JADWIGA COURTHS-MAHLER
Łabędzi
śpiew
Katowice 1991
ISBN 83-85397-15-9
Tytuł wydania przedwojennego:
(Die Liebe hóret nimmer auf...)
„Ofiarne serca"
Adaptacja tekstu i redakcja
ANNA LUBASIOWA
Redakcja techniczna
LECH DOBRZAŃSKI
Opracowanie
graficzne MAREK
MOSIŃSKI
Wydanie pierwsze powojenne. P.P.U. AKAPIT sp. z o.o. Katowice 1991
Ark. druk. 11,25. Ark. wyd. 11,0.
Papier offset, ki. III, rola 61 cm, 70 g
Druk i oprawa
Opolskie Zakłady Graficzne w Opolu
Zam. 1133/91
— Panienka będzie łaskawa pójść do pani.
Flawia Janotta podniosła się natychmiast i spojrzała z niepokojem na
służącego.
—Czy obudziła się?
—Tak, panienko.
—A jak się czuje?
Na twarzy służącego pojawił się zatroskany wyraz.
— Mam wrażenie, że bardzo źle. Siostra i lekarz są bardzo
zaniepokojeni.
To mówiąc, służący otworzył drzwi i przepuścił Flawię.
Towarzyszył jej przez długi korytarz, na sam koniec pięknej, podobnej
do pałacu willi. Okna tego korytarza wychodziły na szeroką halę,
wspartą na kolumnach, skąd miało się widok na przepiękną górską
panoramę. Gigantyczne szczyty gór piętrzyły się na tle
ciemnobłękitnego nieba. Przedwiosenne powietrze było tak czyste, iż
zdawało się, że można dojrzeć oddzielnie każdą szczelinę w skałach.
Piękna willa należała do wielkiego przemysłowca Herberta Ritt-
berga i wznosiła się na połowie wysokości góry porośniętej lasem; ze
wszystkich okien tej budowli miało się nieopisanie piękny widok na
góry.
Flawia Janotta ogarnęła wzrokiem malowniczy krajobraz. Dzięki
zaokrąglonym łukowym oknom w wielkim holu zdawało się, że obraz
jest oprawiony w ramy. Dalej na górze stały ukryte w lesie zabudowania
gospodarskie, leśniczówka i wiejskie chaty. Wszystko to nale-
3
żało do posiadłości zmarłego przed rokiem Herberta Rittberga, jednego
z owych „książąt" przemysłu, których majątek jest niemal legendarny.
A wszystkie te bogactwa zdobył sam, dzięki swej niezwykłej
pracowitości, genialnym zdolnościom i niesłychanej energii. A jednak
człowiek ten, któremu zazdrościło wielu ludzi — nie był szczęśliwy.
Flawia była jego jedyną krewną, poza żoną i synem-jedynakiem.
Była ona córką jednej z jego kuzynek, którą zawsze bardzo lubił, a
która wyszła za mąż za znakomitego skrzypka-wirtuoza. Wskutek
nieszczęśliwego wypadku złamał on prawą rękę i to tak niefortunnie, że
pozostała na zawsze bezwładna. Nie mógł już nadal uprawiać swej
sztuki, stał się zgorzkniałym człowiekiem i wkrótce potem umarł.
Wdowa wraz z córeczką zostały w bardzo złych warunkach. Wkrótce
potem umarła także matka Flawii, ona zaś znalazła schronienie w domu
swego wuja, który się nią czule zaopiekował. W tym bogatym i
pięknym domu, gdzie wszystko tchnęło zbytkiem i przepychem, Flawia
powinna była się czuć bardzo dobrze. Odgadła jednak wkrótce już z
wrodzoną sobie subtelnością, że w domu jej wuja nie było szczęścia.
Wuj i jego małżonka żyli obok siebie jak dwoje obcych ludzi. Nie robili
sobie nawzajem przykrości, lecz nie okazywali sobie również
przywiązania. Obcowali ze sobą chłodno i uprzejmie. Między tą dziwną
parą małżeńską stał ich syn Jan Rittberg, który zmartwiony, lecz
zupełnie bezradny, patrzył na ten dziwny stosunek rodziców.
Flawia Janotta spędziła rok w domu Rittbergów, gdy umarł jej wuj.
Od chwili jego zgonu upłynął znowu rok, a teraz ciotka już od kilku
tygodni leżała na łożu boleści. Z początku zdawało się, że to tylko
lekkie przeziębienie, było to jednak coś innego. Po śmierci męża w
Eleonorze Rittberg wygasła chęć do życia. Traciła siły, stan jej
pogorszył się nagle bardzo poważnie. Zwołani lekarze byli bardzo
zaniepokojeni, a lekarz domowy uważał za stosowne wezwać Jana
Rittberga. Nastąpiło to tego ranka. Zatelefonowano do niego, on zaś
oznajmił, że przybędzie natychmiast.
Pracował ostatnio w wielkim przedsiębiorstwie, założonym przez
ojca. Zostało ono przekształcone na towarzystwo akcyjne. Dziadek jego
był prostym czeladnikiem ślusarskim, który dorobił się własnego
warsztatu. Herbert Rittberg odziedziczył po ojcu małą fabryczkę, która
4
rozwinęła się i stała wielkim przedsiębiorstwem. Tysiące robotników
miało dzięki niej pracę i zapewniony byt.
Jan, jedyny syn Herberta Rittberga, odziedziczył po ojcu duże
zdolności i pracowitość. Dzielny i energiczny młodzieniec wstąpił w
ślady swego ojca, po jego śmierci zaś objął kierownicze stanowisko w
przedsiębiorstwie.
Fabryka znajdowała się w pobliżu Monachium. W zimie cała
rodzina mieszkała w mieście, na wiosnę zaś przenosiła sie do pięknej
willi w górach.
Jan Rittberg przebywał ostatnio w Monachium, ponieważ musiał
codziennie bywać w fabryce. Matka jego jednak od śmierci męża
pozostała w willi. Tutaj zmarł jej mąż, tutaj — stosownie do jego
życzenia — stało w parku mauzoleum, a w nim urna z jego popiołami.
Przed tym mauzoleum Eleonora Rittberg przesiadywała codziennie
całymi godzinami, bez względu na pogodę. Zapewne wskutek tego
zaziębiła się i wpadła w ciężką chorobę.
Flawia z prawdziwym zaparciem pielęgnowała ciotkę i nie chciała
słyszeć o tym, by Jan przysłał z miasta pielęgniarkę. On jednak uparł
się, twierdził bowiem, że nie chce, aby i kuzynka zachorowała z prze-
męczenia.
Flawia przed godziną wyszła z pokoju ciotki, gdzie została pielęg-
niarka. Poleciła, by zawołano ją natychmiast, gdy ciotka się obudzi.
Flawia w ciągu tego czasu odpoczęła trochę i czuła się teraz silna i
rześka. Kochała i szanowała ona swoją ciotkę, choć nie potrafiła się do
niej zbliżyć. Z wysokiej dumnej postaci kobiecej w czarnych wdowich
szatach tchnął jakby zimny powiew, który tłumił w zarodku każdy
objaw poufałości. Pani Eleonora była wobec wszystkich wyniosła i
niedostępna. Nie była też nigdy inna w stosunku do męża i syna. Na
pozór okazywała im chłód i obojętność. A jednak niewymownie
kochała swego męża. Między małżonkami była jakby jakaś tajemnica,
która uniemożliwiała tkliwe współżycie.
Herbert Rittberg poślubił swoją żonę z rozsądku. Jej wielki majątek
był mu potrzebny do powiększenia przedsiębiorstwa. Uważał także, iż
piękna i dumna Eleonora będzie godnie reprezentowała jego dom. Nie
kochał jej nigdy. Sądził zawsze, iż miłość nigdy nie odegra roli w jego
życiu, nie chciał w każdym razie ulec jej potędze. Omylił się jednak.
5
On także nie mógł ujść władzy potężnej, płomiennej miłości. Z całą
namiętnością swej natury, ujarzmionej dotąd silną wolą, zakochał się w
kilka lat po ślubie w pewnej młodej malarce, u której kupował kilka
obrazków. Nie miała ona pojęcia, że człowiek, który zjawił się na
drodze jej życia, jest żonaty. Na Herbercie zaś zrobiła ona tak wielkie
wrażenie, że nie chciał się jej wyrzec za żadną cenę. Obawiał się, że
artystka odwróci się od niego, gdy się dowie, że jest żonaty. Dlatego też
zataił to przed nią.
Młoda malarka, samotna sierota, pokochała go również, był bowiem
czarującym mężczyzną. Pełna ufności oddała się ukochanemu.
Powiedział jej, że na razie nie może jej poślubić, wkrótce jednak uda
mu się usunąć wszelkie przeszkody. Wtedy zostanie ona jego żoną. I tak
młoda artystka żyła swoją miłością i swoim szczęściem. Herbert
Rittberg owego lata skradł sobie krótkie, gorące szczęście, o czym jego
żona nie miała pojęcia. Pojechała wówczas na kurację do pewnego
uzdrowiska dla poprawy zdrowia, podczas gdy Herbert Rittberg z młodą
malarką udał się do małej miejscowości wczasowej nad Bałtykiem.
Tutaj przekonał się, że nie potrafi już żyć bez ukochanej dziewczyny.
Napisał więc do swej żony, aby zwróciła mu wolność, gdyż kocha inną
kobietę. Jednocześnie wyznał Ewie Werner — tak nazywała się młoda
malarka — że jest związany z niekochaną żoną i że zwrócił się do niej z
prośbą o rozwód. Ewa przeżyła to boleśnie. Położenie jej było
wprawdzie okropne, lecz nie potrafiła innej kobiecie zabrać męża. Nie
potrafiła też potępić Herberta i po wysłuchaniu jego wyznania skryła się
przede wszystkim w samotności, aby się trochę uspokoić. Gdy ujrzał ją
następnego dnia, przeraził go jej wygląd.
W milczeniu pokazał jej odpowiedź, jaką po kilku dniach
dręczącego oczekiwania otrzymał od żony. Nie wiedział, jak bardzo
dotknął dumną kobietę, gdyż nie przeczuwał, że Eleonora kocha go.
Napisała do niego bardzo chłodno, że przystałaby na rozwód, gdyby nie
to, że czuje się matką. Nie może dziecku odbierać ojca, chociaż ten
pragnie się pozbyć swoich obowiązków dla jakiejś tam lekkomyślnej
artystki.
— Nie zwrócę ci wolności! — napisała.
Herbert Rittberg wpadł w wielką rozpacz. Ewa musiała go pocie-
szać. Prosiła, żeby nie robił sobie wyrzutów. Jest mu bardzo wdzięczna
za jego miłość, teraz jednak powinni oboje ponieść ofiarę swej miłości.
6
Nie potrafi ona odebrać męża innej kobiecie, zwłaszcza tej, która ma
zostać matką jego dziecka. Tak czy inaczej zerwałaby z nim, skoro już
wie, że jest żonaty.
Usiłował ją nakłonić, aby poczekała jeszcze, aż pomówi ze swoją
żoną. Był tak zgnębiony i zrozpaczony, że musiała mu długo
przemawiać do sumienia, zanim zgodził się na rozstanie z nią na
zawsze.
Nie mógł pogodzić się z losem. Przywykł zawsze przeprowadzać
swoją wolę. Nie chciał być igraszką losu, nie miał zamiaru wyrzekać się
ukochanej. Słaba dziewczyna okazała się jednak w tym wypadku
silniejsza od niego. Pragnęła ona odpokutować swoje winy.
Nazajutrz rano Ewa wyjechała, nie pożegnawszy się z nim. Pozo-
stawiła list, w którym donosiła, że znika na zawsze z jego życia.
Niechaj nie szuka jej, niech nie stara się dotrzeć do niej, bo nie znajdzie
jej nigdy. Zapewniała raz jeszcze, że przebacza mu wszystko i życzyła
mu szczęścia. Obiecywała również, że nigdy nie będzie należała do
innego mężczyzny i zachowa mu wierność do końca życia.
Herbert Rittberg nie mógł w tym stanie ducha powrócić do swojej
żony. Wiedział tylko, że ukryła się w jakiejś górskiej wiosce w Tyrolu,
gdzie zamierzała pozostać do urodzenia się dziecka.
Głęboko zasmucony po zniknięciu Ewy, nie był zdolny pocieszyć
się po tej stracie. Człowiek ten, który dotąd uważał miłość za rzecz
podrzędną, przekonał się obecnie, że jest ona potężna i nieubłagana, że
nie można jej pokonać silną wolą.
Nawet po upływie długich miesięcy, gdy otrzymał wiadomość od
żony, że urodził mu się syn — nawet wtedy nie pocieszył się po utracie
Ewy. Napisał do żony, że ma nawał pracy i że na razie nie może
przybyć do niej.
Pochłonięty swoim egoistycznym bólem, nie zastanawiał się nad
tym, jak okrutnie postanowienie to dotknęło Eleonorę. Myślał jedynie i
wyłącznie o swoim utraconym szczęściu.
Minęły jeszcze trzy miesiące od chwili urodzenia dziecka, a on nie
znał wcale swego syna. I oto pewnego dnia otrzymał list. Nie nosił
stempla pocztowego. Herbert zastał go na swoim biurku. Podobno
przyniósł go posłaniec, młody wiejski chłopak. Poznał na kopercie
charakter pisma Ewy Werner.
7
Przycisnął list do warg, po czym otworzył go. Był wstrząśnięty do
głębi. Zaś po przeczytaniu osunął się zdruzgotany na podłogę. Z ust
jego wydarł się głuchy jęk. Dowiedział się, że Ewa Werner jest ciężko
chora, i że otrzyma ten list tylko w razie jej śmierci.
Ewa po raz ostatni darzyła go najtkliwszymi wyrazami miłości. Na
końcu prosiła, aby powrócił do swojej żony; błagała, by całą miłość,
jaką niegdyś żywił dla niej, przelał teraz na swego syna. Ten
wzruszający list raz jeszcze ukazał Herbertowi cały ogrom straty, jaką
poniósł. Kilka dni spędził, pogrążony w smutku i bezdennej rozpaczy.
Później jednak zebrał siły, postanowił bowiem spełnić ostatnie
życzenie Ewy. Pojechał więc do domu i po raz pierwszy wziął w
ramiona swego syna i dziedzica.
Dziwne było, jak nagle i jak mocno zbudziła się w nim ojcowska
miłość. Była ona tak wielka, że pocieszyła go po utracie Ewy. Dzięki tej
miłości do dziecka, stał się też o wiele lepszy i serdeczniejszy dla żony.
I wszystko byłoby się może dobrze skończyło, gdyby Eleonora Rittberg
potrafiła się zdobyć na wielkoduszność i przebaczenie. Dumna kobieta
jednak nie umiała przebaczyć, może dlatego, że tak bardzo kochała
męża, który dotkliwie zranił jej miłość. W sercu jej żyła wciąż jeszcze
zazdrość o tamtą nieznajomą dziewczynę. Nienawidziła wszystkich
artystów, dlatego że ukochana męża była artystką. Nie wiedziała o jej
śmierci. I jeszcze coś dzieliło małżonków, coś — co powinno było ich
złączyć. Oto Eleonora była zazdrosna o swego syna. Czuła, że chłopiec
zdobywa sobie coraz bardziej serce ojca. Widziała, że ojciec i syn
kochają się ogromnie, tak bardzo, że dla niej nie pozostało już ani krzty
uczucia.
Pani Eleonora miała zawsze zasadę: wszystko albo nic. A ponieważ
nie mogła mieć wszystkiego, więc wolała nic nie mieć. Herbert Rittberg
starał się naprawić swoje błędy wobec żony, napotykał jednak zawsze
na jej opór. Okazywała mu obrażoną dumę zamiast miłości, którą
ukrywała w najgłębszej tajemnicy.
Pewnego dnia — Janek liczył wówczas sześć lat — pani Eleonora
wybuchnęła znowu gwałtownym oskarżeniem przeciw wszystkim artys-
tom. Wtedy Herbert powiedział:
— Nie potrzebujesz już nienawidzić tej dziewczyny, którą niegdyś
kochałem. Ona już nie żyje.
8
Wtedy z piersi pani Eleonory wyrwało się westchnienie ulgi.
Zdawało się, że teraz stanie się bardziej tkliwa, bardziej wrozumiała;
trwało to jednak krótko. Opancerzyła się znowu swoją nieugiętą dumą, a
zazdrość o syna wystąpiła w jeszcze silniejszym stopniu. Jej stosunek
do męża pozostał chłodny, za to Herbert i jego syn kochali się tym
bardziej.
Flawia wkrótce po swoim przyjeździe do krewnych przejrzała na
wskroś te dziwne stosunki rodzinne. Dziwił ją stosunek pani domu do
męża i syna, dziwił tym bardziej, że sama posiadała niezwykle czułą i
kochającą matkę. Nie rozumiała natury tej kobiety. Serce jej przepeł-
niało współczucie dla Janka Rittberga, a współczycie to przerodziło się
wkrótce w gorącą miłość. Ukrywała jednak starannie to uczucie,
zwłaszcza iż wiedziała, że serce Jana należy do innej. Okazywała mu
siostrzane przywiązanie, on zaś odpłacał jej podobnym uczuciem, była
mu bowiem bliska i droga. Poza tym żywił dla niej wdzięczność za to,
że wniosła trochę ciepła i słońca w życie jego ojca.
Nawet chłodna, dumna pani domu okazywała Flawii coś na kształt
przychylności. Była dla niej znacznie czulsza niż dla własnego syna.
Po śmierci Herberta Rittberga Eleonora odnosiła się jeszcze chłod-
niej i powściągliwiej do syna. Janek byłby zupełnie samotny w swoim
bólu po stracie ojca, gdyby nie Flawia, która dzieliła jego żałobę. Ręka
w rękę stali oboje przy katafalku zmarłego, Flawia zaś swoim melodyj-
nym, łagodnym głosem pocieszała tak czule Janka, że ucałował jej rękę,
a oczy jego zwilgotniały.
Być może, iż Flawia mogłaby się stać dla niego czymś więcej,
ucieleśniała ona bowiem bardziej jego kobiecy ideał niż wybranka jego
serca. Pokochał on jednak pewną młodą aktorkę z Monachium, a jeżeli
dotąd nie poślubił jej, to jedynie dlatego, że znał awersję matki do
wszystkich artystów. Nie zwierzył się także i ojcu ze swoich uczuć, nie
chciał go bowiem podczas choroby niepokoić takimi sprawami. Jedyną
jego powiernicą stała się Flawia. Nie domyślał się, jaki był okrutny,
zwierzając się jej ze swojej miłości do innej kobiety. Nie przeczuwał, że
Flawia go kocha. On uważał ją po prostu za swoją miłą, kochaną
kuzyneczkę, do której żywił braterskie uczucia. Sądził, że i ona kocha
go jak siostra.
9
Jakże się jednak mylił! Serce Flawii, pełne żarliwej miłości,
należało do Janka. Kochała go każdą kroplą krwi, stał się bohaterem jej
dziewczęcych snów. Wiedziała, że ta miłość jest beznadziejna, a jednak
nie potrafiła się jej wyrzec. I od dawna pogodziła się z faktem, że nie
pozyska wzajemności Janka.
Mimo to serce jej zabiło radością, gdy lekarz powiedział jej, że
wezwał Jana Rittberga. Wiedziała, że przybędzie on wkrótce. A chwile
jego obecności stanowiły jakby promienie słońca w jej smutnym życiu.
Teraz, udając sie do pokoju jego chorej matki, wodziła wzrokiem w
dal, spoglądając z utęsknieniem na drogę, prowadzącą z Monachium.
*
*
*
Gdy Flawia weszła do pokoju chorej, pacjentka spojrzała na nią
oczyma płonącymi gorączką i skinęła ręką.
— Jak się czyjesz, ciociu? — spytała Flawia z gorącym współ
czuciem, przyciskając wargi do ręki ciotki.
Chora przez chwilę patrzyła na nią w milczeniu. Później zwróciła
się do pielęgniarki.
— Siostro Beato, pragnę zostać sama z moją siostrzenicą. Niech
siostra tymczasem odpocznie. W razie potrzeby każę siostrę zawołać.
Flawia zostanie teraz ze mną.
Siostra Beata oddaliła się. Chora wskazała ręką fotel stojący obok
łóżka.
— Usiądź, Flawio, muszę z tobą pomówić, nie chcę dłużej zwlekać
z tą sprawą.
Flawię ogarnęło dziwne uczucie zmieszania gdy usłyszała te słowa.
Może zaniepokoiła ją blada twarz chorej, z której znikły nagle
gorączkowe rumieńce.
— Nie powinnaś się męczyć i denerwować, droga ciociu, nie
powinnaś mówić zbyt wiele — rzekła z troską w głosie.
Twarz chorej drgnęła.
— Nie będę mówić więcej niż potrzeba, Flawio. Nie wolno mi
jednak zwlekać dłużej z tym, co mam do powiedzenia. Czuję, że zbliża
się mój koniec.
10
— Ciociu Eleonoro! — zawołała Flawia ze strachem.
Chora niecierpliwie machnęła ręką.
— Przestań, nie znoszę tych miłosiernych kłamstw! Wiesz równie
dobrze jak ja, że wkrótce umrę, nie masz potrzeby mnie oszczędzać. Nie
lękam się śmierci, marzę o niej, będzie ona dla mnie wyzwoleniem po
długich katuszach. Pozwól mi mówić bez ogródek, postaram się być
zwięzła. A więc moja droga — ty kochasz Janka.
Flawia drgnęła, a na twarz jej wystąpiły nagłe rumieńce. Po chwili
jednak zbladła.
— Ciociu... ja... ja...
—Przestań, wiem, że go kochasz. Ojciec jego także wiedział o tym i
pragnął — tak jak ja — żebyście się kiedyś pobrali.
—To niemożliwe, ciociu! To nie stanie się nigdy. Nigdy! — zawoła-
ła Flawia drżącym głosem.
— Czy nie kochasz go? — spytała chora.
— On mnie nie kocha, to przecież ważniejsze — odparła Flawia,
siląc się na spokój.
— Nie możesz tego wiedzieć — rzekła surowo i chłodno pacjentka.
— A jednak wiem o tym. Serce jego nie należy do mnie.
Chciała powiedzieć, że serce jego należy do innej, lecz nie chciała
zdradzić tajemnicy Janka.
Eleonora Rittberg uniosła się lekko na poduszkach.
— Będzie jednak należeć do ciebie. Musi... Ja tak chcę... Janek
musi zostać twoim mężem, ja życzę sobie tego, czy słyszysz...
Smętny uśmiech okrasił wargi Flawii.
— O, ciociu, nie można nikogo zmusić do miłości!
Pani Rittberg spojrzała przed siebie płonącymi oczyma, po czym
rzekła ochryple:
— Nie, nie można nikogo zmusić do miłości. Powiedz mi jednak
jedno: czy kochasz go?
— Nie pytaj! — szepnęła Flawia, spuszczając oczy.
— Muszę jednak wiedzieć... Bądź spokojna, nikt się nie dowie, nie
zdradzę nikomu tajemnicy twego serca.
Flawia odetchnęła głęboko.
— Tak, kocham go ponad wszystko. Dotrzymaj jednak słowa, nikt
oprócz ciebie, ciociu, nie powinien wiedzieć o tym...
U
Oczy chorej zabłysły.
— Dziękuję ci, Flawio, że mi to powiedziałaś. I Janek zostanie
twoim mężem.
Flawia chciała zaprotestować, chciała powiedzieć, że nigdy nie
zostanie niekochaną żoną Jana Rittberga. Musiała jednak mieć względy
dla chorej, toteż powiedziała tylko:
— Nie mówmy już o tym, ciociu, nie denerwuj się.
— Dobrze, dobrze, wiem już dosyć! Weź kluczyki z nocnego
stolika
i otwórz tę szafę!
Flawia spełniła jej życzenie.
— Tak! Czy widzisz na drugiej półce kasetkę? Przynieś mi ją.
Flawia podała jej kasetkę. Chora otworzyła ją i wyjęła dużą
zamkniętą kopertę. Było na niej pięć pieczęci. Podała ją Flawii.
Dziewczyna spojrzała na nią ze zdumieniem.
„Do Flawii Janotty" — brzmiał napis na kopercie.
— Weź to, Flawio, i schowaj dobrze. Zapamiętaj dokładnie moje
słowa: jeżeli Janek w ciągu roku po mojej śmierci nie poprosi o twoją
rękę, wtedy otwórz to pismo i przeczytaj, co ci tu napisałam. Pamiętaj
jednak, tylko wtedy, jeżeliby Janek do tego czasu nie poprosił, byś
została jego żoną. Jeżeli przed tym czasem zostaniesz jego żoną, to spal
ten list, nie czytając go. Niczyje oczy nie powinny spocząć na tym
piśmie.
Spal je w dniu twego ślubu i nie mów o tym z nikim, przysięgnij mi, że
tak
uczynisz.
— Przysięgam ci, ciociu Eleonoro! — szepnęła dziewczyna.
— Dobrze, Flawio! Gdyby Janek nie oświadczył ci się w ciągu
roku,
albo gdyby ożenił się z inną, wtedy przeczytaj to pismo. Po
przeczytaniu
pokaż je Jankowi, niech i on przeczyta. Schowaj dobrze tę koperę,
sprawa jest niezmiernie ważna. Uważaj ten list za spuściznę po mnie.
Flawia miała wrażenie, jakby list parzył jej dłonie. Nie wiedziała
czemu doznawała dziwnie dręczącego uczucia.
—Wszystko stanie się według twej woli, ciociu Eleonoro! Przy-
rzekam ci to.
—Wiem, że dotrzymasz słowa, Flawio, dziękuję ci za twoją
obietnicę. W kopercie tej jest jeszcze drugie pismo, tego jednak nie
otwieraj, lecz oddaj Jankowi. Jednakże tylko w tym wypadku,
gdyby nie ożenił się z tobą. Tajemnica zawarta w tych obu listach
tylko wtedy jest
12
ważna i ma znaczenie, jeżeli ty i Janek nie pobierzecie się. Jeżeli się
pobierzecie, wówczas wszystko staje się bezcelowe, oszczędzicie mi
wówczas pewnego przykrego wyznania, które spisałam z konieczności.
Znam cię, jako uczciwą, godną zaufania dziewczynę, toteż spokojnie
składam w twoje ręce tę spuściznę.
— Możesz być spokojna, ciociu, zastosuję się ściśle do twoich
życzeń.
— Dziękuję ci, Flawio. A teraz odstaw kasetkę do szafy.
Flawia zamknęła kasetkę, po czym powróciła do chorej i usiadła
obok niej. Pani Rittberg podała jej zapieczętowaną kopertę. Flawia
znużona padła przed łóżkiem na kolana:
—Ciociu, czy mogę ci zadać pewne pytanie?
—Co pragniesz wiedzieć, Flawio?
— Dlaczego nie kochasz twego syna? Dlaczego zachowujesz się
w stosunku do niego jak obca osoba.
Twarz chorej przybrała zagadkowy wyraz.
— Nie pytaj, nie staraj się dociec, co się dzieje w sercu kobiety,
takiej
jak ja. Może pojmiesz to kiedyś. Życzę ci jednak, żebyś nigdy nie mogła
tego zrozumieć. Niechaj ci to wystarczy, że ta odrobina miłości, do
jakiej
zdolne jest moje martwe, umęczone serce, należy do ciebie, mała
Flawio.
Niewiele jej już zostało. Wszystko spoczywa w jednej mogile. Ty jesteś
uczciwa i szlachetna, a chociaż nie potrafisz mnie zrozumieć, to jed
nak darzysz mnie szczerym współczuciem. Czuję to i jestem ci
wdzięczna. Niegdyś byłam także dobra i bez winy — później zwaliło
się na mnie ciężkie przeznaczenie, stałam się bezlitosna i grzeszna,
a serce mam jak kamień. Ciebie kocham, mała Flawio, pragnę twego
szczęścia. Któż jednak potrafi stworzyć innemu człowiekowi szczęście?
Przecież nikt nie może nawet zbudować sobie własnego szczęścia.
Pragnę jednak, aby sprawiedliwości stało się zadość, abyś nie zo
stała pokrzywdzona. A więc uczyń to, o co cię prosiłam, i nie myśl
o czymś innym!
Flawia pocałowała ją w rękę i skinęła głową. Nie mogła mówić w tej
chwili.
Przez chwilę w dużym, wysokim pokoju panowała cisza. Później
dobiegł z dołu warkot zajeżdżającego samochodu. Flawia drgnęła.
— To Janek — powiedziała drżącym głosem.
13
— Tak, to on. Zabierz tę kopertę i odejdź teraz. Chcę być z nim
sama.
Flawia jeszcze raz spojrzała błagalnie na ciotkę.
—Nie zapomnij, ciociu, o twojej obietnicy. Nie mów mu o tym, co
czuję do niego. Zabiłby mnie wstyd!
—Nie bój się, dotrzymam słowa. A teraz odejdź — a tych papierów
pilnuj jak skarbu!
Zanim Flawia zdążyła się podnieść, ktoś otworzył drzwi, a na progu
stanął wysoki, młody mężczyzna o sympatycznej, ogorzałej twarzy.
Szare, głęboko osadzone oczy spoglądały przed siebie z wyrazem
energii i stanowczości.
Młody człowiek zbliżył się do łóżka chorej i ucałował jej ręce.
— Jak się czujesz, mamo? — zapytał.
— Jestem zadowolona! — powiedziała dziwnym tonem pani
Eleonora.
Teraz Jan Rittberg przywitał się przyjaźnie z Flawia.
—Dzień dobry, Flawio! Czy dotrzymywałaś towarzystwa mamie?
—Tak, Janku, skoro jednak ty przyjechałeś, to pójdę sobie.
— Później się jeszcze zobaczymy! — zawołał, gdy odchodziła.
Następnie usiadł na miejscu Flawii i pochylając się nad matką,
ujął jej rękę.
—Jestem bardzo zaniepokojony, mamo. Czy naprawdę czyjesz się
lepiej?
—Umrę i to niedługo — powiedziała spokojnie i chłodno, jakby
mówiła do obcego człowieka.
— Nie daj Boże! — zawołał z lękiem.
— Nie sil się na frazesy, Janku, przecież wiesz, dlaczego lekarz cię
tu
wezwał. I nie będziesz się przecież bardzo martwił moją śmiercią.
—Jak możesz tak mówić, mamo?
—Czy chcesz się zapierać, że nasz stosunek był bardzo chłodny?
—Nikt bardziej ode mnie nie żałował tego. Dręczyło mnie to
okropnie i pragnąłem, by nastąpiło zbliżenie. Ty jednak nie życzyłaś
sobie tego.
—Nie mówmy o tym, są ważniejsze sprawy do omówienia. Czy
widziałeś pismo, które zabrała Flawia?
— Widziałem, że przyciska do siebie jakąś dużą kopertę.
14
— Flawia otrzymała ją ode mnie ze szczególnym zleceniem.
O tym jednak pomówimy później. Cieszę się, że przyjechałeś tak
prędko, muszę z tobą pomówić o ważnych sprawach, a mam już nie
wiele czasu.
— Nie męcz się, mamo.
— Mniejsza o to. Pragnę, by starczyło mi sił, gdyż chcę ci
zakomunikować moje ostatnie życzenie. Czy jesteś gotów wy
słuchać mnie?
—
Mów, mamo!
—Czy na pewno spełnisz moją ostatnią wolę?
—Na pewno, o ile będzie to w mojej mocy.
— A więc posłuchaj: pragnę przede wszystkim, aby popioły moje
spoczęły obok prochów mego męża.
— Jak sobie życzysz, mamo!
—Następnie chcę, aby Flawia pozostała w tym domu tak długo, jak
zapragnie.
—Ależ, mamo, to przecież jasne. Przecież Flawię uważam za moją
siostrę!
—Chciałabym, żebyś kochał ją inaczej. I to jest moje ostatnie
życzenie. Przyrzeknij mi, że Flawia zostanie twoją żoną!
—Mamo, to niemożliwe! Kocham Flawię jak brat! Nigdy nie
pomyślałem o tym, żeby się z nią ożenić!
—Więc pomyśl o tym teraz. Jest ona piękna, dobra i godna miłości.
Twój ojciec także pragnął gorąco waszego związku. Flawia musi
zostać panią tego domu.
—Mamo, jeżeli zależy ci na tym, aby Flawia była panią tego domu,
to można będzie urządzić to w jakiś inny sposób.
—Nie, pragnę, by została twoją żoną. Przyrzeknij mi, że poślubisz
Flawię!
Twarz Jana pobladła, w oczach jego zabłysła stanowczość. Był w tej
chwili niezmiernie podobny do swego ojca, którego portret naturalnej
wielkości wisiał na przeciwległej ścianie. Chora, jak urzeczona, spo-
glądała na niego. Ciałem jej wstrząsnął dreszcz. Z ust jej dobył się cichy
jęk, opadła na poduszki.
—Co ci jest, mamo? — zapytał zatroskany.
—Nic, nic. Przyrzeknij mi to, o co cię prosiłam.
15
—Nie mogę, mamo. Nie kocham Flawii tak, jak się kocha kobietę,
którą się pragnie poślubić.
—Nauczysz sieją kochać. Kobieta taka jak ona potrafi uszczęśliwić
każdego mężczyznę. Jest bardziej godna miłości niż każda inna.
—Wybacz, mamo, lecz jestem już związany słowem z inną. Nie
miałem tylko dotąd okazji, by pomówić o tym z tobą. Znałem tę
dziewczynę, zanim jeszcze Flawia zamieszkała u nas. Pokochałem
ją od razu, tak że nie zwracałem już uwagi na inne kobiety. Na
krótko przed śmiercią ojca wyznałem jej moją miłość i poprosiłem,
by została moją żoną. Nie chciałem o tym tylko mówić w czasie
żałoby po ojcu. Dlatego nie wiedziałaś o tym aż do tej chwili.
— Kogo kochasz? Kto posiada twoje słowo? — wykrztusiła chora.
— Pewna młoda artystka monachijska, aktorka.
Zaśmiała się chrapliwie. Śmiech ten brzmiał okropnie.
— Artystka! To nonsens! Nikt nie żeni się z artystkami. Wszystkie
one to dziwki, dziwki!
— Mamo! — zawołał porywczo Jan.
—Tak, dziwki, które zarzucają sieci na mężów innych kobiet,
uwodzą ich, pozbawiają rozsądku! Nie żeń się z nią, proszę cię,
przyrzeknij mi, że się z nią nie ożenisz!
—Uspokój się, mamo, dziewczyna, którą kocham, jest dobra i
czysta.
Znowu zaśmiała się chrapliwie. Mówił o tej dziewczynie w taki
sposób, jak jego ojciec o tamtej. Wszyscy mężczyźni wpadają w sieci
tych syren, myślała, pełna udręki. Zadrżała z gniewu.
—Wszystkie one to komediantki, działają wam tylko na zmysły.
Nigdy nie pobłogosławię tego związku, czy słyszysz? Bądź
rozsądny, ożeń się z Flawią, tak jak tego pragnął twój ojciec. Po raz
pierwszy przecież proszę cię o coś! A przy tym to moja ostatnia
prośba! Ożeń się z Flawią!
—Nie mogę na razie obiecać tego — rzekł, aby ją uspokoić —
twoja propozycja jest tak nieoczekiwana. Pozwól mi się namyśleć,
pomówimy o tym jeszcze, gdy się uspokoisz, mamo.
—Pragnę tylko twego dobra. Flawia jest wartościowym człowie-
kiem. Nigdy nie pobłogosławię twego związku z tą aktorką, nigdy.
Przyrzeknij mi przynajmniej, że o ile Flawia nie zostanie twoją
żoną,
16
to nie ożenisz się z tamtą przed upływem roku. Flawię możesz poślubić
wcześniej, ale nie wiąż się przed tym terminem z inną kobietą.
Poczekaj, aż minie rok po mojej śmierci, przysięgnij mi to, Janku...
Odetchnął z ulgą. Mógł przysiąc, gdyż tak czy inaczej poczekałby,
aż minie rok żałoby.
— Przysięgam ci, mamo! — rzekł z powagą.
— Na razie poprzestanę na tym. Flawia otrzymała już ode
mnie wskazówki. Widziałeś kopertę w jej ręku, zabroniłam jej jednak
mówić o tym z tobą. Przeczyta treść mego listu w rok po mojej śmierci.
Wtedy pokaże ci także ten list. Gdybyś jednak ożenił się z Flawią
wcześniej, wówczas spali ona list w dniu waszego ślubu. Czy
zrozumiałeś
wszystko?
— Tak, mamo. Nie będę rozmawiał z Flawią o tej sprawie.
— Dobrze... Pragnę gorąco, abyś ożenił się z nią. Wtedy spali owe
papiery, a nikt nie dowie się, że... że... nikt się nie dowie...
Nie mogła mówić dalej, straciła przytomność. Głowa jej opadła
bezsilnie na poduszki. Janek przerażony pociągnął za sznurek od
dzwonka. Do pokoju wpadła pielęgniarka.
— Lekarza, siostro Beato! Prędko, prędko!
Lekarz był jeszcze na miejscu. Dzięki jego pomocy pacjentka
odzyskała przytomność i otworzyła oczy. Pozostawił ją pod opieką
siostry, po czym wszedł z Jankiem do przyległego pokoju.
—Nie mogę ukrywać przed panem, że koniec jest bliski — rzekł do
niego. — Lada chwila może nastąpić zgon. Dobrze, że pan
przyjechał.
—Czy nie ma nadziei, panie doktorze? — spytał Janek, wstrząśnięty
do głębi.
Lekarz z ubolewaniem wzruszył ramionami.
Janek powrócił do pokoju chorej. Zastał tam znowu Flawię. Była
bardzo blada. Wstała i chciała mu ustąpić swego miejsca. On jednak
usiadł na łóżku matki.
Tak minęło piętnaście minut. Chora otworzyła nagle oczy i zaczęła
się rozglądać wokoło. Ujrzała syna, siedzącego na łóżku, po czym
spojrzała na portret zmarłego męża. W oczach jej pojawił się wyraz
grozy. To wielkie podobieństwo zdawało się wstrząsać nią do głębi.
— Czy to możliwe? Jakim sposobem? Czy to możliwe? — szeptała
niedosłyszalnie. I z wyrazem rozpaczy spoglądała wciąż na portret.
2 — Łabędzi
śpiew
17
— Herbercie! Herbercie! — krzyknęła nagle rozdzierającym gło
sem.
Janek ocknął się z bolesnej zadumy.
— Mamo, kochana mamo! — zawołał ze smutkiem.
Spojrzała na niego, po czym znowu zwróciła oczy na portret. Oczy
jej stanęły nagle w słup. Okrutny lęk ogarnął Jana.
— Matko! — zawołał.
Po raz pierwszy w życiu nazwał ją tym imieniem. Na twarzy
umierającej pojawił się uśmiech. Ostatkiem sił wlepiła oczy w portret, a
z ust jej z trudem dobyło się kilka wyrazów:
— Herbercie... on nie jest... moim...
Ostatnie słowo nie przeszło jej przez usta, rozpłynęło się w cichym
westchnieniu. Eleonora Rittberg skonała. Jan ujął jej ręce:
— Matko, kochana matko!
Nie potrafił już nazwać jej inaczej. Ona jednak nie słyszała tego. Jej
piękna twarz zastygła w cichym majestacie śmierci.
*
*
*
Jan Rittberg stał zadumany w dawnym gabinecie swego ojca.
Spoglądał z daleka na mauzoleum, w którym przed kilku dniami
spoczęły również prochy matki.
W tych dniach spadło na niego wiele zajęć, toteż nie mógł powrócić
do miasta — do fabryki. Co chwila zwracał się ktoś do niego z innym
zapytaniem. Przed chwilą odbył właśnie rozmowę z leśniczym,
poprzednio miał naradę gospodarczą z administratorem. Teraz jednak,
tak sądził — wszystko zostało załatwione. Pozostawała jeszcze tylko
rozmowa z Flawią. I teraz także zadawał sobie to pytanie: dlaczego
matce zależało tak ogromnie, żeby poślubił właśnie Flawię?
Kochała Flawię, o ile to dumne serce było w ogóle zdolne do
miłości. A i ojciec jego kochał także Flawię. Wierzył, że ojcu zależało
na jego małżeństwie z kuzynką. Opromieniła ona ostatni rok życia jego
ojca, stała się promykiem słońca dla całego domu. Dała ojcu wiele
ciepła, którego mu tak brakowało w małżeństwie. Ojciec jednak nigdy
nie
18
wywierałby na niego presji, za bardzo go przecież kochał. Cóż więc
skłaniało matkę do tej dziwnej prośby?
Jan rozmyślał o tym, co właściwie dzieliło jego rodziców. Czemu
matka była tak zimna i wyniosła dla ojca? I czemu matka nie kochała
jego, swego jedynego syna? Przecież nie z braku miłości unikała ojca?
Gdy ojciec umarł, nie posiadała się z bólu, była zupełnie zdruzgotana po
tym ciosie. A raz — jeszcze za życia ojca — Jan ujrzał matkę, klęczącą
przed portretem męża. Podnosiła ku niemu błagalnie ręce, jakby z
żarliwą prośbą. Wyszedł wtedy dyskretnie z pokoju, nie zauważyła go.
Nie chciał zadrasnąć nieugiętej dumy matki. Nie powinna była
wiedzieć, że zobaczył ją w takiej postawie.
A po śmierci ojca przesiadywała całymi godzinami przed mauzole-
um, skamieniała z bólu. Flawia i on nieraz łamali sobie głowę nad
przyczyną jej oziębłości i dumy wobec męża. Przecież, sądząc ze
wszystkiego, musiała go namiętnie, głęboko kochać.
I czemu nie kochała swego jedynego syna?
Co właściwie miały znaczyć jej ostatnie słowa:
— Herbercie, on nie jest moim...
Mniejsza o to, nie będzie starał się dociec prawdy. Niechaj ta
tajemnica spoczywa wraz z matką w grobie.
A Flawia?
Dlaczego matka pragnęła, by poślubił ją? I jakie dokumenty matka
dała Flawii na przechowanie? Cóż, dowie się tego po upływie roku. W
rok po śmierci matki on i Flawia mają przeczytać jej wyznanie. On
bowiem nigdy nie zostanie małżonkiem Flawii, to rzecz pewna. Uczynił
już wybór i dał słowo innej.
Od czasu, gdy matka wyjawiła mu swoje życzenie, zaczął się jednak
przyglądać Flawii innymi oczyma. Stwierdził, że była rzeczywiście
bardzo piękną i godną miłości istotą, stworzoną, by dać szczęście
mężczyźnie. Tak, przyznawał nawet, że od śmierci ojca nic nie ciągnęło
go do domu oprócz Flawii. Podziwiał jej dobroć, jej miłe obejście, lubił
melodyjny dźwięk jej głosu. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że
czuje się tak dobrze w towarzystwie Flawii. Nic dziwnego, że ją tak
serdecznie polubił, skoro potrafiła nawet oczarować jego dumną
wyniosłą matkę. Nie potrafił sobie tylko wyobrazić Flawii jako swej
19
żony. Nie, nie mógł myśleć o tym, przecież był już związany słowem z
inną kobietą.
I w wyobraźni stanął nagle obraz ukochanej — Stefy Mareny. Tak
nazywała sie owa młoda aktorka, którą pokochał. Schronił się w jej
ramiona, aby zapomnieć o chłodnej atmosferze domu rodzinnego. Była
wesoła, miła, lubiła się śmiać i żartować, a gdy pieściła go —
zapominał o swoich zmartwieniach. Jej tkliwość wywierała na niego
wielki wpływ, ona też skłoniła go do obietnicy, że ją kiedyś poślubi.
Powiedział jej tylko, że musi zaczekać, aż on przygotuje swoich
rodziców. Nim jednak mógł zwierzyć się ojcu, ten umarł, toteż nie
wiedział, jakie stanowisko ojciec zająłby w tej sprawie. A matka?
Wstrząsał nim lekki dreszcz. Przypomniał sobie, z jaką pogardą
wyrażała się o artystkach. Już raz, jeszcze za życia ojca, wypowiedziała
podobne zdanie: artystki to ladacznice. Wtedy ojciec drgnął, jakby go
uderzyła, i chciał coś odpowiedzieć. Pokonał jednak wybuch gniewu,
zdawało się, że słowa zamarły mu w ustach. Blady i milczący wyszedł z
pokoju. Janek szybko podążył za nim. Gdy zbliżył się do niego, ojciec
objął go ramieniem, spojrzał na niego czule i powiedział:
— Nie żeń się nigdy bez miłości, mój synu, bo małżeństwo bez
miłości to piekło na ziemi!
Janek nie mógł odpowiedzieć, gdyż w tej chwili nadeszła matka.
Gdy ujrzała ojca i syna, złączonych tkliwym uściskiem, w oczach jej
zamigotał płomień nienawiści.
Jan Rittberg westchnął głęboko, wspominając tę chwilę.
— Dlaczego moja matka mnie nie kochała? Dlaczego czyniła
wszystko, żeby i w moim sercu stłumić każdą iskierkę miłości?
Z zadumy zbudziło go pukanie do drzwi. Przypomniał sobie, że
prosił poprzednio, aby Flawia przyszła do niego.
*
*
Flawia weszła do gabinetu. Spojrzała na niego swymi pięknymi,
aksamitnymi, ciemnymi oczyma. Jej kasztanowate włosy o
metalicznym połysku wydawały się szczególnie jasne i lśniące w
przeciwieństwie do czarnej żałobnej sukni. Była bardzo blada, oczy jej
nosiły ślady świeżo wylanych łez.
20
— Kazałeś mnie zawołać, Janku.
—Tak, Flawio, muszę z tobą pomówić. Jutro rano muszę wyjechać
do fabryki i przyjadę tu nieprędko, bo mam rozmaite ważne
interesy. Będziesz się tu czuła bardzo samotna i dlatego chciałem
zapytać, czy nie wolałabyś przenieść się do naszego domu w
Monachium.
—Nie wiem, Janku. Przecież nie wiem, czy pozwolisz mi w przy-
szłości mieszkać w twoim domu.
— Jakże możesz mówić coś podobnego! Co masz na myśli?
—Twój ojciec udzielił mi gościny, a twoja matka pozwoliła mi
zostać u was; to jednak bynajmniej nie obowiązuje ciebie. Teraz ty
jesteś panem i wszystko zależy od ciebie.
—I sądziłaś, że wypędzę cię z tego domu? Flawio, czy naprawdę
wątpiłaś w to, że kocham cię jak siostrę? — powiedział Janek z
wyrzutem. Flawia zapłoniła się.
—Wiem, że jesteś dobry i wielkoduszny jak twój ojciec, którego
przypominasz pod każdym względem. Lecz... mogłam bez
skrupułów przyjmować wszystko od twego ojca, od ciebie zaś nie
mogę...
— Flawio!
— Nie gniewaj się, Janku! Jeżeli pozwolisz, to chętnie zostanę w
tym
domu, muszę jednak mieć jakieś zajęcie. Daj mi jakąś pracę, pozwól mi
być zarządzającą tego domu. Podczas choroby twej matki prowadziłam
samodzielnie gospodarstwo i nabrałam pewnej wprawy. Gdy ty wyje
dziesz, ja będę dbała tutaj o ład i porządek. Wierz mi, że nie potrafię
żyć
bez pracy i obowiązków.
— Aha, dumna Flawia nie chce ode mnie nic darowanego.
—
Dobrze, nazywaj to dumą! Spodziewam się jednak, że mnie
zrozumiałeś.
—Tak, rozumiem, bo i ja nie znoszę bezczynnego życia. Czy jednak
nie będziesz się czuła samotna w tym dużym domu?
—O, nie! Uważam, że tu jest przepięknie.
—Będziesz jednak prowadziła życie pustelnicy.
—Czy ty nie będziesz przyjeżdżał od czasu do czasu?
— Naturalnie, że będę. W lecie przyjadę nawet na kilkuty
godniowy odpoczynek. To jednak nie wystarczy dla tak młodej
panienki, która pragnie się bawić i mieć coś z życia. Nie wytrzymasz
tutaj sama.
21
—Przecież jesteśmy w żałobie, więc i w Monachium nie
bywałabym nigdzie. A tutaj czułam się zawsze najlepiej. Mam
bibliotekę, fortepian i moje skrzypce. Gdy minie okres żałoby, będę
jeździła do Monachium na dobre koncerty, będę bywała w teatrze.
Nie będę ci na pewno przeszkadzać, Janku.
—Mnie? Ależ, Flawio, ty mi nigdy nie przeszkadzasz. Przecież
wiesz, jak bardzo się cieszę, gdy cię widzę.
Flawia zarumieniła się. Janek ujął jej rękę i poczuł, że zadrżała w
jego dłoni. Doznał dziwnego wrażenia i spojrzał badawczo na kuzynkę.
Siedziała ze spuszczonymi oczyma, a w jej postawie, w wyrazie jej
pięknej twarzy było coś — co wzbudziło w nim lekki niepokój.
Uścisnął lekko jej rękę, po czym puścił ja. Flawia opanowała się i
podniosła na niego oczy:
—Tak, Janku, byłeś dla mnie bardzo dobry. Nie wiadomo jednak,
co przyszłość przyniesie. Przecież na pewno się ożenisz, a nie
wiem, czy nie będę przeszkadzać twojej żonie.
—Nawet, jeżeli się ożenię, to i wtedy znajdzie się dla ciebie zawsze
miejsce w moim domu. Przecież uważam cię za siostrę. Możesz
mieszkać tutaj czy w naszym monachijskim domu, to zależy od
ciebie. Mamy wprawdzie dobrą służbę, lecz zawsze jest lepiej, gdy
jej ktoś dogląda.
—Przecież tym zajmie się w przyszłości twoja żona, Janku. Zdaje
się, że lepiej będzie, jeżeli zostanę tutaj.
—Na razie możesz pozostać, później zaś zobaczymy. Moi rodzice
pozostawili mi ciebie jak najświętszą spuściznę. Jestem ci winien
wiele wdzięczności.
— Nie ty mnie, lecz ja tobie, Janku.
— Nie sprzeczajmy się o to. A teraz powiedz mi, Flawio, czy moja
matka przed śmiercią poruszyła z tobą pewną sprawę... czy mówiła
o swoim ostatnim życzeniu, jakie mamy spełnić...?
Flawii zdawało się, że serce jej przestanie bić za chwilę. Lecz jej
dziewczęca duma pomogła jej w tej sytuacji. Zupełnie spokojnie
odpowiedziała:
—Czy masz na myśli jej życzenie, żebyśmy się pobrali?
—Tak, Flawio! Więc i z tobą mówiła o tym?
— Mówiła. Przypuszczam, że uczyniła to wiedziona zbyt
kiem dobroci. Powiedziałam jej od razu, że nie może o tym być
22
mowy. My dwoje — my przecież kochamy się jak rodzeństwo.
Małżeństwo byłoby wykluczone, nawet gdybyś nie był już związany
słowem z inną.
Odetchnął z ulgą, a mimo to zbudziło się w nim coś na kształt
sprzeciwu. Był zły, że tak stanowczo odrzuciła myśl o małżeństwie.
Nazywał się w duchu głupim, lecz uczucie to zakiełkowało w jego
duszy. Wreszcie odezwał się:
— Dziś powiem ci, Flawio, kim jest moja wybrana. Znasz ją na
pewno ze sceny. To Stefa Marena.
Mimo zwykłego opanowania Flawia zbladła i musiała zebrać ostatek
sił, aby zachować spokój. Więc to była kobieta, z którą Janek chciał się
związać na całe życie? To żywe, swawolne stworzenie, które tańczyło
na scenie jak mały chochlik? Zapewne zachwyciła widzów swoim
wdziękiem i urodą — nie mogła jej sobie jednak wyobrazić jako pani
tego domu.
—Och, to niezwykle urocza, czarująca artystka! — rzekła Flawia,
siląc się na spokój.
—A przy tym jest dobrą dziewczyną o gorącym sercu, Flawio. Nie
mogąc wytrzymać w oschlej atmosferze naszego domu, szukałem
ucieczki u niej. Rozumiesz chyba, jak bardzo tęskniłem za jakimś
kochającym, dobrym człowiekiem?
—Rozumiem, Janku, i życzę ci, abyś zaznał wiele szczęścia. Czy...
czy już wkrótce się ożenisz?
—W każdym razie nie przed upływem roku. Przyrzekłem to mojej
matce.
Flawia pomyślała o piśmie, jakie pozostawiła jej Eleonora Rittberg.
Jan myślał o tym samym. Milczeli przez chwilę. Janek bez ustanku
patrzył na Flawię. Zdawało mu się, że widzi ją po raz pierwszy w życiu.
Dziś dopiero uderzyła go jej wielka uroda i czar. Była piękna, miła i
niezmiernie dystyngowana. Tej dystynkcji nie posiadała Stefa Marena.
Przestraszył się, gdy zaczął sobie zdawać z tego sprawę. Stefa była
milutka, ładna i zabawna, ale... tak, właściwie była trochę pospolita.
— Nikt nie żeni się z artystkami — powiedziała jego matka. Musiał
w tej chwili myśleć o tym, a także i o dalszych, nienawistnych sło
wach: — Wszystkie one to dziwki!!
23
Zaczerwienił się mocno i zerwał się z miejsca, jakby chciał uciec
przed tą myślą. Flawia drgnęła przestraszona.
— Mówmy o czymś innym, Flawio! — zawołał Janek gwałtownie.
Zaczęli więc omawiać inne sprawy. Tak zbiegł im czas do obiadu. Po
obiedzie oboje poszli na spacer do lasu. Gawędzili, jak zwykle, a jednak
w rozmowie ich brzmiała jakaś nowa nuta, której poprzednio nie było.
W powrotnej drodze musieli minąć mauzoleum. Była to mała
okrągła świątynia, wzniesiona na postumencie z piaskowca i wsparta na
smukłych kolumnach. Wewnątrz stały dwie urny z popiołami Eleonory
i Herberta Rittbergow. Nad urnami stała pochylona biała niewieścia
postać z marmuru —- alegoria miłości. Na cokole wyryty był napis:
„Miłość nie ustaje nigdy..."
