Courths Mahler Jadwiga Kaprysy losu (Koleje losu)

background image

Jadwiga Courths-Mahler

KAPRYSY LOSU

Tłumaczyła Małgorzata Barankiewicz

Czyta Ewa

Właściciele ogromnej plantacji Larina stali na werandzie dużego bungalowu. Byli to dwaj postawni

mężczyźni o ogolonych twarzach, ojciec i syn. Mieli na sobie krótkie spodnie i marynarki z kolorowego lnu.

Ich widok mógł wzbudzać zachwyt i podziw.

— Pojadę teraz na dół, ojcze. Trzeba zapędzić słonie do rzeki, a ja chciałbym być przy tym obecny.

— Jedź, Janie. Rozejrzyj się jeszcze raz po plantacjach i sprawdź, czy wszystko jest w porządku. Jutro

będziesz musiał zająć się przygotowaniami do podróży, a pojutrze wyjeżdżasz już do Kandy.

— Wiem, ojcze. Z Kandy pojadę pociągiem do Kolombo, żeby zdążyć na parowiec. A potem — do

Europy.

Ojciec położył dłoń na ramieniu syna.

— Cieszysz się, że wyjeżdżasz, Janie?

Syn spojrzał zatroskany na dziwnie posępną twarz ojca, która poprzecinana głębokimi zmarszczkami

zdawała się być naznaczona przez nielitościwy dla niego los.

— Nie wiem, ojcze, czy mam się radować. Gdybym nie musiał zostawić cię tutaj samego, z pewnością

cieszyłbym się, że jadę do Europy. Wiesz jednak, że opuszczam cię tylko dlatego, bo zmiana klimatu jest dla

mnie konieczna.

— Ale przecież zapominasz o sprawie najważniejszej, Janie. Obiecałeś, że tam, za oceanem, poszukasz

sobie żony.

Jan spoglądał w dal nieobecnym wzrokiem.

— Żony? Ach tak, ojcze, bardzo chciałbym założyć rodzinę. Życie

tutaj nie jest proste. Zwłaszcza gdy jest się kawalerem. Często, patrz;)*: na mojego przyjaciela Schlutera,

myślę, że wspaniale jest mieć młoda żonę. Ale czy mnie uda się znaleźć tę właściwą? Przecież to wcale nie

jest łatwe sprowadzić w ten daleki zakątek świata białą kobietę. Nie każda będzie chciała przyjechać tu ze

mną, a z tych, które zechcą, nie każda mi się spodoba.

— Musisz szukać, Janie. Postaraj się, by twoja żona była Niemką. Jan spojrzał na ojca pytającym

wzrokiem.

— Dlaczego właśnie Niemką, ojcze? Mama była Holenderką, ty też jesteś Holendrem. Dlaczegóż ja nie

miałbym poślubić Holenderki?

Przez oblicze wiekowego mężczyzny przemknął cień.

— No dobrze, może to być Holenderką, Janie. Syn spojrzał na ojca badawczym wzrokiem.

background image

— To dziwne, ojcze, że ty tak wysoko cenisz sobie wszystko co niemieckie. Ale jeszcze mniej

zrozumiałe jest dla mnie to, że ja podzielam twoje zdanie.

Stary mężczyzna zaczerwienił się. Odwrócił się, by Jan nie mógł widzieć jego twarzy.

— To wcale nie jest dziwne, Janie. Kiedy mieszkałem na Sumatrze, większość czasu spędzałem wśród

Niemców. Twoja matka została wychowana na niemieckiej pensji, a i twoi przyjaciele w Soardzie są

Niemcami. Są dla ciebie tacy mili. Dzięki nim i ty pokochałeś ich kraj.

Jan skinął głową i uśmiechnął się.

— Większą część moich wakacji, ojcze, zamierzam spędzić w Niemczech, w Alpach Bawarskich.

Harry Schliiter zapewnił mnie, że w Tyrolu i w Bawarii znajdę wystarczająco dużo śniegu i lodu. A tego mi

potrzeba. Już najwyższy czas, żebym na własnej skórze poczuł znowu chłód śnieżnej zawiei.

Jan przeciągnął się. Nawet nie zauważył, że oczy ojca zapłonęły gniewem.

— Tak więc chcesz pojechać w góry? — zapytał ochrypłym głosem. Oczy Jana nabrały blasku.

— Na to najbardziej się cieszę. I dlatego też tylko na krótko zatrzymam się w Holandii. Tam przecież

nie ma gór, ojcze.

— Nie, tam gór nie ma.

— Tak mi przykro, ojcze, że muszę cię zostawić samego. Ostatnio byłeś taki melancholijny i smutny.

— Nie zwracaj na to uwagi, Janie. Nic mi nie jest.

— Wiem przecież, że będziesz się czuł bardzo samotny, kiedy ja odjadę.

Stary mężczyzna zmusił się do uśmiechu.

— Przecież i ty zostajesz tu sam, kiedy ja dla zmiany klimatu wyjeżdżam do Europy. Niestety, razem

nie możemy pojechać.

— Ale mnie nie jest tak ciężko, gdy ty mnie opuszczasz, ojcze. Ja mam towarzystwo Schluterów. Ty

prawie nie wychodzisz z domu, a z Harrym spotykasz się tylko przypadkiem, i to bardzo rzadko. Jesteś

skazany na obcowanie tylko z tubylcami.

— Nie martw się o mnie, Janie, czas szybko minie. Dzięki Bogu, pracy jest tutaj pod dostatkiem. Te

sześć miesięcy to naprawdę niedługo.

— Obawiam się jednak, że gdy wyjadę, staniesz się jeszcze bardziej smutny i melancholijny.

Ojciec położył rękę na ramieniu syna i powiedział:

— Ale kiedy wrócisz, moja radość będzie podwójna. A jeżeli jeszcze przywieziesz ze sobą żonę...

Jan zaśmiał się.

— Nie licz tak bardzo na to, bo kiedy wrócę sam, będziesz rozczarowany.

— Pozostawmy to własnemu losowi, Janie.

— Tak należy uczynić, ojcze. A teraz muszę zjechać do doliny, poganiacze czekają już na mnie. Nie

zapędzą słoni do wody, zanim nie przyjadę.

— Bądź ostrożny, w wodzie zwierzęta lubią zachowywać się niesfornie.

Jan zaśmiał się.

— Ja pojadę na moim Jumbo. Wiesz przecież, że on potrafi zmusić inne słonie do posłuszeństwa.

background image

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, po czym Jan dwoma susami zbiegł ze schodów werandy i wsiadł do

stojącego przed domem samochodu. Pokonując ostro zakręty, dotarł do rzeki.

Tam czekali już jego ludzie ze słoniami, które spędzono tu na kąpiel z pobliskich plantacji.

Jan wyskoczył z samochodu, zdjął kapelusz, buty i marynarkę i wrzucił do wozu. Ściągnął też przez

głowę koszulę, tak że został tylko w krótkich spodenkach, po czym podszedł do najpotężniejszego słonia.

— No, mistrzu Jumbo, już czekasz na kąpiel. Możemy zaczynać! Jumbo, słoń największy z całego

stada, lekko poruszył kłapciastymi

uszami i spojrzał na swego pana. Następnie zmrużył jedno oko i zapraszającym gestem wyciągnął trąbę.

Jan wskoczył na nią zwinnie, a Jumbo podniósł go eleganckim ruchem na swój grzbiet. Poganiacze poszli w

ślady Jana, tak że po chwili każdy z nich siedział już na grzbiecie dorosłego słonia. Młode słonie biegały

obok bez jeźdźców.

Jan jechał przodem. Jumbo wszedł do wody i wydał donośny dźwięk, który zapewne był dla reszty stada

hasłem do kąpieli. Po chwili obejrzał się, jak gdyby chciał sprawdzić, czy inne słonie podążają za nim.

To była wesoła kąpiel. Z początku widać było wystające znad lustra wody szerokie szare grzbiety, ale po

chwili Jumbo zanurzył się w wodzie całkowicie. Za jego przykładem poszły inne słonie. Dla poganiaczy nie

było prostym zadaniem utrzymać się na grzbietach rozswawolonych zwierząt, które znakomicie bawiły się w

rwącej rzece. Kilka razy i oni znaleźli się pod wodą, ale nie było w tym nic groźnego.

Jan przemawiał do Jumbo jak do człowieka. Ten słoń przewodził całemu stadu, inne brały z niego

przykład. Był to niezwykły widok, kiedy te ogromne zwierzęta płynęły jedno obok drugiego w dół rzeki.

Tak dotarli prawie do mostu. Wtem z lasu na przeciwległym brzegu wyjechał samochód. Kiedy

mężczyzna siedzący za kierownicą zobaczył stado kąpiących się słoni, zatrzymał samochód i zeskoczył na

ziemię.

— Jak się masz, Janie!

— Witaj, Harry!

— Dobrze, że i ja nie zapędziłem dzisiaj moich słoni do kąpieli. Rzeka mogłaby wystąpić z brzegów —

zażartował Harry Schliiter, właściciel Soardy i przyjaciel Jana.

— Przecież nie musisz prowadzić swoich słoni do rzeki właśnie wtedy, gdy my mamy czas kąpieli.

Jakie masz plany na dzisiaj, Harry?

— Właśnie jadę do domu. Czy możesz pojechać ze mną? Dorze przyda się trochę rozrywki. Kiedy

dowiedziała się, że jedziesz do Europy, znowu zaczęła tęsknić za ojczyzną.

— Jeżeli możesz poczekać, aż wyprowadzę słonie z wody, chętnie pojadę z tobą. I tak chciałem się

pożegnać z panią Dorą.

— Pożegnać? Oj, czuję, że to spotkanie znowu skończy się łzami. to już tak blisko?

— Tak, pojutrze już wyjeżdżam, a jutro nie chciałbym zostawiać i>n .1 samego. Poczekaj kilka minut,

słonie zaraz wyjdą z wody.

Jan skierował Jumbo w kierunku brzegu. Ten nie wydawał się tym uszczęśliwiony, ale Jan umiał sobie z

nim poradzić.

— Jumbo, chyba nie chcesz być dla innych złym przykładem. No, wychodź z wody.

background image

Jumbo zmrużył jedno oko i zatrąbił, dając tym sygnał pozostałym słoniom, by poszły w jego ślady.

Olbrzymie cielska zaczęły wta-¦ mi': się na brzeg. Pierwszy wyszedł z wody Jumbo, a tuż za nim reszta

la. Nadzorując koniec kąpieli, Jan zdjął z siebie mokre rzeczy,

ąsnął się z wody i założył suche ubranie. Po kilku minutach był

gotów.

Kiedy poganiacze zaczęli zaganiać słonie na plantacje, Jan wskoczył ilo swojego samochodu i ruszył

przez most na drugi brzeg rzeki, /.itrzymał się obok Harrego Schlutera.

Przyjaciele przywitali się, po czym pojechali w kierunku Soardy, do posiadłości Schlutera. Dom, w

którym mieszkał Harry Schluter, położony był na wzgórzu. Powietrze było tam lepsze. Przyjaciele w

szybkim tempie pokonywali zakręty i w niedługim czasie znaleźli się przed bungalowem Schlutera. Na

werandzie siedziała szczupła, młoda kobieta. Na widok mężczyzn podniosła się z fotela i zdecydowanym

ruchem odłożyła na stół robótkę. Szybko zbiegła po schodach i rzuciła się w ramiona męża.

Po chwili przywitała się także z Janem.

— Wspaniale, że pan przyjechał, Janie. Tak bardzo potrzebny mi jest teraz pana dobry humor. Właśnie

dostałam list ze smutną nowiną od mojej przyjaciółki Waltraut. Niestety, nie będzie mogła do mnie

przyjechać. Jej ojciec nie zgadza się na jej wyjazd.

Jan potrząsnął jej dłonią.

— Pani Doro, ale byłoby to przecież wbrew naszej umowie, gdyby pani przyjaciółka przyjechała do

Soardy właśnie wtedy, kiedy ja będę

I w Europie.

— Niestety, ja nie mogę decydować o terminach, Janie. Waltraut musi czekać na dobry humor ojca, on

musi wyrazić zgodę na jej podróż. Ona bardzo chce tutaj przyjechać, ale cóż z tego, kiedy ojciec nie chce na

to zezwolić. Mnie nie pozostaje nic innego, jak tylko cierpliwie czekać. A teraz jeszcze i pan nas opuszcza.

Jestem pewna, że wróci pan tutaj z żoną.

— Proszę, niech chociaż pani mnie oszczędzi, pani Doro, już dosyć nasłuchałem się na ten temat od

ojca. Nie mam nic przeciwko porzuceniu kawalerskiego stanu, ale musiałbym znaleźć taką dziewczynę, jak

pani przyjaciółka. Czy może mi pani jeszcze raz pokazać jej zdjęcie, pani Doro?

Dora przyniosła zdjęcie przyjaciółki. Jan długo wpatrywał się w urocze oblicze dziewczęcia, a potem

westchnął głęboko.

— Tak więc, jak powiedziałem: pani znajdzie dla mnie dziewczynę taką, jak ta na zdjęciu, a ja ożenię

się z nią bez chwili wahania — zażartował.

Pani Dora zaśmiała się.

— To już mi pan mówił nieraz, Janie, ale któż wie, może tym razem wróci pan tu z młodą i piękną żoną.

A kiedy Waltraut w końcu przyjedzie do mnie, pan już od dawna będzie szczęśliwym małżonkiem.

Jan znowu zaczął wpatrywać się w zdjęcie Waltraut. Oddając je pani Dorze, powiedział:

— Któż wie, pani Doro. Jestem już zmęczony moim monotonnym życiem. Dlaczego tylko Harry ma

mieć szczęście nazywać piękną młodą kobietę swoją żoną?

Pani Dora zaśmiała się serdecznie.

background image

— Już teraz wprawia się pan w komplementach, Janie. Kiedy wyrusza pan w podróż?

— Właśnie przyszedłem, żeby się pożegnać, pani Doro. Pojutrze ruszam w drogę.

Dora Schluter powstrzymywała się od łez, nie chcąc, by mąż zauważył, jak bardzo dokuczała jej

tęsknota. Nie chciała go zasmucać.

— Więc to już tak niedługo?

— Tak. Chciałem panią i Harrego serdecznie prosić, byście od czasu do czasu zajrzeli do mojego ojca.

Bardzo się o niego niepokoję. Kiedy ja wyjadę, będzie jeszcze bardziej smutny.

8

Będę go odwiedzał, Janie. Ale nie potrafię go rozweselić! Ze smutku nie da się go już wyleczyć, Harry.

Odkąd znam mego i»i< '.awsze był taki. Coś mu ciąży na sercu, coś, czego należałoby •/ w jego

przeszłości. Nigdy jednak o tym nie mówi i dlatego nie Jr w stanie mu pomóc. Proszę cię tylko, byś od

czasu do czasu do lin zajrzał, żeby nie czuł się taki samotny. Ależ naturalnie.

I Yinczasem pani Dora kazała jednej ze służących przynieść zimne napoje. Młodzi siedzieli we trójkę na

tarasie i rozmawiali. Mieli sobie wn-lc do powiedzenia. Nadszedł jednak czas rozstania. Dla wszystkich była

to przykra chwila: tu, w obcym kraju, gdzie żyli samotnie z dala od tak)1 o świata, każde rozstanie napawało

smutkiem.

I'ani Dora płakała, oczy obu młodych mężczyzn też stały się wilgotne. Jan zapanował jednak nad sobą i

powiedział:

Pani Doro, jasne oczy i wesoły uśmiech — tak powinniśmy się /i-.riiać. Te sześć miesięcy minie bardzo

szybko, a potem znowu się /o!>.iczymy. Harry, pojedź ze swoją żoną kilka razy do Kandy, żeby nie

zapomniała, co to śmiech i taniec.

1 )ora uśmiechnęła się przez łzy. Jeszcze raz uściśnięto sobie dłonie, a potem Jan wskoczył do swojego

samochodu i odjechał. Po jego i ul jeździe młoda kobieta rzuciła się w ramiona męża, a ten mocno tulił ją do

siebie.

Jan pojechał najpierw na swoje plantacje, by jeszcze raz sprawdzić, i zy wszystko jest w porządku, a

potem wrócił do domu.

Trzeciego dnia Jan odjechał. Ojciec spoglądał za nim oczyma pełnymi smutku. Na jego twarzy malował

się ból. Czy kiedykolwiek /obaczy jeszcze swojego syna, jedynego syna, którego oszczędził los?

Ciężkim, wolnym krokiem powrócił do domu. Opadł na fotel, łokcie •parł o blat stołu. Jego myśli

powędrowały w przeszłość, szukając w odległym świecie tego, co było mu tak drogie, a co utracił.

— Czy masz dla mnie chwilę czasu, kochany ojcze?

— Chwilę? Chwila już minęła.

— To może pięć minut?

— No dobrze, na to mogę się zgodzić. Co leży ci na sercu, Waltraut?

— Znowu dostałam list od Dory Schliiter. Prosi mnie bardzo, żebym przyjechała do niej na dłużej. Czy

naprawdę nie pozwolisz mi jej odwiedzić?

— Ależ dziecko. Na ten temat rozmawialiśmy już dość często.

— Tak, ojcze. Ale, niestety, nigdy nie wyraziłeś zgody na mój wyjazd.

background image

— Czy naprawdę kiedykolwiek brałaś poważnie pod rozwagę to, że mogłabyś mnie opuścić na tak

długo?

— Drogi ojcze, przecież ty nawet nie będziesz miał kiedy za mną tęsknić. Niestety, zawsze tak bardzo

jesteś zajęty swoimi interesami. A kiedy nie jesteś w biurze, idziesz do klubu. W domu najczęściej

rozmawiasz z Rudolfem o interesach lub sprawach, których ja nie rozumiem. Wy dwaj zapominacie wtedy o

tym, że istnieję, i dlatego nawet, kiedy mnie tu nie będzie, ten fakt tak naprawdę nigdy nie dotrze do twojej

świadomości.

Georg Roland spojrzał trochę niepewnie na córkę. Wyglądała pięknie w eleganckim kostiumie. Była

smukła i zgrabna. Na moment ból rozlał się na jego twarzy. Po chwili jednak na jego oblicze powrócił

spokój. Chwycił dziewczynę za rękę i przyciągnął do siebie. Teraz stała tuż przy nim, opierając się o biurko.

— Waltraut, dla kogo ja pracuję, dla kogo rzucam się w wir interesów?

Te słowa zabrzmiały bardziej czule niż zazwyczaj. Wzruszyło to dziewczynę. Jedną ręką objęła ojca za

szyję, drugą pogładziła delikatnie jego czoło i rzekła:

— Wiem, ojcze, że robisz to dla mnie. Ale co mi po tych bogactwach, które dla mnie zbierasz, kiedy

twoja miłość przysparza mi tyle cierpienia. Wolałabym zrezygnować z majątku i być biedna, jeżeli tylko nie

musiałabym być taka samotna.

Ojciec siedział z zamkniętymi oczami w jej objęciach i był szczęśliwy. Po chwili powiedział jednak

zdecydowanie:

— Wszystko będzie inaczej, Waltraut.

— Czy chcesz wreszcie wycofać się z interesów i odpocząć od spraw firmy? Czy choć trochę będę

ciebie miała dla siebie? Oczywiście, wtedy gotowa jestem zrezygnować z podróży do Dory.

10

1 >jciec pokręcił przecząco głową.

Ależ, dziecko, chyba nie wyobrażasz sobie, że w moim wieku inn/iia wycofać się z interesów? Przecież

tego nie zrobię!

Rudolf mógłby cię zastąpić.

Rudolf? No tak, może później, kiedy nie będę czuł się na si-Imli dalej prowadzić naszą firmę, on zostanie

moim następcą, mmii > /c w jego żyłach nie płynie moja krew. Ale teraz nie wolno mi •tę poddać, a ty nie

możesz być zazdrosna o moje interesy. Takie wielkie przedsiębiorstwo handlowe wymaga dużo pracy, to

przecież d/u-lo całego mojego życia. Kiedy odziedziczyłem je po moim ojcu, pinsperowało już całkiem

nieźle, ale ja uczyniłem je potężnym. I / lego jestem dumny. Tak długo, jak tylko będę zdolny do pracy, I* !

się całkowicie poświęcał firmie „Rołand". Ale wiedz o tym, że ii i jeżeli nie mogę poświęcić ci dużo czasu,

kocham cię gorąco i lc o tobie.

/nowu pogłaskała go po włosach.

Wiem o tym, ojcze. Gdybym nie była o tym przekonana, byłoby mi icszcze bardziej przykro, że tak

niewiele jestem z tobą. Spojrzał na nią badawczym wzrokiem.

- Ale przecież masz Rudolfa? Czy to dla ciebie nic nie znaczy? Nie spostrzegła, że w jego pytaniu krył

się niepokój.

background image

- Tak, oczywiście, kocham Rudolfa i wiele on dla mnie znaczy, koi-ham go, jakby był moim

prawdziwym bratem, i wiem, że poświęca mi k ażdą wolną chwilę. Ale tych chwil jest tak niewiele. Także i

on zajęty ii--n| całkowicie interesami. Ciągle z tobą debatuje lub idziecie razem do Uulm. Wy dwaj zawsze

jesteście razem i nie możecie zrozumieć, że ja i stawiona sama sobie czuję się bardzo samotna. Dlaczego

nie i olisz mi wyjechać, przecież nie jestem tu niezbędna. Podczas mojej i ilecności domem zajęłaby

się nasza gospodyni. Pozwól mi wyjechać u.i i ejlon, ojcze.

Wyprostował się gwałtownie i niezręcznie, a wyraz jego twarzy stał iv taki zacięty i nieprzystępny, iż

odniosła wrażenie, że jest on dla niej ¦upetnie obcym człowiekiem. Wiedziała doskonale, że ojciec najwięcej

w ymagał od siebie samego. Nigdy się też nie oszczędzał. Ale było w nim ids lakiego, czego nie potrafiła

pokonać, a co niczym mur stawało na ii rodzę do jego serca.

11

— Nie mogę, Waltraut, nie mogę ci pozwolić opuścić mnie na tak długo. Wyprawa do twojej

przyjaciółki trwałaby pewnie pół roku, bo na samą podróż tam i z powrotem potrzebne są prawie dwa

miesiące. A poza tym nie mogłabyś sama wybrać się w tak daleką podróż.

— Ależ, ojcze. Na statku byłabym przecież pod opieką kapitana. Przecież jest tak wiele kobiet, które

zmuszone są podróżować same.

Ojciec gwałtownie zaprzeczył.

— To nie jest możliwe już chociażby z tego powodu, że mam wobec ciebie inne plany. Ale o tym

porozmawiamy później, już dawno minęło pięć minut. Chcę zostać sam.

Pocałował ją w czoło, a smutek i troska w jego oczach sprawiły, że zrezygnowała z dalszego

nagabywania. Przygnębiona, ale spokojna pożegnała się z ojcem i opuściła jego prywatny gabinet znajdujący

się na pierwszym piętrze wielkiego budynku. Spojrzał na nią wzrokiem, który mógłby wstrząsnąć sercem, a z

jego piersi wydobyło się głuche westchnienie, które zabrzmiało jak pełen bólu jęk.

Kiedy Waltraut szła w kierunku schodów, drzwi windy otworzyły się gwałtownie. Wysiadł z niej

wysoki, młody mężczyzna. Mógł mieć nieco więcej niż trzydzieści lat, był bez kapelusza i płaszcza. Z jego

szczerego i sympatycznego oblicza spoglądały inteligentne szare oczy. Twarz mężczyzny, zazwyczaj bardzo

energiczna i stanowcza, na widok dziewczyny nabrała pełnego czułości wyrazu. Kiedy winda ruszyła do

góry, z uśmiechem podszedł do niej i ujął za rękę.

— Ty tutaj, Waltraut? W tym biurze, do którego zazwyczaj nie pałasz sympatią?

Waltraut westchnęła głęboko.

— Tak, Rudolfie, tego miejsca nie darzę sympatią. Raczej nienawiścią. Dla mnie to taki wielki moloch,

który pożera wszystko, co kocham — powiedziała ze złością w głosie.

Rudolf zaśmiał się cicho.

— Widzę, siostrzyczko, że dzisiaj jesteś bardzo bojowa. Czyżbyś była w złym humorze?

Spojrzała na niego z wyrzutem.

— Jestem po prostu smutna, bardzo smutna, ponieważ ojciec po raz nie wiem który nie spełnił mojej

prośby.

— Jakiej prośby?

background image

12

/imwu dostałam list od Dory. Tak bardzo prosiła, żeby ją ¦i -u Mogłabym pojechać do niej na kilka

miesięcy.

V li. więc znowu ta podróż, Waltraut? A ojciec po raz kolejny

¦<l/il się na nią?

Niestety.

< /y naprawdę chciałabyś nas zostawić samych, moja mała i ,ut? — zapytał Rudolf z ciepłym

uśmiechem. i >|ivała na niego wzrokiem pełnym wyrzutu.

1'r/ecież wy wcale mnie nie potrzebujecie, jestem tu całkowicie in i Powiedziałam to ojcu. i' nilolf

pogładził jej dłoń.

Zbędna? Chyba nie mówisz tego poważnie, Waltraut? — zapytał, miech zniknął z jego twarzy.

()czywiście. Wy zawsze macie jakieś plany i spotkania, nigdy nie

/asu dla mnie. Jestem ciągle sama i tym bardziej odczuwam swoją

ość, że nie mam żadnego zajęcia, które wypełniłoby mi czas.

Przecież odpowiadasz za cały dom. Waltraut wzruszyła ramionami.

— To tylko tak się mówi. Tak naprawdę to dom funkcjonuje lepiej, iły nie usiłuję w nim nic zmienić.

Pani Hag wszystkim kieruje i zna się

tym o wiele lepiej niż ja. A poza tym nasi ludzie bez zarzutu IK-lniają swoje obowiązki. Wszyscy wokół

mnie je mają, tylko ja nie. um tutaj po prostu zbędna.

Kudolf położył delikatnie rękę na jej ramieniu.

— Ależ, siostrzyczko, cóż się z tobą dzieje. Takiej cię nie znam. Kąciki jej ust drgnęły.

— Czy w ogóle ktokolwiek mnie zna, czy ktokolwiek poświęca mi iioć trochę czasu i stara się

przynajmniej trochę mnie poznać? Ojciec

11 Auża, że wszystko jest w najlepszym porządku, jeżeli tylko zarabia dla 11 mię pieniądze, a ty jesteś

cały czas zajęty interesami, które z nim piowadzisz.

Spojrzał na nią bacznym wzrokiem i pogłaskał po policzku.

— Może byłoby rzeczywiście dobrze, gdybyś mogła na jakiś czas u vjechać. Wtedy dopiero

uświadomiłabyś sobie, że tak naprawdę to ty u steś najważniejszą osobą, wokół której kręci się całe nasze

życie, i że mylisz się twierdząc, iż jesteś tu niepotrzebna.

13

— Ale ojciec na to się nie zgodzi.

— On obawia się rozstania z tobą. Spojrzała na niego pytająco.

— Czy naprawdę tak sądzisz?

— Ależ, Waltraut, przecież on cię naprawdę kocha.

— Tylko wtedy, kiedy ma czas o tym pomyśleć, a to zdarza się nader rzadko — powiedziała z goryczą.

— Jesteś niesprawiedliwa, Waltraut — rzeki z wyrzutem. Dziewczyna westchnęła ciężko.

— Możliwe. Bardzo potrzebna mi jest miłość ojca. Wiesz chyba o tym. Oczywiście, doskonale zdaję

sobie sprawę z tego, że ojciec pracuje tylko dla nas, dla ciebie i dla mnie.

background image

—¦ Przede wszystkim dla ciebie, Waltraut, ty jesteś przecież jego jedynym dzieckiem.

Spojrzała na niego poważnie.

— Mimo to znaczysz dla niego więcej niż ja.

Słuchał zdumiony, patrząc na nią pełnym przerażenia wzrokiem.

— Waltraut, chyba nie jesteś zazdrosna? Przecież nie masz mi za złe tego, że twój ojciec stał się i dla

mnie prawdziwym ojcem?

Z uśmiechem złapała go pod rękę i posłała mu pełne miłości spojrzenie.

— Ależ skądże znowu, broń Panie Boże. Nie możesz tego tak rozumieć, Rudolfie. Nie jestem zazdrosna

o to, że ojciec darzy cię miłością, myślałabym tak samo, gdybyś był moim prawdziwym bratem. Ale ja po

prostu widzę fakty. To przecież zupełnie zrozumiałe, że jesteś mu znacznie bliższy niż ja. Kiedy przyszłam

na świat, on już od lat kochał cię jak własnego syna. I był do ciebie tak bardzo przywiązany, że ciężko mi

było zdobyć miejsce w jego sercu. To jest tak, jak gdybym miała starszego brata. A co taki mężczyzna jak

mój ojciec mógł zrobić z małą dziewczynką? Gdyby moja matka jeszcze żyła, wszystko wyglądałoby

inaczej. Dopóki była wśród nas, nigdy nie czułam się osamotniona, chociaż już wówczas nader rzadko byłam

z ojcem i z tobą. Ale teraz nie mam już matki.

Jej słowa były pełne bólu. Z twarzy Rudolfa wyczytać można było wzruszenie.

— Niestety, odeszła od nas. Twoja ukochana, wspaniała matka

14

ba uosobieniem prawdziwej dobroci. Nigdy nie zapomnę, że trosz-ła się o mnie bezdomnego jak o

własnego syna. Wiem, co czujesz, Waltraut, wiem, jak bardzo ci jej brakuje, jaka samotna jesteś bez niej. I ia

bardzo boleśnie odczuwam tę pustkę, którą zostawiła po sobie. Jak ha rdzo musiała cierpieć wiedząc, że musi

cię opuścić, tak gorąco cię kochała.

Waltraut skinęła głową, połykając łzy.

— Widzisz, tak jak dla matki wszystkim byłam ja, tak dla ojca w. szystkim jesteś ty. Tak było zawsze i

nie ma w tym nic złego. Ale teraz mc mam już matki i to czyni mnie taką samotną. Dlatego życzę ci / całego

serca miłości ojcowskiej. Ojciec bardziej potrzebuje syna, i matka córki. Musisz mnie zrozumieć.

Spojrzał na nią uważnie.

— Rozumiem cię, moje biedactwo! Matka napełniała cały dom s/częściem i dobrocią, dawała nam

wszystkim radość i ciepło. Odkąd jej i u nie ma, ty czujesz się osamotniona. Tym bardziej, że w tym samym i

/asie zabrano ci najukochańszą przyjaciółkę, która po ślubie przeniosła się do dalekiego kraju. Rozumiem też,

że nie potrafisz innych młodych kobiet obdarzyć tak głębokim uczuciem, twoja znajomość z nimi jest mniej

lub bardziej powierzchowna. Większą część dnia spędzasz sama w domu. Ojciec i ja mamy interesy, które

nas całkowicie pochłaniają i odrywają od domu. Rozumiem, że byłoby dla ciebie o wiele lepiej, rdybyś na

jakiś czas mogła wyjechać do swojej przyjaciółki Dory. Tam łatwiej byłoby ci zapomnieć o bólu po stracie

matki, a kiedy wróciłabyś / powrotem, odczułabyś z pewnością, jak przyjemnie jest mimo wszystko w

ojcowskim domu, ile w nim ciepła. Czy chcesz, bym się wstawił za tobą u ojca i poprosił, by spełnił twoją

gorącą prośbę?

Waltraut złapała go mocno za rękę.

background image

— Ach, proszę cię, Rudolfie, uczyń to. Może ciebie ojciec posłucha. Wiesz, tak bardzo brakuje mi Dory,

a i ona tęskni za mną, szczególnie wtedy, gdy jej mąż wyjeżdża, a ona zostaje sama w domu. Minęły już

prawie trzy lata, odkąd wyjechała na Cejlon. I mimo że jest bardzo ./częśliwa ze swoim mężem, który potrafi

odczytać w jej oczach każde życzenie, to jednak ucieszyłaby się ogromnie, gdybym mogła ją odwiedzić. Jej

matka nie może sama udać się w tak daleką podróż, a ojciec, jeżeli nawet zdecyduje się pojechać do niej w

odwiedziny, może zostać

15

tam tylko na krótko. Kiedy jej mąż zajęty jest na plantacjach, a tak jest zazwyczaj, ona zostaje zupełnie

sama. Chociaż jej nowa ojczyzna jest podobno niebiańsko piękna, Dora z całą pewnością byłaby szczęśliwa,

gdybym do niej przyjechała. Kiedy będziesz rozmawiał z ojcem i on będzie miał wątpliwości, czy wypada mi

udać się w tak daleką podróż samej, powiedz mu, że pod opieką kapitana byłabym podczas rejsu całkowicie

bezpieczna, a w porcie czekałaby na mnie Dora ze swoim mężem.

Śmiejąc się pocałowała go w policzek.

— Uczynię wszystko, by mogło się spełnić twoje marzenie.

— Jesteś taki dobry jak zawsze, Rudolfie.

— Ale musisz wiedzieć, że postępując w ten sposób, samemu sobie zadaję ból. Będzie mi ciebie bardzo

brakowało — powiedział, a jego twarz przybrała wyraz powagi.

— Przecież te kilka godzin, które w ciągu dnia możesz mi poświęcić, będziesz mógł inaczej

wykorzystać.

Pociągnął ją lekko za ucho.

— To była mała złośliwość, Waltraut.

Dziewczyna wyprostowała się i pocałowała go po siostrzanemu w policzek.

— Zapłaciłam za moje przewinienie. A teraz postaraj się przekonać ojca, by pozwolił mi wyjechać. Tak

bardzo chciałabym odwiedzić Dorę, a poza tym nigdy jeszcze nie płynęłam parowcem. Gdybym była

mężczyzną, ojciec już dawno wysłałby mnie w dalekie kraje, tak jak i tobie pozwolił podróżować.

Spojrzał na nią z uśmiechem.

— Gdybyś była mężczyzną? Ależ, Waltraut, w twoim wieku siedziałem pilnie w ławach szkoły

handlowej i nie myślałem o podróżach.

Dziewczyna ściągnęła usteczka i powiedziała:

— No tak, wy, mężczyźni, dojrzewacie później niż my, kobiety. Ale nie chcę cię już dłużej

zatrzymywać. Do zobaczenia.

— Do widzenia, Waltraut!

Pożegnali się serdecznym uściskiem dłoni, po czym Waltraut zbiegła szybko po schodach.

Rudolf Werkmeister poszedł szukać swego przybranego ojca, Geor-ga Rolanda.

16

K lcdy przestąpił próg prywatnego gabinetu przybranego ojca, zobaczył a- zdumieniem, że siedzi on za

biurkiem z głową w dłoniach.

background image

— Czy nie przeszkadzam, drogi ojcze? — zapytał Rudolf zaskoczony i zdumiony tym, że zastał go w

takim stanie.

Georg Roland drgnął, nie słyszał bowiem, jak Rudolf wchodził do pokoju. Teraz podniósł wzrok i

spoglądał na Rudolfa zmieszany. Z trudem udało mu się ukryć zdenerwowanie.

— Przestraszyłem cię, ojcze? Źle się czujesz?

Młody mężczyzna z niepokojem patrzył na bladą twarz starszego pana. Georg Roland odetchnął głęboko

i zdawał się powoli powracać do rzeczywistości.

— To dziwne, Rudolfie, właśnie myślałem o twoim ojcu. Dziś właśnie jest rocznica jego śmierci. Kiedy

tak nagle pojawiłeś się przede mną, zdałem sobie po raz pierwszy sprawę, jak bardzo jesteś do niego

podobny. Nie słyszałem, kiedy wszedłeś do pokoju, zagłębiony byłem w rozmyślaniach o dawnych czasach.

Kiedy podniosłem wzrok, odniosłem wrażenie, jak gdyby to twój ojciec stał przede mną.

To zdarzało się nader rzadko, żeby Georg Roland rozmawiał ze swoim przybranym synem o jego ojcu.

— Czy rzeczywiście jestem tak bardzo podobny do mojego ojca? — zapytał Rudolf.

Starszy pan skinął głową.

•— Im jesteś starszy, tym bardziej stajesz się do niego podobny.

¦— Kiedy umarł, był mniej więcej w moim wieku?

2 Kaprysy losu

17

— Tak, miał trzydzieści cztery lata, tyle, ile ty masz teraz.

— A dziś jest rocznica jego śmierci — od trzydziestu trzech lat już nie żyje.

Georg Roland z wysiłkiem skinął głową. Rudolf usiadł przy nim i chwycił go za rękę.

— Tak rzadko mi o nim opowiadałeś, a ja tak niewiele o nim wiem. Dlatego chciałbym cię właśnie

dzisiaj prosić, byś mi dokładnie opowiedział o okolicznościach jego tragicznej śmierci.

— Kiedy mówię o nim, budzą się we mnie wszystkie bolesne wspomnienia, dlatego zazwyczaj tego

unikam. Ale mogę zrozumieć twoje życzenie. Postaram się zebrać na odwagę i opowiedzieć ci o tym. Słuchaj

więc.

Starszy pan usiadł tak, że jego twarz pozostawała w cieniu. Chwilę potem zaczął mówić zachrypniętym

głosem:

— Była to najtrudniejsza godzina mojego życia, Rudolfie. Kiedy teraz wszedłeś do mojego pokoju,

znowu stanęło mi to wszystko przed oczami. Tak jakby zdarzyło się to teraz. Wiesz o tym, że twój ojciec był

moim najlepszym przyjacielem, pewnie moim jedynym prawdziwym przyjacielem. Znaliśmy się jeszcze ze

szkoły. Był on jednym z najlepszych i najodważniejszych alpinistów. Kilka dni przed jego śmiercią

pojechaliśmy kolejny już raz do Szwajcarii, do Engadin. Właśnie stamtąd mieliśmy wyruszać na wycieczki. I

stamtąd też udaliśmy się na tę pamiętną wyprawę. Zostaliśmy na noc w schronisku, aby następnego ranka

pokonać ostatni odcinek drogi. Nieprzypadkowo nie chcę ci zdradzić nazwy tego szczytu, bo wiem, że jesteś

zapalonym alpinistą, a to mogłoby zaciążyć na twoich dalszych wyprawach. Twój ojciec znał tam każdy

kamień i każdą ścieżkę. Wybraliśmy się na tę wyprawę, która wcale nie należała do najniebezpieczniejszych,

jak zwykle tylko we dwójkę, bez przewodnika.

background image

Kiedy wyruszaliśmy, była piękna, bezchmurna pogoda. Ale po godzinie niebo się zaciągnęło i

zaskoczyła nas potworna śnieżyca. Byłem bardzo zdziwiony, ponieważ twój ojciec zawsze potrafił

bezbłędnie przewidzieć pogodę. Tym razem jednak widocznie się pomylił, inaczej bowiem z pewnością nie

opuścilibyśmy schroniska. Muszę przyznać, że poczułem się nieswojo, szczególnie kiedy zaraz potem zaczął

wiać silny wiatr, który przenosił tuż obok nas ogromne masy śniegu, jakby chciał

18

¦ 'i lilonąć i porwać ze sobą. Twój ojciec prawie się nie odzywał, był

i zamknięty w sobie. Nie dziwiło mnie to tak bardzo, ponieważ

¦'.ilcm, że w ostatnim czasie przeżył wiele trudnych chwil. A śnieg

I ho/.ustannie, roztaczając nad nami swoją ciężką, białą chustę.

i- ślady już dawno zostały zasypane. Nie obawiałem się jednak

)¦(>, bo nieraz już byliśmy w trudniejszej sytuacji, a twojemu ojcu

nie zdarzyło się stracić orientacji. Stało się to dopiero tego właśnie

Już ponad godzinę brnęliśmy w gęstym śniegu, kiedy nagle

/liśmy się nad stromą przepaścią. Padający śnieg ograniczał nam

Ytiość tak bardzo, że nie miałem pojęcia, w jakim niebezpiecznym

¦i u znaleźliśmy się. Nagle twój ojciec, który dotychczas w każdej

u uncji potrafił zachować spokój i opanowanie, opadł na śnieg tuż nad

i /cpaścią i wyjęczał: Straciłem orientację, zgubiliśmy się.

Ale najgorsze miało dopiero nastąpić. Twój ojciec powiedział nagle: i u/ nie mogę, nie chcę, idź dalej

sam, cały czas w prawo wzdłuż skalnej . lany. Zostaw mnie tutaj, ratuj siebie.

Nie miałem zamiaru go posłuchać. To jednak, co stało się chwilę

u/niej, pozostaje dla mnie zagadką po dziś dzień. Twój ojciec, ten

Uważny i nieustraszony zdobywca niedostępnych szczytów, doznał

.i^lc ostrego ataku choroby, na którą zwykli zapadać początkujący

Ipinisci. To lęk wysokości spowodował, że nie był on w stanie uczynić

i ii jednego kroku, a nerwy całkowicie odmówiły mu posłuszeństwa. Był

) obezwładniający strach, którego w żaden sposób nie mógł pokonać.

i Włem przerażony. Twój ojciec przeżył w ostatnim czasie wiele ciężkich

hwil i to ja go namówiłem, żeby dla odpoczynku wybrał się ze mną

góry. Nie przypuszczałem, że sprawa przybierze taki obrót. Kilka

ygodni wcześniej zmarła po ciężkiej chorobie twoja matka, którą

i a rdzo kochał. Widocznie przeżył jej śmierć o wiele bardziej, niż

mogłem przypuszczać. Wróciłem właśnie wtedy po kilkuletniej podróży

i o kraju. Twój ojciec wydawał mi się bardzo zmieniony. Ale nie

przypuszczałem, że może wydarzyć się coś takiego. Muszę ci się

przyznać, iż byłem zdecydowanie przeciwny związkowi twojego ojca

kobietą, która została twoją matką. Żadne z nich nie posiadało

background image

majątku, ojciec utrzymywał się z pensji, jaką dostawał, zajmując zwykłą

posadę w dużej firmie handlowej. On sam był niesłychanie interesują-

> ytn człowiekiem o ogromnych możliwościach i mógł bez trudu zrobić

19

0 wiele lepszą partię. Ale kochał twoją matkę bezgranicznie i nie dopuszczał myśli, że mógłby żyć bez

niej. Przez prawie dwa lata wszystko układało się dobrze, ale po twoim urodzeniu matka zaczęła chorować.

Zmarła po wielu miesiącach cierpień. Jak już powiedziałem, wtedy właśnie wróciłem do kraju. Namówiłem

twojego ojca na wyjazd w góry. Teraz byliśmy uwięzieni wśród śnieżnej zawiei. Twój ojciec był zupełnie

załamany i całkowicie bezradny. Zaklinał mnie, żebym ratował siebie, żebym cały czas szedł na prawo, bo on

nie jest w stanie uczynić nawet jednego kroku.

Ja sam nie dałbym rady unieść twojego ojca, bo był on postawnym, ciężkim mężczyzną. Tym bardziej,

że i ja straciłem siły, walcząc z napierającą śnieżną zawieją. Najchętniej sprowadziłbym pomoc, ale nie

miałem odwagi zostawić twojego ojca samego w pobliżu przepaści.

Georg Roland zamilkł na chwilę, jakby nie miał siły mówić dalej. Twarz skrył w dłoniach. Rudolf

patrzył na niego podniecony i pełen napięcia, ale nie nalegał, by ten opowiadał dalej. Po chwili starszy pan

podniósł głowę, westchnął głęboko, przetarł powieki, jakby chciał odsunąć od siebie ten dręczący go obraz, i

ciągnął dalej zachrypniętym, stłumionym głosem:

— Błagałem twojego ojca na wszystko, by opanował się i wraz ze mną ruszył dalej w drogę, ale on

pozostał głuchy na moje prośby. Siedział bez ruchu i spoglądał przed siebie. Zacząłem odczuwać gniew

1 krzyknąłem: Chcesz tu zostać i zamarznąć? Chodź ze mną, pomyśl o swoim dziecku.

Wtedy spojrzał na mnie wzrokiem, którego nigdy nie zapomnę.

— Chcę umrzeć, idź, zostaw mnie samego — wyrzucił z siebie jednym tchem. — Obiecaj mi, że

zajmiesz się moim synem. Wiem, że dotrzymasz obietnicy.

Za wszelką cenę chciałem go uspokoić i przyrzekłem mu, że zajmę się tobą. Zaraz potem powiedziałem

jednak, żeby wreszcie przestał pleść głupstwa, żeby wstał i szedł sam, bo ja nie dam rady go udźwignąć.

On pokręcił głową i tylko patrzył przed siebie w dal. Chciałem go zmusić, by podniósł się, i krzyknąłem:

— Nie bądź tchórzem, nie znam cię takim. Znowu spojrzał na mnie dziwnie.

— Nie, ty mnie w ogóle nie znasz.

20

Bałem się o niego, nie wiedziałem, co robić. Nie mogłem go tam 1 zostawić. W końcu krzyknąłem

głosem pełnym pogardy:

— Ty tchórzu!

Georg Roland znowu przestał mówić, jak gdyby chciał opanować narastające zdenerwowanie. Po chwili

jednak zaczął znów opowiadać, mając wzrok utkwiony w jeden punkt.

— Kiedy tak krzyczałem, twój ojciec podniósł się nagle. Jego ruchy byłyjednak tak ociężałe i

niezgrabne, że nieoczekiwanie poślizgnął się na oblodzonej powierzchni i ku memu przerażeniu runął w

przepaść, zanim zdążyłem go pochwycić.

background image

Zapadła długa cisza. Georg Roland był śmiertelnie blady. Jego oczy straciły blask, spoglądał nieobecnym

wzrokiem w dal, jak gdyby widział tam ośnieżone góry i tę straszliwą przepaść.

Rudolf ocknął się pierwszy i chwycił przybranego ojca za rękę. I on był poruszony do głębi.

— Wybacz mi, ożywiłem w tobie na nowo tak straszne wspomnienia.

Georg Roland westchnął ciężko.

— Ich nie trzeba ożywiać, Rudolfie, one żyją we mnie cały czas, zawsze tak samo bolesne w swojej

przerażającej wyrazistości. Posłuchaj dalej. Twój ojciec runął w przepaść, a ja nie mogłem nic uczynić,

absolutnie nic, by go uratować. Twojego ojca pochłonęła przepaść, której nawet nie widziałem przez śnieżną

zasłonę, ale którą mogłem sobie wyobrazić. Przez moment nie byłem w stanie uczynić nawet jednego ruchu,

krzyczałem tylko głośno z przerażenia. I tak bez sensu krzyczałem jeszcze długo, pochylając się nad

krawędzią przepaści. Wołałem twojego ojca. Ale w odpowiedzi słyszałem tylko przerażającą ciszę. W końcu

odzyskałem przytomność umysłu i za wszelką cenę chciałem wezwać pomoc. Uciekałem stamtąd niczym

ślepiec, ale cały czas na prawo, kierując się instynktownie ostatnią radą twojego ojca. Bez przerwy wołałem

o ratunek. Biegłem tak pewnie pół godziny, kiedy wreszcie usłyszałem odpowiedź na moje wołania. Głos

dochodził ze schroniska. Ku mojemu zdumieniu znalazłem się przed góralską chatą. Musieliśmy z twoim

ojcem długo chodzić w kółko, bo przecież opuściliśmy schronisko przed wieloma godzinami. Z chaty

wybiegło

21

trzech Anglików z przewodnikiem, którzy także zamierzali pójść tą samą trasą co my, ale zdążyli wrócić

do schroniska jeszcze przed śnieżycą. Zupełnie bez ładu zacząłem opowiadać im o nieszczęściu, jakie

spotkało mojego przyjaciela. Musiałem jeszcze wysłuchać wyrzutów przewodnika, który nie mógł

zrozumieć, dlaczego sami wybraliśmy się na taką wyprawę. Nie byłem w stanie mu wytłumaczyć, że zawsze

chodziliśmy w góry sami. W końcu zaprowadziłem ich na miejsce wypadku. Jak za dotknięciem magicznej

pałeczki śnieżyca nagle ustała, na niebie pojawiło się słońce. Szybko znaleźliśmy miejsce, w którym twój

ojciec stoczył się w dół przepaści. Jego czekan, liny i plecak leżały głęboko w śniegu. Śnieżyca zatarła

wszystkie ślady. Dopiero teraz mogłem zobaczyć tę straszną przepaść. Stałem nad nią i z przerażeniem

spoglądałem w dół.

Z tego miejsca, gdzie staliśmy, nie mogliśmy udzielić twojemu ojcu żadnej pomocy, nawet gdyby

wówczas jeszcze żył. Skały opadały stromo aż na dno wąwozu. Ryczał budzący grozę wodospad. Spadające

z ogromną siłą masy wody i kamienie wyżłobiły na dnie wąwozu głęboki lej, który wyglądał niczym

ogromny kocioł z bulgoczącą groźnie wodą. Stąd woda wydostawała się wąskim strumieniem i płynęła

wzdłuż ścian wąwozu. Tego wszystkiego nie można było zobaczyć znad przepaści, ale opowiedział mi o tym

przewodnik Anglików. Ściany opadały w dół, tworząc gładką ścianę, a trzy metry pod nami widać było

wąski występ, który przechodził dalej w pnącą się ku górze szczelinę skalną. Występ był jednak tak wąski, że

mógłby na nim znaleźć oparcie tylko jeden człowiek, o ile udałoby mu się ostrożnie ześlizgnąć po ścianie.

Podczas gwałtownego upadku występ ten był zupełnie bezużyteczny. Widać było, że ciało twojego ojca

uderzyło o wystającą skałę. W tym miejscu warstwa śniegu nie była tak gruba. Poza tym nie było innych

śladów. W dole widać było bulgoczącą kipiel. Spadające masy wody musiały pochłonąć wszystko, co

background image

znalazło się na ich drodze. Mimo że widoczność była doskonała, nie mogliśmy dojrzeć dna wąwozu.

Przewodnik był przekonany, że twój ojciec nie mógł wyjść z tego żywy. Nawet gdyby sam upadek nie

spowodował śmierci, to tam, na dole, wpadłby w kipiący kocioł, a spadająca woda zabiłaby go natychmiast.

Nawet gdyby udało się nam wydobyć ciało, co było zresztą nader trudnym przedsięwzięciem,

prawdopodobnie nie bylibyśmy w stanie rozpoznać zwłok.

22

Mimo to, kiedy tylko powróciliśmy do schroniska, od razu zor-¦owano akcję ratowniczą. Wiadomo było,

że w najlepszym wypad-ilu się znaleźć ciało, by móc je pochować. Anglicy zrezygnowali ostnictwa w akcji.

Mimo wszelkich usiłowań wyprawa ratownicza l.»ła żadnych rezultatów. Zwłok twojego ojca nie znaleziono

ani v, ani później. Ksiądz poświęcił miejsce śmierci twojego ojca, a my 11 liśmy się za jego duszę. To

wszystko, co mogliśmy dla niego zrobić, i-t nie mogłem wyprawić mojemu przyjacielowi chrześcijańskiego

/obu.

Marszy pan zamilkł wyczerpany i opadł na fotel. Także Rudolf iinl/.ial nieruchomo z bladą twarzą. Nie

odezwał się ani słowem. Po dłu/szej chwili Georg Roland ciągnął dalej:

— ¦ Możesz sobie wyobrazić, jak bardzo przeżyłem śmierć twojego n|v.i Kiedy uczyniono już wszystko,

co tylko było możliwe, odjechałem ilu domu. Muszę zająć się synem mojego przyjaciela — to była moja I"

vs/a myśl. Nie tylko dlatego, że obiecałem to twojemu ojcu. I /ałem to za mój obowiązek. Opiekowała się

tobą w dalszym ciągu

i piastunka. Oboje przenieśliście się do mojego kawalerskiego i /kania. Wkrótce potem postanowiłem

założyć rodzinę. Uczyniłem i ikże dlatego, gdyż chciałem, byś wzrastał w cieple domowego

ska. Mój wybór padł na kobietę, co do której byłem pewien, że l ie dla ciebie dobrą matką. Zgodziła się

stworzyć ci prawdziwy dom i i ciepła i miłości. Nie muszę ci przypominać, ile okazywała ci ilohroci.

— Nie, drogi ojcze, naprawdę nigdy nie zapomnę, co zrobiliście dla umie — powiedział Rudolf ciepło i

serdecznie.

— O mnie nawet nie mów, ja spełniałem tylko swój obowiązek, wypełniałem daną obietnicę. Twojemu

ojcu ślubowałem, że zajmę się tobą, a sobie przyrzekłem, że wychowywać cię będę jak własnego syna. I

mam nadzieję, że nie wątpisz w to, iż jesteś bliski mojemu sercu jak prawdziwy syn.

Rudolf uścisnął jego dłoń.

— Tak, ojcze, jestem o tym przekonany i dziękuję ci za to z całego serca.

Mówiąc to ucałował dłoń swego dobroczyńcy, którą ten z przerażeniem cofnął.

23

— O nie, nie dziękuj mi! Ja nie chcę wdzięczności. A teraz zostaw mnie samego. Muszę wrócić do

rzeczywistości, a poza tym mam jeszcze trochę pracy. Ale może przyszedłeś tu do mnie w jakiejś szczególnej

sprawie?

— Tak, ojcze, spotkałem Waltraut na schodach. Powiedziała mi, jaki był powód jej wizyty u ciebie, i

prosiła, bym się za nią wstawił. Czy naprawdę nie mcżesz wyrazić zgody na to, by na jakiś czas pojechała

ona do swojej przyjaciółki? Mnie już przed laty wysyłałeś na dłuższy czas za granicę, więc dlaczego nie

miałbyś i jej zezwolić na tę podróż?

background image

— Ty jesteś mężczyzną, a twoje wyjazdy służyły umocnieniu naszych interesów za granicą. Miejsce

kobiety jest w domu.

— Ale ona chce tylko odwiedzić swoją przyjaciółkę, która wyszła za mąż i wyjechała tak daleko.

Musisz przecież wiedzieć, jak bardzo dotknęła ją śmierć matki, o wiele bardziej niż ciebie i mnie. My mamy

nasze interesy, a wieczory zazwyczaj spędzamy w klubie. Waltraut bardzo często jest sama w domu, który do

tej pory pełen był ciepła kochającej matki. Niestety, zaraz po śmierci najbliższego jej człowieka opuściła ją

też najlepsza przyjaciółka, a sam wiesz, jak trudno jest znaleźć jej kogoś bliskiego sercu, tym bardziej, że

otoczona jest ludźmi, którzy jej nie odpowiadają. Od swojej przyjaciółki dostaje listy pełne tęsknoty, bo

czuje się ona samotna i opuszczona w obcym kraju, zwłaszcza że jej mąż całe dnie pracuje na plantacji. Czyż

tak trudno jest zrozumieć, że Waltraut chciałaby ją odwiedzić? Pozwól jej pojechać na Cejlon. Takie podróże

to najlepsze lekarstwo na smutek i przygnębienie. Kiedy wróci do nas, doceni własny dom i wtedy może nie

będzie już tak boleśnie odczuwać braku matki.

Georg Roland obrzucił swojego przybranego syna badawczym spojrzeniem.

— A czy ty nie będziesz tęsknił za Waltraut?

— Oczywiście, ojcze, że będę. Wiem też, że i tobie będzie jej brakowało. Ale nie możemy myśleć

tylko o sobie, musimy przede wszystkim mieć na względzie dobro Waltraut. Przyznam ci się, że martwię się

o nią. Stała się teraz taka cicha i nazbyt spokojna, widać, że jest przygnębiona. A poza tym zbyt dużo czasu

poświęca na rozmyślania.

Starszy pan przetarł ręką czoło, jak gdyby zrobiło mu się nagle zbyt gorąco.

24

— Obydwoje tak bardzo nalegacie, aleja nie mogę się na to zgodzić. Jest jedna podstawowa przyczyna:

już od dawna mam inne plany, a teraz właśnie nadszedł czas ich realizacji. Dzisiejszy dzień, rocznica śmierci

twojego ojca, wydaje mi się odpowiedni, by wam o nich powiedzieć. Ale teraz nie chcę o tym mówić. Dzisiaj

wieczorem porozmawiamy na ten temat w domu. Teraz zostaw mnie samego, mam jeszcze sporo spraw do

załatwienia. Nazbierało się tak dużo pracy, że chyba będę musiał zatrudnić sekretarkę. Gdybym tylko mógł

znaleźć odpowiednią osobę. Musi być pilna i pracowita. Nie mam czasu ani cierpliwości na to, by przyuczać

kogoś, kto później okaże się zupełnie nieprzydatny. Idź już, chłopcze. I weź te listy, to do ciebie.

Podał swojemu przybranemu synowi stos korespondencji. Rudolf poszedł do swojego pokoju. Od dwóch

lat pracował jako prokurent w firmie „Roland". Był najmłodszym prokurentem w tej firmie.

Kiedy Rudolf wyszedł z gabinetu, jego ojciec nie od razu zabrał się do pracy. Chciał być sam, ponieważ

to wszystko, co opowiedział swojemu przybranemu synowi spowodowało, że zdarzenia tamtego pamiętnego

dnia odżyły w jego pamięci. Skrył twarz w dłoniach i siedział nieruchomo, zagłębiony w dręczących go

wspomnieniach. Miał prawie sześćdziesiąt sześć lat i chociaż nieszczęście wydarzyło się dokładnie

trzydzieści trzy lata temu, nie mógł o nim zapomnieć. Stale miał przed oczami przyjaciela takim, jakim

widział go po raz ostatni, zanim ten runął w przepaść. Opowiadając Rudolfowi to zdarzenie, w kilku

miejscach niezupełnie ściśle trzymał się prawdy. Nikomu nie powiedział wszystkiego o chwilach

poprzedzających ten straszny wypadek. Prawdą było, że wybrał się na tę wyprawę ze swoim przyjacielem

Heinrichem Werkmeisterem, zgadzało się także wiele innych szczegółów. Ale wówczas, kiedy znaleźli się

background image

nad brzegiem przepaści, nie poprzestał na tym, by słowami zmusić przyjaciela, by ten wstał i udał się wraz z

nim w powrotną drogę. Pochylił się nad siedzącym bezwolnie ojcem Rudolfa i próbował go podnieść. Ale on

bronił się przed tym z całych sił, o wiele mocniej niż mógłby to uczynić, gdyby nerwy rzeczywiście

odmówiły mu całkowicie posłuszeństwa. Chcąc przebudzić go z tego dziwnego letargu, Georg Roland zaczął

dopiero wtedy nazywać go tchórzem. Heinrich

25

Werkmeister zareagował gwałtownie. Rzucił się na przyjaciela i zaczął wołać:

— Nawet ty nie masz prawa nazywać mnie bezkarnie w ten sposób. Broń się!

Kiedy zaczęli walczyć tuż nad tą straszną przepaścią, w Heinricha Werkmeistera wstąpiły ogromne siły.

Georg Roland próbował odciągnąć go znad krawędzi, ale nie był w stanie przenieść miejsca wałki dalej od

przepaści. Wręcz przeciwnie: zwarci ze sobą coraz bardziej zbliżali się do ziejącej grozą otchłani. W pewnej

chwili przyjaciel zadał mu tak mocny cios, że Georg przewrócił się na plecy i przez chwilę leżał na ziemi. W

tym momencie, kiedy na ułamek sekundy stracił przyjaciela z oczu, ten poślizgnął się i spadł w przepaść.

Georg Roland patrzył jak sparaliżowany w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał jego przyjaciel.

Zaczął przeraźliwie krzyczeć, tak jakby to on sam znajdował się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Potem

podniósł się z trudem i nadal wołał o pomoc, mimo iż wiedział, że w pobliżu nie ma nikogo. Pochylił się nad

przepaścią i głosem pełnym przerażenia wołał swojego przyjaciela. Ale jego wołania pozostały bez

odpowiedzi. W końcu postanowił za wszelką cenę spróbować sprowadzić pomoc. Był przekonany, że to on

ponosi winę za śmierć przyjaciela, mimo że użył wszelkich sił, by mu pomóc. Ogarnął go paraliżujący strach.

Co będzie, jeżeli uznany zostanie za mordercę, co się stanie, jeżeli nikt mu nie uwierzy, że nazwał przyjaciela

tchórzem tylko po to, by wyrwać go z tego dziwnego letargu? A jeżeli sąd uzna, że walka, jaką stoczyli nad

krawędzią przepaści, była prawdziwym pojedynkiem? Że on z premedytacją zepchnął przyjaciela w

przepaść? Wtedy może pójść do więzienia, poddany będzie przesłuchaniom i bói po stracie najlepszego

przyjaciela na zawsze pozostanie jątrzącą się raną. A jego dumny ojciec — jak on będzie cierpiał, kiedy takie

okropne podejrzenie padnie na syna? Nie, nie wolno mu powiedzieć całej prawdy, musi przygotować inną

wersję przebiegu zdarzeń.

Zaczął posuwać się do przodu jak ślepiec, cały czas instynktownie trzymając się prawej strony. Z trudem

pokonywał zaspy śniegu i bezustannie wołał o pomoc. Ale jednocześnie, wiedziony instynktem

samozachowawczym, zaczął obmyślać wersję wydarzeń, którą mógłby

*¦'

; ?*

26

I

opowiedzieć pierwszym napotkanym ludziom. Nikt później nie wątpił w opisywany przez niego przebieg

wypadków.

I chociaż w głębi serca nie poczuwał się do winy, w jego piersi tkwił boleśnie ostry kolec, który

przypominał mu przez wszystkie te lata: gdybyś nie nazwał Heinricha tchórzem, nie doszłoby do walki i twój

background image

przyjaciel nie runąłby w przepaść. Może żyłby do dziś. A tak w sposób niezamierzony stałeś się winny jego

śmierci.

Opowiadając całą historię Rudolfowi, przemilczał jeszcze jedno. Zrobił to zresztą w jak najlepszej

wierze. Kiedy udręczony powrócił z gór, natychmiast odszukał firmę, w której zatrudniony był jego

przyjaciel. Chciał zawiadomić właścicieli o jego śmierci. Ale oni przeczytali już o tym wypadku w gazetach.

Zanim zatrudniono na miejsce zmarłego Heinricha nowego pracownika, przeprowadzono bilans księgowy.

Okazało się, że Heinrich Werkmeister w przeciągu kilku lat zdefrautdował dwadzieścia tysięcy marek. Na

początku były to tylko niewielkie sumy, które nie zostały prawidłowo zaksięgowane, potem coraz większe, a

na krótko przed swoim wyjazdem w góry sprzeniewierzył dziesięć tysięcy marek, co było znaczącą sumą.

Informacja o przestępstwach finansowych popełnionych przez przyjaciela spadła na Georga niczym

grom z jasnego nieba. Ale jednocześnie to dziwne zachowanie przyjaciela w ostatnim okresie,

zdenerwowanie i napięcie, których nie mógł do końca zrozumieć, widział teraz w całkiem innym świetle.

Dopiero teraz uświadomił sobie, że Heinrich nie był w stanie pokryć ze swojej pensji wszystkich wydatków

związanych z założeniem rodziny, narodzinami syna, a potem chorobą i śmiercią żony. Na nieszczęście w

tym trudnym dla jego przyjaciela okresie on sam znajdował się poza granicami kraju. W przeciwnym razie

Heinrich z pewnością zwróciłby się do niego o pomoc, a on dołożyłby wszelkich starań, by umożliwić

przyjacielowi spłacenie wszystkich należności. A tak jego przyjaciel sprzeniewierzył cudzą własność,

sfałszował rachunki, a potem już nie widział wyjścia z sytuacji. Teraz dopiero zrozumiał, dlaczego Heinrich

był tak bardzo zmieniony, gdy z przerażeniem w oczach krzyczał:

— Nie, ty mnie w ogóle nie znasz!

27

To spojrzenie pamięta do dziś.

Teraz, kiedy wiedział już tak wiele, nasuwały mu się nowe pytania, na które nie mógł znaleźć

odpowiedzi: Czyżby Heinrich chciał umrzeć, żeby odpokutować swoje przewinienia? Przecież z pewnością

tego pamiętnego dnia mimo śnieżnej zawiei nie stracił orientacji, skoro wskazał Georgowi właściwą drogę.

Czyż więc zamierzał rzucić się w tę przepaść, którą znał z pewnością tak samo dobrze jak inne miejsca w

okolicy, gdzie nie po raz pierwszy wyruszał na górskie wędrówki?

Ta tajemnica miała jednak pozostać do końca nie wyjaśniona. Heinrich Werkmeister zabrał ją ze sobą do

swojego straszliwego grobu.

Dla Georga Rolanda było rzeczą zupełnie oczywistą, że zwrócił szefowi przyjaciela zdefraudowane

przez niego pieniądze. Dlatego też odstąpił on od podania do publicznej wiadomości tego faktu. Dzięki temu

nazwisko Heinricha Werkmeistera pozostało nieskalane dla jego małego syna. Z rozdartą duszą i poczuciem

niezawinionej winy Georg Roland postanowił wówczas dać synowi przyjaciela wszystko, co tylko było w

jego mocy. A przy tym pokochał to dziecko jak swoje własne. Kiedy Rudolf miał trzynaście lat, żona Georga

Rolanda wydała na świat córkę. Narodziny tego dziecka pokrzyżowały mu wszystkie plany. Georg Roland

traktował Rudolfa jak swojego syna i już wcześniej postanowił uczynić go swoim dziedzicem. Wydawało mu

się to wręcz niesprawiedliwością, że przez narodziny córeczki Rudolf pozbawiony zostanie spadku. Długo

zastanawiał się, jak ma postąpić w tej trudnej sytuacji, aż w końcu znalazł rozwiązanie. Złożył sam sobie

background image

uroczyste przyrzeczenie, że kiedyś jego córka poślubi Rudolfa. Dzięki temu Rudolf dostanie przeznaczony

wcześniej dla niego majątek, a on nie będzie musiał wydziedziczyć własnego dziecka. Tę przysięgę, którą

złożył przed wielu laty, zawsze uważał za wiążącą. Tymczasem jego córka dorosła i nadszedł czas, by

połączyć tych dwoje młodych ludzi. Waltraut miała już dwadzieścia jeden lat i mogła wstąpić w związek

małżeński. Jej przyjaciółka Dora, która była starsza zaledwie o dwa lata, już przed trzema laty poślubiła

swojego obecnego męża. Dzisiaj, w rocznicę śmierci przyjaciela, miał zamiar porozmawiać najpierw z

Rudolfem, a potem z Waltraut i wyjawić im swoją wolę.

28

Uważał, że kiedy Rudolf zostanie mężem jego córki, on odzyska utracony przed laty spokój wiedząc, że

uczynił dla syna swojego przyjaciela wszystko, co było w jego mocy. W ten sposób odpokutuje swoją winę.

Do dnia dzisiejszego nie mógł się pogodzić z myślą, że jego przyjaciel mógł wtedy pragnąć własnej śmierci.

Nie wierzył do końca, że to nie była jego wina, lecz wola jego przyjaciela. W swojej podświadomości czuł

się ciągle jeszcze winny i za wszelką cenę chciał naprawić zło, które wyrządził.

Georg Roland był mężczyzną niezwykle surowym wobec siebie. Nie zadowalało go to, że naprawdę

uczynił już wszystko, co tylko mógł zrobić dla zmarłego przyjaciela: dzięki niemu nazwisko Heinricha

Werkmeistera pozostało nieskalane, a jego syn znalazł u niego prawdziwy dom i otrzymał najlepsze

wychowanie. Był zdecydowany dotrzymać danego sobie przyrzeczenia i połączyć małżeństwem Rudolfa i

swoją córkę. Uważał, że rozwiązanie to będzie też dobre dla jego córki. Nie miał żadnych wątpliwości, że

tych dwoje młodych ludzi było stworzonych dla siebie.

Georg Roland nigdy nie powiedział swojemu ojcu o tym, co wydarzyło się wtedy w górach. Nie zdradził

tego także swojej żonie. Wiele razy bliski był tego, by wszystko jej opowiedzieć, ale w ostatniej chwili się

wycofywał i nadal całą prawdę krył w głębi swojej duszy. Żona wyczuwała, że jego najgłębsze wnętrze

pozostaje przed nią zamknięte, ale nigdy na ten temat nic nie mówiła.

O tym wszystkim rozmyślał teraz ten starszy już mężczyzna, siedząc przy biurku w swoim gabinecie.

Mimo że miał jeszcze wiele spraw do załatwienia, tego dnia nie zabrał się już do pracy. Opuścił gabinet

dopiero wtedy, gdy nadszedł czas kolacji.

Był wieczór. W willi Rolandów, położonej z dala od innych domów w dużym ogrodzie nad brzegiem

Aister, stała przy oknie Waltraut. Zamyślona spoglądała na drugi brzeg rzeki. Rudolf powiedział jej zaraz po

obiedzie, że ojciec nie przychylił się także i do jego prośby. Napomknął mu jedynie, że ma wobec nich inne

plany.

— Cóż on zamierza, Rudolfie? — zapytała dziewczyna przyrodniego brata pełna niepokoju.

— Nie wiem, ojciec obiecał mi, że dziś wieczorem poznamy jego plany. W każdym razie chce

porozmawiać ze mną na ten temat.

Waltraut westchnęła głośno.

— To znaczy, że zaraz po kolacji znikniecie w gabinecie ojca, a ja jak zwykle pozostanę sama. Pomyśl

tylko, wszystko przemawia za tym, bym pojechała do Dory na Cejlon. Nie mam tylko zgody ojca. W drodze

do domu spotkałam pana radcę Heinzego, ojca Dory. Ma zamiar ją odwiedzić. Wyjeżdża z Hamburga za

niespełna cztery tygodnie. Uważa, że to dla mnie doskonała okazja. Mogłabym odbyć tę podróż pod jego

background image

opieką i pozostać u Schliiterów aż do końca następnego lata. Dora ze swoim mężem wybiera się wtedy do

Niemiec. Taka zmiana klimatu jest dla nich konieczna. Tak więc i w drodze powrotnej miałabym

towarzystwo.

Spojrzał na nią zakłopotany.

— Chciałabyś wyjechać na tak długo, Waltraut?

— No tak, to byłby prawie rok. Ojciec Dory wypływa na początku października, a oni przyjeżdżają do

Europy we wrześniu następnego

30

roku. Ale ojciec przynajmniej nie musiałby się martwić, że będę podróżować sama.

— Prawie rok? Wiesz co, Waltraut, jestem prawie zadowolony, że ojciec nie chce ci na to pozwolić.

Cały rok bez ciebie? Byłoby mi bardzo smutno.

Zmarszczyła czoło.

— Chyba rozmawialiśmy już na ten temat? Nie tęsknilibyście za mną tak bardzo, jak ci się teraz wydaje.

Ale i tak ojciec nie chce się na to zgodzić. Czy nie sądzisz, że on może uważać taką podróż za zbyt

kosztowne przedsięwzięcie? Może dlatego nie pozwala mi na wyjazd?

— To wykluczone. Przecież opłacał o wiele bardziej kosztowne moje podróże.

— Gdyby jednak to właśnie było przyczyną jego odmowy, mogłabym sama zapłacić za podróż.

— Czyżbym miał przed sobą młodą kapitalistkę? — zażartował Rudolf.

— Przecież wiesz, Rudolfie, że odziedziczyłam po matce majątek, którym od czasu pełnoletności mogę

dowolnie dysponować. Nigdy dotąd z niego nie korzystałam, ale uczyniłabym to z wielką chęcią,

'* gdyby w grę wchodziły koszty podróży.

— Ale to przecież nie o to chodzi. Twój ojciec jest bogatym człowiekiem.

Wzruszyła ramionami.

— Ja tylko próbuję zrozumieć jego upór. Doprawdy, nie pojmuję, dlaczego jest taki nieugięty i nie chce

zgodzić się na mój wyjazd.

— I przy tym nie dostrzegasz najważniejszego. On po prostu nie chce na tak długo rozstać się z tobą.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, do pokoju wszedł ojciec. Nie mogli kontynuować rozmowy.

Waltraut stała przy oknie. Ojciec i Rudolf powinni wrócić lada chwila do domu.

W tym momencie zobaczyła samochód, którym zazwyczaj wracali z biura. Po chwili pojawili się oni w

drzwiach.

Kilka minut później zasiedli do kolacji. Waltraut zastępowała nieobecną gospodynię i wydawała

polecenia służbie. Niejeden raz

31

podkreślała, że było to jej jedyne zajęcie. Zaraz po kolacji ojciec zwrócił się do Rudolfa:

— Chodź do mojego gabinetu, muszę z tobą pomówić. Waltraut rzuciła Rudolfowi spojrzenie, które

zdawało się mówjć:

Wiedziałam, że tak będzie. Po czym rzekła:

— W takim razie mogę się już z wami pożegnać. Pójdę do mojego pokoju i poczytam książkę.

background image

Ojciec ujął ją pod brodę i skierował jej twarz ku sobie.

— Proszę cię, byś poczekała na nas tutaj na dole. Przecież równie dobrze możesz czytać w pokoju

wypoczynkowym. Później chciałbym pomówić z tobą w pewnej bardzo ważnej sprawie.

Spojrzała na niego wzrokiem pełnym zdziwienia i odpowiedziała grzecznie:

— Jak chcesz, ojcze. Mogę zostać tu, na dole. Powiesz mi, kiedy będziesz chciał ze mną rozmawiać.

Spojrzał na nią inaczej niż zwykle, a jego serce radowało się jej urodą i młodością. Miała dziewczęcą,

szczupłą sylwetkę, piękne ciemnoniebieskie oczy, delikatne, pełne wdzięku rysy i wspaniałe włosy '

0 niespotykanym kolorze. Były w odcieniu złocistego brązu, a kięjlfy. padały na nie promienie słońca

lub światło świecy, jaśniały dziwn^fn blaskiem. Dziś ubrana była w jasnoniebieską wieczorową suknię,

której. kolor znakomicie podkreślał jej delikatną, świeżą cerę. Bez wątpienia 4 Waltraut była bardzo

pociągającą i pełną powabu młodą damą.

Tak samo widział ją jej przyrodni brat, który skłonił się teraz przed nią i pocałował w policzek.

— Na razie, Waltraut!

Z uśmiechem skinęła głową, a kiedy tak stali razem, Georg Roland z zadowoleniem pomyślał, jak piękną

będą stanowić parę. Rudolf zdecydowanie górował wzrostem nad Waltraut. Był interesującym

1 przystojnym mężczyzną o zdecydowanych rysach i nieskazitelnym charakterze. Jego szare, dobre oczy

zdawały się potwierdzać, że ojciec powierzy los swojej córki w dobre i godne zaufania ręce.

Waltraut usiadła w fotelu, a panowie udali się do drugiego pokoju, który był gabinetem Georga Rolanda.

Gospodarz zasiadł w swoim fotelu, a Rudolfowi spoglądającemu na niego wyczekująco wskazał

32

miejsce naprzeciw siebie. Pan domu patrzył z dumą na tego młodego mężczyznę, którego wychowywał

jak własnego syna. Wiedział, że Rudolf Werkmeister wyrósł na porządnego człowieka i potrafi dać kobiecie

szczęście. Z zadowoleniem pomyślał, że i on sam ma w tym niemały udział. Jego córka natomiast posiada

wszystkie zalety, jakie mogą uszczęśliwić młodego mężczyznę. Przez wszystkie lata wychowywał ich tak, by

także jako ludzie dorośli mogli żyć razem, by ich związek mógł być szczęśliwy. Z roku na rok coraz więcej

myślał o ich przyszłości. Wierzył, że kiedy spełni dane sobie przyrzeczenie, zostanie oczyszczony z winy,

która była wprawdzie tylko jego urojeniem, ale zaciążyła nad całym jego życiem.

Rudolf czekał nieco zdenerwowany na to, co ojciec ma mu do powiedzenia. Nie odzywał się jednak,

wiedział bowiem nazbyt dobrze, że ojciec nie znosi ponaglających pytań. W końcu Georg Roland zaczął

mówić ze wzrokiem utkwionym w twarz Rudolfa:

— Zdaję sobie z tego sprawę, Rudolfie, że nie będzie to zwyczajna rozmowa. Musisz mi pomóc spełnić

pewne przyrzeczenie.

Ten zdumiony, prawie speszony powagą tych słów, spojrzał na ojca.

** — Czy zdradzisz mi ojcze, co to za przyrzeczenie? 2* — Zaraz się tego dowiesz. Ale przedtem muszę

ci jeszcze coś wyjaśnić. Wiesz, że obiecałem twojemu ojcu, iż po jego śmierci zajmę się tobą.

