tytuł: "Francuska poezja miłosna"
autor: Jadwiga Dackiewicz
antologia
PWZN
Print 6
Lublin 1999
Przedruku dokonano na podstawie pozycji wydanej przez:
ABC Future Sp. z o.o.
Warszawa (?) 1997
* * *
Słowo od tłumacza
Słusznie chyba kto
ś
kiedy
ś
zauwa
ż
ył,
ż
e o poezji - mam na my
ś
li poezj
ę
autentyczn
ą
- trudno orzeka
ć
. Wybór poetyckich tematów to oczywi
ś
cie sprawa
osobistych preferencji, które nie ka
ż
demu mog
ą
przypa
ść
do gustu. Wszystko tu
zale
ż
y od rodzaju wra
ż
liwo
ś
ci odbiorcy owych tekstów. Z wyborem francuskiej
poezji miłosnej wi
ążą
si
ę
ponadto problemy specjalnej natury, zrodzone z
wyj
ą
tkowej wielo
ś
ci poetyckich w
ą
tków. Bogactwo to ofiarowuje czytelnikowi
ogromn
ą
skal
ę
prze
ż
y
ć
. Co wybra
ć
,
ż
eby przedstawi
ć
mo
ż
liwie najpełniejszy obraz
tego, co o miło
ś
ci pisano we Francji w poetycki sposób?
Zacz
ę
łam tu od lat bardzo odległych, Marie de France, pisz
ą
ca na dworze
Plantagenetów, to pocz
ą
tek
ś
redniowiecza. Dostarczyła ona wiele pie
ś
ni
trubadurom, akompaniuj
ą
cym sobie wdzi
ę
cznie na wioli. Znajd
ą
si
ę
te
ż
tu poetki
czasów nieco pó
ź
niejszych, które kontynuowały opisy miłosnych turbacji w sposób
wcale kunsztowny. Pełna blasku poezja renesansu to Ronsard. Odezwie si
ę
te
ż
tutaj m.in. nieco cyniczny Voltaire, Mirabeau, zapl
ą
tany w Wielk
ą
Rewolucj
ę
,
romantycy, staraj
ą
cy si
ę
zerwa
ć
wszelkie formalne i tre
ś
ciowe p
ę
ta, symboli
ś
ci.
Kryteria mojego wyboru preferowały to wszystko, co wydawało mi si
ę
sam
ą
istot
ą
poetyckiego pi
ę
kna, któremu słu
ż
yła miło
ść
. A wi
ę
c owemu nieodpartemu urokowi,
zrodzonemu z autentycznego prze
ż
ywania miłosnych nastrojów, obdarzonego nieraz
znamieniem ponadczasowo
ś
ci. Gwoli jednak odtworzenia pełniejszego obrazu całej
tej poetyckiej w
ę
drówki przez stulecia, zamie
ś
ciłam tu tak
ż
e kilka utworów,
które, cho
ć
napisane przez poetów znanych i cenionych, nie zawsze osi
ą
gaj
ą
szczyty poetyckiego liryzmu,
ś
wi
ę
c
ą
cego triumf w poezji Marie de France,
Ronsarda, Musseta czy Verlaine'a. A przecie
ż
to ów liryzm wła
ś
nie, który
starałam si
ę
najpełniej ukaza
ć
, stanowi o ponadczasowej sile pi
ę
kna francuskiej
poezji.
Guillaume de Poitiers
(1071-1127).
Piosenka radosna
Rad wielce,
ż
e miłuj
ę
, niech
ż
e pogr
ążę
si
ę
gł
ę
biej w mej szcz
ęś
liwo
ś
ci, a
poniewa
ż
osi
ą
gn
ąć
pragn
ę
rado
ść
doskonał
ą
, usiłuj
ę
skierowa
ć
moje afekty ku
najdoskonalszej z dam.
Czyli
ż
mi si
ę
pochwali
ć
nie godzi,
ż
em zdołał pochwyci
ć
spojrzenia
najdoskonalszej z nieskazitelnych?
Pojmujecie zapewne, i
ż
nie nale
żę
do pyszałków, którzy lubi
ą
sobie pochlebia
ć
-
je
ś
li wszelako rado
ść
zdołałaby kiedy zakwitn
ąć
, ta moja winna wyda
ć
owoce
ś
wie
ż
sze ni
ż
ka
ż
da inna, rozbłysn
ąć
blaskiem najgor
ę
tszym
ś
ród pos
ę
pnego dnia.
Nigdy m
ęż
czyzna, o
ż
ywiony moc
ą
miłosnej
żą
dzy, nie zaznał, czy to w my
ś
lach,
czy w zwidach sennych, lubo
ś
ci, co by z moj
ą
równa
ć
si
ę
mogła. Nie ma podobnej
na
ś
wiecie, a ów, kto by zamy
ś
lał o niej
ś
piewa
ć
, zmitr
ęż
yłby i rok cały, nim
zdołałby to uczyni
ć
wła
ś
ciwie.
Wszelkie zadowolenie owej rado
ś
ci ust
ą
pi
ć
musi, wszelka pot
ę
ga kl
ę
kn
ąć
winna
przed moj
ą
dam
ą
, ukorzy
ć
si
ę
przed niebia
ń
sk
ą
pogod
ą
jej oczu, czarem jej
łaskawo
ś
ci. Rado
ść
tego, kogo ona łaskami obdarzy, bardziej mu cenna b
ę
dzie ni
ż
i sto lat
ż
ywota.
Szcz
ęś
cie, jakie tchnie z jej miło
ś
ci, potrafi uzdrowi
ć
chorego, jedno za
ś
jej
słowo, rzucone w gniewie, i najzdrowszego powali
ć
mo
ż
e, najm
ę
drszego przyprawi
o pomylenie, najurodziwszy pi
ę
kno
ś
ci si
ę
zb
ę
dzie, z gbura uczyni wykwintnisia.
Skoro tedy na ziemi nie znale
źć
, skoro oczy ujrze
ć
a usta nazwa
ć
nie mog
ą
urodziwszej niewiasty, przeto zamy
ś
lam na zawsze zachowa
ć
j
ą
przy sobie, i
ż
by
o
ż
ywiała to, co kryj
ę
w sercu, i
ż
by przywracała młodo
ść
ciału mojemu i strzegła
mnie przed niedoł
ę
stwem. A skoro pani moja miło
ść
m
ą
odwzajemnia, w dom mój j
ą
powiod
ę
i wdzi
ę
czno
ść
moj
ą
oka
żę
. Potrafi
ę
te
ż
ustrzec sekretu mego szcz
ęś
cia,
znale
źć
dla miłej słowa miodem płyn
ą
ce, wszystko, co uczyni
ę
, jej jeno
ukontentowanie b
ę
dzie miało na celu. Przymioty jej wła
ś
ciw
ą
u mnie ocen
ę
znajd
ą
, a chwalbie ich nie b
ę
dzie ko
ń
ca!
W l
ę
ku, by si
ę
nie rozd
ą
sała, nie odwa
żę
si
ę
prosi
ć
jej o nic, w trwodze te
ż
,
bym nie popełnił niezdarno
ś
ci jakowej
ś
, nie odkryj
ę
przed ni
ą
miło
ś
ci mojej do
cna. Ona jedna wszak
ż
e wzi
ę
ła mnie w podda
ń
stwo!
Bertran de Born
(1140-1210).
I
ż
bym si
ę
oczy
ś
cił z potwarzy
Pani, pragn
ę
oto z potwarzy si
ę
oczy
ś
ci
ć
i da
ć
wam, pani moja, dowód mej
niewinno
ś
ci. Oczerniły mnie bowiem przed tob
ą
przeniewierce niegodne. Przez
lito
ść
, błagam, pani moja, wierna i oddania pełna, skromna, szczera, dworna i
wdzi
ę
czna, nie dozwól, by oszczerce niezgod
ę
czynili mi
ę
dzy nami.
Niechaj przy pierwszym rzucie wyrwie mi si
ę
sokół, niech
ż
e go rarogi na mej
dłoni ubij
ą
, niechaj go unios
ą
i na dłoni mojej obedr
ą
z pierza, je
ś
li nie wol
ę
wzdycha
ć
jeno przy tobie ni
ź
li po
żą
da
ć
innej, cho
ć
by mi o
ś
wiadczała swoj
ą
miło
ść
i pragn
ę
ła zatrzyma
ć
mnie w ło
ż
u.
A
ż
eby słowa moje, pani, przekonały ci
ę
dowodniej jeszcze, przywoła
ć
oto pragn
ę
sromot
ę
najniegodziwsz
ą
: gdybym kiedykolwiek, cho
ć
by i w my
ś
lach, popełnił
wobec ciebie, pani, jakow
ąś
zdrad
ę
, je
ś
li sam si
ę
znajd
ę
z niewiast
ą
w komnatce
czy w ogrodzie, niech
ż
e mnie nagła niemoc chyci i wszelkiego dokazywania
zabroni.
Kiedy przed szachownic
ą
zasi
ę
d
ę
, niech nie wygram ani denara, je
ś
lim
kiedykolwiek zabiegał o wzgl
ę
dy innej ni
ż
ty, o uwielbiana, upragniona pani
moja!
Niech
ż
e si
ę
stan
ę
panem kasztelu jeno w
ć
wierci, niech tam czterech dziedziców
dzieli jedn
ą
wie
żę
i za łby si
ę
bior
ą
, niech
ż
e si
ę
nie potrafi
ę
obej
ść
bez
medyka, kusznika, stra
ż
nika, klucznika, wartownika - gdyby i kiedykolwiek serce
inn
ą
miłowa
ć
kazało.
Niech
ż
e mnie pani moja opu
ś
ci dla innego rycerza, niech
ż
e nie wiem, ku któremu
ś
wi
ę
temu si
ę
zwróci
ć
, niech
ż
e
ż
agle mi wichry stargaj
ą
na morzu, niech
ż
e mnie
pachołki na dworze króla o
ć
wicz
ą
, niechaj zemkn
ę
pierwszy z pola bitwy - je
ś
li
nie zełgał ten, kto ci o mnie bajdurzył owe szkaradzie
ń
stwa.
Niech
ż
e z tarcz
ą
na ramieniu i kapturem, nadzianym na opak, padn
ę
w konnej
gonitwie ze strzemionami, co po ziemi si
ę
wlok
ą
, niech
ż
e wej
ś
cie moje do
karczmy gniew w ober
ż
y
ś
cie obudzi, je
ś
li nie zełgał ten, co ci gadał owe słowa
bezecne.
Pani, jako
ż
e posiadam jastrz
ę
bia dobrego na kaczki,
ż
ywego,
ś
wie
ż
o
wypierzonego, posłusznego, nieustraszonego w pogoni za zdobycz
ą
, zdolnego
przewy
ż
szy
ć
w przymiotach inne ptaki, tak łab
ę
dzie jak
ż
urawie, czaple czarne
czy białe, niech
ż
e mi ptaka mego zamieni
ą
na jastrz
ę
bia lada jakiego, tłustego,
leniwego, niezdolnego fruwa
ć
, zdatnego jeno do polowa
ń
na kury.
Kłamce, oszczerce, zawistnicy, fałszywcy, którzy
ś
cie prowadzili mnie z pani
ą
moj
ą
, ostawcie mnie w spokoju!
Marie de France
(XII w.).
Powój
Panowie mili, posłuchajcie, Zawierzcie, prosz
ę
, memu słowu I
ż
yczliwego ucha
dajcie Historii, co si
ę
zowie "Powój". A b
ę
dzie w opowie
ś
ci owej Rzecz o
Tristanie i królowej, Co si
ę
nieszcz
ęś
ni napłakali, Jako si
ę
pi
ę
knie miłowali,
A
ż
i miło
ś
ci tej rozkazem Jednego dnia pomarli razem. Król Marek strasznym
gniewem gorze, Tristana
ś
cierpie
ć
król nie mo
ż
e I precz wygania go surowo:
Siostrzan pokocha
ć
ś
miał królow
ą
. Do Sutwal uszedł wyp
ę
dzony, Gdy
ż
tam rodzinne
jego strony: Rok min
ą
ł, odk
ą
d spadła kara, Do Tyntagielu wróci
ć
wara, Wi
ę
c
zadumany
ż
ało
ś
liwie W rozpaczy ledwie przecie
ż
ywie. Kiedy, kto wiernie, zacnie
kocha, A szcz
ęś
cia nie zna ani trocha, Temu usycha
ć
w łzach, zgryzotach, To
ż
to, panowie, nie dziwota. A
ż
e Tristana zmogły znoje, Przeto opu
ś
cił strony
swoje, Do kornwalijskich zmierza granic, W Kornwalii mieszka jego pani. W las
si
ę
zapu
ś
cił gwoli temu, By nikt go z ludzi zoczy
ć
nie mógł, I w lesie krył
si
ę
do wieczora. Spoczynku wreszcie przyszła pora, Tedy w wie
ś
niacze wst
ą
pił
progi, Tam dał mu ło
ż
e człek ubogi. Tristan zapytał o nowiny, Zapytał, co król
Marek czyni, A na to mu odrzekło wielu,
ś
e sprosił król do Tyntagielu Baronów,
na turnieje, w go
ś
ci. Rzekli mu jeszcze ludzie pro
ś
ci, I
ż
, jako króla pana
wola, W Zielone
Ś
wi
ą
tki ta swawola,
ś
e pono
ć
na zebranie owo Król Marek przyby
ć
ma z królow
ą
. Miłe to Tristanowi słowa, Bo
ć
przecie pozna go królowa, Pomy
ś
li
sobie o Tristanie, Kiedy jej w pobok konia stanie.
Ś
witkiem bledziuchnym
Tristan chy
ż
o W las pomkn
ą
ł, czeka, a
ż
si
ę
zbli
żą
, Spojrzy, a przy nim tu
ż
leszczyna, Rwie gał
ąź
, z czterech stron przycina, W ziemi
ę
j
ą
wetknie, tnie za
chwil
ę
Imi
ę
swe na niej, jeno tyle. Królowa, patrz
ą
c w le
ś
n
ą
steczk
ę
, Pozna
graniast
ą
t
ę
laseczk
ę
, Wspomni, gdy ujrzy j
ą
z oddali, Jak znaki sobie ni
ą
dawali. Przybywa pani, widzi, staje, Zielony dr
ąż
ek rozpoznaje, Rycerzom
ś
wity
w głos si
ę
ż
ali,
ś
e słabnie, chce, by si
ę
wstrzymali,
ś
e wielce si
ę
strudzona
czuje. Spełniaj
ą
, co im rozkazuje. Potem oddala si
ę
królowa, Do wiernej słu
ż
ki
ciche słowa Szepce, po
ś
pieszne stawia kroki, Wst
ę
puje wreszcie w las gł
ę
boki.
Tam drzewa le
ś
ne ukrywały, Kogo miłuje nad
ś
wiat cały. I zaton
ę
li, pojednani, W
rozkoszy cudnej, a bez granic. Długo jej Tristan mówi
ć
b
ę
dzie,
ś
e pani
ą
swoj
ą
widzi wsz
ę
dzie, Z dawna mu oczy we łzach stoj
ą
, Z dawna chciał ujrze
ć
pani
ą
swoj
ą
. Czy w nocnej porze, czy o
ś
wicie, Straszne dla niego bez niej
ż
ycie.
