Barry Maxine Karaibski płomień

background image

Maxine Barry

Karaibski

płomień

background image

Prolog

Wielka Brytania

Keith Treadstone uniósł drżącą ręką trzeci kieliszek brandy. Był

właśnie w gabinecie swojego letniskowego domku pod Oksfordem, który
już do niego nie należał. Nadeszła chwila, by zastanowić się nad niepewną
przyszłością. Praca w domu wariatów, jakim bez wątpienia jest londyńska
giełda, zmienia człowieka w kłębek nerwów. Odpoczynek od tego piekła to
konieczność, nie zachcianka. Ale teraz domek przejdzie do przeszłości - tak
jak wszystko, co Keith posiadał. Rzucił to dla czegoś, co nigdy mu się nie
zwróci. To coś nosiło nazwę „Aleksandria”.

Zakrztusił się i pociągnął następny łyk alkoholu.
- Boże - powiedział martwym głosem i sięgnął po stojącą na biurku

fotografię. Długo przyglądał się patrzącej na niego pięknej twarzy. -
Ramona... - Skłonił płowowłosą głowę przed fotografią kobiety w
rozwianej oksfordzkiej todze i westchnął ciężko. - Zawsze byłaś taka
zdolna. Co byś o mnie pomyślała, gdybyś się dowiedziała, jaki jestem.
Głupi, głupi, głupi!

Powinien wiedzieć, że zostanie wykorzystany. Powinien bez trudu

dostrzec fałsz za uśmiechniętymi twarzami i radosnymi głosami. On,
człowiek obracający milionami na giełdzie, sądził, że pozjadał wszystkie
rozumy. Że wszystko wie. Co za kpina! On, stary wyjadacz, dał się tak
nabrać! A teraz musiał zebrać w sobie całą odwagę, jaka mu została - a
nawet jeszcze więcej - i zrobić to, co należy.

Znowu spojrzał na fotografię kobiety, której właściwie bardziej

potrzebował, niż kochał, i westchnął. Pora na rachunek sumienia. Sięgnął
po kartkę z firmowym nadrukiem i napisał na niej dzisiejszą datę. Ale
utknął zaraz po „Droga Ramono”. Co właściwie mógł jej powiedzieć? Że
nie mają już przyszłości, że łączą ich tylko akcje tego przeklętego statku?

background image

Nie. Tak nie można. Musiał pomyśleć o niej. O Ramonie, która była kimś
więcej niż tylko śliczną dziewczyną. O Ramonie, obdarzonej przenikliwą,
błyskotliwą inteligencją i ogromnym, wybaczającym sercem. Musi o tym
pamiętać. W tym jego jedyna nadzieja. To dobre, wybaczające serce...

Zaczął pisać, z wysiłkiem pokonując drżenie dłoni.
„Wiem, że mi przebaczysz, najdroższa. Że wybaczysz mi wszystkie

błędy. Wiesz, że Cię kocham.”

Przerwał i westchnął ciężko. Nie mógł się zmusić, żeby to napisać,

żeby ubrać wszystko w suche, brutalne słowa. Nie mógł jej tego zrobić, a
jednak... musiała się dowiedzieć. Ale jak wytłumaczyć komuś o tak
kryształowej uczciwości, że istnieją zwierzęta kierujące się jedynie
chciwością, że istnieją kreatury o bezwzględności rekina, które mają
czelność nazywać się uczciwymi ludźmi interesu? Jak ma jej powiedzieć,
że spotkał człowieka, który nie cofa się przed niczym? Człowieka tak
niebezpiecznego, że drżał na samo jego wspomnienie.

No pisz, ponaglił go jakiś cichy głosik. Skończ z tym wreszcie. Na

dźwięk nagłego skrzypnięcia za drzwiami poderwał gwałtownie głowę, a
serce zaczęło mu walić jak młotem. Zamglone alkoholem spojrzenie
otrzeźwiało na chwilę, ale dźwięk nie powtórzył się. Może to kot. Wrócił
znowu do niewesołych myśli. Czy da się jeszcze coś uratować? Ramona
tak wiele przy nim przeszła... Czy zechce, czy zdoła stawić czoło
ewentualnemu bankructwu? Ostatnio zaczęła zdradzać niepokój, którego
dotąd u niej nie zauważał. Raz czy dwa usiłowała zmusić go do swoich
słynnych „poważnych rozmów” o przyszłości ich związku. Za każdym
razem udawało mu się jakoś załagodzić sytuację. Wziąć ją na litość.
Zapewnić o swojej miłości, lojalności, oddaniu.

Ale nie o namiętności. Tego nie mógł jej dać.
Wielki, biało-czarny kocur wskoczył bezszelestnie na ogrodowy mur i

zaczął myć sobie pyszczek. Zielone ślepia zwróciły się w stronę domu, z
którego dobiegł jakiś suchy trzask. Po chwili przez trawnik przeszedł
spokojnie nie znany mu mężczyzna. Skręcił w spokojną wiejską uliczkę i
wsiadł do samochodu. Makary wrócił do przerwanej czynności. Kiedy
tylko skończy z toaletą, pójdzie do domu i zacznie miauczeć pod drzwiami.
Pan podrapie go za uszami, a on nagrodzi go za to rozkosznym
mruczeniem. A potem dostanie pyszne kocie chrupki.

Ale pan Makarego nie otworzy mu drzwi. I nigdy więcej nie podrapie

go za białym uchem.

background image

Ramona King weszła do mrocznego wnętrza cichego kościoła. Matka

szła tuż za nią, patrząc z niepokojem na napięte szczupłe ramiona córki;
westchnęła głęboko. Srebrzystozłote włosy Ramony zalśniły w mdłym
świetle, wpadającym przez okna. Wiele osób siedzących w ławkach
odwróciło się w ich stronę. Choć pogrzeb Keitha odbywał się w małym
miasteczku Foyle, w kościele zjawili się jego londyńscy koledzy.

Kazanie było miłosiernie krótkie. Ramona siedziała nieruchomo, jak

odrętwiała. W drzewach przed kościołom świergotał jakiś ptak i znowu
poczuła łzy napływające do oczu. Ktoś szturchnął ją delikatnie. Spojrzała
nieprzytomnie na matkę, rzucającą garść ziemi na trumnę. Ledwie
docierało do niej to, co mówił pastor. Mechanicznie spełniła swoją
powinność. Bezsens tego wszystkiego był tak dręczący, że chciało jej się
krzyczeć.

Keith odszedł. Nie mogła tego przyjąć do wiadomości. Keith nigdy nie

popełniłby samobójstwa. Nieważne, co mówi policja i gazety. Nie mogła
się z tym pogodzić. A przecież przyzwyczaiła się już, że wszystko potrafi
sobie wytłumaczyć. Ta błyskotliwość towarzyszyła jej od
najwcześniejszego dzieciństwa. Już jako mały berbeć starała się przeniknąć
ukryte mechanizmy wszystkiego, z czym się stykała. Głód wiedzy rósł w
niej stopniowo w miarę upływu lat, aż wreszcie zdobyła stypendium w
Somerville College na cieszącym się wielkim powodzeniem wydziale nauk
ekonomicznych.

A teraz nagle nic nie przychodziło jej do głowy...
Policjant powiedział, że jej narzeczony zginął od strzału w głowę.

Spytał, czy Keith Treadstone miał niemiecki pistolet z czasów drugiej
wojny światowej. Nie było to żadną tajemnicą. Broń należała do jego ojca,
który przywiózł ją z wojny jako ponurą pamiątkę. Ale dlaczego strzelił z
niej do siebie? Dlaczego nie zostawił chociaż krótkiego listu, jakiegoś
wyjaśnienia?

Ramona poruszyła się i z zaskoczeniem odkryła, że siedzi w długim

czarnym samochodzie, jadącym w stronę domku Keitha. Nie pamiętała, jak
się w nim znalazła. Zadrżała. Weź się w garść, dziewczyno, pomyślała
posępnie. To zupełnie bez sensu.

- Dobrze się czujesz, kochanie? - zagadnęła cicho Barbara King.
Jej córka skinęła mechanicznie głową, ale nie czuła się dobrze i obie o

tym wiedziały.

Po chwili samochód zatrzymał się za ciemnoniebieskim dżipem, który

jechał przed nimi. Szofer otworzył im drzwi, z wysiłkiem omijając
wzrokiem bujny biust blondynki, ukryty pod czarnym jedwabiem

background image

marynarki, a także jej długie, kształtne nogi opięte wąską spódnicą.

Martin Turner, notariusz Keitha, przyjrzał się kobietom wysiadającym

z czarnego wytwornego samochodu. Zmierzył aprobującym spojrzeniem
narzeczoną swojego klienta. Miała uderzająco piękne srebrzystozłote
włosy, spływające jej na ramiona jedwabistymi falami. Na tle surowej
czerni ubrania wydawały się jeszcze bardziej olśniewające. Wyciągnął
rękę; uścisnęła ją z niespodziewaną siłą. Przypomniał sobie, że dziewczyna
wykłada na Oksfordzie. Spoczęło na nim spojrzenie wielkich
szarobłękitnych oczu, chłodnych, a jednak zdradzających dziwną
wrażliwość. Nie jest aż tak spokojna, jak udaje, pomyślał i zatroskał się.
Jak ta dziewczyna zniesie to, co wkrótce ją czeka? Testament był
sformułowany bardzo przejrzyście, ale w tych okolicznościach... Martin
otworzył furtkę i drgnął przestraszony. Wielki czarno-biały kocur skoczył
na mur za jego plecami i miauknął przeciągle.

- Cześć, Makary - odezwała się Ramona, wyciągając rękę. Kot otarł się

o nią, muskając jej nadgarstek długimi białymi wąsami. - Całkiem o tobie
zapomniałam. Biedactwo.

- Zdaje się, że karmiła go pani Wibbiscombe - wtrącił Martin,

odsuwając się od kota najdalej, jak mógł. Nie życzył sobie kociej sierści na
nowym garniturze

Ramona King wzięła w ramiona ciężkie zwierzę, przytuliła policzek do

jego jedwabistej głowy i weszła do domku, w którym bywała już tyle razy.
Nic się nie zmieniło, a jednak wszystko wyglądało jakoś inaczej. Przez
chwilę zastanawiała się nad tym zaskoczona. Dopiero po paru minutach
zdała sobie sprawę, że z domku zniknęły różne przedmioty. Czy nad
schodami nie wisiał obraz? I co się stało z tą przepiękną miśnieńską
figurynką, którą tak lubiła?

Usiedli w gabinecie. Ramona nie wypuszczała Makarego z objęć -

Keith tak go lubił.

- Pozwolę sobie ominąć formalności i przejdę do konkretów - zaczął

Martin energicznie. - Keith zostawił pani cały swój majątek.

Ramona skinęła głową; spodziewała się tego. Keith nie miał bliskiej

rodziny oprócz kilku kuzynów, których nigdy nie widział na oczy.

- A jednak... - Martin Turner odkaszlnął z rosnącym zdenerwowaniem.

- Panno King, czy zdawała pani sobie sprawę z udziałów, które Keith
kupował przez ostatnie cztery miesiące? Na własne konto, oczywiście?

Połyskujące srebrem oczy przeszyły go ostrym, inteligentnym

spojrzeniem. Martin wzdrygnął się, jak uderzony prądem.

- Udziały? Nie. Keith raczej nie rozmawiał ze mną o giełdzie. Ja

background image

również jestem ekonomistką. Nie rozmawialiśmy w domu o pracy -
wyjaśniła spokojnie. Był to jej pomysł. Chciała rozmawiać o innych
sprawach. O rodzinie. Dzieciach. Wspólnej przyszłości. Kolejna - daremna
- próba zbliżenia ich do siebie. Przełknęła z trudem ślinę. Poczuła ból
zaciskającego się gardła. Nie wolno się jej załamać. Nie teraz.

- Hmmm. No tak. Czy słyszała pani kiedyś o liniach Aleksander?
- Naturalnie. Lubię na bieżąco dowiadywać się o dużych firmach w

Wielkiej Brytanii. Linie Aleksander posiadają flotyllę statków
pasażerskich. W tej chwili nie mają sobie równych. Niegdyś była to
własność prywatna. W latach pięćdziesiątych założył je Michael
Alexander. Ale po jego śmierci, która miała miejsce blisko dwadzieścia lat
temu, linie stały się własnością państwa. Na ich czele stanął najbliższy
współpracownik byłego właściciela. Firma nieco podupadła, ale teraz rządy
objął jego syn, Damon. Wygląda na to, że udało mu się znowu rozkręcić
interes.

Mówiła spokojnie i naturalnie, czerpiąc fakty z bogatego skarbca

swojej pamięci. Nie zdawała sobie sprawy, że jej wybitna inteligencja
może odstraszać rozmówcę.

- Rozumiem - powiedział Martin, nie zdając sobie sprawy, że do jego

głosu wkradł się wrogi ton. - A zatem prawdopodobnie wie pani, że Damon
Alexander miał zaledwie osiemnaście lat, kiedy dołączył do grona
współpracowników firmy. Teraz stał się posiadaczem większości jej
udziałów. Kilka lat temu został mianowany przewodniczącym. Trzeba
zaznaczyć, że linie Alexander nadal dzierżą palmę pierwszeństwa, ale
muszą stawiać czoło coraz liczniejszej konkurencji. Od śmierci Michaela
Alexandera stopniowo tracą klientów, aczkolwiek jego syn robi, co może,
żeby ratować sytuację. Wbrew wszelkim radom kazał przystąpić do
budowy „Alexandrii”.

Przerwał, mając przykrą świadomość, że Ramona King nie tylko go

rozumie, ale wyprzedza go o kilka kroków.

- Dotychczas, linie Alexander nigdy nie kojarzyły się z prawdziwym

luksusem podróży. Ale „Alexandria” z całą pewnością może się równać z
najlepszymi. Prawdę mówiąc, jest większa i lepsza niż „Queen Elizabeth
II”. Na razie przechodzi testy, a jej pierwszy kurs wyznaczono na styczeń.
Słyszałem, że to najlepsza pora na podróż na Karałby.

- A Keith wykupił akcje tego statku? - przerwała mu bezceremonialnie.
- Tak. I to sporo.
- Rozumiem. A zatem „Alexandria” to swego rodzaju eksperyment -

powiedziała z namysłem, starając się uporządkować fakty. - Rzecz jasna,

background image

nie poznałam dobrze tego tematu, ale większość liniowców mieści
możliwie największą liczbę kabin, by w każdy rejs zabierać jak najwięcej
pasażerów. „Alexandria” ma mniej kabin, ale są znacznie bardziej
przestronne. Zdaje się, że wygląda jak pływający Buckingham Pałace. A
zysk mają przynieść niebotyczne ceny za bilet, a nie liczba pasażerów. -
Jako ekonomistka musiała przyznać, że pomysł jest znakomity. Ale nie to
zaprzątało teraz jej uwagę. - Ile zainwestował Keith? - spytała, nie zdając
sobie sprawy, że wstrzymuje oddech.

Martin odkaszlnął.
- Wszystko. Całe oszczędności, nawet ten domek, który sprzedał

koledze. Wszystko. A ponieważ dziedziczy pani po nim, jest pani
właścicielką nieco ponad pięciu procent „Aleksandrii”.

Ramona słuchała go uważnie, kręcąc głową w zamyśleniu.
- Nie rozumiem - wyznała wreszcie. - Keith nigdy nie lubił stawiać

wszystkiego na jedną kartę. To nieekonomiczne. No, chyba że ma się
miliony.

Dlaczego, pomyślała żałośnie, dlaczego nie zwierzył się mi ze swoich

zamiarów? Nie chodziło o pracę. Ryzykował naszą wspólną przyszłość.

- A jeśli „Alexandria” okaże się niewypałem? - spytała. Pytanie było

retoryczne. Doskonale znała odpowiedź.

- Nie sądzę - zaprzeczył Martin szybko. - Damon Alexander jest

uważany za geniusza. Muszę panią uprzedzić: sam Alexander posiada
większość akcji. Posiada mniej więcej czterdzieści procent. Ale lista osób,
które zainwestowały w ten statek, wygląda jak „Who is Who”. Są tu
wszyscy wielcy tego świata. Właściciele teksaskich rafinerii, szejkowie
naftowi, królowie, bankierzy...

- Chwileczkę - przerwała mu, pokonując paraliżującą rozpacz. - Nawet

jeśli Keith sprzedał wszystko, co miał, w jaki sposób zdołał uzyskać pięć
procent, wobec tak potężnych udziałowców?

Martin odkaszlnął ponownie. Łudził się, że dziewczyna się nie

zorientuje. Daremne nadzieje. Ramona King wyglądała jak anioł, ale jej
umysł pracował na niesamowitych obrotach.

- To prawda - przyznał smętnie. - Ale tutaj mam wszystkie

dokumenty... - Podniósł grubą, wypchaną kopertę. - Sprawdziłem wszystko
bardzo dokładnie. Sześć dni temu Keith Treadstone nabył pięć procent
„Alexandrii”. Teraz tytuł własności automatycznie przechodzi na panią.
Dzięki temu, oprócz innych przywilejów, przysługuje pani miejsce na
statku podczas jego pierwszego rejsu, prawo do głosowania oraz inne opcje
finansowe. Oczywiście mógłbym się jutro zająć sprzedażą tych akcji. Z

background image

pewnością otrzymałaby pani przyjemną sumkę.

Pokręciła głową ze znużeniem. Nie chciała zajmować się dziś

porządkowaniem spraw Keitha. Zeszłej nocy płakała tak długo, aż usnęła.
Teraz czuła się tak wyczerpana i pusta, że pragnęła jedynie zwinąć się w
kłębuszek i przespać cały rok. Keith, mój kochany, pomyślała smutno. W
coś ty się wplątał?

- A to testament - powiedział Martin niespokojnie. Chciał pozbyć się

sprawy Keitha Treadstone najszybciej, jak można. - Czy chce pani o coś
spytać? Ramona skinęła głową.

- Chcę wziąć Makarego - oznajmiła, głaszcząc delikatnie kota

drzemiącego na jej kolanach. Zerknęła na matkę. - Jeśli się zgodzisz...

- Oczywiście - zareagowała natychmiast Barbara King. Widzieć córkę,

złamaną takim bólem, i nie móc jej pomóc... To było niemal ponad jej siły.

Ramona wstała bez słowa, tuląc kota w ramionach. Wyszła w ślad za

matką. Podobnie jak Martin, nie chciała tu zostać ani chwili dłużej.

Wróciwszy do przestronnego domu na Woodstock Road, Ramona

wypuściła Makarego, by rozejrzał się na nowych włościach, a sama poszła
za matką do kuchni, utrzymanej w wesołej, brzoskwiniowo-zielonej
tonacji. Przyglądanie się, jak matka robi herbatę, w jakiś sposób przynosiło
jej ulgę. Czynności były takie zwyczajne. Jak co dzień. Jakby wróciła do
domu po wycieczce do Oz, szalonej krainy, w której nic nie wydawało się
prawdziwe.

- Wypij i powiedz, co ci chodzi po głowie - odezwała się Barbara

King, stawiając przed córką herbatę i osuwając się na krzesło. Westchnęła
głęboko, zdjęła buty i sięgnęła po filiżankę. Co za dzień.

- Nie wiem, co o tym myśleć - wyznała Ramona. - Przynajmniej na

razie. Ale mam wrażenie, że te akcje miały coś wspólnego z...
samobójstwem Keitha.

- Samobójstwo. Tak... Dziwny ton głosu Barbary sprawił, że

srebrnozłota głowa jej córki poderwała się raptownie. Dwie pary błękitnych
oczu spojrzały na siebie.

- Ty też? - szepnęła Ramona. - Też to czujesz? Nie mogę nic na to

poradzić, ale samobójstwo... Keith by tego po prostu nie zrobił.

Barbara skinęła głową.
- Zawsze uważałam go za zbyt... pochłoniętego sobą, by był skory do

rozpaczy.

Dobierała słowa bardzo starannie, ale Ramona i tak zerknęła na nią z

niepokojem. Jak wiele matka wiedziała?

background image

Barbara, mająca zawsze bliski kontakt z córką, bez trudu odczytała

nieme pytanie. Westchnęła znowu, odstawiając filiżankę.

- Przyznaję, że Keith martwił mnie nieco. Byliście z sobą tak długo, a

mimo to...

- Mimo to? - podjęła Ramona. Wiedziała, że wchodzi na niepewny

grunt, ale nagle poczuła rozpaczliwą potrzebę zwierzenia się komuś.

- Wyglądaliście bardziej na rodzeństwo niż kochanków. - Barbara

zerknęła na córkę z niepokojem. - Nie chcę cię zranić, ale... Nigdy nie
uważałam go za odpowiedniego mężczyznę dla ciebie.

Ramona wbiła spojrzenie w pustą filiżankę.
- Keith i ja nigdy nie byliśmy kochankami - wycedziła wreszcie.
No proszę, powiedziała to. Powiedziała to na głos. Podniosła

zalękniony wzrok na matkę, ale ta tylko uśmiechnęła się smutno. W jej
spojrzeniu było tyle dobroci, że po policzkach Ramony potoczyły się dwie
gorące łzy.

- Tak myślałam... - szepnęła Barbara. - Niektórzy mężczyźni po prostu

nie potrzebują... takiej miłości. Ale ty potrzebujesz. Mimo całej
nieśmiałości jesteś dorosłą, normalną kobietą. Ze wszystkimi pragnieniami,
jakie może odczuwać kobieta.

Ramona skinęła głową i westchnęła rozpaczliwie. Otarła łzy i

pociągnęła nosem.

- Wiem. Nasz związek czasem mnie martwił. Ale do tej pory

mężczyźni nie liczyli się specjalnie w moim życiu. Przecież wiesz. W
szkole pracowałam zbyt ciężko, żeby mieć chłopaka.

- Byłaś strasznie nieśmiała - dodała matka. Uśmiech przywołał na jej

twarz sympatyczne zmarszczki. - Czerwieniłaś się jak burak, kiedy jakiś
chłopak na ciebie spojrzał. A było ich wielu, wierz mi.

- A potem, w Oksfordzie... Wiedziałam, że muszę być najlepsza. W

przeciwnym razie nie mogłabym pisać pracy doktorskiej. Więc zaczęłam
pracować jeszcze ciężej.

- Pamiętasz, jak wyganiałam cię z domu? - Barbara roześmiała się

cicho. - W przeciwieństwie do innych matek musiałam silą wlec cię na
różne zabawy!

Ramona zawtórowała jej.
- Wtedy poznałam Keitha. - Śmiech zamarł nagle. Wzięła chusteczkę,

którą podała jej matka, i uniosła w zamyśleniu jasne brwi. - Wiesz, z
początku nie docierało do mnie, jak dziwnie razem wyglądamy. Kiedy
całował mnie na pożegnanie, nie wchodząc do mojego pokoju, myślałam,
że jest po prostu delikatny. Że wie, jak się denerwuję. Jaka jestem

background image

nieśmiała. A potem znowu pochłonęła mnie kariera. Zrobiłam doktorat,
dostałam stypendium, a tymczasem ja i Keith... oszukiwałam się -
przyznała z bólem. - Całkiem niedawno przyjrzałam się mojemu życiu.
Ukończyłam Oksford, ale jakoś mnie to nie satysfakcjonuje. Lata mijają, a
ja nadal nie mam męża ani rodziny. Nikt mnie nie kocha.

- Rozmawiałaś z nim o tym? - spytała Barbara delikatnie. Nie chciała

przysparzać córce cierpienia.

- Próbowałam. - Ramona westchnęła. - Ale on zawsze jakoś się

wykręcał. Wreszcie powiedział mi, że jest impotentem.

- I dlatego nie mogłaś go zostawić.
- Tak! Rozumiesz mnie, prawda? Jak mogłabym go porzucić? To by

było zbyt okrutne... Jakbym chciała powiedzieć, że nie jest dla mnie dość
męski. Dość dobry. Że liczy się tylko seks lub jego brak. Próbowałam mu
pomóc. Umawiałam go na spotkania z lekarzami, ale teraz wątpię, czy w
ogóle się u nich zjawił. Wreszcie zaczęłam mieć dość, i wtedy...

- Wtedy... to - wyszeptała Barbara drżącym głosem.
- Keith popełnił samobójstwo - powiedziała Ramona martwo. - To

przez „Alexandrię”. Cokolwiek się wydarzyło, to wszystko przez nią.

- Zgadzam się. I co zamierzasz zrobić?
Ramona przeczesała ze znużeniem długie srebrzyste pasmo włosów.
- Nie wiem. Pewnie spróbuję się dowiedzieć, dlaczego Keith wykupił

te akcje. Skąd wziął tyle pieniędzy. A potem zrobię z tych informacji jakiś
użytek.

Barbara skinęła głową. Znała córkę na tyle, by wiedzieć, że bez

względu na wszystko znajdzie odpowiedź. Ale i ona musiała stawić czoło
pewnym bolesnym faktom z własnego życia. Mąż, który nie jest mężem.
Małżeństwo, które nie jest małżeństwem. Zdrada. Strach. Nie wolno
poddawać się przeciwnościom losu. Starała się zaszczepić córce to prze-
konanie. Być może należy udzielić jej brutalnej, lecz istotnej rady.

- Wiem, przez co przechodzisz. Będę cię wspierać ze wszystkich sił.

Ale teraz, kiedy Keitha już nie ma, może powinnaś opuścić Oksford na
pewien czas. Zobaczyć świat. Znaleźć sobie mężczyznę - znającego
namiętność. Nie możesz kryć się bez końca. Nikt nie powinien tego robić.

- Kryć się? Przed czym?
- Przed życiem, kochanie - powiedziała Barbara, patrząc córce prosto

w oczy.

Mężczyzna, który pojawił się, by stawić czoło hordom dziennikarzy,

0

background image

wydał się fotografom darem niebios. Doki Southampton nie były
wdzięcznym modelem i choć monumentalny liniowiec skąpany w świetle
reflektorów prezentował się dumnie światu już od godziny, dziennikarze
nie doczekali się na razie twarzy, która uatrakcyjniłaby materiał, czyniąc go
bardziej strawnym.

Mężczyzna, który usiadł przy stole, ginącym pod plątaniną kabli i

najeżonym niezliczonymi mikrofonami, spojrzał ponad głowami zebranych
dziennikarzy i uśmiechnął się lekko. W tej samej chwili eksplodowały
dziesiątki fleszy. Ralph Ornsgood, wysoki jasnowłosy Szwed, prawa ręka
Damona, przysunął się bliżej.

- Wszystko gotowe! - zawołał i ścisnął kciuki na, szczęście.
Damon przesunął spojrzeniem po falującym morzu głów i uśmiechnął

się. Większość z obecnych tu osób nie miała bladego pojęcia, ile pracy
kosztowała ich „Alexandria”. Od chwili gdy po raz pierwszy ujrzał
olśniewający projekt statku, po ostateczne kosmetyczne poprawki włożył w
to wszystkie siły i energię. Wiedział, że ze statkiem tym wiąże się jego
przyszłość. Linie Alexander potrzebowały gwiazdy. Jeśli ten statek
zawiedzie, wszystko weźmie w łeb. Rada nadzorcza zatryumfuje.

- Proszę państwa - odezwał się, natychmiast skupiając na sobie uwagę

wszystkich.

Członkowie bardziej doświadczonych ekip spojrzeli na siebie i

pokiwali głowami. Spotykali się już z ludźmi obdarzonymi osobowością
sceniczną, tym czymś, co tak kochają kamery, ale tu mieli do czynienia z
czymś innym. Damon Alexander nie tylko dysponował nie fałszowaną aurą
emanującej z niego siły. Na jego widok wszystkie obecne kobiety traciły
dech w piersiach.

- Najpierw chciałbym przeprosić państwa za to, że całe to widowisko

jest tak mało romantyczne - zaczął. - Zdaję sobie sprawę, że większość
państwa wyobrażała sobie ogromny statek, ześlizgujący się z gracją na
wodę i majestatycznie sunący pomiędzy fale otwartego morza. Niestety,
dok, w którym znajduje się „Alexandria”, będzie wypełniał się wodą przez
niespełna piętnaście godzin. A to już nie to, naturalnie. Ale za to, o czym
zapewne wszyscy państwo wiecie, mamy tu pewną piękną panią, która za
chwilę rozbije o burtę butelkę szampana.

Wśród zaproszonych gości podniosła się fala szeptów. Matką

chrzestną statku miała być osoba z rodziny królewskiej, kobieta obdarzona
wyjątkową urodą.

- Później „Alexandria” zostanie odholowana na przystań, a następnie

wyruszy w swoją pierwszą morską podróż. Jak możecie państwo

1

background image

przeczytać w załączonych broszurach, nasz statek wyposażony jest w
najlepsze na świecie silniki firmy Pieisnick. Załoga liczy osiemset osób...
tak, aż tyle - dodał, usłyszawszy szmer zaskoczenia. - Nasz statek może
pomieścić tysiąc sześćset pasażerów, czyli o wiele mniej niż większość
liniowców. Ale nam chodziło o jakość, nie ilość. Każdy nasz pasażer ma
zapewnioną obsługę najwyższej klasy.

- Czy na pewno „Alexandria” będzie gotowa do pierwszego rejsu w

styczniu? - odezwał się jakiś głos z tylnych rzędów.

- Tak.
Odpowiedź padła tak błyskawicznie, że wszyscy zamarli. Ale już po

chwili podniosła się zwykła wrzawa. Zawodowcy przystąpili do pracy.

- Dlaczego na pierwszy kurs wybrał pan właśnie Morze Karaibskie?
- Ponieważ to znakomita pora na zimowe ferie, a Karaiby są najlepsze

do tego celu.

- Czy tą trasą nie kursuje już wiele statków innych linii?
Damon Alexander uśmiechnął się, co pociągnęło za sobą kolejną

eksplozję błyskających fleszy. Nie było w tym nic dziwnego; w wieku
trzydziestu trzech lat był jednym z największych magnatów finansowych w
kraju, z pewnością najbardziej kontrowersyjnym, co tylko dodawało mu
uroku tajemnicy i romantyzmu. Jeżeli doda się do tego metr osiemdziesiąt
pięć wzrostu, muskularne ciało bez śladu tłuszczu, bujną, niemal czarną
czuprynę oraz duże stalowo-błękitne oczy, otrzymamy obraz mężczyzny
bliski ideału. A jeśli wspomnimy jeszcze, że ideał ten nie miał żony, stanie
się zrozumiałe, dlaczego osoba Damona budziła emocje przypominające
histerię. Już teraz można było powiedzieć z całą pewnością, że jego
fotografie znajdą się jutro w każdej gazecie w kraju.

- „Alexandria” jest wyjątkowym statkiem - ciągnął Damon głosem

pełnym cichej dumy. - Jeszcze nikt nie zbudował niczego podobnego.

- Ktoś mógłby powiedzieć, że to snobizm w najczystszej postaci -

rozległ się jakiś jadowity głos, dobiegający z miejsca dla przedstawicieli
brukowców. - W czasach, w których szary człowiek coraz częściej może
sobie pozwolić na wycieczki morskie, buduje pan statek mogący służyć
jedynie najbogatszym?

W szeregach żądnej krwi prasy nastąpiło poruszenie. Dziennikarze

odwrócili się jak stado drapieżników wietrzących świeżą krew.

- Nie dzielę ludzi na szarych i bogatych, co pan najwyraźniej czyni -

zripostował Damon głosem ziejącym lodowatym chłodem. - Jeśli chce pan
spytać o możliwość wygodnej, niedrogiej podróży dla osób nie mogących
pozwolić sobie na rozrzutność, sugerowałbym tygodniowy rejs na

2

background image

„Atenach”, jednym z wielu statków linii Alexander, który regularnie
kursuje po Morzu Śródziemnym. Jak panu wiadomo, albo byłoby
wiadomo, gdyby odrobiłby pan pracę domową, nasze linie oferują jedne z
najbardziej korzystnych cen na całym świecie.

Stalowe oczy o równie stalowym spojrzeniu spoczęły na

spurpurowiałym reporterze.

- Aleksandria to po prostu rozszerzenie naszej oferty. Mamy lata

dziewięćdziesiąte, proszę państwa. Na świecie jest więcej milionerów niż
kiedykolwiek w historii. Krótko mówiąc, „Alexandria” to statek właśnie
dla nich. I nie spodziewajcie się, że będę się z tego powodu usprawied-
liwiać, bo musielibyście długo czekać.

Spojrzał na nich wyzywająco. Dziennikarze zrozumieli, że układ sił

zaczyna się zmieniać. Damon nie był już ich łupem; stał się myśliwym, a
sposób, w jaki tego dokonał, był fascynujący. Rzadko kto potrafi stawić
czoło atakowi prasy, i wygrać.

- Jak możecie się dowiedzieć z załączonej literatury - wszyscy jak

jeden mąż otworzyli foldery - na statku mamy wyłącznie kabiny pierwszej
klasy. Nie istnieją u nas kabiny pasażerskie z widokiem na łodzie
ratunkowe, ponieważ zajmują je członkowie załogi. Nie mamy również
pasażerskich kabin bez okien. Dysponujemy setką kabin jednoosobowych.
W przeciwieństwie do innych linii, nie zapominamy o ludziach, którzy
coraz częściej chcą podróżować w pojedynkę. Mamy też dziesięć kabin
zaprojektowanych z myślą o inwalidach, a cały statek został dostosowany
do potrzeb osób poruszających się na wózkach. Ale nade wszystko, panie i
panowie, istotą naszego przedsięwzięcia jest luksus. Luksus - powtórzył
dobitnie. - „Alexandria” to pływający pałac. I o to nam chodziło. Jest
doskonała, została zbudowana w Wielkiej Brytanii i przejmie koronę po
„Queen Elizabeth II”.

Ostatnie słowa utonęły w burzy spontanicznych oklasków. Ale Damon

nie myślał o swoim sukcesie, lecz o złych wieściach, które otrzymał tego
ranka. Wieściach, dotyczących tego przeklętego Joe Kinga.

W małym pokoiku w szpitalu Johna Radcliffa w Oksfordzie doktor

Verity Fox poprawiła się nerwowo na krześle. Podciągnęła białe rękawy
fartucha. Właśnie skończyła skomplikowaną operację serca. Stan pacjentki
rokował bardzo pomyślnie. Ale w tej chwili doktor Fox miała inne
problemy na głowie. Serce biło jej jak oszalałe, a ona nie potrafiła go
uspokoić. Od trzech dni czekała na wyniki badań, choć wydawało jej się,
że minęły co najmniej trzy lata. A teraz oczekiwanie dobiegło końca.

3

background image

Do pokoju wszedł doktor Gordon Dryer, jej stary przyjaciel. Usiadł za

biurkiem. Przez długą chwilę oboje patrzyli na siebie w milczeniu.
Przerwała je Verity.

- Czy to to, o czym myśleliśmy? - spytała odważnie.
Skinął głową.
- Tak. To właśnie to. Przykro mi, Verity. Boże... - W jego śmiertelnie

znużonym głosie brzmiała prawdziwa rozpacz. - Jak często musiałem to
mówić innym, obcym ludziom?

Skinęła głową i odetchnęła głęboko. Nie mogła w to uwierzyć, nawet

w obliczu niezaprzeczalnych faktów. Wszystko zdarzyło się tak szybko.
Zaledwie trzy miesiące temu zaczęła cierpieć na osłabienie i jakieś
niewyraźne bóle. Zgłosiła się do Gordona na badanie. Oboje uważali, że to
anemia. Aż do chwili kiedy pojawiły się inne symptomy. Aż do wyników
pierwszego badania krwi... Pospieszne drugie badanie, dla zupełnej
pewności...

- Niech to szlag, nie mogę nic zrobić - wyznał Gordon z jękiem. - Niby

jestem tu najlepszym specjalistą...

- Przestań - przerwała mu ostro. Wiedziała, że powinna go jakoś

pocieszyć, ale na razie nie była do tego zdolna. Na zewnątrz czekał na nią
jeden z niewielu pogodnych wrześniowych dni, błękit nieba, świergot
ptaków i ogrody pełne kwiatów. A ona miała umrzeć. Umrzeć. - No
dobrze. - W ustach czuła metaliczny smak. Przełknęła ślinę. - Jestem
chirurgiem, to ty tu rządzisz. Powiedz mi wprost. Czego mam oczekiwać?

Spojrzał na nią, na grzywę krótkich kruczoczarnych włosów, okalającą

ładną bladą twarz w kształcie serca i nagle poczuł, że nie potrafi spojrzeć w
jej czarne jak noc oczy. Spuścił wzrok na leżące przed nim wyniki testów i
zaczął szybko i zwięźle przekazywać jej fakty. To rzadka forma białaczki.
Bardzo rzadka. Transfuzje krwi pomogą jej pracować bez przeszkód przez
miesiąc. Może przez dwa, jeśli organizm zareaguje prawidłowo. Ale nie
wolno jej wykonywać operacji. Nawet przy wystąpieniu oczekiwanego
okresu remisji, wkrótce stanie się zbyt zmęczona nawet na pracę przy
biurku i konsultacje. Będzie musiała dłużej spać. Po pewnym czasie straci
do dwudziestu procent zdolności koordynacji ruchów. Ale nie będzie
cierpieć. Białaczka rządzi się innymi prawami niż rak narządów
wewnętrznych.

Verity słuchała, kiwając głową. Jako lekarz nieustannie stykający się z

bólem zdawała sobie sprawę, że musi być wdzięczna za taki obrót sytuacji.
A jednak nie czuła najmniejszej wdzięczności. Była zła. I przerażona.
Miała trzydzieści lat. Zawsze wydawało jej się, że w tym wieku wyjdzie za

4

background image

mąż i urodzi dzieci. Co prawda nie miała nawet stałego partnera... Teraz to
już nieważne. Teraz nic jej już nie czeka.

- Nie mam pojęcia, co powinnam zrobić - wyznała wreszcie. - Czy to

nie głupota? Przecież jestem lekarką.

- Co za różnica? - powiedział łagodnie, wreszcie podnosząc na nią

oczy. - Musisz mieć czas, żeby się z tym pogodzić. Tak jak wszyscy.

Skinęła głową. Czas. Nagle całe jej życie... to, co z niego zostało...

zmieniło się w wyścig z czasem. Ogarnęła ją fala Paniki, pochłaniając ją
powoli i nieubłaganie jak zimny cień. Wstała gwałtownie.

- Wracam do siebie - rzuciła i ruszyła ku drzwiom, zanim zdążył

zareagować.

Pojechała taksówką do domu, dużego bungalowu na Five Mile Drive.

Na wiosnę kwitnące drzewa wiśni zmieniały okoliczne ulice w bajkowy
tunel. Być może jeszcze zdążę to zobaczyć, pomyślała płacąc za kurs. A
może nie.

Boże, jęknęła w duchu. To śmieszne. Czy teraz będę patrzyła na

wszystko tak, jakbym w każdej chwili żegnała się ze światem? Być może.
W tej chwili jeszcze tego nie wiedziała. Pobiegła ścieżką przez ogród,
zatrzasnęła za sobą drzwi i oparła się o nie. Jakby uszła bezpiecznie
pogoni. Zaczęła się śmiać. A potem płakać. Bardzo, bardzo długo stała pod
drzwiami, wstrząsana na przemian wybuchami śmiechu i płaczu...

Ramona King weszła do gwarnego gabinetu Raymonda Younga i

rozejrzała się. Rzadko zjawiała się w Londynie, ale zawsze pociągał ją
rozgardiasz i zamieszanie giełdy. Biuro maklerskie Abercombie i Guidhall
wyrobiło sobie dobrą markę, a ona przez Keitha poznała wielu jego
pracowników.

- Ramona! Dobrze cię widzieć! Super, że do mnie zadzwoniłaś,

stęskniłem się! - zawołał Ray, podbiegając do niej w kilku susach. Mówił z
pośpiechem typowym dla wszystkich maklerów. - Dowiedziałem się o tej
sprawie z Keithem. To straszne - dodał nieco spokojniej. Podsunął jej
krzesło.

- Cieszę się, że znalazłeś dla mnie trochę czasu. - Zawahała się, gdy

napotkała jego wzrok. Czy zdawało jej się, czy w jego spojrzeniu naprawdę
dojrzała błysk niedowierzania? - Chcę z tobą porozmawiać o tych akcjach
„Alexandrii”. Tych, które kupił Keith. Wiesz coś o nich?

Raymond skinął głową. Jego twarz przybrała niepokojąco obojętny

wyraz.

- Tak. Prawdę mówiąc, jak na moje potrzeby, wiem o nich za dużo. -

5

background image

Znowu obrzucił ją tym dziwnym spojrzeniem.

- Za dużo? - Nagle zaschło jej w gardle. Odetchnęła głęboko. - Coś się

stało, tak?

Przytaknął. On także nie zamierzał niczego owijać w bawełnę.
- Owszem. Coś bardzo złego. Obawiam się, że Keith zdefraudował

miliony dolarów należące do firmy. Dokładnie mówiąc, do pewnego
klienta. - Zawahał się, jakby na coś czekał. Patrzył na nią z namysłem.

Drgnęła; poczuła się, jakby ktoś niespodziewanie wymierzył jej

policzek. Zatrzepotała rzęsami w oszołomieniu.

- Spodziewałam się czegoś podobnego - odezwała się drżąco. - Keith

zostawił mi ponad pięć procent „Alexandrii”.

- Pięć procent? - Raymond zakrztusił się. Siedząca przed nim kobieta

była właścicielką fortuny.

- Oczywiście to wszystko zmienia. Ten klient pewnie zamierza mnie

pozwać jako spadkobierczynię Keitha?

Raymond nie odpowiedział. Przyglądał się jej z rosnącym

zmieszaniem.

- Pozostaje mi tylko sprzedać te akcje. Powiedz mi... - Z trudem

wydobywała głos z boleśnie suchego gardła. Odkaszlnęła nerwowo. - Ile
dokładnie... pożyczył Keith?

- Dwa miliony dwieście pięćdziesiąt pięć tysięcy.
Poruszyła zdrętwiałymi wargami.
- Rozumiem. A nazwisko klienta?
Ray nie odrywał od niej wzroku.
- Ty naprawdę nie masz o niczym pojęcia - mruknął z

niedowierzaniem.

- A powinnam?
- Myślałem... - Przerwał i potrząsnął głową. - Przepraszam, ale nie

mogę zdradzić nazwiska naszego klienta. Nie życzy sobie rozgłosu, a skoro
Keith nie żyje... - Wzruszył ramionami.

- Ale mogę się spodziewać, że wasz klient poprosi mnie o oddanie tych

akcji. Tak?

Ray patrzył na nią, marszcząc brwi z zakłopotaniem. Rozłożył ręce.
- Tak przypuszczam. Właściwie nie wiem na pewno. - Święta prawda,

pomyślał z grymasem. Nie mam bladego pojęcia, co się tu dzieje. Jeśli ona
nie jest w to zamieszana...

- To bez sensu - mruknęła Ramona pod nosem. Postanowiła,

skontaktować się z prawnikiem. Wszystko to było takie dziwne! Jeśli Keith
naprawdę zdefraudował te pieniądze... A jeśli nie?

6

background image

- Muszę to wiedzieć. - Otrząsnęła się z zamyślenia. - Kim jest ten

klient?

Ray pokręcił głową.
- Przykro mi. - Rozumiał jej sytuację, współczuł jej, ale to on był tu

zagrożony. Nikt przy zdrowych zmysłach nie naraża się Joe Kingowi.
Nawet rodzona córka.

- Keith musiał działać prywatnie - zastanowiła się głośno. - Ktoś

zapłacił mu, bądź przekonał, żeby kupił akcje na własne nazwisko. Ale
dlaczego się na to zgodził? Chyba że... Czy to mógł być sam Damon
Alexander? - Zerknęła na Raya, sprawdzając jego reakcję, ale jego
kamienna twarz nie zmieniła wyrazu nawet na jotę. - Niektórzy zaczęliby
się burzyć, gdyby się dowiedzieli, że skupuje zbyt wiele akcji. A
„Alexandria” nie potrzebuje takiego rozgłosu. Ale jeśli ktoś zamierza ją
przejąć, Alexander musi po cichu zgromadzić możliwie jak najwięcej akcji
- ciągnęła, ożywiając się stopniowo.

Ray patrzył na nią z napięciem. Ona naprawdę nie miała o niczym

pojęcia. Co zamierzał Joe King?

- Ale przecież... Keith popełnił samobójstwo - ciągnęła. Dlaczego to

zrobił? A może... - Na pewno coś się zaczęło psuć, - Westchnęła ciężko. -
Keith miał prawdopodobnie oddać te akcje. Ale komu, jeśli nie samemu
Alexanderowi? I dlaczego nikt się o nie nie upomina?

Była zdesperowana. To jakieś szaleństwo. Chyba że Aleksander gra na

zwłokę. Czeka, aż statek odniesie sukces, a jego akcje pójdą w górę. Poza
tym czego właściwie się spodziewa - że właściciel „Alexandrii” osobiście
pojawi się pod jej drzwiami i grzecznie poprosi o zwrot akcji? Mogłaby mu
zagrozić, że ujawni prasie jego nieczyste zagrania. Jeśli się nie myliła,
Alexander znalazł się po uszy w kłopotach.

Jedno wiedziała na pewno. Ray nie udzieli jej żadnej odpowiedzi.
- Dojdę, o co tu chodzi - zapowiedziała poważnie. Wyglądało na to, że

odpowiedzi należy szukać na „Alexandrii”.

Verity Fox legła na sofie i znieruchomiała, zapatrzona tępo w

telewizor. Bała się ciszy. Musiała mieć coś, na czym mogłaby skupić
uwagę. W Southampton piękna księżniczka rozbijała właśnie butlę
szampana o lśniącą białą burtę najpiękniejszego statku, jaki Verity zdarzyło
się widzieć. Obok niej stał przystojny mężczyzna, przyglądający się jej
oczami pełnymi dumy i radości. Wyprostowała się raptownie,
rozpoznawszy dawnego przyjaciela.

- Damon - szepnęła. Jej usta wykrzywiły się w bladym uśmiechu.

7

background image

Życie toczyło się dalej, bez względu na to, co się z nią działo. Musi to
przyjąć do wiadomości. I zacząć planować. Ma przed sobą od dziewięciu
do dwunastu miesięcy. I tylko od niej zależy, jak je spędzi. W tym
cudownym statku należącym do jej przyjaciela było coś, co skłoniło ją do
decyzji, że resztę życia przeżyje najpiękniej, jak można.

Damon Alexander, pomyślała z uśmiechem. Pamiętała, jak woził ją na

barana. W starym domu Alexanderów, gdzie tak dobrze się bawili, jeżdżąc
na kucykach i wspinając się na potężne buki.

A potem przypomniała sobie jego matkę. Jocelyn Alexander.
I zadrżała.

Mały trawler unosił się na grzbiecie potężnych fal kanału La Manche.

Załoga niespokojnie oglądała przez okna w nadziei ujrzenia lądu. Nagle zza
zasłony deszczu wyłonił się kształt, na widok którego odebrało im głos.

Cała załoga przyglądała się w milczeniu ogromnemu białemu

liniowcowi, mijającemu ich z wdziękiem, niczym ogromny łabędź. Jeszcze
nigdy nie widzieli czegoś równie Majestatycznego.

- Sunie jak po stole - odezwał się wreszcie kapitan głosem pełnym

zbożnego podziwu. - Ledwie widać, że są jakieś fale.

Dał sygnał starym parowym gwizdkiem, oddając hołd nowej królowej

morza. Nie spodziewał się, że statek ich usłyszy. Przy takim wietrze?

Kapitan Gregory Paris Harding, obserwujący trawler z imponującego

mostka, dostrzegł obłoczek pary wydobywający się z małego komina i
uśmiechnął się do siebie.

- Daj sygnał - zwrócił się do Jima Goldsmitha, pierwszego oficera.
Po chwili w powietrze wzbił się ryk syreny, bez trudu dobiegając do

załogi trawlera; ta odpowiedziała burzą okrzyków.

Dwa tak różne statki minęły się, a Greg opuścił mostek, by dokonać

inspekcji. Do jego obowiązków należały codzienne kontrole całego statku.
Co nie stanowiło najłatwiejszego zadania, jeśli statek miał rozmiary
„Alexandrii”.

W kuchni panował absolutny chaos, aczkolwiek noszący nieznaczne

ślady organizacji. Greg obserwował przez chwilę czujnie wysiłki szefa
kuchni. W końcu miał do czynienia z profesjonalistami, odpowiedzialnymi
za jeden z najważniejszych aspektów nowoczesnych podróży morskich -
kuchnię. Ich zadaniem było zapewnienie posiłków najwyższej jakości:
śniadań, obiadów, kolacji, podwieczorków oraz, naturalnie, słynnych
„przekąsek o północy”.

8

background image

Greg wziął głęboki oddech i wszedł w pole rażenia.
- Monsieur De la Tour? Czy mogę zerknąć na menu?
Chociaż jeszcze nie mieli pasażerów, zarządził, by opracowano pełny

zestaw dań. Zespół powinien się wprawiać.

Monsieur De la Tour odwrócił się godnie, wyprostowany na pełną

wysokość stu czterdziestu centymetrów. Zmierzył go płonącym
spojrzeniem, gotów do podjęcia walki na śmierć i życie. Nie mógł jednak
zmienić faktu, iż na statku kapitan jest pierwszy po Bogu. Zwłaszcza jeśli
jest nim Gregory Paris Harding.

W wieku trzydziestu siedmiu lat stał się najmłodszym kapitanem

statku tej rangi i wielkości. W pełni zdawał sobie sprawę z tego, że ta
nominacja wywołała prawdziwy skandal. Greg pracował dla linii
Alexander od ponad piętnastu lat, a od czterech pełnił funkcję kapitana na
„Atenach”. Bardziej doświadczeni kapitanowie grozili, że odejdą, jeśli
Greg przejdzie na „Alexandrię”. Damon Alexander odpowiedział, że nie
będzie ich zatrzymywać. A jednak nikt nie mógłby zarzucić mu
nepotyzmu. Greg był mu znany niemal wyłącznie z widzenia. Spotykali się
przy okazji oficjalnych spotkań, to wszystko. Powierzył mu tę
odpowiedzialną funkcję, postawił go na czele swego najbardziej
ryzykownego przedsięwzięcia tylko dlatego, że miał do niego pełne
zaufanie. Podobało mu się jego opanowanie i rzeczowość, a kiedy się
spotkali, wyczuł bijącą od niego aurę przywódcy.

Greg, syn listonosza, od zawsze marzył o morskich podróżach. Jego

rodzice przyjęli z rozbawieniem oświadczenie pięciolatka, iż kiedyś
zostanie kapitanem wielkiego statku. Ale to, że wywodził się z gorszej
sfery i nie uczęszczał do dobrej szkoły, nie wydało się istotne nowemu
przewodniczącemu linii Alexander.

Greg nie był głupi. Wiedział, że starsi kapitanowie uważają go za

zagrożenie dla własnych pozycji. Zdawał więc sobie sprawę, że na statku
wszystko musi być w idealnym porządku. Postanowił, że podczas
pierwszego rejsu ani Damon Alexander, ani żaden z pasażerów nie będą
mu mieli nic do zarzucenia. Nalegał, by Jim został jego pierwszym
oficerem, i osobiście dopilnował doboru większości załogi. Nie mógł sobie
pozwolić na porażkę. Zbyt długo i ciężko przyszło mu pracować na to, co
osiągnął. Pominąwszy wszystko inne, wieloletnia służba wymagała
rezygnacji z rodziny. Owszem, istnieją kobiety czekające, aż mąż wróci z
dalekiego rejsu, ale Greg był świadkiem, jak z tego właśnie powodu
rozpadło się wiele znajomych małżeństw, włączając w to związek Jima.

Nieżonaty mężczyzna mierzący metr osiemdziesiąt, obdarzony płową

9

background image

czupryną i złocistymi oczami, dla wielu kobiet stanowił osobisty afront.
Dlatego po długich tygodniach rejsu, spędzanych w celibacie - wdawanie
się w związki z pasażerkami było najcięższym z grzechów - schodząc na
ląd mógł liczyć na przychylność wielu chętnych pocieszycielek.

Ale w tej chwili to nie kobiety zaprzątały jego myśli.
- Teraz maszynownia - zwrócił się do Jima, przywołując windę, którą

zjechali na najniższy pokład.

Wbrew obiegowym opiniom, główny mechanik jest jedyną osobą na

pokładzie, mogącą rozmawiać z kapitanem jak równy z równym. Zna on
statek równie dobrze, jak kapitan, a jego funkcja jest równie istotna.
Właśnie dlatego Greg zaangażował Jocka McMannona. Ten żylasty Szkot
zajmował się maszynami z biegłością, w którą trudno było uwierzyć na
pierwszy rzut oka.

Jock zauważył go niemal natychmiast.
- Wieje tam na górze, co? - zagadnął. Bardzo rzadko widywało się go

na pokładzie. Wydawało się, że całe życie spędza w swoim królestwie.

- Trochę - odparł Greg. - To co, może sprawdzimy, jaką szybkość

rozwija to maleństwo?

Jock potrafił czytać między wierszami.
- Aha, szef zawziął się na „Blue Ribband”?
Greg uśmiechnął się do siebie. Transatlantyk „Blue Ribband”,

najszybszy wśród liniowców, z pewnością stanowił obiekt marzeń jego
szefa. Na razie była to absolutna tajemnica, ale Damon Alexander
postanowił go zdobyć tuż po powrocie z pierwszego rejsu.

- Myślałem, że zechcesz wypróbować, na co nas stać - podsunął

zachęcająco.

Jock uśmiechnął się szeroko.
- Sprawdzi się to i owo.

Damon Alexander, siedzący w swoim gabinecie w Southampton,

wpatrywał się w leżący przed nim list. Ralph Ornsgood niespokojnie
wiercił się na krześle. List zawierał prośbę o miejsce na pokładzie
„Alexandrii” podczas jej pierwszego rejsu. Zwykle nie zajmował się takimi
sprawami, ale ta była inna niż pozostałe.

- Sprawdziłeś to? - spytał, spoglądając na podpis. „Dr R. King”. King.

Nazwisko wydawało się krzyczeć do niego. Zbieg okoliczności. Nic
innego.

- Tak. Jej roszczenia mają podstawy. Naprawdę posiada tyle procent -

zapewnił go Ralph nieszczęśliwym głosem.

0

background image

- W jaki sposób weszła w posiadanie tylu akcji? - rzucił ostro.

Nieustannie kontrolował sprzedaż akcji „Alexandrii”. Sprawdzał każdego
kupującego, angażując sztab pracowników, mających dopilnować, by
żaden z udziałowców nie porósł zanadto w piórka bez jego wiedzy.
Zwłaszcza jeden z nich...

Ralph Ornsgood zmarszczył czoło.
- Nadal nie jesteśmy tego pewni. Wiemy tylko, że odziedziczyła je po

zmarłym narzeczonym.

- A ten narzeczony? Dla kogo pracował?
- Nie wiemy. Zainwestował w to wszystkie swoje pieniądze, których

jednak uzbierał mniej niż pół miliona. Resztę kombinował pewnie w jakiś
pokrętny sposób, bo miesiąc temu popełnił samobójstwo.

Damon pokręcił głową.
- Ile miał lat?
- Dwadzieścia osiem.
Damon skrzywił się i wrócił do listu. Nie było w nim uprzejmych

zapewnień o niecierpliwym oczekiwaniu na podróż, na próżno by
doszukiwać się w nim pochlebstw.

- Jakoś mi się to nie podoba - powiedział cicho. - Czy Treadstone mógł

pożyczyć resztę pieniędzy od tej doktor King?

Ralph pokręcił głową ze strapieniem.
- Nie. Od niej na pewno nie. Ona mieszka z matką w sympatycznym

domku i chociaż nie zarabia najgorzej jako wykładowca w Oksfordzie, to...
- Spuścił wzrok na swoje ręce, splatające się nerwowo na kolanach.

Damon znał go już na tyle, że bezbłędnie odczytał te objawy.
- Czegoś mi nie mówisz - odezwał się złowróżbnie cichym głosem. -

Czego?

Ralph Ornsgood, przygwożdżony jego nieruchomym spojrzeniem,

przyglądał się przez chwilę swoim niespokojnym palcom.

- Ona jest...
Urwał, jakby nie starczyło mu tchu. Damon drgnął zaskoczony. Potem

jego oczy zwęziły się. Poczuł, że powoli ogarnia go uczucie zagrożenia.

- Chcesz powiedzieć, że to...
Ralph skinął głową.
- Tak. Niestety. To jego córka.
Damon odchylił się powoli na oparcie krzesła. A wydawało mu się, że

dobrze strzegł się przed Ringiem. Jeszcze raz spojrzał na list i po chwili
nieprzyjemnego milczenia zadecydował:

- Wyślij jej rezerwację.

1

background image

- Myślisz, że to rozsądne?
- Wolę mieć Kinga, czy też jego córkę, na oku - rzucił niecierpliwie. -

Wrogów trzeba trzymać blisko siebie.

Ralph westchnął. Nie podobało mu się to. I to bardzo.
Damon również nie był zachwycony, ale nie widział wyboru.

Przynajmniej nie w tej chwili.

Joe King wyjrzał przez okno swojego gabinetu na rozpościerającą się

przed nim panoramę Londynu. Ściskał słuchawkę tak mocno, że czuł ból
napiętych stawów.

Dzisiejszy dzień nie przyniósł mu nic dobrego.
- Ale czy na pewno nikt nie popełnił żadnego błędu? - upewnił się i

zacisnął zęby. Wysłuchał kolejnego zapewnienia, iż Keith Treadstone
naprawdę napisał drugi testament, łamiąc warunki ich umowy. To nie do
wiary. Tak go wykiwać!

Zgrzytnął wściekle i odłożył słuchawkę, nie tracąc czasu na

uprzejmości. Precyzyjnie obciął czubek cygara i zapalił je. Potem zaczął się
kołysać lekko w fotelu. Zawsze tak robił, kiedy musiał się zastanowić.
Cholerny Treadstone. Dlaczego wmieszał w to Ramonę? Ile wiedział
Alexander? To nie do pomyślenia, ale czy Ramona i Damon działali w
porozumieniu? Jeśli Ramona nie przestanie pchać się w nie swoje sprawy,
ktoś może jej zrobić poważną krzywdę. Joe King zacisnął zęby na swoim
kosztownym cygarze. Jego oczy zwęziły się w niemal niewidoczne szparki.
Wszystko układało się już tak pomyślnie, aż tu nagle jego doskonały plan
ni stąd, ni zowąd bierze w łeb. A na scenie pojawia się kolejna postać -
jego rodzona córka! Córka, której nigdy nie widział na oczy.

Dziesiątego grudnia Verity Fox rzuciła na dobre pracę w szpitalu.

Tydzień wcześniej przeniosła się do wygodnego u matki, rezydującej w
najlepszej dzielnicy Londynu. Lady Winnifred Fox, bardzo zamożna dama,
nadal opłakiwała śmierć męża, nie zaniedbując jednak życia śmietanki
towarzyskiej Londynu. Verity nie powiedziała jej o swojej chorobie i na
razie nie zamierzała tego robić. Chciała z tym poczekać.

Cały ranek spędziły u Harrodsa, oddając się poszukiwaniom

gwiazdkowych prezentów i kupując sobie mnóstwo eleganckich kreacji.

Winnie spojrzała na córkę, schodzącą ku niej w perłowym stroju, i

zamarła z podziwu.

- Kochanie, wyglądasz bajecznie. Nie powinnaś mieć najmniejszych

kłopotów ze zdobyciem męża.

2

background image

Verity roześmiała się beztrosko.
- Dlaczego myślisz, że wyruszam w ten rejs, żeby sobie kogoś

znaleźć?

- A dlaczego nie? - odparowała Winnie z podstępną słodyczą. Wzięła

córkę pod rękę. - Żałuję, że nie zaprosiłam syna Celii Portesque. No, ale
skoro tego nie zrobiłam, pocieszmy się odrobiną szampana.

W bibliotece, do której przeszły, nadal czuło się obecność ojca Verity.

Był to jego ulubiony pokój, tu siadywał, otoczony książkami i chmurą
wonnego dymu z ukochanej fajki. Jej błądzące bez celu spojrzenie padło na
mały stolik chippendale, z którego patrzył na nią mężczyzna, widniejący na
okładce jakiegoś folderu. Zamarła. To on. To on!

Dwa lata temu okazało się, że Verity jest jedynym chirurgiem w

szpitalu, mogącym dokonać natychmiastowej operacji usunięcia wyrostka
robaczkowego. Wystarczyło jedno spojrzenie na twarz operowanego
mężczyzny, i coś w niej krzyknęło, że to on. Tylko ten, żaden inny. Starała
się zapamiętać jego twarz tak gorliwie, jakby zależało od tego jej życie.
Wydarzenie to przeraziło ją; oddała pacjenta innemu lekarzowi, zanim
dowiedziała się, jak się nazywał. Wmówiła sobie, że wszystko było
wytworem jej wyobraźni. Ale nie mogła zapomnieć tamtego uczucia.
Namiętności tak potężnej, że niemal zwierzęcej. Była wobec niej zupełnie
bezradna. Rozum mówił jej, że nie można zakochać się w człowieku,
którego widziało się tylko raz. Miłość to... przyjaźń. Zaufanie. Wierność.
Lojalność. Miłość od pierwszego wejrzenia to mit. Coś takiego nie istnieje.
Będzie lepiej, jeśli o nim zapomni. Ale oto znowu miała przed oczami jego
twarz, twarz, której wspomnienie nie odstępowało jej przez cały ten czas. I
znowu zadrżała pod uderzeniem tamtej namiętności. Rozdygotanymi
dłońmi podniosła folder i spojrzała zachłannie na zdjęcie. Nie zdawała
sobie sprawy, że z gardła wyrywa się jej drżące westchnienie.

- Wzięłam to, kiedy powiedziałaś, że wybierasz się w rejs - odezwała

się jej matka. - Czyż „Alexandria” nie jest po prostu zachwycająca? Tak się
cieszę, że należy do Damona. A Joceline powiedziała, że nie może się
doczekać tego pierwszego, dziewiczego rejsu.

Verity trwała w oszołomieniu, niemal nie słysząc głosu matki. Kiedy

ostatni raz widziała kapitana „Alexandrii”, leżał na stole operacyjnym, a
ona rozcinała skalpelem jego napiętą skórę i twarde mięśnie, starając się
nie zerkać na twarz nad zielonym szpitalnym prześcieradłem. Nawet nie
wiedziała, jak się nazywał... Mimo woli zerknęła na podpis pod zdjęciem.
Kapitan Gregory Paris Harding. Mężczyzna, którego kochała. Znowu go
zobaczy. Może nawet z nim Porozmawia. Serce zaczęło trzepotać w jej

3

background image

piersi jak przekąszony ptak.

Potem dotarło do niej to, co mówiła matka, i poczuła nagły chłód.

Joceline. Ona także wybierała się w podróż. Zadrżała, porażona mrocznym
wspomnieniem, i natychmiast odsunęła je od siebie, wymazała. Zostały
tylko ulotne wizje... Krew. Krzyk. Morderstwo.

Odetchnęła głęboko i potrząsnęła głową. Nie. Nie powinna jechać.

Potem wróciła wzrokiem do fotografii Grega Hardinga. Przyjrzała się z
natężeniem kolorowi jego oczu. Nigdy go nie widziała. Czy mogła
przewidzieć, że okażą się złociste jak miodowy bursztyn, że będą aż tak
piękne i gorejące takim ogniem? W głowie zakręciło się jej przyjemnie.
Tym razem nie ma się czego bać. Tym razem nie pozwoli, by myśl o
dzikiej namiętności przeraziła ją. Spojrzała prosto w bursztynowe oczy i
poczuła, że chce się jej żyć. Greg. Jeszcze go zobaczy, bez względu na
wszystko. A jeśli przyjdzie jej się spotkać z Joceline... No cóż. Trzeba
będzie stawić jej czoło. Boże, pomóż.

Floryda, dziewiczy rejs

Joceline Alexander stała przed toaletką, muskając policzki odrobiną

różu. Z lustra patrzyła na nią gnębiona sześćdziesięcioletnia kobieta. Nie
dalej niż tydzień temu Mollie Granger, jedna z członkiń jej klubu
brydżowego, bardzo taktownie poleciła jej swojego chirurga plastycznego.
Coś podobnego! Joceline obróciła się sprawdzając, czy kostium Chanel nie
jest dla niej za nowoczesny. Gołębia szarość z granatowymi lamówkami
realnie pasowały do jej karnacji. Przypięła jeszcze kolczyki z szafirami i
brylantami, rozpyliła na sobie obłoczek perfum „Dioressence” i była
gotowa. Statek mógł odpłynąć w każdej chwili.

Wyprostowała się i wzięła szarą torebkę. Przeszła się bez celu po

apartamencie. Niemal nie zauważała otaczającego ją luksusu. Wybierała się
w podróż nie dla przyjemności, lecz by wypełnić pewne długo odwlekane
zadanie. Bardzo niebezpieczne zadanie...

Jeff Doyle upił łyk szampana Mouton Rothschild i skinął głową.

Trunek był znakomity; odpowiednio schłodzony i musujący. Stanąwszy w
odpowiedniej odległości od tłumu otaczającego Damona Alexandera,
rozejrzał się po wspaniałym Wielkim Salonie. Wiedział o statku wszystko.
Lubił rozpoznać wcześniej teren. To zawsze mu się przydawało. Zwłaszcza
przy takiej pracy.

Wielki Salon był sercem statku. W wysokiej sali znajdował się

4

background image

marmurowy parkiet do tańca, staroświeckie podium dla orkiestry i wielkie,
efektowne żyrandole, które można było wciągnąć w komory w suficie. Był
to warunek wymagany przez kapitana, który upierał się przy nim ze
względów bezpieczeństwa, znał bowiem zdradliwość pełnego morza. Na
ścianach wisiały wielkie obrazy marynistyczne, na które Jeff spojrzał z
niekłamanym podziwem. Umiał rozpoznać oryginalnego Turnera, mimo iż
wywodził się ze skromnej rodziny robotniczej. Cóż by to była za szkoda,
pomyślał cynicznie, gdyby szef był zmuszony przejść do planu B.
Zniszczyć coś tak pięknego... No cóż. Osuszył kieliszek do ostatniej kropli
i sięgnął po następny.

Szef. Joe King. To on poznał się na nim jako pierwszy. To Joe King

spotkał go pod bramą więzienia i zaproponował mu szczególne miejsce w
swoim imperium. Jeff uśmiechnął się. I tak znalazł się ramię w ramię z
tymi pięknymi ludźmi. Oto on, dziecko robotnika. Strzygł się u najlepszego
fryzjera. Nosił wyłącznie garnitury szyte na zamówienie. Ciekawe, co by
zrobili ci wszyscy pasażerowie, gdyby się dowiedzieli, z kim przyszło im
podróżować. Jeff uniósł kieliszek w stronę stojącego nieopodal Damona
Alexandera i uśmiechnął się złowrogo.

- Za „Alexandrię” - szepnął. - Wkrótce będzie nasza.
Albo niczyja.

Verity Fox stała oszołomiona na środku swojej skromnej

jednoosobowej kabiny. Jej ściany wyłożone były welurową tapetą w
błękitno-srebrny wzór, przypominający francuskie lilie. Gruby, puszysty
dywan miał barwę dymu. W oknie powiewały długie firanki z białego
muślinu, a w łóżku, nazywanym pojedynczym, mogłyby wygodnie spać
dwie osoby. W wielkim pokoju stała sofa i dwa krzesła, biurko, barek,
telewizor i wideo oraz zestaw hi-fi.

Verity podeszła do drzwi z masywnego dębowego drewna i przesunęła

dłonią po ich gładkiej powierzchni. Drewno we wszystkich meblach na
statku zostało przesycone specjalnym ognioodpornym lakierem. Jak się
dowiedziała, zamontowano tu również sieć spryskiwaczy. Miło mieć
świadomość, że Jest się bezpiecznym, jednocześnie nie musząc
rezygnować z komfortu.

Otworzyła łazienkę i stanęła zaskoczona. Spodziewała się umywalki i

prysznica. Jej oczom ukazała się wpuszczona w podłogę wanna, jakuzzi,
pełen zestaw toaletowy (nie wyłączając bidetu) oraz dywan, w którym
tonęło się po kostki. Na jednej ze ścian widniała mozaika, Przedstawiająca
egzotyczną wyspę. Wycofała się, kręcąc głową z niedowierzaniem. To zbyt

5

background image

wiele, Damonie, pomyślała z rozbawieniem. Pobiłeś wszystkich, stary
przyjacielu!

Nagle powietrze rozdarł przenikliwy gwizd. Roześmiała się ze

szczęścia - po raz pierwszy od trzech miesięcy - podbiegła do drzwi i
rzuciła się ku najbliższej windzie.

Przy balustradzie zgromadziły się tłumy machających rękami

pasażerów, ale Verity nie miała najmniejszego kłopotu ze znalezieniem
wolnego miejsca. Ktoś postawił obok barierki miskę pełną serpentyn.
Verity zaczerpnęła całą garść i rzuciła je w górę. Rozwinęły się w
powietrzu, po czym opadły czerwonymi, złotymi, zielonymi i niebieskimi
wężykami. Niektóre zatrzymały się na powierzchni wody, inne zniknęły
pomiędzy tłumem ludzi, którzy przyszli pożegnać swoich bliskich.

Verity powoli położyła obie dłonie na barierce. Uśmiech zniknął z jej

twarzy. Spojrzała w stronę dziobu statku, gdzie powinien znajdować się
mostek. Gdzie mógłby podziewać się kapitan, jeśli nie na mostku?
Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jak wydaje rozkazy, lustrując cały
pokład bacznym spojrzeniem. Potem pokręciła głową. Jednak nie
porozmawia z nim. Spodziewała się, że któregoś dnia zostanie zaproszona
do kapitańskiego stolika, ale postanowiła, że podziękuje. Nie zjawiła się
tutaj po to, by odnaleźć to, co kiedyś straciła przez głupi lęk. Teraz już za
późno.