— Tak, mówiłeś mi o tym niejednokrotnie. I czyniłeś to przez wszystkie lata. A ja mogę ci tylko za to

dziękować.

background image

— Muszę ci także powiedzieć, że zawsze byłeś dla mnie prawdziwym synem i w tobie widziałem

mojego dziedzica. Nie myślałem o tym, że będę mieć także własne dzieci. Wiesz przecież, że Waltraut

przyszła na świat dopiero po dziesięciu latach mojego małżeństwa. Muszę ci wyznać, że jej narodziny

pokrzyżowały wszystkie moje plany. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie mogę mojej córki pozbawiać

ojcowskiego spadku, ale jednocześnie nie dopuszczałem takiej możliwości, byś ty ucierpiał z tego powodu.

— Ależ drogi ojcze, przecież to oczywiste, że Waltraut będzie twoją jedyną spadkobierczynią. Dałeś mi

takie wychowanie, że ja, dzięki Bogu, zawsze będę mógł zarobić na siebie.

3 Kaprysy losu

33

Starszy pan przytaknął z zadowoleniem.

— Wiem, że nigdy nie miałbyś Waltraut za złe, gdyby odziedziczyła po mnie cały spadek. Wiem, jaki

jesteś bezinteresowny, znam twoje możliwości i umiejętności, a także twoją pracowitość. Znajdziesz sobie

miejsce w życiu i osiągniesz wiele, o ile tylko nic zdarzy się coś, co mogłoby niespodziewanie odmienić twój

los.

Georg Roland pomyślał w tym momencie, jak niewiele znaczyła pracowitość i wielki umysł ojca

Rudolfa w obliczu trudności, którym nie był w stanie stawić czoła. Ale nie powiedział tego swojemu

przybranemu synowi.

— Cóż więc cię niepokoi, ojcze. Widzę, że jesteś niespokojny.

— To właśnie chciałbym ci powiedzieć. Uważam, że popełniłbym niesprawiedliwość, gdybym

wyznaczył moją córkę na jedyną spadkobierczynię majątku naszej rodziny. Czułem to już wtedy, kiedy tylko

się urodziła. Dlatego też wtedy złożyłem sobie przyrzeczenie, dałem słowo, że pewnego dnia moja córka

zostanie żoną syna mojego przyjaciela Heinricha Werkmeistera. I to właśnie chciałem ci dzisiaj powiedzieć,

mój kochany Rudolfie. Czekałem z tym tak długo ze względu na Waltraut. Teraz ona ma dwadzieścia jeden

lat, jest to odpowiedni wiek na małżeństwo. Wychowywałem was dla waszego przyszłego związku i myślę,

że macie zgodne charaktery. W pierwszej kolejności zwracam się do ciebie. Zanim będę rozmawiał z

Waltraut, chcę wiedzieć, czy pomożesz mi spełnić moje przyrzeczenie. Jest to moim najgorętszym

życzeniem, żebyś został jej mężem, a tym samym moim spadkobiercą, który po mojej śmierci poprowadzi

firmę „Roland", jak ja ją prowadziłem przez lata.

Rudolf zadrżał lekko i zbladł na twarzy. Tylko z trudem mógł zachować spokój. To, co usłyszał od ojca,

przyszło zbyt nagle i niespodziewanie. W końcu odezwał się przytłumionym głosem:

— Drogi ojcze, nie muszę ci mówić, jak bardzo jestem poruszony twoją propozycją. Dałeś w ten sposób

po raz kolejny wyraz twojej miłości i dobroci. Ale musisz zrozumieć, że jestem zaskoczony twoimi słowami.

Jestem zupełnie wytrącony z równowagi.

— Mam nadzieję, iż nie oznacza to, że twoje serce należy już do innej kobiety? — zapytał z niepokojem

starszy pan.

— Nie, ojcze. Szczerze mówiąc, nie myślałem jeszcze o ożenku.

34

background image

Zawsze wiedziałem, że jestem zależny od twojej dobroci. Nawet kiedy przed kilkoma laty zatrudniłeś

mnie jako prokurenta na stałej posadzie, czułem się twoim dłużnikiem po tym wszystkim, co dla mnie

uczyniłeś. Nigdy nie dałeś mi tego odczuć, że jestem tobie coś winien. Wręcz przeciwnie, czyniłeś wszystko,

bym mógł spokojnie przyjmować od ciebie te wszystkie dobrodziejstwa. Ale ja zawsze czułem się tak

przynależny do ciebie, że nigdy poważnie nie myślałem o tym, by się ożenić, a tym samym w pewnym sensie

rozstać się z tobą. Bo przecież gdybym wstąpił w związek małżeński, nie mógłbym cię jeszcze obarczać moją

żoną. Otrzymuję od ciebie pensję, dzięki której jestem w stanie zaspokoić wszystkie moje potrzeby, tym

bardziej, że mogę mieszkać w twoim domu, że zapewniasz mi całe utrzymanie. Ale tak naprawdę cały mój

majątek to pensja, którą dostaję co miesiąc. A gdybym się ożenił, ta sama pensja musiałaby wystarczyć dla

mnie, dla mojej żony, a potem może i dla moich dzieci. Jeżeli nie chcę rezygnować z poziomu życia, do

którego przywykłem dzięki twojej dobroci, nie mogę myśleć o małżeństwie. Przynajmniej dopóki nie znajdę

dziewczyny, która dysponowałaby takim majątkiem, który mógłby wystarczyć jej na wygodne życie. Ale

sama myśl o tym, że nie mógłbym sam zaspokoić wszystkich potrzeb mojej żony, jest dla mnie tak niemiła, a

wręcz przykra, że nigdy poważnie nie myślałem o małżeństwie. Nie znaczy to, że prowadziłem życie mnicha,

ojcze. Tak jak to w życiu bywa, nie stroniłem od kobiet, ale nigdy nie kochałem naprawdę. Były to tylko

doznania zmysłów i emocje. Myślę, że dostałeś wyczerpującą odpowiedź na swoje pytanie?

Starszy pan odetchnął głęboko i skinął głową.

— Rozumiem, że twoje serce jest jeszcze wolne. Cóż więc sądzisz o moim życzeniu?

Rudolf potarł dłonią czoło.

— Zawsze brałem od ciebie tak wiele, że nie mógłbym teraz sprzeciwić się twojej woli. Przecież po raz

kolejny chcesz coś uczynić dla mojego dobra. Ale zrozum, że ja zawsze patrzyłem na Waltraut oczami brata.

Kocham ją z całego serca i znając wszystkie zalety jej ducha wiem, że nie mógłbym sobie życzyć lepszej

żony. Ale, jak już powiedziałem, ona jest moją siostrą i zawsze tak na nią patrzyłem. Twoje słowa rzucają na

to wszystko zupełnie nowe światło, są dla mnie takim zaskoczeniem,

35

że doprawdy nie wiem, jak mam ci odpowiedzieć. Skoro przed laty złożyłeś taką obietnicę, może byłoby

lepiej dla nas wszystkich, gdybyś nie wychowywał nas jak siostrę i brata. Jeżeli miałbym spełnić twoje

życzenie, musiałbym najpierw spróbować spojrzeć na nią innymi oczami, zacząć traktować ją inaczej niż

dotychczas. Wałtraut jest czarująca i urocza, może nie będzie to dla mnie trudne, ale w tej chwili niczego nie

jestem pewien. Wiem, że małżeństwa zawierane nie z gorącej namiętności, lecz z szacunku i w uznaniu

wartości przyszłego współmałżonka są często bardzo szczęśliwe. Myślę, że może uda mi się pokochać

Wałtraut miłością inną od tej, którą darzyłem ją do tej pory. A poza tym chciałbym uczynić wszystko, by

pomóc ci spełnić twoje przyrzeczenie. Nie wolno ci jednak zapominać o tym, że decyzja nie należy tylko do

mnie. Przede wszystkim trzeba zapytać o to Wałtraut. Mężczyźnie łatwiej jest znaleźć się w takiej sytuacji

niż młodej, wrażliwej dziewczynie. A ona jest taka delikatna.

— Ale Wałtraut kocha ciebie i darzy cię ogromnym szacunkiem.

background image

— Wiem o tym, ale małżeństwo to coś więcej. Serce młodej dziewczyny jest bardziej wrażliwe, niż my

mężczyźni sobie to wyobrażamy, a ja za żadne skarby świata nie chciałbym sprawić jej bólu i zranić jej serca.

Na to nie mogę przystać. Chcę, by ufała mi i darzyła mnie zaufaniem jak dotychczas.

— Jeżeli jednak Wałtraut wyrazi zgodę, czy wtedy mogę liczyć na ciebie?

Rudolf nie odpowiedział od razu. Prawdą było, że nie znał innej kobiety na świecie, którą kochałby

mocniej i ceniłby wyżej od Wałtraut. Ale była to miłość zupełnie innego rodzaju niż miłość męża do żony. I

on czasami zastanawiał się nad tym, jak by to było, gdyby miał żonę. Ale były to tylko beznamiętne, czysto

teoretyczne rozważania, ponieważ serce jego pozostawało zupełnie obojętne. Do dziś pozostało wolne.

Dlatego też nie wykluczał, że w przyszłości pokocha Wałtraut jak żonę. Musi być jakieś wyjście z tej trudnej

sytuacji. Teraz przyszło mu na myśl wspomnienie z dzieciństwa. Wałtraut obiecywała mu wtedy w dziecięcej

naiwności, że kiedy będzie duża, zostanie jego żoną.

Zawsze śmiał się z tego. A teraz powróciło to wspomnienie. Wiedział, że Wałtraut nie kochała jeszcze

żadnego mężczyzny. Mając dwadzieścia jeden lat nie znała miłosnych uniesień. Czy to rzeczywiście

36

I

możliwe, żeby kiedyś byli mężem i żoną? Ale to wymagałoby ogromnych zmian. Znali się bardzo

dobrze, znali się zbyt dobrze, by mógł sobie wyobrazić, że teraz będzie ona dla niego kimś innym niż siostrą.

Ale może wszystko ułoży się lepiej, niż się spodziewa. Może odnajdą się w nowej sytuacji? Wiedział

doskonale, że biorąc Waltraut za żonę, poślubi kobietę, której zazdrościć mu będą inni mężczyźni, a on

uczyni wszystko, by była szczęśliwa i zadowolona z życia. Po dłuższej chwili powiedział:

— Jeżeli Waltraut zgodzi się zostać moją żoną, nic nie będzie stało na przeszkodzie, by twoje życzenie

stało się rzeczywistością, drogi ojcze.

Wdzięczność, jaką winien był Georgowi Rolandowi za wszystkie minione lata, była tak ogromna, że bez

protestu przyjąłby na siebie

0 wiele trudniejsze zadania.

Starszy pan podał mu rękę.

— Dziękuję ci, mój synu. A teraz proszę cię, byś zostawił mnie samego. Zaraz każę zawołać Waltraut,

bym i z nią mógł się rozmówić. Gdybyś ty nie wyraził zgody, nie mówiłbym jej o moich planach. Kiedy

wyjaśnię wszystko z Waltraut, każę zawołać cię do siebie.

Rudolf podniósł się z fotela i spojrzał na ojca proszącym wzrokiem.

— Ale jedno musisz mi przyrzec, ojcze.

— Co mam ci przyrzec?

— Że nie będziesz wywierał na Waltraut żadnego nacisku. Muszę być pewien, że jest to jej decyzja,

inaczej bym tego nie zniósł.

— Daję ci na to moje słowo.

Rudolf uścisnął dłoń ojca, patrząc na niego z powagą.

— Wiem, że dajesz mi tym największy dowód twojej miłości

background image

1 zaufania, drogi ojcze. Za to dziękuję ci z całego serca. Niechaj Bóg tak pokieruje naszym losem, żebyś

nigdy nie musiał żałować tego, co dla mnie uczyniłeś.

— Nigdy tego nie będę żałował — powiedział starszy pan podniosłym tonem.

Rudolf Werkmeister opuścił gabinet ojca z mieszanymi uczuciami. Wszystko to spadło na niego tak

nagle i niespodziewanie. Jedynym pocieszeniem w tej niezmiernie trudnej sytuacji było to, że ostateczna

decyzja należała do Waltraut. On podporządkuje się wszystkiemu, by dowieść swojej wdzięczności.

37

Rudolf Werkmeister wyszedł z gabinetu, a kilka minut później przed obliczem ojca pojawiła się

Waltraut.

— Wołałeś mnie, drogi ojcze.

— Tak, dziecko. Proszę, usiądź. Musimy omówić coś bardzo ważnego.

Uroczysta powaga, którą Waltraut wyczuła w słowach ojca, zaniepokoiła ją. Speszona usiadła w fotelu,

w którym niedawno jeszcze siedział Rudolf.

— Co masz mi do powiedzenia, ojcze? Ojciec ujął jej dłoń.

— Czy zastanawiałaś się już nad tym, Waltraut, że dorosłaś do wieku, w którym zaczyna się poważnie

myśleć o małżeństwie?

Uśmiechnęła się lekko.

— Oczywiście, ojcze. O tym myśli każda młoda dziewczyna. Odkąd Dora jest mężatką i ja od czasu do

czasu myślę o mojej przyszłości.

— A czy masz wtedy na myśli określonego mężczyznę? Roześmiała się szczerze.

— Nie, ojcze, wśród tych wszystkich młodych mężczyzn, którzy mniej lub bardziej zabiegają o moje

względy, żaden nie podoba mi się na tyle, bym myślała o nim jako o moim przyszłym mężu. Wiesz, sądzę, że

przyczyny należy szukać w tym, iż każdego z nich porównuję z Rudolfem, a wszystkie porównania wypadają

na ich niekorzyść.

Odetchnął głęboko.

— Tak więc Rudolf podoba ci się najbardziej ze wszystkich młodych mężczyzn, których znasz?

— Oczywiście, drogi ojcze, nikogo nie można z nim porównać — odpowiedziała beztrosko i szczerze.

Właśnie ta beztroska powinna była zwrócić uwagę ojca na to, że uczucia, jakie Waltraut żywiła do

Rudolfa były prawdziwie siostrzane. Ale on szukał w jej słowach czegoś innego. Słysząc je, pogłaskał ją po

policzku.

— Czy wiesz, jak bardzo się z tego cieszę? Zdumiona pokręciła głową.

— Ależ, ojcze, to przecież dla ciebie nic nowego, że Rudolf jest dla mnie najukochańszym człowiekiem

na świecie.

— Nie, oczywiście, nie jest to nic nowego, ale cieszę się, że jeszcze raz

38

lo potwierdzasz. Jest to ważne dla moich planów, o których chcę ci teraz powiedzieć. Ty i Rudolf macie

być razem moimi spadkobiercami i dlatego moim najgorętszym życzeniem jest, byście zawarli związek

małżeński.

background image

Waltraut spojrzała na niego bardziej zdumiona niż speszona.

— Ależ, ojcze, małżeństwo? Rudolf i ja? Nie mówisz tego poważnie? Przez jego twarz przebiegło

nerwowe drżenie.

— Owszem, dziecko, mówię to zupełnie poważnie. Tym bardziej, że kiedyś złożyłem obietnicę, iż moja

córka zostanie żoną syna mojego przyjaciela Heinricha Werkmeistera.

Ojciec opowiedział Waltraut, w jakich okolicznościach doszło do złożenia obietnicy. Dziewczyna

słuchała tego wszystkiego z coraz większym niepokojem. Ale kiedy, nie wiedząc tak naprawdę na czym

polega istota małżeństwa, wyobraziła sobie, że Rudolf mógłby zostać jej mężem, roześmiała się.

— To jest dosyć niezwykły pomysł, ojcze.

— Dlaczego? — zapytał nerwowo. Znowu zaśmiała się pogodnie.

— Ponieważ dla mnie Rudolf był zawsze bratem. Nigdy nie brałam tego pod uwagę, że pewnego dnia

mogłabym go poślubić. Kiedy byłam dzieckiem, niekiedy w zabawie wybierałam go sobie na męża, ale to

było dawno, kiedy byłam głupiutka i dziecinna. Nigdy o tym nie myślałam poważnie,

— Ale teraz, kiedy podsunąłem ci tę myśl, musisz przyznać, że nigdy nie znalazłbym dla ciebie

lepszego męża niż Rudolf, nawet gdybym szukał nie wiadomo jak długo.

Waltraut pobladła nieco, splotła ręce na kolanach i powiedziała:

— Nie, lepszego byś z całą pewnością nie znalazł. Jestem tego pewna. Ale to po prostu nie mieści mi się

w głowie, że Rudolf mógłby zostać moim mężem. Przecież wzrastaliśmy w tym domu jako rodzeństwo, ja

byłam dla niego siostrą, a on dla mnie bratem.

— Widzę, że wychowując was w ten sposób popełniłem błąd. Rudolf powiedział mi to samo.

Twarz Waltraut oblała się gorącym rumieńcem.

— Rozmawiałeś już o tym z Rudolfem?

— Tak, przed chwilą właśnie wyjawiłem mu moje życzenie.

39

— Och, był z pewnością tak samo zaskoczony jak ja teraz. I co ci na to odpowiedział?

W jej pytaniu wyczuwało się beztroskę.

— Rudolf decyzję pozostawił tobie. Spojrzała na niego zaskoczona.

— Jak to? On sądzi, że to możliwe? I nie miał nic przeciwko temu?

— Rudolf nie chce stawać na przeszkodzie moim ślubom. Tym bardziej, że wie, jaką wspaniałą kobietę

dostanie za żonę. Oczywiście przyznał, że jest zaskoczony tym pomysłem i że najpierw musi przyzwyczaić

się do myśli, iż będziesz dla niego kimś innym niż dotychczas, że przestaniesz być dla niego siostrą. Ale nie

sprzeciwiał się temu.

Waltraut niespokojnym ruchem odgarnęła włosy z czoła.

— To takie dziwne uczucie, ojcze! Rudolf byłby dla mnie nagle kimś innym, nie moim bratem, lecz

mężem. To jest takie dziwne, nie mogę tego wszystkiego pojąć.

— Tak więc chcesz zmusić mnie do tego, bym złamał moje przyrzeczenie? — zapytał ze smutkiem w

głosie.

Szybko chwyciła go za rękę i patrzyła na niego speszona.

background image

— Jak mogłeś złożyć taką obietnicę, ojcze?—wymknęło się z jej ust.

— Jak mogłem? Rudolf był dla mnie synem jeszcze długo przedtem, zanim ty przyszłaś na świat. Czy

miałem go wydziedziczyć tylko dlatego, że nagle ty się urodziłaś? — powiedział zdławionym głosem.

Słowa ojca przeraziły ją.

— Ależ skądże, i ja bym tego nie chciała. Tak bardzo go kocham.

— Widzisz, dziecko, przecież go kochasz. Może nawet sama nie wiesz jak bardzo. Już przedtem

powiedziałaś, że żaden inny mężczyzna nie wytrzymuje porównania z Rudolfem. Cóż więc stoi na

przeszkodzie, byś została jego żoną?

Bezradnie wzruszyła ramionami.

— Tak, co stoi na przeszkodzie? Tego sama nie wiem. Chyba tylko to, że do tej pory był dla mnie

bratem.

— I nic więcej?

— Nie, nie widzę innych przeszkód.

— Przyzwyczaisz się i do tej myśli. Zobaczysz, że będzie dla ciebie najlepszym mężem.

40

Waltraut patrzyła zamyślona w dal. Była jeszcze bardzo niedoświad-ona, bardziej niedoświadczona niż

inne panny w jej wieku. Nie 111 leżała do tych, które jeszcze przed ślubem rozmieniają swe uczucia na . 11

obne. Miała tylko bardzo niejasne wyobrażenie o małżeństwie i może I lutego zastanawiała się teraz zupełnie

poważnie, czy rzeczywiście nie Isłoby to dobre rozwiązanie, gdyby została żoną Rudolfa. Był on dla mej

najbliższym człowiekiem i darzyła go całkowitym zaufaniem, /awsze trochę obawiała się tego, że pewnego

dnia zupełnie obcy mężczyzna wkroczy w jej życie z wymaganiami, które mogłyby być dla niej niewygodne

lub przykre. Tak jak Harry Schliiter wtargnął w życie |i'j przyjaciółki Dory i porwał ją z przyjaznego,

spokojnego domu ojca w daleki nieznany świat.

O ileż lepsze życie będzie miała u boku Rudolfa. Nikt siłą nie będzie próbował zmienić jej

przyzwyczajeń, wszystko pozostanie tak, jak było dotychczas. To nie było mądre, że tak bardzo przestraszyła

się pomysłu ojca. Ale, oczywiście, nie będzie jej łatwo pogodzić się z myślą, że Rudolf nie jest już jej

bratem. Gdyby przynajmniej mieli trochę więcej czasu...

Westchnęła cicho i powiedziała:

— Tak, ojcze, gdybym tylko miała trochę czasu, żeby przywyknąć do tej myśli! Rzeczywiście nie mogę

sobie wyobrazić lepszego męża niż Rudolf, ale to wszystko jest takie trudne. Nie wiem, jak to zrobić. Na

pewno potrzebuję trochę czasu.

— Będziesz go miała tyle, ile tylko zechcesz, Waltraut. Jeżeli tylko wyrazisz zgodę, uczynię wszystko,

by ci pomóc.

Patrzyła przed siebie w zamyśleniu.

— Naturalnie, że chcę ci pomóc spełnić przyrzeczenie, które /łożyłeś przed laty. Rudolf jest taki

kochany i dobry, z nim czułabym się bezpiecznie, wiem o tym. Ale potrzebuję czasu i...

Rzucił jej pytające spojrzenie.

— I co jeszcze?

background image

— Muszę się chwileczkę zastanowić.

Przez chwilę siedziała pochłonięta swoimi myślami, po czym podniosła głowę i rzekła:

— Tak, ojcze. Może zrobimy w ten sposób. Obiecuję ci, że zostanę żoną Rudolfa, ale potrzebuję czasu.

Przez rok chcę być z dala od niego, nie możemy się spotykać ani pisać listów. Myślę, że będzie to najlepsze"

41

rozwiązanie dla nas obojga. W tym czasie może uda nam się zapomnieć, jakie uczucia łączyły nas

dotychczas. Przyzwyczaimy się do myśli, że od tej pory wszystko będzie inaczej. Bardzo cię o to proszę,

ojcze. Nie mogę tak z dnia na dzień zmienić mojego zachowania w stosunku do Rudolfa. Pozwól mi na rok

pojechać na Cejlon do Dory Schliiter. Kiedy wrócę z podróży, w naturalny sposób zmieni się mój stosunek

do niego i jego do mnie. Dzięki temu unikniemy wielu trudności. Przecież rozumiesz, ojcze, tak być musi?

Georg Roland nie mógł zaprzeczyć wywodom córki. Musiał jej przyznać rację.

Waltraut opowiedziała mu jeszcze, że ojciec Dory za cztery tygodnie wybiera się na Cejlon i z chęcią się

nią zaopiekuje w podróży. Ona wróci do kraju we wrześniu następnego roku razem z Dorą i jej mężem.

Ojciec był tak uradowany tym, iż Waltraut wyraziła zgodę na małżeństwo z Rudolfem, że nie miał

powodów, by sprzeciwiać się jej życzeniu. Tym bardziej, że w tych okolicznościach było ono jak najbardziej

uzasadnione. Jeszcze raz omówił z nią plany na najbliższe miesiące i wszystko zdawało się wskazywać na to,

że Waltraut oswoiła się z myślą o zaręczynach. Georg Roland kazał w końcu zawołać Rudolfa.

Kiedy Georg Roland rozmawiał z córką, Rudolf miał nieco czasu, by przyzwyczaić się do myśli o

możliwym małżeństwie z Waltraut. W każdym razie próbował sobie przynajmniej wmówić, że spełnienie

woli przybranego ojca nie będzie dla niego aż tak trudnym zadaniem. Gdy Georg Roland powiedział mu, jak

Waltraut przyjęła jego propozycję i jakie postawiła warunki, chwycił jej dłonie i powiedział:

— Życzenie ojca zaskoczyło nas oboje, Waltraut, ale w moim sercu nie widzę żadnych poważnych

przeszkód, które mogłyby zniweczyć jego plany. Cieszę się także, że i twoje serce jest wolne. Postaramy się

spełnić życzenie ojca, a tym samym urzeczywistnić złożone przez niego przyrzeczenie. Jednak mam pełne

zrozumienie dla warunków, które nam postawiłaś. Po roku rozłąki, gdy wrócisz już z Cejlonu, spotkamy się

jak narzeczony z narzeczoną. Ja także uważam, że nasze ro/.stanie na jakiś czas jest wskazane, wręcz

konieczne. W każdym ii.ic chcę ci podziękować, że z taką ufnością powierzyłaś mi swój

42

Waltraut spojrzała na niego z uśmiechem, który zdradził mu, jak mało świadoma była wagi podjętej

decyzji. To go wzruszyło.

— Nikomu innemu nie powierzyłabym własnego szczęścia z taką ufnością jak tobie, Rudolfie. To jest

pewne. I ja się cieszę, że zgadzasz się teraz na rozstanie, które ja uważam za konieczne. W przeciwnym

bowiem razie to onieśmielenie, które wywołała nasza decyzja, mogłoby stanąć między nami niczym wysoki

rnur i oddalić nas od siebie. A przecież musimy stać się sobie jeszcze bliżsi niż dotychczas, ale bliżsi w inny

sposób niż do tej pory. Kiedy wrócę za rok, spotkamy się jako zupełnie nowi ludzie. Prosiłabym cię także,

żeby do czasu mojego wyjazdu nasze spotkania były możliwie jak najrzadsze.

— W tym mogę wam pomóc od razu — wtrącił Georg Roland. — Rudolf już jutro może wyjechać w

podróż służbową i pozostać tak długo poza domem, dopóki ty nie wyjedziesz.

background image

Młodzi zgodzili się na to i podziękowali ojcu za pomoc. Georg Roland wiedział, że jest to najlepsze

rozwiązanie dla wszystkich. W trójkę zaczęli omawiać szczegóły. Zaręczyny miały być utrzymane w

tajemnicy, dopóki Waltraut nie wróci z podróży. Po jej powrocie zacznie się przygotowywać wesele. Georg

Roland snuł plany na przyszłość, a młodzi w milczeniu wymieniali spojrzenia. Po jakimś czasie Waltraut

pożegnała się z panami. Rudolf nie pocałował jej jak zwykle na dobranoc w policzek, lecz złożył pocałunek

na jej dłoni. Oboje byli zawstydzeni i onieśmieleni nową rolą, jaką wyznaczył im ojciec,

— Tak więc już teraz życzę ci szczęśliwej podróży, Waltraut. Zgodnie z twoją wolą przez najbliższy

rok nie będziemy nawet pisywać do siebie. Wszystkie informacje możemy przekazywać sobie tylko za

pośrednictwem ojca. Mam nadzieję, że po roku rozłąki wrócisz do mnie szczęśliwa i radosna — powiedział

ciepło i serdecznie. W jego głosie można było wyczuć niepokój o nią.

Waltraut spojrzała na niego uważnie i rzekła:

— Dziękuję ci, Rudolfie, i życzę ci, żebyś nigdy nie musiał żałować tego, że spełniłeś ojcowskie

życzenie.

— Nigdy nie będę tego żałował. Nigdzie nie znalazłbym lepszej i bardziej czulej żony niż ty.

— A ja nie znalazłabym nigdy mężczyzny, który byłby dla mnie tak dobry i któremu mogłabym ufać tak

jak tobie. Bądź zdrów, Rudolfie.

43

Życzę ci szczęśliwej podróży. Myślę, że nie powinniśmy się już spotkać przed twoim wyjazdem.

W jej twarzy można było wyczytać, jak bardzo obawiała się tych spotkań. Zabolało to Rudolfa, ponieważ

czuł, że skończyło się coś, co łączyło ich od lat: braterska miłość i zaufanie. Ale tak widocznie miało być,

musieli stać się sobie bardziej obcy, by móc pokochać się na nowo. Jeszcze raz ucałował jej dłoń. Miał

ochotę wziąć ją w ramiona, tak by czuła się bezpiecznie, i pogładzić po głowie jak małe dziecko, ale nie

uczynił tego, by nie wprowadzać zamętu w jej głowie.

Rudolf został z ojcem, by omówić szczegóły czekającej go podróży, a Waltraut poszła do swojego

pokoju. Długo siedziała przy otwartym oknie i rozmyślała o tym, jak nagle zmieniło się jej życie. Nie

wiedziała, czy ma się cieszyć czy smucić, czuła tylko, że zabrano jej trochę miłości i bezpieczeństwa, a dano

w zamian coś, czego nie znała. Jej stosunek do Rudolfa nabrał teraz obcości i zdawał się być czymś

nierealnym. To ją smuciło. Cały czas próbowała przekonać siebie, jak to będzie wspaniale, że nie opuści

ojcowskiego domu z jakimś obcym mężczyzną, że wszystko pozostanie tak jak dotychczas! Ale nie napawało

jej to radością. Nie mogła do końca pojąć, że dzisiaj związała się na zawsze z człowiekiem, którego nie

kochała jak kobieta kocha mężczyznę, że oddała mu swoją rękę, ale nie serce. Darzyła go szczerym

uczuciem, ale tylko uczuciem siostrzanym.

Gdyby nie była tak niedoświadczona, jeszcze bardziej niepokoiłyby ją zaręczyny, które dzisiaj spadły na

nią tak nagle i niespodziewanie. Pogodziła się więc z myślą, że takie widocznie jest jej przeznaczenie i że

wszystko jakoś się ułoży. To, czego chciał jej ojciec i brat, nie mogło być przecież niczym złym.

Instynktownie starała się nie myśleć o tym, co było powodem jej niepokoju. W końcu radość z tego, że ojciec

pozwolił jej wyjechać i odwiedzić przyjaciółkę, wzięła górę nad obawami. Zaczęła w myślach

background image

przygotowywać się do podróży, zastanawiała się, co powinna wziąć ze sobą na Cejlon, jeszcze raz

przeczytała list od Dory Schliiter i ustaliła listę niezbędnych zakupów.

To odwróciło jej uwagę od wydarzeń ostatniej godziny. Zastanowiła się jeszcze nad treścią telegramu,

który rankiem zamierzała nadać do przyjaciółki. Zdecydowała, że po prostu napisze: Przyjeżdżam z Twoim

ojcem. Waltraut.

44

] Dziewczyna uśmiechnęła się na myśl, jaką radość sprawi Dorze tym •*¦ telegramem.

v Następnego ranka w czasie śniadania ojciec powiedział Waltraut, że j Rudolf pojechał już do biura, by

wziąć dokumenty, które będą mu ' potrzebne podczas podróży, a prosto stamtąd uda się na dworzec.

Przekazał jej jeszcze serdeczne pozdrowienia od młodego mężczyzny \ i życzenia dobrej podróży.

Waltraut odetchnęła z ulgą. Była zadowolona, że nie będzie musiała ¦ spotkać się z Rudolfem, a

jednocześnie ubolewała nad tym, że było to • powodem jej radości. Rozmawiając z ojcem o przygotowaniach

do 'i podróży, nie myślała już o tym, co ciążyło jej na sercu. Ojciec obiecał jej, , że nada telegram do Dory

Schluter.

Kiedy pojechał do biura, Waltraut zabrała się do pisania długiego listu do swojej przyjaciółki. Z

pewnością dotrze on do Dory na kilka tygodni przed jej przyjazdem. Ale o zaręczynach nie wspomniała ani

słowem. To miała być tajemnica.

Kiedy siedziała pochylona nad kartką papieru, jej pokojówka przyniosła ogromny bukiet czerwonych róż

z liścikiem od Rudolfa. Pisał jej: Żegnaj, moja kochana siostrzyczko! Do zobaczenia, moja kochana

narzeczono! Bądź spokojna, moja kochana Waltraut, wszystko będzie o wiele prostsze niż sądzisz. Nie

zapominaj nigdy, że w każdej sytuacji możesz na mnie polegać. Bądź pewna, że z całego serca pragnę

Twojego szczęścia i uczynię wszystko, co tylko w mojej mocy, byś nigdy nie zaznała cierpienia. Zawsze

wierny — Twój Rudolf. Uśmiechając się dotknęła dłonią kwiatów.

— Dobry, kochany Rudolf, jakoś to będzie — powiedziała i wróciła do pisania listu.

Kiedy skreśliła ostatnie słowa, zeszła do gospodyni, by omówić jadłospis na dzisiejszy dzień, a potem

ubrała się do wyjścia. Zamierzała odwiedzić rodziców Dory Schluter i zawiadomić ich, że chce towarzyszyć

jej ojcu w podróży. Potem chciała udać się na zakupy. Ojciec wystawił jej czek na dużą sumę, tak by nie

musiała ograniczać się w wydatkach.

Rodzice Dory Schluter, radca doktor Heinze i jego żona, przyjęli Waltraut jak zwykle bardzo serdecznie.

Ucieszyli się bardzo na wiadomość, że pojedzie ona na Cejlon.

; 45

— Ale moja mała Dora się ucieszy. Kochana Waltraut! Ciężar spadł nam z serca. Córka nareszcie

będzie miała towarzystwo. Mój mąż nie może zostać tam dłużej. Cieszę się, że pani pozostanie z nią aż do

przyjazdu Dory i jej męża do Europy. Nie wiem, jak mam dziękować pani ojcu, że zezwolił wyjechać jej na

tak długo — powiedziała matka Dory.

Waltraut ucałowała jej dłoń.

— Tak się cieszę, że będę mogła ją zobaczyć. Tym bardziej, że już zupełnie straciłam nadzieję na to, iż

uda mi się dostać zgodę papy na wyjazd.

background image

— No właśnie. Przecież jeszcze wczoraj powiedziała mi pani, że ojciec absolutnie się nie zgadza —

wtrącił pan radca.

Waltraut zaczerwieniła się lekko na myśl, czemu zawdzięcza zgodę.

— Wczoraj powiedziałam ojcu, że będzie się pan mną opiekował w czasie podróży, a wrócę za rok z

Dorą i jej mężem. To go przekonało.

— Będę miał czarującą towarzyszkę podróży — powiedział starszy pan z filuternym uśmiechem.

Waltraut porozmawiała jeszcze chwilę z rodzicami przyjaciółki o szczegółach podróży, zapowiedziała

wizytę swojego ojca, który chciał podziękować panu radcy za podjęcie się opieki nad nią na czas podróży, po

czym pożegnała się z państwem Heinze i poszła na zakupy.

Przez najbliższe godziny była tak bardzo pochłonięta przygotowaniami do podróży, że nie myślała o

wydarzeniach poprzedniego dnia. W swojej niedojrzałości nie mogła wiedzieć, jak wiele zmieniło się od

wczoraj w jej życiu. Kiedy wróciła do domu, zobaczyła w swoim pokoju bukiet róż od Rudolfa, Zamyślona

podeszła bliżej. Poczuła słodki zapach kwiatów. Czerwone róże? Róże miłości? Od Rudolfa? To wydało jej

się takie niepojęte, prawie niemożliwe. Ale szybko odsunęła od siebie te myśli. Dlaczego ma się zadręczać?

Ma jeszcze tak dużo czasu, cały rok. W ciągu tego roku przeżyje wiele wspaniałych dni. Przed nią daleka

podróż, a potem nieznana wyspa, Cejlon, o której cudach i urokach donosiła jej Dora w każdym liście.

46

Następne tygodnie całkowicie wypełnione były przygotowaniami do podróży. Jednak Waltraut

codziennie znajdowała chwilę czasu, by obejść dokładnie cały dom, jakby chciała pożegnać się z tym, co

było, a co miesło nigdy nie wrócić. Jakby teraz dopiero zobaczyła, jak piękny byl dom jej ojca, i zrozumiała,

że przeżyła w nim wiele szczęśliwych chwil mimo samotności, na którą skazana była w ostatnim czasie.

Wszystkie pokoje urządzone były ze smakiem. Widać było, że pan tego domu był znawcą szt uki. Wszędzie

czuło się też rękę zmarłej matki, dla której dom był wszystkim. Zatęskniła bardzo za nią, za jej miłością.

Pomyślała, że gdyby matka żyła, nigdy nie dopuściłaby do tego, by ojciec postawił ją przed tak trudną

decyzją. Nigdy.

I wtedy po raz pierwszy w życiu zadała sobie pytanie, czy związek jej rodziców był szczęśliwy. Żyli

zgodnie i spokojnie, matka zawsze podporządkowywała się woli ojca, czuła się z nim bezpieczna. A jej córka

i Rudolf, którego kochała jak własnego syna, wypełniali jej życie, czynili je bogatszym i piękniejszym Ale w

małżeństwie jej rodziców brakowało prawdziwej radości, wielkich wzlotów i burzliwych uniesień. Wszystko

było raczej poważne i ciche, zbyt wiele było tu spokoju i powściągliwości. I takie będzie jej małżeństwo z

Rudolfem. Nie uświadamiała sobie tego jeszcze tak jasno, ale przeczuwała instynktownie, że i w jej związku

będzie czegoś brakowało.

Ale czy istnieją w ogóle takie małżeństwa, które są samą radością i bezustannym uniesieniem? A może

są tylko wymysłem poetów, którzy sławią je w swoich pieśniach? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to

pytanie. Poczuła dziwny ciężar na sercu. Ogarnął ją niepokój. Chciała odsunąć od siebie te niewesołe myśli.

Przez chwilę nie wiedziała co robić. Po chwili jednak zaczęła przygotowywać walizki i kufry, a dręczące ją

myśli uleciały gdzieś daleko. Była szczęśliwsza, kiedy nie miała czasu na rozmyślania.

background image

Rudolf nie odezwał się do niej już więcej. Ojciec, który był z nim cały czas w listownym kontakcie,

przekazał jej tylko serdeczne pozdrowienia.

To zabolało Waltraut. Niejednokrotnie przyłapywała się na tym, że zajmując się codziennymi sprawami,

chciała zwrócić się z jakimś pytaniem do Rudolfa, tak jak zwykła to czynić do tej pory. Wtedy przychodziły

jej na myśl słowa, które Rudolf wypowiedział tamtego

47

wieczoru: Musimy stać się sobie obcy, by potem pokochać się na nowo. I ona myślała tak samo. W

przeszłości często zdarzało się, że mieli podobne spostrzeżenia i uwagi. I to sprawiało im zawsze ogromną

radość.

Często bolała nad tym, że straciła ukochanego brata Rudolfa. Czy los sprawi, że mąż w pełni go jej

zastąpi?

Mąż? To słowo było jej obce. Nie wiedziała, co w sobie ono kryje. Męża Dory Schliiter uważała za

bezwzględnego zdobywcę, za intruza, który wdarł się do ojcowskiego domu Dory i porwał bezlitośnie jej

przyjaciółkę, odrywając ją od wszystkiego, co było dla niej ważne i co kochała. Czy mąż może wynagrodzić

kobiecie to wszystko, co straciła? Czy Rudolf jako mąż wynagrodzi jej utratę brata?

Bardzo często dręczyły ją takie myśli. Na szczęście nie miała zbyt wiele czasu, by rozmyślać długo o

tych sprawach, ale te pytania powracały bezustannie.

Ojciec był teraz dla niej miły i czuły. Był o wiele weselszy niż zazwyczaj. Gotów był spełnić każde jej

życzenie. Z całą pewnością cierpiał jednak na myśl o czekającym ich rozstaniu i to wystarczyło już, by

Waltraut cierpiała. Były godziny, kiedy dziewczyna chciała zrezygnować z podróży i zostać przy ojcu. Kiedy

mu o tym powiedziała, był bardzo wzruszony. Starał się jednak rozwiać jej wątpliwości, ponieważ był

przekonany, że ta podróż jest konieczna dla dobra jej związku z Rudolfem. Tłumaczył jej, że z jego powodu

nie powinna rezygnować z podróży, bo on nie zostaje w domu sam, Rudolf zaraz po jej wyjeździe wróci.

Pożegnanie z ojcem było bardzo bolesne. Georg Roland odwiózł córkę do Bremerhaven, skąd miał

odpłynąć parowiec. Odprowadził ją aż na pokład. Pan radca Heinze wielokrotnie musiał mu powtarzać, że

będzie się nią troskliwie opiekował. Zaraz po opuszczeniu pokładu przez Georga Rolanda statek zaczął

powoli odbijać od brzegu. Kapela na parowcu zaczęła grać znaną piosenkę. Waltraut wybuchnęła wtedy

płaczem. Najchętniej opuściłaby teraz parowiec. Także i ojciec, który pozostał na brzegu, poczuł, że łzy

napływają mu do oczu. Pomyślał sobie, że jest już starym człowiekiem. Spoglądając smutnym wzrokiem za

oddalającym się statkiem, zastanawiał się, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy swoje dziecko.

48

Parowiec, na którym Wałtraut pod opieką pana radcy Heinzego miała odbyć podróż na Cejlon,

znajdował się już na pełnym morzu. Wałtraut rozpakowała się w swojej kabinie, a wesołe towarzystwo na

pokładzie sprawiło, że smutne myśli uleciały. Radca Heinze także zadomowił się na statku. Był w tak

dobrym humorze, że Wałtraut nie pozostawało nic innego, jak cieszyć się z rozpoczynającej się podróży.

Drugiego dnia po wyjściu z portu pan radca zszedł po obiedzie do kabiny na swoją zwyczajową poobiednią

drzemkę. Twierdził, że nie może zasnąć na pokładzie wystawiony na ciekawskie spojrzenia pasażerów. Nie

mógł znieść, kiedy ktoś przeszkadzał mu w wypoczynku.

background image

Wałtraut zdecydowała się jednak wyjść na pokład. Usiadła z książką na ustawionym nieco na uboczu

leżaku. Lektura jednak jej nie pasjonowała. Odłożyła więc książkę na kolana i przymknęła oczy. Nie miała

zamiaru spać, wolała oddać się marzeniom. Przez dłuższy czas siedziała nieruchomo, ogarnięta błogim

zmęczeniem, gdy nagle poczuła coś niepokojącego. Jakaś niepojęta siła kazała jej otworzyć oczy. Zobaczyła

wysokiego młodego mężczyznę, który stał naprzeciwko niej oparty o reling i przyglądał się jej badawczo.

Przez chwilę patrzyli na siebie. Nie mogli oderwać od siebie wzroku. Spojrzenie szarych oczu, które na

opalonej twarzy mężczyzny błyszczały dziwnie jasnym blaskiem sprawiło, że Wałtraut poczuła coś, czego

nie doświadczyła nigdy do tej pory. Czuła, jak pulsująca krew parzy jej policzki. Szybko zamknęła oczy.

Kiedy po chwili delikatnie rozchyliła powieki, spostrzegła, że te badawcze oczy w dalszym ciągu spoglądają

na jej twarz. Wydawało jej się, że je zna. Przez chwilę myślała z wysiłkiem. Tak, to były oczy Rudolfa: ten

sam kolor, ten sam kształt, tylko spojrzenie było inne.

Była coraz bardziej niespokojna. Ten młody mężczyzna nie spuszczał z niej wzroku, a ona czuła się taka

bezbronna. Chcąc uwolnić się od niego, sięgnęła po książkę, by zagłębić się w lekturze. Była tak

zdenerwowana, że książka wysunęła się jej z rąk i upadła na podłogę.

Mężczyzna szybkim krokiem podszedł do niej, podniósł książkę i w uprzejmym ukłonie podał ją jej.

Niepewnie i nieśmiało spojrzała na jego sympatyczną twarz i podziękowała skinieniem głowy.

Młodzieniec odszedł powoli wzdłuż pomostu spacerowego. Wałtraut miała wrażenie, że przed chwilą

zdarzyło się coś bardzo ważnego.

l II Y.

4 Kaprysy losu

49

Jej serce biło niespokojnie. Nadaremnie próbowała zagłębić się w lekturze. Nie mogła zebrać myśli i

musiała kilkakrotnie czytać każde zdanie, by zrozumieć jego sens. Ciągle spoglądała w kierunku, w którym

oddalił się nieznajomy.

(idy zniknął jej z oczu, Waltraut uspokoiła się nieco i powróciła do książki.

Siedziała na pokładzie tak długo, dopóki nie pojawił się pan radca, który z uśmiechem zaprosił ją na

przechadzkę.

— No, jak tam, panno Waltraut? Czas na krótki spacerek. Spojrzała na niego z uśmiechem.

— Mam nadzieję, że nikt nie przeszkodził panu w poobiedniej drzemce. Wygląda pan na zadowolonego.

— Bo też i jestem zadowolony. Spałem znakomicie. Zdaje się, że morskie powietrze mi służy. Znowu

jestem głodny.

— Morskie powietrze pobudza apetyt, panie radco. Już niedługo czas na herbatę.

— Czekam na to z utęsknieniem. Przecież do herbaty podają zazwyczaj wspaniałe przysmaki.

Waltraut podniosła się z leżaka i szła teraz u boku pana radcy. Rozbawieni rozmawiali wesoło. Pan radca

był mądrym i bardzo oczytanym człowiekiem o młodzieńczym usposobieniu i ogromnym poczuciu humoru.

Cieszyło go, że Waltraut śmiała się w jego towarzystwie i był bardzo dumny ze swojej podopiecznej widząc,

jak młodzi mężczyźni spoglądają na nią z bardziej lub mniej ukrywanym zainteresowaniem. Spacerowali już

dobre pół godziny, kiedy pan radca powiedział:

background image

— Wie pani, panno Waltraut, podróżujący statkiem ludzie zazwyczaj już w pierwszych dniach podróży

studiują dokładnie listę pasażerów. Nie możemy zdradzić, że jesteśmy w tej dziedzinie zupełnymi

nowicjuszami, mimo iż tak jest w istocie. Dlatego i my powinniśmy zorientować się, kto z nami podróżuje.

Na pokładzie widać tyle ciekawych twarzy, a przy tym świat jest taki mały, iż niewykluczone, że wśród

pasażerów znajdziemy kogoś znajomego.

— Ja już znalazłam, panie radco. Nie są to wprawdzie moi znajomi, ale ludzie, których znam. Na

pokładzie jest towarzystwo związane ze sceną, wielka gwiazda, którą widziałam już w różnych filmach, i ten

50

znakomity berliński aktor, Hans Brausewetter. Widziałam także rosyjską tancerkę, która niedawno

występowała gościnnie w Hamburgu.

— To stara prawda, że podróże kształcą. Mamy rzadką możliwość obejrzeć ludzi filmu. Ale teraz

chodźmy przestudiować listę pasażerów.

Tak też zrobili. Wprawdzie nie znaleźli nikogo znajomego, ale Wallraut zwróciła uwagę na jedno

nazwisko na samym końcu listy. Śmiejąc się wskazała na nie palcem: Holender Jan Werkmeester.

— Proszę spojrzeć, panie radco, ale to zabawne. Holender o nazwisku Werkmeester. To przecież to

samo co niemieckie Werkmeister. Tak więc znaleźliśmy imiennika mojego przybranego brata.

— i do tego holenderskiego imiennika. Musimy go sobie dokładnie obejrzeć. Jeżeli chociaż trochę

podobny jest do pani wspaniałego brata, spróbujemy się z nim zaprzyjaźnić.

Waltraut roześmiała się wesoło.

— Mam wrażenie, że będzie to mocno starszy, nieco otyły pan z łysiną, czerwonym nosem i pełną,

okrągłą twarzą żarłoka.

— Ale przecież są też i młodzi Holendrzy. A nawet gdyby był stary i z twarzą pełną jak księżyc, może

być znakomitym towarzyszem podróży. Zawsze lubiłem ludzi o okrągłych twarzach. Może dlatego, że mnie

zawsze uważano za zbyt chudego. A poza tym całkowicie zgadzam się z Juliuszem Cezarem, który lubił być

otoczony ludźmi o słusznych kształtach.

Waltraut rzuciła mu szelmowskie spojrzenie.

— Ale ja nie podzielam gustów Juliusza Cezara. Pan radca roześmiał się rozbawiony.

— Czy miał to być ukryty komplement pod moim adresem, moje dziecko?

— Oczywiście. Bardzo mi się podoba, kiedy starsi mężczyźni potrafią zachować linię.

Pan radca w odpowiedzi ukłonił się zabawnie.

— To będzie pani wina, jeżeli na stare lata stanę się próżny. Ale teraz chodźmy już na herbatę. Mój

apetyt przybrał zastraszające rozmiary.

— W takim razie pośpieszmy się, panie radco!

51

Rozbawieni udali się na pokład, gdzie grała już mała kapela, a kilka par wirowało w tańcu, w tym znana

gwiazda fiłmowa z Hansem Brausewetterem, co Waltraut natychmiast skomentowała.

Pan radca i Waltraut usiedli przy małym stoliku w pobliżu tańczących par. Steward przyniósł im herbatę.

Starszy pan z zadowoleniem kosztował wszystkich przysmaków, jakie podano. Po chwili ich oczom ukazał

background image

się ten sam młody mężczyzna, który przedtem podniósł Waltraut książkę. Podszedł bliżej i zajął miejsce przy

sąsiednim, wolnym jeszcze stoliku. Waltraut czuła, jak rumieńce oblewają jej policzki.

Młody mężczyzna usiadł tak, by móc patrzeć na twarz dziewczyny. Pozdrowił ją uprzejmym ukłonem.

Zmieszana odpowiedziała mu lekkim skinieniem głowy. Radca zauważył to milczące powitanie.

— Czy zna pani tego mężczyznę, panno Waltraut?

— Nie. On tylko podniósł mi książkę, która spadła z mojego leżaka, i teraz widocznie czuje się w

obowiązku mnie pozdrowić.

Pan radca rzucił szybkie spojrzenie w stronę sąsiedniego stołu. Siedzący przy nim mężczyzna wstał i

ukłonił mu się w milczeniu. Pan radca uprzejmie się odkłonił.

— To dobrze wychowany młody mężczyzna — powiedział z uznaniem. — A do tego wydaje się bardzo

sympatyczny.

Tymczasem do sąsiedniego stolika dosiadło się dwóch innych panów. Prowadzili ożywioną rozmowę.

Wyglądali na dobrych znajomych młodego człowieka, który przez cały czas nie spuszczał wzroku z Waltraut.

Ona nie mogła się opanować, by nie spoglądać w tamtym kierunku. Robił to także pan radca zainteresowany

ich głośną rozmową. Ten młody mężczyzna, który usiadł pierwszy, wydawał mu się najsympatyczniejszy i

najciekawszy z całej trójki. Był elegancko ubrany, ale nie wyglądał na gogusia. Był to ten gatunek dyskretnej

elegancji, który właściwy jest ludziom dobrego pochodzenia. Od opalonej twarzy wyraźnie odcinało się dużo

jaśniejsze czoło, prawdopodobnie skrywane często przed słońcem pod rondem kapelusza. Pod kształtnym

czołem osadzone były szare oczy osłonięte brązowymi rzęsami. Gęste, ciemnobrązowe włosy, mocno

przycięte na karku, zaczesane były do góry. Mężczyzna miał wąskie, pełne wyrazu usta i wyraźne, wręcz

ostre rysy, takie, jakie zazwyczaj cechują ludzi przywykłych do walki i trudów. Była to twarz, na którą

trudno było nie zwrócić uwagi, interesująca

52

i frapująca. Widać było, że ten młody człowiek jest niesłychanie sprawny i zręczny. Jego maniery też

były bez zarzutu.

Także Wałtraut nie mogła odmówić sobie tej przyjemności, by

dokładniej przyjrzeć się mężczyźnie, który zrobił na niej takie wrażenie.

,; I znowu musiała stwierdzić, że jego oczy przypominały jej oczy Rudolfa.

I Żadnego innego podobieństwa między nimi się nie dopatrzyła. Ale

właśnie te oczy działały na nią tak dziwnie. Za każdym razem, kiedy ich

spojrzenia się spotykały, Wałtraut czuła, że jej serce przestaje bić na

chwilę.

Kiedy skończyli pić herbatę, Wałtraut wstała od stołu i poszła do \ kabiny przynieść płaszcz. Było jej

zimno. Specjalnie nie spieszyła się z powrotem, nie chciała jednak przyznać się nawet sama przed sobą, że •i

jakaś nieznana siła ciągnie ją w kierunku nieznajomego.

Kiedy wróciła na pokład, zobaczyła ze zdumieniem, że pan radca

Heinze siedzi razem z trzema mężczyznami, którzy przedtem zajmowali

miejsca przy sąsiednim stole. Podniósł się, kiedy tylko zobaczył

background image

Wałtraut, a zaraz potem wstali także trzej młodzi mężczyźni.

s

— Proszę sobie wyobrazić, Wałtraut, właśnie przed chwilą dowie-

i działem się, że ten pan — tu wskazał ręką na mężczyznę, który zro-

j ¦ bił na Wałtraut tak ogromne wrażenie — jest sąsiadem i bardzo

} dobrym przyjacielem mojego zięcia. Czy mogę przedstawić: pan Werk-

I meester, pan Boon i pan Dóring ze znanej firmy handlowej „Dóring

I i Syn", a to panna Roland, przyjaciółka mojej córki, która pod-

:< różuje pod moją opieką i jedzie wraz ze mną złożyć dłuższą wizytę

mojej córce.

Mężczyźni ukłonili się Wałtraut. Ona odkłoniła się i zamieniła z nimi kilka słów. Najpierw zwróciła się

do pana Doringa, wesołego blondyna lat około trzydziestu.

— Pana firma nie jest mi nieznana, panie Dóring. Wiele razy słyszałam, jak mój brat i ojciec

wymieniali tę nazwę w swoich rozmowach. „Dóring i Syn" to firma o światowej sławie.

— To samo można powiedzieć o firmie „Roland", szanowna panienko. Cieszę się, że mogę poznać

córkę pana Georga Rolanda, z którym tak często spotykamy się w sprawach służbowych.

— W takim razie zna pan z pewnością także mojego przybranego brata, który jest prokurentem w tej

firmie?

53

Pan Dóring skłonił się z uśmiechem.

— Oczywiście, po raz pierwszy spotkaliśmy się w marcu tego roku na targach w Lipsku. Spędziliśmy

tam razem kilka uroczych wieczorów. Świat jest taki mały. Pomyśleć tylko, że na środku oceanu spotykam

teraz siostrę mojego znajomego.

— Pan podróżuje w interesach?

— Częściowo tak. Mój ojciec uważał za wskazane, żebym udał się na Cejlon, Jawę i Sumatrę i poznał

osobiście naszych partnerów, z którymi od dawna prowadzimy interesy. Rzecz jasna, że nie miałem nic

przeciwko temu. Młody mężczyzna musi poznać świat.

— Przed laty mój brat odbył taką samą podróż.

— Wiem o tym. To właśnie on udzielił mi kilku praktycznych rad, jak należy zachowywać się w

tropikach — odpowiedział pan Dóring ze śmiechem.

— Czy nie ma pani ochoty usiąść, szanowna panienko?

Pan Dóring usłużnie podsunął jej fotel. Waltraut zajęła miejsce między panem radcą i panem

Werkmeesterem, młodym mężczyzną, który podniósł jej książkę. Z całą pewnością nie był to starszy pan o

pełnej twarzy i czerwonym nosie. Teraz on zwrócił się do Waltraut.

— Dowiedziałem się od pana radcy Heinzego, że udaje się pani do Soardy w odwiedziny do państwa

Sehluterów, szanowna panienko.

Zdziwiła ją jego znakomita niemiecka wymowa.

— Tak jest w istocie — odpowiedziała nieśmiało, zła na siebie, że nie potrafi ukryć zmieszania.

background image

— Pan Werkmeester wraca właśnie z długiej podróży do Europy, panienko Waltraut. I dlatego nie

możemy się od niego dowiedzieć niczego nowego na temat Dory — powiedział pan radca.

Waltraut rzuciła panu Werkmeesterowi pytające spojrzenie, starając się nie okazywać onieśmielenia.

— Pan także jedzie na Cejlon?

— Tak, łaskawa panienko.

— Czy mieszka pan tam na stałe?

— Tak, mamy tam duże plantacje, mój ojciec i ja. Nasza największa plantacja, Larina, graniczy z

posiadłością Harrego Schliitera. Soarda i Larina są oddzielone tylko rzeką. Harry Schluter jest moim

najlepszym przyjacielem, a i pani Dora zaszczyca mnie swoją przy-

54

jaźnią. Wiele czasu spędzamy razem. Cieszę się, że mogę poznać ukochaną przyjaciółkę pani Dory, o

której opowiadała mi tak często. Widziałem u niej także pani zdjęcie i dlatego twarz pani wydała mi się

znajoma, że miałem czelność naprzykrzać się moim zainteresowaniem.

Twarz Wałtraut znowu oblała się rumieńcem.

— Niczego takiego nie zauważyłam — odpowiedziała niezupełnie zgodnie z prawdą.

— A jednak moje zainteresowanie było tak duże, że pozwoliłem sobie przedstawić się panu radcy. Od

niego dowiedziałem się, że jest pani przyjaciółką pani Dory, a wtedy stało się dla mnie zupełnie jasne,

dlaczego pani twarz wydaje mi się tak dziwnie znajoma.

Wałtraut zmusiła się do uśmiechu.

— Pan Dóring ma rację. Świat jest mały.

— Ale i my byliśmy zainteresowani pańską osobą, panie Werkmees-ter. Moja podopieczna i ja —

wtrącił pan radca.

— Naprawdę? Czy wolno mi zapytać z jakich powodów? — spytał młody mężczyzna ze wzrokiem

utkwionym w twarz Wałtraut.

— Przestudiowaliśmy dzisiaj listę pasażerów i zauważyliśmy pańskie nazwisko, które zaciekawiło nas.

— Czy wolno mi zapytać, co takiego ciekawego jest w moim nazwisku? Nigdy nie sądziłem, że może

być interesujące.

— Przybrany brat panienki Wałtraut nazywa się Werkmeister, jest to po prostu niemieckie brzmienie

pańskiego nazwiska.

— Tak jest w istocie. W takim razie jestem bardzo zadowolony, że poprzez ten zbieg okoliczności

wzbudziłem zainteresowanie państwa

— powiedział młody mężczyzna, uśmiechając się miło.

— Ale poza tym bardzo nas pan rozczarował, panie Werkmeester

— powiedział starszy pan z szelmowskim uśmieszkiem. — Wyobrażaliśmy sobie pana zupełnie inaczej.

Wałtraut zrobiła się purpurowoczerwona i złapała pana radcę za ramię.

— Może lepiej niech pan o tym nie mówi, kochany panie radco. Ale pan Werkmeester jakby

przeczuwając, że kryje się za tym coś

ciekawego, koniecznie chciał się dowiedzieć, jak Wałtraut wyobrażała sobie jego osobę.

background image

55

— Ależ proszę mówić, panie radco. Bardzo jestem ciekaw, jakie szanowna panienka miała o mnie

wyobrażenie.

— Panna Waltraut przypuszczała, że jest pan starszym panem z łysiną, o okrągłej pełnej twarzy, z

nosem czerwonym od nadmiaru wina.

Pan Werkmeester wybuchnął szczerym, młodzieńczym śmiechem i rzucił Waltraut filuterne spojrzenie.

Teraz i ona uśmiechnęła się nieśmiało.

— Bardzo mi przykro, że musiałem panią rozczarować, szanowna panienko.

— Mnie także — odpowiedziała Waltraut i roześmiała się radośnie. Zmieniła szybko temat i rzekła:

— Doskonale mówi pan po niemiecku, panie Werkmeester.

— Tak? Czy istotnie? Ale tak naprawdę to nie ma się czemu dziwić. W moim rodzinnym domu

używano języka niemieckiego na równi z niderlandzkim. Ojciec kochał wszystko, co niemieckie, a i moja

matka już jako dziecko uczyła się niemieckiego i zupełnie swobodnie mówiła w tym języku. Poza tym z

państwem Schliiterów rozmawiam wyłącznie po niemiecku i dzięki temu nie wychodzę z wprawy. Większą

część mojego urlopu spędziłem teraz w Niemczech, gdyż i ja pokochałem ten kraj. Przez kilka miesięcy

byłem w Alpach Bawarskich, żeby nareszcie móc się nacieszyć śniegiem i mrozem. Nam, mieszkającym w

tropikach, bardzo tego brakuje.

— Czy zawsze mieszkał pan na Cejlonie? — spytała Waltraut z zainteresowaniem.

— Nie, nie zawsze. Na stałe mieszkam tam od czterech lat. Przedtem przyjeżdżaliśmy tam jednak

często. Ojciec mojej matki miał wielkie posiadłości na Sumatrze, a na Cejlonie miał tylko małą plantację,

którą odziedziczył po dziadku. Także i moi rodzice mieszkali na Sumatrze. Ja do szesnastego roku życia

mieszkałem w Holandii. Tam są lepsze szkoły, a poza tym rodzice woleli, bym ze względów zdrowotnych

dzieciństwo spędził z dala od tropików. Zawsze ktoś z rodziny był tam ze mną, najczęściej moja babka,

matka mojej matki, która źle znosiła gorący klimat. Mając szesnaście iat pojechałem na Sumatrę, żeby pomóc

ojcu na plantacjach, które odziedziczył po śmierci dziadka. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że dziadek w ostatnim

okresie swojego życia zakupił dużo ziemi

56

na Cejlonie położonej wokół naszej posiadłości Larina. Wkrótce okazało się, że właśnie ten majątek

przynosi dużo większe zyski niż plantacje na Sumatrze. Zamierzaliśmy przenieść się na Cejlon. Chcieliśmy

jednak przedtem sprzedać naszą ziemię na Sumatrze. Na dłuższą metę gospodarowanie na dwóch tak dużych

plantacjach było zbyt męczące. Często jeden z nas pracował na Cejlonie, a drugi na Sumatrze. Musieliśmy

jednak ze względów zdrowotnych od czasu do czasu opuszczać tropiki i wyjeżdżać do Europy. Zmiana

klimatu jest bowiem koniecznością. Podczas naszych podróży zawsze odwiedzaliśmy moją babkę. Kiedy

przed czterema laty przyjechałem do Holandii, ona już nie żyła. Na szczęście moja matka była przy niej w

godzinie śmierci. Kiedy wróciliśmy z Europy, matka zaczęła chorować i wkrótce potem zmarła. Ojciec

znalazł kupca na nasze posiadłości na Sumatrze i wtedy nie trzymało nas tam już nic. Przenieśliśmy się na

stałe na Cejlon. Mamy tam wystarczająco dużo pracy na naszych plantacjach.

background image

Pan Werkmeester opowiadał o tym wszystkim rzeczowo spokojnym tonem. Był z natury powściągliwy i

małomówny, ale tym razem, ku własnemu zdziwieniu, z przyjemnością opowiadał historię swojego życia.

Przychodziło mu to o wiele łatwiej, kiedy Waltraut patrzyła na niego z zainteresowaniem.

— Czy podczas pana nieobecności pański ojciec jest zupełnie sam?

— Niestety. Niechętnie zostawiam go samego, tym bardziej, że on często popada w przygnębienie.

Niepokoję się o niego.

— Pewnie dzieje się tak od czasu śmierci pana matki?

— Mój ojciec był zawsze bardzo poważnym i nieco smutnym człowiekiem, a po śmierci matki stan jego

znacznie się pogorszył. Nie chciałem zostawiać go samego, ale on nalegał, abym wyjechał. Tłumaczył mi, że

zmiana klimatu jest dla mnie niezbędna. Niestety, nie możemy wyjeżdżać razem. Musiałem więc wyjechać

sam. Za dwa lata przyjdzie kolej na niego. Chociaż nasza posiadłość, tak jak i Soarda położona jest w górach

i dzięki temu mamy jak na warunki tropikalne znakomity klimat, jednak nie wolno nam lekceważyć naszego

zdrowia. Zmiana klimatu jest niezbędna, by móc potem, w pełni sił, pracować na plantacjach.

— Czy Soarda rzeczywiście ma tak korzystne położenie? — zapytał pan radca.

57

— Oczywiście.

— To mnie cieszy. Podejrzewałem, że moja córka pisze tak tylko po to, by nas uspokoić — powiedział

pan radca, oddychając z ulgą.

— Ależ skądże. Może pan być zupełnie spokojny. Poza tym państwo Schliiterowie przyjeżdżają w

przyszłym roku na urlop do Europy.

— Tak postanowili.

— A pani, droga panienko, czy zostanie pani tak długo na Cejlonie, by wrócić do Europy razem z

Harrym i Dorą Schluterami?

— Tak planowaliśmy.

— Bardzo się cieszę, że nasze skromne towarzystwo powiększy się

0 tak interesującą osobę — powiedział Jan Werkmeester ze swoim miłym uśmiechem. Waltraut rzuciła

mu szelmowskie spojrzenie.

— Jeżeli mówiąc o interesującej osobie miał pan na myśli mnie, to może się pan rozczarować.

— Pani tego nie może sama ocenić. Kiedy żyje się w takim odosobnieniu jak my, każdy gość jest mile

widziany. A pani szczególnie.

Teraz Waltraut zwróciła się do pana Boona.

— Czy pan także mieszka na Cejlonie, panie Boon?

— Nie, ja mieszkać na Sumatra — odpowiedział nieco nieporadną niemczyzną.

— Pan Boon był na Sumatrze naszym sąsiadem. Przyjaźniliśmy się. Teraz przypadkowo spotkaliśmy się

w czasie podróży do Europy

1 razem spędziliśmy wiele wspaniałych dni w Alpach Bawarskich. Wspólnie chodziliśmy na górskie

wyprawy, a teraz razem wracamy w nasze tropiki. Niestety, pan Boon nie włada swobodnie niemieckim i

jeżeli chce pani z nim porozmawiać, z chęcią podejmę się roli tłumacza — wyjaśnił Jan Werkmeester.

background image

Wałtraut zgodziła się zatrudnić pana Werkmeestera na stanowisku tłumacza. Ich rozmowa toczyła się w

wesołym nastroju. Pan Dóring wtrącał od czasu do czasu żartobliwą uwagę, a i pan radca nie pozostawał w

tyle. Ten starszy pan z przyjemnością przebywał w towarzystwie młodych ludzi.

Siedzieli razem, dopóki nie nadszedł czas, by przygotować się do kolacji. Rozstawali się z niechęcią.

Kiedy Jan Werkmeester żegnał się z Waltraut, powiedział:

58

— Mam nadzieję, że częściej zaszczycać nas będzie pani swoją obecnością. Przed nami jeszcze długa

podróż i byłoby wspaniale, gdybyśmy już jako dobrzy przyjaciele mogli przywitać się z naszymi wspólnymi

przyjaciółmi na Cejlonie.

Spojrzała na niego niepewnie, a chcąc ukryć zmieszanie, powiedziała wesoło:

— Nawet gdybyśmy bardzo chcieli, trudno nam będzie tutaj uniknąć spotkania, panie Werkmeester.

— Ale przecież nie chcemy tego. Proszę mi powiedzieć, że i pani tego nie chce — prosił usilnie.

— Nie, nie chcemy tego — odpowiedziała półżartem.

Od pierwszego spotkania na pokładzie trzej młodzi panowie spędzali większość czasu w towarzystwie

pana radcy i jego podopiecznej. Najczęściej przebywał z nimi Jan Werkmeester. Nie było w tym nic

dziwnego, bowiem pan radca mógł bez przerwy słuchać opowieści o swojej córce i zięciu, a Waltraut chciała

dowiedzieć się jak najwięcej

0 wyspie, którą miała wkrótce zobaczyć. Jan Werkmeester z przyjemnością odpowiadał na wszystkie jej

pytania. Znał Cejlon bardzo dobrze

1 potrafił interesująco opowiadać. Kiedy mówił o świątyni, którą przed dwoma tysiącami lat kazał

wykuć w skałach król Tissa, a którą odkryto dopiero przed kilkudziesięcioma laty, czy o górze Adama, na

której szczycie buddyści składali modły przy odcisku stopy Buddy, a którą zdobył podczas jednej z ostatnich

wypraw — wszystko opisywał tak fascynująco i plastycznie, że Waltraut słuchała go z zapartym tchem.

Wysłuchała historii o dziwnym stożkowatym cieniu, który rzuca góra Adama, uważana przez buddystów za

świętą, w promieniach słońca w porannej mgle, dowiedziała się o wspaniałym wodospadzie Nuwara Eliya,

którego wody spadają z wysokości kilkuset metrów, o świątyniach skalnych, które rzadko dostępne są oczom

Europejczyków,

0 kosztownych ofiarach, jakie składają wierzący Birmańczycy i Syn-galezi, a które zazwyczaj ukryte za

haftowanymi złotem kotarami można zobaczyć tylko z okazji wielkich świąt. Jan Werkmeester opowiadał

także, że w jednej ze świątyń przechowywany jest ząb Buddy

1 siedem dzwonów wykładanych najcenniejszymi kamieniami. Pod siódmym dzwonem leży kwiat

lotosu z liśćmi ze złota, a na nim to

60

właśnie spoczywa ten ząb. Jest on wielkości kciuka dorosłego człowieka, a przez wierzących buddystów

czczony jest jak prawdziwa świętość.

Jan Werkmeester z prawdziwą radością roztaczał przed Waltraut uroki tej tajemniczej wyspy. Mówił

ciepłym, głębokim głosem, a Waltraut słuchała go z przejęciem.

background image

— Część tych wspaniałości będzie pani mogła sama obejrzeć, szanowna panienko. Kandy, miejsce,

gdzie znajdują się prawdziwe cuda natury, leży w drodze do Soardy. Jeżeli chciałaby pani poznać trochę

międzynarodowego światka na Cejlonie, możemy tam na kilka dni pojechać. Ale jest to już prawdziwa

wyprawa. Droga do Kandy zajmie nam pół dnia, najpierw ciągle na dół, a potem pod górę. Całe szczęście, że

mamy samochody. Przedtem wszystkie te podróże były bardzo uciążliwe i trwały o wiele dłużej, ponieważ

jedynym środkiem lokomocji była tonga, wóz zaprzężony w woły. Niedawno czytałem w Niemczech artykuł

o Cejlonie. Autor pisze z prawdziwym żalem, że cała poezja tego kraju straciła swój urok wraz z

pojawieniem się tam samochodów. Może ma trochę racji, ale gdyby sam musiał całe dnie podróżować,

korzystając z takich zaprzęgów, straciłby zamiłowanie do poezji. Zachowa je w większym stopniu, jeżeli

będzie mógł poruszać się samochodem. Przynajmniej wtedy będzie miał siły i zapał, by podziwiać uroki

otaczającej go natury.

Waltraut z błyszczącymi oczami słuchała tych opowieści jak najpiękniejszych baśni z tysiąca i jednej

nocy.

— Och, jakże się cieszę, jak bardzo się cieszę, że ojciec zezwolił mi na tę podróż — powiedziała z

radością.

— Ja także -— odpowiedział cicho Jan, bardziej do siebie niż do niej. Ale Waltraut usłyszała te słowa i

z niepokojem spojrzała w jego oczy,

które utkwione w jej twarzy przybrały teraz dziwny wyraz. Nie dała po sobie poznać, że słyszała to, co

powiedział.

Właśnie tego dnia po raz pierwszy ze smutkiem zadała sobie pytanie, czy nie lepiej byłoby powiedzieć

mu o swoich zaręczynach. Ale to wyznanie nie mogło przejść jej przez usta. Ciągle powstrzymywała się od

wyjawienia mu prawdy tłumacząc się, że aż do czasu powrotu do Europy jej zaręczyny z Rudolfem miały

być utrzymywane w tajemnicy. Ale im dłużej przebywała w towarzystwie Jana Werkmeestera, im częściej z

nim rozmawiała, patrząc w jego pełne ciepła i dobroci oczy, z tym większą

61

niechęcią myślała o tym, że jest narzeczoną Rudolfa. Coraz bardziej do niej docierało, że błędem było

wyrażenie zgody na ten związek. Jak mogła do tego dopuścić? Odkąd poznała Jana Werkmeestera, odkąd

jego spojrzenia rozbudziły w jej sercu coś, czego przedtem nie znała, poczuła, jak bardzo ta decyzja zaciąży

na jej życiu.

Jeszcze nie potrafiła dokładnie nazwać tego, co czuła. Coś przemykało przez jej duszę jak znikające

światełko, ale jego płomień zadawał jej ból tak mocny, że musiała zamykać oczy.

Tak mijał tydzień za tygodniem. Każdy dzień, niemalże każdą godzinę spędzała razem z Janem

Werkmeesterem. Tu, na parowcu, nie było odwrotu. Uciekanie od towarzystwa uznane byłoby za nietakt: i

nieuprzejmość. Ale ona i tak nie pragnęła unikać tego młodego mężczyzny, cieszyła się na jego widok i była

szczęśliwa widząc, że i on przedkłada jej towarzystwo nad wszystko. To za jego sprawą zawsze razem

uczestniczyli w wydarzeniach na statku. Mimo że krąg ludzi, którzy zbierali się wokół radcy i jego

podopiecznej, ciągle się powiększał, że poznawali coraz to nowych pasażerów, a pan Dóring i pan Boon

background image

prześcigali się, by wzbudzić zainteresowanie Waltraut, to jednak ona czuła się najszczęśliwsza, kiedy była

tylko z Janem Werkmeesterem.

Próbowała to sobie tłumaczyć na wiele sposobów, ale prawdziwy powód tego stanu chciała ukryć nawet

przed samą sobą. Za żadną cenę nie chciała się przyznać, że darzyła go uczuciem, jakiego dotąd nie znała.

Próbowała sobie wmówić, że przedkłada jego towarzystwo tylko dlatego, że tak wspaniale opowiada o

Cejlonie, że jest przyjacielem państwa Schliiterów i że podczas pobytu u przyjaciółki często będzie

towarzyszył jej na co dzień. Potrafiła przytoczyć jeszcze wiele innych przyczyn, które mogłyby wytłumaczyć

zainteresowanie, jakim go darzyła.

— Będzie pani musiała prawie codziennie znosić moje towarzystwo w Soardzie — powiedział z

uśmiechem.

— Przecież i tu jesteśmy cały czas razem i znoszę to nie najgorzej — odrzekła z przekorą.

Jan spochmurniał.

—¦ Znosi to pani nie najgorzej? To okropne słyszeć takie słowa. Co kryje się za stwierdzeniem, że nie

najgorzej znosi pani moje towarzystwo?

62

Pod wpływem jego spojrzenia stała się nieco niespokojna. Ale ukrywając swe prawdziwe uczucia,

zapytała z uśmiechem:

— Czy to panu nie wystarcza?

— Absolutnie nie — odpowiedział, ale jego spojrzenie wyrażało więcej, niż mówiły usta. Można było z

niego wyczytać gorące błaganie i milczącą prośbę. Serce Waltraut zaczęło bić jak rozkołysany dzwon. Stali

oparci o reling i patrzyli w falujące lekko wody oceanu. Podnieśli wzrok i spojrzeli na siebie. Błagalne

spojrzenie jego oczu sprawiło, że Waltraut rzekła cicho:

— Przecież to był tylko żart, nie myślę tak naprawdę. Wie pan doskonale, jak miłe i drogie jest dla mnie

pana towarzystwo.

Jego oczy rozpromieniły się jasnym blaskiem. Rzucił Waltraut takie spojrzenie, że jej serce zabiło

mocniej, a dusza zadrżała z niepokoju.

— Doprawdy? — rzucił szybko.

Odwróciła wzrok od jego twarzy i przyglądała się falom.

— Tak, oczywiście. Przecież tu, na pokładzie, nie ma poza panem i ojcem Dory innych ludzi, z którymi

mogłabym porozmawiać o mojej przyjaciółce.

Znikła nadzieja z jego oczu. Spojrzał na nią chmurnym wzrokiem.

— Ach, więc tylko dlatego? Nieśmiało zerknęła na jego twarz.

— A co jeszcze mam panu powiedzieć, panie Werkmeester? Przecież wie pan doskonale, że podczas tej

podróży staliśmy się dobrymi przyjaciółmi.

Odgarnął włosy z czoła.

— Tak, dobrymi przyjaciółmi, tylko dobrymi przyjaciółmi. Muszę się tym zadowolić, to i tak wiele.