ś
e
oni, jak powoju kwiecie, Gdy na leszczynie si
ę
oplecie, Po
ś
ród zielonych
kwitnie pn
ą
czy. Lecz niech je tylko kto rozł
ą
czy, Splecione p
ę
dy porozdziera,
Schnie drzewko, powój te
ż
umiera. Rozł
ą
czy
ć
dwoje nas daremnie, Có
ż
ja bez
ciebie, ty beze mnie? Tak oto mówił jej do woli, Ona o szcz
ę
snej teraz doli, A
potem rzekła,
ż
e mu trzeba Z królem si
ę
jedna
ć
, a nie gniewa
ć
,
ś
e m
ę
ki
wycierpiała tyle, Gdy rozł
ą
czenia przyszły chwile, Gdy Tristan z królem si
ę
powadził. Wszystko sna
ć
kto
ś
królowi zdradził. Ju
ż
oto z sob
ą
po
ż
egnani.
Odeszła Tristanowa pani. Na my
ś
l,
ż
e znowu b
ę
d
ą
sami, Gorzkimi zapłakali łzami.
On w Galii teraz oczekuje, A
ż
mu przewiny król daruje. Szcz
ęś
liw,
ż
e ujrzał
swoj
ą
mił
ą
, Wy
ś
piewał, co im si
ę
zdarzyło, Jej słów od niepami
ę
ci broni
ą
c, Z
cicha o struny harfy dzwoni
ą
c. Goatlef nazwali Bryta
ń
czycy T
ę
opowiastk
ę
o
Tristanie, Chevrefeuille zowi
ą
znów w Bretanii Całe nieszcz
ę
sne to kochanie, O
którym słowo prawd
ę
wie
ś
ci W owej prze
ś
licznej opowie
ś
ci.
Marie de France.
Słowik
Breto
ń
ska to opowie
ść
stara, Któr
ą
wam prawi
ć
b
ę
d
ę
zaraz, Nightingale zw
ą
j
ą
na
Albionie, W Bretanii Laustic mówi
ą
o niej. W Saint-Malo, sławnym na
ś
wiat cały,
Dwa zamki, dwie fortece stały. W zamkach tych
ż
yj
ą
dwaj rycerze. Saint-Malo od
nich sław
ę
bierze. Z jednym z rycerzy mieszka
ż
ona, Nadobna, wdzi
ę
cznie
przystrojona A
ż
dziw, jak wielkie ma staranie, By wszystko pi
ę
kne było na niej.
Drugi za
ś
rycerz nie miał
ż
ony. Ten bywał dla swych cnót wielbiony, Gdy
ż
wielka
prawo
ść
w nim mieszkała. Czciła go wi
ę
c baronia cała, Gdy w turniejowe szranki
stawał. W sakiewce to, co miał, oddawał. Ów rycerz marzy tylko o niej, O
s
ą
siadowej pi
ę
knej
ż
onie, Takie zanosił te
ż
błagania, Tak serce jej ku swemu
skłaniał. Dusza gorzała, jak kwiat w sło
ń
cu, A
ż
go i pokochała w ko
ń
cu. Zasi
ę
pocz
ę
ła go miłowa
ć
Nie tylko za miłosne słowa I za oddane serce wszystko, Lecz
za to te
ż
,
ż
e był tak blisko. Taili ka
ż
de swe spotkanie, By nikt baczenia nie
miał na nie, Zaskoczy
ć
nie mógł, dojrze
ć
czego Z tego kochania sekretnego.
ś
e
zamki obok siebie stały, Przeto si
ę
schadzki udawały, Z okna komnaty, gdzie
mieszkała, Z najukocha
ń
szym rozmawiała, A on, po swojej stoj
ą
c stronie, Słał
pocałunki, słowa do niej. Czasami si
ę
te
ż
zabawiali, Ot, z okna w okno
przerzucali Podarki drobne, a
ś
wiadcz
ą
ce,
ś
e serca były wci
ąż
gor
ą
ce.
ś
adne ich
licho nie dr
ę
czyło, Spokojnie tedy kwitła miło
ść
, Jeno mo
ż
no
ś
ci wci
ąż
nie mieli
By
ć
z sob
ą
tyle, ile chcieli. Przeto starali si
ę
oboje, By widzie
ć
cho
ć
u
ś
miechy swoje. Gdy tylko mogli, w oknie stali, Z dala na siebie spogl
ą
dali.
Tak trwałoby do ko
ń
ca
ś
wiata, A
ż
si
ę
zacz
ę
ła pora lata. Ł
ą
ki i pola ju
ż
zielone, Drzewa kwiatami rozpachnione,
Ś
piewaj
ą
po
ś
ród li
ś
ci krzaków
Najbardziej roz
ś
piewane z ptaków. Kto kocha, kocha tym gor
ę
cej, Z tego przybywa
wiosny wi
ę
cej.
Rycerz i jego miła pani Bardziej ni
ż
zwykle rozkochani, Owe wiosenne
zachwycenia Błyszczały w słowach i spojrzeniach. Gdy ksi
ęż
yc zal
ś
nił w całej
krasie, A pan i m
ąż
ju
ż
zasn
ą
ł, zda si
ę
, Ona opuszcza ło
ż
e swoje, W płaszcz si
ę
okrywa i zawoje, U okna staje - on ju
ż
czeka, Znowu u
ś
miecha si
ę
z daleka.
Zakl
ę
ci przez wiosenne moce, Nie
ś
pi
ą
, czuwaj
ą
całe noce, Ka
ż
demu serce
przypomina,
ś
e to ich rado
ść
jest jedyna.
A
ż
której
ś
nocy przebudzony M
ąż
gniewnie pocz
ą
ł pyta
ć
ż
ony, Czemu tak cz
ę
sto z
ło
ż
a wstaje I dok
ą
d zwykle si
ę
udaje. - "Panie - odpowie ona na to - Nic nie
wie o rozkoszach
ś
wiata, Kto o słowiczych pie
ś
niach nie wie. Zaczarowana moc w
tym
ś
piewie. Słowika słucham, jego czekam, Jego muzyka mnie urzeka, Ach, one
daj
ą
szcz
ęś
cia wiele Przecudne te słowicze trele, Wielka nami
ę
tno
ść
ma,
gł
ę
boka, Noc
ą
i tak nie zmru
żę
oka."
Gdy gro
ź
ny pan wysłuchał
ż
ony, Za
ś
miał si
ę
straszny, rozsierdzony, Podumał
chwil
ę
, wreszcie kazał Schwyta
ć
słowika w ł
ę
k z
ż
elaza. Ju
ż
niegodziwe te
pułapki Czyhaj
ą
na ptasz
ę
ce łapki, Nie ma leszczyny ni kasztana Bez sideł -
taki rozkaz pana. Schwyc
ą
stworzenie nieszcz
ęś
liwe I do barona nios
ą
ż
ywe.
Porwał słowika ucieszony, Pod
ąż
ył do komnaty
ż
ony - "Bywaj mi, pani, pójd
ź
, a
skoro, Rzek
ę
ci jeno słów kilkoro. Spójrz, oto teraz w mojej mocy Ptak, co ci
kazał czuwa
ć
w nocy. Skoro si
ę
dostał w moje r
ę
ce, Ju
ż
on ci
ę
nie obudzi
wi
ę
cej!"
Kiedy to usłyszała
ż
ona, Odebra
ć
ptaka chce, strwo
ż
ona, I zgrozy pełna dłonie
składa, On jednak
ś
mier
ć
ptaszkowi zada. Dło
ń
mi obiema szyjk
ę
ś
ciska, Ukr
ę
ca
j
ą
, ju
ż
krew z niej tryska, Zaiste, trudno mówi
ć
o tym, Co srogi pan uczynił
potem, Ptasz
ę
ce ciałko rzucił z sił
ą
Na
ż
on
ę
- sukni
ę
zakrwawiło I krew
gwia
ź
dzist
ą
trysła plam
ą
Pod piersi
ą
, tam, gdzie serce samo. Potem po
ś
piesznie
wyszedł z sali.
Nieszcz
ę
sna słania si
ę
i
ż
ali, I tuli ptaszka, łka rozpacznie, Cała we łzach,
przeklina
ć
zacznie Oprawców, którzy skradli skrycie Jej szcz
ęś
cie, a ptaszkowi
ż
ycie. "Jaki
ż
mi serce ból przenika, Teraz, gdy nie ma ju
ż
słowika, U okna ju
ż
nie b
ę
dziem dalej Z dala na siebie spogl
ą
dali. Mój ukochany - serce czuje -
Pomy
ś
li,
ż
e go mniej miłuj
ę
. Po
ś
l
ę
słowiczka, w li
ś
cie powiem Wszystko, o
wszystkim niech si
ę
dowie." I na kawałku złotogłowia Spisała te
ż
ałosne słowa,
Bij
ą
ce serce przycisn
ę
ła, W ów list słowika owin
ę
ła, Paziowi rozkazała swemu
Ten dar nieszcz
ę
sny nie
ść
miłemu. Rycerz wi
ę
c teraz wie o wszystkim. Z
rozpaczy, zda si
ę
, szału bliski. Lecz nie zachował si
ę
niegodnie, Gdy ow
ą
wie
ść
otrzymał o niej.
Rozkazał rze
ź
bi
ć
wnet ze złota - Przecudna była to robota - Szkatułk
ę
mał
ą
,
złoto szczere Zdobiły nadto grona pereł. Tam wła
ś
nie zło
ż
ył pan słowika. Gdy
potem wieczko sam domykał, Zapiecz
ę
tował szkatułeczk
ę
. Zamkni
ę
cie takie bywa
wieczne... Odt
ą
d, czy w zdrowiu, czy w chorobie, Zawsze szkatułk
ę
miał przy
sobie. Taka si
ę
, moi mili, mie
ś
ci Tre
ść
w tej przesmutnej opowie
ś
ci, O której
pami
ęć
nie utonie. W Bretanii Laustic mówi
ą
o niej.
Madame de Die
(koniec XII w.).
Skarga i zaproszenie
Miło
ść
rycerza to wielka turbacja nieraz. Pragn
ę
, by zawsze wiedziano, jaki
afekt wzbudził we mnie mój rycerz. I oto zostałam porzucona, a powód jakoby był
taki,
ż
e nie darzyłam go miło
ś
ci
ą
. Kiedy wi
ę
c pobł
ą
dziłam? W ło
ż
u, czy wtedy,
gdy szatki miałam na sobie? Jak
ż
ebym pragn
ę
ła tuli
ć
w ramionach wieczorem
mojego rycerza! Ile
ż
by ukontentowania znalazł w chwili, gdybym mu z piersi
mojej uczyniła poduszk
ę
! Rozmiłowałam si
ę
w nim bardziej ni
ż
Flora w
Blanchefleur. Ofiarowuj
ę
mu serce moje, my
ś
li moje, oczy me,
ż
ywot mój.
O przyjacielu, pi
ę
kny, miły, wdzi
ę
czny, je
ś
liby
ś
si
ę
kiedy we władaniu moim
znalazł, je
ś
li byłoby mi dane legn
ąć
przy tobie wieczorem i ofiarowa
ć
ci
pocałunek, jako wyraz mego fektu, wielka byłaby to rado
ść
, wiedz o tym, cisn
ąć
w ramionach ciebie miast mojego mał
ż
onka, gdyby
ś
przyrzekł jeno,
ż
e uczynisz
wszystko, czego za
żą
dam.
Anonim
(XIII m.)
* * *
Kiedy Zachód płonie Jak pochodnia Diany, W srebrzysto
ś
ci tonie Cały blask
ró
ż
any, Powiewy wietrzyka Chmury z nieba zgarn
ą
, A ta ich muzyka Koi chwil
ę
czarn
ą
. Serce
ż
al mój zmienia W miłosne marzenia. Blask zmierzchu pierzchliwy
Wdzi
ę
k przydaje rosie, A ludziom przynosi Sen jak
ż
e szcz
ęś
liwy.
Sen niby balsamy, Które troski koj
ą
, I bóle, i burze Spokojno
ś
ci
ą
swoj
ą
, Gdy
si
ę
pod zamknione Dostaje powieki, Serce si
ę
, szalone, Oddaje na wieki.
Morfeusz to wietrzyk Łagodnie wiej
ą
cy, Zasiewy dojrzałe Do
ż
ycia budz
ą
cy. Oto
szumi potok Skro
ś
czystego piasku, Płynie mły
ń
ska woda Skro
ś
słonecznych
blasków
Oj, znu
ż
y Wenera, Trza odpocz
ąć
teraz, A na powiek tratwie Snom płyn
ąć
najłatwiej. Słodko, gdy miło
ść
koi snem pieszczoty dreszcze, Lecz gdy znów si
ę
miło
ś
ci
ą
staje - słodziej jeszcze.
Tam, gdzie t
ę
sknie słowik
ś
piewa, Tam, gdzie si
ę
zieleni
ą
drzewa, Miło pi
ę
knym
snom folgowa
ć
, Milej z lub
ą
baraszkowa
ć
. Kiedy zapach ziół odurza, Kiedy da
posłanie ró
ż
a, Miło, je
ś
li na znu
ż
onych Miłosnym igraniem owym Spłynie sen
pokrzepiaj
ą
cy.
Christine de Pisan
(1369-1430).
W ukryciu zabrzmi ta piosenka
W ukryciu zabrzmi ta piosenka, Lecz lepiej mi wypłaka
ć
oczy, Ni
ź
liby miał kto
kiedy zoczy
ć
T
ę
łz
ę
, w niej cała moja m
ę
ka.
Mój
ż
al jam winna
ż
ywi
ć
skrycie, W niczyich piersiach nie odd
ź
wi
ę
czy, Tym mniej
przyja
ź
ni niesie
ż
ycie, Im wi
ę
cej bólu serce dr
ę
czy.
Nie znana
ś
wiatu ta udr
ę
ka, Przez któr
ą
dni me rozpacz toczy, Łzom ch
ę
tne,
ś
miej
ą
si
ę
me oczy, Rwie si
ę
melodia, struna p
ę
ka,
W ukryciu zabrzmi ta piosenka. Na twarzy mej smutku odbicie Cnot
ą
mi
ż
ycia nie
uwie
ń
czy, Wy mnie o obł
ę
d pomówicie, O wy, do których los si
ę
wdzi
ę
czy.
Gdy oto si
ę
ukaza
ć
l
ę
kam Bólu, co kirem mnie otoczy, Trza mi schronienia próg
przekroczy
ć
, Zatai
ć
czarn
ą
my
ś
l, co n
ę
ka, W ukryciu zabrzmi ta piosenka.
Francois Villon
(1431-1480)
Ballada, jak
ą
Villon obdarzył szlachetnie urodzonego młodego
ż
onkosia, i
ż
by j
ą
swojej mał
ż
once przekaza
ć
raczył
Niby o
ś
wicie głuszce tokuj
ą
ce, A
żą
dzy pełne, jak to w ich zwyczaju,
Pieszczoty sobie nie sk
ą
pi
ą
c gor
ą
cej, Gdy si
ę
skrzydłami chciwie obłapiaj
ą
,
Niech
ż
e my wzajem, pani moja miła, Miłosnych igrów za
ż
yjem dowoli, By nas
radosna chu
ć
w jedno spoiła, Gwoli gor
ą
cej krwi, miło
ś
ci gwoli.
Ja władzy twojej powolnym si
ę
stan
ę
, Po
ś
mier
ć
, co kiedy
ś
do drzwi zakołacze,
Honorem ty
ż
e
ś
mi, na ka
ż
d
ą
ran
ę
Balsamem, kiedy
ś
ród zgryzoty płacz
ę
.
Rzecze mi rozum, a b
ę
d
ę
go słuchał Ochotnie, i
ż
bym nie szcz
ę
dził mozołu, Słu
żą
c
ci wiernie wszystk
ą
moc
ą
ducha, A wi
ę
c nasz
ż
ywot trza nam wie
ść
pospołu.