W pewien sposób pogodziła się z losem. Gwiazdkę spędziła z matką.

Teraz płynie w rejs z mężczyzną, którego kocha. Choć on oczywiście nigdy
się o tym nie dowie. Jej wystarczy sama jego obecność. Ogrzeje się w jej
blasku jak w gorących promieniach słońca. To będzie długie, słodko-
gorzkie pożegnanie z życiem. Nie ma potrzeby, absolutnie żadnej potrzeby,
by wciągać innych w swoje problemy. Odwróciła się z ożywieniem ku
brzegowi i zaczęła machać rękami, śmiać się i rzucać ostatnie serpentyny.

Nie zauważyła Joceline Alexander, stojącej o pokład wyżej. Kobieta

patrzyła na nią wzrokiem pełnym niekłamanej zgrozy.

Tylko jedna osoba nie wyszła na pokład, żeby pożegnać Miami.

Ramona King siedziała spokojnie w skórzanym staroświeckim fotelu.
Ściany gabinetu wyłożone były starym drewnem tekowym. Na podłodze
leżał orientalny dywan, a biurko utrzymane było w stylu chippendale. W
sypialni stało łóżko z baldachimem, a naprzeciwko wisiał obraz
Gainsborougha - tak, by go widziała tuż po przebudzeniu. W całym
pomieszczeniu dominował kolor bordowy i łagodna, stłumiona szarość.
Bordowe aksamitne zasłony, szary dywan... Ale Ramona nie mogła

6

background image

rozkoszować się tym pięknem tak, jak na to zasługiwało. Przypominało jej,
za co umarł Keith. Na razie nie wiedziała, dlaczego, ale się dowie. O, na
pewno. Miała trzy miesiące na otrząśnięcie się z szoku. Teraz czuła tylko
gniew. Gniew i żądzę zemsty.

Bardziej domyśliła się, niż poczuła, że statek odbija od brzegu. Wyszła

na balkon z czarnego kutego metalu. Na razie widziała jedynie port, ale po
chwili znowu bardziej poczuła, niż usłyszała, że silniki zaczynają
pracować. Wkrótce „Alexandria” wypłynęła na pełne morze. Gdzie
podziały się hałasy, gdzie wibracje, których się spodziewała? Wydano się,
że unoszą się w powietrzu. Wzruszyła ramionami. To rzeczywiście
wyjątkowy statek. Ale jeśli to on, lub jego właściciel, są winni śmierci
Keitha...

Bezwiednie zacisnęła palce na balustradzie, tak mocno, że kostki

palców pobielały. Przez pewien czas przyglądała się Fikającej linii
wybrzeża Ameryki. Potem zwróciła twarz ku słońcu, wystawiając ją na
promienie i słony wiatr, i złożyła sobie obietnicę: zanim statek wróci do
macierzystego portu, tajemnica śmierci Keitha nie będzie już tajemnicą. A
jeśli winę ponosi Damon Alexander, pożałuje, że w ogóle się urodził.

Pierwsza noc na morzu z zasady przebiega spokojnie, natomiast

podczas drugiej zawsze odbywa się najwspanialsze przyjęcie. Mimo to
goście, którzy zaczęli pojawiać się w sześciu restauracjach na statku,
wydawali się jak wycięci z żurnala. Wszędzie widziało się modele znanych
projektantów i dyskretną cenną biżuterię.

W każdej restauracji znajdował się stół, przy którym siedzieli

oficerowie. Dziś kapitan gościł w restauracji Saint George, jutro miał się
przenieść do Tahitian Gold - i tak dalej. Również pasażerowie zmieniali
miejsca tak, by pod koniec rejsu każdy mógł powiedzieć, że przynajmniej
raz jadł obiad z kapitanem.

Greg Harding stał przy barze, popijając tonik. Wolałby znaleźć się na

mostku, ale do obowiązków kapitana należało również zabawianie
pasażerów. A to, oprócz wspólnych posiłków, oznaczało tańczenie z
paniami i zabawianie je czarującą rozmową. Nie wiadomo, co by się stało,
gdyby chciał przed północą ratować się ucieczką na mostek.

Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta. Psia wachta dobiegała

końca. Miał nadzieję, że podporucznik, który ją dzisiaj pełnił, dołożył
wszelkich starań. Oczywiście, ufał swojej załodze. Poza tym statek
wyposażony był w dwa radary, dwa żyrokompasy, kompas magnetyczny,
głębokościomierz oraz autopilota, które powinny pomóc im utrzymać kurs i

7

background image

nie rozbić się na rafach. I co z tego. On i tak chciał znaleźć się na mostku.

Podszedł do swojego stolika, ucałował dłoń amerykańskiej milionerki i

przywitał się z byłym premierem. Nie zauważył kobiety, siedzącej cicho
przy stoliku po prawej. Dopiero po chwili, kiedy usiadł na swoim miejscu i
się rozluźnił, poczuł na sobie czyjś wzrok. Rozejrzał się szybko;
oczywiście znajdował się w centrum uwagi, podobnie jak Damon
Alexander. A jednak...

Poczuł dreszcz podniecenia, pełznący powoli wzdłuż pleców. Jeszcze

raz rozejrzał się, by sprawdzić, kto ma na niego tak magiczny wpływ. Po
chwili musiał jednak przerwać poszukiwania i powitać hinduską
księżniczkę. Restauracja była oświetlona dyskretnie małymi lampkami,
zostawiającymi wiele mrocznych zakątków, w których mogły się schronić
pary nowożeńców albo po prostu nieśmiali, stroniący od towarzystwa. To
na nic. W ten sposób nie odnajdzie osoby, której spojrzenie budziło w nim
takie dziwne uczucia. Z wysiłkiem skupił się na tym, co miał mu do
powiedzenia diamentowy magnat z Amsterdamu. Zdawało mu się, że
chwalił wystrój lokalu.

- Wszystkie nasze restauracje są utrzymane w pastelowych tonacjach,

panie van der Faiken. Nasz projektant nalegał, by wybrać lekkie i dyskretne
barwy.

- Ale czemu tak wiele? - zagadnęła go zalotnie żona magnata, wodząc

zafascynowanym spojrzeniem po jego szerokich ramionach. Zawsze
podobali jej się mężczyźni w mundurach, zwłaszcza jeśli leżały na nich tak
dobrze.

- Głównie dla różnorodności, madame. A także, by uniknąć

konieczności dzielenia naszych gości na pierwszą i drugą zmianę. U nas nie
ma ogonków pasażerów czekających, aż ci, którzy przyszli pierwsi,
skończą jeść. - Uśmiechnął się.

Żona diamentowego króla zaniosła się swawolnym chichotem. Poufale

położyła mu na ramieniu dłoń o długich, ostrych paznokciach.

- Och, kapitanie... Jaki pan niegrzeczny... Żeby tak przy wszystkich

opowiadać o ogonkach pasażerów...

Greg skrzywił się w duchu. A żeby to wszyscy diabli. Musi bardzo

uważać.

- Rzeczywiście, to było bardzo niedyskretne. Zdaję się na pani laskę i

błagam, by zachowała pani w tajemnicy moje małe potknięcie.

Kobieta parsknęła cichym, znaczącym śmieszkiem.
- O, umiem dochowywać tajemnicy... nie tylko takiej - dodała gorącym

szeptem, przesuwając od niechcenia paznokciem po jego nadgarstku.

8

background image

Verity Fox patrzyła od swojego stolika, jak jakaś urodziwa blondyna

kładzie dłoń na rękawie kapitana. Oboje roześmiali się, a potem znów
zaczęli ze sobą rozmawiać, pochylając ku sobie głowy. Sięgnęła z
determinacją po menu. Nie będzie to takie proste, jak się spodziewała.

W restauracji Tahitian Gold orkiestra grała utwory Gershwina.

Kelnerzy w nieskazitelnych frakach krążyli płynnie pomiędzy stolikami.
Jeff Doyle nie odrywał oczu od wejścia. Gdzie ta kobieta? Na liście
wywieszonej przed restauracją figurowało jej nazwisko. Miała siedzieć
przy stole Damona Alexandera. W kabinie każdego pasażera znajdował się
szczegółowy plan dnia, informujący również o miejscach posiłków. Nie
mogła się pomylić.

Damon Alexander, siedzący przy honorowym stole, także zastanawiał

się, gdzie podziewa się doktor King. Ralph Ornsgood, zajmujący miejsce
po jego lewej ręce, rzucił mu pytające spojrzenie. Damon wzruszył lekko
ramionami. Nie spieszyło mu się do poznania tej kobiety, wykładającej
ekonomię na Oksfordzie. No, ale im szybciej będzie miał to za sobą, tym
lepiej. Musi odbyć z nią poważną rozmowę. Jeśli wydaje jej się, że może
choćby marzyć o wdarciu się przemocą pomiędzy właścicieli „Alexandrii”,
to pomyliła się jak nigdy w życiu.

Niech to diabli, gdzie ta cholerna baba?

Ramona King była u siebie. Dopełniając formalności z

zameldowaniem się na statku, poprosiła, by przyniesiono jej kolację do
kabiny. Chciała mieć nieco czasu do namysłu. Musiała przetrawić
informacje o liniach Alexander. O ich nieoczekiwanej historii. Historii
dotyczącej Michaela Alexandera i jej ojca... Nie liczyła na nic więcej niż
suche dane statystyczne. Nie miała pojęcia, że trafi na ślad dawnej
rodzinnej waśni.

Michael Alexander i Joe King rywalizowali ze sobą na śmierć i życie,

choć właściwie nie była w stanie dojść, dlaczego tak się działo. Obaj
zaczęli pracować w przedsiębiorstwie zajmującym się promami
kursującymi przez kanał La Manche, ale Michael Alexander odniósł
sukces, podczas gdy Joe King odpadł. To, że później zbił fortunę na
papierze, budownictwie, imporcie i eksporcie, jakoś nie wydawało mu się
ważne.

Ale co wspólnego miała ta zastarzała rywalizacja z Keithem? Trudno

uwierzyć, że to w ogóle możliwe, zwłaszcza że Michael Alexander nie żył

9

background image

już od kilkunastu lat, zamordowany we własnym domu przez włamywaczy.
A jednak...

Westchnęła głęboko. Dokumenty Keitha nie naprowadziły jej na żaden

trop. A odpowiedzi nie znajdzie w anonimowych aktach. Ani w
przeszłości. Odpowiedzi może jej udzielić tylko Damon Alexander. Ale co,
na miłość boską, miał do rzucenia Kingom? Co miał przeciwko Keithowi?

Nie potrafiła na to odpowiedzieć. Ale jutro, kiedy lepiej się przygotuje,

przystąpi do wyjaśniania tej sprawy.

Wielki Salon bez trudu pomieścił wszystkich pasażerów „Alexandrii”.

Nawet Ramona nie potrafiła powściągnąć podziwu, jaki obudziło w niej to
wspaniałe widowisko - pierwszy bal na statku. Wszystkie kobiety
wystąpiły w sukniach od najlepszych projektantów, a ich uszy, szyje i
nadgarstki uginały się pod ciężarem brylantów, szafirów, szmaragdów,
rubinów i pereł.

Kiedy pojawiła się na sali, zabawa trwała już w najlepsze.

Dwudziestoosobowa orkiestra grała Blue Guitar, a na parkiecie kołysały się
dziesiątki par. Po obu stronach salonu rozciągały się szerokie, kryte
pokłady z widokiem na ocean. W tej chwili były zastawione stołami z
przekąskami.

Ramona wypatrzyła względnie luźny fragment pokład i ruszyła w jego

stronę, nie mając pojęcia, że ktoś j obserwuje.

Damon Alexander opierał się od niechcenia o jedną z kolumn,

podtrzymujących dach werandy. W dłoni obraca kieliszek burgunda.
Dochodziło wpół do trzeciej i wreszcie zaczął się odprężać. Wszystko szło
jak należy. Orkiestrę jedna z dwudziestu dwóch, które poddano
przesłuchaniom była doskonała. Statek płynął zgodnie z planem, a
ochmistrz nie zgłosił na razie żadnych skarg pasażerów - rzecz niema
niespotykana podczas dziewiczego rejsu.

Właśnie zaczął się zastanawiać, czy nie udałoby mu się urwać na jakąś

godzinkę, kiedy wreszcie ją zauważył. Je widok, gdy szła przez salę,
nieuważnie niosąc kieliszek szampana, uderzył go jak fizyczny cios.
Pozbawił tchu Nagle poczuł, że w ustach nie ma ani odrobiny śliny.

Pociągnął łyk burgunda i bez namysłu ruszył ku niej Musiał z nią

porozmawiać. Ale im bardziej się do nie zbliżał, tym bardziej zwalniał
kroku. Wydawało mu się, ż to niemożliwe, żeby z bliska była tak samo
piękna. Mylił się. Och, jak bardzo się mylił. Miała na sobie prostą
bladobłękitną sukienkę, prostą i obcisłą, na ramiączkach cienkich jął

0

background image

spaghetti. Wokół jej szyi lśnił skromny srebrny łańcuszek. Jedyna ozdoba.
Ale to włosy zdobiły ją wspanialej niż wszystkie możliwe klejnoty. Nie
mógł oderwać oczu od tyci długich, prostych srebrzystych pasm w kolorze
starego białego złota. Jej twarz, odwrócona do niego profilem, krył się za
włosami jak za cudowną kurtyną.

Dłoń, w której trzymał kieliszek, zaczynała drżeć. Zmarszczył brwi.

Nie do wiary, serce biło mu jak oszalałe Zupełnie jak wtedy, kiedy
przeżywał pierwszą miłość.

Ramona poczuła na sobie czyjś wzrok i odwróciła się szybko; świeżo

umyte włosy zawirowały wokół niej jak pasma złotej przędzy. Jedno
przywarło do jej policzka.

Poznała go od razu. Jej oczy rozszerzyły się lekko.
Nie odezwał się. Do niedawna był zupełnie pewien, że powie coś w

rodzaju „Co pani robi na moim statku, do cholery?”. Ale jej spojrzenie
obróciło w proch wszystko, co miał do powiedzenia, ponieważ jej oczy
miały ten sam kolor co sukienka. Niewiarygodnie blady, przejrzysty błękit.
Niemal srebrny.

Ramona spojrzała prosto na jego pewną siebie twarz i poczuła, że

opuszcza ją cała odwaga. Teraz, kiedy wreszcie znalazła się w obliczu
wroga, zapragnęła uciec, wszystko jedno dokąd. Pod spojrzeniem
stalowych oczu Damona poczuła się naga.

Jej twarz wydała mu się zachwycająca. Wysokie, myślące czoło, cienki

prosty nos, idealnie wykrojone usta i mocny, kształtny podbródek. Zaczął
rozpaczliwie szukać w niej jakiejś wady. Krzywego zęba. Wyprysku.
Czegokolwiek. Była tak doskonała, że miał ochotę wziąć ją w ramiona i...

Odetchnął głęboko.
- Najwyższy czas, żebyśmy się poznali, prawda? - odezwał się z

wyzywającym uśmiechem. Doktor R. M. King bez wątpienia przywykła do
tego, że może owinąć sobie wokół paluszka każdego mężczyznę. Pora ją od
tego odzwyczaić.

Ramona zatrzepotała rzęsami.
- Naprawdę?
Jej głos był niemożliwie zachrypnięty. To ze strachu, pomyślała z

rozpaczą. Ten mężczyzna zaskoczył ją. Pojawił się jak jakiś cholerny dżin.

Damon uśmiechnął się drapieżnie i wyciągnął rękę.
- Damon Alexander.
- Ramona Murray.
Było to nazwisko panieńskie jej matki. Miała nadzieję, że Damon

Alexander będzie z nią bardziej otwarty, jeśli przedstawi się mu jako

1

background image

zwykła pasażerka.

Spojrzał na nią z ukosa, ale zdołał zachować sympatyczny uśmiech.

Tak szybko zaczynamy się bawić? Bardzo interesujące.

- Może zatańczymy, panno Murray?
W jej oczach pojawił się błysk. Strachu? Czy gniewu? Zanim zdążyła

zareagować, Damon Alexander porwał ją i niemal zawlókł na parkiet.

Serce uwięzło jej w gardle, gdy silne ramię objęło ją w talii; nogi się

pod nią ugięły. Jeszcze nigdy nie zdawała sobie sprawy z siły mężczyzny
tak wyraźnie, jak w tej chwili. Zakręciło jej się w głowie; przez jedną
okropną chwilę bała się, że upadnie na podłogę jak szmaciana lalka. Ale on
niemal niósł ją w powietrzu.

- Czy kobieta nie powinna najpierw wyrazić zgody? - spytała niezbyt

uprzejmie, piorunując go wzrokiem.

Spojrzał na nią i serce znowu mu zadrżało. W jej oczach płonął

prawdziwy ogień, ogień, który rozpalał mu krew, rozniecał bolesne
pożądanie.

- Nigdy nie robię tego, co powinienem - powiedział cicho.
Spojrzała w jego pociemniałe oczy, poczuła nacisk muskularnego ciała

i drgnęła pod uderzeniem nagłego gorąca, które rozlało się w jej trzewiach.
Szybko spuściła głowę, opierając policzek o jego pierś. Jej dłonie zacisnęły
się kurczowo.

Damon obserwował ją. Jej jasna głowa spoczywała na jego piersi. Miał

wrażenie, że pasuje do niej tak dobrze, Jakby zostali dla siebie stworzeni.
Nagle przestraszył się, jak ktoś, kto w ostatniej chwili zatrzymał się na
skraju przepaści. Gdyby się nie pohamował... Ścisnął mocniej jej talię, a
kiedy podniosła na niego oczy, spotkała się z zimnym, stalowym
spojrzeniem.

Zagryzła wargi czując, że sutki jej piersi zaczynają twardnieć. Nie

miała stanika, więc Damon na pewno czuł ich napór.

Pomylił krok i odetchnął gwałtownie. Niech ją diabli! Musi się skupić,

w przeciwnym razie przepadnie. Stanie się łupem bardzo pięknej, bardzo
niebezpiecznej tygrysicy. Musi zaatakować pierwszy.

- To dziwne; nie pamiętam, żeby pani nazwisko figurowało na liście

pasażerów - rzucił lekko.

Wzruszyła ramionami.
- Może jestem... osobą towarzyszącą?
Połowa milionerów płynących statkiem przybyła z „osobą

towarzyszącą”. Podniosła głowę i uśmiechnęła się. Nie da mu poznać, że
nie ma doświadczenia z mężczyznami. Pożarłby ją żywcem.

2

background image

Damon przesunął powoli dłonią po jej plecach. Od nagiego ciała

oddzielał go jedynie cienki materiał.

- Nie wierzę pani - szepnął, muskając oddechem płatek jej delikatnego

ucha.

Przełknęła ślinę. Musi zacząć mówić o czymś innym. Na razie

dowiedziała się tylko tyle, że go pragnie. Tak, pragnie go. Rozpaczliwie.

- Pewnie jest pan dumny ze swojego statku - powiedziała głosem

stanowczo zbyt drżącym. - Ale ten przepych mnie zadziwia.
Prawdopodobnie pociągnął za sobą duże koszty? - spytała, żeby od czegoś
zacząć. Jeśli pomyśli, że nie zna się na finansach, tym lepiej. Wiedziała, że
mężczyźni lubią się przechwalać. Wystarczy dać mu sznur, a sam się na
nim powiesi.

Damon uśmiechnął się drapieżnie. Zdawał sobie sprawę, że

dziewczyna bawi się nim, ale nie przeszkadzało mu to w najmniejszym
stopniu. Jeszcze nigdy rozmowa tak go nie podniecała. Jeszcze żadna
kobieta tak nim nie poruszyła. Wszystkie jego zmysły były wyostrzone aż
do bólu. Czuł się jak nastolatek roznoszony burzą hormonów. Na szczęście
orkiestra w porę skończyła grać Strangers in the Night. Odsunął się, zanim
zdążył zrobić z siebie idiotę.

- Nie mogę rozmawiać o interesach z tak piękną kobietą. - Uśmiechnął

się na widok błysku rozdrażnienia w jej oczach. Podniósł dłoń Ramony do
ust i ucałował ją. Jakże mógł sobie odmówić tak fascynującej gry? Cóż to
będzie za chwila, kiedy powie tej kobiecie, że zna jej prawdziwe nazwisko,
i zażąda wyjaśnień. Ale wtedy zabawa dobiegnie końca. Niestety, zdawał
sobie sprawę, że ta dziewczyna go pociąga. Niebezpiecznie i cudownie.

Ramona zadrżała, nie mogąc zapomnieć o dręczącym ją bolesnym

pożądaniu. Co jej strzeliło do głowy, żeby bawić się w femme fatale, skoro
była tak żałośnie niedoświadczona? Zwłaszcza że każde jego spojrzenie
świadczyło dobitnie o tym, że jest mistrzem sztuki miłosnej. Nie była dla
niego żadnym przeciwnikiem. Rozejrzała się rozpaczliwie, szukając
ratunku.

- Zjadła już pani kolację? - zagadnął ją podstępnie, obserwując z

uśmiechem jej rozterkę. Ramona uznała, że może już na niego spojrzeć, i
poczuła jeszcze większy zamęt. Co go tak śmieszyło? Pokręciła niechętnie
głową, a on zaprowadził ją do bufetu. Nałożył jej ogromny talerz sałatki i
poszedł z nią na otwarty pokład. Kiedy odsuwał jej krzesło, czuł się jak
ktoś trzymający fiolkę nitrogliceryny. Jeden nieostrożny ruch i...

Odsunął od siebie niebezpieczne myśli; odsłonił zęby w szerokim

uśmiechu. A może trochę wstrząsnąć tą fiolką?

3

background image

- Proszę mi opowiedzieć o sobie - powiedział, siadając naprzeciw niej.

W świetle księżyca jej włosy zmieniły się w Pasma czystego srebra. - Ma
pani rodzinę?

Pokręciła głową.
- Tylko matkę. - Czuła niewysłowione zmęczenie, jakby przeszła

tysiące kilometrów. Nie miała pojęcia, że rozmowa może aż tak
wyczerpywać.

- Naprawdę? - W jego głosie zabrzmiało cyniczne rozbawienie. - Nie

ma pani ojca? Ani rodzeństwa? - Obserwował ją uważnie czekając, aż
zacznie zdradzać oznaki niepokoju.

Pokręciła głową.
- Nie mam rodzeństwa, a ojciec zostawił nas po moim urodzeniu.
Wiedział o tym, ale nic mu to nie mówiło.
- Ale pewnie kontaktujecie się ze sobą? - zagadnął, czekając, aż znowu

wejdzie w rolę.

- Nie. Zdaje się, że stałam się ostatnią kroplą - powiedziała ze

smutkiem. - Matka nie chce się przyznać, ale sądzę, że zostawił nas, bo nie
mogła mieć więcej dzieci, a ja nie byłam chłopcem, dziedzicem jego
nazwiska. Mój ojciec był... Nie, jest wielkim przedsiębiorcą. Co za ironia,
że... - Przerwała gwałtownie, zorientowawszy się, że o mały włos nie
zaczęła się mu zwierzać. To bezcelowe. Wzruszyła ramionami.

Przyglądał się jej przez długą chwilę. Co to za nowa gra? Nie potrafił

jej rozgryźć, ale chciał grać dalej.

- W ogóle się do was nie odzywa?
- To by nie miało sensu. Często pytałam mamę o niego, kiedy byłam

dzieckiem, a ona opowiadała mi o wszystkim. Jako nastolatka zbierałam
wszystkie wycinki prasowe na jego temat. Ale nigdy się nie spotkaliśmy.

Nie zdawała sobie sprawy, że Damon przygląda jej się przenikliwie.
- Oczywiście zapewnił nam środki do życia - dodała szybko, w obawie

że mogłaby mu się wydać opuszczoną sierotką. - Chodziłam do dobrych
szkół, mieliśmy dom...

Nagle zorientowała się, że paple jak katarynka. Na miłość boską,

zamknij się, zgromiła się w duchu.

- To pewnie nie interesuje kogoś takiego jak pan - powiedziała z

przekornym uśmiechem, kierując rozmowę na niego. - Pan ma inne,
ciekawsze życie. Wzburzone oceany, przygody i tak dalej.

Nie odpowiedział. Nic jakoś nie przychodziło mu do głowy. Czy

naprawdę spodziewała się, że jej uwierzy? Właściwie wręcz pragnął jej
uwierzyć. A w jej głosie brzmiała taka szczerość! Muszę pamiętać, jak

4

background image

dobrze kłamie, pomyślał ponuro. Kiedy wróci do kabiny, zadzwoni do
swoich wywiadowców i każe im przefaksować sobie wszystko, czego
zdołają się dowiedzieć o związku Joe Kinga z córką. W odpowiednim
czasie rzuci jej to w twarz. W tę piękną, niewiarygodnie piękną twarz.

- Co się stało, mam brudny nos? - przerwała mu rozmyślania na wpół

zmrożona, na wpół zrozpaczona.

Uśmiechnął się tylko i pokręcił głową.
- I proszę tego nie robić - rzuciła. - Proszę przestać się ze mnie śmiać.
Jego uśmiech zniknął natychmiast.
- Przepraszam. Nie śmieję się z pani, tylko z siebie. Proszę mi

uwierzyć - rzekł z niespodziewaną powagą.

Spojrzała mu w oczy. Jego głos brzmiał tak... szczerze. Poważnie.

Zupełnie, jakby rozmawiali o czymś bardzo istotnym. A to zdenerwowało
ją jeszcze bardziej.

- Uśmiecham się, odkąd panią zauważyłem. Czuję się, jakbym znowu

miał szesnaście lat - wyznał i ugryzł się w język. Niech cię diabli,
Alexander. Może jeszcze dasz jej Pistolet i poprosisz, żeby ci odstrzeliła
głowę?

- To... to musi być bardzo interesujące - wykrztusiła, ze wszystkich sił

starając się zachować spokój.

- O tak, Ramono. - Zniżył głos niemal do szeptu.
Z zaskoczeniem ujrzał falę rumieńca, zalewającą jej policzki. Czy to

możliwe, że jest tak nieśmiała? Czyżby spotkał kobietę, która naprawdę
potrafi się rumienić? Z pewnością nie. Nie ona.

Pora przystąpić do interesów. Rzucić jej przynętę. Spojrzał na ocean

falujący tuż obok nich, na wyciągnięcie ręki.

- Kocham ten statek - powiedział i zerknął na nią. Oho, podniosła

lekko głowę, jak jastrząb wypatrujący ofiary. - Chciałbym, żeby w całości
należał do mnie. Nie lubię świadomości, że muszę się nim dzielić, nawet z
właścicielami akcji.

Poczuła, że serce zaczyna jej bić szybciej. Spokojnie, ostrzegła się. Nie

rzucaj się na niego zbyt szybko.

- Tak? A kim oni są? - spytała od niechcenia. Oczywiście znała ich

nazwiska na pamięć.

- Kimś tam. Jakiś bankier, jakiś przemysłowiec. Kto wie, może nawet

pani ojciec kupił parę akcji - podsunął jej, wypatrując bodaj najmniejszej
reakcji. Ale znowu nie doczekał się niczego.

Ramona nie miała najmniejszego pojęcia, czy jej ojciec ma jakieś

akcje „Alexandrii”. Nie podobała jej się ta rozmowa, ale nie miała wyboru.

5

background image

Damon Alexander nie był zwykłym przeciwnikiem. Był inteligentny i
przebiegły. Ale kiedy ona rozwiąże zagadkę śmierci Keitha, nie będzie już
tak zadowolony z siebie.

Damon przywołał kelnera; ten przyniósł kubełek z szampanem i

oddalił się równie cicho, jak się pojawił.

- A więc, czym się zajmujesz, Ramono? - zagadnął Damon, upijając

łyk musującego napoju.

- Pracuję w szkolnictwie - usłyszał w odpowiedzi i omal się nie

udławił. W szkolnictwie? Rany boskie, co za numer z, tej kobiety.
Uśmiechnął się z podziwem.

- Jestem skłonny w to uwierzyć. - Kiedy spojrzała na niego pytająco,

dodał: - Już mnie pani czegoś nauczyła.

- Naprawdę? - Wzruszyła ramionami, nie zrażona jego sarkazmem. -

Niech pan poczeka. Być może będę mogła dać panu lekcję, której pan
nigdy nie zapomni.

Poczuł uderzenie żądzy, gwałtowne jak cios pięścią. Jej głos i zimne,

wyzywające oczy działały na niego jak afrodyzjak. Sięgnął po butelkę, by
ukryć swoje niezwykłe poruszenie.

- Za szkolnictwo - mruknął i stuknęli się kieliszkami.
Ramona zastanawiała się, dlaczego oddychanie przychodzi jej z takim

trudem. Poczuła jakieś niewytłumaczalne przerażenie.

Nagle przed oczami stanęła jej twarz Keitha. Czy bał się, umierając?

Nie chciała o tym myśleć. Nie w tej chwili.

Spojrzała na Damona. Emanowała z niego jakaś stężona energia. Nie

potrafiła sobie wyobrazić, żeby ktoś taki jak on mógł popełnić
samobójstwo. On zawsze znalazłby wyjście z sytuacji. Nagle ogarnęła ją
fala wściekłości. Wiedziała, że to reakcja obronna przed strachem.
Strachem przed jego oczami, tymi oczami, które wydawały się obdzierać ją
ze wszystkich tajemnic, odbierać jej wszelką możliwość obrony. Strach
przed ogniem, który rozpalał się w jej krwi od każdego jego dotknięcia.
Strach przed głosem, od którego przechodził ją dreszcz. Ale nie pozwoli,
by ten strach ją obezwładnił.

Damon Alexander mógł liczyć na to, że morderstwo Ujdzie mu na

sucho. Kobiety pewnie pozwalały mu na wszystko. Ale tym razem mu się
nie uda. Nie z nią.

Uśmiechnęła się i upiła łyczek szampana.
- Nigdy nie jest za późno na naukę - szepnęła i roześmiała się cicho.
Damon spojrzał na nią z niedowierzaniem. Z jakiegoś powodu nie

mógł złapać oddechu. Uniósł kieliszek.

6

background image

- Masz rację. Masz zupełną rację.
Trynidad i Tobago

Alexandria” przybiła do pierwszego portu o świcie. Do dziewiątej

większość pasażerów zeszła na ląd. Ramona usiadła w niemal pustej
restauracji na przepięknym pokładzie Koliber, jednym z najlepszych na
statku. Choć linie oferowały pasażerom bogaty program turystyczny,
postanowiła rozejrzeć się po wyspie na własną rękę.

Przez wielkie okna wpadały promienie tropikalnego słońca, budząc w

niej radosne ożywienie. Zwykle jej podróże wiązały się z pracą, a poza tym
nigdy nie przekraczała granic Europy.

Na stolik padł jakiś cień. Ramona podniosła wzrok poczuła, że krew

odpływa jej z twarzy. Serce zaczęło jej walić jak młotem.

Damon uśmiechnął się.
- Smakuje?
- Bardzo. Może zechce mi pan towarzyszyć? - Z zadowoleniem

skonstatowała, że jej głos brzmi zupełnie spokojnie. Prawie nie spała,
rozpamiętując chwile, które spędziła w jego ramionach, przywołując tamto
nowe uczucie.

Usiadł naprzeciw niej. Jego biała koszula była głęboko rozpięta,

ukazując mocna szyję i skrawek szerokiej opalonej piersi. Ręka, w której
trzymała filiżankę, natychmiast zaczęła drżeć.

- Mogę spróbować? - Wskazał jej kanapkę.
Wzruszyła ramionami.
- Proszę.
Patrzyła, jak smaruje masłem kawałek chleba i wgryza się w niego

mocnymi białymi zębami. Nagle przed oczami stanęła Ramonie wizja tych
zębów, kąsających lekko jej nagą pierś. Zesztywniała. Poczuła w żyłach
ukrop, rozpełzający się po całym ciele. Odkaszlnęła i odwróciła wzrok.
Matka miała rację, pomyślała. Jestem kobietą potrzebującą namiętności.
Och, Keith, dlaczego nie mogłeś...

Damon zafascynowany przyglądał się fali rumieńca oblewającej jej

blade policzki. Spojrzał na jej usta, świeże i wolne od szminki. Były pełne i
miękkie. Niemal je czuł na swoich wargach.

Ramona podniosła wzrok i zauważyła utkwione w niej Ujrzenie.
- Czy... - Musiała odkaszlnąć, bo jej głos brzmiał jak ochrypłe

zwierzęce warknięcie. - Czy coś się stało?

- Nie - rzucił ostro, po czym dodał spokojniej: - Nie. Czystko w

porządku.

7

background image

Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa. Wreszcie Damon

uśmiechnął się i wyciągnął do niej dłoń.

- Skoro skończyła już pani, czy mogę pani towarzyszyć?
Uśmiechnęła się, wzięła plażową torbę i wstała. Pożerał ją wzrokiem.

Miała na sobie króciutkie szorty, podkreślające idealnie zgrabne nogi. Nie
zdawała sobie sprawy, że wiatr opina jej luźną bluzkę na piersiach. Znowu
poczuła na sobie wzrok Damona.

Uśmiechnął się przepraszająco i wstał. Ramona, która przy swoich stu

sześćdziesięciu pięciu centymetrach wzrostu nigdy nie uważała się za niską
osobę, zauważyła, że patrząc na niego musi podnieść wysoko głowę.
Zagryzła wargę. Zapomniała, jaki jest wysoki.

Damon położył jej palec na ustach, zanim zdążył pomyśleć, co robi.
- Przestań - powiedział miękko i zaraz potem ugryzł się w język. Niech

ją diabli! Do tej pory nigdy nie tracił nad sobą kontroli. Nawet kobiety
wybierał z niezwykłą starannością, aczkolwiek dotąd nie zdawał sobie z
tego sprawy. Wszystkie były piękne, inteligentne, obyte w świecie i dorów-
nujące mu pozycją społeczną. A choć Ramona King spełniała te
wymagania, różniła się od nich w jednej zasadniczej sprawie. Do tej pory
to on wybierał kochanki.

Przy niej stanął wobec nowego zjawiska. W przypadku Ramony King

o świadomym wyborze nie mogło być mowy. Nie mógł oprzeć się
unoszącej go fali fascynacji i - tak! - czystej bezwstydnej żądzy. To było
tak, jakby znalazł się na terytorium wroga, na którym musiał się poruszać z
najwyższą ostrożnością. A jednocześnie nie przyszło mu do głowy, że
mógłby się wycofać. Zdobędzie ją. I to wkrótce. Bez względu na koszty.
Bez względu na niebezpieczeństwo, jakie pociąga ze sobą ta gra.

Ramona oblała się rumieńcem i odwróciła się gwałtownie, szukając

ucieczki przed jego palącym spojrzeniem. Damon wziął ją pod rękę, nie
odzywając się ani słowem. To wyprowadzało ją z równowagi jeszcze
bardziej. Musiała przerwać to milczenie.

- Zna pan tę wyspę, panie Alexander?
- Damon - rzucił ostro. Nie mógł znieść oficjalnego tonu w jej głosie.

To bolało. - Proszę - dodał, jakby po namyśle. - Nie, nie mogę powiedzieć,
że ją znam. Może obejrzymy ją razem?

Zabrakło jej tchu.
Na najniższym pokładzie czekały na nich dwie łodzie, mające dowieźć

ostatnich pasażerów do Port-of-Spain, stolicy Trynidadu. Ciepły wiatr od
lądu niósł ze sobą zapach dojrzałych, nagrzanych słońcem owoców i soli.
Damon zeskoczył miękko na pokład stateczku i pomógł jej zejść. Jego

8

background image

dłonie przez chwilę pozostały na jej ramionach, delikatne i władcze.

Spodziewała się, że na lądzie zostawi ją samej sobie, ale nie zdradzał

ku temu najmniejszej ochoty, a ona nie wiedziała, czy martwi ją to, czy
cieszy. Zdawała sobie sprawę, że go pociąga, ale nie potrafiła zdecydować,
czy to dobrze. Jej znajomość mężczyzn równała się zeru. Ale kiedy
pomyślała, że mógłby ją opuścić, czuła dziwną pustkę.

- Posłuchaj tylko - odezwał się, kiedy szli razem wzdłuż doków,

kierując się do centrum miasta; Z dala dobiegały dźwięki orkiestry dętej.
Zbliżały się z każdą chwilą, a kiedy Weszli do miasta, nagle znaleźli się w
środku rozbawionego tłumu. Mężczyźni i kobiety w bajecznie kolorowych
strojach tańczyli na ulicy. Potem ukazała się łódź, ciągnięta przez
straszliwie stary samochód, pomalowana w białe stokrotki. Po chwili tłum
zniknął, równie szybko, jak się pojawił, zostawiając po sobie jedynie
oddalające się dźwięki muzyki i śmiechu.

- Coś takiego - szepnęła Ramona z podziwem. Nie spodziewała się, że

Karaiby powitają ją z takim rozmachem.

Damon uśmiechnął się.
- Witaj na Karaibach, Ramono... Murray.
Musiał uważać; omal nie użył jej prawdziwego nazwiska.
Skrzywiła się; obce nazwisko w jego ustach sprawiło jej przykrość.
- I co teraz, skoro już tu jesteśmy?
Zaraz potem pożałowała, że nie ujęła tego inaczej. Oczy Damona

zmieniły się w jednej chwili, jak roztapiający się ołów. Zaparło jej dech;
poczuła, że uginają się pod nią kolana. Natychmiast odwróciła wzrok.
Miasto rozciągające się przed nią wyglądało na brudne i niebezpieczne, ale
pociągające. Egzotyczne. Inne.

- Chodźmy - rzuciła zdecydowanie.
- Tak, panienko - zgodził się pokornie.
Pokręciła głową z rozpaczą i ruszyła przed siebie. Damon Alexander

podążył w ślad za nią, szczęśliwy jak nigdy w życiu. Ramona wydała mu
się nieoszacowanym skarbem, ukrytym głęboko pod ziemią. Ale odkrycie
jej będzie przyjemnością, zwłaszcza że nagroda, która go czekała, nie miała
sobie równych.

W biurze podróży kupili mapę miasta i ruszyli na wycieczkę. Tego

dnia Damon pogratulował sobie dobrej kondycji. Przeszli przez całe
miasto, od wybrzeża przez Wrighson Road aż na Plac Niepodległości.
Widzieli wszystkie zabytki, od Katedry Niepokalanego Poczęcia przez
parlament i forty Chacon i Picton, mające bronić brytyjskich i hiszpańskich
regimentów. Wreszcie, kiedy nawet Ramona opadła z sił, znaleźli się w

9

background image

parku Savannah. Tu Damon wziął Ramonę za rękę i zmusił do zatrzymania
się.

- Dość już na dzisiaj - oznajmił zdecydowanie, poprowadził ją do

ławki i padł wykończony obok niej. - Kobieto, skąd w tobie tyle sił?

Zastanawiał się, jak by to było, gdyby wyzwolić z niej tę energię w

łóżku. Od samej myśli zrobiło mu się gorąco.

Nagle zaczęła się śmiać. Nie mogła nic na to poradzić. Cała ta sytuacja

była taka... niesamowita!

- Tak już lepiej - pochwalił ją. A potem, nie myśląc o niczym,

zapominając o całym doświadczeniu, objął ją i przyciągnął. Zupełnie, jakby
ręce działały kierując się własną wolą. Ramona także wyglądała, jakby nie
docierało do niej jeszcze, co się z nią dzieje. Nagle poczuła ciepło jego
ciała i zdała sobie sprawę, że jego oczy są tuż przy jej twarzy. Zdążyła
jeszcze odetchnąć głęboko i już ją całował.

Miasto, w które starała się przed nim uciec, rozwiało się jak mgła.

Jakby nigdy go nie było. Wszystko - dziwne dźwięki, egzotyczne wonie
dojrzałych owoców i rozkwitłych kwiatów, bardzo nieangielski upał,
łagodne brzmienie głosów - zniknęło nagle, jakby ktoś przekręcił jakiś
kosmiczny wyłącznik.

Zostali tylko oni. Jego oddech był jak chłodne i świeże tchnienie

wiatru, ale usta wydawały się palić ją żywym ogniem. Zamarła, napięta do
granic możliwości, a potem zadrżała, kiedy jego język wdarł się pomiędzy
jej wargi. Coś poderwało ją do ucieczki, ale on przyciągnął ją z powrotem.
Nie zamierzał pozwolić jej odejść. Jej ciało zareagowało tak gwałtownie,
jakby krzyknęło. Teraz jego język muskał jej zęby, a ona słyszała głośne
bicie jego serca... a może swojego? Jęknęła, przeszyta nagłym skurczem
pożądania, zaskoczona jego siłą. Odsunęła się, teraz bardziej zdecydo-
wanie, wymknęła z jego bezwładnych rąk.

Uniósł powieki z ociąganiem. Wyglądał tak, jakby zadała mu cios,

którego się nie spodziewał. Cofnęła się o krok, kręcąc głową. Była blada,
bardzo blada.

- Co się stało? - spytał z nagłym niepokojem. Przecież tylko ją

pocałował! Ale teraz przypomniał sobie, jaka wydała się mu
niedoświadczona. Zareagowała żarliwie, ale niezręcznie. Jakby nigdy dotąd
się nie całowała. Uśmiechnął się przebiegle.

Ramona skurczyła się w sobie. Ten cyniczny uśmiech mówił sam za

siebie. Niech to diabli, zachowywała się jak nastolatka na pierwszej randce!
Weź się w garść, dziewczyno, zgromiła się w duchu. Uniosła głowę.

- Nic. Dlaczego miałoby się coś stać? - spytała wyzywająco. Nigdy,

0

background image

przenigdy nie pozwoli, żeby się dowiedział, jaka była... wstrząśnięta.

Wstał powoli i poszedł za nią. Jego spokojny, długi krok przywodził

jej na myśl skradającego się drapieżnika. Samca. Nagle w niej również
obudził się drapieżnik. Znowu zapragnęła jego ust. Dotyku rąk. Chciała
czuć jego ciało, nagie, spocone... Potrząsnęła głową i odwróciła się,
pragnąc uciec stąd jak najszybciej. Ukryć się gdzieś. Za jakimiś mocnymi
murami. Ale na to było już za późno.

Damon przeczesał włosy lekko drżącą dłonią.
- Nie rozumiem - powiedział cicho, z niepokojem. - Dlaczego mi

uciekłaś?

Poczerwieniała gwałtownie. Czy jej niedoświadczenie aż tak rzuca się

w oczy?

- Może nie lubię, kiedy całuje się mnie bez mojej zgody - wycedziła.
Opuścił powoli rękę. Miasto wokół nich pulsowało życiem, ludzie

spieszyli się do swoich codziennych zajęć. A w parku kwitły wspaniałe
egzotyczne kwiaty. Spomiędzy gęstych liści dobiegał śpiew ptaków.

- Rozumiem - rzekł wreszcie. Udawała białą lilię. To część jej planu.

Być może nie ma on nic wspólnego z akcjami statku czy z jej ojcem, ale to
tylko gra. To musi być gra, bo cóż by innego?

- Może zaczniemy jeszcze raz - powiedział spokojnie. W końcu do gry

potrzeba dwojga. - Już prawie południe. Może coś przekąsimy, a potem
znajdziemy jakiś sympatyczny zakątek, gdzie można by odpocząć. Może
popływać. Co ty na to?

- Dobrze. - Skinęła głową. Dotrzyma mu towarzystwa. Może czegoś

się od niego dowie. Ale jeśli wydaje mu się, że będzie ją znowu całował...
zrobi mu coś złego.

Damon wziął ją za rękę. Jedno wiedział już z całą pewnością. Z

Ramoną King nie można się nudzić.

Żadne z nich nie zauważyło Jeffa Doyle’a, siedzącego nieopodal na

ławce. Przyglądał im się uważnie oczami wąskimi jak szparki.

A potem, bardzo powoli, na jego wargi wypełzł zły uśmiech.

Na oddalonej o czterdzieści pięć kilometrów wyspie Tobago -

mniejszej, spokojniejszej i o wiele mniej znanej - Verity Fox przyglądała
się z błogim uśmiechem pustej plaży, rozciągającej się przed nią jak okiem
sięgnąć. Przez cały ranek siedziała w barze, popijając świeży, cudownie
chłodny sok z ananasa. Koło południa znalazła mały sklepik i kupiła w nim
wszystko, co było jej potrzebne na piknik. Potem wynajęła samochód.
Szybka konsultacja z mapą pozwoliła jej określić, że najbliższą plażą jest

1

background image

Great Courtland Bay. Teraz napawała się widokiem niemal białego piasku,
błękitnego oceanu i chwiejących się na wietrze palm. Nie potrafiła sobie
przypomnieć, kiedy ostatnio była na Dacjach.

Rozłożyła wielki parasol, pod który zamierzała się schronić za mniej

więcej pół godziny, i przebrała się z pewnym trudem w bikini, kryjąc się za
wielkim ręcznikiem. Plaża była niemal pusta, ale gdzieniegdzie można było
zauważyć jakiegoś miłośnika opalania.

Słońce rozgrzewało Verity, docierało niemal do kości, roztapiając w

niej zimowy chłód. Wyobrażała sobie, że karaibskie plaże będą jakoś
przypominać angielskie - wietrzna pogoda i uwierające kamyki.
Tymczasem morze okazało się ciepłe i przyjazne, a piasek był drobny i
jedwabisty. Zanurzyła się w wodę z westchnieniem ulgi i zaczęła płynąć,
bez wysiłku, lecz niewprawnie. Pamiętając, by nie oddalać się zbyt daleko
od brzegu, po chwili odwróciła się na plecy i położyła na nagrzanych
falach, wpatrując się w niebo tak intensywnie błękitne, że niemal raziło.

Greg Harding, mający na sobie tylko czarne szorty i daszek

przeciwsłoneczny, szedł powoli plażą, wypatrując odpowiednio
odosobnionego miejsca. Przez cały ranek zajmował się sprawami statku, a
teraz postanowił pójść za radą Jima i zrobić sobie przerwę. Od kilku
tygodni tyrał jak wół. Pora na zasłużony odpoczynek.

Wiedział, że większość pasażerów popłynęła na Trynidad, więc wybrał

mniejszą, mniej uczęszczaną Tobago.

Rozłożył ręcznik pod opuszczonym parasolem i położył się z błogim

westchnieniem. Jakie cudowne słońce. Jaka cisza. Nie trzeba zabawiać
pasażerów. Nie trzeba martwić się o statek. Przynajmniej przez kilka
najbliższych godzin...

Po chwili spał już głęboko.
Verity wyszła z wody, zabrała ręcznik i zaczęła wycierać włosy. Nie

patrzyła przed siebie, więc kiedy dotarła do swojego parasola, omal nie
przewróciła się na leżącego pod nim mężczyznę. Stanęła jak wryta - jej
noga nadal dotykała jego kostki - i zerwała ręcznik z głowy. W tej samej
chwili Greg obudził się i usiadł gwałtownie.

Spojrzała na niego z otwartymi ustami. Włosy, potargane po

wycieraniu, otaczały jej głowę najeżonymi pasemkami. Greg podniósł na
nią wzrok, obejmując jednym spojrzeniem szczupłą postać w skromnym,
lecz obcisłym bikini w biało-czerwone paski. Uśmiechnął się do jej
czarnych jak noc oczu,

- Przepraszam. Czy zająłem pani miejsce?
Verity jęknęła w duchu. Szybko przeczesała włosy palcami, usiłując

2

background image

doprowadzić je do jakiego takiego porządku.

- Ależ nie. Przepraszam, jeśli pana zbudziłam.
Wbrew woli zerknęła na jego brzuch, szybko odnajdując niemal

niewidoczną bliznę po operacji wyrostka. Dobrze wywiązała się z zadania.
Gdyby nie wiedziała, gdzie szukać blizny, pewnie by jej nawet nie
zauważyła.

- Nie chciałem pani zakłócić spokoju - powiedział chcąc podnieść się z

piasku.

- Ależ nie, nie! - rzuciła szybko, zastanawiając się, co, do cholery,

wyprawia. Przecież obiecała sobie, że nie zamieni z nim ani słowa!

Greg patrzył z fascynacją na nimfę morską, która omal nie upadła mu

wprost na kolana. Wyciągnął rękę.

- Greg Harding. - Nie zamierzał wspominać, że jest kapitanem statku.
- Verity Fox. - Ona również nie chciała mówić o swoim tytule.
- Od dawna bawi pani w Tobago? - spytał, żałując, że za parę godzin

będzie musiał wracać na statek. Mógłby strawić ten czas na wpatrywaniu
się w jej mroczne oczy. Mógłby cedzić w ten sposób cały dzień.

- Przyjechałam dziś rano. - Już otwierała usta, żeby powiedzieć mu, iż

podróżuje jego statkiem, ale nagle zmieniła zdanie.

- Woda jest ciepła? - Miał głęboki, donośny głos, choć nie starał się

mówić głośno.

Nie mogła oderwać wzroku od jego bursztynowych oczu, mieniących

się złotem i brązem. Jak oczy tygrysa. Ich wyraz przyprawiał ją o drżenie
serca.

- Bardzo - szepnęła bez tchu.
Wstał lekko, bez wysiłku, nie podpierając się rękami. Spojrzał na nią z

góry. Powoli wyciągnął ku niej rękę.

- Ma pani ochotę na trochę ruchu?
Podniosła się jak we śnie. Kiedy jego palce zamknęły się na jej dłoni,

serce znowu zaczęło jej bić. Zupełnie, jakby zamarło w chwili, w której
Gordon powiedział jej o wynikach.

Podniósł ją bez wysiłku i poprowadził nad morze. Płynęła

nieporadnym crawlem, a on zataczał wokół niej kręgi. Chciało jej się śmiać
i płakać jednocześnie.

Ale tym razem płakałaby z czystej, niezmąconej niczym radości.
Oczywiście nie zrobiła nic takiego.
Na razie.

3

background image

Morze, po którym sunęła gładko „Alexandria”, mogło równać się

kolorem z nieprawdopodobnym szafirem nieba. Joceline Alexander, stojąca
na pokładzie Serenada, owinęła się ciaśniej jedwabnym żakietem i
spojrzała na fale.

- Wcześnie dziś wstałaś - rozległ się za nią głos jej syna.
Odwróciła się szybko, nagle owładnięta poczuciem winy. natychmiast

pokryła je uśmiechem, ale Damon wyczuł dzielącą ich barierę. Westchnął.
Nie miał pojęcia, dlaczego matka zawsze wydaje się tak odległa od niego,
nawet stojąc tuż obok. Uczył się w szkole z internatem, a później był zbyt
zajęty karierą, by spędzać w domu więcej czasu. Powinien już przywyknąć
do jej chłodu, ale za każdym razem żywił dziecinną nadzieję, że zdarzy się
cud. A cud, rzecz jasna, nie następował.

Joceline odwróciła się od swojego przystojnego syna i znowu spojrzała

na morze.

- Rzeczywiście, jest wcześnie - przyznała typowym dla niej chłodnym,

opanowanym tonem. Zawsze dobierała słowa z niezwykłą precyzją, jak
cenne perły. - Ale ostatnio mam kłopoty ze snem. Pewnie się starzeję.

Roześmiał się.
- Ty, mamo? Nigdy.
Joceline skrzywiła się. Wiedziała, jak prezentuje się synowi. W

młodzieńczym kostiumie, pełnym makijażu i brylantach. Ale to wszystko
pozory. Pozory, będące barierą pomiędzy nią i synem. Podobnie jak wdzięk
i nieskazitelne maniery. Wszystko po to, by go bronić. Ale teraz musi go
zranić. Sprawy wymykały się jej spod kontroli. Nadeszła pora, by
powiedzieć mu prawdę. Całą prawdę, bez względu na to, ile by ją to
kosztowało. I jak wielkie budziło w niej przerażenie.

- To cudowna łódź, Damonie - zaczęła cicho, starając się nawiązać do

dręczącego ją tematu.

- Statek, mamo - poprawił ją z grymasem. Jako wdowa po właścicielu

linii pasażerskich powinna okazywać większe zaciekawienie jego pracą. Ta
obojętność zawsze go w niej drażniła.

Joceline zagryzła wargę, wyczuwając natychmiast wrogość syna.

Miała ochotę wybuchnąć płaczem i potokiem przekleństw. Ale jak mogła
mu wyjaśnić przyczyny tego dystansu między nimi? Odwróciła się twarzą
do niego, chcąc błagać go o zrozumienie, i nagle zobaczyła w nim
Michaela - jego mocną szczękę, głębokie stalowe oczy... Poczucie winy
wróciło z całą mocą. Odwróciła się pospiesznie, wyprostowana jak struna.
Palce, zaciśnięte na balustradzie, pobielały na kostkach.

- Nie znoszę łodzi - oznajmiła zimnym, martwym głosem.

4

background image

- Od kiedy? - Spojrzał na nią ze zdumieniem. Nigdy w życiu nie

słyszał od niej wyznania, tak bardzo obnażającego jej emocje.

Joceline przełknęła z trudem ślinę. Chwila szczerości minęła.
- Nie teraz, Damonie. Mam okropną migrenę.
Pokręcił głową z desperacją. Wiedział doskonale, że nie powinien

zmuszać matki do dalszej rozmowy. Znał ten jej nastrój. Stawała się wtedy
bardzo odległa. Nieosiągalna. I nie pozwalała mu rozbić tej skorupy. Tyle
razy próbował... Odwrócił się, kręcąc głową, i odszedł.

Joceline odprowadziła go wzrokiem, zaciskając umalowane starannie

usta. Oczy wypełniły się jej łzami. Chyba jednak nie zdobędzie się na to.
Nie dlatego, że mogłaby trafić do więzienia. Nawet nie dlatego, że
zostałaby napiętnowana Jako morderczyni... Nie mogła znieść myśli o
smutnych oczach syna, patrzących na nią z... obrzydzeniem? Nienawiścią?
Pogardą? Teraz chyba jej nie kochał, ale kto mógłby go o to winić?
Przynajmniej jej nie nienawidził. I niech tak zostanie. Chyba że sytuacja się
zmieni. Jeśli to, co prywatni detektywi powiedzieli jej o Joe Kingu, było
prawdą...

Jeff Doyle wyszedł spod prysznica, ubrał się i włożył pospiesznie swój

amulet. Nie znosił się z nim rozstawać, ale wróżka, która mu go dała,
twierdziła, że jeśli kiedykolwiek go zamoczy, amulet straci swoją moc i
zwróci się przeciwko niemu.

Zaczynało się coś dziać. I to tak szybko, że zastanawiał się, czy Joe

King w końcu nie dostanie zawału. Spojrzał na zegarek i wykręcił numer w
Londynie. Po dwóch sygnałach w słuchawce rozległ się znajomy głos -
opryskliwy, ale zadowolony.

- Tak?
- Nasza Ramona jest zupełnie nieprzewidywalna. Nie mówił mi pan,

że jest taka piękna. To nędzne zdjęcie...

- Do rzeczy. - Głos był twardy i ostry jak diament. - Skontaktowałeś

się z nią?

- Nie - powiedział śmiało.
- Dlaczego? Uprzedzałem, że to najważniejsze.
- Wiem. - Jeff wyszczerzył zęby. - Ale nie mówił mi pan, że Ramona

leci na Alexandera.

- Co?!
A więc potężny szef też nie jest taki niewzruszony, pomyślał Jeff

szyderczo. Czasami daje się zaskoczyć.

- Proszę o sprecyzowanie, co to miało znaczyć - wycedził Joe King,

5

background image

odzyskując opanowanie.

Jeff widział już oczyma duszy, jak szef rozpiera się w fotelu, patrząc

przed siebie z nienawiścią.

- Pierwszego wieczoru w ogóle nie wyszła z pokoju, choć miała

miejsce przy stole Alexandera - zaczął opowiadać z precyzją, której
wymagał od niego Joe King. - Zamierzałem podejść do niej na balu, który
odbył się na drugi dzień, ale Alexander mnie uprzedził. Następnego ranka
byli już razem, więc chodziłem za nimi po całym Port-of-Spain i wcale nie
było mi do śmiechu, zapewniam pana. Oblecieli chyba wszystkie zabytki,
jakie...

- Doyle.
- Dobra, ale to ważne. Atrakcje turystyczne skończyły się w bardzo

romantycznym parku, gdzie państwo zaczęli się bardzo romantycznie
całować. Ponieważ nie było co marzyć, żeby się od siebie oderwali, dałem
sobie spokój i wróciłem na statek - skłamał. W rzeczywistości spędził
resztę dnia w dzielnicy czerwonych latami.

W słuchawce zapadła długa cisza.
- Jesteś tego pewien? - odezwał się wreszcie Joe King.
- Bankowo. Nie wiedziałem, co z tym zrobić, więc postanowiłem, że

przybastuję i poczekam, aż pan podejmie jakąś decyzję.

- Bardzo słusznie - warknął Joe King, po czym dodał nieco

łagodniejszym tonem: - To zmienia postać rzeczy.

I rzeczywiście. Informacje prywatnego detektywa były dokładne i

wyczerpujące. Ramona nie znała Damona Alexandera przed podróżą.
Pewnie nie wiedziała o związkach Keitha z nim i akcjami „Alexandrii”.
Przyjął te wieści z niewyobrażalną ulgą, ale teraz okazało się, że Ramona
zaczyna się angażować. Jego inteligentna i bardzo zdolna córka miała jakiś
plan. Ale jaki? I czy go dotyczył?

Jeff czekał cierpliwie, aż szef się namyśli.
- Musimy zorientować się dokładnie, o co chodzi. Może Alexander

liczy na jej akcje - zastanawiał się na głos. - Albo... Pomyśl, Doyle. Kto
zaczął to wszystko? Alexander czy moja córka?

Jeff zmarszczył czoło z namysłem.
- Za pierwszym razem to on podszedł do niej. To na pewno. Leciał jak

do pożaru.

- A potem?
- Nie jestem pewien. Myśli pan, że ta mała coś knuje?
- Myślę - powiedział beznamiętnym głosem - że nie powinniśmy nie

doceniać żadnego z nich.

6

background image

Joe nie miał najmniejszego zamiaru lekceważyć przeciwko.

Zaintrygowała go nie tyle inteligencja Ramony, ile jej determinacja.
Zaintrygowała i zaniepokoiła.

Nagle zdecydował się.
- Przyjeżdżam - rzekł i odłożył słuchawkę.
Doyle wzruszył ramionami. Wyszedł na balkon. Na pokładzie poniżej,

oparta o barierkę, stała kobieta w jasnozielonym kostiumie. Poznał ją
niemal od pierwszego wejrzenia. Joceline Alexander. Kolejna niewiadoma.

W teatrze miał wystąpić kabaret, ale Verity nie zamierzała go oglądać.

Po południu poszła do kina, potem próbowała ręki w strzelaniu na górnym
pokładzie, chybiając za każdym razem. Dzień był bardzo udany i nie
zamierzała go zepsuć nadmiarem atrakcji. Pokładowy lekarz wiedział o jej
chorobie, ale nie widziała potrzeby zgłaszać się do niego. Na pewno nie
spędzi tego rejsu w szpitalu!

Teraz, po pysznej rybie z sałatką, nie uśmiechała się jej myśl o

duszeniu się w tłocznym, hałaśliwym teatrze, bez względu na to, jak
wielkie gościł sławy.

Dochodziła północ, kiedy skończyła czytać powieść Jane Austen;

doszła do wniosku, że nie zaśnie tak szybko. Sięgnęła po biały lniany
żakiet i postanowiła pospacerować po górnym pokładzie. Podeszła do
balustrady i zaczerpnęła głęboki łyk powietrza. Widok, jaki rozciągał się
przed jej oczami, miał w sobie niezwykłe, niespotykane piękno.

Księżyc był już niemal w pełni. Po niebie przesuwały się pojedyncze

chmurki, grafitowe kształty, podkreślające jedynie blask tysięcy gwiazd.
Światło księżyca odbijało się na falach, rozcinanych gładko przez dziób
„Alexandrii”. Potężne silniki pracowały niemal bezszelestnie. Słychać było
tylko szum wody i ciszę ciepłej księżycowej nocy.

Oficer pełniący wachtę na mostku wyprężył się służbiście na widok

kapitana. Greg, zadowolony z wyników inspekcji, podszedł do szerokich
panoramicznych okien i skinął głową. Jaka piękna noc. Do Granady
przybędą o czasie. Miał już wyjść, by zażyć chwili dobrze zasłużonego snu,
kiedy jego spojrzenie przykuł jakiś biały kształt. Podszedł bliżej do okna -
po pokładzie przechadzała się jakaś kobieta.

Nakazał załodze mostka, by informowała go, jeśli wydarzy się coś

odbiegającego od normy, i wyszedł. Zbiegł szerokimi schodami na pokład.
Nie zamierzał szukać tamtej samotnej pasażerki, ale nagle znowu pojawiła
się w polu jego widzenia. Zmarszczył brwi; kogoś mu przypominała.
Zwolnił kroku, wtedy ona wyczuła jego obecność i obejrzała się.

7

background image

- Och... Witam - W głosie Verity słychać było zaskoczenie i

konsternację, a jednocześnie zaczęła promienieć radością. Szybko spuściła
głowę, przyglądając się z niezwykłym skupieniem deskom pokładu.

Greg uśmiechnął się, mimo zaskoczenia.
- Mogłaby się pani trochę bardziej ucieszyć na mój widok - zauważył,

choć przyszło mu do głowy, że właściwie nie jest to aż tak oczywiste.

Zaraz potem nawiedziła go inna myśl. Czemu się tak cholernie cieszy

na jej widok? To wspólne popołudnie na plaży było bardzo, bardzo miłe.
Leżeli na słońcu i rozmawiali o wszystkim i niczym. Podzieliła się z nim
jedzeniem; wino było cudownie chłodne... Był nią zafascynowany, ale
zbliżył się wieczór i wszystko się skończyło. Przynajmniej tak mu się
zdawało.

Nagle zaniepokoił się.
- Co pani tu robi? - spytał ostro.
Verity drgnęła, przestraszona.
- Przepraszam, nie chciałem tak na panią napaść. Myślałem tylko... Nie

wspomniała pani, że podróżuje pani „Alexandrią”.

- Nie sądziłam, że to pana zainteresuje - wykrztusiła. - Widać było, że

zrobił pan sobie wolne, a gdybym przyznała się, że jestem pasażerką
pańskiego statku, pewnie zacząłby pan zachowywać się jak kapitan. A
wtedy... no, nie wiem. Wyglądał pan na tak zadowolonego, że się pan
wyrwał, że nie miałam serca psuć panu dnia.

Greg uśmiechnął się, kręcąc głową. Miała rację, musiał to przyznać.
- Dziękuję. To prawda. To byłby koniec zabawy.
Skrzywiła się lekko i odwróciła wzrok. Koniec zabawy właśnie

nastąpił. I nie mogła nic na to poradzić.

- Dziwię się, że nie poszła pani do teatru. - Greg nagle poczuł się jakoś

niezręcznie.

Na plaży Verity Fox była uroczą, nieznaną towarzyszką zabawy. Teraz

nagle stała się bardzo dystyngowana, choć ciągle była piękna. Pojawił się
w niej ten dobrze znany mu element. Jednym słowem, była pasażerką. A
pasażerki „Alexandrii” były dla niego nieosiągalne. I nie chodziło tu o
znaną zasadę. Jeśli znalazła się na statku podczas pierwszego rejsu, mogło
to oznaczać tylko to, że jest bardzo bogata i wpływowa - albo zna kogoś
takiego. Myśl, że należy do jakiegoś mężczyzny, jest żoną lub kochanką
jakiegoś bogacza, jakoś odebrała mu humor. Odwrócił się od niej
gwałtownie. Jego spojrzenie napotkało statek, widoczny z daleka w
ciemnościach.

- Miniemy się - powiedział cicho.

8

background image

Verity poszła za jego wzrokiem i rozjaśniła się w uśmiechu na widok

pięknie oświetlonego liniowca, sunącego po czarnej tafli wody.

- Jak tu pięknie - szepnęła. - Ma pan szczęście.
- Wiem. - Skinął głową. - To właśnie chciałem robić. Od małego.
- Wiem - przypomniała mu delikatnie. - Opowiadał mi pan.
Spojrzał na nią ostro. Wtedy, na plaży, naopowiadał jej masę głupot.

Rzeczy, których nigdy pod żadnym pozorem nie opowiadałby pasażerce.
Pora naprawić, co się da.

- Cóż, nie będę się dłużej naprzykrzał - rzekł z czarującym uśmiechem.
- Dość! - ucięła. Pokręciła z zakłopotaniem głową. - Przepraszam.

Zaczął pan do mnie mówić jak... jak... jak do klientki - zakończyła
niezgrabnie i podskoczyła, kiedy ciszę nocy rozdarł ryk syreny.

- Nic się nie stało - pospieszył natychmiast, biorąc ją delikatnie za

ramiona. - Za moment tamten statek odpowie w ten sam sposób.

I rzeczywiście, w tej samej chwili rozległa się druga syrena.
- Przepraszam. - Verity uśmiechnęła się niewesoło. - Ostatnio nerwy...

odmawiają mi posłuszeństwa.

Nagle zdała sobie sprawę, że ręka, którą czuje na ramieniu poprzez

materiał, drażni ją. Chciała poczuć jego palce na nagiej skórze. Spojrzała
na Grega z bijącym sercem. Jego twarz tonęła w półcieniu; blade światło
księżyca srebrzyło włosy i połyskiwało tajemniczo w brązowych oczach.

Greg zajrzał w wielkie, atramentowoczarne tęczówki i zapragnął nagle

przytulić do siebie tę kobietę. Ogarnęła go taka błogość, że dopiero po
chwili zdał sobie sprawę, że naprawdę wziął ją w ramiona. Natychmiast
cofnął się wstrząśnięty.

Verity drgnęła zaskoczona. Poczuła strach, jego strach. Przed czym?

Czego się obawiał?

- Muszę się przespać - powiedział z wysiłkiem, nienaturalnym,

napiętym głosem. - Doki Grenady są zdradliwe... Dobrej nocy, panno Fox.

Otwierała już usta, żeby poprosić go, by mówił jej po imieniu, ale

słowa uwięzły jej w gardle. Patrzyła ze łzami w oczach za oddalającą się
postacią. Wszystko jasne. Powinna być mu wdzięczna za to, że ją
wyręczył. Teraz oboje byli dla siebie obcy. I tak było dla nich najlepiej.

Powinna być mu wdzięczna.

Grenada

Grenada w pełni zasługuje na nazwę korzennej wyspy, pomyślała

Ramona, przechadzając się po jednym z wielu bazarów St. George. Z
wielkich jutowych worków dobiegały ją kuszące zapachy cynamonu,

9

background image

kakao, gałki muszkatołowej i goździków.

Co za upał! Na szczęście udało jej się złapać autobus jadący na Grand

Annę, najsłynniejszą plażę na wyspie. Ale dziesięć minut, które w nim
spędziła, ciągnęło się jej jak dziesięć lat. Kiedy wreszcie wysiadła, w
głowie wirowały jej obrazy wściekle pędzących wozów oraz wymijania się
na zakrętach - miejscowe samochody miały przeważnie sflaczałe opony.

Weszła na plażę, nadal śmiejąc się do siebie. Kiedy zaczęła rozpinać

bluzkę, zdała sobie sprawę, że to jej pierwsze wakacje od czasów, gdy
zaczęła wykładać na Oksfordzie.

Damon, leżący nieopodal pod palmą, spojrzał na nią z zachwytem. Nie

mógł oderwać od niej wzroku, kiedy zsunęła z ramion cienki materiał i
upuściła go na ziemię. Choć nie zdawała sobie sprawy z jego obecności, a
jej ubranie było tak funkcjonalne, jak tylko można, miał wrażenie, że jest
świadkiem striptizu. Kiedy przełknął ślinę, okazało się, że gardło wyschło
mu jak pustynia.

Ramona rozsupłała troczki żółtej wiązanej spódnicy. Zrzuciła sandały i

ruszyła ku morzu. Gracja jej spokojnych ruchów, fala jedwabistych
srebrzystozłotych włosów, opływająca jej ramiona i plecy, przyciągała ku
niej oczy wszystkich mężczyzn na plaży. Damon zauważył, że dwaj
ciemnowłosi podrywacze biorą ją na cel. Szybko zrzucił ubranie i ruszył za
nią. Tuż po przybiciu do brzegu wynajął samochód i bezwstydnie jeździł za
nią krok w krok. Nie zamierzał teraz zmieniać zwyczajów.

Ramona zanurkowała pod wodę. Kiedy znowu ukazała się, by

zaczerpnąć powietrza, była o wiele dalej, niż się spodziewał. Ale tym
razem miała już towarzystwo. Po obu jej bokach wynurzyły się ciemne i
lśniące głowy dwóch młodych mężczyzn. Ramona, mająca do czynienia na
co dzień ze studentami w ich wieku, nie przejęła się. Przynajmniej nie w
pierwszej chwili.

- Cześć, piękna - odezwał się jeden z nich, błyskając zniewalającym

uśmiechem.

- Cześć. - Skinęła grzecznie głową.
- Przypłynęłaś na tym wielkim statku, tak? - spytał drugi, mierząc ją

pożądliwym spojrzeniem.

Poczuła się trochę nieswojo. Miała przy sobie nieco pieniędzy,

owiniętych w plastikową torebkę, przymocowaną do majteczek. Rozejrzała
się nerwowo. Dla mieszkańców wyspy był to zwykły dzień pracy. Na plaży
zauważyła tylko kilku turystów w deprymująco dużej odległości.

- Pierwszy raz na wyspie, tak? - dowiadywał się jeden z chłopców. - Ja

jestem Philippe. A ten brzydal to Jean-Paul.