Dziękuję pani, że mogłem to usłyszeć. Kiedy mówi to tak dumna i powściągliwa osoba jak pani, to i tak

znaczy to dla mnie wiele. Byłoby z mojej strony zuchwałością, gdybym teraz, kiedy znamy się zaledwie od

background image

kilku tygodni, oczekiwał czegoś więcej. Ale mam uczucie, że znamy się bardzo długo. Tu, na statku, kiedy

tak wiele czasu spędzamy razem, możemy się poznać o wiele szybciej, niż byłoby to możliwe podczas

zwykłych i powierzchownych, trwających latami kontaktów towarzyskich. Mam wrażenie, że znam już

najgłębsze zakątki pani duszy. Chciałbym wiedzieć, czy i pani czuje podobnie?

63

Milczała przez chwilę, patrząc w zamyśleniu na rozbijające się fale. Jego bliskość sprawiała jej rozkosz,

ale jednocześnie i palący ból. Oczy Waltraut pokryły się wilgotną zasłoną. Pomyślała o Rudolfie, o tym, że

jest jej narzeczonym. Gdyby mogła być nadal jego siostrą, tylko jego siostrą...

— Pani nie chce odpowiedzieć? Trudno mi w to uwierzyć? — powiedział cicho.

Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

— Przecież pan wie! Proszę, niech pan przestanie zadawać takie pytania — odpowiedziała łamiącym się

głosem.

Czuł, że sprawia jej ból i w duchu wyrzucał sobie, że nie miał tyle cierpliwości, by wytrwale czekać.

Czego spodziewał się od niej usłyszeć, jakie miałaby mu złożyć wyznanie, kiedy znają się tak krótko? Z

poczuciem winy podniósł jej dłoń do swoich ust:

— Proszę mi wybaczyć. To nieuprzejme z mojej strony. Ale żyjąc na końcu świata, z dala od ludzi,

łatwo zapomnieć, jak należy zachowywać się w towarzystwie damy. Proszę, niech pani nie bierze mi tego za

złe, że dręczę panią moją niecierpliwością i moją tęsknotą za tym, by usłyszeć z pani ust coś miłego i

dobrego. Proszę mnie zbesztać, bardzo proszę, niech pani to uczyni.

Przez jej twarz przemknął uśmiech.

— Nie, nie będę pana besztać. Nie mam także panu nic do wybaczania, w przeciwnym bowiem razie i

pan musiałby mi coś przebaczyć. Z pewnością żadne z nas nie chciało drugiego zranić. Na tyle już pana

znam.

Chciał wybawić ją z zakłopotania, którego sam był przyczyną, i powiedział wesoło:

— Widzę, że ma pani o mnie bardzo dobre zdanie. Nie chcę, by zaczęła pani o mnie inaczej myśleć i

dlatego uczynię wszystko, by radość powróciła do pani serca. Ale czynię to także dla siebie, gdyż tak bardzo

lubię, kiedy pani się śmieje. Czyż nie jestem okropnym egoistą?

— Pana widok przejmuje mnie dreszczem — odrzekła ze śmiechem, zadowolona, że rozmowa

potoczyła się innym torem.

Dołączyli do reszty towarzystwa, które siedziało przy stole i przyglądało się tańczącym parom. Tak jak

na całym świecie, także i tu, na pokładzie parowca, tańczono o każdej porze dnia i nocy. Taniec przestał

64

być uroczystym i rzadkim wydarzeniem, traktowano go jako zwykłą rozrywkę.

— Czy zatańczy pani ze mną, moja łaskawa panienko?— zapytał Jan Werkmeester.

Wałtraut potrząsnęła przecząco głową.

— Nie, dziękuję. Taki zwykły taniec nie sprawia mi przyjemności. Lubię tańczyć, kiedy jestem w

szczególnym nastroju.

background image

— Ja myślę podobnie. Podczas mojej podróży ze zdumieniem zaobserwowałem, że tańczy się teraz

wszędzie. Ale przez to taniec stracił tak wiele uroku. Jest czymś zwyczajnym. W Soardzie tańczymy tylko do

muzyki z gramofonu, a pani Dora jest na przemian partnerką swojego męża i moją. Ale mimo wszystko ma

to o wiele więcej uroku niż te tańce tutaj, zwykła gimnastyka dla zachowania linii. De gustibus non

disputandum est — każdy ma przecież inne upodobania. Mam nadzieję, że będziemy mogli w Soardzie

spędzić kilka miłych wieczorów, tym milszych, że dołączy pani do naszego grona.

Kiedy wypowiadał te słowa, jego spojrzenie spoczęło na jej twarzy. Wałtraut odwróciła głowę i

przysiadła się do radcy, który z panem Boonem wymieniał żartobliwe uwagi, komentując wysiłki mało

zgrabnych tancerek i tancerzy na parkiecie.

— I my przyłączamy się do waszego grona oszczerców, pan Werkmeester i ja — powiedziała Wałtraut i

wraz z panem Janem włączyła się do rozmowy.

Po minięciu Kanału Sueskiego parowiec wpłynął na wody Morza Czerwonego. Przez pięć dni było

gorąco i duszno. Kiedy dotarli do Oceanu Indyjskiego, przez siedem dni widzieli tylko wodę lub nagie skały

przy brzegach. Bardzo tęsknili teraz za widokiem roślinności i kolorowymi, pełnymi życia portami. W końcu

przed ich oczami pojawiły się otoczone chmurami góry Cejlonu. Wałtraut stała teraz wraz z radcą i Janem

Werkmeesterem przy relingu i z zainteresowaniem słuchała słów młodego mężczyzny. Przed nimi widać

było Szmaragdową Wyspę. Tak nazywano Cejlon, najpiękniejszy kraj tropików. Tu można zobaczyć

nieznaną Europejczykom bujną tropikalną roślinność w całej jej różnorodności i przepychu. Nie ma drugiego

takiego miejsca na

świecie.

5 Kaprysy losu

65

Statek powoli zbliżał się do portu Kolombo. Wkrótce można było zejść na ląd. Pan radca, Jan

Werkmeester i Waltraut pożegnali się ze swoimi towarzyszami podróży. Pan Boon płynął dalej, a na pana

Dóringa czekali w Kolombo przedstawiciele zaprzyjaźnionej firmy.

Jan Werkmeester doradził radcy i Waltraut, by możliwie jak najkrócej zostali w Kolombo. Było tu zbyt

dużo pyłu i zbyt mało powietrza, a poza tym miasto to nie różniło się niczym od innych międzynarodowych

portów. Państwo Schluterowie, którzy będą czekali na swoich gości w Kandy, z pewnością nie mogą się

doczekać ich przyjazdu.

— Całkowicie podporządkujemy się pana radom, panie Werkmeester. Jest nam bardzo miło, że ma pan

ochotę nam towarzyszyć — powiedział pan radca, nieco oszołomiony otaczającym go gwarem.

To wszystko było dla Waltraut szalenie interesujące, ale i ona uznała, że należy jak najszybciej opuścić

to miejsce, gdzie jest tak gorąco i duszno.

Tak więc pozostali w Kolombo tylko jedną noc. Zatrzymali się w angielskim hotelu, który wprawdzie

urządzony był wspaniale, ale podobnie jak wszystkie hotele w wielkich portowych miastach bardziej

przypominał jarmark niż domowe zacisze.

Następnego ranka wyruszyli nowoczesną, komfortową kolejką w góry. Jan Werkmeester postarał się, by

niczego im nie brakowało. Znał tutejszych ludzi i ich zwyczaje, wiedział, co należy zrobić, by dostać

background image

najlepsze miejsca, skąd można by podziwiać okoliczne widoki, jak zamówić chłodne napoje i odstraszyć

natrętnych żebraków.

Waltraut była szczęśliwa, kiedy był w pobliżu. Pod jego opieką czuła się bezpiecznie. Pan radca zdawał

się być nieco oszołomiony i zagubiony w tym obcym dla niego kraju.

A Jan Werkmeester był szczęśliwy i zadowolony, że mógł służyć Waltraut pomocą. To dało się zresztą

zauważyć. Z zapałem opowiadał jej o miejscach, które widzieli z okien pędzącego pociągu. Właśnie mijali

znany ogród botaniczny w Paradeniya. Waltraut była oszołomiona. Zdawała się pochłaniać oczami

otaczające ją widoki. Zachwycało ją bogactwo kolorów Szmaragdowej Wyspy. Wagony były tak wygodne i

wspaniale wyposażone, że można było całkowicie oddać się przyjem-

66

ności podziwiania okolicznych krajobrazów. Po obu stronach linii kolejowej widać było najwspanialsze

okazy świata roślinnego tropików. Bogactwo i gama kolorów, ich niezwykłość i przepych wydawały się

Waltraut bajką. Ona sama zdawała się być częścią tego niezwykłego baśniowego świata, była oderwana od

spraw ziemskich i czuła, podświadomie wprawdzie, ale bardzo wyraźnie, że to wszystko wydaje jej się

jeszcze piękniejsze i wspanialsze, ponieważ obok niej siedzi mężczyzna, który tak wiele dla niej znaczy.

Kiedy w końcu dotarli do Kandy, Waltraut miała wrażenie, że znalazła się w najpiękniejszym zakątku

świata. Było to wspaniałe, bajkowe miasteczko położone w malowniczych górach. Niegdyś warowna

twierdza, teraz stało się siedzibą angielskiego gubernatora. Buddyjskie świątynie otoczone zewsząd bajkową

roślinnością wyglądały jak nieziemskie budowle. W centralnej części miasteczka widać było jezioro

0 przezroczystej kryształowej wodzie, na którego środku znajdowała się mała wyspa. Porośnięta

palmami i tą wspaniałą tropikalną roślinnością wydawała się złudzeniem. Pod palmami widać było ruiny

jakiejś budowli.

— Tutaj mieszkały niegdyś żony królów Kandy — wyjaśnił dziewczynie Jan Werkmeester.

Na dworcu czekał na nich Harry Schliiter ze swoją młodą żoną. Wszyscy byli bardzo podekscytowani.

Dora Schliiter, urocza, smukła kobieta o ciemnej cerze i kasztanowobrązowych włosach, patrzyła

uszczęśliwiona swoimi piwnymi oczami na wysiadających z pociągu gości. Z wielkiej radości nie wiedziała,

kogo ma najpierw wziąć w objęcia, ojca czy przyjaciółkę. Nie mogąc się zdecydować, ściskała ich

jednocześnie, płacząc i śmiejąc się na przemian. Tymczasem Jan Werkmeester przywitał się z Harrym

Schluterem. Z prawdziwą radością uścisnęli sobie dłonie.

— Janie, mój kochany przyjacielu, jak to wspaniale, że przybyłeś wraz z naszymi gośćmi. Z pewnością

płynęliście tym samym parowcem

1 zdążyliście się już poznać podczas tej długiej podróży.

— Oczywiście, Harry. Już od pierwszego dnia przypadliśmy sobie do serca. Musiałem pannie Waltraut i

panu radcy opowiedzieć wszystko o tobie i pani Dorze, a także o naszej pięknej wyspie. Myślę, że dzięki

moim opowieściom polubili mnie choć trochę. Zapytaj swojego teścia

67

i pannę Roland, czy tak jest w istocie. Harry, czy wiesz jak czuje się mój ojciec?

background image

— Wszystko jest w porządku, Janie. Tam, po drugiej stronie ulicy stoi samochód z kierowcą, który twój

ojciec wysłał po ciebie.

— Ach, rzeczywiście.

Zaraz pojawił się także syngaleski służący, który pozdrowił Jana zgodnie z tamtejszymi zwyczajami. Jan

z uśmiechem skinął głową, dał służącemu kwit na bagaże i wydał mu spokojnym i miłym, a jednocześnie

zdecydowanym tonem dalsze polecenia. Służący oddalił się szybko, by załatwić zlecone mu sprawy.

Tymczasem Dora ochłonęła z pierwszej radości i podała rękę Janowi.

— Kochany Janie, nareszcie z nami. Harry będzie szczęśliwy.

— No tak, pani Doro. A dla pani już nic nie znaczę. Czuję się wręcz niepotrzebny — odpowiedział Jan z

przekorą.

Dora roześmiała się.

— Sam pan nie wierzy w swoje słowa, starzy przyjaciele nigdy nie są niepotrzebni. Teraz dopiero

będzie wesoło w naszym bungalowie. Musi pan nas często odwiedzać, gdyż będziemy gościć u nas piękną

młodą damę, dla której potrzebujemy kawalera.

Jan z uśmiechem spojrzał na Waltraut.

— Jestem całkowicie do pani dyspozycji. Z ogromną przyjemnością.

— Musi pan także nakłonić ojca, by od czasu do czasu odwiedził nasz dom. Kiedy pana nie było, udało

nam się zaprosić go tylko kilka razy w niedzielę. I to zawsze po długich naleganiach. Mój ojciec będzie teraz

dla niego godnym towarzyszem. Nie będzie się już musiał oburzać na nasze młodzieńcze swawole.

— Ależ on tego nigdy nie robi, pani Doro. On raczej ubolewa nad tym, że nie może w pełni

uczestniczyć w naszych zabawach.

— Tak, wiem o tym. To był tylko żart. Ale mój ojciec z przyjemnością będzie mu towarzyszył, kiedy

my będziemy dokazywać i psocić.

Zwracając się do Waltraut, pani Dora mówiła dalej:

— Musisz wiedzieć, Waltraut, że pan Werkmeester razem z Harrym dokonywali prawdziwych cudów,

by mnie rozweselić i rozwiać moją tęsknotę. Nie spoczęli, dopóki nie zaczęłam się szczerze śmiać i cieszyć.

68

Waltraut ze zdumieniem spojrzała na Jana.

— Nie podejrzewałam pana o takie swawole, panie Werkmeester. Nawet nie przypuszczałam.

Roześmiał się serdecznie i szczerze.

— Tak, na statku nie ważyłem się pokazywać pani od tej strony. Zawsze obawiałem się, że może pani

spojrzeć na mnie karcącym wzrokiem.

Dora roześmiała się perliście.

— Ach, Waltraut, gdyby Jan Werkmeester wiedział, jak my potrafimy dokazywać.

Jan spojrzał na Waltraut z udawanym przerażeniem.

— Naprawdę i pani potrafi być swawolna, panienko Roland? Nigdy o to pani nie podejrzewałem —

powiedział to, co wcześniej powiedziała już Waltraut o nim.

Dziewczyna odpowiedziała mu śmiechem.

background image

— Myślę, że obydwoje mamy niezupełnie prawdziwe wyobrażenie

0 sobie.

— Zachowywaliście się więc oboje tak, jak przystoi dobrze wychowanym młodym ludziom. Rozumiem,

że prowadziliście uprzejme rozmowy wyłącznie na bardzo poważne tematy. Ale teraz musi być inaczej.

Musicie zostać przyjaciółmi, bardzo dobrymi przyjaciółmi — zdecydowała Dora energicznie.

— Pani polecenie jest trochę spóźnione, pani Doro. Panna Roland

1 ja jesteśmy już dobrymi przyjaciółmi. Chociaż muszę przyznać, że z szacunku dla jej osoby nasza

znajomość była bardzo oficjalna.

Mówiąc te słowa, Jan rzucił Waltraut ukradkowe spojrzenie.

— Chciałbym nieśmiało zapytać, czy i mnie wolno będzie przywitać się z panną Roland? — zapytał

Harry, który zdążył już powitać swego teścia.

Jan spojrzał porozumiewawczo na Dorę.

— Czy zezwolimy mu na to, pani Doro?

— Ciebie akurat nie pytam o zdanie. Kochany Janie, zejdź mi z drogi, jeżeli chcesz cało dotrzeć do

swojej Lariny — powiedział Harry i przywitał się serdecznie z Waltraut.

Jan pokiwał głową jak ojciec zatroskany zachowaniem niewydarzo-nego syna.

69

— Cóż za upadek dobrych obyczajów. Widać, że przez dłuższy czas pozbawiony byłeś mojego

zbawiennego wpływu, mój kochany Harry. A jeżeli masz zamiar spróbować swych sił, radziłbym ci uważać.

Podpatrzyłem kilka skutecznych ciosów Dempseya.

Harry roześmiał się.

— Może spotkamy się później gdzieś z dala od domu, mój synu. Zobaczymy, na ile przydadzą ci się te

twoje nowe sztuczki bokserskie. Myślę jednak, że teraz o wiele przyjemniej będzie się nam rozmawiać na

ocienionej werandzie hotelu. Chodźmy stąd, z pewnością chcecie się odświeżyć po podróży. Na tę noc

zostaniemy w Kandy, a dopiero jutro po południu udamy się w dalszą drogę. Nasi goście muszą zaznajomić

się z tutejszą kulturą, zanim porwiemy ich w nasze dzikie okolice. Może chociaż pobieżnie zdążą

obejrzeć największe zabytki miasta. Musicie bowiem wiedzieć, że do Kandy jeździmy zazwyczaj tylko

wtedy, kiedy trudno jest nam wytrzymać na naszym odludziu i spragnieni jesteśmy człowieka.

— Ależ Harry, nie mów tak. Panna Roland pomyśli, że w Soardzie żyją tylko ludożercy, którzy

pochłaniają na pierwsze śniadanie niczego nieświadomych przybyszów.

Waltraut zaśmiała się serdecznie.

— Teraz jestem już na wszystko przygotowana — powiedziała z przekorą.

Harry po przyjacielsku wsunął rękę pod jej ramię.

— To dobrze, że jest pani przygotowana na najgorsze. Później będzie się pani mogła tylko przyjemnie

rozczarować. A teraz naprzód! Janie, powiedziałem twojemu ojcu, że nie puścimy cię stąd wcześniej niż jutro

rano.

Jan patrzył z zazdrością, jak Harry prowadził Waltraut pod rękę.

background image

— I tak bym wcześniej nie wyjechał, mój kochany. Czy myślisz, że pozwoliłbym na to, byś ty sam

pełnił honory gospodarza w tym uroczym miasteczku? Obiecałem pannie Roland, że zaprowadzę ją do

świątyni i pokażę jej święte żółwie.

Jan wsunął rękę pod ramię Dory i poprowadził ją do hotelu.

— A kiedy coś obiecuję, mam zwyczaj dotrzymywać słowa — krzyknął, odwracając głowę.

70

Radca, towarzysząc Dorze u jej drugiego boku, z przyjemnością przysłuchiwał się tej wesołej rozmowie.

Żartując doszli do hotelu.

Kiedy goście odświeżyli się nieco po podróży, wszyscy zeszli na dół i spotkali się na tarasie. Waltraut i

Dora trzymały się za ręce. Miały sobie tak dużo do powiedzenia. Ale tego dnia nie zdążyły opowiedzieć

sobie wszystkiego.

— Teraz będziemy miały dużo czasu na rozmowy, Waltraut. Jakaż jestem szczęśliwa, że przyjechałaś

razem z moim ojcem, nareszcie mam was oboje, tak długo na to czekałam — powiedziała Dora.

— Mam wrażenie, że jestem tu zupełnie zbędny. Moja żona już wcale mnie nie potrzebuje —

powiedział Harry z udawaną zazdrością.

Dora przez stół podała mu rękę i powiedziała:

— Nie martw się, nie będę cię zaniedbywać.

Spojrzeli na siebie wzrokiem pełnym miłości. W tej samej chwili spotkały się także spojrzenia Waltraut i

Jana. Oczy Jana rozbłysły gorącą tęsknotą, ale zaraz musiał odwrócić wzrok, bo Dora spytała nagle:

— Janie, widzę, że nie znalazł pan w Europie godnej siebie kobiety? O ile dobrze pamiętam, chciał

pan przywieźć żonę zza oceanu?

Jan rzucił Waltraut szybkie spojrzenie i zobaczył, jak jej twarz nagle zbladła. Napełniło go to taką

radością, że miał ochotę krzyknąć: Nie, nie znalazłem tam żadnej kobiety, którą chciałbym zabrać ze sobą.

— Ale opowiedz, proszę, o twojej wyprawie. Dobrze się bawiłeś?

— zapytał Harry.

Jan opowiedział krótko o swoich przeżyciach podczas urlopu. A potem pan radca musiał opowiadać o

tym, co dzieje się w domu.

— Mama siedzi teraz pewnie sama i z tęsknotą myśli o nas

— powiedział.

Oczy Dory zaszły łzami. Dobry nastrój prysnął. Widząc to Jan podniósł do góry swój kieliszek i

powiedział:

— Wypijmy do dna za zdrowie pani matki!

Wszyscy uczynili, jak rozkazał. Potem Jan, chcąc rozwiać tęskny nastrój, powiedział:

71

— Teraz musimy być radośni. Tego życzy sobie z pewnością ukochana matka Dory, która nie zniosłaby

tego, gdyby jej dzieci były smutne. Pani Doro, głowa do góry!

Dora szybko otarła łzy i spojrzała z uśmiechem w zatroskane oczy męża. Podała mu rękę i powiedziała:

— Już w porządku, Harry, już jestem dzielna. Dobry nastrój powrócił.

background image

Goście pożegnali się dość późno i udali się na spoczynek.

Na następny ranek zaplanowano zwiedzanie Kandy. Jan Werkmees-ter przemyślał wszystko dokładnie:

dzięki jego zabiegom Dora szła w towarzystwie ojca i męża, a on mógł prowadzić pannę Roland. Wszyscy

udali się na drugi brzeg jeziora. Naprzeciw skąpanej w promieniach słońca esplanady widać było

malowniczo usytuowane świątynie i pałace z ogromnymi pomieszczeniami i krużgankami. Wielkich

rozmiarów drzewa rzucały cień na misterne budowle. Największa świątynia, zakończona u góry niezwykłych

kształtów kopułą, otoczona była murami i głęboką fosą. Na gorących kamieniach wygrzewały się leniwie

ogromne żółwie. Inne pływały w jeziorze, wychylając nad lustro wody małe główki. Żółwie karmione były

właśnie przez kapłanów. Wszyscy zwiedzający dawali kapłanom tak wysokie datki, że ci z powodzeniem

mogli sobie pozwolić na dostatnie życie. Przybysze z Europy byli tu szczególnie mile widziani, bo byli

najbardziej szczodrymi ofiarodawcami. Mimo że kapłani nie mogą posiadać ani majątku, ani pieniędzy, z

czystym sumieniem przyjmują datki od obcych, a w zamian za to udzielają im błogosławieństwa.

Na Waltraut zrobiło to wszystko ogromne wrażenie. Jan Werkmees-ter poprowadził ją także do świątyni,

w której przechowywany był ząb Buddy. Pozostała trójka udała się za nimi. W świątyni panował hałas:

kapłani bili w bębny i grali na fujarkach, chcąc podkreślić niezwyczajną rangę tego miejsca. Było tak głośno,

że goście w popłochu opuszczali świątynię. Waltraut i radca rzucili okiem na ząb Buddy, nieco dłużej

zatrzymali się przy kosztownościach i klejnotach, które naprawdę warte były zobaczenia, ale zaraz potem

musieli ratować się ucieczką. Hałas był ogłuszający. Ze śmiechem zatrzymali się na chwilę odpoczynku w

palmowym gaju, po czym udali się z powrotem do hotelu. Tam posilili się przed czekającą ich podróżą.

72

Jan Werkmeester oznajmił, że ma nadzieję znaleźć dla siebie miejsce w samochodzie państwa

Schluterów. Chciał jechać razem ze wszystkimi aż do miejsca, gdzie droga się rozchodzi. Stwierdził, że nie

ma zamiaru jechać tak długo sam. I on chciałby mieć trochę przyjemności.

— No dobrze, Janie, możesz jechać moim samochodem. Będę tak wspaniałomyślny, że usiądę obok

kierowcy — powiedział Harry.

— Wykluczone, nie chcę narazić się na gniew pani Dory. Ja usiądę obok niego.

— No dobrze. W takim razie ruszamy.

Udali się w drogę. Jan Werkmeester zajął miejsce obok kierowcy, panie siedziały w środku, a dwaj

pozostali panowie na tylnych siedzeniach. Bagaże przymocowano z tyłu samochodu. Kierowca Jana wziął do

swojego samochodu tylko służącego i bagaże swojego pana.

W miejscu, gdzie droga do Lariny i Soardy rozchodziła się, Jan pożegnał się serdecznie ze wszystkimi i

wysiadł z samochodu.

— Jutro przyjadę do Soardy. Do widzenia państwu! Panno Roland, niech pani nie obawia się

ludożerców!

Waltraut roześmiała się, pokręciła głową i wraz z innymi pomachała mu na pożegnanie.

— Pozdrów ojca, Janie!

— Także ode mnie! — krzyknęła Dora.

background image

Jan skinął głową w podzięce. Stanął na drodze i czekał, aż odjedzie samochód Schlutera. Przez cały czas

nie spuszczał wzroku z Waltraut. Jego serce drżało boleśnie: po raz pierwszy od wielu tygodni musiał się z

nią rozstać. Teraz dzielić ich będzie odległość między jego domem a bungalowem Schlutera. Mimo że nie

był człowiekiem o miękkim sercu, to rozstanie sprawiło mu ból.

W końcu wsiadł do swojego samochodu i także odjechał.

Słońce już zachodziło, kiedy państwo Schliiterowie ze swoimi gośćmi dotarli do Soardy. Droga

prowadząca z Kandy pięła się coraz wyżej i wyżej wśród wspaniałej tropikalnej roślinności. W końcu

samochód zatrzymał się przed uroczym, dużym bungalowem. Budynek położony był w najwyższym punkcie

posiadłości Harrego Schliitera. Był to spadek po dziadku, który przyjechał tutaj we wczesnej młodości.

Miejsce to stało się teraz dla Harrego i jego młodziutkiej żony prawdziwym domem. Wcześniej Harry

Schliiter nie miał odpowiednio dużego majątku, by móc myśleć o małżeństwie z Dorą Heinze. Ona też nie

spodziewała się znacznego posagu. Spadek po dziadku był dla młodych prawdziwym zrządzeniem losu.

Mogli się pobrać, by razem iść przez życie. Ale oznaczało to dla nich także rozstanie z ojczyzną i rozłąkę z

najbliższymi.

Z tego miejsca widać było rozległą, położoną w oddali dolinę. Samochód zatrzymał się na chwilę przy

drodze, skąd można było obejrzeć roztaczający się u ich stóp wspaniały krajobraz. Przed nimi rozciągała się

szeroka, urodzajna dolina pełna pól ryżowych i plantacji herbaty. Od strony północnej otoczona była górami.

Pośrodku płynęła rzeka, na której brzegach położone były dwie wioski tubylców z niezwykłymi dla oczu

przybysza egzotycznymi domami krytymi palmowymi liśćmi.

— Przez dobrą lornetkę można zobaczyć w górze po drugiej stronie doliny bungalow pana

Werkmeestera. Połowa doliny należy do Soardy, a druga do posiadłości Larina. Larina jest znacznie większa

niż Soarda.

74

Granicę między naszymi posiadłościami wyznacza płynąca w dole rzeka, a te leżące w dole wsie

nazywają się tak jak nasze ziemie: Larina i Soarda. Tam mieszkają nasi robotnicy — wyjaśnił dziewczynie

Harry Schluter.

Jej spojrzenie powędrowało w kierunku góry położonej po drugiej stronie doliny, na którą padały teraz

ostatnie promienie zachodzącego słońca. Waltraut starała się dojrzeć gołym okiem bungalow Jana

Werkmeestera, ale to nie było możliwe: dom zasłonięty był bujną tropikalną roślinnością.

To tam mieszka Jan Werkmeester. Od chwili rozstania się z towarzyszem podróży było jej smutno. Teraz

odetchnęła z ulgą — przecież stąd zawsze będzie mogła zobaczyć miejsce, gdzie mieszka i żyje ten, którego

darzyła nieznanym jej dotąd uczuciem. A Harry Schluter z pewnością ma w domu dobrą lornetkę.

Samochód zatrzymał się przed bungalowem Schliiterów. To wszystko wydawało się wspaniałym snem:

dom położony był w ogrodzie wśród bajecznie kolorowych, kwitnących kwiatów, które o tej porze dnia

pachniały szczególnie mocno, a ich cudowna woń, której nie można porównać z niczym innym, unosiła się

po całej okolicy. Bungalow zbudowany był na kamiennych funadamentach dwumetrowej wysokości.

Szerokie schody prowadziły na dużą werandę, która ciągnęła się dokoła domu. Dach werandy wsparty był na

kolumienkach z malowanego drewna. Za werandą znajdowały się pokoje mieszkalne. Budynek miał tylko

background image

jedną kondygnację, ale jego powierzchnia była ogromna. Rozplanowano na niej wiele dużych pokoi. Z

szerokiej sieni, do której prowadziły oddzielne schody, było wejście do dużego korytarza. Stąd można się

było dostać do wszystkich pokoi mieszkalnych. Każdy pokój miał także drugie wejście od strony werandy,

które zamykano na noc żaluzjami. Drzwi między poszczególnymi pokojami a korytarzem zasłonięte były

haftowanymi kotarami. Tylko pokoje sypialne i łazienki oddzielone były od reszty mieszkania solidnymi,

zamykanymi na klucz drzwiami.

Nieco z boku bungalowu stał jeszcze jeden budynek. Tu znajdowały się mieszkania licznej służby, garaż

i stajnie.

Wszystkie podłogi w bungalowie wyłożone były matami kokosowymi. Ręcznie tkane i zdobione

ludowymi wzorami były wyrobem

75

okolicznych mieszkańców. Ozdobą tego domu były także kolorowe kosze wyplatane przez miejscową

ludność, jak również haftowane makatki i obrazki, które wisiały na ścianach pokoi.

Na werandzie stały bambusowe stoliki i krzesła. Pomieszczenia były przestronne i słoneczne. W ściany

wbudowane były szafki i ławy wyłożone kolorowymi poduszkami. Oprócz tego w pokojach znajdowały się

tylko lekkie mebelki. Ale wszystko to wyglądało szalenie malowniczo: haftowane poduchy i dywany, a także

lekkie zasłony zdobione regionalnymi wzorami nadawały temu wnętrzu nieznanego Europejczykom uroku.

Był to naprawdę wspaniały, przytulny i wygodny dom.

Waltraut co chwilę wydawała okrzyki zachwytu, kiedy gospodarze oprowadzali ją po swoim

egzotycznym królestwie. Uśmiechała się także na widok służących, którzy zjawiali się niespodziewanie

przed nimi. Mężczyźni mieli na sobie ubrania z białego płótna, a kobiety nosiły zwyczajowo tylko sarong,

odsłaniając swe pięknie ukształtowane ramiona i ręce. Niektóre z nich skrywały swoje ciało pod kabają, która

przypomina swoim wyglądem szeroki, rozpięty żakiet.

— O mój Boże, Dora, ile wy macie służby! — wykrzykiwała Waltraut ze zdumieniem.

Dora śmiała się tylko.

— Nie jest ich za wiele. Pamiętaj o tym, że ci ludzie nie pracują tak dużo jak u nas. Za to są o wiele

bardziej wymagający. Każdy z nich wypełnia tylko swoje określone obowiązki. Nie można wymagać od

kąpielowych, by wyczyścili ci buty. A khitmatgars, którzy podają do stołu, na pewno nie sprzątną pokoju.

Nie spodziewaj się także, że kobiety do ubierania pomogą przy przygotowaniu posiłku. Byłyby oburzone i

miałyby do nas pretensje, że każemy im robić coś, co nie należy do ich obowiązków. Tutaj każdy ma swoją

posadę, która nie wymaga od niego zbyt wiele pracy. Ale oni wszyscy są przy tym bardzo łagodni i pogodni,

nie zobaczysz tu żadnych ponurych twarzy. Są ufni jak dzieci, a zasłużoną karę przyjmują z pokorą. Za to

niesprawiedliwości nigdy ci nie wybaczą. A teraz spójrz tylko, z jakim zdumieniem patrzą na ciebie. Kiedy

zdjęłaś kapelusz, zobaczyli twoje złote włosy. To tutaj prawdziwa rzadkość. Pewnie nie mogą się nadziwić!

76

Dora rozmawiała dalej z Waltraut, podczas gdy jej mąż oddalił się z panem radcą, by pokazać mu jego

pokój.

background image

Później zaprowadziła swoją przyjaciółkę do sypialni. Był to jasny, przestronny pokój z białymi meblami

i wyczyszczonym do połysku mosiężnym łóżkiem. Na oknie wisiały kolorowe zasłony, a podłogi wysłane

były dywanami. Koronkowe poduszki na łóżku przypominały rodzinny dom Dory.

— Ależ to prawdziwa Europa — powiedziała Waltraut ze zdumieniem.

— Przecież nie żyjemy na końcu świata. Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie. Ale najpierw chcę ci

przedstawić twoje służące. To jest Noami, która będzie pomagać ci przy ubieraniu, a to Carida, która zajmie

się kąpielą. To jest Mirja — ona odpowiada za porządek w twoim pokoju.

Waltraut skinęła głową i uśmiechnęła się do filigranowych Syn-galezek. Ich ciemne, łagodne oczy

patrzyły na nią przyjaźnie.

— Na razie trudno mi będzie się z nimi porozumieć — powiedziała Waltraut ze śmiechem.

— Ależ skądże, Waltraut. Przecież ty tak dobrze mówisz po angielsku.

— No, tak.

— One także mówią po angielsku. Wybrałam je specjalnie dla ciebie.

Waltraut ucałowała przyjaciółkę.

— Czuję się jak prawdziwa księżniczka, Doro. Trzy służące tylko dla mnie, i do tego takie, z którymi

będę się mogła porozumieć.

— Chociaż tym możemy ci zaimponować. Ale teraz oddaję cię w ręce Caridy. Ona zaprowadzi cię do

łazienki. Daj Noami i Mirji kluczyki do walizek, one w tym czasie rozpakują twoje rzeczy. A potem Noami

pomoże ci przy ubieraniu. Za godzinę jemy kolację. Więc do zobaczenia. Ja też chciałabym się wykąpać po

tej długiej podróży. Ach, Waltraut, jaka jestem szczęśliwa, że mam was teraz obok siebie: ciebie i ojca.

Dora raz jeszcze przytuliła przyjaciółkę i ucałowała ją serdecznie. Waltraut została sama ze swoimi

służącymi. Ku jej radości rzeczywiście mogła się z nimi porozumieć bez trudu. Carida zaprowadziła ją do

77

łazienki położonej tuż obok jej pokoju. Było to małe pomieszczenie z cementową podłogą opadającą w

kierunku środka, gdzie znajdował się odpływ na wodę. Waltraut stała na podłodze, a służąca nabierała

wiaderkiem wodę z dużego pojemnika i polewała nią swą nową panią. Tak zazwyczaj wygląda kąpiel w

tropikach: jest to bardzo prosta metoda, która pozwala wspaniale się odświeżyć. A przy tym jest na tyle mało

skomplikowana, że można ją bez trudu powtarzać kilka razy w ciągu dnia.

Kąpiel nie trwała długo. Wkrótce potem Waltraut otulona w płaszcz kąpielowy udała się z powrotem do

swojego pokoju. Mirja i Noami zajęte były jeszcze rozpakowywaniem bagaży. Z nieukrywanym podziwem

oglądały eleganckie stroje dziewczyny. Niekiedy nie mogły się powstrzymać od okrzyku zachwytu.

Noami pomogła Wałtraut przy ubieraniu. Była bardzo zręczna i zwinna. Kiedy poprawiała jej fryzurę,

widać było, że z przyjemnością dotyka złotych włosów dziewczyny. Rzuciła Mirji i Caridzie pełne dumy

spojrzenie.

Kiedy po chwili Waltraut ubrana w zwiewną białą sukienkę przeglądała się w dużym lustrze, jej trzy

syngaleskie służące spoglądały na nią z dziecięcym zachwytem i podziwem. Trudno było nie zauważyć, jak

bardzo podoba się im ta Europejka o błękitnych oczach i złotych włosach. Waltraut rzeczywiście wyglądała

czarująco.

background image

Mirja i Noami zostały w pokoju, by rozpakować do końca walizki i ułożyć w szafach ubrania swojej

nowej pani. Carida zaprowadziła Waltraut do innego pokoju, gdzie ta zastała już czekających na nią panów i

przyjaciółkę. Mężczyźni mieli na sobie białe tropikalne ubrania, a Dora lekką białą sukienkę.

Wkrótce potem pojawił się służący, który zameldował: Khana mez pur! (Podano do stołu).

— Pan domu podał ramię Waltraut, a ojciec Dorze. Przeszli do pokoju jadalnego, który, nie licząc sieni,

był największym pomieszczeniem w tym domu. Także i ten pokój był w jasnych kolorach.

Khitmatgars (służący podający do stołu) prawie bezszelestnie i z uśmiechem na ustach przynosili z

kuchni wykwintne potrawy. Podano wspaniałą kolację, a do tego lekkie wino zmieszane z wodą. Na

78

koniec przyniesiono pokrojone w plasterki ananasy i inne smakowite tropikalne owoce.

Po kolacji państwo Schłuterowie wraz z gośćmi przenieśli się do pokoju wypoczynkowego. Pytaniom i

wyjaśnieniom nie było końca. Do godziny dziesiątej omówiono najważniejsze sprawy i wszyscy udali się do

swoich pokojów. Dora osobiście zaprowadziła Waltraut do sypialni i mimo protestów przyjaciółki wraz z

Noami przygotowała jej łóżko. Nie obyło się przy tym bez żartów i przekomarzań. Dora bezustannie

powtarzała, jak bardzo jest szczęśliwa, że nareszcie mogą być razem.

Waltraut była bardzo wzruszona, widząc jak Dora cieszy się z jej wizyty, ale jednocześnie dręczyły ją

niewesołe myśli. Ubolewała nad tym, że nie może powiedzieć przyjaciółce o zaręczynach z Rudolfem. A

przecież tylko z tego powodu ojciec zezwolił jej na tę długą podróż. Z drugiej jednak strony, nawet gdyby nie

było wolą ojca utrzymać w tajemnicy tę ważną decyzję, ona sama wolałaby to przemilczeć. Czuła coś na

kształt wstydu, że wyraziła zgodę na zaręczyny.

Kiedy została sama w pokoju i patrzyła w ciemność szeroko otwartymi oczami, ogarnęło ją uczucie,

którego do tej pory nie znała. Odczuwała ogromną tęsknotę za człowiekiem, który jeszcze przed kilkoma

tygodniami był jej zupełnie obcy, a który w krótkim czasie zajął tak ważne miejsce w jej sercu: tęskniła za

Janem Werk-meesterem.

Długo nie mogła zasnąć. Nie tylko dlatego, że tak wiele myślała o Janie. Tyle nowych spraw, sytuacji i

wrażeń spadło na nią w ciągu ostatnich dni. Wszystko to kłębiło się w jej sercu i głowie, ale w końcu zawsze

wracała myślą do Jana Werkmeestera. On był tym, który zaprzątał jej myśli i serce. W końcu zasnęła.

Kiedy obudziła się następnego ranka, rozejrzała się jeszcze w półśnie po pokoju, nie bardzo wiedząc,

gdzie się właściwie znajduje. Słyszała zza drzwi ciche kroki przemykających po matach ludzi, a z oddali

dochodził ją odgłos rozstawianych naczyń. Na werandzie nakrywano do śniadania. Tu o każdej porze dnia

można było znaleźć przyjemnie ocienione miejsce.

79

Waltraut jednym susem wyskoczyła z łóżka i zadzwoniła na służbę. Zaraz pojawiła się Noami, która

podciągnęła żaluzje w oknach. Kiedy życzyła jej miłego dnia, w drzwiach werandy ukazała się uśmiechnięta

Dora.

— Dzień dobry, Waltraut, dobrze spałaś?

background image

— Dzień dobry, Doro, spałam wyśmienicie. Jestem tylko nieco zaniepokojona, czy nie obudziłam się

zbyt późno. Wczoraj wieczorem długo nie mogłam zasnąć. To od nadmiaru tylu wspaniałych wrażeń. Długo

o tym rozmyślałam.

Przyjaciółki objęły się serdecznie.

— A teraz szybko do łazienki, Waltraut. Carida już czeka na ciebie. Harry koniecznie chce zjeść z nami

śniadanie i opóźnił trochę swój wyjazd na plantacje. Ojciec chce mu towarzyszyć. Czekamy na ciebie ze

śniadaniem.

— Pośpieszę się, Doro!

Pół godziny później Waltraut zeszła na werandę, gdzie czekało już chota hazree (pierwsze śniadanie).

Noami wybiegła za Waltraut i podała jej małą torebkę, w której nosiła ona wszystkie potrzebne drobiazgi.

— Zapomniała pani o tym, sahiba! — powiedziała przyjaźnie. Waltraut podziękowała jej skinieniem

głowy. Z przyjemnością

wciągnęła świeże poranne powietrze przesycone tysiącem kwiatowych woni.

— O Boże, jak tu jest pięknie! — zawołała, witając się z gospodarzami domu i panem radcą.

— Nieprawdaż, panno Waltraut? Tu niepotrzebne są żadne świątynie, by odprawiać nabożeństwo

poranne. I ja wykrzyknąłem te same słowa, stojąc dziś rano w morzu tych wspaniałych kwiatów. Czegoś

takiego nie mamy u siebie w domu. Jaka szkoda, że moja żona nie może tego zobaczyć.

— A dlaczego nie zabrał pan żony w tę cudowną podróż, panie radco?

Oczy Dory stały się znowu wilgotne.

— Mama nie mogła przyjechać. Tak długa podróż byłaby dla niej zbyt męcząca. Niestety, od

wielu lat cierpi na chorobę, która wymaga stałej obecności lekarza. W przeciwnym razie z całą pewnością

przyjechałaby do mnie — odpowiedziała Dora za ojca.

80

Pan radca skinął głową.

— W istocie. Z ciężkim sercem zostawiłem ją samą w domu, ale po moim powrocie będę mógł jej

przynajmniej wszystko dokładnie opowiedzieć. W tym celu zacząłem już nawet prowadzić dziennik podróży

i liczę na to, że pani dostarczy mi ilustracji, panienko Wal-traut. Pani zdjęcia ze statku, z Kolombo i Kandy

wkleiłem już do mojego albumu. Mam nadzieję, że i tutaj będzie pani chciała sfotografować okolice, a i ja

przy tym skorzystam.

— O to proszę się nie martwić, panie radco. Jak długo pozostanie pan w Soardzie?

— Cztery tygodnie.

— Dlaczego nie dłużej?

— Przyjechałem tu, żeby zobaczyć, jak powodzi się mojemu dziecku. Sama podróż pochłania tak wiele

czasu. To i tak dużo, że mogłem na cały kwartał oderwać się od interesów. Nie byłoby to możliwe, gdyby

zaprzyjaźniony adwokat nie przejął na ten czas moich obowiązków.

Harry Schliiter podawał swojemu teściowi kolejne potrawy, podczas gdy Dora dogadzała swojej

przyjaciółce. Służących odesłano z werandy.

— Gdybyśmy na zawsze mogli mieć ciebie i mamę przy sobie, kochany ojcze — powiedziała Dora.

background image

Radca westchnął ze smutkiem.

— Nawet o tym nie myśl, Doro. Starszych ludzi, takich jak mama i ja, nie powinno się przesadzać z

ziemi, na której wyrośli. Wiesz, jak pragnęlibyśmy być z naszym jedynym dzieckiem, ale to nie jest możliwe.

Musimy się zadowolić tym, że będziecie przynajmniej raz na cztery lata przyjeżdżać do nas na dłużej.

Dora wstała i zarzuciła ojcu ramiona na szyję.

— Widzisz, ojcze, Harry i ja tak bardzo chcielibyśmy mieć dzieci. Ale za każdym razem, kiedy pomyślę

o was, kiedy wyobrażę sobie, że moje dzieci pewnego dnia mogłyby mnie tak samolubnie opuścić, jak ja was

opuściłam, ogarniają mnie poważne wątpliwości — powiedziała z żalem.

Radca pogłaskał ją ze wzruszeniem po głowie.

— Ależ dlaczego samolubnie, moje dziecko. Takie jest przeznaczenie kobiety: każda musi opuścić ojca

i matkę, by połączyć się z mężczyz-

6 Kaprysy losu

81

ną. A jeżeli chodzi o wnuki, to my, twoja mama i ja, nie mielibyśmy nic przeciwko temu. Tym bardziej,

że małe dzieci nie powinny mieszkać w tropikach. O wiele bardziej odpowiedni jest dla nich europejski,

umiarkowany klimat. Myślę, że twoja matka poczułaby się znowu młoda, gdyby miała pod swoją opieką

gromadkę wnuków. One mogłyby jej zastąpić ciebie.

Dora przytuliła twarz do jego policzka.

— Nie, ojcze, lepiej będzie, jeżeli na razie jeszcze poczekamy z dziećmi. Nie przeżyłabym tego,

gdybym musiała się z nimi zaraz rozstawać. A i z Harrym też nie chciałabym się rozłączać.

Harry wziął żonę w objęcia.

— Bądź dzielna, moja mała. Przyjdzie pora, znajdzie się rada i na to. Teraz zjedz śniadanie. Musisz być

silna. Zdaje się, że i panna Waltraut zupełnie straciła apetyt.

Panowie dopilnowali, by młode damy zjadły całe śniadanie. Potem pożegnali się i wyruszyli na

plantacje.

Dora i Waltraut założyły kapelusze i poszły przez ogród do ładnej, dużej altany, skąd roztaczał się

wspaniały widok na leżącą u stóp góry dolinę. Dora wzięła ze sobą lornetkę. Kiedy przechodziły przez ogród,

Waltraut zapytała z obawą:

— Powiedz mi, Doro, czy tu są węże? Dora zaśmiała się wesoło.

— Tu na górze nie widzieliśmy żadnego, Waltraut. Raz zdarzyło się, że przejechaliśmy węża, jadąc

samochodem w dolinie. Ale był to jedyny przypadek. Nie musisz się obawiać, węże unikają ludzi, jak tylko

mogą.

— W takim razie bardzo się cieszę, Doro. Węże są jedynymi stworzeniami, których naprawdę się boję.

Wydaje mi się, że wolałabym stanąć twarz w twarz z lwem lub tygrysem niż z wężem.

Dora wybuchnęła śmiechem.

— Najlepiej będzie, jeżeli żadnemu z nich nie będziesz musiała stawić czoła. Ale dla uspokojenia mogę

ci powiedzieć, że w naszej okolicy nie ma węży, lwów ani tygrysów. W zeszłym roku Harry zastrzelił

wspaniałą czarną panterę, która zapuściła się w okolice wioski i zabijała bydło. Oprócz słoni było to jedyne

background image

dzikie zwierzę, które pokazało się w tych okolicach. Ale nasze słonie są już obłaskawione. Mamy ich na

dole, na naszych plantacjach, całe stado. Jeden z nich jest

82

wyjątkowo zabawny, zawsze na mnie czeka wiedząc, że obdaruję go jakimś przysmakiem. Czy teraz

jesteś zadowolona?

— W zupełności.

Tak rozmawiając obie dziewczyny dotarły do altany.

— Widzisz, Waltraut, tu spędzam większą część dnia. Zawsze mam przy sobie lornetkę, dzięki niej

mogę towarzyszyć Harremu, kiedy wyjeżdża na plantację. To on kazał dla mnie zbudować tutaj tę altanę,

skąd mam najlepszy widok na całą dolinę — wyjaśniła Dora, siadając w wygodnym bambusowym fotelu. —

Tu zawsze jest cień i lekki wietrzyk.

Waltraut spojrzała na przyjaciółkę z uśmiechem.

— Zdaje się, że twój mąż spełnia każde życzenie, które może wyczytać w twoich oczach. On musi cię

bardzo kochać.

Dora patrzyła przed siebie rozmarzonym wzrokiem.

— Z wzajemnością. Jego miłość wynagradza mi tak wiele. On żyje w ciągłej obawie, że kiedyś tęsknota

za domem okaże się silniejsza, że wyjadę stąd i zostawię go samego.

— Ale chyba o tym nie myślisz, Doro.

— Ależ skądże. Pewnego dnia i ty zrozumiesz, jak silne może być uczucie, którym kobieta obdarza

ukochanego mężczyznę. A może i ty już komuś oddałaś swe serce? Chociaż nie sądzę. W przeciwnym razie

w żadnym wypadku nie przyjechałabyś do mnie na tak długo.

Waltraut była zadowolona, że Dora sama odpowiedziała sobie na to pytanie. Coś drgnęło boleśnie w jej

duszy, kiedy usłyszała słowa przyjaciółki.

Najchętniej wyznałaby wszystko, co ciążyło jej na sercu. Opowiedziałaby, jak doszło do zaręczyn z

Rudolfem i o tym, że teraz już wie, iż to narzeczeństwo nie może skończyć się ślubem. Tak, po tych kilku

tygodniach, które spędziła z Janem Werkmeesterem, wiedziała już z całą pewnością, że za żadną cenę nie

może poślubić Rudolfa. Może myślałaby inaczej, gdyby nie poznała Jana, ale teraz było już za późno.

Dlaczego? To pytanie pozostało bez odpowiedzi. Waltraut nie odważyła się zapytać o to nawet samej siebie.

W trakcie rozmowy Waltraut jakby dla zabawy wzięła do rąk lornetkę, którą Dora położyła na stole, i

przytknęła do oczu. Szukała wzrokiem góry, która leżała po drugiej stronie doliny. Kiedy odpowied-

83

nio ustawiła ostrość, mogła dojrzeć po drugiej strome pod wysokopiennymi palmami i drzewami

tekowymi bungalow Werkmeestera. Wyglądał prawie tak samo jak dom Schluterów.

— Czy tam, po drugiej stronie, leży Larina? Dora spojrzała na nią badawczym wzrokiem.

— Tak, Waltraut. Przez lornetkę możesz dokładnie zobaczyć bungalow Jana.

— Właśnie go widzę, jest bardzo podobny do waszego domu.

— Wszystkie bungalowy tutaj wyglądają podobnie. Tamten został zbudowany prawie w tym samym

czasie co nasz. Kiedy pan Werkmees-ter nie mieszkał jeszcze na stale na Cejlonie, a tylko przyjeżdżał tu od

background image

czasu do czasu z Sumatry, na takie krótkie pobyty w zupełności wystarczał mu mniejszy bungalow, który już

od dawna stał na tamtym wzniesieniu. Kiedy tylko zamieszkał tu ze swoim synem, kazał zbudować większy

dom. Ten stary jest jeszcze w całkiem dobrym stanie. Ojciec Jana ma zamiar w nim zamieszkać, kiedy tylko

jego syn się ożeni.

Waltraut zrobiła się nagle blada.

— Utrzymujecie dobre stosunki zarówno z ojcem, jak i z synem? — zapytała, kierując rozmowę na inne

tory.

-— Przede wszystkim z synem, ojciec jest trochę dziwakiem: to smutny, a nawet posępny i ponury

człowiek. Jan twierdzi, że od śmierci jego matki stan ojca zdecydowanie się pogorszył. Wiesz, Waltraut, on

czasami sprawia wrażenie, jakby dźwigał ogromny ciężar na swoim sercu, o którym nie chce opowiedzieć

nikomu, nawet własnemu synowi.

— Dlaczego tak sądzisz?

— Trudno mi powiedzieć. To po prostu się czuje. Mimo że nie jest u nas częstym gościem, będziesz

miała okazję go poznać. A wtedy pewnie zrozumiesz, skąd biorą się moje przypuszczenia. Jest taki smutny i

poważny. Ale przy tym jest bardzo interesującym człowiekiem. Bardzo go lubię i chciałabym mu jakoś

pomóc.

— Ale jego syn nie odziedziczył po nim usposobienia? Dora wybuchnęła pogodnym śmiechem.

— Jan? Dzięki Bogu, on jest zupełnie inny. To bardzo miły i wesoły człowiek, zawsze skory do żartów i

zabawy.

— Czy nie może jakoś wpłynąć na swojego ojca?

84

— Ależ on to robi przez cały czas. Gdyby jego tutaj nie było, z ojcem byłoby o wiele gorzej, a ojciec,

gdyby tak bardzo nie kochał swojego syna, stałby się z pewnością stroniącym od ludzi pustelnikiem.

— Młody pan Werkmeester jest z pewnością szczęśliwy, że ma was w swoim najbliższym sąsiedztwie.

— Z pewnością. Tak jak i my jesteśmy szczęśliwi, mając go tak blisko. Dużo czasu spędzamy razem.

Bardzo nam go brakowało, kiedy wyjechał do Europy. Nie licząc Harrego, to przede wszystkim jemu

zawdzięczam, że nie popadam w melancholię z tęsknoty za krajem.

Dora opowiedziała Wałtraut o wesołych zabawach i żartach, które zwykli urządzać Harry i Jan, by ją

nieco rozweselić. Wałtraut śmiała się serdecznie.

— Mówiłam ci już, że nie wyobrażam sobie, by mógł być taki wesoły.

— Zdążysz go jeszcze poznać od tej strony.

— Dlaczego do tej pory się nie ożenił? — zapytała Wałtraut nieśmiało.

Dora z uśmiechem wzruszyła ramionami.

— Po prostu nie znalazł jeszcze tej właściwej. Nieraz mu z tego powodu dokuczałam, ale on twierdzi, że

ożeni się tylko z wielkiej, bardzo wielkiej miłości. Tym razem jechał do Europy z mocnym postanowieniem,

że tam się zakocha i wróci tu z piękną młodą żoną, ale sama słyszałaś: powiedział mi, że nie znalazł tej

właściwej. Wiesz co, Wałtraut, myślę, że ty byłabyś dla niego odpowiednią żoną.

Na twarz Wałtraut wystąpił płomienny rumieniec. Mądra Dora nie musiała już snuć żadnych domysłów.

background image

— Ja? — zawołała Wałtraut ze zdumieniem.

Dora, sama będąc szczęśliwą mężatką, poczuła nagłe mocną potrzebę uszczęśliwienia bliskich jej ludzi.

Wpadła na doskonały pomysł, którym natychmiast musiała podzielić się z Wałtraut.

— Tak, ty. Pomyśl, jak byłoby wspaniale, gdybyś została tutaj z nami.

— Ależ, Doro, jak w ogóle wpadłaś na taki pomysł?

— Zaraz wszystko ci opowiem. Jan wiele razy widział u mnie twoje zdjęcie. Zawsze przyglądał mu się

długo i z uwagą, nie mogąc oderwać wzroku od twojej twarzy. Dokładnie wypytywał o ciebie, chciał

55

wiedzieć, kiedy dostaję listy z Europy i kiedy przyjedziesz mnie odwiedzić. Pewnego razu, kiedy jak

zwykle naciskałam na niego w żartach, że powinien wreszcie się ożenić, żebym i ja miała tutaj damskie

towarzystwo, powiedział, zerkając na mnie tymi swoimi śmiejącymi się oczyma, że gotów jest ożenić się z

moją przyjaciółką. Wtedy on będzie miał żonę, a ja odpowiednie towarzystwo. Powinnam więc dołożyć

wszelkich starań, by on poślubił moją przyjaciółkę.

Twarz Waltraut zapłoniła się ku radości Dory jeszcze bardziej. Po chwili powiedziała spokojnie:

— On chyba rzeczywiście lubi żarty. Dora odpowiedziała zupełnie swobodnie:

— Oczywiście, że był to tylko żart, Waltraut. Dziękować Bogu, że on z natury jest taki wesoły.

Potrzebuje przeciwwagi dla melancholijnego usposobienia ojca, w przeciwnym razie i on mógłby zarazić się

jego smutkiem. Jest to bardzo wartościowy człowiek o szlachetnym usposobieniu, a kobieta, którą kiedyś

poprowadzi do ołtarza, będzie z pewnością szczęśliwa.

— Wierzę w to, co mówisz, Doro, bo i ja zdążyłam go już trochę poznać. Przecież spędzaliśmy razem

codziennie wiele godzin na pokładzie.

— To był rzeczywiście szczęśliwy przypadek, że spotkaliście się na statku, nieprawdaż?

— Z całą pewnością. Dla mnie było to rzeczywiście szczęśliwe zrządzenie losu. Dzięki temu mogłam

tak wiele dowiedzieć się o Cejlonie i Soardzie. A poza tym był on nam niesłychanie pomocny od chwili,

kiedy opuściliśmy pokład parowca. Zajął się nami tak troskliwie. To przecież jemu zawdzięczamy wszystkie

te urocze chwile.

— Tak, jest to bez wątpienia dobry i wspaniały .człowiek. Musicie koniecznie zostać przyjaciółmi.

— Ależ to już się stało, Doro.

— Myślę, że jeszcze niezupełnie. Proszę cię, daj mi na chwilę lornetkę. Chciałabym zobaczyć, gdzie jest

teraz Harry z ojcem.

Waltraut podała jej lornetkę.

— Czy naprawdę możesz ich w ten sposób zobaczyć?

— Oczywiście. Mam w tym wprawę. Przecież wiem dokładnie, jaką drogą Harry jeździ na plantacje.

Bardzo często towarzyszę mu w ten

86

sposób. W umówionym miejscu Harry macha mi chusteczką. Oznacza to: myślę o tobie.

Waltraut spojrzała na przyjaciółkę niemalże z zazdrością. Jakie to musi być wspaniałe — kochać i być

kochaną tak gorąco.

background image

Dora przysunęła lornetkę bliżej oczu i próbowała odszukać samochód Harrego. Nie trwało to długo.

— Zobacz sama. Trzymaj lornetkę w ten sposób, byś widziała miejsce między dwiema palmami, tak,

jeszcze trochę w prawo. Teraz powinnaś zobaczyć drogę. To taki jasny pasek prześwitujący przez ścianę

zieleni. Widzisz ten mały gaj palmowy?

— Tak, już widzę.

— A teraz popatrz bardziej na lewo. Z gaju prowadzi dalej droga, widzisz to miejsce?

— Tak, widzę, ta droga biegnie dalej.

— A teraz patrz jeszcze bardziej na lewo. Zaraz zobaczysz skrzyżowanie dwóch dróg.

— Rzeczywiście, widzę już skrzyżowanie.

— A teraz trzymaj lornetkę ustawioną dokładnie na punkcie przecięcia obu dróg. Zaraz powinnaś

zobaczyć samochód Harrego i jego chusteczkę powiewającą na wietrze.

Waltraut w napięciu patrzyła we wskazane przez Dorę miejsce i po krótkiej chwili zawołała z

przejęciem:

— Samochód już jedzie. Rzeczywiście, widzę białą chusteczkę. Ale już przejechali.

Opuściła lornetkę i śmiejąc się spojrzała w rozpłomienione oczy Dory.

— No tak, Doro, teraz już wiem, do czego służy lornetka. Dora roześmiała się.

— Żebyś wiedziała, jak często jest ona dla mnie w chwilach samotności wierną pocieszycielką.

Waltraut westchnęła cicho.

— Mimo wszystko można ci pozazdrościć, Doro.

— Wiem o tym, Waltraut. Życzę ci byś i ty była tak szczęśliwa w swoim przyszłym małżeństwie.

Waltraut zbladła nieco i patrzyła przed siebie szeroko otwartymi oczami. Ale to trwało tylko chwilę.

Zaraz potem zaczęła mówić o innych sprawach.

87

Miały sobie tak wiele do powiedzenia, ale Waltraut nie mogła skupić się na rozmowie. Cały czas

powracała do jednej myśli: nie, nie, nie mogę wyjść za Rudolfa, nie mogę.

Jan Werkmeester pojechał do Lariny. Przed domem czekał już na niego ojciec. Powitał go serdecznie, a

kiedy Jan odświeżył się po podróży, obydwaj panowie zasiedli do kolacji.

Pan Hendrik Werkmeester był wysokim, postawnym mężczyzną. Jan odziedziczył po nim figurę, ale

ojciec był potężniejszy. Jego ogorzała twarz otoczona była gęstwiną siwych włosów. Zbliżał się już do

siedemdziesiątki, ale mimo swego wieku pozostawał nadal silnym i krzepkim mężczyzną. Panował nad

swoim ciałem jak młody mężczyzna. Ale życie pozostawiło na jego twarzy głębokie bruzdy, takie jakie

zazwyczaj znaczą ludzi, którzy poznali trudy życia.

Hendrik Werkmeester miał takie same oczy jak jego syn. Szare i osłonięte ciemnymi brązowymi rzęsami

zdawały się jaśnieć na jego ogorzałej twarzy jak dwa jasne płomienie. Ale nie spoglądały tak wesoło i

optymistycznie jak oczy syna, były pełne smutku i powagi.

Dzisiaj był nieco bardziej ożywiony niż zazwyczaj. Widać było, jak bardzo jest szczęśliwy z powrotu

syna po długiej rozłące. Jan opowiadał mu o swojej podróży, a ojciec słuchał z zainteresowaniem. W trakcie

rozmowy powiedział:

background image

— Państwo Schliiterowie oczekiwali gości. Mieli przybyć tym samym parowcem co ty. Czy spotkałeś

ich?

— Tak, ojcze, zaprzyjaźniliśmy się już na statku. Pan radca, ojciec pani Dory, jest miłym i

dobrodusznym człowiekiem. Musisz go koniecznie poznać. A przyjaciółka pani Dory to urocza i miła młoda

dama. Towarzyszyłem im podczas pobytu w Kandy, dlatego musiałeś czekać jeden dzień dłużej na mój

powrót.

— Harry Schliiter uprzedził mnie o tym, spotkałem go przedwczoraj nad rzeką. Nie liczyłem więc na to,

że zjawisz się wcześniej. Cieszę się, Janie, że wyglądasz tak zdrowo i świeżo, zmiana klimatu dobrze ci

zrobiła.

— Tak, ojcze, czuję to. Muszę ci powiedzieć, że najlepiej czuję się w Niemczech, podoba mi się tam

dużo bardziej niż w Holandii. W Holandii nie ma gór. Byłem z Justusem Boonem w Alpach Ba-

88

warskich. Na kilka tygodni pojechaliśmy też do Tyrolu. Razem zdobyliśmy Grossglockner.

Odpoczęliśmy wspaniale z dala od tropikalnych upałów. Szkoda, ojcze, że nie mogłeś być razem z nami.

Wyprawy w góry to coś cudownego.

Przez twarz starszego mężczyzny przebiegło dziwne drżenie.

— Wiesz przecież, że nigdy nie interesowały mnie górskie wspinaczki. A góry wolę podziwiać z dołu

— powiedział zachrypniętym głosem.

— I przez to straciłeś w swoim życiu najwspanialsze chwile. To uczucie po zdobyciu szczytu, kiedy

człowiek stoi tak daleko od ziemskiego cierpienia, a tak blisko Boga — wiesz, ojcze, tego nie można

porównać z niczym.

— Powiadasz, że ojciec pani Schliiter jest miłym starszym panem *->— powiedział Hendrik

Werkmeester, szybko zmieniając temat.

— Tak, ojcze, zobaczysz, jaki to miły człowiek. Jest co najmniej dziesięć lat od ciebie młodszy, a przy

tym wesoły i pełen życia, jak gdyby był jeszcze młodzieńcem. Będzie ci z nim wesoło. Czy pojedziesz jutro

ze mną do Soardy? Będziesz mógł go tam poznać.

Starszy pan zawahał się chwilę.

— Już jutro? Musisz dać mi trochę czasu, żebym mógł się oswoić z myślą, że spotkam się tam z obcym

człowiekiem.

— Nie zastanawiaj się zbyt długo, bo wtedy będzie ci coraz trudniej podjąć decyzję. Tak się wszyscy

cieszymy, że znajdziesz w panu radcy odpowiedniego towarzysza. My, młodzi, jesteśmy dla ciebie zbyt

hałaśliwi. A pan radca nie zostaje tu na długo, będzie niespełna miesiąc.

— No to może pojutrze, Janie. Pojutrze jest niedziela, wtedy mam więcej czasu..

— Dobrze, ojcze, umawiamy się na niedzielę. Powiem pani Dorze, że przyjedziemy na obiad.

Hendrik Werkmeester zawołał służącego i kazał mu przynieść butelkę wina. Napełniono kieliszki.

— Za twój powrót, Janie!

— Twoje zdrowie, ojcze!

Wznieśli toast, a starszy pan w zamyśleniu sączył wino.

background image

— A kim jest ta przyjaciółka pani Dory, Janie? Czy jest tak samo dobra i ładna jak żona pana Harrego?

89

— Jeszcze piękniejsza, ojcze! Ma piękne złocistoblond włosy i niebieskie oczy. A przy tym jest to dobra

i szlachetna osoba.

Ojciec spojrzał na syna badawczym wzrokiem.

— To brzmi interesująco.

— Sam się przekonasz, ojcze.

— Miałem nadzieję, że przywieziesz ze swojej podróży młodą i piękną żonę.

— Niestety, nie znalazłem w Europie tej właściwej. Żadna z nich nie podobała mi się na tyle, bym

gotów był pojąć ją za żonę. A kiedy mam już poważnie, myśleć o małżeństwie, musi to być kobieta, z którą

mógłbym dzielić całe moje życie. Tu, w naszym odosobnieniu, małżeństwo powinno być co najmniej tak

zgodne jak związek Schluterów. W przeciwnym razie może stać się prawdziwą udręką.

— Szkoda, osiągnąłeś już wiek, kiedy mężczyzna powinien poważnie pomyśleć o małżeństwie.

— Ależ ja to czynię, ojcze. Wprawdzie w Europie nie znalazłem nikogo odpowiedniego, ale za to na

parowcu poznałem kobietę, którą chciałbym poprowadzić do ołtarza.

Starszy pan podniósł się z krzesła zdumiony.

— Na parowcu?

— Tak, ojcze. To przyjaciółka pani Dory, to ją chciałbym pojąć za żonę.

Hendrik Werkmeester odgarnął szybkim ruchem włosy z czoła.

— Chciałbyś ją pojąć za żonę?

— Tak, to kobieta mojego życia. Jeżeli mam być w życiu szczęśliwy, muszę zdobyć jej serce.

Wokół zazwyczaj zaciśniętych ust ojca zaigrał wesoły uśmieszek, tak bardzo rzadki na jego twarzy.

— Kochany Janie, w takim razie najpóźniej w niedzielę muszę wybrać się do Soardy i poznać ją. Czy

myślisz, że będzie chciała zostać tutaj na zawsze?

Jan odetchnął głęboko, a jego oczy promieniały jasnym blaskiem.

— To moje zadanie, mam nadzieję, że uda mi sieją przekonać. Jest wprawdzie dumna i nieśmiała, ale z

jej oczu mogłem wyczytać, że nie jestem jej obojętny.

90

— Takie kobiety są najlepsze: dumne i nieśmiałe, ale wierne i godne zaufania.

— I ja tak myślę! Jeżeli mam być szczęśliwy, muszę ożenić się z Waltraut Roland.

Starszy pan na chwilę zamilkł. Nie dał po sobie poznać, że jego serce drgnęło boleśnie. Był

przyzwyczajony panować nad sobą, tak że jego syn nawet nie zauważył, że coś przeraziło go do głębi. Stał

się tylko nieco bardziej blady. Zdawać by się mogło, że cała krew odpłynęła z jego twarzy.

— Jak powiedziałeś, jak nazywa się ta młoda dama? — zapytał nieco niepewnym głosem.

— Waltraut Roland — odrzekł Jan.

— A z której części Niemiec pochodzi?

— Tak samo jak pani Dora, z Hamburga.

Starszy pan zamilkł. Ale to nie dziwiło Jana. Ojciec często robił w czasie rozmowy dłuższe przerwy.

background image

Hendrik Werkmeester zaciągnął się cygarem. Zdawało się, że błądzi myślami gdzieś daleko, a jego ręka,

która spoczywała na kolanie, drżała lekko, na tyle lekko, że Jan tego nie zauważył.

— Tak więc z Hamburga? — zapytał, starając się mówić spokojnie.

— Tak, jest jedyną córką kupca Georga Rolanda. Jego firma cieszy się doskonałą opinią w świecie.

Hendrik Werkmeester podniósł się niepewnie.

— Chciałbym udać się na spoczynek. Dobranoc, Janie!

Jan był przyzwyczajony do tego, że jego ojciec wcześnie kładł się spać. Dzisiaj jednak odczuł to bardziej

niż zazwyczaj. Pragnął przecież opowiedzieć mu o Waltraut. Mimo to nie zauważył nic dziwnego w

zachowaniu ojca.

— Dobranoc, ojcze. Tak więc w niedzielę jedziesz ze mną do Soardy.

— Jeszcze zobaczymy — odpowiedział z wahaniem Hendrik Werkmeester i opuścił pokój.

Jan spojrzał na niego ze smutkiem. Ojciec był jednak dziwny. Jan odczuł to teraz bardzo boleśnie. W

ostatnich miesiącach nie zastanawiał się nad tym tak często.

91

Wzdychając udał się do swojego pokoju. Ale zanim położył się do łóżka, podszedł do okna i poszukał

wzrokiem bungalowu Schliiterów. A chwilę potem poszybowały nad doliną tajemne pozdrowienia.

Następnego ranka Jan wrócił do swoich obowiązków, tak jakby w ogóle nie opuszczał Lariny. Pojechał

na plantacje, sprawdził postępy w pracy i zszedł do wioski, gdzie mieszkali tubylcy, by odwiedzić chorego

robotnika. Po powrocie do domu podzielił się z ojcem swoimi spostrzeżeniami. Obydwaj panowie

porozmawiali jeszcze chwilę o interesach, a kiedy skończyli, Jan rzekł:

— Jadę teraz do Soardy, ojcze. Powiem, że przyjedziemy jutro przed południem.

Hendrik Werkmeester zmarszczył czoło.

— Wolałbym przesunąć naszą wizytę na następną niedzielę, Janie. Syn spojrzał na niego zmartwiony.

— Tak się cieszyłem, źe pojedziesz ze mną. Chciałbym przecież wiedzieć, co sądzisz o Waltraut

Roland.

Na twarzy ojca pojawił się bolesny grymas. Wstał z krzesła, przeciągnął dłonią po czole i odezwał się

jakby do siebie:

— To w końcu wszystko jedno. Wcześniej czy później? Niebo musiało ją tu zesłać. Dobrze, pojadę jutro

z tobą. Pozdrów wszystkich ode mnie.

Uszczęśliwiony Jan uścisnął mu dłoń.

— Dziękuję ci, ojcze. Wiem, jakie to z twojej strony poświęcenie, kiedy musisz spotykać się z obcymi

ludźmi. Ale nie będziesz tego żałował.

Mężczyźni pożegnali się. Hendrik Werkmeester pozostał sam na werandzie, która podobnie jak w

bungalowie Schliiterów ciągnęła się wokół całego domu. Popatrzył za synem, kiedy ten odjeżdżał

samochodem do Soardy. Jan pomachał mu z uśmiechem, a ojciec odwzajemnił ten pożegnalny gest.

Zagłębiony w rozmyślaniach powiedział sam do siebie:

— Nie wiesz, chłopcze, jakie to z mojej strony poświęcenie. Robię to tylko dla ciebie, dla twojego

szczęścia. Taka jest wola nieba.

background image

Długo tak stał, patrząc w skupieniu na przeciwległą górę. Po jego oczach można było poznać, jak bardzo

pochłonięty jest myślami. W końcu wszedł do domu i udał się do swojego gabinetu. Usiadł przy

92

biurku, otworzył zamkniętą na klucz szufladę i wyjął z niej małą książeczkę, którą zawsze trzymał w

zamknięciu. Był to pamiętnik, który prowadził już od wielu lat. Dziś pisał w nim o wiele dłużej niż

zazwyczaj. Coś musiało go bardzo poruszyć, że chciał przelać troski swojej duszy na milczący papier. Kiedy

skończył pisać, schował książkę i starannie zamknął szufladę. Jeszcze chwilę siedział przy biurku zatopiony

w rozmyślaniach. W końcu wrócił do rzeczywistości i zajął się pracą. Ale co chwila odrywał wzrok od

papierów i patrzył zamyślony przed siebie.

Rudolf Werkmeister opuścił dom następnego ranka po rozmowie z przybranym ojcem i Waltraut.

Zgodnie z umową udał się w podróż służbową, by załatwić interesy w dwóch dużych miastach niemieckich,

w tym w Diisseldorfie. Chciał tam załatwić interesy w firmie „Karsten" i poznać osobiście jej właściciela.

Zakłady firmy „Karsten" leżały na skraju miasta. Rudolf udał się tam wynajętym samochodem. Po

przybyciu na miejsce zwolnił kierowcę nie wiedząc, ile czasu zajmą mu rozmowy. Wiedział, że wystarczy

przejść przez mały lasek, by dotrzeć do najbliższej stacji kolejki elektrycznej, która zawiezie go z powrotem

do miasta.

Chciał od razu zgłosić się u szefa firmy, ale jej pracownik powiedział do niego tonem nie znoszącym

sprzeciwu:

— Niestety, musi pan chwilę poczekać, proszę pana. Szef kazał właśnie wezwać sekretarkę, by zrobiła

ważny stenogram. Nie wolno mu przeszkadzać, dopóki panna Lenz nie opuści jego prywatnego gabinetu.

Rudolf nie miał zamiaru długo czekać.

— Czy to potrwa długo? — zapytał.

— Z pewnością nie, proszę pana. Panna Lenz musi najpóźniej za pół godziny przygotować

korespondencję, którą należy wysłać jeszcze przed południem.

Rudolf udał się za pracownikiem firmy, który ostrożnie otworzył drzwi do sekretariatu szefa. Wyraźnie

nie chciał przeszkadzać w pracy, a poza tym zamierzał w ten sposób dać do zrozumienia Rudolfowi,

94

że powinien także zachowywać się cicho. Rudolf włożył mu w dłoń monetę. Wtedy on wyszeptał

usłużnie:

— Proszę, niech pan usiądzie. Ja zostanę za drzwiami, a kiedy panna Lenz wyjdzie z pokoju,

zawiadomię szefa, że pan tu na niego czeka.

Rudolf skinął głową i usiadł w fotelu. Za drzwiami gabinetu pana Karstena słychać było męski głos.

Najwidoczniej ktoś dyktował jakiś tekst, chodząc tam i z powrotem po pokoju, bo głos dochodzący zza drzwi

raz było słychać wyraźnie, to znowu ciszej. Rudolf mógł zrozumieć niemalże każde słowo. Uśmiechnął się

sam do siebie i pomyślał, że pan Karsten nie powinien w ten sposób dyktować informacji, które stanowią

tajemnicę firmy. U nas jest wszystko urządzone dużo lepiej, podwójne obite drzwi wyciszają wszystkie

odgłosy, stwierdził z zadowoleniem.

— Zapisała pani już wszystko, panno Lenz? — za drzwiami odezwał się znowu ten sam mężczyzna.

background image

Za chwilę do uszu Rudolfa dobiegł wyraźny, miękki kobiecy głos:

— Tak, panie Karsten.

— Proszę przeczytać.

Kobiecy głos przeczytał podyktowany wcześniej tekst. Rudolf nie mógł wszystkiego zrozumieć, panna

Lenz siedziała widocznie plecami do drzwi. Nagle w środku zdania głos się urwał. Rudolf usłyszał, że ktoś

gwałtownie wstaje przewracając krzesło, a zaraz potem rozległ się ten sam kobiecy głos, tym razem

zdecydowany i bardzo energiczny: — Wypraszam to sobie. Jestem tylko pańską sekretarką i niczym więcej.

Żądam, by pan to uszanował, panie Karsten.

W odpowiedzi usłyszał tylko grubiański, brutalny śmiech.

— Niech pani nie robi takich ceregieli, a przede wszystkim proszę tak głośno nie krzyczeć, mała głupia

kobietko. Taka śliczna dziewczyna jak pani nie powinna być tak niedostępna. Ma pani piękną, podniecającą

szyję, która wprost kusi, by ją pocałować. Proszę się nie dziwić, że nie mogłem oprzeć się pokusie. Niech

pani będzie rozsądna, mogłaby pani u mnie zarabiać dziesięć razy więcej, jeżeli tylko chciałaby pani tego.

— Ale nie chcę! Proszę zejść mi z drogi. Chcę stąd wyjść!

95

Rudolf wstał z fotela i wpatrywał się w drzwi. Po chwili usłyszał ostry krzyk:

— Proszę mnie puścić, jest pan bezczelny, proszę mnie puścić, w przeciwnym razie będę wołała o

pomoc!

Potem słychać było tylko przytłumiony męski głos, dyszenie i sapanie, jak gdyby za drzwiami

rozgrywała się prawdziwa walka.

' Rudolf podszedł do drzwi. Zdaje się, że pan Karsten traktuje swoich podwładnych jak basza. Przez

chwilę zastanawiał się, czy powinien wkroczyć i pomóc tej krzyczącej kobiecie. Ale zanim zdążył podjąć

decyzję, drzwi otworzyły się. Rudolf zinuszony był się cofnąć. Na progu pojawiła się smukła kobieta. Była to

panna Lenz. Patrząc na pana Karstena, powiedziała drżącym głosem:

— Po tym co się stało, za żadną cenę nie zostanę u pana. Wolę zginąć z głodu! Zasłużył pan na policzek.

