Carter Ally Dziewczyny z Akademii Gallagher 2 Tylko mi nie wierz

background image
background image

Carter Ally

background image

Tylko mi nie wierz

background image

Dziewczyny z Akademii Gallagher 02

W zeszłym semestrze Cammie Morgan namęczyła się,

śledząc i zdobywając swojego chłopaka, więc teraz

chciałaby mieć wreszcie spokój. Łatwo mówić, kiedy

chodzi się do Akademii Gallagher, najlepszej szkoły na

świecie, tyle że... nie dla zwykłych dziewczyn. A w

Akademii Gallagher dzieje się coś podejrzanego. Cammie

nie byłaby sobą, gdyby nie zamierzała wytropić, co kryje

się pod tajemniczym kryptonimem "Blackthorne". Tym

razem gra toczy się o naprawdę wysoką stawkę. A cel jest

o wiele trudniejszy… i o wiele bardziej przystojny.

Rozdział 1

Po prostu bądź sobą - powiedziała mama, jakby to było takie proste. A nie jest.

Nigdy. Zwłaszcza kiedy masz piętnaście lat i nie wiesz, w jakim języku każą ci rozmawiać podczas
obiadu albo jakim nazwiskiem trzeba będzie się posługiwać przy następnym dodatkowo
punktowanym zadaniu. I szczególnie kiedy nosisz ksywkę Kameleon. A oprócz tego chodzisz do
szkoły dla szpiegów. Oczywiście skoro to czytaszf pewnie masz co najmniej czwarty stopień
wtajemniczenia i wiesz wszystko o Akademii Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt - tak naprawdę
to wcale nie jest szkoła z internatem dla bogatych dziewczyn i chociaż mieszkamy w eleganckiej
rezydencji z wypielęgnowanymi trawnikami nie jesteśmy snobkami.

Jesteśmy szpiegami. Ale wydawało się, że tego styczniowego dnia nawet moja mama... nawet moja
dyrektorka... zapomniała, że jeśli od małego uczysz się czternastu obcych języków i sztuczek, które
pozwolą ci zmienić wygląd wyłącznie za pomocą cążków do paznokci i pasty do butów, wtedy bycie
sobą robi się trudne.

Zapomniała, że nam, dziewczętom z Gallagher, znacznie lepiej wychodzi bycie kimś innym.

(Na dowód tego mamy fałszywe dokumenty).

2

Mama objęła mnie ramieniem.

background image

- Będzie dobrze, malutka - szepnęła, prowadząc mnie przez tłum klientów stłoczonych w galerii
handlowej Pentagon City Mail. Kamery sklepowe śledziły każdy nasz ruch, ale mimo to mama
powiedziała: - Wszystko w porządku. Taki jest protokół. To normalne.

Ale od dnia, kiedy w wieku czterech lat przypadkiem złamałam kod Agencji Bezpieczeństwa
Narodowego, który mój tata przywiózł z misji w Singapurze, stało się jasne, że określenie
„normalny" pewnie nigdy nie będzie mnie dotyczyć.

Ostatecznie normalne dziewczyny uwielbiają chodzić do galerii z kieszeniami wypchanymi
pieniędzmi, które dostawały na Gwiazdkę. Normalne dziewczyny nie dostają wezwania do stolicy
ostatniego dnia ferii zimowych. Normalne dziewczyny nie dziwią się, kiedy ich mama bierze z półki
sklepowej parę dżinsów i mówi do sprzedawczyni:

- Przepraszam, moja córka chciałaby to przymierzyć.

Z pewnością nie czułam się normalnie, kiedy ekspedientka zajrzała mi w oczy w poszukiwaniu
jakichś ukrytych wskazówek.

- Mierzyły już panie kiedyś spodnie z Mediolanu? Podobno modele europejskie świetnie leżą.

Mama pomacała cienki dżins:

- Tak, miałam kiedyś takie spodnie, ale zniszczyły się w praniu.

Ekspedientka wskazała ręką wąski korytarzyk. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

- Kabina numer siedem jest chyba wolna. - Już miała odejść, ale odwróciła się do mnie i szepnęła: -
Powodzenia.

A ja doskonale wiedziałam, że powodzenie mi się przyda.

3

Ruszyłyśmy korytarzykiem, i w przebieralni mama zamknęła za nami drzwi. Nasze spojrzenia
spotkały się w lustrze, a mama spytała:

- Gotowa?

Zrobiłam wtedy to, w czym dziewczęta z Gallagher są najlepsze - skłamałam.

- Jasne.

Przycisnęłyśmy dłonie do chłodnej, gładkiej powierzchni lustra i poczułyśmy, jak szkło ogrzewa się
pod naszym dotykiem.

- Dasz sobie świetnie radę - powiedziała mama, jakby bycie sobą wcale nie było takie trudne i
okropne. Jakbym całe życie nie chciała być nią.

background image

Nagle ziemia pod nami zaczęła drżeć.

Ściany podjechały do góry, a podłoga się zapadła. Oślepiły mnie jaskrawe światła.

Niepewnie poszukałam ręki mamy.

- To tylko skaner - uspokoiła mnie, a winda zjeżdżała coraz niżej pod ziemię. W

twarziiderzyło mnie gorące powietrze, jakby ktoś włączył największą na świecie suszarkę do
włosów.

- Czujniki skażenia mikrobiologicznego - wyjaśniła mama, kiedy gładko i szybko sunęłyśmy w dół.

Wydawało się, że czas stanął w miejscu, ale liczyłam uciekające sekundy. Minuta.

Dwie...

- Już prawie jesteśmy - powiedziała mama. Minęłyśmy wąską wiązkę laserową, która zeskanowała
nasze siatkówki. Chwilę później zapulsowało jasnopomarańczowe światło i poczułam, że winda
hamuje. Drzwi się rozsunęły.

A mi opadła szczęka.

Podłoga w olbrzymim pomieszczeniu była wyłożona kaflami z czarnego granitu i białego marmuru.
Wyglądała jak gigantyczna szachownica. Bliźniacze schody wznosiły

9

się po obu stronach potężnej sali i wiły jakieś dziesięć metrów w górę na drugie piętro,
obramowując granitową ścianę, na której umieszczono srebrne godło CIA i motto, które znałam na
pamięć:

„I poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli".

Zrobiłam krok naprzód i zobaczyłam, że wzdłuż ściany, która zakręca za nami łukiem, ciągną się
windy - całe mnóstwo. Litery ze stali nierdzewnej nad windą, z której właśnie wyszłyśmy, ułożyły
się w słowa: „Odzież damska, galeria". Na prawo nad kolejną windą był napis: „Toaleta męska,
stacja metra Roslyn".

Na ekranie nad windą wyświetliły się nasze nazwiska. „Rachel Morgan, Departament Szkolenia
Tajnych Agentów". Zerknęłam na mamę, a tymczasem pojawił się nowy napis: „Cameron Morgan,
gość".

Rozległ się głośny dzwonek i z windy oznaczonej „Konfesjonał w kościele Świętego Sebastiana"
wyszedł „David Duncan, Wydział Likwidacji Cech Charakterystycznych". Poczułam się zupełnie
odjazdowo, ale nie myślałam: „O

background image

Boże, jestem w supertajnej bazie lepiej zabezpieczonej niż Biały Dom". Nie, miałam raczej
wrażenie: To najbardziej odlotowa rzecz, jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła, bo mimo
trzyipółletniego szkolenia na chwilę zapomniałam, dlaczego tu jesteśmy.

- Chodź, skarbie - powiedziała mama, biorąc mnie za rękę i ciągnąc przez atrium, w którym różni
ludzie wchodzili po kręconych schodach na górę. Czytali gazety lub rozmawiali pijąc kawę.
Wyglądało to prawie... normalnie. Ale wtedy mama podeszła do strażnika, któremu brakowało
połowy nosa i jednego ucha, a ja pomyślałam sobie, że dla dziewczyny z Gallagher normalność staje
się pojęciem całkowicie względnym.

- Witam panie - odezwał się strażnik. - Proszę położyć tu dłonie. - Wskazał gładki blat przed sobą, a
kiedy tylko

10

dotknęłyśmy jego powierzchni, poczułam ciepło skanera, który zapamiętywał

odcisk mojej dłoni. Zaszumiała drukarka, a strażnik pochylił się i podał nam dwa identyfikatory.

- Rachel Morgan - powiedział, patrząc na mamę tak, jakby dopiero ją zauważył. -

Witamy ponownie! A to musi być mała... - Zmrużył oczy, usiłując odczytać nazwisko z trzymanego w
ręce identyfikatora.

- To moja córka, Cameron.

- Naturalnie! Łudzące podobieństwo. - Wyglądało na to, że nie tylko z nosem przydarzyło mu się coś
strasznego. Jego wzrok najwyraźniej też szwankował, bo chociaż Rachel Morgan uchodziła za
piękność, mnie zwykle uważano za nijaką. -

Przypnij to, młoda damo - polecił strażnik i wręczył mi identyfikator. - I nie zgub -

umieszczono w nim chip namierzający i pół miligrama C-4. Jeśli spróbujesz go zdjąć albo wejść
gdzieś bez upoważnienia, wybuchnie. - Wpatrywał się we mnie. -

A ty zginiesz.

Przełknęłam ślinę i nagle zrozumiałam, dlaczego w rodzinie Morganów nie było nigdy mowy o tym,
żeby zabierać dziecko do pracy.

- Okej - mruknęłam i wzięłam ostrożnie identyfikator. Wtedy mężczyzna plasnął

ręką w kontuar, a ja - chociaż miałam za sobą szpiegowskie szkolenie -

podskoczyłam.

- Ha! - Strażnik roześmiał się gwałtownie i nachylił do mamy. - W moich czasach Akademia

background image

Gallagher nie uczyła takiej łatwowierności, Rachel - zadrwił, a potem mrugnął do mnie. -
Szpiegowski żarcik.

Jego „żarcik" nie wydawał mi się specjalnie zabawny, ale mama uśmiechnęła się i znów wzięła mnie
za rękę.

- Chodź, malutka, lepiej żebyś się nie spóźniła. Poprowadziła mnie słonecznym korytarzem.
Naprawdę

trudno było uwierzyć, że znajdowałyśmy się pod ziemią. Jasne, chłodne światło zalewało szare
ściany i przypomniało

6

mi podpoziom pierwszy w szkole... który przypomniał mi zajęcia z tajnych misji...

które przypomniały mi egzaminy końcowe... które przypomniały mi... Josha.

Minęłyśmy Biuro Walki z Partyzantką, ale nie zwolniłyśmy. Spod Departamentu Utajniania i
Przykrywek pomachały do mojej mamy dwie kobiety, ale nie zatrzymałyśmy się, żeby z nimi pogadać.

Poszłyśmy szybciej w głąb siedziby tajnych służb, aż wreszcie korytarz rozgałęził

się i mogłyśmy skręcić albo w lewo, do Departamentu Sabotażu i Pozornie Przypadkowych
Eksplozji, albo w prawo, do Biura Szkolenia Tajnych Agentów i Wywiadu. I mimo tabliczki z
napisem „Skafandry ognioodporne obowiązkowe", stojącej po lewej stronie, znacznie bardziej
wolałam pójść właśnie tam. Albo po prostu wrócić do galerii. Wolałam iść gdziekolwiek, byle nie
tam, gdzie musiałam iść.

Bo chociaż mówią, że prawda cię wyzwoli, nie oznacza to wcale, że nie będzie bolesna.

- Nazywam się Cammie.

- Nie, jak brzmi twoje pełne imię i nazwisko? - zapytał mężczyzna przed wariografem, jakbym nie
miała (ponoć niewybuchowego) identyfikatora.

Przypomniałam sobie o radach mojej matki i odetchnęłam głęboko.

- Cameron Ann Morgan.

Pokój był pusty, jeśli nie liczyć stołu ze stali nierdzewnej, dwóch krzeseł i lustra weneckiego.
Pewnie nie byłam pierwszą dziewczyną z Gallagher, która znalazła się w tym sterylnym
pomieszczeniu - ostatecznie przesłuchania to element tajnych misji. Mimo to ciągle wierciłam się na
twardym, metalowym krześle - może dlatego, że było mi zimno albo byłam zestresowana, a może
dlatego, że odczuwałam 12

pewien dyskomfort bielizny. (Zapamiętać: zbadać związek między przesłuchaniem a majtkami

background image

uwierającymi w tyłek. Coś w tym musi być!) Facet w drucianych okularach wyglądał na pracusia i
był zbyt zajęty kręceniem gałkami, wciskaniem przycisków i badaniem prawdziwości moich słów, by
obchodziło go to, że nie mogę usiedzieć spokojnie.

- Wie pan, że w Akademii Gallagher o przesłuchaniach uczymy się dopiero w przedostatniej klasie,
prawda? - powiedziałam, ale mężczyzna mruknął tylko:

- Mhm.

- A ja jestem w drugiej, więc nie powinien się pan martwić, że wyniki będą kiepskie.

Nie jestem odporna na pańskie metody interrogacyjne. - Na razie.

- Dobrze wiedzieć - mruknął, ale cały czas wpatrywał się w monitory.

- Wiem, że to standardowa procedura, więc... niech pan po prostu pyta. - Gadałam jak najęta, ale nie
mogłam przestać. - Naprawdę - dodałam. - Jeśli chce pan coś wiedzieć, niech pan...

- Czy chodzisz do Akademii Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt?

Z bliżej nieznanych mi przyczyn odpowiedziałam:

- Eee... tak? - Jakby to było podchwytliwe pytanie.

- Czy brałaś udział w zajęciach z tajnych misji?

- Tak - potwierdziłam i poczułam, że wraca mi pewność siebie, a może to dzięki przeszkoleniu.

- Czy podczas zajęć z tajnych misji byłaś w mieście Roseville w stanie Wirginia?

Nawet w tym sterylnym pomieszczeniu głęboko pod Waszyngtonem niemal poczułam ubiegłoroczny
gorący, parny wrześniowy wieczór. Niemal słyszałam grający wtedy zespół i czułam zapach
kukurydzianych hot dogów.

Zaburczało mi w brzuchu.

- Tak.

8

Gość od wariografu zapisał coś, a potem przyjrzał się otaczającym go monitorom.

- Czy to wtedy po raz pierwszy zauważyłaś obiekt? Mała uwaga na temat bycia zakochanym
szpiegiem:

twój chłopak nie ma własnego imienia. Ludzie pokroju tego faceta nigdy nie będą mówić na niego
Josh. Dla nich zawsze pozostanie obiektem, przedmiotem śledztwa.

background image

Pozbawiają go imienia, żeby mi go odebrać, a przynajmniej to, co mi po nim zostało.

Odpowiedziałam więc: „Tak", powstrzymując drżenie głosu.

- Czy wykorzystałaś swoją specjalistyczną wiedzę, żeby nawiązać relację z obiektem?

- Rany, skoro przedstawia to pan w ten sposób...

- Tak czy nie, panno...

- Tak!

Chciałabym jednak zauważyć, że w rzeczywistości nie wygląda to wcale tak źle. Nie trzeba na
przykład nakazu rewizji, żeby przeszukać czyjś kubeł na śmieci.

Poważnie. To naprawdę uczciwa strategia, jeśli stosujesz ją w umiarze -sami się przekonajcie.

Ale coś mi mówiło, że Biuro Szkolenia Tajnych Agentów i Wywiadu było mniej zainteresowane
akcją z kubłem na śmieci niż tym, co wydarzyło się potem. Byłam więc przygotowana na następne
pytanie:

- Czy obiekt śledził cię podczas egzaminu końcowego z tajnych misji?

Przypomniało mi się, jak Josh zjawił się w opuszczonym magazynie na egzaminie końcowym, usiadł
za kierownicą wózka widłowego i staranował ścianę, bo chciał

mnie „uratować", więc przełknęłam ślinę i odpowiedziałam:

- Tak.

- Czy obiektowi podano herbatę modyfikującą pamięć, żeby wymazać wspomnienia wydarzeń
tamtego wieczoru?

9

Kiedy o tym mówił, wydawało się to takie proste, takie czarno-białe. Jasne, mama podała Joshowi
herbatę, która wymazywała wspomnienia, kasowała kilka godzin życia i pozwalała zacząć z czystym
kontem. Ale czyste konto to rzadkość -

szczególnie w życiu szpiega - więc nie mogłam po raz tysięczny zastanawiać się, co Josh zapamiętał
z tamtej nocy, co zapamiętał o mnie. Odpuściłam sobie pytania, na które może nigdy nie poznam
odpowiedzi, bo wiedziałam, że nic nie jest czarno-białe - całe moje życie jest z definicji szarawe.

Pokiwałam głową, a potem mruknęłam:

- Tak. - Czy mi się to podobało, czy nie, wiedziałam, że muszę powiedzieć to na głos.

background image

Facet zanotował coś jeszcze i nacisnął kilka klawiszy.

- Czy teraz jesteś w jakikolwiek sposób związana z obiektem?

- Nie - rzuciłam, bo wiedziałam, że to akurat jest prawda. W czasie ferii nie widziałam się z Joshem,
nie rozmawiałam z nim ani nawet nie włamałam się do jego skrzynki pocztowej, co biorąc pod
uwagę okoliczności, wyszło mi raczej na dobre.

(Poza tym ostatnie dwa tygodnie spędziłam w Nebrasce u dziadków, a oni mają modem i łączenie z
Internetem trwa całą wieczność!) Mężczyzna w drucianych okularach podniósł wzrok znad ekranu i
spojrzał mi prosto w oczy.

- Czy zamierzasz odnowić kontakt z obiektem, mimo przepisów surowo zakazujących tego typu
relacji?

No i proszę: oto pytanie, nad którym zastanawiałam się od tygodni.

No i proszę: oto ja, Cammie Kameleon, dziewczyna z Gallagher, która naraziła na niebezpieczeństwo
najbardziej uświęcone siostrzeństwo w historii szpiegostwa. Dla chłopaka.

15

- Panno Morgan. - Facet stracił cierpliwość. - Czy zamierza pani odnowić kontakt z obiektem?

- Nie - odpowiedziałam cicho.

A potem zerknęłam na ekran, żeby się przekonać, czy mówię prawdę.

Rozdział 2

Jeśli ktoś był kiedykolwiek przesłuchiwany przez CIA, to na pewno doskonale wie, jak się czułam
dwie godziny później, siedząc na tylnym siedzeniu limuzyny i obserwując, jak centrum miasta
ustępuje przedmieściom, a przedmieścia wsi. Brudne zwały czarnego lodu zamieniły się w połacie
bielusieńkiego śniegu, a świat wyglądał czysto i świeżo - jakby był gotowy zacząć od nowa.

Skończyłam z kłamstwami (z wyjątkiem oficjalnych przykrywek, rzecz jasna). I z myszkowaniem
(hm... chyba że na potrzeby tajnych misji). Chciałam być normalna!

(A przynajmniej na tyle normalna, na ile to w ogóle możliwe w przypadku uczennicy szkoły dla
szpiegów). Chciałam być... sobą.

Spojrzałam na mamę i jeszcze raz sobie obiecałam, że już nigdy nie pozwolę, żeby jakiś chłopak
stanął pomiędzy mną i moją rodziną albo moimi przyjaciółkami, albo sprawami bezpieczeństwa
narodowego. Nagle zdałam sobie sprawę, że odkąd wyjechałyśmy z Waszyngtonu, mama prawie się
nie odzywała.

- Dobrze się spisałam, prawda? - zapytałam i niemal bałam się usłyszeć odpowiedź.

background image

- Oczywiście, skarbie. Znakomicie.

17

I choć nie chcę wyjść na zarozumiałą, w pewnym sensie już to wiedziałam, bo po pierwsze zawsze
miałam dobre wyniki w testach, a po drugie ci, którzy oblewają badanie wariograficzne, zwykle nie
wychodzą z tajnej bazy i nie są odwożeni z powrotem do szkoły dla szpiegów.

A potem przypomniało mi się lustro weneckie.

- Obserwowałaś mnie, prawda? - zapytałam, spodziewając się wyłącznie odpowiedzi w stylu:
„Byłaś świetna, kochanie" albo „Chyba należą ci się za to dodatkowe punkty", albo „Pamiętaj o
oddechu, kiedy przesłuchują cię za pomocą TruthMaster 3000". Ale nie. Mama nie powiedziała nic
takiego.

Położyła natomiast swoją dłoń na mojej i przyznała:

- Nie, Cam. Niestety miałam do załatwienia pewne sprawy.

Sprawy? Moja mama nie uczestniczyła w moim pierwszym urzędowym przesłuchaniu, bo miała...
sprawy?

Mogłam zapytać ją o szczegóły, błagać, żeby mi wyjaśniła, jak mogła opuścić tak ważne wydarzenie
w życiu młodego szpiega. Wiedziałam jednak, że sprawy, którymi zajmuje się moja matka, wiążą się
z bezpieczeństwem narodowym, podrabianymi paszportami i, od czasu do czasu, z partią plutonu
wystarczającą do produkcji broni jądrowej, więc powiedziałam tylko: „Aha. Okej". Wiedziałam, że
nie powinno mi być przykro, choć było.

Siedziałyśmy w milczeniu do chwili, kiedy za oknem nie widać już było nic oprócz wysokiego
kamiennego muru otaczającego teren Akademii Gallagher. Byłyśmy w domu.

Poczułam, że samochód zwalnia. Zatrzymał się na końcu długiego rzędu niemal identycznych limuzyn,
które zwoziły nas każdego semestru z powrotem do szkoły.

Minął już ponad wiek, od kiedy Gillian Gallagher postanowiła zmienić swoją rodzinną posiadłość w
elitarną szkołę z internatem. I chociaż od ponad stu lat kształcono tu wyjątko-18

we dziewczęta, nikt w Roseville w stanie Wirginia nie miał zielonego pojęcia, jak wyjątkowe tak
naprawdę byłyśmy. Nawet mój były chłopak.

- Gadaj, jak było! - krzyknął ktoś, kiedy tylko otworzyłam drzwi samochodu.

Światło słoneczne odbijało się od śniegu i oślepiało mnie, więc dopiero po chwili zobaczyłam twarz
mojej najlepszej przyjaciółki. Bex przewiercała mnie spojrzeniem karmelowych oczu, jej brązowa
skóra lśniła, a ona sama jak zwykle przypominała egipską boginię. - Było super?

Kiedy gramoliłam się z samochodu, odsunęła się na bok, ale nie przystopowała, bo...

background image

hm... Bex nie była wyposażona w przycisk „stop". Można wcisnąć u niej „play", można wcisnąć
przewijanie do przodu, a czasem nawet do tyłu, ale Rebecca Baxter nie została pierwszą w historii
dziewczyną z Gallagher spoza Ameryki dzięki temu, że stała w miejscu.

- Przemaglowali cię? - dopytywała dalej. Nagle zrobiła wielkie oczy i zaczęła mówić z mocnym
akcentem:

- Torturowali cię?

No jasne, że mnie nie torturowali, ale zanim zdążyłam jej to powiedzieć, wykrzyknęła:

- Na pewno było odjazdowo! - Większość dziewczyn w Anglii marzyła w dzieciństwie, żeby
poślubić księcia. Bex marzyła o tym, żeby skopać tyłek Jamesowi Bondowi i przejąć jego podwójne
zero.

Moja mama wyszła z drugiej strony samochodu.

- Dzień dobry, Rebecco. Mam nadzieję, że bez problemów dotarłaś z lotniska? -

Mimo jasnego słońca, które świeciło nad nami, twarz mojej najlepszej przyjaciółki zasnuł cień.

- Tak, proszę pani. - Wyjęła jedną z moich toreb z bagażnika. - Jeszcze raz dziękuję, że pozwoliła mi
pani

14

spędzić z wami święta. - Większość ludzi nie zauważyłaby lekkiej zmiany w jej głosie i trochę
niewyraźnego uśmiechu. Ale ja świetnie rozumiałam, jak to jest, gdy nie wiesz, na jakim kontynencie
są twoi rodzice ani kiedy ich zobaczysz. O ile w ogóle. Moja mama była tuż obok, a Bex miała tylko
zakodowaną wiadomość, że jej rodzice biorą udział we wspólnym projekcie CIA i brytyjskich służb
wywiadowczych MI6, które reprezentują. I czy jej się to podoba, czy nie, nie wrócą do domu na Boże
Narodzenie. Mama przytuliła Bex i szepnęła:

- Kochanie, zawsze jesteś u nas mile widziana. - A ja nie mogłam powstrzymać myśli, że chociaż Bex
była czasem z obojgiem rodziców, a ja prawie cały czas miałam przy sobie jedno z nich, żadna z nas
nie wydawała się w pełni z tego zadowolona.

Stałyśmy w milczeniu przez jakąś minutę i odprowadzałyśmy wzrokiem moją mamę. Mogłam spytać
Bex o jej rodziców. Ona mogła napomknąć o moim tacie.

Zamiast tego jednak odwróciłam się do niej i powiedziałam:

- Poznałam kobietę, która założyła podsłuch w ambasadzie w Berlinie w 1962 roku.

Tyle wystarczyło, żeby moja najlepsza przyjaciółka się uśmiechnęła.

Ruszyłyśmy do głównego wejścia, a potem zaczęłyśmy się przepychać przez zatłoczony hol i

background image

poszłyśmy w górę głównymi schodami. Byłyśmy już w połowie drogi do naszego pokoju, kiedy
ktoś... a raczej coś... nas zatrzymało.

- Moje panie! - zawołała Patricia Buckingham, kiedy sięgałam właśnie do drzwi do wschodniego
skrzydła - to była najszybsza droga do naszych pokojów. Przekręciłam klamkę, ale drzwi nie ustąpiły.

- Uch... - Przekręciłam mocniej. - Zablokowały się!

- Nie zablokowały się, moje panie - przemówiła znów pani Buckingham, a jej wytworny brytyjski
akcent przebił

15

się przez hałas dobiegający z holu na dole. - Są zamknięte - powiedziała, jakby w Akademii
Gallagher zamykanie drzwi na klucz było na porządku dziennym, a muszę wam powiedzieć, że nie
było. To znaczy, jasne, mnóstwo drzwi było zabezpieczonych zatwierdzonymi przez Agencję
Bezpieczeństwa Narodowego kodami albo skanerami siatkówki, ale nigdy nie były ot tak... zamknięte
na klucz.

(No bo szczerze mówiąc, jaki w tym sens, skoro w bibliotece jest cały dział pod hasłem: „Zamki:
manipulacja i blokady"?)

- Obawiam się, że dział bezpieczeństwa poświęcił całą przerwę świąteczną na naprawę szeregu...
jak by to ująć... luk w systemie bezpieczeństwa. - Profesor Buckingham spojrzała na mnie znad
swoich okularów do czytania, a ja poczułam, że ogarnia mnie poczucie winy. - Przy okazji wykryli,
że skrzydło zostało zanieczyszczone oparami z laboratoriów chemicznych. Dlatego korytarz został na
razie zamknięty; będziecie musiały znaleźć inną drogę do swoich pokojów.

Od tak dawna eksplorowałam każdy zakamarek posiadłości Gallagher, że nikt nie mógł lepiej ode
mnie znać innych dróg do pokojów (niektóre wymagały lepszych butów, śrubokręta i pięćdziesięciu
metrów liny do wspinaczki). Zanim jednak zdążyłam wymienić którąkolwiek z nich, pani Buckingham
odwróciła się do nas i powiedziała:

- A! I Cameron, kochanie, proszę też, żeby żadna z twoich alternatywnych tras nie wymagała
przeczołgiwania się przez mury.

Wyglądało na to, że akcja: „Zaczynam wszystko od nowa" będzie znacznie trudniejsza, niż
przypuszczałam.

Skierowałyśmy się z Bex w stronę tylnych schodów, przy których Courtney Bauer poprawiała
kozaczki, które dostała na Chanukę. Kiedy mijałyśmy świetlicę drugoklasistek, zobaczyłyśmy Kim
Lee prezentującą pozycję Prockiego, której nauczyła się podczas świąt. Zobaczyłyśmy

21

dziewczyny różnego wzrostu, o różnych figurach i kolorach skóry, a ja z każdym krokiem coraz
bardziej czułam, że jestem w domu. W końcu otworzyłam drzwi do naszego pokoju i przymierzałam

background image

się już do manewru rzucania walizki na łóżko, kiedy ktoś złapał mnie od tyłu.

- O Boże! - krzyknęła Liz. - Tak się martwiłam! Walizka wylądowała z impetem na mojej nodze, ale
nie

mogłam nawet krzyknąć z bólu, bo Liz nadal mnie ściskała i chociaż ważyła niewiele ponad
czterdzieści kilogramów, kiedy chciała, potrafiła ścisnąć naprawdę mocno.

- Bex mówiła, że musiałaś pojechać na przesłuchanie -powiedziała Liz. - Podobno to ściśle tajne!

Tak. Prawie wszystko, co robimy, jest ściśle tajne, ale w oczach Liz nigdy nie straciło to uroku.
Pewnie dlatego, że w przeciwieństwie do Bex, do mnie i większości naszych koleżanek z klasy,
rodzice Liz jeżdżą volvo, udzielają się w komitecie rodzicielskim i nigdy nie musieli nikogo zabić
egzemplarzem magazynu

„People". (Nie, żeby ktokolwiek miał dowody na to, że moja mama naprawdę to zrobiła - to tylko
plotka).

- Liz, wszystko w porządku - powiedziałam i wyswobodziłam się z jej uścisku. - To zwykłe
przesłuchanie. Normalna procedura.

- A więc... - zaczęła Liz. - Nie masz kłopotów? -Wzięła^do ręki opasłe tomisko. - Bo artykuł
dziewiąty, ustęp siódmy Podręcznika kształcenia tajnych agentów wyraźnie mówi, że agenci w
okresie szkolenia mogą zostać tymczasowo...

- Liz - przerwała jej Bex. - Proszę, nie mów tylko, że przez cały ranek uczyłaś się tej książki na
pamięć.

- Nie uczyłam się jej na pamięć - zaprotestowała Liz. - Ja ją tylko... czytałam. -

Tylko że kiedy masz pamięć fotograficzną, znaczy to mniej więcej to samo.

Zatrzymałam jednak tę uwagę dla siebie.

17

Usłyszałam, jak w holu na dole Eva Alvarez mówi, że Buenos Aires w sylwestra jest naprawdę
obłędne. Dwie pierwszoklasistki minęły nasze drzwi, gadając o tym, kto by się lepiej nadawał na
dziewczynę z Gallagher: Buffy, postrach wampirów czy Weronica Mars (dyskusja była tym bardziej
interesująca, że toczyła się po persku).

Przez okna wpadało jasne światło słoneczne, odbijające się od śniegu. Zaczynał się nowy semestr i
miałam przy sobie najlepsze przyjaciółki. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku.

Trzy minuty później byłam już ubrana w szkolny mundurek i z resztą uczennic schodziłam krętymi
schodami do holu głównego. A przynajmniej z większością z nich.

background image

- Gdzie Macey?

- Och, już wróciła - powiedziała Liz, ale tyle sama wiedziałam. Ostatecznie trudno nie zauważyć
szafy pełnej najmodniejszych ciuchów, zapasów absurdalnie drogich kremów (wiele z nich jest
dopuszczonych do użytku tylko w Europie) i faktu, że ktoś niedawno spał w jej łóżku.

Ostatnim razem, kiedy widziałam naszą czwartą współlokatorkę, przygotowywała się na
trzytygodniowy wyjazd w Alpy Szwajcarskie w towarzystwie swojego ojca senatora, matki,
spadkobierczyni koncernu kosmetycznego, i szefa kuchni -

gwiazdy kanału kulinarnego; ale Macey McHenry wróciła wcześniej. A teraz nie było wiadomo,
gdzie jest.

Bex też się rozglądała, wychylając się ponad głowami idących przed nami siódmoklasistek.

- Mówiła, że ma coś do zrobienia w bibliotece, ale to było kilka godzin temu.

Myślałam, że spotka się z nami na dole, ale... - Urwała, wciąż się rozglądając.

- Idźcie jeść - powiedziałam, oderwałam się od tłumu i skierowałam w głąb korytarza. - Poszukam
jej.

23

Pchnęłam ciężkie drzwi do biblioteki i weszłam do ogromnej sali, zastawionej regałami na książki.
Wygodne skórzane kanapy i stare dębowe stoły otaczały kominek, w którym buzował ogień. Na
samym środku siedziała Macey McHenry.

Opierała głowę na najnowszym numerze miesięcznika „Chemia Molekularna", jej policzki zdobiły
różowe ślady od zakreślacza, a na drewnianym blacie utworzyła się kałuża śliny wyciekającej jej z
ust.

- Macey - szepnęłam i wyciągnęłam rękę, żeby delikatnie potrząsnąć ją za ramię.

- Co? Hę... Cammie? - Wyprostowała się i zamrugała. - Która godzina? - zawołała, zrywając się z
krzesła i strącając na podłogę stos fiszek.

Schyliłam się, żeby pomóc je pozbierać.

- Zaraz się zacznie kolacja powitalna.

- Super - powiedziała tonem osoby, która wcale nie uważa, że to super.

Jej lśniące czarne włosy sterczały na wszystkie strony, a zwykle błyszczące niebieskie oczy były
zaspane. Chociaż domyślałam się odpowiedzi, nie mogłam powstrzymać się od pytania:

- I jak tam, miło spędziłaś święta?

background image

Rzuciła mi spojrzenie, którym spokojnie mogłaby zabić (i zabije, gdy tylko nasz czołowy naukowiec,
doktor Fibs, dopracuje swoją technologię morderczego spojrzenia).

- Jasne. - Macey zdmuchnęła ze swojej ślicznej twarzy opadający kosmyk włosów i odłożyła ostatnią
fiszkę na sto-sik. - Dopóki rodzice nie zobaczyli moich ocen.

- Ale przecież masz bardzo dobre stopnie! Zaliczyłaś prawie dwa semestry.

Dostałaś...

- Cztery piątki i trzy czwórki - przerwała mi Macey.

- No właśnie! - zawołałam. Ostatecznie sama pomagałam jej w trudniejszych tematach z
makroekonomii, regeneracji molekularnej i konwersacji w suahili.

24

- A według pana senatora - Macey trzymała się swojego cichego postanowienia, by nigdy nie
nazywać ojca ojcem - to niemożliwe, żebym zasłużyła na cztery piątki i trzy czwórki. Więc uznał, że
na pewno ściągałam.

- Ale... - Zatkało mnie. - Ale... Dziewczyny z Gallagher nie ściągają! - I taka jest prawda. Nie chcę,
żeby zabrzmiało to pretensjonalnie, ale prawdziwą oceną dziewczyny z Gallagher nie jest stopień na
świadectwie, ale życie lub śmierć.

Jednak senator McHenry nie miał o tym pojęcia. Spojrzałam na tę śliczną dziewczynę, która
wylatywała wcześniej z każdego prywatnego liceum na Wschodnim Wybrzeżu, a teraz miała same
piątki i czwórki w szkole dla szpiegów, i zrozumiałam, że senator nie wiedział o wielu rzeczach. Nie
znał nawet własnej córki.

Biblioteka była pusta, ale mimo to ściszyłam głos.

- Macey, porozmawiaj z moją mamą. Może zadzwonić do twojego taty. Możemy...

- O nie! - zaprotestowała Macey, jakbym jej zabroniła dobrej imprezy. - Poza tym już wiem, co
zrobię.

Byłyśmy już przy ciężkich drzwiach biblioteki, ale przystanęłam, żeby usłyszeć odpowiedź.

- Co?

- Będę się uczyć. - Macey uniosła idealnie wyregulowaną brew. - Następnym razem będę miała same
piątki. -To mówiąc, uśmiechnęła się, jakby wreszcie, po szesnastu latach starań, znalazła najlepszy
sposób, żeby dopiec swoim rodzicom.

Na korytarzu usłyszałam głosy, co było dziwne, bo wszystkie uczennice Akademii Gallagher były w
holu głównym. Coś kazało nam stanąć w bezruchu. I czekać.

background image

Mimo grubych drzwi, które oddzielały nas od korytarza, wyraźnie usłyszałam swoją matkę:

- Nie, Cammie o niczym nie wie.

20

Ponieważ byłam szpiegiem (a do tego dziewczyną), bardzo wiele słów zmuszało mnie, by się
zatrzymać i nasłuchiwać, a nie trzeba chyba mówić, że „Cammie o niczym nie wie" były
zdecydowanie jednymi z nich!

Nachyliłam się bliżej drzwi, a stojąca za mną Macey zrobiła wielkie oczy.

Przysunęła się do mnie i szepnęła:

- Czego nie wiesz?

- Niczego nie podejrzewała? - zapytał pan Solomon, mój boski nauczyciel tajnych misji.

- Czego nie podejrzewałaś? - powtórzyła Macey. Oczywiście cała idea niewiedzenia i
niepodejrzewania

polega na tym, że się nic nie wie, ale nie mogłam zwrócić jej na to uwagi, bo moja mama znalazła się
akurat po drugiej stronie drzwi i mówiła:

- Nie, była wtedy na przesłuchaniu. Przypomniałam sobie długą, cichą drogę powrotną

z Waszyngtonu i spojrzenie mojej mamy na mroźny krajobraz, kiedy powiedziała, że nie widziała
mojego przesłuchania - że miała jakieś sprawy do załatwienia.

- Nie możemy jej nic powiedzieć, Joe - zauważyła mama. - Nikomu nie możemy nic powiedzieć.
Dopóki nie będzie trzeba.

- Nawet o black thorn?

- O niczym. - Mama westchnęła. - Chcę, żeby jak naj-dłużefwszystko wyglądało normalnie.

Zerknęłam na Macey. „Normalnie" nabrało zupełnie nowego znaczenia.

Kiedy sobie poszli, wśliznęłyśmy się z Macey do holu głównego i usiadłyśmy przy stole
drugoklasistek. Mama zajęła już swoje miejsce z przodu sali. Pamiętam tylko, że kiedy siadałyśmy,
Liz szepnęła:

- Czemu was tak długo nie było? - Poza tym nie byłam już niczego pewna, bo mówiąc szczerze,
miałam lek-21

kie problemy ze słuchaniem. I z mówieniem. I z chodzeniem.

background image

Wszystkie mamy mają jakieś tajemnice - moja ma ich więcej niż inne - i chociaż zawsze wiedziałam,
że jest mnóstwo spraw, o których nie może mi powiedzieć, nigdy nie pomyślałam, że niektóre sprawy
przede mną ukrywa. Może różnica z pozoru nie wydaje się duża, ale jest naprawdę duża.

Mama przytrzymała się stojącej przed nią mównicy i spojrzała na setkę dziewcząt oczekujących na
nowy semestr.

- Witam wszystkich ponownie. Mam nadzieję, że wspaniale spędziłyście święta -

powiedziała.

- Cammie - szepnęła Bex, zerkając najpierw na mnie, a potem na Macey. - Coś się stało. Tak?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, mama znów przemówiła:

- Przede wszystkim mam dla was dobrą wiadomość: w tym semestrze pojawi się nowy przedmiot,
historia szpiegostwa, a wykładać go będzie profesor Buckingham.

- W holu głównym rozległy się ciche oklaski, a nasza najstarsza nauczycielka dyskretnie pomachała.

- Poza tym - kontynuowała powoli mama - jak wiele z was z pewnością już zauważyło, na jakiś czas
zamknięto wschodnie skrzydło, bo prace prowadzone ostatnio w rezydencji wykazały, że zebrały się
w nim szkodliwe opary z laboratoriów chemicznych.

- Cammie - odezwała się Liz, nachylając się bliżej. -Wyglądasz, jakbyś miała...

zwymiotować.

Bo czułam się, jakbym miała zwymiotować.

- Ale przede wszystkim - mówiła mama - chciałabym życzyć wszystkim udanego semestru.

Hol, jeszcze przed chwilą cichy, wypełnił teraz gwar dziewczęcych rozmów i dźwięk przesuwanych
talerzy.

27

Próbowałam się wyłączyć i skupić na myślach, które kłębiły mi się w głowie jak padający na dworze
śnieg. Zacisnęłam mocno oczy, żeby odepchnąć od siebie hałasy, aż nagle wszystko stało się jasne.

I wyszeptałam to, o czym wiedziałam od wielu lat, ale dopiero teraz sobie przypomniałam.

- Wentylacja z laboratoriów nie ma połączenia ze wschodnim skrzydłem.

Rozdział 3

Jest wiele zalet i wad mieszkania w dwustuletniej rezydencji. Na przykład znajduje się w niej z tuzin

background image

bardzo ustronnych, a jednak dostępnych miejsc, w których można się zaszyć i omówić poufne sprawy.
To zaleta.

Żadne z tych miejsc nie jest porządnie ogrzewane albo nie ma izolacji cieplnej, kiedy omawia się
wspomniane sprawy w środku zimy. To wada.

Dwie godziny po kolacji powitalnej Macey opierała się o kamienną ścianę na szczycie jednej z
najwyższych wież rezydencji i pisała swoje inicjały na pokrytych szronem szybach. Liz chodziła w
kółko, Bex się trzęsła, a ja siedziałam na podłodze, rękami obejmując kolana. Byłam zmęczona,
chłód przenikał przez mój mundurek aż do kości.

- I tyle? - zapytała Bex. - To wszystko, co mówiła twoja mama i pan Solomon? Co do słowa?

Macey i ja spojrzałyśmy po sobie, przypominając sobie podsłuchaną rozmowę i zrelacjonowaną
właśnie historię. Potem obydwie pokiwałyśmy głowami i powiedziałyśmy:

- Co do słowa.

Reszta dziewczyn z klasy pewnie rozkoszowała się ostatnim wieczorem wolnym od zadań domowych
(krążyły plotki, że Tina Walters organizowała maraton filmów 24

z Jasonem Bourne'em). Tymczasem nasza czwórka siedziała w pokoju w wieży, odmrażała tyłki i
nasłuchiwała skrzypienia ciężkich dębowych drzwi na dole schodów. Miało nas ostrzec, że nie
jesteśmy już same.

- Nie mogę w to uwierzyć - powiedziała Liz, nie przerywając swojego spaceru w tę i we w tę, co
może miało ją rozgrzać, ale chodziło chyba raczej o to, że... hm... Liz zawsze była typem łazika.
(Dowodem są przetarte ślady na podłodze w naszej sypialni).

- Cam - ciągnęła - jesteś pewna, że do wschodniego skrzydła nie mogły dostać się opary z
laboratoriów?

- No jasne, że jest pewna. - Bex westchnęła.

- Ale czy jesteś całkowicie, najzupełniej, stuprocentowo pewna? - nalegała Liz.

Ostatecznie jako najmłodsza w historii autorka tekstu opublikowanego w „

Scientific American" Liz lubiła wszystko zweryfikować, sprawdzić i wszystkiego dowieść ponad
wszelką wątpliwość.

- Cam - rzuciła Bex i odwróciła się do mnie. - Ile szachtów wentylacyjnych jest w kuchni?

- Czternaście, chyba żeby wliczyć spiżarnię. Wliczasz spiżarnię? - zapytałam, co musiało stanowić
wystarczający dowód mojej wiedzy, bo Macey przewróciła oczami i usiadła na podłodze obok mnie.

- Jest pewna.

background image

W półmroku, w chłodzie patrzyłam, jak płatki śniegu za oknem wirują na wietrze, który wiał od
dachu (albo... hm... od tych części dachu, które nie były chronione dachówkami pod napięciem).
Siedziałyśmy w ciszy i spokoju.

- Po co mieliby kłamać? - zapytała Liz, ale Bex, Macey i ja popatrzyłyśmy tylko na nią, bo żadna z
nas nie miała ochoty mówić tego, co oczywiste: bo są szpiegami.

Dla mnie i Bex to rozumiało się samo przez się. Sądząc po minie Macey, ona też zdążyła już załapać
(ostatecznie

25

jej tata był politykiem). Ale Liz nikt nigdy nie nauczył, że kłamstwo to nie tylko fałszywe słowa -
kłamstwo to życie, które wiedziemy. Liz nadal chciała wierzyć, że rodzice i nauczyciele zawsze
mówią prawdę i jeśli będziesz jadł warzywa i mył

zęby, nigdy nie stanie ci się nic złego. Ja już dawno straciłam złudzenia, ale Liz ciągle miała w sobie
trochę naiwności. A jednak bolało mnie to, że musiała ją stracić.

- Co to jest black thorn? - zapytała Macey i spojrzała kolejno na każdą z nas. - To znaczy, wy też nie
macie pojęcia, tak? Nie chodzi o to, że jestem nowa?

Pokręciłyśmy przecząco głowami, a potem reszta spojrzała na mnie.

- Pierwsze słyszę - powiedziałam.

I taka była prawda. Nie był to kryptonim żadnej z analizowanych przez nas tajnych misji ani żadne
odkrycie naukowe, o którym się uczyłyśmy. Black thorn czy też Black-thorne to mogło być wszystko:
osoba, rzecz lub miejsce! I bez względu na to, kto to był.u co to było... albo gdzie to było, z tego
powodu moja mama opuściła superważne przesłuchanie swojej córki. Z tego powodu mój nauczyciel
tajnych misji odbył potajemną rozmowę z moją dyrektorką. Było to coś, co zakradło się do Akademii
Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt (a przynajmniej do wschodniego skrzydła) i zabiło nam
ćwieka; nie byłyśmy pewne, jak właściwie dziewczyna z Gallagher powinna się zachować w takiej
sytuacji.

To znaczy miałyśmy kilka możliwości: 1) mogłyśmy zapomnieć o tym, co podsłuchałyśmy, i pójść
spać, 2) mogłyśmy zdobyć się na uczciwość i wyznać mojej mamie wszystko, co wiemy, 3) mogłam
być... sobą. A dokładniej mówiąc, tą sobą, do której zdążyłam przywyknąć.

- Zamknięty korytarz wschodniego skrzydła jest niemal dokładnie pod nami -

zaczęłam powoli. - Musimy

31

tylko dostać się do szybu windy kuchennej na czwartym piętrze, przejść przez przewody grzewcze
obok klasy kultury i asymilacji i opuścić się jakieś piętnaście metrów w dół kanałami. - Kiedy to

background image

jednak mówiłam, wiedziałam, że tak naprawdę nie będzie to wcale takie proste.

- No więc... - odezwała się Macey - na co czekamy? -Zerwała się na równe nogi i skierowała do
drzwi.

- Macey! Zaczekaj! - Dziewczyny spojrzały na mnie. -Podczas przerwy świątecznej wydział
bezpieczeństwa sporo zmienił. - Podciągnęłam kolana wyżej i mocniej objęłam je rękami. - Tylko nie
wiem dokładnie co. Wchodzili we wszystkie te kanały i przejścia i... - Urwałam i byłam wdzięczna,
że Bex dokończyła za mnie.

- Nie wiemy, co nas tam czeka, Macey - powiedziała, chociaż przecież właśnie o to chodziło, że nie
wiedziałyśmy, co było we wschodnim skrzydle, a sądząc z miny Macey, chciała nam to właśnie
wytknąć.

- Niespodzianki - dokończyłam powoli - są z zasady... niedobre.

Macey usiadła obok mnie na podłodze, a ja tymczasem powtarzałam sobie, że wszystko, co właśnie
powiedziałam, było prawdą. Ostatecznie to była ryzykowna operacja. Nie miałyśmy odpowiedniej
wiedzy ani dość czasu na przygotowanie.

Mogłam wymienić całą listę bardzo logicznych powodów, dla których nie ruszyłam się z kamiennej
posadzki. Jedną z przyczyn, którą zataiłam przed przyjaciółkami, była moja obietnica złożona mamie,
że skończę z myszkowaniem i łamaniem zasad.

I chyba liczyłam, że uda mi się dotrzymać słowa trochę dłużej niż przez dwadzieścia cztery godziny.

- No to co robimy? - zapytała Liz. Bex się uśmiechnęła.

- Och - odparła figlarnie. - Coś się wymyśli.

32

Tajny raport operacyjny Podsumowanie obserwacji Cameron Morgan, Rebecca Baxter, Elizabeth
Sutton i Macey McHenry (zwane dalej
agentkami)

W obliczu odkrycia, że nauczyciele Akademii Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt planują tajną
operację, agentki rozpoczęły badanie i rozpoznanie terenu w celu
uzyskania odpowiedzi na
następujące pytania:
1. O co do cholery mogło chodzić, skoro wszyscy chcieli zataić to przed
agentkami?

2. Dlaczego agentkom zabroniono dostępu do wschodniego skrzydła? (Przez co czas, który
spędzają, przemieszczając się z jednych zajęć na drugie, wydłużył się
średnio o dziesięć i pół
minuty dziennie!)
3. Kim lub czym był black thorn? A może Blackthorne? (Czy to możliwe, że pani
dyrektor Morgan i pan Solomon rozpracowywali właśnie grupę terrorystów?)
4. Jak wygląda pan
Solomon bez koszuli? (Bo skoro
i tak organizujemy punkt obserwacyjny, możemy pozwolić sobie na
większą
skrupulatność).

background image

Kiedy obudziłam się następnego ranka, usiłowałam nie myśleć o minionej nocy, ale dość trudno
zapomnieć o tajnej i potencjalnie niebezpiecznej misji, kiedy: a) brudna podłoga w pokoju na wieży
zostawiła plamę na twojej najlepszej szkolnej spódniczce, b) podczas śniadania twoja mama mówi:
„Dzień dobry, Cam. Dobrze się bawiłyście wczoraj wieczorem?", co każda wtajemniczona osoba
tłumaczy sobie na: „Zachowuję się najzupełniej normalnie, bo na pewno mam coś do ukrycia", c)
trzeba omijać zamknięte w tajemniczych okolicznościach wschodnie skrzydło i znaleźć

33

alternatywne trasy do większości miejsc, w które się codziennie chodzi.

W drodze na dól minęłam powoli drzwi, które prowadziły do wschodniego skrzydła.

Były to jedne z wielu drzwi - ciemne, twarde drewno ze starą, mosiężną klamką. W

rezydencji było takich setki, ale te były zakazane, więc jak na porządnego szpiega przystało, chciałam
je otworzyć.

Usłyszałam, jak Kim Lee staje obok mnie na stopniu i zerkając na drzwi, mówi:

- Chodzenie naokoło jest naprawdę uciążliwe. - Oczywiście nie pomyślała o tym, że w tej chwili za
tymi właśnie drzwiami mogła być połowa naszych nauczycieli i planować atak na jakichś typów spod
ciemnej gwiazdy!

