© Copyright by Iga Wiśniewska 2014
Tytuł: Nie wierz w człowieka
Autor: Iga Wiśniewska
Wydane przez Miasto Książek
www.miastoksiazek.com
Ilustracja na okładce: bhakpong (fotolia.com)
Projekt okładki i skład: miastoksiazek.com
Wydanie I
ISBN: 978-83-7954-029-7
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości niniejszej publikacji
bez zgody wydawcy zabronione.
miastoksiazek.com
| 18
NIE WIERZ W CZŁOWIEKA
OPOWIADANIE 3
„Lecz ty się nie daj zgnębić”
Edward Stachura, Człowiek człowiekowi (cyt.)
Ten dzień miał być inny niż wszystkie. Harry obudził się jak zwykle w zatęchłej
pościeli i leżał chwilę, czekając, aż jego matka wejdzie do pokoju, by upewnić
się, że wstał. Nie minęły dwie minuty, jak drzwi pokoju otwarły się i niska, ener-
giczna kobieta stanęła w progu.
– Harry, skarbeńku, wstawaj. Nie chcesz chyba spóźnić się do pracy?
Powtarzała to codziennie.
Wygramolił się z łóżka i poczłapał do mikroskopijnej kuchni, gdzie czekała
już na niego szklanka soku pomarańczowego i talerz jajecznicy. Harry cier-
pliwie znosił monolog matki, dziś był bowiem w doskonałym humorze, choć
ktoś przypatrujący mu się z boku mógłby tego nie dostrzec. W duchu jednak
zacierał ręce.
Mimo że niedawno stuknęła mu czterdziestka, był nikim. Pracował w
wielkiej korporacji, gdzie był zdegradowany do roli najnędzniejszego urzęd-
nika. Koledzy, z którymi zaczynał pracę, z roku na rok awansowali coraz wyżej,
zajmując bardziej znaczące stanowiska. Nie on. Harry przez dwadzieścia lat
pracy pozostał na stanowisku, od którego zaczynał. Młodsi od niego byli jego
przełożonymi i traktowali go jak śmiecia. Znosił to potulnie, bo był przekonany,
że ze swoimi niewielkimi umiejętnościami, nie znajdzie innej pracy, ale o tym
jak bardzo było to upokarzające, wiedział tylko on.
Wydarzenie sprzed tygodnia przelało czarę goryczy. Harry już dawno przy-
wykł do tego, że oprócz wykonywania swojej papierkowej roboty, zajmuje się
też parzeniem kawy i serwowaniem jej swoim przełożonym. Był w stanie to
miastoksiazek.com
| 19
NIE WIERZ W CZŁOWIEKA
znieść, dopóki nikt tego nie komentował, a że kofeina była tu paliwem napę-
dowym, głupie docinki zdarzały się rzadko.
Dwa miesiące temu zatrudniono nową sekretarkę. Była młodsza od
Harry’ego o kilka lat, ale ciągle piękna. Jej twarz miała w sobie coś z dziecięcej
niewinności. Natychmiast ją zauważył – wpadła mu w oko, jak tylko przekro-
czyła próg biura, co od razu zostało odnotowane przez jego kolegów. Zaczęła
się długa kampania docinków i złośliwości, z której nic sobie nie robił, dopóki
mógł podziwiać piękną Nicole, siedzącą przy biurku pod oknem.
Plotki w jego biurze roznosiły się z prędkością światła, o jego zadurzeniu
wiedział więc w ciągu tygodnia cały biurowiec. Kiedy jego przełożony wezwał
do swojego gabinetu nową sekretarkę, Harry poczuł nieprzyjemne ukłucie, ale
zignorował je.
To nic nie znaczy – powtarzał sobie w myślał.
Nicole długo nie wychodziła. Ludzie zamiast pracować, zerkali ukradkiem
na drzwi. W końcu otwarły się i stanęła w nich nieco rozczochrana kobieta.
Zgarbiła się lekko, gdy zauważyła, że wszyscy na nią patrzą. Chwiejnym
krokiem poszła do swojego biurka. Klapnęła na fotelu i od razu zabrała się za
przekładanie papierów. Wszyscy wrócili do swoich zajęć, tylko od czasu do
czasu rzucając jej pojedyncze spojrzenia.
