Shepard Sara
Pretty Little Liars 06
Zabójcze
KAŻDY MA COŚ NA SUMIENIU.
A.
Emily, Aria, Spencer i Hanna mają coraz mniej czasu na odkrycie
prawdy.
Dziewczyny muszą rozwiązać zagadkę, bo inaczej A. zacznie
realizować swoje groźby.
Jason, starszy brat Ali, chyba coś wie, ale nie chce uchylić nawet
rąbka tajemnicy.
Komu uda się odnaleźć brakujący element układanki?
O ILE MNIE PAMIĘĆ NIE MYLI...
Jak wyglądałoby twoje życie, gdybyś mogła zapamiętać każdą
jego sekundę? Nie tylko ważne wydarzenia, które i tak wszyscy
pamiętają, ale również drobiazgi. Na przykład to, że z twoją
przyjaciółką połączyła cię nienawiść do brzydkiego zapachu
kleju kauczukowego w trzeciej klasie na zajęciach z plastyki.
Albo że chłopaka, w którym podkochiwałaś się w ósmej klasie,
po raz pierwszy zobaczyłaś, jak idzie na boisko szkolne z piłką w
jednej ręce, a iPodem w drugiej.
Ale każde błogosławieństwo może obrócić się w przekleństwo.
Twoja nowa superpamięć zarejestrowałaby też każdą kłótnię z
najlepszą przyjaciółką. Bez końca przeżywałabyś ten moment,
kiedy twój piłkarz usiadł w czasie lunchu obok innej dziewczyny.
Z taką pamięcią przeszłość nagle zrobiłaby się znacznie bardziej
paskudna. Wydaje ci się, że to twój sprzymierzeniec? Przyjrzyj
się lepiej. Może ten ktoś wcale nie jest taki miły, na jakiego
wygląda. A czy
ta przyjaciółka zawsze stała za tobą murem? Ups! Chyba jednak
nie zawsze.
Gdyby cztery śliczne dziewczyny z Rosewood nagle posiadły
taką właśnie superpamięć, może lepiej wiedziałyby, komu ufać, a
od kogo trzymać się z daleka. Ale może wtedy ich przeszłość
wydawałaby się im jeszcze bardziej pozbawiona sensu.
Pamięć to dziwna rzecz. I czasem jesteśmy skazani na
powtarzanie tego, o czym zapomnieliśmy.
Na rogu ślepej uliczki stał wiktoriański dom otoczony krzewami
różanymi, z tarasem wyłożonym tekowym drewnem. Tylko
garstka wybrańców miała okazję wejść do środka, ale wszyscy
wiedzieli, kto tam mieszka: najpopularniejsza dziewczyna w
szkole. Dziewczyna, która dyktowała modę, łamała serca
chłopakom i decydowała o tym, kto był popularny, a kto nie.
Każdy facet chciał z nią chodzić, każda dziewczyna chciała nią
być.
Oczywiście mowa o Alison DiLaurentis.
Był spokojny poranek na początku września w Rosewood w
stanie Pensylwania, sielskim miasteczku oddalonym o
czterdzieści kilometrów od Filadelfii. Pan Cava-naugh, który
mieszkał naprzeciwko DiLaurentisów, wyszedł przed dom po
gazetę. Brązowy retriever Vanderwaalów, którzy mieszkali kilka
domów dalej, biegał wzdłuż ogrodzenia i szczekał na wiewiórki.
Tu każdy kwiatek i każdy liść miał swoje miejsce... Cztery
szóstoklasistki zakradały się na podwórko DiLaurentisów w tym
samym momencie.
Emily Fields ukryła się za wysokimi krzakami pomidorów.
Nerwowo pociągała za sznurki od swojej bluzy z emblematem
drużyny pływackiej. Nigdy wcześniej nie weszła nieproszona na
teren czyjegoś domu, a już na pewno nie domu najładniejszej i
najpopularniejszej dziewczyny w szkole. Aria Montgomery
stanęła skulona za potężnym dębem, dotykając dłonią
wyszywanej tuniki. Tata przywiózł ją jej z kolejnej konferencji na
temat historii sztuki, na którą pojechał do Niemiec, przyjmując
zaproszenie dosłownie w ostatniej chwili. Hanna Marin zostawiła
rower za wielkim kamieniem obok szopy na narzędzia. W my-
ślach układała plan ataku. Spencer Hastings przyszła od strony
sąsiadującego z domem DiLaurentisów podwórka i kucnęła za
bujnym krzakiem malin. Wdychała trochę słodkawy, trochę
kwaskowy zapach owoców.
Wszystkie w milczeniu obserwowały olbrzymie okno w tylnej
ścianie domu DiLaurentisów. W kuchni przesuwały się cienie
domowników. Z łazienki na piętrze dobiegały jakieś krzyki.
Trzasnęła gałązka. Ktoś zakaszlał.
Dokładnie w tym samym momencie każda z nich zdała sobie
sprawę, że nie jest sama. Spencer zauważyła Emily stojącą pod
samym lasem. Emily dostrzegła Hannę skuloną za wielkim
kamieniem. Hanna zauważyła Arię schowaną za drzewem.
Wszystkie wyszły na podwórko Ali i stanęły w kole.
— Co tu robicie? — zapytała Spencer.
Znała Emily, Hannę i Arię z konkursu dla czytelników biblioteki
w Rosewood. Wszystkie brały w nim udział, ale to Spencer
wygrała. Nie przyjaźniły się. Emily należała do tych dziewczyn,
które się czerwienią, gdy nauczyciel wywoła je do tablicy.
Hanna, ubrana tego dnia w nieco za
ciasne dżinsy, wyglądała na osobę bardzo zakompleksioną. A
Aria — no cóż, chyba tego dnia miała na sobie skórzane szorty.
Spencer była pewna, że Aria nie przyjaźni się z nikim, co
najwyżej z przyjaciółkami ze swojej wyobraźni.
— Hm, nic — odparła Hanna.
— Nic. — Aria podejrzliwie patrzyła na pozostałe dziewczyny.
Emily tylko wzruszyła ramionami.
— A co ty tu robisz? — spytała Hanna, zwracając się do Spencer.
Spencer westchnęła. Było oczywiste, że przyszły tu z tego
samego powodu. Dwa dni wcześniej w elitarnej szkole, do której
wszystkie chodziły, ogłoszono początek gry w kapsułę czasu. Co
roku wszyscy czekali na ten moment. Dyrektor Appleton ciął na
kawałki jasnoniebieski sztandar Rosewood Day, uczniowie
starszych klas ukrywali je w całym mieście, a w głównym holu
szkoły nauczyciele rozmieszczali podpowiedzi dla poszukiwaczy
przygód. Ten, kto znalazł kawałek sztandaru, mógł go
udekorować według swego uznania, a kiedy już odszukano
wszystkie fragmenty, zszywano sztandar. Odbywał się uroczysty
apel na cześć zwycięzców, a kapsułę czasu zakopywano za boi-
skiem do piłki nożnej. Uczniowie, którzy znajdowali kawałki
sztandaru, przechodzili do legendy. Pamięć o nich miała trwać
wiecznie.
W szkole takiej jak Rosewood Day trudno było się wyróżnić, a
jeszcze trudniej było zdobyć kawałek sztandaru. Szanse
wszystkich wyrównywała jednak specjalna klauzula w
regulaminie gry, która pozwalała wykraść zdobywcy jego
trofeum, póki nie zakopano kapsuły. Dwa dni wcześniej pewna
śliczna osóbka chwaliła się wszem wobec,
że jeden kawałek ma już w kieszeni. A teraz cztery szare myszki
chciały skorzystać z prawa, które dawała im klauzula o
kradzieży. Chciały wykraść trofeum, gdy jego właścicielka
najmniej się tego spodziewała.
Pomysł, by zabrać Alison jej kawałek sztandaru, był niezwykle
ekscytujący. Z jednej strony można było się do niej zbliżyć. Z
drugiej, najładniejsza dziewczyna w Rosewood Day
przekonałaby się wreszcie, że nie zawsze może dostać to, czego
chce. Alison DiLaurentis z pewnością zasługiwała na
konfrontację z twardą rzeczywistością.
Spencer przeszyła wzrokiem pozostałe dziewczyny.
— Ja tu byłam pierwsza. Trofeum należy do mnie.
— Ja przyszłam przed tobą — zaprotestowała Hanna. —
Widziałam, jak kilka minut temu wychodziłaś ze swojego domu.
Aria tupnęła obcasem swoich fioletowych zamszowych butów i
wbiła wzrok w Hannę.
— Ty też się tu zjawiłaś dopiero przed chwilą. Ja byłam tu przed
wami.
Hanna dumnie uniosła głowę i obrzuciła wzrokiem nieporządnie
zaplecione warkoczyki Arii oraz plątaninę naszyjników, które
nosiła.
— A kto ci uwierzy?
— Dziewczyny, patrzcie.
Emily wskazała podbródkiem na dom DiLaurentisów i położyła
palec na ustach. Z kuchni dobiegały jakieś głosy.
— Nie — mówił głos Ali. Dziewczyny wytężyły słuch.
— N i e — przedrzeźniał ją wysoki głos.
— Przestań! — krzyknęła Ali.
— P rzest ań ! — powtórzył jak echo drugi głos.
Emily się skrzywiła. Jej starsza siostra Carolyn w taki sam sposób
przedrzeźniała ją piskliwym głosem. Emily tego
n ien a wid ził a. Zastanawiała się, czy ten drugi głos należy do
brata Alison Jasona, który chodził do czwartej klasy liceum.
— Dość tego! — zawołał ktoś dorosły.
Rozległ się głuchy odgłos i dźwięk rozbijanego szkła. Kilka
sekund później otworzyły się drzwi na patio i z domu wybiegł
Jason, w byle jak naciągniętej bluzie, z rozsznurowanymi butami
i purpurowymi policzkami.
— Cholera — szepnęła Spencer.
Wszystkie cztery ukryły się w krzakach. Jason przeszedł przez
podwórko i stanął na skraju lasu. Spojrzał w lewo. Wyglądał tak,
jakby miał ochotę komuś przyłożyć.
Dziewczyny podążyły za jego wzrokiem. Jason patrzył na
podwórko przy domu Spencer. Siostra Spencer Melissa i jej nowy
chłopak łan Thomas siedzieli na krawędzi jacuzzi. Kiedy
zobaczyli, że Jason się na nich gapi, zamarli. Minęło kilka sekund
ciężkiej jak ołów ciszy. Dwa dni wcześniej, kiedy Ali
przechwalała się przed całą szkołą, łan i Jason pokłócili się o nią
przy wszystkich. Może ich kłótnia się nie skończyła.
Jason odwrócił się sztywno i wszedł do lasu. Drzwi do domu
zamknęły się z hukiem i dziewczyny się skuliły. Ali stała przed
domem i rozglądała się. Długie blond włosy spływały jej na
ramiona, a ciemnoróżowy T-shirt podkreślał bladość jej cery.
— Możecie już wyjść! — krzyknęła.
Emily otworzyła szeroko swoje brązowe oczy. Aria nadal
siedziała skulona. Spencer i Hanna mocno zacisnęły usta.
- Mówię poważnie. — Ali w sandałkach na koturnie z gracją
zeszła na taras po schodach. Jako jedyna szóstoklasistka miała
dość odwagi, by chodzić do szkoły w butach na obcasach, choć
pozwalano na to dopiero uczniom klas licealnych. - W i e m, że
tam jesteście. Jeśli przyszliście po mój kawałek sztandaru, to już
go nie ma. Ktoś go ukradł.
Spencer wyszła zza krzaka. Zżerała ją ciekawość.
- Co? Kto?
Aria wyszła jako druga. Potem Emily i Hanna. Ktoś je ubiegł?
Ali westchnęła i usiadła na kamiennej ławeczce obok małej
sadzawki z rybami koi. Dziewczyny stały nieruchomo, ale ona
przywołała je gestem. Z bliska pachniała mydłem waniliowym i
miała niewiarygodnie długie rzęsy. Zsunęła buty i zanurzyła
stopy w miękkiej, zielonej trawie. Paznokcie u nóg miała
pomalowane na jasnoczerwony kolor.
- Nie wiem kto — odparła. — Jeszcze chwilę temu miałam
sztandar w torebce. A potem zniknął. Już go ozdobiłam.
Narysowałam naprawdę fajną żabę z mangi, logo Chanel i
hokeistkę. Masę czasu zajęło mi rysowanie inicjałów Louisa
Vuittona, które skopiowałam z torebki mamy. Wyszło mi
perfekcyjnie. - Spojrzała na nie swoimi szafirowymi oczami i
wydęła usta. - Ten frajer, który mi to zabrał, zniszczy moją pracę,
jestem tego pewna.
Dziewczyny powiedziały, jak bardzo im przykro, i nagle każda
poczuła ulgę, że to nie ona ukradła Ali trofeum. Przecież nikt nie
chciałby zasłużyć na miano frajerki.
-Ali?
Wszystkie odwróciły się w jednej chwili. Pani DiLaurentis
wyszła przed dom. Wyglądała tak, jakby wybierała
się na uroczysty lunch. Miała na sobie szarą sukienkę od Diane
von Furstenberg i buty na wysokich obcasach. Przez chwilę
przyglądała się niepewnie dziewczynom. Przecież nigdy żadnej
nie spotkała na swoim podwórku.
- Jedziemy, dobrze?
- Dobra. — Ali uśmiechnęła się słodko i pomachała jej. — Pa!
Pani DiLaurentis stała jeszcze chwilę, jakby chciała coś dodać.
Ali odwróciła się i zupełnie ją zignorowała. Pokazała palcem na
Spencer.
- Ty jesteś Spencer, prawda?
Spencer pokiwała nieśmiało głową. Ali przyjrzała się badawczo
pozostałym. Aria przypomniała jej swoje imię. Potem
przedstawiły się Hanna i Emily Ali skinęła każdej z nich.
Uwielbiała takie gierki. Oczywiście pamiętała ich imiona, ale
udając, że nie pamięta, dała im do zrozumienia, że w wielkiej
hierarchii szkolnej ich imiona nie znaczą zupełnie nic.
Dziewczyny nie wiedziały, czy powinny czuć się poniżone czy
docenione. Przecież Ali t er az zapytała je o imiona.
- Gdzie byłaś, kiedy cię okradziono? - zapytała Spencer, próbując
zwrócić na siebie uwagę Ali.
Ali zamrugała zdumiona.
- Hm, w centrum handlowym. - Zaczęła obgryzać paznokieć u
małego palca.
- W którym sklepie? - dopytywała się Hanna. -W Tiffanym? W
Seph orze? — Hanna myślała, że zrobi na Ali wrażenie,
udowadniając, że zna nazwy wszystkich luksusowych sklepów.
- Może — zamruczała Ali.
Spojrzała na las. Jakby czegoś wypatrywała. Albo kogoś. Drzwi
do domu znowu trzasnęły. Pani DiLaurentis wróciła do środka.
— Tych kradzieży powinno się zabronić. — Aria przewróciła
oczami. — To zwykłe chamstwo...
Ali założyła włosy za uszy i wzruszyła ramionami. W pokoju na
górze ktoś zapalił światło.
— A gdzie Jason ukrył ten kawałek? - zapytała Emily. Ali
obudziła się z zamyślenia i nagle zesztywniała. -Hm?
Emily przestraszyła się, że palnęła jakieś głupstwo.
— Parę dni temu mówiłaś, że Jason powie ci, gdzie ukrył
kawałek sztandaru. To ten znalazłaś, tak?
Tak naprawdę Emily o wiele bardziej zainteresował hałas, który
usłyszały wcześniej z wnętrza domu. Czy Ali pokłóciła się z
Jasonem? Czy Jason ją przedrzeźniał? Nie ośmieliła się jednak o
to zapytać.
— Och. - Ali coraz szybciej obracała srebrny pierścionek, który
zawsze nosiła na palcu. - A tak, ten właśnie znalazłam.
Odwróciła się w stronę ulicy. Kremowy mercedes, który często
przywoził ją do szkoły, powoli wyjechał na podjazd, zatrzymał
się, a potem skręcił w prawo. Ali westchnęła i spojrzała na
dziewczyny tak, jakby ich wcześniej w ogóle nie widziała.
— No to... na razie.
Odwróciła się i weszła do domu. Za chwilę światło na górze
zgasło, a potem znowu się zapaliło.
Zadźwięczały dzwoneczki na tarasie DiLaurentisów. Przez
podwórko kilkoma susami przebiegła wiewiórka.
Dziewczyny przez chwilę stały nieruchomo. Kiedy zdały sobie
sprawę, że Ali nie wróci, pożegnały się sztywno i każda ruszyła w
swoją stronę. Emily przeszła przez podwórko na ulicę. Była
wdzięczna losowi, że Ali w ogóle do nich przemówiła. Aria
ruszyła w stronę lasu, zła na siebie za to, że tu przyszła. Spencer
powlokła się do domu, zażenowana tym, że Ali zbyła ją tak jak
pozostałe, łan i Melissa weszli do domu i teraz pewnie całowali
się na kanapie w salonie. Jakie to wstrętne. Hanna wyciągnęła
rower zza kamienia. Zauważyła czarnego kota siedzącego na
chodniku przed domem Ali. Zaniepokoiła się. Czy siedział tam
już wcześniej? Wzruszyła ramionami i odwróciła się. Skręciła ze
ślepej uliczki na główną drogę.
Każda czuła tę samą gorycz porażki. Co sobie wyobrażały,
myśląc, że zdołają wykraść trofeum najpopularniejszej
dziewczynie w szkole? Niby czemu w ogóle ośmieliły się o tym
pomyśleć? Pewnie Ali wróciła do domu, zadzwoniła do swoich
najlepszych przyjaciółek Naomi Zeigler i Riley Wolfe i wyśmiała
cztery fajtłapy, które zakradły się na jej podwórko. Przez krótką
chwilę wydawało się im, że Ali zaoferuje im swoją przyjaźń, ale
teraz szanse na nią zostały definitywnie pogrzebane.
A może jednak nie?
W poniedziałek gruchnęła wieść, że Ali ukradziono jej zdobycz.
Pojawiła się też druga plotka. Ali pokłóciła się na śmierć i życie z
Naomi i Riley. Nikt nie wiedział o co ani kiedy. Nikt nie wiedział,
kiedy to się zaczęło. Wiadomo
było tylko, że najbardziej pożądana paczka w szóstej klasie teraz
zmniejszyła się o kilka osób.
Kiedy Ali zaczęła rozmawiać ze Spencer, Hanną, Emily i Arią w
czasie charytatywnej imprezy w następną sobotę, wszystkie
pomyślały, że to jej kolejny złośliwy kawał. Ale tym razem
pamiętała ich imiona. Pochwaliła Spencer za jej świetne wyniki z
ortografii. Z podziwem przyglądała się nowym butom Hanny 1
kolczykom z pawich piór, które tata przywiózł Arii z Maroka.
Zdumiała się, że Emily potrafi unieść pudło pełne zimowych
kurtek. Nawet się me spodziewały, że Ali zaprosi je na piżamową
imprezę do siebie do domu. A potem na kolejną i jeszcze jedną.
Pod koniec września, kiedy zabawa w kapsułę czasu dobiegła
końca i wszyscy zwycięzcy oddali swoje łupy, w szkole rozeszła
się jeszcze jedna plotka. Ali miała cztery nowe przyjaciółki.
Siedziały obok siebie w czasie apelu ku czci zwycięzców gry w
auli szkoły i patrzyły, jak dyrektor Appleton wywołuje na środek
każdego, kto znalazł kawałek sztandaru. Kiedy ogłosił, że ten
fragment, który znalazła Alison DiLaurentis, me został oddany i
dlatego wyeliminowano go z gry, dziewczyny ścisnęły dłonie
swojej nowej przyjaciółki.
- To nie fair - szeptały. - To należało do ciebie. Tak ciężko nad
tym pracowałaś.
Ale jedna z nowych przyjaciółek Ali, siedząca na końcu rzędu,
trzęsła się tak, że musiała dłońmi przytrzymywać kolana. Aria
wiedziała, gdzie przepadło trofeum Ali. Czasem po wieczornej
rozmowie konferencyjnej z wszystkimi przyjaciółkami jej wzrok
wędrował w stronę pudełka po butach stojącego w szafie na
górnej półce. Wtedy czuła
w środku gorzki ból. Nie wątpiła jednak, że postąpiła właściwie,
nie przyznając się do tego, że weszła w posiadanie skarbu Ali. I
nigdy go nie oddała. Jej życie zmieniło się na lepsze. Miała
przyjaciółki. Miała z kim siedzieć w czasie obiadu i z kim
spędzać weekendy. Najlepiej było zapomnieć o tym wszystkim...
na zawsze.
Może Aria nie zapomniała o wszystkim tak szybko, jak sobie
tego życzyła. Może powinna była wyciągnąć pudełko i przyjrzeć
się dokładnie kawałkowi sztandaru. Mieszkała w Rosewood, a
tutaj wszystko miało swoje szczególne znaczenie. Może Aria
potrafiłaby wyczytać z trofeum Ali jej najbliższą przyszłość.
Jej śmierć.
1
ZABAWA W CHOWANEGO
Spencer Hastings cała się trzęsła w mroźnym wieczornym
powietrzu. Schyliła głowę, żeby ominąć kolczastą gałąź dzikiej
róży.
- Tędy! - zawołała przez ramię, wchodząc w leśną gęstwinę
rozciągającą się za domkiem, w którym kiedyś mieszkała
Melissa. - To tu go widziałyśmy.
Jej dawne najlepsze przyjaciółki - Aria Montgomery, Emily
Fields i Hanna Marin - szybko za nią podążyły. Wszystkie
człapały niezdarnie w butach na wysokich obcasach, podnosząc
do góry swoje eleganckie sukienki. Była sobotnia noc. Właśnie
wyszły z imprezy charytatywnej, która odbywała się w domu
Spencer. Emily pojękiwała, a po twarzy płynęły jej łzy. Aria
szczękała zębami, jak zawsze, kiedy się bardzo bała. Hanna nie
mogła wydobyć z siebie głosu, patrzyła tylko przed siebie szero-
ko otwartymi oczami. W ręku trzymała srebrny świecznik, który
zabrała z jadalni Hastingsów. Inspektor Darren
Wilden, najmłodszy policjant w mieście, szedł za nimi krok w
krok, kierując snop światła z latarki na ogrodzenie z giętego
żelaza, które oddzielało podwórko domu Spencer od domu, który
niegdyś należał do rodziny Alison DiLaurentis.
- Leży na polanie! Musimy iść dalej tą drogą! - zawołała Spencer.
Zaczął padać śnieg. Najpierw z nieba posypał się biały puch, a
potem ciężkie, mokre płatki. Spencer zobaczyła po lewej stronie
domek, w którym trzy i pół roku wcześniej po raz ostatni widziała
Ali żywą. Po prawej mijała odkopany w połowie dół, gdzie we
wrześniu znaleziono ciało Ali. Przed nią rozciągała się polana, na
której kilka chwil wcześniej natknęła się na martwe ciało lana
Thomasa, byłego chłopaka jej siostry Melissy, który zamordował
Ali.
To znaczy, p r a w d o p o d o b n i e ją zamordował.
Spencer poczuła taką ulgę, kiedy lana aresztowano za zabójstwo
Ali. Jego wina nie budziła najmniejszych wątpliwości. W
siódmej klasie, w ostatni dzień roku szkolnego, Ali postawiła mu
ultimatum: albo zerwie z Melissą, albo Ali powie całemu światu,
że ma romans z łanem. Znudzony jej gierkami łan spotkał się z
Ali tamtego wieczoru. Emocje wzięły górę i... zabił ją. Tamtej
nocy Spencer widziała Ali z łanem w lesie, choć to traumatyczne
wspomnienie wypierała z pamięci przez trzy i pół roku.
Ale w przededniu swojego procesu łan złamał zasady aresztu
domowego i spotkał się ze Spencer na patio przy jej domu. Błagał
ją, żeby nie zeznawała przeciwko niemu. Twierdził, że ktoś inny
zabił Ali, a on jest o krok od odkrycia jakiegoś przerażającego
sekretu, który dowiedzie jego niewinności i wywoła rewolucję w
życiu Spencer.
Cały problem polegał na tym, że łan nie zdążył zdradzić Spencer
tej wielkiej tajemnicy. Zniknął w zeszły piątek, zanim rozpoczęła
się pierwsza rozprawa przeciwko niemu. Kiedy wszystkie siły
porządkowe w Rosewood ruszyły na poszukiwanie zbiega,
przeczesując całą okolicę, Spencer musiała zrewidować
wszystko, w co do tej pory święcie wierzyła. To łan popełnił
morderstwo... czy nie? Czy naprawdę widziała go wtedy z Ali...
czy może stał obok niej ktoś inny? Nagle, w czasie przyjęcia w jej
rodzinnym domu, ktoś przedstawiający się jako Ian_T przysłał jej
SMS-a: „Spencer, spotkajmy się w lesie, tam gdzie ona umarła.
Pokażę ci coś".
Spencer pobiegła do lasu, zastanawiając się, jak poskładać do
kupy wszystkie elementy tej układanki. Kiedy dotarła do polany,
spojrzała w dół i krzyknęła. Na ziemi leżał łan, cały siny, z
pustymi, szklanymi oczami. Za moment obok niej pojawiły się
Aria, Hanna i Emily. W tej samej chwili wszystkie dostały
dokładnie takiego samego SMS-a od nowego A.: „Musiał
odejść".
Pobiegły do domu Spencer po Wildena, który gdzieś się zaszył.
Kiedy Spencer wyszła jeszcze raz na podjazd dla samochodów,
inspektor zjawił się tam, jakby wyrósł spod ziemi. Stał obok
jednego z zaparkowanych aut. Gdy ją zobaczył, spojrzał na nią
spłoszony, jakby Spencer przyłapała go na jakimś przestępstwie.
Zanim zdążyła go zapytać, gdzie się podziewał przez tyle czasu,
pozostałe dziewczyny wybiegły z domu. W panice błagały go,
żeby poszedł z nimi do lasu. Dlatego teraz wszyscy szli w
kierunku polany.
Spencer zatrzymała się, bo rozpoznała jedno z drzew o
poskręcanych konarach. Minęła stary pień po ściętym
dębie. Widziała, że trawa jest wydeptana. Wiatr ustał zupełnie.
Wydawało się jej, że w powietrzu brakuje tlenu.
- To tutaj! — zawołała.
Spojrzała w dół, przygotowana na przerażający widok.
- O Boże — wyszeptała. Ciało lana... zniknęło.
Zachwiała się i zrobiła krok w tył. Złapała się za głowę.
Zamrugała oczami i spojrzała ponownie w dół. Jeszcze pół
godziny temu dokładnie tutaj leżało ciało lana. Teraz miejsce to
pokrywała cieniutka warstwa śniegu. Ale... jak to mo żl i we?
Emily zasłoniła usta dłonią i westchnęła przerażona.
- Spencer - wyszeptała z niepokojem w głosie. Aria krzyknęła
cicho.
- Gdzie on jest!? - zawołała, rozglądając się z przerażeniem. -
Przecież leżał tu taj.
Hanna zbladła. Słowa nie chciały przejść jej przez gardło.
Za nimi rozległ się niepokojący, wysoki skrzekot. Wszyscy
podskoczyli, a Hanna mocniej ścisnęła świecznik w dłoni.
Okazało się, że to tylko krótkofalówka, którą Wilden nosił przy
pasku. Popatrzył na przerażone twarze dziewczyn, a potem na
puste miejsce na ziemi.
- Może widziałyście go gdzie indziej?
Spencer pokręciła głową. Czuła, jak niewidzialne kleszcze
zaciskają się wokół jej klatki piersiowej.
- Nie. Znalazłyśmy go t u t a j .
Chwiejąc się i potykając, podeszła do zbocza wąwozu i uklękła
na ziemi pokrytej roztapiającym się śniegiem. Zgnieciona trawa
wskazywała na to, że niedawno leżało na niej coś ciężkiego.
Wyciągnęła dłoń, by dotknąć ziemi, ale nagle ją cofnęła w
przerażeniu. Nie miała odwagi dotknąć miejsca, na którym przed
chwilą leżało martwe ciało.
- Może łan był tylko ranny, a nie martwy? - Wilden kręcił w
palcach metalowy kapsel kurtki. - Może uciekł, kiedy
odeszłyście?
Spencer otworzyła szeroko oczy, jakby rozważała taką
możliwość. Emily pokręciła energicznie głową.
- To niemożliwe, że był tylko r a n n y .
- Na pewno nie żył - przytaknęła Hanna. - Był... cały siny.
- Może ktoś zabrał stąd ciało - włączyła się Aria. - Zostawiłyśmy
go tu ponad pół godziny temu. To sporo czasu.
- Ja widziałam tu jeszcze kogoś - wyszeptała Hanna. -Stał nade
mną, kiedy upadłam.
Spencer odwróciła się gwałtownie i spojrzała na mą.
- Co takiego?
No dobra, w ciągu ostatnich trzydziestu minut sporo się
wydarzyło, ale Hanna mogła wspomnieć o tym wcześniej. Emily
też wlepiła wzrok w Hannę.
- Wiesz, kto to był? Hanna się zawahała.
- Miał na głowie kaptur. Wydawało mi się, że to facet, ale nie
mam pewności. Może to on zaciągnął ciało lana w inne miejsce.
- Może to A. - Spencer czuła, jak serce wali jej w piersi. Wyjęła z
kieszeni kurtki swój telefon i podsunęła Wil-
denowi ostatnią wiadomość od A. „Musiał odejść".
Wilden rzucił okiem na telefon Spencer, a po chwili jej go oddał.
Zacisnął mocno zęby.
— Nie wiem, ile razy jeszcze muszę to powtórzyć. Mona nie
żyje. Ten A. to jakiś naśladowca. Ucieczka lana to żaden sekret.
Cały kraj się o niej dowiedział.
Spencer spojrzała zakłopotana na pozostałe dziewczyny. Zeszłej
jesieni Mona Vanderwaal, ich koleżanka z klasy i najlepsza
przyjaciółka Hanny, szantażowała je, przysyłając im SMS-y z
pogróżkami, podpisane tylko jedną literą — A. Mona zrujnowała
życie każdej z nich, a nawet planowała je zabić. Potrąciła Hannę
samochodem i próbowała zepchnąć Spencer na dno
kamieniołomu. Mona spadła ze skał i skręciła sobie kark.
Dziewczynom wydawało się, że nic im nie grozi... ale w zeszłym
tygodniu zaczęły dostawać kolejne pogróżki od n o we go A. Naj-
pierw myślały, że przysyłał je łan, bo SMS-y zaczęły przy-
chodzić, kiedy łan został tymczasowo zwolniony z więzienia. Ale
Wilden nie chciał w to wierzyć. Powtarzał, że to niemożliwe, łan
nie miał dostępu do telefonu komórkowego, a poza tym
pozostawał w areszcie domowym, więc nie mógł swobodnie
poruszać się po okolicy i stale ich obserwować.
— A. istnieje. — Emily pokręciła gwałtownie głową. — A jeśli
A. to zabójca lana, który zabrał też gdzieś jego ciało?
— Może A. to również zabójca Ali — dodała Hanna, nadal
zaciskając palce wokół świecznika.
Wilden polizał wargi. Przez chwilę myślał. Wielkie płatki śniegu
lądowały na jego głowie, ale on nawet ich nie odgarniał.
— Dziewczyny, nie dajcie się zwariować. To I a n zabił Ali. I
wiecie o tym tak dobrze jak ja. Aresztowaliśmy go na podstawie
dowodów, które wy dostarczyłyście.
- A jeśli ktoś go wrobił? - Spencer nie dawała za wygraną. - A
jeśli zabójstwo Ali to sprawka A., a łan się o tym dowiedział?
Już miała na końcu języka zdanie: „Może właśnie to próbuje
zatuszować policja?". To właśnie zasugerował łan w czasie ich
rozmowy.
Wilden dotknął palcami emblematu policji Rosewood wyszytego
na kieszeni kurtki.
- Czy łan nakładł ci do głowy tych bzdur w czasie waszej
rozmowy na patio w czwartek, Spencer?
Spencer zamarła.
- Skąd pan o tym wie? Wilden wbił w nią wzrok.
- Właśnie telefonowano do mnie z posterunku. Dostaliśmy taką
informację. Ktoś was wtedy widział.
- K t o ?
- To był anonim.
Spencer zakręciło się w głowie. Spojrzała na przyjaciółki. Tylko
im powiedziała o swoim spotkaniu z łanem. Wy glądały teraz na
zupełnie zdezorientowane i zszokowane. O jej spotkaniu z łanem
wiedziała jeszcze jedna osoba. A.
- Dlaczego natychmiast nas nie powiadomiłaś? - Wilden nachylił
się do Spencer. Jego oddech pachniał kawą. -Wsadzilibyśmy go
od razu za kratki. Nigdy by nie uciekł.
- Dostałam takiego SMS-a od A.
Pokazała Wildenowi wiadomość: „Gdyby nasza mała Miss
Nieporządnicka nagle zniknęła, to czy kogoś by to obeszło?".
Wilden kołysał się na piętach. Wpatrywał się przez chwilę w to
miejsce na ziemi, gdzie jeszcze niedawno leżał łan, a potem
westchnął.
— Słuchajcie, wrócę do domu i zbiorę ekipę. Na waszym miejscu
nie wierzyłbym, że wszystko jest sprawką A.
Spencer przyglądała się krótkofalówce przy jego biodrze.
— Dlaczego nie wezwie ich pan tutaj? — zapytała. —
Moglibyście zacząć poszukiwania od razu.
Wilden spojrzał na nią z zakłopotaniem, jakby nie spodziewał się
takiego pytania.
- Pozwólcie, że zajmę się swoją robotą. Muszę... trzymać się
przepisów.
— Przepisów? — powtórzyła jak echo Emily.
- O Boże - westchnęła Aria. - On nam nie wierzy.
- Wierzę wam, naprawdę. - Wilden schylił się, żeby przejść pod
kilkoma nisko zwisającymi gałęziami. - Ale najlepiej zrobicie,
jak pójdziecie do domu i położycie się do łóżek. Zajmę się
wszystkim.
Podmuch zimnego wiatru rozwiał frędzle przy szarym
wełnianym szaliku, który Spencer zdążyła na siebie narzucić,
zanim wyszli z domu. Zza mgły wyłonił się srebrny księżyc. W
ciągu kilku sekund snop światła z latarki Wil-dena zniknął wśród
drzew. Spencer zastanawiała się, dlaczego tak bardzo chciał się
ich pozbyć. Chciał jak najszybciej znaleźć w lesie ciało lana... a
może uciekł przed nimi z innego powodu?
Odwróciła się i patrzyła na pusty wąwóz. Modliła się w myślach,
by ciało lana wróciło tam, gdzie je znalazła. Oczyma wyobraźni
wciąż widziała jego nienaturalnie wykręconą szyję i oczy, jedno
otwarte, a drugie zamknięte, jakby je ktoś zalepił. Na prawej
dłoni wciąż miał platynowy pierścionek z emblematem szkoły i
błękitnym kamieniem, który połyskiwał w świetle księżyca.
Wszystkie dziewczyny wpatrywały się w to samo miejsce. Nagle
daleko w lesie rozległ się głośny trzask. Hanna chwyciła Spencer
za rękę, a Emily pisnęła ze strachu. Zamarły. Spencer słyszała w
uszach własny, dudniący puls.
- Chcę do domu - oznajmiła Emily ze łzami w oczach. Pokiwały
głowami. Każda z nich myślała o tym samym.
Pozostawione bez opieki policji, nie czuły się bezpiecznie.
Ruszyły w stronę domu Spencer. Kiedy wyszły z wąwozu,
Spencer dostrzegła pośród drzew złotą poświatę latarki Wildena.
Stanęła, a serce podeszło jej do gardła.
— Dziewczyny - wyszeptała i pokazała przed siebie palcem.
Nagle Wilden zgasił latarkę, jakby przeczuwał, że idą za nim.
Słychać było, jak jego kroki coraz bardziej się oddalały, a po
chwili zapadła cisza. Wbrew temu, co powiedział, wcale nie
wrócił do domu Spencer, żeby zebrać ekipę. Zaczął szybko
wchodzić w głąb lasu... w dokładnie przeciwnym kierunku.
2
CO MA BYĆ, TO BĘDZIE
Następnego dnia rano Aria siedziała przy żółtym plastikowym
stole w kuchni w domu swojego ojca w Old Hollis, miasteczku
uniwersyteckim. Jadła płatki kukurydziane z mlekiem sojowym i
próbowała czytać „Gońca Filadelfijskiego". Jej tata Byron
rozwiązał już krzyżówkę, zostawiając na stronie rozmazane
plamy tuszu.
Meredith, była studentka Byrona i jego obecna narzeczona,
siedziała w salonie przylegającym do kuchni. Zapaliła kilka
kadzidełek o zapachu paczuli i w całym domu zaczęło pachnieć
jak w sklepie zielarskim. Z telewizora dobiegały kojące dźwięki
fal i pisk mew.
- Gdy rozpocznie się skurcz, weź głęboki, oczyszczający oddech
przez nos - mówił kobiecy głos. - Wydychając powietrze,
powtarzaj: „Hee, hee, hee". Spróbujmy razem.
— Hee, hee, hee - dyszała Meredith.
Aria jęknęła i przewróciła oczami. Meredith była w piątym
miesiącu ciąży i od godziny oglądała film instruktażowy
dla przyszłych matek. Dzięki temu Aria dowiedziała się
wszystkiego na temat technik oddechowych, piłek porodowych i
niebezpieczeństw związanych ze znieczuleniem
zewnątrzoponowym.
Po nieprzespanej nocy Aria zadzwoniła do ojca i zapytała, czy
może na trochę się u niego zatrzymać. Zanim jej mama Ella się
obudziła, Aria spakowała kilka najpotrzebniejszych rzeczy do
torby z podszewką w kwiaty, którą przywiozła sobie z Norwegii,
i wyszła z domu. Chciała uniknąć konfrontacji z mamą.
Wiedziała, że Ella zdziwi się, że Aria woli mieszkać z ojcem i
jego dziewczyną, która zrujnowała życie rodziny Montgomerych.
Szczególnie, że ostatnio Ella i Aria odbudowały wreszcie
wzajemne relacje, po tym jak Mona Vanderwaal (jako A.)
niemalże zniszczyła je na zawsze. Zresztą Aria nienawidziła kła-
mać, a nie mogła powiedzieć mamie, dlaczego naprawdę chce
uciec z domu. Już sobie wyobrażała, jak mówi do niej: „Wiesz,
trochę się podobam twojemu nowemu chłopakowi, a on myśli, że
ja też na niego lecę". Ella pewnie już nigdy by się do niej nie
odezwała.
Meredith pogłośniła telewizor. Chyba trochę za mocno dyszała.
Aria usłyszała fale, a potem dźwięk gongu. „Razem ze swoim
partnerem nauczycie się naturalnych metod uśmierzania bólu i
przyspieszania porodu — informowała instruktorka z ekranu. —
Możesz zanurzyć się w wodzie, wykorzystać siłę wizualizacji lub
poprosić partnera, by doprowadził cię do orgazmu".
— O Boże. — Aria zasłoniła uszy.
Zdziwiła się, że nie ogłuchła od słuchania tych bzdur. Spojrzała
na gazetę. Na pierwszej stronie widniał wielki nagłówek: „Gdzie
jest Ian Thomas?".
„Dobre pytanie", pomyślała.
Wciąż wracała pamięcią do wydarzeń z ubiegłej nocy. Jak to
możliwe, że ciało lana nagle zniknęło z lasu? Ktoś go zabił, a
potem zaciągnął gdzieś zwłoki, kiedy dziewczyny pobiegły do
domu po Wildena? Czy łan zginął, bo odkrył tę wielką tajemnicę,
o której mówił Spencer? A może Wilden miał rację? Może łan
żył, ale był ranny, i kiedy one pobiegły do domu, łan uciekł? Ale
jeśli to prawda, to znaczy, że łan nadal przebywa na wolności.
Zadrżała, łan nienawidził jej i jej przyjaciółek za to, że
doprowadziły do jego aresztowania. I pewnie pałał żądzą zemsty.
Aria włączyła mały telewizor stojący na kuchennym stole.
Chciała na chwilę oderwać się od tych strasznych myśli. Na
kanale szóstym pokazywano rekonstrukcję morderstwa Ali. Aria
widziała to już dwa razy. Przełączyła program. Na ekranie
pojawił się szef policji w Rosewood, który rozmawiał z
reporterami. Był ubrany w grubą, podbitą futrem, granatową
kurtkę. Stał na tle sosnowego zagajnika. Chyba udzielał wywiadu
na terenie posiadłości Hastingsów. Na dole ekranu pojawił się
wielki napis: „Czy łan Thomas nie żyje?". Aria nachyliła się do
przodu, a serce zaczęło jej mocniej bić.
— Nie zweryfikowaliśmy jeszcze informacji o tym, że zeszłej
nocy widziano w tym lesie ciało pana Thomasa -oznajmił szef
policji. - Zebraliśmy dużą ekipę i od dziesiątej rano mamy zamiar
przeszukiwać lasy wokół Rosewood. Śnieg nie ułatwia...
Żołądek Arii się zacisnął. Chwyciła leżący na stole telefon i
wystukała numer Emily, która natychmiast odebrała. Aria nawet
się nie przywitała, tylko od razu krzyknęła:
— Oglądasz wiadomości!?
— Właśnie włączyłam - odparła Emily, wyraźnie zirytowana.
— Jak myślisz, dlaczego czekali tyle czasu, zanim zaczęli
poszukiwania? Wilden zeszłej nocy twierdził, że natychmiast
zbierze ekipę.
— Ale wspominał też coś o przepisach — przypomniała Emily
cicho. — Może to dlatego.
— Jakoś wcześniej Wilden nie troszczył się specjalnie o przepisy
— parsknęła Aria z pogardą.
— Zaraz, co powiedziałaś? — Emily jakby jej nie dowierzała.
Aria skubała krawędź podkładki pod talerz, utkanej ze sznurka
przez przyjaciółkę Meredith. Ciało lana widziały w lesie
dwanaście godzin temu, przez ten czas wiele mogło się
wydarzyć. Ktoś mógł zatrzeć ślady i ukryć dowody... albo zmylić
trop. Ale cała policja - z Wildenem na czele - zachowywała się
tak beztrosko. Wilden nie znalazł nawet podejrzanego o
zabójstwo Ali. Aria, Spencer i pozostałe dziewczyny musiały mu
go podać na tacy. Zawiódł też, kiedy łan uciekł z domu i
odwiedził Spencer i kiedy zniknął pierwszego dnia procesu.
Hanna uważała, że Wilden chciał posłać lana za kratki tak bardzo
jak one, ale jakoś nie udało się mu go upilnować.
— Nie wiem — odparła wreszcie Aria. — To dziwne, że dopiero
teraz się do tego zabierają.
— Dostałaś jakieś wiadomości od A.? — zapytała Emily.
— Nie. A ty? — W głosie Arii słychać było napięcie.
— Ja też nie, ale spodziewam się ich w każdej chwili.
— Jak myślisz, kto podszywa się pod A.? — zapytała Aria.
Sama nie potrafiła wskazać żadnych podejrzanych. Czy to ktoś,
kto pragnął śmierci lana? A może to sam łan? A może ktoś inny?
Wilden uważał, że SMS-y od nowego A. to sprawka jakiegoś
żartownisia, który najprawdopodobniej mieszkał w odległym
stanie. Ale w zeszłym tygodniu Aria dostała od A. zdjęcia
przedstawiające ją i Xavie-ra w dość dwuznacznej sytuacji. To
znaczyło, że A. nadal przebywa w Rosewood. To od A.
dowiedziały się, że ciało lana leży w lesie. Wszystkie dostały taką
samą wiadomość, która sprawiła, że ruszyły na poszukiwanie.
Ale czemu A. tak bardzo zależało na tym, żeby pokazać im ciało
lana? To miała być groźba czy ostrzeżenie? Poza tym, kiedy Han-
na upadła, ktoś do niej podszedł. Czy to prawdopodobne, że ktoś
przez przypadek znalazł się w lesie w tym samym momencie,
kiedy zabito tam lana? Ta osoba musiała maczać palce w całej
sprawie.
- Nie wiem - odparła Emily. - I chyba nie chcę się dowiedzieć.
- Może A. da nam spokój? - W głosie Arii słychać było nutkę
nadziei.
Emily westchnęła i oznajmiła, że musi kończyć. Aria wstała,
nalała sobie do szklanki soku z jagód acai, który Meredith kupiła
w sklepie ze zdrową żywnością, i potarła palcami skronie. Czy
słusznie podejrzewały Wildena o to, że celowo opóźnił
rozpoczęcie poszukiwań? A jeśli tak, to d lacz ego ? Zeszłej
nocy zachowywał się tak dziwnie, był niespokojny i wyraźnie
skrępowany. Potem zamiast do domu Spencer ruszył w głąb lasu.
Może i o n coś ukrywa? A może Emily miała rację i opóźnienie
wyniknęło z konieczności dopełnienia procedury policyjnej?
Może Wilden po prostu postępował zgodnie z regulaminem.
Aria nadal nie mogła wyjść z podziwu, że Wilden został
policjantem, i to takim, który kurczowo trzyma się przyjętych
zasad. Wilden chodził w liceum do jednej klasy z Ja-sonem
DiLaurentisem i łanem. W dawnych czasach bynajmniej nie
udawał grzecznego chłopca. W szóstej klasie podstawówki Aria
w czasie wolnych lekcji często wymykała się do budynku liceum
i szpiegowała Jasona. Zakochała się w nim na zabój i kiedy tylko
miała możliwość, próbowała się do niego zbliżyć. Podglądała go,
jak w szkolnym warsztacie polerował własnoręcznie zrobione
podpórki do książek albo jak rozciągał swoje muskularne nogi w
czasie treningu na szkolnym boisku. Zawsze dbała o to, żeby nikt
jej nie złapał na terenie liceum.
Ale raz została przyłapana na gorącym uczynku.
Stało się to tydzień po rozpoczęciu roku szkolnego. Stała w
szkolnym korytarzu i przez szklaną ścianę biblioteki oglądała
Jasona, który właśnie szukał książek. Nagle usłyszała za sobą
pstryknięcie. Darren Wilden stał z uchem przyciśniętym do
drzwiczek szafki i powoli przekręcał szyfrowy zamek. Kiedy go
otworzył, Aria zobaczyła w schowku lusterko w kształcie serca i
piidełko z podpaskami w rozmiarze maxi na górnej półce. Wilden
sięgnął po dwudziestodolarowy banknot wciśnięty między dwa
podręczniki. Aria uniosła brwi i badawczo przyglądała się
Wildenowi. Kiedy wstał, zauważył ją. Wcale jednak nie wyglądał
na zbitego z tropu.
— Nie masz prawa się tu kręcić — warknął. — Ale tym razem...
nie doniosę na ciebie.
Kiedy Aria znowu spojrzała na telewizor, na ekranie pojawiła się
reklama lokalnego sklepu z tanimi meblami, który nazywał się
uroczo — Zsyp. Gdy spojrzała na
swoją komórkę leżącą na stole, przypomniało się jej, że ma do
wykonania jeszcze jeden telefon. Dochodziła jedenasta. Ella na
pewno już nie spała.
Wystukała numer do domu. Rozległ się sygnał. Po kliknięciu
odezwał się głos:
-Halo?
Słowa uwięzły jej w gardle. Odebrał Xavier, nowy chłopak jej
matki. Jego głos brzmiał tak naturalnie i na luzie, jakby czuł się u
Montgomerych jak u siebie w domu. Po wczorajszej imprezie
został na całą noc u mamy? Ni eź le.
— Halo? — powtórzył Xavier.
Aria zaniemówiła, jakby ktoś zawiązał jej język na supeł. Zeszłej
nocy w czasie imprezy w domu Spencer poprosił ją o rozmowę.
Myślała, że chce przeprosić za to, że ją pocałował kilka dni
wcześniej. Jak się okazało, w jego słowniku wyraz
„porozmawiać" oznaczał tyle, co „obmacywać".
Po kilku minutach ciszy Aria usłyszała jego westchnięcie.
— To ty, Aria? — zapytał lepkim, fałszywym głosem. Aria
pisnęła cicho.
— Po co się ukrywasz — mówił tak, jakby chciał ją spro-
wokować. — Przecież zawarliśmy umowę.
Aria szybko się rozłączyła. Zawarli tylko jedną umowę: jeśli Aria
zdradzi Elli, jaki naprawdę jest Xavier, on poinformuje ją, że Aria
przez jedną krótką chwilę uległa jego czarowi. Taka wiadomość
zniszczyłaby na zawsze jej relacje z matką.
— Aria?
Aria podskoczyła i odwróciła się. Jej ojciec stał nad nią w
rozciągniętym podkoszulku z logo uniwersytetu. Jak
zwykle miał taką fryzurę, jakby dopiero co wyszedł z łóżka.
Usiadł obok niej przy stole. Do kuchni weszła Meredith w
luźnym sari i wygodnych klapkach Birkenstock. Oparła się o
kuchenny blat.
— Chcieliśmy z tobą porozmawiać — powiedział Byron. Aria
złożyła dłonie na udach. Wyglądali tak poważnie.
— Przede wszystkim w środę urządzamy małe przyjęcie na cześć
naszego jeszcze nienarodzonego dziecka. Wpadnie kilkoro
naszych przyjaciół.
Aria zamrugała z niedowierzaniem. Mieli wsp ó l n ych
przyjaciół? Wydało się jej to mało prawdopodobne. Meredith
miała dwadzieścia kilka lat i dopiero co skończyła studia. A
Byron... no cóż, miał już swoje lata.
— Możesz zaprosić swoich gości — dodała Meredith. — I nie
kupuj prezentu. Naprawdę nie trzeba.
Aria zastanawiała się, czy Meredith zapisała się na listę stałych
klientów w Promyczku, ekologicznym sklepie w Rosewood,
gdzie sprzedawano buciki dla dzieci z przetworzonych butelek po
wodzie mineralnej po sto dolarów za parę.
— Chcieliśmy zorganizować je... — Byron skubał ściągacz
swojego białego swetra — w naszym nowym domu.
Aria dopiero po chwili zrozumiała, co powiedział ojciec.
Otworzyła usta i zaraz je zamknęła.
— Nie chcieliśmy ci nic mówić, póki nie byliśmy pewni — dodał
pospiesznie Byron. — Ale dziś dostaliśmy potwierdzenie, że
bank udzieli nam kredytu. Jutro podpisujemy wszystkie
dokumenty. Chcemy się tam jak najszybciej przeprowadzić i
bardzo się ucieszymy, jeśli zamieszkasz z nami.
— Dom? — powtórzyła jak echo Aria.
Nie wiedziała, czy ma się śmiać czy płakać. Tutaj, w byle jak
urządzonym sześćdziesięciometrowym mieszkaniu w dzielnicy
zamieszkanej przez studentów i artystów, związek Byrona i
Meredith wydawał się jej... zwykłą zabawą. Przeprowadzka do
domu zmieniała go w coś poważnego i prawdziwego.
— Dokąd się przeprowadzacie? — zapytała wreszcie. Meredith
przesunęła palcami po wytatuowanej na nadgarstku pajęczej
sieci.
— Na Coventry Lane. Dom jest przepiękny. Spodoba ci się.
Kręte schody prowadzą do pokoju na poddaszu. Możesz w nim
zamieszkać, jeśli tylko zechcesz. Światło na górze jest idealne do
malowania.
Aria wbiła wzrok w małą plamę na swetrze Byrona. Skądś znała
nazwę Coventry Lane, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd.
— Pojutrze możesz zacząć przewozić tam swoje rzeczy —
powiedział Byron i badawczo przyglądał się Arii, jakby nie
wiedział, jak zareaguje.
Spojrzała nieobecnym wzrokiem na telewizor. Na ekranie
pojawiło się zdjęcie lana, a potem twarz jego matki, bladej i
niewyspanej.
— Od czwartku nie dostaliśmy żadnych wieści od lana. — Pani
Thomas płakała. — Jeśli ktokolwiek wie, co się z nim stało,
błagamy o informacje.
— Zaraz — powiedziała Aria powoli, bo coś jej zaświtało w
głowie. — Czy Coventry Lane nie leży w okolicy domu Spencer?
— Zgadza się! — zawołał radośnie Byron. — Będziecie
mieszkać blisko siebie.
Aria pokręciła głową. Tata niczego nie rozumiał.
— Przy tej ulicy mieszkał kiedyś łan Th o ma s. Byron i
Meredith popatrzyli po sobie i zbledli.
— Naprawdę? — zapytał Byron.
Serce Arii zabiło mocno. Właśnie dlatego tak bardzo kochała
swojego tatę. Zupełnie nie obchodziły go plotki. Aż trudno
uwierzyć, że nie wiedział.
Po prostu cudnie. Zamieszka tuż pod lasem, w którym znalazły
ciało lana, niedaleko miejsca, w którym zginęła Ali. A jeśli łan
nadal żyje i chowa się w lesie?
Spojrzała na ojca.
— Nie sądzisz, że na tej ulicy panuje zła karma? Byron założył
ręce na piersi.
— Przykro mi, Ario, ale kupiliśmy ten dom po naprawdę
okazyjnej cenie. Nie możemy przepuścić takiej okazji. Jest tam
mnóstwo miejsca i na pewno będzie ci w nim wygodniej niż...
tutaj.
Pokazał dłonią na całe mieszkanie, a szczególnie na łazienkę,
którą musieli dzielić.
Aria spojrzała na stojący w rogu kuchni totem z ptasią głową,
który miesiąc temu Meredith przywlokła do domu ze sklepu ze
starociami. Nie mogła przecież wrócić do mamy. W głowie
słyszała wciąż fałszywy ton głosu Xaviera: „Po co się ukrywasz.
Przecież zawarliśmy umowę".
— Dobra, przeprowadzę się we wtorek — wymamrotała Aria.
Wzięła książki i telefon i powlokła się do swojego pokoiku
wydzielonego z pracowni Meredith. Czuła się jak siedem
nieszczęść.
Kiedy rzuciła swoje rzeczy na łóżko, coś za oknem przyciągnęło
jej wzrok. Okno w studio wychodziło na boczną uliczkę i
rozpadający się drewniany garaż. W jednym z brudnych okien
dostrzegła jakiś cień. Zza szyby patrzyło na nią dwoje oczu.
Krzyknęła i przycisnęła plecy do ściany. Jej serce biło mocno.
Nagle oczy zniknęły, jakby nigdy ich tam nie było.
3
ZABIERZ MNIE NA KSIĘŻYC
W niedzielę wieczorem Emily Fields usiadła z podwiniętymi
nogami na krześle w barze U Penelopy niedaleko swojego domu.
Naprzeciwko niej siedział jej nowy chłopak Isaac, a przed nim na
talerzu leżały dwie kromki chleba grubo posmarowane masłem
orzechowym. Właśnie pokazywał jej, jak przyrządza swoje
światowej sławy kanapki z masłem orzechowym, po których
zjedzeniu życie nabiera nowych barw.
— Cała tajemnica tkwi w tym — mówił Isaac — że zamiast
dżemu używam miodu. — Wziął do ręki plastikową butelkę w
kształcie niedźwiadka, który prychał, kiedy Isaac wyciskał miód.
— Daję słowo, że jak je zjesz, od razu się wyluzujesz.
Wręczył jej kanapkę. Emily ugryzła ogromny kęs i uśmiechnęła
się.
— Ale suuuper — powiedziała z pełnymi ustami. Isaac ścisnął jej
dłoń i w jednej chwili opuściło ją
całe napięcie. Miał łagodne, pełne wyrazu, błękitne oczy
i pogodną, zawsze uśmiechniętą twarz. Gdyby Emily go nie
znała, pomyślałaby, że jest zbyt przystojny, żeby umawiać się z
dziewczyną taką jak ona. Isaac wskazał dłonią na telewizor
zawieszony nad barem.
— Czy to przypadkiem nie dom twojej przyjaciółki? Emily
odwróciła się i zobaczyła na ekranie twarz pani
McClellan, sąsiadki Spencer. Stała przed posiadłością
Hastingsów, trzymając na smyczy białego pudla.
— Nie śpię od soboty — skarżyła się. — Paraliżuje mnie myśl, że
gdzieś tam, w lesie za moim domem, leży martwe ciało. Mam
nadzieję, że wkrótce je znajdą.
Emily znowu poczuła narastającą panikę. Cieszyła się, że policja
szuka lana, ale nie chciała o tym słyszeć właśnie w tej chwili. Na
ekranie pojawiła się teraz twarz policjanta z Rosewood.
— Lokalny oddział policji rozesłał list gończy i rozpoczął
poszukiwania. — Twarz policjanta oświetlały lampy z kamer. —
Zapewniam, że w tej sprawie nie szczędzimy sił i środków i
działamy tak szybko, jak to tylko możliwe.
Reporterzy zasypali policjanta gradem pytań.
— Dlaczego inspektor, który był na miejscu zbrodni, opóźnił
poszukiwania? Czy policja coś ukrywa? Czy to prawda, że łan
złamał zasady aresztu domowego i w zeszłym tygodniu spotkał
się z jedną z dziewcząt, które znalazły ciało?
Emily zaczęła obgryzać paznokieć u małego palca. Zdziwiła się,
że do prasy przeciekła informacja o spotkaniu Spencer i lana. Kto
im o tym powiedział? Wilden? Jakiś innym policjant? A.?
Policjant uciszył dziennikarzy jednym gestem.
— Jak już państwu tłumaczyłem, inspektor Wilden nie opóźnił
poszukiwań. Potrzebowaliśmy pisemnej zgody na
przeszukanie tej części lasu. To teren prywatny. Natomiast w tej
chwili nie mogę jeszcze skomentować pogłoski o złamaniu zasad
aresztu domowego przez pana Thomasa.
Kelnerka cmoknęła i zmieniła kanał. Wielki żółty napis na
ekranie głosił: „Reakcje mieszkańców Rosewood". Emily od razu
rozpoznała pokazywaną przez kamerę dziewczynę o
kruczoczarnych włosach, w olbrzymich okularach od Gucciego.
J e n n a C a v a n a u g h .
Emily poczuła kolejną falę strachu. Jenna Cavanaugh.
Dziewczyna, którą razem z przyjaciółkami przez przypadek
oślepiły w szóstej klasie. Kilka miesięcy temu Jenna powiedziała
Arii, że Ali miała jakieś problemy ze swoim bratem Jasonem.
Emily wolała nie myśleć, o jakie problemy chodziło. Wstała od
stolika.
— Chodźmy - rzuciła, odwracając wzrok od telewizora. Isaac
podniósł się z miejsca i spojrzał na nią z troską.
— Powiem, żeby wyłączyli telewizor. Emily pokręciła głową.
— Chcę już iść.
— No dobra — odparł łagodnie Isaac.
Wyciągnął kilka zmiętych banknotów i położył obok swojej
filiżanki. Emily ruszyła do wyjścia. Kiedy podeszła do
stanowiska dla kelnerek, poczuła, jak jego dłoń zaciska się wokół
jej dłoni.
— Przepraszam — powiedziała ze łzami w oczach. Gryzło ją
sumienie. - Nawet nie zjadłeś swojej kanapki.
Isaac dotknął jej ramienia.
— Nie martw się. Nawet sobie nie wyobrażam, co w tej chwili
przechodzisz.
Emily oparła głowę na jego ramieniu. Kiedy tylko zamknęła
oczy, wyobrażała sobie zmasakrowane i napuchnięte
zwłoki lana. Wcześniej nie widziała martwego ciała, ani na
pogrzebie, ani w szpitalu, a już na pewno nie w środku lasu.
Najchętniej wymazałaby to wspomnienie z pamięci, tak jak
wykasowuje się spam z konta e-mailowego. Tylko obecność
Isaaca łagodziła jej ból i strach.
- Na pewno nie spodziewałeś się takich przygód, kiedy pytałeś,
czy chcę z tobą chodzić - wymamrotała.
- Daj spokój - Isaac pocałował ją lekko w czoło. -Przecież wiesz,
że zawsze możesz na mnie liczyć.
Ekspres do kawy stojący za barem zabulgotał. Za oknem
ciężarówka z pługiem odśnieżała ulicę. Po raz setny Emily
pomyślała, jak ogromne miała szczęście, że spotkała kogoś
takiego jak Isaac. Nie zerwał z nią nawet wtedy, gdy powiedziała
mu, że w siódmej klasie zakochała się w Ali, a zeszłej jesieni w
Mai St. Germain. Cierpliwie wysłuchał jej opowieści o tym, jak
rodzina początkowo nie chciała zaakceptować jej tożsamości
seksualnej i jak rodzice chcieli wysłać ją do organizacji
Wierzchołki Drzew, leczącej z homoseksualizmu. Trzymał ją za
rękę, kiedy opowiadała o tym, że nie może przestać myśleć o Ali.
Zwierzyła się mu ze wszystkiego, nawet z tajemnic, których nie
ośmieliła się powierzyć swoim najbliższym przyjaciółkom. A te-
raz pomagał jej przejść przez ten koszmar.
Zapadał zmrok, w powietrzu rozchodził się zapach jajecznicy i
kawy podawanych w barze. Trzymając się za ręce, podeszli do
zaparkowanego przy krawężniku volvo, które Emily pożyczyła
od mamy. Po obu stronach chodnika wznosiły się wysokie zaspy,
a na pobliskim wzgórzu, za pustą działką po drugiej stronie ulicy,
kilkoro dzieci jeździło na sankach.
Kiedy dotarli do samochodu, podszedł do nich jakiś facet w
grubej szarej kurtce, z kapturem naciągniętym na głowę. Spojrzał
na nich gniewnie.
— To twój samochód? — wskazał na volvo.
— Tak — wyjąkała zaskoczona Emily.
— Popatrz, co zrobiłaś! — Facet odwrócił się lekko i pokazał na
bmw stojące przed volvo. Karoseria nad tablicą rejestracyjną była
trochę wgnieciona. — Zaparkowałaś tuż za mną — warknął. —
Jeździsz z zamkniętymi oczami?
— Przepraszam — wymamrotała Emily.
Nie przypominała sobie, żeby wjechała w to bmw w czasie
parkowania. Ale przecież przez cały dzień snuła się z głową w
chmurach. Isaac spojrzał na zakapturzo-nego faceta.
— Może to się stało wcześniej, a pan nie zauważył.
— Nie — rzucił rozgniewany mężczyzna.
Kiedy znowu do nich podszedł, spadł mu kaptur. Miał
zmierzwione blond włosy, przeszywające niebieskie oczy i twarz
w kształcie serca. Emily wstrzymała oddech. To był Jason
Dil^aurentis, brat Ali.
Patrzyła na niego wyczekująco. Powinien ją rozpoznać. Przecież
w szóstej i siódmej klasie prawie codziennie przychodziła do
domu Ali. Poza tym dopiero co widzieli się na piątkowej
rozprawie lana. Ale teraz Jason miał czerwoną twarz i rozbiegany
wzrok, jakby wpadł w trans. Emily wciągnęła głębiej powietrze.
Zastanawiała się, czy jest pijany, ale w jego oddechu nie czuła
alkoholu.
— Kto wam dał prawo jazdy?! — krzyczał Jason i zrobił kolejny
krok w stronę Emily.
Isaac stanął między nimi i zasłonił Emily.
— Hej, nie musisz się tak drzeć.
Nozdrza Jasona drżały. Zacisnął pięści i przez chwilę Emily
wydawało się, że zaraz wymierzy Isaacowi cios. Nagle z baru
wyszła na ulicę jakaś para i Jason odwrócił wzrok. Jęknął głośno,
uderzył pięścią w maskę swojego samochodu, odwrócił się i
usiadł za kierownicą. Silnik bmw zawarczał i Jason wyjechał na
ulicę, zajeżdżając drogę innemu kierowcy. Rozległ się dźwięk
klaksonu i pisk opon. Emily patrzyła, jak tylne światła bmw zni-
kają za rogiem. Ukryła twarz w dłoniach. Isaac spojrzał na nią.
— Wszystko w porządku? Emily pokiwała głową bez słowa.
— O co mu chodziło? Prawie nie było widać tego wgniecenia.
Poza tym nie pamiętam, żebyś wjechała w jego auto.
— To był brat Alison DiLaurentis.
Emily się rozpłakała. Po policzkach płynęły jej łzy. Isaac wahał
się przez chwilę, a potem objął ją i przytulił.
— Ciii - wyszeptał. - Wsiądźmy do samochodu. Ja poprowadzę.
Emily wręczyła mu kluczyki i zajęła miejsce pasażera. Isaac
ruszył. W czasie jazdy patrzył przed siebie na drogę. Emily nie
potrafiła powstrzymać łez, które spływały po jej policzkach.
Sama nie wiedziała, dlaczego płacze - dlatego że Jason tak ją
potraktował czy dlatego że w ogóle go zobaczyła. Tak bardzo
przypominał jej Ali.
Isaac spojrzał na nią z troską.
— Hej — szepnął.
Skręcił w ulicę prowadzącą w stronę wysokich biurowców.
Zaparkował na wolnym miejscu.
— Już dobrze.
Głaskał ramię Emily. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Słyszeli
tylko odgłos wentylatora samochodowego. Nieco później Emily
wytarła oczy, nachyliła się i pocałowała Isaaca. Tak się cieszyła,
że ma go przy sobie. On odwzajemnił jej pocałunek. Potem przez
chwilę wpatrywali się w siebie. Emily pocałowała go ponownie,
jeszcze bardziej namiętnie. Nagle wszystkie problemy zniknęły,
jak garść pyłu, którą uniósł wiatr.
Szyby zaparowały od wewnątrz. Isaac bez słowa ściągnął przez
głowę swoją bluzę. Miał gładką i muskularną klatkę piersiową, a
po wewnętrznej stronie jego ramienia Emily zauważyła małą
bliznę. Dotknęła jej.
— Skąd ją masz?
— Spadłem z rampy dla rowerów w drugiej klasie -wyjaśnił.
Kiwnął głową, jakby prosił, żeby Emily też się rozebrała. Uniosła
ramiona, a on pomógł jej ściągnąć bluzę. Choć włączyli
ogrzewanie, jej ramiona nadal pokrywała gęsia skórka. Spojrzała
w dół i z zażenowaniem zauważyła, że ma na sobie granatowy,
sportowy stanik w księżyce, gwiazdki i planety. Włożyła go, bo
akurat wystawał z szuflady. Trzeba było wybrać coś bardziej
kobiecego i seksownego. Ale przecież rano nie wiedziała jeszcze,
że wieczorem rozbierze się w czyjejś obecności. Isaac pokazał
palcem na jej pępek.
— Masz wypukły.
Emily zasłoniła brzuch dłonią.
— Wszyscy się z niego śmieją.