Kiedy na
ń
plagi spadn
ą
i katusze, Kiedy bole
ś
ci
ą
srog
ą
rozgorzeje, Wzrok twój w
szcz
ęś
liw
ą
przemieni m
ą
dusz
ę
, Jak wiatr, co ka
ż
d
ą
czarn
ą
mgł
ę
rozwieje.
A wi
ę
c nie strac
ę
ziarna, zasianego W tw
ą
gleb
ę
, dana mi od Boga ona, Owoc
wyro
ś
nie na niej dnia pewnego, Pospólno
ść
tedy nasza nam s
ą
dzona!
Przesłanie
Posłysz, ksi
ęż
niczko zacna, co ci gadam, Serce me tobie w niewol
ę
oddaj
ę
, I w
twej skłonno
ś
ci ufno
ść
m
ą
pokładam, Trza nam wi
ę
c przecie miłowa
ć
si
ę
wzajem!
Francois Villon.
Ballada do ukochanej
Miło
ś
ci, ty
ż
e
ś
okrutn
ą
, zwodnico, Obłudy
ś
pełna, słodycze twe kłami
ą
, A gdy
ż
elazne kleszcze twe pochwyc
ą
, Morderczym ciosem biedne serce łami
ą
. Czar twój
ś
mier
ć
niesie po
ś
ród słodkich marze
ń
, A pycha wszystkie czyny twe przenika,
Oczy okrutne, miłosierdzie ka
ż
e Nie gn
ę
bi
ć
, jeno koi
ć
nieszcz
ęś
nika.
Czyli
ż
nie lepiej by o pomoc woła
ć
W przystani inszej, gdzie lubo
ść
pieszczoty?
Nic z władztwa twego zwolni
ć
mnie nie zdoła, Trza mi dozgonnej za
ż
ywa
ć
sromoty.
M
ęż
czyzna ze mnie wi
ę
c czy drobne dzieci
ę
? Zgin
ę
, gdy
ż
nadto wielka ma udr
ę
ka,
Lito
ś
ci zda si
ę
do cna brak na
ś
wiecie, Gdy miast rado
ś
ci, sroga jeno m
ę
ka.
Lecz có
ż
, po długim przecie lat szeregu, Niejedna zmarszczka na twym liczku
si
ę
dzie, Ja si
ę
za
ś
miej
ę
wonczas, lecz nie, przebóg, I dla mnie staro
ść
niełaskaw
ą
b
ę
dzie. Zgrzybialcem stan
ę
si
ę
, jak ty zgrzybiała,
ś
yj zdrowo! Skoro
mnie nie była
ś
mił
ą
, Trza, by
ś
si
ę
innym milsz
ą
okazała, Wspiera
ć
mnie, nie za
ś
dr
ę
czy
ć
trzeba było.
Przesłanie
Miłujesz, ksi
ążę
, a wi
ę
c l
ę
k mnie bierze, I
ż
e
ź
le pojmiesz, co z mych słów
wynika, Lecz przecie
ś
łaskaw, tedy zechcesz szczerze Pocieszy
ć
, nie za
ś
n
ę
ka
ć
nieszcz
ęś
nika.
Clement Marot
(1493-1544).
Do pi
ę
knego cycuszka
Pi
ę
kny cycuszku, bielszy
ś
ni
ź
li jajo, Białe atłasy przy tobie si
ę
staj
ą
Czarne,
a ró
ż
a ze wstydu si
ę
płoni. Nic ci
ę
w urodzie twojej nie dogoni! Twardy
ś
te
ż
w
twojej nadobnej kr
ą
gło
ś
ci, A kr
ą
gło
ść
owa ze słoniowej ko
ś
ci, Po
ś
rodku której
sekretnie utkwiona Poziomka, mo
ż
e czere
ś
nia czerwona, Obcy jej widzie
ć
ani
tkn
ąć
nie mo
ż
e, Lecz
ż
e istnieje, o to si
ę
zało
żę
. Ty, o ró
ż
owym, prze
ś
licznym
koniuszku, Znieruchomiałe
ś
. Nie wolno
ć
, cycuszku, Wyrusza
ć
w podró
ż
, czy
puszcza
ć
si
ę
w tany, Ju
ż
e
ś
na zawsze w miejscu zatrzymany. Ty
ś
nieporadny, a
miluchny tyle, Od towarzysza daleki o mil
ę
,
Ś
wiadectwo tak
ż
e zawarło si
ę
w
tobie O tej, na której zakwitasz osobie. Kiedy ci
ę
widz
ę
, serce ch
ę
tk
ą
płonie,
I
ż
by ci
ę
dotkn
ąć
, i
ż
by uj
ąć
w dłonie, Nadto wszelako takowa my
ś
l zdro
ż
na, Gdy
ż
zbyt daleko tu pobł
ą
dzi
ć
mo
ż
na. O ty, ni du
ż
y nadto, ni za mały, Nieuskromione
pobudzasz zapały, I dniem i noc
ą
słysz
ę
twe wołania: "Ach, miłowania pragn
ę
,
utulania!" A kiedy wzbierasz i opadasz z wolna, Gdy ci
ę
pieszczota w dreszcze
wprawi
ć
zdolna, Zaprawd
ę
, szcz
ę
snym stanie si
ę
człowiekiem, Kto
ś
, kto potrafi
napełni
ć
ci
ę
mlekiem, Sprawi, i
ż
stanie si
ę
dziewcz
ą
tko owo Kusz
ą
ce, jakim bywa
ź
rały owoc!
Marguerite de Valois
(1533-1615).
Prawili
ś
cie,
ż
e wielkie jest wasze kochanie
Prawili
ś
cie,
ż
e wielkie jest wasze kochanie, Jam s
ą
dziła,
ż
e przecie wierzy
ć
wam wypada, Lecz w czas krótki do inszej rzekli
ś
cie tak, panie, Przy mnie si
ę
dokonała zasi
ę
ona zdrada. Nie nadto
ż
to fatygi, miło
ś
ciwy panie, Kiedy si
ę
dwom niewiastom wyznaje kochanie? Niechaj
ż
e mi
ę
dzy nami wszystkie struny p
ę
kn
ą
.
Tamta czeka. Mnie nie trza fałszywej skłonno
ś
ci. Starczy mi jeno cz
ą
stka waszej
łaskawo
ś
ci, Miłujcie si
ę
, niech szcz
ęś
cie przyszło
ść
da wam pi
ę
kn
ą
.
Pernette de Guillet
(1521-1545).
Przyrzekłam ci, najmilszy
Przyrzekłam ci, najmilszy, kiedy
ś
o wieczorze, Na dowód posłusze
ń
stwa twej
usilnej woli,
ś
e przybiegn
ę
do ciebie o wiadomej porze, Los mi mój tego jednak
czyni
ć
nie dozwoli. Posłuchaj mnie, najdro
ż
szy, pragn
ę
szcz
ę
snej doli
Przebywania wraz z tob
ą
nie dzie
ń
,
ż
ywot cały, Chc
ę
,
ż
eby twoje oczy zawsze
mnie czekały, My
ś
l podobnie - ja o to wnosz
ę
dzi
ś
błaganie - Pomó
żż
e mi
uwierzy
ć
w szcz
ęś
cie to niemałe Całym twym wdzi
ę
kiem, cnot
ą
i rozumem, panie.
Pernette de Guillet.
Jedno mi wszystko
Jedno mi wszystko. Nie l
ę
kam si
ę
wcale, Czy to
ś
wit, czy to dzie
ń
zmierzchem
umiera, Czyli si
ę
wokół czer
ń
nocy roz
ś
ciela, Ju
ż
mnie nie dr
ę
czy, co dr
ę
czyło
nieraz.
Ś
wiatło
ś
ci moja, jasno
ść
rozpo
ś
cierasz Przede mn
ą
wielk
ą
, t
ą
jasno
ś
ci
ą
wzbiera Wszelki mrok wokół, dusza mo
ż
e zoczy
ć
To, czego nigdy nie widziały
oczy.
Pernette de Guillet.
Przemo
ż
na
żą
dza rozkoszy czarownej
Przemo
ż
na
żą
dza rozkoszy czarownej Niech
ż
e si
ę
ż
ywi rozt
ę
sknion
ą
cisz
ą
, Ukryt
ą
w my
ś
li słodkiej niewymownie, Któr
ą
marzenia łagodne kołysz
ą
. To, co si
ę
stanie, szcz
ęś
cia objawieniem Winno by
ć
, skoro pragniesz
ś
ród kochania Umrze
ć
,
gdy zwleka z nadej
ś
ciem spełnienie, Lecz z owej
ś
mierci
ż
ycie si
ę
wyłania.
Pierre Ronsard
(1524-1585).
Piosenka
Mocniej ni
ż
wi
ą
zu gał
ą
zka szalona, Gdy z winogradem si
ę
splot
ą
, Niechaj mnie
twoje owin
ą
ramiona Najczarowniejsz
ą
pieszczot
ą
.
Niech si
ę
twa senna twarzyczka pochyli Na czoła mego znoje, Tchnij we mnie czar
twój w tej cudownej chwili, Niech serce nim ukoj
ę
.
Piersi twe pie
ś
ci
ć
teraz chc
ę
i musz
ę
, Wszelki ukoj
ą
frasunek, Przytul mnie
mocniej, zwró
ć
mi moj
ą
dusz
ę
, Zakl
ę
t
ą
w pocałunek.
Gdy to uczynisz, na cudne twe oczy Poprzysi
ą
c byłbym w stanie,
ś
e mnie w
ramionach twoich nie uroczy Inne oczarowanie.
Słodkie mi twoje jarzmo, cho
ć
nie minie Uczu
ć
najsro
ż
sza dola, Jeden nas czeka
okr
ę
t, co popłynie Na Elizejskie Pola.
Pierre Ronsard.
Do Kassandry
Pieszczotko, spójrz, to ta ró
ż
a, Co o poranku odurza W sło
ń
cu szkarłatne
liczko... Czy teraz, w zmierzch, bły
ś
nie przed nami Gorej
ą
cymi płatkami Jak
skórka twoich policzków? Biada! Spójrz na ni
ą
, opada! Pieszczotko, to jej
zagłada, Cho
ć
tego nikt nie przeczuł... Natury zbrodniczy szał Sprawił,
ż
e
kwiatek trwał Od ranka tylko po wieczór... A wi
ę
c posłuchaj, pieszczotko, Póki
twa młodo
ść
tak słodko Kwitnie młodymi laty, Szcz
ęś
liwo
ść
niech w tobie go
ś
ci,
Zwarzy ci
ę
tchnienie staro
ś
ci, Niby szron kwiaty...
Pierre Ronsard.
Sonet
Spójrz, majowa gał
ą
zka rozkwitła ró
ż
ami W krasie najpierwszych p
ą
ków, w urokach
młodo
ś
ci,
ś
ywego jej rumie
ń
ca i niebo zazdro
ś
ci, Kiedy ledwo zbudzony
ś
wit
zrosi j
ą
łzami.
W płatkach jej czaruj
ą
cych miło
ść
gniazdko wije, Zapach odurza cały ogród, poi
drzewa, Lecz gdy si
ę
rozszaleje burza, grad, ulewa, Ró
ż
a opada, listek po
listku, nie
ż
yje.
Tak zga
ś
nie
ś
wie
ż
o
ść
twoja, jutrzenkowe lata, Kiedy hołd ci składaj
ą
wszystkie
moce
ś
wiata, W pył si
ę
rozwiejesz, Parki wiernie
ś
mierci słu
żą
.
A gdy ci
ę
grzeba
ć
b
ę
d
ą
, wraz z
ż
alem i łzami, Przyjm mleka pełen puchar i
dzbany z kwiatami,
ś
eby
ś
, ró
ż
o, po
ś
mierci tak
ż
e była ró
żą
.
Pierre Ronsard.
Do Heleny
Po latach, gdy o zmierzchu
ś
wieczka bły
ś
nie skromnie, U kominka zasi
ę
dziesz, w
prz
ą
dk
ę
zamieniona, Zanucisz pie
ś
ni moje i szepniesz, wzruszona: Kiedy
ś
, gdy
byłam pi
ę
kna, Ronsard
ś
piewał o mnie.
Słu
ż
ebna, cho
ć
przy pracy sen j
ą
ukolebie, Zerwie si
ę
, kiedy tak
ą
nowin
ę
usłyszy, Zbudzi j
ą
imi
ę
moje, wyrwie z sennej ciszy, By w słowach
nie
ś
miertelnych błogosławi
ć
ciebie.
Ja wtedy proch ju
ż
b
ę
d
ę
, bezcielesna zjawa, Co si
ę
w
ś
ród cienia mirtów
spoczynkiem napawa, Ty, siedz
ą
c u kominka, skulona i siwa,
Po
ż
ałujesz mych uczu
ć
i własnej niech
ę
ci. Wierzaj mi, niech ci
ę
dzisiaj a nie
jutro n
ę
ci, Dzisiaj si
ę
ró
ż
e
ż
ycia najpi
ę
kniejsze zrywa.
Jacques Tahuerau
(1527-1555).
Pocałunek
Gdy kto o nagiej Wenus posłyszał, Jak to miłego jej Adonisa Słodkim u
ś
ciskiem
p
ę
ta, Tul
ą
c do niego powabne ciało, Leciutko k
ą
sa go w szyj
ę
biał
ą
, Rozkosz
ą
owładni
ę
ta.
Kto czytał, jak to Tibullus kochał, Jak to Katullus, pieszcz
ą
c, zaszlochał (Tak
dusz
ę
miał w rzewno
ść
bogat
ą
), Kto poj
ą
ł dotyk ust Owidiusza, Gdy delicjami
karmiona dusza Podobna stała si
ę
kwiatom!
Kogo wróbelek, kwil
ą
c, czarował, Gdy
ś
wiatem wiosna płyn
ę
ła nowa, A ptak
skrzydłami trzepoc
ą
c, Wiedział,
ż
e biedna samiczka czeka, A
ż
on do gniazda
wróci z daleka, Do niej, tak ch
ę
tnej pieszczotom!
Kiedy goł
ą
bka piórka nastroszy, Rozmiłowana, dr
żą
ca z rozkoszy, Całuje
ukochanego, Tyle z niej miło
ść
czaru dob
ę
dzie,
ś
e jej zazdro
ś
ci
ć
mog
ą
łab
ę
dzie
Ś
wiata całego!
Kochaj
ą
bogi, ludzie i ptaszki, A ów, kto słodkie owe igraszki Pojmowa
ć
umie,
Dzi
ś
, kiedy w boskich twoich ramionach Takim szcz
ęś
liwy, kocham i konam, Ten
mnie zrozumie!
Jacques Tahueral.
Piosenka dla uwielbianej
Jam kłamał, moja uwielbiona,
ś
e
ś
naga dr
ż
ała w mych ramionach W miodnej nocy
upale, Biada mi! Burzy tej szalonej Jeszczem nie zaznał wcale.
To my
ś
l,
ż
e zmysły me ukoj
ę
, Sk
ą
pała poematy moje W udawanej pustocie, Kaprysem
była snów i roje
ń
O fałszywej pieszczocie.
Marzenia bałamutne snuj
ą
c,
ś
e i ty, tak
ż
e mnie miłuj
ą
c, Oddasz mi serce, miła,
Nadtom uczucie własne zbroił W rozpacz, co mnie dr
ę
czyła.
