JADWIGA
COURTHS-MAHLER
Danielo, szukam Cię
1
Beatrix Landa, przez rodziców nazywana Triki, szeroko ziewała,
ukazując piękne białe zęby. Daniela, którą zdrobniale wołano Dani,
stała przy łóżku siostry z mokrą gąbką nad jej głową i głośno
wygrażała:
— Jeżeli natychmiast nie wstaniesz, zrobię ci prysznic i wreszcie się
obudzisz. Słyszysz, Triki?
— Spróbuj, a zemszczę się okrutnie. Codziennie przerywasz mi
piękny sen. Nie masz serca, Dani!
Starsza siostra roześmiała się:
— Gdybym go miała, codziennie spóźniałabyś się do biura, a poza
tym nie zdążyłabyś zjeść śniadania.
— Och, Boże, to wstrętne biuro. Mam już naprawdę dosyć. Marzę,
żeby się wreszcie zjawił książę z bajki i uwolnił mnie od nudnego
stenografowania tego wszystkiego, co właściwie nic a nic mnie nie
obchodzi. Jeśli mam być szczera, to uważam, że praca w ogóle nie
powinna istnieć. Przecież i tak niczego nie możemy zmienić na tym
świecie.
Mówiąc to, Triki wstała, włożyła ciepłą podomkę i poszła do łazienki.
— Jak to dobrze, że nikt prócz mnie nie słyszy twojego narzekania.
Po kąpieli świat wyda ci się piękniejszy — zawołała Dani, siedząc
przed dużym okrągłym lustrem nad białym stolikiem, na którym stały
przybory toaletowe. Wszystko było wspólną własnością sióstr.
Dani zręcznymi palcami układała włosy — zawsze była gotowa
pierwsza, ponieważ wstawała wcześnie rano. Z łazienki dochodziły
różne odgłosy: pomrukiwanie, pisk spowodowany zimnym
natryskiem, a potem śpiew. Dani uśmiechała się. Po chwili Triki
wróciła do sypialni..
— Mój Boże, Dani, ty jesteś już uczesana! Wstałaś chyba razem z
kurami!
— Nie, nie aż tak wcześnie, tylko kwadrans przed tobą. Wiesz, że nie
lubię się spieszyć.
— Tak, wiem, pośpiech uważasz za coś pospolitego. Wolisz zrezyg-
nować z wylegiwania się w łóżku, a dla mnie to jest najpiękniejsza
rzecz na świecie! Zresztą ty masz w ogóle takie artystokratyczne
maniery. Chciałabym wiedzieć, po kim to odziedziczyłaś?
— Kochany głuptasku!
— A może powiesz, że nie jesteś tak wytworna, że można by cię
wziąć za księżniczkę?
Dani odparła:
— Zacznij się wreszcie ubierać.
Triki rzuciła płaszcz kąpielowy na łóżko i nucąc najnowszy przebój,
zajęła się niespiesznie własną garderobą tak, że w ostatniej chwili
zdążyły punktualnie zejść na śniadanie.
W pokoju jadalnym czekali rodzice. Pułkownik w stanie spoczynku
— Landa — i jego żona siedzieli przy stole, na którym wszystko było
już przygotowane: kawa w filiżankach, bułeczki rozkrojone i cienko
posmarowane masłem; trzeba było żyć bardzo oszczędnie. Przy na-
kryciach sióstr leżały torebki z drugim śniadaniem do pracy.
Powitały serdecżnie rodziców dumnie spoglądających na swoje córki.
Obie były młode, zdrowe, bardzo ładne i zupełnie do siebie
niepodobne.
Dani, szczuplejsza nieco i wyższa niż Triki, miała jasne o złocistym
odcieniu naturalne loki, bardzo delikatną, różową cerę, duże szare oczy
ocienione długimi rzęsami, klasyczne rysy i urzekający uśmiech.
Triki była nieco niższa i nieco pulchniej sza. Czarne włosy i ciemne
oczy oraz zdrowe czerwone policzki a zwłaszcza lekko zadarty nosek
nadawały jej wygląd „dziecka natury" — zawsze wesoła i beztroska, w
odróżnieniu od Dani, przeważnie opanowanej i często zamyślonej.
Wprawdzie różnica wieku wynosiła zaledwie rok, niemniej Dani
robiła wrażenie dojrzalszej niż Triki. Starsza siostra uchodziła za
wytworną i opanowaną, a Triki była żywa i pod każdym względem
podobna do pani Leny. Dani nie odziedziczyła urody ani po matce ani
po ojcu. Siostry ubierały się podobnie, lecz Dani zawsze była bardziej
elegancka od Triki — bez względu na to, że obie panny miały skromną
garderobę.
Szybko zjadły śniadanie i Triki westchnęła:
— Dzięki Bogu, że jutro niedziela. Można się wyspać i spokojnie
posiedzieć po śniadaniu. Do widzenia mamusiu! Do widzenia papciu!
Do zobaczenia przy obiedzie!
Triki żegnała się, a matka czule pogładziła ją po kruczych włosach.
Dani równie serdecznie rozstała się z matką i ojcem. Jednak pani Lena
Landa w sposób ledwo dostrzegalny wyróżniała młodsze dziecko.
Triki była jej pupilką. Natomiast pan pułkownik traktował obie córki
jednakowo.
Stojąc przy oknie rodzice patrzyli za dziewczętami szybko idącymi
do przystanku tramwajowego na rogu ulicy. Po chwili znowu usiedli
przy stole.
Pan pułkownik przeglądał poranne gazety, a jego żona w księdze
wydatków skrupulatnie zapisywała każdą markę.
Emerytura pułkownika nie była wysoka, a pensje obu córek
odkładano co do grosza w banku — na wyprawę. Obie panny pra-
cowały jako sekretarki, zarabiały nieźle a matka z utęsknieniem
oczekiwała dnia, w którym zjawi się kandydat na zięcia! Ale, Boże
drogi, kto dzisiaj zainteresuje się biedną dziewczyną i poprowadzi ją
do ołtarza? Musiałby się stać cud. Pani Lena Landa wierzyła, że cud się
stanie i modliła się do Pana Boga o szczęście dla córek! Gdy skończyła
rachunki, poszła do kuchni wydać polecenia dochodzącej służącej.
W międzyczasie siostry dotarły do urzędu i rozstając się w jednym z
długich korytarzy wysokiego budynku, umówiły się jak co dzień na
spotkanie w tym samym miejscu po pracy.
Dani poszła do pierwszego pokoju na prawo, który przylegał do
gabinetu jej szefa zajmującego bardzo wysokie stanowisko. Była jego
osobistą sekretarką od ponad roku.
Triki również pracowała jako sekretarka szefa jednego z wydziałów
Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Dobre posady zawdzięczały
znajo-
mościom ojca — pułkownika — bardzo cenionego w kręgach rządo-
wych.
Obie młode damy miały świetne wykształcenie i znały po kilka
języków. Dani opanowała biegłe angielski, francuski i włoski, a uczyła
się wieczorami jeszcze hiszpańskiego i rosyjskiego. Triki też znała
języki i również uczyła się z siostrą, lecz nie była tak uzdolniona jak
Dani.
Te umiejętności ułatwiły im otrzymanie dobrych posad w urzędzie,
gdzie znajomość języków okazała się najważniejszym i podstawowym
warunkiem. Praca była żmudna i odpowiedzialna. Wiedziały, że
obowiązuje tajemnica służbowa. Musiały podpisać zobowiązanie za-
chowania dyskrecji o wszystkim, co się działo w urzędzie. Jako
sekretarki miały w rękach tajne pisma i międzynarodowe umowy, o
których nikt nie mógł się dowiedzieć. Z tych powodów funkcje
sekretarek szefów wysokich, a nawet najwyższych stanowisk
powierzano damom z dobrze znanych i lojalnych rodzin
funkcjonariuszy państwowych.
Po wejściu do pokoju Dani zdjęła kapelusz i płaszcz. Schowała je do
szafy wbudowanej w ścianę, gdzie również mieściły się umywalka i
lustro. Tutaj Dani mogła ułożyć włosy i umyć ręce czy też poprawić
biały kołnierzyk przy szarej sukience. Zawsze wyglądała elegancko,
chociaż jej garderoba była skromna.
Zaczęła wszystko przygotowywać do pracy czekając na wezwanie
szefa. Zdjęła z maszyny do pisania przykrycie z ceraty i zobaczyła na
klawiszach mały bukiecik pięknie pachnących fiołków. Zadrżała,
cofnęła się o krok nie wiedząc, co począć. Przycisnęła rękę do serca i
westchnęła: wiedziała, kto położył te kwiaty!
W pierwszym odruchu chciała fiołki wyrzucić lecz rozmyśliła się,
przecież to nie ich wina, że położono je w tym miejscu i sprawiają jej
przykrość?
Ale czy naprawdę było jej przykro?
Zarumieniła się — o nie! Wręcz przeciwnie! Ten bukiecik z całą
pewnością uszczęśliwił ją, chociaż nie chciała się do tego przyznać
nawet przed samą sobą.
Drżącą ręką wzięła kwiaty, nalała do szklanki wody i postawiła na
swoim biurku.
Potem wyjęła z torebki kluczyki, żeby pootwierać szuflady i szafy. W
Ministerstwie Spraw Zagranicznych obowiązywała żelazna zasada
chowania wszelkich listów i dokumentów w szafach i zamykania ich
na klucze, które sekretarki musiały mieć przy sobie i ponosiły
odpowiedzialność w razie zaginięcia czegokolwiek.
Dani sięgnęła po specjalny kluczyk. Otworzyła biurko i wyjęła
stenogram, gdyż nie zdążyła przepisać go poprzedniego dnia. Obok
położyła notatnik i ołówek — musiała wszystko mieć pod ręką, kiedy
zostanie wezwana do gabinetu.
Chwilowo szef miał gościa. Widziała nad drzwiami gabinetu czer-
wone światełko. Oznaczało to, że szef nie jest sam i nie życzy sobie,
żeby mu przeszkadzano. Domyśliła się, kto mógł być w środku — to
ten mężczyzna położył kwiatki na jej maszynie do pisania! Wiedziała,
że niedługo powinien wyjść i musiała się przygotować na wypadek,
gdy odezwie się do niej — a może nawet wspomni o fiolkach?
Wkręcając papier do maszyny zastanawiała się, co odpowiedzieć
—jej słowa muszą być obojętne i powinny brzmieć chłodno — ale
Dani z góry wiedziała, że się na to nie zdobędzie! Przecież strasznie
trudno udawać, że jest się odpychającym, kiedy człowiek całym
sercem pragnie być czułym i wypowiadać wyłącznie miłe słowa!
Zaczęła przepisywać tekst dyktowany przez szefa wczoraj po
południu.
Musiała się opanować, by raz po raz nie spoglądać na bukiecik
fiołków — pachniały, jakby upominając się o to, żeby o nich nie
zapomnieć.
Nagle drgnęła.
Drzwi gabinetu szefa otworzyły się — wyszedł z nich wysoki,
szczupły mężczyzna. Dani nie odważyła się spojrzeć w jego stronę —
szybko uderzała w klawisze maszyny nie wiedząc, co pisze — żeby
tylko nie okazać zainteresowania.
Młody mężczyzna podszedł do Dani. Nachylił się nad maszyną,
zaczął czytać i bez słowa uśmiechnął się. Nie zdradził swego odkrycia
nawet gestem. Jego mądre szare oczy szukały fiołków, a kiedy
zobaczył je w szklance z wodą, rzekł:
— Dziękuję, panno Landa!
Podniosła głowę.
— Za co? — zapytała krótko.
— Za łaskawe potraktowanie moich fiołków, którym pozwoliła pani
przebywać w swoim towarzystwie.
Nadal uderzała w byle jakie klawisze, nie zdając sobie sprawy, że to
nie ma żadnego sensu i związku.
— Kwiaty nie ponoszą winy za to, że wbrew mojej woli położone
zostały na mojej maszynie. Panie baronie, usilnie pana proszę nie
wprawiać mnie w zakłopotanie takim prezentem. Jeżeli to się
powtórzy, będę zmuszona powiadomić pańskiego ojca — mojego
szefa.
Młody mężczyzna głęboko westchnął:
— To się nie powtórzy nawet i bez pani zakazu — jutro wyjeżdżam
na czas nieokreślony — za ocean.
Zadrżała, a ręce bezsilnie opadły jej na kolana.
— Pan — pan został wyznaczony na placówkę do Waszyngtonu? —
zapytała cicho zmuszając się, żeby brzmiało to obojętnie.
Widział, że zbladła i wyczuł drżenie jej głosu.
— Tak — właśnie powiadomił mnie o tym mój ojciec. Mam nadzieję,
że przynajmniej przy pożegnaniu powie mi pani jakieś dobre słowo!
Dani zacisnęła ręce:
— Panie baronie — cóż może dla pana znaczyć dobre słowo
sekretarki pańskiego ojca?
— O, pani bardzo dobrze wie, co ono dla mnie znaczy!
— Nie mam prawa wyrażać moich życzeń, ani dobrych ani złych.
Wziął ją za drżącą rękę.
— Dani, niech pani nie będzie taka uparta: przecież nie proszę o nic
wielkiego. Nieraz tłumaczyła mi pani, że między nami nie jest
możliwy żaden związek i niestety ma pani rację — na razie — sam
doszedłem do tego przekonania. Rozumiem pani zachowanie. Kobieta
pani pokroju nie jest stworzona do tego, żeby w rodzinie męża być
osobą „tolerowaną". Chwilowo mógłbym tylko tyle osiągnąć, gdybym
chciał postawić na swoim. Ojciec bez ogródek powiedział, że dlatego
wysyła mnie do Waszyngtonu, żeby „wybić mi z głowy głupie
miłostki" — tak nazwał moje uczucie do pani.
Przycisnęła dłonie do skroni:
— Pański ojciec ma rację pod tym względem. Jednak nie rozumiem
dlaczego mnie nie zwolni z pracy i nie usunie z drogi.
Uśmiechnął się smutno.
— Pani jest doskonałą sekretarką i bez pani trudniej byłoby mu się
obejść niż beze mnie. Chce, żebym był daleko od pani i od niego.
Zgodzę się na to wygnanie bez słowa sprzeciwu, jeżeli da mi pani
nadzieję, że po powrocie zastanę panią tutaj taką, jaką dzisiaj
zostawiam/Dani, proszę niech mi pani powie na pocieszenie — że pani
nie zapomni o mnie i nie obdarzy uczuciem żadnego innego człowieka.
Proszę, Dani!
Chciała mu zwrócić uwagę, że zbyt poufale zwraca się do niej po
imieniu lecz nie zdobyła się na to. Ze łzami w oczach odpowiedziała:
— W moim życiu nigdy nie będzie innego mężczyzny, może mi pan
wierzyć! A teraz prószę odejść — muszę się skupić, muszę być
opanowana, kiedy wezwie mnie pański ojciec. To może nastąpić w
każdej chwili.
— A więc pójdę, Dani!
— Proszę pana — nie wolno mi zgodzić się, żeby pan zwracał się do
mnie po imieniu.
— Dobrze! Żegnam panią, panno Landa — nie zobaczymy się przed
moim wyjazdem?
— Tak będzie najlepiej dla pana i dla mnie. Żegnam pana!
— Proszę o pamiątkę, panno Landa — proszę mi podarować ten ?
arkusz papieru, który jest w maszynie.
Spojrzała na papier i dopiero teraz zauważyła, że to co napisała było
dowodem jej zdenerwowania. Przestraszona wyciągnęła arkusz z ma-
szyny i chciała go porwać. Ale on szybko wyjął papier z jej rąk, złożył
go i schował do kieszeni.
— Co pan chce z tym zrobić? — szepnęła.
— To co pani napisała jest bardziej szczere niż pani zachowanie. 11
Zdradza, że nie jestem pani obojętny, tak jak i pani nie jest mi obojętna.
To będzie moim pocieszeniem. Proszę mi wierzyć — nigdy z pani nie
zrezygnuję. Przyjdzie dzień, kiedy nie będę zależny od ojca — wtedy
pani będzie moją Dani. Proszę, niech pani czeka na mnie!
W tym momencie zabrzmiał dzwonek wzywający Dani do gabinetu
szefa. Przestraszona zerwała się z krzesła, wzięła do rąk notatnik i
spojrzała na niego:
— Proszę niech pan idzie! Proszę — żegnam pana!
Wziął jej rękę, pocałował, ukłonił się i wyszedł, cicho zamykając
drzwi za sobą.
Dani zmusiła się do spokoju — powoli poszła do gabinetu szefa.
Pan baron Löhberg, wyższy od syna, miał siwe włosy i
szaroniebieskie oczy. Był bardzo przystojny. Trzymał się prosto,
chodził po gabinecie, a kiedy weszła Dani zatrzymał się i badawczo
spojrzał na sekretarkę. Jego ruchy nie były takie elastyczne i szybkie
jak ruchy jego syna Marcela, niemniej wyglądał zdrowo i czerstwo.
Skinieniem głowy odpowiedział na ukłon sekretarki, przy czym
uśmiechał się jak zwykle — a to utwierdziło Dani w nadziei, że nie
będzie jej robił zarzutów czy niemiłych uwag.
Przed jego biurkiem stało krzesło. Zapraszając gestem żeby usiadła,
nadał bacznie ją obserwował, a po chwili zapytał:
— Wolne miejsce po panu von Hauerstein w Waszyngtonie po-
wierzono mojemu synowi. Prawdopodobnie wyjedzie już jutro. Czy
pożegnał się z panią?
Pytanie brzmiało uprzejmie.
Dani spokojnie spojrzała w oczy starego barona:
— Tak, panie baronie. Gratuluję awansu pańskiego syna!
— Dziękuję! Oczywiście bardzo się cieszę, że syn wyjeżdża z kraju.
Musi wreszcie skończyć z tą sercową sprawą — za bardzo go to
absorbowało. Mam nadzieję, że pani to zrozumie!
Dani jeszcze bardziej zbladła lecz starała się nie okazać co czuje.
Spokojnie odpowiedziała:
— Oczywiście, panie baronie — tak jest lepiej — dla niego!
Ponownie badawczo spojrzał na sekretarkę i chciał dodać: „i dla
pani" lecz powstrzymał się. Sądził, że lepiej będzie nie mówić
wszystkiego.
Po krótkiej przerwie dodał.
— Niestety mój syn nie może się ożenić z biedną kobietą. Mam
nadzieję, że z czasem to przeboleje.
Dani zdobyła się na odwagę:
— Należy mu tego życzyć, panie baronie — młodzi panowie szybko i
bezboleśnie zapominają — wszystko dobrze się ułoży — miejmy
nadzieję! — Stary baron podszedł i odruchowo podał jej rękę.
— Pani jest bardzo dzielną i rozsądną damą, panno Landa. Nigdy nie
wątpiłem, że pani ze zrozumieniem podejdzie do sprawy. Mówiąc
szczerze, życzyłbym sobie, żeby w Ameryce znalazł żonę, która będzie
tak bogata, że pomoże nam uratować nasz zamek rodowy Lohberg.
Niestety syn musi poślubić bardzo bogatą pannę — inaczej — no,
inaczej nie sprzeciwiałbym się małżeństwu z panną bez majątku. Czy
pani mnie rozumie?
— Tak, panie baronie — wszystko rozumiem —jestem tego samego
zdania co pan.
Skinął siwą głową i uśmiechnął się przyjaźnie, bo miał w niej
najlepszego sprzymierzeńca. Wiedział, że Dani kocha jego syna, ale
wiedział i to, że nie będzie stawała mu na drodze. Miał do niej pełne
zaufanie. Bardzo ją cenił i szczerze żałował, lecz nie mógł wyrazić
zgody na małżeństwo syna. Nastały trudne czasy i nie należy się
rozczulać. Najważniejszą sprawą było ratowanie rodowego majątku.
Jego pozycja nie należała do pewnych — pracował w służbie dy-
plomatycznej i każdy krok musiał dokładnie przemyśleć i rozważyć.
Poza tym miał ogromne wydatki związane z reprezentacją kraju, a
pensje nie były wygórowane.
— No, to do roboty. Gdzie skończyliśmy wczoraj? — zapytał
rzeczowo.
Dani odetchnęła — skończyła się prywatna rozmowa — i od-
powiedziała:
— Właśnie przygotowałam list do ambasady brytyjskiej.
— Dobrze, dobrze, wiem, że pani sobie poradzi — a co mamy
dzisiaj?
Krótko omówili kilka problemów, a potem baron powiedział:
— Proszę zanotować odpowiedzi.
Wydał polecenia podkreślając, które sprawy są najważniejsze, a
potem zwolnił ją uprzejmym skinieniem głowy — jak zwykle.
Kiedy wróciła do swojego pokoju, opadła na krzesło. Wzięła do rąk
bukiecik fiołków i przytuliła do rozpalonych policzków. Wiedziała, że
od dnia dzisiejszego zapach fiołków zawsze będzie jej się kojarzył z
pożegnaniem Marcela Lohberga.
Tylko ona wiedziała, ile ją kosztowało to opanowanie — chciała
rzucić mu się na szyję i krzyczeć: „Nigdy cię nie zapomnę, zawsze
będę
cię kochać, chociaż wiem, że dla tej miłości nie ma nadziei i nie ma
przyszłości!
Pękało jej z bólu serce, gdyż nie mogła się z nim szczerze pożegnać.
Zadawała sobie pytanie czy słusznie postąpiła?
Czy nie była niemądra pozwalając mu wyjechać, nie próbując go
zatrzymać? Czy nie powinna była! chociaż raz pozwolić, żeby ją wziął
w ramiona i pocałował? Miałaby piękne przeżycie i wspomnienie,
które wypełniłoby jej szare, smutne życie.
Po chwili zmieniła zdanie: nie, lepiej się stało, że pożegnali się w ten
formalny sposób. Czułość przywiązałaby go jeszcze bardziej do niej —
a on przecież musi o niej zapomnieć. Czy zapomni? Czy naprawdę
ożeni się z milionerką?
Dani głęboko westchnęła — w jej oczach pojawił się błysk, gdy
przypomniała sobie jego ostatnie słowa: „Dani, proszę niech pani
czeka na mnie!"
Tak, to powiedział na pożegnanie. Będzie czekała — nawet gdyby
nigdy nie wrócił. Nikt nie może jej zabronić go kochać —dopóki
niczego nie żąda w zamian.
Powąchała fiołki, przytuliła do ust a potem postawiła kwiaty na
biurku.
Dzisiaj szef zalecił jej załatwienie poufnej korespondencji — była z
tego dumna. Skupiła się i zaczęła pracować.
W gabinecie szefa Triki odbyła się burzliwa rozmowa, chociaż tutaj
nie zajmowano się sprawami takiej wagi, jak szczęście dwojga ko-
chających się ludzi.
Triki stała ze spuszczoną głową słuchając wymówek, ponieważ źle
załatwiła pewne zlecenie szefa i w wyniku niedbałości sprawiła mu
duży kłopot. Przerażona i skruszona dziewczyna wyglądała tak
rozbrajająco, że szef, chociaż zły, patrzył na nią z cichym podziwem.
Kiedy nieco ochłonął z gniewu i irytacji, mimowolnie uśmiechnął się
do sekretarki- Pomyślał: „Mój Boże, taka młoda i ładna, pełna życia i
radości a musi się zajmować takimi nudnymi sprawami! Nic dziwnego,
że raz po raz coś przeoczy czy zapomni. W zasadzie wywiązuje się ze
swoich obowiązków bardzo sumiennie tylko czasem
jest roztrzepana i wtedy powstają komplikacje. Po chwili rzekł nieco
uprzejmiej:
— No, dobrze, żeby się to już nie powtórzyło, panno Landa! Na
szczęście pani błąd w porę zauważyłem — ale przecież powinienem
pani ufać, że wszystko będzie zrobione jak należy. W pracy trzeba się
skupić i uważać — nie wolno myśleć o niebieskich migdałach! Proszę,
żeby to było ostatni raz! W przeciwnym razie będę zmuszony
porozmawiać z pani ojcem — moim starym przyjacielem.
Przestraszona spojrzała na niego:
— Panie radco, będę się bardzo starać, żeby się to nie powtórzyło, ale
błagam, proszę nic nie mówić ojcu!
— Czy ojciec pani jest bardzo srogi? Będzie się gniewał?
Westchnęła:
— Och nie! To najlepszy człowiek na ziemi. Jest mu przykro, gdy
mnie karci, a to sprawia mi większy ból, niż najgorsze wymówki i
upomnienia.
Stary pan patrzył na nią — wzruszyła go troska dziewczyny o ojca.
— No dobrze! Jak wspomniałem, udało mi się pismo wycofać i nikt,
nie zauważył popełnionej pomyłki. Nie będę martwił pani ojca — ale
stawiani warunek: coś podobnego nie może się powtórzyć. A teraz
bierzmy się do roboty.
Wskazał na krzesło przy biurku, Triki usiadła i zaczęła notować
Kiedy wróciła do swojego pokoju, uśmiechnęła się, spojrzała na drzwi
gabinetu szefa i szepnęła:
— Dobry stary radca — też kiedyś był młody! Dzięki za łagodne
upomnienie!
Najpierw zjadła drugie śniadanie, obiad był dopiero o czwartej, a
potem siadła do maszyny. Skupiła się i bezbłędnie załatwiała
korespondencję. Pilnie pracowała.
W Ministerstwie Spraw Zagranicznych urzędowano do trzeciej —
potem była wolna. Spotykała się z siostrą i wracały do domu. Godziny
popołudniowe należały do niej, mogła robić to, na co miała ochotę.
Dzisiaj miała szczególny plan — razem z Dani pójdą na tor
saneczkowy — kto wie — może spotka tam pewnego młodego
mężczyznę, który im pomógł, kiedy raz wypadły z toru? Przecież
losowi
trzeba trochę ulżyć — upadek może się zdarzyć każdemu. Dani
zawsze zachowywała się tak elegancko i doskonale kierowała sankami,
nigdy nie chciała korzystać z niczyjego wsparcia — ale ona wcale nie
ma zamiaru być tak niemądra! Poza tym —jutro jest niedziela! Kto
wie, co przyniesie?
Nagle opamiętała się — nie wolno się rozpraszać — precz z takimi
myślami bo popełni błąd — jeszcze trochę a wybije trzecia! Przyjemne
myśli natrętnie wracały do toru saneczkowego.
Szkoda, że tak wcześnie zapada zmrok! Najwyżej pół godziny będzie
mogła pojeździć. Najpierw musi wrócić do domu na obiad — matka
była bardzo punktualna. Teraz końcem lutego dnie były krótkie. No, w
drodze powrotnej do domu pewnie zapadnie zmrok — przecież będzie
miała swojego „obrońcę". A może dzisiaj nie przyjdzie?
Energicznie włożyła do maszyny nowy arkusz papieru i szybko
pisała. Punktualnie o wpół do trzeciej zaniosła listy do podpisu. Szef
zadowolony skinął głową — była wolna.
Szybko zamknęła na klucz biurko, nakryła maszynę do pisania i
umyła ręce. Włożyła czapkę na czarne loki, płaszcz i rękawiczki, a
kiedy wyszła z pokoju, zobaczyła idącą naprzeciw Dani. Wzięła ją pod
rękę i razem opuściły budynek Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Było mroźno i prószył śnieg.
— Dani! Dzięki Bogu, wreszcie znowu trochę świeżego puchu. Na
torze saneczkowym będzie cudownie!
Jednak Dani nie mogła podzielać radosnego nastroju młodszej
siostry.
Serce ją bolało, a oczy miały smutny wyraz. Triki zauważyła to
dopiero po pewnym czasie — badawczo spojrzała na siostrę i zapytała
ze współczuciem:
— Czy ty też dostałaś burę od starego? Dani zmusiła się do uśmiechu.
— Nie, jestem tylko strasznie głodna — próbowała wyjaśnić swój
ponury nastrój.
