła i opadła na poduszki. Dlaczego on nie potrafi zrozumieć, że chodziło
jej jedynie o jego dobro. Nie chciała być mu kulą u nogi, uniemożliwiającą realizację jego
dalszych planów. Ta ich podróż w dużej części była związana z zawodowymi interesami
Beau i ona od samego początku dobrze o tym wiedziała.
Beau uniósł ramiona w bezradnym geście.
- Szanuję twoje wybory i postanowienia, ale i ty uszanuj moje. Nie podejmuj za mnie
decyzji. Troska o ciebie i dziecko jest obowiązkiem zarówno twoim, jak i moim. Nie
pozbawiaj mnie prawa do opieki nad wami.
- Beau, jesteś w podróży służbowej - przypomniała:
- I dlatego mnie odtrącasz? - rzucił oskarżycielsko.
Maggie otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
Westchnął i pokręcił bezsilnie głową.
- Znów mi nie ufasz, prawda?
- Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli - odparła niepewnym głosem.
Beau wzruszył ramionami i uśmiechnął się blado.
- Mniejsza z tym. Przepraszam, że się uniosłem. Potrzebujesz teraz spokoju.
- Zostań - powiedziała cicho, widząc, że Beau zbiera się do wyjścia.
- Prześpij się - odpowiedział, jakby nie słyszał jej prośby.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebować, zawołaj mnie.
Wycofał się z pokoju, jednak zanim zamknął drzwi, rzucił jeszcze:
- Może wyda ci się to niewiary godne, ale interesy nie są dla mnie najważniejsze. Liczysz
się tylko ty i dziecko. I podejrzewam, że tak będzie już zawsze.
Maggie nie potrafiła pohamować strumienia łez, jaki popłynął jej po policzkach. Chciała
zawołać Beau, ale ze wzruszenia zaschło jej w gardle. Nie mogła uwierzyć w to, co przed
chwilą usłyszała. Jej umysł nie był w stanie pojąć, że ona i dziecko mogą być dla Beau aż tak
ważne, że wszystko inne zeszło w jego oczach na drugi plan.
Nikt nigdy się o nią nie troszczył. Nikogo nie obchodziła.
No, może poza Vivianem. On jeden interesował się jej losem, ale była tylko jego
pracownicą zatrudnioną w charakterze niani i to ona miała obowiązek troszczyć się o swojego
chlebodawcę. Dzisiaj rano, kiedy wiedziała już, że będzie musiała przeleżeć kolejny dzień w
łóżku, pragnęła, aby Beau został przy niej.
To oczywiste, że czułaby się przy nim bezpieczniej, ale sumienie podpowiadało jej, że nie
ma prawa go zatrzymywać, że nie powinna absorbować go swoją osobą. . Dlatego
pohamowała egoistyczną zachciankę i starała się za wszelką cenę wyprawić go na wycieczkę.
Tymczasem Beau wcale tego nie doceniał.
Gorzej - w ogóle tego nie rozumiał. Zarzucił jej nieufność i podejrzliwość. Posądził o
nieczułość i niewdzięczność. Podejrzewał, że Maggie woli samotność od jego towarzystwa.
Jak bardzo się mylił...
Nie miała już powodu, żeby mu nie ufać. Wyjaśnił jej przecież powody swojej
początkowej niechęci i motywy swojego postępowania. Starał się wynagrodzić wszystkie
przykrości i upokorzenia, jakie stały się jej udziałem. Był opiekuńczy jak
anioł stróż i każdego dnia udowadniał, że zależy mu na niej i na dziecku. .
Jak mogłaby go teraz odtrącić?
Drzwi sypialni były lekko uchylone. W każdej chwili mogła go zawołać. Z pewnością na
to czekał. Nie musiała się obawiać, że obarcza go swoimi problemami, ponieważ między nią a
nim nie istniały już żadne podziały. Ich życiowe drogi splotły się w jedną i nie było sensu
chować głowy w piasek i udawać przed sobą, że nadal pragnie dawnej samowystarczalności i
wolności.
Teraz byli jednością i razem musieli stawić czoło czekającej ich przyszłości.