0

background image

- Kto tu jest brzydki! - oburzył się ten drugi, pryskając koledze wodą w

twarz.

Przez chwilę czuła ulgę. To tylko chłopcy, rozbrykani chłopcy. Ale

słowa Jean-Paula znowu ją zaniepokoiły.

- Chcesz się zabawić, tak? - spytał, pierwszy.
- Oczywiście - powiedziała z rosnącym rozdrażnieniem. - Ale jestem

już zajęta - skłamała i ruszyła przed siebie crawlem. Czuła się jak kot,
osaczony przez dwa psy. Tak jak przewidywała, ruszyli za nią, nie zostając
w tyle nawet na metr.

- Ale tak samotnie, to nie zabawa - zauważył Philippe z grymasem. -

My znamy wszystkie ładne miejsca w mieście. Najlepsze hotele... -
Zawiesił znacząco głos.

Twarz zaczęła ją palić jak od uderzenia.
- Słuchajcie, może spróbujecie z kimś innym, co?
- Bardzo słusznie - rozległ się głęboki, donośny głos.
Młodzieńcy przez chwilę patrzyli na Damona, po czym wzruszyli

ramionami i wrócili szybko do brzegu.

Ramona roześmiała się z ulgą. Teraz mogła już sobie na to pozwolić.
- Już się bałam, że wyzwiesz ich na pojedynek. To tylko chłopcy.
- Chłopcy z pewnym nawykiem. Widziałaś ich ramiona?
Pobladła.
- Nie. A więc nawet w raju zdarzają się węże - mruknęła i wzdrygnęła

się. - Myślałam, że chodzi im tylko o... - Urwała gwałtownie, oblewając się
rumieńcem.

- Tak, prawdopodobnie chodziło im „tylko o...”. Wracajmy na plażę.

Nie jesteś tu bezpieczna.

Kiedy znaleźli się na stałym lądzie, sięgnęła po ręcznik.
- Zabawny zbieg okoliczności, że pojawiłeś się tu jak rycerz akurat w

porę, by wyratować mnie z opresji. - Ramona zmierzyła swego wybawcę
badawczym wzrokiem.

Odwróciła się i poszła pod prysznic, by spłukać z siebie morską sól.

Damon poszedł w jej ślady. Kiedy uniósł rękę, przeczesując włosy,
zauważyła mięśnie drgające mu pod skórą. Nagle zabrakło jej tchu.
Przeszył ją gwałtowny spazm pożądania, gorący i boleśnie rozkoszny. W
tej samej chwili Damon odwrócił się ku niej. Bez słowa wyłączył prysznic i
podszedł do niej. Jego oczy były mroczne, ciemniejsze niż dotąd. Pełne
namiętności.

Odwróciła się czym prędzej i wróciła tam, gdzie zostawiła torbę.

Narzuciła na siebie ubranie. Damon zacisnął pięści. Z każdą inną byłbym

1

background image

już w pierwszym z brzegu hotelu, pomyślał z udręką. Ale kiedy podniosła
na niego oczy, błagające o zrozumienie, a jednocześnie miotające
ostrzegawcze błyski, błękitne jak elektryczne iskry, zrozumiał, że musi być
bardzo ostrożny, jeśli nie chce jej spłoszyć.

- I co teraz?
- Co mi się spodoba - warknęła.
- A nie posiedziałabyś przez chwilę spokojnie, jak normalny człowiek?

- spytał z cichą rozpaczą.

Spojrzała na niego przez ramię, niewinnie i wyzywająco zarazem.
- A kto powiedział, że jestem normalna?
Skinął lekko głową. Te słowa i wymowny, smutny uśmiech

powiedziały mu więcej, niż się spodziewał. Co więcej, dowiedział się
właśnie od prywatnego detektywa, że nie istnieje żaden dowód na to, iż Joe
King utrzymuje z córką Jakiekolwiek stosunki. Opuścił rodzinę w
niespełna tydzień po urodzeniu Ramony i nigdy więcej nie wrócił.
Detektyw nie znalazł żadnych fotografii, artykułów czy plotek mogących
świadczyć o jego kontaktach z jedynym dzieckiem. Dowiedział się
również, że panieńskie nazwisko Barbary King brzmi Murray. Czy to
możliwe, że Ramona wolała się nim przedstawiać i że nie współpracuje z
ojcem? Niemal w to wierzył. Gdyby tylko nie ten Treadstone i pięć procent
akcji „Alexandrii”...

Tajemnica otaczająca Ramonę umocniła w nim pragnienie zdobycia jej

zaufania. Chciał poznać jej sekrety. Chciał znaleźć w jej życiu miejsce dla
siebie, bez względu na to, jak bardzo byłoby to dla nich bolesne.

Wyciągnął ku niej rękę, a ona przyjęła ją odruchowo.
- Dokąd teraz? - spytała, przyjmując za pewnik, że resztę dnia spędzą

razem. Jego ciepła dłoń zamknęła się na jej palcach. I nawet ona nie mogła
nie zrozumieć wyrazu jego oczu. - Może chcesz zobaczyć ptasi rezerwat
Levara? - Przekorna wyobraźnia podsunęła mu wizję spokojnego
hotelowego pokoiku i wielkiego, przestronnego łóżka. Potrząsnął głową,
opędzając się od myśli jak od natrętnych much.

Rezerwat znajdował się na północnym krańcu wyspy, gdzie Morze

Karaibskie przechodzi w Atlantyk. W oddali widać było pierwszą z
Grenadyn.

- Nie dziwię się, że wybrałeś te wyspy na pierwszą podróż

„Alexandrii” - zauważyła niby od niechcenia. - Ale pewnie musiałeś to
uzgodnić z radą nadzorczą? - Chciała się przekonać, jak wielką władzę ma
nad nim rada. Jeśli spełnią się jej najgorsze oczekiwania i będzie musiała
stanąć przeciwko niemu, chciała wiedzieć, czy może liczyć na pomoc.

2

background image

Myśl o tym, że ktokolwiek miałby mu coś narzucać szczerze go

rozbawiła.

- Raczej nie. Jedyny człowiek, z którego zdaniem się liczę, to Ralph

Ornsgood.

Pokiwała głową. Czytała gdzieś o tym niezastąpionym przyjacielu.

Postanowiła go poznać. Być może dostarczy jej interesujących wskazówek
na temat wewnętrznych spraw linii Alexander.

- Więc gwiżdżesz na to, co sądzi rada? - spytała z biciem serca.
- Najczęściej - przyznał, zastanawiając się, do czego Ramona zmierza.
- Czujesz się bezpieczny? - dociekała dalej. Nagle poczuła nową

nadzieję. Jeśli jest aż tak pewny siebie, to prawdopodobnie nie jest
zamieszany w sprawę Keitha. A to oznacza...

- W interesach nigdy nie jest się bezpiecznym - powiedział cicho i

zatrzymał się. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że znaleźli się w gęstym
lesie, z dala od ubitych dróg. Ujął powoli podbródek Ramony i uniósł jej
twarz. - Zawsze jest ktoś, kto chce ci wydrzeć twoją własność.

Poczuła nagły chłód. Na jej oczach Damon zmienił się w

bezwzględnego człowieka interesu.

- I co wtedy się robi? - spytała łamiącym się głosem.
- Wszystko, żeby nie pozwolić się mu okraść. Jeśli ktoś podnosi na

ciebie rękę, ty musisz uderzyć go pierwszy. - I tak zrobię z twoim ojcem,
pomyślał z goryczą.

Poczuła, jak uchodzi z niej cała radość. Powinna przewidzieć, że ktoś

tak inteligentny będzie chciał mieć jakiegoś asa w rękawie podczas
rozgrywek o „Alexandrię”. A takim asem mogły być akcje, kupione na
czyjeś nazwisko. Ale Keith samobójstwem pomieszał mu szyki. Dlaczego
je popełnił?

Podniosła wzrok na chmurne oczy Damona. Jego twarz Wyrażała

jakieś napięcie. Przygarnął ją ku sobie. Serce Ramony zatrzepotało jak
spłoszony ptak.

- Stajesz się dla mnie bardzo ważna, Ramono. Wiesz o tym, prawda?
Zaczęła zastanawiać się pospiesznie, usiłując opanować ogarniającą ją

szaloną radość. Powiedział, że nigdy nie jest się bezpiecznym. I miał rację.
Z jej strony także grozi mu niebezpieczeństwo. Zaczynała nabierać
pewności, że to on jest w jakiś sposób odpowiedzialny za śmierć jej
narzeczonego. Zastanowiła się, jak by zareagował, gdyby dowiedział się, że
rozmawia z osobą dysponującą grubym pakietem akcji jego statku. A może
już wie? - odezwał się w niej jakiś podejrzliwy głosik. Może wiedział od
samego początku? Może tylko jej się wydawało, że to ona jest myśliwym, a

3

background image

on jej łupem?

Ale wtedy zaczął ją całować i wszystko nagle przestało się liczyć.

Westchnęła tylko, czując, że cała determinacja rozpływa się w niej jak
wosk. Wtuliła się w niego, nie mogąc ustać o własnych siłach. Mętnie
zdała sobie sprawę, że jej ręce oplatają się mu wokół szyi, a głowa odchyla
się w tył pod naporem namiętnego pocałunku. Znowu poczuła, że wypełnia
ja ogień. Jęknęła, kiedy powoli odsunął się od niej. Otworzyła gwałtownie
oczy. Więc je zamknęła? Nagle twarde spojrzenie Damona rozświetliło się
ciepłym blaskiem; pochylił się i skubnął wargami jej szyję. Lekko musnął
językiem wdzięczne zagłębienie nad obojczykiem. Jęknęła znowu, tym
razem głośniej. Nagle zaczęła się cofać, aż jej barki natrafiły na coś
twardego. Nie zauważyła nawet, że znaleźli się pod starożytnymi ruinami,
a ona opiera się o głaz liczący sobie setki lat. Być może w normalnych
warunkach zachwyciłaby się widokiem indiańskiej budowli, ale w tej
chwili zapomniała o całym świecie.

Usta Damona przeniosły się na delikatną małżowinę jej ucha. Lekki

oddech wydał jej się grzmotem, zdolnym poruszyć ziemię w posadach.
Kiedy jego dłonie zamknęły się na piersiach, obleczonych w cienką
koronkę bluzki, kolana się pod nią ugięły. Nie upadła tylko dlatego, że była
uwięziona pomiędzy skałą a jego masywną piersią. Napięcie sięgało w niej
zenitu. Miała ochotę krzyczeć. Chciała, by dotknął ustami jej piersi.
Chciała... chciała... jego! Odwróciła głowę, podsuwając mu pod usta szyję.
Westchnęła drżąc i zorientowała się, że jej dłonie pieszczą plecy Damona,
gładkie i niewiarygodnie gorące.

Jeśli zaraz czegoś nie zrobi, oboje spalą się w tym ogniu.
Położyła rozdygotaną dłoń na jego piersi i odepchnęła go słabo.

Odsunął się niechętnie, tak niechętnie, że przejęło ją to dreszczem. Na
policzki wystąpiły mu ciemne rumieńce, a oczy przybrały barwę starego
ołowiu. Oboje dyszeli ciężko. Damon odstąpił o krok. Wyglądała tak
pięknie... Włosy rozsypywały się wokół jej głowy, rozrzucone na starym
głazie. Pod cienkim materiałem bluzki rysowały się twarde brodawki
piersi... Długie, piękne nogi uginały się lekko...

- Przepraszam - powiedział i natychmiast zdał sobie sprawę, że to

nieprawda. Nie chciał jej za nic przepraszać. Chciał to zrobić od pierwszej
chwili, w której ją zobaczył.

Odetchnęła głęboko.
- Zapomnijmy o tym - wyszeptała, mając pełną świadomość, że nigdy

jej się to nie uda. Była przerażona. Mężczyzna, który najprawdopodobniej
jest jej wrogiem, ma nad nią absolutną, nieograniczoną władzę.

4

background image

Stanęła chwiejnie o własnych siłach. Jakby za milczącym

porozumieniem, znowu stali się turystami. Robili sobie zdjęcia pod
wodospadem Concord, pojechali do dystryktu L’Anse aux Epines, gdzie
zamówili jab jabs - wieprzowinę w tamaryndowym sosie. Wrócili na plażę,
żeby podziwiać zachód słońca. Ale kiedy wziął ją w ramiona i pocałował
delikatnie, zrozumiała dwie rzeczy.

Pragnęła go.
I pragnęła zemsty.

Verity uniosła powieki i ziewnęła. Znowu byli na pełnym morzu.

Uwielbiała to łagodne kołysanie, bezszelestne silniki o potężnej mocy.
Wszystko to napełniało ją cudownym spokojem, a jednocześnie
ożywieniem.

Odrzuciła niecierpliwie kołdrę, ciekawa, co jej przyniesie ten dzień.

Ale kiedy tylko wstała i zrobiła parę kroków, nagle świat zawirował jej
przed oczami. Sięgnęła po zegarek i zmierzyła sobie puls. Powoli poszła do
łazienki, stanęła przed lustrem i przyjrzała się swoim źrenicom, językowi i
gardłu. Westchnęła ciężko.

Wróciła do sypialni, wzięła rozkład dnia i przebiegła wzrokiem listę

nie kończących się rozrywek. Zadzwoniła do obsługi i zamówiła filiżankę
kawy, świeży sok z ananasa, pół grapefruita i tosta z dżemem morelowym.
Zwykle jadała w którejś z pokładowych restauracji. Lubiła obserwować
pasażerów. Ale teraz jej dobre samopoczucie nagle rozwiało się bez śladu.
Nie może dłużej odwlekać wizyty u lekarza.

Ramona King siedziała w swojej kabinie, jeszcze raz czytając notatki.

Między Damonem a jego radą nadzorczą istniał wyraźny konflikt. Rada
obawiała się, że nowy statek narazi firmę na poważne kłopoty. Zamknął im
usta, wkładając w to przedsięwzięcie wszystkie swoje pieniądze. W ten
sposób zyskał ponad czterdzieści procent statku. I czujnie obserwował
sprzedaż akcji, nie chcąc dopuścić, by ktoś nabył ich większą liczbę.

Jako najpotężniejszy z akcjonariuszy, miał również otrzymywać

największe zyski. To zrozumiałe, że zamierzał zbić majątek. Kto mógłby
mu tego zabronić? „Alexandria” odniosła niewątpliwy sukces. Już teraz
wszyscy, z którymi rozmawiała, zapowiadali, że wkrótce jeszcze raz
wybiorą się w taki rejs. Wyglądało na to, że „Alexandria” na wiele lat
stanie się statkiem elity.

Ale na ile znała Damona, spodziewała się, że to mu nie wystarczy.

5

background image

Zbuduje lub kupi więcej wielkich statków, by powiększyć swoje imperium.
Pytanie tylko, co mogła z tym zrobić? Musi go powstrzymać. Jest to winna
Keithowi. Nie pozwoli mu bezkarnie niszczyć ludzi.

Ale przecież, odezwał się w niej cichy głos, Keith nie jest Jedyną

przyczyną twojego oburzenia. Czy własna matka nie wytknęła ci braku
znajomości życia? Czy dzięki Damonowi nie przeżyłaś więcej niż przez
osiem lat w Oksfordzie? I czy to nie dlatego jesteś tak przerażona?

Tak, do diabła. Uderzyła pięścią w biurko. Nienawidzi go! Nienawidzi

tego cudownego statku i pięknych, kuszących miejsc, do których ją
zabierał. Nienawidzi go za to, że uświadamia jej, w jakiej pustce żyła do tej
pory. Za to i... jeszcze coś. Czuła coś jeszcze bardziej przerażającego.
Wypełniało ją jakieś intensywne uczucie, tak niebezpieczne, że mogła
tylko coraz goręcej życzyć sobie klęski Damona Alexandera. To nie
nienawiść, to samoobrona...

Zmusiła się do spokoju i odetchnęła głęboko. No dobrze, a więc

podobał jej się. No dobrze, ta podróż jest w takim samym stopniu podróżą
w głąb siebie, jak wycieczką po Morzu Karaibskim. Ale to nie zmieniało
niczego. Miała zadanie, które musi wykonać. Teraz będzie jej tylko
trudniej...

Wróciła z determinacją do lektury. Doszła ze złością do wniosku, że

będzie potrzebować pomocy. Musi znaleźć kogoś, kto doskonale zna się na
statkach pasażerskich. Krótko mówiąc, potrzebowała wspólnika, więcej -
kogoś, kto posiada akcje „Alexandrii”. Może gdyby zebrała odpowiednio
wiele udziałowców, mogłaby odebrać Damonowi jego dumę i radość. To
by było coś.

Przejrzała listę pasażerów i spisała tych, którzy posiadali więcej niż

jeden procent akcji. Zdecydowała się zacząć od Garetha Desmonda, który
miał nawet więcej akcji niż ona. Odłożyła dokumenty, zamknęła je
starannie w aktówce i zerknęła na zegarek. Miała przed sobą trudne
zadanie.

Joceline wybrała leżak osłonięty od wiatru i z dala od basenu. Było

cicho i piekielnie gorąco. Usiadła, wystawiła twarz do słońca i powoli
zamknęła oczy. I to był błąd.

Natychmiast cofnęła się w czasie do tamtej nocy, dwadzieścia pięć lat

temu. Minęło tyle czasu, a ona nadal pamiętała każdy szczegół tak
wyraźnie, jakby to było wczoraj. Nienawistne, wściekłe spojrzenie
Michaela. Jej strach... okropny, paraliżujący strach. Agresja. Dobry Boże...
Otworzyła gwałtownie oczy, ale choć scena rozwiała się przed jej oczami,

6

background image

rozproszona przez jaskrawe karaibskie słońce, uczucia pozostały.

Poczucie winy. Ból. Strach. Zdrada.
Siadła bez słowa. Schyliła głowę; po pobrużdżonym policzku stoczyła

się jej jedna łza. Właśnie w tej chwili na szczycie schodów pojawiła się
Verity. Przed wyjściem zadzwoniła do lekarza. Miała zgłosić się do niego
za pół godziny. Na razie zamierzała zażyć odrobiny karaibskiego słońca.
Wszędzie, jak okiem sięgnąć, rozciągał się ocean. Podeszła do balustrady i
zaczerpnęła głęboki haust powietrza. Grenada została daleko za nimi.
Następna wyspa jeszcze nie wyłoniła się zza horyzontu. Mewy
towarzyszyły statkowi z nadzieją, a w spienionym pasie wody za rufą
baraszkowały delfiny.

Odwróciła się i zamarła.
Na leżaku tuż obok niej leżała kobieta. Garbiła się, chowając głowę w

ramionach Siwe włosy opadały jej na twarz, ale Verity rozpoznała ją od
pierwszego spojrzenia. Odwróciła się; jej nagły ruch sprawił, że Joceline
poderwała raptownie głowę. Dwie kobiety popatrzyły na siebie bezradnie.
Wreszcie Joceline poczuła łzy toczące się po jej twarzy i wytarła je z
wściekłością.

- Witaj, Verity - powiedziała chłodno.
- Dzień dobry pani.
- Chyba jesteś już na tyle dorosła, by mówić mi po imieniu?
Verity zatrzepotała powiekami. Nie wiedziała, co się dzieje, ale coś w

uśmiechu starszej kobiety obudziło w niej współczucie. To idiotyczne.
Ostatnie, czego potrzebowałaby lub tolerowała Joceline Alexander, to
współczucie.

- Dobrze... Joceline - zgodziła się z ociąganiem. Zerknęła w stronę

schodów. Czy może już sobie pójść?

- Dobrze się bawisz? - zagadnęła grzecznie Joceline. Z trudem

wydobywała głos ze ściśniętego gardła. - Muszę przyznać, że twój widok
mnie zaskoczył. Jak się miewa droga Winnie?

- Matka czuje się dobrze - mruknęła niespokojnie Verity. Winnie i

Joceline chodziły razem do elitarnej szkoły. Każda z nich została matką
chrzestną dzieci przyjaciółki. W pierwszych latach razem spędzili mnóstwo
wakacji w letniej posiadłości Alexandera w Cotswolds. Damon miał
dziesięć lat, Verity sześć, kiedy próbowała ujeździć kucyka Damona i
spadła. Chłopiec zaniósł ją do domu i przez resztę wakacji byli
nierozłączni.

Ale później, po tej strasznej nocy, Verity błagała matkę z płaczem, by

nigdy więcej nie zabierała ją do Alexanderów. I choć Winnie była

7

background image

zdziwiona i urażona i usiłowała uspokoić rozhisteryzowaną sześciolatkę,
Verity nigdy nie wyjaśniła jej, co się stało.

- Będę musiała złapać Damona i pogawędzić z nim o dawnych czasach

- powiedziała sztywno i zaczęła wycofywać się w stronę schodów.

Joceline złapała ją za rękę i zatrzymała.
- Verity, proszę... Muszę z tobą porozmawiać.
Dawny strach wrócił do niej z porażającą siłą. Znowu stała się

sześcioletnią dziewczynką, nie rozumiejącą, co się dzieje. Z gardła wyrwał
jej się słaby okrzyk przerażenia.

Joceline otworzyła usta. Potem spojrzała w pełne zgrozy oczy młodej

kobiety i zrobiło jej się słabo. Szybko puściła rękę Verity, jakby ją
sparzyła.

- Przepraszam - wyszeptała, osuwając się na leżak. Bardzo

przepraszam. Nie chciałam cię... przerazić.

Verity odetchnęła głęboko.
- Przepraszam - powiedziała ochryple. - Nie wiem, co mi się stało.
Ale obie wiedziały, że to nieprawda.
- Nic się nie stało. - Joceline włożyła szybko ciemne okulary, szukając

za nimi schronienia. Spojrzała w bok. Audiencja dobiegła końca.

Verity odwróciła się bez słowa i ruszyła w stronę schodów. Nagle

zdała sobie sprawę, że nie boi się już Joceline Alexander. W ciągu kilku
chwil ta kobieta przestała być potworem z jej koszmarów i stała się
zwykłym człowiekiem. Ludzką istotą, podlegającą słabościom i
popełniającą błędy.

Ramona podeszła do drugiego kandydata z jej listy, nowojorskiego

bankiera. Z zadowoleniem spostrzegła obok niego wolny leżak. Początek
zrobiony. Bankier miał czterdzieści osiem lat i był właścicielem trzech
procent statku.

- Witam - powiedział na jej widok, powoli zdejmując okulary.
Doszła do wniosku, że najprawdopodobniej chciał w ten sposób

podkreślić błękit swoich oczu. A zatem uśmiechnęła się, udając
zainteresowanie.

- Dzień dobry. Ramona King. - Wyciągnęła do niego rękę, a on omal

nie spadł z leżaka, rzucając się do niej. Miała na sobie prosty
jednoczęściowy kostium z długą narzutką.

Dwight J. Markham III jeszcze nigdy nie widział tak pięknej kobiety.
- Czy mogę zaproponować pani coś do picia?
Poprosiła o świeżą lemoniadę z mnóstwem lodu.

8

background image

- Zdaje się, że mamy ze sobą wiele wspólnego - zauważyła, zajmując

sąsiedni leżak.

- O tak - zgodził się skwapliwie, szacując wzrokiem jej długie nogi.

Spojrzał na jej twarz. Te oczy, te fantastyczne błękitne oczy o srebrnym
połysku...

- Właśnie - oznajmiła. - Na przykład, oboje mamy akcje tego statku...

Greg zatrzymał się w połowie codziennej inspekcji. Wysiadł z windy

na pokładzie, na którym znajdował się szpital. Jak większość mężczyzn, na
widok antyseptycznych pomieszczeń czuł się nieswojo, ale musiał
przyznać, że wszystko funkcjonuje tu z najwyższą precyzją. Na pokładzie
znajdował się gabinet dentystyczny, sala operacyjna, rentgen, izolatka oraz
szesnaście pokoi dla pacjentów. Greg skinął głową dyżurnej pielęgniarce i
miał właśnie spytać, czy wydarzyło się coś, o czym powinien wiedzieć,
kiedy drzwi jednego z pomieszczeń otworzyły się.

Verity stanęła bez ruchu, zaskoczona jego widokiem. Spojrzała tęsknie

na jego muskularną sylwetkę. Doktor John Gardner,
pięćdziesięcioośmioletni lekarz okrętowy, wybitny specjalista w swoim
fachu, omal na nią nie wpadł. Spojrzał jej przez ramię i uśmiechnął się.

- Witam, kapitanie. Codzienna inspekcja? - Łagodnie położył dłoń na

ramieniu Verity, wyczuwając jej napięcie. - O nic się nie martw,
dziewczyno. Choroba morska to nic strasznego.

Instynktownie wiedział, że Verity nie życzy sobie, by ktokolwiek

wiedział o jej stanie. Posłała mu ukradkiem pełen wdzięczności uśmiech
nieme podziękowanie za zrozumienie - i uciekła.

Greg dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie zamienili z sobą ani

słowa.

- Słucham? - odezwał się John, wyrywając go z zamyślenia. Kapitan

otrząsnął się i wszedł za lekarzem do gabinetu. Gardner zaczął chować
sprzęt do pomiaru ciśnienia krwi.

- Nigdy nie widziałem, żeby stosował to pan przy badaniu pacjentów z

choroba morską - zauważył.

- Zgadza się. Musiałem sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Czy

Hannah zapoznała pana z naszymi ostatnimi przypadkami?

Greg nie odpowiedział. Jego wzrok padł na probówkę z krwią, stojącą

w małym stojaczku. Nie znał się na medycynie, ale wiedział, że próbki
krwi nie są przechowywane w gabinecie, lecz od razu odsyłane do
laboratorium. A to oznaczało, że krew została pobrana przed chwilą.
Verity...

9

background image

- John, panna Fox... - zaczął, ale lekarz przerwał mu natychmiast.
- Doktor Fox przyszła do mnie po lekarstwo. Jeśli nic więcej...
- Doktor? - powtórzył Greg z niedowierzaniem. - Jest lekarzem?
John skinął głową, ale nadal uparcie milczał.
- Czy zawsze pobiera się krew osobom cierpiącym na chorobę

morską?

John Gardner wyprostował się sztywno.
- Wszelkie sprawy dotyczące pacjentów są objęte ścisłą tajemnicą.

Wie pan o tym, kapitanie.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Wreszcie Greg pokiwał powoli

głową.

- Masz rację. Uznaj moje pytanie za niebyłe.
- Jakie pytanie? - John uśmiechnął się z ulgą. Jak cała załoga,

szanował Grega Hardinga. Kapitan był wyjątkowo odpowiedzialny i takie
zachowanie zupełnie do niego nie pasowało. Spojrzał na niego jeszcze raz.
Twarz Grega pobladła śmiertelnie, a w oczach czaił się wyraz, który John
rozpoznał bezbłędnie i bez wahania. Strach. Och, był dobrze ukryty, ale po
tylu latach praktyki lekarz potrafi dostrzec go na pierwszy rzut oka.

- Znasz dobrze doktor Fox, Greg? - spytał niedbale.
- Nie. Niedawno się poznaliśmy - mruknął Greg nieuważnie, a potem,

jakby tknięty nagłą myślą, spojrzał chłodno na lekarza. - To tylko
pasażerka, doktorze. To wszystko.

John skinął głową.
- Mam nadzieję, Greg - powiedział łagodnie, wytrzymując spojrzenie

kapitana.

Greg zacisnął zęby. Czy jego uczucia były aż tak widoczne? Skinął

Johnowi głową i wypadł ze szpitala, nie żegnając się z pielęgniarką.

Spojrzała za nim zdziwiona. John Gardner również odprowadził go

zatroskanym wzrokiem.

Barbados

Rząd Barbados był jednym z bardziej stabilnych na Karaibach.

Ramona i Damon zwiedzający Bridgetown zauważyli, że różnica między
lepiej i gorzej sytuowanymi obywatelami nie rzuca się tu w oczy tak, jak na
innych wyspach.

Znaleźli się w centrum miasta z widokiem na malowniczą plażę, znaną

tu jako Careenage. Ramona rzuciła okiem na idącego obok niej Damona.

- Jesteś dzisiaj roztargniony - zauważyła i poczuła, że Jego ręka

zaciska się na ułamek sekundy na jej palcach.

0

background image

- Pewnie tak. Właśnie zdałem sobie sprawę, że właściwie nic o tobie

nie wiem. - Zerknął na nią z rozbawieniem. Jak sobie poradzi z tą małą
prowokacją?

Wzruszyła ramionami.
- Nie mam zbyt wiele do opowiadania. Wiodę bardzo nudną

egzystencję. - Nagle z przygnębieniem zdała sobie sprawę, jak wiele
prawdy zawierają jej słowa.

- Trudno mi w to uwierzyć. Taka piękna kobieta? - Uśmiechnął się

kpiąco.

- Podobno blondynki mają bardziej rozrywkowe życie - mruknęła z

goryczą. - Ja swoje spędziłam na nauce. A teraz dochodzę do wniosku, że
nic nie wiem.

Damon wyszczerzył zęby.
- Biedne maleństwo. A mężczyźni są dla ciebie zagadką, co?
Uniosła brwi i zerknęła na niego podejrzliwie. Do czego zmierzał?
- Właściwie tak. Mój związek z narzeczonym trwał wiele lat. Przed

nim nie miałam nikogo - wyznała z niespodziewaną szczerością i ugryzła
się w język. Nie zamierzała mu opowiadać o swoim życiu uczuciowym. A
raczej jego braku. - A on... niedawno umarł - skończyła ledwie
dosłyszalnym szeptem.

Damon odetchnął głęboko. Treadstone! Zapomniał, że był jej

narzeczonym. A świadomość tego, że inny mężczyzna znał ją od wielu lat,
rozwścieczyła go. Nie, obudziła w nim zazdrość. No tak, pomyślał smętnie.
Jestem zazdrosny o nieboszczyka. To dowodzi, jak mi odbiło.

- Przykro mi - rzekł łagodnie. Podeszli do fontanny z trzema delfinami;

przez chwilę stali przy niej w milczeniu. - I od tego czasu...

- Ani przedtem, ani potem nie było nikogo - wyznała, nie odrywając

wzroku od strumieni wody.

- Nadal go opłakujesz? - spytał cicho. Do tej pory ta myśl nie przyszła

mu do głowy.

Ramona pokręciła głową.
- Nie. To już skończone - szepnęła i nagle zdała sobie sprawę, że tak

właśnie jest. Zrozumiała to w ułamku chwili. Nigdy nie kochała Keitha.
Owszem, była do niego bardzo przywiązana. I w jakiś dziwny sposób
potrzebowała go. Ale nigdy go nie kochała. A on, teraz musiała to przyznać
przed sobą, nigdy nie kochał jej.

Damonowi wystarczyło jedno spojrzenie na jej poszarzałą twarz i

szeroko rozwarte, niewidzące oczy. Delikatnie przygarnął ją do siebie.
Przez chwilę opierała się, ale potem pozwoliła się przytulić. Po jakimś

1

background image

czasie odsunęła się i obdarzyła go uśmiechem.

- Może darujemy sobie sklepy? - zagadnął ją łagodnie.
Ramona zgodziła się skwapliwie. Oboje wskoczyli do wycieczkowego

autobusu.

Objazd wszystkich zabytków zajął im godzinę. Zdecydowali, że

wysiądą w ogrodzie botanicznym, gdzie można spotkać największe drzewa
na wyspie.

- Cudowne - szepnęła Ramona, zadzierając wysoko głowę.
- Znasz się na tym - rzucił sucho. - Sama jesteś cudowna. - Spojrzał na

nią, bezradny wobec fali podniecenia, ogarniającej go w jej obecności.

Miała na sobie prostą srebrnozieloną sukienkę z jedwabiu, odsłaniającą

ramiona. Włosy ściągnęła w koński ogon, podkreślający delikatność skroni
i czyste, piękne rysy twarzy. I nagle Damon pojął, że zaangażował się
bardziej, niż sądził. Za bardzo. Musi uciekać, i to szybko, zanim będzie za
późno.

- A zwłaszcza cudowna jest ta twoja skłonność do kłamstwa - dorzucił

niespodziewanie.

Poderwała głowę, a jej piękne oczy spojrzały na niego ze Sumieniem.
- Słucham? - Serce zaczęło walić jej jak młotem. Nagle znalazła się na

niebezpiecznym terenie, nie wiedząc nawet, jak tam trafiła.

- Mówię o pani znakomitym planie, doktor King - wycedził. Teraz nie

miał już odwrotu. Wyrwie ją sobie z serca, choćby go to miało drogo
kosztować.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - powiedziała słabym głosem.
- Nie? Chyba za późno zgrywać niewiniątko. Podobała mi się ta

zabawa, ale pora już ją kończyć. - Uśmiechnął się drapieżnie. Jego oczy
lśniły metalicznie. Zdradzało go jedynie drganie drobnego mięśnia
policzka.

Ramona zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy naraz. Po pierwsze - że

jego oczy potrafią zranić ją bardzo boleśnie. Po drugie - że musi coś
wymyślić. I to szybko.

- Dlaczego przedstawiłaś mi się innym nazwiskiem?
Uśmiechnęła się z uroczą, choć udawaną, nonszalancją.
- Bo to moje nazwisko. A raczej nazwisko, którego używam, kiedy nie

występuję jako szacowny oksfordzki wykładowca. - Spojrzała w jego
sceptyczne oczy i westchnęła. - Pozwól, że opowiem ci coś o Oksfordzie. -
Wzięła go pod ramię, pokonując początkowy opór.

Powoli ruszyli pomiędzy palmami.
- Oksford to pod wieloma względami zachwycające miejsce. Ale jest

2

background image

również bardzo męczący. I nie uwierzyłbyś, z jaką konkurencją ma się tam
do czynienia. - Zerknęła na Damona, by się przekonać, czy ciągle jest po
jej stronie.

Był. Za żądzą mordu dostrzegła w jego oczach prawdziwe

zainteresowanie.

- Oksford nie jest zwykłym uniwersytetem, jest najlepszy na świecie.

Tam jestem znana jako doktor King. Jestem autorką bardzo znanych
podręczników. Miałam wykłady na Harvardzie i Radcliffe. Uczyłam
chińskich działaczy politycznych, arabskie księżniczki, potomków
najlepszych angielskich rodzin. I wszystko to robiłam jako doktor R. M.
King...

Nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie zmęczenie brzmi w jej głosie.
- W Oksfordzie muszę być właśnie taka. Nie wolno mi zdjąć maski.

Wystarczy jedna chwila niepewności, i idę pod nóż. Jest mnóstwo
dyplomantów, którzy marzą o zdobyciu posady wykładowcy. Co roku
znajduje się ktoś, usiłujący zdyskredytować to, co napisałam w moich
książkach. Zawsze jest ktoś, kto ostrzy sobie na mnie zęby.

Spojrzała na Damona. Emanowało z niego tyle siły i energii... Tak

pragnęła go dotknąć. Nie, więcej. O wiele więcej. Chciała zedrzeć z niego
koszulę i wbić paznokcie w jego ciało. Chciała zobaczyć, jak jęczy z
rozkoszy, którą w nim zaszczepiła. Ale przede wszystkim chciała go ukarać
za to, że to wszystko dręczy ją przez niego.

Odetchnęła głęboko parę razy, odsuwając od siebie głupie myśli. Musi

się skupić i znowu odzyskać jego zaufanie. To bardzo ważne.
Najważniejsze.

- Dlatego wszędzie poza Oksfordem jestem Ramona Murray -

skłamała gładko. - Na wypadek gdyby jakiś student podróżował
„Alexandrią”. Albo gdybym spotkała na Barbados jakiegoś byłego
akademika, skorego do rozmów z przyjaciółmi z Anglii. Nie wyobrażasz
sobie, ilu oksfordczyków rozproszyło się po całym świecie. Ale przede
Wszystkim ostatnie, czego pragnę, to rozmowy o Oksfordzie w czasie,
kiedy od niego odpoczywam. Rozumiesz mnie?

Damon spojrzał na nią, zastanawiając się pospiesznie. Chciał jej

wierzyć. Pragnął tego tak bardzo, że aż go to przerażało.

- Wszystko to bardzo pięknie - odezwał się wreszcie. Ale dlaczego nie

powiedziałaś mi o akcjach?

Drugi atak uderzył w nią jeszcze silniej. Więc wiedział tym? Poczuła,

że opuszczają ją siły. Oszukiwanie go było trudnym zadaniem. Był taki
inteligentny. Tak cholernie... pociągający.

3

background image

- Mówisz o akcjach „Alexandrii”? Nie wiem, czy coś z tego

zrozumiesz. Nie mam pojęcia, dlaczego Keith ich tyle kupił. Ale w końcu
był maklerem. Pewnie uważał, że twój statek rokuje duże nadzieje.

Teraz to ona przyjrzała mu się bacznie. Ale nie wydawał się

zaniepokojony, tylko... zazdrosny? Tak, bez wątpienia na jego twarzy
pojawił się grymas zazdrości. Zadrżała, przeszyta cudownym, zwycięskim
dreszczem rozkoszy. Zaraz potem odezwał się w niej oskarżycielski głos.
Nie masz prawa. Keith, biedny Keith nie żyje. Niech to diabli, Damon musi
za to zapłacić. Musi...

- Nie miałam pojęcia, że kupił ich tak wiele, dopóki... dopóki nie

odczytano mi testamentu.

Szli powoli przez ogród w stronę wyjścia. Ramona poczuła, że

ogarniają znużenie, jakby odpłynęła z niej chęć do życia. Damon,
trzymając ją za rękę, miał ochotę jednocześnie pocieszyć ją i wytrącić z
równowagi. Muszą się rozstać. Chciał uciec od niej, od swoich uczuć, od
wszystkiego, co się z nią wiązało. Ale teraz fascynowała go jeszcze
bardziej.

Wsiedli do autobusu. Przez chwilę jechali w milczeniu. Oboje musieli

ochłonąć. Wreszcie Ramona odezwała się cicho, nie odwracając głowy od
okna:

- Keith popełnił samobójstwo. I ciągle nie wiem, dlaczego.
Nieprawda. Zrozumiała to teraz, w tej chwili. Keith zabił się, ponieważ

ktoś go do tego doprowadził. Nie wolno jej o tym zapominać. Ani na
chwilę. Spojrzała na Damona oczami pełnymi łez, z których nie zdawała
sobie sprawy.

- Postanowiłam wybrać się w rejs „Alexandrią”. No, nie wiem. -

Westchnęła. - Myślałam, że dzięki tej podróży zrozumiem wreszcie,
dlaczego to zrobił.

Długi, mocny palec uniósł jej podbródek.
- Naprawdę nie wiesz, o co tu chodzi? - spytał Damon cicho, patrząc

na nią dziwnie bezradnym wzrokiem.

- Nie. To dlatego tak cię wypytywałam o wszystko.
Westchnął z rezygnacją.
- Opowiedz mi o swoim ojcu.
Coś zakłuło go w sercu, kiedy w jej oczach, błękitnych jak elektryczne

iskry, pojawiło się niekłamane zaskoczenie.

- O moim ojcu? O Joe Kingu?
- A masz jeszcze jednego? - spytał przekornie, ale zaraz potem

spoważniał. Wstrzymał oddech, w oczekiwaniu na odpowiedź. To, co teraz

4

background image

usłyszy, zmieni cały jego świat... jego całe życie.

Ramona pokręciła głową, szczerze zażenowana.
- Nie ma tu zbyt wiele do opowiadania. Zostawił matkę i mnie, kiedy

byłam niemowlęciem. Skąd to zainteresowanie? - Nagle przypomniała
sobie, że wiele lat temu między ich ojcami istniała jakaś rywalizacja. Ale
co to ma do rzeczy?

Jej zaskoczona mina wydawała się całkowicie nie udawana. I znowu

Damon poczuł, że wierzy tej kobiecie, wierzy wbrew sobie. Westchnął z
ogromną ulgą i opadł na siedzenie. Był potwornie zmęczony, jakby uporał
się z jakimś gigantycznym zadaniem.

Dopiero po chwili zauważyli, że autobus opustoszał.
- To tu - powiedziała Ramona w otępieniu.
„To” okazało się Lasem Kwiatów. Dołączyli do kawalkady

zmierzającej w kierunku ośmiu akrów kwitnących, wonnych zarośli.
Ramona westchnęła z ulgą, kiedy dłoń Damona odnalazła jej rękę.

Dzień natychmiast nabrał kolorów. Wszystkie kwitnące krzewy były

dla niej zupełną nowością. Damon pokazywał jej te, które sam znał:
tygrysie lilie, kwitnące trzciny... Pod osłoną bujnych liści wziął ją w
ramiona. Wydawało mu się to takie naturalne. Jej wielkie oczy były pełne
nadziei, a kiedy schylił ku niej głowę, usłyszał cichutkie westchnienie.
Akcje, „Alexandria”, Keith - wszystko to wyleciało mu z głowy.

Poczuła, że opada na ziemię, na miękki sprężysty mech. Dłoń Damona

przesunęła się po jej nagich ramionach, a potem po udzie. Jęknęła i
poczuła, że jej nogi rozsuwają się, jakby kierowały się własną wolą. Jego
dotyk palił ją żywym ogniem. Damon poczuł delikatne drżenie jej ciała.
Przesunął dłoń na wewnętrzną stronę uda Ramony. Oderwał usta od jej
warg i wtulił je w szyję, a potem niżej. Całował sutki poprzez chłodny
jedwab bluzki, obejmując je wargami, przesuwając po nich językiem, aż
mokry materiał przylgnął do ciała jak druga skóra. Zakręciło jej się w
głowie. Coś się w niej otwarło, rozkwitło jak kwiat, rozchylający płatki
przed promieniami słońca. Miała ochotę płakać i krzyczeć z rozkoszy.

Łamiącym się głosem wyszeptała jego imię. Kiedy dłoń Damona

ześliznęła się pomiędzy jej uda, wyprężyła się jak struna. Nagle cały świat
przestał istnieć. Byli tylko oni - i żądza, ogarniająca ich jak pożar. On był
ekspertem, ona nie miała żadnego doświadczenia, ale pasowali do siebie
jak dwie połówki monety. Chciała go o coś poprosić, ale nie wiedziała o
co, więc tylko znowu wyszeptała jego imię. Stłumił jej szept pocałunkiem i
zaczął pocierać jej nabrzmiałą łechtaczkę. Całe jej ciało poddało się temu
rytmowi, wstrząsane spazmami rozkoszy.

5

background image

Uniósł głowę.
- Spójrz na mnie - poprosił zdyszanym szeptem.
Usłuchała go bez chwili wahania.
Patrzył w jej oczy, przepełnione zdumieniem i oczekiwaniem

nadchodzącego wstrząsu. Otworzyła usta. Nagle zapragnęła poczuć go w
sobie, złączyć się z nim w jedno ciało, żeby nie było już między nimi
granicy. Jeszcze raz wyszeptała bezradnie jego imię i poddała się
orgazmowi.

Zastygł w bezruchu, chłonąc jej widok, patrząc z czułością, jak opada

bezwładnie na mech. Wyglądała jak dzikie wspaniałe zwierzę, a
jednocześnie była w niej jakaś wzruszająca kruchość. Przez długą chwilę
leżeli obok siebie, osłonięci gałęziami uginającymi się pod ciężarem
wonnych kwiatów.

Ramona odezwała się pierwsza.
- Zupełnie nie wiem, co powiedzieć - wyznała. - Nigdy mi się to

jeszcze nie zdarzyło.

- Nawet z Keithem?
Pokręciła głową z bezbrzeżnym smutkiem.
- Nawet z nim.
Damon odwrócił głowę. Nie mógł nic na to poradzić, ale poczuł

wyjątkową satysfakcję.

- Dziwna z ciebie dziewczyna - powiedział wreszcie.
- Jak to? - Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
Czule odgarnął pasmo włosów z jej spoconego czoła.
- Jesteś kobietą, Ramono - rzekł łagodnie. - Chyba właśnie ci to

udowodniłem. Dysponujesz nie tylko intelektem. Masz też serce. I
potrzeby, fizyczne, emocjonalne, takie jak my wszyscy. Jesteś kobietą.
Przyznaj to.

Po jej policzku spłynęła powoli rozpaczliwie smutna łza.
- O nie, tylko nie to. - Chwycił ją w ramiona i przytulił. - Nie płacz,

maleńka. Już dobrze. Wszystko będzie dobrze.

Trzymając ją w objęciach poczuł, że budzi się w nim nie znana mu

dotąd chęć zaopiekowania się nią. Ta kobieta miała w sobie tyle
sprzeczności. Piękna i nieśmiała. Inteligentna i naiwna. Niewinna i
zmysłowa. Nie było w nim miejsca na żadne wahania. Chciał ją kochać i
czuć jej miłość. Tylko tyle.

Po raz pierwszy w życiu był zakochany. I było mu z tym cudownie.
Ramona patrzyła przed siebie wzrokiem bez wyrazu. Przestała już

płakać.

6

background image

Po raz pierwszy w życiu była zakochana.
I bała się.

Jeff Doyle obejrzał się przez ramię, ale zejściówka nadal była pusta.

Przejście z jego kabiny do gabinetu kapitana zajęło mu dwie minuty, ale w
każdej chwili mógł go przyłapać steward. Jeff wyjął z kieszeni urządzenie
przypominające telewizyjnego pilota i zabrał się do pracy nad
elektronicznym zamkiem. Po chwili był już w. środku.

Przeszukał pokój szybko i dokładnie. Nie znalazł nic. No, ale sprawa

była zakrojona na wielką skalę. Lubił takie. Matka mówiła mu, że kiedyś
pewna Cyganka, prawdziwa rumuńska Cyganka, rzuciła na niego czar,
dzięki któremu pech trzymał się od niego z daleka. Ale tym razem
szczęście mu nie dopisało. Jeśli nawet coś się działo pomiędzy Ramoną
King a Damonem Alexanderem, kapitan nie miał o tym zielonego pojęcia.

Jeff wrócił do swojej kabiny i poszedł prosto do barku z alkoholami.

Wybrał doskonałą szkocką whisky i nalał sobie sporą porcję. Potem
spojrzał na zegarek. Szef pewnie jest już w drodze na St. Lucia. Podniósł
słuchawkę i połączył się z jego prywatnym odrzutowcem, lecącym teraz
nad Atlantykiem.

- Doyle?
- Tak. Nic.
Joe King mruknął coś pod nosem. On także zdawał sobie sprawę, że

czeka ich wiele pracy. Ale nie zamierzał lekceważyć żadnego śladu.
Zwłaszcza jeśli miał do czynienia z Damonem Alexanderem.

Verity przygotowywała się do kolacji równe cztery godziny.

Przymierzyła wszystkie wieczorowe suknie i uczesała się na tyle różnych
sposobów, że straciła rachubę. Włożyła również kolejno wszystkie
posiadane ozdoby, posuwając się nawet do wykorzystania naszyjnika w
charakterze opaski na głowę. A wszystko to dlatego, że dziś miała zasiąść
przy kapitańskim stole w restauracji Tahitian Gold.

Wreszcie zdecydowała się na luźny kaftan mieniący się zielenią,

złotem i bielą. Głęboki kwadratowy dekolt stanowił idealne tło dla
szafirowego naszyjnika, gwiazdkowego prezentu od matki. Surowy
indyjski jedwab opływał jej ciało, Podkreślając jego linie. Na dzisiejszy
wieczór wybrała Pantofelki ze złotymi obcasami i pasującą do nich
torebkę. Włosy zebrała na skroniach do tyłu i spięła je dwiema złotymi
klamrami usianymi brylantami, które migotały w jej kruczoczarnych

7

background image

włosach jak sierpniowe gwiazdy. Ciemnozłoty cień, którym musnęła
powieki, nadawał jej mrocznym oczom egzotyczny wygląd.

Chciała być piękna dla niego.
Ale czy to uczciwe? Zauważyła jego zmartwione spojrzenie, kiedy

zobaczył ją na progu gabinetu. Czuła, że to coś więcej niż zwykłe
zauroczenie. Teraz, patrząc na swoje odbicie, zaczęła się zastanawiać, czy
postępuje właściwie. Ale minęła już jedna trzecia rejsu. A i jej nie zostało
wiele czasu. Jeśli uda jej się namówić go na mały romans, oczywiście jasno
uprzedzając, że będzie trwał tylko do końca podróży, być może Greg
poczuje się na tyle pewnie, by zaprosić ją do swojej kabiny... i życia?
Tylko na chwileczkę. Potem rejs się skończy, a on będzie mógł o niej
zapomnieć i zająć się innymi kobietami. Myśl nie była przyjemna, ale
przynajmniej zdejmowała z niej część poczucia winy. Jeśli nie złamie mu
serca, odchodząc, to dlaczego ma sobie odmówić tej miłości? Spojrzała w
ciemne oczy w lustrze i pokręciła głową.

- Igra pani z ogniem, pani doktor - szepnęła.
Ale czy to ważne? Do zimy wszystko straci znaczenie. Wszystko

przestanie się liczyć.

Lady Winnifred Fox cierpiała na dobrze sobie znaną bezsenność.

Dochodziła trzecia w nocy, a ona z filiżanką gorącej czekolady siedziała na
ulubionej sofie, przy ogniu trzaskającym w kominku. Dziś miała ochotę na
wspomnienia, wyciągnęła więc rodzinne albumy.

Uśmiechnęła się z rozrzewnieniem do zdjęć Verity w pieluszkach i

westchnęła na widok swojego młodego męża, wyprężonego jak struna i
diabelnie przystojnego w mundurze Królewskiej Gwardii Konnej. Wróciła
pamięcią do czasów, kiedy spędzali wakacje w posiadłości Joceline...
Verity jeździła na kucyku, jak on się nazywał? A tu mamy Verity z czasów
ostatniego pobytu u Joceline. Powoli opuściła album na kolana. Ostatni
pobyt. Wtedy gdy Michael, biedny Michael, został zamordowany. To już
tyle lat...

Nie było jej wtedy na miejscu. Przyjechała z Verity w piątek, a

następnego ranka coś zmusiło ją do powrotu do Londynu. Ale Verity
chciała zostać, a Joceline nie miała nic przeciwko temu. Tego samego dnia,
w sobotnią noc, włamywacz zamordował Michaela. Jakie to straszne.
Michael miał zaledwie czterdzieści lat, a Damon był jeszcze dzieckiem.
Trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób Joceline wytrzymała to wszystko.
Winnie potrząsnęła głową i wróciła do oglądania fotografii. Oto jej
roześmiana córka, śmieszna buzia z łobuzerskimi brązowymi ślepkami.

8

background image

Ależ był z niej ancymonek. Jednak śmierć Michaela wstrząsnęła nią
głęboko. Choć Joceline zapewniła ją, że Verity leżała bezpiecznie w łóżku,
odgłos strzałów musiał ją przerazić bardziej, niż przypuszczali. Od tamtego
czasu Verity twardo odmawiała odwiedzenia ukochanej do niedawna
przyszywanej cioci.

Winnie westchnęła. Kto odgadnie, jakie demony potrafi wyobrazić

sobie sześciolatka? Może nawet słyszała, że Joceline strzeliła do
uciekającego włamywacza, i stąd jej uraz? Być może nie mogła przeboleć
straty ukochanego wujka Mike’a. No cóż, w każdym razie to już nie wróci.
Kto wie, kto wie, może jeśli Joceline i Verity spotkają się na statku, zdołają
wreszcie zapomnieć o przeszłości?

Miała nadzieję. Bardzo tęskniła za starą przyjaciółką.

Nawet w tłumie Greg był widoczny z daleka. Nie tylko Przez swój

wzrost czy biel munduru, kontrastującą z czarnymi frakami i smokingami.
Emanowała z niego jakaś nieuchwytna aura, określająca go jako człowieka
nawykłego do wydawania rozkazów. Verity zauważyła to natychmiast po
wejściu do wystawnie przystrojonej sali jadalnej. Podeszła do stołu czując,
że nogi lekko się pod nią uginają.

Greg podniósł na nią oczy. Myślał, że przygotował się psychicznie na

jej obecność. Znalazł jej nazwisko na liście pasażerów, którzy mieli jeść z
nim kolację. Ale widok Verity pozbawił go tchu. Wyglądała oszałamiająco.
Jedwabny kaftan opływał jej ciało, podkreślając twarde, wzniesione piersi.
Długie rozcięcia po bokach, sięgające aż do połowy ud, ukazywały
niebotycznie długie nogi. A jej uśmiech, aczkolwiek nieśmiały i pełen
wahania, przyćmiewał migotliwe brylanty w jej włosach.

Greg i czterej pozostali mężczyźni przy stole unieśli się z miejsca na

jej powitanie.

- Pani doktor - odezwał się Greg, udając, że nie zauważa jej

zaskoczenia. - Pozwoli pani, że przedstawię...

Lekko i z wdziękiem dokonał prezentacji. Senator z Kansas i jego

bardzo ambitna żona, słynny włoski tenor i jego czarująca żona,
małżeństwo słynnych astrofizyków, laureatów Nagrody Nobla, oraz
obłędnie bogaty milioner i jego małżonka, licząca sobie najwyżej
szesnaście lat.

Verity skonstatowała z rozczarowaniem, że musi zająć miejsce

pomiędzy włoskim tenorem i senatorem, naprzeciwko Grega. Nagle
srebrne świece i kryształowa czara, w której pływały cudownie piękne lilie
wodne, straciły dla niej cały urok. Były jedynie niepotrzebną zaporą

9

background image

pomiędzy nią i kapitanem.

Poczucie klęski rosło w niej stopniowo. Przez cały wieczór Greg

zachowywał się jak wzorowy gospodarz, nie poświęcając jej ani chwili
więcej niż pozostałym gościom. Włoski tenor opowiedział anegdotę o tym,
jak niegdyś śpiewał w Carmen przed licznym gronem włoskiej arystokracji
i o mały włos nie wpadł do kanału dla orkiestry. Milioner pochwalił się
sześcioma milionami dolarów, które niedawno zarobił na karmie dla psów.
Naukowcy uraczyli ich równie suchą, lecz interesującą dyskusją o różnicy
między białym i błękitnym kwazarem.

Wreszcie Verity podniosła wzrok znad talerza i spotkała się z

wyczekującymi spojrzeniami.

- Zwierzyłem się już państwu, jaką ulgą dla mnie jest mieć na statku

jeszcze jednego lekarza - pospieszył jej na ratunek Greg, w pełni zdając
sobie sprawę z tego, że Verity przespała z otwartymi oczami większą część
rozmowy.

- Na pewno nie może się pani opędzić od pasażerów, którzy gnębią

panią swoimi przypadłościami - dodała żona tenora, patrząc na nią ze
zrozumieniem łagodnymi brązowymi oczami.

Verity miała wrażenie, że głos ugrzązł jej w gardle. Odchrząknęła.
- Właściwie nie jestem lekarzem ogólnym, tylko chirurgiem.
- Naprawdę? W czym się pani specjalizuje? - dociekał senator.
- Pracowałam... Pracuję w szpitalu Johna Radcliffe’a w Oksfordzie.

Robię wszystko, transplantacje serca, bypassy... Ale to raczej
nieszczególny temat na rozmowę przy stole - dodała z uśmiechem.

- Kiedyś byłem operowany w tym szpitalu - powiedział Greg powoli.
- Kto wie, może to właśnie doktor Fox pana pokroiła - pisnęła

nietaktownie nieletnia małżonka milionera.

Wszyscy roześmiali się grzecznie, ale Verity odwróciła wzrok, płonąc

rumieńcem. Nie zauważyła zaskoczonego spojrzenia Grega. Maria
Ferminito przyszła jej na pomoc drugi raz tego wieczoru, opowiadając, jak
kiedyś zabawiała pogawędką pewnego zgrzybiałego kardynała. Uwaga
gości skupiła się na niej, co Verity przyjęła z ulgą. Miała ochotę skopać się
za to, że zrobiła z siebie tak konkursową idiotkę. Czego właściwie się
spodziewała? Że będzie mieć Grega wyłącznie dla siebie? Stolik dla
dwojga?

Po kolacji Włosi i nobliści poszli na Pułapkę na myszy, wystawianą w

teatrze o wpół do jedenastej. Verity wymówiła się bólem głowy i uciekła
do kabiny, zgarbiona i zrezygnowana. Po dziesięciu minutach Greg
przeprosił resztę towarzystwa, mrucząc coś o obowiązkach. Pobiegł za

0

background image

Verity, przeklinając się za własną głupotę.

Verity stała boso, wyjmując spinki z włosów, kiedy usłyszała pukanie.

Na jego widok serce podeszło jej do gardła. Przełknęła ślinę z wysiłkiem,
podnosząc rękę ku szyi.

- Czy mogę wejść na chwilę? - spytał Greg sztywno.
Wyglądał na tak zgnębionego, że omal się nie uśmiechnęła.
- Oczywiście. Wejdź, zanim steward cię zauważy i poskarży

kapitanowi.

Przez chwilę patrzył na nią ze zdziwieniem, a potem uśmiechnął się.

Ale do kabiny wszedł z dużym pośpiechem.

- Tak się to rzuca w oczy? - W kącikach oczu zrobiły mu się

sympatyczne zmarszczki. Miał wrażenie, że znają od zawsze, a
jednocześnie czuł się przy niej, jakby odkrywał coś nowego i bardzo
pięknego. Niebezpieczne połączenie dla kawalera po trzydziestce.

- Zawsze mi się wydawało, że na statku kapitan jest pierwszy po Bogu

- zauważyła przekornie.

- Już nie. - Roześmiał się. - Nawet mnie obowiązują przepisy. Które -

dodał ciszej - zabraniają mi kontaktów z pasażerkami. Pominąwszy
oczywiście obowiązki towarzyskie.

Uśmiech Verity zbladł.
- Rozumiem - powiedziała poważnie. Przychodząc do jej kabiny

ryzykował bardzo wiele. - Czy... coś się stało, kapitanie?

- Chciałem tylko o coś cię zapytać. - Wzruszył bezradnie ramionami -

O coś, co gnębiło mnie przez cały wieczór.

Spojrzał w jej ogromne oczy i poczuł, że krew zaczyna mu krążyć

szybciej, a oddychanie przychodzi mu z coraz większym trudem. Była tak
cholernie piękna, bosa. I, te wielkie oczy pełne bezgranicznej wrażliwości...

- Chodzi mi o szpital. - Urwał i westchnął z desperacją. - Czy to ty

mnie operowałaś?

- Ach, o to chodzi? Owszem.
- Tak?
Przez głowę przemknęła mu wizja sali operacyjnej. I siebie, leżącego

nago na stole. I tej kobiety, biorącej w swoje ręce jego życie. Poczuł
uderzenie fali pożądania, tak silne, że ręce zaczęły mu drżeć. Nagle wydało
mu się, że pomiędzy nimi powietrze aż trzaska od napięcia. Teraz sobie
przypomniał, że przy ich pierwszym spotkaniu spojrzała na jego brzuch, na
miejsce, w którym znajdowała się blizna.

- Verity - wymówił z trudem, pokonując opór zdrętwiałych warg.
Ruszył w jej stronę, a ona spokojnie wtuliła się w jego ramiona i

1

background image

uniosła twarz, oczekując pocałunku. Usłuchał jej niemego żądania. W ich
żyłach rozgorzał ogień. Verity ujęła jego twarz w dłonie, bojąc się, że
mógłby odsunąć się zbyt wcześnie. Nie miał najmniejszego zamiaru robić
czegoś tak głupiego. Jego usta rozchyliły jej wargi. Jęknęła głucho. Serce
biło jej tak szybko, że omal nie wyrwało się z piersi. Przesunęła palcami po
policzku i skroni Grega, by zagłębić Je w jego chłodnych, gęstych włosach.
Skóra głowy zaczęła go palić od jej dotyku. Przygarnął ją bliżej do siebie.
Wydawała się mu taka drobna... A jednak jej ręce były tak zadziwiająco
silne i natarczywe, że uginały się pod nim nogi. Zachwiał się i upadł na
łóżko, pociągając ją za sobą. Nadal trwali w długim pocałunku, tak
zachłannym, że niemal drapieżnym.

Opadł na nią całym ciężarem. Oplotła jego nogi, otwierając się przed

nim. Uniósł powieki; Pożądanie, które Verity dostrzegła w jego spojrzeniu
doprowadziło ją do tego, że chciała krzyczeć ze szczęścia. Jedną ręką
przyciągnęła jego głowę, drugą odsunęła dekolt, obnażając pierś. Przywarł
do niej i natychmiast poczuł drgnięcie jej wszystkich mięśni, jakby poraził
ją prąd. Smakowała słodko i ciepło. Od nieartykułowanego krzyku, który
wydarł się z jej gardła, krew uderzyła mu do głowy i zaczęła pulsować w
lędźwiach.

Zerwał z niej ubranie, by móc całować także i drugą pierś. Przez mgłę

podniecenia dotarło do niego, że coś drapie go w rękę. Naszyjnik,
spoczywający na nagiej skórze, lśnił zielonym ogniem. Widok klejnotu,
wartego fortunę, otrzeźwił go jak kubeł zimnej wody.

- Co ja wyprawiam? - usłyszał swój głos, gniewny i zdesperowany.

Otworzył raptownie oczy.

Czar prysnął. Greg wstał i spojrzał na nią. Jego biała koszula była

rozpięta do połowy. Verity przypomniała sobie niewyraźnie, że to ona mu
ją rozpięła. Kiedy sięgnęła po kaftan, by osłonić swą nagość, w jego oczach
pojawiło się opanowanie.

- Przepraszam - wyszeptał. - Nie mogę...
Widząc jej oczy, zamilkł w pół słowa. Były pełne zrozumienia i

smutku. Niewyobrażalnego smutku. Pokręcił głową. Cofnął się do drzwi,
nie spuszczając z niej wzroku, odwrócił się i wyszedł.

Verity wpatrywała się w sufit, a po jej policzkach płynęły gorące łzy.
W oddalonym o wiele kilometrów małym laboratorium szpitala Johna

Radcliffe’a w Oksfordzie, doktor Gordon Dryer wpatrywał się w osłupieniu
w szczegółowe wyniki badań pewnego specjalisty od AIDS z Wenezueli.
Nie chodziło mu jednak o samą chorobę, lecz o eksperyment, który mógłby
wpłynąć na zmianę leczenia raka krwi na całym świecie. Mieli go tu

2

background image

powtórzyć, dysponując wynikami badań z Wenezueli.

Ale dla Verity będzie już za późno, zdał sobie sprawę ze

zniechęceniem. Gdyby zamierzał czekać. Ale czy zamierzał? Miał dostęp
do wenezuelskiego lekarstwa prawdopodobnie i jako jedyny na całym
świecie. Bez trudu może rozpocząć badania nad nim. Nikt nie zorientuje
się, ile wykorzystał go do eksperymentów, a ile dał Verity. Poczuł, że pot
występuje mu na czoło. Jeśli lekarstwo będzie miało jakieś efekty
uboczne...

Ale Verity... Może zdoła ją uratować?

St Lucia

Greg stał na mostku, napawając się widokiem wyspy. Bliźniacze

szczyty Petit i Gros mierzyły prosto w czyste, słoneczne niebo.

- Uważaj na jachty - uprzedził Jima. - I zawiadom pilota, że na niego

czekamy.

Zajrzał do królestwa Jocka McMannona, by sprawdzić, czy wszystko

jest w porządku. Było. Za godzinę zaczną schodzić się pasażerowie, gotowi
do pierwszego posiłku tego dnia. Zawsze starał się przybić do brzegu na
godzinę przed śniadaniem. Wciskanie ogromnego statku we względnie
mały port mogłoby się okazać zbyt dramatycznym widokiem dla
wrażliwych nerwów pasażerów.

Verity Fox przeglądała bez zainteresowania folder, usiłując wykrzesać

z siebie odrobinę entuzjazmu. Nie mogła odpędzić od siebie wizji Grega,
stojącego nad nią z tym dziwnym wyrazem twarzy. Telefon zadzwonił,
właśnie kiedy zastanawiała się nad wycieczką do leczniczych źródeł w
Soufriere. Podniosła słuchawkę w nadziei, że usłyszy głos Grega, choć
rozum podpowiadał jej, że najprawdopodobniej to matka chce się
dowiedzieć ploteczek ze statku. Ale oba domysły były mylne.

- Verity? Jak tam?
- Gordon? - Głos wiążący się z życiem, które zostawiła za sobą,

otrzeźwił ją gwałtownie.

- Tak, ja. - Nastąpiła długa chwila ciszy, wreszcie Gordon odezwał się

cicho: - Muszę się z tobą zobaczyć. To ważne. Bardzo. Gdzie zatrzymacie
się w następnej kolejności?

- Na... na Martynice. Przecież nie będziesz leciał tylko po to, żeby się

ze mną zobaczyć. O co chodzi?

Gordon odkaszlnął.
- To nie rozmowa na telefon. Będziesz musiała mi zaufać. Gdzie

3

background image

możemy się spotkać?

Nie miała pojęcia. Nigdy dotąd nie była na Martynice.
- Będziesz musiał przyjść na statek. Załatwię ci przepustkę. Nie

będziesz jedyny, bo na ten statek walą tłumy zwiedzających. Chcą z bliska
obejrzeć ten pływający pałac.

Westchnął z ulgą.
- To dobrze. O której przybijecie do brzegu?
Szybko sięgnęła po program dnia i powiadomiła go o wszystkich

szczegółach. Obce, zimne uczucie zaczęło rozpierać się w jej piersi.

- Czy... coś się stało? - spytała nieufnie, niepewna, czy chce usłyszeć

odpowiedź.

- Tak. Coś zupełnie nieoczekiwanego.
- Mam się cieszyć czy martwić? - wyszeptała, nie mogąc złapać tchu.
- Cieszyć. Chyba - mruknął Gordon. - Trudno powiedzieć. Słuchaj,

zacznę się zbierać. Mam tysiąc spraw do załatwienia. Przepraszam, że nie
mówię nic więcej. Wiem, że zostawiam cię w niepewności, ale muszę
uważać.

Pokiwała głową.
- Robisz coś... nieetycznego, tak?
- Powiedzmy, że nie znalazłabyś tego w przysiędze Hipokratesa -

wymamrotał i rozłączył się.

Verity spojrzała tępo na buczącą słuchawkę.
Co tu się dzieje, do cholery?

Anse Chastanet to szara piaszczysta plaża na północy Soufriere,

wyjątkowo lubiana przez miłośników nurkowania. Osadzony w kępie
drzew hotel stanowi malowniczy widok dla wszystkich zażywających
wypoczynku na plaży. Ale tego ranka pewien mieszkaniec hotelu nie
zaszczycił go ani jednym spojrzeniem.

- Do Castries, proszę pana? - spytał z uszanowaniem szofer, otwierając

przed nim drzwi oszałamiającego czarnego jaguara.

Joe King skinął głową i uśmiechnął się krzywo, w sposób nie wróżący

nic dobrego.

- Muszę powitać pewien statek.

Ramona i Damon nie zauważyli czarnego jaguara, nie odstępującego

ich ani na krok, zawsze w pewnym dystansie. Ramona nie odrywała oczu
od okna, podziwiając bujne zarośla hibiskusów, oleandrów i bugenwilli.
Damon zatrzymał wreszcie samochód w zatoce Marigot.

4

background image

- Znam faceta, który ma jacht. Jeśli chcesz, możemy go wynająć na

cały dzień. Popłyniemy do Anse-La-Raye.

- Cudownie - zgodziła się, czując jednak dreszczyk niepewności.
Przyjaciel Damona bez sprzeciwu zgodził się, że nie jest mu potrzebny

do kierowania jachtem, i pół godziny później znaleźli się na pełnym morzu.
Sami ze sobą.

Stojący na wzniesieniu Joe King obserwował jacht przez lornetkę,

skupiając się na blondynce siedzącej na pokładzie. Była piękna. O wiele
bardziej, niż się spodziewał, choć obejrzał wszystkie fotografie, jakie
zdobył dla niego prywatny detektyw.

Ramona zdjęła żółtą jak słonecznik sukienkę, ukazując smukłe

kształtne ciało, osłonięte skromnym białym kostiumem kąpielowym.
Stanowiła zaskakujący kontrast dla mrocznego, potężnego Alexandera.
Para na jachcie wyglądała na tak dobraną, że Joe zacisnął pięści, wbijając
sobie paznokcie w dłoń. Ale nie mógł przestać patrzeć, dopóki się nie
upewni. Później przystąpi do działania.

Dobrze było żeglować z wiatrem dmącym w żagle i słońcem

świecącym prosto w twarz, ale Damon przycumował na pierwszej
kamienistej, pustej wysepce. Ramona czekała na niego. Przez dłuższą
chwilę stał bez ruchu, chłonąc jej widok. Leżała na wielkim granatowym
ręczniku, na tle którego jej skóra wydawała się jeszcze bardziej mleczna
niż zwykle. Długie pasma srebrzystych włosów wiły się wokół jej głowy
jak jedwabna przędza. Poruszyła się lekko, jakby czując na sobie
spojrzenie. Nagle uniosła Powieki, a Damonowi zaparło dech.

- Nigdy nie przyzwyczaję się do twoich oczu - wyznał. - Mają kolor

letniej błyskawicy.

Przełknęła z trudem ślinę.
- Osłonię cię, zanim spalisz się na tym słońcu. - Szybko rozpiął

ogromny czerwony parasol, tak że zakrył ich natychmiast przed oczami
żeglarzy i pilotów turystycznych helikopterów.

Ramona zadrżała lekko, a on ukląkł obok niej i ściągnął koszulę przez

głowę, nie trudząc się rozpinaniem guzików. Serce zabiło jej mocno. Jego
oczy miały kolor roztopionego ołowiu. Zrobiło się jej dziwnie duszno,
zupełnie jakby parasol blokował dostęp powietrza. Wiedziała, że do tego
dojdzie. Wynajął ten jacht, żeby mogli być razem. Wiedziała, wiedziała
wszystko, chyba od pierwszego wieczoru, kiedy poprosił ją do tańca.