Po kilkunastu minutach wyszedł szef. Przeszedł przez biuro, krocząc
niczym władca na włościach i zatrzymał się przy biurku Harry’ego.
– Stephenson, zrób mi przysługę i ogarnij mój gabinet. Nie wrócę już dziś
do biura.
– Dobrze, panie Marger. – Słowa ledwo przeszły mu przez zaciśnięte gardło.
Harry podniósł się i odprowadzany spojrzeniami kolegów poszedł do jego
gabinetu. Po drodze zerknął na Nicole. Miała twarz ukrytą w dłoniach.
Dokładnie zamknął za sobą drzwi, a potem rozejrzał się po przestronnym
pomieszczeniu. Po podłodze walały się papiery i inne biurowe akcesoria,
najwyraźniej zrzucone z biurka. Harry poczuł kolejne ukłucie, ale zignorował
i to. Schylił się, zaczął zbierać porozrzucane papiery. Dopiero to, co znalazł
miastoksiazek.com
| 20
NIE WIERZ W CZŁOWIEKA
między nimi, sprawiło, że podjął swoje postanowienie. Dwie zużyte prezerwa-
tywy – to było dla niego zbyt wiele.
Wyszedł z biura, nie zważając na zdziwione spojrzenia kolegów. Choć miał
ochotę wrzeszczeć, nie pozwolił, by emocje wzięły nad nim górę. Był w tamtej
chwili ostoją spokoju. Wiedział, gdzie musi iść.
Sklepik z bronią był ukryty i znaleźć go mógł tylko ten, kto wiedział, gdzie
szukać. Harry miał szczęście, że jakiś czas temu zainteresował się bronią. Na
krótko, bo kiedy jego matka odkryła nowe hobby ukochanego syna, zrobiła
mu taką awanturę, że pozbył się całego sprzętu, który zdążył kupić i już nigdy
nawet o tym nie myślał.
Kilka lat temu był jednak razem z kolegą w sklepie, gdzie za odpowiednie
pieniądze można było dostać wszystko. Sprzedawca – Rosjanin, nie zadawał
pytań. Dawał ci to, czego chciałeś, jeśli tylko miałeś gotówkę.
– Potrzebuję karabin maszynowy. – Harry nie bawił się w uprzejmości.
Rosjanin obrzucił go uważnym spojrzeniem. Harry był raczej niepozornym
człowiekiem z rodzaju tych, których fizjonomie nie zapadają w pamięć. Niski,
łysiejący, z wylewającym się zza paska brzuchem –przeciętniak.
– Jakiś konkretny model?
– Miałem nadzieję, że coś mi polecisz.
– Proponuję M60E3. Jest uniwersalny.
– Pokaż – zażądał.
Rosjanin zniknął na chwilę na zapleczu. Wrócił z owiniętym w szmatkę kara-
binem. Harry sięgnął po niego z początku ostrożnie. Potem chwycił pewniej –
idealnie leżał w jego dłoni. Szybko przypomniał sobie to uczucie, które ogar-
niało go, gdy czuł pod palcami chłód metalu. Podobało mu się, sprawiało, że
choć przez kilka chwil nie uważał się za nieudacznika – przeciwnie, był panem
sytuacji. Dopóki trzymał w dłoni karabin, to on kontrolował sytuację.
– Strzela z prędkością 550 pocisków na minutę. – Rosjanin czuł się zobo-
wiązany poinformować.
– Ile?
miastoksiazek.com
| 21
NIE WIERZ W CZŁOWIEKA
Kiedy podał cenę, Harry przeraził się, bo były to prawie wszystkie jego
oszczędności. Ale determinacja, której nie czuł od dawna – właściwie nie był
pewien, czy kiedykolwiek ją czuł – dodała mu odwagi.
– Świetnie. Biorę.
– Naboje też?
Harry obrzucił wzrokiem wiszące na ścianach taśmy. Skinął głową.
Szybko dokonali transakcji i Harry opuścił sklep z podłużnym, czarnym
pokrowcem w dłoni. Ukrył go pod łóżkiem, a potem już tylko czekał na odpo-
wiednią okazję, która miała nastąpić właśnie tego dnia.
Po śniadaniu, już umyty i ubrany, uklęknął przy łóżku i wyciągnął karabin.
Przełożył go z pokrowca do niebieskiej torby podróżnej i ruszył do pracy.