Miała na myśli przede wszystkim Ali, która kiedyś zwróciła
uwagę na jej pępek w szatni klubu. „Myślałam, że takie wypukłe
pępki maja tylko „grubi chłopcy", rzuciła
ze śmiechem. Od tego momentu Emily nigdy nie wkładała
dwuczęściowego kostiumu kąpielowego. Isaac odsunął jej
dłonie.
— Mnie się bardzo podoba.
Wsunął dłoń pod jej stanik. Serce Emily biło coraz mocniej. Isaac
nachylił się i zaczął całować jej kark. Czuła jego dotyk na nagiej
skórze. Podciągnął jej biustonosz, jakby chciał go ściągnąć.
Emily sama to zrobiła, a na twarzy Isaa-ca pojawił się
rozmarzony uśmiech. Emily zachichotała, bo rozśmieszyła ją
p o w a g a sytuacji. Ale nie czuła zażenowania. Wszystko grało.
Ich rozgrzane ciała przywarły do siebie.
— Na pewno wszystko w porządku? — szepnął Isaac.
— Chyba tak — powiedziała Emily, a jej usta dotykały jego
ramienia. — Przykro mi, że moje życie to taki cyrk.
— Nie przepraszaj. — Isaac głaskał jej głowę. — Powiedziałem,
że możesz na mnie liczyć... Kocham cię.
Emily się odsunęła. Patrzyła na niego zdumiona. Miał taki
szczery wyraz twarzy i wiedziała, że może go łatwo zranić.
Zastanawiała się, czy już kiedyś mówił komuś coś takiego. Czuła
ogromną wdzięczność za to, że pojawił się w jej życiu. Tylko on
dawał jej takie poczucie bezpieczeństwa.
— Ja też cię kocham — odparła.
Znowu objęli się mocno. Ale po kilku sekundach błogiego
spokoju oczyma wyobraźni znowu zobaczyła Jasona, który na nią
krzyczy. Śmierć Ali i zniknięcie lana wstrząsnęły wszystkimi
mieszkańcami Rosewood. Nic dziwnego, że ktoś tak blisko
związany z Ali jak jej brat mógł z żalu oszaleć.
Emily słyszała też w głowie inny głos, który mówił jej: „To nie
cała historia. Dobrze o tym wiesz".
4
TEN CHŁOPIEC JEST MÓJ
Nieco później tego samego wieczoru Hanna Mann siedziała przy
śnieżnobiałym stoliku w kawiarni Różowa Jagoda w centrum
handlowym. Obok siedziała jej przyszła przyrodnia siostra Kate
Randall razem z Naomi Zeigler i Riley Wolfe. Przed każdą stał
kubeczek z mrożonym jogurtem. Z głośników dobiegała jakaś
japońska piosenka, a przy barze kilka dziewczyn ze szkoły
Świętego Augustyna zastanawiało się na głos, jaki wybrać deser.
- Nie sądzicie, że w Różowej Jagodzie jest o wiele tajniej niż w
Rive Gauche? - zapytała Hanna, wspominając francuskie bistro
na drugim końcu centrum. Pokazała na atrium rozciągające się za
drzwiami. - Siedzimy naprzeciwko butiku Armani Exchange i
Cartiera. Możemy, me ruszając się z miejsca, gapić się na
seksownych facetów
i piękną biżuterię.
Zanurzyła łyżeczkę w jogurcie, włożyła do ust olbrzymi kawałek,
pomrukując z zadowoleniem, jakby chciała
podkreślić, jak świetnym pomysłem było przyjście do tej
kawiarni. Nakarmiła jogurtem również Dota, swojego
miniaturowego pinczera, którego przyniosła w nowym koszyku
od Juicy Couture. Obsługa kawiarni sprawiała wrażenie, jakby
chciała ją zabić wzrokiem. Ponoć jakieś głupie zasady zabraniały
wprowadzać tu psy. Ale z pewnością chodziło o brudne psiska,
labradory, bernardyny albo te wstrętne, małe shih tzu. Dot był
najczystszym psem w Rosewood. Hanna co tydzień kąpała go w
lawendowym szamponie sprowadzanym specjalnie z Paryża.
Riley owinęła wokół palca kosmyk miedzianych włosów.
— Ale nie da się przemycić tu wina, jak w Rive Gauche.
— Tak, ale do Rive Gauche nie można wprowadzać psów —
odparła Hanna, głaskając pyszczek Dota i karmiąc go znowu
jogurtem.
Naomi zjadła trochę, a potem natychmiast pomalowała usta
szminką KissKiss od Guerlaina.
— W tym świetle wyglądam bardzo... niekorzystnie. — Spojrzała
w jedno z okrągłych luster wiszących na ścianie kawiarni. —
Mam wrażenie, jakby moje pory nagle się rozszerzyły.
Hanna uderzyła o blat kubkiem z jogurtem tak mocno, że
wyleciała z niego plastikowa łyżeczka.
— No dobra, nie chciałam wam tego mówić, ale przed rozstaniem
Lucas powiedział mi, że w kuchni Rive Gauche zagnieździły się
szczury. Naprawdę chcecie przesiadywać w takim miejscu?
Pewnie szczury srały nam do frytek.
— A może nie chcesz tam przesiadywać z powodu Lucasa? —
przekomarzała się Naomi, odrzucając jasne włosy za kościste
ramię.
Kate zachichotała i wzniosła toast kubkiem z miętową herbatą,
którą kupiła wcześniej w Starbucksie. Kto oprócz starych babć pił
takie świństwo? Co za świruska.
Hanna patrzyła na swoją przyszywaną siostrę, jakby chciała
przejrzeć ją na wylot. W zeszłym tygodniu zbliżyły się do siebie i
w czasie wspólnego śniadania dzieliły się tajemnicami. Kate
wspomniała coś o swoim „problemie ginekologicznym", ale nie
wyjaśniła szczegółów. Hanna przyznała się do swojej bulimii.
Ale kiedy w jednym z SMS-ów od A. przeczytała, że Kate tylko
udaje przyjaciółkę, a tak naprawdę ma niecne zamiary, Hanna
uznała, że popełniła kardynalny błąd, obdarzając ją zaufaniem.
Dlatego w czasie imprezy charytatywnej u Spencer oznajmiła
wszem wobec, że Kate ma opryszczkę. Wiedziała doskonale, że
jeśli tego nie zrobi, Kate ujawni jej tajemnice.
Naomi i Riley od razu się zorientowały, że Hanna i Kate walczą o
dominację w grupie. Rano jakby nigdy nic zadzwoniły do obu z
pytaniem, czy chcą iść razem do centrum handlowego. Kate też
chyba puściła całą sprawę w niepamięć, bo w drodze, zupełnie
nieporuszona, powiedziała do Hanny:
- Zapomnijmy o tym, co się stało zeszłej nocy, dobrze? Niestety,
n i e ws z y s c y potraktowali zachowanie Hanny jak zwykłą
walkę o tron królowej szkoły. Lucas, z którym Hanna chodziła od
jakiegoś czasu, natychmiast po tym zajściu rozstał się z nią.
Powiedział, że me ma ochoty chodzić z kimś tak obsesyjnie
skupionym na własnej popularności. Kiedy o wszystkim
dowiedział się ojciec Hanny, kazał jej spędzać każdą wolną
chwilę z Kate, żeby
mogły naprawdę się do siebie zbliżyć. I do tej pory bardzo
surowo wymagał respektowania narzuconych przez siebie zasad.
Rano, kiedy Kate chciała jechać do supermarketu po dietetyczną
colę, Hanna musiała jej towarzyszyć. Potem, kiedy Hanna
wybierała się na zajęcia z jogi, Kate pobiegła na górę i wróciła
przebrana w swój kostium do ćwiczeń. Po południu przed
drzwiami ich domu stanęli reporterzy, żeby zadać Hannie kilka
pytań na temat spotkania Spencer i Iana w ubiegłym tygodniu.
— O czym rozmawiali? — dopytywali się dziennikarze. —
Dlaczego nie powiedziałyście policji, że łan uciekł? Co jeszcze
ukrywacie?
Kiedy Hanna wyjaśniła, że sama dopiero niedawno dowiedziała
się o odwiedzinach lana u Spencer, Kate stała tuż obok niej.
Nakładała na usta błyszczyk, w razie gdyby dziennikarze chcieli
usłyszeć opinię postronnej obserwatorki. Nie miało dla niej
znaczenia, że mieszkała w Rose wood dopiero od półtora
tygodnia. Wprowadziła się do domu Hanny, kiedy pani Marin
dostała intratną propozycję pracy w Singapurze. Isabel, mama
Kate, i tata Hanny też się tu wprowadzili, a teraz zamierzali się
pobrać. P o p ro stu wsp an ia le.
Na twarzy Kate pojawił się pełen współczucia uśmiech.
— Chcesz pogadać o Lucasie? — Dotknęła dłoni Hanny.
— Nie ma o czym mówić — warknęła Hanna i wyrwała jej swoją
dłoń.
Nie miała zamiaru otwierać się przed Kate. Już raz popełniła ten
błąd. Było jej smutno z powodu Lucasa i bardzo za nim tęskniła,
ale przekonywała samą siebie, że nie byli dla siebie stworzeni.
— Ty też chyba masz kilka zmartwień, Kate — Hanna
zrewanżowała się, mówiąc równie słodkim, wysokim głosem. —
Erie się odzywał? Biedactwo. Złamał ci serce?
Kate spuściła wzrok. Erie Kahn, bardzo przystojny starszy brat
Noela Kahna, interesował się Kate... dopóki nie usłyszał plotki o
jej opryszczce.
— Tym lepiej dla ciebie — dodała Hanna wyniośle. —
Słyszałam, że Erie lubi pogrywać z dziewczynami. Poza tym
podobają się mu duże piersi.
— Kate ma fajny biust — rzuciła natychmiast Riley.
— Nigdy nie słyszałam, że Erie pogrywa z dziewczynami —
Naomi zmarszczyła nos.
Hanna zmięła w dłoni serwetkę. Złościło ją to, że Naomi i Riley
od razu stanęły w obronie Kate.
— Pewnie mamy wiadomości od innych informatorów.
Wszystkie spuściły oczy i wbiły wzrok w swoje kubeczki
z jogurtem. Nagle Hanna kątem oka dostrzegła w atrium burzę
blond włosów i odwróciła się. Obok przechodziła grupa
dwudziestoletnich brunetek. Każda miała na ramieniu torbę z
zakupami.
Ostatnio Hannie często zdawało się, że widzi w tłumie
dziewczynę o blond włosach, przypominającą do złudzenia Monę
Vanderwaal, jej dawną przyjaciółkę. Mona nie żyła od dwóch
miesięcy, ale Hanna myślała o niej każdego dnia. Przypominała
sobie wszystkie wspólne party pi-żamowe, wyprawy na zakupy,
pijaństwa w domu Mony i obgadywanie chłopaków, w których
się podkochiwały. Jej przyjaciółka zostawiła po sobie dziurę w jej
życiu. Jednocześnie Hanna czuła się jak idiotka. Mona tylko
udawała jej przyjaciółkę, a tali naprawdę przysyłała jej
wiadomości
jako A. Zniszczyła relacje Hanny z innymi ludźmi, rozpuściła o
niej mnóstwo plotek i pastwiła się nad nią przez kilka miesięcy. I
jakby tego było mało, przejechała ją czarnym samochodem
terenowym. Tego Hanna się nie spodziewała po najlepszej
przyjaciółce.
Kiedy dziewczyny zniknęły za rogiem, Hanna zauważyła przed
kawiarnią znajomą postać. Przyjrzała się uważniej. Od razu
rozpoznała inspektora Wildena, który teraz rozmawiał przez
telefon.
— Uspokój się — mówił do słuchawki głosem pełnym napięcia.
Słuchając swojego rozmówcy, zmarszczył brwi. — No dobra.
Nigdzie się nie ruszaj. Zaraz tam będę.
Hanna zmarszczyła czoło. Odnalazł ciało lana? Miała ochotę
zadać mu kilka pytań na temat tej dziwnej, zakapturzonej postaci,
którą spotkała w lesie w czasie imprezy. Ten ktoś stał nad nią jak
kat nad grzeszną duszą. A potem położył palec na ustach, jakby
chciał ją uciszyć. Pewnie coś przeskrobał i chciał zachować to w
tajemnicy. Ciekawe, czy ta osoba miała coś wspólnego ze
śmiercią lana. Może to A.
Już zaczęła wstawać od stolika, ale jak tylko odsunęła swoje
krzesło, Wilden się oddalił. Usiadła z powrotem. Pewnie
inspektor nie miałby dla niej czasu. W przeciwieństwie do
Spencer wcale nie uważała, że Wilden coś ukrywa. Znała go
trochę lepiej niż pozostałe dziewczyny, bo przed wyjazdem jej
mama spotykała się z nim przez pewien czas. No dobrze,
powiedzmy sobie szczerze, że kiedy wyszedł spod prysznica i
wpadł na nią w korytarzu, owinięty tylko ręcznikiem, dał Hannie
szansę, by go dogłębnie poznała. Nie miała jednak wątpliwości,
że to dobry człowiek, któremu ich bezpieczeństwo naprawdę
leżało na sercu. Może miał rację, kiedy upierał się, że naśladowca
A. nie ma złych zamiarów. Przecież nie wpuszczałby ich w
maliny z premedytacją?
Ale i tak Hanna nie zamierzała ryzykować. Kiedy tylko o tym
pomyślała, wyciągnęła nowiutkiego iPhona z etui z cielęcej skóry
i popatrzyła na przyjaciółki.
— Zmieniłam numer telefonu i nie zamierzam go nikomu
podawać. Obiecajcie, że nikomu go nie zdradzicie. Zresztą,
przecież i tak bym się dowiedziała. — Spojrzała na nie bardzo
poważnie.
— Obiecujemy — odparła Riley, wyciągając swój telefon. Hanna
podyktowała im swój nowy numer. Już dawno
powinna była go zmienić. Nie było lepszego sposobu, żeby
ochronić się przed atakami A. Poza tym kiedy pozbyła się starego
numeru, poczuła się wolna od zdarzeń z poprzedniego semestru.
Jakie to proste! Wszystkie beznadziejne wspomnienia poszły w
niepamięć.
— No dobra — powiedziała Kate, kiedy tylko dziewczyny
zapisały nowy numer Hanny. Wszystkie oczy zwróciły się w jej
stronę. — Wracając do Erica. Nie zamierzam nim sobie zawracać
głowy. Wokół nas kręci się mnóstwo przystojnych facetów.
Skinęła podbródkiem w stronę atrium. Przy fontannie kręciło się
kilku chłopaków ze szkolnej drużyny lacrosse, między innymi
Noel Kahn, Mason Byers i Mike, młodszy brat Arii, który
gestykulował dziko, opowiadając jakąś historię. Stał za daleko,
żeby mogły usłyszeć, co mówi, ale widać było, że pozostali
chłopcy słuchają go jak zaczarowani.
— Ci wielcy sportowcy? — skrzywiła się Hanna. — Chyba
żartujesz.
Kiedyś przysięgły razem z Moną, że nigdy nie umówią się z
żadnym chłopakiem z drużyny lacrosse. Oni robili
razem dosłownie wszystko. Razem uczyli się, razem ćwiczyli w
obskurnej siłowni w klubie sportowym i razem jedli obrzydliwe
hamburgery. Hanna i Mona lubiły żartować, że pewnie urządzają
potajemnie party piżamowe i robią sobie nawzajem fryzury. Kate
znów napiła się miętowej herbaty.
— Niektórzy z nich naprawdę mi się podobają.
— Na przykład kto? — zapytała wyzywająco Hanna. Kate
obserwowała chłopców, którzy teraz przechodzili
obok sklepu M.A.C., butiku Davida Yurmana i drogerii Lush,
gdzie sprzedawano milion rodzajów ręcznie robionych mydeł i
świec.
— On. — Pokazała palcem na chłopaka idącego na samym
końcu.
— Kto? Noel? — wzruszyła ramionami Hanna.
Noel mógł się spodobać tylko dziewczynie lecącej na
obrzydliwie bogatych chłopaków, którzy gadali jak najęci i mieli
obsesję na punkcie żartów o jądrach, trzecim sutku i seksie ze
zwierzętami. Kate wsadziła do ust plastikowe mieszadełko.
— Nie Noel. Ten drugi. Brunet. Hanna zamrugała oczami.
— M i k e?
— Śliczny, co nie?
Hanna wybałuszyła na nią oczy. Mike? Ślic zn y? Był głośny,
irytujący i nieokrzesany. No dobra, może nie był totalną łazęgą.
Podobnie jak jego siostra miał granatowoczarne włosy, smukłe
ciało i zimne, błękitne oczy. Ale i tak... nie było o czym mówić.
Nagle Hanna poczuła ukłucie zazdrości. Przecież Mike od lat
kręcił się koło niej jak zagubiony szczeniak. W któryś weekend w
szóstej klasie, kiedy razem z dziewczynami
spały w domu Arii, Hanna poszła w środku nocy do łazienki. W
ciemnym holu ktoś złapał ją za biust. Hanna krzyknęła, a Mike,
który wtedy chodził do piątej klasy podstawówki, zrobił krok w
tył.
— Przepraszam, myślałem, że to Ali — powiedział.
Po chwili nachylił się i pocałował Hannę. A ona nie protestowała,
bo jej to schlebiało. Wtedy była jeszcze gruba, brzydka i
beznadziejna, więc wcale nie biło się o nią zbyt wielu facetów.
Właściwie po raz pierwszy całowała się właśnie z Mikiem.
Spojrzała Kate prosto w oczy. Kotłowały się w niej wszystkie
tłumione dotąd emocje.
— Przykro mi, że muszę cię o tym poinformować, ale to ja się
podobam Mike'owi. Nie zauważyłaś, jak co rano gapi się na mnie
w kafeterii?
Kate przeczesała dłonią swoje kasztanowe włosy.
— Ja też co rano chodzę do kafeterii. Trudno powiedzieć, na
którą z nas się gapi.
— To prawda — wtrąciła się Naomi, odgarniając z oczu
odrastające kosmyki blond włosów. — Mike patrzy na nas
w s z y s t k i e .
— Tak — przytaknęła Riley.
Hanna wbiła paznokcie w udo. Nie wiedziała, co się dzieje.
Dlaczego Naomi i Riley stały murem za Kate? Przecież to Hanna
była królową.
— Jeszcze zobaczymy — powiedziała Hanna, wypinając pierś.
Kate przekrzywiła głowę, jakby chciała zapytać: „Och,
naprawdę?". Potem wstała.
— Wiecie co, nagle potwornie zachciało mi się dobrego
czerwonego wina. Idziemy do Rive Gauche?
Oczy Naomi i Riley zaświeciły się.
— No jasne — odparły jednym głosem i też wstały.
Hanna pisnęła żałośnie i jej przyjaciółki nagle się zatrzymały.
Kate wydęła usta, udając, że bardzo się tym przejęła.
— Och, Han! Naprawdę... b o isz się spotkać Lucasa?
Myślałam, że masz to już za sobą.
— Lucasa mam w głębokim poważaniu — odburknęła Hanna,
wyraźnie poirytowana. — Po prostu... nie mam ochoty siedzieć w
jakiejś szczurzej norze.
— Nie martw się — powiedziała łagodnie Kate. — Nie powiem
tacie, jak z nami nie pójdziesz.
Zarzuciła na ramię swoją torbę od Michaela Korsa. Naomi i Riley
patrzyły to na Hannę, to na Kate, jakby nie wiedziały, co robić.
Wreszcie Naomi wzruszyła ramionami i okręciła wokół palców
kosmyk blond włosów.
— Mam ochotę na kieliszek dobrego wina — powiedziała i
spojrzała na Hannę. — Wybacz.
Riley ruszyła za nią bez słowa. „Zdrajczynie", pomyślała Hanna.
— Uważajcie na szczurze ogony w kieliszkach — krzyknęła im
na odchodne Hanna.
Ale one nawet się nie odwróciły. Wyszły do atrium, wzięły się
pod rękę i zaśmiały. Hanna obserwowała je przez chwilę,
zieleniejąc ze złości. Potem spojrzała na Dota, wzięła kilka
głębokich oddechów i owinęła się szczelnie kaszmirowym
ponczo.
Być może Kate wygrała dzisiejszą bitwę o koronę królowej, ale
na pewno nie zwyciężyła w całej wojnie. Przecież miała do
czynienia z fantastyczną Hanną Marin. Ta mała, głupia suka nie
wie, z kim zadarła.
5
DAJ MI SZANSĘ
W poniedziałek wczesnym wieczorem Spencer i Andrew
Campbell siedzieli w salonie w jej domu, a przed nimi leżały
rozrzucone notatki z ekonomii. Kiedy Andrew nachylił się nad
książką, długi blond lok spadł mu na oczy. Wskazał na podobiznę
jakiegoś mężczyzny.
- To Alfred Marshall. - Zakrył dłonią podpis pod zdjęciem. —
Szybkie pytanie. Jakie stanowisko filozoficzne reprezentował?
Spencer przycisnęła palce do skroni. Potrafiła dodawać w
pamięci wielocyfrowe liczby i podać bez zająknienia siedem
synonimów słowa „pracowity", ale kiedy przychodziło do
ekonomii, jej mózg zamieniał się w papkę. Niestety, musiała się
uczyć tego przedmiotu. Jej nauczyciel, pan McAdam, zagroził, że
wyrzuci ją z rozszerzonego kursu, jeśli w tym semestrze nie
dostanie na koniec mocnej piątki. Nie wybaczył jej, że ukradła
starszej siostrze pracę na temat teorii „niewidzialnej ręki" i
przyznała się dopiero
wtedy, gdy już dostała za nią prestiżową nagrodę Złotej Orchidei.
Dlatego teraz Andrew, który ekonomię wyssał chyba z mlekiem
matki, pomagał jej odrabiać lekcje. Nagle twarz Spencer się
rozjaśniła.
— Stworzył teorię podaży i popytu.
— Świetnie — pochwalił ją Andrew.
Otworzył książkę na następnej stronie, a jego palce przez
przypadek musnęły dłoń Spencer. Jej serce zabiło mocniej, ale
Andrew szybko się wycofał.
Spencer nigdy wcześniej nie czuła się tak zdezorientowana.
Siedzieli w domu sami. Jej rodzice i Melissa poszli razem na
kolację. Oczywiście nie zaprosili Spencer. A to oznaczało, że
Andrew mógł wykonać kolejny ruch, jeśli tylko chciał. W sobotni
wieczór, w czasie imprezy charytatywnej organizowanej przez jej
rodziców, zaskoczył ją namiętnym pocałunkiem. Ale od tamtej
pory jakby stracił nią zainteresowanie. No dobra, w sobotnią noc
Spencer zajmowała się przede wszystkim poszukiwaniami
martwego ciała lana, a w niedzielę musiała jechać na Florydę na
pogrzeb babci. Dziś w czasie lekcji Andrew zachowywał się
bardzo przyjaźnie, ale nawet nie wspomniał o tym, co się stało w
czasie sobotniego przyjęcia. A Spencer nie miała najmniejszego
zamiaru wspominać o tym jako pierwsza. Tak się spięła przed
jego przyjściem, że starła kurz z wszystkich swoich trofeów z
konkursów ortograficznych, kółka teatralnego i drużyny
hokejowej, byle tylko zająć czymś ręce. Może sobotni pocałunek
nic dla niego nie znaczył. Zresztą Andrew od lat zawzięcie z nią
rywalizował. Ich współzawodnictwo zaczęło się już w
przedszkolu, kiedy nauczycielka ogłosiła konkurs na
najładniejszą pacynkę wykonaną z papierowej torebki. Niby za
co Spencer miała go polubić?
Kogo próbowała oszukać?
Przez wysokie okna do salonu wpadł snop jasnego światła.
Spencer poderwała się na równe nogi. Kiedy zeszłego wieczoru
wróciła z Florydy, przed domem zastała cztery furgonetki
telewizyjne i ekipę, która ustawiała się właśnie z kamerą przed
domkiem na tyłach posiadłości jej rodziców. Teraz jakiś policjant
z jednostki specjalnej obchodził z owczarkiem niemieckim każdą
sosnę na skraju lasu, oświetlając latarką każdy zakątek i
zastanawiając się nad czymś. Spencer wydawało się, że znalazł
worek z pamiątkami po Ali, który terapeutka dziewczyn Marion
kazała im zakopać za domem w zeszłym tygodniu. Spodziewała
się, że w każdej chwili do drzwi może zapukać jakiś reporter z
pytaniem, co znaczyły dla nich zakopane przedmioty.
Czuła, jak powoli ogarnia ją coraz większy niepokój. Ubiegłej
nocy nie mogła zmrużyć oka. Przerażała ją myśl, że kilka metrów
od jej pokoju, w lesie za domem zginęła nie jedna osoba, ale
dwie. Każde trzaśnięcie gałązki, każdy głośny podmuch wiatru
sprawiały, że przerażona zrywała się i siadała na łóżku.
Wydawało się jej, że zabójca lana kryje się w lesie. Nie mogła
opędzić się od myśli, że został zamordowany, bo odkrył prawdę.
A gdyby tak Spencer również odkryła prawdę na podstawie tych
kilku wskazówek, których udzielił jej łan w czasie ich rozmowy
na patio? Mówił, że policja ukrywała jakiś wielki sekret doty-
czący sprawy Ali, którego do tej pory nie upubliczniono.
Andrew chrząknął znacząco i wskazał na paznokcie Spencer,
wbite w blat biurka.
— Wszystko w porządku?
- Aha — rzuciła od niechcenia Spencer. - Wszystko gra. Andrew
wskazał ręką na policjanta za oknem.
— Pomyśl, że przez dwadzieścia cztery godziny na dobę pilnuje
cię policja.
Spencer przełknęła ślinę. Andrew miał rację. Przecież teraz
potrzebowała przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa.
Spojrzała na notatki z ekonomii, odpychając od siebie lęk.
— Wracamy do lekcji?
— Oczywiście — odparł Andrew tak oficjalnym tonem, jakby ich
wcześniejsza rozmowa nie miała w ogóle miejsca.
Spojrzał na notatki.
Spencer czuła rozczarowanie pomieszane z gniewem.
— Wcale nie musimy się uczyć — rzuciła nagle, w nadziei że
Andrew zrozumie jej intencje.
Andrew milczał przez chwilę.
— Nie mam na to najmniejszej ochoty. — Głos mu się łamał.
Spencer dotknęła jego dłoni. Powoli zbliżył się do niej. Ona
przysunęła się do niego. Po kilku chwilach ich lista się zetknęły.
Poczuła ulgę. Objęła Andrew ramieniem. Pachniał trochę
spalonym drewnem, a trochę ananasowym od-świeżaczem
powietrza, którego używał w samochodzie. Oderwali się od
siebie, a potem znowu pocałowali, tym razem dłużej. Spencer
czuła mocne bicie swojego serca.
Nagle głośno odezwał się telefon Spencer. Kiedy po niego
sięgnęła, serce zabiło jej jeszcze szybciej. Myślała, że to
wiadomość od A. Tymczasem dostała e-maila z nagłówkiem:
„Chyba znaleźliśmy twoją mamę!".
— O Boże — wyszeptała Spencer.
Andrew nachylił się do niej i spojrzał na telefon.
— Właśnie miałem zapytać, czy ta sprawa jakoś się rozwinęła.
W zeszłym tygodniu jej babcia zapisała swoim „prawowitym"
wnukom, czyli Melissie i dwóm kuzynom Spencer, po dwa
miliony dolarów. Spencer nie dostała nic. Melissa podsunęła jej
swoją teorię, że to dlatego, że Spencer adoptowano.
Owszem, zawsze rywalizowała z Melissą, która potrafiła wygrać
ze Spencer i ją upokorzyć. I tym razem wydawało się jej, że
siostra próbuje nabić ją w butelkę. Ale wciąż obsesyjnie myślała
o tym, co od niej usłyszała. Może to dlatego rodzice traktowali
Spencer jak śmiecia, a jej siostrę jak najdroższą córeczkę? Nie
zauważali jej osiągnięć, wbrew obietnicy nie pozwolili jej
zamieszkać w domku w trzeciej i czwartej klasie liceum, a nawet
zablokowali jej karty kredytowe. Poza tym dlaczego Melissa
wyglądała jak klon swojej matki, a Spencer w ogóle nie była do
niej podobna?
Podzieliła się swoimi wątpliwościami z Andrew, a on powiedział
jej o portalu internetowym, poprzez który można odnaleźć
biologiczną matkę. Spencer z ciekawości zarejestrowała się na
nim i podała w formularzu swoją datę urodzenia, nazwę szpitala,
w którym przyszła na świat, kolor oczu i inne cechy genetyczne.
Kiedy w czasie sobotniej imprezy dowiedziała się, że na
podstawie danych, które wprowadziła, znaleziono jej potencjalną
matkę, nie wiedziała, co o tym myśleć. Uznała to za pomyłkę.
Pewnie administrator portalu poinformował tę kobietę, że
Spencer nie może być jej córką.
Otworzyła wiadomość roztrzęsionymi dłońmi.
„Cześć, Spencer, nazywam się Olivia Caldwell. Tak się cieszę,
bo chyba szukamy siebie nawzajem. Jak chcesz, możemy się
spotkać. Pozdrawiam Cię ciepło. O."
Spencer zasłoniła dłonią usta i przez chwilę patrzyła na
wiadomość. Olivia Caldwell. Czy tak mogła nazywać się jej
prawdziwa matka? Andrew szturchnął ją lekko w bok.
— Nie chcesz jej odpowiedzieć?
— Nie wiem — odparła z wahaniem.
Skrzywiła się, kiedy rozległ się przenikliwy dźwięk syreny
policyjnej. Wpatrywała się w ekran telefonu tak długo, aż litery
zaczęły się z sobą zlewać.
— Tak trudno... mi uwierzyć, że to w ogóle dzieje się naprawdę.
Jak rodzice mogli ukrywać to przede mną? To oznacza, że całe
moje życie to... jedno wielkie kłamstwo.
Niedawno dowiedziała się, w jak ogromnym stopniu jej życie —
a szczególnie to, co dotyczyło Ali — opierało się na kłamstwie.
Nie zniosłaby kolejnego rozczarowania.
— A może uda nam się to jakoś zweryfikować? — Andrew wstał
i podał jej rękę. - Może w twoim domu znajdziemy jakiś
niepodważalny dowód w tej sprawie?
Spencer myślała przez chwilę.
— No dobra — wycedziła.
Pomyślała, że akurat nadarzyła się okazja, żeby poszperać w
rzeczach rodziców. Rodzice i Melissa mieli wrócić dopiero za
kilka godzin. Chwyciła Andrew za rękę i poprowadziła go do
gabinetu taty. W pokoju pachniało koniakiem i cygarami. Tata
przyjmował czasem klientów w domu. Kiedy nacisnęła włącznik
na ścianie, kilka małych lamp zapaliło się nad wielką reprodukcją
obrazu Warhola przedstawiającego banana.
Usiadła w skórzanym fotelu za biurkiem z klonowego drewna i
spojrzała na ekran komputera. Na ekranie przesuwały się zdjęcia
rodzinne. Najpierw fotografia przedstawiająca Melissę w dniu
ukończenia studiów, w birecie
z frędzlą. Następne zdjęcie pokazywało Melissę na progu
nowiutkiego domu, który rodzice kupili jej w prezencie, kiedy
dostała się do prestiżowej podyplomowej szkoły biznesu. Na
kolejnym zdjęciu Spencer, Ali i pozostałe dziewczyny pływały
na środku jeziora, trzymając się wielkiej napompowanej dętki.
Obok nich płynął Jason z długimi, mokrymi włosami. Fotografię
zrobiono nad jeziorem w górach Pocono, gdzie rodzice Ali mieli
domek. Na zdjęciu wyglądały tak młodo. Wtedy Ali po raz
pierwszy zaprosiła je na wspólną wycieczkę, w kilka tygodni po
tym, jak się zaprzyjaźniły.
Spencer rozparła się w fotelu, zdziwiona, że znalazła swoją
fotografię w rodzinnym albumie. Kiedy przyznała się do
oszustwa w konkursie o Złotą Orchideę, rodzice właściwie się jej
wyrzekli. Rozczuliła się na widok starego zdjęcia Ali. Wtedy na
ich przyjaźni nie położyły się jeszcze cieniem późniejsze
wydarzenia: sprawa Jenny, skrywany przed światem związek Ali
z łanem, wszystkie tajemnice, które każda z dziewczyn
powierzyła Ali, i wszystkie sekrety, które Ali przed nimi zataiła.
Dlaczego ta idylla nie mogła trwać wiecznie?
Spencer przeszył nagły dreszcz. Próbowała otrząsnąć się z tych
wszystkich emocji.
— Tata archiwizował zawsze dokumenty w segregatorach —
wyjaśniła, poruszając myszką, żeby wejść na pulpit. — Ale
mama ma bzika na punkcie porządku i nienawidzi stosów
papierzysk, więc kazała mu wszystko zeskanować. Jeśli zostałam
adoptowana, dokumenty są w tym komputerze.
Tata zostawił kilka otwartych okien w wyszukiwarce
internetowej. W jednym z nich widniała pierwsza strona
„Gońca Filadelfijskiego". Nagłówek głosił: „Poszukiwanie ciała
Thomasa budzi wiele kontrowersji". Pod spodem ktoś wyraził
swoją opinię, że policjantów z Rosewood należy powiesić za
wszystkie zaniedbania i niedociągnięcia. Poniżej opublikowano
artykuł pod tytułem: „Nastolatek z Kansas dostał wiadomość od
A.".
Spencer zmrużyła gniewnie oczy i zamknęła okno. Patrzyła na
ikony po prawej stronie pulpitu.
— Podatki — czytała na głos. — Stare. Praca. Różne. — Jęknęła.
— Mama by go zabiła, gdyby się dowiedziała, że tak poukładał
dokumenty.
— A ten? — Andrew pokazał na folder zatytułowany:
„Spencer_Studia".
Spencer zmarszczyła czoło i otworzyła folder. Wewnątrz był
tylko jeden plik PDF. Mała klepsydra wirowała, kiedy plik
powoli się ładował. Oboje wbili wzrok w ekran. Był to wydruk
stanu konta.
— Nieźle — Andrew pokazał palcem na końcową sumę, złożoną
z dwójki i kilku zer.
Spencer zobaczyła, że na rachunku widnieje jej imię i nazwisko.
Otworzyła szeroko oczy. Może rodzice nie do końca się od niej
odcięli.
Zamknęła plik i szukała dalej. Otworzyła jeszcze kilka
dokumentów, ale znalazła w środku tylko arkusze kalkulacyjne,
których nie potrafiła nawet odczytać. Wiele plików nie miało
nawet zrozumiałych nazw. Spencer przesunęła opuszkiem palca
po lotce pióra z 1776 roku, które tata kupił na aukcji w Christie.
— W życiu nie przebrniemy przez ten chaos.
— Skopiuj całe archiwum taty i przejrzysz to później —
zaproponował Andrew.
Otworzył duże pudełko z płytami CD leżące na półce i włożył
jedną do stacji dysków. Spencer obserwowała go zdenerwowana.
Nie miała najmniejszej ochoty dodawać kolejnego punktu do
długiej listy swoich przewin z ostatniego okresu.
— Twój tata nigdy się nie dowie — powiedział Andrew, kiedy
zauważył wyraz jej twarzy. — Obiecuję. — Kliknął kilka
komend na ekranie. — To zajmie parę minut.
Spencer z drżeniem obserwowała obracającą się na ekranie
klepsydrę. Możliwe, że cała prawda o jej przeszłości znajdowała
się w tym komputerze. Przez lata miała ją pod nosem, choć nic o
tym nie wiedziała.
Wyciągnęła telefon i jeszcze raz przeczytała wiadomość od
OHvii Caldwell. „Możemy się spotkać. Pozdrawiam Cię ciepło".
Nagle poczuła, że jej umysł się rozjaśnia. Jakie było
prawdopodobieństwo, że jakaś kobieta oddała do adopcji dziecko
urodzone tego samego dnia, w tym samym szpitalu co Spencer?
Kobieta o szmaragdowych oczach i blond włosach z szarym
odcieniem? A jeśli to nie teoria, tylko prawda?
Spencer spojrzała na Andrew.
— Przecież nie umrę, jak się z nią spotkam.
Zdumiony Andrew uśmiechnął się do niej. Spencer zaczęła pisać
odpowiedź na e-maila. Jej podekscytowanie narastało z każdą
minutą. Ścisnęła dłoń Andrew, wzięła głęboki oddech, skończyła
pisać wiadomość i ją wysłała. Tak po prostu.
6
NIEZNAJOMI, ALE NIE W POCIĄGU
Następnego ranka brat Arii Mike pogłośnił radio w subaru
należącym do rodziny Montgomerych. Aria skrzywiła się, kiedy
z głośników ryknęła piosenka Black Dog zespołu Led Zeppelin.
— Możesz to trochę przyciszyć? — poprosiła. Mike rytmicznie
poruszał głową.
— Zeppelinów najlepiej słuchać na cały regulator. Tak robimy z
Noelem. W tym zespole grali sami numeranci. Jimmy Page
jeździł motorem po hotelowym korytarzu. A Robert Plant
wyrzucał telewizory z okien na ulicę.
— No popatrz, a ja o tym nie wiedziałam — odparła cierpko Aria.
Tego dnia musiała spełnić przykry obowiązek i odwieźć Mike'a
do szkoły. Zazwyczaj robił to jego mentor Noel Kahn, który
należał do licealnej arystokracji. Dziś jednak musiał oddać
swojego rangę rovera do warsztatu,
gdzie instalowano mu jeszcze lepszy sprzęt nagłaśniający. A
przecież taki gość jak Mike nie mógł jeździć autobusem.
Mike bezwiednie obracał wokół nadgarstka plastikową żółtą
bransoletkę z emblematem szkolnej drużyny lacrosse, z którą to
bransoletką nigdy się nie rozstawał.
— Czemu znowu przeprowadziłaś się do taty?
— Pomyślałam, że powinnam spędzać tyle samo czasu z
Byronem i Ellą — wymamrotała pod nosem Aria. Skręciła w
lewo, na drogę wiodącą wprost pod budynek szkoły. O mało nie
przejechała wielkiej wiewiórki. — Poza tym powinniśmy chyba
lepiej poznać Meredith. Nie sądzisz?
— Ale to maszyna do rzygania — skrzywił się Mike.
— Nie jest aż tak źle. A dziś wprowadzają się razem do
większego domu. — Aria podsłuchała zeszłego wieczoru, jak
Byron informował o tym Ellę, która zapewne przekazała tę
informację Mike'owi i Xavierowi. — Dostałam tam całe piętro do
swojej dyspozycji.
Mike rzucił jej podejrzliwe spojrzenie, ale Aria nie zamierzała
wdawać się w szczegóły.
Nagle odezwał się jej telefon schowany w torbie ze skóry jaka.
Spojrzała na nią nerwowo. Od kiedy w sobotę znalazły w lesie
ciało lana, ten ktoś, kto podszywał się pod A., nie przysłał
żadnego SMS-a. Ale podobnie jak Emily, ona też się
spodziewała, że w każdej chwili może dostać nową wiadomość.
Wzięła głęboki oddech i sięgnęła do torby. To była wiadomość
od Emily. „Zawracaj natychmiast. Szkołę otoczyły furgonetki
telewizyjne".
Aria jęknęła. Dzień wcześniej samochody ekip telewizyjnych
również zablokowały wjazd do szkoły. Wszystkie kanały
informacyjne z trzech okolicznych stanów polowały na każdy
okruch informacji na temat lana Thomasa.
W wiadomościach o siódmej rano przedstawiono wyniki sondy
ulicznej, w której przechodniów pod Starbucksem, matki z
dziećmi na przystankach autobusowych i pasażerów czekających
na pociąg na stacji pytano o to, czy sądzą, że policja źle
prowadziła całą sprawę. Większość tak właśnie uważała. Kilka
osób wyraziło swoje oburzenie, były bowiem przekonane, że
policja ukrywa jakieś informacje na temat morderstwa Ali.
Brukowce prześcigały się w publikowaniu niestworzonych teorii
spiskowych. Niektórzy twierdzili, że w lesie łan podrzucił ciało
swojego sobowtóra, a Ali miała kuzyna, który uwielbiał się za nią
przebierać i był odpowiedzialny nie tylko za jej śmierć, ale także
za zabójstwo kilku osób w stanie Connecticut.
Aria wyciągnęła szyję i się rozejrzała. Faktycznie, na przystanku
autobusowym stało kilka furgonetek z logo stacji telewizyjnych,
uniemożliwiając wjazd na teren szkoły.
— Ale fajnie! — wykrzyknął Mike, który również zauważył
sznur furgonetek. — Wypuść mnie tutaj. Ta Cynthia Hewley to
niezła sztuka. Myślisz, że się ze mną umówi?
Cynthia Hewley była blondynką o bujnych kształtach, która
regularnie prezentowała raporty na temat sprawy lana. Chyba
każdy facet w Rosewood chciałby się z nią umówić.
Aria nie zatrzymała się.
— Co by na to powiedziała Savannah? — Dźgnęła Mike'a w
ramię. — A może zapomniałeś już o swojej dziewczynie?
Mike bawił się zapięciem swojej granatowej kurtki.
— Właściwie już się nie widujemy.
— Co ta kie go ?
Aria poznała Savannah w czasie sobotniej imprezy i ku jej
zdumieniu okazała się ona zupełnie normalną, przemiłą
dziewczyną. Aria zawsze się martwiła, że pierwsza dziewczyna
Mike'a będzie lalą bez mózgu, zatrudnioną w lokalnym klubie ze
striptizem.
Mike wzruszył ramionami.
— Jak chcesz wiedzieć, to ona zerwała ze mną.
— A co zmalowałeś? — dopytywała się Aria. Ale natychmiast
uniosła w górę dłoń, jakby chciała go uciszyć. — Lepiej mi nie
mów.
Pewnie poprosił ją, żeby nosiła majtki z dziurą w kroku albo
poderwała jakąś dziewczynę i pozwoliła mu podglądać.
Aria pojechała na tyły szkoły. Minęła boisko i domek, w którym
mieścił się warsztat, gdzie odbywały się zajęcia z plastyki. Kiedy
zaparkowała na jednym z ostatnich wolnych miejsc, zauważyła,
że na jednej z lamp powiewa plakat z wielkim napisem:
„KAPSUŁA CZASU, EDYCJA ZIMOWA, ROZPOCZYNA
SIĘ DZIŚ! NIE ZMARNUJ SZANSY NA
NIEŚMIERTELNOŚĆ!".
— To jakiś żart — szepnęła Aria.
Co roku w szkole ogłaszano grę w kapsułę czasu, choć Aria nie
brała w niej udziału przez trzy lata, które spędziła z rodziną w
Rejkiawiku. Zazwyczaj konkurs odbywał się na jesieni, ale w
tym roku szkolnym administracja szkoły zawiesiła go, kiedy
odnaleziono ciało Alison DiLauren-tis w dole wykopanym przy
jej dawnym domu. Jak widać, postanowiono nie zaniechać tej
tradycji. Co pomyśleliby sobie rodzice płacący czesne?
Mike wyprężył się i przeczytał napis na plakacie.
— Ale fajnie. Już wiem, jak udekoruję swój kawałek sztandaru
— powiedział, zacierając dłonie.
Aria przewróciła oczami.
— Namalujesz na nim jednorożce? I napiszesz wiersz o swoim
ukochanym przyjacielu Noelu?
Mike spojrzał na nią wyniośle.
— Mam o wiele lepszy pomysł. Ale gdybym ci go zdradził,
musiałbym cię zabić.
Pomachał Noelowi Kahnowi, który wysiadał właśnie z
samochodu Jamesa Freeda. Mike natychmiast pognał w jego
stronę, nawet nie mówiąc Arii „do widzenia".
Aria westchnęła i po raz kolejny spojrzała na plakat. W szóstej
klasie po raz pierwszy zyskała prawo udziału w tej grze, którą
traktowano z wielką powagą. Ale kiedy razem ze Spencer, Hanną
i Emily zjawiły się na podwórku przed domem Ali, próbując
wykraść jej trofeum, wszystko poszło nie tak. Aria przypomniała
sobie o pudełku po butach leżącym na górnej półce w jej szafie.
Od lat nie miała odwagi do niego zajrzeć. Może należący do Ali
kawałek sztandaru rozłożył się już, tak jak jej ciało?
— Panno Montgomery?
Aria poderwała się na fotelu. Przy jej samochodzie stała
ciemnowłosa kobieta z mikrofonem. Za nią czaił się kamerzysta.
Z błyskiem w oku spojrzała na Arię.
— Panno Montgomery! — zawołała jeszcze raz, pukając w
szybę. — Mogę zadać pani kilka pytań?
Aria zacisnęła zęby. Poczuła się jak małpa w cyrku. Gestem
przegoniła reporterkę, włączyła silnik i zjechała z parkingu.
Ekipa wiadomości biegła za nią przez chwilę. Kamerzysta
filmował oddalający się powoli samochód.
Aria miała ochotę uciec. Natychmiast.
Kiedy przyjechała na stację kolejową, parking zajmowały saaby,
volvo i bmw należące do pasażerów. Znalazła wolne miejsce,
wrzuciła kilka monet do parkometru i weszła na peron. Nad
torami wznosiła się zardzewiała kładka. Po drugiej stronie
zauważyła sklep zoologiczny, gdzie sprzedawano domowej
roboty karmę dla psów i ubranka dla kotów.
Nie nadjeżdżał żaden pociąg. Aria tak bardzo chciała wyjechać z
Rosewood, że nawet nie sprawdziła rozkładu jazdy. Westchnęła i
weszła do budynku dworca. W malutkim pomieszczeniu obok
okienka kasy mieścił się tylko bankomat i stoisko z kawą, na
którym sprzedawano również książki o historii kolei w okolicach
Filadelfii. Na drewnianych ławkach siedziało kilka osób, z
nieobecnym wzrokiem wlepionym w płaski ekran telewizora.
Właśnie nadawano jakiś popularny serial. Aria podeszła do gab-
loty z rozkładem jazdy, z którego dowiedziała się, że następny
pociąg odjedzie dopiero za pół godziny. Zrezygnowana usiadła
na ławce. Kilka osób gapiło się na nią. Zastanawiała się, czy
rozpoznają ją z telewizyjnych wiadomości. Przecież od niedzieli
reporterzy nie odstępowali jej na krok.
— Hej — usłyszała znajomy głos. — Skądś cię znam.
Aria jęknęła pod nosem, bo już przeczuwała dalszy ciąg. „To ty
jesteś przyjaciółką tej zamordowanej dziewczyny! To ciebie
śledził jakiś maniak! To ty widziałaś martwe ciało!" Ale kiedy
podniosła wzrok, zamarła. Od razu rozpoznała gapiącego się na
nią z przeciwka blondyna o długich palcach, ładnie wykrojonych
ustach i z pieprzykiem
na policzku. Poczuła przypływ chłodu, a potem gorąca. To był
Jason DiLaurentis.
— O, cześć — wyjąkała.
Ostatnio wiele o nim myślała. Często wspominała czasy, kiedy
kochała się w nim do szaleństwa. Nie przypuszczała, że go tu
zobaczy.
— Aria, prawda? — Jason zamknął książkę, którą przed chwilą
czytał.
— Zgadza się.
Aria poczuła na skórze delikatne mrowienie. Chyba nigdy
wcześniej nie słyszała swojego imienia z ust Jasona. Zazwyczaj
nazywał ją i jej przyjaciółki „Ali-babkami".
— Kiedyś kręciłaś filmy. — Jason patrzył na nią swoimi
błękitnymi oczami.
— Tak. — Aria czuła, jak jej policzki robią się purpurowe.
Kiedyś urządzały pokazy pseudoartystycznych filmów
Arii w salonie u Ali, a Jason niekiedy stawał w progu i oglądał je
z nimi. Aria miała wtedy ochotę zapaść się pod ziemię, choć
zarazem modliła się w duchu, żeby Jason skomentował jej
twórczość. Liczyła, że określi jej filmy jako doskonałe albo co
najmniej skłaniające do myślenia.
— Zawsze miałaś coś do powiedzenia — dodał Jason i posłał jej
ciepły, ujmujący uśmiech.
Aria czuła, jak ściska się jej żołądek. To chyba dobrze, że miała
zawsze coś do powiedzenia?
— Jedziesz do Filadelfii? — zapytała, bo kompletnie nie
wiedziała, co powiedzieć.
Miała ochotę uderzyć się w łeb. Co za pytanie! No jasne, że
jechał do Filadelfii. Pociągi na tej linii kursowały tylko tam.
Jason pokiwał głową.
— Na uczelnię. Mam tu przesiadkę. Studiuję w Yale. Aria ledwo
się powstrzymała przed powiedzeniem,
że wie o tym. Kiedy Ali oznajmiła swoim przyjaciółkom, że
Jason dostał się do Yale, gdzie bardzo chciał studiować, Aria
miała zamiar namalować mu laurkę z gratulacjami.
Zrezygnowała jednak z tego pomysłu. Ali wyśmiałaby ją
bezlitośnie.
— To świetna uczelnia — mówił dalej Jason. — Mam zajęcia
tylko w poniedziałki, środy i czwartki. Kończę na tyle wcześnie,
że mogę złapać ekspres do Yarmouth o trzeciej.
— Yarmouth? — powtórzyła Aria.
— Rodzice przeprowadzili się tam na czas procesu. — Jason
wzruszył ramionami i bezwiednie przesunął palcem po grzbiecie
książki. — Ja zająłem mieszkanie nad garażem. Myślę, że rodzice
będą mnie teraz potrzebowali.
— Na pewno.
Arię rozbolał żołądek. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, co
Jason musiał czuć po stracie Ali. Zamordował ją jego kolega z
klasy, który potem zniknął. Polizała wargi, próbując irprzedzić
jego kolejne pytania: „Co poczułaś, kiedy zobaczyłaś w lesie
ciało lana? Jak myślisz, gdzie ono teraz jest? Sądzisz, że ktoś je
gdzieś ukrył?".
Ale Jason tylko westchnął i powiedział:
— Zazwyczaj wsiadam w Yarmouth, ale dziś miałem sprawę do
załatwienia w Rosewood.
Pociąg ekspresowy wjechał na stację. Wszyscy w poczekalni
wstali z ławek i ruszyli w stronę wejścia na peron. Kiedy pociąg
odjechał, Jason podszedł do Arii i usiadł obok niej.
— A ty... nie powinnaś siedzieć teraz na lekcjach? — zapytał.
Aria otworzyła usta, szukając desperacko jakiejś sensownej
odpowiedzi. Jason nagle siedział tuż obok. Czuła orzechowy,
korzenny zapach jego mydła. Był odurzający.
— A, nie. Dziś jest dzień otwarty dla rodziców.
— Wkładasz mundurek w wolne dni? — Jason pokazał palcem
na jej plisowaną spódniczkę z emblematem szkoły.
Aria się zaczerwieniła.
— Przysięgam, że prawie nigdy nie wagaruję.
— Nikomu nie powiem — droczył się Jason. Nachylił się do niej,
a ławka zatrzeszczała. — Znasz ten tor gokartowy na Wembley
Road? Kiedyś spędziłem tam cały dzień. Godzinami jeździłem w
kółko tym małym autkiem.
Aria zachichotała.
— A widziałeś tam tego chudzielca, ubranego od stóp do głów w
strój kierowcy Formuły i?
Zanim Mike zainteresował się striptizerkami i lacrosse, miał
bzika na punkcie gokartów.
— Jimmy'ego? — W oczach Jasona pojawił się błysk. — No
jasne.
— I nie pytał cię, dlaczego nie poszedłeś do szkoły? — zapytała
Aria, zaciskając dłoń wokół podłokietnika. — Zazwyczaj jest
strasznie wścibski.
— Nie. — Jason szturchnął ją w ramię. — Ale ja miałem na tyle
oleju w głowie, by zdjąć szkolny mundurek, żeby nie rzucać się w
oczy. Chociaż muszę przyznać, że dziewczyny prezentują się w
mundurkach o wiele lepiej niż chłopaki.
Aria tak się zawstydziła, że odwróciła głowę i wbiła wzrok w
ułożone rzędami w automacie precle i torebki z chipsami. Czy
Jason z nią flirtował?
Jego oczy błyszczały. Zaczerpnął powietrza, jakby chciał coś
jeszcze dodać. Aria miała nadzieję, że zaprosi ją na randkę. Albo
przynajmniej wyciągnie od niej numer telefonu. Nagle z
głośników rozległ się głos konduktora, który oznajmił, że za trzy
minuty na peron wjedzie pociąg do Filadelfii.
— To nasz — powiedziała Aria i dopięła kurtkę. - Jedziemy
razem?
Ale Jason milczał. Kiedy Aria spojrzała na niego, gapił się w
telewizor. Zbladł jak ściana i mocno zacisnął usta.
— Hm... właśnie... coś sobie przypomniałem... i muszę lecieć. -
Wstał niezdarnie, przyciskając do piersi kilka książek.
— C-co? Dlaczego? — zdziwiła się Aria.
Jason bez słowa ruszył do wyjścia, ale zahaczył o torebkę Arii,
otwierając ją przez przypadek.
— Ups - wymamrotała Aria, kiedy na betonową podłogę wypadł
duży tampon i jej ulubiona maskotka, pluszowa krowa.
— Przepraszam — rzucił Jason przez ramię i wyszedł na parking.
Aria ze zdumieniem odprowadziła go wzrokiem. Nie wiedziała,
jak ma to wszystko rozumieć. I dlaczego Jason wrócił do swojego
s a m o c h ó d u... a nie do centrum miasta?
Nagle się zaczerwieniła, bo zdała sobie sprawę, że Jason mógł
zrozumieć, co ona do niego czuje. Może nie chciał jej zwodzić,
dlatego postanowił pojechać do Filadelfii samochodem, a nie
pociągiem w jej towarzystwie. Jak mogła być tak głupia, by
myśleć, że Jason z nią flirtował? Co z tego, że twierdził, że Aria
miała zawsze coś
do powiedzenia i że ślicznie wyglądała w tej spódnicy? Co z tego,
że kiedyś dał jej kawałek sztandaru do kapsuły czasu należący do
Ali? To najprawdopodobniej nic nie znaczyło. Koniec końców,
Aria była tylko jedną z anonimowych dam dworu Ali.
Poczuła się upokorzona. Powoli odwróciła głowę w stronę
telewizora. Ze zdumieniem zauważyła, że nadawany przed
chwilą serial przerwano. Teraz na ekranie pojawił się napis:
„Śmierć Thomasa została upozorowana".
Cała krew odpłynęła jej z twarzy. Odwróciła gwałtownie głowę i
spojrzała na sznur samochodów stojących na parkingu. A może to
dlatego Jason wybiegł z poczekalni?
Na ekranie szef policji w Rosewood odpowiadał na pytania tłumu
reporterów.
— Od dwóch dni przeszukujemy las i nie znaleźliśmy żadnego,
najmniejszego śladu pana Thomasa. W tej chwili musimy
rozważyć inne możliwości.
Aria uniosła brwi. Jakie in n e możliwości? Teraz na ekranie
pokazała się twarz matki lana. Wokół niej ustawiono mnóstwo
mikrofonów.
— Wczoraj łan napisał do nas e-maila — oświadczyła. — Nie
wiemy, gdzie teraz przebywa. Poinformował tylko, że nic mu nie
jest i... że to nie on popełnił to morderstwo. — Głos uwiązł jej w
gardle, a z oczu popłynęły łzy. — Nadal próbujemy ustalić, czy to
naprawdę on napisał tę wiadomość. Modlę się, by się nie okazało,
że ktoś używa jego konta, żeby nas zmylić.
Kamera zwróciła się teraz w stronę inspektora Wildena.
— Naprawdę chciałem wierzyć w to, co powiedziały dziewczęta,
które rzekomo widziały zwłoki pana Thomasa. —
W głosie Wildena słychać było napięcie. - Ale od samego
początku miałem wiele wątpliwości. Przeczuwałem, że to tylko
wybieg, który miał odwrócić naszą uwagę. Aria otworzyła
szeroko usta. C o t a k i e g o ? Następnie na ekranie pojawił się
mężczyzna z brodą, w grubych okularach i szarym swetrze.
Podpis u dołu ekranu głosił: „Dr Henry Warren. Psychiatra,
Szpital w Rosewood".
- Niektórzy wręcz obsesyjnie domagają się uwagi ze strony
innych ludzi - wyjaśniał. - Jeśli otoczenie zbyt długo skupia się na
kimś innym, pragną znowu stać się pępkiem świata. Czasem
osoby tego pokroju wykorzystują wszelkie dostępne środki, by
stanąć w centrum zainteresowania. Nawet jeśli muszą nieco
ubarwić rzeczywistość. Wtedy tworzą swoje fikcyjne,
alternatywne światy.
Reporter wyjaśnił, że więcej szczegółów dotyczących tej historii
zostanie podanych w wiadomościach za godzinę. Kiedy zaczęto
emitować reklamy, Aria ścisnęła mocno dłonią oparcie ławki i
wzięła głęboki oddech. Co. To. Wszystko. Miało. Znaczyć?
Pociąg do Filadelfii wjechał z piskiem na stację. Ale Arii
odechciało się podróży. Choćby pojechała na koniec świata i tak
musiałaby ciągnąć za sobą ciężki bagaż doświadczeń z
Rosewood.
Wyszła na parking. Szukała wzrokiem wysokiego blondyna.
Jasona. Ale nigdzie go nie widziała. Ulica przed stacją też była
pusta, w ciszy zmieniały się tylko światła. Przez chwilę Aria
poczuła się jak ostatnia żywa osoba na ziemi. Mrówki przeszły jej
po plecach. Przecież Jason przed chwilą jeszcze tu stał. A ciało,
które widziały wtedy
w lesie, należało do lana... prawda? Przez krótką chwilę czuła się
tak, jakby traciła zmysły. Jakby psychiatra występujący w
telewizji miał rację.
Ale szybko się otrząsnęła. Kiedy pociąg odjechał, wsiadła do
swojego auta. Skoro nie miała dokąd uciec, postanowiła wrócić
do szkoły.
7
KATE - HANNA 1:1
Hanna podniosła z lady kubek z caffè latte na chudym mleku. We
wtorek w porze lunchu stała przy barze w szkolnej kafeterii. Kate,
Naomi i Riley stały za nią w kolejce. Hanna słyszała, jak każda
po kolei zamawia dużą herbatę miętową. Hanna pewnie nie
dosłyszała, jak ogłaszano, że herbata miętowa to napój dnia.
Otworzyła zębami drugą torebkę słodziku. Do tej latte
przydałoby się jej trochę Percocetu. A najlepiej pistolet. W czasie
lunchu jedna katastrofa goniła drugą. Najpierw Naomi i Riley
wśród achów i ochów wychwalały nowe botki Kate, a nawet
słowem nie wspomniały o szpilkach Hanny, choć były o wiele
ładniejsze. Potem nie mogły przestać paplać o tym, jak świetnie
bawiły się zeszłego wieczoru w Rive Gauche. Jeden z kelnerów,
student, przynosił im za darmo jeden kieliszek pinot noir za
drugim. Kiedy już wszystko wypiły, wpadły do Sephory, gdzie
Kate kupiła Naomi i Riley żelowe maseczki pod oczy, żeby
łatwiej udało
się im przetrwać kaca. Dziewczyny przyniosły maseczki do
szkoły i w czasie długiej przerwy nałożyły w łazience. Hannę
podniosło na duchu tylko to, że zimna maseczka zamieniła
fioletowe sińce pod oczami Riley w czerwone plamy. — Hm —
Hanna westchnęła cicho.
Wrzuciła pustą torebkę po słodziku do kosza i przysięgła sobie w
duchu, że kupi Naomi i Riley coś o wiele lepszego niż jakaś
głupia maseczka pod oczy. Rzuciła okiem na ekran telewizora
zawieszonego nad pojemnikiem na lemoniadę. Zazwyczaj
pokazywano na nim tylko programy szkolnej telewizji,
prezentującej głównie reportaże z imprez sportowych i
koncertów chóru oraz wywiady z uczniami i nauczycielami. Ale
dziś ktoś włączył wiadomości. Napis na ekranie głosił: „W lesie
nie znaleziono ciała Thomasa".
Poczuła skurcz żołądka. Aria wspominała o tym w czasie zajęć z
literatury. Jak rodzina lana mogła dostać od niego e maila? Jak to
możliwe, że w lesie nie znaleziono an i jed n e go śl ad u , krwi,
włosów, niczego? Czy to oznacza, że dziewczyny padły ofiarą
zbiorowej halucynacji? Czy to znaczyło... że łan żyje?
I czemu policja twierdziła, że Hanna i dziewczyny zmyśliły tę
historyjkę? W czasie przyjęcia w domu Spencer Wilden chyba
tak nie sądził? Gdyby tamtej nocy nie musiały go szukać tak
długo, to może udałoby się im odnaleźć ciało. Może znaleźliby
lana, zanim uciekł... albo zanim ktoś zabrał jego zwłoki. Ale
przecież policja w Rosewood nie mogła pozwolić sobie na to, by
wyszło na jaw, że policjanci są bandą partaczy... więc musieli
zrobić z Hanny i pozostałych dziewczyn zwykłe wariatki. A
przez cały czas wierzyła, że Wilden stoi za nią murem.
Hanna szybko odwróciła wzrok od telewizora. Nie miała ochoty
rozmyślać nad tymi problemami. Nagle za pojemnikiem na
cynamon zauważyła coś dziwnego. Wyglądało to jak... kawałek
materiału. I miało dokładnie taki sam kolor jak sztandar szkoły.
W prawym górnym rogu widniał półksiężyc znajdujący się w
herbie Rosewood Day. Za pomocą agrafki przymocowano z tyłu
kawałek papieru z liczbą 16. Wszystkie kawałki sztandaru miały
swój numer, żeby łatwiej było je poskładać w całość.
- Co to? - odezwał się jakiś głos.
Hanna podskoczyła ze strachu. Kate stała obok niej. Hanna
zareagowała dopiero po kilku sekundach, bo wciąż miała w
głowie najnowsze wiadomości na temat lana.
- To trofeum w tej głupiej grze - wymamrotała. Kate wydęła usta.
- Tej, która właśnie się zaczęła? Pętla czasu? - K a p s u ł a czasu. -
Hanna przewróciła oczami. Kate upiła duży łyk herbaty.
- Kiedy uczniowie odnajdą wszystkie dwadzieścia kawałków
sztandaru, zostaną one zszyte i zakopane w kapsule czasu za
boiskiem do piłki nożnej. - Kate wyrecytowała formułkę, którą
umieszczono na plakatach rozwieszonych w całej szkole.
Oczywiście, taka porządnicka jak Kate musiała wykuć na pamięć
wszystkie zasady gry, jakby ktoś miał ją z nich przepytać. - A
potem imiona znalazców zostaną uwiecznione na plakietce z
brązu. To poważna sprawa, prawda?
- Chyba żartujesz - wymamrotała Hanna.
Co za ironia. Kiedy całą tę dziecinadę miała głęboko w nosie,
kawałek sztandaru sam wpadł w jej ręce, choć nawet nie
przeczytała wskazówek na tablicy w głównym
holu. W szóstej klasie, kiedy po raz pierwszy mogła zagrać,
wyobrażała sobie, jak udekoruje swoje trofeum, jeśli je znajdzie.
Niektórzy rysowali jakieś bazgroły, kwiatki albo uśmiechnięte
buźki, albo - co za głupota! - herb szkoły. Ale Hanna doskonale
wiedziała, że właściwie udekorowany fragment szkolnego
sztandaru był tak ważny, jak odpowiednio dobrana torebka albo
pasemka zrobione w luksusowym salonie fryzjerskim w centrum
handlowym. Kiedy Hanna, Spencer i pozostałe dziewczyny
spotkały Ali w jej ogrodzie, zaraz po rozpoczęciu gry w szóstej
klasie, Ali opisała dokładnie, jak udekorowała swoje trofeum.
L o g o C h a n e l . M o n o g r a m L o u i s a V u i t t o n a . Ż a b a z
m a n g i . H o k e i s t k a . Gdy Hanna wróciła wieczorem do domu,
spisała wszystko, co powiedziała Ali, żeby niczego nie
zapomnieć. Pomysł Ali wydawał się jej doskonały, nic nie mogło
się z nim równać.
Potem w ósmej klasie Hanna i Mona razem znalazły kawałek
sztandaru. Hanna miała ochotę udekorować go dokładnie tak, jak
wymyśliła to Ali. Ale bała się, że Mona zapyta, dlaczego wybrała
właśnie te ornamenty. Nie lubiła rozmawiać z Moną o Ali, która
często nabijała się z Mony. Hannie wydawało się wtedy, że tak
właśnie powinna się zachować jako prawdziwa przyjaciółka. Nie
miała pojęcia, że Mona potajemnie knuje intrygę, która miała
zniszczyć reputację Hanny.
Naomi i Riley podeszły do Hanny i od razu zauważyły kawałek
sztandaru w jej dłoni. Riley otworzyła szeroko swoje brązowe
oczy. Wyciągnęła bladą, pokrytą piegami dłoń, jakby chciała
dotknąć znaleziska Hanny, ale ta odruchowo cofnęła rękę. Nie
zdziwiłaby się, gdyby te suki chciały ukraść jej skarb. Nagle
zrozumiała, co miała na
myśli Ali, kiedy powiedziała łanowi, że będzie musiał ją zabić,
żeby go jej wykraść. Zrozumiała też, dlaczego Ali wpadła w szał,
kiedy straciła trofeum.
Tak, Ali wpadła w szał. Ale nie w ro zp a cz. Właściwie tego
dnia wydawała się przede wszystkim rozko-jarzona. Hanna
dokładnie pamiętała, jak tamtego popołudnia Ali raz po raz
rzucała okiem na las za domem, jakby się bała, że ktoś
podsłuchuje. Owszem, użalała się nad sobą przez kilka krótkich
minut. Ale potem znowu stała się sobą, opryskliwą, zimną suką.
Bez słowa zostawiła Hannę i pozostałe dziewczyny, jakby miała
na głowie ważniejsze sprawy niż salonowe konwersacje z
czterema frajerkami.
Kiedy stało się jasne, że Ali już nie wyjdzie z domu, Hanna
wyciągnęła z ukrycia swój rower. Ulica, przy której mieszkali
DiLaurentisowie, wydawała się jej taka piękna. Cavanaughowie
mieli przed swoją willą czerwony domek na drzewie. Na tyłach
domu Spencer stał wielki młyn. Na końcu ulicy położona była
gigantyczna posiadłość z garażem na sześć samochodów i
fontanną pośrodku podwórka. Dopiero później Hanna
dowiedziała się, że mieszka tam Mona.
Nagle rozległ się warkot silnika. Stary, opływowy, czarny
samochód z przyciemnianymi szybami zatrzymał się przy
krawężniku pod domem DiLaurentisów, jakby ktoś w nim
czekał... albo obserwował. Hanna poczuła gęsią skórkę. „Może
ten ktoś ukradł trofeum Ali - pomyślała. -Ta zagadka nigdy nie
zostanie rozwikłana".