Zwalniam się.

Szczupła, młoda dziewczyna z twarzą czerwoną z gniewu i oburzenia przebiegła obok Rudolfa. Ten

zobaczył przez otwarte drzwi grubego mężczyznę, który stał, trzymając się za policzek. Prawdopodobnie

przed chwilą dostał zasłużoną karę za swoje zuchwale zachowanie.

W tym momencie panna Lenz dojrzała Rudolfa. Jej policzki stały się jeszcze bardziej czerwone, a usta

drżały, jakby starała się powstrzymać od płaczu. Poprawiając włosy wybiegła z sekretariatu.

Rudolf obejrzał się za nią ze współczuciem. Ta biedna istota rzeczywiście była w niebezpieczeństwie.

Jakież to haniebne, kiedy przełożony w ten sposób nadużywa swojej władzy wobec podległego mu

pracownika. Policzek, który wymierzyła mu panna Lenz, był zasłużoną karą.

Zanim Rudolf do końca uświadomił sobie znaczenie sceny, której przed chwilą był mimowolnym

świadkiem, do pokoju wszedł poznany już przez niego pracownik i powiedział służalczo: zaraz pana

zamelduję. Szef jest teraz sam w pokoju, panna Lenz już wyszła.

Rudolf zatrzymał go na chwilę.

background image

— Czy ta panna Lenz jest sekretarką pana Karstena? Ten wzruszył ramionami.

— Była jego sekretarką. Przed chwilą powiedziała mi, że została zwolniona.

— Tak w środku miesiąca?

96

— Tego też nie mogę zrozumieć. Była bardzo zdenerwowana i płakała. Musiało coś się wydarzyć. A

strata dobrze płatnej posady w sytuacji, kiedy trudno o jakąkolwiek, nie jest oczywiście rzeczą miłą. Musiała

czymś zawinić, w przeciwnym bowiem razie szef nie zwolniłby jej teraz.

Rudolf miał ochotę powiedzieć: Wymierzyła waszemu szefowi policzek, bo zachowywał się zuchwale.

Dlatego ją zwolnił.

Ale powstrzymał się od wyrażenia własnych opinii. Wszystko to zdarzyło się tak szybko, że nie bardzo

wiedział, czy powinien zająć w tej sprawie jakieś stanowisko. Pracownik zameldował jego przybycie. Rudolf

wszedł do gabinetu szefa firmy. Nie był pewien, czy pan Karsten widział go w sekretariacie, kiedy panna

Lenz otworzyła drzwi. Ale sposób, w jaki go ten powitał, świadczył, że pan Karsten nie miał pojęcia o tym,

iż Rudolf był świadkiem sceny, w której on odegrał tak niechlubną rolę.

Przywitał się z Rudolfem z dobrze udawaną wesołością. Gdy zapytał, czy długo musiał na niego czekać,

Rudolf odpowiedział, że wszedł w chwili, kiedy jakaś młoda kobieta wyraźnie zdenerwowana opuszczała

przedpokój.

Pan Karsten powiedział wyniośle.

— Właśnie, mój kochany panie Werkmeister, te nieustanne kłopoty z personelem. To była moja

sekretarka. Byłem zmuszony natychmiast ją zwolnić.

Rudolf przygryzł wargi.

— Musiała czymś zawinić. Pan Karsten przytaknął:

— Tak było w istocie. To prawdziwa bezczelność. Odmówiła wykonywania obowiązków, sam pan

rozumie.

Rudolf musiał się hamować, by nie dać mu do zrozumienia, że był świadkiem całej sceny.

— Uważa pan, że nie było innego wyjścia, jak tylko zwolnić tę młodą damę bez wymówienia?

Karsten roześmiał się głośno.

— Młodą damę, niech pan nie żartuje. Te młode dziewczyny wyobrażają sobie, nie wiem co. Nazwać ją

młodą damą to gruba przesada. A zresztą, ona sama wypowiedziała pracę.

7 Kaprysy losu

97

— Ach tak. Ale jeżeli jest to ta sama dziewczyna, która w ostatnim czasie prowadziła z nami

korespondencję, to wydaje mi się, że nie można jej niczego zarzucić. Ma bardzo dobry styl, pisze jasno i

precyzyjnie.

— To prawda. Zna doskonale angielski i francuski zarówno w mowie, jak i w piśmie. Z pewnością nie

znajdę prędko tak dobrego pracownika. Ale przecież nie mogę tolerować bezczelności. Zostawmy to już, mój

drogi panie Werkmeister, myślę, że mamy ważniejsze sprawy. Tak się cieszę, że mogłem pana poznać

osobiście.

background image

Teraz rozmawiali już wyłącznie na tematy służbowe. Po omówieniu najważniejszych spraw, Rudolf

zamierzał szybko opuścić firmę pana Karstena. Ten jednak zapytał:

— Czy zostaje pan na dłużej w Diisseldorfie?

— Tylko do jutra.

— W takim razie moglibyśmy spędzić razem dzisiejszy wieczór. Byłoby to dla mnie zaszczytem i

prawdziwą przyjemnością, gdyby przyszedł pan do nas na kolację. Moja żona bardzo by się ucieszyła.

— Niestety, muszę odmówić. Mam umówione spotkanie. Pan Karsten zaśmiał się cynicznie.

— Oczywiście, rozumiem. Nie przepada pan za takimi rodzinnymi spotkaniami. W zaufaniu powiem

panu, że i ja tego nie lubię. Ale mogę pana zaprosić do mojego wesołego towarzystwa...

— Nie, dziękuję, jak już powiedziałem, mam na wieczór inne plany. Karsten mrugnął do niego

porozumiewawczo.

— Coś przyjemnego? Przyłączę się z chęcią, jeżeli tylko nie będzie to panu przeszkadzać.

Rudolf idąc za przykładem panny Lenz najchętniej wymierzyłby mu teraz drugi policzek. Nie mógł

jednak tego zrobić. Odmówił mu jednak stanowczo:

— Pan się myli. Nie jest to nic przyjemnego. To bardzo poważna sprawa, przy załatwianiu której nie

może mi pan towarzyszyć.

Nie zaplanował nic na dzisiejszy wieczór, ale z wiadomych powodów nie miał zamiaru znosić

towarzystwa pana Karstena dłużej, niż było to konieczne. Człowiek ten przedstawił mu się dziś w bardzo

złym świetle. Pożegnał się więc oschle i opuścił firmę „Karsten".

Kiedy wyszedł z budynku, odetchnął z ulgą, jak gdyby ciężki kamień spadł mu z piersi. Powoli zaczął iść

w kierunku małego lasku, za którym

98

znajdowała się stacja kolejki elektrycznej. Przez całą drogę myślał

0 biednej pannie Lenz. Zastanawiał się, czy nie byłaby ona odpowiednią sekretarką dla jego przybranego

ojca. Niewątpliwie miała odpowiednie kwalifikacje na to stanowisko. A przy tym spełniłby dobry uczynek,

gdyby właśnie teraz mógł jej zaproponować tę posadę.

Tak rozmyślając dotarł do lasku. Nagle zatrzymał się. Po drugiej stronie ścieżki siedziała na ławce

szczupła kobieta. Z pewnością sądziła, że jest tu zupełnie sama, bo głośno płakała z twarzą ukrytą w

chusteczce.

Kiedy Rudolf podszedł bliżej, wydało mu się, że ta płacząca kobieta może być panną Lenz, którą pan

Karsten zwolnił w taki dziwny sposób. Widząc ją w takim stanie, nikt nawet by nie przypuszczał, że jeszcze

przed godziną tak odważnie walczyła o swój honor.

Rudolf nie potrafił przyglądać się bezczynnie płaczącej kobiecie, nie mógł znieść widoku zrozpaczonej,

bezradnej istoty. Obudził się w nim rycerz. Było zrządzeniem losu, że spotkał ponownie pannę Lenz. Nie

mógł przejść obok niej obojętnie. Zatrzymał się tuż przy niej, zdjął kapelusz i zapytał uprzejmie:

— Czy mogę pani w jakiś sposób pomóc?

Kobieta podniosła na niego zalaną łzami twarz. Była to rzeczywiście panna Lenz. Przecząco pokręciła

głową i powiedziała:

background image

— Nie, dziękuję, nie. Po prostu nie czuję się najlepiej.

— Dlatego proszę przyjąć moją pomoc.

Przyjrzała mu się dokładniej i nagle jej twarz oblała się rumieńcem.

— Czy to nie pan był w biurze pana Karstena? Skinął głową.

— Tak, to byłem ja. I sądzę, że wiem, co zaszło między panią

1 pańskim szefem. Była pani bardzo dzielna, panno Lenz. Pan Karsten zasłużył na policzek.

Zaczerwieniła się jeszcze mocniej. Szybko otarła łzy i powiedziała oburzona:

— Oczywiście, że zasłużył na policzek. Ale to było dla mnie takie upokarzające, że nie mogłam bronić

się w inny sposób. A poza tym straciłam posadę.

— Ale ktoś taki jak pani, z takimi kwalifikacjami, z pewnością szybko znajdzie inną pracę.

99

Ze smutkiem pokręciła głową.

— Niestety, w dzisiejszych czasach nie jest to takie łatwe. A pan Karsten postara się już o to, bym nie

znalazła żadnej posady tu, w Diisseldorfie. Jedno kłamstwo mniej, jedno więcej, on uczyni wszystko, by

stanąć na mojej drodze. A ja nie mogę się bronić. Jestem zupełnie sama i nie przeszłoby mi to przez usta,

żeby opowiadać, dlaczego musiałam zrezygnować z posady. Już chociażby ze względu na panią Karsten,

która była dla mnie zawsze taka miła. Jej życie małżeńskie i tak nie jest usłane różami.

Rudolf coraz bardziej współczuł tej młodej damie. Jej ostatnie słowa zdradzały, że była człowiekiem

szlachetnym. Dopiero teraz, kiedy uspokoiła się nieco, mógł zobaczyć jej twarz. Panna Lenz była urocza:

miała delikatne rysy i duże brązowe oczy, dumne i niewinne. Nie zwlekając dłużej, zapytał:

— A czy przyjęłaby pani posadę w Hamburgu?

— Tak.

Odetchnęła głęboko, co zabrzmiało jak stłumione westchnienie.

— Gdybym tam znalazła posadę, dlaczego nie? Tu mnie nic nie trzyma. Ale kto miałby mnie zatrudnić

w Hamburgu?

— Ja, jeżeli pani pozwoli. Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

— Pan?

— Tak.

— Chyba pan żartuje?

— Nie, mówię zupełnie poważnie. Potrzebujemy kogoś takiego jak pani.

Panna Lenz zdecydowanym ruchem schowała chusteczkę do małej torebki. Wstała i zmierzyła Rudolfa

poważnym i badawczym spojrzeniem.

— Nie wiem, kim pan jest, proszę pana. To dla mnie bardzo trudna sytuacja. Jeżeli mam wierzyć, że

pańska propozycja jest poważna, muszę wiedzieć, dlaczego chce pan mnie zatrudnić tak od razu. A poza tym

skąd pan wie, co potrafię?

Roześmiał się cicho.

— Nie musi pani wobec mnie przyjmować tak bojowej postawy, panno Lenz. Nazywam się Rudolf

Werkmeister, jestem prokurentem firmy „Rołand" z Hamburga.

background image

100

Spojrzała zdumiona.

— Przepraszam, tego nie wiedziałam. Ta firma cieszy się znakomitą sławą na całym świecie. Ale

ponawiam moje pytanie: skąd pan wie,co potrafię?

Znowu zaśmiał się cicho.

— Już od dłuższego czasu prowadzi pani korespondencję z moją firmą. Bardzo podobają mi się pani

listy, są rzeczowe, ma pani dobry styl i rozeznanie w naszej branży. Poza tym pan Karsten wyjawił mi,

chociaż niechętnie, że włada pani biegle angielskim i francuskim. Dla nas ważny jest przede wszystkim

angielski. Mój przybrany ojciec, szef firmy „Roland", już od dłuższego czasu szuka sekretarki, która

przejęłaby część jego obowiązków. Dostałaby pani posadę w jego biurze, na pewno byłby zadowolony.

Zrobiła się blada z przejęcia i drżącym głosem powiedziała:

— Nie wiem, czym zasłużyłam sobie na pańskie zaufanie.

— Ale ja wiem. Kiedy słyszałem, jak walczy pani z Karstenem, chciałem przyjść jej z pomocą. Ale nie

wiedziałem, czy życzyłaby sobie pani tego. W takich przypadkach trudno się zdecydować, co robić, kiedy

stoi się za zamkniętymi drzwiami. Potem żałowałem, że nie wkroczyłem. Ale teraz, kiedy poznałem panią

jako dzielną i honorową kobietę, nie jest jeszcze za późno, by pani pomóc. Wracając do sprawy: jeżeli zgadza

się pani przenieść do Hamburga, gotów jestem przyjąć panią na sekretarkę mojego przybranego ojca, chociaż

pan Karsten próbował mi wmówić, że przyczyną natychmiastowego zwolnienia pani było jej bezczelne

zachowanie.

Wokół jej ust zaigrał gorzki uśmiech.

— To do niego podobne. Może mi pan wierzyć, że wkrótce wszyscy będą o tym wiedzieli. A wtedy nikt

nie będzie chciał mnie zatrudnić.

— Ale widzi pani, że mnie to nie zraża.

— Dlatego, że przez przypadek był pan świadkiem całego zajścia. Gdyby było inaczej, nie miałby pan

podstaw przypuszczać, że moja „bezczelność" była w rzeczywistości jedyną formą obrony. Tak, spolicz-

kowałam pana Karstena dlatego, że złapał mnie, nie chciał puścić i składał mi bezwstydne propozycje. Mimo

moich protestów chciał mnie pocałować w usta. Wtedy uderzyłam go, chciałam, żeby mnie zostawił w

spokoju.

101

— Brawo! Uczyniła pani słusznie. Tak więc przyjedzie pani do Hamburga? — zapytał, spoglądając na

nią ciepło.

Jej twarz znowu nabrała rumieńców. Spojrzała na niego swoimi pięknymi brązowymi oczami, a jego

serce zabiło niespokojnie.

— Czy naprawdę mogę przyjąć pana propozycję? Czy rzeczywiście są na tym świecie ludzie życzliwi i

szlachetni?

Rudolf roześmiał się.

— Nie jest to z mojej strony żaden szlachetny uczynek ani poświęcenie, po prostu pozyskałbym w ten

sposób doskonałego pracownika dla naszej firmy.

background image

Podała mu rękę.

— Dziękuję panu, dziękuję z całego serca. I jeśli to, co mi pan powiedział, jest prawdą, z ogromną

radością przyjmuję tę posadę. Dołożę wszelkich starań, żeby pański przybrany ojciec był ze mnie

zadowolony.

Mocno uścisnął jej dłoń.

— Wszystko załatwione, panno Lenz. Proszę zgłosić się w firmie „Roland" piętnastego października.

Oczywiście, dostanie pani zwrot kosztów podróży. Ale może potrzebna pani będzie zaliczka? Przecież

zmienia pani miejsce zamieszkania. Zaraz wypiszę czek.

Zaprotestowała ruchem ręki.

— Nie, bardzo dziękuję, to nie jest konieczne. Mam niewielkie oszczędności i to mi wystarczy. Jeżeli

będzie pan mi mógł potem zwrócić koszty podróży, będę bardzo wdzięczna.

— Ależ oczywiście. Dla porządku proszę przynieść ze sobą do firmy pani świadectwa pracy. Chciałbym

je pokazać mojemu przybranemu ojcu.

— Naturalnie, panie Werkmeister.

— Czy pochodzi pani z Dusseldorfu?

— Nie, urodziłam się w Elberfeld i tam też chodziłam do szkoły. Mieszkałam w tym mieście do śmierci

rodziców. Mój ojciec pracował w drukarni jako kierownik techniczny. Byłam jego jedynym dzieckiem i

dlatego mógł sobie pozwolić na to, by dać mi dobre wykształcenie. Tam zrobiłam małą maturę i dostałam

świadectwo ukończenia szkoły. Uczyłam się dobrze. Dlatego od razu udało mi się dostać posadę. Ale firma,

w której pracowałam, zbankrutowała na skutek inflacji i ogłosiła

102

upadłość. W ten sposób straciłam pracę. W tym czasie moi rodzice już nie żyli. Wyjechałam do

Diisseldorfu, gdzie zostałam zatrudniona w firmie „Karsten". Miałam bardzo dobre referencje z mojej

pierwszej pracy i myślę, że i pan Karsten nie będzie mógł mi wystawić gorszego świadectwa.

— Z całą pewnością. To, czego się dowiedziałem, zupełnie mi wystarcza. Zgodnie z umową oczekuję

więc pani piętnastego października. Proszę jeszcze chwileczkę poczekać. Dam pani adres pensjonatu w

Hamburgu, gdzie mieszkają zazwyczaj nasi pracownicy. Mają tam naprawdę dobre warunki. To niedaleko od

naszego biura.

Zapisał adres na kartce z notesu i podał dziewczynie.

— Wszystko jasne, panno Lenz. Za kilka dni wracam do Hamburga i poinformuję mojego przybranego

ojca o naszych ustaleniach. A pani niech będzie dobrej myśli, nie wszyscy ludzie są tak źli jak pan Karsten

— powiedział z uśmiechem. Podał jej rękę na pożegnanie i nasunął kapelusz na czoło.

— Jestem taka szczęśliwa, dziękuję panu, panie Werkmeister. Mam nadzieję, że będę mogła dowieść

mojej wdzięczności.

Jeszcze raz skinął głową i odszedł. Radosny uśmieszek przemknął przez jego twarz na myśl, w jaki to

niezwykły sposób zatrudnił tę młodą damę.

Lora Lenz patrzyła za nim jak we śnie, a potem i ona odeszła wolno w kierunku swojego domu.

background image

Rudolf jeszcze tego samego wieczora napisał do ojca. Poinformował go, że zatrudnił dla niego

wyjątkowo dobrą sekretarkę, która do tej pory pracowała w firmie „Karsten". Rozpocznie pracę od

piętnastego października. Po powrocie do domu opowie mu o wszystkich szczegółach.

Spieszył się z przekazaniem tej wiadomości obawiając się, że ojciec mógłby w tym czasie zatrudnić

zupełnie przypadkową sekretarkę na miejsce, które miała zająć panna Lenz.

Po kilku dniach Rudolf wrócił do domu. Georg Roland przyjechał właśnie z Bremerhaven. Odprowadził

tam Waltraut, która stamtąd odpływała parowcem na Cejlon. Mężczyźni rozmawiali o sprawach firmy, w

tym także o nowej pracownicy, którą Rudolf zatrudnił.

103

— Skorzystałem z okazji i przyjąłem pannę Lenz na stanowisko sekretarki. Myślę, że będzie

doskonałym nabytkiem. A przy tym uważałem, że w ten sposób mogę pomóc tej młodej dziewczynie, która

w tak niesprawiedliwy sposób utraciła posadę — powiedział Rudolf.

Georg Roland skinął głową.

— Postąpiłeś słusznie. Jestem bardzo zadowolony, że będę miał własną sekretarkę. To, że pracowała

przedtem u Karstena, nie jest dla mnie bez znaczenia. Myślę, że dzięki temu ma już pewne rozeznanie w

naszej branży.

— I ja tak myślę. To już chyba wszystko. A teraz proszę cię, powiedz mi, jak Waltraut przeżyła

rozstanie?

Starszy pan westchnął lekko.

— To nie było łatwe dla nas obojga. Mimo że Waltraut jest pod opieką pana radcy, martwię się o nią.

— Ależ pan radca jest człowiekiem energicznym i godnym zaufania.

— Masz rację. Ale podczas takiej podróży mogą zdarzyć się takie wypadki, że nie pomoże nawet

najbardziej energiczny człowiek.

— Ależ wypadki zdarzają się nie tylko w podróży, kochany ojcze. Wszędzie czyhają na nas

niebezpieczeństwa. Nie martw się o Waltraut. Pomyśl tylko, że przecież tam nie może stać się nic takiego, co

nie byłoby jej przeznaczone przez los.

— Czyżbyś był fatalistą?

— Każdy człowiek powinien nim być, oczywiście tylko do pewnego stopnia. Dzięki temu można

byłoby sobie zaoszczędzić wielu niepotrzebnych trosk i zmartwień.

— Będzie nam tu brakowało Waltraut.

— Z pewnością, ojcze. Musisz jednak zrozumieć, że jej wyjazd był konieczny. Dzięki temu łatwiej nam

będzie przyzwyczaić się do nowej sytuacji.

— Czy oswoiłeś się już z myślą, że Waltraut zostanie twoją żoną? Rudolf zawahał się przez chwilę.

Nagle zobaczył oczyma duszy

wilgotne od łez orzechowe oczy. A oczy Waltraut były przecież niebieskie...

— Na to potrzeba czasu, ojcze. Nie można w ciągu kilku tygodni wymazać tego wszystkiego, co czułem

przez tak wiele lat. Waltraut ciągle jeszcze jest dla mnie bardziej siostrą niż narzeczoną.

104

background image

— To zmieni się z czasem, jeżeli tylko będziesz tego pragnął.

— Taka jest i moja wola, ojcze.

Nie rozmawiali już więcej o Waltraut. Trzeba było jeszcze omówić kilka pilnych spraw służbowych.

Lora Lenz zjawiła się w biurze firmy „Roland" przed południem piętnastego października. Powiedziano

jej, że musi trochę poczekać na szefa, który dziś wyjątkowo przyjedzie nieco później. Ale już poprzedniego

dnia Georg Roland uprzedził pracowników o jej przybyciu i prosił, by poczekała na niego, jeżeli nie zdążyłby

punktualnie przyjść do biura.

Lora Lenz była niespokojna, czekając w poczekalni na przyjście szefa. Myślami wracała bezustannie do

rozmowy z Rudolfem Werk-meisterem. Była mu bardzo wdzięczna, ale jednocześnie dręczyły ją obawy, czy

to przypadkiem nie był tylko żart. A może pan Werkmeister już zapomniał o ich rozmowie w Dusseldorfie?

Kiedy dowiedziała się jednak, że pan Roland uprzedził pracowników o jej przybyciu, czuła, że ogromny

kamień spadł jej z serca. Teraz myślała tylko z niepokojem, czy sam szef zaaprobuje decyzję swojego

przybranego syna.

Czekała już pół godziny, kiedy do pokoju wszedł Georg Roland. Lorę zawołano zaraz do prywatnego

gabinetu szefa firmy. Z ulgą zobaczyła, że jest tam także Rudolf Werkmeister. Przywitał się z nią serdecznie i

przedstawił starszemu panu. Dziewczyna wyjęła z torebki świadectwa pracy i wręczyła je panu Rolandowi.

Ten wziął je do ręki i studiował dokładnie. W tym czasie dwoje młodych ludzi patrzyło na siebie, nie

przeczuwając nawet, że w ich sercach budzi się jakiś tajemniczy niepokój.

106

Georg Roland przyjaźnie skinął głową i oddał Lorze świadectwa.

— Wszystko w porządku, panno Lenz. Teraz pozostaje jeszcze sprawa wynagrodzenia. Mój syn nie

podjął w tej sprawie, zdaje się, żadnych decyzji, zostawił to mnie. Jakie pobory otrzymywała pani w firmie

„Karsten"?

Lora wymieniła sumę, a Georg Roland skinął głową.

— Dobrze. Mogę pani płacić miesięcznie o sto marek więcej. Życie w Hamburgu jest droższe niż w

Diisseldorfie.

— W moim przypadku nie, panie Roland. Tu płacę nawet nieco mniej za mieszkanie niż w Diisseldorfie

— powiedziała Lora.

Starszy pan spojrzał na nią z uśmiechem. Podobała mu się szczerość tej młodej damy. Rudolf cieszył się

także widząc, że Lora od razu zrobiła na ojcu tak dobre wrażenie.

— Niech będzie tak, jak powiedziałem, panno Lenz. Dostanie pani sto marek więcej.

Twarz Lory zarumieniła się z radości.

— Bardzo panu dziękuję, panie Roland.

— Nie ma za co. Zwrot kosztów podróży wypłaci pani nasza kasa.

— I za to dziękuję.

— Czy zamieszkała pani w pensjonacie, który pani wskazałem, panno Lenz? — zapytał Rudolf, starając

się mówić swobodnie.

background image

— Tak, panie Werkmeister, dziękuję bardzo za pomoc. Jest tam bardzo czysto, a właścicielka

pensjonatu jest miłą starszą damą. Przyjęła mnie bardzo serdecznie, kiedy powiedziałam, że to pan wskazał

mi jej adres.

— Pani Dittmar będzie się panią dobrze opiekować. Wszyscy pracownicy, którzy mieszkali w tym

pensjonacie, byli bardzo zadowoleni. I teraz mieszka tam kilku naszych urzędników.

— Pani Dittmar wspominała mi o tym.

— Czy chce pani teraz wrócić do pensjonatu i rozpakować bagaże, czy od razu rozpocząć pracę? —

zapytał Georg Roland.

— Jestem do pana dyspozycji. Przyjechałam do Hamburga już przedwczoraj, zdążyłam urządzić się w

moim nowym mieszkaniu i nie ma potrzeby, bym teraz wracała do pensjonatu.

— Tym lepiej. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze razem pracowało. Zajmie pani pokój

sąsiadujący z moim gabinetem. Jest tam

107

biurko i maszyna do pisania. Muszę mieć panią blisko siebie, skoro mamy razem pracować. Proszę

sprawdzić, czy ma pani w swoim pokoju wszystko, co potrzebne jej będzie do pracy. Jeżeli czegoś brakuje,

zaraz wyślemy służącego, by dokonał niezbędnych zakupów. Kiedy będzie mi pani potrzebna, zadzwonię na

panią.

Rudolf poczekał, aż panna Lenz wyjdzie z gabinetu, po czym zapytał ojca:

— Czy ci się podoba ta młoda dama, ojcze?

— Bardzo. Jestem bardzo zadowolony. Myślę, że jest uczciwą dziewczyną. Wolała stracić 100 marek

wynagrodzenia, niż zataić przede mną, że życie tutaj nie jest dla niej droższe niż w Diisseldorfie.

Rudolf skinął głową z uśmiechem.

— To nie było zbyt dyplomatyczne posunięcie, ojcze. Georg Roland także się uśmiechnął.

— Nie potrzebujemy tu dyplomaty, Rudolfie, lecz uczciwego i godnego zaufania pracownika. A jeżeli

znam się na ludziach, to zdaje mi się, że panna Lenz jest właściwą osobą na to stanowisko.

Pół godziny później Lora Lenz siedziała w gabinecie pana Rolanda i dokładała wszelkich starań, by

spełnić oczekiwania swojego nowego pracodawcy. Była mu bardzo wdzięczna, że dostała tę posadę.

Kobiecym instynktem czuła, że panowały tu zupełnie inne stosunki niż w jej poprzedniej firmie, a jej nowy

szef był przeciwieństwem pana Karstena. Budził on szacunek i zaufanie.

Lora Lenz wychowywała się w bardzo skromnych warunkach. Jej ojciec awansował od zwykłego

drukarza do kierownika technicznego drukarni. Dał swojemu jedynemu dziecku to, co mógł, a przede

wszystkim zapewnił mu dobre wykształcenie. Lora była bardzo wartościowym człowiekiem. W głębi serca

zawsze dziękowała rodzicom, że poświęcili tak wiele, by zapewnić jej odpowiednie wychowanie. Kiedy

stanęła na własnych nogach i przyjęła swoją pierwszą posadę w Elber-feld, po ciężkiej grypie zmarła jej

matka. Kilka miesięcy później odszedł z tego świata także i ojciec, który już od dłuższego czasu podupadał

na zdrowiu. Lora została zupełnie sama, nie miała żadnego bliskiego człowieka i wiedziała, że musi być

dzielna i odważnie iść przez życie.

background image

Kiedy po bankructwie firmy, w której podjęła swoją pierwszą pracę, została zatrudniona u pana

Karstena, musiała przeprowadzić się do

108

Diisseldorfu. Sprzedała wszystko po rodzicach, zostawiając sobie tylko bieliznę i skromną biżuterię

matki. Pieniądze, które uzyskała ze sprzedaży, złożyła w banku i traktowała jako oszczędności na czarną

godzinę. Ale podczas ostatniej inflacji pieniądze te straciły bardzo na wartości i Lora zdana była wyłącznie

na to, co zarobi. Żyła bardzo skromnie i co miesiąc odkładała niewielkie sumy ze swoich poborów. Pan

Karsten, zwalniając ją z pracy, wypłacił jej całą pensję, obawiając się zapewne, że może ona sądownie

dochodzić swoich należności. Lora przybyła więc do Hamburga z niewielką sumą pieniędzy. To, że na nowej

posadzie miała dostawać 100 marek więcej niż poprzednio, było dla niej prawdziwym dobrodziejstwem.

Wiedziała, że dzięki temu będzie mogła oszczędzić trochę pieniędzy każdego miesiąca. Od razu spostrzegła,

że jej gospodyni, pani Dittmar, nie należała do osób, które usiłują wzbogacić się kosztem innych. Za czysty i

miły, choć niewielki pokój i utrzymanie płaciła 120 marek miesięcznie. Pozostawało jej jeszcze

wystarczająco dużo pieniędzy na ubranie i inne wydatki, nawet jeżeli każdego miesiąca obiecywała sobie

odkładać 100 marek.

Wydawało się jej, że wszystko to, co spotkało ją dobrego na nowej posadzie, zawdzięcza Rudolfowi

Werkmeisterowi. Była mu bardzo wdzięczna, czuła dla niego szacunek i podziw. W swoim krótkim życiu

doświadczyła tak wiele zła i spotkała tak wielu nieprzychylnych jej ludzi, że potrafiła docenić jego

szlachetny gest. Kiedy go widziała, gdy przechodził przez jej pokój do gabinetu swego przybranego ojca, a

zdarzało się to kilka razy dziennie, czuła, jak szczęście wypełnia jej serce i zdawało się jej, nie bez powodu

zresztą, że ma w nim prawdziwego opiekuna, na którym może polegać. Od czasu śmierci ojca nigdy nie czuła

się tak bezpiecznie. Jej serce było wolne, a ona nawet nie przeczuwała, że oprócz wdzięczności, wkrada się

do niego potajemnie jeszcze jedno, dużo silniejsze uczucie. Modliła się codziennie o to, by pan Roland był

zadowolony z jej pracy i by mogła jak najdłużej pozostać na tej posadzie.

Rudolf,przy każdym spotkaniu witał się z nią miło i serdecznie. Ale znikał jego spokój, kiedy tylko

spojrzał w pełne ufności, rozmarzone oczy tej młodej damy. Lora Lenz nie mogła tego dostrzec: zbyt

zaabsorbowana była tym, by skryć uczucia, jakie wzbierały w jej duszy na widok Rudolfa.

109

Rudolf też nie miał odwagi przyznać się przed samym sobą, że Lora stawała się coraz bliższa jego sercu,

ale podświadomie czuł grożące mu „niebezpieczeństwo". Dlatego starał się unikać Lory, jak tylko mógł. Ale

kiedy przez czas jakiś udawało mu się być posłusznym własnemu rozsądkowi, zaraz zaczynał odczuwać tak

wielką tęsknotę i potrzebę ujrzenia Lory, że wstawał od biurka i pod jakimkolwiek pretekstem szedł do

pokoju swego przybranego ojca, by móc choć na krótką chwilę znaleźć się w pobliżu dziewczyny. Panna

Lenz siedziała zazwyczaj w gabinecie Georga Rolanda lub w sąsiadującym z nim pokoju. Kiedy Rudolf

przechodził obok niej, spoglądała na niego swoimi pięknymi oczami. Na jakiś czas koiło to jego tęsknotę.

Długo nie chciał dopuścić do siebie myśli, że w przedziwny sposób ulega wdziękom tej młodej damy.

Kiedy już nie mógł zaprzeczyć, że Lora zdobyła jego serce, długo jeszcze nie przyznawał się przed samym

background image

sobą, że znaczy ona dla niego więcej niż jakakolwiek inna kobieta, że znaczy dla niego o wiele więcej niż

Waltraut, jego narzeczona.

Dopóki nie znał Lory, starał się oswoić z myślą, że Waltraut zostanie w przyszłości jego żoną. Ale teraz

z dnia na dzień był coraz bardziej przekonany, że nigdy w życiu Waltraut nie będzie dla niego kimś innym

niż siostrą. Że będzie ją kochał zawsze tylko jako małą siostrę. Im częściej spoglądał w oczy Lory, tym

bardziej był pewien, że Waltraut nigdy nie zostanie jego żoną.

Rzadko rozmawiał z Lorą, ale te kilka słów, które zamieniał z nią przy okazji codziennych spotkań, były

dla niego ogromnym wydarzeniem. Ona dokładała wszelkich starań, by jej miękki, ciepły głos nie zdradził

tego, co kryło się w jej sercu, a Rudolf przysłuchiwał się jej z ogromną radością czując, że to niespokojne

brzmienie jej głosu kryje za sobą coś więcej, niż wynikałoby to z rozmowy. Ten głos słyszał także wtedy,

gdy nie było jej w pobliżu. Kiedy pozostawał zupełnie sam, oczami duszy widział jej twarz. Wieczorami,

leżąc już w łóżku, znowu słyszał jej głos i widział jej patrzące ufnie oczy. Rozpalony gorącą tęsknotą

krzyczał wtedy:

— Loro! Loro! Moja mała, słodka Loro!

To imię znaczyło dla niego tak wiele i kryło w sobie wszystko to, co z takim trudem chował w swoim

sercu. To imię pasowało do niej jak żadne inne. Lora stała mu się bardzo bliska przez te kilka miesięcy,

110

kiedy pracowała jako sekretarka u jego przybranego ojca. Zawsze nazywał ją tym imieniem, dodając w

myślach pełne miłości i uwielbienia słowa.

Georg Roland był bardzo zadowolony ze swojej nowej sekretarki, czego też nie ukrywał przed

Rudolfem. Pewnego dnia powiedział:

— Jestem ci niesłychanie wdzięczny, Rudolfie, że zatrudniłeś pannę Lenz jako moją sekretarkę. Trudno

sobie wyobrazić, że osoba w tak młodym wieku może być tak znakomitym pracownikiem. Nie wiesz nawet,

z jakim wyczuciem, - bo chyba tylko tak można nazwać tę umiejętność, potrafiła przyzwyczaić się do mojego

stylu pracy i jak trafnie odgaduje moje myśli. Już od dawna nie muszę jej dyktować korespondencji,

niepotrzebne są żadne długie rozmowy i tłumaczenia. Wystarczy tylko kilka słów, a ona pojmuje wszystko w

mig. W ciągu kwadransa przynosi mi gotowe pisma, które napisane są z takim polotem i tak doskonałym

językiem, że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko podpisać je. A przy tym widać, że ma doskonałe

rozeznanie w sprawach, którymi się zajmujemy. Często zadaję sobie to pytanie: Jak jej się to wszystko

udaje? Musisz wiedzieć jedno: gdybym chciał znaleźć na jej miejsce mężczyznę z takim wyczuciem jak ona,

który potrafiłby tak samo wdrożyć się w mój sposób myślenia i pracy, długo musiałbym szukać. Kobiety

mają coś, czego nam mężczyznom brakuje: kobiecą intuicję. A nasze interesy na giełdzie! Ona ma w sobie

coś z jasnowidza, tak jakby potrafiła przewidzieć, że pewne sprawy mogą zakończyć się fiaskiem. A przy

tym jest zawsze taka świeża i wypoczęta, zawsze chętna do pracy i w dobrym humorze, miła i skromna — to

prawdziwa perła. Pierwszego mam zamiar podwyższyć jej pensję. Uważam, że nie płacimy jej wystarczająco

dużo, biorąc pod uwagę, jak wiele pracy i serca wkłada w wykonywanie swoich obowiązków.

Rudolf słuchał tego z przyjemnością.

background image

— Miło jest mi słyszeć, że jesteś z niej zadowolony, ojcze. A i ona na pewno się ucieszy, kiedy

podwyższysz jej wynagrodzenie. To będzie dla niej dowodem, że jesteś z niej zadowolony i doceniasz jej

starania — powiedział rzeczowo z udanym spokojem.

— Ależ ona wie o tym. To właśnie tak bardzo u niej cenię: pochwały przyjmuje ze szczerą radością, a

przy tym nigdy nie jest arogancka i nie

111

lekceważy żadnego polecenia. Łzy pojawiają się w jej oczach, kiedy słyszy najskromniejsze nawet słowa

uznania. Tak bardzo żałuję, że nie ma tu Waltraut. Chciałbym, by zaprosiła pannę Lenz do nas. Myślę, że

byłoby to dla niej zasłużone wyróżnienie. Panna Lenz jest moim najbliższym współpracownikiem i wie

niemalże wszystko o naszych interesach. Dlatego też mam do niej zupełnie inny stosunek niż do każdego

innego urzędnika. Sądzę, że i na Waltraut zrobiłaby dobre wrażenie. Chociaż pochodzi ze skromnej rodziny,

ma w sobie coś z dobrze urodzonej damy.

— Ja też tak uważam, ojcze — powiedział Rudolf spokojnie, mimo że serce biło mu nieprzytomnie.

— Potrafi zresztą wspaniale rozmawiać na każdy temat. Teraz, kiedy jest moją sekretarką i przejęła

część moich dotychczasowych obowiązków, mogę sobie pozwolić na chwilę wytchnienia w pracy. A wtedy z

prawdziwą przyjemnością rozmawiamy sobie o innych sprawach. Ma wiele do powiedzenia, a przy tym

potrafi opowiadać żywo i z ogromnym poczuciem humoru.

Georg Roland nie przypuszczał nawet, że wypowiadając te słowa dolał oliwy do ognia, który już i

przedtem płonął gorącym płomieniem. Rudolfowi tylko z największym trudem udało się skryć tę ogromną

radość, jaką sprawiły mu pełne uznania słowa ojca. Czynił wszystko, by choć na zewnątrz pozostać

obojętnym. A tak naprawdę pochwały ojca nie były już potrzebne, by zmącić spokój jego duszy. Rudolf czuł,

że jego serce bije jak oszalałe.

Chwilę później opuścił gabinet ojca i znalazł się w pokoju, gdzie panna Lenz pisała na maszynie przy

swoim biurku. Kiedy pojawił się na progu, jak zwykle podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy. Zdawał

sobie sprawę, jak niebezpieczne mogą być skutki jego postępowania, ale mimo to pokusa okazała się

silniejsza. Rudolf przystanął przy jej biurku i popatrzył na jej pozornie spokojną twarz. Czuł, że musi z nią

choć przez moment porozmawiać.

— Zawsze pani tak pilnie pracuje, panno Lenz — wyrzucił z siebie pierwsze słowa, jakie przyszły mu

na myśl. Wiedział, że i tak nie może powiedzieć jej tego, co czuje.

Zauważył, że stała się bardzo blada. Jego serce zabiło niespokojnie.

— Przecież to należy do moich obowiązków, panie Werkmeister.

112

Odpowiedział jej drżącym głosem, czując niemalże każdy nerw w swoim ciele.

— Ale pani pracuje więcej, niż można wymagać od sekretarki. Stała się pani nieocenioną

współpracownicą mojego ojca. Przed chwilą wysłuchałem od niego hymnów pochwalnych na pani cześć.

Dziękował mi, że wtedy zaproponowałem pani pracę.

Jej twarz oblała się purpurą.

background image

— Och, jakże się cieszę. Byłoby to straszne, gdyby musiał pan otrzymać naganę za swój szlachetny

uczynek.

— Ależ, panno Lenz, cóż pani mówi. Tu nie ma mowy o żadnym dobrodziejstwie. To, że zatrudniłem

panią, to nic innego jak tylko mój egoizm. W ten sposób pozyskałem dla firmy świetnego pracownika.

Spojrzała na niego dziwnym wzrokiem.

— Ja dobrze wiem, jak szlachetny był to postępek — powiedziała cicho. I nieco mocniejszym głosem

mówiła dalej:

— Jeszcze nigdy nie byłam tak zadowolona jak teraz, że mogę zrobić coś dobrego. Czuję się

zobowiązana dowieść, że nie popełnił pan omyłki, dając mi tę posadę. Już chociażby z tego powodu będę

czyniła wszystko co w mojej mocy, by spełnić oczekiwania pana Rolanda.

Rudolf chciał jeszcze coś powiedzieć, ale żadne słowo nie mogło przejść mu przez gardło. Nie wolno mu

było przecież powiedzieć tego, co czuł w głębi swojego serca, a wszystko inne wydawało mu się zbyt

banalne. Jego rozpłomienione oczy patrzyły prosto w jej twarz i można z nich było wyczytać to, co krył w

swojej duszy. Lora spuściła wzrok, jakby nagle coś ją przeraziło, i siedziała nie odzywając się ani słowem.

Rudolf zmusił się do żartobliwego tonu:

— Tak więc czyni pani wszystko tylko dlatego, by oszczędzić mi nagany?

Lora jakby obudzona z letargu podniosła wzrok.

— Przecież muszę panu w jakiś sposób okazać moją wdzięczność, a nie mam innej możliwości.

Poruszony do głębi spojrzał jej w oczy.

— Jest więc pani zadowolona z posady?

— Bardzo. Tutaj jest zupełnie inaczej niż w firmie „Karsten". Czuję się doceniana i szanowana jako

człowiek. U pana Karstena nigdy nie usłyszałam słów uznania, takich jakimi obdarza mnie pan Roland. Im

8 Kaprysy losu

113

bardziej się starałam, tym więcej nakładano na mnie obowiązków. Pracowałam bez słowa pochwały.

Kiedy zbliżał się koniec dnia, byłam wyczerpana do granic wytrzymałości.

— A tutaj nie?

— Nie, tu nie jestem zmęczona.

— Przecież pracuje pani tak dużo?

— Aie nie ponad moje siły. A poza tym jest to zasadnicza różnica, czy pracuje się z przyjemnością czy

tyłko z obowiązku.

— Rozumiem, że praca tutaj sprawia pani przyjemność?

— Naturalnie.

— Tak więc i pani jest zadowolona, i mój ojciec jest zadowolony. Wydaje się, że wszystko jest w

najlepszym porządku — próbował znowu zażartować.

— Chciałabym, żeby nigdy nie było inaczej. Spojrzał na nią badawczo.

— Nigdy inaczej? Czy nie chciałaby pani robić w życiu nic innego? Zamierza pani na zawsze pozostać

na posadzie? — zapytał ochrypłym głosem.

background image

Pobladła lekko, ale zaraz potem jej oczy rozpromieniły się jasnym blaskiem.

— A czy to tak mało dla biednej dziewczyny? Czy nie jest to godne pozazdroszczenia, jeżeli mogę

wykonywać pracę, która sprawia mi radość i która jest dla mnie prawdziwą przyjemnością? Cieszę się

każdego ranka, kiedy wstaję, cieszę się, że będę mogła iść do biura. Tak naprawdę nie lubię niedziel, bo

muszę wtedy pozostawać w domu.

Czuł, jak do jego serca wkrada się dziwne uczucie wzruszenia. Ale zaraz zapytał na pozór spokojnym i

obojętnym tonem:

— A co pani zazwyczaj robi w niedzielę?

— Najczęściej idę do portu. Tam zawsze jest taki duży ruch i mnóstwo ludzi. Czasami płynę też

portowym parowcem i oglądam statki.

— Zawsze sama? — zapytał niepewnie.

— A z kim miałabym tam chodzić? Niełatwo przychodzi mi zawieranie nowych znajomości. Wolę być

sama niż wśród ludzi, którzy nie są mi bliscy. A przy tym nigdy się nie nudzę: kiedy patrzę na te ogromne

parowce, wymyślam sobie różne historie. Jakie odmienne

114

muszą być losy tych wszystkich ludzi, którzy odpływają w daleki świat. Dokąd prowadzą ich drogi? Taki

samotny spacer do portu znaczy dla mnie więcej, niż gdybym spędzała ten czas wśród obojętnych mi ludzi.

W towarzystwie nie mogłabym się przecież oddawać moim rozmyślaniom.

Lora nie zdradziła mu oczywiście, że głównym bohaterem wszystkich jej wymyślonych historii był on

sani.

— A potem wraca pani do pensjonatu?

— Tak, pani Dittmar zawsze czeka na mnie z herbatą. Rozmawiamy sobie godzinkę. To urocza,

wykształcona kobieta, wdowa po kapitanie. Tak pięknie potrafi opowiadać o Hamburgu. Nie ma za dużo

czasu, ale w niedzielę może zrobić sobie godzinną przerwę w pracy. Jestem bardzo zadowolona, że

mieszkam u niej. To także zawdzięczam panu.

Tak bardzo chciał jej powiedzieć, że byłby szczęśliwy, gdyby mógł spędzić z nią razem jedną chociaż

niedzielę. Ale nie wolno mu było tego powiedzieć, ze względu na nią i ze względu na siebie. Powiedział

tylko:

— Szkoda, że nie ma tutaj mojej siostry. Z pewnością chętnie by panią poznała.

Spojrzała na niego z przerażeniem.

— Pan Roland nigdy by się na to nie zgodził. Nawet gdyby pańska siostra sobie tego życzyła.

Przez jego twarz przebiegł lekki uśmiech.

— Myli się pani. Kiedy rozmawiałem z ojcem, powiedział mi, jak bardzo żałuje, że nie ma tutaj jego

córki. Chciałby panią zaprosić do naszego domu.

Twarz Lory oblała się purpurą.

— To dla mnie prawdziwy zaszczyt, że pomyślał o tym. Ale panienka Roland nie miałaby o czym

rozmawiać z taką prostą dziewczyną jak ja.

background image

— Ależ skądże. Jest dobrym i wartościowym człowiekiem, ocenia ludzi nie według ich stanowiska i

pozycji, lecz według tego, co sobą przedstawiają. A mało jest takich osób jak pani. Naprawdę, bardzo żałuję,

że nie ma jej tutaj. Na pewno przypadłybyście sobie do gustu.

115

Nie odważyła się podnieść wzroku czując, że oczy jej przesłania wilgotna zasłona. Dopiero kiedy z

trudem przełknęła wzbierające łzy radości, zapytała nienaturalnie mocnym głosem:

— Panna Roland z pewnością bardzo się cieszyła, że może zobaczyć na własne oczy tak wspaniałe

zakątki świata. Ostatnio czytałam książkę o Cejlonie. To podobno prawdziwie bajeczna wyspa.

— Tak Cejlon jest cudowny. Byłem tam przed kilkoma laty i jestem zadowolony, że i moja siostra

będzie mogła poznać tę wyspę. Tak bardzo cieszyła się z tego wyjazdu. Tym bardziej, że tam mieszka jej

ukochana przyjaciółka. Ale teraz nie chcę pani już więcej przeszkadzać. Do widzenia, panno Lenz!

— Do widzenia, panie Werkmeister!

Rudolf oddalił się szybkim krokiem, ponieważ przypomniał sobie

0 Waltraut. Była przecież jego narzeczoną. Uświadomił sobie, że zbyt długo rozmawiał już z panną

Lenz, zbyt głęboko patrzył jej w oczy, w te piękne, wzruszające oczy.

Lora długo jeszcze siedziała z zamkniętymi oczami, zanim ochłonęła po przeżyciach ostatniej godziny.

Tak, to było dla niej prawdziwe przeżycie. Rudolf Werkmeister tak długo i przyjaźnie z nią rozmawiał. W

firmie uważany był za następcę i spadkobiercę pana Rolanda. Lora słyszała już o tym i dlatego też wydawał

jej się jeszcze szlachetniejszy niż dotychczas. Podobało jej się, że mimo to jest tak skromnym i zwyczajnym

człowiekiem i nie wywyższa się nad innych pracowników firmy. Sama wielokrotnie mogła zauważyć, jak

miły był dla innych urzędników. A dla niej? Och, jakże dobry był dla niej!

Nic dziwnego, że patrzyła na niego z podziwem. Nie przeczuwała, że uczucia, jakimi darzy ją Rudolf,

tak dalece różne są od tych, jakimi pracodawca może obdarzać swoich pracowników. Nie była jeszcze

świadoma i tego, że to, co czuje do tego człowieka, to coś więcej niż zwykły podziw. Gdyby zdała sobie z

tego sprawę, ogarnąłby ją strach

1 przerażenie.

Ale była dumna i szczęśliwa, że Rudolf tyle czasu poświęcił na rozmowę z nią. Z nowym zapałem

zabrała się do pracy, chcąc nadrobić stracony czas.

Kiedy godzinę później została wezwana do szefa, jej twarz jaśniała szczęściem. Georg Roland ze

zdumieniem zauważył:

116

Panna Lenz jest nie tylko mądra i pracowita, jest także śliczna. To prawdziwa piękność. Gdyby urodziła

się wielką damą, cały świat zachwycałby się jej urodą.

Ale nie przeczuwał, że Lora Lenz może zagrozić jego planom i stać się poważną przeszkodą na drodze

do spełnienia jego obietnicy.

Zanim zabrali się do pracy, Georg Roland powiedział życzliwie:

background image

— Chciałem panią powiadomić, panno Lenz, że od pierwszego dostawać pani będzie wynagrodzenie

wyższe o 100 marek. Oddała mi już pani ogrommne przysługi i mam nadzieję, że w przyszłości nie będzie

inaczej. Dlatego nie chcę, by pani wynagrodzenie było zbyt niskie w porównaniu do pani zasług.

Lora spojrzała na niego prawie ze strachem. Jej oczy znowu zrobiły się wilgotne. Nie była słabym

człowiekiem, ciężkie życie nauczyło ją, jak należy stawić czoło trudom i przeciwnościom losu, ale dobroci,

prawdziwej dobroci doznała bardzo niewiele. Od czasu śmierci rodziców nie doświadczyła niczego dobrego i

dlatego teraz szczególnie wzruszyły ją te wyrazy uznania. Za wszelką cenę próbowała opanować słabość i

drżącym jeszcze głosem rzekła:

— Jest pan dla mnie bardzo dobry, panie Roland. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam.

Uśmiechnął się do niej.

— I to mi się właśnie w pani podoba. Pani nie wie, czym sobie na to zasłużyła?

— Przecież wypełniałam tylko moje obowiązki. Uśmiechnął się dobrotliwie.

— Myślę, że wykonuje pani pracę, która znacznie wykracza poza zwykłe obowiązki sekretarki. A

przede wszystkim zdumiewające jest to, jak pani wykonuje swoją pracę. Ciągle powtarzam pani, jak bardzo

jestem z niej zadowolony. Chciałbym także w inny sposób okazać moje uznanie, ale nie będzie to możliwe,

dopóki moja córka nie wróci z podróży. Mam jednak inny pomysł. Teraz tak mało korzystamy z naszego

stałego abonamentu do teatru. Może miałaby pani ochotę wykorzystać nasze karty wstępu. Co pani na to?

Oczy Lory zapaliły się jasnym blaskiem.

— Czy mam na to ochotę? To dla mnie prawdziwe święto, kiedy mam okazję iść do teatru.

117

— W takim razie cieszę się, że mogę pani sprawić przyjemność. Powiem pani, kiedy będę miał wolne

bilety.

— Nie wiem, jak mogę okazać panu wdzięczność za jego dobroć. Poruszony spojrzał jej w oczy, które

znowu zaszły łzami.

— Widać, że nie rozpieszczało pani życie, skoro cieszy panią nawet taki drobiazg. Ale nie mówmy już o

tym. Jeżeli chce mi pani koniecznie okazać swoją wdzięczność, to pragnąłbym, by pomagała mi pani tak jak

do tej pory. A teraz zabierzmy się do pracy.

i

Jan Werkmeester jechał bardzo szybko i już po niedługim czasie znalazł się na terenie posiadłości

przyjaciela. Zatrzymał się przed bungalowem w chwili, gdy państwo Schliiterowie wraz z gośćmi siedzieli na

werandzie, popijając herbatę. Harry i Dora przywitali go wesoło, on odpowiedział w podobnym tonie. Ale

jego oczy rzucały gorące, niemal parzące spojrzenia w kierunku złocistowłosej Waltraut, która w białej

koronkowej sukience wyglądała jak księżniczka z bajki.

Wyskoczył z samochodu i wbiegł do domu, by odświeżyć się i przebrać po podróży. Dopiero potem

wyszedł na werandę, by przywitać się z całym towarzystwem.

— Czy mogę dostać filiżankę herbaty, pani Doro? Jestem taki spragniony.

— Ile pan tylko zechce, panie Janie. Proszę, niech pan usiądzie. Nie, nie między mną a moim ojcem,

chcę, by on siedział obok mnie. Może trochę dalej?

background image

Jan z radością podporządkował się dyspozycjom Dory. Postawił sobie fotel między panem radcą a

Waltraut. Harry miał u swojego boku dwie damy: po jednej stronie siedziała jego żona, po drugiej Waltraut.

— Najpierw zapytam panią o rzecz najważniejszą, panno Roland. Jak podoba się pani Soarda? — tymi

słowy zwrócił się do Waltraut, rozkoszując się widokiem jej dziewczęcej sylwetki i uroczej jasnej twarzy.

Waltraut zajęta była nalewaniem herbaty i nie zauważyła pełnego zachwytu spojrzenia Jana.

119

— Tutaj jest bajecznie pięknie, czuję się jak w raju — powiedziała ze szczerym zachwytem.

— Bardzo się z tego cieszę. Prawda, że nie obiecywałem pani zbyt wiele?

— Nie, wręcz przeciwnie. To wszystko przerasta moje oczekiwania. Brak mi słów, by opisać rajski urok

tego zakątka.

— A jak pani znosi nasze tropikalne upały?

— Prawie ich nie odczuwam. Tu na górze zawsze wieje orzeźwiający wietrzyk. Mam wrażenie, że nie

jest tu o wiele cieplej niż u nas w czasie gorących letnich dni.

— Jestem tego samego zdania — dorzucił pan radca. — Zawsze sądziłem, że tropikalne upały są o wiele

bardziej dokuczliwe. Dzisiaj byłem nawet z moim zięciem na plantacjach w dolinie. Odwiedziliśmy też

wioskę tubylców.

— Ale zapominasz, ojcze, że jechaliśmy samochodem z szybkością osiemdziesięciu kilometrów na

godzinę. Już sam pęd powietrza sprawia, że nie odczuwa się upału. Samochód to prawdziwe

błogosławieństwo w tropikach.

— Masz rację. O tym nie pomyślałem. Ale i tutaj, na górze, jest całkiem przyjemnie, jeżeli można przez

chwilę posiedzieć w cieniu. W każdym razie jestem już zdecydowanie bardziej spokojny o los mojej córki.

Mama też się ucieszy, kiedy opowiem jej o tym wszystkim.

— Chyba zgodzi się pan ze mną, panie radco, że nie jest to żadnym przestępstwem, jeżeli mężczyzna

bierze za żonę Europejkę i przywozi ją tu, na Cejlon. Tym bardziej, jeżeli co cztery lata może zapewnić jej

długi odpoczynek na starym kontynencie. Czy przyznałby mi pan rację, jeżeli ktoś zadałby panu takie

pytanie?

Nikt nie zwrócił uwagi na to, że za tymi zagadkowymi słowami kryło się coś więcej. Tylko pani Dora

zaczęła uważniej przysłuchiwać się temu, co mówił Jan. Ale pan radca odpowiedział swobodnie:

— Oczywiście, że mógłbym to potwierdzić. Ale to także duża zasługa mojego zięcia. Życie obfituje tu

w przyjemności, na które nie mogą sobie pozwolić ludzie mieszkający w Europie, chyba że dysponują

ogromnym majątkiem. Żyjecie tutaj jak książęta. Niejeden z naszych książąt byłby prawdziwie szczęśliwy,

mogąc w dzisiejszych czasach żyć tak, jak wy tutaj. Zdaję sobie sprawę z tego, że wy, mężczyźni, ciężko

120

pracujecie na plantacjach i nie brak wam też mniejszych czy większych kłopotów, bo jak zdążyłem

zauważyć, tutejsi ludzie są wprawdzie bardzo mili i przyjaźni, ale nie są szczególnie pracowici.

— Nie można im tego brać za złe. W tym klimacie ludzie szybciej się męczą — powiedział Harry

wyrozumiale.

background image

— I w Europie nie brak problemów, ale są to problemy innego rodzaju. Tutaj trzeba po prostu umieć żyć

z tymi ludźmi i traktować ich przyzwoicie. Wtedy wszystko można załatwić. A poza tym płaci im się za ich

pracę tak niewiele, że naprawdę nie można od nich więcej wymagać.

— A jak miewa się pana ojciec, panie Werkmeester? — zapytała Waltraut.

Jan spojrzał na nią rozpalonym wzrokiem, a ona poczuła, jak jej serce bije nieprzytomnie.

— Był bardziej ożywiony niż zazwyczaj. To pewnie sprawiła radość z mojego powrotu. Ale zaraz

potem poczuł się zmęczony i zamknął się w swoim pokoju. O wiele za wcześnie, niż życzyłbym sobie tego.

Mam mu jeszcze tak wiele do opowiedzenia. Ale niech pani posłucha, pani Doro. Będzie pani z pewnością

zdumiona: ojciec przyjedzie tu ze mną jutro na obiad.

— Doprawdy? To rzeczywiście wydarzenie. Tak długo trzeba go zawsze prosić, żeby nas odwiedził.

Jan spojrzał na Waltraut kątem oka.

— Tak wiele opowiadałem mu o pani gościach, że chciałby poznać ich osobiście. Mam nadzieję, że nie

sprawimy pani kłopotu, pani Doro, bo i ja chciałbym się wprosić na niedzielny obiad.

— To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi. Sprawić kłopot? Od kiedy jest pan taki uprzejmy, Janie?

Jan miał teraz minę skruszonego ucznia.

— Muszę przecież zrobić dobre wrażenie na pani gościach. Gdybym się wprosił do pani w formie, w

jakiej zwykłem to zazwyczaj czynić, mogliby być oburzeni.

— A czy na dzisiejsze spotkanie wprosiłeś się w równie oficjalnej formie? — zażartował Harry.

— Poczekaj chwileczkę, jeszcze nie skończyłem. Droga i łaskawa pani Doro. Jako że zgodziła się pani

na moje jutrzejsze odwiedziny

121

z większym entuzjazmem niż pani szanowny małżonek, pozwalam sobie w imieniu własnym i mojego

ojca zaprosić panią wraz z jej gośćmi na następną niedzielę do Lariny. Jeżeli nie może być inaczej, może pani

zabrać ze sobą małżonka.

Wszyscy roześmieli się wesoło. Ale Harry nie uznał się jeszcze za pokonanego.

— Nie wiem jeszcze, czy będę tak wspaniałomyślny i odstąpię ci naszych gości na niedzielę.

— O ile mi wiadomo, są to przede wszystkim goście twojej żony, mój drogi!

— Jest w tym trochę racji. Ale chciałbym wiedzieć, w jakim celu nasi goście mieliby wyjeżdżać do

Lariny?

— Przecież muszą poznać także i nasz dom.

— Nie uważam, by było to konieczne. Larina niczym nie różni się od Soardy.

Jan rzucił Harremu piorunujące spojrzenie. Powoli i z rozmysłem zaczął podwijać rękawy koszuli.

— Pani Doro, jeżeli nie chce pani dopuścić do rozlewu krwi, proszę ukryć małżonka w jakimś

bezpiecznym miejscu.

— Ależ, Janie — powiedziała Dora ze śmiechem — przecież mój mąż powiedział tylko najprawdziwszą

prawdę.

Jan spojrzał na Dorę pełnym wyrzutu wzrokiem.

background image

— I ty Brutusie? Czy oznacza to, że trzyma pani stronę tego potwora, który nazywa się pani mężem i

który nie chce się zgodzić, aby goście odwiedzili mój dom?

— Nie, mój drogi, to oznaczać ma tylko, że z wielką chęcią przyjedziemy do Lariny wraz z naszymi

gośćmi — wyjaśnił Harry z zadowoleniem,

— Czy istotnie? W takim razie nie wyraziłeś się przedtem dosyć jasno, podobnie jak twoja szanowna

pani małżonka.

— Ale to nie przeszkadza, byśmy w następną niedzielę przyjechali do Lariny. Musisz mi jednak

obiecać, że znajdzie się tam dla mnie i mojej przyjaciółki łazienka i garderoba, gdzie mogłybyśmy się

odświeżyć i przebrać po podróży.

— Ależ wszystko jest do pani dyspozycji, pani Doro.

— Wielkie nieba — powiedział radca ze śmiechem — całe szczęście,

I

122

że nasi goście w Hamburgu nie stawiają nam takich kłopotliwych wymagań, kiedy mają w planie złożyć

nam niedzielną wizytę. Słowa te wywołały burzę śmiechu.

— Czyżbyś zapomniał, kochany ojcze, w jakim stanie wróciłeś z porannej wyprawy. Byłeś cały pokryty

warstwą pyłu. To był tylko żart. Na tej szerokości geograficznej jest rzeczą całkowicie normalną, że w domu

gospodarza goście mogą wziąć odświeżającą kąpiel. Musiałeś zauważyć, że Jan po przybyciu do Soardy

zniknął na kilka chwil w łazience. Ma tu zawsze swoje drugie ubranie na zmianę.

— No tak, co kraj to obyczaj — odpowiedział radca wesołym głosem.

Jan znowu zwrócił się do Waltraut, która z uśmiechem przysłuchiwała się żartobliwej sprzeczce.

— Niech pani nie wierzy we wszystko, co oni mówią o Larinie. Skończy się tym, że nie będzie pani

miała odwagi przyjechać do naszej posiadłości.

— O, nie ma obaw. Na pewno przyjedzie. Jest bardzo ciekawa, jak wygląda Larina. Już dzisiaj rano

złożyła panu wizytę. Posłużyła się przy tym moją lornetką — powiedziała Dora.

Jan szybko odwrócił się w stronę Waltraut i spojrzał na nią uszczęśliwiony.

— Naprawdę jest pani ciekawa, jak wygląda Larina? Waltraut oblała się purpurą i odpowiedziała

żartobliwie:

— Przecież wiadomo, że ciekawość jest cechą wszystkich kobiet.

— Więc była to tylko ciekawość? — zapytał cicho, tak by tylko ona usłyszała jego słowa, i popatrzył na

nią smutnym wzrokiem, któremu znowu nie była w stanie się oprzeć.

— Chciałam się też dowiedzieć, gdzie i jak pan mieszka — odpowiedziała cicho.

Z rosnącym niepokojem pytała samą siebie, jak to wszystko potoczy się dalej, jeżeli coraz bardziej

będzie ulegała urokowi tego człowieka. Była z jednej strony zakłopotana, z drugiej zaś uszczęśliwiona, kiedy

zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo ulega jego wpływowi. Dora ukradkiem obserwowała Jana i Waltraut,

tak by nikt tego nie zauważył. A potem poprosiła Harrego i ojca, by poszli wraz z nią do jej pokoju. Chciała

im tam pokazać coś ciekawego. Tak naprawdę był to tylko

123

background image

pretekst. Uważała, że byłoby dobrze, gdyby Jan i Waltraut zostali choć na chwilę sami.

Waltraut zrobiła gwałtowny ruch, jak gdyby chciała iść za nimi, ale Jan spojrzał na nią wzrokiem, który

wyrażał gorącą prośbę, wręcz błaganie, by pozostała, więc bezwolnie usiadła z powrotem w fotelu.

— Nie przypuszcza pani, jak bardzo brak mi jej towarzystwa, panno Roland. Tak długo nie mieliśmy

okazji porozmawiać na osobności, by nikt nam nie przeszkadzał.

Uśmiechnęła się figlarnie.

— Muszę policzyć. Jeden, dwa, trzy — to już minęły cztery dni, odkąd rozmawialiśmy ostatni raz sami

na pokładzie parowca. Pan radca poszedł wtedy do swojej kajuty na poobiednią drzemkę.

— Cztery nie kończące się dni... To dla pani krótko?

— Oczywiście.

— Lecz nie dla mnie. Mam pani tak wiele do powiedzenia, ale są sprawy, o których mogę z panią

rozmawiać tylko wtedy, kiedy jesteśmy sami.

Twarz Waltraut oblała się krwistym rumieńcem.

— Przecież nie mamy nic do ukrycia.

— Zapewne ma pani rację, ale kiedy jesteśmy wśród innych, nie możemy rozmawiać tak, jak

pragnąłbym tego najgoręcej. W towarzystwie obowiązują pewne konwenanse, które w tej sytuacji są dla

mnie nie do przyjęcia, gdyż rozmawiając z panią chciałbym być zupełnie otwarty i szczery. Czy pani to

rozumie?

— Oczywiście, że rozumiem — odpowiedziała cicho. Czuła na sobie jego błagalne spojrzenie i nie była

w stanie powiedzieć nic innego, jak tylko to, co płynęło prosto z jej duszy.

Szybko ujął jej dłoń i przycisnął do swoich warg.

— Gdyby pani wiedziała, jak bardzo jestem szczęśliwy, że podoba się pani tutaj.

Próbowała zachować spokój.

— Ale to przecież nie zależy od pana.

— Nie, ale byłoby mi przykro, gdyby pani nie podobało się tutaj, ponieważ pragnę tego, by kiedyś

zależało to właśnie ode mnie — powiedział trochę niejasno.

124

Lecz ona znała jego myśli, czuła, co chciał przez to wyrazić, ale jednocześnie starała się ze wszystkich

sił, by nie pojąć najgłębszego sensu jego słów.

— W każdym razie czuję się tutaj wspaniale — powiedziała z wymuszonym spokojem.

— Bardzo mnie to cieszy. Opowiadałem mojemu ojcu o pani.

— A dlaczego miałaby pana ojca interesować moja osoba? Co pan o mnie mówił?

— Powiedziałem mu, że jest pani urocza, ma piękne włosy i oczy niebieskie jak górski staw. Że jest

pani bardzo dumną i miłą, ale też szalenie powściągliwą i niedostępną kobietą.

Nie śmiała na niego spojrzeć.

— Myślę, że nie powinien się pan uskarżać na to, że jestem niedostępna.

background image

— Nie uskarżam się wcale. To właśnie mi się tak bardzo w pani podoba, że jest pani dumna i rozważna.

Takie kobiety są najlepszymi żonami. Są wierne i godne zaufania, takie jest moje zdanie. Ale w stosunku do

mnie nie powinna być pani taka.

Udało jej się ukryć zmieszanie.

— Dlatego, że staliśmy się dobrymi przyjaciółmi? — zapytała na pozór spokojnie.

— Także i z tego powodu.

— Ale nie mówmy już więcej o mnie.

— Czy zabrania mi pani tego?

— Nie, ale uważam, że moja osoba nie jest ciekawym tematem rozmowy.

— Dla mnie przeciwnie. W takim razie o czym wolno nam teraz rozmawiać? O mnie?

Rzuciła mu szelmowskie spojrzenie.

— Czy chce pan przez to powiedzieć, że jest pan ciekawszym tematem niż ja? — zapytała żartobliwie.

Jego oczy zajaśniały.

— Tak bardzo pragnąłbym być dla pani mężczyzną choć trochę interesującym. Czy jestem dla innych

ciekawą osobą, jest mi zupełnie obojętne. Proszę mi powiedzieć, panno Roland, czy jestem dla pani choć

trochę interesujący?

'

125

Powiedział to pół żartem, pół serio, patrząc na nią błagalnym wzrokiem. Onieśmielona i bezradna

zwróciła wzrok w kierunku drzwi. Widząc jej zagubione spojrzenie, nie chciał dręczyć jej już dłużej.

— Nie, nie, proszę mi nie odpowiadać. Niech pani mi wybaczy, że w ogóle odważyłem się o to zapytać.

To był z mojej strony nierozważny krok. Mężczyzna nie powinien zachowywać się tak niezręcznie w

stosunku do kobiety. Proszę, bardzo panią proszę, niech pani nie patrzy w kierunku drzwi, jakby szukała tam

pani pomocy. Proszę mi wybaczyć.

Słyszeli, jak Dora z obydwoma panami wraca na werandę. Waltraut ciągle jeszcze nie mogła znaleźć

odpowiedzi na słowa Jana.

— Proszę powiedzieć, że wybacza mi pani — błagał Jan skruszony.

— Oczywiście, że panu wybaczam. Przecież nie chciał pan powiedzieć nic złego.

— O nie, z całą pewnością nie. Bardzo pani dziękuję. Przycisnął usta do jej dłoni.

W tej chwili reszta towarzystwa weszła na werandę. Dora kątem oka dostrzegła jeszcze ten ostatni

serdeczny gest.

Całe towarzystwo oddało się teraz wspólnej rozmowie. Jan i Waltraut nie mieli tego dnia już okazji

porozmawiać na osobności. Było miło i wesoło, także Waltraut przyłączyła się do przekomarzań i żartów,

chcąc pokryć żartobliwym tonem swój niepokój.

Jan wyjechał dopiero po kolacji. Chwilę później wszyscy poszli spać. Tu wstawano dużo wcześniej niż

w Europie, by móc wykorzystać na pracę pierwsze godziny poranka. Było wtedy już jasno, ale jeszcze nie tak

gorąco jak w ciągu dnia.

Waltraut długo nie mogła zasnąć. Ciągle jeszcze miała w uszach słowa Jana i widziała oczami duszy

jego spojrzenie. Na wspomnienie chwil z nim spędzonych jej serce drżało niespokojnie. A przy tym czuła się

background image

tak, jakby miała nieczyste sumienie. Leżała z twarzą ukrytą w dłoniach i wsłuchiwała się w głos płynący z jej

duszy: kochasz go, tak, kochasz Jana Werkmeestera, kochasz go zupełnie inaczej, niż kochałaś dotychczas

bliskich ci ludzi, zupełnie inaczej niż Rudolfa. Czuła się tak, jak gdyby w obawie przed prawdą serce jej

miało zamilknąć. Ale głos dobiegający z jej duszy stawał się coraz głośniejszy i bardziej natarczywy. Tak,

kochała go. Ta miłość mogłaby uczynić

126

ją tak bardzo szczęśliwą, ponieważ czuła, że kocha z wzajemnością. Ale przecież była narzeczoną

Rudolfa.

Jak ojciec mógł ją namówić do zaręczyn? Jak mogła tak pochopnie zgodzić się na ten związek? Teraz

sama tego nie mogła pojąć. W tej godzinie rozterki podjęła decyzję: za wszelką cenę musi zerwać zaręczyny

z Rudolfem, musi uwolnić się z więzów, które nałożono na nią wówczas, gdy nie mogła jeszcze być

świadoma skutków tej decyzji. Jeżeli nie potrafi tego dokonać, będzie żyła jak zakuta w żelazne kajdany.

Musi to zrobić, nie może rezygnować z własnego szczęścia tylko dlatego, by ojciec mógł dotrzymać danej

sobie obietnicy.

Podniosła się w łóżku i pełnym rozterki wzrokiem spoglądała w otaczające ją ciemności. Co zrobić, by

znowu była wolna, wolna dla Jana, dla ich szczęścia? Jeżeli nie powiodą się jej plany, unieszczęśliwi siebie i

Jana. To było dla niej teraz najważniejsze.

W końcu podjęła decyzję: napisze do Rudolfa. Przecież zawsze, kiedy była w biedzie, właśnie do niego

mogła z pełnym zaufaniem zwrócić się o pomoc. I zawsze znajdowała u niego zrozumienie. Tak będzie i

teraz. Rudolf musi jej pomóc, pomoże jej na pewno, kiedy tylko zrozumie, że inaczej nigdy nie będzie mogła

być szczęśliwa. Napisze do Rudolfa, kiedy tylko opanuje dręczący ją niepokój i będzie w stanie żebrać myśli.

Uspokoiła się nieco wiedząc, że decyzja zapadła. W końcu zasnęła.

Następny ranek Waltraut spędziła w towarzystwie pana radcy. W tym czasie Dora wydawała służbie

polecenia związane z przygotowaniami na przyjęcie oczekiwanych gości, a Harry załatwiał służbową

korespondencję. Wkrótce przybyli panowie Werkmeesterowie. Waltraut była trochę onieśmielona, kiedy

stanęła przed obliczem starszego pana Werkmeestera. Ale coś szczególnego w jego twarzy przykuło jej

uwagę i sprawiło, że od razu poczuła do niego sympatię. Po rysach twarzy można było poznać, jak bardzo

cierpiał i jak wiele przeżył w swoim życiu. Dora miała rację, ten mężczyzna sprawiał wrażenie, jak gdyby

miał na sercu ogromny ciężar.

W tej samej chwili pomyślała o swoim ojcu. On też miał takie smutne i ponure spojrzenie, ale nie tak

przejmujące jak ojciec Jana. Było jednak coś ciepłego w jego twarzy. Waltraut z miłym uśmiechem podała

mu rękę.

127

— Bardzo się cieszę, że mogę pana poznać, panie Werkmees ter. Pana syn opowiadał mi o panu tak

wiele dobrego.

Hendrik Werkmeester nie mógł oderwać wzroku od Waltraut. Jego oczy spoglądały na nią badawczo.

— Ja także bardzo się cieszę, panno Roland. Mnie również Jan opowiadał o pani wiele dobrego. Nie

mogłem się doczekać, kiedy będę miał okazję panią poznać.

background image

Jan patrzył na ojca takim wzrokiem, jak gdyby chciał zapytać: Czyż obiecywałem ci zbyt wiele, ojcze?

Ale oczy ojca były ciągle smutne i ponure. I takie pozostały przez najbliższe godziny. Hendrik Werkmeester

starał się przebywać możliwie blisko Waltraut, wyczekując momentu, kiedy będą mogli zostać sami. Kiedy

tylko udawało mu się wraz z Waltraut oddalić od reszty towarzystwa, wypytywał ją o jej dom i rodzinę.

Po obiedzie pan radca poszedł do swojego pokoju na poobiednią drzemkę, Harry i Jan zapalili cygara w

pokoju pana domu, a Dora wydawała polecenia służbie. Hendrik Werkmeester mógł teraz spokojnie

porozmawiać z dziewczyną. I tym razem zaczął wypytywać ją o jej dom i niemiecką ojczyznę.

— Mój syn powiedział mi, że pani nie ma już matki.

— Tak, panie Werkmeester, moja matka umarła przed dwoma laty.

— Pewnie od tego czasu jeszcze bardziej związana jest pani z ojcem?

— Tylko częściowo. Mój ojciec zajęty jest przede wszystkim swoją pracą.

— Ale musi mu być teraz bardzo ciężko, kiedy opuściła go pani na tak długo?

— Mam nadzieję, że nie cierpi aż tak bardzo z tego powodu.

— Wbrew pozorom starsi ludzie gorzej znoszą samotność niż młodzież.

— Dzięki Bogu, ojciec nie jest zupełnie sam.

— Ma pani rodzeństwo?

— To nie jest prawdziwe rodzeństwo. Mam przybranego brata, którym ojciec zaopiekował się jak

własnym dzieckiem na długo przedtem, zanim ja się urodziłam. Kocha go jak własnego syna, a ja go kocham

jak prawdziwego brata.

— Ach tak. I żyje pani z nim w zgodzie?

128

— Oczywiście. Z Rudolfem można tylko żyć w zgodzie. To taki dobry człowiek, zawsze można na nim

polegać. Gdyby nie było go przy mnie, nie wiem, jak przeżyłabym śmierć matki. On tak bardzo ją kochał i

szanował. Od maleńkiego zajmowała się nim jak prawdziwa matka. Sam bardzo boleśnie przeżył jej odejście

i dlatego rozumiał mój ból. Bardzo mi wtedy pomógł. Zapomniałam panu powiedzieć, że nosi on to samo

nazwisko co pan, oczywiście w niemieckim brzmieniu. Nazywa się Rudolf Werkmeister.

Starszy pan oparł głowę na dłoniach, tak że Waltraut nie mogła zobaczyć wyrazu jego twarzy.

— Rudolf, Rudolf Werkmeister? — zapytał ochryple. Spojrzała na niego z uśmiechem.

— Mam wrażenie, panie Werkmeester, że jest pan zmęczony. Niech pan nie zwraca na mnie uwagi i

położy się na chwilę, a ja poczekam tu na innych. Naprawdę, proszę iść się przespać.