— Wiesz, mój żołądek upomina się o obiad — ale dzisiaj jest sobota
— będzie skromnie — pewnie jakieś mleczne danie. Miejmy nadzieję,
że dołożymy sobie dużo cynamonu i masła. Zaraz po obiedzie
pójdziemy na tor saneczkowy.
Dani skinęła głową. Po chwili zapytała:
— Czy stary zrobił ci reprymendę?
— Tak, i to zasłużoną! Strzeliłam strasznego byka i miał rację, że
mnie zwymyślał. Wiesz, potem stał się łagodny — ten mój szef to miły
staruszek!
Dokładnie opowiedziała wiedząc, że siostra nigdy rodzicom nie
zdradza powierzonych tajemnic. A Dani umiała tak czule pocieszać!
Dzisiaj jednak tego nie robiła. Milczała i zmartwiona patrzyła przed
siebie.
Triki przycisnęła do siebie ramię siostry i zapytała:
— Co cię gnębi Dani, powiedz! Starsza siostra udawała obojętność.
— No, wiesz, same takie nudne sprawy służbowe i wszystko ważne,
wszystko tajne tak, że robota powoli posuwa się do przodu. Stale są
jakieś zaległości — nie lubię tego.
— Jesteś niemądra! Dani, po wyjściu z urzędu musisz o wszystkim
zapomnieć! Przecież my nie możemy niczego zmienić. Wygląda na to,
że są na świecie ludzie, którzy nie chcą pokoju! To jest przerażające ale
co my temu jesteśmy winne? Nie trzeba o tym myśleć.
Dani starała się Wyglądać pogodnie.
Za żadną cenę nie zdradziłaby ani siostrze ani komukolwiek swojego
bólu i zmartwienia.
Pogoda była piękna. Rozmawiały o swojej pracy — na ile pozwalała
obowiązująca tajemnica służbowa — i o sprawach codziennych.
Dani jednak nie wytrzymała i w pewnej chwili powiedziała:
— Wiesz, syn barona Lohberga wyjeżdża jutro do Waszyngtonu w
ambasadzie zajmie stanowisko po panu von Hauersteinie.
— O, baron Marcel! Fantastycznie interesujący mężczyzna! Wiesz,
zakochałabym się w nim, gdyby nie — no, nieważne...
— Gdybyś twojego serca już nie oddała innemu — odparła Dani,
mocno się rumieniąc.
Triki tego nie zauważyła — sama spąsowiała i była speszona.
— Coś podobnego! Skąd to wiesz?
— Wybacz, Triki! Musiałabym być ślepa i głucha, żeby tego nie
zauważyć.
W ten sposób Dani odwróciła uwagę siostry od swojego ponurego
nastroju.
Triki westchnęła:
— Wiesz Dani, takie dziewczyny jak my mogą marzyć wyłącznie o
jakimś niewinnym flircie. Przecież nikt nie ożeni się z biedną panną.
— Mnie się jednak wydaje, że pan Valheim o wiele poważniej
traktuje waszą znajomość niż sądzisz.
Triki znowu zarumieniła się i badawczo patrzyła na siostrę. Po chwili
namysłu zapytała:
— Czy mówisz to poważnie? Czy tak myślisz? Dani odpowiedziała:
— Gdybym tak nie myślała, nie powiedziałabym ci tego.
— A z czego to wnioskujesz?
— Po pierwsze: cierpliwie znosi twoje humory i nie obraża się, mimo
że często jesteś niemiła dla niego.
— Wiesz, zachowuję się tak, żeby nie zdradzić, co czuję!
— Wiem, Triki!
— I co jeszcze?
— Zawsze jest gotów służyć ci — nie zwraca uwagi na żadną inną
dziewczynę, chociaż niejedna uwodzicielsko spogląda w jego stronę.
— Ty też zauważyłaś to, czyż nie? Dziewczęta wcale się nie krępują
i starają się zainteresować go swoim głośnym śmiechem i żartami.
Mnie to strasznie irytuje.
— Nie przejmuj się, pan Valheim patrzy wyłącznie na ciebie.
— Żartujesz sobie ze mnie!
— Ależ nie! Wierz mi Triki, on jest ci oddany i wierny.
— Naprawdę tak sądzisz?
— Widzę, jak z twoich oczu odgaduje każde twoje życzenie i stale
błagalnie patrzy na mnie, żebym was zostawiła samych chociaż na
kilka minut.
Triki przycisnęła mocniej ramię siostry.
— Och, Dani, żebyś miała rację! Trudno mi w to uwierzyć; On z całą
pewnością chce tylko poflirtować, a kiedy zechce się ożenić, wybierze
pannę ze swojej sfery, która będzie do niego pasowała.
— Mam przeczucie i wiem, że jesteście bardzo dobraną parą. Triki
spoważniała i zamyśliła się.
— Niestety nie! Przecież wiesz, że robi wrażenie bardzo zamożnego
pana, a ja jestem biedną dziewczyną.
— Nie widzę w tym przeszkody — byłoby gorzej gdyby i on był tak
biedny jak ty.
Mówiąc to Dani ze smutkiem pomyślała o swojej nieszczęśliwej
miłości. Opanowała się jednak. Triki głęboko westchnęła.
— Dani, jak ty umiesz pocieszać! Mówisz tak, jakbyś z własnego
doświadczenia wiedziała, co dziewczyna w takiej sytuacji odczuwa.
Wydaje mi się, że jesteś soplem lodu. Żaden kawaler nie znajduje łaski
w twoich oczach — jesteś dumna i nieprzystępna. Mogłabyś mieć
wielu wielbicieli — więcej niż ja — lecz ty wszystkich odstraszasz
chłodem i obojętnością. Wiesz, co ja myślę? Jeżeli zjawi się ten jeden
jedyny, wybrany i wymarzony, to przegrasz z kretesem!
Dani spróbowała się uśmiechnąć:
— Co chcesz przez to powiedzieć? Triki z ukosa spojrzała na siostrę:
— No wiesz, jeżeli się zakochasz, to na całe życie — „do grobowej
deski". Oczywiście będzie to musiał być mężczyzna zupełnie
wyjątkowy, taki bohater który zawsze osiągnie to, czego chce. A wtedy
niech Pan Bóg ma cię w swojej opiece!
Dani szepnęła cicho:
— Tak, Triki, wtedy niech Pan Bóg ma mnie w swojej opiece! Triki
zauważyła, że siostra jest bardzo poważna.
— Dani! — zawołała — chyba potajemnie nie oddałaś komuś serca?
Jesteś taka poważna, a w twoim głosie słychać rezygnację.
— Och, głuptasku! Ponieważ jesteś zakochana sądzisz, że ja też
powinnam się w kimś kochać?
Triki dała się zwieść żartem siostry i uspokoiła się.
Po chwili znowu zaczęła mówić o mężczyźnie, który nazywał się
Heinz Valheim. Otwarła serce przed Dani, zachwycała się jego
niebieskimi oczami, jasną czupryną i jego dobrym sercem. Oczywiście
Dani musiała solennie obiecać zachowanie tajemnicy przed rodzicami.
Obawiała się, że ojciec mógłby jej zabronić dalszych spotkań z
Heinzem Valheimem.
— Wiesz, Dani, zakazy nic by nie dały - dopóki on chce, będę się
z nim spotykać, ale nie chciałabym niczego ukrywać przed rodzicami.
Przecież zawsze jesteś ze mną! A jeżeli mi tu i tam Heinz szepnie czule
słówko, przecież nie ma w tym niczego złego. Czyż nie? Dani słuchała
i zastanawiała się.
A jeżeli się myli i Heinz Valheim potraktuje znajomość z jej siostrą
jak przelotny flirt? Jeżeli wbrew jej przewidywaniom będzie to
chwilowe zauroczenie, niech Triki przeżyje to krótkie szczęście. Z
własnego doświadczenia wiedziała, że i nieszczęśliwa miłość może
dać wzniosłe uczucia. Za żadne skarby świata nie dałaby sobie wyrwać
z serca miłości — nawet gdyby to było możliwe.
Po powrocie do domu przywitały się z rodzicami i siadły do ładnie
nakrytego stołu. Tak jak Triki przewidziała, podano mleczne danie:
suflet z ryżu a potem jabłka i banany. W sobotę posiłki bywały raczej
skromne, za to na niedzielę pani pułkownikowa zapowiedziała cielęcą
pieczeń, frytki i sałatę — ulubione danie Triki.
Zaraz po obiedzie siostry przebrały się i poszły na tor saneczkowy.
Rodzice pozwalali córkom na uprawianie sportu — ruch na świeżym
powietrzu był konieczny, gdyż godzinami siedziały przy maszynie do
pisania i ciężko pracowały.
Kiedy w pokoju bawialnym rodzice zostali sami, pułkownik zaczął
przeglądać księgi rachunkowe. Znał się na finansach, więc kontrolował
księgowość i podatki kilku mniejszych firm, dorabiając w ten sposób
do skromnej emerytury. Pani Lena odezwała się:
— Georg, trzeciego marca Dani będzie miała urodziny. Pułkownik
podniósł głowę:
— Co masz na myśli?
— Wiesz przecież, o co mi chodzi — według naszych obliczeń
skończy dwadzieścia jeden lat — będzie pełnoletnia.
— Tak, masz rację Leno!
— Czy nie sądzisz, że powinniśmy jej powiedzieć?
— Po co Leno? Uzgodniliśmy, że dowie się o wszystkim w dniu, w
którym będzie wychodzić za mąż — na razie nie zanosi się na to.
— Niestety nie! — westchnęła pani Lena. Po namyśle dodała:
— Wiesz, właśnie dlatego, że nie wiemy, czy nasze córki w ogóle
wyjdą za mąż, a przecież Dani kiedyś musi się dowiedzieć o tym, co
zatailiśmy przed nią — może właśnie te urodziny są odpowiednią
okazją?
Pułkownik zamyślił się, a po chwili rzekł spokojnie i stanowczo:
— Nie, Leno, jedyny właściwy dzień nadejdzie wtedy, kiedy poda
rękę przyszłemu mężowi. Mówiąc jej prawdę wcześniej, skrzywdzili-
byśmy ją. Wiesz, że Dani jest bardzo wrażliwa. Jeżeli jej teraz
powiemy, że nie jest naszym dzieckiem, straci grunt pod nogami. Co
innego w dniu, kiedy będzie opuszczała nasz dom jako młoda mężatka.
Wtedy dla niej wszystko się zmieni i u boku kochanego człowieka
łatwiej to przeżyje.
— A jeżeli nigdy nie wyjdzie za mąż?
— Wówczas na zawsze zostanie tajemnicą, w jaki sposób dostała się
do naszego domu. Nigdzie nie jest zapisane, że Dani w ogóle
kiedykolwiek musi się o tym dowiedzieć. Przyjąłem ją do naszego
domu za twoją zgodą, złożyłem przysięgę, że będę ją wychowywał jak
własne dziecko. Nie mamy żadnego majątku, więc Triki nie
skrzywdzimy. — Pułkownik przerwał, zapalił fajkę, a potem mówił
dalej:
— Zrobiliśmy dla Dani to samo co dla naszej córki: daliśmy jej dobre
wykształcenie. Tam gdzie mogą się wyżywić trzy osoby, starczy i dla
czwartej. Dziewczęta mają swoje pokoje, doskonale się rozumieją,
wszystkim się dzielą jak najlepsze przyjaciółki, a co najważniejsze
Leno — nie zapominaj, że oboje bardzo ją kochamy, jak nasze własne
dziecko. Czyż nie?
— Oczywiście, bardzo ją pokochałam.
— No więc po co mielibyśmy ją niepokoić i zakłócać spokój jej
duszy? Zrobiliśmy wszystko, co należało zrobić w takiej sytuacji.
Jeżeli pewnego dnia wyjdzie za mąż, będzie czas, żeby jej wszystko
opowiedzieć. Czy podzielasz moje zdanie?
Pani Lena milczała — przytaknęła skinieniem głowy.
— Masz rację.
— Sądzę, że to jest właściwe rozwiązanie. Wiesz, wtedy na froncie
złożyłem przysięgę, że jeżeli żywy i zdrowy wrócę z wojny do domu
zajmę się Dani jak własnym dzieckiem. Na szczęście tak się stało i
dotrzymałem słowa. Gdybym teraz Dani powiedział, że nie jestem jej
ojcem, złamałbym przyrzeczenie i odebrałbym jej poczucie bezpie-
czeństwa, jakie dziecko ma przy rodzicach. Nie, nie, tego nie wolno
nam teraz zrobić. Zgadzasz się ze mną? Pani Lena ponownie skinęła
głową.
— Oczywiście, Georg, rozumiem i zgadzam się. Zostawimy wszyst-
ko tak, jak jest do dnia, kiedy Dani wyjdzie za mąż. Jeżeli nie znajdzie
męża, zachowamy tajemnicę dla siebie. Triki nigdy nie dowie się, że
Dani nie jest jej siostrą.
Pułkownik podał żonie rękę — z oczu patrzyła mu dobroć i szczerość
— a kiedy ściskała ją, pocałował jej dłoń. Pani Lena wzruszona rzekła:
— Coraz częściej zapominam, że Dani nie jest naszym dzieckiem.
— Wiesz, Leno, mnie też to się zdarza. To nieprawda, że tylko więzy
krwi łączą ludzi. Wspólne przeżycia, wspólne troski i wiele innych
codziennych spraw bardziej zbliża niż pokrewieństwo. Czy wszystko
wyjaśniliśmy sobie?
— Tak, chciałam tylko to z tobą uzgodnić. Spojrzeli na siebie —
rozumieli się.
Pułkownik ponownie nachylił się nad księgami rachunkowymi. Ta
praca dawała mu — poza zarobkiem — poczucie pożytecznego
spędzania czasu. Jak wielu jego kolegów został emerytowany po
zakończeniu wojny i dość długo trwało, zanim pogodził się z losem i
dostosował do warunków w jakich przyszło mu żyć.
2
Kiedy siostry przyszły na tor saneczkowy, zbliżył się do nich młody
mężczyzna w sportowym dresie. Był wysoki, miał nieco zwichrzoną
jasną czuprynę. Witał się z młodymi damami uśmiechając się radośnie.
Jego niebieskie oczy z zachwytem patrzyły na Triki.
— Obawiałem się, że pani dzisiaj nie przyjdzie, łaskawa pani —
zwrócił się do Triki wyraźnie dając do zrozumienia, że obecność Dani
nie była ważna.
— Proszę pana, przy tej pięknej pogodzie miałabym siedzieć w
domu? Chyba wszyscy wyszli na spacer, żeby się nacieszyć taką zimą.
Heinz Valheim potwierdził:
— Pani ma rację. Dzień jest wyjątkowo piękny, a tor saneczkowy
doskonały. Moje saneczki stoją na górze. Czy mogę pomóc?
Nie czekając na odpowiedź, wziął od sióstr saneczki.
Po drodze umówili się, że Triki będzie jeździć razem z Heinzem
Valheimem na jego dużych trzyosobowych saneczkach, a Dani sama
na swoich mniejszych.
Następne pół godziny minęło w beztroskim nastroju — zjeżdżali i
ponownie wspinali się pod górę. Dani starała się iść powoli, żeby
siostra mogła swobodnie rozmawiać ze swoim adoratorem.
Młody mężczyzna był synem bankiera — bardzo zabiegał o względy
Triki. Ponieważ zapowiadano odwilż, martwił się gdzie i kiedy będzie
mógł spotykać siostry, kiedy stopnieje śnieg. Oczywiście interesował
się wyłącznie Triki. Podczas saneczkowania nie było okazji rozmawiać
o tym — postanowił, że poruszy ten temat w drodze powrotnej do
domu.
Heinz Valheim poznał Triki na początku zimy na torze sanecz-
kowym. Od pierwszego wejrzenia zakochali się w sobie. Młody
mężczyzna nie taił swojego zauroczenia zgrabną czarnooką damą, a i
Triki nie bardzo umiała ukrywać swych uczuć — a może nie chciała?
Adorator siostry żywił dla Dani wdzięczność, że dawała mu okazję
rozmawiania bez świadków.
Co miało wyniknąć z tego zauroczenia — młodego człowieka
chwilowo nie interesowało — wszystko powinno się jakoś ułożyć,
gdyż po raz pierwszy zakochał się po uszy! Nie ukrywał przed samym
sobą, że najpierw jego uwagę wzbudziła dystyngowana postać Dani,
która jednak zachowywała się zbyt chłodno, więc nie usiłował
nawiązać z nią bliższej znajomości. Potem zainteresował się wesołą,
zawsze roześmianą Triki. W jej czarnych oczach pojawiały się iskierki,
kiedy spoglądała na niego i stale pąsowiała pod jego spojrzeniem.
Szybko zapomniał o wrażeniu, jakie zrobiła na nim Dani, Triki wcale
nie ukrywała, że on bardzo jej się podoba.
Heinz Valheim był szczęśliwy widząc, że Triki z niezadowoleniem
spogląda na młode panny starające się zwrócić na siebie uwagę
młodego przystojnego mężczyzny. Czule patrzył jej w oczy, co trochę
łagodziło gniewny wyraz ładnej twarzyczki.
Dzisiaj Triki ponownie miała powód od irytacji.
Pewna bardzo natarczywa młoda osoba stale padała na śliskiej ścieżce
tuż przed Heinzem, błagalnym wzrokiem prosząc o pomoc. Młody
dżentelmen pomógł pannie wstać lecz natychmiast podszedł do Triki,
która uważnie obserwowała, jak damie leżącej na śniegu podał obie
ręce.
Heinz zaśmiał się:
— Dlaczego ma pani taką niezadowoloną minę? — zapytał żartob-
liwie.
Triki nie ukrywała zazdrości.
— Ta panna stale i celowo pada przed panem, przecież ona panu nie
daje spokoju — wyjąkała.
Oczy Heinza zaiskrzyły się:
— Pani to zauważyła?
— No, wie pan co! Przecież nie jestem ślepa! Ale, proszę bardzo,
niech się pan zaopiekuje tą damą, skoro sprawia to panu taką
przyjemności
— Pani się myli! Nie sprawia mi to żadnej przyjemności.
— To dlaczego pan jej pomógł wstać?
Heinz nieco speszony, ale zarazem ubawiony odpowiedział:
— Przecież nie mogłem pozwolić, żeby leżała przede mną — czy
miałem być nieuprzejmy i przejść obok niej?
— A dlaczego nie? Przecież ona zrobiła to celowo już po raz trzeci!
Uszczęśliwiony zazdrością Triki zapytał.
— Czy mam ją potrącić, żeby znów upadła na śnieg? Triki zadrżała i
odeszła parę kroków.
Młody mężczyzna pospieszył za nią:
— Proszę pani, pani gniewa się na mnie bez najmniejszego powodu!
Spojrzała na niego — w oczach miała łzy:
— Pan sobie żartuje ze mnie, panie Valheim, nie podoba mi się to i
rezygnuję z dalszego pańskiego towarzystwa!
Zrobiło mu się żal dziewczyny. Cierpiała z jego powodu i łzy w jej
oczach wcale nie sprawiały mu przyjemności.
— Dlaczego posądza mnie pani o taki brak taktu? Cóż innego
mogłem pani odpowiedzieć? Jeżeli pani chce, natychmiast tę nieco
, ekscentryczną młodą damę znowu położę na śniegu! Triki
roześmiała się:
— Mam wrażenie, że pan naprawdę byłby gotów zrobić coś takiego!
— O, zrobiłbym jeszcze wiele innych rzeczy, gdyby pani sobie tego
życzyła!
Mówiąc to patrzył na Triki z taką miłością, że poczuła mocne bicie
serca. Spąsowiała, podała mu rękę, żeby jej pomógł wspiąć się pod
górę. Po chwili zjechali na dół, gdzie czekała Dani.
— Musimy wracać do domu, Triki. Heinz Valheim ukłonił się przed
Dani:
— Panie pozwolą, że je odprowadzę?
Dani uśmiechając się popatrzyła na siostrę i zapytała:
— Triki, jak sądzisz, czy powinnyśmy się zgodzić? Młodsza siostra
zrobiła szelmowską minę:
— Musimy się zgodzić, Dani. W przeciwnym razie pan Valheim
stanie się ofiarą pań, które padają przed nim na kolana.
— O? — zdziwiła się Dani.
Zaczęli się śmiać, a potem oddali sanki do przechowalni. Heinz
podniósł głowę i patrzył na niebo.
— Wygląda na to, że prognoza pogody sprawdzi się — nadchodzi
odwilż.
— Na miłość boską, niech pan nie kracze! — zawołała Triki
przestraszona.
Zaśmiał się, patrząc na nią:
— Tak, nie ma żartów, nadchodzi wiosna!
— A co stanie się z torem saneczkowym?
— Zmieni się w potok — śnieg stopnieje! Triki głęboko westchnęła:
— Pan nie ma serca!
— Dlaczego?
— Ponieważ pan mówi o tym z taką radosną miną.
— O, ja uwielbiam wiosnę!
Zobaczył smutek w jej czarnych oczach i zrobiło mu się jej żal. Teraz
nadeszła właściwa chwila, żeby poruszyć temat dalszych spotkań.
— Słyszałem, że panie doskonale jeżdżą na łyżwach — czy panie nie
miałyby ochoty wybrać się na sztuczne lodowisko w hali sportowej?
— Wprawdzie nie twierdziłyśmy, że doskonale jeździmy na łyżwach,
ale kto wie, może w pańskim towarzystwie pójdzie nam to lepiej —
powiedziała Dani, chcąc siostrze przyjść z pomocą.
— Wspaniale! Spotkamy się na lodowisku, jeżeli tor saneczkowy
byłby nieczynny.
Umówili się na następny wtorek. Heinz był zadowolony. Przed
powrotem do domu zaprosił obie młode damy na herbatę i grzane wino
w najbliższej restauracji.
Twierdził, że musi się napić czegoś gorącego inaczej dostanie
strasznego kataru!
— Grzanego wina może się pan napić i bez nas — zaśmiała się Triki.
— Nie, nie, jeżeli będę sam pił wino nic mi nie pomoże!
— Spóźnimy się do domu — rodzice będą się niepokoić — odezwała
się Dani, chociaż chętnie zrobiłaby siostrze przyjemność i przyjęła
zaproszenie.
Młody mężczyzna uśmiechnął się:
—- Jeżeli panie zechcą mi dotrzymać towarzystwa, mój szofer
odwiezie panie na czas do domu. Triki ze zdziwieniem zapytała:
— Pan ma szofera i auto?
— Tak, proszę pani! Tam po przeciwnej stronie szosy — w garażu
restauracji, gdzie chciałbym się napić grzanego wina.
— W jaki sposób samochód tam się dostał?
— Czeka tam na mnie.
— Przecież pan zawsze pieszo odprowadza nas do domu.
— Tak, szofer powoli jechał za nami. Zaprosiłbym panie już
wcześniej do mojego samochodu ale to pozbawiłoby mnie
przyjemności spaceru. Dzisiaj pozwalam sobie to zaproponować, by
nie pić grzanego wina samotnie i móc przebywać dłużej w
towarzystwie tak miłych dam.
Siostry spojrzały na siebie — nagle Triki odezwała się:
— Pan musi być strasznie bogaty! Stał przed nią jak skruszony
grzesznik.
— Ja nie jestem bogaty — tylko mój ojciec — ale proszę mi tego nie
mieć za złe.
Triki zbladła.
— Oczywiście, że nie — niemniej — wielka szkoda!
— Dlaczego?
— Ponieważ to wyklucza żeby dwie tak biedne dziewczyny jak my,
mogły utrzymywać towarzyskie stosunki z panem.
Heinz Valheim zobaczył, że Triki z trudem powstrzymuje się od
płaczu:
— Ale dlaczego, łaskawa pani? Chyba nie zamierza pani okrutnie
ukarać mnie za coś, czego nie zrobiłem. Nie osiągnąłem niczego
innego w życiu poza pomyślnym zdaniem egzaminów w Wyższej
Szkole Handlowej. Studia zapłacił mój ojciec i chwilowo jestem
zatrudniony w jego banku jako wolontariusz — dostaję kieszonkowe
sto marek miesięcznie. Jestem pewien, że panie zarabiają więcej.
— Ale — z tego kieszonkowego nie może pan utrzymać samochodu
własnego szofera!
Heinz Valheim poczuł się nieswojo podczas tego dziwnego prze-
słuchania.
Przez chwilę panowała cisza, potem speszony powiedział:
— No tak — samochód podarował mi ojciec, ten samochód jest stary,
nikt nim już nie jeździ — a szofer — to szofer mojej matki. Kiedy jest
akurat wolny pilnuje wozu — inaczej sam prowadzę.
Och Boże, Triki miała ochotę objąć go i wycałować za to, że chciał
uchodzić przed nią za biednego, by w ten sposób wkraść się do jej
serca. Spojrzała na siostrę i udając obojętność zapytała:
— Co sądzisz Dani — czy mamy jeszcze tyle czasu? Dani spojrzała
na zegarek.
— Mamy kwadrans do dyspozycji — ale dziękujemy za odwiezienie
nas.
Heinz promieniał. Cieszył się jak dziecko, które dostało zabawkę.
— Wspaniale! Ale proszę się nie lękać, nie pojadę z paniami. Szofer
odwiezie panie a potem wróci po mnie. Oto jesteśmy!
Weszli do eleganckiej restauracji. Zajęli miejsca przy oknie w
zacisznym kącie sali. Heinz Valheim zamówił dla pań herbatę, a dla
siebie grzane wino. Po kwadransie wyszli. Odprowadził panie do
eleganckiego samochodu stojącego przed bramą.
Triki badawczo spojrzała na niego.
— Pański ojciec takie eleganckie samochody uważa za stare i nie
nadające się dla niego? — zapytała poważnie.
W pierwszej chwili nie wiedział, co odpowiedzieć.
— Tak, gdy chce uszczęśliwić syna. Mój ojciec jest wspaniałym
staruszkiem, panie go poznają. A moja matka też jest fantastyczna!
Kiedy mówił o rodzicach, na jego twarzy ukazał się ujmujący
uśmiech.
Potem pomógł paniom wsiąść do samochodu i podał adres szoferowi.
— A więc we wtorek o osiemnastej przy torze saneczkowym, to
znaczy jeżeli nie będzie odwilży, w przeciwnym razie na lodowisku.
Zamknął drzwi samochodu i ukłonił się. W czasie jazdy milczały
przez kilka chwil, wreszcie Triki nie wytrzymała:
— No i co powiesz na to, Dani? Wzięła siostrę za rękę:
— Przecież to nie chodzi o mnie, Triki!
— Och Dani, jestem przerażona i serce mnie boli!
— Dlaczego?
— Ponieważ jest okropnie bogaty. Takie rzeczy nigdy nie kończą się
dobrze.
— Moja droga, przecież od początku wiedziałaś, że nie jest biedny.
— Tak, wiesz, sądziłam po prostu, że jest dobrze sytuowany nic poza
tym. To mogłabym jeszcze znieść. Ale — taki bogacz! Nie ma
pomostu nad przepaścią, która nas dzieli. Dani, jestem taka nieszczęś-
liwa! Jestem zrozpaczona!
Rzuciła się siostrze na szyję głośno szlochając. Dani gładziła jej
krucze włosy i pocieszała:
— Niech cię Pan Bóg broni — nie będziesz nieszczęśliwa! Jesteś
stworzona, żeby uszczęśliwiać ludzi. Nie widzę powodu do rozpaczy.
Heinz Valheim kocha cię — albo ja zupełnie nie znam się na rzeczy.
Jak on na ciebie patrzy, jak czule mówi do ciebie, znosi wszystkie
twoje humory — och, Triki, wierz mi, ten mężczyzna kocha cię i ma
poważne zamiary.
Triki przestała szlochać:
— Czy jesteś tego pewna?
