Ranczo w Utah
Dokładnie w tym miejscu miało miejsce kilka naprawdę dziwnych wydarzeń. Zdarzyło się, że
przebywający tu gość spotkał się z rykiem prawie niewidocznego stworzenia, czegoś
pokrewnego Predatorowi ze sławnego filmu. Zdarzyło się też, że pewien doktor fizyki mówił,
że jego umysł napadnięty został i dosłownie opanowany przez pewnego rodzaju nieprzyjazną
mu inteligencję, która to ostrzegła go, że nie jest tu mile widziany. Tutaj także cała grupa
badaczy obserwowała w podziwie jasne drzwi albo portal, które otworzyły się w ciemności i
zanim szybko zniknęły, wyszła z nich duża humanoidalna istota. To także tutaj zdarzyło się,
że kilka zwierząt - bydło i psy, zostało okaleczonych, odartych z mięsa, aż do samych kości
lub po prostu zniknęło.
Odkąd tylko pamięć sięga, ta część północno-wschodniego Utah była miejscem wręcz
niewiarygodnej aktywności zjawisk paranormalnych. NOL-e
1
, Sasquatch
2
, okaleczenia bydła,
poltergeisty, fizyczne manifestacje istot, których znaleźć nie można w żadnym z ogrodów
zoologicznych ani w książkach. Emerytowany nauczyciel, Junior Hicks to nieoficjalny
kronikarz niewyjaśnionych zdarzeń w regionie. Skatalogował on 400 albo i więcej
incydentów, większość połączonych z obserwacją NOL, ale jak mówi, miały tu miejsce
tysiące innych przypadków. Hicks szacuje, że co najmniej połowa z 50.000 mieszkańców
regionu widziała dziwne zjawiska w postaci latających spodków, statków o kształcie cygara,
zygzakujących kul światła i tak wielu różnych obiektów, że miejscowa policja już dawno
temu zarzuciła sporządzanie raportów na ten temat, (wielu stróżów prawa również było
świadkami). W ciągu lat Hicks i członkowie jego rodziny również byli świadkami spotkań z
UFO.
"Aktywność UFO naprawdę zaczęła nasilać się na początku lat 50 - tych - mówi Hicks. Były
przypadki, w których cała szkoła oraz wszyscy nauczyciele widzieli te latające obiekty, które
za dnia latały nad miastem. W latach 60 - tych i 70 - tych mieliśmy prawdopodobnie więcej
obserwacji UFO, aniżeli jakiekolwiek inne miejsce na świecie."
Ale powszechne obserwacje NOL-i nie opisują do końca całego bogactwa niezwykłych
zjawisk w tych okolicach. Indianie Ute byli tutaj znacznie wcześniej niż biali osadnicy.
Przywódcy plemienni niechętnie rozmawiają z obcymi, ale ich ustne przekazy zawierają
opisy dziwnych stworzeń i obserwacji. Folklor indiański niektóre z tych istot nazywa
Skinwalkerami. Inne kultury zwą je zmiennokształtnymi, wilkołakami albo Wielką Stopą.
"Utowie rozważają to bardzo poważnie - mówi Hicks. Uważają, że Skinwalkerzy są
potężnymi duchami, które są tutaj z racji tego, że przed wieloma pokoleniami Navajo rzucili
na nich klątwę. Legenda koncentruje się właśnie na tym ranczu. Utowie mówią, że jest ono
"ścieżką Skinwalkera". Członkom plemienia nie pozwala się stawiać na jego obszarze stopy.
Taki stan rzeczy utrzymuje się już od dawna."
Ranczo, o którym mowa, rozciąga się na 480 arach dobrze nawodnionych pastwisk z kilkoma
gęstymi skupiskami topoli. Składa się z trzech części, z których każda była kiedyś osobnym
gospodarstwem. Po jednej stronie znajdują się gęste zarośla i niewielka rzeczka. Po drugiej
jest malownicza skalna grań. Zgodnie z Hicksem Utowie znają ją jako Grań Skinwalkerów.