Hanna spojrzała na Naomi, która wsypywała właśnie słodzik do
swojej herbaty. W szóstej klasie to Naomi i Riley przyjaźniły się
blisko z Ali, ale zaraz po rozpoczęciu
gry w kapsułę czasu Ali rozstała się z nimi. Nigdy nie wyjaśniła
dlaczego. Może to jedna z nich ukradła jej kawałek szkolnego
sztandaru. Może to one czekały w tym czarnym aucie. Może to
dlatego Ali zerwała z nimi kontakty. Pewnie zażądała zwrotu
skradzionej zdobyczy, a kiedy odmówiły, przestała się do nich
odzywać. Ale jeśli tak właśnie się stało, czemu Naomi i Riley nie
oddały trofeum z własnymi podpisami? Czemu sztandar pozostał
niekompletny?
Przy wejściu do kafeterii zrobiło się zamieszanie. Tłum się
rozstąpił. Ośmiu chłopaków z drużyny lacrosse kroczyło dumnie
przez środek sali. Mike Montgomery szedł między Noelem
Kahnem i Jamesem Freedem.
Riley tak mocno potrząsnęła ramieniem Kate, że zabrzęczały
złote bransolety, które nosiła na nadgarstku.
— To on.
- Powinnaś do niego zagadać - szepnęła Naomi z szeroko
otwartymi oczami.
Wszystkie trzy leniwym krokiem ruszyły w kierunku chłopaków.
Naomi gapiła się na Noela. Riley odrzuciła za ramię swoje długie,
rude włosy, patrząc prosto w oczy Masonowi. Teraz, kiedy już
nawiązały kontakt z chłopakami z drużyny, zaczęło się
prawdziwe starcie.
-Ponoć dyrektor nie pozwala ozdabiać kawałków sztandaru
nieprzyzwoitymi rysunkami - mówił Mike do kolegów. - Ale
gdyby wszystkie znalazła drużyna lacrosse, wtedy moglibyśmy
zrobić jeden wielki, nieprzyzwoity rysunek. Na przykład penisa.
Appleton nie mógłby nic zrobić. Zobaczyłby, że to penis, dopiero
gdy rozwinąłby cały zszyty sztandar w czasie apelu.
Noel Kahn poklepał go po ramieniu.
— Superpomysł. Nie mogę się doczekać, jak zobaczę minę
Appletona.
Mike zaczął naśladować dyrektora szkoły, który od lat w ten sam
sposób, trzęsącymi się rękami, rozwijał sztandar przed całą
szkołą.
— A cóż to? — powiedział Mike skrzekliwym głosem staruszka,
udając, że przykłada do oka szkło powiększające. — Wy,
młodzież, mówicie na to pewnie „siurek"?
Kate wybuchła śmiechem. Hanna spojrzała na nią zdumiona. To
niemożliwe, że Kate naprawdę rozbawiły żarty tych kretynów.
Mike usłyszał jej śmiech i spojrzał na nią z dumą.
— Świetnie przedrzeźniasz Appletona — zaszczebiotała Kate.
Hanna nie wierzyła własnym uszom. Przecież Kate nawet jeszcze
nie widziała na oczy Appletona. Dopiero od tygodnia chodziła tu
do szkoły.
— Dzięki — odparł Mike, który mierzył Kate wzrokiem od stóp
do głów. Tego dnia miała na sobie żakiet z emblematem szkoły,
idealnie dopasowany do jej smukłej sylwetki, i wysokie buty,
które opinały jej zgrabne łydki. Hannę zirytowało to, że Mike nie
zwrócił na nią dzisiaj najmniejszej uwagi. — Świetnie idzie mi
też naśladowanie Lance'a, nauczyciela wychowania
obywatelskiego.
— Chciałabym to kiedyś zobaczyć. — Kate zrobiła maślane
oczy.
Hanna zacisnęła zęby. Dość tego. Nie mogła pozwolić, żeby jej
przyszła przyrodnia siostra owinęła sobie wokół palca faceta,
który miał czcić j ą i t yl ko j ą. Podeszła do grupki chłopaków,
odepchnęła Kate na bok i uniosła w dwóch palcach kawałek
sztandaru, który właśnie znalazła.
- Przez przypadek podsłuchałam jeden z waszych błyskotliwych
pomysłów - powiedziała głośno. — Przykro mi, ale nie uda się
wam narysować całego siurka. - Pomachała kawałkiem materiału
Mike'owi przed nosem.
Mike otworzył szeroko oczy. Wyciągnął rękę, ale Hanna
odsunęła swoją dłoń od jego twarzy. Mike zagryzł wargi.
- Daj spokój. Po co ci to? Lepiej oddaj mnie.
Hanna musiała przyznać, że Mike miał tupet. Większość
chłopaków z drugiej klasy na jej widok zaczynała się jąkać i
trząść. Przycisnęła kawałeczek materiału do piersi.
— Nie zamierzam spuszczać z niego oka.
- Może mogę coś dla ciebie zrobić? - błagał Mike. -Odrobię za
ciebie zadanie z historii. Upiorę ręcznie wszystkie twoje staniki.
Pobawię się twoimi sutkami.
Kate zachichotała jak mała dziewczynka, próbując zwrócić na
siebie uwagę chłopaków. Ale Hanna chwyciła Mike'a za rękę i
przyciągnęła go do jednego ze stolików, z dala od reszty
kolegów.
— Dam ci coś o wiele lepszego niż ten głupi sztandar —
szepnęła.
— Co? — zapytał Mike.
- Siebie, głuptasie - powiedziała Hanna zalotnie. -Może
pójdziemy kiedyś na randkę.
— Okej - ucieszył się Mike. — Kiedy?
Hanna spojrzała przez ramię. Kate opadła szczęka. „I co ty na to?
- pomyślała Hanna z triumfem. - To dla mnie łatwizna".
- Może jutro? - zapytała Mike'a.
— Hmm. Mój tata urządza przyjęcie na cześć swojego jeszcze
nienarodzonego dziecka. - Mike wsunął dłonie do kieszeni
marynarki. Hanna zamarła. Wprawdzie
wiedziała od Arii, że jej ojciec odszedł od mamy z jakąś
studentką, ale Hanna nie przypuszczała, że w rodzinie
Montgomerych mówi się o tym z całą otwartością. - Tata mnie
zabije, jak nie przyjdę.
- Och, ale ja uwielbiam rodzinne imprezy - wykrzyknęła Hanna,
choć przecież nienawidziła takich zgromadzeń z całego serca.
- Ja też je uwielbiam. Szczególnie jeśli mogę się na nich zjawić z
kilkoma seksownymi dziewczynami. - Mike puścił do Hanny
oko.
Hanna z trudem powstrzymała się przed zjadliwym ko-
mentarzem. Co ta Kate w nim widziała? Znowu spojrzała przez
ramię. Kate, Naomi i Riley szeptały teraz coś do Noela i Masona.
Pewnie udawali, że mają jakieś sekrety, żeby zbić Hannę z tropu,
ale ona nie miała zamiaru dać się nabrać.
- Jak chcesz przyjść, to super - powiedział Mike, kiedy Hanna
odwróciła się do niego. - Daj mi swój numer, to podam ci
wszystkie szczegóły. I nie przynoś żadnego prezentu. Ale jeśli
już musisz, to pamiętaj, że Meredith ma fioła na punkcie ekologii.
Więc nie przynoś jednorazowych pieluch. I nie kupuj odciągacza
do mleka. Już to załatwiłem. - Założył ręce na piersi, dumny jak
paw ze swojego pomysłu.
- Jasne - odparła Hanna.
Zrobiła krok do przodu i stanęła tak blisko Mike'a, że ich usta
prawie się zetknęły. Widziała szare plamki w jego błękitnych
tęczówkach. Jak każdy chłopiec pachniał potem, jakby dopiero
co wyszedł z sali gimnastycznej. Spodobało się jej to.
- Do jutra - wyszeptała i musnęła ustami jego policzek.
- Super.
Hanna słyszała jego oddech.
Mike wrócił do Noela i Masona, którzy nie spuszczali go z oka, i
dał każdemu kuksańca w bok. Chłopcy z drużyny lacrosse
uwielbiali takie gesty.
Hanna zatarła ręce. Robota wykonana. Kiedy się odwróciła,
stanęła twarzą w twarz z Kate.
- Och! - westchnęła Hanna. - To ty. Przepraszam. Miałam małe
pytanko do Mike'a.
- Hanno! — Kate założyła ręce na piersi. — Przecież wiedziałaś,
że chcę go poderwać.
Hannie chciało się śmiać z urażonego tonu Kate. Czyżby nasza
Miss Perfekcji nie walczyła nigdy wcześniej o faceta?
- Mmm - odparła Hanna. - Zdaje się, że ja mu się bardziej
podobam.
Kate spojrzała na nią złowrogo. -To się jeszcze okaże — rzuciła.
- Pewnie tak — odparła Hanna lodowatym głosem.
Patrzyły sobie w oczy. Skończyła się właśnie jakaś rzewna
ballada i z głośników kafeterii popłynęła skoczna afrykańska
muzyka. Hanna wyobraziła sobie, że właśnie taką muzykę grają
dzikie plemiona, kiedy wyruszają do walki.
„Przegrałaś, suko", powiedziała bezgłośnie do Kate. Przycisnęła
torbę do siebie i wyminąwszy swoją przyszłą przyrodnią siostrę,
wyszła na korytarz, machając koniuszkami palców do Mike'a,
Noela i reszty chłopaków. Ale kiedy stała w drzwiach, usłyszała
za sobą sarkastyczny rechot, który obijał się echem po ścianach.
Zatrzymała się. Włosy na karku stanęły jej dęba. Śmiech
dochodził z kafeterii.
Wszystkie stoliki na sali były zajęte. Kątem oka Hanna
zauważyła kogoś za obracającą się reklamą precelków,
umieszczoną na piekarniku na barze. W tylnych drzwiach stała
jakaś wysoka postać o jasnych, kręconych włosach. Hanna
słyszała bicie własnego serca, łan?
Nie. łan nie żył. Ten, kto przysłał jego rodzicom e-mai-la, to jakiś
oszust. Odpędzając od siebie złe myśli, Hanna otuliła się
szczelniej żakietem, dopiła kawę i wyszła na korytarz. Z całych
sił starała się kroczyć dumnie, bo przecież była fantastyczna i nie
bała się niczego.
8
GDYBY LALKI MOGŁY MÓWIĆ...
We wtorek po południu, zaraz po treningu, Emily pojechała do
domu Isaaca i zaparkowała przy krawężniku. Isaac otworzył
drzwi frontowe, przycisnął Emily do siebie i wciągnął głęboko
powietrze.
— Mmm. Uwielbiam, jak pachniesz chlorem.
Emily zachichotała. Choć zawsze po treningu dwa razy myła
włosy, zapach pływalni w nich pozostawał.
Isaac odsunął się od niej i gestem zaprosił do środka. W salonie
pachniało potpourri jabłkowo-brzoskwiniowym. Na kominku
stało zdjęcie Isaaca i jego mamy z Myszką Miki w Disneylandzie.
Na kanapie obitej kwiecistym płótnem leżały poduszki zrobione
na szydełku przez panią Colbert. Miały napisy takie jak:
„Przytulanie to samo zdrowie" albo „Modlitwa zmienia
wszystko".
Isaac pomógł Emily zdjąć płaszcz. Kiedy otworzył drzwi szafy,
Emily usłyszała jakieś skrzypienie. Zamarła
i otworzyła szeroko oczy. Isaac odwrócił się do niej i dotknął jej
dłoni.
- Wyluzuj. Tu nie ma dziennikarzy, przysięgam.
Emily zagryzła wargi. Reporterzy prowadzili nieustanne
polowanie z nagonką na nią i jej przyjaciółki. Już dziś słyszała
najnowsze rewelacje. Rodzina Thomasów otrzymała e maila od
lana, a Emily z przyjaciółkami rzekomo zmyśliły historyjkę o
znalezieniu ciała w lesie. To z pewnością nie było prawdą. Ale co
nią było? Gdzie się podziewał Ian? Czy naprawdę żył... a może
ktoś tylko chciał, by w to uwierzyły?
Co więcej, Emily nie mogła przestać myśleć o spotkaniu z
Jasonem DiLaurentisem w niedzielę wieczorem. Nie wiedziała,
co by zrobiła, gdyby nie było przy niej Isaaca. Drżała ze strachu
na samą myśl, że mogłaby stanąć samotnie oko w oko z Jasonem.
- Przepraszam - odparła, próbując odpędzić od siebie zły nastrój.
— Już w porządku.
- To dobrze - powiedział Isaac i wziął ją za rękę. - Mamy cały
dom dla siebie. Postanowiłem, że pokażę ci sypialnię.
- Na pewno? - Emily jeszcze raz spojrzała na zdjęcie Isaaca i jego
mamy z Myszką Miki. Pani Colbert surowo zabraniała swojemu
synowi przyprowadzać do pokoju dziewczyny.
- No jasne - odparł. - Mama nigdy się nie dowie.
Emily się uśmiechnęła. Owszem, bardzo chciała zobaczyć jego
pokój. Isaac chwycił ją za rękę i poprowadził na górę. Na każdym
stopniu schodów siedziała inna lalka. Były wśród nich szmaciane
laleczki z włosami z włóczki w płóciennych sukienkach oraz lalki
bobasy z porcelany
i zamykającymi się oczami. Emily odwróciła wzrok. Jako
dziecko nigdy nie bawiła się lalkami. Zawsze ją przerażały. Isaac
popchnął drzwi na końcu korytarza.
— Voilà.
W rogu jego pokoju stało łóżko nakryte pasiastą narzutą. Obok na
stojaku dumnie prezentowały się trzy gitary. Na niewielkim
biurku stał nowy iMac.
— Jak tu ładnie — pochwaliła Emily.
Na komodzie zauważyła duży, biały przedmiot.
— Masz głowę z mapą frenologiczną!
Podeszła do czaszki i przesunęła palcami po słowach napisanych
na ciemieniu. „Spryt. Namysł. Chciwość". Wiktoriańscy lekarze
wierzyli, że można określić charakter człowieka na podstawie
badania kształtu jego czaszki. Jeśli w pewnym miejscu głowa
miała wypukłość, jej właściciel był wielkim poetą. Wypukłość
umiejscowiona w innym miejscu świadczyć miała o religijności.
Emily zawsze chciała się dowiedzieć, co frenolog wyczytałby z
jej czaszki. Uśmiechnęła się do Isaaca.
— Skąd to wytrzasnąłeś? Isaac podszedł do niej.
— Pamiętasz, jak w zeszłym tygodniu w chińskiej restauracji
opowiadałem ci o mojej cioci? Tej, która czyta wszystkie
horoskopy? Kupiła mi to na pchlim targu. — Dotknął głowy
Emily. — O, co za kształt. - Spojrzał na model frenologiczny. - W
świetle tych ustaleń potrafisz łatwo okazywać uczucia... albo
sprawiać, że inni ci je okazują. Nigdy nie mogłem tego
zapamiętać.
— Bardzo naukowe podejście — odparła Emily z przekąsem.
Dotknęła czubka głowy Isaaca, szukając jakiejś nierówności. —
A ty jesteś...
Spojrzała na ceramiczną głowę, szukając jakiegoś odpo-
wiedniego określenia. „Złodziej. Matacz. Morderca". Taki model
przydałby się policjantom w Rosewood. Mogliby obmacać głowy
wszystkich mieszkańców miasta i bez trudu znaleźć mordercę
Ali.
— Jesteś mądry — oznajmiła wreszcie.
— A ty piękna — powiedział Isaac.
Powoli zaprowadził ją na łóżko i posadził. Zarumieniła się.
Czuła, że nie może złapać oddechu. Nie spodziewała się, że tego
wieczoru będą leżeć na łóżku w pokoju Isaaca, ale nie miała
najmniejszej ochoty, żeby wstawać. Całowali się przez chwilę, a
potem położyli na poduszkach. Emily włożyła mu dłoń pod
T-shirt i dotknęła jego ciepłej, nagiej klatki piersiowej. Potem
zachichotała, zażenowana trochę własnym zachowaniem.
— Co? — zapytał Isaac, odsuwając się od niej. — Chcesz,
żebyśmy przestali?
Emily spuściła wzrok. Tak naprawdę, w towarzystwie Isaaca
zawsze czuła ogromny spokój. Wszystkie troski i zmartwienia
szły w kąt. Z nim czuła się bezpieczna... i zakochana.
— Nie chcę przestawać - wyszeptała z bijącym sercem. — A ty?
Isaac pokręcił głową. Potem ściągnął koszulkę. Miał bladą,
miękką skórę. Rozpiął bluzkę Emily, guzik po guziku. Słychać
było tylko ich oddechy. Isaac dotknął koronki, którą obszyty był
brzeg jej stanika. Od kiedy dwa dni temu w samochodzie zdjął jej
koszulkę, zaczęła wkładać do szkoły lepsze staniki. I ładne
majtki, zamiast chłopięcych bokserek. Co prawda takiego obrotu
spraw nie przewidziała, ale może właśnie na to tak bardzo
czekała.
Kiedy elektroniczny budzik na nocnym stoliku przy łóżku Isaaca
pokazał szóstą, Emily usiadła i otuliła się flanelową kołdrą. Na
całej ulicy zapaliły się już latarnie, a jakaś kobieta z domu
naprzeciwko wołała dzieci na kolację.
— Niedługo muszę iść — powiedziała Emily i pocałowała
Isaaca.
Oboje zachichotali. Isaac przyciągnął ją do siebie i znowu zaczął
całować. Wreszcie wstali i ubrali się, ukradkiem zerkając na
siebie. Tyle się wydarzyło... ale Emily czuła, że postąpiła
właściwie. Isaac był bardzo delikatny, całował każdy centymetr
jej ciała i przysięgał, że to jego pierwszy raz. Nie mogło być
lepiej.
Zeszli na dół, poprawiając ubrania. Na półpiętrze Emily usłyszała
zduszony kaszel dochodzący z kuchni. Oboje zatrzymali się w
pół kroku. Emily spojrzała na Isaaca. Jego rodzice mieli wrócić
dopiero po siódmej.
W kuchni zaskrzypiała podłoga i zabrzęczały kluczyki
samochodowe, które ktoś wrzucił do ceramicznej miski. Emily
poczuła skurcz żołądka. Patrzyła na nieme lalki o szklanych
oczach siedzące na schodach. Wydawało się jej, że uśmiechają
się do niej drwiąco.
Emily i Isaac zeszli cicho na dół i usiedli na kanapie w salonie. W
tej samej chwili pani Colbert weszła do pokoju. Miała na sobie
długą czerwoną spódnicę i biały sweter z grubej włóczki. Światło
odbijało się od jej okularów w taki sposób, że Emily nie
wiedziała, czy mama Isaaca patrzy na nią czy nie. Pani Colbert
miała surowy wyraz twarzy. Przez jedną sekundę Emily wydawa-
ło się, że mama Isaaca słyszała wszystko, co działo się
w pokoju jej syna. Nagle odwróciła się i położyła dłoń na piersi.
— To wy! Nie zauważyłam was w pierwszej chwili! Isaac
podskoczył, zrzucając na ziemię album ze zdjęciami.
— Mamo, pamiętasz Emily?
Emily wstała. Miała nadzieję, że jej włosy nie są zbyt
zmierzwione i że na jej szyi nie pojawiła się pokaźna malinka.
— Dobry wieczór - wyjąkała. — Miło znowu panią widzieć.
— Witaj, Emily.
Pani Colbert uśmiechnęła się ciepło, ale serce Emily nie
przestawało walić. Naprawdę mama Isaaca była zdumiona ich
widokiem czy tylko czekała, aż Emily sobie pójdzie, żeby w
cztery oczy powiedzieć synowi, co o nim tak naprawdę myśli?
Emily spojrzała na Isaaca, który miał niewyraźną minę. Próbował
dłonią wygładzić włosy, które wciąż wyglądały tak, jakby
dopiero co wyszedł z łóżka.
— Emily, zostaniesz u nas na kolację? - wypalił nagle. —
Zapraszamy, prawda, mamo?
Pani Colbert milcząco zacisnęła usta tak mocno, że prawie
zniknęły.
— Nie mogę — odparła Emily, zanim mama Isaaca zdążyła
odpowiedzieć. - Rodzice na mnie czekają.
Pani Colbert westchnęła, jakby jej ulżyło.
— No trudno. Może innym razem — powiedziała.
— Może jutro? — zapytał Isaac.
Emily spojrzała pytająco na Isaaca, bo nie wiedziała, jak ma
zareagować. Ale pani Colbert zatarła ręce.
— Doskonale. W środy zawsze przyrządzam pyszną pieczeń.
— No dobrze — zgodziła się Emily. — Jutro chyba mogę.
Dziękuję za zaproszenie.
— Świetnie — pani Colbert posłała jej sztuczny uśmiech. —
Przyjdź bardzo głodna!
Pani Colbert wróciła do kuchni. Emily skuliła się na kanapie i
ukryła twarz w dłoniach.
— Teraz mnie zabij — wyszeptała. Isaac dotknął jej ramienia.
— Nic się nie stało. Mama nie wie, że byliśmy na górze. Kiedy
Emily spojrzała w stronę kuchni, zobaczyła
mamę Isaaca przy zlewie, jak myje naczynia. Choć jej dłonie
machinalnie pocierały talerze, jej ciemne oczy wciąż patrzyły w
stronę salonu. Pani Colbert wydęła usta, spurpurowiała, a na jej
szyi wyszły grube żyły.
Emily się przeraziła. Pani Colbert zauważyła, że Emily ją
obserwuje, ale nie odwróciła wzroku. Patrzyła Emily prosto w
oczy, jakby doskonale wiedziała, co właśnie robili z Isaakiem. I
może nawet obwiniała za to wszystko Emily. I tylko Emily.
9
NIESPODZIANKA! ON NADAL TU JEST...
Kiedy słońce chowało się za horyzontem, a w Rosewood zalegały
egipskie ciemności, Spencer patrzyła przez okno w swoim
pokoju na ostatnie samochody policyjne i furgonetki stacji
telewizyjnych odjeżdżające sprzed jej domu. Kiedy nie
znaleziono ciała lana w lesie, policja przerwała poszukiwania.
Mnóstwo osób uwierzyło w nową teorię, że to dziewczyny
zmyśliły wszystko, umożliwiając łanowi ucieczkę z Rosewood
na zawsze.
Co za b r e d n i e . Spencer uważała, że to niemożliwe, by policja
nie znalazła żadnego dowodu. Jakieś ślady musiały pozostać w
lesie. Choćby odcisk buta. Albo zadrapania od paznokci na korze
drzewa.
Komputer stojący w rogu pokoju wydał gwałtowny, brzęczący
sygnał. Spencer spojrzała na płytę, którą wczoraj nagrała razem z
Andrew w gabinecie taty. Zeszłego wieczoru zostawiła ją obok
zabytkowego przyrządu do osuszania papieru od Tiffany'ego.
Jeszcze nie przejrzała wszystkich
skopiowanych plików i chyba właśnie nadeszła na to najlepsza
chwila. Podeszła do biurka i wsunęła dysk do stacji.
Nagle komputer zarzęził przeciągle i wszystkie ikony na pulpicie
zamieniły się w znaki zapytania. Spencer próbowała kliknąć w
jedną z nich, ale nie chciała się otworzyć. Potem ekran zgasł.
Próbowała restartować komputer, lecz nie udało się jej go
włączyć.
— Cholera — wyszeptała i wysunęła płytę.
Na twardym dysku miała zapasowe kopie wszystkich ważnych
dokumentów, starych zadań domowych, mnóstwo zdjęć i filmów,
a także swój pamiętnik, który prowadziła od zniknięcia Ali. Bez
sprawnego komputera nie mogła przejrzeć plików skopiowanych
od taty w poszukiwaniu jakiegoś dowodu, że została adoptowana.
Na dole trzasnęły drzwi. Usłyszała przytłumiony głos ojca, a
potem matki. Spencer poczuła ucisk w żołądku. Nie rozmawiała z
nimi od pogrzebu babci. Rzuciła okiem na ekran komputera,
wstała i zeszła na dół.
W powietrzu pachniało pieczonym serem brie, który rodzice
zawsze kupowali we francuskich delikatesach. Na okrągłym
dywaniku przy stole leniwie rozłożyły się dwa labradory
Hastingsów, Rufus i Beatrice. Siostra Spencer Melissa też była w
kuchni — krzątała się, wkładając do papierowej torby na zakupy
porozrzucane tu i ówdzie czasopisma i książki poświęcone
dekoracji wnętrz. Mama szukała czegoś w szufladzie z książkami
telefonicznymi i notatnikiem z numerami osób zajmujących się
domem — ogrodników, murarzy, elektryków. Pan Hastings
przechadzał się między kuchnią a salonem z telefonem
komórkowym przy uchu.
— Hm, w moim komputerze jest wirus — powiedziała Spencer.
Tata się zatrzymał. Melissa podniosła wzrok. Mama podskoczyła
i odwróciła się gwałtownie. Zrobiła taką minę, jakby jej to
kompletnie nie obchodziło. Odwróciła się i znowu zaczęła
grzebać w szufladzie.
— Mamo? — Spencer ponowiła próbę. — Mój komputer... się
zepsuł.
Pani Hastings nawet się nie odwróciła. - N o i?
Spencer musnęła palcami nieco przywiędły bukiet stojący na
blacie kuchennym. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że te
kwiaty widziała ostatnio na trumnie babci. Szybko odsunęła dłoń.
— Muszę odrobić lekcje. Mogę zadzwonić po serwis
komputerowy?
Mama odwróciła się i przez kilka sekund badawczo przyglądała
się zupełnie bezradnej Spencer. Nagle się zaśmiała.
— O co chodzi? — zapytała zdezorientowana Spencer. Beatrice
uniosła głowę i opuściła.
— Niby czemu mam płacić komuś za naprawę twojego
komputera, skoro ty powinnaś zapłacić za to, co się stało z bramą
do garażu? — rzuciła pani Hastings z wyrzutem w głosie.
Spencer zamrugała.
— Z... bramą?
Mama prychnęła pogardliwie.
— Nie mów, że nie zauważyłaś.
Spencer patrzyła to na tatę, to na mamę, zupełnie nie wiedząc, co
jest grane. Podbiegła do frontowych drzwi i wyszła na podwórko
w samych skarpetkach, choć ziemia była przesiąknięta wilgocią i
lodowata. Lampa obok
garażu była zapalona. Spencer z przerażenia zakryła usta dłońmi.
Na drzwiach garażu widniał wielki napis zrobiony czerwoną
farbą: „ZABÓJCZYNI".
Nie było go tu, kiedy wróciła do domu ze szkoły. Rozejrzała się
wokół, bo wydawało się jej, że ktoś ją obserwuje z lasu. Czy
poruszyła się jakaś gałąź? Czy ktoś chował się za tamtym
krzakiem? Czy to... A.?
Spojrzała na mamę, która stanęła za nią.
— Zadzwoniłaś na policję?
— Myślisz, że policja będzie z nami dyskutować? — warknęła
pani Hastings. — Ze w ogóle obchodzi ich, że ktoś to napisał na
naszym domu?
Spencer otworzyła szeroko oczy.
— Zaraz, wierzysz w to, co wygadują policjanci? Mama oparła
dłoń na biodrze.
— Obie doskonale wiemy, że w lesie nikogo nie było. Spencer
zakręciło się w głowie. Zaschło jej w ustach.
— Mamo, widziałam lana. N ap r a wd ę. Pani Hastings spojrzała
córce prosto w oczy.
— Wiesz, ile musimy zapłacić za przemalowanie tej bramy?
Druga taka nie istnieje. Sprowadziliśmy ją tutaj ze starej stodoły
w Maine.
Oczy Spencer wypełniły się łzami.
— Przepraszam, że narażam was na takie koszty.
Odwróciła się, weszła na ganek i przez hol pomaszerowała na
górę do swojego pokoju. Nawet nie wytarła zabłoconych skarpet
na wycieraczce. Kiedy wyszła po schodach i otworzyła drzwi do
pokoju, czuła, że do jej oczu napływają gorące łzy. Czemu się
zdziwiła, że mama stoi po stronie policji? Czemu w ogóle
oczekiwała z jej strony innej reakcji?
— Spence?
Melissa wsunęła głowę do jej pokoju. Miała na sobie bladożółty
sweter i ciemne dżinsy z poszerzonymi nogawkami. Włosy
związała aksamitną opaską. Jej zmęczone, zapuchnięte oczy
świadczyły o tym, że płakała.
— Idź sobie — warknęła Spencer. Melissa westchnęła.
— Chciałam ci tylko powiedzieć, że jak chcesz, to możesz
skorzystać z mojego starego laptopa. Jest w domku. Dziś
wieczorem przeprowadzam się do domu w Filadelfii, a tam mam
nowy komputer.
Spencer odwróciła się i uniosła brwi.
— Już po remoncie?
Prace w domu Melissy ciągnęły się w nieskończoność, a plany i
projekty zmieniały się jak w kalejdoskopie. Melissa wbiła wzrok
w kremowy dywan na podłodze pokoju Spencer.
— Muszę się stąd wyrwać. — Głos jej się łamał.
— Wszystko... w porządku? — zapytała Spencer. Melissa ukryła
dłonie w rękawach swetra.
— Tak, w porządku.
Spencer poruszyła się na krześle. Miała ochotę porozmawiać z
Melissą o lanie w czasie pogrzebu babci w niedzielę, ale siostra
wciąż jej się wymykała. A przecież na pewno miała na ten temat
swoje zdanie. Kiedy zwolniono go tymczasowo z aresztu,
Melissa chyba mu współczuła. Próbowała nawet przekonać
Spencer, że łan jest niewinny. Może tak jak policja wierzyła w to,
że nikt nie widział jego zwłok. To byłoby do niej podobne. Na
pewno wolałaby zaufać garstce nieudolnych policjantów, a nie
własnej siostrze, tylko dlatego że nie chciała przyjąć do
wiadomości, że jej ukochany najprawdopodobniej nie żyje.
— Naprawdę nic mi nie jest — powtórzyła Melissa, jakby czytała
Spencer w myślach. — Po prostu nie mam ochoty tu mieszkać,
otoczona przez ekipy poszukiwawcze i furgonetki z reporterami.
— Ale policja zakończyła poszukiwania — powiedziała Spencer.
— Właśnie to ogłoszono.
Na twarzy Melissy pojawiło się zaniepokojenie. Potem wzruszyła
ramionami i bez słowa odwróciła się na pięcie. Spencer
nasłuchiwała, jak jej siostra schodzi na dół po schodach.
Drzwi frontowe zamknęły się z trzaskiem i Spencer usłyszała, jak
w holu pani Hastings cicho i łagodnie mówi coś do Melissy. Do
swojej p r a w d z i w e j córki. Spencer poczuła ukłucie w sercu.
Zebrała podręczniki, włożyła płaszcz i buty, a potem tylnymi
drzwiami wyszła do domku Melissy. Kiedy przechodziła przez
puste, zimne podwórko, zauważyła coś po lewej stronie i
zatrzymała się. Ktoś napisał na młynie słowo „KŁAMIESZ", tą
samą czerwoną farbą w spreju. Karminowe krople skąpy wały z
pierwszej litery na zwiędłą trawę, podobne do krwi.
Spencer spojrzała na dom i zamyśliła się. Potem przycisnęła
książki do piersi. Rodzice i tak wkrótce zobaczą ten napis. Nie
miała najmniejszej ochoty przynosić im tej wieści.
Melissa opuściła domek w pośpiechu. Na stole stała wypita w
połowie butelka wina i do połowy napełniona wodą szklanka,
której tym razem nie uprzątnęła zazwyczaj tak pedantyczna jej
siostra. W szafie wisiało mnóstwo ubrań,
a na łóżku leżał opasły tom zatytułowany Ekonomia fuzji, z
zakładką Uniwersytetu Pensylwanii włożoną do środka.
Spencer rzuciła swoją kremową torbę Mulberry na skórzaną
kanapę. Z bocznej kieszeni wyciągnęła płytę z plikami
skopiowanymi z komputera taty. Usiadła przy biurku Melissy i
wsunęła dysk do laptopa. Gdy płyta się ładowała, Spencer
postanowiła sprawdzić pocztę. W skrzynce odbiorczej znalazła
wiadomość od Olivii Caldwell, jej potencjalnej matki.
Spencer zasłoniła dłonią usta i otworzyła wiadomość. Zawierała
ona link do opłaconego elektronicznego biletu na ekspresowy
pociąg do Nowego Jorku. Do biletu dołączono krótki list:
Spencer, tak się cieszę, że chcesz się spotkać! Możesz przyjechać
do Nowego Jorku jutro wieczorem? Mamy sobie tyle do
powiedzenia. Ściskam cię mocno
Olivia
Spojrzała przez okno na dom rodziców. Nie wiedziała, co robić.
W kuchni wciąż paliło się światło, a mama krążyła między
lodówką i stołem, rozmawiając z Melissą. Jeszcze kilka chwil
temu pani Hastings płonęła gniewem, a teraz patrzyła na swoją
córkę z pełnym miłości uśmiechem. Kiedy ostatnim razem
uśmiechnęła się w taki sposób do Spencer?
Oczy Spencer nabiegły łzami. Tak długo robiła wszystko, by
zadowolić rodziców... tylko po co? Odwróciła się do komputera.
Pociąg do Nowego Jorku odjeżdżał o 16.00 następnego dnia.
„Fantastyczny pomysł — odpisała. — Do zobaczenia". I wysłała
wiadomość.
Niemal natychmiast coś głośno zapikało. Spencer zamknęła
konto e-mailowe i sprawdziła, czy płyta już się załadowała.
Program jeszcze nie skończył pracy. Zauważyła, że na ekranie
pojawiło się okno Skype'a. Pewnie otwierało się automatycznie
przy włączaniu komputera Melissy. Nowa wiadomość brzmiała:
„Hej, Mel. Jesteś tam?".
Spencer już miała wpisać: „Przykro mi, to nie Melissa". Ale
nagle pojawiła się druga wiadomość: „To ja, łan".
Spencer poczuła skurcz żołądka. P iękn ie. Ktokolwiek to
napisał, ma raczej kiepskie poczucie humoru.
Kolejne piknięcie. „Jesteś tam?"
Spencer nie znała tego nicku. USCSuperrozgrywający. Ian
chodził na Uniwersytet Południowej Kalifornii, czyli USC. I grał
jako rozgrywający w piłkę nożną. Ale to przecież nic nie
znaczyło.
Wiadomości pojawiały się jedna za drugą. „Przepraszam, że
zniknąłem bez uprzedzenia... ale oni mnie nienawidzą. Wiesz o
tym. Dowiedzieli się, że ja wiem. Dlatego musiałem uciekać".
Spencer zaczęły się trząść ręce. Ktoś się z nią bawił w kotka i
myszkę, tak jak z rodzicami lana. On przecież nigdzie n ie
u c i e k ł . Nie żył.
Tylko czemu w lesie nie znaleziono nawet śladu po jego
zwłokach? Czemu policja nie wpadła na żaden trop?
Spencer położyła dłonie na klawiaturze. „Udowodnij, że to ty",
napisała. Nie tłumaczyła, że nie jest Melissą. Zamknęła oczy i
próbowała przywołać w pamięci jakiś fakt z życia lana. Coś, o
czym wiedziała tylko ona i Melissą. Coś, co nie mogło trafić do
pamiętnika Ali. W mediach przedstawiono właściwie całą jego
zawartość. Podano do publicznej wiadomości, co Ali pisała o
łanie, jak się
poznali po meczu piłki nożnej jesienią w siódmej klasie, jak w
czasie egzaminów wstępnych na uczelnię łan wspomagał się
tabletkami na uspokojenie, które dostał od przyjaciela, i jak
ogromne miał wątpliwości, czy nadaje się na kapitana szkolnej
drużyny piłkarskiej. Uważał, że brat Ali, Jason, ma o wiele
większy talent. Ten, kto chciałby udawać lana, na pewno
wiedziałby to wszystko. Musiała przypomnieć sobie jakąś
niezwykle intymną informację.
Przyszedł jej do głowy doskonały pomysł. Tego nie mogła
wiedzieć nawet Ali. „Jak masz naprawdę na drugie imię?",
napisała.
Czekała w napięciu. Kiedy Melissa chodziła do czwartej klasy, w
święta upiła się ajerkoniakiem i wypaplała, że rodzice lana
spodziewali się, że urodzi się im dziewczynka. Kiedy na świat
przyszedł chłopiec, zdecydowali się dać mu na drugie imię tak,
jak miała nazywać się ich córka, łan przenigdy nie używał tego
imienia. Spencer przewer-towała wszystkie albumy roczne jako
redaktor naczelna, ale w żadnym z nich łan nie posługiwał się
nawet inicjałem drugiego imienia.
Przyszła kolejna wiadomość. „Elizabeth". Spencer zamrugała. To
niemożliwe. Światło w kuchni w domu zgasło, pogrążając
podwórko w ciemności. W ślepą uliczkę wjechało jakieś auto.
Woda na mokrym asfalcie rozpryskiwała się z sykiem pod ko-
łami. Spencer usłyszała jakiś hałas. Westchnięcie. Parsknięcie.
Chichot. Podskoczyła i przycisnęła czoło do zimnej, grubej
szyby. Na ganku nikogo nie było. Nie zauważyła ani żywej duszy
przy basenie, jacuzzi i na patio. Nikt nie czaił się koło młyna,
choć świeżo namalowany napis „KŁAMIESZ" jaśniał w
ciemności.
Odezwał się jej telefon. Podskoczyła z bijącym sercem. Znowu
spojrzała na ekran komputera, łan się wylogował. Dostała
nowego SMS-a. Otworzyła go trzęsącą się dłonią.
Droga Spencer,
kiedy piszę, ze ktoś musi odejść, to nie znaczy, że umarł. Ale
muszę ci powiedzieć, że w catej tej sprawie coś śmierdzi... i
musisz na wfasną rękę dowiedzieć się co. Więc lepiej zabierz się
do poszukiwań, bo inaczej ty „odejdziesz" jako następna. Au
revoir!
10
FAKTYCZNIE, COŚ TU ŚMIERDZI
Następnego ranka Emily naciągnęła na głowę kaptur swojej
jasnoniebieskiej kurtki i pobiegła po zamarzniętym chodniku na
plac zabaw, pod huśtawki, gdzie w tajemnicy spotykała się
zawsze z przyjaciółkami. Po raz pierwszy w tym tygodniu drogi
do szkoły nie zastawił sznur furgonetek z reporterami. Wszyscy
uwierzyli, że Emily i jej przyjaciółki zmyśliły, że znalazły ciało
lana w lesie, więc dziennikarze nie mieli już powodu, żeby
przepytywać uczniów.
Na placu przyjaciółki Emily już zgromadziły się wokół Spencer.
Patrzyły na jakiś wydruk komputerowy i na jej telefon. Zeszłej
nocy Spencer zadzwoniła do Emily z informacją, że rozmawiała z
łanem na Skypie, a potem dostała SMS-a od A. Emily przez całą
noc nie zmrużyła oka. Znów miały na karku A. I być może... łan
żył.
Coś uderzyło Emily w ramię tak mocno, że się zatoczyła. Serce
podeszło jej do gardła. To był tylko jakiś chłopiec
z podstawówki, który wpadł na nią, pędząc na boisko piłkarskie.
Złożyła dłonie, żeby opanować drżenie. Od samego rana cała się
trzęsła.
- Jak łan mógł upozorować własną śmierć? - rzuciła Emily na
powitanie. - Wszystkie go widziałyśmy. Był cały... siny.
Hanna, ubrana w biały wełniany płaszcz i etolę ze sztucznego
futra, wzruszyła ramionami. Jej twarz, zamiast makijażu,
ozdabiały tylko sine podkowy pod oczami. Pewnie zeszłej nocy
też nie spała. Aria w cienkiej, bardzo modnej, szarej, skórzanej
kurtce i zielonych mitenkach pokręciła w milczeniu głową. Ona
też się nie umalowała, wbrew swoim zwyczajom. Nawet
Spencer, zawsze jak z żurnala, wyglądała na zupełnie
zaniedbaną. Tłuste włosy spięła w bezładny kucyk.
- Wszystko do siebie pasuje - wyjaśniła Spencer zachrypniętym
głosem. - łan udawał martwego i wezwał nas do lasu, bo wiedział,
że natychmiast pójdziemy z tym na policję.
Aria oparła się o jedną z huśtawek.
- Ale czemu po prostu nie uciekł? Po co całe to przedstawienie?
- Kiedy gliniarze dowiedzieli się, że zaginął, zaczęli go
natychmiast szukać - mówiła dalej Spencer. - Ale kiedy
zobaczyłyśmy jego ciało, skupili się na przeczesywaniu lasu.
Odwróciłyśmy od niego uwagę policji na kilka dni. Tyle
wystarczy, żeby uciec bardzo daleko. Zrobiłyśmy dokładnie to,
czego chciał.
Spojrzała w niebo z bezradnym wyrazem twarzy. Hanna położyła
dłoń na biodrze.
— Jak myślicie, co A. ma z tym wspólnego? To był tylko wybieg,
żeby zwabić nas wtedy do lasu i pokazać nam ciało lana? Może
A. współpracuje z łanem?
— Z tej wiadomości wynika jasno, że A. i łan są w zmowie —
powiedziała Spencer, pokazując wszystkim swój telefon.
Emily przeczytała ponownie dwie pierwsze linijki: „Kiedy piszę,
że ktoś musi odejść, to nie znaczy, że umarł. Ale muszę ci
powiedzieć, że w całej tej sprawie coś śmierdzi... i musisz na
własną rękę dowiedzieć się co". Zagryzła mocno wargi i
spojrzała na stojącą obok zjeżdżalnię w kształcie smoka. Wiele
lat temu, kiedy ktoś lub coś przestraszyło ją w szkole, chowała się
na samym jej szczycie, w głowie smoka, i siedziała tam, aż
poczuła się lepiej. Teraz naszła ją nieodparta chęć, by to właśnie
zrobić.
— Najwyraźniej łan uciekł dzięki pomocy A. — mówiła dalej
Spencer. — Współpracowali też, kiedy łan odwiedził mnie w
zeszłym tygodniu. Wtedy dostałam również ostrzeżenie od A., że
jak pisnę choć słowo glinom, to coś mi się stanie. Gdybym tego
nie ukrywała, łan trafiłby z powrotem za kratki... i nigdzie by nie
uciekł.
— Każda z nas dostała podobne pogróżki od A. — włączyła się
Emily. — Właściwie każda wiadomość do mnie zawierała
groźbę, że jeśli ja nie zdradzę jakiegoś sekretu, A. dochowa
mojego.
Hanna spojrzała podejrzliwie na Emily i uśmiechnęła się z
zaciekawieniem.
— Ten naśladowca A. zna jakieś twoje sekrety? Emily wzruszyła
ramionami. Przez chwilę bała się,
że A. poinformuje Isaaca o jej tożsamości seksualnej.
- Już nie.
- Może A. to łan? - zastanawiała się Aria. - To dość logiczne.
Emily pokręciła głową.
- Wiadomości nie przychodziły od lana. Policja sprawdziła jego
telefon.
- Przecież to wcale nie oznacza, że wiadomości nie przychodziły
od niego - przypomniała jej Hanna. - Mógł kazać komuś je
wysyłać. Albo załatwił sobie jakiś inny telefon, na cudze
nazwisko.
Emily przytknęła palec do ust. Takiej możliwości nie wzięła pod
uwagę.
- Poza tym wszystkie te sztuczki, którymi się posłużył tej nocy,
kiedy widziałyśmy rzekomo jego ciało, to pestka dla kogoś, kto
umie obsługiwać komputer - kontynuowała Hanna. - Pewnie
nauczył się wysyłać wiadomości z opóźnieniem, żebyśmy
dostały je dokładnie w chwili, gdy znajdziemy jego ciało.
Pamiętacie, jak Mona przysłała sobie samej e-maila od A., żeby
pomieszać nam szyki? To musi być łatwe.
Spencer wskazała palcem na wydruk komputerowy. Przyniosła
zapis wczorajszej rozmowy z łanem.
- Spójrzcie - wskazała na słowa: „Oni mnie nienawidzą.
Dowiedzieli się, że ja wiem. Dlatego musiałem uciekać". - łan
rozłączył się, zanim zdążyłam go zapytać, kim są „oni". A jeśli
chodzi o coś więcej niż tylko sprytnie zaplanowaną ucieczkę?
Jeśli łan dowiedział się czegoś ważnego na temat śmierci Ali? A
może myślał, że jeśli w czasie rozprawy ujawni to, co wie, jego
życie zawiśnie na włosku? Fingując własną śmierć, wyrwał się z
rąk policji i zmylił pogoń tych, którzy próbowali go skrzywdzić.
Aria przestała się kołysać na huśtawce.
- Myślisz, że ten, kto deptał łanowi po piętach, może wziąć się za
nas, jak dowiemy się zbyt wiele?
- Na to wygląda - odparła Spencer. - Ale pokażę wam coś jeszcze.
- Pokazała kilka linijek tekstu u dołu strony z wydrukiem.
Zawierały adres IP komputera, którego używał jej rozmówca. -
Ten numer oznacza, że łan pisał z Rosewood.
- R o s e w o o d ? - pisnęła Aria. - To znaczy, że on tu jest? Hanna
zbladła.
- Czemu łan miałby tu zostawać? Dlaczego nie uciekł?
- Może nie skończył swojego śledztwa - zastanawiała się
Spencer.
- A może nie skończył z nami... za to, że na niego doniosłyśmy —
powiedziała Aria.
Emily usłyszała za sobą głośne skrzeczenie i podskoczyła. Nad
placem zabaw krążyła wrona. Kiedy Emily odwróciła się do
przyjaciółek, zobaczyła, że mają szeroko otwarte oczy i mocno
zaciśnięte zęby.
- Aria ma rację - powiedziała Hanna, włączając się do rozmowy. -
Jeśli Ian żyje, nie wiemy, co może knuć. A jeżeli nadal chce nas
dopaść? Poza tym może to on zamordował Ali.
- Nie mamy pewności - zaprotestowała Spencer. Emily spojrzała
na Spencer z niedowierzaniem.
- Ale to ty powiedziałaś policji, że to on! Przypomniałaś sobie
przecież, że widziałaś go razem z Ali w noc jej zaginięcia.
Emily czuła kamień w żołądku. Co było prawdą... a co nie?
Spojrzała na plac zabaw. Kilku uczniów maszerowało
chodnikiem w stronę budynku szkoły podstawowej. Kilku
innych przeszło pod oknami sal szkolnych do szatni. Emily
zapomniała, że w podstawówce uczniowie nie mają własnych
szafek. Musieli zostawiać swoje rzeczy w boksach w malutkiej
szatni. Rano zawsze panował tam charakterystyczny zapach,
kiedy mieszały się aromaty dochodzące z wszystkich
zostawionych tam toreb z kanapkami na drugie śniadanie.
— Kiedy łan rozmawiał ze mną na patio, powiedział, że się
pomyliłyśmy. Ze nie on zabił Ali — mówiła dalej Spencer. —
Powiedział też, że nie pozwoliłby, żeby Ali włos spadł z głowy.
Zawsze flirtowali, ale to ona chciała od niego czegoś więcej,
łanowi wydawało się na początku, że podrywa go tylko po to,
żeby zrobić na złość komuś innemu. Najpierw myślałam, że
chodzi o mnie, bo łan mi się podobał. Ale on nie potwierdził
moich przypuszczeń. Tamtej nocy, kiedy umarła Ali, widział w
lesie dwie osoby o blond włosach: Ali i kogoś jeszcze. Wtedy
myślałam, że mówi o mnie. Ale on twierdził, że to był ktoś inny.
Emily westchnęła zniecierpliwiona.
— Znowu wierzysz mu na słowo?
— No właśnie, Spencer. — Hanna zmarszczyła nos. — łan zabił
Ali. A potem wywinął nam ten numer. Powinnyśmy pójść z tym
wydrukiem do Wildena. Niech on się tym zajmie.
Spencer parsknęła pogardliwie.
— Do Wildena? Świetnie się spisał, kiedy zrobił z nas wariatki
przed całym Rosewood. Nawet jeśli jakimś cudem nam uwierzy,
to na pewno nie zdoła przekonać reszty policjantów.
— A rodzice lana? — podpowiedziała Emily. — Oni też dostali
od niego wiadomość. Uwierzą nam.
Spencer wskazała kolejną linijkę z rozmowy na Skypie.
- Tak, tylko po co? Jego rodzice dostaliby kolejny dowód na to,
że ich syn żyje, ale powiedzieliby policji, że wiadomości przyszły
z komputera w Rosewood. A wtedy policja by go odszukała i
ponownie aresztowała.
- To chyba dobrze - powiedziała Emily. Spencer spojrzała na nią
bezradnie.
- A jeśli to jakiś sprawdzian? Przypuśćmy, że powiemy coś
policji albo jego rodzicom i którejś z nas coś się stanie. A jeśli
ktoś zrobi krzywdę Melissie? łan myślał, że rozmawia z nią. -
Spencer potarła dłonie w rękawiczkach. -Wprawdzie nie pałam
do mojej siostry wielką miłością, ale nie chcę narażać jej życia.
Aria zeszła z huśtawki, wzięła telefon z ręki Spencer i spojrzała
na wiadomość.
- Tu jest napisane, że mamy same rozwiązać tę zagadkę... albo
będziemy następne.
- To znaczy? - Emily kopnęła grudkę śniegu.
- Musimy znaleźć prawdziwego zabójcę Ali - oznajmiła Aria,
jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. -Nie ma innej
opcji.
- Myślisz, że zabiła ją osoba albo osoby, o których pisał łan? -
zapytała Spencer. - Ci, którzy go nienawidzili? I dowiedzieli się,
że on odnalazł jakieś tajne informacje?
- Kto nienawidził lana? - Emily podrapała się po głowie. - Całe
Rosewood go uwielbiało.
Hanna parsknęła.
- Dziewczyny, to jakaś żenada. Nie mam zamiaru bawić się w
Sherlocka Holmesa. - Otworzyła torbę i z bocznej kieszeni
wyciągnęła iPhona. - Najlepszym sposobem na uniknięcie A. jest
zakup nowego telefonu i zastrzeżenie
numeru. I proszę, A. już nas nie znajdzie. — Zaczęła pisać coś na
ekranie.
Emily spojrzała wymownie na pozostałe dziewczyny.
— Hanno, dostawałyśmy wiadomości od A. również innymi
kanałami.
Hanna odgarnęła z czoła kosmyk włosów, nie przestając pisać
SMS-a.
— Nie od tego A.
— Ale to nie oznacza, że wkrótce nie zaczniemy ich dostawać —
powiedziała pewnym głosem Spencer.
Hanna zacisnęła usta. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną.
— No dobra, jeśli łan to A., to pewnie nie mamy się czym
martwić. Na pewno nie zdobędzie mojego numeru telefonu.
Emily patrzyła na Hannę, bo nie wiedziała, skąd ma taką
pewność. Szczególnie że wszystko wskazywało na to, że łan
nadal przebywa w Rosewood.
— To co? Podejmujemy śledztwo na własną rękę?
Dziewczyny spojrzały po sobie. Emily nie miała pojęcia, jak w
ogóle zacząć poszukiwanie zabójcy Ali. Przecież nie były
policjantkami. Nie miały doświadczenia w gromadzeniu i
badaniu dowodów. Ale wiedziała też doskonale, że nie mogą
prosić policji o pomoc. Po ostatnim skandalu policjanci pewnie
by je tylko wyśmiali i kazali przestać zawracać sobie głowę.
Popatrzyła w dal. Do klas zmierzało coraz więcej
szó-stoklasistów. Kilka dziewczyn prowadziło ożywioną roz-
mowę pod plakatem wiszącym przy głównym wejściu.
— Na pewno znajdę jeden kawałek — powiedziała brunetka z
włosami upiętymi za pomocą spinek z brokatem.
— No jasn e — drwiła jej koleżanka, niewysoka Azjatka z
włosami związanymi w kucyk na czubku głowy. — Nigdy nie
zrozumiesz tych wskazówek.
Emily dostrzegła, że na plakacie widniał wielki napis:
„OTWIERAMY KAPSUŁĘ CZASU! WEŹ UDZIAŁ W
POSZUKIWANIACH!".
— Pamiętacie, jak się cieszyłyśmy, że po raz pierwszy wolno
nam zagrać w kapsułę czasu? — szepnęła Hanna, patrząc na
szóstoklasistki.
Aria pokazała na stojaki na rowery przy wejściu do szkoły.
— To tam Ali oznajmiła, że wie, gdzie schowano jeden z
kawałków.
— Ale mnie wtedy wkurzyła — jęknęła Spencer i skrzywiła się.
— Oszukiwała. Dowiedziała się od Jasona, gdzie to ukrył. Nawet
nie musiała rozszyfrować podpowiedzi. Dlatego chciałam jej
ukraść trofeum. Uważałam, że na nie nie zasłużyła.
— Tylko że go nie ukradłaś — powiedziała śpiewnie Hanna. —
Ktoś cię ubiegł. I nigdy się nie dowiemy kto.
Aria zakaszlała głośno. Prychnęła wodą, którą właśnie piła.
Dziewczyny spojrzały na nią.
— Nic mi nie jest — upewniła je i odchrząknęła. Rozległ się
szkolny dzwonek i dziewczyny musiały się
rozstać. Spencer odeszła pospiesznie. Hanna stała jeszcze przez
chwilę i pisała coś na ekranie telefonu. Emily i Aria poszły
razem. Przez chwilę słychać było tylko odgłos ich kroków na
śniegu pokrywającym trawę. Emily zastanawiała się, czy Aria
myślała o tym, co ona. Czy łan nie kłamie? Czy za śmiercią Ali
stał ktoś inny?
— Nie uwierzysz, na kogo wczoraj wpadłam — powiedziała
Aria. — Na Jasona DiLaurentisa.
Emily się zatrzymała. Serce zaczęło jej mocniej bić.
— Gdzie?
Aria zawiązała ciasno szalik. Zachowywała się jakby nigdy nic.
— Poszłam na wagary. Jason czekał na dworcu na pociąg do
Filadelfii.
Nagły podmuch wiatru podniósł kołnierz koszuli Emily.
— Ja też go spotkałam parę dni temu — powiedziała chropawym
głosem. — Zaparkowałam tuż za nim, a on oskarżył mnie, że
zniszczyłam mu auto. Wkurzył się.
Aria spojrzała na nią z ukosa.
— To znaczy?
Emily obracała w palcach bloczek z wyciągu narciarskiego,
przytwierdzony do suwaka w jej kurtce. Podejrzewała, że Aria
podkochuje się w Jasonie, a nie lubiła obmawiać innych. Ale
przecież Aria miała prawo wiedzieć.
— Wydzierał się na mnie, a potem rzucił się w moją stronę, jakby
chciał mnie zabić.
— A uszkodziłaś mu auto?
— Nawet gdyby, to z tak małego wgniecenia nikt nie robiłby
wielkiej sprawy.
Aria wbiła ręce w kieszenie.
— Pewnie Jason przechodzi teraz trudny okres. Nawet sobie nie
wyobrażam, co czuje.
— Też o tym pomyślałam, ale... — Emily urwała i spojrzała z
troską na Arię. — Po prostu uważaj na siebie, okej? Przypomnij
sobie, co mówiła Jenna. Ponoć Ali twierdziła, że ma „problemy"
z Jasonem. Może ją molestował, tak jak Toby molestował Jennę.
— Nie wiemy, czy to prawda — warknęła Aria gniewnie. — Ali
chciała się dowiedzieć, jaki sekret Toby'ego ukrywa Jenna.
Powiedziałaby Jennie wszystko, byle tylko zmusić ją do gadania.
Jason był dla Ali aniołem stróżem.
Emily odwróciła wzrok. Popatrzyła na maszt na flagę stojący po
drugiej stronie boiska. Jakoś nie przekonywało jej to, co mówiła
Aria. Przypomniała sobie krzyki dochodzące z domu Ali tego
dnia, kiedy zakradły się na jej podwórko, żeby ją obrabować z jej
trofeum. Ktoś przedrzeźniał Ali. Potem rozległ się brzęk, jakby
coś się stłukło, a potem głuchy łomot, jakby odgłos szamotaniny.
Kilka chwil później Jason wybiegł z domu czerwony z gniewu.
Teraz Emily uzmysłowiła sobie, że kiedy pierwszy raz zobaczyła
Ali, Jason droczył się z nią. Było to kilka dni po rozpoczęciu roku
szkolnego w trzeciej klasie. Emily poszła z mamą do
supermarketu. Kiedy wkładały do koszyka pudełka z sokiem i
małe torebki chipsów, minęła je śliczna blondynka w wieku
Emily. Podeszła do regałów z płatkami śniadaniowymi. Miała w
sobie coś magnetycznego, pewnie dlatego że na pierwszy rzut
oka stanowiła przeciwieństwo skrytej i nieśmiałej Emily.
Za chwilę widziały tę samą dziewczynkę koło zamrażarek.
Zaglądała do każdej, wybierając mrożonki. Za nią szła jej mama z
wózkiem i czternastoletni chłopiec, wpatrzony w grę Game Boy.
- Mamo, kupimy gofry? - zawołała dziewczynka, otwierając
drzwi zamrażarki z szerokim uśmiechem. Brakowało jej
przedniego zęba.
Czternastolatek przewrócił oczami.
- M a mo , k u p i m y g o f r y ? - powtórzył, przedrzeźniając siostrę
ze złośliwym uśmiechem.
Z małej dziewczynki nagle wyparowała cała energia. Dolna
warga zaczęła się jej trząść. Zamknęła głucho drzwi zamrażarki.
Mama chwyciła chłopca za ramię.
— Zawsze musisz się wtrącić.
Chłopiec wzruszył ramionami i się zgarbił. Emily uważała, że
zasługiwał na manto. Zepsuł swojej siostrze zabawę, zupełnie bez
powodu. Kilka dni później, kiedy rozpoczęły się już zajęcia w
szkole, okazało się, że ta dziewczynka z supermarketu to Ali.
Przeniosła się do Rosewood Day i była tak śliczna i miła, że
wszyscy chcieli koło niej siedzieć na lekcjach. Trudno było
uwierzyć, że cokolwiek mogłoby ją zasmucić.
Emily kopnęła grudkę śniegu leżącą na chodniku, zastanawiając
się, czy powinna powiedzieć o tym Arii. Nie zdążyła, bo Aria
pożegnała się szybko i ruszyła na zajęcia z fizyki. Kiedy
odchodziła, frędzle na jej nausznikach kołysały się na wszystkie
strony.
Emily westchnęła i poszła na pierwsze piętro do swojej szafki.
Zeszła z drogi kilku młodszym chłopakom z drużyny
zapaśniczej, którzy minęli ją na schodach. Dobrze wiedziała, że
Ali potrafiła manipulować ludźmi, żeby wyciągnąć z nich
tajemnice. I trzeba przyznać, że potrafiła zachować się jak
prawdziwa suka. Emily padła ofiarą jej matactw, szczególnie
kiedy Ali droczyła się z nią przy wszystkich, robiąc aluzje do ich
pocałunku w domku na drzewie. Ale Jenny nikt nie lubił, nie
przyjaźniła się z Ali i nie miała jej nic do zaoferowania. Tak, Ali
umiała być złośliwa, lecz w jej opowieściach zazwyczaj tkwiło
ziarno prawdy.
Emily zatrzymała się przed swoją szafką. Kiedy wieszała kurtkę,
usłyszała za sobą czyjś pogardliwy śmiech.
Odwróciła się i spojrzała na tłum idący w stronę auli. Nagle
zauważyła znajomą twarz. Jennę Cavanaugh. Stała w drzwiach
do sali chemicznej ze swoim psem przewodnikiem u boku. Emily
poczuła dreszcze. Poczuła się tak, jakby swoimi myślami
przyciągnęła Jennę.
Za Jenną przesunął się jakiś cień i w drzwiach pokazała się też
Maya St. Germain, była dziewczyna Emily. Od kiedy z sobą
zerwały, nie zamieniły nawet słowa. Maya przyłapała Emily,
kiedy ta całowała się z Tristą, dziewczyną poznaną w Iowa, gdzie
rodzice wysłali Emily, by mieszkała tam u wujka i cioci. Wyraz
twarzy Mai mówił jej, że nie przebaczyła jej jeszcze.
Maya szepnęła coś na ucho Jennie, a potem spojrzała na Emily.
Jej usta wykrzywiły się w jadowitym uśmiechu. Jenna zasłoniła
oczy olbrzymimi okularami od Gucciego, ale jej twarz
pozostawała zupełnie pusta i bez wyrazu.
Emily zatrzasnęła drzwi od szafki i pobiegła do klasy. Nawet nie
wyciągnęła podręczników. Kiedy spojrzała przez ramię, Maya
machała do niej koniuszkami palców. „Pa, pa", mówiła
bezgłośnie, ale bardzo teatralnie. W jej oczach czaił się jakiś
łobuzerski błysk, jakby bawiło ją to, że Emily tak bardzo się jej
przestraszyła.
11
NAJBARDZIEJ ODSTRZELONY BOBAS W CAŁYM
ROSEWOOD
W środę po południu Aria stała w korytarzu domu, który właśnie
kupili Byron i Meredith. Musiała przyznać, że parterowa willa na
samym końcu ulicy prezentowała się uroczo. Podłogi były z
orzechowego drewna, a z sufitów zwisały mosiężne żyrandole o
wymyślnych kształtach. Tak jak mówiła Meredith, na poddaszu
znajdował się mały pokój, który ze względu na oświetlenie
idealnie nadawał się na pracownię.
Arię martwiło tylko to, że z okna widziała wiatrowskaz na dachu
domu lana. A wokół domu rozciągały się pełne nagich drzew
lasy, gdzie dziewczyny natknęły się na zwłoki lana. Wozy
policyjne wyposażone w specjalny sprzęt do poszukiwań już stąd
odjechały, na błotnistej ziemi pozostało jednak mnóstwo
głębokich bruzd po kołach i śladów butów. Od kiedy okazało się,
że łan prawdopodobnie żyje — i przebywa w Rosewood — bała
się nawet spojrzeć
w stronę tych lasów. Nieco wcześniej stała na ganku, czekając, aż
Meredith otworzy jej drzwi, i mogłaby przysiąc, że widziała, jak
ktoś chowa się przed nią za domem na samym końcu ślepej
uliczki. Ale kiedy przyjrzała się dokładniej, nikogo nie
wypatrzyła.
Rano do domu Elli przyjechała przysłana przez Byrona ekipa,
która miała przewieźć rzeczy z sypialni Arii do nowego domu.
Zeszłej nocy Aria zadzwoniła wreszcie do mamy i wyznała, że
zamierza przeprowadzić się na dłużej do Byrona, żeby lepiej
poznać Meredith. Ella milczała przez chwilę, wspominając
zapewne, jak Aria namalowała na bluzce Meredith wielką literę
A, żeby ukarać ją za uwiedzenie Byrona. Po chwili jednak
zapytała Arię, czy przeprowadza się, bo coś ją wkurzyło.
— Oczywiście, że nie! — zawołała Aria.
Ella odpowiedziała wtedy, że wolałaby, żeby Aria została z nią. I
zapytała, czy może zrobić coś, by Aria poczuła się lepiej. Aria
miała na końcu języka jedną prośbę: „Tak, pozbądź się Xaviera".
W końcu jednak Aria wycofała początkowe oświadczenie i
powiedziała Elli, że zostawi kilka mebli i trochę ubrań w swoim
dawnym pokoju, żeby mogła pomieszki-wać jednocześnie u
mamy i u taty. Nie chciała, by Ella pomyślała, że zostawia ją na
lodzie. Zresztą nietrudno byłoby jej unikać Xaviera. Po prostu
odwiedzałaby dom mamy tylko w te dni, gdy miałaby pewność,
że on się tam nie zjawi, bo wyjechał, na przykład na jakiś
wernisaż.
Ekipa zostawiła lżejsze pakunki w holu. Teraz Aria przenosiła je
na górę. Kiedy schyliła się po pudło oznaczone napisem
„Ostrożnie", Meredith wsunęła do tylnej kieszeni jej dżinsów
białą kopertę.
— Poczta do ciebie — rzuciła śpiewnie, a potem jakby nigdy nic
zabrała się do ścierania kurzu.
Aria wyciągnęła kopertę. Widniało na niej tylko jej imię.
Przeszedł ją dreszcz, bo przypomniała sobie, co Emily
powiedziała do Hanny w czasie spotkania przy huśtawkach:
„Dostawałyśmy wiadomości od A. również innymi kanałami".
Nie miała najmniejszej ochoty na kolejną porcję dołujących
wiadomości.
W kopercie znalazła zaproszenie i dwa pomarańczowe bilety na
przyjęcie w nowym hotelu o nazwie Radley. Dołączono do nich
liścik:
Aria,
już za Tobą tęsknię! Kiedy do nas wrócisz? Chciafam Ci się
pochwalić, że jeden z moich obrazów zawiśnie w lobby tego
nowego hotelu! To dwa zaproszenia na otwarcie. Przyłącz się do
Xaviera i do mnie! Catuję
Ella
Aria z ciężkim sercem włożyła wszystko z powrotem do koperty.
Być może jednak nie tak łatwo będzie jej unikać Xaviera.
Wyszła na górę i zajrzała do swojego małego, przytulnego
pokoju. Właśnie o takiej sypialni zawsze marzyła, z oknem w
dachu pokazującym niebo, wygodną kanapą i troszeczkę krzywą
podłogą. Mogła położyć ołówek po jednej stronie pokoju, a on
przeturlałby się sam na drugi koniec. Pudełka z jej rzeczami stały
jedno na drugim do samego sufitu. Na łóżku, które rodzice kupili
jej w Danii, leżały rozrzucone jej maskotki, pluszowe zwierzaki.
Większość ubrań powiesiła w wielkiej szafie, kupionej przez
Byrona na wyprzedaży w internecie. Do dolnych szuflad włożyła
T-shirty, biustonosze, majtki i skarpetki. Nie wiedziała jeszcze,
gdzie schowa pudełka z nićmi, koce, za małe buty i gry
planszowe wyciągnięte z dna starej szafy.
Nie miała najmniejszej ochoty zajmować się tym wszystkim.
Chciała rzucić się na łóżko i pomyśleć o wczorajszym spotkaniu z
Jasonem DiLaurentisem. Czy on z nią flirtował? Dlaczego tak
gwałtownie zmienił się jego nastrój? To z powodu wiadomości o
zwłokach lana, podanej w telewizji?
Zastanawiała się, czy Jason ma jeszcze w tych okolicach jakichś
przyjaciół. W liceum spędzał dużo czasu sam, słuchając muzyki,
czytając albo po prostu wałęsając się. Kiedy zaginęła Ali, chodził
do czwartej klasy. Od tamtego dnia Aria widziała go tylko kilka
razy. Po wakacjach wyjechał do Yale i nie wiedziała, czy wracał
do domu, żeby odwiedzić rodziców.