Janek w zamyśleniu spoglądał na ten werset, który został wyryty na
zlecenie jego matki. Jakie to dziwne, że matka wybrała właśnie to
zdanie. Po chwili zwrócił się do Flawii:
—Czy ty, Flawio, mogłabyś mi rozwiązać pewną zagadkę? Dlacze-
go moja matka wydawała się zawsze tak wyniosła i niedostępna?
Przecież w głębi duszy nie mogła być taka?
—Myślałam nieraz o tym, lecz nie udało mi się zgłębić natury
twojej matki. Jedno tylko wiem z całą pewnością.
— No?
—Że była bardzo nieszczęśliwa i bardziej cierpiała nad swoim
chłodem niż jej otoczenie, które musiało go znosić.
—Czemu jednak nie powiedziała nigdy, z jakiego powodu jest
nieszczęśliwa?
—Istnieją ludzie, których dumna wstydliwość nie pozwala im
mówić o swoich nieszczęściach — odparła Flawia.
—Czy wiesz, Flawio, co ja sądzę?
—Co takiego?
—Sądzę, że jesteś także tak dumna i że potrafiłabyś ukryć swoje
najtajniejsze uczucia. Nie jesteś jednak przy tym zimna i surowa,
lecz tkliwa i dobra.
—Przecież nie wiadomo nigdy, jak życie ukształtuje człowieka —
odparła w zamyśleniu — nie mówmy jednak o mnie, to bardzo
nieciekawy temat. Twoja matka — jestem tego pewna — cierpiała
więcej, niż chciała okazać, a miała już taką naturę, że nie starała się
24
o ulżenie w cierpieniu. Mam jednak wrażenie, że kochała bardzo twego
ojca i ciebie, chociaż starała się ukrywać swoje uczucia.
— Ojca kochała na pewno. Ale mnie? Nie, nie kochała mnie tak,
jak
matka powinna kochać dziecko.
— Zapewne nie potrafiła ci tylko okazać swojej miłości.
— Przecież raz, jeden jedyny raz mogła mi pokazać, że mnie kocha.
Nie uczyniła tego jednak nigdy, nawet w godzinie śmierci. Bolało mnie
to bardzo, że odnosiła się do mnie jak obca. Nie mówmy już o tym.
Chodźmy do domu, powietrze jest wilgotne, gotowa jesteś się
przeziębić
w tej cienkiej sukience.
W głosie jego brzmiała tak serdeczna troskliwość, że Flawia mocno
zacisnęła zęby, aby nie okazać się słaba. Podążyli razem do willi, nie
mówiąc ani słowa. Oboje pochłonięci swoimi myślami.
*
*
*
Nazajutrz rano Jan Rittberg odjechał samochodem do Monachium.
Gdy odjeżdżał do fabryki, Flawia stanęła na ganku i z daleka przesyłała
mu ręką pozdrowienia. Janek odwracał się raz po raz, by spojrzeć na
nią. Tym razem pożegnanie z Flawią było dla niego bardziej bolesne niż
kiedykolwiek. Nie miał już przecież nikogo na świecie oprócz niej.
Samochód pędził po szosie, a Janek starał się myśleć o Stefie, o
swojej malutkiej, ślicznej Stefie. Dziś zobaczy ją nareszcie. Wieczór
należy do niej. W ostatnich czasach napisał do niej tylko dwa krótkie
liściki. W jednym oznajmił jej śmierć matki, w drugim — swój rychły
powrót. Stefa na pewno będzie się dąsała na niego. Ale właśnie z tym
jest jej bardzo do twarzy. Udobrucha ją i przebaczy mu na pewno, jego
maleńka, najdroższa dziewczyna.
Zaczął sobie wyobrażać w najświetniejszych barwach powitanie ze
Stefą. Rzecz dziwna, że nie cieszył się tak bardzo, jak zazwyczaj.
Zdawało mu się, że jakiś szary cień padł na jego radość. Czy był to ból
po śmierci matki? A może dręczyło go, że matka odmówiła mu swego
błogosławieństwa, że nie chciała słyszeć o związku ze Stefą?
Nie potrafił określić swoich uczuć, w każdym jednak razie nie
odczuwał tak wielkiej radości, jak zazwyczaj.
25
Z Monachium pojechał wprost do fabryki i udał się do swego
gabinetu. Przejrzał najpierw korespondencję, następnie odbył naradę z
dyrektorem, po czym przyjął u siebie pewnego klienta z Ameryki. Po
załatwieniu wszystkich bieżących spraw usiadł znowu przy biurku.
Mimo woli nawiedziło go znowu wspomnienie ostatnich chwil jego
matki. Czemu broniła mu małżeństwa z artystką?
Zatopiony w myślach bawił się długą linijką, którą przesuwał
wzdłuż szpary, znajdującej się między suknem a blatem biurka. Natknął
się przy tym na jakąś przeszkodę, którą chciał usunąć, i dlatego nacisnął
mocniej blat. Usłyszał wówczas jakiś cichy zgrzyt. Płytka biurka
rozsunęła się i Jan Rittberg spostrzegł teraz drzwiczki skrytki
mieszczącej się pod blatem.
Jan spojrzał ze zdumieniem na drzwiczki i zauważył malutki
zameczek. Przypomniał sobie, że w pęku kluczyków ojca znajduje się
także jeden maleńki. Nie wiedział dotąd do czego jest ten kluczyk.
Włożył go szybko do zamka i otworzył bez trudu skrytkę, a właściwie
tylko klapę, która stanowiła wierzch płaskiej szufladki. W szufladzie
znalazł kilka listów i fotografię młodej dziewczyny.
Wyjął wszystko z szufladki i z dziwnym uczuciem spojrzał na
piękną, miłą twarz dziewczęcą, którą rozswiecały wielkie, dobrotliwe
oczy. Pojął natychmiast, że jest to bardzo stara fotografia, robiona przed
wieloma łaty. Na odwrocie jej był napis: Memu najukochańszemu
Herbertowi — Ewa Werner.
Janka ogarnął niepokój. Któż to jest owa Ewa Werner, która nazywa
jego ojca swoim najukochańszym Herbertem?
Długo spoglądał na fotografię. Nie wiadomo, dlaczego rozrzewnił
go ogromnie widok tej słodkiej, dziewczęcej twarzy. Wreszcie odłożył
fotografię i zabrał się do przeglądania listów. Było ich cztery. Dwa,
pisane tą samą ręką, która podpisała się na fotografii. Pozostałe dwa
pisała jego matka.
Wahał się chwilę, czy ma przeczytać owe listy, lecz nie mógł się
oprzeć pokusie. Może znajdzie tutaj rozwiązanie zagadki, może dowie
się, czemu jego rodzice żyli ze sobą tak źle. Pragnął wnieść jakieś
światło do tajemnicy swego rodzicielskiego domu. Zaczął czytać
pierwszy list — pożegnalny list Ewy Werner:
26
Najdroższy mój Herbercie!
Nazywam cię tak ostatni raz, bo nie mam do tego prawa. Wiem
teraz, że jesteż mężem innej kobiety, dlatego też musimy się rozstać na
zawsze. Musimy się pogodzić z losem, Mój Najdroższy, musimy
odpokutować za nasze winy. Zgrzeszyliśmy bowiem oboje. Ty — bo
zataiłeś przede mną, że masz żonę. Ja — bo oddałam ci się bez
zastrzeżeń, zanim zostałam twoją żoną. Jedyne usprawiedliwienie — to
nasza wielka, ogromna miłość, której ulegliśmy oboje.
Wiem, że cierpiałeś, Herbercie. Zataiłeś przede mną twoje
małżeństwo, bo znałeś mnie dobrze i wiedziałeś, że ucieknę od Ciebie,
gdy się dowiem o istnieniu Twej żony. Sądziłeś, że żona Twoja zgodzi
się na rozwód, lecz stało się inaczej. Powiedziałeś mi wreszcie prawdę.
Nie mogę pozostać z Tobą, wiedząc, że nie jesteś wolny. Nie mogę innej
kobiecie odbierać męża.
Nie mam do Ciebie żalu, przebaczyłam Ci całym sercem. Nigdy nie
pokocham innego mężczyzny. Zamieszkam w jakimś odludnym zakątku i
będę żyć myślą o Tobie. Będę dużo malowała, w pracy znajdę ukojenie.
Nigdy już nie dotrze do Ciebie żadna wieść o mnie. Nie masz dla nas
wspólnej drogi! Powróć do Twojej żony, ona spodziewa się dziecka, ma
do Ciebie prawo. Wiem, że trudno Ci zapomnieć o mnie, uważaj to
jednak za pokutę. Bądź zdrów, niechaj Bóg czuwa nad Tobą. Twoja aż
do śmierci
Ewa Werner
Jan Rittberg z rozrzewnieniem przeczytał ten list, po czym spojrzał
znowu na łagodną, piękną twarz młodej kobiety. Tak — ta kobieta
zbłądziła, a jednak była mimo wszystko dobra, wielkoduszna i bez
winy. A ojciec? Jakże musiał ją kochać, skoro wyrzekł się swoich
surowych zasad, skoro stał się kłamcą, aby tylko jej nie utracić! Z pustki
konwencjonalnego małżeństwa uciekł do tej dziewczyny!
Jan sięgnął po następny list — list Eleonory Rittberg.
27
Herbercie!
Żądasz ode mnie rozwodu. Twierdzisz, że dopiero teraz poznałeś
prawdziwą miłość. Pokochałeś pewną artystkę i sądzisz, że nie potrafisz
bez niej żyć. Nie wiem, czemu zostałam skazana na wysłuchiwanie
podobnych wyznań. Jakaś dziwka rzuciła Ci się na szyję i dlatego ja
mam jej ustąpić. Czy wiesz, jak mnie krzywdzisz tym żądaniem? Nie, nie
możesz tego wiedzieć! Byłabym Ci, być może, zwróciła wolność, bo
upokorzyłeś do głębi moją dumę, lecz nie mogę tego uczynić, albowiem
noszę w łonie Twoje dziecko. W tych dniach zamierzałam Cię
zawiadomić o tym. Moje dziecko musi mieć ojca. Nie możesz się
wyrzekać twoich obowiązków dla jakiejś artystki. Nie zwrócę Ci
wolności!
Pojadę teraz do jakiejś cichej wioski podgórskiej. Muszę się
uspokoić, muszę zapomnieć o upokorzeniu, jakiego doznałam. Mam
nadzieję, że w ciągu tego czasu Ty także opamiętasz się. Ja nie powrócę
do domu, zanim się nie uspokoję. Póki dziecko nie przyjdzie na świat,
nie chcę Ci narzucać mego widoku. Zawiadomię Cię o urodzeniu
dziecka i wtedy dopiero zobaczymy się znowu. Do tego czasu
uspokoimy się oboje.
Eleonora
Jan Rittberg zamyślił się głęboko. To więc było powodem
oziębłości i dumy jego matki. Dlatego nie mogła kochać swego
dziecka. Z jego powodu musiała znieść tak wielkie poniżenie. Ojciec
nie przeczuwał na pewno, że matka kochała go tak bardzo. Ukrywała
swoją miłość jak hańbę, ponieważ mąż nie pragnął tej miłości. I nie
kochała swego dziecka, bo miała żal do ojca.
Jan wziął drugi list swojej matki i zaczął czytać:
Herbercie! Urodził się nam syn i dlatego pragnę zapomnieć o
przeszłości. W najbliższych dniach powrócę do willi, nie chcę teraz
przyjeżdżać z dzieckiem do Monachium. Jeżeli zechcesz zobaczyć Twoje
dziecko, to wiesz, gdzie je możesz znaleźć: Nie obawiaj się, że będę się
starała o bliższy kontakt
28
między nami. Jestaś jednak ojcem mego syna, więc powitam Cię i
oszczędzę Ci wyrzutów.
Eleonora
Jan zadrżał, czytając te oziębłe, dumne słowa. Jakie wrażenie
musiały wywrzeć one na jego zbolałym, złamanym ojcu? Ach, ale
pozostał przecież jeszcze jeden list od owej Ewy Werner. Jan porównał
jego datę z datą pierwszego jej listu. Został on napisany w dziesięć
miesięcy później, w jakieś trzy miesiące po jego urodzeniu. Ten list
Janek przeczytał również z gorącym współczuciem:
Mój jedyny i ukochany!
Otrzymasz ten ostatni list, gdy mnie już nie będzie na świecie.
Jestem bardzo chora i wiem, że muszę umrzeć. Czekam na śmierć, jak
na wybawienie. O mój ukochany, nie mogłam Cię zapomnieć i szalenie
tęskniłam za Tobą! Teraz nareszcie moje biedne serce zazna spoczynku.
Teraz wolno mi powiedzieć Ci po raz ostatni, że kochałam Cię ponad
wszystko. I po raz ostatni zwracam się do Ciebie z prośbą. Błagam Cię,
mój jedyny, powróć do Twojej żony, wiem, że dotąd nie uczyniłeś tego.
Wiem również, że urodził Ci się syn. Jeżeli mnie kiedykolwiek kochałeś,
to postaraj się zmazać moje grzechy, darząc miłością Twoje dziecko.
Przelej na niego całą czułość, całą pieczołowitość, jakimi niegdyś
darzyłeś mnie. Cokolwiek uczynisz dla Twego syna—to jakbyś to uczynił
dla mnie. I bądź dobry i pobłażliwy dla Twojej żony, może i ona kocha
Ciebie nie mniej niż ja. Stań się dla niej przynajmniej dobrym
przyjacielem, jeżeli nie jesteś zdolny do innego uczucia. I raz jeszcze
proszę Cię żarliwie: kochaj Twego syna! Bądź zdrów, Mój Ukochany
Herbercie! Błogosławię Ciebie i Twego syna! Oby stał się podobny do
Ciebie! Twoja wierna na zawsze
Ewa
Było coś w tym liście, co rozrzewniło Janka do głębi. Jakież to
dziwne, że ta obca kobieta prosiła jego ojca, by go kochał i że
błogosławiła go! Czyżby przez wzgląd na nią ojciec był dla niego
29
zawsze taki bezgranicznie dobry, że nie odczuwał braku miłości,
chociaż matka nie kochała go?
Ach, ojciec na pewno okrutnie cierpiał pod brzemieniem winy. On
nie będzie go potępiał! Rozumiał także swoją matkę! Cierpiała również,
chociaż nie rozwiodła się. Ojciec na pewno do końca życia nie
zapomniał owej Ewy Werner. Zachował jej listy i jej podobiznę, jak
najświętsze relikwie. Dołożył do nich listy matki, które splątały się
tragicznie z losem jego i Ewy. W tych czterech listach mieścił się cały
romans życia — romans z tragicznym zakończeniem.
Janek obrzucił znowu spojrzeniem twarz Ewy Werner. Jej wielkie
łagodne oczy wywierały na niego niewytłumaczony urok, a
jednocześnie przypominały mu oczy Flawii. Tak, Flawia miała także
takie łagodne, słodkie spojrzenie.
Zaczął myśleć o kuzynce, żałował, że jej tu nie ma, że nie może w
tej chwili pomówić z nią o tym wszystkim. Czy Flawia potępiłaby tę
Ewę Werner? Przecież zbłądziła tylko z nadmiaru miłości. Zniknęła z
życia ojca, gdy się dowiedziała, że jest żonaty. Nie, mimo wszystko nie
była to lekkomyślna istota. Janek wiedział przecież, że ojciec jego był
człowiekiem ze wszechmiar godnym miłości. Podobał się kobietom,
nawet jeszcze wtedy, gdy miał już siwe włosy. Ojciec jednak na pewno
nie pokochał już innej kobiety, zachował do końca życia wspomnienia o
Ewie Werner.
— Biedna Ewa — szepnął Jan Rittberg — biedny mój ojciec, biedna
matka.
Schował listy i fotografię do skrytki. Nie chciał tego zniszczyć,
postanowił, że Flawia musi przeczytać listy. Ona zrozumie tę tragedię,
tę walkę kochających serc.
Jan Rittberg wstał i wyszedł z biura. Chciał jeszcze pojechać do
mieszkania, aby się przebrać, zanim pojedzie do Stefy. Usiłował
otrząsnąć się ze smętnego nastroju, jaki ogarnął go po przeczytaniu
listów. Zastanowił się nad tym, co uczyniłaby Stefa, będąc na miejscu
Ewy Werner. Doszedł do wniosku, że nie była zdolna do takiego
poświęcenia. Flawia jednak — tak, Flawia byłaby gotowa do każdej
ofiary!
Był bardzo zły na siebie. Co to ma znaczyć? Skąd te ciągłe
porównania? Przecież Stefa podoba mu się właśnie taka, jaka jest.
30
Bardzo niezadowolony z siebie wsiadł do samochodu i kazał się
wieźć do miasta.
*
*
Tego samego popołudnia Stefa Marena leżała na tapczanie w swoim
wykwintnym buduarze. Obok niej siedział maleńki biały pinczerek z
niebieską kokardą na szyi. Stefa podrzucała swój maleńki pantofelek na
czubku stopy, a piesek spoglądał pełen wyczekiwania na ten manewr.
Otworzył przy tym szeroko różowy pyszczek.
— Cóż, Dolly, nudzimy się porządnie? — spytała na pół gniewnie,
na pół żartobliwie Stefa.
W tej chwili w przedpokoju zabrzmiał głos dzwonka. Na progu
saloniku stanęła pokojówka Stefy.
— Jaśnie panienko, pan baron Salten prosi o chwilę rozmowy.
—Wiesz przecież, Mally, że nie przyjmuję panów, gdy jestem sama.
Powiedz baronowi, że pani Lenard wyszła, więc nie mogę przyjąć
pana barona.
—Powiedziałam to panu baronowi, ale pan baron przyszedł w
sprawie bazaru na cel dobroczynny. To podobno bardzo pilna
sprawa.
— Co począć, Mally?
—Mnie się zdaje, że jeżeli to na cel dobroczynny, to panienka może
przyjąć pana barona.
—Tak, to nic złego. Zresztą pani Lenard zapewne wkrótce powróci,
ponieważ wieczorem ma tu przyjść pan Rittberg. Powiedz panu
baronowi, że go przyjmę. Zawsze mnie nudzi tymi filantropijnymi
imprezami. Włóż mi jednak pantofle, Mally, nie mogę go przyjąć w
pończochach.
Stefa zerwała się i przejrzała się w lustrze. Poprawiła włosy, które
od kilku dni nosiła zwinięte w krótkie loczki.
— No, teraz zawołaj barona. Zamów herbatę, Mally; gdy pani
Lenard przyjdzie napijemy się wszyscy herbaty.
Mally wyszła z buduaru. Po chwili wszedł wysoki, elegancko
ubrany, młody mężczyzna i zawołał radośnie:
31
—Stefciu najdroższa! Czy to nie miło, że zakłócam ci spokój?
—Panie baronie, zabraniam panu tej poufałości. Ściany mają uszy.
—Ach, Stefciu, przecież twego smoka nie ma w domu.
—Może jednak powrócić lada chwila.
—O nie! Miałem szczęście, Stefciu! Widziałem twoją damę do
towarzystwa w pewnej cukierni. Piła czekoladę i jadła całe góry
kremu. Wsiadłem zaraz do taksówki i oto jestem!
—Dobrze, ale niech mnie pan nie „tyka". Przecież pan przyszedł w
sprawie bazaru.
—Tak, między innymi i w tej sprawie także.
—A więc, słucham pana, baronie.
Pochylił się szybko i wycisnął na jej ustach gorący pocałunek.
Spojrzała na niego z gniewem.
—Bądź ostrożny, Hardy! Zachowuj się przyzwoicie w moim
mieszkaniu.
—Wiem, wiem kochanie. To z szacunku dla twego strażnika
więziennego, pana Rittberga.
—Musisz się do tego zastosować, bo mam przecież zostać jego
żoną.
—
Nie przypominaj mi o tym, Stefciu, bo oszaleję ze złości. Jakim
prawem ten człowiek chce mieć wyłącznie dla siebie takie słodkie
stworzonko, jak ty.
—Ach, mój drogi, przecież my oboje nie mamy złamanego grosza,
więc nie możemy się pobrać.
—Wiem! On ma pieniędzy jak lodu, a ja nie posiadam nic oprócz
bezwartościowego tytułu baronowskiego. A tobie nie zależy na
małej chatce i kochającym sercu.
— Nie! A czy tobie zależy na tym?
—Niestety, mamy inne gusta. Z nas byłaby jednak dobrana para.
Nie znam co prawda tego pana Rittberga, ale musi być bardzo
nudny.
—Baronku, mówisz przecież o moim przyszłym mężu. Licz się ze
słowami.
— Rozwiedziesz się z nim po upływie półrocza.
— Nie gadaj głupstw, nie rozwiodę się na pewno.
Zapaliła papierosa, po czym poczęstowała barona.
32
— Mówię tylko prawdę. Bądź szczera, Stefciu. Rittberg już dzisiaj
nudzi cię. Nie potrafi się on wcale obchodzić z taką słodką dziewczyną,
jak moja Stefcia.
—Nie, nie potrafi, ale ja go już nauczę.
—A kiedyż on się z tobą ożeni? Zdaje się, że zwleka ze ślubem.
—Nie, nie! Nie mogliśmy się pobrać przez wzgląd na jego matkę,
która nie chciała, żeby syn żenił się z aktorką. Teraz jednak umarła,
więc nie ma żadnych przeszkód.
—Acha! Czy mogę już dziś poprosić o stanowisko przyjaciela
domu?
— Jesteś bezczelny, powinnam cię wyrzucić.
— Ach, Stefciu, nie zrobisz tego, masz przecież dobre serce.
A w gruncie rzeczy wolisz mnie przecież sto razy od tego Rittberga. I
taki
dostanie ciebie!
—Mój ty biedaku!
—Nie żartuję Stefciu, mówię poważnie. Ale ty mnie nie rozumiesz.
—To ci się tylko zdaje!
—Naprawdę? Kochasz mnie, Stefciu?
—Czyż nie wiesz o tym głuptasie?
Baron porwał ją w objęcia i zaczął namiętnie całować jej włosy,
oczy, policzki i usta. Odwzajemniła te pieszczoty, po chwili jednak
odepchnęła go lekko od siebie.
— Teraz jednak bądź rozsądny, Hardy. Jesteś biedak, a ja mam
tylko moją gażę. Za dziesięć lat będę już stara, nie będę mogła grać tego
rodzaju ról. A potrafię jedynie grać pierwszą naiwną. Wraz z młodością
skończy się moja kariera w teatrze. Wtedy byłoby nam obojgu bardzo
źle. Nie, mój drogi, cieszmy się życiem i bądźmy przezorni. Ty także
powinieneś poszukać dobrej partii. Ja będę miała wielkie stanowisko,
będę bogata, pieszczona, będę miała wszystko, co mi się podoba. Muszę
cię zapoznać z Jankiem. Postaram się, abyś bywał w naszym domu.
Mimo wszystko nie chcę cię utracić.
Zaczął ją znowu całować. Nagle zabrzmiał głos dzwonka.
— Usiądź tam w kącie i mów ze mną o bazarze — nakazała Stefa.
— To pani Lenard powróciła. Gotowa jeszcze wszystko wypaplać
Jankowi.
— A niech ją wszyscy diabli porwą! — syknął baron przez zęby.
3 — Łabędzi
śpiew
33
— A więc pan prosi o mój współudział w festynie? — spytała Stefa.
— Tak jest, proszę pani. Hrabina Salms-Hohenau urządza festyn
na kolonie letnie. Prosi, aby pani sprzedawała kwiaty.
Gdy wymawiał te ostatnie wyrazy, do pokoju weszła wysoka,
dystyngowana pani, która krytycznym spojrzeniem obrzuciła barona.
— Ach, pani nie jest sama, panno Stefo?
— Jak pani widzi! Baron przyszedł przed chwilą, żeby mnie
poprosić o współudział w pewnej imprezie dobroczynnej. Możemy się
napić herbaty.
Baron zaczął opowiadać szczegóły o bazarze. Po chwili Mally
podała herbatę. Rozmawiano jeszcze chwilkę, wreszcie baron pożegnał
się. Po jego wyjściu Stefa rzuciła się na kanapę.
— Boże, jak ten baron zawsze mnie nudzi! — zawołała obłudnie.
Pani Lenard wzruszyła ramionami.
—Uważam, że to bardzo miły człowiek! Jako arystokrata dba
niezmiernie o formy, a panią to nudzi!
—Tak, muszę się do tego dopiero przyzwyczaić. To bardzo
męczące!
—Wkrótce przecież przestanie się pani nudzić, bo przyjdzie pan
Rittberg. Na pewno przyjechał już do Monachium i myśli z utęsk-
nieniem o pani.
—Zapewne najpierw załatwi sto nudnych interesów. Ach, te
wstrętne interesy!
—Przecież dzięki tym interesom zdobył majętek, a pani skorzysta z
tego — zauważyła pani Lenard. Znała ona dobrze warunki
materialne Jana Rittberga i zawsze stawała po jego stronie. Obiecał
jej, że po ślubie ze Stefą da jej w swoim domu jakieś stanowisko.
Jan zaangażował ją jako damę do towarzystwa dla Stefy. Uczynił to,
bo wiedział, że mieszka ona sama, a nie chciał, aby jego narzeczona
była narażona na plotki.
Nie domyślał się, że Stefa pozwala sobie na rozmaite wybryki, o
których nie wiedziała jej dama do towarzystwa. Potrafiła ona także
wywieść w pole surową panią Lenard.
— No tak — odparła Stefa, ziewając — ma tyle pieniędzy, że sam
nie wie, co robić z nimi. I dlatego nie powinien się przejmować tak
bardzo interesami. To niekiedy jest bardzo nudne. Chwała Bogu, teraz
jego matka umarła, więc będziemy mogli się wkrótce pobrać.
34
—Na miłość boską, niech pani tego nie mówi tak głośno, panno
Stefo! Gdyby to usłyszała Mally albo kto inny...
—Trudno, uważam śmierć tej kobiety za wyzwolenie. Dzięki niej w
ciągu dwóch lat nie wiedziałam, na którym jestem świecie. To tylko
jej wina, że nie jestem już od dawna panią Rittberg.
—Tak, zapewne, ale powinna pani być ostrożna. Gdyby pan
Rittberg usłyszał coś podobnego — o, mój Boże! Mogłoby to mieć
dla pani fatalne następstwa. A przecież byłoby to wielkie
nieszczęście, gdyby nie ożenił się z panią!
—Nie pani interes! — zawołała Stefa ze złością. — Pani byłoby
gorzej niż mnie, bo nie dostałaby pani posady w domu pana
Rittberga.
Pani Lenard zaczerwieniła się. Pomyślała, że panna Stefa Marena,
czyli po prostu Stefka Gundelfinger — tak bowiem nazywała się w
rzeczywistości — jest osobą niezmiernie wulgarną. Nie pojmowała,
czemu taki człowiek, jak Jan Rittberg wybrał taką kobietę na żonę. Ale
wszyscy mężczyźni są ślepi, gdy widzą ładnego buziaka.
Przez chwilę panowała głucha cisza. Wreszcie pani Lenard spytała
słodkim głosem:
— Czy pani się nie przebierze? Przecież pan Rittberg miał wstąpić
przed przedstawieniem.
—Tak, tak, już idę. Jak się pani zdaje, co mam włożyć?
—Może ze względu na żałobę tę czarną suknię?
— Fe—czarną! W czarnym kolorze wyglądam o dziesięć lat starzej.
Nie! Po co zresztą miałabym nosić żałobę po tej kobiecie, która mi
zatruła dwa lata życia.
— Jak pani sobie życzy! Była to tylko propozycja z mojej strony.
—Tak, ale nie mogę się na nią zgodzić. Włożę białą suknię z
koronkowymi rękawami.
—W tej sukni wygląda pani rzeczywiście czarująco. Obawiam się
tylko, że pana Rittberga będzie raziła pani nowa fryzura.
—Tak? Trudno, jestem artystką i muszę być modnie uczesana.
Uważam, że mi w tym bardzo do twarzy. Jak pani sądzi?
—Wygląda pani pięknie, jak zawsze — odparła oględnie pani
Lenard.
Stefa ze śmiechem skinęła głową, po czym przeszła do przyległego
pokoju, aby się przebrać.
35
*
*
*
W pół godziny później zjawił się Jan Rittberg. Przywitał się ze
Stefą, a później z panią Lenard, która wyraziła mu swoje wspołczycie z
powodu nieszczęścia, jakie go spotkało. Po chwili wyszła pod jakimś
pretekstem, aby nie przeszkadzać młodej parze.
Janek obrzucił Stefę zdumionym spojrzeniem. Gdy pozostał z nią
sam na sam, zapytał z wyrzutem:
—Czy musiałaś tak ściśle trzymać się mody, Stefuś? Po co to
zrobiłaś?
—Żeby się tobie podobać — odparła, tuląc się do niego, jak mały
kociak.
— Mnie się to jednak wcale nie podoba!
— Ach, jak mało masz w sobie fantazji. Wszyscy twierdzą, że
wyglądam czarująco! A teraz przestań już mówić o tym i pocałuj mnie!
Pocałował ją, lecz gdyby była bardziej subtelna, wyczułaby natych-
miast, że pocałunek ten był mniej serdeczny, niż zazwyczaj. Była
jednak zbyt płytka, by zważać na to.
— Pocieszam się, że powrócisz do dawnego uczesania. Do naszego
ślubu zmieni się może ta moda.
— Do naszego ślubu? Przecież moda nie zmienia się tak szybko.
—Mamy jeszcze rok czasu. Przed ukończeniem żałoby po matce nie
możemy się pobrać.
—Jak to? Mam czekać jeszcze cały długi rok? Teraz, gdy twoja
matka umarła?
— Tak, wcześniej nie będę mógł.
Przygryzła wargi, szarpiąc nerwowo chusteczkę.
— Mówisz to tak spokojnie, jakby rok był bardzo krótki. Nie
mówisz chyba na serio, Janku?
Pogłaskał jej włosy. Dziwił się sam sobie, że nie martwi się zbytnio
tą ponowną zwłoką. Jeszcze niedawno byłby się tym bardzo
zdenerwował. Rozumiał jednak zdenerwowanie Stefy i żałował jej
bardzo.
—Nie można tego zmienić, kochanie — rzekł pojednawczo.
—Cały rok mam czekać na ślub! — załkała.
—Przecież i ja muszę czekać, Stefciu!
36
—Ach, ty! Ty masz twoje interesy! Dla ciebie czas prędko minie.
Ale ja? Czy ty wiesz, czym jest życie w teatrze? Mam wciąż
przykrości, muszę wciąż walczyć z przeciwnościami. A wszyscy
pytają drwiąco, kiedy wreszcie mój ślub. Nie wytrzymam tego,
Janku! Możemu przecież wziąć cichy ślub i uszanować żałobę!
—Nie mogę, Stefo, przyrzekłem mojej matce na łożu śmierci, że nie
ożenię się przed upływem roku.
Stefa zerwała się, niezdolna dłużej panować nad sobą. Zacisnęła
pięści i wyglądała w tej chwili niezmiernie pospolicie.
— Aha! Znowu ona! Znowu ona staje między tobą a mną! Jakże jej
nienawidzę, nienawidzę! Dręczy mnie jeszcze zza grobu! — krzyknęła
ze
złością.
Jan pobladł i spojrzał na nią przerażony.
— Opamiętaj się, mówisz o mojej matce! — rzekł z wyrzutem.
Opanowała się z trudem.
— No, tak, ale zrozum, że jestem szalenie zdenerwowana i nie
wiem
sama, co mówię. Przecież to tylko z miłości do ciebie!
. I Stefa przytuliła się tkliwie do narzeczonego. Otoczył ją ramieniem,
lecz wciąż jeszcze spoglądał badawczo na jej twarz, jakby widział ją po
raz pierwszy.
Twarz jej powoli traciła pospolity wyraz, który ustąpił z miejsca
dziecinnej, starannie wystudiowanej mince. Jan jednak nie potrafił tego
wieczoru okazywać jej zwykłej czułości. Był sprawiedliwy i uznawał,
że Stefa ma powód do zdenerwowania, nie mógł jednak zapomnieć jej
wybuchu. Raz po raz obrzucał ją badawczym spojrzeniem. Wreszcie
pokonał swój zły nastrój i powiedział:
— Po raz pierwszy mówisz o tym, że się źle czujesz w teatrze.
Prawdę
mówiąc, lękałem się zawsze, że będziesz tęskniła za sceną. Lepiej, że
jest
inaczej. Możesz zresztą już wkrótce porzucić teatr. Ogłosimy oficjalnie
nasze zaręczyny, a wtedy będziesz mogła udać się pod moją opiekę.
Proponuję, żebyś poprosiła dyrekcję o zwolnienie i przeniosła się do
mojej willi w górach. Tam możesz pozostać do dnia naszego ślubu.
W naszej willi mieszka również moja kuzynka, mogłabyś więc razem
z nią pozostawać pod opieką pani Lenard.
Zaledwie jednak Jan wypowiedział te słowa, gdy doznał dziwnego
uczucia. Przywołał w pamięci obraz Flawii i zaczął ją porównywać ze
37
Stefą. I mimo woli zadał sobie pytanie, czy między tymi dwiema
kobietami może panować harmonia. Stefa odparła po chwili namysłu:
—Mój kontrakt wygasa w końcu maja. Nie przedłużyłam go,
ponieważ przypuszczałam, że się wkrótce pobierzemy...
—Dobrze, Stefo, obecnie pobyt w willi nie jest zbyt ponętny. Okres
między zimą a wiosną to najgorsza pora. Natomiast w końcu maja
jest tam przepięknie i mogłabyś tam spędzić całe lato. Ja będę
przyjeżdżał co sobotę i zostawał aż do poniedziałku. Poza tym w
lecie zwolnię się na kilka tygodni...
— Mówisz, że mieszka tam twoja kuzynka?
—Tak, i po śmierci mojej matki jest bardzo samotna. Byłoby jej
bardzo przyjemnie, gdyby miała towarzystwo.
—Czy twoje kuzynka będzie z nami mieszkała także po naszym
ślubie?
—Flawia jest sierotą, więc muszę się nią opiekować. Nie będzie z
nami jednak mieszkała w jednym domu, ponieważ my zamieszkamy
w Monachium. Po naszym ślubie pani Lenard zostanie jako dama do
towarzystwa u mojej kuzynki.
— Cóż, twoja kuzynka także przecież wyjdzie kiedyś za mąż.
Jan spojrzał na nią zaskoczony. Flawia miałaby wyjść za mąż? Nigdy
nie rozważał jeszcze tej możliwości. Zrobiło mu się nagle bardzo
nieswojo, odparł jednak spokojnie:
—Tak, zapewne wyjdzie kiedyś za mąż...
—Czy jest ładna? — spytała Stefa z zaciekawieniem.
— Ładna? Nie wiem, nie przyglądałem się jej nigdy. Bracia
zazwyczaj nie wiedzą, czy ich siostry są ładne, a Flawia jest dla mnie
jak
gdyby siostrą.
— Nigdy nie wspominałeś mi o niej.
—Tak, rzecz dziwna... Flawia należy do tych kobiet, o których się
nie mówi...
—Musi być strasznie nudna — pomyślała Stefa, po czym zapytała.
— W jakim wieku jest twoja kuzynka?
—Ma dwadzieścia dwa lata.
—A więc tylko o rok młodsza ode mnie.
—Sprawia jednak wrażenie znacznie starszej i dojrzalszej od ciebie.
38
—Oho! Prawisz mi komplementy, Janku? Z twojej strony nie
przywykłam do tego.
—Czy może być większy komplement, niż ten, że cię kocham,
Stefo?
—Powiedz przynajmniej, że strasznie żałujesz, że musimy odłożyć
nasz ślub.
— Naturalnie, że żałuję, Stefciu.
Stefa stwierdziła w duchu, że narzeczony jest bardzo nudny. Jakże
inaczej byłby się zachował w podobnej sytuacji baron. Z westchnieniem
zapytała:
— Kiedy więc zaręczymy się oficjalnie? Musi to nastąpić
koniecznie
zanim zwolnię się z teatru. To mi się należy. Nie chcę, żeby mnie
koleżanki obgadywały.
— Ach, ty dzieciaku! Czy zależy ci na tym, co mówią o tobie?
— Naturalnie! One przecież wściekają się, że zostanę twoją żoną
i dlatego udają, że mi nie wierzą.
Z uśmiechem ucałował jej usta.
— Dobrze, zaręczymy się w połowie maja. Musimy przeczekać
pewien czas po śmierci mojej matki. Czy to ci dogadza?
Czuła, że poprzednio zachowała się niewłaściwie, toteż starała się
teraz zatrzeć złe wrażenie. Przytuliła się do niego pieszczotliwie i była
tak czuła, tak miła, że znowu uległ jej urokowi. A ponieważ i on
wyczuwał podświadomie, że zawinił wobec niej, więc okazywał jej
wiele tkliwości.
Gdy po chwili powróciła pani Lenard, zastała narzeczonych w naj-
lepszej zgodzie.
Wkrótce potem Stefa musiała pojechać do teatru. Janek odwiózł ją
swoim samochodem. Podczas antraktu odwiedził Stefę w garderobie
teatralnej baron Salten. Opowiedziała mu o swoim zmartwieniu, on zaś
starał się ją pocieszyć:
— Nie martw się, Stefciu najdroższa, będziemy jeszcze przez cały
rok używali naszej złotej wolności. To także coś warte. Jeszcze zdążysz
zostać panią Rittberg. Nic nie szkodzi, jeżeli się zaczniesz nudzić o rok
później — powiedział.
*
*
*
39
W kilka dni później odbył się festyn na cel dobroczynny. Stefa
potrafiła się tak zręcznie urządzić, że przedstawiła barona Janowi
Rittbergowi. Baron Salten był zaś tak miłym i światowym człowiekiem,
że Janek poczuł dla niego sympatię. Obydwaj gawędzili ze sobą i razem
oglądali wszystkie kramy na festynie. Jan Rittberg musiał wkrótce
powrócić do biura. Rozstali się z baronem w najlepszej zgodzie.
— Jak ci poszło z Jankiem? — spytała później Stefa.
— Doskonale. Mam wrażenie, że mu się spodobałem. Możesz być
spokojna, wszystko pójdzie jak najlepiej. Ach, Stefciu, jakaś ty dziś
ładna! Ślicznie ci w tej białej sukni i w tym uczesaniu. .
— A Jankowi nie podoba się właśnie moje uczesanie.
—Ach, ten człowiek nie potrafi docenić takiej cudnej istoty, jak ty!
Słuchaj, kochanie, czy to prawda, że w końcu maja opuścisz Mona-
chium? Jakże ja wytrzymam bez ciebie?
—Willa Rittbergów ma być bardzo piękna. Będę tam mieszkać
razem z kuzynką Jana. Bo ma podobno piękną kuzynkę, baronku.
Może mam trochę dopomóc przypadkowi i przedstawić ci ją?
Mógłbyś starać się o nią.
—O, nie żartuj ze mnie, Stefciu! Nie zależy mi na jej urodzie, tylko
na pieniądzach. Ponieważ należy do rodziny Rittbergów, więc
zapewne jest bogata.
—Naturalnie! Pomyśl, jakby to było dobrze, gdybyśmy oboje weszli
do tej rodziny.
—Tak, to byłoby wspaniale! Moglibyśmy się nawzajem pocieszać!
A ja muszę się bogato ożenić, Stefciu! Najmilsza Stefciu, postaraj
się dla mnie o zaproszenie do tej willi.
—Uczynię, co będzie w mojej mocy, baronku!
—Stefciu jesteś aniołem!
—A teraz bądź ostrożny, bo pani Lenard nadchodzi.
—Wobec tego uciekam. Do widzenia Stefciu!
I baron odszedł, po czym szybko znikł w tłumie. Gdy pani Lenard
zjawiła się w kiosku z kwiatami, zastała Stefę zajętą porządkowaniem
pozostałych zapasów.
*
*
*
40
Flawia tymczasem prowadziła ciche, samotne życie. Nie nudziła się
jednak nigdy. Jeżeli nie zajmowała się domem, to wszystkie wolne
chwile poświęcała muzyce. Była ona uczennicą swego ojca i grała nie
tylko biegle na fortepianie, lecz i na skrzypcach. Poza tym
komponowała prześliczne piosenki i proste melodie. Byłaby z
pewnością mogła zarabiać w ten sposób na swoje utrzymanie, lecz była
bardzo nieśmiała i odczuwała tremę wobec większego audytorium.
Odbywała często długie przechadzki. Rozkoszowała się urokiem
nadchodzącej wiosny. Cieszyła się każdym pączkiem, każdym nowym
listkiem na drzewie. Sercem jednak była przy Janku i nieraz za-
stanawiała się, czy wybrana przez niego kobieta zdolna będzie dać mu
szczęście. Znała jego poważny, szlachetny charakter, a gdy przypo-
mniała sobie ową dziewczynę, wiotką i powiewną jak chochlik, jak
tańczyła po scenie — wówczas zdawało się jej, że między Stefą Mareną
a Jankiem nigdy nie może panować wewnętrzna harmonia. Miłość
jednak zaciera wszelkie różnice — toteż należy mieć nadzieję, że będą
ze sobą szczęśliwi.
Nadzieja? Tak, Flawii zależało bowiem bardziej na szczęściu Janka
niż na własnym.
Pewnego dnia Flawia stała znowu w wielkiej hali i tęsknym
wzrokiem spoglądała w dal — tam, gdzie było skryte za górami
Monachium i Rittbergowskie fabryki. Myślała o ostatnich chwilach
ciotki Eleonory i o jej ostatnich słowach. Cóż takiego chciała powie-
dzieć? Jaki wyraz stłumiła na jej ustach śmierć? I co było w kopercie,
którą wręczyła jej przed śmiercią?
Łamała sobie również głowę, dlaczego ciotka pragnęła tak bardzo,
aby ona wyszła za mąż za Janka. Nie potrafiła jednak znaleźć
odpowiedzi na te pytania. Spodziewała się, że wszystko się wyjaśni, gdy
po upływie roku przeczyta papiery zawarte w kopercie. Było jej
przykro, że nie może o tym pomówić z Jankiem, lecz obiecała milczeć,
a zwykła dotrzymywać słowa.
Cieszyła się, że Janek nie zamierza się żenić przed upływem roku.
Nie wiedziała, co się z nią stanie, gdy Janek się ożeni. Czuła, że nie
będzie mogła spokojnie patrzeć, jak Janek będzie pieścił i całował inną.
Cóż jednak począć? Czy ruszyć w świat i stanąć o własnych siłach?
41
Westchnęła głęboko. W jaki sposób miała zarabiać na utrzymanie?
Miała wprawdzie talent, lecz wielka trema przeszkadzała jej wy-
stępować na koncertach. Mogłaby jedynie udzielać lekcji muzyki, na to
jednak Janek nie zgodziłby się nigdy. Musiała się przecież liczyć z jego
stanowiskiem. Tak, Janek będzie w ogóle bardzo urażony, jeżeli mu
powie, że pragnie opuścić jego dom.
Uśmiechnęła się z rezygnacją. Nie pozostawało jej żadne wyjście,
musiała nadal korzystać z jego dobrodziejstw i być w przyszłości
niemym świadkiem jego szczęścia z inną. Och, gdybyż to przynajmniej
było naprawdę szczęście!
Spojrzała przed siebie. Słońce zachodziło już za górami. Purpurowe
błyski przechodziły w głębokie, fioletowe tony, a wreszcie wszystko
skryło się w wilgotnych mgłach. Flawię przejął dreszcz. Powoli po-
wróciła do swego pokoju. Tutaj wyjęła z pudła skrzypce swego ojca —
był to niezwykle cenny, stary instrument — i zaczęła grać. Grała po
mistrzowsku. I wśród słodkiej melodii, wyczarowanej na skrzypcach,
zapomniała o swoim bólu.
Nie wiedziała, że ma słuchacza. Zatonęła w muzyce i nie słyszała,
jak na dziedziniec zajechał samochód. To Jan Rittberg przyjechał.
Przybywał niespodziewanie. Nie mógł dłużej walczyć ze swoją tęsknotą
za Flawią. Stefie powiedział, że musi wyjechać na kilka dni, żeby
pomówić ze swoją kuzynką w sprawie jej przeprowadzki. Było to
również jego zamiarem, przede wszystkim jednak chciał pomówić z
Flawią o znalezionych listach. Zdawało mu się, że w obecności Flawii
odzyska równowagę i spokój, które utracił, obcując ostatnio ze Stefą.
Zaledwie wszedł do domu, gdy usłyszał głos skrzypiec. Stanął przed
drzwiami pokoju Flawii i zaczął słuchać. Wiedział, że kuzynka gra na
skrzypcach, nigdy jednak nie słyszał jej gry. Teraz słuchał z zachwytem
słodkich tonów. Zdawało mu się, że Flawią na pewno cierpiała, choć
ukrywała to cierpienie pod maską spokoju. Czyżby to był tylko smutek,
wywołany samotnością, czy też jakiś inny głęboki ból?
Muzyka zamilkła. Jankowi zdawało się, że ocknął się z cudownego
snu. Odgarnął włosy z czoła. Następnie zapukał cicho do drzwi.
Flawią zawołała: „Proszę". Gdy Jan wszedł, stała odwrócona tyłem,
gdyż właśnie wkładała do futerału skrzypce swego ojca. Nie obejrzała
się wcale, sądząc, że to któryś ze służących.
42
— Co się stało? — spytała spokojnie.
Jan rozkoszował się ciszą, jaka tchnęła z tego pokoju. Oczy jego
zawisły na smukłej postaci złotowłosego dziewczęcia w czarnej sukni.
—Flawio! — zawołał.
—Janku! To ty? — krzyknęła przestraszona.
—Czy przelękłaś się, Flawio?
—Trochę, Janku. Przypuszczałam, że jesteś w Monachium, nie
słyszałam wcale, kiedy przyjechałeś. Nie spodziewałam się ciebie w
najbliższych dniach.
—Właściwie chciałem już wcześniej przyjechać, lecz nie mogłem
się zwolnić, bo musiałem załatwić różne pilne sprawy. Myślałem
jednak o tobie — muszę z tobą pomówić. Przebiorę się teraz prędko,
a po kolacji pogadamy.
— A kiedy wracasz znowu do Monachium?
— W poniedziałek rano. Cieszę się, że jutrzejszą niedzielę spędzę
w twoim towarzystwie. I musisz mi znowu zagrać, Flawio. Nie
wiedziałem, że jesteś tak wielką artystką. W mojej obecności nie grałaś
nigdy na skrzypcach. Podziwiałem tylko zawsze twoją grę na for
tepianie.
Flawia zarumieniła się. Zmieszała się bardzo, usłyszawszy, że Janek
słuchał jej gry na skrzypcach. Obawiała się, że jej gra zdradziła mu
tajniki jej duszy.
—Nie wiedziałam, że podsłuchujesz i... że lubisz grę na skrzypcach
— rzekła zmieszana.
—Och, twoja gra zachwyciła mnie! Grasz cudownie, każda melodia
płynie z serca.
Zamknęła szybko pudło ze skrzypcami.
—Muszę jeszcze wydać polecenie w sprawie kolacji — powiedziała,
pragnąc zmienić temat rozmowy.
—Nie potrzeba, Flawio, ja posłałem już służącego do kuchni. A
teraz idę się przebrać. Do widzenia.
— Do widzenia, Janku.
Wyszedł z pokoju, ona zaś stała jeszcze przez chwilę, przyciskając
dłonie do serca, które głośno i niespokojnie biło. Jak to dobrze, że jej
skrzypeczki nie mogły zdradzić wszystkich tajemnic, jakie powierzyło
im jej serce.
43
Westchęła głęboko i rozmarzonym wzrokiem powiodła w dal. Jakże
się cieszyła z przyjazdu Janka. Spędzi z nim dwa dni — wydawały się
jej one łaskawym darem niebios. Postanowiła wykorzystać jak najlepiej
ten czas i zachować wspomnienia tych chwil, jak najdroższy skarb.
*
*
*
W godzinę później oboje siedzieli przy okrągłym stole w jadalni.
— Czy pozbyłaś się już twego strachu z powodu mego przyjazdu?
— zapytał Janek z uśmiechem.
—Taki strach to wielka przyjemność — odparła, siląc się na spokój.
—Czy przynajmniej cieszysz się choć trochę, że przyjechałem?
— zapytał.
Zarumieniła się i spuściła oczy, nie chciała bowiem, by spostrzegł
jej zmieszanie.
—Naturalnie, że się bardzo cieszę, Janku.
—Zapewne czujesz się bardzo osamotniona w tym wielkim domu?
—Ach, nie!
—Cóż, pogadamy jeszcze o tym.
Po kolacji oboje udali się do małego saloniku. Janek przez chwilę
wpatrywał się w twarz Flawii, przy czym podziwiał w duchu złocisty
przepych jej bujnych loków. Światło lampy rozpalało w jej włosach
czerwonawe, metalicznie lśniące iskierki. Wreszcie Janek odezwał się:
—Flawio, teraz już wiem, co dzieliło moich rodziców.
—Jakże dowiedziałeś sie o tym? — zapytała ze zdumieniem.
Opowiedział jej, jak odkrył tajemną szufladkę w biurku ojca.
Następnie podał jej fotografię Ewy Werner. Spojrzała na nią ze
współczuciem. Później dał jej także listy.
— Przeczytaj je, Flawio, wiem, że nie uczynisz tego z ciekawości,
lecz wiedziona współczuciem. Kochałaś mego ojca i szanowałaś moją
matkę, pomimo jej surowości, którą teraz dopiero zrozumiesz.
Flawia przeczytała listy w tej samej kolejności, w jakiej przeczytał
je Janek. Gdy skończyła, podniosła wzrok na Janka. Wyraz jej pięknych
oczu był dziwnie bolesny, a jednocześnie przynosił pociechę.
44
— Teraz już wiemy, Janku, dlaczego twoja matka była tak obca
i chłodna dla twego ojca. Jednej tylko rzeczy nadal nie rozumiem...
—Co masz na myśli, Flawio?
—Dlaczego tobie nie okazywała więcej miłości. Odgarnął
włosy z czoła.
— Któż może odgadnąć tajemnicę duszy kobiecej, tak głębo
ko upokorzonej w swojej dumie. Może nie mogła mnie kochać,
bo przez wzgląd na mnie musiała pozostać pod jednym dachem z moim
ojcem. Pisze przecież, że nie zwróci ojcu wolności, bo spodziewa się
dziecka.
Flawia potrząsnęła głową.
— Nie, zagadki serca nie można zgłębić. Biedna ciocia Eleonora,
jakże ciężko musiało jej być na duszy! A mimo wszystko kochała twego
ojca, o tym mogliśmy się przekonać po jego śmierci. Była tylko zbyt
dumna, żeby mu okazać tę miłość. Rozumiem to dobrze — to bardzo
gorzkie uczucie kochać bez wzajemności.
Ostatnie słowa Flawia wypowiedziała cicho, jakby zapominając o
obecności Janka. Brzmiała w tych słowach smętna nuta, która
zastanowiła go. Jan spojrzał badawczo na kuzynkę.
— Flawio, to przecież tak brzmi, jakbyś mówiła z własnego
doświadczenia — rzekł zaniepokojony.
Dziewczyna drgnęła, opanowała się jednak szybko.
— Co znowu? Nie potrzeba wcale własnego doświadczenia, aby
móc zrozumieć taką sytuację. Proszę cię, pokaż mi jeszcze raz
fotografię
tej Ewy Werner.
Podał jej fotografię, ona zaś zaczęła się wpatrywać w piękne
szlachetne rysy Ewy.
—Och, Janku — nie jest to twarz grzesznicy bez sumienia. Ta
kobieta równieć musiała wiele przecierpieć!
—Tak, a obie cierpiały wskutek winy mego ojca. Jakże ta
świadomość musiała mu ciążyć na sercu!
—Rozumiem teraz także lepiej twojego ojca. Kto wie, może on
cierpiał najwięcej, bo czuł się winny.
Zamilkli oboje. Flawia spoglądała w zamyśleniu przed siebie, Janek
zaś nie spuszczał oczu z jej twarzy. Wreszcie opanował się i schował do
portfela listy i fotografię.
45
— A teraz pomówmy o czymś innym, Flawio, o czymś, co mi
również bardzo leży na sercu. Dotyczy to moich zaręczyn ze Stefą
Mareną.
Flawia potrafiła wprawdzie panować nad sobą, lecz mimo to
drgnęła, a usta jej zacisnęły się z bólu. Szybko jednak pokonała
wzruszenie i zapytała:
— O co chodzi, Janku?
— Wiesz o tym, że nie mogę się ożenić przed upływem roku, gdyż
przyrzekłem to mojej matce. Mój ślub może się więc odbyć dopiero
w kwietniu przyszłego roku. Naturalnie, że wskutek tego Stefa znalazła
się w dość przykrym położeniu. Przez wzgląd na moją matkę od
kładałem termin ślubu, a teraz następuje nowa zwłoka. Stefa ma dosyć
życia w teatrze, z czego jestem bardzo zadowolony. Nie odnowiła
swego
kontraktu z dyrekcją. W końcu maja porzuci na zawsze scenę, przedtem
zaś zaręczymy się oficjalnie. Ponieważ moja narzeczona nie posiada
majątku, więc naturalnie muszę się nią zająć. Postanowiłem więc, że po
wygaśnięciu jej umowy przeniesie się tutaj.
Flawia pobladła, nie zdradziła jednak, co czuje, usłyszawszy tę
wiadomość.
— Więc przybędzie tutaj w końcu maja lub w początkach czerwca?
— Tak, Flawio, i chciałbym wiedzieć, czy ci to będzie bardzo
przykre.
— Ależ, Janku, to przecież twój dom!
— Zapewne, nie chciałbym jednak sprawiać tobie przykrości.
Powiedz mi, czy mogłabyś się oswoić z tą myślą, że Stefa będzie tu
mieszkała aż do dnia naszego ślubu. Jest ona zupełnie inna niż ty, nie
ma
twojego spokoju i powagi. A poza tym jest aktorką. Może i ty masz
awersję do aktorek, jak moja matka.
Flawia spostrzegła, że kuzyn spogląda na nią niespokojnie i badaw-
czo, toteż z uśmiechem ptrząsnęła głową.