Ja oczywiście nie mogłam myśleć o niczym innym.

Nawet pan Smith, który zjawił się na wiedzy o krajach (WOK-u) ze słoikiem pełnym monet i kazał
nam wydać resztę z dolara w ośmiu różnych walutach, z uwzględnieniem kursów walutowych, nie
powstrzymał moich obsesyjnych myśli na temat tamtych drzwi i kryjących się za nimi tajemnic.

Nawet wykład madame Dabney na temat sztuki pisania podziękowań i ich stanowczo niedocenianego
potencjału w kodowaniu wiadomości nie mógł oderwać mnie od wschodniego skrzydła.

Dostałyśmy już zadań domowych na bite dwie godziny i sugestię niezapowiedzianego sprawdzianu z
roślin trujących Azji Południowo-Wschodniej; wszyscy nauczyciele zachowywali się tak, jakby nie
mieli zielonego pojęcia, co się działo, albo jakby przysięgli zabrać ze sobą tę tajemnicę do grobu (co
właściwie mogło być prawdą).

W Akademii Gallagher było jak zwykle mnóstwo roboty i kiedy po lekcji kultury i asymilacji
zaczęłyśmy schodzić na dół, czułam się prawie tak, jakby w ogóle nie było żadnej przerwy
świątecznej.

34

Prawie.

- No to cześć - powiedziała Liz. Bex i ja skierowałyśmy się do windy ukrytej w wąskim korytarzu

background image

pod głównymi schodami.

- Jak to? - zapytałam. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Liz nie idzie za nami na następną lekcję.

Założyła kciuki za szelki plecaka i zrobiła krok w tył.

- Ja mam chemię organiczną dla zaawansowanych.

Ale my z Bex nie miałyśmy chemii organicznej dla zaawansowanych. Miałyśmy tajne misje. Od tej
chwili my dwie miałyśmy uczyć się życia wypełnionego misjami i pracą w terenie, a Liz szykowała
się do kariery w laboratorium albo w biurze.

Przypomniałam sobie o formularzach, które wypełniałyśmy w zeszłym semestrze, o podjętej przeze
mnie decyzji, że rezygnuję z bezpiecznego, normalnego życia - i rezygnuję z chłopaków takich jak
Josh. Nic więc dziwnego, że głos mi się trochę załamał, kiedy powiedziałam:

- Aha. Dobra.

Popatrzyłyśmy z Bex w lustro, które skrywało wejście do windy, i zaczekałyśmy, aż czerwony
promień zeskanu-je nam siatkówki i przepuści nas na podpoziom pierwszy. Starałam się nie myśleć o
tym, że po raz pierwszy od siódmej klasy Liz nie będzie z nami.

Bex musiała sobie pomyśleć to samo, bo zaraz potem powiedziała:

- Jesteś pewna, że chcesz spędzić dwa i pół roku na eksperymentowaniu i łamaniu kodów? - Kiedy
Bex wpatrywała się w blade odbicie Liz, w jej oczach pojawił się szelmowski błysk. - Bo na tajnych
będziemy miały kiedyś ćwiczenia pod wodą i wiesz, pan Solomon będzie musiał zdjąć koszulę.

Na ścianie z tyłu wisiał portret Gillian Gallagher; zobaczyłam, że jej oczy rozbłysnęły na zielono, a
po chwili

30

lustro odsunęło się na bok i odsłoniło małą windę, która miała nas zawieźć na tajne misje. Liz
przyglądała się, jak drzwi zasuwają się za nami, a Bex nagle odwróciła się i krzyknęła:

- Ale może pan Moscowitz też się kiedyś rozbierze! Usłyszałam, jak Liz się roześmiała.

- Poradzi sobie bez nas, co? - zapytała Bex. Usłyszałyśmy szczęk zbroi spadającej na podłogę i
wyraźny głos Liz:

- Ojoj.

Kiedy winda ruszyła, Bex skomentowała:

- Nic nie mów.

background image

Jedna uwaga na temat podpoziomu pierwszego: jest wielki. Tak wielki, że widywałam mniejsze
stadiony piłkarskie. Rezydencja jest zbudowana ze starego kamienia i wiekowego drewna, ale klasę
tajnych misji wypełniają ścianki działowe z matowionego szkła i meble ze stali nierdzewnej. Nie
kojarzą się one z dwustuletnią posiadłością zamieszkaną przez panienki z bogatych domów.

Wyszłyśmy z Bex z windy, a nasze kroki poniosły się echem, kiedy mijałyśmy bibliotekę tajnych
misji pełną książek tak poufnych, że pod żadnym pozorem nie wolno ich było wynosić z podziemi.
(Na wszelki wypadek są z papieru, który rozsypie się, jeśli zostanie wystawiony na światło dzienne).
Minęłyśmy wielkich, przysadzistych facetów z działu technicznego, którzy uśmiechnęli się do nas i
rzucili:

- Oby wszyscy padli trupem na wasz widok, dziewczyny. - Znając naszych konserwatorów, równie
dobrze mogli mówić dosłownie.

Zajęłam swoje miejsce i starałam się nie myśleć ani o Liz, ani o drzwiach, tylko o tym, że w końcu
znalazłam się w jedynej części Akademii Gallagher, która nigdy nie 31

rościła sobie pretensji, by być czymkolwiek innym, niż była.

Nagle Tina Walters nachyliła się do mnie, wyszczerzyła w uśmiechu i strzeliła gumą, jak to tylko
potrafi przedstawicielka trzeciego z rzędu pokolenia szpiegów plotkarzy.

- Jak tam Cammie, czy to prawda, że wysłali brygadę antyterrorystyczną, żeby wyciągnąć cię z domu
dziadków w pierwszy dzień świąt? - Tina nie czekała na odpowiedź. - Bo słyszałam, że walczyłaś
zaciekle, ale w końcu udało im się naciągnąć ci świąteczną skarpetę na głowę i zawinąć w matę spod
choinki.

Pewnie nadejdzie taki dzień, kiedy bezpieczeństwo narodowe znajdzie się w rękach Tiny Walters.
Na szczęście ten dzień jeszcze nie nastał.

- Byłam razem z nią, Tino - powiedziała Bex. - Naprawdę myślisz, że mogliby wziąć nas dwie?

Tina kiwnęła głową, przyznając jej rację. Zanim zdążyła bardziej zagłębić się w temat, rozległ się
niski głos:

- Stała obserwacja. - Pan Solomon wszedł do klasy bez przywitania. - To podstawa naszego
działania oparta na jednej złotej zasadzie. Jakiej?!

Mimo wszystko spodziewałam się zobaczyć w powietrzu uniesioną chudą rękę Liz, ale oczywiście
odpowiedzi udzielił inny głos.

- Podstawowa zasada stałej obserwacji mówi, że agent musi korzystać z jak najprostszych i jak
najmniej inwazyjnych metod.

Najpierw pomyślałam, że podpoziom pierwszy musiał zostać zatruty jakąś substancją halucynogenną,
bo dziewczyna, która się odezwała, mówiła głosem Anny Fetterman. Wyglądała jak Anna Fetterman.
Ale to przecież niemożliwe, żeby Anna Fetterman wybrała specjalizację z tajnych misji!

background image

37

Nie chcę być źle zrozumiana, uwielbiam Annę. Naprawdę. Ale kiedyś widziałam, jak rozbiła sobie
nos, kiedy otwierała pudełko Pringles. (Napraaawdę nie zmyślam).

A ktoś taki zazwyczaj nie mówi: „Pozwólcie mi skoczyć ze spadochronem na dach zagranicznej
ambasady i założyć ambasadorowi podsłuch w spinkach do mankietów".

Ale czy pan Solomon wyglądał na zaskoczonego? Nie, odparł po prostu:

- Bardzo dobrze, panno Fetterman. - Jakby wszystko było w najlepszym porządku -

ale... kurczę... nie było. Anna zdecydowała się na tajne, mama coś przede mną ukrywała, a całe
skrzydło szkoły było zamknięte i nawet ja nie mogłam tam wejść! Nic nie było w porządku!

Joe Solomon był tajnym agentem od osiemnastu lat, więc zachował całkowity spokój, oparł się o
biurko i powiedział:

- Zależy nam na informacjach, drogie panie. Nie chodzi o działanie - chodzi o inteligencję. Nie
chodzi o super-gadżety - chodzi o to, żeby wykonać robotę. - Pan Solomon rozejrzał się po klasie. -
Innymi słowy, nie zakładajcie kamer w salonie, jeśli wasz obiekt w ogóle nie opuszcza rolet.

Zaczęłam pisać, ale pan Solomon strącił zeszyt Evy Alvarez z biurka do jej otwartej torby.

-' Radnych notatek, moje panie.

Żadnych notatek? Jak to żadnych notatek? Czy on mówi serio? (Swoją drogą, może to i dobrze, że Liz
nie wybrała specjalizacji z tajnych, bo w tej sytuacji pewnie by zwariowała!)

Joe Solomon zwrócony przodem do tablicy zaczął rozrysowywać typowy scenariusz stałej
obserwacji. Anna ściskała pióro tak mocno, że mogła sobie przez to naciągnąć mięsień, ale pan
Solomon musiał mieć chyba oczy z tyłu głowy, bo rzucił: 33

- Panno Fetterman, mówiłem, żeby nic nie notować. -Anna odskoczyła od swojego pióra jak
porażona prądem. (A mogło tak być - uczennice Akademii Gallagher dysponują specjalistycznymi
przyborami do pisania).

- Te zajęcia nie są obowiązkowe, moje panie. Nie musicie brać w nich udziału. - Pan Solomon
odwrócił się do nas. Przewiercał nas spojrzeniem swoich zielonych oczu i uznałam, że jest nie tylko
naszym najprzystojniejszym nauczycielem, ale też najbardziej przerażającym. - Sześć waszych
koleżanek z klasy wybrało już stosunkowo bezpieczne życie w dziale badań i operacji. Jeśli nie
potraficie zapamiętać pięćdziesięciominutowego wykładu, proponuję, żebyście do nich dołączyły.

Odwrócił się znów do tablicy i kontynuował pisanie.

- Pamięć to wasza podstawowa i najpotężniejsza broń, moje panie. Nauczcie się z niej korzystać.

background image

Siedziałam dłuższą chwilę i chłonęłam jego słowa oraz ich znaczenie; wiedziałam, że ma rację.
Pamięć to jedyna broń, jaką będziemy mogły ze sobą wszędzie zabrać, ale po chwili pomyślałam o
innej jego radzie - „Nie utrudniajcie sobie same roboty".

Przypomniało mi się, co podsłuchałam wczorajszego wieczoru. O spojrzeniu mojej mamy podczas
długiej, cichej drogi do domu. I w końcu... o Joshu. Zrozumiałam, że moje życie byłoby znacznie
prostsze, gdybym potrafiła zapomnieć o pewnych rzeczach.

Rozdział 4

Podsumowanie obserwacji Dzięki wykorzystaniu zasady „jak najmniej inwazyjnych metod"
agentkom udało się dowiedzieć, co następuje:
Według popularnej wyszukiwarki internetowej black
thorn to występujący powszechnie u róż rodzaj grzyba. Nic jednak nie wskazuje na to, żeby miał to
być
kryptonim jakiejkolwiek rządowej teorii spiskowej.

W Stanach Zjednoczonych mieszka około 1947 osób o nazwisku Blackthorne, ale według danych
urzędu skarbowego żadna z nich nie określiła wykonywanego przez
siebie zawodu jako: szpieg,
szpion, upiór, zamachowiec, pałkarz^ prostytutka, wolny
strzelec, kryminalista, tajniak, agent lub
człowiek mimikra.

Przeniknięcie wzrokiem przez drzwi do wschodniego skrzydła okazało się niemożliwe. Mimo
krążących plotek okulary rentgenowizyjne doktora Fibsa są
nadal w fazie doświadczalnej. (Co by
również wyjaśniało, dlaczego doktor Fibs
nosił opatrunek na oku).

Zaletą szkoły dla szpiegów jest to, że masz genialne, o niezwykłych umiejętnościach przyjaciółki,
które potrafią

40

pomóc przy każdym projekcie specjalnym. Wadą jest to, że przyjaciółki naprawdę mocno się
angażują w tego typu projekty. Całym sercem.

- To musi gdzieś tu być! - zawołała Liz, przekrzykując huk ciężkich książek spadających na twarde
drewno, gdy cisnęła na stół w bibliotece Inwigilację przez wi eki , tomy od dziewiątego do
czternastego.

Rozejrzałam się po spokojnej sali, spodziewając się, że ktoś ją uciszy, ale usłyszałam tylko trzask
drewna w kominku i westchnienie dziewczyny, która w zeszłym tygodniu każdą wolną chwilę
spędziła zabarykadowana w bibliotece i zaczynała powoli tracić wiarę w książki. (A Liz to typ
dziewczyny, która podczas egzaminów końcowych w ósmej klasie spała z egzemplarzem Kodowania
dla zaawansowanych*.)

Macey rzuciła na bok Kroniki wojny chemicznej, które trzymała na kolanach.

- A może tego nie ma w bibliotece - stwierdziła, a ja poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy Liz za
chwilę się nie udusi. Być może tak by się właśnie stało, gdyby Macey nie skrzyżowała nóg i nie

background image

spytała:

- A więc co to może znaczyć?

O Boże! Wprost nie wierzę, że nie zadałyśmy sobie wcześniej tego pytania. Jakimś cudem umknęła
nam podstawowa zasada tajnych misji: wszystko coś oznacza! Fakt, że nie mogłyśmy znaleźć czegoś
ważnego, był może najważniejszy ze wszystkiego.

- Czy wiecie, na ile coś musi być świeże, żeby nie było o tym mowy w książkach? -

zapytała Liz, cofając się przy tym z przerażoną i trochę oszołomioną miną. Spojrzała na książki na
stole, jakby miały wybuchnąć (co było niemądre, bo każdy wie, że książki, które są tak poufne, że
wybuchają, kiedy przeczytasz je bez upoważnienia, znajdują się na podpoziomie trzecim).

36

- A więc black thorn musi być... - zaczęła Macey i spojrzała na mnie.

- Czymś tajnym - dokończyłam. - Ściśle tajnym. Szpiegowie dochowują tajemnic -

tacy już jesteśmy.

Siedziałyśmy więc w ciszy, podczas gdy ogień trzaskał w kominku, a prawda powoli do nas
docierała: jeśli black-thorne naprawdę było ściśle tajne, nigdy się nie dowiemy, co to jest.

- Wiesz co, Cam - powiedziała Bex i na jej twarzy pojawił się uśmiech, który u zwykłej dziewczyny
wyglądałby niepokojąco, natomiast u dziewczyny takiej jak Bex, o tylu wyjątkowych
umiejętnościach, wyglądał wręcz przerażająco. - Jest jeszcze jedno miejsce, w którym nie
szukałyśmy. - Postukała palcem w brodę w geście, który nawet w jej wykonaniu wydawał się
widowiskowy. - Wiecie może, która ze znanych nam osób ma dostęp do gabinetu dyrektorki?

- Nie, Bex. - Usiadłam prosto i zaczęłam przekładać książki z jednego stołu na drugi.

- Nie. Nie. Nie. Nie mogę szpiegować własnej mamy!

- A czemu by nie? - zapytała Bex, jakbym właśnie jej obwieściła, że nie miałam odwagi używać
czerwonej szminki (co, swoją drogą, było prawdą).

- Bo to... moja mama - powiedziałam i nie próbowałam nawet ukryć irytacji w głosie. - Poza tym to
jedna z najlepszych agentek CIA. A poza tym... to moja mama!

- Dokładnie! Nie będzie przecież podejrzewać - Bex zrobiła efektowną pauzę -

własnej córki. - A potem Bex, Liz i Macey spojrzały na mnie, jakby to był plan wszech czasów. A nie
był. Ani trochę. W końcu wiedziałam co nieco o planach, bo w wieku siedmiu lat pomogłam
swojemu ojcu opracować coś w stylu konia trojańskiego, żeby dostać się do rosyjskiej podziemnej
wyrzutni rakiet nuklearnych, która została przejęta przez terrorystów. Ale to nie był dobry plan!

background image

42

- Bex! - zawołałam. - Nie chcę tego robić. To... Zanim zdążyłam dokończyć, drzwi do biblioteki
otworzyły się i usłyszałam głos Macey:

- Dzień dobry, pani Morgan.

Chociaż przez ostatnie czterdzieści pięć minut czułam się dość spokojnie, moje serce zareagowało
tak, jakbym właśnie przebiegła dwa kilometry. Mama zerknęła na portugalskie tłumaczenie 101
klasycznych przykrywek i szpiegów, którzy je
stosowali, a potem spytała:

- Dziewczyny, co robicie w bibliotece w taki ładny dzień?

- Dodatkowe punkty z WOK-u - odparłyśmy chórem, używając wymówki, którą ustaliłyśmy jeszcze
przed wyjściem z pokoju.

Serce dalej mi waliło. Siedziałam i powtarzałam sobie, że nie łamałyśmy żadnych reguł. Nie
okłamywałam mamy. (Pan Smith naprawdę zadał nam dodatkową pracę).

Właściwie nie złamałam danej obietnicy. Na razie.

- W porządku - powiedziała mama z uśmiechem. - Do zobaczenia wieczorem, Cam.

Poczułam na sobie wzrok Bex i wiedziałam, co sobie pomyślała: że planuję wieczór z mamą. W jej
gabinecie. Co ze mnie za agentka, jeśli nie skorzystam z takiej okazji?

Ale potem przypomniałam sobie o mamie i pomyślałam: co ze mnie za córka, jeśli z niej skorzystam.

Rzeczy, które zrobiłam, ale z których niekoniecznie jestem dumna Lista Cameron Morgan:

1. Kiedyś wylałam niechcący odżywkę prostującą do włosów Bex i napełniłam butelkę preparatem
zwiększającym objętość. Potem przez wiele tygodni jej włosy
strasznie się puszyły, a ja nigdy jej
nie powiedziałam dlaczego.

38

2. Kiedy indziej bez pozwolenia włożyłam spodnie do jogi Liz i strasznie je rozciągnęłam. To samo
z jej ulubionym swetrem.

3. Za każdym razem, kiedy jestem w Nebrasce, udaję ze nie mam siły otworzyć stoika z marynatą,
bo dziadek lubi mnie w tym wyręczać.

4. Jak już pisałam szczegółowo w innym miejscu, miałam kiedyś potajemny romans z naprawdę
uroczym słodkim chłopakiem, a potem nakłamałam na ten temat Bardzo.

5. W niedzielę zaraz po przerwie świątecznej w drugiej klasie pomogłam Liz umieścić kamerę w
zegarku, który dostałam na urodziny od babci. A potem
włożyłam go na niedzielną kolację u mamy,

background image

żeby zrobić najgorszą rzecz w życiu.

Najgorszą ze wszystkich.

Jako córka dwójki tajnych agentów, dość szybko dowiadujesz się, że szpiedzy to moralni
linoskoczkowie. Robą złe rzeczy z dobrych pobudek i zwykle potrafią z tym zyć. Ale tamtego
niedzielnego wieczoru, kiedy siedziałam w gabinecie swojej matki, jadłam ptysie krabowe z
mikrofalówki i dotykałam palcem nowego zegarka szpiegowskiego, pomyślałam o swojej
przykrywce: głodna córka zacieśnia więzi ze swoją matką mentorką. Potem pomyślałam o swojej
misji: wykonać wstępny rekonesans w gabinecie dyrektorki i liczyć na to, że gdzieś na wierzchu
będzie leżał

raport zatytułowany Operacja Black Thorn albo Co kryje wschodnie skrzydło.

Niedzielne kolacje w gabinecie mamy to nasz rytuał od kiedy jesteśmy w Akademii Gallagher.
Zwykle zaczyna mi być niedobrze dopiero po jedzeniu (bo chociaż mama stworzyła kiedyś antidotum
na rzadką truciznę, korzystając z hotelowego minibarku, jeszcze nie zdążyła zaprzyjaźnić się z
mikrofalówką i kuchenką).

44

- I jak? - spytała i wskazała na małą srebrną tacę z ptysiami. - Dobre?

(Zapamiętać: zbadać potencjał ptysiów krabowych z mikrofali jako broni biologicznej).

- Świetne! - skłamałam, a mama się uśmiechnęła. Nie, cofnij - rozpromieniła się. A ja naprawdę
miałam ochotę się wycofać, schować zegarek do kieszeni i zapomnieć, gdzie dokładnie każda rzecz
leży na biurku mamy, co zapamiętałam, na wypadek gdybym miała okazję trochę pomyszkować, a
potem musiała odłożyć wszystko na miejsce. Nie chciałam być już szpiegiem, chciałam być tylko
córką. Zwłaszcza kiedy mama zerknęła na mój nadgarstek i powiedziała:

- Włożyłaś zegarek od babci.

Potarłam kciukiem gładkie szkiełko, które pełniło teraz podwójną funkcję - było też teleobiektywem.

- Tak.

- To miło - powiedziała i uśmiechnęła się radośnie. Chociaż jej samopoczucie najwyraźniej wróciło
już do normy, przypomniałam sobie zaniepokojoną kobietę, z którą wracałam limuzyną z
Waszyngtonu, a także podsłuchaną rozmowę. Nie byłam jedyną agentką w tym pokoju, która musiała
wcielić się w swoją rolę.

I wtedy, zanim zdążyłam dwa razy pomyśleć, wypaliłam:

- Masz może cążki do paznokci? - Mama popatrzyła na mnie przez krótką chwilę, a ja wiedziałam, że
nie mogę się już wycofać, więc wyciągnęłam prawą rękę, która na szczęście nie drżała. - Odstaje mi
skórka i strasznie mnie irytuje.

background image

- Jasne, skarbie - potwierdziła. - Są w biurku. W górnej szufladzie.

Nie musiałam nawet rozbrajać zamka ani włamywać się do szuflad otwieranych za pomocą linii
papilarnych.

40

Podeszłam do biurka i zaczęłam grzebać w poszukiwaniu cążków. Jałto córka miałam do tego pełne
prawo.

Po szybkim przeszukaniu biurka dyrektorki stwierdzono: Pani dyrektor Morgan trzyma w biurku
dziesięć różnych szminek (z czego tylko trzy
służą do celów czysto kosmetycznych).

Mama wyszła z małym rondelkiem do łazienki i odkręciła kran, a ja w tym czasie zrobiłam zdjęcia
zawartości jej kubła na śmieci.

Pani dyrektor Morgan była najwyraźniej przeziębiona, bo w jej śmieciach znajdowało się
czternaście zużytych chusteczek higienicznych i puste opakowanie po
witaminie C.

Strąciłam z biurka pudełko ze spinaczami i zareagowałam jak Liz:

- Ojoj.

Potem przykucnęłam i zaczęłam jedną ręką zbierać spinacze, a drugą grzebać w dolnych szufladach.

Co zaskakujące, najbardziej przydatną rzeczą w Akademii Gallagher są plastry z opatrunkiem.

Słyszałam, jak w drugim końcu pokoju mama miesza coś i nalewa.

- Znalazłaś? - zawołała.

Uniosłam rękę z cążkami do paznokci, a drugą zamknęłam dolną szufladę.

Uśmiechnęłam się, pomachałam wymanikiurowanymi palcami i pomyślałam sobie, że jestem
beznadziejną córką. Ale mama uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi, bo może byłam przy tym dość
dobrym szpiegiem. Jak na ironię jedy-41

na osoba, która mogła mi wyjaśnić tę różnicę, była jednocześnie osobą, której nie mogłam o to
zapytać.

Odłożyłam cążki na miejsce, a potem spojrzałam na biurko i stwierdziłam, że nawet najlepszy ekspert
byłby przekonany, że nikt niczego tu nie tknął. Pomacałam rękami środkową szufladę i musnęłam
czubkami palców spód gładkiego drewna, a potem chłodne, metalowe szyny, na których przesuwała
się szuflada. Ale było tam coś jeszcze. Coś cienkiego i szorstkiego.

- Wiem, że ten semestr to dla ciebie wielkie zmiany, malutka - odezwała się mama.

background image

Zamieszała musującą miksturę w naczyniu do gotowania na wolnym ogniu, a ja przycisnęłam palec
do papieru - i zaczęłam przesuwać kartkę. - A zeszły semestr.

Wyobrażam sobie, jak się czułaś - raporty, przesłuchania.

Pewnie nie znalazłam nic ważnego; ostatecznie spód szuflady nie jest ulubionym schowkiem szpiega -
nie daje żadnego zabezpieczenia ani osłony. Jednak to dobry schowek dla kobiety - możesz tam
trzymać coś, co chcesz mieć pod ręką, ale nie na widoku.

- Muszę ci powiedzieć - ciągnęła mama - że jestem z ciebie strasznie dumna.

No tak, cudownie, nie dość, że tuż pod nosem mamy buszowałam w jej prywatnych rzeczach, to
jeszcze wybrała sobie tę właśnie chwilę, żeby powiedzieć mi, jaka jest dumna, że lepiej się
zachowuję! Sprawa przesądzona: byłam złym człowiekiem.

Nagle poczułam, że kartka się wysuwa. Wyfrunęła i wylądowała mi na kolanach.

Przestałam słyszeć, co mówiła mama.

Tata. To było zdjęcie taty - ale nie przypominało żadnego znanego mi zdjęcia. Po pierwsze, tata był
na nim starszy niż na zdjęciach, które pokazywała mi babcia, a jednocześnie

47

młodszy niż na wspólnych zdjęciach z mamą. Poza tym nie był sam.

Mojego ojca obejmował ramieniem pan Solomon.

Stali na boisku do baseballa. Byli młodzi. Byli silni. I gdybym nie znała prawdy, mogłabym przysiąc,
że obaj byli nieśmiertelni.

Ale znałam prawdę. I w tym, jak sądzę, tkwił problem.

- Znalazłaś, co chciałaś, skarbie? - Pomyślałam, że to naprawdę dobre pytanie.

Wycelowałam zegarkiem w zdjęcie i wyobraziłam sobie ciche kliknięcie, kiedy robiłam fotkę. - Cam
- powtórzyła mama i ruszyła w moją stronę.

- Trochę źle się czuję - powiedziałam i wsunęłam zdjęcie tam, gdzie trzymała je mama. Z dala ode
mnie. Z dala od siebie. Z dala od wszystkich. Odsunęłam się od biurka i podeszłam do drzwi. -
Możemy przełożyć kolację na kiedy indziej?

- Cam - powiedziała znów i zatrzymała mnie. Położyła mi rękę na czole ruchem babci. - Może jesteś
przeziębiona. Wiesz, że krąży tu jakiś wirus. - Wiedziałam. W

jej kuble na śmieci znalazłam na to dowody.

background image

- Chyba muszę się położyć - odparłam. - Zrobiło się późno.

Ale kiedy otworzyłam drzwi, w holu historii zobaczyłam Bex.

Z, Liz siedzącą jej na barana.

Rozdział 5

WAkademii Gallagher czas to dziwna rzecz. Zwykle biegnie szybko. Ale czasem naprawdę strasznie
zwalnia. Nie trzeba chyba mówić, że to była właśnie jedna z takich chwil.

Agentki dokonały modyfikacji przenośnego urządzenia obserwacyjnego (vel nowy aparat cyfrowy
Macey) i zamontowały je na regale naprzeeiwko wejścia do gabinetu
dyrektorki za pomocą
elastycznej jednostki mocującej (vel taśma klejąca).

Nastawiły urządzenie tak, żeby robiło zdjęcia co dziewięćdziesiąt sekund.

W głębi korytarza zobaczyłam Macey, która klęczała przed zamkniętymi w tajemniczych
okolicznościach drzwiami do wschodniego skrzydła.

Agentki przymocowały detektor wejścia/wyjścia (vel kawałek sznurka) do klamki, wiedząc, że jeśli
drzwi zostaną otworzone pod ich nieobecność, detektor spadnie.

Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że świat się zatrzymał, ale nagle usłyszałam głos mamy: - Co
się dzieje, Cam? - Podeszła do mnie.

49

- Nic. - Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami.

- Chodzi o to... - Chodzi o to, że moje przyjaciółki kompletnie oszalały, są za drzwiami i robią coś,
czego naprawdę nie powinny robić, a jeśli je przyłapiesz, będziesz naprawdę wściekła - albo dumna,
ale raczej wściekła. - Chodzi o to...

Chciałam ci tylko powiedzieć, że wydaje mi się, że w tym semestrze startuję z naprawdę dobrego
miejsca. -(Bo tak naprawdę w tej chwili najlepsze miejsce znajdowało się dokładnie pomiędzy
dyrektorką a moimi współlokatorkami). - i tak się zastanawiałam nad tym, co mi mówiłaś

- ciągnęłam. - Postanowiłam...

Przerwało mi nagłe uderzenie w drzwi, a ja przeczuwałam najgorsze: Liz spadła z ramion Bex i
straciła przytomność, uderzając głową w klamkę.

- Cam - powiedziała mama i podeszła bliżej. - Otworzysz?

Ale ja nie miałam odwagi się odwrócić.

background image

- Co? - Ponowne pukanie. - Aaaa. Drzwi. Otworzyłam. Modliłam się, żeby to była Bex. Albo

Liz... Albo Macey... Albo... Ale nie Joe Solomon!

O Boże! Czy ten wieczór mógł się potoczyć jeszcze gorzej? Okazuje się, że owszem

- mógł. Nie dość, że stał przede mną jeden z najlepszych tajnych agentów CIA, to na dodatek moje
najlepsze przyjaciółki były pięć metrów za nim i zgrywały tajniaczki!

(Wiem, bo zobaczyłam, że Macey wystawiła zza rogu rękę z aparatem, żeby sprawdzić, czy droga
wolna. Ale oczywiście droga nie była wolna!) Musiałam grać na zwłokę - przez minutę, a
przynajmniej trzydzieści sekund - żeby Bex, Liz i Macey mogły opuścić kryjówkę i się zmyć.

Powiedziałam więc:

- Och, dobry wieczór, panie Solomon. - Bo madame Dabney nauczyła mnie ogłady towarzyskiej, a
pan Solo-50

mon sam zalecał, żeby nawet w najbardziej nietypowych okolicznościach zachowywać się normalnie.

- Panno Morgan, przepraszam, że przeszkadzam, ale... - Pan Solomon spojrzał na stojącą obok mamę.
- Płyty, o które prosiłaś, Rachel. - Podał mamie gładką, brązową kopertę.

Kopertę, na której było słowo „Blackthorne" napisane starannym pismem pana Solomona. I wtedy
czas jeszcze bardziej zwolnił.

- Cam? - odezwała się zza moich pleców mama. - Chyba naprawdę kiepsko się czujesz, co kochanie?

- No - wymamrotałam. Gapiłam się na pierwszy dowód, że Blackthorne nie było dziwnym wytworem
mojej wyobraźni, ale nie potrafiłam się ruszyć. Spojrzałam na swojego nauczyciela tajnych misji, ale
zamiast niego zobaczyłam mężczyznę ze zdjęcia - przyjaciela mojego ojca.

- Dobra, chyba już sobie pójdę - powiedziałam, zerkając na mamę. - Bo chyba i tak macie... sprawy...
do załatwienia. A...

Mogłam powiedzieć wiele różnych rzeczy w wielu różnych językach, ale zanim udało mi się
wydobyć z siebie choć słowo, z końca holu historii dobiegło wołanie:

- O! Tu jesteś!

Stało się to, czego się obawiałam: pan Solomon się odwrócił.

Ale dać się złapać i dać się znaleźć to dwie różne rzeczy, a Macey, Bex i Liz pojawiły się w holu
historii, „chowając się" na widoku.

- Nie możemy dłużej czekać z filmem, Cam - powiedziała Bex.

background image

Odwróciłam się więc tyłem do mamy i pana Solomona i poszłam sobie, bez względu na wszystkie
koperty świata.

46

Wiecie, ile różnych odczuć kłębiło się we mnie, kiedy dotarłam do swojego pokoju?

Dużo. Bardzo dużo. Przede wszystkim czułam ptysie krabowe. Poza tym cała ta sprawa z kopertą.
Ale kiedy tylko zamknęły się za nami drzwi i włączyłyśmy muzykę, odwróciłam się do przyjaciółek i
wrzasnęłam:

- Montowałyście sprzęt inwigilacyjny w holu historii, kiedy moja mama była u siebie! - Bo chyba to
odczucie doszło do głosu najpierw.

- E tam - powiedziała Bex i wzruszyła lekko ramionami. - To był tylko mały rekonesans.

Tak naprawdę miałam ochotę wskoczyć w swoją miękką piżamkę, położyć się spać i zmyć z ust smak
ptysiów krabowych (niekoniecznie w tej właśnie kolejności).

Zamiast tego warknęłam:

- Jasne, prawie was przyłapali - i mnie przy okazji. A przesłuchanie w departamencie
bezpieczeństwa wcale nie jest takie fajne, jak się wam wydaje. -

Roześmiałam się z przymusem. - Uwierzcie mi.

Powiedziałam to z lekkim przekąsem, ale Bex milczała. Nawet się nie wściekła. Za to spojrzała na
mnie tak, jak potrafi spojrzeć najlepsza przyjaciółka, szpieg i znawca mowy ciała w jednym.
Wgramoliła się na łóżko i skrzyżowała nogi.

Dowiedziałaś się czegoś. Mogłam zaprzeczyć. Mogłam skłamać. Ale znajdowałam się akurat w
jedynym pokoju, w którym nie potrafiłam udawać.

- Rzeczywiście. - Powiedziałam im, co znalazłam w biurku swojej matki. Opisałam zawartość jej
kubła na śmieci - łącznie z odcieniami szminek. A w końcu powiedziałam im o kopercie.

- Musimy ją zdobyć! - zawołała Bex. Była podekscytowana jak dziecko w Boże Narodzenie. -
Możemy zaczekać,

52

aż wszyscy pójdą spać, i wtedy włamiemy się do jej gabinetu.

- To nie jest dobry pomysł, Bex. - Włożyłam piżamę, zdjęłam zegarek i nasunęłam na włosy starą,
rozciągniętą opaskę.

- Daj spokój, Cam. - Macey i Liz przypatrywały się nam bez słowa. - Jeśli ktokolwiek może się

background image

dostać do gabinetu dyrektorki, to tylko ty!

- Nie! - warknęłam, może dlatego, że nie mogłam pozwolić Bex zbytnio się rozochocić. A może
dlatego, że ciągle byłam okropnie zdenerwowana. Albo dlatego, że dziewczyna musi czasem po
prostu warknąć na kogoś, kto na pewno później jej wybaczy.

Poszłam do łazienki, ale Bex dreptała tuż za mną.

- Czemu nie?

- Bo to nie jest zabawa - wyjaśniłam głośniej, niż zamierzałam, ale z jakiegoś powodu nie umiałam
mówić ciszej. - Bo czasem szpiedzy zostają przyłapani. Bo czasem szpiedzy odnoszą rany. Bo
czasem...

- Są zdjęcia! - krzyknęła triumfalnie Liz. Mój zegarek był połączony z jej komputerem cienkimi
kabelkami. Na ekranie pojawiły się obrazy. Ptysie krabowe.

Teczki. A w końcu...

Tata.

Bo czasem szpiedzy nie wracają do domu.

Zrobione przeze mnie zdjęcie wypełniło cały ekran. Moje dżinsy wyglądały jak denimowa ramka -
tło zdjęcia, które wylądowało mi na kolanach. Liz przybliżyła. I powiększyła jeszcze trochę.

- Ooo - powiedziała Macey. - A kim jest ten przystojniak?

- To pan Solomon, Macey. - Ruszyłam do łazienki, bo nie chciałam się rozpłakać przy
przyjaciółkach. A jedną

48

z zalet mycia twarzy jest to, że można przy okazji zacisnąć powieki i na nic nie patrzeć.

- Nie chodzi mi o pana Solomona - powiedziała Ma-cey. - Ten drugi facet. To Blackthorne?

- Nie, Macey. - Bex mnie wyręczyła. Zerknęłam w lustro w łazience i zobaczyłam, że odwraca się od
ekranu i patrzy mi w oczy. - To tata Cam.

W Akademii Gallagher uczymy się o wielu niebezpiecznych rzeczach, ale pewne sprawy są tak
przerażające, że nigdy, przenigdy nie mówi się o nich na głos. Każdy wie', że mój tata służył w CIA.
Że pojechał z misją i już nie wrócił. Teraz w Nebrasce na rodzinnej działce znajduje się pusty grób.
Każdy o tym wie, ale nikt nie prosi, żeby opowiedzieć mu tę historię. I tego wieczoru Macey
zachowała się jak należy.

Ochlapałam twarz zimną wodą i wyczyściłam nitką zęby, trzymając się kurczowo rutyny -

background image

normalności. Być może stałabym tak i czyściła zęby w nieskończoność, gdybym nie usłyszała Liz:

- O. Mój. Boże.

W lustrze zobaczyłam, że gapi się w ekran oczami naukowca, analizującego każdy szczegół twarzy
dwóch chłopaków.

- Cam - zawołała Liz, nie odwracając się od ekranu. -Musisz to zobaczyć!

Skończyłam z nitką dentystyczną i zajęłam się nawilżaniem twarzy - byle tylko mieć zajęcie.

- Już widziałam - odparłam.

- Nie, Cam - powiedziała Liz i wskazała na duży ekran w ciemnym pokoju. -

Popatrz! Popatrz na jego koszulkę! Na koszulkę pana Solomona!

Ale nie musiała kończyć, bo nagle... na powiększeniu... w dużym przybliżeniu...

dostrzegłam to, na co nie

49

zwróciłam uwagi w gabinecie mamy. Przeczytałam słowa: „Instytut Blackthorne'a dla Chłopców".

- To szkoła - powiedziała powoli Macey.

- Szkoła dla chłopaków! - zawołała Liz. Spojrzałam na zdjęcie i wypowiedziałam na głos to,

o czym każda z nas pomyślała:

- Dla szpiegów?

Rozdział 6

Zawsze mi powtarzano, że dla szpiega najtrudniejsze nie jest to, żeby się czegoś dowiedzieć -
najtrudniej zachowywać się tak, jakbyś nie wiedział rzeczy, których nie powinieneś wiedzieć. Aż do
tej pory nie rozumiałam jednak w pełni tej różnicy.

Następnego dnia nie mogłam normalnie patrzeć na pana Solomona, a rozmowa z mamą była wręcz
niemożliwa. W ogóle przez cały dzień miałam wrażenie, ze śnię.

Ze mam bardzo dziwaczny koszmar pod tytułem: „Nikt mi nigdy nie mówił, że istnieje szkoła
szpiegowska dla chłopców".

Blackthorne to była szkoła! Do której chodził pan Solomon! Szkoła, w której produkowano więcej
panów Solomonów! Mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że to był najdziwniejszy dzień w
całym moim życiu agentki. (I nie zapominam tu o chwili, kiedy w laboratorium doktora Fibsa

background image

panował stan nieważkości).

Powtarzałam sobie, że to pewnie przypadek, że Tina Walters przez tyle lat zaklinała się, że w Maine
jest szkoła dla chłopaków. Ostatecznie Tina zaklinała się również, że Gillian Gallagher wywodziła
się w prostej linii od Joanny d'Arc. Tina często się na coś zaklina. I często nie ma racji.

56

Kiedy profesor Buckingham weszła na podium i ogłosiła, że będziemy się dziś przyglądać początkom
tajnych służb i zaczniemy od teorii rozwoju agentury Montevellego, uznałam, że w najbliższym czasie
raczej zbyt szybko się nie obudzę.

Uwielbiam profesor Buckingham. Jest świetną, silną kobietą i na dodatek stanowi dla nas genialny
przykład do naśladowania, ale jej metody nauczania można najlepiej nazwać... hm... nudnymi.

- Napisana ponad dwa tysiące lat temu Sztuka wojenna stanowi od tego czasu podstawową definicję
wojny i podchodów... - przeczytała ze swoich notatek, podczas gdy ciepłe światło słoneczne
wlewało się przez okna, a lunch zalegał mi w żołądku. Jej głos był kojący jak biały szum, a powieki
ciążyły mi tak, jakby ważyły z tonę, bo z oczywistych powodów zeszłej nocy nie pospałyśmy za
wiele.

(Czy wspominałam już, że zdobyłyśmy dowody, które dobitnie świadczyły o istnieniu szkoły dla
chłopców? Szpiegowskiej!)

Ale czy profesor Buckingham uzupełniała naszą wiedzę na temat zaginionej grupy potencjalnych
braci? Nie. Opowiadała nam o naradzie tajnych agentów z 1947 roku, która, niech wyjaśnię, wcale
nie była aż tak bardzo interesująca, jakby się to mogło wydawać.

Nagle pani Buckingham umilkła. Niespodziewana cisza wybudziła mnie, a nauczycielka spojrzała
znad swoich okularów do czytania.

- Tak, panno McHenry?

Być może po raz pierwszy w tym semestrze słuchałyśmy Patricii Buckingham w pełnym skupieniu.

- Przepraszam, pani profesor - powiedziała Macey. -Zastanawiałam się tylko, i przepraszam, jeśli
wszyscy inni o tym wiedzą, bo dla mnie wszystko jest nadal dosyć nowe.

52

- W porządku, panno McHenry - odparła pani Buckingham. - O co chce pani zapytać?

- Zastanawiałam się tylko, czy są jakieś inne szkoły. -Macey zrobiła pauzę.

Przyglądała się chwilę naszej nauczycielce, a potem dokończyła: - Takie jak Akademia Gallagher.

Liz prawie spadła z krzesła. Tina zrobiła naprawdę wielkie oczy i jestem pewna, że cała druga klasa

background image

wstrzymała oddech.

- To znaczy - brnęła dalej Macey - czy to jedyna szkoła w tym rodzaju, czy może są...

- Istnieje tylko jedna Akademia Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt, panno McHenry -
odpowiedziała pani Buckingham i wyprostowała się. - To najlepsza instytucja tego rodzaju na
świecie.

Pani Buckingham uśmiechnęła się i skupiła znów na swoich notatkach w pełni przekonana, że Macey
nie pociągnie tematu.

- A więc istnieją inne instytucje?

Pani Buckingham westchnęła, a na jej twarzy pojawił się niemal bolesny grymas, kiedy starannie
dobierała słowa.

- W okresie zimnej wojny praktyka rekrutowania i szkolenia agentów w jak najmłodszym wieku była
dość powszechna. Może istniały instytucje utworzone w tym właśnie celu. - Poprawiła okulary i
rozejrzała się po sali, jakby chciała się przekonać, jak daleko musi odejść od tematu lekcji. - Z
wiadomych przyczyn nie da się stwierdzić, czy jakakolwiek tego typu szkoła nadal funkcjonuje. Jeśli
w ogóle kiedykolwiek działała, rzecz jasna.

- A więc może istnieją inne szkoły? - zawołała Tina.

- Może, a na pewno, panno Walters - powiedziała pani Buckingham głosem twardym jak stal - to
dwie zupełnie różne rzeczy. - Uśmiechnęła się do nas zimno, dając

53

do zrozumienia, że czas pytań i odpowiedzi oficjalnie się skończył.

Pani Buckingham wróciła do swoich notatek.

- Teoria ta była modna do roku 1953, kiedy to grupa emerytowanych agentów... -

Uwaga Evy i Tiny odpłynęła za okno. Ale ja i moje współlokatorki byłyśmy już w stanie najwyższej
gotowości.

Istniały inne szkoły.

Nie oznacza to, że nadal istnieją.

Przypomniał mi się uśmiech pana Solomona i taty ze zdjęcia. Na fotografii nie było żadnej daty ani
nazwy miejscowości. Wyglądała prawie jak podrobiona - jakby stanowiła część osobowości
spreparowanej przez CIA w laboratoriach, należała do fałszywych papierów mojego ojca, o których
nie miałam pojęcia.

background image

Nagle rozległo się pukanie.

- Tak? - odezwała się pani Buckingham i zdjęła okulary, a drzwi się otworzyły.

Wszystkie głowy w klasie odwróciły się, kiedy pan Solomon powiedział:

- Niezapowiedziany sprawdzian.

Właściwie prawie nie zmrużyłam oka. I niewiele jadłam. To była chyba najgorsza pora na zadanie z
tajnych misji, a jednak trzy minuty później, kiedy zapinałam zimową kurtkę i zbiegałam po schodach
głównych z całą grupą z tajnych, przesta-

łam myśleć o zdjęciu i kopercie. Przestałam w ogóle myśleć. A nawet w Akademii Gallagher czasem
się to przydaje.

Zimny wiatr dmuchnął nam w twarze, kiedy wybiegłyśmy przez drzwi frontowe.

Znajoma furgonetka stała z zapalonym silnikiem na podjeździe, więc ruszyłyśmy w jej kierunku, ale
pan Solomon zawołał:

- To nie nasz transport, drogie panie. - A wtedy osiem świetnie przeszkolonych agentek stanęło w
miejscu.

59

Spojrzałam w prawo, spodziewając się, że zza rogu rezydencji wyjedzie drugi samochód, ale
zobaczyłam tylko ósmoklasistki z podskakującymi kitkami biegnące na lekcję samoobrony i walki
wręcz. Odwróciłam się w lewo i zobaczyłam śnieg na rozległym, otwartym polu, między rezydencją
a lasem.

- A więc jak... - zaczęłam, ale nagle urwałam. Jasne światło słoneczne odbijało się od brejowatych,
na wpół roztopionych hałd śniegu. Zmrużyłam oczy i zamrugałam, żeby się upewnić, czy dobrze
widzę, bo mogłabym przysiąc, że ziemia zaczęła się poruszać.

Zerknęłam na naszego nauczyciela i zobaczyłam, że na jego ustach igra ledwo widoczny uśmieszek;
za jego plecami, na środku pola, pojawił się ogromny otwór w ziemi. Z wielkiej dziury powoli
wysunęły się podwójne śmigła helikoptera, a gdy zaczęły się obracać, mokry śnieg zawirował nad
zamarzniętą ziemią. Pan Solomon wskazał kciukiem przez ramię i powiedział:

- To jest nasz transport.

Rozdział 7

Kiedy miałam pięć lat, mama zabrała mnie po raz pierwszy do Akademii Gallagher.

Myślałam wtedy, że to największy budynek na świecie. Dziś, kiedy wyglądałam przez okienka w
helikopterze i patrzyłam, jak rezydencja robi się coraz mniejsza, przypominał miniaturkę w śnieżnej

background image

kuli, którą ktoś porządnie potrząsnął.

Lecieliśmy tak nisko nad lasem, że mogłam prawie dotknąć drzew. Pomyślałam, że w szkole uczyli
nas chemii i biologii i że polubiłam nawet kaligrafię. Ale helikoptery to była zupełna nowość!
Będziemy skakać? A może spuszczać się na linie? (Nasze mundurki miały spódniczki!)

Nie wiem, czy to turbulencje, nerwy, czy widok przepasek na oczy w rękach pana Solomona, ale mój
żołądek lekko się skurczył.

- Obawiam się, że to nie jest wycieczka krajoznawcza, drogie panie - powiedział pan Solomon i
zawiązał nam przepaski na oczach. - Gdybym był na waszym miejscu, po prostu bym się zrelaksował.
Lot chwilę potrwa.

Hm, okazało się, że „chwila" wynosi dokładnie czterdzieści siedem minut i czterdzieści dwie
sekundy, bo tyle minęło, zanim poczułam, że helikopter zaczyna szybko

56

opadać. Wcześniej pan Solomon dwukrotnie ostrzegł: „Proszę nie filować, panno Walters", ale poza
tym i poza chrapaniem Bex (ta to potrafi spać wszędzie!) w trakcie naszej tajemniczej podróży nie
rozległ się ani jeden dźwięk.

Nie miałam pojęcia, jak szybko lecieliśmy ani w jakim kierunku. Wiedziałam tylko, że byliśmy w
powietrzu prawie czterdzieści osiem minut i że naprawdę musiałam skorzystać z toalety.

Wylądowaliśmy. Usłyszałam, jak drzwi helikoptera otwierają się, ktoś wyprowadził

mnie na zewnątrz na beton, a potem poprowadził do czekającego na nas samochodu.

Po chwili znów byliśmy w drodze. Miejsce przeznaczenia - nieznane.

Czułam perfumy Bex, a znajomy zapach przynosił odrobinę spokoju.

- Zdejmijcie opaski - powiedział pan Solomon.

Pociągnęłam za czarny materiał, który miałam wokół głowy, i zaraz zmrużyłam oczy, żeby
przywyknąć do światła, sytuacji, a przede wszystkim do widoku siedmiu dziewcząt z Gallagher z
wątpliwej urody fryzurami. Powietrze w samochodzie było naelektryzowane. Czarna, długa grzywka
Evy sterczała niemal pionowo w górę. Ale szybko pochłonął mnie widok supernowoczesnego
sprzętu, który leżał pod pozbawionymi okien ściankami. Na wyciągnięcie rękr miałam gadżety o
jakieś dwie generacje lepsze niż wszystko, czego do tej pory używałyśmy. Niepotrzebne mi były
słowa Joego Solomona: „Dziś bawimy się z zawodowcami, moje panie", żebym wiedziała, że to nie
przelewki.

Potem zwrócił się do Courtney:

- Kontrobserwacja ma dwie funkcje, panno Bauer, proszę je wymienić.

background image

- Wykrywanie i unikanie procedur obserwacyjnych? - powiedziała Courtney, a jej odpowiedź
zabrzmiała jak pytanie, a nie jak dosłowny cytat ze strony dwudziestej 57

dziewiątej Przewodnika tajnego agenta po sposobach przeciwdziałania obserwacji.

- Prawidłowo - powiedział pan Solomon. Nie uśmiechnął się. Nie powiedział:

„bardzo dobrze". Spojrzał tylko na ekrany umieszczone na bokach samochodu, na kable i klawiatury,
wszystko starannie unieruchomione. - Świat jest duży, moje panie, ale dzięki temu wcale nie jest
łatwiej się ukryć. Jeśli chcecie zostać na tajnych misjach, lepiej przygotujcie się na to, że przez resztę
życia będziecie ciągle oglądać się za siebie. - Kontrobserwacja nie jest czymś, czego można nauczyć
się z książek, nie ma nic wspólnego z teorią - kontynuował pan Solomon. - Ma za to wiele wspólnego
z mrowieniem w karku i z głosem z tyłu głowy, który podpowiada, że coś jest nie tak.