Jak sobie radził teraz? Miał z kim pogadać o wszystkich
problemach? Przypomniała sobie opowieść Emily o tym, jak
Jason na nią nawrzeszczał za to, że wgniotła mu karoserię. Emily
chyba się tym zmartwiła. Ale Aria nawet sobie nie wyobrażała,
jak by się poczuła, gdyby ktoś zamordował Mike'a. Pewnie też
straciłaby panowanie nad sobą, gdyby ktoś wjechał w jej auto.
Nagle kątem oka dostrzegła znajome pudełko po butach Pumy.
Opatrzono je napisem: „Stare streszczenia książek". Aria wzięła
głęboki oddech. Pudełko było bardzo sponiewierane, a litery na
boku wyblakły. Ostatni raz zaglądała do niego w tamtą sobotę,
gdy razem z pozostałymi dziewczynami zakradły się na
podwórko Ali, żeby ukraść jej trofeum. Aria tak długo odsuwała
od siebie
wspomnienie o tamtym dniu. Ale teraz, kiedy wreszcie wróciła
pamięcią do tamtego momentu, próbowała przywołać każdy
szczegół, który zarejestrowały jej zmysły. Przypomniała sobie,
jak Ali spotkała się z nimi, a potem wróciła do domu, zostawiając
po sobie tylko zapach waniliowego mydła. Przypomniała sobie,
jak wracała do domu przez las, gdzie ziemia nadal była mokra po
deszczu padającym kilka dni wcześniej. Przypomniała sobie, że
na drzewach rosły grube, jeszcze zielone liście, osłaniając ją
przed słońcem, które świeciło mocno, choć zbliżał się koniec lata.
Wokół rozchodził się zapach sosen i czegoś jeszcze... może
papierosów. Gdzieś w oddali rozległ się warkot kosiarki do
trawy. Trzasnęła gałązka. Coś zatrzęsło się w krzakach. Aria
zauważyła blond włosy i czarny T-shirt Jasona. Wstrzymała
oddech. Tego dnia wyobrażała sobie spotkanie z Jasonem... no i
proszę, stało się. Jej oczy automatycznie powędrowały w stronę
kawałka sztandaru, który wystawał mu z kieszeni. Kiedy Jason
zorientował się, na co patrzy Aria, bez słowa rzucił jej trofeum
Ali.
„Jeszcze chwilę temu miałam sztandar w torebce. A potem
zniknął", powiedziała wtedy Ali. Czemu Jason ją okradł? Aria
chciałaby wierzyć, że zrobił to z jakiegoś praktycznego bądź
etycznego powodu, a nie z czystej złośliwości. Nie chciała
przyjąć do wiadomości, że Jason mógłby molestować Ali, jak
sugerowała Jenna, której uwierzyła Emily. Właściwie Jason
zawsze zawzięcie bronił Ali. Pojawił się znikąd, kiedy Ali i łan
rozmawiali przed szkołą w dniu ogłoszenia nowej edycji kapsuły
czasu. Nawet wtedy, gdy próbowały wykraść Ali jej kawałek
sztandaru, a Emily uciszyła je, żeby podsłuchać awanturę w
domu DiLaurentisów, Jason wybiegł na podwórko kilka chwil
później i wyglądał
na bardzo zdenerwowanego. Kiedy Ali wyszła, żeby z nimi
porozmawiać, nie potrafiła ukryć emocji i co chwila z nie-
pokojem rzucała okiem na dom. Gdyby Jason ją molestował, to
chyba czułaby ulgę po jego wyjściu?
Rano Spencer przyznała się, że chciała ukraść trofeum, bo
uważała, że Ali oszukiwała. Może Jasona też ruszyło sumienie.
Może prosił ją, żeby nie rozpowiadała wszystkim, że jej zdradził,
gdzie ukrył kawałek sztandaru, i wkurzył się, kiedy usłyszał, jak
jego siostra opowiada o tym na szkolnym podwórku.
Aria kucnęła obok pudełka po butach. Cała się trzęsła. Od tak
dawna nie oglądała wykradzionego Ali kawałka sztandaru, że
zupełnie zapomniała, jak został ozdobiony. Wieko pudełka
wygięło się, kiedy je podniosła, a w górę wzbił się tuman kurzu.
- Aria? - z dołu dobiegł głos Byrona. - Zejdź do nas na dół.
Zaczynamy imprezę.
Aria milczała. Spod pliku papierów wystawał róg
złoto--błękitnego materiału.
— Już idę! — zawołała.
Czuła ulgę, że tata jej przeszkodził.
Meredith, Byron, grupa zaniedbanych mężczyzn wyglądających
na kolegów Byrona z uniwersytetu i kilka dwudziestoletnich
dziewczyn w spodniach do jogi lub dżinsach upstrzonych farbą
kręciło się w salonie. Na stole stał francuski ekspres do kawy,
kilka butelek wina i gazowanej wody mineralnej oraz talerz z
kanapkami z humusem i ogórkiem. Obok sofy leżały wszystkie
prezenty. Aria usłyszała kaszlnięcie. Mike siedział w kącie obok
ślicznej brunetki. Aria zaniemówiła na jej widok. Jej brat zaprosił
Kate, przyszywaną siostrę Hanny.
— O, cześć — przywitała się ostrożnie Aria.
Kate uśmiechnęła się wyniośle. Mike uśmiechnął się jeszcze
bardziej wyniośle. Położył dłoń na udzie Kate, a ona nawet n ie
za re a go wała. Aria zmarszczyła czoło, zastanawiając się, czy
aby kurz na poddaszu nie uszkodził jej mózgu.
W holu rozległ się stukot obcasów. Aria odwróciła się i zobaczyła
Hannę. Miała na sobie zawiązywaną na szyi sukienkę z zielonego
jedwabiu. Przewiązała ją w pasie udekorowanym kawałkiem
sztandaru. Niosła pudełko opakowane w papier w bociany. Aria
już miała się z nią przywitać, ale Hanna nie patrzyła w jej
kierunku. Gapiła się na Kate. Jej twarz stężała.
-Och.
— Cześć, Hanna! — Kate pomachała do niej. — Fajnie, że
przyszłaś!
— Nikt cię tu nie zapraszał — wypaliła Hanna bez ogródek.
— Owszem — Kate nie przestawała się uśmiechać. Hannie
zadrżał na twarzy jeden mięsień. Na jej szyi
i policzkach pojawił się purpurowy rumieniec. Aria patrzyła to na
Hannę, to na Kate. Cała sytuacja zbiła ją z tropu i zafascynowała
jednocześnie. Meredith wyglądała na rozbawioną.
— Mike, przyszedłeś z dwiema dziewczynami?
— Hej, przecież to impreza. — Mike wzruszył ramionami. — Im
tłoczniej, tym weselej, co nie?
— Zawsze to powtarzam! — zaszczebiotała Kate. Chuda jak
patyk Kate uśmiechała się w tak dziwny
sposób, że przypominała Arii gibbona z plakatu wiszącego na
drzwiach jej pokoju, wyciętego z atlasu Zwierzęta
świata dołączonego do „National Geographic". Hanna była od
niej o wiele ładniejsza.
Hanna uniosła wysoko głowę, podeszła do Meredith i wyciągnęła
do niej dłoń.
— Hanna Marin. Jestem przyjaciółką rodziny.
Wręczyła Meredith swój prezent, który dołączył do pozostałych
podarunków leżących koło kanapy. Hanna spojrzała z
nienawiścią na Kate, a potem usiadła po drugiej stronie Mike'a,
przyciskając do niego swoje biodro. Kate badawczo przyglądała
się paskowi Hanny, zrobionemu z trofeum z kapsuły czasu.
— Co to jest? — wskazała na czarny bohomaz namalowany przez
Hannę.
Hanna rzuciła jej pełne pogardy spojrzenie.
— Żaba z mangi. A co? Nie widać?
Aria nie mogła wyjść ze zdumienia. Usiadła w fotelu bujanym.
Spojrzała na Hannę, pokazała na swój telefon komórkowy i
napisała do Hanny wiadomość. Dziewczynom z trudem udało się
wyciągnąć od Hanny jej nowy numer. „Co tu robisz?", zapytała.
Telefon Hanny zadźwięczał. Przeczytała wiadomość, spojrzała
na Arię i odpisała. Kilka sekund później odpowiedź dotarła do
Arii. „Czemu nie powiedziałaś, że zamierzasz zostać sąsiadką
lana?"
Aria nie miała zamiaru tak łatwo dać za wygraną. Odpisała:
„Dowiedziałam się o tym przed chwilą. Podoba ci się Mike?".
„Może — odpisała Hanna. — To jedyny facet, którego na pewno
mi nie odbijesz".
Aria zacisnęła mocno zęby. Hanna miała na myśli krótki romans
Arii z Seanem Ackardem, który zaczął się
i skończył zeszłej jesieni. Hanna uparcie wierzyła w to, że Aria
odbiła jej wtedy chłopaka.
Meredith zaczęła rozpakowywać prezenty i układać je na stoliku
do kawy. Dostała kilka zabawek, kocyk i odciągacz pokarmu od
Mike'a. Kiedy wzięła w dłonie pakunek owinięty w papier w
paski, Kate usiadła wyprostowana.
— O, to ode mnie! — wykrzyknęła, zacierając dłonie. Hanna
spojrzała na nią jak na wariatkę. Meredith rozpakowała prezent.
— O Boże! — westchnęła i z różowego papieru wyciągnęła
kremowe śpioszki.
— To organiczny mongolski kaszmir — wyrecytowała Kate. —
W stu procentach ekologiczny.
— Dziękuję bardzo.
Meredith wtuliła twarz w śpioszki, a Byron wziął je w dłoń i
pokiwał głową jak wybitny znawca kaszmiru. A przecież ubierał
się głównie w wyciągnięte bawełniane T-shirty i flanelowe
spodnie od piżamy.
Hanna zerwała się na równe nogi i pisnęła.
— Myszkowałaś w moim pokoju?
— Słucham? — zapytała Kate, otwierając szeroko oczy.
— Przecież wi ed zi ał aś, że całymi godzinami szukałam
właściwego prezentu! — krzyknęła Hanna.
— Nie wiem, o czym mówisz. — Kate wzruszyła ramionami.
Meredith odpakowywała właśnie paczkę od Hanny owiniętą
papierem w bociany. W środku znalazła taki sam pakunek jak
przed chwilą.
— Och — westchnęła Meredith, wyciągając z takiego samego
różowego papieru identyczne kremowe śpioszki z kaszmiru.
— Są śliczne. Dokładnie tak samo śliczne.
— Śpioszki się zawsze przydadzą — powiedział ze śmiechem
Tate, jeden z kolegów Byrona, a humus wypadł mu z ust na
zmierzwioną brodę.
Kate również zachichotała dobrodusznie.
— Wielkie umysły myślą podobnie — powiedziała do Hanny,
która wyglądała tak, jakby zaraz miała wybuchnąć.
Mike patrzył to na jedną, to na drugą, najwyraźniej czekając na
zbliżającą się walkę dwóch dziewczyn. Nagle Aria zauważyła
jakiś cień przesuwający się za oknem. Dostała gęsiej skórki. Ktoś
obserwował przyjęcie z podwórza.
Rozejrzała się, ale nikt z gości nie wydawał się specjalnie
zaniepokojony. Odchrząknęła, wstała i poszła do holu. Z bijącym
sercem nacisnęła klamkę i wyszła przed dom. Wokół panowała
głucha cisza, a w powietrzu pachniało drewnem. Niebo
ciemniało, lampa uliczna na końcu podjazdu rzucała na trawę
krąg bladozłotego światła. Kiedy zobaczyła tę samą postać przy
skrzynce na listy, podskoczyła z przerażenia. Dzięki Bogu to nie
był łan, tylko...
— Jenna!? — zawołała Aria.
Jenna Cavanaugh miała na sobie gruby pikowany płaszcz, czarne
rękawiczki i szarą czapkę z nausznikami. Jej pies stał obok z
wywieszonym językiem. Odwróciła twarz w stronę Arii i
otworzyła usta.
— To ja, Aria. Wczoraj wprowadziłam się tu z tatą. Jenna
pokiwała głową.
— Wiem. — Nie ruszyła się. Miała taki wyraz twarzy, jakby
czuła się winna.
— Wszystko w porządku? — zapytała po chwili Aria z bijącym
sercem. — Mogę ci jakoś pomóc?
Jenna zsunęła swoje wielkie okulary od Gucciego na czubek
nosa. Wyglądała tak dziwnie w okularach przeciwsłonecznych o
zmierzchu. Przez chwilę wydawało się, że ma zamiar coś
powiedzieć, ale odwróciła się tylko i machnęła dłonią.
-Nie.
— Zaczekaj! — zawołała Aria, ale Jenna ruszyła przed siebie.
Zadzwoniły dzwoneczki na obroży jej psa. Jenna szła bezgłośnie.
Po chwili Aria widziała już tylko jaśniejącą w mroku białą laskę,
która poruszała się miarowo na drugim końcu ulicy.
12
SKRÓCIĆ JĄ O GŁOWĘ!
W środę wieczorem Emily postawiła cztery kremowe talerze na
kwadratowym stole w jadalni państwa Colbertów. Kiedy zaczęła
układać sztućce, zawahała się. Czy noże kładzie się obok
widelców czy łyżek? U niej w domu w czasie kolacji nie dbano
zbytnio o takie szczegóły. Zresztą Emily i jej siostra Carolyn
często jadały później niż rodzice, dopiero po powrocie z treningu
na pływalni.
Isaac wszedł z kuchni do salonu w dżinsach i obcisłym sweterku,
który podkreślał jego błękitne oczy. Ujął dłoń Emily i położył na
niej niebieski, ceramiczny pierścionek.
— Z jakiej to okazji?
— Bez okazji. — Isaac spojrzał jej głęboko w oczy. — Po prostu
cię kocham.
Emily zacisnęła usta. Ogarnęła ją fala uczuć. Nikt wcześniej nie
dał jej takiego prezentu.
— Ja też cię kocham — powiedziała i wsunęła pierścionek na
palec wskazujący, gdzie najlepiej pasował.
Wciąż myślała o tym, co zaszło między nimi zeszłego wieczoru.
Czuła się jakoś dziwnie... ale zarazem cudownie. Przynajmniej
skutecznie odwróciło to jej uwagę od myślenia o powrocie A. W
szkole na każdej przerwie biegła do łazienki i spoglądała w
lustro, jakby spodziewała się jakichś zmian. Wciąż spoglądała
jednak na nią ta sama twarz obsypana piegami, z ogromnymi
brązowymi oczami i lekko zadartym nosem. Spodziewała się
jakiegoś blasku albo porozumiewawczego uśmiechu, jakiejś
oznaki przemiany. Chciała wziąć Isaaca w ramiona, pocałować
go namiętnie i wyszeptać mu do ucha, że chce to powtórzyć. J u ż
w k r ó t c e .
Z zamyślenia wyrwał ją gwałtownie głośny brzęk dobiegający z
kuchni. Oczywiście nie powiedziałaby tego Isaacowi teraz, przy
jego rodzicach.
Isaac wyjął Emily z dłoni sztućce i zaczął je układać obok talerzy
— łyżki obok noży po prawej, widelce po lewej.
— Denerwujesz się czymś? — zapytał. — Nie martw się.
Prosiłem rodziców, żeby nie wypytywali cię o proces w sprawie
zabójstwa Ali.
— Dzięki. — Emily zdobyła się na uśmiech.
Tego wieczoru akurat najmniej przejmowała się pytaniami na
temat procesu i Ali. Zastanawiała się, co dokładnie usłyszała
wczoraj pani Colbert. Kiedy mama Isaaca przywitała ją w
drzwiach, wydawała się sztywna i oficjalna, jakby wcale nie
cieszyła się z wizyty Emily. Gdy Emily wyszła z łazienki, czuła
na sobie surowy wzrok, tak jakby pani Colbert chciała ją skarcić
za to, że nie umyła rąk.
Emily poszła do kuchni, żeby pomóc mamie Isaaca w podaniu
pieczeni, brokułów, ziemniaków i pieczywa.
Pan Colbert wszedł do jadalni, rozwiązując krawat. Po
zmówieniu modlitwy pani Colbert podała Emily półmisek z
pieczenią, po raz pierwszy tego wieczoru patrząc jej prosto w
oczy.
— Częstuj się, kochanie. — Kąciki ust pani Colbert uniosły się w
górę. — Jadasz mięso, prawda?
Emily zamrugała. Tylko się jej wydawało, czy faktycznie to
ostatnie zdanie miało drugie dno? Spojrzała na Isaaca, ale on
jakby nigdy nic wyciągał właśnie bułkę z wiklinowego
koszyczka.
— Dziękuję — odparła Emily, przysuwając do siebie talerz.
Oczywiście, że lubiła mięso. Takie, które się, hm, je.
— Emily. — Pan Colbert zanurzył wielką łyżkę w misce z
ziemniakami. — Wypytałem moich pracowników o ciebie.
Ponoć masz niezłą reputację.
Pani Colbert prychnęła pod nosem. Emily upuściła widelec na
talerz. W pokoju słychać było tylko wentylator obracający się nad
piecem.
— Naprawdę?
— Wszyscy twierdzą, że doskonale pływasz — mówił dalej pan
Colbert. — Zdobyłaś jakiś ważny tytuł stylem motylkowym?
Super. To chyba trudna technika?
— Och. — Emily napiła się wody. — Tak. — Chyba nie powinna
się spodziewać, że pan Colbert zapyta ją, jak to jest całować się z
dziewczyną. — To trudna technika, ale mam naturalne
predyspozycje i jestem dość szybka.
Pani Colbert zamruczała coś pod nosem. Emily mogłaby
przysiąc, że usłyszała: „No jasne, że jesteś szybka".
Emily odstawiła szklankę. Pani Colbert jadła powoli i patrzyła na
Emily tak, jakby chciała wwiercić się oczami w jej czaszkę.
— Co mówiłaś, mamo? — zapytał Isaac i spojrzał na panią
Colbert z ukosa.
Jego mama uśmiechnęła się słodko.
— Powiedziałam, że Emily jest z natury skromna. Na pewno
ciężko pracowała, żeby osiągnąć takie rezultaty.
— No pewnie — uśmiechnął się Isaac.
Emily wbiła wzrok w talerz. Czuła się jak wariatka. Naprawdę
właśnie to powiedziała pani Colbert?
Na deser podano szarlotkę i kawę. Pan Colbert spojrzał na żonę.
— Wszystko przygotowane na sobotę. Myślałem, że nie
wystarczy nam ludzi do pracy, bo to olbrzymie przyjęcie, ale
udało się zebrać zespół.
— To świetnie — powiedziała pani Colbert.
— Zapowiada się superimpreza — powiedział Isaac. Emily
zabrała się do jedzenia ciasta.
— Co to za przyjęcie? — zapytała.
— Firma cateringowa taty obsługuje nowy hotel pod miastem —
wyjaśnił Isaac. Pod stołem chwycił Emily za rękę. — W tym
budynku mieściła się kiedyś szkoła, prawda?
— Szpital dla umysłowo chorych — powiedziała mama,
marszcząc nos.
— Nie do końca — poprawił ją pan Colbert. — Ośrodek dla
trudnej młodzieży, nazywany Radley. Ten hotel też się tak będzie
nazywał. Właściciele plują sobie w brodę, bo za wcześnie
zaplanowali otwarcie, a nie udało się im jeszcze dokończyć
remontu. Co prawda, pokoje, których nie dokończono, mieszczą
się na wyższych piętrach, więc goście ich nie zobaczą. Ale
wszyscy wiemy, jacy są hotelarze: chcą, żeby wszystko chodziło
jak w zegarku.
— To naprawdę przepiękny budynek — powiedział Isaac do
Emily. — Wygląda jak stary pałac. W ogrodzie mają nawet
labirynt z żywopłotu. Może pojedziesz tam ze mną?
— No jasne — ucieszyła się Emily i ugryzła kolejny kęs ciasta.
— Będzie uroczysta kolacja — wyjaśnił Isaac. — Ale za-
planowano też tańce. I podadzą drinki.
— Ale tobie, Emily, i tak nie podadzą niczego dla dorosłych —
nie omieszkała dodać pani Colbert.
Emily poczuła dreszcze. Dl a d o ro sł ych ? Zdumiona spojrzała
na Isaaca. „Ona wie — pomyślała. — O wszystkim wie".
Isaac uśmiechnął się potulnie.
— Nie martw się. I tak nie pijemy.
— To dobrze — powiedziała pani Colbert. — Czasem martwię
się, kiedy chodzicie na te wasze imprezy. Barmani nie zawsze
pytają o dowody osobiste. — Westchnęła teatralnie. —
Myślałam, że bardziej niż tą imprezą w hotelu ucieszysz się
wyjazdem do Bostonu organizowanym przez naszą parafię w
przyszłym tygodniu. Przecież jeszcze kilka tygodni temu w ogóle
nie miałeś ochoty chodzić na wielkie przyjęcia z dorosłymi.
Pani Colbert spojrzała wymownie na Emily, jakby chciała
powiedzieć, że to ona zepsuła jej syna.
— Zawsze lubiłem się bawić — zaprzeczył natychmiast Isaac.
— Och, niech i oni mają coś z życia, Margaret — powiedział
łagodnie pan Colbert. — Nie zrobią nic głupiego.
Zadzwonił telefon i pani Colbert poszła odebrać. Isaac wyszedł
do łazienki, a pan Colbert zniknął w swoim gabinecie. Emily
kroiła swój kawałek ciasta na coraz mniejsze
kawałeczki. Miała spocone dłonie i gorące policzki. Co się z nią
działo? Była przewrażliwiona? To wszystko działo się w jej
głowie. Pani Colbert wcale nie próbowała odegrać się na Emily
ani zrobić jej wody z mózgu. Mama Isaaca to nie A.
Zebrała talerze i zaniosła do zlewu w kuchni. Miała nadzieję, że
jej pomoc zostanie doceniona. Przez kilka minut myła naczynia,
ale potem sięgnęła po telefon. Właśnie w takiej chwili powinna
przyjść jakaś sarkastyczna wiadomość od A. na temat
zachowania Kochanej Mamusi. Może rzeczywiście pani Colbert
nie zorientowała się, co Emily robiła z Isaakiem zeszłego
popołudnia? Ale ostrzeżenie od A. przyszło w samą porę przed
dzisiejszą kolacją. Teraz, tak jak i dawniej, nic nie mogło się
ukryć przed A.
Nie dostała żadnego SMS-a. Nagle Emily zdała sobie sprawę, że
podświadomie czekała na wiadomości od A. Jeśli za całą tą
intrygą stoi A., to przynajmniej oznacza, że mama Isaaca nie jest
psychopatką planującą zabójstwo dziewczyny swojego syna,
tylko ofiarą manipulacji.
Kiedy pani Colbert zaśmiała się perliście w drugim pokoju,
Emily rozejrzała się po kuchni. Mama Isaaca zbierała
porcelanowe krowy, tak jak jej mama kurczaczki. Na lodówce
zauważyła magnes w kształcie chatki, kościoła z dzwonnicą i
francuskiej piekarni. Taki sam wisiał na lodówce u niej w domu.
Pani Colbert była zwykłą mamą, która miała swoją zwykłą
kuchnię, zupełnie jak pani Fields. Może Emily po prostu była
przewrażliwiona?
Emily zebrała umyte widelce, łyżki i noże i wytarła je ścierką,
zastanawiając się, w której szufladzie Colber-towie trzymają
sztućce. Otworzyła tę pod zlewem. Zobaczyła tylko baterię,
nożyczki, jakieś karteluszki, rękawicę
kuchenną w krowie łaty i kilka ulotek z restauracji spiętych
różowym spinaczem. Emily już miała zamknąć szufladę, gdy
nagle zauważyła jakieś zdjęcie w jej tylnej części.
Wyciągnęła je. Przedstawiało Isaaca w holu domu, ubranego w
trochę za duży garnitur taty. Obejmował ramieniem Emily ubraną
w różową, satynową sukienkę, którą sobie pożyczyła z szafy
Carolyn. Fotografię zrobiono w zeszłym tygodniu, kiedy razem
jechali na imprezę charytatywną do domu Spencer. Pani Colbert
była dla nich taka słodka. Miała różowe policzki i świetliste
spojrzenie.
— Tak ślicznie razem wyglądacie! — szczebiotała.
Poprawiła Emily bukiecik przy sukience, zawiązała Isaacowi
krawat, a potem poczęstowała ich ciasteczkami z czekoladą.
Zdjęcie stanowiło świadectwo tamtej radosnej chwili... poza
jednym szczegółem. Emily nie miała na nim głowy. Ktoś wyciął
ją ze zdjęcia, nie pozostawiając nawet jednego kosmyka włosów.
Emily zamknęła szybko szufladę. Dotknęła dłońmi karku,
szczęki, uszu, policzków i czoła. Wciąż miała głowę. Kiedy
patrzyła przez okno w kuchni, zastanawiając się, co ma zrobić,
zadzwonił jej telefon.
Struchlała. Więc to jednak sprawka A. Sięgnęła po telefon drżącą
dłonią. Dostała wiadomość ze zdjęciem.
Na ekranie pojawiła się fotografia przedstawiająca podwórko
przy domu Ali. Emily rozpoznała od razu domek na drzewie po
lewej stronie. Zresztą na zdjęciu była też Ali z uśmiechniętą,
radosną twarzą. Miała na sobie strój do hokeja z logo
Młodzieżowej Ligi Rosewood. To oznaczało, że zdjęcie
pochodzi z szóstej lub siódmej klasy. Potem Ali przyjęto do
reprezentacji szkoły. Na zdjęciu stały
jeszcze dwie dziewczyny. Jedna z nich, blondynka, schowała się
za drzewem. To Naomi Zeigler, ówczesna przyjaciółka Ali.
Druga stała bokiem. Miała ciemne włosy, jasną cerę i czerwone
usta. J e n n a C a v a n a u g h .
Emily z zaciekawieniem przyglądała się fotografii. To niby
kolejny szantaż A.? A gdzie podpis: „Mam cię! Mamusia uważa
cię za zwykłą dziwkę!". Czemu A. nie zachowuje się jak
przystało na... A.?
Nagle zauważyła, że pod zdjęciem zamieszczony jest podpis.
Przeczytała go cztery razy, próbując zrozumieć jego znaczenie.
Znajdź szczegóf, który nie pasuje na tym obrazku. Byle szybko.
W przeciwnym razie...
A.
13
JAKA MATKA, TAKA CÓRKA
W środę po południu Spencer wsiadła do ekspresowego pociągu
na stacji na Trzydziestej Ulicy, rozsiadła się wygodnie na
pluszowym siedzeniu, poprawiła pasek swojej szarej wełnianej
sukienki i strzepnęła źdźbło trawy z czubka bardzo eleganckich
botków. Dobrą godzinę zabrało jej wybieranie ubrania. Miała
nadzieję, że jej strój niósł jasny przekaz: „Potrafię się ubrać, ale
mam poukładane w głowie" i „Świetna ze mnie biologiczna
córka!". Niełatwo było zachować umiar i odpowiednie proporcje.
Konduktor, siwowłosy, sympatyczny mężczyzna w błękitnym
uniformie, sprawdził jej bilet.
— Jedzie pani do Nowego Jorku?
— Mhm — wyjąkała Spencer.
— W interesach czy dla rozrywki? Spencer polizała wargi.
— Jadę do mojej mamy — odparła.
Konduktor się uśmiechnął. Jakaś starsza pani po drugiej stronie
korytarza cmoknęła z aprobatą. Spencer miała nadzieję, że tym
pociągiem nie podróżowali przez przypadek żadni przyjaciele jej
mamy ani wspólnicy taty. Nie chciała, żeby rodzice dowiedzieli
się, co robi.
Tuż przed wyjazdem próbowała jeszcze raz porozmawiać z
rodziną o swojej domniemanej adopcji. Tata pracował w domu i
Spencer stanęła w drzwiach jego gabinetu. Obserwowała go, jak
czyta na ekranie komputera nowy numer „New York Timesa".
Kiedy chrząknęła, tata spojrzał na nią łagodnie.
— Tak, Spencer?
W jego głosie usłyszała troskę. Jakby na chwilę zapomniał, że
powinien jej nienawidzić.
W jej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Miała ochotę zapytać
tatę, czy jej przypuszczenia mają jakąś podstawę. I dlaczego
wcześniej jej o tym nie powiedział. I czy traktowali ją przez cały
czas jak kawałek gówna, bo nie była ich prawowitą córką. Ale
nagle straciła całą odwagę.
Teraz jej telefon zadzwonił. Spencer wyciągnęła go z torby.
Dostała SMS-a od Andrew: „Wpadniesz dziś?".
Z przeciwka nadjechał z hukiem inny pociąg. Spencer napisała
odpowiedź: „Jem kolację z rodziną". Nie do końca skłamała.
Chciała opowiedzieć Andrew o 0livii, ale stchórzyła. Gdyby się
dowiedział, czekałby jak na szpilkach na wiadomości o tym, jak
przebiegło ich spotkanie. A jeśli coś nie wypali? Jeśli Spencer
znienawidzi 0livię? I tak czuła się wystarczająco rozbita
emocjonalnie.
Pociąg jechał dalej, stukając kołami. Mężczyzna siedzący przed
nią odłożył na stolik część gazety. Na stronie Spencer zauważyła
kolejną historię o Rosewood. Pierwsza linijka
brzmiała: „Czy śledztwo w sprawie zniknięcia DiLaurentis
przeprowadzono nieudolnie?". A druga: „Czy DiLaurentisowie
coś ukrywają?".
Spencer naciągnęła na oczy ręcznie robioną czapeczkę i rozparła
się wygodnie na siedzeniu. Te szalone opowieści pojawiały się
codziennie. A jeśli faktycznie policjanci prowadzący od trzech lat
śledztwo w sprawie Ali przegapili jakiś niezwykle istotny
szczegół? Przypomniała sobie ostatnie wiadomości od lana: „Oni
mnie nienawidzą. Wiesz o
tym. Dowiedzieli się, że ja wiem. Dlatego musiałem uciekać".
Coś ją jednak zastanowiło. Przecież łanowi wydawało się, że
rozmawia z Melissą. Czy zatem ona wiedziała, kto i dlaczego
nienawidzi lana? Czy łan podzielił się z nią swoimi
podejrzeniami dotyczącymi zamordowania Ali? Ale jeśli Melissa
znała jakąś alternatywną historię na temat nocy, kiedy zginęła
Ali, czemu wcześniej jej nie ujawniła?
Chyba że... ktoś zmusił ją do milczenia. Przez ostatnie
czterdzieści osiem godzin Spencer bezskutecznie próbowała
dodzwonić się do siostry, żeby wypytać ją, czy wie coś więcej.
Melissa nie odbierała i nie oddzwoniła.
Drzwi łączące dwa wagony otworzyły się z trzaskiem. Kelnerka
w granatowej garsonce przeszła między siedzeniami z
kartonowym pojemnikiem zawierającym butelkę wody
mineralnej i kubek z kawą śmierdzącą spalenizną. Spencer oparła
czoło o szybę i gapiła się na przesuwające się obok nagie drzewa
i słupy telefoniczne. Co miał na myśli łan, kiedy napisał:
„Nienawidzą mnie"? Czy miało to coś wspólnego z tym
zdjęciem, które pół godziny temu przesłała jej Emily?
Przedstawiało Ali, częściowo ukrytą Naomi Zeigler i Jennę
Cavanaugh na podwórku przed
domem DiLaurentisów. Wiadomość od A. wskazywała na to, że
fotografia stanowi jakąś podpowiedz. Ale czego dokładnie
miałaby dotyczyć? No dobra, to dziwne, że Ali przyjaźniła się z
taką wieśniarą jak Jenna Cavanaugh, ale sama Jenna przyznała
się Arii, że potajemnie przyjaźniła się z Ali. I co to wszystko
miało wspólnego z łanem?
Spencer znała tylko jedną osobę, która nienawidziła lana. Kiedy
zakradła się z przyjaciółkami na podwórko Ali, żeby ukraść jej
zdobycz, Jason Dil.aurentis wybiegł z domu i na moment stanął
jak wryty pośrodku ogródka, patrząc na Melissę i lana siedzących
na skraju jacuzzi. Wtedy dopiero zaczęli z sobą chodzić. Spencer
nadal pamiętała, jaki szum robiła Melissa wokół zakupu idealnej
torby i butów na pierwszy dzień szkoły, żeby zrobić wrażenie na
swoim nowym chłopaku. Kiedy Ali już wróciła do domu, a
Spencer poszła do siebie, słyszała, jak w salonie jej siostra
rozmawia szeptem z łanem.
— Jakoś się otrząśnie — powiedziała Melissa.
— To nie o niego się martwię — odparł łan. Dalszej części
rozmowy Spencer już nie słyszała. Rozmawiali o Jasonie... czy o
kimś innym? Spencer
wiedziała, że Jason i Melissa bynajmniej nie pałają do siebie
wielką przyjaźnią. Chodzili razem na niektóre kursy. Czasami
kiedy Melissa chorowała, Spencer chodziła do Jasona po zeszyty
dla siostry. Ale on nigdy nie należał do wielkiej paczki, która
wynajmowała olbrzymie limuzyny na szkolne imprezy i spędzała
wakacje w Cannes, Cabo San Lucas czy na Bahamach. Jason
kumplował się z chłopakami z drużyny piłkarskiej. To oni
zasłynęli jako wynalazcy gry w „tylko nie to", w którą Spencer
grała też z Ali i pozostałymi dziewczynami. Jason potrzebował
także wiele czasu i przestrzeni tylko dla siebie. Właściwie rzadko
spędzał czas z rodziną. Zarówno Hastingsowie, jak
DiLaurentisowie należeli do lokalnego klubu golfowego i obie
rodziny regularnie pojawiały się na organizowanych tam co
tydzień niedzielnych śniadaniach jazzowych. Poza Jasonem,
który nie przyjeżdżał tam nigdy. Spencer przypomniało się, jak
któregoś razu Ali wspomniała, że ich rodzice pozwalali Jasonowi
jeździć samotnie w weekendy do ich domku nad jeziorem w
górach Pocono. Pewnie tam spędzał niedziele. Zresztą
DiLaurentisowie niezbyt się przejmowali jego nieobecnością.
Jedli radośnie śniadanie, opychali się jajecznicą na bekonie,
popijali szampanem i sokiem pomarańczowym i nadskakiwali
swojej córce, tak jakby mieli tylko jedno dziecko.
Spencer zamknęła oczy. Słuchała gwizdu pociągu. Miała
serdecznie dość tych rozważań. Wydawało się jej, że im bardziej
oddali się od Rosewood, tym mniej będzie ją to wszystko
obchodziło.
Po jakimś czasie pociąg zwolnił.
— Stacja Penn w Nowym Jorku — oznajmił kond\iktor.
Spencer chwyciła torebkę i wstała, choć kolana się pod nią
uginały. To ws z yst ko d zi ało się n ap ra w-d ę. Ruszyła za
innymi pasażerami do wyjścia. Z peronu ruchomymi schodami
wyjechała do głównej hali dworca.
Na stacji pachniało preclami, piwem i perfumami. Jakiś głos
oznajmił przez megafon, że pociąg do Bostonu wjechał właśnie
na peron czternasty. Horda pasażerów ruszyła pędem w tamtym
kierunku, nieomal przewracając Spencer. Rozejrzała się z
niepokojem. Jak miała rozpoznać 0livię w tym tłumie? Po czym
Olivia pozna ją? I co w ogóle mają sobie do powiedzenia?
Nagle w niezmierzonej masie ludzi Spencer usłyszała znajomy,
wysoki chichot. I wtedy pomyślała o najgorszym: a co, jeśli
Olivia w ogóle nie istnieje? Jeśli to kolejny, okrutny żart A.?
— Spencer!? — usłyszała czyjeś wołanie.
Odwróciła się. Młoda blondynka w szarym kaszmirowym
sweterku i brązowych butach do konnej jazdy szła w jej kierunku.
Miała malutką torebkę z wężowej skóry i olbrzymi segregator
wypchany papierami.
Kiedy Spencer podniosła w górę dłoń, kobieta uśmiechnęła się od
ucha do ucha. Spencer zamarła. Przecież ten sam szeroki uśmiech
widziała co dzień w lustrze.
— Jestem Olivia — przedstawiła się kobieta, chwytając Spencer
za ręce. Jej drobne, szczupłe palce przypominały palce Spencer.
Miała takie same zielone oczy i znajomy, czysty i dźwięczny
głos. — Wiedziałam, że to ty, od kiedy pierwszy raz na ciebie
spojrzałam. Po prostu wied z iał a m.
Oczy Spencer napełniły się łzami. Nagle opuścił ją lęk. Okazało
się, że... wszystko gra.
— Chodź. — Olivia pociągnęła Spencer w kierunku drzwi
wyjściowych, mijając grupkę policjantów z psami
wytresowanymi do wykrywania narkotyków. — Zaplanowałam
dla nas mnóstwo atrakcji.
Spencer była w siódmym niebie. Nagle poczuła się tak, jakby jej
życie dopiero się zaczęło.
Wieczór był niezwykle ciepły jak na styczeń. Olivia i Spencer
pojechały taksówką do West Village, gdzie Olivia właśnie się
wprowadziła. Wstąpiły do butiku Diane
von Furstenberg, jednego z ulubionych sklepów Olivii. Kiedy
przeglądały ubrania na wieszakach, Spencer dowiedziała się, że
Olivia pracuje jako dyrektor artystyczny czasopisma piszącego
na temat nocnego życia w Nowym Jorku. Urodziła się i
wychowała w Nowym Jorku. Studiowała na nowojorskim
uniwersytecie.
- Ja też chcę złożyć papiery na tę uczelnię - pochwaliła się
Spencer.
Faktycznie, w czasach swoich naukowych triumfów planowała
pójść na ten uniwersytet, w razie gdyby nie przyjęto jej gdzie
indziej.
- To fantastyczna szkoła - powiedziała Olivia.
Nagle westchnęła z zachwytu i wyciągnęła bladozieloną
sukienkę z kaszmiru. Spencer się zaśmiała. Ona wybrałaby
dokładnie to samo. Olivia się zaczerwieniła.
- Zawsze wybieram ten odcień zieleni - powiedziała.
- Bo podkreśla twoje oczy - zauważyła Spencer.
- Właśnie.
Olivia z wdzięcznością spojrzała na Spencer. Jej oczy mówiły.
„Tak się cieszę, że się odnalazłyśmy".
Po zakupach ruszyły spacerowym krokiem wzdłuż Piątej Alei.
Olivia opowiedziała Spencer, że niedawno wyszła za mąż za
bogatego biznesmena Morgana Fricka. Ceremonia zaślubin
odbyła się w Hamptons.
- Dziś wieczorem jedziemy na miesiąc miodowy do Paryża.
Później polecę helikopterem na jego prywatne lotnisko w
Connecticut.
- D z i ś wi e c z o r e m ? - Spencer zatrzymała się zdumiona. -
Gdzie twoje bagaże?
- Kierowca Morgana przywiezie je na lotnisko - wyjaśniła Olivia.
Spencer pokiwała z uznaniem głową. Tylko prawdziwi bogacze
mogli pozwolić sobie na własnego kierowcę i samolot.
— Dlatego tak bardzo chciałam się z tobą dziś spotkać — mówiła
dalej Olivia. — Wyjeżdżamy na dwa tygodnie i nie chciałam
odkładać naszego spotkania na później.
Spencer pokiwała głową. Ona też chyba nie zniosłaby tego
napięcia przez dwa tygodnie.
Segregator zaczął wyślizgiwać się spod ramienia Oli-vii, która
robiła wszystko, żeby papiery nie rozsypały się na chodnik.
— Mogę to od ciebie wziąć — zaproponowała Spencer.
Segregator bez trudu zmieściłby się w jej torbie.
— Naprawdę? — Olivia z wdzięcznością wręczyła jej go. —
Dzięki. Doprowadza mnie do szału. Morgan prosił, żebym
zabrała dokumenty dotyczące naszego nowego mieszkania.
Chciał je spokojnie przejrzeć.
Skręciły w boczną ulicę, mijając szereg domów z piaskowca. Z
pokoi na parterze sączyło się złote światło, a Spencer spojrzała
prosto w oczy wielkiemu kotu wylegującemu się na jednym z
parapetów. Nie znosiła niewygodnych chwil milczenia w czasie
rozmowy. Zawsze wydawało się jej, że to ona ponosi winę za
taką niezręczną sytuację. Zaczęła więc paplać na temat swoich
rozlicznych osiągnięć. W tym sezonie zdobyła dwanaście goli.
Od siódmej klasy co roku grała główną rolę w szkolnym
przedstawieniu.
— Poza tym mam prawie same szóstki — pochwaliła się i w tej
samej chwili zdała sobie sprawę, że to nieprawda.
Z przerażenia zamknęła oczy, jakby zaraz miała nastąpić jakaś
katastrofa. Olivia się uśmiechnęła.
- To fantastycznie, Spencer! Zaimponowałaś mi. Spencer
ostrożnie podniosła jedną powiekę. Spodziewała się, że Olivia
zareaguje tak samo jak jej mama. Już słyszała w głowie głos pani
Hastmgs: „ P r a w i e same szóstki? A z których przedmiotów
masz g o r s z e oceny? I dlaczego tylko szóstki? Nie stać cię na
szóstki z plusem?".
Zazwyczaj po takiej rozmowie Spencer czuła się beznadziejnie
do końca dnia.
Tymczasem Olivia wcale tak nie zareagowała. Kto wie, może
życie Spencer potoczyłoby się inaczej, gdyby prawdziwa matka
me oddała jej do adopcji. Może przestałaby tak desperacko
walczyć o każdą ocenę i me czułaby się ciągle gorsza od innych.
Nie musiałaby na każdym kroku udowadniać sobie 1 innym, że
zasługuje na uznanie i miłość. Nigdy me spotkałaby Ali. O
historii jej zabójstwa dowiedziałaby się z gazet.
- Dlaczego mnie oddałaś? - zapytała prosto z mostu. Olivia
zatrzymała się na środku chodnika i w zamyśleniu spojrzała na
wysokie budynki po drugiej strome ulicy.
- No cóż... Gdy cię urodziłam, miałam osiemnaście lat. Byłam o
wiele za młoda na dziecko. Dopiero zaczęłam studiować. Wcale
nie przyszło mi to z łatwością. Kiedy się dowiedziałam, że bogata
rodzina mieszkająca pod Filadelfią chce cię adoptować,
zrozumiałam, że postąpiłam właściwie. Ale nigdy nie przestałam
o tobie myśleć.
Światła się zmieniły. Spencer minęła jakąś kobietę prowadzącą
na smyczy mopsa w białym sweterku. - Moi rodzice cię znają?
Olivia pokręciła głową.
-Korespondowaliśmy, ale nigdy się me spotkaliśmy. Chciałam
pozostać anonimowa. Oni zresztą też. Po
porodzie strasznie płakałam, bo wiedziałam, że muszę cię oddać.
- Uśmiechnęła się smutno i dotknęła ramienia Spencer. - Wiem,
że nie zrekompensuję ci szesnastu lat w trakcie jednego
spotkania. Ale uwierz mi, myślałam o tobie przez całe twoje
życie. - Przewróciła oczami. -Przepraszam. Wygaduję jakieś
tanie banały. Spencer poczuła łzy napływające do oczu.
- Nie - zaprzeczyła. - Wcale nie.
Od tak dawna chciała, by ktoś powiedział do niej coś takiego.
Na rogu Szóstej Alei i Dwunastej Ulicy Olivia nagle się
zatrzymała.
- To moje nowe mieszkanie.
Wskazała dłonią na ostatnie piętro luksusowego
apar-tamentowca. Na parterze mieściły się małe delikatesy i
sklep z drogimi meblami. Przed wejściem zatrzymała się
limuzyna. Wysiadła z mej kobieta w etoli z norek, która po chwili
zniknęła za obrotowymi drzwiami.
- Możemy wyjść na górę? - zapytała Spencer błagalnym tonem.
Nawet z zewnątrz to miejsce wydawało się jej niezwykle
szykowne. Olivia spojrzała na luksusowy zegarek na swoim
nadgarstku.
- Chyba już me zdążymy. Powinnyśmy iść do restauracji.
Następnym razem, obiecuję.
Spencer nie dała po sobie poznać, że jest rozczarowana. Nie
chciała się narzucać. Razem z 0livią szybkim krokiem poszły do
przytulnej restauracji znajdującej się kilka przecznic dalej. W
pomieszczeniu pachniało szafranem, czosnkiem i małżami. Sala
pękała w szwach. Spencer i Olivia zajęły miejsce przy stoliku. Ich
twarze oświetlał
blask świecy. Olivia natychmiast zamówiła butelkę czerwonego
wina, prosząc, by kelner nalał też trochę Spencer.
— Proponuję toast — powiedziała, stukając swoim kieliszkiem w
kieliszek Spencer. — Oby więcej takich wizyt.
Spencer czuła się wniebowzięta. Rozejrzała się. Przy barze
siedział jakiś młody chłopak łudząco podobny do Noela Kaima,
choć wyglądający znacznie poważniej. Obok niego siedziała
dziewczyna w dżinsach wpuszczonych w cholewki
jasnobrązowych wysokich butów. Śmiała się. Dalej zobaczyła
elegancką, starszą parę — kobietę w srebrzystym ponczo i
mężczyznę w uszytym na miarę garniturze w paski. Z głośników
płynęła jakaś francuska piosenka. W Nowym Jorku wszystko
wydawało się jej sto razy bardziej fascynujące niż w Rosewood.
— Chciałabym tu mieszkać — westchnęła Spencer. Olivia
przekrzywiła głowę i spojrzała na nią z błyskiem
w oku.
— Wiem. Też bym tego chciała. Ale w Pensylwanii pewnie żyje
się przyjemnie. Macie tam tyle przestrzeni i czyste powietrze. —
Dotknęła dłoni Spencer.
— Rosewood to fajne miasteczko. — Spencer obracała w
dłoniach kieliszek i ważyła każde słowo. — Ale moi rodzice są
do bani. — Olivia otworzyła usta, a na jej twarzy pojawił się
wyraz zatroskania. — Traktują mnie jak powietrze. — Wyjaśniła
Spencer. — Dałabym wszystko, żeby tylko się od nich
wyprowadzić. Pewnie nawet by za mną nie tęsknili.
Zawsze kiedy czuła mrowienie w nosie, wiedziała, że zbiera się
jej na płacz. Spojrzała na swoje kolana, próbując zapanować nad
emocjami. Olivia pogłaskała ją po ramieniu.
— Też bym dała wszystko, żebyś mogła się tu przeprowadzić —
powiedziała. — Ale muszę ci też coś wyznać. Bardzo
trudno zaskarbić sobie zaufanie Morgana. Kiedyś bliscy
przyjaciele wykorzystali go, żeby zabrać mu trochę pieniędzy
Teraz z wielką rezerwą podchodzi do nieznajomych. Jeszcze mu
o tobie nie opowiadałam. Wie, że kiedyś oddałam dziecko do
adopcji, ale nie mówiłam mu, że cię szukam. Chciałam najpierw
sprawdzić, czy ty to ty.
Spencer pokiwała głową. Doskonale rozumiała Oliviç. Przecież
ona też nie powiedziała nikomu o swoich poszukiwaniach.
- Porozmawiam z nim o tobie w Paryżu - dodała Olivia. - Kiedy
się spotkacie, na pewno go zauroczysz.
Spencer ugryzła kawałek chleba, rozważając stojące przed nią
możliwości.
- Gdybym się tu przeprowadziła, nie musiałabym z wami
mieszkać - oznajmiła. - Wynajęłabym własne mieszkanie.
Olivia spojrzała na nią oczami pełnymi nadziei.
- Dałabyś sobie radę sama? Spencer wzruszyła ramionami.
- No jasne.
Przecież ostatnio i tak prawie nie widywała rodziców. Już teraz
żyła na własny rachunek.
- Bardzo bym chciała mieć cię blisko siebie - przyznała Olivia, a
jej oczy się rozświetliły - Pomyśl, mogłabyś wynająć jakąś
kawalerkę w sąsiedztwie naszego domu. Na pewno Michael, nasz
pośrednik nieruchomości, znalazłby dla ciebie jakąś specjalną
ofertę.
-Już w przyszłym roku mogłabym pójść na studia -dodała
Spencer z narastającym podekscytowaniem. -1 tak rozważałam
taką możliwość.
Kiedy spotykała się potajemnie z Wrenem, chłopakiem Melissy,
wpadła na pomysł, że złoży papiery na Uniwersytet Pensylwanii,
żeby wyprowadzić się z domu i zamieszkać z nim. Rozmawiała
nawet z administracją szkoły o możliwości wcześniejszego
ukończenia liceum. W jej wypadku byłaby to formalność, bo
zaliczyła wcześniej mnóstwo roz szerzonych kursów.
Olivia nabrała powietrza, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć.
Ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie, napiła się wina i uniosła w
górę dłonie, jakby chciała powstrzymać Spencer.
— Nie wolno się tak nakręcać — powiedziała. — Powinnaś
zachowywać się odpowiedzialnie. Powinnaś zostać ze swoją
rodziną, Spencer. Na razie możesz mnie odwiedzać, jak często
chcesz. — Poklepała dłoń Spencer, która nie potrafiła ukryć
rozczarowania. — Nie martw się. Dopiero co cię odnalazłam i nie
mam zamiaru znowu cię stracić.
Kiedy wypiły butelkę wina i zjadły makaron z owocami morza,
poszły spacerkiem na lądowisko dla helikopterów przy rzece
Hudson. Zachowywały się jak najlepsze przyjaciółki, a nie jak
matka i córka. Kiedy Spencer zobaczyła śmigłowiec czekający na
Ołivię, ścisnęła jej ramię.
— Będę za tobą tęsknić. Olivii drgała dolna warga.
— Niedługo wrócę. I zaplanujemy kolejne spotkanie. Może
wybierzemy się na zakupy na Madison Avenue? W sklepie
Louboutina dostaniesz zawału.
— Umowa stoi.
Spencer przytuliła do siebie 0livię, która pachniała perfumami od
Narcisa Rodrigueza, jednym z ulubionych
zapachów Spencer. Olivia posłała jej pocałunek i wsiadła do
helikoptera. Śmigło zaczęło się kręcić, a Spencer odwróciła się i
spojrzała na miasto. Taksówki jeździły po West Side Highway.
Na chodniku mnóstwo osób uprawiało jogging, choć minęła już
dziesiąta. W oknach mieszkań zapalały się i gasły światła. Po
rzece Hudson płynęła barka, na której odbywało się jakieś
przyjęcie. Na pokładzie stał tłum gości ubranych w garnitury i
eleganckie suknie.
Dałaby się pokroić żywcem, byle tylko móc tu zamieszkać. Na
dodatek teraz miała ważny powód. Helikopter wzniósł się nad
ziemię. Olivia nałożyła na uszy olbrzymie słuchawki, wychyliła
się przez okno i pomachała energicznie w stronę Spencer.
— Bon voyage ! — zawołała do niej Spencer.
Kiedy poprawiła torbę, coś uderzyło ją w ramię. Segregator Oli
vii.
Podniosła go w górę i pomachała nim nad głową.
— Zapomniałaś tego!
Ale Olivia mówiła coś do pilota ze wzrokiem wbitym w
horyzont. Spencer machała, póki helikopter nie zmienił się w
małą kropkę na niebie. Opuściła ramiona i odwróciła się.
Przynajmniej teraz miała po co wrócić do Nowego Jorku.
14
NASTĘPNEGO DNIA W POCIĄGU JADĄCYM NA
ZACHÓD...
Następnego dnia po południu Aria stała na peronie na stacji
kolejowej w Yarmouth, mieście oddalonym o kilka kilometrów
od Rosewood. Słońce świeciło jeszcze wysoko na niebie, ale
powietrze było mroźne i Aria poczuła, jak palce drętwieją jej z
zimna. Wyciągając szyję, rozejrzała się wzdłuż torów. Pociąg już
nadjeżdżał, połyskując w oddali. Serce biło jej coraz szybciej.
Kiedy wczoraj zobaczyła, jak Mike obskakuje nie jedną, ale dwie
seksowne dziewczyny, doszła do wniosku, że życie trwa zbyt
krótko, by spędzić je na czczych rozważaniach. Zapamiętała, że
w czwartki Jason kończył zajęcia na tyle wcześnie, że mógł
złapać ekspresowy pociąg do Yarmouth o 15.00. A to oznaczało,
że wiedziała, gdzie go szukać.
Odwróciła się i spojrzała na domy po drugiej stronie torów. Na
kilku gankach zauważyła worki ze śmieciami.
Z okiennych framug płatami schodziła farba. W żadnym z nich
nie mieścił się sklep z antykami czy salon piękności, jak w
domach otaczających stację kolejową w Rosewood. W pobliżu
nie zauważyła też żadnego supermarketu ani Starbucksa, tylko
sklep z fajkami, gdzie przepowiadano przyszłość, czytając z
dłoni, i oferowano „inne usługi wróżbiarskie" — cokolwiek by to
znaczyło — oraz bar o nazwie Hej Ho!, z wielką tablicą
informującą, że można tu zjeść „Ile dasz radę za $5!". Nawet
drzewa wyglądały tu licho. Aria rozumiała, dlaczego
DiLaurentisowie nie chcieli się przeprowadzić do Rosewood na
czas trwania procesu, ale dlaczego zdecydowali się na
Yarmouth?
Usłyszała za sobą parsknięcie. Kiedy się odwróciła, jakiś cień
przesunął się po drugiej stronie torów. Stanęła na palcach i
wytężyła wzrok, ale nikogo nie zauważyła. Przypomniało się jej
wczorajsze spotkanie z Jenną Cavanaugh na podwórku nowego
domu. Jenna wyglądała tak, jakby miała zamiar coś jej
powiedzieć... lecz w ostatniej chwili zrezygnowała. Poza tym
Emily przesłała jej zdjęcie od A., przedstawiające Ali i Jennę.
Aria nigdy wcześniej go nie widziała. „A nie mówiłam? - pisała
Emily w SMS-ie. -Więc jednak one się przyjaźniły". Przecież
równie dobrze Ali mogła u d a wa ć sympatię dla Jenny, żeby
zaskarbić sobie jej zaufanie. To byłoby posunięcie w jej stylu -
zbudować z kimś bliską więź tylko po to, żeby poznać jego
najgłębsze sekrety.
Pociąg z rykiem wjechał na stację i zatrzymał się z piskiem kół.
Konduktor otworzył drzwi, a z wagonów zaczęli wychodzić
pasażerowie. Arii zaschło w ustach, gdy zobaczyła blond
czuprynę i szarą kurtkę Jasona. Podbiegła do niego i chwyciła go
pod łokieć.
- Jason?
Jason odwrócił się gwałtownie, jakby ktoś go zaatakował. Kiedy
zobaczył Arię, rozluźnił się.
- O, cześć. - Miał rozbiegany wzrok. - Co ty tu robisz? Aria
chrząknęła. Musiała się opanować, żeby nie odwrócić się na
pięcie, pobiec do samochodu i odjechać.
- Może wyjdę na idiotkę, ale fajnie mi się wtedy z tobą
rozmawiało. I... chciałam zapytać, czy moglibyśmy się kiedyś
spotkać. Ale jeśli to zły pomysł, nie nalegam.
Jason uśmiechnął się ciepło. Jej wyznanie zrobiło na nim
wrażenie. Zszedł z drogi grupce biznesmenów nadchodzących z
przeciwka.
-Nie wyjdziesz na idiotkę - pocieszył ją, patrząc jej prosto w
oczy.
- Nie? — Arii kamień spadł z serca. Jason spojrzał na swój wielki
zegarek.
- Masz ochotę iść się czegoś napić? Nie spieszy mi się.
- J-jasne - wyjąkała Aria łamiącym się głosem.
- Znam idealne miejsce w Hollis. Pojedziesz tam za mną?
Aria skinęła głową, ciesząc się w duchu, że nie zaproponował
baru Hej Ho! Jason puścił ją przodem na schodach prowadzących
z peronu na stację. Kiedy wyszli na parking, zauważyła coś kątem
oka. Ta sama postać, którą widziała wcześniej, stała w oknie
stacji, jakby czegoś wypatrywała. Miała wielkie okulary
przeciwsłoneczne i puchatą kurtkę z naciągniętym na głowę
kapturem. Nie było widać jej twarzy. Ale i tak Arii wydawało się,
że ten ktoś patrzy właśnie na nią.
Aria pojechała do Hollis za czarnym bmw Jasona. Nie
omieszkała sprawdzić, czy na karoserii jego auta widać jakieś
wgniecenia. Przypomniała sobie, co Emily mówiła o zachowaniu
Jasona w czasie ich ostatniego spotkania. Nie zauważyła jednak
na karoserii nawet najmniejszej skazy.
Kiedy oboje znaleźli wreszcie miejsce do parkowania przy ulicy,
Jason poprowadził Arię wąską alejką do wiktoriańskiego domu z
wysokimi schodami. Nad gankiem wisiała tabliczka ze słowem
BATES. Po prawej stronie stał skrzypiący, czarny fotel na
biegunach. Wyglądał, jakby zrobiono go z ludzkich kości.
— To jakiś bar?
Aria się rozejrzała. Bary w Hollis, które znała, takie jak Snooker's
czy piwiarnia Zwycięstwo, były ciemnymi, śmierdzącymi
spelunami, gdzie za dekorację robiły neony reklamujące piwo
Guinness i Budweiser. Tymczasem bar Bates miał w oknach
witraże i kołatkę z brązu na drzwiach wejściowych. Nad gankiem
z sufitu zwisały gałązki suchych roślin. W podobnym, starym
domu mieszkał Brynja, jej nauczyciel gry na fortepianie z
Rejkiawiku.
Drzwi otworzyły się, ukazując olbrzymi salon z drewnianą
podłogą. Wzdłuż ścian stały czerwone, pluszowe kanapy, a w
oknach wisiały mięsiste zasłony, podobne do teatralnych kurtyn.
— To miejsce jest ponoć nawiedzone — szepnął Jason. —
Dlatego nazywają je Bates. Jak hotel Bates z Psychozy
Hitchcocka.
Podszedł do baru i usiadł na wysokim stołku. Aria odwróciła
wzrok. Zanim jeszcze znaleziono ciało Ali, wydawało się jej, że
to ona gra rolę A. Albo jej duch.
Któregoś razu w oddali widziała dziewczynę o blond włosach.
Ale pewnie była to Mona, która szpiegowała wszystkie
dziewczyny, żeby wydobyć ich najbrudniejsze sekrety. Teraz,
kiedy Mona nie żyła, Arii wciąż zdarzało się widzieć blondynkę
podobną do Ali, która chowała się za drzewem albo stała w oknie,
jakby zza grobu obserwowała Arię.
Ubrany na czarno krótkowłosy barman przyjął od nich
zamówienie. Aria poprosiła o pinot noir - wydawało się jej to
takie eleganckie - a Jason o gimlet. Kiedy zauważył pytający
wyraz twarzy Arii, powiedział:
- To gin z sokiem z limonki. Moja dziewczyna nauczyła mnie to
pić w czasie studiów.
- Och. - Aria zamarła na dźwięk słowa „dziewczyna".
- Już się nie spotykamy - dodał natychmiast Jason, a Aria
zarumieniła się jeszcze bardziej.
Barman podał im drinki. Jason przysunął swoją szklankę do Arii.
- Spróbuj.
Aria upiła mały łyk.
- Dobre — powiedziała.
Drink smakował jak sprite, ale nieco lepiej. Jason założył ręce na
piersi i spojrzał na Arię z zaciekawieniem.
- Nie wyglądasz na kogoś, kto po raz pierwszy pije w barze. -
Zniżył głos. - Uwierzyłbym, gdybyś powiedziała, że masz
dwadzieścia jeden lat.
Aria oddała mu drinka.
- Ostatnie trzy lata spędziłam na Islandii. Tam przepisy dotyczące
picia nie są tak restrykcyjne. Poza tym me mam surowych
rodziców. No i nie musiałam wracać do domu samochodem.
Mieszkałam niedaleko największej imprezowni w mieście.
Najgorsze, co mi się przydarzyło,
to wywrotka na chodniku po wypiciu za dużo sznapsa. Otarłam
sobie kolano.
— Zmieniłaś się w Europie. — Jason odchylił się nieco i
przyjrzał Arii badawczo. - Pamiętam cię jako małą dziwaczkę. A
teraz... - Urwał nagle.
Arii serce zabiło mocniej. A teraz... co?
— Na Islandii znacznie lepiej się czułam — przyznała, kiedy
zrozumiała, że Jason nie dokończy zdania.
— Jak to?
— No wiesz... — Aria popatrzyła na olejne portrety ary-stokratek
wiszące na ścianach baru. Pod każdym widniała plakietka z
nazwiskiem, datą urodzin i śmierci. — Przede wszystkim
poznałam fajnych facetów. Tam nikt nie dbał o to, czy jestem
popularna. Pytali, jakie czytam książki i jakiej słucham muzyki.
W Rosewood faceci polują tylko na dziewczyny jednego
gatunku.
Jason oparł łokieć na barze.
— Takie jak moja siostra?
Aria wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok. Właśnie to miała
na myśli, ale nie chciała wymawiać na głos imienia Ali.
Na twarzy Jasona pojawił się jakiś dziwny wyraz. Zastanawiała
się, czy wiedział, jakie wrażenie robiła jego siostra na facetach.
Czy wiedział o sekretnym związku Ali i lana? Czy ze
zdumieniem dowiedział się o tym dopiero po jego aresztowaniu?
I co wtedy czuł? Jason dalej sączył gimlet, ale nie był już taki
poważny.
— I co? Na Islandii pewnie się zakochałaś, i to parę razy?
Aria pokręciła głową.
- Owszem, miałam kilku chłopaków, ale tylko raz naprawdę się
zakochałam. - Niezdarnie upiła łyk wina. Tego dnia niewiele
zjadła, a wino działało na nią błyskawicznie. - W moim
nauczycielu literatury. Pewnie już o tym słyszałeś.
Na czole Jasona pojawiła się zmarszczka. Czyli jednak nie
słyszał.
- To już skończone - wyjaśniła. - Tak naprawdę, zerwaliśmy z
sobą z wielkim hukiem. Musiał odejść z pracy... przeze mnie.
Kilka miesięcy temu wyjechał z Rosewood. Obiecał, że do mnie
napisze, ale do tej pory się nie odezwał.
Jason pokiwał głową ze współczuciem. Aria sama się zdziwiła,
jak łatwo przyszło jej opowiedzieć mu o tym wszystkim. W jego
towarzystwie czuła się zupełnie bezpieczna. Jakby wiedziała, że
on nie zamierza jej osądzać.
- A ty kochałeś kiedyś kogoś? - zapytała.
- Tylko raz. - Jason odchylił głowę do tyłu i wypił drinka do dna.
W szklance zastukały kostki lodu. - Złamała mi serce.
- Kto to był?
Jason wzruszył ramionami.
- Nikt ważny. Przynajmniej teraz.
Barman podał Jasonowi kolejnego gimleta. Wtedy Jason dotknął
ramienia Arii.
- Wiesz, myślałem, że powiesz, że to we mnie się zakochałaś.
Aria otworzyła ze zdumienia usta. Więc Jason... wiedział?
- Aż tak to było po mnie widać? Jason się uśmiechnął.
— Nie. Po prostu jestem przenikliwy.
Aria dała barmanowi znak, by nalał jej więcej wina. Czuła ciepło
na policzkach. Zawsze skrzętnie ukrywała swoje uczucia dla
Jasona. Chyba umarłaby ze wstydu, gdyby on się o wszystkim
dowiedział. Teraz miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- Pamiętam, że kiedyś czekałaś przed salą, gdzie miałem zajęcia
— wyjaśnił Jason łagodnym głosem. — Od razu cię zauważyłem.
Rozglądałaś się... a jak mnie zobaczyłaś, oczy ci się zaświeciły.
Aria chwyciła się krawędzi baru. Przez sekundę wydawało się jej,
że Jason wspomni o tym, jak dał jej trofeum Ali. On jednak miał
na myśli ten dzień, kiedy czekała na niego po zajęciach z
dziennikarstwa, żeby pochwalić się egzemplarzem Rzeźni numer
pięć z autografem autora. To był piątek. Niedługo potem
wszystkie cztery zakradły się na podwórko Ali.
A może Jason w ogóle nie miał ochoty rozmawiać o kradzieży
kawałka sztandaru. Może miał wyrzuty sumienia.
- No jasne, że pamiętam — zawstydziła się Aria. — Naprawdę
chciałam z tobą pogadać. Tylko że sekretarka dopadła cię
pierwsza. Mówiła, że dzwoni do ciebie jakaś dziewczyna.
Jason zmarszczył czoło, jakby próbował sobie to przypomnieć.
— Naprawdę?
Aria pokiwała głową. Sekretarka wzięła Jasona pod ramię i
zaprowadziła do biura. Teraz Aria przypomniała sobie coś
jeszcze. Sekretarka powiedziała: „Przedstawiła się jako twoja
siostra". Ale przecież chwilę wcześniej Aria widziała, jak Ali
idzie do szatni przy sali gimnastycznej.
Może dzwoniła wtedy tajemnicza dziewczyna Jasona i podszyła
się pod jego siostrę, bo wiedziała, że to jedyny sposób, żeby
skłonić sekretarkę, by po niego poszła.
— Pomyślałam, że dzwoni do ciebie jakaś śliczna, starsza ode
mnie dziewczyna. I masz ochotę pogadać z nią, a nie z jakąś
stukniętą szóstoklasistką — dodała Aria, rumieniąc się znowu.
Jason pokiwał powoli głową, jakby wszystko sobie przypomniał.
Wymamrotał coś pod nosem, coś, co brzmiało jak:
„Niezupełnie".
— Słucham? - zapytała Aria.
— Nie, nic. - Jason wypił do końca resztę drugiego drinka. Potem
spojrzał na Arię nieśmiało. — Cieszę się, że teraz bez oporów
przyznajesz się do swojej fascynacji.
Aria poczuła ciarki na plecach.
— Może to coś więcej niż fascynacja — wyszeptała.
— Mam nadzieję — odparł Jason.
Uśmiechnęli się do siebie nieśmiało. Aria słyszała dudnienie w
uszach.
Drzwi do baru otwarły się i do środka wkroczyło kilku studentów
z Hollis. Ktoś w rogu zapalił papierosa, wypuszczając w
powietrze dym. Jason spojrzał na zegarek i sięgnął do kieszeni.
— Trochę się spieszę. - Wyciągnął z portfela banknot
dwudziestodolarowy. Tyle wystarczyło, żeby zapłacić za dwa
drinki. Spojrzał na Arię. - No więc... — zaczął.