— Odradziłabym ci, gdybym nie była przekonana. Spojrzała
załzawionymi oczyma na siostrę:
— Dani, nigdy nie posłuchałabym twojej rady — nawet gdybym
wiedziała, że czeka mnie cierpienie i zmartwienie. Muszę się z nim
spotykać. Wiesz, właściwie ja też wierzę w jego uczucie i uczciwe
zamiary — ale — jego rodzice! Ojciec jest tak strasznie bogaty —
chociaż jak Heinz mówi to miły i dobry pan! A matka — na pewno
wytworna dumna dama!
— Wiesz co moja droga? Nie przesadzaj! My też jesteśmy wytworne
i doskonale wychowane! No tak — wprawdzie nie mamy pieniędzy,
ale jesteśmy córkami pułkownika Landa! Bądź z tego dumna! Dzisiaj
są takie czasy, że wiele arystokratycznych rodzin musi żyć w bardzo
skromnych warunkach i pracować na chleb. Zostaw zmartwienia
Heinzowi. — Sądzę, że nie boi się swoich rodziców. Dziękuj Panu
Bogu! Dał ci takie szczęście! To wyjątkowe szczęście być kochaną —
bez względu na to jak to się skończy! Wierzę, że wszystko dobrze się
ułoży.
Triki serdecznie uściskała siostrę.
— Najdroższa, najlepsza, moja kochana Dani, nikt nie umie tak
Pocieszać jak ty! Nie będę się martwić na zapas — powiedziała czule.
Dani po kryjomu westchnęła. Żeby ktoś zdjął z jej serca kamień,
który był taki ciężki! Z nikim nie mogła rozmawiać i czuła się bardzo
samotna, pomimo miłości jaką ją otaczała rodzina.
Miała silny charakter i nie poddawała się — będzie czekać!
Jutro Marcel Lohberg opuszcza Berlin — wyjeżdża do Ameryki.
Przecież prosił, żeby czekała na jego powrót. Czy ta prośba nie była już
wielkim szczęściem?
Samochód zatrzymał się, były w domu. Dani dała szoferowi napiwek
i wysiadły.
Zanim weszły do kamienicy, spojrzały w okna mieszkania spraw-
dzając, czy przypadkiem nie zobaczą w nich któregoś z rodziców. Na
szczęście, nikogo tam nie było. Uspokoiły się — unikną wyjaśnień
dotyczących eleganckiego samochodu.
3
W domu barona Lohberga — piastującego jedno z najbardziej
odpowiedzialnych stanowisk w Ministerstwie Spraw Zagranicznych
— wydawano przyjęcie.
Tego wieczora młody baron Lohberg chciał pożegnać się z przyja-
ciółmi i znajomymi przed wyjazdem do Waszyngtonu, gdzie przy
ambasadzie został akredytowany jako attache.
Uroczystość była wytworna, choć skromna. Wysocy urzędnicy
unikali wystawnych przyjęć, bo po pierwsze wydawało się to
sprzeczne z dobrym tonem w czasach, kiedy w kraju panował głęboki
kryzys i bieda, a po drugie, baron Lohberg nie dysponował dużymi fun-
duszami.
Inflacja pochłonęła lwią część jego majątku. To co zostało wymagało
dużych nakładów finansowych. Tak więc baron dosłownie ledwo
wiązał koniec z końcem, żył ze skromnej pensji i nie mógł wyrazić
zgody na małżeństwo jedynego syna ze swoją sekretarką, mimo iż ta
młoda dama pochodziła z bardzo dobrej rodziny i nie miał jej nic do
zarzucenia. Wręcz przeciwnie, pannę Dani Landa cenił i szanował.
Była przecież córką pułkownika, który walczył cztery lata na różnych
frontach Europy.
Bez względu na to, że panna Landa z pewnością odpowiadała
Wszelkim wymogom najbardziej wybrednego teścia — niestety nie
zgadzał się, by jedynak poślubił pannę bez dużego posagu. Było mu
żal, ze młodzi nie mogą się pobrać, niemniej kierował się zdrowym
rozsądkiem. Przyjaciel domu ze sfer rządowych załatwił synowi
akredy-
tację na placówce w Waszyngtonie — miał tam zostać przez cztery
lata jako attache. Marcel ukończył akademię konsularną — był bardzo
dobrze zapowiadającym się młodym dyplomatą. Wykazywał duże
zdolności i kilka trudnych misji załatwił ku zadowoleniu swoich
przełożonych. Tak więc z awansem syna nie miał żadnych trudności
ani przeszkód.
Ładne, bardzo duże służbowe mieszkanie barona Lohberga było jasno
oświetlone, choć i w tym względzie pamiętano o oszczędnościach.
Baronowa Lohberg, matka Marcela, osobiście nadzorowała zimny
bufet starając się, żeby był jak najbardziej urozmaicony. Życie i lata
wojenne nauczyły ją z małych zapasów przygotowywać wykwintne i
apetycznie wyglądające dania, rozstawione na kilku okrągłych stołach.
Oczywiście, stare rodowe srebra i kryształowe kieliszki, karafki i
dzbany dodały splendoru przyjęciu — pani domu udowodniła, że przy
małych dochodach też można godnie przyjąć gości.
Jeszcze raz przeszła przez wszystkie pokoje, by po chwili stanąć w
salonie obok męża i syna oczekujących gości.
Jako pierwszy przyjechał starszy pan — wysoki, szczupły z gęstymi
siwymi włosami, o szlachetnych rysach twarzy, na której odcisnęły się
ślady ciężkich przeżyć i cierpień.
To był hrabia Terny, austriacki arystokrata, posiadający na Węgrzech
duże włości. Należał do nielicznych, którzy również w kraju
dysponowali ogromnym majątkiem. Jego żona — córka angielskiego
lorda i polskiej hrabiny — oraz teściowie, zginęli w tragiczny sposób w
pierwszym roku wojny. Odziedziczył tak wielki spadek, że inflacja nie
dotknęła go, ponieważ ulokował gotówkę w bankach zagranicznych.
Majątkami zarządzali oddani długoletni administratorzy i urzędnicy.
Hrabia Terny był dziwnym człowiekiem. Nigdy długo nie wy-
trzymywał w swoich pałacach — niezamieszkałych .przez nikogo poza
liczną służbą. Jakiś wewnętrzny niepokój zmuszał go do zmiany
miejsca pobytu i dla zabicia czasu wstąpił do służby dyplomatycznej
swojego kraju. Odmówił przyjmowania pensji, pragnął spełniać
specjalne misje dyplomatyczne, a kiedy chciał być sam, wyjeżdżał do
jednego ze swoich majątków.
Był mężczyzną bardzo interesującym może właśnie dlatego, że
cierpienie pozostawiło ślady na jego twarzy, a ciemne oczy
niespokojnie patrzyły na świat, jakby czegoś szukały lub na coś
czekały.
Spokojnym, zdecydowanym krokiem podszedł do pani domu i
ucałował ją w rękę. Baronowa Lohberg była bardzo sympatyczną i
dystyngowaną damą. Miała krótko przystrzyżone siwe włosy z lekką
ondulacją i mimo pięćdziesięciu lat nie straciła uroku młodej dziew-
czyny.
Następnie zwrócił się do barona.
— Mój drogi, celowo przyszedłem trochę wcześniej, żebyśmy mogli
porozmawiać — ale przede wszystkim chcę pogratulować Marcelowi
awansu i akredytacji w Waszyngtonie.
Zwracając się do Marcela rzekł:
— Mam nadzieję, mój drogi, że na wiosnę zobaczymy się w Amery-
ce, gdy przyjadę do Waszyngtonu.
— Będę się bardzo cieszył panie hrabio — dziękuję za gratulacje!
Hrabia Rudolf Terny z upodobaniem patrzył na wysokiego,
szczupłego, młodego barona.
Widać było, że się nad czymś zastanawia. — Amerykanki będą za
nim szalały — zwrócił się do Freda, starego przyjaciela, którego znał z
lat młodzieńczych, kiedy był w Wiedniu w ambasadzie Niemiec na
stanowisku attache. Słysząc to Marcel zmarszczył czoło.
Obaj starsi panowie odeszli na bok, żeby spokojnie porozmawiać.
Baron Lohberg odezwał się:
— Na razie Amerykanki będą musiały zrezygnować z mojego syna,
Rudolfie.
— Dlaczego tak myślisz?
— Ponieważ jedzie tam z ciężkim sercem — jest zakochany.
Musiałem spowodować, żeby otrzymał ten awans już teraz — chcę go
ochronić przed popełnieniem głupstwa.
— Czy można zapytać, co się stało?
Stary baron rozejrzał się, czy nie ma nikogo w pobliżu:
— Oczywiście tobie mogę powiedzieć. Przecież jesteś jego ojcem
chrzestnym. A więc słuchaj: mam młodą sekretarkę, córkę pułkownika
Landa, bardzo wartościowa i ładna panna. Rozumiem syna, że
zakochał się w niej.
Krótko opowiedział o całej sprawie, stale podkreślając walory
charakteru panny Landa i jej dumne zachowanie. Wreszcie baron
zakończył słowami:
— Niestety, to jest po prostu niemożliwe! Hrabia Terny zapytał:
— Sądzisz, że to jest przelotny flirt czy prawdziwa miłość?
— Ani ona ani on nie należą do ludzi lekko traktujących takie sprawy.
Niemniej uważałem za rozsądne i konieczne wysłanie Marcela z
Berlina na kilka lat — i to daleko!
Po chwili namysłu hrabia Terny odpowiedział:
— Hm! Zobaczymy czy to pomoże. Wiesz, Fred, zawsze się cieszę,
kiedy widzę, że dwoje młodych ludzi kocha się szczerze i głęboko bez
względu na przeszkody. No, nie będę cię dłużej zatrzymywał, masz
przecież obowiązki gospodarza. Może spotkamy się jeszcze, zanim
wyjadę?
— Znowu się gdzieś wybierasz? Hrabia Rudolf Terny westchnął:
— Wiesz, że nigdzie nie mogę znaleźć spokoju. Czuję, że muszę
nadal szukać tego, co utraciłem. Tak zostanie już do końca moich dni.
Ale dosyć! Jesteś chyba potrzebny w salonie.
Baron Lohberg podszedł do swojej żony, by witać wchodzących
gości.
Kiedy już wszyscy zaproszeni przybyli, hrabia Terny wziął pod rękę
Marcela.
— Panie Marcelu, proszę pójść ze mną. Dam panu kilka listów
polecających do ważnych osobistości w Waszyngtonie. W ich
rezydencjach będzie pan mile widziany. A to co przed chwilą
powiedziałem o Amerykankach, to był oczywiście żart. — Hrabia
zamyślił się a po chwili dodał:
— Chcę panu coś powiedzieć, co może w pańskiej obecnej sytuacji
będzie dla pana pocieszeniem. Ojciec powiedział mi, dlaczego pan
wyjeżdża.
Marcel poczerwieniał. Spokojnie spojrzał na starszego pana.
— Panie hrabio, ojciec się myli, to nic nie pomoże, nie przestanę
kochać — to jest prawdziwa miłość. Ale wyjadę, żeby ojcu
udowodnić, ze jestem posłuszny i zrobię to, czego żąda. Wiem, martwi
się o mnie, lecz nie spełnię jego marzeń i nie ożenię się z bogatą
Amerykanką.
— No, dobrze! Panie Marcelu, jestem pańskim ojcem chrzestnym.
Proszę się postarać spełnić życzenie ojca. Jeżeli to się nie uda, może
będę mógł panu pomóc! Pan żyje i kobieta, którą pan kocha, też żyje!
Tam gdzie jest życie, zawsze istnieje nadzieja! Tylko śmierć nie
pozostawia żadnej nadziei!
Marcel uścisnął dłoń starszego pana.
— Panie hrabio, dziękuję ża serdeczne słowa, zapamiętam to, co pan
powiedział. Jak na dzisiejsze czasy jestem nieco staromodny —
wszystko traktuję bardziej poważnie niż moi rówieśnicy — ale
człowiek nie może zmienić swojego charakteru.
Hrabia Rudolf Terny odpowiedział ze wzruszeniem:
— Byłoby szkoda, gdyby pan chciał zmienić swój charakter. Panie
Marcelu, cieszę się słysząc, że są jeszcze ludzie pańskiego pokroju. A
więc — głowa do góry! Życzę panu wszystkiego dobrego!
Marcel ukłonił się:
— Cieszę się na nasze spotkanie wiosną w Waszyngtonie, panie
hrabio. Jeszcze raz dziękuję serdecznie!
Przyjęcie w domu barona Lohberga było bardzo udane i goście
rozeszli się dopiero w późnych godzinach wieczornych.
4
We wtorek Dani i Triki spotkały się z Heinzem Valheimem na
sztucznym lodowisku.
Zakochani spędzili miłą godzinę. Heinz musiał znieść uszczypliwe
uwagi Triki: oświadczyła, że nigdy nie zgodziłaby się na spotkanie,
gdyby wiedziała, że jest synem bogatego bankiera.
— Tego się właśnie obawiałem, proszę pani!
— I z tego powodu wykorzystał pan swoje eleganckie auto, żeby
samemu nic nie mówić?
— Tak, tylko dlatego. Westchnęła.
— A może dobrze, że tak się stało: gdybym o tym wszystkim
wiedziała to...
Triki nagle zamilkła — o mały włos a zdradziłaby swoje uczucia!
Heinz zrobił bardzo smutną minę:
— Gdyby pani o tym wszystkim wiedziała, prawdopodobnie usy-
chałbym z tęsknoty za tą przyjaźnią! Pani odrzuciłaby mnie?
— Oczywiście — odparła żartobliwie.
— Przyjąłbym to jednak za rzecz nienaturalną — przecież pani darzy
mnie odrobiną sympatii!
— Co za nonsens!
— A ja swoje wiem bez względu na to, jak źle pani mnie traktuje!
Powiem pani, co czuję: im bardziej pani jest nieprzystępna, tym
bardziej się pani podobam!
Triki przekornie odrzuciła głowę do tyłu:
O, pan sobie wyobraża, że padam panu do nóg jak ta natarczywa
młoda dama na torze saneczkowym?
- Widzę, że pani jeszcze pamięta o tym wydarzeniu!
Triki oblał rumieniec:
-Po prostu przypomniała mi się!
Przez dłuższy czas milczeli. Jeździli robiąc eleganckie zwroty i łuki.
Mijali samotnie ślizgającą się Dani robiąc żartobliwe uwagi — i znowu
milczeli. Mocno trzymali się za ręce i czuli jak pulsuje krew w ich
młodych ciałach.
— Triki — szepnął czule Heinz.
Zatrzymała się, poważnie spojrzała na niego i głośno powiedziała:
— Jestem panną Landa.
Heinz uśmiechnął się szelmowsko:
— Pani nie pozwoliła mi dokończyć zdania. Chciałem zapytać, czy
imię „Triki" to zdrobniale od imienia Beatrix?
Triki speszyła się — wiedziała, że nie to chciał powiedzieć, niemniej
w duchu śmiała się z jego wykrętu.
— Oczywiście — odpowiedziała spokojnie.
— Imię Beatrix wcale do pani nie pasuje — Triki brzmi o wiele lepiej
— jest tak doskonałym skrótem imienia jak cała pani postać.
Wymówił jej imię „Triki" tak czule, że nie wiedziała co robić.
Odwróciła głowę — miała łzy w oczach. Po chwili opanowała się:
— Proszę, niech pan przestanie zastanawiać się nad zdrobnieniem
mojego imienia.
Heinz mocniej uścisnął jej dłoń i z całą powagą odparł:
— Kiedy pani będzie już moją żoną, to muszę wiedzieć jak mam się
do pani zwracać.
Nagle zatrzymała się. W jej oczach było przerażenie. Drżącym
głosem zapytała:
— Czy pan znów ma zamiar żartować ze mnie? Heinz patrzył na nią
płomiennym wzrokiem:
— Triki — nigdy w życiu nie mówiłem poważniej niż w tej chwili:
Pani musi zostać moją żoną — od dawna tak postanowiłem, chociaż
nie mówiłem o tym. Dzisiaj jednak nie wytrzymałem. A skoro
pewnego dnia Weźmiemy ślub, chciałbym wiedzieć, jak będę nazywał
moją żonę.
Wpierw chciała się obrazić i wypowiedzieć kilka ostrych słów — lecz
zabrakło jej sił — zaszlochała i ukryła twarz w dłoniach. Czule objął ją
i skierował w odległy kąt lodowiska.
— Triki, kochanie, czy to takie straszne, że pragnę panią pojąć za
żonę?
Ocierając łzy z policzków wyjąkała:
— Nie, nie, to nie, z całą pewnością nie — ale — ale — to
nieszczęsne pańskie bogactwo. Z tego nie może wyjść nic dobrego.
— Ależ tak, z tego powinno wyjść coś bardzo kochanego, pięknego i
dobrego. Dlaczegóż by nie? Przecież tak strasznie się kochamy.
— Jestem biedną dziewczyną a pan jest bogaty — w tym jest całe
nieszczęście.
— Wcale jeszcze nie jestem bogaty. Mam posadę, zarabiam czterysta
marek miesięcznie ale odnoszę wrażenie, że nie należy mi się aż tyle za
moją pracę.
Ślizgali się na skraju lodowiska gdzie było mało łyżwiarzy. Triki
odpowiedziała poirytowanym tonem:
— Proszę pana, niech pan nie mówi niedorzeczności! Po chwili
dodała:
— Przecież pan wie, że pięknie panu podziękują za synową bez
posagu!
Heinz zatrzymał się i chcąc mocniej przytulić Triki, stracił równo-
wagę i o mało co nie upadli na lodowisko. Z trudem stanął na nogi.
— Triki, oświadczyny na łyżwach są nieco uciążliwe, kiedy
narzeczona jest miła — jeżeli jednak jest uparta jak pani, staje się to
niebezpieczne i wręcz zagraża życiu. Jako przyszły mąż i ojciec
rodziny mam obowiązek dbać o życie nie tylko mojej żony ale i swoje
własne.
Triki nie wiedziała, jak się zachować. Zapytała więc:
— Czy to jest odpowiedni moment na oświadczyny? Nie mogę
uwierzyć, że pan wszystko to mówi poważnie.
— Błagam panią! Naprawdę wszystko mówię poważnie. Czy moi
rodzice przyjmą biedną synową, czy nie, tego nie wiem. Nie roz-
mawiałem jeszcze z nimi lecz mniej więcej wiem, jaka będzie
odpowiedź. Jednak najpierw muszę mieć pewność, że pani nie da mi
kosza. Proszę
mi tego nie robić. Pani jest taka dobra i śliczna. — Heinz na chwilę
przerwał wyznanie, a potem zapytał:
— Chciałbym wiedzieć, dlaczego ten temat nie może być poruszany
na lodowisku? Po pierwsze: nie wytrzymałem i musiałem powiedzieć,
że panią kocham. Po drugie — na torze saneczkowym jakoś nie było
okazji. Po trzecie, na miłość boską gdzie miałbym panią zapytać o
sprawę tak ważną, dla mojej przyszłości? Nigdy nie jesteśmy sami.
Pani siostra stale nam towarzyszy, chociaż doceniam jej życzliwość —
często oddala się, żebyśmy mogli porozmawiać. Przecież w jej
obecności nie mógłbym się pani oświadczyć. A z chwilą gdy
zejdziemy z tafli lodowej — znowu nie będziemy sami. Czy pani
zrozumiała?
Triki poddała się.
— Zrozumiałam! Niemniej wiem, że pańscy rodzice nigdy nie
wyrażą zgody na taki nonsens.
— Nonsensem nazywasz to, co czujemy do siebie moja kochana
Triki?
— Och, proszę nie przekręcać moich słów. Chcę powiedzieć, że
rodzice pana nie zgodzą się na nasz ślub.
W słowach Triki słychać było jednak lekki ton nadziei. Heinz mocno
objął szczupłą dziewczynę.
— Moja najdroższa — chcę usłyszeć wyraźną odpowiedź, czy
zgadzasz się zostać moją żoną? Resztę pozostaw mnie!
— Czy się zgadzam? Wielki Boże!
— Co to ma znaczyć: „tak" czy „nie"? Podniosła głowę i spojrzała mu
w oczy:
— Och, Heinz.
Młody mężczyzna wydał okrzyk radości tak głośno, że łyżwiarze ze
zdziwieniem spoglądali na parę stojącą w rogu tafli lodowej. Triki
zawstydzona szepnęła:
— Mój Boże! Ale mnie przestraszyłeś! Uszczęśliwiony zaśmiał się.
— Triki — nie mogłem się powstrzymać — radość mnie rozpiera.
Tak czule powiedziałaś „Heinz". Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę,
że mam ładne imię. Najchętniej chciałbym cię zaraz tutaj wobec
Wszystkich pocałować.
— Błagam cię, nie rób tego!
Heinz zaśmiał się:
— Nie, nie obawiaj się. Pierwszy pocałunek to poważna sprawa, tego
nie można załatwić tak sobie mimochodem. Kiedyś wreszcie będziemy
sami. A więc Triki, mam twoje słowo. Proszę, powtórz to jeszcze raz.
Triki spoważniała — miała łzy w oczach.
— Tak, Heinz -— kocham cię bardzo — nic więcej nie mogę ci
powiedzieć.
Heinz rozczulił się:
— Kochanie, na początek to wystarczy. Triki nadal nie wierzyła w
swoje szczęście.
— A co będzie dalej? 1
— Możliwie szybko ślub — to jest teraz najważniejszą sprawą.
— A twoi rodzice? Heinz uspokajał Triki:
— Mówiłem ci, że to wyłącznie moja sprawa! Wcale nie twierdzę, że
rodzice zaraz zgodzą się. Nie wykluczam, że na początku dojdzie do
starcia — ale oni bardzo mnie kochają. Jestem jedynakiem — kiedy się
przekonają, że szczęśliwy będę tylko z tobą powiedzą „tak" i „amen".
Musisz być cierpliwa. Nie chciałbym cię narazić na przykrości —
dlatego najpierw muszę sam porozmawiać ze staruszkami. A na razie
nasze zaręczyny pozostaną w tajemnicy.
Triki głęboko westchnęła.
— Ale Dani mogę się zwierzyć, czyż nie? Muszę z kimś poroz-
mawiać o moim szczęściu. Dani jest poważna i nas nie zdradzi.
Heinz skinął głową:
— Zgadzam się kochanie. Opowiedz o wszystkim siostrze. Nie będę
o tym rozmawiał z nikim, zanim nie, poznam stanowiska rodziców.
Nie patrz tak na mnie — nie lękaj się — dam sobie radę. Przecież za
czterysta marek miesięcznie nie wyżyjemy.
Triki żachnęła się:
— Dlaczego nie? Wystarczy na dwie osoby! Nie potrzebujemy
więcej.
Uśmiechając się odparł:
— Ale ja potrzebuję więcej, a poza tym chcę, żebyś u mnie czuła się
dobrze.
Triki wyzbyła się skrępowania i powiedziała: — Najważniejszą
rzeczą jest to, że mnie kochasz Heinz — mój drogi, można być
szczęśliwym, nawet kiedy nie jest się bogatym.
— Kochana! Powiedz czy masz długoterminowy kontrakt w Minis-
terstwie Spraw Zagranicznych?
— Nie. Obowiązuje mnie miesięczne wypowiedzenie. Wiesz Heinz,
kilka dni temu dostałam straszną burę od szefa. Stale myślałam o tobie
i zapomniałam załatwić pewną pilną służbową sprawę.
Oczarowany jej urodą zapytał:
— Naprawdę? Czy od dawna mnie kochasz?
— Hm! Chyba od pierwszego wejrzenia.
— A więc wszystko w najlepszym porządku — ale patrz, właśnie
zbliża się twoja siostra
Triki spojrzała na zegarek:
— O Boże, musimy wracać.
Dani zdyszana zatrzymała się tuż przed nimi.
— Triki, musimy wracać do domu inaczej spóźnimy się na kolację. .
— Panie pozwolą, że mój szofer odwiezie panie do domu?
Dani nieco speszona odpowiedziała:
— Proszę pana, nie możemy stale nadużywać pańskiej uprzejmości.
Triki jednak szybko dodała:
— Oczywiście, z przyjemnością skorzystamy z pańskiego starego
używanego samochodu — świetnie się w nim jedzie.
Heinz wyprowadził panie — samochód czekał.
— Kiedy znowu pojeździmy na łyżwach? — zapytał.
— W sobotę — szybko odpowiedziała Triki.
— Dopiero w sobotę?
Dani odezwała się spokojnie lecz bardzo uprzejmie:
— Tak, proszę pana. Musimy trochę czasu poświęcić naszym
rodzicom.
Heinz ukłonił się:
— W takim razie muszę się poddać. Do zobaczenia w sobotę!
— Do zobaczenia!
Pomógł paniom wsiąść i czekał aż odjechały.
Kiedy siostry były same, Triki nagle objęła Dani i zaszlochała:
— Och Dani — moja kochana dobra Dani!
Łzy spływały jej po policzkach — nie mogła mówić. Przestraszona
Dani patrzyła na zapłakaną siostrę:
— Co ci jest Triki? Na miłość boską mów co się stało? Triki
wyjąkała:
— Och Dani, jestem tak strasznie szczęśliwa! Starsza siostra musiała
się uśmiechnąć:
— Triki, kiedy jest się szczęśliwym, to nie może to być „straszne". A
ja przeraziłam się, że ktoś cię skrzywdził.
Ocierając łzy odpowiedziała:
— Nie, wręcz przeciwnie, Heinz mnie kocha — miałaś rację — on
ma poważne zamiary — chce żebym wyszła za niego za mąż.
Dani pogładziła siostrę po policzku:
— Moja kochana — jak ja się cieszę! Triki zrobiła tajemniczą minę:
— Wiesz, na razie rodzice nie mogą się o tym dowiedzieć. Dani,
Heinz chce najpierw porozmawiać ze swoimi rodzicami. Powiedział,
że jest ich ukochanym jedynakiem i na pewno zgodzą się na to
małżeństwo.
Triki na przemian śmiejąc się i płacząc opowiedziała o wszystkim
siostrze. Serce dziewczyny było przepełnione szczęściem.
Dani ukradkiem westchnęła.
Jakie to cudowne być tak szczęśliwie zakochaną! Była przekonana, że
Heinz Valheim kocha Triki i jest uczciwym człowiekiem — miał takie
szczere spojrzenie! Cieszyła się szczęściem siostry i — dumą
rodziców, że córka tak dobrze wyjdzie za mąż.
Dani nie podzielała obawy Triki — jeżeli Heinz był przekonany, że
rodzice wyrażą zgodę, musiał dobrze znać swojego ojca i matkę.
Pocieszała więc młodszą siostrę tak długo, aż Triki powiedziała
zdecydowanym głosem:
— Jeżeli nie wyrażą zgody, będziemy żyli za czterysta marek.
Przecież to mnóstwo pieniędzy. Poza tym przecież mogę nadal być
sekretarką i zarabiać.
Dani uśmiechnęła się:
— Heinz Valheim nie pozwoli, żeby jego żona pracowała w biurze.
Triki milczała. Po namyśle odparła:
— W takim razie wystarczą nam jego pieniądze. A ja mam w banku
ponad dwa tysiące!
Dani pocałowała siostrę — była wzruszona dzielnością Triki, która
godziła się na wszystko, byle być wspólnie ze swoich ukochanym
Heinzem. Zresztą miała rację — nawet w skromnych warunkach
można zaznać szczęścia.
Samochód zbliżał się do ich domu.
Triki zwróciła się do siostry:
— Dani, proszę nie mów nic rodzicom!
— Oczywiście, że nic nie powiem, zachowam twoją tajemnicę. Poza
tym jestem zobowiązana wobec Heinza Valheima, który okazał mi tak
duże zaufanie.
— Jaki on jest miły i dobry, czyż nie? A jaki był śmieszny ukrywając
swoją fortunę! Co myślisz o nim?