Opuścił dłonie i wtedy Waltraut zobaczyła, jak blada i zmęczona była jego twarz.

— Nie, bardzo proszę, porozmawiajmy jeszcze chwilę. Pani miły, miękki głos działa na mnie

kojąco. Proszę opowiedzieć mi jeszcze trochę o pani domu, my wszyscy tak spragnieni jesteśmy wiadomości

o Europie.

Spojrzała na niego zatroskana.

— Ale pan jest chyba bardzo zmęczony?

— Naprawdę nie. Niech pani nie daje się tak długo prosić. Czy pani przyrodni brat mieszka ciągle

jeszcze w domu pani ojca?

background image

— Z całą pewnością. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby kiedykolwiek mogło być inaczej. Ojciec jest do

niego tak bardzo przywiązany. Rudolf jest jego prawą ręką w firmie, został prokurentem i bardzo przykłada

się do pracy. Mój ojciec jest bardzo poważnym, wręcz surowym człowiekiem, ale najbardziej

wymagający jest zawsze w stosunku do siebie. Ma dobre serce, ale niestety bardzo często jest smutny.

Myślę, że ma to związek z pewnym tragicznym wydarzeniem, które miało miejsce, zanim jeszcze się ożenił.

Hendrik Werkmeester pochylił się i skrył twarz w dłoniach.

— Przeżył coś strasznego?

— Tak, miał przyjaciela, którego bardzo kochał. To był ojciec

9 Kaprysy losu

129

Rudolfa. Ten przyjaciel zginął tragicznie podczas górskiej wyprawy, na którą udał się wraz z moim

ojcem. Nie udało mu się uratować przyjaciela, nawet nie mógł pochować jego ciała. I to tkwi w jego sercu

jak ostry cierń aż do dziś. Mnie samej nigdy o tym nie opowiadał, ale słyszałam tę historię od Rudolfa i

matki. Chcieli, bym wiedziała, dlaczego ojciec jest taki smutny. Odkąd znam jego przeszłość, potrafię go o

wiele lepiej zrozumieć. To musiało być okropne, kiedy widział swojego ukochanego przyjaciela, jak spadał

w przepaść, i nie mógł mu w żaden sposób pomóc. Po śmierci przyjaciela ojciec zajął się Rudolfem jak

własnym synem. Obiecał to wcześniej swojemu przyjacielowi. Matka Rudolfa umarła wcześniej, niedługo po

jego narodzeniu.

Z piersi pana Werkmeestera wydobyło się głuche westchnienie. Ale zaraz potem zapytał na pozór

spokojnie:

— Jak doszło do tego, że ojciec złożył taką obietnicę? Czy jego przyjaciel spodziewał się śmierci?

— Prawdopodobnie przeczuwał, że umrze. Podczas tej ostatniej górskiej wyprawy załamał się nerwowo.

W ostatnim czasie przed śmiercią było mu bardzo ciężko. Stracił swoją ukochaną żonę i musiał stawić czoło

wielu przeciwnościom losu. A kiedy wraz z ojcem zabłądził w śnieżnej zawiei i znalazł się nad przepaścią,

ogarnął go lęk wysokości. Zna pan tę chorobę?

— Tylko ze słyszenia. Nigdy nie byłem w górach. Ale wiem, że podczas ataku tej choroby nerwy

odmawiają posłuszeństwa i człowiek staje się zupełnie bezwolny.

— Tak, to musi być okropne. I właśnie przyjaciel ojca nagle zapadł na tę chorobę wtedy, gdy wśród

gęstej śnieżnej zawiei znaleźli się nad tą straszną przepaścią. Ten nieszczęśliwy człowiek błagał ojca, by

zostawił go tam i sam próbował się ratować. Chciał tam zostać i umrzeć. Wtedy właśnie poprosił ojca, by po

jego śmierci zajął się Rudolfem. Ojciec robił wszystko, by zmusić go do powstania, krzyczał na niego, żeby

wstał. Wtedy jego przyjaciel podniósł się z miejsca, ale zachwiał się i runął w przepaść, zanim ojciec zdążył

go pochwycić. Tego ojciec nigdy nie mógł sobie wybaczyć i dlatego to wydarzenie ciąży na całym jego

życiu. Tym bardziej, że nie mógł nawet pochować ciała przyjaciela. Spadł w przepaść, prosto w kipiące wody

wodospadu.

130

Na chwilę zapadła cisza. Hendrik Werkmeester z trudem zdobył się na następne pytanie.

background image

— Czy przyjaciel pani ojca wart był tego, by tak go żałować? Czy był człowiekiem honoru, mężczyzną

bez skazy?

Waltraut spojrzała na niego zdumiona.

— Z pewnością, inaczej ojciec nigdy nie nazwałby go swoim przyjacielem.

Hendrik Werkmeester opuścił dłonie, a wtedy Waltraut spostrzegła z przerażeniem, jak blada i

zmieniona była jego twarz.

— Ta straszna historia przeraziła także i pana. Jest pan taki blady i zmęczony.

Zmusił się do uśmiechu.

— Nie, nie, to nie dlatego. Ale tak to jest, kiedy starzy ludzie chcą dotrzymać kroku młodym. Czuję, jak

ogarnia mnie zmęczenie. Proszę, niech się pani na mnie nie gniewa, jeżeli położę się na pół godzinki. Nie

zostanie pani na długo sama.

Waltraut zerwała się z miejsca i podtrzymała go widząc, że chwieje się na nogach.

— Mam wyrzuty. Z mojej winy pozostał pan tu tak długo i nadwerężył swoje siły. Proszę, niech pan

pozwoli, zaprowadzę go na drugą stronę werandy, tam gdzie stoją leżaki, by mógł pan odpocząć w cieniu.

Przykro mi, że dręczyłam pana jeszcze tą okropną historią.

— Ależ dlaczego? To, co mi pani opowiedziała, było tak interesujące. A teraz polezę pół godziny i

znowu będę wypoczęty.

Poprowadziła go do leżaka, pomogła ułożyć się wygodnie i wsunęła mu poduszkę pod głowę. Hendrik

Werkmeester pochwycił jej dłoń.

— Dobre, kochane dziecko, tak mi pani pomogła. Bardzo proszę, niech pani nie mówi Janowi, że

poczułem się trochę słabo. Będzie martwił się niepotrzebnie. Starzy ludzie nie powinni nigdy rezygnować z

poobiedniej drzemki.

Z uśmiechem skinęła mu głową.

— Nic mu nie powiem. Ale proszę się trochę przespać.

Posłusznie zamknął oczy, ale spoglądał za nią jeszcze spod przymkniętych powiek, dopóki nie zniknęła

za rogiem. Znowu zamknął oczy, ale nie zasnął. Różne myśli krążyły po jego głowie. Od czasu do czasu

wydawał głębokie westchnienie, które brzmiało jak bolesny jęk.

131

Waltraut znowu usiadła w swoim fotelu. Po chwili pojawili się Jan i Harry, a po nich weszła na werandę

Dora.

— Pani jest sama, panno Roland? Myślałem, że mój ojciec dotrzymuje pani towarzystwa — powiedział

Jan.

— Tak też było. Ale parę minut temu ogarnęło go zmęczenie i teraz odpoczywa po drugiej stronie

werandy.

— To dobrze. Odpocznie trochę i wtedy nie będziemy musieli tak wcześnie opuszczać tego gościnnego

domu. Tego bym nie chciał.

Przez chwilę rozmawiali wesoło, ale kiedy głosy ich stały się zbyt głośne, Waltraut położyła palec na

ustach i powiedziała:

background image

— Spokój. Nie przeszkadzajmy ojcu Jana. Jan chwycił i ucałował jej dłoń.

— Jaka pani jest troskliwa. Tak dba pani o mojego ojca.

— Niestety, on nie pozwala dbać o siebie. Jan roześmiał się.

— Tacy są już ojcowie. Najchętniej wszystko robiliby zupełnie sami.

— Pana ojciec dzielnie walczył ze zmęczeniem. Za żadne skarby nie chciał mnie tutaj zostawić samej.

Jan rzucił jej dziwne spojrzenie.

— Temu się nie dziwię.

Zaczerwieniła się i uciekła wzrokiem przed jego spojrzeniem. Pomyślała przy tym, że musi koniecznie

napisać do Rudolfa.

Hendrik Werkmeester nie pokazywał się prawie przez godzinę. Potem wrócił do reszty towarzystwa.

Prawie w tym samym czasie ukazał się pana radca, z odciśniętym od poduszki policzkiem, ale wesoły i

wyspany. Zaraz podano herbatę. Na pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać, że Hendrik Werkmeester jest w

pełni wypoczęty i spokojny, ale jego oczy skierowane nieustannie w stronę Waltraut zdradzały niepokój i lęk.

Za namową Dory został jeszcze na kolacji, ale zaraz potem pożegnał się ze Schluterami i ich gośćmi. Jeszcze

raz zaprosił ich na następną niedzielę do Lariny.

Jan powiedział ze śmiechem:

— Ale ja nie będę czekał do niedzieli, odwiedzę was tutaj dużo wcześniej.

— Ależ oczywiście, Janie! Mamy nowe płyty gramofonowe. Po-

132

tańczymy następnym razem, kiedy pan przyjedzie — powiedziała Dora stanowczym tonem.

— Wspaniale. Czuję się zaproszony. No to do widzenia, zobaczymy się najpóźniej pojutrze.

Mówiąc to patrzył tylko na Waitraut.

Kiedy wracał wraz z ojcem do Lariny, nie odzywali się ani słowem. W końcu Jan zapytał:

— I jak, ojcze, jak ci się podoba Waitraut Roland? Ojciec chwycił jego rękę i trzymał ją w mocnym

uścisku.

— Nie wolno ci z niej zrezygnować, mój chłopcze, nawet gdyby droga do niej była kolczasta i ostra.

Trzymaj ją mocno.

Jan odwzajemnił jego uścisk. Jego oczy płonęły.

— Tak, ojcze. Pragnę tego z całego serca. Gdyby ona tylko dała się zatrzymać. Tak więc i tobie się

podoba?

— Czy mi się podoba? To za mało powiedziane. Taka była dla mnie dobra, po prostu oczarowała moje

serce. Ale to musi potrwać, nie śpiesz się zbytnio, taka dziewczyna nie odda łatwo swojego serca, nawet

kiedy kocha. Chciałbym... mniejsza o to, daj jej trochę czasu i mnie też.

I znowu kurczowo uścisnął jego dłoń.

Jan przyzwyczajony był do tego, że jego ojciec niekiedy zachowywał się nieco dziwnie, i tym razem nie

wyczuł nic niepokojącego w jego słowach. Cieszył się z całego serca, że tak bardzo przypadła mu do gustu

Waitraut Roland. To było miłe. Ale nawet gdyby ojciec miał o niej inne zdanie, nie byłoby to w stanie

zmienić uczucia, jakim on darzył tę dziewczynę. Kochał ją...

background image

Tak, kochał ją, kochał ją całą siłą młodości, kochał z całego serca. Długo czekał na to, by szczęście

uśmiechnęło się do niego, by mógł połączyć się z tą jedyną na świecie dziewczyną, która stanowiłaby z nim

jedno. Nie obawiał się, że Waitraut mogłaby nie odwzajemniać jego uczucia. Miłość uczyniła go silnym.

Teraz mógłby nawet przenosić góry. Siłą swojego uczucia musi skłonić dziewczynę, by pozostała z nim na

zawsze, tego był pewien. Nie miał zamiaru posłuchać ojca, był zbyt niecierpliwy, by czekać długo.

10

Waltraut w ciągu następnego tygodnia nie zabrała się do napisania listu do Rudolfa. Tyle wspaniałych

chwil przeżyła w tym czasie. Dora wraz z mężem urządzali samochodowe wyprawy, by pokazać jej

wszystko, co warte było zobaczenia w najbliższej okolicy. Jan zawsze przyłączał się do ich towarzystwa.

Zwiedzili plantacje i uczestniczyli w święcie ludowym obchodzonym hucznie w wiosce tubylców. Któregoś

dnia wyruszyli na słoniach na całodzienną wyprawę. Jan przyjechał na swoim Jumbo, na którego grzbiecie

rozpostarty był kolorowy namiot. Słoń Harrego Schliitera wyposażony był w podobny ekwipunek. Jumbo był

dużo większy niż słoń Harrego, dlatego postanowiono, że powiezie on na swoim grzbiecie Waltraut, Jana i

pana radcę. Harry i Dora mieli jechać na swoim słoniu. Poganiacze biegli tuż obok tych okazałych zwierząt, a

kiedy natrafiali na gęste trzciny i cierniste krzewy, chwytali słonie za trąby i pokonywali w powietrzu

wszystkie niebezpieczne przeszkody. Jumbo był bardzo wesołym słoniem, od czasu do czasu rozbawiał

wszystkich swoim zachowaniem. Przekrzywiał łeb i spoglądał figlarnie na swego właściciela, jak gdyby

chciał powiedzieć: ależ ze mnie szelma! Waltraut śmiała się serdecznie z jego żartów, a kiedy podnosił ku

niej trąbę, karmiła go przysmakami, które za radą Dory zabrała ze sobą. Jumbo był w doskonałym humorze i

z radością dźwigał nałożone na jego grzbiet ciężary. Na słoniach udało im się dotrzeć do samego serca

dżungli, tam gdzie nie było już dróg i nie można było dojechać samochodem.Na małej, prawdziwie rajskiej

polance, tuż nad brzegiem

134

rzeki, zarządzono postój na piknik. Jumbo ugiął kolana i klęknął elegancko, tak by Waltraut mogła bez

trudu zejść z jego grzbietu. Jan pomógł jej wstać z fotela umocowanego na grzbiecie słonia i zeskoczyć na

ziemię. Jumbo skromnie wyciągnął trąbę do Waltraut w oczekiwaniu na nagrodę. Dziewczyna zrozumiała

jego gest.

Panie rozpostarły na ziemi obrus i rozłożyły jedzenie na dużych wspaniałych liściach. Jumbo zerwał

trąbą kilka orzechów kokosowych i położył u stóp Waltraut. I on chciał ugościć tę miłą panienkę. Jeden z

poganiaczy rozpalił ogień, na którym można było ugotować herbatę i opiec tropikalne owoce. Niektóre

dopiero wtedy nabierały smaku. Uczta była wspaniała. Waltraut stwierdziła, że nigdy dotąd nic jej tak bardzo

nie smakowało.

Po posiłku towarzystwo udało się na krótki spacer w dół rzeki, w czasie którego Waltraut po raz

pierwszy w życiu spotkała się z niebezpieczeństwem. Rozmawiała wesoło z Janem, kiedy nagle spostrzegła

pełznącego przed nią węża. Krzyknęła głośno i stała się blada jak kreda. Jan błyskawicznie pochwycił kij i

zabił wijącego się gada, a potem z uśmiechem spojrzał na Waltraut:

— Niech się pani nie boi. On już nie żyje.

Waltraut stała jak sparaliżowana, przyciskając dłonie do serca.

background image

— Ale się przeraziłam.

Ujął jej dłoń w swoje ręce i spojrzał na nią takim wzrokiem, że poczuła się bezpieczna.

— Tak długo jak ja jestem tutaj, nie może pani stać się nic złego, panno Roland.

— Bardzo boję się węży — wyszeptała jeszcze trochę blada.

— Ale one są tutaj rzadkością. Tylko w zupełnie dzikich miejscach, takich, do jakich dotarliśmy dzisiaj,

można je czasami spotkać. Nigdy same nie atakują i można je bardzo łatwo unieszkodliwić.

— Podziwiam pana, że wykazał się pan taką przytomnością umysłu i uderzył tak szybko.

Jan roześmiał się wesoło.

— Nie ma co mnie podziwiać. Tutaj każdy to potrafi. Tymczasem nadbiegła reszta towarzystwa

zaniepokojona krzykiem

Waltraut.

— Co się stało? — zapytał Harry.

135

Waltraut podbiegła do Dory.

— Zobacz, Doro, pan Werkmeester zabił węża. Leży tutaj na drodze.

Dora popatrzyła zaciekawiona.

— Rzeczywiście. To drugi wąż, jakiego tutaj widzę. Pierwszego przejechaliśmy kiedyś na drodze. Janie,

jest pan prawdziwym bohaterem.

Jan przybrał dumną pozę.

— Owacje surowo wzbronione!

— Z powodu takiej dżdżownicy nie masz się co wywyższać — zamruczał pod nosem Harry.

— Harry, mój synu, zazdrość przez ciebie przemawia. Nie chcesz przyznać, że odniosłem zwycięstwo.

Panno Roland, proszę powiedzieć, czy widziała pani kiedykolwiek tak dużą dżdżownicę?

Drocząc się i żartując panowie osiągnęli zamierzony skutek. Waltraut przezwyciężyła strach i roześmiała

się wesoło.

— Nie widziałam nigdy nawet tak wielkiego wędzonego węgorza. A poza tym uważam, że był pan

wspaniały, kiedy tak szybko zamierzył się pan na tego gada.

— No dobrze, w takim razie upleciemy dla niego wieniec laurowy — powiedział Harry wesoło.

Po chwili wyruszono w drogę powrotną. Tymczasem Jumbo i jego przyjaciel, słoń Schliiterów imieniem

Lola, same zadbały o jedzenie dla siebie. Teraz czekał ich jeszcze deser: dostały resztki przygotowanego

wcześniej jedzenia. Słonie łaskawie pozwoliły wdrapać się na grzbiet swoim jeźdźcom i pobiegły truchtem w

stronę wioski. Tu Jan i Harry zostawili swoje samochody. Schliiterowie wraz ze swoimi gośćmi pożegnali się

z Janem i wyruszyli w drogę do domu, a Jan pojechał do Lariny.

Jan zjawiał się Soardzie przynajmniej co drugi dzień. Najczęściej przyjeżdżał w czasie popołudniowej

herbatki i zostawał na kolację. Każde jego słowo, każde spojrzenie mówiło Waltraut, jak bardzo mu na niej

zależy. Poświęcał jej tyle uwagi, że trudno było tego nie zauważyć.

Nie uszło to także uwagi Dory. Dokładnie obserwowała Jana. Wiedziała, że kryją się za tym poważne

uczucia. Nie bardzo wiedziała, co sądzić o zachowaniu Waltraut. Jej przyjaciółka była bardzo po-

background image

136

wściągliwa. Tylko czasami nieuważny gest lub słowo zdradzały, że Jan nie był jej obojętny, ale zaraz

potem zamykała się w sobie i okazywała mu chłód, tak że Dora zaczynała wątpić w jej uczucia. Kiedy

pewnego dnia powiedziała swojemu mężowi, iż ma nadzieję, że drogi Waltraut i Jana wkrótce się połączą,

wziął ją w ramiona i spojrzał na nią poważnie.

— Nie przesądzaj sprawy, Doro, bądź bardziej ostrożna. Wiem, jak bardzo chciałabyś zatrzymać tutaj

swoją przyjaciółkę na zawsze. I mnie się wydaje, że tych dwoje stanowiłoby wspaniałą parę, ale nie mamy

na to żadnego wpływu. Wątpię, czy ojciec Waltraut zgodziłby się na ich małżeństwo. Musiałby się rozstać ze

swoją córką. Wiesz, jak długo my musieliśmy walczyć, zanim twoi rodzice zgodzili się, bym cię porwał na

drugi koniec świata. A przecież byliśmy już zaręczeni, zanim zdecydowaliśmy się wyjechać z Europy.

Gdyby twoi rodzice wcześniej wiedzieli o naszych zamiarach, nie wiem, czy daliby nam swoje

błogosławieństwo.

Dora spojrzała na niego niepewnie.

— Przecież ja nie mam zamiaru wpływać na nikogo, Harry. Po prostu cieszyłabym się ogromnie, gdyby

Jan poślubił Waltraut. Jej się tak bardzo u nas podoba. A przy tym posiadają oboje wielkie majątki, tak że

bez kłopotów mogliby sobie pozwolić na częste podróże do Europy. Ale obiecuję ci, że sprawę pozostawię

własnemu biegowi.

— Niczego innego nie chcę, Doreńko!

Dora dotrzymała danego słowa, mimo że niejednokrotnie miała ochotę pomóc Janowi, kiedy widziała,

jak jego tęskne spojrzenie podąża za Waltraut. Ale przecież nikt nie mógłby jej czynić zarzutów, że niekiedy

musiała odejść do swoich obowiązków i zostawić ich samych.

Aż do następnej niedzieli, kiedy to mieszkańcy Soardy mieli złożyć wizytę panom Werkmeesterom,

Waltraut nie znalazła chwili czasu, by napisać do Rudolfa. A może była to jedynie obawa przed

wprowadzeniem w czyn podjętej raz decyzji? Ale przecież była pewna, że stać się to musi.

Jan nie mógł doczekać się ich przybycia i wyjechał im naprzeciw swoim samochodem. Kiedy podjechali

pod bungalow Werkmeesterów,

137

ojciec Jana stał na werandzie. Szybko zszedł na dół, by przywitać gości i pomóc damom wysiąść z

samochodu. Panie od razu zniknęły w łazience, by się odświeżyć po podróży i zmienić sukienki. Wszystko,

co niezbędne było do toalety, miały ze sobą. Zaraz po nich do łazienki poszli panowie. Oni też założyli

świeże ubrania. Godzinę później wszyscy zasiedli do stołu.

Wyposażenie tego bungalowu przypominało bardzo wystrój domu Schluterów. Ale widać było od razu,

że brak tu kobiecej ręki. Pokoje urządzone były praktycznie i czysto utrzymane. Było tu jednak tylko to, co

konieczne. Meble i całe wyposażenie musiały pochodzić z drogich sklepów, ale czegoś tu brakcfwało. Była

to niewątpliwie siedziba kawalerów. Posiłek jednak był wyborny. Przygotowano wiele potraw, do każdej z

nich podany był ryż w srebrnej misce. W tym kraju ryż zastępował podawane w Europie jako dodatek do

potraw ziemniaki.

background image

W Larinie także zatrudnionych było wielu służących. Wszyscy mieli na sobie białe płócienne ubrania i

białe przepaski na czole. Aż przyjemnie było patrzeć, z jaką zręcznością i gracją podawali do stołu.

Przy obiedzie toczyła się ożywiona rozmowa. Hendrik Werkmeester i pan radca rozmawiali o

wydarzeniach politycznych w Niemczech. Ojciec Jana miał olbrzymią wiedzę na ten temat. Pan domu cały

czas spoglądał na Waltraut, która miała dziś na sobie uroczą jasnoniebieską sukienkę z jedwabnej krepy

wyszywaną drobnymi koralikami.

Dora już przedtem zachwycała się toaletą Waltraut. To ona doradziła przyjaciółce, by wzięła ją ze sobą

do Lariny.

— Przebierzemy się dopiero na miejscu, więc sukienka nie zniszczy się podczas drogi. Zobaczysz, jakie

na wszystkich zrobisz wrażenie. Ja także z szacunku dla pana Werkmeestera założę swoją najładniejszą

toaletę. Mama przesłała mi przez ojca kilka nowych sukienek — powiedziała do przyjaciółki, kiedy

przygotowywały się do wizyty.

Teraz miała na sobie suknię z delikatnego zielonego jedwabiu, która wspaniale podkreślała jej ciemne

oczy i kasztanowe włosy. Obydwie młode damy wyglądały zachwycająco. Panowie patrzyli na nie z

podziwem. Sami ubrani byli w białe ubrania tropikalne, które tutaj noszono zamiast smokingu. Delikatne

kolory sukienek ożywiały surową biel męskich garniturów.

138

Hendrik Werkmeester zamierzał zaraz po obiedzie usiąść z Waltraut na osobności i porozmawiać z nią.

Ale dziewczyna w trosce o jego zdrowie prosiła go serdecznie, by najpierw odpoczął z godzinkę. Posłusznie,

acz nader niechętnie spełnił jej prośbę. Podczas herbatki Wałtraut usiadła między Janem a jego ojcem. W

trakcie ożywionej rozmowy starszy pan zapytał jakby od niechcenia:

— Czy przywiozła pani ze sobą zdjęcia z Europy, panno Roland? My, ludzie z zaścianka, tęsknimy za

wszystkim, co ma związek z tamtym kontynentem. Poza tym muszę pani wyznać, że usłyszawszy tak wiele

ciekawego o pani rodzinie, bardzo chciałbym zobaczyć ją choćby na fotografiach.

Waltraut skinęła głową, uśmiechając się serdecznie.

— Przywiozłam cały album, ale tam są głównie moje fotografie. I tu chciałabym zrobić zdjęcia.

Przywiozłam ze sobą wszystko, co miałam. Wiedziałam, że sprawię tym radość Dorze.

— Czy mógłbym przy okazji obejrzeć ten album?

— Ależ oczywiście, panie Werkmeester, jeżeli tylko to pana interesuje. Mam nadzieję, że wkrótce

znowu przyjedzie pan do Soardy.

— Dobrze, przyjadę niedługo i wtedy przypomnę pani o jej obietnicy.

Jan był trochę zazdrosny, że ojciec tak bardzo zawładnął Waltraut. Zniecierpliwiony zapytał, czy mógłby

jej teraz pokazać dom. Spojrzał przy tym na nią tak błagalnym wzrokiem, że nie miała siły mu odmówić.

Nieco onieśmielona wstała z fotela i odeszła z Janem. Zauważył jej skrępowanie i to pozwoliło mu zachować

spokój. Udali się na zwiedzanie domu, który był jeszcze większy niż bungalow Schliiterów. Jan wypytywał

Waltraut, co jej się tutaj podoba, a co zmieniłaby w jego urządzeniu. Kiedy pokazywał jej wspaniały zbiór

broni, powiedział:

— Zupełnie zawładnęła pani sercem mojego ojca, panno Roland. Stał się pani wielbicielem.

background image

Spojrzała na niego z szelmowskim uśmiechem.

— Wielbiciele w szlachetnym wieku pana ojca to chyba nic złego?

— A młodsi? — zapytał z westchnieniem. .Zmusiła się do śmiechu.

s — Nie, ci młodsi są często zbyt swawolni.

139

— O mój Boże, ale pani przecież doskonale potrafi poskromić ich temperament.

Szybko zmieniła temat.

— Jeżeli pana ojciec darzy mnie sympatią, to jest to uczucie odwzajemnione. Muszę wyznać, że jeszcze

nigdy nie znałam starszego pana, który tak bardzo wzbudzałby moją ciekawość i którego darzyłabym tak

ciepłym uczuciem jak pańskiego ojca. Czy pozwoli pan, że powiem mu teraz coś ważnego? To może pana

jednak zasmucić.

Jan spojrzał na nią niespokojnie.

— Tylko jedno z pani ust może mnie zasmucić i mam nadzieję, że nigdy tego nie usłyszę. Proszę

bardzo, niech pani mówi.

— Wydaje mi się, że pana ojciec nie jest taki zdrowy, za jakiego chciałby uchodzić. Zdarza się, że nagle

robi się blady, a jego oczy tracą blask. Często widać w nich smutek. Czy nie powinien na jakiś czas stąd

wyjechać? A może postara się pan o dobrego lekarza? Niech pan wybaczy, że to mówię, pana ojciec z

pewnością by sobie tego nie życzył, ale obcy człowiek widzi zazwyczaj więcej niż ktoś bliski.

Ze wzruszeniem i wdzięcznością ucałował jej dłoń.

— To takie miłe, że troszczy się pani o zdrowie mojego ojca. Ale ojciec miewa takie stany, od kiedy

sięgam pamięcią. On twierdzi, że nie ma to żadnego związku z jego zdrowiem i ja też nie zauważyłem, żeby

był potem słabszy. Dzięki Bogu, jest jeszcze silny i krzepki. Dlatego doszedłem do wniosku, że te chwile

słabości związane są ze stanami depresji. Mój ojciec musiał przeżyć w przeszłości coś, co ciągle jeszcze go

dręczy i ciąży mu na sercu. Nigdy mi o tym nie opowiadał, obiecał tylko, że po jego śmierci znajdę

pamiętnik, w którym zapisał wszystko to, o czym nie chciał mówić za życia. Wiem, że gdybym próbował

dociec jego przeszłości, sprawiłoby mu to ból. Dlatego nigdy nie poruszam tego tematu. Gdybym teraz

zabiegał, żeby oszczędzał swoje zdrowie, spotkałaby mnie spokojna, ale zdecydowana odmowa. Pewnie

pokazałby mi jakąś sztuczkę, by dowieść swojej siły i uważałby całą sprawę za załatwioną. Ojciec bardzo

mnie kocha i zazwyczaj rozmawia ze mną zupełnie otwarcie, ale o tym nie mówi nigdy. Myślę, że

martwiłbym się wtedy o wiele bardziej, ale moja matka, która znała jego tajemnicę, powiedziała mi na krótko

przed śmiercią: Kiedyś twój ojciec miał wielkie kłopoty. Trapił się nimi bardzo, nie widząc żadnego wyjścia.

140

Popełnił wielki życiowy błąd. I to dręczy go do dziś, mój chłopcze. Musisz się z tym pogodzić. Jeszcze

przed naszym ślubem wyznał mi całą prawdę. A ja mimo to z zaufaniem oddałam mój los w jego ręce i nigdy

potem tego nie żałowałam. On nigdy nie wybaczy sobie tego, co wtedy uczynił. Niektórzy ludzie nie potrafią

zapomnieć o swoich błędach i niewiele myślą o radościach życia. Do nich właśnie należy twój ojciec. Ale ty

zawsze będziesz go kochał, nawet wtedy, kiedy dowiesz się, co przeżył w młodości. To były słowa mojej

matki. I dlatego wiem, że muszę pozostawić ojca w spokoju z jego smutkiem.

background image

Waltraut skinęła głową.

— Tak samo jak ja mojego ojca. I on zadręcza się wspomnieniami z przeszłości.

W tej chwili znowu pomyślała o obietnicy swojego ojca. Na samą myśl o tym poczuła, jak ściska się jej

serce. Co mogło skłonić ojca do złożenia takiej obietnicy? Czy bardzo będzie cierpiał, jeżeli z jej winy nie

będzie mógł wypełnić przyrzeczenia?

Ale ona przecież nie może poślubić Rudolfa, za żadną cenę, to niemożliwe.

Jan westchnął głęboko i podniósł głowę.

— Bardzo dziękuję, że tak się pani troszczy o mojego ojca. To bardzo miłe z pani strony, nie zapomnę

tego. Ale teraz przestańmy już mówić o takich poważnych sprawach, tak pani zbladła, przestańmy już.

Jan starał się rozweselić Waltraut. Miał w tym dużą wprawę — ile to razy pomagał Harremu wprawić

jego żonę w lepszy humor. I tym razem mu sie udało. Po chwili w doskonałym nastroju powrócili do

towarzystwa. A Waltraut przyrzekła sobie najpóźniej jutro napisać list do Rudolfa. Musiała to zrobić, już

dłużej nie mogła zwlekać. Rudolf musi jej pomóc, bo przecież ona kocha Jana, kocha go z całego serca i nie

może go unieszczęśliwić. Bo jakże byłby nieszczęśliwy, gdyby musiała mu powiedzieć, że związana jest z

innym. Musi być wolna, wolna dla niego.

Rudolf Werkmeister znajdował się w równie trudnym położeniu. Lora Lenz stawała się z dnia na dzień

bliższa jego sercu, a on przecież musiał skrywać wszystkie swoje uczucia. Nie mógł nawet o tym marzyć, że

wyjawi Waltraut, co leży mu na sercu, i poprosi, by zwolniła go z danej jej obietnicy. Uważał, że nie może

zerwać zaręczyn teraz, kiedy

141

Waltraut zapewne oswoiła się już z my ślą, że zostanie jego żoną. To było nie do pomyślenia, by mógł

jej powiedzieć, że małżeństwo nie wchodzi w rachubę. Jak przyjąłby to jego przybrany ojciec, kiedy

wyjawiłby mu całą prawdę. O tym nie śmiał nawet myśleć. Nawet najsilniejszy i najbardziej zdecydowany

człowiek napotyka w swoim życiu przeszkody, których nie może pokonać. Powiedzieć ojcu, że zamierza

cofnąć dane mu słowo, że nie poślubi Waltraut — było dla Rudolfa taką właśnie przeszkodą. Bał się, że

ojciec mógłby pogrążyć się w smutku, ale jeszcze bardziej obawiał się zranić ukochaną siostrę. Nie mógł im

tego zrobić. Ojcu zawdzięczał tak wiele. Czy miałby okazać mu swoją wdzięczność oznajmiając, że nie chce

jego córki za żonę, ponieważ kocha inną kobietę? Czy miał odepchnąć Waltraut, która zdążyła już zapewne

przyzwyczaić się do myśli, że ma zostać jego żoną?

To, że Waltraut posiadała znaczny majątek, że związek z nią zapewniłby mu pokaźny spadek znaczyło

dla niego tak samo niewiele jak to, że Lora była biedną dziewczyną. Nigdy nie liczył na ten spadek, był

zadowolony i szczęśliwy, kiedy ojciec dał mu posadę, dzięki której mógł zarobić na swoje utrzymanie. Jeżeli

zdany byłby tylko na swoją pensję, jego życie musiałoby wyglądać inaczej. Wiedział o tym i dlatego nigdy

wcześniej nie myślał o małżeństwie. W grę wchodzić mógł jedynie związek z kobietą, która sama mogłaby

finansować wszystkie swoje przyjemności. Ale ta myśl budziła w nim odrazę. Od czasu jednak, kiedy poznał

Lorę Lenz, potrafił sobie wyobrazić, że mógłby pojąć za żonę kobietę z ubogiego domu. Ona nie miała

wielkich wymagań i gotowa byłaby prowadzić skromne życie. Razem z nim z radością pokonywałaby

przeciwności losu. On sam nauczył się już na tyle dużo, że zawsze będzie mógł znaleźć dobrą posadę na

background image

kierowniczym stanowisku w każdej innej firmie, w przypadku gdyby ojciec go odtrącił. Ale wdzięczność,

którą winien był swojemu przybranemu ojcu, kazała mu dotrzymać wcześniejszej obietnicy. Na próżno

usiłował wyrzucić Lorę ze swego serca. Próbował jej unikać, nie rozmawiał z nią, kiedy przechodził przez jej

pokój, idąc do gabinetu swojego ojca, i starał się nie dostrzegać jej bladej twarzy i smutnych oczu. Ale

wszystko na próżno. Kiedy na krótko udawało mu się wytrwać przy swoim postanowieniu, zaraz potem ze

zdwojoną siłą czuł, jak bardzo pragnie znaleźć się znowu w jej pobliżu. Walczył sam z sobą. Był w rozterce.

Ojciec musiał zauważyć,

142

że coś niedobrego dzieje się z Rudolfem, bo pewnego dnia zwrócił się do niego:

— Wyglądasz mizernie, mój synu. Co się z tobą dzieje? Czy jesteś chory?

Rudolf opanował się i powiedział:

— To nic takiego, ojcze. Ostatnio miałem dużo pracy, a przy tym śpię marnie. To minie.

Starszy pan spojrzał na niego zatroskany.

— No tak, tyle spraw to trochę za dużo na jedną głowę. Ja tego tak nie odczuwam, bo mam do pomocy

pannę Lenz. Powiem ci coś: wyjedź na kilka dni w góry. Tam jest już prawdziwa zima. Na pewno trochę

odpoczniesz.

Było to dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem. Żaden z nich nie przyznał się przed drugim, jakie

smutne i ponure bez Waltraut będą dla nich nadchodzące święta.

Rudolf przyjął propozycję ojca jak ostatnią deskę ratunku. Tak, kilka dni z dala od Lory, na łonie natury,

na pewno dobrze mu zrobi. Może tam upora się ze swoimi uczuciami. Myślał już nawet nad tym, czy nie

zwolnić Lory z posady w firmie „Roland" i nie załatwić jej jakiejś innej dobrej pracy. Ale to nie było

możliwe, ojciec nie zgodziłby się. Chyba żeby wiedział, jakie są tego powody. Rudolf chciał, by Lora była z

dala od niego, ale tego nie mógł powiedzieć ojcu. Niemalże każdego dnia musiał wysłuchiwać hymnów

pochwalnych na cześć dziewczyny. Ojciec zamierzał dać jej nawet specjalną premię na Boże Narodzenie.

Najgorsze było to, że Rudolf widział, jak Lora staje się coraz bledsza i bardziej smutna. Była

onieśmielona i przygnębiona, kiedy tylko wchodził do jej pokoju. Wiedział o tym, że Lora go kocha, tak jak

on ją. To, że okazywał coraz większą obojętność wobec panny Lenz, że odnosił się do niej z coraz większą

rezerwą, dręczyło nie tylko jego, ale i Lorę.

Wyjazd w góry mógł być dla niego jedynym ratunkiem. Wyjechał bez pożegnania z Lorą, która dopiero

od Georga Rolanda dowiedziała się, że Rudolf udał się na wypoczynek. Na wiadomość o tym zrobiła się

jeszcze bledsza.

Biedna Lora bez pamięci kochała się w Rudolfie. Kochała skrycie i nie chciała nic w zamian, ale

cierpiała bardzo widząc, że Rudolf nie

143

chce z nią zamienić ani słowa. Patrzył na nią obojętnie, jak gdyby jej nie dostrzegał. A kiedy musiał

zwrócić się do niej w sprawach służbowych, czynił to z chłodną grzecznością. Gdy spogłądała na niego

bezradnie, stawał się jeszcze bardziej obojętny. Stale obawiał się, że nie uda mu się wytrwać w rołi, którą

przyszło mu grać. Marzył jednak, by wziąć ją w ramiona i obsypać pocałunkami.

background image

Rudolf wyjechał na kilka dni. Zażywał dużo ruchu, a kiedy po całym dniu na świeżym powietrzu wracał

prawie nieprzytomny ze zmęczenia do domu, kładł się do łóżka w nadziei, że zaśnie jak kamień. Chciał

zapomnieć o Lorze lub przynajmniej móc o niej myśleć spokojnie. Ale tęsknota boleśnie szarpała jego serce.

Do Hamburga powrócił wypoczęty fizycznie, lecz jeszcze bardziej chory na duszy. Bardzo tęsknił za

Lorą. Pojechał najpierw do domu swojego przybranego ojca. W pokoju znalazł list od Waltraut. Od dwóch

dni leżał na jego biurku.

Od razu rozpoznał pismo dziewczyny, a i kolorowy znaczek zdradzał, gdzie został nadany list. Z

pobladłą twarzą patrzył na kopertę. Co znajdzie w tym liście? Przecież to Waltraut postanowiła, że nie będą

do siebie pisywać. Dlaczego więc postąpiła wbrew własnej decyzji? Musiała mieć ku temu jakiś szczególny

powód.

Opadł ciężko na fotel, który stał tuż przy jego biurku, rozerwał kopertę i zaczął czytać:

Mój kochany, mój kochany bracie Rudolfie,

Tak, Rudolfie, nie mogę nazwać Cię inaczej. I wiem, że nigdy nie będziesz dla mnie kimś innym. Jesteś

moim bratem, byłeś nim i pozostaniesz nim na zawsze. Nie mogę zostać Twoją żoną, Rudolfie. Nie

rozumiem, jak wcześniej mogłam wyrazić zgodę na nasze zaręczyny. Myślałam zapewne, że będę mogła się

przełamać, ale uczyniłam to tylko ze względu na ojca. Wiem, że i Ty zgodziłeś się na to tylko dlatego, by

zadośćuczynić jego woli. Ale mój dobry, kochany bracie, postąpiliśmy oboje wbrew naszej naturze. Teraz

wiem o tym, Rudolfie, jestem tego pewna, z każdym dniem coraz bardziej pewna, ponieważ wiem już, jak

kobieta może kochać mężczyznę, którego los wyznaczył jej na męża. Tak, Rudolfie, zwracam się do Ciebie o

pomoc, tak ufna jak zawsze, kiedy potrzebowałam Twojego wsparcia. Musisz mi pomóc, Rudolfie, proszę

Cię

144

0 to. Kocham innego, tak, to co przeczytałeś, jest prawdą, kocham go .z całego serca i nawet gdybym

nie mogła zostać jego żoną, nie mogłabym

również poślubić żadnego innego mężczyzny. On jeszcze mi nie powiedział, że odwzajemnia moją

miłość, ale ja to wiem, czuję to. Bo przecież czasami czuje się to, co nie zostało wypowiedziane. Musiałam

Ci to wyznać, Rudolfie, żebyś Ty, na miłość boską, nie próbował wzniecić w swoim sercu uczuć, jakimi nie

darzyłeś mnie dotychczas. Ale myślę, że nie mam się czego obawiać. Tak jak ja nie mogę widzieć w Tobie

nikogo innego jak tylko mojego ukochanego brata, tak i dla Ciebie pozostanę na zawsze jedynie siostrą.

Pomóż mi, kochany Rudolfie, tak jak zawsze pomagałeś mi w potrzebie. Napisz szybko, czy zwalniasz mnie

z danego Ci słowa, czy zgadzasz się na to, żeby zerwać nasze zaręczyny? Jak mamy przekazać naszą decyzję

ojcu, o tym porozmawiamy później. Teraz proszę Cię tylko, byś mi zwrócił wolność i zwolnił od danego Ci

słowa. Musisz mnie zrozumieć, nie chcę, byś miał mi to za złe. Z radością podzielę się z Tobą moim

spadkiem, ale nie tak, jak postanowił ojciec. A on musi zrozumieć, że nie można nic robić wbrew własnej

naturze. Proszę, nie każ mi długo czekać na odpowiedź. Jak ojciec przyjmie naszą decyzję, o tym nie chcę

nawet myśleć, ale on przecież nie może mnie zmusić, bym uczyniła coś, czego uczynić nie mogę.

Rodzeństwo nie może zawierać małżeństwa, a przecież my jesteśmy rodzeństwem. Nie łączą nas wprawdzie

więzy krwi, ale w rzeczy samej jesteśmy bratem i siostrą. Mam nadzieję, że Twoje uczucia do mnie nie

background image

zmieniły się w tym czasie. To byłoby straszne! Napisz od razu, mój ty miły, kochany Rudolfie, napisz, że

zwracasz mi wolność i że ciągle jeszcze jestem dla Ciebie tylko siostrą, tak jak ty dla mnie tylko moim

bratem. Jeżeli ojciec zauważył mój list, nie mów mu, co było jego treścią, daj mu na razie jakąś wymijającą

odpowiedź. Następny list wyślę na adres klubu. Dowiaduj się tam, proszę, czy nie ma dla Ciebie poczty. A

teraz, niech Bóg ma Cię w swojej opiece, mój kochany bracie. Proszę, uwolnij mnie od wszelkich obaw

1 cierpienia.

Twoja oddana siostra Waltraut

Rudolf skończył czytać. Odetchnął z ulgą, jak gdyby nagle pozbył się przygniatającego go ciężaru. Czuł,

że ogromny kamień spadł mu z serca. Poczuł się lekki i wolny. Pogładził zapisane kartki papieru.

10 Kaprysy losu 145

Siostrzyczko, kochana mała siostrzyczko, dzięki Bogu, że jesteś tylko moją siostrą i że chcesz nią

pozostać. Nawet gdyby przyszło mi walczyć u twojego boku, osiągniesz swój cel. Nie możesz być

nieszczęśliwa. A i ja teraz będę mógł pomyśleć o własnym szczęściu.

Zerwał się z fotela i wyprostował, jak gdyby zrzucał z ramion przygniatający go ciężar. Ale zaraz usiadł i

zabrał się do pisania listu do Waltraut. Pisał to, co podpowiedziało mu serce, chciał ją uspokoić i dodać jej

odwagi. Kiedy zaklejał kopertę, usłyszał kroki ojca. Szybko schował obydwa listy. Ten, który napisał przed

chwilą, miał zamiar zaraz nadać na poczcie. Wyszedł ze swojego pokoju i zbiegł po schodach, by przywitać

się z ojcem. Ten wziął go w swoje ramiona.

— Jesteś już, mój synu. Dzięki Bogu, masz radosne spojrzenie i widać, że nabrałeś sił. No tak, cóż

znaczy młodość. Młodzi zawsze szybko dochodzą do siebie. Widzę, że wyjazd w góry dobrze ci zrobił.

Rudolf pomyślał, że to nie wyjazd w góry, lecz list od Waltraut dodał mu skrzydeł. Ale ojcu

odpowiedział:

— Było wspaniale. I ty powinieneś wybrać się kiedyś w góry. Twarz ojca spochmurniała nagle.

— O nie, nigdy więcej. Od czasu śmierci twojego ojca nigdy nie byłem w górach. I nigdy w góry nie

pojadę.

— Ale może właśnie tam odzyskałbyś spokój ducha. Czy to wspomnienie na zawsze będzie tkwić w

twojej duszy jak bolesny cierń?

— To nigdy mi się nie uda. Ale nie mówmy już o tym. Opowiedz lepiej, jak spędziłeś ostatni tydzień.

Rudolf zaczął opowiadać. Poszli razem do jadalni i zasiedli do stołu. Rudolf był wesoły i ożywiony, co

ostatnio mu się nie zdarzało. Bardzo chciał zapytać ojca o Lorę Lenz, ale nie miał odwagi tego uczynić.

Obawiał się, że jedno nieostrożne pytanie może go zdradzić. Ojciec jednak sam zaczął o niej mówić.

— Bardzo mi ciebie brakowało, Rudolfie, jestem szczęśliwy, że znowu jesteś w domu. Posiłki w

samotności nie sprawiały mi żadnej przyjemności. W firmie nie było aż tak źle, mam przecież pannę Lenz.

To wspaniała dziewczyna. Zachowywała się jednak tak, jakby ciążyła jej samotność. Dużo rozmawialiśmy o

tobie. Opowiadałem jej też o Waltraut. W ostatnich dniach dostałem długi list z Cejlonu.

— Masz wiadomości od Waltraut? — zapytał Rudolf z niepokojem.

146

background image

— Tak, zachowałem dla ciebie ten list. Jeżeli chcesz, dam ci go do przeczytania. Jest zachwycona

Cejlonem, a szczególnie Soardą. To pierwszy długi list od niej. Do tej pory dostałem tylko telegram, który

wysłała zaraz po przyjeździe, i krótki liścik z obietnicą, że wkrótce napisze coś więcej. To właśnie ten

obiecany list. Oczywiście, pozdrawia cię serdecznie.

— Dziękuję ci, ojcze. Kiedy będziesz pisał do Waltraut, pozdrów ją też ode mnie. A wracając do firmy:

panna Lenz pomogła ci, kiedy czułeś się osamotniony?

— W rzeczy samej. Kiedy z nią rozmawiam, zawsze spogląda na mnie pełnym zrozumienia wzrokiem.

Nie ukrywałem przed nią, że martwię się o ciebie. Byłeś taki blady i zmęczony. Kiedy mówiłem jej o tym,

miała łzy w oczach. Pocieszała mnie, jak tylko mogła, i widać było, że czyniła to z potrzeby serca. Ma taki

miły, ciepły głos, podobny w brzmieniu do głosu Waltraut. Powtarzam raz jeszcze: to wspaniała dziewczyna.

Rudolf najchętniej rzuciłby się ojcu na szyję. Jeszcze przez chwilę rozmawiali, nim Georg Roland

poszedł do swojego pokoju na poobiednią drzemkę. Syn powiedział mu, że chciałby od razu pojechać do

firmy. W czasie jego nieobecności nagromadziło się pewnie dużo spraw, które powinien niezwłocznie

załatwić.

— Nie będzie aż tak źle, Rudolfie. Panna Lenz ubłagała mnie, bym pozwolił jej zająć się także twoim

działem. Oczywiście, na ile tylko będzie w stanie to zrobić. Dała sobie z tym znakomicie radę. Ale jest kilka

spraw, które musisz załatwić osobiście. Dlatego nie będę cię zatrzymywał, jedź do firmy. Tylko proszę,

odeślij z powrotem mój samochód.

11

Rudolf pojechał do firmy. Po drodze wstąpił na pocztę, by nadać list do Waltraut. Kiedy wszedł do biura,

od razu poszedł do pokoju, w którym siedziała Lora. Gdy otworzył drzwi, zobaczył pannę Lenz siedzącą przy

biurku i piszącą na maszynie. Nie słyszała, jak wszedł do pokoju. Dopiero kiedy stanął tuż przy niej,

przestraszona podniosła głowę. Zauważył, jak blada i szczupła była teraz jej twarz. Najchętniej porwałby ją

w ramiona i ucałował ze szczęścia, że znowu ją widzi. Ale nie uczynił tego. Spojrzał tylko rozkochanym

wzrokiem i powiedział z uśmiechem:

— Dzień dobry, panno Lenz. Już wróciłem.

Kiedy zobaczyła jego rozpromienione oblicze, uśmiech rozjaśnił jej twarz.

— Chyba dobrze panu zrobił ten wyjazd, panie Werkmeister. Czy zdążył pan odpocząć? Nie było pana

przecież bardzo krótko.

— Już dłużej bym tam nie wytrzymał. Wprawdzie góry są wspaniałe, ale tu pozostawiłem przecież tak

wiele.

Lora była szczęśliwa, że znowu rozmawiał z nią tak miło i przyjaźnie. Rozmowa z nim dodała jej więcej

sił, niż gdyby wyjechała na długi urlop. Jej twarz zaróżowiła się, a oczy błyszczały takim samym blaskiem

jak oczy Rudolfa.

— Mógł pan spokojnie pozostać tam dłużej, nie jest tak dużo zaległej pracy. Za pozwoleniem szefa

załatwiłam wszystko, co mogłam.

Spojrzał jej głęboko w oczy, a ona onieśmielona jego spojrzeniem spuściła wzrok.

148

background image

— Ojciec już mi wszystko powiedział. Oprócz swoich obowiązków, których ma pani i tak już

wystarczająco dużo, wykonała pani część mojej pracy. Chyba powinienem panią za to zganić, bo przez to jest

pani taka blada i zmęczona. Kiedy wszedłem do pokoju, przeraziłem się pani wyglądem. Teraz jest już lepiej,

ma pani przynajmniej zaróżowione policzki. Ale z pewnością ucieszy się pani, jeżeli z powrotem przejmę

swoje obowiązki. To będzie dla pani duża ulga.

— Ależ skądże, przecież to sprawiało mi ogromną przyjemność.

— Tak? W takim razie wolałaby pani, żebym wyjechał na dłużej? — zapytał wesoło.

— Ależ nie, skądże znowu.

— Cieszę się bardzo. Byłoby mi smutno, gdyby wolała pani, żeby mnie tu nie było.

Podniosła swoje duże poważne oczy i rzuciła mu dumne spojrzenie, które poruszyło go mocno.

— Nie mam żadnego prawa, by decydować o tym, czy ma pan być tu czy gdzie indziej. Byłby to z mojej

strony przejaw arogancji, o którą mnie pan, mam nadzieję, nie podejrzewa — powiedziała cicho.

Szybkim ruchem przetarł czoło, jak gdyby zrobiło mu się nagle bardzo gorąco.

— Proszę mi wybaczyć, panno Lenz, jestem dzisiaj trochę wytrącony z równowagi. Kiedy przyjechałem

do domu, czekała na mnie tak wspaniała wiadomość, że z tej radości nie wiem, co mówię. Niech pani się na

mnie nie gniewa, jeżeli zadaję niemądre pytania.

Coś drgnęło w jej twarzy, ukazał się na niej bolesny grymas. Pytała samą siebie, co może tak

uszczęśliwić człowieka. Co może wprowadzić go w taki stan? To musiała być wiadomość związana z kimś

bardzo bliskim jego sercu. Czy Rudolf miał kogoś, kogo kochałby tak bardzo? Jaka wiadomość mogła go tak

uszczęśliwić?

— Nie mam panu nic do wybaczenia, panie Werkmeister. Widać po panu, że jest pan bardzo szczęśliwy

— powiedziała zachrypłym głosem, starając się ukryć zdenerwowanie.

Oparł rękę na biurku i wtedy dopiero spostrzegł ten bolesny grymas na twarzy dziewczyny. Najchętniej

pocałowałby teraz jej drżące usta. Czuł podświadomie, że jej myśli podążają fałszywym tropem i musiał ją

uspokoić:

149

— Tak, otrzymałem właśnie bardzo ważną wiadomość od mojej siostry. Czuję się tak, jakby kamień

spadł mi z serca, kamień, który ciążył mi już od dawna.

Z radością zauważył, że bolesny grymas zniknął z jej twarzy, a oczy zajaśniały promiennym blaskiem.

— Czy z tego powodu był pan tak zmieniony w ostatnim czasie? — wymknęły jej się nieostrożne słowa.

— Tak, panno Lenz, dlatego właśnie byłem nie do zniesienia. Bo tak przecież było, nieprawdaż?

— Ależ skądże. To zrozumiałe, że martwił się pan o swoją siostrę, która sama udała się w tak daleką

podróż. Pan Roland także dostał od niej list z dobrymi wiadomościami. Mówił mi o tym.

— Tak, mnie też o tym powiedział. Ale mam do pani gorącą prośbę. Proszę, niech pani nie mówi ojcu,

że dostałem list od siostry. To ma być dla niego niespodzianka.

— Naturalnie, nie wspomnę ani słowem.

— To dobrze, a teraz zostawiam panią samą. Widzę, że chce pani zabrać się do korespondencji, a i ja

muszę trochę popracować. Ale zanim pójdę, chciałbym pani jeszcze coś powiedzieć. Już niedługo dowie się

background image

pani, z jakich powodów nie chcę, by ojciec dowiedział się o tym liście i dlaczego jestem dzisiaj tak

szczęśliwy. W pewnym sensie dotyczy to bowiem także pani.

— Mnie? — zapytała zdumiona.

— Tak, także pani. Ale to musi jeszcze niestety pozostać tajemnicą. ¦ — Czy pana siostra wie coś o

mnie?

— Nie wiem, czy dostała już list od ojca, ale przypuszczam, że tak. W takim razie musi także wiedzieć o

pani. Ojciec z pewnością napisał jej wiele dobrego o swojej nowej sekretarce. Przede mną także wychwalał

panią pod niebiosa, że pomogła mu pani znieść samotność. Z tego powodu proszę też ode mnie przyjąć

podziękowania.

Podał jej rękę. Ona z wahaniem wsunęła w nią swoją dłoń, a wtedy Rudolf na krótko przestał panować

nad sobą. Szybko przycisnął usta do jej dłoni, ale zaraz puścił jej rękę i oddalił się, jakby chciał uciec przed

samym sobą.

Lora Lenz siedziała bez ruchu. Jak we śnie spojrzała na swoją dłoń. Była smukła, delikatna i krucha. Ale

jeszcze nikt dotąd nie pocałował tej

150

I

pięknej dłoni, teraz zdarzyło się to po raz pierwszy. Było to dla niej coś tak niezwykłego, że jej serce

waliło nieprzytomnie. Oszołomiona, ciągle spoglądała na swoją dłoń, a potem przytuliła twarz do miejsca,

którego dotknęły usta Rudolfa. Z jej piersi wyrwał się zdławiony szloch. Przez kilka chwil trwała w

bezruchu, po czym wyprostowała się, potarła ręką czoło, jakby chciała otrząsnąć się ze snu, i opanowując

swoje wzburzenie zagłębiła się w pracy. Obowiązek to obowiązek, nawet kiedy serce zamiera z radości lub

bólu. Pracowała dalej w milczeniu nie wiedząc, co tak bardzo poruszyło Rudolfa. Nie wiedziała, że jest tak

szczęśliwy dlatego, bo odzyskał wolność i może kochać tę, którą z całego serca kochać pragnął.

Ale Rudolf nie był jeszcze na tyle wolny, by móc spokojnie patrzeć w przyszłość. Przyjdzie mu jeszcze

stoczyć ciężkie boje, zanim będzie mógł pójść za głosem swego serca. O tym jednak teraz nawet nie myślał.

Był wdzięczny losowi, który uwolnił go od największego zmartwienia: Wałtraut nie chciała zostać jego żoną,

kochała innego, tak jak on kochał inną, i na zawsze pozostanie jego siostrą. To na razie wystarczało mu do

szczęścia. Wszystko inne przyjdzie z czasem.

Rudolf, tak jak Lora, zabrał się do pracy. Był zadowolony i pewny tego, że wszystko dobrze się ułoży.

Było to tak piękne i upajające uczucie, że najchętniej pobiegłby teraz do Lory i powiedział jej: Będziemy

szczęśliwi, Loro, należymy do siebie i razem będziemy budować nasze życie, my oboje. Jeszcze trochę

cierpliwości, moja słodka, kochana dziewczyno.

Opanował jednak swoje uczucia i wrócił do pracy. Nie mógł Lorze jeszcze nic powiedzieć, bo w ten

sposób i ona znalazłaby się na polu walki, gdzie ktoś przecież będzie musiał odnieść rany. Nie może jej

niepokoić tak długo, zanim nie usunie wszystkich przeszkód. Na razie była bezpieczna, lubiła swoją pracę, a

on dołoży wszelkich starań, by rozjaśnić jej życie.

Szybko jak nigdy załatwił wszystkie sprawy. Zupełnie inaczej pracuje się z lekkim sercem, sercem

pełnym nadziei. Chciał codziennie widzieć Lorę, codziennie z nią rozmawiać i spoglądać w jej piękne

background image

brązowe oczy, w których igrały złociste ogniki, kiedy była wesoła. W ostatnim czasie oczy jej przysłonięte

były często mgiełką smutku, ale dziś promieniały. Jej zmęczona twarz znowu odzyskała kolory i jaśniała

151

radością. Jak bardzo musiała cierpieć, kiedy myślała, że jest szczęśliwy z powodu innej kobiety. Tak,

tak, Lora go kochała, wiedział o tym, nie chciał i nie mógł w to wątpić. To było najważniejsze. Jakże pragnął

powiedzieć jej otwarcie, że i on ją kocha. Ale nie wolno mu było tego uczynić. Mógłby ją tylko spłoszyć,

gdyby mówił o miłości, nie mogąc się jej oświadczyć.

Moja Loro, słodka, mała dzielna Loro, poczekaj jeszcze trochę moja dziewczyno, moja kochana,

zobaczysz, że będziemy szczęśliwi. Trzeba jeszcze tylko trochę poczekać.

Rudolf spojrzał na swoje obliczenia i stwierdził, że musiał popełnić jakiś błąd w rachunkach. Nic się nie

zgadzało. Ale któż potrafiłby dobrze policzyć, jeżeli byłby tak bardzo zakochany, zakochany w takiej

słodkiej dziewczynie. Rachunki i miłość nie idą w parze. Ale teraz trzeba się skupić, obliczenia muszą się

zgadzać, trzeba na kilka chwil przestać myślać o ukochanej dziewczynie. To musi się udać, tym bardziej gdy

w sercu ma się ogromną radość i szczęście.

Roześmiał się, że taki jest zakochany, i pochylił się nad kartką, by raz jeszcze sprawdzić obliczenia.

Waltraut ogarniał niepokój, kiedy zastanawiała się, jak Rudolf przyjmie jej list. Obliczyła, że powinien

otrzymać go jeszcze przed Bożym Narodzeniem, tak więc pod koniec stycznia mogła spodziewać się

odpowiedzi. Tyle dni będzie jeszcze musiała żyć w niepewności! Ale nie pozostawało jej nic innego, jak

tylko cierpliwie czekać.

Jan w dalszym ciągu co drugi dzień bywał w Soradzie. Poza tym spotykał się ze Schliiterami i ich

gośćmi wszędzie tam, gdzie tylko było to możliwe. Ku jego miłemu zaskoczeniu ojciec oznajmił już pod

koniec tygodnia, że chciałby mu w następną niedzielę towarzyszyć podczas wizyty w Soardzie.

— Chcę wykorzystać ten czas, kiedy pan radca jest tutaj. Teraz ja mam towarzystwo starszego pana, a

wy młodzi macie czas dla siebie — powiedział do Jana.

Gdy Jan powiedział o tym w Soardzie, Schliiterowie ucieszyli się bardzo, że ojciec przyjaciela

zdecydował się porzucić swe samotne życie.

— To zawdzięczamy tylko twojej obecności, drogi ojcze — powiedziała pani Dora z przekonaniem.

152

Kiedy jednak całe towarzystwo udało się o zachodzie słońca na wieczorny spacer po okolicy, Jan, który

jak zwykle szedł u boku Waltraut, powiedział:

— Myślę, że to bardziej pani niż pan radca jest tym magnesem, który przyciąga tutaj mojego ojca.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

— To chyba niemożliwe.

— Owszem, proszę mi wierzyć. Ojciec tak wiele o pani mówi. I nawet jeżeli oświadczył, że przyjeżdża

tutaj ze względu na pana radcę, to znam go na tyle dobrze, że wiem, iż tak naprawdę zależy mu tylko na

towarzystwie pani. Tylko nie chce się do tego przyznać. Kiedy jest tutaj, nie odstępuje pani na krok. Ale i

pani poświęca mu dużo czasu. Aż zazdrość ogarnia, kiedy się to widzi.

Zmusiła się do uśmiechu.

background image

— Jak to? Czy syn może być zazdrosny o ojca?

— Oczywiście. Kiedy tylko widzi, że pewna młoda dama darzy starszych panów większymi względami

niż nas młodych.

— Tak więc jeszcze wszystko przed panem, panie Werkmeester. Musi pan tylko cierpliwie doczekać

starości — przekomarzała się Waltraut.

— Hm. Wątpię tylko, czy wtedy jeszcze tak bardzo będzie mi na tym zależało. Ale w każdym razie

mam nadzieję, że kiedy będę starszym panem, będzie pani obchodziła się ze mną bardziej życzliwie niż teraz.

— Pod warunkiem, że spotkamy się dopiero wtedy, gdy pana głowę zdobić będzie szlachetna siwizna —

powiedziała na pozór szczerze, jak gdyby nie zrozumiała głębszego sensu jego słów.

Spojrzał na nią z wyrzutem.

— Spotkamy? Nie, wcale nie miałem tego na myśli. Wierzę, że kiedy tylko przyjdzie na to czas, zawsze

będziemy razem.

Rumieniec na policzkach Waltraut zdradził mu, że doskonale wiedziała, co kryło się w jego słowach. Ale

starała się nie dać tego po sobie poznać i powiedziała z udawaną beztroską:

— Ale panu przecież tak bardzo się nie śpieszy, by zostać starszym panem.

— Och, nie. Mam w planie wiele rzeczy, które zamierzam osiągnąć, zanim się zestarzeję.

153

Reszta towarzystwa dogoniła Waltraut i Jana, a zaraz potem dwaj młodsi panowie zaczęli wesoło

żartować i przekomarzać się ze sobą. Panie i radca z radością przyłączyli się do zabawy.

Po spacerze podano kolację, a potem zamierzano potańczyć trochę przy muzyce z gramofonu. Dora

uwielbiała tańczyć. I tym razem dała się porwać na parkiet. Także i Waltraut zatańczyła kilka razy z Harrym i

Janem. Kiedy wirowała w mocnych ramionach Jana, podniosła głowę i spytała:

— Czy nie musi pan już wracać do domu?

Mimo woli objął ją nieco mocniej, niż to było przyjęte.

— Czy chce się mnie pani pozbyć?

— Nie to miałam na myśli. Czy nie boi się pan tak późno wracać? Czy nie grozi panu o tej porze żadne

niebezpieczeństwo?

Jan spojrzał uszczęśliwiony w oczy Waltraut.

— Czy choć trochę martwi się pani o mnie?

— Jest pan przecież moim przyjacielem, panie Werkmeester — odpowiedziała tak spokojnie, jak tylko

umiała.

— Mimo to jestem uszczęśliwiony, że się pani o mnie troszczy. A cóż złego może mnie spotkać?

— Tropikalne noce pełne są niebezpieczeństw. Mąż Dory nie pozwala, byśmy opuszczały dom po

zmroku.

— No tak, kobiety powinny o tej porze być w domu. Ale nie jest aż tak źle, jak pani myśli. W naszych

stronach bardzo rzadko zdarza się spotkać niebezpieczne dzikie zwierzę. A jeżeli nawet jakiś drapieżnik

pojawiłby się na drodze, uciekłby przerażony, widząc pędzący prosto na niego samochód. Jeździmy tu

przecież z szybkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę.

background image

— A jeżeli przy tej szybkości coś stałoby się z samochodem? Czy nie może zdarzyć się żadne

nieszczęście?

Spojrzał na nią wzruszony.

— Proszę się nie martwić, jestem bardzo ostrożny. A poza tym znam tu prawie każdą ścieżkę. Tam,

gdzie jest niebezpiecznie, uważam szczególnie. Naprawdę nie ma powodów do niepokoju. Ale muszę pani

wyznać, iż jestem szczęśliwy, że tak bardzo pani się o mnie troszczy.

Muzyka ucichła, a Jan powiedział z uśmiechem:

— Panna Roland każe mi już iść do domu. Muszę być jej posłuszny.

154

Pożegnał się ze wszystkimi. Kiedy odjeżdżał, Dora i Waltraut stały objęte na werandzie. Pomachały mu

na pożegnanie. Jego wzrok szukał oczu Waltraut. Pani Dora przeraziła się widząc, ile gorącej tęsknoty kryło

się w jego spojrzeniu. Ukradkiem spojrzała na przyjaciółkę. Była bardzo blada, a jej oczy pokryła błyszcząca

wilgotna mgiełka. Dora wzięła ją w ramiona i ucałowała serdecznie. Teraz wiedziała już z całą pewnością:

Jan nie był Waltraut obojętny.

W następną niedzielę Jan wraz z ojcem przyjechali do Soardy. Byli tu nieco wcześniej niż ostatnim

razem. Jeszcze przed obiadem Hendrik Werkmeester przypomniał Waltraut o jej obietnicy. Prosił, by

pokazała mu zdjęcia. Waltraut przyniosła z pokoju album i położyła przed ojcem Jana. Stała tuż obok niego i

przewracając kartka po kartce opowiadała mu o osobach i miejscach, które widzieli na zdjęciach. Hendrik

Werkmeester oglądał fotografie z zachłanną ciekawością, nie odzywając się przy tym ani słowem. Gdyby

Waltraut przyjrzała mu się dokładniej, zauważyłaby ogromne napięcie na jego twarzy. Drżał, przeglądając

zdjęcia, a jego czoło stawało się coraz bardziej czerwone. Kiedy przewrócił ostatnią kartkę, Jan powiedział:

— Teraz moja kolej, panno Roland. Czy i mnie pozwoli pani obejrzeć zdjęcia?

Z uśmiechem podała mu album.

— Ależ oczywiście, bardzo proszę. Przecząco pokiwał głową.

— Dlaczego traktuje mnie pani tak po macoszemu? Proszę, niech pani będzie tak miła i opowie mi o

każdej fotografii, tak jak opowiedziała pani mojemu ojcu.

Ojciec Jana podniósł się z fotela.

— Ja tymczasem pójdę na papierosa. Proszę, panie radco, może schowamy się w jakimś kącie, tam

gdzie dym nie będzie przeszkadzał naszym damom.

— Zawsze z ochotą, panie Werkmeester — odpowiedział pan radca. Hendrik ponownie zwrócił się do

Waltraut.

— Czy po obiedzie będę mógł jeszcze raz w spokoju obejrzeć album? Może wtedy mój syn nie będzie

tak zazdrośnie zaglądał mi przez ramię:

— Oczywiście, panie Werkmeester, ale dopiero po sjeście.

155

— Gdybym mógł prosić, przed sjestą. Wezmę album ze sobą na leżak i zanim zasnę, jeszcze raz

dokładnie obejrzę wszystkie zdjęcia.

— Zgoda — powiedziała z miłym uśmiechem dziewczyna.

background image

— Ci starsi panowie zawsze mają szczęście — zamruczał Jan zazdrośnie. — Mnie nigdy nie obdarzyła

pani takim uśmiechem.

— Zazdrość to bardzo brzydka cecha — powiedziała z przekorą, starając się ukryć zmieszanie.

— Ależ ja tak bardzo panią proszę, niech pani usiądzie przy mnie i opowie mi wszystko o tych

fotografiach — powiedział z błaganiem w głosie.

Waltraut przystała na jego prośbę.

Kiedy oglądali razem zdjęcia, Jan pytał ją o wszystko. Tymczasem reszta towarzystwa usiadła nieco

dalej od miejsca, gdzie oni siedzieli pochyleni nad albumem. Hendrik Werkmeester zajął miejsce blisko Jana

i Waltraut. Wprawdzie nie mógł widzieć fotografii, ale uważnie przysłuchiwał się temu, co opowiadała

dziewczyna. Sprawiał jednak wrażenie, jak gdyby z największą uwagą wsłuchiwał się w słowa pana radcy.

— To mój ojciec i mój brat Rudolf — powiedziała Waltraut, pokazując na bardzo udane zdjęcie obu

panów.

Jan z ciekawością przyglądał się tej fotografii.

— Tak więc ten wytworny starszy pan to pani ojciec? Pani przybrany brat jest trochę wyższy od niego.

Obaj mają bardzo interesujące twarze. Ale kogo przypomina mi pani brat? Szczególnie tu, na tym zdjęciu,

gdzie siedzi pochylony do przodu i najprawdopodobniej z uwagą słucha tego, co mówi ojciec. Chyba znam

kogoś, kto jest do niego podobny.

— Trudno mi powiedzieć, panie Werkmeester.

— Ile lat ma pani brat?

— Trzydzieści cztery.

— Jest prawie cztery lata starszy ode mnie.

— Pan ma trzydzieści lat?

— Tak. A czy wyglądam na starszego?

— Czasami, kiedy jest pan taki poważny. Ale kiedy pan się śmieje, wygląda pan dużo młodziej. Już

dawno zwróciłam na to uwagę, że ma pan takie same oczy jak mój brat. Ten sam szary kolor, który

156

w oprawie ciemnych brwi i rzęs wydaje się zupełnie jasny. I pana ojciec też ma takie oczy.

»

— Ale oprócz tego nie ma żadnego podobieństwa między mną a ojcem.

— Czasami. To dziwne, pana ojciec przypomina mi często mojego brata. Na przykład teraz, kiedy siedzi

pochylony, wsłuchując się w słowa pana radcy. Proszę, niech pan jeszcze raz spojrzy na to zdjęcie. Rudolf

siedzi tak samo, jak teraz siedzi pana ojciec. Ta sama postawa, wąski szlachetny kształt głowy, taki sam

zresztą jak u pana, i ten sam profil. Proszę, niech pan porówna.

Jan i Waltraut spojrzeli na ojca i spostrzegli, że jego czoło zaczerwieniło się nagle. Ale nie sądzili, że ma

to związek z ich rozmową. Nie mieli podstaw wątpić, że ojciec Jana z uwagą słucha słów radcy. Nie

przypuszczali także, że był świadkiem całej ich rozmowy, a kiedy usłyszał ostatnie słowa Waltraut, krew

uderzyła mu do głowy.

Jan skinął z uśmiechem głową.

background image

— Tak, istotnie jest pewne podobieństwo. A że pani brat nazywa się Werkmeister, nie jest wykluczone,

że mieliśmy w przeszłości jednego przodka. To byłoby interesujące, gdybyśmy mogli doszukać się

wspólnych korzeni. Trzeba by sprawdzić, czy niemieccy Werkmeisterowie pochodzą od holenderskich

Werkmeesterów, czy też odwrotnie: holenderscy od niemieckich. W każdym razie wydaje mi się, że istnieje

większe podobieństwo między moim ojcem a pani przybranym bratem niż między mną a ojcem.

— Pan ma podobną postawę i sposób poruszania się jak pana ojciec, ma pan te same oczy i kształt

głowy. Ale wydaje mi się, że jest pan bardziej podobny do matki, której zdjęcie widziałam w La-rinie.

Spojrzał na nią z radosnym uśmiechem.

— Bardzo się cieszę — powiedział cicho.

— Jaki jest powód pana radości?

— Cieszę się, że tak dokładnie pani mi się przyjrzała. Mogę mieć nadzieję, że choć trochę interesuje się

pani moją osobą.

Twarz Waltraut. oblała się rumieńcem. Po chwili jednak dziewczyna podniosła głowę i spojrzała karcąco

na Jana.

— Choć trochę? Panie Werkmeester, wydaje mi się, że okazuję panu

157

wręcz duże zainteresowanie. Okazałam je już w podróży, gdy dowiedziałam się, że jest pan

zaprzyjaźniony ze Schluterami. Westchnął głęboko.

— Kiedy już zaczynam się cieszyć, że dostałem od pani kostkę cukru niczym mój słoń Jumbo, pani

zaraz studzi moją radość. Ja, jako Jan Werkmeester, nie mogę wzbudzić pani zainteresowania, istnieję dla

pani jedynie jako przyjaciel Schliiterów.

Roześmiała się, słysząc jego skargę.

— Za dużo cukru to niezdrowo na żołądek — powiedziała przekornie.

— Ale ja mam znakomity żołądek, cukier mi nie szkodzi. Tak jak mój słoń Jumbo, nigdy nie mam go

dosyć.

Skończyli przeglądać album. Waltraut podniosła się z fotela.

— Przyniosę mój aparat i zrobię kilka zdjęć. Proszę, niech pan przysiadzie się do innych, chciałabym

objąć was wszystkich.

Waltraut mówiła głośno, tak by inni także mogli ją usłyszeć. Ojciec Jana zrobił gwałtowny ruch, jakby

zamierzał uciec. Ale zaraz opadł na fotel i powiedział ochrypłym głosem:

— Janie, proszę, przynieś mi mój kapelusz.

— O, pan Werkmeester chce mieć zdjęcie w kapeluszu — powiedziała wesoło Dora.

Starszy pan odpowiedział jej żartem.

— Będę przynajmniej wyglądał jak prawdziwy ogrodnik.

— Ależ dlaczego chce pan ukryć swoje siwe włosy? Tak interesującej twarzy nie można chować pod

kapeluszem.

background image

— Pani Doro, proszę, niech pani nie wpędza ojca w dumę. On dosyć już flirtuje z młodymi damami,

które, co uważam za ubolewania godne, i tak wolą starszych panów — zaprotestował Jan z udawanym

oburzeniem.

Waltraut, która właśnie wróciła z aparatem, musiała słyszeć jego ostatnie słowa.

Ojciec Jana sięgnął po album i położył go przed sobą na stole. Tak sprytnie przesunął swój fotel, że

znalazł się dokładnie za plecami Harrego Schliitera.

Waltraut przygotowała aparat.

— Proszę, panie Werkmeester, niech pan się przesunie trochę

158

w prawo. Pan Schliiter pana zasłania, a przecież na moim zdjęciu nie

może zabraknąć tak interesującej postaci.

* Jan odwrócił się w stronę ojca i powiedział z udawanym oburzeniem:

— Tak jak powiedziałem, znowu ci starsi panowie. A o mojej interesującej postaci nawet pani nie

wspomni.

Waltraut roześmiała się.

— Pan i tak zajął doskonałe miejsce. A teraz proszę spojrzeć tutaj. Zrobię zdjęcie migawkowe, jest

dosyć światła.

Wszyscy z uśmiechem spoglądali w aparat, ale kiedy Waltraut nacisnęła spust migawki, pan

Werkmeester uczynił gwałtowny ruch i odwrócił głowę. Przedtem ukradkiem nasunął kapelusz głębiej na

czoło.

Waltraut podziękowała miło i oznajmiła, że chce zrobić jeszcze jedno zdjęcie na dole w ogrodzie.

Wszyscy ustawili się wśród wspaniałych tropikalnych kwiatów. Hendrik Werkmeester nie protestował,

stanął koło kwitnącego krzaka i złapał ręką obsypaną pąkami gałązkę. A kiedy Waltraut robiła zdjęcie,

szybko opuścił gałąź, tak że jego twarz skryła się wśród liści. I tym razem nikt tego nie zauważył.

Waltraut zaniosła aparat do domu, a gdy wróciła na werandę, Jan zapytał:

— Kiedy dostaniemy zdjęcia, panno Roland?

— Może już jutro będą gotowe — odpowiedziała dziewczyna.

— Jutro w Larinie ja również zrobię kilka zdjęć moim aparatem. Pani też musi być na zdjęciach. Nie

przepuszczę takiej okazji.

— To dobrze się składa, w Larinie ja będę robił zdjęcia — powiedział Hendrik Werkmeester. — Przede

wszystkim wy, młodzi, musicie mieć pamiątkę. A ja oświadczam wam uroczyście, że nie dam już więcej się

fotografować. Bardzo tego nie lubię. Dzisiaj zrobiłem pani wyjątkową uprzejmość, panno Roland, ale taka

okazja nie nadarzy się po raz drugi. W przyszłości zawsze ja będę robił zdjęcia. To będzie z pożytkiem dla

wszystkich.