Łyk po łyku Maggie wypiła herbatę, którą zaparzył jej Beau, a potem ugryzła jedno z
przyniesionych ciasteczek. Ponieważ żołądek nie zareagował histerycznie, opróżniła cały
talerzyk. Po chwili spróbowała podnieść się z łóżka. Ku jej radosnemu zaskoczeniu zawroty
głowy minęły jak ręką odjął.· Ubrała się i ruszyła na poszukiwanie swojego mężczyzny.
Beau siedział w ogrodzie przy stoliku, pod pergolą oplecioną winną latoroślą. Na
kolanach trzymał otwarty komputer osobisty, ale nie patrzył w jego ekran. Wpatrywał się w
dal, najwyraźniej zatopiony w niewesołych myślach.
Kiedy usłyszał na tarasie jej kroki, odwrócił się gwałtownie, jakby nasłuchiwał wszelkich
dochodzących z domu odgłosów.
Na jego twarzy malowało się napięcie i smutek. Przez chwilę Maggie pomyślała, że może
ź
le zrobiła, zakłócając jego spokj, jednak kiedy odłożył komputer i wykonał zapraszający
gest, uznała, że jest mile oczekiwanym gościem.
- Zdaje się, że moja pomoc nie była ci potrzebna - rzucił, uśmiechając się ironicznie.
_ Mylisz się - zapewniła go. - Herbata i ciasteczka bardzo mnie pokrzepiły. Od razu
poczułam się lepiej.
_ Miło mi to słyszeć. - Ruchem ręki wskazał jej sąsiednie krzesło. - Piękny dzisiaj dzień.
Może przyłączysz się do mnie?
Pokiwała głową.
_ Chętnie, Beau. Naprawdę czuję się już całkiem dobrze.
Z przyjemnością odetchnę świeżym powietrzem.
Przez chwilę siedzieli obok siebie bez słowa i zgodnie przemierzali wzrokiem linię
horyzontu.
_ Przepraszam, jeśli uraziłam cię dziś rano - zagadnęła Maggie pojednawczym tonem. -
Nie miałam zamiaru cię odtrącać. Ja po prostu... nie jestem przyzwyczajona do polegania na
kimś drugim. Zawsze polegałam tylko na sobie.
Beau zerknął na nią· _ Nie musisz przepraszać. To nie twoja wina. Zdaję sobie sprawę, że
to dla ciebie trudne. Po tym wszystkim, co przeszłaś w dzieciństwie...
Odwrócił wzrok w stronę gajów oliwnych. Niepotrzebnie wspominał o jej przeszłości.
Maggie najchętniej wcale by do tego nie wracała. Poza tym jego współczucie onieśmielało ją
i zbijało z tropu.
_ Dziadek nazywał mnie małym dzikusem - powiedział Beau w zamyśleniu. - Miał swoje
powody. Myślę jednak, że to przezwisko bardziej pasuje do ciebie. .
. _ Do mnie? - obruszyła się Maggie, zupełnie nie rozumiejąc go uwagi.
Pokiwał głową z przekonaniem.
_ Nawet sekta nie zdołała cię ujarzmić. A odkąd stamtąd iekłaś, wędrujesz własnymi
drogami jak kot.
To dlatego, że nigdzie nie miałam prawdziwego domu, przemknęło przez głowę Maggie.
- Zanim przyszłaś, patrzyłem na to makowe pole - ciągnął Beau, przenosząc wzrok na
łąkę. - Maki kwitną tu jak oszalałe, ciesząc oko czerwonymi płatkami. Gdyby jednak
przenieść je do eleganckiego ogrodu, zapewne zmarniałyby i szybko zwiędły. Dlatego lepiej
zostawić je w spokoju. Niech kwitną tam, gdzie chcą.
Maggie wyczuła w jego głosie melancholię i pomyślała, że Beau zaczyna się od niej
pomału odsuwać. Czyżby pomiędzy nimi znów pojawiła się przepaść?
Spojrzał na nią, a w jego oczach czaił się ból i rezygnacja.
- Źle cię potraktowałem, Maggie, ale myślałem, że uda mi się to naprawić - powiedział. -
Pomyliłem się. Obiecuję ci, że od tej pory przestaję cię dręczyć. Jeśli chcesz, żebyśmy żyli
osobno...