Furgonetka się zatrzymała.

- W zeszłym semestrze niektóre z was - spojrzał prosto na mnie - udowodniły, że całkiem nieźle
potrafią znikać, kiedy nie chcą być widziane. Dziś natomiast zamienicie się ze śledzących w
śledzone.^Ą to, moje panie... - Pan Solomon zamilkł

na chwilę. Trwałyśmy w bezruchu i takiej ciszy, że niemal słyszałam, jak walą nam serca. - To jest
znacznie trudniejsze.

Pomyślałam o naszej pierwszej misji w zeszłym semestrze, jak pan Smith wykorzystał wszystkie
sposoby kontr-obserwacji, żeby tylko zabawić się wieczorem na rynku w Roseville. Już samo
obserwowanie go było wyczerpujące, więc wiedziałam, że pan Solomon miał rację. Przeciwnikiem
może być każdy, przeciwnicy mogą być wszędzie, przeciwnicy zawsze mają przewagę.

- Dobierzcie się w cztery pary. I pamiętajcie! Nie wiem dokładnie, ilu agentów dziś na was czeka,
moje panie, ale jeśli są dobrzy - a musicie założyć, że są naprawdę bardzo dobrzy - wtedy przyda się
wam każda sztuczka i każdy, najmniejszy nawet łut szczęścia, żeby ich zidentyfikować,

63

zgubić i dotrzeć w to miejsce przed siedemnastą. - Wyciągnął z kieszeni płaszcza kopertę i podał ją
Tinie. Przesunął się do tylnych drzwi furgonetki.

- Aha, obserwacja pomaga w robocie, ale kontrobser-wacja pozwala przeżyć. Jeśli ta operacja jest
trudna... -Pan Solomon zawiesił głos i przez chwilę nie był tylko nauczycielem. Był przyjacielem
mojego ojca. - Taka właśnie ma być.

Drzwi rozwarły się na oścież, jasne światło zalało wnętrze samochodu i zanim znów usłyszałyśmy
metaliczny brzęk zamykanych drzwi, Joe Solomon zniknął.

Mogłyśmy przelecieć trzysta kilometrów, ale równie dobrze mogłyśmy krążyć i być znów na
szkolnym podjeździe, pięć metrów od miejsca, z którego wyruszyłyśmy.

background image

Wszystko było możliwe, ale tylko jedno było pewne: w tym sprawdzianie nie chodziło o oceny. Tak
naprawdę w Akademii Gallagher w ogóle o nie nie chodziło.

- Dalej, Cammie - powiedziała Bex. Nachyliłam się i otworzyłam drzwi.

Srebrne, jasne światło wdarło się do ciemnego wnętrza furgonetki, kiedy wyjrzałam na zewnątrz i
czekałam, aż wzrok przywyknie do nowego widoku.

- Jesteśmy w Mail.

- Ekstra - powiedziała Bex i przysunęła się do mnie. Otworzyłam szerzej drzwi.

- Ale nie w tym, o którym myślisz.

Rozdział 8

Wygramoliłyśmy się po kolei z furgonetki i stałyśmy przez dłuższą chwilę, przyglądając się
trawiastej promenadzie między pomnikiem Waszyngtona a Kapitolem Stanów Zjednoczonych, sercem
Waszyngtonu. Wiele osób sądzi, że Instytut Smithsona to muzeum, ale tak naprawdę to wiele różnych
muzeów, a my znalazłyśmy się w ich centrum. Mogłyśmy obejrzeć wszystkie eksponaty, od
Konstytucji Stanów Zjednoczonych po skórzaną kurtkę Fonziego, ale miałam dziwne
przeświadczenie, że spośród wszystkich wycieczek szkolnych, które odwiedzają co roku National
Mail, nasza była zupełnie inna.

Ubrany na czarno mężczyzna rozciągał nogi na ławce, rozgrzewając się przed joggingiem. Przed
stacją metra stał długi sznur kobiet w jednakowych koszulkach z napisem: „Babki z Louisville w
Waszyngtonie". A mi przychodziło na myśl tylko jedno: o tak, pan Solomon jest naprawdę dobry.

Ostatecznie od wielu tygodni powtarzał nam, że podczas obserwacji najlepiej wykorzystać przewagę
własnego terenu. Im mniej osób ma dostęp do tego miejsca, tym łatwiej dostrzec, kto odstaje od
reszty. Tylko że tego dnia 65

Joe Solomon zabrał nas w miejsce, do którego zjeżdżają turyści z całego świata, tam, gdzie
wszystkich jest pełno: od żebraków po polityków (swoją drogą, Macey twierdzi, że nie ma między
nimi większej różnicy). Zanim się zorientowałam, Kim powiedziała dokładnie to, co sama
pomyślałam:

- Obserwują nas...

- Przyjaciele pana Solomona - dodała Mick Morrison i strzeliła kłykciami.

- I to może być... - zaczęła Anna, ale głos jej się załamał, a ona przełknęła z trudem ślinę.

- Każdy - dokończyła Bex. Wydawała się równie podekscytowana, co Anna przerażona.

Stojąca obok mnie Tina otworzyła kopertę, którą dostała od pana Solomona.

background image

- I co? - spytała Bex. - Co tam jest napisane?

Tina uniosła złożoną ulotkę z Narodowego Muzeum Historycznego i wskazała zdjęcie pary maleńkich
jasno-czerwonych bucików. Była tam odręcznie napisana notatka:

„Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. 17.00"

Jako dzieciak oglądałam Czarnoksiężnika z krainy Oz jakiś'milion razy, więc wiedziałam, że
rubinowe pantofelki Dorotki są na drugim końcu trawnika z całą resztą naszych skarbów narodowych.
Ale jako szpieg rozumiałam, że dotarcie tam na siedemnastą bez ogona będzie znacznie trudniejsze
niż stuknięcie obcasami i wypowiedzenie życzenia o powrocie do domu.

- I... o kurczę - powiedziała Bex godzinę później. Zatrzymałyśmy się przed muzeum, a potem
zrobiłyśmy

w tył zwrot i ruszyłyśmy w przeciwnym kierunku. Facet 66

w czerwonej czapce baseballowej, który śledził nas, odkąd minęłyśmy Narodową Galerię Sztuki,
poszedł dalej, jakby wcale go nie obchodziło, że dwie dziewczyny właśnie odwróciły się tuż przed
nim o sto osiemdziesiąt stopni. I być może tak było, że nie obchodziło go to. Ale z drugiej strony
może ktoś inny z jego drużyny zmienił

pozycję i zajął jego miejsce. Nie miałyśmy jak się o tym przekonać. Więc szłyśmy dalej.

- A może jesteśmy czyste - powiedziała Bex z nadzieją w głosie. - Może nikt nam nie siedzi na
ogonie.

- A może otacza nas grupa dwudziestu gwiazdorów CIA, a my nie jesteśmy wystarczająco dobre,
żeby ich zauważyć.

- No - przyznała Bex. - Jest taka możliwość. Uwielbiam bawić się w cień; poważnie.

To tak jak

chłopcy, którzy przeklinają swój wzrost i nagle odkrywają koszykówkę albo jak dziewczyny o
nienaturalnie długich palcach, które zasiadają do pianina. Świetnie mi idzie wtapianie się w
otoczenie, znikanie ^zamiana w cień w środku dnia. Okazuje się jednak, że całkowicie brak mi daru
dostrzegania innych cieni.

- Nie mogę uwierzyć, że nikogo nie rozpoznałyśmy! -powiedziałam sfrustrowana.

- Spójrz na to z jasnej strony, Cam. - Bex zatoczyła szeroki łuk ręką jak uczennica, która zwiała z
lekcji lub odłączyła się od wycieczki szkolnej. Otaczający nas ludzie na pewno uznali Bex za piękną
i egzotyczną dziewczynę -ale na pewno nie za doskonale przeszkoloną agentkę, która zapamięta twarz
każdego, kto pojawi się w odległości trzydziestu metrów od nas.

- Mogłybyśmy teraz siedzieć na językach starożytnych -zauważyła, całkiem słusznie zresztą. -

background image

Mogłybyśmy być zamknięte w piwnicy z doktorem Fibsem. - To było jeszcze trafniejsze. (Od
wypadku z okularami rentgenowizyjnymi 62

nasz profesor chemii został całkowicie pozbawiony percepcji przestrzennej i zaczął

jeszcze bardziej przyciągać wypadki). - A tak mamy przynajmniej zdecydowanie lepszy widok.

Naprawdę bym chciała, żeby Bex miała na myśli pomnik Waszyngtona albo Kapitol albo
którykolwiek zabytek przyciągający turystów do Waszyngtonu. Ale znałam ją aż za dobrze i
wiedziałam, że chodzi jej o dwóch chłopaków, którzy siedzieli na ławce jakieś dziesięć metrów
dalej i gapili się na Bex.

- Ooo! - westchnęła Bex i objęła mnie ramieniem. -Chcę jednego.

- To nie szczeniaczki.

- Daj spokój. - Złapała mnie za rękę. - Chodźmy z nimi pogadać. Są naprawdę nieźli!

No dobra... przyznaję: byli naprawdę nieźli. Ale to nie była pora, żeby ją zachęcać do wygłupów.

- Bex, mamy misję.

- No tak, ale możemy robić kilka rzeczy naraz.

- Nie, Bex. Gadanie z cywilami podczas ćwiczeń z tajnych misji to kiepski pomysł.

Uwierz mi. - Zmusiłam się do uśmiechu i dodałam śpiewnym głosem: - Wszystko super i zabawnie,
póki ktoś im pamięci nie skradnie.

- Wow - skwitowała Bex. Zmrużyła oczy od słońca. -Naprawdę jesteś...

- Jaka? - Wiedziałam, że na naszą ścieżkę skierowanych jest przynajmniej dziewiętnaście kamer z
monitoringu. Wiedziałam, że jakiś Japończyk za nami pyta żonę, czy nadal chce koszulkę z Hard Rock
Cafe. Wiedziałam mnóstwo rzeczy, ale nie miałam bladego pojęcia, co chciała mi powiedzieć moja
najlepsza przyjaciółka.

- Jaka jestem? - spytałam znowu.

Bex odwróciła wzrok, potem zerknęła na mnie i, chociaż była jedną z najodważniejszych osób, jakie
znam, odezwała się niemal ze strachem: 63

- Jesteś ciągle zakochana w Joshu.

Josh. Szkoła zaczęła się już ponad tydzień temu, ale jak dotąd nikt jeszcze nie wymówił jego imienia.
I szczerze mówiąc, na jego dźwięk poczułam się dziwnie.

- Oczywiście, że nie jestem. - Wzruszyłam ramionami i zaczęłam iść, obserwując ludzi wokół. - To

background image

ja z nim zerwałam. Pamiętasz? To nie było nic poważnego.

Bex zrównała się ze mną. Jej głos brzmiał niemal bojaźliwie:

- Nie musisz udawać, Cam.

Ale tak właśnie postępuje szpieg - udaje. Mamy pseudonimy i przebrania i posuwamy się bardzo
daleko, żeby tylko nie być sobą. Odparłam więc:

- Oczywiście, że nie jestem już w nim zakochana. -I poszłam dalej, do końca trzymając się swojej
przykrywki.

Bex pewnie zaczęłaby się ze mną spierać; jestem pewna, że zwróciłaby uwagę na to, że Josh był
moim pierwszym chłopakiem, że to z nim całowałam się po raz pierwszy; że zauważył mnie,
chociaż.,dla reszty świata byłam niewidoczna, i że to nie jest coś, o czym dziewczyna -a tym bardziej
szpieg - tak łatwo zapomina. Znając Bex, pewnie wypunktowałaby mnóstwo rzeczy, ale wtedy... pięć
metrów przed nami...

zobaczyłyśmy na ławce kobietę w beżowej garsonce, która rozmawiała przez komórkę. Nie było w
niej nic niezwykłego - zwykła fryzura, zwykła twarz. Nic poza tym, że pięćdziesiąt minut wcześniej
miała na sobie strój do biegania i pchała przed sobą wózek z dzieckiem.

- Bex - powiedziałam tak spokojnie, jak tylko umiałam.

- Widzę ją - odparła Bex.

Mała uwaga na temat rozpoznawania i gubienia ogona: żeby to zrobić dobrze - ale tak naprawdę
dobrze - trzeba

69

przejść z pół miasta. Trzeba wsiadać i wysiadać z taksówek i z wagonów metra i przebijać się przez
mnóstwo zatłoczonych chodników. Trzeba poświęcić na to cały dzień.

Ale pan Solomon nie dał nam całego dnia i w tym problem. Więc przez kolejną godzinę
wchodziłyśmy jednym wejściem do muzeum, a wychodziłyśmy drugim.

Wjeżdżałyśmy na górę schodami ruchomymi, a dwie minuty później zjeżdżałyśmy na dół windą.
Zatrzymywałyśmy się raptownie, spoglądałyśmy w lustra i wiązałyśmy sobie sznurówki, chociaż nie
było takiej potrzeby. To był istny festiwal znikania za rogiem i upuszczania papierków.
Próbowałyśmy wszystkiego, co tylko widziałam, wszystkiego, o czym kiedykolwiek słyszałam! (Bex
prawie udało się namówić mnie, żebyśmy wyszły, przez okno w łazience w Muzeum Lotnictwa i
Przestrzeni Kosmicznej, ale akurat przechodził obok jakiś urzędas i uznałyśmy, że nie będziemy
przeginać).

Mijały kolejne sekundy i słońce było coraz niżej, a w końcu cień pomnika Waszyngtona zrobił się
prawie tak długi jak całe Mail. Nasz czas dobiegał końca.

background image

- Tina - powiedziałam przez krótkofalówkę. - Jak wam idzie z Anną? - Ale odpowiedziała mi głucha
cisza. - Mick. Jesteś tam?

Spojrzałyśmy na siebie z Bex z niepokojem, bo agenci nie tracą kontaktu radiowego bez powodu, a te
powody na ogół nie są przyjemne.

Przecinałyśmy teren Mail i kierowałyśmy się na północ, licząc na to, że nikt nie wybierze tej samej
ścieżki, chyba żeby szedł za nami celowo.

- Czterdzieści siedem minut - obwieściłam, jakby Bex sama świetnie tego nie wiedziała.

Odwróciła się i spojrzała na mężczyznę, który szedł za nami zdecydowanie za szybko, a ja nie
wiedziałam, czy

65

mam to wziąć za obrazę, czy za komplement, że zawodowcy z CIA mają już gdzieś, czy ich
rozpoznamy, czy nie. Zależało im tylko na tym, żeby nas nie zgubić.

Kiedy na chodniku przed nami pojawił się tłumek dziewczyn, które zaczęły zjeżdżać długimi,
stromymi schodami do podziemnej stacji metra, spojrzałam na Bex.

- Dawaj! - zdecydowała i wmieszałyśmy się w tłum. Dziewczyny były ubrane w białe bluzy, prawie
takie same jak nasze. Na identyfikatorach miały logo z nazwą:

„Sąd Najwyższy - ćwiczenia". Od pasa w górę wyglądałyśmy niemal identycznie, więc zsunęłyśmy z
siebie płaszcze i zjechałyśmy na przestronny, wielki peron.

- Masz śliczną bransoletkę! - powiedziałam do brunetki, która stała obok, bo chociaż większość
dziewczyn ostrożnie podchodzi do nieznajomych częstujących je cukierkami, to jednak strategia
„nieznajomi prawiący komplementy" wciąż bywała zaskakująco skuteczna.

- Dzięki! - ucieszyła się dziewczyna, która jak informował identyfikator, nazywała śię Whitney i była
z Dallas. - Wy też jesteście z nami?

- Tak - odparła Bex. A potem zerknęła na swoją pierś.

- O Boże! Zostawiłam identyfikator u swojego senatora. Zdjęłyśmy je, żeby zrobić sobie zdjęcie -
wyjaśniła.

- Naprawdę? - zapytała inna dziewczyna. - Ekstra. A kto jest twoim senatorem?

Rzuciłyśmy z Bex pierwsze nazwisko, które przyszło nam na myśl:

- McHenry.

Spojrzałyśmy na siebie i zaśmiałyśmy się cichutko, a tymczasem schody wiozły nas coraz głębiej pod

background image

powierzchnię miasta.

Jedna z dziewczyn, Kaitlin przez K, szepnęła do innej, Caitlin przez C: 71

- Ciągle za nami są?

C zerknęła w górę schodów i uśmiechnęła się szeroko.

- Normalnie nas śledzą!

Bex i ja chyba wyglądałyśmy na spanikowane, bo K nachyliła się do nas i wyjaśniła:

- Te dwa przystojniaki ciągle za nami łażą.

- Och - zdziwiła się Bex. Obydwie uznałyśmy to za świetną wymówkę, żeby obejrzeć się za siebie.
Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby stwierdzić, że facet w czerwonej baseballówce był za nami (tym
razem przebrany za porucznika marynarki wojennej). A jakieś trzy metry przed nim stali chłopaki z
ławki.

Kaitlin i Caitlin się roześmiały. Niezły ubaw. Niezła zabawa. Przystojni kolesie siedzieli im na
ogonie i może myśleli sobie, że zachowują się jak supertajniacy, ale tak naprawdę chodziło im tylko
o to, żeby mieli co opowiadać, jak wrócą do domu.

A nie będzie to nic poufnego.

Kiedy dotarłyśmy do przestronnej stacji, na peronie stał już pociąg.

- Wsiadamy! - zawołała Bex.

Wszyscy rzucili się w dół schodów i popędzili do ostatnich wagonów. Dziewczyny wepchnęły się do
środka w momencie, kiedy drzwi się zamykały, a facet w czerwonej baseballówce i oficer marynarki
w jednym skoczył za nimi i ledwfr zdążył wsiąść do przedostatniego wagonu, bo pociąg już ruszał ze
stacji. Zaczął się oddalać, a ja i Bex stałyśmy u podnóża schodów ruchomych, czekając, aż nasze
nowe znajome i stary cień odjadą w dal.

Zobaczyłyśmy jak facet w pociągu przyciska twarz do szyby, a zaraz potem znika w tunelu.

Byłyśmy wolne.

Byłyśmy czyste.

Tak się nam wydawało.

Rozdział 9

Zbytnia pewność siebie to najgorszy wróg szpiega, więc tak na wszelki wypadek postanowiłyśmy z
Bex, że po wyjściu z metra się rozdzielamy. Zostało nam dokładnie dwadzieścia minut, żeby dotrzeć

background image

na spotkanie z panem Solomonem do Muzeum Historii Amerykańskiej. Dwadzieścia dodatkowych
minut, żeby upewnić się, że jesteśmy czyste.

Schowałam się gdzieś w cieniu na stacji i patrzyłam jak Bex wjeżdża schodami na górę, a potem
odczekałam tyle, ile trzeba, żeby się przekonać, że nikt jej nie śledzi.

Następnie sama ruszyłam do windy, ale kiedy sięgałam do przycisku, ktoś mnie wyprzedził.

- Cześć - rzucił jeden z chłopaków z parkowej ławki. -Kiwnął lekko głową, jak to mają w zwyczaju
wszyscy chłopacy... a przynajmniej wszyscy, których znam. Czyli inaczej mówiąc, Josh.

- Cześć. - Nacisnęłam znów na przycisk, licząc, że dzięki temu winda przyjedzie szybciej. Ostatnim
razem, kiedy jakiś chłopak powiedział mi „cześć", wszystko skończyło się naprawdę kiepsko - tak
kiepsko, że pan Solomon został nieomal stratowany wózkiem widłowym. I nie trzeba

68

chyba mówić, że takie rzeczy nie wyglądają zbyt dobrze na świadectwie szkolnym.

Kiedy drzwi windy się rozsunęły, liczyłam trochę na to, że chłopak nie wejdzie jednak do środka, ale
oczywiście wszedł; a ponieważ stacja znajdowała się całe lata świetlne pod ziemią, jazda windą
również trwała całe lata świetlne. Oparł się o barierkę. Był odrobinę niższy i szerszy w barach, ale i
tak w niewyraźnym odbiciu w drzwiach windy łudząco przypominał Josha.

- A więc - wskazał na tarczę na moim płaszczu - Akademia Guggenheim...

- Akademia Gallagher - poprawiłam.

- Pierwsze słyszę.

Właśnie o to chodziło, ale zatrzymałam to dla siebie.

- To moja szkoła.

Winda jechała coraz wolniej, natomiast zegar w mojej głowie tykał coraz głośniej, a ja zaczęłam się
zastanawiać, czy pan Solomon każe nam wracać piechotą do Roseville, jeśli żadna z nas nie wypełni
misji.

- Spieszysz się gdzieś? - zapytał chłopak.

- Właściwie tak, mam się spotkać z moim nauczycielem przed gablotą z rubinowymi pantofelkami.
Zostało mi tylko dwadzieścia minut, a jak się spóźnię, to mnie zabije,.

- Nie tyle kłamstwo, co lekka przesada, mam nadzieję.

- Skąd wiesz?

background image

- Bo powiedział, żebyśmy się spotkali przy gablocie z rubinowymi pantofelkami.

- Nie. - Pokręcił z uśmiechem głową. - Skąd wiesz, że zostało ci tylko dwadzieścia minut? Nie masz
zegarka.

- Koleżanka właśnie mi powiedziała. - Kłamstwo przyszło mi łatwo i nawet byłam z tego trochę
dumna, a zarazem szczęśliwa, że nie muszę się zastanawiać, jakim cudem

74

po czterdziestu pięciu sekundach ten chłopak zauważył coś, czego Josh nie dostrzegł

przez cztery miesiące.

- Strasznie się wiercisz - zauważył.

No to mamy już dwie rzeczy, których Josh nie dostrzegał.

- Przepraszam - powiedziałam, choć wcale nie było mi przykro. - Mam niski poziom cukru we krwi.
- Kłamstwo numer trzy. - Muszę coś zjeść. - To już nie było kłamstwo, bo... no... naprawdę byłam
głodna.

A wtedy nieznajomy chłopak zupełnie zbił mnie z pan-tałyku, bo podał mi paczkę M&M-sów.

- Proszę. Ale już prawie wszystkie zjadłem.

- Och... eee... - Co to ja mówiłam na temat nieznajomych częstujących cukierkami?

- Nie trzeba. Dzięki.

Wsunął draże z powrotem do kieszeni.

- Aha - powiedział. - Okej.

W końcu wyjechaliśmy na powierzchnię, a drzwi rozsunęły się i ukazały teren Mail.

Przez ostatnie dziesięć minut zdążył zapaść zmierzch.

- Jeszcze raz dzięki. - Wybiegłam na zewnątrz, wiedząc, że ze względu na bezpieczeństwo nie mogę
wybrać najprostszej drogi do muzeum - jeszcze nie teraz.

Musiałam...

Zaraz.

Ktoś za mną szedł! Ale nie żaden tajniak!

- Gdzie idziesz? - zapytałam, odwracając się do chłopaka.

background image

- Myślałem, że idziemy spotkać się z twoim nauczycielem w magicznej krainie Oz.

- Idziemy?

- No tak. Idę z tobą.

- Nie, nie idziesz - warknęłam, bo: a) wspominałam już o wózku widłowym, i b) jestem pewna, że
podręcznik

70

CIA nie przewiduje sprowadzania chłopaków na tajne spotkania agentów.

- Słuchaj - powiedział śmiało. - Jest ciemno. Jesteś sama. A to Waszyngton. - O

Boże. Wykonał szybki telefon do mojej babci, czy jak? - A tobie zostało tylko -

zastanowił się chwilę - piętnaście minut do spotkania z nauczycielem.

Pomylił się o dziewięćdziesiąt sekund, ale zachowałam to dla siebie. Wiedziałam tylko, że tak łatwo
się go nie pozbędę - musiałabym w tym celu zrobić znacznie większą aferę, więc już lepiej było
pozwolić mu wlec się za mną. Przyspieszyłam tylko kroku i powiedziałam:

- No dobra.

Kiedy tak szliśmy razem w zimnym wietrze, powtarzałam sobie, że wszystko jest w porządku, że
wszystko jest okej. Nikt, kto rozglądał się za dziewczyną z Gallagher, nie spodziewał się zobaczyć
jej z chłopakiem. Był moją przykrywką. Był przydatny.

- Masz niezłe tempo - zauważył, ale ja nic nie odpowiedziałam. - Masz jakieś imię?

- zapytał, jakby to było najzupełniej niewinne pytanie. Jakby to nie z tego brały się wszystkie złamane
serca i zrujnowane przykrywki.

- Jasne. Całe mnóstwo.

To chyba najbliższa prawdzie rzecz, jaką mu do tej pory powiedziałam, ale on uśmiechnął się tylko,
jakbym była naprawdę zabawna, zalotna i urocza. A muszę wyjaśnić, że żadne z tych określeń do
mnie nie pasowało, zwłaszcza że prawie w ogóle nie spałam i nie jadłam, przez godzinę siedziałam
w przepasce na oczach, a potem przez cały dzień włóczyłam się na mrozie po National Mail!

Ciekło mi z nosa. Nogi wchodziły mi do tyłka. Marzyłam tylko o tym, żeby znaleźć się przy
pantofelkach Dorotki, stuknąć obcasami i wrócić do domu. Ale musiałam znosić towarzystwo
chłopaka, który uważał, że potrzebuję opiekuna. Chłopaka, przy którym nie mogłam „być sobą".

71

background image

Chłopaka, który przyglądał mi się tak, jakby znał jakąś tajemnicę, a co gorsza, jakby ta tajemnica
wiązała się ze mną.

- Masz chłopaka? - zapytał.

Tutaj powinnam chyba napomknąć, że miałam wrażenie, że ten chłopak ewidentnie ze mną flirtuje! A
przynajmniej tak mi się wydawało, bo bez konsultacji z Macey (oraz, być może, bez przebadania
próbki głosu w analizatorze stresu, który Liz skonstruowała właśnie na potrzeby takich sytuacji) nie
mogłam mieć całkowitej pewności. W zeszłym semestrze myślałam, że nauczyłam się interpretować
sytuacje damsko-męskie, ale najwyraźniej nauczyłam się tylko tego, że dziewczęta z Gallagher nie
powinny flirtować ze zwykłymi chłopakami - i wcale nie dlatego, że nam się nie podobają. Raczej
dlatego, że mogą się nam spodobać za bardzo. A nic gorszego nie może się zdarzyć.

- Słuchaj, dzięki, że jesteś taki szarmancki i w ogóle, ale naprawdę nie ma takiej potrzeby -
mruknęłam i pewnie był to eufemizm stulecia, bo jestem przekonana, że bez problemu własnoręcznie
ukatrupiłabym go plecakiem. - To już tutaj. -

Wyciągnęłam rękę w kierunku Muzeum Historii Amerykańskiej, które stało w poświacie dwadzieścia
metrów od nas. - Poza tym widzę jakiegoś policjanta.

- Co? - Chłopak zerknął na oficera waszyngtońskiej policji, który stał na rogu ulicy.

- Uważasz, że tamten gość zapewni ci lepszą ochronę niż ja?

Szczerze mówiąc, uważałam, że nawet Liz zapewniłaby mi lepszą „ochronę" niż on, ale
powiedziałam tylko:

- Nie, uważam, że jeśli nie zostawisz mnie w spokoju, zacznę krzyczeć, a wtedy tamten gliniarz cię
aresztuje.

Chłopak chyba zorientował się, że to żart... zasadniczo. Odsunął się ode mnie i uśmiechnął. Przez
chwilę ja też się uśmiechałam.

- Hej - zawołałam, bo chociaż mnie zirytował, zalała mnie fala poczucia winy. W

końcu zachował się wobec

77

mnie jak rycerz w lśniącej zbroi. To nie jego wina, że nie jestem dziewczyną, której trzeba iść na
ratunek. - Tak czy owak dziękuję.

Kiwnął głową. Gdyby to był inny dzień albo gdybym to ja była inna, wszystko mogłoby się potoczyć
na tysiąc innych sposobów. Ale obiecałam sobie na początku semestru, że będę sobą, a moje
prawdziwe ja to mimo wszystko dziewczyna z misją.

Podbiegłam do drzwi i pchnęłam je z rozmachem, a potem ukryłam się w wąskim korytarzyku za

background image

informacją. Odczekałam dziewięćdziesiąt sekund, obserwując wejście, żeby wiedzieć na pewno, że
jestem czysta.

- Bex - odezwałam się do krótkofalówki. - Courtney... Mick... Kim... -

Powiedziałam sobie, że to niemożliwe, żeby żadnej się nie udało. Były pewnie na dole w lodziarni; a
może czekały już w furgonetce.

Złapałam ulotkę dla zwiedzających ze stojaka przy informacji, ruszyłam do wąskich schodów i
zaczęłam wchodzić na trzecie piętro, nie bardzo martwiąc się tym, że nie obejrzę żadnych
eksponatów. (W końcu na wystawie „Kuchnia Julii Child" nie zademonstrowano nawet, w jaki
sposób Julia zamieszczała w swoich przepisach kulinarnych zakodowane wiadomości).

Cźułam tykanie zegara, już prawie widziałam minę pana Solomona i słyszałam, jak mówi: „Dobra
robota". Byłam tak blisko; zerknęłam na mapę i zaczęłam wchodzić po dwa stopnie naraz, aż
dotarłam na piętro, na którym znajdowały się rubinowe pantofelki.

W wielkim, owalnym pomieszczeniu nie było pana Solomona ani moich koleżanek z klasy, ani w
ogóle nikogo. Usłyszałam, jak zegar w mojej głowie wybija piątą.

Podeszłam do gabloty, niemal identycznej jak ta, która stała na środku holu historii.

Ale zamiast miecza, którym Gillian

73

Gallagher zabiła pierwszego faceta, który usiłował zamordować prezydenta Lincolna, w gablocie
umieszczono inny skarb narodowy.

Rubinowe pantofelki były tak maleńkie i delikatne. Podekscytowała mnie myśl, że jestem w pobliżu
czegoś tak wyjątkowego. Jednocześnie zastanawiałam się, dlaczego siedem dziewcząt z Gallagher
jest poza zasięgiem i dlaczego nigdzie nie ma mojego nauczyciela! Nagle usłyszałam za sobą głos
pana Solomona:

- Spóźniłaś się cztery sekundy.

Pantofelki zalśniły, kiedy okręcałam się na pięcie.

- Ale jestem sama.

- Nie, panno Morgan. Nie jest pani sama.

Z cienia wyszedł chłopak z windy, chłopak z ławki. Spojrzał na mnie. Uśmiechnął

się. I powiedział:

- Witam ponownie, Dziewczyno z Gallagher.

background image

Rozdział 10

Pewne zmiany dokonują się powoli - na przykład ewolucja. I zapuszczanie włosów.

Inne zmiany zachodzą jednak w ułamku sekundy - za pomocą dzwoniącego telefonu czy spojrzenia
rzuconego we właściwej chwili. W tej chwili dotarło do mnie, że Akademia Gallagher nie była
jedyna. Istniała szkoła dla chłopców. A przede wszystkim zrozumiałam, że jeden z nich właśnie mnie
wykorzystał.

To nie może być prawda, powtarzałam sobie w duchu. To nie może być...

- Dobra robota, Zach - powiedział pan Solomon. Zach puścił do mnie oko, a ja pomyślałam sobie:
ale to jest prawda!

Byłam nieudolna. Byłam zdekoncentrowana. A co najgorsze, pozwoliłam, żeby jakiś chłopak stanął
mi na przeszkodzie w zrealizowaniu misji... znowu.

Cała ta sytuacja byłaby może zbyt nieznośna - zbyt upokarzająca - gdybym nie zebrała się na odwagę
i nie powiedziała:

- Witaj, Chłopcze z Blackthorne'a. - Ponieważ nie powinnam mieć zielonego pojęcia o Instytucie
Blackthorne'a dla Chłopców, przez ułamek sekundy byłam górą.

80

Pan Solomon zamrugał oczami. Zach rozdziawił usta i teraz to na mojej twarzy pojawił się uśmiech,
kiedy mój nauczyciel powiedział:

- Bardzo dobrze, panno Morgan. - Ale potem spojrzał na chłopaka, który pobił mnie moją bronią, a ja
zrobiłam się czerwona jak pantofelki Dorotki. - Ale niewystarczająco dobrze.

Cały dzień wyświetlił mi się w głowie jak film: zobaczyłam, jak Zach i jego kumpel obserwują
okręcającą się na wietrze Bex; jak chłopcy stoją na długich schodach ruchomych do stacji metra.
Cały czas tam byli - widziałyśmy ich! Ale myślałyśmy, że to tylko... chłopcy. I właściwie to byli
chłopcy. Podobnie jak my byłyśmy dziewczynami.

- Na czym polegała twoja... misja? - zaczęłam zdziwiona, że mój głos jest tak spokojny, a tętno tak
wyrównane. - Na tym, żeby uniemożliwić nam wykonanie naszej?

Chłopak przekrzywił głowę i uniósł brwi.

- Coś w tym stylu. - Potemjuśmiechnął się z wyższością i parsknął. - Myślałem, że przeze mnie może
chociaż spóźnisz się na spotkanie. Ale ty powiedziałaś mi od razu, gdzie się spotykacie, i niemal
zaprowadziłaś mnie tam.

Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję - poważnie pod obstrzałem ośmiu kamer z monitoringu i na
oczach mojego ulubionego nauczyciela i... Zacha.

background image

Myślałam, że jest szarmancki (ale nie był). Myślałam, że niezłe z niego ciacho (ale jak się tak dobrze
zastanowić, wysocy, przystojni bruneci są zdecydowanie przere-klamowani). A co najgorsze,
myślałam, że ze mną... flirtuje.

Grupa turystów podeszła do gabloty z pantofelkami i przecisnęła się bliżej. Tłum zepchnął mnie na
bok, a potem oślepił mnie flesz aparatu. Pan Solomon objął mnie ramieniem i poprowadził do drzwi.

81

Obejrzałam się na pantofelki. Ale Zach już zniknął.

Czy powrotny lot helikopterem był dziwny? Niech wyliczę: Żeby mniej wyróżniać się w tłumie, Mick
i Eva wymieniły swoje mundurki szkolne na kombinezony robocze obsługi technicznej parku National
Mail.

Kim Lee spadła ze schodów w Galerii Narodowej i musiała siedzieć z kostką obłożoną lodem i nogą
na kolanach Tiny.

Courtney Bauer ciągle była mokra po wyjątkowo pechowym incydencie z sadzawką przy pomniku
Lincolna.

Anna Fetterman gapiła się przed siebie z rozdziawionymi ustami, bo spośród wszystkich dziewcząt z
Gallagher obecnych tego dnia w National Mail, jako jedyna zrealizowała cel naszej misji (tak, wzrok
was nie myli, Anna Fetterman!) i była najbardziej z nas wszystkich zaszokowana. Nawet Bex złapała
ogon, kiedy wychodziła z metra, i nie udało jej się dotrzeć do muzeum na czas.

Z tych właśnie powodów cała grupa drugoklasistek z tajnych z Akademii Gallagher dla Wyjątkowych
Dziewcząt siedziała w milczeniu i patrzyła, jak pomnik Waszyngtona niknie w mroku, gdy helikopter
wzbijał się coraz wyżej, żeby zawieźć nas do domu.

Myślałam, że padnie mnóstwo pytań. I teorii. Ale nawet Tina Walters - dziewczyna, która włamała
się kiedyś do satelity Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, żeby poszukać rzekomej szkoły dla
chłopców - nie miała nic do powiedzenia. Ostatecznie dowiedzieć się o istnieniu ściśle tajnej szkoły
szpiegowskiej dla chłopców to jedno, a przekonać się, że są lepsi od ciebie, to zupełnie co innego.

Ziemia pod nami zamigotała i zobaczyłyśmy wreszcie rezydencję z jasno oświetlonymi oknami i
światłami odbi-82

jającymi się w śniegu. Poczułam, że helikopter siada na ziemi, a śnieg wokół nas zawirował. Pan
Solomon skierował się do wyjścia z helikoptera i zamarł na chwilę.

- Dziś poprosiłem was o coś, czego potrafi dokonać nie więcej niż pięćdziesiąt osób na całym
świecie - powiedział, a ja pomyślałam: czeka nas kazanie albo przesłuchanie. A przynajmniej
wyjaśnienie, kim byli ci chłopcy i dlaczego właśnie teraz ich poznałyśmy. Pan Solomon powiedział
jednak tylko: - Dobrze wam radzę, żeby pod koniec semestru było ich pięćdziesiąt osiem.

- Naprawdę ich widziałyście? - powiedziała godzinę później Liz. Muzyka była oczywiście włączona

background image

na cały regulator i puściłyśmy wodę w prysznicu, ale mimo to Liz i tak szepnęła:

- Oni naprawdę... istnieją?

- Liz - odparłam również szeptem. - To nie jednorożce.

- Nie - powiedziała kategorycznie Bex. - To chłopcy. A do tego... całkiem nieźli.

Moje włosy były ciężkie od wilgoci, lustro w łazience zaparowało, ale nasza czwórka i tak siedziała
za zamkniętymi drzwiami, bo: a) para wodna doskonale oczyszcza pory, i b) największa rewelacja w
historii naszego babińca rozeszła się już po korytarzach szkoły, w której podsłuch było zarówno
sztuką, jak i nauką. Nie trzeba więc mówić, że ja i moje współlokatorki nie chciałyśmy niepotrzebnie
ryzykować.

- Może to nie to, co myślisz - zasugerowała Liz. - Może oni wcale nie byli z Blackthorne'a. Może
tylko wyglądali młodo. Może...

- Och - powiedziała po prostu Bex. - To byli oni. Kiedy usiadłam na brzegu wanny i oparłam głowę
na

rękach, zrozumiałam, że najbardziej bolała mnie urażona duma.

78

- Nie mogę uwierzyć, że w ogóle z nim gadałam - przyznałam w końcu. - Nie mogę uwierzyć, że mu
powiedziałam, gdzie idę!

- Nie mogło być aż tak źle, Cam - pocieszała Liz, siadając obok.

- Nie, było znacznie gorzej! On... i ja... a potem... -Ale zamilkłam, bo w czternastu językach, które
znałam, nie było ani jednego słowa, które wyrażałoby rozsadzające mnie od środka wściekłość i
upokorzenie.

- A więc - wtrąciła Macey, podciągnęła się na blat szafki i skrzyżowała nogi. - Był

niezły?

O. Mój. Boże.

- Macey! - jęknęłam. - A jakie to ma znaczenie? Bex skinęła.

- Całkiem, całkiem.

- Dziewczyny - poprosiłam. - To, czy był niezły, nie ma nic do rzeczy.

- Ale właściwie to w jakim był typie? - zapytała Liz, otwierając notatnik i biorąc do ręki pióro. - To
znaczy, czy był w typie ślicznego chłopczyka, jak młody Leonardo DiCaprio, czy raczej w typie

background image

przystojnego twardziela, jak starszy George Clooney?

Miałam im właśnie przypomnieć, że żaden typ przystojniaka nie usprawiedliwiał

tego, że wyjawiłam mu tajne miejste spotkania, ale Bex odpowiedziała za mnie:

- W typie twardziela. Zdecydowanie twardziela. - Macey pokiwała głową z aprobatą.

Na końcu korytarza reszta drugoklasistek włamywała się właśnie do systemu monitoringu Instytutu
Smithsona i, korzystając z programu identyfikującego FBI, przeglądała zdjęcia wszystkich mężczyzn
w wieku od dwunastu do dwudziestu dwóch lat, którzy przebywali tego dnia na terenie Mail. Co
najmniej tuzin dziewczyn siedziało w bibliotece i wertowało te same książki, które my porzuciłyśmy
kilka dni temu.

84

Ciągle jednak nikt nie wypowiedział na głos nazwy Blackthorne. Nikt nie mówił o wschodnim
skrzydle. Liz zamknęła notatnik.

- Teraz już wiemy, o czym rozmawiała twoja mama z panem Solomonem. Sprawa zamknięta. -
Uśmiechnęła się. - Nigdy więcej nie będziesz musiała się z nim spotkać.

Nagle chyba jednak uznała to stwierdzenie za naiwne.

- Prawda?

O czwartej nad ranem zaczęłam naprawdę nienawidzić Joego Solomona i wszystkich jego treningów
pamięciowych. W tym momencie oddałabym wszystkie swoje oszczędności (czyli dziewięćset
czterdzieści siedem dolarów i pięćdziesiąt dwa centy), żeby zapomnieć o tym, co się stało.

Bex leżała w poświacie z okna z szatańskim uśmiechem na twarzy i pewnie śniła o walce z wrogiem
i wymyślnych przykrywkach. Liz skuliła się pod ścianą i zajmowała nie więcej miejsca niż lalka, a
Macey leżała na plecach i spała spokojnie mimo świstu powietrza, które wydobywało się z jej nosa
przyozdobionego wielkim diamentem. A ja? Mogłam tylko gapić się w sufit i błagać o sen, ale w
końcu zrzuciłam z siebie kołdrę i postawiłam bose stopy na zimnej drewnianej podłodze.

Przysięgam, nie miałam pojęcia, dokąd chcę iść. Serio. Nie wiedziałam. Wsunęłam tylko nogi w
tenisówki - bez skarpetek - i podkradłam się do drzwi. Każdy szpieg wie, że czasem trzeba iść za
głosem adrenaliny i instynktu, więc kiedy wędrowałam przez puste, ciemne korytarze, nie pytałam po
co. Skręciłam w korytarz na drugim piętrze i nie myślałam zawracać.

Przez witrażowe szyby na końcu korytarza wpadała poświata księżyca. Podkradłam się do wysokiego
regału na książki u wylotu holu historii, przy zamaskowanym 80

tajemnym przejściu. Nagle usłyszałam za sobą skrzypienie podłogi, hol przeciął

snop światła, a po chwili ktoś zaświecił mi latarką w twarz. Zakryłam rękami oczy i zaczęłam

background image

wymyślać wymówki. (Lunatykowałam... Musiałam się czegoś napić...

Śniło mi się, że nie oddałam panu Smithowi zadania domowego z WOK-u i musiałam to sprawdzić).

- Chyba nie sądziłaś, że pozwolimy ci iść bez nas, co? - zapytała Bex.

Kiedy Macey w końcu opuściła latarkę, zobaczyłam, że Liz cała się trzęsie w swojej cienkiej koszuli
nocnej, a Bex otwiera małą, czarną kasetkę; w świetle latarki połyskiwały stare, dobre, srebrne
wytrychy.

Nikt nie musiał mówić, dokąd idziemy. Wkroczyłyśmy na tę ścieżkę już kilka dni temu i w końcu
miałyśmy się przekonać, dokąd nas zaprowadzi. Kiedy Bex grzebała przy zamku do wschodniego
skrzydła, nie monitorowałam holu historii; nie patrzyłam na ciemny gabinet mojej matki; a przede
wszystkim nie zastanawiałam się nad wszystkimi obietnicami, których nie chciało mi się już
dotrzymywać.

- Mam - powiedziała Bex i w tej samej chwili drzwi się otworzyły. Osiągnęła rekordowe tempo.

Weszłyśmy do dobrze znanego korytarza. Prowadził do wielkiego, otwartego pomieszczenia. Wokół
niego znajdowały się puste klasy bez ławek. Drzwi były pootwierane i zobaczyłam, że łazienka
została przebudowana i znajdowała się teraz między dwiema... sypialniami? W powietrzu unosił się
zapach trocin i świeżej farby.

- Wygląda to na... - zaczęła Liz, ale urwała. - Pokoje mieszkalne? - dokończyła, a jej genialny umysł
próbował jakoś ogarnąć ten prosty fakt.

W pokojach znajdowały się łóżka, biurka i szafy. Teoria o terrorystach nie wydawała się już taka
przerażająca.

81

- Wiecie, co to oznacza? - zapytała Bex. Mogło to oznaczać tylko jedno.

- Chłopcy - powiedziałam. - Do Akademii Gallagher przyjeżdżają chłopcy.

- Tak. - Bex się uśmiechnęła. - Będzie okazja do rewanżu.

Rozdział 11

Akademia Gallagher nie bez powodu jest szkołą dla wyjątkowych dziewcząt. A w zasadzie z wielu
powodów. Na przykład dzięki temu, że znajdują się w niej wyłącznie damskie toalety (z wyjątkiem
pokojów nauczycielskich), cenne metry kwadratowe rezydencji można przeznaczyć na laboratoria
chemiczne i sale telewizyjne. Poza tym przeciętna nastolatka w środowisku koedukacyjnym zwykłe
spędza około stu godzin rocznie na samych tylko przygotowaniach przed wyjściem do szkoły, a ten
czas mógłby zostać spożytkowany na sen, naukę albo rozmowy na temat zalet obserwacji pieszej i
zmotoryzowanej w środowisku miejskim.

background image

Ale oto najważniejszy powód, dla którego Akademia Gallagher jest szkołą dla dziewcząt: na
początku XIX wieku panowało pełne przyzwolenie społeczne na to, żeby chłopcy uczyli się
matematyki, fizyki i szermierki, podczas gdy dziewczęta pokroju Gillian Gallagher zmuszano, by
kształciły się w szlachetnej sztuce haftu.

Gilly nie mogła zasilić szeregów tajnego wywiadu - nawet gdy uratowała życie prezydenta - bo
pozostali agenci obawiali się, że może jej zawadzać krynolina (a prawda jest taka, że krynolina
doskonale się sprawdzała przy szmuglowaniu poufnych informacji i/ lub broni).

88

Gilly zrobiła więc, co mogła: otworzyła szkołę, w której porządne panienki mogły uczyć się tego
wszystkiego, co ponoć nigdy nie miało im się przydać. Dziewczęta mogły stawać się tam kimś
wyjątkowym z dala od nacisków i wpływów ze strony chłopców.

Ale teraz... ponad sto lat później... wszystko miało się zmienić.

Następnego ranka podczas śniadania moje współlokatorki i ja gapiłyśmy się w talerze i nie bardzo
słuchałyśmy Anny Fetterman, która szczegółowo relacjonowała miniony dzień.

- Und dann sah ich ihn in den Wdndschrank gehn und ich wusste, dass ich ihn dort einschliessen
musste um dann die Stufen hin unter gehen zu koennen
- powiedziała, a ja musiałam przyznać, że
naprawdę wykazała się pomysłowością, zamykając śledzącego ją agenta w komórce na szczycie
pomnika Waszyngtona, ale nie byłam w nastroju, żeby jej to mówić.

- Cammie. Jak myślisz, kiedy oni... no wiesz... - szepnęła Liz mimo znaku, który nakazywał nam
mówić po niemiecku- ...przyjadą?

Nie miałam zielonego pojęcia. W ciągu ostatniej doby wszystko, co znałam, zmieniło się, więc nie
spieszyło mi się specjalnie do odwiedzin chłopaków - nie spieszyło mi się, żeby się urzeczywistniło.

Ale nagle realność całej sytuacji przestała być kwestią wyboru.

Mama wstała od stołu nauczycielskiego i podeszła do podium.

- Przepraszam, drogie panie, ale chciałabym coś ogłosić.

Drzwi na końcu sali otworzyły się na oścież. Wiedziałam, że w Akademii Gallagher dla
Wyjątkowych Dziewcząt nic już nie będzie takie jak kiedyś.

84

Widelce opadły na stoły. Głowy się odwróciły. Po raz pierwszy od dwunastu godzin wśród
kamiennych murów nie rozległ się najmniejszy choćby szept.

Dziewczęta z Gallagher teoretycznie powinny być przygotowane na wszystko. I chociaż mam
wrażenie, że mogłybyśmy poradzić sobie z natarciem sił

background image

nieprzyjaciela, miny moich koleżanek powiedziały mi, że żadna z dziewcząt z Gallagher nie była w
pełni przygotowana na widok piętnastu chłopców stojących przy wejściu do holu głównego.

Chłopcy nam się przyglądali. Chłopcy szli w naszym kierunku. Jedna rzecz to wiedzieć, że chłopcy
się zjawią... kiedyś. Zupełnie inna to siedzieć w miłym towarzystwie przy smacznym posiłku, a nagle
odwrócić się i zobaczyć nadciągającą chmurę nastoletniego testosteronu! (Rany, miałam przecież na
sobie spódnicę z plamą na tyłku!)

Ale czy moja mama wyglądała na osobę, która by się tym przejmowała? Nie.

Chwyciła się tylko mównicy z przodu sali i powiedziała:

- Akademia Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt jest dumna ze swojej historii... -

Byłam przekonana, że nikt jej nie słuchał. - Przez ponad sto lat nasza instytucja trzymała się na
uboczu, ale wczoraj niektóre z waszych koleżanek miały okazję poznać grupę innych wyjątkowych
uczniów z innej wyjątkowej instytucji. -

Domyślam się, że „poznać" to kryptonim dla „zostać poniżonym przez".

- Członkowie zarządu Akademii Gallagher wraz z radą nadzorczą Instytutu Blackthorne'a od dawna
uważali, że nasi uczniowie mogą się od siebie wiele nauczyć. - Mama się uśmiechnęła. Na twarz
opadł jej kosmyk ciemnych włosów, więc założyła go za ucho, a potem rozejrzała się po przestronnej
sali. - W tym roku będziemy mieli okazję się o tym przekonać.

Tina Walters wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć; Eva Alvarez trzymała sok pomarańczowy w
połowie drogi

85

między stołem a ustami, natomiast Macey McHenry zdawała się ledwie dostrzegać, że obok stołu
drugoklasistek przechodzą właśnie chłopcy. Na jedną milisekundę podniosła wzrok znad zeszytu do
chemii organicznej i zauważyła:

- To oni? - Wzruszyła ramionami. - Widziałam lepszych. - A potem wróciła do swoich notatek.

- Kiedy Gillian Gallagher była dziewczynką, w tym holu odbywały się bale i tańczono kadryla,
gromadziła się rodzina i przyjaciele, ale w ostatnim stuleciu nie pojawiło się tu zbyt wielu gości -
ciągnęła mama. - Cieszę się, że ten dzień jest pod tym względem wyjątkowy.