1
NOL – Niezidentyfikowany Obiekt Latający
2
Sasquatch – z języka Indian – Wielka Stopa (Big Foot)
Piaszczysta droga jest jedyną, która wiedzie do lub z rancza. Gdy ranczer Tom Gorman
3
zakupił nieruchomość w 1994, była ona opuszczona już od 7 czy 8 lat. Gorman, jego żona i
dwójka dzieci byli niezmiernie ciekawi pokaźnego zbioru zamków i zasuw na drzwiach i
oknach domu. Miały je nawet szafki kuchenne. Zasuwy znajdowały się po obu stronach
drzwi. Ponadto po obu stronach domu znajdowały się metalowe pale i ciężkie łańcuchy.
Gorman zgadywał, że poprzedni właściciel trzymał z tyłu i od frontu domu wielkie psy
strażnicze, ale nie miał pojęcia dlaczego.
KULOODPORNY WILK
Tego dnia, gdy Gormanowie wprowadzili się na swą posiadłość, otrzymali zapowiedź
zdarzeń, które miały dopiero nastąpić. Na pastwisku natknęli się na niespotykanie wielkiego
wilka, który ostrożnie szedł przez pole i, ku zdziwieniu wszystkich, podszedł do rodziny,
zachowując się tak jakby był oswojonym zwierzęciem. Tego dnia padał deszcz, i rodzina
pamięta, że sierść wilka miała zapach psa. Po kilku minutach wilk dotarł do ogrodzenia i
pochwycił za pysk cielę, próbując je wyciągnąć przez pręty ogrodzenia. Gorman wraz z
ojcem zaczęli bić wilka po grzbiecie kijami, ale nie wypuszczał on cielęcia. Gorman chwycił
wreszcie ze swego samochodu Magnum kaliber 9 i strzelił do wilka z bliskiej odległości.
Strzał nie przyniósł żadnych zauważalnych efektów.
Gorman władował w wilka kolejną kulę, ten wreszcie odszedł od cielęcia, ale stał wpatrzony
w rodzinę, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Gorman wystrzelił z potężnej broni jeszcze dwa
razy. Wielki zwierz cofnął się nieznacznie, ale nie okazywał żadnych oznak niepokoju czy
bólu, na jego ciele nie było nawet kropli krwi. Zdziwiony ranczer załadował myśliwską
strzelbę i strzelił do wilka raz jeszcze, znów z bliskiej odległości. Gorman to nie tylko
doświadczony strzelec, ale także i wielkiego formatu myśliwy o dobrej renomie. Pięć
strzałów powinno wystarczyć, aby położyć łosia, a co dopiero wilka. Piąty strzał
spowodował, iż od ciała zwierzęcia oderwały się kawałki sierści i mięsa, ale nie wyglądało na
to, aby to go w jakiś sposób skonsternowało. Po szóstym strzałem wilk w normalny sposób
przebiegł przez pole i wszedł podmokłą gęstwinę. Gorman wraz ze swym ojcem tropili bestię
przez około półtora kilometra, podążając za śladami jej łap odciśniętymi w błocie, ale te nagle
urwały się, jak gdyby wilk po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Po powrocie do zagrody Gorman obejrzał kawałek wilczego mięsa i orzekł, że wyglądało ono
i śmierdziało, jak zgniłe mięso. Rozpytał się wśród swych sąsiadów, ale nikt zdawał się nie
wiedzieć nic o jakichkolwiek udomowionych, przerośniętych wilkach w tej okolicy. W kilka
tygodni później pani Gorman napotkała tak wielkiego wilka, że jego zad był na tej samej
wysokości, co górna krawędź szyby, kiedy stał on obok samochodu. Wilk był w towarzystwie
psowatego zwierzęcia, którego nie mogła zidentyfikować. Przez następne dwa lata
członkowie rodziny i sąsiedzi mówili o obserwacji menażerii różnych dziwacznych zwierząt.