Dani nie zdążyła odpowiedzieć — szofer zatrzymał samochód i
otworzył drzwi pomagając paniom wysiąść. Dani dała mu i tym razem
napiwek — drogi samochód i usłużny szofer — elegancja zobowiązuje
do odpowiedniego zachowania! Dani to wiedziała!
5
Tego wieczora po powrocie do domu Heinz Valheim zastał rodziców
w eleganckim salonie pięknie urządzonej willi w ekskluzywnej ber-
lińskiej dzielnicy Grunewald.
Powitali jedynaka serdecznie, dumnie patrząc na rosłego przystoj-
nego młodzieńca.
Pani Valheim powiedziała:
— Proszę cię Heinz, zadzwoń na służbę, można podawać. Czeka-
liśmy na ciebie.
Wykonał polecenie matki i przeszli do jadalni.
Heinz po przyjściu do domu przebrał się — dres sportowy zamienił
na garnitur. Matka przestrzegała form towarzyskich pod każdym
względem, zwłaszcza przy posiłkach. Sama również ubrała się
elegancko do kolacji. Pomimo swych pięćdziesięciu lat nadal urzekała
urodą.
Ojciec był również wysoki lecz nie tak szczupły jak syn. Miał takie
same niebieskie oczy, szlachetne rysy twarzy i przyprószone siwizną
jasne włosy.
— Gdzie byłeś po zamknięciu banku? — zapytał pan Valheim.
— Byłem na sztucznym lodowisku, jeździłem na łyżwach. Muszę
uprawiać sporty — męczy mnie siedzenie w biurze.
— Rozumiem cię. Wam młodym dzisiaj dobrze się powodzi. Za
moich młodzieńczych czasów nie uprawiano sportów — przynajmniej
nie tak nagminnie. Nic dziwnego, że człowiek tyje i staje się ociężały.
— Mnie to nie grozi, ojcze.
— Czy tor saneczkowy jest już nieczynny? — zapytała matka.
- Niestety tak. Dlatego byłem na łyżwach.
Byłeś sam? — ojciec zadał to pytanie, widząc iskrzące się oczy
swojego syna.
— Nie ojcze, miałem dwie partnerki, córki pułkownika Landa.
Rodzice spojrzeli na siebie.
Matka pierwsza zapytała:
— A więc panny z dobrej rodziny! Czy tak?
— Pierwszorzędne panny, chociaż rodzice —jak wiele rodzin — są
biedni. Obie pracują jako sekretarki w Ministerstwie Spraw
Zagranicznych i cieszą się, że po pracy w biurze mogą być na świeżym
powietrzu. Poznałem je na torze saneczkowym.
Heinz mówił spokojnie ale nie podniósł oczu — był zajęty drugim
daniem — patrzył w talerz.
Rodzice ponownie wymienili spojrzenia. Od pewnego czasu za-
uważyli zmianę w zachowaniu syna.
— Czy te młode damy są miłe? — zapytała matka.
— Czarujące! Zwłaszcza młodsza! Ta starsza jest bardzo dystyn-
gowana, dumna i nieprzystępna.
Wszedł lokaj z deserem. Heinz miał czas, żeby się trochę opanować,
gdyż dał się ponieść uczuciom. Zaczął się zastanawiać, jak
przygotować rodziców do decydującej rozmowy.
Po kolacji jak zwykle podano kawę w salonie.
Matka zwróciła się do Heinza:
— Opowiedz nam o tych młodych damach, z którymi się teraz często
spotykasz. Dotychczas unikałeś towarzystwa panien.
— Wiesz przecież dlaczego, mamo — narzucały mi się! Nie znoszę
tego.
— A te — siostry Landa, bardziej ci się podobają? Wyprostował się i
spojrzał na matkę'— wyraz jego oczu zdradzał, że
potrzebuje jej pomocy. Spokojnie odparł:
— Oczywiście! Gdybyście je znali, zrozumielibyście mnie.
— Czy obie jednakowo lubisz? — zapytała pani Valheim. Heinz
wiedział, że matka dyplomatycznie chce wydobyć z niego
Co czuje, a ojciec przestał czytać gazetę, chociaż nadal trzymał ją w
rękach.
Heinz doszedł do wniosku, że dzisiaj wieczorem jest odpowiednia
chwila, żeby wybadać sytuację i dowiedzieć się, czy rodzice mają
zamiar spełnić jego prośbę czy też odmówią zgody na ślub z biedną
panną. Postanowił mówić prawdę.
— Najpierw podobała mi się starsza siostra — wydawała mi się
bardziej interesująca i ładniejsza. Wkrótce przekonałem się, że to
twierdza nie do zdobycia. Zachowuje się z wielką rezerwą. Zwróciłem
więc uwagę na młodszą i z każdy dniem coraz bardziej mi się
podobała. Jest to śliczna, przekorna szelmutka, ale jeżeli tylko chcę być
trochę poufały, staje się lodowata jak starsza siostra. Niemniej dużo
żartujemy i śmiejemy się — ona mi imponuje, bo zawsze wie, gdzie
jest właściwa granica. To są prawdziwe damy — w każdym calu.
Kiedy ta młodsza patrzy na mnie, robi mi się ciepło w sercu — ma takie
piękne oczy! Bardzo ją lubię.
Ojciec odłożył gazetę i poważnie spojrzał na Heinza:
— Hej, synu — mam wrażenie, że jesteś zakochany!
Heinz wyprostował się i patrząc ojcu w oczy, rzekł poważnie:
— Nie, ojcze — nie jestem zakochany — byłem nieraz zakochany i
dlatego znam różnicę w uczuciach. Ja kocham Beatrix Landa! No,
teraz wszystko wiecie.
Rodzice milczeli, więc ponownie się odezwał:
— Chciałem was oględnie przygotować na tę wiadomość, bo to
biedna dziewczyna — ale zawsze byłem szczery i miałem do was
zaufanie — dlatego i tym razem bez ogródek wszystko
opowiedziałem. To nie żaden przelotny flirt — to jest poważna sprawa.
Postanowiłem, że będzie moją żoną. Proszę, żebyście się spokojnie
zastanowili — nie musicie mi zaraz dawać odpowiedź. Chcę wam
jednak powiedzieć, że moje szczęście jest w rękach, Triki!
Na to surowym tonem odparł stary pan Valheim:
— Nie chcę być bezlitosnym ojcem, który burzy szczęście jedynego
syna. Ale, Heinz, czy nie pomyślałeś, że ta panna widzi w tobie
wyłącznie świetną partię — bogatego męża?
Heinz uśmiechnął się uszczęśliwiony, a wyraz twarzy spowodował,
że matka nie sprzeciwiała się jego planom. Z góry godziła się na
wszystko.
Młody Valheim odpowiedział spokojnie i dumnie:
- Myślałem o tym ojcze i dlatego zataiłem przed nią, że mam
bogatego ojca. Kiedy byłem pewny jej miłości i chęci, by żyć ze mną
za czterysta marek miesięcznie, a może i za mniej, wtedy dopiero wy-
znałem, że mam bogatego ojca. Żebyś ty wiedział, z jaką pogardą
zarzuciła mi kłamstwo! Bardzo się gniewała. Zdarzyło się to w sobotę.
Dzisiaj dopiero ponownie ją spotkałem na lodowisku. Rozmawialiśmy
jeżdżąc na łyżwach — wcale nie było łatwo zwalczyć jej upór. Nie
wierzyła w moje uczucia, stale powtarzała, że bogaty mężczyzna i
biedna kobieta nie pasują do siebie, a poza tym strasznie się was boi.
Powiedziałem, że nasze zaręczyny nastąpią dopiero wtedy, kiedy
otrzymam waszą zgodę.
— A jeżeli odmówię zgody?
— Bardzo byś, mnie unieszczęśliwił, drogi ojcze. Nie chciałbym
postąpić wbrew twojej woli i wywoływać nieporozumienia, ale nie
zrezygnuję z Triki. Jeżeli nie otrzymam twojej zgody, dam sobie radę
sam! Przecież w banku nauczyłem się wiele i potrafię zarobić na żonę i
rodzinę, chociaż wiem, że na początku nie będzie to łatwe. — Heinz
czekał co ojciec powie, lecz pan Valheim zastanawiał się. Więc syn
znów zwrócił się do rodziców: — Przemyślcie wszystko spokojnie.
Nie mam nic przeciw temu, żebyście zasięgnęli informacji o
pułkowniku Landa
i jego rodzinie, a kiedy coś postanowicie, powiedzcie mi. Nie będę
więcej wracał do tego tematu, ponieważ to się mija z celem. Sami
musicie podjąć decyzję. Proszę, nie gniewajcie się, może tą
Wiadomością sprawiłem wam przykrość — ale znacie mnie i wiecie,
że jestem szczery i bezpośredni.
Zapanowała cisza.
Ojciec znów zaczął czytać gazetę. Matka miała w rękach jakąś
robótkę, lecz stale porozumiewawczo spoglądała na syna — Heinz
wiedział, że jest po jego stronie.
Po pewnym czasie Heinz z ojcem omawiali bieżące tematy
polityczne, a matkę pytał o teatr i ostatnie przedstawienie, które
wywołało Powszechny zachwyt. Stary pan włączył się do rozmowy, a
potem z synem dyskutowali o kursie funta angielskiego i jego wpływie
na Pozostałe waluty. Plotkowali o nowych skandalach w kręgach
finansowych i w ogóle rozmowa toczyła się tak, jakby przed godziną
nie Poruszano problemu przyszłości i miłości syna.
O jedenastej Heinz pożegnał rodziców i poszedł do swojego pokoju.
Państwo Valheimowie zostali sami.
Stary pan poirytowany rzucił gazetę na stół.
— Nic, tylko zmartwienia! I co powiesz na to?
Pani Valheim była kobietą mądrą. Nie dała po sobie poznać co myśli.
Po chwili milczenia westchnęła:
— No, cóż, mój Gustawie, przecież wszyscy rodzice wcześniej czy
później muszą przez to przejść i pogodzić się z faktami.
Stary bankier był raczej zaskoczony.
— Wcale nie widzę konieczności pogodzenia się z tym, co planuje
nasz syn. Heinz mógłby się rozejrzeć i wprowadzić do domu synową z
posagiem. Pieniądze przydałyby się — czasy są ciężkie i to nie jest
odpowiednia pora, żeby walczyć o biedną dziewczynę. Nie powodzi
nam się źle, niemniej...
— Tak, masz rację Gustawie. Byłoby lepiej, gdyby ta młoda dama
była bogata.
— Oczywiście — ale wiesz, że jest uparty.
Na ustach matki Heinza pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech.
— O wiem, coś o tym — przecież żyję już tyle lat z jego ojcem. Pan
Valheim obruszył się:
— Czy to ma znaczyć, że ja jestem uparty?
— Nazwijmy to stanowczością, w przeciwnym razie nie byłbyś
dzisiaj bankierem. Przypominasz sobie, jak mój ojciec nie wyraził
zgody na nasz ślub twierdząc, że interesuje cię wyłącznie mój posag?
Wtedy nie dałeś się zastraszyć i stanowczością i uporem udowodniłeś,
co potrafisz i postawiłeś na swoim
Starszy pan lekko uśmiechając się spojrzał na żonę:
— Bardzo cię kocham i nie chciałem z ciebie zrezygnować. Pani
Valheim czule patrząc mężowi w oczy szepnęła:
— Wiem, byłam wtedy i nadal jestem bardzo szczęśliwa! Zawsze
żyliśmy w miłości i zgodzie i właśnie to ukształtowało charakter
naszego syna. Nie wyrósłby na człowieka honoru, gdyby w domu nie
panowała harmonia, miłość i wzajemne zaufanie. Zawsze brał przykład
z ciebie. Nie możesz się gniewać na niego, że pod tym względem — to
znaczy miłości do kobiety — naśladuje własnego ojca.
Te mądre słowa zrobiły wrażenie na bankierze, lecz nie zamierzał się
poddać.
Nadal miał groźną minę i mruknął. — Przecież ty go popierasz!
.— A któż miałby stanąć po stronie syna jeżeli nie matka i ojciec?
Podniósł obie ręce jakby w geście obronnym:
— Wy kobiety jesteście urodzonymi dyplomatami. Tylko nie
wyobrażaj sobie, że mnie namówisz!
Potrząsnęła głową:
— Wcale tego nie zamierzam. Wiesz, nigdy nie wyszłabym za
mężczyznę, który nie ma własnego zdania i daje się namówić do
czegoś, czego sam nie zadecyduje. Byłam zawsze dumna z twojej
stanowczej postawy. Chciałabym, żeby i nasz syn zachowywał się po
męsku. Wiem, że bardzo by cierpiał, gdyby musiał postąpić wbrew
woli swojego ojca. Oczywiście musimy najpierw poznać tę młodą
damę, zanim wyrazimy nasze zdanie. Czy nie sądzisz, że trzeba tak
postąpić?
— Oczywiście, to jest ważne, ale jak to zrobić w sposób delikatny?
Stara pani była zadowolona. Wiedziała, że zwyciężyła.
— Zastanowię się, Gustawie. Przecież mamy czas. Heinz powiedział,
żebyśmy się nie spieszyli, będzie cierpliwie czekał. Widzisz, jaki to
roztropny chłopak.
W ten sposób pani Valheim zakończyła rozmowę dając mężowi czas i
okazję do zastanowienia się nad jej słowami i nad tym, jak należy
postąpić. Uspokoiła się. Nie wątpiła, że Heinz wybrał właściwą pannę
— a to było rzeczą najważniejszą. Ani przez chwilę nie zamierzała
zmuszać męża do czegokolwiek — znała go i wiedziała jak z nim
rozmawiać, żeby osiągnąć to, czego ona pragnęła: szczęścia jedynaka!
Bardzo chciała zobaczyć Beatrix Landa — najpierw tak z dala, żeby
młoda dama nie czuła się skrępowana. Za bardzo kochała syna i
martwiła się w głębi serca, czyjego wybranka jest warta i godna zostać
jego żoną.
Następnego dnia przy śniadaniu nie poruszano wczorajszego tematu.
Kiedy ojciec na chwilę opuścił jadalnię, matka wzięła Heinza za rękę:
— Odwagi synu, mam nadzieję, że wszystko ułoży się dobrze! Wiesz,
chciałabym jednak zobaczyć pannę Landa ale tak z dala, żeby nie
wiedziała o tym.
Uradowany pocałował ją w rękę i zawołał:
— Mamo, to bardzo proste. W sobotę będziemy razem na lodowisku.
Mogłabyś usiąść na balkonie przy tafli lodowej. Tam można napić się
herbaty. Pokieruję sprawą tak, że zatrzymamy się niedaleko ciebie.
Będziesz mogła spokojnie obserwować Triki.
— Dobrze! Musisz mi dać słowo, że nic jej nie powiesz! Heinz
spoważniał:
— Masz moje słowo! Mnie samemu zależy na tym, żebyś ją
zobaczyła. Wiesz, zaproponuję żebyśmy odpoczęli i usiądziemy na
balkonie przy sąsiednim stoliku — będziesz ją widziała z bliska i
słyszała jej śmiech.
Ojciec wrócił do jadalni — obaj panowie pożegnali się i wyjechali do
„Banku Valheim", jednej z największych i najsolidniejszych instytucji
finansowych w Berlinie.
6
W sobotę pani Valheim przyjechała na sztuczne lodowisko miesz-
czące się w ogromnej hali w pobliżu parku miejskiego. Usiadła przy
stoliku w miejscu wcześniej opisanym przez syna. Zamówiła herbatę i
czekała.
Wkrótce zjawił się Heinz i panny Landa.
Matka Heinza bez trudu stwierdziła, że niższa czarnowłosa
dziewczyna to Triki — wybranka jej syna. Wzięli się bowiem za ręce i
ruszyli w odwrotnym kierunku niż Dani.
Heinz stale podjeżdżał do miejsca, gdzie siedziała matka. Starszej
damie Triki bardzo przypadła do gustu. Nie słyszała o czym młodzi
rozmawiali, bo muzyka była zbyt głośna, ale widziała, że duże ciemne
oczy dziewczyny czule patrzą na jej syna.
Heinz powiedział Triki o rozmowie z rodzicami.
Zaniepokojona spojrzała na niego:
— No i co? Czy bardzo się gniewali? Mocniej ścisnął jej rękę:
— Nie, wcale nie dopuściłem do tego. Po prostu wszystko opowie-
działem i dałem im czas do namysłu. Podkreśliłem, że moje szczęście
jest w ich rękach. Ojciec udawał bardzo oburzonego, aleja go znam,
wcale nie był zły. Mama natomiast jest po mojej stronie.
— Naprawdę Heinz? Och mój kochany, kamień spadł mi z serca
najbardziej bałam się sprzeciwu twojej matki!
— Nie, Triki, mama nie gniewa się i chciałaby cię poznać.
Zobaczymy jak to zrobić, mamy jeszcze trochę czasu.
Oczywiście nie zdradził, że stoją tuż obok bacznie przypatrującej się
im pani Valheim. Dotrzymał słowa!
Po pewnym czasie kiedy już kilkakrotnie okrążyli taflę lodową rzekł:
— Triki zróbmy przerwę, napijemy się herbaty. Zaczekamy tutaj na
Dani. Patrz, tam jest wolny stolik! Rozmawiałaś z siostrą?
— Tak! Była taka czuła jak zawsze. Dani jest moją najlepszą
przyjaciółką, w każdej sytuacji potrafi doradzić. Bez niej nie wie-
działabym co począć.
— Triki, ty z pewnością odwzajemniasz jej przyjaźń w taki sam
sposób. Czyż nie?
— Wiesz, to coś dziwnego. Dani nigdy nie potrzebuje mojej pomocy.
Zawsze sama sobie umie poradzić, ale jest wspaniała i kochana.
Heinz zamyślił się.
— Wiesz, cieszę się, że będę miał taką siostrę! W międzyczasie
podjechała do nich Dani. Heinz uśmiechnął się i rzekł:
— Proszę pani, chcemy się napić herbaty tutaj na balkonie — za-
praszam panią. Odpoczniemy i porozmawiamy.
Dani przyjęła zaproszenie. Wiedziała, że gdyby chcieli być sami, nie
czekaliby na nią.
Po kilku schodkach weszli na balkon i Heinz tak manewrował, żeby
być jak najbliżej stolika, przy którym siedziała matka. Przechodząc
obok pani Valheim, Triki nieumyślnie potrąciła jej torebkę, która
spadła na podłogę.
Zanim Heinz zdążył schylić się, Triki podniosła ją.
Zwróciła się do starszej pani zarumieniona i speszona:
— Łaskawa pani, proszę wybaczyć moją niezręczność, mam na-
dzieję, że torebka nie uszkodziła się, przepraszam najmocniej!
— Drobnostka, proszę się nie przejmować — sama jestem winna —
położyłam torebkę zbyt blisko brzegu stolika.
— Powinnam była bardziej uważać— jeszcze raz proszę mi
wybaczyć!
Obie panie spojrzały na siebie. Pani Valheim stwierdziła, że panna
Landa jest bardzo ładna i miła i — bardzo dobrze wychowana. Poczuła
do niej sympatię. Ukradkiem wymieniła spojrzenie ze swoim synem.
Młodzi zajęli miejsce przy sąsiednim stoliku.
Heinz podsunął Triki krzesło stojące tak, że siedziała naprzeciw pani
Valheim, która raz po raz spoglądała na młodą damę i w pełni
pochwalała i akceptowała wybór syna.
W międzyczasie Triki szepnęła:
— Jaka miła starsza pani — wcale się nie gniewała, że potrąciłam jej
kosztowną torebkę.
Heinz promieniał z radości. Postanowił, że powtórzy matce słowa
Triki i sprawi jej przyjemność. Chciał, żeby matka miała o Triki jak
najlepsze zdanie.
Heinz rozmawiał z paniami ponad pól godziny —r śmiali się i
żartowali. Niejedno słowo doszło do uszu pani Valheim. Siostry
bardzo jej się podobały, stwierdziła, że ich zachowanie jest bez
zarzutu. Rozczulała się widząc, że Triki płomiennym, pełnym miłości
wzrokiem patrzy na jej jedynaka, chociaż jej sposób bycia był bardzo
powściągliwy i dystyngowany.
Wreszcie Dani spojrzała na zegarek.
— Triki, jeżeli chcesz zrobić jeszcze jedną rundę dookoła tafli, to
pospiesz się. Za kwadrans musimy wracać.
Heinz zrobił zmartwioną minę i rzekł z wyrzutem w głosie:
— Pani jest bezlitośnie punktualna! Dani wstała i spokojnie odparła:
— Tego nauczono nas w urzędzie. Poza tym nie chcę, żeby rodzice
czekali na nas i na dodatek martwili się, że nie wracamy o umówionej
godzinie.
Triki również wstała dodając:
— Dani ma rację — chodźmy, zróbmy jeszcze jedną rundę.
Przechodząc obok pani Valheim Triki ukłoniła się, a starsza pani
uprzejmie uśmiechnęła się.
Potem matka Heinza wychyliła się i obserwowała całą trójkę. Matka
cieszyła się widokiem młodych łyżwiarzy podziwiając grację panien i
sprawność fizyczną swojego jedynaka.
Wkrótce zniknęli jej z oczu. Heinz odprowadził damy do samochodu
czekającego przed halą sportową.
Dani już nie sprzeciwiała się — jak zwykle uprzejmie podziękowała.
Heinz polecił szoferowi odwieźć panie do domu i potem wrócić po
niego.
Kiedy samochód odjechał, szybko wbiegł na balkon. Jego niebieskie
oczy pełne oczekiwania patrzyły na matkę.
— No, mamo, co powiesz!
— Bardzo miłe panny!
Dumnie wypiął pierś, jakby to była jego zasługa, że panny Landa są
miłe i piękne. Wziął matkę za rękę i pocałował, a potem powtórzył to,
co powiedziała Triki.
Pani Valheim uśmiechnęła się.
— Jak mogłabym się gniewać — ona była niewinna, celowo
położyłam torebkę na samym brzegu stolika, chciałam żeby spadła.
Zdziwiony spojrzał na matkę:
— Dlaczego to zrobiłaś?
— Chciałam zobaczyć, jak się zachowa. Z takich drobnostek można
bardzo dużo wywnioskować o charakterze danego człowieka. Więk-
szość panienek w jej wieku krótko przeprosiłyby, a może nawet nie
zwróciłyby uwagi na torebkę. Panna Landa była szczerze zmartwiona
tym drobnym incydentem, bardzo uprzejmie przeprosiła mnie i to
nawet dwa razy, a wychodząc ukłoniła się z miłym uśmiechem na
ustach.
Heinz nie posiadał się z radości:
— Tak, mamo, Triki jest czarująca i kochana. Skinęła głową — po
chwili odezwała się:
— Musimy ją przedstawić ojcu. Wprawdzie zawsze zgadza się z moją
opinią lecz chcę, żeby ją sam zobaczył i ocenił.
— Sądzę, że tak będzie najlepiej. Ale jak to zrobimy? Po krótkim
zastanowieniu postanowiła:
— Zaproszę je na herbatę, postaram się, żeby ojciec był w domu.
Heinz objął matkę:
— Naprawdę zrobisz to dla mnie?
—Przecież od czegoś trzeba zacząć. Oczywiście zaproszę obie panny
Landa.
— Wspaniale! Ale mamo — a co będzie jeżeli cię rozpozna? Starsza
pani uśmiechnęła się:
— Nic nie szkodzi — powiemy prawdę, że chciałam ją zobaczyć tak,
żeby o tym nie wiedziała.
— Dobrze, mamo!
— Heinz, nie wolno ci jej uprzedzić — sama muszę to wyjaśnić.
— Jak sobie życzysz, mamo!
— Wiesz synu — w takich sytuacjach ludzie przeważnie zachowują
się w sposób bardzo naturalny — to ciekawe studia psychologiczne.
— Och, jestem pewien, że obie panny Landa pod każdym względem
ocenisz bardzo wysoko. Kiedy mogę je zaprosić?
— A kiedy spotkacie się w hali sportowej?
— W środę.
— Dobrze! Zaproś panie na niedzielę, mają wtedy wolne. Starsza
siostra jest też czarująca. Jest bardzo poważna i w oczach ma jakby
smutek — w każdym razie to śliczna i interesująca dama.
— Tak, mamo, masz rację. Pamiętasz mówiłem, że wpierw podobała
mi się Dani. Miałem jednak wrażenie, że zawsze górowałaby nade
mną, a tego mężczyźni nie lubią.
— Może masz rację. A skoro bardziej ci się teraz podoba młodsza,
więc ona jest najważniejsza. Cieszę się jednak, że przyjdzie i Dani
Landa. Powiesz paniom, że chcę je poznać, ponieważ spotykasz się z
nimi, więc zapraszam je na herbatę.
— Postąpię jak sobie życzysz mamo!
— Dobrze — a teraz wracajmy. Chcę być w domu przed ojcem.
Czekanie zawsze psuje mu humor.
Heinz wziął matkę pod rękę i wyprowadził z hali sportowej.
Właśnie zajechał samochód. Pomógł jej wsiąść, potem zajął miejsce
obok niej — ruszyli do domu.
Wieczorem, kiedy pani Valheim była sama z mężem powiedziała, że
wybrała się do hali sportowej, żeby na lodowisku z dala zobaczyć Triki
Landa.
Bankier badawczo spojrzał na żonę:
— No i co? Jaki jest rezultat tej wycieczki?
— W najbliższą niedzielę zaproszę ją na herbatę, żebyś i ty mógł jej
się przyjrzeć i wyrobić sobie własne zdanie.
Stary pan niezadowolony odparł:
— No, no, czy to aby nie słomiany ogień?
— Gustawie, ona cię oczaruje. Nie jest tak piękna jak jej starsza
siostra ale przemiła — mówię ci, jakby była stworzona, żeby zostać
żoną naszego Heinza.
— Dobrze, dobrze, ale po co ten pośpiech? To wymaga czasu i
zastanowienia.
Pani Valheim znów dotknęła czułego miejsca męża:
— Oczywiście Gustawie, ty zdecydujesz. Masz może bystrzejszy
wzrok niż ja i lepiej się znasz na ludziach. Moim zdaniem jej jedyną
wadą jest to, że jest biedna, ale to chyba nie stanowi przeszkody.
Majątek który Heinz odziedziczy po mnie, zapewni spokojną
przyszłość młodej parze.
— O, widzę, że i o tym już pomyślałaś — rzekł z lekką ironią. Matka
Heinza odpowiedziała spokojnie:
— O wszystkim trzeba myśleć. Ale, jak powiedziałam, jeżeli znaj-
dziesz jakąkolwiek inną wadę u tej panny niż jej ubóstwo, postąpię
tak5|j jak sobie będziesz życzył.
Udając, że ostatnie zdanie należy do męża, pani Valheim zawsze
wygrywała sprawy, na których jej zależało. Była mądrą kobietą.
Bankier nie sprzeciwiał się. Krótko powiedział:
— Oczywiście, mogę ją sobie obejrzeć!
7
Fiołki, które Dani otrzymała od Marcela Lohberga — mimo, że
zmieniała wodę —: zaczęły więdnąć. Wyjęła je więc ze szklanki i
rozłożyła na arkuszu papieru w swojej szafie w biurze. Postanowiła, że
je zasuszy — to będzie jedyna pamiątka po mężczyźnie, któremu
oddała serce. Bez śladu zniknął z jej życia — została z raną w sercu.
Wyjechał — wiedziała, że nie może już czekać na jego przyjście do
gabinetu szefa i nie usłyszy już jego niskiego głosu ani nie zobaczy
ukochanej twarzy. Może kiedyś wróci —jako mąż bogatej
Amerykanki. Myśląc o tym z trudem powstrzymywała się od łez. A
potem pocieszała się jego prośbą, by na niego czekała.