— Bynajmniej, Janku. Przeciwnie, podziwiam wszystko, co ma coś
wspólnego ze sztuką. A Stefa Marena jest doskonałą artystką, nieraz
podziwiałam jej talent. Wiemy teraz, dlaczego twoja matka żywiła
antypatię do wszystkich artystek. Na pewno sądziła, że Ewa Werner
jest
aktorką i dlatego przede wszystkim nie cierpiała aktorek. Ja w każdym
razie nie podzielam tej niechęci.
46
— To bardzo dobrze, kamień spadł mi z serca. Więc mogłabyś
mieszkać ze Stefą pod jednym dachem? Powiem ci szczerze, że byłbym
bardzo rad, gdybyś mogła wywrzeć na nią pewien wpływ. Od ciebie
może się wiele nauczyć. A przecież ma ona w przyszłości
reprezentować
mój dom. Ty jesteś bardzo cierpliwa i nie pogniewasz się na nią, gdy
zauważysz, że niezupełnie opanowała formy towarzyskie.
We Flawii zbudziło się gwałtowne pragnienie, by zawołać błagalnie:
— Oszczędź mi tego! Nie zmuszaj mnie do wspólnego życia z tą
kobietą, której zazdroszczę twojej miłości!
Uśmiechnęła się jednak z przymusem i rzekła na pozór spokojnie:
— Przecież i mój ojciec był artystą. W naszym domu bywało wiele
artystów i artystek; zapewniam cię, że są wśród nich bardzo
wartościowi
ludzie, choć wielu nie zwraca uwagi na zewnętrzne formy.
Ujął jej rękę. W oczach jego był wyraz, jakiego nie znała. Spoglądał
na nia uporczywie, z niepokojem, jakby go coś dręczyło.
— Dziękuję ci, Flawio, nie wiesz wcale jakie dobrodziejstwo
wyświadczyłaś mi tymi słowami. A teraz posłuchaj, jak sobie to
wyobrażam. Stefa mieszka pod opieką damy do towarzystwa, którą
specjalnie zaangażowałem dla niej. Pani Lenard jest wdową po oficerze.
Będzie ona miała pod opieką was obydwie, gdyż i dla ciebie będzie
lepiej,
gdy znajdziesz się w towarzystwie starszej osoby. Chciałbym również,
żeby po moim ślubie pani Lenard pozostała u ciebie jako dama do
towarzystwa.
Flawia przestraszona podniosła obronnym ruchem ręce.
—Nie, nie chcę, żebyś specjalnie dla mnie angażował tę panią. Nie
chcę ci być jeszcze bardziej zobowiązana.
—Flawio, nie bądź małostkowa. Może chcesz liczyć każdy grosz,
jaki wydaję na ciebie? Poza tym możesz być spokojna. Pani Lenard
została już poprzednio zaangażowana. Przyrzekłem jej dać posadę w
moim domu. Najlepsze będzie dla niej stanowisko damy do towa-
rzystwa.
Flawia chciała się temu sprzeciwić, lecz nie powiedziała ani słowa.
Czyż można wiedzieć, co przyniesie przyszłość? Może jednak nie
starczy jej sił, może nie będzie w stanie mieszkać w domu Jana
Rittberga po jego ślubie. Dlatego też powiedziała tylko:
47
— Nie róbmy jeszcze dalszych planów, Janku. Wszystko się jakoś
ułoży. Na razie zostało postanowione, że twoja narzeczona z panią
Lenard zamieszkają w willi Rittberg, gdy panna Stefa opuści scenę.
Powiedz mi, które pokoje mam przygotować dla tych pań.
Janek zamyślił się.
— Jak ci się zdaje, które będą najbardziej odpowiednie?
— Ty musisz zadecydować w tej sprawie. Może pokoje twojej
matki?
Zaprzeczył z niezwykłą gwałtownością.
— Nie, nie... Ta myśl byłaby dla mnie przykra... Moja matka nie
znosiła przecież artystek! Nie udzieliła mi nawet błogosławieństwa na
ślub ze Stefą!
W słowach jego brzmiał głęboki ból. Flawia chciała go pocieszyć:
— Nie dręcz się tą myślą, Janku. U twojej matki był to przecież
jakby chorobliwy objaw.
Przesunął ręką po czole i spojrzał posępnie przed siebie.
—A jednak to mnie dręczy! Nie mówmy jednak o tym. W każdym
razie wydawałoby się to nie w porządku, gdyby Stefa miała
mieszkać właśnie w pokojach mojej matki. Nie chciałbym jednak,
żeby zajęła pokoje gościnne, gdyż pragnę, aby mieszkała w nich już
na stałe. Czy byłoby ci bardzo nieprzyjemnie, gdybym cię poprosił,
abyś ty przeniosła się do innych apartamentów?
—Ależ oczywiście, Janku. Chciałam ci właśnie zaproponować, że
przeniosę się do pokoi gościnnych.
—Wykluczone! — zawołał stanowczo — Jeżeli odstępujesz swoje
pokoje, to możesz zamieszkać tylko w apartamentach mojej matki!
Bądź łaskawa przeprowadzić się do nich.
Na twarz Flawii wystąpiły ciemne rumieńce.
— Ja mam zamieszkać w pokojach twojej matki? Janku, ależ to
najpiękniejsze apartamenty w całym domu!
—Tym lepiej!
—Są one jednak przeznaczone dla pani domu.
— Wiesz przecież, dlaczego nie życzę sobie, aby Stefa w nich
zamieszkała. Nie znam nikogo godniejszego od ciebie, Flawio! Moja
matka kochała cię bardzo, a ja... ja przecież jestem do ciebie przywiąza
ny jak... do siostry...
48
Dziwne było, z jaką trudnością przechodziło mu dziś przez usta
słowo „siostra". Flawia nie domyślała się, ile go ono kosztowało.
—Jesteś bardzo wielkoduszny, Janku. Nie wiem, czy powinnam to
przyjąć. Rzecz jasna, że chętnie odstąpię twojej narzeczonej moje
pokoje; po apartamentach twej matki są one najładniejsze w całej
willi. Mogłabym jednak urządzić dla siebie kilka pokoi gościnnych.
—W żaden sposób! Nie zgodzę się na to! Spełń moją prośbę,
Flawio, przeprowadź się do apartamentów mojej matki. Nikogo nie
pragnę tam widzieć oprócz ciebie.
—Dobrze, skoro tak nalegasz. Przeniosę się tam wkrótce i każę
uporządkować pokoje dla twojej narzeczonej.
—Proszę cię o to. Dla pani Lenard możesz urządzić dwa pokoje
gościnne.
—Uczynię to, Janku. Czy pragniesz, aby twoja narzeczona od razu
ujęła w ręce ster gospodarstwa, czy też ma to nastąpić dopiero po
ślubie?
Potrząsnął głową.
— Nie, Flawio, w tym domu — ty zawsze będziesz panią!
Obiecałem
to mojej matce w ostatnich chwilachjej życia. O ile znam Stefę, to
będzie
wolała mieszkać stale w Monachium. Będziemy tylko co rok spędzali
tutaj kilka tygodni, a wtedy Stefa będzie rada, gdy ją ktoś wyręczy
w zajęciach domowych. W ten sposób role zostaną doskonale po
dzielone. Stefa będzie panią w naszym domu w Monachium, a ty tutaj.
Flawia pobladła.
— To przecież nie wypada, Janku!
Obrzucił ją spojrzeniem, którego nie umiała sobie wytłumaczyć.
— Nie mów tego, Flawio! Wszystko ułoży się jak najlepiej. Powie
działem ci już przecież, że przyrzekłem mojej matce, iż ty będziesz
panią
tego domu. Życzyła sobie wprawdzie, aby to stało się w inny sposób,
niestety, nie mogłem jej jednak przyrzec tego. W tym sensie jednak
obiecałem jej to również i dotrzymam obietnicy. Nie stawiaj na mojej
drodze przeszkód. Nie chcę dlatego wcale nasuwać Stefie tej myśli, że
mogłaby być panią w willi. Musi się zawsze czuć tutaj jak twój gość.
Chcę tego i wiem, że byłoby to życzeniem moich rodziców, którzy
kochali cię jak córkę.
Doznawał wrażenia, że musi wyrobić Flawii samodzielne,
niezależne stanowisko, którego Stefa nie mogłaby zmienić. Obawiał się,
że Stefa nie
4
—
Łabędzi
śpiew
49
posiada dość delikatności i że gotowa narazić Flawię na jakieś
upokorzenie. Już sama myśł o tym sprawiła, że krew nabiegła mu do
twarzy. Nie — Flawia musiała w jego domu zajmować stanowisko pani.
Flawia siedziała przez chwilę w milczeniu, zupełnie wytrącona z
równowagi. Łzy stanęły jej w oczach. Pojmowała doskonale, co Janek
zamierzał uczynić dla niej. Drżącym głosem rzekła wreszcie:
— Składam broń wobec twojej dobroci i wielkoduszności. Pozwól
mi przynajmniej, Janku, podziękować ci za tyle szlachetności. Jesteś dla
mnie taki dobry, że brak mi po prostu słów...
Urwała, z trudem tylko wstrzymując łzy. Uścisnął serdecznie jej ręce.
—Czy nie postąpiłabyś tak samo, Flawio? Obrzuciła go spojrzeniem,
które go dziwnie wzruszyło.
—Trudno mi wyrazić, jak bardzo jestem ci wdzięczna. Uścisnął
serdecznie jej rękę i spytał z uśmiechem:
—Czy wątpisz w to?
—Wiem, w jaki sposób mogłabyś to uczynić.
Pochyliła się ku niemu i rzekła błagalnie:
—Och, powiedz mi, Janku, proszę cię, powiedz mi!
— Przynieś skrzypce i zagraj mi cokolwiek. Najchętniej posłuchał
bym tej melodii, którą grałaś poprzednio, gdy stałem przed drzwiami
twego pokoju.
Flawia zarumieniła się.
—Ach, Janku — to przecież były moje własne utwory! Zerwał się ze
zdumieniem.
—Jak to? Więc komponujesz także?
—Tylko proste piosenki, które nasuwają mi się same...
— A to, co grałaś przed moim przybyciem? Czy to także twoja
własna kompozycja?
— Tak, Janku.
Spojrzał na nią ze zdumieniem i podziwem.
— Dlatego w twojej grze brzmiała taka osobista nuta. Doznawałem
wrażenia, że te dźwięki przemawiają do mnie jak słowa. Teraz proszę
cię
jeszcze usilniej, byś mi zagrała twoje własne utwory. Czy chcesz?
Nie potrafiła mu w tej chwili odmówić niczego.
— Chętnie, Janku, skoro pragniesz ich posłuchać. Przyniosę zaraz
moje skrzypce — odpowiedziała i szybko wyszła z pokoju.
50
Jan śledził ją wzrokiem, a w oczach jego zajaśniała tkliwość.
— Gdyby to Stefa była podobna do niej! — szepnął do siebie!
Flawia powróciła, niosąc skrzypce. Janek usadowił się wygodnie
w swoim fotelu. Dziewczyna grała z początku niepewnie, była bardzo
zmieszana. Później jednak pokonała nieśmiałość, jej własna mistrzows-
ka gra porwała ją. Janek słuchał słodkich dźwięków, jakie potrafiła
wyczarować ze swoich skrzypiec. Ogarnęło go przy tym uczucie,
którego nie umiał określić. Zdawało mu się, że jeszcze nigdy w życiu
nie było mu tak błogo i lekko na duszy, że nigdy jeszcze nie czuł się tak
szczęśliwy. Jaką rozkosz stanowiły te czyste, słodkie tony! Koiły jego
duszę, przepełniały ją spokojem!
Nie spuszczał wzroku z grającej dziewczyny. Oczy jego przesuwały
się po szlachetnych liniach jej smukłej postaci, spowitej w czarną
suknię. Piękny to był obrazek, gdy przesuwa smyczkiem po strunach,
wodząc rozmarzonym wzrokiem w dal. Zapomniała wśród muzyki o
całym świecie. Nie myślała już o tym, że ta gra mogłaby zdradzić
tajemnicę jej serca.
Janek zwrócił uwagę, że Flawia ma wyjątkowo uduchowiony wyraz
twarzy. W duchu porównywał ją znowu ze Stefą. Szybko jednak
otrząsnął się z tej myśli. Zdawało mu się, że zakłóca sobie w ten sposób
błogi spokój tej słodkiej godziny.
Gdy Flawia wreszcie skończyła, spojrzał na nią z zachwytem i rzekł:
— Jesteś wielką artystką, Flawio, może wcale nie wiesz o tym.
Potrząsnęła głową i odparła z uśmiechem:
— Powinieneś był słyszeć mego ojca, Janku. On był prawdziwym
artystą. Nigdy mu nie dorównam. Nawet wówczas, gdy miał już
bezwładną rękę, grywał niekiedy cudownie. Czasami grywał jeszcze dla
matki i dla mnie, a nam płynęły łzy z oczu, bo gra ojca przenikała w
głąb
serca. W takich chwilach zapominał o swoim nieszczęściu, które go tak
bardzo gnębiło.
Jan słuchał ze szczerym współczuciem.
—Dawniej, dopóki żyli twoi rodzice, wiedzieliśmy o was bardzo
mało. Właściwie, zanim zamieszkałaś u nas, nie wiedziałem niemal
o twoim istnieniu.
—To zupełnie zrozumiałe. Dawniej, gdy ojciec był zdrów, jeździliś-
my ciągle z nim po różnych miastach, gdzie dawał koncerty.
Później, gdy
57
został kaleką, stał się tak zgorzkniały, że lękał się widoku ludzi.
Wówczas nie utrzymywaliśmy kontaktów już z nikim. Dopiero po jego
śmierci, moja matka nawiązała znowu korespondencję z twoim ojcem.
A wuj Herbert był dla nas tak dobry, jak ty dla mnie — Janku! Po
śmierci mojej matki wziął mnie do siebie, dzięki niemu miałam znowu
dom rodzinny. A ty, idąc za jego przykładem, świadczysz mi nadal
dobrodziejstwa.
— Wpadliśmy znowu na temat, którego nie znoszę! — rzekł Jan.
—Tak, jesteś taki sam, jak twój ojciec! On także nie chciał słyszeć o
wdzięczności.
—A widzisz! Ja także nie chcę! Szkoda, że twój ojciec nie mógł
później uprawiać swej sztuki. Wielkie to szczęście, że
odziedziczyłaś jego talent.
—Ach, Janku, nie masz pojęcia jak bardzo cierpiał mój biedny
ojciec, gdy nie mógł już grać. Niekiedy zdaje mi się, że ludzie rodzą
się tylko po to, by cierpieć!
Jan zerwał się i gwałtownie potrząsnął głową:
— Nie, nie! Nie należy tak sądzić! Przecież człowiek jest także
stworzony dla szczęścia!
Oczy Flawii zabłysły, gdy spoglądała na wyniosłą postać Janka,
wyprostowaną i tryskającą młodzieńczą siłą.
— Tak, masz słuszność, Janku! Cierpienie i szczęście potrzebne są
w życiu każdego człowieka. Cierpienie hartuje ducha i pozostawia
również nieprzemijające wartości, jak szczęście.
W zamyśleniu patrzył na jej piękną twarz, rozjaśnioną wyrazem
tkliwości.
—Obyś była zawsze szczęśliwa, Flawio! Życzę ci tego z całego serca!
—A ja życzę tego tobie, Janku!
—W każdym razie przeżyłem teraz dzięki tobie niezwykle błogą
godzinę. Czy wolno mi poprosić, abyś mi jeszcze cośkolwiek
zagrała?
—Jestem bardzo rada, że mogę raz przynajmniej spełnić jakieś
twoje życzenie. Teraz jednak zagram ci coś lepszego niż moje
własne kompozycje.
Nie czekając na jego odpowiedź, zaczęła znowu grać. Flawia
zagrała Beethovena, a jej interpretacja była doskonała. Janek rozmarzył
się przy tych cudownych dźwiękach. Spoglądał przez otwarte okno na
ośnie-
52
A
żone szczyty gór, zalane srebrnym światłem księżyca. W dolinie unosiły
się mleczne opary mgieł, jak gdyby rozwiane welony elfów.
Lecz serce, serce człowieka
Wciąż w nieskończoność ucieka
Przez łzy, tęsknotę, męczarnie I
wierzy, że w swoim łonie
Przestrzeń i wieczność pochłonie
I niebo całe ogarnie *].
Przypomniały mu się te słowa poety i doznawał wrażenia, że wyzbył
się wszelkiego ziemskiego ciężaru. Cudowny był ten wieczór, który
spędzili ze sobą. Flawia grała jeszcze później utwory Rubinsteina i
Czajkowskiego — a każdy ton trafiał do serca Jana Rittberga. Najwięcej
jednak przemówiły do niego kompozycje Flawii.
Gdy w godzinę później rozstawali się, spojrzeli sobie w oczy, nie
mówiąc ani słowa. W milczeniu uścisnęli sobie dłonie —jak dwoje
ludzi, którzy pragną znaleźć do siebie drogę, lecz nie mogą.
*
*
*
Nazajutrz rano Flawia oczekiwała Janka przy stole nakrytym do
śniadania. Był piękny wiosenny dzień, a słońce przygrzewało tak
mocno, że Flawia kazała nakryć stół na szerokim tarasie. Wkrótce
nadszedł Janek.
— Jak to pięknie, że możemy posiedzieć na świeżym powietrzu. Po
śniadaniu wyjdziemy na spacer w góry. Czy chcesz, Flawio?
— Naturalnie, Janku, powiesz mi, dokąd chcesz się wybrać.
— Pójdziemy naprzeciw słońca! — powiedział stłumionym głosem
i rozwarł szeroko ramiona, jakby w porywie tęsknoty za słońcem.
Podniosła ku niemu rozpromienione oczy. Stał przed nią, smukły i
dumny, w całej pełni męskich sił. Flawii zdawało się, że jej serce nie
zdoła pomieścić nadmiaru uczucia. Dziękowała przeznaczeniu za te
słodkie godziny, które mogła spędzić w jego obecności. Miała przed
Asnyk, Bez granic
53
sobą jeszcze cały długi dzień z Jankiem. Jakże się cieszyła! Każda
chwila tego dnia stanowiła dla niej bezcenny skarb!
Dzień ten upłynął obojgu w niezrównanej harmonii! Flawia była
niezmiernie wesoła i ożywiona! Oczy jej lśniły promiennym blaskiem, a
słońce rzucało refleksy na jej włosy, które błyszczały niby płynne złoto.
Po śniadaniu udali się na szczyt pobliskiej góry. Tutaj odpoczęli.
Rozmawiali z ożywieniem, a Janek podziwiał inteligencję i oczytanie
Flawii. Rzadko miewał sposobność do dłuższej pogawędki z kuzynką,
toteż nie wiedział wcale, że posiada ona tak lotny umysł. Doznawał
wrażenia, że umierająca matka otworzyła mu na nią oczy.
W południe powrócili do domu i zjedli razem obiad. Okrągły stół
był jak zwykle starannie nakryty i przystrojony kwiatami. Kosztowna
porcelana, srebra i kryształy rozstawione na żółtawym obrusie z adama-
szku świadczyły o bogactwie tego domu. Ciężkie, rzeźbione meble stały
na swoich stałych od lat miejscach. Posadzkę nakrywał miękki dywan
perski, a przez koronkowe story wpadały promienie słońca, rzucając
refleksy na ściany i podłogę.
Oboje młodzi siedzieli naprzeciw siebie; w sercach obojga
panowało uczucie jakiegoś baśniowego szczęścia, dla którego nie
potrafili znaleźć nazwy, a które jednak istniało, podobnie jak blask
słońca i czar wiosny, opromieniające ten dzień.
Po obiedzie usiedli na tarasie. Jan począł znowu mówić o swojej
narzeczonej i o jej pobycie w willi. Mówił znowu, jak bardzo cierpi nad
myślą, że matka nie chciała pobłogosławić jego związku ze Stefą.
Przecież dał Stefie słowo, więc musi go dotrzymać. Flawia
przestraszyła się, widząc posępny wyraz jego twarzy. Starała się
pocieszyć Jana. Wreszcie twarz jego rozjaśniła się i ucałował ręce
kuzynki:
—Jak dobrze umiesz pocieszać, Flawio. Teraz, gdy mogłem z tobą
pomówić o tym, już mi o wiele lżej. Dziękuję ci.
—Nie masz za co dziękować, Janku. Pojmuję, że cierpisz nad tą
myślą. Być może jednak, że twoja matka pobłogosławiłaby wasz
związek, gdyby poznała twoją narzeczoną.
Spojrzał na nią, jakby chciał coś powiedzieć, zacisnął jednak mocno
wargi, aby powstrzymać słowa, cisnące się na usta. Chciał bowiem
powiedzieć:
54
— Nie wierzę w to, że Stefa potrafiłaby pokonać niechęć mojej
matki!
Przeraził się sam takiej myśli.
Wieczorem Flawia na życzenie Janka grała znowu dla niego.
Pożegnali się mocnym serdecznym uściskiem dłoni. Nazajutrz rano Jan
Rittberg odjechał do Monachium.
Flawia dziękowała Bogu, że mogła spędzić z nim tak piękne chwile.
Gdy Janek odjechał, doznała wrażenia, że z życia jej uciekło słońce.
Serce jej przepełniała wdzięczność dla niego. Czuła, że pragnie uczynić
ją niezależną, że pragnie umocnić jej stanowisko wobec Stefy. Ach —
nie przeczuwał, że mimo wszystko życie jej będzie bardzo trudne!
Postanowiła, że będzie mężna i że postara się zaprzyjaźnić ze Stefą.
Na pewno nie sprawi jej to kłopotów. Ta Stefa Marena musi być
dziecinną, milutką istotą, trochę zbyt żywą i swawolną — ale to dobrze!
Można będzie w jej obecności zapomnieć o smutnych myślach. W każ-
dym razie należy Jankowi oszczędzać wszelkich przykrości.
I Flawia z ciężkim westchnieniem zabrała się do pracy.
Zadowolona była, że ma tak wiele zajęć. Przede wszystkim czekała
ją przeprowadzka do apartamentów ciotki Eleonory. Od śmierci ciotki
stały one pustkami i były zamknięte na klucz. Flawia kazała je dobrze
przewietrzyć. Gdy weszła do pokoju, w którym ciotka umarła, przy-
stanęła przed portretem Herberta Rittberga. W zamyśleniu spoglądała na
jego energiczną, interesującą twarz. Nic dziwnego, że go tak bardzo
kochano!
I znowu uderzyło ją podobieństwo między Jankiem a jego ojcem.
Występowało ono coraz wyraźniej, gdy Janek stawał się starszy. W
ostatnich dniach stwierdziła je znowu. Długo patrzyła na portret, myśląc
przy tym o dziejach owej Ewy Werner, której fotografia wywarła na niej
tak silne wrażenie. Czy naprawdę umarła wskutek przeziębienia, jak to
pisała w swoim ostatnim liście do Herberta Rittberga? A może po prostu
pękło jej serce, gdy musiała się wyrzec ukochanego? Musiała go bardzo
kochać. Biedna Ewa Werner, a jeszcze biedniejsza ciotka Eleonora!
Tak, Ewa Werner była szczęśliwsza od niej, ona przynajmniej przez
krótki czas była szczęśliwa. Wuj Herbert kochał ją, podczas gdy ciotka
Eleonora nigdy nie zaznała miłości i musiała swoje gorące uczucia
ukrywać pod maską dumy. A Flawia wiedziała, jakim nie-
55
szczęściem dla kobiety jest miłość bez wzajemności. Dlaczego ciotka
Eleonora chciała zmusić Janka, aby ożenił się z nią? Wiedziała przecież
z własnego doświadczenia, jakie to bolesne uczucie być niekochaną
żoną. A Janek powiedział przecież matce, że kocha inną. Czemu więc
chciała jej zgotować tak smutny los, jak jej własny? Kochała ją
przecież, Flawia nie wątpiła w to!
Jakież zagadki ukrywały się jeszcze za tym wszystkim? Janek mylił
się, sądząc, że mroki zostały rozjaśnione, dzięki znalezieniu owych
listów. Flawia czuła, że istnieją jeszcze pewne sprawy niewyjaśnione.
Jedno tylko zdawało się jej pewne — że Janek dobrze uczynił,
odmawiając swej zgody na małżeństwo z nią. Chwała Bogu, że nie
ustąpił matce. Jako jego żona stałaby mu się tylko ciężarem, czułby się
bardzo nieszczęśliwy. W obecnych warunkach była jego siostrzaną
przyjaciółką, z którą mógł mówić o swoich troskach. Na tym chciała —
na tym musiała poprzestać! A Janek był przecież zawsze taki dobry dla
niej! Oczy jej napełniły się łzami wdzięczności dla Janka!
Janek po przyjeździe pojechał od razu do fabryki. Po południu
dopiero odwiedził Stefę — został u niej na herbacie. Opowiedział jej o
swoim pobycie w górach:
— Moja kuzynka bardzo się cieszy, że przyjedziesz. Kazała już
przygotować pokoje dla ciebie i dla pani Lenard. W górach jest już
bardzo ładnie. Poprawicie się w tym balsamicznym, górskim powietrzu.
Mam cię serdecznie pozdrowić od Flawii, Stefo. Spodziewa się ona, że
się zaprzyjaźnicie.
— Och, na pewno Janku — odparła Stefa z uśmiechem.
—Mam nadzieję, że tak będzie. Przyjdzie ci to tym łatwiej, że moja
kuzynka jest wielką artystką. Gra po mistrzowsku na skrzypcach i
fortepianie, a przy tym komponuje przecudne melodie. Mogłaby
występować na koncertach.
—A dlaczego nie robi tego? — spytała Stefa, marszcząc zabawnie
nosek.
56
'liii
—Bo jest tak wrażliwa, że nie potrafiłaby grać przed publicznością.
—Mogłaby jednak zarabiać w ten sposób dużo pieniędzy.
—Flawia nie potrzebuje tego.
Oczy Stefy zabłysły. Tego chciała się przecież dowiedzieć.
— A więc jest bardzo bogata? — zapytała z zaciekawieniem.
Jan umyślnie odpowiedział wymijająco na to pytanie. Wiedział, że
Flawia zyska w oczach Stefy, jeżeli Stefa pozostanie w mniemaniu, że
jego kuzynka jest bogata. Dlatego rzucił tylko mimochodem:
— Jest ona przecież moją jedyną krewną. Zresztą, chciałem ci
powiedzieć, że właściwie będziesz gościem Flawii, ona bowiem jest
panią
willi Rittberg. Naturalnie, że doznasz u niej serdecznego przyjęcia.
I będziesz dla niej miła, prawda?
Stefa pomyślała, że musi sobie zaskarbić sympatię Flawii przez
wzgląd na barona Saltena. Ze słodkim uśmiechem skinęła głową.
—Naturalnie, Janku, przecież Flawia jest twoją kuzynką. Za-
przyjaźnimy się na pewno. Mam najlepsze chęci.
—Flawia również — odparł i ucałował rękę narzeczonej. Uspokoił
się trochę i był teraz przekonany, że wszystko ułoży się jak najlepiej.
Postanowił, że nigdy nie powie Stefie, iż Flawia jest uboga i w
zależności od niego. Nie przeczuwał, iż Stefa interesuje się osobą
Flawii przez wzgląd na barona Saltena i że umocnił ją tylko w
mniemaniu, iż Flawia posiada duży majątek.
Ponieważ baron codziennie odwiedzał Stefę w garderobie teatralnej,
dokąd Jan nigdy nie przychodził — więc Stefa powiedziała mu jeszcze
tego samego wieczoru, że Flawia Janotta jest bardzo majętna i że do niej
należy willa Rittbergów.
— Postaram się, żebyś ją poznał, Hardy! Przemycę cię jakoś do
naszego domu. Resztę pozostawiam tobie.
Baron gorąco ucałował jej rękę.
— Jesteś aniołem, Stefciu! My dwoje pchniemy już sprawę na
właściwe tory.
Tego samego wieczoru baron zjawił się „przypadkiem" w tym
samym lokalu, gdzie Janek był na kolacji ze Stefą. Takie przypadki
zdarzały się bardzo często. Naturalnie, że Stefa zawsze informowała
barona. Na dziś ułożyli sobie cały plan. Janek lubił barona, który w
towarzystwie potrafił być bardzo miły. Gdy rozmowa zeszła na to,
57
że Stefa w początkach czerwca przenosi się do willi Rittbergów, baron
oznajmił:
—Ja także mam zamiar spędzić czerwiec w bawarskich Alpach.
Zamówiłem już nawet pokój w Mittenwaldzie.
—W takim razie będzie pan w pobliżu nas, baronie — rzekł Jan, nie
przeczuwając, że to ukartowana sprawa.
—Doprawdy? — zawołał baron z udanym zdumieniem. — Nie
miałem o tym pojęcia. To bardzo miła wiadomość. Mam nadzieję,
że będę państwa widywał w Mittenwaldzie.
—Owszem, baronie. Spodziewam się jednak, że pan odwiedzi nas w
naszej willi. Teraz z powodu żałoby nie prowadzimy otwartego
domu, więc pańskie odwiedziny będą nam podwójnie przyjemne. Ja
będę tam również przyjeżdżał co niedzielę.
—Dziękuję panu bardzo za miłe zaproszenie, spodziewam się, że
znajdę w Mittenwaldzie jakiś pojazd, który zawiezie mnie do
pańskiej posiadłości.
—Ilekroć zechce pan nas odwiedzić, może pan zatelefonować, a
wtedy przyślę po pana mój samochód.
—Dziękuję bardzo. Skorzystam z tego, o ile pogoda nie będzie nam
sprzyjać. Przy pięknej pogodzie wolę odbyć tę drogę pieszo.
—Tak, zapewne. Jest to przepiękny spacer. A więc liczę na pana,
baronie!
Po odejściu barona Stefa odezwała się obłudnie:
— Nie jestem wcale zachwycona, że baron będzie nas odwiedzał
w niedzielę. Nie będę miała zbyt wiele z towarzystwa mojego Janka!
Janek wierzył święcie, że Stefa go kocha. Potrafiła mu wmówić tę
wiarę. Dlatego też jej słowa uważał za pragnienie przebywania z nim
sam na sam! A Stefa wyglądała tak ładnie, tak ponętnie, że ucałował jej
rączkę i rzekł z uśmiechem:
—Przecież nie będzie do nas przyjeżdżał w każdą niedzielę.
Zresztą, pani Lenard może się nim trochę zająć.
—Albo twoja kuzynka. Może uda mi się jednak wytłumaczyć mu
dyplomatycznie, aby odwiedzał nas w dni powszednie.
—Spróbuj, Stefciu. Ponieważ pani Lenard będzie czuwała nad tobą
i Flawią, więc baron może was odwiedzać także podczas mojej
nieobecności.
58
Stefa z zadowoleniem skinęła głową. Osiągnęła to, czego pragnęła.
— Przestańmy już mówić o baronie, Janku — szepnęła mu na ucho.
— Zepsuł mi cały wieczór. Chciałabym zawsze być z tobą sama...
Te ostatnie słowa szepnęła mu na ucho, żeby pani Lenard nie mogła
ich słyszeć. Jan pocałował ją w rękę. Był bardziej niż kiedykolwiek
przeświadczony, że Stefa go naprawdę kocha. I to właśnie coraz
bardziej przywiązywało go do niej.
*
*
*
Nastąpił maj i Jan Rittberg ogłosił oficjalnie swoje zaręczyny ze
Stefą. Stefa pełna dumy przyjmowała mniej lub więcej szczere życzenia
kolegów i koleżanek. W kilka dni później wystąpiła po raz ostatni na
scenie, w znakomitej roli i napawała się owacją, jaką zgotowała jej
zachwycona publiczność. Było jej żal teatru, lecz wiedziała, że jej
kariera może potrwać najwyżej jeszcze kilka lat. Zdawała sobie sprawę,
że będzie mogła teraz odgrywać w towarzystwie znacznie świetniejszą
rolę niż kiedykolwiek na scenie. Mimo to baron Salten, który odwiedził
Stefę znowu w jej garderobie, zastał ją we łzach. Mally cuciła ją
właśnie wodą kolońską i solami trzeźwiącymi, lecz znikła natychmiast,
gdy tylko wszedł baron.
— Ależ, Stefciu, co się stało, dlaczego tak płaczesz? — zapytał.
— Czy ci żal dawnego życia i swobody?
Stefa westchnęła i otarła łzy.
—Czy nie możesz tego zrozumieć, Hardy? Zazwyczaj rozumiesz
mnie tak dobrze. Lękam się tego nowego życia, na pewno będzie
bardzo nudne. W teatrze także miewałam nieraz przykrości, lecz
mimo to było tu cudownie. Czy słyszałeś, jak publiczność mnie
oklaskiwała, jak wszyscy wołali: „Zostań!" Tego się tak prędko nie
zapomina!
—Ach, nie smuć się, kochanie! Dla ciebie przecież otwiera się nowe
życie, pełne bogactwa i zbytku. Postaramy się we dwoje, żebyś się
dobrze bawiła. A teraz otrzyj oczęta, Stefciu, żeby twój narzeczony
nie zauważył, że ci jest ciężko na sercu.
—Niech zauważy! — powiedziała. — Niech wie, że ponoszę dla
niego ofiarę!
59
— Dobrze, niechaj i tak będzie. Ale później, przy kolacji — wiesz
przecież, że twój narzeczony zaprosił mnie na pożegnalną kolację
— później musisz mieć ładne, błyszczące oczka, Stefciu. A wkrótce
zobaczymy się w willi Rittbergów i pomożesz mi wtedy złowić tę złotą
rybkę. Prawda, Stefciu?
— Przecież ci obiecałam, Hardy.
Pocałował ją namiętnie, ona jednak odepchnęła go.
—Odejdź teraz, Hardy, nie chcę, żeby pod koniec plotkowali na
nasz temat.
—Masz rację, powinniśmy być ostrożni. A więc do widzenia! A w
razie gdyby nam się nie udało porozumieć bez świadków, to zgłoszę
się w przyszłą niedzielę w willi pana Rittberga. Gdy poznamy lepiej
tamtejszy teren, znajdziemy sobie jakiś cichy zakątek na randki.
Tam będziemy się spotykać i nikt nam nie przeszkodzi.
Skinęła porozumiewawczo głową. Baron pocałował ją jeszcze raz,
po czym wyszedł.
Tego wieczora Janek musiał długo czekać na Stefę w swoim
samochodzie. Wreszcie zjawiła się. Za nią woźny niósł kosze i
wiązanki kwiatów. Janek był tego wieczoru w teatrze. Stefa tak bardzo
zachwyciła go w nowej roli, że na nowo podbiła jego serce. Nie
zważając na panią Lenard, przytulił ją do siebie i namiętnie ucałował.
— Byłaś cudowna, Stefo, i uprzytomniłem sobie, jak wielką ofiarę
ponosisz dla mnie, schodząc ze sceny. Czy nigdy nie pożałujesz tego
kroku?
Przytuliła się do niego.
— Mówiąc szczerze, serce mnie troszkę boli, Janku! Ty jednak
powetujesz mi wszystko twoją miłością! — powiedziała, odgrywając
po
mistrzowsku rolę zakochanej.
Janek postanowił, że uczyni wszystko, aby odwdzięczyć się jej za tę
ofiarę. Dziś nie myślał ani o Flawii, ani o swojej matce, która odmówiła
mu swego błogosławieństwa. Po prostu nie chciał myśleć o tym.
*
*
*
Flawia przygotowała wszystko na przyjęcie Stefy i pani Lenard.
Około szóstej mieli przyjechać narzeczeni w towarzystwie pani
60
Lenard. Serce Flawii mocno biło. Od owych ostatnich odwiedzin nie
widziała jeszcze Janka. Telefonował jednak często i zawiadomił ją o
swoim przyjeździe.
Flawia ze ściśniętym sercem błagała Boga o siły i odwagę.
Wiedziała, że czekają ją teraz ciężkie przejścia.
Gdy posłyszała warkot samochodu, zeszła na dół i stanęła przed
portalem. Tutaj zamierzała powitać Janka i jego narzeczoną.
Wkrótce samochód zajechał przed willę. Najpierw wysiadły obie
panie, a za nimi pokojówka Mally. Janek spojrzał wyczekująco na
Flawię. Zdawało mu się, że to ona powinna mu udzielić błogosławień-
stwa, którego odmówiła mu matka. Ujrzał jak podeszła do Stefy, jak
wyciągnęła do niej rękę i rzekła serdecznie:
— Witaj, kochana Stefo! Pozwól, że cię będę tak nazywała.
Postaramy się zaprzyjaźnić ze sobą.
W głosie jej brzmiało głębokie wzruszenie, które udzieliło się Janowi.
Stefa ze śmiechem uścisnęła wyciągniętą rękę.
— Dziękuję ci za te miłe słowa. Czy mogę ci także mówić po
imieniu,
Flawio?
— Proszę cię o to.
Janek spoglądał z uśmiechem na obie dziewczyny i wsłuchiwał się
w dźwięk ich głosów. Głos Flawii brzmiał jak dzwon, podczas gdy
Stefa szczebiotała jak ptaszek. Następnie przywitał się z Flawia:
—Dzień dobry, Flawio!
—Dzień dobry, Janku!
Janek przedstawił Flawię pani Lenard. Flawia powitała ją uprzejmie,
choć pani Lenard nie wywarła na niej miłego wrażenia. Flawia
osobiście wskazała paniom ich apartamenta. Następnie powróciła do
hali, gdzie czekał Janek. Ujął jej obie ręce i zapytał:
—Jak się czujesz, Flawio?
—Dobrze, dziękuję ci, Janku.
— Teraz nie będziesz już taka samotna. Myślałem wciąż o tym, że
przez ten cały czas jesteś sama.
—Nie nudziłam się jednak ani chwili.
—Dziękuję ci, że tak serdecznie przywitałaś Stefę.
— To przecież zupełnie naturalne. Wszakże Stefa jest twoją na
rzeczoną.
61
—Czy dużo grywałaś podczas mojej nieobecności, Flawio?
—Codziennie, Janku. Nie chciałam wyjść z wprawy.
—Mam nadzieję, że będziesz teraz grywać dla mnie. Pozostanę
jeszcze tydzień, pragnę bowiem, aby Stefa przywykła do nowego
otoczenia.
—Nie gniewaj się na mnie, lecz w obecności Stefy i pani Lenard nie
będę grała na skrzypcach. Muszą one poprzestać na mojej grze
fortepianowej.
—Dobrze, Flawio. Czy skomponowałaś coś nowego?
—Tylko jedną pieśń poświęconą pamięci twojej matki.
—Musisz mi ją zagrać, gdy będziemy kiedyś sami.
—Chętnie, Janku.
Po chwili nadeszła Stefa w białej haftowanej sukience, w której
wyglądała prześlicznie. Mimo to Flawia nie mogła sobie wyobrazić
tego drobnego, swawolnego stworzonka w roli żony Janka i pani jego
domu.
Zaczęły rozmawiać ze sobą. Janek obserwował bacznie Flawię.
Wyczuwał, że Stefa nie wywarła na niej korzystnego wrażenia. On sam
spoglądał teraz na Stefę bardziej krytycznymi oczyma. Zauważył, że się
zbyt mocno upudrowała, że ma uróżowane policzki i umalowane usta.
Zwykle nie zwracał na to uwagi, dziś jednak raziło go to. Obok
spokojnej, dystyngowanej Flawii Stefa stanowczo wyglądała pospolicie.
Flawia pragnęła oszczędzić kuzynowi przykrości, toteż starała się
być bardzo uprzejma dla jego narzeczonej. Co się tyczy Stefy, to
zależało jej na tym, by żyć z Flawią na dobrej stopie. Uważała, że
Flawia jest „śmiertelnie" nudna, była jednak dobrą aktorką i udawała
wielką życzliwość.
W ciągu następnych dni wywiązał sie między obiema kobietami
pozornie przyjazny stosunek. Janek odetchnął z ulgą. Był wdzięczny
Stefie, że potrafiła pozyskać względy Flawii, toteż okazywał jej wiele
serdeczności. W ostatnich czasach popadł w dziwny nastrój. Coś go
dręczyło i niepokoiło — nie potrafił tego jednak wyrazić słowami.
W niedzielę, gdy wszyscy siedzieli na tarasie, ktoś zawezwał Janka
do telefonu. Oczy Stefy zabłysły skrytym ogniem. Flawia zauważyła, że
jest bardzo zdenerwowana i śledzi narzeczonego z wyrazem napięcia.
Dlaczego ta rozmowa telefoniczna niepokoiła tak Stefę?
62
Janek powrócił wkrótce i powiedział z uśmiechem:
— To baron Salten, Stefo. Nudzi się okropnie, więc zaprosiłem go
na obiad. Mam nadzieję, Flawio, że nie sprawiłem ci kłopotu, za
praszając gościa.
— Bynajmniej, Janku.
Stefa jednak westchnęła głośno i powiedziała:
— Ach, ten wstrętny baron! Musiał nam popsuć już pierwszą
niedzielę! A tak bardzo pragnęłam być z tobą sama!
I powiedziawszy to, przytuliła się do narzeczonego.
Flawii zabiło mocniej serce. Nie mogła spokojnie patrzeć na takie
czułości. Mimo to uderzyła ją fałszywa nuta w głosie Stefy. Nie
zastanawiając się nad tym, wyszła szybko, aby wydać w kuchni
odpowiednie dyspozycje.
Stefa wsparła się na ramieniu narzeczonego.
—Mam z ciebie tak mało, a jutro już wyjedziesz znowu! — powie-
działa.
—Przyjadę w przyszłą niedzielę. Czy będziesz żyła w zgodzie z
Flawią?
—Ach, przecież z Flawią nie można się wcale kłócić. Jest na to
zbyt... dobra!
Chciała powiedzieć „zbyt nudna", lecz powstrzymała się w porę.
Baron Salten przybył więc na obiad do willi. Odgrywał on tak
zręcznie swoją rolę, że Flawią rumieniła się pod wpływem jego
zachwyconych spojrzeń. Sprawiały jej one przykrość, lecz zarozumiały
baron nie domyślał się tego.
Baron i Stefa potrafili się tak urządzić, że Salten zaczął wkrótce
bywać bardzo często w willi Rittberg. Flawią nie była temu zbyt rada.
Sądziła jednak, że Janek lubi barona i dlatego przyjmowała go bardzo
uprzejmie.
Janek wyjechał do Monachium, lecz przyjeżdżał co niedzielę do
willi. Zwykle przyjeżdżał w sobotę i pozostawał aż do poniedziałku.
Podczas jego nieobecności Stefa spotykała się potajemnie z baronem.
Na drodze między willą a miasteczkiem Mittenwald stał posąg Matki
Boskiej. Było to miejsce ich spotkań. Stefa udawała, że lubi samotne
spacery i wymykała się z domu na schadzkę z baronem. Z początku pani
Lenard nie chciała się na to zgodzić. Flawią jednak poparła Stefę:
63
— Niech się pani nie obawia, Stefie nic nie może się tu stać.
Okolica
jest bardzo spokojna. Ja także często wychodzę sama.
Pani Lenard uspokoiła się. Starała się ona pozyskać względy Flawii,
toteż nie sprzeciwiała się jej nigdy. Poza tym Flawia imponowała jej
bardzo swoim spokojem i dystynkcją. Flawia jednak nie znosiła pani
Lenard, czuła bowiem, że jest ona osobą fałszywą i wyrachowaną.
Dziewczyna od dawna zauważyła, że Stefę i barona coś łączy.
Zdarzało się niekiedy, że podchwytywała spojrzenia, jakie Stefa zamie-
niała z Saltenem. Wywoływały one w niej wielki niepokój. Wyczuwała
intuicyjnie, że Stefa nie kocha Janka tak, jak powinna. Obawiała się, że
Stefa woli barona od swego narzeczonego. I tylko jedno ją dziwiło: że
Stefa w jej obecności wychwala pod niebiosa barona. Miała wrażenie,
że Stefa nie jest szczerą, uczciwą naturą. W całym jej zachowaniu było
coś sztucznego. I Flawia lękała się o przyszłość Janka. Co się stanie,
jeżeli po ślubie łuski spadną mu z oczu? Wiedziała, że nie potrafi
przeboleć takiego rozczarowania. Czyżby i on miał być w przyszłości
nieszczęśliwy, jak jego rodzice?
Janek tymczasem przyjeżdżał co tydzień do narzeczonej i na pozór
był zawsze w dobrym humorze. Chodził często z narzeczoną na długie
spacery po okolicy. Pewnego dnia mieli się znowu wybrać na dłuższą
wycieczkę; Stefa poszła się przebrać, Janek zaś pozostał sam z Flawia.
—Zdaje się, Flawio, że ostatnio pracujesz zbyt wiele — odezwał się
Janek. — Czy cię to nie męczy?
—Bynajmniej, sprawia mi to przyjemność, gdy mogę być uży-
teczna.
—Ale nie masz czasu na odpoczynek. Nie grałaś już tak dawno.
—Wiesz dobrze, że nie miałam jakoś okazji.
—Nie chodzisz także na wycieczki.
—Masz teraz twoją narzeczoną, możesz się więc obejść bez mego
towarzystwa.
—Nie mów tego, Flawio. Poza tym nie powiedziałaś mi jeszcze
wcale, jak ci się podoba Stefa? Poznałaś ją teraz lepiej, więc na
pewno wyrobiłaś sobie zdanie o niej.
—Jest bardzo ładna i milutka.
—
Czy to wszystko, co masz o niej do powiedzenia?
—Cóż mam powiedzieć jeszcze?
64
— Jak ci się na przykład podoba jej uczesanie?
— To kwestia mody. Stefa była aktorką, więc musiała się modnie
czesać.
—Ach, Flawio, ja jestem rad, że moja matka nie widzi tego!
—Nie przejmuj się takimi drobnostkami, Janku!
Przez chwilę panowało milczenie. Wreszcie Janek odezwał się z
goryczą:
—Czy sądzisz, Flawio, że potrafię kiedykolwiek zapomnieć, że
moja matka odmówiła mi swego błogosławieństwa?
—Janku, przestań myśleć o tym. Wiesz przecież, że twoja matka
miała niemal chorobliwą niechęć do artystek. Ponieważ artystka
ukradła jej serce męża, więc znienawidziła wszystkie artystki.
Gdyby znała Stefę, polubiłaby ją na pewno.
— Czy naprawdę tak sądzisz?
Flawia gotowa była uczynić wszystko, aby pocieszyć Janka. Toteż
odparła:
— Ależ na pewno, Janku.
— Dziś nie można tego zresztą zmienić — rzekł po chwili. —
Jestem
dziś dziwnie zdenerwowany i niespokojny, Flawio. Wiesz o czym
marzę?
— O czym?
— O takiej spokojnej niedzieli jak ta, którą spędziliśmy, gdy
przyjechałem cię zawiadomić, że Stefa tu przybędzie. Chciałbym
usłyszeć znowu twoją grę na skrzypcach.To mnie tak uspokaja.
— Wobec tego postaram się pokonać moją tremę, Janku.
—Nie, ja także nie chcę, żeby obcy ludzie słuchali twej gry. Byłaby
to profanacja.
—Janku, nie powinieneś poddawać się takim nastrojom. Jesteś
zdenerwowany, na pewno przepracowałeś się — powiedziała
Flawia, zaniepokojona.
— Tak, to dziwactwo z mojej strony. Nie zważaj na to!
Zanim mogła mu odpowiedzieć, zjawiła się Stefa. Miała na sobie
prześliczny kostium sportowy, który kazała sobie uszyć specjalnie na
górskie wycieczki.
Narzeczeni wyszli z domu. Flawia przez chwilę śledziła ich wzro-
kiem. Postacią jej wstrząsał dreszcz. Czyżby Janek już dziś przeczuwał,
że nie będzie szczęśliwy w pożyciu małżeńskim ze Stefą?
5 — Łabędzi
śpiew
65
Wolnym krokiem udała się do swoich apartamentów, do tych
pięknych pokoi, w których mieszkała dawniej ciotka Eleonora. Wyjęła
skrzypce z pudła i zaczęła grać, a muzyka ukoiła jej wszystkie smutki i
obawy. Doznawała wrażenia, że Janek słucha tych słodkich tonów, że
wnoszą one do jego serca upragniony spokój. O, gdybyż mogła mu
pomóc! Nie ulękłaby się żadnej ofiary!
*
*
*
Gdy Flawia po upływie godziny wyszła na taras, ujrzała w ogrodzie
barona Saltena. Chciała już uprzedzić służbę, że nie przyjmuje, lecz
baron spostrzegł ją z daleka i szybko wbiegł na werandę.
—Przepraszam, panno Flawio, że przyszedłem bez uprzedniego
zawiadomienia. Byłem na spacerze i znalazłem się w pobliżu willi,
która stanowi dla mnie coś na kształt magnesu. Czy mogę wstąpić
na chwilkę?
—Niestety, mego kuzyna i jego narzeczonej nie ma w domu.
Trudził się pan daremnie, baronie. Wrócą dopiero wieczorem.
—Bardzo żałuję, że nie zastałem tych państwa. Niech pani jednak
nie mówi, że trudziłem się daremnie, ponieważ miałem szczęście
zastać panią.
— Och, moje towarzystwo jest bardzo nudne.
—Stanowczo protestuję! Dla mnie to wielkie szczęście, że zastałem
panią.
—Zapewne jest pan głodny i spragniony i dlatego uważa pan moją
obecność za wielkie szczęście.
— Och, przecież nie dlatego, panno Flawio!
—Proszę mi nie prawić komplementów. Dostanie pan i tak filiżankę
herbaty i coś do przekąszenia. Miałam właśnie zamiar zawołać
panią Lenard na podwieczorek.
—Dziękuję pani za to zaproszenie, panno Flawio — rzekł baron,
obrzucając dziewczynę płomiennym spojrzeniem.
Baron był tak pewny siebie, iż wierzył, że bez trudu uda mu się
zdobyć serce Flawii. Miał on wielkie powodzenie i był przekonany, że
żadna kobieta nie zdoła mu się oprzeć. Starał się już nieraz pozostać
sam na sam z Flawią, by oświadczyć się o jej rękę, lecz zawsze jakiś
66
przypadek stawał na przeszkodzie. Postanowił więc dziś skorzystać z
okazji. Na nieszczęście zjawiła się pani Lenard, która przypomniała
sobie nagle o swoich obowiązkach. Nie odstępowała ona Flawii ani na
krok.
Baron pozostał do wieczora. Flawia nie wiedziała, co ma sądzić o
jego zachowaniu. Na pożegnanie pocałował ją tak namiętnie w rękę, że
mu ją gwałtownie wyrwała. Czego on właściwie chce od niej? A może
to jeden z tych mężczyzn, którzy zalecąję się do każdej kobiety?
Stała po jego odejściu zatopiona w myślach. Baron obejrzał się i
ujrzał ją z daleka, stojącą wciąż jeszcze bez ruchu. To dodało mu
odwagi. Ogląda się za nim — to przecież dobry znak! Zdjął kapelusz i
jeszcze raz złożył ukłon pożegnalny. Flawia odwróciła się natychmiast,
a baron zatriumfował.
— Ach, ty lodowa królewno, więc jednak rozgrzałem twoje serce.
No, skoro wiem o tym, to następnym razem nie przyjadę tutaj na
próżno. Stefa musi mi pomóc. Ta mała droczy się trochę, lecz
następnym razem przypuszczę szturm do jej serduszka!
I baron czuł się już zwycięzcą. Liczył na to, że poślubi Flawię i
zacznie prowadzić dostatnie, beztroskie życie. Obecnie znajdował się w
bardzo ciężkiej sytuacji. Pobyt w Mittenwaldzie pochłaniał bardzo
wiele. Postanowił zaciągnąć pożyczkę u Stefy. I Stefa musi mu ułatwić
rozmowę w cztery oczy z Flawia. Gdy się z nią tylko zaręczy — nastąpi
kres jego kłopotów. Jako narzeczony majętnej panny otrzyma znowu
kredyt.
Janek i Stefa powrócili wieczorem do domu i dowiedzieli się o
odwiedzinach barona. Stefa spojrzała uważnie na Flawię, która nie
wiadomo dlaczego, zarumieniła się pod wpływem tego spojrzenia.
Zadawała sobie w duchu pytanie, co miało znaczyć to spojrzenie Stefy.
Janek, usłyszawszy o wizycie barona, roześmiał się.
— Baron nie może bez nas żyć. Zdaje się, że ostatnio zjawia się
codziennie.
Stefa pociągnęła narzeczonego do salonu. Tutaj spytała go z uśmie-
chem:
— Czy nic nie spostrzegłeś, Janku?
— Co takiego, Stefo?
Uśmiechnęła się do niego filuternie:
67
— Ach, ty gapo. Czy nie domyślasz się, dlaczego baron bywa
tak często u nas?
— Czy bywa w jakimś specjalnym celu?
Stefa wybuchnęła śmiechem i wykrzywiła zabawnie twarz.
— O Boże, jacy ci mężczyźni są niedomyślni. My kobiety mamy
w takich sprawach jakby szósty zmysł. Naturalnie, że baron ma swoje
powody. Jest zakochany — zakochany po uszy!
Janka ogarnął nagle niewytłumaczony niepokój.
— Zakochany? W kim?
— Ani w tobie, ani we mnie, ani też w pani Lenard. A więc kocha
się
w twojej kuzynce Flawii.
Jan Rittberg drgnął. I nagle doznał uczucia, jakby ostry nóż przyszył
jego serce. Nie mógł od razu odpowiedzieć, słowa więzły mu w gardle.
Wreszcie po chwili wykrztusił:
— Skąd ci to przyszło na myśl, Stefo? To przecież wykluczone!
Stefa, nie przeczuwając, co się z nim dzieje, roześmiała się znowu:
— Czy jesteś ślepy, Janku? Czemu miałoby to być wykluczone?
Flawia jest przecież piękną dziewczyną, a baron ma dobre oczy. Ja
spostrzegłam od dawna, że się między nimi coś nawiązuje.
— Jak możesz mówić coś podobnego? — zawołał porywczo.
— Ależ, Janku, cóż w tym złego? Przecież Flawia wyjdzie kiedyś
za
mąż. A czemu nie miałby to być baron?