Pewnego pogodnego popołudnia, Gorman i jego żona będąc w drodze na ranczo, zauważyli,
że coś atakuje jednego z ich koni. Opisali to jako: "przysadziste, umięśnione, ważące około
200 funtów [90 kg], z kręconym rudym włosiem i puchatym ogonem." Co nieco
przypominało umięśnioną hienę i zdawało się sięgać swymi pazurami konia, prawie bawiąc
się z nim. Gorman doszedł na odległość około 40 stóp [12 m.] od zwierzęcia, zaś ono
dosłownie zniknęło na jego oczach. Puf! i nie ma. Sprawdzili stan konia i odkryli na jego
nogach liczne zadrapania. (W kilka miesięcy później, żona zastępcy szeryfa donosiła o
obserwacji podobnej umięśnionej i rudej istoty, która przebiegła przez posesję). Kolejny gość
3
Imiona i nazwiska zostały zmienione
na ranczu doświadczył spotkania znacznie bardziej niepokojącego, a doszło do niego na
środku posesji. Otóż gość ten, wraz z Gormanem i jego synem mówi, że zobaczyli oni
rozmyte "coś" poruszające się wśród drzew, poprzez pastwisko, pokonujące w kilka sekund
odległość 100 jardów. Kiedy już zbliżyło się do mężczyzn wydało z siebie przeraźliwy ryk,
podobny do tego, jaki wydać mógłby wielki niedźwiedź i który był na tyle głośny, że rozszedł
się w dal na odległość wielu jardów. Ale niedźwiedź to nie był. Było to, zgodnie z tym, co
powiedzieli Gormanowie, prawie niewidoczne stworzenie, przypominające zakamuflowaną
istotę z filmu "Predator". Przybysz był tak przerażony, że uczepił się Gormana i nie dał mu
odejść. Opuścił jednak potem ranczo i nigdy już tam nie powrócił.
Widziano także inne stworzenia i istoty, w tym egzotyczne, wielokolorowe ptactwo, które z
pewnością nie występowało na tych obszarach i nie mogło być rozpoznane. Doszło także do
wielu bliskich spotkań z ciemną, wysoką na 9 stóp [2.7 m.] bestią przypominającą
Sasquatcha. (Więcej o tych zdarzeniach w dalszej części artykułu). Jeśli te wizualne
doświadczenia nie wystarczą, to rodzina twierdzi, że różnorakie dziwne zdarzenia wpłynęły
także na inne ich zmysły. Często wyczuwali oni nieznośny zapach piżma. Nocami pastwisko
pogrążało się w światłach niczym stadion piłkarski. Mówią, że widzieli promienie światła,
które wyraźnie wydostawały się spod ziemi. Także i inni mówią, że słyszeli dźwięki
przypominające pracę ciężkich maszyn, które dochodziły spod ziemi. Słyszeli też i głosy.
Tom, jego syn oraz kuzyn słyszeli długą rozmowę bezcielesnych istot, które porozumiewały
się w niezrozumiałym języku. Męskie głosy mówiły tonem, który świadkom zdawał się
kpiący i dochodził z wysokości około 20 lub więcej stóp [6 m.] nad ich głowami, choć
niczego nie widzieli. Psy, które towarzyszyły trzem świadkom wyły i warczały na owe głosy,
potem zaś poderwały się w panice do ucieczki. Były także fizyczne manifestacje, których
łatwo nie da się wyjaśnić. Sprawdzając swe stado na trzeciej działce, Gorman zauważył, że
ktoś skopał jego pastwisko. Setki funtów ziemi zostały wygrzebane na powierzchnię.
Krawędzie dziur przypominały perfekcyjne, koncentryczne koła, jak gdyby ktoś wielką
foremką do ciastek uderzał w pastwisko. Znaleziono także kilka mniejszych wykopów.
Gormanowie donosili także o zjawiskach podobnych do kręgów zbożowych. Jedna z formacji
znalezionych na polu składała się z trzech kół spłaszczonej trawy. Każde z kół miało około
osiem stóp średnicy [2.4 m.] i wszystkie składały się na trójkątny układ z każdym z kół
oddzielonym od siebie o około 30 stóp [9 m.]. Należy pamiętać, że na ranczo prowadzi tylko
jedna droga. Każdy przybywający lub opuszczający je musiałby być prawie na pewno
zauważony, jeśli nie przez samych Gormanów, to przez któregoś z ich sąsiadów.