Jam wierzył,
ż
e skrywaj
ą
c miło
ść
, Co z wielk
ą
owładała sił
ą
Moj
ą
zbolał
ą
dusz
ę
,
Ukoj
ę
wszystko, co dr
ę
czyło, Co budziło katusze.
Ale ta miło
ść
, która zwodzi, Z której si
ę
smutków moc wywodzi, Cho
ć
w niej i
sen mój złoty, O, jarzma swego nie złagodzi Dla udanej pustoty.
Jean Passerat
(1534-1602).
Piosenka
Starczyła drobna nieobecno
ść
, By
ś
serce swoje odebrała, Lecz ja, gdym poj
ą
ł t
ę
bezecno
ść
, Tak
ż
em pokochał inn
ą
, mała.
Ju
ż
najgor
ę
tsz
ą
nawet chwilk
ą
Serc naszych w jedn
ą
noc nie skujesz, A
zobaczymy, mój motylku, Kto pierwszy tego po
ż
ałuje!
Kiedym ja płakał, t
ę
sknił, szlochał, Przeklinaj
ą
cy ból rozstania, Zdrajca
Rosette innego kochał, Przyzwyczajony do kochania.
I zawieruchy
ż
adna siła Tak z chor
ą
giewk
ą
nie ta
ń
cuje, Lecz zobaczymy, moja
miła, Kto pierwszy tego po
ż
ałuje!
Gdzie
ż
wi
ę
c s
ą
te przysi
ę
gi
ś
wi
ę
te, Słowa t
ę
sknot
ą
rozszalałe, To
ż
to, dalibóg,
niepoj
ę
te, Lecz skoro serce tak niestałe...
Skazan na niespokojno
ść
wieczn
ą
Ten, kto uwierzy
ć
ci spróbuje! A zobaczymy,
pastereczko, Kto pierwszy tego po
ż
ałuje!
Ów, który miejsce moje zaj
ą
ł, Kocha
ć
jak ja nie b
ę
dzie w stanie, Ta za
ś
, co
dzisiaj moj
ą
pani
ą
, Milsza urod
ą
i kochaniem!
Strze
ż
teraz celu twoich marze
ń
, Ja własnej zguby nie zgotuj
ę
, Kłamczucho,
kiedy
ś
si
ę
oka
ż
e, Kto pierwszy tego po
ż
ałuje!
Agrippa d'Aubigne
(1552-1630).
Stance
W o
ś
lepiaj
ą
cym blasku, co twarz tw
ą
spromienia,
Ś
miertelny, ugodzony niebia
ń
sk
ą
pi
ę
kno
ś
ci
ą
, Zakosztowałem
ś
mierci i unicestwienia, By na nowo nacieszy
ć
si
ę
nie
ś
miertelno
ś
ci
ą
.
Twój boski płomie
ń
wszystko, co
ś
miertelne, skruszył, Niebia
ń
sko
ść
twa porywa
ku niebia
ń
skim progom, Dusza twoja bosko
ś
ci
ą
krzewi si
ę
w mej duszy, Bogini,
uczyniła
ś
mnie równego bogom.
Wargi me ust twych szkarłat tkn
ę
ły, rozkochane, Owo zaziemskie pi
ę
kno po
ś
ród
ziemskich losów, I nektar i ambrozja s
ą
mi teraz dane, Smakowałem najsłodsze
delicje niebiosów!
Ja, pełen
żą
dzy w
ś
ciekłej, w
ś
ród bogów zazdrosnych, Ja, ów bóg utajony,
wzbudziłem ich zawi
ść
, Pró
ż
no palili swoje kadzidła miłosne, Przeobraziłem
niebo, gdym si
ę
w nim pojawił.
Ten za
ś
bóg, po
ś
ród innych, co szpetne ma lica, Pom
ś
ci
ć
chciał gniew bezsilny
strasznym ciosem młota, Gdy jedna nam przypadła miłosna ło
ż
nica, A
ś
ród niej
szcz
ęś
cia mego szczyt, twoja pieszczota.
I ludzie - zawistnicy - wydali mi wojn
ę
, Wspi
ę
li si
ę
po drabinie losu a
ż
do
nieba, Gardz
ę
nimi, gdy
ż
w raju wiod
ę
dni spokojne, W pobok twojej pi
ę
kno
ś
ci
nic mi nie potrzeba!
Charles Vion de Dalibran
(1600-1650)
Składałem wiersze
ż
ycie całe I całe
ż
ycie miłowałem, Lecz weny mojej wyschły
zdroje I serce teraz ju
ż
nie moje.
Panie jasno
ś
ci i istnienia, Dumny, pragn
ą
łem i
ść
za tob
ą
. Roiłem te
ż
,
ż
e me
marzenia Nigdy nie stan
ą
si
ę
ż
ałob
ą
.
Gdym dzi
ś
staro
ś
ci podłej blisko, Tysi
ą
c utrapie
ń
jak mrowisko Osacza
ż
ycie z
wszystkich stron.
Podli to zdrajcy: Feb i Amor, Niech si
ę
me wiersze
ś
wiadkiem stan
ą
,
ś
e to
nienawistnicy s
ą
.
Tristan l'Hermite
(1601?-1655).
Pi
ę
kna
ż
ebraczka
Rzekłby
ś
: "To cud", kolorowo, Z tysi
ą
ca wdzi
ę
ków utkany, Przecz
ą
cy brudnym jej
słowom, Przecz
ą
cy n
ę
dznym łachmanom,
Rzekłby
ś
,
ż
e los jej si
ę
ś
mieje, Cho
ć
tak si
ę
zdaje ponury, Perełki z
ą
bków
ja
ś
niej
ą
W ustach, szkatułce z purpury.
Jej oczy - szafiry
ś
ród rosy, Gdy płonie złoto jej włosów, Jak
ż
e bogata w tej
chwili!
Wi
ę
c gdzie
ż
owa n
ę
dza, złe
ż
ycie, Gdy złotem sypie obficie, Jak tylko główk
ę
pochyli...
Pierre Corneille
(1606-1684).
Stance
Markizo, wiem, po mojej g
ę
bie Spostrzegasz, i
ż
e latka lec
ą
, Có
ż
, kiedy w moim
wieku b
ę
dziesz, Ty tak
ż
e powi
ę
dniejesz nieco.
Czas, filut, o tym jeno marzy, I
ż
by psikusy płata
ć
liczne, Jak wyrył zmarszczki
na mej twarzy, Tak zwarzy liczko twoje
ś
liczne.
Niezmienny planet bieg w przestworzach, Wszystkim wyznacza los jednako, Wiem,
ż
e cho
ć
dzisiaj wdzi
ę
czna, ho
ż
a, Jak ja i ty si
ę
staniesz tak
ą
.
A jednak pono
ć
mam przymioty, Które
ś
wiat zacnie dzi
ś
ocenia, Nie nadto tedy
dumam o tym,
ś
e czas poczynił spustoszenia.
Gdy tak wysoko mnie wynie
ś
li, Z zapałem
ś
wiadcz
ą
c powa
ż
anie, Powaby twe
pochwał
ą
, je
ś
li Podobne znajd
ą
moje zdanie.
Markizo, pomy
ś
l tedy o tym, Gdy staro
ść
przestrach w tobie budzi, Prosz
ę
wi
ę
c,
nie sk
ą
p mi pieszczoty, Skorom jest najgodniejszym z ludzi!
Piron
(1689-1779).
Utrapienia miłosne
Waszmo
ś
cie, ale
ż
z was bałwany! Za spraw
ą
miłosnego licha, Z pocz
ą
tku ka
ż
dy
zestrachany, Potrafi jeno łzawo wzdycha
ć
.
Wyznaje wreszcie, co go n
ę
ka, Ona si
ę
d
ą
sa, on wci
ąż
swoje, Jaka
ż
to nuda, co
za m
ę
ka, Owe sercowe niepokoje!
Wreszcie wzajemno
ść
- i tym gorzej, Teraz dopiero ambarasy, Bo pani cz
ę
sto nie
w humorze, Z rodzink
ą
te
ż
niejakie kwasy...
Aha, wszak pozostaje honor, Honor - rado
ś
ci przeciwie
ń
stwo, I spory - kogo
zwyci
ęż
ono, Kto komu przyzna
ć
ma zwyci
ę
stwo!
Zjawia si
ę
rywal - znowu bieda, Wnet popłoch w sercu załomoce, I zazdro
ść
k
ą
sa,
zasn
ąć
nie da, I niespokojne dni i noce.
Zmo
ż
e oboje gra i zwada, Chc
ą
pocałunku, w nim ucieczki, Lecz
ż
ar zgasł,
niesmak si
ę
zakrada - Czyli gra cała warta
ś
wieczki?
Voltaire
(1694-1778).
"Pani" i "Ty"
Gdzie
ż
owa dawna noc upojna, Gdy nieopatrzna Filia moja, We własne jeno wdzi
ę
ki
strojna, Gdy w stroju, to w niedbałym stroju, Kontenta z kolacyjek skromnych,
Które
ś
w ambrozj
ę
zamieniała, Mnie w pocałunkach nieprzytomnych Uszcz
ęś
liwiała
i zdradzała! Młodo
ś
ci twojej skarby złudne, Serca i my
ś
li lot niedbały, Pier
ś
z
alabastru, oczy cudne Kamie
ń
by rozamorowały! Z tyloma zasi
ę
przymiotami Któ
ż
by
na serio
ż
ycie trawił? Miło
ś
ci, zmiłuj si
ę
nad nami, Jam ciebie tak
ą
błogosławił! Ach, pani, nasze dni dzisiejsze, Zaszczytów pełne i splendorów,
Jak inne s
ą
ni
ż
niegdysiejsze! Ów drab u bram twojego dworu To obraz czasów!
Jak ponury! Przegania rado
ść
i swawole, Dla których twoich
ś
cian marmury
Niedobr
ą
by wró
ż
yły dol
ę
. Có
ż
, zdro
ż
no
ś
ciami
ś
wiata tego Los ci
ę
obdarzył hojn
ą
r
ę
k
ą
, Widziałem, jak do gniazdka twego Wpadały rade przez okienko, Nie, pani,
wszystkie te kobierce, Utkane najzr
ę
czniejsz
ą
dłoni
ą
(To
ż
Pers w nie wło
ż
ył
całe serce), Kryształy twe, cho
ć
wdzi
ę
cznie dzwoni
ą
, Kiedy je tkn
ąć
, i srebro
całe, Cyzelowane przez Germaine'a Owe dostojne, okazałe Sprz
ę
ty, a wielka dzi
ś
ich cena, Wazy, gdzie
ś
w Chinach utoczone, Krucho
ś
ci
ą
swoj
ą
wzruszaj
ą
ce, I te
diamenty roziskrzone U twoich uszu łyskaj
ą
ce, Te sznury kolii brylantowych,
Przepych, co twoje
ż
ycie mo
ś
ci, Mniej wart jest, pani, ni
ź
li owy Jeden twój
całus w czas młodo
ś
ci!
Vade
(1719-1757).
Piosenka
- Ach, ani chybi, prosz
ę
pana, Kto
ś
tu nas zoczy w tym momencie, Oczernia
ć
b
ę
dzie nas zawzi
ę
cie. Natychmiast fama rozpasana Opowie,
ż
e oboje tu Mieli
ś
my
rendez-vous! -
Lucidas wszak
ż
e niezra
ż
ony Amint
ę
wiedzie do gaiku, Głosem miło
ś
nie ucukrzonym
Słów czułych szepcz
ą
c bez liku, A i przysi
ę
ga po wielekro
ć
, I
ż
skoczy za ni
ą
cho
ć
by w piekło!
- Ach, kto
ś
tu ujrzy nas oboje! Naj
ż
ywsze
ż
ywi
ę
niepokoje, I
ż
głosi
ć
pocznie,
gadzina,
ś
e pan niezdarnie poczyna! -
Na to wi
ę
c galant hołdy swoje Najogni
ś
ciej potroi, Zasi
ę
zuchwała dło
ń
nago
ś
ci
Pie
ś
ci i dr
ż
y z niecierpliwo
ś
ci,
Ś
wiadków si
ę
wiele nie boi.
- Ach, je
ś
li teraz, prosz
ę
pana, Kto
ś
tu nas ujrzał w tym gaiku, Bredni nagada
bez liku, Rozpowie,
ż
e ma pan ochot
ę
Zwyci
ęż
y
ć
moj
ą
cnot
ę
! -
On coraz
ż
wawszy w obrotach, Coraz mu wzbiera ochota, Podwaja mił
ą
uczynno
ść
,
A
ż
spełnił swoj
ą
powinno
ść
. (Dowiedzcie
ż
si
ę
te
ż
, bez urazy,
ś
e ust
ą
piła dwa
razy.)
Szepn
ę
ła za
ś
, pokonana: - Ach, gdyby nas, prosz
ę
pana, Jaka
ś
niecnota
dostrzegła, Nakłamie owo ladaco, Nie wiedzie
ć
po co i na co,
ś
em ci uległa!
Mirabeau
(1749-1791).
Do Zofii
Sofijko ma, o ma miło
ś
ci, Pró
ż
no rz
ą
dz
ą
cych ciemna siła, Niby w bajoro
nieczysto
ś
ci W kloak
ę
wi
ę
zie
ń
nas wrzuciła! Ty
ż
e
ś
skruszona, omamiona, Pró
ż
no
ha
ń
biono ci
ę
ulic
ą
, O pójd
ź
, ty moja zbezczeszczona, Cudowna moja nierz
ą
dnico!
W lochu tym, w smutku tkwi
ą
c bezdennym, Mimo i
ż
stra
ż
y widz
ę
zbroj
ę
, Mimo
ż
elastwa krat wi
ę
ziennych, Mimo wszelakiej n
ę
dzy mojej, Mimo i
ż
barłóg, moje
ło
ż
e, Zimnej posadzki nie okryło, Nikt tu pokona
ć
mnie nie mo
ż
e, Wolno
ść
tu ze
mn
ą
jest i miło
ść
!
Evariste Parny
(1753-1814).
Dwie piosenki malgaskie
Pi
ę
kna Nehale! Poprowad
ź
tego młodzie
ń
ca do s
ą
siedniego szałasu, rozci
ą
gnij
mat
ę
na ziemi, niech
ż
e na tej macie li
ś
cie ło
ż
e u
ś
ciel
ą
. Pozwól opa
ść
na ziemi
ę
z bioder opasce, ukrywaj
ą
cej twe wdzi
ę
ki. Je
ś
li ujrzysz w jego oczach
pragnienie miłosne, je
ś
li jego r
ę
ka twojej poszuka, i łagodnie przyci
ą
gnie ci
ę
do siebie, je
ś
li ci powie: "Pójd
ź
, pi
ę
kna Nehale, sp
ę
dzimy razem noc", wtedy
si
ą
d
ź
na jego kolanach. Niech jego noc stanie si
ę
pełna szcz
ęś
cia, a twoja
czaruj
ą
ca. I nie opuszczaj go a
ż
do chwili, gdy powstaj
ą
cy dzie
ń
pozwoli ci
wyczyta
ć
z jego oczu cał
ą
rozkosz, jaka była jego udziałem.
Nahandove, o pi
ę
kna Nahandove! Ptak nocny rozpocz
ą
ł swoje wołania, pełnia
ksi
ęż
yca zal
ś
niła na mojej głowie, a g
ę
stniej
ą
ca rosa zwil
ż
a moje włosy.
Nadszedł czas! Któ
ż
mo
ż
e ci
ę
zatrzyma
ć
, Nahandove, o pi
ę
kna Nahandove!
Odetchnij swobodnie, młoda przyjaciółko moja, odpocznij na moich kolanach.