Bez problemu wszedł do budynku. Ochroniarze, których znał od lat, zerk-
nęli tylko na jego torbę i, machnąwszy ręką, wpuścili go do środka. Jadąc
windą, Harry nie czuł zdenerwowania. Wiedział, że szef jest w swoim gabinecie
i czeka na niego.
Wkroczył do biura pewnym krokiem. Położył torbę na biurku, a potem
czekał, aż zgromadzą się wszyscy. Po ósmej podszedł do drzwi i zablokował
je. Wyciągnął karabin. Był na tyle niepozorny, że do tej pory nikt nie zwrócił na
niego uwagi. Wszystkie spojrzenia skierowały się na niego dopiero, gdy zaczął
strzelać.
Krzyki tylko go motywowały. Po raz pierwszy w życiu czuł, że ma całko-
witą kontrolę na sytuacją. Powolnym krokiem szedł wzdłuż biura, wyznaczając
krwawą ścieżkę. Zawahał się tylko przy Nicole. Przerażona patrzyła na niego
spod biurka.
One wszystkie były takie same. Jakiś czas temu Michael Lisberger, jeden
z jego nielicznych szkolnych kolegów, z którymi utrzymywał jeszcze kontakt,
zabił się z powodu podobnej wywłoki. Wszystkie zasłużyły na śmierć. Skierował
plujący pociskami karabin w stronę Nicole.
Drzwi do biura szefa był zablokowane. Naprawdę myślał, że to mu pomoże?
Harry rozwalił je kilkoma pociskami.
miastoksiazek.com
| 22
NIE WIERZ W CZŁOWIEKA
Skulony mężczyzna czekał na niego w środku. Wcisnął się w kąt, w despe-
rackiej próbie próbując zlać się ze ścianą. Harry wreszcie pozwolił sobie na
uśmiech. Uśmiechnął się tak szeroko, że przerażony szef zobaczył wszystkie
jego żółte zęby.
– Proszę – wyszeptał drżącym głosem.
Harry uniósł karabin, rozwalił mu głowę kilkunastoma pociskami. Krwawa
miazga chlapnęła na ściany.
– Proszę bardzo – powiedział, po czym opuścił broń.
Wtedy usłyszał ten dźwięk. Irytujący i skądś mu znany. Wwiercał mu się w
czaszkę, doprowadzając do szału. Wypuścił karabin z ręki i padając na kolana,
złapał się za głowę.
– Wyłączcie to! Wyłączcie…
Nagle dźwięk ucichł. Harry otworzył oczy.
– Już, skarbeńku, wyłączyłam.
Ujrzał nad sobą pomarszczoną twarz własnej matki. Trzymała w ręce
budzik.
To był sen. To wszystko było snem. Otarł zalane potem czoło.
– Wszystko w porządku? – zapytała zmartwiona kobieta.
– Tak. Zaraz przyjdę na śniadanie.
– Jajecznica już na ciebie czeka, skarbeńku.
Kiedy wyszła, Harry wyplątał się z pościeli. Ukląkł przy łóżku i sięgnął ręką
w głąb.
Trafił na czarny pokrowiec.
A więc wszystko dopiero przed nim.
miastoksiazek.com
| 23
NIE WIERZ W CZŁOWIEKA
OPOWIADANIE 4
„Lecz ty się nie daj spętlić”
Edward Stachura, Człowiek człowiekowi (cyt.)
Och nie, nie znowu – pomyślała Lydia, z rozmachem zatrzaskując szafkę. Ten
sam chłopak gapił się na nią już od kilku dni i bynajmniej nie sprawiało jej to
przyjemności. Był cichym, nierzucającym się w oczy dzieciakiem. Nie kujonem.
Miał słabe stopnie, ale nadal zaliczał się do szkolnego marginesu. A teraz stał
kilka metrów dalej i wlepiał w nią wzrok bez śladu zażenowania. Znowu.
Lydia zabrała książki i nie oglądając się za siebie, ruszyła w stronę klasy.
Chciała jak najszybciej zniknąć mu z oczu. Nie wiedzieć czemu jego uważne,
ciężkie spojrzenie sprawiało, że czuła się nieswojo. Lydia nie znajdowała się
może na szczycie drabiny szkolnej społeczności, ale była lubiana i szanowana.