— No więc — powtórzyła jak echo Aria.
A potem nachyliła się, chwyciła go za rękę i pocałowała
dokładnie tak, jak chciała to zrobić lata wcześniej, przed szkolną
salą. Na ustach miał wciąż smak ginu z sokiem z limonki. Jason
przyciągnął ją do siebie i wsunął jej dłoń
we włosy. Po chwili oderwali się od siebie, uśmiechając szeroko.
Arii wydawało się, że zaraz zemdleje.
- No więc, do zobaczenia — powiedział Jason.
- No jasne - Aria ledwie potrafiła wydobyć z siebie słowa.
Jason podszedł do wyjścia, otworzył drzwi i wyszedł.
- O Boże - wyszeptała Aria, odwracając się do baru. Miała ochotę
wejść na stołek barowy i opowiedzieć
wszystkim o tym, co się właśnie stało. Musiała się komuś z tego
zwierzyć. Ale Ella była zajęta Xavierem. Mike'a nic by to nie
obeszło. Mogła powiedzieć Emily. Ale przecież ona potrafiła
zawsze pozbawić ją entuzjazmu, bo wierzyła święcie, że tylko
Ali miała serce pełne dobroci, a Jason nie.
Rozległ się dźwięk jej telefonu. Podskoczyła i spojrzała na ekran.
Dostała nową wiadomość. Z zastrzeżonego numeru.
Nagle uszło z niej całe podekscytowanie. Spojrzała na otaczający
ją tłum. Jacyś ludzie siedzieli na kanapach pogrążeni w
rozmowie. Student z dredami szeptał coś na ucho barmanowi,
patrząc wprost na Arię. Z końca sali dobiegł jakiś chłodny
podmuch, nieomal gasząc świece na barze. Jakby gdzieś na
tyłach ktoś otworzył drzwi.
Nowa wiadomość. Aria przeczesała dłonią włosy. Po chwili
przeczytała SMS-a.
Smakował ci gimlet? Przykro mi, kochanie, ale piękny sen
właśnie się skończył. Wielki Brat nie powiedział ci całej prawdy.
I uwierz mi... wcale nie chcesz jej poznać.
A.
15
DO BOJU, KATE!
Tego samego wieczoru, godzinę później, Hanna niecierpliwie
przestępowała z nogi na nogę, czekając na Mike'a pod
modernistycznym, dziwacznym domem Montgomerych.
Wcześniej zadzwoniła do taty, żeby poprosić go o pozwolenie na
pójście wieczorem do biblioteki, by tam pouczyć się... b ez Kate.
Wyjaśniła, że w samotności szybciej nauczy się na pamięć
długiej listy czasowników nieregularnych.
— No dobrze — odparł tata szorstko.
Na szczęście ostatnio szedł na ustępstwa i zgadzał się, żeby
Hanna wychodziła z domu sama, nie ciągnąc za sobą Kate.
Wczoraj pozwolił jej samej iść po prezent dla dziecka Meredith.
Jak się okazało, pozwolił też Kate na samotne zakupy, zresztą w
tym samym sklepie... Gdy tylko Hanna dostała pozwolenie na
samotne wyjście z domu, napisała SMS-a do Mike'a, zapraszając
go na randkę... sa m n a sam. A tata? Cóż, czego oczy nie widzą,
tego sercu nie żal.
Patrzyła na małe lampki w kształcie sześcianów oświetlające
ganek domu Montgomerych. Od dawna nie odwiedzała Arii w
domu i już zapomniała, jakie to dziwne miejsce. Dom miał z
przodu tylko jedno okno, krzywo usytuowane nad schodami. Za
to cała tylna ściana była właściwie jednym wielkim oknem,
rozciągającym się od parteru do drugiego piętra. Kiedyś siedziały
wszystkie w salonie u Arii i patrzyły, jak przez podwórko za
domem przechodzi kilka jelonków. Ali spojrzała wtedy na
wielkie okna i cmoknęła.
— Nie obawiacie się podglądaczy? — Szturchnęła Arię w bok.
— Pewnie twoi rodzice nie mają żadnych tajemnic, które
chcieliby ukryć przed ludźmi?
Aria zaczerwieniła się i wyszła do drugiego pokoju. Hanna nie
wiedziała wtedy, czemu Aria tak się zdenerwowała. Zrozumiała
to znacznie później. Ali odkryła romans ojca Arii i torturowała
Arię, przypominając jej o tym na każdym kroku. Zresztą w ten
sam sposób znęcała się nad Hanną, kiedy dowiedziała się o jej
bulimii.
Co za suka.
Mike wyszedł na ganek. Miał na sobie ciemne dżinsy i długi
wełniany płaszcz z postawionym kołnierzem. Niósł olbrzymi
bukiet róż. Hanna poczuła ciarki na całym ciele. Bynajmniej nie
spodziewała się wiele po tej randce. Ale przecież każda
dziewczyna lubi dostawać kwiaty w szary, zimowy dzień.
— Jakie śliczne — ucieszyła się. — Nie trzeba było.
— Skoro tak mówisz. — Mike cofnął rękę, w której trzymał
kwiaty. Zaszeleścił celofan. — Dam je mojej drugiej
dziewczynie.
Hanna złapała go za ramię.
— Ani mi się waż. — Zupełnie nie bawiły jej takie żarty.
Przynajmniej od czasu, kiedy Mike wykręcił jej wczoraj ten
numer na przyjęciu u Meredith. Bębniła palcami o kierownicę
swojej toyoty prius. — Dokąd jedziemy?
— Do centrum handlowego — odparł Mike z zagadkowym
uśmiechem.
Hanna spojrzała na niego z niepokojem.
— Byle nie do Rive Gauche.
Znając jej pecha, obsługiwałby ich pewnie Lucas, a na kolejne
spięcie z nim nie miała najmniejszej ochoty.
— No coś ty. Jedziemy na zakupy. Hanna zmarszczyła nos.
-Ha.
— Mówię poważnie. — Mike uniósł w górę ręce. — Chcę cię
zabrać na całonocne zakupy. Wiem, że dziewczyny to uwielbiają,
a niczego bardziej nie pragnę niż twojego szczęścia.
Spojrzał na nią z pełną powagą. Hanna włączyła silnik.
— No to lepiej jedźmy tam, zanim zmienisz zdanie. Pojechali do
centrum okrężną drogą. Hanna zwalniała
przed każdym znakiem ostrzegającym przed stadami jeleni.
0 tej porze roku aż się od nich roiło w okolicy. Mike włożył płytę
do odtwarzacza. W głośnikach zadudnił bas, a potem popłynął z
nich krzykliwy głos. Mike natychmiast zaczął wtórować
wokaliście. Hanna też rozpoznała piosenkę i podśpiewywała pod
nosem. Mike spojrzał na nią.
— Znasz ten zespół?
— To Led Zeppelin - odparła Hanna, tak jakby powiedziała
właśnie najoczywistszą rzecz na świecie.
Sean Ackard, jej były chłopak, w zeszłe wakacje zaczął słuchać
tej grupy - chyba każdy chłopak z drużyny
piłkarskiej i lacrosse musiał przez to przejść — ale uznał, że to
zbyt mroczne brzmienie jak na jego czystą, dziewiczą duszę.
Mike z niedowierzaniem zmarszczył brwi.
— A co? Myślałeś, że słucham Miley Cyrus? — obruszyła się. —
Albo The Jonas Brothers?
No cóż, K a t e słuchała The Jonas Brothers. I szlagierów z
musicali.
Kiedy dotarli wreszcie na parking przy centrum handlowym,
oboje na całe gardło ryczeli piosenkę Dazed and Confused. Mike
znał na pamięć cały tekst i nawet odegrał na niewidzialnej gitarze
solówkę. Hanna zgięła się wpół ze śmiechu.
Na parkingu stało mnóstwo samochodów. Zatrzymali się przy
sklepie z akcesoriami do domu. Tuż obok było wejście do
wielkiego sklepu z ubraniami, ze specjalną ekskluzywną częścią,
gdzie sprzedawano takie marki, jak Louis Vuitton czy Jimmy
Choo. Kiedy wysiedli z samochodu, uderzyła ich fala mroźnego
powietrza. Hanna usłyszała chrząknięcie. Tuż obok, przy białym
samochodzie stał mężczyzna i próbował włożyć do bagażnika
jakąś ciężką beczkę, najprawdopodobniej zawierającą gaz. Kiedy
przesunął się nieco, Hanna zauważyła na drzwiach auta napis:
„Policja Rosewood". Mężczyzna miał mocno zarysowaną
szczękę i spiczasty nos. Spod wełnianej czapeczki wystawały
gęste, ciemne włosy.
W i l d e n ?
Hanna obserwowała, jak Wilden podnosi drugą butlę z gazem i z
ogromnym wysiłkiem wkłada ją do bagażnika. Nie miał w domu
normalnego ogrzewania? W pierwszej chwili chciała mu
pomachać, ale nie zrobiła tego. Odwróciła się. Przecież to Wilden
powiedział reporterom, że
zmyśliły tę historię o zwłokach lana w lesie. Całe Rosewood
zwróciło się przeciwko nim. P r z e z t e g o d u p k a .
- Chodź — poganiała Mike'a, rzucając po raz ostatni okiem na
Wildena.
Inspektor zamknął bagażnik i zaczął rozmawiać przez telefon.
Stał sztywno wyprostowany, z wysoko uniesioną głową.
Przypomniało to Hannie o pewnej sytuacji sprzed kilku miesięcy,
kiedy Wilden umawiał się z jej mamą. Spędził z nią noc, a rano
Hannę obudziły jakieś szepty w korytarzu. Kiedy wyjrzała z
pokoju, zobaczyła Wildena, jak spięty stał w oknie, patrzył na
podwórko i mówił coś zachrypniętym głosem. Z kim rozmawiał?
Lunatykował? Hanna wróciła do łóżka, zanim ją zauważył.
A poza tym, co mama w nim widziała? Owszem, Wilden był
przystojny, ale nie aż tak. Kiedy kilka miesięcy temu Hanna
wpadła na niego, jak wyszedł spod prysznica, półnagi bynajmniej
nie wyglądał zachwycająco. Trenujący lacrosse Mike, którym
Hanna przecież wcale nie była zainteresowana, na pewno
wyglądał o wiele bardziej seksownie.
Szyk, ulubiony butik Hanny, był usytuowany pomiędzy sklepami
Cartiera i Louisa Vuittona. Weszła do środka, wdychając głęboko
zapach perfumowanych świec Diptyque. Z głośników płynęła
piosenka Fergie, a na wieszakach już czekały na Hannę ubrania
od Catherine Malandrino, Nanette Lepore i Moschino.
Westchnęła rozanielona. Każdą sprzedawaną tu kurtkę uszyto z
doskonale wyprawionej, luksusowej skóry. Jedwabne sukienki i
delikatne jak
mgiełka, olbrzymie apaszki wyglądały jak utkane ze złota. Sasha,
jedna z asystentek, zauważyła Hannę i pomachała do niej. Hanna
należała do najlepszych klientek sklepu.
Wybrała kilka sukienek, napawając się stukaniem wieszaków.
— Mam to zanieść do przymierzalni? — usłyszała za sobą
sztucznie wysoki głos.
Odwróciła się. Obok stał Mike.
— Już wybrałem dla ciebie kilka z moich ulubionych strojów —
dodał.
Hanna zrobiła krok w tył.
— Wybrałeś dla mnie ubrania?
Musiała je obejrzeć. Poszła prosto do jedynej przebieralni, w
której aksamitna zasłona była odciągnięta na bok. Obok lustra na
wieszaku czekało na nią kilka ubrań: czarne skórzane spodnie z
wysokim stanem, luźna srebrna tunika z głęboko wyciętym
dekoltem i dużymi bocznymi rozcięciami oraz bardzo skąpe
bikini w trzech wersjach. JJanna spojrzała na Mike'a i
przewróciła oczami.
— Miło, że się starałeś, ale prędzej dam się pokroić, niż włożę
którąś z tych rzeczy.
Przyjrzała się ponownie skórzanym spodniom. Ciekawe — Mike
uważał, że nosi rozmiar trzydzieści cztery. Mike'owi zrzedła
mina.
— Nie włożysz nawet bikini?
— Nie dla ciebie — droczyła się Hanna. — Wysil trochę
wyobraźnię.
Zasunęła zasłonkę. Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Mike
zyskał kilka punktów za kreatywność. Położyła swoją zamszową
torbę w kolorze śliwkowym na małym stołku obitym skórą i
wygładziła kawałek sztandaru z kapsuły
czasu, który przywiązała do paska. Po długim namyśle po-
stanowiła udekorować go tak, by uczcić pamięć Ali, kopiując to,
co ona narysowała na swoim trofeum w szóstej klasie. Obok logo
Chanel namalowała żabę z mangi. Hokeistka zaś na rysunku
strzelała gola, trafiając piłką wprost w emblemat Louisa
Vuittona. Hanna była bardzo dumna z ostatecznego efektu.
Odwróciła się, zdjęła sweter, odpięła stanik i ściągnęła spodnie.
Kopnięciem odsunęła ubranie na bok. Kiedy sięgała po pierwszą
sukienkę, zasłonka przebieralni rozchyliła się, ukazując głowę
Mike'a. Hanna wydała okrzyk i zasłoniła dłonią biust.
- Zwariowałeś? — pisnęła.
-Ups! - powiedział Mike z udawanym zawstydzeniem. - Cholera.
Przepraszam, Hanno. Myślałem, że to wejście do łazienki. Ten
sklep to jakiś labirynt! - Jego wzrok powędrował w stronę biustu
Hanny. A potem przesunął się w dół, w kierunku jej skąpych,
koronkowych majtek.
- Wynocha! - warknęła Hanna, kopiąc Mike'a bosą stopą.
Kilka minut później wyszła z przebieralni z jedną sukienką
przewieszoną przez ramię. Mike przycupnął na szezlongu przed
trójdzielnym lustrem. Wyglądał jak niegrzeczny szczeniak, który
właśnie pogryzł pantofle swojemu panu.
- Jesteś na mnie zła? - zapytał.
- Tak - odparła Hanna lodowatym tonem.
Tak naprawdę wcale się nie przejęła. To, że Mike tak strasznie
chciał obejrzeć ją bez ubrania, potraktowała jak komplement. Ale
i tak miała zamiar się zemścić. Zapłaciła za sukienkę, a Mike
zapytał, czy ma ochotę coś zjeść.
— Byle nie w Rive Gauche — przypomniała mu.
— Wiem, wiem. Znam o wiele lepsze miejsce.
Zaprowadził ją do Roku Królika, chińskiej restauracji
sąsiadującej z butikiem Prądy. Hanna zmarszczyła nos. Tyłek
rósł jej od samego zapachu oleju i tłustych sosów używanych w
chińskich restauracjach. Mike zauważył wyraz zdegustowania na
jej twarzy.
— Nie martw się — pocieszył ją. - Mam wszystko pod kontrolą.
Chuda jak szczapa Azjatka z kokiem spiętym za pomocą
pałeczek zaprowadziła ich do stolika w odległym kącie sali i
nalała im po filiżance gorącej zielonej herbaty. Tuż obok stał
wielki gong i nefrytowy posążek Buddy, który patrzył na nich z
góry. Kelner, siwowłosy Chińczyk, podał im menu. Ku
zdumieniu Hanny Mike powiedział kilka słów w języku
mandaryńskim. Pokazał na Hannę, a kelner pokiwał głową i
odszedł. Mike rozparł się na krześle i zabębnił palcami w gong.
Hanna otworzyła szeroko oczy.
— Co mu, do cholery, powiedziałeś?
— Ze jesteś modelką reklamującą bieliznę i musisz dbać o linię,
dlatego poprosiłem o specjalne, zdrowe i niskoka-loryczne menu
— wyjaśnił Mike nonszalancko. — Niezbyt chętnie je podają,
więc trzeba użyć podstępu, żeby ich do tego zmusić.
— Wiesz, jak powiedzieć po chińsku „modelka reklamująca
bieliznę"?
Mike założył ramiona za oparcie krzesła.
— Nauczyłem się tego i owego podczas tego nudnego pobytu w
Europie. „Modelka reklamująca bieliznę" to pierwszy zwrot,
którego uczę się w każdym języku obcym.
Hanna pokręciła z uznaniem głową.
- Super.
- Nie masz nic przeciwko temu, że ten kelner uważa cię za
modelkę reklamującą bieliznę?
Hanna wzruszyła ramionami.
- Bynajmniej.
Przecież modelki są śliczne. I szczupłe. Mike uśmiechnął się
promiennie.
- To miło. Przyprowadziłem tu kiedyś moją byłą dziewczynę, ale
w ogóle jej nie rozbawiła ta sztuczka ze specjalnym menu.
Powiedziała, że traktuję ją jak przedmiot czy coś w tym guście.
Hanna napiła się herbaty. Nie wiedziała, że Mike już wcześniej z
kimś chodził.
- To jakaś... niedawna dziewczyna?
Kelner wręczył im karty dań - zwykłą Mike’owi i dietetyczną
Hannie. Kiedy odszedł, Mike pokiwał głową.
- Niedawno z sobą zerwaliśmy. Wciąż suszyła mi głowę o to, że
tak bardzo troszczę się o swoją popularność.
- Lucas też mi to w kółko powtarzał - pisnęła Hanna, zanim
zdążyła ugryźć się w język. - Nie spodobało się mu to, że
rozgłosiłam wszem wobec, że Kate ma opryszczkę.
Poczuła ukłucie, gdy usłyszała imię Kate w swoich ustach. Mike
pewnie miał zamiar jej bronić. Ale on tylko wzruszył ramionami.
- Nie miałam wyjścia - ciągnęła Hanna. - Wydawało mi się, że
ona zaraz... — urwała.
- Że co zrobi? - zapytał Mike. Hanna pokiwała głową.
- Że naopowiada o mnie jakichś głupot.
Hanna w chwili słabości przyznała się Kate, że czasem wywołuje
u siebie wymioty, i obawiała się, że ona rozgada
o tym całej szkole. Zresztą nadal była pewna, że tak właśnie by
się stało, gdyby nie uprzedziła jej, opowiadając o jej opryszczce.
Mike uśmiechnął się ze współczuciem.
— Czasem trzeba zagrać nieczysto.
— Wypijmy za to.
Hanna uniosła swoją szklankę z wodą i stuknęła nią w szklankę
Mike'a, modląc się w duchu, żeby nie pytał o szczegóły historii,
którą mogła opowiedzieć Kate.
Zjedli kolację i wzięli po kawałku pomarańczy, którą kelner
przyniósł im razem z rachunkiem. Mike spojrzał na Hannę
uwodzicielsko, pochwalił ją za to, jak pracuje ustami, i poradził,
by zostawiła trochę sił na później. Potem przeprosił ją i wyszedł
do łazienki. Hanna patrzyła, jak Mike przemyka między
stolikami, i zdała sobie sprawę, że ma szansę go zdobyć dla
siebie. Powoli wstała, położyła serwetkę na talerzu i poszła na
drugi koniec sali. Gdy drzwi do męskiej toalety się zamknęły,
policzyła do dziesięciu i weszła do środka.
— Ups! - zawołała, a jej głos odbił się echem od gładkich,
pustych ścian.
Mike nie stał przy żadnym z pisuarów. Nie zauważyła też jego
mokasynów od Toda pod drzwiami żadnej z kabin. Usłyszała
jakiś hałas za ścianą, gdzie mieściły się umywalki. Mike stał
przed lustrem ze szczoteczką do zębów w ręku. Na blacie obok
umywalki leżał grzebień, dezodorant i tubka pasty do zębów.
Kiedy zobaczył Hannę w lustrze, zbladł. Hanna zaśmiała się
głośno.
— Robisz się na bóstwo?
— Po co tu przyszłaś? — warknął Mike.
— Przepraszam, myślałam, że to przymierzalnia — wy-
recytowała Hanna.
Nie takiego efektu się spodziewała. Mike zamrugał oczami i
szybko wrzucił wszystkie przybory toaletowe do swojej torby.
Hannie zrobiło się głupio. Przecież nie chciała mu przerywać.
Zrobiła krok w tył.
- Poczekam na zewnątrz - szepnęła.
Wróciła na salę i zajęła miejsce przy stoliku. Mike szorował zęby.
Czy to miało znaczyć, że chciał ją pocałować?
W drodze powrotnej słuchali piosenki Whole Lotta Love,
śpiewając na cały regulator. Hanna zatrzymała się przed domem
Montgomerych i wyłączyła silnik.
- Chcesz mnie odprowadzić do drzwi?
- Jasne - odparła Hanna i nagle uświadomiła sobie, że serce wali
jej jak młotem.
Na lewo od drzwi frontowych zauważyła mały japoński ogród.
Teraz z powodu zimna piasek pokrywała cieniutka warstwa lodu.
Mike spojrzał Hannie prosto w oczy. Podobało się jej to, że jest
od niej trochę wyższy. Lucas był jej wzrostu, a Sean, jej eks,
troszeczkę niższy.
- Bawiłem się prawie tak doskonale jak z moimi dziwkami -
ogłosił Mike.
Hanna przewróciła oczami.
- Może dasz swoim dziwkom wychodne w sobotę wieczorem? A
ze mną pójdziesz na otwarcie Radleya.
Mike położył palec wskazujący na podbródku, udając, że się
namyśla.
- Myślę, że to się da załatwić.
Hanna zachichotała. Mike dotknął lekko jej ramienia. Jego
oddech pachniał miętą. Niemal bezwiednie Hanna nachyliła się
trochę w jego stronę. Drzwi się otworzyły. Z holu popłynęło jasne
światło i Hanna zrobiła gwałtowny krok w tył. W drzwiach
stanęła jakaś wysoka brunetka.
Ale nie była to mama Mike'a, a już na pewno nie Aria. Serce
Hanny przestało na chwilę bić.
— Kate!? — wrzasnęła.
— Hej, Mike! — przywitała się zalotnie Kate w tej samej chwili.
Hanna pokazała na nią palcem.
— Co ty tu robisz?
Kate zamrugała niewinnie.
— Przyjechałam trochę wcześniej i mama Mike'a mnie wpuściła.
— Spojrzała na Mike'a. — Superkobieta. I przepięknie maluje.
Powiedziała mi, że jeden z jej obrazów zawiśnie w lobby hotelu
Radley. I że w sobotę odbędzie się tam huczne otwarcie.
Powinniśmy pójść razem, nie sądzisz?
— Co to znaczy, że przyjechałaś tu wcześniej? — przerwała jej
Hanna.
Kate położyła dłoń na piersi.
— Mike ci nie powiedział? Umówiliśmy się. Hanna spojrzała
Mike'owi prosto w oczy.
— Nie, nie wspominał o tym.
Mike polizał wargi. Wyglądał, jakby czuł się winny.
— Co ty powiesz? — Kate udawała zdziwienie. — A przecież
umówiliśmy się już wczoraj.
Mike popatrzył wymownie na Kate.
— Ale przecież zabroniłaś mi mówić...
— Poza tym — przerwała mu Kate, mówiąc afektowanym,
słodkim i niewinnym głosikiem — wydawało mi się, że
wybierałaś się do czytelni, Han? Kiedy zauważyłam, że nie ma
cię na widowni w czasie próby Hamleta, zadzwoniłam do Toma.
Powiedział, że uczysz się do ważnej klasówki z francuskiego.
Odsunęła Hannę na bok i wzięła Mike'a pod rękę. - Gotowy?
Zabieram cię na deser w cudowne miejsce. Mike pokiwał głową i
spojrzał na Hannę, której buzia otwarła się ze zdumienia.
Przepraszająco wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć:
„Jesteśmy w związku otwartym, prawda?".
Hanna stała nieruchomo, patrząc, jak schodzą na dół do
zaparkowanego na podjeździe audi, należącego do Isabel, mamy
Kate. Hanna tak intensywnie zastanawiała się nad tym, jak
zakończyć randkę z Mikiem, że nawet nie zauważyła znajomego
samochodu. To dlatego Mike robił się na bóstwo w restauracji?
Odświeżał się przed randką numer dwa? Po tak cudownym
spotkaniu nadal nie potrafił się zdecydować, którą z dziewczyn
wybiera? Jak to możliwe, że nie chciał Hanny na wył ąc zn o ś ć?
Silnik audi warknął, samochód zjechał z podjazdu i zniknął za
zakrętem. Nastała głucha cisza, w której Hanna usłyszała za
plecami czyjeś westchnięcie. Odwróciła się przerażona. Kolejne
westchnięcie. Zabrzmiało tak, jakby ktoś powstrzymywał się od
śmiechu.
- Jest tu kto? - zawołała, patrząc na podwórko przed domem
Montgomerych.
Nikt nie odpowiedział, ale Hanna czuła, że ktoś się przed mą
ukrywa. A.? Poczuła falę chłodu, który przeszył ją do szpiku
kości. W jednej chwili zbiegła z ganku do samochodu.
16
SPENCER HASTINGS, PRZYSZŁA KASJERKA W
SUPERMARKECIE
Tego samego wieczoru Spencer przysiadła na oparciu kanapy w
salonie i oglądała wiadomości. Reporter jeszcze raz opowiadał o
tym, jak policja przeczesała las za domem Hastingsów, a teraz w
całym kraju prowadziła poszukiwania lana. Dziś ktoś z
komisariatu otrzymał informację o miejscu pobytu zbiega, ale
więcej szczegółów ńie ujawniono.
Spencer jęknęła. Wiadomości przerwał spot reklamowy. Po raz
kolejny zachwalano uroki kurortu narciarskiego Elk Ridge, gdzie
można było pojeździć jeszcze przez sześć tygodni, a w czwartki
wszystkie dziewczęta korzystały z wyciągu za darmo.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Spencer ruszyła do holu. Chciała
oderwać się od czarnych myśli. Na progu stał Andrew i trząsł się
z zimna.
— Mam ci tyle do opowiedzenia! — oznajmiła na powitanie
Spencer.
- Naprawdę? - Andrew wszedł z podręcznikiem do
ekonomii po pachą.
Spencer westchnęła żałośnie. Nie miała najmniejszej ochoty na
naukę. Zaprowadziła Andrew za rękę do jednego z pokoi,
zamknęła drzwi i włączyła telewizor.
- Pamiętasz, jak w poniedziałek napisałam e-maila do mojej
biologicznej matki? Odpowiedziała. A wczoraj widziałam się z
nią w Nowym Jorku.
Andrew zamrugał.
- W Nowym Jorku? Spencer przytaknęła.
- Przysłała mi bilet na pociąg i umówiłyśmy się na stacji Penn.
Było cudownie. - Ścisnęła dłoń Andrew. - Olivia jest młoda,
inteligentna... i zupełnie zwyczajna. Natychmiast złapałyśmy
kontakt. Bomba, no nie?
Wyciągnęła telefon i pokazała Andrew SMS-a, którego dostała
zeszłego wieczoru od Olivii, najprawdopodobniej z lotniska.
„Droga Spencer, już za Tobą tęsknię! Do zobaczenia
wkrótce! XX, O."
Spencer w odpowiedzi napisała, że zabrała z sobą do domu
segregator. A Olivia poprosiła o przechowanie go do jej powrotu,
żeby mogli go przejrzeć z Morganem po podróży poślubnej.
Andrew zaczął obgryzać skórkę przy paznokciu.
- Kiedy pytałem wczoraj, co robisz wieczorem, powiedziałaś, że
jesz kolację z rodzicami. Skłamałaś?
Spencer spuściła głowę. Dlaczego Andrew łapał ją za słowa.
- Nie chciałam opowiadać o tym za wcześnie. Zeby me zapeszyć.
Chciałam opowiedzieć ci w szkole, ale miałam
mnóstwo roboty. - Oparła się na kanapie. - Rozważam możliwość
przeprowadzki do Nowego Jorku. Przez tyle lat żyłyśmy z dala
od siebie, że teraz już nie chcę zmarnować ani minuty. Ona razem
z mężem właśnie wprowadziła się do pięknego mieszkania w
Village. Poza tym w Nowym Jorku jest tyle świetnych szkół... -
Zauważyła, jak Andrew rzednie mina. - Wszystko w porządku?
Andrew wbił wzrok w podłogę.
- Jasne — wymamrotał pod nosem. — Świetne wieści. Cieszę się.
Spencer przesunęła dłonią po karku. Reakcja Andrew zbiła ją z
tropu. Oczekiwała, że Andrew się ucieszy, że udało się jej
znaleźć prawdziwą matkę. Przecież to on ją nakłonił, żeby
skorzystała z usług strony internetowej, która pomaga odnaleźć
biologicznych rodziców.
- Nie wyglądasz na zachwyconego - powiedziała powoli.
- Ależ jestem — Andrew zerwał się na równe nogi i uderzył
kolanem w stolik. - Och, zapomniałem o czymś. Zostawiłem
podręcznik do matematyki w szkole. Muszę po niego jechać.
Mam kilka zadań do rozwiązania.
Zebrał swoje książki i ruszył do wyjścia. Zatrzymał się w pół
kroku, ale nie spojrzał na Spencer.
- Co się dzieje? — Spencer czuła, że serce bije jej coraz szybciej.
Andrew przycisnął książki do piersi.
- No cóż... Chodzi mi tylko o to... że chyba trochę zbyt pochopnie
podjęłaś decyzję o wyjeździe. Nie powinnaś tego najpierw
obgadać z rodzicami?
Spencer zmarszczyła czoło.
- Pewnie się ucieszą, jak wyjadę.
- Nie wiesz tego - powiedział Andrew i spojrzał na nią ostrożnie,
a potem szybko odwrócił wzrok. - Rodzice mają do ciebie
mnóstwo pretensji, ale na pewno cię me nienawidzą. Wciąż jesteś
ich córką. A jeśli nie puszczą cię do Nowego Jorku?
Spencer otworzyła usta i natychmiast zamknęła. Rodzice nie
stanęliby jej na przeszkodzie, gdyby trafiła się im taka okazja... a
może?
- Poza tym dopiero co poznałaś swoją mamę - szepnął Andrew,
coraz bardziej skrępowany. - Nic o niej nie wiesz. Chyba się
trochę pospieszyłaś?
-Tak, ale wydaje mi się, że postępuję właściwie -upierała się
Spencer. Tak bardzo pragnęła jego zrozumienia. - Jeśli się do niej
zbliżę, to lepiej ją poznam.
Andrew wzruszył ramionami i odwrócił się.
- Nie chcę patrzeć, jak ktoś cię rani.
- Co masz na myśli? - zapytała Spencer, coraz bardziej
zirytowana. - Olivia nigdy by mnie nie skrzywdziła.
Andrew zacisnął usta. W kuchni jeden z labradorów zaczął
chłeptać wodę z miski. Zadzwonił telefon, ale Spencer nie
odbierała, jakby czekała na wyjaśnienia Andrew. Spojrzała na
książki, które niósł pod pachą. Do okładki podręcznika do
ekonomii przyciskał małe, kwadratowe zaproszenie z
wykonanym elegancką czcionką napisem: „Świętuj z nami
otwarcie nowego hotelu Radley".
- Co to? - Spencer pokazała na zaproszenie. Andrew spojrzał na
karteczkę i włożył ją za okładkę
zeszytu.
- Dostałem razem z pocztą. Pewnie to pomyłka. Spencer patrzyła
na niego przez chwilę. Andrew zarumienił się i wyglądał tak,
jakby miał się zaraz rozpłakać.
Nagle... zrozumiała. Wyobraziła sobie, jak Andrew otrzymuje
zaproszenie na otwarcie Radleya, a potem przybiega do niej, żeby
ją zaprosić. Pewnie chciał powiedzieć: „To rekompensata za Bał
Lisa". Miał na myśli przyjęcie, które odbyło się jesienią i
zakończyło katastrofą. Może ostrzegał Spencer przed zbyt
pochopną decyzją i twierdził, że nie chce oglądać jej cierpienia
tylko po to, żeby dłużej zatrzymać ją przy sobie. Dotknęła lekko
jego ramienia.
- Przyjadę cię odwiedzić. A ty przyjedziesz do mnie. Na twarzy
Andrew pojawił się wyraz ogromnego zażenowania. Odsunął się
od Spencer.
- Muszę lecieć. - Wyszedł na korytarz i szybkim krokiem ruszył
w stronę wyjścia. - Do zobaczenia jutro.
- Andrew! - zawołała za nim Spencer, ale on już włożył kurtkę i
zamknął za sobą drzwi. Podmuch wiatru zatrzasnął je tak mocno,
że przewróciła się mała drewniana statuetka przedstawiająca
labradora, stojąca na stoliku.
Spencer podeszła do okna wychodzącego na podwór ko przed
domem i patrzyła, jak Andrew biegnie do swojego mini coopera.
Położyła dłoń na klamce, w pierwszej chwili gotowa pobiec za
nim. Ale jakiś głos w środku odwiódł ją od tego pomysłu.
Andrew odjechał z piskiem opon. I zniknął za zakrętem.
Poczuła, jak zaciska się jej gardło. Co się stało? Zerwali z sobą?
Kiedy Andrew dowiedział się, że Spencer może niedługo
wyjechać, postanowił nie spotykać się z nią już więcej? Dlaczego
myślał tylko o sobie i swoich potrzebach?
Po chwili tylne drzwi zamknęły się z trzaskiem, wyrywając
Spencer z zamyślenia. Rozległy się kroki i głos pana Hastingsa.
Spencer nie rozmawiała z rodzicami od czasu
wczorajszej wyprawy do Nowego Jorku, wiedziała jednak, że
powinna. A jeśli Andrew miał rację? Jeśli nie zgodzą się na jej
przeprowadzkę?
Nagle spanikowała. Wzięła swoją tweedową kurtkę z wysokim
kołnierzem z oparcia krzesła w salonie i kluczyki do samochodu.
W tej chwili nie mogła rozmawiać z rodzicami. Musiała na
chwilę wyjść z domu, napić się cappuccino i przewietrzyć głowę.
Kiedy zeszła po schodach na podjazd, zatrzymała się i rozejrzała
na prawo i lewo. Coś tu nie grało.
Jej samochód zniknął.
Miejsce, gdzie parkowała swojego mercedesa coupe, stało teraz
puste. Ale przecież tutaj zatrzymała się kilka godzin wcześniej,
zaraz po szkole. Zapomniała włączyć alarm i ktoś go ukradł? A.?
Pędem pobiegła do kuchni. Pani Hastings dodawała właśnie
pokrojone warzywa do gotującej się zupy. Pan Hastings nalewał
sobie kieliszek malbecu.
- Nie ma mojego auta. Ktoś je ukradł.
Pan Hastings dalej ze spokojem nalewał sobie wina. Pani
Hastings powoli zsunęła do garnka warzywa z plastikowej deski
do krojenia.
- Nikt go nie ukradł - odparła. Spencer oparła się o krawędź stołu.
- Skąd wiecie?
Mama wydęła usta, jakby właśnie ssała bardzo kwaśną
landrynkę. Czarny T-shirt ciasno opinał jej szczupłe ramiona i
biust. W dłoni trzymała kuchenny nóż, jakby szykowała się do
ataku.
- Tata oddał go do salonu.
Pod Spencer ugięły się kolana. Spojrzała na tatę.
- Co? Dlaczego?
- Bo żarł za dużo paliwa - odpowiedziała za niego pani Hastings. -
Trzeba zacząć żyć oszczędniej i bardziej ekologicznie. - Posłała
Spencer cierpki uśmiech i wróciła do krojenia.
- Ale... - Spencer czuła ciarki na całym ciele. - Dopiero co
odziedziczyliście miliony dolarów! Poza tym... wcale me żarł za
dużo paliwa. Jest o wiele bardziej ekonomiczny niż auto Melissy!
Popatrzyła na tatę, który zignorował ją zupełnie i delektował się
winem. Miał ją w nosie? Spencer z wściekłością chwyciła go za
nadgarstek.
- Masz mi coś do powiedzenia!? - zawołała.
- Spencer - powiedział spokojnie pan Hastings i wyrwał rękę z
uścisku. Spencer uderzyła fala ostrego aromatu wina. - Nie
dramatyzuj. Już od dawna rozmawialiśmy o tym, że trzeba oddać
twoje auto do salonu. Nie potrzebujesz własnego samochodu.
- Jak mam się w takim razie poruszać po mieście? -pisnęła
Spencer.
Pani Hastings kroiła marchewkę na coraz mniejsze kawałki. Nóż
uderzał miarowo o deskę.
- Jak chcesz sobie kupić nowe auto, zrób to, co inne dzieci w
twoim wieku. - Mama wrzuciła marchewkę do garnka. - Znajdź
sobie pracę.
- Pracę? - powtórzyła jak echo Spencer.
Rodzice nigdy wcześniej nie kazali jej pracować. Pomyślała o
kolegach ze szkoły, którzy zarabiali na siebie. Pracowali w
sklepach odzieżowych albo w centrum handlowym. Sprzedawali
precle lub robili kanapki na stoisku w supermarkecie.
— Albo pożyczaj samochód — dodała pani Hastings. —
Słyszałam też o nowym, wspaniałym wynalazku, który może
przenieść cię z miejsca na miejsce. — Położyła nóż na desce. —
Nazywa się to autobus.
Spencer patrzyła na rodziców i słyszała bicie własnego serca. Ku
jej zdumieniu poczuła przypływ spokoju. Już miała odpowiedź
na najważniejsze pytanie. Rodzice jej nie kochali. W przeciwnym
razie nie próbowaliby jej wszystkiego odebrać.
— Świetnie — odparła powściągliwie i odwróciła się na pięcie.
— I tak nie zamierzam długo zagrzać tu miejsca.
Kiedy wychodziła z kuchni, usłyszała, jak tata odstawia kieliszek
na marmurowy blat.
— Spencer! — zawołał za nią.
Ale było już za późno na przeprosiny.
Spencer pobiegła do swojego pokoju. Zazwyczaj po awanturze z
rodzicami płakała jak bóbr, rzucała się na łóżko i zastanawiała, co
zrobiła nie tak. Ale nie tym razem. Podeszła do biurka i podniosła
segregator, który zostawiła Olivia. Wzięła głęboki wdech i
zajrzała do środka. Tak jak mówiła Olivia, w środku znajdowało
się mnóstwo dokumentów dotyczących nowego mieszkania,
które kupili z mężem. Znalazła tam wymiary pokojów,
informacje o typie podłogi, materiałach, z których wykonano
meble, i udogodnieniach w budynku. Był tam fryzjer dla psów,
kryty basen o olimpijskich wymiarach i salon piękności Elizabeth
Arden. Na pierwszej stronie znalazła wizytówkę: Michael
Hutchins, nieruchomości.
Przypomniały się jej słowa Olivii: „Michael, nasz pośrednik
nieruchomości, znalazłby dla ciebie jakąś specjalną ofertę".
Spencer rozejrzała się po pokoju, szacując jego zawartość.
Wszystkie meble, począwszy od zabytkowego biurka, przez
mahoniową szafę, po toaletkę w stylu chippendale, należały do
niej. Odziedziczyła je po cioci Millicent, która najwidoczniej nie
miała nic przeciwko adoptowanym dzieciom. Oczywiście
musiała zabrać wszystkie ubrania, buty i kolekcję książek.
Wszystko powinno zmieścić się do jednej furgonetki. Mogłaby
nawet sama usiąść za kierownicą, gdyby zaszła taka potrzeba.
Rozmyślania przerwał jej dźwięk telefonu. Sięgnęła po niego w
nadziei, że to SMS od Andrew z przeprosinami. Kiedy zobaczyła,
że wiadomość przyszła od nieznanego nadawcy, zamarła.
Droga Panno Spencer o Bliżej Nieokreślonym Nazwisku, na tym
etapie powinnaś już wiedzieć, co się dzieje, kiedy mnie nie
słuchasz. Tym razem użyję prostych stów, zeby dotarły nawet do
ciebie. Albo dasz spokój swojej cudownie odnalezionej mamusi i
skupisz się na dochodzeniu, co się naprawdę stało... albo
zapłacisz wyznaczoną przeze mnie cenę. A może chcesz zniknąć
na zawsze?
A.
17
JAK ZA DAWNYCH CZASÓW...
Nieco później tego samego wieczoru Emily usiadła przy swoim
ulubionym stoliku w barze Applebee, gdzie u sufitu podwieszony
był staromodny rower tandem, a na ścianach wisiały kolorowe
tablice rejestracyjne. Obok niej usiadła jej siostra Carolyn oraz
dwie koleżanki z drużyny pływackiej, Gemma Curran i Lanie
ller. W całym lokalu rozchodził się zapach słonych frytek i
hamburgerów, a z głośników rozbrzmiewała stara piosenka
Beatlesów. Po otwarciu menu Emily ucieszyła się, że wciąż
podają tu na przystawkę pałeczki z mozzarellą i skrzydełka na
ostro, a do sałatki z kurczakiem dodają pikantny sos farmerski.
Gdyby zamknęła oczy, mogłaby sobie wyobrazić, że czas cofnął
się o rok, do momentu gdy nic złego jeszcze się nie wydarzyło, a
ona przychodziła tutaj w każdy czwartek wieczorem.
- Nasza trenerka chyba paliła trawę, jak rozpisywała nam trening
na pięć serii po pięćset metrów — żaliła się Gemma, kartkując
zalaminowane menu.
- Chyba tak - wtórowała jej Carolyn, ściągając bluzę z logo
drużyny pływackiej. - Ledwie ruszam rękami!
Emily zaśmiała się, ale nagle zauważyła kątem oka burzę blond
włosów. W napięciu popatrzyła w stronę baru obleganego przez
fanów futbolu, którzy oglądali właśnie jakiś mecz w telewizji. Na
samym końcu lady siedział jakiś blondyn, prowadząc ożywioną
rozmowę ze swoją dziewczyną. Emily uspokoiła się. W pierwszej
chwili myślała, że to Jason DiLaurentis.
Emily nie mogła przestać myśleć o Jasonie. Nie spodobało się jej
to, że Aria zlekceważyła jej ostrzeżenia we wtorek, a na dodatek
próbowała usprawiedliwić jego zachowanie. Poza tym nie miała
zielonego pojęcia, jak potraktować to zdjęcie od A., na którym
Ali, Naomi i Jenna wyglądają jak najlepsze przyjaciółki. Gdyby
Ali uważała Jennę za swoją prawdziwą przyjaciółkę, mogłaby się
naprawdę przed nią otworzyć, prawda? Powierzyłaby jej ten
mroczny sekret o swoim bracie, choć nie wiedziałaby, czy Jenna
odwzajemni się podobną historią.
Kilka miesięcy wcześniej, nim jeszcze doszło do aresztowania
lana, Emily oglądała w telewizji wywiad z Jasonem. To znaczy,
w pewnym sensie wywiad. Dziennikarze wytropili go na
uniwersytecie Yale i zadawali mu pytania na temat śledztwa w
sprawie jego siostry. On odmówił odpowiedzi, twierdząc, że nie
ma ochoty o tym rozmawiać. Twierdził też, że trzyma się z dala
od swojej rodziny, bo to banda wariatów. Ale jeśli to Jasonowi
odbiło? Pewnego dnia w wakacje między szóstą a siódmą klasą
Emily odwiedziła Ali, gdy jej rodzice pakowali się na wyjazd do
domku nad jeziorem. Kiedy cała rodzina taszczyła walizki do
samochodu, Jason siedział na szezlongu w salonie
i oglądał telewizję. Emily zapytała, czemu Jason nie pomaga przy
pakowaniu, ale Ali w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami.
— Znowu wpadł w nastrój jak z piosenki Elliota Smitha. —
Przewróciła oczami. — Powinni go zamknąć w wariatkowie, tam
jego miejsce.
Emily przeszył dreszcz.
— Jason powinien iść do domu wariatów? Ali znowu przewróciła
oczami.
— To taki ża rt ! — jęknęła. — Masz poczucie humoru jak z
niemieckiej komedii!
Ale kiedy Ali chwyciła kolejną walizkę, lekko zadrżał jej
podbródek. Tak jakby pod maską chłodu w jej wnętrzu kotłowały
się emocje, do których za żadną cenę nie chciała się przyznać.
Emily przesłała zdjęcie od A. do wszystkich trzech przyjaciółek.
Spencer i Hanna odpowiedziały, że nie mają pojęcia, jak
rozumieć tę podpowiedz. Tylko Aria nie potwierdziła nawet, że
dostała wiadomość. A jeśli Jason stanowił dla nich zagrożenie?
Przecież wiedziały o nim tak niewiele.
Kelnerka w bluzce z emblematem restauracji i w czapeczce
bejsbolowej przyjęła ich zamówienie. Dziewczyny rozgadały się
na temat planowanego otwarcia Radleya.
— Topher wytrzasnął skądś zaproszenie i chce, żebym z nim
poszła — pochwaliła się Carolyn. — Ale w co się trzeba ubrać na
taką imprezę?
Emily sączyła waniliową colę. Topher był chłopakiem Carolyn.
Oboje zdecydowanie woleli siedzieć na kanapie i oglądać seriale
niż chodzić na wystawne przyjęcia.
— Może tę różową sukienkę, którą miałam na imprezie
charytatywnej u Hastingsów — zasugerowała Emily.
Zabębniła palcami w stół. - Nie martw się, tym razem nie
wyciągnę ci niczego z szafy. Już mam sukienkę. Carolyn
uśmiechnęła się szeroko.
— Idziesz?
— Zaproszono mnie — rzuciła Emily.
Lanie i Gemma nachyliły się bliżej. Carolyn ścisnęła dłoń Emily.
— Niech zgadnę - szepnęła. - Renee Jeffries z liceum Tate? Talt
ślicznie razem wyglądałyście przed wyścigiem na dwieście
metrów motylkiem miesiąc temu. Ktoś mi mówił, że ona jest... no
wiesz.
Carolyn urwała. Emily obracała w palcach słomkę, przez którą
piła colę. Nie mówiła jeszcze o Isaacu ani rodzinie, ani
koleżankom z drużyny. Wzięła głęboki oddech i spojrzała wokół.
— Właściwie to... chłopak.
Carolyn zamrugała. Lanie i Gemma uśmiechnęły się, choć
wyglądały na dość zdezorientowane. W czasie meczu
pokazywanego w telewizji ktoś zdobył punkt i tłum zgromadzony
w restauracji zaczął wiwatować, ale żadna z dziewczyn się nie
odwróciła.
— Spotkałam go w kościele — mówiła dalej Emily. — Uczy się
w Akademii Świętej Trójcy. Ma na imię Isaac. Tak jakby...
chodzimy z sobą.
Carolyn położyła dłonie na stole.
— Isaac Colbert? Ten przystojniak z Carpe Diem? Emily
pokiwała głową. Na jej policzkach pojawiły się
rumieńce.
— Wiem który — powiedziała Gemma, jakby miała zaraz
zemdleć. - W zeszłym roku brałam z nim udział w programie
pomocy charytatywnej. Jest cudowny.
- To coś poważnego? - Carolyn patrzyła na nią okrągłymi oczami.
Emily pokiwała głową, nie spuszczając wzroku z siostry.
— Mam zamiar powiedzieć rodzicom. Tylko im na razie nic nie
mów. Muszę się najpierw upewnić, że to... faktycznie to.
Carolyn wzięła kromkę pieczywa z masłem czosnkowym, które
właśnie przyniosła kelnerka.
~ Jesteś wielka. - Gemma przybiła z Emily piątkę, a Lanie
poklepała ją po ramieniu.
Emily odetchnęła z ulgą. Obawiała się tej rozmowy. Wyobrażała
sobie, że Carolyn zacznie jej wyrzucać, że najpierw narobiła
zamieszania, ogłaszając, że jest lesbijką, a potem znowu zaczęła
umawiać się z facetami.
Teraz, kiedy wspomniała o Isaacu, przypomniało się jej
wszystko, co wydarzyło się zeszłego wieczoru przy kolacji.
Wszystkie te gorzkie aluzje. Wszystkie wymowne spojrzenia. I to
zdjęcie w szufladzie, na którym ktoś odciął jej głowę. Czy Emily
będzie mogła iść z Isaakiem na otwarcie Radleya, skoro pani
Colbert wie, co zrobili?
Wyszła od Isaaca niedługo po tym, jak znalazła to zdjęcie w
szufladzie. Nie wspomniała o nim ani słowem. Ale przecież
powinna. Chodzili z sobą. Kochali się. On na pewno zrozumie.
Mogłaby zapytać: „Czy twoja mama mnie lubi? Czy twoja mama
lubi dręczyć twoje dziewczyny? Wiesz, że twoja mama to
psychopatka, która odcięła mi na zdjęciu głowę?".
Kelnerka podała zamówione potrawy, a dziewczyny zabrały się
łapczywie do jedzenia. Kiedy talerze zniknęły już ze stołu,
odezwał się telefon Emily. Na ekranie pojawiło się nazwisko
Spencer Hastings. Emily natychmiast się
spięła. Spojrzała przepraszająco na koleżanki, wstała od stolika i
poszła korytarzem w stronę łazienki. Hałas w barze i tak
uniemożliwiał jakąkolwiek rozmowę.
— Co słychać? — przywitała się Emily, kiedy tylko weszła do
łazienki.
— Dostałam kolejną wiadomość — odparła Spencer. Emily
położyła drżącą dłoń na krawędzi marmurowej
umywalki i spojrzała w lustro. Patrzyła na nią blada jak ściana
twarz z szeroko otwartymi oczami.
— Na jaki temat?
— Ze mamy dalej prowadzić poszukiwania, bo jak nie, to słono
za to zapłacimy.
— Poszukiwania... zabójcy? — wyszeptała Emily.
— Chyba tak. Nie wiem, jak inaczej można to zinterpretować.
— Myślisz, że ma to jakiś związek z tym zdjęciem, które
dostałam? Tym z Ali i Jenną?
— Nie mam pojęcia. — W głosie Spencer słychać było
bezradność. — To też nie ma większego sensu.
Ktoś spuścił wodę w ubikacji, a pod drzwiami do kabiny Emily
zauważyła stopy w mokasynach. Wydawało się jej, że w łazience
nikogo nie ma.
— Muszę lecieć — rzuciła na pożegnanie do słuchawki.
— Dobra. Uważaj na siebie.
Emily rozłączyła się i włożyła telefon do kieszeni. Kiedy
otworzyły się drzwi kabiny i Emily zobaczyła, kto był w środku,
krew ścięła się jej w żyłach.
— Och — pani Colbert stanęła jak wryta.
Miała na sobie jedwabną bluzkę i czarne spodnie, jakby przyszła
tu prosto z pracy. Wykrzywiła z niesmakiem usta.
— Dobry wieczór — zaszczebiotała Emily głosem o oktawę
wyższym niż zwykle. — Jak się pani ma?
Pani Colbert podeszła do umywalki, w ogóle nie zwracając uwagi
na Emily. Włożyła dłonie pod strumień wody i myła je tak
energicznie, jakby chciała zedrzeć z nich skórę. Zasłaniała
pojemnik z ręcznikami, ale Emily nie ośmieliła się poprosić, by
się przesunęła.
— Przyszła tu pani na kolację z mężem? — zapytała Emily,
zdobywając się na uśmiech. — Podają tu pyszne hamburgery.
Pani Colbert odwróciła się i wbiła w nią wzrok.
— Daruj sobie te uprzejmości. Obrażasz mnie. Emily zamarła. W
barze rozległ się kolejny chóralny
okrzyk.
— S-słucham?
Pani Colbert zakręciła kurek i z wściekłością urwała kawałek
papierowego ręcznika, mnąc go gwałtownie w dłoniach.
— Nie chciałam tego mówić przy moim synu i tylko dlatego
ścierpiałam twoją obecność w czasie kolacji. Ale okazałaś brak
szacunku dla mnie i mojego domu. W moich oczach jesteś nikim.
Nie waż się przekroczyć progu mojego domu.
Emily zbladła. Nagle wszystkie dźwięki ucichły. Na chwiejnych
nogach wyszła tyłem z łazienki, a potem pognała do stolika.
Chwyciła kurtkę i pobiegła do wyjścia.
— Emily? — zawołała za nią Carolyn, zrywając się od stolika.
Ale Emily nie odpowiedziała. Musiała stąd wyjść. Musiała uciec
od mamy Isaaca, zanim stanie się coś strasznego.
Kiedy wyszła na parking, poczuła na policzkach lodowaty
podmuch wiatru. Carolyn stała za nią i ciągnęła ją za rękaw
kurtki.
— Co się stało? — zapytała.
Emily milczała. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. „Okazałaś brak
szacunku dla mnie i mojego domu". Pani Colbert wyłożyła kawę
na ławę.
Patrząc na neon wiszący nad wejściem do baru, Emily przeklinała
w duchu swój los. Dlaczego akurat dziś pani Colbert musiała
przyjechać tu na kolację. Poza tym była już ósma, zwykle kolację
jada się wcześniej. W taki ziąb nikt nie wystawia nosa z domu.
Nagle z głębi torby doszedł do niej dźwięk telefonu. Oświeciło ją.
Może nie przez przypadek pani Colbert zjawiła się dziś w
Applebee. Może ktoś jej dał znać.
— Daj mi sekundę — powiedziała Emily do Carolyn. Podeszła
do krawężnika i stanęła obok okienka, przez
które wydawano posiłki na wynos. Zgarbiła się. Zielonkawy
ekran telefonu jaśniał w ciemności. Dostała jakieś zdjęcie.
Kiedy je otworzyła, ze zdumieniem stwierdziła, że nie ma ono nic
wspólnego z nią, Isaakiem czy jego mamą. Przedstawiało wielkie
pomieszczenie z oknami ozdobionymi witrażami, drewnianymi
ławkami i czerwonym dywanem. Emily uniosła brwi.
Rozpoznała kościół Świętej Trójcy, do którego chodziła z
rodziną. Na fotografii widać było nawet konfesjonał ojca Tysona,
stojący w rogu tuż przy wejściu. Wychodził z niego ktoś z
pochyloną głową. Emily zbliżyła telefon do twarzy. Mężczyzna
na zdjęciu był wysoki i miał krótkie, czarne włosy. Na jego kurtce
widniał emblemat policji w Rosewood, a przy pasku zauważyła
kajdanki. W i l d e n ?
Zdjęcie opatrzono podpisem. Od stóp do głów przeszył ją
dreszcz, choć nie do końca rozumiała treść wiadomości.
Każdy ma coś na sumieniu, co nie?
A.
18
ROSEWOOD TO JUŻ NIE RAJ...
W piątek rano, kiedy niebo zmieniało barwę z granatowej na
jasnofioletową, Hanna dopięła zieloną bluzę dre-sową i wykonała
kilka rozciągających ćwiczeń przy klonie rosnącym przed
domem. Potem ruszyła biegiem, słuchając muzyki z iPhona.
Dlaczego wcześniej nie wpadła na to, żeby kupić nowy telefon?
Teraz, kiedy zastrzegła numer, nie przychodziły żadne
wiadomości od A.
Natomiast Emily dostawała co chwila jakąś rewelację od A.
Przekazała Hannie dziś rano zdjęcie Darrena Wilde-na w
kościele. „Jak sądzisz, o co chodzi?", napisała Emily, jakby
Hanna powinna to wiedzieć. Mnóstwo ludzi chodzi do kościoła.
Poza tym nie wierzyła, że wiadomości przysyłane Emily przez A.
zawierają jakieś ważne wskazówki. Najprawdopodobniej A.
chodziło o to, żeby namieszać w głowie Emily, która i tak miała
tam niezły bałagan.
Hanna dostała za to sporo SMS-ów od Mike'a. Napisał do niej
przed chwilą: „Wstałaś już?".
„Tak, chcę pobiegać", odpisała Hanna.
„Sexy. W co jesteś ubrana?"
Hanna się uśmiechnęła.
„W dresy ze spandeksu. Bardzo obcisłe".
„Przebiegnij przed moim domem!"
„Chciałbyś", napisała Hanna, chichocząc.
Mike napisał do niej nawet zeszłego wieczoru, pewnie po
powrocie z randki z Kate. Hanna miała ochotę dać mu popalić za
to, że umówił się z nimi obiema, ale nie chciała wyjść na mękołę
z zaniżonym poczuciem własnej wartości. Czy Kate podobała się
Mike'owi bardziej niż ona? Uważał, że jest szczuplejsza? Wziął
ją na zakupy i próbował podglądać w przebieralni? A jak Kate
zareagowała? Śmiała się... czy go przegoniła?
„O której jedziemy jutro do Radleya?", zapytała Hanna.
Kiedy dobiegła do końca ulicy, Mike odpowiedział: „A mogę
zabrać jeszcze kogoś?". Hanna zatrzymała się na zakręcie.
Oczywiście Mike miał zamiar zabrać z sobą Kate.
Kopnęła mocno w znak stopu. Rozległ się tak głośny dźwięk, że
kilka ptaków zerwało się z gałęzi pobliskiego drzewa. Co
prawda, tata złagodził nieco zasady kary i nie musiała bez
przerwy przebywać w towarzystwie przybranej siostry, ale i tak
wiedziała, że ojciec oczekuje od nich, że się wreszcie
zaprzyjaźnią. Na przykład wczoraj, kiedy Kate wróciła z randki z
Mikiem, dołączyła do Hanny i pana Marina w kuchni, gdzie
Hanna chwaliła się właśnie udekorowanym przez siebie
kawałkiem sztandaru szkolnego. Pan Marin obejrzał go
dokładnie, a potem zapytał łagodnie Hannę, czy Kate nie miała
też udziału w odnalezieniu trofeum. I czy mogłaby dodać jakiś
element do rysunku Hanny.
Hanna nie wierzyła własnym uszom.
— To moja zdobycz. — Powstrzymywała łzy oburzona, że tata w
ogóle coś takiego zaproponował. — Ja to znalazłam.
Ojciec spojrzał na nią rozczarowany i wyszedł. Kate nie
odezwała się ani słowem w czasie całej sceny. Pewnie doszła do
wniosku, że lepiej wypadnie w oczach pana Marina jako cicha i
pokorna córeczka niż rozwrzeszczana jędza. Ale Hanna dobrze
wiedziała, że Kate już zaciera ręce z radości, patrząc, jak relacje
między Hanną i jej tatą umierają powolną, bolesną śmiercią.
Usłyszała za plecami przeciągły świst i odwróciła się. Nagle
poczuła na sobie czyjś wzrok. Ulica była pusta. Westchnęła i
postanowiła nie odpowiadać Mike'owi. Włożyła iPhona do
kieszeni i pogłośniła muzykę. Pobiegła na pobliskie wzgórze,
przebiegła między dwoma słupkami na kładkę i znalazła się na
znajomym skrzyżowaniu. Na rogu stała farma z szarego
kamienia, oddalona od ulicy. Dwa kasztanowate konie i jeden
kuc szetlandzki w biało-czarne łaty stały spokojnie przy
ogrodzeniu. Tędy wiodła droga do domu Ali.
Hanna po raz pierwszy stała na tym skrzyżowaniu, kiedy szła do
domu DiLaurentisów, żeby wykraść Ali jej trofeum do kapsuły
czasu. Pamiętała doskonale, jak patrzyła głęboko w oczy kuca,
jakby prosiła go o radę, co powinna zrobić. Co sobie wyobrażała,
kiedy szła do domu Ali? A gdyby zastała tam Naomi i Riley,
które wyśmiałyby ją bezlitośnie? Już chciała powiedzieć na głos
do kucyka: „Może powinnam pogodzić się z tym, że nigdy nie
będę lubiana". Ale przejeżdżające auto wyrwało ją z zamyślenia.
Wsiadła z powrotem na rower i odjechała.
Teraz pobiegła w stronę domu Ali, ciężko dysząc. Spojrzała na
posiadłość Vanderwaalów na samym początku ulicy. Miała
wielki, półkolisty podjazd i garaż na sześć samochodów, kryty
spadzistym dachem. Hanna odwróciła wzrok. Dalej stał dom
Jenny, willa z czerwonej cegły w stylu kolonialnym. Obok niej
rosło wielkie drzewo, na którym wisiał domek Toby'ego. Potem
minęła dom Hastingsów, ponurą, rozległą farmę za bramą z
kutego żelaza. Spod świeżej farby na garażu przeświecał napis:
„ZABOJ-CZYNI". Na samym końcu ślepej ulicy dostrzegła dom
Ali.
Podbiegła do ołtarzyka ku czci jej przyjaciółki, który nadal stał
przy krawężniku. Dostawiono kilka nowych świec, z których
jedna jeszcze się paliła. Płomień tańczył na wietrze. Na tablicy
korkowej przyczepiono kilka napisanych odręcznie listów, z
informacjami takimi jak „DORWIEMY GO!". Albo „LAN ZA
TO ZAPŁACI!".
Kucnęła obok i spojrzała na fotografię, która od początku
stanowiła część ołtarzyka zrobionego zaraz po znalezieniu ciała
Ali. Przez kilka miesięcy zdjęcie wypłowiało od deszczu i śniegu.
Przedstawiało Ali w szóstej klasie, w błękitnym T-shircie i
dżinsach, jak stała w wielkim holu w domu Spencer. Zrobiono je
tego wieczoru, kiedy Melissa i łan wybierali się na zimowy bal
szkolny. Ali w napięciu obserwowała ich oboje, chichocząc
histerycznie, kiedy Melissa potknęła się na schodach w czasie
swojego wielkiego wejścia. Kto wie, może już wtedy coś ją łą-
czyło z Ianem.
Hanna zmarszczyła brwi i przyjrzała się bliżej fotografii. Za
plecami Ali dostrzegła uchylone drzwi frontowe w domu
Hastingsów, a za nimi fragment podwórka. Na podjeździe
obok limuzyny lana i Melissy stała samotna postać w marynarce i
dżinsach. Hanna nie potrafiła rozpoznać rozmazanej twarzy. Z
pewnością jednak ta osoba miała w sobie coś z wścibskiego
podglądacza, jakby również szpiegowała lana i Melissę.
Trzasnęły drzwi. Hanna zerwała się na równe nogi i rozejrzała.
Przez chwilę nie mogła się zorientować, skąd dobiegł hałas.
Potem na podjeździe przy domu Cava-naughów zobaczyła
Darrena Wildena. Kiedy spostrzegł Hannę, zdziwił się.
— Hanna — wyjąkał. — Co tu robisz?
Jej serce zaczęło mocniej bić, jakby właśnie przyłapano ją na
kradzieży w sklepie.
— Biegam. A ty?
Wilden miał przerażenie wypisane na twarzy. Odwrócił się i
gestem pokazał na las za domem Spencer.
— No wiesz, hm, sprawdzałem to i owo.
Hanna założyła ręce na piersi. Policja przerwała poszukiwania w
lesie kilka dni temu. Poza tym Wilden szedł z przeciwnego
kierunku, od strony domu Jenny, który stał po drugiej stronie
lasu.
— I znalazłeś coś?
Wilden zatarł dłonie w rękawiczkach.
— Nie powinnaś się tu kręcić. — Zupełnie zmienił ton. Hanna
wbiła w niego wzrok.
— Jest zimno — dodał zmieszany. Hanna pokazała na swoje
nogi.
— A od czego są dresy? I rękawiczki? I czapka?
— I tak zmarzniesz. — Wilden uderzył prawą pięścią w otwartą
lewą dłoń. — Wolałbym, żebyś biegała w bezpieczniejszym
miejscu. Na przykład na szlaku Marwyna.
Hanna spojrzała na niego z niedowierzaniem. Naprawdę aż tak
się o nią troszczył? A może chciał się jej pozbyć? Spojrzał przez
ramię na las za domem Spencer. Hanna też obejrzała się w
tamtym kierunku. Czy ukrywał tam coś? Nie chciał, żeby Hanna
to zobaczyła? Przecież powiedział reporterom, że nie wierzy, aby
lasy kryły w sobie rozwiązanie zagadki zniknięcia lana. I że
Hanna z przyjaciółkami to zwykłe mitomanki.
Przypomniało się jej zdjęcie Wildena wychodzącego z
konfesjonału. I towarzysząca mu wiadomość od A.: „Każdy ma
coś na sumieniu, co nie?".
— Podwieźć cię gdzieś? — zapytał Wilden tak nagle, że Hanna
podskoczyła ze strachu. — Już skończyłem.
Hanna czuła, jak drętwieją jej palce.
— No dobra — wyjąkała, próbując zachować spokój. Po raz
ostatni spojrzała na ołtarzyk Ali, a potem podeszła do pokrytego
grubą warstwą zmarzniętego, brudnego śniegu samochodu
Wildena. — To twoje auto? — zapytała, bo wyglądało znajomo.
Wilden pokiwał głową.
— Mój wóz policyjny stoi w warsztacie, więc musiałem się
przesiąść do tego grata.
Otworzył drzwi od strony pasażera. Wewnątrz pachniało starymi
papierkami po hamburgerach z McDonalda. Wilden szybko
przerzucił na tylne siedzenie kilka segregatorów, pudełek po
butach, płyt kompaktowych, pustych opakowań po papierosach,
nieotwartych listów i zapasowe rękawiczki.
— Trochę tu brudno — powiedział.
Uwagę Hanny przyciągnęła owalna nalepka leżąca na podłodze
przed przednim siedzeniem. Widniał na niej rysunek ryby, jakieś
inicjały i napis: „Bilet jednodniowy".
Nie wyciągnięto jej z przezroczystej folii,, więc farba nie
rozmazała się i nalepka wyglądała jak nowa.
— Wybierasz się na połów? — uśmiechnęła się z przekąsem
Hanna i pokazała palcem na nalepkę.
Dawniej często jeździła na ryby, w czasach kiedy jeszcze jej
ojciec był jej przyjacielem, a nie bezdusznym służbi-stą, który
chciał koniecznie uszczęśliwić swoją księżniczkę Kate.
Wiedziała, że należało kupić w lokalnym sklepie wędkarskim
specjalne bilety uprawniające do wędkowania w jeziorze. Za ich
brak groził mandat.
Wilden spojrzał na bilet i zrobił tajemniczą minę. Wziął go w
dwa palce i rzucił za siebie na tylne siedzenie.
— Od lat nie sprzątałem w tym aucie — rzucił na od-czepnego.
— To jakaś staroć.
Włączył silnik i ruszył w tył tak gwałtownie, że Hannę wbiło w
fotel. Zawracając, o mało nie rozjechał ołtarzyka Ali. Potem
pełnym gazem minął dom Spencer, Jenny i Mony. Hanna
przytrzymała się uchwytu nad oknem.
— To nie wyścigi — zażartowała, choć miała duszę na ramieniu.
Wilden spojrzał na nią kątem oka, ale nie odpowiedział. Hanna
zauważyła, że nie ma na sobie munduru, tylko obszerną, szarą
bluzę z kapturem i czarne dżinsy. Właściwie w tej bluzie
przypominał zakapturzoną postać, którą spotkała w sobotę w
lesie. To jednak tylko zbieg okoliczności... prawda?
Hanna potarła dłonią kark i zakaszlała.
— Jak idzie śledztwo w sprawie lana?
Wilden spojrzał na nią, naciskając mocno pedał gazu.