- urwał. - Sarna zdecyduj, jak ma wyglądać nasza przyszłość.
Wreszcie pojęła. To ona żyła w zaślepieniu, nie on.
Beau ją kochał. A ona boleśnie zraniła jego uczucia, dając mu do zrozumienia, że nie
może liczyć na wzajemność. Wiedziała, że w tej sytuacji wszelkie słowa wyjaśnienia na nic
by się nie zdały. Musiała w inny sposób udowodnić mu, że jego troska i miłość zostały
zauważone i są odwzajemniane.
Bez słowa wstała z krzesła i szybkim krokiem zaczęła schodzić w dół pagórka.
Determinacja i pasja pchały ją coraz dalej przed siebie. Wiedziała już, że Beau Prescott jest
jej przeznaczeniem. Miała zamiar spędzić z nim resztę życia. Nie pozwoli się zniewolić
obawom i wątpliwościom.
Nie zatrzymała się, dopóki nie znalazła się pośrodku makowego pola. Szybkimi ruchami
zaczęła zrywać kwiaty, formując z nich imponujący bukiet. Kiedy miała już pełne naręcze
maków, odetchnęła i zawróciła w stronę willi.
l :
Ku jej zdumieniu Beau stał zaledwie kilka metrów z niepokojem przyglądał się jej
poczynaniom. Najpewniej wiał się o kondycję psychiczną przyszłej matki. Uśmiechnęła . ę i
powoli zbliżyła się do niego. Kiedy wręczyła mu bukiet maków, rzucił jej pytające spojrzenie.
_ Daję ci je na zawsze, Beau - powiedziała miękko. A wraz z nimi moje całkowite
zaufanie. I miłość. I całe życie.
_ Maggie... - Nadzieja w jego głosie nadal mieszała się z niedowierzaniem.
- Proszę cię, Beau.
Przyjął bukiet, ale jego spojrzenie mówiło wyraźnie, że kwiaty nie zastąpią mu jej samej.
- Myślałem...
_ Lepiej będzie, jeżeli oboje przestaniemy za dużo myśleć _ przerwała mu ze śmiechem.
Beau odłożył kwiaty i porwał Maggie w ramiona.
_ Kocham cię, Maggie. Chcę spędzić z tobą resztę życia.
Opadli na łąkę i utonęli w wysokiej trawie. Toskańskie słońce opromieniało ich miłość,
przypieczętowaną bukietem maków. Przez długi, długi czas leżeli pośród kwiatów i traw jak
na cudownej pościeli i cieszyli się własnym szczęściem.
Ani razu Maggie me pomyślała o tym, że spełnia się właśnie marzenie Viviana. Nie
myślała również o służących z Roseciff, którzy życzyli sobie takiego finału. Nawet dziecko,
poczęte w chwili błogiej nieświadomości, nie było w tej chwili najważniejsze. Myśli, Maggie
koncentrowały się jedynie na mężczyźnie, któremu podarowała swoje serce. Liczyli się tylko
oni oraz ich szansa na wspólne, pełne harmonii życie. .
Tej szansy nie wolno im było zmarnować.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Katedra pod wezwaniem świętego Andrzeja była wypełniona ludźmi. Wszyscy chcieli
zobaczyć ślub, który media obwołały wydarzeniem roku. Beau Prescott, spadkobierca
słynnego Viviana Prescotta, żenił się z przepiękną podopieczną swojego dziadka - Margaret
Stowe. Sakramentu małżeństwa udzielał im sam biskup przy akompaniamencie pieśni
kościelnych w wykonaniu znanego chóru chłopięcego.
Czworo wiernych służących, szczęśliwych, że oto spełnia się ich marzenie, na każdym
kroku Przypominali młodej parze, że wesele musi być największym i najwspanialszym
przyjęciem w historii Rosecliff.
Beau nie miał absolutnie nic przeciwko temu. Chciał dać Maggie wszystko, co najlepsze,
zwłaszcza w dniu ślubu.
I w żadnym wypadku nie miał zamiaru odbierać służącym przyjemności czynnego udziału
w przygotowaniach.
