Wernic Wieslaw Daleka Przygoda 2017 POLiSH eBook Olbrzym

background image
background image

background image






WARSZAWA2017

background image

WiesławWernic
Dalekaprzygoda

Edycjaelektroniczna2017wedługtekstu:Dodatekpowieściowydo„KurieraPorannego”nr17–18,
Warszawa,19–26listopada1933r.

PROJEKTOKŁADKI:MartaSzamburska
OPRACOWANIEJĘZYKOWEWYDANIAELEKTRONICZNEGO:AgnieszkaSubda-Ogonowska
KOREKTAWYDANIAELEKTRONICZNEGO:AnnaKozłowska

©CopyrightbyDOMINIKWERNIC,Montreal,Canada2016
©CopyrightbyAGORASA2017

Warszawa,Poland2017

ISBN:978-83-268-1960-5(epub)
ISBN:978-83-268-1961-2(mobi)

ul.Czerska8/10,00-732Warszawa
www.wydawnictwoagora.pl

Konwersjaiedycjapublikacji

background image

Spistreści

ZAMIASTWSTĘPU

PROLOG

I.

II.

III.

IV.

V.

VI.

VII.

VIII.

IX.URYWKIZPAMIĘTNIKADOKTORAWŁADYSŁAWAKOLCA

X.

XI.

XII.

XIII.

XIV.

background image

ZAMIASTWSTĘPU



Przekazuję dziś czytelnikom, a zwłaszcza wszystkim miłośnikom powieści
westernowychWiesławaWernica,tekstwyjątkowywJegotwórczości.

„Dalekąprzygodę”mójOjciecnapisałiopublikował83latatemu.
Powieśćta,awłaściwienowela,ukazałasięjedenjedynyrazw1933roku

jako „dodatek powieściowy” do warszawskiej gazety „Kurjer Poranny”
(pisowniaoryginalna),wdwóchodcinkach–19oraz26listopada.

Tak

więc

32

lata

przed

opublikowaniem

pierwszej

powieści

dwudziestotomowego cyklu westernowego Wiesław Wernic debiutował
jako pisarz kompletnie innym gatunkiem – powieścią sensacyjną czy – jak
sam to później określił – „powieścią szpiegowską”. Co więcej sensacyjna
akcja„Dalekiejprzygody”toczysięnienaDzikimZachodzie,lecznapolskim
statku,napolskimBałtykuinapolskimlądzie!

Dla tych z Państwa, którzy czytali powieści westernowe, interesujące

zapewnebędzieporównaniestylówliterackich.„Dalekąprzygodę”Wiesław
Wernic napisał w wieku 27 lat. Pióro miał zawsze świetne, bo wrodzony
talentliterackikultywowałodczasówgimnazjalnychikształtowałgoprzez
całe życie jako dziennikarz. W „Dalekiej przygodzie” widać wyraźnie
młodzieńczą, romantyczną nutę oraz niespotykaną w późniejszej twórczości
autora „Tropów wiodących przez prerię” fascynację płcią piękną w osobie
tajemniczejbohaterki.

Cały tekst oryginału starannie skopiowałem, dla oddania uroku tamtych

lat zachowując „przedwojenną” składnię i stylistykę oraz niektóre
nieużywane dziś nazwy, jak „Helsingfors” – obecnie „Helsinki”, Rewel –
współcześnie Tallinn czy „portcygar” – papierośnica. Uaktualniłem jedynie
ortografię–np.„linia”zamiast„linja”czy„otym”zamiast„otem”.

Pragnę

ogromnie

podziękować

panu

Rafałowi

Skrzypczakowi,

założycielowiportaluwww.wernic.plzazdobycieunikatowegoegzemplarza

background image

„Dalekiejprzygody”z1933roku.

Pozostajemitylkożyczyćczytelnikomfascynującejlektury.

DominikWernic

Montreal,grudzień2016

background image

PROLOG



Wody Morza Bałtyckiego są jasnozielone, kiedy w upalne południe słońce
odbijasięjaskrawonagrzbietachpienistychfal.

Wody Morza Bałtyckiego są ciemnoniebieskie, kiedy różowy zachód

żegnadzieńostatnimismugamiuciekającegoświatła.

WodyMorzaBałtyckiegosączarneisrebrne,srebrno-czarne,kiedynastaje

księżycowapełniaiwciszęnocyustawiczniewpadagrzmotfal.

Woda walczy z lądem, białe języki wilgoci suną przez drobny piasek

wybrzeża. A wśród tej nocy księżycowej, raz po raz, nad linią horyzontu,
błyskazłotaliniaświatła.Błyskaigaśnie,iznowudalekipromieńwybiega
odstronylądu.

TolatarniawRozewiu.
Przed stu pięćdziesięciu laty wzniesiona budowla morska teraz całą siłą

motorówSchuckertawysyławdalzbawczesygnały.

Akiedymgłazawiśnienadmorzemilądem,abłyskielektrycznychlamp

napróżnostarająsięprzedrzećbiałązasłonę,cominutęrozlegasiędonośny
głossyrenyiprostujądrogitransoceanicznychstatków.

Podczas letnich nocy od brzegów półwyspu, tam gdzie Hel i Jastarnia

błyskajądrobnymiognikamiświateł,biegnieponadgrzbietamifalipoprzez
szumłagodnegowiatruprzytłumionygłosmuzyki.

W ciepłe noce od lądu bucha zapach leśnej żywicy. Karłowate sosny,

troskliwie zasadzone w wąskim przesmyku Kuźnic, trzaskają tajemniczo
gałęziami, a czasem poprzez pogrążony w sennym mroku półwysep
przemknieoświetlonywążwagonów.

POLSKIEMORZE.
Sto trzydzieści pięć kilometrów żółto-zielonego wybrzeża, od ujścia

leniwej Piaśnicy aż do Kolebek. A ze środka tego postrzępionego pasa
piaskówilesistychwzgórzwybiegająszaregładzinyłamaczyfal.

background image

GDYNIA.
Falapełnegomorza,odbitaodrewnianypomostprzystanihelskiej,wpada

na spokojne wody zatoki, liże mokrym językiem burty rybackich kutrów,
zgromadzonych w Pucku, i ostatkiem rozpędu wbiega do portowych
basenów, żeby znieruchomieć, zamienić się w gładką płaszczyznę ciemnej
wody.Aletutajniedająjejdługoodpocząć.

Czarny,przysadzisty,pękatyholowniksapiegłośnoistalowąśrubąmłóci

toń. Poruszona woda pluszcze niespokojnie nad wysokim nabrzeżem
iwyrzucafalespodrufyholowanegookrętu,pędzijepozaobrębawanportu,
pozahelskicypel.

Rośnieipotężniejefalanaotwartymmorzu.
Przycicha na śluzach Kanału Kilońskiego, żeby nowych sił nabrać

od porywistych wiatrów Morza Północnego i obiegłszy pół świata, spocząć
gdzieśnazłotympiaskukoralowegoatolu.

Tam, podczas nocy parnej i gorącej, pod srebrnym Krzyżem Południa,

wcichympluskuwodyzdradzasamotnympalmomtajemnicebiałychnocy
polskiego wybrzeża i tajemnice wiatru, który zgania dymy znad kominów
domostwRewy,Rzucewa,Kossakowa,PierwoszyniRozewia.

Na grzbiecie takiej fali wyjeżdżała z wojennych portów Polska Armada

Morska, a dziś ta sama fala niesie na swych barkach szaro-błękitne,
podłużneigładkieokrętywojenne,wielkieparowceiżaglowebarki.

Ta sama fala tłucze o skaliste wybrzeża zachodniej Afryki i przynosi

pionierompolskiegoosadnictwapozdrowieniazestaregokraju.

Tasamafalapluszczerozgłośnienawybrzeżachnowegokontynentu,tam

gdzie jasnowłosy i niebieskooki chłop uprawia żyzne pola w słonecznej
Paranie.

Tasamafalawitapolskichłowcówwielorybówuwrótpiekielnejbramy–

przylądkaHorniopuszczonejTierradelFuego–ZiemiOgnistej.

Gdziejestląd,naktórymniestanęłabymocnastopaPolaka?
Algier i Egipt, Angola i Przylądek Dobrej Nadziei. Doliny Amazonki,

MissisipiiskutegolodemYukonu.PołudniowaAfrykaipółnocnaAmeryka.

WsiepolskiewBrazylii,wMontaniiperuwiańskiej,wStanach,Kanadzie,

wAzjiMniejszej.KoloniapolskawCharbinie,wSydney,wSzanghaju...

background image

Setkiosiedli,rozrzuconychpocałymświecie.
Setki nazwisk podróżników narodu, który, jakby na ironię losu, rzadko

kiedyinteresowałsięsprawamimorza,tejbramyszerokiegoświata.

Trzeba było ziemię przejść wszerz i wzdłuż, przewędrować oceany, pod

obcą służąc banderą, żeby po latach, wzgardzony i zapomniany Bałtyk
nanowopocząłobmywaćpółnocnegranicemłodegopaństwa.

Awówczaspoczęłysiędziaćrzeczydziwne.
Wzdłuż całego Półwyspu Helskiego pojawiają się parowe kafary

ipogłębiarki.Wbijająmocnepaleiwyrzucajązamulonypiasekwnędznych
iopuszczonychprzystaniachHeluiPucka.

HucząrozgłośnienapiaszczystychławicachJastarni.
NazapomnianymprzezBogailudzi,opuszczonymkącieświata,zjawiają

siębrygadyrobotników.

Staloweszynyłącząuśpionewioskirybackiezcentrumkraju.
Długie pociągi dudnią dniem i nocą, a blaskom oświetlonych okien

wagonówwtórująbłyskilatarńnaHeluiRozewiu.

Ludy rojnego Mazowsza, żyznych Kujaw, zadumanej nad przeszłością

ziemikrakowskiejciągnąnasłonecznewybrzeże,napiaski,diunyiosypiska,
żeby piersi napełnić nowym oddechem, oddechem morza, zapachem soli
izielonychwodorostów.

AnadZatokąGdańską,wmiejscu,gdzieodwiekówznajdowałasięgłusza

i pustka, i jedna tylko wioska pod nazwą Gdynia, rozsiadła się nad
nieruchomą taflą wody, wyrasta jak spod ziemi miasto i port pełen
dymiących kominów, zgrzytu kranów węglowych i hurgotu elektrycznych
wind.

SpełniasięsenWładysławowy,marzenieStefanaBatorego,tęsknotaJana

HenrykaDąbrowskiego,proroczawizjaStefanaŻeromskiego.

Spełniasięsenomorzu.
Wieczorem, kiedy słońce zachodzi, a wiatr wzmaga się i pędzi wełniaste

grzywybałwanównaławypodsypiskWielkiejWsi,Chałup,JastarniiBoru,
w plusku wody i szeleście drzew, ziemia i morze opowiadają o lądach
dalekichibłękitnychoceanach.

WIATRODMORZA,WIATRODMORZA!...

background image

WiejenamwtwarziszumigłosemDALEKIEJPRZYGODY.

background image

I.

Byłojużdobrzepopółnocy,kiedyportgdyńskiopuściłśrednichrozmiarów
frachtowiec–s/s„Robot”.

Światła awanportu goniły odpływający statek, oddając go niejako

blaskommorskiejlatarninaHelu.

Kapitan Borkowicz zaklął dosadnie, kiedy przyszedł go zmienić pierwszy

oficerokrętowy.Spóźnilisięconajmniejodwiegodziny.

–Północnywschód,kuwschodowi–rzucił,schodzączmostku.
– Północny wschód, ku wschodowi – odbrzmiał z góry spokojny głos

porucznika.

Borkowiczoparłsięoporęczschodków.
–Pięknanoc–zagadałdoniegozesrebrzystegomrokuczyjśgłos.
–Pięknanoc–powtórzył,podchodzącdoburty.
Zwyżyngórnegopokładuwidaćbyłomigocącegwiazdyciemnegonieba.

BiałekółkawidniaływkierunkuGdyni,anadmiastemunosiłasięróżowa
łuna.

–Jakżeżcisiętowszystkopodoba?
StanisławStempkowski,jedynypodróżnyczarnegofrachtowca,zaśmiałsię

cicho.

–Bajecznie.Czekamtylko,żebysięukazałwążmorski.
–Takiedziwadłarodząsiętylkoprzybiurkachredakcyjnych.
Stempkowskizaśmiałsięporazdrugi,sambyłdziennikarzem.
–Chociaż,ktowie...najakimtlepowstałatabajka?
–Natleletniejposuchyibrakuinnychpomysłów.
–Ktowie?Wszystkiemożliwościistniejąnamorzach...
– ...i na lądzie – dokończył szybko Stempkowski. – Ciekaw jestem,

cozamożliwościistniejąnatakimskromnymjeziorkujakBałtyk?

–Och,mówisztak,jakbyścałeżyciespędziłconajmniej,no...naPacyfiku.

Dolicha,ijabędękiedyśkapitanemwielkiejżeglugi.

– Polecam się pamięci. Nocami śni mi się Buenos Aires i Wyspy

Hawajskie.

background image

–Skromnewymagania.
–Chcębyćuczestnikiemjakiejśdalekiejprzygody.
–Utopićmożnasięitutaj.
Stempkowskiparsknąłśmiechem.
–Nawetiwwannie,alenieotymmyślałem.
Gdzieś z boku zamigotały ostre błyski reflektorów. Syrena „Robota”

rozdarłanocnąciszęswymprzeraźliwymkrzykiem.

–Coto?
Borkowicz wpatrzył się w mrok. W blasku księżyca przesunęły się cicho

dwieszaresylwetkiokrętów.

– Dywizjon kontrtorpedowców – powiedział po chwili wahania. –

WyjechalizOksywia,pewnienanocnećwiczenia.

–„Wicher”i„Burza”–zauważyłdziennikarz.
–Tak.Pędząjakprawdziwywicheriburza.
Czarniejsze od nocy pióropusze dymu zdawały się dosięgać księżycowej

tarczy. Borkowicz zapalił papierosa. Złoty ognik drgał nerwowo
wzaciśniętychustach.

–Jakośdzisiajspokojnie.
– Pogodna noc, ale poczekaj, jak wypłyniemy na otwarte morze. To

wszystkotojeszczezatoka.TamHel...

Rękakapitanazakręciławpowietrzupółkole.
–Małotego.
–Czego?
–Wybrzeża.Itakieubogie.
–Alebędziebogate.Jużsiębogaci.Handelrybnysięrozwija,apozatym

Gdyniarośniejaknadrożdżach.Pamiętamjeszczeteczasy,kiedywJastarni
Kaszubi musieli przed burzą wyjeżdżać na morze, żeby im łódek nie
porozwalało. Dzisiaj mają przystań, dobrą przystań. A kutry motorowe?
Zaniemieckichczasówniebyłoichwcale.Adzisiaj?

–DzisiajwyjeżdżamynapołówśledziażnaMorzePółnocne–dokończył

zaniegoStempkowski.

– Właśnie. Możemy być dumni z tego. Okrzyczana niemiecka kultura

zostawiła nam w spadku szmat odłogiem leżącej ziemi, pozbawionej dróg

background image

ikolei.Tobyłozapomnianewybrzeże.Myztegorobimycuda.

–Kosztownecuda.
–Więcejniżtysiączneprocentyzyskównamdadzą.
–Toprawda.
Zamilkli na chwilę. Żaden szmer nie mącił śródpokładowej ciszy, tylko

gdzieś z wnętrza statku, poprzez grube wyloty wentylatorów, razem
zrozgrzanympowietrzemwypadałyprzytłumionegłosymaszyny.

Stempkowski,opartyobalustradęgórnegopokładu,widziałsiwąsmugę,

tużzarufąokrętu.

Wodabałwaniłasięwścieklepoduderzeniamiukrytychwjejgłębiśrub.
–Trzebaiśćspać.
–Aższkoda.
– Łatwo ci to mówić. Niestety, nie znajduję się tutaj dla podziwiania

gwiaździstych nocy. To ciężka orka być kapitanem. Cały romantyzm diabli
biorą,kiedyponieprzespanejnocyszczękaszzębaminarannymwietrze.

–Wyobrażamtosobie.
–Idziesz?
Stempkowskizlekkiemwestchnieniemoderwałsięodporęczy.
–Idę.Zawódmarynarzaprzedstawiamisięwbardzoróżowychkolorach.
–Pozorymylą.
Zeszlinadolnypokład.
– Byłbym dumny, gdyby pod mymi rozkazami znajdował się taki

pływającydom.

Borkowiczażdrgnął.
– Też porównanie! Mówisz rzeczywiście jak prawdziwy szczur lądowy,

cosiętyczydumy,toniemampoprostunaniączasu.

Zamilkli na chwilę. Znajdowali się w mrocznym korytarzu, tuż przed

drzwiamikapitańskiejkajuty.Szczęknęłaokrągłaklamka.

–Nareszciejesteś,kapitanie!Nudziłamsięśmiertelnie.
Miękki, melodyjny głos zatrzymał ich na progu. Ciemności kabiny nie

pozwalałydostrzecczegokolwiek.

Słowazostaływypowiedzianepoangielsku,alezrozumielijedoskonale.
Stempkowski odetchnął głęboko, jak człowiek przygotowujący się

background image

dozanurkowaniawmorskągłębinę.

–Cóżto,kobietywoziszzesobą?Nicmiotymniemówiłeś–powiedział

szeptem.

–NiechmnieBóguchowa...
Lekkiokrzykdobyłsięzwnętrzakabiny.
–Gdziejestkapitan?
–Jajestemkapitanem–wyrzuciłzsiebieBorkowicziwkroczyłdokajuty.
–Pan?
Drugi

okrzyk,

pełen

przestrachu,

skłonił

Stempkowskiego

doprzekroczeniaprogu.

–Skądpanisiętuznalazła?
–MójBoże...–cichewestchnieniewybiegłozniewidocznychust.–Chcę

sięwidziećzpanemLubitschem,czyniejestjużkapitanemnatymokręcie?

–Nigdynimniebył.
–Jakto?
Zapadłokłopotliwemilczenie.
– Nigdy nim nie był – powtórzył po chwili Borkowicz. – Pani się chyba

pomyliła.

–Czyżnieznajdujęsięna„Wikingu”?
Stempkowskiodetchnął,jakgdybywielkiciężarspadłmuzpiersi.
– Jest pani na statku transportowym „Robot” Północno-Wschodniej Linii

Żeglugi–powiedziałszybko,uprzedziwszykapitana.

–Panżartuje...
–Niemiałobytożadnegosensu.
–Dobrze,ale...ale...–głosmówiącejzałamałsięnagleiucichł.
– A cóż to za nieprawdopodobna historia – wytchnął dziennikarz. – Nic

ztegonierozumiem.

–Jarównież.
Borkowskinamacałwciemnościachgładkąpółkulęwyłącznikaimleczne

światłozabłysłoustropukabiny.Zamrugalioczami.