Niech ujrz
ę
zachwyt w oczach twoich! Niech piersi twoje o
ż
yj
ą
najrozkoszniej
pod r
ę
k
ą
, która je pie
ś
ci! U
ś
miechasz si
ę
, Nahandove, o pi
ę
kna Nahandove!
Pieszczoty twoje przenikaj
ą
do dna duszy, pocałunki twoje rozpalaj
ą
moje
zmysły. Przesta
ń
, bo zgin
ę
zaraz. Czy
żą
dza potrafi zabija
ć
, Nahandove, o
pi
ę
kna Nahandove? Rozkosz pojawia si
ę
jak błyskawica, słodko twój oddech
zamiera, przymykaj
ą
si
ę
twe wilgotne oczy, główka pochyla si
ę
mi
ę
kko,
uniesienia twoje gasn
ą
w t
ę
sknocie. Nigdy nie była
ś
tak pi
ę
kna, Nahandove, o
pi
ę
kna Nahandove! Jak
ż
e cudowny jest sen w ramionach kochanki! Mniej jednak
uroczy ni
ż
przebudzenie. Odchodzisz, a ja b
ę
d
ę
t
ę
sknił w
ś
ród
ż
alu i pragnienia,
b
ę
d
ę
t
ę
sknił a
ż
po wieczór, a ty o zmierzchu zjawisz si
ę
znowu, o pi
ę
kna
Nahandove!
Marcelina Desbordes-Valmore
(1785-1859).
Miło
ść
, boski w
ę
drowiec
Miło
ść
jest to w
ę
drowiec, co niepostrze
ż
enie W
ś
lizn
ą
ł si
ę
z woli Boga ogromnym
płomieniem Mi
ę
dzy ludzi, bł
ą
dz
ą
cych w
ż
yciu jak w potrzasku. Ka
ż
dy wzrok
niespokojny pełen jest tych blasków.
Wi
ę
c ratuj si
ę
, kto mo
ż
e! Precz, łzawe nastroje! Kocha
ć
to nie jest wszystko,
miło
ść
nosi zbroj
ę
, Ona jest władc
ą
, królem,
ż
eby go rozbroi
ć
, Trzeba si
ę
jej
spodoba
ć
, nie za
ś
słodko roi
ć
!
Marcelina Desbordes-Valmore.
Ró
ż
e Saadi
Chciałam ci tego ranka przynie
ść
moje ró
ż
e, Ale bukiety jednak stały si
ę
tak
du
ż
e,
ś
e p
ę
kły wst
ąż
ki, w które chciałam je owin
ąć
,
I wszystkie ró
ż
e z mojej uleciały dłoni Ku morzu, wiatr wraz z fal
ą
w nieznane
je goni I przecie
ż
nie powróc
ą
ju
ż
, bo wszystkie zgin
ą
.
Fale stały si
ę
przez nie czerwone jak płomie
ń
, Sukienka moja tylko pachnie tak
jak one, Pooddychaj wi
ę
c nimi wieczorn
ą
godzin
ą
...
Victor Hugo
(1802-1885).
Do pewnej pani
Dziecko! Gdybym był królem, twoje by si
ę
stało Królestwo, berło, lud mój, korny
niesko
ń
czenie, Dałbym okr
ę
ty, którym wszystkich mórz za mało, Koron
ę
i porfirów
kunsztowno
ść
wspaniał
ą
- Za jedno twoje spojrzenie!
Gdybym był bogiem, dałbym powietrze wraz z ziemi
ą
, Zło i dobro, gdy na nie
władz
ą
moj
ą
run
ę
, Chaos i wspaniało
ś
ci, co w chaosie drzemi
ą
, wieczno
ść
i
niesko
ń
czono
ść
- to wszystko zamieni
ę
Na jeden twój pocałunek!
Victor Hugo.
Do kobiety
Kiedy ju
ż
zasn
ę
, podejd
ź
do mnie, moja miła, Tak, jak si
ę
przed Petrark
ą
Laura
zjawiła, A kiedy mnie twój oddech mu
ś
nie cho
ć
przez chwil
ę
, Usta rozchyl
ę
!
W
ś
ród my
ś
li moich czarnych w
ż
alu i w mozole Zbyt długo go
ś
ci troska na
pos
ę
pnym czole, Gdy nad nim twe spojrzenie jak gwiazda zawi
ś
nie, Ono
rozbły
ś
nie!
A wtedy pocałunek złó
ż
na moich wargach, Jego czysto
ś
ci teraz
ż
aden grzech nie
starga, Cho
ć
moja miło
ść
w tobie kobiet
ę
przywoła, Nie za
ś
Anioła!
Victor Hugo.
Skoro piłem...
Skoro piłem z twojego pełnego kielicha, Skoro uj
ę
ła
ś
w dłonie me pobladłe
czoło, Skoro ju
ż
wiem, jak słodko potrafi oddycha
ć
Dusza twoja, cho
ć
ż
yciem
twoim bł
ę
dne koło,
Skoro było mi dane słysze
ć
, jak mówiła
ś
Słowa tajemne, które serce twoje roi,
Widzie
ć
twe łzy, gdy w u
ś
miech smutek ustroiła
ś
, Usta twe na mych ustach, oczy
twe na moich,
Skoro widziałem promie
ń
gwiazdy twej z ukrycia Nieustannego mroku, co jasno
ść
jej chmurzy, Skoro upadł na samo dno mojego
ż
ycia Z
ż
ycia twego wyrwany płatek
twojej ró
ż
y,
Krzykn
ę
dniom, które p
ę
dz
ą
niby r
ą
cze konie: Mijajcie, ja si
ę
teraz staro
ś
ci
nie boj
ę
! Mijajcie, kwiat wasz zwi
ę
dnie, w nico
ś
ci utonie, Kwiaty w mej duszy
b
ę
d
ą
zawsze tylko moje!
Cho
ć
je stargacie, szkoda waszego mozołu, W wazonie mym nic barwy ni woni nie
zmienia, W duszy mej wi
ę
cej ognia ni
ź
li w was popiołu, W sercu wi
ę
cej miło
ś
ci
ni
ż
w was zapomnienia!
Aloysius Bertrand
(1807-1841).
Madame de Montbazon
"Madame de Montbazon była prze
ś
liczn
ą
kobiet
ą
, która zmarła z miło
ś
ci - co
nale
ż
y rozumie
ć
dosłownie - do kawalera de la Rue, gdy
ż
jej nie kochał."
Saint-Simon,
|Pami
ę
tniki
Słu
żą
ca ustawiła na stoliku z laki wazon z kwiatami i woskowe
ś
wiece, których
odblaski migotały
ż
ółto i czerwono na bł
ę
kitnym jedwabiu po
ś
cieli chorej. "Czy
s
ą
dzisz, Marietto,
ż
e on przyb
ę
dzie?" -
"Och, prosz
ę
, niech pani za
ś
nie cho
ć
na chwil
ę
, madame." "Tak, usn
ę
wkrótce, by
marzy
ć
o nim przez cał
ą
wieczno
ść
!"
W tej chwili dały si
ę
słysze
ć
kroki na schodach. "Ach, gdyby
ż
to był on!" -
szepn
ę
ła z u
ś
miechem.
Był to mały pa
ź
, który przyniósł pani de Montbazon od królowej konfitury,
ciasteczka i napoje na srebrnej tacy.
"Ach, on nie przyszedł - wyszeptała - on ju
ż
nie przyjdzie! Marietto, daj mi
jeden z tych kwiatów, którymi oddycham i które miłuj
ę
z miło
ś
ci do niego!"
I pani de Montbazon, zamkn
ą
wszy oczy, z ustami dotykaj
ą
cymi kwiatów,
znieruchomiała. Umarła z miło
ś
ci, oddaj
ą
c dusz
ę
zapachowi hiacyntów.
Gerard de Nerval
(1808-1855).
To dziewcz
ą
tko przeszło z bliska
To dziewcz
ą
tko przeszło z bliska Szybko i od ptaka l
ż
ej, A w jej r
ę
ku kwiatek
błyska, Piosnka d
ź
wi
ę
czy w ustach jej.
Tak, to ona, bez w
ą
tpienia, wymarzon
ą
była "ni
ą
" Jeden promyk jej spojrzenia
Ciemno
ść
by roz
ś
wietlił zł
ą
...
Lecz nie! Młodo
ść
ma sko
ń
czona, Dar nie mnie, promyczku, nie
ś
... Muzyka, ta
wo
ń
, ta ona, Ten czar - wszystko pierzchło gdzie
ś
!
Gerard de Nerval.
El Desdichado*
(* nieszcz
ę
sny)
To ja, tajemnic pełen, samotny przesmutnie, Ja, Ksi
ążę
Akwitanii na strzaskanym
tronie, Zmarła mi gwiazda, inne zdobi
ą
moj
ą
lutni
ę
, Na której czarne sło
ń
ce
melancholii płonie.
Ty, co
ś
w mroku grobowym pociech
ą
mi była, Zwró
ć
mi morze italskie, Pauzylipu
skały, Kwiat, miły sercu, kiedy rozpacz je trawiła, Altan
ę
, gdzie winoro
ś
l ró
ż
e
oplatały.
Lusignan ze mnie? Byron? Febus? Mo
ż
e miło
ść
? Królowa całowała moje czoło, ono
Pami
ę
ta grot
ę
syren, pieszczot
ę
minion
ą
...
Dwa razy przed korabiem moim morze l
ś
niło, Gdy lira Orfeusza rozbrzmiewała
tonem Podobnym szeptom
ś
wi
ę
tej i krzykom szalonej.
Alfred de Musset
(1810-1857).
Łucja
A kiedy mi nadejdzie kres, Niech
ż
e mnie wierzba ukołysze, Kocham jej li
ś
cie
pełne łez, I melancholi
ę
jej, i cisz
ę
, Chc
ę
, by si
ę
lekko cie
ń
jej słał Na
ziemi
ę
, tam, gdzie b
ę
d
ę
spał.
Siedzieli
ś
my w ten wieczór obok siebie sami. Marz
ą
c schyliła główk
ę
i po
klawesynie Rozperliły si
ę
palce. Biała r
ę
ka płynie Jak szept, rzekłby
ś
,
ż
e oto
trzepoc
ą
nad nami Zefirowe skrzydełka, trzciny dotykaj
ą
I z l
ę
ku,
ż
e pobudz
ą
ptasz
ę
ta, pierzchaj
ą
.
Melancholijnych nocy parne niepokoje Wokoło unosiły si
ę
, ulatywały Z kwiatów.
D
ę
by, kasztany wszystkie li
ś
cie swoje Kołysz
ą
c, stały w parku
ż
ałosne. Płakały.
Wsłuchani w moc cudownych, wiosennych uroków, Co przez otwarte okno wion
ą
zapachami, Nie słyszeli
ś
my wiatru, tylko pustk
ę
wokół. Mieli
ś
my lat pi
ę
tna
ś
cie
i byli
ś
my sami. Ja patrzyłem na Łucj
ę
, włosy jak len miała, Nigdy
ż
adne ocz
ę
ta
nie stan
ą
si
ę
słodsze, Do
ż
adnych czystszy bł
ę
kit niebiosów nie dotrze. I tylko
ona dla mnie na
ś
wiecie istniała. Kochałem po bratersku ach to oczywiste, To
ć
wszystko, co płyn
ę
ło od niej, było czyste! Długo trwało milczenie. Dotkn
ą
łem
jej r
ę
ki I widziałem na czole jasnym zamy
ś
lenie, I czułem,
ś
ledz
ą
c ka
ż
de Łucji
poruszenie, Jak bardzo leczy
ć
mo
ż
e z wszelkiej udr
ę
ki Co
ś
, co si
ę
w
ż
yciu
cieszy bli
ź
niacz
ą
urod
ą
: Młodo
ść
czyjego
ś
serca i oblicza młodo
ść
. Wysoko
zal
ś
nił ksi
ęż
yc na bezchmurnym niebie I w srebrn
ą
sie
ć
je uj
ą
ł - noc ju
ż
srebrna cała, Zobaczyła w mych oczach ja
ś
niej
ą
c
ą
siebie I lekko u
ś
miechn
ę
ła si
ę
i za
ś
piewała. Harmonio, o harmonio, ty córo
ż
ało
ś
ci! Ciebie geniusz uczynił
j
ę
zykiem miło
ś
ci! Z Italii przyszła
ś
ku nam, do Italii z nieba! O słodka mowo
serca, ty jedna wyra
ż
asz L
ę
kliw
ą
my
ś
l, ty my
ś
li niczym nie zniewa
ż
asz, Przed
oczami ludzkimi kry
ć
ci si
ę
nie trzeba! Któ
ż
wie, co młodo
ść
mo
ż
e usłysze
ć
z
twych wzdycha
ń
, Gdy tob
ą
, boska,
ż
yje, i tob
ą
oddycha, Gdy, jak ty smutna,
jasnym twoim głosem
ś
piewa? Ujrze
ć
mo
ż
na wzrok tylko i łz
ę
, kiedy płynie,
Wi
ę
cej tłum nie zobaczy, tajemnica ginie Jak tajemnica morza, nocy, sekret
drzewa!
Patrz
ę
na ni
ą
. Wsłuchani jeste
ś
my ogromnie W nas samych, t
ę
tni echem romans ju
ż
sko
ń
czony. Zaci
ąż
yła jej główka, oparła j
ą
o mnie. Usłyszała
ś
w swym sercu j
ę
ki
Desdemony, Dziecko biedne! Płakała
ś
, przystała
ś
w
ś
ród skargi, By moje usta
twoje całowały wargi, Na twoim bólu wtedy pocałunek kładłem. Tak
ą
ci
ę
te
ż
tuliłem, zimn
ą
i pobladł
ą
, Układaj
ą
c do trumny w dwa miesi
ą
ce potem. Zgasła
ś
,
ró
ż
yczko krucha, w naj
ś
wie
ż
szym rozkwicie, Twoja
ś
mier
ć
miała u
ś
miech tak
słodki, jak
ż
ycie. Tak, w kołysce oddano ci
ę
Bogu z powrotem.
Tajemnico
ś
cian czystych jak niewinne szaty, Piosenki, zadurzenia i dziewcz
ę
ce
słowa O tajemny uroku, co
ś
ś
wiat zawojował, Co
ś
targn
ą
ł Faustem w progu domku
Małgorzaty, Prostoto lat najmłodszych, có
ż
si
ę
stało z wami? Pokój, dziecko,
twym cieniom i wieczystej ciszy.
ś
egnaj! Twoje paluszki nie dotkn
ą
klawiszy
Nigdy ju
ż
, tak jak kiedy
ś
, letnimi nocami...
A kiedy mi nadejdzie kres, Niech
ż
e mnie wierzba ukołysze, Kocham jej li
ś
cie
pełne łez, I melancholi
ę
jej, i cisz
ę
, Chc
ę
, by si
ę
lekko cie
ń
jej słał Na
ziemi
ę
- tam, gdzie b
ę
d
ę
spał.
Alfred de Musset.
Do pani G.
W podró
ż
y, zdaniem moim, dotkliwie uwiera Sytuacja, gdy pada i wiatr wokół
j
ę
czy, Gdy budzisz si
ę
, wymi
ę
ta, martwi ci
ę
zła cera, A w omnibusie s
ą
siad,
prostak, no có
ż
, dr
ę
czy.
Moim zdaniem na istne szale
ń
stwo zakrawa Wysyłanie miło
ś
ci w podró
ż
, któ
ż
to
zdzier
ż
y? Z Heloiz
ą
si
ę
owa udała zabawa, Lecz czy bywa si
ę
pi
ę
kn
ą
w lusterku
ober
ż
y?