Dopiero wtedy zorientowałam się, że chłopcy nie byli sami. Prowadził ich jakiś mężczyzna. Miał
okrągłą czerwonawą twarz i radosny, szeroki uśmiech. Idąc głównym przejściem, machał i ściskał
dłonie mijanych dziewcząt, jakby był

uczestnikiem teleturnieju, a moja mama właśnie zaprosiła go na środek.

- Mam przyjemność przedstawić wam doktora Stevena Sandersa. Doktor Sanders...

background image

- zaczęła mama, ale urwała, bo facecik wcisnął się za stół dla nauczycieli, przysunął

sobie do ust mikrofon i powiedział:

- Doktor Steve.

- Słucham? - zdziwiła się mama.

- Mówcie mi doktor Steve - powtórzył z ponczem w ręce.

Zerknęłam na Liz, bo spodziewałam się, że pomysł zwracania się do nauczyciela po imieniu będzie
dla niej szokujący, ale ona najwyraźniej nie zauważała nikogo prócz chłopców przy głównym stole.

- Naturalnie - powiedziała mama, a potem zwróciła się do nas. - Doktor Steve i jego uczniowie
zostaną z nami do końca semestru.

Na te słowa hol wypełnił się przytłumionym gwarem.

91

- Chłopcy będą chodzić z wami na zajęcia, siadać z wami do posiłków. - Spać we wschodnim
skrzydle, pomyślałam.

- Moje panie, to wspaniała okazja - dokończyła mama. - Mam nadzieję, że wykorzystacie ten czas,
żeby zadzierzgnąć więzy przyjaźni, którym pozostaniecie wierne przez całe życie.

- Nie miałabym nic przeciwko, żeby ktoś przywiązał mnie do niego - powiedziała Eva Alvarez i
wskazała chłopaka trzymającego się nieco z boku. Na chłopaka o ciemnobrązowych włosach i
szerokich ramionach.

Na chłopaka, który skrzyżował ręce i oparł się o stół. Na chłopaka, który się uśmiechał. Do mnie.

Rozdział 12

Jakie cechy fizyczne wyróżniają członków tego plemienia, panno Bauer? - zapyta!

godzinę później pan Smith, ale chyba wyrażę zdanie całej drugiej klasy, jeśli powiem, że byłyśmy
znacznie mniej zainteresowane krajami świata niż tym, co się działo w naszej szkole. No bo jak
miałyśmy się skoncentrować kiedy na końcu klasy dostawiono dodatkowe krzesła? Krzesła, które
czekały na... chłopaków.

Nawet Liz ciągle się rozglądała, jakby chłopcy mogli w każdej chwili teleportować się z tyłu klasy.
Ale pan Smith prowadził wykład jakby nigdy nic - do chwili, kiedy jakiś niski głos zawołał: „Puk,
puk", a potem w drzwiach pojawił się doktor Steve.

- Dzień dobry, dziewczęta - przywitał się. Tyle że jeśli ktoś chce znać moje zdanie, dzień wcale nie
był dobry. I miałam już to powiedzieć, kiedy zrobił się jeszcze gorszy. Znacznie gorszy. Bo nie tylko

background image

do klasy wpadł doktor Steve i przerwał

naprawdę przyjemny wykład, ale na dodatek nie był sam.

Stało za nim trzech chłopców. Jeden był chudy, nosił okulary i miał gęstą, czarną czuprynę. Drugi
łudząco

88

przypominał typowego boga starożytnych Greków. A między nimi... stał Zach.

Koleżanki mówią na mnie Kameleon - potrafię znikać i wtapiać się w otoczenie - ale nigdy
wcześniej nie pragnęłam równie mocno jak teraz stać się niewidoczna. No bo rozumiem całe to
gadanie o współpracy międzyszkolnej; bez trudu pojmuję koncepcję koleżeństwa i pracy zespołowej.
Ale zaledwie wczoraj zostałam pobita jako szpieg, a jako dziewczyna złapałam się na flirt, co
zostało wykorzystane przeciwko mnie. Przygarbiłam się i żałowałam, że Bex nie używa już tej
odżywki zwiększającej objętość włosów, bo naprawdę chwyciłabym się wszystkich możliwych
sposobów, żeby się ukryć.

- Czym mogę służyć, doktorze Sanders? - zapytał pan Smith, nie starając się nawet ukryć
zniecierpliwienia w głosie. Ale doktor Steve tylko na niego spojrzał i wyciągnął jedną rękę przed
siebie, jakby chciał położyć na czymś palec.

- Mógłbym przysiąc, że pański głos brzmi znajomo -powiedział doktor Steve. Pan Smith to jeden z
najbardziej poszukiwanych (a zarazem paranoicznych) byłych szpiegów na świecie. Co lato zjawia
się u chirurga plastycznego CIA, żeby sprawić sobie nową twarz, nie było więc możliwości, żeby
doktor Steve go rozpoznał. - Czy my się już gdzieś*nie spotkaliśmy?

- Nie - odpowiedział chłodno pan Smith. - Jestem pewny, że nie.

- Nie pracował pan kiedyś dla Instytutu Andover, co?

- Nie - powtórzył pan Smith, a potem wrócił do tablicy, jakby uznał, że przerwa w wykładzie i tak
trwała już za długo.

- No dobrze - powiedział ze śmiechem doktor Steve. Potem wskazał na stojących za nim uczniów. -
Czy chłopcy mają się przedstawić?

89

- Z tego co wiem, doktorze Sanders...

- Steve - poprawił go doktor Steve, ale pan Smith kontynuował, nie robiąc nawet przerwy na oddech.

- .. .wykonujemy zawód, w którym imiona są w najlepszym razie tymczasowe -

dokończył. Co, jeśli się nad tym zastanowić, było delikatnie powiedzenie, biorąc pod uwagę, że ten

background image

mężczyzna (według Tiny Walters) zarejestrował w bazie CIA sto trzydzieści siedem fałszywych
nazwisk. -Ale skoro muszą... - Pan Smith przewrócił

oczami i przysiadł na brzegu biurka.

Chudy chłopak zrobił krok naprzód i pociągnął nerwowo za krawat, jakby poddawano go jakimś
wyszukanym torturom.

- Ehm... Nazywam się Jonas - powiedział i przestąpił z nogi na nogę. - Mam szesnaście lat. Jestem w
drugiej klasie...

- A więc jest pan przyjęty do tej klasy - powiedział sucho pan Smith. - Witaj, Jonas.

Siadaj, proszę.

- Doskonale, Jonas - powiedział doktor Steve, ignorując pana Smitha, który zaczął

rozdawać kartki do niezapowiedzianego sprawdzianu. - Doskonale. Jonas wybrał

specjalizację badawczą. Czy któraś z was, dziewczęta, byłaby tak uprzejma i go oprowadziła?

- Hm! - krzyknęła Liz, przypuszczalnie nie dlatego, że miała ochotę oprowadzać Jonasa, ale raczej
dlatego, że Bex właśnie kopnęła w oparcie jej krzesła (z całej siły).

Ale doktor Steve tego nie zauważył. Wskazał na Liz i powiedział:

- Doskonale! - Po raz kolejny.

(Zapamiętać: w Instytucie Blackthorne'a „doskonałość" jest prawdopodobnie definiowana według
zupełnie innych kryteriów niż te, które stosujemy w Akademii Gallagher).

- Jonas, spędzisz dzień z panną... - Doktor Steve spojrzał na Liz.

95

- Sutton. Liz Sutton.

- Doskonale - powtórzył po raz setny doktor Steve. -Grant, zechcesz...

- Jestem Grant - powiedział chłopak po drugiej stronie Zacha.

Grant nie wyglądał na ucznia drugiej klasy liceum - wyglądał jak dubler Brada Pitta.

Zajął krzesło przy Bex, która uśmiechnęła się i odrzuciła do tyłu włosy ruchem, którego nie uczą nas
na samoobronie.

O Boże! Czy właśnie tak wyglądają lekcje z chłopakami? Wiem, że chodziłam do szkoły
koedukacyjnej, zanim zaczęłam się uczyć w Akademii Gallagher, ale naprawdę, w przedszkolu i w

background image

podstawówce nie potrząsa się tak często włosami.

(Chociaż właśnie sobie przypomniałam pewien przypadek pociągania za włosy, który skończył się
prawdziwym wstrząsem, ale potem mama stanowczo zabroniła mi stosowania chwytu Wendelsky'ego
na cywilach).

Został jeszcze jeden chłopak, ale zamiast czekać na doktora Steve'a, Zach sam przeszedł na tył klasy.

- Jestem Zach - powiedział i usiadł na krześle za Grantem, na krześle koło mnie. - I chyba już sobie
znalazłem przewodniczkę.

Usłyszałam niewyraźnie, że z przodu klasy ktoś powiedział:

- Doskonale! - Choć niekoniecznie się z tym zgadzałam.

Dziewczęta z Gallagher dostają misje, trudne misje. Nieustannie. Ale zaraz po zakończeniu lekcji
WOK-u, kiedy zebrałam książki, musiałam walczyć z myślą, że jestem totalnie nieprzygotowana na
to, czym miałam się zająć. Kiedy kierowałam się do drzwi, wymieniłam w myślach

96

wszystkie powody, dla których nie powinnam się czuć tak, jak się właśnie czułam: 1. Kiedy
pracujesz w wywiadzie, powinieneś mieć jak najwięcej sprzymierzeńców,
więc znajomość z jednym
czy dwoma chłopakami z Blackthorne'a może się kiedyś
przydać.

2. Pan Solomon sam był kiedyś chłopakiem z Black-thorne'a (i może mój tata też), a jednak
wyszedł na ludzi.

3. Jak już wcześniej zauważyła Liz, nieograniczony dostęp do chłopaków może być całkiem dobrą
sprawą z naukowego punktu widzenia.

4. Wczoraj w parku Mail Zach wypełniał tylko polecenia.

5. Był miły.

6. Poczęstował mnie cukierkami.

7. To nie jego wina, że był... lepszy ode mnie.

- A więc znów się spotykamy.

Tak, Zach naprawdę to powiedział, chociaż gdybym chciała być precyzyjna, tak właściwie wcale się
nie spotkaliśmy w Waszyngtonie. Niezupełnie. Jego przykrywka rozmawiała z moją przykrywką, ale
rozmowa z kimś, kto nie wie, że jesteś szpiegiem, to zupełnie co innego niż sytuacja, kiedy jesteście
oboje w twojej ściśle tajnej szkole dla szpiegów.

Obok nas przeciskały się dziewczyny zmierzające z różnych kierunków, jak jednoczesne fale

background image

przypływu i odpływu, ale nie daliśmy się z Zachem ponieść temu nurtowi. Przyglądał się z
zainteresowaniem wielkim, kamiennym murom i otaczającym go wiekowym kolumnom.

- A więc to jest słynna Akademia Gallagher.

97

- Tak - potwierdziłam uprzejmie. Byłam w końcu jego przewodniczką, a przy tym osobą, która miała
za sobą trzy-ipółletni kurs kultury i asymilacji. - To korytarz na drugim piętrze. Jest tu większość
klas.

Ale Zach mnie nie słuchał. Zamiast tego gapił się - na mnie.

- A ty jesteś... - zaczął powoli - ... słynna Cammie Morgan.

No dobra, po pierwsze nie miałam pojęcia, skąd wiedział, jak się nazywam, ale znacznie bardziej
intrygował mnie fakt, że zupełnie ignorował przeciskające się obok ciała i szepczące po kątach
dziewczyny.

Josh zazwyczaj patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie pocałować albo wyśmiać, albo zabrać na
badanie psychiatryczne. I zdecydowanie wolałam to wszystko od spojrzenia Zacha. Nie takiego,
jakbym była sławna, ale jakbym była niesławna. A kiedy jesteś dziewczyną znaną z tego, że potrafisz
zniknąć, nie ma dla ciebie nic równie przerażającego, jak skierowany na ciebie wzrok.

- Chodź - mruknęłam, bo wydawało mi się, że upłynęło już strasznie dużo czasu.

Ruszyłam korytarzem. - Kultura i asymilacja jest na czwartym piętrze.

- Hej - powiedział i zatrzymał się gwałtownie. - Czy dobrze usłyszałem? Prowadzisz mnie na lekcję
kultury? -zapytał z kpiącym uśmiechem na ustach.

- Tak.

Wyszczerzył się jeszcze bardziej.

- Rany, mówili, że macie najcięższy program na świecie... i mówili poważnie. - Nie trzeba być
geniuszem, żeby się zorientować, że on na pewno nie mówił poważnie.

Ani trochę.

Powtarzałam sobie, że Zach jest tu, żeby „zadzierzgać więzy przyjaźni".

Powtarzałam sobie, że obiecałam mamie,

98

że nie będę już łamać żadnych zasad (a jestem prawie pewna, że zrzucenie szkolnego gościa ze

background image

schodów nie spotkałoby się z jej aprobatą). Spróbowałam zdobyć się na spokój i opanowanie i
ruszyłam na czwarte piętro, torując sobie drogę przez tłum.

- Zach, lekcje kultury i asymilacji są częścią programu nauczania Akademii Gallagher od ponad stu
lat.

Skręciliśmy w korytarz wiodący do herbaciarni.

- Dziewczyna z Gallagher potrafi się przystosować do każdych warunków kulturowych, do każdego
otoczenia. Asymilacja to nie kwestia ogłady towarzyskiej.

- Zatrzymałam się w korytarzu i oparłam rękę o framugę. - To kwestia życia lub śmierci.

Wydawało mi się, że nieźle to wyjaśniłam i że z twarzy Zacha zaczął znikać ów protekcjonalny
uśmieszek, ale nagle w holu rozległa się subtelna muzyka.

- Dziś, panie i panowie, będziemy poznawać sztukę... tańca!

A wtedy Zach nachylił się do mnie; poczułam na uchu jego ciepły oddech i usłyszałam, jak szepcze:

- Tak... Życia. I. Śmierci.

Weszłam do herbaciarni i zobaczyłam, że jedwabne zasłony w wysokich oknach, które zajmowały
jedną ścianę sali, są rozsunięte, a na wielkim pianinie postawiono bukiet świeżych orchidei. Krzesła
i nakryte obrusami stoliki zostały rozsunięte na boki, a madame Dabney stała samotnie pod
kryształowym żyrandolem.

Nauczycielka przeszła lekko po lśniącym parkiecie z chusteczką z monogramem w dłoni i
powiedziała:

- Czekałam z tą wyjątkową lekcją na naszych wyjątkowych gości.

- Słyszałaś? - szepnął Zach. - Jestem wyjątkowy.

94

- To kwestia... - zaczęłam, ale zanim zdążyłam skończyć, madame Dabney powiedziała:

- Och, Cameron, kochanie, czy zechcesz razem ze swoim kolegą zademonstrować coś przed całą
klasą?

Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, ale madame Dabney wyciągnęła nas na środek sali.

- A ty jesteś zapewne Zachary Goode. Witaj w Akademii Gallagher. A teraz proszę, żebyś położył
prawą rękę na środku pleców Cameron. - Nawet najlepiej przeszkolony człowiek mimikra nie jest w
stanie się ukryć, jeśli osoba, przed którą się chowa, obejmuje go ręką w pasie.

background image

- Dobrze. A teraz niech każdy znajdzie sobie partnera - poleciła madame Dabney. -

Tak, dziewczęta, niektóre z was będą musiały na zmianę pełnić rolę chłopców.

Usłyszałam szuranie nóg moich koleżanek. Towarzyszyły mu śmiechy i chichoty; zobaczyłam też, że
Jonas i Liz zdołali w tym samym momencie nadepnąć sobie na stopy. Tymczasem ja i Zach staliśmy
na środku sali i czekaliśmy na instrukcje.

- Dziewczęta - powiedziała madame Dabney. - Połóżcie prawą dłoń na dłoni partnera. - Zrobiłam to.

- Co jest grane, Dziewczyno z Gallagher? - powiedział Zach i zerknął na mnie. -

Chyba nie wściekasz się za wczoraj ,Co?

Muzyka zabrzmiała głośniej; nauczycielka powiedziała:

- A teraz, panie i panowie, zaczniemy od kroku podstawowego. Nie, Rebecco, jeśli chcesz tańczyć z
Grantem, musisz dać mu się prowadzić!

Zach uśmiechnął się tylko i popatrzył na mnie znacząco.

- To była przykrywka, Dziewczyno z Gallagher. Misja. Może to słowo obiło ci się o uszy?

95

Ale zanim zdążyłam mu odpowiedzieć, madame Dabney położyła jedną rękę na plecach Zacha, a
drugą na moich i zakomunikowała:

- Trzymajcie mocno swoich partnerów. - Przycisnęła nas bliżej do siebie i nim się zorientowałam,
już tańczyliśmy.

Rozdział 13

Zycie w szkole dla szpiegów nigdy nie było nudne (z oczywistych przyczyn), ale następne dwa
tygodnie należały do jednych z najintensywniejszych tygodni w ca-

łym moim dotychczasowym życiu przyszłej pracownicy wywiadu. Poświęciłam je niemal w całości
na: a) unikanie Zacha, b) próbę nierobienia sobie zaległości w nauce, c) odróżnianie plotek od
faktów. Na przykład: Delegacja z Blackthorne'a składała się z piętnastu chłopców od ósmej klasy
podstawówki do czwartej średniej. Fakt.

Jeden z chłopców był synem zniesławionego podwójnego agenta, a CIA upozorowało jego śmierć i
zaadoptowało go, żeby zamienić go w uśpionego szpiega. Plotka.

Doktor Steve złamał serce madame Dabney, wdając się w romans z pakistańską tancerką brzucha we
francuskiej Szampanii. Plotka (prawdopodobnie).

background image

Natomiast dwie rzeczy były bez wątpienia w stu procentach prawdziwe: 1) we wszystkich
świetlicach o każdej porze nocy aż wrzało od rozmów, więc nawet najbardziej zdeterminowana
agentka nie mogła się wyspać, 2) w szkole, do której chodzą chłopcy z krwi i kości, poranne
przygotowania zaczynają się zdecydowanie wcześniej.

102

Z tego właśnie powodu, kiedy w piątkowy poranek siedziałam z Macey w holu głównym, walczyłam
z zamykającymi się oczami.

- Wiecie, że w zeszłym roku Jonas był finalistą Fieldstein Honor? - zapytała Liz po japońsku, ale
zaraz przeszła na angielski. - Czy to nie jest naprawdę... wow.

Na drugim końcu stołu Courtney Bauer i Anna Fetterman rozprawiały o tym, jak zrobić sobie
pasemka za pomocą odczynników z laboratorium chemicznego. (Zapamiętać: nigdy nie dopuszczać
Courtney Bauer i Anny Fetterman w pobliże swoich włosów). Mick Morrison i Bex rozmawiały o
imponującym chwycie mankato, który Grant zademonstrował dzień wcześniej na samoobronie.

Nagle ktoś się do mnie przysiadł.

- Ne, Cammie, Zach toha donattenno? - zapytała Tina Walters.

No dobra, w tym momencie powinnam chyba zauważyć, że było wcześnie, tej nocy.

za długo nie pospałam, a w różnych językach jedno zdanie może mieć wiele różnych znaczeń. Jednak
mogłabym przysiąc, że Tina Walters właśnie mnie zapytała, czy między mną a Zachem jest „coś na
rzeczy". A na pewno mówiąc „coś", nie miała na myśli dodatkowych zadań!

- Tina! - syknęłam, bo widziałam, że Zach stoi nie dalej niż pięć metrów od nas, je gofry i rozmawia
z panem Solomonem. - O czym ty gadasz?

- No wiesz - powiedziała Tina i szturchnęła mnie. -Nie patrz teraz. Gapi się na ciebie.

Nie mam pojęcia, jak zwykłe dziewczyny reagują na polecenie: „Nie patrz teraz", ale dziewczyny
szkolone na szpiega znajdują w pobliżu powierzchnię odbijającą (w tym przypadku srebrny dzban z
sokiem pomarańczowym) i patrzą.

98

Zach mi się przyglądał. Ale to samo robił pan Solomon.

- No więc - zagadnęła znów Tina. - Podoba ci się? Chyba nie mówiła poważnie.

Potem rozejrzałam się

wokół siebie, zobaczyłam, że wszystkie dziewczyny przy stole podsłuchują, i stwierdziłam, że Tina
mówiła najzupełniej poważnie!

background image

Nie mogłam uwierzyć, że mnie o to pyta. W holu głównym. Z chłopakami... dokoła!

Jakby nie wiedziała, że standardowa procedura wymaga podstawowego zbadania terenu i użycia
wykrywacza podsłuchów, zanim rozpocznie się tak poufną rozmowę. No jasne, w holu było dość
głośno, ale kto wie, czy w Instytucie Blackthorne'a nie mieli lekcji czytania z ruchu ust.

Ale czy Tina się tym przejęła? Nie. Nachyliła się tylko bliżej i wyglądała na równie podekscytowaną
jak wtedy, gdy się dowiedziała, że profesor Buckingham organizowała latem ochronę księcia
Williama, i powiedziała:

- Z tego, co wiem, możesz go sobie zaklepać, bo rozmawiałaś z nim pierwsza. Jeśli go chcesz.

Dziewczęta z Gallagher się uczą. Przygotowują. Nigdy nie robią niczego po łebkach. Ale przede
wszystkim nie dopuszczają do tego, żeby ktokolwiek - nawet piętnastu chłopaków z Blackthorne'a -
stanął między nimi.

- Tina - powiedziałam powoli, nachylając się przez stół i Źniżając głos niemal do szeptu. - Oficjalnie
zrzekam się wszelkich roszczeń do Zacha.

Tina uśmiechnęła się i pokiwała głową. Wszyscy wrócili do śniadania.

- Przejdzie im.

Głos był tak cichy, że miałam wrażenie, że to omamy słuchowe. Ale nagle zobaczyłam Macey
McHenry - dziewczynę, którą zaczepiano na ulicach Nowego Jorku i proponowano sesję zdjęciową
na okładkę „Vogue'a" - jak siedzi w pogniecionym mundurku szkolnym z włosami związany-104

mi w kitkę i czyta najnowsze wydanie „Dziennika Ekstremalnych Ekstrakcji".

- Faceci, jak każda nowość, w końcu spowszednieją -powiedziała Macey, nieświadoma, że gapi się
na nią trzech chłopaków siedzących przy stole ósmej klasy. Nie przejmowała się też tym, że jako
jedyna na całej sali nie ma na sobie ani śladu makijażu.

Szkoła wyglądała tak, jakby ktoś zainfekował ją jakimś wirusem, ale Macey znała setki chłopaków,
zanim się tu zjawiła. A ja znałam Josha. My dwie miałyśmy już kontakt z chłopakami, więc
zdążyłyśmy wytworzyć przeciwciała. Jednym słowem, byłyśmy uodpornione.

Nie mam co do tego całkowitej pewności i nie jest to w żaden sposób naukowo potwierdzone, ale
wydaje mi się, że najbardziej ekscytujące słowa w języku angielskim to: „Tajni, idziemy". A
przynajmniej takie miałam wrażenie, kiedy winda otworzyła się na podpoziomie pierwszym i
zobaczyłam pana Solomona, który szedł w naszą stronę, zakładając kurtkę.

Nie kazał nam otworzyć podręczników; nie kazał siadać. Poprowadził nas za to na górę po schodach
i wyprowadził przez otwarte drzwi na rześkie, chłodne powietrze, prosto do rubinowoczerwonej
furgonetki z herbem Akademii Gallagher na boku.

Wiem, że może brzmi to rozczarowująco po przygodzie z helikopterem, ale szczerze mówiąc, lot

background image

helikopterem w towarzystwie siedmiu sióstr był jak czysty relaks w porównaniu z przejażdżką
furgonetką... z chłopakami.

Grant usiadł obok pana Solomona z przodu furgonetki. Zach siedział po drugiej stronie, miał
spokojny i wyrównany oddech. W Instytucie Blackthorne'a albo wytrenowali go naprawdę świetnie,
albo bardzo kiepsko, bo chyba nie pojmował, że był zamknięty na pace furgonetki z ośmioma

100

znakomicie przeszkolonymi nastolatkami, z mężczyzną, który (według Tiny) udusił

kiedyś jugosłowiańskiego handlarza bronią za pomocą rajstop z podwyższonym stanem, i z...
doktorem Steve'em.

- No, no, panie Solomon - nawijał doktor Steve - wykonał pan z dziewczętami kawał

doskonałej roboty. Wprost doskonałej.

Pan Solomon opowiadał nam w tym tygodniu o ewakuacji w ruchu i przeszło mi przez myśl, że wziął
nas tu po to, żeby zademonstrować, jak wyrzucić kogoś z jadącego pojazdu; ale po chwili
przypomniałam sobie, że przecież to doktor Steve prowadził.

- Dziewczęta, musicie uważnie słuchać tego człowieka - powiedział doktor Steve. -

To żywa legenda.

- Ale muszą zapamiętać, że najważniejsze z tego jest słowo „żywa" - skomentował

pan Solomon.

Poczułam, że samochód zwalnia przy bramie wjazdowej, a potem skręca w prawo i wjeżdża na
dobrze znaną mi drogę.

- Panie i panowie, dziś zajmiemy się podstawami - powiedział lekko pan Solomon, jakby panowie
byli tu od zawsze. - Chcę dziś zobaczyć, jak się poruszacie; jak ze sobą współpracujecie.
Obserwujcie uważnie otoczenie i pamiętajcie - wasz sukces w tym zawodzie w połowie zależy od
tego, czy potraficie wtopić się w otoczenie, więc dziś będziecie grupką uczniów z prywatnego
liceum, która wybrała się na wycieczkę do miasta.

Pomyślałam o logo Akademii Gallagher na samochodzie, potem zerknęłam na swój mundurek i
odnotowałam w myślach, jakiej wersji siebie mam się dziś trzymać. Siedząca obok Bex spytała:

106

- A kim tak naprawdę jesteśmy?

- Grupą szpiegów. - Pan Solomon wyciągnął z kieszeni ćwierćdolarówkę i ją podrzucił. - Która bawi

background image

się w berka. - Zanim moneta wylądowała na jego otwartej dłoni, wiedziałam, że nie chodzi o
losowanie „orzeł czy reszka".

- Tajne podanie, panno Baxter - powiedział pan Solomon. - Definicja.

- Czynność polegająca na potajemnym przekazaniu przedmiotu pomiędzy dwoma agentami.

- Dobrze - powiedział pan Solomon. Zerknęłam na Zacha, spodziewając się, że przewróci oczami
czy coś w tym stylu, bo szczerze mówiąc, tajne podanie nie było dużo bardziej skomplikowane niż
nauka walca u madame Dabney. Dokładniej mówiąc, tajne podanie to tradycyjna technika; jest jednak
istotne, bo w przeciwnym razie pan Solomon nie zapakowałby nas tego dnia do furgonetki. - Mogą
wam umknąć drobiazgi, panie i panowie. A to drobiazgi się liczą.

- Święta racja - przytaknął doktor Steve z przedniego siedzenia. - Jak mówiłem dyrektor Morgan
dziś...

- Dziś liczy się tylko ulica i wy - ciągnął pan Solomon, ignorując doktora Steve'a. -

Zadanie może i jest dość tradycyjne, ale to wasze rzemiosło w najczystszej postaci.

Wyciągnął spod siedzenia małe pudełko, a ja od razu rozpoznałam tajny zestaw do komunikacji
radiowej i maleńkie kamerki ukryte w spinkach, kolczykach, spinkach do krawatów i srebrnych
krzyżykach, identycznych jak ten, który założyłam w zeszłym semestrze.

- Patrzcie. Słuchajcie - powiedział pan Solomon. - Nie zapominajcie o komunikacji.

Obserwujcie.

Kim Lee męczyła się z przypięciem do płaszcza broszki kamerki w kształcie flagi amerykańskiej, a
wtedy Grant powiedział:

- Pomogę ci. - A kiedy to robił, Kim zamrugała rzęsami i lekko omdlała (tak, naprawdę omdlała).

- Dobierzcie się w pary - instruował dalej pan Solomon, kiedy samochód się zatrzymał. - Wtopcie
się w otoczenie i pamiętajcie, że was obserwujemy.

107

Porozumiałam się wzrokiem z Bex i zaczęłam wychodzić, ale zanim zdążyłam wystawić nogę na
zewnątrz, pan Solomon powiedział:

- Nie, nie, panno Morgan. Pani już chyba ma partnera.

To nie powinno być wcale takie trudne - ani tajne podania, ani pytania, które zadawał

nam przez słuchawki w regularnych odstępach czasu pan Solomon. Żadna z tych rzeczy. Kiedy jednak
gramoliłam się z furgonetki, wiedziałam, że będzie to jedno z najtrudniejszych zadań, w jakich

background image

kiedykolwiek brałam udział. Po pierwsze dlatego, że w piątek

o jedenastej przed południem na rynku w Roseville w stanie Wirginia nie ma zbyt wielu pieszych, a
każdy wie, że kiedy chcesz przekazać coś potajemnie drugiemu agentowi, tłum pieszych jest sprawą
kluczową.

Poza tym pomimo jasno świecącego słońca i bezchmurnego nieba na dworze było dość zimno, więc
mogłam założyć rękawiczki i potencjalnie obniżyć swoją zdolność manewrowania ćwierćdolarówką,
albo chodzić bez rękawiczek i odmrozić sobie ręce.

No i oczywiście pozostaje jeszcze ten problem, że na tajnych misjach partner jest twoją liną
ratunkową, a ja miałam za partnera Zacha.

- Chodź, Dziewczyno z Gallagher - powiedział i ruszył w stronę placu. - Będzie zabawa.

Ale to wszystko nie wyglądało mi na zabawę - ani trochę. Zabawa to maratony filmowe; zabawa to
eksperymentowanie z czternastoma różnymi smakami lodów i tworzenie własnej kompozycji.
Zabawa to na pewno nie włóczenie się po okolicy, w której poznałam najbardziej uroczego chłopaka
na świecie, całowałam się z nim, a potem z nim zerwałam. I nie jest zabawą tajne ćwiczenie z innym
chłopakiem, który nie potrafi być ani trochę uroczy.

103

Na środku placu nadal stała altana. Za moimi plecami było kino, a apteka Abramsa -

rodzinny biznes Josha -znajdowała się w tym samym miejscu od siedemdziesięciu lat. Kiedy się
gdzieś wraca, coś powinno się zmienić, ale poza widokiem moich koleżanek, które szły parami
chodnikiem, wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak zapamiętałam. Nie zmieniły się nawet
torebki na wystawie butiku Andersona; przez chwilę miałam wrażenie, jakby ostatnie dwa miesiące
mi się przyśniły.

- A więc - odezwał się Zach i wyciągnął się na schodach pawilonu. - Często tu bywasz?

Poluzowany kamień, pod którym chowaliśmy z Joshem nasze liściki - nasza pierwsza skrzynka
pocztowa - był jakieś pół metra dalej, więc wzruszyłam tylko ramionami i powiedziałam:

- Kiedyś tak, ale potem zastępca dyrektora CIA wymusił na mnie obietnicę, że przestanę. - Zach
parsknął cicho i spojrzał na mnie pod słońce, mrużąc oczy.

W słuchawce usłyszałam głos pana Solomona:

- W porządku, panno Walters, do dzieła. Niech pani uważa na postronnych obserwatorów, proszę
działać szybko i sprawnie.

W południowej części placu mijały się Tina i Eva; ich dłonie otarły się o siebie na ułamek sekundy,
kiedy przekazywały sobie ćwierćdolarówkę.

background image

- Dobrze - powiedział pan Solomon.

Zach odchylił głowę, zamknął oczy i wystawił twarz do słońca, jakby od zawsze tu przychodził.

- A ty? - zapytałam, kiedy cisza stała się już nie do zniesienia. - Gdzie jest Instytut Blackthorne'a?

- Och. - Uniósł brew. - To tajne.

Nic na to nie mogłam poradzić: wściekłam się.

- A więc ty możesz spać w mojej szkole, a ja nie mogę nawet wiedzieć, gdzie jest twoja?

109

Zach znów się roześmiał, ale tym razem inaczej, już nie kpiąco, ale głębiej, jakbym przypadkiem
otarła się o żart, którego nigdy nie zdołam zrozumieć.

- Uwierz mi, Dziewczyno z Gallagher, nie chciałabyś nocować w mojej szkole.

No dobra, muszę przyznać, że moja szpiegowska natura i nastoletnia ciekawość wzięły górę.

Przez słuchawki usłyszałam głos pana Solomona:

- Na południowo-zachodnim rogu placu dwóch mężczyzn gra w szachy. Ile ruchów brakuje
mężczyźnie w zielonej czapce do szach-mata, panno Baxter?

Bex odpowiedziała: „Sześć", i nie zgubiła nawet kroku, przechodząc z Grantem po przeciwnej
stronie ulicy.

- Co to znaczy? Dlaczego nie możesz mi powiedzieć?

- Po prostu mi zaufaj, Dziewczyno z Gallagher. - Wyprostował się, oparł łokcie na kolanach, a kiedy
na mnie patrzył, miałam wrażenie, że przekazujemy sobie coś bardziej znaczącego niż moneta. -
Możesz mi zaufać?

Podarty, wyblakły bilet kinowy przefrunął nad trawnikiem. Pan Solomon powiedział:

- Panno Morrison, minęła pani przed chwilą trzy samochody zaparkowane na Main Street, proszę
podać ich numery rejestracyjne. - A Mick wyrecytowała odpowiedź.

Ale Zach nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja pomyślałam sobie, że być może to pytanie jest
najtrudniejsze ze wszystkich, które tu padły.

W szybie wystawowej apteki zobaczyłam, jak Eva upuszcza monetę do otwartej torby stojącej u stóp
Courtney, i natychmiast w słuchawce usłyszałam ostrzeżenie pana Solomona:

- Panno Alvarez, ma pani za sobą bankomat. Bankomat to kamery. Więcej ostrożności, moje panie.

background image

Zach kiwnął głową i powiedział:

105

- Solomon jest dobry. - Jakby to nie rozumiało się samo przez się.

- Owszem.

- Mówią, że ty też jesteś dobra. - I w tym momencie, mimo wytężonego treningu na lekcjach
samoobrony, czułam, że byle podmuch może mnie zwalić z nóg, bo: a) nie miałam pojęcia, kim są
„oni" i skąd mają takie informacje, i b) nawet jeśli jego informatorzy byli wiarygodni, w życiu bym
nie pomyślała, że usłyszę coś takiego z ust Zacha-ry'ego Goode'a.

- Dobra, Zach - powiedział pan Solomon. - Nie odwracając się, powiedz, ile okien wychodzi na plac
od strony zachodniej.

- Czternaście. - Zach nawet się nie zająknął. Ani na chwilę nie spuścił ze mnie wzroku. - Mówią, że
jesteś człowiekiem mimikrą.

Znów oparł się o schody.

- Wiesz, chyba dobrze, że to my musieliśmy cię śledzić w Waszyngtonie. Gdybyś ty mnie śledziła,
pewnie w ogóle bym nie zwrócił na ciebie uwagi.

To miał być komplement - wiedziałam o tym. W końcu dla szpiega nie ma chyba większej pochwały.
Ale w tej chwili, w miejscu, w którym byłam na pierwszej randce i w którym pierwszy raz się
całowałam, nie odebrałam tego jak szpieg; odebrałam to jak dziewczyna. A dla dziewczyny to nie
jest komplement, kiedy chłopak pokroju Zacha Goode'a mówi, że w ogóle by nie zwrócił na ciebie
uwagi.

Ani trochę.

Powinnam się odszczeknąć. Powinnam zażartować. Powinnam zrobić cokolwiek, zamiast odwracać
się na pięcie i porzucać altanę, swojego partnera i swoje zadanie.

Bex i Grant zmienili nagle kierunek i szli prosto na mnie. Poczułam, jak Bex wpada na mnie, rzuca:
„Przepraszam", i muska delikatnie moją rękę.

111

- Ładne podanie, panno Baxter - powiedział pan Solomon, a ja zostałam z monetą w dłoni.

Skręciłam w boczną uliczkę na przeciwległym końcu placu, minęłam aptekę i przez chwilę
pomyślałam o jednym jedynym chłopaku, który mnie zobaczył - jeden raz - i zaczęłam się
zastanawiać, czy życie nie jest przypadkiem serią tajnych podań. Coś przychodzi i odchodzi.

Nagle usłyszałam znajomy głos:

background image

- Cammie, to ty?

I zrozumiałam, że bywa też, że czasem coś powraca.

Rozdział 14

Josh. Przede mną stał Josh. Josh podchodził bliżej. Josh patrzył na mnie i uśmiechał

się do mnie.

- Hej, Cammie, tak myślałem, że to ty.

No dobra, wiem, że jestem zielona w tych sprawach, ale mogłabym przysiąc, że nie gada się z byłym
chłopakiem. Tak naprawdę mogłabym przysiąc, że przed byłym należy się kryć, co jak dla mnie
brzmiało świetnie, bo w chowaniu się jestem najlepsza.

Ale Josh mnie zobaczył. Josh zawsze mnie widział.

- Cammie? - powtórzył. - Wszystko w porządku?

Naprawdę nie miałam pojęcia, co mam mu odpowiedzieć, bo z jednej strony Josh stał przede mną -
mówił do mnie! A z drugiej przecież z nim zerwałam. I okłamałam go. A ostatnim razem, kiedy go
widziałam, zjawił się na ćwiczeniach z tajnych, przejechał wózkiem widłowym przez ścianę i poddał
się modyfikacji pamięci, więc

„w porządku" nie było akurat tym słowem, które przyszło mi do głowy, kiedy próbowałam opisać
stan swoich uczuć.

Szpiedzy potrafią robić kilka rzeczy na raz - obserwują i przetwarzają, kalkulują i kłamią, ale nigdy
bym nie

113

przypuszczała, że mogą odczuwać w jednej chwili tyle szczęścia, przerażenia i skrępowania naraz,
więc wymamrotałam:

- Cześć, Josh. -1 ze wszystkich sił usiłowałam zapanować nad głosem.

- Co tu robisz? - zapytał Josh, a potem rozejrzał się po wąskiej uliczce, jakby ktoś go śledził (jeśli
się nad tym zastanowić, nie było to do końca bezzasadne).

- Och, jestem... ze szkołą. - Na dźwięk słowa „szkoła" Josh wzdrygnął się lekko.

Zerknęłam na swój mundurek, w którym aż do tej chwili Josh nigdy mnie nie widział. -A co u ciebie?

- Dobrze. A u ciebie?

background image

- Dobrze - powtórzyłam, bo chociaż mogłam mu powiedzieć wiele rzeczy w wielu różnych językach,
to, co najbardziej chciałam powiedzieć, było jednocześnie tym, czego ani jako szpieg, ani jako
dziewczyna, nigdy bym mu nie zdradziła.

- A więc oboje mamy się dobrze - powiedział Josh. Zmusił się do uśmiechu. - Co za fart.

O Boże, to spotkanie chyba nie mogłoby być bardziej krępujące, pomyślałam dokładnie w chwili,
gdy... otóż... spotkanie zrobiło się znacznie bardziej krępujące.

- Josh. - Znajomo brzmiący głos był delikatny. - Josh, twój^ata mówi, że mógłby... -

Głos zamarł, a ja zobaczyłam, jak z bocznych drzwi apteki wychodzi jedna z najstar-szych
przyjaciółek Josha.

Krótkie blond włosy DeeDee wystające spod różowej czapki podskakiwały lekko.

Do kompletu miała różowy szalik. I różowe rękawiczki bez palców. Róż był

zdecydowanie znakiem rozpoznawczym DeeDee.

- O Boże, Cammie! Jak miło cię zobaczyć! - zawołała. Zamilkła i przez chwilę przyglądała się
uważnie mojemu mundurkowi, jakby dochodziła do wniosku, że prawie

114

wszystko, co jej mówiłam w zeszłym semestrze, było kłamstwem. A potem, pomimo wszystko,
DeeDee mnie uściskała.

- Cześć, DeeDee - powiedziałam i uśmiechnęłam się sztucznie. - Ciebie również...

miło... widzieć. - i rzeczywiście by tak było, gdybym nie zauważyła nagle czegoś, co nie miało nic
wspólnego z rolą szpiega na misji szkoleniowej, natomiast dużo z rolą byłej dziewczyny.

DeeDee i Josh stali zbyt sztywno i zbyt usilnie starali się nie dotykać. Rzucili sobie spanikowane
spojrzenia, które mówiły: „Zostaliśmy przyłapani". I: „Myślisz, że się zorientowała?" Nie trzeba być
geniuszem, żeby patrząc na nich, wiedzieć, że Josh i DeeDee nie byli już tylko przyjaciółmi.

Szpiedzy nie szkolą się po to, żeby zawsze wiedzieć, co myśleć; szpiedzy szkolą się po to, żeby w
takich chwilach jak ta, nie trzeba było myśleć; żeby nasze ciała reagowały automatycznie i robiły za
nas, co trzeba. Usta ułożyły mi się w uśmiech.

Płuca oddychały. Nie dałam nic po sobie poznać, nawet kiedy usłyszałam w uchu głos pana
Solomona, mówiący:

- Dobra, panno Morgan, pora na panią.

- My... to znaczy... ja... - poprawiła się szybko DeeDee, jakby chciała ukryć fakt, że parę tygodni

background image

temu przestała reprezentować liczbę pojedynczą. - Współorganizuję festyn wiosenny. Będzie
potańcówka... no wiesz... poważna sprawa... - Zaczęła się plątać, co jest dość typowe dla osób, które
po raz pierwszy próbują użyć przykrywki.

-A Josh pomaga mi przekonać firmy, żeby zasponsorowały nagrody na loterii fantowej. Podczas
festynu. Wieczorem w przyszły piątek. I...

Być może gadałaby tak w nieskończoność, a ja być może bym jej na to pozwoliła, ale nagle w
wąskiej uliczce rozległ się głos:

110

- Tu jesteś, Cammie. - Zach wyszedł zza rogu, zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na mojego byłego
chłopaka, na DeeDee, a w końcu na mnie. - Zastanawiałem się, gdzie zniknęłaś. - Odwrócił się do
Josha, wyciągnął rękę i powiedział:

- Jestem Zach.

DeeDee spojrzała na Zacha, potem znów na mnie, i uśmiechnęła się tym swoim typowym,
amerykańskim uśmiechem, jakby to było najwspanialsze spotkanie wszech czasów!

Ale Josh się nie uśmiechał. Patrzył to na Zacha, to na mnie, z tą samą miną, jaką miewał, kiedy
odrabiał zadanie z chemii - jakby miał odpowiedź przed nosem, ale nie za bardzo ją widział.

- Zach - powiedziałam, czując, że do głosu dochodzą lekcje kultury i asymilacji. - To jest DeeDee. I
Josh. To... -zaczęłam i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, jak skończyć to
zdanie.

- Jesteśmy przyjaciółmi Cammie - pospieszyła mi na ratunek DeeDee.

- Zach i ja... - zaczęłam, ale znów nie znalazłam słów, żeby skończyć.

- Chodzimy razem do szkoły - powiedział Zach, a ja przez moment dziwiłam się, jak łatwo przyszło
mu to kłamstwo, aż się zorientowałam, że przecież to wcale nie było kłamstwo.

- Naprawdę? - DeeDee była zdezorientowana. - Myślałam, że to żeńska szkoła?

- Bo tak naprawdę w tym semestrze jestem tylko na wymianie w Akademii Gallagher.

Nagle (i przysięgam, że nie zmyślam) Zach wziął mnie za rękę!

- Och. - DeeDee zrobiła wielkie oczy, a jej spojrzenie powędrowało od Zacha do mnie i do naszych
złączonych

111

rąk. - To naprawdę wspaniale! - Cała się rozjaśniła, a ponieważ DeeDee to najbardziej

background image

nieszpiegowska ze wszystkich znanych mi dziewczyn, nie miałam wątpliwości, że cieszy się moim
szczęściem.

Spojrzałam na Zacha i spróbowałam go zobaczyć oczami DeeDee. Był całkiem wysoki i miał dość
szerokie ramiona. Przypuszczam, że kiedy już wpadasz przypadkiem na swojego byłego chłopaka z
jego nową dziewczyną, bywają zapewne znacznie gorsze przykrywki. (Wiem, bo mama opowiadała
mi kiedyś historię o Nadwołżańskim Okręgu Federalnym w Rosji i pewnym bardzo pechowym
kapeluszu). Nie zmieniało to jednak faktu, że w końcu znów widziałam Josha, ale Josh... był z
DeeDee. A ja trzymałam za rękę nie tego chłopaka, co trzeba.

- Cam - powiedział Zach, a ja uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy zwrócił się do mnie po
imieniu zamiast: Dziewczyno z Gallagher. Brzmiało to... hm... inaczej. -

Samochód odjeżdża za dziesięć minut. - Skinął Joshowi i DeeDee. - Miło było was poznać.

- Ciebie też - powiedziała DeeDee, ale Josh nie odezwał się ani słowem, kiedy odprowadzaliśmy
wzrokiem oddalającego się Zacha. Był już za rogiem przy pralni chemicznej, kiedy pojęłam, że wziął
ze sobą ćwierćdolarówkę.

Chociaż nie miałam ochoty tego przyznawać, Zachary Goode był naprawdę dobry.

- No... więc... chyba nie będę wam już przeszkadzać. - Zrobiłam krok do tyłu.

- Może wpadniesz? - zawołał za mną Josh. Zatrzymałam się. - W przyszły piątek.

No wiesz, całe miasto tam będzie. Mogłabyś przyjść, gdybyś miała ochotę.

- I weź Zacha - dodała szybko DeeDee.

- Brzmi fajnie - powiedziałam, tyle że gdybym miała być szczera, wspólna impreza z Joshem,
DeeDee i Zachem brzmiała jak tortura zakazana Konwencją Genewską.

Ale

117

oczywiście nie mogłam tego powiedzieć. Oczywiście musiałam się uśmiechnąć. I skłamać. Kolejny
raz.

Wady i zalety bycia szpiegiem ze złamanym sercem: Zaleta: Kiedy tylko masz ochotę komuś
przyłożyć, możesz to zrobić. Tak mocno jak
tylko chcesz. Na ocenę.

Wada: Osoba, której przyłożysz, może ci oddać. Mocniej. (Zwłaszcza gdy tą osobą jest Bex).

Zaleta: Wysokie, kamienne mury i specjalistyczne zabezpieczenia znacząco redukują szansę
przypadkowego spotkania byłego chłopaka i jego nowej dziewczyny
w niezwykle krępujących
okolicznościach.

background image

Wada: Zaawansowane szkolenie wykształca u ciebie niezawodną pamięć fotograficzną, przez którą
nigdy nie zdołasz zapomnieć widoku zakochanej pary.

Zaleta: Możesz bez trudu włożyć wszystkie listy miłosne i odcinki biletów do torby papierowej na
poufne dokumenty i dobrze ją schować.

Wada: Zdajesz sobie sprawę, że mimo wszystko nie jesteś w stanie spalić tej torby.

Jeszcze nie.

Zaleta: Wiesz, że bez względu na rodzaj misji, zawsze możesz liczyć na swoje przyjaciółki.

- Nienawidzimy jej - obwieściła Bex wieczorem, kiedy we cżtęry schodziłyśmy na kolację.

- Nie, dziewczyny, nie nienawidzimy DeeDee - odparłam.

- No jasne, ty nie możesz jej nienawidzić, to by było małostkowe - powiedziała Liz tonem osoby,
która dobrze sobie wszystko przemyślała. - Ale my spokojnie możemy ją nienawidzić.

Teoretycznie brzmiało to świetnie, tyle że... no... DeeDee nie dało się tak łatwo nienawidzić.
Przecież ta dziewczyna zamiast kropek stawia nad „i" małe serduszka (wiem,

113

bo w zeszłym semestrze znalazłyśmy w koszu na śmieci Josha liścik od niej), nosi różowe rękawiczki
bez palców i zaprasza byłą dziewczynę swojego chłopaka na imprezy, chociaż wcale nie musi.
DeeDee zdecydowanie nie dało się znienawidzić.

(I to mnie irytowało najbardziej).

Korytarze były właściwie puste. Z holu głównego dochodziły kuszące zapachy, a Macey McHenry
oparła rękę o barierkę przy głównych schodach, odwróciła się do mnie i powiedziała:

- Możemy się włamać do systemu Wydziału Komunikacji i wystawić jej kilka mandatów za brak
opłaty parkingowej.

- Macey! - krzyknęłam.

background image

- Mogłoby ci to poprawić samopoczucie - wyjaśniła. -Mi by na pewno poprawiło.

Ale miałam wrażenie, że mnie nic nie mogło poprawić samopoczucia. W dodatku, kiedy stanęłyśmy
na marmurowej posadzce w holu, Bex powiedziała:

- Mogłabyś iść na ten festyn i pokazać mu, co stracił.

Serio, ta impreza to ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam, bo: a) tak jakby złożyłam przysięgę, że nie
będę się już wymykać ze szkoły, b) gdybym chciała iść, musiałabym zabrać ze sobą Zacha (już to
widzę), i c) nie miałam w szafie nic, co mogłoby konkurować z różowymi rękawiczkami bez palców
pod względem uroku!

Zamierzałam już wymienić te oczywiste fakty, ale dotarło do mnie nagle, co właściwie powiedziała
Bex.

- Zaraz - powiedziałam. - Skąd wiesz o festynie?

- Cam - wyjaśniła łagodnie Bex. - Słychać was było w słuchawkach.

O. Mój. Boże.

Jakby nie wystarczyło, że właśnie odbyłam jedną z najbardziej traumatycznych i bolesnych rozmów
w moim młodym życiu, to musiałam na dodatek mieć przy sobie zestaw

119

głośnomówiący! Moje koleżanki wszystko słyszały... pan Solomon wszystko słyszał... doktor Steve
wszystko słyszał! Miałam okazję zrehabilitować się w oczach chłopaków z Blackthorne'a, ale mnie
zamurowało. Ja, Cammie Kameleon, zostałam przyuważona... przez swojego byłego chłopaka... i
jego nową dziewczynę... i zamurowało mnie.

Moje współlokatorki musiały wspólnymi siłami zaciągnąć mnie do holu głównego na kolację.
Ledwie wysiedziałam do deseru, a potem się wymknęłam. (No bo naprawdę nie ma powodu, żeby
rezygnować z przepysznego creme brulśe).