Opanował się z trudem. W duchu zapytywał sam siebie, czemu ta
myśl wydaje mu się tak bolesna. Zapewne dlatego, że nie uważa barona
za człowieka o wielkiej wartości. Potrafił być miły w towarzystwie, lecz
innych zalet nie posiadał. Janka przerażała myśl, że Flawia mogłaby
zostać żoną tego człowieka, toteż starał się odegnać tę myśl — jak
wroga!
—Wykluczone, Stefo, zupełnie wykluczone! Nie wydaje mi się, aby
baron mógł zapewnić szczęście Flawii.
—Och, Janku, na pewno nie będą się ciebie pytać o pozwolenie, czy
mogą się kochać i pobrać — rzekła Stefa z uśmiechem. — Przecież
nie jesteś opiekunem Flawii.
—Ale jej kuzynem. Pragnę szczęścia Flawii. Baron nie wydaje mi
się człowiekiem, któremu można bez zastrzeżeń powierzyć los
kobiety.
Stefa przygryzła wargi i opanowała z trudem gniew.
68
— Co też ty mówisz, Janku? Przecież baron jest porządnym
człowiekiem. I posiada swój tytuł, chociaż nie posiada majątku. Jest
mimo wszystko dobrą partią. Jeżeli Flawia kocha go, to chyba ty nie
będziesz się temu sprzeciwiał.
—Jeżeli Flawia go kocha? — Z trudem opanował się i powiedział:
—Spodziewam się, że się mylisz. Mam wrażenie, że Flawia nie
kocha barona. Jest ona bardzo wartościową dziewczyną, a baron jest
dość płytki.
Stefa wzruszyła ramionami.
— Miłość nie pyta. Jeżeli Flawia kocha barona i zechce wyjść za
niego, to chyba nie przeszkodzisz jej w tym. Prawda, Janku?
W oczach jej pojawił się niespokojny błysk. Spoglądała uważnie na
narzeczonego. On jednak nie zwrócił na to uwagi. Zajmowało go
jedynie pytanie: Czy Flawia kocha barona?
Pokonał niepokój i odparł z przymusem:
— Nie, jeżeli się okaże, że Flawia naprawdę go kocha. Ale...
zmieńmy temat rozmowy, nie jest on zbyt przyjemny.
Oboje zaczęli rozmawiać o innych sprawach. Janek jednak nie mógł
otrząsnąć się z dręczących myśli. Czy kobieta tego pokroju co Flawia
mogłaby pokochać takiego człowieka jak baron? Rozmawiał ze Stefą o
rozmaitych błahych rzeczach, lecz myśli jego zaprzątało wyłącznie to
pytanie.
Gdy powrócili do pokoju, Janek obserwował z uwagą Flawię. Wtedy
dopiero odzyskał spokój. Nie, nie, to niemożliwe — ona nie kocha
barona, to być nie może, nie powinno!
Był tego wieczoru dziwnie rozstrojony, a Flawia wciąż spoglądała
na niego z troską. Z wrodzoną sobie subtelnością wyczuwała, że go coś
dręczy i gnębi. Nie miała jednak pojęcia, że to ona właśnie jest
powodem tego niepokoju. Zabolało ją, że nie spojrzał na nią nawet, gdy
życzył jej dobrej nocy. Uścisnął tylko w milczeniu jej dłoń. Flawię
ogarnął niezrozumiały lęk. Tej nocy ani ona, ani Jan Rittberg nie mogli
zmrużyć oka.
*
*
*
69
Gdy Flawia nazajutrz rano zeszła na śniadanie, służący oznajmił jej,
że pan Rittberg wyjechał rano do Monachium. Otrzymał ważną
wiadomość, która zmusiła go do wyjazdu. Kazał przeprosić panie, że się
nie pożegnał, nie chciał im jednak przeszkadzać. Zatelefonuje, kiedy
powróci.
Flawii nie zdziwił ten nagły wyjazd. Nie wiedziała przecież, że
Janek spędził bezsenną noc i że nie jest w stanie jej widzieć. Czuł, że
musi najpierw odzyskać równowagę, zanim będzie mógł spokojnie roz-
mawiać z kuzynką. Janek lękał się, że Flawia jest być może już po
słowie z baronem. Wczoraj przecież przebywali ze sobą krótki czas sam
na sam. Może baron poprosi już dziś o rękę Flawii? Odczuwał to jak
wielkie nieszczęście, chociaż nie zdawał sobie jasno sprawy ze swoich
myśli i uczuć.
Flawia wybrała się przed południem do leśniczówki. Żona leś-
niczego była zręczną hafciarką i Flawia nieraz dawała jej robotę. Dziś
również chciała jej dać pewne zlecenie i porozumieć się z nią w tej
sprawie.
Pożegnała się po śniadaniu ze Stefą i panią Lenard, mówiąc, dokąd
wychodzi. Po jej wyjściu Stefa zwolniła panią Lenard, która udała się
do altany, aby poczytać. Było to jej ulubione miejsce. Siadywała tam
stale z książką, objadając się przy tym słodyczami. Pani Lenard była w
ogóle bardzo zadowolona ze swego pobytu w willi Rittberg, gdzie
prowadziła rajskie życie.
Stefa przez chwilę śledziła ją wzrokiem. Gdy pani Lenard znikła w
ogrodzie, podeszła do telefonu i połączyła się z pensjonatem w
Mittenwaldzie. Baron podszedł do telefonu, a Stefa umówiła się z nim
w zwykłym miejscu koło figury Matki Boskiej. Chciała mu powiedzieć,
że Janek wyjechał i że dziś po południu postara się, aby mógł pomówić
swobodnie z Flawia. Oznajmiła mu również, że Janek nie będzie się
sprzeciwiał temu małżeństwu, o ile się okaże, że Flawia go naprawdę
kocha. Stefa twierdziła, że będzie mógł z łatwością zdobyć serce Flawii,
przecież jest czarującym mężczyzną.
Nie mówiąc nic pani Lenard, Stefa ruszyła w drogę. Okoliczności
były sprzyjające. Janka nie ma w domu, Flawia poszła w przeciwnym
kierunku do leśniczówki, a pani Lenard siedzi pochłonięta lekturą. Stefa
powiedziała swojej pokojówce Mally, że idzie się przejść
70
i wróci na obiad. I rzeczywiście, wyszła z parku, przekonana, że jej nikt
nie widzi. Los jednak chciał inaczej.
Flawia spotkała po drodze leśniczego. Powiedział jej on, że żona
poszła do Mittenwaldu, do swojej matki. Flawia zapytała, kiedy
spodziewa się powrotu żony, leśniczy zaś odparł ze śmiechem:
—Przyjdzie w samą porę, żeby mi uważyć obiad, jaśnie panienko.
Jest punktualna jak zegarek.
—W takim razie pójdę naprzeciw niej, gdyż chcę z nią pomówić.
Mam dla niej robotę.
—Dobrze, jaśnie panienko. Niech jaśnie panienka pójdzie drogą do
Mittenwaldu, to panienka na pewno spotka moją Weronkę.
I Flawia ruszyła w tym samym kierunku, w którym później miała iść
Stefa. Znała dobrze drogę i wiedziała, którędy będzie przechodzić żona
leśniczego. Postanowiła zaczekać na nią przed figurą Matki Boskiej.
Był to piękny spacer, a Flawia czuła potrzebę ruchu. I tak Flawia i Stefa,
nie wiedząc o tym, dążyły do tego samego celu.
Flawia pierwsza przybyła do celu i usiadła na małej ławeczce pod
figurą. Chciała zaczekać tutaj na żonę leśniczego. Zaledwie jednak
usiadła, gdy spostrzegła w dole na drodze prowadzącej serpentyną pod
górę — jakąś postać. Nie była to jednak Weronka, lecz baron Salten.
Przestraszyła się. Za nic na świecie nie chciała się z nim spotkać,
zwłaszcza po jego dziwnym zachowaniu w dniu wczorajszym. Dlatego
też ukryła się w gęstych zaroślach, otaczających ławkę. Chciała
przepuścić barona, który, jak sądziła, wybierał się znowu do willi.
Flawia, ukryta w gąszczu, nie spostrzegła nadchodzącej Stefy. Jej
cała uwaga skupiła się na baronie, którego obserwowała przez lukę w
krzewach. W kilka chwil później stwierdziła jednak z prawdziwą
przykrością, że baron spotkał się ze Stefą. Nie wiedziała, czy ma wyjść
ze swojej kryjówki, zanim jednak zdołała się namyśleć — wstrząsnął
nią dreszcz przerażenia. Ujrzała bowiem, że Stefa i baron padli sobie w
objęcia. Całowali się gorąco, namiętnie, jak dwoje zakochanych.
Flawia zbladła z przerażenia. Nie była zdolna wykonać najlżejszego
ruchu. Skamieniała i zacisnęła kurczowo dłonie. Mimowoli stała się
świadkiem kompromitującej rozmowy.
71
Baron wypuścił wreszcie Stefę z objęcia i powiedział:
—Nareszcie mogłem cię wycałować do syta. Ach, Stefciu, jakże
tęskniłem za tobą.
—O mało mnie nie udusiłeś, Hardy! Czy twoja tęsknota była
naprawdę taka wielka?
—Nie pytaj, Stefciu. Nie wiesz, co się ze mną dzieje, gdy patrzę, jak
twój narzeczony cię całuje. Jakie to nieszczęście, że jestem
biedakiem i że pierwszy lepszy mógł mi zabrać mój skarb. Trudno,
nie można tego zmienić. Słuchaj, Stefciu, gonię już resztkami floty i
muszę się oświadczyć tej lodowej dziewicy. Wczoraj ułatwiłaś mi
zadanie, ale ona zawołała zaraz panią Lenard, która nie opuszczała
nas ani na chwilę. Później nie miałem już okazji. Pani Lenard
przykleiła się do nas. Musisz jednak dziś po obiedzie dopomóc mi.
Pragnę z nią pozostać sam na sam.
—Tak, Hardy, przecież po to cię wezwałam, żeby omówić z tobą tę
sprawę. A więc mego narzeczonego zawezwano nagle do
Monachium. Wczoraj wieczorem jednak miałam okazję pomówić z
nim o tym, co leży nam na sercu. Dowiedziałam się przynajmniej,
że nie będzie ci robił trudności, gdy zechcesz się starać o rękę
Flawii. Uważa natomiast, że nie jesteś dość wartościowym dla niej.
Zdaje się, że ma on o niej bardzo wysokie wyobrażenie.
Baron westchnął.
— Najważniejsze, że ona jest dla mnie dość wartościowa. Ach,
Stefuniu, te przeklęte pieniądze! Czemu jesteśmy oboje tacy goli?
Gdybyśmy byli bogaci, moglibyśmy sobie gwizdać na twego narzeczo
nego i jego nudną kuzynkę. Pocałuj mnie prędko.
I znowu zaczęli się całować długo i namiętnie.
Flawia przechodziła katusze i wiele dałaby za to, gdyby się mogła
niepostrzeżenie oddalić. Musiała jednak wytrzymać w swojej kryjówce
i słuchać dalej rozmowy obojga kochanków. Usiedli oni na ławce i
rozmawiali swobodnie o wszystkim, czego nikt nie powinien był
wiedzieć.
— A więc postarasz się dziś po południu przygwoździć panią
Lenard, żeby mi nie przeszkadzała. Muszę pozostać sam na sam z tą
cnotliwą Flawią. Mam wrażenie, że zakochała się we mnie na zabój,
wczoraj oglądała się za mną z takim utęsknieniem — powiedział baron.
72
Stefa pociągnęła go żartobliwie za ucho.
— Żebyś się nie odważył zakochać w niej, Hardy! Wydrapię ci
oczy,
pamiętaj!
Baron wybuchnął śmiechem.
—Szkoda byłoby moich pięknych oczu, Stefciu. Możesz jednak być
spokojna. Na mnie nie działają takie sople lodowe, jak Flawia.
Gdyby nie miała takich pieniędzy i tej pięknej willi, to bym gwizdał
na nią. My dwoje będziemy się zawszy kochać, nic nas nie rozłączy,
chociaż jesteśmy zmuszeni sprzedać się za te przeklęte pieniądze. A
więc postarasz się, bym mógł pomówić bez świadków z piękną
Flawia?
—Nie mów tego takim ironicznym tonem. Przecież jest piękna,
chociaż okropnie nudna z tą swoją cnotą.
— Ach, ja nie znam piękniejszej niż moja Stefcia!
Stefa zerwała się z ławki.
—Muszę już wracać do domu, pani Lenard nie wie, że wyszłam.
Słuchaj, ta baba prowadzi tutaj rajskie życie.
—Wyobrażam sobie! A zresztą, życzę jej dobrze, bo zawsze była
taka głupia i nie domyślała się wcale przez ten cały czas, że nas coś
łączyło. A gdzież jest obecnie Flawia?
—W leśniczówce.
—Sama?
—Tak!
—Ach, gdybym wiedział o tym! Teraz już za późno. Zanim zdążę
być na górze, Flawia będzie już w domu. Słuchaj no, Stefciu, czy nie
dowiedziałaś się, jak wielki jest majątek Flawii?
—Niestety, nie. Janek jest w tych sprawach bardzo skryty. Jedno jest
pewne, że Flawia ma duży majątek. Pieniądze nie odgrywają dla niej
żadnej roli.
—Świetnie! A więc trzeba zamknąć oczy i ożenić się z nią. Smutne
byłoby to małżeństwo, gdybym nie miał ciebie, Stefciu.
—A co by się stało ze mną, gdybym nie miała ciebie, Hardy! Czy
sądzisz, że to przyjemność, gdy muszę się ciągle stosować do
wysokich wymagań etycznych mego narzeczonego? No, ale teraz
musimy się rozstać, już najwyższy czas, żebym wracała do domu.
Raz jeszcze ucałowali się serdecznie, mówiąc sobie nawzajem
pieszczotliwe wyrazy. Później każde z nich odeszło w inną stronę.
73
Flawia długo jeszcze stała bez ruchu, niby kamienny posąg. Słyszała
oddalające się kroki i płonącymi oczyma spoglądała przed siebie.
Otrząsnęła się, zdjęta nagłym obrzydzeniem, po czym osunęła się
bezsilnie na ziemię, przyciskając do twarzy obie dłonie.
— Janku... Janku...
Imię jego wyrwało się z jej ust niby jęk. Ogarnął ją szalony lęk o
niego. Gdyby Janek wiedział to, co ona wie — co by się wtedy stało?
Drżąc cała, zastanawiała się nad tym, co powinna zrobić. Czy
powinna dopuścić, aby Janka nadal oszukiwano w tak haniebny sposób?
Jeżeli jednak nie dopuści do tego, jeżeli powtórzy Jankowi, co słyszała
— wtedy Janek wyzwie barona na pojedynek i będzie się z nim bić. A
jakże często pada w pojedynku niewinny! A pomijając już to —jak taka
wiadomość podziała na Janka. Co się z nim stanie, gdy się dowie, że
ukochana kobieta zdradziła go — ta kobieta, którą zamierzał poślubić
bez błogosławieństwa matki.
Nie, nie! Za nic w świecie nie mogła mu zadać tego śmiertelnego
ciosu, nie mogła powtórzyć mu wiadomości, która skłoniłaby go do
pojedynku.
A
Gdy jednak zatai to przed nim, to stanie się wspólniczką winy tych
obojga podłych, niskich ludzi.
Przeżywała poważne rozterkę. Ileż podłości, ileż fałszu poznała w
ciągu tej jednej godziny!
Nie myślała w tej chwili o tym, że baron zamierzał z równie niskich
pobudek starać się o jej rękę. Ta sprawa wydawała się jej mało ważna.
Przecież załatwi ją od razu jednym energicznym „nie"! Ale tamto —
tamto — Ojcze w Niebie! Przecież tu chodzi o szczęście Jana Rittberga!
A ona nie mogła go uratować, nie mogła pomóc! Cokolwiek uczyni —
czy powie prawdę, czy też ją zatai —jego szczęście jest w obu
wypadkach zagrożone. Musiała poprzestać na tym, by z dwojga złego
wybrać mniejsze.
Nie wiedziała sama, jak długo klęczała bez ruchu, ukryta w zaroś-
lach. Przyszła dopiero do siebie, gdy ujrzała zbliżającą się żonę
leśniczego. Pozwoliła jej przejść, nie zwróciwszy na siebie jej uwagi.
Nie była w tej chwili zdolna mówić z kimkolwiek. Poczekała, aż
leśniczyna znikła na zakręcie. Następnie podniosła się z wysiłkiem i
wyszła z zarośli. Wzniosła płonące oczy ku postaci Madonny.
74
Że też tych dwoje nie wstydziło się w obliczu Matki Chrystusowej
przyznawać do swoich nieczystych myśli i uczuć? Ach, jakże musieli
być nikczemni! Biedny Janek! Biedny Janek! Czyżby czekał go jeszcze
gorszy los niż jego rodziców
Flawia czuła się wyczerpana jak po ciężkiej chorobie. Wolnym
krokiem ruszyła w powrotną drogę. Udała się wprost do siebie. Tutaj
osunęła się bezsilnie na krzesło. Gdy podniosła oczy, wzrok jej padł na
portret Herberta Rittberga. Wyciągnęła ku niemu dłonie.
— Czy nie możesz uchronić twego syna przed tak wielkim cier
pieniem? — szepnęła drżącym głosem.
Nie otrzymała odpowiedzi, żadnej pociechy. Pochyliła się i ukryła
twarz w dłoniach. Siedziała tak długo, bez ruchu, dopóki nie rozległ się
głos gongu,wzywającego na obiad. Drgnęła i postanowiła powiedzieć
służącemu, że nie przyjdzie do stołu. Obawiała się spotkania ze Stefą.
W tej chwili jednak zapukano do drzwi, a na progu stanął służący, który
oznajmił, że pan Rittberg prosi ją do telefonu.
Posłuchała więc tego wezwania.
—Jestem Janku — powiedziała, starając się dodać mocy swemu
głosowi.
—Chciałem ci tylko powiedzieć, Flawio, że nie wiem, jak długo
mnie tu zatrzymają. Mam rozmaite ważne sprawy. Powtórz to
Stefie.
—Dobrze, Janku.
—Dziękuję ci, Flawio. Co... u was słychać?
—Nic ważnego.
—Zadzwonisz mi jednak zaraz, gdyby się coś stało — powiedział
Jan drżącym głosem. Przez telefon nie słychać było jednak tego
drżenia.
—Cóżby tu mogło zajść, Janku? Czy chcesz jeszcze pomówić ze
Stefą?
—Nie, to zbyteczne. Pozdrów ją ode mnie.
—Dobrze!
Przez chwilę panowała cisza. Później zabrzmiał znowu jego głos:
—
Flawio?
—Słucham cię, Janku?
— Ach, nic ważnego... Chciałem się tylko dowiedzieć, czy baron
był
u was dziś...
— Nie, chwała Bogu, nie było go! — odparła gwałtownie.
75
Janek zamilkł znowu. Ten jej wykrzyknik: „Chwała Bogu, nie było
go!" — wywołał w jego sercu szaloną radość. Ze wzruszenia nie mógł
wymówić ani słowa.
—Czy jesteś jeszcze, Janku? — spytała po chwili Flawia.
—Tak, tak. Więc ty nie bardzo lubisz barona?
Flawia usłyszała w tym pytaniu jakiś obcy ton. Przypomniała sobie
rozmowę Stefy z baronem. Stefa powiedziała, że pytała się Janka, czy
będzie robił baronowi trudności, gdy ten oświadzy się o rękę Flawii. I
dziewczyna postanowiła, że od razu powie wyraźnie Jankowi, jakie
uczucia żywi do barona. Rzekła więc odważnie:
— Nie gniewaj się, że wyrażam się w ten sposób o twoim gościu,
ale
baron jest bardzo niesympatyczny. Nie znoszę go!
W telefonie znowu zapanowało milczenie. Janek westchnął z ulgą.
— Czy gniewasz się na mnie za moją otwartość? — spytała Flawia.
— Nie, nie... Nie, Flawio, za cóż miałbym się gniewać? Poczekaj
jeszcze chwilę przy aparacie, załatwię tylko coś i podejdę znowu.
Flawia poczekała. Rada była, że nie jest zmuszona patrzeć w tej
chwili w oczy Janka. Po chwili zgłosił się znowu.
—Czy jesteś jeszcze, Flawio?
—Tak, Janku.
— A więc będę mógł przyjechać dziś. Dowiedziałem się, że będzie
to
możliwe. Do widzenia!
— Do widzenia, Janku!
Na tym skończyła się rozmowa. Ani Jan, ani Flawia nie domyślali
się, jak bardzo każde z nich musiało panować nad sobą, by ukryć
nawzajem swoje wzruszenie.
Flawia weszła do jadalni, żeby powtórzyć Stefie pozdrowienia od
narzeczonego. Ona tylko wiedziała, ile ją to kosztowało. Nie była w
stanie spojrzeć Stefie w oczy. Stefa natomiast przestraszyła się,
rzuciwszy wzrokiem na bladą twarz Flawii.
— Mój Boże, jakże ty wyglądasz? Czy jesteś chora, Flawio?
—Czuję się rzeczywiście niedobrze, mam szalony ból głowy i
dlatego nie będę na obiedzie. Przepraszam cię bardzo. Nie mogę nic
jeść. Położę się w moim pokoju.
—Tak, Flawio, połóż się i odpocznij. Spodziewam się, że przyj-
dziesz na herbatę. Do tego czasu ból głowy minie.
76
Flawia drgnęła, usłyszawszy ten niepokój w głosie Stefy. Wiedziała,
dlaczego Stefie zależy tak bardzo, by przyszła na herbatę.
— Zobaczę — odpowiedziała, aby uniknąć dalszej dysputy na ten
temat. Postanowiła jednak niezłomnie, że nie wyjdzie ze swego pokoju,
dopóki baron nie opuści willi Rittberg.
Pani Lenard chciała jeszcze dać Flawii kilka dobrych rad, ona
jednak oddaliła się szybko.
*
Baron Salten zjawił się punktualnie na herbacie. Flawia jednak nie
ukazała się, chociaż Stefa zachodziła do niej kilka razy i prosiła ją
usilnie, by napiła się herbaty. Opowiadała jej przy tym, jak bardzo baron
żałuje, że jej nie zobaczy.
Flawia, na pół żywa ze zdenerwowania, leżała blada i cierpiąca na
kanapie. Było jej przykro, że Stefa przychodzi do niej i przebywa w
pokojach, które niegdyś zajmowała ciotka Eleonora. Och, ciotka miała
rację, gdy odmówiła synowi błogosławieństwa i nie chciała się zgodzić
na jego małżeństwo ze Stefą!
—Nie mogę zejść — powiedziała Flawia — głowa boli mnie tak
bardzo, że nie mogłabym brać udziału w rozmowie.
—Jaka szkoda, Flawio! Nie masz pojęcia, jak baron martwi się
twoją chorobą. Czy nie chcesz mu sprawić tej przyjemności i zejść?
Flawia zacisnęła kurczowo ręce.
— Proszę cię, odejdź... Nie mogę mówić... Głowa boli mnie
bardzo... Proszę cię, odejdź... Chcę zostać sama...
Wtedy dopiero Stefa zrozumiała, że baron nie będzie miał dziś
okazji, żeby się oświadczyć. Po jej odejściu Flawia zamknęła drzwi na
klucz, aby Stefa nie mogła do niej ponownie wejść.
To, co widziała i słyszała dziś przy figurze Matki Boskiej — stało
przed nią niby groźna chmura. Miotana różnorodnymi uczuciami leżała
przez kilka godzin na kanapie. Nie była zdolna do żadnego po-
stanowienia, a jednak pragnęła przedsięwziąć cokolwiek w tej sprawie.
Jej lęk i troska o Janka wzmagały się wciąż. Mówiła sobie, że
obowiązek nakazuje jej powiedzieć wszystko Jankowi. Po chwili jednak
zmieniła
77
zdanie. Nie chciała tak boleśnie ranić Janka, nie chciała dopuścić do
pojedynku. Nie, nie mogła mu tego powiedzieć, musiała pozostawić
wolny bieg wydarzeniom.
Dreszcz ją przejmował, gdy przypominała sobie tych dwoje zdra-
dzieckich ludzi bez sumienia. Jakże oni sobie wyobrażali przyszłość?
Zapewne pełną kłamstwa i fałszu, tak jak teraźniejszość. Nie potrafiła
sobie dotąd wyobrazić, że istnieją tacy źli, kłamliwi ludzie, którzy
odgrywają komedię przed innymi. Czemu w tak niecny sposób oszuki-
wali prawego, uczciwego Janka? Jakże będzie cierpiał w tym małżeń-
stwie, któremu na domiar wszystkiego brakowało błogosławieństwa
matki. Czyż Janek nie pozna się sam na wątpliwej wartości Stefy? A co
wtedy?
Myśli kłębiły jej się w głowie. Czuła jakby okropny ciężar na sercu.
Z trudem opanowała się. Przypuszczała, że baron już się pożegnał.
Wiedziała, że Janek wkrótce przyjedzie, chciała go przywitać.
Ochłodziła rozpaloną twarz i zadzwoniła na służącego. Gdy wszedł do
jej pokoju, zapytała go, czy baron Salten jest jeszcze obecny.
—Nie, jaśnie panienko, pan baron odszedł jakieś pół godziny temu.
—
A gdzie jest panna Stefania i pani Lenard?
—Na dole, w salonie.
—Acha! Proszę mi przynieść na górę filiżankę herbaty.
—Dobrze, panno Flawio!
Flawia wypiła herbatę, po czym przebrała się. Następnie zeszła na
dół. Stefa siedziała w bardzo złym humorze przy oknie, a pani Lenard
robiła jakąś robótkę. Gdy Flawia weszła, Stefa zawołała:
—Jak się czujesz, Flawio?
—Dziękuję, trochę lepiej.
—Wyglądasz naprawdę bardzo źle.
—Miałam silny ból głowy.
—Powinnaś była od razu zażyć piramidon.
—Staram się unikać takich środków.
— Ale twój ból głowy minąłby zaraz, a baron nie czekałby
daremnie
na ciebie. Był bardzo zmartwiony twoją nieobecnością.
Flawia udała, że nie słyszy tych słów. Mimo to wbrew jej woli — na
twarz jej wystąpiły silne rumieńce, ponieważ wstydziła się za Stefę.
Stefa spostrzegła te rumieńce, lecz wytłumaczyła je sobie na swoją
korzyść.
78
Poweselała i zaczęła robić rozmaite żartobliwe uwagi na temat barona i
jego złamanego serca. Flawia starała się ignorować te żarciki. Usiadła w
głębokiej wnęce przy oknie i nadsłuchiwała. Wkrótce przecież powinien
przybyć Janek.
Wreszcie usłyszała auto, które wjeżdżało pod górę. W kilka minut
później przybył Janek. Serce Flawii waliło jak młotem. Aczkolwiek
sama była bardzo zdenerwowana, nie uszło jednak jej uwadze, że Janek
jest blady i wzruszony. — Czy przytrafiło się coś złego w fabryce?
— zapytała.
Potrząsnął głową i spojrzał na nią płonącymi oczyma.
— Nie, Flawio. Musiałem tylko podpisać pewną ważną umowę
i dlatego tak spiesznie wyjechałem. Ty jednak jesteś bardzo mizerna,
Flawio. Czy miałaś jakąś przykrość?
Uśmiechnęła się z przymusem.
— Rozbolała mnie głowa. Teraz mi już lepiej, Janku.
Stefa wzięła go pod rękę.
— Baron był na herbacie, Janku. Żałował bardzo, że cię nie zastał.
Zdaje mi się jednak, że żałował jeszcze bardziej, iż nie widział Flawii
— powiedziała z filuternym uśmiechem.
Janek z uśmiechem ulgi spojrzał na Flawię.
— No, przecież baron nie jest takim rzadkim gościem.
Flawia wciąż jeszcze spoglądała uważnie na twarz Janka. Coś
zaniepokoiło ją w jego zachowaniu. Nie przeczuwała jednak, że przejął
się tak bardzo wiadomością o zamiarach barona. Nie przypuszczała, że
to właśnie stało się powodem jego nagłego wyjazdu.
Janek starał się sobie wmówić, że troska o los Flawii jest przyczyną
jego niepokoju. Uważał barona za człowieka bardzo przeciętnego i
dlatego nie życzył sobie, by został mężem Flawii. Janek jednak nie
zdawał sobie sprawy ze swoich uczuć. Nie było na świecie mężczyzny,
którego uważałby za godnego Flawii. I gdyby uczciwie postawił sprawę,
to musiałby przyznać w głębi duszy, że nie chce w ogóle, by Flawia
należała do innego.
Trudno opisać jego nastrój, gdy usłyszał opinię Flawii o baronie.
Powiedziała, że nie może znieść barona. Słowa te wpłynęły na niego
dziwnie kojąco. Podczas powrotnej drogi tłumaczył sobie, że tylko
niepokój o Flawię nastroił go tak posępnie. Teraz jednak uspokoił się.
79
Wszystko będzie dobrze! Flawia na pewno nie wyjdzie za mąż za
człowieka, którego nie kocha.
Wkrótce potem wszyscy zasiedli do kolacji. Rozmowa płynęła
wartkim nurtem, jak gdyby biesiadnicy obawiali się, że może nastąpić
kłopotliwa pauza. W gruncie rzeczy każde myślało o czymś innym.
Jedynie pani Lenard jadła jak zwykle z wielkim apetytem. Janek był
wciąż jeszcze trochę wytrącony z równowagi, ponieważ nie rozumiał
samego siebie — a może tylko nie chciał zrozumieć. Stefa irytowała
się, że baron nie mógł się dziś oświadczyć. Flawia natomiast martwiła
się i lękała o los Janka, którego szczęście było zagrożone. Musiała
bardzo panować nad sobą, by okazywać Stefie zwykłą uprzejmość.
Po kolacji Stefa poprosiła narzeczonego, żeby pospacerował z nią
trochę po ogrodzie. Janek nie miał wielkiej ochoty.
— Wieczory w górach bywają już teraz dość chłodne i wilgotne.
Tutaj jesień zaczyna się wcześniej niż na równinie — powiedział.
— Włożę płaszcz, Janku. Spójrz, księżyc świeci tak pięknie.
Wobec tego Jan Rittberg nie mógł się dłużej wahać i wyszedł ze Stefą.
Flawia śledziła ich niespokojnym wzrokiem, a na jej twarzy malował
się głęboki smutek. Doznawała uczucia, że powinna rozdzielić Stefę i
Janka, że powinna zawołać do niego: „Rzuć ją, ona cię zdradza!"
Milczała jednak. Ręce jej opadły bezwładnie, pochyliła się w fotelu.
Pani Lenard zagaiła z nią rozmowę, Flawia jednak rzekła po chwili:
— Czuję się bardzo niedobrze, rozmowa mnie męczy. Przepraszam
panią bardzo!
Wtedy pani Lenard zamilkła i zabrała się do czytania książki. Stefa,
znalazłszy się w ogrodzie ze swoim narzeczonym, przytuliła się mocno
do jego ramienia:
— Muszę ci coś powiedzieć, Janku, i dlatego poprosiłam cię, abyś
wyszedł ze mną.
Janek spojrzał z niepokojem na narzeczoną.
— Co się stało, Stefo? — zapytał.
Roześmiała się głośno.
— Nic strasznego, Janku. A więc wyobraź sobie, że baron zwierzył
mi się dziś ze swojej miłości dla Flawii. Widzisz, że moje
przypuszczenia
i domysły były jednak słuszne. Kocha ją naprawdę, kocha ją do
szaleństwa. Skarżył się, że nigdy nie ma okazji, by pomówić z Flawia
80
bez świadków. Twierdzi jednak, że chociaż Flawia jest tak lękliwa i
nieśmiała — on jednak jest zupełnie pewny jej wzajemności. Świadczą
o tym różne drobne oznaki.
Janek wysłuchał tego z całkowitym spokojem, po czym odpowie-
dział z lekką ironią:
— Czy też baron się nie myli!
Stefa z filuternym uśmiechem potrząsnęła głową.
— Nie, nie, mnie się także tak zdaje. Flawia kocha barona.
Wyobraź sobie, że baron tylko z powodu Flawii przesiaduje tak długo
w Mittenwaldzie. Powiada, że nie może wytrzymać bez niej. Teraz
jednak musi wrócić do Monachium i pytał mnie, zupełnie zrozpa
czony, co ma robić. Chciałby się bowiem przed wyjazdem oświadczyć
Flawii. Biedny człowiek, tak mi go żal. Dlatego też udzieliłam mu
pewnej dobrej rady.
Janek z początku słuchał tego zupełnie obojętnie, teraz jednak twarz
jego dziwnie drgnęła.
— Jakaż to dobra rada? — spytał.
— Wskazałam mu najprostsze wyjście, które jemu nie wpadło do
głowy, bo był zbyt zdenerwowany. Powiedziałam, żeby napisał do
ciebie
i poprosił, abyś ty zawiadomił Flawię o jego zamiarach. Jemu ten
sposób
wydawał się niewłaściwy, twierdził, że to zbyt oficjalne. Zakochani
lubią
bardziej romantyczne sytuacje, wiemy o tym także, prawda, Janku?
Ostatecznie jednak dał się przekonać, że to najlepszy sposób. Jutro więc
otrzymasz od niego list z oświadczynami o rękę Flawii. Wręczysz go
twojej kuzynce, ona się zgodzi, a później wyprawimy huczną uroczys
tość zaręczynową.
Jan Rittberg zacisnął zęby. Jakim prawem ten baron Salten śmiał
podnieść oczy na Flawię? Czyż nie wyczuwał, o ile wyżej Flawia stoi
od niego? Złość ogarnęła Janka.
W pierwszej chwili chciał gwałtownie odpowiedzieć, powstrzymał
się jednak i zacisnął tylko mocniej usta. Nie, pozostawi tej sprawie
wolny bieg. Wiedział, że sprawa barona jest beznadziejna. Flawia nie
przyjmie jego oświadczyn — to wykluczone, zupełnie wykluczone.
Siląc się na spokój, odpowiedział Stefie:
—No, zobaczymy, jak to będzie!
—
Ty jednak nie masz nic przeciwko temu, Janku?
6 — Łabędzi
śpiew
81
—Nie!
—I nie będziesz im robił trudności? Zgodzisz się, prawda?
—Decyzja zależy wyłącznie od Flawii! — odparł stanowczo Jan.
— Oczywiście, że Flawia musi zadecydować w tej sprawie. Ona
jednak zgodzi się na pewno. Cieszę się, że jutro w willi Rittberg będzie
jeszcze druga szczęśliwa młoda para. Gdy się jest tak szczęśliwym, jak
my dwoje, wówczas chciałoby się uczynić szczęśliwymi i innych ludzi.
Stefa była doskonałą aktorką i potrafiła po mistrzowsku odgrywać
komedię wobec narzeczonego. Ostatnie słowa powiedziała tak naiwnie,
z takim dziecięcym wdziękiem, że Janka ogarnęło rozrzewnienie.
Jednocześnie zaś poczuwał się niejako do winy wobec Stefy, gdyż nie
potrafił się z tego tak cieszyć, jak ona.
Traktował on bardzo poważnie swoje obowiązki; ostatnio wpraw-
dzie jego uczucie do Stefy ochłodło — nie myślał jednak o tym, by z
nią zerwać. Dał jej słowo, nie była temu winna, że się na niej zawiódł.
Nie odpowiadała za zmianę w jego uczuciach. Kochała go, poświęciła
dla niego swoją karierę sceniczną, toteż powinien teraz zatroszczyć się
o jej przyszłość, zapewnić jej byt i stanowisko.
Janek nie domyślał się, że Stefa go oszukuje, że udaje zakochaną.
Wierzył święcie w jej bezinteresowną miłość i był z siebie
niezadowolony, że nie może jej obecnie kochać tak gorąco, jak dawniej.
Czemu właściwie przypisać tę zmianę? Dlaczego ocenia ją teraz tak
krytycznie? Przecież Stefa nie zmieniła się wcale. Nie potrafił sobie
odpowiedzieć na to. I w poczuciu swojej własnej winy otoczył Stefę
czule ramieniem.
— Moja maleńka swatko, nie ciesz się przedwcześnie. Ja nie jestem
wcale taki pewny, że te zaręczyny dojdą do skutku. I muszę mimo
wszystko powiedzieć: "Spodziewam się, że nic z tego nie będzie!"
Cenię
bardzo barona Saltena jako miłego towarzysza, lecz muszę przyznać, że
nie pasuje on zupełnie do Flawii.
— Ach, Janku, miłość zaciera wszelkie różnice!
Janek odgarnął Stefie loki z czoła i spojrzał jej z powagą w oczy.
— Tak, Stefo, miłość, wielka, potężna miłość! Trzeba jednak
odczuwać tę wielką miłość, by móc zapomnieć o różnicach.
Stefa pomyślała, że Janek jest zbyt poważny i bardzo nudny. Nie
cierpiała tego. Ze śmiechem wyrwała się z jego uścisku i pobiegła
82
przed siebie. Przystanąwszy na trawniku, zaczęła po chwili tańczyć przy
świetle księżyca. Lekki płaszcz zsunął się z jej ramion. Pełna radosnej
swawoli, unosiła się jakby nad ziemią. Jej wysmukła postać w lekkiej,
powiewnej, białej sukience zdawała się fruwać nad szerokim
trawnikiem. Wyglądała jak wróżka z bajki, jak świetlany elf.
Jan zapatrzył się w ten zachwycający obrazek i zapomniał o dręczą-
cych myślach, o niepokoju, który go ostatnio nękał, a którego nie
potrafił sobie wytłumaczyć. Napawał się widokiem Stefy, podziwiał jej
niewysłowiony, dziecięcy wdzięk. Gdy Stefa lekkim, tanecznym kro-
kiem zbliżyła się do niego — pochwycił ją mocno w objęcia i przytulił
do piersi. Zaczął ją całować gorąco, tkliwie, jak za dawnych czasów.
Okazywał jej znacznie więcej serdeczności niż ostatnio.
Wreszcie Stefa pieszczotliwym ruchem wsunęła mu rękę pod ramię.
Objęci uściskiem zaczęli się z wolna przechadzać przed domem. Jan
podniósł płaszcz Stefy i otulił troskliwie narzeczoną. Gdy przytuliła się
czule do niego, gdy zarzuciła mu ręce na szyję, zapomniał na chwilę o
całym świecie.
— Wszystko jeszcze może być dobrze! — pomyślał.
Był pełen dobrej woli. Postanowił, że uczyni wszystko, aby dać Stefie
szczęście, aby nie odczuwała w małżeństwie braku miłości. Stefa
odezwała się wreszcie po chwili:
— Chodźmy już do domu, Janku. Teraz dopiero czuję, że na
dworze jest chłodno.
Otoczył ją troskliwie ramieniem i powiedział:
— Chodź prędko, maleńka, bo się jeszcze przeziębisz.
Ręka w rękę weszli do pokoju. Wyglądali oboje na szczęśliwych i
zakochanych. Flawia, ujrzawszy ich, drgnęła. Serce jej się ścisnęło z
żalu i goryczy. Nie mogła spokojnie patrzeć na to. Wiedziała, co się
kryje za tą maską fałszu i obłudy. Biedny, biedny Janek! Kocha Stefę,
okazuje jej tyle troskliwości, tyle szczerego uczucia, ona zaś... Serce
dziewczyny mocno zabiło. Aby nie być dłużej świadkiem pieszczot
obojga narzeczonych, weszła do przyległego pokoju, w którym stał
fortepian.
Flawia z ciężkim westchnieniem usiadła przy fortepianie. Czuła, że
tylko w muzyce znajdzie ukojenie. Słodkie tony uśmierzą jej ból,
przyniosą spokój po ciężkiej walce wewnętrznej.
83
Otworzyła wieko fortepianu. Spod jej palców popłynęły tony Sonaty
Księżycowej Beethovena. Po chwili już muzyka porwała ją, zdawało się,
że uniosła ją na swych skrzydłach w jakiś inny, piękniejszy świat,
daleko od ziemskich trosk i zwątpienia. Grała, pochłonięta muzyką,
zapominając o swoim otoczeniu. Grała w tej chwili tylko dla siebie,
zapomniała, że ma słuchaczy.
Stefę nudziła poważna muzyka. Oparła się wygodnie w fotelu,
pragnąc w duchu, aby się to jak najprędzej skończyło. Pani Lenard
udawała, że słucha uważnie i z wielkim zachwytem. Mimo to żałowała,
że przerwano jej interesującą lekturę.
Janek natomiast z rozkoszą wsłuchiwał się w słodkie tony. Muzyka
ta wydawała się balsamem dla jego zbolałej duszy, trawionej niepoko-
jem i wątpliwościami. Przystanął na progu drzwi łączących obydwa
pokoje i słuchał, niby urzeczony. Po chwili uległ zupełnie czarowi
muzyki. I on zapomniał o swoich strapieniach. Spłynęła na niego wielka
cisza, z duszy znikła gorycz i rozterka. Doznawał wrażenia, że czyjeś
chłodne, białe ręce przesuwają się pieszczotliwie po jego rozpalonym
czole. Przypomniał sobie słowa poety:
Wszystkie bóle i cierpienia, Ból i
gorycz, co mnie nęka W dal
pierzchają w oka mgnieniu, Gdy
ich dotknie twoja ręka.
Nagle drgnął i ocknął się z rozmarzenia. Czy to on wymówił te
słowa? Czy też tylko zabrzmiały w jego duszy?
I nagle olśniło go niby objawienie. Pojął w tej chwili, że Flawia jest
jego pokrewną duszą, że rozumie go, jak go nigdy dotąd nie rozumiał
żaden człowiek, że myśli i czuje podobnie jak on sam.
Tak, stąd pochodzi jego niezwykłe przywiązanie do Flawii — nie
potrafił znaleźć innego określenia dla swoich uczuć — tak, tylko stąd. I
dlatego była mu tak bliska i droga, że nie chciał jej oddać żadnemu
mężczyźnie.
Żadnemu mężczyźnie?
Jan zaczął skrupulatnie analizować swoje uczucia. Nie, to chyba
nieprawda. Przecież niczego nie pragnie goręcej od szczęścia Flawii.
Nie chce tylko, by została żoną barona, który nie jest jej godny.
84
W ten sposób Jan Rittberg starał uspokoić samego siebie. Była to
bowiem jedyna sprawa, o której nie chciał i nie mógł mówić z Flawią.
Gdy Flawia skończyła grać, Janek podszedł po cichu do fortepianu.
— Dziękuję ci, Fławio! Wyświadczyłaś mi prawdziwą łaskę twoją
cudowną grą. Och, gdybyś mi mogła znowu grać na skrzypcach, jak
wtedy... Ostatnio słyszałem znowu z daleka dźwięki twoich skrzypiec.
Wybierałem się ze Stefą na wycieczkę w góry i musiałem jeszcze raz
powrócić do domu, ponieważ Stefa zapomniała swego kija. Usłyszałem
wówczas przez drzwi, że grasz na skrzypcach. Byłbym chętnie stanął
pod
drzwiami i posłuchał ukradkiem, lecz nie chciałem, by Stefa czekała na
mnie...
Flawia zarumieniła się i popatrzyła mu prosto w oczy.
— Wiesz przecież, Janku, że grywam tylko wtedy na skrzypcach,
gdy jestem sama, albo też, gdy ty jesteś moim jedynym słuchaczem
— szepnęła cichutko.
— Czy dawniej także nie grywałaś w obecności obcych ludzi?
— Nie, nie mogłam i nie potrafiłam. Rodzice, moi profesorowie,
ciotka Eleonora i wuj Herbert — to, jak dotąd, moi jedyni słuchacze
oprócz ciebie.
Janek skinął głową.
— Rozumiem cię doskonale. Kto wczuwa się w swoją sztukę tak
bardzo jak ty — ten nie powinien obdarzać nią wszystkich, niby drobną
monetą. A jednak szkoda, że nie występujesz publicznie. Mogłabyś
wielu ludziom sprawić radość twoją grą. Co do mnie, to cieszę się
bardzo, że nie pozbawiasz mnie tej rozkoszy. Och, gdybym już wkrótce
mógł się znowu rozkoszować twoją grą na skrzypcach.
Zanim zdołała odpowiedzieć, weszła do pokoju Stefa.
— Flawio, czy nie mogłabyś zagrać czegoś weselszego?
Janek i Flawia przez chwilę spoglądali na siebie, jakby się ocknęli z
jakiegoś słodkiego snu.
— Weselszego? — spytała wreszcie Flawia.
— No tak! Grywasz zawsze takie poważne, melancholijne utwory.
Flawia wstała szybko i zamknęła fortepian.
— Znajdujemy się w domu żałoby, Stefo, nie mogę więc grać tutaj
lekkich utworów. Mogę tylko uprawiać poważną muzykę, bo to jedyny
stosowny rodzaj — rzekła spokojnie.
Stefa zmieszała się i rozgniewała zarazem.
—Nie gniewaj się na mnie, zapomniałam o tym!
—Nie mam nic do wybaczenia — odparła chłodno Flawia. Stefa rzuciła
się narzeczonemu na szyję.
— Zachowałam się bardzo niezręcznie, Janeczku! Przebacz mi, mój
kochany — poprosiła tkliwie.
Janek otoczył ją ramieniem.
— Wiem, że nie miałaś nic złego na myśli. Nie rób takich
wystraszonych oczu, maleńka — rzekł dobrotliwie.
Flawia odwróciła się. Bolało ją niewymownie, że Janek jest taki
dobry dla Stefy, dla tej komediantki, dla tej wiarołomnej istoty, która
zdeptała jego honor, jego uczciwe imię, która prowadziła z nim
haniebną, oszukańczą grę. Wydawało jej się nawet, że jest wspólniczką
Stefy. Niezdolna panować dłużej nad sobą, powiedziała, że jest zmęczo-
na i pożegnała się. Był to jakby sygnał dla innych. Wszyscy udali się na
spoczynek.
*
*
*
Nazajutrz rano zjawił się posłaniec, przynosząc list od barona
Saltena. Janek po śniadaniu zszedł do swego gabinetu, dokąd zaniesio-
no mu ów list. Otworzył kopertę. Zawierała ona złożony arkusz papieru
oraz mniejszą, zaklejoną kopertę, zaadresowaną do Fławii. Jan Rittberg
zaczął czytać list przeznaczony dla niego:
Szanowny i Drogi Panie!
Jako głowie domu Rittbergów przysługuje Panu w pierwszej
instancji prawo rozstrzygania w sprawach familijnych. Dlatego też
zwracam się do Pana z zapytaniem, czy pozwoli mi Pan starać się o
rękę Jego kuzynki, panny Flawii Janotty.
Nie mam potrzeby zapewniać Szanownego Pana, że zmusza mnie do
tego kroku szczere, gorące uczucie. Od czasu, gdy miałem zaszczyt
poznać pannę Flawię — serce moje należy do niej. Dlatego też nie
mogłem wyjechać z Mittenwaldu.
86
Na próżno miałem nadzieję, że będę mógł pomówić w cztery oczy z
uwielbianą przeze mnie panną Flawią, której pragnąłem wyznać moją
miłość. Nigdy nie miałem sposobności zostać z nią bez świadków. Nie
mogę już dłużej panować nad mymi uczuciami, pragnę decyzji ze strony
panny Flawii, gdyż dręczy mnie ta okropna niepewność. Daj Boże, aby
panna Flawia odniosła się przychylnie do moich oświadczyn, gdyż w jej
rękach spoczywa całe szczęście mego życia.
Spodziewam się, że Szanowny Fan nie ma nic przeciwko moim
oświadczynom. Proszę więc bardzo, by raczył Pan doręczyć załączony
list pannie Flawii. Zawiera on wyznanie gorącej, niezmiennej miłości i
głębokiej czci oraz prośbę, by pozwoliła mi jeszcze dziś przybyć do niej.
Pragnę z jej ust usłyszeć, że się zgadza, i pragnę ją przytulić do serca,
jako moją ukochaną narzeczoną.
Nie wątpię, że zrozumie Pan mój niepokój i oczekiwanie. Z drżeniem
serca oczekuję odpowiedzi od Pana i panny Flawii. Proszę, niech Pan
nie skazuje mnie na zbyt długie katusze.
Serdecznie oddany i życzliwy
Hardy Salten
Janek długo ważył list w swojej dłoni. Był równie niespokojny jak
baron w chwili pisania tego listu, chociaż z zupełnie innych powodów
niż on.
Co powie Flawia na te oświadczyny?
Znowu wezbrał w nim lęk. Czy słowa, jakie Flawia wypowiedziała
ostatnio przez telefon, stanowiły naprawdę rękojmię, że nie kocha ona
barona i odpowie mu odmownie? Może tylko była zbyt dumna, by
przyznać się do swojej miłości? Czyż kobiety niekiedy nie ukrywają
wstydliwie swoich najgłębszych uczuć? Co się stanie, jeżeli Flawia
odpowie: „Kocham także barona i pragnę zostać jego żoną!"
Czemu ta możliwość dręczyła go tak niewymownie? Czy tylko
dlatego, że baron wydawał mu się nie dość wartościowym człowiekiem?
Czy gdyby o rękę Flawii starał się ktoś inny — czy to nękałoby go
mniej?
Przecież kiedyś zjawi się jakiś mężczyzna, który pokocha Flawię i
zdobędzie jej serce. Mężczyzna, któremu ona nie odmówi swej ręki.
87
O Boże, to przecież straszne! Dlaczego jest taki nieszczęśliwy,
myśląc o tym? Oszalał chyba! Czemu myśl o tym, że Flawia poślubi
kiedyś kochanego przez siebie mężczyznę — doprowadza go do
rozpaczy?
Co to ma znaczyć? Czemu ta rozpacz i przygnębienie? Przecież jest
narzeczonym Stefy, kocha Stefę — tak, kocha ją. Gdyby jej nie kochał,
nie zaręczyłby się na przekór całemu światu. Dał Stefie słowo,
dotrzyma obietnicy.
Tak, prawda — niekiedy ogarniają go wątpliwości, Stefa drażni go
swoim zachowaniem, ma jej wiele do zarzucenia. Stefa jednak po-
święciła dla niego swój zawód, swoją karierę, swoją przyszłość. Jest
uczciwym człowiekiem i ożeni się ze Stefą. Obiecał i nie może jej
sprawić zawodu.
Stefa zostanie jego żoną. A Flawia? Flawia jest jego kuzynką, musi
nią pozostać. Przecież oświadczył swojej matce bez ogródek, że żywi
do Fławii braterskie uczucie, że kocha ją jak siostrę i nie potrafi jej
kochać inaczej. Jak siostrę?
O nie! Nie! Brat nie może przecież cierpieć tak z powodu siostry,
jak on cierpi przez Flawię!
Jan Rittberg nie potrafił sobie wytłumaczyć swego stanu, dlatego
właśnie, że nawet przed samym sobą nie chciał się przyznać do prawdy.
Jedno mogło tylko być rozwiązanie, on zaś lękał się go jak ognia.
Oszukiwał samego siebie. Łudził się, że w jego uczuciach do Flawii nie
zaszła żadna zmiana. Od dawna bowiem zmienił się jego stosunek do
kuzynki. Nie, nie kochał jej już jak brat. Nie było to wyłącznie
braterskie przywiązanie, jakie łączyło go z Flawia.
A co najgorsze, że Stefa przestała już wywierać na niego tak silny
urok, jak dawniej. Nie miała już nad nim zwykłej władzy. Jej czar nie
potrafiłjuż stłumić w zarodku nowego uczucia, jakie zbudziło się w jego
sercu. Miłość do Stefy nie mogła go uchronić przed fatalną mocą
przeznaczenia.
Zerwał się z miejsca i zaczął się niespokojnie przechadzać po
gabinecie. Wreszcie przystanął i opanował się szybko. Trzeba z tym raz
skończyć!
Udał się na górę, do pokoju Flawii i zapukał do drzwi.
Flawia siedziała w swoim małym saloniku. Usłyszawszy pukanie,
zawołała:
88
—'- Proszę wejść!
Po chwili na progu stanął Janek. Flawia przelękła się, ujrzawszy
jego bladą, znękaną twarz. Spostrzegła, że jest bardzo zdenerwowany i
pobladła również z tłumionego wzburzenia.
—Co się stało, Janku? — zapytała drżącym głosem. Zaśmiał się
chrapliwie.
—Czy musiało się właśnie coś stać, że przychodzę do ciebie?
—A jednak widzę, że się stało coś złego. Powiedz mi prawdę, Janku!
Starał się panować nad swoim wzburzeniem. Zdobył się nawet na
uśmiech.
— Wszystko zależy od tego, jak się zapatrywać na daną sprawę.
Czy
uważasz oświadczyny za coś złego, Flawio? — spytał z wymuszoną
wesołością.
—Oświadczyny?
—Tak, Flawio.
Potrząsnęła głową, nie rozumiejąc, o co chodzi. Po chwili dopiero
zaczęła się domyślać wszystkiego.
— Jaką wiadomość przynosisz mi, Janku? — zapytała z powagą,
patrąc przenikliwie na kuzyna.
Jan Rittberg zaczerpnął tchu.
— Baron Salten pragnie się starać o twoją rękę, Flawio. Napisał do
mnie i prosi mnie, abym ci oddał ten list.
Flawia drgnęła, otrząsając się ze wstrętem. Wykonała lekceważący
ruch ręką. Doznawała uczucia niezmiernej pogardy i obrzydzenia. Więc
Stefa i baron jednak przystąpili do wykonania swego od dawna
ukartowanego planu.
Milczała chwilę, wreszcie odezwała się stanowczo:
— Nie mam potrzeby czytać tego listu. Domyślam się jego treści.
Bądź łaskaw, Janku, odpowiedzieć baronowi, że się nie zgadzam.
—Nie zgadzasz się?
—Nie!
Jankowi spadł kamień z serca. Ogarnęła go szalona radość, nie
dowierzał wprost jej słowom. Więc Flawia jednak nie kocha barona,
więc nie omylił sie co do jej uczuć. Oczy zapłonęły radością.
—Odtrącasz rękę barona? — spytał raz jeszcze.
—Tak!