Jako przykładna, urodziwa córka lekarza, nigdy nie sprawiała kłopotów wycho-
wawczych, miała nawet jakieś życie osobiste.
Ostatnio chodziła przybita, podświadomie czując, że atmosfera w jej
domu rodzinnym robi się coraz bardziej nieprzyjemna. Ojciec znowu znikał
gdzieś na całe wieczory i Lydia doskonale wiedziała, że nie bierze nadgodzin
w szpitalu. Matka, czekając na jego powrót, piła kolejne szklaneczki whisky,
aż zasypiała na kanapie na długo przed tym, gdy w końcu nad ranem wracał
jej marnotrawny małżonek. Awantura wisiała w powietrzu, przez co Lydia nie
miała ochoty wracać do domu.
Niestety, stosunki z jej najlepszą przyjaciółką ostatnio znacznie się ochło-
dziły i dziewczyna wiedziała, że ma to coś wspólnego z głównym rozgrywa-
jącym szkolnej drużyny futbolowej. Cierpliwie znosiła jej wyniosłe milczenie,
miastoksiazek.com
| 24
NIE WIERZ W CZŁOWIEKA
ale czuła się samotna. Rozpaczliwie potrzebowała rozmowy, której nikt ze
znajomych nie mógł jej zapewnić.
Po drodze do klasy zahaczyła o łazienkę. Weszła do jasnego pomiesz-
czenia i stanęła przed lustrem. Spojrzała na swoją bladą twarz. Jej duże, niebie-
skie oczy błyszczały, jakby miała lekką gorączkę. Odgarnęła na bok długie,
rudoblond włosy i nałożyła błyszczyk na wydatne usta.
Zadzwonił pierwszy dzwonek. Skierowała się do klasy.
Aaron czuł, że zaczyna mieć obsesję na punkcie pięknej Lydii. Wiedział, że ona
wie. Zauważyła jego spojrzenia i zdawał sobie sprawę, że wcale jej się nie podo-
bały, ale to było silniejsze od niego. Była taka śliczna. Pragnął się z nią zaprzy-
jaźnić… no dobra, pragnął znacznie więcej, ale miał odwagę tylko na to, żeby
patrzeć. Podejść do niej, odezwać się… to przerastało jego siły. Był nikim, ona
była aniołem w ludzkiej powłoce. Taka śliczna, taka mądra. Aaron doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma u niej żadnych szans.
W morzu ryb był płotką. Wyglądał przeciętnie, uczył się gorzej niż prze-
ciętnie, jego kondycja fizyczna mogła wzbudzić podziw jedynie u schorowa-
nych staruszek. Jak miał zdobyć tę dziewczynę? Miał tylko jeden atut – był
uparty, ale jak to mogło mu pomóc? Jeśli będzie dalej się na nią gapił, ona w
końcu zgłosi to szkolnemu psychologowi i będzie miał kłopoty… większe niż
zwykle. Pocieszał się tym, że kolejną lekcję miał razem z nią. Przez czterdzieści
pięć minut będzie mógł podziwiać Lydię z przeciwległego końca sali. To napa-
wało go otuchą.
Lydia wkroczyła do klasy chwilę po rozpoczęciu zajęć i aż jęknęła w duchu,
widząc, że jej prześladowca siedzi pod ścianą. Chciała skierować się do ostat-
niej ławki, by nie mógł na nią patrzeć, ale zatrzymał ją głos profesora.
– Panno Ferdickson, czyżby nie słyszała pani o takim urządzeniu jak
zegarek? – Zbyt wysoki jak na mężczyznę głos nauczyciela chemii brzmiał
złośliwie.
miastoksiazek.com
| 25
NIE WIERZ W CZŁOWIEKA
– Przepraszam – bąknęła.
– Dziś pracujemy w parach, a jako że nie raczyła pani zjawić się o czasie,
usiądzie pani z… – rozejrzał się po klasie szukając wzrokiem odpowiedniego
celu – z panem Aaronem.
Czy mogło być gorzej? Lydia otworzyła usta, ale widząc minę nauczy-
ciela, zamknęła je i posłusznie skierowała się w stronę ławki Aarona. Usiadła
na samym brzegu, otworzyła podręcznik i w ciszy patrzyła niewidzącym wzro-
kiem na zapisane strony. Minęło kilka minut, podczas których nie podniosła
wzroku znad książki, mimo że wyraźnie czuła na sobie spojrzenie chłopaka.