Sedgewick był niewątpliwie w swoim żywiole, nadzorując dekorację sali balowej w
Rosecliff, rozstawiając fotele i polerując tace, na których miał roznosić setki kieliszków
francuskiego szampana. Feathers pomagała Maggie wybrać suknię ślubną, a w dniu ceremonii
zamążpójścia ubrała ją i upięła jej we włosach welon. WalIace dU e powiózł Maggie do
katedry wyczysz-
NffiZWYKLY SPADEK
czonym na błysk rolIs-royce em. Róże PolIy ego znalazły ę zarówno w bukiecie panny
młodej, jak i w wazonach zdobiących ołtarz.
Cała czwórka nie posiadała się z zachwytu, dowiedziawszy się o planach młodej pary.
RosecIiff miał pozostać ich domem, a jednocześnie siedzibą wspomagającą organizacje
dobroczynne. Beau i Maggie postanowili ponadto, że każdego roku wybiorą się w podróż w
inną część świata, a najpiękniejsze z odwiedzonych przez nich miejscowości wzbogacą ofertę
turystyczną ich biura podróży.
Mimo iż plany wydawały się rewelacyjne, Maggie miała jednak pewne wątpliwości i nie
omieszkała podzielić się nimi z Beau.
- Nie zapominaj, że będziemy mieć dziecko - powiedziała podczas rozmowy na temat ich
przyszłych wojaży.
- Wszystkie dzieci, mając nasze geny, niewątpliwie okażą się małymi dzikusami -
zapewnił ją. - Każdy wyjazd będzie dla nich wspaniałą przygodą.
- Chcesz, żebyśmy wyjeżdżali całą rodziną?
- Czemu nie? Otworzymy dzieciom okno na świat.
Po takiej deklaracji oboje musieli się roześmiać.
- Oczywiście trzeba będzie zabrać ze sobą niąnię, która zajmie się dziećmi, kiedy my
wybierzemy się na romantyczną kolację - dodał Beau z łobuzerskim uśmiechem. - A gdy
wyjedziemy w krótką podróż, zostawimy nianię z dziećmi w domu i pozwolimy, żeby
Feathers, Sedgewick, WaIIace i PolIy rozpuścili je tak, jak rozpuszczali... mnie i ciebie.
Nie było wątpliwości, że wierna czwórka ochoczo przystanie na tę propozycję.
Z błogiego zamyślenia wyrwały Beau dźwięki fletu intonującego pierwsze nuty marsza
Mendelssohna-BartholdY ego. Po chwili jego oczom ukazała się piękna panna młoda, wolno
posuwająca się w jego kierunku, wsparta lekko na ramieniu sir Rolanda.
Wyglądała jak księżniczka z bajki. Jedwabna suknia koloru kości słoniowej, ozdobiona
złotym haftem, olśniewała elegancją i dostojnym wdziękiem. Rozpromieniona twarz panny
młodej, otoczona burzą wspaniałych włosów i delikatną mgiełką welonu przywodziła na myśl
anioła.
Suknia doskonale maskowała czteromiesięczną ciążę, ale Beau pie un:riał pozbyć się
myśli, że razem z nimi, bezpiecznie ukryte w łonie Maggie, jest ich dziecko. Nagle to, co
dziadek mówił Lionelowi Armstrongowi o zbawieniu i tworzeniu nabrało głębokiego sensu.
Ród Prescottów przetrwa dzięki niemu i Maggie. Czyżby dziadek to przewidział? Czy
jego duch unosił się teraz gdzieś w pobliżu i błogosławił im na nową drogę życia?
Beau miał nadzieję, że tak właśnie jest.
I oto Maggie stanęła przy nim i podała mu swoją dłoń.
Wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej, patrzyli sobie w oczy i. uśmiechali się
radośnie. Katedrę wypełniły słodkie dźwięki psalmów, śpiewane przez licznie
zgromadzonych gości.
Ale Beau i Maggie zdawali się tego nie słyszeć. Nie spuszczali z siebie wzroku, myśląc o
tym, że przez wszystkie lata ich życia dążyli do tego jedynego momentu, do połączenia ich
serc, do ich ślubu.