89
Ten krotki dźwięk zabrzmiał stanowczo, twardo jak stal. Nawet Jana
Rittberga zdziwiła ta stanowczość kuzynki.
— Może przynajmniej przeczytasz jego list?
Flawia pogardliwie machnęła ręką. Zdawało się, że nie chce dłużej
mówić na ten temat, że wszelkie perswazje są zbyteczne.
— Nie potrzeba! — odparła.
— Przecież to będzie bardzo niegrzecznie, gdy odeślesz mu list, nie
przeczytawszy go — odpowiedział Janek. Doznawał uczucia tak
wielkiej ulgi, że gotów był okazać się wspaniałomyślnym.
Flawia wyprostowała się jak struna i odparła spokojnie.
— Możesz po prostu zawiadomić barona, że nie posiadam majątku.
Powinien był od dawna wiedzieć o tym. Możesz mu napisać, że nie
jestem posażną panną, lecz ubogą dziewczyną, zależną od twojej
dobroci. Wtedy jego uczucia dla mnie od razu się zmienią. Będzie
bardzo
szczęśliwy, że nie przyjęłam jego oświadczyn.
Janek spojrzał pytająco na kuzynkę.
—Flawio, skąd takie przypuszczenie?
—Mniejsza o to. Jestem przeświadczona, że się nie mylę.
— Ależ, Flawio, przecież można zrozumieć, że baron cię kocha.
Przecież nie ma w tym nic dziwnego...
Zmarszczyła czoło i pogardliwie spojrzała na list. Nie mogła
przecież powiedzieć Jankowi, skąd wie o tym, że baronowi zależy
jedynie na jej rzekomym majątku. Nie mogła powtórzyć rozmowy,
podsłuchanej przy kapliczce Matki Boskiej. Lękała się zdradzić, więc
wolała odpowiedzieć wymijająco. Mniejsza o to, co pomyśli Janek.
Musiała mu oszczędzić bólu. Nie chciała i nie mogła mu powiedzieć, co
myśli o Stefie. Przecież i Stefa pragnęła tylko dlatego wyjść za Jana
Rittberga, bo był bogaty i mógł jej zapewnić świetne stanowisko. Ach,
jakże Flawia lękała się tego bolesnego rozczarowania dla Janka!
Po chwili namysłu odezwała się wreszcie:
— Zdaje mi się, Janku, że w tych sprawach kobiety mają bardziej
wyostrzoną intuicję niż mężczyźni. Mówiąc otwarcie, baron wzbudza
we mnie najgłębszy wstręt. Nie mam właściwie konkretnych powodów
do tej obrazy, lecz mój instynkt od pierwszej chwili ostrzegał mnie
przed
baronem. Nie gniewaj się, że wyrażam się w ten sposób o człowieku,
którego ty przyjmujesz u siebie. Muszę jednak wypowiedzieć się
90
szczerze, abyś zrozumiał pobudki mego postępowania. Proszę cię,
podrzyj ten list i wrzuć go do kosza. Niech sobie baron myśli, że
przeczytałam jego wynurzenia. Nie mam ochoty czytać tych wszystkich
kłamstw. A jeżeli chcesz osłodzić mu tę pigułkę, to napisz tylko, że
jestem ubogą dziewczyną. To go bardzo szybko uleczy z jego
płomiennej miłości. Możesz mi wierzyć, Janku, że się na pewno nie
mylę.
— Jak sobie życzysz, Flawio — odparł Janek, w którego duszy
zbudziła się ogromna radość. — Napiszę, że mu odmawiasz, to chyba
wystarczy. Jeżeli chodzi o mnie, to na pewno nie biorę ci za złe, że nie
chcesz zostać żoną barona. Nie dziwię się także, że wyrażasz się o nim
w ten sposób. Ja sam nie mam o nim zbyt dobrego wyobrażenia,
uważam go za człowieka płytkiego i lekkomyślnego, cenię w nim
wyłącznie jego wielkie zalety towarzyskie. Mimo to nie wątpiłem, że
baron cię kocha.
— Nie kocha mnie, Janku.
—Czy jesteś tego pewna? Czy naprawdę sądzisz, że tylko z wyra-
chowania oświadczył się o twoją rękę?
—Powtarzam ci, Janku, że baron mnie nie kocha, pobodnie jak i ja
nie kocham jego. Jednakże, gdyby mnie nawet kochał, to nie
wyszłabym za niego. Pogardzam baronem, brzydzę się nim. A
ponieważ ty sam powiadasz, że nie masz o nim zbyt dobrego
wyobrażenia, więc ośmielę się wypowiedzieć pewną prośbę...
— Jaką, Flawio?
Flawia pomyślała podczas rozmowy z Jankiem, że powinna skorzys-
tać z okazji i skłonić kuzyna, aby przestał przyjmować barona w swoim
domu. Po co Janek ma okazywać gościnność człowiekowi, który uwodzi
jego narzeczoną, który go zdradza i plami jego honor? Nie, należy
przeciwdziałać temu, skoro nadarza się taka sprzyjająca chwila. Przy-
najmniej to jedno postanowiła uzyskać dla Janka. Nie powinien gościć
pod swoim dachem oszusta i zdrajcę, który potajemnie drwi sobie z
niego i z jego najświętszych uczuć.
— Jeżeli nie będzie to dla ciebie zbyt wielka ofiara, to proszę cię...
przestań przyjmować barona. Wolałabym, żeby nie bywał u nas...
Janek ze zdumieniem potrząsnął głową. Nie rozumiał tej antypatii
Flawii. Więc naprawdę nie mogła znieść barona i czuła się źle w jego
obecności? Jemu samemu nie zależało również na towarzystwie
91
Saltena. Skoro Flawia nie chce go widywać, więc, rzecz jasna —
wymówi mu dom. Był przecież taki szczęśliwy, że Flawia nie kocha
barona i nie chce wyjść za niego.
— Chętnie spełnię twoje życzenie, Flawio. To naprawdę nie będzie
żadną ofiarą z mojej strony.
— Ale lubiłeś barona, prawda?
— Baron jest bardzo miłym człowiekiem i potrafi bawić towarzyst
wo. Ja jednak mogę się obejść bez niego.
— Więc naprawdę zgadzasz się, Janku?
Uśmiechnął się pobłażliwie.
— Ależ tak, Flawio. A swoją drogą, to nie wiedziałem, że potrafisz
odczuwać tak silną antypatię. To mnie wprost zaskoczyło, nie znam cię
z tej strony, moja droga.
Flawia otrząsnęła się, zdjęta nagłym wstrętem.
— Brzydzę się go, jak węża, który pełza przez drogę! —- zawołała
porywczo.
Jan spojrzał na nią uważnie i z troską. Wiedział jak dobra była
Flawia dla wszystkich ludzi. Nigdy jeszcze nie widział jej w stanie tak
gwałtownego wzburzenia. Może baron obraził ją, może była narażona
na przykrości z jego powodu?
— Czy baron obraził cię, Flawio? — spytał niespokojnie.
Flawia zrozumiała, że posunęła się za daleko. Nie chciała przecież
budzić żadnych podejrzeń. Nie mogła mu powiedzieć otwarcie,
dlaczego pogardza baronem. Pohamowała swoje oburzenie i po chwili
odparła:
—Ależ nie, Janku, nie obraził mnie nigdy.
—Może się niewłaściwie zachowywał — badał dalej Jan Rittberg.
—Bynajmniej, zachowywał się zawsze bardzo poprawnie.
—Więc czemu przypisać tę antypatię?
— Bywają niekiedy takie nagłe, niewytłumaczone antypatie, tak
silne, że nie można walczyć przeciw nim. Taką właśnie antypatię
wzbudza we mnie baron Salten.
— Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym?
— Nie miałam prawa wtrącać się do tego, kogo przyjmujesz
w swoim domu.
— Ale, Flawio, to przecież i twój dom.
92
—Dziękuję ci, Janku. Rada jestem, że nareszcie mogłam się
szczerze wypowiedzieć w tej sprawie. Będę ci bardzo wdzięczna,
gdy oszczędzisz mi w przyszłości spotkań z baronem. Sądzę,
zresztą, że on sam nie zechce bywać u nas po tym, co zaszło.
—Ostatnie słowa Flawia wypowiedziała wbrew przekonaniu. Była
przekonana, że baron nie jest zbyt ambitnym człowiekiem i że nie
przejmie się na pewno jej odmową. Na pewno uczyniłby wszystko,
żeby widywać się ze Stefą i bywałby dalej w willi Rittberg. Nie
chciała jednak dopuścić do tego. Wyraziła umyślnie przypuszczenie,
że baron nie zechce bywać w ich domu, aby skłonić Janka do
spełnienia jej prośby.
Janek skwapliwie uchwycił się tych słów.
— Masz rację, Flawio. Nie będzie miał na pewno ochoty bywać
u nas, obecnie, gdy jest odrzuconym konkurentem. Taka odmowa jest
przecież bardzo nieprzyjemna. W każdym razie zaznaczę w liście, że
nie
życzysz sobie widywać go w przyszłości.
—Bądź spokojna, nie narażę cię na spotkanie z baronem. Flawia ujęła
rękę Janka.
—Dziękuję ci, Janku — rzekła, oddychając z ulgą.
Musiał dać jakiś upust swojej radości, toteż przycisnął jej rękę do
ust. Długo, długo nie odrywał gorących warg od jej dłoni. Całował tak
żarliwie, że Flawia lekko drgnęła.
W chwilę później Janek, nie mogąc panować nad swymi uczuciami,
wyszedł z pokoju. Zdawało mu się, że powinien uciec przed samym
sobą.
Flawia długo stała bez ruchu z oczyma wlepionymi w drzwi, przez
które wyszedł Janek. Spoglądała długo na swoją rękę, na której
spoczywały jego wargi. Później przycisnęła ją do swoich ust. Przelękła
się jednak samej siebie i z ciężkim westchnieniem podeszła do okna.
Chwała Bogu, teraz przynajmniej baron przestanie tu bywać. Janek
nie będzie narażony na to, że ten człowiek bez czci i sumienia będzie
mu się narzucać w jego własnym domu. Może — ach, może Stefa
opamięta się wtedy, może zrozumie całą niskość swego postępowania.
Może wszystko się zmieni, gdy Stefa przestanie przebywać tak wiele z
baronem. Nie będzie miał wtedy na nią tak wielkiego wpływu. Może
zapomni go, nauczy się kochać i cenić Janka. A wtedy wszystko
skończy się dobrze!
93
Starała się uspokoić, chociaż nie wierzyła w te przypuszczenia.
Zależało jej bardziej na szczęściu Janka, niż na własnym. A ponieważ
sądziła, że może być tylko szczęśliwy ze Stefą, przeto starała się
zachować mu to szczęście wbrew swojemu sumieniu.
Najlżejsze przeczucie nie powiedziało jej, że Janek od dawna nie
uważa związku ze Stefą za szczęście. Skądże Flawia mogła wiedzieć,
jaka zmiana zaszła w jego uczuciach. Nie domyślała się, że małżeństwo
ze Stefą uważa za obowiązek. Och, gdybyż wiedziała o tym! Jakże
lekko byłoby jej na duszy!
*
*
*
Janek wrócił do swego gabinetu i natychmiast odpisał baronowi:
Szanowny Panie Baronie!
Przekazałem mojej kuzynce Pański list. Przykro mi bardzo, lecz
jestem zmuszony donieść Panu, że moja kuzynka nie zgadza się zostać
Pańską żoną, ponieważ nie odwzajemnia Pańskiej miłości.
By oszczędzić mojej kuzynce przykrych spotkań, proszę bardzo, aby
Pan na razie przystał bywać w willi Rittberg. Sądzę, że i dla Pana nie
byłoby to przyjemne, więc zrozumie Pan moją prośbę.
Z poważaniem Jan
Rittberg
Janek osobiście wręczył ten list posłańcowi, który czekał w przed-
sionku na odpowiedź. W chwili, gdy posłaniec odchodził, Stefa ukazała
się na progu salonu. Podbiegła szybko do narzeczonego.
— Czy to był posłaniec od barona? — spytała z lekkim zdener
wowaniem.
—Tak, Stefo.
—Czego chciał baron?
—Prosił rzeczywiście o rękę Flawii, jak się tego spodziewałaś.
—No i...?
—Flawia odmówiła mu. Pomyliłaś się co do jej uczuć.
94
Stefa drgnęła, a na twarzy jej ukazał się wyraz głębokiego zawodu.
—Odmówiła mu?
—Tak!
—Ale dlaczego?
—Ponieważ nie kocha barona.
Stefa mocno pobladła. Więc jej wszystkie plany miały się obrócić w
niwecz? Rozgniewała się na Flawię. Janek jednak wytłumaczył sobie w
inny sposób jej nagłą bladość. Sądził, że Stefie jest żal barona, który
rzekomo kocha Flawię, a teraz doznał tak wielkiego rozczarowania.
Dlatego też przyciągnął narzeczoną ku sobie i powiedział tkliwie:
— Czy naprawdę martwisz się tak bardzo, moja maleńka swatko?
Czy ci żal, że nie skojarzyłaś tej pary?
Stefa ukryła twarz na jego piersi.
—Ach, Janku, byłoby przecież tak pięknie, gdyby się pobrali!
—Trudno, Stefo, należy się pogodzić z losem.
— Czy Flawia przynajmniej zdaje sobie sprawę, co odtrąciła?
Wierne serce, pełne gorącej miłości...
Jan Rittberg wzruszył ramionami.
-— O to właśnie chodzi, że Flawia nie wierzy w tę miłość.
—Nie wierzy?
—Nie!
—-Iz tego powodu odtrąciła barona?
—Nie tylko z tego powodu. Flawia nie kocha barona.
—A ty posłałeś już przez posłańca odmowną odpowiedź?
—Tak!
—Uważam, że się za bardzo pośpieszyłeś. Może się Flawia namyśli.
—Nie przypuszczam, Stefo.
— Wiesz, Janku, ja pomówię z nią sama. My kobiety rozumiemy
się
lepiej, jeżeli chodzi o takie sprawy. Opowiem jej, jak baron wyrażał się
wczoraj o niej.
Janek uśmiechnął się pobłażliwie. Był zupełnie spokojny, wiedział
przecież, że nic nie zdoła odwieść Flawii od jej postanowienia. Słyszał
przecież z własnych ust kuzynki, jakie jest jej zdanie o baronie.
— Jeżeli chcesz, to pomów z Flawia. Cieszę się zawsze z każdego
waszego zbliżenia. Niech Flawia widzi, jak bardzo ci zależy na jej
szczęściu — powiedział spokojnie.
95
Stefa skinęła głową.
— Tak, przekonam ją o tym. Może uda mi się jeszcze zmiękczyć
jej serce.
Janek wiedział, że starania te będą daremne i dlatego pozwolił Stefie
udać się do Flawii. Stefa szybko wbiegła na schody, jakby musiała
uratować coś, co było od dawna stracone. Janek śledził ją wzrokiem,
uśmiechając się do siebie. Nie przeczuwał, jakie uczucia ożywiały
Stefę. Nie domyślał się przecież, że zależy jej tylko na tym, by pomóc
baronowi.
Było mu dziwnie lekko na duszy. Pierzchły wszelkie wątpliwości,
które gnębiły go podczas ostatnich kilku dni. Nie chciał już wcale
zastanawiać się nad tym, co właściwie stanowiło przyczynę jego
przygnębienia i niepokoju.
Stefa zapukała tymczasem do drzwi Flawii.
—Proszę! — zawołała Flawia. Stefa
Marena weszła do saloniku.
—Czy masz dla mnie chwilkę czasu? — spytała niespokojnie. Flawia
obrzuciła Stefę przenikliwym spojrzeniem. Domyślała się,
w jakiej sprawie przyszła do niej narzeczona Janka. Zapewne
dowiedziała się już o tej odmownej odpowiedzi. Flawii było
niezmiernie przykro, że będzie musiała poruszać ten drażliwy temat ze
Stefą, mimo to odparła uprzejmie:
— Czym mogę ci służyć, Stefo?
Uprzejmość Flawii była wymuszona. Już poprzednio nie lubiła, gdy
Stefa odwiedzała ją w jej apartamentach, które niegdyś należały do
matki Janka. Wydawało jej się zawsze, że obecność Stefy w pokojach
ciotki Eleonory — to świętokradztwo. Ach, ciotka Eleonora miała
przecież słuszność, odmawiając swego zezwolenia na ten związek! Nie
okazywała wprawdzie nigdy Jankowi macierzyńskiej czułości, chciała
go jednak uchronić przed niebezpieczeństwem, gdyż instynkt ostrzegał
ją zapewne, że nigdy nie zazna szczęścia u boku Stefy!
Cóż z tego? Janek kocha Stefę i poślubi ją, dał jej przecież słowo!
Flawii krajało się serce, gdy myślała o tym. Od wczoraj nie mogła
patrzeć na Stefę, a myśl o rozmowie z nią wydawała się jej męką bez
granic.
96
Stefa usiadła na brzeżku krzesła i spojrzała trochę niepewnym
wzrokiem na Flawię.
— Słyszałam właśnie od Janka, że baron Salten oświadczył się
o twoją rękę. Już wczoraj wiedziałam o zamiarach barona. Gdy baron
był u nas wczoraj na herbacie, rozmawialiśmy o tobie i zwierzył mi się
ze
swojej miłości. Bardzo mi przykro, że odmówiłaś baronowi i pragnę
zmiękczyć twoje serce. Namyśl się, Flawio!
— Moje postanowienie jest niezłomne!
— Ach, Flawio, baron kocha cię do szaleństwa! Nie wiem, co się
z nim teraz stanie, gdy odebrałaś mu nadzieję. Nie zniesie tej myśli, że
nie
chcesz zostać jego żoną. Czy nie mogłabyś zmienić twego postanowie
nia?
Flawia z trudem tylko panowała nad sobą. Podwójna gra Stefy
wzbudzała w niej najgłębszą odrazę. Odparła chłodno:
— Nie, Stefo! W takich wypadkach, można się tylko zdecydować
na
„tak" lub „nie". Nie kocham barona, a i on mnie nie kocha.
— Mylisz się bardzo, baron kocha cię nad życie!
Komedia ta przejmowała Flawię głębokim wstrętem, postanowiła
położyć kres tej niemiłej rozmowie. Odparła więc stanowczo i ozięble:
— Powinnaś była tylko powiedzieć baronowi, że jestem ubogą
dziewczyną. Wtedy na pewno skończyłaby się jego wielka miłość do
mnie. Baron jest źle poinformowany o stanie mego majątku. Nie
posiadam ani grosza i jestem zależna od Janka.
Stefa przez chwilę spoglądała w osłupieniu na Flawię. Nie była
zdolna wymówić ani słowa, oniemiała jakby ze zdumienia. Zupełnie
wytrącona z równowagi, zapytała wreszcie:
—Nie jesteś bogata?
—Nie!
—Ale przecież jesteś panią tego domu?
— Tak, stosownie do ostatniej woli matki Janka, mam mieszkać
w tym domu i zarządzać nim. Willa jednak stanowi własność Janka.
Jestem naprawdę biedną dziewczyną, możesz mi wierzyć, Stefo. Baron
powinien się cieszyć, że nie zaręczył się z ubogą sierotą.
Stefa wciąż jeszcze była zupełnie oszołomiona tą wiadomością.
Spoglądała na Flawię, nie dowierzając własnym uszom. Flawia ubogą
dziewczyną? Willa nie należy do niej? Nie posiada ani grosza? A to
7 — Łabędzi
śpiew
97
ładna historia! Biedny Hardy! Jak to dobrze, że przynajmniej nie
chciała wyjść za niego. Baron mógł się porządnie zaplątać, chwała
Bogu, że to go przynajmniej ominęło!
Po długiej chwili milczenia Stefa odezwała się ochryple:
— Tak, jeżeli go nie chcesz, to trudno. Nie ma na to rady. Nie będę
cię wobec tego namawiać, Flawio.
—Bardzo słusznie, bo nie miałoby to celu.
—W takim razie nie chcę ci przeszkadzać.
Stefa pożegnała się i wyszła z saloniku. Można sobie wyobrazić,
jakie uczucia miotały nią, gdy schodziła ze schodów. Gdyby mogła,
pobiegłaby natychmiast do barona Saltena, aby go pocieszyć. Natu-
ralnie, że baron pocieszy się prędko, skoro się dowie, że Flawia nie
posiada majątku. Tak, ale co się z nim teraz stanie? Biedny, biedny
chłopiec!
Stefa wiedziała dobrze, iż środki barona wyczerpały się doszczętnie
i że mu nikt nie udzieli kredytu. Nikt nie pożyczy mu ani grosza. Nie
potrafi pracować i zarobić na swoje utrzymanie, nie nauczył się tego.
Co ma teraz począć?
Stefa w swojej prymitywności wyobrażała sobie, tak pięknie przy-
szłość. Myślała, jak to będzie przyjemnie, gdy ona i baron zaczną
korzystać wspólnie z majątku rodziny Rittbergów. Mogliby żyć w do-
statku i pocieszać się nawzajem. Jakże się teraz ułoży przyszłość? Kto
zapełni pustkę jej serca, gdy zostanie żoną Jana Rittberga? Na razie nie
ma widoków, by widywała często barona. Baron nie posiada ani grosza
i wkrótce zapewne wyjedzie z Mittenwaldu. A ona pozostanie tutaj
sama, bez jednej przyjaznej duszy. Kto rozpędzi jej smutne myśli?
Jakże wytrzyma bez barona, bez jego pieszczot i pocałunków? Kto ją
pocieszy i rozweseli? Nie miała tutaj żadnych przyjemności, żadnych
rozrywek. Życie upływało monotonnie, dzień przemijał za dniem bez
najmniejszego urozmaicenia. Ach, w tej willi Rittberg można po prostu
umrzeć z nudów!
Bardzo przygnębiona weszła do gabinetu Janka.
— Masz taką zmartwioną minę — powiedział narzeczony — czy
rozmawiałaś już z Flawią?
—Tak, Janku.
—No i co? Czy zmieniła swoje postanowienie?
98
Stefa potrząsnęła przecząco głową. Była bardzo zła na Flawię, która
tak pokrzyżowała jej plany.
—Nie! Trudno, nie ma na to rady.
—A widzisz!
Stefa usiadła, bardzo znękana. Milczała długo, wreszcie odezwała
się:
— Powiedz mi, Janku, czy to prawda, że Flawia nie posiada wcale
majątku? Przecież ty sam wspomniałeś kiedyś, że Flawia nie ma
potrzeby zarabiać na swoje utrzymanie. Czy pamiętasz?
Jan Rittberg nie był zadowolony z tego pytania. Gniewało go, że
Flawia rozmawiała ze Stefą o swojej sytuacji materialnej. Znał dobrze
swoją narzeczoną i wiedział, że rzekome bogactwa Flawii imponują
Stefie. Lękał się zawsze, że popełni jakiś nietakt, gdy się dowie, że
Flawia jest ubogą dziewczyną. Dotąd przynajmniej liczyła się z Flawia,
ponieważ uważała ją za bardzo majętną. Pragnąc utrzymać Stefę w tym
przekonaniu odpowiedział dyplomatycznie:
— Flawia nie posiada własnego majętku, lecz ja jestem zobowiąza
ny na mocy ostatniej woli moich rodziców dbać ó nią jak o siostrę.
Flawia ma mieszkać w willi i zarządzać nią. Moja matka postanowiła,
żeby Flawia była panią tego domu.
Dla Stefy był tylko ważny fakt, że Flawia nie posiada własnego
majątku. Reszta nie miała znaczenia.
Flawia straciła teraz wiele w oczach Stefy. Ostatecznie przecież była
tylko ubogą krewną, zależną od Janka. Otrzymywała od niego rodzaj
wsparcia, żyła z jego łaski. Dlaczego właściwie Janek robi z nią takie
ceregiele? Stefa uważała, że można się zupełnie nie liczyć z Flawia.
Byłaby jej może zaczęła okazywać swoje lekceważenie, gdyby nie
ostatnie słowa narzeczonego. Wywnioskowała bowiem, że rodzice Jana
Rittberga musieli pozostawić jakieś zarządzenia na korzyść Flawii.
Może w swoim testamencie zapisali jej jakiś legat. Z pewnością jednak
zadokumentowali prawnie w swojej ostatniej woli, że Flawii
przysługuje przywilej przebywania w willi Rittberg. Gdyby nie to,
Janek na pewno nie trzymałby u siebie ubogiej kuzynki. Stefa
rozumowała, że tylko pisemne zarządzenia są obowiązujące.
Rozmawiała z narzeczonym o różnych sprawach, lecz nie potrafiła
się skupić. Myśli jej błądziły daleko. Zastanawiała się nad tym, jak
99
zawiadomić o wszystkim barona Saltena. Przecież trzeba go przynaj-
mniej tym pocieszyć, że Flawia nie jest dobrą partią. Biedny, biedny
chłopiec!
Łamała sobie głowę, jak dopomóc baronowi. Przecież musi jakoś
wyjść z tej nędzy, musi w jakiś sposób zdobyć fortunę. A najważniejsze
— trzeba się z nim porozumieć, naradzić, ułożyć jakiś nowy plan.
Wreszcie udało się jej jakoś podejść niepostrzeżenie do telefonu.
Połączyła się z baronem i umówiła się z nim na zwykłe miejsce
schadzek. Wtedy dopiero uspokoiła się nieco.
Powróciła do Janka i zaczęła go wypytywać, co odpisał baronowi.
Dowiedziała się wówczas, że Janek poprosił barona, aby przestał bywać
w willi Rittberg. Stefa zmartwiła się bardzo, dowiedziawszy się o tym.
Nie rozumiała zupełnie, dlaczego baron w tych okolicznościach nie
mógłby ich nadal odwiedzać.
Zbudziło się w niej uczucie gniewu i nienawiści. Tak, nie cierpiała
Flawii, tej przybłędy, która żyła na łasce u krewnych, a zachowywała
się jak królowa. To tylko jej wina, że będzie się musiała wyrzec
towarzystwa barona.
*
*
*
Baron Salten znajdował się naprawdę w bardzo trudnej sytuacji. Był
pewien, że dzięki małżeństwu z Flawią uda mu sie wybrnąć z kłopotów
materialnych, które go gnębiły. Wystarczyłoby, gdyby się zaręczył z
bogatą dziedziczką. Na pewno nikt nie odmówiłby mu kredytu. A
teraz? Wszystko stało się inaczej, niż sądził. Odmowa Flawii sprawiła
mu ogromny zawód.
Z zaciśniętymi zębami przeczytał list Jana Rittberga. Teraz na
domiar złego nie będzie mógł bywać u Rittbergów! Trudno, nie ma na
to rady! Ale co począć, co począć?
Baron irytował się, że siedział tak długo w Mittenwaldzie, gdzie
wydał moc pieniędzy. Nie pozostało mu nic innego, jak powrócić do
Monachium i starać się o pożyczkę. Może uda się wydostać jeszcze od
kogoś trochę grosza. Nie będzie to naturalnie łatwa sprawa, wiedział o
tym.
100
Przede wszystkim należy jednak pomówić ze Stefą. Ona jedna jest
mu naprawdę życzliwa. Stefa zapewne dowiedziała się już o jego
porażce. Na pewno znajdzie jakąś drogę, żeby mu pomóc. I postara się
jakoś spotkać z nim. Stefa nie opuści go w takiej chwili, to poczciwa
dziewczyna.
Baron rzeczywiście nie doznał zawodu, jeżeli chodziło o Stefę. W
porze obiadowej gospodyni pensjonatu zawezwała go do telefonu.
Zaledwie się zgłosił, gdy w słuchawce zabrzmiał głos Stefy:
—Hardy?
—Tak, to ja. Co mi powiesz, Stefciu?
— Posłuchaj, śpieszę się bardzo, skorzystałam z wolnej chwili, by
zamienić z tobą kilka słów. Jutro musimy się spotkać...
— Gdzie?
— Tam, gdzie zawsze. Nie mogę ci dokładnie podać godziny, bo
nie wiem, o której uda mi się wymknąć niepostrzeżenie z domu. Zdaje
się, że przyjdę około dziesiątej rano...
—Dobrze, Stefciu.
—W każdym razie czekaj na mnie tam. Przyjdę na pewno!
—Dobrze, dobrze! Słuchaj, Stefciu, jestem w okropnym nastroju.
—Domyślam się tego!
—Ale co począć?
—Jutro wymyślimy coś razem, znajdzie się przecież jakaś rada.
—Moja poczciwa Stefciu!
—Tak, ale teraz muszę kończyć rozmowę! Do widzenia, do jutra!
—Do widzenia!
Stefa szybko odwiesiła słuchawkę. Prawdopodobnie lękała się, że jej
ktoś przeszkodzi.
Nazajutrz przed południem baron udał się na zwykłe miejsce
schadzek. Stefy nie było jeszcze. Usiadł na ławeczce i czekał. Minęła
prawie godzina. Wreszcie ujrzał z daleka Stefę. Biegła bardzo szybko.
Baron wstał i wyszedł jej naprzeciw.
—Dzień dobry, Stefciu! Czyż nie mam pecha? Czy to nie okropne?
Ucałowali się, po czym Stefa oznajmiła:
—W tym całym pechu miałeś jeszcze wielkie szczęście, Hardy.
—Jak to? Dlaczego?
—Bo wyobraź sobie, że ta Flawia jest biedna jak mysz kościelna!
101
Z ust jego wyrwał się okrzyk zdumienia.
—Do licha, a to ładna niespodzianka!
—Dziękuj Bogu, że Flawia nie zgodziła się!
— Tak, to prawda, aleja wydałem moje ostatnie grosze, żeby
złowić
złotą rybkę, a tymczasem okazuje się, że to mysz kościelna! Mogłem
się
pięknie urządzić, no, no! Mogę sobie powinszować, że się tak
skończyło.
Miałbym kulę u nogi na całe życie!
—A widzisz, Hardy!
—Tak, ale to mała pociecha. Co ja teraz zrobię?
—Nie martw się, znajdziemy jakieś wyjście.
—Jakie?
— Nie trać tylko otuchy, mój drogi. Przebrniesz jakoś, dopóki ja
nie
zostanę panią Rittberg. Później zobaczymy.
— Ale, kochanie...
—Nie przerywaj mi, Hardy. Teraz jeszcze nie mogę prosić Janka o
pieniądze, bo nie wypada. Po ślubie jednak będę ich miała jak lodu,
wtedy pomogę i tobie. Nie opuszczę przecież przyjaciela. Nas nigdy
nic nie rozłączy. Ty rozproszysz moją nudę w małżeństwie, a ja
pomogę ci wybrnąć z kłopotów finansowych.
—Nie mogę się na to zgodzić, Stefciu — próbował się opierać
baron.
— Możesz, Hardy! Ode mnie możesz!
—Właśnie, że od ciebie nie mogę przyjąć pomocy — bronił się
słabo Salten.
—Przecież to tylko pożyczka, Hardy. Ożenisz się bogato, a wtedy
oddasz mi wszystko, co do grosza. Nie przejmuj się tym, proszę cię
bardzo. Przecież jesteśmy przyjaciółmi!
—No tak, ale zawsze...
—Na razie przyniosłam ci pierścionek i broszkę z brylantem.
To mówiąc, Stefa podała przyjacielowi klejnoty, które mu przynios-
ła, żeby go poratować. Baron był mimo wszystko zażenowany. Stefa
jednak potrafiła go przekonać.
— Nie dostałam ich od Janka, więc mogę się obejść bez tego.
Zresztą, nie potrzebujesz sprzedawać tych rzeczy, możesz je tylko
zastawić. Później wykupimy je. Sądzę, że powinieneś otrzymać za to
około tysiąca marek. To na razie wystarczy, potem pomogę ci znowu.
Niestety, nie posiadam prawie zupełnie gotówki. Moją ostatnią gażę
wydałam na różne drobiazgi. Weź więc broszkę i pierścionek, i ratuj się
jak możesz!
Baron pochwycił ją gwałtownie w objęcia i zaczął ją gorąco całować.
— Kochane z ciebie stworzenie, Stefciu! Niestety, jestem zmuszony
przyjąć tę pomoc od ciebie. Możesz jednak być spokojna, zwrócę ci to
wszystko. Przecież kiedyś szczęście musi się uśmiechnąć do mnie.
Złapię
sobie prawdziwą złotą rybkę.
— A co zamierzasz teraz począć?
— Przede wszystkim powrócę do Monachium i postaram się tam
wypłynąć na powierzchnię. Zobaczymy co będzie dalej.
— Tak, zobaczymy! — rzekła Stefa z otuchą.
—Najważniejsze jednak, żebym się mógł widywać z tobą. Powiedz
mi Stefciu, jak to będzie? Gdzie się spotkamy i kiedy?
—Nie wiem sama. Wiem tylko, że nie wytrzymam długo na tym
pustkowiu, gdy ty wyjedziesz. Janek powróci do miasta, musi
przecież pracować w fabryce. A ja mam zostać z tą nudną Flawią i
panią Lenard — nie, to ponad moje siły. Nie wytrzymam tego. Janek
powinien to także zrozumieć! Można tu przecież dostać ciężkiej
depresji.
— Ale jak wytłumaczysz to twemu narzeczonemu?
— Oho, wymyślę coś na pewno! Powiem, że muszę co pewien czas
jeździć do Monachium. Tutaj jest przecież okropnie. Co chwila
przypominają człowiekowi, że przebywamy w domu okrytym żałobą.
Nie wolno nawet zagrać walczyka albo jakiejś wesołej arii. Wieczny
smutek i nuda! Nie, to nie dla mnie! Muszę mieć jakieś rozrywki.
Urządzę się tak, żebym co kilka dni mogła bywać w Monachium.
— A jak mnie zawiadomisz o tym, Stefciu?
— Napiszę ci, gdy będę miała zamiar przyjechać. Zaadresuję list do
twego mieszkania. Wtedy się spotkamy.
Zaczął ją gorąco, namiętnie całować. Zapewniał ją, że nigdy w życiu
nie zapomni jej dobroci. Ona jedna pomogła mu, toteż musi jej jakoś
złożyć dowody swojej bezgranicznej wdzięczności.
Po chwili usiedli na ławce i zaczęli rozmawiać. Naradzali się jeszcze
co do różnych szczegółów, układając dokładnie dalsze plany oszustwa.
Oboje byli pozbawieni skrupułów. Ani Stefie, ani baronowi nie wpadło
na myśl, że postępują nieuczciwie wobec Janka.
103
Po chwili wreszcie Stefa powiedziała do swego przyjaciela:
—Muszę już odejść, Hardy! Do widzenia!
—Zostań jeszcze chwilkę, Stefciu!
— Nie mogę! Janek miał do napisania kilka ważnych listów, więc
skorzystałam z tego i wykradłam się z domu. Powiedziałam mu, że
chciałabym się porządnie przejść. Do widzenia, Hardy, nie trać rezonu
i nie zapomnij mnie!
Baron przytulił Stefę do siebie. Ucałował jej ręce i usta. Przez
chwilę trzymał ją w objęciu.
— Bóg zapłać, Stefciu! Mam nadzieję, że zobaczymy się wkrótce
w Monachium!
—Tak, Hardy, tak! Postaram się przyjechać jak najprędzej!
—Ach, tak, kochanie! Uschnę z tęsknoty za tobą!
—A cóż dopiero ja! Nie wytrzymam bez ciebie! Ucałowali się jeszcze
raz, po czym Stefa szybko odeszła.
Baron długo śledził ją wzrokiem, a gdy odwróciła się, przesłał jej
ręką całusa. Dopiero, gdy zniknęła na zakręcie, on także oddalił się.
Szybkim krokiem udał się do Mittenwaldu.
Natychmiast po przybyciu do pensjonatu spakował swoje walizki.
Po południu wyjechał pierwszym pociągiem do Monachium.
Nazajutrz baron udał się do lombardu, gdzie zastawił klejnoty
otrzymane od Stefy. Spotkała go radosna niespodzianka, gdyż dostał
zamiast tysiąca, tysiąc pięćset marek. Mógł więc jakoś związać koniec z
końcem i utrzymać się przez jakiś czas na powierzchni. Postanowił, że
musi żyć bardzo oszczędnie, aby znowu nie popaść w długi.
W kilka dni później odwiedził swoją starą protektorkę, hrabinę
Salms-Hohenau. Była to osoba pochłonięta pracą filantropijną. Nigdy
prawie nie miała czasu. Barona spotkało jednak niespodziewane
szczęście. Hrabina przyjęła go bardzo uprzejmie.
Podczas rozmowy postarał się zainteresować hrabinę swoim losem.
Opowiedział jej smutną historię swego życia. Mówił, że posiadał
niegdyś znaczny majątek, lecz stracił go wskutek wojny i inflacji. W
rzeczywistości baron Salten nigdy nie miał majątku. Zawsze żył ponad
stan i robił długi. Wielka fortuna, o której wspomniał, istniała jedynie w
jego fantazji.
104
Niestety, czasy się zmieniły, baron nie mógł już nigdzie uzyskać
kredytu. Dawniej pożyczano mu pieniądze, licząc się z jego tytułem
barona. Obecnie wszelkie tytuły straciły wartość.
Hrabina jednak uwierzyła w kłamliwą opowieść swego protegowa-
nego. Miała dobre serce i roztkliwiała się z wielką łatwością. Z praw-
dziwym wzruszeniem słuchała jego wynurzeń. Żałowała biednego
chłopca, którego uważała za jedną z ofiar wojny. Rozczulona jego
dziejami starała się go pocieszyć.
Sprytny baron postanowił wykorzystać jej rozrzewnienie. Potrafił
tak pokierować rozmową, że hrabina pierwsza zaczęła się zastanawiać
nad tym, jak mu pomóc. Miała przecież dobre stosunki i wpływy w
najrozmaitszych sferach towarzyskich.
Skutek dyplomatycznych zabiegów barona okazał się bardzo dobry.
Hrabina powiedziała, że zajmie się jego losem. Doszła do wniosku, że
baron powinien się bogato ożenić. Byłby to jedyny ratunek w jego
smutnym położeniu.
Baron udawał z początku, że się waha, wreszcie jednak spytał z
westchnieniem:
— Może pani zna kogoś, hrabino? Czy pani mogłaby mi pomóc?
Pragnę zrobić dobrą partię. Tylko pani potrafi znaleźć dla mnie
odpowiednią żonę.
Hrabina w zamyśleniu pokiwała głową.
— To wcale nie takie łatwe, drogi baronie. Zdawałoby się, że
wszystkie prawdziwie dobre partie wymarły.
—Może się jednak znajdzie coś dla mnie?
—Pomyślę o tym!
—Proszę panią o to!
— Czy pan zdecydowałby się ewentualnie poślubić córkę jakiegoś
bogatego dorobkiewicza?
Baron westchnął ciężko. Było mu wszystko jedno, pragnął się
ratować za wszelką cenę.
— Niestety, brabino, nie wolno mi być wybrednym. Jestem zgubio
nym człowiekiem.
—Więc aż tak źle jest z panem?
—Jeszcze gorzej!
—Biedny baron! Współczuję panu serdecznie. Niestety, wszyscy
105
straciliśmy mniej lub więcej. Jesteśmy ofiarami wojny i inflacji. Zdaje
mi się jednak, że panu powiodło się szczególnie źle...
— Och, tak, droga hrabino!
—No, niech się pan nie martwi. Taki czarujący, elegancki młodzie-
niec nie zginie! Znajdziemy jakąś radę. Głowa do góry!
—Dziękuję pani całym sercem! Więc pani zajmie się moją sprawą?
—Tak, będę pamiętać o panu. Jak panu zapewne wiadomo, biorę
żywy udział we wszelkich imprezach filantropijnych i należę do
wielu towarzystw dobroczynności. Stykam się tam z ludźmi
różnych sfer. Być może, iż znajdę coś odpowiedniego...
—Będę pani ogromnie wdzięczny, pani hrabino.
—Dobrze, dobrze, niech pan nie traci odwagi!
— W pani moja jedyna nadzieja. Znalazłem się w sytuacji bez
wyjścia i tylko dlatego zwróciłem się do pani. Wiem, że pani rozumie
ludzką niedolę, że pani się zawsze stara ulżyć ludziom w cierpieniach.
Błagam panią, hrabino, niech pani mi pomoże!
Hrabina skinęła głową. Pochlebne słowa barona sprawiły jej przyje-
mność. Była rzeczywiście bardzo dobrą kobietą, niestety, rozmaite
ciemne elementy wyzyskiwały nieraz jej dobroć.
— Człowiek robi co może, żeby tylko ulżyć ludzkiej niedoli
— odpowiedziała. — Pańską sprawą zajmę się bardzo gorąco, drogi
baronie. Gdy tylko znajdę coś stosownego, zawiadomię pana.
Ucałował z wdzięcznością jej ręce.
— Serdeczne dzięki, kochana hrabino!
Pożegnał się i odszedł, ożywiony nową nadzieją. Nie wszystko więc
stracone. Może wypłacze się jeszcze z tej matni. Wierzył w swoją dobrą
gwiazdę. Tak, fortuna odmieni się na pewno.
I baron czekał teraz na nowe szczęście w postaci bogatej narzeczonej.
*
*
*
Flawia nie widziała Stefy, gdy ta wychodziła z domu na ostatnią
schadzkę z baronem Saltenem. Zdawało się jej, że Stefa pozostała w
salonie w towarzystwie Janka i pani Lenard.
106
Domowe obowiązki zajęły jej kilka godzin. Po załatwieniu spraw
gospodarskich poszła do swego pokoju, żeby się przebrać. Zmieniła
suknię i właśnie zamierzała zejść na dół, gdy ktoś zapukał do drzwi.
— Proszę wejść! — zawołała.
Ku jej wielkiemu zdumieniu na progu stanął Jan Rittberg.
— To ty, Janku? — zapytała.
—Czy masz dla mnie trochę czasu, Flawio? — spytał Janek trochę
nerwowo.
—Naturalnie, Janku. Rozporządzaj moim czasem. Co mogłabym
zrobić dla ciebie?
—Chciałem cię poprosić, abyś mi zagrała na skrzypcach. Nie grałaś
już tak dawno.
— Bardzo chętnie. Ale co mam zagrać?
— Wspomniałaś mi, że skomponowałaś pieśń poświęconą pamięci
mojej matki. Pragnę usłyszeć ten utwór. Pani Lenard siedzi w ogrodzie,
a Stefa wyszła na spacer. Nikt nie przeszkodzi nam. A ja posłucham
nareszcie twojej muzyki, której mi od dawna brak.
— Stefa wyszła na spacer? — spytała Flawia.
— Tak, chciała się trochę przejść. Ja miałem do napisania
kilka ważnych listów, więc nie mogłem jej towarzyszyć. W każdym
razie jesteśmy teraz sami, proszę cię więc bardzo, abyś spełniła
moją prośbę.
Flawia niepewnie spojrzała na Janka. Dokąd też mogła pójść Stefa?
Czy znowu na schadzkę z baronem? Ogarnęło ją oburzenie. I znowu
przemknęło jej przez myśl, że staje się współwinowajczynią w tej
sprawie. Tak, ale stało się, teraz już za późno! Nie może, nie powinna
ranić najświętszych uczuć Janka.
Spojrzała na kuzyna, który spoglądał na nią błagalnie. Bez słowa
wyjęła skrzypce z futerału. Janek usiadł, Flawia zaś czekała przez
chwilę. Spoglądała przed siebie, czekając jakby na natchnienie.
Wreszcie pociągnęła smyczkiem po strunach i zaczęła grać.
Jan Rittberg wpatrywał się w nią z zachwytem. Już sam widok
Flawii dawał mu estetyczną rozkosz. Jakże była piękna! Jej smukła
postać, jej ruchy tchnęły niewysłowionym wdziękiem!
Zagrała najpierw piosenkę poświęconą pamięci jego matki. Była to
słodka, uroczysta melodia, utrzymana w tonacji „moll". Drgała w niej
107
cicha skarga — jakby zranione serce kobiece skarżyło się i płakało po
utraconym szczęściu.
Flawia potrafiła wyczarować ze swoich skrzypiec słodkie, przenika-
jące do serca tony. Instrument śpiewał podjej palcami, płakał, łkał, tony
perliły sie, wywołując wzruszenie słuchacza. Janek nie potrafił oderwać
oczu od uduchowionej twarzyczki dziewczęcej. Widać było, że artystka
zapomniała w tej chwili o całym świecie, pochłonięta swoją grą.
Grała dla Janka; widziała w jego oczach głębokie zrozumienie,
czuła, że on jeden potrafi w całej pełni zrozumieć mowę jej skrzypiec.
Czuła również, że ta melodia znajduje oddźwięk w jego duszy. Flawia
grała, a Janek słuchał. Zdawało się, że oboje zapomnieli o wszystkich
swoich bólach i troskach, że stracili poczucie rzeczywistości.
Jan Rittberg pragnął, aby ta słodka pieśń nie miała nigdy końca, by
cudne dźwięki wciąż płynęły przez pokój. Uległ zupełnie
przedziwnemu urokowi, jakim tchnął utwór Flawii. Oczarowała go ta
uduchowiona, nieziemska melodia, płynąca spod smukłych palców
dziewczyny.
A Flawia zdawała się rozumieć, co się dzieje w duszy ukochanego.
Nie lękała się już teraz, że zdradzi się ze swoim uczuciem. Nie
wiedziała wprawdzie, co gnębi Janka, lecz wyczuła podświadomie, że
ostatnio musi toczyć ze sobą ciężkie walki wewnętrzne.
Po tej pierwszej pieśni zaczęła grać następny utwór. Janek słuchał z
zapartym tchem. Oczy jego zwilgotniały, nie wstydził się jednak swego
wzruszenia. Zdawało mu się, jakby przez te tony przemawiał do niego
głos Flawii. Jej głos i jej serce.
Skończyła wreszcie; opadła jej ręka, w której trzymała smyczek. W
milczeniu odłożyła skrzypce do pudła. Potem odwróciła się i spojrzała
na Janka. Przestraszyła się wyrazu jego oczu. Spostrzegła, że Janek jest
ogromnie wzruszony. Chwycił ją tym za serce.
— Janku, czy sprawiłam ci ból moją grą? — spytała.
Odetchnął głęboko.
— Ból, a jednocześnie rozkosz. Czy wiesz, Flawio, co mi przyszło
na
myśl, gdy słuchałem skomponowanego przez ciebie utworu?
— Co takiego?
— Że my ludzie błąkamy się przez całe życie w mroku i rzadko
kiedy znajdujemy właściwą drogę we właściwym czasie.
Oblicze Flawii pobladło.
108
— Co masz na myśli, Janku?
Przesunął ręką po włosach.
— Nie potrafię tego dobrze wytłumaczyć i... Ty przecież zawsze
rozumiałaś mnie tak dobrze... rozumiałaś mnie nawet bez słów...
Właśnie w ostatnich czasach zacząłem sobie z tego tak jasno zdawać
sprawę. Tak, ty jedna tylko rozumiesz mnie, Flawio...
Urwał i milczał przez chwilę. Spoglądał tylko przez chwilę na jej
delikatną twarzyczkę, okraszoną w tej chwili lekkim rumieńcem. Flawia
milczała również. Czuła się wobec Janka bardziej winna niż kiedykol-
wiek. On uważają za przyjaciółkę, darzy ją bezgranicznym zaufaniem,
ona zaś zataiła przed nim tak poważną sprawę, od której zależy
szczęście jego życia. Niestety, nie mogła przecież postąpić inaczej.
— Czy wiesz, Flawio — odezwał się Janek — że cieszę się bardzo,
iż
odmówiłaś baronowi. Nie mogę sobie wcale wyobrazić, że odejdziesz
stąd kiedyś, że porzucisz ten dom, aby podążyć za jakimś mężczyzną.
Nasz dom bez ciebie stałby się podobny do ciała bez duszy.
Lekki dreszcz wstrząsnął postacią Flawii.
— Nie porzucę tego domu, Janku. Nie odejdę stąd nigdy, o ile nie
każesz mi stąd odejść — szepnęła.
Janka ogarnęło wzruszenie. Starał się jednak opanować ten rzewny
nastrój, jaki nim owładnął.
— Uważaj, Flawio, bo cię wezmę za słowo — powiedział, siląc się
na
żartobliwy ton.
Spojrzała na niego spokojnie i z wielką powagą.
— Możesz to uczynić, Janku — odparła.
Uczynił taki ruch ręką, jakby chciał od siebie odegnać taką pokusę.
— Zagraj mi jeszcze raz tę samą pieśń, którą grałaś, gdy stałem pod
drzwiami twego pokoju — poprosił.
Szybko wzięła do ręki smyczek. Była rada z takiego obrotu rzeczy,
gdyż grając, nie miała potrzeby mówić. Coś w zachowaniu Janka
zaniepokoiło ją.
Zagrała mu tę piosenkę, którą pragnął usłyszeć. Słuchał jej ze
wzruszeniem. Spędzili znowu oboje błogą uroczystą godzinę.
Nagle na dole zabrzmiał głos Stefy. Zbudzili się oboje jakby z
cudnego snu. Z niechęcią powrócili do rzeczywistości. A Stefa
tymczasem wołała Janka.
109
Powoli, ociągając się, zszedł na doł. Tam oczekiwała go Stela.
— Szukałam cię wszędzie, Janku — powiedziała zdyszanym nieco
głosem. Brakło jej tchu, bo śpieszyła się bardzo, powracając ze
schadzki
do domu.
—Czy dawno powróciłaś, Stefo?
—O tak, już dość dawno.
—A gdzie byłaś?
— Po powrocie ze spaceru poszłam do ogrodu, do pani Lenard.
Spodziewałam się, że zastanę tam ciebie i Flawię. Gdzież jest Flawia?
—W swoim pokoju.
—A ty skończyłeś już pisać twoje nudne listy?
—Tak! Ale nie były takie nudne, jak ci się zdaje.
—Dla mnie to bardzo nudna sprawa.
— Zdaje się, Stefo, że nudzi cię wszystko, co ma coś wspólnego
z interesem?
Stefa roześmiała się serdecznie.
— Prawdę mówiąc, masz rację. Nudzi mnie to bardzo.
Jan Rittberg wiedział od dawna, że nigdy nie znajdzie u Stefy
zrozumienia dla tych wszystkich spraw, które stanowią treść jego życia.
Była ona płochą i powierzchowną istotą, nie pojmowała poważnych i
głębokich spraw. Gdyby jej powiedział, że nie potrafi żyć bez pracy —
nie zrozumiałaby tego nigdy. Ona sama była zdania, że praca to ciężki
przymus, zło konieczne. Kto ma pieniądze, ten może nie pracować.
A Jan Rittberg kochał swoją pracę, swój zawód. Nie uznawał
bezczynnego życia. Nie pracował wyłącznie dla zarobku, lecz dla
przyjemności. A przy tym pojmował bardzo poważnie obowiązki
wobec podwładnych. Doznawał uczucia radości, myśląc o tym. że
dzięki istnieniu i rozwojowi fabryki zapewnia byt wielu, wielu ludziom.
Nie mógł jednak powiedzieć o tym Stefie, która nie zrozumiałaby tego.
Z drugiej strony pojmował, że narzeczonej brak rozrywek i uroz-
maicenia.
— A jak się właściwie czujesz w tym domu, Stefo? — zapytał. —
Czy
ten pobyt nie wydaje ci się nudny?
Stefa natychmiast skorzystała z okazji.
— Mój drogi, dopóki ty jesteś ze mną, nie nudzę się nigdy. Myślę
jednak ze zgrozą o twoim rychłym wyjeździe. Powrócisz niebawem na
110
stałe do fabryki i będziesz tylko dojeżdżał w niedziele i święta. To
okropne! A przecież każdy tydzień jest taki długi.
— Więc jednak nudzisz się tutaj?
— Czy gniewasz się na mnie? Jestem szczera i przyznaję, że brak
mi
niekiedy życia w wielkim mieście. Tęsknię za Monachium.
— Nie biorę ci tego za złe, Stefo.
Przytuliła się tkliwie do narzeczonego.
— Ach, Janku, chciałabym od czasu do czasu jeździć do Mona
chium. Czy pozwoliłbyś mi na to? Chętnie poszłabym kiedyś na koncert
albo do teatru.
Janek obrzucił ją badawczym spojrzeniem.
— Czy zaczęłaś już żałować twego kroku? Nie możesz się obejść
bez
teatru?
Potrząsnęła przecząco głową.
— O nie! Za nic w świecie nie chciałabym powrócić na scenę.
Wiem,
że dla ciebie byłoby to bardzo przykre. Poza tym nie odczuwam wcale
braku sceny, nie mam ochoty występować. Natomiast siedzieć na
widowni i zobaczyć jakąś nową sztukę — to bardzo przyjemnie. W tym
sensie brak mi trochę teatru.
—Rozumiem cię, Stefo.
—Więc nie miałbyś nic przeciwko temu?
—Nie!
— A może to nie wypada w okresie żałoby po twojej matce?
Pogłaskał jej zaróżowione policzki.
— Nie, Stefo, nie mogę przecież żądać od ciebie, abyś nosiła żałobę
po mojej matce. Przecież nie znałaś jej wcale.
— No, to prawda!
Janek nie odpowiedział, lecz zamyślił się głęboko. Przypomniał
sobie ową przykrą scenę, jaką Stefa urządziła mu po śmierci matki.
Przypomniał sobie jej wykrzywioną twarz, jej krzykliwy głos. Nie
chciała wtedy wejść w jego położenie, nie chciała uszanować woli
zmarłej. Buntowała się przeciw dalszej zwłoce w małżeństwie. I
krzyczała, że nienawidzi jego matki!
Ach, jakże wstrętny miała wyraz twarzy, jak pospolicie wyglądała!
W pamięci stanął mu znowu wulgarny wygląd Stefy! Spojrzał na nią
znowu uważnie, krytycznymi oczyma. Zdawało mu się, że owa
111
scena pozostawiła niezatarte ślady na obliczu Stefy. I to urojenie było
dziwnie dręczące.
— Więc jak będzie? — spytała znowu Stefa.
— O co chodzi? — powiedział, gdyż zapomniał już, o czym
mówiła
przed chwilą.
— Czy będę mogła od czasu do czasu jeździć do Monachium?