Damon powoli pochylił się nad nią, nie odrywając wzroku od jej

twarzy, i dotknął cienkiego materiału stanika, obejmując dłonią pierś.

5

background image

Wyprężyła się zmysłowo jak głaskany kot. Omal nie krzyknęła z rozkoszy.
Poczuł pod palcami drgnięcie twardniejącej brodawki i westchnął,
zaskoczony widokiem oczu Ramony. Były zupełnie srebrne.

Pochylił się i pocałował ją, tonąc w zapachu włosów i słodyczy ust.

Uwielbiał dotykać jej nagie, delikatne ciało... Przyciągnął ją bliżej do siebie
i pocałował jeszcze namiętniej. Potem powiódł powoli palcem wzdłuż
podbródka i szyi, powoli kierując go w stronę troczka kostiumu
kąpielowego. Bez słów, nie odrywając od Ramony oczu, zsunął go z jej
ramienia, obnażając delikatną pierś, jaśniejszą niż reszta zaczynającego już
brązowieć ciała. Pożądanie uderzyło w. niego jak gwałtowny podmuch
gorącego wiatru. Powiódł palcem ku drugiemu ramiączku stanika. Ramona
zadrżała w oczekiwaniu tego, co musiało się wydarzyć. Gdy usta Damona
objęły pulsującą bólem pożądania brodawkę, w ciszy bezludnego zakątka
rozległ się przeciągły zwierzęcy jęk. Dopiero po chwili zrozumiała, że to
ona go wydała. Potem poczuła na sobie jego język, delikatnie muskający
napięte ciało. Drgnęła spazmatycznie; jej nogi rozsunęły się, a pomiędzy
udami poczuła gorącą wilgoć. Szarpnęła niecierpliwie jego szorty,
zsuwając je w dół. Opadł na nią, pomagając jej zdjąć je do końca. Poczuła
na udzie nacisk gorącej, twardej męskości. Jęknęła głośno, a jej
wnętrzności zacisnęły się, jakby przeczuwając bliską inwazję.

- Damonie - szepnęła zdyszanym głosem.
Nie miała pojęcia, że jej ciało potrafi tak reagować. Nie wiedziała, że

może się tak zatracić w pożądaniu, zalewającym ją jak powódź. A ponad
nim unosiła się miłość i czułość, wynosząca ich ponad zwykłą zwierzęcą
żądzę.

Damon cofnął się nieco. Otworzyła oczy, rozczarowana, ale jego

mocne ręce zaczęły ściągać jej figi, odsłaniając pępek i trójkąt
srebrzystozłotych włosów u spojenia ud. Damon zawahał się na moment, a
potem szarpnął niecierpliwie biały skrawek materiału i rzucił go za siebie.
Podniósł jej stopę i złożył na niej pocałunek. Ramona wzdrygnęła się; jej
oddech przyspieszył i zaczął się rwać jak po wyczerpującym biegu. Całe
ciało dygotało pod każdym muśnięciem, jak najczulszy instrument,
reagujący na dotyk mistrza.

Damon, pełen tryumfu i najpokorniejszej radości, pochylił się nad nią,

wtulając usta w czułe miejsce pod kolanem. Jej mięśnie zadrgały
natychmiast spazmatycznie. Uniosła głowę i spojrzała na niego, kiedy
muskał jej skórę lekkimi, krótkimi pocałunkami. Patrzyła szeroko
rozwartymi oczami, jak rozsuwa jej drżące nogi. Pochwyciła jeden
przelotny błysk pociemniałych oczu, zanim schylił głowę i dotknął

6

background image

wargami nabrzmiałej łechtaczki. Zachłysnęła się i zadygotała, unosząc
ponad pokładem wyprężone w łuk ciało. Rozrzuciła szeroko ramiona,
wbiła paznokcie w nagrzane słońcem deski pokładu. Jęknęła głucho, czując
zagłębiający się w nią język. Damon zarzucił sobie jej nogi na ramiona i
uniósł ją niemal z pokładu. Teraz nic nie broniło mu dostępu do jej
obnażonej kobiecości. Zapomniała o wszystkim. Czuła tylko pieszczotę
jego języka. Zobojętniała na wszystko z wyjątkiem tego mężczyzny,
kochającego ją w tak cudowny, niebezpieczny sposób. Modliła się, żeby
nie przestawał. Umrze, jeśli przestanie...

Jego język zagłębił się jeszcze bardziej, tak że wiła się w

niewysłowionych męczarniach rozkoszy. Jedwabiste włosy Ramony
zaczepiały o deski pokładu niczym promienie słońca. Zdławiła w sobie
krzyk ekstazy, jej nogi zadrgały, uderzając lekko w rozgrzane słońcem
plecy kochanka. Drugi orgazm w życiu wstrząsnął nią, pozostawiając
przedsmak wspaniałej, druzgoczącej ekstazy.

Minęła długa chwila, zanim przestało się jej kręcić w głowie. I

natychmiast potem usta Damona znów zaczęły okrywać jej brzuch
pocałunkami, a język wsunął się na chwile do pępka. Szaleńcze pożądanie
zaczęło znowu w niej narastać. Po chwili wrócił do jej piersi, szyi i
wreszcie ust, rozpalając ją do białości. Chwilami miała ochotę błagać go,
by przestał, ale coś silniejszego niż ona domagało się więcej pieszczot,
coraz więcej i coraz gorętszych... Rozsunął jej nogi, a rozpalona żołądź
jego penisa musnęła delikatne wnętrze uda. Sutki Ramony zesztywniały
pod muśnięciem delikatnych włosów na jego piersi. Wiedziała, że za
chwilę wejdzie w nią i jej oczy rozszerzyły się. Chciała go ostrzec,
wytłumaczyć mu wszystko, ale kiedy podniósł głowę i spojrzał na nią,
zrozumiała, że nie ma takiej potrzeby.

Sięgnął po jej rękę i przesunął ją w dół. Zachłysnęła się, czując w dłoni

członek. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie była w stanie.

- Nie ma się czego bać - wyszeptał ochryple głosem drgającym od

wstrzymywanej namiętności. - To narzędzie rozkoszy.

- Kochaj mnie - powiedziała wreszcie, wstrząśnięta i podniecona

brzmieniem własnego głosu.

Damon przełknął głośno ślinę. Wiedział, że Ramona jest gotowa. Bez

słowa chwycił jej dłonie i rozkrzyżował je na pokładzie. Przygnieciona
jego ciężarem, zadygotała i lekko uniosła biodra. I nagle znalazł się w niej.

Nic nie przygotowało ją na doznanie, które eksplodowało w jej ciele.

Wypełnił ją sobą bez reszty, ale po pierwszym przeszywającym bólu czuła

7

background image

już tylko wszechogarniającą rozkosz. Z każdą chwilą wznosili się wyżej, za
każdym pchnięciem wnikał w nią głębiej, aż wreszcie wydało jej się, że
wypełnia ją bez reszty, że stopili się w jedno ciało, grożące w każdej chwili
eksplozją. Nie zdawała sobie sprawy, że wbija mu paznokcie w plecy i że
drobne ukłucia budzą w nim jeszcze większą żądzę. Otaczała go tak ciasno,
że czuł się jak zwierzę, schwytane w pułapkę i pragnące pozostać w niej na
zawsze. Zacisnął zęby, usiłując odwlec moment spełnienia. Palce Ramony
wpiły mu się w ramiona w nieopanowanej ekstazie, a ku niebu wzbił się jej
dziki krzyk rozkoszy. Pogański. Wspaniały. Niebezpieczny.

Jak samo życie.

Jeff Doyle z białą sportową torbą, wsiadł do windy jadącej na pokład

rekreacyjny i ruszył niedbałym krokiem na werandę, prowadzącą do sali do
squasha, teraz pustej. Powoli zmierzał do męskiej szatni, nieustannie
zerkając na boki. Tym razem wybrał odpowiednią porę. Nigdzie ani żywej
duszy. Szybko podszedł do ostatniego rządku szafek i spojrzał na klucz,
który nabył specjalnie na tę okazję. Z boku widać było cztery liczby - szyfr
otwierający pewną konkretna szafkę. Jeff uchylił jej drzwiczki i zerknął do
środka. Poręcz z czterema wieszakami i dwie półki. Wbudowany komplet
do golenia zawierał dwie maszynki (tradycyjną i elektryczną) oraz małą
kolekcję francuskich męskich wód po goleniu. Wisiały tu też trzy ręczniki,
duże i puszyste. Poza tym zobaczył dwie kostki drogiego mydła, szampon i
dezodorant.

Jeff uśmiechnął się szeroko na widok zamkniętego pudełka stojącego

na samym dnie szafki. Wewnątrz było zupełnie puste. Stłumił uśmieszek
tryumfu. Cóż za urocze spotkanie. Szybko otworzył torbę i wyjął z niej
rakietę do squasha oraz ręcznik. Spod nich ukazało się niepozorne czarne
pudełeczko bez zamków, wykonane z jakiegoś metalu. Jeff włożył je
ostrożnie do skrzynki na buty, którą znalazł w szafce. Westchnął z ulgą,
widząc, że się w nim mieści. Wyjął z powrotem pudełko i włożył je
ostrożnie do torby.

Opuścił szatnię, po czym wyszedł na świeże powietrze. Był pewien, że

nikt go nie zauważył, ale ostrożności nigdy za wiele. Dopiero kiedy zyskał
już niezłomną pewność, że nikt go nie widzi, pozwolił sobie spojrzeć na
mostek, ucząc się na pamięć jego topografii. Powoli ruszył wzdłuż barierki,
licząc kroki. Dotarł do wejścia na kryte boiska i ruszył w stronę szatni, nie
przestając liczyć.

Szatnia nadal była pusta, ale Jeff odczekał chwilę, nasłuchując

8

background image

najlżejszego hałasu. Kiedy wreszcie uznał, że w pomieszczeniu nie ma
nikogo oprócz niego, spojrzał w sufit i znowu zaczął liczyć. Wreszcie
nabrał całkowitej pewności, że stoi dokładnie pod mostkiem. Wyjął mały
notes i spojrzał na plan, który dostał od Joe Kinga w St Lucia. Miał
nadzieję, że jest dokładny. Cofając się i idąc naprzód, z jednym okiem
utkwionym w mapce, a drugim zerkającym na szatnię, wybrał wreszcie
szafkę umiejscowioną najbardziej bezpośrednio pod mostkiem oraz
aparaturą, o którą mu chodziło. Zapisał jej numer, uśmiechając się.
Trzynastka, tradycyjnie uważana za symbol pecha. Dzięki temu czuł się
jeszcze pewniej. Numerologia jest bardzo istotna.

Rozegrał jedną rundę squasha, na wypadek gdyby zauważył g° Jakiś

instruktor. W pracy takiej jak ta liczy się każdy szczegół. Nigdy dosyć
ostrożności.

Miał opuścić korty, kiedy zauważył zmierzającą ku nim Ramonę King.

Jaskrawe słońce zmieniło jej włosy w płynne srebro, na widok którego
nagle zabrakło mu tchu. Dotąd nie widział jej z tak bliska. Mijając go
rzuciła mu przelotne spojrzenie. Jeszcze nigdy nie widział oczu tak
jasnych, że niemal srebrnych. To nie mogą być zwykłe oczy... Zadrżał, bo
coś mu się nagle przypomniało. Pamiętał z mitologii, że kobiety o takich
oczach mogą reprezentować sobą wszystko, od wiedźmy po wysłanniczkę
Nemezis, bogini zemsty. Nagle poczuł strach. To nie przypadek, że kobieta
o takich oczach jest kochanką jego wroga. To chyba ostrzeżenie, pomyślał
usiłując otrząsnąć się z niepokoju. Wrócił do swojej kabiny. Kiedy nalewał
sobie drinka, udało mu się niemal zapomnieć o tym spotkaniu. Niemal.

Greg wkroczył do księgowości i omal nie zderzył się z młodym

oficerem. Młodzieniec, zarumieniony i zdenerwowany, zasalutował
służbiście. Greg skinął mu głową z rozbawieniem i odstąpił na bok.
Ochmistrz uśmiechnął się do niego od biurka.

- Przestań obtańcowywać kapitana, Jimmy, i zajmij się przepustką dla

gościa doktor Fox - mruknął upychając do teczki dokumenty i zatrzaskując
szufladę. - Tutaj wszystko w porządku, kapitanie. Szuka pan kogoś na
dzisiejsze przyjęcie?

Greg zdobył się na uśmiech, ale nie zmienił oficjalnego wyrazu

twarzy.

- Nie lubię takich przyjęć - oznajmił sucho i zajął się własną pracą.
Nie mógł się jakoś skoncentrować. Verity miała absolutne prawo

przyjmować na pokładzie swojego chłopca. To nie jego interes. Sięgnął po
dziennik i zażądał wyjaśnienia za każde niedociągnięcie. Dokładnego i
wyczerpującego.

9

background image

Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, ochmistrz rzucił się do

telefonu, by uprzedzić wszystkich, że kapitan wstąpił na wojenną ścieżkę.
Jock sprawdził w maszynowni swoje ukochane urządzenia. Zanim Greg
dotarł do jego królestwa, zdążył już zwymyślać jednego ze swoich ludzi za
to, że nie ma białego munduru. Biały mundur to absolutna konieczność w
maszynowni.

Ale Jack nie musiał się martwić. Wściekły grymas na twarzy kapitana

nie miał nic wspólnego ze statkiem, jego funkcjonowaniem czy załogą.

Joceline Alexander czuła pewne zaniepokojenie. Damon zaprosił ją na

lunch w swojej kabinie, by zapoznać ją z kimś wyjątkowym. To dziwne,
ale czuła się podekscytowana. Ten „ktoś” to na pewno kobieta. Choć
Damon miał już za sobą parę związków, wśród jego dziewczyn nie było
dotąd nikogo „wyjątkowego”. Do tej pory nie poznawał żadnej z nich z
matką. A Joceline nie była pewna, czy potrafi to znieść. Jakby miała za
mało zmartwień! Czy powinna powiedzieć Damonowi o ojcu? Kiedy
zjawiła się na statku, postanowiła, że to zrobi. Joe King mógł imać się
brzydkich sztuczek, więc Damon powinien być uzbrojony najlepiej, jak
można. Ale skoro zamierzał jej przedstawić kobietę swojego życia, czy ma
prawo niszczyć jego szczęście? Uznała, że nie. Przynajmniej nie w tej
chwili. Tamta noc miała miejsce tak wiele lat temu...

Było upalne lato, więc wielkie weneckie okno stało otworem,

wpuszczając do pokoju chłodny wiaterek. Mała Verity Fox leżała już w
łóżeczku, otulona kołderką. Joceline również przebrała się do snu w
szyfonową piżamę i takąż narzutkę. Zbliżała się północ, a Michael nadal
nie wrócił do domu. Wreszcie przed domem rozległ się pomruk silnika, a
światła omiotły rosnące przed domem krzaki rododendronu. Joceline
wstała z westchnieniem ulgi i podeszła do otwartego okna wychodzącego
na garaż. Wielki rolls-roys stał krzywo na parkingu.

Joceline uniosła brwi. Michael zawsze jeździł precyzyjnie i spokojnie.

Nagle jej mąż wypadł niemal z samochodu, pozbierał się z ziemi i
pomaszerował przed siebie, zostawiając drzwi rolls-royce’a otwarte na
oścież. Był pijany! Joceline przyglądała mu się przez chwilę. To także do
niego niepodobne. Wycofała się do wnętrza pokoju, odwróciła się i
spojrzała wprost w twarz męża.

Był tak wściekły, że niemal go nie poznała.
- Michael? - szepnęła i cofnęła się o krok.
Na jego twarzy pojawił się szyderczy grymas. Joceline jeszcze nigdy

0

background image

nie widziała swojego spokojnego, dobrodusznego męża w takim stanie.
Poczuła dreszcz strachu, pełznący jej wolno po plecach.

- Jesteś pijany - dodała, usiłując nadać swojemu głosowi spokój i

opanowanie.

- Pijany! - ryknął tak głośno, że obudził dziewczynkę śpiącą na górze.

Mała natychmiast wyskoczyła z łóżeczka i wybiegła na korytarz wołając,
że chce do mamusi. I do cioci Joceline.

Joceline zaczęła wolniutko wycofywać, byle dalej od męża.
- Ciszej, Michael, na litość... - syknęła ciesząc się, że Damon wyjechał

na dwutygodniową szkolną wycieczkę. Tak ubóstwiał ojca. Gdyby
zobaczył go w takim stanie... no cóż, dwunastoletniemu chłopcu nie
wyszłoby to na zdrowie.

- Ciszej? - zaszydził, sięgając ku niej i wpadając na stół. Szklany

wazon Laliquen’a spadł na podłogę i rozbił się na tysiąc kawałków.

Hałas wydał się Verity głośny jak wystrzał z armaty otworzyła drzwi,

zaciekawiona odgłosem tłuczonego szkła. Kiedy ona coś tłukła, matka
zwykle się gniewała. Ale raz, kiedy stłukła „paskudztwo, które dostali od
Mabel w prezencie ślubnym”, na deser dostała lody.

Verity podpełzła do balustradki i spojrzała w dół. Jeśli ktoś ma

kłopoty, może będzie mogła mu pomóc.

- Michael, co w ciebie wstąpiło? - Był to głos cioci Joceline.
Czy wujek Mike już wrócił? Verity wstała, zamierzając zbiec na dół,

po czym zawahała się. Przez otwarte drzwi salonu widziała wujka Mike’a.
Chwiał się i wyglądał... tak jakoś śmiesznie. Usiadła na najwyższym
schodku i spojrzała w dół pomiędzy kolumienkami balustrady. Coś jej
mówiło, że nie powinna schodzić. Nie teraz, kiedy wujek ma taką dziwną
twarz, całą wykrzywioną.

Joceline stała, oparta o biurko. Nie miała pojęcia, co zrobić. Oczy jej

męża przybrały zupełnie dzikie spojrzenie. Przełknęła ślinę z wysiłkiem.

- Co się stało? - wydobyła głos z wyschniętego gardła.
- Co się stało, najdroższa? - syknął. Jego górna warga uniosła się,

obnażając zęby. Wyglądał jak wściekły, warczący pies. Pies, który za
chwilę rzuci się jej do gardła. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe. Ogarnęły ją
mdłości; na skórę wystąpił zimny, lepki pot.

- A cóż by się mogło stać? - ciągnął dalej urągliwie. - Tylko to, że żona

puszcza mi się z człowiekiem, który chce przejąć moją firmę! - wrzasnął
raptownie i zatoczył się, omal się nie przewracając.

Joceline pobladła śmiertelnie.
- O Boże...

1

background image

Roześmiał się szyderczo.
- Bóg nie ma tu nic do rzeczy, ukochana - powiedział bardzo cicho.

Jego apoplektycznie zaczerwieniona twarz nagle pobladła, a oszalałe
spojrzenie otrzeźwiało.

Joceline spojrzała w oczy męża, nagle bardzo ciemne i martwe, i

poczuła paraliżujący lodowaty strach. Zaczęła dygotać.

- Michael, ja...
- Jak długo? - przerwał jej, przygważdżając nieruchomym

spojrzeniem. - Jak długo to trwa? - Jak na kogoś tak pijanego, mówił
zadziwiająco wyraźnie.

Wzdrygnęła się.
- Pozwól mi wytłumaczyć...
Wtedy zaczął się śmiać. Ten upiorny dźwięk przeraził Verity tak, że

się rozpłakała. Zacisnęła małe paluszki na poręczy schodów tak mocno, że
zbielały jak papier.

Joceline spojrzała z rosnącym przerażeniem na męża, zanoszącego się

szaleńczym śmiechem.

- Proszę cię... proszę, ja... - Słowa zamarły jej w gardle.
Michael podniósł z ziemi długi kawałek rozbitego wazonu, długi i

ostry jak nóż. Skaleczył go w dłoń, ale Michael nie zwracał uwagi na
cienką czerwoną strużkę, sączącą się wzdłuż przegubu i wsiąkającą w biały
mankiet.

- Zabiję cię, Joceline - oznajmił cicho. - Wiem, że jestem pijany.

Inaczej nie odważyłbym się na to. Zamierzam wykorzystać fakt, że stałem
się niepoczytalny - wyjaśnił jej z przerażającym spokojem. - Czy on też
tego nie robi? Nie wykorzystuje różnych faktów? - Powoli zbliżył się do
niej z zimnym, krzywym uśmiechem, deformującym jego rysy.

Joceline stała nieruchomo, jak sparaliżowana. Szedł lekko chwiejnym

krokiem, ale w jego oczach płonęło lodowate, przerażająco przytomne
światełko.

- Zabiję cię - powtórzył jeszcze raz, jakby ta jedna myśl zdominowała

wszystkie inne. Obrócił szklane ostrze, mierząc nim prosto w pierś żony.

Nagle do Joceline dotarło z przerażającą jasnością, że za chwilę umrze.

Instynkt samozachowawczy pokonał paraliżujący lęk i przywrócił jej
władzę nad umysłem. Mąż zamierzał ją zamordować. Musiała go
powstrzymać. Potrzebna jej była broń. W biurku, o które się opierała, był
niemiecki luger, pamiątka z wojny. Nie był zarejestrowany. Przypomniała
sobie, że Michael mówił, iż trzyma go, ponieważ w zeszłym roku
okradzione ich sąsiadów i bliskich przyjaciół, Homsby-Pike’ów. Sięgnęła

2

background image

za siebie na ślepo i namacała szufladę, nie odrywając oczu od
nadchodzącego Michaela. Zbliżał się do niej coraz bardziej, wznosząc
odłamek szkła. Światło z korytarza padło na śmiertelnie niebezpieczne
ostrze i zalśniło w nim oślepiająco.

Szarpnęła szufladę i wsunęła do niej pospiesznie rękę, przewracając

gorączkowo papiery i inne drobiazgi. Nic! Otworzyła następną; palce
natrafiły na coś zimnego i śliskiego. W tej samej chwili Michael rzucił się
na nią; jego szeroko otwarte usta zmieniły się w ziejącą czernią dziurę,
zmieniająca jego twarz w potworną maskę. Krzyczał nieludzkim głosem.
Nigdy dotąd nie słyszała nic podobnego. To było jak wrzask samej śmierci,
odbijający się od ścian, wstrząsający całym domem.

Verity straciła go z oczu; przycisnęła obie dłonie do uszu. Nie chciała

słyszeć, jak wujek Mike krzyczy. Nie zdawała sobie sprawy, że wstrzymuje
oddech, dopóki nie wypuściła go z głośnym świstem. Dokładnie w tej
chwili z pokoju dobiegł potężny huk. Verity wycofała się w głąb korytarza,
ale i tak zobaczyła wujka Mike’a. Trzymał się za brzuch, a jego koszula
powoli zaczynała robić się czerwona.

Michael poczuł mętnie, że przewraca się na sofę. Spojrzał na żonę,

podchodzącą do niego na sztywnych nogach. Jej twarz stężała w maskę
przerażenia, dłoń z lugerem zwisała bezwładnie wzdłuż boku. Michael
patrzył na nią przez parę sekund powoli przytomniejącymi oczami, w
których z wolna zaczął pojawiać się strach. Joceline upuściła broń i uniosła
rękę do ust.

- Joceline - wymówił z trudem Michael. Głowa opadła mu do tyłu, a

pierś, wstrząsana spazmatycznym, rwącym się oddechem, znieruchomiała.

Verity podniosła się chwiejnie i wróciła do pokoju. Położyła się i

naciągnęła kołdrę na głowę. Przeleżała tak do rana, aż do przyjazdu matki.

Joceline patrzyła tępo na nieruchome ciało męża. Była jak odrętwiała.

Pomyślała mętnie, że chyba straciła władzę nad kończynami. Potem
drgnęła i podeszła do telefonu. Nogi uginały się pod nią, jakby były z
gumy. Wykręciła numer posterunku policji. Musi ich powiadomić, co
zrobiła. Ale w słuchawce usłyszała głos kochanka, Joe Kinga. Pod-
świadomość spłatała jej figla. Powoli, z trudem poruszając zmartwiałymi
wargami, opowiedziała mu, co się stało.

Joceline otworzyła oczy i spojrzała na swoje odbicie, starsze o

dwadzieścia lat. Miłość i namiętność, które rzuciły ją w tamten romans,
zniknęły bez śladu. Na ich miejsce pojawiło się poczucie winy. Przy
zdrowych zmysłach utrzymała ją tylko jedna myśl: Michael zamierzał ją

3

background image

zabić, to nie ulegało najmniejszej wątpliwości. A mimo to czasami w
najczarniejsze samotne noce zadawała sobie pytanie, czy nie zasługiwała
na śmierć. Powinna pozwolić mu się zabić. Ale wtedy Damon straciłby
matkę, jego ojciec poszedłby pewnie do więzienia, a skandal zniszczyłby
mu życie, zanim w ogóle by się zaczęło na dobre.

Wstała i ruszyła niepewnym krokiem na spotkanie z synem. Od tamtej

nocy nie potrafiła spojrzeć mu w oczy bez poczucia winy. Wiedziała, że
uważa ją za zimną i nieczułą, ale nie mogła mu tego wytłumaczyć. Przez
całe lata utrzymywała wszystko w tajemnicy, dopóki Joe King znowu nie
pojawił się w ich życiu. Jeszcze raz postanowił przejąć linie Alexander.
Kiedyś nie udało mu się z ojcem, ale nie tracił nadziei, że zdoła pokonać
syna. To dlatego wyruszyła w tę podróż. Chciała opowiedzieć Damonowi o
wszystkim. Joe King był współwinny ukrywania przestępstwa. Mógł pójść
do więzienia. Podobnie jak ona. Ale dopóki Damon był bezpieczny, nie
dbała o nic. Dla niego mogła nawet umrzeć. Albo zabić.

Pukając do drzwi była gotowa powitać wybrankę syna w rodzinie.

Swój sekret zabierze do grobu. Przyjmie należną jej karę i nikt nie usłyszy
od niej słowa skargi.

Damon otworzył drzwi i uśmiechnął się na widok matki. Był taki

wysoki i przystojny, i tak podobny do ojca, że serce zatrzepotało w niej na
jego widok.

- Wejdź, mamo.
Joceline spojrzała na kobietę powoli podnoszącą się na jej powitanie.

Nigdy w życiu nie widziała kogoś równie pięknego. Miała na sobie
skromną białą sukienkę, sięgającą jej do połowy łydki, oraz prosty złoty
łańcuszek. Jej włosy, zwinięte w elegancki węzeł, miały niespotykany
odcień najjaśniejszego blondu, jaki kiedykolwiek zdarzyło jej się widzieć.
Podeszła do Joceline z nieco niepewnym uśmiechem, który natychmiast
podbił jej serce. Bez tej nieśmiałości jej obraz mógłby się wydawać zbyt
idealny. Joceline spojrzała W intensywnie błękitne oczy kobiety i
uśmiechnęła się Widząc, że jej syn obejmuje ją opiekuńczo. Wystarczyła
jej chwila, by stwierdzić z całą pewnością, że Damon zakochał się po same
uszy.

Zerknął na matkę i uśmiechnął się. Przez chwilę wydawało się, że lata

chłodu i dystansu nigdy nie istniały. Oto jej jedyny syn przedstawiający jej
kobietę, którą kocha. Poczuła, że gardło ściska się jej ze wzruszenia, a do
oczu napływają łzy. Po tylu latach wszystko wreszcie wróciło do normy.

A potem runęło.
- Przedstawiam ci Ramonę King, mamo. Ramono, to moja matka,

4

background image

Joceline.

I nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, świat Joceline znowu zmienił się w

piekło.

Martynika

Gordon Dryer stanął na lotnisku Lamentin International dokładnie w

chwili, gdy „Alexandria” przycumowała do brzegu. W torbie miał
lekarstwo doktora Annazwala, ukryte w pudełku z cukierkami. Przez
kontrolę celną przebrnął bez problemów i wkrótce potem znalazł się w
taksówce zmierzającej do stolicy wyspy, Fort-de-France.

Słowo „martynika” oznacza wyspę kwiatów, co zupełnie nie dziwiło

Gordona. Było to chyba jedno z najpiękniejszych miejsc na Morzu
Karaibskim, Wszędzie widać było bujną, kipiącą życiem zieleń dzikich i
egzotycznych roślin, uginających się pod ciężarem kwiatów orchidei,
winorośli, anturium oraz setek gatunków hibiskusa. W oddali wznosiła się
potężna ściana tropikalnego lasu.

Dotarłszy na miejsce, zapłacił za kurs, wynagradzając wesołego

taksówkarza dużym napiwkiem, i rozejrzał się po mieście. Wszędzie
rzucały się w oczy francuskie wpływy, co nie budziło jego zdziwienia, jako
że wyspa nadal należała do Francji. Pastelowe budynki i bogato zdobione
żelazne balkony przypominały mu francuską dzielnicę Nowego Orleanu.
Różnica polegała na tym, że Fort-de-France miało bardziej urozmaicony
teren.

Gordon zarzucił dziarsko na ramię plecak, jedyny jego bagaż, i ruszył

przed siebie. Zatrzymał się na chwilę w parku, w którym stał pomnik
cesarzowej Józefiny, zwrócony w stronę zatoki.

W porcie znalazł się pomiędzy wiwatującymi ludźmi, wracającymi z

targu. A widok rzeczywiście zasługiwał na podziw. Potężna i piękna
„Alexandria” stała już przy brzegu i Gordon przyznał, że chciałby być
świadkiem jej majestatycznego wpłynięcia do portu.

Podał swoje nazwisko oficerowi w recepcji; ten znalazł jego nazwisko

na liście gości i wręczył mu biały laminowany identyfikator. Przejrzał
również pobieżnie plecak Gordona, ale pudełko słodyczy nie wzbudziło na
szczęście jego podejrzeń. Już po chwili pozwolono mu wejść na statek.

- Gordonie. - Głos Verity był ciepły i znajomy.
Była tak radosna i pełna życia, jak jeszcze nigdy. W przejrzystych

zielonych spodniach i turkusowym kostiumie kąpielowym wyglądała jak
wycięta z „Vogue’a”. Wiatr rozrzucił jej ciemne, lśniące włosy, a piwne
oczy uśmiechały się z opalonej twarzy.

5

background image

Stojący na wyższym pokładzie Greg Harding przyjrzał się uważnie

młodemu i przystojnemu Gordonowi. Oficjalnie dzień pracy Grega dobiegł
końca, ale to przestało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Nagle cały
dzień stracił dla niego urok. Powlókł się w stronę mostka, ponury jak
chmura gradowa.

Verity zaprowadziła swojego gościa do kabiny, oprowadzając go przy

okazji po napotkanych po drodze pomieszczeniach. Na miejscu nalała mu
dużą szklankę soku ananasowego, świeżego i zimnego, i usiadła
wyczekująco na łóżku.

Gordon postawił między nimi stolik i położył na nim wyniki badań

doktora Annazwala, a także swoje notatki.

- Chyba najpierw powinnaś to przeczytać - powiedział.
Verity była bardzo blada, ale w jej spojrzeniu pojawiły się iskierki.

Podał jej bez słowa wyniki testów na myszach, szczurach i małpach. Kiedy
zapoznała się z nimi, wstrząśnięta i wyczerpana, położyła się na łóżku i
wbiła wzrok w sufit. Gordon przyjrzał się jej i wziął głęboki oddech.

- Musisz się nad tym zastanowić. Bardzo poważnie. Możliwe efekty

uboczne...

- Wiem - mruknęła. - Ale przecież ja umieram. Ty na moim miejscu

nie podjąłbyś ryzyka?

Zapadła długa chwila ciszy.
- A więc zgadzasz się? - odezwał się wreszcie Gordon.
Usiadła i spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak. Chyba tak. Na pewno.
Skinął głową i westchnął głęboko.
- Więc musimy przygotować się do badań. Czy możemy zaufać

tutejszemu lekarzowi?

Skinęła głową ostrożnie.
- Możemy poprosić go o zrobienie badań, ale lepiej nie mówić mu o

leku.

- Może być. Ale na pewno nabierze podejrzeń. Zwłaszcza jeśli lek

zacznie działać.

- Podejrzeń? - Roześmiała się. - Będzie oszołomiony!
Wybuchnęła radosnym śmiechem. Śmiała się, nie mogąc zamilknąć.

Znowu miała szansę! Bardzo niewielką, ale miała ją! Być może - być może
- będzie żyć!

- Och, Gordonie - szepnęła wreszcie z bezmiernym zdumieniem.

Pierwszą osobą, którą zauważyła Verity, kiedy weszła wraz z

6

background image

Gordonem do baru na pokładzie Paw, był Greg Harding. Większość
pasażerów już wyszła i pomieszczenie było niemal puste. Greg podniósł
głowę i spojrzał wprost na nich, a ona cofnęła się bezradnie i obejrzała za
siebie. Nastała chwila niezręcznego milczenia. Wreszcie Verity odetchnęła
głęboko - po co walczyć z przeznaczeniem - i ruszyła przed siebie.
Podeszła prosto do stolika Grega.

- Witam, kapitanie.
Podniósł się z krzesła.
- Witam panią.
- Jeśli przeszkadzamy, proszę...
- Nic podobnego. Może zechcą się państwo przyłączyć? Mam dziś

wolne i czuję się osamotniony. - Ależ ja jestem uprzejmy, pomyślał Greg z
gorzkim grymasem.

- Dziękuję. To doktor Dryer, mój kolega. Gordonie, to kapitan

Harding.

- Od dawna bawi pan na Martynice? - spytał Greg, starając się z całej

siły nie wpatrywać się zanadto w gościa Verity.

Mimo to Gordon zaczął wiercić się niespokojnie pod jego ciężkim

spojrzeniem.

- Nie. Chcę... zwiedzić Karałby - skłamał gładko. - A kiedy

dowiedziałem się, że Verity także tu jest, postanowiłem podrzucić jej część
notatek - oznajmił, starając się w miarę możności trzymać się prawdy. Jeśli
wzrok go nie mylił, między jego starą koleżanką a przystojnym kapitanem
istniało jakieś napięcie. Powietrze między nimi aż iskrzyło.

Greg wyraźnie się rozluźnił.
- A więc to sprawy zawodowe?
Gordon nie miał żadnych wątpliwości.
- Jak najbardziej. Moja dziewczyna wyleguje się w tej chwili nad

basenem i bez wątpienia ma mnie już po dziurki w nosie. Ale wie pan, jacy
są lekarze... A właśnie, niestety, nie mogę zostać. Chyba by mnie zabiła.

Greg rozpromienił się cały. Verity posłała Gordonowi długie,

wymowne spojrzenie. Coś podobnego! Ale on nie zauważył go, zrywając
się pospiesznie z miejsca.

- Do widzenia, kapitanie. Było mi bardzo miło pana poznać. Musi być

pan bardzo dumny, mając taki statek.

Greg uśmiechnął się na myśl, jak na takie stwierdzenie zareagowałby

Damon Alexander.

- Lubię o nim myśleć jak o swojej własności. Tak, jestem z niego

bardzo dumny.

7

background image

Gordon odwrócił się do Verity.
- Skoro i ty, i ja jesteśmy na Karaibach, może znowu gdzieś się

spotkamy? Powiedzmy... na Wyspach Dziewiczych?

Skinęła głową. Musieli razem przeanalizować dane.
- Umowa stoi - powiedziała głośno. Do tego czasu Weźmie już

dziesięć dawek leku. Jeśli będzie wywoływał Jakieś efekty uboczne,
powinny być już zauważalne.

Greg spojrzał na nich czujnie, dostrzegając pomiędzy nimi Jakieś ciche

porozumienie. Zesztywniał, wyczuwając niebezpieczeństwo. Ku jego
uldze, Gordon pożegnał się wesoło i odszedł. Właściwie dlaczego tak się
nim przejmował? Verity była młoda, piękna i mogłaby mieć każdego męż-
czyznę, którego by zechciała. Na razie chciała jego.

Aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jest zakochany.
Verity odwróciła się i zamarła, widząc wyraz jego oczu. Serce zaczęło

jej bić szybciej.

- Chyba powinnam zejść na ląd i obejrzeć wyspę. - Zrobiła krótką

pauzę. - Mówiłeś, że masz wolne?

Spojrzał jej prosto w oczy.
- Owszem.
- Znasz jakieś ciekawe miejsca?
- Mają tu ładne wioski rybackie. Case-Pilote i Bellafontaine. Pastelowe

domki na wzgórzach i kolorowe łodzie. - Mówił urywanymi zdaniami,
jakby nie starczało mu oddechu.

- Brzmi ładnie. Pójdziemy?
Skinął głową bez słowa. Opuścili statek i rozdzielające ich bariery. Na

wyspach byli sobie równi. Oboje zdawali sobie sprawę, jakie będą
konsekwencje tego szaleństwa. Żaden kapitan nie ocali swojej reputacji po
romansie z pasażerką. A „Alexandria” była jego wielką szansą... Ale Verity
stała się dla niego czymś niezbędnym do życia jak powietrze. Wraz z nią
otworzyła się przed nim szansa na inne życie, biegnące równolegle z
karierą: dom, żona, dzieci... Miłość.

Miłość. Przy niej wszystko inne stawało się nieważne. Plany. Ambicja.

Kariera.

Wynajęli samochód i ruszyli w głąb wyspy, z dala omijając popularne

plaże, na których mógłby ich wypatrzyć jakiś dociekliwy pasażer. W St
Piere znaleźli mały hotelik, położony naprzeciw Muzeum Wulkanologii.

Sądziła, że będzie się czuć niezręcznie lub śmiesznie, odwiedzając

hotel na godziny, ale myliła się. Uśmiechnęła się widząc, że Greg wpisał
ich jako państwa Smithów. Roześmiała się cicho, przepełniona szczęściem.

8

background image

Promienny i odprężony, w niczym nie przypominał już bardzo oficjalnego
kapitana „Alexandrii”. Otworzył drzwi do pokoju i odsunął się,
przepuszczając ją przed sobą. Pokój był mały, lecz piękny, a jedną ścianę
zajmowało ogromne łóżko. Podeszła do okna i zaciągnęła kwieciste
zasłony.

Greg zamknął drzwi i oparł się o nie bez słowa. Verity zdjęła przez

głowę prostą żółtą sukienkę. Nie miała stanika, a cieniutkie majteczki
ukazywały ciemny, tajemniczy trójkąt w spojeniu ud.

Była piękna. W jej oczach malowało się tyle bezgranicznej miłości, że

przez chwilę nie mógł oderwać od nich spojrzenia.

Ruszył ku niej przez wytarty orientalny dywan i opadł przed nią na

kolana. Przywarł ustami do jej piersi, przygarniając ją do siebie. Verity
odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Staromodny wentylator nad nimi
chłodził wonne karaibskie powietrze.

Popchnęła go na dywan, nie zwracając uwagi na łóżko. Pospiesznie

rozpięła mu koszulę; pierś Grega była szeroka i muskularna. Pochyliła się
nad nią i ukąsiła brodawkę. Jęknął, czując nieznośne pulsowanie w
lędźwiach. Wspólnymi siłami zdjęli spodnie; szarpali się z nimi
niezgrabnie i żarliwie, szaleni i niecierpliwi. Verity zdarła z siebie figi i
znieruchomiała, kiedy dłonie Grega, delikatne lecz silne, objęły jej
pośladki. Otworzyła szeroko oczy, gdy uniósł ją i opuścił na swoją
wzniesioną męskość. Oboje krzyknęli Jednocześnie; objęła go mocno
kolanami, nie pozwalając Wycofać się z miłosnego uścisku.

Objął ją w talii, a ona zaczęła się poruszać w górę i w dół.

Obserwował, przejęty pokornym podziwem, jak na jej twarz wypływa
rumieniec, a usta otwierają się, by wydać przeciągły jęk. Kiedy uniosła
powieki i spojrzała na niego, jej oczy były ciemniejsze niż nocne niebo.
Zadrżał na widok tej mrocznej głębi.

- Verity - wykrztusił przez zaciśnięte gardło.
Jego potężne ciało zaczęło się poruszać i nagle oboje wydali okrzyk

ekstazy, a świat wokół nich rozprysnął się i zniknął, zmieciony falą
namiętności. Oboje osunęli się bezwładnie na dywan; promień słońca,
sączący się przez dziurkę w zasłonach, migotał na ich ciałach.

- Verity - odezwał się w zamyśleniu, wodząc dłonią po jej plecach.
- Hmmm? - Przesunęła palcem po jego sutku. Czuła się odprężona i

zadowolona. Nie zamierzała wstać już nigdy w życiu.

- To... nie tylko ja? - spytał, wpatrzony w sufit. - To znaczy... Coś nas

łączy, prawda?

Uśmiechnęła się, wtulona w jego pierś. Ta niepewność stopiła jej serce

9

background image

jak wosk.

- Prawda - przyznała cicho.
- To coś poważnego.
I znowu uśmiechnęła się.
- Tak. To coś poważnego.
Jego pierś uniosła się, poruszona głębokim westchnieniem, a wraz z

nią uniosła się jej głowa.

- Małżeństwo, dzieci i wspólna przyszłość. Tak?
Zapadła chwila ciszy. Wydawało mu się, że czas ciągnie się w

nieskończoność. Promień słońca gdzieś zniknął. Greg poczuł zimno,
pełznące powoli ku sercu.

- Verity? - odezwał się znowu, słysząc w swoim głosie nutkę strachu.
Poruszyła się.
- Mhm. Małżeństwo, dzieci i... przyszłość - szepnęła.
- To dobrze. Musimy poczekać do końca rejsu... to znaczy, poczekać z

małżeństwem, a wtedy...

Słuchała jego ożywionego, szczęśliwego głosu, gdy snuł plany na

wspólne życie. Milczała. Co mogła powiedzieć? Że nie wie, czy istnieje dla
niej jakaś przyszłość?

Wczesny ranek wydał się Verity wyjątkowo piękny. Wzięła prysznic i

włożyła bikini. Wyszła śmiało na korytarz, pewna, że nie spotka tu nikogo.
Cudownie było mieć całą „Alexandrię” wyłącznie dla siebie. Zamknąwszy
oczy, mogła sobie wyobrazić, że ona i Greg zostali sami na statku. Wyszła
na pokład, uśmiechając się do tej myśli, i poszła na basen.

Zanurkowała pod wodę. Stojący na statku Jim Goldsmith zauważył

jakiś ruch i podszedł do okna. Zaklął cicho pod nosem. Greg podniósł
głowę i spojrzał na zegarek. Dwie godziny do porannej zmiany. Podszedł
do swojego zastępcy.

- Kłopoty? - spytał.
- Jakaś pasażerka w basenie.
- O której ratownicy zaczynają dzień pracy?
- Za jakąś godzinę.
Greg westchnął.
- Chyba pójdę tam i wytłumaczę jej, że trzeba zachować ostrożność.
- Praca kapitana nie ma końca - zauważył Jim sentencjonalnie.
Greg rzucił mu nieżyczliwe spojrzenie.
Był już w połowie mostka, kiedy rozpoznał wreszcie smukłą,

0

background image

ciemnowłosą postać. Jego serce wykonało dzikie salto.

Zbliżył się do niej powoli, zdając sobie sprawę, że z mostka obserwuje

go para oczu. Ale mimo całej ostrożności na widok uśmiechu Verity serce
podeszło mu do gardła.

- Witam - odezwał się cicho i kucnął nad basenem, odwracając się

plecami do mostka.

- Cześć. Nie spodziewałam się, że jesteś w pobliżu - powiedziała

poważnie. Wiedziała, że muszą zachowywać ostrożność.

Uśmiechnął się do niej z miłością, wdzięczny za zrozumienie.
- Wiem - rzekł. - Drugi cię zauważył. Nie należy pływać w nie

strzeżonym basenie.

Oblała się rumieńcem.
- Przepraszam. Nie pomyślałam. Zwłaszcza że... - Urwała w pół słowa,

zanim zdołała mu wyznać, że bierze nowe lekarstwo. - Jestem najlepszą
pływaczką na świecie. Uwielbiam mieć statek tylko dla siebie.

Delikatnie i śmiało jednocześnie, tak jak to robią tylko ci, którzy od

niedawna są kochankami, opowiedziała mu o swoim marzeniu. Greg
uśmiechnął się.

- Romantyczka z pani, pani doktor. Kto by się spodziewał?
- Ty. Zwłaszcza kiedy dobijemy do Antiguy.
Jego uśmiech zbladł.
- Dziś jestem przez cały dzień na służbie.
Zamarła na chwilę, po czym wzruszyła jednym ramieniem.
- A więc Wyspy Dziewicze. - Zachichotała cicho. - Bardzo

niestosowna nazwa.

Stłumił wybuch śmiechu i podał jej rękę. Bez trudu wyciągnął ją z

basenu.

- Jesteś lekka jak piórko. Powinnaś trochę przytyć.
- Ależ pan nieromantyczny, kapitanie. - Zatrzepotała rzęsami, a on

roześmiał się i natychmiast zamilkł, przypomniawszy sobie o mostku.

Zauważyła jego obawę; pochyliła się, by podnieść ręcznik z pokładu.

Nie chciała, żeby zorientował się, że ją zawiódł. Kochała go i pragnęła
wykrzyczeć to całemu światu.

Ale on nie dał się oszukać. Nie bacząc na wścibskie spojrzenia,

dotknął jej ramienia, błagając bezgłośnie o zrozumienie.

Jej spojrzenie wyrażało taką bezbronność i wrażliwość, że po raz

pierwszy w życiu znienawidził statek, którym płynął.

- To już ostatni raz - szepnął, zaciskając zęby. - Pobierzemy się, jak

tylko przybijemy do Miami.

1

background image

Przez jego wargi przemknął przelotny uśmiech, kiedy przypomniał

sobie, co do niedawna sądził o żonatych kapitanach. Ależ był głupi. Jak
mało wtedy wiedział... Delikatnie musnął palcem jej podbródek.

Skinęła głową i szybko odwróciła się do niego plecami, by nie

dostrzegł jej poczucia winy. Powinna mu powiedzieć, że jest chora.
Powinna mu wszystko wyjaśnić na Martynice. Sięgnęła po ręcznik i
zaczęła energicznie wycierać włosy.

- Przepraszam - szepnęła, mając nadzieję, że materiał i szum morza

zagłuszą jej słowa.

Kiedy wyłoniła się wreszcie zza zasłony ręcznika, jego już nie było.

Zerknęła z udręką na ciemną szybę mostka i wróciła do pokoju.

Rozpuściła w szklance wody maleńką dawkę proszku i wypiła go bez

lęku. Jeśli dzięki temu uda jej się uratować lżycie, z radością poświęci je
Gregowi. Razem będą spędzać święta, razem... A jeśli lek okaże się
nieskuteczny? Wtedy Greg będzie musiał zająć się pogrzebem. Verity Fox,
siedząca w ciepłej i pięknej kabinie na wspaniałym statku, zadrżała,
ogarnięta nagłym zimnem.

Dwa pokłady wyżej, w jednym z największych apartamentów, Joceline

Alexander leżała bez ruchu, wpatrując się w sufit. Przez całą noc nie
zmrużyła nawet oka. Jak mogła spać, skoro jej syn był zakochany w
Ramonie King? Westchnęła i poruszyła się niespokojnie. Co mogła
poradzić? Nic na świecie nie zmusiłoby go do zmiany zdania. Zrozumiała
to od razu. Przez cały czas mówił tylko o niej. Wykładała na Oksfordzie, a
jakże. I, choć nigdy nie powiedział tego wprost, najwyraźniej w świecie
wierzył święcie, że ta cała Ramona King nigdy nie kochała nikogo poza
nim. Jakby to w ogóle mogło być prawdą. Taka piękna kobieta! A jednak
Damon, zazwyczaj tak rozgarnięty, całkiem po prostu wierzył w te
androny.

Jak walczyć z taką kobietą? Odrzuciła z westchnieniem kołdrę i poszła

do łazienki. A może przenosi na nią własne lęki i zdradę? Czy jest
niesprawiedliwa, obciążając córkę błędami ojca?

Włożyła na siebie byle co i powlokła się noga za nogą na spotkanie z

synem i jego dziewczyną. Ramona zauważyła ją i poczuła skurcz żołądka.
Nie powiedziała tego Damonowi, ale miała wrażenie, że Joceline jej nie
lubi. Nawet w tej chwili w jej oczach malował się sprzeciw. Zerknęła
szybko na Damona sprawdzając, czy on też to zauważył, ale wydawał się
całkowicie spokojny. Sięgnęła z westchnieniem po menu i zamówiła
bułeczki. Po paru filiżankach herbaty i grzecznej rozmowie Joceline

2

background image

przeprosiła ich i wyszła. Ramona wbiła żałosny wzrok w filiżankę.

- Nie daj sobie popsuć humoru - odezwał się cicho.
Podniosła na niego wzrok. W bladobłękitnym podkoszulku i luźnych

spodniach wyglądał tak przystojnie, że nie mogła oderwać od niego
wzroku. Znowu obudził się w niej dawny konflikt. Miłość przeciwko
nienawiści. Pożądanie przeciwko zaufaniu. Marzenia przeciwko zdrowemu
rozsądkowi. Czy to się nigdy nie skończy? pomyślała z desperacją. Gdyby
tylko mogła mieć pewność... Co do winy Damona. Co do własnych uczuć.
Co do swoich motywów działania... Przesunął dłonią po włosach i
westchnął.

- Tak do niej przywykłem, że zapomniałem, jak muszą na nią

reagować inni.

- Chyba mnie nie lubi - wyznała odważnie. Spodziewała się, że Damon

zaprzeczy grzecznie.

Ale on uśmiechnął się tylko niewesoło.
- Mnie chyba też nie.
Spojrzała na niego, wstrząśnięta.
- Nie rób takiej przerażonej miny. Moja matka... - Westchnął, po czym

opowiedział jej o swoim samotnym dzieciństwie. O śmierci ojca i
wściekłości na nieznanego włamywacza. O dziwnej reakcji matki.

- Zaczęła się ode mnie odsuwać. Stopniowo i konsekwentnie -

zakończył ze smutkiem.

Bez słowa ujęła jego dłoń. Spojrzał na nią z miłością, a ona poczuła się

nagle potwornie winna. Czasami była pewna, że kocha go tak samo, jak on
ją, a w chwilę później śledziła podejrzliwie każdy jego ruch. Teraz on
otwierał przed nią serce, a ona jednocześnie współczuła mu i uginała się
pod brzemieniem wyrzutów sumienia.

- Nigdy nie udało mi się jej do siebie przekonać. - Pokręcił głową. -

Podejrzewałem nawet, że wini mnie w jakiś sposób za śmierć ojca.
Wreszcie dałem spokój i przestałem się starać.

- Żałoba objawia się na różne sposoby - powiedziała cicho Ramona. -

Może odepchnęła cię tak daleko, że teraz nie wie, jak do ciebie wrócić?

Spojrzał na nią ze ściśniętym gardłem. Mógłby jej powierzyć każdą

tajemnicę i wiedziałby, że jest u niej bezpieczna. Rozumiała wszystko jak
nikt na świecie. Patrząc w jej łagodne, smutne oczy poczuł zalewające go
ciepło.

- Kocham cię - powiedział cicho.
Odetchnęła głęboko.
- I ja ciebie - wyznała. Żałowała z całego serca, że to prawda.

3

background image

Nagle zdał sobie sprawę, że w restauracji zostali tylko oni dwoje.

Podniósł się z niewyraźnym uśmiechem.

- Chodźmy. Na temat mojego smutnego dzieciństwa moglibyśmy

rozmawiać tu przez cały dzień. W końcu oboje zaczęlibyśmy ryczeć w
serwetki.

Uśmiechnęła się z ulgą. Wreszcie opuścili niebezpieczne rejony.
Poszła za nim do jego kabiny. Kiedy znaleźli się w środku, zamknął

drzwi i przez chwilę patrzył na nią bez słowa. Miała wrażenie, że wzrok
Damona parzy jej ciało.

Patrzyła z bijącym sercem, jak zdejmuje podkoszulek. Jego włosy

rozwichrzyły się dziko. Gardło wyschło jej na popiół, kiedy podszedł do
niej boso - powoli, bardzo powoli, nie odrywając od niej spojrzenia,
pętającego ją jak okowy. Podniósł ją drżącą z niecierpliwości i zaniósł do
łóżka. Opadł na nią delikatnie i przesunął delikatnymi, lecz władczymi
dłońmi po piersi. Z jej ust wyrwało się najcichsze z westchnień, gdy ujął
twardniejącą brodawkę w palce i potarł ją delikatnie. I już po chwili
zatracili się zupełnie. Ich ciała poruszały się jak w tańcu. Nagle Ramona
krzyknęła, wstrząśnięta nagłym orgazmem i poczuła, że świat znika z jej
pola widzenia. Nie obchodziło jej to. Ocknęła się, kiedy ciężkie ciało
Damona legło na niej bezwładnie.

Przez długą chwilę z roztargnieniem gładziła jego głowę, przesuwając

między palcami chłodne i sprężyste włosy.

Nagle Damon wstał i przyjrzał się jej uważnie. Bez słowa podszedł do

biurka i otworzył górną szufladę. Obserwowała go, unosząc brew. Wrócił
do niej z pudełkiem z nadrukiem pokładowego sklepu jubilerskiego,
będącego jedną z filii słynnej na całym świecie firmy.

Serce zamarło w niej na chwilę, a potem zaczęło bić ze zdwojoną

szybkością. Zanim zdążył się odezwać, zanim otworzył puzderko, nie miała
już wątpliwości, co w nim jest.

- Kiedy tylko to zobaczyłem wiedziałem, że to coś specjalnie dla

ciebie.

Klęknął przy niej, ostrożnie odsuwając na bok jej nogi. Na jego klatce

piersiowej i ramionach połyskiwały kropelki potu. Nagość nie krępowała
go wcale. Ramona zorientowała się, że cała drży. Damon uniósł wieczko
pudełka, nie odrywając od niej wzroku.

- Wyjdziesz za mnie?
Myślał, że zadając to pytanie będzie czuł odrobinę strachu. Albo

niepewności. Ale nie wahał się. Jeszcze nigdy nie był niczego tak pewien.

Spojrzała na pudełko, nie mogąc znieść jego spojrzenia, i westchnęła z

4

background image

zachwytu. Pierścionek różnił się bardzo od tradycyjnych; owalne oczko
było obrzeżone srebrzystobiała obwódką brylancików, duży kamień miał
barwę bardzo jasnego, lecz najintensywniejszego błękitu, jaki zdarzyło jej
się widzieć.

- To szafir z Cejlonu - wyjaśnił. - Wziąłem go, ponieważ...
Wyjął klejnot z kremowego aksamitu i przyłożył go Ramonie do

policzka.

- Otóż to. - Westchnął z satysfakcją. - Ma dokładnie taki sam kolor, jak

twoje oczy.

Nadal milczała. Ujął jej dłoń. Chwila ciągnęła się w nieskończoność.

Nigdy dotąd Ramona nie zdawała się na instynkt, ale kiedy spojrzała na ich
złączone ręce, zobaczyła, że jej palce unoszą się jakby pod wpływem
czarów. Spod spuszczonych rzęs dostrzegła błysk szczęścia w oczach
Damona; jej serce zamarło, nie mogąc objąć nagłej fali radości, która
ogarnęła ją i pochłonęła. Chwileczkę, nie wolno jej do tego dopuścić. Jak
mogła mu pozwolić, żeby włożył ten pierścionek na jej palec? Ale on
właśnie to zrobił i nie zrobiła nic, żeby go powstrzymać. Pierścionek wydał
jej się zimny, ciężki i obcy. A jednak zabrakło jej sił, by go zdjąć.

Spojrzała na Damona, próbując coś mu powiedzieć, ale on zaczął ją

całować i znowu wróciła ciągle obecna namiętność, odbierając jej głos,
rozsądek, pamięć...

Joceline szła korytarzem, z trudem poruszając zdrętwiałymi nogami,

jakby brnęła przez głęboką wodę. Ani Ramona King, ani jej syn nie
powiadomili jej o niczym, ale przy obiedzie zauważyła pierścionek na
serdecznym palcu dziewczyny. Rzucał oślepiające blaski przy każdym jej
ruchu. Piękny błękitny kamień wydawał się szydzić z Joceline. Ale gdyby
się zaręczyli, Damon chyba by ją uprzedził?

Nie podobało jej się to. Wszystko działo się zbyt szybko. Córka Joe

Kinga, która pojawia się akurat na tym statku i owija sobie jej syna wokół
palca - to nie może być zbieg okoliczności. A jeśli złamie mu serce...
Joceline zacisnęła pięści. Jeśli ta kobieta skrzywdzi jej syna... Chyba by ją
zabiła.

John spojrzał na Verity wchodzącą do jego gabinetu i uśmiechnął się

szeroko, próbując zamaskować troskę.

- Proszę, kogo tu mamy! Jak się czujesz? Nie kręciło ci się w głowie?
Potrząsnęła głową.
- Już nie. Przyszłam, bo mam się spotkać na Wyspach Dziewiczych z

5

background image

przyjacielem. To specjalista od chorób krwi. Chce mnie zbadać. Czy może
pan zrobić analizę mojej krwi?

- Jasne, czemu nie. Mamy tu nieźle wyposażone laboratorium.
Uśmiechnęła się z pewną goryczą. Ciekawe, jaką zrobi minę, kiedy

otrzyma wyniki. Rodzaj leku gwarantował szybkie i wyraźne zmiany. Na
dobre lub złe...

Jeff wykręcił numer swojego szefa, marszcząc czoło z niepokojem.

Kiedy Joe King podniósł słuchawkę, rzucił zwięźle:

- Zaręczyła się.
Joe King, mieszkający teraz w jednym z najlepszych hoteli Antiguy,

poderwał się jak oparzony.

- Ramona?
- Przed chwilą widziałem ją w jadalni. Na lewej ręce miała

pierścionek, a ćwierkali ze sobą jak...

- Ona i Damon Alexander?
- No chyba. Myślałem, że skontaktował się pan z nią na Martynice -

powiedział Joe głosem wypranym z wszelkiego wyrazu.

- Nie zdążyłem - rzucił Joe wściekle, zastanawiając się gorączkowo.
Jeff uśmiechnął się pod nosem. Stary się zagotował.
- Co mam teraz zrobić z tymi zaręczynami?
- O to niech cię głowa nie boli. Już ja się nimi zajmę.
Połączenie zostało raptownie przerwane. Jeff odłożył powoli

słuchawkę. Pokręcił głową. Kiepska sprawa. Bardzo kiepska.

Joe King trzasnął słuchawką o widełki i natychmiast wybrał następny

numer. Tym razem londyński.

- Wejdź do firmy Treadstone’a. Powiedz jego szefowi, że na niczym

nie ucierpi. Nie będę żądał zwrotu pieniędzy. Może o tym poinformować
Ramonę King. Co? Nie twój interes. Rób, co mówię.

Odłożył słuchawkę z rozmachem. Minie wiele czasu, zanim uda się

mu powściągnąć wściekłość. Ale wkrótce jego wargi wykrzywiły się w
uśmiechu. Wszystko wróciło do normy. A jutro, kiedy spotka się ze swoją
marnotrawną córką, będzie jeszcze lepiej.

Dni chwały Damona Alexandera były policzone.

Antigua

Chyba zdołamy coś wybrać spomiędzy tych marnych stu

sześćdziesięciu pięciu plaż, hm? - zagadnął Damon Alexander, zerkając na
wypchaną torbę plażową Ramony, kiedy zmierzali do czekającej już na

6

background image

nich taksówki.

Dziewczyna poczuła jego dłoń, zamykającą się na jej palcach, i

spojrzała w dół, na migoczący cejloński szafir. Taksówka ruszyła szybko
przez ulice St John, stolicy, gdzie mieszkała połowa ludności wyspy.

- Nigdy się mi to nie znudzi - szepnęła Ramona, oglądając przez okno.

- Każda wyspa jest zupełnie inna. Każda ma w sobie coś wyjątkowego.

Uśmiechnął się pod nosem.
- Chyba wiem, co masz na myśli.
- Dokąd? - spytał kierowca leniwie.
- Na najlepszą plażę, jaką tu macie - zadysponował Damon.
- Plaża z widokiem, tak? W zatoce Carlisle, człowieku, jest taka plaża,

z której widać cały Atlantyk i jeszcze trochę.

Damon uśmiechnął się znowu.
- Myśleliśmy o czymś bardziej...
W oczach kierowcy zamigotało wesołe światełko.
- No tak. Tacy młodzi... Chcecie się pogimnastykować, tak? -

Obdarzył ich szerokim uśmiechem. To, że byli kochankami, rzucało się w
oczy na kilometr. - W Zatoce Księżycowej mamy prawie pół kilometra
plaży, bardzo dobrej do nurkowania i innych takich wyczynów, rozumiecie.

Ramona słuchała ich jednym uchem, pochłonięta własnymi sprawami.

Ucieszyło ją, że Damon zgodził się zachować zaręczyny w tajemnicy -
przynajmniej na czas rejsu. Początkowo zamierzał wydać wielkie przyjęcie
i obwieścić wszystkim radosną nowinę. Na samą myśl o tym kurczyła się
sobie. To by było takie... nieodwracalne.

- Bardzo śmieszne - mruknął Damon. - To miała być wyspa plaż. Nie

ma tu jakiejś, która by była ładna, spokojna na uboczu?

Śniada, roześmiana twarz szofera spoważniała.
- Jest, człowieku. Jest mnóstwo. Na przykład w Johnson’s Point, na

południowo-zachodnim wybrzeżu. Zwykle nie ma niej nikogo.

- I dobrze.
- Albo w zatoce Lignumvitae, na skraju słonych bagien. Nie widuje się

tam wielu ludzi.

- Bagno sobie chyba darujemy, piękne dzięki. - Damon nie przestawał

się uśmiechać. Był tak szczęśliwy, że mógł znieść nawet tę rozmowę z
taksówkarzem.

Kierowca spojrzał w lusterko i uniósł brwi. Wielki czarny samochód

nie odstępował ich ani na krok. Jechał za nimi od samego miasta. No cóż.
Ostatnio pojawiło się wiele drogich samochodów. Wielu bogatych
turystów.

7

background image

Ramona straciła większą część ich rozmowy. Dopiero kiedy taksówka

zatrzymała się pod kępą palm, zdała sobie sprawę, że znaleźli się na
spokojnej, niezbyt zaludnionej plaży. Mgliście przypomniała sobie, że
mijali jakąś zaniedbaną, zdziczałą plantację trzciny cukrowej. Wysiadła z
samochodu. Upał uderzył w nią gwałtowną falą. Zewsząd słychać było
krzyk mew. Damon zapłacił taksówkarzowi prosząc, żeby przyjechał po
nich w południe. Po hojnym napiwku kierowca zgodził się nad wyraz
ochoczo. Ramona obserwowała ich bez słowa. Damon wyciągnął do niej
rękę, a jej nie pozostało nic innego, jak ją przyjąć. Przyciągnął ją i
pocałował, a ona poddała mu się z wdzięcznością, że niczego od niej nie
wymaga.

Taksówka minęła wspaniały czarny samochód, zaparkowany w

zatoczce w pobliżu plaży. Kierowca zauważył lornetkę, wystawioną przez
uchylone okno. Zmarszczył czoło z namysłem; a jeśli kobitka była
mężatką? I czy wiedziała, że mąż za nimi jedzie? Uśmiechnął się z lekkim
smutkiem. No tak. Takie jest życie.

Verity Fox rozejrzała się. Przewodnik informował ją, że w porcie, w

którym się znajdowali, Horatio Nelson zebrał swoją flotę, przygotowując
się do walki z odwiecznym wrogiem, Francją.

Wolałaby mieć przy sobie Grega, z którym mogłaby dzielić nastrój tej

chwili. Wszystko jest dwa razy lepsze, kiedy ma się przy sobie kogoś, kogo
się kocha. Postanowiła wstąpić gdzieś na szklaneczkę zimnego soku i
właśnie skierowała się w stronę przepięknie odnowionego hotelu, kiedy
nagle poczuła uderzenie fali gorąca. Przełknęła ślinę; w gardle zabrakło jej
śliny. Czuła, że temperatura jej ciała podnosi się gwałtownie jak słupek
rtęci. Rozejrzała się w poszukiwaniu wolnej ławki i powlokła się w jej
kierunku. Jej mięśnie napięły się i zesztywniały. Osunęła się na siedzenie.
Wszystko ją paliło: twarz, ręce, ramiona, nogi. Ale nie czuła bólu.
Powietrza. Powietrza. Wiedziała, że przede wszystkim musi uspokoić
oddech. Ostrożnie spuściła głowę, kładąc ją sobie niemal na kolanach, by
nie stracić przytomności. Zaczęła oddychać miarowo, niemal jak rodząca
kobieta. Powoli serce uspokoiło się, a temperatura zaczęła spadać.
Wyprostowała się ostrożnie. Spojrzała na zegarek, zapamiętując godzinę.
Prowadziła bardzo dokładne notatki, opisując ilość i czas przyjmowania
leku. Do tej pory nie wystąpiły jednak żadne objawy.

Właściwie nie ma się czym martwić. Każdy silny specyfik wywołuje

efekty uboczne. A to uderzenie gorąca nie było wcale takie straszne.
Przynajmniej tak sobie mówiła. Ale kiedy odzyskała normalne

8

background image

samopoczucie, natychmiast wsiadła do taksówki i kazała się zawieźć na
statek. Straciła ochotę na zwiedzanie wyspy. Chciała być w pobliżu
ukochanego mężczyzny, bez względu na to, czy uda jej się z nim
porozmawiać.

Czarny samochód jechał za nimi także w drodze powrotnej z plaży.

Francis - kierowca - zastanowił się, czy nie Zrzędzić swoich pasażerów.
Potem westchnął. Nie powinno go obchodzić, kto śledzi tę piękną, bogatą
parę. Płacą mu za to, żeby prowadził samochód, to wszystko. Lepiej się nie
mieszać.

Nie wrócili do St John. Kazali się zawieźć do Falmouth przez Wzgórze

Mnicha i Fort George.

Falmouth położone było o kilometr od przepięknej zatoki, otoczonej

starymi plantacjami trzciny cukrowej. Francis wysadził ich i zauważył
znaną już sobie czarną limuzynę, zaparkowaną o trzy samochody dalej.
Westchnął ciężko i przyjął pieniądze od swojego pasażera. Nie było mu z
tym najlepiej.

Ramona i Damon ruszyli powoli chodnikiem, podziwiając kolonialną

zabudowę małego, starego miasteczka.

- Jestem głodny - odezwał się Damon. - Mówię również o jedzeniu.
Roześmiał się, a ona oblała się rumieńcem i trzepnęła go żartobliwie.

Usiedli w małej kafejce, wyposażonej w zbieraninę najróżniejszych krzeseł
i stolików.

Z pewnej odległości obserwował ich Joe King, nie odrywając od

Ramony oczu wypełnionych podziwem i dumą. Jaka piękna. Jego córka.
Inteligentna. Może trochę niebezpieczna. Ale to jego dziecko.

Skinął głową, uśmiechnął się do własnych myśli i sięgnął po telefon.

Verity dotarła do swojej kabiny i osunęła się z ulgą na łóżko. Teraz,

kiedy znalazła się już w czterech ścianach, poczuła, jak zwala się na nią
ogromne zmęczenie. Żołądek burzył się, a nogi drżały lekko. Nic
nadzwyczajnego. Nie ma się czym martwić.

Sięgnęła po dziennik i zaczęła pisać. Potem zmierzyła sobie

temperaturę oraz tętno i również je zapisała.

Potem mogła już tylko leżeć bez ruchu, czekając, aż poczuje się lepiej.

Czy jest pan Alexander? - zawołał właściciel kafejki.
Damon podniósł zdziwione oczy znad drinka z soku ananasowego i

rumu.

9

background image

- Jak do cholery...? - zaczął, po czym wzruszył ramionami i wszedł do

środka.

Mężczyzna w samochodzie czekał i patrzył.
Damon podniósł słuchawkę.
- Tak?
Jeff Doyle zasłonił słuchawkę złożoną chusteczką.
- Czy pan Damon Alexander?
- Tak. Kto mówi? Jak mnie pan tu znalazł?
- Przykro mi, że niepokoję, ale na statku mamy chyba jakiś problem.

Kapitan Harding kazał mi pana poprosić o natychmiastowy powrót.

Ramona spojrzała w okno na odwróconego plecami Damona. Ta

chwila przerwy sprawiła jej ulgę. Tak łatwo było poddać się jego
uwodzicielskiemu urokowi. Tak łatwo było wpaść w pułapkę miłości bez
zaufania. Szalona przygoda okazała się zbyt cudowna, by miała siły z nią
walczyć. Matka miała rację. Do tej pory życie przepływało obok niej. Teraz
znalazła się nagle z samym środku zawieruchy.

A Keith? Co z nim? W ciepłych promieniach karaibskiego słońca

przeszedł ją zimny dreszcz. Czy Keith oddał za nią życie? Czy zbudowała
sobie swój nowy wspaniały świat na Jego śmierci? Zapomniała o nim,
pochłonięta miłością.

Drzwi stojącego nieopodal samochodu zamknęły się i otworzyły, a na

jej stolik padł jakiś cień. Spojrzała pod słońce na czyjąś zwalistą postać.
Osłoniła oczy dłonią. Mężczyzna poruszył się i usiadł na krześle, które
przed chwilą opuścił Damon. Ramona, która zamierzała zwrócić mu
uwagę, że miejsce jest już zajęte, zastygła z otwartymi ustami. Rozpoznała
człowieka, którego dotychczas znała tylko z fotografii w gazetach. Joe
King. Jej ojciec. Rozejrzała się bezradnie, nie wiedząc, co zrobić. W
dzieciństwie tak bardzo jej go brakowało... Matka wytłumaczyła jej, naj-
delikatniej jak potrafiła, że ojciec po prostu odszedł z ich życia. I Ramona
nauczyła się to akceptować. A teraz... Zadrżała. Biła z niego aura władzy i
siły. Miał siwe włosy i duże orzechowe oczy.