Gwałtownie skręcił na szczycie wzgórza, aż zapiszczały opony.
— Mamy powody przypuszczać, że łan uciekł do Kalifornii.
Hanna otworzyła usta i szybko je zamknęła. Przecież adres IP
komputera lana świadczył o tym, że nie wyjechał z Rosewood.
— Skąd to wiecie? — zapytała.
— Od informatora — warknął Wilden.
— Od kogo?
Wbił w nią lodowaty wzrok.
— Przecież wiesz, że nie mogę powiedzieć.
Szary nissan pathfinder powoli wlókł się przed nimi pod górę.
Wilden zmienił bieg i wjechał na przeciwległy pas, żeby go
wyprzedzić. Pathfinder zatrąbił. W oddali pojawiły się dwa
światła samochodu nadjeżdżającego z przeciwka.
— Co ty wyprawiasz? — krzyknęła Hanna w panice. Wilden nie
wrócił na właściwy pas. - Przestań! - wrzasnęła.
W jednej chwili wróciła pamięcią do tamtej nocy, kiedy stała na
parkingu przed szkołą, a z przeciwka nadjeżdżało czarne auto
Mony. Kiedy zorientowała się, że samochód nie skręci, było już
za późno. Stała jak wmurowana w ziemię, zupełnie bezradna.
Czuła się tak, jakby nie mogła powstrzymać tego, co miało się
stać.
Zamknęła oczy. Ogarnął ją lęk. Usłyszała głośny klakson i
Wilden wreszcie skręcił. Kiedy otworzyła oczy, jechali prawym
pasem.
— Co ci strzeliło do głowy? - zapytała Hanna, cała roztrzęsiona.
Wilden spojrzał na nią z ukosa, wyraźnie rozbawiony.
— Wyluzuj.
W y l u z u j ? Hanna ukryła twarz w dłoniach. Zrobiło się jej
niedobrze. Znowu zobaczyła swój wypadek, tym
razem w przyspieszonym tempie. Od tamtego czasu desperacko
próbowała zapomnieć o tych tragicznych wydarzeniach,
tymczasem Wilden świetnie się bawił, doprowadzając ją do ataku
paniki. Może jednak wiadomości A. na temat Wildena zawierały
ziarno prawdy.
Hanna już miała kazać mu się zatrzymać, żeby mogła wrócić
pieszo do domu, ale zdała sobie sprawę, że jadą w stronę jej
domu. Kiedy zatrzymał się na podjeździe, odpięła pas i
wyskoczyła z auta szczęśliwa, że już stoi na twardym gruncie.
Z trzaskiem zamknęła drzwi, jednak Wilden zupełnie na to nie
zareagował. Wycofał się z podjazdu, nie zwalniając nawet na
progu. Z maski samochodu spadło trochę śniegu. Hanna
zauważyła, że przód auta miał opływowy kształt i złowrogo
świecące reflektory.
Nagle doznała déjà vu. Ta sytuacja już kiedyś miała miejsce. I
wcale nie w noc wypadku. Czuła się tak samo jak wtedy, kiedy
nie mogła przypomnieć sobie słówka na zajęciach z
francuskiego, choć miała je na końcu języka. Najczęściej
przychodziło jej do głowy o wiele później, w najmniej
oczekiwanych okolicznościach, kiedy szukała czegoś w
internecie albo wyprowadzała Dota na spacer. To wspomnienie
też do niej kiedyś wróci.
Choć nie była pewna, czy chce się z nim skonfrontować.
19
SPENCER DBA O SWOJE INTERESY
W piątek po szkole Kirsten Cullen, najlepsza koleżanka Spencer
z drużyny hokejowej, zaparkowała swój samochód pod domem
Hastingsów i zaciągnęła ręczny hamulec.
- Dzięki za podwiezienie - powiedziała Spencer.
Nie miała zamiaru wsiadać do śmierdzącego autobusu szkolnego
tylko dlatego, że rodzice pozbawili ją czterech kółek.
- Nie ma sprawy - odparła Kirsten. - Potrzebujesz transportu w
poniedziałek?
- Jeśli to nie kłopot. - Spencer rzuciła jej nieśmiałe spojrzenie.
Najpierw zadzwoniła do Arii z prośbą o podwiezienie, bo ona
mieszkała teraz w sąsiedztwie. Aria jednak odparła, że ma „coś
do zrobienia", choć nie była łaskawa powiedzieć co dokładnie.
Spencer nie mogła, niestety, poprosić o tę przysługę Andrew.
Przez cały dzień liczyła na to, że zadzwoni z przeprosinami.
Wtedy ona też by go przeprosiła
i obiecała, że nie zerwie z nim po przeprowadzce. Ale on z
premedytacją nie odzywał się do niej w czasie zajęć. A to
oznaczało dla Spencer definitywny koniec.
Kirsten pomachała Spencer i odjechała. Spencer odwróciła się i
poszła w stronę domu. Wokół panowała cisza i spokój, a niebo
przybrało niepokojącą fioletowoszarą barwę. Napis
„ZABOJCZYNI" na drzwiach garażu został, co prawda,
zamalowany, ale nowy kolor nie pasował do fasady budynku, a
litery i tak prześwitywały spod warstwy farby. Spencer odwróciła
od niego oczy. Kto to napisał? A.? Ale po co? Zeby ją
przestraszyć? A może ostrzec?
W pustym domu pachniało mydłem i środkiem do mycia podłóg,
co oznaczało, że Candace, pomoc domowa, właśnie skończyła
pracę. Spencer pobiegła na górę, zabrała segregator Ołivii i
wyszła na podwórko tylnym wyjściem. Choć rodzice jeszcze nie
wrócili, nie chciała teraz siedzieć w domu. Musiała zrobić coś w
zupełnym odosobnieniu.
Otworzyła drzwi domku i zapaliła światło w kuchni i w salonie.
Wszystko wyglądało tak jak ostatnim razem, kiedy tu była. Obok
komputera stała nawet napełniona do połowy wodą szklanka.
Usiadła na kanapie i wyjęła telefon. Ostatnią wiadomość dostała
od A.: „Może chcesz zniknąć na zawsze?".
Najpierw porządnie się wystraszyła, ale potem spojrzała na to z
innej strony. Nie miała nic przeciwko zniknięciu na zawsze — z
Rosewood. I wiedziała, jak tego dokonać.
Rzuciła segregator Ołivii na stolik. Papiery rozsypały się na
dywanie. Na wierzchu leżała wizytówka pośrednika
nieruchomości. Drżącymi dłońmi wystukała jego numer. Rozległ
się sygnał.
— Michael Hutchins — odezwał się męski głos.
Spencer chrząknęła.
- Dzień dobry. Nazywam się Spencer Hastings. - Próbowała
mówić poważnym głosem, jakby wiedziała wszystko o handlu
nieruchomościami. - Moja mama jest pana klientką. Olivia
Caldwell.
- Oczywiście, oczywiście. - Michael nie posiadał się ze szczęścia.
- Nie wiedziałem, że ma dzieci. Widziała pani ich mieszkanie?
Dodatek o urządzaniu wnętrz do „New York Timesa" opublikuje
jego zdjęcia w przyszłym tygodniu.
Spencer owinęła wokół palca kosmyk włosów.
- Jeszcze nie. Ale... wkrótce się tam wybiorę.
- Co mogę dla pani zrobić?
Założyła nogę na nogę, a potem znowu usiadła prosto. Czuła
pulsowanie w skroniach.
- Szukam... mieszkania. W Nowym Jorku. Najlepiej w tej samej
okolicy, w której mieszka Olivia. Mógłby pan coś dla mnie
znaleźć?
Słyszała, jak Michael przerzuca jakieś papiery.
- Myślę, że tak. Proszę mi dać chwilę. Rzucę okiem na dostępne
oferty w bazie danych.
Spencer zagryzła kciuk. Nagle cała sytuacja wydała się jej
zupełnie absurdalna. Wyjrzała przez okno na basen z kamiennym
brzegiem, na jacuzzi, na taras wykładany drewnem i na psy
baraszkujące pod płotem. Odwróciła się i spojrzała na młyn.
„KŁAMIESZ". Tego napisu jeszcze nie zamalowano. Może
rodzice zostawili go dla Spencer na pamiątkę, jak wielkie
czerwone A w Szkarłatnej literze. Dołu przy domu Ali nie
otaczała już taśma z napisem „ZkKKT, WSTĘPU". Nowi
właściciele nareszcie ją zdjęli. Ale dziury w ziemi nie zakopano.
Za domkiem rozciągały się lasy. Gęste, ciemne i pełne sekretów.
Olivia radziła jej, żeby nie podejmowała pochopnych decyzji, ale
wyprowadzka z Rosewood była dla niej najmądrzejszym i
najszybszym rozwiązaniem.
- Już jestem - odezwał się Michael, wyrywając Spencer z
zamyślenia. - Mam nowe mieszkanie przy Perry Street dwieście
dwadzieścia trzy. Nie zostało jeszcze wystawione, ale właściciel
już je sprząta i remontuje. Na naszej stronie internetowej ta oferta
pojawi się pewnie w poniedziałek. To mieszkanie z jedną
sypialnią na parterze kamienicy z piaskowca. Właśnie
otworzyłem album ze zdjęciami i mieszkanie prezentuje się
przepięknie. Wysokie sufity, drewniane podłogi, gzymsy, duża
kuchnia, taras, zabytkowa wanna. Dwa kroki do stacji metra i
butiku Marca Jacobsa. Pewnie lubi pani Jacobsa?
- No jasne - uśmiechnęła się Spencer.
- Siedzi pani przed komputerem? Mogę przesłać kilka zdjęć.
- Poproszę.
Spencer podała mu swój adres e-mailowy. Wstała i podeszła do
laptopa Melissy leżącego na biurku. Po kilku sekundach dostała
nową wiadomość. Zdjęcia przedstawiały kamienicę z piaskowca
z zewnętrznymi schodami. Mieszkanie miało podłogi z szerokich
dębowych desek, dwa olbrzymie okna, ściany z odsłoniętej cegły,
marmurowy blat kuchenny, a nawet małą pralkę i suszarkę do
prania.
- Niesamowite - westchnęła Spencer zupełnie oszołomiona. -
Teraz jestem w Filadelfii, ale mogłabym przyjechać w
poniedziałek, żeby je obejrzeć.
Usłyszała w słuchawce klakson, którego dźwięk dobiegał z
nowojorskiej ulicy.
— To się da zrobić — odparł Michael, ale w jego głosie
dosłyszała również wahanie. — Muszę panią ostrzec. Takie
mieszkania nieczęsto pojawiają się w Nowym Jorku. A rynek
nieruchomości tutaj to dżungla. To jedna z najlepszych kamienic
w Village i klienci się na nie rzucą. Jak tylko wystawimy
mieszkanie, w poniedziałek rano na pewno zjawi się tu ktoś
gotów do wynajęcia go bez oglądania. Ale nie chcę naciskać. W
tej okolicy mogę zaproponować jeszcze kilka innych mieszkań.
Nagły przypływ adrenaliny dodał Spencer sił. Poczuła się tak,
jakby biegła do piłki w czasie meczu hokejowego albo walczyła o
pochwałę nauczyciela. To jej, a nie komu innemu, należało się to
mieszkanie. Już planowała, jak urządzi sypialnię. Oczyma
wyobraźni widziała, jak w pon-czo od Chanel idzie w sobotni
poranek na kawę do Star-bucksa. Mogłaby kupić psa i do
wyprowadzania go wynająć kogoś, kto chodziłby na spacer z
piętnastoma psami na jednej smyczy. Wcześniej sprawdziła już
kilka prywatnych szkół w Nowym Jorku, na wypadek gdyby nie
zdecydowała się wcześniej składać papierów na uniwersytet.
Kiedy spojrzała na kartkę papieru leżącą obok komputera, zdała
sobie sprawę, że bezwiednie pisała na niej liczbę 223, dziesiątki
razy, różnym pismem. To mieszkanie albo żadne.
— Proszę go nie wystawiać — powiedziała wreszcie. — Biorę je.
Nie muszę go oglądać. A jeśli teraz dam panu pieniądze? Będzie
moje?
Michael milczał.
— Możemy tak zrobić. — Wydawał się zdumiony. — Proszę mi
wierzyć, nie rozczaruje się pani. To okazja jedna na milion. —
Wystukał coś na klawiaturze. — Okej. Potrzebuję
od pani jakąś zaliczkę. Czynsz za pierwszy miesiąc, depozyt i
procent dla pośrednika. Powinniśmy zadzwonić do pani mamy.
To ona będzie ręczyć za wynajem i dokona przelewu?
Palce Spencer zawisły nad klawiaturą. Olivia powiedziała
wprost, że jej mąż Morgan nie ufa nieznajomym. Gdyby
poprosiła Ołivię i Morgana o pieniądze, pewnie straciłaby od razu
ich zaufanie. Spojrzała na ekran. W prawym górnym rogu
widniała ikona „Spencer_Studia".
Otworzyła folder i plik PDF. Znalazła w nim wszystkie potrzebne
informacje. Rachunek zarejestrowano na nią. Olivia twierdziła,
że Morgan od razu polubi Spencer. Pewnie da jej dziesięć razy
tyle pieniędzy, co na tym koncie.
— Nie musimy mieszać w to mamy — powiedziała. — Mam
rachunek na swoje nazwisko i mogę go użyć.
— Dobrze — odparł natychmiast Michael.
Pewnie cały czas miał do czynienia z dziećmi bogaczy. Spencer
drżącym głosem podała Michaelowi numer konta, a on go
powtórzył i powiedział, że teraz powinna zadzwonić do
właściciela mieszkania i ustalić z nim termin spotkania. Umówili
się przed budynkiem o czwartej po południu w poniedziałek na
podpisanie umowy i odbiór kluczy. Potem mogła się wprowadzić
do mieszkania.
— Świetnie — powiedziała. Rozłączyła się i wlepiła wzrok w
ścianę.
Zrobiła to. Naprawdę to zrobiła. Za kilka dni pożegna się na
zawsze z tym przeklętym miasteczkiem. Zamieszka w Nowym
Jorku, z dala od Rosewood. Na dobre. Olivia wróci z Paryża, a
Spencer tymczasem zdąży się przyzwyczaić do miejskiego rytmu
życia. Już sobie wyobrażała, jak wpada do Olivii i Morgana na
kolację albo idą razem do
baru Gotham lub do restauracji Le Bernardin na pyszne steki z
grilla. Zobaczyła siebie wśród nowych przyjaciół, którzy
uwielbiają sztukę, chodzą na imprezy charytatywne i mają w
nosie to, że kiedyś prześladowała ją banda frajerów
przedstawiająca się jako A. Kiedy jednak wyobraziła sobie
chłopaków, których przyjdzie jej spotkać, ogarnął ją smutek. Nie
było wśród nich Andrew. Wtedy przypomniała sobie, jak ją
potraktował, i pokręciła głową. Teraz nie zamierzała marnować
na niego energii. Jej życie miało się zmienić.
Kręciło się jej w głowie, jakby była wstawiona. Cała się trzęsła z
radości. Wydawało się jej, że ma halucynacje. Kiedy wyjrzała
przez okno, zobaczyła wśród drzew jakieś błyski, jakby ktoś
specjalnie dla niej urządził pokaz sztucznych ogni.
Chwileczkę.
Spencer podniosła się z kanapy. Snop światła pochodził z latarki i
padał na okoliczne drzewa. Jakaś skulona postać grzebała w
błocie na skraju lasu. Najpierw w jednym miejscu, a potem kilka
metrów dalej, po lewej stronie.
Poczuła kamień w żołądku. To nie był policjant. Oni wynieśli się
stąd kilka dni temu. Uchyliła okno w nadziei, że usłyszy coś z tej
odległości. Ku jej przerażeniu rama okienna zazgrzytała o
framugę. Spencer skrzywiła się i odsunęła od parapetu.
Postać przystanęła i odwróciła się w stronę domku. Snop światła
z latarki przesuwał się w prawo, a potem w lewo i na chwilę
zatrzymał się na twarzy tego kogoś. Spencer zobaczyła białka
oczu. I zarys ciemnej bluzy z kapturem. Kilka kosmyków
znajomych blond włosów.
Spencer zmarszczyła z niedowierzaniem nos. Melissa?
Postać skryła się w mroku, jakby ją usłyszała. Zanim Spencer
zdążyła się upewnić, czy to jej siostra, latarka zgasła. Trzasnęło
kilka gałązek. Nieznajomy oddalał się w pośpiechu. Kroki
rozlegały się coraz ciszej, aż Spencer ledwie mogła je odróżnić
od świstu wiatru w drzewach. Kiedy się upewniła, że pod lasem
nikogo już nie ma, pobiegła w tamto miejsce i kucnęła. Ziemia
była miękka i mokra. Przez chwilę szukała czegoś dłońmi po
omacku, ale pod palcami czuła tylko kamień i cegły. Ich po-
wierzchnia jeszcze była ciepła, jakby dopiero co dotykały ich
czyjeś dłonie. Kiedy podniosła wzrok, w oddali, wśród drzew,
usłyszała niewyraźny dźwięk. Przeszył ją dreszcz. To brzmiało
prawie jak... c h i c h o t.
Gdy jednak podniosła głowę i wyciągnęła szyję, hałas ucichł.
Może to był tylko wiatr?
20
SPADAJ, ARIA!
Tego samego popołudnia Aria spotkała się z Jasonem przed halą
do wspinaczki, kilka kilometrów za Rosewood. Jason otworzył
jej drzwi wejściowe i wpuścił pierwszą do środka.
— Dzięki.
Aria była wniebowzięta. Ukradła Meredith jej elastyczne spodnie
do jogi. Miała nadzieję, że Jason nie zauważył, że są na nią trochę
za duże i spadają jej z bioder. On natomiast wyglądał bardzo
ładnie w szarym T-shircie z długim rękawem i w dresie Nike,
jakby od dziecka uprawiał wspinaczkę. Niewykluczone zresztą,
że tak właśnie było.
Przy wejściu poraziło ich jasne, fluorescencyjne światło. Z
głośników ryczała agresywna, gitarowa melodia, a w wysokiej
sali z podłogą pachnącą gumą na każdej ścianie roiło się od
wypustek, które wyglądały jak zrobione z plastiku. Jason zaprosił
tu Arię rano, bo przyznał się, że nie jest typem faceta, który
zaprasza dziewczynę na
kolację czy do kina. Ale przecież Aria mogłaby równie dobrze
stanąć w kolejce w sklepie elektrycznym, gdyby tylko Jason
uznał to za idealne miejsce na randkę.
Kiedy się zarejestrowali, podeszli do wysokiej ściany i spojrzeli
dookoła. Aria z podziwem przyglądała się kilku dziewczynom,
które zręcznie wspinały się w górę, oplecione w talii linami. Nie
bały się takich wysokości? Arii kręciło się w głowie od samego
patrzenia. Po całym ciele przeszły jej ciarki.
— Boisz się? — zapytał Jason. Aria zachichotała nerwowo.
— Żadna ze mnie sportsmenka.
Jason uśmiechnął się i chwycił ją za rękę.
— Spodoba ci się. Obiecuję.
Aria zaczerwieniła się, ale czuła też satysfakcję, że Jason jej
dotknął. Musiała się uszczypnąć, żeby się upewnić, że to się
dzieje naprawdę.
Jeden z instruktorów, brunet z bujną brodą, przyniósł im sprzęt:
uprzęże, kaski i specjalne rękawiczki do wspinaczki. Zapytał,
które z nich chce zacząć. Jason pokazał na Arię.
— Madame.
— Jaki dżentelmen — powiedziała z przekąsem.
— Mama dobrze mnie wychowała.
Instruktor zaczął zakładać Arii uprząż wokół ramion i talii. Kiedy
poszedł poszukać innej klamry, Aria odwróciła się do Jasona.
— Jak sobie radzi twoja rodzina? — zapytała niby od niechcenia.
— Wszystko... w porządku?
Jason przez dłuższą chwilę przyglądał się w milczeniu kilku
wspinaczom przyklejonym do ściany.
- Kompletna rozsypka - odezwał się wreszcie. Spojrzał na nią
smutnymi błękitnymi oczami. - Ale co można na to poradzić?
Aria pokiwała tylko głową, bo zabrakło jej słów. Przypomniała
się jej wczorajsza wiadomość od A. „Wielki Brat nie powiedział
ci całej prawdy. I uwierz mi... wcale me chcesz jej poznać". Aria
nie przekazała jej przyjaciółkom, bo się bała, że zaraz wszystkie
osądzą Jasona. Była pewna, że nowy A. miesza im wszystkim w
głowach. Dokładnie tak samo jak dawniej.
Aria uznała, że tajemnica Jasona miała jakiś związek z tymi
„problemami z rodzeństwem", o których Ali opowiadała Jennie.
Ale nie chciała uwierzyć w te domysły. Jasona i Ali łączyła
głęboka, bratersko-siostrzana więź, nic ponadto. Próbowała sobie
nawet przypomnieć, kiedy Jason zrobił Ali na złość, nic jednak
nie przychodziło jej do głowy. Pamiętała tylko, że zawsze dziko
jej bronił. Pewnego razu, niedługo po tym, jak się zaprzyjaźniły,
dziewczyny przyszły do Ali na party piżamowe. Zamierzały też
zrobić sobie nawzajem makijaże i każda przyniosła swoją
kosmetyczkę. Poza Emily, bo jej rodzice nie pozwalali jeszcze
wtedy się malować. Kiedy piały z zachwytu nad przyniesionymi
przez Hannę cieniami do powiek od Diora, do pokoju weszła pani
DiLaurentis. Miała zmęczoną twarz.
- Ali, nakarmiłaś kota tylko karmą z puszki? - zapytała. Ali
spojrzała na nią nierozumiejącym wzrokiem. Pani
DiLaurentis oparła dłonie na biodrach.
- Kochanie, tyle razy cię prosiłam, żebyś mieszała mokrą karmę z
suchą i dodawała jeszcze preparat przeciwko kłaczeniu.
Ali zagryzła usta. Pani DiLaurentis jęknęła i się od wróciła.
— O tym też zapomniałaś? Cały dywan na dole trzeba będzie
czyścić z sierści!
Ali rzuciła na stół pędzel do makijażu Hanny.
— A może odrobinę wylu zu j es z? Chodzę do szóstej klasy i
mam trochę więcej zadań domowych! Przepraszam, że w nawale
obowiązków zapomniałam, jak powinno się karmić naszego
kota!
Pani DiLaurentis pokręciła bezradnie głową.
— Ali, karmisz tego kota w ten sam sposób od trzeciej klasy —
rzuciła i wyszła z pokoju.
Po kilku chwilach z kuchni wyszedł Jason z garścią precelków.
— Mama ma muchy w nosie, co? — zapytał łagodnie. — Mogę
wziąć na siebie karmienie kota, jak nie masz teraz czasu.
Dotknął ramienia Ali, ale ona odsunęła jego dłoń.
— Przestań. Nic mi nie jest.
Jason wycofał się z pokoju wyraźnie urażony. Aria miała ochotę
zerwać się z miejsca i go przytulić. Ali zachowywała się tak samo
w dniu, kiedy ogłoszono nową edycję kapsuły czasu. Jason
podszedł do Ali i lana, którzy rozmawiali przy stojakach na
rowery, i kazał łanowi odczepić się od jego siostry. Ale ona
odpędziła Jasona, wyśmiewając jego nadopiekuńczość. Może
Jason wyczuwał, że łan żywi wobec Ali jakieś uczucia, i chciał ją
chronić. Może Ali w i ed zia ła, że Jason to wyczuł, i chciała się
go pozbyć. Jeśli Ali miała jakieś problemy z Jasonem, to raczej
ona je wywoływała, nie on.
A może Jenna kła ma ła ? Może zmyśliła tę historyjkę o
problemach Ali z rodzeństwem? Może dlatego dwa
dni temu stała przed domem Ali z poczuciem winy wypisanym na
twarzy? Może to, co Aria usłyszała od niej kilka miesięcy
wcześniej, kiedy spotkały się samotnie w pracowni plastycznej
na uniwersytecie, nie miało żadnego pokrycia w rzeczywistości?
Ale po co Jenna miałaby kłamać? Żywiła urazę do Jasona i
chciała podburzyć dziewczyny przeciwko niemu? Czy Jenna to
A.?
- Gotowe - oznajmił instruktor, wyrywając Arię ze świata
wspomnień. Pokazywał na długą linę zwisającą z sufitu i
przywiązaną do jej talii. - Potrzebujesz jakichś wskazówek na
początek?
- Ja się tym zajmę - odparł Jason.
Instruktor kiwnął głową i poszedł po klamry do uprzęży Jasona,
który zbliżył się do Arii i szturchnął ją w bok.
- Nie odwracaj się teraz - szepnął. - Wydaje mi się, że właśnie
zauważyłem higienistkę z naszej szkoły. Smła mi się w
najgorszych koszmarach.
Aria spojrzała przez ramię. Rzeczywiście, krępa kobieta o twarzy
buldoga stała przed automatem do napojów obok ławeczki.
- To pani Boot! - wyszeptała Aria.
- Nadal pracuje w szkole? Aria pokiwała głową.
- Na jej widok zawsze zaczyna mnie swędzieć skóra na głowie.
Nigdy nie zapomnę, jak w podstawówce stałam w kolejce do jej
gabinetu, gdzie sprawdzała, czy mamy wszy.
- N i e n a w i d z i ł e m tych badań - wstrząsnął się Jason.
Odwrócili się od pani Boot. Patrzyła na ścianę wspinaczkową z
taką pogardą, jakby zauważyła na niej ucznia
liceum, który właśnie symuluje gorączkę. Nagle z szatni wybiegł
jakiś mały chłopiec i wpadł prosto w jej ramiona. Oschła starsza
pani uśmiechnęła się i oboje wyszli z klubu.
— Spędzałem mnóstwo czasu w jej gabinecie — powiedział
Jason. — Pani Boot zawsze patrzyła na mnie tym swoim słodkim
spojrzeniem, tak jakby chciała mnie przewiercić na wylot. Kiedyś
słyszałem, że ma w oczach lasery, którymi może stopić
człowiekowi mózg.
Aria zachichotała.
— Też słyszałam tę pogłoskę. — Zmarszczyła czoło. — A czemu
chodziłeś często do higienistki?
Nie przypominała sobie, żeby Jason był specjalnie chorowity.
Jesienią należał do szkolnych gwiazd futbolu, a wiosną grywał w
bejsbol.
— Nie chorowałem — wyjaśnił Jason. Dopiął suwak kieszeni
swoich spodni. — Chodziłem do psychologa szkolnego. Doktora
Atkinsona. On chciał, żebym mówił do niego Dave.
— Och — westchnęła Aria i uśmiechnęła się sztucznie. Nie ma
nic złego w psychoterapii, prawda? Aria sama
prosiła rodziców, żeby wysłali ją do psychologa zaraz po
przeprowadzce do Rejkiawiku. Ali dopiero co zaginęła. Ale Ella
kazała Arii zamiast tego uprawiać jogę.
— To rodzice wpadli na ten pomysł. - Jason wzruszył ramionami.
— Trudno było mi przyzwyczaić się do życia w Rosewood po
przeprowadzce w ósmej klasie. — Przewrócił oczami. — Byłem
naprawdę nieśmiały, a rodzice uznali, że dobrze mi zrobi, jak
pogadam od czasu do czasu z kimś, kto patrzy na moje problemy
z dystansu. Dave był w porządku. Poza tym dzięki tym
spotkaniom mogłem urywać się z lekcji.
- Znam wiele osób, które chodziły do Dave'a - rzuciła niby od
niechcenia Aria, choć tak naprawdę nie znała ani jednej takiej
osoby.
Może ten właśnie sekret ukrywał Jason. I o co tyle hałasu?
Instruktor wrócił, dopiął uprząż Jasona i znowu się oddalił. Jason
zapytał Arię, od jakiej ściany chce zacząć wspinaczkę - łatwej,
średniej czy trudnej? Aria prychnęła.
- Ale głupie pytanie — zachichotała.
- Tylko się upewniam. — Jason uśmiechnął się szeroko.
Podprowadził ją pod ścianę dla początkujących i pokazał, jak
ułożyć stopę na skalnym występie, a potem podciągnąć się na
rękach. Wspiął się na kilka metrów w górę, żeby jej
zademonstrować technikę. Zrobił to z taką łatwością. Kiedy Aria
weszła na pierwszy kamień, poczuła, jak napinają się wszystkie
jej mięśnie. Położyła dłoń na kamieniu nad głową i podciągnęła
się. Ku swojemu zdumieniu nie spadła. Jason nie spuszczał z niej
wzroku.
- Świetnie ci idzie! - pochwalił ją z uśmiechem.
- Pewnie każdej tak mówisz - jęknęła Aria.
Ale posuwała się powoli w górę. „Nie patrz w dół", powtarzała w
myślach. Kręciło się jej w głowie nawet wtedy, gdy stała na
trampolinie przy basenie i patrzyła na wodę.
- Mówiłaś, że kilka dni temu wprowadziłaś się do nowego domu
taty i jego dziewczyny — powiedział Jason, kiedy wspiął się na
jej wysokość. - Dlaczego się przeniosłaś?
Aria sięgnęła do kolejnego występu.
- Rodzice rozstali się, kiedy wróciliśmy tu z Islandii -zaczęła
opowiadać, ważąc każde słowo. - Tata miał romans ze studentką.
Teraz biorą ślub. A ona jest w ciąży.
Jason spojrzał na Arię.
— Nieźle.
— To trochę dziwne. Ona ma tylko parę lat więcej niż ty. Jason
się skrzywił.
— A kiedy zaczęli się z sobą widywać?
— Jak chodziłam do siódmej klasy — wyznała Aria. Spojrzała na
ścianę nad sobą, szukając najlepszego
punktu podparcia. Dobrze, że rozmawiali. Trochę odwracało to
jej uwagę od trudu wspinaczki.
— Przyłapałam ich, jak się całowali w samochodzie taty. I nagle,
chyba dlatego że przed chwilą przypomniała
sobie, jak Ali szorstko potraktowała Jasona, kiedy zaoferował jej
pomoc przy karmieniu kota, dodała:
— Twoja siostra... była wtedy ze mną. I nigdy nie pozwoliła mi o
tym zapomnieć.
Rzuciła okiem na Jasona w obawie, że właśnie przekroczyła jakąś
nienaruszalną granicę. Ale on miał zupełnie zwyczajny wyraz
twarzy.
— Przepraszam. Nie powinnam tak mówić.
— Nie... Rozumiem cię. Taka była moja siostra. Doskonale
wiedziała, jak manipulować ludźmi.
Aria przylgnęła do ściany, bo nagle poczuła zmęczenie.
— Tobą też?
— Mhm. Zawsze chodziło jej o dziewczyny.
— Dziewczyny? Jason pokiwał głową.
— Wyśmiewała się z moich dziewczyn. Czasem robiło mi się...
przykro. Ale ona lubiła wkładać kij w mrowisko.
— Znała wszystkie nasze słabości — powiedziała Aria. Spojrzała
w górę, czując wyrzuty sumienia. — Do dziś trudno mi się
przemóc, żeby o niej rozmawiać.
Nagle Jason oderwał się od ściany i zawisł na linie.
- Zejdź na chwilę na dół. Ześlizgnij się po linie. Aria zjechała w
dół zgodnie z poleceniem i niezdarnie
wylądowała na macie. Jason przyglądał się jej badawczo, a ona
zastanawiała się, czy wspominanie Ali to właściwy krok. Nagle
jednak Jason rozwiał jej wątpliwości.
- Może to i dobrze, że o niej rozmawiamy. To znaczy teraz, kiedy
nikt nie ma odwagi rozmawiać o Ali, jakby chcieli z niej zrobić
świętą. W domu rodzice nawet nie wspominają jej imienia. Moi
przyjaciele też nie poruszają tego tematu. Wiem, że wokół
wszyscy o niej gadają, ale w mojej obecności trzymają gębę na
kłódkę. Ali nie była aniołem. I wiele osób jej nienawidziło.
Niektórzy nawet bardzo...
Wyszeptał coś jeszcze, ale nagle urwał i zacisnął usta.
- Co powiedziałeś? - zapytała Aria, nachylając się do niego.
Jason machnął ręką, jakby to, co powiedział, nie było istotne.
- Nie chcę, żeby Ali stała się dla nas tematem tabu.
Aria uśmiechnęła się z ulgą. Rozmowa z Jasonem pozwoliłaby jej
spojrzeć na całą sprawę Ali z zupełnie innej perspektywy.
Zastanawiała się, czy powiedzieć Jasonowi o tym, że jego siostra
przekazywała plotki o nim Jennie Cavanaugh, a Jenna
poinformowała o tym Arię. I że łan odezwał się do Spencer na
Skypie, twierdząc, że ktoś zmusił go do ucieczki. I że ten
naśladowca A. pomógł łanowi w ucieczce.
Ale jej uwagę zwróciło coś innego. To dlatego A. tak bardzo
zależało na tym, żeby Aria uwierzyła, że Jason coś ukrywa. Miała
spanikować i zerwać z nim kontakt. Gdyby Aria zaczęła chodzić
z Jasonem, to pewnie powiedziałaby
mu o SMS-ach od A., a także o roli A. w planie lana. Może
policja nie wierzyła w istnienie A., ale Jason na pewno by jej
uwierzył. Przecież chodziło o morderstwo jego siostry.
Aria podkuliła palce stopy. Była wściekła, że ktoś znowu próbuje
nią manipulować. Na pewno łan popełnił zbrodnię, a teraz
próbował się wywinąć. Spojrzała na Ja-sona, gotowa powiedzieć
mu o wszystkim.
— Wspinasz się tutaj? — zapytał Arię jakiś chłopiec wy-
glądający na licealistę.
Wskazał na ścianę, o którą opierała się Aria. Pokręciła głową i
odeszła kilka kroków dalej. Obok przeszły trzy dziewczyny,
przyglądając się badawczo Arii i Jasonowi, tak jakby rozpoznały
ich z telewizji. Nawet muzyka przycichła, jakby wszyscy
wiedzieli, że w hali toczy się właśnie ważna rozmowa.
Aria zamknęła usta. To chyba nie było właściwe miejsce do
rozmów o Ali i lanie. Może raczej powinna opowiedzieć
Jasonowi o wszystkim w samochodzie w drodze powrotnej.
Nagle przypomniała sobie o zaproszeniu, które włożyła do
bocznej kieszeni torby ze skóry jaka. Zostawiła ją razem z kurtką
Jasona przy jednej ze ścian. Nie ściągając uprzęży, podeszła do
torby i wyciągnęła zaproszenie.
— Masz jakieś plany na jutro? — zapytała Jasona.
— Nie sądzę. A dlaczego pytasz?
— Jeden z obrazów mojej mamy zawiśnie w lobby tego nowego
hotelu. — Wręczyła mu zaproszenie. — Jutro odbywa się tam
huczne otwarcie. Mama przyjdzie ze swoim nowym chłopakiem,
którego szczerze nie cierpię. Mógłbyś skutecznie odwrócić od
niego moją uwagę. — Przekrzywiła zalotnie głowę.
Jason się uśmiechnął.
- Od bardzo dawna nie byłem na żadnym hucznym przyjęciu.
Wziął do ręki zaproszenie i przeczytał. Nagle jego twarz
spochmurniała, a jabłko Adama zaczęło poruszać się w górę i w
dół.
- Coś nie tak? - zapytała Aria.
- To jakiś żart? - Jason odezwał się po chwili zachrypniętym
głosem.
Aria zamrugała.
- O co ci chodzi?
- B o jeśli tak, to mało śmieszny - dokończył Jason, otwierając
szeroko oczy. Nie wyglądał na rozgniewanego, raczej na...
wystraszonego.
- Co się dzieje? - zapytała Aria. - Nie rozumiem. Jason patrzył na
nią przez dłuższą chwilę. Wyraz jego
twarzy się zmienił. Spojrzał na nią z rezerwą, może wręcz z
obrzydzeniem, jakby od stóp do głów pokrywały ją pijawki.
Nagle, ku jej przerażeniu, zdjął swoją uprząż, podszedł do ich
rzeczy i włożył kurtkę.
- Muszę lecieć. -Co?
Aria próbowała złapać go za rękę, ale nadal miała na sobie uprząż
i nie wiedziała, jak ją zdjąć. Jason nawet na nią nie spojrzał. Wbił
ręce w kieszenie i szybkim krokiem przeszedł obok recepcji,
niemalże wpadając na grupę nastolatków nadchodzącą z
naprzeciwka.
Po kilku minutach Aria zdołała w końcu wypiąć się z pasków i
lin. Włożyła kurtkę i wybiegła z hali. Z jakiegoś rangę rovera
wysiadało kilka osób. Matka pomagała małej dziewczynce zająć
miejsce w dziecięcym foteliku. Aria rozejrzała się na prawo i na
lewo.
— Jason! — zawołała.
Z jej ust wydobywały się kłęby pary. Pod sklepem po drugiej
stronie ulicy zatrzymało się auto. Jason już odjechał.
Aria stała pod lampą uliczną przed halą wspinaczkową ze
wzrokiem wbitym w zaproszenie do Radleya. Widniał na nim
adres hotelu i godzina rozpoczęcia imprezy. A także nazwisko
architekta, który zaprojektował nowy budynek — George Fritz.
Poniżej wymieniono wszystkich artystów, których prace miały
ozdobić wnętrza budynku, między innymi nazwisko Elli. Co
mogło tak przerazić Ja-sona? Co miał na myśli, kiedy pytał, czy
to jakiś żart? Nie chciał spotkać jej mamy? Wstydził się pokazać
publicznie z Arią?
— Jason! — zawołała ponownie Aria, tym razem trochę ciszej.
I nagle usłyszała perlisty śmiech. Rozejrzała się przerażona. Nie
zauważyła nikogo, ale śmiech nie cichł, jakby ktoś śmiał się z niej
i tylko z niej.
21
... I TYLKO PRAWDĘ
W piątkowy wieczór Emily siedziała w aucie pod domem
państwa Colbertów, nerwowo czekając, aż Isaac wyjdzie
frontowymi drzwiami i podbiegnie do jej samochodu.
- Hej! - zawołał i spojrzał na niebo. - Chyba zaraz zacznie padać
śnieg. Myślisz, że to odpowiednia pora na przejażdżkę?
Emily pokiwała energicznie głową. Isaac przysłał jej ze szkoły
SMS-a, zapraszając wieczorem do siebie. Najpierw Emily uznała
to za żart. Ale kiedy dostała od niego kolejną wiadomość z
pytaniem, czemu nie odpowiada, pomyślała, że pewnie pani
Colbert nie opowiedziała mu o spotkaniu z Emily w Applebee
zeszłego wieczoru. Ani o tym, że wie, co wtedy robili u niego w
pokoju. Może Isaacowi nadal wydawało się, że wszystko gra.
Emily postanowiła, że jej noga nie postanie już nigdy w domu
Colbertów. Nawet jeśli będzie zmuszona spędzić w towarzystwie
rodziców Isaaca cały wieczór w Radleyu. Emily
nie należała do tych nastolatków, którzy lekceważyli zakazy
dorosłych, nawet jeśli wiedziała, że wynikają ze złej woli i są
niesprawiedliwe. Tym razem oznaczało to, że nie mogła już
nigdy odwiedzić Isaaca w jego domu. I na każde jego zaproszenie
będzie musiała odpowiadać jakimiś głupimi wymówkami.
Kiedy zeszłej nocy kładły się spać z Carolyn, siostra zapytała ją,
dlaczego wybiegła z baru z płaczem. Emily opowiedziała o całym
zajściu. Carolyn usiadła na łóżku i spojrzała na Emily z
przerażeniem.
— Dlaczego powiedziała, że nie uszanowałaś jej domu? —
zapytała. — To przez historię z Mayą?
Emily pokręciła głową.
— Wątpię.
Czuła wstyd. Gdyby rodzice Emily przyłapali ją w łóżku z
Isaakiem w ich własnym domu, pewnie postaraliby się o prawny
zakaz zbliżania się do córki.
— Może sobie na to zasłużyłam — szepnęła. Milczały przez
chwilę, słuchając szumu poruszanych
wiatrem łodyg kukurydzy. Nagle w ciemności rozległ się głos
Carolyn.
— Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby mama Tophera mnie
nienawidziła. Pewnie musiałabym z nim zerwać.
— Wiem — odparła Emily, choć zaciskało się jej gardło.
— Ale musisz o tym pogadać z Isaakiem — poradziła jej
Carolyn. — Szczerze.
— Emily?
Zamrugała. Isaac zapiął pas i czekał, aż ruszy. Emily czuła
pulsowanie w całym ciele. Isaac zaczesał ciemne włosy na bok i
otulił szyję ciemnozielonym szalikiem. W półmroku jaśniał jego
uśmiech. Nachylił się, żeby ją
pocałować, ale ona cała zesztywniała, jakby czekała, że zaraz
włączy się alarm, a zza krzaka wyskoczy pani Colbert i
wyciągnie syna z samochodu.
Odwróciła głowę, udając, że sięga po kluczyki. Isaac się odsunął.
Nawet w ciemności dostrzegła w jego oczach znajomy wyraz
zaniepokojenia.
— Wszystko w porządku? — zapytał. Emily spojrzała przed
siebie. -Tak.
Przekręciła kluczyk w stacyjce i ruszyła.
— Pewnie nie możesz się doczekać jutrzejszego przyjęcia —
powiedział Isaac. — Tym razem wypożyczyłem smoking. To
chyba lepsze niż stary garnitur taty — zachichotał.
Emily zagryzła dolną wargę. Nadal mu się wydawało, że mogą
razem pójść na imprezę do Radleya.
— Jasne — odparła.
— Tata bardzo się stresuje i ciągle mi przypomina, że znowu się
wymigałem od pracy, bo idę na randkę. — Isaac uśmiechnął się i
szturchnął Emily lekko łokciem w żebra.
Emily ścisnęła mocniej kierownicę, a do jej oczu napłynęły łzy.
Nie mogła tego dłużej znieść.
— Więc... twoi rodzice nie zabronili ci spotkać się ze mną jutro?
— zapytała.
Isaac spojrzał na nią zdumiony.
— Ostatnio rzadko ich widywałem. Od kilku dni mają mnóstwo
spraw na głowie. Ale czemu mieliby nam nie pozwolić iść razem
do Radleya? Przecież zaprosiłem cię tam w ich obecności.
Z przeciwka nadjeżdżało auto, którego światła oślepiły Emily.
Nie odpowiedziała.
— Na pewno nic ci nie jest? — znowu zapytał Isaac.
Emily przełknęła ślinę. Zawsze w sytuacjach podbramkowych
czuła w ustach smak masła orzechowego. Po prawej stronie
zauważyła supermarket i zupełnie bezwiednie zatrzymała się na
parkingu. Wybrała odległe miejsce, tuż przy kontenerach na
śmieci. Kiedy się zatrzymali, oparła czoło na kierownicy, a z jej
oczu popłynęły łzy.
— Emily? — zapytał zaniepokojony Isaac. — Co się dzieje?
Spojrzała na niego przez łzy. Wiedziała, że musi mu
0 wszystkim opowiedzieć, choć wcale nie miała na to ochoty.
Obróciła na palcu niebieski pierścionek, który dostała od niego
kilka dni wcześniej.
— Chodzi o... twoją mamę. Isaac pogłaskał ją po plecach.
— A dokładnie?
Emily przesunęła dłońmi po udach i westchnęła ciężko.
Przypomniała sobie radę Carolyn. Chyba z Isaakiem mogła sobie
pozwolić na absolutną szczerość, prawda?
— Ona wie, że my... no wiesz. Spaliśmy z sobą — wydusiła z
siebie Emily. — I w czasie kolacji mówiła te wszystkie dziwne
rzeczy. Na przykład, insynuowała, że jestem... szybka. I łatwa. A
kiedy zmywałam potem naczynia, znalazłam przez przypadek
nasze zdjęcie zrobione przed imprezą u Hastingsów. Twoja
mama wycięła z niego moją głowę. Tyl ko moją głowę. — Nie
miała odwagi spojrzeć Isaacowi prosto w oczy. — Wtedy wyda-
wało mi się, że jestem przewrażliwiona i nie chciałam cię
niepokoić. Ale wczoraj wieczorem byłam w Applebee z Carolyn.
I... spotkałam twoją mamę. Podeszła do mnie i zabroniła mi
przychodzić do was do domu. — Jej głos się łamał.
Zapadła głucha cisza. Emily zamknęła oczy. Czuła się okropnie,
choć zarazem jej ulżyło. Gdy tylko powiedziała to na głos,
kamień spadł jej z serca.
Spojrzała wreszcie na Isaaca. Zmarszczył nos, jakby wyczuł
smród z kontenera na śmieci. Emily na nowo ogarnął niepokój. A
jeśli właśnie zniszczyła na dobre relację Isaaca z jego mamą?
Isaac westchnął.
— Emily, daj spokój.
Emily nie wierzyła własnym uszom.
— Słucham?
Isaac poruszył się na swoim miejscu i spojrzał jej prosto w oczy.
Wyglądał na urażonego i rozczarowanego.
— Moja mama nie wycięłaby twojej głowy z fotografii. Takie
rzeczy robią małe dzieci. I nigdy nie zrobiłaby ci awantury w
barze. Może źle ją zrozumiałaś?
Emily czuła swój puls.
— Doskonale ją zrozumiałam. Isaac pokręcił głową.
— Moja mama cię u wi elb i a. Tak mi powiedziała. Cieszy się,
że z tobą chodzę. I nigdy nie zabroniła ci przychodzić do nas do
domu. Chyba by mnie o tym poinformowała?
Emily ogarnął pusty śmiech.
— Może chciała, żebym to ja ci o tym opowiedziała. Żebym to ja
wyszła na jędzę. I to właśnie się dzieje.
Isaac milczał przez chwilę, patrząc na swoje dłonie. Czubki jego
palców były twarde, bo od lat grał na gitarze.
— W zeszłym roku moja poprzednia dziewczyna zachowała się
tak jak ty — wycedził. — Twierdziła, że rodzice zabronili się jej
ze mną spotykać.
- Może twoja mama zrobiła jej to samo! — zawołała Emily.
Isaac pokręcił głową.
— Potem przyznała się, że wszystko zmyśliła, żeby zwrócić na
siebie moją uwagę.
Isaac patrzył na nią, jakby oczekiwał współczucia. Emily poczuła
dreszcze na całej skórze.
- Co? Mówisz tak samo jak policjanci, którzy twierdzą, że
zmyśliłyśmy historię o zwłokach lana w lesie, żeby zwrócić na
siebie uwagę — pisnęła.
Isaac podniósł ręce w geście kapitulacji.
— Tego nie powiedziałem. Po prostu... chciałem chodzić z kimś,
kto nie prowokuje zbędnych dramatów. I myślałem, że taka
właśnie jesteś. Moja dziewczyna powinna lubić moją rodzinę, a
nie konkurować z nią.
- Wcale tego nie chciałam — powiedziała błagalnie Emily.
Isaac otworzył drzwi po swojej stronie i wysiadł. Do wnętrza
wpadł lodowaty podmuch wiatru, który przeszył Emily na
wskroś.
— Co ty wyprawiasz? — zapytała.
Nachylił się do niej i powiedział beznamiętnie:
— Muszę wracać do domu.
- Nie! — zawołała Emily. Wyszła z samochodu i ruszyła za nim.
— Przestań!
Isaac szedł dróżką otoczoną drzewami, która łączyła supermarket
z ulicą. Obejrzał się przez ramię.
- Mówisz o mojej mamie. Więc dobrze się zastanów, zanim
otworzysz usta. Naprawdę porządnie się zastanów.
— Wszystko przemyślałam! — zawołała Emily.
Ale on szedł dalej przed siebie i nawet się nie obejrzał.
Zatrzymała się przed sklepem, bo zdrętwiała z zimna. Nad jej
głową brzęczał neon supermarketu. Przy ladzie stało kilkoro
dzieci. Kupowały kawę, colę i cukierki. Miała nadzieję, że Isaac
na nią spojrzy, ale on się nie odwrócił. Wróciła do auta.
Wewnątrz nadal unosił się zapach środków czystości, jakich
używano w domu Colbertów. Siedzenie pasażera jeszcze nie
ostygło. Przez dziesięć minut gapiła się bezmyślnie na kontenery.
Nie wiedziała, co robić.
Usłyszała jakiś dźwięk dochodzący z plecaka. Odwróciła się
gwałtownie i sięgnęła po telefon. Może to Isaac z przeprosinami.
Może i ona powinna go przeprosić. Wiedziała, że jest bardzo
zżyty z mamą, i nie chciała nienawidzić jego rodziny. Może
powinna była go jakoś inaczej o wszystkim poinformować, a nie
wygarniać mu całej prawdy.
Otworzyła wiadomość, przełykając łzy. Jej nadawcą nie był
jednak Isaac.
Zbyt rozkojarzona, żeby odczytać moje podpowiedzi? Jedź do
domu swojej pierwszej miłości, może to cię oświeci.
A.
Emily patrzyła zdumiona na ekran. Miała serdecznie dość tych
niejasnych wskazówek. Czego chce A.?
Powoli wyjechała z parkingu. Przepuściła jeepa pełnego
nastolatków, który zajechał jej drogę. „Jedź do domu swojej
pierwszej miłości". Chodziło pewnie o dom Ali. Mogła pójść za
tą radą. Znajdowała się niedaleko posiadłości DiLaurentisów. Co
lepszego miała teraz do roboty?
Nie mogła zapukać do drzwi Isaaca i błagać go, żeby do niej
wrócił.
Skręciła w drogę wijącą się wśród pól. Z oczu wciąż płynęły jej
łzy. Zobaczyła znak stopu na rogu ulicy, przy której mieszkała
Ali, oraz tablicę ostrzegającą, by uważać na bawiące się w
okolicy dzieci. Wiele lat temu, w ciepłą, duszną letnią noc, Ali i
Emily przykleiły do tego znaku nalepki z uśmiechniętymi
buźkami, które kupiły w sklepie ze strojami na Halloween. Teraz
naklejki zniknęły.
Dawny dom Ali zamajaczył na końcu ulicy. Przy chodniku Emily
zauważyła ołtarzyk poświęcony Ali. W tym domu mieszkała
teraz rodzina Mai. W środku paliło się kilka lamp, między innymi
w dawnym pokoju Ali, teraz zajmowanym przez Mayę. Kiedy
Emily podniosła wzrok, zobaczyła Mayę, jakby jej była
dziewczyna wyczuła jej obecność. Westchnęła, odsunęła twarz
od okna, chwyciła mocno kierownicę i zawróciła. Ale kiedy
dotarła pod dom Spencer, zatrzymała się, zbyt roztrzęsiona, by
jechać dalej.
Nagle po prawej stronie zauważyła jakieś migotanie. Ktoś w
białym T-shircie stał w oknie domu Cavanaughów.
Emily wyłączyła światła. Osoba stojąca w oknie była wysoka i
miała szerokie ramiona, więc Emily uznała, że to mężczyzna.
Jego twarz zasłaniała duża lampa podłogowa z kloszem w
kształcie sześcianu. Nagle obok mężczyzny wyrosła jak spod
ziemi Jenna. Emily wstrzymała oddech. Ciemne włosy Jenny
spływały kaskadami na ramiona. Miała na sobie czarny T-shirt i
spodnie od piżamy w kratkę. Obok niej siedział pies, drapiąc się
tylną łapą za uchem.
Jenna powiedziała coś do mężczyzny. Mówiła długo, a potem on
odpowiedział. Jenna słuchała, kiwając głową.
Mężczyzna gestykulował tak, jakby Jenna go widziała. Nadal nie
było widać jego twarzy. Jenna przybrała obronną pozę.
Mężczyzna mówił dalej, a Jenna spuściła głowę, jakby się
zawstydziła. Odgarnęła kosmyk włosów znad okularów od
Gucciego. Powiedziała coś jeszcze z twarzą wykrzywioną w
sposób, którego Emily nie potrafiła zinterpretować. Smutek?
Troska? Strach? Jenna odeszła, a pies podążył za nią.
Mężczyzna przeczesał włosy dłońmi, najwyraźniej zde-
nerwowany. Lampa w salonie zgasła. Emily nachyliła się i
wytężyła wzrok, ale nic nie widziała. Rozejrzała się po podwórku
przed domem Jenny. Do pnia drzewa nadal przybite były
drewniane klocki, po których można było wejść do domku na
drzewie Toby'ego. Pan Cavanaugh zdemontował domek wkrótce
po wypadku Jenny. Emily wydało się zdumiewające, że nawet po
tylu latach Ca-vanaughowie nadal winią Toby'ego za oślepienie
siostry. A przecież tak naprawdę była to sprawka Ali. Jenna spi-
skowała z nią, żeby pozbyć się Toby'ego na dobre.
Drzwi frontowe w domu Cavanaughów otworzyły się i Emily
znowu wyciągnęła szyję. Mężczyzna z salonu zszedł po schodach
przed dom. Kiedy automatycznie uruchomiła się lampa nad
garażem, mężczyzna zamarł. Emily zobaczyła go w świetle. Miał
adidasy i grubą kurtkę do połowy uda. Obie dłonie zacisnął w
pięści, jakby był rozgniewany. Kiedy Emily spojrzała na jego
twarz, jej serce przestało bić. On patrzył jej prosto w oczy. Nagle
go rozpoznała.
— O Boże — wyszeptała.
Burza blond włosów, kształtne usta i lodowate, błękitne oczy,
które teraz patrzyły prosto na nią.
To był Jason DiLaurentis.
Emily zapaliła silnik i ruszyła. Dopiero na zakręcie włączyła
światła. I wtedy usłyszała dźwięk telefonu. Wyciągnęła go z
plecaka i spojrzała na ekran. Nowa wiadomość.
Jak myślisz, co go tak wkurzyło?
A.
22
NIC TAK NIE UBARWI WEEKENDU JAK ULTIMATUM
Ogromny wiktoriański dom stał na rogu ślepej uliczki. Wokół
niego rosły krzewy różane, a z tyłu rozciągał się wielki taras z
tekowego drewna. Dół na podwórku powinna zabezpieczać żółta
policyjna taśma z napisem „ZAKAZ WSTĘPU", ale jej nie było.
Zresztą, dziury w ziemi też nie było. Na podwórku jako okiem
sięgnąć zieleniła się świeżo skoszona trawa, nietknięta przez
koparki i buldożery.
Hanna spojrzała w dół. Jechała na swoim rowerze górskim, na
który nie wsiadła, od kiedy dostała prawo jazdy. Miała
nabrzmiałe ręce. Dżinsy opinały ciasno jej pośladki. Uda
rozpierały nogawki. Na oczy spadł jej kosmyk brązowych
włosów w nieciekawym odcieniu. Przesunęła językiem po
zębach i wyczuła na nich metalowy aparat ortodontyczny. Kiedy
spojrzała na podwórko Ali, dostrzegła Spencer skuloną za
krzewem malin rosnącym na granicy posesji Hastingsów i
DiLaurentisów. Spencer miała
krótsze i trochę jaśniejsze włosy, takie jak w szóstej klasie. Na
grządkach z pomidorami czaiła się szczuplutka Emily o
dziecięcej twarzy, rozglądając się nerwowo na wszystkie strony.
Aria z różowymi pasemkami i w dziwacznej niemieckiej tunice
wyglądała ostrożnie zza wysokiego dębu.
Hanna się przeraziła. Wiedziała, po co tu przyszły. Chciały
ukraść trofeum Ali. Była sobota, a w zeszłym tygodniu
rozpoczęła się gra w kapsułę czasu.
Dziewczyny wyszły z kryjówek wyraźnie poirytowane. Nagle
usłyszały jakiś głuchy odgłos, a potem tylne drzwi willi
DiLaurentisów się otworzyły. Hanna ukryła się z dziewczynami
za drzewem, kiedy z domu na podwórko wybiegł Jason. Drzwi na
patio znowu trzasnęły. Ali stała na ganku z dłońmi na biodrach,
blond włosami spadającymi na ramiona i różowymi,
błyszczącymi ustami.
— Możecie już wyjść! — krzyknęła.
Ali westchnęła i przeszła przez podwórko, a jej koturny tonęły w
mokrej trawie. Kiedy podeszła do Hanny i pozostałych
dziewczyn, sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej połyskujący
w słońcu kawałek niebieskiego płótna. Wyglądał dokładnie tak
jak ten wycinek sztandaru szkolnego, który Hanna znalazła kilka
dni temu w kafeterii.
Ale przecież Ali straciła swoje trofeum. Hanna spojrzała na
dziewczyny, zupełnie zdezorientowana, lecz one zachowywały
się tak, jakby nic dziwnego się nie wydarzyło.
— Tak to udekorowałam — pochwaliła się Ali, pokazując
rysunki wykonane na kawałku materiału. — Tu jest logo Chanel.
Tu żaba z mangi, a tu hokeistka. Pięknie mi wyszedł ten
emblemat Louisa Vuittona, prawda?
— Wygląda zupełnie jak na oryginalnej torebce — zachwycała
się Spencer.
Hanna spojrzała na dziewczyny z niepokojem w oczach. Ta scena
wyglądała zupełnie inaczej. Nagle Ali pstryknęła palcami, a
dawne przyjaciółki Hanny zamarły, jakby skamieniały. Dłoń Arii
zawisła w powietrzu, niemal dotykając trofeum Ali. Kilka
kosmyków włosów Emily uniosło się w górę, pochwyconych
przez podmuch wiatru. Spencer miała dziwny wyraz twarzy, coś
pomiędzy sztucznym uśmiechem a sarkastycznym grymasem.
Hanna poruszała palcami. Tylko ona nie zastygła w bezruchu.
Spojrzała na Ali z mocno bijącym sercem. Ali uśmiechnęła się
słodko.
- Wyglądasz znacznie lepiej. Wydobrzałaś, co?
Hanna spojrzała w dół na swoje za ciasne dżinsy i przeczesała
dłonią rzadkie włosy. Raczej nie wybrałaby słowa „wydobrzeć".
Naprawdę wydobrzeje dopiero za kilka lat, kiedy z frajerki
przeobrazi się w diwę. Ali pokręciła głową, widząc zmieszanie na
twarzy Hanny.
- Po wypadku, głuptasie. Nie pamiętasz, jak leżałaś w szpitalu?
- Sz-szpitalu?
Ali zbliżyła twarz do twarzy Hanny.
- Ponoć do pacjentów w śpiączce zawsze trzeba mówić. Bo
wszystko słyszą. Słyszałaś mnie?
Hannie kręciło się w głowie. Nagle przeniosła się do szpitala w
Rosewood, dokąd karetka zawiozła ją z miejsca wypadku. Nad
jej głową świeciło jasne, okrągłe, fluorescencyjne światło.
Słyszała syk różnych urządzeń monitorujących jej funkcje
życiowe i tempo podawania leku przez kroplówkę. W otępieniu,
gdzieś między sennym marzeniem i jawą, Hanna zobaczyła nad
sobą czyjąś twarz. Twarz kogoś łudząco podobnego do Ali.
— Ju ż w p o r ząd ku — mówiła dziewczynka cienkim
głosikiem, dokładnie takim jak głos Ali. —Nic mi n i e je st.
Hanna spojrzała groźnie na Ali.
— To był sen.
Ali uniosła zalotnie brew, jakby chciała zapytać: „Taka jesteś
tego pewna?". Hanna spojrzała na przyjaciółki. Nadal ani
drgnęły. Chciała przywrócić je do życia. Czuła się samotna z Ali,
jakby tylko one dwie zostały na całym świecie. Ali pomachała
Emily przed nosem kawałkiem sztandaru.
— Widzisz to? Musisz to znaleźć, Hanno. Hanna pokręciła
głową.
— Ali, straciłaś swoje trofeum bezpowrotnie. Pamiętasz?
— Ale skąd — zaprotestowała Ali. — Nadal tu jest. A jak
znajdziesz, opowiem ci wszystko.
Hanna otworzyła szeroko oczy.
— Wszystko... o c z y m?
Ali położyła palec na ustach.
— O tej dwójce — zarechotała tak, że Hannę przeszył dreszcz.
— Dwójce?
— Wiedzą wszystko. Hanna zamrugała.
— Hm? Kto?
Ali przewróciła oczami.
— Hanna, jak ty powoli myślisz. — Patrzyła jej prosto w oczy. —
„Czasem nie zauważam, że śpiewam". Przypominasz sobie?
— Co masz na myśli? — zapytała Hanna z desperacją w głosie.
— Co... śpiewam?
- I jak z tobą rozmawiać? - Ali wyglądała na znudzoną. Spojrzała
w niebo i zastanawiała się przez chwilę. -No dobra, to może... idź
na ryby?
- Idź... na ryby? - powtórzyła Hanna. - Mam sobie kupić wędkę?
Ali jęknęła bezradnie.
-Nie. Idź na r yb y . - Gestykulowała, jakby chciała w ten sposób
pomóc Hannie. - Idź na ryby!
- O czym ty mówisz!? - zawołała Hanna w desperacji.
- IDŹ NA RYBY! - krzyczała Ali. - Idź na ryby! Idź na ryby! -
powtarzała w kółko jak zepsuta płyta.
Gdy Ali musnęła policzek Hanny koniuszkami palców, Hanna
poczuła, że jej skóra jest lepka i mokra, i dotknęła twarzy. Kiedy
spojrzała na swoje dłonie, zobaczyła, że są pokryte krwią.
Hanna usiadła na łóżku i otworzyła szeroko oczy. Znajdowała się
we własnej sypialni. Przez okno wpadało do pokoju blade światło
poranka. Była sobota. Dzisiaj, a me w szóstej klasie. Dot stał na
poduszce i lizał jej twarz. Dotknęła policzka. Nie było na nim
krwi, tylko psia ślina.
„Musisz to znaleźć. A j ak znajdziesz, opowiem ci wszystko ".
Hanna jęknęła, przetarła oczy i sięgnęła po swój kawałek
sztandaru, który leżał na nocnym stoliku. Co za głupi sen. Szkoda
się nawet nad nim zastanawiać.
W korytarzu usłyszała jakieś głosy. Najpierw radosny głos taty, a
potem piskliwy chichot Kate. Hanna ścisnęła w dłoni
prześcieradło. Dość tego. Kate ukradła jej ojca, ale na pewno nie
ukradnie Mike'a.
Nagle wszystkie senne obrazy wyparowały jej z głowy.
Wyskoczyła z łóżka i szybko włożyła kaszmirową sukienkę,
cudownie podkreślającą jej kształty. Wczoraj na
lekcji literatury podsłuchała, jak Noel Kahn i Mason Byers
rozmawiali o weekendowym spotkaniu drużyny lacrosse w
klubie sportowym Philly. Jeśli jechał tam Noel, to Mike też się
tam pojawi. Jeszcze nie rozmawiała z Mi-kiem na temat
ewentualnego zaproszenia Kate na imprezę do Radleya, bo nie
wiedziała, co powiedzieć. Teraz podjęła decyzję.
Mike mógł chodzić tylko z jedną dziewczyną — z Hanną.
Nadeszła pora, by pokazać Kate, gdzie jej miejsce.
Klub sportowy Philly mieścił się w tej części centrum
handlowego, gdzie również znajdowały się sklepy z byle jaką
odzieżą, do których Hanna nie weszłaby, nawet gdyby jej za to
zapłacono. Od lat się tam nie pokazywała. Dostawała wysypki na
widok tkanin z domieszką akrylu, T-shirtów z głupimi napisami i
kolekcji przygotowanych przez jakieś gwiazdki aspirujące do
miana projektantów mody.
Zaparkowała swojego priusa i gwałtownie trzasnęła drzwiami,
rzucając okiem na stojącą obok zardzewiałą hondę. Kiedy
przechodziła przez parking, jej iPhone zapikał, informując ją, że
dostała nowego SMS-a. Sięgnęła po telefon z duszą na ramieniu.
Przecież to na pewno nie od A.
Wiadomość przysłała Emily. „Jesteś gdzieś w pobliżu? Dostałam
kolejnego SMS-a. Musimy pogadać".
Hanna wsunęła telefon z powrotem do kieszeni, zagryzając
wargi. Wiedziała, że powinna zadzwonić do Emily i opowiedzieć
jej o dziwnym zachowaniu Wildena, kiedy odwoził ją wczoraj do
domu. Ale teraz miała na głowie
inne sprawy. Powrócił do niej poranny sen. Jaką wiadomość
próbował przekazać jej mózg? Czy Ali wiedziała, kto ukradł jej
zdobycz? Czy to możliwe, że Ali narysowała na kawałku
sztandaru jakąś podpowiedz, która mogła pomóc odnaleźć jej
zabójcę? Poza tym Ali powiedziała: „Czasem me zauważam, że
śpiewam", jakby Hanna powinna wiedzieć, o co jej chodzi. Czy
to było jakieś powiedzonko Ali, a może usłyszała to zdanie od
kogoś innego? Hannie nic nie przychodziło do głowy. Odszukała
nawet w pamięci wspomnienia o osobach, które w życiu Ali
odegrały epizodyczne role. Jak choćby ten Holender, który
przyjechał do Rosewood Day na wymianę między szkołami i dał
Ali w prezencie drewniane chodaki na znak swego uczucia. Albo
ten brzydal z tłustymi włosami, właściciel wypożyczalni
skuterów wodnych nad jeziorem Pocono, który zawsze
powtarzał, że „grzeje siedzenie specjalnie dla Ali". Albo pan Salt,
jedyny mężczyzna pracujący w bibliotece szkolnej, który chciał
pożyczyć Ali pierwsze wydanie Harryego Pottera, gdyby miała
ochotę sobie poczytać. Ohyda. Ale Hanna nie przypominała
sobie, żeby ktokolwiek choćby napomykał o śpiewaniu.
Owszem, skądś znała tę frazę, ale pewnie słyszała ją w której z
idiotycznych piosenek słuchanych przez Kate. A może to
wieśniacki slogan, który szkolny chór umieszczał na nalepkach
na zderzak.
Dziki rytm techno zaatakował ją, zanim jeszcze zdążyła otworzyć
drzwi do siłowni. W recepcji za ladą stała dziewczyna w
różowym sportowym staniku i czarnych spodniach do jogi.
- Witamy w klubie sportowym Philly! - zaszczebiota-ła. - Czy
może pani okazać kartę członkowską? - Podniosła urządzenie,
które wyglądało jak skaner kodów kreskowych.
— Jestem gościem — odparła Hanna.
— Och! — Dziewczyna miała olbrzymie oczy, okrągłą twarz i
bezmyślną minę. Przypominała Hannie szmacianą lalkę, z którą
dzieci jej sąsiadów wychodziły zawsze na spacer. — Czy może
pani w takim razie wypełnić formularz dla gości? —
Recepcjonistka podsunęła jej jakąś kartkę. — Jednodniowy
karnet kosztuje dziesięć dolarów.
— Nie, dziękuję! — rzuciła Hanna i ruszyła w stronę wejścia.
Nie miała zamiaru płacić za coś takiego. Recepcjonistka
westchnęła z oburzeniem, ale Hanna nawet się nie odwróciła.