Jan Rittberg skłonił głowę. Duszę jego omotał znowu ten dziwny,
głęboki smutek, który ostatnio opadał go tak często. Westchnął ciężko,
po czym odpowiedział:
—Ależ naturalnie, Stefo. Możesz jeździć, ile tylko zechcesz. Musisz
mnie tylko zawiadomić, gdy będziesz się wybierała do Monachium.
Pani Lenard może ci towarzyszyć.
—A wieczorami będziemy znowu wychodzili razem. Prawda,
Janku?
— Dobrze, moja droga.
—Ach, nie masz pojęcia, jak ja lubię bywać w eleganckich lokalach
na kolacji!
—Wiem o tym. To tak przyjemnie, gdy się ludzie patrzą na ciebie i
podziwiają cię — rzekł, siląc się na żartobliwy ton.
Stefa zrobiła filuterną minkę, z którą wyglądała uroczo.
— No pewnie! Przecież jestem ładna i młoda.
Spojrzał na nią przenikliwie. Tak, była młoda i ładna, wyglądała
prześlicznie jak zawsze. A jednak nie potrafił się otrząsnąć ze wspo-
mnienia tamtego wieczoru. Zdawało mu się, że widzi Stefę taką, jak
wtedy, że z jej ładnej, świeżej twarzyczki nie zniknął ów rys
pospolitości. Doznawał wrażenia, że nic nie zdoła go zatrzeć — ani jej
zabawne minki, ani jej uroda, ani dziecięcy wdzięk.
W ostatnich czasach myślał wiele o zmarłej matce. Nie chciała ona
udzielić mu swojego błogosławieństwa na związek ze Stefą,
sprzeciwiała się kategorycznie jego małżeństwu. Jakie powody
skłaniały ją do tego? Czy była to tylko niechęć do wszystkich artystek?
W każdym razie cierpiał nad tym ogromnie. I teraz znowu
przypomniały mu się ostatnie chwile, spędzone przy łożu umierającej.
Ogarnęło go znowu wielkie przygnębienie.
Starał się zapanować nad tym przykrym nastrojem. Nie chciał
myśleć o swoim stosunku do Stefy, nie chciał myśleć o tym wszystkim,
112
co miało jakikolwiek związek z tą sprawą. Stefa była jego narzeczoną
— musi pogodzić się z losem, ponieważ dziś już za późno, żeby się
cofnąć. Powinien się przyzwyczaić do jej licznych, drobnych wad
i słabostek, które go w niej rażą. Powinien w ogóle przywyknąć do
wszystkiego, co go razi w jej stosunku do niego.
Wiedział już teraz, że nie pozostaje mu nic innego. Już od dawna
przestał się spodziewać wielkiego szczęścia u boku Stefy. Małżeństwo z
tą płytką, naiwną istotą nie zdoła mu zapełnić życia.
Nie chciał jednak przyznać nawet wobec samego siebie, że go od
dawna wewnętrznie nic nie łączy ze Stefą — nic, oprócz słowa. Był
jednak zbyt prawy, zbyt szlachetny, żeby skrzywdzić Stefę, żeby zerwać
te pęta. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, czym ten związek mógł grozić
w przyszłości.
*
*
*
Miesiące zimowe mijały bardzo szybko.
Jan Rittberg szukał zapomnienia w usilnej, wytężonej pracy. Starał
się jak najmniej myśleć o sobie i swoich przyżyciach. Praca pochłaniała
go zupełnie, stała się najlepszą rozrywką. Dzięki niej myśli Janka
odbiegały na inne tory.
Niedziele spędzał zawsze w willi Rittberg. Za każdym razem, gdy
spoglądał w dobrotliwe, pełne zrozumienia oczy Flawii, gdy wpatrywał
się w jej słodką uduchowioną twarz — doznawał uczucia, jakby po
długich męczarniach nastąpiło wreszcie wyzwolenie.
Stefę widywał często w Monachium. Ponieważ baron nie przebywał
już w Mittenwaldzie, więc jeździła do miasta. Janek — rzecz oczywista
— nie miał pojęcia, że te częste wyjazdy Stefy mają pewien związek
z baronem.
Stefa wyjeżdżała coraz częściej do stolicy, za każdym razem w
towarzystwie pani Lenard. Mieszkała zawsze w tym samym hotelu, w
którym Janek zamawiał dla niej apartament. Niekiedy pozostawała w
Monachium tylko jeden dzień, rzadziej pobyt jej przeciągał się na kilka
dni.
W Monachium chodziła z panią Lenard albo z Jankiem do teatru, po
przedstawieniu zaś bywali w eleganckich restauracjach. Janek
8 — Łabędzi
śpiew
113
przyjeżdżał po obie panie. Stefa była ostatnio w tak świetnym humorze,
że udawało się jej nawet rozweselić Janka.
Podczas dnia, gdy Janek był zajęty w fabryce — Stefie nie
brakowało okazji do spotykania się z baronem. Za każdym razem, gdy
umawiali się na schadzkę, Stefa urządzała się bardzo sprytnie.
Wchodziła z panią Lenard do jakiejś cukierni i zamawiała dla niej
czekoladę z kremem. Oświadczała wówczas, że idzie po sprawunki i że
pani Lenard nie będzie jej potrzebna przy robieniu zakupów.
Twierdziła, że panią Lenard męczy takie bieganie po mieście i prosiła
swoją opiekunkę, by zaczekała na nią w cukierni.
Pani Lenard była niezmiernie wygodną damą do towarzystwa. Z
rozkoszą zgadzała się na takie propozycje. Zabierała się z przejęciem do
czekolady i kremu, nie troszcząc się o losy swojej pupilki.
Stefa po kilku godzinach powracała i opowiadała, że załatwiła
wszystkie „sprawunki". Płaciła rachunek za panią Lenard i powracała
do hotelu ze swoją damą do towarzystwa.
Z czasem Stefa urządziła się jeszcze praktyczniej. Obawiała się, że
ktoś mógłby ją zobaczyć w towarzystwie Saltena. Aby uniknąć niemi-
łych kolizji, odwiedzała Saltena w jego kawalerskim mieszkaniu.
Pewnego pięknego zimowego dnia Stefa udała się jak zwykle do
garsoniery barona. Przyjaciel oznajmił jej wtedy wielką nowinę, a mia-
nowicie, że hrabina Salms-Hohenau swata mu bardzo bogatą pannę.
Zapewne uda mu się zrobić dobrą partię, a wówczas odda Stefie
wszystko, co mu pożyczyła i wykupi jej klejnoty.
— Nigdy, nigdy, najdroższa Stefciu, nie zapomnę tego, co robisz
dla
mnie! — powtarzał raz po raz, po czym objął ją i zaczął pieścić i
całować,
jak najczulszy kochanek.
Stefa z jednej strony cieszyła się, że w losie barona zaszła tak
pomyślna zmiana. Z drugiej strony jednak lękała się, że baron porzuci ją
dla innej kobiety. Gdy się tylko zaręczy, przestanie myśleć o niej.
Baron naturalnie śmiał się z jej obaw. Gdy tylko wspominała o tym,
całował ją namiętnie i pytał:
— Czy ty kochasz mnie teraz mniej, dlatego, że się zaręczyłaś
z Janem Rittbergiem?
— O nie, jeszcze więcej! — zapewniała Stefa.
114
— A widzisz, kochanie! Nic nie zdoła nas przecież rozłączyć.
Cokolwiek się stanie — nie rozstaniemy się nigdy. Stefa z rozkoszą
słuchała tych słów i wierzyła baronowi.
Tak minęła zima. Stefa i baron widywali się co najmniej raz w
tygodniu. Flawia domyślała się, po co Stefa jeździ tak często do
Monachium. Nie wiedziała wprawdzie nic ojej zakazanych spotkaniach
z baronem, lecz przeczuwała, że te częste wycieczki do miasta stoją w
jakimś związku z baronem Saltenem. Cierpiała w dwójnasób, myśląc o
przyszłości Janka.
Za każdym razem, gdy Stefa wyjeżdżała, Flawię ogarniał dręczący
niepokój. Z biciem serca oczekiwała jej powrotu. Lękała się zawsze, że
Janek przyłapie Stefę i barona na gorącym uczynku. O Boże, co by się
wtedy stało? Flawia nie potrafiła myśleć spokojnie o tym. Z gorącz-
kowym niepokojem myślała, że w takim wypadku doszłoby do pojedyn-
ku. Janek był człowiekiem, który cenił swój honor ponad wszystko. Na
pewno pomściłby z bronią w ręku taką zniewagę.
Ach, kto wie, jaki byłby wynik tego pojedynku? Jakże częste bywają
wypadki, że winowajca staje się zabójcą, znieważony pada ofiarą.
Flawia drżała, rozmyślając o tym. Oddychała z ulgą, gdy Stefa
powracała z Monachium. To przekonywało ją za każdym razem, że
Jankowi nie grozi niebezpieczeństwo tego rodzaju. Niestety, wiedziała,
że grozi mu inne niebezpieczeństwo. Nie będzie szczęśliwy w
małżeństwie, opartym na kłamliwych i kruchych podstawach. Janek nie
jest człowiekiem, który potrafi się zadowolić takim kłamanym
szczęściem.
Stefa powracała zawsze w świetnym humorze i była bardzo
uprzejma dla Flawii. Ostatnio jednak w uprzejmości tej brzmiał jakiś
inny ton, jakaś nuta protekcjonalna i trochę lekceważąca. Stefa uważała,
że nie ma potrzeby liczyć się z ubogą krewną swego męża. Przestała już
brać jej za złe, że w swoim czasie odmówiła baronowi Saltenowi.
Janek nie przeczuwał, że Stefa w haniebny sposób zdradza go z
baronem. Wierzył w jej miłość i dlatego właśnie trapiły go wyrzuty
sumienia. Nie mógł sobie wybaczyć, że nie kocha Stefy tak, jak
dawniej, podczas gdy ona poświęciła mu całą przyszłość.
Stefa jak zazwyczaj okazywała narzeczonemu wiele czułości. Uda-
wała wciąż zakochaną, tuliła się pieszczotliwie do Janka, przekoma-
115
rżała się z nim, odgrywała po mistrzowsku swoją rolę. Ze śmiechem
dzieliła się z nim swymi wrażeniami i układała plany na przyszłość.
Stefa nie zauważyła wcale, że Janek się zmienił, że stał się bardziej
chłodny i odnosił się do niej z większą rezerwą. Działo się to dlatego,
że Janek starał się wynagrodzić narzeczonej ten brak uczucia, spełniając
jej wszystkie życzenia i obsypując ją podarunkami.
Ponieważ Stefa nie była z natury subtelna, a przy tym nie kochała
Janka, więc nie wyczuwała wcale zmiany w jego nastroju. Mimo to
oczekiwała z niecierpliwością terminu ślubu. Pragnęła gorąco, by
skończył się już wreszcie ten rok żałoby. Cieszyła się już z góry, że
zostanie żoną Janka i panią jego domu. Spodziewała się, że po ślubie
zacznie odgrywać wielką rolę w towarzystwie. Chciała prowadzić dom
na wielką skalę i przyjmować w swoich salonach elitę towarzyską.
Pragnęła podziwu i hołdów.
Przyszłość malowała sobie w najświetniejszych barwach i nieraz
rozmawiała z Jankiem o swoich zamiarach i planach. On godził się na
wszystko. Postanowił, że musi jej jakoś wynagrodzić ten brak uczucia.
Z dnia na dzień jego stosunek do Stefy stawał się bardziej oziębły. Im
mniej jednak czuł do niej, tym bardziej starał się wynagrodzić jej to w
inny sposób. Uważał to za swój obowiązek.
Nastąpiły święta Bożego Narodzenia. Janek spędził Gwiazdkę ze
swymi paniami w willi Rittberg. Zarówno Stefa, jak i Flawia dostały od
niego piękne i bogate podarunki. Pozostał w domu przez cały świątecz-
ny tydzień i dopiero po Nowym Roku powrócił do Monachium. W
górach spadł gęsty śnieg; Janek z kuzynką i narzeczoną używał często
sanny albo też jeździli w trójkę na nartach.
Zasypane śniegiem góry stanowiły uroczy krajobraz. Wszystko
wokoło tonęło w srebrzystej, roziskrzonej bieli. W Alpach Bawarskich
pojawiło się teraz mnóstwo turystów, przyjeżdżających zewsząd na
narty.
Sporty zimowe sprawiały również wielką przyjemność Stefie. Upra-
wiała je z ogromnym zapałem, zwłaszcza że pragnęła zachować swoją
smukłą figurę, a miała skłonności do tycia. W styczniu i lutym robiła
wycieczki na nartach. Towarzyszył jej zwykle Janek, niekiedy i Flawia
brała w nich udział. Podczas nieobecności Janka Stefa wyruszała w
góry z Flawia albo też sama.
116
W końcu lutego oznajmiła nagle, że czuje się w górach doskonale,
że nigdzie nie poboda się jej tak bardzo, jak tutaj. Przestała tęsknić za
Monachium i jeździć do miasta.
Ani Flawia, ani Janek nie domyślali się, skąd powstała nagłe ta
niechęć do Monachium. Dawniej przecież Stefa lubiła tam jeździć i
korzystała z każdej okazji. Oboje nie wiedzieli tego, co wiedziała Stefa.
Oto baron Salten przyjechał pod koniec lutego do Mittenwaldu. Stefa
już poprzednio dowiedziała się od niego, że los ponownie zawiódł go w
te okolice.
Tym razem baron przyjechał tu nie dla Stefy, a tym mniej dla Flawii.
Zaprosił go do Mittenwaldu pewien nowobogacki.
Hrabina Salms-Hohenau dotrzymała słowa i zajęła się losem barona.
Znalazła dla niego wreszcie odpowiednią partię i przedstawiła swego
protegowanego pewnemu milionerowi i jego rodzinie. Milioner ten
dorobił się swej fortuny podczas wojny i inflacji, był jednym z owych
paskarzy, którzy bez skrupułów potrafili wykorzystać każdą sytuację.
Jedyna córka tego bogacza obrała sobie barona za ofiarę. Postanowiła
zostać panią baronową.
Nie była ona ani ładna, ani brzydka. Miała pospolite rysy i krępą
figurę, ubierała się jednak z wielkim szykiem i według najnowszej
mody. Wyglądała zawsze, jakby wycięta z ostatniego żurnalu. Tak samo
i jej nieco otyła mamusia, która na domiar złego obwieszała się perłami
i brylantami, niczym świąteczna choinka.
Papa był innego zdania; posiadał wiele zdrowego rozsądku i starał
się wyglądać solidnie i skromnie. Mimo to nie sprawiał bynajmniej
korzystnego wrażenia zwłaszcza, iż zwykł podkreślać, że nie zależy mu
na powierzchowności. Dla niego najważniejsze — to pełny worek.
Chwała Bogu, nie zbywa mu na forsie! Niech tam panie obwieszają się
biżuterią, jeżeli im to sprawia przyjemność. On sam woli prostotę.
Barona drażniły zawsze takie uwagi, a papa jego wybranki działał
mu na nerwy. Nie wolno mu było jednak wybrzydzać, więc starał się
znosić wszystko w pokorze ducha.
Papa miał dużo, bardzo dużo pieniędzy i wyraził swoją zgodę na
małżeństwo córki z baronem. Powiedział, że kupi jej męża z tytułem,
chociaż dziś tytuły ogromnie spadły w cenie.
117
— Cóż po tytule, kiedy pusto w szkatule! Tak, panie baronie! Dziś
arystokracja nie ma już tego znaczenia co dawniej, no, ale moja Milunia
może sobie pozwolić na taki zbytek — oświadczył bez ogródek.
Milunia — była to jego jedyna córka Emilia, która obecnie, gdy
ojciec dorobił się milionów, postanowiła zmienić imię. Uważa, że skrót
jej imienia „Mila" jest bardziej dystyngowany i brzmi o wiele wytwor-
niej. Według zdania jej matki „Mila Raschke" brzmiało piękniej niż
„Emilia Raschke".
Ponieważ baron spodobał się zarówno Mili, jak też i jej rodzicom,
przeto pan Raschke zaprosił go do Mittenwaldu na sporty zimowe. Dał
mu przy tym wyraźnie do zrozumienia, że chętnie wyda tych marnych
parę tysiączków dla barona.
Baron wtajemniczał więc pannę Milę oraz jej mamusię w arkana
sportów zimowych. Nie była to wielka przyjemność. Milunia tuliła się
przy tej okazji tak mocno do ramienia swego eleganckiego mistrza, że
baron wkrótce znalazł okazję do oświadczyn. Milunia była od dawna
zakochana w przystojnym baronie. Gdy wyznał jej wreszcie swoją
„miłość" i poprosił, aby została jego żoną — zaczęła chichotać i z
wstydliwym rumieńcem przywołała mamusię.
Zaczął się teraz okres narzeczeństwa. Baron z trudem znosił
czułości Miluni i jej mamy. Jednakże po dłuższej rozmowie z papą,
podczas której okazało się, że cyfra posagu wyraża się w długim
szeregu zer — zaczął się przyzwyczajać do tego.
. Aczkolwiek przebywał wciąż w towarzystwie narzeczonej i jej
rodziny, to jednak spotykał się ukradkiem ze Stefą. Podczas schadzek z
nią wypoczywał po męczących konkurach. Stefa wiedziała, w jakim
celu baron przyjechał do Mittenwaldu. Rzecz oczywista, że starała się
spotykać z nim, musiała go bowiem pocieszać.
W początkach marca rozesłano eleganckie zawiadomienia o zarę-
czynach. Pan Raschke z małżonką zawiadamiali o zaręczynach swojej
jedynej córki „Mili" z panem baronem Saltenem. Jedno z tych
zawiadomień zostało również przysłane do willi Rittberg. Jednakże
nikt, oprócz Stefy, nie wiedział, że baron bawi w Mittenwaldzie.
Flawia przeczytała zawiadomienie z uczuciem prawdziwej ulgi.
Spodziewała się, że Stefa bynajmniej nie okazywała smutku z powodu
zaręczyn swego przyjaciela, przeto Flawia sądziła, że nareszcie się
118
opamiętała. Cóż tak szlachetna, prawa istota mogła wiedzieć o prze-
wrotności ludzkiej? Poznała wprawdzie Stefę z najgorszej strony, nie
uważała jej jednak za osobę z gruntu złą i zepsutą, lecz lekkomyślną.
Nie przypuszczała, że Stefa mogłaby nadal utrzymywać stosunki z
baronem, skoro ten zaręczył się z inną.
Tak minął marzec. W ostatnim tygodniu marca Jan Rittberg
przyjechał niespodziewanie z Monachium. Tym razem przybył już w
sobotę przed południem.
W ciągu ostatnich dni opadła go szalona tęsknota za widokiem
Flawii. Nie mógł już dłużej panować nad tą tęsknotą i dlatego wybrał
się do willi Rittberg wcześniej niż zwykle.
Po przyjeździe zapytał o Stefę, lecz nie było jej w domu. W górach
leżał wciąż jeszcze wysoki śnieg. Pani Lenard oznajmiła Jankowi, że
Stefa wybrała się na wycieczkę narciarską.
Janek nie miał potrzeby pytać się, gdzie znajduje się Flawia, gdyż
usłyszał z daleka słodkie, cichutkie tony skrzypiec. Flawia była w
swoim pokoju. Gdy grała na skrzypcach, zapominała o całym świecie.
Nie usłyszała więc wcale, że Janek przyjechał.
Jan Rittberg zrzucił wierzchnie okrycie i szybko wbiegł na schody.
Nie mógł się doczekać chwili, w której ujrzy Flawię. Zapomniał
zupełnie o obecności pani Lenard, która po jego odejściu zabrała się
znowu do czytania jakiejś pasjonującej książki.
I Jan Rittberg stanął znowu przed drzwiami pokoju Flawii. Z zapar-
tym tchem przysłuchiwał się grze, starając się odgadnąć mowę tych
tonów. One zdradzały bowiem myśli i uczucia Flawii.
Oparł głowę o drzwi i wchłaniał słodkie dźwięki. Przypominał
człowieka, dręczonego długo pragnieniem, który nareszcie może się
napić wody z ożywczego źródła.
Wreszcie Flawia skończyła grać jakiś utwór. Wtedy Jan ochłonął ze
wzruszenia. Odgarnął włosy z czoła i wszedł do pokoju.
Flawia, ujrzawszy go tak nagle i niespodziewanie przed sobą,
pobladła. Serce jej ścisnęło się jakimś złym przeczuciem. Skąd się Janek
wziął o tej porze? Zapewne musiało się coś stać.
— Janku, to ty? Tak wcześnie? — spytała głosem drżącym ze
wzruszenia.
Jan odetchnął jak człowiek, który ma poza sobą długą, męczącą
119
wędrówkę, a teraz nareszcie stanął u gorąco upragnionego celu. Spoj-
rzał na Flawię oczyma pełnymi radości, po czym odpowiedział:
—Tak, Flawio, zwolniłem się dziś wcześniej.
—Czy się coś stało?
— Nie, Flawio! Po prostu przyjechałem przed południem, bo
miałem więcej czasu. I dzięki temu doznałem tej wielkiej rozkoszy,
jakiej
brakło mi od dawna. Słyszałem twoją grę. Czy mogę jeszcze chwilkę
posłuchać?
Flawia uspokoiła się natychmiast.
— Proszę cię, Janku. Przecież Stefy nie ma w domu.
— Tak, pani Lenard powiedziała mi, że Stefa wyszła. Podobno
poszła na narty. W tym roku skończą się wkrótce sporty zimowe.
—Tak, a Stefa stara się wykorzystać każdy dzień.
—Stefa bardzo lubi jeździć na nartach.
—O tak, codziennie wyrusza w góry na wycieczki.
— Czyni to zapewne dla treningu. Obawia się, że utyje, a chciałaby
zachować smukłą figurkę. Inaczej te samotne wycieczki znudziłyby się
jej bardzo prędko.
—Jednakże cieszy się, że mamy wciąż jeszcze śnieg w górach.
—A ty, Flawio, czemu nie chodzisz z nią na wycieczki?
—Nie mam ochoty. Nie jestem tak wielką zwolenniczką nart jak
Stefa.
—W każdym razie, wykorzystamy czas jej nieobecności. Zagraj mi,
Flawio — poprosił niecierpliwie.
— Chętnie, Janku!
Zaczęła grać utwory, które pragnął usłyszeć. Janek jednak tym
razem nie był zadowolony z jej gry. W duchu pomyślał, że muzyka
brzmiała najpiękniej, gdy słuchał jej przez drzwi. Obecnie doznawał
uczucia, że Flawia gra inaczej niż poprzednio, że nie odsłania wszyst-
kiego, co się dzieje w jej duszy. Miał wrażenia, że pragnie przed nim
coś zataić, ukryć jakieś swoje najgłębsze przeżycia.
I nagle poczuł szalony, przejmujący ból. Pojął jasno, że nie ma
prawa do wszystkich myśli i uczuć Flawii. Nigdy, nigdy nie uzyska
całkowicie władzy nad jej duszą, zawsze znajdzie się jakaś cząstka,
którą Flawia ukryje przed nim, jak przed innymi obcymi ludźmi. Nigdy
nie zapanuje między nimi zupełna otwartość. Cierpiał, lecz
rozumiał dobrze,
120
że Flawia ma swoje tajemnice, o których nie może mówić z kuzynem. Z
kuzynem! Zaśmiał się z goryczą!
Flawia skończyła właśnie jakiś utwór. Janek zerwał się nagle z
miejsca. Dziewczyna spojrzała z przestrachem na jego twarz, na której
malowało się silne wzburzenie.
— Co ci jest, Janku?
— Wybacz, Flawio, za duszno mi w pokoju... Muszę wyjść...
Wezmę narty i pójdę w góry...
Przycisnął rozpalone wargi do jej ręki i bez słowa wybiegł z pokoju.
Flawia śledziła go smutnym wzrokiem. Nie wątpiła w to, że Janka
ogarnęła nagła tęsknota za Stefą. Poszedł w góry, żeby się spotkać z
narzeczoną.
Powoli włożyła skrzypce do pudła, po czym zamknęła je. Następnie
podeszła do okna. Ujrzała z daleka Janka, który właśnie wykonywał
śmiały skok przez wysoką zaspę śnieżną. Poczuła gorące pragnienie, by
móc z nim kiedyś razem rozkoszować się białym przepychem zimy.
Ach, jakże to musiało być błogo sunąć obok niego na nartach! Ileż to
już czasu upłynęło od chwili, gdy była razem z Jankiem na wycieczce!
Teraz zawsze wychodził ze Stefą. Prosił ją wprawdzie nieraz, by
przyłączyła się do nich, ona jednak stale odmawiała, wymawiając się
sprawami domowymi. Nie chciała przeszkadzać narzeczonym.
Płonącymi oczyma śledziła Janka. Zapewne spotka się gdzieś ze
Stefą, a później razem powrócą do domu. Janek będzie znowu w
świetnym humorze, wesoły i pogodny. Biedak, nie podejrzewa wcale,
że kobieta, którą kocha — zdradza go haniebnie.
I znowu Flawię zaczęło dręczyć poczucie winy. Wydawała się sobie
wspólniczką tej ohydnej zdrady. Mimo to żadna siła na ziemi nie byłaby
jej skłoniła do wyznania Jankowi prawdy. Nie można mu powiedzieć,
że Stefa zdradza go z baronem. Raczej umrzeć, niż wbić ten sztylet w
jego kochające serce!
Nikt nie wiedział, ile Flawia przecierpiała w ciągu ostatnich
miesięcy, od chwili, gdy przyłapała Stefę na gorącym uczynku. A
jednak — czuła to — nie mogła postąpić inaczej.
Odeszła wreszcie od okna. Udała się do pokoju służby, aby wydać
rozporządzenia w sprawie obiadu.
121
*
*
*
Janek po wyjściu z domu uspokoił się nieco. Był zły, że z własnej
woli pozbawił się tak rzadkiej przyjemności jak gra Flawii. Mógł
przecież posłuchać jeszcze trochę jej muzyki. Teraz jednak było już za
późno na żal!
Słońce świeciło tak pięknie, śnieg iskrzył się, niebo było błękitne,
toteż wkrótce z serca Janka pierzchnął smutek. Było mu dziwnie lekko
na duszy, jakby zrzucał z siebie ciężkie brzemię. Pędził przed siebie na
nartach, szukając możliwie najlepszego toru. Na górze, na skraju lasu
zatrzymał się wreszcie i powiódł wzrokiem w dal. Przed jego oczami
roztaczał się przecudny krajobraz zimowy. Jak długo potrwa jeszcze ten
biały przepych? Wkrótce przecież nadejdzie wiosna, śnieg roztaje,
wszystko wokoło pokryje się młodą zielenią.
Stał przez chwilę, zachwycając sie wspaniałym widokiem; nagle
drgnął i zaczął się uważnie wpatrywać w pewien punkt, położony nieco
niżej. Tam na dole, w połowie wysokości góry — tam, gdzie stała
figura Matki Boskiej — ujrzał kobietę i mężczyznę, splecionych w
namiętnym uścisku, którzy się całowali gorąco. Co to? Przecież zna
dobrze ten biały sweter w zielone paski i tę czapkę? Przecież to kostium
Stefy?
Zaczął się baczniej przyglądać czułej parze. Po chwili mężczyzna
wypuścił kobietę z objęcia. Odwróciła się — a wówczas Janek poznał,
że to Stefa. Mężczyzna zaś, który poprzednio trzymał ją w ramionach i
całował, który teraz otoczył ją ramieniem i odprowadził do ławki pod
figurą — tak, to przecież baron Salten.
Jan Rittberg w osłupieniu spoglądał poprzez nagie gałęzie zarośli, za
którymi w swoim czasie ukryła się Flawia.
Opanował się szybko. Zdawało mu się, że nie dowierza własnym
oczom. Baron i Stefa siedzieli przytuleni do siebie. Głowa Stefy
spoczywała na ramieniu barona.
Jan Rittberg mocno zacisnął zęby,.po czym zaczął się szybko
zsuwać z pochyłości. Ślizgał się lekko, bezszelestnie po miękkim
białym śniegu. Ponieważ nadjeżdżał z tyłu, więc nie mogłi go spostrzec.
Nie słyszeli także, jak się zbliżał, byli bowiem zbyt zajęci sobą i swymi
sprawami. Janek stanął w zaroślach. Nie skrywały one jego postaci,
mimo to ani
122
Stefa, ani baron nie zauważyli jego obecności. I podobnie jak niegdyś
Flawia, tak obecnie Janek stał się świadkiem ich rozmowy. Usłyszał
przede wszystkim głos Stefy, która mówiła właśnie:
— No, nareszcie osiągnąłeś twój cel, Hardy. Twoje zaręczyny
z panią Raschke wybawią cię ze wszystkich kłopotów materialnych. Nie
jest ona zbyt piękna, obejrzałam ją sobie z daleka, no, ale to nie szkodzi.
Najważniejsze, że jest bogata.
— Tak, Stefciu! Ach, ale ja żałuję zawsze, że to nie ty...
—Trudno, ja także żałuję! Cóż z tego, oboje jesteśmy goli jak święci
tureccy, więc nie możemy się pobrać. Ja także żałuję tego, trzeba się
jednak pogodzić z losem. Przecież tak czy inaczej nie rozstaniemy
się nigdy. Och, gdybym nie miała ciebie, mój najdroższy! Nie mogę
wcale myśleć o tym moim przyszłym małżeństwie. Zanudziłabym
się na śmierć, gdyby nie myśl o tobie! Muszę ci powiedzieć, że w
willi Rittberg jest coraz nudniej!
—Nie martw się, Stefuniu, nasz stosunek nie zmieni się nigdy. Nie
wpłynie na to ani twój szanowny narzeczony, ani moja narzeczona.
— Wiem o tym, Hardy!
—Ach, Stefciu, możesz mi wierzyć, że mam także bardzo ciężkie
życie. Być zaręczonym z panną Milą Raschke — to doprawdy żadna
przyjemność! Panna rzuca mi się wciąż na szyję, a jeżeli nie ona, to
jej mamusia. Tatuś chełpi się wciąż swoją fortuną, której
prawdopodobnie nie zdobył w zbyt uczciwy sposób. Opowiada
bezustannie o swojej forsie i działa mi tym na nerwy. Jacy to
zabawni ludzie, jacy obrzydliwi dorobkiewicze! Albo liczą i spisują
długie szeregi cyfr, albo też bawią się w jakieś sentymenty, których
nie mogę pojąć. Wyrażają się także bardzo komicznie, używając
stale cudzoziemskich wyrazów, których nigdy nie potrafią
właściwie zastosować. Mówię ci, że czasami wytrzymać trudno,
żeby się nie roześmiać. Nie miałem, niestety, innego wyjścia,
dlatego zaręczyłem się z panną Raschke.
—Tak, mój biedny Hardy! — powiedziała Stefa ze współczuciem.
Baron tymczasem ciągnął dalej swoje wynurzenia.
—Po tym pechu, którego miałem z tą nudziarą Flawią, musiałem się
przecież ratować. Jeszcze się nie mogę uspokoić, gdy pomyślę o
tym, ile straciłem czasu i pieniędzy. Starałem się o nią całymi
miesiącami, przypuszczając, że to dobra partia, a tymczasem
okazało się, że nie ma
123
ani grosza. Skorzystałem więc z pierwszej sposobności i gdy hrabina
wynalazła mi bogatą pannę, zaręczyłem się z nią. Ostatecznie, mój
przyszły teść ma przecież pieniędzy jak lodu. Nie zmieni to jednak
wcale moich uczuć do ciebie. Nie zapomnę, jak wiele ci zawdzięczam.
Gdy powrócę teraz do Monachium, wykupię zaraz twoje klejnoty,
Stefuniu. Jakaś ty dobra, że mi wtedy pomogłaś. Chodź, daj mi buziaka!
I baron zaczął znowu całować Stefę, która odwzajemniała jego
pieszczoty.
— Tak — powiedział po chwili — będziemy się zawsze kochali,
nasza miłość nigdy nie minie, nigdy — chociaż oboje musimy pójść
za głosem rozsądku. Ja żenię się dla pieniędzy, ty wychodzisz za
Rittberga, bo jest bogaty, to jednak nie powinno mieć wpływu na
nasze uczucie.
— A kiedy się znowu zobaczymy? — spytała Stefa.
— W najbliższych dniach powracamy do Monachium, to znaczy
rodzina Raschków i ja. Wtedy zaczniesz znowu przyjeżdżać do miasta,
tak jak dawniej. Nie wytrzymasz przecież na tym pustkowiu, gdy mnie
nie będzie w pobliżu.
— To prawda, Hardy! — rzekła Stefa z przekonaniem.
—A widzisz, maleńka! W każdym razie będę co czwartek oczekiwał
cię w moim mieszkaniu. Musimy być bardzo ostrożni, żeby ani twój
narzeczony, ani panna Mila nie dowiedzieli się, że nas coś łączy.
—Tak, trzeba się wystrzegać. W przyszły czwartek będę więc u
ciebie o zwykłej porze.
—Doskonale! Gdy wyjdziesz już za mąż, a ja również będę
szczęśliwym małżonkiem, wtedy sprawa pójdzie łatwiej.
Zatrzymam moje dawne kawalerskie mieszkanie i będziemy się tam
spotykali, aby nam nikt nie przeszkadzał. Postaramy się korzystać
razem z życia, moja słodka Stefciu. Będziemy się kochali, chociaż
niestety, nie możemy całkowicie należeć do siebie.
Zaczęli się znowu gorąco całować. W tej samej chwili Jan Rittberg
wyskoczył jednym susem z zarośli i stanął na środku drogi, tuż przed
czułą parą, objętą w namiętnym uścisku.
Usłyszeli jakiś szelest i z przestrachem odskoczyli od siebie. Wów-
czas ujrzeli wyprostowaną dumnie, wyniosłą postać Jana Rittberga.
— Janku — ty? — krzyknęła Stefa przerażona.
124
Drżała na całym ciele z lęku i wstydu. Była tak zmieszana, tak
oszołomiona jego nagłym pojawieniem się, że w pierwszej chwili
chciała mu zarzucić ręce na szyję. Nie wiedziała, co ma począć, jak się
ratować w tej przykrej sytuacji. Gdy jednak uczyniła ruch, aby go objąć,
Janek gestem, pełnym pogardy odepchnął ją od siebie.
— Niech pani to zostawi, panno Marena. Nie jestem już narzeczo
nym pani, rezygnuję z tego wątpliwego zaszczytu...
— Ależ, Janku. Przecież ja tylko...
— Dość tego! Widziałem i słyszałem wszystko, wobec czego uwa
żam nasze zaręczyny za zerwane. Nie ożenię się z kobietą, która mnie
zdradziła. Pani nie powróci już do mego domu. Odeślę pani rzeczy do
zajazdu w Mittenwaldzie. Na tym koniec!
Stefa, blada i drżąca nie chciała dać za wygraną. Czepiała się rąk
Janka, chciała mu wyjaśnić, że się pomylił, że to nieporozumienie.
Janek jednak nie uwierzył jej tym razem.
— Wiem wszystko — powiedział zwięźle, po czym zwrócił się do
barona ze słowami:
— Panie baronie Salten, usłyszy pan o mnie!
Wyrazy te brzmiały twardo i stanowczo jak stal, zdawały się
przecinać swoim ostrym dźwiękiem czyste, świeże powietrze zimowe.
Jan Rittberg ukłonił się w milczeniu i zawrócił do odejścia.
Wtedy Stefa po raz pierwszy pojęła, jak wiele utraciła. Zbladła i
starała się pochwycić jego rękę.
—Janku... na miłość boską... mylisz się... omyliłeś się... naprawdę...
To tylko omyłka... — wyjąkała.
—Wiem dobrze, że się nie pomyliłem. Popełniłem jedynie omyłkę,
gdy wierzyłem w twoje przywiązanie...
— Ależ nie, nie... doprawdy... Przecież ja... ja...
Jan wykonał ruch ręką, jakby przecinał powietrze pomiędzy sobą a
Stefą.
— Dość tych wykrętów, szkoda próżnych słów. Stoję już dość
długo, ukryty za tymi krzewami, widziałem i słyszałem wszystko.
Jestem
zupełnie dobrze poinformowany, orientuję się całkowicie w sytuacji.
Skończyliśmy ze sobą raz na zawsze!
I Janek oddalił się szybko, pozostawiając oboje w zupełnej konster-
nacji.
125
Spojrzeli na siebie, wytrąceni z równowagi, oszołomieni tym
nagłym zajściem. Przez chwilę panowało milczenie. Wreszcie Stefa
wybuchnęła płaczem.
— Nie płacz, Stefciu, nie płacz, kochanie... — mówił baron.
Stefa jednak nie mogła się uspokoić. Załkała rozpaczliwie:
— O mój Boże, wszystko skończone, wszystko skończone!
Przepad
ło moje bogactwo, moje stanowisko. O mój Boże!
— Uspokój się, liie płacz — powtarzał baron.
— Ach, Hardy, cóż ja pocznę teraz? Co się ze mną stanie? Z
Jankiem
wszystko zerwane, scenę rzuciłam, a przecież trzeba z czegoś żyć...
Baron przygryzał wciąż dolną wargę. Jemu także było niezbyt
przyjemnie. A nuż teść dowie się o tej całej sprawie? Psiakość, taka
wsypa!
—Tam do licha! To nie było potrzebne! Skąd się wziął Rittberg?
—Nie wiem...
—Może popełniliśmy nieostrożność. Przecież mówiłaś, że go nie
ma w domu?
—Nie było go — szlochała Stefa — przecież nie umawiałabym się z
tobą.
— No właśnie!
—Przypuszczałam, że jest w Monachium, w fabryce. Zawsze
przyjeżdżał w sobotę po obiedzie. Dziś wyjątkowo zjawił się
wcześniej...
—Trudno! Szkoda twoich łez, Stefuniu! Przestań już płakać, bo tym
n „' nie naprawisz. Stało się!
—Ale co ja teraz zrobię?
—Moja kochana, mnie grozi więcej niż tobie.
—Dlaczego?
—Bo mnie czeka pojedynek z Rittbergiem.
—O mój Boże! —■ jęknęła Stefa.
—Tak, trzeba prosić Boga, żeby mi nie wpakował kuli w łeb. Stefa
zerwała się przerażona i rzuciła się baronowi na szyję.
—Nie będziesz się strzelał z Janem! Nie pozwolę na to!
Baron Salten z lekka odsunął ją od siebie, rozglądając się przy tym
ostrożnie na wszystkie strony.
—Nie widzę innego wyjścia. Przecież mnie wyzwał!
—Jak to?
126
— No tak, przecież sama słyszałaś jak powiedział, że jeszcze
usłyszę
o nim. To było wyzwanie. Po takich słowach następuje zawsze
pojedynek. Nie pozostanie mi nic innego, jak tylko przyjąć jego
wyzwanie.
— Jeszcze i to także! — zapłakała Stefa.
— No, nie bój się, kochanie! Przecież nie jest powiedziane, że mnie
zaraz zabije. Najważniejsze, żeby wiadomość o tej przykrej historii nie
dotarła do uszu mego teścia. Wtedy będzie gorzej! Wtedy gotów się
cofnąć, a my oboje zostaniemy na lodzie!
— Co ja zrobię? Co ja zrobię? — zaczęła znowu rozpaczać Stefa.
Baron zacisnął zęby.
— Na razie powinnaś udać się do zajazdu w Mittenwaldzie, nie
pozostaje ci w tej chwili nic innego. Poczekasz, aż przyśle ci twoje
rzeczy.
Później zobaczymy, jakoś to będzie.
—
A może napisać do Janka? Prosić go
Q
przebaczenie? Baron machnął
ręką.
—Nie radzę ci próbować. Szkoda czasu i fatygi.
—Może jednak uda mi się przekonać Janka. Może mi przebaczy?
— Nie trudź się, moja droga. Miał bardzo stanowczą minę. Tacy
ludzie jak on, są ogromnie drażliwi na punkcie swego honoru. Na
pewno
podsłuchiwał bardzo długo, więc widział i słyszał wszystko. Nie
będziesz
się mogła wykręcić, Rittberg nie uwierzy ci na pewno. Przestań już
płakać, Stefuniu!
— Ach, ja nieszczęśliwa!
— Powiedziałem ci, że łzy i rozpacz nie pomogą. Idź teraz do
zajazdu i poczekaj na rzeczy.
— A potem?
— Potem pojedziesz do Monachium. Tam zaczekasz na mnie. Kto
wie, może się dobrze stało...
— Ależ, Hardy...
— Tak, Stefciu, nie ma tego złego, co by na dobre nie wy
szło. Możliwe, że znajdziesz wkrótce innego męża. U mnie prze
cież także poszło bardzo prędko. Flawia dała mi kosza, a ja
znalazłem sobie Milę. Poczekasz więc na mnie, moja droga. Gdybyś
nawet nie znalazła nikogo, to także się nie martw. Ożenię się
wkrótce, a mój teść zabezpieczy mi byt. Będę miał tak wielkie
127
dochody, że pomogę ci. Tak, starczy nie tylko dla mnie, lecz i dla
ciebie, moja Stefciu.
— Tak, a co będzie, jeżeli cię Janek zabije?
Salten zadrżał, nie chciał jednak pokazać po sobie strachu. Lękał się
trochę pojedynku z Janem Rittbergiem. Nadrabiając miną, odezwał się
niby od niechcenia:
— E, nie bój się, Stefciu. Mam nadzieję, że Jan Rittberg nie strzela
tak dobrze, jak ja. Dam sobie radę.
— Żeby ci tylko nie zrobił krzywdy! — westchnęła Stefa.
— Postaram się od razu uczynić go niezdolnym do walki. Jeden
strzał w prawe ramię i sprawa załatwiona. O to mnie głowa nie boli,
lękam się czegoś innego.
— Czego?
— Mego teścia. Co będzie, gdy stary dowie się o pojedynku, muszę
się jakoś wyłgać.
—Ale jak?
—Opowiem mu jakąś naiwną bajeczkę.
—Co mu powiesz?
—Nie wiem jeszcze, wymyślę już coś odpowiedniego.
Baron zamilkł i zaczął się namyślać. Wreszcie klasnął w dłonie.
—Już mam!
—No, co takiego? Mów prędko 1
— Opowiem mu, że ktoś wyraził się o nim bardzo obelżywie, a ja
wyzwałem tego jegomościa na pojedynek. To go na pewno bardzo
wzruszy. Rittberg na pewno nie będzie mówił o pojedynku i jego
przyczynach.
— To prawda!
— Otóż dam mojemu teściowi do zrozumienia, że mój prze
ciwnik wyrażał wątpliwość co do uczciwego pochodzenia jego
majątku. Trzeba ci wiedzieć, że teść nie czuje się zbyt pewny,
jeżeli chodzi o te sprawy. Uwierzy mi na pewno. No, i naturalnie, że
nabiorę znaczenia w jego oczach, bo zasłużę sobie na wdzięczność
papy i całej rodzinki.
— Doskonale obmyśliłeś sobie ten plan.
— Hm! Tak. A gdyby mi się przytrafiło coś złego w tym
pojedynku,
wówczas... Nie, lepiej nie mówmy o tym...
128
Stefa zaczęła rzewnie płakać. W tej chwili obchodził ją tylko los
barona.
—Nie roztkliwiajmy się, Stefciu. Musimy się teraz rozstać i za-
chowywać jeszcze większą ostrożność niż dotąd. Pójdziemy teraz
stąd, ale nie razem... Ty pójdziesz pierwsza i zamieszkasz w
zajeździe. Ja zaczekam tutaj i odejdę dopiero wtedy, gdy będziesz
już na dole.
—Nie mam przy sobie ani grosza! — powiedziała Stefa i znowu
zalała się łzami.
Baron dał jej wszystko, co miał przy sobie.
— Weź na razie to, co mam. Później przyślę ci więcej do zajazdu.
Pozostanę tutaj kilka dni, ale nie mogę się z tobą widywać w tym czasie.
Rozumiesz sama dlaczego. Najlepiej, żebyś już jutro mogła pojechać do
Monachium.
— Dobrze, Hardy!
— I nie martw się, moja droga. Nie wiadomo, na co to wszystko
było potrzebne. Nie należy patrzeć na życie zbyt czarno! A teraz idź
już, Stefciu!
— Idę, do widzenia!
Podali sobie ręce na pożegnanie. Nie mieli już odwagi pocałować
się. Stefa z pomocą barona przymocowała narty do nóg i ruszyła do
Mittenwaldu. Była w fatalnym nastroju. Po chwili baron podążył tą
samą drogą. On także doznawał dość przykrego uczucia po tym całym
zajściu.
Janek podążył wprost do domu. Znajdował się w dziwnym nastroju.
Doznawał wrażenia, jakby pozbył się nagle ogromnego ciężaru.
Świadomość, że Stefa zdradziła go, nie sprawiała mu bólu. Nie
cierpiał nad tym, był tylko oburzony, że potrafiła go tak zwodzić. Jakże
mógł niegdyś kochać tę istotę, pozbawioną wszelkiej wartości moralnej!
Chwała Bogu, że udało mu się zerwać z nią. Jakżeby się przedstawiało
jego małżeństwo, jego cała przyszłość... Nie chciał wcale myśleć o tym.
Zerwanie ze Stefą nie było bolesnym przejściem. Przeciwnie, spra-
wiało mu ogromną ulgę. Doszedł do wniosku, że był głupcem i śmiał się
teraz z siebie. Oto ostatnio dręczyły go wciąż wyrzuty sumienia, że nie
kocha Stefy, że nie docenia jej uczucia i ofiary, jaką rzekomo poniosła
dla niego, a tymczasem... Stefa kochała go równie mało, jak on ją.
Pragnęła jedynie życia w zbytku i wysokiego stanowiska. Wydawała mu
9 — Łabędzi
śpiew
129
się niegdyś płochą, naiwną istotką, teraz przekonał się, że miał do
czynienia z kobietą sprytną i wyrachowaną. Na szczęście nie udało się
jej wyprowadzić go w pole. Tak, na szczęście!
Jan Rittberg już od dawna zdawał sobie sprawę, że pokochał Flawię.
W sercu jego wygasły braterskie uczucia do niej, ustępując miejsca
gorącej, prawdziwej miłości. Z początku bronił się przeciw tej myśli,
pragnął bowiem dochować wiary Stefie. Tak, cierpiał nawet nad tym, że
jego wszystkie myśli i uczucia należą do Flawii, uważając, że wyrządza
tym krzywdę swojej narzeczonej. Teraz nic nie łączyło go już ze Stefą,
nic!
Gdy Janek pokonał wreszcie uczucie słusznego gniewu, ogarnęła go
szalona radość. Był teraz przecież wolny! Ta świadomość uderzyła mu
do głowy jak wino, upajał się poczuciem swobody!
Wolny! Wolny!
Miał ochotę krzyczeć, śmiać się ze szczęścia! Zerwane zostały pęta,
którymi się sam krępował w swoim bezgranicznym zaślepieniu! Ze-
rwane łańcuchy, które ciążyły mu od miesięcy, które raniły jego duszę!
Nie miał już potrzeby zawierać małżeństwa, którego nie chciała
pobłogosławić jego umierająca matka!
W sercu jego zbudziło się uczucie bezgranicznej wdzięczności. Miał
wrażenie, jakby się na nowo urodził. Przyśpieszył kroku. Prędzej, coraz
prędzej, szedł, aby znaleźć się nareszcie u Flawii. Teraz odzyskał
wolność, miał czyste sumienie i mógł jej okazać, jak bardzo ją kocha.
Flawia! Flawia!
W tym najdroższym imieniu zawarła się cała jego tęsknota. Gdyby
mógł, byłby jej natychmiast wyznał swoją miłość. A przecież do
niedawna nie chciał się nawet wobec siebie przyznać do tego, że kocha
Flawię.
Przypomniał sobie nagle, że czeka go jeszcze pojedynek z baronem
Saltenem. Stłumiło to nieco jego radość. Pomyślał, że musi posłać
oficjalne wyzwanie baronowi. Jakież to wszystko głupie! Przecież
właściwie powinien być wdzięczny Saltenowi, który pomógł mu
zwolnić się z tych pęt! Nie mógł się jednak przyznać do tego.
Pojedynek musi się odbyć, choćby tylko dla formy.
Nie miał zamiaru zabijać barona, wiedział także, iż baron nie
pragnie wcale jego śmierci. Po cóż miałby jeszcze zwiększać swoją
130
winę wobec człowieka, którego znieważył? W każdym razie musi dojść
do pojedynku, a wynik jego jest co najmniej wątpliwy. Nie wiadomo,
jak się skończy ta walka.
Janek postanowił więc, że na razie nie powie jeszcze Flawii o swojej
miłości. Najpierw trzeba mieć za sobą ten pojedynek.
Najbardziej obchodziło go w tej chwili jedno: czy Flawia od-
wzajemnia jego miłość. Było to bardzo palące zagadnienie dla Jana
Rittberga.
Wiedział, że Flawia jest do niego bardzo przywiązana. Zauważył, że
niekiedy, rozmawiając z nim, bladła nagle albo rumieniła się. Były to
przecież oznaki, świadczące na jego korzyść. Nie, na pewno nie był jej
obojętny, aczkolwiek wówczas, po śmierci jego matki, oświadczyła z
takim spokojem, że małżeństwo między nimi jest niemożliwe.
Ten jej spokój był udany. Czy mogła mu wtedy odpowiedzieć
inaczej? Musiała mu dać taką odpowiedź, jej dziewczęca duma nie
pozwalała jej zachować się w inny sposób. Przecież Flawia wiedziała
już wówczas, że jest związany słowem ze Stefą Mareną. A Flawia nie
była kobietą, która mówiłaby o swoich uczuciach z mężczyzną będącym
narzeczonym innej kobiety!
W każdym razie Flawia nie kocha innego mężczyzny. Jej serce jest
wolne. Jan wiedział o tym. Ach, jakie to szczęście! On postara się już
pozyskać uczucie Flawii, on zdobędzie jej miłość mocą swojej wielkiej
miłości! Kocha ją, kocha — taka miłość powinna zbudzić oddźwięk w
jej sercu!
Janek teraz dopiero zaczął sobie zdawać sprawę z ogromu swej
miłości do Flawii. Teraz nie miał już potrzeby wmawiać sobie, że kocha
ją jak brat. Nie, to nie było braterskie przywiązanie. Pokochał Flawię,
jak kobietę, która stanowi najwyższe szczęście życia! Jest ona szlachet-
ną, piękną, utalentowaną istotą — niewieścim ideałem, o jakim marzył
od dawna!
Jakże odmienne jest jego uczucie od owej rzekomej miłości, jaką
darzył Stefę. Jest to uczucie znacznie głębsze, poważniejsze, pełne
bezbrzeżnej tkliwości, a przy tym oparte na szacunku.
Flawia musi zostać jego żoną, bez niej nie zazna nigdy prawdziwego
szczęścia! Powziął niezłomne postanowienie, że zaraz po pojedynku
pomówi o tym z Flawia.
131
Miotany burzą uczuć przybył do domu. W holu spotkał panią
Lenard, która wyszła mu na spotkanie. Oznajmiła, bardzo zaniepokojo-
na, że Stefa dotąd nie powróciła z wycieczki.
—Panna Fławia przypuszczała, że pan po drodze spotka pannę
Marenę i że powrócicie państwo razem — powiedziała.
—A gdzie jest teraz panna Flawia? — zapytał, nie zważając na jej
słowa.
— Przebiera się do obiadu i zapewne zejdzie wkrótce na dół.
Janek byłby najchętniej pośpieszył natychmiast do Flawii, nie
chciał jednak przeszkadzać. Wobec tego udał się do swego pokoju, aby
się tam również przebrać. Gdy był gotowy, zszedł do stołowego pokoju.
Tam zastał już Flawię; była bardzo zaniepokojona nieobecnością Stefy.
— Janku, Stefa jeszcze nie powróciła. Jestem bardzo niespokojna
o nią, nie rozumiem zupełnie, co się stało. Nie zdarzyło się jeszcze ani
razu, by tak długo nie wracała do domu.
Jan Rittberg obrzucił ją spojrzeniem, które zbudziło w niej jeszcze
większy niepokój.
—Nie zastanawiaj się nad przyczyną jej nieobecności, Flawio!
—Co to ma znaczyć, Janku?
— Stefa Marena nigdy już nie powróci do tego domu — od
powiedział stanowczo.
Flawia przestraszyła się i spojrzała na jego twarz pobladłą z tłumio-
nego wzburzenia. Jakieś złe przeczucie ścisnęło jej serce.
— Na miłość boską, Janku, powiedz co się stało. Jak mam rozumieć
twoje słowa?
Jan milczał, wreszcie odezwał się po chwili:
—Moje zaręczyny z panną Mareną zostały zerwane.
—Zerwałeś ze Stefą?
—Tak, Flawio.
Serce dziewczyny zabiło głośno i mocno. Pobladła i przycisnęła
obie dłonie do piersi. Doznała uczucia szalonej trwogi. Czuła, że Janek
jest zupełnie wytrącony z równowagi. Nie śmiała go zapytać, co się
stało, słowa więzły jej w gardle. Po chwili dopiero spojrzała z lękiem na
Janka i szepnęła:
— Janku, powiedz mi dlaczego? Co zaszło między wami?
132
Jan Rittberg zaśmiał się gorzko.
— Zastałem pannę Marenę w ramionach innego mężczyzny! — po
wiedział tonem chłodnym i pogardliwym.
Flawia przytrzymała się drżącymi rękami oparcia krzesła, żeby nie
upaść. Nie dowierzała własnym uszom.
— Baron? Więc on jest tutaj? — wyrwały się niebaczne słowa z jej
ust.
Jan Rittberg osłupiał. Szeroko otwartymi oczyma spojrzał na Flawię,
po czym zapytał:
— Flawio! Wiedziałaś o tym?
Złożyła ręce, nie mówiąc ani słowa. Na twarzy jej ukazał się wyraz
udręki.
Jan patrzył na nią przenikliwie.
— Wiedziałaś o tym? — powtórzył.
— Nie zważaj na mnie! — powiedziała błagalnie. — Powiedz mi
lepiej, co się stało, Janku?
Ujął jej rękę i spytał z wyrzutem:
—Więc zataiłaś to przede mną?
—Janku!