– Lydia? – Jego głos był cichy i niepewny, postanowiła go zignorować.
– Hej, Lydia.
No dobra, nie mogła go ignorować. Podniosła głowę i spojrzała na niego
wyczekująco.
– Ja… ee… pomyślałem… ee… masz jakieś plany na wieczór? – wyjąkał
w końcu.
Tym razem to Lydia gapiła się na niego. Nie mogła uwierzyć, że właśnie
zadał jej takie pytanie. Zaczerpnęła głęboki oddech. Nie chciała być niemiła,
ale chłopak zaczynał ją przerażać, odezwała się więc stanowczym głosem.
– Daj mi spokój. Moje plany na wieczór nigdy nie będą cię uwzględniały.
Proszę, przestań ciągle się na mnie gapić i po prostu zostaw mnie w spokoju. –
Opuściła głowę i z powrotem zaczęła wpatrywać się intensywnie w podręcznik.
Nie widziała i nie chciała widzieć zranionej miny Aarona.
Po szkole nie poszła do domu. Odłożyła do szafki ciężkie książki i nieporęczne
zeszyty. W torbie zostawiła jedynie portfel, notes, klucze do domu i kilka
kosmetyków.
Wczoraj widziała swojego ojca. Po raz pierwszy od dawna wrócił do domu
w porze kolacji. Nie wyglądał dobrze. Lydia wiedziała, że szykuje się coś nieprzy-
jemnego i nie miała ochoty być tego świadkiem. Wolała powłóczyć się po ulicach
miasta. Była już późna jesień, zmrok zapadał szybko i niespodziewanie. Lydia
miastoksiazek.com
| 26
NIE WIERZ W CZŁOWIEKA
późno skończyła lekcje, więc wystarczyły dwie godziny, by chodniki zaczęły
oświetlać latarnie, a jej oddech zmieniał się w parę na mroźnym powietrzu.
Postanowiła wrócić do domu piechotą. Miała nadzieję, że idąc o własnych
siłach, zamiast jechać autobusem, dotrze do domu już po burzy, która miała
się w nim rozpętać.
Mimo że dzielnica była spokojna, Lydia czuła niepokój. Musiała się bardzo
starać, by nie iść zbyt szybko. Stopa za stopą stawiała kolejne kroki, nieubła-
ganie zbliżając się do swojej ulicy. Wpatrzona w popękane płytki chodnika
omal nie uderzyła w przechodnia, który nagle wyrósł przed nią.
– Lydia! – Dobrze zbudowany chłopak okazał się nikim innym, jak głównym
rozgrywającym szkolnej drużyny futbolowej. – Co tu robisz sama o tej porze? –
Wyglądał na autentycznie zmartwionego, gdy zadawał jej to pytanie.
– Och, Colin, to ty. – Była nieco rozkojarzona. – Po prostu wracam do domu
piechotą.
– Wszystko w porządku? – spytał, przypatrując jej się uważnie.
Lydia przez chwilę zastanawiała się, czy nie wylać przed nim wszystkich
swoich żali, ale wiedziała, że to tylko pogorszyłoby i tak już napiętą sytuację
między nią a jej przyjaciółką.
– W najlepszym – skłamała.
– Jesteś pewna? – Wyciągnął rękę i delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy.
Przez długą chwilę wpatrywał się w jej oczy, szukając potwierdzenia dla jej
słów.
– Tak. Wszystko gra. – Odwróciła wzrok.
– Odprowadzić cię? – zaoferował.
– Nie, to już niedaleko. Dam sobie radę, naprawdę. – Szybko ścisnęła jego
dłoń i nim zdążył zadać kolejne pytanie, odeszła, zostawiając go samego na
środku chodnika.
Zrobiło się chłodniej. Przyspieszyła kroku, nagle chciała jak najszybciej
znaleźć się w domu. Wtedy usłyszała, jak ktoś woła ją po imieniu.
miastoksiazek.com
| 27
NIE WIERZ W CZŁOWIEKA
Aaron był zdruzgotany. Nie spodziewał się innej odpowiedzi, mimo
wszystko stanowcza odmowa Lydii bardzo go zabolała. Wiedział, że nie ma
szans, co innego jednak wiedza teoretyczna, a co innego doświadczenie czegoś
na własnej skórze. Smak odrzucenia był gorzki. Utrzymywał się w jego ustach
przez całe popołudnie, czuł go nadal, gdy dotarł wreszcie do domu. Warknął
coś niegrzecznie do matki, gdy ta zapytała go, czy jest głodny i udał się prosto
do swojego pokoju, by tam w samotności rozpamiętywać bez końca każde
wypowiedziane przez Lydię słowo, poddając się całej gamie nieprzyjemnych
uczuć, które targały jego ciałem.