Stukając obcasami, minęła sklep, gdzie sprzedawano elastyczne
szorty, piankowe pokrowce na iPhona i sportowe biustonosze, a
potem przeszła obok szafy z ręcznikami. Hanna obrzuciła
pomieszczenie pogardliwym spojrzeniem. W tej zatęchłej
spelunie nie było nawet baru z koktajlami białkowymi? 1 pewnie
wszyscy sikali pod prysznicem.
W uszach Hanny rozbrzmiewało dudnienie basów. Po drugiej
stronie sali gimnastycznej chuda jak szczapa dziewczyna z
żylastymi rękami wirowała dziko na jakiejś maszynie. Facet z
mokrymi, kręconymi włosami ścierał własny pot z bieżni. Hanna
usłyszała w oddali brzęk stukających o siebie hantli. Na pewno
cała drużyna lacrosse zebrała się w rogu, w sekcji z wolnymi
ciężarami. Noel ćwiczył przed lustrem biceps, podziwiając swoją
muskulaturę. James Freed z napiętą twarzą wykonywał jakieś
ćwiczenie na wielkiej piłce. A Mike leżał na ławeczce,
wyciskając sztangę.
Bingo.
Hanna poczekała, aż Mike opuści sztangę do klatki piersiowej,
podeszła i gestem przepędziła Masona Byersa, który ubezpieczał
Mike'a.
- Ja cię zastąpię - powiedziała i z uśmiechem nachyliła się nad
Mikiem.
Mike nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Hanna!
- Cześć - przywitała się jakby nigdy nic.
Mike zaczął podnosić sztangę, by umieścić ją z powrotem na
stojaku, ale Hanna go zatrzymała.
- Nie tak szybko - powiedziała. - Najpierw musimy coś obgadać.
Na czole Mike'a pojawiło się kilka kropel potu, a jego ramiona
zaczęły drżeć. -Co?
Hanna odrzuciła włosy za ramię.
- Jak chcesz chodzić ze mną, to nie możesz chodzić z nikim
innym. Nawet z Kate.
Mike jęknął. Żyły na jego bicepsach pulsowały. Spojrzał na nią
błagalnie.
- Proszę cię. Zaraz upuszczę sztangę na swoją klatkę piersiową. -
Jego twarz spurpurowiała.
Hanna cmoknęła.
- A wyglądałeś na większego pakera. - B ł a g a m . - Mike był u
kresu sił.
- Najpierw obiecaj.
Hanna nie dawała za wygraną. Nachyliła się trochę bardziej,
Żeby mógł zajrzeć jej pod sukienkę. Mike spojrzał w prawo.
Ścięgna na jego szyi nabrzmiały.
- Zgodziłem się zabrać Kate do Radleya, zanim jeszcze
dowiedziałem się, że chcesz mnie mieć na wyłączność. Nie mogę
jej teraz odmówić.
- Owszem, możesz - warknęła Hanna. - To banalnie
proste.
— Mam pomysł — jęknął Mike. — Opowiem ci o nim, tylko
pozwól mi to odłożyć.
Hanna odsunęła się na bok i pozwoliła mu odstawić sztangę.
Mike odetchnął z ulgą, wstał i przeciągnął się. Hanna się
zdziwiła, gdy zobaczyła jego muskularne ramiona. Nie myliła
się, kiedy przypuszczała, że Mike wyglądałby pod prysznicem
lepiej niż sam inspektor Wilden.
Położyła ręcznik na stojącej obok ławeczce do ćwiczeń ud i
usiadła.
— No dobra. Dawaj.
Mike podniósł z podłogi ręcznik i wytarł nim twarz.
— Można mnie kupić, jeśli jesteś zainteresowana. Jak dla mnie
coś zrobisz, wycofam zaproszenie dla Kate.
— Czego chcesz?
— Twój kawałek sztandaru.
— Nie ma mowy — pokręciła głową.
— No dobra. To weź mnie na bal maturalny.
Hanna w pierwszej chwili zapomniała języka w gębie.
— Ale to za cztery miesiące.
— Prawdziwy facet umawia się z wyprzedzeniem. — Mike
wzruszył ramionami. — Dzięki temu będę miał dość czasu, żeby
znaleźć odpowiednie buty. — Zamrugał oczami jak panienka.
Hanna położyła dłoń na karku. Próbowała zignorować
pozostałych chłopaków z drużyny, którzy co chwila ją zaczepiali,
wołając do niej z daleka. Jeśli Mike chciał pójść z nią na bal
maturalny, to znaczy, że to ją lubił bardziej, prawda? A to
oznaczało, że wygrała. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
„I co teraz, suko?" Nie mogła się doczekać, jaką minę zrobi Kate,
kiedy jej o tym powie.
- No dobra - odparła wreszcie. - Zabiorę cię na bal maturalny.
- To miło - powiedział Mike i spojrzał na swój przepocony
T-shirt. - Obmacałbym cię teraz z radości, ale nie chcę cię
pobrudzić.
- G r a c i a s - odparła Hanna, przewracając oczami. Ruszyła do
wyjścia, przesadnie kołysząc biodrami. -Przyjadę po ciebie o
ósmej - rzuciła przez ramię. - Sama.
Dresiara z recepcji czekała na nią przy barze w towarzystwie
łysego mięśniaka z tatuażami na ramionach i sumiastym wąsem.
- Jeśli chce pani korzystać z siłowni, musi pani zapłacić -
skamlała recepcjonistka. Miała policzki czerwone jak jej opaska
na włosy. - A jeśli pani nie zapłaci, to...
- Właśnie wychodzę - przerwała jej Hanna, nawet się nie
zatrzymując.
Dziewczyna i ochroniarz odprowadzili ją wzrokiem. Ale nawet
się nie ruszyli. Nie zrobili kroku, żeby ją zatrzymać. To dlatego,
że mieli do czynienia z Hanną Marin. A jej nic nie mogło stanąć
na drodze, bo była niewiarygodnie fantastyczna.
23
WSPOMNIENIA NA CALE ŻYCIE
Po południu przed nowym domem Arii zatrzymał się samochód
firmy kurierskiej. Kurier, ubrany w brązowy uniform, spod
którego wystawał błękitny podkoszulek, wręczył Arii paczkę.
Aria podziękowała i spojrzała na napis na pudełku. „Organiczne
buciki dla niemowląt". Przesyłkę nadano w Santa Fe w Nowym
Meksyku. Kto by pomyślał, że takie małe buciki dla niemowląt
zostawiają takie wielkie ślady, zupełnie jak dorosłe stopy?
Telefon Arii zapiszczał. Wyjęła go z kieszeni obszernego swetra.
Dostała wiadomość od Elli. „Przyjedziesz na otwarcie Radleya?"
Za chwilę dostała kolejnego SMS-a. „Mam nadzieję, że dasz
radę... Tęsknię!" I jeszcze jedna wiadomość: „To wiele dla mnie
znaczy!". Aria westchnęła. Ella przez cały ranek przysyłała jej
takie SMS-y, błagając o odpowiedź. Gdyby Aria powiedziała, że
nie ma ochoty iść na imprezę, Ella zapytałaby o powód. I co
wtedy miałaby odpowiedzieć Aria? Przyznać się, że nie ma
najmniejszej ochoty zbliżać się do tego świra Xaviera? Skłamać,
co sprawi, że Ella pomyśli, że Aria ma w nosie jej karierę? Nie
dawało jej spokoju to, że przez cały tydzień ani razu nie
odwiedziła mamy. Nie mogła się od tego wywinąć. Trzeba
zacisnąć zęby i stanąć oko w oko z Xavierem. Gdyby tylko Jason
znalazł się u jej boku.
Telefon zapiszczał ponownie. Aria spodziewała się kolejnej
wiadomości od Elli. Ale tym razem dostała powiadomienie o
nowym e-mailu. Od Jasona DiLaurentisa. Serce zaczęło jej
kołatać. Natychmiast otworzyła wiadomość. „Wybacz, wczoraj
mnie poniosło. Wszystko Ci wyjaśnię. Przyjedziesz do mnie za
godzinę?" Poniżej widniał adres Jasona w Yarmouth. „Nie
wchodź frontowymi drzwiami. Znajdziesz mnie w mieszkaniu
nad garażem".
„Przyjadę", odpisała Aria. Objęła się rękami. Kamień spadł jej z
serca. Istniało więc jakieś wyjaśnienie jego zachowania. Może
jednak Jason jej nie znienawidził.
Telefon odezwał się ponownie. Aria spojrzała na ekran. To
Emily. Po chwili wahania odebrała.
- Musimy pogadać. - W głosie Emily słychać było emocje. —
Chodzi o Jasona.
Aria jęknęła.
- Pochopnie wyciągasz wnioski. Ali naopowiadała o nim Jennie
jakichś kłamstw.
- Nie byłabym tego taka pewna.
Emily chciała coś jeszcze dodać, ale Aria nie dała jej dojść do
słowa.
- Żałuję, że przekazałam wam to, co powiedziała Jen-na. Teraz
mam przez to kłopoty.
- Ale... - zaprotestowała Emily. - Ona nie kłamała. Aria uderzyła
się otwartą dłonią w czoło.
- Emily, nie dasz powiedzieć o Ali złego słowa. A ona była
zwykłą suką, która uwielbiała kłamstwa, matactwa i manipulacje.
Bawiła się mną, Jasonem i tobą też. Przejdź nad tym wreszcie do
porządku dziennego!
Aria rozłączyła się i wrzuciła telefon do torby. Wróciła do domu
po kluczyki do samochodu. Nie mogła się nadziwić zaślepieniu
Emily. Ciekawe, czy w ogóle wzięła pod uwagę to, że Ali mogła
okłamać Jennę tylko po to, żeby wyciągnąć od niej jakiś sekret.
Wtedy jednak Ali nie byłaby już dla Emily tą idealną dziewczyną
ze snów. Już prędzej Emily uwierzyłaby, że Jason to łajdak, choć
nie miała nic na poparcie tych przypuszczeń.
Zabawne, że ludzie z miłości potrafią łyknąć każdą ściemę.
Nowy dom DiLaurentisów stał w zacisznej, pięknej okolicy, z
dala od hałaśliwej stacji kolejowej w Yarmouth. Aria od razu
zauważyła, że na ganku wiszą te same dzwoneczki, które
pamiętała ze starego domu Ali. Zawsze kiedy czekała przed
drzwiami, aż Ali zejdzie na dół, próbowała zagrać na nich jakąś
melodię.
Na podjeździe nie stał żaden samochód, a w domu było ciemno.
Zaciągnięto zasłony i zgaszono światła. Garaż na trzy samochody
z mieszkaniem Jasona na pierwszym piętrze oddzielał od domu
wysoki kamienny mur. Po drugiej stronie garażu biegło wysokie
ogrodzenie z giętego żelaza. Co dziwne, przed domem i na ulicy
nie stał żaden ołtarzyk ku czci Ali. Może Dilaurentisowie zdołali
jakoś ukryć informację o swoim nowym miejscu zamieszkania,
żeby media nie niepokoiły ich przez cały czas. A może reporterzy
szanowali ich prywatność.
Aria poszła podjazdem w stronę garażu. Czuła płomienie w
żołądku. Nagle usłyszała brzęk i głośne warknięcie. Ze szpary
pomiędzy garażem i ogrodzeniem wybiegł rottweiler z
łańcuchem przymocowanym do metalowej obroży.
Aria odskoczyła w tył. Duży, umięśniony pies toczył pianę z
pyska.
— Ciii — próbowała go uciszyć, ale ledwo potrafiła wydobyć z
siebie głos.
Pies warknął złowrogo, najpewniej wyczuwając jej paraliżujący
strach. Spojrzała z desperacją na mieszkanie nad garażem. Jason
powinien zejść na dół i wyratować ją z opresji. Ale na górze nie
paliło się światło.
Aria wyciągnęła przed siebie dłonie i próbowała się uspokoić. To
tylko rozjuszyło psa, który warczał coraz głośniej, obnażając
długie, ostre kły. Aria jęknęła bezradnie i zrobiła kolejny krok w
tył. Uderzyła w coś biodrem i odskoczyła w bok. Wpadła na
balustradę schodów prowadzących do mieszkania. Z
przerażeniem zdała sobie sprawę, że pies zapędził ją w kozi róg.
Miała za plecami kamienny mur oddzielający garaż od domu. Był
za wysoki, by mogła się na niego szybko wdrapać. A pies stał na
wąskiej ścieżce, prowadzącej na tylne podwórko i na podjazd.
Mogła tylko salwować się ucieczką po schodach, do mieszkania
Jasona.
Aria ruszyła pędem na górę. Wydawało się jej, że zaraz wypluje
płuca. Pies pobiegł za nią. Jego łapy ześlizgiwały się z mokrych
stopni. Zastukała pięścią w drzwi.
— Jason! — wrzasnęła.
Odpowiedziała jej cisza. Desperacko nacisnęła klamkę. Drzwi
zamknięto na klucz.
— Co, do diabła! — zawołała, stając plecami do drzwi.
Pies już się zbliżał. Aria zauważyła otwarte okno tuż obok
wejścia do mieszkania. Powoli wsunęła palce w szparę i uchyliła
okno szerzej. Wzięła głęboki oddech i przecisnęła się przez
szczelinę. Uderzyła o coś plecami. Materac. Zamknęła okno. Pies
szczekał i drapał w drzwi. Aria oddychała ciężko i słuchała bicia
swojego serca. Rozejrzała się. W pokoju było ciemno i pusto. Na
wieszaku przy drzwiach nie wisiały żadne ubrania.
Aria sięgnęła po telefon i wybrała numer Jasona. Włączyła się
poczta głosowa. Rozłączyła się, rzuciła telefon na łóżko i wstała.
Pies nadal ujadał. Nie miała zamiaru wychodzić.
Mieszkanie składało się z jednego pomieszczenia podzielonego
na sypialnię, jadalnię i kącik z kanapą i telewizorem. Drzwi na
końcu pokoju prowadziły do łazienki. Po prawej stronie stał regał
wypełniony książkami Hemingwaya, Burroughsa i
Bukowskiego. Przeglądając zawartość półek, Aria trafiła na
niewielką reprodukcję rysunku Ego-na Schiele, jej ulubionego
artysty. Kucnęła przed rzędem płyt DVD, podziwiając kolekcję
zagranicznych filmów Jasona. Na stole w kuchni stało kilka
fotografii zrobionych najprawdopodobniej w Yale. Na wielu z
nich była niewysoka, uśmiechnięta brunetka w okularach z
ciemnymi oprawkami. Na jednym ze zdjęć ona i Jason mieli na
sobie T-shirty z emblematem uniwersytetu. Inne przedstawiało
ich w czasie meczu futbolowego, z czerwonymi kubkami z
piwem. Na innym całowała go w policzek, wciskając nos w jego
twarz.
Aria poczuła żółć w gardle. Może to właśnie ten sekret, którego
dotyczyły wiadomości od A. Ale po co Jason kazał jej tu
przyjeżdżać? Żeby jej wyjaśnić, że chce się z nią tylko
przyjaźnić? Zamknęła oczy, głęboko rozczarowana.
Kiedy wróciła do regału, zauważyła kilka tomów albumu
rocznego ułożonych chronologicznie. Jeden wystawał z szeregu,
jakby ktoś niedawno go przeglądał. Aria wyciągnęła go i
spojrzała na okładkę. Pochodził sprzed czterech lat. Wtedy Jason
skończył liceum. I zaginęła Ali.
Powoli otworzyła album. Pachniał kurzem i starą farbą
drukarską. Przejrzała zdjęcia czwartoklasistów, szukając zdjęcia
Jasona. Miał czarny garnitur i wzrok wbity w dal, jakby patrzył
na coś za plecami fotografa. Wyglądał na zamyślonego. Jego
blond loki zwisały mu do ramion. Dotknęła palcami jego nosa i
oczu. Wyglądał tak młodo i niewinnie. Aż trudno uwierzyć, ile
przeszedł od tamtego czasu.
Kilka stron dalej znalazła fotografię siostry Spencer, Melissy
Hastings, która wyglądała właściwie tak samo jak dziś. Ktoś
napisał coś nad jej zdjęciem czerwonym długopisem, ale potem
zamazał tak mocno, że nie sposób było odczytać słów. Pod
koniec albumu zobaczyła zdjęcie lana Thomasa. Miał dłuższe niż
teraz faliste włosy i trochę bardziej pociągłą twarz. Jego dyżurny
uśmiech stanowił niezbity dowód na to, że łan Thomas to
najinteligentniejszy i najprzystojniejszy facet w okolicy. Taki,
któremu szczęście zawsze sprzyja. Kiedy zrobiono to zdjęcie, łan
próbował namieszać w głowie Ali. Aria zamknęła oczy i dostała
gęsiej skórki. Nie przyjmowała do wiadomości, że ci dwoje
mogli mieć z sobą coś wspólnego.
Na dole strony widniało jeszcze jedno zdjęcie lana, zrobione bez
pozowania, w czasie zajęć, łan siedział w ławce
z uniesioną w górę ręką i półotwartymi ustami. Ktoś domalował
penisa przy jego ustach i diable rogi na czubku głowy. Pod
zdjęciem zaś dopisał czarnym atramentem wiadomość. Litery
były małe i lekko pochylone. „Hej, kolego. Nigdy nie zapomnę
wspólnego chlania u Kahnów, kiedy prawie rozwaliliśmy auto
Trevor a, wyścigów samochodowych w weekendy i zabawy w
piwnicy u Yvonne... Wiesz, co mam na myśli". Kolejna strzałka
skierowana była w stronę głowy lana. „Nie wierzę, że ten dupek
to zrobił. Moja oferta jest aktualna. Na razie, Darren".
Aria patrzyła na zdjęcie. D arr en ? Wilden? Polizała palec i
przewróciła stronę. Znalazła zdjęcie Wildena. Miał włosy
postawione na jeża i ten sam popłoch na twarzy co w dniu, kiedy
Aria przyłapała go, jak kradł dwadzieścia dolarów z szafki jakiejś
dziewczyny.
Wilden i Jason się przyjaźnili? Aria nigdy nie widywała ich
razem w szkole. I co miał na myśli Wilden, kiedy pisał: „Nie
wierzę, że ten dupek to zrobił. Moja oferta jest aktualna"?
— Co tu się, do diabła, dzieje?
Album wypadł Arii z rąk i z hukiem spadł na podłogę. W
drzwiach stał Jason. Miał jasnoczerwony szalik i czarną skórzaną
kurtkę. Psa nie było nigdzie widać. Arię tak pochłonęło
przeglądanie albumu, że nie słyszała jego kroków na schodach.
— Och — westchnęła tylko.
Jason podszedł do Arii chwiejnym krokiem. Jego nozdrza
falowały.
— Jak tu weszłaś?
— N-nie zastałam cię — pisnęła Aria i zaczęła się trząść. — Twój
pies zerwał się z łańcucha... i zapędził mnie pod drzwi.
Mogłam tylko pobiec na schody i przecisnąć się przez okno do
środka.
Jason otworzył usta.
— Jaki p ies ?
Aria pokazała dłonią w stronę okna.
— No... ten rottweiler.
— Nie mamy żadnego rottweilera.
Aria gapiła się na niego oniemiała. Pies ciągnął za sobą ciężki
łańcuch. Wydawało się jej, że go rozerwał, kiedy wybiegł z
budy... ale może ktoś mu w tym pomógł. Przecież od kiedy
weszła do mieszkania, szczekanie psa ucichło. Nagle zaświtała
jej przerażająca myśl.
— To nie ty przysłałeś mi tego e-maila rano? - zapytała drżącym
głosem. - To nie ty kazałeś mi tu przyjechać?
Jason zmrużył oczy.
— Nigdy nie prosiłbym cię o spotkanie tutaj.
Podłoga zaskrzypiała, kiedy zrobiła krok w tył. Jak mogła tak
łatwo dać się nabrać? Oczywiście, że tego e-maila nie przysłał do
niej Jason. Poczuła taką ulgę na widok wiadomości od niego, że
zupełnie zapomniała, że przecież nigdy nie dawała mu swojego
adresu e-mailowego. Wiadomość dostała... od kogoś innego.
Kogoś, kto wiedział, że Jasona nie będzie w domu. Kogoś, kto
pewnie przyprowadził tu tego psa, żeby zagonił ją do mieszkania.
Patrzyła na Jasona z bijącym sercem.
— Weszłaś tylko tutaj czy do domu też? - zapytał Jason.
— T-tylko tutaj.
Jason zmierzył ją wzrokiem z zaciśniętą szczęką.
— Nie kłamiesz?
Aria zagryzła wargi. Czemu to takie ważne?
— Oczywiście, że nie.
— Wynoś się — warknął Jason.
Odsunął się w bok i wskazał na drzwi. Aria nawet nie drgnęła.
— Jason — próbowała go udobruchać — przepraszam, że tu
przyjechałam. To nieporozumienie. Możemy pogadać?
— Wynocha. — Jason zrobił tak gwałtowny gest, że strącił z
półki kilka książek. Szklana tabliczka spadła na podłogę,
rozpryskując się na tysiąc kawałków. — Wynoś się! -krzyknął
jeszcze głośniej.
Aria spuściła głowę i jęknęła z przerażenia. Twarz Jasona się
zmieniła. Miał szeroko otwarte oczy, opuszczone kąciki ust i inny
głos. Niższy. Pełen goryczy. Aria zupełnie go nie poznawała.
Wybiegła na schody i pognała w stronę samochodu, ślizgając się
na mokrym betonie. Po policzkach płynęły jej łzy. Cała się trzęsła
od płaczu. Wyciągnęła kluczyki i rzuciła się na przednie
siedzenie, jakby ktoś ją gonił.
Kiedy spojrzała we wsteczne lusterko, zamarła z przerażenia. W
oddali zauważyła dwie sylwetki - człowieka i psa, być może
rottweilera — które znikały w ciemnym lesie.
24
SPENCER SAMA W NOWYM JORKU
Spencer rozparła się na pluszowym fotelu w ekspresowym
pociągu do Nowego Jorku, patrząc, jak konduktor po kolei
sprawdza bilety pasażerom. Choć była dopiero sobota, a Michael
Hutchins, pośrednik handlu nieruchomościami, powiedział, że
właściciel mieszkania przy Perry Street zamierza je sprzątać
przez cały weekend, ona nie mogła czekać aż do poniedziałku,
żeby je obejrzeć. Nawet jeśli nikt jej nie wpuści do środka, to
posiedzi sobie na schodach, obejrzy sklepy w sąsiedztwie i
wypije cappuccino w najbliższym Starbucksie. Miała również
zamiar wpaść do paru sklepów meblowych w Chelsea i na Piątej
Alei, żeby zarezerwować kilka sprzętów domowych. Chciała
posiedzieć w kawiarni i poczytać „The New Yorkera", skoro
wkrótce miała się tu zadomowić na dobre.
Może tak właśnie czuł się łan, kiedy wreszcie uciekł z Rosewood.
Uwolnił się od kłopotów i mógł zacząć od zera. Ale gdzie on się
teraz podziewał? W Rosewood?
A może poszedł po rozum do głowy i uciekł z tego przeklętego
miasteczka? Przypomniała się jej postać, którą widziała wczoraj
pod lasem z okna domku. Wyglądała jak Melissa... ale ona
przecież mieszkała teraz w Filadelfii. Może łan zostawił coś w
lesie, kiedy udawał tam martwego, a teraz poprosił Melissę, żeby
to zabrała? Czy to oznaczało, że Melissa wie, co łan robi i gdzie
się ukrył? Może wiedziała też, kim jest A.? Gdyby tylko
oddzwoniła, Spencer zapytałaby ją, czy wie coś na temat tego
zdjęcia, które dostała Emily. Co miało wspólnego zdjęcie Ali,
Naomi i Jenny z fotografią Wildena w kościele? I czemu Aria i
Hanna, w przeciwieństwie do Spencer i Emily, nie dostały
żadnych wiadomości od A.? Czym sobie zasłużyły na uwagę A.?
Czy groziło im większe niebezpieczeństwo? Jeśli Spencer
przeprowadzi się do Nowego Jorku, to czy wreszcie skończy się
dla niej ten koszmar? Taką miała nadzieję.
Pociąg wjechał do tunelu, a pasażerowie zaczęli wstawać z
miejsc.
— Pociąg zatrzyma się na stacji Penn — oznajmił konduktor
przez głośniki.
Spencer podniosła swoją płócienną torbę i ustawiła się do wyjścia
razem z resztą pasażerów. Kiedy weszła do wielkiego holu,
rozejrzała się. Nie potrafiła odnaleźć tablic wskazujących drogę
do metra, taksówek i wyjść. Przycisnęła do siebie torbę i wraz z
całym tłumem pasażerów wyjechała ruchomymi schodami na
górę. Na ulicy tłoczyły się taksówki. Światła oślepiały ją. Szare
budynki wznosiły się ku niebu.
Spencer zatrzymała taksówkę.
— Perry Street dwieście dwadzieścia trzy — powiedziała
kierowcy, kiedy wsiadła.
Kierowca kiwnął głową i ruszył, pogłaśniając radio nadające
właśnie relację z jakiegoś meczu. Spencer była tak
podekscytowana, że miała ochotę powiedzieć mu, że właśnie się
tu przeprowadza i jedzie do swojego nowego mieszkania. I że
zamieszka w sąsiedztwie swojej mamy.
Kierowca zjechał z Siódmej Alei w plątaninę uliczek West
Village. Kiedy skręcił w prawo w Perry Street, Spencer usiadła
prosto. Rzeczywiście, okolica wyglądała przepięknie. Po obu
stronach ulicy stały stare, pięknie zachowane kamienice z
piaskowca. Chodnikiem szła dziewczyna w wieku Spencer w
niesamowitym, białym, wełnianym płaszczu i wielkiej futrzanej
czapie, prowadząc na smyczy labradora. Taksówka minęła sklep
sprzedający drogie francuskie sery, sklep z instrumentami
muzycznymi i budynek szkoły z malutkim placem zabaw za
wypolerowanym, żelaznym ogrodzeniem. Spencer przyjrzała się
jeszcze raz wydrukom zdjęć, które dostała od Michaela
Hutchinsa. Jej przyszły dom mieścił się o jedną przecznicę dalej.
Wyczekująco patrzyła na ulicę.
— Proszę pani? - Kierowca odwrócił się i spojrzał na nią.
Spencer się zaniepokoiła. - Powiedziała pani dwieście
dwadzieścia trzy?
— Tak. - Przecież znała adres na pamięć. Kierowca wyjrzał przez
okno. Nosił grube okulary
i miał długopis zatknięty za ucho.
— Na Perry Street nie ma takiego numeru. Może na Hudson?
Na pewno znajdowali się na zachodnim Manhattanie. Po drugiej
stronie West Side Highway biegła promenada pełna
spacerowiczów i rowerzystów. Dalej płynęła rzeka Hudson. A
dalej rozciągało się już New Jersey.
— Och. — Spencer zmarszczyła brwi. Przejrzała notatnik.
Michael nie przysłał adresu w swoim e-mailu. Nie mogła też
znaleźć swoich zapisków zrobionych w czasie rozmowy. —
Może pomyliłam adres. Wysiądę tutaj.
Dała kierowcy kilka banknotów i wysiadła. Taksówka skręciła na
światłach w prawo, a Spencer rozejrzała się niepewnie. Ruszyła
na wschód, przechodząc na drugą stronę Washington Street, a
potem skręcając w Greenwich. Michael powiedział, że
mieszkanie znajduje się na rogu Perry i Bleecker Street,
niedaleko butiku Marca Jacobsa. Minęła budynek z numerem
dziewięćdziesiąt dwa. Po chwili dotarła do numeru osiemdziesiąt
cztery. Może gdzieś tu mieściło się jej mieszkanie?
Szła dalej wzdłuż Perry Street, ale numery na budynkach malały,
zamiast rosnąć. Każdej kamienicy przyglądała się dokładnie,
porównując ją ze zdjęciami, ale żadna nie pasowała. Wreszcie
dotarła do skrzyżowania Perry Street i Greenwich Avenue, która
zamykała Perry Street na drugim końcu. Po przeciwnej stronie
nie zauważyła żadnej tabliczki z nazwą ulicy. Tylko restaurację
Fiddlesticks.
Serce zaczęło jej łomotać. Czuła się jak w koszmarze, który
często jej się śnił od drugiej klasy. Nauczyciel ogłaszał
niezapowiedzianą kartkówkę, a kiedy inni uczniowie pracowicie
rozwiązywali test, ona nie potrafiła nawet przeczytać pytań.
Wyciągnęła telefon, próbując się uspokoić. Wybrała numer
Michaela. On powinien wyjaśnić tę sytuację.
W słuchawce usłyszała tylko nagrany głos informujący ją, że
rozmowa została przerwana. Spencer wyciągnęła z torby
wizytówkę Michaela. Znowu wybrała jego numer, powtarzając
na głos każdą cyfrę, by żadnej nie pomylić.
Znowu ta sama nagrana wiadomość. Spojrzała na ekran telefonu.
Czuła pulsujący ból w skroniach.
„Może zmienił numer", powiedziała do siebie w myślach.
Potem zadzwoniła do Olivii, która również nie odbierała. Spencer
przez dłuższą chwilę nie rozłączała się. To przecież też nic nie
znaczyło. Może Olivia nie mogła prowadzić rozmów
międzynarodowych.
Minęła ją jakaś kobieta z wózkiem, która nieporadnie trzymała na
ręku papierową torbę z zakupami. Kiedy Spencer spojrzała na
ulicę, zauważyła w oddali budynek, w którym mieściło się
mieszkanie Olivii. Ruszyła w jego kierunku energicznym
krokiem. Może Olivia miała gdzieś inny numer do Michaela.
Może portier wpuści ją na górę, żeby mogła rzucić okiem na
apartament jej mamy.
Z kamienicy przez obrotowe drzwi wyszła kobieta w
jasnoniebieskim płaszczu. Do środka weszły dwie osoby z
torbami sportowymi. Spencer weszła za nimi do wyłożonego
marmurem atrium. Po drugiej stronie pomieszczenia zauważyła
trzy windy. Nad każdym wejściem staromodny wskaźnik
pokazywał, na którym piętrze aktualnie znajduje się kabina. W
atrium pachniało świeżymi kwiatami, a z ukrytego głośnika
płynęła muzyka klasyczna.
Recepcjonista miał na sobie nienagannie czysty, szary uniform i
okulary w cieniutkich oprawkach. Uśmiechnął się lekko do
Spencer.
— Dzień dobry — przywitała się Spencer, modląc się, by jej głos
nie brzmiał zbyt młodo i naiwnie. — Szukam kogoś, kto tu
niedawno się wprowadził. Ma na imię Olivia. Teraz jest w
Paryżu, ale może pozwoli mi pan wejść na chwilę do jej
mieszkania.
— Przykro mi — odparł recepcjonista oschle, wracając do
papierkowej roboty — Mieszkania mogę otwierać tylko za zgodą
lokatorów.
Spencer zmarszczyła czoło.
— Ale... to moja mama. Nazywa się Olivia Caldwell.
Recepcjonista pokręcił głową.
— Nikt o takim nazwisku tu nie mieszka.
Spencer próbowała zignorować nagły, bolesny skurcz żołądka.
— Może nie posługuje się panieńskim nazwiskiem. Może
mieszka tu Olivia Frick. Jej mąż to Morgan Frick.
Recepcjonista posłał jej spojrzenie pełne irytacji.
— Nikt o nazwisku Olivia Ja k aś ta m tu nie mieszka. Znam
wszystkich lokatorów tego budynku.
Spencer zrobiła krok w tył, spoglądając na niklowane skrzynki
pocztowe wiszące na przeciwległej ścianie. W tym budynku
mieściło się jakieś dwieście mieszkań. Naprawdę ten facet znał
każdego z imienia i nazwiska?
— Dopiero co się wprowadziła — Spencer nie dawała za
wygraną. — Mógłby pan to sprawdzić?
Recepcjonista westchnął i sięgnął po czarny skoroszyt.
— To lista mieszkańców — wyjaśnił. — Może pani powtórzyć to
nazwisko.
— Caldwell. Albo Frick.
Recepcjonista sprawdził nazwiska pod literą C, a potem pod F.
— Niestety. Nikt taki tu nie mieszka. Zresztą, proszę sprawdzić.
Podsunął listę Spencer pod nos, a ona nachyliła się nad nią.
Rzeczywiście, po nazwisku Caldecott następowało
Caleb, ale nie Caldwell. Między Frank i Friel nie znalazła Fricka.
Zrobiło się jej gorąco, a potem zimno.
— To niemożliwe.
Recepcjonista prychnął i odstawił skoroszyt na półkę. Zadzwonił
czarny telefon stojący na biurku.
— Przepraszam. — Recepcjonista podniósł słuchawkę i
przywitał się niskim, uprzejmym głosem.
Spencer odwróciła się, przyciskając dłonie do czoła. Przez
obrotowe drzwi weszły do atrium dwie roześmiane kobiety z
torbami z logo sklepu Barneys. Za nimi zjawił się mężczyzna
prowadzący na smyczy kudłatego owczarka. Podszedł do windy i
stanął za kobietami. Spencer miała ochotę wślizgnąć się za nimi
do windy, pojechać na najwyższe piętro... i co? Włamać się do
mieszkania Olivii, żeby udowodnić, że ona naprawdę tam
mieszka?
W głowie słyszała głos Andrew. „Chyba się trochę pospieszyłaś?
Nie chcę patrzeć, jak ktoś cię rani".
Nie. Po prostu nie uaktualniono jeszcze listy mieszkańców.
Olivia i Morgan dopiero co się wprowadzili. A Olivia nie
odbierała, bo wyjechała za granicę. Michael Hutch-ins nie
odpowiadał, bo nagle musiał zmienić numer telefonu.
Mieszkanie Spencer istniało. Miała zamiar w przyszłym tygodniu
zgodnie z planem wprowadzić się do kamienicy przy Perry
Street, najpiękniejszego budynku w Village, i żyć tam długo i
szczęśliwie, kilka przecznic od domu swojej biologicznej i dobrej
jak chleb matki. Spencer dopilnuje, by ten sen się ziścił.
A j e ś l i n i e ?
Spencer czuła na skórze krople zimnego potu. Przypomniała
sobie wiadomość od A.: „Albo dasz spokój swojej
cudownie odnalezionej mamusi i skupisz się na dochodzeniu, co
się naprawdę stało... albo zapłacisz wyznaczoną przeze mnie
cenę". Trudno powiedzieć, żeby Spencer przyłożyła się do
poszukiwań zabójcy Ali. Ograniczyła się do poinformowania
przyjaciółek, że dostała drugą wiadomość od A. A jeśli to, co
właśnie się działo, było wspomnianą przez A. ceną? Przecież do
A. dotarła informacja, że Spencer poszukuje prawdziwej matki.
Może szpiegował ją cały sztab ludzi? Jakaś kobieta udająca
0livię. Mężczyzna, który grał rolę pośrednika nieruchomości i
wymyślił fikcyjne mieszkanie przy Perry Street dwieście
dwadzieścia trzy, nie sprawdzając nawet na planie miasta, czy
taki adres w ogóle istnieje. Spencer nie potrafiła ukryć tego, że
chciałaby żyć w kochającej rodzinie, i żeby dopiąć swego,
mogłaby rzucić na szalę wszystko, nawet swoją przyszłą
edukację na uniwersytecie.
Odwróciła się od recepcji i wyciągnęła telefon. Natychmiast
zalogowała się na konto bankowe, którego numer znalazła w
komputerze taty. Z trudem łapała oddech.
— Błagam — szeptała do siebie. — To się nie dzieje naprawdę.
Na ekranie pojawił się stan jej konta. U góry widniało nazwisko
Spencer, jej adres i numer rachunku. Czerwone cyfry u dołu
pokazywały zgromadzone na koncie środki. Kiedy Spencer
zobaczyła je, zakręciło się jej w głowie. Miała przed oczami tylko
tę sumę. Nie składała się z kilku zer... tylko z jednego.
Konto zostało opróżnione, do ostatniego centa.
25
A ZWYCIĘZCĄ JEST...
W sobotni wieczór Hanna siedziała przy toaletce, nakładając na
policzki brązujący puder. Czarna, wykończona koronką sukienka
od Rachel Roy, kupiona specjalnie na przyjęcie w Radleyu,
pasowała na nią idealnie. Podkreślała jej talię i biodra, choć nie
opinała ich zanadto. Walka o Mike'a, którą prowadziła przez cały
tydzień, nie pozostawiła jej zbyt wiele czasu na obżeranie się
chipsami i zwracanie ich. Dieta Mike'a Montgomery'ego bardzo
jej służyła.
Ktoś zapukał do jej pokoju i Hanna odwróciła się. W drzwiach
stał tata w czarnej bluzie i dżinsach.
— Wybierasz się gdzieś? — zapytał.
Hanna z niepokojem przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze.
Wieczorowy makijaż mówił sam za siebie. Tata nie uwierzyłby,
że zamierza spędzić wieczór w domu.
— Idę na otwarcie nowego hotelu pod miastem — przyznała się
bez bicia.
— To dlatego Kate też zamknęła się w swoim pokoju? Idziecie
razem?
Hanna odłożyła pędzel do makijażu na toaletkę i z trudem
powstrzymała uśmiech. Nigdzie nie szły r a z e m, bo Hanna
zdobyła Mike'a tylko dla siebie. Ha.
-- Nie do końca — odparła, tłumiąc kotłujące się w niej emocje.
Pan Marin przysiadł na skraju łóżka. Dot próbował wskoczyć mu
na kolana, ale on go odgonił.
— Hanno...
Hanna spojrzała na ojca błagalnie. Miał zamiar n ad a l
egzekwować tę karę?
— Idę z chłopakiem. Jak Kate pójdzie z nami, dziwnie to będzie
wyglądać. Przysięgam, że wyciągnęłam już wnioski z tej lekcji.
Pan Marin strzelił palcami. Ten nawyk doprowadzał Hannę do
szewskiej pasji.
— Z kim się umówiłaś?
— No... — westchnęła. — Właściwie to z młodszym bratem Arii.
— Arii Montgomery? — Pan Marin zmrużył oczy, jakby
próbował sobie przypomnieć, o kim mowa.
O ile Hanna dobrze pamiętała, tata spotkał Mike'a tylko raz w
życiu, kiedy zabrał Hannę i jej przyjaciółki na festiwal
muzyczny. Aria musiała wszędzie ciągać z sobą Mike'a, bo ich
rodzice wyjechali z miasta. W czasie występów Mike zniknął.
Szukali go desperacko w całym amfiteatrze, aż wreszcie znalazł
się przy barze. Podrywał dziewczynę, która upiekła ciasto.
— A Kate ma z kim pójść? — zapytał tata.
Hanna wzruszyła ramionami. Po południu poradziła Mike'owi,
żeby wykręcił się od randki z Kate, mówiąc jej, że umówił się już
z chłopakami z drużyny, że pojadą wspólnie wynajętą limuzyną.
Gdyby się przyznał, że idzie z Hanną, Kate zaraz poskarżyłaby
się tacie i misterny plan wziąłby w łeb. Tata westchnął i wstał.
— No dobrze. Możesz pójść sama.
— Dzięki — ucieszyła się Hanna. Tata poklepał ją po ramieniu.
— Chcę tylko, żeby Kate czuła się tu jak u siebie w domu.
Niełatwo jej zaadaptować się w Rosewood. Zresztą, o ile
pamiętam, ty też przeszłaś tutaj swoje.
Hanna poczuła rumieńce na policzkach. W piątej i szóstej klasie,
kiedy z tatą łączyła ją bardzo bliska więź, często skarżyła się mu
na szkołę. „Czuję się tam jak wielkie nic", powtarzała często. Ale
tata zawsze zapewniał ją, że wszystko zmieni się na lepsze.
Hanna nigdy mu nie uwierzyła, lecz okazało się, że miał rację. Od
kiedy zaprzyjaźniła się z Ali, zły los się odwrócił. Hanna
spojrzała podejrzliwie na tatę.
— Kate świetnie się tu odnalazła. Zaprzyjaźniła się z Naomi i
Riley.
Pan Marin wstał.
— Gdybyś z nią szczerze porozmawiała, poznałabyś całą prawdę.
Ona chce się tylko z tobą zaprzyjaźnić, Hanno, a ty jej tego nie
ułatwiasz.
Tata wyszedł z pokoju. Hanna słyszała na schodach jego kroki.
Siedziała przez chwilę na łóżku — zdumiona i zakłopotana.
Akurat, Kate chciała się z nią zaprzyjaźnić! To oczywiste, że
naopowiadała tacie tych bzdur, żeby przeciągnąć go na swoją
stronę.
Wbiła pięść w materac. Nowi przyjaciele wcale nie pchali się do
niej drzwiami i oknami. Właściwie wydarzyło się to w jej życiu
dwa razy. Najpierw Ali wybrała ją spośród wszystkich
szóstoklasistek, a potem Mona usiadła koło niej w ósmej klasie,
w czasie treningu cheerleade-rek, zagadała do niej i zaprosiła ją
do siebie do domu na całonocne posiedzenie. I za pierwszym, i za
drugim razem wydawało się jej, że wybrano ją z jakiegoś
szczególnego powodu. Mona dlatego, że Hanna przyjaźniła się
kiedyś z Ali, a to samo w sobie stanowiło symbol statusu. Z kolei
Ali dlatego, że zauważyła w Hannie potencjał, którego nikt inny
wcześniej nie dostrzegł. Ale teraz Hanna znała całą prawdę. Od
samego początku ich znajomości Mona knuła plany zniszczenia
Hanny. Ali zaś działała z jeszcze mniej szlachetnych pobudek.
Pewnie wiedziała, jak niepewna siebie jest Hanna. A może zdała
sobie sprawę, jak łatwo się nią manipuluje.
W głębi duszy Hanna chciała wierzyć w to, że tata nie kłamał, że
mimo wszystko Kate naprawdę pragnęła się z nią zaprzyjaźnić.
Ale po wszystkim, przez co przeszła, trudno jej było zaufać
szczerości intencji Kate.
Kiedy wychodziła z pokoju z wysoko uniesioną głową, słyszała
szum wody dochodzący z łazienki na piętrze. Kate na cały
regulator śpiewała piosenkę usłyszaną w „Idolu" i zużywała całą
gorącą wodę. Hanna zatrzymała się pod drzwiami. W jej głowie
kłębiło się mnóstwo myśli. Kiedy jednak usłyszała huk
przejeżdżającej obok ciężarówki, odwróciła się i zeszła na dół.
W hotelu Radley kłębił się tłum gości, między którymi
przemykali fotoreporterzy i kelnerzy. Hanna i Mike podjechali
pod wejście, zatrzymali się i oddali kluczyki do samochodu
szwajcarowi w liberii, który odstawił auto na parking. Kiedy szli
wybrukowaną alejką do głównej bramy, Hanna podziwiała
jezioro skute lodem na łące za budynkiem hotelu i wspaniałe,
kamienne schody prowadzące do drewnianej furty.
Gdy weszli do głównej sali balowej, Hanna otworzyła ze
zdziwienia usta. Pomieszczenie wystylizowano na pałac w
Wersalu. Całe lobby udekorowano drapowanymi jedwabnymi
tkaninami, a na suficie zawieszono kryształowe żyrandole.
Ściany zdobiły obrazy w złoconych ramach, a wokół stały bogato
zdobione krzesła. Przeciwległą ścianę zakrywał wielki fresk
przedstawiający jakąś scenę mitologiczną. Hanna zauważyła też
w rogu korytarz luster, taki sam jak w podparyskim pałacu
królewskim. Drzwi po prawej stronie prowadziły do sali
tronowej, gdzie stał olbrzymi, wyściełany pluszem fotel z
poduszką w kolorze burgunda. Przy barze i stolikach stali goście,
skupieni w kilku grupach. W tylnej części pomieszczenia
ustawiała się orkiestra, a po lewej stronie, obok recepcji i wejścia
do windy, dyskretny znak wskazywał drogę do spa i łazienek.
- Wypas - westchnęła Hanna. W takim hotelu mogłaby mieszkać.
- Tak, ładnie tu - przytaknął Mike, powstrzymując ziewnięcie.
Mike włożył elegancki czarny smoking. Czarne włosy zaczesał
do tyłu, co wyeksponowało jego wysokie kości policzkowe.
Kiedy tylko Hanna spojrzała na niego, kolana uginały się pod nią.
A co jeszcze dziwniejsze, nachodził ją
niewytłumaczalny smutek. Nie tak powinna się czuć zwy-
ciężczyni.
Minął ich kelner w białym uniformie.
— Idę po drinka — rzuciła radośnie Hanna, odsuwając od siebie
melancholijny nastrój.
Podeszła do baru i stanęła za panem i panią Kahn, którzy z
przejęciem naradzali się szeptem, które z wystawionych dzieł
sztuki powinni kupić. Po drugiej stronie sali Hanna zauważyła
znajomą postać z burzą blond włosów. Od razu rozpoznała panią
DiLaurentis, pogrążoną w rozmowie z siwowłosym mężczyzną w
smokingu. Gestykulował energicznie, wyciągając rękę w
kierunku balkonu, żłobionych kolumn, żyrandoli oraz korytarza
do spa i pokoi gościnnych. Pani DiLaurentis kiwała głową ze
sztucznym uśmiechem przylepionym do twarzy. Hanna poczuła
się nieswojo na widok mamy Ali na przyjęciu. Jakby zobaczyła
ducha.
Barman chrząknął, a Hanna zamówiła martini z podwójną
wódką. Kiedy barman przyrządzał jej drinka, odwróciła się i
stanęła na palcach, rozglądając się za Mikiem. Dostrzegła go w
rogu, pod wielkim abstrakcyjnym malowidłem, jak rozmawiał z
Noelem, Masonem i kilkoma dziewczynami. Hanna zmrużyła
oczy i przyjrzała się ślicznej dziewczynie, która szeptała mu coś
na ucho. K a t e.
Jej przyrodnia siostra miała na sobie granatową suknię do ziemi i
buty na dziesięciocentymetrowych obcasach. U jej boku stały
Naomi i Riley, obie w bardzo krótkich małych czarnych. Hanna
chwyciła swojego drinka i ruszyła w stronę Mike'a tak szybkim
krokiem, że alkohol wylał się ze szklanki i ciekł jej po palcach.
Poklepała Mike'a po ramieniu.
— O, hej — rzucił Mike z miną niewiniątka.
Kate, Naomi i Riley patrzyły na niego ze złośliwym
uśmieszkiem. Hanna czuła się tak, jakby ktoś przypalał ją
rozgrzanym żelazem. Chwyciła Mike'a za rękę i spojrzała na
pozostałych.
- Słyszałyście już, że idziemy razem na bal maturalny? Naomi i
Riley wyglądały na zdezorientowane. Kate
zrzedła mina.
- Na bal maturalny?
- Aha - odparła radośnie Hanna, przesuwając dłoń po kawałku
sztandaru, który przywiązała do złotego łańcuszka przy torebce
od Chanel. Noel Kahn poklepał Mike'a po ramieniu.
- Ale słodko.
Mike wzruszył ramionami, jakby od zawsze wiedział, że Hanna
go zaprosi.
- Chcę jeszcze jeden strzał Jagera - oznajmił i razem z Noelem i
Masonem ruszyli w stronę baru, szturchając się co kilka kroków.
Orkiestra zagrała walca, a kilku wytrawnych bankieto-wiczów,
którzy wiedzieli, co robić w takiej sytuacji, ruszyło do tańca.
Hanna położyła dłonie na biodrach i posłała Kate wyniosły
uśmiech.
- No i? Kto wygrał?
Kate opuściła jedno ramię.
- Jezu, Hanna - zaśmiała się. - Na serio go zaprosiłaś? Hanna
przewróciła oczami.
-Biedactwo. Nie potrafisz przegrywać. Ale tak się właśnie stało.
Przyjmij to do wiadomości. Kate pokręciła energicznie głową.
- Nic nie rozumiesz. On mi się nawet nie podoba. Hanna
prychnęła z niedowierzaniem.
— Podoba ci się tak samo jak mnie. Kate zniżyła głowę.
- Naprawdę? - Założyła ręce na piersi. - Chciałam się tylko
przekonać, czy faktycznie zainteresujesz się kimś tylko dlatego,
że zacznę go podrywać. No i dałaś się nabrać. Wszyscy to
wiedzieliśmy.
Naomi zachichotała pod nosem. Riley wydęła usta,
powstrzymując śmiech. Hanna zamrugała zupełnie zbita z tropu.
Kate mówiła poważnie? Hanna dała się wpuścić w maliny? Kate
spojrzała na nią łagodnie.
- Och, wyluzuj. Potraktuj to jako zemstę za te plotki o
opryszczce. Jesteśmy kwita. Bawmy się razem. W korytarzu
luster siedzi kilku niezłych facetów ze szkoły w Brentmont.
Wzięła Hannę pod rękę, ale ona się wyrwała. Dlaczego Kate grała
rolę szlachetnej? Niby czemu miała się mścić za plotki o
opryszczce? Hanna nie miała innego wyjścia, musiała wyjawić
jej sekret. W przeciwnym razie Kate opowiedziałaby wszystkim
o jej bulimii.
Ale nagle przypomniała sobie zdumienie wypisane na twarzy
Kate, kiedy usłyszała, że ma opryszczkę. Patrzyła na Hannę tak
bezradnym wzrokiem, jakby zdrada odebrała jej zdolność
samodzielnego myślenia. Czy to możliwe, że Kate nie miała
zamiaru wyjawić wszem wobec tajemnicy Hanny? I że tata nie
mylił się, kiedy twierdził, że Kate chce się z nią zaprzyjaźnić?
Nie ma mowy. Po prostu — nie.
Hanna spojrzała Kate prosto w oczy.
— Chciałaś Mike'a, ale to ja go zdobyłam. Powiedziała to
głośniej, niż zamierzała. Kilka osób
odwróciło się i gapiło na nią. Umięśniony czarnoskóry
mężczyzna w smokingu, najprawdopodobniej ochroniarz, rzucił
Hannie ostrzegawcze spojrzenie. Kate stanęła wyprostowana.
- Naprawdę zamierzasz się tak zachowywać? Hanna pokręciła
głową.
- Wygrałam! - krzyknęła. - A ty przegrałaś!
Kate spojrzała Hannie przez ramię i nagle jej mina zupełnie się
zmieniła. Hanna podążyła za jej wzrokiem. Mike trzymał w
dłoniach dwa kieliszki martini - jeden dla siebie, drugi dla niej.
Miał takie błękitne oczy. Jego wyraz twarzy świadczył o tym, że
doskonale wiedział, co się przed chwilą wydarzyło. Nim Hanna
zdążyła się odezwać, postawił jeden kieliszek obok wypitego w
połowie drinka i bez słowa się odwrócił. Z dumnie podniesioną
głową zniknął w gęstniejącym tłumie.
- Mike! - zawołała za nim Hanna.
Uniosła nieco sukienkę i pobiegła za nim. Mike myślał, że Hanna
tylko udaje sympatię dla niego... ale może to nie była prawda.
Mike był zabawny i uczciwy. Może nadawał się na chłopaka dla
niej bardziej niż wszyscy, z którymi się do tej pory umawiała.
Pewnie to dlatego w jego obecności czuła podekscytowanie,
śmiała się do siebie, gdy dostawała od niego SMS-y, i z bijącym
sercem nieomal go pocałowała na ganku przed jego domem. To
dlatego dziś wieczorem naszedł ją ten ponury nastrój. Nie chciała
kończyć tej zabawy z Mikiem.
Zatrzymała się na drugim końcu sali balowej, rozglądając się
gorączkowo. Mike zniknął.
26
KTOŚ TU COŚ UKRYWA
Emily stała na kamiennym tarasie przed wejściem do hotelu
Radley i patrzyła na sznur limuzyn przesuwających się po
podjeździe. W powietrzu mieszały się zapachy drogich perfum, a
wśród gości przemykał fotograf, co chwila robiąc komuś zdjęcie.
Każdy błysk flesza przypominał Emily o tych okropnych
zdjęciach przysłanych ostatnio przez A. Ali, Jenna i Naomi na
podwórku DiLau-rentisów. Darren Wilden wychodzący z
konfesjonału. I Jason DiLaurentis kłócący się z Jenną Cavanaugh
w salonie u niej w domu. „Jak myślisz, co go tak wkurzyło?"
Co to miało znaczyć? Co A. ma na myśli?
Wyciągnęła z torebki komórkę i jeszcze raz sprawdziła, która
godzina. Było piętnaście po ósmej. Aria spóźniła się już
kwadrans. Umówiły się przy głównym wejściu. Po ich dość
burzliwej porannej rozmowie telefonicznej Aria oddzwoniła do
Emily, pytając, czy nie chce pójść z nią na przyjęcie do Radleya.
Emily uznała, że Aria w ten sposób
przeprasza ją za swój wybuch. I choć po rozstaniu z Isa-akiem nie
miała najmniejszej ochoty wychodzić z domu, z ociąganiem
przyjęła zaproszenie. Zadzwoniły też do Spencer, ale ona
odmówiła, twierdząc, że zamierza zamknąć się w domku Melissy
i odrabiać lekcje na przyszły tydzień.
Coraz więcej osób wchodziło do hotelu, pokazując zaproszenia
dziewczynie w słuchawkach 1 z listą gości. Emily zadzwoniła do
Arii, ale ta nie odbierała. Westchnęła. Może weszła już do
środka?
Wewnątrz natychmiast otuliła ją fala ciepła o miętowym
zapachu. Emily oddała płaszcz szatniarce 1 wygładziła bordową
sukienkę bez ramiączek. Kiedy tylko Isaac zaprosił ją na
dzisiejsze przyjęcie, pognała do centrum handlowego,
przymierzyła tę sukienkę 1 wyobraziła sobie, że Isaac na jej
widok dostanie zawału. Po raz pierwszy w życiu kupiła coś, nie
patrząc nawet na metkę z ceną. No 1 jak to się skończyło? Zeszłej
nocy do drugiej nad ranem przewracała się z boku na bok w
łóżku, spoglądając co chwila na ekran telefonu w nadziei, że
Isaac przyśle SMS-a z przeprosinami. Ale oczekiwana
wiadomość nie nadeszła. Wyciągnęła szyję 1 rozejrzała się.
Nigdzie me zauważyła ani jego, ani państwa Colbertów.
Poczuła gęsią skórkę. Może nie powinna tu przychodzić. Co
innego, gdyby miała przy boku Arię, która dawałaby jej jakieś
alibi. Ale sama nie potrafiła chyba dobrze się tu bawić. Spojrzała
w kierunku wyjścia, jednak tłum nowo przybyłych gości
zagradzał przejście. Postanowiła poczekać, aż goście przejdą do
dalszych pomieszczeń. Modliła się w duchu, by me wpaść na
Colbertów. Nie zniosłaby ich pełnych nienawiści spojrzeń.
Jej uwagę zwróciła tabliczka z brązu wisząca na jednej ze ścian.
Zawierała krótką historię budynku. „Dom Troski o Dzieci G.C.
Radleya założono w 1897 roku jako sierociniec, który potem
przekształcono w bezpieczną przystań dla młodzieży z
problemami. Ta tablica upamiętnia wszystkie dzieci mające
szczęście korzystać z dobrodziejstw oferowanych przez ten
ośrodek i środowisko stworzone tu przez lekarzy i opiekunów,
którzy poświęcili im lata swojej pracy".
Poniżej zamieszczono listę nazwisk dyrektorów i zarządców
ośrodka. Emily przebiegła je wzrokiem, ale nie znała żadnego z
nich.
- Podobno niektóre z tych dzieci miały niezłego fioła. Emily
odwróciła się i na chwilę odebrało jej mowę.
Przed nią stała Maya w orzechowobrązowej falbaniastej
sukience. Wysoko upięte włosy odsłaniały jej twarz, a na
powiekach połyskiwał złoty cień. Patrzyła na Emily z ironicznym
uśmieszkiem, tak jak Ali, kiedy chciała wprawić Emily w
zakłopotanie.
- Cz-cześć - wyjąkała Emily.
Przypomniało się jej, że zeszłej nocy widziała Mayę w oknie jej
pokoju, kiedy wjechała na ulicę Ali. Czy Maya przewidziała jej
przybycie? Czy to zbieg okoliczności? Kilka dni wcześniej
widziała też, jak Maya rozmawia z Jenną. Mieszkały obok siebie,
więc może się zaprzyjaźniły?
- Widzisz ten balkon? - Maya wskazała na galerię na wysokości
pierwszego piętra. Kilka osób stało przy balustradzie i z góry
oglądało przyjęcie. - Podobno kilkoro dzieci popełniło
samobójstwo, skacząc stamtąd. Ich ciała lądowały tam, gdzie
teraz stoi bar. Słyszałam też, że jakiś pacjent zamordował tu
pielęgniarkę.
Maya dotknęła dłoni Emily. Miała sztywne, lodowate palce. A
kiedy zbliżyła twarz, Emily poczuła odurzający zapach
bananowej gumy do żucia.
— Gdzie twój chłopak? — zapytała niby od niechcenia Maya. —
A może się pokłóciliście?
Emily wyrwała dłoń z uścisku Mai. Serce waliło jej jak młotem.
Czy Maya wiedziała, co się stało... a może tylko zgadywała?
— Muszę lecieć — wyjąkała Emily.
Spojrzała znowu na wyjście, ale nadal zagradzał je tłum gości.
Ruszyła więc w stronę głównej sali balowej. Zauważyła schody
prowadzące na drugi poziom. Uniosła nieco sukienkę i biegiem
ruszyła na górę, nie wiedząc nawet, dokąd zmierza.
Na piętrze stanęła w długim, ciemnym korytarzu z szeregiem
drzwi po obu stronach. Próbowała otworzyć kilka z nich, w
nadziei że znajdzie łazienkę. Ale zimne, śliskie klamki nie
poddawały się naciskowi. Udało się jej otworzyć tylko drzwi na
samym końcu korytarza. Weszła do środka, wdzięczna za chwilę
spokoju i samotności.
W pokoju pachniało wilgocią i pleśnią. Zapach drażnił jej nos.
Rozpoznała w ciemności zarys biurka i kana py. Po omacku
znalazła włącznik światła i zapaliła górną lampę. Na biurku
leżało mnóstwo papierów. Na starej, sfatygowanej kanapie obitej
skórą walały się stosy książek. Na półkach ciągnących się wzdłuż
tylnej ściany stały rzędy teczek. Na podłodze leżały jakieś kartki i
przewrócony kubek pełen ołówków. Pokój wyglądał tak, jakby
ktoś go celowo zdemolował. Emily przypomniała sobie, jak pan
Colbert opowiadał o niedokończonych pracach remontowych w
niektórych częściach hotelu. Może w tym
pomieszczeniu mieściło się biuro, kiedy jeszcze w budynku
działała szkoła czy... jak twierdziła Maya, szpital wariatów.
Zatrzeszczała drewniana podłoga. Emily odwróciła się i wbiła
wzrok w drzwi. Nic. Po ścianie przesunął się cień. Emily
spojrzała na spękany sufit. Pośrodku wielkiej sieci siedział pająk.
Jego zdobycz, pewnie mucha, wisiała w kokonie z lepkiej
przędzy.
Pokój napawał Emily dziwnym lękiem. Już się odwróciła, żeby
wyjść, ostrożnie mijając stosy książek i czasopism rozłożone
bezładnie na podłodze. Nagle coś zwróciło jej uwagę. U swoich
stóp zaiiważyła otwartą księgę z listą nazwisk zapisanych
niebieskim atramentem. Wyglądała jak rejestr pacjentów. Każdą
stronę podzielono na kolumny z nagłówkami: Nazwisko, Data,
Przyjazd, Wyjazd. Jedno z nazwisk...
Emily uklękła i przyjrzała się bliżej kartce z księgi. Miała
nadzieję, że coś jej się przywidziało. Jej oczy zasnuła mgła.
— O Boże — wyszeptała.
Na liście figurowało nazwisko Ja so n a Di Lau r en -t i s a.
I to trzy razy. Najpierw szóstego, potem trzynastego i
dwudziestego marca. Zjawiał się tu co siedem dni. Emily
przewróciła stronę. Nazwisko Jasona pojawiało się pod datą
dwudziestego siódmego marca oraz trzeciego i dziesiątego
kwietnia. Wpisywał się do księgi rano i wypisywał wieczorem.
Coraz szybciej przewracała kolejne strony. Nazwisko Jasona
pojawiało się na nich regularnie. Wpisał się dwudziestego
czwartego kwietnia, w urodziny Emily. Osiem lat wcześniej,
czyli w roku, kiedy
obchodziła dziewiąte urodziny. To była sobota. Tego dnia
rodzice zabrali Emily razem z jej przyjaciółkami z drużyny
pływackiej na urodzinową kolację do restauracji Cały Ten
Zgiełk!, jej ulubionego lokalu w centrum handlowym. Chodziła
do trzeciej klasy. Na początku tego roku Ali przeprowadziła się
do Rosewood z Connecticut.
Otworzyła księgę leżącą pod spodem. Nazwisko Jasona
pojawiało się w niej przez całe lato między trzecią a czwartą
klasą, zimą w czwartej klasie, jesienią w piątej i latem między
piątą a szóstą. Odwiedził to miejsce w weekend po rozpoczęciu
roku szkolnego, kiedy Emily, Ali i ich przyjaciółki rozpoczęły
szóstą klasę. Kilka dni później ogłoszono początek gry w kapsułę
czasu. Przewróciła następną stronę, datowaną w tym tygodniu,
gdy zakradły się na podwórko DiLaurentisów, żeby pozbawić Ali
jej trofeum. Tym razem nie znalazła nazwiska Jasona na liście.
Sprawdziła kolejny weekend. Wtedy wszystkie cztery spotkały
Ali w czasie zbiórki darów dla ubogich, a ona wybrała je na swoje
najlepsze przyjaciółki. Znowu nazwisko Jasona nie figurowało na
liście. Sprawdziła kolejne strony. Ani razu nie trafiła na zapis
świadczący o obecności brata Ali. Po raz ostatni pojawił się tutaj
w pierwszy weekend po rozpoczęciu roku szkolnego.
Emily położyła sobie księgę na kolanach. Miała mętlik w głowie.
Co, u diabła, nazwisko Jasona DiLaurentisa robiło w rejestrze
przechowywanym w tym ciemnym, zatęchłym biurze?
Przypomniał się jej jeden z dawnych żartów Ali, która twierdziła,
że jej brata powinno się zamknąć w psychiatryku. A może wcale
nie żartowała? Może Jason leczył się tutaj? Chyba to miała na
myśli Ali, kiedy zwierzała się Jennie, że ma problemy z
rodzeństwem.
Może Ali opowiedziała jej o problemach brata, które okazały się
tak poważne, że musiał podjąć leczenie w specjalnym ośrodku.
Może o to właśnie Jason kłócił się z Jenną zeszłego wieczoru.
Chciał się upewnić, że Jenna nie zdradzi jego tajemnicy.
Przed oczami stanęła jej wykrzywiona, czerwona twarz Jasona,
który krzyczał, że porysowała mu karoserię. Stał tak blisko, że
dosłownie czuła jego pulsującą furię. Jak daleko mógł się
posunąć? I c o u k r y w a ł ?
W korytarzu rozległy się kroki. Emily zamarła. Usłyszała czyjś
oddech. W drzwiach mignął jakiś cień. Emily zaczęła się trząść
ze strachu.
— J-jest tu kto!? — zawołała.
W świetle rozpoznała twarz Isaaca. Miał biały, kelnerski garnitur
i czarne buty. Pewnie ojciec kazał mu pracować, skoro jego
randka okazała się nieaktualna. Zrobiła krok w tył. Słyszała
pulsowanie krwi w uszach.
— Widziałem, jak idziesz na górę — powiedział. Emily jeszcze
raz rzuciła okiem na rejestr. Niełatwo
było jej teraz odwrócić uwagę od Jasona i skupić się na Isaacu.
Ich wczorajsza rozmowa nadal rozbrzmiewała w jej głowie,
jakby dopiero co miała miejsce.
— Tutaj nie wolno wchodzić — powiedział Isaac. — Tata
twierdzi, że to pomieszczenia wyłącznie dla pracowników.
— Już wychodziłam — wymamrotała Emily, robiąc krok w
stronę drzwi.
— Zaczekaj. — Isaac przysiadł na oparciu kanapy. Milczał
ponuro. A potem westchnął. — Wczoraj wieczorem znalazłem to
zdjęcie, o którym mówiłaś. To, z którego wycięto twoją twarz.
Zapytałem o nie mamę prosto z mostu. I do wszystkiego się
przyznała.
Emily ze zdumienia otworzyła usta. Nie wierzyła własnym
uszom. Isaac podniósł się z kanapy i ukląkł przed Emily.
- Tak mi przykro - wyszeptał. - Jestem kretynem. I dlatego cię
straciłem. Czy zdołasz mi wybaczyć?
Emily zagryzła policzek. Wiedziała, że powinna teraz poczuć
satysfakcję. Albo przynajmniej napawać się dumą, że
sprawiedliwości stało się zadość. Tymczasem zrobiło się jej
jeszcze bardziej przykro. Gdyby teraz rozgrzeszyła Isaaca,
wszystko wróciłoby do normy. Kochaliby się jak dawniej. Ale to,
co powiedział wczoraj, zraniło ją do żywego. Nawet nie wziął
pod uwagę, że Emily mówi prawdę. Bez wahania orzekł, że
kłamie.
Odsunęła się od niego, schyliła i podniosła z podłogi księgę. Jej
okładkę pokrywała gruba warstwa kurzu i sadzy.
- Może kiedyś ci wybaczę - powiedziała. - Ale nie dzisiaj.
— C-co!? — zawołał Isaac.
Emily włożyła rejestr pod pachę i desperacko próbowała
powstrzymać łzy. Nie chciała ranić Isaaca, ale wiedziała, że
postępuje właściwie.
— Muszę już iść — powiedziała.
Zbiegła po schodach ile sił w nogach. Na półpiętrze usłyszała
znajomy chichot dobiegający z drugiego końca sali. Rozejrzała
się, czując ucisk w żołądku. Tłum poruszał się miarowo, a śmiech
ucichł. Emily rozpoznała tylko jedną osobę. Maya stała pod
ścianą z kieliszkiem martini ze wzrokiem wbitym w Emily i
uśmieszkiem czającym się na jej szerokich, błyszczących ustach.
27
DEJA W... JESZCZE RAZ
Hanna poślizgnęła się na marmurowej posadzce i z trudem
złapała równowagę. Ten hotel przypominał labirynt, ale i tak
udało się jej wrócić po własnych śladach pod ścianę ozdobioną od
podłogi do sufitu tapiserią przedstawiającą Napoleona.
Rozejrzała się, szukając Mike'a, ale nie zauważyła go w gęstym
tłumie gości.
Kiedy przechodziła przez salę tronową, usłyszała znajomy głos.