NOL-e ORAZ INNE POWIETRZNE OSOBLIWOŚCI
Wiosną 1995r. Gormanowie zaczęli widzieć dziwne rzeczy na niebie. Doglądając swego
stada, Gorman wraz z siostrzeńcem dostrzegli obiekt, który wyglądał jak jakiś turystyczny
pojazd zaparkowany na ich posesji. Zbliżyli się do niego z myślą, że kierowca może mieć
problemy z mechaniką. Gdy podeszli bliżej, pojazd w całkowitej ciszy odsunął się od nich.
Kiedy zbliżyli się jeszcze bardziej, obiekt znowu się oddalił. Wspięli się na ogrodzenie, aby
mieć stamtąd lepszy widok. To właśnie wtedy uświadomili sobie, że to nie Winnebago
4
.
Statek wzleciał nad czubki drzew i powoli odleciał, nie czyniąc przy tym żadnego hałasu. Z
pewnością nie był to helikopter. Był dobrze widoczny i kształtem przypominał lodówkę z
pojedynczym światłem na przedzie i czerwonym umieszczonym z tyłu. W niedługi czas
potem wszyscy w rodzinie widywali dziwne latające obiekty. Pani Gorman mówi, że coś
4
duży, turystyczno-kempingowy samochód
przypominającego niewykrywalny myśliwiec, ale w kształcie pierścienia z błyskającymi
światłami dyskotekowymi, po cichu unosiło się 20 stóp [6 m.] nad jej samochodem, po czym
zniknęło. Każdy z członków rodziny doświadczył powtarzających się obserwacji chmury,
która zwyczajnie wisiała tuż za posiadłością. Chmurę charakteryzowały "błyskające lampki
choinkowe" lub "ciche mini-eksplozje" w jej środku. Wśród innych statków powietrznych
widywanych przez Gormanów, ich sąsiadów i innych świadków znajdowały się klasyczne
obiekty w kształcie spodków, latające sombrera, promienie lub światła podobne do
świetlówek i obiekty w kształcie cygar, o długości kilku boisk piłkarskich. Spośród
wszystkich obiektów najbardziej zwyczajne były szybujące kule w różnych kształtach i
kolorach. W 1995 i 1996r. Gormanowie i inni donosili o 12 różnych przypadkach obserwacji
wielkich pomarańczowych kul przelatujących nad drzewami w środkowej części posiadłości.
Tom Gorman twierdzi, że w wielkich pomarańczowych kulach od czasu do czasu pojawiały
się dziury, a z nich wylatywały mniejsze kule. (Pobliski ranczer mówił o swych własnych
spotkaniach z czymś, co nazwał latającą piłką do koszykówki).
Do początku 1996r. obserwacje niebieskich kul na ranczu stały się niemalże codziennością.
Kule te, jak mówi się, miały rozmiar porównywany do piłki do softballu, a wykonane były ze
szkła i wypełnione gazowanymi płynami, które zdawały się obracać w środku. Pan i Pani
Gorman powiedzieli, że w kwietniu 1996r. obserwowali jak jedna z tych kul wielokrotnie
krążyła wokół głowy jednego z ich koni. Koń był oświetlany intensywnym niebieskim
światłem i rozchodził się dźwięk podobny do tego, jaki wydaje w powietrzu statyczna
elektryczność, choć nie był to piorun kulisty. Kula zdawała się być inteligentnie sterowana.
Gdy Gorman zbliżył się do konia z latarką, kule odleciała, manewrując zręcznie i szybko
między gałęziami drzew. Gormanowie mówią, że niebieskie kule zdawały się w pewien
sposób psychologicznie oddziaływać na rodzinę. Członkowie rodziny czuli rozchodzące się
po nich fale albo strach, daleko przewyższające to, co może mieć naturalne przyczyny, a
miało to miejsce, kiedy tylko pojawiały się kule. Oto jedno ze zdarzeń, które ostatecznie
przekonało Gormanów do sprzedania rancza.