W tej samej chwili ukryty we wnętrzu statku dyżurny mechanik, bez

kurtki, z odwiniętymi rękawami koszuli, stoi przed półokrągłą tarczą
wewnętrznegotelegrafu.

background image

Wprzedzialemaszyndudniągładkietłoki,ciepłaoliważółtymikroplami

spadanablachępodłogi.

W czarnej kotłowni fala gorąca bije od rozgrzanych pieców. Co trzy

minutyotwierająsięprostokątnedrzwiczkipalenisk.Czerwonyżaroświetla
spocone twarze palaczy. Sypie się węgiel z wielkich łopat. Osiem
wentylatorów dmucha strumieniami chłodnego powietrza. Mosiężne
manometryczuwająnadciśnieniempary.

W tej samej chwili pierwszy porucznik tkwi na kapitańskim mostku

zewzrokiemskierowanymwmrokipółgłosemrzucasweuwagisternikowi.

Wtejsamejchwilidrugioficerprzeżywasennemarzeniawswejwłasnej

koi.

Iniktotymniewieinikttegonierozumie,żerazemzbłyskiemmatowej

lampywkapitańskiejkajucienapokład„Robota”,transportowcaPółnocno-
WschodniejLiniiŻeglugi(Gdynia–Ryga–Rewel–Helsingfors),wkroczyła
tajemnica.Tajemnicanieznanejkobiety.

Kim jest właścicielka ceratowego płaszcza, niedbale rzuconego na poręcz

ciężkiego,dębowegokrzesła?

Jakiezagadkikryjąwsobiebłyszcząceźreniceczarnychoczu?
Jakiemyśliskupiłysięzazasłonągładkiegoczoła?
Jakiesłowawypowiedzączerwone,mocnozarysowaneusta?
Borkowiczprzesunąłrękąpooczach,apotemskłoniłsięsztywno.
Nieznajoma zerwała się z fotela. Jej wzrok przenosił się niespokojnie

ztwarzynatwarzstojącychprzedniąmężczyzn.

–Gdziejajestem?–wykrzyknęłapochwili.–PrzecieżkapitanLubitsch...

jakjasiętudostałam?

– To nas samych ciekawi. Niech się pani nie denerwuje. Jakoś to

wyjaśnimy.

–Dokądjedziemy?
–DoHelsingforsu.
Opadła z powrotem na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Borkowicz

iStempkowskipopatrzylinasiebiezdziwionymwzrokiem.

–Myślę,żeniemapowodudorozpaczy–zauważyłłagodniedziennikarz.
Podniosłagłowęiobrzuciłagobadawczymspojrzeniem.

background image

– Oczywiście – dodał Borkowicz – ale niech nam pani powie, w jaki

sposób znalazła się w tej kabinie. Mam prawo domagać się tego od pani.
Jestemkapitanem„Robota”.

–Atamtenpan?–wyrwałosięjejnagle.–Niewyglądanamarynarza.
GłębokazmarszczkaprzecięłanachwilęczołoBorkowicza.
– Ten pan jest moim dobrym kolegą – powiedział powoli – i jedynym

pasażeremtransportowca,alejeżelipanisobieżyczy...

–Och,nie.Źlemniepanzrozumiał.Tylkoże...japanównieznami...
–Niepotrzebujesiępanilękaćczegokolwiek.
–Miałampłynąćna„Wikingu”–powiedziałanieznajoma.
Borkowicz kiwnął głową. W porcie gdyńskim na nabrzeżu szwedzkim

„Wiking” był przycumowany tuż obok „Robota”. „Wiking” był gdańskim
transportowcem o tym samym prawie tonażu co „Robot” i ostatecznie
możnabyłosiępomylić,alewyglądałotodośćdziwnie.

– Na pokładzie nie spotkałam żywej duszy i... panowie zapewne nie

uwierzą,alerozkładkabinjesttutajtakisam.

–Zabawnahistoria.
–Copanzemnązrobi,kapitanie?
–Dokądpanimiałajechać?
–DoKopenhagi.
–Tozupełnieniewtymkierunku.
–Czybypanniemógł,kapitanie...
Niedokończyłazdania.
–Słuchampanią.
–Czybypanniemógł...Gdyniajestjeszczetakblisko.
Lekki cień uśmiechu przemknął po twarzy Stempkowskiego. Borkowicz

przeczącopotrząsnąłgłową.

– To wykluczone. Jesteśmy spóźnieni o dwie godziny, a poza tym

wprowadzaćokrętdoportudlajednejosobytozbytkosztowne.

–AleprzecieżjaniemogęjechaćdoHelsingforsu!
Borkowiczbezradnierozłożyłręce.
–Jeżelirankiemspotkamyjakiśstatek...
– To będzie za późno – powiedziała, kładąc dłonie na blacie stołu. –

background image

„Wiking”odpływadzisiejszejnocy.

–MapanidozałatwieniajakąśterminowąsprawęwKopenhadze?
–Tak.Śpieszymisiębardzo.
–Szkoda,bojatylkotylemogędlapanizrobić.Itoniewnocy.Wnocy

byłobyzbyttrudno.Ateraz...

Przysunąłsobiekrzesło.
– Czy posiada pani jakiś dowód tożsamości? Moim obowiązkiem jest

zażądaćgoodpani.

–Oczywiście.
Spod ceratowego płaszcza wydobyła małą, z krokodylej skóry zrobioną

torebkę.Cichotrzasnąłmalutkizamek.

–Proszę.
Dziennikarz nachylił się nad Borkowiczem i spojrzał mu przez ramię.

Zaszeleściłykartkipapieru,azkartektychwynikłarzeczoczywista,żepani
Alicja Wedwood jest obywatelką angielską, że przyjechała do Polski przed
trzema miesiącami, a duńska wiza, zamykająca długi szereg kolorowych
pieczęci,świadczyłaoprawdziwościjejzamiarówudaniasiędoKopenhagi.

– Wszystko w porządku – zawyrokował kapitan. – Paszport tymczasem

zatrzymuję. Zwrócę go pani przed opuszczeniem „Robota”. Takie mamy
przepisy.

Skinęłagłowąnaznakzgody.
–Zasadniczonieprzewozimypodróżnych.–Widzącjejpytającespojrzenie,

zwrócone w stronę dziennikarza, dodał szybko – Ten pan jest wyjątkiem.
Pan Stempkowski, redaktor „Wiadomości Codziennych” – przedstawił go,
uśmiechającsięnieznacznie.

Dziennikarzuścisnąłlekkowyciągniętąkuniemudłoń.
–Czypanipali?–zapytał.
–Owszem.
–Dziwnaprzygodaspotkałapanią–powiedział,otwierającpapierośnicę.
–Ikłopotliwa–dorzuciłkapitan,szczękajączapalniczką.
–Dziękuję.Acopanwozikapitanie?
– Co popadnie. Przeważnie ładunki drobnicowe. Obecnie cukier i ryż

złuszczarnigdyńskiej.

background image

–PięknajesttawaszaGdynia.Takanowa,ażpachnieświeżością.
–Długopanibawiławniej.
–Byłamkilkarazy.Ostatnioprawietydzień.
–AjakiewrażeniawywozipanizPolski?–zagadnąłStempkowski.
– Bardzo miłe. – Uśmiech pojawił się na jej ustach. – Bardzo miłe –

powtórzyła.–WGdańskumieszkamojadalszarodzina.

–O!Topanitutejsza.
Wybuchnęładźwięcznymśmiechem.
–Atak.Mojakuzynkawyszłazamążzagdańszczanina.
–Polaka?
–Nie.Niemca.KapitanLubitschjestbratemjejmęża.Otoprzyczyna,dla

której tak bezceremonialnie weszłam na pokład tego statku, sądząc, że to
„Wiking”.

–Innymisłowy,wszystkiemuwinnestosunkirodzinne.
–Wpewnejmierzetak.–Uśmiechpojawiłsięnajejustach.
–Zapewneodbywałapaniczęstomorskiepodróże?
–Bardzoczęsto,aleniespotkałomniejeszczenigdynicpodobnego.
–Miejmynadzieję,żeskończysięwszystkodobrze.
Uśmiechzniknąłzjejtwarzy.
–BiednyHans,musisiębardzoniepokoić.Paniekapitanie–zwróciłasię

doBorkowicza–chcępanaocośpoprosić.

–Służępani.
–Mapanradiotelegrafnastatku?
– Na wszystkich okrętach naszej linii znajdują się aparaty nadawczo-

odbiorcze.

Lekkiodcieńdumyzabrzmiałwgłosiekapitana.
–Toświetnie–ucieszyłasię.–Czyniemógłbypannadaćdepeszy?
–Dokąd?
– Do... może do Gdyni, chyba że „Wiking” już wypłynął z portu. Ale to

przecieżwszystkojedno.

–Możemyspróbować.Czypanisobieżyczyzaraz?
–Otak,kapitanie.Natychmiast,jeżelipanłaskaw.
–Proszęwtakimraziepodaćmijejtreść.

background image

Przysunął jej ćwiartkę papieru. Zamyśliła się chwilę, a potem poczęła

szybkopisać.

Borkowicz badawczo przyglądał się konturom pochylonej głowy. Jakieś

dalekiewspomnienianasuwałymusięnatarczywie.

Czyżbyjużwidziałkiedyśtękobietę?
Chybaprzypadkiem.Chybaprzelotnie.
Alekiedy?
Czypodczasostatnichtrzechmiesięcy?
Nie,niemożliwe.
Angielkaoczarnychoczachiczarnychwłosach.Czyżbyjąznał?Przesunął

rękąpoczole.

Z chaosu skłębionych myśli począł wysnuwać się drobny, nieuchwytny

wątek.

– Stasiek – powiedział po polsku – znasz sprawę Stanisławskiego.

Mówiłemcikiedyśonim.

Stempkowskidrgnął.
–Pamiętam–powiedział–ale...
Jakaś myśl nagła nie pozwoliła mu dokończyć słowa. Jego oczy

skierowałysięnapostaćpiszącej.

–Sądzisz,żeto...
–Ona–szepnąłkapitaniostrzegawczopołożyłpalecnaustach.
– O Boże... – Blade westchnienie wypadło z piersi dziennikarza. – Jesteś

pewien?

Borkowiczporazdrugipołożyłpalecnaustach.

II.

–...noi...?
–Zastrzeliłsię.
W pokoju zapanowało przykre milczenie. Z brzegu dolatywał odgłos

wielkiej fali, bijącej o kamienne molo. Przez okno widać było daleką
przestrzeńmorza,nakrytączarnymipłatamiciężkichchmur.

background image

Szara cisza rozprzędła się w powietrzu. Była godzina czwarta, a robiło się

jużcorazciemniej,mimolataidługiegodnia.

–Będzieburza.
Sylwetkawartującegomarynarzaprzesunęłasiępodoknem.
Stanisławski zabił się wczoraj wieczorem w Tczewie, w osiem godzin

popowrociezGdyni,nagodzinęprzedkońcemurlopu.

Siedzieli teraz we trzech naokoło prostokątnego stołu, przy którym

opracowywano tyle projektów i planów na przyszłość i tyle razy cztery
męskiegłosyspierałysięoważneinajważniejszekwestie.Obecnieczwarte
krzesło stało puste i nic już nie mogły pomóc najśmielsze plany
izamierzenia.

Stanisławski się zastrzelił. Borkowicz przyjechał z Tczewa przed chwilą.

Wpadł tutaj prosto ze stacji i tak jak stał – w płaszczu, czapce i brązowych
rękawiczkach,począłopowiadaćzeschłymiustami,ściśniętymgardłem.

–Inicniezostawił!Żadnychpapierów,listu,kartki?
– Nic, nic... Po prostu nie rozumiem, nie wiem... Jakaś tam komisja bada

teraz,ale...

–Co„ale”...?
–Jeżelijaniewiem,toczegóżonisiędowiedzą?
–Ba,trzebabyłoprzyjechaćwcześniej.
Borkowiczszerokootworzyłoczy.
–Wiecie?Cowiecie?Długi?Weksle?Przecieżwkartyniegrał.
BolesławRoth,poruczniknatorpedowcu„Sęp”,poruszyłsięniespokojnie

istłumionymgłosemrzuciłnapokójtrzydźwięcznelitery:

–Ona!
–Trudnouwierzyć.
–Ajednakstałosięiniktnicnatonieporadzi.
–Ktotobył?
–Angielka.
Borkowiczoparłsięostół.
–Skąd?
– Nikt tego nie wie. Nie znamy nawet jej nazwiska. Jakaś tajemnicza

osoba.

background image

–No,dobrze,aleprzecieżStanisławski...
–Nielubiłoniejmówić.
–Aledlaczego,dlaczego?
Dwie ciężkie krople deszczu spadły na szybę okna, morze tężało coraz

bardziej, ciężkie i nieruchliwe, błyszczące jak płaszczyzna roztopionego
ołowiu. Między szumem wiatru, szarpiącego gałęzie samotnego drzewa
plątałysięurywkizdań,sylabysłów.

W ciemnym pokoju ze zwięzłego opowiadania porucznika Rotha

wyrastała smukła sylwetka kobiety o czarnych włosach i białych rękach.
Szybki, niespodziewany przebieg zdarzeń, drobnych i nieuchwytnych dla
ludzi obcych, wielkich i znaczących dla niego. Bo łatwo chyba zgadnąć,
cozaszłomiędzyniąiStanisławskim,cozajśćmusiałoiprzyśpieszyćkoniec
rozpaczliwy.

Bohaterowie powieści Londona, nieustępliwi i ostrzy, jak stalowe klingi

myśliwskich noży, mogli istnieć tylko wśród białych mrozów dalekiej
Alaski. Stanisławski nie był bohaterem powieści Londona. Zapewne
powiedziałjejwszystkoi...ustąpił.

Tylkotylewiemyitylkotylemożemysiędomyślać.
Borkowiczzerwałsięzkrzesła.
–Dlaczegoboimysięrzeczcałąnazwaćpoimieniu?
Wmrokuzłotenaszywkizaledwieuwidaczniałysięnagranatowejkurtce.
–Przecieżtojestzwykłazbrodnia.
Spojrzelinańzdziwieni.
–No,tak.Dużojestdrógdlauratowaniażycialudzkiego.Gdybychciała,

znalazłabytaką.Mówicie,żetoniemożliwe?Jawtoniewierzę.

– Nic nie mówimy, nic nie mówimy... Pierwszy raz w życiu nie bronię

kobiety...

–Więcniktzwasjejniezna?
–Nikt.Widzieliśmyjąwszystkiegokilkarazy.
–Alektotojest?
ZacałąodpowiedźRothwzruszyłramionamiirozłożyłbezradnieręce.
–Należałobytęrzeczzbadać.
–Niesądzę.GdybyStanisławskiżył,niezgodziłbysięnato.Uszanujmy

background image

jegowolę.

–Jakchcecie.
CichewestchnieniewybiegłozpiersiBorkowicza:
–Szkodachłopa.
Rothzabębniłpalcamiposzybie.
–Łódka!
Podeszlidookna.
–Gdzie?Nicniewidzę.
W wąskich szkłach lornetki zamajaczyła trójkątna sylwetka żagla. Łódka

na morzu, przed burzą. Daleki maszt chwiał się nerwowo na wszystkie
strony.

Pochwilowejciszywielkafalarosłaciągle.Oślepiającastrzałabłyskawicy

znikłazahoryzontem.Żagielskryłsięzapienistymwałemwody.Ukazałsię
znowu.Jeszczerazzasłoniłagofalaijeszczeraz.

Ukazywał się i znikał w przerwach kilku sekund. Potem przerwy były

coraz dłuższe, coraz wolniej wyłaniała się z wody nieznana łódka.
Trzykrotniezabłysłoświatło.

Razem rzucili się do wyjścia. Przebiegli sień. Pod naporem wiatru

odskoczyły frontowe drzwi. Gęsty tuman kurzu obsypał ich suchymi
ziarnkamipiasku.Borkowiczniemógłzłapaćoddechu.Zacząłkaszleć.

Wicherzadąłzewzmocnionąsiłą.Kilkasetmetrówdalejwzburzonemorze

zalewałowybrzeżedługimijęzykamiwilgoci.

–Prędzej,prędzej!
GłosRothazginąłwprzeciągłymgrzmocie.
Dopadlibrzegu.
Brzęknąłzardzewiałyłańcuchlakierowanejmotorówki.
–Prędzej,prędzej!
Stalowe oczka łańcucha ześlizgnęły się po drewnianym słupie

tymczasowej przystani. Ciepła woda chlusnęła na gładkie schodki.
Borkowicz przekręcił koło sterowe. Motor cicho zawarczał i biała smuga
piany wytrysła za śrubą. Przemknęli wzdłuż brzegu. Łódź zatoczyła szeroki
łukobokszarychzrębówkamiennegomolo.

Roth, oparty o błyszczącą balustradę, szarpał się bezustannie z wiatrem

background image

usiłującymzwalićgoznóg.

Razdęłozzachodu,razzewschodu.
Po ciszy, trwającej sekundę, gwałtowny prąd powietrza nadlatywał

znajmniejspodziewanejstrony.

Szarzyńskiodkilkuchwilgoniłzakłębemgrubejliny,latającejtuitam,

odburtydoburty,zprzodunatył.

Im dalej od brzegu, tym bardziej rosła fala. Drobne kałuże wody

bełkotałypowybitychlinoleumdeskach.

Roth, ze skaczącą w ręku lornetką, śledził trójkąt dalekiego żagla. Ciągle

jeszcze trzymał się na powierzchni wysoki maszt, chociaż chwilami prawie
żekładłsięnafale.

Nieustępliwy szpic molo przemknął po prawej ręce. Wypłynęli

naotwartąprzestrzeń.Wtejchwilikilkanaściekubłówsłonejwodyprzelało
sięnadburtą.

–Motorzaleje!
Borkowicz krzyczał coś, ale nic nie było słychać. Grzmoty następowały

jedenpodrugim.

Żółtofioletowe ognie zapalały się raz po raz. Niebo i morze przybrały

jednakowąbarwę,zlewałysięzsobąwczarnąpłaszczyznę.Wśródciągłych
błyskawiclunęłyzchmurgęstestrugideszczu.

–Niewidzę!
Rothprzecierałciąglemokreszkła.
–Nicniewidzę!
Drżąca ściana wisiała dokoła spadzistego daszku łodzi, Szarzyński

nachylającsięnadgłowąBorkowicza,krzyczałresztkamigłosu:

–Nicniewidać!Walprosto!Walprosto!
Motor zadudnił ze zdwojoną siłą. Rozkołysania fal wzmogły się. Staczali

się z jednej bruzdy w drugą bruzdę wodną, zachrypnięci, zziajani, mokrzy
izmarznięcidoszpikukości.

Przeszłojeszczepięćminut.
Nagle Borkowicz przekręcił gwałtownie sterowe koło. Gdzieś z boku

wyjrzaładrewnianaburtarybackiejłodzi.Strzępyżaglawisiałybezładnie.