- Witaj, Ramono - powiedział po prostu.
- Witaj, ojcze.
Joe King obejrzał się niedbale przez ramię sprawdzając, czy Damon

Alexander nadal rozmawia przez telefon, odwrócony plecami do okna.

- Muszę z tobą porozmawiać. Mamy sobie wiele do wyjaśnienia.

Możesz jakoś uciec temu młodzieńcowi?

Wbrew całemu surrealizmowi sytuacji Ramona zachowała absolutny

spokój.

00

background image

- Czy możesz mi podać choćby jeden powód, dla którego miałabym to

zrobić?

Joe King uśmiechnął się ze smutkiem.
- Nie.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Ale jestem twoim ojcem - dodał łagodnie.
- Trochę za późno sobie o tym przypomniałeś - mruknęła. W jej głosie

nie było goryczy. Właściwie nie czuła nic. Był dla niej obcym
człowiekiem.

- Może tak, może nie. - Joe King nie odrywał od niej wzroku. - Może

właśnie w samą porę.

- A to co ma znaczyć?
Joe King zdawał sobie sprawę, że nie zostało mu wiele czasu. Damon

w każdej chwili mógł skończyć rozmowę. Wyjął pospiesznie wizytówkę i
napisał na niej swój numer.

- Zatrzymam się na Wyspach Dziewiczych. Zadzwoń do mnie jutro o

dziesiątej. To bardzo ważne.

Niechętnie przyjęła wizytówkę.
- Dlaczego akurat teraz? Po tylu latach? - spytała podejrzliwie.
Potrząsnął głową.
- To długa historia. I musisz ją usłyszeć. Dla twojego dobra.
Przeszył ją intensywnym, hipnotyzującym spojrzeniem. Wzdrygnęła

się czując, że zaczyna się mu poddawać.

- No, nie wiem... - wymamrotała.
Podniósł się i stanął nad nią, potężny i groźny.
- Zadzwoń - powtórzył. - I... nie ufaj Alexanderowi.
Wyciągnął rękę, powstrzymując jej pytania.
- Wyjaśnię ci to, kiedy zadzwonisz. Pamiętaj... nie ufaj mu. Pod

żadnym pozorem.

Oddalił się pospiesznie w stronę samochodu. Zamknął za sobą drzwi

dokładnie w chwili, gdy zafrasowany Damon wyłonił się z kafejki.

- Coś się dzieje na statku. - Spojrzał na jej pobladłą twarz i rozszerzone

oczy i uśmiechnął się, błędnie interpretując jej przerażenie. - Przepraszam,
nie chciałem cię przestraszyć. Na pewno to nic poważnego, ale muszę iść.

Ramona obejrzała się gwałtownie na czarny samochód, wyjeżdżający

płynnie na ulicę. Wstała chwiejnie i wzięła torbę.

- Idę z tobą.

Damon popędził na mostek, a ona poszła na niepewnych nogach do

01

background image

kabiny, gdzie położyła się na kanapie. W głowie huczało jej od domysłów.

Ojciec. Po tylu latach. Ostrzegł ją przed Damonem. Prosił, żeby do

niego zadzwoniła. Tak, jakby miał prawo żądać czegoś takiego. Co to
miało znaczyć?

Sięgnęła po telefon i wykręciła swój domowy numer, niecierpliwie

bębniąc palcami w stolik.

- Halo?
- Mama?
- Ramona... Masz pojęcie, która tu jest godzina?
- Przepraszam. - Zarumieniła się, speszona.
Barbara King roześmiała się.
- Nic nie szkodzi, kochanie. Jak się bawisz?
- Świetnie. Spotkałam... Damona Alexandera.
- Jaki jest?
Omal nie parsknęła śmiechem. Jaki jest Damon?
- Gdybyś wiedziała... - szepnęła na wpół do siebie. - Och, mamo... To

takie skomplikowane. Zapomnijmy o nim na chwilę. Zadzwoniłam do
ciebie z zupełnie innego powodu. Choć może to jakoś się ze sobą wiąże.
Rozumiesz coś z tego?

- Niespecjalnie. - Barbara King uśmiechnęła się. - Rozumiem z tego,

że ten Damon Alexander wywarł na tobie pewne wrażenie, tak?

Ramona zagryzła wargę i westchnęła. Czasami matka była aż zbyt

domyślna.

- Powiedzmy - mruknęła. - Dzwonię z powodu... ojca.
W słuchawce zapadła długa cisza.
- O co chodzi? - spytała wreszcie Barbara.
- Dziś go spotkałam. Parę minut temu. To dlatego dzwonię. Mamo?

Jesteś tam?

Barbara wyprostowała się, usiłując zachować spokój.
- Tak. Jestem. Tylko... trochę mnie zaskoczyłaś. Jesteś pewna, że to

on?

- Absolutnie. Poza tym przedstawił mi się.
- Czego chciał? - spytała Barbara o wiele ostrzej, niż zamierzała.
Ramona ścisnęła mocno słuchawkę, słysząc nutkę strachu w głosie

matki.

- Nie wiem. Powiedział, żebym nie ufała Damonowi i żebym do niego

zadzwoniła. Podobno musimy porozmawiać. Chyba o „Alexandrii”, ale nie
jestem pewna.

Barbara milczała przez chwilę.

02

background image

- Mówił coś jeszcze?
Ramona wyczuła napięcie matki.
- Właściwie już nic. Nigdy o nim nie mówiłaś. Co to za człowiek?

Wiesz coś o jego konflikcie z Michaelem Alexanderem? Czy to może mieć
coś wspólnego z tym, że ostrzegł mnie przed Damonem?

- Wiem tylko, że nienawidzi wszystkich Alexanderów. Ale... Raniono,

uważaj na niego. Joe jest... Zawsze robi wszystko po swojemu. I chce, żeby
wszystko szło po jego myśli.

- Chyba rozumiem - mruknęła Ramona.
Barbara westchnęła ciężko. Czego Joe chciał od córki? Po tylu latach...

Czyżby jednak ojcowskie uczucia? A jeśli tak, to czy ma prawo stawać mu
na drodze?

- W pewnym momencie zaczęliśmy się od siebie oddalać - zaczęła

ostrożnie. - Zdaje się, że miał inną kobietę. - Nie powiedziała, kogo
podejrzewała o romans z mężem. W końcu nie miała żadnych dowodów. A
jeśli to naprawdę miało coś wspólnego z „Alexandrią”? No tak, ale po
dwudziestu latach? - Uważaj, bardzo uważaj, tylko o to cię proszę. Twój
ojciec ma bardzo skomplikowaną osobowość. Lubi wygrywać. Jest twardy
i... W młodości bywał bezwzględny.

Ramona oblizała wyschnięte wargi.
- Ach, tak. Rozumiem. Będę uważać, mamo. I nie martw się.

Zadzwonię, kiedy dowiem się czegoś jeszcze.

Barbara westchnęła z ulgą. W takich przypadkach zawsze błogosławiła

nieprzeciętną inteligencję córki. Odepchnęła od siebie czarne myśli i choć
wiedziała, że resztę nocy spędzi bezsennie, odezwała się lekkim, fałszywie
beztroskim tonem.

- Ach, omal nie zapomniałam. Ja też miałam dziś telefon. Dzwonił szef

Keitha. Zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Chodzi o tego klienta, od
którego Keith pożyczył pieniądze.

Ramona poczuła, że coś zimnego pełznie jej wzdłuż kręgosłupa. Serce

podeszło jej do gardła. Za chwilę zdarzy się coś strasznego. Czuła to całą
sobą.

- O co chodzi? Czy pozywają mnie do sądu?
- Wprost przeciwnie, kochanie - oznajmiła Barbara z radosnym

zdumieniem. - Powiedział, że nie rości sobie wobec ciebie żadnych
pretensji.

Ramona przez chwilę nie rozumiała, co mówi do niej matka.
- Ale to bez sensu - wymamrotała. - Keith wziął pewnie parę milionów

dolarów.

03

background image

- Wiem. I tego właśnie nie rozumiemy. Jak można rezygnować z

takich pieniędzy? - zgodziła się Barbara, nie przestając się zastanawiać, co
w tym wszystkim robi Joe King. Czy to tylko zbieg okoliczności, że
pojawił się akurat teraz?

- Rzeczywiście - powtórzyła Ramona mechanicznie. - Bez sensu.
Ale właśnie w tej chwili dotarło do niej z przeraźliwą jasnością, że

wszystko układa się w logiczną całość. Tajemniczy klient nie zamierzał
domagać się swoich pieniędzy, ponieważ wiedział, że akcje należą już
właściwie do niego. Miał je w garści.

Żenił się z nimi.
A więc jednak to Damon. To musiał być Damon.

Jeff Doyle sprawdził, czy korek zamykający fiolkę z niewinnie

wyglądającym płynem siedzi mocno, po czym schował ją do kieszeni na
piersiach. Kiedy Joe King dał mu ją dzisiaj, oczywiście spytał, co w niej
jest. W odpowiedzi otrzymał ostrzegawcze spojrzenie. Najwyraźniej lepiej
było nie wiedzieć. I to mu pasowało. Otworzył drzwi kabiny i wymknął się
na korytarz. Dochodziło wpół do trzeciej w nocy.

Posługując się mapką dotarł w rejony statku niedostępne dla

pasażerów. Nie odważył się zapalić światła. Promień latarki wyłonił z
mroku rzędy pieców i stołów kuchennych. Dochodziła czwarta, zanim
wreszcie znalazł klimatyzowane pomieszczenie, służące do
przechowywania trunków. Nie przypominało żadnej znanej mu piwnicy z
winem. Każda butelka spoczywała na konstrukcji, przypominającej hamak.
Kiedy statek pochylał się, „hamak” przesuwał się w przeciwną stronę,
dzięki czemu szlachetne szampany i musujące wina nie musiały znosić
wstrząsów.

Spojrzał na zegarek. Joe King dał mu bardzo klarowne instrukcje.

Znaleźć partię szampana, przeznaczonego na ostatni bal rejsu. Miał być to
bal maskowy, do którego kostiumy dostarczał pokładowy sklep.

Oczywiście Jeff zrozumiał szefa w pół słowa. Zawartość fiolki miała

wszystkich przyprawić o poważne komplikacje zdrowotne. Dzięki temu
kiedy „Alexandria” wpłynie do portu na Florydzie, oczom dziennikarzy
ukaże się obraz nędzy i rozpaczy, w niczym nie przypominający
tryumfalnego powrotu luksusowego liniowca. Dziesiątki karetek, jęczący
na noszach pasażerowie... Damon Alexander pożarty żywcem przez
rozwścieczoną radę nadzorczą... A same linie gotowe do przejęcia. Przez
Joe Kinga, ma się rozumieć. Jeff uśmiechnął się do apokaliptycznych

04

background image

obrazów, które podsuwała mu wyobraźnia, i wyjął z kasetki strzykawkę z
długą, ostrą igłą. Przesunął światłem latarki po rzędach butelek, nieco
oddalonych od pozostałych. Jak to miło z ich strony, pomyślał, że byli
uprzejmi je podpisać. Na etykietkach widniał napis „Bal maskowy”.

Przeliczył starannie butelki, unosząc brwi na widok etykiet. Trunki

były tak szlachetne - i kosztowne - że mogli sobie na nie pozwolić tylko
najbogatsi. Starannie zaznaczył podziałkę na strzykawce. Powoli
wprowadził igłę w pierwszy korek i przycisnął tłok. Do wnętrza butelki
wsączyła się odrobina płynu. Jedna z głowy. Zostało sto dziewiętnaście...

Joceline Alexander odłożyła powoli słuchawkę na widełki. Skończyła

właśnie rozmawiać z człowiekiem miernego wzrostu, lecz wielkiego
talentu, którego polecił jej niegdyś syn, kiedy chciała znaleźć jakiegoś
bardzo dyskretnego wywiadowcę.

Zleciła mu śledzenie Joe Kinga. A to, czego się ostatnio dowiedział,

nie przedstawiało się różowo. Joe King przyjechał na Karaiby. Gorzej,
spotkał się ze swoją córką tuż pod nosem Damona. Co za bezczelność!

Gorące łzy bezsilności potoczyły się jej po policzkach. Wytarła je

pospiesznie. Wbrew wszystkiemu miała jeszcze nadzieję... Ale Ramona
King okazała się tak samo podła, jak jej ojciec. Knuli coś razem, to nie
ulegało najmniejszej wątpliwości. Wiedziała już, że Joe King chce zrobić
zamach na linie Alexander. Jej mały wywiadowca nawiązał parę kontaktów
w świecie finansów i dowiedział się, że Keith Treadstone miał jakieś
konszachty z jej byłym kochankiem. Nic dziwnego, że został narzeczonym
Ramony.

Teraz liczyło się już tylko jedno. Musi dać Damonowi broń, którą

będzie mógł zniszczyć Joe Kinga raz na zawsze. i da mu ją, choćby miała
to przypłacić życiem...

Ostatnia kropla płynu zniknęła w butelce Mouton Rothschild. Jeff

westchnął z ulgą. Gotowe. Ani na moment za wcześnie. Podszedł szybko
do drzwi i otworzył je. Kuchnia była nadal pusta. Jeff uchylił drzwi
prowadzące na korytarz i skrzywił się, kiedy skrzypnęły.

Idący sprężystym krokiem Greg zamarł w pół ruchu. Rozejrzał się, ale

nic nie wzbudziło jego podejrzeń. Wszystkie drzwi były zamknięte, ale on
miał pewność, że dźwięk rozległ się od strony pomieszczeń kuchennych.
Zerknął na zegarek. Wpół do szóstej. Bardzo wcześnie, ale szef kuchni ma
dziś pewnie dużo pracy.

Wzruszył ramionami; na jego twarz powrócił ponury grymas. Znowu

05

background image

ujrzał Verity, opuszczającą gabinet lekarski, i próbkę krwi, która leżała na
stole. Nie rozumiał, co się dzieje, ale scena ta wracała do niego bez
przerwy. Nie mógł jej wyrzucić z pamięci.

Ruszył dalej korytarzem. Jeff, stojący z uchem przyciśniętym do

drzwi, odczekał chwilę. Potem wyśliznął się bezszelestnie na zewnątrz.
Było blisko, ale i tak poradziłby sobie. Statki bywają niebezpieczne, a
kapitanowie również ulegają nieszczęśliwym wypadkom. Życie nie jest
bajką.

Po raz pierwszy od rozpoczęcia podróży zaczął padać deszcz, ale

pasażerowie i tak byli zachwyceni. Tropikalna ulewa w żaden sposób nie
przypominała zimnych angielskich mżawek i kapuśniaczków. Była obfita,
lecz krótka. Ramona i Damon zajęli stolik przy oknie z widokiem na
pokład.

- Wszyscy nagle strasznie polubili deszcz - odezwała się z uśmiechem

Ramona. Postanowiła za wszelką cenę zachowywać się tak, jakby nic się
nie zmieniło.

Zeszłej nocy udała, że ma atak mdłości. Zamiast spać, planowała

następne posunięcia i teraz bała się spojrzeć Damonowi w oczy niepewna,
czy jej spojrzenie nie zdradzi gniewu i determinacji.

Nie spodziewała się tylko, że tak łatwo będzie jej odpowiadać na jego

uśmiech i pieszczotliwe dotknięcia.

- Gdybym wiedział, że znajdziemy tu gdzieś jakieś spokojne miejsce,

kochałbym się z tobą w tym deszczu.

Serce podskoczyło jej do gardła. Miała ochotę go zamordować, a

jednocześnie pożądała go tak mocno, że aż boleśnie. Ale nie pozwoli sobą
dłużej manipulować. Jak to sobie zaplanował? Najpierw ożenić się z nią, a
potem przejąć jej finanse? Pewnie coś w tym guście. Zachciało ci się „żyć”,
zapomniałaś o samokontroli, to teraz masz, szepnął z satysfakcją jakiś
złośliwy głosik.

- Oczywiście, zawsze możemy pójść do mojej kabiny i włączyć

prysznic - dodał i parsknął śmiechem, kiedy spojrzała na niego wymownie.

Tak, tak, pomyślała. Śmiej się, kochanie. Dopóki masz jeszcze ochotę.

Bo wkrótce dopilnuję, żeby przeszła ci bezpowrotnie.

Do stolika zbliżył się kapitan. Damon zmarszczył czoło; nie lubił

natrętów, kiedy był z Ramoną.

- Tak, słucham? - rzucił ze zniecierpliwieniem.
- Muszę z panem pomówić - odezwał się Greg sucho.
On również wiedział już o „romansie rejsu”. Cały statek plotkował o

06

background image

miłości przystojnego i wolnego właściciela statku z piękną i tajemniczą
nieznajomą, której udało się usidlić jego serce. Nawet na tak dużym statku
trudno było utrzymać cokolwiek w tajemnicy. A pierścionek, który tak
nagle pojawił się na palcu Ramony King, z pewnością dawał się zauważyć.
I choć dopilnowano, by na statku nie znalazł się ani jeden dziennikarz
(wielcy tego świata nie przepadają za widokiem własnych pijanych twarzy
na pierwszych stronach brukowców), prasa zdołała się jakoś dowiedzieć o
rewelacyjnym romansie.

Damon skrzywił się.
- Czy chodzi o to wczorajsze zajście?
Wczoraj, kiedy wpadł jak burza na mostek, Greg spojrzał na niego ze

zdumieniem. Nikomu nie kazał dzwonić, a na statku wszystko było w
najlepszym porządku. Natychmiast stało się jasne, że padli ofiarą jakiegoś
dowcipnisia. A to zmartwiło ich obu. Damon wciąż zastanawiał się, w jaki
sposób został odnaleziony. Czy ktoś go śledził? A Greg zaczął żywić
obawy, że głupi z pozoru dowcip może oznaczać niebezpieczeństwo dla
statku.

Skinął głową. Nie mógł dłużej odkładać tej sprawy.
Damonowi nie uniknęła powaga, brzmiąca w głosie kapitana.

Cokolwiek się stało, musiało oznaczać kłopoty. Zerknął na Ramonę, ale
ona uśmiechnęła się słodko.

- Nie musisz przepraszać. Rozumiem.
Spojrzała za odchodzącymi mężczyznami i uśmiech zniknął powoli z

jej warg. Wkrótce o wszystkich sprawach statku będą dyskutować razem z
nią. Dzisiaj, na Wyspach Dziewiczych, ojciec z pewnością ją znajdzie.
Umyślnie nie zadzwoniła do niego. To, o czym musieli porozmawiać,
wymagało spotkania w cztery oczy.

Pamiętała, że matka ostrzegała ją przed Joe Kingiem. I będzie miała

się przed nim na baczności, choć prawdziwe niebezpieczeństwo grozi jej ze
strony Damona...

Greg poprowadził Damona do spokojnego zakątka i rozejrzał się

podejrzliwie.

- Wyśledziłem, skąd do ciebie dzwoniono.
- Jak to? Przecież...
Greg pokiwał ponuro głową.
- Otóż to. Dzwoniono stąd. Z samej „Alexandrii”. Dokładnie mówiąc,

z jednej z budek telefonicznych w kasynie. Przepytałem obsługę, ale nikt
nie zauważył nic podejrzanego. Zresztą nie mieli szans.

07

background image

Damon przez chwilę patrzył na niego z namysłem.
- To bez sensu - powiedział wreszcie.
- Wiem. - Greg westchnął. - Ale musimy przyjąć to do wiadomości.

Mamy na pokładzie wroga.

Wyspy Dziewicze

Alexandria” stała na kotwicy na pełnym morzu, pomiędzy wyspami

St John i St Thomas. U jej burt kołysały się łodzie, mające zawieźć
pasażerów na wybraną przez nich wyspę.

Ramona stała przy balustradzie, obserwując beztroski tłum,

Wsiadający na łodzie. Obok niej stał jej nowy narzeczony.

- Spóźnia się - zauważył Damon, opierając się o barierkę. Jego

ramiona nabrały złocistej opalenizny.

- Wiesz... - Uśmiechnęła się - My, kobiety, lubimy się spóźniać.
- Nie, nie wiem - mruknął. - Jeszcze nigdy nie spotkałem kobiety,

która działałaby tak szybko.

Wiedziała, że mówi o niej. Dziś rano wstała, wykąpała się i ubrała,

zanim jeszcze w ogóle się obudził.

- Ja jestem inna. - Uśmiechnęła się prowokacyjnie.
- Święta racja. Naprawdę nie przeszkadza ci, że zabieram matkę na St

Croix? Wiesz, powiedziała, że chce ze mną porozmawiać. Na osobności.

Omal nie roześmiała mu się w twarz. Czy jej nie przeszkadza? Przez

cały dzień łamała sobie głowę, w jaki sposób mogłaby się urwać na
spotkanie z ojcem. A Damon rozwiązał jej problem, sam o tym nie
wiedząc.

Joceline - zjawisko w brzoskwiniowych koronkach - pojawiła się

wreszcie w zasięgu ich wzroku.

- Nie chcę, żebyś została sama - szepnął Damon władczo, budząc w

niej słodki dreszcz.

- Jakoś sobie poradzę bez ciebie przez ten jeden dzień. - Zmierzyła go

wyzywającym spojrzeniem przenikliwie błękitnych oczu.

Damon zacisnął usta. Nie to chciał od niej usłyszeć, a ona doskonale o

tym wiedziała.

- Ale tylko jeden dzień - mruknął groźnie. - Dziś zjemy kolację w

mojej kabinie. Szef kuchni przygotuje coś specjalnie dla nas.

Przesunął wierzchem ręki po policzku Ramony, pożerając ją

wzrokiem. Spojrzała w jego szare jak ołów oczy. Wiedziała, co ją czeka po
kolacji. Jak może przejść przez to wszystko z kimś, kto jest jej wrogiem?
Wczoraj udało jej się wykręcić, ale mimo to chciał koniecznie spać z nią w

08

background image

jednym łóżku. Dzisiaj wykorzystała jego sen, ale nie może uciekać w
nieskończoność.

A jeśli rozmowa z ojcem zaprowadzi ją tam, dokąd się spodziewała,

trzeba będzie bardzo uważać, żeby Damon zajął się czymś bez reszty. Na
przykład tobą, dokończył złośliwy głosik. Pomysł odgrywania femme
fatale
był absurdalny - a jednocześnie kuszący. Powoli opuściła powieki i
przysunęła się bliżej do niego. Oczy Damona natychmiast pociemniały,
przybierając barwę grafitu. Odetchnął gwałtownie, jakby zabrakło mu tchu.

- Będę czekała - szepnęła.
W tej samej chwili Joceline znalazła się tuż obok nich, jak zwykle

omijając Ramonę wzrokiem.

- Dzień dobry - powiedziała chłodno.
- Gotowa? - spytał Damon nieco zduszonym głosem, usiłując

opanować rwący się oddech.

Joceline skinęła głową.
Ramona patrzyła za nimi, kiedy wchodzili na pokład promu.

Pomachała im wesoło. Ona wybierała się na St Thomas. Zerknęła na
zegarek. Odnajdzie ojca, a ściśle biorąc, on na pewno odnajdzie ją.

Czuła się nieszczególnie. Teraz, gdy nadeszła pora, by zastawić

pułapkę, zaczęły ją gnębić idiotyczne wyrzuty k sumienia. Ale w końcu
Damon jej nie kocha.

O jeden pokład wyżej Verity Fox wyszła ze swojej kabiny i spojrzała

na zegarek. Do odejścia drugiej łodzi płynącej do St John miała jeszcze
mnóstwo czasu. Właśnie tam umówiła się na spotkanie z Gregiem, który
naturalnie miał przybić do brzegu ostatnią łodzią. Żeby przypadkiem ktoś
nie zobaczył ich razem.

Ciągle jeszcze nie wymyśliła pretekstu, pod jakim wróci z wyspy

wcześnie po południu. Wiedziała, że Greg chciałby spędzić z nią cały
dzień, ale umówiła się już z Gordonem w Cruz Bay. I będą potrzebować
dostępu do pokładowego laboratorium. Westchnęła i z najwyższym
wysiłkiem odsunęła od siebie złe myśli. Prom sunął w stronę małej
wysepki, słońce świeciło jasno, a kochanek wkrótce do niej dołączy. To
więcej, o wiele więcej, niż się spodziewała. Być może nie powinna już
liczyć na nic więcej.

Damon spojrzał zaintrygowany na Joceline, idącą u jego boku przez

port St Christiansted.

- No dobrze. Więc co się stało? - spytał wreszcie cicho, nie mogąc

09

background image

doczekać się wyjaśnienia.

Joceline zerknęła na niego i szybko odwróciła wzrok. Jak zacząć?
- Znajdźmy jakieś spokojne miejsce. Może tu, pod tymi drzewami.
Powoli ruszyli przez park pełen potężnych egzotycznych drzew.

Usiedli na pogrążonej w chłodnym cieniu ławeczce.

- Damonie - zaczęła Joceline z determinacją, urwała, a potem

westchnęła rozpaczliwie. - Kazałam obserwować Joe Kinga.

Damon drgnął, zaskoczony.
- Kazałaś... Dlaczego?
Spojrzała na syna i spuściła pospiesznie wzrok.
- Zna... znałam go dobrze. Kiedy byłeś dzieckiem... - Głos odmówił jej

posłuszeństwa.

Damon spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
- Nie miałem pojęcia. Jak dobrze go znałaś?
Jeszcze raz odetchnęła, zbierając wszystkie siły.
- Bardzo dobrze. Znienawidził twojego ojca, ponieważ nie chciałam go

zostawić. Dla kogoś takiego jak Joe King to mocny cios. Najbardziej
ucierpiało jego zranione ego.

Damon pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Powoli

ogarnęła go wściekłość. Za ojca. W imieniu ojca. Jak mogła mu to zrobić?

- Czy tato wiedział? - spytał zimno.
Wiedziała, że właśnie nadszedł odpowiedni moment, by powiedzieć

mu o wszystkim. Spuściła wzrok na swoje drżące ręce, szukając
odpowiednich słów, by odmalować wspomnienie tamtej koszmarnej nocy.
Ale jakoś nie mogła zacząć.

- Nie... - skłamała zamierającym głosem. - Ale znam t dobrze Joe

Kinga. - Ujęła rękę syna. - Wiem, czym się kieruje. Zawsze pragnął mieć
to, co posiadał Michael. Mnie, linie Alexander... Teraz znowu się do nich
przymierza. Dlatego chciałam cię ostrzec. Joe kupuje akcje przez pośred-
ników. Jednym z nich był niejaki Keith Treadstone. On... był... -
Odetchnęła głęboko. - Był zaręczony...

- Z Ramoną, wiem - oznajmił sucho. Powoli wyswobodził rękę.
Joceline spuściła głowę. Teraz wiedziała już, że syn odrzucił ją na

zawsze, ale jego odpowiedź zdumiała ją tak, że na chwilę zapomniała o
dławiącej ją rozpaczy.

- Więc dlaczego... - Urwała, nie mogąc skończyć zdania.
Damon uśmiechnął się gorzko.
- Kocham ją.

10

background image

St John wydało się Verity bardzo amerykańskie. W stolicy Cruz Bay

zauważyła McDonald’sa i Pizza Hut, pyszniące się tuż obok siebie. A
mimo to, obok wszędzie obecnej kablowej telewizji i dolarów,
funkcjonujących jako oficjalny środek płatniczy, nie można było nie
zauważyć zielonych wzgórz, pyszniących się drzewami pomarańczowymi,
uginającymi się pod ciężarem kwiatów i owoców, czerwienią hibiskusów i
miriadami kwiatów bugenwilli. Od czasu do czasu napotykało się
szarobłękitne ruiny młynów cukrowych, w których niegdyś przetwarzano
trzcinę cukrową. A w całym mieście królowały pastelowe europejskie wille
z dekoracyjnymi żelaznymi balkonami, stojące przy wąskich, wspinających
się stromo uliczkach.

Verity wyciągnęła mapę i zastanawiała się, dokąd się wybiorą. Plaża

Hawknest była wąska i obsadzona drzewami. Myśl o kochaniu się w ich
cieniu była na wyraz kusząca. Podniosła wzrok i spojrzała w stronę morza.
Do brzegu dobijała właśnie ostatnia łódź z „Alexandrii”. Serce zabiło jej
mocniej, kiedy pomiędzy wysiadającymi dostrzegła Grega, górującego o
głowę nad tłumem. Odczekała, aż pasażerowie oddalą się na bezpieczną
odległość, i podeszła do niego, usiłując nie zwracać uwagi na uginające się
pod nią nogi. Kolejny efekt uboczny leku.

Greg badawczo zmierzył ją wzrokiem, zauważając każdy

najdrobniejszy szczegół. Tego dnia włożyła lekką kwiecistą sukienkę, pod
którą wyraźnie rysowały się nagie piersi. Pokryte złocistą opalenizną bose
stopy oplecione były rzemykami sandałków. Wiatr od morza rozwiewał
niesforną grzywę ciemnych lśniących włosów.

- Jesteś piękna - powiedział, kiedy tylko stanęła przed nim.
- Zamierzałam powiedzieć to samo o tobie - wyznała ze śmiechem. W

luźnych białych spodniach i czarnej koszulce wyglądał jak model godny
dłuta Fidiasza.

Spojrzał na mapę, którą trzymała w ręce, i oczy mu pociemniały.
- Zdecydowałaś już, dokąd pójdziemy? - spytał gorącym szeptem.
- Tak. Na zakupy - oznajmiła ze śmiertelną powagą, ale usta zadrgały

jej w kącikach.

- Wiedźma. - Roześmiał się. - Od pierwszej chwili wiedziałem, że

będą z tobą same kłopoty.

- To niesprawiedliwe. Znalazłam świetne miejsce. Mnóstwo drzew.

Pusta plaża. Zabrałeś koc?

Skinął głową, wskazując torbę.
- I zmrożony szampan.
Wzięła go za rękę, zapominając natychmiast o spotkaniu z Gordonem.

11

background image

- To na co czekamy?

St Thomas, wyspa mierząca zaledwie siedem kilometrów, jest rajem

dla turystów pragnących zrobić eleganckie zakupy czy zabawić się w
dyskotece. Ramona okazała się obojętna na powaby plaży Coki i
skierowała się do Charlotte Amalie, zwiedzając powoli miasteczko o
brukowanych uliczkach, noszących holenderskie nazwy. Ale Zamek
Czarnobrodego i dziewięćdziesiąt dziewięć stopni Kongen’s Gade nie
spotkały się z jej zainteresowaniem. Do jedenastej zaczęła podejrzewać, że
źle oceniła ojca. Chyba by już ją znalazł? Złapała taksówkę i kazała się
zawieźć do restauracji The Fiddle Leaf, pełnej znakomitych obrazów i z
malowniczym widokiem na miasto.

Zauważyła ojca, w chwili gdy stanęła na progu. Na jego widok żołądek

ścisnął jej się boleśnie. Ale kiedy Joe King wstał i uniósł rękę, podeszła do
niego bez wahania.

Verity jęknęła przeciągle; Greg ściągnął jej sukienkę przez głowę i

natychmiast przywarł ustami do piersi. Stali pod osłoną gęstych, cienistych
drzew. Paręset metrów dalej ludzie pływali i nurkowali w morzu. Greg
położył ją delikatnie na kocu; zamknęła oczy, czując ciepłą rękę, delikatnie
sunącą po jej łydce, a potem udzie, i jeszcze wyżej. Niecierpliwie szarpnęła
majteczki, podczas gdy on odrzucał spodnie. Jęknęła cicho i pożądliwie,
kiedy rozepchnął nogą jej kolana. Oboje krzyknęli, ale wiatr i szum morza
chronił ich przed ciekawskimi. Jego dłonie zanurzyły się w piasek po obu
stronach głowy Verity; jęknął z rozkoszy, kiedy długie nogi dziewczyny
oplotły się wokół jego ud. Na całe ciało wystąpił mu rzęsisty pot. Czuł jej
drobne dłonie, obejmujące mocno jego ramiona, czuł zęby wpijające się w
płatek ucha i nagle wstrząsnęło nim drżenie; był na skraju ekstazy. Verity
krzyknęła i wparła się z całych sił w jego mocne ciało, unoszona coraz
wyżej nie kończącą się spiralą rozkoszy. Jeszcze nigdy nie czuła się tak
pełna życia.

Wydawało jej się, że w tej jednej chwili skrystalizowało się jej całe

istnienie. Ostre, tryumfalne dyszenie. Ogień płonący w jej żyłach.
Ogromna miłość przepełniająca serce. Nagle zrozumiała, że gdyby nawet
dane jej było umrzeć, właśnie w tej sekundzie, mogłaby powiedzieć z
czystym sumieniem, że nikt na świecie nie żył pełniej niż ona. Te ostatnie
tygodnie z Gregiem były esencją jej życia - bez względu na to, ile miałoby
jeszcze potrwać. Opadła powoli na koc, nie czując gorących łez toczących
się po jej policzkach. Bez słowa pogładziła jego mokre od potu włosy,

12

background image

odgarniając je do tyłu. Greg westchnął i powoli zsunął się z jej kruchego
ciała. Z daleka dobiegały krzyki i śmiechy ludzi na plaży. Narażanie
kariery na szwank było dla niego nowym przeżyciem, ale nie miał nic
przeciwko niemu. Zawsze był tak oddany statkowi, że zapomniał już
smaku niebezpiecznego życia.

- Umieram z głodu - oznajmił bezceremonialnie. Usiadł i sięgnął po

torbę plażową. - Udko czy pierś?

- To ja cię pytam - rzuciła niewinnie.
- Ha ha, jakież to zabawne. Pani pozwoli. - Pochylił się i włożył

pomiędzy jej zęby udko kurczaka.

Podparła się na łokciu i zaczęła zajadać z apetytem, spoglądając

spomiędzy drzew na plażę.

- Mogłabym tu zostać do końca życia - szepnęła.
Greg spojrzał na jej nagie ciało, jeszcze lśniące od potu, zmierzwione

włosy, udko kurczęcia z jedną wyraźną wyrwą i poczuł, że ściska mu się
serce, przepełnione bezgraniczną miłością. Nigdy jeszcze nie czuł czegoś
tak intensywnego. W obliczu takiego uczucia można było tylko się
ukorzyć.

- Chciałbym - mruknął szorstko, pochylił się i pocałował ją w

obojczyk. W tej samej chwili dostrzegła godzinę na jego zegarku i
wzdrygnęła się, jakby uderzył w nią podmuch zimnego wiatru.

- Ale nie mogę - oznajmiła, biorąc głęboki oddech. - Gordon czeka na

mnie w St Cruz.

Greg podniósł powoli głowę.
- Gordon?
Spojrzała bez apetytu na udko kurczęcia. Nagle przestało jej

smakować.

- Mhm. Pamiętasz go? Specjalista od chorób krwi.
Jego oczy zwęziły się podejrzliwie.
- Pamiętam. Facet z notatkami.
Ugryzła kęsek kurczaka.
- Mhm. Tym razem to ja mam notatki dla niego. Zostawiłam je na

statku. - Wzruszyła ramionami. Miała nadzieję, że wygląda odpowiednio
beztrosko. - Wybacz.

Greg włożył spodnie, nie odzywając się do niej ani słowem. Zerknęła

na niego i zagryzła wargę.

- Wiem, że praca na wakacjach to zbrodnia, ale...
Skinął głową.
- Musimy wrócić do miasta. Pierwsza łódź odpływa o drugiej.

13

background image

Włożyła sukienkę; w głowie zakręciło jej się lekko. Wyciągnęła rękę

do Grega i oparła się na nim mocno. Miała nadzieję, że nie zauważy, jak
bardzo jest osłabiona.

Joe King rzucił parę folderów na stół, z którego zabrano już puste

talerze. Spojrzał na córkę oczami jarzącymi się tryumfalnym blaskiem.
Choć przez cały posiłek rozmawiali na najogólniejsze tematy, Ramona
sama, z własnej woli, zaczęła mówić o „Alexandrii”.

Oczywiście kiedy opowiedziała mu o swoich akcjach, odegrał wielkie

zdziwienie i zaskoczenie. Swoją drogą, dała mu znakomity pretekst do
opowiedzenia jej o swoich udziałach w wysokości czterech procent. Nie
umknął mu wyraz zawodu na jej twarzy; zdawał sobie sprawę, co go
spowodowało. Odkąd Jeff Doyle opowiedział mu o romansie stulecia, jak
określiła to wczoraj jedna z gazet, nabrał podejrzeń, że jego piękna,
inteligentna córka ma jakiś plan. I nie pomylił się, o czym właśnie się
upewnił.

- Co to? - spytała Ramona, natychmiast otwierając otrzymany folder.
Były to akta Garetha Desmonda, jednego z głównych udziałowców.

Na jej prywatnej liście figurował na pierwszym miejscu. Pozostałe foldery
opisywały szczegółowo innych udziałowców. Posiadali różną liczbę akcji,
ale zgodnie z informacjami, jakimi dysponował jej ojciec, wszyscy byli
skłonni je sprzedać.

Spojrzała na Joe Kinga; jej twarz miała nieprzenikniony wyraz.
- Wszystko to bardzo ciekawe - powiedziała ostrożnie, zamykając

ostatni z folderów. Jej oczy nie wyrażały absolutnie nic.

Joe natychmiast zdał sobie sprawę, że musi zachować bezwzględną

czujność. Ta dziewczyna wyczuje kłamstwo na kilometr.

Odchylił się na krześle i posłał jej czarujący uśmiech. Gra rozpoczęła

się.

- Chcę mieć „Alexandrię” - oznajmił z brutalną szczerością,

spoglądając na córkę z ukosa.

Nawet nie drgnęła; poczuł zalewającą go falę dumy. Jakaż była do

niego podobna. Dostrzegł jej palące spojrzenie, pełne nieugaszonej
nienawiści. Znał dobrze to uczucie. Zawsze podejrzewał, że Ramona chce
się zemścić za śmierć Keitha Treadstone’a. Był pewien, że wini za nią
Damona Alexandera. Ironia tej sytuacji wydała mu się tak rozkoszna, że
omal nie roześmiał się na głos. Gdyby tylko wiedziała...

- Dwadzieścia lat temu walczyłem z Michaelem Alexanderem o tę

samą firmę - zaczął.

14

background image

- Wiem - przerwała mu.
Spojrzał na nią jeszcze czujniej; jego oczy błysnęły ostro i zimno. A

potem wąskie, okrutne usta wykrzywił uśmiech prawdziwego podziwu.

- Ach, więc przygotowałaś się dobrze?
Skinęła głową bez emocji.
- Rozumiem, że nadal zależy ci na tych liniach?
- Oczywiście. - Uśmiechnął się drapieżnie.
- Mnie też - oznajmiła spokojnie. - Ale jeśli nawet połączymy nasze

udziały, nadal nie będziemy ich mieli zbyt wiele.

Poklepał gruby plik folderów.
- Jeśli dołączymy również ich, ze mną na czele, uda się nam.
- Ze mną na czele, chciałeś powiedzieć - poprawiła go delikatnie, lecz

nieustępliwie. - Ja mam najwięcej udziałów.

Nie mógł powstrzymać się od śmiechu. A to mała bestyjka!
- Dobrze. Ty będziesz głową tego kartelu. Wtedy zdołamy przejąć

statek.

- Jeśli tamci zgodzą się sprzedać nam akcje.
- O, namówimy ich. - Obnażył zęby w drapieżnym uśmiechu.
Wzdrygnęła się, jakby coś zimnego i wstrętnego musnęło jej skórę.

Spojrzała na niego ostro.

Zaklął w duchu. Ostrożnie!
- Ich interesują tylko pieniądze, a tego mam mnóstwo - uzupełnił,

wzruszając lekceważąco ramionami.

Powoli uspokoiła się. Naturalnie, tylko to mógł mieć na myśli. Cóż

innego? Więc dlaczego czuła się przy nim tak... zagrożona? Spojrzała na
niego, usiłując stłumić dreszcz.

Joe King roześmiał się. I znowu wszystko ułożyło się po jego myśli.

W zaciszu swojej kabiny Verity Fox powoli zdjęła sukienkę. Gordon

pochylił się nad nią, dokonując sprawnej i beznamiętnej kontroli stanu
skóry. Przy tym typie białaczki istniało duże zagrożenie rakiem skóry.

- Plecy w porządku - mruknął z wyraźną ulgą. - Teraz przód.
Odwróciła się, nie czując najmniejszego skrępowania. Lata praktyki

lekarskiej zobojętniły ją na widok nagiego ciała. Stała spokojnie, podczas
gdy Gordon przyglądał się znamieniu na jej lewej piersi.

Drzwi kabiny otworzyły się nagle i Verity podskoczyła, przerażona.

Gordon, nie mniej zaskoczony, podniósł wzrok.

Na progu stał Greg. Verity spojrzała na niego z otwartymi ustami. Jego

oczy robiły się coraz większe, twarz powoli szarzała. Nagle dotarło do niej,

15

background image

jaki widok ukazał się jego oczom. Gordon, dotykający jej piersi. Jej ręka na
jego ramieniu...

- Greg - wykrztusiła przez zaciśnięte gardło.
- Bardzo przepraszam - powiedział lodowato. - Nie zamierzałem

przerywać ci... pracy.

Wycofał się, zanim zdołał powiedzieć coś więcej. I zatrzasnął drzwi z

całej siły.

Verity i Gordon skrzywili się jednocześnie. Oczywiście Gordon

zrozumiał wszystko w ułamku sekundy.

- Biegnij za nim! - nakazał. - Szybko!
Zrobiła mechanicznie krok w kierunku drzwi i zatrzymała się.

Potrząsnęła głową.

- Nie.
- Ale jemu się wydaje...
- Wiem, co mu się wydaje - rzuciła z rozdrażnieniem. - Ale jeśli za

nim pójdę, będę musiała mu wyjaśnić, co się tu dzieje. A tego nie mogę
zrobić. Najpierw muszę sama się przekonać.

Spojrzała na probówki z krwią.
- Chodźmy do laboratorium. John pewnie nas już oczekuje. Polubisz

go, zobaczysz.

- Ale... - zaczął bezradnie, patrząc na nią ze strapieniem. Bez trudu

rozpoznał zacięty wyraz cierpienia na jej twarzy. - Jeśli wasz związek jest
poważny, to czy on nie ma prawa wiedzieć?

Verity sięgnęła po buty.
- Wiem, co robię - rzuciła ostro. Pod powiekami czuła piekące łzy, ale

nie zamierzała pozwolić, by popłynęły po jej policzkach. Zdusiła je
wściekle, mrugając powiekami. - Jeśli badanie nie ujawni zmiany na
lepsze... Wysiądę z tego statku w Miami i nigdy więcej go nie zobaczę. Tak
będzie mu łatwiej.

Otarła niecierpliwie łzę i włożyła sandały.
- Będę dla niego kimś, z kim miło spędził czas, a potem Wrócił do

normalnego życia. W ten sposób szybciej o mnie zapomni. A kiedy...
kiedy... no, kiedy do tego dojdzie, nie chcę, żeby cierpiał bardziej niż to
konieczne - dokończyła żałosnym, drżącym głosem.

Gordon skinął głową i odwrócił wzrok. Co mógł powiedzieć? Oboje

zdawali sobie sprawę ze słuszności jej słów.

Klub Charleston, mieszczący się na pokładzie Zimorodek, przywiódł

16

background image

Ramonie na myśl elitarne londyńskie kluby, niedostępne dla kobiet.
Wnętrze wyposażone było w takie same fotele z wysokimi oparciami,
orientalny dywan, zajmujący niemal całą podłogę, oraz obrazy
przedstawiające sceny z polowania na lisa.

Ramona podeszła od niechcenia do baru i zamówiła kieliszek białego

wina. Odwróciła się niedbale i spojrzała jeszcze raz, umyślnie udając
zaskoczenie. Uśmiechnęła się, a nowojorski bankier, za którym szła już od
pewnego czasu, zerwał się z miejsca i w mgnieniu oka znalazł się obok
niej. Jak można było przewidzieć, jego spojrzenie natychmiast przesunęło
się po jej nogach.

- Witam ponownie. - Dwight J. Markham III uśmiechnął się do niej

uwodzicielsko. - Proszę pozwolić... - Wziął jej kieliszek i zaniósł do
swojego stolika z masywnego orzechowego drewna.

Ramona z wdziękiem osunęła się na wysoki fotel.
- Co za niepowetowana strata, że do tej pory nie mieliśmy okazji się

spotkać - zaczął Dwight Markham, obrzucając ją wymownym spojrzeniem.

Stłumiła ukłucie irytacji. Potem pomyślała z żalem, że wiele by dała,

by móc czuć wobec Damona taką samą pobłażliwą obojętność.

- Nic się nie stało. - Zmusiła się do sympatycznego uśmiechu. - W

końcu trafiliśmy na siebie.

- O tak. - Zniżył głos do namiętnego pomruku. W jego oczach

pojawiło się niczym nie maskowane pożądanie.

Nie zaskoczyło jej, ale poczuła się jakby... zbrukana.
- Chciałam cię o coś poprosić. O coś, w czym jesteś pewnością

mistrzem.

Jego spojrzenie wyostrzyło się. Nie ulega wątpliwości, ta dziewczyna

zdołała go złapać.

- Pamiętasz, jak mówiłeś mi, że trzy procent tego pięknego statku

należy do ciebie?

Nie, tego nie pamiętał. Zawsze starał się zachowywać swoje sprawy w

tajemnicy. Dyskrecja przede wszystkim.

- Pewnie zbyt uważnie przyglądałeś się moim nogom. - Roześmiała się

cicho i poruszyła nonszalancko stopą.

Wpatrywał się w nią tak, że oczy omal nie wyszły mu z orbit.
Ukryty za wysokim oparciem fotela mężczyzna, siedzący przy

sąsiednim stoliku, również otworzył szeroko oczy. Przysunął się jak
najbliżej rozmawiających, nasłuchując z najwyższą uwagą.

- Powiedziałeś mi też, ile za nie zapłaciłeś - ciągnęła Ramona

zniżonym głosem. Nie życzyła sobie, by ktoś podsłuchał to, co zamierzała

17

background image

powiedzieć. Gdyby wiedziała, kto siedzi tuż obok niej, oddzielony jedynie
oparciem fotela, nigdy nie odważyłaby się zbliżyć do Dwighta J.
Markhama III.

Dwight spojrzał na nią z otwartymi ustami.
- Naprawdę?
- Tak. Ale nie martw się, nikomu nie powiem. My, udziałowcy,

musimy się trzymać razem.

Dwight uśmiechnął się, ale bezpowrotnie stracił zainteresowanie

nogami Ramony. Słuchał jej z największą uwagą.

Uśmiechnęła się. I o to chodziło. Wreszcie rozmawia z bankierem, nie

z playboyem.

- Co byś powiedział, gdybym chciała zapłacić ci za te akcje

dwadzieścia procent więcej, niż za nie dałeś?

Przełknął ślinę. Mówili o ogromnej sumie.
- A może raczej czterdzieści?
Roześmiała się.
- Spodziewałam się tego. Może dwadzieścia dwa?
- Trzydzieści.
Poprawiła się na krześle, zakładając nogę na nogę, ale nie zwrócił na to

uwagi. Tego także się spodziewała. Ojciec powiedział jej, że może dojść do
dwudziestu pięciu procent, nie więcej. Na tyle ocenił apetyt bankiera. A kto
mógłby kwestionować jego wyczucie interesu?

- Dwadzieścia pięć procent, i to moja ostateczna propozycja.
- Zgoda.
- Świetnie. - Otworzyła torbę plażową i wyciągnęła z niej bardzo

oficjalny dokument.

Jeszcze raz Dwight spojrzał na nią z osłupieniem. Przyjął go i

przeczytał. Był to gotowy akt sprzedaży z wpisaną już kwotą dwudziestu
pięciu procent.

- Masz coś do pisania? - spytał.
Uśmiechnęła się - pierwszy prawdziwy uśmiech od początku ich

rozmowy - i podała mu pióro. Podpisał dokument i oddał go jej. Sięgnął po
kieliszek z tequilą.

Ramona uniosła lampkę wina. Spełnili toast z pełną powagą, po czym

wstała, unosząc swój skarb w torbie plażowej. Gdyby obejrzała się,
zobaczyłaby patrzącego za nią Ralpha Ornsgooda. Jego ascetyczne rysy
wykrzywiał grymas wściekłości i wstrętu.

Ale ona odeszła, nie patrząc za siebie. Był to błąd, którego miała

wkrótce gorzko pożałować.

18

background image

Heathrow w listopadzie nie jest zachęcającym miejscem. Gordon

opuścił je najszybciej, jak mógł, i wskoczył do pociągu jadącego do
Oksfordu. Czuł się trochę oszołomiony podróżą, ale nie opuszczało go
radosne ożywienie. Wyniki wstępnych badań były bardzo, bardzo
obiecujące. Polubił Johna Gardnera od pierwszej chwili, tak jak
przewidywała Verity. Wszyscy troje, specjaliści w każdym calu, zabrali się
do pracy, podzieliwszy się zadaniami. Sposób, w jaki obchodzili się ze
skomplikowanym sprzętem, wiele mówił o ich doświadczeniu.

John uzyskał wyniki jako pierwszy. Wystarczyło tylko spojrzeć na

jego oszołomioną twarz, by odgadnąć, że są pomyślne. I tak rzeczywiście
było. Okazały się lepsze niż najśmielsze przewidywania Verity. Liczba jej
białych krwinek spadła poniżej pięciu procent.

John spojrzał na nią otępiałym wzrokiem. Potem odwrócił się do

Gordona.

- Nie rozumiem - wyznał wreszcie i żadne z nich nie mogło mu tego

wytłumaczyć. Z początku żądał wyjaśnień, wściekał się nawet, tłumacząc,
że takie eksperymenty wymagają długich badań. Zamilkł dopiero, kiedy
zrozumiał, że całe to przedsięwzięcie jest w jakiś sposób ryzykowne dla
jego kolegi po fachu.

Ale i tak mamy przed sobą wiele pracy, pomyślał Gordon ze

zmęczeniem, wysiadając na dworcu w Oksfordzie i łapiąc taksówkę.
Najpierw trzeba wyselekcjonować czynnik odpowiedzialny za zmianę. Jaka
dawka powoduje taki efekt i jakim czynnikom należy przypisać
wystąpienie uderzeń gorąca, które opisała mu Verity? Będą musieli
przeprowadzić nowe testy, co oznaczało następną wycieczkę na Karaiby.
Być może spotkają się w republice Dominikany albo na Jamajce.

Zapłacił za kurs i powlókł się powoli do swojego małego domku,

oddalonego o parę kroków od szpitala. Czasami niedobrze jest mieszkać
tak blisko pracy. Ale dziś mu to odpowiadało. Mógł wstawić bagaże do
przedpokoju i iść prosto do laboratorium. Dochodziła siódma wieczorem.
Jeśli dopisze mu szczęście, nie spotka już doktora Annazwali.

W laboratorium paliło się przyćmione światło, dochodzące z

pomieszczenia, w którym trzymano zwierzęta. Gordon schował próbki krwi
i poszedł, zaciekawiony, w tamtym kierunku.

Usłyszał głośny brzęk i stłumione przekleństwo. Obszedł klatki ze

szczurami i uśmiechnął się na widok Philipa Knighta, podnoszącego z
podłogi metalową tacę.

- Cześć, Phil. Wesoły dzionek, co?

19

background image

Philip, woźny przydzielony do laboratorium na czas wizyty doktora

Annazwali, obejrzał się.

- A, to pan, doktorze.
- Czy doktor Annazwala już wyszedł? - zagadnął Gordon, niby od

niechcenia.

- No.
Gordon skinął głową, odwrócił się i nagle zamarł w pół ruchu. Stał

przed pustą klatką. W tej klatce do niedawna był bardzo duży, bardzo
zdrowy królik.

- A gdzie Herkules? - spytał Gordon słabym głosem. Miał nadzieję, że

nie brzmi w nim rozpacz.

Phil spojrzał na klatkę i westchnął.
- Straciliśmy go. Jutro doktor Annazwala zrobi sekcję.
Gordon poczuł, że ma trudności z zaczerpnięciem oddechu.
- Czy... - odchrząknął. - Czy doktor Annazwala mówił, co

spowodowało śmierć?

- Nie. Nie za bardzo. To ten królik, co brał to coś na AIDS, nie?
Gordon pokiwał głową w oszołomieniu.
- Tak - powiedział głucho. - To ten.
Dotarł do laboratorium na uginających się nogach i osunął się na

ławkę. Phil wyszedł, żegnając się dziarsko. Gordon siedział jak otępiały, w
nieskończoność wbijając wzrok w jeden punkt. Wreszcie drgnął. Myśl,
człowieku, myśl! Jest mnóstwo przyczyn, dla których królik mógł odejść z
tego świata. Niekoniecznie z powodu leku. Oczywiście notatki doktora
Annazwali okazałyby się bardzo pomocne. I nie były schowane zbyt
głęboko. Już po chwili trzymał je w ręku.

Przez kilka pierwszych tygodni nic się nie działo. Potem, przed

pięcioma dniami...

Gordon zatrzymał się i wrócił na początek listy objawów.
Nagły wzrost temperatury. Uderzenie gorąca.
Zacisnął mocno powieki.
- O Boże, Verity - szepnął. - Co myśmy zrobili?

Damon wysiadł z windy i powoli ruszył korytarzem. Właściwie nie

zdawał sobie sprawy, jak długo idzie. Nie zwracał uwagi na mijające go
osoby. Wpatrywał się przed siebie śmiertelnie mrocznym spojrzeniem,
zaciskając zęby. Czuł się... dziwnie. Ralph znalazł go w sali gimnastycznej;
od razu rzucało się w oczy, że coś leży mu na sercu. Niespokojne ręce.
Niespokojne spojrzenie. Chaotyczne zdania. Damon, ćwiczący na atlasie,

20

background image

uśmiechnął się i spróbował go rozluźnić. Spodziewał się usłyszeć o jakimś
pomniejszym problemie, związanym ze statkiem. Ale nic nie przygotowało
go do tego, co padło z ust Ralpha.

Gdyby to był ktokolwiek inny, nigdy by mu nie uwierzył. Słuchał

opowieści o transakcji pomiędzy Ramoną a Dwightem Markhamem i z
wolna zaczynał zdawać sobie sprawę, że jego najgorszy koszmar stał się
rzeczywistością. Usiadł powoli, odkładając na bok sztangę. Ralph patrzył
na niego z coraz większą rozpaczą. Wiedział, że ta wiadomość zburzyła
cały świat jego najlepszego przyjaciela. I ponure mruknięcie Damona, że
nic się nie stało, zupełnie go nie przekonało.

Damon wyszedł z sali jak zahipnotyzowany i ruszył do swojej kajuty.

Wszedł pod lodowaty prysznic, co nie przywróciło mu jasności umysłu.
Nalał sobie czystej szkockiej; trunek legł mu kamieniem na żołądku.

Wyszedł na korytarz, kierując się na wpół świadomie do jej kabiny.

Nie mógł, zupełnie nie mógł się pozbierać. Wiedział, że to głupie, że
dorosły mężczyzna umie sobie poradzić ze zdradą, ale słowa Ralpha zadały
mu cios w samo serce. Zapukał do drzwi; nie wiedział, co zamierza jej
powiedzieć, nie miał pojęcia, czy chce coś zrobić.

Ramona podniosła głowę znad kontraktu. Przyglądała się

dokumentowi z upodobaniem. Oto kolejne trzy procent dla niej i ojca. A to
dopiero początek. Szybko schowała papiery do torby i wepchnęła ją pod
stół. Rozejrzała się po kabinie; wszystko było na swoim miejscu.
Otworzyła drzwi.

Damon spojrzał na nią. Białe złoto włosów. Przeszywający błękit

oczu. Ona, po prostu ona. Po raz pierwszy poczuł zagrożenie. A
jednocześnie wypełnił go dziwny spokój; teraz nie zdoła go już
skrzywdzić. Może z nią walczyć. I wygra.

Ta myśl zabolała go.
Na jego widok świat nagle pojaśniał; Ramona poczuła, że wraca jej

życie. Kochała go. I nienawidziła. Wyrwał ją z bezpiecznej i wygodnej
skorupy i nauczył żyć. A jednocześnie złożył na jej ramiona ogromny
ciężar. Musi mu pokazać, że nie jest nietykalny. Że ludzie tacy jak Keith,
słabi i wrażliwi, również się liczą. I tylko ona może to zrobić, choćby miała
to przypłacić cierpieniem.

Ta myśl zabolała ją.
Przez chwilę wydawało jej się, że sobie nie poradzi. Przez chwilę

chciała się poddać. Poddać się miłości, zatracić się w niej, nawet jeśli nie
jest prawdziwa. A potem wyprostowała się i uśmiechnęła.

- Witaj. Wejdź do środka.

21

background image

Jak powiedział pająk do muchy.
Damon patrzył, jak Ramona zamyka za nim drzwi. Wszystko nagle

stało się jasne. Zdecydowała się grać. Teraz trzeba jej pokazać, jak się to
robi.

- Przepraszam za wczorajszy wieczór - powiedział z rozbrajającym

uśmiechem.

Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Co?
- Za to, że nie zjawiłem się na kolacji - uzupełnił, obserwując ją

czujnie. Ale ona tylko skinęła głową.

- A, to. Nie szkodzi. Jak się miewa Joceline? - spytała grzecznie.
Damon drgnął, jakby ugodziła go w czułe miejsce.
- Dobrze. Czemu pytasz? - rzucił z irytacją.
Otworzyła szeroko oczy. Czy to jej się coś wydaje, czy Damon jest

dziś trochę nerwowy? Jeśli ktoś miał tu prawo do wybuchów, to z
pewnością nie on. Znała go doskonale. Jego dobre i złe strony. Znała jego
namiętność i zaskakującą delikatność. I mroczną stronę, którą do tej pory
przed nią ukrywał. Bezwzględność. Gdyby dowiedział się o jej po-
czynaniach... Zadrżała. Nie miała wątpliwości, że zniszczyłby ją tak jak
Keitha. Ale nie pozwoli mu na to. Nawet gdyby miał wziąć ją w ramiona
i... nie!

Odwróciła się od niego.
- Chcesz się czegoś napić?
- Chętnie. Poproszę o rum.
- Z sokiem ananasowym? Czarną porzeczką?
- Sam rum.
Patrzył na nią, kiedy podeszła do niego z kieliszkiem w dłoni. Była

taka piękna, tak zabójczo piękna. Jak pantera. Albo grecka bogini dająca
poznać śmiertelnemu kochankowi smak ambrozji, zanim odbierze mu
życie.

Ich spojrzenia spotkały się - błękitna błyskawica i grafit. Coś chwyciło

ją za gardło; jęknęła z zaskoczeniem.

Z krtani Damona wyrwało się zduszone warczenie. Nie da się inaczej

opisać tego dzikiego, drapieżnego dźwięku, który nawet w jego uszach
zabrzmiał obco. Upuścił szklankę; potoczyła się na biały mięsisty dywan.
Ciemny karaibski rum wsiąkł szybko w jasne runo. Jednym błyskawicznym
ruchem przyciągnął ją ku sobie. Zdusiła krzyk. W niej również odezwała
się zwierzęca dzikość. Zmiażdżył jej usta pocałunkiem. Odpowiedziała
równą gwałtownością.

22

background image

Jęknął i przyciągnął ją jeszcze bliżej, obejmując pośladki, jakby chciał

na zawsze złączyć ją ze sobą. Jej krótka spódniczka zadarła się; poczuła, że
ogarnia ją fala dzikiej żądzy. Nie mogła powstrzymać cichych jęków,
wyrywających się z jej na wpół otwartych ust. Ujęła skronie Damona,
odpychając go od siebie. Jej palce wykrzywiły się konwulsyjnie. Krew
napłynęła mu do lędźwi gorącą, nagłą falą. Niemal krzyknął. Objął jej talię,
wpijając palce w miękkie ciało tak mocno, że skrzywiła się z bólu. Wbiła
paznokcie w delikatną skórę na jego skroniach. Na linii włosów Damona
pojawiła się drobna kropelka krwi. Przywarł do niej tak mocno, jakby
chciał ją zniszczyć, zmiażdżyć, ukarać. To bolało, a jednocześnie sprawiało
jej rozkosz tak wielką, że miała ochotę krzyczeć.

Jednym gwałtownym ruchem chwycił ją na ręce i rzucił na łóżko, tak

że jęknęły sprężyny. Po chwili przygniatał ją swoim ciężarem. Z czoła
sączyła się mu strużka krwi. Wiedziała, że na talii zostaną jej sine ślady
palców, ale nie obchodziło jej to. Miłość i nienawiść splotły się w niej w
jedno. Wcisnęła rękę pod jego koszulę i szarpnęła. Guziki rozsypały się po
łóżku i dywanie.

Zdarł z niej bluzkę, nie odrywając wzroku od jej twarzy. Spojrzała w

dół; strzępki jedwabiu przywarły do jej piersi. Strzepnęła je z
rozdrażnieniem, odsłaniając sterczące, napięte aż do bólu sutki. Chwyciła
go za włosy i przyciągnęła głowę, domagając się, żeby ją pieścił. Jej oczy
błyszczały prymitywną, najczystszą żądzą. Jęknęła głośno, a potem
krzyknęła; Damon ugryzł ją mocno, do bólu. Natychmiast podsunęła mu
drugą pierś, wstrząsana potężnymi, nieopanowanymi skurczami
podniecenia. Poczuł, że przestaje się kontrolować. Ich nagie ciała
przywarły do ciebie zachłannie.

Dłoń Ramony przejechała po jego plecach i zacisnęła się na

pośladkach; zatopiła w nie paznokcie i roześmiała się tryumfująco, słysząc
jego jęk bólu.

Uniósł ją i rozepchnął brutalnie jej długie, gładkie jak jedwab nogi.

Nagle zatrzymał się i spojrzał jej w oczy. Przez ułamek sekundy trwali
nieruchomo, napięci do ostateczności, jak dwa węże na chwilę przed
atakiem. A potem wszedł w nią, szybko i brutalnie, nie troszcząc się o to,
czy jej nie zrani. Krzyknęła z rozkoszy, wpierając się w niego całym
ciałem, wyginając je w łuk, więżąc go w objęciach, jakby chciała go
wchłonąć, rozpuścić go we wrzącym ukropie swojego wnętrza. Nie
odrywał wzroku od jej oczu, jaśniejących mocnym blaskiem błękitnych
błyskawic; pot ściekał mu po plecach grubymi kroplami, stopy szukały
oparcia w materacu. Wbiła mu paznokcie w plecy, aż krew i pot zmieszały

23

background image

się razem, a ekstaza wyniosła ich jeszcze wyżej. Jęczała, szarpiąc się w
jego ramionach, oślepiona przez pasma własnych srebrzystozłotych
włosów, opadających jej na oczy. Odgarnął je jednym gwałtownym
ruchem. Świat zaczął oddalać się od nich, a kiedy przymknęła powieki, na
wpół omdlała z rozkoszy, jego spojrzenie nagle oprzytomniało.

- Chcę - wydyszał czując, że za chwilę eksploduje. - Chcę ci patrzeć w

oczy! Chcę... cię zniszczyć!

Ramona krzyknęła, wstrząśnięta orgazmem tak potężnym, że na

chwilę straciła przytomność. Damon spojrzał w jej oszalałe oczy i podążył
za nią, zalewając ją nasieniem.

Przywarli do siebie, złączeni potężnym spazmem rozkoszy.
Kochankowie.
Wrogowie.
Jedno z nich musiało przegrać.

Puerto Rico

To prawda, co mówią o San Juan, pomyślała Ramona, rozglądając się.

Nie ma na Karaibach drugiego miasta o tak wyraźnych hiszpańskich
wpływach. Stara dzielnica kontrastuje ostro z wyrafinowanymi Condalo i
Isla Verda. Wyglądając z okna trolejbusu, wesoło trzęsącego się przez
ulice, zauważyła, że autobusy poruszają się tu po wydzielonych pasach, w
dodatku pod prąd! Przypomniała sobie poprzednią jazdę autobusem i
roześmiała się.

- Co? - odezwał się Damon, zdziwiony jej nagłą wesołością.
- Nic, tak sobie wspominałam. Kiedy ostatnio wsiadłam do autobusu,

omal nie wyzionęłam ducha, ale skoro jechał pod prąd...

Roześmiał się wraz z nią, nieświadomie pocierając kciukiem o jej

dłoń.

Joe King, siedzący w granatowej limuzynie, czekał niecierpliwie, aż

wreszcie zdecydują się na konkretny kierunek. Musiał ich rozdzielić,
choćby na parę minut.

Był tak pochłonięty obserwacją, że nie zauważył podążającego za nim

wynajętego fiata.

Ramona usiadła, spojrzała przez okno na szesnasto- i

siedemnastowieczną zabudowę. Nie mogła nic na to poradzić; w jego
obecności po prostu musiała cieszyć się życiem. Wysiedli i nagle poczuła
na sobie spojrzenie Damona, spokojne i nieruchome. W tej samej chwili,

24

background image

nie wiedzieć czemu, właśnie w tym starym kolonialnym miasteczku, w
labiryncie wąskich uliczek i zaułków, pogodziła się wreszcie ze swoją
zmysłowością. Ludzie kochają i nienawidzą od stuleci. Dlaczego miałaby
być inna? Damon objął ją; serce podeszło jej do gardła. Teraz wiedziała już
z całą pewnością, że nie wróci do Oksfordu i bezpiecznego, lecz nudnego
życia. Damon uwolnił ją z więzienia i będzie mu za to zawsze wdzięczna.
Bez względu na to, co zrobi później.

Pocałował ją powoli, rozkoszując się smakiem jej ust, bez śladu

wczorajszej wściekłej namiętności. W tej pieszczocie było coś... smutnego.

Cofnęła się o krok, rzucając mu nieszczery uśmiech. Zapragnął zetrzeć

go z jej twarzy, chciał krzyknąć, żeby przestała go oszukiwać. Przez
ułamek sekundy poczuł do niej czystą nienawiść.

Joe King zacisnął mocno palce na lornetce. Nie mógł patrzeć, jak

Damon Alexander całuje jego córkę. Nawet myśl o bólu wroga, kiedy
dowie się, że został oszukany, nie pocieszyła go. Ale tym razem Alexander
przegra. A Joceline nie zdoła pokrzyżować mu planów.

Mały niepozorny fiat stał ukryty w cieniu, jakieś sto metrów od

limuzyny Kinga. Jego pasażerowie przyjęli to z ulgą. Mimo że pracowali w
porozumieniu z rządem Puerto Rico, mieli pełną świadomość, że znajdują
się w obcym kraju.

Damon zgłosił stanowczy sprzeciw wobec planów zwiedzania.

Ramona uśmiechnęła się krzywo. Zaczynała się niepokoić. Gdyby go nie
znała, podejrzewałaby, że próbuje ją więzić przy swoim boku. A ona
musiała się spotkać z ojcem, który miał odebrać od niej dokument.

- Nie doceniasz atmosfery Puerto Rico, ty barbarzyńco - rzuciła

żartobliwie.

- Zdecydowanie - zgodził się bez oporu.
- Więc co chcesz robić?
- Wypić coś zimnego. Odwodniłaś mnie, kobieto.
Mimo woli musiała pomyśleć o wczorajszej nocy, o ich ciałach,

spoconych i zwartych ze sobą.

Damon spojrzał na nią i zaciągnął ją z determinacją do Casa Blanca,

pierwszej kafejki, jaką spotkali po drodze.

Joe King obserwował ich z nienawiścią. Wyglądali razem cholernie

dobrze. Nic dziwnego, że Alexander nie może się powstrzymać, żeby jej co
chwila nie obmacywać. Przez cały dzień trzymał ją za rękę. Głaskał po

25

background image

włosach. Obejmował w talii. A teraz jeszcze pochylał się w jej stronę i
delikatnie kosztował odrobinę jej lodów. Joe King uderzył wściekle pięścią
w drzwi limuzyny.

Mężczyzna siedzący za kierownicą fiata uniósł brew i zapisał coś w

notatniku. Zrobił to bez większego przekonania.

Godzina 11.45. Obserwowany uderzył pięścią w drwi samochodu.
Inspektor Les Fortnum był wysokim, szczupłym mężczyzną o

myślących jasnozielonych oczach.

- Jak długo próbujemy znaleźć coś na naszego Joe’go? - spytał

retorycznie.

Sierżant Frank Less wzruszył ramionami.
- Od mojego urodzenia - oznajmił z rozbrajającą szczerością.
Les Fortnum skinął głową. W latach sześćdziesiątych zaczynał dopiero

pracę w policji, kiedy Joe King zaczął interesować organa ścigania.
Najpierw zarzucono mu próbę przekupstwa. Brak dowodów. Potem cały
szereg przestępstw, coraz poważniejszych, w miarę, jak Joe King rósł w
siłę. Oszustwo. Brak dowodów. Szantaż. Brak dowodów. Spisek w celu
wprowadzenia w błąd inspektorów podatkowych Jej Królewskiej Mości.
Brak dowodów. Współudział w zbrodni. Brak dowodów. Ciężkie
uszkodzenie ciała. Brak dowodów. Wyglądało na to, że wszystko uchodzi
mu na sucho. Ale...

- Coś mi mówi, że tym razem Joe popełni duży błąd - mruknął Les,

bardziej do siebie niż do sierżanta.

- Tak? Dlaczego?
- Bo tym razem to sprawa osobista. - Nie spuszczał wzroku z pary

podnoszącej się od stolika. - Uwaga - rzucił ostrzegawczo.