Jednak nieraz zaczynała wątpić: a może powiedział tak tylko dlatego,
że był wzruszony żegnając się? Cierpiał, kiedy widzieli się po raz
ostatni, lecz tam, daleko od ojczyzny w eleganckim, bogatym
towarzystwie nie będzie miał czasu pamiętać o biednej sekretarce
swojego ojca. Wkrótce zapomni o niej — z całą pewnością dojdzie do
wniosku, że musi o niej zapomnieć, ponieważ związek między nimi nie
był możliwy. Serce ją bolało i nie wierzyła w cud, który mógłby
odmienić jej los.
Dani kochała Marcela z takim oddaniem, że nie wyobrażała sobie
życia bez niego przyszłość bez ukochanego wydawała jej się
beznadziejna i jałowa. Jednak po każdym takim nastroju smutku i
rozpaczy szukała zapomnienia w pracy.
Baron Lohberg często obserwował swoją sekretarkę. Zauważył, że
jest blada, cicha i rzadko się uśmiecha. Współczuł jej, lecz nie mógł
pomóc. Liczył na to, że czas zagoi ranę w sercu młodej kobiety.
Podziwiał jej pracowitość. Nigdy niczego nie odkładała na następny
dzień — chętnie zostawała w biurze do późnych godzin. Prosiła tylko o
pozwolenie powiadomienia siostry, żeby rodzice nie martwili się jej
nieobecnością. Wracała do domu wieczorem, a rano pierwsza była w
urzędzie.
Dani podzielała w pełni szczęście Triki, chociaż z bólem zdawała
sobie sprawę, że los dla niej nie będzie taki łaskawy.
W swojej pracy Dani spotykała wielu— przeważnie — bardzo
ciekawych ludzi: polityków, dyplomatów, znanych dziennikarzy i
wielu wysokich urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Pewnego dnia przyszedł pan von Hauerstein. To jego miejsce w
Waszyngtonie zajął Marcel. Wszedł do pokoju Dani pytając, czy szef
może go przyjąć. Była uprzedzona o wizycie tego pana. Wiedziała, że
przywiezie wiadomości od Marcela, lecz o tym szef nie wspominał.
Wstała i powiedziała:
— Mam polecenie, żeby pana zaraz wprowadzić.
Mówiąc to Dani gestem ręki wskazała na drzwi prowadzące do
gabinetu szefa. Zanim jednak młody attache zbliżył się do wejścia,
podszedł do niej i zapytał:
— Czy mam zaszczyt rozmawiać z panną Landa? Dani lekko skinęła
głową.
— Tak, proszę pana. Ponownie ukłonił się:
— Pan baron Marcel Löhberg prosił, żebym pani wręczył tę książkę.
Pan baron pożyczył tę książkę od pani i przez pomyłkę zapakował ją
razem ze swoimi zbiorami. Prosi o wybaczenie i zwracają.
Dani wiedziała, że baron Marcel nie pożyczał od niej żadnej książki,
lecz chyba w ten sposób chce jej przekazać wiadomość. Nie dała po
sobie poznać co czuje, wprawdzie zarumieniła się, lecz w sposób
naturalny odpowiedziała:
— Och, zapomniałam o tym — nie było konieczne, żeby się pan
fatygował.
— Spełniam prośbę barona Lohberga, z którym przyjaźnimy się od
lat.
Z nieukrywanym zachwytem patrzył na piękną dziewczynę, jeszcze
raz ukłonił się i wszedł do gabinetu szefa.
Kiedy Dani została sama, przycisnęła książkę do serca i zamknęła
oczy. Nie rozpakowywała paczuszki — w każdej chwili mógł jej ktoś
przeszkodzić. Postanowiła zabrać ją do domu. A może Marcel coś
napisał do niej?
Schowała książkę do szafy i zaczęła pracować. Była szczęśliwa i
serce mocno biło z radości, że Marcel nie zapomniał o niej.
Zadała sobie pytanie, czy nie powinna powiedzieć szefowi o zwrocie
książki. Lecz po zastanowieniu zdecydowała, że będzie milczeć. Jeżeli
baron dowie się, z całą pewnością zapyta ją o to. Wtedy będzie
przygotowana na odpowiedź.
Pan von Hauerstein był w gabinecie szefa ponad pół godziny.
Przekazał pozdrowienia od syna, a baron zaprosił go na herbatę do
domu, ponieważ żona chciałaby usłyszeć coś więcej o synu.
Kiedy młody attache wyszedł żegnając się z Dani, wezwał ją baron.
Podyktował kilka listów a na końcu powiedział:
— Pan von Hauerstein przekazał mi pozdrowienia od mojego syna.
Szczęśliwie dojechał do Waszyngtonu i już podjął swoje obowiązki.
Dani spokojnie odpowiedziała:
— Cieszy innie, że pan baron otrzymał dobre wiadomości. Była
wdzięczna staremu baronowi, że ją rozumiał. Próbowała- pracować
lecz dzisiaj nie mogła się skupić. Myśli stale uciekały do książki
przesłanej przez Marcela. Będzie to więź między nimi — żyjącymi tak
daleko od siebie.
Po pracy schowała książkę do torebki. Nie chciała, żeby Triki o nią
zapytała. Nadal zamykała się w sobie i z nikim nie rozmawiała o swojej
miłości.
Triki zniecierpliwiona czekała już na korytarzu:
— Dani, dlaczego tak długo? Spóźnimy się na łyżwy, dzisiaj środa.
Wiesz, że mama nie pozwala nam wyjść, zanim nie zjemy obiadu.
Dani uśmiechnęła się:
— Triki, zupełnie zapomniałam, że dzisiaj środa. Nie martw się,
jeżeli się spóźnimy, pan Valheim będzie czekał.
Triki westchnęła:
— Jestem bardzo ciekawa czy opowie coś o rodzicach? Dani wzięła
ją pod rękę:
— Triki, zastanów się — to wymaga czasu, tego nie da się szybko
załatwić.
— Szybko? Mnie się wydaje, że czekam już sto lat!
— Rozumiem cię, na twoim miejscu też byłabym niecierpliwa. Kiedy
wróciły do domu, obiad stał na stole. Bez względu na
okoliczności Triki wszystko zjadała z dużym apetytem. Dani
najchętniej poszłaby do siebie, żeby rozpakować książkę, lecz nie
mogła tego teraz zrobić. Wymknęła się na chwilę, wsunęła książkę pod
stos bielizny i wbrew swojemu zwyczajowi zamknęła szafę na klucz.
Po chwili siostry przebrały się i wyszły.
W międzyczasie Heinz zniecierpliwiony objechał lodowisko, a potem
stanął przy bramie wejściowej. Zobaczył nadchodzące panie i oczy
zaiskrzyły mu się radośnie. Niecierpliwie czekał, aż Dani odjedzie.
Kiedy zostali sami, wziął Triki za obie ręce:
— Kochanie — połowę drogi mam za sobą — mama jest po mojej
stronie, a jeżeli ona nam pomoże, to i z ojcem wygram tę bitwę. Triki,
ty i twoja siostra jesteście zaproszone w niedzielę po południu na
herbatę do naszego domu. Ojciec też będzie obecny — musisz być miła
i uśmiechnięta. Broń Boże nie dąsaj się, jak to czasem robisz, kiedy się
gniewasz na mnie.
Triki zacisnęła dłonie i zbladła:
— Mój Boże, jak ja się boję, jak ja się boję! Heinz zaczął się śmiać:
— Kochanie! Czego się boisz? Wszystko będzie dobrze. Tylko nie
trać odwagi. Zachowuj się tak, jak ci dyktuje serce. Nic poza tym,
przecież nie będziesz sama.
Drżała ze zdenerwowania.
— Będę dzielna, wiesz, to taki pierwszy strach. O mój Boże, żebym
tylko nie palnęła jakiegoś głupstwa! Heinz — jak mam się ubrać?
Zaczął się głośno śmiać.
— No tak — oczywiście to jest najważniejsza sprawa. Lecz na takie
pytanie niestety nie mogę ci odpowiedzieć — nie znam twojej
garderoby. Zawsze jesteś ubrana na sportowo — ale na herbatce u
mojej mamy musisz inaczej wyglądać. Wiesz co, zapytaj Dani, ona ci
doradzi.
Skinęła głową:
— Oczywiście, Dani będzie wiedziała. Mężczyźni nie znają się na
takich sprawach.
— Może się i nie znamy, ale zawsze wiemy, w czym wam jest
najbardziej do twarzy. A to jest najważniejsze.
Jeździli przez dłuższy czas, aż znów spotkali Dani. Triki zawołała
podniecona:
— Dani! Wiesz co? W niedzielę jesteśmy zaproszone do pani
Valheim na herbatę. Chce nas poznać — i ojciec pana Valheima też.
Oczywiście przyjdziemy?
Dani była zaskoczona tylko chwilę:
— Z przyjemnością skorzystamy z zaproszenia. O której godzinie?
— Matka prosi panie na piątą.
— Będziemy punktualne.
Nie zwracając uwagi na Heinza, Triki zapytała siostrę:
— Dani, jak mam się ubrać? — w jej głosie zabrzmiało zmartwienie.
Starsza siostrą uśmiechnęła się:
— Na szczęście wybór nie jest trudny, Triki. Przecież masz tylko
jedną suknię popołudniową i jedną wieczorową. Problem jest roz,
wiązany! Na wizytę o piątej włożymy suknie popołudniowe.
— Czy ja w niej dobrze wyglądam? Dani pocieszała siostrę mówiąc:
Zawsze dobrze wyglądasz, Triki, więc mam nadzieję, że i tym razem
nie zawiedziesz.
Triki była nadal zmartwiona.
— Oczywiście, jak zawsze, będziesz ładniej wyglądać. Dani
zażartowała.
— Wiesz co? W niedzielę postaram się wyglądać jak straszydło! Triki
potraktowała to poważnie i zawołała:
— Nie, nie! Dani, największą nadzieję pokładam w twoim wytwor-
nym wyglądzie. Pamiętaj o tym!
— Jesteś małym głuptaskiem, Triki! Nie masz się czego obawiać.
Zostawiam was, chcę poćwiczyć nową figurę, którą podpatrzyłam. Do
zobaczenia!
Dani szybko oddaliła się zgrabnie wykonując obroty. Triki patrzyła
na siostrę i westchnęła:
— Wiesz Heinz, to zastanawiające, dlaczego się zakochałeś we mnie,
przecież Dani jest o wiele ładniejsza.
Podał jej obie ręce i pomknęli po tafli lodowej. Heinz po chwili
namysłu odparł:
— Sam chciałbym wiedzieć, Triki! Nagle zakochałem się w tobie i
zawsze będę cię kochał. Nic na to nie poradzę!
Triki nie była zadowolona:
— Proszę cię, bądź poważny. Jak sądzisz, czy będę się dobrze
prezentować?
Heinz z zachwytem patrzył w jej ciemne oczy:
— Oczywiście! Zawsze prezentujesz się doskonale. Mały z ciebie
głuptasek. Uwielbiam, kiedy masz taką zmartwioną minę!
— Znów kpisz sobie ze mnie!
— Ależ nie! Kocham twoją szczerość. Zawsze musisz pozostać taka,
jaką jesteś i to jest to, czego pragnę od życia. A teraz proszę cię
rozchmurz się, bo zacznę wyć jak ranny pies!
Triki zaczęła się śmiać. Heinz pomógł jej przezwyciężyć strach.
Dziewczyna wmawiała sobie, że wszystko ułoży się dobrze — przecież
będzie przy niej Dani i Heinz.
Ściskając jej dłoń zapewniał ukochaną:
— Nie obawiaj się, wszystko będzie dobrze, zaufaj mi!
8
W drodze powrotnej siostry naradzały się jak powiedzieć rodzicom,
że w niedzielę po południu wyjdą z domu.
Dani stwierdziła, że trzeba wreszcie ujawnić istnienie pana Heinza
Valheima. Opowie rodzicom, że poznali się na torze saneczkowym, a
teraz razem jeżdżą na łyżwach w hali sportowej. Szczerze trzeba
powiedzieć, że pani Valheim zaprosiła obie siostry na herbatę,
ponieważ chce je poznać.
— Tak będzie najlepiej. Będzie to brzmiało normalnie, zwłaszcza że
zaproszono i ciebie i mnie.
Triki wahała się. Po krótkim namyśle odpowiedziała:
— Hm! Chyba nie ma innego wyjścia. Niedziele zawsze spędzamy z
rodzicami. Musimy się jakoś usprawiedliwić, że tym razem odstąpimy
od tej zasady.
Dani wzięła siostrę za rękę:
— Zostaw to mnie Triki. Łatwiej będzie mówić mnie. Wiesz, bardzo
się cieszę z twojego szczęścia, że zostaniesz-żoną Heinza Valheima,
ale cieszę się też ze względu na rodziców. Mama stale się zamartwia,
że nie wyszłyśmy za mąż. Teraz będzie miała przynajmniej jednego
zięcia, na dodatek tak sympatycznego i bogatego!
Triki przytuliła się do ramienia siostry:
— Och, Dani! Wierzę, że i ty zaznasz szczęścia i miłości, przecież
jesteś ładniejsza ode mnie! Nie mogę zrozumieć, że ja jako młodsza i
zdecydowanie nie tak czarująca jak ty, pierwsza wyjdę za mąż. Ale ty
Jesteś taka dumna, nikt nie odważy się zbliżyć, żeby ci okazać
sympatię.
Na twarzy Dani pojawił się smutek.
— Nie martw się o mnie. Zostanę przy rodzicach.— nie pozwolę im
na samotność.
Triki zapytała:
— A będziesz mnie często odwiedzać? Powiedz! Dani poważnie
uspokoiła siostrę:
— Triki, na razie nie rozmawiajmy o tym. Wszystko w swoim czasie!
Najpierw musisz zostać żoną Heinza Valheima. Jestem przekonana, że
będziesz szczęśliwa. Wygrasz wielki los — to człowiek poważny i
bardzo dobry. Dzisiaj rzadko spotyka się takich mężczyzn.
— Jest wspaniały, czyż nie Dani? Wyobraź sobie, że nie będę już
musiała chodzić do biura — ha — co za rozkoszna myśl!
Zbliżały się do domu.
Dani cały czas zastanawiała się co zrobić, żeby mieć wolną godzinę i
móc przejrzeć książkę, którą przysłał Marcel.
Po kolacji opowiedziała rodzicom, że zostały z Triki zaproszone do
domu rodzinnego pewnego pana, którego poznały tej zimy.
Dani po chwili dodała:
— Nie wypadało odmówić, mamusiu. Przykro nam tylko, że
niedzielne popołudnie spędzicie sami.
Rodzice spoważnieli.
— Kim jest ten młody mężczyzna? — zapytał ojciec.
Dani spokojnie odpowiedziała:
— Pan Heinz Valheim.
— Jak go poznałyście?
Triki milczała — zgodnie z umową mówiła Dani.
— Pewnego dnia przedstawił się, kiedy wypadłyśmy z toru sanecz-
kowego i potrzebowałyśmy pomocy!
— A czym zajmuje się ten młody człowiek? — zapytała matka.
— Pracuje w banku. Jest doskonale wychowany, bardzo sym-
patyczny, inteligentny i dowcipny; zawsze czujemy się dobrze w jego
towarzystwie. Pewnego razu wspomniał, że jego matka chciałaby nas
poznać. W środę przekazał nam zaproszenie na herbatę w niedzielę o
piątej. Proszę was nie obawiajcie się — to dżentelmen w każdym calu.
Jest nam tylko przykro, że niedzielne popołudnie spędzicie bez nas.
Rozmawiano jeszcze przez dłuższy czas — wreszcie rodzice wyrazili
zgodę.
Oczywiście pani Landa natychmiast domyśliła się, że młody
mężczyzna interesuje się jedną z córek — zaczęła już snuć pewne
plany na przyszłość. Była przekonana, że chodzi o Dani, bo to głównie
ona - i mówiła, a Triki nie odzywała się. Robiła wrażenie, jakby ta
rozmowa
wcale jej nie dotyczyła.
W niedzielę matka pomagała córkom w przygotowaniach do wizyty,
a kiedy wyszły z domu, patrzyła na zgrabne postaci dziewcząt nie
przypuszczając, że Triki drżała ze strachu i serce mocno waliło jej
w piersi.
Heinz zaproponował, że pośle po panie swój samochód — stanowczo
odmówiły. — Po pierwsze: prosimy, żeby pan nas nie rozpieszczał, a
po drugie: i jeżeli elegancki samochód zajechałby w biały dzień przez
nasz dom, byłaby sensacja. Matka zawsze stoi przy oknie i patrzy za
nami. Byłaby przerażona widząc, że wsiadamy do auta. Kto wie, jakie
czarne myśli ogarnęłyby ją. Dotychczas nie zauważyła, kiedy
wieczorami wysiadałyśmy z pańskiego wozu. Matka z całą pewnością
nie wierzy w istnienie takich bezinteresownych młodzieńców jak pan!
Dani przekonała Heinza Valheima.
Siostry poszły do przystanku i tramwajem dojechały do stacji
końcowej.
Kiedy stanęły przed domem o podanym numerze, ogarnęło je
zdumienie, a Triki jęknęła: ^ — Mój Boże! Dani, nie mam odwagi
wejść do tej wspaniałej willi. Dani odezwała się stanowczym głosem:
— Weź się w garść, Triki! Może ktoś patrzy na nas. Wyobraź sobie,
jakie zrobimy wrażenie stojąc i gapiąc się na willę! Jesteśmy na
miejscu i nie ma się czego bać.
I Triki szepnęła: — Żeby tylko Heinz był przy mnie! Dani nacisnęła
guzik i natychmiast furtka otworzyła się samoczynnie- Opanowała
zaskoczenie i dodawała otuchy siostrze:
— Triki przestań lamentować! Przecież nie idziemy do jaskini lwa
ruszaj!
Przerażona dziewczyna zebrała całą odwagę i dzielnie wkroczyła
obok Dani na ścieżkę prowadzącą przez ogród do wejścia.
Przy drzwiach czekał lokaj — siostry nie miały pojęcia, że trzy pary
oczu bacznie je obserwowały: Heinz i jego rodzice stali za firanką.
W eleganckim hallu zdjęły płaszcze i kapelusze z pomocą lokaja. Po
chwili zjawił się Heinz.
Triki odetchnęła z ulgą i szepnęła:
— Dzięki Bogu!
Przywitali się jak zwykle z radością, po czym Triki zwróciła się do
Heinza:
— Kiedy zobaczyłam willę, omal nie stchórzyłam, Heinz, tutaj
wszystko jest takie wytworne!
— Ależ Triki! Uspokój się. Nikt cię nie skrzywdzi.
Kiwała głową, lecz drżała ze zdenerwowania i właśnie terąz wy-
glądała tak czarująco, że Heinz pomyślał: rodzice musieliby mieć w
piersiach kamienie zamiast serca, gdyby ją odtrącili! Poza tym w sukni
— wprawdzie skromnej lecz eleganckiej — była prześliczna!
Triki również zauważyła, że Heinz ma na sobie wizytowy garnitur, w
którym wydał jej się starszy, poważniejszy i wyjątkowo elegancki.
Triki nie powiedziała jednak, jakie zrobił na niej wrażenie.
Heinz zaprowadził siostry do salonu. Naprzeciw wyszła matka
Heinza. Uśmiechała się podając rękę.
Triki przestraszona drgnęła: przecież to była ta miła starsza pani,
której torebkę strąciła ze stołu w hali sportowej! Ta dama siedziała
przy sąsiednim stoliku! Ujęła podaną dłoń i kłaniając się, pocałowała
starszą panią w rękę.
Pani Valheim uśmiechnęła się:
— Serdecznie panie witam!
Triki nie wytrzymała. Poniosła ją młodzieńcza szczerość:
— Och mój Boże! Łaskawa pani, przestałam się bać, bo chociaż
zachowałam się niezgrabnie, to wydała mi się pani taka miła i dobra.
Dziękuję za zaproszenie!
Dani chcąc ratować nieco zbyt bezpośrednie zachowanie Triki dodała
spokojnie:
— Dołączam się do mojej siostry, łaskawa pani. Dziękuję!
Pani Valheim wskazała na miejsce obok siebie na kanapie, i zażar-
towała:
— Zanim zaprosiłam panie do naszego domu, musiałam panie
zobaczyć chociażby z daleka.
Triki z wyrzutem w oczach spojrzała na Heinza.
— Pani syn nie powiedział nam, że dama przy sąsiednim stoliku to
jego matka.
— Przyrzekł nie zdradzić naszej małej tajemnicy.
Triki czuła się coraz swobodniej, i wkrótce już między paniami
toczyła się ożywiona rozmowa.
Po pewnym czasie do salonu wszedł pan domu. Żona przedstawiła
mu młode panie. Na początku bankier zachowywał się z rezerwą, lecz
to nie trwało długo. Triki swoją rozbrajającą szczerością zdobyła jego
sympatię, gdy opowiedziała, jak nie miała odwagi wejść do wspaniałej
willi. Podkreśliła, że Dani zawsze umie przywołać ją do porządku i
dodać otuchy, i tak było również dzisiaj!
Raz1 po raz Triki zerkała na Heinza, jakby chciała zapytać, czy
wszystko w porządku.
Po mniej więcej pół godzinie pani domu poprosiła do pokoju
stołowego na herbatę.
Rozmowa toczyła się gładko. Siostry opowiadały o rodzicach, o
swoich obowiązkach służbowych i wielu innych sprawach. Państwo
Valheim mieli okazję ocenić ich wychowanie, wykształcenie i
inteligencję.
Bankier w towarzystwie młodych pań coraz bardziej przychylał się do
stwierdzenia, że właściwie ta mała szelmutka, tak czule spoglądająca
na Heinza, byłaby miłą synową i matką jego wnuków.
Po cichu robił już plany. Młoda para musi zamieszkać z nimi, trzeba
urządzić im jedno piętro willi. W zasadzie to chyba nawet lepiej, że
Triki jest biedną dziewczyną, nie będzie wyniosła jak jakaś bogata
panna! Najważniejsze: pochodzi z bardzo dobrej rodziny!
Oczywiście nie zdradzi się przed nikim, na razie musi udawać, że się
zastanawia i rozważa wszystkie ,,za" i „przeciw" —teraz tego wymaga
jego autorytet.
Czuł się doskonalę w towarzystwie tych miłych pań, a kiedy siostry
zaczęły się żegnać, sam zaproponował, że jego szofer odwiezie je do
domu.
Uprzejmie podziękowały i chętnie przyjęły propozycję, zwłaszcza, że
rodzice teraz mogli już zobaczyć samochód, którym przyjadą do domu.
Przecież to zupełnie coś innego, gdy bankier Valheim i jego
małżonka dają im do dyspozycji swój samochód, niż kiedy czynił to
ich syn.
Młody Valheim odprowadził panie.
Zanim się pożegnali, Triki zmartwiona spojrzała na ukochanego i
zapytała szeptem:
— Heinz, powiedz mi szczerze, czy wypadłam bardzo źle? Zaśmiał
się wesoło:
— Wręcz przeciwnie, Triki, zachowałaś się wspaniale! Gdybyś znała
mojego ojca, wiedziałabyś, że bardzo mu się podobasz. Ale na razie to
powinno nam wystarczyć.
Nie mogli dłużej rozmawiać, gdyż podszedł lokaj, żeby paniom podać
płaszcze.
Heinz zdążył tylko szepnąć:
— Wtorek, lodowisko! Musieli się rozstać.
Kiedy siostry odjechały, Heinz wrócił do rodziców. Mądra matka
położyła palec na usta, co oznaczało, że nie powinien rozpoczynać
rozmowy, zanim ojciec nie zabierze głosu.
Bankier natychmiast zagłębił się w studiowanie gazety giełdowej i
milczał. Heinz grał z matką w karty, lecz nie mogli się skupić na grze,
byli zbyt podekscytowani.
Czas mijał, aż lokaj zameldował, że podano kolację.
Pani Valheim raz po raz spoglądała na syna i uśmiechała się z
zadowoleniem
9
Uszczęśliwione siostry opowiedziały rodzicom o przyjęciu w domu
państwa Valheim. Zwłaszcza rozmowna była Triki, nie mogła
usiedzieć cicho ani chwili.
Po kolacji Dani usprawiedliwiła się, że musi przejrzeć garderobę i
poszła do swojego pokoju. Ponieważ rodzice mieli jeszcze wiele pytań,
więc Triki z radością wszystko opisywała z najdrobniejszymi
szczegółami. Była pod wrażeniem dzisiejszego przeżycia.
Dani dziękowała Bogu, że wreszcie została sama. Zamknęła się i
wzięła do rąk książkę, którą przysłał Marcel. Z opakowania wypadła
mała koperta. Była w niej wizytówka z następującą treścią:
Łaskawa Pani!
Zwracam z podziękowaniem książkę, którą Pani zechciała mi poży-
czyć. Pomyłkowo zapakowałem ją razem z moimi książkami. Bardzo mi
się podobała, zwłaszcza te fragmenty, które zaznaczyłem na
marginesie.
Mój przyjaciel Hauerstein odda Pani książkę, za którą jeszcze raz
dziękuję.
Proszę przyjąć uprzejme pozdrowienia.
Oddany Marcel Lohberg
Koperta nie była zaklejona — jak ostrożnie postępował Marcel, żeby
nie wzbudzić podejrzeń.
Dani wzięła książkę do ręki. Powoli odwracała kartki — szukała
stronic, na których były zaznaczone cytaty.
Wreszcie doszła do strony, gdzie na marginesie ołówkiem pionową
kreską zrobiono znak.
Książka opowiadała o parze młodych zakochanych ludzi, którzy
musieli przejść przez wiele cierpień i pokonać przeciwności losu,
zanim mogli się połączyć.
Marcel zaznaczył dialogi między dwojgiem zakochanych. Brzmiały
jak następuje:
— „Uwierz mi moja najdroższa, że zrobię wszystko, aby usunąć
przeszkody, które nas dzielą. Myślę wyłącznie o tym, jak cię zdobyć.
Musisz mi wierzyć i zaufać mi — miej trochę cierpliwości. Pewnego
dnia — wiem o tym i czuję to — będziesz moja. Miłość to potęga,
jeżeli idzie w parze z wiarą.
— Rainerze, twoje słowa uszczęśliwiają mnie, ufam ci, ponieważ cię
kocham. Zdaję sobie sprawę, że musisz pokonać ogromne trudności.
Kto wie, czy kiedykolwiek to osiągniesz. Wiem jednak, nic nie może
mnie rozłączyć z tobą — nigdy. Będę cierpliwie czekała na ciebie i na
szczęście. Już to, że mogę cię kochać jest szczęściem — a tego nikt nie
może mi odebrać.
— Moja Dino, należymy do siebie — wytrwaj —jeżeli nie będziemy
razem nie będziemy nigdy szczęśliwi."
Trudno opisać, co czuła młoda dziewczyna czytając te słowa. Miała
wrażenie, że ten Rainer przemawia ustami Marcela, a odpowiedź
bohaterki powieści, Diny, są właśnie tymi słowami, które chciałaby
szepnąć ukochanemu mężczyźnie. Ze łzami w oczach jeszcze raz
przeczytała podkreślone wiersze, a potem przycisnęła książkę do serca.
Po chwili dalej szukała zaznaczonych stronic. Marcel mówił o „za-
znaczonych miejscach" czyli musiały być jeszcze inne na dalszych
kartkach książki.
Miała rację. Ponownie znalazła ołówkiem pionowo zaznaczony tekst.
Tym razem był to list, który Rainer pisze do ukochanej. „Moja Dino!
Pojawiła się iskierka nadziei! Dzisiaj spotkałem przyjaciela mojego
ojca. Opowiedziałem mu o nas — wiedział już o wszystkim i zapewnił
mnie, że nie ma powodu do rozpaczy. Jeżeli sam sobie nie poradzę,
zajmie się mną. Muszę ci o tym zaraz donieść. A jednak zaistniała
pewna nadzieja! Do zobaczenia moja Dino! Wszystko zostanie tak, jak
umówiliśmy się.