Przyjęcie w sali balowej Rosecliff okazało się dopracowane w każdym szczególe i tak
doskonałe, jak tylko podekscytowany Sedgewick mógłby sobie wymarzyć. Goście ocenili
jednogłoś-
nie, że był to jeden z najbardziej niezapomniJ:;:.
w jakim kiedykolwiek brali udział. Jeffrey n kilkunastu wynajętych kucharzy, którzy
przygotowali potrawy. Szampan lał się strumieniami. Pani Featherfield .er:go wała
pokojówkami, które odbierały od przybyłych wierzchnie okrycia. Sir Roland wznosił kolejne
toasty, a każdy z nich był błyskotliwy, dowcipny i sympatyczny.
Kiedy przyszła pora na pierwszy taniec nowożeńców, ku zaskoczeniu gości orkiestra nie
zagrała tradycyjnego walca, ale jeden z przebojów Abby ,,Dancing Queen . Wśród owacji
zgromadzonych Beau poprowadził Maggie na środek parkietu i porwał do tańca.
_ Kto ci powiedział, że to moja ulubiona piosenka? - zapytała Maggie, śmiejąc się
radośnie.
_ Wallace. Zresztą, czy tytuł nie jest odpowiedni do sytuacji? - Uśmiechnął się
promiennie. - Tańczę przecież z królową mojego serca.
- A ja z moim panem i królem.
Widok zalotriych błysków w jej oczach natychmiast podziałał na zmysły Beau. Z trudem
pohamował się, żeby nie uprowadzić swojej świeżo poślubionej żony w bardziej odludne
miejsce. Na szczęście sir Roland poprosił Maggie do następnego tańca i dzięki temu uratował
sytuację.
Lionel Armstrong skorzystał z okazji i odciągnął Beau w róg salonu, prosząc go o chwilę
rozmowy.
_ To od twojego dziadka - oświadczył, wręczając mu kopertę. - Polecił mi przekazać ci to
w dniu twojego ślubu z Margaret Stowe.
Beau oniemiał.
_ Skąd dziadek mógł wiedzieć, że do tego dojdzie?
- Nie wiedział. Dostałem drugą kopertę, którą przekazałbym ci, gdybyś w przeciągu roku
nie zdecydował się na ożenek.
Beau potrząsnął głową, nadal nic nie rozumiejąc.
- Gdzie jest ta druga koperta?
- Została dzisiaj zniszczona, zgodnie z instrukcją Viviana.
Twierdził, że w przypadku waszego ślubu jej zawartość będzie nieistotna. Prosił też,
ż
ebym ci przekazał, że list, który jest t w środku - Lionel wskazał palcem kopertę - macie
przeczytać oboje w dniu waszego ślubu. .
Beau wrócił na salę i dyskretnie wyprowadził Maggie spośród tłumu gości. Kiedy
powiedział jej o tajemniczym liście od dziadka, była podobnie poruszona jak on.
Ukryli się w bibliotece i rozerwali kopertę. W środku znajdował się list i jakiś kluczyk,
który całkowicie zbił ich z tropu.
Z niecierpliwością zaczęli czytać list:
Mój drogi Beau, , Cieszę się, że okazałeś się na tyle mądry, żeby poślubić Maggie. Ona
jest moim ślubnym prezentem. Znalazłem ją dla ciebie, zaniepokojony faktem, że nie
przejawiasz chęci ustatkowania się i założenia rodziny,..
Beau roześmiał się.
-Oj, ten mój dziadek! Co za przebiegłość! Założę się, że planował to od dnia, w którym
zobaczył cię po raz pierwszy.
- Nie jesteś zły? - zapytała Maggie niepewnie.
- Nie mam powodu. Przecież się nie pomylił.
Jej uśmiech promieniał miłością.
- O tak...
- Czytajmy dalej.
Do listu dołączam klucz do skrytki bankowej - szczegóły na następnej stronie. To mój
prezent ślubny dla Maggie. Ona musi czuć się wolna i niezależna, a ty, Beau, musisz to
zrozumieć, gdyż w przeciwnym razie wasze małżeństwo nie będzie szczęśliwe. Pragnę
zabezpieczyć ją finansowo, dlatego w skrytce zdepońowałem milion dolarów, którymi
Maggie może dysponować według własnego uznania.