Frank wyprostował się i włączył silnik.
Jak było do przewidzenia, Joe King śledził każdy ruch Damona. Po

chwili dwa samochody ruszyły za taksówką mknącą przez nowe San Juan.

Zwolnij - mruknął Les, kiedy wyjechali z miasta i znaleźli się na pustej

autostradzie. Nie mogli sobie pozwolić na wpadkę. Gdyby udało się im
oskarżyć Joe Kinga o morderstwo...

Taksówka dowiozła ich na plażę Luquillo. Ramona opuściła z ulgą

klaustrofobiczne wnętrze samochodu i rozejrzała się. W miejscu, w którym
stali, znajdowała się niegdyś kwitnąca plantacja palm kokosowych.
Nieopodal stała mała chatka, w której przebrała się w nowo nabyty kostium

26

background image

kąpielowy. Jego lodowaty błękit pięknie kontrastował z opaloną skórą i
jasnymi włosami. Wyszła na słońce i przeciągnęła się z lubością, nie zdając
sobie sprawy, ile osób przygląda się jej każdemu ruchowi. Jej włosy
zatrzepotały na wietrze jak pasma srebrzystego jedwabiu.

Damon zbliżył się do niej ze ściśniętym gardłem. Cokolwiek się

zdarzy, nie zamierzał jej stracić. Zaczynał zdawać sobie sprawę, że nie
potrafi już bez niej żyć. Co było dość przerażające. Ale kiedy skończy się
ten cały cyrk z akcjami, kiedy Ramona zrozumie, że z nim nie wygra, zrobi
wszystko, zęby się poddała. Zdawał sobie sprawę, że myśl ta staje się Jego
obsesją, i coś w nim zaczęło słabo protestować, ale Ogłuszył w sobie
wszelki sprzeciw.

Wziął ją w objęcia i pocałował; namiętność rozgorzała w nim od nowa

w chwili, gdy tylko poczuł ją przy sobie. Nogi ugięły się pod nią.
Przywarła do niego, natychmiast tonąc w fali wzajemnego pożądania.
Zapomniała o wszystkich swoich planach; w tej chwili liczył się tylko on.
Potężnym wysiłkiem woli zmusił się, by przerwać pocałunek i spojrzeć na
nią. Jej oszołomione oczy powoli oprzytomniały; znowu pojawił się w nich
wyraz czujności.

- Och, kochanie - powiedział głosem pełnym bólu. - Nie musisz

niczego zabierać. Wystarczy tylko poprosić.

Przeszedł ją zimny dreszcz. On naprawdę coś podejrzewał!
- Za... zapamiętam - wykrztusiła, daremnie siląc się na rozbawienie.

Delikatnie, lecz zdecydowanie wyswobodziła się z jego objęć.

Pozwolił jej odejść, ale jego oczy spochmurniały.

Joe King, siedzący w limuzynie nieopodal, zacisnął zęby. Les uchylił

okno, usiłując wpuścić trochę powietrza do rozprażonego wnętrza fiata. Z
namysłem przyjrzał się Ramonie. Gdybyż tylko mógł odgadnąć, w co
właściwie gra ta dziewczyna...

Zapoznał się z opasłymi tomami akt Joe Kinga, a plan przejęcia

„Alexandrii” mieścił się w jego zwyczajach. A jednak...

- No, nie wiem. - Westchnął, kręcąc głową. - Ta sprawa jest jakaś inna.
Frank patrzył z podziwem na Ramonę, znikającą w falach morza ze

swoim chłopakiem. Facet miał fuksa, nie ma co.

- Hmmm? Dlaczego?
Zielone oczy Lesa spojrzały na niego z powagą.
- Czuję to w kościach. Śledziłem Kinga tyle razy, że straciłem już

rachubę. Znam drania na wylot. I widzę, że tym razem jest zdenerwowany
jak nigdy. Jak mówiłem, to sprawa osobista. Ta dziewczyna jest jego córką.

27

background image

- Aha. Szkoda, że się w to wrobiła.
Les obrzucił go zaciekawionym spojrzeniem.
- A ja nie jestem taki pewny. King nie odzywał się j do niej, od chwili

gdy prysnął z domu. Miała wtedy kilka miesięcy. Przez tyle lat
włóczyliśmy się za nim, a nie wiemy o żadnych jego kontaktach z rodziną.
A teraz nagle poczuł się ojcem. A gdyby Ramona działała w porozumieniu
z ojcem, czy Treadstone zostawiłby jej swoje udziały? To bez sensu.
Zastanawiam się, co by zrobiła, gdybyśmy jej powiedzieli, że to jej ojciec
kazał zabić Treadstone’a, ponieważ zorientował się, że facet chce go
zdradzić.

Frank westchnął głęboko.
- Dałbym sobie wyrwać przednie zęby, żeby się dowiedzieć, co tak

przeraziło Treadstone’a. No dobrze, ale jeśli ta cała Ramona nie jest w
zmowie z ojcem, to po co się przyssała do Alexandera?

Les pokiwał głową.
- I to jest bardzo dobre pytanie.

Damon wycisnął na dłoń trochę olejku do opalania.
- Gorąco? - spytał, przyglądając się smukłej linii pleców Ramony.
- Mhm. Bardzo - wymamrotała i drgnęła, kiedy chłodne, śliskie dłonie

opadły na jej rozgrzaną skórę.

Zaczął masować jej plecy, rozsmarowując białe smugi na złocistych

łopatkach. Jej piersi miarowo ocierały się o szorstki koc. Zacisnęła mocno
powieki.

- Jak dobrze. Mogłabym tu zostać przez cały dzień.
- A nie zostajemy? - zagadnął z pozorną nieuwagą, Podchwytując

niespokojne drżenie jej rzęs. Jego spojrzenie zlodowaciało.

- Chciałabym, ale muszę kupić coś mamie. Obiecałam, że przywiozę

jej coś ładnego.

- San Juan nie jest wolne od cła.
- O?
- Więc perfumy i cała reszta nie są tu tak dobre jak, powiedzmy, na

Jamajce.

- O... - Opadła ze zniechęceniem na koc. Potem otworzyła jedno oko.

Dlaczego jej tak utrudniał? Nie mogła stłumić lekkiego dreszczu. Damon
był niebezpiecznym graczem. Prawie uwierzyła, że ją kocha, choć rozum
podpowiadał jej co innego. Każdy pocałunek był kolejnym łańcuchem,
mającym przykuć do niego te jego cenne akcje. Ale co by zrobił, gdyby
Dwight Markham wygadał się, że sprzedał jej swoje udziały?

28

background image

Spojrzała z niepokojem na morze. Podróż dobiegała końca. Musi

przeżyć jeszcze tylko tydzień. Da sobie radę. Nie może się poddać. Och,
Damonie! Tak strasznie cię kocham. Bydlę!

Joe King zacisnął zęby aż do bólu. Jeszcze nigdy nie nienawidził

kogoś tak jak Damona.

Znowu zaczął nacierać ją olejkiem, przesuwając zmysłowo dłonią po

smukłej łydce.

Zabieraj te parszywe łapy, bo zabiję - warknął Joe z bezsilną

wściekłością. I nagle, zanim jeszcze skończył zdanie, zrozumiał, co
powinien zrobić. Odprężył się i uśmiechnął, znów pogodzony ze światem.

Oczywiście. Dlaczego nie? Doskonały pomysł. Doyle wleje mu coś do

wina podczas ostatniego balu na statku. Zabije skurwiela.

Pojął, że Ramona nie wymknie się dziś temu łajdakowi. Puknął

niecierpliwie w szklaną szybę, oddzielającą go od kierowcy.

- Proszę mnie zawieźć do portu, tam gdzie cumuje statek

wycieczkowy.

Pora pogawędzić z odpowiednim człowiekiem.

King rusza - odezwał się Frank. - Zostajemy z dziewczyną?
Les zawahał się. Instynkt podpowiadał mu, że Ramona King ma swoje

powody, by być z Damonem. Czuł też, że dziewczyna realizuje jakiś
własny plan. A mimo to coraz bardziej przekonywał się, że mogłaby się
stać ich cennym sprzymierzeńcem. Ale nie mógł ryzykować całej akcji,
bazując tylko na własnym instynkcie.

- Trzymamy się naszego ulubieńca - mruknął niechętnie. - Chcę się

przekonać, co znowu knuje.

Samochody opuściły swoje miejsca obserwacyjne.

Damon zakręcił butelkę z olejkiem i położył się na kocu. Ramona

poruszyła się niespokojnie.

- Coś się stało? - spytał z fałszywą troską, powściągając uśmiech. Ani

chybi maleństwo chce schować dokumenty w jakimś bezpiecznym miejscu.
Pewnie bardzo się męczy, dymając je w kabinie. Biedactwo.

Ramona stłumiła rozpaczliwe westchnienie.
- Nie. Wszystko w porządku.
Uśmiechnął się i pocałował jej ramię. Potem znowu wystawił się do

29

background image

słońca.

- To dobrze - oznajmił z zadowoleniem. - Nie chciałbym, żebyś się źle

bawiła.

Ramona czuła się nieswojo, występując w samo południe w

wieczorowej kreacji, ale kasyno było miejscem szczególnym i wymagało
gali bez względu na porę dnia. Miała nadzieję, że jej czerwona atłasowa
sukienka, sięgająca tuż nad kolano, i czerwone pantofelki obszyte cekinami
spełniają wymogi tego miejsca. Dwight Markham poinformował ją
radośnie, że jego bank otrzymał właśnie równowartość jego udziałów, więc
Gareth Desmond mógł się przekonać o jej wypłacalności.

Wyprostowała obnażone ramiona, odwróciła się na obcasikach

eleganckich pantofelków i przekroczyła próg kasyna.

Było większe, niż się spodziewała, i bardzo efektowne. Puszysty

purpurowy dywan przyciągał wzrok każdego wchodzącego gościa. Wzdłuż
ścian ciągnęły się krzesła, wykładane złotym i kobaltowym aksamitem.
Krupierzy mieli na sobie eleganckie białe smokingi. Operowali sztonami
wartymi tysiące funtów z taką obojętnością, jakby mieli do czynienia z
żetonami do telefonu.

Ramona ruszyła w powolny obchód sali. Ludzie zebrani wokół stołów

do ruletki wpatrywali się hipnotycznie w wirujące koło. Jeden z mężczyzn,
ubrany w wymięty garnitur, postawił 100000 funtów na czternastkę. Kula
zatrzymała się na dwadzieścia jeden i pieniądze gracza przeszły w ręce
krupiera. I, co za tym idzie, Damona.

Uznała, że odpowiednią dla niej grą będzie black jack. Kupiła sztony

za dwieście funtów i usiadła na pustym miejscu. Zaczęła grać, rozglądając
się po sali, ale Gareth Desmond jakoś się nie pokazywał. Westchnęła i
nagle poczuła czyjąś obecność. Obejrzała się i zobaczyła kobietę, ubraną -
podobnie jak ona - w koktajlową suknię. Miała lśniące kruczoczarne włosy
i wielkie, bardzo ciemne oczy. Robiła wrażenie zmęczonej. Ramona
uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.

- Dzień dobry.
Verity odwzajemniła uśmiech. Dobrze wiedziała, kim jest ta

blondynka; czy ktoś na statku jeszcze tego nie wiedział? Plotka głosiła, że
Damon dał jej pierścionek zaręczynowy, pewnie ten, który błyszczał tak
oślepiająco na jej palcu. A ślub miał się odbyć lada dzień. Wszyscy mówili
o kobiecie, której udało się usidlić Damona, a Verity w pełni rozumiała,
dlaczego tak się stało. Jej stary przyjaciel wybrał sobie najpiękniejszą

30

background image

kobietę, jaką kiedykolwiek zdarzyło jej się widzieć. Spodziewała się, że
olśniewająca blondynka odwróci się obojętnie, ale ta spojrzała smętnie na
topniejącą kupkę sztonów i wzruszyła ramionami.

- Omarem Sharifem to ja nie jestem - wyznała ponuro.
Verity roześmiała się, niespodziewanie dla samej siebie. To dziwne,

ale jej sąsiadka nie miała w sobie ani krzty arogancji. Lata praktyki
lekarskiej wyostrzyły jej instynkt i nauczyły obserwacji. Tajemnicza
Ramona King zdobyła sobie jej sympatię od pierwszej chwili.

- Ja chyba też nie - zgodziła się z nią. - Jeszcze nigdy tu nie byłam.
- Nie? Ja też. - szepnęła konspiracyjnie Ramona. - Ale proszę nikomu

nie mówić. Wszyscy widzą we mnie blond wersję Maty Hari. Przynajmniej
tak mi mówiono.

Verity wybuchnęła śmiechem. A więc dziewczyna zdawała sobie

sprawę z krążących o niej plotek.

- Będę milczeć jak grób - zapewniła ją i wróciła do kart. Poprosiła o

jedną, dostała dziewiątkę pik i spasowała.

- Widzę, że jest pani w tym jeszcze lepsza niż ja - zauważyła Ramona,

kiedy bankier odwrócił dwie karty, bijące jej siedemnastkę i dwie
osiemnastki. - Kiedy przegrywam, to od razu trzy.

Verity uśmiechnęła się niewyraźnie i jęknęła na widok sztonów,

odjeżdżających od niej w siną dal.

- Dlaczego ja to sobie robię? - pożaliła się. Jej uśmiech zbladł

stopniowo, kiedy uświadomiła sobie prawdziwy powód. Robi to, by
zapomnieć o twarzy Grega, stojącego w drzwiach jej kabiny.

- A właśnie. Ramona King - odezwała się blondynka, wyciągając

smukłą białą dłoń.

- Wiem. Verity Fox. Jeśli plotki mówią prawdę, jesteśmy sąsiadkami.

Jestem lekarką. Pracuję... pracowałam w szpitalu Johna Radcliffe’a.

- Naprawdę? Ten świat jest jednak mały. - Ramona rozejrzała się

jeszcze raz, już bez większej nadziei. Nigdzie ani śladu jej następnej ofiary.
- Chyba muszę się napić - mruknęła.

Verity szybko zeskoczyła ze stołka.
- Ja też.
- Tutaj, czy już dosyć?
Verity spojrzała na żałosną resztkę sztonów i roześmiała się.
- Raczej gdzie indziej. To miejsce jest nie na moją kieszeń.
Ramona zerknęła na nią, zaskoczona. Do tej pory wydawało jej się, że

na pokładzie tego pływającego pałacu jest jedyną osobą, która nie posiada
milionów - jeśli nie setek milionów.

31

background image

Weszły do pustego baru na najwyższym pokładzie, w intrygujący

sposób przypominającego arabską kawiarnię. Rattanowe meble ginęły
niemal w bujnych roślinach, a potężne wentylatory leniwie mełły ciepłe
powietrze.

- Casablanca - odezwała się Verity, jakby czytając w myślach

Ramony.

- Piękny film, prawda? - spytała, zdejmując szpilki westchnieniem

ulgi.

Verity poszła w jej ślady. Wreszcie życzliwa dusza.
- Piękny? Fantastyczny - poprawiła ją z błogim uśmiechem. - Byłam

śmiertelnie zakochana w Humphreyu Bogarcie.

- Ja wolę Burta Lancastera. - Ramona uśmiechnęła się.

Nie zdawały sobie sprawy, że jedna z osób na pokładzie aż

podskoczyła na ich widok. Joceline Alexander od kilku godzin zażywała
kąpieli słonecznej. Przed chwilą usiadła, by napić się soku, i jej spojrzenie
padło na dwie kobiety siedzące przy wielkim oknie. Widok ich obu,
pogrążonych w przyjacielskiej pogawędce, niemal przyprawił ją o zawał
serca. Przełknęła ślinę. Dlaczego siedziały razem? Po rozmowie z
Damonem poleciła swojemu małemu wywiadowcy sprawdzić Ramonę. Z
ulgą dowiedziała się, że Joe King nie kontaktował się z nią od chwili, kiedy
opuścił Barbarę. Ale teraz znowu zaczęła się bać.

Powoli podniosła się z leżaka. Musi się dowiedzieć, o czym

rozmawiają. Weszła do kawiarenki i usiadła pod osłoną ogromnej, bujnej
paproci.

Ramona i Verity zdążyły się już zaprzyjaźnić.
- Więc widzisz, że w moim życiu nie ma nic specjalnie interesującego

- zakończyła Verity opowieść o sobie, z której starannie wycięła wszelkie
wzmianki o chorobie.

Ramona pokręciła głową.
- Czy ja wiem, praca chirurga wydaje mi się fascynująca.
- To samo można powiedzieć o tobie. Nie każdemu dane jest być

oksfordzkim wykładowcą.

- Wydawało mi się, że tylko tego pragnę.
Verity wyprostowała się, słysząc w jej głosie nagły smutek i

rozczarowanie.

- Tak? A teraz chcesz czegoś więcej?
- Teraz wiem już, że Oksford stał się moim więzieniem.

32

background image

Uprzytomniłam to sobie dopiero po śmierci narzeczonego.

Joceline Alexander spojrzała na nią z takim samym zdziwieniem, jak

Verity.

- Przepraszam. Nie chciałam być wścibska - szepnęła Verity.
Ramona wzruszyła ramionami.
- Nie jesteś. Dobrze jest czasem zwierzyć się komuś.
- Otóż to. Od czasu do czasu warto się przed kimś otworzyć - zgodziła

się Verity żałując, że nie może zrewanżować się równą szczerością.

- Jesteś tu sama, czy... - Ramona zerknęła na jej serdeczny palec.
Verity pokręciła głową.
- Nie, jestem wolna jak wiatr. Moja matka mogła mi towarzyszyć, ale

przecież londyński światek zginąłby bez niej mamie.

- Ach, więc to tak? Moja matka nie przepada za Londynem. I chyba

nie traci wiele.

- Twój ojciec pewnie jest zadowolony, bo ma ją tylko dla siebie.
Ramona spoważniała.
- Raczej nie. Ojciec zostawił nas, kiedy byłam dzieckiem.
- To smutne. Ale widujecie się czasami?
- Pięć dni temu zobaczyłam go po raz pierwszy w życiu.
Verity zamilkła speszona.
- Przykro mi - wykrztusiła wreszcie.
Oczy Ramony rozpogodziły się.
- Nie ma powodu. Nigdy mi go nie brakowało, a teraz... cóż, oboje

jesteśmy dorośli. Łączą nas wspólne interesy... - Wzruszyła ramionami,
najwyraźniej nie chcąc ciągnąć tego tematu.

Verity wyczuła to natychmiast.
- Widziałaś już ten film, który pokazują w tutejszym kinie?
Ramona pokręciła głową.
- To nie Casablanca, co?
Verity roześmiała się.
- Niestety. I nie ma ani śladu Burta Lancastera, ale to dobra komedia.

Idziesz?

Ramona skinęła głową. Przyda jej się trochę śmiechu. Och, jak bardzo

jej się przyda...

Wyszły, nie zauważając pobladłej kobiety, siedzącej w cieniu

rozłożystej paproci. Joceline odprowadziła je przerażonym spojrzeniem. O
jakich wspólnych interesach mówiła Ramona? Musi z nią porozmawiać,
ostrzec przed ojcem. Joe King siał zniszczenie wszędzie, gdzie się pojawił.
Zabrał jej wszystko, co miała...

33

background image

Greg szedł u boku Jocka, który po raz pierwszy od nie wiadomo ilu

dni zrobił sobie wolne od swoich maszyn. Znaleźli się w pobliżu kina
dokładnie w chwili, gdy widzowie zaczęli wychodzić po zakończonej
projekcji. Jock otworzył szeroko oczy na widok dwóch kobiet. W jednej z
nich, blondynce w czerwieni, natychmiast rozpoznał ukochaną właściciela
statku. Nawet w czeluściach maszynowni słyszało się plotki na jej temat.
Ale Greg patrzył jak zahipnotyzowany na drugą kobietę. Jock zdążył
jeszcze pomyśleć, że te wielkie brązowe oczy mogą uwieść każdego
mężczyznę, kiedy brunetka spojrzała na nich i przez jej twarz przemknął
grymas bólu. Szybko odwróciła wzrok i minęła ich. Greg przyspieszył
kroku. Jock poszedł za nim, zatopiony w posępnych rozważaniach.
Oczywiście, to się musiało wreszcie zdarzyć. Greg był przystojny i w
ogóle. Ale żeby pasażerka?! Nie zdawał sobie sprawy, jakie to
niebezpieczne? Westchnął ciężko. Ależ oczywiście, że tak. Usiadł nad
piwem w towarzystwie swojego przyjaciela i kapitana i postanowił nie
odzywać się ani słowem.

Greg niemal nie zauważył odejścia Jocka. Trwał ponuro nad piwem,

wpatrując się w nie martwym wzrokiem. Kiedy zaskoczył ją z kochankiem,
czuł tylko wstrząs, a potem wściekłość. Później pomyślał, że właściwie
miał szczęście. Teraz łatwo będzie mu o niej zapomnieć. Musiałby chyba
zwariować, gdyby nadal zawracał nią sobie głowę. Tak myślał, dopóki jej
znowu nie zobaczył. Te wielkie ciemne oczy, wypełnione bezbrzeżnym
bólem. Zupełnie, jakby zobaczył w nich odbicie własnego cierpienia.
Straconych nadziei. Bezradnej miłości...

Westchnął ciężko i przejechał dłonią po włosach. Odepchnął od siebie

piwo i wyszedł z klubu. Kiedy zatrzymał się przed jej drzwiami i zapukał,
czuł się idiotycznie bezbronnie.

Verity, wstrząśnięta spotkaniem z Gregiem, rozstała się z Ramoną tuż

po filmie. Zdążyły jeszcze umówić się na następny dzień. Pukanie do drzwi
zniecierpliwiło ją. Podeszła do nich boso i otworzyła je z rozmachem.

- Tak? - Zamarła, niezdolna wydobyć z siebie głosu. Krew odpłynęła

jej z twarzy. Przez chwilę oboje milczeli jak zaklęci.

Greg odezwał się pierwszy.
- Mogę wejść? - spytał sztywno.
- Oczywiście - odparła tym samym tonem. Nagle nawiedziło ją

wrażenie déjà vu. Czy już przeżyli coś takiego? Znowu poczuła ciągle
obecny dreszcz podniecenia. Westchnęła rozpaczliwie. - Boże, jak to się
wszystko skomplikowało.

34

background image

Serce ścisnęło się mu boleśnie.
- Tak - zgodził się, zgnębiony. W jej głosie nie było ani śladu nadziei. -

Chciałem cię przeprosić.

Spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- A za co, na miłość boską?
- Chciałem... spodziewałem się... liczyłem... na zbyt wiele. Nie miałem

prawa oczekiwać, że dochowasz mi...

- Jak ty nic nie rozumiesz - przerwała mu z jękiem. - Kocham cię.
- Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo chciałem to od ciebie usłyszeć -

wyznał, przejęty nagłą, nieoczekiwaną nadzieją. Bez słowa rozpostarł
ramiona, a ona wtuliła się w nie, z policzkami nagle mokrymi od łez,
gwałtownych i ciepłych jak tropikalna burza.

Poczuła, że jego ramiona obejmują ją tak, jak niegdyś. Dopiero teraz

zdała sobie sprawę, jak strasznie za nimi tęskniła. W nagłym olśnieniu
pojęła, że jej ofiara była niepotrzebna. Co więcej, obraziła nią Grega.
Potrzebowała go tak samo mocno, jak kochała. Zaufanie, przyjaźń, zro-
zumienie... Gordon miał rację. Nie powinna go oszukiwać. Zasługiwał na
szczerość.

Wzięła głęboki oddech, by wyznać mu wszystko o swojej chorobie.
W tej samej chwili zadzwonił telefon.
Zamarli, a potem jej wargi drgnęły w powstrzymywanym uśmieszku.
- Nie wierzę - powiedziała z desperacją i wysoko ponad głową

usłyszała gardłowy śmiech Grega.

- Lepiej odbierz. To, co mam ci do powiedzenia, wymaga spokoju.
Spojrzał na nią bursztynowymi oczami, jakby rozświetlonymi od

środka. Przyjmie od niej tyle, ile zechce mu podarować. Nie będzie
wymagać, by poświęciła mu wszystko.

Skinęła głową. Szalało w niej tyle uczuć, że niemal nie mogła

wydobyć z siebie głosu. Niechętnie odsunęła się, klęknęła na łóżku i
podniosła słuchawkę.

- Tak?
- Verity?
Rozpoznała ten głos od pierwszej chwili. Zamknęła oczy. Och,

Gordonie... Nie teraz!

- Cześć - mruknęła i obejrzała się przez ramię na Grega. Był taki

piękny. Miała ochotę zedrzeć z niego ubranie, a wszystko inne wyjaśnić
później...

- Verity, ja... - Gordon przełknął ślinę. Przeanalizował każdy strzęp

informacji i czekał niecierpliwie na wyniki sekcji, ale teraz nie mógł już

35

background image

zwlekać ani chwili dłużej.

- Verity - powtórzył.
Ton jego głosu sprawił, że zaczerpnęła duży haust powietrza. Jej serce

wywinęło koziołka i zawisło gdzieś w próżni. Zupełnie go nie czuła.

- Po prostu powiedz to - wykrztusiła.
Greg zbliżył się do niej o parę kroków i zatrzymał się. Słyszał głos po

drugiej stronie linii na tyle dobrze, żeby go rozpoznać, ale nie rozróżniał
słów.

- Mam złe wieści. Bardzo złe - zaczął Gordon z rozpaczliwą

determinacją. - Zdechło jedno z naszych zwierząt. To, które przyjmowało...
no wiesz.

- Wyniki sekcji? - wymamrotała, z trudem poruszając zbielałymi

wargami. Odwracała twarz od Grega, zdziwionego tą fachową rozmową.

- To to. Nie ma wątpliwości.
Poczuła, że wszystko w niej lodowacieje.
- Rozumiem.
- Można to kontrolować. Nie wiemy jeszcze dokładnie... - Greg

podszedł bliżej, targany wściekłą zazdrością. Miał ochotę wyrwać jej
słuchawkę i powiedzieć łobuzowi, żeby się odczepił. Chciał mu
wykrzyczeć, że Verity należy do niego. Żeby przestał jej zawracać głowę.

- Musisz odstawić ten lek, przynajmniej... na jakiś czas.
Nie odpowiedziała. Oboje wiedzieli, że jej czas się kończył. Już po

wszystkim. Walka dobiegła kresu.

- Rozumiem - odezwała się wreszcie głucho. - Do widzenia.
Odłożyła słuchawkę sztywnym, mechanicznym ruchem. Przez chwilę

wpatrywała się tępo w telefon. Potem usłyszała za sobą szmer i odwróciła
się.

- Greg - szepnęła. Zapomniała o nim.
On też to zauważył. Wystarczy jeden telefon od tamtego i...
- To bez sensu - rzekł. Przy tym facecie nie miał szans, to wydawało

się oczywiste.

- Tak, najdroższy. Tak myślę - powiedziała słabym j głosem.
- Przepraszam. Nie... nie będę ci się więcej narzucać. - Odwrócił się do

drzwi. Kiedy zamykał je za sobą, czuł niemal fizyczny ból. Wiedział, że
przegrał. Gdyby tylko mu pozwoliła, gdyby dała mu szansę, walczyłby o
nią do ostatniego tchu. Ale kiedy wyznała mu miłość, najwyraźniej się
pomyliła.

Błądzić jest rzeczą ludzką.
- Przepraszam - szepnął jeszcze raz do zamkniętych drzwi.

36

background image

Dominikana

Fred Gless uznał, że Dominikana jest całkiem niebrzydka. Być może

dlatego, że zajmowała ponad dwie trzecie wyspy Hispaniola i robiła mniej
klaustrofobiczne wrażenie niż reszta wysp, na które trafili w ślad za Joe
Kingiem. Wielu tubylców mówiło prymitywną angielszczyzną, co
znakomicie ułatwiało im zadanie. Byli właśnie w małym sklepiku z
rupieciami, stojącym przy wąskiej brukowanej uliczce. Fred nie miał
pojęcia, w jaki sposób Les Fortnum odkrył to miejsce i jak poznał
nieustannie uśmiechniętego właściciela sklepu. Ani też, czego właściwie tu
szukali.

Właścicielowi jak nic stuknęła osiemdziesiątka, a jego spojrzenie

miało tak wszystkowiedzący wyraz, że Frank mimo woli kurczył się pod
nim. Nagle przypomniał sobie, że dosłownie o miedzę, na Haiti, znajduje
się kolebka wudu. Wzdrygnął się.

Przyglądał się swojemu szefowi, targującemu się ze starym łamaną

angielszczyzną, i zastanawiał się, czy niektórzy Haitańczycy nie
wyemigrowali przypadkiem na wschód. Wreszcie gnom zgodził się na cenę
i wręczył Lesowi małą paczuszkę. Dopiero kiedy w ręce starego trafił
gruby zwitek tutejszej waluty. Frank pojął wreszcie, o co chodzi.

Les nie odpowiadał na jego pytania, dopóki nie dotarli do samochodu.

Ruszyli w stronę portu, strzeżonego przez potężny posąg, nieco tylko
mniejszy niż Kolos Rodyjski. Przedstawiał hiszpańskiego księdza
Montesinę, który w szesnastym wieku przybył do Dominikany, by walczyć
o prawa Indian. Godny podziwu optymizm, pomyślał Frank, kiedy
samochód zatrzymał się w cieniu potężnego drzewa, obsypanego szaleńczą
ilością kwiatów. Teraz mogli już tylko czekać na przybycie „Alexandrii”.

Les rozwinął starannie maleńką paczuszkę i położył ją sobie na dłoni.

Frank spojrzał i gwizdnął. Pluskwa - oczywiście elektroniczna.

- Mamy na to pozwolenie?
- Skąd.
- Londyn o tym wie?
- Skąd.
- Czy cokolwiek nas kryje?
- Skąd.
Frank odchrząknął, ale uśmiechnął się.
- Jak zbliżymy się do naszego ulubieńca, żeby mu to podłożyć?
- Nie zbliżymy się do naszego ulubieńca. Chodzi nam o jego córkę.

37

background image

Frank wytrzeszczył na niego oczy.
- Dlaczego?
- Ponieważ powiemy jej, o co podejrzewamy jej papę.
Podczas lotu z Puerto Rico Les przemyślał sobie wiele rzeczy. Doszedł

do wniosku, że nic nie zyskają, jeśli nie odważą się zaryzykować. Joe King
był za sprytny.

Frank odwrócił się do szefa.
- Myślisz, że to mądre?
- Nie sądzę, żeby była z nim w zmowie. - Les wzruszył ramionami. - A

jeśli nawet jest, co mamy do stracenia? Jeśli pobiegnie do niego, niosąc
nasze maleństwo - pogładził pluskwę z czułością - i powie: „Tatusiu,
najdroższy, gliny nas gonią”, przynajmniej będziemy mieli pewność.

- Sąd tego nie uzna - przypomniał mu Frank.
- Nie uzna. Ale zrobi dobre wrażenie - wyjaśnił Les zwięźle. Niewiele

osób potrafi wysłuchać nagrania własnego przyznania się do winy i nie
załamać się. Jeśli Ramona współpracuje z ojcem, ten drobiazg da im punkt
oparcia. A jeśli nie, Joe King zyska w niej nowego wroga. Tak czy tak,
bilans wychodzi na plus.

Damon rozmawiał z Garethem Desmondem, wieloletnim przyjacielem,

który słuchał go z rosnącym zdumieniem i coraz szerszym uśmiechem.

- Dobrze, zrobię to. Jesteś pewien, że skontaktuje się ze mną? - spytał

zaintrygowany.

Damon pokiwał ponuro głową.
- W stu procentach - mruknął ze znużeniem. - Przy takiej liczbie akcji

jesteś najbardziej oczywistym celem. Informuj mnie o wszystkim, dobrze?

Gareth klepnął go po plecach.
- Chcę zaproszenie na ślub, stary byku - oznajmił jowialnie. -

Dobraliście się jak w korcu maku.

Greg i jego oficerowie obserwowali pilota, bezustannie

sprawdzającego sonar. Na razie wszystko szło jak po maśle. Przynajmniej
tego nie skopałem, pomyślał Greg z cichą rozpaczą.

Ramona jeszcze nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu. Damon

gdzieś zniknął i ciągle się nie pojawiał. Jeśli zejdzie na ląd jako pierwsza,
może mieć cały dzień dla siebie. Nie zdawała sobie sprawy, że Damon
obserwuje ją z ukrycia.

38

background image

Wiem, wkrótce spotkasz się z Joe Kingiem, pomyślał nienawistnie. A

wtedy radzę ci na siebie uważać, moja droga. Dopadnę cię... i nigdy więcej
nie pozwolę odejść.

Ramona niemal krzyknęła, kiedy steward dotknął lekko jej ramienia.
- Mam dla pani wiadomość od pani Aleksander.
Podziękowała mu i szybko przebiegła wzrokiem karteczkę. Muszę

spotkać się z tobą na osobności. Czekam o wpół do dwunastej przy
katedrze Santa Maria La Menor. To ważne. Joceline.

Działo się coś złego. Ramona nie spodziewała się nawet, do jakiego

stopnia.

Co za piękność. - Les westchnął z rzadkim u niego podziwem.
- Już ją widzisz? - Frank wytrzeszczył oczy. Trapu jeszcze nie

przerzucono na brzeg.

- Mówię o statku.
Słońce prażyło coraz silniej, a jeszcze nie wzniosło się dobrze nad

horyzont. „Alexandria” zaczęła w końcu uwalniać swoich pasażerów.

- Stań przy taksówkach, na wypadek gdybym ją zgubił. Joe jeszcze się

nie pojawił?

- Nie. - Frank wyszczerzył zęby. - Nasz telefon z Londynu załatwił

sprawę.

Pomysł był prosty: zadzwonili do jednego z prawników Kinga,

informując, że w ich szeregach jest donosiciel. Wobec takiego obrotu
spraw King musiał wrócić do Londynu, bez względu na to, jak bardzo
chciał porozmawiać z córką. Nie mógł sobie pozwolić na zlekceważenie
potencjalnej katastrofy. Les żywił żarliwą nadzieję, że w tej właśnie chwili
King ryje w pamięci komputera jak oszalały. Byłoby miło, gdyby pocił się
przy tym ze strachu jak ruda mysz. Ale jeśli wyznaczy kogoś do tego
zadania i wróci, żeby przerwać im spotkanie z jego córką, sytuacja może
się okazać krytyczna. Rozejrzał się nerwowo, ale - ku swojej uldze - nie
zauważył żadnej limuzyny. King nigdy nie pohańbiłby się czymś poniżej
mercedesa.

Frank, stojący przy postoju taksówek, zaczął machać dziko rękami.

Les spojrzał we wskazywanym kierunku. Zobaczył ją z daleka. Nie musiał
się martwić, że zgubi ją w tłumie - kaskada srebrnozłotych włosów,
spadających aż do talii, wyróżniała ją na kilometr. Frank stanął mu za
plecami. Słuchając paplania mijających ich turystów, czuł przez chwilę
zazdrość i żal. Zazdrość z powodu bogatych i beztroskich pasażerów,

39

background image

mających przed sobą dzień rozrywek. I żal za tę dziewczynę, nieświadomą
jeszcze, co ją czeka.

Nie zauważyła ich, dopóki nie stanęli przed nią.
- Doktor King?
Spojrzała na nich z zaskoczeniem, a potem uśmiechnęła się. Na pewno

przysłał ich ojciec.

- Tak.
- Czy możemy poprosić panią na chwilę?
Uśmiech zniknął z jej twarzy. Poczuła zagrożenie; cofnęła się o krok.

Rozejrzała się i nieco uspokoiła, widząc wokół siebie dziesiątki
przechodniów.

- Nie ma powodu do obaw - odezwał się Les Fortnum, natychmiast

wyczuwając jej lęk. Nie znosił, kiedy kobieta musiała bać się mężczyzn.
Na tym polegała jego praca: by piękne kobiety mogły chodzić po ulicach
bez lęku. Wyjął legitymację i pokazał ją Ramonie. Frank poszedł za jego
przykładem.

- Nie musi pani wsiadać z nami do samochodu ani nawet oddalać się

stąd. Może usiądziemy w kawiarni?

Ramona przyjrzała się dokładnie legitymacjom i zaczęła się uspokajać.

Frank, który czasami zdradzał nawyki dobrego skauta, poprowadził ich
bezbłędnie do obszernej kawiarni z widokiem na morze. Les znalazł
odległy, tonący w mroku stolik, na wypadek gdyby Joe King jednak się
pojawił.

- Czy nie przeszkadza pani, że zamówimy śniadanie? - spytał licząc, że

ta codzienna sytuacja uspokoi ją i odpręży. - Jesteśmy na czczo.

Frank chwycił ochoczo menu i zagłębił się w lekturze. Les odebrał

Ramonie torbę i położył ją na krześle obok siebie. Frank starannie unikał
spoglądania na przełożonego. Udawał, że nie widzi, jak szef wyjmuje z
kieszeni pluskwę.

- O co chodzi, inspektorze? - spytała Ramona.
Les wyczuł w torbie jakieś papiery i zwykłe drobiazgi. Tubka z

kremem do opalania. Okulary przeciwsłoneczne Kosmetyczka. Słomkowa
torba była wyłożona jedwabiem, rozprutym przy jednej z rączek. Bardzo
starannie wsunął owalny przedmiocik pomiędzy słomkę i materiał, po
czym ostrożnie wysunął rękę.

Uśmiechnął się do Ramony.
- Niestety...
Do stolika podeszła kelnerka, niosąca zamówione dania - i Les

natychmiast umilkł. Ramona upiła trochę soku, ze zdziwieniem

40

background image

zauważając, że usta ma wyschnięte na pieprz. Ręce drżały jej lekko.
Instynkt krzyczał w niej wielkim głosem jedno jedyne słowo:
niebezpieczeństwo!

Les odczekał, aż kelnerka wróci za kontuar, i zerknął na Franka

pałaszującego omlet.

- Niełatwo mi to powiedzieć. Niestety, mam chyba złe wieści.
Damon. Jeżeli coś mu się stało... nie przeżyłaby tego. Czuła to.

Wreszcie to do niej dotarło: kochała go. Naprawdę. Bardziej niż
kogokolwiek na świecie. Bardziej niż pragnienie zemsty za Keitha. Więcej
niż własne bezpieczeństwo. I proszę, omal go nie zdradziła. Jego, jedynej
miłości jej ożycia.

- Doktor King?
Zatrzepotała powiekami, nagle zdając sobie sprawę, że starszy

policjant przygląda się jej badawczo. Z trudem przywołała uśmiech na
drżące wargi.

- Przepraszam. Nie słuchałam.
- Nie szkodzi. Ale to, co mam pani do powiedzenia, naprawdę jest

ważne. Musi mi pani poświęcić chwilę »wagi.

- Nic mu nie jest, prawda? - wyrzuciła z siebie.
Les spojrzał na nią uważnie.
- Mówi pani o ojcu?
Tym razem to ona otworzyła szeroko oczy.
- Nie. O Damonie. My... - Zawahała się i dokończyła z determinacją: -

Chyba mówimy o dwóch różnych sprawach. Może opowie mi pan o
wszystkim po kolei?

Les stłumił uśmiech, widząc ostry jak laser błysk w nadzwyczajnych

oczach kobiety. A przecież przed chwilą wyglądała, jakby miała się
załamać.

Ramona opanowała dreszcz strachu. Spojrzała spokojnie na Lesa

Fortnuma. Ma dobrą twarz, zauważyła. Znamionującą siłę i charakter. Coś
się stanie. Jeszcze nie wiem, o co chodzi, ale czuję to. Coś się stanie.

- Jak powiedziałem, mam złe wieści. Dotyczą pani narzeczonego.
Pobladła.
- Damona?
- Nie, nie chodzi o pana Alexandera. Mówię o panu Treadstone.
- Keith?
- Tak. - Les wziął głęboki oddech i pochylił się nad stolikiem.

Nieświadomie Ramona zrobiła to samo.

- W momencie śmierci pana Treadstone’a pewne informacje zostały

41

background image

utajnione - zaczął. - Jest to, naturalnie, wyjątek, ale ze względu na fakt, iż
śmierć pana Treadstone’a miała związek z prowadzonym przez nas
śledztwem, zachowano pewne fakty w tajemnicy.

Ramona spojrzała na niego chłodno.
- To brzmi jak policyjny żargon. Proszę powiedzieć mi to wprost.

Czego nam... mnie nie powiedzieliście? Co spotkało Keitha?

Zielone oczy Lesa wytrzymały jej spojrzenie.
- Nie popełnił samobójstwa. Został zamordowany.
Wypuściła powietrze z głośnym świstem. Nie miała pojęcia, że

wstrzymuje oddech. Przez głowę przemknęły jej własne podejrzenia.

- Wiedziałam - szepnęła, nie zauważając krótkiego jak błysk flesza

spojrzenia, jakie wymienili policjanci; - Po prostu wiedziałam. Keith by
tego nigdy nie zrobił. Jak się dowiedzieliście?

- Nie miał prochu na rękach. Przy każdym strzale z broni osypuje się

jego mikroskopijna ilość. Nasz patolog nie znalazł go na dłoniach pana
Treadstone’a. Ergo, to nie on pociągnął za spust.

Poczuła nadpełzające lodowate zimno, pochłaniające ją jak ogromny

cień.

- Został... zamordowany?
- Tak.
Oblizała wargi. Straciła w nich czucie; były zdrętwiałe jak dwa

kawałki drewna.

- Z powodu tych udziałów. Tak?
Nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Już ją znała.
- Tak uważamy - potwierdził Les. Śmiertelna bladość Ramony King

dowodziła, że jednak nie pomylił się w jej ocenie. - Nie wiedziała pani o
tym?

Pokręciła mechanicznie głową. Niemal go nie słyszała przez

narastający szum w uszach. Zacisnęła palce na poręczy krzesła. Uspokój
się, krzyknął jakiś głos w jej głowie. Uspokój się.

- Nie. Wiedziałam, że miał obsesję na punkcie tego statku, ale nie

podejrzewałam, że... to zaprowadzi go tak daleko... - usłyszała własny głos.
Och Damonie, Damonie! Co zrobiłeś?

Frank omal nie upuścił filiżanki. Zerknął pytająco na Lesa. Ten

skorzystał z widocznego wstrząsu, jaki najwyraźniej przeżywała Ramona,
by nacisnąć ją jeszcze bardziej.

- Ale pani przecież nie spotkała się z nim wtedy, prawda?
Pokręciła głową.
- Nie. Później. Kiedy zjawiłam się na statku.

42

background image

Les otworzył szeroko oczy.
- Był na statku?
Jeśli Joe King przedostał się na pokład „Alexandrii”, a jego

wywiadowcy tego nie zauważyli, to niech Bóg ma ich w swojej opiece.
Osobiście skręci im kark. Ocknął się, widząc jej czujne spojrzenie, pełne
nie skrywanego zdumienia.

- Oczywiście, że tak. A gdzie mógłby być, jak nie na statku?
- Ale... to niemożliwe. Śledziliśmy go od chwili, kiedy opuścił Anglię.

Jestem pewien, że nie postawił nawet stopy na pokładzie „Alexandrii”.

Mówił prawdę. Joe King zjawił się w porcie Puerto Rico, a jeden z

pasażerów statku wsiadł do jego samochodu. Okna były przyciemniane,
więc nie zdołali zajrzeć do środka, ale zrobili facetowi dobrą fotografię, a
Londyn przysłał im jego akta. Jeff Doyle. Tylko na tyle udało się zbliżyć
Kingowi do statku.

Ramona pokręciła głową, walcząc z ogarniającym ją poczuciem

absurdu.

- Myli się pan. Nawet w tej chwili tam jest.
Frank otwierał już usta, by zaprotestować żarliwie, ale Les uniósł rękę,

uciszając go. Przez długą chwilę przyglądał się jej z namysłem; potem
skinął powoli głową.

- Jak się pani zdaje, o kim rozmawiamy?
Ramona otworzyła szeroko oczy. Wszystko w niej krzyczało, by go

broniła, ale widziała, że nie może tego zrobić.

- Oczywiście o Damonie - powiedziała, czując się jak zdrajczyni.
Frank otworzył usta.
- Damon Alexander? Nie, nie mówimy o nim, panno King.
- Co? - Słowo strzeliło jak uderzenie bata.
Les pokiwał głową. Tak. Teraz wszystko zaczynało się układać w

sensowną całość.

- Myślała pani, że Alexander miał z tym coś wspólnego?
- A... nie miał? - szepnęła zamierającym szeptem, czując, że każda

komórka jej ciała zaczyna dygotać jak oszalała.

Les pokręcił głową.
- Nie. I nic go nie łączyło z panem Treadstone’em. Proszę mi wierzyć.
Ramona opadła na krzesło, nagle zupełnie wyzuta z sił.
- Och... dzięki Bogu!
Przynajmniej jedna tajemnica była rozwiązana. Wiedzieli już, dlaczego

związała się z Damonem Alexanderem. Z jakiegoś powodu uznała go za
winnego śmierci narzeczonego. Les spojrzał na nią; wyraz ulgi na jej

43

background image

twarzy powoli rozpłynął się. Jej przenikliwie błękitne oczy znowu spoczęły
na nim, domagając się odpowiedzi.

- Więc kto? - spytała niepewnie. I nagle wiedziała.
Les spojrzał na jej zastygłą w grymasie twarz i skinął głową.
- Tak, panno King. Pani ojciec - odezwał się cicho. Mówimy o pani

ojcu.

Joceline spojrzała na zegarek. Dochodził kwadrans po jedenastej.

Wreszcie. Wzięła prysznic i włożyła biały lniany żakiet oraz spodnie.
Chwyciwszy torebkę, zdecydowanym krokiem ruszyła do wyjścia. Na
wybrzeżu złapała pierwszą taksówkę i ruszyła na umówione miejsce.

Oparła się wygodnie; odetchnęła głęboko. Jeśli Ramona King po

rozmowie z nią pójdzie na policję, godziny, które spędzi na wolności,
będzie mogła policzyć na palcach.

Ramona opuściła kawiarenkę, nie mogąc otrząsnąć się z oszołomienia.

Dowiedziała się wielu rzeczy o ojcu, o długiej liście jego przestępstw oraz
o przymierzu z Keithem. Nie rozumiała jeszcze tylko jednego: o czym
dowiedział się Keith, że Joe King postanowił go zabić?

Szła jak pijana, nie mogąc zdecydować, co właściwie czuje. Z jednej

strony - ulgę. Damon był niewinny. Myliła się co do niego, myliła się
zupełnie. To, co brała za grę, było prawdą. Kochał ją. Nie udawał.
Naprawdę chciał się z nią ożenić i nie chodziło mu o te przeklęte udziały.
Jaką była idiotką! Pozwoliła, by gniew ją zaślepił. Chciała, żeby okazał się
winny, a on rzeczywiście ją kochał.

A z drugiej strony... Ojciec znowu pojawił się w jej życiu, rzucając na

nie ponury cień. Choć policjanci nie powiedzieli jej tego wprost, czuła, że
spodziewają się po niej pomocy. Nie zdradziła im, że zamierza się z nim
dzisiaj spotkać, a po tej rozmowie nie wiedziała nawet, czy w ogóle chce to
zrobić. To wymagało namysłu. Wszystko się jakoś pogmatwało. Wiedziała,
że ze względu na Keitha powinna im pomóc. A ojciec zasługiwał na każdą
karę. Ale najpierw musiała to wszystko przeanalizować. Joe King jest
niebezpieczny. Jego zemsta może być przerażająca.

Nie potrafiła się zdecydować, co powiedzieć Damonowi. Zasługiwał

na prawdę, nawet jeśli miałaby go przez to utracić. Między nimi pojawiło
się tyle kłamstw, taka nieszczerość, że właściwie powinni zacząć od nowa.
Ale co będzie, jeśli policjanci zażądają, żeby go w to wciągnęła? W końcu
to na jego statek ostrzył sobie zęby jej ojciec, a Damon miał z nim jakieś
wspólne interesy. A może to był Michael Alexander. Pokręciła bezradnie

44

background image

głową i zadrżała, zziębnięta mimo palących promieni słońca. Tyle rzeczy
musiała przemyśleć...

Omal nie weszła pod koła taksówki, która zatrzymała się z piskiem

opon tuż przed nią. Odskoczyła, spodziewając się ujrzeć ojca. Ojca,
którego wcale nie znała. Wroga. Mordercę. Może widział, jak rozmawiała z
policjantami...

Ale przez okno wyjrzała Joceline, mrużąc oczy przed rażącym

słońcem. Ramona jęknęła w duchu. Zupełnie o niej zapomniała.

- Przepraszam cię, Joceline. Wszystko wyleciało mi z głowy.
Kobieta otworzyła drzwi i przesunęła się w głąb samochodu. Ramona

podeszła bliżej, ale nie zrobiła żadnego ruchu, by wsiąść do środka.

- Możemy to odłożyć? Wypadło mi coś bardzo ważnego.
W dziwnym uśmiechu Joceline wyczuwało się napięcie i Ramona

zrozumiała nagle, że ten niezwykły dzień jeszcze się nie skończył.

- Przykro mi, ale muszę nalegać. - Joceline skinęła głową, wskazując

puste miejsce. - To nie może czekać.

Ramona wsiadła z westchnieniem. Z filozoficznym spokojem

pozwoliła się zawieźć do Parku Niepodległości; bardzo powoli podeszły do
najbliższej ławki. W jasnym świetle dnia matka Damona wyglądała
upiornie blado. Ramona wzięła ją delikatnie pod rękę i pomogła usiąść.
Położyła torbę na ziemi u ich stóp.

W samochodzie, zaparkowanym o jakieś pięćdziesiąt metrów dalej.

Frank i Les włożyli do uszu maleńkie słuchawki. Musieli sprawdzić, czy
sprzęt działa jak należy.

Joceline osunęła się z cichym westchnieniem na wygrzane słońcem

drewniane oparcie ławki. Dźwięk dotarł bez przeszkód do uszu
policjantów, a taśma zarejestrowała go czysto i precyzyjnie.

- Źle się czujesz? - spytała Ramona z troską.
- Nie, właściwie nie. - Joceline uśmiechnęła się słabo. - Muszę

powiedzieć ci coś nieprzyjemnego. To cię zaboli.

Ramona zdawała sobie sprawę, że ta kobieta jej nie lubi. Jeszcze pięć

minut temu Joceline miałaby zupełną rację, nie ufając jej. Ale teraz
wszystko się zmieniło. Kochała Damona z całego serca i pragnęła zrobić
wszystko, żeby go uszczęśliwić.

- Joceline, nie ma się czym martwić...
- Ale ja się martwię - przerwała jej ostro matka Damona. - O ciebie i

mojego syna. A przede wszystkim martwię się o Joe Kinga.

Obaj mężczyźni w samochodzie wyprostowali się, zelektryzowani.
- To Joceline Alexander, prawda? - szepnął Frank.

45

background image

Les pokiwał głową, nasłuchując z uwagą dalszej rozmowy.
Ramona spojrzała na Joceline z zaskoczeniem. Nie spodziewała się

usłyszeć od niej czegoś takiego.

- Nie ro...
- Proszę - wpadła jej w słowo starsza kobieta. - Pozwól mi dokończyć.

Nie wiem, jakie są twoje zamiary, ale muszę cię ostrzec. Jeśli twój ojciec
ma z tą sprawą coś wspólnego, moja droga, i ty, i Damon jesteście w
niebezpieczeństwie. Wierz mi, wiem, co mówię. Joe King jest
niebezpiecznym człowiekiem. Jest... zły.

Les rzucił okiem na obracającą się taśmę.
- Nagrywasz to?
- Każde słowo - zapewnił go Frank.
Ramona siedziała nieruchomo, wbijając oszołomiony wzrok w

siedzącą przed nią kobietę. Nie wiedziała, co powiedzieć. I czy powinna
coś mówić.

- Mimo wszystko - ciągnęła Joceline cichym, znękanym głosem -

przypuszczam, że kochasz mojego syna...

- To prawda - przyznała Ramona żarliwie, ściskając delikatną dłoń

Joceline. - Kocham go. Bardziej, niż mi się zdawało.

Joceline spojrzała w nieprawdopodobnie niebieskie oczy i nagle,

niespodziewanie dla samej siebie, uśmiechnęła się. Instynktownie poczuła,
że dziewczyna mówi prawdę; z serca spadł jej ogromny ciężar.

- To dobrze. Będziesz mu potrzebna. Wszędzie, gdzie pojawia się Joe

King, musi pojawić się śmierć i zniszczenie. Damon będzie potrzebował
dobrej partnerki przy swoim boku. Tak jak niegdyś Michael. Ale ja go
zawiodłam. - W głosie Joceline słychać było bezbrzeżny, przejmujący
smutek.

Ramona zadrżała, czując ogarniające ją przenikliwe zimno.
- To na pewno nieprawda - odezwała się pospiesznie.
- Owszem, prawda. Widzisz, dwadzieścia osiem lat temu t i Joe King

byliśmy... kochankami.

- Wtedy jeszcze nie rozwiódł się z moją matką.
- Wiem. Przepraszam. Ja także byłam szczęśliwą mężatką, a

przynajmniej tak mi się wydawało. A potem poznałam go i... - Wzruszyła
bezradnie ramionami. - Zanim się zorientowałam, byłam już jego
kochanką. Spotykaliśmy się potajemnie. Nawet teraz nie potrafię
zrozumieć, jak do tego doszło. Widzisz, Joe nigdy mnie nie kochał.
Chodziło mu o firmę mojego męża. A ja, jak idiotka, nie zdając sobie
sprawy z tego, co robię, przekazywałam mu drobne informacje na temat

46

background image

spraw Michaela. Mówiłam o jego umowach, współpracownikach... -
Urwała, czując narastające osłabienie. - Michael dowiedział się o nas -
ciągnęła. - Pewnej nocy rzucił się na mnie. A ja go zastrzeliłam.

Policjanci spojrzeli na siebie bez słowa.
Ramona poruszyła zdrętwiałymi ustami. Czuła przeraźliwe zimno,

jakby krew ścięła się lodem w jej żyłach.

- Zastrzeliłaś męża? Damon mówił, że włamywacz...
- Wiem. Michael zamierzał mnie zabić. Jestem tego absolutnie pewna.

Strzeliłam w samoobronie. Chciałam zadzwonić na policję, wyjaśnić
wszystko, ale najpierw nieświadomie wykręciłam numer Joe’go.

- A on cię powstrzymał?
- Tak. Powiedział, że dochodzenie ujawni, że usiłował dokonać

przejęcia firmy za pomocą szantażu i oszustwa. To on wymyślił tego
włamywacza. Powiedział mi, co mam mówić. Wybił szybę w oknie i zabrał
pistolet. Groził mi...

Ramona ujęła drżącą dłoń kobiety.
- Już dobrze. Mogę sobie wyobrazić, czym ci groził.
- To dlatego odpychałam od siebie Damona - dokończyła Joceline

martwym głosem. - Żebym nie była dla niego zagrożeniem. I dlatego teraz
tylko ty możesz go obronić przed swoim ojcem. Musisz to zrobić. Ja
zaczynam tracić siły...

Ramona pogładziła ją czule po ręce.
- Nie martw się. Załatwię tę sprawę z moim ojcem - obiecała, a oczy

błysnęły jej niebezpiecznie.

Verity Fox zawahała się z ręką na szufladzie biurka. Otwarła ją

powoli. Ostrożnie wyjęła jedną ze złożonych karteczek i położyła ją na
blacie. Bardzo długo przyglądała się jej nieruchomym wzrokiem. Potem
sięgnęła mechanicznie po szklankę, nalała do niej wody i spojrzała na
zegarek. Wpół do dziewiątej. Wczoraj, dziesięć godzin po rozmowie z
Gordonem, przyjęła dawkę leku, a teraz nadeszła pora na następną. Jej ręce,
jakby bez udziału Woli, wsypały starannie biały proszek do wody, nie
roniąc po drodze ani jednego pyłku. Zamieszała płyn, czekając aż
lekarstwo rozpuści się w nim, po czym uniosła szklankę do ust.

Wczoraj definitywnie minęły jej ostatnie symptomy szoku. Palące

słońce Dominikany, śmiech, gwar na ulicach, ciche plaże, wiecznie
niespokojny ocean... wszystko to powoli wysupłało ją z kokonu rozpaczy.

Poruszyła mechanicznie szklanką, zastanawiając się, czy nie powinna

47

background image

dać za wygraną. Czy nadal wierzyła, że lek jej pomoże? A może wręcz
przeciwnie? Czy to jakaś pośrednia forma samobójstwa?

Westchnęła i wychyliła cierpki płyn kilkoma łykami. Bez względu na

wszystko, nie mogła sobie tego odmówić. Tak jak nie mogła sobie
odmówić miłości do Grega. Odstawiła szklankę z rozmachem, wstała i
wzięła torebkę. Teraz zje śniadanie. Potem spotka się ze swoją nową
znajomą, Ramoną King. A potem...

Wzruszyła ramionami.

Gordon Dryer wpatrywał się w drukarkę z mieszaniną nadziei i lęku.

Za chwilę powinien otrzymać ostateczne wyniki sekcji.

W głosie Verity usłyszał rozpacz i rezygnację. Odłożył słuchawkę,

płonąc wściekłością na niesprawiedliwość losu. I wrócił do pracy. Wiedział
już, że Herkules zdechł w wyniku stosowania leku. Nie wiedział jeszcze
tylko, dlaczego tak się stało. Może wystarczy zmniejszyć dawkę specyfiku.
To jedyna szansa Verity.

Powoli jednak wściekłość wypaliła się w nim, a na jej miejsce wróciła

dobra znajoma - rozpacz. Co dalej?

Wyjął wydruk, rozprostował bolące plecy i wrócił na swoje miejsce.

Przebiegł wzrokiem symbole i obliczenia. Właśnie tego się obawiał. Lek,
obniżający liczbę białych krwinek, jednocześnie niszczył czerwone.
Przyczyną śmierci Herkulesa była ostra anemia. Być może transfuzje
okazałyby się pomocne, ale... Nagle zapomniał o ponurych proroctwach.
Mniej więcej w połowie strony znalazł coś bardzo dziwnego i
interesującego. Chwycił za flamaster i szybko podkreślił informację. Być
może... być może...

Verity spojrzała na zegarek i zmarszczyła czoło. Dochodziło

dwadzieścia po dziesiątej. Ramona spóźniała się. Postanowiły razem pójść
na kręgle, jako że żadna z nich dotąd w nie nie grała. Pozostawiona samej
sobie, wzięła kulę i z zaskoczeniem stwierdziła, że jest wyjątkowo ciężka.
Wzięła rozmach, zrobiła parę kroczków i rzuciła. Kula toczyła się prosto
przez parę metrów, potem zboczyła z kursu i zaczęła zataczać się jak
pijana. Po drugiej strome sali rozległ się śmiech. Verity zmarszczyła nos i
pokazała język.

- A to nieładnie.
Poderwała się, tłumiąc okrzyk. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe.
- O, Greg. Nie wiedziałam, że lubisz kręgle.
- Nie wiedziałem, że tak znakomicie grasz.

48

background image

Tylko spokojnie, ostrzegł się. Bądź miły i zabawny. Jesteś tu

kapitanem, masz być uprzejmy dla wszystkich. Tylko co zrobić z tą dziką
ochotą, by popchnąć ją na podłogę, zedrzeć z niej ubranie i... Odetchnął
głęboko.

- Mam dla ciebie wiadomość od Ramony King. Rozumiem, że

miałyście się tu spotkać?

Odczuła to jak policzek. Ten oficjalny ton. Odwróciła się lekko i

wzięła następną kulę.

- To prawda. Ale nigdy bym nie pomyślała, że wykorzysta kapitana

jako chłopca na posyłki.

- Ty mała...
Odwróciła głowę. Wreszcie. Okazał jakieś uczucie. Szkoda, że może

wywołać w nim tylko gniew.

- Co „mała”, Greg? - zagadnęła go z całym okrucieństwem, nie

przestając się zastanawiać, dlaczego to robi. Choć tak naprawdę wiedziała.
Nie mogła znieść tego, że ma go na wyciągnięcie ręki, a nie może go
dotknąć. Jego biały, wykrochmalony mundur wydawał się z niej szydzić.
Miała ochotę zedrzeć go z niego. Miała ochotę ocieplić to lodowate
Spojrzenie, zmusić go do jęku...

To dlatego zachowywała się jak dziwka.
Greg opanował się z najwyższym wysiłkiem.
- Zwykle nie przekazuję wiadomości, ale wpadłem na Ramonę

przypadkiem. Powiedziała, że wyskoczyło jej coś ważnego i że może
spotkacie się kiedy indziej. - A ja, jak idiota, zgodziłem się ci to przekazać
tylko po to, żeby cię znowu zobaczyć, pomyślał z niesmakiem.

Westchnęła.
- No tak. Przepraszam cię... Ja...
- Nie ma sprawy - przerwał jej szybko. Teraz czuł się jeszcze bardziej

głupio. Tak jakby kobieta przyjaźniąca się z ludźmi pokroju Alexandera
mogła poślubić syna listonosza.

Verity sięgnęła po następną kulę i zamarła. W koniuszkach palców

poczuła znane już mrowienie. Wiedziała, co stanie się za chwilę; na karku
czuła narastające gorąco. O, nie! Nie teraz!

Szybko wyprostowała się i rzuciła Gregowi słaby uśmiech.
- Dziękuję panu, kapitanie. - Odwróciła się i ruszyła szybko ku

drzwiom. Czuła, że policzki zaczynają ją palić.

- Doktor Fox?
Zatrzymała się, ale nie spojrzała na niego.
- Tak?

49

background image

Greg obrzucił jej plecy podejrzliwym spojrzeniem. Zachowywała się

bardzo dziwnie. Miał wrażenie, że za chwilę nie się coś złego. Coś bardzo
złego.

- Dobrze się pani czuje?
- Znakomicie - mruknęła i ruszyła naprzód. Potem zatrzymała się

znowu. - Dziękuję - dodała nieco łagodniej i już jej nie było.

Greg stał jeszcze przez jakiś czas, wpatrując się w pustkę. Nie

rozumiał tego, ale z jakiegoś powodu czuł się oszukany. I nie chodziło
tylko o nieszczęśliwą miłość.

Ramona była w pół drogi do wyjścia, kiedy zatrzymał ją dzwonek

telefonu. Zaklęła pod nosem. Powiedziała Damonowi, że dołączy do niego
za chwilę. Zerwała słuchawkę z widełek i rzuciła:

- Tak?
- Doktor King?
Niemal jęknęła.
- O co chodzi, inspektorze? Musi pan się pospieszyć, Damon na mnie

czeka.

- Chciałem tylko spytać, czy ojciec skontaktował się z panią.
- Nie.
- Rozumiem. A czy jeśli to zrobi, da nam pani znać? - Podał jej numer

do pensjonatu na Jamajce.

Nagryzmoliła go na strzępku papieru.
- Dobrze. Zadzwonię.
- Panno King! - zawołał Fortnum czując, że Ramona zamierza odłożyć

słuchawkę.

- Tak? - Spojrzała na zegarek. Niech to, miała tylko zabrać torbę.
- Co się dzieje... - Jego głos, zwykle tak spokojny i opanowany, tym

razem zaniepokoił ją. - Co się dzieje na statku? Nie było żadnych
problemów?

- Co ma pan na myśli? - spytała natychmiast.
Les Fortnum miał ochotę się kopnąć. Ta kobieta była wściekle

inteligentna. Poinformowali zwierzchników o swoim najnowszym odkryciu
i usłyszeli, że jeśli zdołają udowodnić Kingowi współudział w ukrywaniu
morderstwa, będzie można się na tym oprzeć. Ale wszystko zależało od
zeznania Joceline Alexander. Czego, oczywiście, nie zamierzał powiedzieć
Ramonie.

- Sądzimy, że pani ojciec ma na statku swojego człowieka - powiedział

szybko. - Niejakiego Jeffa Doyle’a. Usiłował zbliżyć się do pani? - Frank

50

background image

uniósł brwi, ale Les zignorował go. Zdradził jej wystarczająco wiele, by ją
ostrzec, ale nie zamierzał wspominać o podsłuchu. Nie teraz, kiedy ta
dziewczyna ma taki humor.

- Nie. - Zmarszczyła brwi. Jeff Doyle. Musi go znaleźć. - Przepraszam,

jestem już spóźniona.

- W takim razie nie zatrzymuję pani dłużej. Czy mogę prosić, żeby

skontaktowała się pani z nami po spotkaniu z ojcem?

- Zrobię to. - Była gotowa obiecać mu wszystko, byle tylko uwolnił ją

wreszcie. - Do widzenia.

Les odłożył słuchawkę, zamyślony.
- Mam nadzieję, że nie będzie próbować działać na własną rękę.
- Nie powiedział jej pan o torbie - zwrócił mu uwagę Frank.
- Pora nie była odpowiednia. Poza tym musi w czymś schować

dokumenty Markhama. Istnieje szansa, że weźmie tę samą torbę.

- Nie muszę chyba podkreślać, że ostatnio szczęście nam jakoś nie

sprzyja? - mruknął pod nosem Frank.

Les roześmiał się. Rzeczywiście. Tego akurat nie trzeba było

podkreślać. To rzucało się w oczy. Joe King miał więcej szczęścia niż całe
stado kotów.

Damon stał na balkonie swojej kabiny, patrząc w zamyśleniu na

morze. Usłyszał za sobą lekkie kroki i odwrócił się. Już sam jej widok
wystarczył, by dzień mu pojaśniał. Wyciągnął do niej rękę.

- Och, Damonie - szepnęła ledwie dosłyszalnym szeptem i oparła

głowę o jego pierś; oczy miała pełne łez.

- Hej, co tam? - spytał żartobliwie, biorąc ją w ramiona i ocierając łzy

płynące po policzkach. - Jeszcze nie widziałem cię płaczącej. Czy coś się
stało?

- Och, nie. Nie. - Roześmiała się przez łzy. - Kocham cię, po prostu.

Jeszcze nigdy tego nikomu nie mówiłam. To takie ważne słowa. To różnica
między życiem i wegetacją. - Dotknęła jego twarzy, tak znajomej, tak
ukochanej. - Damonie, kocham cię. - Wspięła się na palce i pocałowała go
delikatnie.

Serce przestało mu bić. Przytrzymał ją za ramiona, chcąc zajrzeć z

bliska w jej oczy. Czy to kolejna gierka? Jeśli tak, zabije go tym.

Bez słowa przytuliła policzek do jego ramienia i pocałowała je przez

płótno koszuli.

- Tak - powiedziała, jakby zadał jej jakieś pytanie. Wzięła go za rękę i

zaprowadziła do łóżka.

51

background image

Delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy i wreszcie się uspokoił.
- Dziękuję.
Popchnęła go delikatnie na materac. Powoli, nie odrywając od niego

oczu, rozpięła mu koszulę i przesunęła palcami po nagiej, ciepłej skórze.

Powoli pochyliła się i pocałowała jego brzuch, czując drżenie

twardych mięśni. Przesunęła ustami wyżej. Uśmiechnęła się. Należał do
niej, i tylko do niej. Sercem i ciałem. I nigdy nie pozwoli mu odejść.

Przesunęła językiem po jego krtani i przywarła łapczywie do jego

warg. Zacisnął dłonie na jej talii i przytulił ją mocno. Ta chwila powinna
trwać wiecznie. Piękna, magiczna chwila. Jeszcze nigdy się tak nie kochali.

- Ramono? - Wymówił jej imię jak ważne pytanie. Musiał to wiedzieć

na pewno.

A ona odpowiedziała mu jeszcze raz:
- Tak.
Zerwała z siebie ubranie i niecierpliwie sięgnęła ku klamrze jego

paska. W ciągu kilku chwil znalazł się przed nią nagi.

Potem długo leżeli bez ruchu, złączem. Ramona zrozumiała wreszcie,

dlaczego zdrada kochanki potrafiła niegdyś wywołać wojnę, a o względy
damy rycerze walczyli w krwawych pojedynkach.

Mogłaby oddać życie - lub zabić - za mężczyznę leżącego w jej

ramionach.

A jakiś cichy głosik przypomniał jej nagle, że będzie jej potrzebna cała

odwaga i determinacja, jaką rozporządza. Musi uratować Damona przed jej
ojcem. A potem przygotować się na całe życie u jego boku. Będzie musiała
walczyć z innymi kobietami. Zawsze czujna. Zawsze gotowa.

Na razie czuła, że nic nie zdoła jej przeszkodzić.

Jamajka

Verity przyglądała się wodospadowi w Ocho Rios - dwudziestu

metrom lodowatej, przejrzystej wody, wpadającej wprost do ciepłego
Morza Karaibskiego. Spojrzała na ludzi w kostiumach kąpielowych i
zdecydowała się w ułamku sekundy. Wyjęła z torby plażowej własny
kostium i przebrała się. Po paru minutach przyłączyła się do grupki
turystów. Przewodnik zapoznał ich z historią wodospadów, a potem
powiedział, co czeka ich w następnej kolejności. A czekało ich ni mniej, ni
więcej, tylko wdrapanie się na mokre występy i utworzenie ludzkiego
łańcucha!

Wysuszywszy się i pokrzepiwszy morderczą kombinacją mleka

kokosowego, rumu z Jamajki i świeżego soku z ananasa, Verity przebrała

52

background image

się i ruszyła na zwiedzanie wyspy. W końcu musiała się poddać. Miała
wrażenie, że tkwi tu od trzech dni. Nie chodziło o złe samopoczucie. Ani o
niewrażliwość na piękno wyspy. Pragnęła Grega. Pragnęła go tak mocno,
że nie potrafiła poradzić sobie z tym uczuciem.