Kochający Cię wiernie Twój Rainer"
Serce Dani zaczęło mocno bić. Przeczytała tekst jeszcze raz.
Co to znaczy? To musiało mieć jakiś związek z nią i z Marcelem!
Patrząc uważnie na tekst spostrzegła, że tam gdzie było imię „Dina"
zamieniono je na "Dani". Marcel zrobił to w ten sposób, że nad literą
„a" ołówkiem napisał jedynkę, a nad literą „i" dwójkę!
Dani spąsowiała. Zaczęła dokładnie oglądać tekst i zauważyła jeszcze
jedno miejsce, gdzie przy słowach „przyjaciel mojego ojca" ołówkiem
dopisano „hrabia Terny".
Podniecona, szeroko otwartymi oczami patrzyła na nazwisko „hrabia
Terny". Słyszała je nieraz w gabinecie szefa — wiedziała, że jest to
austriacki dyplomata, który bywa w domu barona Lohberga.
Dani przypomniała sobie, że usłyszała kiedyś telefoniczną rozmowę
swojego szefa z hrabią Terny.
— Drogi Rudolfie, za pół godziny będziemy z twoim chrześniakiem
w domu — rzekł hrabia Lohberg -— żonę ucieszy ta wizyta. Proszę
cię, przychodź, nie krępuj się porą dnia.
Teraz, kiedy myślała o tej rozmowie, tekst w książce nabrał
szczególnego znaczenia.
Hrabia Terny, przyjaciel barona Lohberga, jest ojcem chrzestnym
Marcela, a to sugeruje, że w jakiś sposób usiłuje mu pomóc.
Wiadomość była ważna. Marcel postąpił bardzo mądrze. Wiedział, że
ojciec będzie obserwował Dani — więc chciał ją uspokoić i dodać
otuchy.
Przeczytała zaznaczone miejsca jeszcze raz. Potem zaczęła dalej
przeglądać kartki, lecz nie znalazła już niczego. Schowała książkę do
szafy i zamyśliła się.
Jak powinna się zachować? Czuła, że musi w jakiś sposób dać znać
Marcelowi, że otrzymała książkę. Może do niego napisać, przecież nie
był obserwowany? Ale czy odważy się na ujawnienie swych uczuć?
Wolno jej zdawkowo podziękować za zwrot. Wiedziała jednak, że
baron Lohberg był bardzo czujny — mógłby się dowiedzieć. Nagle
przyszła jej
do głowy myśl. Wyjęła z szafy książkę — poszukała stronicę, na
której Dina rozmawia z Rainerem. Zdania Diny były dokładnie
słowami oddającymi jej uczucie do Marcela — wycięła ten tekst,
włożyła do koperty i schowała do torebki. Jutro wyśle pocztę
dyplomatyczną do ambasady w Waszyngtonie i wtedy dołączy kopertę
zaadresowaną na maszynie do Marcela Lohberga.
Usiadła przy oknie i zaczęła sobie przypominać jak poznała Marcela.
Wkrótce po objęciu posady sekretarki w Ministerstwie Spraw
Zagranicznych, zjawił się w urzędzie Marcel — chciał odwiedzić ojca.
Od pierwszego wejrzenia zrobił na niej głębokie wrażenie. Dostrzegła,
że z uwagą popatrzył na nią a ona była zła na siebie, bo zarumieniła się
po czubek głowy.
Od tego dnia często odwiedzał ojca i widywała go, kiedy przechodził
przez jej pokój. Pokochała go głęboko.
Szukał pretekstów, żeby z nią zamienić kilka' zdań. Były to zwykłe
codzienne sprawy, lecz z czasem każde słowo miało głębsze znaczenie,
a ich oczy mówiły jeszcze wyraźniej o tym, czego nie odważyli się
głośno wyrazić.
Wiedzieli, że się kochają, lecz Dani od początku zdawała sobie
sprawę, że jest to miłość bez przyszłości i bez nadziei na spełnienie.
Była zrezygnowana.
Niemniej podświadomie czuła, że Marcel nie podda się i nie zechce
się z nią rozstać. Jego spojrzenia i słowa o tym świadczyły. Domyślała
się, że o wszystkim opowiedział ojcu. Była świadoma co spowodowało
szybki awans Marcela i wyjazd na placówkę do Waszyngtonu.
Wierzyła, że odległość nie osłabi uczuć ukochanego mężczyzny.
Lecz czy mogła przewidzieć, jakie jeszcze baron Löhberg, podejmie
działania, żeby zmusić syna do ślubu z milionerką?
Co powiedziałby szef o przesyłce Marcela? Była mu wdzięczna, że
tak dbał o jej reputację.
Nikt nie mógł się dopatrzyć niczego podejrzanego w zwrocie książki,
nawet gdyby pan von Hauerstein o tym wspomniał.
Dotychczas baron Lohberg nie poruszył tej sprawy. Niemniej Dani
była czujna i przygotowana. Kupiła nowy egzemplarz tej samej
powieści, zawinęła ją w papier, w którym przyniósł ją pan Hauerstein
i włożyła do książki wizytówkę Marcela. Była przygotowana na
rozmowę z baronem Lohbergiem.
Westchnęła głęboko, spróbowała się opanować i zeszła do bawial-
nego pokoju, gdzie siedzieli rodzice i Triki.
Siostra zażartowała:
— Dani, czy już zacerowałaś wszystkie bluzki?
— Tak, było tego niemało — ale już skończyłam. Teraz mogę z wami
pogawędzić.
Rozmawiano jeszcze godzinkę. Pani Landa przyniosła słodycze,
które Triki chętnie schrupała, ponieważ podczas wizyty u państwa
Valheim opanowała się i wzięła tylko jedno ciastko!
10
Następnego dnia w biurze Dani było wiele małych nieprzyjemności.
Szef przyszedł w złym humorze, nadeszła poczta z niedobrymi wiado-
mościami i chociaż nie dotyczyło to bezpośrednio Dani, powodowało
niemiły nastrój.
Dani nie przejmowała się humorem szefa. Wiedziała, że najlepiej
zachować spokój nie zwracając na to uwagi. Wtedy baron zazwyczaj
czuł się speszony i starał się być bardzo miły. Lecz nie dzisiaj. Szef był
ponury i Dani domyśliła się, że od pana Hauersteina dowiedział się o
książce, którą przysłał Marceli. Nie myliła się.
Dyktując listy, nagle przerwał i zadał pytanie:
— Czy pani jest w kontakcie z moim synem? Dani poczuła, że
blednie, lecz opanowała się. Spokojnie patrząc na barona
odpowiedziała:
— Jeżeli pan baron nazywa „kontaktem" fakt, że pan Hauerstein
przyniósł moją książkę, którą pomyłkowo młody pan baron zabrał ze
sobą — to tak. To jest jedyny raz, że pański syn po wyjeździe z Berlina
kontaktował się ze mną% Chcę pana dokładnie poinformować: do
książki dołączona była w otwartej kopercie wizytówka z kilkoma
słowami przeprosin. Jeżeli pan pozwoli, zaraz przyniosę i wizytówkę i
książkę — zapomniałam zabrać ją do domu.
Baron wahał się przez chwilę lecz mimo, że był widocznie za-
wstydzony, powiedział:
— Bardzo proszę, panno Landa!
Baron Lohberg chciał dać do zrozumienia, że nie będzie tolerował
żadnej korespondencji swojej sekretarki z Marcelem.
Dani wyszła do swojego pokoju — dziękowała Bogu, że wpadła na
pomysł kupienia drugiej powieści — szybko wzięła paczuszkę z szafy i
wróciła do gabinetu szefa.
Spokojnie rozpakowała książkę, wyjęła kopertę z wizytówką i podała
ją baronowi.
Po przeczytaniu kilku słów na wizytówce baron zapytał:
— O jakich zakreśleniach pisze mój syn?
Dani i o tym nie zapomniała. Wyszukała opisy przyrody i tam
ołówkiem zakreśliła dłuższe teksty na kilku różnych stronach.
Spokojnie otworzyła książkę mówiąc:
— Proszę — na tej stronicy i na tej tutaj są zakreślenia ołówkiem. Nie
wiem, czy są jeszcze inne — nie przeglądałam całości. Chętnie
pożyczę panu baronowi tę książkę, jeśli pan sobie życzy.
Baron poczerwieniał.
— Nie, nie, dziękuję. Przepraszam panią, że pozwoliłem sobie na to
pytanie. Niestety, również w pani interesie nie mogę pozwolić na
jakikolwiek kontakt. Czy pani może mi dać słowo, że do książki nie był
dołączony żaden inny list?
Dani była szczęśliwa, nie musiała kłamać:
— Daję słowo, panie baronie, nie było żadnego innego listu. Starszy
pan odetchnął z ulgą:
— Dziękuję pani. Wyprostowała się i dumnie powiedziała:
— Proszę, żeby pan przyjął jeszcze jedno zapewnienie — nie chcę
należeć do rodziny, która mnie nie akceptuje. Jestem córką pułkownika
Landa, a mój ojciec to człowiek honoru! Duma nie pozwala mi — choć
jestem biedna i muszę zarabiać na życie — na to, żeby się
komukolwiek narzucać.
Baron nie wiedział jak się zachować. Ponownie poczerwieniał i po
chwili speszony podał jej rękę:
— Najmocniej panią przepraszam — dziękuję za te słowa! Wiem, że
jestem bezwzględny lecz proszę o wybaczenie. Pani kocha mojego
syna, a on kocha panią. Wszystko co robię, podyktowane jest
poczuciem obowiązku. Proszę mi wierzyć, bardzo żałuję, że los
zmusza mnie do
tego i muszę was rozdzielić. Ogromnie panią cenię i szanuję i chętnie
przyjąłbym panią do naszej rodziny, gdyby to było możliwe.
Dani uścisnęła podaną dłoń — starszy pan uśmiechnął się i zwrócił
książkę z wizytówką syna.
Dani odetchnęła, obawiała się, że baron zabierze powieść, przeczyta i
dostrzeże podobieństwo perypetii bohaterów do losów Marcela i jej.
Wszystko zakończyło się spokojnie, nie musiała kłamać i wyszła
obronną ręką z tej sytuacji. Postanowiła jednak, że nigdy nie wyjdzie
za Marcela bez zgody jego rodziców. Chociaż go bardzo kochała, była
zbyt dumna na to, żeby zgodzić się z opinią „tolerowanej" synowej.
Wrócili do przerwanych zajęć, gdy zadzwonił telefon.
Dani podniosła słuchawkę i usłyszała sympatyczny męski głos:
— Mówi hrabia Terny — czy mogę rozmawiać z panem baronem
Lohbergiem?
— Proszę chwilę zaczekać! — spojrzała na szefa.
— To hrabia Terny — mówiąc to podała mu słuchawkę.
— Czy mam wyjść z gabinetu? — zapytała wstając.
— Nie, nie, proszę zostać. Tą drogą nie przekazuje się niczego
ważnego.
Usiadła więc i uzupełniała notatki! Oczywiście słuchała, ale treści
rozmowy mogła się tylko domyślać.
Biorąc słuchawkę do ręki, szef odezwał się:
— Mówi Fred Lohberg, ogromnie się cieszę, że to ty! Co słychać
Rudolfie?
— Wyjeżdżam w środę i chciałbym się pożegnać, Fredzie. Czy mogę
wstąpić do ciebie do biura, mam jeszcze wiele spraw do załatwienia?
— Oczywiście możesz przyjść, dla ciebie zawsze mam czas. Na-
prawdę znów ruszasz w drogę? A dokąd tym razem?
— Najpierw do Madrytu — wzywają mnie tam, a potem z początkiem
maja do Waszyngtonu.
— Mój syn ucieszy się, kiedy cię zobaczy.
— Tak, umówiliśmy się podczas pożegnalnego przyjęcia. A więc
przyjadę dzisiaj lub jutro. Niestety nie mogę podać godziny.
— Zawsze będziesz mile widziany. Czy nie zechcesz się pożegnać z
moją żoną?
— Już to zrobiłem! A więc do zobaczenia!
— Do widzenia!
Dani zorientowała się, że hrabia Terny przyjdzie do szefa pożegnać
się, gdyż jedzie do Waszyngtonu i spotka się tam z Marcelem. Bardzo
chciała zobaczyć hrabiego Terny i z niecierpliwością czekała na jego
przyjście.
Baron Lohberg zwrócił się do niej:
— Pan hrabia Terny przyjdzie dzisiaj lub jutro — proszę go zaraz
wprowadzić do gabinetu.
Skinęła głową.
11
Następnego dnia wcześnie rano hrabia Terny wszedł do pokoju Dani.
Wstała i patrzyła na imponującą postać starszego pana i na jego
szlachetną twarz z niespokojnymi oczami. Stała tyłem do okna, więc
nie widział dokładnie jej twarzy, tylko zgrabną sylwetkę i połyskujące
w świetle włosy barwy starego złota.
Żałował, że nie mógł dobrze obejrzeć twarzy młodej damy — wie-
dział bowiem, że Marcel ją kocha.
W każdym razie zaskoczył go ten niezwykły kolor włosów, przypo-
minał mu żonę, którą tragicznie stracił przed laty. Kiedy stała przy
oknie, jej włosy miały identyczny połysk starego złota!
Dani wprowadziła hrabiego do gabinetu szefa. Miała niejasne
przeczucie, że ten mężczyzna, którego nazwisko Marcel napisał w
książce, będzie miał wpływ na jej los.
Wróciła do korespondencji.
Hrabia Terny serdecznie przywitał się z przyjacielem:
— A więc naprawdę znów wyjeżdżasz, Rudolfie?
— Tak, Fredzie — zrobiłem tutaj wszystko, lecz niestety i tym razem
bez większego sukcesu. Nie udało mi się doprowadzić do
porozumienia między naszymi krajami. Ale znasz mnie i wiesz, że
nigdy nie tracę nadziei.
— Znam cię, drogi przyjacielu — wiem, że najtrudniejszym między-
narodowym problemom poświęcasz swoje siły. Podziwiam cię —
masz ogromne majątki w kraju i za granicą, a szukasz dodatkowej
pracy!
Hrabia głęboko westchnął:
— Moje majątki? Czy ty nie rozumiesz, że niewiele mnie obchodzą?
Nie mam spadkobiercy, a spokojny żywot pana na włościach nie
odpowiada mi, ponieważ na wsi jeszcze bardziej pogrążam się w
smutnych myślach. Muszę mieć mocne przeżycia, żeby zapomnieć o
tym, co mnie gnębi. Kiedy jeżdżę po świecie, robię to zawsze w tym
samym celu — szukam i szukam, może znajdę to, co utraciłem.
— Nie chcę ci odbierać tej nadziei, ale wiesz jak wojna przeorała
Europę. Zdarzają się jednak cuda, codziennie słychać o jakichś
nieprawdopodobnych wydarzeniach i powrotach zaginionych ludzi.
— Pocieszam się tym. Wierz mi, że to straszne uczucie, kiedy jesteś
na świecie sam. Nie mam nikogo, tylko ogromne bogactwo, które stale
rośnie i jest mi zupełnie obojętne! Oczywiście pomagam ludziom,
gdzie mogę, wiele jest biedy. Ale wierz mi, wszystko oddałbym w
zamian za to, czego od lat szukam!
Baron ze współczuciem patrzył na przyjaciela.
— Jednak bogactwo jest bardzo ważne dla człowieka, który go nie
ma.
— Mówisz ze swojego punktu widzenia, Fred! Przecież nieraz
proponowałem ci pomoc, ale jesteś dumny i nie chcesz jej przyjąć.
Rozumiem cię. Jednak nie mogę pojąć, dlaczego wolisz
unieszczęśliwić jedynaka, niż wyzbyć się fałszywie pojętej dumy!
Baron przetarł ręką czoło:
— Trudno zmienić charakter!
Przez chwilę trwało milczenie. Nagle hrabia zapytał:
— Ta młoda dama, która mnie przyjęła, jest ukochaną twojego syna?
— Tak, to córka pułkownika Landa.
— Niestety nie widziałem jej twarzy, stała tyłem do okna. Za-
uważyłem jednak, że ma identyczny kolor włosów, jaki podziwiałem i
kochałem u mojej żony. Dostrzegłem też jej zgrabną postać.
— Masz rację Rudolfie — to piękna kobieta o klasycznych rysach i
uduchowionej twarzy. Jest wytworna, niezwykle miła i ujmująca.
Serdecznie mi żal, że nie zostanie moją synową. Nic nie można jej
zarzucić — z wyjątkiem ubóstwa!
Hrabia zamyślił się — jak pomóc Marcelowi? Jest dumny tak jak
Jego ojciec i niczego od niego nie przyjmie. A może tej młodej damie
dać
posag? Może Marcel zechciałby administrować jego majątkami, żeby
dzięki wysokiej pensji zapewnić utrzymanie rodziny? Od kiedy
dowiedział się o problemie Marcela, bez przerwy zastanawiał się, jak
mu pomóc.
Po pewnym czasie zapytał:
— Czy mógłbyś tę młodą damę poprosić do gabinetu pod byle jakim
pretekstem? Chciałbym dokładnie zobaczyć jej twarz.
— Ależ tak, nic prostszego.
Baron chciał nacisnąć guzik dzwonka, lecz hrabia powstrzymał go:
— Zaczekaj chwilę. Proszę, opowiedz mi o jej rodzicach, o warun-
kach w jakich żyje.
— Dlaczego cię interesuje ta młoda dama?
— Ma kolor włosów mojej żony, a może czuję do niej sympatię?
— Dobrze, poproszę ją do gabinetu, wydam kilka poleceń, a ty w
międzyczasie możesz jej się przyjrzeć. Proszę, zrób to bardzo
dyskretnie. Mimo swojego ubóstwa jest nieprawdopodobnie dumna,
poza tym wrażliwa i bardzo spostrzegawcza. — Po chwili baron zaczął
opowiadać:
— A więc jej ojciec został skierowany na front rosyjski zaraz na
początku wojny, potem skierowano go na front na zachodzie — tam
awansował do stopnia majora, a w ostatnim roku wojny był już
pułkownikiem. Jest człowiekiem honoru i dżentelmenem w każdym
calu. Jak wielu jego kolegów, po wojnie wysłano go na emeryturę.
Obecnie dorabia dorywczymi zajęciami — emerytura nie jest wysoka.
Są to wszakże sprawy zawsze uczciwe i poważne.
— Jego żona to bardzo miła dama, dzielnie znosi nowe warunki, w
jakich przyszło jej żyć. Pułkownik ma jeszcze drugą córkę, która
również pracuje w Ministerstwie Spraw Zagranicznych jako sekretarka
jednego z naszych radców. Jest o rok młodsza od panny Dani, lecz nie
tak zdolna jak jej starsza siostra. Panny Landa nie mają widoków na
zamążpójście — są ubogie. Rodzina mieszka i żyje skromnie,
ponieważ rodzice polecili córkom, aby swoje pensje odkładały w
banku.
— Tak, mój drogi Rudolfie, teraz wiesz wszystko. Ale zapomniałem
dodać, że obie panny uprawiają różne sporty — to byłoby chyba
wszystko.
Hrabia Terny uważnie słuchał. Postanowił bliżej poznać rodzinę
pułkownika Landa. Zimą znów przyjedzie do Berlina i wtedy będzie
miał więcej czasu. Do końca roku jeszcze daleko —jeżeli w
międzyczasie Marcel nie zapomni o pannie Landa i nadal będzie trwał
w swoim postanowieniu — musi znaleźć sposób, żeby pomóc
młodzieńcowi.
Skinął głową i rzekł do barona:
— Teraz możesz poprosić tę młodą damę!
Kiedy Dani weszła do gabinetu, siedzący przy oknie hrabia Terny
wyprostował się nagle-w fotelu i szeroko otwartymi oczyma patrzył na
młodą dziewczynę. Zbladł, a jego ciałem wstrząsały gwałtowne
dreszcze.
Po Wyjściu Dani, baron zwrócił się do przyjaciela. Przeraził się jego
wyglądem:
— Mój Boże, Rudolfie — co ci jest — zasłabłeś? Hrabia powoli
potrząsnął siwą głową.
— Nie, nic mi nie dolega —jestem tylko tak podekscytowany, że nie
wiem, co się ze mną dzieje. Już dawno nie przeżyłem takiego wstrząsu.
Baron ze zdziwieniem spojrzał na przyjaciela.
— Co cię tak wzburzyło?
Hrabia Terny patrzył na drzwi, za którymi zniknęła Dani. Z trudem
wyszeptał:
— Ta młoda dama, Fred, ma nie tylko włosy mojej żony lecz także
takie same szare oczy, uśmiech, figurę, sposób poruszania się i gesty
— mój Boże — czy możesz mnie zrozumieć? Czy nie pamiętasz mojej
żony? Nigdy nie zauważyłeś, że twoja sekretarka jest do niej niezwykle
podobna? Baron Lohberg z troską patrzył na przyjaciela.
— Oczywiście znałem twoją żonę i... to... tak dawno temu! Ale masz
chyba rację... teraz przypominam sobie, była kobietą w typie panny
Landa. No, wiesz, takie podobieństwa zdarzają się i wydają się
człowiekowi większe niż w rzeczywistości.
Hrabia Terny wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki miniaturę.
Było to arcydzieło — portret jego zmarłej żony. Zawsze nosił go przy
sobie i teraz dokładnie go analizował. Podał miniaturę baronowi.
— Proszę, porównaj! Spójrz na to! Czyżbym się mylił? Czyż nie
istnieje wielkie podobieństwo?
Baron wziął miniaturę do ręki, podszedł do okna i uważnie oglądał.
Po chwili odezwał się:
— Oczywiście, istnieje pewne podobieństwo, chociaż nie sądzę, że aż
tak duże, jak ci się wydaje.
— No tak, nie znałeś dobrze mojej żony. Kiedy panna Landa stała
przed tobą, uśmiechała się i nachylała nad biurkiem, sposób jej
mówienia, jej ruchy, spokojne i wytworne — Fred, czy możesz
zrozumieć, co czułem?! Święty Boże — spotykam młodą damę, córkę
pułkownika, pannę która mnie nic a nic nie obchodzi i na jej widok
ożywa we mnie ów straszny czas, cała moja tragedia! Jak to możliwe,
że istnieją takie podobieństwa?
Po chwili baron odezwał się spokojnym głosem:
— Mój biedny przyjacielu — rozumiem twoje zdenerwowanie.
Wiesz, natura czasem płata takie figle! Kto wie dlaczego?
Hrabia westchnął:
— Przecież mogłaby być moją córką — ma dwadzieścia jeden lat.
Dlaczego los mnie prześladuje? Dobrze się składa, że jutro wyjeżdżam
— w przeciwnym razie chodziłbym za tą damą i stale się w nią
wpatrywał. Mój z trudem wywalczony spokój wewnętrzny ległby w
gruzach.
Baron Lohberg starał się pocieszyć przyjaciela:
— Przykro mi, że to przypadkowe podobieństwo tak cię wzburzyło.
Masz rację, lepiej będzie jeżeli na razie nie będziesz widywał panny
Landa. Musisz odzyskać spokój.
Hrabia Terny odpowiedział:
— Będę się starał — wiesz, podczas długoletnich poszukiwań
kilkakrotnie zdarzało mi się stwierdzać podobieństwo. Niestety,
okazywało się to pomyłką. Ale nigdy jeszcze żadna kobieta nie zrobiła
na mnie takiego wrażenia, jak ta młoda dama. No cóż, muszę i to
przeboleć. Chcę się pożegnać, nie będę ci zabierał czasu moimi
zmartwieniami. Żegnaj — jeżeli Bóg da, zobaczymy się zimą.
Wszystkiego dobrego!
Podali sobie ręce patrząc głęboko w oczy, a baron Lohberg poprosił:
— Jeżeli w Waszyngtonie spotkasz Marcela, przekaż mu nasze
pozdrowienia!
— Prosiła mnie o to i twoja żona — nie zapomnę. A więc żegnaj Fred,
nie przejmuj się tą cholerną polityką!
— Z tym będzie trochę trudniej. Żegnaj Rudolfie!
Baron sądził, że będzie lepiej, jeżeli odprowadzi przyjaciela przez
pokój sekretarki. Siedziała przy maszynie pisząc listy. Podniosła głowę
i spojrzała na obu panów. Baron Lohberg czuł, że ramię przyjaciela
zadrżało. Westchnął, kiedy Dani znów nachyliła się nad swoją pracą.
Przy drzwiach hrabia odwrócił się — jeszcze raz zobaczył połyskujące
w świetle słońca włosy koloru starego złota.
Baron ponownie uścisnął dłoń przyjaciela i zamknął za nim drzwi.
Zamyślony wracał do gabinetu.
Przechodząc obok Dani, zadał jakieś nieważne pytanie, chcąc się jej
przyjrzeć. Kiedy podniosła głowę i spojrzała na niego, pomyślał:
podobieństwo nie wydaje mi się aż takie wielkie — owszem, ten sam
typ kobiety — takich jest dużo. Przykre, że Rudolf tak się przejął, ale
trudno mu pomóc. Dzieje się z nim tak, jak z Faustem — w każdej
kobiecie widzi Małgorzatę.
Dla barona Lohberta ta sprawa została zakończona — wrócił do prac.
12
Dani nie miała najmniejszego pojęcia, że jej widok tak wstrząsnął
hrabią Terny i przypomniał mu tragedię jego życia.
Myślała o nim, ponieważ Marcel wspomniał jego nazwisko, ale
również dlatego, że spostrzegła smutny wyraz jego oczu i twarz
zdradzającą cierpienie. Chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej o
dystyngowanym starszym panu. Wyglądał na człowieka, który wiele
przeżył. W każdym razie był mężczyzną bardzo interesującym.
Wiedziała o spotkaniu w Waszyngtonie i cieszyła się, że Marcel
znajdzie pomocną dłoń u przyjaciela swojego ojca. Stale modliła się i
znów zaczęła wierzyć w cud, który sprawi, że będzie mogła połączyć
się z ukochanym mężczyzną. Robiła sobie wymówki, bo nie potrafiła
ostatecznie zrezygnować z marzeń. Bezskutecznie — bo cóż znaczy
miłość bez wiary i nadziei?
Często zadawała sobie pytanie, jak Marcel przyjmie to, co mu posłała
w kopercie — kartkę wyciętą z książki? Miała trochę wyrzutów
sumienia wobec barona Lohberga. Zrobiła to w samoobronie i właś-
ciwie była zadowolona, że wpadła na pomysł kupienia drugiego
egzemplarza książki. Dyplomatycznie wybrnęła z delikatnej sytuacji.
Kto wie, jakie kłopotliwe pytania mógłby zadać baron, gdyby
przeczytał właściwy tekst?
Usilnie próbowała skupić się nad korespondencją — na szczęście
tego dnia nie było żadnej ważnej ani pilnej sprawy.
Kiedy wyszła z biura, Triki już czekała na korytarzu — po południu
była umówiona z Heinzem.
— Dzięki Bogu, że jesteś punktualna — obawiałam się, że szef
właśnie dzisiaj mógłby cię zatrzymać trochę dłużej.
— Nie — szef już wcześniej wyszedł. Nie bądź taka niecierpliwa,
Triki, z pewnością zdążymy do hali sportowej.
— Och Dani, chciałabym być tak opanowana jak ty — jestem
strasznie ciekawa, jak wypadłam w oczach jego rodziców. Im więcej o
tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że zachowywałam się
bardzo niezgrabnie podczas niedzielnej wizyty w domu Heinza.
Dani uspokoiła siostrę:
— Głuptasku, nie zadręczaj się. Wyglądałaś bardzo ładnie i za-
chowywałaś się naturalnie — a to jest bardzo ważne — przekonali się,
że jesteś szczera. Podobałaś się nawet panu bankierowi — widziałam
jak z zadowolenia przymrużał oczy i z trudem ukrywał uśmiech.
Triki przytuliła się do siostry:
— Jesteś taka dobra, chcesz mnie pocieszyć.