–Uwaga!

background image

Szarzyński już wiązał linę. W tej chwili znaleźli się na grzbiecie fali,

rybacka łódź spłynęła w bruzdę. Czarny wąż liny przeciął powietrze.
Błyskawicarozjaśniłamrok.

–Toona!–krzyknąłRothnaduchemBorkowicza.
–Przywiązali!Zawracaj!
Smukły kadłub motorówki przerżnął fale. Lina się wyprężyła, ale nie

pękła.

–Toona!–krzyczałRoth–trzyosoby...dwiekobiety,rybak...
Poprzezścianęwodyniebyłowidaćsąsiedniejłodzi.Rwaliteraznaprzód

całąsiłą.

Spokojniejsze rzuty fal zasygnalizowały bliskość zbawczego molo. Deszcz

zmniejszyłsię.Liniabrzegustawałasięcorazwyraźniejsza.

Jeszcze300metrów,jeszcze200,100,50...
Motorzamilkł.Borkowiczwyskoczyłnabelkęprzystani.Drewnianydziób

barkizgrzytnąłnałańcuchu.

W tyle łodzi siedziały dwie kobiety w jasnych sukniach, bez kapeluszy.

Jednaznichmiałaczarnewłosy.

–Toona–pomyślałBorkowicz,zaplątująclinęwmisternywęzeł.
Jasnesuknie,poszarpaneimokre,pobrudzonebyłyczerwonymiplamami

rdzy.Zbiałychpantofelkówkapałydrobnkroplewody.

–Doprawdyniewiem,jakpanomdziękować...
Cudzoziemskie słowa wstrząsnęły Borkowiczem, jak elektryczna iskra.

Angielka!Rothsięniemylił!

Podniósłgłowę.Czarnewłosy,półokrągłełukiczarnychbrwi.Koloroczu?

Niemógłsobiedokładnietegouprzytomnićwciągujednejsekundy.

–Och,głupstwo...
– Ładne głupstwo... – zaśmiała się dźwięcznym głosem. – Przecież tu

chodziłoożycie...

–...ożycie.
Teraz dopiero zrozumiał Borkowicz, dlaczego do tej pory nie przedstawił

się i dlaczego obaj koledzy zamiast podejść, zawzięcie coś majstrowali przy
motorówce.

Znowu się ściemniło. Trójkąt błyskawicy przerżnął chmury. W tym

background image

oślepiającymbłyskudojrzałBorkowiczwyciągniętąkuniemubiałą,gładką
rękę. Cofnął się o krok i opanowując przygniatające dudnienie grzmotu,
zrzuciłzsiebieciężar:

–Stanisławskizabiłsięwczoraj...

III.

Minęłokilkalat.

Porucznik Roth dostał przydział na kontrtorpedowcu „Wicher”. Szarzyński

pływał pod banderą linii „Gdynia – Ameryka”, a Borkowicz został
kapitanem„Robota”.

NakrótkoprzedtąnominacjązapoznałsięzeStempkowskim.Byćmoże,

żewStempkowskimpodświadomietkwiładusza„wilkamorskiego”,lubteż
Borkowicz czuł słabość do reporterki. Dość że przelotna, zdawałoby się,
znajomośćprzemieniłasięwprzyjaźń.

Dwukrotnie jeździł Stempkowski do Sztokholmu, a raz do Rewla,

boBorkowicz,mimożebyłkapitanemzwykłegofrachtowca,posiadałjakiś
dziwny wpływ na swych chlebodawców i zawsze potrafił uzyskać
pozwolenienawzięcienapokładdodatkowegopasażera.

Czasem zresztą czynił to bez pozwolenia. Nic dziwnego. Jeżdżąc ciągle

wzdłużtychsamychrejsów,nudziłsięniekiedyśmiertelnie.

Któregoś burzliwego, jesiennego dnia, w przerwie między dwoma

wachtami,opowiedziałStempkowskiemuosamobójstwieswegokolegi.

Dziennikarz wysłuchał go uważnie, a potem zapytał tak, jak gdyby

odniechcenia:

–Zastanawiałemsięnadtymkilkakrotnie.
–I?...
–Inieznalazłemodpowiedzi.
– Skąd możesz wiedzieć, czy ona rzeczywiście była tak winną, jak ci się

wydaje?

–Tegowiedziećniemogę,alewtedyjatoczułem.Czułem,rozumiesz.
– Rozumiem to dobrze, ale... – Dziennikarz machnął ręką. – Widziałeś ją

background image

jeszcze?

–Nie.Tobyłpierwszyiostatniraz.Mamnadzieję,żejejniezobaczęjuż

nigdy,azresztą...myślę,żebymjejjużniepoznał.Tylelat...awtedydzień
byłciemny,burzaibłyskawice...

–Aznaszjejnazwisko?
–Nie.
–Aimię?
–Nie.
–Toświetnie!Nigdyciętonieciekawiło?
–Cotupomożeciekawość?
–Słusznie.Należałojednakzająćsiębliżejtąsprawą.
–Poco?
Stempkowskiwzruszyłramionami.
–Byłośledztwo?
–Było.
–Ico?
–Bezwyników.Bezżadnychkonkretnychwyników.Możetoidobrze.
– Kto wie? Cudzoziemka romansująca z oficerem polskiej marynarki

wojennejtodlamniesprawatrochępodejrzana.

–Zdajecisię.Nietrzebaszukaćdziurywcałym.Możemaszirację?
–Napewnomamrację.
–AjednaktapaniprzyjeżdżającaażzAngliinapolskiewybrzeże...
–Możematukrewnych?
–Może,aletoniejestpewnikiem.
–MałocudzoziemcówprzyjeżdżadoPolski?
–Dużo,alewdanymwypadku...
–Dlamniejestrównieżrzecząprawdopodobną,żeonapracujewktórymś

zprzedstawicielstwdyplomatycznychStanówZjednoczonychlubAnglii.

–Toprawda.Irzeczywiścienigdyjejwięcejjużniespotkałeś?
–Nie.Jestemtegopewien,bosammimówiłeś,żebyśjejniepoznał.
Borkowiczporuszyłsięniespokojnienakrześle.
–Ech,pytaszmnietak,jakbyśprowadziłśledztwo.
Stempkowskiuśmiechnąłsięlekko.

background image

–Wpewnymstopniutak,ponieważtahistoriaciekawimniemocno.
–Dlamniejestonatylkoprzykra.
–Dajmywięctemuspokój.
Borkowiczkiwnąłpotakującogłową.
Na tym rozmowa o tragicznym wypadku Stanisławskiego została

skończona. Tematu tego żaden z nich więcej już nie poruszał i zdawało się,
żewszystkopochłoniemgłaludzkiejniepamięci.

Takminąłrokjeszcze.
WzimieBorkowiczbawiłnaurlopiewWarszawie,awczesnąjużwiosną

począłzasypywaćStempkowskiegolistami,proponującmumałąwycieczkę
doHelsingforsu.

Dopiero jednak w lipcu mógł dziennikarz zdecydować się na wyjazd

do Gdyni. Przybył tam na trzy dni przed wyruszeniem „Robota” i prosto
zpociąguudałsięnanabrzeżeszwedzkie.

–Kapitanjest?
Porucznik Orcel, pierwszy oficer statku, prawie że dobry znajomy

Stempkowskiego,roześmiałsięradośnie.

–Nareszcie,panieredaktorze!Czekaliśmynapanajużodtygodnia.
–Cotamsłychaćnowego?
–Byczojest.Pogodajakwymarzona.Kiedyzagramywbrydża?
–Czekajpan,ledwiewszedłemnapokład.
Zadudniły schodki pod szybkimi krokami. Ze środkowej luki wyjrzała

głowaBorkowicza.

–O!Nareszcie.
–Nareszcie,nareszcie–przedrzeźniłStempkowski–wyobrażaszsobie,żeja

nicinnegoniemamdorobotypozawłóczeniemsiępomorzu.

–Wyobrażam,niewyobrażam,alewtakiupałszkodasiedziećwmieście.
–Dolicha,niekażdyjestmarynarzem.Kiedywyruszamy?
–Zatrzydni.
–Dopiero?
–Teraztocipilno.Nochodźmy.
–Głodnyjestemjakwilk.
–Iśpiący,co?

background image

–Natozawszejeszczebędzieczas.
–Notochodźmydomiasta.
–Najpierwsięumyję.
Walizki Stempkowskiego wniesiono do kabiny kapitana, a w godzinę

późniejszlijużulicąPortowąwstronęKaszubskiegoPlacu.

IV.

–Proszę,kapitanie.
Podała mu białą ćwiartkę papieru. Borkowicz rzucił nań przelotnie

wzrokiem.

–Poniemiecku–zauważył,uśmiechającsięlekko.
–Czytosprawipanujakątrudność?
–Nie,proszępani.
–Hansniezrozumiałbyinaczej.
–Angielskiegorównieżniezna?–postawiłchytrepytanieStempkowski.
–Zna,alesłabo.
– To nie ma dla nas znaczenia – wtrącił Borkowicz. – Możemy posłać

depeszęiwniemieckimjęzyku.Chcepanibyćświadkiemtego?

–Jeżeliniebędęprzeszkadzać...
–Alecóżznowu.Proszępani...
Otworzyłdrzwikabiny.
Wionąłnanichchłodnymrokkorytarza.
–Tylkopięćkroków.Totu.
Zatrzymali się przed białym prostokątem drzwi. Szczęknęła klamka.

Zaspany telegrafista mrugał oczami. Wyraz zdziwienia odbił się na jego
twarzy. Kobieta na pokładzie „Robota” to była rzecz niesłychana.
Stempkowskiztrudemstłumiłśmiech.

–PanieWiórek,trzebanadaćtędepeszę.
–Takjest,kapitanie.
Białakartkaprzewędrowałazrąkdorąk.
–„Wiking”.KapitanLubitsch.Przezpomyłkędostałamsięna„Robota”...–

background image

tłumaczył półgłosem telegrafista – ...wracam pierwszym napotkanym
okrętem,natychmiastalbozHelsingforsu.Alicja.

– Więc jednak ma pani zamiar jechać aż do Helsingforsu? – w głosie

Borkowiczazabrzmiałozdziwienie.

–Przecieżniewrzucimniepan,kapitanie,domorza.
– Może się tego pani nie obawiać, ale sądziłem, że się pani bardzo

śpieszy...

–Itakjestistotnie.Aleczypanmimożezagwarantowaćto,żespotkamy

okrętpłynącyakuratdoKopenhagialbodoGdyni?

–Zatoręczyćniemogę,alewedługwszelkiegoprawdopodobieństwa...
Zaśmiałasięgłośno.
–Wolępewnośćodprawdopodobieństwa.
–Niechpannadaje–zwróciłsiękapitandoWiórka.
Aparat począł sucho stukać. W kabinie zapanowało milczenie.

Stempkowskicofnąłsięwcieńispodokaobserwowałpostaćnieznajomej.

Więc to była realna przyczyna śmierci Stanisławskiego. Ta właśnie

Angielka, Alicja Wedwood, tajemnicza osoba, niespodziewana pasażerka
„Robota”. Co ją ciągnęło tutaj, na polskie wybrzeże? Co wprowadziło ją
napokładstatku?Omyłka?

Myśldziennikarzapracowałaintensywnie.
Wśród swej kilkunastoletniej działalności reporterskiej nie takie już

rozwiązywałzagadki.

CzyrzeczywiścieAlicjaWedwoodmiałakrewnychwGdańsku?
Czy...–kroplistypotzrosiłczołodziennikarza–...Stanisławskidlategosię

zabił,żenieprzyjęłajegooświadczyn?Czytylkodlatego?

Ileżtuwątpliwości!
–„Wiking”nieodpowiada,kapitanie.
Spokojny głos telegrafisty wyrwał Stempkowskiego z błędnego kręgu

rozmyślań.

–Nadawajpandepeszę.
Znowuzaterkotałaparat.
–Niemożemyzłapać„Wikinga”–powiedziałpoangielskuBorkowicz.
–Jakaszkoda.Aleniechpanspróbuje...

background image

–Będziemypróbować.Nadasiędepeszę,możetrafidoadresata.
–Bardzopanudziękuję.
Borkowiczdrgnął,wtejchwiliprzypomniałsobiepewienburzliwydzień,

chropowatydzióbrybackiejłodzi,werżniętejwnadbrzeżnypiasek,isłowa:

–Doprawdyniewiem,jakpanomdziękować.
–Nadane,kapitanie–odezwałsięWiórek.
–Powtórzpancałątreśćjeszczedwarazy,amy...–spojrzenieBorkowicza

zatrzymałosiępytająconasylwetceAlicjiWedwood–...możemychybastąd
iść.

–Oczywiście.Zrobiłpanwszystko,cobyłowjegomocy.
–Myślę,żepanijestzmęczona.
–Trochę–powiedziała,mrużącsenneoczy.
Wyszli poza obręb światła lampki rzucającej jasny krąg na telegraficzny

aparat.

– Mam jedną kabinę zapasową – odezwał się kapitan, przestępując

wysoki próg. – Nie wiem tylko, czy będzie pani zadowolona, bo teraz,
ponocy,niewieledasięwniejzmienić.

–Togłupstwo,kapitanie,przecieżzmojejwinymapantylekłopotu.
–Totutaj.
Borkowiczstuknąłpalcemwpoliturowanedeski.
–Przyniosęklucze.
– Kiedy wchodziłem na pokład – odezwał się Stempkowski – myślałem

ojakiejśprzygodzienamorzu,dalekiejprzygodzie.

–Doprawdy?–powiedziałażywo.
–Aterazjestemświadkiemtakiejprzygody.
–Wszystkiemuwinnomojeroztargnienie.
–Inoc.
–Oczywiście.Wdzieńniemogłabympopełnićomyłki.Zbytdobrzeznam

„Wikinga”,alepan...Skądpansiętuznalazł?Przepraszamzaciekawość,ale
przecieżtenstatekjesttylkotransportowcem.

–Toprawda.Ajajedynymjegopasażeremopróczcukruiryżu.
–Czyżbytobyłokręt...zabłąkanych?
Stempkowskizaśmiałsięcicho.

background image

– Nie, ja zjawiłem się tutaj zupełnie celowo. Taka mała wycieczka

doHelsingforsu.

–Jestpandziennikarzem?
–Tak.
–Szukapanwrażeńnamorzu?
– O nie, raczej odpoczynku. Wrażeń mam dosyć w mieście, a na jakąś

przygodętutaj,naBałtyku,nieliczęzupełnie.

–Ajednak...
Stempkowskipopatrzyłnaniąciekawieinicnieodpowiedział.
–Czyto,żemniepanpoznał,toniejestprzygoda?
–Wpewnymstopniutak,alejawystępujętutajtylkowroliwidza.
–Wolałbypanbyćaktorem?
–Tomilepiejodpowiada.
– Kto wie, kto wie? – powiedziała tajemniczo. – Może pańskie życzenia

zostanązaspokojone.Przecież,jaksięczegośbardzopragnie,tozwyklesięto
osiąga.

–Takpanisądzi?
–Jestemtegopewna.
–Przyszłośćpokaże.
– Pokaże... – powtórzyła sennym, leniwym głosem i urwała w połowie

zdania.

Odgłos kroków rozległ się w głębi korytarza. Z półmroku wyłoniła się

sylwetkakapitana.

–Jużjestem.
–Szybko.
–Umnietotakzwykle.
Zaszczękałkluczwotworzebłyszczącegozamku.Cichoskrzypnęłyzawiasy

gładkichdrzwi.

–Panipozwoli...
Borkowiczpierwszywszedłdośrodka.Błysnęłoświatło.Angielkajednym

bacznymspojrzeniemzlustrowałacałąkabinę.

–Bardzotuładnie.Itakczysto.
–Niebędziemypaniprzeszkadzać.

background image

–Dobranoc–powiedziała,uśmiechającsięmile.
–Dobranoc.
RękaStempkowskiegoporazdrugizacisnęłasięlekkonadelikatnejdłoni

kobiety.

Wyszlinakorytarz,azanimizasunęłysiępowolidrzwi.
–Noijakcisiętopodoba?
–Pytałeśmniejużrazwtensamsposóbprzywyjeździezportu.
– Pragnąłeś wtedy ujrzeć węża morskiego, ale myślę, że teraz już nie

chcesz.

– Nie chcę. Ta sprawa jest ciekawsza od wszystkich wężów morskich

całegoświata.

–Śpiącyjestem.
–Ajanie.
W kapitańskiej kajucie paliła się lampa. Borkowicz przeszedł przez swój

gabinet,niezatrzymującsię.Obokznajdowałasięjegosypialnia.

– Jak to dobrze, że kazałem postawić tutaj drugie łóżko – powiedział,

rozpinającmarynarkę.

–Acha–mruknąłdziennikarz,budzącsięzzamyślenia.–Niemiałbymsię

gdziepodziać.

–Oczymtakdumasz?
Lekkierozkołysaniedałosięodczućwkabinie.
–Minęliśmylinięhelskiegocypla.
–Dopiero?–zdziwiłsięStempkowski.–Amniesięzdawało,żetojużpół

nocyprzeszło.

–Naszczęścienie.Jeszczebędęmógłsięwyspać.
–Noicotysądziszoniej?
Borkowicz zatrzymał się niezdecydowanie. Na wpół zdjęta marynarka

wisiałanajednymręku.

–NależałobyuprzedzićOrcela.
– A po co? Przecież ona i tak będzie spała całą noc. Zdążysz jeszcze

powiedziećrano.

– Masz rację – zgodził się kapitan i ściągnął rękaw marynarki z drugiej

ręki.

background image

–Cosądziszoniej?–Stempkowskipowtórzyłpytanie.
–Dużociemnychpunktówjestwtejcałejsprawie.
–Nawetsprzeczności.
–Tegoniezauważyłem.
– Najpierw spieszyło się jej bardzo, a teraz ma zamiar jechać

ażdoHelsingforsu.

–Tojeszczeniejestsprzecznością.Możemyrzeczywiścieniespotkaćokrętu

jadącegodoKopenhagi.

–AnidoGdyni?
– Widzisz – Borkowicz począł rozsznurowywać buty – dopiero, jak

spotkamy taki okręt, będziemy wiedzieli, jak ta Angielka postąpi. Ja jej
mam do zarzucenia zupełnie coś innego. – Kapitan podniósł głowę. –
WypadekzeStanisławskim.

–Niemyliszsię?Czytorzeczywiścietasamaosoba?
– Z początku nie byłem pewien, ale obecnie mógłbym dać sobie rękę

uciąć,żesięniemylę.

–Jadostrzegamwtymwszystkimnowewątpliwości.
–Cotakiego?
Butystuknęłyopodłogę.
– Bo patrz – Stempkowski zapalił papierosa. – Jeśli wtedy, kiedy

weszliśmy do kabiny, wzięła cię za Hansa Lubitscha, to znaczy, że go
przedtemniewidziała.