Waltraut spojrzała na niego filuternie.

— Nie przypuszczałam, że tak bardzo pan tego nie lubi, panie Werkmeester. Tym bardziej panu

dziękuję, że chociaż raz pozwolił się pan sfotografować.

159

background image

W tym momencie na werandzie pojawił się służący.

— Khana mez pur (podano do stołu) — oznajmił poważnie. Wszyscy ruszyli w kierunku werandy. Jan

jak zwykle prowadził

Waltraut, nikomu nie dawał się w tym wyręczyć. Także i przy obiedzie siedział przy jej boku.

W jak najlepszym nastroju zasiedli do obiadu.

Po posiłku pan radca i Hendrik Werkmeester udali się na poobiednią sjestę. Hendrik wziął ze sobą album

Waltraut. Państwo Schliiterowie mieli pójść z Janem i Waltraut do altany, gdzie ich głośne rozmowy nie

przeszkadzałyby starszym panom w odpoczynku. Dora weszła jeszcze na chwilę do domu, a Harry zatrzymał

się, by na nią poczekać. Jan i Waltraut poszli pierwsi.

— Już od trzech tygodni jest pani w Soardzie, panno Roland — powiedział Jan.

Waltraut przytaknęła.

— Czas płynie tu dużo szybciej niż gdzie indziej*. Za dziesięć dni pan radca musi już wracać do

Europy.

— Wszyscy razem odwieziemy go do Kandy. Będzie pani miała okazję zobaczyć innych ludzi.

— Wcale nie tęsknię za tym.

— Nie? Czy nie nudzi się pani tutaj?

— Na to dotychczas nie miałam czasu. Przecież każdego dnia dzieje się tutaj coś ciekawego.

— Ale nie ma tu pani towarzystwa, do jakiego przywykła pani w Europie.

— Jeżeli ma pan na myśli przyjęcia, bale i inne tego rodzaju uroczystości i zabawy, to muszę panu

wyznać, iż nie jestem już spragniona takiej rozrywki. Z natury nie jestem człowiekiem zbyt towarzyskim,

kilka zaprzyjaźnionych osób, w których towarzystwie czułabym się dobrze, to wszystko, czego pragnę. To

mi wystarcza w zupełności. Rozmawiać na nieważne tematy z ludźmi, którzy tak naprawdę nic mnie nie

obchodzą, lub tańczyć z mężczyznami, którym najchętniej schodziłabym z drogi, to nie to, na czym mi

zależy. Nigdy tak nie było.

— Myśli pani, że mogłaby zostać tutaj na dłużej i nie nudzić się w tak skromnym towarzystwie?

160

— Z całą pewnością. Jedyna rzecz, której mi tutaj brakuje to teatr i koncerty.

— Pani Dora uważa, że może to wszystko nadrobić, kiedy raz na kilka lat wyjeżdża z mężem do

Europy.

— Oczywiście, tak jest z całą pewnością. A zresztą także i w Kandy można od czasu do czasu iść na

koncert lub do kina.

— Tak więc nie współczuje pani Dorze, że musi tutaj mieszkać?

— Teraz już nie.

— A jak było dawniej?

— Zanim tu przyjechałam, wyobrażałam sobie to wszystko zupełnie inaczej. Myślałam, że Dora

skazana jest na życie w prymitywnych warunkach, w dziczy i na pustkowiu. A przecież w Kandy toczy się

bujne życie towarzyskie.

— Tak jest w istocie.

background image

— Czego więc może jej tu brakować? Mąż nosi ją na rękach, a to może wynagrodzić nawet dużo

większe niedostatki.

Nagle ujął jej dłoń i przycisnął do ust.

— To wspaniale, że uważa pani, iż jej przyjaciółce nie zbywa tu na niczym. Jakże się cieszę!

— Och, uważam nawet, że los Dory godny jest pozazdroszczenia — powiedziała cicho, a jej oczy zaszły

smutkiem. Jan pochylił się i niespokojnie spojrzał w jej twarz.

— Ale to przecież tylko od pani zależy, panno Waltraut, czy zostanie pani również taką godną

pozazdroszczenia żoną?

Spojrzała mu głęboko w oczy spoglądające na nią z gorącym błaganiem. Właśnie dotarli do altany.

Waltraut usiadła w fotelu.

— To nie zależy ode mnie — powiedziała drżącym głosem. Chciał pochwycić jej dłoń i krzyknąć to, co

od dawna pragnął jej

powiedzieć, ale nadeszli państwo Schluterowie. Powiedział więc tylko przyciszonym głosem:

— Tylko od pani! Tylko od pani!

Odwróciła głowę, a jej spojrzenie błądziło gdzieś daleko. Ach, gdyby była wolna! Gdyby szczęśliwa i

radosna mogła patrzeć w jego rozkochane oczy! Jak długo będzie mogła dawać wymijające odpowiedzi? Jak

długo uda się jej powstrzymać go od wyznania? Ciągle musiała odgrywać rolę tej zimnej i niedostępnej.

Cierpiała widząc, jak wielki sprawia mu ból.

11 Kaprysy losu

161

Była zadowolona, że nadeszli Schluterowie. Musi zyskać na czasie, czekać, aż przyjdzie list od Rudolfa,

a w nim wiadomość, która uczyni ją wolną. Ale to jeszcze tak długo, najwcześniej w połowie stycznia może

spodziewać się odpowiedzi na list. Czy wtedy będzie wolna? Wierzyła w Rudolfa, wiedziała z całą

pewnością, że pragnie jej szczęścia. Gdyby udało jej się tak długo powstrzymać Jana! Jeżeli będzie mogła mu

powiedzieć, że jest wolna, wszystko się dobrze ułoży.

Państwo Schliiterowie rozmawiali o świętach Bożego Narodzenia.

— Czy nie ogarnia cię nostalgia, Waltraut, kiedy pomyślisz, że całe Niemcy będą świętować wkrótce

Boże Narodzenie? — zapytała Dora.

Waltraut spojrzała przed siebie w zamyśleniu.

— A jak ty przeżyłaś pierwsze święta tu, w obcym kraju, Doro? Dora chwyciła Harrego za rękę.

— Wtedy najgorsze miałam już za sobą, a Harry zrobił wszystko, co tylko było możliwe, bym i tu

mogła odczuć, że są święta. Mieliśmy nawet świątecznie przybrane drzewko. Nie była to wprawdzie choinka,

ale przecież tego nie mogłam oczekiwać. Odwiedził nas także święty Mikołaj. Jan tak śmiesznie go

naśladował, że nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu. Służba przyglądała nam się ze zdumieniem, kiedy

śpiewaliśmy kolędy. Wtedy i Jan był z nami — to było bardzo miłe. I tak zawsze obchodzimy święta. Tylko

Jan nie zgadza się już być świętym Mikołajem. Mówi, że było mu wtedy za gorąco. I w tym roku urządzimy

tutaj prawdziwe święta. Zobaczysz, że będzie ci się podobało. Niestety, śniegu ani mrozu nie możemy ci

obiecać.

background image

Waltraut roześmiała się.

— Ale w ostatnich latach i w Niemczech nie ma prawdziwej zimy. Podczas zeszłorocznych świąt na

ulicach było mokro i brudno, zupełnie inaczej niż w czasach naszego dzieciństwa.

— Przygotujemy pani wspaniałe święta, panno Roland — zapewnił Jan, a jego oczy zdawały się mówić:

Tak bardzo chcemy, byś była tu szczęśliwa, tak bardzo cię kochamy.

Zmusiła się do żartu.

— Ale bardzo mi na tym zależy, żeby i w tym roku przyszedł tu święty Mikołaj.

162

I

Spojrzał na nią promiennym wzrokiem.

— Pani życzenie jest dla mnie rozkazem. Ale muszę panią uprzedzić, że Mikołaj przyjeżdża tutaj na

prawdziwym słoniu. Wtedy także musiałem zatrudnić mojego Jumbo.

Waltraut roześmiała się głośno.

— Czegoś takiego jeszcze nie widziałam, nie mogę się już doczekać świąt. Święty Mikołaj na słoniu!

To musi być wspaniałe!

12

Czas mijał bardzo szybko. Pod koniec listopada wyjechał pan radca. Państwo Schliiterowie, Jan i

Waltraut odwieźli go do Kandy. Dora bardzo boleśnie przeżyła pożegnanie z ojcem, a i on z trudem

zachowywał spokój. Bez Jana ich rozstanie byłoby jeszcze bardziej smutne. Starał się on rozbawić

wszystkich swoimi żartami i dokładał wszelkich starań, by uspokoić Dorę\

— Już za rok zobaczy ich pani znowu, pani Doro, ojca i matkę. A potem pan radca przyjedzie do Soardy.

Musi pan zabrać ze sobą żonę, panie radco. Teraz miał pan okazję się przekonać, że będzie miała tutaj

komfortowe warunki. Na parowcu zawsze jest lekarz, a i tu, na miejscu, postaramy się, by pana żona miała

fachową opiekę. W Kandy są znakomici angielscy lekarze. Jestem przekonany, że pana żonie będzie się

podobało w Soardzie, a Dora będzie szczęśliwa. Pani Doro, nie trzeba płakać. Niech pani pomyśli, jak

wspaniale będzie znowu zobaczyć rodziców. Wtedy zapomni pani o rozłące.

Jan mówił bez przerwy. Waltraut dzielnie pomagała mu rozweselić Dorę. Prosiła, by pan radca przekazał

pozdrowienia ojcu i bratu, dla matki Dory dała zdjęcia z Soardy i Lariny, bo zdążyła tu sfotografować

niemalże wszystko. Niestety, na żadnym zdjęciu nie można było rozpoznać starszego pana Werkmeestera,

wszyscy pozostali wyszli znakomicie. Waltraut żartobliwie skarciła go, że nie potrafi nawet przez chwilę stać

spokojnie. Podczas kolejnej wizyty w Soardzie poprosiła go, by raz jeszcze pozwolił się sfotografować, ale

odmówił stanowczo.

164

— Nic z tego, panno Roland. Moja twarz nie jest aż tak piękna, by trzeba ją było uwiecznić na

fotografii. Wspominałem już, że nie cierpię, gdy ktoś robi mi zdjęcia, już wolę iść do dentysty w Kandy.

Uważam, że jestem doskonałym fotografem i to ja powinienem robić zdjęcia.

— Czy pozwoli pan, bym zrobiła mu chociaż jedno zdjęcie? — zapytała Waltraut.

Hendrik zmarszczył czoło.

background image

— Nie, proszę mnie już nie dręczyć — powiedział prawie szorstko. Waltraut zrozumiała, że nie

powinna nalegać, a Jan dał jej znak, by

nie naciskała go więcej. A kiedy na moment zostali sami, powiedział:

— Niech pani nie będzie smutna, panno Roland, że ojciec nie pozwala się sfotografować. Przy okazji

zrobię mu zdjęcie z ukrycia i podaruję je pani. Wtedy będzie pani mogła zawsze podziwiać jego ciekawą

twarz.

Ucieszyła się.

— To miło z pana strony. Nie chciałabym, by jego twarz zatarła się w mojej pamięci, kiedy będę

musiała stąd wyjechać. To taki przemiły człowiek!

Jan wyprostował się dumnie.

— Taki jak jego syn. Obiecuję, że zanim wyjedzie pani z Soardy, dostanie pani ode mnie wspaniałe

zdjęcie mojego ojca. Nawet gdybym musiał skradać się z aparatem jak Indianin na czatach. A tak na

marginesie, na pani miejscu nie mówiłbym z takim przekonaniem

0 wyjeździe.

Westchnęła cicho.

— Kiedyś musi to nastąpić.

Jej ciche westchnienie uradowało jego serce i powiedział:

— Nikt nie może pani do tego zmusić. Waltraut odpowiedziała milczeniem na jego słowa.

Mieli już za sobą pożegnanie z panem radcą. Jego pociąg odjechał do Kolombo. Dora jeszcze trochę

popłakiwała, ale Harry, Jan

1 Waltraut dokładali wszelkich starań, by ją uspokoić i odwrócić jej uwagę. W końcu opanowała się, a

Harry scałował ostatnie łzy z jej policzków.

Wszyscy udali się do hotelu, gdzie mieli pozostać przez dwa następne dni. Zjedli obiad w towarzystwie

grupy Amerykanów, którzy na krótko

165

zatrzymali się w Kandy. Bawiło ich, kiedy Amerykanie opowiadali, jak szybko udało im się obejrzeć

zabytki tego miasta. Wszystko było dla nich charming, beautiful i wonderful, a tak naprawdę nie zobaczyli

właściwie niczego, co warte było obejrzenia. Wystarczało im, że po powrocie z podróży będą mogli

opowiadać, że byli na tej wspaniałej wyspie.

Po herbacie udali się na tańce do hotelu. Potem było kino i kolacja. Tego dnia bawili się tak długo,

dopóki starczyło im sił. Wszyscy byli w doskonałym nastroju. Tylko Jan był trochę zazdrosny, ponieważ

obcy mężczyźni przyglądali się Waltraut z dużym zaciekawieniem, mniej lub bardziej dyskretnie pokazując

na jej złote włosy. Piękna blondynka była tutaj prawdziwą rzadkością.

Podobnie upłynął im też następny dzień. W pełni korzystali z uroków żyda, ale kiedy nadszedł czas

odjazdu, cieszyli się, że wracają do Soardy.

Grudzień minął bardzo szybko, wszyscy byli zajęci przygotowaniami do Świąt Bożego Narodzenia.

Panowie czuli się ważni. Wyglądali zabawnie, kiedy z płonącymi policzkami szeptem omawiali szczegóły

Wigilii.

background image

Trzeba przyznać, że przygotowali wspaniałą uroczystość. Hendrik Werkmeester z radością przyjął

zaproszenie do Soardy.

Jan, mimo upału otulony w futro, podjechał na Jumbo pod bungalow Schluterów. Jumbo stanął przy

samej werandzie, a potem wyciągając trąbę w stronę dam wręczył im przygotowane przez panów prezenty.

To była wspaniała zabawa.

— Jeżeli w tej chwili nie zrzucę tego futra i nie wejdę pod zimną wodę, na miejscu wyzionę ducha —

powiedział Jan śmiejąc się wesoło.

Pozwolono mu się przebrać, a gdy to uczynił, rozpoczęła się Wigilia. W blasku zapalonych świec

śpiewano kolędy.

Waltraut dostała kilka listów od ojca. Także i ona regularnie wysyłała mu wiadomości z Cejlonu.

Ubolewała nad tym, że poczta docierała dopiero po tak długim czasie. Ileż jeszcze dni musi czekać na

odpowiedź od Rudolfa!

Jan i Waltraut nie mieli już okazji przebywać dłużej sam na sam. Tylko czasami udawało im się zamienić

kilka słów, tak by inni tego nie słyszeli. Ale każde spojrzenie Jana, każde jego westchnienie zdradzało,

166

jak bardzo pragnie jej miłości. Waltraut czuła to i łzy napływały jej do oczu, bo wiedziała, że nie mogąc

wyznać całej prawdy, sprawia mu ból i cierpienie. Liczyła dni w oczekiwaniu na list od Rudolfa.

Był koniec stycznia, a listu ciągle jeszcze nie było. Pewnego dnia państwo Schluterowie pojechali do

wioski, gdzie jako honorowi goście zostali zaproszeni na wesele. To było ich obowiązkiem wobec

pracujących u nich robotników, a takich obowiązków nie wolno im było lekceważyć. Waltraut została sama

w domu. Harry i Dora nie chcieli jej brać ze sobą wiedząc, jak męczące są zawsze takie uroczystości. A i

Waltraut miała na razie dosyć wyjazdów do wioski. Za każdym razem, kiedy tylko ich samochód pojawił się

na drodze do wsi, kobiety zaczynały krzyczeć:

—- Kubbardar! Meme sahib! Ap ki kuski! (Uwaga, pani! Niech się stanie wola opiekuna biednych!)

Mówiąc to chciały przypomnieć, że ich pani ma obowiązek obdarować ich prezentami. A potem cały

tłum kobiet i dzieci otaczał wianuszkiem mem sahib.

Młoda Niemka chciała w spokoju poczytać książkę, którą przysłał jej ojciec. Kiedy tylko Dora z Harrym

odjechali, usiadła w leżaku na werandzie. Cień był teraz naprzeciwko wejścia do bungalowu. Dziewczyna

zagłębiła się w lekturze. Było bardzo gorąco i tak cicho, że nagle poczuła błogie zmęczenie. Położyła książkę

na kolanach i zasnęła. Siedziała za bungalowem i nie usłyszała podjeżdżającego samochodu. Schluterowie

wyszli z domu przed godziną.

Jan poprzedniego dnia dowiedział się przypadkiem, że jego przyjaciele zamierzają jechać na wesele i

Waltraut zostanie sama w domu. Udał jednak, że tego nie słyszy, ale już wtedy postanowił wykorzystać

okazję i przyjechać do Soardy. Tak bardzo chciał porozmawiać z Waltraut sam na sam. Tak bardzo ją kochał,

czuł, że nie może już dłużej milczeć i ukrywać swoich uczuć.

Służący, który pod nieobecność państwa zdrzemnął się przy wejściu do bungalowu, obudził się, słysząc

nadjeżdżający samochód Jana. Wyszedł mu naprzeciw, mówiąc z żalem:

— Mem shaib darwaza bund (Pani nie może pana przyjąć).

background image

— Dlaczego? — zapytał Jan udając, że nie wie, iż państwo Schluterowie pojechali do wioski.

167

— Mem sahib i sahib pojechali do wsi na wesele. Jan uderzył się w czoło.

— W takim razie będę musiał poczekać, aż wrócą. Czy młoda sahiba jest w domu?

— Tak, sahiba jest na werandzie za domem i czyta. Powiem jej, że pan przyszedł.

Jan powstrzymał go.

— Nie przeszkadzaj pani, najpierw pójdę odświeżyć się do łazienki. Potem możesz oddać do

czyszczenia moje zakurzone ubranie. Przebiorę się i kiedy będę gotowy, sam pójdę do sahiby.

— Stanie się, jak pan każe, sahib.

Jan udał się do łazienki, by się odświeżyć po podróży i zdjąć zakurzone ubranie. Po kąpieli włożył czyste

rzeczy, które zawsze czekały na niego w Soardzie.

Ubrany w białe spodnie i koszulę skierował swe kroki na werandę. Chciał zaskoczyć Wałtraut i dlatego

starał się nie robić hałasu. Kiedy był za domem, spostrzegł, że Wałtraut pogrążona jest we śnie. Nie miał

odwagi jej budzić, ale też nie mógł odmówić sobie tej przyjemności, by choć przez chwilę nie popatrzeć na

nią z bliska. Cicho usiadł w stojącym niedaleko jej leżaka fotelu i przyglądał się dziewczynie wzrokiem

przepełnionym miłością. Wyglądała jak małe śpiące dziecko. Kiedy tak leżała nieświadoma, że on siedzi tuż

przy niej, wydawała się jeszcze piękniejsza. Miała lekko zaróżowione policzki, a jej pierś falowała spokojnie.

Na kolanach trzymała książkę, którą zaczęła czytać. Jedną ręką przytrzymywała okładkę, druga bezwładnie

leżała na poręczy leżaka.

Jego spojrzenie musiało mieć jakąś dziwną magnetyczną moc, bo po chwili Wałtraut poruszyła się

niespokojnie i powoli otworzyła oczy. Spojrzała na Jana, jak gdyby był on postacią z jej snu, i jeszcze

półprzytomna uśmiechnęła się do niego tak, jak nigdy dotąd. Nie wiedząc, co dzieje się dokoła, zamknęła

oczy, jak gdyby chciała znowu zasnąć. Jednak nagle musiało dotrzeć do jej świadomości, że Jan, którego

ujrzała przed chwilą, nie jest tylko sennym marzeniem. Szybkim ruchem podniosła się.

— Pan Werkmeester? Czy to naprawdę pan? Jak pan się tu znalazł? — zapytała, nie mogąc pozbierać

myśli.

168

Podniósł się z fotela i podszedł do niej.

— Jak zawsze przyjechałem samochodem — powiedział z uśmiechem. — Kiedy służący powiedział mi,

że państwa Schliiterów nie ma w domu, a pani siedzi na werandzie i czyta książkę, pomyślałem sobie, że

dotrzymam pani towarzystwa, zanim Harry i Dora nie wrócą. Poszedłem na werandę i zobaczyłem, że pani

śpi. Nie chciałem przeszkadzać i cicho usiadłem tutaj. Ale, jak widać, jednak przeszkodziłem pani w

drzemce.

Odgarnęła włosy z czoła.

— To niesłychane, zasnąć tak mocno w jasny dzień. Nigdy mi się to jeszcze nie zdarzyło.

— W tropikach także młodzi ludzie nie powinni rezygnować z poobiedniej sjesty.

— Zawsze z Dorą odpoczywamy po obiedzie. Harry nas do tego zmusza, ale nigdy nie zdarzyło mi się

zasnąć.

background image

— Dzisiaj jest tu tak cicho. Nic dziwnego, że pani zasnęła. Z pewnością ma mi pani za złe, że ją

obudziłem.

— To nie pana wina. Sama się obudziłam. Chyba nie spałam długo. Która teraz jest godzina?

Spojrzał na zegarek.

— Nie ma jeszcze czwartej.

— Och, dzisiaj przyszedł pan wcześniej niż zazwyczaj. Będzie pan musiał jeszcze godzinkę poczekać,

aż państwo Schluterowie wrócą do domu. Chcieli być z powrotem na herbatę. Teraz są we wsi na weselu.

Dzisiaj nie spodziewaliśmy się pana tutaj. Przecież był pan wczoraj.

Patrzyła na Jana z niepokojem: w letnim białym ubraniu wydawał jej się taki postawny i męski.

— Czy mogę usiąść przy pani? — zapytał.

— Proszę bardzo.

Usiadł w fotelu i teraz Waltraut spostrzegła, że jego spokój był udawany. Niepokój Jana udzielił się

również dziewczynie, mówiła z nerwowym pośpiechem, jak gdyby nie chciała dopuścić go do słowa. Za

wszelką cenę starała się opóźnić tę chwilę, kiedy powie jej coś ważnego.

Na krótko i Jan podchwycił jakiś nieważny temat, ale przecież nie miał zamiaru zmarnować takiej okazji.

Nagle pochylił się do przodu i ujął jej dłoń.

169

— Teraz będę z panią zupełnie szczery, panno Waltraut. Doskonale wiedziałem o tym, że państwa

Schliiterów nie będzie w domu i właśnie dlatego przyszedłem o tej porze.

Zrobiła gwałtowny ruch, jak gdyby chciała się zerwać z fotela i uciec, ale on mocno trzymał jej dłoń.

— Nie może mnie pani teraz opuścić — powiedział stanowczo. — Przecież musi pani zrozumieć, że już

dłużej tak być nie może. To ponad moje siły. Wie pani, co czuję w głębi serca. Kocham panią, kocham panią

ponad wszystko i...

Mówiąc te słowa, zerwał się z fotela i teraz stał przed nią, drżąc na całym ciele, z rękoma przyciśniętymi

do kołaczącego w piersiach serca.

— Proszę, niech pan nie mówi dalej. Nic więcej nie wolno mi usłyszeć. Wiem wszystko, co pan chce

powiedzieć, o Boże, wiem wszystko. Ale nie wolno mi tego słuchać. Dlatego właśnie unikam tej rozmowy.

Och, dlaczego musiał pan to teraz powiedzieć?

Opadła na fotel i szlochając skryła twarz w dłoniach. Jan był bardzo blady i patrzył na nią

zdenerwowany.

— Waltraut, dlaczego nie wolno mi mówić o tym, co dzieje się w moim sercu i co mogłem wyczytać w

pani oczach. Dlaczego każe mi pani milczeć?

Bezradnie opuściła ręce i zwróciła ku niemu swoją bladą twarz. Jej oczy były przygasłe i straciły swój

zwykły blask.

— Muszę panu o tym powiedzieć, Janie Werkmeester. Będzie to dla mnie bolesne, bo i panu sprawią

ból moje słowa. Nie wolno mi pana słuchać, bo jestem zaręczona.

background image

Jej słowa spadły na niego jak grom z jasnego nieba. Siedział nieruchomo i wpatrywał się w nią w

milczeniu. Mocno zacisnął zęby, a mięśnie na jego twarzy drżały w napięciu. Tak siedział przez chwilę,

zupełnie wytrącony z równowagi, nie mogąc dojść do siebie. W końcu wykrztusił przez zaciśnięte zęby:

— Pani, pani jest zaręczona, należy do innego? Dlaczego więc patrzy pani na mnie tak, jak gdyby jej

serce należało tylko do mnie?

Waltraut ścisnęła dłonie.

— Och, Janie, proszę, niech pan mnie nie potępia, zanim nie usłyszy pan całej prawdy. Moje oczy nie

kłamią, tak, kocham pana i tylko pana,

170

Janie, kocham pana od pierwszego wejrzenia, od chwili, kiedy ujrzałam pana na parowcu. Tak, kocham

pana, a mężczyzna, z którym jestem zaręczona wbrew własnej woli, to mój przybrany brat Rudolf. Proszę,

niech pan mnie wysłucha, Janie.

I drżącym głosem opowiedziała mu o życzeniu ojca i o jego ślubach, jakie złożył po śmierci przyjaciela.

— Tak było, Janie. Zgodziłam się zostać żoną Rudolfa, by pomóc ojcu spełnić jego obietnicę. My dwoje

zawsze byliśmy dla siebie bratem i siostrą, a prośba ojca spadła na nas tak nagle, że nie mieliśmy nawet

czasu zastanowić się w spokoju nad tą decyzją. Wtedy też nie znałam żadnego mężczyzny, który byłby mi

bliższy niż Rudolf. Przypuszczałam, że z czasem przyzwyczaję się do tej myśli i pewnego dnia zostanę jego

żoną. Nie wiedziałam wtedy, co to miłość. Ale poprosiłam ojca, by pozwolił mi wyjechać na rok. Myślałam,

że w tym czasie wszystko się zmieni, że zaczniemy myśleć o sobie jako o mężu i żonie. Także i Rudolf mnie

poparł nie wiedząc, jak ma postąpić. Przecież do tej pory widział we mnie tylko siostrę, tak jak ja widziałam

w nim tylko brata. Wyjechałam z mocnym postanowieniem, że pomogę ojcu spełnić jego obietnicę. Byłam

wtedy przekonana, że żadnemu innemu mężczyźnie nie mogłabym powierzyć mojego losu z taką ufnością

jak Rudolfowi, którego prawość znam od dawna. Nie wiedziałam, co znaczy ta decyzja, bo nie wiedziałam,

co to miłość. Ale kiedy poznałam pana, zdałam sobie sprawę z tego, że nie mogę zostać żoną Rudolfa.

Kocham pana, kocham od pierwszego wejrzenia i dopiero to uczucie uzmysłowiło mi wagę złożonego

zobowiązania. Na początku próbowałam bronić się przed tą miłością. Ale im bardziej starałam się nie poddać

uczuciu, tym pan stawał się bliższy mojemu sercu. A kiedy wiedziałam już z całą pewnością, że i pan mnie

kocha, obudziło się we mnie pragnienie, by uwolnić się z więzów, którymi spętano mnie wbrew własnej

woli. Już tak wiele razy chciałam panu powiedzieć, że nie jestem wolna, ale brakło mi odwagi, ponieważ

wiedziałam, że zadam tym panu ból. Proszę, Janie, proszę niech pan powie, że się na mnie nie gniewa.

Jan oparł łokcie na kolanach i skrył twarz w dłoniach. Długo tak siedział bez ruchu. Gdy podniósł głowę,

Waltraut przeraziła się widząc, jak bardzo zmienił się na twarzy.

171

I

— Tak, Waltraut, sprawiła mi pani ból, ogromny ból, chociaż jestem szczęśliwy wiedząc, że mnie pani

kocha. Ale co z tego? Co będzie z naszą miłością, jeżeli nie może pani zostać moją żoną?

Trwożliwie chwyciła jego dłoń.

background image

— Janie, nigdy nie będę należała do żadnego innego mężczyzny, tylko do pana — powiedziała

stanowczo i spokojnie.

Spojrzał na nią z głębokim niepokojem.

— Waltraut?

W jego głosie była nadzieja. Odetchnęła głęboko.

— Niech pan posłucha dalej, Janie. Napisałam do Rudolfa list, tydzień po moim przyjeździe na Cejlon.

Wyznałam mu wszystko w zaufaniu, napisałam, że kocham innego i nigdy nie będę mogła zostać jego żoną.

Nawet gdyby moja miłość nie była odwzajemniona, nie potrafiłabym tego uczynić teraz, kiedy wiem, co

znaczy kochać. Poprosiłam go, by zwrócił mi wolność. Napisałam także, by nie zwlekał z odpowiedzią.

Miałam nadzieję, że uda mi się nie dopuścić do rozmowy, zanim nie nadejdzie odpowiedź. Jestem

przekonana, że Rudolf nie będzie chciał, bym cierpiała. Zawsze, kiedy miałam kłopoty, służył mi pomocą. I

tym razem nie zostawi mnie w potrzebie.

— Ale będzie wtedy musiał zrezygnować z dużego spadku? — powiedział Jan w zamyśleniu.

Zaśmiała się cicho.

— Och, pan nie zna Rudolfa, to nie jest dla niego ważne. Nie, nie, na pewno mi pomoże. Wiem też, że

nie będzie cierpiał z tego powodu. On też zgodził się na nasz związek tylko dlatego, by pomóc ojcu, któremu

zawdzięcza tak wiele. A ja wiem z całą pewnością, że nigdy nie zostanę żoną innego mężczyzny, Janie, zbyt

mocno pana kocham.

Spojrzała na niego takim wzrokiem, że musiał uwierzyć w jej słowa. Chwycił jej dłonie i przytulił do

swojej twarzy. Potem zaczął całować jej ręce, patrząc na nią wzrokiem pełnym miłości.

— Teraz wiem jedno, Waltraut. Jeżeli nie chcemy do końca życia być nieszczęśliwi, musi pani zostać

moją żoną.

Zadrżała pod jego spojrzeniem.

— Ach, Janie, i ja niczego innego nie pragnę. Ale musi pan być cierpliwy, nie wolno panu zapominać o

obietnicy ojca. Nie wiem, jak

172

wytłumaczyć mu, że jego śluby się nie spełnią. Przed nami jeszcze wiele trudnych chwil. Ale dopiero,

kiedy będę wiedziała, że mam w Rudolfie sprzymierzeńca, spróbujemy przekonać ojca, by pobłogosławił

nasz związek. Nie możemy się pobrać bez jego zgody, Janie.

I znowu skryła twarz w dłoniach.

Pogłaskał ją delikatnie po głowie. Był szczęśliwy, że pozwoliła mu na to. Zaświtała mu nadzieja, że uda

mu się ją zdobyć.

Jan podniósł się gwałtownie.

— Pani ojciec musi dać nam swoje błogosławieństwo, Waltraut. Jeżeli będzie to konieczne, pojadę do

Niemiec i powiem mu, jak bardzo nas unieszczęśliwi, jeżeli będzie obstawał przy swoich planach. Powiem

mu, że nie może pani poślubić swojego przybranego brata. Wtedy będzie musiał pogodzić się z tym, że jego

obietnica pozostanie nie spełniona. Jak to jest w ogóle możliwe, by słowo ojca decydowało o pani życiu?

background image

Można złożyć obietnicę i czuć się nią związanym, ale to nie może być obietnica, którą musi spełnić drugi

człowiek.

— Ma pan rację, Janie. Ale mój ojciec bardzo kochał swego przyjaciela. I dlatego też darzy Rudolfa

prawdziwie ojcowskim uczuciem, tak wielkim, że czasami odnoszę wrażenie, iż kocha go bardziej niż mnie,

swoje własne dziecko.

Jan przez chwilę spoglądał w zamyśleniu. Potem znowu wziął ręce Waltraut w swoje dłonie i popatrzył

na nią czule.

— Tak bardzo mnie pani przestraszyła, Waltraut, mówiąc mi, że jest pani zaręczona z innym. Teraz

jestem już o wiele spokojniejszy. Najważniejsze, że wiem, iż pani mnie kocha. Nie mam zamiaru się poddać,

musi pani zostać moją żoną, choćbym miał poruszyć niebo i ziemię.

Wokół jej ust błąkał się nieśmiały uśmiech.

_ — Jestem szczęśliwa, że mogłam panu wyznać to wszystko, że nie będę już musiała sprawiać panu

bólu.

Przycisnął usta do jej dłoni i całował je uszczęśliwiony.

— Kochasz mnie, kochasz mnie, czuję się taki szczęśliwy, że gotów jestem znieść wszystkie cierpienia.

Dłonie Waltraut nadał spoczywały w jego rękach.

— Jeszcze trochę cierpliwości, Janie, musimy poczekać na list od Rudolfa. A potem będziemy się

zastanawiać nad tym, co mamy robić

173

dalej. List od Rudolfa powinien przyjść już wkrótce, spodziewam się go lada dzień. Jeszcze tylko trochę

cierpliwości. Patrzył na nią płonącym wzrokiem.

— Cierpliwości? Och, Waltraut, cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną. Pani oczy już dawno

wyznały mi miłość, na długo zanim powiedziały to pani usta. A ja ciągle jeszcze nie mogę ich pocałować.

Taka urocza, kochana istota jest moja, a mnie nie wolno jej wziąć w ramiona. To prawdziwe męki Tantala.

Płacząc pogłaskała go nieśmiało po głowie.

— Ja jestem tylko słabą kobietą i muszę znosić te same męki. Czy taki silny mężczyzna jak pan nie jest

w stanie tego wytrzymać?

Poderwał się i odbiegł kilka kroków.

— Ach wy kobiety, wy umiecie czekać i odmawiać sobie wszystkiego. My mężczyźni tego nie

potrafimy. Muszę się zadowolić tym, że wolno mi na ciebie patrzeć, kiedy moje serce usycha z tęsknoty.

Podniosła ręce proszącym gestem.

— Janie!

Podszedł do niej, opadł na fotel i skrył twarz w dłoniach.

— Kochana, piękna, słodka kobieto! Już jestem spokojny. Kiedy tak na mnie patrzysz, czuję, że możesz

zrobić ze mną, co tylko zechcesz.

Znowu pogłaskała go delikatnie po głowie. Siedział nieruchomo, ale kiedy cofnęła dłoń, poprosił:

— Zrób to jeszcze raz i powiedz mi: Kocham cię, Janie! Jeszcze raz pogładziła go czule po włosach i

powiedziała głosem

background image

pełnym miłości:

— Kocham cię, Janie, kocham cię całym sercem i całą moją duszą. Nigdy nie będę należała do innego,

przyrzekam ci.

Przez chwilę milczał, patrząc na nią wzruszony.

— To dla mnie mała pociecha.

— Nie mów tak, Janie. Czyż to nie wspaniałe, że teraz wiemy już o naszej miłości? Czy to nie dodaje

nam sił, by pokonać wszystkie przeciwności losu?

Odrzucił głowę w tył.

— Tak. Ale poczuję się lepiej, kiedy będę mógł wreszcie stawić czoło przeszkodom na drodze do

naszego szczęścia. Powiedz mi, co teraz mamy robić, co możemy teraz uczynić?

174

— Najpierw musimy poczekać na list od Rudolfa. Kiedy będę wiedziała, że zwraca mi wolność,

pomyślimy co dalej. Dam ci znać, kiedy tylko przyjdzie odpowiedź.

— Ale jak? Czy wtajemniczymy Dorę i Harrego?

— Nie, Janie, nie mogę zmuszać ich do tego, by opowiedzieli się przeciw mojemu ojcu. Jestem

przekonana, że by to zrobili, ale byłaby to dla nich bardzo niezręczna sytuacja. Przecież ojciec powierzy!

mnie ich opiece. Dora niemalże bez skrupułów zrobiłaby to dla mnie, ale Harry jest taki odpowiedzialny. Nie

chcę, by był w rozterce, jeśli można tego uniknąć. Pozwól, że ja zadecyduję, kiedy wtajemniczymy ich w

nasze zamiary. Powiedz, Janie, kiedy może nadejść najbliższa poczta z Europy?

Jan wyciągnął notes i zaczął przewracać kartki.

— Pojutrze będzie następna poczta. Waltraut westchnęła.

— Żeby tylko przyniosła mi wolność. Kiedy już nie będę związana słowem, jakie dałam Rudolfowi,

będzie nam o wiele łatwiej znosić to wszystko. Mam nadzieję, że Rudolf od razu wysłał odpowiedź.

— Przyjadę pojutrze i przywiozę pocztę do Soardy. Miejmy nadzieję, że będzie tam też ten

wyczekiwany list.

— Jeżeli nie, będziemy musieli poczekać na następną pocztę. Myślę, że wtedy już na pewno nadejdzie

odpowiedź od Rudolfa.

— Ale jak będziemy mogli się porozumieć, skoro nie mamy zamiaru wtajemniczać Harrego i Dory?

Waltraut potarła ręką czoło.

— Na pewno będziemy mieli okazję porozmawiać. Przecież teraz nie będę cię już unikać.

Spojrzał na nią z wyrzutem.

— Tak, czyniłaś to często. Widziałem to i byłem zrozpaczony.

— Ale teraz wiesz już, czym należy tłumaczyć moje zachowanie. Gdyby udało mi się choć o kilka dni

odwlec tę rozmowę, może nie musiałabym zadać ci tyle bólu. Dlatego unikałam spotkań we dwoje.

Przycisnął usta do jej dłoni. Była to jedyna pieszczota, jedyny czuły gest, na jaki mógł sobie pozwolić,

dopóki Waltraut nie odzyska utraconej wolności.

175

I

background image

— Moja słodka, kochana. Nie mogłem tego znosić już dłużej, nie mogłem już dłużej przyglądać się

temu, jak unikasz mojego towarzystwa. Bardzo cierpiałem z tego powodu, ale teraz już wiem, że mnie

kochasz. Nie mogłem już dłużej czekać, mimo że ojciec powtarzał mi wiele razy, że muszę dać ci więcej

czasu.

Spojrzała na niego zdumiona.

— Twój ojciec wie o tym?

— Że ciebie kocham i chcę, byś została moją żoną — tak, o tym wie już od mojego przyjazdu.

— I co on na to?

Jan roześmiał się cicho.

— Wydaje mi się, że powinnaś była zauważyć, jak wiele dla niego znaczysz. Ale przy tym jak zawsze

zachowuje się trochę dziwnie: raz mówi mi, bym myślał tylko o moim szczęściu, to znowu radzi, bym czekał

cierpliwie. Mam dać więcej czasu i tobie i jemu. Ale w dniu, kiedy cię poznał, powiedział do mnie: Nie

wolno ci z niej zrezygnować, nawet gdyby droga do niej była ciernista. Trzymaj ją mocno.

Waltraut zaśmiała się wzruszona.

— Jaki on jest kochany. Tak, Janie, nasza droga może być ciernista.

— Ale ja uczynię tak, jak radzi mi mój ojciec. Nie dam ci odejść, zatrzymam cię dla siebie, mocno i

wbrew wszystkim przeciwnościom losu.

Jeszcze przez chwilę rozmawiali we dwoje, omawiając szczegóły ich planu, a kiedy państwo

Schluterowie wrócili do domu, zdawać by się mogło, że tego popołudnia nie wydarzyło się nic szczególnego.

Jan wyszedł im na spotkanie:

— Czekam na herbatę, pani Doro, ale jeszcze przez chwilę poczekam cierpliwie, aż odświeży się pani

po podróży i odpocznie trochę po weselu.

— Nie ma pan innego wyjścia, Janie. Wie pan doskonale, co znaczy tu wesele. Och, jaki tam był hałas i

zgiełk. Te wszystkie ceremonie i próby, zanim pan młody w końcu został pasowany na męża, ciągnęły się w

nieskończoność. Wam, Europejczykom, jest jednak o wiele łatwiej. Myślę, że niejeden z was nie

wytrzymałby tego wszystkiego i uciekł, pozostawiając narzeczoną jej własnemu losowi.

176

— Dziękuję bardzo, moja droga do małżeństwa też nie jest usłana różami — powiedział Jan, odzyskując

znowu dobry humor.

Dora spojrzała badawczo na Wałtraut i Jana. Uwagę Jana pominęła milczeniem. Po chwili zaczęła

opowiadać o tym, jak kobiety z wioski

0 mało nie rozszarpały ich na drobne kawałki, tak bardzo cieszyły się z prezentów.

— Harry musiał mnie po prostu wynieść z tego tłumu — powiedziała śmiejąc się i poszła się przebrać

do łazienki.

Kiedy pojawiła się odświeżona, powiedziała:

— Tutaj, na górze, jest tak pięknie i spokojnie. Nareszcie czuję, że żyję. I mój Harry znowu wygląda jak

człowiek. Ale proszę powiedzieć, Janie, jak długo pan na nas czeka?

Jan zrobił niefrasobliwą minę.

background image

— Czekam już z pewnością od kwadransa. Ku mojemu zdumieniu nikogo nie zastałem w domu.

Dopiero kiedy rozejrzałem się dokładnie, zobaczyłem z tyłu na werandzie pannę Roland, która zasnęła nad

książką. I jak powinien zachować się w takiej sytuacji dobrze wychowany człowiek? Usiadłem skromnie w

pewnej odległości

1 czuwałem nad jej snem. A kiedy nacisnąłeś klakson, Harry, panna Roland się obudziła. Spojrzała na

mnie tak, jakby nie była zachwycona moją obecnością, a w każdym razie nie przyjęła mnie zbyt gościnnie.

Wałtraut, słysząc te nieprawdziwe opowieści, zaczerwieniła się lekko i ukrywając zmieszanie, rzekła z

przekorą:

— Uważam, że nie mam ani obowiązku, ani prawa pełnić honorów gospodyni tego domu.

Dora zauważyła zdradziecki rumieniec na jej twarzy i zaczęła się domyślać, że nie wszystko przebiegało

tak, jak to opisał Jan. Nie odezwała się jednak ani słowem. W sprawach miłości trzeba być bowiem bardzo

dyskretnym i delikatnym, inaczej łatwo jest zranić uczucia zakochanych, zawstydzić ich i speszyć. A tego

Dora nie chciała. Bardzo jednak pragnęła zatrzymać tu swoją przyjaciółkę.

Harry spojrzał na Jana i ze zdumieniem pokręcił głową.

— Nie przypuszczałem, że będziesz miał zamiar dzisiaj nas odwiedzić. Przecież wiedziałeś, że w wiosce

jest wesele i że będę musiał tam pojechać.

II

12 Kaprysy losu

177

Jan ze spokojem wzruszył ramionami.

— Nie pomyślałem o tym. Przecież mogliście mnie wczoraj uprzedzić.

— Nie sądziliśmy, że dziś znowu przyjedziesz. Jan podniósł wzrok do góry.

— Dziś znowu? I to nazywasz gościnnością? To „dziś znowu" oznacza, że jestem tutaj nieproszonym

gościem. Panno Roland, podziwiam pani odwagę, że chce pani zostać u tych niegościnnych ludzi przez cały

rok.

— Wypraszam sobie, żebyś płoszył moich gości — zagroził Harry ze śmiechem.

— To „dziś znowu" będzie mnie dręczyć po nocach.

— Co, mam nadzieję, nie przeszkodzi ci wkrótce znowu nas odwiedzić.

— Czynię to tylko dlatego, gdyż nie chcę łamać serca twojej żonie. Dora śmiejąc się położyła rękę na

sercu.

— Ach, serce moje, przyjdzie ci zginąć marnie — powiedziała patetycznie.

Jan śmiejąc się zwrócił się do Waltraut:

— I co pani na to, panno Roland? Wyjątkowo gościnne towarzystwo. Czy nie lepiej byłoby spakować

walizki i przeprowadzić się do Lariny, zanim potraktują panią tak jak mnie?

Waltraut zaczerwieniła się pod wpływem jego spojrzenia pełnego miłości i słodyczy i odpowiedziała

wesoło:

— Ale mnie się tu podoba.

Jan pokiwał ze smutkiem głową.

background image

— I to jest właśnie najgorsze. Jest mi tu tak dobrze, że gotów byłbym codziennie odbywać drogę z

Lariny do Soardy, byleby móc spędzić tu choć kilka godzin.

— Nie rozczulaj się tak, Janie. Wiesz, że źle znoszę wzruszenia. Jestem doprawdy wzruszony słysząc,

jak bardzo jesteś do nas przywiązany — powiedział Harry.

I tak żartowali i przekomarzali się jak co dzień. Także i Waltraut z zapałem oddawała się żartom. Dziś

było jej lekko i radośnie na sercu. Mimo że nie mogli jeszcze być spokojni o dalsze losy swojej miłości, mieli

pewność, że się kochają i razem pokonywać będą wszystkie przeszkody.

178

Kiedy Jan żegnał się tego wieczoru, powiedział jakby od niechcenia:

— Przyjadę pojutrze i przywiozę pocztę z miasta. Pani Dora czeka zapewne niecierpliwie na wiadomość

od ojca, który już od kilku tygodni jest w Europie.

Dora wzruszyła ramionami.

— Myślę, że na to jest jeszcze za wcześnie, Janie. Ale to bardzo miło z twojej strony, że przywieziesz

nam listy. Nie będziemy musieli specjalnie jechać do miasta po pocztę.

Jan pożegnał się ze wszystkimi i spojrzał wymownie na Waltraut.

13

Dwa dni później Jan przywiózł pocztę. Były w niej także trzy listy dla Waltraut: dwa od ojca i jeden od

Rudolfa. Waltraut była bardzo blada, drżały jej ręce. Wzięła listy i poszła do swojego pokoju. Wiadomość od

Rudolfa musiała przeczytać w samotności.

Jan patrzył na nią z niepokojem. Państwo Schliiterowie także otrzymali listy od najbliższych. Każdy, kto

mieszka z dala od ojczyzny, wie, jak ważnym w tak oddalonych zakątkach świata jest dzień, kiedy

przychodzi długo wyczekiwana poczta. Dlatego trudno się dziwić, że Jan odszedł, nie chcąc przeszkadzać

nikomu. Zdążył się wykąpać, a teraz siedział w fotelu, nie prosząc nawet o herbatę. Państwo Schluterowie

czytali jeszcze listy, a i Waltraut nie opuszczała swojego pokoju.

Siedziała na łóżku i drżącymi ze zdenerwowania dłońmi otwierała kopertę. Rozgorączkowana zaczęła

czytać:

Droga moja, biedna i kochana siostrzyczko,

Jakże mi przykro, że tak długo się zadręczałaś. Przecież mogłaś być pewna, że nie dopuszczę do tego,

byś została zmuszona uczynić cokolwiek wbrew własnej woli. Powiedziałem to Twojemu ojcu w dniu, w

którym wyjawił nam swoje życzenie. Bądź spokojna, moja droga siostrzyczko, jesteś wolna! Muszę ci też od

razu wyznać, że Twój list i mnie wyzwolił od cierpienia, bowiem i ja kocham. Wiedząc, że zgodnie z wolą

ojca jesteśmy ze sobą zaręczeni, przeżywałem męki. Obawiałem się, iż oswoiłaś się z myślą, że będę Twoim

mężem. I to dręczyło moje serce. Nie miałem

180

prawa powiedzieć Ci wtedy, jak bardzo pragnąłbym być wolny. Dzięki Bogu, że to Ty zwróciłaś się do

mnie z tą prośbą i zwolniłaś mnie z danego Ci słowa. O nic się nie martw! Jeżeli obydwoje jesteśmy

zdecydowani, że nie chcemy zostać mężem i żoną, także i ojciec będzie musiał zrozumieć, że trzeba

unieważnić nasze zaręczyny. Szkoda tylko, że listy nasze są tak długo w drodze, ale to przecież niemalże

background image

drugi koniec świata. Trudno nam będzie uzgadniać następne kroki. Zanim przejdę do szczegółów, chciałbym

życzyć Ci szczęścia i pogratulować wyboru, którego dokonało Twoje serce. Jestem przekonany, że ten,

którego obdarzyłaś swoim uczuciem, będzie oddanym ci mężem. Znam Cię zbyt dobrze i nie wątpię w to, że

kochasz człowieka, który wart jest Twoich uczuć. Życzę Ci z całego serca, by miłość Twoja została

odwzajemniona.

Co do naszej najbliższej przyszłości, to musimy zdać sobie sprawę z tego, że nie będzie nam łatwo

przekonać ojca. Ale mimo to nie możemy poddać się jego woli i nie wolno nam dopuścić do tego, by spełniło

się jego przyrzeczenie. Spróbuję mu wytłumaczyć, że lepiej będzie, jeżeli w inny sposób złoży dowód

przyjaźni memu zmarłemu ojcu. Musi nam pozwolić, byśmy byli szczęśliwi, tak jak my tego chcemy. Kiedy

przed laty ślubował, że jego córka poślubi syna zmarłego przyjaciela, czynił to, bym był szczęśliwy. Chciał,

bym odziedziczył jego majątek. Ale ja nigdy nie liczyłem na spadek i zrezygnuję z niego bez żalu. Wystarczy

mi, jeżeli pozostawi mnie prokurentem w swojej firmie, bylebym tylko mógł pośłubić kobietę, którą kocham

i której pragnę zapewnić szczęśliwe, choć skromne życie. Ta, którą kocham, jest bowiem tak samo biedna jak

ja i sama zarabia na swoje utrzymanie. Tobie wyznam, kim jest wybranka mojego serca. To nowa sekretarka

Twojego ojca, Lora Lenz, o której ojciec z pewnością już Ci donosił w Ustach. Stała się jego prawą ręką, a

ojciec darzy ją dużą sympatią i szacunkiem. Podobnie jak Ty i ja nie mogę być pewien, czy ona odwzajemnia

moją miłość, ale przypuszczam, że mnie kocha. Jest dobra, szlachetna i wrażliwa, mimo że pochodzi z

prostej rodziny. Teraz i ja wiem, co znaczy być szczęśliwym, kiedy darzy się kogoś miłością, prawdziwą

miłością! I Ty tego doświadczyłaś, moja kochana mała siostrzyczko, a dzięki temu zdążyliśmy zapobiec

ogromnej pomyłce. Jakże Ci jestem wdzięczny, że zdobyłaś się na to, by do mnie napisać! Proszę Cię bardzo,

jeżeli zdecydujesz się oddać sprawę w moje ręce, wyślij do mnie telegram z jednym tylko słowem:

181

zgoda. Na list musiałbym czekać zbyt długo, a na to nie mamy czasu. Depeszę możesz zaadresować na

adres firmy, to nawet byłoby wskazane, żeby ojciec zobaczył, iż dostałem od Ciebie wiadomość. Wtedy

mógłbym z nim porozmawiać otwarcie, nie szukając już żadnych pretekstów. Jeżeli ojciec zgodzi się

unieważnić nasze zaręczyny, wyślę ci depeszę: zwycięstwo. Jeżeli nie uda mi się przekonać go od razu, a

jestem raczej skłonny przypuszczać, iż tak będzie, zatelegrafuję: cierpliwości. Będzie to oznaczać, że mój

pierwszy atak został odparty i że musimy jeszcze poczekać. Ale nie ustąpię i będę walczył o nasze szczęście.

Zostań z Bogiem, moja kochana mała siostrzyczko, nie obawiaj się niczego i bądź dobrej myśli, wszystko

musi się dobrze skończyć. Teraz możemy już otwarcie prowadzić korespondencję, nie ma sensu ukrywać

tego przed ojcem. Musi zrozumieć, że trzymamy się razem. Żadne z nas nie chce przecież pozwolić na to, by

wbrew naszej woli zmuszono nas do małżeństwa! Masz rację twierdząc, że sprzeniewierzylibyśmy się sami

sobie. Głowa do góry, siostrzyczko! Pozdrawiam Cię serdecznie i całuję.

Twój kochający i wierny brat Rudolf

Waltraut przycisnęła list do serca.

— Dobry, kochany Rudolfie, jak bardzo jestem ci wdzięczna — powiedziała cicho do siebie. A potem

wsunęła list z powrotem do koperty i napisała bilecik do Jana:

Kochany Janie,

background image

Jestem radosna i szczęśliwa, ponieważ odzyskałam wolność. Proszę Cię, wyślij telegram do Rudolfa.

Adres znajdziesz w jego liście. Napisz tylko: zgoda. Zrób to najpóźniej jutro przed południem. Proszę Cię

także, byś przeczytał list od Rudolfa, chcę bowiem, żebyś wiedział o wszystkim. Cieszę się ogromnie!

Twoja Waltraut

List Rudolfa, do którego dołączyła bilecik, schowała do małej torebki. Chciała go przekazać Janowi, ale

tak, by nikt tego nie zauważył. Nie mogła pozwolić na to, by Schliiterowie dowiedzieli się o ich planach, bo

wtedy, deklarując im swą pomoc, musieliby opowiedzieć

182

się przeciwko jej ojcu. A to postawiłoby ich w wielce niezręcznej sytuacji. Bardzo jednak chciała

podzielić się z Dorą swoim szczęściem.

Waltraut postanowiła listy od ojca przeczytać później. Chciała jak najszybciej znaleźć się przy Janie,

gdyż wiedziała, z jakim niepokojem czeka na wiadomość.

Wyszła na werandę. Zobaczyła Jana, który stał samotnie niedaleko jej pokoju. Patrzył płonącym

wzrokiem w dal i z utęsknieniem czekał na jej przyjście. Dora i Harry ciągle jeszcze czytali listy. Waltraut

podeszła do Jana i ukradkiem wsunęła mu list w rękę.

— Jestem wolna —- powiedziała cicho.

Szybko odwrócił głowę i spojrzał na nią promiennym wzrokiem.

— Kochanie — wyszeptał.

Nie mogli jednak rozmawiać ani chwili dłużej, bo Dora podniosła się z fotela.

— Proszę, wybaczcie mi, ale poczta jest najważniejsza. Zaraz podam herbatę i zrobię coś do jedzenia.

Janie, niech pan nie patrzy na mnie takim strasznie wygłodniałym wzrokiem.

— Gdyby pani wiedziała, jak cierpiałem, kiedy pani spokojnie oddawała się lekturze. Prawie umierałem.

To mówiąc spojrzał na Waltraut, która od razu zrozumiała, co miał na myśli.

— Niech pan wytrzyma jeszcze pięć minut — krzyknęła Dora ze śmiechem i zniknęła w głębi domu.

Kiedy chwilę później siedzieli już przy herbacie, Dora zapytała:

— Co nowego u twojego ojca, Waltraut?

— Przeczytałam tylko list od Rudolfa. Pisze, że w domu wszystko w porządku. Listy od ojca

przeczytam w spokoju dziś wieczorem.

Jan pragnął jak najszybciej poznać treść listu od Rudolfa, ale musiał poczekać z tym aż do powrotu do

Lariny. Tego co najważniejsze dowiedział się już od Waltraut.

Wieczór spędzili tak jak zwykle, a kiedy Jan odjechał do domu, Waltraut zapytała, czy mogłaby dziś

wcześniej pójść do pokoju. Chciała spokoju przeczytać listy od ojca. Dora objęła ją i ucałowała serdecznie.

— Uważam, że i tak długo udało ci się poskromić ciekawość. Nie będziemy zatrzymywać cię już dłużej,

idź i oddaj się tej miłej lekturze.

183

Waltraut pożegnała się i poszła do swojego pokoju. Kiedy zniknęła za drzwiami, Dora powiedziała

szeptem do męża:

— Mogę się założyć o co tylko chcesz, że będzie z nich wspaniała para.

background image

Harry Schliiter śmiejąc się ucałował Dorę.

— Doreńko, wierzymy w to, w co chcemy wierzyć. Lepiej nie idźmy

0 zakład.

Zmarszczyła brwi.

— Zobaczysz, że mam rację.

— Kobiety zawsze mają rację.

Waltraut siedziała w swoim pokoju, trzymając w ręku listy od ojca. Najpierw przeczytała ten, który

wysłany został na kilka dni przed Bożym Narodzeniem. Ojciec pisał:

Moje kochane dziecko,

Już prawie kwartał jesteś z dala od nas. Myśl, że tegoroczne święta spędzimy bez Ciebie, napawa mnie

smutkiem. Rudolf i ja będziemy świętować Wigilię w naszym klubie. Nie chcemy tego wieczoru być sami w

domu. W ostatnim liście pisałem Ci już o naszej nowej sekretarce, pannie Lenz. Zawsze kiedy na nią patrzę,

myślę o Tobie. Może dlatego, że jest tylko niewiele starsza od Ciebie. W ostatnim czasie jest dla mnie

prawdziwą podporą. To niezwykle wartościowy pracownik i mam nadzieję, że zostanie u nas dłużej.

Rudolf przez jakiś czas nie czuł się najlepiej i w trosce o jego zdrowie wysiałem go na kilka dni w góry.

Dzisiaj wrócił i jest w znakomitej formie. Kazał Cię serdecznie pozdrowić. Bardzo ucieszyłem się z Twoich

listów

1 rad jestem, że podoba Ci się w Soardzie. Miejmy nadzieję, że Twój wyjazd spełni także nasze

oczekiwania. Z pewnością już wkrótce oswoisz się z myślą, że Rudolf zostanie Twoim mężem. Jestem Ci

niewypowiedzianie wdzięczny, że zadośćuczyniłaś mojemu życzeniu i pomogłaś mi spełnić moją obietnicę.

Tyle na dziś, wkrótce znowu napiszę. Proszę, pozdrów ode mnie Twoich gospodarzy i złóż ukłony

właścicielom Lariny, którzy, jak pisałaś w liście, zajęli się Tobą tak serdecznie. To rzeczywiście zabawny

zbieg okoliczności, że nazywają się Werkmeester. Ale dlaczego to nazwisko nie

184

miałoby występować także w Holandii? Tak więc bądź zdrowa i ciesz się urokami tamtejszego życia.

Napisz do mnie.

Twój kochający Cię gorąco ojciec

{ Waltraut z westchnieniem odłożyła list. Poczuła bolesne ukłucie w sercu, gdy czytała słowa

podziękowania za to, że pomogła ojcu spełnić jego obietnicę. Przecież ona tego nie może zrobić, po prostu

nie może! Teraz sięgnęła po drugi list z datą dwudziestego piątego grudnia.

Moje najukochańsze dziecko,

Wczoraj była Wigilia. Ale w tym roku nie był to tak piękny dzień jak zawsze. Rudolf i ja bardzo późno

wyszliśmy z klubu, ponieważ obawialiśmy się powrotu do pustego domu. Ale mamy to już za sobą, a za rok

będziesz tu razem z nami. Jak zwykle z okazji świąt obdarowałem naszych ludzi. Nasza gospodyni pomyślała

o wszystkim. W firmie jak co roku rozdzieliłem świąteczne gratyfikacje. Tylko panna Lenz dostała oprócz

premii mały upominek. Rudolf kupił dla niej śliczny zegarek na rękę. Gdybyś mogła widzieć, jak ona się

cieszyła, to było takie wzruszające. To niesłychanie dobry, wrażliwy człowiek. Cenię to szczególnie,

ponieważ miło jest pracować z taką osobą. Ta biedna istota jest zupełnie sama imam nadzieję, że po

background image

powrocie zajmiesz się nią trochę. W sprawach firmy ufam jej całkowicie i myślę, że także prywatnie jest

osobą, której warto poświęcić więcej zainteresowania. Mimo że ta dziewczyna pochodzi z prostej i ubogiej

rodziny, jest prawdziwą damą. Jest bardzo taktowna, powściągliwa, wytworna, a przy tymmila i przyjazna.

Jestem przekonany, że i Tobie przypadnie do serca. Cały czas myślałem o tym, jak Ty spędzisz tegoroczne

święta. Czy choć trochę tęskniłaś za domem? Rudolf, który zawsze jest taki wesoły i pogodny, wczoraj

wieczorem był smutny i melancholijny. Pocieszałem go tłumacząc, że następne święta spędzi razem ze swoją

młodą żoną. Odpowiedział mi wzdychając: Niech Bóg da, kochany ojcze. Kazał Cię oczywiście serdecznie

pozdrowić. Celowo nie wysyłałem Ci prezentów, drogie dziecko. Kiedy wrócisz do nas, możesz zażyczyć

sobie, czego tylko zechcesz. Książki wyślę Ci, kiedy tylko znajdziemy z Rudolfem coś nowego, co mogłoby

Cię zainteresować. Pozdrów serdecznie państwa Schliiterów i podziękuj im za gościnę i opiekę.

Twój zawsze oddany ojciec

185

Waltraut skończyła czytać listy, ale długo jeszcze siedziała nieruchomo, spoglądając przed siebie. A więc

to Lora Lenz, sekretarka ojca, zdobyła serce Rudolfa. Jak bardzo ojciec ją wychwalał! Jego uznanie liczyło

się podwójnie, bo ojciec nigdy nie był szczodry w pochwałach. Och, chciałaby pokochać Lorę Lenz jak

siostrę, bo przecież to ona zdobyła serce Rudolfa, a ona też zawdzięcza jej wiele. Teraz Rudolf wie, co to

miłość i potrafi zrozumieć jej rozterki. Gorąco pragnęła, by Lora należała już do ich rodziny!

Ale myśl o ojcu ciążyła jej na duszy. Próbowała rozwiać dręczący ją niepokój. Pomyślała o Janie. Ile

szczęścia widać było w jego oczach, kiedy dzisiaj po południu powiedziała mu, że jest wolna. Wieczorem

przeczyta on list od Rudolfa i jej bilecik. Jakże będzie szczęśliwy, jak bardzo on ją kochał, jak bardzo ona go

kochała!

Janie, kochany Janie, czy dane nam będzie to szczęście?

Wstała i podeszła do okna. Jej oczy szukały wzgórza Larina. Była pełnia i księżyc rozjaśniał wszystko

delikatną poświatą. Tam po drugiej stronie doliny było jej szczęście.

Z tęsknotą rozpostarła ramiona.

Kiedy Jan wrócił tego wieczoru do Lariny, ojciec jeszcze nie spał. Właśnie skończył pisać w swoim

pamiętniku i teraz z przyjemnością czytał niemieckie gazety, które nadeszły w dzisiejszej poczcie.

Jan udał się od razu do swojego pokoju, by móc wreszcie przeczytać list od Rudolfa. Znalazł bilecik od

Waltraut i z wyrazem szczęścia na twarzy przycisnął go do ust. List Rudolfa uspokoił go bardzo. Postanowił,

że wcześnie rano pojedzie na pocztę i nada telegram.

Potem wstał i poszedł do ojca.

— Dobry wieczór, kochany ojcze, jeszcze nie śpisz? Widzę, że przyszły niemieckie gazety. To twoja

ulubiona lektura.

— Są najbardziej rzeczowe — powiedział starszy pan, jak gdyby chciał się usprawiedliwić, dlaczego,

będąc Holendrem, najchętniej czyta niemieckie gazety.

Jan usiadł przy ojcu i patrzył na niego uważnie. Ojciec odłożył gazety, wyjął fajkę z ust i powiedział

ostrożnie.

— Czuję, że masz mi coś ważnego do powiedzenia, mój synu.

background image

186

Jan poprawił włosy.

— Tak ojcze, muszę ci coś powiedzieć.

— Czy doszedłeś do porozumienia z Wałtraut Roland? — zapytał ojciec trochę zdenerwowany.

— Tak, z nią tak, ale nie było to takie proste, jak myślałem. Najpierw był jeden wielki kłopot, a teraz

pojawiają się następne przeszkody.

Jan opowiedział ojcu o wszystkim, co wydarzyło się poprzedniego dnia w Soardzie. Opowiedział, jak

przebiegała rozmowa z Wałtraut, a potem pokazał ojcu bilecik i list od Rudolfa.

Ręka ojca drżała lekko, kiedy sięgał po list. Oparł głowę na dłoni, tak że jego twarz skryła się w cieniu, i

zaczął czytać. Kiedy skończył, odłożył list i długo patrzył przed siebie zatopiony w rozmyślaniach. Jan

czekał cierpliwie. Wreszcie ojciec zaczął mówić na pozór spokojnym głosem:

— Najważniejsze, że się kochacie, takie jest moje zdanie. Z tego listu wnioskuję, że Wałtraut zgodziła

się na zaręczyny tylko dlatego, by spełnić wolę ojca. Co za szczęście, że obydwoje, Wałtraut i jej przybrany

brat, w odpowiednim jeszcze czasie uznali, że nie mogą być dla siebie mężem i żoną.

— Tak, ojcze. Między nimi wszystko jest w porządku, ale pozostaje jeszcze ich ojciec. Jeżeli czuje się

związany swoją obietnicą, jak można skłonić go do tego, by udzielił nam swojego błogosławieństwa? Bez

tego Wałtraut nie będzie szczęśliwa, na tyle zdążyłem już ją poznać.

Starszy pan znowu się zamyślił. Przesuwał rękę po liście Rudolfa. Można by sądzić, że ze wzruszeniem

gładzi tę kartkę papieru. Po paru chwilach wziął list w ręce i przeczytał raz jeszcze: „Kiedy przed laty

ślubował, że jego córka poślubi syna zmarłego przyjaciela...". Jego wzrok dhlgo spoczywał na tych słowach.

Potem podniósł głowę, spojrzał na syna z powagą i powiedział uroczyście:

— Niezbadane są wyroki boskie. On poprowadzi nas tak, jaka jest jego wola. I kiedy nawet nam się

zdaje, że idziemy własną drogą, nadchodzi dzień, kiedy musimy przyznać, że to on nas prowadził. A teraz

posłuchaj, mój synu. Będziesz mógł poślubić Wałtraut Roland, a jej ojciec nie złamie danego sobie słowa.

187

Jan niepewnie spojrzał na ojca. Był przyzwyczajony do tego, że niekiedy zachowywał się on nieco

osobliwie, jednak to, co teraz powiedział, wydawało mu się nader dziwne.

— Co masz na myśli, ojcze? Starszy pan potarł dłonią czoło.

— Dokładnie to, co powiedziałem. Już będąc dzieckiem z miłością i cierpliwością znosiłeś dziwactwa

swojego ojca. Nigdy o nic nie pytałeś. I tym razem bądź cierpliwy, niedługo wszystko ci wyjaśnię. Obiecuję

ci to. Dzisiaj chcę ci powiedzieć tylko jedno. W przeszłości miało miejsce pewne wydarzenie, które jak

ciemna chmura rzuca posępny cień na moje życie aż do dnia dzisiejszego, tak że... och, nie mogę w to

uwierzyć, że może i ja kiedyś zaznam spokoju. Muszę teraz zebrać siły, by uczynić to, czego zawsze się

obawiałem. Muszę przyznać się do winy, którą popełniłem w przeszłości, muszę wyspowiadać się mojemu

synowi. Prawie pół mojego życia pokutowałem za tę winę, ale nikomu nie wyjawiłem, dlaczego muszę tak

cierpieć, tylko twojej kochanej matce. Ona wysłuchała mojej spowiedzi, dała mi rozgrzeszenie i pomogła

dźwigać to, co dla mnie samego było zbyt wielkim ciężarem. Dla ciebie złożyłem moją spowiedź w

pamiętniku, miałeś dowiedzieć się o wszystkim po mojej śmierci i spłacić moją winę. Brakło mi odwagi, by

background image

powiedzieć ci wprost, co zrobiłem, będąc w wielkiej potrzebie, pod naciskiem, któremu nie byłem w stanie

stawić czoła. Ale teraz chodzi o twoje szczęście i o szczęście dwojga innych ludzi. Muszę zebrać się na

odwagę i przyznać do winy, zanim umrę. Dziś nie pytaj już o nic więcej, później wszystkiego się dowiesz.

Kiedy dostaniecie telegram od Rudolfa Werkmeistera, zawiadomcie mnie, proszę, jaka jest jego treść. A

wtedy zobaczę, jak będę wam mógł pomóc. Że to uczynię, że przeszkody, które stanęły na waszej drodze,

usunę w ten lub inny sposób, to jest pewne, mój chłopcze. Nie zamartwiaj się już więcej, będziecie mogli być

szczęśliwi. To na dzisiaj musi ci wystarczyć.

Jan patrzył na ojca ze zdumieniem, chwycił go za ręce i powiedział wzruszony:

— Ojcze, kochany ojcze, z jakiejkolwiek winy chcesz mi się wyspowiadać, nie obawiaj się tego.

Matka dała ci rozgrzeszenie. Dla mnie też zostaniesz na zawsze podziwu godnym człowiekiem, jakim zawsze

byłeś. Musisz o tym wiedzieć, zanim wyznasz mi całą prawdę.

188

Nie chcę cię przynaglać, będę cierpliwie czekał, dopóki nie powiesz mi tego, co dziś jeszcze jest dla

mnie zagadką. Chciałbym móc wierzyć, że będziemy z Waltraut szczęśliwi, bo bez niej nie ma dla mnie

szczęścia. Ojciec pogłaskał go po głowie. Była to u niego nader rzadka pieszczota. Jan dostrzegł w jego

twarzy nieznaną mu dotąd czułość. Jego oczy zdawały się patrzeć jaśniej.

— Odpocznij, synu, i śpij spokojnie. Zostaw mi ten list na jedną noc. Jutro rano nadaj telegram do

Rudolfa Werkmeistera.

— Zrobię to ojcze.

Wczesnym rankiem Jan popędził swoim samochodem na pocztę i nadał telegram do Rudolfa. Potem

pojechał na plantację. Był bardzo zadowolony, że ma dużo pracy, dzięki temu czas będzie mu szybciej

płynął.

14

Rudolf Werkmeister otrzymał depeszę. Przyniósł mu ją ojciec. Kiedy ją przeczytał, zwrócił się do ojca,

patrząc mu prosto w oczy:

— To telegram od Waltraut, ojcze. Starszy pan spojrzał na niego z niepokojem.

— Od Waltraut? Na miłość boską, mam nadzieję, że nic jej się nie stało.

Rudolf jeszcze raz popatrzył na to jedno słowo: zgoda, a potem podał ojcu depeszę.

Ten ze zdumieniem oglądał kartkę.

— Zgoda? Cóż to ma znaczyć. Rudolfie?

Rudolf, na pozór spokojny, spojrzał na niego poważnie.

— Czy możesz mi poświęcić pół godziny, ojcze?

— Tak, tak, ale proszę mi powiedzieć, co to wszystko ma znaczyć. Dlaczego Waltraut wysłała do ciebie

depeszę tak dziwnej treści? Cóż znaczy to jedno słowo: zgoda?

Rudolf podsunął ojcu fotel i pomógł mu usiąść. Potem usiadł naprzeciw niego i ujął jego rękę.

— Będę mówił bez ogródek, ojcze. Mówiąc krótko i zwięźle, my oboje, to znaczy ja i Waltraut,

uważamy, że nie jest to możliwe, byśmy w przyszłości byli małżeństwem. Nie wolno nam tego zrobić, jeżeli

nie chcemy zgrzeszyć przeciwko samym sobie.

background image

Widać było, jak starszy pan drży na całym ciele.

— Co to ma znaczyć? Co to za gra, w którą chcecie mnie wciągnąć? Czy zaręczyliście się tylko po to,

by Waltraut mogła wyjechać, a teraz ty

190

zamierzasz pertraktować ze mną o nowych warunkach? — zapytał ochrypłym głosem.

— Nie, ojcze, obydwoje szczerze chcieliśmy spełnić twoje życzenie i pomóc ci dotrzymać obietnicy.

Ale przypomnij sobie, że już wtedy wyraziłem na to zgodę tylko pod warunkiem, że nikt nie będzie wywierał

na Waltraut żadnego nacisku. A teraz musiałbyś zmusić ją do tego. Obydwoje doszliśmy do przekonania, że

nie możemy być dla siebie mężem i żoną. Przy całej naszej miłości do ciebie, nie jest to możliwe.

Twarz ojca zrobiła się purpurowa.

— Tak? I teraz spiskujecie za moimi plecami? Utrzymujecie mnie w przekonaniu, że wszystko jest w

porządku, a tymczasem potajemnie ustalacie, że nagle nie możecie dotrzymać waszych ślubów?

Rudolf wyciągnął list i powiedział:

— Waltraut napisała do mnie jeden jedyny list i ja jej tylko raz odpowiedziałem, prosząc o wysłanie

telegramu, w którym powiadomiłaby mnie, czy się zgadza, bym tobie wszystko wyjawił i bym sam według

własnego uznania dalej poprowadził naszą sprawę. Proszę, przeczytaj ten list, zanim zaczniemy rozmawiać.

Starszy pan wziął list do ręki.

Kiedy czytał, twarz jego stawała się coraz bardziej czerwona, po czym nagle zbladł. Kiedy skończył,

zerwał się z fotela i uderzył zaciśniętą w pięść dłonią o blat biurka.

—- Jesteście zaręczeni i tak zostanie.

— Ojcze!

— Milcz! Nie pozwolę tak igrać ze sobą, chcę i muszę dotrzymać mojej obietnicy. To, co Waltraut tu

pisze, to czyste urojenia. Bóg raczy wiedzieć, dla kogo straciła swe serce. To na pewno jakiś mężczyzna,

który ma nadzieję schwytać złotą rybkę. A ona odrzuca ciebie, człowieka, za którego powinna Panu Bogu

dziękować na kolanach.

Wszystko to wyrzucił z siebie jednym tchem, szybko i gwałtownie, przerażony, że coś stanęło na

przeszkodzie, by mógł spełnić daną sobie obietnicę. Rudolf nie wiedział, co ma powiedzieć. Myślał o tym, że

musi stanąć w obronie Waltraut, musi wyjaśnić ojcu, że nie tylko z jej powodu nie może dojść do ślubu.

Wiedział jednak, że za żadną cenę nie wolno mu teraz wyjawić imienia swojej ukochanej. Gdyby to uczynił,

dotychczasowa egzystencja Lory znalazłaby się w niebezpieczeństwie, zanim

191

on byłby gotów dać jej coś w zamian. Nie wolno mu było do tego dopuścić. Teraz musiał się zadowolić

tym, że powie ojcu, iż także i jego życzeniem jest być wolnym.

— Kochany ojcze, pozwól mi przekonać siebie, że postąpiłbyś wobec nas niesprawiedliwie, gdybyś

zmusił nas do związku, który byłby dla nas sprzeniewierzeniem się wobec samych siebie. Nie potrafimy być

dla siebie niczym innym tylko bratem i siostrą. Usilnie próbowaliśmy spełnić twoje życzenie tak długo,

dopóki nie zrozumieliśmy, że nasze serca podążają różnymi drogami. Błagam cię, ojcze...

background image

Georg Roland nie pozwolił mu mówić dalej. Spoglądał przed siebie jakby nieobecny duchem. Wierzył,

że spełni daną sobie obietnicę i oczyści sumienie z poczucia niezawinionej wprawdzie, ale przyjętej na siebie

winy za śmierć przyjaciela. I teraz na drodze do spełnienia jego nadziei stanęło tych dwoje niemądrych

dzieci.

— Ani słowa więcej! Wszystko pozostanie tak jak jest. Nie wolno ci zapominać, że okazywałem ci

miłość i traktowałem jak własnego syna, tak jak przyrzekłem to twojemu ojcu. Masz być moim

pełnoprawnym spadkobiercą, a to możliwe jest tylko wtedy, kiedy poślubisz Waltraut. Przecież jej nie

wydziedziczę. Trzeba przywołać Waltraut do rozsądku. Ale to pozostaw już mnie. Nie wolno jej zostać ani

jeden dzień dłużej w Soardzie, bo nie wiem, jakie głupstwa gotowa jest jeszcze popełnić. Sprowadzę ją do

domu. Jeszcze dzisiaj wyślę depeszę. Potem zobaczymy. A teraz koniec dyskusji, nie chcę słyszeć ani słowa

więcej. Kiedy tylko wróci Waltraut, zaprowadzę porządek.

Był tak zdenerwowany, że Rudolf czuł, iż nie może teraz powiedzieć nic więcej. Jedno nieuważne słowo

mogłoby doprowadzić go do stanu, który mógłby zagrozić jego zdrowiu. Nie chciał się poddać, ale wiedział,

że teraz ojciec przede wszystkim potrzebuje spokoju. Wyszedł, nie mówiąc ani słowa.

Tak bardzo potrzebował teraz drugiego człowieka, przed którym mógłby otworzyć swe udręczone serce.