Na wyściełanym aksamitem tronie siedział rozparty Noel Kahn i
cały się trząsł ze śmiechu. Na głowie miał odwrócone do góry
dnem wiaderko na szampana, które udawało koronę.
Hanna jęknęła. To niewiarygodne, ile uchodziło zawsze Noelowi
na sucho w czasie takich eleganckich przyjęć tylko dlatego, że
pół miasta siedziało w kieszeni jego rodziców. Podeszła do niego
i szturchnęła go w ramię. Noel odwrócił się do niej i uśmiechnął.
— Hanna!
Wionęło od niego tak, jakby wypił wannę tequili.
- Gdzie się podział Mike?
Noel przerzucił nogi przez oparcie krzesła. Nogawki jego spodni
uniosły się nieco, ukazując skarpety w niebiesko-czerwoną kratę.
- Nie wiem. Ale mam ochotę cię pocałować. U g h .
- Dlaczego?
- No bo... - Plątał się mu język. - Dzięki tobie wygrałem pięć
stów.
Hanna zrobiła krok w tył.
- Słucham?
Noel podniósł do ust swojego drinka w bladożółtym kolorze,
który przypominał wódkę z red bullem. Napój wylał się mu z ust i
popłynął na siedzenie krzesła. Kilka dziewczyn ze szkoły dla
kwakrów, siedzących na obitych drogim płótnem podnóżkach,
szturchnęło się łokciami i zachichotało. Jak to możliwe, że Noel
się im podobał? Gdyby to naprawdę był Wersal, Noel bynajmniej
nie byłby Ludwikiem XIV. Mógłby raczej grać rolę wsiowego
głupka.
- Cała drużyna lacrosse robiła zakłady o to, która z was zaprosi
Mike'a na bal maturalny, ty czy twoja cudna siostrunia.
Założyliśmy się, jak zaczęłaś się rzucać na Mike'a. Oddam mu
pół wygranej za to, że tak dzielnie walczył.
Hanna ścisnęła w dłoni kawałek sztandaru przywiązany do
łańcuszka torebki od Chanel. Czuła, jak cała krew odpływa jej z
twarzy. Noel skinął głową w kierunku drzwi.
- Jak nie wierzysz, sama go zapytaj.
Hanna się odwróciła. Mike stał oparty o grecką kolumnę i z
uśmiechem rozmawiał z jakąś dziewczyną z innej szkoły.
Hanna syknęła przez zaciśnięte zęby i podeszła do niego. Gdy
Mike ją zauważył, uśmiechnął się jak niewiniątko.
— Twoi koledzy z dniżyny robili o nas zakłady? — warknęła
Hanna.
Dziewczyna rozmawiająca z Mikiem natychmiast się oddaliła.
Mike napił się wina i wzruszył ramionami.
— Przecież wy zachowywałyście się dokładnie tak samo. Z tą
tylko różnicą, że chłopaki z drużyny grali na pieniądze. A wy o co
gracie? O tampony?
Hanna przetarła dłonią czoło. Nie tak to sobie zaplanowała. Mike,
słaby i zraniony, miał zagrać rolę ofiary. A okazało się, że od
początku wiedział, że dziewczyny z sobą konkurują. I pogrywał z
nią. Westchnęła zrezygnowana.
— Więc nie idziemy razem na bal maturalny?
— Ja chcę. — Mike wyglądał na zaskoczonego. Hanna
przyglądała się mu badawczo.
— Naprawdę? — spytała. Mike pokiwał głową.
— Więc... nie gniewasz się, że o ciebie grałyśmy? Mike spojrzał
na nią nieśmiało i odwrócił wzrok.
— Nie, jeśli tobie to nie przeszkadza.
Hanna z całych sił próbowała ukryć uśmiech. I ulgę. Szturchnęła
go mocno w żebra.
— Jak dostanę od ciebie połowę wygranej.
— A ty mi dasz połowę twojej... — Mike urwał i się skrzywił. —
Zresztą nieważne. Nie potrzebuję połowy twoich tamponów. Za
tę kasę kupimy butelkę drogiego szampana. — W jego oczach
pojawił się błysk. — 1 zapłacimy za pokój w motelu.
- W motelu? - Hanna wbiła w niego wzrok. - Za kogo ty mnie
masz?
- Kochanie, ze mną będzie ci wszystko jedno, gdzie wylądujemy -
powiedział Mike najbardziej lubieżnym tonem, jaki Hanna w
życiu słyszała.
Zdusiła śmiech i nachyliła się do niego. On też się do niej zbliżył,
a ich czoła niemalże się zetknęły.
- Chcesz znać prawdę? - wyszeptał Mike aksamitnym głosem. —
Zawsze mi się bardziej podobałaś.
Pod Hanną ugięły się nogi. Po plecach przebiegły jej ciarki. Ich
twarze prawie się stykały, oddzielone tylko cienkim kosmykiem
włosów Hanny. Mike odsunął pasemko włosów sprzed jej oczu.
Hanna zachichotała nerwowo. Ich usta się zetknęły. Mike miał
wciąż na wargach smak wina. Hannę przeszył gwałtowny impuls.
- O tak! - darł się z drugiego końca sali Noel Kahn, prawie
spadając z tronu.
Hanna i Mike oderwali się od siebie. Mike zacisnął pięści, a
marynarka zsunęła się mu z ramion. Nadal nosił na nadgarstku
żółtą gumową bransoletkę z emblematem drużyny lacrosse.
Hanna westchnęła z rezygnacją. Trudno, skoro zaczęła chodzić z
chłopakiem z drużyny lacrosse, będzie musiała przywyknąć do
jego dziwactw.
W głośnikach zatrzeszczało, a potem popłynęła z nich skoczna,
taneczna piosenka. Hanna spojrzała w stronę sali balowej. Zespół
muzyczny zniknął, a jego miejsce zajął DJ. Miał na głowie
wysoką perukę w stylu Ludwika XIV, pan-talony i długi płaszcz.
- Zatańczysz? - zapytał Mike i podał Hannie rękę. Hanna wstała i
poszła za nim. Po drugiej stronie sali balowej Naomi, Riley i Kate
siedziały rzędem na szezlongu
i gapiły się przed siebie. Naomi wyglądała na zirytowaną, ale
Kate i Riley miały na twarzach uśmieszki, jakby cieszyły się
szczęściem Hanny. Po chwili Hanna posłała Kate niewyraźny
uśmiech. Kto wie, może Kate naprawdę chciała się zaprzyjaźnić?
A Hanna powinna puścić wszystko, co złe, w niepamięć?
Mike zaczął tańczyć wokół niej jak opętany, udając, że kopuluje z
jej nogą. Odepchnęła go ze śmiechem. Kiedy skończyła się druga
piosenka, DJ nachylił się do mikrofonu.
— Teraz można zamawiać u mnie piosenki — oznajmił głosem
rasowego konferansjera. — Oto pierwsza dedykacja.
Wszyscy zamarli w oczekiwaniu. Zabrzmiało kilka gitarowych
akordów. Bas grał w powolnym, sennym rytmie. Mike pomachał
dłonią.
— Co za frajer to zamówił? — prychnął z pogardą i podszedł do
stanowiska DJ-a, żeby się dowiedzieć.
Muzyka płynęła z głośników. Hanna słuchała w napięciu.
Rozpoznawała tego piosenkarza, ale nie wiedziała skąd. Mike
wrócił.
— To jakiś Elvis Costello — oznajmił. — Kto to w ogóle jest?
E l v i s C o s t e l l o . W tej chwili rozległ się refren. „Aliiison, to
świat nie dla ciebie..."
Hanna otworzyła szeroko usta. Przypomniała sobie, skąd zna tę
piosenkę. Kilka miesięcy temu ktoś ją śpiewał u niej w domu pod
prysznicem.
„Aliiison, mam szczere intencje..."
Kiedy Hanna wyszła wtedy na korytarz, stanął przed nią Wilden
owinięty w jej ulubiony ręcznik. Wyglądał
na spłoszonego. I kiedy Hanna zapytała, czemu śpiewa tę właśnie
piosenkę - a tylko kompletny wariat mógłby śpiewać balladę o
dziewczynie imieniem Alison w promieniu stu kilometrów od
Rosewood - Wilden się zaczerwienił i powiedział: „Czasem nie
zauważam, że śpiewam".
Nagle wszystkie elementy układanki zaczęły do siebie pasować.
„Czasem nie zauważam, że śpiewam!", powiedziała Ali w jej śnie
dziś rano. I dodała jeszcze: „A jak znajdziesz, opowiem ci
wszystko. O tej dwójce". Czy Ali próbowała jej podpowiedzieć,
że Wilden ma jakiś związek z jej zabójstwem?
I nagle powróciło do niej to uczucie déjà vu, którego doznała na
widok Wildena zawracającego na podjeździe. To z powodu
samochodu Wildena, którym jeździł, bo swoje policyjne auto
musiał odstawić do warsztatu. Widziała kiedyś ten czarny
samochód, wiele lat temu. Ten sam samochód stał zaparkowany
przy domu DiLaurenti-sów w dniu, kiedy Hanna i pozostałe
dziewczyny przyszły ukraść trofeum Ali.
- Hanna? - Mike patrzył na nią z troską. - Wszystko w porządku?
Hanna pokiwała lekko głową. Przypomniała sobie sen o Ali. „Idź
na ryby", powtarzała Ali jak nakręcona, choć Hanna nie mogła
załapać, o co jej chodzi. Te słowa również odnosiły się do
Wildena... i to również dotarło teraz do Hanny. Na podłodze
przed przednim siedzeniem znalazła nalepkę z narysowaną rybą.
Hanna przypomniała sobie, gdzie widziała taką naklejkę po raz
ostatni: DiLaurentisowie mieli dokładnie taką samą. Po jej
okazaniu mogli wejść na ogrodzony teren wokół jeziora Pocono.
Ale co
z tego? Mnóstwo ludzi jeździło tam na wakacje. Może rodzina
Wildena też. Ale czemu Wilden próbował ukryć tę naklejkę?
Czemu nie chciał o niej rozmawiać?
A może zależało mu na tym, żeby ją ukryć?
Hanna chwiejnym krokiem podeszła do najbliższego krzesła.
— Co się stało? — dopytywał się Mike.
Pokręciła tylko głową, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Może
jednak Wilden skrywał jakąś tajemnicę. Ostatnio zachowywał się
tak dziwnie. Wszędzie węszył. Zduszonym szeptem rozmawiał
przez telefon. Nie było go tam, gdzie powinien być. Tak szybko
obwinił dziewczyny o zniknięcie lana. Myszkował wokół
dawnego domu Ali. Jak wariat jechał samochodem, odwożąc
Hannę do domu. O mało jej nie zabił. I nosił kaptur, jak ta postać,
którą Hanna spotkała w lesie w noc, kiedy znalazły ciało lana.
Może to on był tym kimś.
„A gdyby okazało się, że czegoś jeszcze nie wiesz? — zapytał łan
Spencer na patio. — To coś bardzo ważnego. Policja chyba o tym
wie, ale na razie to ignoruje. Próbują mnie wrobić". A w czasie
rozmowy na Skypie napisał: „Dowiedzieli się, że ja wiem.
Dlatego musiałem uciekać".
W sali balowej roiło się od ludzi. Przy każdym wejściu stali
ochroniarze i policjanci, ale wśród nich nie zauważyła Wildena.
Nagle w jednym z luster sięgających od podłogi do sufitu
zauważyła jakieś znajome odbicie twarzy o błękitnych oczach,
okolonej blond włosami. Hanna zamarła. To była Ali z jej snu.
Ale kiedy spojrzała w lustro jeszcze raz, okazało się, że to twarz
kogoś innego — Kirsten Cullen.
Mike patrzył na Hannę szeroko otwartymi, przerażonymi oczami.
- Muszę znaleźć twoją siostrę - powiedziała, ściskając jego dłoń. -
Ale zaraz wrócę. Obiecuję.
I pędem pobiegła przez salę balową. Niewątpliwie ktoś tu coś
ukrywał. I tym razem dziewczyny nie mogły zwrócić się o pomoc
do policji.
28
CORAZ STRASZNIEJ
Aria przebiła się przez sznur samochodów stojących przed
Radleyem, ale miała godzinę spóźnienia. Podała swoje kluczyki
parkingowemu, rozglądając się za Emily w tłumie ochroniarzy,
wystrojonych gości i fotografów. Nigdzie nie mogła jej znaleźć.
Kiedy Jason zastał w swoim mieszkaniu Arię dziś po południu,
wyrzucił ją. Nie wiedziała, co robić. Pojechała na cmentarz
Świętego Bazylego i poszła na wzgórze, gdzie znajdował się grób
Ali. Gdy ostatni raz tutaj była, trumny jeszcze nie zakopano, bo
państwo DiLaurentisowie wstrzymali się z pogrzebem, żyjąc
złudną nadzieją, że Ali się odnajdzie. Wprawdzie nie ogłoszono
jeszcze ostatecznych wyników badań DNA, które
potwierdziłyby, że w dole przy domu znaleziono faktycznie ciało
Ali, jednak jej rodzice miesiąc temu postanowili stanąć oko w
oko z rzeczywistością i pochowali ją, nie urządzając żadnej ce-
remonii pogrzebowej.
Na płycie nagrobnej widniało nazwisko Alison Lauren
DiLaurentis. Wokół grobu rosła trawa, którą teraz pokrywała
warstwa szronu. Aria wpatrywała się w marmurową tablicę,
żałując, że Ali nie może mówić. Opowiedziałaby jej o albumie
rocznym, który znalazła w mieszkaniu Jasona. Chciała zapytać,
co Wilden miał na myśli, kiedy podpisywał zdjęcie lana. Co
t a k i e g o o k r o p n e g o z r o b i ł ł a n ? I c o s i ę s t a ł o z t o b ą ?
C z e g o n i e w i e m y ?
Dziewczyna w opiętej czarnej sukience zatrzymała Arię przed
wejściem do hotelu.
- Czy ma pani zaproszenie? - zapytała nosowym głosem,
spoglądając na Arię z góry.
Aria pokazała zaproszenie, które dostała od Elli, a dziewczyna
skinęła głową. Otulając się płaszczem, Aria weszła przez
kamienne wrota do hotelu. Na parkiecie, przy wtórze
zremiksowanej piosenki Seala, szaleli jej koledzy ze szkoły, w
tym Noel Kahn, Mason Byers, Sean Ackard i Naomi Zeigler.
Aria kilkoma łykami opróżniła kieliszek szampana, a potem
zaczęła się rozglądać w tłumie w poszukiwaniu Emily. Musiała
opowiedzieć jej o albumie, który znalazła.
Ktoś poklepał ją po ramieniu.
- Jednak przyjechałaś! - zawołała Ella i chwyciła Arię w ramiona.
- Cz-cześć.
Aria zdobyła się na uśmiech. Ella wyglądała pięknie w długiej
czarnej sukni i koronkowym szalu w morskim kolorze,
owiniętym wokół ramion. Obok niej stał Xavier w pasiastym
garniturze, w błękitnej koszuli i z kieliszkiem szampana w dłoni.
— Miło cię znowu widzieć, Ario — Xavier taksował ją
wzrokiem, patrząc to na twarz, to na piersi i biodra. Aria poczuła
wściekłość. — Jak ci się mieszka u taty?
— Dziękuję, bardzo miło — odparła sztywno. Próbowała posłać
mamie znaczące spojrzenie, ale ona
patrzyła na córkę, jakby niczego nie rozumiała. Pewnie już
wypiła kilka drinków. Ella często dodawała sobie w ten sposób
odwagi przed wystawą.
Ojciec Noela Kahna położył dłoń na ramieniu Elli, która się
odwróciła, żeby z nim porozmawiać. Xavier zbliżył się do Arii i
położył dłoń na jej biodrze.
— Tęskniłem. — Jego oddech był ciepły i pachniał whisky. — A
ty za mną tęskniłaś?
— Muszę iść — powiedziała głośno Aria, czując, jak rumienią się
jej policzki.
Szybko odeszła od Xavier a, mijając kobietę w puszystej etoli z
norek. Za sobą usłyszała głos Elli.
— Aria? — wołała za nią mama, wyraźnie urażona i roz-
czarowana.
Jednak Aria nawet się nie zatrzymała.
Stanęła przed ogromnym witrażem przedstawiającym minstrela o
okrągłej twarzy, z lutnią w dłoni. Kiedy znowu poczuła na
ramieniu czyjąś dłoń, przestraszyła się, że to znowu Xavier. Ale
kiedy się odwróciła, zobaczyła przed sobą Emily. Kilka blond
kosmyków uwolniło się z jej francuskiego warkocza. Miała
zaróżowione policzki.
— Wszędzie cię szukałam! — wykrzyknęła.
— Dopiero co przyjechałam — usprawiedliwiła się Aria. —
Utknęłam w korku.
Emily wyciągnęła spod pachy olbrzymią, zakurzoną księgę w
zielonej oprawie. Miała postrzępione kartki i przypominała tom
encyklopedii.
— Spójrz — otworzyła rejestr i pokazała palcem napisane
pochyłymi literami nazwisko Jasona DiLaurentisa. Obok
widniała data sprzed siedmiu lat.
— Znalazłam to na górze — wyjaśniła Emily. - To pewnie rejestr
pacjentów z czasów, kiedy mieścił się tu jeszcze szpital dla
umysłowo chorych.
Aria nie wierzyła własnym oczom. Podniosła głowę i się
rozejrzała. Przystojny siwowłosy mężczyzna, naj-
prawdopodobniej właściciel hotelu, brylował w tłumie, wyraźnie
zadowolony z efektów swojej pracy. W sali balowej można było
obejrzeć wystawę prezentującą zdjęcia z siłowni, urządzonej na
drugim piętrze za grube miliony, a także z luksusowego spa
mieszczącego się w budynku. Kiedyś obiło się jej o uszy, że
wcześniej znajdował się tu szpital dla umysłowo chorych, ale
teraz trudno byłoby w to uwierzyć.
— Spójrz — Emily kartkowała księgę. — Nazwisko Jasona
pojawia się tu i tu, i tu. Przychodził tu przez kilka lat. Ostatni raz
tuż przed tym, jak chciałyśmy okraść Ali. — Emily opuściła
księgę, patrząc na Arię błagalnym wzrokiem. — Wiem, że coś
czujesz do Jasona. Ale to wszystko jest co najmniej dziwne.
Myślisz, że... leczył się tutaj?
Aria przeczesała palcami włosy. „To jakiś żart?", zapytał Jason,
kiedy Aria wręczyła mu zaproszenie na dzisiejszą imprezę.
Ugięły się pod nią nogi. Może rzeczywiście kiedyś był pacjentem
tutejszego szpitala. Może pomyślał, że Aria naigrawa się z niego,
zapraszając go na przyjęcie,
i wpadł w panikę, bo wydawało się mu, że dowiedziała się o nim
więcej, niż by sobie tego życzył.
— O Boże. — Aria otworzyła szeroko oczy. — Kilka dni temu
dostałam od A. informację, że Jason coś przede mną ukrywa. A ja
nie chciałam się dowiedzieć, co takiego. I... zignorowałam to. —
Spuściła wzrok. — Myślałam, że to znowu jakieś chore gierki A.
Ale... ja... umówiłam się z Jasonem kilka razy. Na jednej randce
on się strasznie spiął, kiedy mu powiedziałam, że wybieram się
na przyjęcie tutaj. Przyznał się też, że w liceum chodził do
szkolnego psychiatry. Może oprócz tego leczył się w szpitalu...
Spojrzała raz jeszcze na księgę. Poczuła ukłucie na widok
nazwiska Jasona zapisanego równym, pochyłym pismem z
zawijasami. Emily pokiwała głową.
— A ja przez cały dzień próbowałam się z tobą skontaktować,
żeby ci powiedzieć, że zgodnie z poleceniem A. pojechałam pod
dom Ali. Widziałam, jak Jason wrzeszczał na Jennę w jej domu.
Aria usiadła na wyściełanym aksamitem krześle pod witrażem.
Powoli ogarniało ją przerażenie.
— Co mówili?
Emily pokręciła głową.
— Nie wiem. Ale chyba się kłócili. Może on naprawdę
skrzywdził Ali, i dlatego go tu przysłano.
Aria wlepiła wzrok w wypolerowaną marmurową podłogę. Jej
błękitna suknia odbijała się na gładkiej powierzchni. Przez cały
tydzień Emily doprowadzała ją do szału, bo Arii wydawało się, że
jej przyjaciółka nie potrafi zdobyć się na obiektywizm. Ale może
to właśnie Arii brakowało dystansu. Emily westchnęła.
— Powinnyśmy pogadać o tym z Wildenem.
— Nie możemy — przerwał im jakiś głos. Odwróciły się. Za nimi
stała Hanna z zatroskaną miną. — Wilden to ostatnia osoba, z
którą powinnyśmy mieć do czynienia.
Emily oparła się o parapet.
— Dlaczego?
Hanna zajęła miejsce obok Arii.
— Pamiętacie nasze spotkanie przed laty na podwórku u Ali?
Kiedy ona wróciła do domu, zauważyłam zaparkowany
nieopodal samochód. Wydawało mi się, że ten, kto nim
przyjechał, obserwuje okolicę. Kilka dni temu poszłam pobiegać
i pod domem Ali spotkałam Wildena, choć przecież policja
zakończyła oficjalnie poszukiwania. Podwiózł mnie do domu...
ale nie swoim wozem policyjnym. Jeździł tym samym autem,
które widziałam przed laty obok domu Ali. Może to on ją śledził?
Emily spojrzała na nią badawczo.
— To na pewno to samo auto? Hanna pokiwała głową.
— To stary wóz, z lat sześćdziesiątych. Nie mogę uwierzyć, że
tyle czasu zajęło mi pokójarzenie faktów. A w samochodzie
Wildena znalazłam naklejkę z rysunkiem ryby. To był
całodniowy bilet uprawniający do wędkowania. A wiecie, kiedy
ostatnim razem widziałam coś takiego? Jak z tatą Ali
pojechałyśmy nad Pocono. Identyczną nalepkę miała na swoim
samochodzie. Pamiętacie?
Aria potarła dłonią szczękę, próbując ogarnąć jakoś wszystkie te
rewelacje. Ali często zabierała swoje przyjaciółki do domku nad
jeziorem Pocono. Kiedyś Aria pomagała Ali i jej rodzicom
pakować bagaże do samochodu. Kiedy już pani DiLaurentis
wepchnęła do bagażnika wszystkie swoje walizki, kucnęła przy
tylnym
zderzaku i nakleiła na niego nowy sezonowy bilet, dokładnie w
miejscu tego z poprzedniego roku. Aria pokiwała powoli głową.
— Ale co to wszystko oznacza?
Hanna potrząsała energicznie głową. DJ włączył światło
stroboskopowe i jej twarz rytmicznie pojawiała się i kryła w
cieniu. Wyglądało to tak, jakby pojawiała się i znikała.
— A jeśli Wilden kupił ten bilet wiele lat temu? I jeździł nad
Pocono, żeby szpiegować Ali? A jeśli... jeśli pod-kochiwał się w
niej, i to jeszcze bardziej wariacko niż łan? Przecież ostatnio tak
dziwnie się zachowywał. Kiedy tylko Spencer złożyła zeznanie,
bez wahania zaaresztował lana, choć, bądźmy szczerzy, nie miał
przeciwko niemu niepodważalnych dowodów. A jeśli to Wilden
coś ukrywa? Jeśli to on zamordował Ali?
Aria gestem uciszyła Hannę.
— Ale Wilden mógł dostać tę nalepkę od Jasona. Wiedziałyście,
że oni się przyjaźnili?
Hanna wykrzywiła usta. Emily przycisnęła dłonie do
obojczyków.
— Wiem, to brzmi mało wiarygodnie — przyznała Aria. — Dziś
dostałam e maila od Jasona, który chciał się ze mną spotkać w
domu jego rodziców w Yarmouth. Gdy przyjechałam, nie
zastałam go tam. Jak się okazało, to nie on przysłał mi tę
wiadomość... tylko ktoś inny. Najprawdopodobniej A. Ale kiedy
czekałam w jego mieszkaniu, znalazłam stary album, z roku,
kiedy Jason był w czwartej klasie. Wilden dopisał coś obok
zdjęcia lana. Narysował strzałkę wskazującą na jego głowę i
napisał: „Nie wierzę, że ten dupek to zrobił. Moja oferta jest
aktualna. Na razie, Darren".
Emily zasłoniła dłonią usta i otworzyła szeroko swoje brązowe
oczy. Hanna zerwała się na równe nogi i położyła obie dłonie na
czubku głowy.
-Masz rację. Oni się p r z yj a ź n i l i . Przecież tego starego
gruchota, którym jeździł Wilden, widziałam jeszcze innym
razem. Pamiętacie ten dzień, kiedy w szóstej klasie ogłoszono
początek gry w kapsułę czasu? Stałyśmy przed szkołą, a łan
powiedział, że zabije Ali, byle tylko wydrzeć jej kawałek
sztandaru. Jason podszedł i warknął coś do lana. A potem...
- Wsiadł do czarnego samochodu - dokończyła Aria,
przypominając sobie tamten dzień.
- Tak. I kazał kierowcy ruszać - dodała Emily szeptem. —
Wyciągnęła telefon i przejrzała swoje zdjęcia. — W takim razie i
to nabiera sensu. - Pokazała dziewczynom zdjęcie Wildena
wychodzącego z konfesjonału ze spojrzeniem skazańca. „Każdy
ma coś na sumieniu, co nie?"
- To niesamowite, że dostajemy od A. wiadomości, które...
okazują się sensowne — wyszeptała Aria.
- Tali, to niepodobne do A. - zgodziła się Hanna.
- A jeśli A. to ktoś nam przyjazny? - syknęła Emily. -Jeśli próbuje
nam pomóc?
Hanna prychnęła.
- No jasne. Musimy pomóc A., bo jak nie, to mamy totalnie
przechlapane.
DJ wyłączył stroboskop i puścił kolejny taneczny numer. Goście
weszli na parkiet. Rodzice wznosili toast za nowy hotel, do
którego będą mogli uciekać w weekendy. Aria zauważyła nawet
państwa DiLaurentisów, którzy uśmiechnięci rozmawiali po
drugiej stronie sali z Byersa-mi. Jakby nigdy nic.
Jeszcze raz spojrzała na księgę w rękach Emily. Rodzice Jasona
przez wiele lat wysyłali go na terapię, ale udało się im to
utrzymać w ścisłej tajemnicy. Może ukrywali też inne fakty z
jego życia. Dziś Jason był tak wściekły. Może należał do tych
osób, które doskonale potrafiły ukryć gniew i udawać miłe i
potulne, a potem nagle wybuchały w najmniej spodziewanym
momencie? Może Wilden też był taki?
— A co, jeśli Jason dowiedział się, że Ali spotykała się z
Wildenem? — spytała Aria. — Tamtego dnia podszedł do Ali i
lana. Bronił siostry, jakby wiedział, że coś jest na rzeczy. Może to
właśnie miał na myśli Wilden, kiedy napisał: „Nie wierzę, że ten
dupek to zrobił". Podejrzewam, że każdy starszy brat chciałby
zabić faceta, który wykorzystałby jego siostrę.
Hanna założyła nogę na nogę i się zamyśliła.
— łan napisał na Skypie, że jacyś „oni" chcą mu zrobić krzywdę.
A jeśli „oni" to Wilden i Jason?
— Ale dał też do zrozumienia, że musiał uciekać z miasta z
powodu tego, kto popełnił morderstwo — przypomniała jej
Emily. — A to oznacza...
— Ze Jason i Wilden maczali palce w zabójstwie Ali —
wyszeptała Hanna. — Może to był wypadek. Może wydarzyło się
coś okropnego, czego nie przewidzieli.
Arii zrobiło się niedobrze. Czy to w ogóle możliwe? Spojrzała na
przyjaciółki.
— Tylko łan zna całą prawdę. Myślicie, że mogłybyśmy go
dopaść na Skypie? Ze powiedziałby nam wszystko?
Spojrzały po sobie zupełnie bezradne. W tle dudnił bas. W
powietrzu rozchodził się zapach krewetek z grilla i filetu mignon.
Wegetariański żołądek Arii się skurczył. Oddychała ciężko,
czując narastające podenerwowanie. Jej
wzrok spoczął na kawałku sztandaru przywiązanym do łańcuszka
torebki Hanny. Pokazała palcem na czarny bohomaz w rogu,
przypominając sobie, jak Hanna opisała swój rysunek w czasie
przyjęcia Meredith.
— Dlaczego narysowałaś żabę z mangi?
Hanna zamrugała, zbita z tropu nagłą zmianą tematu. Rozłożyła
kawałek materiału i pokazała go w całej okazałości. Widniało na
nim logo Chanel, hokeistka i emblemat Louisa Vuittona.
— Na cześć Ali narysowałam dokładnie to, co ona na swoim
trofeum.
Aria zagryzła czubek kciuka.
— Ale ona nie narysowała żaby z mangi. Hanna nie chciała jej
uwierzyć.
— Owszem, narysowała. Tamtego popołudnia wróciłam do
domu i spisałam sobie ws z yst k o .
Aria poczuła mrowienie na plecach.
— Nie n ar yso wał a żaby z mangi — upierała się. — Ani
żadnego innego zwierzęcia.
Z twarzy Hanny odpłynęła krew. Emily ze zmartwioną miną
odgarnęła znad oczu kosmyk włosów.
— Skąd wiesz?
Arii serce podeszło do gardła. Tak samo się czuła, kiedy w wieku
sześciu lat chciała przejechać się kolejką w wesołym miasteczku.
Tata przypiął ją pasami do fotela i założył metalowy ochraniacz.
Ale kiedy wagonik ruszył, wpadła w popłoch. Wrzeszczała, póki
technik obsługujący kolejkę nie zatrzymał jej i nie pozwolił jej
wysiąść.
Przyjaciółki patrzyły na nią wyczekująco. Musiała powiedzieć im
prawdę, choć nie miała na to najmniejszej ochoty. Wzięła głęboki
wdech.
— Tamtego dnia, kiedy spotkałyśmy się pod domem Ali,
wróciłam na skróty przez las. Z przeciwka wyszedł Jason... i... dał
mi trofeum Ali. Nie wyjaśnił dlaczego. Wiedziałam, że
powinnam była je oddać Ali, ale pomyślałam, że może Jason by
sobie tego nie życzył. Uznałam, że dał mi to z jaki e go ś
p o w o d u . Może stwierdził, że Ali zagrała nie fair i nie
zasługiwała na wygraną. Albo zmartwił się tym, co usłyszał kilka
dni wcześniej od lana, który powiedział, że zabije Ali, byle tylko
zdobyć kawałek sztandaru. Albo po prostu mu się spodobałam...
Emily prychnęła z niedowierzaniem. Uniosła księgę znalezioną
na piętrze.
— Albo zabrał jej to, bo miał problemy z sobą.
— Wtedy nie wiedziałam, jak to wszystko rozumieć — broniła
się Aria.
— Więc po prostu okłamałaś Ali? — rzuciła Emily. Aria jęknęła.
Mogła przewidzieć, że Emily właśnie tak
zareaguje.
— Ali nas okłamała! — powiedziała zdecydowanym tonem. —
Wszystkie miałyśmy przed sobą tajemnice. I ja też.
Emily wzruszyła ramionami i się odwróciła.
— Naprawdę zamierzałam oddać Ali jej zgubę — tłumaczyła się
Aria. — Ale potem się z nią zaprzyjaźniłyśmy. Im dłużej się nie
przyznawałam, tym bardziej krępująca robiła się cała sytuacja. —
Jeszcze raz pokazała na zdobycz Hanny. — Nie spojrzałam na
kawałek sztandaru Ali od dnia, kiedy wpadł mi w ręce. Ale
przysięgam, że nie ma na nim żaby.
Hanna uniosła głowę.
— Zaraz. Masz to nadal? Aria pokiwała głową.
— Przechowuję to w starym pudełku po butach. Jak się
przeprowadzałam do taty, znalazłam je. Ale nie otwierałam.
Hanna zbladła.
— Dziś rano przyśnił mi się ten dzień, kiedy zakradłyśmy się na
podwórko Ali. Musisz mi pokazać jej trofeum.
Aria już chciała zaprotestować, kiedy poczuła przy udzie lekkie
wibrowanie. Telefon dawał znak, że dostała nową wiadomość.
— Chwileczkę — powiedziała, rzucając okiem na ekran. —
Odbiorę.
Coś zabrzęczało w malutkiej torebce Emily.
— Ja też coś dostałam — szepnęła.
Patrzyły na siebie. Telefon Hanny milczał, więc nachyliła się nad
komórką Emily. Aria odczytała swoją wiadomość.
Was też wkurza, jak nowe buty od Manola zaczynają was
obcierać? Uwielbiam moczyć stopy w przydomowym jacuzzi.
Albo zaszyć się w moim domku, pod ciepłym kocem. Tak tu
cicho, od kiedy wielcy i silni gliniarze już sobie poszli.
A.
Aria spojrzała na dziewczyny kompletnie zdezorientowana.
— A. ma chyba na myśli domek Spencer — wyszeptała Emily.
™ Rozmawiałam z nią dzisiaj. Mówiła, że zamierza spędzić
wieczór... sama. — Pokazała palcem na słowa: „wielcy i silni
gliniarze już sobie poszli". — A jeśli grozi jej jakieś
niebezpieczeństwo? A jeśli A. ostrzega nas, że przydarzy się jej
coś strasznego?
Hanna włączyła głośnik w swoim iPhonie i wybrała numer
Spencer. Nikt nie odbierał i po chwili połączyła się z pocztą
głosową. Aria czuła każde uderzenie swojego serca.
— Powinnyśmy do niej jechać i sprawdzić, czy wszystko w
porządku — wyszeptała.
Nagle poczuła na sobie wzrok kogoś, kto stał po drugiej stronie
sali. Rozejrzała się i przy drzwiach zauważyła ciemnowłosego
mężczyznę w mundurze policyjnym. Wild en . Patrzył na nie
przymrużonymi oczami, z ustami skrzywionymi w szkaradnym
grymasie. Jakby usłyszał całą ich rozmowę... i wiedział, że
poznały prawdę.
Aria chwyciła Hannę za rękę i pociągnęła ją za sobą do wyjścia.
— Dziewczyny, musimy stąd spadać — zakomenderowała. — I
to już.
29
WSZYSCY SIĘ POMYLILI
Wybiła dziewiąta. Spencer w kółko czytała ten sam akapit z
powieści pod tytułem Świat zabawy. Jej główna bohaterka,
dzielna i energiczna Lily Bart, próbowała przebojem wedrzeć się
na salony towarzyskiej elity Nowego Jorku na początku
dwudziestego wieku. Tak jak Spencer, Lily szukała tylko drogi
ucieczki od swojego nudnego i ponurego życia, i podobnie jak
Spencer, pędziła wprost do przepaści. Spencer nie mogła
doczekać się rozdziału, w którym Lily dowiaduje się, że została
adoptowana, zostaje oszukana przez bogatą kobietę podającą się
za jej matkę i traci cały posag.
Odłożyła książkę i ponuro rozejrzała się po domku, w którym się
zaszyła po powrocie z Nowego Jorku. Poduszki w kolorze fuksji
rozłożone na kanapie obitej orzechową tkaniną wyglądały na
sprane i zużyte. Ser, którego kilka kawałków Spencer znalazła w
lodówce i zjadła na kolację nad kuchennym zlewem, smakował
jak popiół.
Kiedy brała prysznic, woda wydawała się jej ani zimna, ani
gorąca, tylko letnia. Traciła władzę nad swoimi zmysłami. Świat
pogrążył się w szarym marazmie.
Jak mogła tak dać się nabrać? A przecież Andrew ją o str ze g ał.
Zignorowała wszystkie sygnały przemawiające za tym, że Olivia
to naciągaczka. Kiedy ją odwiedziła, nawet na chwilę nie
wstąpiły do jej mieszkania. Olivia udawała, że niewygodnie jej
nieść ten wielki segregator, a potem o nim rzekomo zapomniała.
Pewnie już w helikopterze uśmiechała się pod nosem, wiedząc
dokładnie, co zrobi Spencer. I pomyśleć, że kiedy Spencer
spojrzała jej w oczy, dostrzegła w nich podobieństwo do swoich!
A kiedy przytuliła się do niej przed rozstaniem, czuła, jak rodzi
się więź z prawdziwym członkiem rodziny! Pewnie Olivia to
zmyślone imię, a Morgan Frick nigdy nie istniał. Jak mogła nie
skojarzyć, że Morgan i Frick to nazwy dwóch sąsiadujących z
sobą nowojorskich galerii sztuki.
W domku wszystko skrzypiało i stukało. Spencer włączyła
telewizor. Jej siostra nagrywała mnóstwo programów, których
nigdy nie oglądała. Nieco wcześniej recepcjonistka ze spa
Fermata zostawiła wiadomość na sekretarce Melissy, informując
ją, że przegapiła dzisiejszy zabieg dotleniający cerę, i pytając, czy
chce się umówić na inny termin. Dlaczego jej siostra wyjechała w
takim pośpiechu? Czy to ją Spencer widziała wczoraj pod lasem?
Spencer wyłączyła telewizor, bo zupełnie nie mogła się skupić.
Jej wzrok powędrował w kierunku regału z książkami Melissy.
Wśród nich stały również stare podręczniki z liceum, między
innymi skrypt do zajęć z ekonomii, którego używała także
Spencer. Obok leżało zielone pudełko po butach z napisem:
„Notatki z liceum". Spencer
parsknęła pogardliwie. Notatki. Takie, które pożycza się później
kolegom? Pewnie porządnicka Melissa nie umiała pisać na
klawiaturze.
Wyciągnęła pudełko i podniosła pokrywkę. Na wierzchu leżał
błękitny skoroszyt zatytułowany „Matematyka". Melissa, pisząc
„notatki", pewnie miała na myśli zeszyty. Na okładce
namalowane były uśmiechnięte buźki, a wśród nich widniały
napisane mnóstwo razy imiona Melissy i lana. Spencer otworzyła
zeszyt na pierwszej stronie. Widniały na niej twierdzenia
matematyczne, diagramy i dowody. „Ale nudy", pomyślała
Spencer.
Na następnej stronie jej wzrok przykuł tekst zapisany
jasnozielonym atramentem. Na marginesie zauważyła notki
zrobione dwoma kolorami. Wyglądało to na dialog, jaki się pisze
w czasie lekcji. Czarne pismo należało do Melissy. Zielonych
liter Spencer nie rozpoznawała.
„Zgadnij, z kim się całowałam na imprezie w weekend?", pytała
w pierwszej wiadomości Melissa. Poniżej widniał tylko zielony
znak zapytania. „JD", odpowiedziała Melissa. Następnie
pojawiał się zielony wykrzyknik i słowa: „Niegrzeczna
dziewczynka! Ten chłopak zabujał się w tobie po uszy...".
Spencer zbliżyła kartkę do twarzy, jakby czytanie z tak małej
odległości miało pomóc jej w zrozumieniu. JD? Jej umysł
gorączkowo poszukiwał logicznego wyjaśnienia. Czy to inicjały
Jasona DiLaurentisa? W dniu, kiedy próbowały wykraść Ali jej
trofeum, Jason wybiegł z domu i z nienawiścią spojrzał na
Melissę i lana, siedzących na podwórku Hastingsów. „Jakoś się
otrząśnie", powiedziała później Melissa do lana. Czy Jason mógł
być zazdrosny o Melissę? Czy to możliwe, że skrycie się w niej
podkochiwał?
Przycisnęła palce do skroni. Wydawało się jej to niemożliwe.
Ktoś zapukał głośno w drzwi, a notatnik ześlizgnął się z kolan
Spencer na dywan. Pukanie rozległo się ponownie.
— Spencer! — usłyszała czyjeś wołanie.
Na ganku stały Emily w długiej czerwonej sukni i Hanna w
koronkowej małej czarnej.
— Wszystko u ciebie w porządku? — Hanna wbiegła do środka i
chwyciła Spencer za ręce.
Emily wpadła za nią, niosąc wielką księgę w sfatygowanej
skórzanej oprawie.
— Tak — wycedziła Spencer. — O co chodzi? Emily położyła
książkę na stole kuchennym.
— Właśnie dostałyśmy wiadomość od A. Martwiłyśmy się o
ciebie. Nie słyszałaś żadnych podejrzanych hałasów?
Spencer patrzyła na nie ze zdumieniem. -Nie.
Dziewczyny spojrzały po sobie i odetchnęły z ulgą. Wzrok
Spencer spoczął na księdze w rękach Emily.
— Co to? — zapytała.
Emily zagryzła wargi. Spojrzała na Hannę i jak na jakiś znak
zaczęły tłumaczyć Spencer, do jakich wniosków doszły
wcześniej. Powiedziały jej też, że Aria pojechała do domu po
zaginione trofeum Ali, które mogło zawierać jakieś ważne
wskazówki. Potem miały się spotkać w domu Spencer. Kiedy
wreszcie zamilkły, Spencer gapiła się na nie, jakby niczego nie
rozumiała.
— Jason i Wilden wiedzą coś — wyszeptała Hanna. — I chcą to
ukryć. Musimy jeszcze raz skontaktować się z łanem. Musimy go
wypytać o szczegóły: dlaczego musiał
uciekać, za co go tak nienawidzą, czego się dowiedział, a co oni
chcą ukryć.
Spencer ściskała w dłoniach poduszkę. Poczuła się nieswojo.
— A jeśli to niebezpieczne? łan musiał uciekać, bo za dużo
wiedział. Nam też się to może przytrafić.
Hanna pokręciła głową.
— A. błaga nas o pomoc. I jeśli nie zrobimy, co każe, może
zrujnować nam życie.
Spencer zamknęła oczy i przywołała w myślach wielkie
czerwone zero na swoim koncie bankowym, gdzie zgromadzone
były fundusze na jej studia. Ona już została zrujnowana.
Wzruszyła ramionami i podeszła do laptopa Melissy, nie
wiedząc, co powinna zrobić. Poruszyła myszką, by przejść na
pulpit. Melissa nie wylogowała się ze swojego konta na Skypie,
więc w oknie wyświetliła się lista jej dostępnych znajomych. Z
bijącym sercem rozpoznała jeden z nicków.
— Nie wierzę. To on — powiedziała, wskazując na użytkownika
USCSuperrozgrywający. Po raz pierwszy w tym tygodniu
widziała go online. Hanna spojrzała na Spencer.
— Zagadaj do niego.
Spencer kliknęła w ikonkę z nickiem lana i zaczęła pisać: „łan, tu
Spencer. Nie wylogowuj się. Są ze mną Hanna i Emily.
Wierzymy ci. Wiemy, że jesteś niewinny. Chcemy ci pomóc. Ale
musisz nam wyjaśnić, o jakich dokładnie dowodach swojej
niewinności mówiłeś u mnie na patio. Co się stało tej nocy, kiedy
zginęła Ali?".
Kursor zamrugał. Spencer zaczęły drżeć ręce.
Okno Skype'a pozostawało aktywne. Wszystkie nachyliły się nad
ekranem. „Spencer?" Dziewczyny złapały się za ręce. Za chwilę
pojawiła się kolejna wiadomość. „Nie powinniśmy o tym
rozmawiać. Jak się dowiesz, wpadniesz w tarapaty".
Spencer zbladła i spojrzała na Emily i Hannę.
— Widzicie? Może on ma rację.
Hanna odsunęła Spencer od klawiatury i napisała: „Musimy
poznać prawdę". Okno znowu zamigało. łan odpisał: „Mieliśmy
się spotkać z Ali tamtego wieczoru. Denerwowałem się przed
tym spotkaniem, więc się upiłem. Czekałem na nią, ale nie
przychodziła. Kiedy spojrzałem na podwórko, zauważyłem pod
lasem dwie osoby i przysięgam, że obie miały długie blond
włosy. Jedna z nich wyglądała jak Ali".
Spencer westchnęła. To samo powiedział łan w czasie ich
spotkania na patio w zeszłym tygodniu. To ona kłóciła się wtedy
z Ali, ale łan twierdził, że to nie Spencer była tą drugą osobą.
Zamknęła oczy, próbując wyobrazić sobie tę d ru gą o so b ę
obok Ali tamtego wieczoru... kogoś, kogo nigdy by nie
podejrzewały. Mdliło ją.
łan przysyłał kolejne wiadomości. „Wyglądało na to, że się kłócą,
ale nie widziałem dokładnie, stałem za daleko. Pomyślałem
sobie, że pewnie z naszego spotkania nici, i nawet się ucieszyłem,
bo za bardzo się wstawiłem. Kiedy Ali zaginęła, nie pomyślałem,
że ten, kto z nią tam stał, mógł ją skrzywdzić — to dlatego na
początku nic nie powiedziałem. Kiedy się spotykaliśmy, często
powtarzała, że chce uciec, i myślałem, że jej się to udało".
Spencer popatrzyła na przyjaciółki, jakby chciała powiedzieć, że
nic nie rozumie.
— Ali nigdy nie mówiła nam, że planuje ucieczkę, prawda?
— To ja często skarżyłam się jej na rodziców i mówiłam, że
ucieknę — wyszeptała Emily. — Ali obiecała, że ucieknie ze
mną. Wtedy myślałam, że mówi tak z uprzejmości... ale może nie
żartowała.
Ekran ponownie zamrugał. „Dopiero kiedy mnie aresztowano,
zacząłem wiązać fakty. Dowiedziałem się, kto to był... i dlaczego.
Oni przyszli po mnie, nie po nią. Zorientowali się, co jest grane, i
chcieli mi zrobić krzywdę. Ale ją dorwali pierwszą. Nie wiem, co
dokładnie zaszło. Nie wiem, czy to był wypadek, ale jestem
pewien, że to zrobili. I od tamtej pory robią wszystko, żeby uci-
szyć sprawę".
Spencer się zamyśliła. Przypomniała sobie postać pod lasem,
która szukała czegoś w błocie. Może coś tam się kryło, jakiś
dowód.
„Kim oni są? — napisała Spencer. — Kto to zrobił?" Prze-
czuwała, co odpowie łan, ale chciała, żeby potwierdził jej
przypuszczenia.
„Czy to nie ironia losu, że on został stróżem prawa? — napisał w
swojej kolejnej wiadomości łan, zupełnie ignorując pytanie
Spencer. - Nikt by się tego po nim nie spodziewał. Ale wyrzuty
sumienia potrafią dać się we znaki. Pewnie chciał odpokutować
za wszystko, tak jak tylko potrafił. Obaj mieli tamtej nocy żelazne
alibi. Podobno siedzieli razem w domu nad jeziorem Pocono.
Nikt nie wiedział, że przyjechali do Rosewood. Dlatego nigdy ich
nie przesłuchiwano. Nie było ich tutaj".
Hanna przycisnęła dłonie do policzków.
— Dom nad Pocono. Nalepka Wildena.
— A Jasonowi pozwalano jeździć tam samotnie — wyszeptała
Spencer.
Położyła dłonie na klawiaturze. „Powiedz, o kim mowa. Napisz
nazwiska".
„Mogą was skrzywdzić — napisał łan. — Już za dużo po-
wiedziałem. Dowiedzą się, że wy wiecie. Już to pewnie wiedzą.
Nie cofną się przed niczym, byle ich sekret nie wyszedł na jaw".
„NAPISZ TO", rozkazała Spencer.
Kursor zamrugał. Wreszcie po chwili przyszła kolejna
wiadomość: „Jason DiLaurentis — napisał łan. — I Darren
Wilden".
Spencer zakryła dłońmi rozpalone policzki. Kręciło się jej w
głowie. Przypomniało się jej zdjęcie na pulpicie komputera taty.
Przedstawiało wszystkich zebranych w domu DiLaurentisów nad
jeziorem Pocono. Mokre włosy Jasona sięgały mu do ramion.
Były długie jak u dziewczyny. Spojrzała na Emily i Hannę
szeroko otwartymi oczami.
— Jason miał wtedy długie włosy, pamiętacie? Więc jeśli łan
widział dwie osoby o długich blond włosach...
— To mógł być on — wyszeptała Emily. — Razem z Ali...
Spencer zamknęła oczy. To pasowało również do jej
wspomnień z tamtego wieczoru. Kiedy pokłóciła się z Ali i
przewróciła, Ali pobiegła dalej ścieżką. Spencer popatrzyła na
drugi koniec podwórka i widziała, jak Ali z kimś rozmawia.
Oczywiście, przyjęła, że to był łan — wszystko na to
wskazywało. Ale kiedy zamknęła oczy i wysiliła pamięć, obraz
zaczął się zmieniać. Osoba obok Ali już nie miała mocno
zarysowanej szczęki i krótkich, falistych włosów. Ten
mężczyzna miał proste, długie włosy i delikatne
rysy. Nachylał się do Ali, jakby chciał ją przed czymś osłonić.
Tak mógł zachowywać się brat, ale nie chłopak.
Jak to się stało? Czy był to nieszczęśliwy wypadek? Czy Jason
wpadł w szał, bo dowiedział się, co naprawdę łączy jego siostrę z
łanem? Kłócili się i Ali przez przypadek wpadła do dołu? Czy
Jason i Wilden pobiegli do lasu, przerażeni tym, co zrobili? łan
nie mógł powiedzieć policji o tym, że tamtej nocy widział Ali w
czyimś towarzystwie, bo wtedy musiałby wyjaśnić, co robił na
miejscu zbrodni. Musiałby też wyjaśnić naturę swojej sekretnej
relacji z Ali. Kiedy jednak po swoim aresztowaniu opowiedział
wszystko, zeznanie składał pewnie w obecności Wildena. A on
nie włączył protokołu przesłuchania do akt śledztwa. Gdy łan
zatrudnił prawnika i zaczął rozpowiadać na prawo i lewo, że
udowodni, jak było naprawdę, Wilden pewnie próbował go
zastraszyć. I dlatego łan musiał uciekać.
Zapadła głucha cisza. W oddali w stajni Hastingsów zarżał koń.
Wiatr szumiał w koronach drzew. Emily podniosła nagle głowę i
wciągnęła głębiej powietrze. Zmarszczyła nos.
— Co? — zapytała z niepokojem Hanna.
— Coś czuję — wyszeptała Emily.
Wszystkie wzięły głęboki wdech. Rzeczywiście, w powietrzu
unosił się dziwny zapach, ale Spencer nie potrafiła go
zidentyfikować. Kiedy jednak zapach zrobił się wyraźniejszy,
Spencer poczuła pulsowanie w skroniach. Jeszcze raz przeczytała
ostatnie wiadomości od lana: „Dowiedzą się, że wy wiecie. Już to
pewnie wiedzą". Serce podskoczyło jej do gardła.
— O Boże. To... benzyna.
I wtedy usłyszały, że ktoś zapala zapałkę.
30
PIEKŁO NA ZIEMI
Aria zeszła krętymi schodami ze swojego pokoju na poddaszu w
nowym domu, dwukrotnie potykając się i chwytając balustrady z
giętego żelaza. Wybiegła pędem z domu, wsiadła do swojego
subaru i przekręciła kluczyk. I nic. Zacisnęła zęby i spróbowała
jeszcze raz. Silnik milczał.
— Błagam, tylko nie to — mówiła do swojego samochodu,
uderzając czołem w kierownicę tak mocno, że rozległ się
klakson.
Bezradna wysiadła i rozejrzała się na prawo i na lewo. Zostawiła
rower w domu mamy, co oznaczało, że do Spencer musiała iść
pieszo. Najkrótsza droga wiodła przez gęsty las, gdzie było
ciemno jak w trumnie. Aria w innych okolicznościach nie
poszłaby tam w środku nocy... przenigdy.
Na niebie wisiał wąski sierp księżyca. Była cicha, spokojna,
bezwietrzna noc. Daleko za drzewami na ganku Spencer jaśniało
złote światło. Nim weszła do lasu, wyjęła z kieszeni kurtki
kawałek sztandaru Ali. Odnalazła go
bez trudu tam, gdzie go przechowywała przez te wszystkie lata, w
pudełku po butach. Wyjęła go, nawet nań nie patrząc, tak bardzo
się spieszyła, by dołączyć do przyjaciółek w domu Spencer.
Materiał zachował dawną grubość i połysk. Nawet pachniał
jeszcze trochę waniliowym mydłem Ali. Aria oświetliła go
latarką, którą zabrała z kuchni, i przyjrzała się rysunkom Ali.
Znalazła logo Chanel i wzór Louisa Vuittona, takie same jak na
kawałku Hanny. Zauważyła też kilka gwiazdek i komet oraz
studnię życzeń. Ale żadnej żaby. Ani hokeistki. To Hannie coś się
pomyliło... czy Ali?
Aria chwyciła skrawek materiału za rogi i rozpostarła. Po lewej
stronie widniał jakiś dziwny symbol, którego wcześniej nie
zauważyła. Przypominał znak zakazu parkowania, ten z
przekreśloną literą P pośrodku. Tylko że Ali wpisała inną literę.
Aria zbliżyła kawałek materiału do twarzy. W pierwszej chwili
myślała, że to I. Ale po chwili zobaczyła, że to J.
Jak... J a s o n ?
Z bijącym sercem Aria włożyła trofeum Ali do kieszeni i
pobiegła do lasu. Śnieg topniał, a ziemia była śliska. Aria pędziła
po mokrych liściach i kałużach, rozpryskując wokół błoto. Kiedy
dotarła na sam dół kotliny, straciła równowagę. Upadła na biodro.
Poczuła przeszywający ból i krzyknęła.
Po kilku sekundach słyszała tylko własny oddech. Powoli się
podniosła, starła błoto z twarzy i się rozejrzała.
Po drugiej stronie polany dostrzegła znajome drzewo. Uniosła
brwi. To tam znalazły ciało lana w zeszłym tygodniu. Była tego
pewna. Zauważyła, że coś błyska pod warstwą suchych liści.
Ostrożnie podeszła bliżej i przykucnęła.
Podniosła platynowy pierścień pokryty błotem. Mankietem
wytarła go do czysta. Błysnął niebieski kamień. Wokół niego
widniał napis: „Rosewood Day". Zamknęła oczy i przypomniała
sobie widok martwego ciała lana leżącego w tym miejscu tydzień
temu. Wtedy widziała na jego zsiniałym palcu taki pierścień z
niebieskim kamieniem.
W świetle latarki przeczytała napis na wewnętrznej stronie
pierścienia, łan Th o mas. Czy łan zgubił go w czasie ucieczki?
Ktoś mu go zdjął? Jeszcze raz spojrzała na kłębowisko mokrych
liści. Pierścień leżał na samym wierzchu, trudno było go
przeoczyć. Jak to możliwe, że policja go nie znalazła?
Usłyszała trzask łamanej gałązki. Odwróciła się. W pobliżu
rozległ się hałas. Usłyszała kolejne trzaśnięcia i odgłos kroków
szurających w liściach. Jakaś postać przemykała między
drzewami. Aria się skuliła. Postać zrobiła kilka kroków i
zatrzymała się. W ciemności nie potrafiła rozpoznać tego kogoś.
Usłyszała chlupot, jakby woda uderzała o ścianki jakiegoś
pojemnika. Poczuła dziwny zapach, a oczy zaczęły jej łzawić.
Tak pachniało na stacji benzynowej. Nienawidziła tego zapachu.
Po chwili postać pochyliła się, a Aria usłyszała, jak ciecz wylewa
się z kanistra i rozlewa po mokrym gruncie. Już wiedziała, co się
święci. Szybko wstała. Krzyk uwiązł jej w gardle. Tajemnicza
postać sięgnęła do kieszeni i coś z niej wyciągnęła. Aria usłyszała
pstryknięcie. — Nie — wyszeptała.
Czas zwolnił. Powietrze zrobiło się gęste i lepkie. Nagle las
rozświetlił się na pomarańczowo. Wszystko płonęło. Aria z
krzykiem pobiegła w stronę wąwozu. Wpadła na drzewo,
potknęła się o coś i skręciła kostkę. Przez kilka
sekund słyszała tylko narastający odgłos palącego się trza-
skającego drewna. Ogień pochłaniał wszystko, co stało na jego
drodze. Ale po chwili usłyszała coś jeszcze. Zduszony,
rozpaczliwy płacz.
Zatrzymała się. Płomienie dotarły już do wąwozu, przez który
przebiegała kilka sekund wcześniej. Po prawej stronie zauważyła
skuloną postać. Nie przypominała tego, kto przed chwilą rozlał
na polanie benzynę i podpalił las. Była mniejsza i szczuplejsza.
Ciężka gałąź przygniotła jej nogę, a małe płomienie już
wędrowały w kierunku jej stopy.
- Na pomoc! - krzyknęła uwięziona postać. - Błagam! Aria
podbiegła bliżej. Twarz nieznajomego pozostawała
niewidoczna pod olbrzymim kapturem. Oszacowała ciężar
konara. Wydawał się dość potężny, ale Aria miała nadzieję, że
uda się go przesunąć.
- Nic ci nie będzie! - krzyknęła, czując na twarzy ciepło bijące od
ognia.
Wytężyła wszystkie siły i popchnęła konar, który potoczył się w
dół wąwozu. Wpadł w kałużę benzyny i po chwili stanął w
płomieniach. Uwolniona postać krzyknęła i oparła się o drzewo.
Za nimi rozległ się kolejny ogłuszający trzask. Aria odwróciła się
i krzyknęła. Las zamienił się w ścianę ognia. Ogień podchodził
coraz wyżej, pożerając kolejne gałęzie. Za kilka sekund ściana
ognia odcięłaby im drogę ucieczki.
Nieznajoma postać, z twarzą pokrytą błotem, nadal stała
przyciśnięta do drzewa, patrząc na Arię w panice.
- Chodź! - zakomenderowała Aria, rzucając się do ucieczki. -
Musimy się stąd wydostać, zanim usmażymy się żywcem!
31
JAK FENIKS Z POPIOŁÓW
Emily, Spencer i Hanna wybiegły z domku, uciekając co sił w
nogach od kręgu płomieni, który zamykał się wokół nich. W
powietrzu rozchodził się zapach płonącego drewna. Emily czuła
w płucach gorące powietrze.
Przeszły przez gęste krzaki, nie zważając na to, że ostre gałęzie
targały ich ubrania i włosy i raniły skórę. Nagle Hanna
zatrzymała się i uderzyła dłonią w czubek głowy, jakby coś sobie
przypomniała.
— O Boże - jęknęła. — Wild en . Widziałam go parę dni temu w
centrum handlowym, jak ładował jakieś beczki do auta. To był
p r o p a n .
Emily kręciło się w głowie. Przypomniała sobie spojrzenie
Jasona, który patrzył w jej stronę, kiedy wyszedł z domu Jenny. I
nienawistny wzrok Wildena w czasie przyjęcia w Radleyu.
W i e d z i e l i .
— Chodźcie — poganiała je Spencer, pokazując w stronę młyna.
Tam nic im już nie groziło.
Zerwał się wiatr, unosząc w górę popiół. Jakaś kwadratowa
kartka przefrunęła obok Emily 1 zatrzymała się u stóp małego
drzewa o pogiętym pniu. Było to zdjęcie, na którym Ali stoi w
środku, w T-shircie Von Dutch, a one otaczają ją z radosnymi
uśmiechami na twarzach. Płomieni przypaliły rogi zdjęcia tak, że
me widać już było połowy twarzy Spencer. Emily popatrzyła
prosto w radosne, błękitne oczy Ali. I proszę, teraz uciekały przez
las, gdzie ich przyjaciółka najprawdopodobniej umarła, przed
ludźmi, którzy najprawdopodobniej ją zabili.
Wpadły na podwórko przy domu Spencer, kaszląc od duszącego
dymu, który wypełniał im płuca. Młyn Hastxngsów też płonął.
Jego drewniane ramiona złamały się 1 spadły na ziemię. Jedna ze
ścian, ta z krwawym napisem „KŁAMIESZ", leżała na ziemi i
wydawało się, że to ona pali się najjaśniejszym płomieniem.
Z lasu dobiegł krzyk. Najpierw Emily wydawało się, ze to syrena
wozu strażackiego. Na pewno przecież ktoś juz wezwał pomoc.
W tej samej chwili usłyszała jednak kolejny krzyk, pełen paniki.
Chwyciła Spencer za rękę.
- A jeśli to Aria? Przecież teraz mieszka w sąsiedztwie. Może
postanowiła przejść przez las.
Zanim Spencer zdążyła odpowiedzieć, spośród płonących drzew
wyłoniły się dwie osoby. A r 1 a. I ktoś jeszcze, w obszernej
bluzie z kapturem 1 w dżinsach. Dziewczyny
otoczyły Arię.
- Nic mi nie jest - uspokoiła je szybko.
Gestem wskazała na swojego towarzysza, który teraz przykucnął
na trawie wyczerpany ucieczką.
- Konar przygniótł mu nogę - wyjaśniła. - Pomogłam mu się
uwolnić.
- Nic ci nie jest? - zapytała Emily.
Nieznajomy pokręcił głową i znowu cicho jęknął. W oddali
rozległ się alarm przeciwpożarowy. Oby przysłali również
karetkę.
- Co robisz w lesie o tej porze? — zapytała Spencer. Nieznajomy
zakaszlał gwałtownie.
- Przysłano mi wiadomość.
Emily zamarła. Choć nieznajomy szeptał, to jego głos brzmiał jak
głos dziewczyny, a nie chłopaka.
- Wiadomość? — powtórzyła Emily.
Dziewczyna zakryła twarz dłońmi i zaniosła się płaczem.
- Ze mam przyjść do lasu. Podobno w jakiejś ważnej sprawie. Ale
oni chyba chcieli mnie zabić.
- O n i? — zapytała Spencer i spojrzała na przyjaciółki. Jej twarz
oświetlał blask płomieni.
Dziewczyna znowu zakaszlała.
- Byłam pewna, że umrę.
Emily ogarnęło dziwne uczucie. Dziewczyna mówiła
zduszonym, ochrypłym głosem, ale Emily zdawało się, że
doskonale rozpoznawała jego barwę. „Nawdychałam się dymu -
powiedziała sobie w myślach. — Słyszę to, co chcę usłyszeć".
Kiedy jednak spojrzała na przyjaciółki, zobaczyła na ich
twarzach to samo zdezorientowanie.
- Już w porządku. Nic ci nie grozi - uspokoiła nieznajomą
Spencer.
Dziewczyna z trudem pokiwała głową. Kiedy odsunęła dłonie od
twarzy, pokrywała je gruba warstwa sadzy. Uniosła głowę. Pył i
sadza spływały jej po twarzy, odsła niając czystą, różową skórę.
Gdy po raz pierwszy spojrzała na dziewczyny i uśmiechnęła się z
wdzięcznością, serce Emily przestało na chwilę bić. Nieznajoma
miała
ogromne niebieskie oczy, mały, lekko zadarty nos i kształtne
usta. Kiedy starła więcej sadzy, zobaczyły jej piękną twarz w
kształcie serca.
Patrzyła na nie tak, jakby ich nie poznawała. Ale one ją
rozpoznały. Hanna pisnęła. Spencer stała bez ruchu. Emily
zakręciło się w głowie. Przycisnęła dłonie do skroni i z trudem
łapała równowagę.
Stała przed nimi dziewczyna z raportów telewizyjnych.
Dziewczyna, której zdjęcie widniało na tapecie w telefonie
Emily. Dziewczyna ze zdjęcia, które przed chwilą przefrunęło
obok nosa Emily. Na tej fotografii stała w T-shircie Von Dutch i
śmiała się tak, jakby nic złego nie mogło się jej przytrafić.
„To się nie dzieje naprawdę - pomyślała Emily. - To
niemożliwe".
Przed nimi stała... Ali.
CO BĘDZIE DALEJ...
Ha! Tego na pewno się nie spodziewałyście. Ale tak właśnie
toczy się życie w Rosewood — widzisz coś, a za moment... bum!
I znikło. Dlatego tak trudno się połapać, co się tu tak naprawdę
dzieje. To wkurzające, co nie?
Pewnie kilka pytań nie daje wam zasnąć: Czy łan umarł... czy
może sączy mojito na plaży w Meksyku i planuje krwawą
zemstę? Czy fałszywa mamusia Spencer naprawdę buchnęła jej
całą kasę... czy może forsa trafiła do mnie? Czy chłopak, w
którym buja się Aria, to psychol i morderca... czy może udało mi
się ją nabić w butelkę? Czy Emily odkryła ciemny sekret rodziny
DiLaurentisów... czy może ta księga została podrzucona przeze
mnie? Czy ulubiony policjant Hanny próbował ją usmażyć
żywcem... czy może ktoś inny życzył śmierci tym czterem
sukom? A ja? Gram po stronie dziewczyn czy tylko bawię się
nimi jak marionetkami?
Ale pytanie za milion dolarów brzmi: Kto powstał przed chwilą z
popiołów w ich obecności? Czy Ali naprawdę żyje? Czy to tylko
ułuda z dymu i światła?
Każdy by zwariował. Może Radley to teraz hotel, ale przecież w
okolicy nie brakuje szpitali dla czubków. Jak skończę z Hanną,
Arią, Spencer i Emily, być może to one trafią na oddział
psychiatryka.
Śpijcie słodko, dziewczynki. Póki jeszcze możecie.
Całusy
A.
PODZIĘKOWANIA
Żadne słowa nie oddadzą tego, jak szczęśliwa jestem, że wspiera
mnie zespół inteligentnych, pełnych zaangażowania i twórczych
redaktorów, którzy pomogli mi powiązać wszystkie wątki tej
powieści tak mocno, jak to tylko możliwe, by Zabójcze do końca
trzymały czytelników w napięciu. Ogromnie dziękuję Joshowi
Bankowi i Lesowi Morgensteinowi, którzy na pierwszy rzut oka
potrafią rozpoznać dobrze skonstruowaną fabułę, Kristin Marang
— za pomoc w tworzeniu wspaniałej strony internetowej Pretty
Little Liars, oraz Sarze Shandler, geniuszowi i wielkiej
miłośniczce psów. Szczególnie gorące wyrazy wdzięczności
należą się Lanie Davis, bo praca z nią to prawdziwa przyjemność.
Lanie potrafi całymi godzinami rozmawiać przez telefon,
próbując poskładać wszystkie elementy w logiczną fabułę.
Dzięki jej pomysłom Zabójcze zyskały nową jakość. Dziękuję
także Farrin Jacobs, Gretchen Hirsch i Elise Howard z
wydawnictwa HarperCollins za ich twórczy
wkład, ogromne skupienie i bezustanne wsparcie. Jestem Wam
dozgonnie wdzięczna.
Dziękuję także czytelnikom tej książki. Z wieloma z Was miałam
przyjemność się spotkać i porozmawiać. Dziękuję mojemu
mężowi Joelowi, mojej siostrze Ahson i rodzicom - Shepowi i
Mmdy, a także moim teściom za to że pozwolili mi pisać tę
powieść w swoim salonie. Ri-ley, to Tobie dedykuję tę książkę.
Byłeś cudownym psem. Tęsknimy za Tobą.