Wróciły do domu punktualnie — spokojnie zjadły obiad, przebrały
się i pospieszyły do hali sportowej.
Rodzice — jak zawsze — stojąc przy oknie, patrzyli za nimi. Matka
westchnęła:
— Georg, jak sądzisz, czy ten młody Valheim interesuje się naszą
córką?
Zaśmiał się, obejmując ją czule:
— Lena, wygląda na to, że chciałabyś zostać teściową! Wiesz moja
droga, mnie wcale nie zależy, żeby jedna z nich opuściła dom.
— Wiem, wiem, ty najchętniej zatrzymałbyś obie przy sobie. Ale
dziewczęta są dorosłe i trzeba pomyśleć o mężach dla nich. Nie
twierdzę, że to musi być natychmiast, niemniej trzeba się zacząć
rozglądać.
Pułkownik uważnie spojrzał na żonę:
— Nie patrz na mnie z takim wyrzutem. Kto wie, czy w małżeństwie
znajdą szczęście?
Pani Landa obruszyła się:
— A dlaczego miałyby być nieszczęśliwe? Nie rozumiem cię? Wiesz,
bardzo chciałabym wiedzieć, którą z nich zainteresował się pan
Valheim — Dani czy Triki? Z tego co dziewczęta opowiadały, nic nie
wynika.
— Moja droga! Nie myśl o żadnej, w ten sposób unikniesz
rozczarowania. W każdym razie cieszę się, że dziewczęta mają
towarzystwo i trochę rozrywki.
W międzyczasie siostry dojechały do sali sportowej. Ku swojemu
zaskoczeniu nie zobaczyły Heinza ani przy wejściu ani na tafli
lodowej. Triki była niepocieszona — miała łzy w oczach. Wzięła
siostrę pod rękę i szepnęła:
— A nie mówiłam ci, że źle wypadłam! Nie pozwolili mu spotykać
się ze mną. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żeby na nas nie czekał.
— Triki, uspokój się — musiało zajść coś nieoczekiwanego. Zresztą,
przyszłyśmy pięć minut przed czasem.
— Nie, nie — wiedziałam, czuję, że nigdy go już nie zobaczę —
wszystko skończone!
W tym momencie Dani zauważyła pędzącego po lodzie Heinza:
— Oto i on, spójrz!
— Gdzie, nie widzę go! — denerwowała się Triki. Nagle zatrzymał
się przed siostrami.
Ukłonił się i zdyszany powiedział:
— Najmocniej przepraszam — złapałem gumę — stąd spóźnienie!
Dani przywitała się i pomknęła po lodowisku, a Triki została
z ukochanym.
Głęboko westchnęła:
— Och, Heinz, myślałam, że wszystko skończone i nigdy więcej nie
przyjdziesz.
Czule patrząc na Triki uśmiechnął się:
— Nie wolno tak myśleć — zabraniam ci, słyszałaś?
— Mój Boże, byłam przekonana, że nie podobam się twoim rodzicom
i zabronili ci widywać się ze mną.
Powoli ślizgali się, mocno trzymał ją za rękę:
— Po pierwsze, niczego sobie nie pozwolę zabraniać. Triki, nikt nie
powstrzyma mnie od spotkań z tobą. Zapamiętaj! A co do podobania
się: matka jest tobą zachwycona!
— Och Heinz, to cudowna, miła i dobra osoba, miałam ochotę ją
uściskać. Ale twój ojciec — co powiedział?
Heinz uśmiechnął się:
— Nic nie powiedział.
Przestraszona patrzyła na niego:
— Twój ojciec nic nie powiedział?
— Ani jednego słowa!
— Heinz! — zawołała przerażona.
— Co kochanie?
— A wiec nie podobam mu się? Heinz zaśmiał się na cały głos;
— Chciałbym mieć twoje zmartwienia!
— Heinz, jesteś dzisiaj niedobry!
— Hm! Wiesz dlaczego? Lubię, kiedy masz taką zmartwioną minę.
Triki nadąsała się:
— Powiedz wreszcie — czy to bardzo zły znak, że twój ojciec nie
powiedział ani jednego słowa?
Zrobiło mu się jej żal:
— Ależ nie! — Wszystko układa się tak, jak trzeba. Ojciec milczy, bo
nie chce przyznać, że bardzo mu się podobasz. Gdyby miał
najmniejszy powód do niezadowolenia — ha — usłyszałabyś kilka
słów a raczej mnie by się oberwało! Musi zachować twarz — zawsze
wszystko kończy się tak, jak chce matka, ale moja matka stale
podkreśla, że w domu liczy się wyłącznie słowo ojca. — Po chwili
dodał:
— Moja matka jest bardzo dobra i miła a przede wszystkim jest
mądra, to najmądrzejsza kobieta jaką znam. Przydałaby się w Minister-
stwie Spraw Zagranicznych —jest urodzoną dyplomatką. Dlatego u
nas w domu nigdy nie ma awantur, ojciec zawsze stawia na swoim,
lecz to jest w zasadzie wola matki. Ale oni zawsze się zgadzają. Wiem,
że ojcu spodobałaś się i dlatego milczy. Kilka dni będzie udawał
chmurę gradową a potem matka zapyta go, co zadecydował i stanie się
tak, jak postanowiła. — Objął Triki.
— A teraz uśmiechnij się! Gwarantuję ci, że za cztery tygodnie
odbędą się zaręczyny. Muszę ci jeszcze coś zdradzić. Widziałem, jak
ojciec wczoraj z kasy pancernej wyjął plan naszej willi — to świadczy
o tym, że zastanawia się nad mieszkaniem dla nas.
Triki szeroko otwarła oczy:
— Chyba nie w tej wytwornej willi?
— A dlaczego nie?
— Tam będziemy mieszkać?
— Myślę, że tak! Bo nie masz zamiaru pozbawić rodziców przyjem-
ności mieszkania z tobą? Chcą cieszyć się synową, a już wiem, że tylko
z okazji świąt i uroczystości będę mógł potrzymać cię w ramionach
kilka minut.
— Och Heinz!
— O co chodzi? Czy to ci nie wystarczy? Spojrzała na niego czule:
— Nie!
— Mnie też nie. Ale nie martw się. Postaram się dostać to, co mi się
należy.
— Mój drogi — to brzmi jak bajka!
— Wszystko to sprawdzi się. — Obiecuję ci!
Jeździli w takt muzyki trzymając się za ręce. Heinz najchętniej
objąłby dziewczynę i ucałował, lecz wiedział, że musi się opanować.
Po pewnym czasie powiedział:
— Triki, jeszcze trochę cierpliwości — zaufaj mi! Skinęła głową —
w oczach miała łzy.
Muzyka ucichła, zrobili przerwę na odpoczynek. Kiedy zjawiła się
Dani, przypominając, że czas na powrót do domu, Heinz rzekł:
— Dzisiaj nie mogę pań zatrzymywać — samochód jest w
warsztacie, proszę więc pozwolić się odprowadzić.
Triki spojrzała na Dani, która wyraziła zgodę, więc pojechali
tramwajem. Heinz ukradkiem ściskał rękę Triki, byli szczęśliwi.
Żegnając się, Heinz zapytał:
— A może pogralibyśmy w tenisa? Robi się ciepło i dnie są już
znacznie dłuższe.
Siostry chętnie zgodziły się a Heinz obiecał, że poszuka kortu
tenisowego w pobliżu ich domu i załatwi wszystkie formalności. Na
końcu dodał:
— Później będziemy grać na korcie w naszym ogrodzie! — wes-
tchnął, jakby nie mógł się już tego doczekać.
Dani udawała, że nic nie zauważyła. Siostry pożegnały się i weszły do
domu. Idąc po schodach, Triki powiedziała półgłosem:
— Matka Heinza zgadza się, a ojciec zawsze słucha matki. Wpra-
wdzie pan Valheim jeszcze milczy, ale Heinz wie, że on się nie będzie
sprzeciwiał.
Dani objęła siostrę:
— Cieszę się bardzo, że jesteś szczęśliwa. Triki odpowiedziała
poważnie:
— Wiesz, tak naprawdę będę szczęśliwa, kiedy i ty wyjdziesz za mąż.
Dani uśmiechnęła się smutno.
— Na to będziesz musiała długo czekać, Triki — nawet jeżeli
znajdzie się adorator — nie przyjmę jego oświadczyn.
— Dani! Dlaczego? Jeżeli go pokochasz, nie dasz mu kosza!
Zatrzymały się.
— Żebyś siebie i mnie nie męczyła takimi pytaniami, Triki, muszę ci
powiedzieć, że nigdy nie będę kochała żadnego mężczyzny, ponieważ
ten którego chciałabym poślubić, nigdy nić przyjdzie.
— Dani! — zawołała przerażona Triki.
Starsza siostra szybko wspinała się po schodach, a przed drzwiami
mieszkania położyła palec na ustach i szepnęła:
— Jeżeli mnie kochasz Triki — nigdy więcej nie mów o tym. Triki
stała jak skamieniała. Wiedziała, że nie wolno siostrze zadawać
dalszych pytań dotyczących jej cichego dramatu. Ponieważ sama była
szczęśliwa, bardzo jej współczuła. Szybko podeszła do Dani, uścisnęła
ją i mocno ucałowała. Wszelkie słowa okazały się zbyteczne. Dani
zawsze była zamknięta i wszelkie problemy załatwiała sama, nie
znosiła rozmów na własny temat.
Triki zachowała się wobec siostry bardzo delikatnie i serdecznie —
Dani zrozumiała to i była jej wdzięczna.
13
Tego dnia po kolacji Heinz Valheim powiedział rodzicom, że nie ma
ochoty wyjść z domu, co bankier skomentował:
— Heinz, ostatnio mało bywasz w towarzystwie i spędzasz wieczory
w domu. Co to ma znaczyć?
Młody mężczyzna poważnie spojrzał na ojca:
— Przekonałem się, że dotychczasowe rozrywki były bardzo płytkie i
nic mi nie dawały. Ale do tego trzeba samemu dojść. Teraz kiedy po
zamknięciu banku uprawiam sporty, wydaje mi się to o wiele
rozsądniejsze niż wieczorne spotkania w winiarni i przechwałki
kolegów o powodzeniu u pań.
Ojciec spojrzał na matkę, która była zadowolona z roztropnej
odpowiedzi syna, lecz nie dała tego poznać po sobie.
— No, widzę mój synu, że poważnie zapatrujesz się na życie.
— Tak, ojcze, biorę przykład z ciebie, a i wpływ matki zawsze
dodawał mi sił.
Pan Valheim uśmiechnął się:
— Jednak mimo przykładu ojca i wpływu matki do niedawna
szalałeś!
— Młodość musi się wyszumieć — dobre wino musi przejść
fermentację.
— A więc chcesz zostać dobrym winem?
— Mam nadzieję, że mi się to uda.
— Doszedłeś sam do takiego mądrego wniosku? Ponownie syn
poważnie spojrzał na ojca:
— Nie, niezupełnie sam. Opamiętałem się, kiedy poznałem siostry
Landa. Doszedłem do wniosku, że właściwie prowadzę próżniaczą
egzystencję. Porównałem życie tych dzielnych dziewcząt z moim. Jak
one ciężko pracują, są wykształcone, a przy tym takie skromne i
niewymagające. Codzienna godzina sportu, żeby zachować kondycję
fizyczną jest ich jedyną rozrywką. Czasem koncert, teatr albo kino, a
wieczory w domu z rodzicami. Zacząłem się zastanawiać nad sobą,
ojcze. Taka jest prawda! — dodał i ucichł.
Heinz zaczął się obawiać, że może nie należało mówić o siostrach.
Matka jednak uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo —
wiedziała, że ojciec czeka na odpowiednią chwilę — dawno już podjął
decyzję.
Stary pan uśmiechnął się:
— A więc właściwie zawdzięczamy siostrom Landa, że stałeś się
domatorem i możemy się cieszyć twoim towarzystwem.
— Tak, ojcze — odparł spokojnie.
Pan Valheim zmienił temat — rozmawiano o bieżących wydarze-
niach w kraju i na świecie.
Po kolacji przeszli do salonu. Heinz usiadł przy fortepianie i zaczął
grać. Dawniej rodzice długo musieli go o to prosić, lecz nigdy nie miał
czasu. Czekali koledzy w klubie lub spieszył na randkę. Teraz spędzał
wieczory w domu. Państwo Valheim od dłuższego czasu nie bywali na
oficjalnych przyjęciach. Ograniczyli się do wąskiego grona dobrych
przyjaciół. Z własnego doświadczenia bankier wiedział, co znaczy
bieda i nie szczędził pieniędzy na cele dobroczynne.
Pani Valheim, zamożna z domu, miała czułe serce dla cierpiących i
osobiście włączała się do niesienia pomocy biednym i chorym.
Zatrudniła kilka kobiet i prowadziła bezpłatną kuchnię. Zawsze
otrzymywała od męża każdą sumę o którą prosiła, gdyż opłacała lokal i
personel.
Na święta Bożego Narodzenia wszyscy potrzebujący dostawali ciepłą
odzież, a dzieci słodycze i zabawki. Chorym zapewniano lekarstwa i
miejsca w szpitalach. Matka Heinza sama załatwiała zakupy dla
biednych rodzin.
Pani Valheim wolała okazać pomoc potrzebującym w ten cichy
sposób bez rozgłosu, niż chodzić na bale dobroczynne, gdzie
eleganckie
i bogate panie zbierały pieniądze, które nie zawsze trafiały do
kieszeni najuboższych.
Wieczór minął w przyjemnym nastroju, w ostatnich tygodniach
zdarzało się to często. Kiedy Heinz życzył rodzicom „dobrej nocy" i
poszedł do swojego pokoju, pan Valheim rzekł do żony:
— Wygląda na to, że siostry Landa mają bardzo dobry wpływ na
naszego Heinza.
Starsza pani udawała obojętność i spokojnie odpowiedziała:
— To bardzo możliwe, Gustawie. Nagle zwrócił się do niej i mruknął:
— Nie powiedziałaś mi jeszcze, jakie wrażenie zrobiła na tobie ta
mała Triki?
— Ty też nic nie powiedziałeś, Gustawie. Wiesz, że zawsze czekam
na twoje zdanie i nie chcę narzucać mojej opinii, Pozostawiam decyzję
tobie, stanie się tak, jak ty postanowisz.
Bankier wyglądał na bardzo zadowolonego, lecz milczał. Po pewnym
czasie' chrząknął i stwierdził:
— W tak ważnej sprawie trzeba się przecież kiedyś wypowiedzieć.
Pani Valheim wiedziała, że wygrywa.
— Jestem gotowa przedyskutować to z tobą Gustawie. Jeżeli mi
powiesz, jak ci się. podoba panna Landa, usłyszysz moje zdanie.
Uśmiechnął się.
— Co za miła szelmutka! Wiesz, podobała mi się, kiedy tak szczerze
opowiadała, ze bała się wejść do naszej willi!
— Zgadzam się z tobą Gustawie — mnie też się podoba —jest taka
spontaniczna i prostolinijna. Mam wrażenie, że dobrze pasowałaby do
Heinza. Starsza siostra jest ładniejsza i wytworniejsza, sądzę jednak, że
nie byłaby tak czułą i kochającą żoną. Oczywiście moglibyśmy mieć
bogatą synową, ale czy jakaś bogata panna byłaby tak otwarta i
serdeczna wobec nas, jak Triki? Majętne panny mają duże wymagania,
zachcianki i wszystko musi być według ich woli.
Bankier przytakiwał.
— Masz rację — takie panny pragną mieszkać oddzielnie i luk-
susowo, nie chcą mieć nic wspólnego ze starymi teściami.
Pani Valheim widząc, że zwyciężyła na całej linii zapytała:
— Chciałbyś, żeby zamieszkali tutaj razem z nami?
Stary pan zniecierpliwiony zawołał:
— A jak ty sobie to wyobrażasz? Po co godzę się na biedną synową?
przecież po to, żeby chłopaka trzymała w domu! Cóż miałbym inaczej
z tego małżeństwa?
Serce matki cieszyło się:
— No wiesz, myślałam, że mogłoby ci to przeszkadzać.
— Nie mógł głupstw! Oczywiście będą mieszkać oddzielnie — na
pierwszym piętrze. W domu jest dosyć miejsca. Po co nam czternaście
pokoi? Będą prowadzić oddzielne gospodarstwo; każę tam jedno z
pomieszczeń przebudować na kuchnię — przejrzałem plan willi — nie
będzie problemu. Łazienka już jest a sześć pokoi powinno im
wystarczyć — tak przynajmniej sądzę.
Pani Valheim powstrzymywała się, żeby męża nie objąć i nie
pocałować z radości. Rzekła pozornie spokojnie:
— Możesz sobie jeszcze raz to wszystko przemyśleć, mamy przecież
czas.
Bankier zawołał:
— Mój Boże, jak możesz być taka obojętna? Myślałem, że będziesz
skakać z radości, kiedy zdradzę ci moje plany!
Pani Lena poważnie spojrzała na męża — w oczach miała łzy:
— Och Gustawie, w moim wieku trochę trudno skakać, ale mam
ochotę płakać. Boję się jednak, żebyś nie pomyślał, że chcę wzbudzić
twoją litość i wpłynąć na twoją decyzję.
Objął żonę:
— Jesteś mądrą kobietą i wiesz jak ze mną rozmawiać. No —
dogadaliśmy się, jesteśmy tego samego zdania — jutro możemy
porozmawiać z Heinzem. Widzę, że chodzi osowiały ale nie zaszkodzi
mu trochę niepewności. Wiesz, a tę małą czarnooką trzpiotkę
będziemy rozpieszczać — zasługuje na to mała Triki!
Oparła głowę na ramieniu męża.
— Tak Gustawie, ona jest taka szczera i bezpośrednia, a przy tym
zawsze uśmiechnięta i wesoła. Jej siostra jest zupełnie inna — bardzo
poważna.
— Hm! Tak, to dystyngowana młoda dama, lecz ja wolę. Triki! Czy
zauważyłaś czułość w jej oczach, kiedy patrzy na Heinza? Myślę, że
ona naprawdę go kocha!
— Od razu to spostrzegłam, Gustawie. A jaki respekt ma przed tobą!
Dziewczęta są wzorowo wychowane, widać, że pochodzą z dobrej
rodziny.
— Tak, też to zauważyłem. W niedzielę będą jadali z nami.
— No, wiesz, czasem my też u nich na piętrze. Młoda pani domu lubi
wykazać się i przyjmować gości.
— Myślę, że jej rodzice są sympatyczni i zaprzyjaźnimy się z nimi.
— Sądząc po dziewczętach, muszą być miłymi ludźmi.
Państwo Valheim długo jeszcze rozmawiali. Kiedy już leżeli w łóż-
kach trzymając się za ręce, stale coś nowego przychodziło im do głowy
— chcieli uszczęśliwić jedynaka.
Następnego ranka — nieświadom radosnych nowin — Heinz zszedł
na śniadanie i czekał na rodziców.
Kiedy usiedli do stołu, lokaj podał kawę i wyszedł z jadalni.
Zazwyczaj bankier sięgał po gazetę giełdową i zaczynał studiować
kursy walut. Dzisiaj pobieżnie spojrzał na poranną prasę i odłożył ją na
stolik.
Uśmiechnął się do syna i zapytał:
:— Powiedz mi Heinz, na kiedy planujecie ślub i wesele?
Młody mężczyzna najpierw spojrzał na ojca potem na matkę. Szybko
połknął kęs, który omalże nie utknął mu w gardle, zerwał się na równe
nogi i krzyknął:
— Ojcze! Jeśli zależałoby to ode mnie — może być jutro! Rodzice
musieli się roześmiać.
Po chwili ojciec odezwał się:
— No, w takim tempie to nie będzie możliwe. Poza tym musisz
spełnić pewien warunek.
Heinz zaniepokoił się:
— Jaki warunek ojcze? Bankier zrobił poważną minę:
— Musicie zamieszkać razem z nami na pierwszym piętrze.
Oczywiście będziecie prowadzili oddzielne gospodarstwo, każę
zamienić jedno pomieszczenie na kuchnię. Łazienka już jest. Wszystko
zostanie urządzone według waszego życzenia — ale pragniemy mieć
synową przy sobie, pod naszym dachem. Nie chcemy zostać sami na
starość, ani matka ani ja. Zapytaj więc twoją Triki czy się zgadza.
Heinz ucałował matkę, a ojca tak mocno uścisnął, że stary pan ledwo
mógł złapać dech.
— Na wszystko się zgadzamy — Triki niczego lepszego sobie nie
życzy. Wcale nie ma zamiaru odebrać wam syna, chce dla was być
córką! Martwi się, że będzie musiała opuścić swoich rodziców, ale w
domu zostanie Dani, więc nie poczują się osamotnieni. Ojcze, czy ty
mówisz poważnie?
Pan Valheim odparł spokojnie:
— Synu, o takich sprawach należy mówić poważnie. Z małżeństwa
nigdy nie wolno żartować, więc porozmawiajmy z twoją Triki. Ale ze
ślubem musicie poczekać przynajmniej trzy miesiące, remontu nie da
się przyspieszyć.
Po krótkim namyśle ojciec znów odezwał się:
— A teraz sprawa twojej pensji. Czterysta marek to niewiele dla
dwojga ludzi. Jako przyszły ojciec rodziny musisz stanąć na wysokości
zadania. Postanowiłem zrobić cię moim wspólnikiem w banku —
oczywiście oczekuję, że okażesz się godnym mojego zaufania i
pokażesz, co potrafisz. Szczegóły omówimy w moim biurze —jest
wiele formalności i chciałbym to zaraz załatwić.
Heinz uścisnął podaną rękę. Wzruszonym głosem powiedział:
— Ojcze, gdybym się nie wstydził, najchętniej płakałbym z radości.
Dziękuję ci serdecznie, będziesz ze mnie zadowolony — obiecuję ci to
solennie!
— Wierzę w ciebie. Otrzymasz jedną trzecią mojego kapitału i
oczywiście udział w zyskach. Sądzę, że takie dochody pozwolą wam
spokojnie żyć nawet wtedy, kiedy będziecie mieli dzieci.
Heinz objął jednym ramieniem ojca, drugim matkę:
— Ojcze, mamo! Dziękuję wam! Czy mogę porozmawiać z Triki, a
potem pójść do jej rodziców i prosić o rękę córki?
Odpowiedzieli równocześnie:
— Oczywiście, Heinz. — Ojciec dodał:
— W niedzielę będziemy obchodzili zaręczyny, zaproś więc ro-
dziców Triki i jej siostrę. Nie chcemy nikogo obcego.
— Bardzo mi to odpowiada, ojcze. Wreszcie będę mógł pocałować
moją małą Triki!
Bankier zaśmiał się:
— Czyżbyś jej jeszcze nie pocałował? Heinz poważnie odparł:
— Ojcze, gdzie i kiedy miałbym to zrobić? Na torze saneczkowym i
w hali sportowej było to niemożliwe! Poza tym Dani była zawsze z
nami — a na jakiś przelotny, skradziony całus nie miałem ochoty —
traktuję to bardzo serio.
Rodzice zaczęli się śmiać, po chwili ojciec zażartował:
— No, to teraz staraj się jak najszybciej odrobić zaległości, synu!
— Ha! Teraz jako pełnoprawny narzeczony mogę sobie na to
pozwolić. Przede wszystkim muszę „odstawić na boczny tor" Dani, nie
potrzebujemy świadków.
— -Masz rację mój chłopcze, zakochani powinni być sami. Śniadanie
które rozpoczęło się tak podniecająco, trwało dzisiaj nieco
dłużej. Potem obaj panowie pojechali do banku.
Pan Valheim zwołał pracowników i przedstawił syna jako swojego
wspólnika. Wszystkie konieczne formalności załatwiono tego samego
dnia. Siedząc naprzeciw syna we wspólnym gabinecie bankier po-
wiedział:
— A więc wszystko załatwione. Rozmawiając z twoim przyszłym
teściem, będziesz mógł powiedzieć, że stać cię na utrzymanie żony i
rodziny.
Heinz podniósł się, wziął podaną rękę ojca i wzruszony odpowie-
dział:
— Wprawdzie niewiele jeszcze umiem, ojcze, ale obiecuję , że
zawsze będziesz ze mnie zadowolony. Okażę się godny twojego
zaufania. Muszę jeszcze dzisiaj porozmawiać z Triki. Wprawdzie nie
umawialiśmy się, lecz pojadę po nią do Ministerstwa Spraw
Zagranicznych. Czy może mi tego ktokolwiek zabronić?
Ojciec skinął głową śmiejąc się:
— Chciałbym widzieć tego, kto śmiałby ci stanąć na drodze!
Heinzowi dzień strasznie się dłużył. Nigdy tak niecierpliwie nie
czekał godziny zamknięcia banku. Prosił ojca o wcześniejsze wyjście,
w przeciwnym razie nie zastałby Triki w urzędzie.
— Pozdrów synową! — zawołał rozbawiony ojciec.
— Dziękuję, przekażę!
Heinz wybiegł z banku i wskoczył do samochodu. Chwilę później
znalazł się przed drzwiami biura Triki.
Punktualnie o trzeciej siostry wyszły z Ministerstwa Spraw Za-
granicznych. Nie zwróciły uwagi na samochód. Często zatrzymywały
się tu auta dyplomatów i dyrektorów. Dopiero kiedy zbliżyły się, Heinz
otworzył drzwi i wysiadł. Miał na sobie ciemny garnitur i wyglądał
jakoś uroczyście.
Poprosił Triki do samochodu, a potem zwrócił się do Dani:
— Szanowna szwagierko, jestem zmuszony prosić, żeby pani sama
wracała. Pragnę z Triki omówić na osobności bardzo ważną sprawę,
potem odwiozę pani siostrę do domu.
Dani nieco zaskoczona spojrzała na okna gmachu. A jeżeli ktoś
zauważy, że Triki sama w towarzystwie młodego mężczyzny odjeżdża
autem?
Heinz zrozumiał.
— Droga szwagierko. Triki odjeżdża ze swoim narzeczonym — do
zobaczenia!
Dani odetchnęła i uśmiechnęła się.
— Dani, chodź, wsiadaj — wołała' zniecierpliwiona Triki — nie
słyszała o czym rozmawiali i sądziła, że Dani nie chce jechać. W tym
momencie podszedł do auta Heinz i usiadł obok niej. Szoferowi
polecił, żeby okrężną drogą jechał do domu pułkownika Landa.
Triki zaniepokoiła się:
— Ależ Heinz — nie wypada żebyśmy sami jechali — Dani musi
nam towarzyszyć.
Młody pan Valheim objął ją i szepnął:
— Najdroższa — chcę się z tobą zaręczyć i Dani wie, że musimy teraz
być sami. Pierwszy pocałunek powinien obejść się bez świadków.
Kochanie, ojciec przesyła ci serdeczne pozdrowienia!
Heinz przytulił Triki do piersi i pocałował ją w usta. Zawstydzona
usiłowała się bronić, lecz nie mogła opanować wzruszenia i obejmując
go za szyję, oddawała pocałunki. Po pewnym czasie chciała o coś
zapytać, ale Heinz jej przerwał:
— Proszę cię nic nie mów — muszę odrobić zaległości!
Triki posłusznie milczała i była zadowolona, że Heinz zasłonił
okna w samochodzie —jechali przez centrum miasta — ulice były
pełne przechodniów.
Wreszcie uwolniła się z jego objęć.
— Heinz, powiedz mi wreszcie, co to wszystko ma znaczyć?
Uśmiechnął się szelmowsko:
— Moja narzeczona jest bardzo niepojętna! Jeszcze nie zrozumiałaś,
że jesteś zaręczona? Zaraz ci wszystko wytłumaczę. Długo musiałem
czekać na ten dzień.
Ponownie zaczął ją całować — po chwili zapytał:
— Czy teraz już wiesz, że jesteś zaręczona? Jeżeli nie, to będę
zmuszony to powtórzyć!