Sukienka biała, według mnie, czy szal z połyskiem, Gładka po
ń
czoszka, tak
ż
e i
paznokcie czyste To, rzekłbym, w czas miło
ś
ci dopiero wiek złoty!
Pani si
ę
mym wywodom przychyli, sprzeciwi? Jedno tylko w tym wszystkim ogromnie
mnie dziwi: Gdy si
ę
kocha, nie starcza czasu my
ś
le
ć
o tym.
Alfred de Musset.
Piosenka Barberiny
Bł
ę
dny rycerzu, który w dal wyruszasz, Có
ż
ciebie zmusza I
ść
a
ż
po sam kres?
Nie wiesz to, miły,
ż
e noc blaski zmiecie I
ż
e na
ś
wiecie Nie ma nic prócz łez?
Ty, który s
ą
dzisz,
ż
e miło
ść
zdradzona I w sercu skona, Sk
ą
d
ż
e o tym wiesz?
Niestety, miły, i z twojej wyprawy Po laur sławy Pył zostanie te
ż
...
Pi
ę
kny rycerzu, który w dal wyruszasz, Có
ż
ciebie zmusza, By
ś
porzucał mnie?
B
ę
d
ę
płakała, b
ę
d
ę
wspominała,
ś
e
ś
powiedział: "Mała, Kocham oczy twe"...
Alfred de Musset.
Piosenka Fortunia
Pewnie s
ą
dzicie,
ż
e si
ę
dowiecie, Kim ona jest. Nie zdradzi tego za nic na
ś
wiecie
ś
aden mój gest.
Zata
ń
czmy w koło, poł
ą
czmy głosy, Ot, w refren ten,
ś
e j
ą
miłuj
ę
i
ż
e ma włosy
Jasne jak len.
Uczyni
ę
wszystko, co mi rozka
ż
e, Jeden jej znak, I
ż
ycie nawet oddam jej w
darze, Gdy zechce tak.
Gdy odtr
ą
cona miło
ść
zraniła, Miecz w sercu tkwi, Dusza rozdarta b
ę
dzie
krwawiła Po wszystkie dni.
Nikt si
ę
nie dowie, czyj to czar sprawił,
ś
em kochał
ź
le, Raczej mi umrze
ć
, ale
wyjawi
ć
Sekret mój - nie.
Teofil Gautier
(1811-1872).
Do ró
ż
owej sukni
Jak
ż
e mi si
ę
podobasz w tej sukience, która Rozbiera ci
ę
beztrosko, Odsłania
piersi twoje o kr
ą
głych konturach, Rami
ę
wyziera z niej bosko!
Zwiewna si
ę
te
ż
wydaje jak pszczele skrzydełko,
Ś
wie
ż
a jak kwiat pomara
ń
czy,
Materia jej cudowna jest ró
ż
ow
ą
mgiełk
ą
, Co wokół ciebie ta
ń
czy!
Z naskórka twego na jedwab si
ę
ś
lizga Srebrzystym zda si
ę
dreszczem, Tkanina
owa zdaje si
ę
umizga
ć
Połyskiem srebrzystszym jeszcze.
Sk
ą
d
ż
e u ciebie ta przedziwna szata Z ciałem twoim w jedno
ś
ci? Ów
ż
ywy w
ą
tek,
co z tw
ą
skór
ą
zbratał Odblaski ró
ż
owo
ś
ci?
Czy
ż
barwy wzi
ę
ła swe od barwy zorzy, Czy muszli, co Wenus zrodziła, Czy p
ą
czka
piersi, kiedy si
ę
otworzy, Sk
ą
d ta ró
ż
owo
ść
tak miła?
Mo
ż
e tkanin
ę
t
ę
pomalowano Ró
ż
ami wstydliwo
ś
ci? Nie. Po sto razy kolor jej
zmieniano Gwoli doskonało
ś
ci!
Odrzu
ć
precz sukni
ę
t
ę
, bo chocia
ż
nowa, Ci
ąż
y ci tak natr
ę
tnie, Staniesz si
ę
ksi
ęż
n
ą
Borghese, Canova Rze
ź
biłby ciebie ch
ę
tnie!
Fałdy materii s
ą
to usta moje, Co piekło
żą
dzy wieszcz
ą
, A boskie ciało twe
owin
ą
zwoje Tuniki moich pieszczot.
Teofil Gautier.
Ostatnia pro
ś
ba
Kocha
ć
ci
ę
zacz
ą
łem dawno ju
ż
, Kocham ci
ę
od osiemnastu lat, Czas mój min
ą
ł,
gdy ty ró
żą
ró
ż
, Zima ze mnie, gdy ty ci
ą
gle kwiat.
Ja ju
ż
tylko białe lilie cmentarne Ujrz
ę
wokół siebie dookoła, Wkrótce trawa
grobu mnie zagarnie,
ś
eby ukry
ć
fałdy mego czoła.
Blade moje sło
ń
ce w zmierzch si
ę
nurza I za horyzontem znikn
ąć
mo
ż
e, Tam, na
szczycie pos
ę
pnego wzgórza, B
ę
dzie wkrótce me ostatnie ło
ż
e.
Och, gdyby
ż
z ust twoich spłyn
ąć
mógł Pocałunek, cho
ć
spó
ź
niony, na me wargi,
Zabrałbym go w m
ą
ostatni
ą
z dróg, Aby wreszcie spocz
ąć
móc bez skargi.
Charles Baudelaire
(1822-1867).
Egzotyczny zapach
Widz
ę
wysp
ę
leniw
ą
, gdzie natura rodzi Drzewa wiecznie szcz
ęś
liwe, owoce
soczyste, Tam, gdzie m
ęż
czyzna, pr
ęż
ny i gibki, uwodzi Kobiety, których oczy
zuchwałe, lecz czyste.
Zapach mnie twój prowadzi w klimat-cud i nagle Widz
ę
port, w nim kł
ę
bi
ą
ce si
ę
maszty i
ż
agle, Których tam fala morska spoczynkiem nie darzy, Widz
ę
tamaryndowca, jak w zieleni tonie, Nozdrza moje chwytaj
ą
chciwie jego wonie,
Pomieszane w mej duszy z pie
ś
ni
ą
marynarzy.
Gdy w ciepły zmierzch jesienny, zamkn
ą
wszy powieki, W zachwyt wprawia mnie
zapach piersi twej gor
ą
cej, Widz
ę
beztrosk
ę
brzegów faluj
ą
cej rzeki, Której
blaskiem zachwyca si
ę
znu
ż
one sło
ń
ce.
Charles Baudelaire.
Ś
mier
ć
kochanków
B
ę
dziemy mieli ło
ż
e, pełne w
ą
tłych woni, Tak przepastne jak grobu przesmutne
otchłanie Oto na eta
ż
erce kwiat ku nam si
ę
kłoni, Tak smutny, jak dalekie jego
zakwitanie.
Serca, gdy po
ż
egnalnych łakn
ą
ce po
ż
arów, Zakl
ę
te w jedno, jednym stan
ą
si
ę
płomieniem, Jak bli
ź
niacze zwierciadła miłosnego
ż
aru My
ś
li naszych, gdy
czuło
ść
woła o spełnienie.
O zmroku, co barwami opalu zachwyca, Poł
ą
czy nas jedyna owa błyskawica, Jak
długi szloch, nad którym rozstanie zawi
ś
nie.
A potem w uchylonych drzwiach Anioł si
ę
zjawi, Wierny, pełen rado
ś
ci, owa
rado
ść
sprawi,
ś
e lustra znowu zal
ś
ni
ą
, a płomie
ń
znów try
ś
nie.
Charles Baudelaire.
Klejnoty
Najdro
ż
sza była naga. Znała serce moje - Klejnoty jeno na niej dyszały
rozkosz
ą
, D
ź
wi
ę
cz
ą
ce ich bogactwo d
ź
wigała jak zbroj
ę
, Któr
ą
maureta
ń
scy
niewolnicy nosz
ą
.
Snop iskier brylantowych blask rozsiewa dziki, Klejnoty zda si
ę
ta
ń
cz
ą
i
szyderczo brz
ę
cz
ą
, Cały ten amalgamat
ś
wiatła i muzyki Budził i budzi we mnie
ekstaz
ę
szale
ń
cz
ą
.
Legła na ło
ż
u wreszcie. Wreszcie pozwoliła, Bym j
ą
kochał. W u
ś
miechu rozkoszy
nie kryła, Słodycz miło
ś
ci mojej uparcie kruszyła Kaprysy jej - w nadmorsk
ą
skał
ę
fala biła.
Utkwiła we mnie oczy. Tygrys pokonany, Przeci
ą
ga si
ę
, lubie
ż
na, zarazem
niewinna, W nagłych skr
ę
tach, gotowa do ci
ą
głej przemiany, Staje si
ę
z ka
ż
d
ą
chwil
ą
inna, coraz inna.
Rado
ś
ci
ą
dla mych oczu, zda si
ę
, niezmierzon
ą
, Te łab
ę
dzie, co, l
ś
ni
ą
ce
oliwkowo, płyn
ą
: Wi
ę
c biodra jej i uda, nogi i ramiona, Brzuch i piersi,
dojrzałe z mej winnicy wino,
Sun
ę
ły ku mnie, spokój mój zdruzgota
ć
chciały, Chytrzej ni
ź
li anioły zła, i
bezpowrotnie, Pragn
ę
ły str
ą
ci
ć
dusz
ę
z kryształowej skały, Gdzie jej było
spokojnie wielce, cho
ć
samotnie.
A lampa dogasaj
ą
c rozpraszała cienie I prószyła w sypialni
ę
po
ś
wiat
ą
ró
ż
ow
ą
, A
gdy strzeliło w gór
ę
jasne jej westchnienie, Czerwieniła kochance skór
ę
bursztynow
ą
.
Charles Baudelaire.
W
ąż
ta
ń
cz
ą
cy
O droga moja, moja oboj
ę
tna, Chc
ę
, by twe ciało Niby materia l
ś
ni
ą
ca, skr
ę
tom
ch
ę
tna, Zamigotało!
Brodz
ą
cy w twoich warkoczy g
ę
stwinie, Gorzko pachn
ą
cych, W morzu bł
ę
kitu,
br
ą
zu, który płynie W falach gin
ą
cych,
Ja, niby okr
ę
t, ja, nagle ockni
ę
ty O
ś
wicie, w wichrze, Chc
ę
, by mnie morskie
poniosły odm
ę
ty W niebo najcichsze.
Oczy twe
ż
adnej prawdy nie odkryj
ą
Łz
ą
, czy pieszczot
ą
, To dwa klejnoty z lodu,
a w nich
ż
yj
ą
I stal i złoto.
Widz
ę
, jak krok twój spr
ęż
a si
ę
, rozpr
ęż
a, Zwija, rozwija, Zda si
ę
,
ż
e widz
ę
ta
ń
cz
ą
cego w
ęż
a Na ko
ń
cu kija.
Ci
ęż
ar twych my
ś
li główk
ę
tw
ą
dziewcz
ę
c
ą
Łagodnie kłoni, Chwiejesz si
ę
lekko i
tak, jak si
ę
wdzi
ę
cz
ą
Młodziutkie słonie,
Pochylasz ciało, wysmuklasz si
ę
cała, Przy tobie płyn
ę
, A ty tu
ż
przy mnie
wzdłu
ż
mojego ciała Si
ę
gasz w gł
ę
bin
ę
.
Ta nawałnica, słysz
ę
, gro
ź
nie
ś
piewa, Grzmi lodowcami, Gdy wilgo
ć
twoich ust
nagle pol
ś
niewa Mi
ę
dzy z
ę
bami!
Wiem, gorzkie wino zawsze zwyci
ęż
ało, Pite szklankami, Niebo wilgotne teraz mi
usiało Serce gwiazdami!
Sully Prudhomme
(1839-1907).
Zim
ą
Zim
ą
, kiedy dni płyn
ą
w monotonnym smutku, Biedne gniazdka ptasz
ę
ce gin
ą
powolutku, Wiatr pod niebem z ołowiu puste je kołysze, Zimne, mro
ź
nie zakl
ę
te w
skamieniał
ą
cisz
ę
.
A potem, gdy wiosenne zawiej
ą
podmuchy, Nie znajdziemy na trawie szkielecików
kruchych, Cho
ć
by
ś
my chcieli szuka
ć
i wszystkie pozbiera
ć
. Czy ptasz
ę
ta si
ę
kryj
ą
, kiedy chc
ą
umiera
ć
?
Czy miło
ść
nasza, krucha tak w ogromie
ś
wiata, Stanie si
ę
w oczach Boga
nico
ś
ci
ą
po latach? Niech
ż
e zal
ś
ni bł
ę
kitem, nim we mgłach utonie Łz
ą
, bo
przecie
ż
cho
ć
jedna łza zostanie po niej.
Sully Prudhomme.
P
ę
kni
ę
ty wazon
Kryształ, gdzie kwiat umierał sennie, Potr
ą
cił wachlarz, mały znak, Lecz wazon
prysł, l
ś
nił tak promiennie Dot
ą
d, a teraz smutno tak...
Male
ń
kie zło, ale codziennie Gdy rano j
ą
trzy - chochlik zła - Niedosłyszalnie,
bezpromiennie Uczyni to, co czyni
ć
ma...
Jasna kropelka smutnie d
ź
wi
ę
czy, Gdy po szkle spływa, kwiatek zwi
ą
dł, Nikt nie
wie nic, a kryształ j
ę
czy, Tss... Cierpi bardzo, id
ź
cie st
ą
d...
Nie tkni
ę
ty krzywd
ą
w oczach
ś
wiata, Co cz
ę
sto, s
ą
dz
ą
c, czyni bł
ą
d, Kto
ś
płacze
- rana ro
ś
nie w lata - Kto
ś
cierpi - tss, odejd
ź
cie st
ą
d...
Sully Prudhomme.
Piosenka
Gdyby
ś
si
ę
mogła zadziwi
ć
ogromem Łez samotnika, tego "bez ogniska",
Przeszłaby
ś
mo
ż
e nieraz przed mym domem Zupełnie z bliska.
Gdyby
ś
wiedziała, co mog
ą
, panienko, Zrodzi
ć
w przesmutnej duszy oczy jasne,
Mo
ż
e spojrzałaby
ś
w moje okienko, Jak w szcz
ęś
cie własne.
Gdyby
ś
wiedziała, ile szcz
ęś
cia mog
ą
Da
ć
narodziny serca w sercu, Bo
ż
e! Wtedy
jak siostra, cicho, na mym progu Siadłaby
ś
mo
ż
e...
Gdyby
ś
przeczuła,
ż
e w mym sercu, tajnie, Rozkwita ogród mojego kochania, Drzwi
by
ś
otwarła i weszła, zwyczajnie, Bez zapukania...
Sully Prudhomme.
Najwła
ś
ciwsza chwila dla miło
ś
ci
Najwła
ś
ciwsza chwila dla miło
ś
ci To nie moment, gdy si
ę
mówi: kocham, To ułamek
cichej szcz
ęś
liwo
ś
ci, Cho
ć
j
ą
czasem osmucimy troch
ę
.
Ona tkwi we współporozumieniu, W nagłym, a przelotnym serca zrywie, W tej niby-
powadze, w której cieniu Sekret si
ę
u
ś
miecha pobła
ż
liwie.