Wiedział, gdzie należy go szukać. Wszedł do pokoju, gdzie siedziała panna Lenz, spojrzał na nią poważnie,

podszedł do niej i powiedział półgłosem:

— Panno Loro, muszę z panią porozmawiać w cztery oczy w sprawie nie cierpiącej zwłoki. Ale nie

możemy rozmawiać tutaj. Jak i gdzie moglibyśmy się spotkać na godzinkę?

192

Spojrzała na niego przerażona. Czuła, jak bardzo jest wzburzony. W pierwszym odruchu, pamiętając o

tym, że nie wolno jej okazywać tego, co czuje naprawdę, chciała odmówić, ale wystarczyło jedno spojrzenie i

zniknęły wszystkie wątpliwości. Powiedziała cicho:

— Nie wiem, gdzie moglibyśmy się spotkać. Jeżeli naprawdę uważa pan to za konieczne, proszę

samemu wyznaczyć miejsce i czas.

Zastanawiał się przez chwilę. Wiedział, jak wielkie było to poświęcenie ze strony Lory. Pragnął, by jak

najmniej odczuła niezręczność tej sytuacji. W końcu powiedział:

— Jutro jest niedziela, ma pani wolne. Czy ma pani jakieś plany na jutrzejsze popołudnie?

— Może pan dysponować moim czasem. Wiem, że nie będzie pan żądał ode mnie niczego złego.

— O tym może być pani przekonana. Czy mogę czekać jutro na panią o godzinie trzeciej w alejce przy

promie? Nie chcę prosić pani, byśmy spotkali się w jakimś lokalu. A zresztą tam zazwyczaj nie można

spokojnie porozmawiać. O tej godzinie alejki są na ogół puste. Pospacerujemy trochę i porozmawiamy

spokojnie. Myślę, że to miejsce będzie najbardziej stosowne. Czy zgadza się pani ze mną?

Lora onieśmielona, lecz z ufnością w oczach spojrzała na Rudolfa.

— Będę jutro o trzeciej.

— Jestem bardzo wdzięczny. Prosiłbym tylko, żeby pani nic o tym nie mówiła mojemu ojcu. O

wszystkim dowie się później, ja sam mu to powiem.

Odetchnęła z ulgą.

background image

— To dobrze. Nie chciałabym mieć tajemnic przed panem Rolan-dem.

Czuły, dobry i budzący zaufanie uśmiech rozjaśnił jego oblicze.

— Może być pani zupełnie pewna, że nie będę nakłaniał jej do niczego, co mogłoby być dla niej

powodem jakichkolwiek nieprzyjemności.

Jej oczy rozpromieniły się.

— Wiem o tym — powiedziała cicho.

— W takim razie do jutra.

Rudolf wyszedł z pokoju panny Lenz i udał się do swojego gabinetu. Zaraz przygotował telegram do

Waltraut. „Cierpliwości" — napisał na

13 Kaprysy losu

193

kartce. Z ciężkim sercem myślał o tym, że ojciec każe Waltraut wracać do domu. Wiedział, że musi jej

pomóc, że na pewno jej pomoże, ale po pierwszej rozmowie z ojcem, która doprowadziła go do takiego

wzburzenia, nie mógł na razie podjąć żadnych innych kroków. Musiał czekać, aż ojciec się uspokoi.

Tymczasem także i ojciec nadał telegram do Waltraut. Napisał w nim:

„Wracaj natychmiast pierwszym parowcem. Odpowiedź telegraficzna. Ojciec."

Następnego dnia o godzinie trzeciej Rudolf Werkmeister czekał w alejce przy promie. O tej porze

okolica była zupełnie pusta.

Lora Lenz zjawiła się punktualnie. Widział, jak nadchodzi. Miała na sobie luźno układający się płaszcz z

sukna, który korzystnie podkreślał jej szczupłą sylwetkę. Mały skromny kapelusik przykrywał jej włosy i

nadawał blasku jej uroczej twarzyczce. Zbliżała się szybkim krokiem. Podszedł do niej, uchylił kapelusza i

podał jej rękę.

— Dziękuję, że pani przyszła, panno Lenz. Jej twarz oblała się rumieńcem.

— Przecież obiecałam, panie Werkmeister.

— Widzi pani, jest zupełnie pusto. Cieszę się z tego, bo za żadną cenę nie chciałbym narazić pani na

plotki i fałszywe osądy. Nawet jeżeli ktoś nas dzisiaj przypadkowo zobaczy, nie pomyśli sobie nic złego.

— Jak zwykle myśli pan o innych. Spojrzał na nią z uśmiechem.

— Wiem, że przypisuje mi pani same dobre cechy i chciałbym na to zasłużyć.

— Och, już pan na to zasłużył, wiem, że mogę panu ufać.

— I mam nadzieję, że tak będzie dalej. Pospacerujemy trochę, a ja powiem pani wszystko, co powinna

pani ode mnie usłyszeć. Najpierw rzecz najważniejsza: moja przybrana siostra, córka pana Rolanda, i ja

byliśmy zaręczeni.

Lora zadrżała i zrobiła się blada jak kreda. Rudolf zauważył, że nadaremnie szuka odpowiedzi na jego

słowa. Mówił więc dalej:

— Mówię dokładnie tak, jak było. Byliśmy zaręczeni — i tu Rudolf opowiedział jej wszystko od

samego początku.

194

Załamującym się głosem zapytała:

background image

— Ale dlaczego pan mi to mówi, panie Werkmeister?

— Dlatego, że pani, właśnie pani musi o tym wiedzieć, Loro. Czy przypomina pani sobie ten dzień,

kiedy wróciłem z gór?

— Tak — odpowiedziała drżącym głosem.

— Tego dnia powiedziałem pani, że otrzymałem radosną wiadomość i że jestem bardzo szczęśliwy. To

był list od siostry. Napisała w nim, że nie może zostać moją żoną, ponieważ pokochała innego mężczyznę.

Tak bardzo ucieszyłem się z tej wiadomości, ponieważ i ja pokochałem inną. Czy wie pani, kto zawładnął

moim sercem, panno Lenz?

Potrząsnęła głową, nie mogąc wymówić ani jednego słowa. Rudolf delikatnie wsunął rękę pod jej ramię.

— Pani, Loro Lenz. To ciebie pokochałem i wiem, że ty także oddałaś mi swoje serce.

Zatrzymała się nagle i spojrzała na niego płonącym wzrokiem.

— Panie Werkmeister, proszę nie zapominać, kim jestem. Kobiecie mego stanu nie wolno nawet

słuchać, kiedy mężczyzna z pańskiej sfery wypowiada takie słowa.

Spojrzał w jej dumne, niewinne oczy.

— Loro, kochana Loro, ja nie pochodzę z innej sfery niż ty. Nie musisz tak bronić się przede mną,

powiedziałem ci to już pierwszego dnia, kiedy spotkaliśmy się w Hamburgu. Kiedy mój ojciec odsunie mnie

od siebie, wtedy i ja będę zdany tylko na to, co zdołam osiągnąć swoją pracą. Ale ja potrafię pracować, Loro,

potrafię pracować, by zapewnić mojej żonie skromne, lecz wolne od trosk życie. Nie myśl, że chcę cię

wplątać w lekkomyślny romans, zbyt mocno cię kocham i zbyt wysoko cenię. Chcę cię poślubić, Loro, kiedy

tylko wyjaśni się ta cała sytuacja. Mój przybrany ojciec jest jeszcze zbyt wzburzony, powiedziałem mu

bowiem wczoraj, że moja siostra i ja nigdy nie będziemy małżeństwem. Wchodzą tu w grę przyczyny, o

których dowiesz się później. Ale dzisiaj musimy wyjaśnić wszystko, co dotyczy nas, ciebie i mnie. Nie mogę

dłużej patrzeć, jak się męczysz. Tak, Loro, wiem, jak bardzo cierpiałaś z powodu miłości do mnie. Tak nie

może być dalej, musisz wiedzieć, że należymy do siebie. Niewykluczone, że nastąpi rozłam między mną a

moim przybranym ojcem. Przecież muszę bronić

195

nie tylko siebie, ale i siostry. Ciągle mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale muszę się z tym liczyć.

Chcę, byś wiedziała, że należymy do siebie. Tak bardzo marzyłem o tym, by móc ci to wyznać. Ale mówię o

tym wszystkim tak, jak gdybym nie miał cienia wątpliwości, że mnie kochasz. Powiedz mi, proszę, Loro, czy

i ty mnie kochasz wiedząc już, że nie jestem wielkim bogaczem. Powiedz mi, czy chcesz zostać moją żoną.

Spojrzała na niego tak ciepło i czule, że nie potrzebował już żadnych słów.

— Nie chcę kłamać, panie Werkmeister, tak, kocham pana od dnia, kiedy pomógł mi pan w tak

szlachetny sposób. A czy chcę złożyć mój los w pana ręce? — załkała ze wzruszenia. — O mój Boże, czym

taka zwyczajna biedna dziewczyna jak ja zasłużyła sobie na tak wielkie szczęście? Nie śmiałam nawet o tym

marzyć, że kiedyś będę mogła zostać pana żoną. Ale muszę panu powiedzieć coś jeszcze. Dopóki będę

sekretarką pana Rolanda, nie będę mogła potajemnie spotykać się z panem. Nie mogłabym mu spojrzeć w

oczy, a przecież on okazuje mi tyle dobroci. Dlatego proszę pana o jedno. Dopóki wszystko się nie wyjaśni,

proszę nazywać mnie panną Lenz, także wtedy, gdy jesteśmy sami. Na razie wszystko musi zostać po

background image

staremu. Jestem zwykłą biedną dziewczyną, mój honor i duma to wszystko, co posiadam. Kocham pana, a

kiedy będzie pan wolny i zdecyduje, że może przyznać się otwarcie do naszej miłości, wtedy, wtedy...

Nie mogła mówić dalej, czuła ucisk w gardle i napływające łzy. Spojrzał na nią poruszony do głębi.

— Loro, Loro Lenz! Nie możesz ode mnie wymagać, bym zachowywał się teraz jak obcy dla ciebie

człowiek. Od tej pory jesteś moją narzeczoną, nawet jeżeli dla twojego dobra musimy to jeszcze utrzymywać

w tajemnicy. Nie mogę cię na nic narażać, dopóki nie będę cię mógł poślubić. Ale bądź spokojna, już

wkrótce wszystko się wyjaśni. Mój ojciec depeszą wezwał Waltraut do powrotu, a ona będzie mu posłuszna.

Za miesiąc powinna być już tutaj. Bądź rozsądna, Loro, twój narzeczony ma przecież prawo zwracać się do

ciebie po imieniu, kiedy jesteśmy sami.

Spojrzała na niego niepewnie.

— Och, Rudolfie, kochany Rudolfie — wyszeptała.

196

Ucałował jej dłoń.

— Moja Loro! — powiedział głosem pełnym czułości — nawet nie mogę cię wziąć w ramiona i

pocałować. Ale wszystko jeszcze przed nami, Loro. Niedługo, już niedługo. W firmie i w obecności innych

ludzi muszę cię jak dotąd nazywać Lorą Lenz, co i tak nie będzie dla mnie łatwe, ale kiedy jesteśmy sami,

chcę, byś i ty zwracała się do mnie po imieniu. Inaczej pomyślę, że mnie nie kochasz, że nie ufasz moim

słowom.

Spojrzała na niego błyszczącymi od łez oczami.

— Nikomu nie ufam tak jak tobie i kocham cię z całego serca, ale musisz pamiętać o tym, że zawsze

musiałam sama odpowiadać za swoje życie i nie wolno mi było stracić szacunku dla samej siebie...

— I teraz musisz siebie szanować, moja dzielna Loro! Sam postaram się o to, by moja Lora nadal

pozostała dumną kobietą, o to możesz być spokojna. Nie chcę, byś była inna, ale nie pozwolę nikomu

pozbawić mnie praw, jakie mam do ciebie, będąc twoim narzeczonym. Nawet mojej dumnej Lorze.

Westchnęła ze szczęścia.

— Kochany, kochany Rudolfie, twoja Lora nie jest dumna, jest szczęśliwa. Tak niewypowiedzianie

szczęśliwa, że wręcz ją to poraża.

Roześmiał się uszczęśliwiony.

— Nie będziesz miała ze mną łatwego życia. Kiedy zostaniesz moją żoną, będę dla ciebie okropnym

tyranem.

Teraz roześmieli się oboje.

— Tego się nie obawiam.

— Poczekaj tylko! Na razie nie wolno mi nawet o tym myśleć, nie mógłbym wtedy patrzeć na ciebie tak

spokojnie. Jednego możesz być pewna, Loro. Bez względu na to, jak potoczą się nasze losy, zawsze

będziemy należeć do siebie. Nie zapominaj o tym!

— Jakbym mogła o tym zapomnieć, Rudolfie, mój Rudolfie, jestem tak szczęśliwa, bezgranicznie

szczęśliwa.

Ujął ją pod ramię.

background image

— Loro, słodka Loro! Mój Boże, moja dziewczyno, jakie piękne stanie się moje życie, kiedy będziemy

na zawsze mogli być razem. To już nie tak długo, Loro! Jeżeli jednak miałoby zajść coś nieprzewidzianego i

na razie nie moglibyśmy się widywać w firmie, bo przecież musimy być przygotowani na wszystko, wtedy

napiszę do ciebie. Bądź dzielna, Loro!

197

Oboje jesteśmy młodzi i wiem, że gotowa jesteś dzielić ze mną życie, nawet jeżeli będzie ono skromne i

zwyczajne, nieprawdaż? Spojrzała na niego z lękiem.

— Ja tak, Rudolfie. Jestem przyzwyczajona do skromnego życia i zadowolona z mojego losu. Ale ty?

Będziesz musiał z wielu rzeczy zrezygnować. To wcale nie tak łatwo być biednym.

Mocniej przycisnął jej ramię.

— Mała Loro, nie będziemy tak biedni, byśmy musieli cierpieć niedostatek. Nie boję się niczego i

jestem przekonany o tym, że życie nasze wolne będzie od trosk, jeżeli tylko nie będziemy od niego zbyt

wiele wymagać. Jako moja żona będziesz miała lepsze życie niż teraz, o to już się postaram. A ty

wynagrodzisz mi to wszystko, z czego będę musiał zrezygnować. Mam zresztą nadzieję, że nie dojdzie do

ostatecznych rozwiązań. Chodzi mi przede wszystkim o mojego przybranego ojca, któremu tak wiele

zawdzięczam. Gdyby moja siostra nie napisała, bym zwrócił jej wolność, ja sam, być może, nie znalazłbym

w sobie tyle odwagi by prosić ją o to pierwszy. Dlatego byłem taki szczęśliwy, kiedy nadszedł jej list. Nie

martw się o nic, moja Loro. Wierz mi, wszystko zakończy się dobrze. A teraz idź już, proszę, mimo że

niechętnie się z tobą rozstaję.

Odsunął jej rękawiczkę i przycisnął usta do jej dłoni.

— Do widzenia, Rudolfie, kochany Rudolfie — wyjąkała. — Daj Boże, by wszystko się już wyjaśniło.

Bóg z Tobą!

— Do widzenia, Loro, moja Loro!

Po rozmowie z Janem spokój znowu zapanował w umęczonej duszy Waltraut. Była niewypowiedzianie

szczęśliwa wiedząc, że należą do siebie. Nie mogła i nie chciała uwierzyć, że na drodze do ich szczęścia

mogą pojawić się przeszkody, których nie będą mogli pokonać.

Z niepokojem jednak czekała na depeszę od Rudolfa. Już dawno musiał dostać jej telegram. Jeżeli zaraz

potem rozmawiał z ojcem, wkrótce powinna nadejść oczekiwana wiadomość. Jakie słowo tam znajdzie?

Zwycięstwo czy cierpliwości? Dręczyło ją to, że nie mogła zwierzyć się Dorze, ale czyniła to tylko dla dobra

swoich gospodarzy, a nie z braku zaufania.

Jan był poprzedniego dnia w Soardzie i kiedy zostali na chwilę sami, przekazał jej wszystko, co

powiedział ojciec. Nie wyjawił tylko, że ojciec

198

ma zamiar zwierzyć mu się z jakiejś tajemnicy. Nie czuł się upoważniony, by komukolwiek o tym

mówić. Jan powiedział jej jednak, że ojciec zapewnił go, iż ich ślub nie oznacza wcale, że ojciec Waltraut

będzie musiał złamać dane sobie słowo. Tego Waltraut nie mogła zrozumieć. Ze zdumieniem kręciła głową.

— Co on mógł mieć na myśli, Janie?

background image

— Tego też nie wiem. Czasami zdarza się, że mówi coś dziwnego, ale jego słowa brzmiały tym razem

bardzo przekonywająco. Nie możemy jednak wiązać z tym dużych nadziei. Jedno jest pewne. Jeżeli

otrzymamy od twojego brata telegram ze słowem: „cierpliwości", zaraz wyruszam w podróż do Europy i sam

spróbuję załatwić tę sprawę. Nie mogę i nie chcę zdawać się tutaj na kogokolwiek innego niż na samego

siebie, nawet wiedząc, że twój brat godny jest zaufania. Powiedziałem to już mojemu ojcu. Wiesz, co mi na

to odpowiedział?

— Cóż takiego?

— Będę ci towarzyszył, mój chłopcze, bo i ja muszę porozmawiać z ojcem twojej Waltraut. Pozdrów ją

ode mnie serdecznie i powiedz jej, że pochwalam wybór mojego syna.

Spojrzała na niego zdumiona.

— Chce ci towarzyszyć?

— Tak. Odpowiedziałem mu wtedy: Ależ ojcze, przecież nie możemy razem wyjechać z Lariny. A on

na to: To musi być możliwe. Przecież kiedyś przyjdzie czas, że mnie już nie będzie, a wtedy będziesz musiał

pozostawić Larinę bez dozoru, choćby wtedy, gdy wyjedziesz na urlop do Europy. Harry Schluter od czasu

do czasu zajrzy tutaj, a potem jeden z nas wróci na Cejlon tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.

— Jak to miło ze strony twojego ojca, że gotów jest zrobić dla nas tak wiele.

Jan roześmiał się.

— Zależy mu, byś została jego synową. To za twoją sprawą. Szczerze mówiąc, zdziwiłem się nieco,

kiedy z takim przekonaniem mówił o naszej wspólnej podróży do Europy. Ale i tak miał w planie wyjechać

w przyszłym roku na urlop. Rok wcześniej czy później — to już nie ma znaczenia. Chcę, by został tam

jednak na dłużej. A ja, kiedy tylko będę mógł, wrócę do ciebie na Cejlon i miejmy nadzieję, że przywiozę ci

dobre wieści.

199

Waltraut, westchnęła.

— Tak więc musimy rozstać się na długie tygodnie. Jan westchnął ciężko.

— Niestety, niestety! Ale mam nadzieję, że potem już nigdy nie będziemy musieli się rozstawać.

Harry Schluter pracował tego dnia na plantacjach, a Dora i Waltraut odpoczywały na werandzie.

Wczesnym popołudniem przed domem Schluterów pojawił się wallah (listonosz) z depeszą dla Waltraut.

Sięgnęła po nią drżącymi dłońmi, prosząc Dorę, by powiedziała listonoszowi, żeby jeszcze chwilę poczekał.

Możliwe, że będzie musiała nadać odpowiedź. Dora spełniła prośbę przyjaciółki i teraz spoglądała na nią z

niepokojem. Telegram oznacza zawsze jakąś ważną sprawę. Wałtraut przeczytała wiadomość i zbladła.

— Mam nadzieję, że nie są to złe nowiny, Waltraut. Dziewczyna patrzyła smutnym wzrokiem na

telegram. Zgodnie

z umową Rudolf napisał tylko jedno słowo: cierpliwości. Teraz wiedziała już, że Rudolfowi nie powiodła

się pierwsza próba. Ojciec nie wyraził zgody na unieważnienie ich zaręczyn.

Starając się nie okazywać rozczarowania, rzekła:

— Nic złego się nie stało, Doro. Ale nie jest to radosna wiadomość. Martwię się, ponieważ Rudolf na

razie nie będzie mógł spełnić mojej prośby. Spójrz, co napisał w depeszy: cierpliwości. Oznacza to, że muszę

background image

cierpliwie czekać, aż stanie się to, czego pragnę. Wybacz mi, że nie mogę mówić o tym otwarcie, ale to musi

pozostać jeszcze tajemnicą. Później dowiesz się wszystkiego.

— Ależ, Waltraut, wcale nie nalegam, byś zdradzała mi swoje tajemnice.

— Nie mów tak, Doro. W tej sprawie, tak zresztą jak w każdej innej, mam do ciebie bezgraniczne

zaufanie, ale mimo to nie wolno mi nic powiedzieć. Tu nie chodzi tylko o mnie. Nie gniewasz się na mnie?

Dora ucałowała przyjaciółkę.

— Ależ skądże, Waltraut. Czułam tylko, że dowiedziałaś się o czymś nieprzyjemnym lub wręcz

bolesnym. Nagle zrobiłaś się taka blada. Tak bardzo chciałabym ci pomóc, gdyby to tylko było w mojej

mocy.

200

— Niestety, nic nie możesz na to poradzić. Ale teraz nie mówmy już o tym. Powiedz tylko listonoszowi,

że nie będzie odpowiedzi.

Dora odesłała listonosza i przyjaciółki zostały same. Przez chwilę siedziały w milczeniu, spoglądając na

siebie. Waltraut pragnęła teraz, by Jan był w pobliżu. Ale dziś już pewnie nie przyjedzie, przecież wczoraj

był w Soardzie. A może jednak? Ostatnio przyjeżdżał tu niemal codziennie.

Jan obliczył, że dziś już może nadejść wyczekiwany telegram. Pojechał nad rzekę, mając nadzieję

spotkać tam Harrego. I tak też się stało. Harry zawołał ze śmiechem:

— Przyjdź do nas na górę, Janie!

— Tego nie musisz mi dwa razy powtarzać. Idę z tobą — powiedział Jan z zadowoleniem.

Jan i Harry wsiedli do swoich samochodów i ruszyli do Soardy. Prawie jednocześnie pojawili się przed

bungalowem Schluterów. Waltraut odetchnęła z ulgą. Zaraz też nadarzyła się okazja, by powiedzieć Janowi o

depeszy od Rudolfa. Usłyszawszy niemiłe wieści, Jan zmarszczył czoło i popatrzył gniewnie.

— Tak więc ojciec na razie nie zgadza się spełnić waszego życzenia?

— Niestety nie.

Jan odrzucił głowę w tył.

— Teraz nie mogę już cierpliwie czekać. Kto wie, jak długo jeszcze będziemy musieli cierpieć. Nie

zniosę tego. Ciężko jest mi rozstawać się z tobą, ale to jedyne rozwiązanie. Jak tylko będę mógł, pojadę do

Niemiec. Chcę sam przedstawić całą sprawę twojemu ojcu. Przy całym uznaniu dla zasług i zaradności

twojego brata uważam, że teraz mogę polegać tylko na sobie.

Waltraut nie chciała rozstawać się z Janem i powiedziała nieśmiało:

— Ta sprawa dotyczy przecież nie tylko nas, ale i Rudolfa. Jestem przekonana, że zrobił wszystko, co

było możliwe.

— Ja nie mogę czekać bezczynnie. Muszę działać. Jeszcze dzisiaj wieczorem porozmawiam z ojcem.

Musieli zakończyć tę rozmowę, bo Dora i Harry usiedli już na werandzie do herbaty. A wtedy po raz

drugi w tym dniu przed domem Schluterów pojawił się listonosz. I tym razem przyniósł telegram dla

201

Wałtraut. Rozdarła kopertę i nagle zrobiła się blada jak chusta. Przeczytała:

„Wracaj natychmiast pierwszym parowcem. Odpowiedź telegraficzna. Ojciec".

background image

— O Boże, Wałtraut, co się stało? — zapytała Dora przerażona. Wałtraut spojrzała na Jana

nieprzytomnym wzrokiem i w milczeniu

podała mu telegram. To dało Dorze i jej mężowi wiele do myślenia.

Jan przeczytał depeszę i spojrzał na Wałtraut. Potem podał telegram Dorze i Harremu. Obydwoje byli

przerażeni.

— To nie może być prawda. Co się stało, że ojciec tak nagle każe ci wracać? — zapytała Dora.

Jan i Wałtraut siedzieli w milczeniu. Nagle dziewczyna poderwała się z fotela i rzekła drżącym głosem:

— Teraz musicie się wszystkiego dowiedzieć. Teraz wolno mi wyjawić wam całą prawdę. Bo przecież

musicie wiedzieć, dlaczego ojciec każe mi wracać.

Chwyciła kurczowo dłoń Jana i powiedziała podniecona:

— Mów ty, Janie.

Już po tych kilku słowach, które powiedziała Wałtraut, Schliitero-wie domyślili się, że coś musiało się

wydarzyć. Jan szybko zaspokoił ich ciekawość oznajmiając:

— Kochani przyjaciele, nie licząc naszych ojców jesteście pierwszymi, którzy dowiedzą się o naszych

zaręczynach.

Krzycząc z radości, Dora rzuciła się Wałtraut na szyję, a Harry uścisnął przyjacielowi dłoń. Ale on nie

wydawał radosnych okrzyków, bowiem domyślał się, że nie wszystko jest w porządku. Wałtraut ucałowała

Dorę, a potem delikatnie odsunęła ją od siebie. Była bardzo blada.

— Nie ma jeszcze powodów do radości, Doro. Na drodze do naszego szczęścia piętrzą się poważne

przeszkody. Wyjawiłam ojcu, że kocham Jana. I jaka jest jego odpowiedź? Każe mi wracać do domu. Ale

teraz musicie się dowiedzieć całej prawdy. Przedtem nie chciałam wam zdradzać tej tajemnicy, gdyż wiedząc

o wszystkim i sercem będąc ze mną, musielibyście opowiedzieć się przeciwko mojemu ojcu.

I opowiedziała im o tym, jak doszło do zaręczyn między nią a bratem, o zerwaniu zaręczyn i o tym, że

Rudolf próbował przekonać ojca o słuszności ich decyzji.

202

— A teraz ten telegram od ojca. Tego się nie spodziewałam. To, że ojciec wzywa mnie do domu,

oznacza, że sprawy mają się bardzo źle.

— Ale przecież nie możesz jechać sama — powiedziała Dora.

— Dla ojca nie będzie to żaden argument. Nie chce, bym zostawała dłużej na Cejlonie, ponieważ

domyśla się, że tu właśnie znalazłam moją miłość. Zresztą zanim zgodził się, bym przyjechała do Soardy,

zanim jeszcze zapadła decyzja, że pojadę w towarzystwie twojego ojca, ja sama przekonywałam go gorąco,

że taka podróż jest całkowicie bezpieczna, tym bardziej, że podczas rejsu będę pod opieką kapitana. Ach,

Janie, co teraz z nami będzie?

Objął ją ramieniem, jak gdyby chciał ją uchronić przed wszelkimi niebezpieczeństwami, szczęśliwy, że

wolno mu to uczynić.

— Nie obawiaj się niczego, kochanie. Na pewno nie jest tak źle, jak myślisz. Jestem zadowolony, że nie

muszę się z tobą rozstawać. Oczywiście, że popłyniesz do Europy, ale razem ze mną.

Dora podniosła ręce w błagalnym geście.

background image

— To niemożliwe, Janie. Nie pozwolę na to. Czy wiesz, co by się działo w Hamburgu, gdybyście we

dwoje opuścili pokład statku?

Jan odzyskał swój dobry humor.

— Myślę, że cały Hamburg z podziwem patrzyłby na tak wspaniałą parę. Ale nie zrobimy tego, mimo

że pod moją opieką byłabyś bezpieczna. Nie dopuszczę do tego, by cały Hamburg szalał na nasz widok.

Waltraut pojedzie pod opieką mojego ojca, tak jak przybyła tutaj pod opieką ojca Dory, a ja będę im tylko

towarzyszył.

Schluterowie patrzyli na niego ze zdumieniem, a Harry rzekł:

— Pod opieką twojego ojca? Wątpię, czy uda ci się go namówić, by pojechał razem z wami.

Jan gwałtownie pokręcił głową.

— Już wszystko postanowione. Tak naprawdę zamierzaliśmy pojechać tylko we dwoje, ja i mój ojciec.

Ale teraz ku mojej radości Waltraut pojedzie razem z nami. Głowa do góry, Waltraut, ciesz się z tego, że nie

będziemy musieli się rozstawać.

Waltraut pochwyciła jego dłoń i uśmiechnęła się. Jan opowiedział Harremu i Dorze wszystko to, czego

nie zdążył im jeszcze powiedzieć. Dora odetchnęła z ulgą.

203

— Wyjedziesz w otoczeniu świty, Waltraut. Dla mnie to niewesoła nowina. Smutno mi, że mnie

opuszczasz.

— Powinna się pani cieszyć, Doro. Już wkrótce odzyska pani swoją Waltraut na zawsze. Bez niej nie

wrócę do Lariny.

Waltraut zasłoniła mu usta dłonią.

— Janie, nie bądź taki pewny. Ucałował jej dłoń.

— Czy zamierzasz ze mnie zrezygnować, jeżeli ojciec będzie stanowczo obstawał przy swoich

zamiarach?

— Och, Janie. Tak ciężko mi na sercu.

— Tego nie lubię. Uśmiechnij się zaraz. Wszystko będzie dobrze. Twój ojciec nie jest przecież takim

potworem, by chciał unieszczęśliwić nas na zawsze. W razie potrzeby padnę przed nim na kolana.

Roześmiała się serdecznie.

— Myślę, że to nie będzie konieczne. Ale ty nie znasz jeszcze mojego ojca, czasami jest bardzo

uciążliwy.

— Tacy widocznie są już ci ojcowie. Nie smuć się, kochanie, wszystko będzie dobrze. Myślę, że los

okaże się dla nas łaskawy. A teraz popatrzmy na terminy odpływania parowców. Musimy sprawdzić, kiedy

możemy ruszyć w drogę. Od razu damy listonoszowi odpowiedź dla twojego ojca. Myślę, że skorzystał on z

tego, że byliśmy zajęci, i zdążył rozgościć się już w naszej kuchni.

Dokładnie przestudiowali rozkład rejsów. Znaleźli w nim nowoczesny parowiec, który odpływał z

Kolombo dwunastego lutego.

background image

— Dobrze, wyruszamy dwunastego lutego. Mamy jeszcze sześć dni na przygotowania — powiedział

Jan i dał listonoszowi depeszę do ojca Waltraut. Potem wsunął rękę pod ramię Waltraut i śmiejąc się

powiedział do Schliiterów:

— Nie tak dawno jeszcze byliście narzeczeństwem, moi kochani, i dlatego myślę, że będziecie mogli

zrozumieć, iż chciałbym zamienić z moją narzeczoną kilka słów na osobności. Bardzo mi przykro, ale wasza

obecność nie jest konieczna. Nie dostałem nawet jeszcze zaręczynowego całusa. Proszę was bardzo, dajcie

nam wolne na godzinkę, chciałbym porozmawiać z Waltraut w altanie.

I poprowadził dziewczynę w stronę ogrodu. Schluterowie spoglądali za nimi i śmiali się, chcąc ukryć

zakłopotanie.

204

— No, Harry, czyż nie mówiłam? — zapytała Dora. Pocałował ją.

— Jesteś wyjątkowo mądrą kobietą. Ale daj Boże, by wszystko ułożyło się po ich myśli. Nie

wspominając już o innych sprawach, wątpię, by ojciec Waltraut gotów był się zgodzić na to, by jego córka na

zawsze zamieszkała na Cejlonie. A jego przyrzeczenie? Jeżeli ktoś utrudnia sobie życie, składając takie

niedorzeczne śluby, to musi mieć ku temu jakieś szczególne powody.

Dora westchnęła głęboko.

— Byłoby wspaniale, gdyby Waltraut zamieszkała tu na zawsze. Pomyśl, jaka byłabym szczęśliwa.

Czule odgarnął jej włosy z czoła.

— Doreńko, pan Roland nie będzie skłonny pobłogosławić ich związku tylko po to, by ciebie

uszczęśliwić.

15

Ściany altany i grube gałęzie drzew Łękowych osłaniały Jana i Waltraut przed niepożądanymi

spojrzeniami obcych. Jan wziął dziewczynę w ramiona. Długo spoglądali sobie w oczy, a potem całowali się

czule, tak jak całuje się dwoje zakochanych, którym nareszcie wolno być razem. Waltraut spoczywała w

objęciach Jana i czuła się bezgranicznie szczęśliwa wiedząc, że kocha i jest kochana. Zapomniała o

wszystkich obawach i niepokojach. Kiedy po długiej chwili Jan oderwał swoje usta od słodkich warg

Waltraut, powiedział, oddychając głęboko:

— Teraz, moje słodkie serduszko, dopiero teraz jesteśmy naprawdę zaręczeni. Teraz wreszcie wiem, co

znaczy mieć narzeczoną.

— Nie mamy jeszcze zgody ojca, Janie.

— Zgoda ojca to nie wszystko. Najważniejsze, że nie jesteś związana z Rudolfem i że oboje chcemy być

razem. Ojciec nie może was silą zmusić do małżeństwa, a kiedy przekona się, że obstajecie przy swojej

decyzji, zrozumie także, że jego córka musi poślubić innego. A tym innym jestem ja, czyż tak nie jest?

Roześmiała się, widząc jego zabawną minę, ale zaraz spoważniała.

— Gdyby ojciec nie był takim twardym człowiekiem, Janie... Uderzył się dłonią w czoło.

— I ja mam twardą czaszkę, kochanie. W końcu będzie musiał się poddać, jest nas troje przeciwko

niemu: ty, Rudolf i ja. Lora Lenz pewnie też stanie po naszej stronie i, oczywiście, mój ojciec. Czegóż

możemy się obawiać? Przecież mamy lepsze karty w ręku. Nie patrz tak smutno, lepiej mnie pocałuj.

background image

206

I całował ją zapamiętale, a oczy jego promieniały szczęściem. Zaczął roztaczać przed nią uroki

przyszłego ich życia, kiedy jako mąż i żona zamieszkają w Larinie.

— Wszystko będzie urządzone tak, jak chciałaś, zanotowałem sobie, czego, według ciebie, brakuje

jeszcze w Larinie. Będzie tu wszystko, czego tylko zapragniesz. Każę urządzić nasz dom na nowo, kiedy my

będziemy w Europie.

— Ależ Janie, o tym powinien decydować także twój ojciec. Ze śmiechem pokręcił głową.

— Nie, Waltraut, Larina należy tylko do mnie. Odziedziczyłem ją po moim dziadku.

Jan wybiegł myślami w przyszłość, marząc o ich wspólnym życiu w Larinie.

— Ach, Janie, to wydaje mi się być najpiękniejszym snem. Larina podoba mi się bardzo taka, jaka jest

teraz. Brak w niej tylko trochę drobiazgów, dzięki którym ten dom może stać się przytulnym gniazdkiem, ale

to może zauważyć tylko kobieta. Zobaczysz, że kiedy zostanę twoją żoną, dom nawet bez mojego udziału

nabierze uroku. Tym nie musimy się martwić.

— Och, poproszę panią Dorę, by podczas naszej nieobecności urządziła dom według twoich

wskazówek. Zrobi to z przyjemnością, jeśli ją o to poprosimy. Stary dom trzeba też na nowo urządzić, żeby

ojciec czuł się w nim dobrze. Jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli, wyprawimy wesele w Hamburgu, a

potem udamy się w podróż poślubną z powrotem na Cejlon.

— Nie tak szybko, Janie!

— Dlaczego każesz mi tak długo czekać? Czyżby twoje serce było z kamienia?

Jej twarz oblała się rumieńcem. Przecząco pokręciła głową.

— Nawet tak nie mów. Jeżeli zależałoby to tylko ode mnie, już dzisiaj byłabym twoją żoną.

Przytulił ją do siebie.

— Kochanie, zasługujesz na całusa. Jakby to było wspaniale! I ja nie wahałbym się ani chwili. Ale,

niestety, nie jest to możliwe. Obiecaj mi tylko, że nie podejmiesz żadnych kroków, by odwlec termin naszego

ślubu.

207

Roześmiała się, słysząc te słowa.

— Obiecuję ci to z przyjemnością, mój kochany, najukochańszy panie. Jak bardzo moglibyśmy być

szczęśliwi, gdyby wola mego ojca nie wisiała nad naszym losem jak ciemna groźna chmura.

— Zobaczysz, że i ta chmura zniknie. Będą grzmoty i błyskawice, może i grad, a przynajmniej rzęsista

ulewa, ale jestem pewien, że przetrwamy to wszystko.

— Żeby to tylko nie zniszczyło naszego szczęścia. Pocałował ją w przejęte lękiem oczy.

— Miej trochę odwagi, najukochańsza, wtedy Bóg nam na pewno pomoże. On nie lubi bojaźliwych

ludzi.

Mieli sobie tak wiele do powiedzenia, że minęła dawno zapowiedziana przez Jana godzina ich powrotu,

zanim wrócili do domu. Ze zdumieniem przystanęli przed uroczyście zastawionym w jadalni stołem. Zastawa

była odświętna, a w wazonach stały bukiety kolorowych kwiatów. Miejsca przeznaczone dla narzeczonych

ozdobione były girlandami, które związane były kolorową kokardą. Było to zasługą Schluterów.

background image

— Przed nami prawdziwa uczta, dzieci. Nie mogę się już doczekać. Dora wyciągnęła najsmakowitsze

przysmaki ze spiżarni, zadziwi was

— powiedział Harry z zadowoleniem.

Waltraut i Jan od razu przystąpili do Dory prosząc ją, by podczas ich nieobecności zajęła się

unowocześnieniem ich domu.

— Waltraut pani powie, jak to wszystko ma wyglądać, pani Doro

— powiedział Jan.

Waltraut spojrzała na Dorę trochę zawstydzona.

— Czy Jan nie wymaga zbyt wiele, Doro?

Ta roześmiała się wesoło i objęła Waltraut serdecznie.

— Bardzo się cieszę. Przynajmniej będę miała coś do roboty i nie będę się nudzić, kiedy was tutaj nie

będzie. Dzięki temu łatwiej mi będzie przeboleć rozstanie. Zobaczycie, jak uroczo będzie wyglądała Larina.

Będę mogła urzeczywistnić najbardziej szalone pomysły, bo przy majątku Jana nie będę musiała oszczędzać

na wszystkim. Mam nadzieję, że zostawia mi pan wolną rękę, Janie?

— Ależ oczywiście, pani Doro. Proszę kazać przywieźć z Kolombo wszystko, co będzie pani potrzebne.

Robotników może pani sprowadzić

208

z Kandy. Tak bardzo bym pragnął, by Waltraut po powrocie do Lariny czuła się tutaj jak w królestwie z

bajki.

Jeszcze tego dnia omówili wszystkie szczegóły planu, ustalili, co trzeba zrobić, by zmienić Larinę w

przytulne, urocze gniazdko. Dora wykazała płomienny zapał, ale dla Jana było to jeszcze zbyt mało.

— Musi tu być tak cudownie, pani Doro, tak pięknie, by Waltraut nigdy nie zapragnąła stąd wyjechać.

Nie może być innego miejsca na świecie, które podobałoby jej się bardziej niż Larina. Mam do pani

absolutne zaufanie, proszę robić wszystko wedle pani uznania. A i ty, drogi Harry, nie będziesz cierpiał w

tym czasie na brak pracy. Proszę cię bardzo, byś doglądał naszych plantacji. Robotnicy muszą czuć, że ktoś

ich kontroluje. Za to ja zajmę się Soardą, kiedy za rok wyjedziesz z żoną do Niemiec.

— To oczywiste. Nie musisz się o nic martwić.

W znakomitym nastroju zasiedli do posiłku. Była to prawdziwie królewska uczta. Jan nie pozwolił, by

Waltraut znowu zaczęła rozmyślać o tym, jakim przeszkodom przyjdzie im jeszcze stawić czoło na drodze do

ich szczęścia. Nawet jeżeli on sam nie był do końca przekonany, że wszystko pójdzie gładko, próbował

przekonać Waltraut, że nie ma powodów do obaw, a Schliiterowie wspierali jego starania.

Jan wyjechał z Soardy nieco wcześniej niż zwykle, ponieważ chciał jeszcze porozmawiać z ojcem, zanim

ten uda się na spoczynek. Przed wyjazdem pożegnał się czule z Waltraut i uścisnął dłonie Schluterów.

14 Kaprysy losu

16

— Przecież dziś nie miałeś zamiaru jechać do Soardy, Janie. Czekałem na ciebie — powiedział ojciec.

— Wybacz mi, drogi ojcze, spotkałem Harrego. Zaprosił mnie do siebie. Pojechałem, bo spodziewałem

się, iż dzisiaj może nadejść wiadomość z Hamburga. I nie myliłem się.

background image

Hendrik Werkmeester ożywił się.

— Czy nadszedł już ten telegram?

Jan wyjął obydwie depesze i położył przed ojcem na stole.

— Nawet dwa, ojcze. Ten pierwszy to telegram od przybranego brata Waltraut z umówionym hasłem:

cierpliwości. Nie muszę ci mówić, co to oznacza. Ale w drugim są jeszcze gorsze nowiny. Ojciec Waltraut

każe jej natychmiast wracać do domu. Odpływa dwunastego lutego z Kolombo.

Ojciec przeczytał obydwie depesze, odgarnął swoje gęste kręcone włosy z czoła, a potem odezwał się

spokojnym i poważnym tonem:

— Bez nas nie pojedzie. Jan chwycił go za rękę.

— Niczego innego nie oczekiwałem, ojcze. Po naszej ostatniej rozmowie byłem pewien, że pojedziesz z

nami. Powiedziałem o tym Waltraut. Bardzo się ucieszyła, podobnie zresztą jak pani Dora, która niechętnie

zgodziłaby się na to, by jej przyjaciółka podróżowała sama.

Hendrik Werkmeester zamyślił się. Jego pierś unosiła się w głębokim oddechu, w końcu odezwał się

ochrypłym głosem:

210

— Usiądź przy mnie, mój synu. Skoro już postanowiliśmy, że razem jedziemy do Niemiec, musisz

wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia. Choćby z tego względu, byś mógł zrozumieć, dlaczego jestem

przekonany, iż Georg Roland odda ci swoją córkę za żonę. Czyniąc to, nie będzie musiał odstąpić od danej

sobie obietnicy, gdyż odda Waltraut synowi swojego przyjaciela.

Jan usiadł naprzeciwko ojca i spojrzał na niego pytającym wzrokiem. Starszy pan oparł głowę na dłoni,

tak że jego twarz ukryta była w cieniu, i zaczął mówić:

— Czuję się winny, mój synu, a to że muszę ci się teraz wyspowiadać, jest dla mnie karą za popełnione

grzechy. Posłuchaj! Musisz wiedzieć, że wbrew temu, co sądzisz, nie jestem z pochodzenia Holendrem, lecz

Niemcem. Dopiero na Sumatrze krótko przed poślubieniem twojej matki uzyskałem obywatelstwo

holenderskie.

Jan spojrzał na niego zdumiony.

— Ojcze? Ty jesteś Niemcem? Hendrik Werkmeester skinął głową.

— Tak, Janie, jestem Niemcem i nazywam się naprawdę Heinrich Werkmeister. Nadałem memu

nazwisku niderlandzkie brzmienie i stąd Hendrik Werkmeester. Muszę ci także wyznać, że wcześniej, zanim

poślubiłem twoją matkę, mieszkałem w Niemczech i miałem inną żonę. Umarła, zanim opuściłem kraj, w

kilka miesięcy po tym, jak urodziła mi syna. Umarła po porodzie. Mój syn z pierwszego małżeństwa żyje,

masz brata, Janie, a tym bratem jest Rudolf Werkmeister, przyrodni brat Waltraut.

Jan zadrżał i spoglądał na ojca, jakby ten był niespełna rozumu.

— Ojcze. To nie może być prawdą. Czy jesteś przy zdrowych zmysłach?

Gorzki uśmiech błąkał się na ustach ojca, uśmiech pełen bólu i cierpienia.

— Jestem przy zdrowych zmysłach, Janie, i to, co mówię, jest prawdą. Tam, na biurku, leży mój

pamiętnik, który prowadziłem bardzo rzetelnie, odkąd opuściłem kraj. Przeczytasz go później i sprawdzisz,

background image

czy nie zapomniałem o jakichś szczegółach. Ale z pewnością nie pominąłem niczego istotnego. Minęły

trzydziści trzy lata od czasu, kiedy opuściłem moją starą ojczyznę. Opuściłem ją jako oszust.

211

Jan zadrżał przerażony.

— Nie, nie, to nie może być prawdą. Nie jesteś oszustem, ojcze!

— A jednak, synu, będąc świadom tego, że mogę stracić twoją miłość, mówię ci: jestem oszustem.

Jan chwycił jego dłoń i ściskał kurczowo.

— Ojcze, zawsze będę cię kochał, bez względu na to, co uczyniłeś. Nigdy nie będziesz dla mnie

przestępcą, nic nie stracisz w moich oczach. Ale teraz musisz powiedzieć mi całą prawdę, muszę wiedzieć,

co skłoniło cię do tego, byś uczynił coś, czego żałowałeś potem przez wszystkie te lata.

— Słuchaj dalej, Janie. Byłem biedakiem, mój ojciec umarł młodo, a przed śmiercią zdołał mi jedynie

zapewnić odpowiednie wykształcenie. Dzięki niemu skończyłem szkołę handlową. Już w gimnazjum

poznałem Georga Rolanda. Byliśmy przyjaciółmi, wiernymi przyjaciółmi, mimo że ja byłem biedny, a Georg

pochodził z bogatej kupieckiej rodziny. Razem chodziliśmy do szkoły handlowej, a ojciec Georga

przychylnie patrzył na naszą przyjaźń. Twierdził, że mam dobry wpływ na jego syna. Zaraz po skończeniu

szkoły handlowej dostałem na szczęście dobrą posadę, szybko awansowałem, zdobyłem przychylność i

zaufanie przełożonych. Moje życie układało się pomyślnie, z pensji mogłem zaspokoić wszystkie potrzeby i

miałem nadzieję, że zajdę daleko. Ufano mi coraz bardziej. Dostałem samodzielne stanowisko i czułem, że

cały świat stoi przede mną otworem. Co roku mogłem sobie pozwolić na to, by choć na kilka dni wyjechać w

góry. Wprost uwielbiałem wspinaczkę.

— Ojcze, sądziłem, że nigdy nie byłeś w górach — powiedział Jan zupełnie wytrącony z równowagi.

— Tak zawsze mówiłem. Nie chciałem dopuścić do sytuacji, że będę zmuszony tłumaczyć ci, dlaczego

musiałem zrezygnować z mojej pasji. Słuchaj dalej. Pewnego dnia poznałem moją pierwszą żonę. Była

biedna, delikatna i krucha. Kochałem ją bezgranicznie, Janie, i pragnąłem poślubić. Georg odradzał mi ten

związek tłumacząc, że mógłbym zrobić o wiele lepszą partię, a to małżeństwo może mnie zgubić.

Wyśmiałem go. Czułem, że stać mnie na to, by samemu decydować o własnym losie. Poślubiłem ją.

Jak bardzo miały się sprawdzić przepowiednie Georga, tego nie mogłem przewidzieć. Wtedy jeszcze z

uśmiechem przyjmowałem wszyst-

212

kie troski i kłopoty, które spadły na moje barki. Wszystko robiłem z myślą o ukochanej kobiecie.

Zaślepiony miłością kupiłem na raty meble do naszego mieszkania, nie zdając sobie sprawy, że nie stać mnie

będzie na spłacenie długu. Do tej pory spokojnie mogłem żyć z mojej pensji i dlatego sądziłem, że bez trudu

ograniczę wydatki, żeby mieć na zapłacenie rat. Chciałem stworzyć żonie ciepły i przytulny dom. Beztrosko

przyjmowałem na barki coraz to nowe ciężary.

Przez jeden rok byliśmy niezmiernie szczęśliwi, mimo że coraz bardziej musieliśmy zaciskać pasa.

A potem moja żona zaszła w ciążę i zaczęła podupadać na zdrowiu. Była taka krucha i delikatna. W tym

czasie Georg Roland udał się w podróż dookoła świata. Także i po moim ślubie pozostaliśmy dla siebie

wiernymi i oddanymi przyjaciółmi. Pożegnaliśmy się serdecznie, mając nadzieję, że wkrótce zobaczymy się

background image

znowu. Georg podróżował z miejsca na miejsce, z kraju do kraju. Od czasu do czasu dostawałem od niego

kartkę, ale nigdy nie mogłem do niego napisać. Nie znałem jego adresu.

Kiedy wyjechał, tak wiele spadło na moje barki, że nie wiedziałem, co mam robić dalej. Moja żona coraz

bardziej podupadała na zdrowiu i wymagała troskliwej opieki. Nie mogłem przyglądać się bezczynnie jak

cierpi. Uczyniłem wszystko, by ulżyć jej cierpieniom. Sprowadzałem dla niej najlepszych lekarzy, nie

bacząc, że będę musiał im zapłacić wielkie honoraria. Nie miałem pieniędzy, by spłacać dalsze raty za meble.

Groziło mi zajęcie całego mojego majątku. Musiałem płacić lekarzom, pielęgniarce, która stale opiekowała

się moją żoną, a w końcu także i za pobyt w drogim sanatorium, gdzie za radą lekarzy wysłałem przyszłą

matkę mojego syna. To wszystko kosztowało dużo więcej, niż byłem w stanie zarobić. Wtedy przeraziłem

się. Kiedy musiałem pokryć koszty leczenia w sanatorium, okazało się, że nie miałem czym zapłacić i wtedy,

mój synu, sięgnąłem po cudze pieniądze. Wielkie sumy przechodziły przez moje ręce. Czy miałem dać

umrzeć mojej ukochanej żonie? Czy miałem pozostać w pustym mieszkaniu bez mebli? Mówiąc krótko,

sprzeniewierzyłem pieniądze firmy i sfałszowałem powierzone mi księgi.

Henrik Werkmeester skrył twarz w dłoniach. Jan położył mu rękę na ramieniu i rzekł:

213

— Biedny ojcze! Nie uczyniłeś tego dla siebie, nie uczyniłeś tego bez powodu. Zrobiłeś to dlatego, by

ratować życie ukochanego człowieka.

Ojciec spojrzał na syna boleśnie:

— Dziękuję ci, synu, mówisz tak samo jak twoja dobra matka, kiedy wyznałem jej wszystko. Także i

ona potrafiła mi wybaczyć, a potem oddała swój los w moje ręce. Muszę ci też powiedzieć, że gdybym dziś

stanął przed takim wyborem, nie postąpiłbym inaczej. Byłem tak złamany chorobą i cierpieniem żony, że nie

pytałem nawet, czy czynię dobrze czy źle. Sięgnąłem po cudzą własność, by jej pomóc. To nie zdarzyło się

tylko ten jeden raz, brałem pieniądze kilkakrotnie, kiedy przyszło płacić następne honoraria za wizyty lekarza

i bieżące rachunki. Chcąc ukryć sprzeniewierzone sumy, wpisywałem fałszywe liczby do ksiąg. I tak jedno

oszustwo pociągnęło za sobą następne. Gdyby Georg Roland był w kraju, z pewnością by mi pomógł i nie

posunąłbym się tak daleko. Ale kiedy sfałszowałem księgi, nikt już nie mógł mi pomóc.

W tych ciężkich czasach urodził się mój syn. Nie mogłem się nawet z tego cieszyć, bo oznaczało to dla

mnie jeszcze więcej kłopotów. Rudolf był silnym, zdrowym dzieckiem. Moja żona była jednak zbyt słaba, by

móc się nim zająć. Musiała zostać w drogim sanatorium, a ja zatrudniłem opiekunkę do dziecka. Zabrano mi

meble, a ja bliski całkowitego załamania znowu sięgałem po mniejsze i większe sumy. Chciałem odzyskać

meble, moja żona nie mogła się dowiedzieć, jak bardzo było nam ciężko. Pragnąłem, aby meble były w

domu, kiedy wróci z sanatorium.

I wtedy sięgnąłem po dużą sumę pieniędzy, chciałem spłacić wszystkie zaległe należności. Nie

zastanawiałem się wtedy nad tym, czy uda mi się ukryć moje oszustwo. Krótko mówiąc, najpierw

przywłaszczyłem sobie drobne sumy o łącznej wartości siedmiu tysięcy marek, a potem od razu trzynaście

tysięcy marek. W sumie oszukałem moją firmę na dwadzieścia tysięcy marek. Zanim zacząłem starać się o

odzyskanie mebli, wezwano mnie do sanatorium: moja żona była umierająca. Operacja, która zdaniem

lekarzy była konieczna, nie udała się. Żona moja zmarła w moich ramionach nie wiedząc, że umiera. Kiedy

background image

po pogrzebie, załamany, nie wiedziałem, co robić dalej, wrócił z podróży Georg Roland. Przeraził się na mój

widok i zaoferował swoją pomoc.

214

Nikt jednak nie mógł mi już pomóc. Wiedziałem, że kiedy dojdzie do kontroli ksiąg, będę zgubiony. Do

tej pory darzono mnie wielkim zaufaniem i tylko dlatego udawało mi się tak długo ukrywać moje oszustwa.

W tym czasie miałem jeszcze dziesięć tysięcy marek ze sprzeniewierzonych pieniędzy, nie odebrałem mebli,

mieszkałem w mieszkaniu służbowym, a syna umieściłem u opiekunki.

Dopiero teraz, kiedy przestałem bezustannie myśleć o chorej żonie, zaczęła dręczyć mnie myśl, że moje

oszustwa wyjdą na jaw. Nie dziw się, jeżeli powiem, iż byłem niemalże szczęśliwy, że ona odeszła z tego

świata, bo jakie czekałoby ją życie u boku oszusta. Wiedziałem, że wcześniej czy później wszystko się wyda,

a ja pójdę do więzienia. Na samą myśl o tym czułem się podle.

Georg Roland zauważył, jak bardzo byłem przygnębiony. Myślał, że to tylko z powodu śmierci żony i

zaproponował, byśmy na czternaście dni udali się w góry, żebym mógł odpocząć i odwrócić myśli od

ostatnich przeżyć. Chciał, bym był jego gościem. Poprosiłem go, by dał mi dzień do namysłu.

Tej nocy długo rozmyślałem nad tym, jak mógłbym uratować się od więzienia. Zastanawiałem się też,

gdzie szukać śmierci. I wtedy wpadłem na pomysł, by wyjechać w góry i tam zginąć.

Ale wciąż chciałem żyć. Wiedziałem, że tylko w razie uznania mnie za zmarłego, będę mógł

odpokutować moje winy. Obmyśliłem dokładny plan.

Następnego dnia powiedziałem Georgowi, że przyjmuję jego zaproszenie. Poprosiłem w firmie o urlop.

Udzielono mi go bez zastrzeżeń. Nikt nie mógł przypuszczać, że nigdy więcej nie wrócę. Miałem zamiar

uciec za granicę i byłem zadowolony, że zostało mi jeszcze dziesięć tysięcy marek. Miałem nadzieję, że z

tymi pieniędzmi będę mógł rozpocząć nowe życie i że pewnego dnia spłacę sprzeniewierzoną sumę.

Uważałem, że taka pokuta będzie lepsza, niż gdybym poszedł do więzienia.

Wziąłem ze sobą paszport, który umożliwiał mi wyjazd. Za moją radą udaliśmy się do Engadin. Tam

znałem każdą ścieżkę, każdy szczyt, każdą szczelinę i przepaść. Przed wyjazdem potajemnie pożegnałem się

z synem, którego miałem nigdy więcej nie zobaczyć. Mimo że żywiłem do niego pewną niechęć obwiniając

go, niesłusznie zresztą, za śmierć

215

żony, serce moje pękało z bólu, kiedy po raz ostatni trzymałem go w ramionach. Tylko myśl o tym, że

Georg Roland zajmie się nim i zapewni mu lepsze życie, niż ja mógłbym to uczynić, pozwoliła mi się z nim

rozstać. Opiekunce zostawiłem pieniądze na utrzymanie syna przez najbliższe pół roku i wyjechałem.

Wiedziałem, że mogę zginąć. To, co miałem zamiar zrobić było ryzykownym przedsięwzięciem. Ale

powiedziałem sobie, że jeżeli dane mi będzie pozostać przy życiu, to także uda mi się odpokutować za moje

winy.

Zaproponowałem Georgowi trasę, której on jeszcze nie znał. Ja pokonywałem ją już wiele razy. I tak

pewnego dnia zaczęliśmy wspinaczkę. Nigdy nie chodziłem z przewodnikiem, także i teraz poszliśmy tylko

we dwóch. Georg wiedział, że damy sobie radę sami. Byłem dobrym alpinistą. Zresztą pokonywałem już

wcześniej dużo trudniejsze trasy bez przewodnika.

background image

Zawsze posiadałem cenną umiejętność przewidywania pogody. Już kiedy opuszczaliśmy schronisko, w

którym spędziliśmy ostatnią noc, wiedziałem, że najpóźniej za godzinę rozpęta się śnieżna zawieja. To

sprzyjało moim planom.

Wszystko potoczyło się tak, jak przewidywałem. Kiedy rankiem oddaleni byliśmy od schroniska o

godzinę drogi, zaczął sypać gęsty śnieg i rozszalała się zawieja, jakiej nawet się nie spodziewałem. Nie widać

było nic. O to mi chodziło. Umyślnie zataczałem koła, tak że kiedy znaleźliśmy się nad przepaścią, przyjaciel

mój nie mógł się zorientować, iż tu właśnie chciałem dotrzeć. Staliśmy przy samej krawędzi otchłani, kiedy

wyjawiłem mu, że zgubiłem drogę i nie wiem, którędy iść dalej. Powiedziałem, że jestem zmęczony, mimo

że czułem, iż stan desperacji, w jakim się znajdowałem, dodaje mi sił. Tam, nad samą przepaścią, udałem, że

odczuwam lęk wysokości. Usiadłem bezwolnie na krawędzi i nie chciałem iść ani kroku dalej. Namawiałem

Georga, by mnie zostawił i próbował się ratować. Mówiłem mu, że musi trzymać się cały czas prawej strony,

gdyż wiedziałem doskonale, że tą drogą w ciągu pół godziny dotrze do schroniska. Byłem pewien, że Georg

nie będzie mnie chciał tu zostawić, ale starałem się wskazać mu drogę, którą będzie powracać.

Potrzebowałem go jako świadka, który zezna, że stoczyłem się w otchłań. Z góry spadały wody szalejącego

wodospadu, które przez tysiące lat żłobiły górskie kamienie i skały, a które niszczą wszystko, co

216

tylko stanie na ich drodze. Nigdy nie znaleziono by ciała człowieka, który wpadłby w tę napawającą

grozą kipiel. Na tym opierał się mój plan. Wszyscy w okolicy wiedzieli, że ten grzmiący wodospad pochłonie

każdego.

Georg rzeczywiście uwierzył, że lęk wysokości obezwładnił moje ciało i duszę. W trosce o moje życie

sięgnął po ostateczne środki, próbując zmusić mnie siłą, bym zdecydował się opuścić to miejsce.

Przekonywał mnie, że nie mogę tam zostać. Ale ja nie reagowałem na jego słowa. Prosiłem tylko, by obiecał

mi, że zajmie się moim synem, jeżeli nie wrócę cało z tej wyprawy. Przecież naprawdę nie mogłem być

pewien, że mój plan się powiedzie. Georg dał mi swoje słowo, a ja wiedziałem, że dotrzyma obietnicy bez

względu na jej konsekwencje. Wtedy Georg zaczął na mnie krzyczeć i nazywać tchórzem.

Zerwałem się wtedy z miejsca i zamierzałem, zgodnie z planem, poślizgnąć się i zniknąć w przepaści.

Ale Georg nie spuszczał ze mnie wzroku, złapał mnie i trzymał w mocnym uścisku. Rzuciłem się na niego, a

on sądził zapewne, że nazywając mnie tchórzem, mocno uraził moją dumę. Zaczęliśmy walczyć nad samą

przepaścią: ja miałem więcej sił i tak pokierowałem walką, że znalazłem się tuż przy ziejącej grozą otchłani,

prawie niewidocznej wśród tej śnieżnej zawiei. W końcu z całych sił pchnąłem Georga jak najdalej od

przepaści. Kiedy upadł na śnieg, wiedziałem, że nic mu już nie grozi, a sam wykonałem taki ruch, jak

gdybym tracił równowagę, poślizgnąłem się i zniknąłem w otchłani.

Jeszcze dziś mam w uszach ten straszny krzyk, który wyrwał się z piersi Georga, kiedy zobaczył, że

znikam w przepaści. Jeszcze dziś słyszę jego nieprzytomne wołanie o pomoc. A byłem przecież tak blisko.

Cztery metry poniżej krawędzi znajdował się wąski występ skalny, na którym miałem nadzieję się zatrzymać.

Przed kilkoma laty, kiedy byłem tu wraz z przewodnikiem, poszedłem o zakład, że uda mi się ta sztuczka.

Wtedy byłem przywiązany liną i nic nie zagrażało mojemu życiu. Ale i tym razem próba się powiodła.

Wiedziałem, że igram ze śmiercią, ale nie miałem innego wyjścia. Zatrzymałem się na wąskim występie, na

background image

którym z trudem mogłem utrzymać równowagę. Stałem nieruchomo, przywierając całym ciałem do skalnej

ściany, i słyszałem pełne rozpaczy krzyki Georga. Mogłem domyślać się, jak daleko wychyla się nad

krawędź przepaści, kiedy błagalnie wołał mnie. Szalejąca zawieja

217

sprawiła, że nie mógł mnie dojrzeć. Byłem oddalony od niego zaledwie o kilka metrów i dokładnie

słyszałem jego pełen cierpienia jęk. Potem odszedł, pewnie po to, by sprowadzić pomoc. Jego wołania

słychać było teraz z oddali. Wiedząc, skąd dochodzi jego głos, mogłem się domyślać, że pobiegł we

właściwym kierunku i wkrótce dotrze do schroniska.

Teraz mogłem już być o niego spokojny. Przeczekałem w ukryciu jeszcze kilka minut, a potem

spróbowałem wspiąć się wąską rozpadliną w górę skalnej ściany. Było to trudne zadanie, szczelina była

szeroka tylko na stopę. Przez kilka minut ważył się mój los. Stawką było życie. Na dole słyszałem huk

wodospadu spadającego w głąb przepaści. Zrobiło mi się niedobrze, kiedy pomyślałem, że mógłbym teraz

być tam na dole. Udało mi się jednak wydostać, a kiedy tylko znalazłem się na górze, zacząłem uciekać jak

ścigana zwierzyna w przeciwnym kierunku, w stronę granicy włoskiej. Ślady moich stóp w ciągu kilku

zaledwie minut zdążyła zatrzeć szalejąca zawieja. To mi ułatwiło ucieczkę. Plecak, liny i czekan zostawiłem

w miejscu, gdzie ześlizgnąłem się w przepaść. Po godzinie zawieja ustała tak nagle, jak przedtem się zerwała.

Zdawało się, że niebo zesłało mija na pomoc. Bez przeszkód przekroczyłem granicę. Byłem spokojny o los

Georga wiedząc, że musiał dotrzeć do schroniska, a tam było dwóch angielskich turystów i przewodnik. Po

kilku dniach przeczytałem w niemieckiej gazecie, że po moim zaginięciu prowadzono akcję ratunkową i że

nie przyniosła ona żadnych rezultatów. Ciała nie znaleziono i nie można było mnie pochować. Uznano mnie

za zmarłego. Heinrich Wekmeister nie żył, udało mu się uniknąć więzienia! Śmiercią zapłacił za swoje winy.

Jestem pewien, że kiedy tylko Georg Roland dowiedział się w firmie o moim oszustwie, bez chwili

wahania wyrównał poniesione przez właściciela straty. Czytałem wtedy wszystkie możliwe gazety i w żadnej

z nich nie wspomniano nawet o przestępstwach, jakie popełniłem. Z ubolewaniem donoszono natomiast, że

zginął człowiek o nieskazitelnym charakterze, człowiek honoru. Z gazet dowiedziałem się także, że Georg

zajął się moim synem. Mogłem więc być spokojny o jego dalszy los. Zdawałem sobie sprawę z tego, że dla

tak bogatego człowieka, jakim był Georg, wychowanie mojego syna nie będzie ciężarem, ale mimo to zawsze

czułem się jego dłużnikiem.

218

We Włoszech kupiłem ubrania i walizkę, a potem udałem się do Genui, by stąd odpłynąć parowcem w

daleki świat. Przypadkowo trafiłem na statek, który płynął na Jawę i Sumatrę. Uznałem, że takie jest moje

przeznaczenie. Los okazał się dla mnie łaskawy. Dostałem dobrą posadę u twojego dziadka, któremu od razu

przypadłem do serca. Dalszy ciąg mojej historii jest ci już znany. Nie wiesz tylko, jak bardzo cierpiałem,

będąc świadomy mojej winy, i jak bardzo tęskniłem za moim synem. Kiedy tylko poczułem się bezpieczny,

byłem wręcz chory z tęsknoty. Przedtem nie uświadamiałem sobie tego, jak bardzo kocham Rudolfa. Moje

samotne serce przylgnęło do twojej matki, która pokochała mnie od pierwszego wejrzenia. I ja ją

pokochałem, a wtedy zatarł się ból po stracie mojej pierwszej żony. Nie miałem śmiałości poprosić o rękę

twojej matki, lecz widząc, jak bardzo cierpi z tego powodu, pewnego dnia wyznałem jej wszystko i

background image

zapytałem, czy mimo to ma odwagę zostać moją żoną. Ona przebaczyła mi wielkodusznie i zaufała mi,

darząc mnie swoją miłością. Nigdy później tego nie żałowała. Od czasu do czasu nadchodziły wieści z

ojczyzny i stąd też dowiedziałem się, że mój syn wzrasta w domu Georga Rolanda. Wiedziałem też, że mój

przyjaciel się ożenił.

Pieniądze, które zabrałem z mojej firmy, zainwestowałem w kupno plantacji, którą później korzystnie

sprzedałem. Jak doszedłem do majątku, o tym już wiesz. Ale pierwsze dwadzieścia tysięcy marek, które

udało mi się zaoszczędzić, złożyłem na konto w banku. Procenty rosną z roku na rok. Te pieniądze zapisałem

w testamencie Georgowi Rołandowi jako spłatę mego długu. Resztę mojego majątku ma otrzymać na mocy

testamentu mój syn z pierwszego małżeństwa, który dopiero po mojej śmierci miał się dowiedzieć, że jego

ojciec żył jeszcze tak długo. W przedmowie do mojego dziennika proszę cię, byś pozwoli! również Georgowi

Rołandowi i mojemu starszemu synowi poznać treść tych zapisków.

Stało się jednak inaczej. Jeżeli mam tobie, mój Janie, i twojemu bratu Rudolfowi pomóc na drodze do

waszego szczęścia, będę musiał ożyć i wyznać prawdę o mojej przeszłości. Może to i lepiej. Według litery

prawa moja wina uległa przedawnieniu, a ja uczynię wszystko, by tych kilku bliskich mi łudzi, którzy muszą

poznać historię mojego życia, przebaczyło mi moje grzechy. Dopiero kiedy dowiedziałem się od

219

Waltraut o ślubach, jakie jej ojciec złożył przed samym sobą, dotarło do mnie, że Georg Roland mógł

sobie przypisywać winę za moją śmierć. Bo przecież taki człowiek jak on mógł kierować się tylko głosem

sumienia. Także i z tego powodu będzie lepiej, jeżeli znów powrócę do świata żywych. Georg Roland musi

wiedzieć, że nie był winny temu, iż spadłem w przepaść. A kiedy pozna całą prawdę, odstąpi od danego sobie

słowa. Mam nadzieję, że kiedy przekona się, iż żyję, nic już nie stanie na drodze do waszego szczęście.

Nigdy nie wierzyłem, że kiedykolwiek dostąpię jeszcze tej niezasłużonej łaski, by zobaczyć przed śmiercią

mojego syna Rudolfa. Los obchodzi się ze mną bardziej łaskawie, niż na to zasługuję. Nie gniewaj się na

mnie, mój kochany Janie, że cały majątek, do którego doszedłem przez te ponad trzydzieści lat, zapisuję w

testamencie Rudolfowi. Ty odziedziczyłeś spadek po swojej matce i dziadku. Jesteś bogaty. Po mojej śmierci

otrzymasz jeszcze część pieniędzy po matce, które mnie przypadły w spadku. Wiesz, że niewiele z tego

wykorzystałem, a to, co zaoszczędziłem, zapisałem w testamencie tobie. Powiedz mi, że nie masz mi tego za

złe i nie wątpisz w moją miłość?

Jan słuchał ojca z zapartym tchem. Teraz wstał i wziął ojca w ramiona.

— Biedny, kochany ojcze, jak bardzo musiałeś cierpieć. Oczywiście, że nie mam ci tego za złe. Zawsze

byłeś dla mnie kochającym ojcem, dla mnie pracowałeś od rana do nocy. Zrobiłeś dla mnie tak wiele. Nie

zazdroszczę bratu, że to właśnie jemu zapisałeś cały swój majątek. Wręcz przeciwnie, cieszę się z tego, bo

będzie miał na czym budować swoje szczęście. Cieszę się też, że mój brat jest dobrym i szlachetnym

człowiekiem. Mam nadzieję, że się pokochamy. Ale teraz proszę cię, idź już do łóżka. Musisz odpocząć po

tak wyczerpującym dniu. O reszcie porozmawiamy jutro. Muszę w spokoju pomyśleć nad tym wszystkim, co

mi powiedziałeś, i zastanowić się, co dalej. Niech Bóg da, byś nie spowiadał się przede mną nadaremnie.

Wiem, ile cię to kosztowało. Wiedz, że po tym wszystkim kocham cię jeszcze bardziej.

Hendrik Werkmeester odetchnął z ulgą i oparł głowę na ramieniu syna.

background image

— Niech Bóg wynagrodzi ci to, że nie przestałeś mnie kochać i że wysłuchałeś mnie ze zrozumieniem.

A teraz weź mój dziennik. Chcę, żebyś wiedział, jakie cierpiałem męki. Zabierzemy go ze sobą do Niemiec,

niech przeczytają go także Georg Roland i Rudolf. Wtedy nie będę musiał już nic wyjaśniać. Będzie mi

łatwiej. A teraz dobranoc, mój synu!

17

Georg Rolane otrzymał telegram od córki, w którym zawiadamiała go, że odpływa z Kolombo

dwunastego lutego. Odetchnął z ulgą, bowiem znaczyło to, że jest posłuszna jego woli. Miał nadzieję, że

kiedy znów znajdzie się w domu, zgodzi się zostać żoną przybranego brata. Rudolf nie zdążył jeszcze

powiedzieć ojcu, że i on pokochał inną.

Rudolf i jego przybrany ojciec nie zamienili już na ten temat ani słowa. Kiedy zdarzyło się, że syn chciał

wrócić do ich poprzedniej rozmowy, ojciec przerwał mu stanowczo:

— Poczekajmy, aż przyjedzie Waltraut. Wtedy wszystko się wyjaśni. A do tego czasu nie rozmawiajmy

już o tym.

Rudolf zrozumiał, że na razie nie może podjąć żadnych kroków. Ale zamierzał rozwiązać ostatecznie

całą sprawę, kiedy tylko Waltraut przybędzie do Hamburga. Wtedy miał zamiar zaręczyć się z Lorą Lenz, nie

powiadamiając o tym ojca. Dopiero po zaręczynach chciał mu oznajmić, że są parą narzeczonych. Wtedy

postawi go przed faktem dokonanym. Zdawał sobie sprawę z tego, że postępując w ten sposób ściągnie na

siebie gniew ojca, ale jednocześnie wiedział, że pomoże Waltraut i ustrzeże ją przed jego gniewem.

Kiedy postanowił, że z całą pewnością uczyni tak, jak zamierzał, napisał długi list do Lory, w którym

wyjaśniał jej swoje plany. Przechodząc przez jej pokój, dyskretnie położył list na jej biurku. Poprosił ją

także, by przygotowała dla niego odpowiedź, którą będzie mógł niezauważenie zabrać, wychodząc z gabinetu

ojca.

Lora pisała:

221

Mój kochany Rudolfie,

Mimo że jestem trochę przerażona takim obrotem sprawy, zgadzam się na wszystko. Niech stanie się tak,

jak planujesz. Ty wiesz najlepiej, co należy zrobić. Miejmy nadzieję, że Twój przybrany ojciec wybaczy Ci,

że postąpiłeś w ten sposób. Zdaję sobie sprawę z tego, że obierając tę drogę, chronisz swoją siostrę przed

gniewem ojca. Staraj się jej pomóc. Bardzo żałuję, że zmuszona jestem ukrywać prawdę przed panem

Rolandem, ale przecież nie mogę poświęcić tego, co w moim życiu najważniejsze, Tak bardzo Cię kocham.

Ciągle jeszcze wydaje misie, że śnię jakiś piękny sen. To, że mnie kochasz i chcesz, bym została twoją żoną,

jest dla mnie wielkim szczęściem, którego nigdy nie miałam nadziei zaznać. Napawałoby mnie to strachem,

gdyby wszystko miało potoczyć się gładko i gdybyśmy nie napotkali żadnych przeszkód na naszej drodze.

Całym sercem jestem z Tobą, mój Rudolfie. Daj Boże, byśmy byli szczęśliwi!

Twoja Lora

Rudolf przeczytał list kilka razy. Tak bardzo chciał porozmawiać z Lorą. Pragnął powiedzieć jej tak

wiele czułych i niemądrych słów, jakimi obdarowują się ludzie, którzy są zakochani do nieprzytomności.

background image

Lora w dalszym ciągu pracowała z Georgiem Rolandem i widząc go codziennie spostrzegła, jak często

jego twarz jest smutna. Kiedy patrzył niewidzącym wzrokiem w dal, współczuła mu z całego serca. Tylko jej

miłość do Rudolfa sprawiała, iż potrafiła żyć ze świadomością, że i ona jest. przyczyną jego zmartwień.

Dopiero teraz ojciec Dory znalazł trochę czasu, by odwiedzić Georga Rolanda, przekazać mu zdjęcia od

Waltraut i opowiedzieć o Soardzie. Po powrocie do kraju czekało na niego tak wiele pracy, że ciągle

przesuwał termin spotkania. Nie wiedział oczywiście, że ojciec już wezwał Waltraut do powrotu. W

najpiękniejszych barwach opisywał życie w Soardzie i Larinie.

Georg Roland nie wspominał mu o tym, że kazał Waltraut opuścić Cejlon. Dokładnie wypytywał pana

radcę, z kim Waltraut przebywała najczęściej podczas podróży i w Soardzie. Nie przeczuwając niczego, pan

radca wyczerpująco opowiadał o życiu na tej cudownej wyspie. W jego opowiadaniu ciągle pojawiało się

nazwisko Jana Werkmeestera. Georg Roland doszedł do wniosku, że to on właśnie musiał wkraść się

222

w serce jego córki. Z zainteresowaniem oglądał fotografie, szczególnie te, na których mógł zobaczyć

wyraźnie człowieka, który zamierzał pokrzyżować jego plany. W przeciwieństwie do jego ojca widać go było

dokładnie prawie na każdym zdjęciu. Bez trudu można było rozpoznać jego szlachetne rysy i sympatyczny

wyraz twarzy. Georg Roland musiał w duchu przyznać, że ten mężczyzna był jakby stworzony do tego, by

zawładnąć sercem młodej dziewczyny.

Po wizycie pana radcy Georg Roland raz jeszcze wyjął zdjęcia i szczególnie dokładnie studiował jedną

fotografię, na której doskonale widać było Jana. Patrząc na tę młodzieńczą sylwetkę, powiedział do siebie:

— I ty śmiesz przekreślić moje plany? Tego nie zniosę. Zobaczysz, że moja córka będzie rozsądna i

zapomni o tobie. Muszę dotrzymać mojego przyrzeczenia i ty mi w tym nie przeszkodzisz.

Zabrzmiało to niczym klątwa.

Z gorączkowym niepokojem Georg Roland czekał na przyjazd córki. Chodził przygnębiony i ponury.