_ Och! - Maggie ukryła w dłoniach płonące policzki. - Jak
on mógł?! Tyle pieniędzy!
Beau roześmiał się, szczęśliwy, że oto właśnie znalazł się
zaginiony milion!
_ Mógł, bo bardzo cię kochał, Maggie. Masz teraz mały majątek, z którym możesz zrobić,
co tylko zechcesz.
_ Dzięki Bogu, że wzięliśmy ślub. Inaczej czułabym się
niezręcznie, przyjmując taki prezent.
- Nie miałabyś innego wyjścia.
- Co takiego?
- Posłuchaj.
Jeśli jednak okazałbyś się na tyle głupi, że pozwoliłbyś Maggie wymknąć się z twojego
ż
ycia, nakazałem Neville owi przekazać jej wspomnianą wyżej sUJlę, żeby już nigdy nie
musiała zmagać się z niesprawiedliwym losem.
Ufam, że i w takim wypadku uszanowałbyś moją wolę i nie robiłbyś problemów.
Beau pomyślał, że dziadek wiedział, co robi, nie wspominając w testamencie o milionie
dolarów darowanym Maggie. Vi-
vian przewidział, że wnuczek na pewno wpadłby w szał, gdyby dowiedział się o tym od
razu, zaraz po przyjeździe do Rosecliff.
- Był dla mnie taki dobry - powiedziała Maggie ze wzruszeniem w głosie.
- Ty też wiele dla niego zrobiłaś szepnął Beau, obejmując ją.
Mam jeszcze jedną prośbę. Kiedy urodzi się mój prawnuk, chciałbym, żebyś podtrzymał
tradycję rodziny Prescottów i nadał mu imię, które pozwoli chłopcu rozwinąć umysł i silny
charakter oraz ukształtuje jego osobowość.
Mój osobisty faworyt to Marion.
- Po moim trupie! - zawołał Beau.
- Marion? - zdziwiła się Maggie. - Myślałam, że to żeńskie imię· - Tak! Podobnie jak
Vivian, Beverly i. .. niech to szlag! Nie nadam dziecku imienia, którego w przyszłości będzie
się wstydziło! Beau to wystarczająco idiotyczne imię.
- A mnie się podoba - przyznała Maggie. - Pasuje do ciebie.
Tak samo jak do twojego dziadka pasowało imię Vivian.
- Nie ma mowy! Nie nazwiemy naszego syna Marion.
- Może urodzą nam się same córki...
- Mam nadzieję. - Beau z rozczuleniem poklepał brzuszek swojej żony. - Lepiej, żeby tam
była dziewczynka.
W zakończeniu listu dziadek o najmiał im, że wkrótce wybiera się w najciekawszą podróż
swojego życia, a im życzył wszystkiego najlepszego w doczesnym świecie.
Oboje uśmiechnęli się do siebie ze wzruszeniem.
- Można powiedzieć, że dziadek był jednym z naszych weselnych gości - powiedział Beau
ciepło.
_ Myślę, że był z nami przez cały dzień. / _ Tak. Ale noc należy wyłącznie do nas.
Wziął ją w ramiona, a ich pocałunek był prawdziwym symbolem jedności, którą stali się
tego dnia. .
Pięć miesięcy później urodził się chłopiec.
N a chrzcie nadano mu imiona Marion John Richard Prescott.
Beau podkreślał, że w przyszłości jego syn sam zdecyduje, które imię podoba mu się
najbardziej i którym chce się przedstawiać. Jego pradziadek na pewno by to zrozumiał. A
skoro Maggie tak bardzo chce, to trudno, może nazywać go Marion.
Ale, jeśli łaska, niech się za bardzo nie przyzwyczaja do tego imienia.
Maggie z uśmiechem powtarzała, że rodzinna tradycja nadawania dzieciom osobliwych
imion w gruncie rzeczy bardzo się jej podoba.
W końcu Beau musiał się poddać.
A Marion Prescott, zgodnie z przewidywaniami dziadka, rozwinął niezwykle silny
charakter...
Koniec książki.