To ów dreszcz ramienia, kiedy na nim Kładziesz palce dr
żą
ce, chwila owa, Gdy
to, niby wspólnie zaczytani, Nie przeczytali
ś
my ani słowa,
Czas ów, kiedy usta s
ą
zamkni
ę
te, A wstydliwo
ść
sama tyle wró
ż
y, Kiedy serce
cisz
ą
przenikni
ę
te Otwiera si
ę
z wolna, jak p
ą
k ró
ż
y.
Stephane Mallarme
(1842-1898).
Gdy zechcesz
Gdy zechcesz b
ę
dziemy si
ę
kocha
ć
Ustami twoimi w
ś
ród ciszy, Ta ró
ż
a zepsuje to
nieco Złem, cho
ć
tego zła nikt nie słyszy.
Nigdy
ś
piew tak bardzo nie pragn
ą
ł Zal
ś
ni
ć
twoimi ustami, Którymi b
ę
dziemy si
ę
kocha
ć
W milczeniu, co kr
ąż
y nad nami.
Niemy, niemy purpur
ą
rozbłysn
ą
ł Sylf, co kołuje w
ś
ród nas,
ś
ar pocałunku
prysn
ą
ł, Stał si
ę
skrzydełkiem i zgasł, Je
ś
li zechcesz, b
ę
dziemy si
ę
kocha
ć
.
Stephane Mallarme.
O najdro
ż
sza z oddali
O najdro
ż
sza z oddali, bliska tak i biała, Gdy marzenie o tobie raje przyszłe
wie
ś
ci, Balsam rzadki, tajony w
ś
ród kłamliwych tre
ś
ci, Co zamkn
ąć
si
ę
nie daje
w omszałych kryształach.
Wiesz o tym, tak! Min
ę
ły ju
ż
lata, lecz wsz
ę
dzie Widz
ę
u
ś
miech cudowny twój, to
on przedłu
ż
a Przepi
ę
kn
ą
por
ę
letni
ą
, gdy zakwita ró
ż
a, Ta z wczoraj, co i jutro
tak
ż
e ró
żą
b
ę
dzie.
Serce moje niekiedy twoje pragnie spotka
ć
W
ś
ród nocy, kiedy czuło
ść
przyzywa
ci
ę
słodka, A uwznio
ś
la si
ę
szeptem, mowa to siostrzana.
Mał
ą
twarzyczk
ę
twoj
ą
dały mi niebiosa, Kiedy cicho oznajmiasz mi,
ż
e jest ci
znana Inna rozkosz, gdy usta moje w twoich włosach.
Paul Verlaine
(1844-1896).
Zwierzenie
Ach, oaristis! Pierwsze miło
ś
nice moje! Złoto włosów, blask oczu, rozkwitanie
ciała, Jego młodo
ść
, zapachów słodkie niepokoje I spontaniczno
ść
pieszczot,
zrazu tak nie
ś
miała!
Jakie
ż
to ju
ż
odległe sny - ta pierwsza rado
ść
Naiwno
ś
ci! Niestety! Cały ów
wiek złoty Wiosny! Na niej si
ę
cienie czarnej zimy kład
ą
, Znudzenie i odraza, i
gorycz t
ę
sknoty!
Dzi
ś
jam pos
ę
pny, bardzo sam i zrozpaczony, Jak kto
ś
, kto zlodowaciał w smutku
niezgojonym, Osierocony, bł
ą
dz
ę
po
ś
ród własnej biedy.
O kobieto, w czuło
ś
ci słodka cho
ć
szalona, Łagodna, zamy
ś
lona, nigdy nie
zdziwiona, Która w czoło, jak dziecko, całuje niekiedy!
Paul Verlaine.
Rozmowa sentymentalna
W parku gdzie sm
ę
tne drzewa ku ziemi si
ę
chyl
ą
, Dwie postacie zjawiły si
ę
oto
przed chwil
ą
.
Oczy ich martwe, ustom niesporo oddycha
ć
, A co do siebie mówi
ą
tu, zaledwie
słycha
ć
.
W starym parku, samotnym, chłodem osmuconym, Dwie zjawy chc
ą
o
ż
ywi
ć
, co dawno
minione.
- Pami
ę
tasz ten szał zmysłów, który nas op
ę
tał? - Czemu to zapragn
ę
ła
ś
, bym o
tym pami
ę
tał?
- Czy nie dr
ż
y serce twoje, gdy wołaj
ą
mnie? Czy widzisz mnie czasem zaduman
ą
?
- Nie.
- Te niewypowiedziane pi
ę
kne dni szcz
ęś
liwe, Gdy pocałunek ł
ą
czył nam usta? -
Mo
ż
liwe.
- Niebo
ś
liczne, ogromn
ą
nadziej
ą
ci
ęż
arne? - Nadzieja, pokonana, pierzchła w
niebo czarne.
Gdzie
ś
, w burzany ich owa powiodła rozmowa I tylko noc - jedyna - słyszała te
słowa.
Paul Verlaine.
Jest na cmentarzu drzewo pewne
Jest na cmentarzu drzewo pewne, Najbujniej w
ś
wiecie ulistnione. Nie przez
konwenans zasadzone, Cienie wzdłu
ż
grobu rzuca zwiewne.
Latem czy zim
ą
na tym drzewie Zawodzi ptak w przeczystym
ś
piewie, A piosnka
jego smutnie wierna.
Drzewo i ptak to nasza dola, Czas liczy nasze dni prze
ż
yte, Ach, trwa
ć
mi
jeszcze u twych kolan!
ś
y
ć
! Musz
ę
jednak, pi
ę
kna moja, Nico
ś
ci podda
ć
si
ę
złowieszczej, Czy cho
ć
w
twym sercu
ż
yj
ę
jeszcze?
Artur Rimbaud
(1854-1891).
Komedia w trzech pocałunkach
Ach, naga była prawie cała, A gał
ąź
na ur
ą
gowisko Z ogrodu w szyby uderzała Tak
bardzo blisko, bardzo blisko.
Zasiadła w du
ż
ym krze
ś
le, tkliwie Splotła ze sob
ą
obie r
ę
ce, I tylko dr
ż
ały
niecierpliwie Stopy dziewcz
ę
ce, tak dziewcz
ę
ce.
Ujrzałem promyk zagubiony, Jak motyl, co skrzydełka mru
ż
y, Na ustach jej, na
piersiach stromych, Le
ż
ał jak owad w płatkach ró
ż
y!
Pie
ś
ciłem stopy jej co chwila, Zgrzytliwie
ś
miała si
ę
i długo, Sko
ń
czyła w
wiolinowych trylach Jak krwaw
ą
gdzie
ś
w krysztale strug
ą
.
Schowała stopy pod koszul
ę
. "Przesta
ń
" - krzykn
ę
ła, jakby chciała Ukara
ć
mnie,
ż
em pie
ś
cił czule, Lecz
ś
miała si
ę
, wi
ę
c udawała.
Ucałowałem biedne oczy. Czuj
ą
c pod warg
ą
powiek dreszcze, A
ż
nagle głowa jej w
tył skoczy: "Och, to jest rozkoszniejsze jeszcze!"
"Powiem co
ś
panu, prosz
ę
pana..." Słów reszt
ę
scałowałem cał
ą
.
Ś
miała si
ę
ukontentowana, Wi
ę
c wszystko jej si
ę
podobało...
Ach, naga była prawie cała, A gał
ąź
na ur
ą
gowisko, Z ogrodu w szyb
ę
uderzała
Tak bardzo blisko, bardzo blisko.
Artur Rimbaud.
Pustynia miło
ś
ci
Była to tym razem kobieta, któr
ą
ujrzałem w mie
ś
cie, Mówiłem z ni
ą
, ona ze mn
ą
.
Le
ż
ałem w łó
ż
ku, w ciemno
ś
ciach. Powiedziano mi w pewnej chwili,
ż
e jest ona u
mnie. I ujrzałem j
ą
obok mnie, oddała mi si
ę
. Zaległa ciemno
ść
. Ogarn
ą
ł mnie
wielki niepokój, Mnie okrywały łachmany, ona nale
ż
ała do wielkiego
ś
wiata.
Nale
ż
ało nakaza
ć
jej odej
ść
, co za strapienie! Posiadłem j
ą
, pozwoliłem jej,
prawie nagiej, upa
ść
z łó
ż
ka. I, w mojej niewypowiedzianej słabo
ś
ci, spadłem na
ni
ą
. I wci
ąż
w ciemno
ś
ciach tarzałem si
ę
wraz z ni
ą
w
ś
ród dywanów. Ogromna
lampa w s
ą
siednim pokoju rozczerwieniła inn
ą
. Wtedy kobieta znikła. Łez wylałem
wi
ę
cej ni
ż
Bóg mógłby
żą
da
ć
ich ode mnie. Wyszedłem do miasta, które nie miało
granic. O utrudzenie! Czułem si
ę
zatopiony w głuchej nocy po ucieczce
szcz
ęś
cia. Była to jak gdyby noc zimowa ze
ś
niegiem, pragn
ą
cym zdusi
ć
ś
wiat na
zawsze. Przyjaciele, do których krzyczałem: Gdzie ona jest, dawali odpowiedzi
pełne fałszu. Stan
ą
łem przed witra
ż
ami, tam, dok
ą
d ona udawała si
ę
co wieczór.
Biegłem po zasypanym ogrodzie. Odepchni
ę
to mnie. Niezmierny był mój płacz.
Zaszedłem w ko
ń
cu do miejsca, pełnego kurzu, Siadłszy na rusztowaniu,
wypłakałem tej nocy wszystkie łzy. Poj
ą
łem,
ż
e nale
ż
e
ć
b
ę
dzie ona do własnego
ż
ycia po wszystkie dni. I
ż
e, gdyby wróciła, owa chwila dobroci byłaby dłu
ż
sza
ni
ż
ś
wiatło gwiazdy. Nie wróciła i nie wróci nigdy. Uwielbiona, która przyszła
do mnie, o czym nigdy nie potrafiłbym marzy
ć
. O doprawdy, tym razem płakałem
bardziej zapami
ę
tale ni
ż
wszystkie dzieci
ś
wiata.
Georges Rodenbach
(1833-1898).
Nieobecno
ść
Tak, nieobecno
ść
czyni swoje. Kiedy pani Spojrzała potem na mnie, bez łez,
oboj
ę
tnie, Była to ju
ż
jedynie nieczuło
ść
bez granic, Pos
ą
g na grobie mojej
miło
ś
ci, tak pi
ę
knej.
A kiedy, by w jej sercu roznieci
ć
wspomnienia, Chciałem mówi
ć
o szcz
ęś
ciu
dawnych naszych losów, W serce jej, niby w studni
ę
, wpadły echa brzmienia Mych
słów, i znikło wkrótce dr
ż
enie mego głosu.
Renee Vivien
(1811-1909).
Przedłu
ż
t
ę
noc
Przedłu
ż
t
ę
noc, bogini, niech nas ona spali, Oddal od nas
ś
witanie o sandałach
złotych, Ju
ż
srebrne zmierzchu strzały gdzie
ś
z morza, z oddali Rozpoczynaj
ą
swe loty.
Kocham twe włosy, w cieniu złotych osłon skryte, Szkarłatne tak, jak bywa dzie
ń
w purpurze sło
ń
ca, Gdy wino z kwiatów, wino z gwiazd nocy wypite Chce miło
ś
ci
bez ko
ń
ca.
Nie wiemy, co daruje nowy dzie
ń
, gdy wstanie, Nie wiemy, co nam niesie w swych
r
ę
kach jutrzenka, Dr
ż
yjmy wi
ę
c przed przyszło
ś
ci
ą
, wci
ąż
nasze kochanie Jutra
si
ę
l
ę
ka.
Widz
ę
twój blask, cho
ć
oczy si
ę
przed
ś
wiatłem mru
żą
, U
ś
cisk nasz, nim
znikniemy, niech zdwoi sw
ą
moc, Bogini, co powolnej
ż
yczysz
ś
mierci ró
ż
om,
Przedłu
ż
t
ę
noc...
Emil Verhaeren
(1858-1916).
Słowa twe
Słowa twe w wieczór owy tak przepi
ę
knie brzmiały,
ś
e niew
ą
tpliwie kwiatów
girlanda spl
ą
tana Pokochała nas dwoje, a wi
ę
c kwiaty chciały Nas poł
ą
czy
ć
i
spadły na nasze kolana.
Mówiła
ś
o tym wszystkim, co si
ę
stanie z nami, Gdy jak owoc dojrzały i los nasz
dojrzeje, Jak to p
ę
kn
ą
przeszkody wszelkie, a my sami Pójdziemy w staro
ść
,
która
ż
yczliwie si
ę
ś
mieje.
Twój głos wi
ą
zał mnie z tob
ą
jak u
ś
cisk serdeczny. Miło
ść
twa tak spokojn
ą
kusiła urod
ą
,
ś
em, pełen szcz
ęś
cia ujrzał nasz los ostateczny, Spl
ą
tane
ś
cie
ż
ki
ż
ycia, co do grobu wiod
ą
.
Charles van Lerberghe
(1861-1907).
Wybacz mi
Wybacz mi, moja miło
ś
ci,
ś
e nie widz
ą
ciebie moje oczy, które s
ą
pełne ciebie,
ś
e budz
ę
si
ę
obok ciebie tak cudownej, A nie widz
ę
tej cudowno
ś
ci, tak jak
kwiat, Nie dostrzegaj
ą
cy jutrzenki, która go dotyka.
Wybacz mi, je
ś
li oczy moje dzisiaj Nie odró
ż
niaj
ą
ciebie od
ś
wiatła, A twojego
u
ś
miechu Od twoich łez, pełnych zdumienia.
Wybacz mi, je
ś
li ciebie słucham, Nie słysz
ą
c ci
ę
,
ż
e nie wiem, Czy to ty, moja
miło
ś
ci, mówisz do mnie, Czy moje serce, które wzdycha cichutko.
Wybacz mi, je
ś
li słowa twoje Unosz
ą
si
ę
dookoła moich uszu, Jak
ś
piew w
bł
ę
kitnym powietrzu, Albo skrzydło wiatru w moich włosach.
Wybacz mi, je
ś
li dotykam ciebie w sło
ń
cu, Je
ś
li moje usta Dotykaj
ą
ci
ę
w
ś
ród
ś
wie
ż
o
ś
ci zmierzchu Mimo woli.
Wybacz mi, kiedy wydaje mi si
ę
,
ś
e jestem blisko ciebie tam, gdzie ciebie nie
ma, Je
ś
li szukam ci
ę
, kiedy by
ć
mo
ż
e Ty wła
ś
nie spoczywasz w moich ramionach.
Guillaume Apollinaire
(1880-1918).