Pewnego majowego wieczoru roku 1996, Gorman przebywał na zewnątrz wraz ze swymi
trzema psami, gdy zauważył jedną z owych niebieskich kul latającą wokół pola w pobliżu
domu. Gorman spuścił psy, by pobiegły za nią. Te goniły ją i kłapały zębami, ale ona unikała
schwytania i manewrowała w ten sposób, aby być tuż przed psimi nosami. Goniąc za kulą psy
zawiedzione zostały przez nią przez pastwisko wprost w gęste zarośla, które wyznaczały
granicę pola. Gorman mówi, że słyszał trzykrotnie przeraźliwy skowyt, potem psy zamilkły.
Wołał je, ale nie odpowiedziały. Następnego ranka Gorman wyruszył na poszukiwania psów.
Odnalazł jedynie trzy okrągłe miejsca z suchą i kruszącą się roślinnością. W środku każdego z
kół znajdowały się grudki czarnej oleistej substancji. Gorman zakładał, że psy zostały przez
coś spalone. Jedna rzecz jest pewna: psów już nigdy potem nie widziano. Ich zniknięcie
skłoniło Gormana do poważnego zastanowienia się nad wyprowadzką.
TEJEMNICZE OKALECZENIA ORAZ INNE TAJEMNICZE WYDARZENIA Z
UDZIAŁEM ZWIERZĄT
Gorman nie jest zwykłym, przeciętnym farmerem. Ma średnie wykształcenie i praktykę w
opiece nad zwierzętami i uważany jest za eksperta w sztucznym zapładnianiu. Miał plany
wyhodowania na tym malowniczym ranczu wysokowydajnej rasy hybryd. Jego stado, którego
liczebność wahała się od 60 do 80 sztuk, składało się z drogich i cennych jałówek oraz
czterech 2000 - funtowych [900 kg] rozpłodowych byków.
Od dnia, gdy wprowadził na ranczo swe stado, jego nadzieje prysły, gdyż zwierzęta, stały się
celem ataków. Często widywano kule światła krążące dookoła głów zwierząt, które czasami
reagowały bardzo gwałtownie - stado nagle się rozdzielało, wyglądało to tak jakby działała na
nie jakaś tajemnicza, niewidzialna siła. To był jednak dopiero początek. Wkrótce miało być
jeszcze gorzej. Choć Gormanowie pilnowali stada, coś zaczęło zbierać straszliwe żniwo.
Jedna z krów znaleziona została martwa na polu. W jej oku wycięty został dziwny otwór,
który był najzupełniej suchy. Nie było śladów krwi, więc Gorman zaczął zastanawiać się, co
też mogło się do tego przyczynić. Wokół padłego zwierzęcia wyczuł on silny odór piżma -
zapach, który miał poznać, aż za dobrze. Inne zwierzęta były oznakowane, jak gdyby przy
użyciu nożyc do znakowania. O okaleczeniach zwierząt donoszono w całej Północnej
Ameryce i to od kilku dekad. W typowych przypadkach uszy, oczy, wymiona oraz organy
płciowe usunięte zostają z chirurgiczną precyzją. Zwierzęta Gormana poddano wszystkim z
powyższych zabiegów. Jako doświadczony myśliwy i ranczer, Gorman był doskonale
zaznajomiony z możliwościami naturalnych drapieżników. Nie dokonały tego kojoty ani
górskie lwy. Masakra była po prostu wykonana za czysto. Na miejscu ataku nigdy nie
pozostawała krew. Inne jego zwierzęta także cierpiały. Nogi jego ulubionego konia były
pocięte, jak gdyby ostrymi narzędziami albo pazurami, (w powietrzu unosił się zapach piżma,
gdy odkrył on rany u konia). U jego psów nastąpił rozwój paranoi. Przesiadywały one całymi
dniami w budach, będąc zbyt przerażone, by wyjść po jedzenie. Jednej nocy zniknęło sześć
kotów należących do rodziny.
Wkrótce bydło zaczęło znikać zupełnie. Jedno ze zwierząt zniknęło z pola pokrytego
śniegiem. Gorman dostrzegł ślady racic wiodące na pole, które nagle zatrzymywały się, jak
gdyby zwierzę zostało zabrane do góry. Gorman powiedział sobie: 1200 - funtowa [540 kg]
krowa zostawia na śniegu ślady, co więc się stało z tą?