Wsiadła do pociągu jadącego do Montego Bay. W przedziale zrobiło

się duszno, otworzyła więc okno. Niemal odruchowo pochyliła się naprzód
i zaczęła miarowo oddychać. Jak zwykle, serce zaczęło jej bić szybciej,
tętno przyspieszyło. Jeszcze parę minut, i atak minie. Ale pociąg zatrzymał
się na stacji, a jej stan się nie polepszył. Szybko wysiadła i stanęła obok
kolumny, łaknąc odrobiny świeżego powietrza. W końcu, pochwyciwszy
parę zaciekawionych spojrzeń, powlokła się w stronę wyjścia. Serce
zaczęło ją kłuć. To nie zdarzyło się jej jeszcze nigdy. Wydawało jej się, że
chodnik wybrzusza się pod jej stopami. Widziała to kiedyś na filmie o
trzęsieniu ziemi. Ale tym razem to nie ziemia się trzęsła.

Złapała przejeżdżającą taksówkę. Z trudem wydobywała z siebie

rwące się słowa.

- Port. „Alexandria”. Proszę.
Kierowca zerknął szybko we wsteczne lusterko.
- W porządku, tak?
- Tak. Proszę. Port.
- Ile?
- Co?
- Ile?
Jęknęła. Zapomniała o tym, co nakazywał jej pilot. Przed kursem

należy ustalić cenę.

- Dziesięć jamajskich dolarów, dobrze?
Musi się znaleźć w jakimś chłodnym miejscu. Na statek. Do Grega.
Kierowca skinął głową i taksówka ruszyła naprzód. Verity z trudem

złapała oddech; potężny zawrót głowy omal nie pozbawił ją przytomności.
Szybko zamknęła oczy, ale Wirowanie nie ustawało. Nagle zdała sobie
sprawę z rezygnacją, że mdleje. Nie wróci już na statek...

John Gardner robił codzienną inwentaryzację leków. Niektóre

specyfiki były bardzo kosztowne, więc żądanie kapitana wcale go nie
dziwiło.

Głośne bębnienie w drzwi zaskoczyło go tak, że omal nie upuścił

cennej fiolki. Znalazł się przy wejściu w dwóch wielkich susach.

- Tak?
Steward wyglądał na przerażonego, ale starał się mówić spokojnie.

53

background image

- Jedna z pasażerek, doktor Fox, zachorowała. Jest w tej chwili w

taksówce. Chyba nie damy rady przenieść jej bez...

- Prowadź - przerwał mu szybko John.
Kierowca, krążący niespokojnie po nabrzeżu, westchnął z ulgą na

widok lekarza. John zajrzał do samochodu; Verity leżała nieprzytomna.
Miała o wiele za szybkie tętno.

- Pomóżcie mi ją przenieść - rozkazał, marszcząc brwi. - Potem

poinformujcie kapitana, że być może będziemy potrzebować szybkiej
pomocy.

Mając do wyboru sto kilometrów plaży, Ramona i Damon poczuli się

jak najbardziej usatysfakcjonowani. Ramona zdecydowała się na plażę
Doctor’s Cave, po której szła teraz niespiesznie ze swoim ukochanym.

Damon nie mógł oderwać od niej oczu. Jeszcze nigdy nie wypełniał go

taki niebiański spokój. Ramona miała na sobie długą, powiewną sukienkę,
której czerń kontrastowała mocno ze srebrem jej włosów. Wiatr targał
delikatny szyfon, opinając go na bujnych piersiach i smukłych udach.

Ramona zerknęła na ukochanego i zauważyła w jego oczach

pożądanie.

- Znajdziemy jakiś pokój? - spytała gardłowo. - W jakimś małym

zajeździe, z dala od wszystkich?

Kochali się zaledwie parę godzin temu, ale jej wydały się nagle

nieznośnie dłużącymi się latami.

Chwycił ją znienacka w ramiona i zawirował wraz z nią, zanosząc się

głośnym śmiechem. Potem zmiażdżył w uścisku tak mocnym, że niemal
skruszył jej żebra.

Nie zauważyli długiego granatowego bentleya, parkującego pod

niebotyczną palmą.

- Gdybyś tylko wiedziała - szepnął Damon, pochylając się ku niej. -

Gdybyś wiedziała, jak strasznie cię kocham, przestraszyłabyś się.

Spojrzała na niego poważnie oczami lśniącymi szczęściem.
- Nie przestraszyłabym się.
- Mógłbym się kochać z tobą do upadłego. - W jego głosie pulsowała

nieugaszona żądza.

- Obiecujesz?
Uśmiechnął się i skubnął zębami jej ucho, ozdobione kolczykiem z

czarnych dżetów.

- W takim razie... - Przełknęła ślinę, by pozbyć się rozkosznego

dławienia w gardle, które nie pozwalało jej odetchnąć. Jego oczy znowu

54

background image

przybrały kolor burzowych chmur. - W takim razie... chodźmy.

Nie zauważyli, że bentley rusza powoli za nimi. A za nim pojawił się

niepozorny czerwony fiat.

Greg wszedł do pomieszczeń szpitalnych i zamarł w pół kroku. Na

leżance spoczywała Verity, ukryta pod maską tlenową.

Steward powiadomił go zwięźle o wypadku. Pospieszył za nim,

przypominając sobie procedurę postępowania w razie nagłego wypadku w
porcie. Ale na jej widok zapomniał o wszystkim. John spojrzał na niego
tylko raz. Zaklął w duchu; zupełnie zapomniał o swoich podejrzeniach co
do związku kapitana z Verity Fox. Powinien uprzedzić stewarda, żeby go
jakoś przygotował. Westchnął ciężko.

- Usiądź, Greg. Tam. - Wskazał poczekalnię.
Przez chwilę kapitan wyglądał tak, jakby chciał się z nim kłócić.

Instynkt nakazywał mu chwycić ją w objęcia, potrząsnąć nią, obudzić,
kazać przysiąc, że nic się jej nie stało. Ale lata samodyscypliny zwyciężyły
i Greg wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Zaczął krążyć
nerwowo po poczekalni.

John wbił igłę w ramię Verity i czekał. Bardzo długo.
Powoli świat zaczął do niej wracać. Najpierw dotarły do niej dźwięki.

Potem obrazy. Zamrugała, czekając cierpliwie, aż rozmazane kształty
nabiorą ostrości. Jasnozielona plama l okazała się parawanem przy łóżku.
Blady księżyc w pełni stał się twarzą Johna.

- Witam - odezwał się cicho John.
Jego głos dudnił, jakby dochodził z beczki. Uśmiechnęła się słabo.
- Cześć. Chcę pić...
Przyłożył jej szklankę do ust. Powoli pociągnęła łyk, choć wnętrzności

paliły ją żywym ogniem. Skończyła, spojrzała na lekarza i postanowiła nie
prosić o kolejną szklankę.

- Jak długo byłam nieprzytomna?
- Nie wiemy. Taksówkarz zawiadomił jednego ze stewardów.

Prawdopodobnie jakieś dziesięć minut.

- Rozumiem.
Ale tak naprawdę nic nie rozumiała. Omdlenia nie były typowym

symptomem tego typu białaczki. A jeśli ona o tym wiedziała, także John
miał tego świadomość. Spojrzała z niepokojem na jego mroczną twarz.

- No dobrze. Czy teraz powiesz mi wreszcie, co się tu dzieje, czy

muszę zadzwonić do twojego przyjaciela? Jak mu tam, Dryera?

Przełknęła ślinę. Nie mogła się pozbyć tej nieznośnej suchości w

55

background image

ustach.

- Nie ma o czym mówić. Przeforsowałam się, i tyle. Wspięłam się w

górę wodospadu, potem chodziłam po słońcu... to pewnie udar słoneczny.

Wytrzymała spojrzenie lekarza, nie odwracając wzroku.
Wreszcie skinął głową, tłumiąc westchnienie.
- Jak wolisz. Pobędziesz tu przez noc. Tak na wszelki wypadek.
Skinęła głową z ogromną ulgą.
- Dziękuję.
Wstał i ruszył do wyjścia, zaciągając po drodze zasłony, barwiące

ściany pokoju na zielonkawy, morski odcień.

- Wrócę za godzinę. Do tego czasu, jeśli będzie ci czegoś potrzeba,

przyciśnij brzęczyk. Jest na boku łóżka. Za drzwiami czeka dyżurna
pielęgniarka.

Skinęła głową i odprowadziła go wzrokiem. Odwróciwszy się na

wznak, spojrzała w biały sufit.

- Niech to diabli - szepnęła.

Ramona stanęła w oknie i wyjrzała na zewnątrz. Znaleźli ten zajazd

zupełnie przypadkiem, w małej wiosce z dala od głównego traktu. Oprócz
restauracji mieścił wszystkiego trzy pokoje. Ten, w którym się znajdowali,
niemal w całości zajęty był przez ogromne łóżko z baldachimem. Lekki
wietrzyk, wpadający przez małe okno, niósł ze sobą woń jaśminu.

Ramona położyła dłoń na parapecie; gałązki uginające się pod

mnóstwem drobnych, gwiaździstych kwiatków musnęły lekko jej przegub.
Odwróciła się i spojrzała na Damona. Stał nieruchomo w drzwiach; tylko
oczy jarzyły się mu jak dwa żarzące się węgle.

Bez słowa sięgnęła do włosów i zaczęła je rozplatać. Przeczesała je

palcami, rozrzucając na ramionach. Poruszyła głową; zafalowały jak
srebrny wodospad, sięgający talii. Damon zrzucił buty, zdejmując
jednocześnie marynarkę. Nie odrywał wzroku od Ramony. Powietrze
zgęstniało od pulsującej namiętności. Rozwiązała wdzięcznie rzemyki san-
dałów; Damon sięgnął do mankietów koszuli. Jęknęła cicho i podbiegła do
niego. Drżącymi z niecierpliwości palcami rozpięła złote spinki i rzuciła je
na podłogę. Rozchyliła koszulę, wpatrzona w jego oczy. Przesunęła dłonią
po męskiej piersi, delikatnie drapiąc go paznokciami. Powoli pochyliła się i
pocałowała go w ramię, zaciskając dłonie na chłodnym jedwabiu jego
koszuli.

Jego skóra miała tak cudowny smak. Ciepły, lekko słony.
Chwycił ją na ręce i zaniósł do łóżka. Osunął się na nią powoli,

56

background image

ująwszy jej głowę w obie ręce.

- Co robisz? - szepnęła, kiedy rozsunął delikatnie jej uda.
- Zaraz zobaczysz.

Greg zerwał się na równe nogi.
- Co z nią?
John odszedł parę kroków od drzwi, zastanawiając się nad czymś.
- Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia.
- Nie masz pojęcia? - wybuchnął Greg; strach i napięcie wreszcie

znalazły w nim ujście. - Co to za odpowiedź?

- Uczciwa. Nie wiem, ponieważ Verity coś przede mną ukrywa. -

Wziął kapitana za ramię i wyprowadził z poczekalni. - Chodź ze mną. Być
może będzie mi potrzebny świadek.

Poszli do kabiny Verity.
- Dobrze - odezwał się niechętnie Greg. - Powiedz mi to wprost. Co się

tu dzieje?

- Doktor Fox jest chora na białaczkę. Niektóre odmiany tej choroby

dają się kontrolować za pomocą transfuzji i leków...

Greg pobladł śmiertelnie.
- A ta nie?
- Nie. Ta odmiana jest nieuleczalna. A przynajmniej tak mi się

zdawało.

- Zdawało ci się? Na miłość boską, czy ona umrze? - Odwrócił się

zawstydzony nagłym wybuchem i przeczesał włosy palcami.

- Kochasz ją, prawda? - spytał John spokojnie.
Greg skinął głową, nie patrząc na lekarza.
- Wiem, że to wbrew przepisom... A, do diabła z tym. Więc umrze czy

nie?

- Kiedy po raz pierwszy zjawiła się u mnie i zobaczyłem kartę jej

choroby, byłem tego pewien. Ona także. Ta podróż miała być... - John
urwał, zmieszany.

Greg pokiwał głową. Rejs miał się stać jej ostatnią radością w życiu.

Tyle rzeczy nagle stało się dla niego jasne... Zamknął oczy.

- Teraz powiem ci coś w najściślejszej tajemnicy. - John westchnął z

desperacją. - Mniej więcej dziesięć dni temu na pokładzie pojawił się jej
kolega.

- Gordon Dryer? Tak, wiem - potwierdził Greg i nagle zrozumiał.

Verity nie miała z nim romansu. Kiedy ich zaskoczył, Gordon był w trakcie
badania!

57

background image

- Otóż to. Wrócił w zeszłym tygodniu, zbadał Verity i pobrał jej krew.

Liczba jej białych krwinek spadła gwałtownie. Normalnie byłby to dobry
objaw, ale... Greg, wydaje mi się, że Verity bierze jakiś eksperymentalny
lek.

Greg spojrzał na niego z namysłem.
- Czyli... nielegalny?
- Tak. Tak mi się zdaje.
- Ale jeśli jej to pomaga, jeśli ma zbawienne działanie... - Przerwał,

widząc śmiertelnie poważne spojrzenie Johna.

- Nie jestem tego pewien. W tym cały problem. Nie jestem pewien, czy

ten lek jej pomaga.

- Myślisz, że... - Greg rozejrzał się, rozpaczliwie poszukując pomocy.

Cały pokój przypominał mu o Verity. Wszędzie widać było jej obecność.
Perfumy na toaletce. Szczotka, pomiędzy której zębami zostało parę
kruczoczarnych włosów. Jej książki. Jej radio. O Boże, a jeśli ona
naprawdę umiera? Potrząsnął głową. Nie wolno. Uspokój się. Myśl, do
cholery. - Musimy to znaleźć.

John skinął smętnie głową.
- Właśnie po to tu przyszedłem.
Niechętnie zabrali się do przetrząsania rzeczy Verity. Na szczęście nie

musieli długo szukać. W pierwszej szufladzie, do której zajrzał John,
spoczywały zwitki papieru, zawierające lekarstwo. Obaj spojrzeli na biały
proszek.

- Szlag by to trafił - powiedział John. Miał nadzieję, że nic nie znajdą.

Co teraz mają z tym zrobić? Donieść na nią? Dryer będzie skończony.
Zachować wszystko w tajemnicy i przyglądać się, jak Verity umiera?

- Co to jest? - spytał Greg słabo. Strach paraliżował go, pełzł ku niemu

jak potworne, zimne macki. Verity umiera. Umiera...

- Nie wiem. - John starannie złożył karteczkę i schował ją do szuflady.

Spojrzał na Grega i skrzywił się na widok grymasu cierpienia,
wykrzywiającego twarz kapitana. Szybko otrząsnął się z przygnębienia,
przywołując na pomoc cały profesjonalizm, i z ulgą zauważył, że Greg robi
to samo.

Spojrzeli na siebie - bardzo profesjonalny lekarz i równie

profesjonalny kapitan - i westchnęli.

- Nie wiem, co to jest ani jakie ma działanie - oznajmił John z ponurą

zaciętością - ale się dowiem.

Obaj pokiwali głowami, nawiedzeni tą samą myślą.
Tak. A co potem?

58

background image

Jamajka

To był bardzo dobry pomysł. - Ramona westchnęła błogo, patrząc, jak

„Alexandria” rusza w kierunku Kuby. Oboje zdecydowali, że zrobią sobie
wolne. Za dwa dni mieli polecieć samolotem na Kubę, gdzie dołączą do
„Alexandrii”.

Dzień zaczęli, kochając się spokojnie i niespiesznie w hotelowym

pokoju. Zjedli późne śniadanie i wyruszyli. Damon nie chciał Ramonie
zdradzać celu wyprawy; teraz zatrzymał samochód i odwrócił się do niej;
oczy mu błyszczały. W ciągu ostatnich dni zapomniał o Joe Kingu,
udziałach Markhama i wszystkim innym. Teraz liczyła się tylko Ramona.

- No co? - zagadnął ją podstępnie. - Tchórz cię obleciał?
Prychnęła pogardliwie.
- Jeszcze się przekonamy, kto tu jest tchórzem - mruknęła i wysiadła

godnie z samochodu

Razem poszli w stronę zabudowań, opatrzonych wielkim szyldem

„Pontony”. Rzeka Lethe miała się ciągnąć przez wielkie połacie okolic nie
tkniętych cywilizacją. Włożyli pomarańczowe kamizelki ratunkowe i, wraz
z grupą nastolatków, wysłuchali uważnie przewodnika, który zapoznał ich
z zasadami bezpieczeństwa i opowiedział o czekającej ich podróży. Poszli
za nim w stronę okrągłego jaskrawożółtego pontonu, kołyszącego się
leniwie na spokojnej wodzie przy brzegu. Jakoś nikt nie kwapił się do
wsiadania.

- Damy mają pierwszeństwo - mruknął Damon pod nosem.
Spiorunowała go wzrokiem, ale kąciki jej ust drgały we

wstrzymywanym uśmieszku.

- Jak miło - powiedziała z zabójczą słodyczą i weszła na ponton. Z

początku kołysanie przejęło ją lekkim dreszczem, podobnie jak widok
cienkiej gumowej powłoki, słabej zapory pomiędzy nią a setkami metrów
wody. Usiadła, tak jak kazał im instruktor, i pokazała Damonowi język.

Jej ukochany wskoczył zgrabnie do środka.
- Już to robiłeś - powiedziała podejrzliwie.
I rzeczywiście, Damon sprawiał wrażenie, jakby spędził na pontonie

połowę życia. Nawet przewodnik zauważył jego spokojną pewność siebie i
pozwolił mu usiąść na rufie, co dla amatora jest nie lada wyróżnieniem.

Przewodnik ujął wiosło i spojrzał na nich wyczekująco. Szybko poszli

w jego ślady i ponton ruszył.

Było to niezapomniane przeżycie. Przez większą część podróży rzeka

była spokojna, a przewodnik pokazywał im rzadkie rośliny, egzotyczne

59

background image

kwiaty i zwierzęta, nie widywane nawet przez krajowców. Parę miejsc, w
których prąd rzeki nabrał mocy, wzmogło dreszczyk emocji. Ramona roz-
koszowała się przejażdżką, nie zdając sobie sprawy z rumieńca, który
wypłynął na jej policzki. Jej oczy błyszczały jak dwie niebieskie latarnie.
Nic dziwnego, że Damon przegapił większą część uroków podróży.

„Alexandria” sunęła płynnie po falach. Stojący na mostku Greg

Harding słuchał prognozy pogody, nadawanej z Hawany. Zapowiadano
mocny wiatr, sięgający ośmiu stopni w skali Beauforta. Zresztą
zachmurzone niebo dobitnie zwiastowało jego nadejście. Ale to go nie
martwiło. „Alexandria” mogła stawić czoło najgorszej pogodzie, nawet
dwunastu stopniom i huraganom.

Spojrzał jeszcze raz na radar. Na razie nic nie wymagało jego

obecności.

- Zejdę na jakieś pół godziny - odezwał się. - Jeśli będziecie mnie

potrzebować, znajdziecie mnie w szpitalu.

John dozorował wydawanie środków na chorobę morską małej grupce

pozieleniałych na twarzach pasażerów.

- Chyba nie przyszedł pan po aviomarin, kapitanie? - zagadnął go z

fałszywym rozbawieniem; mając na uwadze zaciekawione spojrzenia.

- Taki stary wilk morski jak ja? Chciałem zobaczyć te ulotki.
John zrozumiał go w pół słowa.
- Oczywiście. Są w moim gabinecie. Siostro? - Skinął na jedną z

pielęgniarek, tak spokojną i pewną siebie, że sam jej widok dodawał otuchy
nawet najbardziej spanikowanemu pasażerowi.

W zaciszu gabinetu zdjęli sztuczne uśmiechy i spojrzeli na siebie.
- Dzwoniłeś? - spytał Greg z napięciem.
- Jeszcze nie. Różnica czasu. Teraz powinien być już w pracy. Wczoraj

zdobyłem jego numer.

Greg usiadł, obracając nerwowo w dłoniach kapitańską czapkę. Lekarz

uniósł słuchawkę i wykręcił numer.

- Tak? - W szorstkim głosie Gordona słychać było śmiertelne

zmęczenie.

- Gordon? Tu John Gardner.
W słuchawce zapadła chwila ciszy.
- Tak? - odezwał się wreszcie Gordon. - W czym mogę pomóc?
- Wczoraj Verity zemdlała. Możesz mi to wyjaśnić?
Znowu pauza.
- To... niemożliwe.

60

background image

Kiedy widzieli się po raz ostatni, nic nie wskazywało na tendencję do

omdleń, a skoro przestała brać lekarstwo, nic nie usprawiedliwiało takiego
stanu rzeczy.

- Owszem, możliwe - powiedział John cierpko. - Co więcej,

znaleźliśmy bardzo interesujące rzeczy w maleńkich skrawkach papieru.
Wiesz coś na ten temat?

W słuchawce rozległo się westchnienie.
- Ciągle to bierze. - W głosie Gordona słychać było ponurą rezygnację.

- A niech to. Co mogę... - Przerwał, zdając sobie sprawę, że ktoś go słucha.
- Przepraszam, muszę się zastanowić. Chyba znalazłem przyczynę wy-
stępowania tych uderzeń gorąca i zawrotów głowy. To takie proste, że nie
zwracałem na to uwagi. Dopiero, kiedy...

- Gordon! - rzucił ostrzegawczym tonem John i podniósł wzrok na

wpatrzonego w niego Grega.

- Proszę, muszę mieć trochę czasu. Tylko dwadzieścia cztery godziny.

Wtedy się okaże. Ale dopóki się nie upewnię, nie powinniśmy mówić
Verity.

John westchnął. A więc Dryer przeszmuglował lek na statek. Verity

przyjmowała go. Z prawnego punktu widzenia oboje popełnili
przestępstwo.

- Do diabła, człowieku! Nie rozumiesz, że to nie żarty?
Gordon uśmiechnął się, po raz pierwszy od tygodnia.
- O, chyba rozumiem - mruknął sarkastycznie. - Co byś zrobił na moim

miejscu? Zwłaszcza gdyby pacjent był najlepszym przyjacielem, jakiego
miałeś na tym cholernym świecie?

John opadł na krzesło, zrezygnowany.
- Masz rację. Przepraszam. - Spojrzał na uniesioną brew Grega i

wzruszył ramionami. - Co należy teraz zrobić?

- Zdaje się, że Verity ciągle bierze to... coś. Zabierz to z jej pokoju i

schowaj w bezpieczne miejsce. Najwyraźniej efekty uboczne są zbyt
niebezpieczne.

- Ale liczba jej białych krwinek spadła o kolejne cztery procent.

Wczoraj zbadałem jej krew.

- Świetnie! - zawołał, a potem jęknął, zreflektowawszy się. Owszem,

byłoby świetnie, gdyby potrafił usunąć efekty uboczne. Wydawało mu się,
że to potrafi, ale nie miał żadnej pewności. Mógł się mylić. Rozwiązanie
było tak proste, że zaczął wietrzyć w nim jakąś pułapkę.

- Nie sądzisz, że to dobrze, iż nie przestała tego przyjmować? W jej

stanie liczba białych krwinek to rzecz najważniejsza. Opowiedz mi więcej

61

background image

o tych uderzeniach gorąca.

Greg wyprostował się czujnie, nasłuchując rozmowy lekarzy. A więc

przez cały czas czuła się źle i ukrywała to przed nim? Nagle przypomniał
sobie, jak często żegnała się z nim pospiesznie. Jak dziwnie się
zachowywała. Jak zmienne były jej nastroje. A on myślał, że się nim
znudziła i że to i próby zakończenia romansu. Pokręcił głową z rozpaczą.
Jak i mógł być takim idiotą?

John wysłuchał opowieści o Herkulesie.
- Paskudna sprawa. Więc co? Odstawiamy lek i patrzymy, jak liczba

białych krwinek skacze jej pod niebo?

Gordon westchnął. Jak miał odpowiedzieć?
- Decyzja należy do niej.
- Ale ona już ją podjęła, nie sądzisz?
Gordon pokiwał ponuro głową, zapominając, że John go nie widzi.
- Masz rację. To jej życie. Zostaw wszystko tak jak jest.
John odłożył słuchawkę i spojrzał na Grega. Teraz musiał mu to

wyjaśnić, a nie wiedział, czy kapitan się z nim zgodzi.

Jakoś w to wątpił.

Ramona i Damon postanowili, że nie zrezygnują tak łatwo z rozrywek

na rzekach Jamajki. Wycieczka statkiem, jak zapewnił ich przewodnik,
miała być wspaniałym przeżyciem. Czekała ich podróż w świetle pochodni,
tradycyjny posiłek, występ zespołu etnicznego i tańce przy muzyce reggae.
I nie zawiedli się.

Ramona miała na sobie prostą i elegancką sukienkę z białego

jedwabiu, krojem przypominającą greckie tuniki. Odsłaniała jedno ramię,
opadając ku ziemi wąskimi fałdami. Aby podkreślić jeszcze charakter
stroju, zebrała włosy w wysoki kok. Jej jedynymi ozdobami były skromne
kolczyki ze srebra i brylantów oraz srebrny łańcuszek. Damon wyglądał w
czarnym garniturze jak wcielenie męskiego ideału. Razem ściągali na
siebie mnóstwo spojrzeń.

Kelner podał im menu i opuścił ich dyskretnie, nie śmiejąc narzucać

swojej obecności zapatrzonym w siebie kochankom. Cały wieczór minął im
jak we śnie. Ta noc miała w sobie coś magicznego. Tak, jakby została
stworzona specjalnie dla nich. Noc kochanków. Noc, której nic nie mogło
zniszczyć...

Joe King patrzył z bezsilną wściekłością za oddalającym się statkiem.

Co właściwie wyobrażała sobie Ramona? Dlaczego nie starała się

62

background image

wymknąć Alexanderowi i przekazać mu udziały Markhama? Zaczynało go
gnębić uczucie, że wszystko wymyka mu się z rąk. Westchnął i polecił
kierowcy zawieźć się do hotelu.

Jego niepokój wzrósłby wydatnie, gdyby dane mu było Zorientować

się, kto obserwuje go od stolika nadbrzeżnej kawiarenki.

No i mamy go - mruknął Frank, pociągając łyk miejscowego piwa.
Les skinął głową.
- Masz trasę statku?
Statek miał się zatrzymać przy małej knajpce, leżącej parę mil w dół

rzeki, gdzie na pasażerów czekał zespół reggae.

- Idziemy. - Les rzucił na stół parę dolarów i wstał. - Pora pogadać od

serca z panią profesor.

Verity przebrała się w kostium kąpielowy. Na pokładach było niewiele

osób; ostry wiatr nie wypłoszył tylko najbardziej wytrzymałych
miłośników słońca. Narzuciła na kostium najgrubszy szlafrok i wyszła,
gotowa stawić czoło żywiołom.

Wczorajsze osłabienie niemal już minęło, ale na wszelki wypadek nie

zbliżała się do burty. Położyła się na leżaku i zamknęła oczy z
westchnieniem zadowolenia. Wreszcie wyrwała się z izolatki. Jak dobrze.

- Nie powinnaś tu siedzieć - odezwał się cicho Greg, stając przed nią

bezszelestnie. - Jest za zimno i o wiele za wietrznie.

Stłumiła radość, która zalała jej serce na jego widok. Wzruszyła

ramionami.

- Lubię wietrzną pogodę. Czuję wtedy, że żyję.
Drgnął, ale nie zauważyła tego, oślepiona promieniami słońca.
- Verity...
Spojrzała na niego, osłaniając oczy dłonią. Dlaczego był taki

chmurny?

- O co chodzi? - Miała ochotę go dotknąć, wziąć w ramiona, ukoić ten

ból, który w nim wyczuwała. Wiedziała, że to ona mu go zadała. - Nie
chciałam... Nie chciałam cię tak zranić. Nie możesz o mnie po prostu
zapomnieć?

Skrzywił się boleśnie, jakby go uderzyła.
Otworzyła szeroko oczy.
- Greg?
Pokręcił głową. Nie potrafi, po prostu nie potrafi tego zrobić, patrząc

w te wielkie, bezbronne oczy. Wreszcie dotarło do niego, że wszystko, co

63

background image

zrobiła, uczyniła z myślą o nim. Żeby go bronić. Jak mógłby jej
powiedzieć, że wie o wszystkim? Uciekłaby wtedy od niego, wycofała się
w ochronną skorupę.

- Nie, nic - mruknął, bardziej opryskliwie, niż zamierzał, - Chciałem ci

tylko powiedzieć, że wiatr przybierze na sile. Powinnaś wejść do środka.

Powoli opuściła rękę i wstała.
- Dobrze... kapitanie.
Odwróciła się do niego plecami i odeszła, a on odprowadził ją

wzrokiem.

Ramona przyglądała się Damonowi, torującemu sobie drogę do baru.

Knajpka, w której się zatrzymali, była tłoczna i gwarna. Za chwilę miały
się rozpocząć tańce. Zdecydowali, że przedtem muszą się napić.

- Doktor King?
Podniesiony głos niemal ginął we wszechobecnym hałasie.
Ramona odwróciła się i spojrzała prosto w zielone oczy inspektora.

Nagle czar tej niezwykłej nocy prysł. Les Fortnum wskazał na drzwi.
Westchnęła, lecz posłusznie podniosła się i poszła za nim. Powoli, jakby za
milczącą zgodą wyszli do ogrodu na tyłach zajazdu i usiedli na najbardziej
oddalonej ławeczce pod potężnym drzewem, stojącym w pełnym
rozkwicie. Zapach, jaki od niego bił, przypominał nieco imbir.

Les nie bawił się w długotrwałe podchody.
- Chciałem poprosić panią o przysługę.
- Jaką? - spytała, choć doskonale wiedziała, o co mu chodzi.
- W koszyku, który miała pani w Puerto Rico znajduje się aparat

podsłuchowy. Chciałbym, żeby wzięła go pani ze sobą na spotkanie z
ojcem - poprosił Les, wbijając przed siebie ponury wzrok. Wstrzymał
oddech, oczekując wybuchu wściekłości. Wreszcie rzucił Ramonie
niepewne spojrzenie, spodziewając się, że dziewczyna wymierzy mu
policzek, w najlepszym wypadku.

Ale ona patrzyła tylko na niego oczami zimnymi jak błękitny lód.
- Rozumiem - odezwała się głosem wypranym z wszelkiego uczucia. -

To było bardzo sprytne i, jak mi się zdaje, bardzo nielegalne. Mam
nadzieję, iż wszystko, co powiedziała pani Alexander, nie może zostać
wykorzystane jako dowód przeciwko niej?

- Zgadza się. Nie szukamy żadnych... zagadek dotyczących śmierci

pana Alexandera.

- A więc co miałabym zrobić?
- Chciałbym, żeby spotkała się pani z ojcem w jakimś publicznym

64

background image

miejscu. Znajdziemy się o parę metrów od pani. Czuję, choć nie mogę tego
poprzeć żadnym dowodem, że pani ojciec wyjątkowo ceni sobie łączące
was więzy krwi. Innymi słowy, jest wrażliwy na pani punkcie.

- Więc? - spytała.
Les uśmiechnął się niewesoło. Nie ułatwiała mu sprawy, ale nie mógł

jej o to winić. Prosił ją, by zastawiła pułapkę na własnego ojca.

- Sądzimy, że zechce zaszantażować Garetha Desmonda, aby zdobyć

jego udziały.

- W jaki sposób?
- Jego córka, Felicity, studiuje w Oksfordzie - powiedział tylko, a ona

skinęła głową ze zrozumieniem.

- Narkotyki w Oksfordzie to poważny problem - przyznała i nagle

podjęła decyzję. - Dobrze. Chcecie, żebym nakłoniła ojca do przyznania się
do winy?

- Otóż to. Ale to nie będzie łatwe.
Zamilkła; Les, chcąc za wszelką cenę traktować ją uczciwie, dodał

cicho:

- Będzie pani powołana na świadka oskarżenia w procesie o

morderstwo. Musi pani potwierdzić to, co powiedział pani ojciec.

Pobladła.
- Ach, tak?
- Mamy liczne dowody winy pani ojca. Doyle pewnie zacznie sypać,

kiedy tylko go zwiniemy, co nastąpi pod koniec rejsu.

Drzwi zajazdu otwarły się; do cichego ogrodu buchnął hałas. Ramona

rozpoznała ciemną sylwetkę, zanim jeszcze Damon ją zawołał. Les obejrzał
się szybko i wstał.

- Decyzja należy do pani - powiedział. - Chcemy, żeby Joe King

odpowiedział za zamordowanie pani narzeczonego. A pani?

Po tym ostatnim, zabójczym ciosie odwrócił się szybko i odszedł.
Damon spojrzał za oddalającą się postacią. W świetle księżyca biała

sukienka Ramony i fala jasnych włosów lśniły z daleka.

- Kto to był? - spytał z udaną obojętnością, stawiając dwa kieliszki na

drewnianym stole.

Ramona spojrzała na niego z uśmiechem.
- Nikt. Chciał mnie poderwać. Zazdrosny?
- Ani trochę.
- Kłamczuch. - Roześmiała się.
Podał jej kieliszek i pociągnął łyk, obserwując ją ukradkiem. Wyczuł

jej niepokój i zastanawiał się, kim był tamten mężczyzna. Czy to kolejny

65

background image

właściciel udziałów, na które ostrzyła sobie ząbki?

Pozwolił sobie na głupią beztroskę. Zapomniał o jej planach. Być

może pora, żeby sobie o nich przypomniał.

Kuba

Za dziesięć minut będziemy w Hawanie - szepnął Damon. Samolot

zbliżał się do lądowania.

- Nie bałeś się zawijać do kubańskiego portu?
- Chciałem trochę rozruszać pasażerów.
- Jakiś ty dobry. - Parsknęła śmiechem.
- Poza tym to bardzo piękne miejsce. Znane z karnawałów w Hawanie

i Santiago...

- Nudzisz mnie.
- Nieczuła! Wiec co powiesz o urokach natury? Na Kubie jest sześć

parków narodowych...

- Najdroższy?
- Tak?
- Chciałbyś jeszcze pożyć?
- Byłoby miło.
Pochyliła się i pocałowała go w ramię.
- Więc się zamknij.
- Pani profesor! Co za charakterek! A ja, naiwny, liczyłem, że

zainteresują cię ogrody botaniczne Soledad i tamtejsze motyle. Na Kubie
roi się od motyli. I od krokodyli, co chyba jest bardziej w twoim guście. -
Żartował, ale w jego głosie słychać było dziwne nutki.

Ramona nie zauważyła ich i ugryzła go pieszczotliwie w ramię.
- Prawo zabrania kochać się w miejscach publicznych - szepnął

Damon. - Więc lepiej przestań, albo skończymy w pudle.

I znów ujrzeli biały lśniący kolos, wznoszący się majestatycznie w

porcie. Damon poczuł, że na sam widok „Alexandrii” robi mu się lepiej na
duszy.

Na pokładzie Koliber Ramona pocałowała go lekko i słodko.
- Do zobaczenia za godzinę.
- Za godzinę? Czemu tak długo?
- Muszę się upiększyć.
- Nie potrzebujesz aż tyle czasu. Wystarczy dziesięć sekund, żeby się

rozebrać.

Jego gorący szept wywołał na jej policzki ciemne rumieńce.
- Ach, mężczyźni. - Pokręciła głową. - W głowie wam tylko jedno... -

Uśmiechnęła się i zostawiła go. Miała nadzieję, że udało jej się zachować

66

background image

sympatyczny, lekki nastrój. Gdyby Damon dowiedział się, co zamierzała
zrobić...

Zamknęła drzwi na klucz i znalazła torbę plażową. Pluskwa była

ukryta tak przemyślnie, że minęło sporo czasu, zanim ją znalazła. Spojrzała
na mały przedmiocik i uśmiechnęła się z uznaniem.

- Szczwana bestia z pana, inspektorze - mruknęła.
Zerknęła na zegarek. Szkoda, że policjant nie dał jej swojego numeru

telefonu. No cóż, miejmy nadzieję - i oby nie była płonna - że obserwowali
ją, kiedy wysiadła na lotnisku. Nie zamierzała dłużej odwlekać sprawy.
Dość już czekała.

Wzięła prysznic i przebrała się w prostą, zielono-kremową sukienkę,

bijąc przy tym rekordy szybkości. Przeciągnęła niecierpliwie szczotką po
włosach, nie trudząc się upinaniem ich, i chwyciła torbę.

Jeff Doyle podążał za nią w dyskretnej odległości. Niemal go nie

zauważyła, pochłonięta własnymi myślami. Podeszła do najbliższego
telefonu. Kiedy uniosła słuchawkę, zabłąkany promień słońca zamigotał w
łańcuszku na jej szyi, budząc w nim oślepiające błyski. Srebro! Ten blask
uderzył w niego jak fizyczny cios. Zadrżał i osłonił oczy ręką. Niech ją
diabli, dlaczego nie nosi złota, jak wszystkie kobiety? Dlaczego akurat ona
musi pałać miłością do srebra? I dlaczego błysk jej łańcuszka go oślepił?
Szybko wycofał się za róg i oparł o chłodną ścianę, drżąc na całym ciele i
usiłując opanować przyspieszony oddech. Srebro. Nienawidził srebra.
Wróżka powiedziała mu niegdyś, żeby nigdy, przenigdy nie dotykał srebra,
metalu mającego tak długą i krwawą historię, o wiele bardziej dramatyczną
niż złoto. Powiedziała też, że srebro symbolizuje jego zagładę. Przycisnął
roztrzęsioną dłoń do ust i spróbował się roześmiać. Ależ z niego idiota.
Idiota.

A mimo to włosy jeżyły mu się z przerażenia.

Ramona, nieświadoma cierpień Jeffa, dzwoniła właśnie do

najdroższego hotelu na wyspie - gdzie indziej mogłaby zastać ojca? -
usiłując skoncentrować się i uspokoić. Nie zauważyła Damona, stojącego
w drzwiach lobby.

Ale on ją spostrzegł i natychmiast rozjaśnił się w uśmiechu. Jego

spojrzenie powędrowało ku srebrnej zasłonie jej włosów. Uwielbiał ich
chłodny dotyk, kiedy się kochali. Uwielbiał ich zapach, ich pieszczotę,
kiedy spała z głową na jego piersi. Uwielbiał...

- Dzień dobry, ojcze - powiedziała, niemal dławiąc się tym słowem.

67

background image

Instynkt podpowiedział jej, że powinna je użyć.

Nie zdawała sobie sprawy, że zbliżający się do niej Damon stanął jak

wryty.

- Nie było cię na statku - odezwał się z pretensją Joe King.
A więc na nią czekał. Dobrze.
- Przyleciałam samolotem, razem z Damonem. Ojcze, musimy się

spotkać.

Damon przesunął się pod ścianę, kryjąc się za wielką paprocią. Zaczął

nasłuchiwać z wytężoną uwagą i bólem.

- Tak, musimy - potwierdził Joe. - Przyjedź do Bodeguita del Medio,

obok katedry. I przynieś ze sobą udziały.

- Oczywiście - mruknęła ze smętnym uśmiechem.
Odłożyła słuchawkę i spojrzała na torbę. Nie tylko udziały przyniosę ci

w prezencie, ojcze.

Obserwujący ją Damon dostrzegł jej uśmiech i serce w nim zamarło.

Ruszył w ślad za Ramona, starając się nie rzucać się w oczy. Wsiadł do
taksówki, przeklinając w duchu małego, mocno sfatygowanego
volkswagena, który bez J przerwy zajeżdżał mu drogę. Wreszcie taksówka
Ramony l; i nieodłączny volkswagen zatrzymały się przed budynkiem.
Pospiesznie zapłacił za kurs i ukrył się w cieniu.

Ramona natychmiast dostrzegła Lesa i Franka. Wysiedli z garbusa

wyglądającego tak, jakby za chwilę miał się rozlecieć na kawałki. Ominęła
ich wzrokiem i weszła do restauracji. Przez ułamek sekundy wydawało jej
się, że w szklanych drzwiach widzi odbicie twarzy Keitha. To dla ciebie,
pomyślała, znikając we wnętrzu restauracji. Les i Frank weszli za nią. A
Damon za nimi.

Joe King wstał na jej powitanie. Spojrzał na chłodną twarz córki,

dostrzegł drapieżny błysk jej oczu, lodowaty uśmiech i serce wezbrało mu
dumą. Oto jego dziecko. Pragnące pieniędzy i władzy, jaka za nimi idzie. A
on ofiaruje je jej z rozkoszą. Oczywiście nie od razu. Najpierw musi
nauczyć się zasad biznesu - i posłuszeństwa - a dopiero potem...

- Dzień dobry, ojcze.
To słowo sprawiło mu niewysłowioną przyjemność.
- Usiądź. Już złożyłem zamówienie. Mam nadzieję, że się nie

obrazisz?

- Ależ skąd - powiedziała bez emocji i zajęła miejsce.
Les i Frank, siedzący o trzy stoliki dalej, unieśli menu, kryjąc za nim

magnetofon, nagrywający wszystko - od szelestu sukienki Ramony po
ciche tykanie kosztownego zegarka Joe Kinga. Damon zajął stolik tuż obok

68

background image

nich, ukryty za wielkim pniem martwego drzewa, porośniętym festonami
orchidei. Słyszał wyraźnie ich głosy, jako że o tej porze restauracja była
niemal pusta.

- Masz udziały? - spytał Joe.
Ramona podała mu je bez słowa. Damon zacisnął palce na szklance z

piwem, które zamówił przy wejściu.

Joe King przejrzał dokumenty.
- Wyśmienicie.
- Czy teraz możemy zabrać się za Desmonda? - zaryzykowała,

odrzucając do tyłu niesforne pasmo włosów. - Przypuszczam, że twój pan
Doyle wkroczy wreszcie do gry?

Frank zerknął nerwowo na Lesa; ten zabębnił palcami w stół. Zaczęła

ostro, może zbyt ostro? Gotowa wszystko popsuć. Nerwy napięły się mu do
ostateczności. Mieli tylko jedną szansę. Tylko tę jedną szansę...

Joe bardzo powoli odłożył dokumenty na stół i spojrzał na córkę.

Zrozumiała, że w tej chwili ważą się jej losy. Jeśli źle oceniła charakter
ojca...

- Doyle? - powtórzył głosem bez wyrazu.
Pozwoliła sobie na słaby uśmieszek.
- Przestań, tatusiu. Wiem, że masz na statku swojego człowieka.

Naprawdę sądziłeś, że się nie zorientuję?

Damon uniósł brwi. Co się tu u licha działo?
Na ustach Joe’go powoli pojawił się uśmiech.
- Powinienem się domyślić - rzekł z uznaniem. Jego córka była

naprawdę kimś. - Owszem, Doyle bywa przydatny. Ale Desmonda
opracowuje ktoś inny. O nim chyba nie wiesz?

Uśmiechnęła się, modląc się w duchu, by nie zdradzić mu, jak bardzo

jest wstrząśnięta.

- Może wiem, może nie. Ale przypuszczam, że ten twój tajemniczy

pomocnik wykorzysta jako kartę przetargową córkę Desmonda. Hm? -
mruknęła jak kotka.

Krew odbiegła mu z twarzy; z udaną nonszalancją sięgnął po kieliszek.
- Proszę cię, tato. - Uśmiechnęła się zimno. - Ja też odrobiłam lekcje.
Pełen podziwu wzrok ojca przyprawił ją o mdłości.
Ukryty za potężnym pniem Damon wciągnął gwałtownie powietrze.

Ogarnęła go wściekłość, wściekłość zrodzona z bólu i rozpaczy. Och,
Ramono. Ramono!

- Gareth Desmond prowadzi swoje interesy wyjątkowo czysto, ale

pociechę ma nieco kłopotliwą. A to miła okoliczność, prawda?

69

background image

Damon poczuł dziką ochotę, by podejść do Ramony i zamknąć jej usta,

by zdławić te jadowite słowa, wtłoczyć je jej do gardła. Nie znał tej
kobiety. To nie jest ta dziewczyna, którą pokochał. To jakaś podła suka.

Joe King pociągnął łyk napoju.
- Więc co radzisz?
Les Fortnum zacisnął pięści. Nie, nie! To on musi to powiedzieć! Jeśli

uda im się dopaść drugiego współpracownika Kinga, prawdopodobnie
jednego ze stewardów, mogą oskarżyć ojca Ramony również o szantaż.
Wbił zrozpaczone spojrzenie w przestrzeń; był bezsilny. Mógł tylko czekać
i nie tracić nadziei.

- Nic, tatusiu. - Uśmiechnęła się.
Joe King niespodziewanie wybuchnął gromkim śmiechem.
- Oczywiście masz rację! Posłużymy się jego córką. To szmata i

narkomanka. Desmond będzie musiał sprzedać udziały, jeśli zechce
uchronić swoje maleństwo przed więzieniem i skandalem.

Damon pobladł śmiertelnie. Szantaż. Chcą szantażować jego

przyjaciela. Spojrzał na długie palce Ramony, obracające szklankę z
drinkiem. Pamiętał ich dotyk, ich pieszczotę...

- Zwłaszcza - dodał Joe z satysfakcją - kiedy zobaczy fotografie.
Ramona drgnęła nieznacznie.
- Masz fotografie? - spytała spokojnie. - To nadzwyczajne. Znam te

oksfordzkie imprezy. Nie wpuszczają na nie nikogo z zewnątrz. Wyłącznie
wtajemniczonych.

Joe King uśmiechnął się z dumą.
- Wszędzie mam swoich ludzi. Fotograf jest dostawcą, głównie trawy.
Frank omal nie gwizdnął. Bomba nie materiał! Mają go za szantaż,

rozprowadzanie narkotyków i wymuszenie. Gdyby jeszcze udało jej się
skierować rozmowę na Keitha Treadstone’a...

Damon zamknął oczy, złamany cierpieniem. Czego jeszcze przyjdzie

mu się dowiedzieć?

Ramona miała ochotę krzyczeć, na całe gardło. Jeszcze nigdy nikogo

tak nienawidziła. Zmusiła się z wysiłkiem do uśmiechu. Wargi miała
lodowate i zdrętwiałe.

- A kiedy będziemy już mieli udziały Desmonda, połączymy je z

akcjami Markhama i statek będzie nasz?

Damon schylił nisko głowę, rozdarty niemal fizycznym bólem. Teraz

nie ma już żadnego wyboru. Będzie musiał poświęcić tę miłość. Szczęście,
które wydawało się leżeć w zasięgu ręki. Przez chwilę nienawidził jej tak,
że miał ochotę ją zabić.

70

background image

Ramona poczuła łomot serca. Teraz. Teraz.
- Biedny Keith - rzuciła z cichym śmiechem. - Chyba nie zdawał sobie

sprawy, w co się pakuje?

- Owszem. Muszę powiedzieć, że jestem zdziwiony, iż wybrałaś takie

nic. Przecież mogłaś mieć każdego.

Wzruszyła ramionami.
- Był słaby; łatwo dawał sobą kierować. Poza tym, z twojego punktu

widzenia, był idealnym kandydatem. Makler może sprzedawać i kupować
dowolną liczbę akcji, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. To dlatego go
wybrałeś, prawda?

Joe King obrzucił ją wzrokiem pełnym ojcowskiej dumy. Czuł się tak,

jakby jego ulubiony koń wygrywał na jego oczach Derby.

- Brawo!
Uśmiechnęła się posępnie.
- Ale to było dość ryzykowne, tato. Przecież Keith mógł cię w każdej

chwili oszukać. Kupił na swoje nazwisko parę ładnych udziałów.

Joe King wybuchnął rubasznym śmiechem.
- Nigdy w życiu, moje dziecko. Kazałem mu podpisać tyle zobowiązań

i gwarancji, że omal nie zwichnął sobie ręki. Dopilnowałem nawet, żeby
sporządził testament, w którym zostawia te udziały mnie. Tak na wszelki
wypadek. Zadbałem o wszystko. I udało się.

- No, prawie. - Serce zaczęło jej bić jeszcze szybciej. Nadeszła pora na

decydujące zagranie. - Nie wziąłeś pod uwagę, że Keith będzie lojalny
wobec mnie. Ciągle myślisz, że zmienił testament ot, tak sobie, bez
przyczyny?

Les zaryzykował krótkie spojrzenie na Kinga; ten wyprostował się

czujnie, jak atakujący wąż.

- A to co ma znaczyć?
Ramonę przeszedł dreszcz strachu. Podziękowała losowi, że Les i

Frank są parę metrów od niej. Oczy jej ojca zwęziły się; nagle
przypomniały jej małe, podłe oczka szczura. Przemknęła jej przez głowę
myśl, czy właśnie te oczy widział Keith na chwilę przed... Nie. Nie wolno
jej o tym myśleć. Nie teraz.

Z wysiłkiem przywołała uśmiech na twarz; wykrzywił jej rysy jak

grymas bólu.

- Pomyśl tylko, tato. Naprawdę sądzisz, że nie powiedział mi, iż w

sekrecie kupuje dla ciebie udziały? Sądzisz, że dopiero teraz się o tym
dowiedziałam?

John King siedział bez ruchu, długo przypatrując się córce. Jego

71

background image

dziecko, krew z jego krwi, piękna, lecz śmiertelnie jadowita żmija. Jej
nieoczekiwana bezwzględność wytrąciła go z równowagi, lecz zachwyciła.
Cóż za niezrównana parę mogliby stworzyć. Ojciec i córka. Nie do pobicia.

Jej okrutny śmiech zabrzmiał w uszach Damona jak nieznośny hałas.

Wykorzystała Keitha. A teraz wykorzystuje jego. Damon Alexander,
kolejny frajer, przedmiot jednorazowego użytku. Przypomniał sobie ich
dziką namiętność i zadrżał. Ten śmiech. Miłość... Wydawała się szczera...
Boże!

- Naprawdę myślałeś, że go nie wykorzystam? Myślałeś, że ty

prowadzisz tę grę?

- Tak myślałem - przyznał Joe z uznaniem. - A ty na wszystkim

trzymałaś rękę. Twoje zdrowie, dziewczyno. - Uniósł ku niej kieliszek.

- Dziękuję.
Damon Alexander wstał od stolika. Dość już się nasłuchał. Więcej nie

zniesie. Pójdzie teraz do Garetha i namówi go, żeby wniósł sprawę o
szantaż. Zrujnuje Joe Kinga. Wsadzi ją za kratki.

Ta myśl sparaliżowała go. Poczuł, że nogi ma ciężkie jak z ołowiu.
- Oczywiście, kiedy zabiłeś Keitha, byłam nieco zdezorientowana -

rzuciła Ramona tonem salonowej konwersacji.

Damon opadł ciężko na krzesło. Les i Frank wstrzymali oddech.
- Co?! - wrzasnął Joe King, podrywając się z miejsca.
Pokonała opór mięśni, które nagle stężały na kamień, i spojrzała na

ojca.

- Tato, proszę cię... Keith nie popełnił samobójstwa. Nie byłby do

niego zdolny. Poprosiłam go o zmianę testamentu na wszelki wypadek. I
myślałam o prawdziwym wypadku. Morderstwo nawet nie zaświtało mi w
głowie. Przypuszczam, że odkrył coś, co go naprawdę zaalarmowało.
Przyszedł z tym do ciebie, tak?

Joe spojrzał na nią oczami zwężonymi jak szparki. W rzeczy samej,

Treadstone przypadkiem odkrył istnienie Jeffa Doyle’a i łączącego się z
nim planu awaryjnego. I nie chciał mieć nic wspólnego z masowym
morderstwem. Głupiec. Plan awaryjny zostałby wprowadzony w życie
tylko w ostateczności. Treadstone miał jedynie trzymać gębę na kłódkę...
Ale nie. Przyszedł do niego i groził, że powiadomi o wszystkim policję. Joe
poczuł, że zaczyna brakować mu tchu. Sprawy się skomplikowały. Córka
czy nie, o pewnych sprawach nie wspomniałby nikomu. Pod żadnym
pozorem.

- Wróćmy do „Alexandrii” - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Kiedy

tylko dopłynie na Florydę, zacznę się starać o przejęcie.

72

background image

W ułamku sekundy zrozumiała, że ojciec nie przyzna się do zabicia

Keitha; ogarnęła ją bezsilna furia. Miała ochotę wykrzyczeć mu prawdę
wprost w te złe, płonące oczy, ale opanowała się. Musi coś wymyślić. Musi
coś zrobić!

Les spuścił głowę z rezygnacją. Owszem, mieli na Kinga dosyć, żeby

zamknąć go na parę lat, ale to nie rozwiązywało sprawy. Nie przyznał się
do morderstwa.

Ramona spojrzała na ojca z promiennym uśmiechem, nie

zdradzającym, jak gorączkowo zastanawia się nad następnym ruchem. Była
to winna Keithowi. Nie zamierzała uznać się za pokonaną. Błyskotliwa
inteligencja, która tyle razy przychodziła jej z pomocą, i teraz nie opuściła
jej w potrzebie. Kota można obedrzeć ze skóry na wiele sposobów,
prawda? Powoli odchyliła się na krześle i zaczęła kołysać kieliszkiem w
zamyśleniu.

- Oczywiście, starać możesz się zawsze - oznajmiła i podniosła na

niego lodowato błękitne oczy. - Ale bez tych sympatycznych udziałów,
które dzięki Keithowi znalazły się w moim posiadaniu, nie zdziałasz
niczego.

Damon drgnął i oparł głowę na rękach, zaciskając mocno powieki. Czy

ten koszmar nigdy się nie skończy? Więc jest aż tak chciwa, że zdradzi
nawet własnego ojca, tego niebezpiecznego psychopatę?

Joe King wypuścił wstrzymywane powietrze ze świstem,

przypominającym nieodparcie syk węża. Frank na wpół podniósł się ze
swojego miejsca, gotów do skoku. Dziewczyna grała naprawdę ostro. Ależ
była twarda!

- A co to miało znaczyć? - poinformował się Joe King głosem

przywodzącym na myśl górę lodową.

Roześmiała się beztrosko i uniosła lewą rękę.
- Widzisz ten pierścionek? To od Damona.
- Więc?
Ramona już wiedziała, że się nie pomyliła.
- Więc? Tatusiu, najdroższy... - Westchnęła z desperacją. - Dlaczego

miałabym pomagać ci w przejęciu jego firmy, skoro wystarczy tylko wyjść
za niego, i wszystko to będzie moje? Damon zrobi dosłownie wszystko, o
co go poproszę.

Damon, ukryty w cieniu, omal nie jęknął. Jej słowa uderzyły w niego

niczym pociski. Poderwał gwałtownie głowę, słysząc ostre skrzypnięcie
krzesła. Joe King wstał z zaciśniętymi pięściami, nie odrywając od córki
gorejącego furią spojrzenia. Damon poderwał się bez zastanowienia, nie

73

background image

wiedząc, co zamierza zrobić.

- Nie wyjdziesz za Alexandera - syknął King. Z kącika ust sączyła mu

się cienka nitka śliny. Nie czuł jej. Jego spojrzenie nabrało dzikiego
wyrazu. - Nie zrobisz tego.

Wytrzymała jego wzrok z chłodnym uśmiechem, nie licującym ze

strużką zimnego potu, spływającą jej po plecach. Ze wszystkich sił starała
się nie rzucać okiem w stronę swoich obrońców.

- Jak to, tatusiu - zdziwiła się słodko i jadowicie. - Niby jak mógłbyś

mi tego zabronić?

Joe King obnażył zęby w upiornym grymasie, który miał być

uśmiechem.

- Nie przeciągaj struny, dziewczyno - ostrzegł ją cicho. - Razem czeka

nas wspaniała przyszłość, ale musisz zrozumieć, kto tu rządzi. Pamiętaj,
zabiłem już jednego z twoich narzeczonych. Bez trudu mogę zabić
drugiego. I zrobię to...

Ramona odetchnęła ostrożnie.
- Więc osobiście pociągnąłeś za spust? - spytała łamiącym się głosem.
Joe King uśmiechnął się przerażająco.
- To było łatwe. Podszedłem do niego, przyłożyłem mu lufę do skroni i

strzeliłem.

Wyprostowała się gwałtownie. Skoro mają już ten swój dowód, pora

zatroszczyć się o własną skórę.

- W takim razie... trzeba zrezygnować z Damona. Zresztą, nie ma

nawet połowy twojej klasy. - Ten człowiek jest szalony, pomyślała w
popłochu. To wariat.

- Mądry wybór. Moja mała córeczka. A tym zajmie się mój prawnik. -

Machnął dokumentami. - Spotkamy się na Florydzie.

Skinęła głową. Prędzej spotkamy się w piekle, tatusiu, pomyślała z

nienawiścią, odprowadzając go wzrokiem.

Damon odczekał, aż Joe King zniknie w drzwiach. Wtedy wstał i na

uginających się nogach ruszył wokół pnia z orchideami. Chciał zobaczyć
łzy Ramony, kiedy jej powie, że nie pozwoli się wykorzystać. Ale zanim
zdołał do niej dotrzeć, zrobiła coś bardzo dziwnego.

Pochyliła się ku swojej torbie i powiedziała:
- Mam nadzieję, że się nagrało, bo drugi raz tego nie zrobię.
Odwrócił się z zaskoczeniem, wyczuwając jakiś ruch za plecami.

Ramona podniosła głowę, zobaczyła go i zmartwiała.

- Damon! - wyszeptała bezbarwnie, blednąc śmiertelnie.
- Znakomicie, panno King! - Les Fortnum minął Damona, ignorując

74

background image

go. - Wszystko mamy na taśmie. Przy naszych zeznaniach pan King
zniknie stąd na wiele, wiele lat. Nasz człowiek zgarnie go, gdy tylko zbliży
się do Desmonda. W imieniu moich zwierzchników chciałbym
podziękować pani za współpracę i, ośmielę się dodać, brawurę. Pewnie nie
było pani łatwo przez to przebrnąć. Te informacje o śmierci pani
narzeczonego i w ogóle. - Chwycił jej rękę i potrząsnął nią radośnie.

Prawie go nie słyszała. Wpatrywała się w Damona, na twarzy którego

powoli świtało zrozumienie i ogromna, gigantyczna ulga.

- Ramono - powiedział przez zaciśnięte gardło.
Les Fortnum wreszcie zwrócił na niego uwagę.
- Pan Alexander? Słyszał pan wszystko? - Rzucił się do niego z

nadzieją.

Damon skinął słabo głową.
Z policzków Ramony odpłynęła ostatnia kropla krwi.
- Więc myślałeś...
Znowu skinął głową.
- Och, Damonie! - szepnęła z oczami pełnymi gorących łez. Słuchał

ich od samego początku. Jaki ból mu sprawiła...

- Świetnie! - krzyknął oszalały ze szczęścia Les. - Mamy kolejnego

świadka!

Ramona nie przestawała patrzeć na Damona ogromnymi,

przerażonymi oczami. I nagle rzuciła mu się w ramiona, wtulając się w
niego z całej siły.

- Już po wszystkim - wyszeptała z niedowierzaniem. - Skończyło się.
Ramiona, które zamknęły się wokół niej, wydawały się takie mocne i

godne zaufania. Jak twierdza, w której mogła się schronić przed całym
światem.

Damon skinął głową. Głos, który z siebie wydobył, był ledwie

słyszalnym szeptem.

- Myślałem... myślałem, że to prawda. Że ty... - Nagle zalała go fala

wstydu. Jak mógł się tak wygłupić? Jak mógł uwierzyć, że Ramona jest
nikczemną, podstępną intrygantką? - O, kochanie, wybacz mi. Już nigdy,
nigdy w ciebie nie zwątpię.

Zamknęła mu usta gorącym pocałunkiem, pocałunkiem tętniącym

obudzoną znów namiętnością.

- To bez znaczenia, najdroższy. Kocham cię.
Roześmiał się i przytulił ją mocniej.
Nareszcie koniec.
A przynajmniej tak mu się zdawało.

75

background image

Mylił się, oczywiście.

Gareth Desmond wszedł do raczej pustego o tej porze baru i bez trudu

odnalazł ich wzrokiem. Najpierw dostrzegł ją - córkę Joe Kinga. Wziął
głęboki oddech i uśmiechnął się. Uścisnął dłoń Damona i po krótkim
wahaniu ujął wąską, smukłą dłoń dziewczyny.

- Dziękuję, że zgodziłeś się z nami porozmawiać - zaczął Damon. -

Wiem, że wczorajszy dzień nie był dla ciebie najłatwiejszy.

- Skracajmy się, jeśli można - rzucił Gareth.
Poprzedniego dnia opuścili Kubę i ruszyli w kierunku Wysp Bahama.

Był to dzień, który trudno byłoby mu zapomnieć. Cieszył się, że zostawił
za sobą to przeklęte miejsce. Koszmar zaczął się, kiedy jakiś zupełnie nie
znany mu steward pokazał mu te skandaliczne zdjęcia córki i przedstawił
ultimatum. Miał sprzedać udziały „Alexandrii” firmie Joe Kinga, jeśli nie
życzy sobie niepotrzebnego rozgłosu. Natychmiast potem podeszła do
niego hostessa, pokazała mu jak najbardziej autentyczną legitymację
policyjną i aresztowała szantażystę. Potem zapadło parę godzin
niepokojącej ciszy i wreszcie pojawiło się dwóch starszych rangą
policjantów, którzy przedstawili się jako pracownicy londyńskiej policji.

Owszem, zachowywali się z nieskazitelną uprzejmością, ale trudno

było czegoś się od nich dowiedzieć. Nadal wiedział bardzo niewiele,
wyjąwszy fakt, iż Joe King miał odpowiadać między innymi za
wymuszenie i szantaż, a także że w jego, Garetha, interesie leży
zeznawanie przeciwko niemu. Przedyskutował to z żoną i zgodził się.
Córka potrzebowała terapii wstrząsowej, by wreszcie rozstać się z
narkotykami, a to mogła być jej ostatnia szansa..

- No dobrze - odezwał się niechętnie. - Więc o co tu chodzi? Kiedy

ostatnio rozmawialiśmy o twojej narzeczonej... - Zerknął pospiesznie na
Damona i zamilkł, zmrożony jego strasznym spojrzeniem.

Ramona zauważyła tę niemą komunikację i uniosła brew.
Damon uśmiechnął się niewyraźnie.
- Moja narzeczona współpracowała z policją. Podczas gdy człowiek

Kinga brał cię w obroty, ta oto dzielna dama - ucałował rękę Ramony -
siedziała w kawiarni ze swoim ojcem, mając przy sobie podsłuch, i
wyciągała z niego zwierzenia o tym, jak to nie tylko zamierza cię
szantażować, ale również jak zamordował niejakiego Keitha Treadstone’a.
- Spojrzał na nią z obawą, szukając oznak bólu na wspomnienie
narzeczonego.

76

background image

Bez słowa uścisnęła jego dłoń.
Gareth, szczęśliwie żonaty od trzydziestu lat, rozpoznawał

zakochanych na pierwszy rzut oka. Uśmiechnął się, zapominając na chwilę
o kłopotach.

- To wielka odwaga.
Ramona wzruszyła ramionami.
- Mój ojciec jest okrutnym, bardzo niebezpiecznym człowiekiem. To

dlatego prosiliśmy pana o spotkanie. Nie wiedzieliśmy, czy...

Gareth wyciągnął do niej rękę.
- Proszę się nie martwić. Już zgodziłem się współpracować z brytyjską

i amerykańską policją.

Oboje odetchnęli z ulgą.
- Dziękuję - powiedziała Ramona z prostotą.
Gareth wstał i pożegnał się. Był zadowolony, że sytuacja się wyjaśniła,

ale nie zamierzał dłużej bawić w ich towarzystwie.

- Przez parę następnych miesięcy ani jemu, ani jego córce nie będzie

łatwo - zauważyła Ramona ze współczuciem. Desmond wyglądał, jakby
przez jeden dzień postarzał się o dziesięć lat.

Damon skinął głową i uśmiechnął się do Ralpha Ornsgooda,

zmierzającego w ich kierunku.

- Ralph! Nie poznałeś jeszcze mojej przyszłej żony? Ramono, oto moja

prawa ręka, Ralph Ornsgood.

Ralph spojrzał na nią z zakłopotaniem.
- Chcę... chcę przeprosić panią za... hm, za moje podejrzenia - zaczął

niepewnie, wyłamując sobie palce. - Podsłuchałem pani rozmowę z
Dwightem Markhamem i doniosłem na panią Damonowi. Myślałem... że
jest pani najgorszego rodzaju naciągaczką, i teraz... jest mi strasznie głupio
- zakończył z rozpaczą.

Damon słuchał go z ustami drgającymi od powstrzymywanego

śmiechu, nie zauważając, że oczy Ramony otwierają się coraz szerzej,
pełne przerażenia. Oczywiście! Ralph uważał, że jest w zmowie z ojcem. A
to znaczyło... Szybko odwróciła się do Damona, czując bolesny skurcz
serca. To mogło znaczyć tylko jedno: że Damon również tak myślał.

- Czy może mi pani wybaczyć? - spytał Ralph smętnie.
- Nie bądź niemądry. Nie mam tu nic do wybaczania. Proszę, bardzo

cię proszę, nie zamartwiaj się tym.

Ralph podchwycił rozkochane spojrzenie, które posłał jej Damon, i

niemal oblał się rumieńcem. Jego przyjaciel był zakochany po uszy.

- Dziękuję pani. To ja... pójdę już - wymamrotał z zażenowaniem i

77

background image

szybko się oddalił.

Ramona odwróciła się do Damona z nagłą determinacją.
- Chodźmy do twojej kabiny. Muszę ci o czymś powiedzieć.
Jej twarde, smutne spojrzenie zmartwiło go i zaalarmowało. Nagle

odezwały się w nim dawne lęki. Teraz powie mu, że to już koniec. Że
nigdy tak naprawdę nic między nimi nie było. Że wykorzystała go, by
zastawić pułapkę na ojca, szukając zemsty za śmierć Keitha Treadstone’a. I
że tylko jego kochała. To dla niego ryzykowała życie. A teraz, kiedy Joe
King zostanie aresztowany, on, Damon, nie jest już jej potrzebny.

- Hej, nic ci nie jest? Pobladłeś.
Zdobył się na blady, znękany uśmiech.
- Nic mi nie jest. Miejmy to już za sobą.
Weszli w milczeniu do kabiny; ona zastanawiała się, jak mu to

wyjaśnić, by zdołał jej przebaczyć; on - jak zdoła przetrwać wiadomość o
rozstaniu.

- Napijesz się? - spytał.
Przytaknęła. Może alkohol jakoś jej to ułatwi.
Słońce za oknem stało w zenicie. Damon pociągnął spory łyk ze

szklanki i usiadł w fotelu, najwygodniej, jak potrafił. Teraz był już gotowy
na przyjęcie wiadomości o końcu świata. Jego świata. Serce biło mu tak
mocno, że poczuł wzbierające mdłości. Pociągnął jeszcze jeden łyk.

Ramona zaczęła krążyć po pokoju. Spojrzała na swoją szklankę, ale

nie uniosła jej do ust. Jak ma zacząć?

- Będzie mi trudno ci to wyjaśnić - oznajmiła i roześmiała się mimo

woli. A to ci dopiero epokowa wiadomość.

Przełknął ślinę z wysiłkiem. Musiał odchrząknąć, żeby odzyskać głos.
- Zacznij... zacznij od początku i nie przerywaj, aż dojdziesz do końca

- wychrypiał.

Skinęła głową.
- Kiedy teraz się nad tym zastanawiam, myślę... że nigdy nie kochałam

Keitha. A przynajmniej nie tak, jak powinnam. Był dla mnie bardziej
bratem, naprawdę. Znaliśmy się od wieków. Było nam razem... wygodnie,
to wszystko. Moja matka o tym wiedziała. Ona... A, do diabła z tym.

Nie patrzyła na Demona. Gdyby to zrobiła, dostrzegłaby na jego

twarzy wyraz kompletnej dezorientacji.

- To chyba dlatego zaczęłam szaleć, kiedy Keith zginął. Czułam się

odpowiedzialna za jego śmierć, a cały nasz związek nagle stracił sens.
Później dowiedziałam się o tych udziałach.

Damon pochylił się do niej, nagle czując rozpierające go, nieopisane

78

background image

szczęście. Ramona nie chce od niego odejść!

- Więc wybrałam się w podróż twoim statkiem. Z początku nie

wiedziałam, czy obwiniać cię za śmierć Keitha. Potem... kiedy mi się
oświadczyłeś, mój ojciec powiadomił pracodawcę Keitha, że nie będzie
domagał się zwrotu udziałów, i wtedy byłam już pewna, że to ty. Nie
rozumiesz? Ja naprawdę chciałam odebrać ci ten statek. Dopiero później,
kiedy Les Fortnum powiedział mi, że za wszystkim stoi mój ojciec,
zgodziłam się im pomóc. Hej, czemu się tak uśmiechasz?

Powoli się podniósł. W oczach miał coś takiego, że poczuła dziką

ochotę, żeby kochać się z nim, teraz, natychmiast.

- Damon? Co się dzieje?
Uśmiechnął się szeroko.
- Myślałem, że chcesz ze mną zerwać.
- Co proszę? Myślałam, że to ty ode mnie odejdziesz, kiedy mnie

wysłuchasz.

- Nigdy w życiu - mruknął i zbliżał się do niej, okrążając stolik.
Cofnęła się; usta drgały jej w uśmiechu.
- Nie przeszkadza ci, że pragnęłam twojej krwi? - szepnęła gorąco.
Pokręcił głową.
- Bierz, ile chcesz!
Rzucił się na nią; krzyknęła, rozbawiona i uciekła pędem w stronę -

naturalnie - łóżka. Skoczył za nią i razem przewrócili się na materac,
podskakując na mocnych sprężynach w plątaninie rąk i nóg. Damon
chwycił ją za obie ręce i przygwoździł do łóżka.

- Kocham cię - powiedział cicho i spokojnie.
- Kocham cię.
- To wymaga uczczenia.
- Dobry pomysł.
Uśmiechnął się, wytrzymując jej spojrzenie... a potem sięgnął po

telefon. Spojrzała na niego strasznym wzrokiem. Całe jej ciało płonęło.
Tęskniła za jego ustami, za jego dłońmi...