Miło
ść
, wzgarda i nadzieja
Tuliłem ci
ę
w ramionach jak goł
ą
bka Jak dziewczynk
ę
Wzi
ą
łem ci
ę
z cał
ą
twoj
ą
pi
ę
kno
ś
ci
ą
pi
ę
kno
ś
ci
ą
bogatsz
ą
Ni
ż
wszystkie zło
ż
a Kalifornii W czasach
gor
ą
czki złota Syciłem moj
ą
erotyczn
ą
zachłanno
ść
u
ś
miechem twoim Twoimi
spojrzeniami twoim dr
ż
eniem W dyspozycji mojej miałem nawet twoj
ą
dusz
ę
Kiedy
obejmowałem ci
ę
kurczowo a ty znosiła
ś
Moj
ą
moc i panowanie S
ą
dziłem
ż
e wzi
ą
łem
to wszystko a były to tylko zwidy I stałem si
ę
podobny do Ixiona po owej chwili
Kiedy kochał si
ę
w wyobra
ż
eniu tej któr
ą
nazywaj
ą
Her
ą
czy
Niezwyci
ęż
on
ą
Junon
ą
I który mo
ż
e poło
ż
y
ć
r
ę
k
ę
Na ułudzie i który myli si
ę
I
który wierzy
ż
e wypełni ramiona swoje Niebia
ń
skim lazurem S
ą
dziłem
ż
e wzi
ą
łem
we władanie całe Pi
ę
kno a przecie
ż
miałem tylko twoje ciało Ciało niestety nie
posiada wieczno
ś
ci Ciało mo
ż
e za
ż
y
ć
rado
ś
ci ale Nie zawiera miło
ś
ci I teraz na
pró
ż
no Mógłbym próbowa
ć
zgasi
ć
Umysł twój On ucieka ode mnie wszystkimi
ś
cie
ż
kami Zaw
ęź
lony niby kł
ę
bowisko
ż
mij Które rozpraszaj
ą
si
ę
na wszystkie
strony A pi
ę
kne twoje ramiona na horyzoncie Dalekim to w
ęż
e O kolorze jutrzenki
które zwieraj
ą
si
ę
W ge
ś
cie po
ż
egnania I staj
ę
si
ę
pomieszany zawstydzony Czuj
ę
si
ę
um
ę
czony t
ą
miło
ś
ci
ą
Któr
ą
ty tak pogardzasz Ciało me posuwa si
ę
naprzód
bez duszy I jak
ż
e mógłbym oczekiwa
ć
ś
e odzyskam twoje ciało to z wczoraj Skoro
dusza twoja tak bardzo oddaliła si
ę
Ode mnie I
ż
e ciało twoje odnajdzie dusz
ę
Jak czyni
ą
to wszystkie ciała
ż
yj
ą
ce O ty któr
ą
posiadałem wył
ą
cznie martw
ą
* * *
A mimo wszystko nieraz Spogl
ą
dam daleko czy nie nadchodzi listonosz I oczekuj
ę
jak rozkoszy Twego listu moje serce skacze jak sarna Kiedy zobacz
ę
nadchodz
ą
cego wysłannika I wyobra
ż
am sobie
ż
e zaraz Wejdziemy do łodzi oboje
sami A mo
ż
e w trójk
ę
i
ż
e nigdy Nikt na
ś
wiecie nie b
ę
dzie wiedział Nic o
naszej miłej sercu podró
ż
y ku niczemu Ku czemu innemu I na zawsze Na tym morzu
bardziej bł
ę
kitnym Jeszcze bardziej bł
ę
kitnym ni
ż
Jakikolwiek bł
ę
kit
ś
wiata Na
tym morzu gdzie nigdy nie zawoła si
ę
Ziemia Dla twojej czujnej pi
ę
kno
ś
ci moje
pie
ś
ni Czystsze ni
ż
wszystkie słowa Unios
ą
si
ę
bardziej swobodne jeszcze ni
ż
fale Czy
ż
jest zbyt pó
ź
no serce moje Na t
ę
tajemnicz
ą
podró
ż
Oczekuje nas barka
to znaczy Nasza wyobra
ź
nia A w rzeczywisto
ś
ci dosi
ę
gnie nas pewnego dnia Je
ś
li
dusze spoj
ą
si
ę
ze sob
ą
Dla nadto pi
ę
knej pielgrzymki
* * *
Nu
ż
e moje serce m
ęż
czyzny lampa dogasa Nalej w ni
ą
twojej krwi Nu
ż
e
ż
ycie moje
podtrzymaj t
ę
lamp
ę
miło
ś
ci
ą
Nu
ż
e działo armatnie otwórz drog
ę
I niech
ż
e
wreszcie nadejdzie ów czas zwyci
ę
ski Umiłowany czas powrotu
* * *
Ofiarowuj
ę
mojej nadziei oczy moje owe klejnoty Ofiarowuj
ę
mojej nadziei r
ę
ce
moje palmy zwyci
ę
stwa Ofiarowuj
ę
mojej nadziei stopy moje rydwan triumfalny
Ofiarowuj
ę
mojej nadziei usta moje ów pocałunek Ofiarowuj
ę
mojej nadziei
nozdrza moje wdychaj
ą
ce Kwiaty pół-zła Ofiarowuj
ę
mojej nadziei serce moje ex-
voto Ofiarowuj
ę
mojej nadziei cał
ą
przyszło
ść
Która dr
ż
y jak mały ognik Daleko
w lesie
Guillaume Apollinaire.
La Loreley
Jasnowłosa czarodziejska
ż
yła sobie gdzie
ś
w oddali I sprawiła
ż
e pomarli
wszyscy ci co j
ą
kochali Gdy w czas jaki
ś
w trybunale zagrzmiał głos biskupiej
mo
ś
ci Z góry j
ą
ułaskawiono tyle było w niej pi
ę
kno
ś
ci Cudna Loreley w twych
oczach brylantowa zorza pała Od jakiego czarodzieja czarodziejstwo otrzymała
ś
Znu
ż
yło mnie
ż
ycie moje oczy me przekle
ń
stwo pali Gdy
ż
zgin
ę
li ci co kiedy
ś
na
mniej tutaj spogl
ą
dali Moje oczy nie brylanty moje oczy to płomienie W te
płomienie rzu
ć
cie prosz
ę
całe moje omamienie Pi
ę
kna Loreley ja płon
ę
ty
ś
ów
płomie
ń
roznieciła Niechaj ci
ę
kto inny s
ą
dzi odk
ą
d na mnie czar rzuciła
ś
Ś
miejesz si
ę
biskupie raczej ty si
ę
za mn
ą
wstaw modłami Umiera
ć
mi tedy dozwól
i niech Bóg zostanie z wami Mój kochanek odszedł teraz gdzie
ś
dalek
ą
bardzo
drog
ą
Sprawcie wi
ę
c bym umrze
ć
mogła nie pokocham ju
ż
nikogo Ile
ż
bólu sprawia
serce gdy on tuła si
ę
po
ś
wiecie Gdybym w moj
ą
twarz spojrzała umarłabym i tak
przecie Biskupie niech tu przyb
ę
dzie trzech rycerzy oddział zbrojny W klasztor
wied
ź
cie t
ę
kobiet
ę
wszak jej umysł niespokojny Id
ź
wi
ę
c Loro w twoich oczach
obł
ą
kanie rozgorzało B
ę
dziesz teraz tam w klasztorze jeno mniszk
ą
czarnobiał
ą
I
tak przyjdzie im we czworo dług
ą
drog
ę
t
ę
przemierzy
ć
Oczy Lory l
ś
ni
ą
gwiazdami
kiedy błaga swych rycerzy Dozwólcie mi wspi
ąć
si
ę
w gór
ę
na najwy
ż
szej skale
stan
ę
Bym raz jeszcze ujrze
ć
mogła stamt
ą
d mój czarowny zamek Niech
ż
e jeszcze
raz zobacz
ę
stamt
ą
d w rzece me odbicie Nim w klasztorze wie
ść
rozpoczn
ę
dziewicze i wdowie
ż
ycie Wtem na szczycie wiatr roztargał włosy jej i szaty
skraj A rycerze zakrzykn
ę
li Loreley o Loreley Widz
ę
w dole łódka płynie fala
Renu j
ą
porywa Tam przy sterze mój kochanek on mnie dostrzegł on mnie wzywa
Serce si
ę
w niej rozaniela dusza kochankowi rada Wi
ę
c pochyla si
ę
pochyla
Loreley do Renu wpada I zobaczysz j
ą
z pewno
ś
ci
ą
kiedy w kraj zawitasz ten
Złoto włosom daje sło
ń
ce zasi
ę
bł
ę
kit oczom Ren
Henri de Regnier
(1864-1936).
Odeletka
Je
ś
li mówiłem o miło
ś
ci mojej, Mówiłem to do strumienia płyn
ą
cego z wolna,
Który słucha mnie, kiedy si
ę
nad nim pochylam. Je
ś
li mówiłem o miło
ś
ci mojej,
Mówiłem do wiatru, Który za
ś
miewa si
ę
i szepcze co
ś
w
ś
ród gał
ę
zi. Je
ś
li mówiłem
o miło
ś
ci mojej, mówiłem do ptaka, Który mija mnie
ś
piewaj
ą
c Wraz z wiatrem.
Je
ś
li mówiłem, mówiłem w kierunku echa.
Je
ś
li kochałem miło
ś
ci
ą
wielk
ą
, Smutny czy radosny, To dzi
ę
ki twoim oczom,
Je
ś
li kochałem miło
ś
ci
ą
wielk
ą
, To dzi
ę
ki twoim ustom słodkim i dojrzałym, To
dzi
ę
ki twoim ustom. Je
ś
li kochałem miło
ś
ci
ą
wielk
ą
, To dzi
ę
ki twemu koj
ą
cemu
ciału i
ś
wie
ż
o
ś
ci twych słów, A teraz szukam twojego cienia.
Oskar Miłosz
(1877-1939).
Piosenka
Oto jestem, droga moja niegdysiejsza, Kwiatów twych melancholijna wo
ń
przetrwała, Ty
ś
mnie jednak, moja najpi
ę
kniejsza I najmilsza, ty
ś
mnie nie
poznała!
Przeszło
ść
poprzez
ś
wiatło lamp przeziera, Ty
ś
ś
ledziła trop moich woja
ż
y,
Annie, jaki
ż
osobliwy teraz W blasku tamtych lamp zarys twej twarzy!
Lat trzydzie
ś
ci toczyły si
ę
koła, Przyjaciółko, jestem tu z powrotem! Dawne
nasze dni usn
ę
ły zgoła, Usypiane dozna
ń
kołowrotem...
- Wi
ę
c wróciłe
ś
, wi
ę
c to ty, kochanie! Szybko lustro, w którym tylko zmierzch
starze
ć
si
ę
gotów, Szybko suknia w barwach z lat rozstania,
Ś
wi
ęć
my,
ś
wi
ęć
my
dzie
ń
twego powrotu!
- O kochanko dawna, suknia szara I gdzie
ż
na niej tamtych chwil desenie? Lustro
zaszło bielmem, ty w nim stara, Ty, co
ś
dzisiaj ju
ż
tylko wspomnieniem.
Moja zamy
ś
lona niegdy
ś
! Wspomnie
ń
, Roje
ń
naszych nikt si
ę
nie dowoła!
ś
egnaj,
ż
egnaj, Annie, nic tu po mnie! Lat trzydzie
ś
ci toczyły si
ę
koła...
Anna de Noailles
(1876-1938).
Dar
To dla was, zakochani, w wierszach tych roiłam Miłosny
ś
wiat, A w nich, jak
dzieci w mi
ąż
szu jabłek, zostawiłam Mych z
ę
bów
ś
lad.
Głow
ę
moj
ą
i dłonie po
ś
ród owych kartek Znale
źć
by
ś
mógł, Gdzie płakałam, jak
płacze burza w
ś
ród otwartych Na o
ś
cie
ż
dróg.
Ujrzycie w ksi
ąż
ce mojej czoło me i oczy I gorzki cie
ń
, I miłosne szale
ń
stwo,
co kirem otoczy, Gdy wnikniesz we
ń
.
Zostawiam wam i jasny rumieniec mej twarzy W promieniach stu, Serce słabe, cho
ć
tyle odwa
ż
ne, by marzy
ć
, Kocha
ć
bez tchu.
Serce moje to tylko lniany kł
ę
bek mi
ę
kki Miłosnych losów,
Ś
wit mojego policzka,
nocy czer
ń
i bł
ę
kit W g
ą
szczu mych włosów.
St
ą
pam po smutnych piaskach ubogiego kraju Ostatni
ą
z dróg, A nawet
najn
ę
dzniejsi włócz
ę
dzy nie maj
ą
Tak bosych nóg.
Zostawiam wam upalny ogród, gdzie rozsnute Ró
ż
e i las, On pachnie w wierszach
moich. I bezmierny smutek Po wieczny czas.
Anna de Noailles.
Czas
ż
ycia
Ju
ż
si
ę
ż
ycie gor
ą
ce ku zmierzchowi skłania, To młodo
ść
- miło
ś
ci pora, Krótki
czas dzieli wino od dni winobrania,
Ś
wit od wieczora.
Spraw, i
ż
by kwietnej woni z dniem ka
ż
dym przybyło
Ś
ród rozta
ń
czonej fali,
Kochaj nadziej
ę
, dum
ę
, wysiłek - wi
ę
c miło
ść
- To ci
ę
ocali.
Ile
ż
ju
ż
serc w pochodzie uszło nieustannym Tam, gdzie wieczna samotno
ść
, Nie
wiedz
ą
c, co to znaczy miód i wiatr poranny W chwil
ę
ulotn
ą
.
Ile
ż
tam istot ludzkich, drzewu s
ą
podobne, Kiedy usycha, One nie smakowały
ż
ycia, kiedy zdobne I w krzyk, i w cicho
ść
.
Nie rozsiały po
ś
wiecie istnie
ń
swych, jak złota, Cho
ć
miały pełne r
ę
ce, Teraz
zasn
ę
ły smutne, a wieczna t
ę
sknota Tam, i nic wi
ę
cej.
Ty
ż
yj i twe pragnienia rozrzu
ć
niezliczone W dreszczu ekstazy, Kochaj, ch
ę
tny
miło
ś
ciom, niechaj z ciebie one Czerpi
ą
jak z wazy.
Gorycz upoje
ń
dzikich z
ż
yciem toczy bój, Spraw, by, co martwe, o
ż
yło, Niech na
twych ustach
ś
piewa niby pszczeli rój Rado
ść
i miło
ść
.
A potem patrz bez
ż
alu, jak zdradza ci
ę
wszystko
Ś
nione w marzeniach, Rzucaj
ą
c
serce twe, jak na ur
ą
gowisko, Gdzie
ś
w stron
ę
cienia.
Paul Valery
(1871-1945).
Jak
ż
e pokornie, czule
Jak
ż
e pokornie, czule, na prze
ś
licznym grobie, W
ś
ród oboj
ę
tnych pomników, Gdzie
tyle zjaw, porzuce
ń
i miło
ś
ci bez liku, Gdzie czar twych zm
ę
czonych dotyków,
Gin
ę
, padam, umieram na tobie. Ledwie wszak
ż
e upadn
ę
tam, gdzie nic nie czuj
ę
,
Tu, gdzie grób rozpostarty ku prochom mnie wzywa, Ciebie, pozornie zmarł
ą
,
ż
ycie znów porywa, Drgn
ę
ła
ś
, otwarła
ś
oczy, gryziesz i czarujesz, I co dzie
ń
mnie na nowo pogr
ąż
asz w niebycie, Który mi dro
ż
szy ni
ż
ż
ycie.
Paul Valery.
Przyjazny las
Gdy
ś
my obok siebie szli bez słowa, Z dłoni
ą
w dłoni id
ą
cy ku
ś
wiatu, My
ś
li
czysto
ść
była kryształowa Po
ś
ród mrocznych mi
ę
dzy nami kwiatów.
Szli
ś
my niby para narzeczonych Sami w noc na ł
ą
k
ę
szmaragdow
ą
, Kiedy ksi
ęż
yc
dla niedowarzonych To przyjaciel, to ba
ś
niowy owoc.
Potem zmarli
ś
my na mchu, daleko, Sami, po
ś
ród łagodnego cienia Intymnego lasu,
on urzekał
Szeptem, my za
ś
w górze, gdzie
ś
w promieniach Pot
ęż
nego
ś
wiatła, zlani łzami.
Lesie, kompanionie ciszy mi
ę
dzy nami!
KONIEC