Borkowiczparsknąłśmiechem.
– Co ty mi za jakąś filozofię opowiadasz? Oczywiście, że nie widziała go

tutaj,Lubitschniejestkapitanem„Robota”,aleprzecieżmusigoznać.

Stempkowskipotrząsnąłgłową.
–Nieotomichodzi.Czypamiętasz,jakzapytałanas,czyLubitschniejest

jużkapitanemstatku?

–Pamiętam.
–Jakiżwięcztegowniosek?Żeniewidziałagooddłuższegoczasu.
–Prawda.
– Skąd więc mogła wiedzieć, że „Wiking” jest zakotwiczony w Gdyni,

aniewGdańsku?Przecieżtogdańskiparowiec.

background image

–MożebyłaprzedtemwGdańskuitamjejpowiedziano...
– To absurd – przerwał mu dziennikarz – bo wówczas wiedziałaby

napewno,żeLubitschwdalszymciągujestkapitanem„Wikinga”.

–Słusznie.Dolicha,zagmatwanajakaśsprawa.
–Nawetbardzozagmatwana.
–Alespróbujmyjąwytłumaczyć.
Borkowiczsiadłnałóżku.
– Przypuśćmy, że pisała do Lubitscha list, dajmy na to przed dwoma

tygodniami, że wyjeżdża do Kopenhagi, i pytała go, czy przypadkiem nie
wybierasięwtamtąstronę.Oilewiem,„Wiking”jestokrętem„włóczęgą”
iniemazgóryustalonychrejsów.

–Niechbędzieitak–zgodziłsiędziennikarz.–Alecodalej?
–Przypuśćmy,żeLubitschjejodpisał,żewłaśniezadwatygodniewybiera

siędoKopenhagi,alepoprzedniobędziewGdyni.

–Rozumiem.Przypuśćmy,żeLubitschniebyłwówczaspewien,czybędzie

nadalkapitanem„Wikinga”...

–Rozumiemjużwszystko.Tylkodlaczegoprzyjechałatuwtaktajemniczy

sposób?DlaczegoLubitschniewyszedłponiąnastację?

– Przede wszystkim kapitan okrętu, odpływającego za kilka godzin,

napewnoniebędziemiałczasunatakiegłupstwa.Wiemotymzwłasnego
doświadczenia.Apodrugie,skądwiesz,żeprzyjechałakoleją?

–Więcjak?
–Statkiem.
–WięcchybazGdańska?
Borkowicznicnieodpowiedział.
–Atosięniezgadzazmoimzałożeniem.
–Ech,dajmytemuspokój.Tonasniedoprowadzidoniczego.
–Alesamprzyznasz,żetakapomyłkawyglądadośćdziwnie.
–Bardzodziwnie,alegdybytobyłozrobioneumyślnie,towjakimcelu?
Borkowiczmachnąłdesperackoręką.
–Niewiem,wjakimcelu.
–Wobectegochodźmyspać.
–Przejdęsięjeszczetrochępopokładzie.

background image

–Tylkoniebudźmnie.
–Dobrze.
Kapitan ziewnął głośno. Stempkowski przeszedł przez gabinet. Zwolnił

kroku na korytarzu, a kiedy mijał kabinę Angielki, stąpał na palcach.
Za politurowanymi drzwiami panowała niczym niezmącona cisza. Ciepły
wiatrdmuchnąłmuwtwarzzapachemsłonejwody.Tysiącegwiazdjarzyło
sięnaniebie,awstroniedalekiegoląduleżałaciemność.Lekkokołysałysię
pokładowe deski. Szum fal rósł i cichł na przemian. Sapanie maszyny
wydobywało się z dwóch, nastawionych na wiatr, wentylatorów. Czarny
komin promieniował kręgiem ciepła. Na mostku kapitańskim błyszczało
światło.Stempkowskiskierowałsięwtamtąstronę.

V.

Przebiegłszybkostopnieschodkówłączącychobapokłady.Zwyżynmostka
padałdługicień.StempkowskidojrzałsylwetkęporucznikaOrcela.Zwolnił
trochękroku.Sylwetkadrgnęłaiodwróciłasię.

–Ktotam?
–Toja.
–Nieśpipan?
Stempkowskinatrafiłrękąnakoniecporęczy.
– Jak pan widzi – odparł, wspinając się. – Diablo niewygodne są te

schodki.

–Ba,któżmógłprzypuszczać,żepanbędzieponichchodził.
–Grunt,toprzewidywać...
–Totrudnasztuka.
Dziennikarzzatrzymałsiętużobokoficera.
– Prawda. Któżby na przykład mógł przewidywać – powiedział, ściszając

głos–że„Robot”będziewiózłnaswympokładziekobietę?

Orcelwytrzeszczyłoczy.
–Copanmówi?
–To,copansłyszy.

background image

–Kawalarzzpana,panieredaktorze.
–Animisięśniżartować.
–Jakto?
Dziennikarz kiwnął głową w stronę sternika. Orcel zrozumiał ten gest

iwycofałsiępozaobrębświatła.

–Trzymaćsiękursu–rzuciłnaodchodne.
Podeszlidobarierkiokalającejmostek.
–Mamykobietęnastatku.
Oficer popatrzył badawczo na Stempkowskiego. Uśmiech niedowierzania

ukazałmusięnaustach.

–Niewierzypan?Jutrosamjąpanzobaczy.
–Kapitanminicniemówił,żeopróczpana...
–Skądmógłwiedzieć?
–Nicztegonierozumiem.
–Pocieszsiępan,żejarównież.
–Aleskądsiętuwzięłakobieta?
–Jaktoskąd?Poprostuwsiadłanaokręt.
–Ktojąwprowadził?
–Nikt.Samaweszła.
–Toniemożliwe.
–Ajednakprawdziwe.Posłuchajpan...
WtymmiejscuStempkowskiopowiedziałcałąhistorięzjawieniasięAlicji

Wedwoodnapokładzie„Robota”.Kiedyskończyłmówić,oficerzdjąłczapkę
iobtarłchustkączoło.

– Nieprawdopodobne, nieprawdopodobne... – wyszeptał po chwili. –

Odkąd zetknąłem się z morzem, a stało się to dość dawno, nie słyszałem
jeszczeoczymśtakim...

–Icóżpansądzi?
–Możechciałajechaćnagapę?
–DoFinlandiizduńskąwizą?Anadodatekwszystkiego,wkapitańskiej

kajucie?

–Więcmoże...ba,żebymjawiedział...
– Och – Stempkowski uderzył się dłonią w głowę – może po prostu

background image

chciałacośzabraćzkajutyiniezdążyła?

–Wątpię.Przecieżnictakiegotutajniema.
–Apieniądze?
–Wkasie.Wytrychemsięjejnieotworzy.Tosolidnakasa.
–Alezamiarymogłybyć.
–Mogły.Mapanrację.
– Jeszcze pewna rzecz jest w tej sprawie ciekawa, a właściwie zbieg

okoliczności.

–Cotakiego?
–SłyszałpanoStanisławskim?
–Kapitanmówiłmikiedyś.
–TojestwłaśnietaAngielka.
–Zdumiewające.Aleczypoznałakapitana?
– Nie sądzę. Chociaż, kto wie... Mam wrażenie, że to jest bardzo sprytna

osoba.

–Icozniązrobimy?
–Niemażadnychdowodównato,żejejopowiadaniejestnieprawdziwe,

acosiętyczytamtejsprawy–myślę,żejesttozwykłyzbiegokoliczności.

–Ciekawyzbiegokoliczności.
–Alenicwięcej?
– Zobaczymy, co z tego wyniknie. W każdym razie trzeba będzie

zawiadomićkonsulatangielskiwHelsingforsie.

–Oileniepozbędziemysięjejwcześniej.Byćmoże,żespotkamyakurat

statekpłynącydoKopenhagi.

Orcelporazdrugiobtarłczołoinasunąłczapkęnaoczy.
–Gorącanoc–powiedział,wachlującsięchustką.
–Niechpannienarzeka,zimanieucieknie.
–Topiekielnasłużbazimowąporą.Ugrzęźliśmykiedyśwlodachwsamej

głębiZatokiFińskiej.Myślałem,żenamwtedystatekrozwali.

–No,czasnamnie.
–Idziepanspać?
–Tak.
–Wtakimraziedobranoc.

background image

–Dobranoc.
Orcelzawróciłwstronękabinysterniczej.Stempkowskizeszedłnagórny

pokład, zatrzymał się chwilę, popatrzył na morze, a potem zbiegł szybko
zkilkunastustopnidrewnianychschodków.

VI.

Jużmiałzniknąćwciemnymwnętrzukorytarza,kiedywzrokjegozupełnie
mimowolipadłnajakąśbiałąsylwetkęopartąoporęczlewejburtystatku.

–Ktotobyćmoże?–zastanowiłsięnasekundę,apotemszybkopodszedł

wkierunkutajemniczegocienia.Naodgłosjegokrokówsylwetkaporuszyła
sięniespokojnie.

–Topani–wyszeptał,zatrzymującsięraptownie.
–Ja.
–Czemużpaninieśpi?Możekabinaniewygodna?
– Bardzo wygodna – powiedziała półgłosem – ale noc taka piękna,

żeszkodaspać.

–Będziepanizmęczonajutro.
– Tyle jeszcze godzin do jutra. Myślę, że przecież nikomu tutaj nie

przeszkadzam.Niechsiępanmnąniekrępuje...

–Alecóżznowu,niemamwtejchwiliżadnegozajęcia,agdybynawet...
–Alemożepanśpiący?
–Nie–odparłpoprostu–ijeżelipaninieprzeszkadzam?...
–Mnie?Bynajmniej.
–CzęstopanipodróżowałapoBałtyku?
–Dużorazy.NietylkopoBałtyku.Znamtylemórz.
–Dalekich?
– Bardzo dalekich. Morze Śródziemne i Adriatyk, Ocean Atlantycki

iSpokojny.

–ZnapaniprzylądekHorn?
–Mijałamgodwukrotnie.Raznawetnażaglowcu.
–Ktobytomyślał,żezpanitakimarynarz.

background image

–Niewyglądam?
–Pani?–Stempkowskiuśmiechnąłsięlekko.–Paniniewyglądanaosobę

zdolnądoznoszeniakłopotówdalekichpodróży.

–Pozorymylą.Przewędrowałampółświata.
–Zazdroszczępani.
– Nie ma czego. Ja czasem chciałabym już nareszcie zawinąć do jakiejś

spokojnejprzystani.

–Czemupanitegonierobi?
– Różne są powody. Być może, że jeszcze nie znalazłam takiej, a może

po prostu gna mnie z miejsca na miejsce jakiś dziwny głód przestrzeni. To
prawdziwachoroba.Niewyleczęsięzniejchybanigdy.

–Ajednakwieleosóbzazdrościłobypani.
– Żyjemy w sferze pragnień – powiedziała powoli. – Osiągnięty cel traci

dla nas wartość. Ja zazdroszczę tym, których nic nie ciągnie w świat.
Szczęście nie wymaga wielkich przestrzeni. Łatwiej je tam zgubić, niż
znaleźć.

–CzyJackLondonniebyłszczęśliwy?
– Wątpię. To typowy obieżyświat, człowiek, który całe swe życie szukał

iszukałczegoś,aleczego?Czyzdawałsobieztegosprawę?

–Jawolęjednakludzitegotypuodzwykłychzjadaczychleba.
–Cidrudzyistniejąpoto,żebymogliistniećcipierwsi.
– Ale z tych pierwszych rekrutują się wielcy odkrywcy i zdobywcy

nowychlądów.Potęganarodupaniwyrosłanabarkachtychludzi.

–Minęłyjużokresyodkryćiromantycznychwalk.
– Nie zgadzam się z panią – Stempkowski zaprotestował gwałtownie. –

Wielkiesercaiwielkieduszezjawiająsiębezwzględunaepokę...

–Lekkaprzesada.Niezawszeodkrywcybyliludźminiezwykłymi.Wielu

wielkich nie opuszczało nigdy swego rodzinnego kraju. Newton jest dla
mnie geniuszem, Krzysztof Kolumb przypadkowym odkrywcą Indii
Zachodnichitodlaczystomaterialnychcelów.Wzbogaciłsięzresztąnatym
wcalenieźle.

– A jednak obydwu tych ludzi wiodło pragnienie zbadania tajemnicy

świata.

background image

–Zabawnąprowadzimyrozmowę.
–Dlaczego?
– Ponieważ pan mówi tak, jakby był sam jednym z takich

„obieżyświatów”, a ja, jak gdybym spędziła całe swe życie w czterech
ścianachpokoju.

–Możewłaśniedlatego...
–Napewnodlatego.Najwięcejsięchwalito,czegosięniezna,albocosię

znatylkopowierzchownie.

–Możnawiedzieć,czymsiępanizajmuje?
–Jakipanciekaw.
–Przepraszamzaniedyskretnepytanie.
–Obecniejestemagentkąfirmy„Vickers”.
–Pani?
–Ja.–Skinęłalekkogłową.–Czytopanadziwi?
–Nawetbardzo.Oilemiwiadomo,„Vickers”zajmujesięprodukcjąbroni.
–Międzyinnymiitym.
–Niesądziłem,żekobietymogąsięznaćnatychsprawach.
–Jakpanwidzi,istniejąpewnewyjątki.
–CzypaniwcelachzawodowychprzybyładoPolski?
–Zpanatoprawdziwydziennikarz.Zarazchciałbypanwszystkowiedzieć.
–Wobectegocofamswojepytanie.
–Niemogęprzecieżpanuzdradzaćtajemniczawodowych.
–CzyinaprzylądekHornjeździłapanijakoagentkafirmy?
– Proszę sobie nie żartować ze mnie. – Pogroziła mu palcem. – Tamto to

byłapodróżdlaprzyjemności.

–Aileczasutrwała?
–Trzymiesiące.
–Wwygodnymprzedsiębiorstwiepanipracuje.Urloptrzymiesięczny...
–Wówczasniemiałamżadnegozajęcia.
–KtóryrazpanijestwPolsce?
–Czwarty.
Stempkowski oparł się o poręcz. Z trudem powstrzymywał pytanie

cisnącemusięnausta:–„CzypaniznałaStanisławskiego?”.

background image

Zarzucał kiedyś Borkowiczowi, że postąpił zbyt ostro, nie należało

popełniaćtegosamegobłędu.Ajednak...

Byłtonajłatwiejszysposóbzdobyciaprawdy.
– Niech pan popatrzy na fale. Wyglądają jak srebrne. Dawno nie

widziałamtakiegomorza.

–Ajatakiejosoby.
Zaśmiałasiępółgłosem.
–Czymamtouważaćzakomplement?
–Bezwątpienia.Rzeczyrzadkiesącenne.
–Uważamniepanzatakąrzadkość?
Stempkowskiraczejodczuł,niżdostrzegł,spojrzeniaczarnychoczunaswej

twarzy. Coraz mniej tajemniczym wydawało mu się samobójstwo
Stanisławskiego.

–Uważampaniązabardzociekawąosobę.
–Doprawdy?
–Atak.
Dwukrotnie odezwała się syrena „Robota”, a z ciemnej dali nadleciało

podobnewołanie.

–Statek–powiedziałpółgłosemdziennikarz.
–Możesięzałożymy,jakiejnarodowości?
–Zgoda.Jastawiamnapolski.
–Jatwierdzę,żetobędzieniemieckiparowiec.
–Alejaksprawdzimy?
–Możesięudanamdojrzeć?
–Tozależyodtego,jakdalekobędzienasmijał.
–Czekajmy.
Spod jasnej smugi księżyca wypłynęła czarna, podłużna masa. Dwa

światła paliły się po obu jej stronach, a nad dziobem również błyszczało
okrągłe,białeoko.

–Totransportowiec.Dlategotakiciemny.
–Alejakiejnarodowości?
–Wątpię,czybędziemymoglitosprawdzić.
–Niechpansięzapytadyżurnegooficera.

background image

–Zaraztozrobię.
Przebiegłszybkoprzestrzeńdzielącąobapokłady.
–Cosięstało?
PorucznikOrcelzaniepokoiłsięnienażarty.
–Dlaczegopannieśpi?
–Nicsięniestało,zupełnienic.Możemipanpowiedzieć,cotozastatek

tampłynie?

–Czytozagadnieniewypędziłopanazkabiny?
–Niebyłemwkabinie.
–Więccóżpanrobił?
–Rozmawiałem.
–Czemupantutajnieprzyszedł?
–RozmawiałemztąAngielką.
–Widziałpanjąteraz?
–Stoinadolnympokładzie.
–Cóżjejsięstało?
–Powiedziała,żenoctakapiękna,żeniewartospać.
Orcelnieznaczniewzruszyłramionami.
–Więcchodzipanuotenokręt?
–Tak,tozakład.
–Cozazakład?
–Założyłemsię,żetopolskistatek.
–Iwygrałpan.
–Napewno?
–To„Warszawa”Polsko-BrytyjskiegoTowarzystwaOkrętowego.
–Skądpanwie?
–Widzę.
–Wtymmroku?
–Widzęmózgiem.
– Chyba że tak. – Stempkowski zaśmiał się głośno. – Cóż to za nowy

zmysł?

–Prawdziwimarynarzeposiadajągozawsze.Nietylkozresztąmarynarze.
–Idęjuż.

background image

–Długopanbędziejeszczesterczałnapokładzie?
–Toniezależyodemnie.
–Rozumiem.BardzoładnataAngielka?
Orcelzmrużyłjednooko.
–Ładna,alecóżztego?Ładnaitajemnicza.
–Niebezpieczna.
–Prawie.
–Życzępanupowodzenia.
–Wczym?
–Wrozmowie–odparłoficeriodwróciłsięwstronękompasu.
Dziennikarzzbiegłposchodach.
– Wygrałem – powiedział, stając przy poręczy. Spojrzenie czarnych oczu

zatrzymałosiębadawczonajegotwarzy.

–Corazwięcejstatkówpływapodwasząflagą.
– W 1927 roku mieliśmy sześć statków, pojemności ponad jedenaście

tysięcy ton rejestrowych brutto, w roku 1933 – trzydzieści jeden
o pojemności ponad sześćdziesiąt tysięcy ton. Poza tym trzy okręty są już
zamówione.

–Tojeszczemało.
–Będziewięcej.
Zaśmiałasiępółgłosem.
–Skądtapewność?
–Botakbyćmusi.
–Aledlaczego?
– Dlatego, że nie mamy zamiaru na nowo popaść w niewolę u naszych

sąsiadów.

–Cóżtomazazwiązekzflotąhandlową?
– Flota handlowa to nasza niezależność gospodarcza. Bez niej

utracilibyśmyrychłoinasząniepodległość.Takjużzresztądziałosięznami
dawniej.Najpierwzabranonammorze,apotemwolność.