Po jakimś czasie siedzenia w ciemnym, dusznym pokoju, dusząc się nie
tylko zatęchłym powietrzem, ale i własnymi emocjami, poczuł, że musi wyjść.
Złapał leżący przy wejściu worek na śmieci i poszedł do stojących na końcu
ulicy kontenerów. Przez chwilę stał przy metalowych pojemnikach, pocie-
rając zziębnięte ręce. Chłodne powietrze działało kojąco na jego rozgorączko-
wany umysł, postanowił się przejść. W czarnej bluzie z kapturem przemierzał
kolejne ulice zupełnie niezauważalny, niczym cień. Gdy ujrzał Lydię razem z
największym burakiem w szkole – wspaniałym i obrzydliwie bogatym Colinem
McDermottem, z początku nie wierzył własnym oczom. Podszedł najbliżej jak
się dało, ale nie był w stanie usłyszeć ich rozmowy. Śledził więc uważnie każdy
ich ruch. Kiedy zobaczył, jak ręka Colina unosi się do twarzy dziewczyny, jak
odgarnia jej włosy, poczuł żądzę mordu. Był przystojny, bogaty, mógł mieć
każdą dziewczynę w szkole i Aaron ani przez chwilę nie wątpił, że traktuje Lydię
jak swój kolejny podbój. Na pewno nie widział w niej nic poza ładną twarzą.
On dostrzegał również piękne wnętrze dziewczyny. Tak, było piękne i on o
tym wiedział. Gdyby przyjęła jego zaproszenie, gdyby tylko dała mu szansę…
Wtedy jej serce znalazłoby się w dobrych rękach. Był pewien, że Colin mógł
jedynie skrzywdzić dziewczynę.
Wtedy zobaczył jak Lydia ściska jego rękę i czerwień zasnuła jego pole
widzenia. Kiedy przejrzał na oczy, dziewczyna już odchodziła, odprowadzana
spojrzeniem Colina. Poczekał, aż osiłek wejdzie do domu i pognał za nią.
– Lydia! Hej, Lydia!
miastoksiazek.com
| 28
NIE WIERZ W CZŁOWIEKA
Odwróciła się, ale kiedy ujrzała właśnie jego, nie miała specjalnie szczę-
śliwej miny.
– Przecież prosiłam… – zaczęła. Aaron nie pozwolił jej skończyć.
Jego dom, choć jeden z bardziej ubogich na ulicy, miał niewątpliwą zaletę –
szopę z narzędziami, gdzie nikt go nigdy nie niepokoił. Zdawało się, że po raz
pierwszy w życiu szczęście mu sprzyja – latarnia oświetlająca ten krótki odcinek
drogi, który musiał pokonać, zepsuła się kilka dni temu i do tej pory nikt jej
nie naprawił. Potykając się, przywlókł bezwładne ciało Lydii do swojej szopy,
rozłożył je na stole, po czym rozejrzał się po bogatej kolekcji narzędzi. Nic nie
nadawało się do tego, co zamierzał. Skalpela nie trzymał na widoku. Wyciągnął
go z pudła leżącego pod ścianą i stanął nad dziewczyną. Ktoś mógłby pomyśleć,
że się waha, ale nie, on zastanawiał się jedynie, z której strony powinien zacząć.
Dotknął chłodnym metalem zgrabnego obojczyka, a potem zrobił nacięcie w
kształcie litery Y, odsłaniając narządy wewnętrzne. Opuścił skalpel i przypa-
trywał się wypływającym wnętrznościom… doceniając jej piękne wnętrze jak
nikt inny. W końcu wyciągnął rękę i sięgnął po serce. Było jeszcze ciepłe, jego
dłonie ociekały krwią. Aaron uśmiechnął się nieznacznie, bo wreszcie znalazło
się w dobrych rękach.