— Wiedziałaś, że Stefa mnie zdradza, że oszukuje mnie. I nie
powiedziałaś mi tego?
Flawia dygotała na całym ciele. Więc teraz Janek także dowiedział
się prawdy. Nie pomogło jej milczenie. Teraz nie miało już celu
ukrywanie przed nim dłużej tej okropnej tajemnicy.
— Ach, Janku, byłam kiedyś mimo woli świadkiem ich spotkania
przy figurze Matki Boskiej... Słyszałam ich rozmowę...
Zaśmiał się szyderczo.
— Przy figurze Matki Boskiej? Musiało to być zapewne ich stałe
miejsce schadzek, ponieważ spotkałem ich tam...
— Biedny Janku!
— Tak, stali tam, ręka w rękę, usta przy ustach. Ja także słyszałem
ich rozmowę. Drwili sobie ze mnie i z narzeczonej barona.
— O mój Boże!
I Flawia, drżąca i przejęta, osunęła się na krzesło.
— Nie wiedziałam, że baron jest tutaj — powiedziała po chwili
— inaczej...
133
Urwała. Zdawało się jej, że nie wolno jej już powiedzieć ani słowa;
Janek potrząsnął głową.
—Dlaczego nie ostrzegłaś mnie, Flawio? — zapytał.
—Nie mogłam...
— Jak mogłaś dopuścić do tego, by mnie oszukiwano w tak
haniebny sposób?
Dziewczyna załamała ręce. W sercu jej zbudziła się rozpacz, oczy
napełniły się łzami. Ofiara jej okazała się daremna. Na próżno milczała.
Janek wiedział o wszystkim, a teraz będzie się pojedynkował z
baronem.
— Janku, wyzwałeś go na pojedynek —jęknęła. — O wielki Boże?
Tego się przecież lękałam najbardziej... A teraz dojdzie do pojedynku...
Serce Jana wezbrało gorącym, tkliwym uczuciem. Przecież Flawia,
pochłonięta swoim lękiem, zdradziła mu wyraźnie, że go kocha. Ach,
jakże chętnie wziąłby ją teraz w objęcia, przycisnął do serca, ucałował
jej pobladłe usta. Należało jednak być silnym, panować nad sobą!
Dopóki nie skończy się afera pojedynkowa, nie można wyznać Flawii
swojej miłości. Gdyby wiedziała o tym, cierpiałaby w dwójnasób.
Dlatego też odparł, siląc się na spokój:
— Nie powinnaś była lękać się tego, Flawio. Należało mi powie
dzieć prawdę!
Podniosła ku niemu oczy, które zdradzały jej całą trwogę i bez-
graniczną miłość.
— Och, gdybyś wiedział, ile przecierpiałam, miotana okrutną
rozterką. Walczyłam ciągle ze sobą. Czułam, że staję się
współwinowaj-
czynią, ukrywając przed tobą zdradę Stefy. A jednak nie miałam
odwagi
powtórzyć tego, co usłyszałam wówczas, ukryta w zaroślach, obok
figury Matki Boskiej. Wiedziałam, że Stefę łączy coś z baronem,
domyślałam się również, że w dalszym ciągu spotyka się z nim. Te jej
ciągłe wyjazdy do Monachium dawały mi wiele do myślenia. Praw
dopodobnie widywała się w Monachium ze swoim przyjacielem. Nie
wiedziałam jednak, że baron bawi znowu w naszej okolicy...
— Opowiedz mi, co słyszałaś i kiedy miało to miejsce? — poprosił.
Serce dziewczyny krajało się z żalu i ze współczucia. Nie wiedziała
przecież, że Janek po zerwaniu ze Stefą, doznaje uczucia ogromnej ulgi.
— Mój biedny Janku, czy naprawdę zerwałeś ostatecznie ze Stefą?
— spytała nieśmiało.
134
— Czy wątpisz w to? Przecież zastałem ją w ramionach innego
mężczyzny, widziałem jak baron całował, a ona jego. Dowiedziałem się,
że Stefa zdradza mnie już od dawna, że zamierza mnie nadal zdradzać
po
ślubie. To chyba dosyć? Naturalnie, że natychmiast zerwałem ze Stefą
i oznajmiłem jej, żeby nie powracała do mego domu. Widzisz więc
sama,
że możesz mi teraz spokojnie opowiedzieć o wszystkim. Nic nie zdoła
mnie zdziwić.
Wtedy Flawia drżącym głosem powtórzyła mu podsłuchaną roz-
mowę. Janek zacisnął pięści.
— I taki łajdak ośmielił się starać o ciebie! Teraz dopiero pojmuję
twoją odrazę i głęboki wstręt! Dlatego więc nie chciałaś, żeby baron
bywał u nas.
— Spodziewałam się, że Stefa się opamięta — szepnęła Fławia.
—Powinienem był spoliczkować tego łotra, który śmiał pożądać
ciebie. To mu się należało za taką bezczelność — powiedział Jan,
zgrzytając zębami.
—Ach, to przecież nie jest takie ważne! Najgorszą krzywdę
wyrządził tobie! Och, Janku, mój drogi, gdybym potrafiła ci
powiedzieć, jak gorąco współczuję ci.
Ujął serdecznie jej dłonie i odezwał się drżącym głosem:
— Nie martw się o mnie, Flawio, nie przejmuj się tą sprawą. Tobie
jednej wyznam prawdę. Zerwanie ze Stefą nie sprawia mi bynajmniej
bólu, przeciwnie, uważam je za wyzwolenie po długotrwałej męce. Już
od dawna nie kocham Stefy, ostatnio uważałem, że tylko moje słowo
łączy mnie z nią. Zanim jeszcze w końcu maja ogłosiłem moje
zaręczyny
ze Stefą, już budził się we mnie jakiś głos, który ostrzegał mnie przed
tym
krokiem. Gdy po śmierci mojej matki zobaczyłem ją po raz pierwszy od
dłuższego czasu — urządziła mi przykrą scenę. Wydała mi się wtedy
tak
wulgarna, tak pospolita, że z trudem tylko starałem się zachować dawne
uczucia. Zapanowałem nad sobą, pamiętając o tym, że dałem Stefie
słowo. Wierzyłem niezbicie w jej miłość i nie chciałem porzucić Stefy,
choć dręczyła mnie myśl, że moja matka nie chciała pobłogosławić
naszego związku.
Ach, Flawio! To przecież trapiło mnie bardziej, niż przypuszczasz.
Nie chciałem się tylko przyznać do tego. Oddalałem się od Stefy coraz
bardziej, wydawała mi się zupełnie obca. Doszło do tego, że zacząłem
się
135
lękać małżeństwa z nią. Przekonywałem się bowiem coraz bardziej, że
się zawiodłem na Stefie. Mimo to nie przypisywałem jej nigdy winy.
Miałem wyrzuty sumienia, że nie mogę jej kochać, starałem się to
wynagrodzić w ten sposób, że spełniałem jej wszystkie życzenia i za-
chcianki.
Nic nie łączyło mnie ze Stefą — nic, oprócz słowa! Później
zbudziło się we mnie coś innego, nowe uczucie, które wzmagało się,
rosło, które wreszcie wypełniło mnie całkowicie — o tym jednak, nie
będę dziś mówił z tobą. Opowiem ci to innym razem. Teraz przestańmy
mówić o tym wszystkim. Czy dobrze, Flawio?
— Tak, Janku. A co powiemy pani Lenard?
— Po obiedzie, gdy ja odejdę od stołu, powiesz pani Lenard, że
zerwałem z panną Mareną. Poprosisz, żeby spakowała jej wszystkie
rzeczy i odesłała do zajazdu w Mittenwałdzie. Poślę jej także czek, nie
chcę, żeby popadła w nędzę. Przecież niegdyś zdawało mi się, że ją
kocham... Wtedy była mi wszystkim, bo nie miałem nikogo, kto by dla
mnie był dobry... Nie ostrzegło mnie wtedy żadne przeczucie, że była to
z jej strony kłamana miłość...
— Mój biedny Janku! — rzekła Flawia z gorącym współczuciem.
— A więc, moja droga, przyślę ci po obiedzie kopertę, zawierającą
czek dla Stefy. Służący, który odniesie jej rzeczy do Mittenwaldu, ma
jej
osobiście doręczyć tę kopertę. A teraz dość o tej sprawie, nie chcę już
myśleć o tym.
Nie pytała już o nic, lecz oczy jej spoczywały z lękiem na jego
twarzy. Domyślił się, że Flawia trwoży się o niego w związku z
pojedynkiem.
W sercu Jana zbudziło się święte wzruszenie i ogromna radość.
Zrozumiał, jak bardzo kocha go Flawia. Wiedziona skromnością i
dziewiczą dumą starała się wstydliwie ukrywać przed nim tę miłość.
Mimo to i w jej sercu płonął święty płomień.
W tej chwili jednak nie wolno mu było poddawać się rozczuleniu.
Musiał zachować spokój — musiał to uczynić dla siebie i dla Flawii.
Wkrótce wszystko minie, a po tym pojedynku będzie mógł pomówić z
ukochaną dziewczyną.
Do pokoju weszła pani Lenard. Janek zaczął mówić o czymś innym.
Pani Lenard zdawała się być także zaniepokojona nieobecnością
Stefy.
136
— Czy panna Stefa dotąd nie powróciła?
Flawia z wysiłkiem skupiła myśli, po czym odpowiedziała:
— Nie. Panna Marena zawiadomiła, że pozostanie na obiedzie
w Mittenwaldzie. Możemy siąść do stołu.
Pani Lenard była bardzo zadowolona, że może bez przeszkody
spożyć posiłek. Zajęła natychmiast miejsce przy stole. Janek i Flawia
usiedli również. Służący na skinienie Flawii sprzątnął nakrycie Stefy.
Potoczyła się lekka rozmowa, w której największy udział brała pani
Lenard. Jako mądra kobieta domyśliła się ona od razu, że coś nie jest w
porządku. Udawała jednak, że nie domyśla się niczego. Podtrzymywała
umiejętnie rozmowę, tak że Janek i Flawia powoli odzyskali spokój.
Janek oddalił się natychmiast po obiedzie. Wtedy Flawia zwróciła
się do pani Lenard:
— Zechce pani łaskawie kazać spakować wszystko, co należy do
panny Stefy. Pani przecież najlepiej wie, co stanowi jej własność. Mój
kuzyn polecił mi, żebym zawiadomiła panią, iż jego zaręczyny z panną
Mareną zostały zerwane. Nie powróci ona już do willi Rittberg.
Pani Lenard w osłupieniu osunęła się na fotel.
— Na miłość boską! Co się stało? Dlaczego?
— Nie zostałam upoważniona do udzielania pani szczegółów w tej
sprawie. Proszę panią bardzo, aby pani zechciała natychmiast wykonać
moje zlecenie. Gdyby pani potrzebowała pomocy, to proszę zawezwać
jednego ze służących lub pokojówkę. Niech pani się postara, aby panna
Marena otrzymała jak najprędzej swoje rzeczy. Nie ma ona nic oprócz
tego, w czym wyszła z domu. Na pewno chciałaby się przebrać.
Spokój Flawii podziałał ożywczo na panią Lenard, poza tym
zaprzątała ją w tej chwili myśl, co się z nią teraz stanie. Kto wie, gdzie i
kiedy otrzyma nową posadę? Nie miała czasu troszczyć się o Stefę.
Szybko wstała z miejsca.
—Zabiorę się natychmiast do roboty, panno Flawio, chociaż ta
wiadomość wstrząsnęła mną do głębi. Proszę mi wierzyć, że cała
moja sympatia jest po stronie pana Rittberga.
—Wierzę pani! Zanim służący wyjdzie, aby odnieść walizki panny
Mareny, niech się zgłosi do mnie. Muszę mu jeszcze coś wręczyć.
137
Pani Lenard ukłoniła się bardzo uniżenie. Nie zmieniła się ona
nigdy w stosunku do Flawii, chociaż dowiedziała się od Stefy, że
Flawia jest tylko ubogą krewną Jana Rittberga. Zauważyła od dawna, że
Janek mimo to okazuje Flawii wielki szacunek, nie chciała więc utracić
jej względów. Teraz była bardzo rada z siebie. Może uda się jej
pozostać w willi Rittberg. Zdawała sobie bowiem sprawę, że panna
Stefa Marena nie będzie potrzebowała obecnie damy do towarzystwa.
— Uczynię wszystko, jak pani sobie życzy, panno Flawio — od
powiedziała.
Po wyjściu pani Lenard, Flawia również wyszła z jadalni. W holu
zbliżył się do niej jeden ze służących i podał jej zapieczętowaną
kopertę.
— Pan Rittberg kazał powiedzieć panience, że to jest właśnie ta
rzecz, o której była mowa.
Flawia skinąła głową i odebrała z jego rąk kopertę. Był to właśnie
czek dla Stefy.
Znalazłszy się wreszcie w swoim pokoju, dziewczyna ukryła twarz
w dłoniach. Z jej pobladłych ust wyrwał się bolesny jęk. Teraz
nareszcie mogła się całkowicie poddać swoim uczuciom, bez obawy, że
się zdradzi.
Nie miała wątpliwości, że między Janem a baronem Saltenem musi
się odbyć pojedynek. Nie miało to wprawdzie sensu — lecz, niestety,
kodeks honorowy wymagał, aby zmazać zniewagę tylko taką drogą. Jej
ofiara okazała się daremna, na próżno zataiła przed Jankiem zdradę
narzeczonej. Janek wiedział już o wszystkim i musiał teraz stanąć z
bronią w ręku wobec człowieka, który go obraził.
Zerwała się z miejsca i zaczęła niespokojnie krążyć po pokoju.
— O Boże, Boże! Cóż takiego uczyniłam, że mnie chcesz tak
strasznie ukarać? Pojedynek jest nieunikniony. Dlaczego Janek ma
narażać życie, skoro nie on zawinił? To niemożliwe, by taka była Twoja
wola, Ojcze Niebieski. Co począć, aby nie dopuścić do tego? Janku,
Janku! Ja nie chcę, żebyś ty umierał, nie chcę, nie chcę... Kocham cię,
Janku, kocham cię nad życie... Nie wolno ci umrzeć, nie wolno...
Padła na kolana przed kanapą, przeginając się całym ciałem
naprzód. Ukrywszy głowę w poduszkach, leżała jakby bezwładna, pełna
niewysłowionego lęku i rozpaczy.
Po długiej chwili podniosła się wreszcie. Błędnymi oczyma wpat-
rywała się przed siebie.
138
— Co począć? — myślała zrozpaczona.
Nie potrafiła zebrać myśli ani znaleźć żadnej rady.
Nie miała nikogo, z kim mogłaby się podzielić swoim cierpieniem.
Nikogo na całym świecie, oprócz Janka. A przecież właśnie przed
Jankiem powinna ukryć swój niepokój. Janek nie powinien się dener-
wować przed pojedynkiem.
Była tak zdenerwowana, że widziała wszystko z najczarniejszych
barwach. Doszła do wniosku, że jakikolwiek będzie wynik pojedynku,
pociągnie on za sobą w każdym wypadku ogromne nieszczęście. Jeżeli
bowiem Janek zabije barona Saltena, to będzie do końca życia miał
wyrzuty sumienia. Znała dobrze charakter Janka.
Ach, co się z nią stanie, gdyby Jankowi miało się przytrafić coś
złego? Nie miała odwagi pomyśleć o tym.
Gdyby miała utracić Janka, wówczas jedyną drogą dla niej byłaby
śmierć. Bez niego życie jej nie miało wartości. Miłość, która tak
nieśmiało wschodziła w sercu Flawii, teraz zapuściła głęboko korzenie.
Wielkoduszność, szlachetny, męski charakter Janka, jego niezwykła
subtelność i prawość wzbudzały w niej zawsze głęboki podziw, aby
później przekształcić się w miłość. Nigdy jednak nie kochała go tak, jak
w tej chwili.
Ukrywała przed nim trwożnie tę miłość. Była przekonana, że Janek
jej nie kocha. Przypuszczała, że zależy mu na zwykłym, braterskim
stosunku. Ach, niestety, musiała poprzestać na tym. Nie śmiała marzyć,
by Jan pokochał ją, chociaż tęskniła za jego miłością. Gdy czasem
wyobrażała sobie, jakby to było, gdyby Jan ją pokochał, wówczas
drżała, wstrząsana dreszczem nieznanej, nieopisanej rozkoszy. A Stefa
odrzuciła, podeptała tak wielkie uczucie, nie potrafiła ocenić Janka!
Flawia z głośnym łkaniem padła na kanapę, nie przestając myśleć o
tym, że Janka czeka wkrótce pojedynek z Saltenem. Ona sama była
zdecydowaną przeciwniczką tego rodzaju rozpraw honorowych. Uwa-
żała je za głupią farsę. Oburzało ją do głębi, że ślepy traf miał
rozstrzygać w takim wypadku, kto ma słuszność lub jej nie ma.
Twierdziła, że to krzycząca niesprawiedliwość, aby mężczyzna,
świadomy swoich praw, stawał się jeszcze w dodatku celem pocisków
swego przeciwnika.
Wyobraźnia Flawii pracowała gorączkowo. Widziała przed sobą
straszne obrazy. Wydawało się jej, że przed nią leży Jan Rittberg,
139
martwy, blady, jakby me było w mm kropli krwi... Usta miał zaciśnięte,
oblicze jakby wyryte z kamienia. A oczy jego były zamknięte, te mądre
władcze oczy, które zawsze spoglądały na nią z taką dobrocią i
braterską tkliwością. Flawii zdawało się, że serce pęknie jej z bólu i
rozpaczy.
Ach, czemuż była tylko słabą, bezbronną kobietą, która nie mogła
nic uczynić, tylko cierpliwie czekać! W swoim obecnym nastroju
byłaby zdolna pochwycić broń i przyłożyć do piersi barona Saltena!
Przelękła się własnych niedorzecznych myśli, które nasuwały jej
rozstrojone nerwy.
Załamana psychicznie i fizycznie przeszła chwiejnym krokiem do
swojej sypialni.
Tutaj przystanęła przed portretem wuja Herberta i wyciągnęła ku
niemu błagalnie złożone dłonie:
— Czuwaj nad twoim synem, chroń go, wuju Herbercie!
Po chwili uspokoiła się nieco i wyszła do parku. Zapragnęła się
pomodlić na grobie rodziców Janka.
— Ojcze Niebieski, zmiłuj się nade mną, ulituj się, dopomóż mi
w mojej niedoli. Boże strzeż Janka, czuwaj nad nim! Nie zabieraj mi go,
nie zabieraj, mój Boże! — modliła się żarliwie, osunąwszy się na
kolana
przed mauzoleum.
Wreszcie wstała, a oczy jej spoczęły na cokole, na którym stała
postać z marmuru. Przeczytała werset: „Miłość nie ustaje nigdy..." A
pod tym daty śmierci Herberta i Eleonory Rittbergów.
Eleonora Rittberg umarła drugiego kwietnia, a więc za kilka dni
przypadnie rocznica śmierci. Jak prędko minął ten rok! Flawia przypo-
mniała sobie polecenie zmarłej. Zapieczętowana koperta z papierami
spoczywała zamknięta w biurku Flawii. Brakowało jeszcze pięciu dni
do umówionego terminu! Wtedy będzie musiała spełnić prośbę ciotki i
przeczytać jej wyznanie. A po przeczytaniu odda Jankowi list matki.
W ciągu roku bardzo często myślała o tym liście i łamała sobie
głowę, jaką tajemnicę chciała jej odsłonić ciotka Eleonora. Dziś jednak
odsunęła od siebie myśli o tym, dziś inny ciężar przygniatał jej duszę.
Przecież Jankowi grozi niebezpieczeństwo! Nie potrafiła myśleć o
czymś innym.
Chwała Bogu, że Janek nie wziął sobie do serca zdrady Stefy. Nie
cierpiał nad zerwaniem z narzeczoną, czego Flawia zawsze obawiała się
140
tak bardzo. Tymczasem on od dawna już przestał kochać Stefę, a po
zerwaniu z nią doznawał uczucia ulgi. Poznał się na nicości moralnej
Stefy.
Ach, tylko ten okropny pojedynek!
Ciekawe, kiedy się on odbędzie? Janek wcale nie przyzna się do
tego, że ma zamiar bić się z baronem Saltenem. Nie powie jej na pewno,
kiedy pojedynek będzie miał miejsce. Kobiety zawsze w takich
wypadkach pozostają w nieświadomości, aż do ostatniej chwili. Później
dopiero, gdy nieszczęście się już stało, wolno im wychylić do dna
kielich cierpienia.
Flawia westchnęła. Ileż dni jeszcze, ile ciężkich godzin spędzi,
trawiona lękiem i niepokojem o jego ukochane życie, zanim dowie się
wreszcie, że pojedynek odbył się już. Czy on sam, zdrowy i cały,
przyniesie jej tę wieść, czy też kto inny zawiadomi ją o tym, że...
Nie, nie! Tylko nie myśleć o tym!
Westchnienie rozpaczy wyrwało się znowu z jej ust. I znowu
uklękła, zanosząc do Boga żarliwe modły o zdrowie i życie Janka. Cała
jej dusza rozpływała się w tej gorącej modlitwie.
*
*
*
Pani Lenard spakowała rzeczy swojej pupilki. Nie mogła wytrzymać
z ciekawości, musiała napisać do Stefy i dowiedzieć się, co się stało.
Posłała więc przez służącego następujący liścik:
Droga Panno Stefo!
Co się właściwie stało? Powiedziano mi, że Pani zerwała z panem
Rittbergiem i kazano mi spakować Pani rzeczy i posłać je do zajazdu.
Jestem, zupełnie wytrącona z równowagi tą wiadomością.
Proszę, niech Pani odpowie mi koniecznie, muszę wiedzieć, co
zaszło. Jestem o Panią bardzo niespokojna.
Przesyłam serdeczne
pozdrowienia szczerze
oddana
Helena Lenard
141
Kufry i walizy Stefy zostały załadowane na sanki i wysłane do
Mittenwaldu. W zajeździe Stefa znalazła wolny pokój, gdyż większość
turystów już wyjechała. Pokój nie był ani zbyt elegancki, ani wygodny,
lecz Stefa nie mogła obecnie stawiać wielkich wymagań. Z dobrobytu i
bogactwa została nagle wtrącona w nędzę. Znajdowała się w okropnej
sytuacji — i to z własnej winy.
Pokój był dobrze opalony, z czego Stefa się cieszyła, drżała bowiem
na całym ciele nie tyle z zimna, ile ze zdenerwowania. Oszołomiona
zupełnie tym nagłym ciosem, jaki w nią ugodził, usiadła przede
wszystkim przy piecu, żeby się rozgrzać.
Później zaczęła czekać, czekać na swoje rzeczy, na wiadomość od
Janka lub barona. Nie przestawała przy tym robić sobie wyrzutów. Nie
z powodu swego wiarołomstwa, lecz dlatego, że popełniła tak wielką
nieostrożność.
Nie kochała wprawdzie nigdy Jana Rittberga, ale wiedziała, że jest
świetną partią, a to znaczyło dla niej bardzo wiele. Teraz czuła się tak
zgnębiona, że chętnie powróciłaby do willi Rittberg. Ach, jak tam było
pięknie, jak elegancko, jak przytulnie! A teraz siedzi w tym ciasnym
pokoju hotelowym, w przyszłości zaś będzie musiała znowu mieszkać
w jakimś drugorzędnym pensjonacie, w jednym maleńkim pokoju! I nie
będzie już mogła trzymać pokojówki ani damy do towarzystwa. No, ale
tej ostatniej wyrzeknie się z wielką chęcią.
Mally zdziwi się na pewno, gdy powróci z urlopu. Pokojówka Stefy
wyjechała na kilka dni, na wesele siostry. Nie zastanie już swojej pani
w willi Rittberg, będzie się musiała starać gdzie indziej o służbę. Tak,
będzie się trzeba wyrzec tego zbytku, jakim otaczał ją dotąd Jan
Rittberg. Chyba, że się coś zmieni, że spotka ją jakieś nagłe, a nie-
spodziewane szczęście. A jak się zachowa Hardy? Czy przynajmniej
zaopiekuje się nią, czy zajmie się jej losem?
Miłość Stefy dla Sałtena ucierpiała trochę. Dzięki niemu znalazła
się przecież w tak fatalnym położeniu. Patrzyła teraz na swego
przyjaciela bardziej krytycznymi oczyma, zastanawiając się, czy Hardy
był wart tak wielkiej ofiary.
A co ważniejsze — czy przynajmniej odwdzięczy się jej teraz za tę
ofiarę, jaką poniosła dla niego? Stefa była usposobiona bardzo
sceptycznie. Sytuacja jej rzeczywiście nie była godna zazdrości.
142
Nastrój Stefy nie poprawił się nawet, gdy w kilka godzin później
przyniesiono jej bilecik od barona, który przesyłał jej znowu pewną
kwotę. Baron pisał:
Najdroższa Stefciu!
Udało mi się przedstawić mojemu teściowi sprawę pojedynku w
takiej wersji, o jakiej Ci wspominałem. Moja ofiarność wzruszyła go
bardzo, a poza tym wydaje się on sobie ogromnie ważnym, ponieważ
jego szanowna osoba stała się powodem pojedynku. Gdyby ta sprawa
nie była tak poważna, możnaby się było z niego śmiać, taki jest
komiczny. Rozpiera go po prostu duma! Co jednak jest najlepsze w tym
wszystkim, to fakt, że wystawił mi zaraz czek na wysoką sumę, abym
mógł poczynić przygotowania do pojedynku i wystąpić okazałe na
rozprawie honorowej. Rozkoszuje się on tą aferą jak wzruszającą sztuką
teatralną, w której odgrywa główną rolę. Śmieszny człowiek!
W każdym razie uspokoiłem się, że ta cała głupia historia nie będzie
miała wpływu na moje zaręczyny. W przyszłości musimy jednak
zachowywać się jeszcze oględniej niż dotychczas. Wskazana jest
największa ostrożność! Gdyby wyschło dla nas to ostatnie źródło
pieniędzy... Nie, nie chcę wcale myśleć o tym! Ładnie wyglądalibyśmy
oboje!
Nie mogę się już zobaczyć z Tobą przed Twoim wyjazdem, jutr o
jednak powrócę również do Monachium, gdzie będę czekał na
sekundantów pana Rittberga. Na razie posyłam Ci trochę pieniędzy. W
Monachium dostaniesz więcej. Nie zapomniałem, ile Ci mam do
zawdzięczenia. Pozostanę zawsze Twoim dłużnikiem.
Nie smuć się, Kochana Stefciu, kto wie, może się wszystko dobrze
złożyło! Do widzenia w Monachium!
Twój Hardy
Stefa, po przeczytaniu tego listu, rozpłakała się ze złości. Ładna
historia! Teraz i ona wiedziała już, że pojedynek jest nieunikniony. A co
się stanie, jeżeli Rittberg zabije barona?
143
Zalewała się łzami. Drżała ze zdenerwowania. Było jej coraz
zimniej. Wreszcie otarła łzy i zadzwoniła na służącą, aby zamówić
sobie coś do jedzenia. Od rana nie miała nic w ustach i dlatego czuła się
tak źle; postanowiła więc spożyć obfity posiłek i pokrzepić się.
Po obiedzie otrzymała swoje rzeczy. Służący wręczył jej także dwie
koperty. Jedna z nich zawierała liścik od pani Lenard, druga — czek od
Janka. Stefa poprosiła służącego, żeby poczekał na dole, gdyż nie wie
jeszcze, czy odpowiedź będzie potrzebna. Zachowywała się przy tym
wobec służącego jak zdetronizowana królowa.
Przede wszystkim otworzyła kopertę od Jana Rittberga. Zbudził się
w niej cień nadziei, że może Janek pragnie jej utorować drogę do
powrotu. Zawiodła się jednak. W kopercie znalazła tylko czek na
trzydzieści tysięcy marek. Stanowiło to, mimo wszystko, jakby promień
słońca w jej niedoli. Nie odczuwała nic upokarzającego w tym podarun-
ku pieniężnym, brakło jej bowiem subtelności.
Mimo to znowu stanęły jej łzy w oczach. Ach, Jan Rittberg był
zawsze hojny i wspaniałomyślny! A obecnie, gdy straciła go bezpowrot-
nie, zaczęła go dopiero cenić! Robiła sobie gorzkie wyrzuty, że nie
dochowała mu wiary.
Skrucha nastąpiła jednak za późno! Dziękowała więc Bogu, że Jan
Rittberg przysłał jej przynajmniej ten czek. Będzie się mogła przez jakiś
czas utrzymać na powierzchni, a jeżeli otrzyma nowy angaż, to nie
dojdzie do katastrofy.
Stefa była lekkomyślna i płocha, toteż nadspodziewanie prędko
pogodziła się z losem!
Przeczytała list pani Lenard i odpowiedziała jej:
Droga Pani Heleno!
Rozstaliśmy się z panem Rittbergiem, ponieważ oboje doszliśmy do
wniosku, że bylibyśmy niedobranym stadłem małżeńskim. Podczas
powrotnej drogi miała miejsce przykra scena, po której nastąpiło
zerwanie. Wolałam od razu przenieść się do hotelu w Mittenwaldzie.
Dziękuję Pani bardzo za przesianie moich rzeczy. Radzę Pani szczerze,
aby Pani postarała się zapewnić sobie jakieś stanowisko w willi
Rittberg, gdyż ja nie mogę obecnie korzystać
144
z usług Pani. Mally również nie będzie mi potrzebna, proszę jej to
powiedzieć, gdy powróci. Jest ona zręczną dziewczyną i na pewno
znajdzie wkrótce nowe miejsce. Życzę jej wszystkiego dobrego! Pani
również, Droga Pani Heleno! Pozdrawiam Panią serdecznie.
życzliwa Stefa
Marena
Oddała służącemu list. Dla Jana Rittberga załączyła jedynie swoją
wizytówkę. Na odwrocie napisała:
Przyjmuję kwotę trzydziestu tysięcy marek tytułem odszkodowania
za zerwanie kontraktu z teatrem.
Stefa Marena
Następnego ranka Stefa Marena wyjechała do Monachium, gdzie
zamieszkała w pensjonacie. Zaraz nazajutrz udała się do pewnego
agenta teatralnego, aby postarać się o nowy angaż. Agent dawał jej
nadzieję, że wkrótce znajdzie się coś dla niej, ponieważ publiczność nie
zapomniała jej jeszcze.
Oczekiwała teraz z dnia na dzień wiadomości od barona. Wreszcie
otrzymała od niego krótki liścik:
..
Kochana Stefciu!
Nie chcę się z Tobą zobaczyć, dopóki nie będzie już po wszystkim,
gdyż potrzeba mi spokoju, zwłaszcza że jestem stale oblężony przez
moją narzeczoną i teściów. Na wszelki wypadek załączam Ci czek oraz
kwity zastawne na Twoje klejnoty. Miejmy nadzieję, że będziemy się już
wkrótce śmiać z tej całej historii. Prześlę Ci natychmiast wiadomość o
wyniku pojedynku. Trzymaj fason, Stefciu! Wszystko pójdzie gładko.
Twój Hardy
10 — Łabędzi
śpiew
145
W dwa dni później Stefa otrzymała znowu list od barona:
Moja kochana Stefciu!
Wszystko poszło dobrze, nic się nie stało. Jestem zdrów i cały, a pan
Rittberg został lekko postrzelony w prawe ramię. Chwała Bogu, rana
jest lekka, a lekarz powiada, że zagoi się bardzo prędko, o ile nie zajdą
jakieś komplikacje. Jestem bardzo szczęśliwy, że się tak dobrze
skończyło. Jeżeli możesz, to przyjdź do mnie dziś wieczorem, ale bądź
ostrożna, zaklinam Cię! Mój teść, moja teściowa i moja narzeczona —
Boże uchowaj!—uwielbiają mnie jak rycerza, który powrócił do domu
po zwycięskim turnieju. Bardzo mnie to męczy i dlatego chciałbym
odpocząć w Twoich ramionach.
Tatunio przed chwilą otworzył mi własne konto w banku. Niech żyje
życie! Do miłego zobaczenia dziś wieczorem!
Twój Hardy
Stefie spadł kamień z serca. Zaczęła się na nowo cieszyć życiem. Po
co się martwić, po co żałować. Nie miało to przecież celu. Człowiek
stawał się tylko stary i brzydki ze zmartwienia. A ona obecnie, bardziej
niż kiedykolwiek, musiała wyglądać młodo i ładnie.
Gdy przebrała się wieczorem, aby odwiedzić barona, wyglądała
znowu prześlicznie i młodziutko, jak zwykle, gdy bywała w dobrym
humorze. Ludzie tej kategorii, co ona, nie potrafią niczego odczuć zbyt
głęboko. Pływają zawsze na powierzchni i odpychają od siebie
wszystko, co mogłoby im ciążyć na duszy.
Postanowiła teraz po tej katastrofie wypłynąć znowu pełnymi
żaglami na morze życia. Teraz i ona była tego samego zdania co Salten:
że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
*
*
Jan Rittberg już nazajutrz wyjechał do Monachium, żeby powierzyć
jednemu ze swoich przyjaciół omówienie warunków pojedynku.
146
Tym razem pożegnanie z Flawią sprawiało mu większy jeszcze ból niż
zazwyczaj. Oboje musieli ogromnie panować nad sobą, aby nie stracić
równowagi ducha.
Gdy Flawia pozostała sama, ogarnął ją szalony niepokój. Rozpoczynała
rozmaite rzeczy, nie mogąc ich skończyć. Próbowała grać, lecz już po kilku
pierwszych tonach odłożyła skrzypce. Wreszcie samotność zaczęła jej tak
bardzo ciążyć, że udała się do pani Lenard, aby z nią porozmawiać.
Pani Lenard siedziała w saloniku, chrupała cukierki i czytała jakąś
niezmiernie zajmującą książkę. Flawia usiłowała nawiązać rozmowę z
panią Lenard, chociaż na ogół nie przepadała za nią. Chciała jednak
skierować swoje myśli na inne tory. Rozmowa nie kleiła się zupełnie.
Flawia spostrzegła po chwili, że pani Lenard chce ją wybadać i dowiedzieć
się, z jakiego powodu Jan Rittberg zerwał ze swoją narzeczoną. To
zniechęciło ją do reszty. Przeprosiła panią Lenard i odeszła.
Tak mijały dni. Flawia nie sypiała po nocach i nie mogła prawie wcale
jeść. Niekiedy zdawało się jej, że powinna natychmiast pośpieszyć do
Monachium, aby odwrócić jakieś nieszczęście zagrażające Jankowi.
Wyglądała mizernie i była tak zdenerwowana, że słysząc najcichszy,
niespodziewany szmer, drżała z lęku.
Wreszcie — wreszcie — po kilku dniach męki i niepokoju została
zawezwana do telefonu. I — chwała Bogu — usłyszała głos Jana Rittberga.
— Hallo, Flawio, czy to ty?
Głos jego brzmiał spokojnie i wesoło. Ogromny ciężar spadł z duszy
Flawii. Przez chwilę stała w milczeniu, nie mogąc wymówić ani słowa.
— Czy jesteś tam, Flawio?
Głos Janka drżał z niecierpliwości. Dziewczyna pohamowała wzru-
szenie i odparła wreszcie:
—Tak, Janku... tak... jestem... ach, Boże...
—Co ci jest, Flawio?
—Byłam taka niespokojna, Janku...
—Dlaczego?
—Przecież wiesz dlaczego — odparła drżącym głosem. Usłyszał drżenie jej
głosu. Do uszu Flawii dobiegł teraz radosny,
dźwięczny śmiech Janka.
147
—Niepotrzebnie się martwiłaś, Flawio...
—Jak to, Janku?
—Wszystko jest w najlepszym porządku.
— A pojedynek? Przecież wiem, że pojedynek jest nieunikniony...
Ach, powiedz, mi, powiedz mi wszystko... Umieram z niepokoju...
Przez chwilę panowała cisza. Wzruszenie tamowało Jankowi mowę.
Rozrzewniała go bezbronność Flawii, jej trwoga. Więc tak lękała się o
niego? Biedne dziecko! Tak długo starała się ukrywać swoje najgłębsze
uczucia, a teraz zdradzała się każdym pytaniem, każdym słowem.
Odpowiedział jej wreszcie tonem tak tkliwym, jakiego jeszcze
nigdy dotąd nie słyszała z jego ust:
—Uspokój się, Flawio! Wszystko minęło. Pojedynek odbył się już.
—Odbył się?
— Tak, moja droga. A ponieważ słyszysz mój głos, więc domyślasz
się zapewne, że nie przytrafiło mi się nic złego.
Usłyszał przez telefon dziwny dźwięk, jak gdyby głośne łkanie.
Później zapanowało nagłe milczenie. Jankowi wydawało się, że widzi
przed sobą Flawię stojącą przy telefonie, jak przyciska rękę do serca i
stara się pokonać swoje wzruszenie.
Wreszcie Flawia zdobyła się na odpowiedź:
—Czy naprawdę nie stało się nic złego?
—Naprawdę!
—Wyszedłeś cało z tego pojedynku?
Roześmiał się znowu, pragnął bowiem uspokoić Flawię.
— Ależ tak, nic mi nie jest, zostałem tylko lekko draśnięty.
— Janku, jesteś ranny! — krzyknęła Flawia, niezdolna dłużej
panować nad sobą.
—Ależ to nic wielkiego! Mała szrama!
—Powiedz mi prawdę! — błagała Flawia.
— Nie martw się, nie masz najmniejszego powodu do obawy.
Zostałem lekko zraniony w ramię. Czuję się zupełnie dobrze!
Flawia zamilkła znowu. Serce jej waliło jak młotem. Po chwili
zapytała znowu:
— Czy to prawda? Może chcesz mnie tylko uspokoić i dlatego tak
mówisz?
148
—Nie, Flawio!
—Ach, Janku! Jak to dobrze, że się już wszystko skończyło.
— Ja także jestem z tego rad. Żebyś się zupełnie uspokoiła,
poproszę
później do telefonu naszego doktora. On przecież nie blaguje, jemu
możesz wierzyć. Najgorsze w tym wszystkim, to jego kuracja. Kazał mi
kilka dni poleżeć w łóżku.
—Leżysz w łóżku? — spytała z trwogą.
—Tak, i nudzę się okropnie, możesz mi wierzyć.
—Czy masz dobrą opiekę?
—Tak, Flawio.
—A może ja mam przyjechać do ciebie?
—W żadnym razie!
—Mogłabym cię jednak pielęgnować w chorobie.
— Nie potrzeba. Byłoby mi bardzo przyjemnie, gdybym cię miał
przy sobie, bo mogłabyś mi uprzyjemnić czas twoją muzyką, nie chcę
jednak, abyś mnie widziała jako pacjenta.
— A kto cię pielęgnuje, Janku?
— Mój stary służący. Opiekuje się mną bez zarzutu. Przecież
to wszystko jest tylko próbą cierpliwości. Gdy powrócę do willi,
powetujemy sobie stracony czas i będziesz mi musiała grywać
bardzo dużo.
—Chętnie Janku. Więc naprawdę nie jest gorzej, niż powiedziałeś?
—Na pewno nie, Flawio.
—Daj mi słowo honoru — prosiła zdławionym głosem.
—Daję ci słowo honoru. Najpóźniej za tydzień wstanę z łóżka.
—Ach, jak to dobrze!
—I natychmiast przyjadę do ciebie. Mam ci tak wiele do po-
wiedzenia!
—Chciałabym cię już widzieć przed sobą zdrowego i całego —
westchnęła Flawia, nie przeczuwając wcale, że każdym słowem
zdradza Jankowi swoją miłość.
W słowach jego brzmiała szalona radość.
— A jak się w ogóle czujesz? Czy nie martwisz się tym, co się
ostatnio wydarzyło?
—Nie! Nie! Nie!
—Doprawdy? — spytała nieśmiało Flawia.
149
— Jestem szczęśliwy, Flawio. Trudno mi wyrazić, jak szczęśliwy
jestem z tego powodu. Chciałbym już być u ciebie i opowiedzieć ci
wszystko.
Umilkli oboje. Po chwili Flawia odezwała się znowu:
— Czy mogłabym uczynić cośkolwiek dla ciebie?
— Naturalnie, że możesz. Musisz do mnie dzwonić po kilka razy
dziennie.
— Ach, z największą chęcią, Janku!
— To doskonale! Aparat mam przy łóżku. Możesz więc przez
telefon odgrywać rolę samarytanki. Czy dobrze?
— Ależ naturalnie!
— Ja także będę często dzwonił do ciebie, żeby mi się czas
nie dłużył.
— Dobrze, Janku.
— A teraz poczekaj chwilkę, bo właśnie nadchodzi nasz lekarz.
Powiem mu, że chcesz z nim pomówić.
—A więc czekam!
—Już nadchodzi. Na razie do widzenia, Flawio!
—Do widzenia, Janku!
Przez kilka sekund panowało milczenie, wreszcie w słuchawce
zabrzmiał inny głos:
— Dzień dobry, panno Flawio!
—Dzień dobry, panie doktorze. Niech pan powie mi bez ogródek
prawdę: jak się czuje mój kuzyn?
—A więc, bez ogródek: pan Rittberg czuje się doskonale. Rana jest
bardzo lekka i zagoi się w ciągu krótkiego czasu.
— A mimo to kazał pan pacjentowi położyć się do łóżka.
— Tak, żeby nie robił głupstw. Utracił za wiele krwi. To jednak nie
szkodzi! Młodzieniec, który popełnia takie szaleństwa, musi być
ukarany. Puszczono mu trochę krwi, a teraz wpakowałem go do łóżka
na pokutę. Basta!
—Więc mogę być zupełnie spokojna?
—Daję pani na to słowo, to chyba dosyć.
—A czy ten służący dobrze go pielęgnuje?
—Doskonale!
—A może jednak byłoby lepiej, gdybym przyjechała?
150
—To zbyteczne. Służący wywiązuje się bez zarzutu ze swoich
obowiązków, a poza tym ja sam. codziennie będę zaglądał do
pacjenta.
—Dziękuję panu serdecznie. Proszę, niech pan mi codziennie daje
znać, jak się czuje mój kuzyn.
—Zrobi się! Czy pani ma jeszcze jakieś życzenia?
—Nie, dziękuję panu.
Lekarz odwiesił słuchawkę i zwrócił się teraz do swego pacjenta.
—Tak, drogi panie Janku, uspokoiłem pańską kuzynkę. Lękała się
ogromnie o pana, słyszałem, jak jej głos drży z trwogi. Gdy kobiety
słyszą tylko o pojedynku, wówczas nie posiadają się ze strachu.
—Czy naprawdę muszę całe osiem dni przeleżeć, panie doktorze?
— zapytał Janek, który z błyszczącymi oczyma słuchał słów lekarza.
—Bezwarunkowo! Nie jest to bynajmniej taka drobnostka, jak
przedstawiłem ją pannie Flawii. Utracił pan wiele krwi. W każdym
razie miał pan wielkie szczęście, że się jeszcze tak skończyło.
Mogło być gorzej. A pański przeciwnik nie odniósł wcale rany?
Janek roześmiał się.
— Nie, przecież strzelałem w powietrze. Po co miałem mu
wyrządzić
krzywdę? Przecież powiedziałem panu, że wyświadczył mi wielką
przysługę.
Lekarz uśmiechnął się dobrotliwie.
—Wobec tego należy mu przebaczyć, zwłaszcza że się tak łagodnie
obszedł z panem. A pan sobie teraz poleży spokojnie i ponudzi się
pan trochę. To także pewnego rodzaju urozmaicenie. Ma się wtedy
czas na rachunek sumienia. Mam nadzieję, iż dojdzie pan do
przekonania, że taki milutki chochlik, jak panna Marena wygląda
bardzo ładnie na scenie, lecz nie nadaje sie na towarzyszkę dla
rozsądnego mężczyzny. Nie byłaby odpowiednią reprezentantką
pańskiego domu.
—Ta świadomość zjawiła się u mnie trochę późno, lecz na szczęście
jeszcze nie za późno.
—No, wobec tego, wszystko w porządku. Spodziewam się, że w
przyszłości znajdzie pan sobie inną, bardziej odpowiednią
towarzyszkę na drogę życia.
—Znajdę już tę jedyną, tę właściwą, panie doktorze. Poczekajmy do
przyszłego razu!
757
I Janek spojrzał przy tym z taką radością na starego lekarza, że ten
domyślił się bardzo wiele.
*
*
*
Nadeszła rocznica śmierci Eleonory Rittberg.
Flawia przystroiła mauzoleum kwiatami, po czym powróciła do
domu i zatelefonowała do Janka. Po rozmowie z nim udała się dopiero
do swego pokoju, gdzie otworzyła szufladę biurka. Postanowiła teraz
przeczytać pismo ciotki Eleonory, tak jak to jej obiecała na łożu śmierci.
Wyjęła z szuflady kopertę, która spoczywała tam przez cały rok, i z
dziwnym uczuciem usunęła pieczęcie. Doznawała przy tym niepokoju,
lecz jednocześnie było jej jakoś uroczyście na duszy.
Z koperty wypadło kilka gęsto zapisanych arkuszy oraz druga
koperta również zapieczętowana. Czyjaś obca ręka napisała na wierz-
chu: „Dla Jana Rittberga."
Flawia spoglądała przez chwilę na tę kopertę. Ponieważ była
zaadresowana do Janka, więc odłożyła ją na bok i rozpostarła przed
sobą arkusze, pokryte pięknym charakterem pisma ciotki Eleonory.
Po chwili zaczęła czytać:
Moja droga Flawio!
Postanowiłam, że Ty będziesz wykonawczynią mojej ostatniej woli.
Jeżeli rok upłynie od mojej śmierci, a Janek nie poprosi o Twoją rękę, w
takim razie nie nastąpi to zapewne już nigdy. Przeczytasz wówczas moją
spowiedź i postąpisz tak, jak Ci kazałam. Zrozumiesz wtedy, dlaczego
pragnęłam tak gorąco, abyś została żoną Janka.
Oby niebo zrządziło tak, jak ja tego pragnę! Oby Janek chciał cię
poślubić! Jeżeli się tak stanie, wtedy spalisz moje wyznanie, zanim
upłynie rok. W przeciwnym razie będzie musiało wyjść na światło
dzienne to, co ukrywałam tak długo przed całym światem.
A więc posłuchaj, droga Flawio, mojej spowiedzi!
Kochałam ponad wszystko mego męża, chociaż już przed ślubem
miałam przeczucie, że Herbert nie odwzajemnia tej miłości.
152
Ach — nigdy nie udało mi się zdobyć jego serca, choć zanosiłam
do Boga żarliwe modły o jego miłość.
Niestety! Herbert ożenił się ze mną, bo mój majątek był mu
potrzebny do powiększenia fabryki, a także i dlatego, że
wydawałam mu się odpowiednia do reprezentowania jego domu.
Wyszłam za niego, mając nadzieję, że moja ogromna, gorąca
miłość zdoła kiedyś wywołać oddźwięk w jego piersi. Ta nadzieja
nie spełniła się nigdy. Aż do końca życia pozostałam jego
niekochaną żoną.
Ku memu wielkiemu żalowi nie mieliśmy dzieci. Sądziłam
zawsze, że mogłabym może pozyskać jego serce, gdybym
obdarzyła go dzieckiem. Ta myśl utwierdziła się we mnie. Lecz
moje gorące pragnienie dziecka pozostało nie spełnione, chociaż
mijał rok za rokiem.
Za poradą lekarza udałam sie do pewnej miejscowości
uzdrowiskowej. Lekarz zapewniał, że po kuracji będę mogła zostać
matką.
Podczas jednak, gdy pełna otuchy poddawałam się leczeniu,
dopełnił się mój los. Mój mąż zakochał się w pewnej młodej
artystce, która potrafiła go bardziej oczarować niż ja nieszczęsna.
Otrzymałam od niego list z prośbą o rozwód. Pisał, że kocha bez
granic ową młodą artystkę, że nie może bez niej żyć. Z obawy, by
jej nie utracić, zataił przed nią nawet, że jest żonaty. Prosił, abym
mu zwróciła wolność, gdyż pragnie poślubić ukochaną istotę.
Możesz sobie wyobrazić, moja droga Flawio, jakie wrażenie
wywarł na mnie ten list. Byłam zupełnie zdruzgotana, serce moje
trawiła szalona zazdrość o tę dziewczynę, która stała się powodem
mego nieszczęścia. Nie potrafiłam znieść myśli, że jakaś obca ma
zająć moje miejsce u boku Herberta.
Nie widzieć go! Nie słyszeć jego głosu! O Boże, taki los
wydawał mi się gorszy od śmierci! Jakaś obca dziewczyna, jakaś
przybłęda, która zapewne użyła całego kunsztu kokieterii, aby
zbałamucić mego męża — ona ma się stać moją następczynią, ja
zaś miałabym dobrowolnie ustąpić? Nie! Mój mąż mógł równie
dobrze zażądać ode mnie, abym sobie odebrała życie. Taka ofiara
przerastała moje siły.
Łamałam sobie głowę, jak odwrócić to nieszczęście. Nigdy nie
kochałam Herberta bardziej gorąco i tkliwie jak wówczas.
153
Co czynić, aby go wyrwać z sieci owej syreny, która ukradła mi
jego serce?
Wzywając Niebo na pomoc, wołałam wtedy: czemu nie mam
dziecka? Gdybym miała dziecko, nie porzuciłby mnie nigdy.
Ta myśl nie chciała mnie już opuścić. W dziecku widziałam
możliwość ratunku, ono ustrzegłoby mnie przed nieszczęściem.
I wtedy przyszła pokusa, która podszeptywała mi: Napisz
twemu mężowi, że nosisz w łonie jego dziecko. Wtedy zyskasz na
czasie. A może będziesz mogła przyjąć jakieś obce dziecko i
powiedzieć, że to twoje własne.
Myślałam bez ustanku o tym. Uległam pokusie, bo nie po-
trafiłam się pogodzić z myślą o rozstaniu na zawsze.
Po kilku dniach niewysłowionej męki napisałam do mego
męża. Moja głęboko upokorzona duma podyktowała mi słowa
chłodne i odpychające. Napisałam, że wróciłabym mu wolność,
gdyby nie to, że czuję się matką. Przez wzgląd na dziecko, którego
nie mogę pozbawiać ojca — nie mogę mu dać rozwodu.
Przez długi czas nie otrzymywałam odpowiedzi od mego męża.
Napisałam jeszcze w moim liście, że pragnę uczynić mu ten okres
znośniejszy i dlatego nie chcę się z nim widzieć aż do chwili
urodzenia naszego dziecka. Nie powrócę do domu, lecz wyjadę do
jakiejś spokojnej miejscowości, aby tam czekać, aż się dziecko
urodzi. Nie jestem w stanie przebywać w moim zwykłym
otoczeniu, a i dla niego będzie lepiej, gdy zobaczymy się później,
gdy dziecko przyjdzie na świat.
Wreszcie odpowiedział mi. Napisał mi, że się zgadza na
wszystko. Był to list obojętny, przejmujący chłodem. Można było
wyczytać z niego wyraźnie głęboką niechęć do kobiety, która stała
się przeszkodą do jego szczęścia.
Nędzna i nieszczęśliwa tułałam się jeszcze przez kilka dni po
nudnej miejscowości. Później jednak poczułam nagle palącą
tęsknotę za górami. Zdawało mi się, że tam łatwiej zniosę mój ból.
I dlatego udałam się do pewnej wioski w Tyrolu, w której
niekiedy, będąc dzieckiem, spędzałam wakacje z rodzicami.
154
Pędziłam tutaj życie ciche i samotne. Nigdy nie czułam się taka
opuszczona, jak w tym okresie, chociaż straciłam rodziców, mając
lat czternaście i wychowywałam się u obcych łudzi.
Moje całe zainteresowanie skupiało się wyłącznie na kobietach
i dziewczętach, które spodziewały się dziecka. Mój plan bowiem
przybrał teraz zupełnie określone kształty. Dowiedziałam się, że
pewna dziewczyna, służąca u jakiegoś wieśniaka, zostanie za kilka
miesięcy matką. Postanowiłam odkupić od niej dziecko i
powiedzieć, że to moje własne. Nie wiedziałam jeszcze, w jaki
sposób zabiorę się do wykonania tego planu, byłam jednak
przeświadczona, że musi mi się to udać. I czekałam niecierpliwie
na sposobność, aby wejść w układy z ową dziewczyną. Miało się
jednak stać inaczej...
Pewnego dnia wybrałam się na spacer do lasu. Nagle
spostrzegłam siedzącą na ławce młodą kobietę. Patrzyła ona
wielkimi, smutnymi oczyma przed siebie, a po twarzy jej płynęły
rzęsiste Izy. O, jakże często ja sama siadywałam na tej ławce,
jakże często płakałam tu z rozpaczy i zwątpienia! Postawa
nieznajomej wzruszyła mnie, zdawało się, że postać jej przygniata
cierpienie. Serce moje wezbrało współczuciem dla niej. Oto siedzi
kobieta, również jak i ja nieszczęśliwa. Może będę mogła ulżyć jej
w cierpieniu.
Podeszłam do niej i zapytałam, czy nie mogłabym jej pomóc.
— Jestem także nieszczęśliwa, a ludzie naznaczeni piętnem
cierpienia nie powinni obojętnie przechodzić obok siebie —
powie
działam — lecz pomagać sobie nawzajem.
Drgnęła i spojrzała na mnie z głębokim smutkiem.
— Pani nie może mi pomóc. Nikt nie potrafi tego. Dziękuję
pani
jednak za współczucie. Jestem zupełnie sama na świecie i muszę
samotnie znosić mój los — odpowiedziała.
Zaczęłyśmy rozmawiać. Dowiedziałam się, że ona także prze-
bywa od dłuższego czasu w tej odludnej wiosce podgórskiej. Ona
również chciała się skryć w samotności ze swoim wielkim bólem.
Tego dnia nie dowiedziałam się, co jest przyczyną jej bólu. Ja
także nie zwierzyłam się jej z mojej rozpaczy. Zaproponowałam jej
jednak, żebyśmy się widywały. Jedna mogłaby się stać dla drugiej
słabą pociechą.