Ogólnie rzecz biorąc, 14 najlepszych zwierząt Gormana zostało albo pokrojonych albo
zniknęło. W jednym przypadku została znaleziona okaleczona krowa w pięć minut po tym,
jak sprawdzał jej stan syn Gormana. Coś wycięło dziurę - szeroką na 6 i głęboką na 18 cali
[15.2 i 45.7 cm] w odbycie zwierzęcia. Wycięta część sięgała aż do jamy brzusznej krowy,
mimo to na jej ciele, ani też wokół na śniegu, nie było śladów krwi. Strata 14 drogich
zwierząt spowodowała, iż Gorman bliski był finansowego załamania. Pewnego kwietniowego
popołudnia Gorman i jego żona udali się na szybki wypad do miasta po zakupy. Gdy
przejeżdżali obok zagród, w których znajdowały się ich cztery byki, stwierdzili, że w
prawdziwe kłopoty mogliby popaść wtedy, jeśli przytrafiłoby się coś któremuś z byków. Gdy
wrócili na ranczo w niecałą godzinę później, wszystkie cztery byki zniknęły.
Gormanowie w gorączce zaczęli ich poszukiwania, ale nie mogli trafić na jakikolwiek ślad.
Gorman zdecydował się zajrzeć do metalowej przyczepy. Było jednak mało prawdopodobne,
że buhaje znajdzie właśnie tam, gdyż od strony zagród było do niej tylko jedno wejście,
ponadto zabezpieczone metalowym drutem, który znajdował się na swym miejscu. Gorman
był w szoku, gdy zobaczył, że znajdują się tam wszystkie cztery byki, upchane pomiędzy
ściany przyczepy jak sardynki. Gdy wołał swoją żonę, byki ocknęły się, jak gdyby ze snu i
zaczęły kopać w ściany.
"Po prostu nie ma mowy, żeby ktoś mógł zaciągnąć te cztery byki do tej przyczepy - mówi
Colm Kelleher, mikrobiolog, który miał poznać dobrze Gormanów. Wystarczająco ciężko
byłoby zaciągnąć tam choćby tylko jednego z nich, co zaś dopiero cztery sztuki? Rzecz to
niemalże niewykonalna. Jedyne drzwi prowadzące z zagrody do przyczepy ciągle
zabezpieczone były drutem, a na wewnętrznej ich stronie wciąż znajdowały się pajęczyny, co
udowadnia, że nie było one przedtem otwierane. To tak, jakby ktoś podsłuchał rozmowę
ranczerów o ich bykach i potem zdecydował się zagrać im na nerwach."
NIDS - NA POMOC
Kelleher w 1996 roku nie był jeszcze tego świadom, ale ranczo Gormana miało wkrótce stać
się jego drugim domem. Kelleher jest zastępcą dyrektora NIDS (National Institute for
Discovery Science), organizacji badawczej z Las Vegas założonej przez miejscowego
biznesmena Roberta Bigelowa. Długi okres zainteresowania Bigelowa sprawami
paranormalnymi, w tym UFO, okaleczeniami zwierząt i ludzką świadomością, skłonił go do
zebrania pokaźnej grupy fizyków, inżynierów, psychologów i innych profesjonalistów ze
stopniem doktora, którego zadaniem miało być badanie spraw, których główny nurt nauki z
reguły unika. Wraz z połową roku 1996, Gormanowie gotowi byli spieniężyć swe włości. Ci,
którzy znali Toma Gormana mówią, że obwiniał sam siebie za dziwny ciąg zdarzeń, który
zrujnował jego ranczerski interes. Nie chciał się poddawać, ale czuł się przeklęty i gotów był
zrezygnować ze względu na swą rodzinę. Przy nadarzającej się okazji, zdecydował się
opowiedzieć część swej historii reporterowi wiadomości. Usłyszał o tym znany dziennikarz z
Salt Lake City, który przybył na ranczo i porozmawiał z rodziną. Wykonano zdjęcia zaś
historię podchwyciła agencja informacyjna. I właśnie tak o ranczu dowiedział się Bob
Bigelow.