–Niejesteścienarodemżeglarzy.
–Polacyprzemierzyliwszystkieszlakiświata.
–Cóżpanmówi?Gdzieżsątewaszeodkrycia?

background image

– My pierwsi zajęliśmy Kamerun, a zresztą... zbyt mało reklamowaliśmy

się.Stopięćdziesiątlatniewolipolitycznejniepozwoliłonażadnąekspansję
zewnętrzną.

–Zgoda,aleprzedtem,przedtem?...
– Słyszała pani o Beniowskim? Rządził Madagaskarem jeszcze przed

przybyciemtamFrancuzów.

–Któżjeszcze?
–JanzKolna.
–Tolegenda,znamjądokładnie.Nieistniejeżadendowód,żeJanzKolna

byłPolakiem.

–Panimniezadziwia!
WokrzykuStempkowskiegozabrzmiałszczerypodziw.
–Czym?–zapytała,odwracającraptowniegłowęwjegostronę.
–Wiadomościami.
–Interesujęsięczasemtymisprawami,poprostuiznudów.
–Awiepani,ktotobyłTomaszSierpinek?
–Admirałpolski.
Stempkowskizacisnąłkurczoworęcenazimnymżelazieporęczy.
–Zadziwiamniepani,zadziwia...–powtórzyłpółgłosem.
AlicjaWedwoodzaśmiałasięcicho.
–Alejeżelipaniwienawetto,przypuszczam,żewiepanirównieżotym,

że Puck był niegdyś wojennym portem Polski i że na Półwyspie Helskim
wznosiła się warownia morska od imienia wówczas panującego króla
nazwanaWładysławowem.

–Sporadycznewysiłki.
–AkolonizacjapolskawParanie?
–Nietrzebamieszaćrolnikówzpodróżnikami.
–AGdynia?
– Doceniam ją w całej pełni. Gdynia – to Polska obecna. Przeszłość

niewielkązostawiławamtradycjęmorską.

–BitwapodOliwą?
–Tojedno.
–Kaperstwopolskie?

background image

–Todrugie.Cóżwięcej?
Stempkowskirozłożyłręce.
– Jest pani nienasyconą – powiedział raptem. – Czyż tradycja jest rzeczą

konieczną? W lotnictwie nie mieliśmy żadnych tradycji, a dzisiaj? Żwirko,
Wigura,Skarżyński...

– Prawda, ale zmieńmy już temat rozmowy – zaproponowała. –

Jednostajnośćmnienuży.

–Tak,jakkażdegopodróżnika.
–Byćmoże.
– Chcę się jeszcze tylko zapytać, skąd pani tak dobrze orientuje się

wnaszejhistoriimorskiej?

–Dobrze?Niewiem.
–Jaknacudzoziemkęidotegokobietę...
–Cóżzazłośliwość...
–Kobietyzwykłemniejinteresująsięhistorią.
–Awięcejczym?–zapytałaprzekornie.
–Krojemsukien,wiecznąondulacjąi...
–Niemożliwyzpanaczłowiek.
–Aleodpowiemipaninapytanie?
–Odpowiadam.Niechpansłuchauważnie.
–Bardzouważnie.
–Jestemwyjątkiem.
Stempkowskiwmilczeniuskłoniłgłową.
–Rozczarowałapanamojaodpowiedź,co?
–Wprostprzeciwnie.Jestemoczarowany.
– Wobec tego uzupełnię ją jeszcze. Zbyt często przyjeżdżałam tutaj, żeby

niezainteresowaćsięsprawamiwaszegomorza.Czytaodpowiedźzadawala
pana?

–Wzupełności.
–Przeprowadziłpanzemnąformalnywywiad.
–Czybędęgomógłpodaćdowiadomości?...
–Swoimczytelnikom?
–Tak.

background image

Roześmiałasięgłośno.
–Czytotakiezabawne?
–Owszem.Nawetbardzo,aledlaczego,tegopanuniepowiem.
–Jestpanipełnatajemniczości.
–Nieuważamtegozawadę.
–Anija.
–Zgadzamysięzesobą.Możepantenwywiadwydrukować.
–Czyprzysłaćgopani?
–Przecieżjanicniezrozumiem.
Roześmielisięoboje.
– Nie wie pan, kim ja jestem – odezwała się po chwili. – Widzimy się

pewniepierwszyiostatnirazżyciu...

–Nieostatni,bojeszczejutro...
–Notak,ale...aleniezobaczymysięjużwięcej.
–Skądtapewność?
–Odpowiempanunatojegowłasnymisłowami:botakbyćmusi.
–Dlaczego?
–Żałujepan?
Jejgłoszniżyłsięażdoszeptu.
–Tak.
–Nietrzeba–powiedziałapółgłosem–takbędzielepiej.
–Niezostawimipaniżadnychnadziei?
Nicmunieodpowiedziała.Zszarejdalinadbiegałposzumfal.Pienisteich

grzebieniemieniłysiębladofioletowymświatłemksiężycowejpełni.Czarny,
kłębiasty dym buchał z otworu wielkiego komina i wlókł się za statkiem.
Napokładachpanowałaciągletasama,niczymniezmąconacisza.Ciągletak
samo błyszczało światło na kapitańskim mostku, a porucznik Orcel
spoglądałnazegarekizupragnieniemoczekiwałkońcawachty.

Spokojna,nieprzenikniona,srebrnanoc.
Gdzieś u dalekich brzegów gasły ostatnie światła błyszczące w oknach

domów. Gdzieś w dalekich miastach brzęczało wiecznym gwarem uliczne
życie.Pożelaznychszlakachpędziłydudniącepociągi.Wwielkichfabrykach
zgrzytały stalowe maszyny. Po drutach telegraficznych biegły rozbrzęczane

background image

depesze.Centraletelefonicznehuczałyodgłosemludzkichsłów.

–Halo,Paryż!
–Halo,Londyn!
–Halo,Warszawa!
Na obydwu pokładach „Robota” dmuchał tylko ciepły wiatr. Wiatr

iwielkaprzestrzeń,nieodstępnitowarzyszemorza.

StempkowskiwmilczeniuobserwowałdelikatnyprofiltwarzyAngielki.
Alicja Wedwood cofnęła się nieco i oparła o gładki drążek belki

szalupowej. Patrzała prosto przed siebie, nie mówiła nic i zdawała się nie
dostrzegać dziennikarza. Wydała się Stempkowskiemu w tej chwili tak
piękną, jak tylko piękną może być kobieta. Jakiś cień niedostrzegalnej
tajemnicy otaczał jej smukłą sylwetkę. Bo czemuż mówiła, że: „nie
zobaczymysięjużnigdy”,iże:„takbędzielepiej”?

Któżtoodgadnie?
– Senna jestem – szepnęła w pewnej chwili, odwracając się do swego

towarzysza. – Przepraszam pana, ale zamyśliłam się tak bardzo... Chodźmy
już.

Przeszliwszerzpokładizniknęliwewnętrzukorytarza.
– To tutaj – odezwał się Stempkowski, zatrzymując się przed drzwiami

kajuty.

–Dziękujępanu.Napewnobymsiępomyliła.Życzępanudobrejnocy.
–Nawzajem.
–Iniechpanniegniewasięnamnie,żegotakdługonudziłam.
–Zrozmowyzpaniąjestembardzozadowolony.
–Cieszęsięztego.
Podałamurękęizniknęła.

VII.

Napięćminutprzedwybiciemwachtowegodzwonudrugioficerokrętowy,
porucznikNorden,opuściłkabinę.

Dzień już wstał dawno, ale szary jakiś, zachmurzony, niewróżący dobrej

background image

pogody. Drobniutkie kropelki wilgoci osiadały na wszystkich metalowych
częściach okrętu. Największy wróg marynarza – mgła, zdawało się, że już
wisiaławpowietrzu.

Nordenpopatrzyłnazachmurzoneniebo,potrząsnąłbeznadziejniegłową

i wrócił do kajuty po czarny, ceratowy płaszcz. Ukazał się znowu
i pośpiesznie zapinając guziki, wbiegł po gładkich, śliskich od wody
schodkach.

Uderzenia dzwonu wachtowego wstrząsnęły powietrzem. Tym razem

metaliczny głos nie rozprzestrzeniał się daleko, ale cichł raptownie, jak
gdybytłumionyjakąśmiękkąmaterią.

Orcelznajdowałsięwnajbardziejpesymistycznymnastroju.
–Trzebazmniejszyćbieg–zwróciłsiędodrugiegooficera.–Polewidzenia

corazgorsze.

–Możejeszczesięprzejaśni.
Nordenpowiedziałtogłosemzupełniezrezygnowanym.
–Mgłaidzie.Będziepanmiałrobotę,jakstodiabłów.
–Jakabyłanoc?
–Cudowna.Widno,jakwdzień.TenBałtykjestzupełnieniemożliwy.
–Północnywiatr?
– Północno-wschodni. Zaraz nam tu naniesie mgły. Będziemy tkwić

w niej, jak w wacie. Trzymaj się pan kursu i... aha, co to ja chciałem
powiedzieć,mamykobietę...–NieomieszkałpochwalićsięOrcel.

Nordenzamrugałzaspanymioczami.
–Pasażerka?
– Nieproszona pasażerka. Przez pomyłkę dostała się na nasz statek,

awogóletobardzotajemniczaosoba.No,czasnamnie.

Machnął ręką i szybko zeszedł na dół, pozostawiając drugiego oficera

pełnegoniezaspokojonejciekawości.

CiekawośćtawidaćbardzomocnomęczyłaNordena,bozaledwiezniknęła

mu z oczu sylwetka Orcela, zwrócił się da marynarza stojącego przy kole
sterowym:

–Słyszeliścieco?
–Słucham,panieporuczniku.

background image

Nordenwzruszyłramionami.
–Słyszeliściecootejpasażerce?
–Nie,panieporuczniku.
Norden zrezygnował z dalszych pytań. Popatrzył na morze i skulił

ramiona. Fale miały kolor brudnozielony. Pieniły się długimi liniami
na wschodzie i północy. Łamały się nieforemnie na dziobie okrętu.
Dmuchał wiatr chłodny i przenikliwy. Przynosił ze sobą drobniutkie
kropelki wody, osadzał je na mosiężnych okuciach poręczy schodów,
naubraniachludzi,naichrękachitwarzach.Całypokładlśniłodrosy.

W kapitańskiej kajucie Stempkowski znużonym okiem spoglądał

wiluminator.

–Otopogoda–powiedziałzwyrzutem.
Borkowiczzapaliłpapierosa.
–Cóżjatemujestemwinien!Poznaszmorzepodczasdeszczu.
–Sądzisz,żebędziedeszcz?
–Dobrzebybyło...
–Dziękujęcizato„dobrze”.
–Boobawiamsięmgły.
–Wolęjużto.
–Aleja,nie.
–Słuchaj.–Stempkowskisiadłnałóżku.
–Cotakiego?
–Czyniepowinieneśprzypadkiemsprawdzićzawartościswegobiurka?Ja

nikogoniepodejrzewam,aletawczorajszaniespodziewanawizyta...

Borkowiczkiwnąłgłową.
–Jużtozrobiłem.
–Kiedy?
–Wczoraj.Potwoimodejściu.
–Ico?
–Wszystkowporządku.
–Wiesz,rozmawiałemztąAngielką.
–Chybaweśnie.
–Nieweśnie,tylkowłaśniewtedy,wieczorem.

background image

–Wkajucie?
WyrazkomicznegozdziwieniaukazałsięnatwarzyBorkowicza.
–Spotkałemjąnapokładzie.
–Byłatakaśpiąca...
–Ajednakniespała.
–Cóżcimówiła?
– To mądra osoba i dlatego coraz mocniej zastanawiam się nad celem jej

pobytututaj.Gdybyśmiałokrętwyładowanyzłotem,gdybyświózłjakieś
dyplomatyczne akta, gdybym ja wreszcie jechał w jakiejś dyplomatycznej
misjidoFinlandii–obawiałbymsiębardzotejkobiety.Ale,dolicha,ryżnie
jest złotem, księga okrętowa – tajnym szyfrem, a ja nie jestem ministrem
pełnomocnym!

Borkowicz parsknął śmiechem. Wzrok jego prawie bezwiednie skierował

się na małą kasę pancerną, stojącą w rogu kabiny. Stempkowski wzruszył
ramionami.

– Myślę – powiedział – że zawartość kas transoceanicznych statków

bardziej może pociągać międzynarodowych złodziei niż taki mały „Robot”,
adotegojeszczetransportowiec.Skarbówtutajnieznajdą,topewne.

– Za pozwoleniem! – zaprotestował półserio kapitan. – Wolę mego

„Robota”odnajpiękniejszegomotorowcaWhiteczyCunardLine.

–Tytak,alenieoni.
Zapukano do drzwi. Chłopiec okrętowy, pomocnik kuchcika, cienkim

głosemzawiadomiłośniadaniu.

–Nakrycianatrzyosoby!–rzuciłkapitan.
Kiedychłopakoddaliłsię,dziennikarzwyraziłswąwątpliwość.
–Skądwiesz,żebędzieznamijadła?Możeźlesięczuje?
–Ech,przecieżniepierwszyrazpłynieokrętem.
Kapitan prychał pod strumieniem wody wypływającej z bulgotem

zbłyszczącegokranu.

–Uff,wstawajleniujeden.
–Spałemkrócejodciebie.
–Aktóżcikazał?
–Względygrzeczności,aprzedewszystkimrozum.

background image

–Co?–Borkowiczzaśmiałsiękrótko.
– To wcale nie jest takie śmieszne, jak ci się wydaje. Chciałem ją

pociągnąćzajęzyk.

–Alebezskutku.
–Wprostprzeciwnie.Dowiedziałemsię,żepracujewfirmie„Vickers”.
Borkowicz przestał na chwilę wycierać się szorstkim, włochatym

ręcznikiem.

–Oświętanaiwności!Jakąmaszgwarancję,żetojestprawda?
–Żadną.Alepocóżmiałabykłamać?–Stempkowskipostawiłjednąnogę

napodłodze.

–Słuchaj!AlbotewszystkienaszedomysłytrzechgroszyniewarteiAlicja

Wedwood rzeczywiście przez pomyłkę dostała się na pokład „Robota”,
awówczasniemasensuzawracaćsobiegłowytącałąhistorią,albouczyniła
tocelowoiwtakimwypadkuto,conamopowiada,jestkłamstwem.

Stempkowskinicnieodpowiedział,tylkopocząłpowolisięubierać.
W tej samej chwili drugi oficer okrętowy, porucznik Norden wzrokiem

pełnym rezygnacji spoglądał na nadciągające białe, puszyste obłoki mgły.
Od czasu do czasu zerkał w górę, w kierunku szarych płatów chmur
rozpiętychnaniebie,aleratunekwpostacideszczunienadchodził.

–Zaczynasięzabawa–mruknąłpółgłosem,bardziejdosiebiesamegoniż

dosterczącegoprzyszturwalemajtka.

–Pierońskapogoda.
–Wiatrniesiemgłę,panieporuczniku.
–Corazgorzejztymwiatrem,słabniezkażdąchwilą.Jużnierozgoninam

tejwaty.

background image

VIII.

Całeśniadanieupłynęłowśródrzadkoprzerywanegomilczenia.

Borkowicz myślał o sprawie Stanisławskiego i unikał wzroku Angielki.

Stempkowski usiłował rozwiązać tę dziwną zagadkę, jaką według jego
mniemaniabyłpobytAlicjiWedwoodnatransportowcu„Robot”.

Zalśniącymiiluminatoramijadalnipoczęłyprzesuwaćsiępowolipierwsze

postrzępionepasmamgieł.

Syrenastatkuozwałasięzachrypniętymgłosem.
–Zaczynasięmuzyka–zauważyłżartobliwiedziennikarz.
Borkowicz dopił pośpiesznie kawę z porcelanowej filiżanki. Brzęknęła

trąconałyżeczka.Kapitanwstałodstołu.

– Muszę wyjść na pokład – wytłumaczył się z uśmiechem. – Mgła to

najgorszywrógmarynarza.

AlicjaWedwoodskinęłapotakującogłową.
Wydało się Stempkowskiemu, że Angielka z trudem usiłuje zachować

pozornyspokójtwarzy,słówigestów.Jejoczybłyszczałydwakroćmocniej
niżnocyubiegłej.Lekkiedrżeniekącikówustświadczyłoojakimśmocnym,
wewnętrznympodnieceniu.

–Cojejjest?–zastanowiłsiędziennikarz.
–Lubipanimgłę?–zapytał,żebyprzerwaćkłopotliwąciszę,jakanastąpiła

poodejściukapitana.

–Stależyjemywemgle–powiedziałazagadkowo.
Stempkowskipopatrzyłnaniąciekawie.
–Jaktopanirozumie?
–Mgłazawszeotaczadzieńjutrzejszy,nawetkażdągodzinę,nawetkażdą

minutę.

–Aprzewidywanie?
– To tylko ta krótka przestrzeń, jaką można ogarnąć wzrokiem z wyżyn

kapitańskiego mostku i to nawet nie zawsze dokładnie. Naszą lornetą –
mózg,kompasem–serce,alejakżeżczęstonaszawodzącipomocnicy.

–Gdybyśmyznaliprzyszłość,życiebyłobynudne.

background image

– Zgadzam się z panem. Rzeczą człowieka jest rozwiązywanie tajemnic

nieznanego jutra. W tym właśnie zawiera się walka o byt i to jest treścią
naszegoistnienia.

–Bardzopesymistycznypogląd.
AlicjaWedwoodpodeszładookienkakabiny.
–Czasemstaramsięfilozofować–powiedziałapółgłosem.–Przywracami

torównowagęducha.

–Wyglądapaninaosobębardzozrównoważoną.
– Staram się być taka, ale... dlaczego pan uważa mój pogląd

zapesymistyczny?

Syrena okrętowa po raz drugi dała znać o swym istnieniu. Stempkowski

odczuł nagłe zwolnienie szybkości okrętu. Iluminator zasłonił biały,
nieprzenikliwyobłok.Półmrokogarnąłjadalnię.

–Dlatego–odparłdziennikarz–żecelowośćnaszegożyciasprowadzasię

w pojęciu pani do zera. Błąkamy się we mgle, idziemy na oślep w tym
błędnymmniemaniu,żewiedzienasprostadroga,atymczasem...

– ...krążymy często dokoła jednego i tego samego punktu – dokończyła

zaniegoszybko.–Czyżtakniejest?Niechpanpomyśli.Niebłąkałsiępan
wswoimżyciu,niezawracałzrazobranejścieżki?

–Więcżyciemnaszymkierujeprzypadek?
–Łańcuchprzypadków.Jedenwynikazdrugiego.Naszarolaograniczasię

tylko do powzięcia decyzji na bardzo krótką metę i w każdym
poszczególnymwypadkuosobno.Liniawytycznaistniejetylkootyle,oile
NIEWIADOMEniestajenadrodzenaszychzamierzeń.