Jednak wkrótce szłam brudnymi, rzadko używanymi korytarzami, mijałam wejścia do sekretnych
tuneli i walczyłam z pokusą, żeby wejść do któregoś z nich, aż w koń-

cu stanęłam w długim, pustym holu, spojrzałam na gobelin przedstawiający drzewo genealogiczne
rodziny Gallagherów i zapragnęłam się za niego wcisnąć - wejść do swojego ulubionego tajemnego
przejścia i zniknąć.

I być może tak właśnie bym zrobiła, gdybym nie usłyszała za sobą czyjegoś głosu.

- Wiesz co, wydaje mi się, że nie skończyłaś mnie jeszcze oprowadzać.

Zach. Tuż za mną stał Zach. Był w połowie korytarza i patrzył na mnie, a ja nie wiedziałam, co było

background image

straszniejsze: to, że byłam tak nieuważna, że go w porę nie usłyszałam, czy to, że on był na tyle
dobry, że nie dał się przyłapać.

- Co ty na to, Dziewczyno z Gallagher? - Podszedł do mnie, a potem odchylił palcem wiekowy
gobelin i zajrzał za niego. - Czy nie czas na moją wycieczkę pod tytułem

„Cammie Morgan przedstawia: sekretne przejścia i tajne kryjówki"?

- Skąd wiesz o...

Wskazał na siebie palcem i powiedział:

- Szpieg.

120

Przekrzywił głowę i oparł się ramieniem o zimną, kamienną ścianę, a ja nagle wyraźnie poczułam, że
byliśmy... Sami.

- A więc to był Jimmy?

- Josh - poprawiłam.

- Co za różnica - odparł Zach i zbył ten drobny szczegół machnięciem ręki. -

Przystojniak z niego.

No... więc... Josh był przystojniakiem, ale szczerze wątpiłam, że Zach mówił

poważnie, więc tylko przewróciłam oczami.

- Czego chcesz, Zach? Jeśli przyszedłeś się ze mnie ponabijać, nie krępuj się. -

Mówiąc to, obnażyłam się przed nim (przynajmniej na tyle, na ile to możliwe w przypadku
dziewczyny ubranej w zatwierdzony ministerialnie mundurek szkolny). -

Proszę, kpij sobie.

Przyglądał mi się przez dłuższy czas, z trudem powstrzymując uśmiech, a potem powiedział:

- Rany, wiesz co, zrobiłbym tak... ale przez ciebie zupełnie straciłem ochotę.

- Przykro mi.

Chciałam się szybko oddalić, ale Zach zastąpił mi drogę.

- Hej - szepnął. - Czemu tak cię dziś zamurowało? -Nagle przestał być tym samym chłopakiem, który
puścił do mnie oko w Waszyngtonie, i nie przypominał już ani trochę chłopaka, który wygrzewał się

background image

w słońcu na schodach do altany. Widziałam już trzy różne oblicza Zachary'ego Goode'a i nie miałam
pojęcia, które z nich było prawdziwe, a które było tylko grą.

- Nic mi nie jest - powiedziałam. - Już mi przeszło.

- Nie, nie przeszło, Dziewczyno z Gallagher. Ale przejdzie.

Idąc w niedzielę wieczorem do gabinetu mamy, cały czas myślałam tylko o tym, kiedy w końcu
będzie mi lżej.

116

Josh nie był już moim chłopakiem, a mimo to moje życie wciąż było jednym wielkim związkowym
dramatem. Czy znaczna część moich ferii nie poszła właśnie na to, żeby wreszcie uporządkować te
sprawy? Ale to było, zanim się przekonałam, że jestem do bani w kontrobserwacji - a dramat będzie
mi towarzyszył w każdej dziedzinie.

Kilka minut później mama pojawiła się w drzwiach gabinetu.

- Jak się masz, malutka?

- Dobrze.

Jednak jedną z wad faktu, że masz mamę superagentkę jest to, że na ogół wiesz, kiedy ją okłamujesz -
ją albo siebie.

- Nie - powiedziała mama. Usłyszałam trzask zamykanych drzwi. - Nieprawda.

Mogłam jej powiedzieć, że to nic takiego; mogłam się wykręcić, że na tyle, na ile to możliwe, czuję
się dobrze, zważywszy, że Eva Alvarez wpadła do nas do pokoju o szóstej rano (w niedzielę), żeby
pożyczyć od Macey lokówkę. Mama znała mnie jednak za dobrze, więc podeszłam tylko do skórzanej
kanapy, opadłam na miękkie poduszki i wyznałam:

- Widziałam się z Joshem. A mama odpowiedziała:

- Wiem.

No jasne, że wiedziała, bo była szpiegiem i moją dyrektorką, a poza tym pewnie już krążyło nagranie
całej mojej gehenny. (Zapamiętać: odnaleźć i zniszczyć dowód).

Ale teraz Rachel Morgan patrzyła na mnie nie oczami szpiega, ale oczami matki. I może dlatego
musiałam odwrócić wzrok.

Usiadła obok mnie na kanapie.

- Wiem, że choć na to nie wygląda, tak naprawdę dobrze się stało, Cam. Dobrze, że go spotkałaś.

background image

Ale ja wcale nie uważałam, że to dobrze.

117

- Herbata, którą podaliśmy Joshowi, jest dość skuteczna, ale czasem pewne bodźce mogą sprawić, że
ludzie przypominają sobie rzeczy, o których powinni zapomnieć.

Josh cię zobaczył. Rozmawiał z tobą. Wiemy, że nie pamięta, że cię śledził na egzaminie końcowym z
tajnych. Nie pamięta, że tu wrócił i był przesłuchiwany. Dla niego Akademia Gallagher to tylko
elitarna szkoła z internatem - powiedziała mama. - Josh nie zagraża już naszemu bezpieczeństwu.

Wiedzieliśmy więc już, że Josh nigdy nie pozna prawdy.

Obrywałam już wielokrotnie od ludzi, którzy wiedzą, co robią, ale coś w głosie mamy sprawiło, że
na chwilę zaparło mi dech. Wiem, że to nienormalne, ale pomyślałam, że może któregoś dnia Josh
rzuci słodką DeeDee, nagle przypomni sobie prawdę o mnie i mimo wszystko będzie mnie kochać.
Wiedziałam, że to głupie marzenie. Ale to było moje marzenie. I w pewnym sensie nie chciałam, żeby
umarło.

- Wiem, że ci ciężko, malutka - powiedziała mama po raz ostatni. - Dlatego pomyślałam, że może
przyda ci się coś, co pomoże ci o tym zapomnieć. - Mama sięgnęła za biurko i wyciągnęła stamtąd
wielkie, białe pudło owinięte śliczną, niebieską wstążką.

Oczywiście już wielokrotnie dostawałam prezenty od mamy - świetne prezenty (jak wiecie, pierwsze
wydanie Przewodnika szpiega po podziemnej Moskwie z dedykacją nie rośnie na drzewie), ale
czułam, że ten prezent będzie inny. Czułam, że kryje się za nim coś więcej.

- Na co czekasz? - ponagliła mnie. - Chyba powinna pasować.

Rozwiązałam wstążkę, która spadła na podłogę, zdjęłam wieko pudełka i odchyliłam kilka warstw
bibuły.

- To sukienka - powiedziałam, stwierdzając oczywisty fakt - tyle że to nie była zwykła sukienka. Była
czerwona... długa do ziemi... i bez ramiączek! Wiem, że normalne

123

matki pewnie nieustannie kupują swoim normalnym córkom sukienki bez ramiączek: na bale,
studniówki, koncerty wiolonczelowe i takie tam, ale ostatnim razem, kiedy mama miała w rękach tego
typu suknię, szykowała się na przyjęcie sylwestrowe na pokładzie jachtu bliskowschodniego
handlarza bronią, więc czułam, że za tą sukienką kryje się coś... więcej.

- Śliczna - powiedziałam.

Mama podeszła do mikrofalówki, żeby wrzucić kilka mrożonych burrito.

- Cieszę się, że ci się podoba. Pomyślałam, że będzie na tobie ładnie leżeć.

background image

W co, szczerze mówiąc, trochę wątpiłam, ale uznałam, że to nie najlepsza pora, żeby o tym mówić.

- Och, mamo...

- Pomyślałam też, że za jakiś tydzień może ci się przydać.

Siedziałam wpatrzona w pudełko i myślałam, że bez względu na to, co miało się wydarzyć, było to
coś serio. Coś ważnego. Coś, co wymagało stroju wieczorowego.

Rozdział 15

Akademia Gallagher przygotowała mnie na wiele niespodzianek, ale żadna z nich nie była czerwona.
I bez ramiączek.

Może mama zapomniała, że jestem dziewczyną, której nikt nie dostrzega -

Kameleonem. A kameleony nie paradują ot tak w eleganckich sukniach z podwyższonym stanem i z
długim, zwiewnym dołem, który faluje, kiedy się obracasz. Chyba nie wiedziała, że taka suknia była
przeznaczona raczej dla kogoś, kto miał być widoczny.

- Co tam, Dziewczyno z Gallagher? - spytał Zach, kiedy następnego ranka wyszliśmy z WOK-u i
kierowaliśmy się na kulturę i asymilację. - Jesteś jakaś...

podenerwowana.

On też byłby podenerwowany, gdyby usłyszał teorię Bex, według której w trakcie balu szkolnego
miało dojść do ataku terrorystycznego, a my mieliśmy przebrać się za uczniów i zapobiec atakowi,
ale oczywiście nie mogłam mu tego powiedzieć. A kilka minut później, kiedy usiedliśmy na krzesłach
w stylu chippendale na lekcji kultury i asymilacji, nikt już nie mógł wydusić z siebie ani słowa.

- Ogólnoszkolny egzamin... - ogłosiła madame Dabney, stojąc na środku klasy. Była spowita
delikatnymi

120

promieniami porannego słońca i mówiła tak rozmarzonym głosem, że kiedy zaczęła przechadzać się
po sali, spodziewałam się, że zaraz rozlegnie się dźwięk harf. -

Aach, moje panie - powiedziała i natychmiast pospiesznie dodała: - ...i panowie.

Przez wszystkie lata pracy na tej zacnej uczelni, nigdy nie miałam okazji organizować tak
niezwykłego wydarzenia.

Liz zamarła, a Eva i Tina oderwały wzrok od umięśnionych ramion Granta.

- W najbliższy piątek wieczorem wszyscy uczniowie klas od ósmej do dwunastej zostaną zaproszeni
na formalny egzamin. - Madame Dabney zamilkła na chwilę, najwyraźniej oczekując owacji na

background image

stojąco. - Bal, panie i panowie - wyjaśniła, bo nikt nie przerwał jej oklaskami. - Będziemy mieli bal!

Tina wydała stłumiony okrzyk, a Liz zrobiła tak wielkie oczy, że musiał to być efekt połączenia
sprawdzianu z butami na wysokich obcasach. Jonas przełknął z trudem ślinę i przybrał kolor
czerwonej sukienki, która wisiała u mnie w szafie - sukienki, którą miałam założyć... na ocenę!

Musiała zajść jakaś pomyłka, pomyślałam. To na pewno Bex miała dostać suknię, a ja miałam
otrzymać instrukcje, jak przedostać się do zakurzonych, brudnych, pełnych myszy kanałów rosyjskiej
ambasady. Z myszami sobie radzę. Ale ze stanikami bez ramiączek? Cóż, powiem tylko, że jestem
dziewczyną, która woli, kiedy wszystko jest starannie dopięte.

- Jutro o tej porze przymierzycie suknie. - Uśmiechnęła się promiennie do dziewcząt. -1 smokingi -
zwróciła się do chłopców. - W piątek wieczorem weźmiecie udział w egzaminie łączonym. Będzie
dotyczył wszystkiego, czego się tu uczycie. Wymagany jest też udział w tańcach.

Jestem pewna, że każda dziewczyna usłyszała słowo „tańce".

121

Ale ja przypomniałam sobie, co powiedziała Bex, kiedy stałyśmy jakiś czas temu w opustoszałym
wschodnim skrzydle, i usłyszałam słowo „rewanż".

Mała uwaga na temat sytuacji, w której Joe Solomon zawiązuje ci oczy i zabiera helikopterem do
Waszyngtonu. Najtrudniejszym elementem ściśle tajnej misji szpiegowskiej nie jest szok ani strach,
ani turbulencje. Najtrudniejszym elementem... jest oczekiwanie. I wiem, że nie byłam jedyną
dziewczyną z Gallagher, która tak się czuła, bo po ogłoszeniu balu w naszej szkole krążyło tyle
plotek, że nawet ja z trudem odróżniałam niektóre od prawdy.

Na przykład:

Zamiast zapowiedzianego egzaminu będziemy musieli wmieszać się w tłum na balu, podczas którego
dojdzie do ataku terrorystycznego. Fałsz.

Wszystkie dziewczyny z ósmej klasy nienawidziły Macey McHenry, bo wszyscy chłopacy z ósmej
klasy się w niej kochali. Prawda.

Louis, nasz kucharz, miał podać zatrute przystawki, żebyśmy musieli naprędce przyrządzić odtrutki.
Bo inaczej umrzemy. Fałsz.

Czwartkowa lekcja samoobrony była poświęcona pozycji obronnej, która nadawała zupełnie nowe
znaczenie określeniu „kontrafałda". Prawda.

Zgodnie z prawem międzynarodowym depilacja woskiem jako rodzaj tortury i metody przesłuchania
jest zabroniona. Fałsz. (Ale wrzaski dochodzące z łazienki Tiny Walters sugerują, że zdecydowanie
powinna to być prawda).

Aż do piątku rano nie dało się przejść korytarzem i nie usłyszeć co najmniej tuzina rozmów, w

background image

których przewijał się temat wsuwek do włosów (ale tym razem nie chodziło

127

o wytrychy i samoobronę). W pewnym sensie byłam lekko zaniepokojona stanem moich sióstr, ale z
drugiej strony wiedziałam, że powodzenie każdej misji zdeterminowane jest już w połowie przed jej
rozpoczęciem. Liczy się przygotowanie. A jak się okazuje, kiedy misja wymaga strojów
wieczorowych, jest ono dwa razy intensywniejsze.

- Staniesz wreszcie spokojnie? - zażądała Macey, złapała mnie pod brodę i przytrzymała mi głowę
nieruchomo (każdy wie, że eyeliner w niewłaściwych rękach może być zabójczy). Ale jak mogłam
udawać, że kreski to najważniejsza rzecz na świecie? Do rozpoczęcia balu została nam niecała
godzina i mogłam wykorzystać ten czas, żeby przejrzeć podręcznik do chemii albo notatki z tajnych.
Czy moje przyjaciółki zapomniały, że to miał być ogólny egzamin - ze wszystkich przedmiotów - a
dla mnie świetna okazja, żeby się zrehabilitować?

Ale oczywiście nie miałam jak się uczyć, bo Liz skręcała mi boleśnie włosy, a Macey palnęła
trzyminutowe kazanie na temat stanu moich porów. Bex tymczasem zajęła się wszywaniem
kuloodpornych miseczek doktora Fibsa w miejsce piankowych wkładek, które wyjęła ze swojego
push-upa. A ja pomyślałam, że trudno jest być szpiegiem. Trudno jest być dziewczyną. Ale wątpię,
żeby było coś trudniejszego niż bycie szpiegiem i dziewczyną jednocześnie.

Nie chciałam nawet się zastanawiać, co w tym czasie robią chłopcy, bo w klasie widziałam smokingi
na wieszakach i wszystkie były czarne. Tak samo jak buty. Tak samo jak krawaty. A każdy chłopak z
Instytutu Blackthorne'a miał włosy obcięte niemal na zapałkę, więc szczerze wątpiłam, żeby
przechodzili przez to samo co my.

W życiu, a tym bardziej w wywiadzie, nie ma sprawiedliwości.

Dochodziła siódma. Nasz pokój pachniał perfumami i zbyt rozgrzaną lokówką. Gdzieś z korytarza
dobiegł krzyk Anny Fetterman: 128

- Nie wyglądam grubo?! - Mimo że Anna ważyła czterdzieści sześć kilo. To nie był

zwykły wieczór w Akademii Gallagher. To nie był zwykły egzamin. A ja przede wszystkim nie byłam
na niego gotowa. Pod wieloma względami.

- Czy ktoś może mnie dopiąć?! - zawołała Eva, przebiegając przez pokój tak szybko, jak to możliwe
w przypadku dziewczyny mierzącej sto pięćdziesiąt siedem centymetrów, w butach na
siedmiocentymetrowych obcasach. W pokoju zjawiła się Tina i spytała o taśmę klejącą, (a ja miałam
niejasne podejrzenie, że potrzebowała jej w mało tradycyjnym celu).

Wydawało mi się, że jest jaśniej i głośniej niż zazwyczaj, i miałam wrażenie, że będziemy musieli
się wykazać naprawdę wieloma różnymi umiejętnościami.

Włożyłam czerwoną suknię. Wiedziałam, że nadszedł czas, żebym przestała się ukrywać - nawet we
własnym pokoju. Wyrzuciłam z głowy myśl, że był piątek wieczór. I że trzy kilometry stąd zupełnie

background image

inna szkoła szykowała się na zupełnie inną potańcówkę.

Podeszłam do drzwi i powiedziałam.

- Już czas.

Nie miałam pojęcia, jak podobnie wyglądałyśmy w naszych mundurkach, dopóki nie stanęłam na
szczycie głównych schodów i nie spojrzałam w dół na hol.

Dziewczęta o różnych figurach i kolorach skóry były ubrane w połyskliwe sari i eleganckie suknie.
Po raz pierwszy przekonałam się na własne oczy o tym, co wiedziałam od zawsze - nie ma takiego
zakątka na świecie, gdzie któraś z nas nie potrafiłaby się wtopić w tłum.

- Wyglądacie wspaniale, dziewczęta. - Madame Dabney stanęła przy nas i zwróciła się do profesor
Buckingham. - Ach, Patricio, czyż nie wyglądają cudownie? Szkoda, że nie wzięłam ze sobą
aparatu... Może się wrócę...

129

Zaraz. - Stanęła gwałtownie w miejscu, jakby właśnie coś sobie przypomniała. -

Przecież mam aparat w broszce. -A potem kazała stanąć Bex i Macey obok siebie i zrobiła im zdjęcie
za pomocą szpilki, która spinała lejącą się jedwabną apaszkę owiniętą wokół jej szyi.

Wszyscy się uśmiechali. I rzeczywiście sądzę, że wyglądałyśmy wspaniale. Bex miała długą, czarną
suknię z odsłoniętymi plecami, co ładnie podkreślało jej mięśnie; Liz przypominała dobrą wróżkę
(ale w pozytywnym sensie) w swojej zwiewnej, różowej sukience z marszczoną spódnicą. A Macey
wyglądała oczywiście jak top modelka ubrana w prostą, zieloną suknię, z włosami zebranymi w
koński ogon (no wiem - koński ogon? Nie do wiary!).

Otworzyły się drzwi wejściowe, w których pojawiła się grupa facetów z działu technicznego, pewnie
po to, żeby wspomóc liczebnie mężczyzn na sali. (Muszę zauważyć, że mundury działu technicznego
Akademii Gallagher nie wyglądają nawet w połowie tak dobrze jak smokingi).

Trzech ósmoklasistów obskoczyło Macey i zaczęło ją błagać, żeby zarezerwowała dla nich taniec, a
ja nagle usłyszałam za sobą czyjś głos, niski i mocny.

- No, no - powiedział powoli Zach, mierząc mnie wzrokiem od butów, w których nie umiałam
chodzić, po fryzurę, do której zmusiły mnie Bex i Macey. Potem oparł się o pbręcz i skrzyżował
ramiona. - Nie wyglądasz źle.

Byłam pewna, że to miał być komplement, ale wciąż słabo rozumiałam dialekt facetów, a nigdzie w
pobliżu nie widziałam Macey, zaryzykowałam więc:

- Ty też.

O Boże, pomyślałam. Czy on się uśmiecha? Czy on się śmieje? Czy to możliwe, że Zach Goode i ja

background image

właśnie powiedzieliśmy sobie coś miłego, elegancko ubrani, tuż przed tajną misją? Może i tak, ale
nigdy się tego nie dowiem, bo właśnie obcas zaplątał mi się w brzeg sukni i musiałam wy-130

kazać się sporą gracją, żeby nie upaść na twarz i nie wyskoczyć z sukni (no wiecie...

tej bez ramiączek).

- Spokojnie, Dziewczyno z Gallagher - powiedział Zach i zaoferował mi ramię, jak prezentowała to
wczoraj chłopcom madame Dabney.

Wyrwałam się mu.

- Sama potrafię zejść po schodach. - Zach najwyraźniej zapomniał, że potrafiłam też zrzucać ze
schodów, ale nagle obok nas pojawiła się madame Dabney.

- Cammie, skarbie, dama zawsze z wdzięcznością przyjmuje męskie ramię.

Sami widzicie. Nie miałam wyboru. Nie, kiedy obok stała madame Dabney i robiła nam zdjęcie za
pomocą swojej biżuterii.

Przyjęłam ramię Zacha i zeszliśmy po schodach na największy (i... hm...

najdziwniejszy) sprawdzian w historii. Ale czy Zach się stresował? Nie. Miał na twarzy ten sam
uśmiech w stylu „wiem coś, czego ty nie wiesz", którym uraczył

mnie po raz pierwszy w windzie w Waszyngtonie.

- Przestań.

- Co? - zapytał tonem niewiniątka, którym, jestem pewna, nie był.

- Za bardzo ci się to wszystko podoba. Co to za uśmieszek?

Doszliśmy do foyer i weszliśmy do holu głównego.

- Coś ci powiem, Dziewczyno z Gallagher, jeśli tobie się nie podoba, jesteś nie w tej branży, co
trzeba.

Może miał rację. Ostatecznie nigdy wcześniej hol główny nie wyglądał tak okazale.

Po bokach sali ustawiono małe okrągłe stoliki, zastawione orchideami, liliami i różami. Kwartet
smyczkowy grał Beethovena. Kelnerzy roznosili tace z jedzeniem, które było zbyt piękne, żeby je
jeść. Sala zupełnie straciła szkolny wygląd, a zyskała przepych

126

rezydencji - wspaniałej i eleganckiej. Pomyślałam sobie, że może to naprawdę było przyjęcie; może

background image

przebieranie się w czerwoną suknię i tańczenie na balu rzeczywiście jest przyjemne.

Ale nagle zobaczyłam Joego Solomona. Szedł w naszym kierunku z plikiem teczek pod pachą i z
miną, która szybko przypomniała mi, że dzisiejszy wieczór to wy-

łącznie trening. Usłyszałam, jak mój nauczyciel tajnych mówi:

- Witam, panie i panowie. Wszyscy wyglądacie naprawdę ładnie, ale obawiam się, że wasze
przygotowania nie dobiegły jeszcze końca.

Chciałabym tylko zauważyć, jak to dobrze, że Joe Solomon był bardzo utalentowanym agentem, bo w
przeciwnym razie powinien zacząć obawiać się o swoje bezpieczeństwo. Ostatecznie nie mówi się
takich rzeczy grupie dziewcząt, które dopiero co skończyły się woskować, depi-lować, żelować,
sprejować i malować.

- Obawiam się, że nie wspomnieliśmy wam jeszcze, że dzisiejszy wieczór to coś w rodzaju balu
maskowego - powiedział, wywołując panikę.

- Ale nie mamy masek ani... przebrania, ani... - zaczęła Courtney, ale pan Solomon jej przerwał.

- To wasze przebrania, panno Bauer. - Zamiast masek wręczył nam teczki. - Opis przykrywki, panie i
panowie. Macie trzy minuty, żeby zapamiętać wszystko, co tam napisano, z najdrobniejszymi
szczegółami.

Ręka Liz natychmiast wystrzeliła w górę. Pan Solomon się uśmiechnął.

- Nawet jeśli nie robi pani specjalizacji z tajnych, panno Sutton. Szpiedzy to aktorzy najwyższej
próby, panie i panowie. Gra to esencja naszego działania. Dziś wieczorem wasza misja jest prosta:
macie się stać kimś innym.

127

Nie przypominało to już zabawy w przebieranki. Pan Solomon miał już odejść, ale nagle zatrzymał
się, żeby dodać:

- To egzamin. Kultura, języki, obserwacja... Prawdziwy test z tych przedmiotów nie ma nic
wspólnego z pisaniną na papierze. Panie i panowie, dziś nie chodzi o to, by znać odpowiedzi. Dziś
chodzi o to, żeby wcielić je w życie.

Ze stosu wyjęłam teczkę z moim nazwiskiem i znalazłam w niej prawo jazdy, książeczkę
ubezpieczeniową, a nawet identyfikator z Departamentu Stanu - na wszystkich dokumentach było
moje zdjęcie i cudze nazwisko. Wiem, że na początku tego semestru obiecywałam, że będę sobą, ale
kiedy otworzyłam teczkę, zobaczyłam, że to nie ja miałam bawić się dziś na balu ubrana w czerwoną
suknię

-tylko Tiffany St James, asystentka podsekretarza do spraw wewnętrznych.

background image

I była to chyba najlepsza wiadomość, jaką usłyszałam tego dnia.

Rozdział 16

Pewnie słyszeliście o czymś takim jak egzaminy łączone; ale... hm, cały ten wieczór był w pewnym
sensie „łączony". W holu głównym było słychać wszystkie języki, których się uczyłyśmy. Gdzie się
nie obróciłam, widziałam kogoś, kto udawał, że jest z jakiegoś kraju, o którym opowiadał nam pan
Smith. Wkoło rozbrzmiewała muzyka, obce języki i brzęk porcelany. A do mnie zaczęło docierać, że
znacznie łatwiej jest wcielić się w jakąś rolę, kiedy nie otaczają cię ludzie, którzy znają cię od
podszewki.

Bo na przykład Tiffany St James, asystentka podsekretarza do spraw wewnętrznych, miała być
znakomitą tancerką, ale jak tylko spróbowałam swoich sił w fokstrocie, poczułam, że gapi się na
mnie cała szkoła. Oczywiście sprawy nie ułatwiał mi fakt, że chłopców było za mato i musiałam
tańczyć z doktorem Steve'em.

- Panno Morgan, wygląda pani pięknie - wyznał doktor Steve, co było bardzo miłe, ale wiedziałam,
że muszę mu odpowiedzieć:

- Przykro mi. Musiał mnie pan z kimś pomylić. Nazywam się Tiffany St James.

Doktor Steve się roześmiał.

134

- Doskonale, panno Morgan... to znaczy panno St James. - Pokręcił w zdumieniu głową. - Naprawdę
doskonale.

I jakby nie wystarczyło, że jedyną osobą, która poprosiła mnie - to znaczy Tiffany -

do tańca, był doktor Steve, obok nas zawirował nagle Zach, śmiejąc się i zerkając na mnie znad
ramienia Liz, która recytowała mu każdy szczegół swojej roli.

- I zostałam ochrzczona tak po mojej babce... I jestem bliźniakiem... i wegetarianką... i...

Zach roześmiał się znów i okręcił Liz.

Tymczasem Josh i DeeDee tańczyli zapewne w sali gimnastycznej obwieszonej serpentynami, a ja
byłam w holu głównym rezydencji. Na wiosennym festynie w Roseville grał pewnie didżej lub jakiś
lokalny zespół, a ja słuchałam Mozarta w wykonaniu czterech członków Filharmonii Nowojorskiej
(to ich przykrywka).

Zastanawiałam się, kiedy zacznę się czuć jak Tiffany St James, asystentka podsekretarza do spraw
wewnętrznych, ajprzestanę być dziewczyną w sukience, która za żadne skarby nie może się zsunąć.
(Poza tym miałam szczerą nadzieję, że doktor Steve nie zaprosi mnie do tanga).

Courtney Bauer udawała księżniczkę z małego kraju europejskiego, więc ćo kilka minut Jej

background image

Wysokość domagała się tańca z Grantem, teraz okrytym złą sławą playboyem, który był winien
ogromne pieniądze rosyjskiej mafii. Z tego powodu musiał się ukrywać przed Kim Lee, która miała
być nieślubną córką rosyjskiego mafioso. (Co było dla Kim dość pechowe, bo wiem na pewno, że od
tygodnia nie mogła się doczekać tańca z Grantem).

Zastanawiałam się, czy wszystkie potańcówki są zawsze tak pełne dramatyzmu. Czy zawsze jest tyle
zamieszania o to, kto z kim będzie tańczył. Na parkiecie Bex tań-

czyła tango z ochroniarzem, który cały czas żuł gumę. Jakiś 130

ósmoklasista przydybał Macey przy wazie z ponczem i próbował zgrywać dorosłego, mówiąc:

- Może pójdziemy w bardziej ustronne miejsce?

- To zależy, czy chcesz zachować tę rękę w jednym kawałku - odparła Macey.

Co kilka minut pan Solomon zatrzymywał kogoś i zadawał mu pytanie w stylu:

- Na sali jest czterech mężczyzn z chusteczką w butonierce, proszę ich wymienić. -

Miałam się więc na baczności. Obserwowałam, nasłuchiwałam. Dlatego nie mogłam nie zauważyć,
że Zach tańczył prawie ze wszystkimi. Bez przerwy. Nawet z moją mamą (która miała być pierwszą
damą Francji).

Poczułam, że coraz bardziej usuwam się w cień imprezy, kiedy ktoś zawołał do mnie:

- Tiffany, tu jesteś! - W moim kierunku szedł jeszcze jeden z naszych nauczycieli, pan Moscowitz.
Ale pan M. nie miał zbyt dużego doświadczenia w przykrywkach, więc nachylił się do mnie i
powiedział: - Cammie, mam być twoim szefem. Jestem podsekretarzem...

- Tak, panie sekretarzu - powiedziałam, zanim wpakowałby nas oboje w kłopoty.

Obok nas przeszła madame Dabney z notesem.

Zwraca się do podsekretarza ministerstwa spraw wewnętrznych per „panie sekretarzu" - punkt.

Miałam ochotę mu powiedzieć, że jego sztuczne wąsy to strzał w dziesiątkę, ale się powstrzymałam.
Pan Moscowitz się uśmiechnął, a ja przypomniałam sobie, że spędził prawie całe życie w
podziemiach Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, gdzie łamał kody, a nawet największy światowy
autorytet w dziedzinie szyfrowania danych lubi pewnie od czasu do czasu być kimś innym.

131

- Słuchaj, Tiffany, otrzymałaś notatki, które ci przesłałem? - zapytał, starając się brzmieć
apodyktycznie. I może nawet by mu się to udało, gdyby do wąsów nie przykleiło mu się trochę
kawioru.

background image

- Tak, panie sekretarzu. Dotarły. - Poczułam, jak wcielam się w Tiffany St James, co w tym
momencie było zdecydowanie lepsze niż bycie sobą - zwłaszcza gdy pan Moscowitz zapytał:

- Tiffany, jak ci się podoba przyjęcie?

- Tiffany to dusza towarzystwa - wtrącił ktoś inny.

To nie była prawda - ani trochę - ale nie mogłam tego powiedzieć, bo w naszym kierunku szedł Zach
z kieliszkiem w każdej ręce.

- Przepraszam, panie sekretarzu. - Zach podał panu Mos-cowitzowi kieliszek. - Ale wydaje mi się, że
to pański drink.

Pan Moscowitz podkręcił sztucznego wąsa, aż mu całkiem odpadł, więc szybko przykleił go z
powrotem.

- A tak. Mój! - Wziął kieliszek i nachylił się do mnie. -To mój drink, prawda?

- Tak - szepnęłam w odpowiedzi.

- Dziękuję, dobry człowieku - powiedział pan Moscowitz do Zacha, a ja zauważyłam, że
podsekretarz spontanicznie zamienił się w Brytyjczyka. - Niezła zabawa!

W migoczącym świetle zobaczyłam mamę, która stała przy ścianie po przeciwnej stronie sali.
Chciałam się uśmiechnąć i pomachać do niej, ale Tiffany St James nie znała tej pięknej kobiety. Coś
kazało mi się wyprostować, wyostrzyć słuch i pożałować, że nie przerabialiśmy jeszcze na tajnych
czytania z ruchu warg. Chociaż dzieliły nas dwa tuziny par na parkiecie, zarówno jako szpieg, jak i
jako dziewczyna widziałam, że moją mamę coś gryzie.

- Prawda, Tiffany? - zapytał pan Moscowitz, a ja dopiero po chwili załapałam, że mówi do mnie.

137

- Pozwoli pan, że spytam, panie sekretarzu - odezwał się Zach do pana Moscowitza -

czy nie będzie pan miał nic przeciwko temu, że porwę na chwilę Tiffany?

- Ależ nie - odparł pan Moscowitz, chociaż Tiffany... to znaczy ja... miałam coś przeciwko, i to dużo.

- Grają naszą piosenkę. - Zach odstawił kieliszek na tacę, złapał mnie lekko za rękę i pociągnął na
parkiet.

Wadą każdej przykrywki jest to, że trzeba lubić to, co lubi osoba, w którą masz się wcielić, jeść to,
co ona jada. Ponieważ Tiffany rzeczywiście lubiła tańczyć, nie mogłam oponować. Musiałam
zatańczyć z Zachem Goode'em (ostatecznie dziewczyna z Gallagher zawsze musi być gotowa
poświęcić się dla swojego kraju).

background image

W (bardzo niewygodnych) szpilkach sięgałam Zachowi mniej więcej do szyi. Czu-

łam jego szeroką dłoń na plecach i zapach, który, hm, różnił się od zapachu doktora Steve'a. (Ale w
pozytywnym sensie).

- Wie pani, że podsekretarz - mówił pan Moscowitz do Anny Fetterman, kiedy mijali nas w tańcu -
znajduje się bezpośrednio pod... sekretarzem. Więc tak naprawdę jestem jak sekretarz, tylko...

- Pod? - zasugerowała Anna, ale pan Moscowitz chyba stracił wątek, bo tylko się uśmiechnął.

- Powiedz mi proszę, Tiffany St James - odezwał się Zach. - Co lubi dziewczyna taka jak ty?

—Nie mówiłam ci, jak się nazywam - powiedziałam, licząc, że przyłapię go na pomyłce. - Skąd
wiedziałeś?

- Och! - Westchnął tonem czarującego międzynarodowego złodzieja obrazów, w którego się wcielał,
i uniósł brew. - Zawsze staram się poznać imiona - objął mnie ciaśniej - pięknych kobiet.

A potem się nachylił. Tak - naprawdę to zrobił. I puścił do mnie oko. Tak - naprawdę to zrobił.

- Daj spokój, Dziewczyno z Gallagher. - Okręcił mnie, a potem płynnie przyciągnął

z powrotem. - Wyluzuj trochę.

138

Stojąca z boku madame Dabney uśmiechnęła się i odhaczyła coś w notesie.

Ale ja byłam bardzo daleko od wyluzowania się...

- Hej. - Przestaliśmy tańczyć, a Zach potrząsnął mną lekko. Mówił zmienionym głosem. Patrzył
zmienionym wzrokiem. Nie wcielał się już w swoją rolę, kiedy powiedział:

- Dziewczyno z Gallagher? Wszystko okej? Ale tak naprawdę nic nie było okej...

Bo mój stanik - no wiecie, ten bez ramiączek - się rozpiął.

I wszystko zaczęło mi zjeżdżać.

Kilka godzin wcześniej myślałam, że nie ma nic bardziej upokarzającego, niż spotkać byłego
chłopaka z jego nową dziewczyną... A potem zostać uratowaną przez chłopaka z Blackthorne'a... A
potem dowiedzieć się, że wszystko słyszała cała grupa z tajnych misji plus dwóch nauczycieli.

Ale się myliłam.

Nie ma nic bardziej upokarzającego, niż przeżyć to wszystko, a potem się przekonać, że podczas
tańca ze wspomnianym chłopakiem z Blackthorne'a, w niewyjaśniony sposób rozpiął ci się stanik!

background image

Jeszcze jeden porządny obrót i czeka mnie katastrofa, ale Zach nadal obejmował mnie w pasie; nadal
patrzył mi w oczy.

- Muszę iść - rzuciłam i mu się wyrwałam.

- Panno Morgan! - skarciła mnie madame Dabney, kiedy zamierzałam się oddalić.

- Chciałam powiedzieć - odwróciłam się do Zacha - że muszę cię na chwilę przeprosić. - Zach nie
wyglądał, jakby miał ochotę na przeprosiny. Wyglądał, jakby naprawdę chciał wiedzieć, co jest
grane. Ja natomiast chciałam tylko zniknąć i zabrać ze sobą swoją niesforną bieliznę.

Znów spróbowałam odejść, ale Zach przytrzymał mnie za rękę.

134

- Bardzo dziękuję za taniec - powiedziałam i wyrwałam się.

Czułam, że z każdym krokiem mój stanik osuwa się o kilka milimetrów. (Na szczęście sukienka
trzymała się dokładnie tam, gdzie powinna).

Podeszła do mnie Liz.

- Witam, chyba się nie znamy. Jestem Maggie McBra-yer. Jestem wegetarianką i...

- Później, Liz - szepnęłam i przyspieszyłam kroku. Przy drzwiach zobaczyłam grupkę ósmoklasistek,

które przeszywały Macey morderczym spojrzeniem, bo madame Dabney kazała jej tańczyć fokstrota z
jednym z ósmoklasistów. Pan Solomon zatrzymał mnie i zapytał, który z gości prawdopodobnie ma
przy sobie broń palną, a ja miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim udało mi się wymknąć
na pusty korytarz i wbiec na schody.

- Czym mogę służyć, panno Morgan? - zapytała profesor Buckingham, wyłaniając się na drugim
piętrze.

- Muszę tylko iść na chwilkę do pokoju, pani profesor -wyjaśniłam i chciałam ją minąć. Jednak mimo
chorego biodra i powykręcanych artretyzmem palców pani Buckingham była nadal szybsza od
dziewczyny, która bała się, że każdy gwałtowny ruch może sprawić, że spod sukienki wy-padnife jej
biustonosz.

- Obawiam się, że nie mogę pani na to pozwolić, panno Morgan. - Zagrodziła mi drogę. - Pani
dyrektor powiedziała, że w trakcie egzaminu żaden z uczniów nie może opuszczać parteru.

- Ale...

- Bez wyjątku, panno Morgan - ostrzegła mnie, a ja miałam dziwne wrażenie, że Patricia Buckingham
nie była typem agentki, która uznałaby, że awaria stanika to jakikolwiek problem.

background image

135

Oczywiście plan B przewidywał wizytę w łazience obok biblioteki, ale kiedy tam poszłam,
zobaczyłam, jak otwierają się drzwi i wychodzi z nich doktor Steve.

- Och, doskonale, panno Morgan... a może raczej panno St James... - Puścił do mnie oko. - Miałem
nadzieję...

Ale ja nie miałam czasu na „doskonałe" pogaduszki z doktorem Steve'em - ani trochę - bo czułam już,
że stanik zsuwa mi się na brzuch. Drzwi do holu głównego były otwarte. W każdej chwili mógł się w
nich ktoś pojawić, rzuciłam więc tylko:

- Przepraszam, doktorze Steve, muszę iść... coś załatwić. - Po czym zrobiłam to, w czym jestem
najlepsza: zniknęłam. Pobiegłam korytarzem, z którego prawie nikt nie korzystał, i znalazłam się w
samym sercu najstarszej części rezydencji.

Kiedy biegłam, cichły odgłosy przyjęcia; Beethoven musiał ustąpić mojemu tupaniu. Pobiegłam
starym, kamiennym korytarzem, nasłuchując, rozglądając się, aż w końcu przyjęcie zostało daleko za
gjubymi murami i gęstym belkowaniem, a ja w końcu byłam sama... A przynajmniej powinnam być
sama. Bo przede mną, oparty o ścianę, stał Zach i przez krótką chwilę oboje trwaliśmy bez ruchu i
gapiliśmy się na siebie. Jego twarz przybrała dziwny wyraz.

- Cześć, Dziewczyno z Gallagher, tak myślałem, że cię tu znajdę.

Co było bardzo niedobre, bo: a) wyglądał na tylko odrobinę zaskoczonego, że mnie tu widzi - co
oznacza, że jestem przewidywalna; a uwierzcie mi, dla pracowników tajnego wywiadu nie ma nic
gorszego niż przewidywalność, i b) jestem prawie pewna, że mój stanik trzymał się na ostatnim
włosku - dosłownie! Chyba zahaczył o pas do pończoch albo coś takiego, bo czułam, jak dynda mi
między nogami.

(Zapamiętać: dowiedzieć się, dlaczego w Akademii Gallagher da się wyprodukować peleryny

141

przeciwdeszczowe, które mogą posłużyć jako spadochron, ale nie da się zrobić staników bez
ramiączek, które przetrwają w nienaruszonym stanie przez jedną wieczorną misję).

- Co ty tu robisz? - spytałam bez tchu.

- Szukam cię.

- Po co? - Byłam pewna, że nie wiedział, że przyszłam tu po to, żeby ściągnąć stanik i schować go w
sekretnym tunelu za gobelinem z drzewem genealogicznym Gallaghe-rów. Mimo to wolałam się
upewnić.

- Bo to tu schowałaś się ostatnio.

background image

- Aha.

- Pomyślałem sobie, że może przychodzisz tutaj... kiedy się denerwujesz. - Podszedł

krok bliżej i schował ręce do kieszeni, co według podręcznika mowy ciała oznacza, że chciał, żebym
poczuła się swobodnie, ale sam Zach Goode sprawiał, że nie czułam się swobodnie.

Był przystojny. Był silny. A przede wszystkim wiedziałam, że chociaż Josh był

chłopakiem, który mnie zauważał, to Zach znał moje ulubione przejścia; to Zach wiedział, że jestem
człowiekiem mimikrą, gdzie siedziałam w klasie i co jadłam w holu głównym; to on znał moje
najlepsze przyjaciółki. Zach znał mnie - a przynajmniej tę wersję mnie, której Josh nigdy nie mógł
zobaczyć.

I to było w tym wszystkim najbardziej przerażające. Tak przerażające, że na chwilę zapomniałam, że
nie po to trzymam rękę na biodrze, żeby pokazać, jaka jestem wylu-zowana - bo moja ręka spełniała
zupełnie inną funkcję -więc kiedy Zach przekrzywił głowę i spytał: „No więc, co jest grane,
Dziewczyno z Gallagher?", ja podniosłam rękę, żeby oprzeć ją o zimną kamienną ścianę.

A wtedy mój stanik wylądował na moich stopach.

Ale nie miałam czasu ani na panikę, ani na zamartwianie się, jak zdołam pozostać w tym miejscu
przez resztę

137

semestru (a przynajmniej do czasu, kiedy Zach sobie stąd pójdzie), bo powietrze przeszył dźwięk
syren. Rozległ się mechaniczny głos, skandujący: „Czarny alarm, czarny alarm, czarny alarm".

I zgasły wszystkie światła.

Rozdział 17

Ogłuszyło nas wycie syren i słowa: „Czarny alarm, czarny alarm, czarny alarm", niosły się echem w
długim kamiennym korytarzu. Gobelin z drzewem genealogicznym rodziny Gallagherów poruszył się i
nasunął powoli na otwór w ścianie, który nagle zasklepił się, jakby nigdy go tam nie było.

Jedynym źródłem światła w korytarzu był księżyc, który świecił przez witrażowe okno, ale nawet
jego poświata zaczęła znikać, bo witraż zasłoniły grube, stalowe drzwi.

Chociaż normalna procedura przewiduje, że podczas czarnego alarmu uczniowie mają zebrać się w
świetlicach, nic tego wieczoru nie było normalne, więc złapałam Zacha za rekę i pobiegłam w stronę
holu głównego tak szybko, jak pozwalały mi moje szpilki. Kiedy minęliśmy pojemniki do segregacji
odpadów na końcu korytarza, w płomieniach stanął ten z napisem: „Do spalenia - materiały poufne".

Automaty z napojami, które pełniły również funkcję tajemnych wejść do laboratoriów, zapadły się
pod podłogę i szybko zostały zakryte takimi samymi płytkami, jakimi wyłożony był korytarz. Nagle

background image

lampy, które wisiały niepozornie wzdłuż korytarza, zaczęły się po kolei zapalać i zalała nas blada,
żółta poświata.

144

- Myślałem, że to tylko dla ozdoby! - zawołał Zach, przekrzykując pulsujące syreny.

- Kiedy wszystko jest w porządku, to tak!

- Czyli...

W biegu minęli nas elegancko ubrani mężczyźni i kobiety z działu technicznego i z działu
bezpieczeństwa, ale się nie zatrzymali.

- ...coś jest totalnie nie w porządku.

Regały wsuwały się w ściany, drzwi zamykały, zamki blokowały, a ja usiłowałam przekrzyczeć
syreny.

- To procedura bezpieczeństwa! Musiało coś się stać! Cały system się blokuje - nic się nie
przedostanie do środka!

Nagle, jakby na dowód moich słów, z listwy pod sufitem opadły stalowe drzwi i odcięły drogę za
naszymi plecami.

- I nic się nie wydostanie na zewnątrz.

Kiedy przebiegaliśmy obok biblioteki, przez szyby zauważyłam jakieś poruszenie.

Regały, kanapy - i cała sala -zaczęły wirować, zapadać się i znikać pod podłogą wprost na naszych
oczach.

- Często tak się dzieje? - zapytał Zach, a moja odpowiedź była chyba najbardziej przerażająca ze
wszystkiego:

- Nie!

Kiedy dotarliśmy do foyer, zobaczyłam, że drzwi wejściowe pokrył metal używany przy budowie
statków kosmicznych i wyrzutni rakietowych. Na krokwiach paliło się oświetlenie awaryjne, które
dawało dziwną czerwoną poświatę. Ledwie rozpoznawałam miejsce, które świetnie znałam.
Podbiegłam do drzwi holu głównego, ale nagle syreny przestały wyć. W szkole zaległa grobowa
cisza. Drzwi do holu otworzyły się raptownie i znalazłam się pod obstrzałem setek spojrzeń oraz co
najmniej tuzina bardzo silnych latarek. Zmrużyłam oczy i osłoniłam twarz przed światłem. I dopiero
wtedy zorientowałam się, że Zach nie 145

trzyma mnie już za rękę. Obejrzałam się za siebie, ale on zniknął.

background image

- Panno Morgan - zawołała pani Buckingham, kiedy zobaczyła mnie samą w ciemnym opustoszałym
korytarzu. - Gdzie pani właściwie była? Jesteśmy w trakcie egzaminu - nie wspominając już o
czwartym poziomie naruszenia bezpieczeństwa.

No więc, dlaczego nie było pani w holu głównym z całą klasą?

Ale zanim zdążyłam jej odpowiedzieć, usłyszałam inny głos.

- Cameron! - Spojrzałam na górujący nad nami balkon i zobaczyłam swoją mamę. -

Chodź tutaj. Natychmiast! -krzyknęła niecierpliwie.

Akademia Gallagher ma mnóstwo zabezpieczeń. Mury. Przykrywki. A także imponujące urządzenia
elektryczne, które blokują przenikanie na nasz teren wszelkich fal. Ale tego wieczoru coś - lub ktoś -
próbowało przedostać się do środka. Albo wydostać na zewnątrz. Nic więc dziwnego, że kiedy
zaczęłam piąć się po schodach, miałam nogi jak z waty. Na szczycie schodów stała profesor Dabney
i świeciła na podest na drugim piętrze, a jeden rzut oka na jej poważną twarz wystarczył, żebym się
upewniła, że to nie jest alarm próbny.

Weszłam do holu historii, w którym widziałam kiedyś na własne oczy, jak gabloty wirują i zostają
zamaskowane na wypadek wizyty kogoś obcego. Tego wieczoru jednak gabloty nie były ukryte - były
zamknięte za stalowymi drzwiami; ściany pochłonęły w całości wszystkie półki, a miecz Gillian
Gallagher zapadł się do krypty, zabezpieczony i chroniony jako nasz najcenniejszy skarb. Nigdy nie
poznałam szkoły od tej strony i chociaż dobrze wiedziałam, że czerwony alarm zabezpiecza nas przed
obcymi, a czarny

146

przed wrogami, aż do tej pory różnica nie wydawała mi się taka znacząca.

- Cameron! - zawołała mama od drzwi swojego gabinetu. Nie Cam, nie Cammie, nie skarbie, kotku,
kochanie... czy łapiecie, w czym rzecz. Sytuacja wymagała, żeby zwracać się do mnie pełnym
imieniem, a ja zapragnęłam nagle, żeby znów rozległo się ogłuszające wycie syren.

- Mamo, ja nic nie zrobiłam!

Ale zamiast okazać mi trochę matczynego wsparcia, mama usunęła się na bok i powiedziała:

- Wejdź.

Regały z książkami w jej gabinecie zostały zablokowane przez tytanowe rolety, szafy na dokumenty
zniknęły w podłodze, a w rogu wciąż jeszcze dymił pojemnik na materiały poufne. Ja jednak nie
mogłam oderwać wzroku od mamy, bo na jej twarzy nie było widać rozczarowania ani złości, ale
coś, czego żadna dziewczyna nie chciałaby zobaczyć na twarzy swojej matki i superszpiega w jednej
osobie: strach. Usiadła za biurkiem, bardziej jak dyrektorka niż matka.

- Co się stało? - W swoim głosie usłyszałam panikę. -Co się dzieje?

background image

- Opuściłaś dziś hol główny? - Głos, który rozległ się za moimi plecami, sprawił, że podskoczyłam.
Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam pana Solomona, opierającego się ze skrzyżowanymi rękami o
regał - widywałam go już w tej pozycji setki razy na lekcjach. Miałam jednak przeczucie, że tym
razem czeka mnie zupełnie inny wykład.

- Ja nic nie zrobiłam - powtórzyłam, bo chociaż miałam swój udział w naruszaniu bezpieczeństwa w
Akademii Gallagher, nigdy nie wyszłam poza poziom drugi.

(Wiem, bo Liz włamała się do moich akt i powiedziała mi o tym).

- Cammie - odezwała się mama spokojnie. - Muszę wiedzieć, dlaczego wyszłaś dziś z holu
głównego.

142

No dobra, powiedzieć mamie o awarii bieliźnianej to jedno, ale zrobić to w obecności nauczyciela, a
zwłaszcza nauczyciela takiego jak Joe Solomon, to coś zupełnie innego. Wzruszyłam więc tylko
ramionami i powiedziałam:

- Hm... miałam problem... z ubraniem.