Bigelow wraz z ekipą udali się do Utah gdzie przedstawili się Gormanom. Działacze NIDS
sprawdzili tę historię, przeprowadzili wywiady z sąsiadami i ocenili niewiarygodne jak się
mogło wydawać opowieści Gormana. Bigelow zaoferował, że kupi całe ranczo w idei
przekształcenia go na interaktywne paranormalne laboratorium, przeciągły eksperyment,
który mógł rzucić trochę światła na pytania, co do których odnoszono się z naukowym
sceptycyzmem. Co również niezwykłe, udało mu się nakłonić Gormanów do pozostania na
ranczu w roli jego opiekunów. W tym momencie rodzina była zrujnowana. UFO, kule światła,
okaleczenia bydła, zniknięcia zwierząt, obserwacje Bigfoota i legendy o Skinwalkerze były
wystarczająco przytłaczające, ale miała także miejsce seria wydarzeń o charakterze bardziej
osobistym. W ich domu zdarzyły się rzeczy, które normalne życie uczyniły niemożliwym.
Widzieli w domu zjawy, oślepiające światła czy ciemne stworzenia zaglądające w okna.
Meble, narzędzia i przedmioty dnia codziennego poruszały się, znikały i pojawiały w różnych
miejscach. Nikt też nie mógł spać. A gdy już udało się im złapać choć kilka godzin snu,
nękani byli przez drastyczne koszmary, odkrywając potem także, że inni członkowie rodziny
doświadczyli identycznych snów. Dwójka ich dzieci, przed przybyciem na ranczo wzorowych
uczniów, opuściła się znacznie w nauce. Pani Gorman straciła pracę w miejscowym banku z
powodu powtarzających się nieobecności i niepokojących, mrożących krew w żyłach
opowieści. Mając nadzieję na bezpieczeństwo w grupie, Gormanowie każdej nocy spali
wszyscy razem na podłodze w swym frontowym pokoju. Ludzie z NIDS zaoferowali
Gormanom wsparcie moralne, emocjonalne i finansowe. Co więcej, mieli także plan. Ranczo
dawało nadarzającą się raz w życiu okazję do zbadania pełnego zestawu zdarzeń
nadprzyrodzonych i to wszystkich naraz. Toteż mieli zamiar odizolowania rancza,
naszpikowania go najnowszym sprzętem monitorującym i obsadzenia go całodobową załogą
wykwalifikowanych obserwatorów, by zobaczyć, co się stanie.
Niektórzy z mieszkańców pytali z sarkazmem, o co naprawdę idzie tym macherom z Las
Vegas. Pewnego rodzaju przekręt był często wspominaną możliwością. Miłośnicy UFO
okrzyknęli Boba Bigelowa "ciemnym" typem, który mógłby być związany z CIA i który w
jakiś sposób zamierzał zmonopolizować rynek związany z E.T. Zażądali, aby wszystko
cokolwiek wydarzy się na ranczu, udostępnić im do oceny. Z kolei demaskatorzy zjawisk
nadprzyrodzonych przewidywali, że grupa NIDS może skończyć z pustymi rękoma, ponieważ
niewytłumaczalne zjawiska rozpadną się pod naciskiem uważnych badań. Jak się okazało,
wszystkie trzy grupy były w błędzie. NIDS odseparowało ranczo od obserwatorów, ale nie dla
materialnego zysku. Ani CIA ani żadna inna agencja rządowa nie miała żadnego wkładu czy
dostępu do tego, co działo się pod okiem NIDS. Zjawisko też samo z siebie nie uwiędło ani
nie wyparowało. Przez minione sześć lat wydarzenia na ranczu były pod stałym nadzorem
badawczym. Świadkowie, w tym wysoce kompetentni naukowcy i siły porządkowe,
udokumentowali niewiarygodny szereg niezwykłych zdarzeń. Ale istniał równocześnie
prawie zupełny zakaz co do ujawniania jakichkolwiek informacji o tym miejscu.