Stempkowskiprzeczącopotrząsnąłgłową.
–Niezgadzamsięzpanią–powiedziałtwardo.–Nawetprzypadkimożna

wyzyskaćdlaosiągnięciatego,cochcemyosiągnąć.

–Naszechęcizmieniająsiędośćczęsto.
– Od czegóż mamy wolę! Pani pogląd jest poglądem... proszę mi to

wybaczyć...ludzisłabych.

–Uważamniepanzatakąsłabąosobę?
Lekkiuśmiechprzemknąłpojejtwarzy.
– Nie uważam i dlatego tak paradoksalnie wygląda ta teoria w ustach

background image

pani.

– Wyjdźmy na pokład – zaproponowała nagle. – Trochę świeżego

powietrzaniezaszkodzi.

–Niechpaniweźmiepłaszcz,wilgoćmusibyćstraszna.
–Radzępanuzrobićtosamo.
Rozstali się na chwilę na korytarzu, a potem przemknęli się poprzez

prostokątnyotwórdrzwi.

Obydwa pokłady tonęły we mgle. Co pięć minut wyła przeraźliwie

syrena, a czarny tuman dymu wychodzącego z komina mieszał się z mgłą
wbrudnożółtąchmurę.

– Londyńska mgła – powiedział dziennikarz. – Niech pani uważa, można

sięprzewrócić.

– Londyńska mgła to okropna rzecz – odparła. – Nie da się porównać

zczymkolwiekinnym.Kiedyopadanamiasto,trzebazapalaćlatarnie.

–Mamypecha.–Zzabiałejzasłonydobiegłichgłoskapitana,apochwili

wynurzyłasięzgęstychoparówbiałaczapkazgranatowymotokiem.

– Mamy pecha. Z Gdyni wyjechaliśmy o dwie godziny za późno, a teraz

znowubędzieopóźnienie.

–Przyniosłampanomnieszczęście.
AlicjaWedwoodzaśmiałasięnerwowo.
–Niejesteśmytacyprzesądni.
Podeszlidobarierkiotaczającejpokład.
–Nicniewidać,zupełnienicniewidać.
–Płyniemywniewiadome–szepnęłaAngielkadodziennikarza.
Znowuzajęczałasyrena.

IX.

URYWKIZPAMIĘTNIKA

DOKTORAWŁADYSŁAWAKOLCA

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

background image




...słońce ślizga się po kwadratowych ramach białych okien. Za szybą

szeleścijabłoń.Zaczynajużkwitnąć.Przecieżtowiosna.

Właśnie teraz siedzę przed ciemnym biurkiem, poza tym wszystko jest

białe. Krzesła świecą jasnością, z półki zastawionej książkami kapie złoty
blasknabrązowąpodłogę.

Odtygodniajestemnanowymstanowisku.
Wielki szpital powiatowy w Olkiennikach. Nowy, ładny, pachnący

czystością. Widoczny z daleka szeroką fasadą i dwoma pawilonami
wyrzuconymiwobiestrony–kamienneramionaolbrzyma.

Z boku jest sad, dalej – spokojne aleje, po nich rankami gonią się drżące

cienieobłoków.

Na wprost biegnie droga wysokich topoli, zlewa się z szosą, u krańców

którejwidniejądomymiasta.

Szpitaljestzamiastem.
Dnie postępują, płyną wolno, jeden za drugim, każdy bardziej jasny niż

poprzedniibardziejzielonyrozkwitającymipąkamidrzew.

Jestjużciepło.Wpołudnieotwieramokno.RanoprzechodzitędyLekarz

Naczelny.Mówimydosiebiekilkasłow.Ja,wychylonydopołowymiędzy
dwiemagładkimifutrynami,on–opartyokostropatypieńdrzewa,unosząc
niecogłowękugórze.Mamytujeszczetrzeciegokolegę.Takwetrzechjemy
śniadanie.

Oprócz nas – dwie pielęgniarki, stróż i woźnica. Codziennie przywozi

gazetyzmiasta,czasemlist,alerzadko.

Chorzy mieszczą się w dwóch dużych salach i kilku pokojach. Źle

powiedziałem:mieszcząsię.Jednasalajestpusta,nadrugiej–kilkaosób.

Jakośniemogęuskarżaćsięnaprzepracowanie.
Powracam do moich przerwanych badań bakteriologicznych. Wieczorem

chodzę po ogrodzie z moim młodszym kolegą. Potem czytam książki przy
elektrycznejlampie.Wpiwnicachjestmałymotorek.

Prawdziwyraj,rajwolkiennickimszpitalu.

background image

Zaczynam jeździć konno, jeszcze trochę na to za zimno, ale cóż mi to

szkodzi?Zapierwszymrazemmachnąłemkozławpowietrzu,przedsamym
gankiem głównego gmachu. Nie dałem za wygraną. Jeżdżę co dzień,
anocamizaglądamdoswychśmiercionośnychprobówek.

Skrzypię butami po czekoladowym linoleum pracowni, mieszam

iwstrząsamnajgorszetruciznyświata–bakterie.

Wczoraj dostałem niebywały prezent. Małą, stalową blachą wyłożoną

skrzynkę. Przysłano mi ją z Warszawy. Jakieś nadzwyczajne zarazki
nieznanejchorobygrasującejwpuszczachKongoiZambezi.

Afryka–rzeźnialudzkości!
Trzy probówki z kilkunastu przywiezionych przez ostatnią naszą

ekspedycjęnaukową.Doprawdy,mamszczęście.

Kiedyksiężyczaglądaoknem,podszkłemmegomikroskopuwirująmałe,

żywenitki,cząstkicząstek,pyłkipyłów.

Ukryty wróg człowieka. Z nim toczy się walka na wszystkich frontach

wszystkichnarodowości.Jestemwokopienapierwszejlinii.

A co by się stało, gdyby tak stłuc trzy małe, błyszczące probówki. Trzy

sygnałyzarazystrasznej,bonieznanej!

Trzymamjewręku,mogęrzucićopodłogę.Potocząsięzcichymbrzękiem

rozbijanegoszkła.Potemoczekiwanieniespokojne:ktopierwszy?

Mójsąsiad,LekarzNaczelnyczyja?Amożektośzmiasta?
Ostrożnie stawiam probówki. Biada temu, kto wypuści ściśnięty

wzimnymkoliskururkimałyświatżyjątek!

Wieczory i ranki przechodzą po sobie z niezachwianą pewnością.

Wiosennebłotoschnienadrogach.Pszczołybrzęcząnakwiatachjabłoni.

Tenspokójmnienuży...

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

Nareszcie.Cośnowego.
Byłem w mieście po listy. Nasz furman zachorował. Nie wiemy, co mu

jest.Pewniejakieślekkieprzeziębienie.Zresztąmniejszaztym.

Miasteczko,okołoośmiutysięcyludności,dziwniebiałeiczyste.
Starosta,burmistrz,aptekarz,doktor,cóżmożebyćwięcejwtakiejzapadłej

background image

dziurze?

Ajednak,wbrewprzewidywaniom,niematujakichśtypówzasuszonych

izapleśniałychautochtonów.

Naczelny lekarz, doktor Nowicki, kończył uniwersytet w Dorpacie,

Ramowicz–asystent,wKrakowie,ja–wWarszawie.

Trzy „końce świata” spotkały się w Olkiennikach. Zaczynam wierzyć,

żekulturawielkimikrokamimaszerujeprzeznaszkraj.

Dzisiajniemamygazet!
Jan,jaknazłość,ciąglechory.Gorączkawzrastastale.Comujest?Febra,

malaria,tyfus,szkarlatyna?

Nie i nie! Nie wiem. „Naczelny” także nie wie. Jesteśmy w położeniu

człowiekachcącegowyjśćzlabiryntu.Niestetyniemamykłębka.

Posuwamysięomackiem.Próbujemyróżnychśrodków.Może,może...
Graidzieowielkąstawkę,ożycieczłowieka.
Ciągle badam nieznane zarazki. Są niesforne. Uciekają z pola widzenia.

Namyślam się, czy wypróbować ich działanie na królikach. Może jednak
lepiejnierobićtego?

Szpitalniejestinstytutemdoświadczalnym.

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦
♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

Stałosię!
Czynięniesłychanywysiłekwoli,żebycośnapisać.Wmózgumamchaos.

Przyszłakolejnaogniowąpróbęmoichnerwówiwoli.

Stałosię!
Dwawypadki.Jedenpodrugim,zjakążprzerażającąszybkością.
Jestemoślepionybłyskawicą,porażonygrzmotem.
Naszwoźnicaumarł.Chorobanierozpoznana.
Zginęłajednaprobówka.Właśnieta„afrykańska”!
Jeśli to prawda, że można nią zgładzić, strach mnie przejmuje, kilka

tysięcy...Kiedyzginęłaprobówka?

Przed tygodniem sprzedaliśmy nasze stare, bezużyteczne flaszki i różne

szklanerupiecie.Napewnowtedy,przezpomyłkę...

background image

Coteraz?
Nieznanebakterie–nieznanachoroba!
Chcę się łudzić, że jedno z drugim nie pozostaje w żadnym związku.

Ajednak...

ProbówkazginęłaprzedchorobąJana.
Chodzę w nocy po alejach parku i bezmyślnie powtarzam: Probówka

zginęłaprzedchorobąJana,przedchorobą...

Jakieśrodkiratunku?Gdzielekarstwo?
Każdego dnia oczekuję nowej choroby. Każdego ranka ze strachem

wchodzędosalijadalnej.

Bogudzięki!Sąwszyscy.
Kiedy budzę się w nocy, zdaje mi się, że słyszę daleki skrzyp bryczki,

żewioząkogośdoszpitalazwalonegonagłązarazą.Anajwięcejmęczymnie
to,żeniktnieprzeczuwa.

Ilerazychciałemwyjawić,wostatniejchwilinadziejawstępujedoserca.

Amożemniesiętylkotakzdaje?

Przedłużyłemwieczorneposiedzenia.
Och,wynaleźćantidotum,serumzbawienne,deskęratunku...
Zresztą, cokolwiek się stanie: stalowe nerwy, zimna krew; trzeba być

zawszegotowymiczujnym.

Spokójicisza.Obyniebyłacisząprzedburzą.
Królik zdechł po dwunastu godzinach. Zastrzyknąłem surowicę

następnemu.Zdechłtakże.Wszystkienieszczęściawaląsięnamojągłowę!

Doktor Nowicki wyjeżdża na urlop. Tego jeszcze brakowało. Kapitan

opuszczaokrętnaminutęprzednawałnicą!

Cobędziezzałogą?
Jamilczęjakskała,przecieżmogęsięmylić!
Jestnowychory.
Przecieram oczy i przyglądam się temu, co napisałem. Nie chcę wierzyć

rzeczywistości.Ajednak,jestnowychory...Zmiasta.Objawytakiesame,jak
u Jana. Umrze. Nabrałem jakiegoś dziwnego spokoju. Mam pewność. Ale
codalej?

Nowicki zaniepokojony. Dręczy go nierozpoznanie. Sekcja zwłok nic nie

background image

wykryła.Jesteśmywmroku.Skądprzyjdzieświatło?

Ciąglenoszęwsobienatrętnąmyśl:powiedzieć,powiedzieć...

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

Dwatygodniepióraniemiałemwręku.
Piekło panuje na ziemi. Wieczorami widzę jasne gwiazdy strażniczych

ogni. Od czasu do czasu sunie ostre i błyszczące, jak stalowy nóż, światło
reflektora.

Jesteśmy odcięci od świata podwójnym kordonem wojska i straży

sanitarnych.

Zarazawmieście.Niemaczegoukrywać.Wielkakomisjalekarskarządzi

wOlkiennikach.Wszystkoprzewróconedogórynogami.

W słoneczne dni błyszczą barwne czworokąty czerwonych krzyży

wwiększościdomów.Szpitalprzepełnionyiludziemrąstale.

Każdysięspodziewa,żejutro,żemożejużjutroonsam...Aleotymsięnie

mówi. Moje nerwy stępiały zupełnie. Poruszam się jak automat,
niewrażliwyiobojętnynawszystko,cosiędokoładzieje.

Długie korowody wozów klekocących żółtymi, nieheblowanymi

trumnami,gryzącyzapachkarboluiciche,śpieszneszeptanienakorytarzach
szpitala.

Chodzimy stale w białych fartuchach, jak duchy. Rozciągamy naszą

ostrożnośćdogranicniemożliwości.Nicniepomaga.

Chyba skazani jesteśmy na zagładę, na wymieranie powolne

i systematyczne. A wszystko zaczęło się w dzień wyjazdu doktora
Nowickiego.

O

dwunastej

w

południe

odchodził

pociąg.

O

jedenastej

przetransportowanodwóchchorychzobjawamizarazy.

DoktorNowickizrezygnowałzurlopu.
Nazajutrz mieliśmy znowu o jednego chorego więcej. Potem już co dzień

ktośprzybywał.

Teraznicniepowiem.Cóżpomożesamooskarżenie!
Nie ustaję w moich doświadczeniach z bakteriami. Mogę nawet

powiedzieć, że mam wygodę. Sypiam w pracowni. Mój pokój oddany dla

background image

chorych.

Siedzę nad mikroskopem i myślę, że może właśnie w tej chwili ktoś

umiera, tam na górze albo w bocznym skrzydle, albo w prowizorycznym
szpitalumiasta,wratuszu.

Jużjestchorychdwóchlekarzy.
Wczoraj miałem dyżur i okropną noc. Nasz stróż-mechanik omdlał przy

motorze.

Zgasło światło na salach i w całym budynku, a właśnie przywieziono

kilkaosób.Samtemuniewierzę,alepuściłemmotorwruch.

Boję się, że zabraknie królików, a sprowadzać nowe w takiej chwili...

Wydzielają nam teraz porcje dzienne... Z żywnością krucho. Kto wie, czy
zakilkadniwidmogłoduniezajrzynamwoczy?

Ajamarnujękrólikinabezowocnedoświadczenia.Jeżelitakdalejbędzie,

zabroniąmibadań.

W spokojny dzień słychać dzwon dalekiego kościoła. Pogrzeb. Jeszcze

jedenijeszcze...

Umarłychgrzebiesięnocami.Jużpotajemniewynosisięzimneciałazsal

szpitalnych. Byle tylko zachować tę resztę odwagi upadającej z dnia
nadzieńwśródmiejscowejludności.

Grozinamniebezpieczeństwoizinnejstrony.
Najgorsze,dotychczaswciemnościachżerującepostaciewyszłynaświatło

dzienne. Wczoraj obrabowano dwa sklepy w mieście. Koło naszych
magazynówwciążkręcąsiępodejrzanepostacie.

Anarchiapostępujeśladamizarazy!
Aktotemuwinien?Ktowinien?
Nie chcę myśleć... Ciągle nie tracę nadziei. Może się uda, dziś, jutro...

Wyjdęzflaszkązbawiennejsurowicy.

Nocpróby.Jakjąprzetrzymamójkrólik?Jedenzostatnich...

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

W dusznych i ciemnych oparach zarazy poczyna mi błyskać światło.

Niepewneiblade,aleświeci.Obyniezgasło.

Królikżyje.

background image

Żyje dwa dni. Surowica gotowa. Ostra, stalowa igła, gotowana

wewrzącymukropie.Zachwilędokonampierwszegozastrzyku.Zadecyduje
sięnakoniec:klęskaostatecznaalbozwycięstwo!

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

Terazpozostajetylkoczekać.
Czekaćprzezparnąnoc.Zanosisięnaburzę.Trójkątbłyskawicyprzerżnął

skłębionechmury.Jestduszno.

Co pół godziny biegnę do sali, gdzie spoczywa chory, mój chory. Nic,

żadnegopolepszenia.Ciąglenieprzytomny,ciąglemajaczy.

Otoczegodokonałamojaprobówka,jedna,zgubionaprobówka.
Jeślisięnieuda–powiemwszystko.
Będękrzyczałwielkimgłosem,ktojestmordercą.Jeślisięnieuda...
Pod ręką czuję zimny chłód rewolweru. Patrzę bezmyślnym wzrokiem

na sekundnik zegarka. Deszcz rozpadał się na dobre i wisi kotarą drżących
kropel za szybami. Szarość świtu powoli wciska się na pokój. Ktoś chodzi
pokorytarzu...

Choremunicnielepiej!
A więc nie pomogło. Zdecydowałem się. Za kilka chwil wyjdę stąd

ipowiemwszystko,apotem...

Stalowycyngieldrażnipalce.
Trzeba wstać z fotela. Fotel trzyma mnie mocno, nie chce puścić. Jeszcze

przejrzęswojepapiery.Odsuwamszufladę...

Głośneszmerynakorytarzu.Spiesznytupotnóg.Ztrzaskiemotwierająsię

białolakierowanedrzwi.

–Doktorze!
–Cosięstało?
–Poprawa!Poprawa!...
Białyfartuchsanitariuszamarszczysięwdługiefałdy.
–Nieprawda!
Zustmoichwychodząjakieśobce,nieznanedźwięki.
–Poprawa!–krzyczypostaćodlakierowanychdrzwi.
Nie mogę podnieść się. Ręce biegają bezładnie po ciemnej ceracie. Czuję

background image

wilgoćwoczach,którajasnymikroplamispływanapłaszczyznęstołu...

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦
♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

JużodrokupracujęwCentralnymInstytucieBakteriologicznym.
Ale zanim to się stało, jakżeż okropne trzeba było przeżyć chwile! Ja

wynalazłemserum!SerumdoktoraKolca!

Gdybym je miał przedtem, gdyby nie zginęła przeklęta probówka, nie

byłobyolkiennickiejtragedii.

Któżmógłprzypuszczać,żetakstraszneskutkiwywoładwadzieściakropel

przezroczystegopłynu.

Mikrobyśmierci!
Jeżelikiedyśdojdziedowojny...Strachpomyśleć!
Wojnachemicznajestniczymwporównaniuzwojnąbakteryjną.
Otaczamytajemnicątęcałąsprawę.
Gmach Centralnego Instytutu Bakteriologicznego jest prawdziwą

twierdzą.Downętrzamogąsiędostaćtylkoludziezaufani.

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦
♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

AlicjaWedwood!
Alicja!
Powtarzamtoimię,wykrzykujęjewmyśliiwidzęjejczoło,oczyiusta.
AlicjaWedwood.
Mojesercebijetakmocno.Mojakrewszybciejkrążywżyłach.
Czymże są wynalazki całego świata, czym odkrycia, wobec starego, jak

ziemia,azawszenowegowynalazku,jakimjestmiłość!

Alicja Wedwood – obywatelka zimnego Albionu. Alicja Wedwood

ooczachczarnych,płonącychwiecznymogniem,którymógłbychybastopić
najtwardsząstal.

Poznałem ją na Międzynarodowym Kongresie Medycyny Społecznej.

Zupełnieprzypadkowo.Przypadekkierujekrokamimegożycia.