- Och - powiedziała mama i pokiwała głową.

- I wyszłaś z holu głównego? - zapytał pan Solomon, nie pytając, z którą częścią garderoby miałam
problem. -Gdzie poszłaś? Kogo widziałaś?

- Mamo. - Zajrzałam jej w oczy w blasku awaryjnego oświetlenia, które zalewało gabinet. - O co
chodzi?

Ale mama nie odpowiedziała.

- Czy próbowałaś wychodzić dziś z rezydencji, panno Morgan? - zapytał surowo pan Solomon.

- Nie - odparłam.

- Cam - odezwała się mama. - Nie narobisz sobie kłopotów, ale musimy znać prawdę.

- Nie! - krzyknęłam. - Nie wychodziłam. Coś mi się stało z sukienką, więc wyszłam na chwilę, a
potem... - Ale oni już wiedzieli o syrenach i światłach i z jakiegoś powodu nie chciałam im o tym
przypominać. - Co się dzieje?

Mama i pan Solomon spojrzeli po sobie, a potem mama wstała, usiadła przy mnie na skórzanej
kanapie, przyciągnęła mnie do siebie i powiedziała:

--Cammie, wiesz, co się znajduje w tej rezydencji?

Przez chwilę myślałam, że to jakieś podchwytliwe pytanie, ale potem przypomniałam sobie, co było

background image

w szkole: wyniki eksperymentów, prototypy, raporty z misji, a przede wszystkim... nazwiska i
miejsce zamieszkania wszystkich dziewcząt z Gallagher, które kiedykolwiek tu przebywały.

- Masz pojęcie, co by się stało, gdyby zwykli ludzie, a tym bardziej nasi nieprzyjaciele, uzyskali
dostęp do tego, co się kryje za tymi murami? - zapytała mama. Nie chcia-143

łam nawet się zastanawiać nad odpowiedzią. A prawda była taka, że nie znałam odpowiedzi - nikt jej
nie znał. I najważniejsze było, żeby tak właśnie pozostało.

- Panno Morgan, znajdowała się pani na korytarzach przed naruszeniem protokołu bezpieczeństwa -
stwierdził pan Solomon. - Musi nam pani powiedzieć dokładnie, co pani widziała i słyszała.

Mogłam ich pytać, co się dzieje - kogo podejrzewają i dlaczego - ale kiedy całe twoje życie kręci się
wokół zdobywania informacji, w końcu przestajesz zadawać pytania, na które nikt z pewnością nie
udzieli ci odpowiedzi. Siedziałam więc na skórzanej kanapie w gabinecie mamy i wiedziałam, że
tym razem od mojej pamięci zależy więcej niż podczas wszystkich dotychczasowych sprawdzianów.
Zamknęłam oczy i opowiedziałam wszystko po kolei - od tańca z Zachem po otwarte na oścież drzwi.
Niczego nie pominęłam.

- Spotkałaś Zacha? - zapytał pan Solomon.

- Tak. Czekał na mnie. Powinniście zapytać jego, czy coś widział albo słyszał -

wyjaśniłam, ale mama wpatrywała się z uporem w pana Solomona. - Mamo... -

zaczęłam, ale głos mi się załamał.

- Wszystko w porządku, skarbie, nie martw się. -Uśmiechnęła się do mnie i pogładziła mnie po
plecach. Rachel Morgan to przypuszczalnie najlepszy szpieg, jakiego znam, starałam się więc jej
uwierzyć, kiedy wstała, otworzyła drzwi i powiedziała:

- Rezydencja jest bezpieczna, to był pewnie fałszywy alarm.

Kiedy przytuliła mnie na dobranoc, spróbowałam pozbyć się niepokoju. Ale potem zaryzykowałam
spojrzenie na mojego nauczyciela, który ściągnął marynarkę i poluzował krawat, i nie mogłam oprzeć
się wrażeniu, że bal został oficjalnie zakończony.

149

Wyszłam z gabinetu mamy i ruszyłam w czerwonej awaryjnej poświacie. Korytarze były puste. Okna
zasłonięte. Myślałam, że zobaczę biegające bez celu dziewczyny, usłyszę pytania i tysiące
najdziwniejszych teorii, ale w korytarzach panowała cisza; powoli pchnęłam drzwi do swojego
pokoju. Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Bex zapytała:

- Czego chciała twoja mama?

Wszystkie przebrały się już w piżamy, ale jedno spojrzenie wystarczyło, żebym wiedziała, że wcale

background image

nie były spokojne.

- Chciała wiedzieć, gdzie byłam i co widziałam. - Zrzuciłam ciasne buty i natychmiast poczułam, że
stopy mi spuchły i zrobiły się dwa razy większe niż zwykle.

- A... - zaczęła powoli Bex - gdzie byłaś? Opowiedziałam im wtedy wszystko - bez wyjątku. Po

raz kolejny. A kiedy skończyłam, dwie rzeczy stały się dla mnie jasne: a) koniecznie musiałam
pamiętać o tym, żeby z samego rana pójść i zabrać stanik, i b) moje współlokatorki spodziewały się
usłyszeć zupełnie inną historię. Liz usiadła prosto na łóżku.

- Więc nie chciałaś się wymknąć na festyn i spotkać z Joshem?

- Nie! To nie ja! Wiecie przecież, że nie naruszyłabym bezpieczeństwa w ten sposób.

- No pewnie, że to nie ty - naburmuszyła się Bex. - Ty nie dałabyś się złapać.

No dobra, nie było to takie wotum zaufania, na jakie liczyłam, ale na początek musiało wystarczyć.

- Poza tym nigdy nie wychodzisz w trakcie egzaminu -dodała Liz. - Nie masz żadnych kłopotów?

- Nie.

- A Zach tak po prostu zniknął? - zapytała Macey. -Nie poszedł z tobą do gabinetu mamy?

145

- Nie.

- Cam. - Po raz pierwszy tego wieczoru usłyszałam w głosie Liz strach. - Jak myślisz, co się stało?

Mimo swojego wykształcenia, doświadczenia i instynktu mogłam jedynie wgramolić się do łóżka,
nakryć szczelnie kołdrą i przyznać:

- Nie wiem.

Wtedy znów rozbłysły światła.

Rozdział 18

Od kiedy zjawiłam się w Akademii Gallagher, bywało wiele bardzo trudnych dni (na przykład
wtedy, gdy test z łucznictwa przypadł akurat w dniu, w którym musiały-

śmy używać niedominującej ręki), ale dzień, który nastąpił po balu, był

najtrudniejszy - z wielu powodów:

1. Chociaż była sobota, nikt nie spał, a więc od siódmej rano dziewczęta chodziły po korytarzach i

background image

rozmawiały pod naszymi drzwiami.

2. Nawet gdyby nie przeszkadzał mi hałas, pewnie i tak nie mogłabym spać.

3. Kucharki dały wczorajszego wieczoru taki popis kunsztu kulinarnego, że na śniadanie byty tylko
płatki.

4. Intensywne przygotowania do balu przez cały tydzień oznaczały, że wszyscy mieli zaległości w
pracach domowych.

5. Moja skomplikowana, poskręcana fryzura z wczoraj sprawiła, że proces mycia i rozplątywania
włosów był niezwykle trudny i bolesny.

6. Mimo że nauczyciele powtarzali raz po raz oficjalną wersję wydarzeń, według której czarny
alarm był fałszywy, a spowodowała go jakaś awaria elektryczna, to
nieoficjalna wersja wydarzeń
wiązała się... ze mną.

152

Oświetlenie działało. Stalowe żaluzje zniknęły i wszystko wróciło na swoje miejsce, ale od razu po
wejściu do biblioteki wiedziałam, że coś się zmieniło. A jeszcze dziwniejsze nie było to, że o
dziewiątej rano w sobotę siedziało tam już piętnaście nastolatek. Najdziwniejsze było to, że kiedy
tylko weszłam, wszystkie zamilkły.

Nawet Tina Walters opuściła książkę i gapiła się na mnie, kiedy mijałam kominek i szłam w stronę
działu poświęconego walutom światowym (pan Smith zadał nam wypracowanie). Przebiegłam ręką
po grzbietach książek, gdy nagle usłyszałam szept zza półki.

- No pewnie, że będą mówić, że to fałszywy alarm. -Nie umiałam rozpoznać tego głosu.

Zamarłam.

- Oczywiście jej mama będzie ją kryć. Moje serce również zamarło.

- I to nie pierwszy raz.

Przywykłam do tego, że ludzie o mnie gadają... w pewnym sensie przywykłam. W

końcu jestem córką dyrektorki, moje zdolności kamuflażu przeszły już do historii, a mój sekretny
chłopak śledził mnie na egzaminie końcowym z tajnych i przebił się wózkiem widłowym przez
ścianę. Można więc powiedzieć, że zawsze wymykałam się trochę spod kontroli. Jednak żaden z
moich wyczynów nigdy nie kończył się wyciem syren, wirowaniem regałów i blokadami w całej
rezydencji, zapewniającymi trzy razy większe bezpieczeństwo niż jest w Białym Domu na wypadek
wojny atomowej.

Podczas obiadu w holu głównym czułam się zupełnym przeciwieństwem kameleona. Jedyne, co mi
pozostało, to robić dziarską, niewinną minę.

background image

Nie mogłam nikogo winić. Ostatecznie mój były chłopak rzeczywiście zaprosił

mnie na festyn w Roseville. Zdarzało mi się też łamać szkolne zabezpieczenia, żeby ze wspomnianym
chłopakiem się spotykać. Nie powinno więc 148

szczególnie mnie dziwić, że kiedy jadłam lasagne w holu głównym, cała szkoła gapiła się... na mnie.

- Jak to się stało? - szepnęłam do swoich przyjaciółek.

- Wszyscy wiedzą, że wymykałaś się na spotkania z Jo-shem i że zaprosił cię na festyn - wyjaśniła
Liz, która nie załapała, że zadałam pytanie retoryczne. (Liz za bardzo lubiła pytania, żeby pozostawić
choć jedno bez odpowiedzi).

- Doszło do złamania protokołu bezpieczeństwa, a zaraz potem zobaczyliśmy, jak stoisz z miną...

- Winowajcy - powiedziała Bex, czym zgrabnie podsumowała ubiegły wieczór.

- Cam. - Liz nachyliła się bliżej. - Nie jest tak źle. Nikt nie uważa, że zrobiłaś to specjalnie.

Bex wzruszyła ramionami.

- Ale wszyscy uważają, że ty to zrobiłaś.

Wśród dziewcząt z Gallagher bywały już wcześniej zdrajczynie, jednak nikt nigdy o nich nie
wspominał. Niewiele osób w ogóle wiedziało, jak się nazywały. Nagle poczułam się jak jedna z nich
- a przynajmniej tak, jakby inni uważali mnie za jedną z nich.

- Cammie - zagadnęła Tina i zajęła krzesło obok mnie.

- Czy to prawda, że wcale nie chciałaś się wymknąć, żeby spotkać się z Joshem...

- Otóż to. Nie chciałam - powiedziałam z niejaką ulgą, że mogę to z siebie zrzucić.

Wyglądało jednak na to, że Tina nawet mnie nie dosłyszała, bo drążyła dalej:

- Moje źródła mówią, że nie poszłaś na tańce do miasta, ale chciałaś się wymknąć, żeby wziąć udział
w tajnej misji dla CIA.

- Tina! Przecież to bzdury.

- Czyżby?

- Jasne. Nie chciałam się wymknąć na tańce do Roseville; nie chciałam się wymknąć, bo zostałam
wezwana przez CIA; w ogóle nie chciałam się nigdzie wymknąć!

149

Tina przewróciła oczami.

background image

- Mówię poważnie - warknęłam. - Możesz spytać moją mamę - zaproponowałam, ale niespecjalnie ją
to przekonało. - Możesz spytać Zacha.

To przykuło jej uwagę.

- Byłaś z Zachem? - szepnęła. - Byłaś z Zachem! -wrzasnęła Tina i szybko przeszła na koniec
długiego stołu, tam, gdzie siedzieli chłopcy.

Udawałam, że nie patrzę, że nic mnie to nie obchodzi. Ale patrzyłam. I obchodziło mnie.

- Słuchaj, Zach. - Tina nachyliła się nad jego talerzem. - Czy to prawda, że byłeś wczoraj wieczorem
z Cammie podczas czarnego alarmu?

- Z Cammie? - spytał Zach ze zdziwieniem. - Morgan? - upewnił się, a potem roześmiał. - Niby
dlaczego miałbym z nią być?

Poczułam gulę w gardle. Poczułam, że zaraz eksploduję wściekłością i wstydem, które uderzyły mi
do głowy i sprawiły, że krew napłynęła do policzków. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to,
że Tina mu uwierzyła. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na Zacha, a potem na mnie, żeby wiedzieć, że
chłopak taki jak Zach nie zawracałby sobie głowy dziewczyną taką jak ja.

- Jasne, widziałem ją na balu - kontynuował Zach. Potem znów parsknął w ten typowy dla siebie
sposób. - Ale nie byłem z nią.

Jako szpieg miałam ochotę sięgnąć po nielegalne metody przesłuchań (lub na przykład depilację
całego ciała woskiem) i zmusić go, żeby powiedział prawdę. Jako dziewczyna... hm... siedziałam
zbyt zdumiona i zawstydzona, żeby zrobić cokolwiek.

- Zach - zaczęłam, ale wtedy on po prostu wstał od stołu.

- Nara - powiedział, jakby ledwie mnie zauważył.

155

Czułam, że wszyscy na sali patrzą na mnie, i na chwilę stałam się najmniej niewidzialną dziewczyną
z Gallagher.

W stodole samoobrony i walki wręcz, gdzie mamy lekcje, jest mnóstwo fajnych rzeczy. Na przykład
sposób, w jaki światło wpada do środka przez świetliki i jak czasem w zimie ptaki zagnieżdżają się
na krokwiach, a wśród naszych jęków i wykopów rozlega się ich ćwierkanie i śpiew. (Mniej fajne
jest lądowanie w ptasich odchodach, ale to tylko dodatkowy bodziec, żeby utrzymać się na nogach).
Jednak tego dnia najbardziej podobało mi się to, że stodoła to miejsce, w którym wolno, a nawet
trzeba się bić.

- Ty kłamco! - wrzasnęłam, kiedy weszłam do środka. Stare drewno było skąpane w świetle, a całe
wnętrze jarzyło się blaskiem.

background image

Ale Zach przerwał tylko na chwilę okładanie worka treningowego i powiedział:

- Szpieg. - Jakby to wszystko tłumaczyło. A muszę wam powiedzieć, że nie tłumaczyło.

Po pierwsze okłamał jedną z naszych sióstr i chociaż sam nie był jednym z nas, takich rzeczy się po
prostu nie robi. Poza tym całkowicie mnie upokorzył na oczach całej szkoły.

Potem przyszło mi jednak na myśl, że śledził mnie od holu głównego aż do stodoły.

Albo nie chciał się przyznać, że był ze mną sam na sam, albo wiedział więcej na temat wczorajszych
wydarzeń, niż miał ochotę ujawniać. I sama nie wiem, którą odpowiedź wolałam usłyszeć;
wiedziałam tylko, że w obydwu przypadkach Zachary Goode miał coś do ukrycia.

Jego pięści uderzały pewnie i mocno w worek treningowy. Po twarzy spływały mu drobne krople
potu i skapywały na matę.

151

- Zach! - krzyknęłam na wypadek, gdyby zapomniał, że tu jestem. - Dobrze wiesz, że to nie ja
złamałam wczoraj protokół bezpieczeństwa. Wiesz, że to nie przeze mnie włączył się czarny alarm.

Spojrzał na mnie.

- Och, myślałem, że to był fałszywy alarm - powiedział tonem osoby, która wcale nie uważa, że to
był fałszywy alarm.

Walnęłam z całej siły w worek, a Zach uniósł brwi.

- Nieźle. - Podszedł, żeby go przytrzymać. - Przymierz się ramieniem.

- Wiem, jak to się robi - warknęłam.

- Tak? - zapytał ze swoim kpiarskim, drwiącym uśmiechem. I nagle, nie wiem, czy to były nerwy,
PMS, czy tylko furia wyszydzonej kobiety, wzięłam zamach i kopnęłam mocno, a worek poleciał do
tyłu i uderzył Zacha w brzuch. Zach stał przez chwilę zgięty wpół i usiłował złapać oddech. - Ładnie,
Dziewczyno z Gallagher.

- Nie nazywaj mnie...

- Słuchaj - przerwał mi Zach, wyszedł zza worka i położył mi ręce na ramionach. -

Czy naprawdę chcesz, żeby wszyscy wiedzieli, że byliśmy wtedy razem? - Zamilkł.

-Chyba Tiny Walters nie powinno obchodzić, co się wczoraj wydarzyło?

Szczerze mówiąc, dwadzieścia cztery godziny wcześniej sama myśl, że Tina Walters wie, że ja i
Zach zniknęliśmy gdzieś we dwójkę, byłaby nie do zniesienia.

background image

Ale zmieniasz zdanie, kiedy na twoich oczach świat spowija czerń.

- Poza tym - dodał Zach, uśmiechając się i ocierając grzbietem dłoni pot z górnej wargi. - Myślałem,
że lubisz potajemne randki. I lubisz mieć swoich chłopaków tylko dla siebie.

- Nie byliśmy na randce. A ty nie jesteś moim chłopakiem.

157

- No. - Uderzył mocniej w worek. - Zauważyłem.

- Co to ma znaczyć?

Zach znieruchomiał. Worek kiwał się, jakby odmierzał czas, a on pokręcił głową i powiedział:

- To ty jesteś Dziewczyną z Gallagher. Sama się domyśl.

Faceci! Czy zawsze są tacy nieznośni? Czy zawsze posługują się niezrozumiałymi kryptonimami?
(Zapamiętać: usiąść z Liz i nadać jej translatorowi z męskiego na angielski bardziej przenośną formę
- na przykład zegarka albo naszyjnika).

- Poza tym - dodał Zach. - U mnie w szkole uczymy się dochowywać sekretów.

- Tak. Wiem. Chodzę do takiej samej szkoły. Spojrzał na mnie.

- Jesteś pewna?

Za swojej kadencji odkryłam wiele tajemnych przejść w szkole. W siódmej klasie byłam prawie cały
czas pokryta kurzem i pajęczynami, bo pociągałam za wszystkie dźwignie i naciskałam na wszystkie
kamienie. W końcu poznałam naszą szkołę od strony, która pewnie pozostawała w ukryciu od
czasów, gdy sama Gilly przemierzała korytarze. Ale kiedy znalazłam wąski tunel, który prowadził do
ukrytego pomieszczenia przy gabinecie mojej mamy, obiecałam sobie, że nie będę z niego korzystać -
że nigdy nie będę podsłuchiwać. Tego wieczoru jednak musiałam zrobić wyjątek.

W tunelu zalegała gruba warstwa kurzu. Ramiona ocierały mi się o stare kamienie i szorstkie
drewniane belki. Kiedy tunel się poszerzył, przez szpary w kamieniach zaczęło wpadać światło.
Potem zaczęłam wypatrywać mamy

- ale zamiast niej zobaczyłam pana Solomona.

- Myślisz, że któraś z dziewcząt się czegoś domyśla?

- zapytał.

153

- W związku z Blackthorne'em? - zapytała mama, a pan Solomon kiwnął potakująco głową. - Nie. Ale

background image

jeśli choć jedna dowie się prawdy, dowiedzą się wszystkie.

Pan Solomon się roześmiał.

- Pewnie masz rację. - Wyprostował się na kanapie. -Nadal uważasz, że to dobry pomysł?

Mama podeszła do biurka.

- Musimy tak zrobić. - Odwróciła się i spojrzała przed siebie. - Dla dobra nas wszystkich.

Wracając do pokoju, unikałam zatłoczonych schodów i ruchliwych korytarzy. Nie ze względu na
spojrzenia i szepty, ale dlatego, że chciałam skupić się na spojrzeniu, jakie rzucił mi Zach, kiedy
rozległ się czarny alarm; chciałam przypomnieć sobie długą, spokojną jazdę z Waszyngtonu i
zmartwienie na twarzy mamy. A przede wszystkim chciałam odpowiedzieć sobie na pytanie, które
czaiło mi się z tyłu głowy od chwili, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Zacha w Waszyngtonie: kim tak
naprawdę byli ci chłopcy?

Dysponowałyśmy jedynie zdjęciem pana Solomona w koszulce z nazwą szkoły i stwierdzeniem mojej
mamy, że musimy zadzierzgnąć więzy przyjaźni na przyszłość. Nie zmieniało to faktu, że Akademia
Gallagher nie miała czarnego alarmu od czasów zimnej wojny - dopóki oni się tu nie zjawili. Nie
zmieniało to faktu, że Zach okłamał Tinę w żywe oczy. Dwadzieścia cztery godziny wcześniej stałam
w tym samym zimnym, pustym korytarzu i myślałam sobie, że Zach mnie zna; ale ja go nie znałam.
Nie znałam żadnego z nich. I nie podobało mi się to. Ani trochę.

Pchnęłam drzwi do naszego pokoju i obwieściłam swoim współlokatorkom:

- Jest robota.

Rozdział 19

Wiem, co sobie myślicie. A prawda jest taka, że też już o tym pomyślałam. No bo przecież nie chodzi
o to, że mamy za dużo wolnego czasu i wynajdujemy sobie dodatkowe zadania. Nie chodzi o to, że
uwielbiam wezwania do Waszyngtonu i przesłuchania w CIA. Nie chciałam się prosić o kłopoty, ale
nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że to kłopoty prosiły się o nas - weszły przez drzwi frontowe i
wprowadziły się do wschodniego skrzydła. Więc chociaż było milion powodów, żeby zapomnieć o
całej sprawie... nie zapominałyśmy. Czekałyśmy, obserwowałyśmy, a tydzień później byłyśmy
gotowe. W pewnym sensie.

- Przypomnij mi proszę, dlaczego to nie jest beznadziejny pomysł - mruknęłam w ciemnym przejściu.
Byłam cała oblepiona pajęczynami. Miałam za mocno zaciśnięty pas z ekwipunkiem, Liz ciągle
deptała mi po piętach i wydawała piskliwe okrzyki (wszyscy wiedzą, że boi się pająków) .

- Ja tam uważam, że to cholernie dobry pomysł - odpowiedziała Bex. Był też cholernie ryzykowny i
wiedziałam, że to właśnie pociągało w nim Bex.

Nie sądziłam, że sprawy zajdą tak daleko. Naprawdę. Myślałam, że może sprawdzimy akty urodzenia
chłopaków

background image

160

i uciekniemy się do innych, mniej inwazyjnych metod. Ale kiedy stałam w sekretnym przejściu
wiodącym do wschodniego skrzydła, miałam mimo wszystko uczucie, że dokonujemy inwazji.

- Dziewczyny, a może łamanie kilkunastu reguł to jednak nie najlepszy sposób na to, żeby... no
wiecie... udowodnić, że sama nie złamałam żadnej reguły - podsunęłam.

Ale Bex tylko się uśmiechnęła w zakurzonym, przytłumionym świetle.

- Najlepszy, pod warunkiem że nie damy się złapać. - Zrobiła krok nad cienką wiązką laserowych
czujników ruchu, które dział bezpieczeństwa musiał

zamontować w trakcie przerwy świątecznej. - A nie mam tego w planach.

Liz i Bex wpadły na mnie, kiedy stanęłam nagle w korytarzu i zaczęłam nasłuchiwać

- czegokolwiek, co usprawiedliwiłoby odwrót.

- A co jeśli wcale nie wyszli? - zapytałam.

- Wyszli - powiedziała Bex.

- Ale może powinnyśmy zaczekać? Przygotowywałyśmy się tylko tydzień. Nie znamy jeszcze ich
schematów działania. Nie...

- Cam, już ci mówiłam. Doktor Steve zorganizował dla chłopaków jakieś spotkanie integracyjne. -
przypomniała Liz. - Musimy działać dziś wieczorem.

I miała rację, jak zwykle - choć przez to wcale nie poczułam się lepiej.

Podsumowanie obserwacji

Agentki przeprowadziły bardzo ryzykowną operację, która mogła doprowadzić do wyjaśnienia...
albo wydalenia ze szkoły... albo obydwu tych rzeczy jednocześnie.

- Nie martw się, Cam - szepnęła Bex. - To wcale nie różni się aż tak bardzo od włamania do domu
Josha.

161

Przykucnęłam w kanale wentylacyjnym, który miał nas zaprowadzić do pokojów chłopaków, i
wyjęłam małą buteleczkę lakieru do włosów. Nosiłam go przy sobie na wszelki wypadek (tyle że nie
do końca służył do włosów) i popsika-łam wszystko wokół kratki. W mgiełce zaświeciła sieć
maleńkich czujek ruchu.

- Jasne - szepnęłam. - Identycznie jak u Josha.

background image

Liz podpięła coś do obwodów lasera i zobaczyłam, jak znikają czerwone wiązki. Już nic nas nie
dzieliło od zakazanego skrzydła - i ewentualnych odpowiedzi.

Dwie uwagi na temat włamów służb wywiadowczych: 1) nie trzeba mieć przy sobie czarnego kuferka
z ekwipunkiem, żeby się gdzieś włamać i zdobyć poufne informacje (chociaż czasem się przydaje), i
2) bez względu na wyraźnie postawione cele, nigdy nie masz stuprocentowej pewności, czego
szukasz. Oczywiście fajnie by było znaleźć teczkę oznaczoną: „Ściśle tajny plan przejęcia i
zniszczenia Akademii Gallagher", ale zadowoliłabym się jakimikolwiek informacjami na temat
chłopców, którzy chodzili z nami na lekcje; byłabym szczęśliwa, gdybym znalazła zdjęcie
prawdziwego Zacha Goode'a.

Kiedy przeczołgałyśmy się przez kanał i zeskoczyłyśmy na podłogę w świetlicy, Bex powiedziała:

- Dobra, Liz, zacznij od komputerów. Cam, a my możemy... - Ale nagle urwała.

Zatrzymała się i gapiła. Znalazłyśmy się w miejscu, w którym nie była wcześniej żadna dziewczyna z
Gallagher, a kiedy tak stałyśmy, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że całe nasze przeszkolenie nie
przygotowało nas w ogóle na... to.

Byłyśmy w tych pokojach ledwie kilka tygodni temu, ale wszystko wydawało się teraz mniejsze. I
bardziej zielone (pewnie dlatego, że miałyśmy na nosach okulary noktowizyjne). I...

162

- O. Mój. Boże. - Po raz pierwszy nie mogłam zarzucić Bex, że dramatyzuje.

Przez okna wpadała poświata księżyca. Ktoś zostawił zapaloną lampkę na biurku w rogu pokoju.
Ściągnęłam okulary i chwilę przyzwyczajałam wzrok do mroku. Nadzieja Liz na przeprowadzenie
naukowej analizy typowych zachowań nastoletnich chłopców musiała zaczekać, bo jeden rzut oka na
pomieszczenie wystarczył, żebyśmy wiedziały, że to na pewno nie byli typowi chłopcy.

- Czy wszyscy chłopcy są tacy... - zaczęła Liz, ale chyba nie znalazła odpowiednich słów, żeby
skończyć.

- Schludni? - podsunęła jej Bex i wyglądała na zdegustowaną, bo (a mówi to ktoś, kto mieszka z nią
od czterech lat) nikt nie cenił sobie „przytulnego nieładu" bardziej niż Rebecca Baxter.

Było tu osiem pokojów, w których znalazłyśmy świeżo wypastowane buty i starannie zaścielone
łóżka. Książki i zeszyty były porządnie ułożone na biurkach.

Na podłodze nie walały się skarpetki; nie byłd"żadnych kalendarzy z babami ani starych numerów
„Przeglądu Sportowego". Pokoje przypominały bardziej wojskowe koszary niż sypialnie chłopaków,
a ja natychmiast pożałowałam, że zostawiłyśmy Macey na zewnątrz na czatach, bo jeśli kiedykolwiek
w Akademii Gallagher była nam potrzebna specjalistka od chłopaków, to był właśnie ten moment.

Wszystko było tymczasowe. I sterylne. Z każdym krokiem zyskiwałam coraz większą pewność, że dla
chłopaków z Blackthorne'a to był tylko przystanek. Co było odrobinę pocieszające, a zarazem

background image

dezorientujące. Po co tu byli? Liz siadła przy pierwszym komputerze, jaki jej się nawinął,
wyciągnęła z kieszeni dysk i zaczęła ładować program szpiegujący, który od wielu lat usiłowała od
niej kupić ABN.

158

- Stuszesnastobitowy kod? - powiedziała zaszokowanym i lekko zawiedzionym głosem, kiedy udało
jej się dotrzeć do zabezpieczeń komputera.

- Może następnym razem rzucą ci jakieś wyzwanie, kochana - odrzekła Bex i wbiegła do pierwszej z
brzegu łazienki, wyciągnęła ze swojego paska z narzędziami pęsetę i zaczęła wyrywać włoski ze
szczoteczek do zębów, żeby przeprowadzić analizę DNA (na wypadek gdyby chłopcy okazali się an-
droidalnymi maszynami szpiegującymi czy czymś w tym rodzaju). Ja rozglądałam się po pustych
ścianach i ogołoconych biurkach w poszukiwaniu rodzinnych zdjęć lub listów z domu - rzeczy, które
powiedziałyby nam na temat tych chłopaków znacznie więcej niż odciski palców i kody DNA.

Kiedy zajrzałam do przypadkowej szafy, nagle coś mi zaświtało.

- Te spodnie są nowiutkie - zauważyłam. - Tak samo buty. - Pomyślałam o zawartości swojej szafy -
połowa moich szkolnych koszulek miała niedyskretne plamy na białych kołnierzykach. Swetry były
znoszone i przyjemnie znajome.

Odwróciłam się do Bex. - Jaka jest szansa, że piętnastu chłopców, w różnym wieku, jednocześnie
dostało szkolne mundurki?

Bex wzruszyła ramionami, a potem pogrzebała w torbie w poszukiwaniu pary cieniutkich kabelków
podłączonych do sżklanych kul, dokładnie tej samej wielkości i kształtu co plastikowe przyciski przy
czujnikach dymu w Akademii Gallagher.

- Bex! - zawołałam. - Nie możemy im założyć kamer w sypialni.

- Ale zdjęcia są więcej warte niż tysiące słów - wyjaśniła tonem niewiniątka.

- Tylko pluskwy - zastrzegłam, bo choć jestem niezwykle dociekliwą przyszłą pracownicą wywiadu,
nie chciałam posuwać się aż tak daleko. Jeszcze nie.

159

- Dobra. - Westchnęła, schowała z powrotem kamerki i wyciągnęła maciupeńkie mikrofoniki, za
które dostałam pięć z minusem na egzaminach końcowych w pierwszej licealnej. (Obecnie używa ich
Departament Bezpieczeństwa Narodowego).

Zakładanie pluskiew to naprawdę wielka sztuka. Niestety pan Solomon jeszcze z nami tego nie
omawiał, ale zadbałyśmy o najbardziej oczywiste sprawy, takie jak chipy tropiące w butach i
zbieranie śladów. No wiecie - podstawy. Nie pominęłyśmy nawet pokoju - i butów - doktora Steve'a.
(Zapamiętać: przenigdy nie zgłaszać się na ochotnika do przeszukania szuflady z bielizną doktora
Steve'a!) Dziesięć minut później wydawało mi się, że prawie skończyłyśmy; weszłam w tajne

background image

przejście, a Bex podawała mi w tym czasie kable przez gniazdka elektryczne.

Zaczęłam wracać długim brudnym korytarzem, ciągnąc za sobą kable do naszego nowego punktu
obserwacyjnego (tajne pomieszczenie, które odkryłam podczas ferii wiosennych w pierwszej klasie).
Kiedy tylko pomyślałam, że chyba uda nam się je przeciągnąć niepostrzeżenie, nagle... coś
usłyszałam.

- Och, panno McHenry, to doskonały pomysł, wprost doskonały!

Doktor Steve. Przez kanały grzewcze słyszałam głos doktora Steve'a, co oznaczało, że był tuż obok w
korytarzu. W korytarzu prowadzącym do pokojów chłopców! W

których ciągle znajdowały się Bex i Liz!

- Dziewczyny, musimy spadać - powiedziałam. - Odwrót! - Nagle przypomniałam sobie potężne
zagłuszenia, które blokowały wszelkie fale i sygnały na terenie Akademii Gallagher. Przypomniałam
sobie, że nie miałyśmy na sobie słuchawek, a Bex i Liz nie mogły mnie słyszeć. Nie będą miały
pojęcia, co się święci, jeśli nie usłyszą rozmowy doktora Steve'a i Macey w korytarzu.

165

- Ale doktorze Steve - niemal krzyczała Macey. -Chciałam zamienić z panem parę słów.

- Nie teraz, panno McHenry - odparł mężczyzna. -Obawiam się, że mam tylko chwilkę, żeby zajrzeć
do pokoju, i zaraz wracam do chłopców.

Przecisnęłam się obok regału, który służył jako jedno z wejść do tunelu, i zobaczyłam, jak doktor
Steve kieruje się do drzwi, podczas gdy Macey stara się zablokować mu drogę.

- Niech mi pan poświęci minutkę - jęczała jak rozpuszczona smarkula, którą niby miała być.

- Może porozmawiamy jutro, panno McHenry - zaproponował doktor Steve, klepiąc ją po ramieniu.

Podchodził już do drzwi. Był coraz bliżej.

Nie mogłam do tego dopuścić, więc odpięłam pas z narzędziami tam, gdzie stałam, przecisnęłam się
obok regału i wyszłam na korytarz za plecami nauczyciela.

- Dzień dobry, doktorze Steve - powiedziałam. Kiedy się odwrócił, Macey w jednej chwili przestała
jęczeć i rzuciła mi spojrzenie, jakby pytała: „Teren czysty?", ale oczywiście teren nie był czysty.

- O, jak dobrze - zwróciłam się do Macey. - Znalazłaś goTo przykuło na chwilę uwagę doktora
Steve'a.

Szukałyście mnie, dziewczęta?

- Właściwie to ja pana szukałam.

background image

- Tak - podchwyciła Macey. - Cammie naprawdę musi z panem porozmawiać.

- A więc to coś pilnego? - Doktor Steve pokiwał głową, jakby to utwierdzało go w przekonaniu o
mojej mrocznej naturze, którą dostrzegł we mnie już wcześniej.

(Zapamiętać: sprawdzić, czy mam mroczną naturę). - Rozumiem - powiedział

tonem człowieka, który nic nie rozumie.

161

Agentka zdołała zminimalizować bezpośrednie zagrożenie misji, pozorując poważne problemy
psychiczne - co było znacznie łatwiejsze, niż przypuszczała, bo czuła, że
ma zarówno problemy, jak
i skomplikowaną psychikę.

Niestety jedno z podstawowych praw fizyki (jak również szpiegostwa) mówi, że każda akcja
wywołuje równą sobie, ale przeciwstawną reakcję, a ja poniewczasie zorientowałam się, że doktor
Steve oczekiwał jakichś pilnych problemów. A ja musiałam mu ich dostarczyć.

- No więc. - Spróbowałam przybrać jak najbardziej dramatyczny ton, coś w stylu Bex. - Pewnie pan
wie, że mam złamane serce.

Naprawdę - tak powiedziałam. Zrzućcie to na karb zdenerwowania albo niedostatecznego
przygotowania, ale z bliżej nieznanych mi przyczyn właśnie ten fragment swojej duszy postanowiłam
obnażyć przed człowiekiem, który nalega, żeby zwracać się do niego per „doktorze Steve".

- Cóż, złamane serce to typowa przypadłość w pani wieku, panno Morgan. Jestem pewien, że nie ma
się czym martwić. - Zrobił kolejny ruch w stronę drzwi, a ja przerzuciłam w myślach wszystkie
możliwe sposoby na to, żeby go powstrzymać (dziewiętnaście), kiedy nagle Macey złapała mnie za
rękę.

- Mówiłam jej dokładnie to samo, doktorze Steve. -Macey wykonała ruch, jakby chciała odejść od
drzwi. -Dziękujemy.

Zaczęłam protestować i grać na zwłokę, żeby zyskać choć kilka sekund więcej, ale Macey złapała
mnie za ramię i odwróciła, a wtedy zobaczyłam Bex. I Liz. Obie z uśmiechem na twarzy.

Rozdział 20

Podsumowanie obserwacji Agentki: Cameron Morgan, Elizabeth Sutton, Rebecca Baxter i Macey
McHenry

W celu rozpoznania charakteru naruszenia protokołu bezpieczeństwa na poziomie czwartym,
doprowadzającego do uruchomienia czarnego alarmu agentki
zorganizowały rutynową misję o
charakterze rekonesansu. Zapuściły się na obce
terytorium (wschodnie skrzydło) i zaobserwowały,
co następuje:
Uczniowie Instytutu Blackthorne'a (zwani dalej obiektami) objęli rezydenturę w
Akademii Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt. Choć nie znaleziono żadnych dowodów

background image

obciążających, obiekty wykazują zastanawiające zainteresowania w dziedzinie rozrywki.
Przeszukanie ich miejsca zamieszkania wykazało, że nie mają
żadnego telewizora, ale za to
znaczące ilości środków do pielęgnacji obuwia.

Analiza DNA dowiodła, że obiekty rzeczywiście są płci męskiej i najwyraźniej nie powstały w
wyniku procesu klonowania.

Analiza odcisków palców wykazała jednak, że są to osobnicy płci męskiej, którzy nie figurują w
żadnej oficjalnej bazie danych - nawet w naprawdę ściśle tajnej. (Oczy-168

wiście, my też nie). Ujawnione powiązania: zakłada się, że obiekty mają powiązania ze sobą
nawzajem oraz z doktorem Stevenem Sandersem (doktor Steve).

Gdyby nie powiodła im się kariera w wywiadzie, uczniowie Blackthome'a mają z pewnością
wielkie możliwości w branży administrowania gospodarstwem domo-wym. Analiza zawartości
kubłów na śmieci wykazała, że obiekty zużywają
zdecydowanie za dużo nici dentystycznej jak na
piętnastu nastoletnich chłopców.

(Czy jest możliwość, że wykorzystują ją w celach wywiadowczych, takich jak produkcja niezwykle
cienkiej, półprzezroczystej liny do wspinaczki?) Poza tym są na
bakier z segregacją odpadów.

Nie mam co do tego stuprocentowej pewności, ale myślę, że wiele dziewczyn miewa fantazje, że są
muchą na ścianie w pokoju chłopaka. Spieszę wam donieść, że tego typu fantazje są stanowczo
przereklamowane. (Na dowód czego mamy dwieście siedemdziesiąt dwie godziny nagrania).

Poza tym, że usłyszałyśmy, jak jeden z ósmoklasistów chwalił się, że Macey pocałowała go podczas
czarnego alarmu (kłamstwo, którego gorzko pożałował na samoobronie), mogłyśmy tylko czekać. I
obserwować. I pamiętać, że ze wszystkich niezbędnych szpiegowi cech najważniejsza jest
cierpliwość.

Ostatecznie łatwo jest nie tracić zainteresowania obiektem, który planuje zakup broni nuklearnej na
czarnym rynku. Ale kiedy planuje wizytę u dentysty? Wtedy gorzej. Słuchałyśmy więc, jak chłopcy
rozprawiają na temat zawodników baseballowych i rodzajów kanapek; chodziłyśmy na lekcje i
czekałyśmy. Po blisko dwóch tygodniach podsłuchu i badań DNA wróciłyśmy do punktu wyjścia.

Wiedziałyśmy jedynie, że chłopcy wyglądali na duchy, zjawy, dym.

164

Nie pozostało nam nic innego, jak wlec się za chłopakami na tajne. Zach, Grant i Jonas szli jakieś
pięć metrów przed nami; wyszliśmy właśnie z zajęć u madame Dabney i schodziliśmy na dół. Liz
zamrugała kilkakrotnie i szepnęła:

- Oni są prawdziwi, co? To nie jest sen, prawda?

- Pewnie, że nie - powiedziała Bex. - Mają ciała z krwi i kości - dodała, kładąc nacisk na słowo
„ciała".

background image

- Tylko dlatego, że Grant mówi na ciebie brytyjska seksbomba...

- Liz! - skarciłam ją. - Cii! Zniżyła głos.

- Dlaczego nie możemy się o nich niczego dowiedzieć? - W przypadku Liz to nie była już tylko
kwestia bezpieczeństwa narodowego. To była kwestia honoru. Liz była geniuszem, który natrafił na
problem nie do rozwiązania.

Szczerze mówiąc, ja też nie potrafiłam tego zrozumieć. W końcu Liz umiała złamać każdy kod; Bex
potrafiła przekonać wszystkich do wszystkiego; a ja, od kiedy nauczyłam się chodzić, umiałam
zniknąć wprost na czyichś oczach: miałyśmy dryg szpiegowski!

Kiedy ja i Bex zatrzymałyśmy się przy windzie na pod-poziom pierwszy, a Liz skierowała się do
podziemi, zastanawiałam się, jak to możliwe, że szkoła szpiegowska dla chłopców jest tak tajna, że
nawet grupa szpiegów ze szkoły dla dziewczyn nie może jej odnaleźć.

- Musimy zrobić coś więcej - szepnęła Bex, kiedy winda otworzyła się na podpoziomie pierwszym. -
Musimy posunąć się dalej!

Zanim zdążyłam się odezwać choć słowem, do klasy wszedł pan Solomon.

- Źródło. - Podwinął rękawy koszuli i podszedł do tablicy. - Panno Alvarez, proszę o definicję.

- Źródło to osoba wykorzystywana przez agenta w celu pozyskania poufnych informacji -
wyrecytowała Eva.

170

Nasz nauczyciel zachowywał się tak, jakby jej nie usłyszał. Zniżył głos.

- Słuchajcie mnie uważnie - powiedział, jakby ktoś go nie słuchał. - Najważniejszym zadaniem
każdego z was jest zdobyć zaufanie innych. Będziecie wcielać się w ko-goś, kim nie jesteście, żeby
zaprzyjaźnić się z kimś, kogo nienawidzicie. - Przyjrzał

się każdemu z nas po kolei. -Pozyskujemy źródła, panie i panowie. Wyszukujemy ludzi, którzy mają
potrzebne nam informacje i wydobywamy je z nich - ciągnął. -

Albo przekonujemy ich, żeby sami nam je dali. Wyszukujemy zdrajców. - Zamilkł i spojrzał na nas. -
Kłamiemy.

Chciałabym móc powiedzieć, że zrobiło mi się nagle niedobrze dlatego, że zdecydowałam się na
życie w kłamstwie i zdradzie. Ale nie to było przerażające: przerażający był wyraz twarzy Bex, która
odwróciła się do mnie i powiedziała bezgłośnie:

- Faza druga.

Tej nocy stary i opustoszały tajny pokój zamienił się w nowoczesny punkt obserwacyjny. Ściany były

background image

wyłożone znikopapierem. Pokój wypełniały głosy chłopaków, bo uruchomiłyśmy podsłuchy we
wschodnim skrzydle i spo-rządzałyśmy listę chłopców, lekcji i możliwości, dzięki którym
znajdziemy

„wiarygodny pretekst do nawiązania relacji", co jest dość typowym zadaniem szpiega. I chyba dość
typowym zadaniem dziewczyny. I wszystko byłoby dobrze, i wszystko byłoby świetnie, gdyby tylko
przy strzałce oznaczonej „Cammie" nie znajdowała się linia oznaczona „Zach".

- Bex powinna się tym zająć. Lepiej umie grać. - Zwróciłam się do Bex. - Znacznie lepiej potrafisz
wcielać się w role... i flirtować... i...

166

- Przecież się tym zajmuję - powiedziała Bex. - Biorę Granta. - Wskazała na wykres.

- I tego czwartoklasistę z falistymi włosami. I...

- Ale Zach jest naszym głównym podejrzanym! Dlaczego to ja muszę się z nim spoufalać?

Moje trzy przyjaciółki zamurowało i ani Bex, ani Liz nie miały chyba pojęcia, co powiedzieć; ale
Macey wzruszyła tylko ramionami.

- Dlatego, że w tej szkole jest setka dziewczyn i piętnastu chłopaków, a z niewyjaśnionych przyczyn
właśnie ten chłopak ciągle kręci się koło ciebie. -

Uniosła brew. - Jesteś geniuszem, Cam. Sama się domyśl reszty.

Przypomniała mi się winda w Waszyngtonie; to, że Zach sam wybrał mnie na przewodniczkę; a w
końcu jego spojrzenie, kiedy znalazłam go w korytarzu, na chwilę przed zgaśnięciem świateł. Zach
rzeczywiście się przy mnie kręcił, a każdy porządny szpieg wie, że nic nie jest dziełem przypadku...
są tylko plany, misje i kłamstwa.

- No - podłapała Bex. - Albo jest tajniakiem, który chce cię wykorzystać do swoich sekretnych
celów. Albo...

Liz weszła jej w słowo.

- Podobasz mu się!

A ja natychmiast zaczęłam mieć nadzieję, że Zach interesuje się mną wyłącznie z pobudek
związanych z operacjami wywiadowczymi i tajnymi misjami, bo... no... z tajnymi misjami jeszcze
sobie jakoś poradzę.

Agentki wyczekały na odpowiedni moment (po wyjściu z herbaciarni), żeby podejść do obiektu.

- Cześć, Dziewczyno z Gallagher! - powiedział Zach, a potem jego twarz rozjaśnił

background image

typowy uśmiech w stylu: „wiem coś, czego ty nie wiesz". - Czym mogę służyć?

Wniknęłam w głąb siebie. Przywołałam swojego wewnętrznego superszpiega.

167

- Pan Smith poprosił, żebyśmy przygotowali prace semestralne w grupach. A moja mama mówi, że
powinnam postarać się wykorzystać możliwości współpracy płynące z wymiany międzyszkolnej -
powiedziałam, jakby to był dosłowny cytat, a nie naprędce sklecone zdanie.

Zach uniósł brwi.

- A ty chcesz wykorzystać mnie?

- Wyłącznie w rozumieniu naukowym. Słuchaj, chcesz robić ze mną ten projekt czy nie?

Czułam na sobie spojrzenia mijających nas dziewczyn, co jest jedną z mniej przyjemnych rzeczy
związanych ze szpiegostwem: kiedy ludzie gapią się na ciebie i obgadują cię za twoimi plecami,
odruchowo to zauważasz.

- No więc? - Wracało mi opanowanie.

- Jasne, Dziewczyno z Gallagher. - Ruszył korytarzem i odczekał, aż rozdzieli nas tłum
ósmoklasistów, a potem krzyknął: - Idziemy na randkę!

Rozdział 21

Miałam randkę! (Powiedzmy). Z wrogim agentem! (W pewnym sensie). Jako dziewczyna byłam
podekscytowana i przerażona, ale jako szpieg wiedziałam, że to moje najpoważniejsze zadanie pod
przykrywką.

Nie tak dawno temu myślałam, że może umawianie się z najsłodszym i najprzystojniejszym
chłopakiem na świecie i okłamywanie go pomoże mi przygotować się na życie w kłamstwie, ale teraz
już wiedziałam, że się myliłam.

Strasznie, okrutnie się myliłam. Bo okazuje się, że prawdziwi szpiedzy nie spędzają życia na
okłamywaniu słodkich chłopców. Nie. Prawdziwe kłamstwo dotyczy zupełnie innego rodzaju ludzi.

^ Musi być seksowna - zdecydowała Liz następnego wieczoru, kiedy zebrałyśmy się we czwórkę u
nas w pokoju, żeby przygotować mnie do misji. A może do randki? O

Boże, czy to randka? - pomyślałam.

- Czy to randka? - zapytałam na głos. Macey wzruszyła ramionami.

- Trudno stwierdzić. A macie w planach jedzenie i rozrywkę? - Pokręciłam głową. -

background image

Wygrywanie pluszaków w konkursach? - Znów pokręciłam. - No to chyba nie.

Zobaczyłam, że Liz wszystko notuje.

169

- A co jeśli będą się całować? - zapytała.

- Liz, nie będziemy się całować. Ani trzymać za ręce. Ani tańczyć, chyba że będziemy się
przygotowywać do kultury i asymilacji, a poza tym... nie będziemy się całować!

Liz była zdezorientowana, więc Macey wyjaśniła:

- Można mieć randkę bez całowania, ale całowanie bez randki to już zupełnie inna sprawa. - Macey
podeszła do łóżka i zaczęła przeglądać dziewięć milionów bluzeczek, które już odrzuciłyśmy jako
„zbyt eleganckie" lub „zbyt codzienne" lub

„zbyt wydekoltowane" (bo właściwie nie miałam czym się pochwalić, jeśli chodzi o dekolt).

- Gotowa! - zawołała Bex i mnie okręciła.

Wcale nie czułam się gotowa. Przy Joshu zawsze byłam zdenerwowana; przy Zachu też, ale w
zupełnie inny sposób. Nawet nie wyglądałam na gotową, a przynajmniej nie w takim sensie jak to
było z Joshem. Wtedy w grę wchodziły błyszczyki, spódniczki i buty, w których niekoniecznie dało
się przebiec po ciemku sześć kilometrów. Teraz wyglądałam po prostu jak... ja.

- Nie - powiedziałam. - Nic z tego nie będzie. To szpieg. Domyśli się, że go...

szpieguję.

- Jest idealnie i nie, nie domyśli się - orzekła Macey. Włożyła do ust pędzelek i zaczęła obchodzić
mnie dookoła

i przyglądać mi się badawczo.

- Ale czy nie powinnam wyglądać... lepiej?

- Cam, on chodzi z tobą na samoobronę i sztuki walki - powiedziała Bex, robiąc oczywiście aluzję
do mojej, jakby to ująć, nadmiernej potliwości.

- I widział cię wystrojoną - dodała Liz.

- Nie widział natomiast - Macey poprowadziła mnie przed lustro - zwykłej Cammie.

Poczułam się jak brzydsza przyjaciółka Barbie.

175

background image

- Ten wieczór musi być z pozoru normalny, Cam -stwierdziła Bex, nie dostrzegając najwyraźniej
ironii całej sytuacji: ogromu wysiłku, jaki trzeba było włożyć w abso-lutnie niewymuszony wygląd.