155
/ odtąd spotykałyśmy się codziennie, chodziłyśmy na spacery i
dzieliłyśmy się nawzajem myślami. Spostrzegłam, że jest ona
dziewczyną o wielkiej wartości, a przy tym bardzo wykształconą.
Pewnego dnia zastałam ją siedzącą przed sztalugami.
Malowała rozpościerający się przed nami krajobraz. Poznałam
natychmiast, że ma wielki talent. Powiedziała mi otwarcie, że
posiada wprawdzie środki, aby prowadzić skromne życie, jeżeli
jednak chce sobie pozwolić na jakieś drobne przyjemności, to
zmuszona jest dodatkowo zarabiać na to. Żyje z niewielkiej renty.
Poprosiłam ją wtedy, by zarezerwowała dla mnie ten obrazek;
kupię go, gdy będzie skończony.
Podziękowała mi, uśmiechając się łagodnie, lecz zarazem
oczy jej napełniły się łzami.
— Pani jest dla mnie taka dobra, a nie wie pani nawet, czy
zasługuję na to — szepnęła cichutko.
Odparłam, iż wiem tylko jedno: że jest nieszczęśliwa i że
pokochałam ją za to nieszczęście.
—• A jeżeli to nieszczęście jest tylko winą?—spytała, patrząc
na mnie oczyma, pełnymi łęku.
Wtedy odpowiedziałam, myśląc o tym, co zamierzam uczynić:
— Któż spośród nas jest bez winy? Czuję, że pani musi być
dobrym, szlachetnym człowiekiem — a przecież nawet najlepszym
ludziom łatwo jest zbłądzić.
Tego dnia powróciłyśmy razem na wieś. Młoda dziewczyna
chciała mi pokazać kilka swoich obrazków i poprosiła, abym
wstąpiła do jej mieszkania. Nie wiedziałyśmy do owego dnia, jak
się nazywamy. Dwie nieszczęśliwe istoty jak my nie przywiązywały
do tego wagi.
Stanęłyśmy wreszcie przed domkiem, w którym mieszkała u
pewnej starej wieśniaczki. Gospodyni ta prowadziła ze swoim
synem gospodarstwo wiejskie i odnajmowala dwa pokoiki. Zanim
weszłyśmy do domu, zbliżył się do nas listonosz. Trzymał w ręku
list i wołał z daleka:
— Dla pani Eleonory Rittberg!
Wyciągnęłam rękę po list. Ku memu przerażeniu spostrzegłam
wtedy, że moja towarzyszka osunęła się na ziemię. Zemdlała!
156
Stara wieśniaczka, która stała na progu, wybiegła natychmiast
i zajęła sie swoją lokatorką. Podniosłyśmy razem zemdloną dziew-
czynę i ułożyłyśmy ją w ten sposób, że głowa jej spoczywała na
kolanach starej kobiety.
Z przerażeniem spoglądałam na leżącą bez zmysłów dziewczynę.
— Jak się to stało? — wyjąkałam.
Stara wieśniaczka machnęła ręką.
—
To nie pierwszy raz, proszę pani. Często tak mdleje, to
pewno dlatego, że jest w takim stanie — odpowiedziała.
—
W takim stanie? — spytałam, nie mając pojęcia, o co
chodzi.
—No tak, czy pani nie widzi? Przecież spodziewa się dziecka.
Jest już w czwartym miesiącu, niedawno przyznała mi się do
tego, nieboraczka. I sama jest na świecie jak kołek, a ojciec
dziecka nie żyje.
Pochyliłam się ze współczuciem nad zemdloną. Przeniosłyśmy
ją do jej pokoju i ułożyłyśmy na łóżku. Zaczęłyśmy ją cucić i
wreszcie przyszła do siebie.
Zaczęła się rozglądać wokoło wielkimi, przerażonymi oczyma.
Spojrzała pytająco na wieśniaczkę, jakby chciała się dowiedzieć,
czy gospodyni zdradziła mi jej stan. Ze współczuciem pogłaskałam
jej włosy.
— Biedne dziecko! — rzekłam tylko.
Wtedy z oczu jej polały się łzy. Przycisnęła moją rękę do ust i
zaczęła prosić stłumionym głosem:
— Niech pani mi przebaczy! Och, niech pani mi przebaczy!
Wyprawiłam wieśniaczkę z pokoju i usiadłam obok łóżka
dziewczyny. Płakała ona wciąż, nie mogąc się powstrzymać.
— Niech się pani uspokoi, moje drogie dziecko! Przecież ja
nie
mam pani nic do wybaczenia!
Wciąż jeszcze rozglądała się wokoło wielkimi, wystraszonymi
oczyma. Nagle spostrzegła na stole list, którego jeszcze nie ot-
worzyłam. Nie miałam czasu, żeby go przeczytać.
— Pani... pani... dostała list... Inie otworzyła pani tego listu...
— Nie, to nic ważnego... To tylko sprawozdanie mojej gos
podyni — odparłam.
157
Była wciąż jeszcze ogromnie zmieszana. Nie spuszczała
wzroku z listu.
— Jakie to dziwne! — rzekła wreszcie, jakby z rozma
rzeniem.
— Co jest dziwne? — zapytałam.
— Że... że pani teraz już wie... że mam zostać matką...
Gospodyni powiedziała pani o tym, nieprawdaż?
— Tak, powiedziała mi... Współczuję i zazdroszczę pani!
Nie mogła mówić z tłumionego wzruszenia. Ja również mil-
czałam, chciałam, żeby odzyskała spokój. A gdy siedziałam tak
przy jej łóżku, pomyślałam sobie:
— To zrządzenie Opatrzności, że spotkałam tę dziewczynę.
Ona
pomoże mi w mojej niedoli, ona ulituje się nade mną. Jakże będę
szczęśliwa, jeżeli zgodzi się oddać mi swoje dziecko. Dziecko tego
dobrego, szlachetnego stworzenia musi odziedziczyć po matce jej
wszystkie zalety. Ale czy zechce mi je oddać? Tak, zechce na
pewno.
Przecież dla niej to dziecko będzie żywym dowodem hańby! A dla
mnie ratunkiem i pomocą. W dziecku tym cała moja nadzieja
szczęścia!
Postanowiłam zwierzyć się mojej młodej przyjaciółce.
— Drogie dziecko — rzekłam, nie potrafiąc w tej chwili
zwrócić
się do niej w inny sposób, chociaż mogła być ode mnie zaledwie
o kilka lat młodsza — drogie dziecko, to, co pani w swoich
warunkach uważa za wielkie nieszczęście, byłoby dla mnie ogrom
nym szczęściem.
Otworzyła oczy i obrzuciła mnie przeciągłym, zagadkowym
spojrzeniem. Później spojrzała znowu na list.
—Jakim sposobem, proszę pani? Pani... pani nazywa się
Eleonora Rittberg, prawda?
—Tak! A jak się pani nazywa? Nie przedstawiłyśmy się sobie
wcale.
Pobladła. Prawdopodobnie wstydziła się wymienić swoje na-
zwisko.
— Ja... janazywam się Ewa Werner—powiedziała, patrząc na
mnie z łękiem.
Pogłaskałam jej bladą twarzyczkę.
158
— Niechże pani nie spogląda na mnie z takim przerażeniem.
Nie zdradzę nikomu, że pewna malarka, Ewa Werner, skryła się
tutaj w samotności, aby oczekiwać urodzenia dziecka.
Odetchnęła z ulgą.
— Czy pani poprzednio nie słyszała nigdy mego nazwiska?
— zapytała.
Potrząsnęłam głową.
— Nie, niestety, nie słyszałam go nigdy. Nie widziałam także
nigdy żadnego obrazu pani, chociaż przypuszczam, że jako
malarka
musi pani mieć dobrą opinię.
Znowu przymknęła oczy i leżała przez chwilę bez ruchu.
Ja tymczasem obmyśliłam sobie już wszystkie szczegóły mego
planu i doszłam do wniosku, że jest bardzo dobry. Mogę pomóc
sobie i temu biednemu stworzeniu, gdy wezmę do siebie jej dziecko
i powiem, że to moje własne.
Wreszcie odezwałam się możliwie spokojnie:
— Słyszałam, że ojciec dziecka pani już nie żyje?
Twarz jej powlekła się ciemnym rumieńcem. Wstydziła się, jak
tylko potrafi w takim wypadku wstydzić się istota czysta i nie
zepsuta.
— Me umarł, ale dla mnie przestał żyć. Nie zobaczę go
nigdy...
Nie wie on wcale, że będę miała dziecko.
— A pani nie ma nikogo na świecie?
Znowu pokornie pocałowała mnie w rękę.
— Chwała Bogu, nie mam nikogo. Nikt, oprócz mnie, nie
zostanie dotknięty moją hańbą.
Walczyłam ze sobą przez chwilę, wreszcie powiedziałam drżą-
cym głosem:
—Mogłybyśmy dopomóc sobie nawzajem, Ewo Werner! Spojrzała
na mnie pytająco.
—W jaki sposób?
Wtedy opowiedziałam jej o moim nieszczęściu. Wyznałam jej,
jak bardzo kocham mego męża, którego mi teraz chce odebrać
jakaś lekkomyślna, płocha kobieta. Ewa Werner okazała się
szlachetną, współczującą duszą. Płakała nad moją niedolą, jakby
nad własną. Prosiła mnie, żebym z góry nie potępiała owej młodej
artystki,
159
może i ona jest bardzo nieszczęśliwa. Nie chciałam jednak słyszeć
o tym. Jeżeli kiedykolwiek nienawidziłam kogoś, to właśnie tej
nieznanej dziewczyny, która ukradła mi serce mego małżonka.
Wobec tego Ewa Werner przestała bronić owej osoby i wy-
słuchała mnie w milczeniu do końca. Poprosiłam ją wreszcie:
— Niech pani odda mi swoje dziecko. Byłabym w swojej
niedoli
wzięła także dziecko jakiejś wiejskiej dziewczyny, wolałabym
jednak
tysiąc razy mieć dziecko pani. Pani jest dobra i szlachetna,
dziecko
na pewno odziedziczy te zalety. Mój mąż pokocha je, a może dzięki
dziecku odnajdzie drogę do mego serca i obdarzy mnie swoją
miłością. A pani nie będzie się musiała wstydzić swego dziecka.
Powiem, że to moje własne. Opuścimy tę wioskę i przeniesiemy się
do
jakiejś miejscowości, gdzie nas nikt nie zna.
Pani poda się za panią Eleonorę Rittberg, ja przybiorę
nazwisko pani. Odda mi pani dziecko, po czym pojedziemy znowu
gdzie indziej. Tam powrócimy do naszych właściwych nazwisk.
Gdy pani zupełnie wyzdrowieje, rozstaniemy się na zawsze. Nikt
się nie dowie, że Ewa Werner urodziła dziecko. Pani pozbędzie się
hańby, a ja — o Boże! — ja postaram się pozyskać serce mego
męża, bez którego nie potrafię żyć!
Podczas, gdy mówiłam, Ewa nie przestawała płakać. Był to
niemy, wzruszający płacz. Wielkie łzy spływały po jej pięknej,
bladej twarzy. A gdy skończyłam, patrząc na nią błagalnie — ona
rzuciła mi dziwnie rozdzierające spojrzenie i odparła:
— Cieszyłam się, mimo wszystko, myślą o tym dziecku...
miało
mi zastąpić wszystko, wszystko, co utraciłam... Los jednak chce
widocznie inaczej... skoro... skoro sprowadził panią na moją
drogę... A ja spełnię to, czego żąda ode mnie przeznaczenie. Kto
wie... może wkrótce już umrę, wtedy moje dziecko byłoby w najlep
szych rękach. Mam wrażenie, że nie będę już długo żyć, więc..
Tak,
tak będzie najlepiej. Oddam pani moje dziecko, będzie to dla mnie
pokuta. I moje dziecko będzie miało ojca... mąż pani pokocha je
może... Tak chce los... Powróci do pani i wszystko będzie dobrze.
Tak, oddam pani moje dziecko. Wszystko stanie się tak, jak pani
sobie życzy.
160
Wyglądała przy tym jak męczennica. Wierz mi, Flawio, że nie
zapomniałam nigdy, jak wielką ofiarę poniosła dla mnie, mimo
wszystko, ta dziewczyna.
Stało się wszystko tak, jak sobie to ułożyłam. Pojechałyśmy do innej
wsi. Tam występowałyśmy pod zmienionymi nazwiskami. Ja byłam Ewą
Werner, ona Eleonorą Rittberg. Poprzysięgłyśmy sobie nawzajem, że
nikt nie dowie się nigdy, że ona jest matką tego dziecka, którego
oczekiwałyśmy obie z gorącym upragnieniem.
Ewa Werner była wzruszająca w tym okresie, podczas którego nie
rozstawałyśmy się ani na chwilę. Niestety, zapadała coraz bardziej na
zdrowiu. Lękałam się nieraz, że umrze, zanim dziecko przyjdzie na
świat. Bóg mi świadkiem, że żałowałabym jej nie tylko ze względu na
dziecko. Pokochałam ją serdecznie jak młodszą siostrę.
Mówiła ze mną o wszystkim, tylko nigdy nie wspominała o
mężczyźnie, który był ojcem jej dziecka. Nie ukrywała jednak, że go
kocha i będzie kochać aż do ostatniego tchnienia. I właśnie ta jej
wielka, ofiarna miłość zbliżyła nas. Ja bowiem mogłam najlepiej
zrozumieć takie uczucie. Kobiety naszego pokroju potrafią tylko raz w
życiu kochać, lecz wtedy kochają całą duszą. Doznawałam wrażenia, że
jej przyjaciel opuścił ją, zmuszony do tego jakimiś szczególnymi
warunkami. Nie doceniał na pewno jej wielkiej wartości, inaczej nie
odszedłby nigdy od Ewy.
Spędziłyśmy całą zimę w cichej wiosce, a Ewa stawała się coraz
bledsza, coraz cichsza. Namalowała jeszcze jeden krajobraz górski —
podziwiałaś go nieraz w moim małym saloniku, ponieważ odkupiłam od
niej to dzieło — później rzuciła pędzel.
— Ten obrazek to mój łabędzi śpiew — rzekła raz ze smutnym
uśmiechem, nigdy już nie wezmę pędzla do ręki.
Nie wierzyłam jej wówczas, a jednak słowa te przejmowały mnie
dreszczem jak ponura przepowiednia.
Wreszcie dziecko przyszło na świat. Był to zdrowy, silny chłopak, a
stara akuszerka wiejska powiedziała do mnie:
— Wyssał wszystkie siły z matki. Ten to sobie da radę na
świecie, mocny będzie z niego chłop.
11 — Łabędzi
śpiew
161
Chłopczyk został zarejestrowany w księgach kościelnych jako
Jan Jerzy Rittberg.
Nie posiadałam się z radości, gdy mogłam już trzymać dziecko
w ramionach. Ewa jednak spoglądała na mnie z taką rozpaczą, że
nie śmiałam cieszyć się tak jawnie. Pielęgnowałam ją z
najwyższym oddaniem i czyniłam wszystko, żeby rozproszyć jej
smutek. Rozumiałam przecież, że poniosła dla mnie najświętszą
ofiarę. Gdy poprawiła się trochę, przeniosłyśmy się do innej
cichej miejscowości. Ewa błagała, żebym spędziła z nią jeszcze
kilka tygodni, gdyż było jej bardzo trudno rozstać się z dzieckiem.
Rozumiałam to w zupełności. Zamieniłyśmy się na nowo
nazwiskami i powróciłyśmy do dawnej postaci. Zaangażowałam
do dziecka mamkę, która zajmowała się nim.
Ewa zaczęła niknąć w oczach. Czyniłam wszystko, by pod-
trzymywać jej zdrowie, lecz mimo to gasła z dnia na dzień.
Zdawało się, że straciła wszelką energię do życia, że dziecko
zabrało jej całą siłę.
Zawiadomiłam męża o urodzeniu dziecka. W odpowiedzi na to
przysłał mi kilka chłodnych, uprzejmych słów. Pokazałam je Ewie
i powiedziałam: „Gdy zobaczy dziecko, wszystko się zmieni, musi
się zmienić"...
Ewa przeczytała list, a z oczu jej polały się łzy. Współczuła mi
gorąco. Była tak przejęta tym chłodnym listem mego męża, że
znowu osunęła się bezwładnie na ziemię, co się jej ostatnio
zdarzało bardzo często. A gdy wreszcie ułożyłam ją na łóżku,
spojrzała na mnie oczyma płonącymi gorączką i powiedziała:
— Czy aby pomogłam ci naprawdę... czy naprawdę... inaczej...
Urwała, ja jednak wiedziałam, co chce powiedzieć. Obawiała
się, że jej ofiara okaże się daremna. Ach, wiedziałam przecież, że
poświęciła się dla mnie. Kochała niewymownie swoje dziecko i
spragnionymi oczyma spoglądała na mnie z łóżka, gdy nosiłam
dziecko na rękach. Ona sama była znowu obłożnie chora. Nie
mogłam jej teraz zostawić samej. Po co zresztą? Mój mąż nie
pragnął, abym powróciła. Prawdopodobnie pozostawał jeszcze
pod urokiem tamtej kobiety. I miłość moja walczyła z moją dumą.
Gdy siedziałam przy łóżku Ewy i mówiłam jej o moim bólu,
pocieszała
162
mnie czule. Mówiła, że mój mąż nie będzie w stanie oprzeć się tak
wielkiej i mocnej miłości, jak moja.
Gasła z dnia na dzień. Zdawało się, że brak jej siły i chęci do
życia. I zaledwie w osiem tygodni po urodzeniu swego dziecka
Ewa Werner umarła.
Pewnego dnia powiozłam małego Janka wózkiem na spacer.
Gdy powróciłam, mamka powiedziała mi, że panna Werner
przywołała do siebie syna swoich gospodarzy i dała mu jakieś
zlecenie. Spytałam chłopca, czego chciała od niego panna Werner.
Odpowiedział mi wtedy z powagą, iż przysiągł pannie Werner
przed krucyfiksem, że nie powie o tym nikomu. Obiecał, że w razie
śmierci panny Werner, zaniesie komuś list. Nie wolno mu jednak
powiedzieć komu. Postąpi tak, jak sobie życzyła panna Werner.
Dostał od niej za to dużo pieniędzy. Bez tego jednak także
dotrzymałby przysięgi. Bo panna Ewa to prawdziwy anioł, który
na pewno pójdzie już wkrótce do nieba. Wygląda zupełnie tak,
jakby nie była z tego świata.
Przestraszyłam się i poszłam prędko do Ewy. Domyślałam się,
że chciała posłać ostatnie pożegnanie człowiekowi, którego
kochała. Nie pytałam już o nic chłopca. Szanowałam jej tajemnicę.
Gdy weszłam do jej pokoju, przeraził mnie jej wygląd.
Wyglądała naprawdę, jak gdyby nie była z tego świata.
Ostatkiem sił uniosła się na poduszkach i wręczyła mi
zapieczętowaną kopertę, którą tutaj załączam. Prosiła mnie, abym
jej przysięgła, że o ile kiedyś z jakiegoś powodu wyznam Jankowi,
iż nie jest on moim-synem, to doręczę mu jej list. Zawiera on tylko
jej fotografię i kilka słów. Musiałam jej przysiąc, że nigdy nie
otworzę tej koperty. I dotrzymałam tej przysięgi. Gdy Janek dowie
się, że nie jest moim synem, otrzyma z twoich rąk tę kopertę.
W kilka chwil później Ewa Werner umarła na moich rękach.
Wierz mi, Flawio, że nigdy jeszcze niczyja śmierć nie wywarła na
mnie takiego wrażenia. Teraz dopiero pojęłam, jak bardzo
pokochałam to słodkie, ciche stworzenie. Zdawało misie, że
opuścił mnie mój dobry anioł.
Spełniłam jej życzenie i kazałam ją pochować na małym
wiejskim cmentarzyku. Postarałam się, aby jej grób był zawsze w
przyszłości pięknie utrzymany.
163
Wreszcie pojechałam z dzieckiem i z mamką do domu.
Pierwsze spotkanie z moim mężem musiało być męką dla nas
obojga. Zauważyłam, że stara się mi okazać trochę serdeczności,
lecz zmusza się do tego. Ja obiecałam Ewie, że postaram się
zachować tak, jakby nic nie zaszło. Niestety, moja nieszczęsna
duma nie pozwoliła na to. Byłam chłodna, wyniosła, opanowana. I
spostrzegłam z wielkim żalem, że mój mąż nie wymaga ode mnie
więcej. Później spadło na mnie nowe nieszczęście. Zauważyłam,
że mój mąż pokochał do szaleństwa to obce dziecko, które uważał
za swoje. Żył wyłącznie tym dzieckiem, a ja przechodziłam męki
zazdrości. Może w owym czasie udałoby mi się zdobyć przez to
dziecko miłość mego męża, lecz wyniosła duma stała się moim
wrogiem. Myślałam zawsze, że pokocham dziecko Ewy Werner, a
tymczasem nienawidziłam je, byłam o nie zazdrosna, dłatego że
on je tak kochał. A poza tym dziecko to było ucieleśnieniem mojej
winy. Zaczęłam sobie teraz zdawać sprawę, jak bardzo zawiniłam,
podając cudze dziecko za moje własne. A mój mąż kochał je coraz
bardziej. Widziałam w tym karę za moje przewinienie.
Im bardziej rósł Janek, tym więcej cierpiałam. Janek bowiem
stawał się coraz bardziej podobny do mego męża. Nie tylko z
wyglądu, ale z charakteru. Posiadał jego rysy, jego ruchy, jego
drobne właściwości. Występowało to coraz wyraźniej. Była to
sprawa jakiegoś złośliwego przypadku, lecz mnie dręczyło to
okropnie. Stało się to zapewne dlatego, że chłopiec wychowywał
się pod wpływem mego męża. Kochali się ogromnie i dlatego
Janek podpatrzył niejedno u swego rzekomego ojca.
Wreszcie nie mogłam spokojnie patrzeć na Janka. Najbardziej
bolało mnie przy tym, że nie kocham go, choć przyrzekłam to Ewie
Werner. Nie potrafiłam być dobrą matką.
Moja wina wydawała mi się coraz większa, zwłaszcza że nie
zdołała mi zapewnić szczęścia. Mój mąż nie kochał mnie.
Pewnego dnia wybuchnęłam gniewem i wypowiedziałam kilka
obelżywych słów, skierowanych przeciw artystkom. Powiedział mi
wtedy, żebym się uspokoiła. Owa dziewczyna, którą kochał, nie
żyje już od dawna. Powinnam poprzestać na tym, że serce jego
należy teraz do dziecka, które mu urodziłam, za co będzie mi
wdzięczny do końca życia.
164
Moja Droga Flawio! Owego dnia wylewałam gorzkie łzy nad moim
zmarnowanym życiem. Nie umiałam się jednak zadowolić jałmużną,
gdyż bardziej niż kiedykolwiek pragnęłam jego miłości.
Była to ironia losu, że Janek coraz bardziej stawał się podobny do
Herberta. Gdy patrzyłam na ich miłość, chciałam zawołać: „To nie
twój syn!"
Wstyd zamykał mi usta. Cierpiałam, cierpiałam tym więcej, gdy
spostrzegłam, że mój mąż i Janek starają się zmiękczyć moją dumę,
której przyczyny nie mogli przecież znać. Mój mąż był mi wdzięczny za
tego syna, którego kochał. Stał się dla mnie lepszy i czulszy, nie potrafił
mnie jednak pokochać. Czułam, że jeszcze po śmierci kocha ową
artystkę, która go usidliła. Była ona dla mnie teraz bezimiennym
pojęciem, nikłym cieniem, a jednak nienawidziłam jej jeszcze poza
grób. Nienawidziłam wszystkiego, co łączyło się ze sztuką.
Prawdopodobnie była to jedna z owych gwiazd scenicznych, które
doprowadzają nawet najmądrzejszych mężczyzn do utraty zmysłów.
Nienawidziłam jej, bo kochałam wciąż mego męża, choć ukrywałam tę
miłość pod maską nieugiętej dumy.
Tak mijały lata, a ja podczas tych lat przeżywałam codziennie te
same katusze. Janek podrastał. Każda matka mogłaby z niego być
dumna, tak jak był z niego dumny jego rzekomy ojciec. Pragnęłam go
pokochać przez wzgląd na jego matkę, nie potrafiłam się jednak zdobyć
na to, ponieważ odebrał mi miłość mego męża, ponieważ swoim
istnieniem przypominał mi wciąż, że zawiniłam. Gdybym choć z pomocą
tego przewinienia pozy skała przywiązanie mego męża! Ale nie! Ofiara
Ewy okazała się daremną! I dlatego też wina moja wydawała mi się
coraz większa.
Och, wierz mi, Flawio, że pod nieprzeniknioną maską mojej dumy
znosiłam istne katusze. Cierpiałam tak, jak nie cierpiała żadna chyba
kobieta! Później ty zamieszkałaś w naszym domu, a wraz z tobą wstąpił
w te progi dziwny spokój, który spłynął także po trosze na moje biedne,
umęczone serce! Swoim sposobem zachowania przypominałaś mi
bardzo łagodną, słodką Ewę Werner. Miałaś jej piękne, brązowe,
aksamitne oczy, a niekiedy wydawało mi się, że spoglądasz na mnie z
tym samym zrozumieniem, co ona. Zdawało mi się, że czytam w oczach
Twoich prośbę i przestrogę. Zdawało misie,
12 — Łabędzi
śpiew
165
że prosisz, abym kochała jej dziecko, które mi wielkodusznie
podarowała, aby mi pomóc. Mimo to uspokoiłam się trochę przy
Tobie. A jednak widok Twój wzbudzał we mnie nowe wyrzuty
sumienia. Wpadło mi na myśl, że jako jedyna krewna mojego
męża powinnaś zostać jego spadkobierczynią, gdyż mój mąż w
rzeczywistości nie miał przecież własnych dzieci. Janek uchodził
za jego syna więc otrzyma całą schedę po moim mężu. Ty
natomiast nie dostaniesz nic. Świadomość ta stanowiła dla mnie
nową mękę.
Później spostrzegłam, że mój mąż, który pokochał Cię tak
serdecznie, jak ja, pragnie gorąco, byś została żoną Janka. Ja
także życzyłam sobie tego, gdyż było to jedyne wyjście, a ja
chciałam, aby sprawiedliwości stało się zadość. Z radością
zauważyłam, że kochasz Janka. Zaczęłam niespokojnie badać
Janka, aby się dowiedzieć, czy odwzajemnia to uczucie.
Stwierdziłam jednak tylko, że Janek jest do Ciebie bardzo
przywiązany. Mam jednak cichą nadzieję, że uczucie Janka
pogłębi się i wzmocni. Może któregoś dnia poprosi Cię, abyś
została jego żoną. Nie potrafiłam go wprawdzie kochać jak syna,
lecz przez pamięć jego matki nie chciałabym, aby byl zmuszony
zwrócić spadek, który mu się nie należy. Ty bowiem jesteś jedyną
prawą dziedziczką mego męża!
Wszystko to pojęłam dopiero wyraźnie po śmierci mego męża.
Najcięższym ciosem była jego śmierć. Teraz dopiero poznałam
cały ogrom cierpienia, do jakiego zdolny jest człowiek.
Nieraz całymi godzinami klęczałam przed portretem Herberta,
załamując ręce w niemej rozpaczy. Nieraz chciałam mu wyznać
wszystko, błagać go o przebaczenie, lecz słowa zamierały mi na
ustach.
A gdy spoglądam na Janka, ogarnia mnie przerażenie. To
podobieństwo, to przypadkowe podobieństwo nie daje mi spokoju!
To jakby cud! Bóg zesłał na mnie karę, czyniąc Janka takim
podobnym do Herberta.
Obecnie po śmierci mego męża płonie we mnie jedno tylko
pragnienie: żebyś wyszła za Janka. Pragnę byś została jego żoną,
byś mogła korzystać z tego spadku, który powinien prawnie
.przypaść tobie.
166
Ja sama nie mam już chęci do życia. Myślę ostatnio bardzo
wiele o Ewie Werner. Ona także zgasła, gdy musiała wyrzec się
mężczyzny, którego kochała. Ja tęsknię za śmiercią, stanowi ona
dla mnie wyzwolenie. Połączę się wreszcie z moim ukochanym
Herbertem. Może istnieje jakieś miłosierdzie, tam, w górze, poza
granicami złego i dobrego. Może zostanę wynagrodzona za moje
cierpienia, może śmierć połączy mnie wreszcie z moim
najdroższym. A w każdym razie spocznę obok niego w mauzoleum.
Zanim nadejdzie moja ostatnia godzina, powiem Jankowi, że
jego ojciec i ja życzyliśmy sobie, aby ożenił się z Tobą.
Spodziewam się, że nie będzie się wzdragał. Dam mu do
zrozumienia, że i dla niego będzie najlepiej, żeby poślubił Ciebie.
Gdyby jednak miał odmówić, wówczas będę zmuszona pomóc Ci w
inny sposób, abyś mogła dochodzić swoich praw. W tym wypadku
— ale tylko w tym wypadku — masz przeczytać moją spowiedź, a
później wręczyć ją Jankowi. Musi on dowiedzieć się, że nie jest
synem Herberta Rittberga, że Ty jesteś jedyną prawą
spadkobierczynią. Znam Cię dobrze i wiem, że załatwisz to z nim
polubownie. Znam także Janka, jest on zbyt honorowy, aby nie
uznać Twoich praw. Jeżeli chcecie uwzględnić życzenie
nieszczęśliwej kobiety, to nie załatwiajcie sprawy spadkowej na
drodze sądowej. Starczy dla was obojga, możecie się zgodnie
podzielić. Spodziewam się jednak, że już poprzednio dojdziecie do
porozumienia i nie będziecie mieli potrzeby czytać mojej
spowiedzi. Bowiem jeszcze zza grobu wstydzę się mego
przewinienia, które popełniłam z nadmiaru miłości.
O ile będziesz zmuszona przeczytać moją spowiedź, w takim
razie będziesz również zmuszona wręczyć Jankowi list jego matki.
Ja bowiem przestanę wówczas uchodzić za jego matkę i spełnię
ostatnie życzenie Ewy Werner. Być może, iż Janek dowie się
wtedy, kto był jego ojcem, o ile Ewa Werner nie zabrała tej
tajemnicy do grobu.
Na tym kończę moją spowiedź, Kochana Flawio! Pismo Święte
powiada: „Kto wiełemiłuje, temu wiele będzie wybaczone".
Dlatego i ja spodziewam się przebaczenia.
Tobie, Moja Droga Flawio, życzę szczęścia. W stosunku do
Ciebie byłam również chłodna i powściągliwa, nie potrafiłam Ci
okazać mego przywiązania. Zasklepiłam się cała w pancerzu
167
obojętności, aby się nie rozczulać, lecz mimo to byłaś mi bardzo droga.
Powiedz Jankowi, aby on przebaczył mi, ze nie potrafiłam go kochać.
Zrozumie to po przeczytaniu mojej spowiedzi. Mam nadzieję, że nie
potępi mnie, bowiem cierpiałam bardzo wiele. Pozdrawiam was oboje
po raz ostatni.
Eleonora Rittberg
Flawia długo jeszcze siedziała z pobladłą twarzą, pochylona nad
tym pismem. Była wstrząśnięta do głębi serca, przepełniało ją
współczucie dla nieszczęśliwej kobiety. A jednocześnie dreszcz
przejmował ją, gdy myślała o niezbadanych wyrokach Opatrzności.
Bowiem Flawia nie miała najmniejszej wątpliwości, że Janek jest
synem Herberta Rittberga. Ewa Werner — tak było podpisane zdjęcie
kobiety, którą kochał wuj Herbert. A ze spowiedzi Eleonory Rittberg
wynikało, że owa Werner chciała naprawić krzywdę wyrządzoną ciotce
Eleonorze. Świadczyło o tym dostatecznie jej zemdlenie, gdy
dowiedziała się, że owa nieszczęśliwa kobieta, z którą zetknął ją los —
jest właśnie żoną człowieka, którego kochała. Z nią właśnie chciał się
rozwieść, aby poślubić Ewę. Był to okropny cios dla Ewy. Eleonora
Rittberg natomiast nie dowiedziała się nigdy, że Ewa Werner jest tą
samą dziewczyną, która zdobyła serce jej męża. Stało się to dlatego, że
Eleonora nie podejrzewała wcale, że ta szlachetna, słodka istota, którą
pokochała, jest identyczna z ową nieznaną kobietą, której nienawidziła.
Nie, dla Flawii nie ulegało wątpliwości, że Janek jest synem
Herberta Rittberga. Takie uderzające podobieństwo było możliwe tylko
między ojcem a synem. Dziwne, że Eleonora Rittberg sama nie wpadła
na tę myśl. Tak, ale jakże mogła się spodziewać takiej wielkoduszności
i ofiarności od kobiety, którą pogardzała do głębi. Jakie to dziwne, że te
dwie kobiety musiały się spotkać w małej górskiej wiosce! Jakże
musiała się cieszyć owa Ewa Werner, że oddaje dziecko w ręce ojca!
Przemilczała, że zostanie matką i to stanowiło najcięższą pokutę za jej
przewinienie.
Tak, przeznaczenie połączyło te obie kobiety, które kochały Herber-
ta Rittberga. Obie schroniły się do małej wioski, aby szukać ukojenia w
samotności. I dlatego właśnie los sprowadził Janka Rittberga do
168
domu jego ojca, a wuj Herbert czuł, że to krew z jego krwi, i dlatego
kochał go tak gorąco, zwłaszcza że ukochana kobieta w swoim ostatnim
liście prosiła go o miłość do tego dziecka.
Flawia siedziała pogrążona w głębokiej zadumie. Później prze-
czytała raz jeszcze spowiedź ciotki Eleonory i doszła do wniosku, że
Janek jest synem wuja Herberta. Później spoglądała długą chwilę na
zamknięty list, który Ewa Werner pozostawiła dla swego syna. Miała
teraz wręczyć Jankowi ten list oraz spowiedź Eleonory Rittberg. Miał
się dowiedzieć, że Eleonora Rittberg nie była jego matką. A jeżeli
przeczucie ją omyliło? Jeżeli owa Ewa Werner nie była jego matką?
Jeżeli się okaże, że Herbert Rittberg nie był jego ojcem? Co wtedy?
Flawia westchnęła. Wówczas Janek dowie się, że nie jest on
właścicielem Rittbergowskiej Fabryki, z którą przecież zrósł się od
dzieciństwa. Właściwie — według prawa nie mógł objąć spadku po
Herbercie Rittbergu, nawet gdyby się okazało, że był on jego ojcem. W
takim wypadku bowiem był tylko jego naturalnym synem, a więc nie
miał prawa dziedziczyć po nim majątku.
Nie, nie! Janek nie powinien dowiedzieć się o tym. Musiała strzec
tej tajemnicy, która strąciłaby go z dumnych wyżyn, na których stał.
Nie wyrządzi przecież nikomu krzywdy milczeniem. Nikomu — oprócz
siebie. A ona chętnie wyrzeknie się tego spadku, aby nie odbierać go
Jankowi. Pozwoli Jankowi, aby nadal troszczył się o nią jak o siostrę.
Teraz wiedziała już, że na pewno ma do tego prawo.
Janek nie dowie się także, dlaczego Eleonora Rittberg nie mogła go
kochać, nie dowie się również, że jego matka umarła wkrótce po
urodzeniu dziecka. To nic! Błogosławieństwo matki będzie się zawsze
unosić nad jego głową.
Po krótkiej walce ze sobą Flawia odłożyła wreszcie papiery do
biurka. Nie chciała ich zniszczyć. Być może, iż umrze przed Jankiem.
Wtedy pozostawi mu te dokumenty. Wtedy bowiem już nikt nie będzie
mógł pozbawić go tego dziedzictwa. Obecnie jednak nie odda Jankowi
listów.
Flawia nie przypuszczała, że ciotka Eleonora mówiła z Jankiem o
tych papierach. Eleonora Rittberg znała szlachetność Flawii i prze-
czuwała, że byłaby zdolna do takiej ofiary, aby oszczędzić Jankowi
bólu i upokorzenia.
169
Dziewczyna zamknęła szufladę na klucz. Następnie przeszła do
małego saloniku ciotki Eleonory. Stanęła przed małym obrazkiem
przedstawiającym zimowy krajobraz górski. Był to właśnie ten obrazek,
który Ewa Werner namalowała przed śmiercią. Artystka nazwała go
swoim łabędzim śpiewem. Obrazek tchnął jakimś dziwnie smętnym
urokiem. Flawia zaczęła daremnie szukać podpisu malarki. Nie znalazła
go. Ewa Werner umyślnie nie podpisała się na tym obrazku. Obawiała
się, że Herbert Rittberg pozna ten podpis, gdy ujrzy obrazek w pokoju
swej żony.
Flawia przypomniała sobie, że Janek zawsze lubił ten zimowy
pejzaż. Gdy był tutaj ostatnim razem, powiedział do niej:
— Potrafiłbym całymi godzinami wpatrywać się w ten obrazek.
Doznaję zawsze wrażenia, że ten nieznany malarz pragnie przemówić
do
mego serca. Jest to mój ulubiony obrazek. Ach, gdybym wiedział, jak
się
nazywa malarz. Moja matka, która kupiła kiedyś przypadkiem ten
pejzaż, nie znała również nazwiska artysty. Szkoda, może namalował on
więcej rzeczy, które podobałyby mi się również.
O, gdyby Janek przeczuwał, że ten obrazek malowała jego matka!
Flawia ocknęła się z zadumy, gdyż do pokoju wszedł służący, aby ją
zawezwać do telefonu. Spłonęła mocnym rumieńcem. Wiedziała, że to
Janek dzwoni do niej.
— Flawio, od dwóch godzin czekam już, abyś dała znak życia
— powiedział do niej z wyrzutem.
—Czy naprawdę czekasz tak długo? — spytała z biciem serca.
—Tak! Ale ty się zapewne nie nudzisz.
—Nie, Janku, byłam zajęta.
—A ja nic nie robię, nic a nic. Czuję się już zupełnie dobrze, jestem
zdrowy, ale doktor nie ma nade mną litości. Chce mnie jeszcze
przez trzy dni zatrzymać w łóżku. Nie wytrzymam tego.
—Musisz wytrzymać Janku. Na miłość boską, nie wstawaj bez
pozwolenia lekarza. — W jej głosie brzmiała troska o jego zdrowie.
Janek westchnął głęboko.
—Zrobię to tylko dla ciebie, Flawio. Ach, nie masz wcale pojęcia,
jak bardzo tęsknię za tobą.
Tęsknota za nią brzmiała wyraźnie z jego słów. Flawia zadrżała.
Przymknęła oczy, niezdolna do odpowiedzi.
170
Po chwili wreszcie rzekła, chcąc skierować rozmowę na inne tory:
— Położyłam dziś wiązankę kwiatów na grobie twej matki, jak
sobie życzyłeś.
— Dziękuję ci bardzo. Jakże prędko minął ten rok...
— Tak, Janku, bardzo prędko. Czy schowałeś te listy i te fotografie,
które znalazłeś kiedyś w biurku twego ojca?
— Naturalnie. Dlaczego pytasz o to?
—Tak mi się to jakoś przypomniało. Jak się nazywała ta kobieta,
której fotografię znalazłeś? Ewa Werner, prawda?
—Tak, Flawio. Zapewne przypomniało ci się to wszystko, ponieważ
dziś przypada rocznica śmierci mojej matki.
—No właśnie, Janku. Myślałam wiele o tym wszystkim, co ma
związek z tą fotografią. Chciałabym przeczytać raz jeszcze te listy.
Przywieź mi je przy jakiejś okazji. Czy dobrze?
— Chętnie, Flawio.
*
*
*
Flawia chciała porównać charakter pisma listów z pismem na
kopercie listu pozostawionego przez matkę Janka. Chciała uzyskać
pewność, czy owa Ewa Werner jest naprawdę matką Janka.
—Przywiozę ci wszystko — powtórzył Janek — żałuję tylko, że to
nie może nastąpić już dziś. To okropne, że tracę tyle czasu w łóżku.
Mam z tobą tyle do omówienia, a nie mogę mówić o tym przez
telefon.
—W fabryce odczuwają zapewne także twoją nieobecność — zapy-
tała.
—Nie bardzo. Rozmawiam codziennie przez telefon z kierownikami
rozmaitych wydziałów. A ty co robisz? Czy dużo grywasz na
skrzypcach?
— W tych dniach prawie wcale nie grałam.
— Ale gdy ja powrócę, wówczas zagrasz mi moje ulubione utwory.
Jestem rekonwalescentem, należy więc spełniać moje wszystkie życze
nia. Czy zastosujesz się do tego?
—Z ochotą, Janku.
—Pamiętaj! Czy skomponowałaś ostatnio jakąś nową melodię?
171
— Nie, Janku, nie miałam natchnienia. Byłam bardzo niespokojna
o ciebie.
— O mnie?
Głos jego brzmiał tak tkliwie, że serce Flawii zabiło ze wzruszenia.
—Tak, Janku, niepokoiłam się ogromnie. Chwała Bogu, że się
lepiej czujesz.
—Twoja troskliwość sprawia mi jednak wielką radość. Ach, Flawio,
jakże tęsknię za tobą!
Przycisnęła rękę do serca. Nie, to chyba niemożliwe? Czyżby jego
uczucia dla niej miały się zmienić? Nie, nie powinna łudzić się nadzieją,
aby nie doznać później tak srogiego zawodu. Odpowiedziała, siląc się
na spokój:
— Domyślam się, że tęsknisz za górami i willą Rittberg. Obecnie
jednak nie jest tutaj zbyt pięknie. Śnieg taje, mamy odwilż. A teraz
muszę cię pożegnać.
—Już?
—Tak, muszę się zabrać do pracy.
—Ale później zadzwonisz do mnie?
—Tak!
—Dziękuję ci, moja kochana Flawio!
Odwiesiła słuchawkę i zamyśliła się głęboko. Jakże tkliwie, jak
serdecznie brzmiały jego ostatnie słowa. O Boże! Czy to możliwe?
Czyżby Janek...?
Ocknęła się ze słodkiego rozmarzenia i powróciła do pracy, aby
zapomnieć o tym, co zbudziło w niej niepokój.
*
*
*
Wreszcie lekarz pozwolił Jankowi wstać. Zawiadomił on natych-
miast Flawię, że przyjeżdża. Gdy wsiadł do auta, oczy jego błyszczały
radośnie. Nie wyglądał bynajmniej jak rekonwalescent.
Flawia oczekiwała go w holu. Ujrzała, jak wyskoczył z samochodu i
Wbiegł szybko na stopnie ganku. A później stanął przed nią, ujął jej
drżące dłonie i, pokrywając je gorącymi pocałunkami, szeptał:
— Flawio, ach, Flawio! Nareszcie widzę cię znowu!
172
—Jakże mogłeś być tak nieostrożny i biec tak szybko po schodach?
— spytała z wyrzutem.
—Czy nie wiesz, dlaczego się tak śpieszyłem? Nie mogłem już
wytrzymać bez ciebie. Flawio, powinnaś przecież czuć od dawna,
czym stałaś się dla mnie.
Otoczył ją ramieniem i wprowadził do salonu.
— O, Flawio, jakże cię kocham! To, co czułem do Stefy — było
pomyłką. Ciebie kocham, tylko ciebie. Jestem szczęśliwy, że mogę ci
nareszcie wyznać moją miłość. Powiedz mi, czy mnie kochasz? Czy
chcesz zostać moją żoną?
— To chyba niemożliwe, Janku... Ty mnie kochasz? Mnie?
—Flawio, powiedziałem ci raz, że wszyscy ludzie błądzą w mro-
kach. Ja także błądziłem, teraz jednak znalazłem właściwą drogę.
Powiedz mi, czy mnie kochasz?
—Ach, Janku, ja pokochałam cię przecież, gdy tylko zamieszkałam
w naszym domu.
Pochwycił ją w objęcia i ucałował gorąco, tkliwie. Wreszcie Flawia
wysunęła się z jego uścisku.
—Janku, zapomnieliśmy zupełnie o pani Lenard.
—Gdzież ona jest?
—Siedzi w salonie.
—Trudno, trzeba przełknąć tę gorzką pigułkę. Nie zatrzymamy jej
jednak w domu. Dam jej posadę w fabryce. Potrzebna tam jest
osoba, która przyjmowałaby zagranicznych klientów. Pani Lenard
nadaje się bardzo dobrze na to stanowisko.
—O, to doskonale! Jestem zbyt szczęśliwa, abym chciała ją
martwić, chociaż jej nie lubię. A teraz chodź, Janku, przywitaj się z
nią.
—Trudno, muszę się pogodzić z losem. Najpierw jednak muszę cię
jeszcze raz pocałować, Flawio.
Podczas obiadu Jan Rittberg zawiadomił panią Lenard, że zaręczył
się z Flawią i zamierzają wkrótce poślubić. Powiedział jej również, jaką
ma dla niej posadę.
Po obiedzie Flawia grała dla Janka, grała dla niego swoje najpięk-
niejsze pieśni, jakie podyktowało jej szczęście. Jan był niezmiernie
szczęśliwy. Nareszcie znalazł to, czego szukał od dawna — prawdziwą
ojczyznę w sercu tej ukochanej dziewczyny.
173
Gdy Flawia odłożyła skrzypce do pudła, Janek odezwał się nagle:
— Coś mi się przypomniało, kochanie. Moja matka poleciła mi,
abym odebrał od ciebie jakieś papiery. Powiedziała, abym zażądał od
ciebie tych dokumentów, w razie gdybyś nie chciała mi ich wydać
dobrowolnie.
—Mówiła z tobą o tym?
—Tak, Flawio. Cóż to za papiery?
—Może lepiej zniszczyć te papiery, Janku. Gdybyśmy się zaręczyli
tydzień temu, musielibyśmy je zniszczyć bez czytania.
—Nie nastąpiło to jednak, Flawio. Ty na pewno spełniłaś życzenie
mojej matki i przeczytałaś ten list w rocznicę jej śmierci.
Dziewczyna zbladła i spojrzała na niego z przestrachem.
— Tak, Janku, przeczytałam go.
—A czemu nie dałaś go i mnie? Czemu nie wspomniałaś mi o nim,
jak ci to poleciła moja matka?
—Janku! — rzekła Flawia błagalnym tonem — zniszczmy te
papiery. Ja także pragnę zapomnieć o tym, co zostało w nich
opisane.
—Czemu? Czy dowiedziałaś się z nich czegoś, co mogłoby ci
zaszkodzić?
—Nie, o nie! Ty jednak cierpiałbyś bardzo, a chciałabym ci
oszczędzić cierpienia. Pozwól mi spalić ten list. Matka twoja
poleciła mi go spalić w wypadku, gdybyśmy się pobrali, zanim
upłynie rok od dnia jej śmierci.
—Czy po przeczytaniu tego listu zaczęłaś gardzić moją matką? Czy
spowiedź jej zawiera coś takiego, co mogłoby wzbudzić pogardę dla
mojej matki?
—Nie, Janku, przeciwnie! Teraz jeszcze bardziej lituję się nad
losem twej matki, stała mi sie jeszcze droższa niż za życia.
—Wobec tego i ja potrafię jej przebaczyć, cokolwiek uczyniła. Będę
nadal czcił jej pamięć po przeczytaniu tej spowiedzi. Między nami
nie powinno być tajemnic. Wiem, że tylko szlachetna pobudka
skłania cię do odmowy. Ja jednak nie zgodzę się na to. Daj mi ten
list!
— Och, Janku, gdybyś mi mógł oszczędzić tego!
— Nie, Flawio. Widzę, że dręczy cię ta sprawa. Ja także byłbym
zawsze niespokojny, wiedząc, że dzieli nas jakaś tajemnica. Jeżeli to
coś
smutnego, to zniesiemy to razem.
174
— Nie mam prawa odmawiać ci, Janku. A ponieważ będziemy
mężem i żoną, więc sprawa ta nie przedstawia się tak źle. Gdyby nie to
-— nie dałabym ci tego pisma za żadne skarby świata.
Pogłaskał tkliwie jej włosy.
—Moja matka musiała cię dobrze znać. Przypuszczała, że po
przeczytaniu tego listu nie zechcesz mi go dać dobrowolnie. Tym
bardziej pragnę przeczytać to, co moja Flawia chciała ukryć przede
mną.
—Ach, Janku, będziesz cierpiał, a ja nie mogę pomóc ci — rzekła
Flawia żałośnie.
Ucałował tkliwie jej oczy i usta.
— Nie obawiam się niczego, skoro mam ciebie, Flawio!
Udali się oboje do małego saloniku pani Eleonory. Tutaj Flawia w
milczeniu wręczyła papiery narzeczonemu. Janek przeczytał spowiedź
Eleonory Rittberg. Był wstrząśnięty do głębi wyznaniem nieszczęśliwej
kobiety. Gdy skończył czytać, przyciągnął Flawię do siebie:
— Więc o to chodziło! Moja najdroższa, ukochana dziewczyno, ty
byłabyś zdolna ukryć przede mną te papiery, abym się nie dowiedział,
że
nie jestem spadkobiercą mego ojca. Bo Herbert Rittberg jest moim
ojcem, nie chcę i nie mogę wątpić w to, przecież natura nie potrafi także
zwodzić do tego stopnia. Ta biedna, nieszczęśliwa kobieta nie prze
czuwała jednak, że jestem synem mego ojca i owej kobiety, którą
zarazem kochała i nienawidziła. Teraz rozumiem jej ostatnie słowa:
„Herbercie, on nie jest moim..." Chciała wyznać, że nie jestem synem.
Przeszkodziła jej w tym śmierć.
Flawia przytuliła się do niego.
—Tak, Janku, chciała to wyjawić w ostatniej godzinie życia. O, ileż
musiała przecierpieć.
—Biedna matka! Tak, Flawio — mimo wszystko, uważam ją za
matkę. Mimo wszystko będę zawsze czcił jej pamięć. Ale teraz
powróćmy do mojej prawdziwej matki. Daj mi jej list. Spodziewam
się, że teraz uzyskam pewność, iż Herbert Rittberg jest moim ojcem.
Kochałem go bowiem tak bardzo, że bolałoby mnie okropnie,
gdybym się dowiedział, że tak nie jest.
—Nie może być inaczej, Janku! Byliście do siebie tak podobni, jak
ojciec i syn.
175
I Flawia podała Jankowi list jego matki. Wyjął najpierw z koperty
fotografię — było to takie samo zdjęcie, jak to, które znalazł w biurku
swego ojca. Pismo również było to samo. Stanowiło to już niezbity
dowód, że Janek jest synem Herberta Rittberga.
Jan spoglądał z głębokim wzruszeniem na piękną, łagodną twarz
matki. Następnie przeczytał jej list:
Mój Ukochany Synu!
Jeżeli kobieta, która dotychczas uchodziła za Twoją matkę, wyzna ci
kiedyś, że nie jesteś jej synem, wówczas ja — Twoja prawdziwa matka
pragnę Cię pobłogosławić na dalszą drogę życia. Podarowałam Cię
Eleonorze Rittberg, pragnęłam bowiem zmazać z siebie bezwiednie
popełniony grzech. Ona nie miała dzieci i chciała w ten sposób
pozyskać miłość swego męża. Oby Bóg spełnił jej pragnienie!
Wybacz Twej matce i Twemu ojcu, że słuchali bardziej głosu serca
niż obowiązku. Nie wiedziałam wcale, że odebrałam innej kobiecie coś,
co przez krótki czas stanowiło moje najwyższe szczęście.
Odpokutowałam tę winę, gdyż znikłam z życia Twego ojca i nie
powiedziałam nigdy, iż zostanę matką jego dziecka. Synu Mój, kochaj
Twego ojca i nie przeklinaj Twej matki. Gdy Eleonora Rittberg odsłoni
Ci tajemnicę Twego urodzenia, gdy przeczytasz te słowa, wówczas
zapytasz zapewne, kto był Twoim ojcem. Mam prawo wyjawić Ci jego
imię, lecz postaraj się to zataić przed Eleonorą Rittberg. Wyznaj to
tylko Twemu ojcu, aby nie odepchnął Cię od siebie. Ojcem Twoim jest
Herbert Rittberg. Pozdrów go ode mnie po raz ostatni—kochałam go aż
do śmierci i nie potrafiłam żyć bez jego miłości. Bóg z Tobą, Mój
Ukochany Synu, niechaj Cię zawsze Bóg Błogosławi!
Twoja matka Ewa
Werner
— Więc gdzieś daleko, w jakiejś wiosce tyrolskiej, matka moja śni
swój ostatni sen, a ja wcale nie wiedziałem o tym — rzekł Janek.
176
— Odnajdziemy jej mogiłę, Janku, i powiemy jej o naszej miłości.
— Ach, Flawio — rzekł Janek — teraz dopiero odczuwam w całej
pełni jakiego nieszczęścia uniknąłem, zrywając ze Stefą Mareną.
Ujęła jego głowę w obie dłonie. Długo spoglądali na siebie roz-
kochanymi oczyma.
Gdy nadeszła wiosna, spowijając swoim czarem góry i doliny, Jan
Rittberg powiódł do ołtarza swoją młodą małżonkę. Z oczu obojga
promieniało szczęście.
Tego wieczora oboje wyjechali z Monachium do cichej wioski w
Tyrolu, gdzie znajdował się grób Ewy Werner. Był to skromny pagórek,
porośnięty gęsto bluszczem, a wielki, rozłożysty cedr rozpościerał nad
nim swoje gałęzie. Janek i Flawia złożyli kwiaty na tej mogile.
— Podaj mi, Flawio, twoją ukochaną rękę, abym poczuł gorące
tętno życia. Śmierć jest taka okrutna dla serca, które tętni miłością.
Przytuleni do siebie opuścili mały wiejski cmentarz. Wsiedli do
oczekującego ich samochodu i udali się w podróż poślubną, na
Południe.
Przed powrotem do Monachium spędzili jeszcze kilka tygodni w
willi Rittberg. Co wieczór Flawia grywała mężowi słodkie pieśni,
przepojone miłością i szczęściem.
Szczęście przestąpiło bowiem próg domu Rittbergów, aby pozostać
w nim na zawsze.
KONIEC