Alicja Wedwood jest przedstawicielką jednej z londyńskich wytwórni

background image

chemicznych. Przybyła tutaj, aby się rozejrzeć w możliwościach naszego
rynku...

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦
♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

AlicjaodjeżdżadoAnglii.
Wszystko blednie wobec tego faktu. Mówiła mi, że powróci, że pewno

zostanietunawetnastałe,awtedy...

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

WysyłamydoHelsingforsunasze„afrykańskie”mikroby.
Bakterie„F”.Takjenazwaliśmy.
FinlandzkiZakładChemiiiPrzyrodymaotrzymaćczęśćnaszychkultur.
Dlaczego?
Zapewne dla przeprowadzenia dalszych badań. Do tej pory nie

wysyłaliśmy jeszcze nigdzie śmiercionośnych probówek, dlatego cała ta
wysyłka jest przeprowadzana w najgłębszej tajemnicy. Takie otrzymaliśmy
zalecenia...

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

StalowaskrzynkawyruszydoHelsingforsunapokładzieparowca„Robot”.

Kapitan...

Alicjawyjechała...

X.

Co pięć minut nad metalowym koliskiem wytryskał gorący obłok pary.
Syrena „Robota” zastępowała chwilowo oczy. Dawała znać o statku innym
okrętom, ostrzegała je przed katastrofalną możliwością spotkania się
napełnymmorzu.

Porucznik Norden miał już uszy pełne przeraźliwego gwizdu i od czasu

doczasuwygrażałpięściąkłębiącymsięwarstwommgły.

background image

W przerwie między dwoma sygnałami parowej gwizdawki dochodziły

doń z dołu urywane fragmenty czyjejś rozmowy. Zupełnie wyraźnie
rozróżniałdźwiękgłosukapitanaBorkowicza.

Zadudniłygłuchodrewnianeschodki,białaczapkazgranatowymotokiem

wynurzyłasięzoparówmgły.

–Panieporuczniku!
–Jestemkapitanie.
–Jaktamidzie?
–Wszystkowporządku,paniekapitanie,trzymamysiękursu.
–Widaćcostąd?
Norden wymownym ruchem wyciągnął rękę przed siebie. Borkowicz

spojrzał. Dziób okrętu rysował się niewyraźnie, jak gdyby omotany
pajęczyną,dwametrydalejpajęczynagęstniała,stawałasięnieprzenikliwą,
ścisłą,zbitąmasą.

–Zczymśpodobnymjużdawnosięniespotkałem.
–Wleczemysię,paniekapitanie,jakdziadyzapogrzebem.
Borkowiczuśmiechnąłsięlekko.
–Nicsięnatonieporadzi.
Norden przygryzł wargi. Intrygowała go sprawa tej kobiety, o której

wspomniał Orcel, ale brakło mu odwagi zapytać się. Z niecierpliwością
oczekiwał końca wachty, ale wachta dłużyła się w sposób obrzydliwy,
amgładoprowadzałagodorozpaczy.

Sądził przez chwilę, że kapitan sam napomknie coś niecoś o nieproszonej

pasażerce. Omylił się. Borkowicz stanął tuż przy bocznym oknie sterniczej
kabinyiwpatrzyłsięwmgłę.

Nordenposzedłzajegoprzykładem.Nienawistnywzrokutkwiłwbiałej

przestrzeni.

A tymczasem na deskach górnego pokładu Alicja Wedwood

i Stempkowski obserwowali przesuwające się przed ich oczyma pierzaste
obłoki.

Długie nitki unosiły się nad pokładem, przepływały nad nim. Bardziej

zwarte, to znowu bardziej przejrzyste smugi nadciągały od strony
kapitańskiejwyżki,rozbijałysięonadbudówkiobydwupokładówilekkie,

background image

bezkształtne,nieuchwytneginęłyzarufą.

Całetonymgłyprzewalałysięzjednejnadrugąburtę.
Wgórzewisiałabrudnachmuradymupomieszanegozparąwodną.
Wszystko nabierało siwoniebieskiej barwy, zatracało się w szczegółach

i konturach. Czarny komin wyglądał jak otulony watą, ściekały po nim
strugiwilgoci.

–Tojestjednakładne–odezwałasięAngielka.
Jej głos brzmiał spokojnie, ale kiedy wyjmowała papierosa z portcygaru

dziennikarza,rękazadrżałajejlekko.NieuszłotouwagiStempkowskiego.

–Więcjestpanizadowolonazpogody?–zapytał,szczękajączapalniczką.
–Nie–potrząsnęłaenergiczniegłową.–Wcaleniejestemzadowolona.
Tym razem Stempkowski w jakimś dziwnym natchnieniu odczuł, że jego

towarzyszkamówiszczerze.

–Wilgoć...
–Nieotochodzi,aleterazbędęmusiałajechaćdoHelsingforsu.Trzebasię

pożegnaćznadziejązłapaniajakiegośinnegookrętu.

–Uważamtozabardzopomyślnyhoroskopdlasiebie.
–Dlaczego?
–Będęmiałszczęścieoglądaćpaniąniecodłużej.
–Szczęście–lekkiodcieńgoryczyzabrzmiałwjejgłosie.–Cóżpanuztego

przyjdzie?

– Czyż tylko rzeczy materialne są coś warte? – odpowiedział pytaniem

napytanie.

–Prawda,ale...–popatrzyłamuprostowoczyroześmianymwzrokiem–

...przecieżpanżartuje...

–Animisięśniżartować.
–Panjestbajeczny!
–Zkoleiijadoczekałemsiękomplementów.
LekkirumieniecprzemknąłpotwarzyAlicjiWedwood.Odwróciłagłowę.
–Niemożliwyzpanaczłowiek.
Znowuzahuczałasyrena.
–Ateraztojużniewiem,czytokomplementczynagana?
–Jednoidrugie.Jestpanzbytpewnysiebie.

background image

–Ja?Niesądzę,zbytwielerozczarowańdoznałemwżyciu.Jednegotylko

jestempewien,żepaniąjeszczekiedyśzobaczę.

–Nigdy!–wypowiedziałatosłowogłośno,prawiewykrzyknęła.
Zmarszczkapojawiłasięnaczoledziennikarza.
–Niezasłużyłemnatakmocnepowiedzenie.
– Przepraszam pana. To wyrwało mi się zupełnie mimo woli. Niech się

panniedomyślanawetdlaczego,bopannieodgadnie.

–Widaćmojaosobatakodpychająco...
– Och, nie! Nic podobnego, ręczę panu słowem. Ale gdybyśmy mieli się

kiedyjeszczespotkać,znalazłabymsięwbardzowielkimkłopocie,amoże...

–Niechpanidokończy.
–Amożeipan?
Stempkowskipopatrzyłnamgłę.
–Tajemnica?–powiedziałpółgłosem.
–Niechsiępanniepyta.
– Myślę – odezwał się po chwili milczenia – że nie należy używać słowa

„nigdy”. Nie istnieją niemożliwości. Dzisiaj pani sama to stwierdziła.
Przypadek, zbieg okoliczności, a może nawet... przeznaczenie często
przekreślająsłowo„nigdy”.NIEWIADOMEnieuznaje„nigdy”.

–Toprawda.Więcpowiempanutylkotyle,żebędęstarałasięniespotkać

gojużwięcej.

–Okrutnaszczerość.
–Przesada.
–Skądpanimożewiedzieć!
–Zapomnipanomnie...chociaż–zaśmiałasięnerwowo–pewnienietak

prędko.

–Przyznajemipanirację.
–Alepanniewiedlaczego.
–Chciałbymwiedzieć.
–Trzebasięuzbroićwcierpliwość.
–Comaoznaczać,żebędęwiedział.
–Tak.Jestpanzadowolony?
–Wpołowie.

background image

– Niech mi pan wierzy, że nie kieruję się żadną niechęcią w stosunku

doosobypana,możenawetwprostprzeciwnie.

–Ajednakwszystko,copanimówi...
–Muszętomówić.Takajestkonieczność.
–Konieczność?Jestpanipełnatajemnic.
– Czyż to jest wada? Tajemnicze kobiety są bardziej pożądane. – Lekki

uśmiechpojawiłsięnajejustach.

–Tajemnicapociąga,alepóźniejmęczy.Niemożnastalebłądzićwmroku,

zabawawchowanegojestciekawatylkodoczasu.

–Słusznie.
–Nagłeodkrycieprawdy,zerwaniewszystkichzasłonjeststokroćbardziej

pociągające od wiecznej tajemnicy. Zwłaszcza jeżeli to się dzieje między
mężczyzną i kobietą, bo wtedy odkrycie tajemnicy jest jak gdyby
błyskawicznym zrzuceniem z niej wszystkich sukien, a jeśli ta kobieta jest
piękna, to cóż może być piękniejszego? Oto dlaczego tak zawsze dążymy
dopoznaniatajemnicycudzychserc.

– Niebezpieczne porównanie – szepnęła, odwracając głowę – Jak pan

dziwnierozumuje.

–Myślę,żezupełnieżyciowo.
Gęsty obłok zasnuł pokład transportowca. Stempkowski nie widział nic

pozadługośćwyciągniętejręki.

Borkowicz tkwiący na kapitańskim mostku kazał jeszcze bardziej zwolnić

biegu. Norden ze zgryźliwym uśmiechem na ustach przesłał wewnętrznym
telegrafempoleceniedooddziałumaszyn.

–Dobrzebybyłozamienićsięterazwłódźpodwodnąpaniekapitanie.
Borkowiczpokiwałwmilczeniugłową.

XI.

Przy obiedzie zapalono światła w jadalni. Borkowicz siedział nad talerzem
posępnyiciemny,jaknoc.PorucznikOrcelspodokaobserwowałAngielkę,
ale,żeniewładałjęzykiemangielskim,zkoniecznościmilczał.

background image

Ciężki

obowiązek

podtrzymywania

rozmowy

spadł

na

barki

Stempkowskiego.Wywiązywałsięzniego,jakumiał.

Dziennikarz już od samego rana nosił w sobie przeczucie czegoś

niespodziewanego. Coś nieodgadnionego zamieszkało na pokładach
„Robota”.MożetobyłowłaśnietoNIEWIADOME,októrymmówiłaAlicja
Wedwood? Miraż DALEKIEJ PRZYGODY lada chwila mógł się stać
rzeczywistością.

Stempkowski

czuł

to

dobrze.

Niesłychane,

nieprawdopodobne napięcie nerwów wzrastało w nim prawie z każdą
sekundą.Siłąwoliutrzymywałsięwgranicachpozornegospokoju.Widział
dobrze,żeiAngielkapodlegatymsamymwewnętrznymwzruszeniom.

Czyżbyrównieżprzeczuwała?
AmożeWIEDZIAŁA!
Co?!
Podtrzymywanie banalnej rozmowy w takich warunkach nie należało

doprzyjemności.Stempkowskizamilkłbyzprawdziwąrozkoszą,alestokroć
bardziejbałsiętejciszy,którawówczaszapanowałabyprzystole.

Mówił więc cokolwiek mu tylko na język przyszło. Mówił, nie słysząc

czasami odpowiedzi, pogrążony myślami w rozwikływaniu tajemnicy
NIEWIADOMEGO,któreladachwilamogłoodkryćsweoblicze.Którelada
chwila musiało odkryć swe oblicze. Stempkowski wiedział z własnych
doświadczeń, że przeczucia prawie nigdy go nie zawodziły. Nie omylą go
iteraz.Byłtegopewien.

Ale dlaczego Borkowicz tak posępnie tkwi nad białym krążkiem

porcelanowegotalerza?

Czytylkozpowodumgły?
CzymożerazjeszczezastanawiasięnadsprawąStanisławskiego?
Amożeioncośczuje,tylkoniechcealbonieumietegowytłumaczyć?
Copięćminutprzytłumionygłossyrenywpadałpoprzezzamkniętedrzwi

kabiny. „Robot” przebijał się poprzez morze mgły i dawał znać o swym
istnieniu. Na szczęście zerwał się lekki wiatr i porucznik Norden poczynał
bardziejróżowonaświatspoglądać.Wiatrrozwiejemgłę.

Dokoła okrągłego stołu chłopak w milczeniu obnosił półmiski. Kiedy

zniknął w korytarzu, znowu głos syreny zmącił ciszę. Borkowicz podniósł

background image

głowęinadsłuchiwałprzezkilkasekund.

–Będziemysięmijać–powiedział,porazpierwszywypadajączzadumy.

Powiedział to po polsku, więc Stempkowski pośpiesznie przetłumaczył
zdanieAlicjiWedwood.

Angielkadrgnęłaniespokojnie.
Trzymanawjejrękułyżeczkazbrzękiemupadłanapodłogę.Dziennikarz

schyliłsięijąpodniósł.

–Dziękujępanu–powiedziałazlekkimdrżeniemwgłosie.
Dźwięk dalekiej syreny znowu otarł się o ich uszy. Teraz już

i Stempkowski poznał, że nie była to syrena „Robota”. Miała głos grubszy
ihuczałaprzeciągle.

Od tej chwili rozpoczęła się cała seria nawoływań dwu statków. Dwie

gwizdawki wydobywały z siebie całą kakofonię dźwięków. W pewnym
momenciewszystkoumilkło.

BorkowiczpopatrzyłzdziwionymwzrokiemnaOrcela.
–Stoimy–odezwałsiępółgłosem.
–Stoimy,kapitanie.
Tylkoonidwajspostrzeglisięjuż,żestatekzatrzymano.Stempkowskinie

zdawałsobiejeszczeztegosprawy.

Borkowiczzerwałsięszybkozkrzesła.
–Musiałosięcośstać–powiedziałniespokojnymgłosem.
–Cóżtakiegomożebyć?–zaciekawiłsiędziennikarz.
– Muszę sprawdzić. – Widząc, że Orcel chce iść w jego ślady, dodał

pośpiesznie–niechpanzostanie,poruczniku,myślę,żetonicważnego.

WzrokAngielkipytającospocząłnatwarzyStempkowskiego.
–Zatrzymaliśmysię,proszępani–objaśniłdziennikarz.
–Wcaletegoniezauważyłam.
– Ja również nie zauważyłem, ale kapitan już to spostrzegł. Marynarze

widać mają jakiś oddzielny zmysł, którego my, szczury lądowe, jesteśmy
pozbawieni.

–Dlaczegostoimy?
–Pewniezpowodutegodrugiegostatku.Możechcączegośodnas.
–Bardzojestemciekawa.Niemożnazobaczyć?

background image

–Wyjdziemychyba,panieporuczniku–zwróciłsiędziennikarzdoOrcela.
Oficerskinąłpotakującogłową.
–Chodźmy–powiedział,odsuwająckrzesło.
Wstaliodstołu.
StempkowskiprzepuściłprzedsobąAngielkę,akiedyminęławysokipróg

oddzielającykabinęjadalnąodkorytarza,wyszedłzanią.

Napięcie jego nerwów doszło chyba do szczytu. NIEWIADOME

wydawało się coraz bliższym. Pewnie już tylko sekundy dzieliły go
odNIEZNANEGO.Zacisnąłzęby,żebysięniezdradzić.

Rzucił ciekawym okiem na twarz Alicji Wedwood i postanowił mieć się

nabaczności.

Miała zacięte mocno usta. Rysy jej twarzy jakoś dziwnie stężały,

znieruchomiały,jakgdybypodwpływemnaglepowziętejdecyzji.

Kiedy znaleźli się w prostokącie wyjścia, dziennikarz odetchnął głęboko

iskupiłsięwsobie.

– Teraz się okaże – pomyślał. – Jeżeli się mylę, pójdę do psychiatry, żeby

mniezbadał.

XII.

Borkowiczniezbytdobrzesięorientował,ocochodziprzybyszom.

Zrzucono im drabinkę sznurową i trzech tęgich mężczyzn wdrapało się

napokład.

KapitanBorkowiczsłabowładałniemieckimjęzykiemitowdużejmierze

utrudniałoporozumieniesię.

NordenzeszedłzwyżkiistanąłtużprzyBorkowiczu.
Orcelzatrzymałsięodwakrokidalej.
Jeszcze dalej stał dziennikarz razem z Alicją Wedwood. Przyjrzał się

dokładnie przybyszom, a potem przeniósł wzrok na mgłę wiszącą
wpowietrzu.Najejtlerysowałasięwdaliniewyraźna,zamazanamasa,nad
którąwisiałczarnyobłok.

– Chcemy, panie kapitanie – odezwał się najniższy z obcych – żeby pan

background image

namwydałpewnąmetalowąskrzynkęznajdującąsiępodpańskąopieką.

Borkowiczzamrugałpowiekami.
–Nierozumiempanów–powiedziałsucho.
Stempkowskiwytężyłsłuch.
–Proszęwydaćnamkulturybakterii„F”.
–Kulturybakterii„F”?–powtórzyłkapitan,blednąclekko.
–Tak.Mapanjenastatku.
–Nicmiotymniewiadomo.
–Wtakimraziepoproszęokluczeodkasy.
–Cotomaznaczyć?–SłowazazgrzytaływustachBorkowicza,jakszkło.
– Nic więcej ponad to, co panu już zakomunikowałem. Żądam wydania

kulturbakterii„F”.Proszęokluczeodkasy,czasucieka.

–Kimpanjest?
– Tego panu nie powiem. Powtarzam po raz ostatni, że żądam wydania

kulturbakterii„F”.

–Odpowiempanunatokrótko,żepansięmyli.
–Jakto?
– To jest zwykłe korsarstwo. – Głos kapitana Borkowicza zabrzmiał

twardo. – Pan zapomina o tym, że nie znajdujemy się na morzach
południowychiżenawettamczasyBullyHayesanależąjużdoprzeszłości.
Ze swego żądania wytłumaczą się panowie policji finlandzkiej. – Kapitan
odwróciłgłowę:–Norden,pełnąparąnaprzód!

–Zapozwoleniem!
W rękach cudzoziemców błysnęły rewolwery. Wydobyli je prawie

jednocześnie,jaknakomendę.

Stempkowski, który obserwował tę całą scenę, natężył mięśnie, jak

doskoku.

–Zechcepanpozostaćnamiejscu–usłyszałmelodyjnygłos.
Odwróciłgłowę.
AlicjaWedwoodstałatużprzednim.Dłońjejrękizaciskałasięnakolbie

małego,lśniącegobębenkowca.Jakikiedygowyjęła,tegodziennikarznie
zauważył. Spojrzał jej prosto w oczy.–Cóż pani chce robić! – zapytał
półgłosem.

background image

–Nic,zupełnienic,oilepozostaniepannamiejscu.Pragnąłpanprzygody,

otoona.

–Ajeżelisięruszę?
–Strzelę.
–Niewierzę.
– Radzę nie próbować. Niech mnie pan nie zmusza do pociągnięcia

zacyngiel.

Powiedziała to głosem tak spokojnym i opanowanym, że Stempkowski

aninachwilęniezwątpiłoprawdziejejsłów.