- Dobrze gada - potwierdziła Macey. - Faceci są jak psy. Zawsze potrafią wyczuć, kiedy czegoś od
nich chcesz.

- Pamiętaj o swojej przykrywce przestrzegła Liz i podała mi plecak.

- I pamiętaj, żeby to on prowadził rozmowę. Zobacz, co ci może dać, zanim zdecydujesz, co chcesz
wziąć. - Bex zacytowała jeden z najlepszych wykładów pana Solomona.

- Dobra - obiecałam, powtarzając sobie, że przecież będziemy tylko w bibliotece. Co takiego może
się zdarzyć w bibliotece, żeby aż tak panikować?

- Aha, i Cam - zawołała za mną Macey. - Bądź sobą.

W tym semestrze bez względu na to, dokąd szłam, nie mogłam się uwolnić od tych słów: „Bądź
sobą". Ale nie mogłam być do końca sobą, zwłaszcza teraz, bo spora część mnie chciała dolać serum
prawdy do soku pomarańczowego, który Zach pił na śniadanie, i mieć wszystko z głowy. (Tak
naprawdę to był pomysł Bex, ale zostawiłyśmy go jako ostatnią deskę ratunku).

Kiedy schodziłam głównymi schodami, powtarzałam sobie, że nie powinnam się stresować.
Bywałam już na randkach - zarówno tych prawdziwych, jak i „nauko-wych". A podczas nauki z
Zachem - zamiast Josha - nie musiałam nawet ukrywać faktu, że w drugiej klasie miałam fizykę na
poziomie doktoratu. Kiedy jednak weszłam do biblioteki i zaczęłam rozglądać się za Zachem, miałam
dziwne przeczucie, że „ja" to była jedyna przykrywka, w którą nie umiałam się do końca wcielić.

- Cześć, Dziewczyno z Gallagher. - Zach zajął stolik z tyłu biblioteki. Na samym końcu.

176

Godzina 18.00. Agentka spotkała się z obiektem w podejrzanie ustronnym miejscu, co może
wskazywać, że obiekt bardziej myślał o randce niż o nauce.

Analiza: Macey McHenry

Stół był zarzucony książkami. Na oparciu krzesła wisiała szkolna marynarka Zacha.

Usiadłam naprzeciwko niego.

- No więc. - Głos mi drżał. - Od czego zaczniemy?

- Nie wiem - odpowiedział, ale miałam nieodparte wrażenie, że dokładnie wiedział.

I to dużo. Bo po pierwsze uważałam, że Zach należał do ludzi, którzy świadomie wykorzystują
inteligencję po to, żeby nikt tak naprawdę nie wiedział, jak bardzo są inteligentni. (Macey
powiedziała mi, że ta tendencja jest dość powszechna wśród chłopaków o seksownych ramionach).

background image

Godzina 18.02. Agentkę zbił z tropu fakt, że przy stole zapadła grobowa cisza.

- Zach - powiedziałam tylko po to, żeby sprawdzić, czy mój głos jeszcze działa.

Zach popatrzył na mnie. - Pomyślałam, że moglibyśmy przeanalizować wpływ propagandy na
ekonomię krajów Trzeciego Świata.

- Tak sobie pomyślałaś?

- Tak - potwierdziłam, ale on nie spuszczał ze mnie wzroku... naprawdę, ani na sekundę. Chciałam
się zamienić w Tiffany St James (nawet jeśli musiałabym założyć sukienkę bez ramiączek). Chciałam
się zamienić w dziewczynę, która uczy się w domu i ma kota o imieniu Suzie. Chciałam się zamienić
w kogokolwiek, byle nie być sobą

i nie siedzieć tu totalnie bez przykrywki.

- A więc... - spróbowałam znowu. - Powinniśmy chyba zrobić plan i może podsumować, co mamy w
notatkach...

177

- Dziewczyno z Gallagher - powiedział Zach, nie czekając, aż dokończę zdanie, które nie miało
końca. - Czy chcesz mnie o coś zapytać?

- Nie - skłamałam i oboje wróciliśmy do książek.

Godzina 18.14. Agentka zaczęła uświadamiać sobie, że randka pod tytułem

„wspólna nauka", może rzeczywiście polegać na wspólnej nauce.

Jak dużo czasu potrzeba dwóm osobom, żeby mogły swobodnie razem milczeć? Nie wiem. Kiedyś
jechałam z dziadkiem do Omaha i z powrotem, a on przez całą drogę powiedział może z dziesięć
słów. Tata i ja lubiliśmy siadać w niedzielę na podłodze i przeglądać gazety, a poza odgłosem
przewracanych stron panowała kompletna cisza. Ale kiedy tak siedziałam tu z Zachem, było zupełnie
inaczej.

- No więc... - zaczęłam, zanim zdążyłam sobie uświadomić, że nie mam bladego pojęcia, co chcę
powiedzieć.

Zach uniósł brwi, ale nie głowę, i przyglądał mi się spode łba.

- No więc... - Przeciągnął słowa znacznie bardziej niż ja, wypełniając przerażającą ciszę i pustkę.

- No więc, podoba ci się w Gallagher?

Spróbował się roześmiać, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie.

background image

i Och, wporzo.

Agentka zauważyła, że słowo „wporzo" było albo zamierzonym sarkazmem, albo lokalnym
slangiem, więc odnotowała w pamięci, żeby sprawdzić to w bazie danych
Akademii Gallagher.

Wróciłam do notatek, ale nie zrozumiałam ani słowa. Już wcześniej uważałam, że rozmowa ze
zwykłym chłopakiem jest trudna. Okazuje się, że to pestka w porównaniu z rozmową ze świetnie
wyszkolonym chłopakiem szpie-178

giem, który mógł, ale nie musiał zostać wychowany przez rząd Stanów Zjednoczonych.

Zaczęłam właśnie poważnie zastanawiać się nad całkowitym porzuceniem misji, kiedy dwie
ósmoklasistki wybiegły zza regałów i stanęły jak wryte, gapiąc się na mnie i na Zacha. Potem
odwróciły się i uciekły, a od strony alejki dobiegły mnie ich śmiechy i szepty.

- Dobrze to zniosłaś. - Zach kiwnął lekko głową w kierunku plotkujących dziewczyn.

Chyba mam doświadczenie. Poza tym słowa nie ranią. - Taka była prawda. Aby zranić szpiega,
trzeba czegoś więcej niż chichoty.

Przewróciłam kartkę w zeszycie i poczułam, że nie widzę tego, co czytam, bo nasłuchuję ciszy, która
w obecności Zacha zdawała się jakby głośniejsza.

- Muszę przyznać - założył ręce z tyłu głowy, odchylając się i balansując na dwóch nogach krzesła -
że jestem trochę zawiedziony.

- Zawiedziony! - krzyknęłam. Roześmiał się.

- Tak, Dziewczyno z Gallagher. Myślałem, że masz reputację raczej... proaktywnej?

Przypuszczam, że ładnie to ujął.

- Tak - potwierdziłam i zaczęłam się zastanawiać, jakby tu skierować rozmowę znów na niego. - A
co ty byś zrobił, gdyby wszyscy uważali, że to ty złamałeś protokół bezpieczeństwa?

Uśmiechnął się i nachylił do przodu. Usłyszałam, jak przednie nogi krzesła lądują z trzaskiem na
twardej podłodze.

- Pewnie spróbowałbym się dowiedzieć wszystkiego, co się da, o każdym, kto... jest nowy? -
powiedział, jakby właśnie na to wpadł. - O kimś, kto może nie miał żadnego alibi na ten wieczór?
Może nawet spróbowałbym się 174

zbliżyć do osoby, którą podejrzewam. - Nachylił się jeszcze bardziej. - Może nawet podłożyłbym jej
podsłuch, gdybym miał ku temu sposobność.

- Hahahahaha! - Tak, tak właśnie brzmi świetnie wyszkolona agentka, która wybucha sztucznym
śmiechem.

background image

- Ale czy ty zrobiłabyś coś takiego? - zapytał i wstał. -Zrobiłabyś, Dziewczyno z Gallagher?

- Oczywiście, że...

Nagle Zach sięgnął do kieszeni i wyjął z niej mały kabelek, który ostatnim razem, kiedy go
widziałam, znikał w gniazdku elektrycznym w pokojach chłopaków.

Rzucił pluskwę na stół, a potem nachylił mi się do ucha i szepnął:

- Nie jestem całkiem zły, Dziewczyno z Gallagher. Ściągnął marynarkę z oparcia i zaczął się
oddalać.

- Oczywiście nie jestem też całkiem dobry. Siedziałam i gapiłam się na pluskwę, zastanawiając się

nad tym, co to wszystko znaczy, kiedy Zach, skręcając za róg, krzyknął:

- Dzięki za randkę!

- Co to ma oznaczać? - chciała wiedzieć Liz, ale ja nie miałam pojęcia, o które z koszmarnych
wydarzeń jej chodzi. O to, jak Zach powiedział, że nie jest ani całkiem zły, ani całkiem dobry i pod
wpływem przyzwyczajenia zastosował

kontrobserwację (co było dowodem wielkiej ostrożności i/lub winy), czy o to, jak przyznał, że
mieliśmy randkę! Prawdę mówiąc, jedno i drugie sprawiało, że zbierało mi się na wymioty.

Nasz punkt obserwacyjny był brudny i ciasny. Siedziałyśmy na podłodze otoczone papierkami od
cukierków, do połowy opróżnionymi torebkami z popcornem z mikrofali, zeszytami i wykresami.
Tylko jedna rzecz była jasna. Bez względu na to, do jakich manipulacji uciekali się zwyczajni
chłopcy, chodzenie do szkoły z chłopakami, którzy mieli

175

oficjalne lekcje z tego przedmiotu, było zdecydowanie bardziej skomplikowane.

- Czy on myślał, że to prawdziwa randka? - spytała Liz Macey. - Bo nic jej nie kupił.

A może to była tylko randka powiązana ze wspólną nauką? A może uznał, że to coś w rodzaju randki
z przeznaczeniem, albo...

- Cii - nakazała Bex, przykładając słuchawkę do ucha. - Mamy połączenie! - Jej jasne oczy zalśniły.

Godzina 21.08. Podsłuchano rozmowę, w której kilka obiektów zgodziło się, że pani dyrektor
Morgan „wygląda na napaloną". Agentki wiedzą jednak na pewno, że Rachel Morgan jest
przeciwna zażywaniu nikotyny w jakiejkolwiek formie.

- Nie znalazł więc wszystkich pluskiew? - spytała Liz.

background image

- Albo kilka zostawił - powiedziałam, zastanawiając się nad każdym możliwym scenariuszem. -
Może chce, żebyśmy nadal ich podsłuchiwały, żeby nam sprzedawać fałszywe informacje. A może
naprawdę przeoczył kilka pluskiew. A może zostawił kilka w pokojach innych chłopaków, bo chciał
na nich rzucić podejrzenie. A może tamci naprawdę złamali protokół bezpieczeństwa, ale Zach nie
może powiedzieć nam tego wprost, bo złożył jakąś głupią przysięgę krwi i braterstwa, która...

- Cam! - ucięła Macey i sprowadziła mnie z powrotem na ziemię. (No dobra, przyznaję, że
przeholowałam z tą przysięgą krwi, ale pozostałe możliwości były jak najbardziej prawdopodobne).
- Dał ci pluskwę albo po to, żeby ci pokazać, że wpadł

na twój trop, albo żeby namieszać ci w głowie, co jak widać... poskutkowało.

Szpiegostwo to gra, podobnie jak randki. Wszystko rozbija się o strategię i wykorzystanie swoich
atutów. Ludzie sądzą, że praca w wywiadzie to czysta rozrywka, że wszystko, co robimy, to tylko
zabawa w kotka i myszkę. Jednak 181

tego wieczoru dostałam równie wartościową lekcję z tajnych jak wszystko, czego do tej pory nauczył
mnie Joe Solomon. Prawdziwe życie w wywiadzie to nie zabawa w kotka i myszkę - to zabawa w
kotka i kotka.

Rozdział 22

Kłamstwa - powiedział następnego ranka pan Solomon, zaraz po wejściu do klasy. -

Opowiadamy je przyjaciołom - ciągnął. - Opowiadamy je wrogom. I wreszcie...

opowiadamy je samym sobie. - Odwrócił się, żeby napisać coś na tablicy. - Jakie symptomy fizyczne
towarzyszą zwykle kłamstwu, panno Lee?

- Rozszerzone źrenice, podwyższone tętno i nietypowe zachowania - wymieniła Kim, a ja zaczęłam
wytężać umysł, żeby sobie przypomnieć, czy cokolwiek z tego zauważyłam wczoraj u Zacha. Jeśli on
w ogóle kiedykolwiek mówił prawdę.

- Szpiedzy kłamią, panie i panowie, ale nie o tym będziemy dziś mówić. Dziś zajmujemy się tym, jak
rozpoznać kłamstwo. Wytrawny agent potrafi kontrolować swój puls i głos, ale na potrzeby
dzisiejszej lekcji może wam się przydać to.

Wręczył każdemu z nas przedmiot, wyglądający jak pierścionki odczytujące nastrój, te, które Bex i
Liz kupiły w Roseville w ósmej klasie.

- Doktor Fibs był uprzejmy użyczyć nam prototypów, przenośnych analizatorów stresu w głosie, nad
którymi obecnie pracuje - kontynuował pan Solomon. - Są 178

wyposażone w mikrochip, który bada głos. Jeśli ktoś kłamie, urządzenie wpada w delikatne
wibracje, informując właściciela o kłamstwie.

Kawałek plastiku, który trzymałam w ręce, wydawał się tandetny - niemal bezwartościowy - ale jak

background image

w przypadku większości rzeczy w Akademii Gallagher to tylko pozory.

- Musicie być blisko badanych - wyjaśnił pan Solomon i podszedł do biurka Tiny Walters. - Poza tym
przy odpowiednim treningu pierścionki da się zmylić. Panno Walters, proszę mi zadać jakieś pytanie,
dowolne.

Tina zawahała się chwilę, a potem zawołała:

- Ma pan dziewczynę?

Połowa klasy zachichotała, a drugą połowę zamurowało z przerażenia. Joe Solomon powstrzymał
uśmiech i powiedział:

- Nie.

Tina pożerała wzrokiem pierścionek na prawej dłoni, aż w końcu orzekła:

- Nic. Żadnych zmian. A więc to prawda?

- Proszę spytać mnie jeszcze raz - polecił pan Solomon.

- Ma pan dziewczynę?

Tym razem nauczyciel odpowiedział: Tak.

Zaraz potem Tina zaczęła potrząsać ręką, jakby jej dłoń zdrętwiała.

- Nie jest zepsuty, panno Walters - wyjaśnił z przekonaniem pan Solomon. - Po prostu ja radzę sobie
lepiej z opowiadaniem kłamstw niż on z ich wykrywaniem.

Nie mogłam się powstrzymać; zerknęłam na Zacha, który mnie przyłapał.

- Dobierzcie się w pary z osobą siedzącą naprzeciwko. - Poczułam w brzuchu narastający niepokój. -
Obserwuj-179

cie jej oczy, wsłuchujcie się uważnie w jej głos. I zobaczcie, czy potraficie zgadnąć, czy kłamie.

Wiem, że nie jestem pierwszą dziewczyną w historii, która musiała wykonać taką misję, ale czułam,
jakby nigdy wcześniej aż tyle od tego nie zależało.

- Och - Zach uniósł brwi - będzie zabawnie. - Nie musiałam patrzeć na pierścionek na palcu, żeby
wiedzieć, że na pewno nie kłamie.

Zaczęłam szukać powodu, dla którego mogłabym zostać zwolniona z lekcji, ale od połowy lat
dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku nikt nie został wystawiony na promieniowanie plutonu, więc
utknęłam na dobre. Z Zachem. A moja zdolność plecenia trzy po trzy miała przejść najpoważniejszy
do tej pory test.

background image

- Jak się nazywasz? - Przypomniałam sobie zimną, sterylną salę pod galerią handlową w
Waszyngtonie oraz sposób, w jaki profesjonalista zabrał się do poszukiwania prawdy.

- Zach - odpowiedział.

- Ale jak brzmi twoje pełne imię i nazwisko.

- To nudne pytanie, Dziewczyno z Gallagher.

- Zach!

- Właśnie tak. - Uniósł moją prawą dłoń. - Widzisz, nie kłamię.

- Gdzie byłeś podczas czarnego alarmu? Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

- Tak już lepiej.

- Odpowiedz na...

- Byłem z tobą. Przypominasz sobie? - Oparł się o dzielące nas biurko. - Moja kolej.

- Uśmiechnął się idiotycznie. - Dobrze się wczoraj bawiłaś?

- Zach, nie wydaje mi się, żeby o to właśnie chodziło panu Solomonowi w tym ćwiczeniu.

- Uznam to za odpowiedź twierdzącą. Zdecydowanie powinniśmy to kiedyś powtórzyć.

185

Zerknęłam na pierścionek na ręce, ale się nie poruszył. Zach mówił prawdę. Ale ja nadal nie
wiedziałam, co to oznacza.

- Skąd jesteś? - zapytałam.

- Z Instytutu Blackthorne'a dla Chłopców - odpowiedział śpiewnym głosem.

- Czym się zajmują twoi rodzice? - Po raz pierwszy nie odpowiedział. Nie uśmiechnął się z
wyższością. Nie zażartował.

Przesunął tylko zeszyt na stoliku i spytał:

- A jak myślisz?

Słyszałam, jak Tina Walters pyta Granta:

- A jak wyobrażasz sobie idealną randkę? - Po przeciwnej stronie sali Courtney chciała wiedzieć, co
Eva tak naprawdę sądzi o jej nowej fryzurze, ale to wszystko nie wydawało mi się teraz ani zabawne,
ani ciekawe, ani fajne.

background image

Jeśli Akademia Gallagher zaczęłaby sprzedawać na czarnym rynku pierścionki prawdy, każda
Amerykanka ustawiłaby się w kolejce, ale ja nie potrzebowałam pier-

ścionka, żeby stwierdzić, że Zach nie gra, nie kłamie, ani nie wciela się w żadną rolę.

Chodziło o coś znacznie poważniejszego.

- Byli w CIA? - szepnęłam.

- Kiedyś.

Ale nie zapytałam o dalsze szczegóły, bo wiedziałam, że zostały utajnione; i wiedziałam, że były
smutne; a przede wszystkim wiedziałam już teraz, że Zach Goode był trochę podobny do mnie.

Rozdział 23

Oczywiście powinnam to zaraportować. Powinnam powiedzieć przyjaciółkom. Od tygodni
szukałyśmy wskazówki, jakiegokolwiek znaku, że ci chłopcy mieli swoją przeszłość i swoje historie
- że w ogóle istnieli. Przez jedną krótką chwilę widziałam prawdziwego Zacha - zero przykrywek,
zero legend, zero kłamstw. Kiedy jednak szłam ciemnym, cichym korytarzem, postanowiłam
zachować tajemnicę Zacha dla siebie. Nie umiałam jej zdradzić innym.

- Cześć, malutka! - zawołała mama, kiedy usłyszała, że wchodzę do jej gabinetu. Z

małego elektrycznego rondelka za jej biurkiem unosił się dym i para, a mikrofalówka szumiała cicho.
Kiedy podeszła, żeby mnie przytulić, zobaczyłam, że ma na nogach grube wełniane skarpety, które
były na nią zdecydowanie za duże -

skarpety taty. Włożyła też starą, postrzępioną bluzę z podwiniętymi rękawami

-bluzę taty. Chociaż widziałam ją już w różnych rzeczach, od sukni balowych po eleganckie garsonki,
chyba nigdy nie wyglądała tak pięknie.

- Dziś mamy wieczór taco! - obwieściła uszczęśliwiona. - Poważnie się zastanawiałam, czy to była
ta sama kobieta, która siedziała w tym pokoju, kiedy zgasły światła, spowita mrokiem i czerwoną
poświatą lamp awaryjnych.

182

Wiedziałam, że nigdy nie poznam wszystkich tajemnic mamy.

- Jak tam lekcje? - zapytała, jakby nie wiedziała.

- Dobrze.

- Jak dziewczyny? - zapytała, jakby ich nie widywała.

background image

- Super. Macey została przeniesiona do dziewiątej klasy z fizyki.

Mama się uśmiechnęła.

- Wiem.

Wszystko było normalnie. Wszystko było dobrze. Nawet taco wyglądało na wpół

jadalnie, ale mimo to gryzłam paznokcie i wierciłam się na kanapie. Patrzyłam na mamę, otuloną tym,
co jej zostało po tacie, i powiedziałam:

- Jak poznałaś tatę?

Mama przestała mieszać coś, co wyjęła z mikrofali. Uśmiechnęła się sztucznie.

- Skąd to pytanie?

Myślę, że pytanie było zasadne. Ostatecznie normalne dziewczyny pewnie znają historie swoich
rodziców, ale niekoniecznie odnosi się to do dziewcząt szpiegów.

Dziewczęta szpiedzy dość szybko się uczą, że większość rzeczy dotyczących ich rodziców jest tajna.

Mimo to nie potrafiłam zamilknąć.

- Na misji? Poznaliście się wtedy, kiedy oboje pracowaliście w Langley, czy jeszcze wcześniej? -
Czułam, że zaczęłam dyszeć. - Czy Akademia Gallagher robiła wtedy też wymiany z Blackthorne'em?

Mama przekrzywiła głowę i przyglądała mi się tak, jakbym była chora.

- Dlaczego myślisz, że tata chodził do Instytutu Black-thorne'a?

Pomyślałam o zdjęciu, ale skłamałam.

- Nie wiem. Chyba po prostu... tak sobie pomyślałam. No bo chodził, prawda?

183

Pokręciła głową nad miską i kontynuowała mieszanie.

- Nie, skarbie. Miał tam kolegów. Czasem przyjeżdżał z gościnnym wykładem. Ale tata jako dziecko
mieszkał w Nebrasce, wiesz o tym.

Wiedziałam, ale z jakiegoś powodu kilka miesięcy temu zaczęłam kwestionować wszystko, co do tej
pory wiedziałam.

- No to jak się poznaliście? Skąd wiedziałaś... - Ugryzłam się w język, bo było to jedyne pytanie, na
które naprawdę chciałam znać odpowiedź, ale nie umiałam o to zapytać: „Skąd wiedziałaś, że
możesz mu zaufać?".

background image

Zaburczało mi w brzuchu, choć nie byłam głodna.

- Kiedyś opowiem ci tę historię, malutka. - Mama uśmiechnęła się i podała mi talerz.

- Kiedy tylko dostaniesz dyplom.

Tego wieczoru długo siedziałam w tajnym pokoju, podłączona do podsłuchu.

Czekałam na jakąś choćby najdrobniejszą wskazówkę. Było już dobrze po północy, kiedy w końcu
wychynęłam z tunelu i przeszłam nad popiołem w wygaszonym palenisku. Przecisnęłam się przez
masywny otwór w kamiennym kominku (jedno z wielu wejść do tunelu), spodziewając się ciszy,
mroku, wszystkiego, ale nie dźwięku głosu Zacha Goode'a, który powiedział:

- A więc wycieczka już skończona?

A ja, bez względu na całe swoje przeszkolenie szpiegowskie, wyprostowałam się gwałtownie i
rąbnęłam głową w sklepienie kominka.

- Au! - zawyłam i złapałam się za tył głowy. - Co ty tu robisz?

- Chodź tutaj - powiedział, ignorując moje pytanie i delikatnie macając tył mojej głowy w miejscu, w
którym już zaczynał wyrastać guz.

189

Chciałam się wyrwać, ale on przytrzymał mnie mocniej. Chociaż wiedziałam, że to był obiekt i w
ogóle, nic nie mogłam poradzić na to, że kiedy kilka centymetrów ode mnie stał przystojny chłopak z
ręką zanurzoną w moich włosach, czułam, jak przebiega mnie przyjemny dreszcz.

- Będziesz żyć.

- Jesteś dla mnie miły - powiedziałam z prawdziwym zdumieniem.

- Nie mów nikomu. - Skrzyżował ramiona i kiwnął głową w kierunku kamiennej ściany, spomiędzy
której właśnie tajemniczo się wynurzyłam. Na jego ustach pojawił się uśmiech.

- A więc... czy twoje pluskwy zdradziły ci coś ciekawego?

Godzina 21.00. Obiekt przyznał, że zostawił we wschodnim skrzydle część urządzeń
podsłuchowych agentki. Albo usiłował podstępem zmusić agentkę, żeby przyznała,
że pozostało
jeszcze kilka urządzeń... Albo chciał tylko pogadać. Albo...

Godzina 21.05. Agentka nie może oprzeć się wrażeniu, że rozmowa ze zwykłymi chłopakami jest
zdecydowanie łatwiejsza.

- C o jest, Dziewczyno z Gallagher? - Schował ręce do kieszeni. - Żadnych ciętych ripost?
Wymyślony kot o imieniu Suzie odgryzł ci język?

background image

- Skąd wiesz o Suzie?

Znów wskazał na siebie palcem i powiedział:

- Szpieg.

Przez okno wpadła poświata księżyca i wcisnęła się między nas. Nie słychać było skrzypienia
podłogi ani chichotów dziewcząt, a ja miałam pustkę w głowie. Stałam zatopiona w ciszy, z trudem
łapiąc oddech, z głową pękającą z bólu, świadoma, że Zach nachyla się coraz bliżej. I bliżej.

185

Wyciągnął rękę w stronę mojej twarzy, a ja zamarłam po raz drugi w tym semestrze.

Odgarnął mi kosmyk włosów z oczu, ale nagle cofnął rękę, jakby kopnął go prąd.

Schował ręce do kieszeni. I spuścił wzrok na podłogę. Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność,
zanim powiedział:

- Dlaczego mnie o to nie spytasz? O nich? - Poczułam, że wstrzymuję oddech, kiedy Zach znów na
mnie spojrzał. - Opowiem ci o moich, jeśli ty opowiesz mi o swoich.

Nie wiem, co mnie bardziej zaskoczyło - że ktoś w końcu zapytał, co się stało z moim tatą, czy że
twarda skorupa Zacha zaczęła się kruszyć. Nie płakał ani nie drżał, ale stał w takim bezruchu, że
kiedy wyciągnęłam w jego stronę rękę, szybko ją cofnęłam, bo bałam się wyrwać go z transu.
Przypomniały mi się ostrzeżenia dziadka, że pewnych dzikich stworzeń nie należy dotykać.

- To była misja.

Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Słowa brzmiały obco, a jednocześnie wypływały z moich ust
tak gładko, że musiały być w nich już wcześniej; ukształtować się w pełni wiele lat temu i czekać, aż
będą miały szansę się wymknąć.

- Cztery lata temu mój tata pojechał na misję. Nie wrócił. Nikt nie wie, co się... stało.

Wtedy Zach spojrzał na mnie i powiedział coś, co zawsze sama wiedziałam, ale nigdy nie miałam
odwagi wypowiedzieć na głos:

- Ktoś wie.

I miał rację. Ktoś wiedział, co się stało z moim ojcem, ale ja nie umiałam tego przyznać. W
spojrzeniu Zacha było coś dziwnego. Przestrzeń między nami wypełniła cisza. Chociaż dzieliło nas
kilka centymetrów, wydawało się, że to tysiące kilometrów.

- Co? - zapytałam. - Co mówisz?

191

background image

- Mówię, że ktoś wie - powiedział Zach i choć nie warknął, jego głos brzmiał ostrzej, wyraźniej. -
Mówię, że nie powinnaś zachowywać się tak, jakby nie było żadnych odpowiedzi tylko dlatego, że
nie poświęciłaś czasu na to, żeby ich poszukać.

- Co mam twoim zdaniem zrobić, Zach? Jestem tylko...

- Tylko dziewczyną? - zapytał. Potem wzruszył ramionami i westchnął. - Myślałem, że jesteś
Dziewczyną z Gallagher.

Zach sobie poszedł, ale ja stałam tam jeszcze długo i zastanawiałam się, czy powinnam iść do mamy,
czy może do przyjaciółek. Zamiast tego przecisnęłam się do korytarza, którego nie używałam od
wielu miesięcy, przedzierałam się przez pajęczyny i ciemność, uciekając od łez, które gorącymi
strumieniami spływały mi po policzkach. Bo może wcale nie chciałam przyznawać się do słabości;
bo może chciałam pławić się w samotności i żalu. A może łzy są jak wszystko inne, czym się
zajmujemy - lepiej, żeby nikt cię nie przyłapał płaczącej.

Rozdział 24

Następne dwa tygodnie były naprawdę najdziwniejsze w moim życiu - nie ze względu na to, co się
stało, ale ze względu na to, co się nie stało. Zach nie męczył

mnie. Nie droczył się ze mną. Nie nazywał mnie nawet Dziewczyną z Gallagher i nie szczerzył się do
mnie z wyższością. Dotychczas byłam dziewczyną, której nikt nie widzi, ale nagle zyskałam zupełnie
nowy rodzaj niewidoczności. Aż nagle pewnego dnia, kiedy wychodziłam z holu głównego,
poczułam, jak ktoś na mnie wpada, i usłyszałam głos Zacha:

- Sorry. - Każde z nas poszło w swoją stronę. On na górę po głównych schodach, ja na dwór.

Dopiero kiedy wyszłam na zewnątrz i stanęłam w lekkim deszczu, który chyba nigdy nie miał przestać
padać, zorientowałam się, że w kieszeni mam liścik. Nie zaprzątałam sobie głowy tym, że Zach
właśnie wykonał najwspanialsze tajne podanie wszech czasów. Nie pobiegłam schować się do
stodoły. Stałam tylko w ciężkim od wilgoci powietrzu i patrzyłam na swoje imię nabazgrane na
znikopapierze. Otworzyłam liścik i przebiegłam go wzrokiem, ledwie odnotowując niektóre wyrazy,
które zaraz potem rozmyły się w deszczu.

193

Oczywiście liścik zniknął, na długo zanim odszukałam przyjaciółki i zabarykadowałyśmy się w
pokoju - wielka szkoda, bo jeśli warto było dokładniej zbadać jakikolwiek dowód, to właśnie ten.
Ale liścik zniknął. Na zawsze. Nie mogłyśmy przeanalizować pisma ani siły nacisku pióra na papier.
Miałyśmy do dyspozycji tylko słowa i garstkę informacji, które udało nam się wcześniej zebrać na
temat obiektu.

(Kopia za zgodą Cameron Morgan)

„Słyszałem, że w weekend ma być wyjście do miasta. Masz ochotę na kino?

background image

Z.

PS To znaczy, jeśli Jimmy nie ma nic przeciwko".

Tłumaczenie: W ten weekend nadarza się doskonała okazja, żebyśmy mogli się spotkać poza szkołą
w scenerii miejskiej, bez konieczności rywalizacji. Nie sądzę, żeby inni chłopcy stanowili dla mnie
zagrożenie i z tego powodu lubię ich nazywać niewłaściwym imieniem, bo dzięki temu pokazuję, że
są mało ważni.

(Przetłumaczyła: Macey McHenry)

- O Boże, Cam! - krzyknęła Liz. - On chce się z tobą umówić!

- Co to znaczy? - zapytałam, zwracając się do Macey, która rzuciła się na łóżko i ściągnęła swoje
buty za dziewięć stów, całe w błocie po lekcji samoobrony w stodole.

- Poza oczywistym zaproszeniem do kina?

- Tak, poza tym - potwierdziłam, bo to nie mogło być aż takie proste. Szpieg nigdy nie działa bez
motywacji, bez powodu, a ja nie miałam pojęcia, co mogło motywować Zacha. Nie wiedziałam,
dlaczego zaprosił mnie w liściku, 194

a nie osobiście. Nie miałam pojęcia, z jakiego powodu nie podpisał się pełnym imieniem. Już prawie
cały rok badałyśmy chłopaków, a mimo to nie czułam, żebym lepiej rozumiała kulturę, w której ktoś
najpierw cię obraża, potem się z tobą droczy, potem ignoruje przez dwa tygodnie, a na koniec
zaprasza cię do kina!

- Musi mu o coś chodzić - uznałam w końcu. Ale moje współlokatorki spojrzały po sobie, jakby
istniało inne wyjaśnienie. - Myślicie, że o coś mu chodzi?

Na dworze całkiem się rozpadało i wył wiatr, a Bex wstała w końcu i podeszła do mnie.

- Tak. Zdecydowanie o coś mu chodzi. Poszukałam potwierdzenia u Liz, ale ona była zajęta

wpisywaniem słów Zacha do translatora z męskiego na angielski, który w końcu osiągnął fazę
prototypową.

- I właśnie dlatego - Macey się uśmiechała - musisz iść.

Jasne, jak jesteś dziewczyną z Gallagher i siedzisz ciągle na terenie Akademii, myśl o wyjściu do
miasta - jakiegokolwiek miasta - wydaje ci się kusząca. A wyjście z chłopakiem takim jak Zach
Goode wydaje się jeszcze bardziej kuszące.

Jednak nie wtedy, kiedy jesteś dziewczyną z Gallagher, która planuje zrobić z randki ściśle tajną
misję w celu pozyskania danych... a twoje najlepsze przyjaciółki uważają, że to znakomita okazja,
żeby: a) wypróbować nowy korektor pod oczy Macey, który jest dopuszczony do użytku tylko w
Szwajcarii, i b) przećwiczyć klasyczny scenariusz obserwacji na trzech agentów...

background image

A przede wszystkim nie kiedy jesteś dziewczyną z Gallagher, która akurat w tym mieście ma byłego
chłopaka.

W sobotę rano przywitało nas bezchmurne niebo. Zima odeszła w dal, stopniała wraz ze śniegiem, a
przez okna

190

wpadało blade słoneczne światło. Przypomniałam sobie, na co się zgodziłam.

- Nie mogę tego zrobić - obwieściłam, choć nie miałam pewności, czy mówię o Zachu, czy o push-
upie, który Bex usiłowała mi wcisnąć (bo push-upy wymyślono na randki w romantycznej scenerii). -
A co, jeśli mi się wymsknie, że ich szpiegujemy? A co, jeśli dosypie mi narkotyków i wykorzysta,
żeby wejść do zakazanych laboratoriów? A co, jeśli... - Urwałam, bo przyszło mi na myśl jedno
jedyne pytanie, którego nie umiałam z siebie wydusić: „A co, jeśli będzie fajnie?"

Zadałam jednak inne pytanie, które prześladowało mnie od wielu dni:

- A co, jeśli spotkam Josha?

Spędziłam kilka miesięcy w bezpiecznych murach naszej szkoły i wiedziałam, że dopóki nie opuszczę
terenu Akademii, nigdy więcej nie będę musiała widzieć się z Joshem - był to luksus, na który nie
mogą sobie pozwolić zwykłe dziewczyny, próbujące unikać swoich byłych.

- Wyluzuj, Cam - powiedziała Bex. - Będziemy cię miały w zasięgu nadajnika.

Będziesz miała wsparcie. Poza tym, jakie są szanse, że w ogóle spotkasz Josha?

- Sto osiemdziesiąt siedem do jednego - odpowiedziała odruchowo Liz. Chyba spojrzałam na nią,
jakby była trochę stuknięta (bo była, ale w pozytywnym sensie), ale ona wzruszyła tylko ramionami i
powiedziała na swoją obronę: - No co? Jeśli uwzględnić ciągi ruchu pieszego, wielkość populacji i
schematy zachowań, odpowiedź brzmi sto osiemdziesiąt siedem do jednego.

Ale była jedna rzecz, której nawet Liz nie umiała przeliczać: los. A ja wiedziałam, że go kuszę.
Kolejny raz.

Miałam skurczony żołądek. Mrowiło mnie w palcach. Wydawało mi się, że czuję każdy nerw
swojego ciała, że

196

cała pulsuję od napięcia, które w ogóle nie przypominało tego, co kiedykolwiek czułam na randkach;
ani tego, co kiedykolwiek czułam na misjach - ani w ogóle tego, co kiedykolwiek czułam.

Liz ułożyła mi włosy. Macey dokonała cudów z makijażem. A Bex zajęła się przyszywaniem kamerki
w postaci guzika do mojej kurtki. Miałyśmy plan. Od lat przygotowywałyśmy się do takiej chwili, ale
kiedy dziewczyny chciały już iść na dół, ja spojrzałam na siebie w lustrze.

background image

- Nic się nie stanie, jak go polubisz, wiesz? - Macey zatrzymała się na chwilę w otwartych drzwiach.
Korytarz za jej plecami robił się coraz spokojniejszy, bo reszta zaczęła już wychodzić na długi
spacer do miasta.

Przypomniałam sobie zasady tajnych misji: nigdy nie angażuj się emocjonalnie w obiekt; nigdy nie
trać perspektywy i panowania nad sobą. Szpiedzy lepsi ode mnie lekceważyli te rady i kończyli ze
złamanym sercem... albo i gorzej. Zajrzałam przez okno do stodoły, w której uczyłyśmy się osłaniać
oczy i chronić nerki - unikać pięści i uchylać się przed kopniakami.

Ale nawet Akademia Gallagher nie opracowała jeszcze sposobu na to, jak ochronić swoje serce.

- Mam cię na oku - zapewniła godzinę później Bex przez słuchawki. I zabrzmiało to pocieszająco.
Jak dotąd ani Zach, ani ja nie powiedzieliśmy zbyt wiele, bo: a) kiedy zeszliśmy na dół, stała tam już
duża grupa osób, czekających na wymarsz do miasta (wśród nich była Tina Walters), b) wiał wiatr,
więc musiałam ustawiać głowę pod najdziwniejszymi kątami, żeby włosy nie spadały mi na twarz, i
c) mimo że bywałam już na randkach (i misjach), do tej pory nie łączyłam ich w jedno.

No i wreszcie dość trudno rozmawiać, kiedy idziesz trzy kilometry tylko po to, żeby zobaczyć paradę
z okazji

192

powstania miasta Roseville w stanie Wirginia. Dokładnie tak, paradę.

Zarówno jako szpieg, jak i jako dziewczyna wiedziałam, że powinnam coś mówić, że powinnam coś
robić. Ale kiedy tylko weszliśmy na Main Street usłyszałam grzmienie trąb w wykonaniu orkiestry
dętej Duma Roseville. Panie z organizacji przykościelnych sprzedawały ciasto czekoladowe i losy na
loterię, w której główną nagrodą była ręcznie robiona narzuta. Miałam wrażenie, że wszyscy
mieszkańcy Roseville albo wędrują ulicami, albo gromadzą się na rynku.

- Wygląda nieźle, Cam... chciałam powiedzieć: Kameleonie - poprawiła się szybko Liz. Rozejrzałam
się po zatłoczonych ulicach i nigdzie nie widziałam swoich współ-

lokatorek, ale pocieszająca była myśl, że gdzieś tu są. - Odkaszlnij, jeśli uważasz, że wygląda nieźle.

Godzina 10.41. Agentka nie mogła nie zauważyć, że obiekt wyglądał i pachniał

naprawdę nieźle.

Zach rzeczywiście nieźle wyglądał. Nie miał na sobie szkolnego mundurka. Wtarł

coś we włosy i były potargane dokładnie tak jak trzeba. A ja nie mogłam przestać myśleć o tym, że
coś musiało być nie tak. To niemożliwe, żeby taki chłopak umówił

się ze mną na prawdziwą randkę.

Ej, Kameleonie, wiesz, że możesz rozmawiać - usłyszałam Macey w słuchawkach. -

background image

To dozwolone.

Ale rozmowa nie była wcale taka łatwa, bo byłam z Zachem... Na misji i romantycznej randce w
jednym! Miałam w uszach słuchawki, a w torebce paczkę miętówek, a poza tym istniała szansa jeden
do stu osiemdziesięciu siedmiu, że spotkam swojego byłego chłopaka z jego nową dziewczyną...
Miałam naprawdę dużo na głowie!

- Masz ochotę coś porobić? - zapytałam niezręcznie, chociaż teoretycznie cały czas coś robiliśmy.

198

- Możemy iść do kina - powiedział Zach. - Albo pójść coś zjeść.

- Okej.

- Albo możemy po prostu... się przejść - zaproponował, a mi po raz pierwszy przyszło do głowy, że
może on też się denerwuje.

- Okej - powtórzyłam.

- Albo możemy poprosić, żeby tamten klown pomalował nam twarze, a potem obrabować bank -
zaproponował, jakbym wcale go nie słuchała. Ale nie dałam się podejść.

- Nie ma szans. W październiku zeszłego roku zainstalowali Sztokholm z serii 360.

Żeby go złamać, musielibyśmy mieć przynajmniej czterdzieści pięć minut.

- Dobrze wiedzieć. - Roześmiał się.

Nagle poczułam ochotę, żeby zatrzymać się na środku ulicy i zapytać Zacha, dlaczego się ze mną
umówił. Chciałam, żeby przyznał, że też planował wydobyć ze mnie jakieś informacje. Ale kiedy
Zach złapał mnie za rękę i poprowadził przez zatłoczony chodnik, nie wyglądało to na gest agenta na
misji. Zapragnęłam przede wszystkim zapomnieć o słowach Macey: „Nic się nie stanie, jeśli go
polubisz", bo czasem łatwiej jest kogoś nie lubić.

Na rynku kręcił się mężczyzna w średnim wieku w czerwonej kurtce. Wzdłuż ulicy stały zaparkowane
stare samochody, przy których stali goście z wielkimi bebe-chami, sączący lemoniadę. Byliśmy
zaledwie trzy kilometry od szkoły, ale rynek w Roseville wyglądał jak zupełnie inny świat.
Najniebezpieczniejsza rzecz, jaką zobaczyłam, to grupka małych dziewczynek w błyszczących
trykotach, które torowały sobie drogę przez chodnik. Zach pociągnął mnie za róg w cichą boczną
uliczkę.

- Jak tam, podłożyłaś ostatnio jakąś nową pluskwę? -zapytał.

194

Mówił z błyskiem w oku, ale ja nie mogłam się roześmiać. Nie mogłam nawet mówić. Cisza

background image

pulsowała między nami jak dudnienie oddalającej się orkiestry.

- Tak dla twojej informacji, Dziewczyno z Gallagher -szepnął. - Zamierzam cię teraz pocałować.

Po raz pierwszy od wielu miesięcy przestałam myśleć o swojej misji, przykrywce czy
przyjaciółkach. Przestałam w ogóle myśleć.

Poczułam jego ciepłe ręce na karku; zanurzył palce w moich włosach, a kiedy się nachylał,
przekrzywił lekko głowę. Zamknęłam oczy.

I nagle usłyszałam:

- O Boże! Cammie, to ty?

Zach zaklął paskudnie i odsunął się ode mnie. (Wątpię jednak, żeby DeeDee znała perskie
przekleństwa). Na rynku zrobiło się znacznie głośniej niż jeszcze kilka sekund temu, a ja wiedziałam,
że zostałam wyrwana z transu. Chwila minęła bezpowrotnie.

Zach nachylał się, żeby mnie pocałować. Prawie pozwoliłam mu się pocałować!

- Cześć, Cammie - powiedziała DeeDee. Uściskała mnie i uśmiechnęła się do Zacha.

- Tak się cieszę, że was widzę!

Jpsh stał trzy metry dalej, ale się nie przywitał. Rozdałam w życiu zbyt wiele kopniaków, żeby nie
wiedzieć, kiedy ktoś cierpi.

Odsunęłam się od Zacha, jakby dzięki temu Joshowi miało być łatwiej zapomnieć o tym, co właśnie
zobaczył, ale nagle zauważyłam odbicie w szybie za moimi plecami

-odbicie Josha - i już wiedziałam, że Zach musiał go widzieć wcześniej. W głowie natychmiast
zaroiło mi się od pytań: Czy to dlatego próbował mnie pocałować?

Dlaczego Josh był taki smutny?

195

Musiałam zapytać Macey przynajmniej o dwadzieścia rzeczy! Rozejrzałam się za przyjaciółkami, ale
zamiast nich zobaczyłam mężczyznę, który stał po drugiej stronie ulicy.

Zwykłego mężczyznę. Widziałam go wcześniej, jak kupował ciasto i zaglądał pod maskę forda T. Z
nikim jednak nie rozmawiał, a poza tym miał zbyt eleganckie buty jak na paradę. Przypomniałam
sobie, co mawiał mój ojciec na temat kontrobserwacji: „Za pierwszym razem to obcy; za drugim
przypadek; za trzecim to ogon".

A to był trzeci raz.

background image

Kiedy ruszyliśmy we czwórkę chodnikiem, czułam, że potrzebuję teraz wsparcia, ale z zupełnie
nowych powodów. Josh i DeeDee szli kilka kroków przed nami, więc szepnęłam do Zacha:

- Pewnie pomyślisz, że zwariowałam.

- Już trochę za późno, Dziewczyno z Gallagher. - Na słowo „Gallagher" dwie kobiety odwróciły się i
spioru-nowały nas wzrokiem, ale nie miałam czasu martwić się o szkolną reputację.

- Zauważyłeś, że ktoś nas śledzi? - zapytałam. Zach się roześmiał.

- Oprócz twoich współlokatorek? Przewróciłam oczami.

- Tak. Oprócz nich.

- Nie. Nie zauważyłem. A co?

- Ten facet. W niebieskiej kurtce. - DeeDee odwróciła się i spojrzała na mnie, więc zmieniłam sens
wypowiedzi. - Nie sądzisz, że zaraz się w niej ugotuje? - Co w slangu szpiegowskim oznaczało
agenta, który zaraz zostanie zdemaskowany, ale DeeDee nie miała o tym pojęcia. Na szczęście Zach
miał. Odwrócił się i spokojnie zarejestrował wszystko, od kabrioletów, które wiozły Królową
Święta Miasta i jej świtę, po sposób, w jaki DeeDee witała się niemal z każdą mijaną osobą.

201

- Co z nim? - zapytał Zach.

- Kurtka jest dwustronna. Dziesięć minut wcześniej miał ją na drugą stronę. Myślisz, że zwykli faceci
w Roseville przewracają kurtkę bez powodu?

Zatrzymaliśmy się, żeby spojrzeć w odbicie w wystawie sklepowej.

- Popatrz na niego, Dziewczyno z Gallagher - szepnął Zach, kiedy facet kupił sobie hot doga. - To
fajtłapa, który upaprał się musztardą. Założę się, że na drugiej stronie ma wielką plamę.

Wszystko brzmiało logicznie - wszystko wyglądało logicznie, ale wtedy Zach roześmiał się i było w
tym coś... dziwnego. Wiem, że to nie była paranoja. Wiem, że chodziło o coś więcej niż o mnie, o coś
więcej niż Roseville i o coś więcej niż parada.

- O czym gadacie? - spytała przekornie DeeDee.

- Och, Cammie usiłowała mnie przekonać, że powinienem kojarzyć tego faceta w niebieskiej kurtce. -
Zach spojrzał na mnie i wiedziałam, że kierował te słowa do mnie, a nie do DeeDee. - Ale w życiu
go nie widziałem.

I byłaby to bardzo dobra wiadomość. Mogłabym się wyluzować. Ale wtedy zerknęłam na
pierścionek, który miałam na palcu, poczułam, jak wpada w lekkie wibracje, i wiedziałam, że Zach
kłamie.

background image

Rozdział 25

Nie jestem szczególnie dumna z tego, co potem zrobiłam, ale pan Solomon sam mówił, że szpiedzy
robią czasem złe rzeczy z dobrych pobudek, więc uśmiechnęłam się, złapałam DeeDee za rękę i
wykorzystałam tę niczego niepodejrzewającą dziewczynę jako swoją przykrywkę.

- Muszę iść do toalety!

- Pójdę z tobą - zaproponował Zach, ale się nie zgodziłam.

- Nie. - Uśmiechnęłam się do DeeDee. - To babskie sprawy.

Kiedy rozdzieliłyśmy się z Joshem i Zachem, DeeDee zachichotała i objęła mnie chudą ręką. Dla niej
to pewnie była zabawa - dwie dziewczyny przedzierają się same przez zatłoczony chodnik. Ale kiedy
rozglądałam się w tłumie zgromadzonym na gwarnym rynku w poszukiwaniu przyjaciół i wrogów,
myślałam o zupełnie innej przygodzie.

- Możemy iść do apteki - zawołała DeeDee, przekrzykując wycie mijającego nas wozu strażackiego z
cheerleaderkami na pace.

- Co?

- W aptece są toalety - powtórzyła, a ja pokiwałam głową.

198

- Dobra, chodźmy do apteki - powtórzyłam głośno z nadzieją, że moje przyjaciółki nas usłyszą.

Coś było nie tak. Zach kłamał, a jakiś nieznajomy facet w Roseville kręcił się w pobliżu dziewcząt z
Gallagher. A coś takiego nigdy wcześniej się nie zdarzyło, zanim w Akademii Gallagher nie zjawili
się chłopcy z Blackthorne'a i nie przywlekli ze sobą czarnego alarmu.

- Cammie, tak się cieszę, że na ciebie wpadłam - powiedziała DeeDee, jakbym miała czas na babskie
ploteczki.

- Zastanawiałam się, czy to coś... no wiesz... poważnego? Z tobą i Zachem?

Wyglądacie na szczęśliwych.

Mimo wszystko zatrzymałam się i odwróciłam do niej. Czy byłam szczęśliwa z Zachem? Czy
mogłabym z nim być kiedykolwiek szczęśliwa? Dwie minuty temu może odpowiedziałabym inaczej,
ale w życiu szpiega dwie minuty wystarczą, żeby świat stanął do góry nogami.

- Cammie! - Bex biegła do mnie i wymachiwała rękami. - Och. - Rzuciła krótkie spojrzenie DeeDee.
- Cześć.

- Potem zerknęła na mnie i przewróciła oczami. - Właśnie dostałam telefon -

background image

skłamała. - Musimy wracać do szkoły. -Była zawiedziona i trochę zirytowana. W jej głosie w ogóle
nie było paniki, którą sama czułam.

Odwróciłam się do DeeDee.

- Przepraszam - powiedziałam i natychmiast zaczęłam się oddalać. - Muszę...

- W porządku - zapewniła DeeDee, ale jej zwykle promienny uśmiech nieco przygasł. - Cammie! -
zawołała, kiedy już się odwracałam. - Mam nadzieję, że jesteście z Zachem szczęśliwi.