Zabolało go bardzo, że Waltraut i Rudolf zamierzali sprzeciwić się jego woli. Był oburzony bardziej na

Waltraut niż na Rudolfa, gdyż po pierwsze zakładał, iż Rudolf chce tylko ze względu na Waltraut odstąpić od

umowy, a po drugie wiedział, iż sprzeciwiając się jego planom, Waltraut pozbawia Rudolfa spadku. Kochał

Rudolfa co najmniej tak mocno, jak kochał Waltraut, i widział w nim swojego następcę w firmie. Był

przekonany, że poprowadzi ją tak samo dobrze, jak on to czynił przez całe lata.

Ten starszy człowiek nie czuł się dobrze w roli rozgniewanego ojca, tym bardziej że wiedział, iż tych

dwoje młodych uważać go będzie za bezwzględnego tyrana. A przecież wcale nim nie był, popełnił tylko ten

jeden błąd, który często zdarza się popełniać ludziom szlachetnym: chciał według własnej woli uszczęśliwić

innych, zapominając o tym, że każdy człowiek musi znaleźć takie szczęście, jakiego sam pragnie.

Był smutny i ponury. Jedynie panna Lenz niczym jasny promy-czek rozjaśniała jego życie. Była młoda,

pełna wigoru i promieniała szczęściem, a jej radosne usposobienie sprawiało, że w jej obecności na chwilę

zapominał o swoich smutkach. Tak bardzo już przywykł do tego, że Lora Lenz wie o wszystkich jego

sprawach, że i teraz miał ochotę wyznać jej, co go dręczy. Ale nie mógł tego uczynić. Ona też nie mogłaby

223

mu pomóc. Nie przypuszczał, że Lora ma swój udział w jego zmartwieniach.

background image

Cieszył się zawsze, kiedy wchodził do jej pokoju i ona swoim miękkim głosem serdecznie witała go

każdego ranka. Spoglądała na niego swoimi pięknymi aksamitnymi oczami, jakby chciała powiedzieć: nie

martw się, wszystko będzie dobrze.

Lora i Rudolf stale do siebie pisali. Więcej szczęścia na razie nie dane było im zaznać. Bo przecież

wolno im było jedynie przywitać się rano i szepnąć przelotnie jakieś czułe słówko. To musiało im na razie

wystarczyć. Nie było to dla nich jednak aż tak bolesne, jak można by przypuszczać, gdyż wiedzieli, że już

wkrótce ich losy się połączą.

I

18

Waltraut znalazła się znowu na pokładzie wielkiego luksusowego parowca. Jej rozstanie z Soardą i

Schliiterami było bolesne, ale pocieszała się myślą, że byłoby jej jeszcze ciężej, gdyby Jan nie towarzyszył

jej w drodze do Europy. W ostatnich dniach przed podróżą, kiedy zajęta była przygotowaniami do wyjazdu,

Jan nie pojawiał się tak często w Soardzie. Musiał uporządkować wszystkie sprawy i wydać odpowiednie

dyspozycje, gdyż Larina po raz pierwszy pozostawała bez nadzoru właściciela. Jego ojciec także szykował

się do wyjazdu. Jan nie opowiedział Waltraut o tym, co wyznał mu jego ojciec, szepnął jej tylko ukradkiem:

— Kiedy będziemy już na statku, opowiem ci coś zdumiewającego, czego dowiedziałem się od ojca. Na

razie zdradzę ci tylko, iż mam nadzieję, że wszystko ułoży się pomyślnie. Dzięki mojemu ojcu o wiele

łatwiej będzie nam walczyć o nasze szczęście. A może nawet to nie będzie konieczne? Moja kochana, nie

musisz się już zamartwiać.

Waltraut długo rozmyślała nad tymi zagadkowymi słowami. A teraz znajdowała się już wraz z Janem i

jego ojcem na statku. Była bardzo wzruszona, gdyż widziała, że obydwaj panowie starają się odczytać w jej

oczach każde życzenie.

Pewnego dnia, kiedy statek znajdował się już na pełnym morzu, Jan wyszedł z Waltraut na pokład.

Usiedli w zacisznym miejscu, gdzie mogli spokojnie porozmawiać. Hendrik Werkmeester zszedł do swojej

kabiny na poobiednią drzemkę. Waltraut pilnowała, by nigdy nie zapominał o chwili wypoczynku po

obfitym obiedzie. Jan przygotował dla

15 Kaprysy losu

225

Waltraut wygodny fotel. Sam usiadł przy niej, jej dłoń trzymał w swoich rękach. Patrząc na nią czule,

powiedział:

— Teraz, kiedy mamy chwilę spokoju, chcę ci, moje serduszko, powiedzieć, co wyznał mi mój ojciec

tego wieczora, kiedy świętowaliśmy w Soardzie nasze zaręczyny. Ojciec zgodził się, bym opowiedział ci całą

prawdę. Myślę, że nie będzie to dla ciebie aż tak wielkim przeżyciem, jakim było dla mnie, ale bądź

przygotowana na dużą niespodziankę.

Waltraut z niepokojem spoglądała w jego oczy. Wyglądał tak poważnie i uroczyście.

— Mów, Janie, czuję, że chcesz mi powiedzieć coś ważnego.

— Tak, Waltraut, nie mogę przestać o tym myśleć. Nie chcę, by kiedykolwiek były między nami jakieś

tajemnice i dlatego zawsze powinnaś wszystko wiedzieć. Muszę powiedzieć ci o czymś, co niczym ciemna

background image

chmura ciąży na przeszłości mojego ojca. Ale zanim dowiesz się wszystkiego, chcę, byś wiedziała, że od

kiedy poznałem całą prawdę, kocham ojca jeszcze bardziej. Teraz wiem, jak bardzo musiał cierpieć. I nie

mógłbym znieść, gdybyś ty, poznawszy jego przeszłość, osądzała go surowo.

— Ależ, Janie, jak możesz tak myśleć. Czyż nie żywię do twojego ojca wdzięczności, choćby już za to,

że dał tobie życie? Znam go dobrze. Jeżeli rzeczywiście uczynił coś, co ciąży teraz na jego sumieniu, pomyśl,

któż z nas jest całkowicie bez winy? Możesz mi zaufać, nie będę mniej szanowała twojego ojca, kiedy

dowiem się całej prawdy. Tego jestem pewna.

Ucałował jej dłoń.

— Dziękuję ci za te słowa, serce ty moje. A teraz posłuchaj mnie uważnie. Bądź przygotowana na

ogromną niespodziankę. Zacznę od sprawy najistotniejszej. Kiedyś już zwróciłaś uwagę na to, że mój ojciec i

twój przybrany brat wykazują pewne podobieństwo i że ja mam takie same oczy jak Rudolf. Nie ma w tym

nic dziwnego, ponieważ Rudolf jest moim bratem, synem mojego ojca z pierwszego małżeństwa.

Waltraut zadrżała. Z niedowierzaniem patrzyła na Jana.

— Janie! Jak to możliwe? Przecież twój ojciec jest Holendrem, a ojciec Rudolfa był Niemcem. A poza

tym on od wielu lat już nie żyje. Na oczach mojego ojca spadł w przepaść.

226

— I nigdy nie znaleziono jego ciała, ponieważ zdołał się uratować. Mój ojciec jest z pochodzenia

Niemcem i nazywał się Heinrich Werkmeister. Dopiero przed ślubem z moją matką przyjął obywatelstwo

holenderskie i nadał swemu nazwisku niderlandzkie brzmienie. Od tej pory nazywa się Hendrik

Werkmeester.

Waltraut przycisnęła dłonie do skroni.

— Janie, Janie, to takie niepojęte, nie mogę w to uwierzyć. Twój ojciec to przyjaciel mojego ojca, po

którym od tak wielu lat nosi on w sercu żałobę! A Rudolf, Rudolf jest jego synem! Nie mogę tego pojąć!

— Pozwól, że wszystko ci wyjaśnię, Waltraut. Mam ze sobą dziennik mojego ojca, który napisany

został z myślą o mnie, Rudolfie i twoim ojcu. Teraz i ty powinnaś poznać jego treść. Mój ojciec chce, byś

znała całą prawdę. To, że nasze serca połączyły się w gorącej miłości sprawiło, że ojciec, chcąc ratować

szczęście nas wszystkich, postanowił wyjawić swoją przeszłość. Chce spotkać się z twoim ojcem, pragnie

powiedzieć swojemu synowi Rudolfowi, jak mocno go kocha i jak bardzo cierpiał wiedząc, iż on uważa go

za zmarłego. A przede wszystkim chce, by twój ojciec mógł dotrzymać danego sobie słowa. Obiecał, że

wyda swoją córkę za syna przyjaciela, a przecież i ja nim jestem. Czy rozumiesz teraz, dlaczego pełen

nadziei patrzę w przyszłość?

Waltraut pobladła mocno.

— Och, och, tak, teraz rozumiem, co miał na myśli twój ojciec mówiąc, że będziemy mogli być razem,

będąc jednocześnie w zgodzie ze ślubami, jakie złożył mój ojciec w godzinie rozpaczy. Ale mimo to wielu

rzeczy jeszcze nie pojmuję.

— Kiedy przeczytasz spowiedź ojca, przestanie to być dla ciebie tajemnicą. Zrozumiesz też, jak wielką

składa ofiarę, by uszczęśliwić swoich synów. Bo przecież chodzi tu o szczęście moje i Rudolfa. I to powinno

cię skłonić do tego, byś nie oceniała go zbyt surowo. Proszę, weź ten dziennik i przeczytaj go w spokoju.

background image

Zostawiam cię samą. Jest napisany zwięźle i krótko, tylko tam, gdzie było to potrzebne, znajdziesz

wyczerpujące wyjaśnienia. Ale jest wstrząsający od początku do końca. Zawarte w nim jest cierpienie całego

jego życia. Usiądę tam, po drugiej stronie, kochanie. Daj mi znać, kiedy skończysz, a wtedy przyjdę do

ciebie. Powinnaś przeczytać go w spokoju.

227

Ucałował dłoń dziewczyny, położył dziennik na jej kolanach i czule pogładził po policzku. Potem

odszedł wolnym krokiem i usiadł w pobliżu.

Waltraut drżącymi dłońmi otworzyła dziennik Hendrika Werkme-estera. Czytała z bijącym sercem,

poruszona do głębi. Nagle wszystko stało się jasne. Wstrząsające samooskarżenie Hendrika Werkmeestera,

jego ciągły smutek i cierpienie, pełna zwątpienia tęsknota za starszym synem, którego nie mógł wymazać ze

swego serca, to wszystko sprawiło, że Waltraut głęboko współczuła ojcu Jana. Kiedy skończyła czytać,

skinęła na Jana, który z niepokojem przyglądał się jej ukradkiem. Wyciągnęła do niego dłonie, a gorące łzy

pociekły jej po policzkach.

— Janie, kochany Janie, twój biedny ojciec! — powiedziała drżącym głosem.

Jan usiadł przy niej i obsypywał jej dłonie gorącymi pocałunkami.

— Kochanie moje, moje dobre serduszko, jak bardzo jestem ci wdzięczny, że znalazłaś dla mojego ojca

tak czułe słowa i te gorące łzy.

— Czy może być inaczej, Janie? Przecież teraz już wiem, jak bardzo cierpiał przez te długie lata.

W tej chwili pojawił się na pokładzie Hendrik Werkmeester. Spojrzał na tych dwoje młodych, na swój

dziennik, który spoczywał w dłoniach Waltraut i chciał oddalić się bez słowa. Ale Waltraut zerwała się z

fotela, przypadła do jego piersi i pocałowała go serdecznie w usta, podczas gdy spod jej powiek ciągle

jeszcze spływały gorące łzy. Po raz pierwszy w porywie uczucia okazała temu człowiekowi tak wielką

czułość.

A ten stał wstrząśnięty, bohatersko próbując zapanować nad wzruszeniem, które poruszyło jego duszę, a

potem powiedział cicho, starając się ukryć niepokój:

— Moja córeczko! Czy nadal chcesz zostać moją córką, teraz, kiedy wiesz już o wszystkim?

Spojrzała na niego wilgotnymi od łez oczami.

— Jesteś ojcem mojego Jana. Teraz już wiem, dlaczego zawsze byłeś taki cichy i smutny. Stałeś się

jeszcze bliższy mojemu sercu, kocham cię nie tylko dlatego, że jesteś ojcem najdroższego mi człowieka, lecz

także i z tego powodu, iż wiem, ile wycierpiałeś. Wszystko co złe w twoim życiu uczyniłeś przecież z

miłości do biednej matki Rudolfa.

228

Przycisnął ją do siebie i poruszony do głębi spoglądał na swojego syna, który tak jak i on starał się

opanować ogromne wzruszenie.

— Dziękuję wam z całego serca. Niech Bóg was błogosławi, moje kochane dzieci. Janie, bierzesz za

żonę kobietę o złotym i gorącym sercu. A ty, córeczko, czy wstawisz się za mną u mojego syna Rudolfa?

Wtedy na pewno przebaczy mi moje winy.

Uśmiechnęła się tylko.

background image

— Daj Rudolfowi twój dziennik, kochany ojcze, wtedy nie będzie ci potrzebny żaden orędownik.

Rudolf nie odmówi ci swojej miłości i przebaczy ci, znam go na tyle.

Usiedli razem i chociaż na pokładzie zrobiło się gwarno i wesoło, oni nie zwracali na to uwagi. Byli

zajęci sobą i nie ciekawiło ich, co dzieje się dokoła.

Od tego dnia Waltraut była jeszcze bardziej serdeczna i czuła zarówno dla Jana, jak i dla jego ojca.

Wszyscy troje prześcigali się, by sprawić sobie radość. Janowi powrócił wkrótce dobry humor. Umiał

doprowadzić do śmiechu nie tylko Waltraut, ale i ojca.

To była wspaniała podróż dla całej trójki, która na całe życie zapisała się w ich pamięci jako cudowne

przeżycie. W czasie podróży wspólnie zastanawiali się, jak mają się zachować po przybyciu do Hamburga.

Waltraut była przekonana, że ojciec lub Rudolf będzie czekał na nią w porcie Bremerhaven i dlatego

postanowiono, że Waltraut będzie stwarzała pozory, że sama przypłynęła do Europy. Obydwaj panowie mieli

trzymać się z dala od niej. Wprawdzie planowali udać się do Hamburga tym samym pociągiem, lecz mieli

zająć miejsca w innym przedziale. W Hamburgu zamierzali zamieszkać w pokojach hotelu Cztery Pory

Roku. Ustalono, że Waltraut będzie się starać, aby w dniu przyjazdu nie doszło do zasadniczej rozmowy z

ojcem. Gdyby jednak ojciec chciał poruszyć od razu drażliwy dla wszystkich temat, miała go poprosić, żeby

odłożył rozmowę do następnego dnia. W tym dniu Jan zamierzał złożyć wizytę Georgowi Rolandowi i

przygotować go na mające nastąpić wydarzenia.

Tak też się stało.

Zgodnie z przewidywaniami Georg Roland czekał na córkę w Bremer-haven. Przywitali się bardzo

serdecznie. Georg Roland nie miał czasu,

229

by przyjrzeć się innym pasażerom opuszczającym pokład. Dlatego nie widział panów Werkmeesterów,

którzy cały czas trzymali się w bezpiecznej odległości od niego.

Nie poruszając spraw istotnych, pan Roland z córką udali się pociągiem do Hamburga. Na dworcu czekał

na nich Rudolf. Ani on, ani jego przybrany ojciec nie zauważyli, że obserwują ich uważnie dwaj mężczyźni

stojący nieco na uboczu. Tylko Waltraut wiedziała o tym i wychodząc z dworca rzuciła ukradkowe

spojrzenie w kierunku Jana i jego ojca, zanim ci zginęli w tłumie.

Po przybyciu do domu Wałtraut wraz z ojcem i Rudolfem zasiadła do kolacji. Także i teraz rozmawiano

wyłącznie o sprawach obojętnych. Jednak Waltraut zauważyła, że ojciec nie chce dopuścić, by choć na

krótką chwilę została sama z Rudolfem. Z uścisku dłoni i uspokajającego spojrzenia, jakie rzucał jej

przybrany brat, wyczuła, że może na niego liczyć. Udając zmęczenie, Waltraut wcześnie poszła do swojego

pokoju, gdzie na nocnym stoliku znalazła list od Rudolfa następującej treści:

Moja kochana, najukochańsza siostro,

Obawiam się, że ojciec nie dopuści do tego, byśmy mogli porozmawiać w cztery oczy, zanim nie

wyjaśni z nami całej sprawy. Dlatego zmuszony jestem tą drogą przekazać Ci to, co najważniejsze. Nie

martw się! Chociaż ojciec nie chce słyszeć o unieważnieniu naszych zaręczyn, chociaż nie pozwolił mi

niczego wyjaśnić, kiedy próbowałem powrócić do tej sprawy, tak że nawet nie zdążyłem mu powiedzieć, iż i

background image

ja kocham inną — obiecuję Ci, że w krótkim czasie doprowadzę całą sprawę do szczęśliwego dla Ciebie

końca. Po prostu zaręczę się z Lorą Lenz bez uprzedniego powiadamiania ojca

0 moich zamiarach. W ten sposób zostanie postawiony przed faktem dokonanym. Już jutro albo

pojutrze zamierzam dać na zapowiedzi, a ojcu wyznam to wszystko dopiero wtedy, gdy będziemy już

małżeństwem. Wtedy cały jego gniew spadnie na mnie. Ty nie będziesz musiała walczyć, nie spotkają cię

żadne przykrości. Gdyby ojciec chciał rozmawiać z Tobą na ten temat, poproś go o kilka tygodni do

namysłu. Wszystko inne pozostaw mnie

1 nie martw się niczym. Zachowaj dla mnie Twoją siostrzaną miłość bez względu na to, co się stanie, i

pokochaj moją Lorę jak siostrę. Koniecznie musicie się jak najszybciej poznać. Wszystko inne później.

Twój wierny brat Rudolf

230

Wzruszona Waltraut raz jeszcze przeczytała list. Dobry, kochany Rudolf, chciał nadstawić własną głowę,

ściągnąć na siebie gniew ojca po to, by ją ochronić. To było do niego podobne. Od razu mu odpisała:

Mój kochany, najukochańszy bracie,

Wszystko potoczy się inaczej niż myślisz, nie będziesz musiał się dla mnie tak narażać, bowiem mam

nadzieję, że za zgodą ojca dane. mi będzie tańczyć na Twoim weselu. Dzisiaj tylko tyle. Mój kochany bracie,

bądź przygotowany na wielką niespodziankę, a potem na wielką radość, lecz zanim wszystko do końca się

wyjaśni także i na wielkie zamieszanie. Nie mogę zdradzić ci nic więcej. Myślę, że jutro o tej porze wszystko

już się wyjaśni, mam nadzieję, że na naszą korzyść. Nie przyjechałam sama z Cejlonu, w drodze towarzyszył

mi mężczyzna, którego kocham, i jego ojciec. Jutro złożą nam wizytę. Tak więc na razie nie podejmuj

żadnych kroków, ale stokrotne dzięki za to, że chciałeś się dla mnie tak poświęcić. To nie będzie konieczne.

Pozdrów ode mnie Twoją Lorę.

Siostrzane ucałowania od Twojej siostry Waltraut

Waltraut złożyła liścik i cicho wyszła z pokoju. Przemknęła po grubych dywanach do drugiego skrzydła

domu, gdzie znajdował się pokój Rudolfa i w umówiony sposób cichutko zapukała do drzwi. Zawsze tak

pukała, kiedy mieli razem wyjść z domu, a ona chciała zawiadomić Rudolfa, że jest już gotowa. Rudolf

usłyszał pukanie i szybko otworzył drzwi. Waltraut bez słowa wcisnęła mu list do ręki i położyła palec na

ustach. A potem szybko wróciła do pokoju.

Rudolf zamknął za sobą drzwi i przeczytał list dziewczyny. Z niedowierzaniem pokiwał głową. Czy to

się uda? Miał wrażenie, że Waltraut była pewna, iż wszystko zakończy się pomyślnie. Co miała na myśli,

pisząc o ogromnej niespodziance i radości, które czekały go po wielkim zamieszaniu?

Długo łamał sobie nad tym głowę, ale nie udało mu się nic wymyślić.

Następnego ranka Waltraut spotkała się z ojcem i Rudolfem w pokoju śniadaniowym. Wszystko było

tak, jak gdyby nigdy stąd nie wyjeżdżała. Nic się nie zmieniło, a ojciec nie wspomniał ani słowem o jej

podróży i o tym wszystkim, co było z nią związane. Zachowywał się tak,

231

background image

jak gdyby chciał zapomnieć o całej sprawie. Także Waltraut nie poruszała tego tematu. Pierwszy od stołu

wstał Rudolf i udał się do swojego pokoju. Waltraut została sama z ojcem. Po chwili ojciec wstał z krzesła,

podszedł do dziewczyny, ujął jej głowę w dłonie i spojrzał na nią zatroskanym wzrokiem.

— Moje dziecko, nie mówmy już więcej o tym, o czym pisałaś w liście do Rudolfa. Potraktujemy to

jako pomyłkę. Dam ci czas, byś mogła o tym zapomnieć. Przez kilka tygodni nie będę cię o nic pytał, ale

potem mam nadzieję usłyszeć od ciebie, że nie chcesz, by twój ojciec złamał obietnicę, którą złożył przed

samym sobą, gdy tak ciężko było mu na sercu. Nie zapominaj o tym, moje dziecko, iż obiecałem, że

poślubisz syna mojego przyjaciela Heinricha Werkmeis-tera.

Spojrzała na niego wilgotnymi od napływających łez oczyma widząc, jak bardzo cierpi. Teraz znała już

powody, dla których złożył tę dziwną przysięgę: pamiętnik Hendrika Werkmeestera wyjaśnił jej wszystko, co

okryte było do tej pory głęboką tajemnicą. Ujęła jego dłoń i przycisnęła do niej usta.

— Daj mi trochę czasu, kochany ojcze, i nie martw się, wszystko będzie dobrze. Wiesz, że nie chcę cię

zasmucić — powiedziała.

Odetchnął z ulgą i skinął jej głową. Był przekonany, że będzie posłuszna jego woli. Zadowolony wyszedł

z jadalni do holu, gdzie spotkał się z Rudolfem. Wsiedli do czekającego na nich samochodu i pojechali do

firmy. W drodze rozmawiali tylko o sprawach służbowych. W biurze każdy z nich poszedł do swojego

gabinetu. Kiedy Georg Roland przechodził przez pokój, w którym pracowała Lora, ona siedziała już za

biurkiem.

— Dzień dobry, panno Lenz.

— Dzień dobry, panie Roland.

— Wczoraj przyjechała moja córka. Spojrzała na niego ciepło i serdecznie.

— Musi się pan bardzo cieszyć, panie Roland. Skinął jej głową.

— Mam nadzieję, że wkrótce będę mógł panią gościć w moim domu. Kiedy w najbliższym czasie moja

córka przyjdzie tutaj, chciałbym jej panią przedstawić.

232

Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust.

— To będzie dla mnie wielki zaszczyt i prawdziwa przyjemność. Jeszcze raz skinął jej głową i

wchodząc do gabinetu powiedział:

— Kiedy będę panią potrzebował, zadzwonię.

Lora przez chwilę patrzyła za nim, a potem znowu westchnęła, tym razem ciężko i głęboko.

Wkrótce pojawił się Rudolf, który każdego ranka szedł tędy do gabinetu ojca, by omówić z nim bieżącą

korespondencję. Przechodząc przez pokój, położył na biurku Lory list, który poprzedniego wieczora otrzymał

od Waltraut.

— Chcę, żebyś wiedziała, Loro, że na razie nie podejmujemy żadnych kroków. Jeszcze dziś do ciebie

napiszę. Kochasz mnie?

— Wiesz przecież, że kocham cię z całego serca, Rudolfie!

— Wkrótce nie będziesz musiała tego ukrywać, Loro, wiem, jak bardzo cię to dręczy. Bądź dzielna! —

szepnął.

background image

Patrzyła na niego z czułością i ufnie.

Kiedy Rudolf opuszczał gabinet ojca i przechodził przez pokój panny Lenz, zjawił się tam jeden z

pracowników firmy.

— Panie Werkmeister, w poczekalni czeka jakiś pan, który chciałby rozmawiać z panem Rolandem w

ważnej sprawie. Czy pan Roland może go przyjąć?

Rudolf domyślał się, kto chciałby spotkać się dzisiaj z jego przybranym ojcem.

— Czy ten pan dał swoją wizytówkę?

— Tak — odpowiedział pracownik i podał Rudolfowi wizytówkę. Ten przeczytał ją uważnie.

— Jan Werkmeester.

Z dziwnym uczuciem Rudolf jeszcze raz spojrzał na wizytówkę.

— Sam powiem ojcu, że ma gościa, proszę chwileczkę poczekać.

Rudolf ponownie wszedł do gabinetu ojca.

— Ojcze, ktoś chce rozmawiać z tobą w nie cierpiącej zwłoki sprawie. Czy mogę go wprowadzić?

— W jakiej sprawie? — zapytał Georg Roland niezbyt zachwycony czekającą go wizytą.

— To musi być coś pilnego. Oto jego wizytówka.

233

Rudolf ze spokojem położył przed ojcem wizytówkę Jana. Georg Roland spojrzał na nazwisko i

zmieszany podniósł wzrok na Rudolfa.

— Jan Werkmeester? To przecież ten Holender, który bywał w domu państwa Schluterów.

— Tak też mi się wydaje, ojcze!

— Nie mogę go przyjąć — odpowiedział starszy pan, a jego oczy zabłysły gniewnie.

Rudolf spojrzał na niego prosząco.

— Będzie lepiej, ojcze, jeżeli go wysłuchasz. Przecież to i tak kiedyś musi nastąpić.

Starszy pan nerwowo zmarszczył czoło i rzucił Rudolfowi niespokojne spojrzenie.

— Czego on może chcieć? To jest podejrzane. Jak to się stało, że tak nagle znalazł się tutaj. I to w tym

samym czasie co moja córka. Jestem pewien, że to ten człowiek, który wkradł się w serce Waltraut. Niech się

stąd wynosi i jedzie z powrotem na Cejlon. Niech zostawi moją córkę w spokoju, i mnie również!

— Doprawdy, ojcze, będzie lepiej, jeżeli go wysłuchasz. Wtedy będziesz miał jasny obraz.

Starszy pan zastanawiał się przez chwilę, po czym podniósł się gwałtownie.

— Dobrze, masz rację. Niech pozna moje stanowisko. Wprowadź go, ale proszę cię, zamknij od

zewnątrz podwójne drzwi, żeby panna Lenz nic nie słyszała, gdyby było tu trochę głośno.

Rudolf błagalnym gestem położył mu dłoń na ramieniu.

— Proszę cię, ojcze, opanuj się choćby ze względu na siebie. Georg Roland zacisnął zęby. A potem

rzekł, opanowując wzburzenie:

— Jak ja mogę być spokojny? Dobrze, postaram się opanować.

— Czy nie powinienem zostać tu z tobą lub przynajmniej poczekać w pokoju obok?

— Nie, nie, jeżeli będę cię potrzebował, zawołam cię. Mam zamiar szybko uporać się z tym panem

Werkmeesterem. Tak więc idź i każ go wprowadzić do mojego gabinetu.

background image

234

Rudolf wyszedł i wydał odpowiednie polecenie pracownikowi.

Potem pochylił się nad Lorą i powiedział:

— Loro, mężczyzna, który zaraz wejdzie do gabinetu ojca, jest tym, którego kocha moja siostra i

któremu zawdzięczamy nasze szczęście. Przyjrzyj mu się dokładnie. A kiedy będzie już w gabinecie,

zamknij, proszę, podwójne drzwi.

Lora pobladła nieco i skinęła mu głową, a Rudolf szybko się oddalił.

19

Kiedy Jan wszedł do gabinetu, zauważył od razu Georga Rolanda, który stał oparty o biurko. Ukłonił się

uprzejmie starszemu panu. Ten skinął tylko głową. Jan domyślił się, że Georg Roland wie, iż on jest tym

mężczyzną, dla którego Waltraut zerwała zaręczyny z Rudolfem. Mimo to był spokojny i opanowany.

— Proszę mi wybaczyć, panie Roland, że przybywam do biura w prywatnej sprawie. Ale myślę, że tutaj

będziemy mogli porozmawiać spokojnie.

— Nie wiem, o czym miałbym rozmawiać z panem, i co według pana wymagałoby spokoju — odparł

starszy pan szorstko.

Jan patrzył mu prosto w oczy. Poważne spojrzenie przybysza zaniepokoiło Georga Rolanda.

— Wolno mi zapytać, panie Roland, czy zna pan powody, dla których złożyłem panu dzisiaj wizytę?

— Zakładam, że przyjechał pan z Cejlonu. Moja córka, goszcząc w Soardzie, miała okazję często

przebywać w towarzystwie pana. A jako że przybył pan tutaj dziwnym zbiegiem okoliczności w tym samym

czasie co ona, bez trudu można się domyśleć, co pana do mnie sprowadza. Ale mogę panu z góry powiedzieć,

że pańskie starania są nadaremne.

— A może jednak stanie się inaczej, panie Roland. Czy będzie pan tak uprzejmy nie mieć mi tego za

złe, jeżeli zajmę panu więcej czasu, niż gotów jest mi pan poświęcić. Mam panu wiele do powiedzenia.

236

— Jeżeli to, co zamierza mi pan powiedzieć, związane jest z moją córką, może pan sobie i mnie

oszczędzić czasu. To jest zupełnie bezcelowe.

Mimo iż ton, jakim Georg Roland zwracał się do Jana, był ostry i chłodny, a nawet wręcz niegrzeczny,

Jan zachował spokój i opanowanie, chociaż i jego policzki zapałały ciemniejszym rumieńcem. Powtarzał

sobie jednak, że jeżeli chce osiągnąć cel, nie wolno mu dać się ponieść emocjom.

— W pierwszym rzędzie chciałbym panu powiedzieć coś, co nie stoi w bezpośrednim związku z pana

córką, lecz z jego dawnym przyjacielem z czasów młodości, Heinrichem Werkmeisterem.

Georg Roland drgnął speszony.

— Co pan mówi? Jakie nazwisko pan wymienił?

— Henrich Werkmeister.

Starszy pan patrzył na niego martwym wzrokiem, a potem, z trudem opanowując wzburzenie,

powiedział:

— Wymienił pan nazwisko, które niegdyś było mi bardzo drogie. Aha, teraz wszystko rozumiem.

Dowiedział się pan o tym od mojej córki. Powiedziała to panu, ponieważ nosi pan to samo nazwisko, chociaż

background image

w brzmieniu niderlandzkim. Myśli pan, że uda mu się w ten sposób mnie rozczulić. Ale pan się myli.

Mocniej będę obstawał przy swoim. To nie było rozsądne z pana strony wymieniać nazwisko mego zmarłego

przed laty przyjaciela, osoby nad wyraz mi drogiej.

Jan niemalże ze współczuciem spojrzał na jego wzburzoną twarz.

— Bardzo mi przykro, że muszę pana jeszcze bardziej wytrącić z równowagi. To w żadnym wypadku

nie było moim zamiarem, by wykorzystać dla moich celów nazwisko, które także i mnie jest drogie. Bardzo

pana proszę, by zachował pan spokój i nie denerwował się tak bardzo. Wiem jednak, że zmącę spokój pana

duszy. Czy wolno mi mówić dalej?

Niepewnym ruchem Georg Roland odsunął włosy z czoła. Starał się opanować. Patrzył pytającym, a

zarazem badawczym wzrokiem w twarz Jana, w tę sympatyczną młodzieńczą twarz z ciemnymi brwiami i

rzęsami, które otaczały jego szare oczy. Takie same oczy ma Rudolf, a niegdyś miał także jego ojciec,

Henrich Werkmeister. Georg Roland

237

zrozumiał, że nie miał prawa tak krótko i oschle odprawić tego mężczyzny.

— Proszę mi wybaczyć, że nie zaproponowałem, by pan usiadł, ale byłem bardzo zdenerwowany pana

przybyciem. Proszę, niech pan spocznie.

Jan usiadł w fotelu przy biurku. Przez chwilę jeszcze milczał, a potem powiedział spokojnie:

— Jeszcze raz proszę, by pan się nie denerwował. Musi pan być przygotowany na dużą niespodziankę.

Proszę teraz myśleć o swoim zdrowiu, bowiem wyjawię coś, co wstrząśnie panem. A więc, przyszedłem dziś

do pana na polecenie Henricha Werkmeistera. On nie umarł, on żyje.

Ta wiadomość spadła na pana Rolanda jak grom z jasnego nieba. Raptownie zerwał się z fotela, ale zaraz

bez sił opadł z powrotem.

— To nieprawda! To nie może być prawda! — wyszeptał łamiącym się głosem.

— A jednak, panie Roland, to prawda. Henrich Werkmeister jest moim ojcem.

Georg Roland uderzył dłońmi w stół i nie odwracając wzroku od Jana, pochylił się do przodu zupełnie

wytrącony z równowagi.

— Niech pan sobie ze mnie nie żartuje, młody człowieku! — wysa-pał.

Jan pokiwał głową.

— Mówię zupełnie poważnie. Mimo że z natury nie jestem bo-jaźliwy, bałem się przyjść do pana i

wyjawić mu całą prawdę, ale musiałem to zrobić. Mój ojciec wtedy, przed trzydziestoma trzema laty w

Engadin, nie zabił się, spadając w przepaść, tak jak pan sądził. Uratował się i opuścił ojczyznę, gdyż

przewinienia, których dopuścił się w biedzie, a które popełnił z miłości do umierającej, drogiej mu kobiety,

nie pozostawiały mu wyboru. Mógł tylko umrzeć lub z dala od ojczyzny odpokutować swoją winę. Nie

chciał iść do więzienia, prędzej wybrałby już śmierć. Potajemnie udał się na Sumatrę, gdzie ożenił się po raz

drugi, z moją matką. Dostał obywatelstwo holenderskie i przyjął nazwisko Hendrik Werkmeester. Po śmierci

mojej matki przeprowadził się wraz ze mną na Cejlon, gdzie mieliśmy duże posiadłości. Państwo Schlutero-

wie zostali naszymi sąsiadami. I przypadek, nie, to wola nieba sprawiła,

238

background image

że spotkałem na mojej drodze pańską córkę Waltraut. O tym, jak bardzo ją kocham i jak bardzo ona mnie

kocha, nie chcę teraz mówić. Powiem tylko tyle: mój ojciec dowiedział się, że szczęście moje i mojego brata

Rudolfa jest zagrożone, ponieważ pan złożył obietnicę, że pańska córka poślubi wyłącznie syna pana

przyjaciela, Henricha Werkmeistera. Dlatego nie pozostało mu nic innego, jak tylko wrócić między żywych.

Jan mówił poważnie i tak przekonywająco, że Georg Roland musiał mu uwierzyć. Skrył twarz w dłoniach, a

z jego piersi wydarł się jęk.

— A ja pół mojego życia zadręczałem się myślą, że przez przypadek stałem się winny jego śmierci —

rzekł ochryple.

Teraz Jan pobladł. Wiedział, jak wielkie musiało być cierpienie tego człowieka.

— To, że przez te wszystkie lata przypisywał pan sobie winę za jego śmierć, ojciec zrozumiał dopiero

wtedy, gdy dowiedział się o pańskiej -obietnicy. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że taki człowiek jak

pan mógł złożyć przyrzeczenie tego rodzaju jedynie po to, by uspokoić udręczone sumienie. Nie będę go

teraz usprawiedliwiał, ale dam panu jego dziennik. Bardzo proszę, by przeczytał pan zapiski mojego ojca. W

ten sposób pozna pan całą prawdę. A kiedy dowie się pan, jak bardzo cierpiał przez te wszystkie lata,

rozgrzeszy go pan z jego winy prędzej niż najlepszy adwokat. W tym zeszycie znajdzie pan wszystko, o

czym powinien pan się dowiedzieć, a kiedy skończy pan czytać, proszę powiedzieć mojemu bratu Rudolfowi,

że jego ojciec żyje, i proszę dać mu ten dziennik. Początkowo ojciec zamierzał udostępnić nam swój

pamiętnik dopiero po swojej śmierci, ale z miłości do mojego brata i do mnie, w trosce o nasze szczęście

miał tyle odwagi, by samemu wyznać całą prawdę i powrócić do świata żywych. Dziś już nic więcej nie będę

mówił w mojej sprawie, ale kiedy przeczyta pan tę spowiedź i przyjdzie do siebie, proszę, by zostawił pan

dla mnie wiadomość w hotelu. Razem z moim ojcem zajmujemy pokoje w hotelu Cztery Pory Roku. On sam

nie chciał zjawić się przed pana obliczem, zanim ja nie wyjaśnię wszystkiego. O innych sprawach

porozmawiamy później. Prosiłbym pana tylko, kiedy powiadomi pan o wszystkim Rudolfa, o przekazanie mu

ode mnie braterskich pozdrowień.

Mówiąc te słowa, Jan wstał z fotela, położył dziennik przed Georgiem Rolandem i skłonił się na

pożegnanie. Georg Roland uczynił

239

niewyraźny gest, jak gdyby chciał go zatrzymać, ale zaraz opuścił ręce i znowu skrył twarz w dłoniach.

Jan wyszedł cicho z pokoju.

Georg Roland siedział w milczeniu, a z jego piersi wydarł się głęboki jęk. Starał się opanować. Upłynęło

jednak dużo czasu, zanim zdołał oprzytomnieć. Podniósł głowę i sięgnął po dziennik. Zaczął czytać. Odłożył

dziennik dopiero wtedy, gdy przeczytał do końca wyznanie Heinricha Werkmeistera. Spokój powrócił do

jego udręczonego serca. Nie miał żalu do przyjaciela. Wiedząc o jego mękach i cierpieniach, przebaczył mu,

jak zrobili to inni, którzy poznali już jego winę. Czuł, że ogromny ciężar spadł mu z serca, ciężar, który go

przygniatał przez długie lata. Odetchnął z ulgą wiedząc teraz, że nie spowodował śmierci przyjaciela. Czuł

wzbierającą w nim powoli radość. Jego przyjaciel żył, był teraz w Hamburgu i będzie mógł go zobaczyć,

kiedy tylko zechce. Nie gniewał się już na Jana, który zawładnął sercem jego córki, chociaż początkowo

background image

chciał go odprawić sucho i ozięble. Jan był synem Heinricha, a Heinrich żył do tej pory — to całkowicie

zmieniało sytuację.

Z głową wspartą na dłoniach siedział jeszcze przez chwilę, rozmyślając o tym, co jego przyjaciel napisał

w dzienniku. Ale potem pomyślał o Rudolfie i szybko podniósł głowę. Rudolf musi się natychmiast

dowiedzieć o wszystkim, nie można zwlekać ani minuty dłużej. Telefonem wewnętrznym wezwał go do

siebie. Ten z niepokojem czekał na wiadomość od ojca nie wiedząc, jaki przebieg miała rozmowa z Janem

Werkmeesterem. Zdenerwowany pośpieszył do ojca i dając znak Lorze, wszedł do jego gabinetu.

Ojciec wyszedł mu naprzeciw. Mocno uścisnął mu dłoń i powiedział:

— Znajdujesz mnie w stanie, który zdradza ci, jak bardzo jestem jeszcze zdenerwowany. Chociaż

najgorsze mam już za sobą.

Rudolf patrzył na niego zmieszany.

— Martwiłem się o ciebie ojcze. Czy wolno mi wiedzieć, o czym rozmawiałeś z Janem

Werkmeesterem?

Starszy pan spojrzał na niego szeroko otwartymi oczyma.

— Rozmawialiśmy o czymś, co i tobą wstrząśnie do głębi. Usiądź i postaraj się zachować spokój, mam

dla ciebie wiadomość, jakiej nigdy byś się nie spodziewał.

240

Rudolf usiadł w fotelu i patrzył na starszego pana z niepokojem.

— Mów ojcze, jeżeli ty potrafisz unieść ciężar tej nowiny, to i ja temu podołam.

Georg Roland ponownie ujął jego dłoń.

— Rudolfie, powiem ci wprost: twój ojciec żyje!

Rudolf zadrżał. Patrzył na swojego przybranego ojca, nie mogąc zebrać myśli. A ten opowiedział mu o

wszystkim, czego dowiedział się w ciągu ostatniej godziny, a potem wcisnął mu w rękę dziennik Hendrika

Werkmeestera.

— Przeczytaj, mój chłopcze, znajdziesz tu odpowiedź na wszystkie pytania, które pewnie cisną ci się

teraz na usta. Jeżeli czujesz gorycz wiedząc, że twój ojciec żył, a mimo to nie troszczył się o ciebie przez te

wszystkie lata, po przeczytaniu jego wyznania zniknie ona bez śladu. Ja od dawna wiedziałem o

przewinieniu, które popełnił twój ojciec, a które wygnało go z ojczyzny i kazało odejść ze świata żywych. Ja

zmazałem jego winę i dla ciebie zachowałem nieskalane nazwisko. A teraz idź chłopcze, musisz być sam,

kiedy będziesz czytał wyznanie twojego ojca. Kiedy skończysz, przyjdę do ciebie i porozmawiamy.

Rudolf wziął księgę, którą Georg Roland wcisnął mu w dłoń. Nie stawiał oporu, kiedy ojciec wypchnął

go z pokoju, nawet nie spojrzał na Lorę, która nieśmiało odprowadziła go spojrzeniem. Widziała, że jak

ślepiec szukał klamki u drzwi. Ogarnęło ją przerażenie. Co się stało? Dlaczego Rudolf był tak zmieniony,

dlaczego wyglądał jak obłąkany, a przechodząc obok niej, nawet na nią nie spojrzał? Była przekonana, że coś

stanęło na drodze do jej szczęścia. Z lękiem złożyła dłonie jak do modlitwy. Niepokoiło ją też, że szef nie

wezwał jej jeszcze do siebie. Podświadomie czuła, że musiało zajść coś niesłychanie ważnego od czasu,

kiedy Jan Werkmeester wszedł do pokoju szefa.

background image

Siedziała pełna obaw, oczekując czegoś strasznego, co nieuchronnie musiało nadejść. Zupełnie

mechanicznie wykonywała swoją pracę. W pokoju szefa panowała cisza. Nadszedł czas przerwy

śniadaniowej, a ona nie była w stanie podnieść się z krzesła, czuła się, jak gdyby coś trzymało ją tu siłą.

Wiedziała też, że ze strachu i zdenerwowania nie mogłaby przełknąć ani kęsa.

W końcu otworzyły się drzwi i na progu jej pokoju pojawił się Rudolf. W dłoniach trzymał tę samą małą

książeczkę, którą dał mu

16 Kaprysy losu

241

przedtem przybrany ojciec. Był bardzo blady. Jego oczy wyglądały tak, jak gdyby musiał

powstrzymywać pod powiekami palące łzy. Podszedł do Lory i czule pogłaskał ją po włosach. Spojrzała na

niego z łękiem i spostrzegła, że jego oczy były wilgotne.

— Musiałaś się przerazić, Loro, kiedy przedtem jak obłąkany przeszedłem przez twój pokój. Ale wierz

mi, że przeżyłem coś wstrząsającego. Nie, nie obawiaj się, to nie dotyczy naszej miłości, a nawet jeśli, to

tylko sprzyja naszej sprawie. Myślę, Loro, że wszystko będzie dobrze. Miej jeszcze odrobinę cierpliwości,

teraz nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Jutro, Loro, a najpóźniej pojutrze dowiesz się wszystkiego. Do tego

czasu o nic się nie matrw.

Chwyciła jego dłonie i na krótką chwilę przytuliła do policzka. Rudolf pochylił się nad dziewczyną i

szybko pocałował ją w usta. Tego nie zrobił jeszcze nigdy przedtem. Lora zlękła się i popatrzyła wokół

siebie, jak gdyby obawiając się, że ktoś mógłby to zobaczyć. Zaraz potem Rudolf szybkim krokiem wszedł

do pokoju ojca. Georg Roland siedział przy biurku zatopiony w myślach. Teraz podniósł się i spojrzał na

Rudolfa. Mężczyźni padli sobie w objęcia.

— Ojcze, kochany ojcze.

Starszy pan wzruszony pogłaskał go po głowie.

— Spokojnie, mój chłopcze. Głowa do góry! Dziękuję ci, że ciągle jeszcze nazywasz mnie ojcem.

— Nigdy nie będziesz dla mnie nikim innym, mimo że teraz mój rodzony ojciec powrócił do mnie z

krainy zmarłych. Jego spowiedź wstrząsnęła mną do głębi. Nie mogę go winić. Tak wiele wycierpiał.

— Tak, mój chłopcze, jego ból powinien ukoić cierpienie. Teraz mogę ci to wyznać, Rudolfie: zawsze

czułem się winny jego śmierci. Przeczytałeś w jego dzienniku, co naprawdę zdarzyło się w Engadin. A ja

myślałem przez wszystkie te lata, że to ja zawiniłem, walcząc z nim nad brzegiem przepaści. Przy moim

usposobieniu czyniłem sobie zarzuty, mimo iż chciałem wtedy dla niego jak najlepiej. Dzięki Bogu, że twój

ojciec żyje i że teraz już wiem, iż nie przyczyniłem się do jego śmierci. Udręczony wyrzutami sumienia

ślubowałem sobie, że moja córka poślubi syna mojego przyjaciela. Sądziłem, że w ten sposób naprawię

krzywdę, którą wyrządziłem twojemu ojcu.

242

— Ale i bez tego stokrotnie wynagrodziłeś mi wszystko. Przykro mi, że musiałeś tak cierpieć. Ale teraz

nie musisz się już o nic troszczyć. Waltraut jest szczęśliwa, że może poślubić syna twojego przyjaciela,

chociaż nie jestem to ja.

Starszy pan zmierzył go badawczym spojrzeniem.

background image

— A co z tobą, Rudolfie? Ty przecież odstąpiłeś od waszych zaręczyn tylko dlatego, gdyż prosiła cię o

to Waitraut.

— Nie, ojcze, wtedy nie dałeś mi dojść do słowa. Gdyby stało się inaczej, już dawno wiedziałbyś, że ja

pokochałem inną kobietę. Doszedłem do przekonania, że Wałtraut i ja bylibyśmy nieszczęśliwi jako

małżeństwo.

Georg Roland opadł na fotel.

— O Boże, jakież to byłoby nieszczęście. Jak to dobrze, że los rozstrzygnął wszystko bez mojego

udziału. Teraz musimy udać się do twojego ojca, czeka na nas już tak długo.

Rudolf spojrzał na niego zdumiony.

— Zamierzasz odbyć taką daleką podróż, by móc się z nim spotkać?

— Ach, przecież ty o niczym nie wiesz. On jest tutaj, w Hamburgu, razem z twoim bratem Janem. Prosił

mnie, bym zostawił dla niego wiadomość w hotelu Cztery Pory Roku.

Te słowa wstrząsnęły Rudolfem.

— Mój ojciec jest tutaj? Razem z moim bratem?

— Tak, tak, ale chodźmy już do nich, by nie niepokoili się dłużej.

Georg Roland powiedział Lorze, że nie będzie jej dziś już potrzebował. Poprosił ją, by uporządkowała

zaległe sprawy. Rudolf ukradkiem dał jej znak, a potem obaj panowie udali się do hotelu.

Upływały godziny. Jan siedział niespokojny i zdenerwowany w holu hotelowym w pobliżu telefonu i

czekał na wiadomość od Georga Rolanda. Wiedział, że przyjdzie mu jeszcze długo czekać, zanim ten i

Rudolf przeczytają dziennik ojca. Wyliczył, że każdy z nich będzie potrzebował około dwóch godzin na

zapoznanie się z jego treścią. Tak więc nie mógł spodziewać się wiadomości wcześniej niż około drugiej.

Jego ojciec w tym czasie znajdował się w swoim pokoju na górze i pełen obaw i niepokoju czekał też na

wiadomości. Każda minuta wydawała się wiecznością.

243

W końcu Jan zauważył podjeżdżający samochód, a zaraz potem zobaczył, jak wysiadają z niego Georg

Roland i drugi, dużo młodszy mężczyzna. Od razu domyślił się, że to jego brat, którego widział już

poprzedniego dnia na dworcu. Szybko wyszedł obydwu panom na spotkanie.

— Dzięki Bogu, że jesteście już, panowie. Mój ojciec umiera z niepokoju. Proszę mi powiedzieć, że

wybawicie go od cierpienia i udręki, że niesiecie pokój i zgodę?

— Tak, tak, to mamy nadzieję uczynić — powiedział starszy pan poruszony do głębi.

Jan podał Rudolfowi rękę i spojrzał na niego promiennym wzrokiem. Rudolf mocno uścisnął dłoń brata,

a jego spojrzenie zatrzymało się na jego oczach. Jan zwrócił się do Georga Rolanda:

— Bardzo proszę, niech pan idzie pierwszy do mojego ojca, a Rudolf dotrzyma mi w tym czasie

towarzystwa. Myślę, że mamy sobie wiele do powiedzenia. Kiedy porozmawia pan z ojcem, proszę nas

zawołać, a wtedy razem przyjdziemy na górę.

Zawołał chłopca hotelowego i polecił mu zaprowadzić gościa do pokoju ojca.

background image

Jan i Rudolf znaleźli miejsce, gdzie mogli spokojnie porozmawiać. Przez chwilę siedzieli w milczeniu i

patrzyli sobie prosto w oczy. A potem Jan podał bratu rękę i patrząc na niego ciepłym, szczerym spojrzeniem

powiedział wzruszony:

— Chcemy kochać się w przyszłości jak prawdziwi bracia, Rudolfie, nieprawdaż?

Ten gorąco pochwycił jego dłoń.

— Pragnę tego z całego serca, Janie. Musimy najpierw odnaleźć drogę do siebie, ale jestem pewien, że

cię pokocham, ponieważ i Waltraut ciebie kocha.

Spojrzenie Jana rozjaśniło się.

— A ja pokochałem cię już wtedy, kiedy Waltraut powiedziała mi o tobie. Chciałbym na moment

przerwać naszą rozmowę, mam do ciebie gorącą prośbę.

— Mam nadzieję, że będę mógł spełnić pierwszą prośbę mojego brata.

— Proszę cię, zadzwoń do Waltraut i powiedz jej, że wszystko jest

244

w porządku. Przekaż jej także, że musi jeszcze chwilę cierpliwie poczekać. Kiedy zazwyczaj siadacie do

obiadu?

— O drugiej.

— To już za chwilę. Myślę, że dzisiejszy obiad będzie spóźniony. Powiedz jej to i pozdrów ode mnie

serdecznie.

Rudolf uśmiechnął się.

— Myślę, że wolałaby to usłyszeć od ciebie.

— Czy to możliwe? Czy mogę z nią porozmawiać?

— Żeby twoja pierwsza prośba została spełniona, zadzwonię do domu i poproszę ją do telefonu. A

potem możesz z nią sam porozmawiać.

Podeszli do telefonu. Rudolf zadzwonił do domu i poprosił siostrę.

—- Waltraut, tu Rudolf!

Och, dzięki Bogu, może dowiem się czegoś. Powiedz mi, czy ojciec miał dzisiaj przed południem

gościa?

— Tak, Waltraut, ten gość stoi teraz obok mnie i chciałby z tobą porozmawiać.

Podał Janowi słuchawkę.

— Kochanie!

— Ach, Janie, kochany Janie, prawie umieram z niepokoju. Jak stoją nasze sprawy?

— Dobrze, bardzo dobrze. Niestety, nie mogłem ci dać znać wcześniej, ponieważ dopiero przed chwilą

twój ojciec i Rudolf przyjechali do hotelu. Nasi ojcowie są na górze w pokoju i rozmawiają. Rudolf i ja

poznaliśmy się przed chwilą i jesteśmy na dobrej drodze, by się pokochać jak bracia.

— Dzięki Bogu, dzięki Bogu! Czy ojciec był bardzo zdenerwowany?

— Nie mogło być inaczej. Mam nadzieję, że to wszystko skończy się pojednaniem. Nie obawiaj się,

wszystko będzie dobrze. Tylko to chciałem ci powiedzieć. I nie martw się, jeżeli twój ojciec i Rudolf nie

zdążą na obiad. To im się nie uda w żadnym wypadku, ale może wydasz polecenie, by przygotowano obiad

background image

także i dla gości. Ja w każdym razie spróbuję podsunąć twojemu ojcu myśl, by zaprosił mnie na obiad do

siebie.

— Ach, Janie, taki jesteś tego pewny?

— Tak, jestem tego pewny. Jeżeli twój ojciec sam nie wpadnie na pomysł, by nas zaprosić, będę mu

musiał w tym pomóc. Widziałaś już

245

w Soardzie, jaką mam wprawę we wpraszaniu się na obiad, jeżeli tylko mam nadzieję spotkać tam pewną

młodą damę. Głowa do góry, kochanie. Jeszcze trochę cierpliwości, wszystko będzie dobrze!

— Cieszę się, że jesteś dobrej myśli. Postaram się być dzielna.

— Wspaniale. Do widzenia, kochanie!

— Do widzenia, Janie!

Z twarzą rozpromienioną szczęściem Jan zwrócił się teraz do Rudolfa.

— Tak, Rudolfie, czuję w sobie nowe siły, jeżeli o mnie chodzi, gotów jestem do walki.

— Myślę, że nie masz się już czego obawiać, Janie.

Ten wsunął rękę pod ramię Rudolfa i zaprowadził go do stolika. Tutaj mogli powiedzieć sobie o

wszystkim, co leżało im na sercu. Rudolf opowiedział Janowi o swojej miłości do Lory Lenz i o tym, że ma

zamiar zbudować dla niej skromne, ale przytulne gniazdko. Na te słowa Jan roześmiał się uszczęśliwiony.

— Nie musi być takie skromne, Rudolfie. Pozostaw to ojcu, on aż pali się do tego, by okazać ci swoją

miłość.

Usta Rudolfa zadrżały niespokojnie.

— Będę musiał oswoić się z myślą, że mam prawdziwego ojca. Wszystko, co mam, otrzymałem od

mojego przybranego ojca, którego będę zawsze kochał, jak gdybym był jego rodzonym synem.

— Nie może być inaczej. Ale on nic na tym nie straci, jeżeli i prawdziwego ojca darzyć będziesz

miłością. Zakładam, oczywiście, że mojemu bratu starczy uczucia, by obdarzyć nim dwóch ojców —

powiedział Jan pośpiesznie.

Na twarzy Rudolfa pojawił się ciepły, miły uśmiech.

— Miłości w moim sercu było zawsze w nadmiarze.

— W takim razie możesz nią obdarować także naszego ojca, a jeżeli i dla mnie pozostanie jej trochę, nie

będę miał ci tego za złe.

Rudolf uścisnął mu dłoń. Jan opowiadał mu tak wiele dobrego o ojcu, że już teraz stał mu się bliski, a

jego serce biło mocno na myśl, że już wkrótce go zobaczy. Obaj bracia z minuty na minutę stawali się sobie

coraz bliżsi, czując w sobie pokrewne dusze. Czuli też, że w ich żyłach płynie ta sama krew.

20

Dwaj przyjaciele z czasów młodości siedzieli teraz na górze w pokoju Hendrika Werkmeestera. Ojciec

Jana bez przerwy przemierzał pokój, a gdy Georg Roland pojawił się na progu, stanął nieruchomo na środku

pokoju i spojrzał na gościa. Przez moment przyglądali się sobie w milczeniu, a potem padli sobie w objęcia.

Długo nie mogli wymówić ani słowa, walcząc ze wzruszeniem. W końcu z ust Georga Rolanda wyrwały

się pierwsze słowa:

background image

— Ty żyjesz, Heinrich, ty żyjesz — to dla mnie łaska boża.

— Dla mnie wielkim darem niebios, Georg, jest to, że teraz trzymasz mnie w ramionach i nie patrzysz

na mnie wzrokiem pełnym pogardy.

— Jak mógłbym tobą gardzić, Heinrichu? Gdybym ja wówczas znalazł się w takim położeniu, w jakim

byłeś ty, pewnie uczyniłbym to samo. Niestety, wtedy nie było mnie przy tobie i nie mogłem ci pomóc. Gdy

dowiedziałem się o długu, który winien byłeś firmie, w której pracowałeś, zwróciłem go za ciebie, żeby

nazwisko twoje pozostało nieskalane dla syna.

— Zawsze będę ci za to wdzięczny, wiedziałem, a co najmniej przypuszczałem, że to uczyniłeś, A kiedy

zaoszczędziłem pierwsze dwadzieścia tysięcy marek, złożyłem je w banku. Z procentami jest tego dzisiaj

prawie trzy razy tyle. Te pieniądze po mojej śmierci miały należeć do ciebie lub twojego spadkobiercy. A

teraz mogę ci je zwrócić za mojego życia.

— Jeżeli to przyniesie ci ulgę, niech tak się stanie. Ja już dawno przebolałem tę stratę.

247

— Ale i bez tego na zawsze pozostanę twoim dłużnikiem, ponieważ byłeś mojemu synowi ojcem i

wychowałeś go na dzielnego człowieka.

— Kocham Rudolfa jak własnego syna i wiesz, że chciałem uczynić go moim spadkobiercą, nie chcąc

przy tym wydziedziczać córki. Zostaw mi trochę jego miłości, to będzie dla mnie wystarczającą podzięką.

— Tego nigdy ci nie odbiorę. Wiesz jednak, że serca Rudolfa i Waltraut poszły różnymi drogami. Czy

Jan, mój młodszy syn może mieć jakąś .nadzieję?

Georg Roland odetchnął głęboko, jak gdyby chciał zrzucić wielki ciężar z serca.

— Dzięki Bogu, że jest twoim synem. Tak więc nie złamię danego sobie słowa, a przy tym nie będę

musiał zmuszać mojej córki do związku, który nie dałby jej szczęścia, mimo że wybrałem jej na męża

człowieka o niezwykłym sercu.

— Myślę, że i Jan cię nie rozczaruje. Pozwól im być szczęśliwymi.

— Ale co stanie się z Rudolfem? Co mu pozostanie, kiedy nie będzie już moim spadkobiercą?

— Mam nadzieję, że wszystko mu wynagrodzę. Ale o tym porozmawiamy później, kiedy tylko trochę

dojdziemy do siebie.

Starzy przyjaciele, opowiadali sobie o tym, co przecierpieli przez długie lata. Czuli, jak z minuty na

minutę rozpada się ten wysoki mur, który wyrósł między nimi przez ponad ćwierć wieku. Nagle Hendrik

Werkmeester zapytał:

— Kiedy będę mógł zobaczyć Rudolfa? Czy on wie, że żyję?

— Wie o wszystkim. Przeczytał twój dziennik. Przyjechał ze mną do hotelu i teraz czeka z Janem w

holu, aż wezwiemy ich na górę.

Hendrik poderwał się z fotela jak młody chłopak, zadzwonił i kazał chłopcu hotelowemu wezwać dwóch

młodych panów na górę.

Kilka minut później ojciec i syn stali naprzeciwko siebie i przyglądali się sobie uważnie. Nie mogli się

nadziwić, że tak bardzo są do siebie podobni. Scena powitania ojca i syna była wstrząsająca.

background image

Milczeli, mimo że mieli sobie tak wiele do powiedzenia. W końcu Jan odezwał się pierwszy i w kilku

słowach wyjaśnił sytuację.

— Teraz każdy z nas, Rudolf i ja, ma jednego brata i dwóch ojców. Rudolf odnalazł swojego

prawdziwego ojca, a ojciec Waltraut będzie

248

musiał przyjąć mnie do swego serca jak własnego syna. I tak wy, ojcowie, zyskujecie podwójnie. Ale to

wszystko nie przeszkadza mi myśleć z utęsknieniem o mojej narzeczonej, która pełna obaw i niepokoju

siedzi teraz sama w domu. Obiecałem jej przez telefon, że ja i ojciec wprosimy się do pana Rolanda na obiad.

Mam nadzieję, że pan, panie Roland, nie po/woli, bym złamał dane mojej narzeczonej słowo.

— Tylko pod warunkiem, że ty, mój kochany Janie, od tej chwili przestaniesz zwracać się do mnie tak

oficjalnie. Do ojca nie mówi się pan i panie Roland.

Jan objął go rozpromieniony.

— Z największą przyjemnością, ojcze.

— I ty chcesz porwać moją Waltraut w taki daleki świat? Nie mogę sobie wyobrazić, co zrobię bez

mojego dziecka.

— Mam nadzieję, kochany ojcze, że Rudolf sprowadzi do twojego domu godną następczynię, o ile

wiem, darzysz dużą sympatią jego przyszłą żonę.

Georg Roland spojrzał zdziwiony.

— Czy to możliwe, że Rudolf stracił serce dla innej? Jeśli tak, ciągle jeszcze nie wiem, kim jest

wybranka jego serca. Któraż to jest tą szczęśliwą, która dostanie takiego zucha za męża?

Rudolf patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma.

— To Lora Lenz, ojcze!

Starszy pan opadł z powrotem na fotel.

— Lora Lenz? To ona zdobyła twoje serce? No tak, to mogę zrozumieć, dla takiej dziewczyny

popełniłbym w mojej młodości każde szaleństwo. I jeżeli ktokolwiek mógłby zastąpić mi moją Waltraut, to

tylko ona. Zdaje się, że dzisiaj pozostaje mi jedynie zgadzać się na wszystko, dlatego i tobie, mój kochany

chłopcze daję moje błogosławieństwo. Jestem dziś tak szczęśliwy, że wszystko pomyślnie się skończyło, iż

nie chcę widzieć wokół siebie ani jednej smutnej twarzy. A ponieważ twój prawdziwy ojciec zatroszczy się o

to, by wynagrodzić ci utracony spadek, ja nie mam nic przeciwko temu, byś pozwolił sobie na luksus

poślubienia ubogiej kobiety. A nawet jeżeli Lora Lenz nie dysponuje żadnym majątkiem, to obdarzy cię

takimi skarbami, które nigdy nie przemijają.

249

Rudolf rzucił mu się na szyję, a potem także objął prawdziwego ojca, by i z nim podzielić się swoim

szczęściem.

W pełnej zgodzie i harmonii czterej panowie wyszli z pokoju, by pojechać do domu Rolandów i położyć

kres niepokojom Waltraut. Zanim jednak opuścili hotel, Georg Roland powiedział:

— Muszę jeszcze zatelefonować.

Kiedy wyszedł z budki telefonicznej, rzekł z uśmiechem do Rudolfa:

background image

— Bez narzeczonej nie możemy świętować zaręczyn. Powiedziałem pannie Lenz, że pilnie czekam na

nią w moim domu. Kierowca ma przywieźć ją tutaj, ponieważ muszę jej podyktować coś ważnego.

Rudolf chwycił go za ręce i trzymał w tak mocnym uścisku, że ten zrobił boleściwą minę, a po chwili

rzekł ze śmiechem:

— Bądź tak dobry, mój chłopcze, i pozostaw mnie jeszcze przy życiu. Pragnąłbym chociaż przez kilka

lat być razem z wami i cieszyć się waszym szczęściem. Chcę ci powiedzieć, że pierwszy porozmawiam z

panną Lenz. Chcę, by dowiedziała się ode mnie, w jakiej sprawie ją tu wezwałem.

— Ale pozwól, ojcze, bym i ja był przy tym. W przeciwnym razie przestraszy się twoich słów. Gdybyś

wiedział, jaka była przerażona i nieszczęśliwa, kiedy musiała przed tobą mieć tajemnice.

— No tak, mogę to sobie wyobrazić, to przecież zupełnie nie w jej stylu. Ale troszkę zamierzam się z

nią podroczyć, musi być przecież za to jakaś kara.

21

Serce Waltraut biło jak młotem, kiedy zobaczyła czterech panów wysiadających z samochodu. Z

pobladłą twarzą wyszła im naprzeciw do holu.

Georg Roland wziął ją w ramiona.

— Narzeczonej nie przystoi być tak bladą, Waltraut. Ucałował ją i pchnął w ramiona Jana, który nie

bacząc na nic

pocałował ją czule, tak że purpurowy rumieniec wstąpił na policzki dziewczyny. Jaśniejąc szczęściem,

patrzyli sobie w oczy, a potem Waltraut rzuciła się ojcu na szyję i ucałowała go serdecznie.

Potem przyszła kolej na Hendrika Werkmeestera, a na końcu został obdarowany siostrzanym całusem

Rudolf. Temu Jan nie mógł już dłużej przyglądać się obojętnie, znowu pochwycił Waltraut w ramiona i

powiedział zazdrośnie:

— Na tym koniec, dla innych panów nie ma już więcej pocałunków, ja sam się tym zajmę.

— Ale z ciebie Otello — zażartował Rudolf.

— Poczekaj tylko, aż twoja Lora będzie po kolei obcałowywać wszystkich obecnych tutaj panów.

Wtedy zobaczymy, kto z nas jest większym Otellem — odpowiedział Jan.

Właśnie weszli do dużego salonu, kiedy za oknem pojawił się następny samochód.

— To Lora Lenz — powiedział Georg Roland. Rudolf chciał wybiec jej naprzeciw.

— Chwileczkę. Zostań tutaj — zarządził jego przybrany ojciec,

251

trzymając go mocno za ramię. — To jest wbrew naszym ustaleniom, najpierw ja zamienię z nią słówko.

Możesz przysłuchiwać się naszej rozmowie z pokoju obok.

Lora Lenz wprowadzona została do pokoju pana domu, gdzie chwilę później pojawił się także Georg

Roland. Rudolf stał za portierą.

— Już pani jest, panno Lenz!

— Tak, panie Roland, mam ze sobą zeszyt do stenogramów. Jakie ma pan dla mnie polecenia?

— Hm, to nie takie pilne. Chciałbym pomówić z panią o sprawach prywatnych. Doniesiono mi, że ma

pani romans z moim przybranym synem.

background image

Lora Lenz zbladła, ale zaraz potem wyprostowała się dumnie.

— Ten, kto panu o tym doniósł, panie Roland, jest kłamcą. Nie mam romansu z panem Werkmeisterem,

jestem jego narzeczoną. Kochamy się i chcemy się pobrać.

— Tak? A mnie nikt nie pyta o zdanie?

— Proszę mi wybaczyć, nie powinnam była tego tak ostro powiedzieć, ale nie mogę znieść, jeżeli pada

na mnie choćby cień podejrzenia, że postępuję niemoralnie. A jeżeli nie zapytaliśmy pana o zdanie, to tylko

dlatego, że nie wolno nam było tego uczynić, dopóki wszystko się nie wyjaśni. Nie sprawiało nam to żadnej

przyjemności, że musieliśmy ukrywać przed panem niektóre rzeczy. Było mi z tego powodu ciężko na sercu.

Mogę sobie wyobrazić, jak bardzo jest pan przeciwny naszemu małżeństwu, jestem przecież tylko biedną

dziewczyną. Ale zbyt mocno kocham Rudolfa, bym mogła z niego zrezygnować. Jeżeli jest w tym coś złego,

całą winę biorę na siebie.

— Ale musi pani sobie zdawać sprawę z tego, że w tych okolicznościach nie mogę już dłużej korzystać

z pani usług.

Spojrzała na niego smutno.

— Rozumiem, że jestem zwolniona — powiedziała zrezygnowana.

— Oczywiście. Nie mogę przecież zatrudniać narzeczonej mojego syna na płatnej posadzie sekretarki.

Ale może zgodzi się pani jeszcze przez czas jakiś pomagać mi bez wynagrodzenia, zanim nie znajdę kogoś

innego na pani miejsce. Czy też może od razu macie zamiar wyprawić wesele?

252

Jej oczy wypełniły się łzami.

— Nie zasłużyłam sobie na tak okrutny żart. Georg Roland objął ją serdecznie.

— Kto tu żartuje, panno Loro? Niech pani tylko spojrzy, kto stoi za portierą, drżąc z niecierpliwości i

rzucając mi groźne spojrzenia. Jeżeli choć chwilę dłużej będę pani dokuczał, gotów jest mnie zabić.

Lora odwróciła się i ujrzała Rudolfa, który stał z rozpostartymi ramionami, drżąc z niecierpliwości.

— Loro! Loro!

Rzuciła się w jego ramiona, czuła się w nich bezpieczna.

Georg Roland cicho wyszedł z pokoju. Rudolf wyjaśnił Lorze pośpiesznie, co wydarzyło się tego dnia.

Powiedział jej także, że wezwano ją tutaj, by razem świętować ich zaręczyny. Lora słuchała na wpół

uszczęśliwiona, na wpół onieśmielona, a potem powiedziała to, co rzekłaby każda inna kobieta na jej

miejscu:

— Ależ, Rudolfie, przecież ja nie jestem odpowiednio ubrana, mam zwykłą codzienną sukienkę.

Roześmiał się szczęśliwy i pocałował ją czule.

— Loro, tak jak stoisz, wyglądasz jak prawdziwa księżniczka. Twoja sukienka podoba mi się bardziej

niż najwspanialsze toalety innych kobiet.

W tym momencie do pokoju weszła Waltraut.

— Waltraut, to jest moja Lora. Pomyśl tylko, ona nie chce świętować naszych zaręczyn, ponieważ nie

ma na sobie odpowiedniej sukienki.

Waltraut chwyciła Lorę za ręce i przyciągnęła do siebie.

background image

— Więc to jest Lora Lenz.

— Kochaj ją, Waltraut.

Waltraut serdecznie objęła szczęśliwą, ale zupełnie onieśmieloną Lorę.

— Musimy być jak siostry, Loro, inaczej Rudolf będzie nieszczęśliwy. A przecież tego nie chcesz?

Lora pokręciła głową, połykając łzy.

— O nie, nie chcę tego. Ale nie mogę jeszcze do końca uwierzyć. Szczęście przyszło tak nagle.

— Dzisiaj wszystko jest postawione na głowie, takie straszne

253

zamieszanie, ale tym szybciej się pokochamy. Słyszałam, że jesteś dzielną dziewczyną. Dzisiaj możesz

dać tego dowody. Musimy już siadać do stołu.

Lora spojrzała na siebie bezradnie.

— Ale tak przecież nie mogę. Waltraut roześmiała się.

— Nic na to nie poradzisz, Loro, dzisiaj to tylko takie pierwsze zaręczyny, potem dopiero będą te

prawdziwe i będziesz miała czas, by się odpowiednio przygotować. Chociaż i tak jesteś piękna. Rozumiem

cię doskonale, ale musisz się poddać temu, czego zmienić nie możesz.

Rudolf szybko pocałował Lorę.

— A teraz chodź do mojego ojca i brata, Loro!

Nie można powiedzieć, żeby ten uroczysty obiad przebiegał w podniosłym i spokojnym nastroju, chociaż

obie młode pary promieniały radością, a i obydwaj ojcowie byli nad wyraz szczęśliwi. Zniknęły chmurne

cienie, słoneczny promień szczęścia rozjaśniał twarze wszystkich obecnych.

Po obiedzie, kiedy towarzystwo zasiadło do kawy, cała nowa rodzina Lory ucałowała i uściskała ją

serdecznie. Jan przyglądał się z pełnym wyższości uśmiechem Rudolfowi, który siedział jak na rozżarzonych

węglach i nie mógł się doczekać, aż skończą się te ceremonie. Obydwaj bracia staii się sobie już na tyle

bliscy, że Jan mógł z czystym sumieniem trochę podroczyć się z Rudolfem, całując Lorę po bratersku, lecz

nadzwyczaj serdecznie. Lora potrafiła być urocza i pełna gracji w tej nowej dla niej sytuacji, a obydwaj

ojcowie wyprzedzali się w grzecznościach, co dawało nowe powody do żartów i przekomarzali.

Jeszcze tego samego popołudnia na prośbę Waltraut wysłano telegram do Schliiterów; „Szczęśliwi z

ojcowskim błogosławieństwem. Waltraut i Jan".

— Tak — powiedział Jan — teraz pani Dorze kamień spadnie z serca, I zrobi wszystko, co tylko w

ludzkiej mocy, by przygotować Larinę na twoje przybycie.

Wkrótce w domu Rolandów wyprowiono podwójne wesele. Jan i Waltraut nie chcieli już dłużej zwlekać

i wkrótce udali się w drogę

254

powrotną do Lariny. Hendrik Werkmeester zamierzał przez najbliższe pół roku pozostać w Niemczech i

spędzić ten czas razem ze swoim przyjacielem i starszym synem.

Lora i Rudolf, tak jak pragnął tego ojciec, zamieszkali w willi Rolandów, by starszy pan nie czuł się

samotny. Waltraut dowiedziawszy się o tym, odetchnęła z ulgą, nie musiała się już martwić, że ojciec

zostanie sam. Z lekkim sercem mogła płynąć na Cejlon.

background image

Rudolf wniósł do firmy „Roland" spory kapitał, który pozostawił mu do dyspozycji prawdziwy ojciec, i

stał się udziałowcem spółki. Dzięki temu Georg Roland nie musiał się już martwić, co stanie się w

przyszłości z dorobkiem jego życia. Rudolf miał później zarządzać także udziałami Waltraut.

Lora Lenz okazywała swojemu dawnemu szefowi wdzięczność, troszcząc się o niego nad wyraz czule, a

wkrótce stała się mu tak droga jak własna córka.

Waltraut i Lora zaprzyjaźniły się i stały się sobie bliskie jak siostry. Razem spędzały tygodnie

poprzedzająs^-wesele.

Kiedy Jan i Waltraut nazajutrz po" weselu t^dpływali na Cejlon, cała rodzina odprowadzała ich na statek.

Georg Roland obiecał córce i zięciowi, że będzie towarzysz}'! swojemu przyjacielowi w drodze powrotnej do

Lariny i zostanie tam z nimi przez kilka miesięcy. Na Cejlon chcieli się też udać w przyszłym roku w

spóźnioną podróż poślubną Lora i Rudolf. Zamierzali przez jakiś czas pozostać w Larinie. Georg Roland

zażyczył sobie, by Waltraut i Jan co najmniej raz na trzy lata na dłuższy czas przyjeżdżali do Europy. Tak

więc wszystko wskazywało na to, że widywać się będą często.

Pożegnanie na pokładzie parowca było wzruszające. Wszyscy byli radośni i pełni nadziei, bo przecież

nie rozstawali się na długo.

Kiedy statek odbijał od brzegu, Jan i Waltraut stali objęci przy relingu, machając na pożegnanie stojącym

na kei. Rudolf obejmował Lorę, a Hendrik Werkmeester i jego przyjaciel, Georg Roland, patrzyli uważnie za

odpływającymi dziećmi.

Jan i Waltraut już po raz trzeci w ciągu roku odbywali tę podróż. Nie czuli się samotni. Byli szczęśliwi, i

to nie tylko,teraz na pokładzie, także później w dalekim obcym kraju.

255

Kiedy po długiej podróży dotarli do Kandy, wpadli w objęcia czekających na nich z niecierpliwością

Schliiterow.

W czasie ich nieobecności Dora dokonała prawdziwych cudów, dom wyglądał jak z bajki. W domu tym

szczęście zagościło na zawsze.

Kiedy młodzi pozostali sami po odejściu przyjaciół, Jan wziął młodą żonę w objęcia, spojrzał na nią

czule i powiedział:

— Zrobię wszystko, żebyś nigdy nie tęskniła za ojczyzną, moje ukochane serduszko?

— Mój dom jest w twoim sercu, Janie, jak mogłabym tęsknić za krajem, w którym nie ma ciebie —

odpowiedziała dziewczyna, a ich usta połączyły się w gorącym pocałunku.

KONIEC

\


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Courths Mahler Jadwiga Wojenna zona
Courths Mahler Jadwiga Dzieci szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Gdyby życzenia zabijały
Courths Mahler Jadwiga I będę ci wierna aż do śmierci
Courths Mahler Jadwiga Zagadka w jej życiu
Courths Mahler Jadwiga Odzyskany Klejnot
Courths Mahler Jadwiga Tajemnica rubinowego pierścienia (Zbrodnia na zamku Truenfelds)(Gryzelda)
Courths Mahler Jadwiga Sprzedane dusze
Courths Mahler Jadwiga Zareczynowy naszyjnik
Courths Mahler Jadwiga Zakładniczka
Courths Mahler Jadwiga Miłosne wyznanie doktora Rodena
Courths Mahler Jadwiga Przez cierpienie do szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Czarodziejskie ręce
Courths Mahler Jadwiga Malzenstwo Felicji 2
Courths Mahler Jadwiga Za winy matki

więcej podobnych podstron