- Damon! - wrzasnęła.
- Halo, kuchnia? Tu Damon Alexander. Czy mogę rozmawiać z

szefem?

René de la Tour szybko opuścił pole walki, na którym trwały

przygotowywania do lunchu. Nie przepadał za przerywaniem mu pracy,
kiedy nawiedzało go natchnienie, ale właściciel statku ma swoje prawa.

- Oui. Tu René - oznajmił z godnością.
Damon uśmiechnął się, słysząc jego namaszczony ton.

79

background image

- Moja narzeczona i ja chcemy uczcić coś wyjątkowego. - Zerknął na

nasrożoną twarz Ramony. Spod maski wściekłości przebłyskiwało wyraźne
rozbawienie. - Czy możesz przygotować nam coś specjalnego? Na
przykład... powiedzmy... łososia w sosie z szampana i truskawki?

René westchnął teatralnie, ale prośba pochlebiła jego dumie artysty.
- Oui, monsieur Alexander. Dla pana René stworzy arcydzieło.
- Dziękuję. - Damon odłożył słuchawkę.
Ramona nasrożyła się jeszcze bardziej.
- To tak się czci wielkie wydarzenia?
- Nie. Ale kiedy już skończymy czcić wielkie wydarzenie, na pewno

będziemy strasznie głodni.

Greg poczuł, że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Nie obchodziło go, że

dochodzi południe i na statku jest mnóstwo pasażerów, którzy mogą go
zobaczyć. Nie dbał o to, że może stracić pracę. Przez całą noc leżał
bezsennie, wpatrując się w sufit. I wszystkie myśli prowadziły go do
Verity. Teraz stanął przed drzwiami jej kabiny i zapukał głośno. Nie
sprawdzał, czy ktoś go widzi, nie obchodziło go to. Kiedy otworzyła drzwi
i spojrzała na niego, jej szeroko otwarte oczy rozświetliły się bezgraniczną
miłością. Jedno drgnięcie powieki i miłość zniknęła, a na jej miejsce
pojawiła się grzeczna obojętność.

- Kapitanie? Nie je pan obiadu z pasażerami?
- Jak widzisz, nie. Mogę wejść?
Odstąpiła na bok, czując, że serce w niej zamiera. Minął ją, a ona

spojrzała za nim tęsknie. Tak szaleńczo chciała dotknąć jego szerokich
pleców. Znała ich ciepło i gładkość pod wykrochmaloną koszulą. Drżącą
ręką zamknęła za nim drzwi.

Greg odwrócił się i zauważył bladość pod zdrową opalenizną, a także

sine kręgi pod oczami.

- Ja już wiem - powiedział po prostu.
Zakrztusiła się i straciła dech.
- Skąd... - chciała wiedzieć, ale on pokręcił głową.
Zdjął czapkę i rzucił ją na krzesło, a potem podszedł do Verity i wziął

ją w ramiona.

- John Gardner mi powiedział.
Chciała się oburzyć, zaprotestować, ale pod jego spojrzeniem opuściły

ją wszystkie siły.

- Och, Greg - zakwiliła bezradnie.
Przygarnął ją mocno, obejmując drżącymi rękami jej talię.

80

background image

- Już dobrze. Wszystko będzie dobrze - szepnął.
Podniosła głowę i spojrzała na niego. Odsunęłaby się, gdyby jej nie

zatrzymał.

- Już nie może być dobrze - oznajmiła drżącym, lecz zdecydowanym

głosem. - Wiem, jestem lekarzem. Zostało mi parę miesięcy. W najlepszym
wypadku.

- Więc spędzimy je razem - powiedział z prostotą, nie odrywając od

niej oczu. - Kiedy tylko wrócimy, powiem Damonowi, że rezygnuję.

- Nie! - przerwała ostro. - Ta praca to wszystko, co ci zostanie, kiedy...

kiedy odejdę.

Widział, że Verity mówi ze śmiertelną powagą; szybko przytaknął. Nie

zamierzał tracić cennego czasu na kłótnie.

- Więc dobrze. Poproszę o urlop. Na rok. Nie obchodzi mnie, czy

zostanę przeniesiony na inny statek. Będę miał resztę życia na
odbudowywanie kariery. I, Verity - dodał łagodnie, dotykając jej policzka -
nie powstrzymuj mnie. I już nie udawaj. Mam dość udawania. Kocham cię
- powiedział z wyraźną ulgą. Jeszcze nigdy w życiu nie był niczego tak
pewien.

- Ja też cię kocham - szepnęła. - Ale musisz się pogodzić z tym, co...

pewnie wkrótce nastąpi.

Skinął głową, rozumiejąc jej pragnienie absolutnej szczerości.
- Dobrze.
Łagodnie poprowadził ją do łóżka i legł u jej boku.
- Bez względu na to, co się stanie, będę zawsze przy tobie. Kocham cię

i chcę się z tobą ożenić. Jak tylko wrócimy na Florydę. Póki śmierć nas nie
rozdzieli. Rozumiesz?

Skinęła głową, a po jej policzkach potoczyły się dwie wielkie łzy.
- Rozumiem. I... dziękuję.
To takie proste słowo. A tyle znaczy.
Pokiwał głową. Czuł, że nie muszą już niczego mówić.
- Więc opowiedz mi - odezwał się, zaczerpnąwszy głęboki oddech.

W kuchni panował, jak zwykle, sądny dzień. Zaczęto już serwować

obiad i kucharze zwijali się jak w ukropie. A w środku tego szaleństwa
René spokojnie odfiletowywał małego świeżego łososia i przygotowywał
składniki na sos z szampana. Sok ze świeżo wyciśniętej cytryny. Zioła,
mąka, jajka, mleko.

- Szampan - mruknął René pod nosem, zdążając energicznie do

komory o regulowanej temperaturze i stając przed długimi rzędami butelek.

81

background image

- Non. - Pokręcił głową, nadal mrucząc coś pod nosem Wyjątkowa

okazja wymaga wyjątkowego trunku. Zagłębił się, docierając do dalej
położonych części pomieszczenia Stanął przed butelkami przeznaczonymi
na bal maskowy Z westchnieniem satysfakcji wybrał jedną z nich. Nie
zauważył maleńkiego nakłucia w korku. Kto wie, może po ukończeniu
arcydzieła dla właściciela statku i jego pięknej narzeczonej pozwoli sobie
na kieliszek tego wybornego trunku. Zasłużył na niego. Pracował w
warunkach urągających dumie artysty. Ta praca to piekło. Ale niech tylko
ktoś inny ośmieli się sięgnąć po świętą butelkę, to on, René, własnoręcznie
go zamorduje. Rzeźnickim toporem.

Wrócił na swoje stanowisko i otworzył butelkę. Wlał do garnka część

musującego płynu. Doprawdy, znakomity rocznik. Znakomity. Więc
dobrze, kiedy łosoś będzie gotowy, skosztuje odrobinę tego niebiańskiego
nektaru. Nigdy więcej nie będzie miał okazji posmakować czegoś tak
szlachetnego.

I to... to będzie koniec - skończyła Verity słabnącym głosem.

Rozmowa o własnej śmierci budziła w niej przerażenie, choć już nie tak
wielkie jak kiedyś. Teraz Greg trzymał ją za rękę, a jego dłoń była mocna i
ciepła.

Verity spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich miłość.
- Bierzesz nadal ten lek od Gordona? - spytał.
Zamarła.
- Wiesz i o tym?
- Nie możesz mieć przede mną sekretów - powiedział łagodnie. - To za

wiele zachodu. Ciężka praca bez efektów. A skoro mówimy o pracy -
zerknął na zegarek - muszę zrobić obchód.

Nie potrafiła ukryć rozczarowania.
- No tak.
- Chcesz do mnie dołączyć? - zagadnął i uśmiechnął się, kiedy

podniosła głowę z nagłym błyskiem radości w oczach.

- Mogę? Ale przecież... jestem pasażerką. Jeśli pokażemy się razem,

wszyscy...

- Wiem - przerwał jej spokojnie. - Najdroższa, o to właśnie chodzi.

Kocham cię i jestem z ciebie tak dumny, że chyba pęknę, jeśli nie pokażę
cię całemu światu. Chodź ze mną - poprosił, a potem spojrzał na nią z nagłą
obawą. - Chyba że nie masz ochoty.

Wzięła głęboki oddech i wstała z dziarskim uśmiechem.
- Oczywiście, że mam ochotę. Przed nami mnóstwo czasu - dodała

82

background image

ciszej. - Cieszmy się każdą sekundą.

Wstał i podał jej rękę. Nie okaże jej smutku rozdzierającego mu serce.

Będzie się do niej uśmiechał.

- Zacznijmy od kuchni. O tej porze przedstawia sobą rzadki widok.
Przyznała mu rację w chwili, gdy przestąpili próg królestwa mistrza

René. W pomieszczeniu panował tropikalny upał; powietrze było gęste od
pary, skraplającej się na ścianach. Wszędzie kręcili się kucharze, kelnerzy,
pomocnicy, pomywacze - dziesiątki osób zajętych własnymi sprawami.

- Trudno uwierzyć, że pasażerowie dostaną swoje zamówienia, co? -

szepnął Greg.

Jeden z kucharzy zerknął na nich ciekawie. Greg skinął mu głową,

mierząc go wyzywającym spojrzeniem. Młody człowiek spuścił
pospiesznie wzrok.

- O, jest René - ucieszył się Greg, biorąc Verity za rękę i prowadząc ją

pomiędzy rzędami kuchenek i stołów. - Polubisz go. No, może
niezupełnie... René bardziej fascynuje, niż wzbudza sympatię.
Temperament go roznosi. Padnie trupem, kiedy zobaczy, że wprowadziłem
kogoś obcego do jego królestwa, w dodatku kobietę.

Ale kiedy zbliżyli się do szefa kuchni, ten najwyraźniej nie miał głowy

do tak przyziemnych problemów. Patrzył tragicznym wzrokiem na rybę
leżącą przed nim na półmisku i kręcił głową.

- Nie do wiary - mruczał pod nosem. - To... straszne. Co za kolor... fuj,

jak psie wymioty.

Greg i Verity spojrzeli na półmisek. Nie było wątpliwości, jego

wygląd budził zgrozę. Delikatny, apetyczny łosoś oblany był mdląco
zielonym sosem. Greg zastanowił się, czy potrawę tę podano już jakiemuś
pasażerowi, i zadrżał.

- Jakiś problem?
W oczach René pojawiło się bezbrzeżne zdumienie.
- Nie pojmuję... Ten sos... taki dobry szampan... Co za katastrofa! - W

jego słowach nie było ani krzty przesady.

Verity, dusząca się od powstrzymywanego śmiechu, spoważniała

nagle.

- Szampan? Proszę mi powiedzieć, co dokładnie wchodzi w skład tego

sosu?

René, strzegący zazwyczaj swoich przepisów jak oka w głowie,

zapomniał o wszelkiej ostrożności i jednym tchem wyrecytował listę
składników.

- Powiedział pan: sok z cytryny? - W głosie Verity pojawiły się ostre

83

background image

nutki.

Greg zerknął na nią z ukosa, nagle zaniepokojony.
- Oui. Proszę. - René uniósł wyciśniętą połówkę cytryny. - Nie

pojmuję. Stosowałem ten przepis wiele, wiele razy. Nigdy przedtem nie
uzyskałem tak strasznej... zieleni.

- Co się stało? - zagadnął ją cicho Greg.
Popatrzyła na niego z powagą.
- Być może uznasz mnie za wariatkę, ale... Cytryna zawiera kwas

octowy, występujący naturalnie w owocach. Kwas ten reaguje bardzo silnie
w zetknięciu z pewną substancją trującą. Z pochodną jadu kiełbasianego.

René parsknął z wściekłością, po czym, pomny na słuchających ich

podwładnych, zniżył głos do pełnego furii szeptu.

- Jad kiełbasiany w mojej kuchni?
- Nie mówię o prawdziwym jadzie kiełbasianym. Substancja trująca, o

której mówię, nie występuje w stanie naturalnym. Jest sztucznie
wytwarzaną pochodną... - Przerwała i pokręciła głową, widząc ich
oszołomione twarze. - Wszystko jedno. Proszę wycisnąć trochę soku do
paru pojemników i dodać do nich składniki sosu.

René spojrzał na kapitana; ten skinął głową bez namysłu. Pochylili się

nad pojemnikami. Tylko w tym, do którego został wlany szampan,
mieszanina zaczęła z wolna przybierać zielony odcień. Greg chwycił
butelkę i powąchał jej zawartość. Pokręcił głową.

- Nie czuję nic podejrzanego. Ma pan korek?
René podał mu go. Greg dokonał dokładnych oględzin i zacisnął zęby.
- Skąd pan to ma? - spytał lodowato.
Pobladły szef kuchni zaprowadził ich bez słowa do pomieszczenia z

winami. Początkowo żadna z butelek nie wzbudziła podejrzeń Grega.
Dopiero kiedy dotarł do stojaków z najlepszymi trunkami, znalazł wreszcie
na korkach mikroskopijne ślady po nakłuciach igły. Verity dostrzegła je
także; spojrzeli na siebie w milczeniu. Oboje zrozumieli, że stało się coś
groźnego.

- Proszę nie rozmawiać z nikim na ten temat - powiedział Greg

ostrzegawczo, a René skinął potulnie głową. - I odparujcie te butelki. Nikt
nie ma prawa ich tknąć, zrozumiano?

- Oui, kapitanie. Ale bal maskowy...
- Kupcie szampan w Nassau.
René otwierał już usta, żeby uprzytomnić kapitanowi, iż Nassau nie

jest odpowiednim miejscem na kupno dobrego szampana, ale wystarczył
jeden rzut oka na Grega, i zapomniał o wszelkich pretensjach. Pokiwał

84

background image

tylko głową z rezygnacją.

- Chodź - rzucił Greg, wracając do kuchni, skąd zabrał feralną butelkę.

Ruszył przed siebie tak szybko, że z trudem za nim nadążała.

- Dokąd idziemy?
- Do Johna. Niech zrobi analizę tego świństwa. - Machnął butelką.
- Dobry pomysł. Jeśli to to, o czym myślę, może być bardzo

niebezpieczne. Zwłaszcza w dużych dawkach.

Jeśli John Gardner zdziwił się, widząc ich razem, nie okazał tego.

Natychmiast wyczuł, że stało się coś złego. Greg streścił mu sytuację w
kilku słowach. Na wzmiankę o zielonym kolorze, powstałym w reakcji z
kwasem, również i John zawyrokował, że najpewniej mają do czynienia z
pochodną jadu kiełbasianego. Nie tracąc czasu weszli do laboratorium.
Greg stanął na uboczu, podczas gdy John i Verity zaczęli się
przygotowywać do przeprowadzenia analizy. Określili rodzaj trucizny,
potem jej ilość... Pól godziny później John spojrzał na otrzymane wyniki.

- Nie ma żadnych wątpliwości. Kilka kieliszków tak przyprawionego

szampana wywołałoby ostrą biegunkę, wymioty i prawdopodobnie skurcze
żołądka. A gdyby ktoś zasmakował w trunku i przesadził z jego ilością...
śmierć.

Ostatnie słowo zawisło złowrogo w powietrzu, pogrążając ich w

swoim cieniu.

Przez długą chwilę wszyscy troje patrzyli na siebie w milczeniu.

Wreszcie Verity i John odwrócili się do Grega.

- Co zamierzasz z tym zrobić? - spytała Verity cicho,
Uśmiechnął się gorzko.
- Komuś zależy na ściągnięciu na statek kłopotów. A komu? I

dlaczego?

- Musimy powiedzieć o tym Damonowi - szepnęła.
Pokiwał smętnie głową. Podziękowali Johnowi i ruszyli szybkim

krokiem w stronę kabiny właściciela statku.

John wrócił powoli do swojego gabinetu, zatopiony ponurych

domysłach. Skrzywił się z rozdrażnieniem, słysząc dzwonek telefonu i
podniósł słuchawkę.

- Tak?

Ramona otuliła się szlafrokiem Damona. Był przesycony jego

zapachem. Uśmiechnęła się z rozczuleniem i podniosła głowę. Damon leżał
na łóżku nago, obserwując ją. Pożądanie, żarzące się w jego oczach,
przyciągało ją ku niemu niczym grawitacja. Ale zanim zdążyła poddać się

85

background image

czarodziejskiemu wpływowi jego wzroku, ciszę pokoju przerwało ostre,
gwałtowne pukanie do drzwi. Damon poderwał się instynktownie. Włożył
spodnie i podszedł boso do wejścia.

Na korytarzu stał kapitan w towarzystwie Verity Fox. Damon

rozpromienił się na jej widok.

- Verity! Wiedziałem, że jesteś na pokładzie. Jak to się stało, że do tej

pory się nie spotkaliśmy?

Verity uśmiechnęła się mimo woli. To, że Damon nie miał dotąd

okazji jej spotkać, nie było dziełem przypadku. Starała się nie rzucać w
oczy Joceline, więc skrupulatnie omijała wszystkie miejsca, w których
mogli się na siebie natknąć. Teraz nie dbała już o to. Joceline już jej nie
przerażała.

- Jeszcze ci nie wybaczyłam, że obciąłeś mi kucyk sekatorem -

mruknęła, rzucając mu spojrzenie pełne godnej urazy.

Parsknął śmiechem.
- Miałem dwanaście lat! A ty byłaś zmorą moich wakacji. Może nie?
Jej uśmiech zbladł.
- Damonie, mamy ci coś do powiedzenia.
Spojrzał na nich z nagłą czujnością, wyczuwając i h napięcie. Odsunął

się na bok, pozwalając im wejść. W pokoju stanęli, zaskoczeni widokiem
Ramony. Uśmiechnęła się do nich bez śladu skrępowania. Verity
odwzajemniła uśmiech. Kobiety wymieniły spojrzenia; Ramona zerknęła
na Grega, potem na Verity i rozpromieniła się jeszcze bardziej.

Greg dyskretnie ominął ją wzrokiem i spojrzał wprost w spokojne oczy

Damona. Nie zamierzał robić długich wstępów.

- Wśród naszych zapasów alkoholu znaleźliśmy przypadkiem bardzo

szczególny szampan - zaczął i w krótkich słowach opisał całe zdarzenie.
Verity dorzuciła na koniec fachowy opis trucizny i jej skutków.

Zapadło ciężkie milczenie.
- Czy to szampan przeznaczony na bal maskowy? - spytała wreszcie

Ramona.

- Tak - odparł Greg. - Czy to ważne?
Ramona zerknęła na Damona, potem na Verity.
- Jak długo trzeba czekać na wystąpienie objawów? Dwanaście godzin,

dłużej?

- Nieco dłużej, ale nie więcej niż dobę.
- A więc gdyby wszyscy napili się tego szampana w ostatnią noc na

statku, zachorowaliby w chwili, gdy „Alexandria” wpłynęłaby do portu?

- A cała prasa miałaby wspaniały temat na pierwsze strony gazet -

86

background image

dokończył Damon, podchwytując jej myśl.

Greg spojrzał na Ramonę z wyraźnym podziwem.
- Ale kto mógłby zrobić coś takiego?
Ramona i Damon wymienili spojrzenia.
- Steward? - zaryzykowała, a on skinął głową.
Oboje zapomnieli o Jeffie Doyle’u, zajęci cieszeniem się odzyskaną

miłością. Les zamierzał aresztować go po przybiciu do brzegu. Do tego
czasu miał nadzieję zebrać więcej informacji na jego temat. Nie mieli
żadnego dowodu na to, że Doyle popełnił jakieś przestępstwo. Na razie.

Greg odzyskał panowanie nad sobą.
- Jeśli coś miało miejsce na tym statku - odezwał się zimnym,

oficjalnym tonem - czy nie sądzi pan, że jako kapitan mam prawo o tym
wiedzieć?

Damon spiorunował go wzrokiem, ale zaraz potem skinął głową.
- Oczywiście - mruknął. - Nie trzymaliśmy cię z rozmysłem w

nieświadomości - dodał bez urazy.

Spojrzał pytająco na Ramonę; skinęła głową. Podeszła do barku i

zaczęła przygotowywać drinki.

Damon streścił im historię Joe Kinga i jego planów przejęcia statku,

szantażu, przekupionego stewarda, zabójstwa Keitha Treadstone’a i udziału
Ramony w zdobyciu dowodów winy jej ojca.

Verity spojrzała na przyjaciółkę oczami pełnymi podziwu i

współczucia.

- To musiało być trudne - powiedziała z prostota.
Ramona wzruszyła ramionami.
- Nie najłatwiejsze - przyznała z uśmiechem.
- Dziękuję Bogu, że w kuchni była z tobą Verity - odezwał się Damon,

rzucając starej przyjaciółce szelmowskie spojrzenie.

Greg otworzył usta, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Damon uciszył

go gestem ręki. - Proszę państwa, pora wznieść toast. Za nas!

Wszyscy uśmiechnęli się i unieśli kieliszki.
- Za nas.
- I za „Alexandrię” - dodała cicho Ramona.
Przez chwilę wszyscy milczeli.
- No dobrze. - Verity odstawiła kieliszek. - Cieszę się, że wszystko się

wyjaśniło.

Greg zerknął na nią przelotnie.
- Tak, musimy już iść. Powinienem wrócić na mostek - mruknął, ale

wystarczyło, że spojrzał na Verity, a uznał że obowiązki muszą na niego

87

background image

poczekać.

Ramona i Damon zauważyli to również i uśmiechnęli się do siebie

porozumiewawczo.

- I co o tym sądzisz? Nasz kapitan złamał podstawową zasadę i wdał

się w romans z pasażerką - spytała Ramona beztrosko, kiedy tylko drzwi
zamknęły się za nimi.

- Sądzę, że byłby idiotą, gdyby jej nie poderwał - oznajmił Damon z

uśmiechem. - Wyjąwszy pewną znaną mi osobę, Verity jest najpiękniejszą i
najmądrzejszą kobietą pod słońcem.

Ramona zgodziła się z nim z całego serca. Verity i Greg stanowili

dobraną parę.

- I co, nie dostaniemy już naszego łososia? - Westchnęła żałośnie. - A

ja umieram z głodu.

- Trudno. Możemy sobie zamówić stek. Ale najpierw - Damon zaczął

zbliżać się do niej powoli - musimy zaspokoić apetyt na coś bardziej...
esencjonalnego.

Pokiwała głową z rezygnacją.
- No, skoro musimy...
I nagle podstawiła mu nogę i przewróciła się z nim na ziemię.

Verity i Greg podeszli do drzwi kabiny, usiłując stłumić cichą rozpacz,

jaką obudził w nich widok Johna Gardnera czekającego na nich pod
drzwiami.

- O nie - jęknęła Verity. - Nie teraz!
Odwrócił się, słysząc ich kroki. Na widok wyrazu jego twarzy

zapomnieli o wszystkim.

- Co się stało? - spytał Greg z bijącym sercem.
John rozejrzał się nerwowo.
- Lepiej wejdźmy do środka.
Zaczął mówić, kiedy tylko drzwi zamknęły się za nimi.
- Przed chwilą dostałem wiadomość od Gordona. Verity, on znalazł

rozwiązanie! Wiesz, efekty uboczne. To takie proste, że wszyscy to
pominęliśmy. Chodzi o białko we krwi.

Oboje natychmiast przerzucili się na lekarski żargon, z którego Greg

nie rozumiał ani słowa. Ale wyraz twarzy Verity świadczył wyraźnie, że
stał się cud, o który tak się modlił.

- Będziesz zdrowa? - odważył się wreszcie spytać słabym, zdławionym

głosem.

Verity odwróciła się do niego, ucinając rozmowę w połowie.

88

background image

- Najdroższy, przepraszam cię. Tak. Tak! Tak nam się zdaje.
- Jeśli Gordon ma rację - włączył się John, promieniejąc szczęściem -

lekarstwo jest absolutnie nieszkodliwe, ale musi być przyjmowane z
białkiem prostym... - Nagle przerwał i spojrzał na nich, wpatrzonych w
siebie bez reszty, jakby cały świat nagle przestał dla nich istnieć.
Bezszelestnie wycofał się z kabiny. Pewnie nawet nie słyszeli, jak zamykał
za sobą drzwi.

- Będziesz żyć - powiedział cicho Greg, jakby bojąc się spłoszyć

niespodziewane szczęście.

Nie mogła wydobyć z siebie głosu, więc tylko skinęła głową. Nie

śmiała o tym marzyć. To przerastało wszystkie jego najśmielsze
oczekiwania.

- Nadal chcesz się ze mną ożenić? - spytała drżącym głosem. - Póki

śmierć nas nie rozdzieli? Co stanie się za, powiedzmy, pięćdziesiąt lat?

Roześmiał się przez łzy. Wyciągnął do niej ramiona, a ona wtuliła się

w jego objęcia. Całowali się, śmiali i płakali przemian.

- Tylko spróbuj mi zabronić - szepnął.
- Nie śmiałabym. - Kiedy przybijemy do Nassau, pójdźmy do

pierwszego kościoła, jaki znajdziemy.

- Żeby wziąć ślub?
- O, nie. Tak łatwo nie będzie. Matka będzie chciała żebyśmy połączyli

się węzłem małżeńskim w katedrze świętego Pawła. Jest bardzo bogata,
niestety. Mówiłam ci?

Jęknął głucho.
- Trudno. Wybaczę jej to.
- Podbijesz jej serce. Kapitan takiego statku! Jakie to romantyczne,

zakochać się podczas rejsu... - Spoważniała, a on spojrzał na nią oczami
przepełnionymi miłością. - Chcę pójść do kościoła - powiedziała cicho i
wyraźnie - by podziękować Bogu za przywrócenie mi naszego życia.

- Tak. - Przełknął kulę, dławiącą go w gardle. - Za przywrócenie nam

naszego życia.

Wyspy Bahama

Ramona stała na pokładzie statku obserwując, jak ogromne kotwice

powoli zanurzają się w wodzie. „Alexandria” stanęła na milę od wyspy
Grand Providence. Bahamy, koralowy archipelag, liczą blisko siedemset
wysepek. W całej tej cudownej podróży to najbardziej intrygujące miejsce,
pomyślała. Poniżej pasażerowie wsiadali już na łodzie, mające zawieźć ich
między innymi na wyspę New Providence, na której znajdowała się stolica

89

background image

Nassau. New Providence, leżąca w centrum archipelagu, jest jedną z naj-
mniejszych wysepek. Na zachód od niej leży wyspa Andros, na północy -
wyspy Berry. Od strony północnego wschodu otacza ją łuk Eleutheral i
Exumy. Ale większość pasażerów chciała zobaczyć Nassau, więc Greg
kazał rzucić kotwice w najlepszym strategicznie punkcie.

Ramona pomachała ręką do Verity i kapitana, ubranego w cywilne

ubranie, składające się z białych spodni i pomarańczowo-czarnego
podkoszulka. Wsiadali właśnie na łódź trzymając się za ręce. Wśród
pasażerów zaczęły krążyć plotki o kapitanie, który znalazł sobie
narzeczoną podczas dziewiczego rejsu.

- Gotowa?
Niemal podskoczyła, kiedy jego głęboki głos rozległ się tuż nad jej

uchem. Ciepłe, mocne ramiona oplotły się wokół jej talii.

- Na co? - rzuciła przekornie, opierając się o jego szeroką pierś. Gdyby

nie to, że widzieli ich ludzie...

- Na Nassau, oczywiście - szepnął, czytając w jej myślach.
- Och - westchnęła. - Nassau...

Joe King czekał już na nich, kiedy zeszli na ląd, choć żadne z nich nie

zauważyło, kiedy wysiadł z długiej czarnej limuzyny. Dopiero kiedy
umyślnie przeciął im drogę, spostrzegli go. Ramona zesztywniała, Damon
zaczerpnął głęboki haust powietrza. Stanęli bez ruchu, wpatrując się w
niego osłupiałym wzrokiem.

Joe King uśmiechał się. Czuł się znakomicie. Przez całą noc

dyskutował z prawnikami i dokumenty w sprawie przejęcia były już w
drodze do linii Alexander. Czuł się tak świetnie, że na kubańskim lotnisku
w ostatniej chwili zmienił zdanie i przyleciał do Nassau. Chciał widzieć
twarz Damona Alexandera, kiedy osobiście powiadomi go, iż stracił swoją
ukochaną „Alexandrię”. Właśnie dlatego zdezorientowani przedstawiciele
policji bezskutecznie czekali na lotnisku w Miami na jego przybycie. I
dlatego Les i Frank, pragnący mrzeć zakończenie tej imprezy, śledzili
Kinga na lotnisku i dowiedzieli się o zmianie planów. Nie było im łatwo
przekonać kubańskie władze lotniska, ale odznaka przedstawiciela prawa
ma swoją wymowę i w końcu pozwolono im wsiąść na pokład tego samego
samolotu, którym leciała ich ofiara.

I dlatego stali się świadkami nadchodzącej nieuniknionej konfrontacji.
Frank zaklął pod nosem.
- Mamy nakaz?
- Ci w Miami mają ich pełno.

90

background image

- Nie możemy tego zawalić na samym końcu. Wystarczy jeden

drobiazg, jedno podejrzenie o nieprawne działanie, i nasz drogi King znów
cieszy się wolnością.

- Moja szkoła - mruknął Les. - Ale ja nauczyłem się tego bardzo

dawno temu. - Wyciągnął z kieszeni plik podłużnych dokumentów. -
Duplikaty. Tak autentyczne, że bardziej nie można.

Frank spojrzał na przełożonego oczami pełnymi najczystszego

zachwytu.

- Nie zrozum mnie źle, ale zdaje się, że cię kocham.
- To co, masz ochotę zapudłować Joe Kinga?
- No, chyba się jakoś zmuszę.
Obaj mężczyźni opuścili swoją kryjówkę i wyszli wprost na palące

słońce Bahamów.

Tymczasem Joe King nie przestawał się uśmiechać.
- Witaj, Ramono. Zaskoczyłem cię?
Przez jedną straszną chwilę sądziła, że dowiedział się o wszystkim.

Przez ułamek sekundy spodziewała się, że wyciągnie broń i zastrzeli ich
oboje. Instynktownie poszukała ręki Damona. A potem zwyciężył w niej
zdrów rozsądek.

- Witaj, ojcze - powiedziała spokojnie.
Damon spojrzał na nią z podziwem.
Joe przeniósł spojrzenie z chłodnej twarzy córki na Damona. W tej

samej chwili Ramona dostrzegła Lesa i Franka, zbliżających się do nich, i
omal nie zachwiała się z ulgi.

- Nazywam się Joe King.
Damon skinął głową, pozwalając sobie na zimny uśmiech. A to

arogancki drań!

- Wiem, kim pan jest. Podobnie jak policja.
Przez chwilę wydawało mu się, że Joe King go nie dosłyszał. Albo że

go nie rozumie. Po chwili jednak w jego oczach coś zaświtało.

- Co?
- Nasza rozmowa była nagrywana - wyjaśniła Ramona. - Na Kubie.

Przegrał pan.

Nie mogła się dłużej zmuszać, by nazywać go ojcem.
Joe King odskoczył, jakby coś go ugryzło.
- Coś ty powiedziała?
- Słyszał pan - odezwał się Les Fortnum zza jego pleców, odstępując

na bok, kiedy King odwrócił się do niego jak rażony gromem.

Dokładnie w tym samym momencie Frank chwycił go za ramię.

91

background image

- Josephie Jasonie King, jest pan aresztowany - oznajmił Les Fortnum,

rozkoszując się słodyczą tych słów.

Wyrecytował Kingowi przysługujące mu prawa, a Frank zaniknął

kajdanki wokół nadgarstków dławiącego się wściekłością mężczyzny.

Ramona odwróciła wzrok. Nad spokojnie falującym morzem

przelatywał nisko pelikan.

Joe King nie odezwał się ani słowem. Rzucił Ramonie jedno

nienawistne spojrzenie. Wydawało się, że nie zauważa Damona.

- Nic się wam nie stało? - spytał Les Fortnum.
Na pewien czas musiał odstawić Joe Kinga do miejscowego aresztu.

Należało wnieść sprawę o ekstradycję, ale z tym nie powinni mieć
większych problemów. Damon patrzył za odprowadzanym Joe Kingiem.
Potem odwrócił się do Ramony.

- Naprawdę nic ci nie jest? - zagadnął łagodnie.
Spojrzała na niego oczami pełnymi bólu, ale nie rozpaczy. Skinęła

głową i uśmiechnęła się słabo.

- Poradzę sobie - szepnęła. Uniosła głowę, wyprostowała plecy i

odetchnęła głęboko. - Poradzę sobie - powtórzyła pewniejszym głosem. -
To już ostatni port tego rejsu. Chcę zobaczyć wszystko. Wypożyczmy
sprzęt do nurkowania i przyjrzyjmy się z bliska wrakom na dnie morza.
Pora poznać wreszcie podwodny świat - powiedziała z determinacją. Niech
się dzieje, co chce, będzie bawić się najlepiej, jak umie na tej ostatniej
egzotycznej wyspie.

Damon uśmiechnął się, pojmując w lot, o co jej chodzi.
- Może być. Zakładam się, że zauważę więcej ryb niż ty.
- Akurat. Żebyś się przypadkiem nie przeliczył! - Jej oczy błysnęły jak

niebo, rozświetlone błękitnym światłem piorunów.

- Zobaczymy. Przegrany zrobi zwycięzcy masaż stóp.
- Fantastycznie. Bardzo lubię, kiedy mi się masuje stopy.
- Oczywiście należy wymienić nazwy gatunków ryb - dodał z

przebiegłym uśmiechem.

Wyraz jego twarzy świadczył dobitnie, że nie wymiga się tą

odpowiedzią: „Te takie zielone z żółtym ogonem”.

- Nazwy? - spytała - takie, jak: murena brunatna, płaszor, marlin biały,

włócznik, węgorz amerykański, podmastka a nawet anioł morski? -
wyrecytowała z niewinną minką. Ponury cień Joe Kinga znikał coraz
bardziej z ich horyzontu

- I nie zapominajmy o stworzeniach, nie będących rybami jak na

przykład koralowce, gąbki, płaszczki...

92

background image

- Płaszczka jest rybą - sprostowała. Damon już pogodził się z myślą, że

to on zrobi jej masaż stóp. Co nie wydawało mu się zresztą taką katastrofą.

- Pani profesor, cóż za rozległa wiedza - poddał się z wdziękiem. -

Ktoś mógłby pomyśleć, że jest pani wykładowcą na Oksfordzie... aj!

Greg i Verity szli przez miasto, trzymając się mocno za ręce. Ale choć

rozglądali się pilnie, nie zamierzali nic zwiedzać. Zatrzymali się dopiero
wtedy, kiedy droga zawiodła ich do katedry.

- Pierwszy kościół - odezwała się cicho Verity.
Greg skinął głową. Razem weszli do środka.

Joe King obserwował nienawistnym wzrokiem dwóch angielskich

policjantów, krążących po pomieszczeniu wraz z dwoma przedstawicielami
miejscowej policji.

- Chcę skontaktować się z moim adwokatem - wycedził; były to jego

pierwsze słowa, odkąd go aresztowano. - Na osobności.

Policjanci wymienili spojrzenia i wzruszyli ramionami. Miał prawo do

jednego telefonu. Nie mogli mu tego zabronić.

Zostawiony w dusznej celi Joe King spojrzał z namysłem na aparat

telefoniczny, podniósł słuchawkę i wykręcił numer. Ale nie dzwonił do
żadnego ze swoich prawników. Wkrótce i tak go znajdą, a dopóki nie
będzie ich miał obok siebie, nie zgodzi się na składanie żadnych zeznań.
Nie mógł się pozbyć przykrego przeświadczenia, że nawet oni nie zdołają
go wyciągnąć z tego bagna. Tym razem to już koniec. Idzie na dno i nic go
nie uratuje. Ale po drodze ściągnie za sobą parę osób.

- Tak? - odezwał się w słuchawce znajomy, nieufny głos.
Joe poczuł, że nogi uginają się pod nim z ulgi. Gdyby zgarnęli także

Doyle’a, nie wiedziałby, co zrobić.

- To ja - oznajmił, pamiętając o możliwości podsłuchu. Żadnych

nazwisk.

Jeff Doyle, siedzący w zaciszu kabiny „Alexandrii”, wyprostował się

czujnie.

- Zostawiamy plan „Atlanta” - powiedział Joe bardzo wyraźnie. -

Przejdź do planu „Andromeda”.

Skoro wiedział już z całą pewnością, że „Alexandria” nigdy nie będzie

należeć do niego, nie pozostawi jej w rękach innego. Joe King wydał
rozkaz zatopienia statku.

Serce Jeffa zatrzepotało z radosnym podnieceniem. Już dawno nie

odczuwał czegoś takiego.

93

background image

- Mówił pan, że plan „Andromeda” najprawdopodobniej nie zostanie

zrealizowany. - Nawet dla niego zatopienie oceanicznego liniowca było
potężnym zadaniem. Musiał mieć absolutną pewność.

Joe omal nie zadławił się nagłym spazmem wściekłości;
- Wiem - rzucił. - Pomyliłem się. - Przez całe swoje życie Joe King nie

zdobył się jeszcze na tak bulwersujące wyznanie. - Plan „Andromeda” -
powtórzył głosem tchnącym śmiertelną nienawiścią.

- To pociąga za sobą koszty - wtrącił przytomnie Jeff. - Za pracę w

trudnych warunkach.

Tonący statek, pełen oszalałych ze strachu pasażerów, nigdy nie jest

bezpiecznym miejscem. Oczywiście do tej pory i załoga, i pasażerowie
przećwiczyli kilka razy postępowanie na wypadek alarmu. Ale ćwiczenia
na sucho to jedno, a rzeczywistość... W łodziach ratunkowych swobodnie
mogli się pomieścić wszyscy obecni na statku. Ale panika nie sprzyja
rozsądkowi.

- O to niech cię głowa nie boli. - Joe zgrzytnął wściekle zębami.

Pieniądze nie były dla niego problemem. Nie w tej chwili.

- Zdaje sobie pan sprawę, że może dojść do... wypadków.
Joe King zamknął oczy. Wyobraźnia podsunęła mu obraz jego pięknej

córki, tej podstępnej zdrajczyni, tonącej w błękitnej głębi oceanu, oraz
Damona Alexandera, odpychającego ją w walce o dostęp do łodzi
ratunkowej. Cóż za rozkoszna wizja.

- Wykonać - rzucił do słuchawki i rozłączył się.
Do końca tego dnia nie mógł się powstrzymać od ciągłego zerkania na

zegarek Lesa Fortnuma. O ósmej trzydzieści, kiedy statek wypłynął na
pełne morze, pozwolił sobie na krzywy uśmieszek. Na jego widok
wszystkim obecnym w pomieszczeniu mężczyznom zrobiło się jakoś
zimno.

Greg wydał rozkaz podniesienia kotwic. Tę chwilę lubił najbardziej -

moment oczekiwania, obietnicę nowych przygód, dreszcz podniecenia
przed wypłynięciem na otwarte wody. Piloci, mający go wyprowadzić na
morze, wyruszyli przed nim. Był tylko on, statek, jego załoga i morze.

Nie mógł wiedzieć, że dokładnie pod nim jest właśnie Jen Doyle, że

otwiera szafkę, znajdującą się dokładnie pod sonarem.

Słońce, czerwone i wspaniałe, powoli osunęło się za linie horyzontu. O

tej porze na pokładzie zawsze pojawiało się mnóstwo pasażerów. Wyspy
Bahama były ostatnim postojem podczas tej podróży. Następnego dnia
mieli płynąć bez przystanków, a wieczorem przewidywano pożegnalny bal

94

background image

maskowy. Potem wszyscy mieli wrócić do domów i szarej rzeczywistości.
Nikt nie cieszył się na myśl o zbliżającym się końcu podróży.
„Alexandria”, ten bajkowy pływający pałac, zjawiskowa piękność, w której
wszyscy zakochali się na zabój, powinna wiecznie sunąć przez morskie
fale.

W mrocznym wnętrzu szatni Jeff Doyle spojrzał na zegarek i rozłożył

mapę. Znał dokładną trasę, którą miał przebyć statek, manewrując
pomiędzy wieloma wyspami koralowymi. Każdy kapitan wie, w którym
miejscu może spodziewać się raf, mogących rozedrzeć dno nawet tak
potężnego statku jak „Alexandria”. Na mapie widniały dokładne
oznaczenia; Jeff Doyle wyznaczył nowy kurs statku. Wyjął mały czarny
magnes, za pomocą którego powoli, stopień za stopniem, zaczął zmieniać
położenie kompasów na mostku. Wiedział już, gdzie na zawsze spocznie
„Alexandria”. Rafa Calico, szczególnie niebezpieczne miejsce na zachód
od wyspy Wielka Bahama. Zanim tam dotrą, będzie już zupełnie ciemno.
Magnes tak zmieni pole magnetyczne, że kompasy zaczną dawać fałszywe
informacje. Tylko światło widoczne z wysp mogłoby być jakimś punktem
orientacyjnym, ale żaden kapitan, bez względu na to, jak byłby dobry, nie
potrafiłby określić na ich podstawie, że zeszli z kursu.

Jeff Doyle przykucnął i przypomniał sobie drogę do najbliższej łodzi

ratunkowej. Nie czuł strachu. On sobie poradzi. A inni... no cóż, życie nie
jest bajką.

Verity zapukała cicho do drzwi; jej obawy okazały się płonne. Ramona

była w kabinie sama.

- Cześć. Nie ma Damona?
- Chwilowo. Wejdź. Już gotowa do kolacji? - Raniona spojrzała na

czarną aksamitną sukienkę Verity.

- Mhm. Nie martw się, nie zamierzam odgrywać przyzwoitki.

Chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku.

Ramona nalała jej drinka.
- Wszystko jest cudownie. I musisz dołączyć do nas. Koniecznie!
Za oknem kabiny falowało czarne morze. Statek sunął w mrok,

zbliżając się coraz bardziej do miejsca zagłady. Rafa Calico leżała o pół
godziny drogi.

Greg spojrzał na zegarek. Dziewiąta. Pewnie wszyscy siadają już do

kolacji. Tak strasznie pragnął znaleźć się obok Verity, usiąść z nią przy
jakimś spokojnym stoliku, rozkoszować się arcydziełami René, uśmiechać

95

background image

się do jej oczu ponad płomykami świec. Ale niebezpieczne wody wokół
Bahamów wymagały jego obecności na mostku. Jutro, podczas balu
maskowego, będzie zupełnie inaczej. Zerknął na światła Wielkiej Bahamy,
widoczne w mroku nocy. Wydawało mu się, że są bliżej, niż powinny być.
Spojrzał odruchowo na kompasy, najpierw na główny, a potem - posłuszny
nagłemu impulsowi - na pomocniczy.

Przechodząc od jednego do drugiego czuł jakieś dziwne cierpnięcie

skóry na karku, jakby za chwilę miało się zdarzyć coś niedobrego. Po
chwili okazało się, że instynkt go nie zawiódł. Drugi kompas pokazał dwa
stopnie różnicy. Greg zmarszczył brwi i postukał w szkło. Jim Goldsmith
podniósł na niego oczy.

- Coś się stało?
- Pomocniczy pokazuje... - Sięgnął po notes i zapisał odczyt.
Jim spojrzał na główny kompas.
- Dwa stopnie różnicy - potwierdził. - Pomocniczy pewnie się

zwichrował.

Greg zerknął jeszcze raz na światła wyspy. Być może to szyba mostka

tak je powiększała. Wyszedł na pokład, zabierając ze sobą lornetkę. Przez
chwilę stał nieruchomo, wytężając wzrok. Oczywiście znał rafę Calico. Kto
jej nie znał? A kurs statku mógł wyrecytować z pamięci, obudzony w
środku nocy. Wszystko wyglądało niewinnie, a jednak... Wrócił na mostek
i zastał Jima, pochylonego już nad sonarem i głębokościomierzem.

- Ile?
Jim odczytał głębokość i odetchnął z ulgą. On także znał rafę Calico.

Mogła ich rozpruć na pół. W potężny kadłub statku weszłaby jak w masło.
Ale rafa leżała na dużej płyciźnie. A przyrząd wskazywał dużą głębokość.
Poza tym radar pokazał, że Calico pojawiła się za sterburtą. Przez długą
chwilę obaj wpatrywali się podejrzliwie w radar i długą zieloną kreskę,
oznaczającą rafę. Potem Greg jeszcze raz odwrócił się w kierunku wyspy.
Calico powinna leżeć o osiemnaście minut drogi. Nagle poczuł, że na czoło
występuje mu lodowaty pot.

- Nie podoba mi się to - powiedział półgłosem. Jeszcze raz podszedł do

kompasu. Co mogłoby spowodować błąd? Magnes? Ale radar, sonar i
głębokościomierz zgodnie pokazywały to samo. To chyba niemożliwe,
żeby wszystkie nagle się zepsuły? Czy ten przeklęty steward mógł grzebać
przy kompasie? Niewykluczone. Nawet coś tak prostego jak magnes
mogłoby zakłócić funkcjonowanie najbardziej skomplikowanego
instrumentu. Ale sonar? Radar? Jeszcze raz odwrócił się do pulpitu.
Wszystko robiło jak najlepsze wrażenie. Więc dlaczego coś w nim

96

background image

krzyczało, że nadchodzi niebezpieczeństwo? Sięgnął po telefon. Jock,
podobnie jak on, nie schodził ze stanowiska, czekając, aż Bahamy zostaną
daleko za nimi.

- Jock, tu Greg. Na jakiś czas zwalniamy.
Odwrócił się i napotkał zdziwiony wzrok Jima. Usłyszeli że pomruk

silników statku słabnie.

W jadalni, gdzie Verity, Ramona i Damon jedli miecznika zmiana była

niemal niezauważalna, ale Jeff Doyle, zamknięty w cichej szatni, poczuł ją
od razu. Spojrzał na zegarek, potem na mapę i zmarszczył czoło. Dlaczego
zwalniali? Nie mieli ku temu żadnego powodu. Instrumenty pomiarowe na
pewno wskazywały, że wszystko jest w najlepszym porządku. A jeśli coś
nawaliło? Jeśli to wielofunkcyjne dziwo, które dał mu Joe King, nagle
przestało działać? Nie widział innej możliwości. Musiał to sprawdzić.

Wyciągnął długi czarny pistolet. Dla zawodowca takiego jak on

rozebranie go na części i ukrycie nie stwarzało żadnych problemów.
Szybko i wprawnie nałożył tłumik. Wolałby załatwić tę sprawę bez
osobistego kontaktu, ale jeśli musi, zastrzeli członków załogi i będzie się
przyglądać z mostka, jak statek zmierza w kierunku swojego prze-
znaczenia.

Greg jeszcze raz sięgnął po telefon.
- Jock? Kiedy ostatnio sprawdzałeś urządzenia? - spytał, choć wiedział

o tym od dawna. Mimo to Jock cierpliwie powtórzył. - Radar, kompas i
sonar też?

- Naturalnie - mruknął Jock. Po chwili milczenia odezwał się znowu;

w jego głosie z każdą chwilą słychać było coraz silniejszy szkocki akcent. -
Co się dzieje, Greg?

- Nic. Na razie. Bądź w pogotowiu.
Jim zerknął na kapitana; zdenerwowanie wyraźnie rzucało się w oczy.
- Myślisz, że sonar też nawalił?
Greg otwierał już usta, kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich

mężczyzna w czarnych dżinsach i koszuli. W ręku trzymał pistolet.

Greg zdążył jeszcze pomyśleć, że Joe King miał na pokładzie jeszcze

jednego człowieka, a potem serce ścisnęło mu się boleśnie. Więc jednak
miał rację. Zeszli z kursu.

- Panowie - odezwał się Jeff Doyle.
- Rafa Calico - wyszeptał pobladły Greg.
Jeff Doyle uśmiechnął się, ukazując ostre zęby.

97

background image

- Tak jest, kapitanie. Zechce pan wydać rozkaz ruszenia pełną parą?
Greg zacisnął zęby. Nie odwrócił spojrzenia od czarnych, śmiertelnie

spokojnych oczu Jeffa. Nie zwrócił uwagi na broń.

- Nie, nie zechcę.
- Tak sądziłem. Ale jeśli pan tego nie zrobi, zastrzelę pana.
- Od tego statek nie przyspieszy.
- Nie, ale kiedy będzie pan już martwy, może pański pierwszy oficer

spełni moją prośbę.

- Nie ja - oznajmił sztywno Jim Goldsmith. Bał się, ale podjął już

decyzję.

Jeff Doyle zerknął na niego i zrezygnował. Spojrzał z westchnieniem

na zegarek. Przy obecnej prędkości musieli czekać dwadzieścia minut.
Wzruszył ramionami i oparł się o ściankę, nie przestając mierzyć do obu
mężczyzn. Nie było powodu do przesadnego pośpiechu.

Greg zdał sobie sprawę, że statek, jego piękna „Alexandria”, za kilka

minut przestanie istnieć. Życie pasażerów wisiało na włosku. Musiał coś
zrobić. Nie było sensu rzucać się na napastnika. Zabiłby go, a „Alexandria”
płynęłaby dalej. Nie. Musi spróbować inaczej.

- A więc to pan jest tym mordercą, którego wynajął Joe King -

odezwał się, z satysfakcją odnotowując, że mężczyzna wzdryga się
nerwowo. - Ależ tak, wiemy wszystko o Joe Kingu. Damon Alexander,
właściciel statku, dowie się, kto pana wynajął, a nawet gdzie pana szukać.
Jeśli statek zatonie, znajdzie pana.

Jeff Doyle spojrzał na niego z namysłem. Kapitan miał rację. Jeśli

policja przyciśnie Kinga, ten wyśpiewa wszystko, by ratować skórę. Jeff
nie mógł sobie na to pozwolić. Damon Alexander był bogaty i wpływowy.
A zatem musi zginąć, podobnie jak kapitan.

- Kto jeszcze wie? - spytał cicho, ale Greg zamilkł, wyczuwając

niebezpieczeństwo.

Jeff podniósł słuchawkę telefonu i podsunął mu ją.
- Wezwij go tu.
- Idź do diabła - usłyszał w odpowiedzi.
Jeff Doyle skierował lufę broni na Jima Goldsmitha.
- Zrób to, albo go zabiję.
Greg spojrzał na przyjaciela. Łatwo jest być bohaterem, kiedy ryzykuje

się tylko własne życie. Nie mógł ryzykować, że ten szaleniec rzeczywiście
zamorduje Jima. Poza tym coś mu mówiło, że Damon Alexander będzie
silnym sprzymierzeńcem w tej walce. Powoli uniósł słuchawkę.

W jadalni szef sali przyniósł telefon do stolika, przy którym siedział

98

background image

Damon. Ten podziękował mu skinieniem głowy.

- Tak? Damon Alexander.
- Tu Greg. Mógłbyś przyjść na mostek? Mamy... niewielki problem.

Chyba powinieneś o nim wiedzieć.

- Dobrze, już idę. - Odłożył szybko słuchawkę. - Greg chce się ze mną

widzieć.

Verity spojrzała na niego z nadzieją.
Roześmiał się.
- Macie ochotę obejrzeć mostek, drogie panie? Oczywiście przesąd

mówi, że to przynosi pecha...

- Tylko spróbuj nam zabronić - mruknęła Ramona, już podnosząc się z

miejsca.

Verity podążyła w jej ślady.
Noc była cudownie piękna, ale nie zwrócili na nią uwagi, spiesznie

wysiadając z windy i wspinając się po schodach, prowadzących na mostek.
Verity szła przodem, chcąc jak najszybciej ujrzeć twarz Grega. Damon
podążał tuż za nią. Ramona, zamykająca pochód, poczuła nagle, że jej
obcas zaklinował się w żelaznym schodku. But spadł jej z nogi; zaklęła pod
nosem i schyliła się, żeby go podnieść.

Wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Jeff Doyle spostrzegł przez szybę w drzwiach czarny materiał i

zauważył, że kapitan nagle blednie.

- Verity - wyszeptał, najwyraźniej wstrząśnięty i przerażony. Do

środka weszła kobieta i Jeff omal nie wybuchnął potokiem przekleństw.
Wszystko zaczęło się niemożliwie komplikować. Zaraz za nią pojawił się
Damon.

- Co się stało, Greg?
W chwili gdy wszedł do środka, Jeff zatrzasnął za nim drzwi. Ramona

podniosła głowę i uniosła brwi. Szybko pokonała pozostałe stopnie i
zamarła. Aczkolwiek przyciemniane szyby mostka były nieprzejrzyste, w
drzwiach był kwadrat normalnego szkła. Zajrzała i zobaczyła jakiegoś
mężczyznę z bronią. Verity cofnęła się, a Greg ją objął. Damon spojrzał na
nią z napięciem. Cofnęła się szybko, a mężczyzna z bronią niemal w tej
samej chwili obejrzał się przez ramię. Zastygła bez ruchu modląc się, by jej
nie dostrzegł.

Zaczęła zastanawiać się gorączkowo. Jeff Doyle, pomocnik jej ojca,

był również mordercą. Wszyscy obecni na mostku znaleźli się w
śmiertelnym niebezpieczeństwie. Podobnie jak statek. Co mogła zrobić?
Jeśli wpadnie do środka, Jeff zacznie strzelać. Nie miała pojęcia o

99

background image

urządzeniach na mostku. Musiała sprowadzić pomoc. A w tej chwili
pamiętała tylko o jednej osobie. Rzuciła się pędem przed siebie, nie
wiedząc, że do katastrofy pozostało zaledwie siedem minut.

Jock od razu rozpoznał dziewczynę. Wpadła dzikim galopem do

maszynowni z oszalałym spojrzeniem i rozwianym włosem i znalazła się
przy nim jednym susem.

- Damon, kapitan i jedna z pasażerek są na mostku. Więzi ich

uzbrojony człowiek - wydyszała. - Statek jest w niebezpieczeństwie, choć
nie wiem, dlaczego.

Jock spojrzał na nią z oszołomieniem. Nie wątpił w prawdziwość jej

słów, bo i doktor, i Greg wyrażali się w samych superlatywach o przyszłej
żonie Damona Alexandera. Teraz przypomniał mu się telefon Grega.
Sonar. Radar. Kompas. I wiedział przecież, gdzie są.

Jock pobladł śmiertelnie.
- Rafa Calico - szepnął ze zgrozą.
Ramona nie rozumiała znaczenia tych przerażających słów.
- Musimy coś zrobić! Szybko!
Ale Jock rzucił się już do działania. Podbiegł do szafki, wyjął dwa

karabiny. Jeden rzucił bez słowa Ramonie.

- Pilnujcie maszyn - polecił podwładnym i już go nie było.
Ramona ocknęła się z osłupienia i ruszyła za nim, ściskając kurczowo

broń. Nie miała bladego pojęcia, jak się jej używa, ale poszłaby za Jockiem
nawet do piekła, gdyby mogła dzięki temu uratować życie Damonowi i
reszcie.

Jock zatrzymał się nagle i Ramona wpadła na niego z rozpędem.
- Dokładnie pod mostkiem jest męska szatnia - rzucił pospiesznie Jock;

już ułożył cały plan działania. - W suficie, który jest podłogą mostku,
umieszczona jest zapadnia. Na mostku jej nie widać, a zorientować się w
jej położeniu można tylko dzięki temu, że na dywanie rysuje się niewyraź-
ny kwadrat. Wątpię, czy ten typ to zauważył. Otworzę ją od strony szatni.
Pani musi zmusić go, żeby na niej stanął.

- Ja? - Wiatr uniósł w powietrze pasma jej włosów. Odgarnęła je

niecierpliwie z twarzy. - Ale jak?

Jock spojrzał na zegarek. Minuty. Zostało im zaledwie kilka minut.
- Nie wiem. Zanim dobiegnie pani na mostek, ja będę już w szatni.

Musi stanąć na zapadni, w chwili, gdy ją otworzę.

Nie miała pojęcia, jak tego dokona, ale skinęła głową.
- Dobrze. Kwadrat na dywanie, tak?
- Za krzesłem kapitana. Powodzenia, dziewczyno - rzucił cicho i

00

background image

zniknął.

Z bijącym sercem ruszyła po schodach. Dłonie spociły się jej tak, że

bała się, czy utrzyma w nich karabin. Zajrzała ostrożnie do środka. Greg,
jakiś oficer, którego dotąd nie spotkała, Verity i Damon stali przed oknem,
odwróceni do niej plecami.

Jeff Doyle kazał im patrzeć na to, co za chwilę miało się dziać na

statku.

Verity ujęła dłoń Grega; ścisnął ją lekko. Znowu stoją w obliczu

śmierci, po tym wszystkim, co przeszli! To niesprawiedliwe. To po prostu
niesprawiedliwe. Gniew i bezsilna wściekłość wrzały w nim, nie mogąc
znaleźć ujścia. Chciał jej bronić. Zabić tego drania. O Boże, uratuj ten
statek...

Damon zerknął ukradkiem na Jeff a Doyle’a, próbując ocenić

odległość od broni. Nie pozwoli temu szaleńcowi rozbić statku na rafach.
Przy tej szybkości wstrząs zderzenia odrzuci go z powrotem na głęboką
wodę. Liczba śmiertelnych ofiar będzie niewyobrażalna. To niemożliwe.
Musi go powstrzymać. Jeśli skoczy na niego, dwaj pozostali mężczyźni
zdołają obezwładnić napastnika, nawet jeśli on przy tym zginie. Zerknął na
Grega i napotkał jego spojrzenie, pełne szacunku i podziwu. Kapitan jakby
czytał w jego myślach. Skinął lekko głową. Zrobią to, co do nich należy.

W tej samej chwili drzwi otwarły się z impetem, odbijając się od

ściany. Jeff Doyle odwrócił się błyskawicznie. Gdyby zobaczył
kogokolwiek innego, wypaliłby bez zastanowienia. Ale widok jej srebrnych
włosów, unoszących się wokół głowy, oczu lśniących błękitnym metalem
sparaliżował go na parę bezcennych sekund. Jego Nemezis!

Potem zobaczył broń. Mierzyła wprost w niego.
Ramona nie odbezpieczyła karabinu; nie wiedziała nawet, czy jest

naładowany.

- Odsuń się - powiedziała z nienaturalnym spokojem. - W lewo.
Jeff nie drgnął, wpatrując się jak zahipnotyzowany w jej oczy.

Zaręczynowy pierścionek z cejlońskim szafirem zamigotał nagle w świetle
księżyca, rzucając oślepiające zimne race srebrnobłękitnych iskier.

Jeff przełknął ślinę. Srebro! Wiedział, zawsze to wiedział! Poczuł, że

jego nogi poruszają się, jakby kierowane własną wolą. Ramona zerknęła
szybko na podłogę, odnajdując kwadrat pod dywanem. Zaczął się zapadać -
Jock już go otwierał!

Damon zrobił krok naprzód, ślepy na wszystko poza faktem, że

ukochana znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Greg
przytrzymał go za ramię, nie odrywając wzroku od morza. W świetle

01

background image

księżyca widać było srebrną pianę fal, rozbijających się o ostre grzbiety
rafy Calico.

- Rusz się! - warknęła Ramona z desperacją.
Wszyscy drgnęli, podcięci jej głosem jak batem.
Jeff Doyle otrząsnął się z obezwładniającego strachu i zacisnął zęby z

nienawiścią. Zrobił krok w lewo i uniósł pistolet, mierząc Ramonę
spojrzeniem oczu czarnych i pustych jak dwie czeluście bez dna. Zabije tę
Nemezis raz na zawsze.

- Ramona! - krzyknął Damon.
Jeff zrobił jeszcze jeden krok... i nagle poczuł, że podłoga umyka mu

spod nóg. Jego twarz zastygła w grymasie nieopisanego zdumienia, tak
niebotycznego, że niemal śmiesznego. Broń wypaliła ze złowrogim
syknięciem tłumika; kula uderzyła w sufit, nie robiąc nikomu krzywdy.
Ramona schyliła się instynktownie. Damon rzucił się na Doyle’a, ale jego
nie było już w miejscu, w którym stał przed chwilą.

Jim Goldsmith ocknął się z oszołomienia i zrozumiał, co przed chwilą

miało miejsce. Ktoś otworzył zapadnię. Greg rzucił się ku sterowi,
niebaczny na wszystko inne.

- Jim! - wrzasnął okropnym głosem, rozpoczynając manewr

zawracania statku. Jeszcze nigdy nie dłużył mu się tak jak teraz. Miał
wrażenie, że trwa całą wieczność. Jim pospieszył mu natychmiast z
pomocą.

Na dolnym pokładzie rozległ się stłumiony odgłos wystrzału z

karabinu.

- Jock McMannon - powiedziała głucho Ramona.
Verity i Damon spojrzeli na nią nic nierozumiejącym wzrokiem.
- Główny mechanik - dodała tym samym tonem. Czuła dziwne,

obezwładniające odrętwienie. Wszystko stało się tak nagle. Jak koszmar,
który trwa tylko sekundę.

Po chwili z zapadni wyłoniła się szpakowata głowa.
- Nie żyje - oznajmił Jock bez emocji. Podciągnął się na rękach i

wszedł na mostek. Jego spojrzenie przywarło do pleców Grega. Nagle
wszyscy odwrócili się w stronę kapitana i pierwszego oficera, gorączkowo
pracujących przy pulpicie. Przez szybę widać było białą pianę kipiącą
ponad rafą.

Ramona pomyślała, że statek tej wielkości nigdy nie zdoła obrócić się

z dostateczną prędkością. Myliła się. „Alexandria”, reagująca na każde
dotknięcie Grega, odwróciła się niczym wdzięczny biały łabędź na
spokojnej tafli wody i rafa przesunęła się na sterburtę.

02

background image

Greg, spocony i drżący, osunął się na krzesło. Przez długą chwilę na

mostku panowała absolutna cisza. Nikt nie mógł wydobyć z siebie głosu.

- Jock - przemówił wreszcie Greg - coś nam blokuje sonar. Znajdź to,

dobrze?

Jock skinął głową i oddalił się; nogi się pod nim uginały. Nigdy dotąd

nie zabił człowieka.

Verity podeszła do Grega i objęła go za szyję. Bez słowa pocałowała

go w kark. Po jej policzkach płynęły gorące łzy. Greg ujął jej drżące dłonie.
Ich palce splotły się mocno.

Ramona ocknęła się z odrętwienia, czując jakieś dotknięcie. Damon

podszedł do niej i odebrał jej karabin. Spojrzała na niego oczami o
ogromnych, rozszerzonych ze strachu źrenicach, nie mogąc uwierzyć, że
koszmar już się skończył. Damon wydał się jej nagle niezwykle piękny.
Lekki cień zarostu. Czoło lśniące od potu. Głębokie, cudowne oczy.
Jeszcze nigdy nie wyglądał przystojniej, pomyślała. Żył.

- Myślałam, że zginiesz - wyszeptała z przerażeniem. - Tak się

rozzłościłam... Tak się rozzłościłam!

Miała wrażenie, że to ją jakoś tłumaczy.
- Wiem. - Zaczynał się już uśmiechać. - Szkoda, że się nie widziałaś,

jak pojawiłaś się nagle w drzwiach. Ale wiedźma!

Jock zawisł w połowie drogi, spuszczając się w dół przez otwartą

zapadnię. Spojrzał na Ramonę. Wszyscy tu obecni zawdzięczali życie tej
pięknej kobiecie, której odwaga i rozum dorównywały urodzie.

- O tak, świetna z niej dziewczyna, panie Alexander. Nie ma co -

ocenił tak rzeczowo, jakby stwierdzał ogólnie wiadomy fakt.

I nagle wszyscy wybuchnęli śmiechem.
A „Alexandria” sunęła majestatycznie przez piękne, osrebrzone

światłem księżyca Morze Karaibskie, jakby nic się nie wydarzyło.

Epilog

W Wielkim Salonie, udekorowanym serpentynami i balonikami,

Napoleon i Józefina z maską tańczyli wdzięcznie kadryla. Przy barze
nietrzeźwy goryl wsparł się na równie pijanym Williamie Szekspirze.
Trwał bal maskowy, kończący rejs.

Taniec dobiegł końca i Józefina dygnęła przed swoim tancerzem.
- Dziękuję, sir - szepnęła Ramona.
- To ja tobie dziękuję, ma cher - zrewanżował się Damon, nieudolnie

naśladując francuski akcent. - Za to, że nastąpiłaś mi na palce tylko dwa

03

background image

razy.

- Cóż za czelność.
- Złośnica. - Damon obejrzał się na orkiestrę, która zaczęła grać walca

wiedeńskiego. - Chcesz spróbować jeszcze raz?

- Jeszcze raz? Żeby znów narażać te biedne paluszki?
Powoli ruszyli przez tłum duchów i wiedźm, nadnaturalnej wielkości

bananów i ogromnych chodzących ust, kierując się w stronę otwartego
pokładu. Joceline, pełna dostojeństwa jako Mada Antonina, podeszła do
nich i pocałowała ciepło syna w policzek. Ponad jego ramieniem spojrzała
na kobietę, mającą zostać wkrótce jej synową, i uśmiechnęła się. Obie
wiedziały, że nigdy więcej nie będą rozmawiać o Michaelu, ale teraz, kiedy
jego duch spoczął wreszcie w spokoju, być może Joceline zdoła zbliżyć się
do syna. Uśmiech Ramony był pełen szczerego zrozumienia.

Damon pocałował matkę, zaskoczony, lecz pełen nowej nadziei.

Joceline zostawiła ich, nakazując odwiedzić ją zaraz po powrocie do domu.
Musieli porozmawiać o weselu. Oddaliła się, już teraz myśląc z radością o
wnuczce lub wnuku, którego będzie wkrótce trzymać w ramionach.

Oszklony pokład pozwalał rozkoszować się nieograniczonym

widokiem na ciemne, połyskujące srebrzyście morze. Ramona usłyszała
żałobny głos syreny mijającego ich statku. „Alexandria” sunęła przez fale
niczym przepiękny duch.

Ramona miała na sobie białą muślinową sukienkę, ozdobioną

maleńkimi, ręcznie malowanymi gałązkami różyczek, rozrzuconymi wokół
dekoltu i przy rąbku spódniczki. W połyskujące srebrzyście włosy wplotła
prawdziwe pączki róż. Stanowiła widok zapierający dech w piersiach.
Przez otwory maseczki z czarnego aksamitu widać było przenikliwie
błękitne oczy, patrzące na Damona z bezbrzeżną miłością.

Ta noc była samą doskonałością. Muzyka umilkła i wszyscy odwrócili

się ku drzwiom, w których pojawił się kapitan Greg Harding w kostiumie
kapitana marynarki brytyjskiej z 1750 r. Powitano go gorącymi oklaskami.
Ramona zastanawiała się, jak zareagowaliby pasażerowie, gdyby wiedzieli,
ile naprawdę zawdzięczają swojemu kapitanowi.

Verity, stojąca u jego boku, była przebrana za chochlika. Jej krótkie

ciemne włosy lśniły w blasku lamp, a spomiędzy ich pasem wyglądały
wielkie, spiczaste uszy, które znalazła w którymś ze sklepików z
kostiumami. Uśmiechnięta i szczęśliwa, wyglądała jak wcielenie wdzięku.
Greg robił wrażenie nieco zawstydzonego, ale oklaski przyjął z
wdzięcznością. Ruszył na parkiet, prowadząc za sobą Verity. Przechodząc
obok orkiestry skinął konspiracyjnie głową. W salonie rozległy się dźwięki

04

background image

muzyki z Love story. Ramona i Damon przyglądali się przez chwilę z
rozczuleniem zakochanej parze, a potem również wzięli się za ręce.

- Gdzie chcesz wziąć ślub? - Niesforna różyczka wpięta we włosy

Ramony łaskotała go w policzek.

- W Oksfordzie.
- W Oksfordzie? Myślałem, że nie chcesz tam wracać.
- I nie wracam, jeśli mówimy o pracy. Ale Oksford to takie piękne

miasto... No i matka byłaby zawiedziona. - Poczuła drgnięcie jego mięśni i
podniosła roześmiane oczy. - Co to? Nerwy? Chodzi o wielką, złą
teściową, tak?

Uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Mniej więcej.
- Nie martw się - powiedziała, krztusząc się ze śmiechu. - Wystarczy,

że zaprezentujesz się jej jako demon seksu, i od razu cię zaakceptuje.

Spojrzał na nią, zbity z tropu.
- Co proszę?
Zaniosła się radosnym śmiechem i położyła mu głowę na ramieniu.

Obok nich przesunęli się w tańcu Verity i Greg. Mieli zamknięte oczy, a na
twarzach wyraz cichego szczęścia.

Statek zbliżał się nieubłaganie do Florydy, ku tryumfalnemu końcowi

tej czarodziejskiej podróży.

Ale dla kapitana i jego ukochanej, dla doktor Ramony King i Damona

Alexandera wszystko dopiero miało się rozpocząć.

05


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Barry Maxine Karaibski płomień
Barry Maxine Karaibski płomień
Barry Maxine Karaibski płomień
Barry Maxine Karaibski płomień
Barry Maxine Ogien i lod
Barry Maxine Ogień i lód
Maxine Barry Ogien i lod (P2PNet pl)
Morze Karaibskie
Dlaczego płomień świeci
Wstrząsające orędzie Boga Ojca wkrótce mały sąd !!! Warszawa Jelonki maj 11r Żywy Płomieńx
Laurie A Niebieski Płomień na koszmary
611 Orędzie Żywego Płomienia Już za moment zatrzymam czas
Wyznaczyłem już?tę i godzinę Końca Świata Bóg Ojciec Żywy Płomień V6 568
Rewolucja kubańska i kryzys karaibski konspekt
Fotometria plomieniowa Dusik Hajduk

więcej podobnych podstron