W każdy inny dzień pewnie rozmyślałabym nad tym zdaniem przez wiele godzin, pewnie
rozkładałabym je na części pierwsze z Macey, doszukiwała się znaczeń ukrytych w słowach. Czy
DeeDee chciała mi przez to powiedzieć, że ona i Josh nie byli ze sobą szczęśliwi? Czy stanowiłam
za-199

grożenie ich najwyraźniej idealnej miłości? A może DeeDee była po prostu osobą, która chciała,
żeby wszyscy byli równie szczęśliwi jak ona?

Gdybym była normalną dziewczyną, pewnie odtwarzałabym w myślach każdą sekundę tego dnia -
mój niedoszły pocałunek, zbolałą minę Josha. Ale nie byłam normalną dziewczyną. Jak Zach
nieustannie mi przypominał... byłam dziewczyną z Gallagher.

- Też miałyśmy dwa ogony - powiedziała Bex, zrównując ze mną krok. Zatrzymałam się i
odwróciłam, żeby sprawdzić, czy nikt za nami nie idzie, ale ona tylko przewróciła oczami. -
Powiedziałam, że miałyśmy. - Pokręciła głową. - Wiedziałam, że nie można ufać chłopakom, którzy
mają taki porządek w pokojach. To wbrew naturze!

Liz była już pół kroku za nami, cała zdyszana. Rozejrzałam się.

- A gdzie Macey?

- Mówi każdej dziewczynie^którą tylko udaje jej się znaleźć, że mamy ogony -

wyjaśniła Bex.

- Czekaj! Cammie - wydyszała Liz. - Nie możesz tak po prostu zniknąć w połowie randki! A co, jeśli
Zach będzie się o ciebie martwił? A co, jeśli stwierdzi, że zostałaś porwana? - Nagle wydała
stłumiony okrzyk. - A co, jeśli pomyśli, że go nie lubisz?

- Liz - przerwałam jej. - Procedura mówi, że mamy natychmiast informować dział

bezpieczeństwa o każdym podejrzanym wydarzeniu! Jesteśmy w Roseville i mamy ogony! -
Zabrzmiało to poważnie. - A Zach rozpoznał jednego z nich. - Wzięłam głęboki oddech, a potem
dokończyłam: - i okłamał mnie.

Przypomniała mi się mina mojej mamy, kiedy siedziałyśmy w czerwonej poświacie lamp awaryjnych
podczas czarnego alarmu. Już raz w tym semestrze ktoś zaatakował

background image

205

naszą szkołę, więc nie przejmowałam się uczuciami Zacha ani tym, co powiedziałaby madame
Dabney na temat porzucania chłopaka w trakcie randki. Nie spytałam przyjaciółek, czy wiedziały, z
jakich powodów chłopak próbuje pocałować dziewczynę i dlaczego dziewczyna mogła mu na to
pozwolić.

Byłyśmy w Roseville i miałyśmy ogon - tylko to się liczyło. Usłyszałam tupot własnych nóg na
chodniku. Kiedy dobiegłyśmy do rezydencji, odwróciłam się w końcu i zobaczyłam, że biegnie za
nami prawie cała druga klasa.

- Miałyście rację - powiedziała Courtney i przełknęła ślinę, z trudem łapiąc powietrze. - Nas też ktoś
śledził.

Jeśli miałam jeszcze cień nadziei, że się myliłam - że to wszystko było tylko jakimś dziwacznym
nieporozumieniem - moja nadzieja właśnie prysła.

Pchnęłyśmy drzwi do rezydencji i uderzyła nas cisza, która zwykle panuje tu tylko w wakacje i
święta, kiedy jako jedyna dziewczyna z Gallagher włóczę się po korytarzach.

- Mamo! - zawołałam, ale mój głos poniósł się tylko echem po pustych korytarzach.

Courtney i Eva poszły do holu głównego. Mick i Tina pobiegły do biblioteki. Ja skierowałam się do
holu historii.

- Mamo! - zawołałam znów, ale mój krzyk zagłuszyło wycjie syren, w tej samej chwili zgasły światła
i rozległ się komunikat: „Czarny alarm, czarny alarm, czarny alarm".

Miecz Gilly zniknął w hermetycznej gablocie, regały wokół nas zamieniły się w sejfy, a okna
zasłoniły metalowe rolety.

- Cammie! - zawołała Bex, przekrzykując wycie syren i moje oszalałe myśli. -

Cammie, chodź!

Moja najlepsza przyjaciółka wzięła mnie za rękę i pociągnęła pod gabinet mamy, ale jej nie było w
środku. Nikt nie powiedział: „Cześć, malutka", i nikt nie zapewnił

mnie, że wszystko będzie okej. Zawróciłyśmy i zbiegłyśmy po 201

wielkich schodach, a tymczasem rezydencja zamieniała się w grobowiec.

- Cam, gdzie twoja mama? - spytała Liz, jakbym wiedziała, ale nie chciała powiedzieć.

- Gdzie wszyscy nauczyciele? - Bex zaczęła się okręcać i rozglądać na wszystkie strony. Z korytarza
nadbiegły Tina i Eva. Mick, Kim i Courtney wyszły z holu głównego. Zaraz potem cała druga klasa
zebrała się w rozbrzmiewającym echem holu, ale nigdzie nie było nauczycieli. Ani ochroniarzy.

background image

Wszyscy musieli rozkoszować się chwilą wolności w Roseville. Wyglądało na to, że byłyśmy
zupełnie same.

Nagle na końcu korytarza zobaczyłam jakąś postać, która potykała się i przytrzymywała ściany, żeby
nie stracić równowagi.

- Pan Moscowitz?! - krzyknęła Liz, a zaraz potem pędziła już do niego razem z Bex.

Nauczyciel zatoczył się w ich kierunku. Twarz miał z boku zakrwawioną, położył

się na podłodze i odezwał słabym głosem:

- Dorwał ją.

- Co dorwał?! - zapytałam, przekrzykując wycie syren.

- Listę, płytę z listą uczennic. - Podniósł się do pozycji siedzącej i złapał mnie za ramię. - Dorwał ją.
I wyniósł... na zewnątrz.

To mówiąc, pan Moscowitz stracił przytomność.

Łatwo patrzeć na rezydencję Gallagher otoczoną wysokimi kamiennymi murami i porośniętą
bluszczem elewacją i wyobrażać sobie bogactwo, które musi się w niej kryć. Nawet jeśli ludzie
wiedzą, kim jesteśmy i co robimy, rozmyślają zapewne o laboratoriach, z których wyszły jedne z
największych wynalazków na świecie.

Nasza biblioteka została uznana za bezcenną. Mimo to najwartościowszych 207

skarbów nie ukrywamy za murami - są rozrzucone po całym świecie. Pod przykrywkami. Prawdziwe
dziedzictwo dziewcząt z Gallagher nie jest zamknięte za kamieniem i szkłem, ale żyje w ciałach z
krwi i kości. Wszystko inne nadaje się tylko do poufnego spalenia.

Kiedy niosłyśmy pana Moscowitza na fotel i sprawdzałyśmy mu puls, nie mogłam się oprzeć
wrażeniu, że całe siostrzeństwo znalazło się teraz na naszych barkach.

Z rezydencji zniknęły ostatnie promienie słoneczne, więc Tina wysunęła ze ściany latarnię i potarła
zapałkę.

- Czy ktoś może mi powiedzieć, co tu się właściwie dzieje? - zapytała z wściekłością.

- Chłopacy - powiedziałam. Nawet w ciemności czułam, że przyjaciółki wpatrują się we mnie i
spijają każde słowo z moich ust. - Zach okłamał mnie na temat ogona w mieście. Agenci mieli
pewnie przypilnować, żebyśmy nie wróciły za szybko do szkoły.

- A pan Moscowitz powiedział: „Dorwał płytę" - dodała Bex.

- Ale kto? Który z nich? - zapytała Mick. - i jak mamy go odnaleźć?

background image

Pytanie wydawało się całkiem do rzeczy, ale nagle wśród wycia syren usłyszałam głos Liz: - To
może być łatwiejsze, niż sądzicie. Wyciągnęła przed siebie rękę, a ja zorientowałam się, że nie
włożyła zwykłego zegarka. Miała natomiast jeden ze swoich projektów. Maleńkie czerwone punkciki
na wyświetlaczu świeciły jak latarnie morskie w ciemności. Przypomniałam sobie naszą misję we
wschodnim skrzydle -odciski palców, DNA i wreszcie... Bex wyszczerzyła się w triumfalnym
uśmiechu.

- Mamy chipy namierzające.

W jednej chwili odwróciłyśmy się i ruszyłyśmy do wyjścia, ale równie szybko stanęłyśmy w
miejscu. Wszystkie

203

okna i drzwi były zakryte stalą. Te same środki bezpieczeństwa, które miały uniemożliwić wejście
intruzom do środka, uniemożliwiały nam wyjście na zewnątrz.

- Nie mamy jak wyjść - powiedziała z przerażeniem Tina.

Zaczęłyśmy tracić nadzieję. Kropka na wyświetlaczu Liz - sygnał z chipów, które umieściłyśmy kilka
tygodni temu w butach chłopaków - oddalała się coraz bardziej.

Przypomniałam sobie radę mamy i wiedziałam, że nadeszła chwila, kiedy bardziej niż kiedykolwiek
musiałam być sobą.

Spojrzałam więc na przyjaciółki.

- Owszem - powiedziałam powoli. - Mamy.

Powtarzałam sobie, że całe życie przygotowywałam się do takiej właśnie chwili i że nie byłyśmy
wcale takie bezbronne, jak mi się wydawało. Po raz pierwszy tego dnia poczułam, że serce przestało
mi walić jak oszalałe. Wzięłam głęboki, oczyszczający oddech. Liz podała mi swój zegarek, a ja
obserwowałam przez chwilę kropki. Mick poszła po niezbędnik tajniaka. Pięć minut później
przeciskałyśmy się przez pajęczyny i wdychałyśmy zakurzone powietrze w jednym z moich
ulubionych tuneli.

Latarki przeszywały mrok, a wyjące w oddali syreny przypominały muzykę z wieży, którą ktoś
zapomniał wyłączyć. Znałam te mroczne korytarze - mogłabym przejść przez nie po omacku. Z
zawiązanymi oczami. W butach na obcasach. Ale tym razem na końcu tunelu czekało coś innego.

Kiedy korytarz rozwidlił się i zakręcił, prowadząc nas coraz dalej od rezydencji, spojrzałam na
wyświetlacz na nadgarstku i zobaczyłam, że większość kropek znalazła się między rezydencją a
miastem - dokładnie tam, gdzie powinni przebywać teraz chłopcy. Ale jedna samotna

209

kropka oddalała się, i to był sygnał - chłopak - który tropiłyśmy.

background image

Kiedy wyszłyśmy z tunelu, zobaczyłam opustoszałą autostradę, biegnącą w dwóch kierunkach.
Migająca kropka przemieszczała się coraz dalej i coraz szybciej, a my nie mogłyśmy jej dogonić.

- I co teraz? - spytała Liz.

- Anna, biegnij wzdłuż płotu do stróżówki. Sprowadź pomoc! - Anna zniknęła w mgnieniu oka.

- Bex. - Odwróciłam się do swojej najlepszej przyjaciółki; ale nagle zamilkłam, bo usłyszałam pisk
opon i zobaczyłam snop świateł. W naszą stronę jechała szybko jedna ze szkolnych furgonetek, a
potem zahamowała gwałtownie. Odetchnęłam, chyba po raz pierwszy od wielu dni, i poczułam ulgę.
Nadeszła pomoc, pomyślałam.

To była pewnie moja mama. Albo pan Solomon.

Ale nagle drzwi się otworzyły. A ja usłyszałam krzyk Macey:

- Wsiadajcie!

- Zwinęłaś furgonetkę Akademii Gallagher - powiedziałam zdumiona.

Macey wzruszyła ramionami.

- Zarekwirowałam, Cam - wyjaśniła. - Nie mogłam dostać się do rezydencji i usłyszałam syreny
alarmowe, więc zarekwirowałam furgonetkę. I owszem - dodała, jakby czytała mi w myślach -
zbuntowane dziewczyny uczą się takich rzeczy, zanim trafią do szkoły dla szpiegów.

Reflektory rozświetlały ciemność. Zaczęła opadać mgła - ciepły, wilgotny sygnał, że zima już dawno
za nami.

Kiedy jechałyśmy w ciemności, nie czułam przypływu adrenaliny, zwykle towarzyszącemu mi
podczas tajnych misji. Zamiast podniecenia czułam narastające przeraże-205

nie, że w nasze szeregi wkradł się podwójny agent. Postanowiłam więc nie rozmyślać o chłopaku,
któremu prawie dałam się pocałować. Nie miałam odwagi się zastanawiać, czy jeszcze kiedyś
pozwolę sobie na takie uczucia.

Podkręciłam dźwięk w urządzeniu i wsłuchałam się w delikatne „bip, bip, bip", które zabrzmiało z
większą częstotliwością niż wcześniej; wiedziałam, że jesteśmy już blisko.

- Skręć tu - poleciłam i zjechałyśmy z autostrady. Toczyłyśmy się po żwirze i wybojach. - Wyłącz
światła. - Samochód pogrążył się w ciemności.

Sygnał przyspieszył i nie zmienił już tempa.

- To tu - powiedziała Bex.

Wiatr rozwiał chmury, a srebrna poświata księżyca zalała kompleks fabryczny.

background image

Jeden przy drugim stały masywne metalowe budynki. Między żwir i kawałki asfaltu wdzierały się
chwasty.

- Gdzie jesteśmy? - zapytała Macey.

- To opuszczona fabryka - wyjaśniła Liz. - Ale teraz należy do szkoły.

- Nie widać tu żadnej ochrony - powiedziała Macey. Ale wtedy wszystkie dziewczyny w furgonetce
odezwały się jednocześnie:

- Przypatrz się dobrze.

Na obrzeżach ciągnął się płot z siatki. W ziemi zakopano zapewne czujki ruchu o wartości paru
milionów dolarów. To była forteca udająca ruinę, a ja nie miałam najmniejszych wątpliwości, że
osoba, którą ścigałyśmy, nie zjawiła się tu bez powodu.

- A więc znajdujemy kogo trzeba i odbijamy płytę? -zapytała Macey, jakby wcale nie była
ósmoklasistką o dwa lata do tyłu za podpoziomem pierwszym.

- No - przytaknęłam.

- No to chyba jest tak jak... - zaczęła Bex, ale urwała. - Jak w zeszłym semestrze?

211

Z naukowego punktu widzenia miała rację. Przypominało to nasze jesienne egzaminy. Byłyśmy na tym
samym terenie szkoleniowym i dalej byłyśmy uczennicami, ale kiedy Macey zaczęła nam rozdawać
słuchawki i przepaski Na-potine'a, poczułam, jak strasznie mi brak pana Solomona i jego
enigmatycznych, zagrzewających do walki tekstów oraz jasno określonych celów misji, które
wyraźnie zaznaczały różnicę między sukcesem a porażką.

Poczułam, że czas na naukę dobiegł końca.

Rozdział 26

To niesamowite, jak wszystko do ciebie przychodzi - jak odruchy.

Bex wyciągała z furgonetki maleńką lampę z kopułą, żeby nie zdradziła nas żadna iskierka, kiedy
będziemy otwierać drzwi. Mick zablokowała kable, do których podpięte było ogrodzenie, a po
chwili jedna za drugą wśliznęłyśmy się do środka i od razu wycofałyśmy na ubocze, kryjąc się w
mrokach i cieniach, wśród różnych przedmiotów, które nocą potrafią narobić hałasu.

Kiedy podkradasz się do obiektu w ciemnościach, nie musisz martwić się o to, żeby nikt cię nie
zobaczył - ale o to, żeby nikt cię nie usłyszał. A niestety Liz włączyło się gadulstwo.

- Cam, jestem pewna, że Zach wszystko ci wytłumaczy. Ja po prostu wiem, że to nie jest zły chłopak.

background image

To było naprawdę miłe, ta myśl napawała mnie nadzieją. I może nawet bym się ucieszyła, gdyby noga
Liz nie znalazła się kilka centymetrów od niemal niewidocznego drutu rozciągniętego tuż nad ziemią i
połyskującego w świetle księżyca.

- Liz! - syknęłam, rzuciłam się naprzód i odciągnęłam ją od niebezpieczeństwa. -

Może tu zaczekasz?

208

- Ale... - zaprotestowała lekko urażona i się potknęła.

- Praca zespołowa to podstawa tajnych misji.

- Wiem - szepnęłam jak najciszej. - Ale ktoś musi zostać tutaj i pilnować tego rogu!

- Z ulgą dostrzegłam za starą beczką z deszczówką idealne miejsce na kryjówkę.

- Możesz się tym zająć? - zapytałam. - Możesz tu zostać i dać mi znać, gdyby ktoś tędy przechodził?

Nawet w ciemności zauważyłam ulgę na twarzy Liz. Czaty. Chyba było to najbliższe pracy
laboratoryjnej zadanie, jakie mogłam jej wyznaczyć, więc wycofała się do cienia, a ja ruszyłam
sama, mijając kałuże, które powstały pod okapami metalowych dachów, płosząc zdziczałe koty i
omijając porzucone rupiecie.

Krążyłam w labiryncie budynków i nasłuchiwałam dźwięków głośniejszych niż bicie mojego serca.
W głowie mnożyły mi się pytania: Gdzie oni są? Kim oni są? A przede wszystkim: Czy jesteśmy na to
gotowe?

Lista uczennic Akademii Gallagher była prawdopodobnie wewnątrz jednego z metalowych
budynków - figurowały na niej, czarno na białym, tożsamości najlepszych szpiegów świata. Ludzkie
życie było zagrożone; lata pracy mogły pójść na marne. Chociaż wiedziałam, że musimy liczyć na
siebie, modliłam się nieustannie, żeby Anna sprowadziła pomoc - i żeby pomoc nie przyszła za
późno.

Wiał^wiatr, jego wycie rozlegało się między budynkami. Zerknęłam na wyświetlacz, żeby sprawdzić,
czy poruszam się dalej w kierunku pojedynczej mrugającej kropki. Tym razem jednak czerwona
kropka nie była już sama.

Już miałam zawołać przyjaciółki, ale nagle poczułam na ustach czyjąś dłoń. Obca ręka objęła mnie w
pasie. I zanim zdążyłam zrobić krok albo zadać cios, usłyszałam szum liny wspinaczkowej
przesuwającej się przez karabinki i poczułam, że moje nogi tracą kontakt z ziemią...

A zaraz potem znalazłam się w powietrzu.

209

background image

- Cam - szepnął głos przy moim uchu, kiedy znaleźliśmy się na dachu. Między sąsiednimi dachami
biegły kable. U moich stóp leżała uprząż i sprzęt do wspinaczki.

A stary zegarek Liz na moim nadgarstku mrugał jak oszalały.

Bez namysłu runęłam na swojego napastnika i spróbowałam przerzucić go przez siebie, ale on zaparł
się z całych sił i przyjął mój impet.

- To ja, Zach - szepnął, jakby to miało mnie uspokoić.

Teren fabryki omiotło światło reflektora, rozjaśniając ciemną noc, a ja i Zach odruchowo padliśmy
na dach i przylgnęliśmy do niego płasko. Snop światła przesuwał się nad nami.

- Podaj mi choć jeden powód, dla którego nie powinnam cię natychmiast zrzucić z dachu - zażądałam,
ale najdziwniejsze nie było to, że nie mówiłam serio; najdziwniejsze było to, że nie chciałam mówić
serio - chciałam wierzyć Zachowi; chciałam go lubić, ufać mu i wiedzieć, że poznał prawdziwą
Cameron i mimo to nądal mnie lubił.

Leżałam bez ruchu, a pod dłońmi czułam szorstką, zapiaszczoną papę.

- Podaj mi choć jeden powód... - zaczęłam jeszcze raz, ale Zach przeturlał się bliżej.

Objął mnie ramieniem i przycisnął się do mnie.

- Podam ci dwa - powiedział, a tymczasem zza rogu, dokładnie w tym samym miejscu, w którym
przed chwilą stałam, wyszło dwóch uzbrojonych strażników.

Leżeliśmy w milczeniu przez dwadzieścia sekund i wsłuchiwaliśmy się w oddalające się kroki, a
potem odsunęłam się od Zacha.

- Co jest grane, Zach? - Po raz pierwszy wiedziałam dokładnie, co mam mówić, i się tego nie bałam.

- Kim był tamten facet w mieście? - Poczułam, jak wzbiera we mnie wściekłość.

Wykręciłam mu rękę

215

i przerzuciłam go na brzuch. - Jak znalazłeś to miejsce? Kto tam jest i co chce zrobić z listą?

- Po pierwsze: au! - syknął, ale ja nie poluzowałam uścisku. - Po drugie wróciłem do szkoły zaraz po
tym, jak mnie porzuciłaś w mieście z Jimmym...

- Joshem! - warknęłam.

- Wróciłem do szkoły po tym, jak mnie porzuciłaś... swoją drogą wielkie dzięki.

background image

Znów był czarny alarm, a ciebie i całej twojej klasy nigdzie nie było. Domyśliliśmy się, że nas
śledzicie za pomocą chipów, więc odwróciliśmy sygnał, żebyśmy to my mogli wyśledzić wasze
urządzenia. I oto jesteśmy.

- Co to znaczy „my"? - zapytałam i mocniej wykręciłam mu ramię.

- Poważnie, Dziewczyno z Gallagher, to boli jak... au! - Wykręciłam mu mocniej rękę. - Grant, Jonas
i kilku pierwszoklasistów. Wszyscy są na miejscu. Z twoimi dziewczynami.

Spojrzałam w dół i chciałam ostrzec dziewczyny przez mikrofon, ale ta jedna sekunda nieuwagi
wystarczyła. Zach się obrócił. I teraz to ja miałam przygwożdżone ręce.

- Cammie - warknął. - Spójrz na mnie. - Wyrywałam się i szarpałam, ale on tylko wzmocnił uścisk. -
Dziewczyno z Gallagher - powiedział łagodnie i spojrzał na mnie oczami chłopaka, który omal mnie
nie pocałował i który wiedział, jak to jest stracić rodziców. Przez cały semestr próbowałam
odnaleźć prawdziwego Zacha, a tej nocy bardziej niż dotychczas chciałam wiedzieć, co było prawdą,
a co mitem.

- Kłamałeś. - Mój głos był cichy, niemal zbolały. -Wiem, że kłamałeś w mieście, Zach. Wiem, że
widziałeś wcześniej mężczyznę, który nas śledził.

- A więc o to chodzi? - parsknął Zach. - Porzuciłaś mnie w mieście i zorganizowałaś tę batalię tylko
dlatego, że powiedziałem, że nie znam tego gościa?

211

- Nie, zorganizowałam tę batalię dlatego, że ktoś pobił pana Moscowitza i wykradł

listę uczennic Akademii Gallagher! - warknęłam. Zobaczyłam przerażenie w oczach Zacha, kiedy
dotarło do niego, o jaką stawkę toczy się gra. Uścisk na moich rękach zelżał. Nie trzymał mnie już z
całej siły. Po prostu mnie trzymał.

Nagle stracił panowanie nad sobą. Podstawił mi moją prawą rękę pod nos.

- Proszę. Popatrz na to. - Nie pamiętałam już o pierścionku, który miałam na palcu. -

Albo lepiej popatrz na mnie. Popatrz mi w oczy, Cammie. Nie kłamię. - Miał nie-ruchome źrenice;
jego puls był równomierny; a pierścionek prawdy ani drgnął, kiedy Zach wyjaśniał:

- Widziałem wcześniej tego gościa z doktorem Ste-ve'em, ale nie chciałem zdradzać jego przykrywki.
Nie miałem pojęcia, że może być niebezpieczny. Myślałem, że jest na misji szkoleniowej albo... sam
nie wiem... pilnuje nas, czy coś w tym stylu. Nie zdawałem sobie sprawy, że to coś poważnego. -
Przesunął się bliżej mnie. -

Uznałem, że lepiej o tym nie gadać przy... - Urwał, a ja dokończyłam za niego:

- Joshu i DeeDee. - Pokręciłam głową, próbując coś z tego zrozumieć.

background image

- To nie my jesteśmy źli, Dziewczyno z Gallagher - powiedział łagodnie.

Bardzo chciałam mu wierzyć.

- No to kto?

Zach puścił moje nadgarstki i wskazał palcem w ciemność.

- On.

Nagle w budynku naprzeciwko otworzyły się drzwi. Wyszło z nich czterech uzbrojonych strażników,
a ja zdążyłam usłyszeć niewyraźne: „doskonale" i zobaczyłam twarz doktora Steve'a.

217

- Kameleonie - usłyszałam głos Bex. - Widziałaś to? Widziałaś, kto jest w tamtym budynku? To...

- Doktor Steve - dokończyłam za nią, a zanim zdążyłam dodać coś więcej, usłyszałam krzyk Evy:

- Kameleonie! Chłopcy... tu są!

- Wiem, Chica - powiedziałam, używając jej kryptonimu. - Zach jest ze mną.

- Tak? - Tym razem odezwała się Liz. Była zdezorientowana.

- Czy to oznacza, że Tina nie musi już siedzieć na Grancie? - zapytała Eva.

- Tak. Niech z niego zejdzie. - Miałam wrażenie, że Tina nie była z tego powodu specjalnie
zadowolona. - i zabierzcie go na dach budynku w północno-zachodnim rogu. - Przyglądałam się
siedzącemu obok mnie chłopakowi. -Mają coś do wyjaśnienia.

Przez następne sześćdziesiąt sekund słuchałam, jak moje koleżanki idą w ciemnościach i nawołują
się szeptem przez zestawy głośnomówiące, informując, że droga wolna i że w pobliżu nie ma
strażników. Nadchodziły dziewczyny z Gallagher, a ja, w świetle księżyca, z jakiegoś powodu
spojrzałam na Zacha.

Wiedziałam, że wszystko, co teraz powiem i zrobię, może zaważyć na losach mojego siostrzeństwa.

Kilka tygodni temu Zach przekonywał mnie, że nie chciałabym spać w jego szkole, a cały semestr
zakodowanych wiadomości i subtelnych wskazówek doprowadził do takiego finału.

- Co jest grane, Cam? - zapytała Bex, kiedy razem z nimi zjawiła się obok nas.

Zerknęła na Zacha. - Mam go zrzucić z dachu?

- Tylko jeśli nie powie nam, co to jest Instytut Blackthorne'a i dlaczego jeden z ich nauczycieli chce
zniszczyć dziewczęta z Gallagher.

background image

213

- O co ci chodzi? Przecież wiesz, czym jest nasza szkoła - powiedział Grant, jakby odpowiedź była
taka prosta. A nie była.

Pokoje chłopaków były nienaturalnie czyste; w żadnych aktach nie było o nich ani jednej wzmianki.
Nie byli tacy jak my, to już wiedziałam. W końcu odezwał się Zach:

- Wy macie swoje przykrywki. My mamy swoje.

- Co to ma... - zaczęłam, ale Zach mi przerwał.

- Wy jesteście dziewczętami z Gallagher - warknął, kiedy mgła zamieniła się w deszcz. Krople
spływały mu po twarzy, ale on nawet nie mrugnął; nie wycofał się.

Podszedł bliżej i powiedział: - My jesteśmy ubogimi kuzynami, o których nikt nie mówi.

Przypomniał mi się wojskowy porządek w ich pokojach, nowe mundurki i jak Zach zatrzymał się w
bibliotece

i powiedział, że nie jest ani całkiem dobry, ani całkiem zły, a ja wiedziałam, że kryje się za tym coś
więcej.

- No to co w takim razie... - Tym razem przerwał mi zgrzyt zardzewiałych zawiasów;, ciemny plac
pod nami przeciął snop światła i dwóch uzbrojonych strażników wyszło z budynku naprzeciwko i
zaczęło patrolować teren. Pytanie, które jeszcze przed chwilą wydawało mi się takie ważne, uciekło
mi z głowy, więc tylko powiedziałam:

- On nie może zniknąć. Lista nie może zniknąć.

- Nie zniknie. - Słowa Zacha przypomniały mi inną noc, kiedy dziewczęta z Gallagher stały w tym
samym miejscu i szykowały się do odbicia zakładnika i paczki.

Tym razem stawka była znacznie większa.

Zach podszedł do krawędzi dachu i wpiął uprząż do liny, która opadała między budynkami, a potem
podał mi rękę.

- Musimy iść, Cam. - Zachowywał się jak dżentelmen, który prosi kobietę do tańca.

Madame Dabney byłaby

219

z niego dumna. - Ufasz mi? - zapytał, a ja zdałam sobie sprawę, że moje życie zatoczyło koło.

Kilka miesięcy temu stałam na tym samym dachu z innym chłopakiem i skakałam w ciemność w

background image

kierunku swojego przeznaczenia.

Ale tym razem nie skakałam sama.

Rozdział 27

Zach i ja wylądowaliśmy na trawniku między budynkami i dziękowaliśmy za deszcz, za chmury, za
każdy skrawek cienia, który matka natura nam zesłała, a potem pochyliliśmy się jak najniżej i
przebiegliśmy przez otwartą przestrzeń.

- Co ty wyprawiasz? - syknął Zach, ale ja już waliłam w metalowe drzwi, które oddzielały mnie od
doktora Steve'a.

- Hej, czy któryś z was może mi pomóc? - zapytałam najbardziej męskim głosem, jaki umiałam z
siebie wydobyć.

Zach popatrzył na mnie jak na wariatkę, ale nagle drzwi się otworzyły, a ja wyciągnęłam jednego ze
strażników za kołnierz. Zszokowany i oszołomiony, nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co się
dzieje. Znokautowałam go jednym ciosem i założyłam mu na wszelki wypadek na czoło przepaskę
Napotine'a.

- Ładnie - pochwalił Zach. - Nauczyłaś się tego na samoobronie?

- Nie. To z B u f f y : postrach wampirów.

Przyglądałam się mężczyźnie, który leżał przed nami na ziemi. Ostatnim razem, kiedy go widziałam,
opierał się o cadillaca rocznik 1957, zaparkowanego przy rynku 216

w Roseville. Trudno było stwierdzić, ilu agentów miał do pomocy doktor Steve, nie chciałam się
nawet nad tym zastanawiać. Zaciągnęłam faceta w wysokie zielsko jakieś pięć metrów od drzwi i
pomogłam Zachowi przeszukać mu kieszenie.

- Zestaw głośnomówiący. - Zabrałam ogłuszonemu mężczyźnie słuchawki i mikrofon. Zach włożył
sobie do ucha słuchawkę, a ja zajrzałam do budynku przez przybrudzone okna.

Doktor Steve przechadzał się po metalowym pomieszczeniu. Przy ścianach masywnego budynku
wznosiły się stosy skrzynek, sięgały od betonowej podłogi po wysoki sufit.

- Dziewczyny - szepnęłam do mikrofonu. - Mam obiekt na wizji. - Obok doktora Steve'a stało
przynajmniej czterech strażników. Co kilka kroków doktor się zatrzymywał i klepał po kieszeni,
jakby chciał się upewnić, że nic z niej nie zniknęło. - Zachowajcie pozycję, dopóki nie damy wam
znać, że droga wolna.

Zach przysunął się do mnie.

- Mają przynajmniej piętnastu ludzi.

background image

- Co mówią? - spytałam. Zach uniósł palec, żeby mnie uciszyć. Jego twarz spochmurniała, kiedy
nasłuchiwał. -Co jest grane, Zach? - chciałam wiedzieć. - Co się...

- Cammie, posłuchaj. Nie wiem, gdzie doktor Steve chce isc ani co planuje zrobić z listą, ale... -
Zach urwał. Odwrócił ode mnie wzrok i przez chwilę miałam wrażenie, że patrzy gdzieś w
przestrzeń, jakby wpatrywał się w jakąś odległą konstelację. - Ale chyba wiem, w jaki sposób się
tam dostanie.

Odwrócił mnie twarzą na zachód, gdzie mrugało czerwone światełko; było coraz bliżej.

- Dziewczyny - szepnęłam przez zestaw głośnomówiący, kiedy na horyzoncie pojawił się samolot. -
Zmiana planów.

217

Było nas mniej i byliśmy słabsi. Usłyszałam zgrzyt podwozia, kiedy samolot podchodził do
lądowania, i zobaczyłam sylwetki ludzi wychodzących z budynku. To nie była pora na ostrożne
działanie.

Bex zeskoczyła z dachu i powaliła na ziemię jednego strażnika, a potem zrobiła wykop i zwaliła z
nóg drugiego jednym płynnym ruchem.

- Tutaj! - krzyknął upadający mężczyzna. Ale było już za późno.

Powietrze wypełnił świst liny przesuwającej się przez karabinki. Przez chwilę wyglądało to jak
desant dziewcząt z Gallagher. Wokół mnie wystrzeliwały pięści i kopniaki. Zach dotknął słuchawki,
którą zabrałam ogłuszonemu strażnikowi, i krzyknął do Bex i Granta:

- Trzech facetów za południową ścianą budynku! Ruszajcie! - Zniknęli w mgnieniu oka.

Liz schroniła się w kabinie wózka widłowego.

- Cammie, potrzebna mi jakaś broń! - krzyknęła do mnie.

Znokautowałam strażnika i szarpałam się właśnie z opaską Napotine'a, ale zdołałam jej
odpowiedzieć:

- Siedzisz w niej!

- No tak - odparła i zaczęła rozglądać się za kluczykami albo przyciskiem sterującym, czymkolwiek,
czym mogłaby wprawić maszynę w ruch. Chyba się jednak poddała, bo zaraz potem zobaczyłam, jak
wyskakuje z kabiny i ląduje na plecach strażnika, który ścigał Evę. Mężczyzna obrócił się, jakby nie
bardzo rozumiał, co się stało, a Liz ścisnęła go mocniej.

Samolot wylądował na końcu pasa startowego. W deszczu zobaczyłam mężczyznę w niebieskiej
kurtce. Ruszyłam w jego kierunku z przeświadczeniem, że to niemal osobiste porachunki, ale wtedy
mężczyzna, którego ściskała Liz, strącił ją z siebie, a ona przeleciała w powietrzu,

background image

223

wylądowała na facecie w niebieskiej kurtce i rozpłaszczyła go na ziemi bez konieczności zadania
choćby jednego ciosu.

Strażnicy wokół doktora Steve'a padali jeden po drugim. Na prawo zobaczyłam wielkiego,
przysadzistego faceta, który ścigał Liz, ale Zach wskoczył między nich i przyjął cios pięścią w twarz.
Zachwiał się do tyłu, a potem zauważył, że na niego patrzę. Przycisnął sobie jedną rękę do twarzy, a
drugą wskazał doktora Steve'a.

- Biegiem! - wrzasnął, a ja natychmiast zerwałam się z miejsca.

Samolot stał już na pasie; śmigła obracały się, rozpraszając deszcz i światło, a tymczasem nauczyciel
chłopaków - zdrajca - przeskakiwał przez głębokie kałuże i mokrą trawę, wybierając najprostszą
drogę do czekającego na niego samolotu - do wolności.

Nie myślałam o obolałej stopie ani o burczącym z głodu brzuchu; nie słyszałam straszliwych myśli,
które kotłowały mi się w głowie. Po prostu stawiałam jedną nogę za drugą i biegłam, aż znalazłam
się pół metra od doktora Steve'a i czekającego na niego samolotu. Widziałam po jego minie, że nic w
tej chwili nie wydawało mu się „doskonałe".

- Chyba ma pan coś, co należy do nas - powiedziałam. Mówiłam spokojnym i opanowanym głosem:
może to kwestia szkolenia, może odwagi, a może to dzięki Bex, która czołgała się powoli w wysokiej
trawie rosnącej na poboczu, aż dotarła do tylnych kół samolotu i przyczaiła się za nimi. - Nigdzie pan
nie poleci z tą płytą. -

Poczułam, że mimo płynącej w żyłach adrenaliny, zaczyna mi się kręcić w głowie.

- Och! - Doktor Steve westchnął, a za jego plecami zaczęły się opuszczać schodki do samolotu. -
Wydaje mi się, że już trochę... - wydyszał - za... - Wziął jeszcze jeden głęboki oddech.

224

- Późno. - Ale tym razem to nie doktor Steve się odezwał. On w ogóle nie był w stanie mówić. Bo
dla osoby, która została przyduszona przez Rebeckę Baxter, już samo oddychanie stanowi problem.

Doktor Steve padł na ziemię, a Bex razem z nim. Z kieszeni wypadła mu płyta, którą natychmiast
podniosłam.

- Nigdzie pan tego nie zabierze. - Poczułam po raz pierwszy, że opadam z sił. - Nie wsiądzie pan do
tego samolotu.

A wtedy ktoś za mną powiedział:

- Zgadza się, panno Morgan, nie wsiądzie. - Wiedziałam, że albo wszystko poszło naprawdę
świetnie, albo naprawdę beznadziejnie. Jedno było pewne: nic nie było takie, jakie miało być.

background image

Spodziewałam się, że pan Solomon każe mi odejść, bo zjawił się z elitarnym oddziałem sił
specjalnych z Langley. Myślałam, że zakuje doktora Steve'a w kajdanki albo przynajmniej weźmie
płytę i odwiezie ją w bezpieczne miejsce. On jednak wyszedł beztrosko z samolotu i powiedział:

- Wszystko w porządku, doktorze Sanders?

- To pan. - Sama nie poznawałam własnego głosu. - To pan jest za to odpowiedzialny?

- No cóż - odpowiedział Joe Solomon. - Nie byłem sam.

A wtedy obok niego zjawiła się moja mama.

Popatrzyłam na nich i czułam, że wzbiera we mnie tysiąc różnych emocji, a mama tylko uśmiechnęła
się do nas i powiedziała:

- Dobra robota, moi drodzy.

Nawet doktor Steve zdobył się na uśmiech. A przynajmniej... na taki uśmiech, na jaki może zdobyć
się człowiek w stanie agonalnym.

225

- Rebecco? - upomniała mama. Bex poluzowała chwyt. (Nie puściła jednak całkiem).

Pan Solomon spojrzał na zegarek.

- Czterdzieści dwie minuty - powiedział. - Nieźle. -Odwrócił się i zawołał w ciemność. - Co
myślisz, Harvey?

W otwartych drzwiach samolotu pojawił się pan Moscowitz - ten sam, który przypinał sobie sztuczne
wąsy; ten, którego bez trudu przekonałam, żeby mnie rozwiązał podczas egzaminów zeszłej jesieni;
prawdopodobnie najmniej doświadczony agent operacyjny spośród całej kadry Akademii Gallagher.
Teraz uśmiechał się i kiwał w przód i w tył.

- Cześć, dziewczyny - przywitał się radośnie. - Jak się spisałem?

O. Mój. Boże.

Deszcz zaczął słabnąć. Serce przestało mi walić jak oszalałe i poczułam, że wszystkie moje obawy
ustępują miejsca emocjom, których nie potrafiłam nawet właściwie nazwać.

- To... - zająknęłam się. - To był... test?

- Nasza praca nie polega na przygotowaniu was do testów, panno Morgan - poprawił

mnie pan Solomon. - Nasza praca polega na przygotowaniu was do życia.

background image

Zobaczyłam światła reflektorów. Poczułam, jak ciemne niebo córaz bardziej się rozjaśnia, aż w
końcu z mgły, która wisiała w powietrzu, utworzyła się ogromna tęcza i zalśniła nad opustoszałymi
budynkami i nad ciemnym, pustym placem.

Patrzyłam na zbliżające się światła - wiele różnych świateł.

- A więc chcieliście sprawdzić, czy damy sobie radę? -zapytała Tina.

- Nie - odparła moja mama. - Musieliśmy sprawdzić, czy dacie sobie radę... - Mama spojrzała na
chłopców, a potem na nas. - Razem.

221

Nauczyciele odwrócili się i ruszyli w deszczu do czekających na nas furgonetek. Z

tyłu samolot zaczął kołować, a jego światła znikły w oddali. Powinnam być szczęśliwa. W końcu
tajemnice mojego siostrzeństwa były bezpieczne, a ja właśnie znakomicie zaliczyłam egzamin z
tajnych. Nagle usłyszałam głos pana Solomona: -

Aha... witam na podpoziomie drugim.

Rozdział 28

Bywają testy, do których nawet dziewczyna z Gallagher nie może się przygotować -

żadnych notatek, żadnych fiszek, tylko pytania, na które trzeba sobie codziennie odpowiadać; tylko
problemy, które trzeba rozwiązać. Myślę, że dotyczy to chyba każdego - choć szpiega w
szczególności - ale tej nocy, kiedy leżałam w łóżku i wsłuchiwałam się w dochodzącą ze świetlicy na
końcu korytarza relację, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że może najważniejszy egzamin tego
semestru jeszcze się nie skończył. Nie mogłam przestać się zastanawiać, czy naprawdę zasłużyłam
już na stopień.

- Wejdź, malutka! - zawołała mama, kiedy następnego ranka stanęłam w holu historii, na długo zanim
mogła zauważyć, że nadchodzę, bo... hm... moja mama jest dość niezwykła pod tym względem.

Jej gabinet wyglądał tak samo jak zawsze. Jasne światło słoneczne wlewało się przez okna.
Mahoniowe półki z książkami lśniły. A po mamie w ogóle nie było widać, że nie spała pół nocy.
Siedziała we wnęce okiennej z teczką na kolanach. Nie miała sińców pod oczami ani żadnych śladów
po wczorajszym makijażu.

228

- Jesteś zła?

Nie wiem, dlaczego to pytanie zbiło mnie z tropu, ale tak się stało. Choć nie bardziej niż moja
odpowiedź:

background image

- Nie.

Nie chodzę do normalnej szkoły i zdecydowałam się zrezygnować z normalnego życia. Normalne
egzaminy nie nauczą mnie tego, co muszę wiedzieć, a kobieta, która siedziała przede mną, rozumiała
to lepiej niż ktokolwiek inny.

Mama wcisnęła się w kąt, a ja usiadłam obok niej.

- Czy cokolwiek z tego było prawdziwe? - Powstrzymałam się od pytania, na które rzeczywiście
chciałam znać odpowiedź: czy oni byli prawdziwi? Czy Zach był

prawdziwy?

Zaczęłam ten semestr w pokoju na wieży, rozmyślając o tym, że szpiedzy nie mówią kłamstw - bo
całe ich życie jest kłamstwem. Nic więc dziwnego, że tego ranka zjawiłam się w gabinecie mamy w
poszukiwaniu prawdy. Nie powinno mnie dziwić, że pytanie, które najdłużej mnie gryzło, w końcu
wydobyło się na zewnątrz.

- Co się stało z tatą?

Ręka mamy przestała mnie gładzić po włosach. Teczka na jej kolanach przesunęła się o centymetr czy
dwa. Wiedziałam, że właśnie złamałam jedną z niepisanych reguł Akademii Gallagher: poprosiłam,
żeby opowiedziała mi historię.

- Wiesz, co się stało z tatą, skarbie.

Ale nie wiedziałam, i to był problem. Dajcie mi kod, a go złamię; opowiedzcie mi kawał w suahili, a
roześmieję się w odpowiednim momencie. Znam milion różnych rzeczy w ponad dwunastu obcych
językach... Ale nie pytajcie, kiedy i gdzie zginął

mój ojciec.

Chciałam już to wszystko powiedzieć, chciałam zadać pytania, na które musiałam poznać
odpowiedzi, ale mama

224

tylko się wyprostowała. Poczułam, że się wycofuje. Usłyszałam, jak szepczę słowa Zacha:

- Ktoś wie.

Szkoła budziła się do życia. Z holu historii dochodziły śmiechy. Zadałam więc drugie pytanie, na
które, jak dotąd, nie uzyskałam odpowiedzi:

- A czemu w tym roku? - spytałam. - Czemu teraz?

- Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie, skarbie. I chyba rzeczywiście tak było, bo powiedziałam:

background image

- Josh.

- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, Cam, ale to, co się ostatnio wydarzyło... co zaszło między
tobą a Joshem... przeraziło wiele osób. Kazało nam na nowo przyjrzeć się wielu sprawom.

- Masz na myśli bezpieczeństwo? - spytałam. - Bo ciągle mogłabym wskazać kilka słabych punktów.

- Nie, skarbie. Mam na myśli coś ważniejszego. Wydajemy miliony na to, żebyście miały najlepszy
program nauczania na świecie. A mimo to nic nie wiecie o połowie ludzkiej populacji. - Taka była
prawda. - Stwierdziliśmy wraz z członkami zarządu, że dziewczęta z Gallagher muszą się nauczyć
komunikować z mężczyznami i ufać mężczyznom, z którymi przyjdzie im kiedyś pracować.

Zafcfanie. Od niego zależy nasze życie, ale to temat, którego nawet Akademia Gallagher nie jest w
stanie nauczyć. Kiedy przestać mieć się na baczności? Kogo do siebie dopuścić? Kiedy tak
siedziałam koło mamy i wygrzewałam się w ciepłym, wiosennym słońcu, wiedziałam, że to pytania,
które dobry szpieg zadaje sobie całe życie.

Mama spojrzała na mnie, a ja mogłabym przysiąc, że czytała ze mnie, jak z otwartej księgi.

- Jeśli się pospieszysz, jeszcze go złapiesz.

225

- Kogo?

- Zacha - wyjaśniła mama. - Chłopaków... Zarząd Blackthorne'a zażyczył sobie, żeby chłopcy
przystąpili do egzaminów końcowych z kolegami z klasy. - Mama musiała wyczuć moje zmieszanie,
bo dodała: - Wyjeżdżają.

- Jesteś już spakowany - powiedziałam, kiedy go znalazłam, bo szczerze mówiąc, nie dało się nic
więcej powiedzieć, a przynajmniej nie za wiele. Sama nie jestem już pewna.

Uśmiechnął się.

- Wszyscy mamy jakiś bagaż.

Przez otwarte drzwi wpadało rześkie, czyste powietrze. Śniadanie już czekało. I lekcje. I egzaminy
końcowe. Ale miałam wrażenie, że cała szkolna czasoprzestrzeń stanęła w miejscu. Chłopcy
wynosili walizki i plecaki, a nasz świat miał wrócić do normy, cokolwiek to oznaczało.

Wskazałam siniak na jego twarzy.

- Nie wygląda za dobrze. . Ale Zach pokręcił głową.

- Nie. On...

- Bił się jak baba? - zażartowałam.

background image

Ale Zach się nie uśmiechnął. Kiedy się odezwał, w powietrzu między nami coś zawisło:

- Nie jak te, które znam.

Pomyślałam o chłopaku, którego poznałam w Waszyngtonie, o dzieciaku, który cały semestr się ze
mną droczył. Próbowałam jakoś pogodzić ten obraz z chłopakiem, który stał teraz przede mną.

Zach nadal był pewny siebie; nadal był twardy. Ale z drugiej strony, kiedy byłam głodna,
zaproponował mi cukierki. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że był przez to trochę rycerski. Że to nie
jego wina, że zbroja mu trochę zaśniedziała.

231

Minął cały semestr, więc odsunęłam od siebie myśli o tym, co by się mogło zdarzyć, gdyby wszystko
było inaczej. W końcu zaufanie to trudna rzecz dla każdej dziewczyny - a zwłaszcza dla dziewczyny z
Gallagher - ale sama wybrałam sobie takie życie. Tego typu pytania i wątpliwości będą mnie pewnie
gnębić całe życie.

Odwróciłam się powoli i chciałam odejść - do swoich przyjaciółek, do swojej przyszłości i do
wszystkiego, co miało się jeszcze zdarzyć.

- Aha, Cammie. - Na dźwięk jego głosu odwróciłam się gwałtownie, spodziewając się, że rzuci jakiś
żart albo nazwie mnie Dziewczyną z Gallagher. Ostatnie, czego się spodziewałam, to że mnie
obejmie, i cały świat zacznie wirować. Zach przechylił

mnie na środku korytarza i przycisnął swoje usta do moich.

Potem uśmiechnął się w sposób, który tak dobrze znałam.

- Zawsze kończę to, co zaczynam.

Wyszedł przez otwarte drzwi na ciepłe, wiosenne słońce, które tylko czekało na lato, na nową porę
roku. Następną czystą kartę.

- Więc to znaczy do widzenia? - spytałam.

- Daj spokój, Dziewczyno z Gallagher. - Zach spojrzał na mnie i puścił do mnie oko.

- Myślisz, że to możliwe?

Wyszedł na dwór i wsiadł do furgonetki. O ile mi wiadomo, ani razu się nie obejrzał... Bo ja też tego
nie zrobiłam.

Nie myślałam o zasadach, które złamaliśmy, ani o czasie, który zmarnowaliśmy. Nie zgłębiałam
pytań, które kiedyś wydawały się takie ważne, a teraz bladły jak dawno zagubiony list na deszczu.

Mój świat jest pełen sekretów. Są ułożone jeden za drugim jak domino i we wrześniu zeszłego roku

background image

zaczęły się przewracać - a to tylko dlatego, że powiedziałam

„cześć"

227

pewnemu chłopakowi. Teraz próbowałam powiedzieć „do widzenia" innemu. Ale tym razem,
przynajmniej w przypadku Zacha, w końcu poznałam prawdę. A przynajmniej ... większość prawdy. I
ta prawda mnie wyzwoliła.

Czekało na nas lato - odpoczynek i oczekiwanie. A kiedy nadejdzie przyszłość - bez względu na to,
co ze sobą przyniesie - będę mądrzejsza. Będę silniejsza. Będę przygotowana.

background image

Table of Contents

Rozpocznij


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Carter Ally Dziewczyny z Akademii Gallagher 1 Powiedziałabym ci, że cię kocham ale
Carter Ally Tylko mi nie wierz
02 Tylko mi nie wierz Ally Carter
DZIEWCZYNY Z AKADEMII GALLAGERA 1 9
DZIEWCZYNY Z AKADEMII GALLAGERA chapter 10
2 Mi nie
Przepraszam kasa mi nie dziala
Mi á nie brzucha
Mi á nie ko Ączyny gTśrnej
Europa Karty MI, nie PIM (2)
MI NIE, rozwiązania z dopytek
Word-Szablony, Nie tylko Photoshop, Nie tylko Photoshop
MI NIE KLATKI PIERSIOWEJ
Ameryka Północna karty MI, nie PIM (2)

więcej podobnych podstron