–Niebyłbytopierwszywypadek–zauważyłironicznie.
–Nierozumiempana.
–CzyżbyjużpanizapomniałaoStanisławskim?
Dziennikarz nie oczekiwał zbyt wielkiego efektu po swych słowach, tym

razemjednaksięomylił.

W jednej sekundzie, w jednym mgnieniu oka twarz Alicji Wedwood

zrobiła się blada jak papier, bledsza od mgły, która ich otaczała. Jej usta
poczęłydrżećnerwowo.

–Panwie...,panwie...
– Czy teraz wyda pan klucze? – zabrzmiało głośne pytanie skierowane

doBorkowicza.

–Nie–odparłspokojniekapitan.–Niewydam.
–...skądpanwie?...
GłosAlicjiWedwoodzniżyłsiędoszeptu.
–...ajeślipanwie...toprzecież...onsamsięzastrzelił...oBoże...
Nie panowała już zupełnie nad nerwami. Ręka trzymająca rewolwer

trzęsłasięiokrągłyotwórlufyrazporazzbaczałzlinii,naktórejznajdował
siędziennikarz.

–Czemużpaniniestrzela?–zapytałsmutno.
–Nie...nie...–odparłapółgłosem.–Niemogę...
Lufarewolweruznowuskręciłagdzieśwbok.Stempkowskiwykonałtrzy

szybkie kroki. Jeden gwałtowny ruch i błyszczący bębenkowiec zmienił
właściciela.

Dziennikarz porwał wpół Angielkę i pchnął ją między kapitana

background image

astojącychprzednimcudzoziemców.

Zakotłowałosię.
Porucznik Orcel skoczył przed siebie, jak strzała wypuszczona z napiętej

cięciwy łuku. Podniesiona pięść opadła z rozmachem i najniższy z trzech
przeciwnikówzniknąłraptowniewgęstejmglerozpiętejzaburtą.

–Norden!Dosteru!–huknąłBorkowicz.
Dwapłomienierozdarłybiaływelonotulającypokłady.
W odpowiedzi na to Stempkowski trzykrotnie pociągnął za cyngiel

niklowejzabawki.Niemierzył,strzelałnaoślep.

Zmaszynowejlukiwyjrzałagłowapalacza.
Znowuzagrzmiałystrzały.
Zotworuwiodącegodokajutwybiegłjakiśobcyczłowiek.Wpadłzboku

na dziennikarza. Runęli na pokładowe deski. Rewolwer wyprysnął
zzaciśniętejdłoniipotoczyłsięażpodprzeciwległąburtę,znikłwemgle.

W tej samej chwili z wyżyn kapitańskiego mostku zaterkotała krótka

salwa,zaniądrugaitrzecia.

Nordenjakimścudemzdobyłbroń.
BorkowicziOrcelodskoczylikulewejburcie.
Kulebiływprostwprawączęśćpokładu.
Statek drgnął... Śruba na nowo zaczęła młócić brudnozieloną toń morza.

„Robot”począłsobietorowaćdrogęwśródbiałychtumanówmgieł.

Głowy napastników zniknęły. Ostatni wycofał się niespodziewany

napastnikStempkowskiego.

Kiedy podbiegli do burty, dostrzegli tylko zamazany kontur szybko

oddalającegosięczółna.

–PanieOrcel,zostaniepannapokładzie.Jaidędoaparatu.
Borkowiczzniknąłwkorytarzu.Stempkowskipodążyłzanim,trącmocno

obolałą rękę. Drzwi od kabiny telegraficznej były zamknięte od zewnątrz.
Otworzylijezłatwością.

Pobladłyiwystraszonytelegrafistaażpodskoczyłnaichwidok.
–Cotuzpanembyło,panieWiórek?
– Wleciał tu, panie kapitanie, jakiś drab, złapał za stołek i gruchnął

waparat.

background image

Stempkowski odwrócił głowę, żeby ukryć śmiech. Borkowicz przygryzł

wargi.

–Ipansiętakspokojnieprzyglądałtemu?
– Nie, panie kapitanie, tylko myślałem z początku, że to jakiś wariat.

Złapałemgozarękę,aletosilnychłop.Wyrwałmisięiskoczyłdodrzwi.Ja
zanim.Wyprzedziłmnieojakieśpółsekundyizamknął.Chciałemwywalić
drzwi...

–Mógłbymprzysiąc,żebyłoichtrzechtylko–przerwałmuBorkowicz.
–Jarównież–dodałStempkowski.
–TrzebasięzapytaćNordena,onbyłodpoczątku.PanieWiórek–zwrócił

sięBorkowiczdotelegrafisty–będziejeszczecoztego?

Wiórek wymownym gestem wskazał na walające się po podłodze

szczątki.

– Nie da rady – powiedział z komiczną intonacją w głosie. – Z tego

aparatujużżadnejdepeszysięnienada.

Borkowiczzakląłpółgłosem.
–Topaskudnie.
–Itakmamyszczęście.
– Szczęście – wybuchnął kapitan. – Napad korsarski w XX wieku!

Na Bałtyku! Prawie na granicy terytorialnych wód fińskich! Coś
niesłychanego...

Wyszlinakorytarz.
–Słuchaj–szepnąłdziennikarz.–Cotosąbakterie„F”?
– To naprawdę dziwna sprawa. Poproś do mnie Orcela i Nordena,

pomówimyotym.

Kiedysięznaleźliweczwórkęwkapitańskiejkabinie,Stempkowskimimo

wolicofnąłsiękudrzwiom.

Borkowskizauważyłtenruch.
– Zostań – powiedział. – Byłeś świadkiem napadu, musisz wiedzieć

wszystko. Proszę panów – zwrócił się do swych podwładnych. – Muszę
panów poinformować, że oprócz ryżu wieziemy jeszcze inny ładunek.
Ładunek niewielki, małą ze stalowej blachy zrobioną skrzynkę. Mam ją
zamkniętąwkasiepancernej.Skrzynkatazostaławręczonamiprzedsamym

background image

odjazdem, ona jest właśnie przyczyną naszego dwugodzinnego opóźnienia,
atakżeprzyczynątegonapadu.Ktomijąwręczył–tonienależydosprawy,
nie jestem zresztą upoważniony do mówienia o tym. Jeżeli wspominam
o tym dodatkowym ładunku – lekki uśmiech przemknął po twarzy
Borkowicza – to tylko dlatego, aby zobowiązać panów do milczenia
nawypadekśledztwa,atakieprzeprowadzonenapewnobędzie.

–Czymamyniemówićonapadzie?
–Tylkooskrzynce.Napadmógłbyćzorganizowanyrówniedobrzecelem

zabraniapieniędzyznajdującychsięwnaszejkasie.

–Słusznie.

A

teraz

druga

sprawa.

Czy

panowie

nie

zauważyli

nic

charakterystycznegounapastników?

– Nie poznałbym ich statku – odezwał się Orcel – we mgle wszystkie

okrętywyglądająjednakowo.

Nordenpokiwałgłową.
–ToniebyliNiemcy–powiedziałspokojnie.
Stempkowskiażpodniósłsięzkrzesła.
–Copanmówi?
–Głowędamsobieuciąć,żetoniebyliNiemcy.
–Skądtapewność?
–Znamdobrzeichjęzyk.TrzylataspędziłemwHamburgu,znamdialekt

berlińskiigwarępołudnia.Nie,paniekapitanie,toniebyliNiemcy.

– A gdzież się podziała ta nasza Angielka? – wykrzyknął nagle

Stempkowski.

Spojrzeli po sobie zdziwionym wzrokiem. W zamieszaniu zapomnieli

zupełnieotajemniczejpasażerce.

– Alicja Wedwood władała językiem niemieckim – powiedział znacząco

kapitan. – Przypuszczam, że odjechała razem z tamtymi. Rzecz nie
dodarowania,żeśmyjątakpuścili.

– Służba śledcza będzie sobie suszyć głowy nad tą sprawą. Do licha,

historiajestniezwykleciekawa.

– Czy dowiemy się kiedy prawdy? – Stempkowski podniósł się z krzesła

ipodszedłdookrągłegootworuiluminatora.Niezdradziłbysięztymprzed

background image

nikim,alewgłębiduszybyłzadowolonyzucieczkiAlicjiWedwood.

XIII.

Poszła w świat zdumiewająca wieść. NAPAD KORSARSKI NA BAŁTYKU!
Rozdzwoniły się druty telegrafów, stacje iskrowe wysyłały szyfrowe
depesze,rysopisAlicjiWedwoodobiegłcentralepolicyjnepołowyświata.

Natychmiast po zawinięciu „Robota” do portu w Helsingforsie dwa

torpedowce fińskie „Nystad” i „Vasa” wyszły na pełne morze
wposzukiwaniutajemniczychnapastników.Poszukiwanianiedałyżadnych
rezultatów.

„Robot” już dawno powrócił do Gdyni, a śledztwo nie posunęło się ani

okroknaprzód.

Aresztowano Hansa Lubitscha, kapitana statku „Wiking”. Hans Lubitsch

wypierał się wszystkiego. Drobiazgowe śledztwo wykazało, że Lubitsch nie
miałżadnegobratainieutrzymywałżadnychstosunkówzAnglikami.

Przesłuchano doktora Władysława Kolca. Doktor stwierdził, że Alicja

Wedwood podawała się za przedstawicielkę firmy „Pitt and Son”
w Londynie. Firma „Pitt and Son” zaprzeczyła kategorycznie, jakoby
wysyłała swą przedstawicielkę do Polski. Alicja Wedwood nigdy nie była
jejpracowniczką.

Zwróconosiędozakładówprzemysłowych„Vickersa”.Otrzymanotęsamą

odpowiedź.

Nadkomisarz Hnyć, który kierował śledztwem, gubił się w powodzi

poszlakiniesprawdzonychdomysłów.

Poselstwo angielskie nic nie wiedziało o Alicji Wedwood. Twierdziło,

żepaszportmusiałbyćsfałszowany.

Stempkowski

interesował

się

żywo

przebiegiem

poszukiwań.

Z nadkomisarzem Hnyciem rozmawiał na ten temat bardzo często, bo jako
jeden z główniejszych świadków miał do niego otwarty dostęp. Razem
jeździlidoGdyniidoHelsingforsu.

Wszystkonadaremnie.

background image

KimbyłaAlicjaWedwood?
Możenieistniałanigdy?
Jakbrzmiałojejprawdziwenazwisko?
Tak minął rok. Cała sprawa ucichła, pogrążyła się w niepamięci ludzkiej.

ZdziwiłsięwięcbardzoStempkowski,kiedygoHnyćwezwałdosiebie.

–Tonazakończenieśledztwa,panieredaktorze–przywitałgożartobliwie.
– Niejako dla spokoju mego sumienia, bo przecież zrobiliśmy wszystko,

coleżywludzkiejmocy...

–Inic?
–Inic.Wtymwłaśnieleżycałarzecz.Rozumiemniepan?
–Niezupełnie.
– Więc powiem panu, ale tak zupełnie prywatnie, nie wyobrażam sobie,

aby bez czyjejś wydatnej pomocy ta kobieta mogła tak nagle zniknąć
zhoryzontu.

SercezabiłomocnoStempkowskiemu.
–Czyprzypuszczapan,że...?–słowazamarłymunaustach.
Hnyćspojrzałmuprostowoczy.
–...żejązabito–dokończyłzadziennikarzem.
–Tak.
– Zastanawiałem się nad tym niejednokrotnie. To nie jest dla mnie

pewnikiem.Przypuszczamnatomiastcośinnego...

–Możnawiedzieć?
–Właśniechcęzpanemporozmawiaćnatentemat.Traktujmyjednaktę

sprawę czysto prywatnie. Oficjalne śledztwo zostało zakończone i nie dało
wyników.

–Słuchampana.
– Co pan sądzi o Alicji Wedwood? Czy pan ją uważał za bardzo

inteligentnąosobę?

–Wstopniunadzwyczajnym.
Hnyćpokiwałznaczącogłową.
–Przypuszczałemto.
–Trudnomidzisiajodtworzyćprzebiegrozmów,jakiezniąprowadziłem,

wspominałemotymnaśledztwie,aleodniosłemwrażenie,żejesttoosoba

background image

nieprzeciętnejmiary.

–Jeżelidotegododamy,żenapadna„Robota”niemiałcechpospolitego

napadu rabunkowego, że w grę nie wchodziły tam pieniądze, ale –
nadkomisarzHnyćściszyłgłos–niejakozdobyczenaukowe,to...

–To?...
– Przypuszczam, że policja pewnego europejskiego państwa wie o tej

sprawiecoświęcejodnas.

NadkomisarzHnyćuderzyłkantemdłonioblatbiurka.
– Pan znał najlepiej Alicję Wedwood i dlatego zapytuję się pana, czy to

przypuszczeniewstosunkudojejosobywyglądanaprawdopodobne?

Stempkowskiażpobladłzwewnętrznegowzruszenia.
– Tak, panie nadkomisarzu – powiedział wolno – to wygląda bardzo

prawdopodobnie.

XIV.

Międzynarodowy Kongres Kryminalistyki i Medycyny Sądowej zwołany
doNowegoJorkuzapowiadałsięokazale.

Piętnaście delegacji wysyłały same kraje europejskie, a w liczbie ich

znajdowałasięidelegacjaPolski.

Stanisław Stempkowski, redaktor „Wiadomości Codziennych”, wyruszył

także na tę zamorską eskapadę. Namówił go do tego nadkomisarz Hnyć,
któryrównieżwyjeżdżałdoNowegoJorku.

W Gdyni wsiedli na statek „Władysław IV”, potężny transoceaniczny

parowiec.Podróżtrwaładośćdługo,bookrętzatrzymywałsięwHamburgu,
LondynieiHawrze.

Dla Stempkowskiego czas minął jednak szybko i cała ta podróż nie

utkwiłabymunadłużejwpamięci,gdyby...

Czterygodzinydzieliłyichjużtylkoodprzybyciadoportunowojorskiego,

kiedy Stempkowski wraz z Hnyciem wstali od okrągłego stolika okrętowej
restauracji.

– Przejdźmy się trochę – zaproponował nadkomisarz – tysiąc kroków dla

background image

zdrowia.

Stempkowskikiwnąłgłowąizapaliłpapierosa.
Szliwolnobiałym,błyszczącymczystościąkorytarzem.
–Pogodanamdopisuje–zauważyłjegotowarzysz.
–Mamyszczęście–powiedziałStempkowski–zwłaszczaże...
Papieroswypadłzpalcówdziennikarza.
Zzazałamaniakorytarzawyjrzałalekka,wysmukłasylwetkakobiety.Szła

wolnoprzedsiebie,niezwracającuwaginaotoczenie.

–Copanusięstało?–zaciekawiłsięHnyć.
–Nic,paniekomisarzu...zupełnienic,to...ząb...
Dziennikarzpoczuł,jakmudosercazbiegawszystkakrew.
AlicjaWedwood!
Toona!
Czygopozna?
Schwycił komisarza za ramię. Wystarczyło powiedzieć teraz dwa słowa,

dwakrótkiesłowa:–Toona!–NadkomisarzHnyćwlotbysięzorientował.

Alicja Wedwood poszukiwana przez fińską i polską policję! Tu, w tym

korytarzu,napięćkrokówprzednim.

Czygojużspostrzegła?
Czypoznała?
Poczuł delikatny zapach perfum. Teraz albo nigdy. Popatrzył jej prosto

w twarz. Nic się nie zmieniła. Była tą samą Alicją Wedwood, tajemniczą
pasażerką transportowca „Robot”. Jej wzrok zatrzymał się na chwilę
naosobieStempkowskiego.Ustaniedrgnęły,żadenbłyskobawynieukazał
sięwczarnychźrenicach.

Stempkowskizaciąłwargi.
Minęłagotakblisko,żeprawieotarłasięrękąojegodłoń.
– Zna pan tę osobę? – zagadnął Hnyć, który już zauważył badawcze

spojrzeniedziennikarza.

–Nie,nieznamzupełnie.

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

Różnobarwny wąż pasażerów wypełzał z dolnego pokładu „Władysława

background image

IV”.

Posuwali się wolno poprzez pomost, rozlewali się na wszystkie strony

nakamiennymbulwarzenabrzeża.

Nadkomisarz Hnyć zeszedł jeszcze na chwilę do swej kabiny,

aStempkowskiopartyostalowąbarieręciekawierozglądałsiędokoła.

Zupełnie nieoczekiwanie, niespodziewanie, tuż obok kanciastego, szarego

słupawbitegonadczarnątafląwody,dostrzegłAlicjęWedwood.

Nie umiał oderwać oczu od jej sylwetki. Być może, że był to zbieg

okoliczności,amożeAngielkaodczułanasobiewzrokdziennikarza?

Odwróciłasięwolnoispojrzaławstronępokładu.
Coś,jakgdybycieńuśmiechu,przemknęłopojejtwarzy.
Stempkowski machinalnie sięgnął ręką do kapelusza. Skinęła mu lekko

głową,apotemzniknęławtłumie.

KONIEC


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Maslowska Dorota Paw Krolowej 2017 POLiSH eBook Olbrzym
Antosik Adrian K Szeregowiec 2013 POLiSH eBook Olbrzym
Asimov Isaac Prady Przestrzeni 1993 POLiSH eBook Olbrzym
Maslowska Dorota Wojna Polsko ruska Pod Flaga Bialo czerwona 2013 POLiSH eBook Olbrzym
Maslowska Dorota Miedzy Nami Dobrze Jest 2015 POLiSH eBook Olbrzym
Fialkowski Konrad Homo Divisus 1986 POLiSH eBook Olbrzym
Gautier Theophile Awatar 1976 POLiSH eBook Olbrzym
brockway connie w labiryncie uczuc 2009 polish ebook olbrzym
Wolski Marcin Swinka Matriarchat 2013 POLiSH eBook Olbrzym
Asimov Isaac Kamyk Na Niebie 1993 POLiSH eBook Olbrzym
Baker Nicholson VOX Czyli Seks Przez Telefon 1993 POLiSH eBook Olbrzym
Asimov Isaac Bog Czarne Dziury I Zielone Ludziki 1994 POLiSH eBook Olbrzym
Borun Krzysztof Osmy Krag Piekiel 2014 POLiSH eBook Olbrzym
Krzepkowski Andrzej Spiew Krysztalu 1987 POLiSH eBook Olbrzym
Asimov Isaac Fantastyczna Podroz 1991 POLiSH eBook Olbrzym
christie agatha cykl panna marple tom ix karaibska tajemnica 2013 polish ebook olbrzym
Camilleri Andrea Sierpniowy Zar 2012 POLiSH eBook Olbrzym
Duszynski Tomasz Produkt Uboczny 2007 POLiSH eBook Olbrzym
Asimov Isaac Gwiazdy Jak Pyl 1993 POLiSH eBook Olbrzym

więcej podobnych podstron