Triki śmiała się przez łzy:
— Nie musisz nic powtarzać — już wiem! Chcę jednak znać
szczegóły.
Heinz zaczął wyliczać:
— Po pierwsze matka się zgadza, po drugie ojciec się zgadza, po
trzecie za najpóźniej trzy miesiące weźmiemy ślub, po czwarte do-
staniemy całe pierwsze piętro z dwoma balkonami i ogrodem w naszej
willi, z oddzielnym wejściem i kuchnią, po piąte samochód i garaż —
na razie będzie to wspólne — po szóste — od dzisiaj jestem
wspólnikiem banku z wysoką pensją, ponieważ będę mężem czarującej
żony i w przyszłości ojcem gromadki dzieci!
Triki zarumieniła się:
— Ależ Heinz! Pocałował ją w obie ręce:
— Powiedz kochanie —jak ci się to wszystko podoba? Spoważniała i
zapytała:
— Wydaje mi się, że to sen, powiedz, czy ty nie żartujesz? Czule
objął ją i uspokajał.
— Nie, kochanie, jestem bardzo poważny — po ślubie zacznie się
prawdziwe życie. Koniec z żartami!
Triki uważnie popatrzyła na Heinza.
—
Nie
boję
się
życia!
Jeżeli
myślisz,
że
jestem
lekkomyślna-ponieważ chętnie się śmieję i żartuję — źle mnie
oceniasz.
— Wspaniale! Cieszę się, że będę miał dzielną żonę. Żebyś wie-
działa; ujęłaś ojca właśnie pogodą ducha i wesołością. Podobało mi
się twoje opowiadanie jak bałaś się wejść do willi. Dożyjesz niejednej
niespodzianki u nas w domu — rodzice prześcigają się w pomysłach
jakby cię najbardziej rozpieścić. Obawiam się, że państwo Valheim
zapomnieli o jednym: będziesz wyłącznie moja!
Triki przestała się śmiać, miała zmartwioną minę:
— Och, mój Boże — Heinz — odłożyłam trochę ponad dwa tysiące
marek — czy to wystarczy na moją wyprawę? Dani ma prawie cztery
tysiące, ale ona nie wydawała tyle co ja.
Heinz udał, że jest niezadowolony.
— Nie mówiłem, że zaczną się kłopoty?
Triki przeraziła się i drżącym głosem powiedziała:
— Och, Heinz, ojciec wszystko stracił z powodu inflacji — niewiele
może mi dać.
Zachwycony patrzył na narzeczoną i milczał. Po namyśle odezwał
się:
- Wiesz Triki, nie mogę się zdecydować, kiedy bardziej mi się
podobasz: czy ze zmarszczonym czołem i przerażonymi oczami, czy
wtedy, kiedy jesteś szelmowska i żartujesz? To stanowi ważny
problem i muszę go jakoś rozwiązać. Teraz jednak chcę, żebyś była
radosna — proszę cię, wyrzuć zmartwienia za burtę. Wyprawy nie
potrzebujesz, dom jest wyposażony we wszystko: meble, bieliznę i
inne drobiazgi! Suknię ślubną musi wybrać i kupić narzeczony. Twoje
dwa tysiące marek powinny ci starczyć do dnia, kiedy zostaniesz moją
żoną.
Triki rzuciła mu się na szyję.
— Jesteś taki dobry — a twoi rodzice! Mój Boże, będę się bardzo
starać, żeby zasłużyć na to wszystko:
— Masz rację — bez pracy nie będzie kołaczy! Pamiętaj o tym
kochanie!
Triki uśmiechnęła się, a kiedy chciał ją pocałować, odsunęła się.
Heinz zrobił obrażoną minę.
— Masz już dosyć, co? Zaśmiała się zalotnie:
— Nie jestem taka nienasycona jak ty!
Heinz zdziwiony spojrzał na nią, a potem powiedział z całą powagą:
— Musisz mi być posłuszna — zrozumiałaś? Triki nie dała się zbić z
tropu.
— Zauważyłam, że oczekujesz tego ode mnie — ale teraz chcę
wiedzieć, dokąd jedziemy? To nie jest droga do domu. Przecież już
dawno powinniśmy być na miejscu.
— Oczywiście. Jedziemy okrężną drogą. Muszę się nacieszyć zarę-
czynami! Żebyś ty wiedziała, jak cierpiałem przez te minione
tygodnie! Jutro też niewiele będę z ciebie miał. Przyjadę o jedenastej,
żeby poprosić rodziców o twoją ręką.
— Jak to? O tej porze nie ma mnie w domu. Jestem w ministerstwie.
— Wcale nie musisz być obecna. Taką poważną sprawę załatwimy i
bez ciebie!
— No, wiesz co! Przepraszam cię, ale się nie zgadzam! Heinz objął
narzeczoną.
— Nie trzeba przepraszać i nie musisz wyrażać zgody. I tak to zrobię.
A teraz szybko daj mi jeszcze jednego całusa — zaraz będziesz w
domu i koniec rozkoszy! Do ślubu rzadko pozwolą nam bywać sam na
sami Niestety!
Zaczął ją namiętnie całować — po chwili samochód zatrzymał się. Z
przeciwnej strony zbliżała się Dani.
Heinz pomógł narzeczonej wysiąść i zwrócił się do starszej siostry.
— Droga szwagierko — zwracam Triki. Jutro będzie okazja żebyśmy
zaczęli sobie mówić po imieniu. Proszę, niech pani będzie łaskawa i
wyrozumiała jak dotychczas. Co do kortu — nie muszę szukać
odpowiedniego miejsca — będziemy grywali u nas w ogrodzie. Na
niedzielę rodzice zapraszają wszystkich państwa na uroczystość zarę-
czyn.
Ukłonił się, pocałował panie w rękę, poczekał aż weszły do domu i
wsiadł do samochodu.
14
Kiedy znalazły się na schodach, Triki rzuciła się siostrze na szyję i
zaszlochała. Dani przestraszyła się:
— Triki, co ci jest? Dlaczego płaczesz?
— Mój Boże — jestem taka szczęśliwa! Uspokojona Dani pogładziła
ją po policzku:
— Ty mały głuptasku! To nie powód, żeby płakać. Triki uśmiechnęła
się:
— Dani — co za cudowne uczucie—i jestem narzeczoną!
Zaczęła opowiadać z taką gwałtownością, że Dani obawiając się
przypadkowych słuchaczy, spokojnie zaproponowała:
— Triki, może poczekasz, aż wejdziemy do domu?
— Dobrze. Proszę cię, powiedz rodzicom o wszystkim tak, jak ty to
potrafisz. Ja zaczęłabym zaraz płakać i przestraszyliby się.
Obiad już czekał, więc wszyscy usiedli do stołu. Dani właśnie
zastanawiała się nad prośbą siostry, gdy matka zapytała:
— Czy dzisiaj wychodzicie? Dani odpowiedziała z uśmiechem:
— Nie mamusiu — zostajemy w domu, pomożemy ci w pracy. Pani
Lena zdziwiła się:
— W jakiej pracy? Oczywiście cieszymy się, że zostaniecie z nami,
lecz ja nie potrzebuję waszej pomocy.
— Znam cię i kiedy usłyszysz nowinę, zabierzesz się do porządków!
A więc: jutro o jedenastej przyjdzie pewien młody mężczyzna i
uprowadzi wam jedną z córek!
Pani Landa zbladła, wyprostowała się i szeroko otwartymi oczami
patrzyła na córkę. Pułkownik nachylił się trochę do przodu i zapytał:
— Dani, czy to ma znaczyć, że chcesz wyjść za mąż? Dani wzięła za
ręce matkę i ojca:
— Nie, moi kochani, nie pozbędziecie się mnie tak szybko, nie mam
zamiaru wyjść za mąż. Szczęśliwa narzeczona siedzi tutaj obok mnie
— prosiła, żebym ją wyręczyła — obawia się, że łzy nie pozwolą jej
mówić. Jutro przed południem przyjdzie pan Heinz Valheim prosić o
rękę waszej córki Triki.
Trudno opisać słowami co się działo później.
Matka objęła Triki i obie rozpłakały się. Pan pułkownik miał dziwną
minę —jakby nie wiedział czy ma się smucić, bo traci córkę, czy
radować jej przyszłym szczęściem.
Wszystkie panie mówiły równocześnie — pytały, wyjaśniały i
wreszcie Triki uspokoiła się na tyle, że mogła opisać Heinza: jest
najlepszym człowiekiem pod słońcem, kochanym i przystojnym.
Oczywiście wtajemniczyła rodziców w zamiary przyszłych teściów i
poinformowała o awansie Heinza w banku.
Wreszcie ochłonęła i rzuciła się ojcu na szyję:
— Tatuśku kochany — jutro Heinz przyjdzie prosić o moją rękę.
Powiesz „tak" — czyż nie? Pomyśl, jaka jestem szczęśliwa! Będziemy
mieszkali w willi jego ojca! W niedzielę jesteśmy wszyscy zaproszeni
na zaręczyny. Zobaczycie jak pięknie będę mieszkać. Czy cieszycie
się, kochani moi?
Oczywiście rodzice byli zadowoleni, a najlepiej okazała to matka.
Zerwała się z krzesła i zawołała:
— Wielki Boże! Trzeba się przygotować do tej wizyty! Przecież nie
oczekiwaliśmy gości!
Dani uśmiechnęła się:
— A co? Nie mówiłam, że mama zabierze się do wielkiego sprzątania
i przydamy się do pomocy? Przecież jutro będziecie sami, kiedy
przyjdzie pan Heinz Valheim.
Matka westchnęła:
— Tak, musicie być w pracy — nie pomyślałam o tym! Ale Triki jak
to? Nie będzie cię w domu? Przecież zaręczyny nie mogą się odbyć
pod twoją nieobecność.
Triki rozbawiona zawołała:
— Dlatego wszystko już załatwiliśmy. Powiedział, że wcale nie ja mu
jestem jutro potrzebna, tylko moi rodzice. Z tego powodu przyjechał
dziś po mnie samochodem. Biedna Dani musiała sama wracać do
domu. Powiedział, że chce się zaręczyć bez świadków — no i zrobił to.
Triki uśmiechała się zamyślona. Po obiedzie siostry pomagały matce
przygotować mieszkanie. Dani poszła kupie trochę kwiatów, a ojciec
zastanawiał się jakie wino podać przyszłemu zięciowi.
Wszyscy wcześnie poszli do swoich pokoi, żeby dobrze wypocząć
przed jutrzejszym dniem.
Następnego ranka Triki z trudem podniosła się z łóżka.
— To wstrętne biuro! Będę szczęśliwa, kiedy przestanę tam chodzić.
Z radością powiem szefowi o zaręczynach i wypowiem pracę!
Jadąc do Ministerstwa Spraw Zagranicznych Dani rzekła do siostry:
— Triki, nie bądź niewdzięczna! Pamiętaj, że twój szef nie raz
ukrywał twoje pomyłki i sam poprawiał błędy, zachowując przy tym
pełną dyskrecję!
Triki zaśmiała się.
— Masz rację — pożegnam się i podziękuję za wszystko! I wiesz co?
Zaproszę go na przyjęcie weselne. Mój szef jest przyjacielem tatusia —
będę się mogła pochwalić tak ważnym gościem, radcą w Ministerstwie
Spraw Zagranicznych!
Triki nie wytrzymała i prawie w progu biura podzieliła się z szefem
radosną nowiną i zaprosiła go na wesele. Pogratulował jej i chętnie
przyjął zaproszenie. Rozmawiając z nim prywatnie Triki stwierdziła,
że jest bardzo miłym starszym panem. Kiedy powiedziała, że przed
południem narzeczony przyjdzie do jej rodziców, uśmiechnął się:
— I pani miałoby nie być przy tym? To wykluczone! Proszę szybko
wracać do domu — zdąży pani jeszcze!, Co to za zaręczyny bez
narzeczonej?
Triki była zachwycona.
Uśmiechając się szelmowsko zapytała:
— Czy pan sobie da radę beze. mnie, panie radco? Starszy pan
dobrotliwie odparł:
— Przecież będę musiał przyzwyczaić się — a dzisiaj ma pani wolny
dzień.
Szybko włożyła kapelusz i płaszcz i pobiegła do przystanku tram-
wajowego.
Idąc korytarzem, lekko uchyliła drzwi do pokoju siostry:
— Dani, mój szef zwolnił mnie na dzisiaj — mam nadzieję, że
zastanę jeszcze Heinza u rodziców. Żegnaj!
— Żegnaj Triki — powodzenia!
Zbliżając się do mieszkania, zobaczyła przed domem samochód
narzeczonego.
Weszła. Serce jej mocno biło, kiedy dostrzegła Heinza rozma-
wiającego z rodzicami, więc podbiegła do niego, objęła ramionami i
zawołała:
— Heinz, szef dał mi dzisiaj wolne. Tak się cieszę, że cię jeszcze
zastałam.
Ponieważ i Heinz miał wolny dzień, postanowili pojechać do państwa
Valheim na obiad. Triki zgodziła się.
— Kwadrans przed trzecią musimy wrócić, gdyż chcę być w domu,
gdy przyjdzie Dani. x
Heinz zamyślił się chwilę.
— Zrobimy inaczej — prosto od moich rodziców pojedziemy po Dani
i razem tu wrócimy.
— Wspaniała myśl — Heinz, jesteś jednak mądrym chłopakiem.
— stwierdziła z dumą Triki.
Rodzice z nieukrywanym zadowoleniem patrzyli na przyszłego zięcia
i byli spokojni, że córka ma zapewnioną przyszłość.
Heinz przekazał zaproszenie dla państwa Landa na niedzielny obiad,
by obie rodziny mogły się poznać i spokojnie omówić wszystkie
szczegóły dotyczące małżeństwa ich dzieci. Oczywiście Dani była
również zaproszona.
Rodzice Heinza ucieszyli się z niezapowiedzianej wizyty Triki. Obiad
minął w radosnym nastroju. Triki nie bała się już i swobodnie
opowiadała o swoich „przeżyciach" w biurze — dodając z dumą, że
szef
— pan radca ministerialny — jest starym przyjacielem ojca i przyjął
zaproszenie na przyjęcie weselne.
Kiedy zbliżała się godzina trzecia, rodzice żałowali, że Triki i Heinz
muszą wracać.
Podjechali pod ministerstwo w chwili, kiedy Dani wychodziła z
gmachu. Już w samochodzie Heinz prosił Dani, żeby mówiła mu po
imieniu — przyjaźń przypieczętowali całusem.
Heinz został u przyszłych teściów do późnego popołudnia.
15
Hrabia Terny przybył do Madrytu w okresie dużych napięć
politycznych i rozruchów — lecz nie przejmował się trudnościami.
Zawsze kiedy widział szansę załagodzenia międzynarodowych
nieporozumień, chętnie służył radą i doświadczeniem nabytym w
długoletniej służbie dyplomatycznej. Często ryzykował życie, lecz
zawsze udawało mu się wyjść z opresji obronną ręką. Wyglądało na to,
że los, który skazał go na ogromne cierpienia z powodu utraty drogich i
bliskich osób, teraz stał się łaskawy. Ludzie wokół niego ponosili
ogromne straty majątkowe, a jego bogactwo rosło z dnia na dzień.
Czym więcej i hojniej wspierał biednych, tym większe zyski
przynosiły papiery wartościowe i dobra ziemskie.
W Madrycie cudem uniknął śmierci — kula przeleciała tuż obok jego
głowy. Innym razem dla zbudowania ulicznej barykady
zarekwirowano mu samochód.
Pewnego dnia z bocznej ulicy wybiegła gromadka Cyganów,
chcących przez ostrzeliwaną dzielnicę opuścić miasto. Zatrzymał ich i
przekonał, by tego nie robili, gdyż tam czeka pewna śmierć. Posłuchali
go i zawrócili.
Jednak zabłąkana kula trafiła w nogę kilkuletniego chłopca — matka
rzuciła się ha kolana obok krzyczącego dziecka.
Hrabia Terny łagodnie ją odsunął, wziął chłopca na ręce i rzekł do
lamentującej Cyganki:
— Chodź ze mną.
Zaniósł chłopca do najbliższej bramy, położył i zaczął opatrywać
ranę, która na szczęście nie była głęboka. Hrabia Terny zawsze nosił
przy sobie podręczną apteczkę pierwszej pomocy.
— Jak dostaliście się do tej niebezpiecznej dzielnicy?
— Nie jesteśmy stąd, przyjechaliśmy do miasta i wtedy oddział
rebeliantów kazał nam uciekać tą ulicą, musieliśmy ich słuchać.
Chłopak cicho płakał i dużymi czarnymi oczami patrzył na nie-
znajomego mężczyznę. Hrabia zapytał:
— Czy macie nocleg?
— Tak, panie, chcemy dostać się do babci, mieszka w tym mieście,
gdyż jest za stara i za słaba, żeby wędrować z taborem.
Hrabia wziął chłopca na ręce:
— Prowadź, zaniosę tam chłopaka. Cyganka zaskoczona rzekła:
— Panie, to niemożliwe, nie mogę tego przyjąć.
Spokojnie wyszedł z bramy, rozejrzał się — na sąsiedniej ulicy
słychać było strzały. Tu panował spokój. Uciekinierzy rozbiegli się —
hrabia szedł za Cyganką, która nie odważyła się sprzeciwiać.
Prowadziła ich okrężną drogą, stałe oglądając się za panem niosącym
jej dziecko. Chłopak nie był ciężki, tylko brudny i mizerny.
Powoli zbliżali się do przedmieścia zamieszkałego przez Cyganów.
Przed drewnianą chatą kobieta zatrzymała się.
— Tutaj mieszka babcia. Dziękuję ci panie, teraz już dam sobie radę.
Potrząsnął przecząco głową:
— Otwórz drzwi — położę go na łóżku i jeszcze raz obejrzę ranę.
Nadal nie odważyła się sprzeciwiać, chociaż wiedziała, że babcia ma '
różne maści własnej roboty. Gdy weszli do chaty, spostrzegł dumnie
wyprostowaną, bardzo starą Cygankę o białych włosach.
Matka dziecka coś szybko mówiła w niezrozumiałym języku.
Hrabia czekał — wreszcie zapytał:
— Gdzie mogę chłopaka położyć?
Stara Cyganka spojrzała badawczo na hrabiego, skierowała się do
sąsiedniego pokoju i pełnym godności ruchem wskazała na legowisko
przykryte wełnianym kocem.
— Tutaj, proszę pana!
Położył chłopca i zdjął bandaż nasiąknięty krwią. Stara Cyganka
nachyliła się, obejrzała ranę i sięgnęła po słoiczek, który stał na
krokwi.
— Panie weź to, posmaruj ranę albo pozwól, żebym ja to zrobiła.
Hrabia miał już przygotowany świeży bandaż i środek aseptyczny.
Odparł spokojnie:
— Zabierz tę maść — mam lepsze lekarstwo! Cyganka uparła się:
— Panie, podczas naszych wędrówek ta maść wyleczyła niejedną
ranę. Ona ma cudowną moc! Pomoże mu!
Hrabia wstał, wzruszył ramionami.
— Jeżeli chcesz, zrób to sama.
— Ramiro, mój wnuk, wierzy w maść, dlatego mu pomoże. Hrabia
Terny wycofał się:
— Nie będę ci przeszkadzał. Zrób jak uważasz!
Stara Cyganka zręcznie posmarowała ranę szarą aromatyczną maścią
i zabandażowała nogę.
— Oj, jak chłodzi — zawołał chłopak — przestaje mnie piec! Hrabia
Terny wyjął z kieszeni banknot i podał go matce dziecka.
— Kup coś dla małego.
Spojrzała na niego dużymi czarnymi oczami i pocałowała mankiet
jego marynarki.
— Jesteś dobrym panem! Dziękuję ci. Nie gniewaj się na babcię —
ona wierzy w swoją maść — to lekarstwo zawsze nam pomaga. Wiem,
że wy uczeni ludzie nie ufacie w to, co odziedziczyliśmy po naszych
przodkach, ale my i tak zbieramy zioła, jak nas tego nauczyły nasze
matki.
Hrabia uśmiechnął się:
— Mam nadzieję, że maść i tym razem pomoże. Uniósł rękę do
kapelusza i chciał opuścić chatę. Stara Cyganka zagrodziła mu drogę:
— Panie, proszę zaczekaj, chciałabym ci i ja podziękować, chociaż
wiem, że nie zależy ci na tym. Czy przyjmiesz jako podziękowanie
wróżbę z ręki? Powiem ci, co przeżyłeś i co cię czeka. Twoja twarz j
zdradza wielkie cierpienie. Tylko ludzie którzy dużo wycierpieli,
rozumieją nędzę i pomagają biednym tak jak ty. Powiem ci czystą
prawdę, a nie bajki. Ludziom za pieniądze mówię to, co chcą słyszeć
— tobie powiem szczerą prawdę!
Hrabia Terny miał zamiar podziękować, ale oczy starej Cyganki
dziwnie go pociągały. Odruchowo wyciągnął rękę:
— Ano pokaż, co potrafisz!
Wzięła jego lewą dłoń, spojrzała przenikliwie w jego oczy, wreszcie
zaczęła mówić: powoli i z namaszczeniem:
— Kochałeś dwie kobiety — zgubiłeś je — to twoje największe
cierpienie. Jedna Umarła —już nie ma nadziei — kończy się linia,
która oznacza jej życie. Bardzo dawno temu straciłeś ją — wiele lat
minęło
— ale ta druga — spójrz — czy to było dziecko? Twoje dziecko
panie? Patrz —jej linia nagle oddala się od twojej — to oznacza
rozłąkę — ale tutaj na dole — po wielu latach — tak — spójrz — tutaj
jej linia zbliża się do twojej. Tę drugą kobietę znajdziesz — i to już
wkrótce — wasze drogi już się skrzyżowały — ale tutaj znów oddala
się — zostawia mały ślad.
Cyganka otarła pot z czoła i zamyśliła się. Stałe patrzyła na jego dłoń.
Po chwili znów zaczęła.
— Niedługo ją znajdziesz — prawdopodobnie kiedy skończysz
sześćdziesiąt lat. Dożyjesz szczęśliwej starości panie — jedna trzecia
twojej linii idzie razem z linią kobiety, którą odnajdziesz. Tak panie, to
jest wszystko co mogę ci powiedzieć — wierz mi — kiedy Cyganka
dziękuje, nigdy nie kłamie.
Hrabia Terny uważnie słuchał i patrzył na linie na swojej dłoni. Był
sceptykiem i nie wierzył w przepowiednie. Jednak słowa starej kobiety
wprawiły go w osłupienie. Znała jego przeszłość. Czy było możliwe,
że prawidłowo odgadła jego przyszłość?
Głęboko westchnął i wstał:
— Gdyby się sprawdziło to, co powiedziałaś kobieto, wynagro-
dziłbym cię po królewsku!
Oczy Cyganki zaiskrzyły się:
— Panie, już to zrobiłeś — uratowałeś mojego wnuka! Hrabia wahał
się, ale w końcu zapytał:
— Ale powiedz mi — czy wiesz, co mam zrobić, żeby odnaleźć tę
drugą kobietę?
Uśmiechnęła się:
— A więc dobrze odczytałam twój los?
— Tak — mniej więcej. Ale gdzie jest ślad?
— Nie zbaczaj ze swojej drogi, los cię poprowadzi. Ludzie powinni
zaufać losowi. A jeżeli znajdziesz to, czego szukasz i naprawdę chcesz
mi podziękować, panie, bądź dobry dla wszystkich Cyganów i
pomagaj im. To najpiękniejsze podziękowanie.
Hrabia z całą powagą odpowiedział:
— Przyrzekam ci — Cyganie w moich majątkach nie zaznają biedy!
Opuścił chatę głęboko wzruszony i podniecony — poczuł nowy
przypływ nadziei.
Godzinę później śmiał się z samego siebie i już nie wierzył słowom
starej Cyganki.
Kiedy wrócił do centrum miasta, strzelanina ucichła. Spotkał kilku
uzbrojonych mężczyzn, którzy nieśli rannych i martwych. Nikt go nie
zatrzymywał.
W następnych dniach walki uliczne ustały — rebelianci doszli do
wniosku, że w ten sposób niczego nie osiągną. Niemniej hrabia Terny
nie załatwił sprawy, która sprowadziła go do Madrytu. Jego misja nie
przyniosła spodziewanego efektu.
Pojechał do Barcelony, która w krótkim czasie stała się miejscem
krwawych rozruchów, dlatego postanowił jak najszybciej opuścić
Hiszpanię.
Po wielu trudnościach udało mu się dostać na mały statek płynący do
Genui — był to pół-frachtowiec bez wygód.
Niczego nie zmieniał w swoich planach — tak jak pierwotnie
postanowił, z Hiszpanii miał się udać do Ameryki. Może tam znajdzie
jakiś ślad? Wbrew rozsądkowi wciąż przypominał sobie wróżbę starej
kobiety.
W Genui wsiadł na duży luksusowy statek — płynął do Ameryki, a w
uszach raz po raz brzmiały słowa:
— Nie zbaczaj z drogi, którą postanowiłeś iść — los sam zaprowadzi
cię do celu. Twoja pomoc jest zbyteczna.
16
Marcel Lohberg nie zapomniał o Dani Landa. Wręcz przeciwnie, z
każdym dniem rozłąki kochał ją coraz bardziej.
Pewnego dnia otrzymał kopertę, którą dołączyła do poczty dy-
plomatycznej. Kiedy wyjął kartkę wyciętą z książki, poczuł jak bardzo
są ze sobą związani. Udowodniła to.
Przesyłka była odpowiedzią na jego pytanie — chociaż nie napisała
ani jednego słowa tylko przekreśliła imię „Rainer". Był szczęśliwy!
Dani okazała mu zaufanie! Wiedział, jak jest dumna i powściągliwa.
Marcel z dużym zapałem zaczął pełnić swoje obowiązki — w prze-
ciwieństwie do innych młodych attaches, którzy spędzali czas na
licznych przyjęciach. Towarzysko udzielał się wyłącznie tam, gdzie
bywał oficjalnie zapraszany.
Listy polecające ojca chrzestnego hrabiego Terny, otworzyły mu
drzwi do rezydencji magnatów amerykańskich, którzy w innych
okolicznościach nie zapraszaliby go do swoich domów.
Ojciec Marcela usilnie pracował dla pokoju między narodami i tę ideę
wpoił też swojemu synowi. Tak więc Marcel wszędzie gdzie mógł,
starał się działać w tym kierunku. Wiedział, że pokój to najważniejsza
rzecz dla wszystkich narodów — minęło kilka lat, a rany jakie
narodom Europy zadała wojna światowa, nadal wszędzie krwawiły —
wśród zwyciężonych i zwycięzców.
Przełożeni Marcela szybko docenili jego zdolności. Coraz częściej
młodemu baronowi Lohbergowi powierzano ważne misje. Całkowicie
poświęcił się pracy. Wiedział, że tylko awans umożliwi poślubienie
Dani — na przekór wszystkim.
Szybko tego nie osiągnie — trzeba uzbroić się w cierpliwość.
Męczyło go, że był tak daleko od Dani i nie miał z nią żadnego
kontaktu, nawet listownego. Nie mógł narazić jej na dociekliwość
swojego ojca. Właściwie to nie rozmówił się szczerze z Dani i nie
powiedział jej, że ją kocha i nigdy z niej nie zrezygnuje. Chciał jedynie,
by czekała na jego powrót. Skromna kartka z książki była
świadectwem jej uczuć i wierności.
Marcel wiedział, że Dani jest dumna i słowna. Stale od nowa czytał
przysłany tekst i był szczęśliwy. Tak więc to co ojciec chciał osiągnąć
wysyłając go do Waszyngtonu, miało wręcz odwrotny skutek.
W waszyngtońskim towarzystwie Marcel spotykał wiele pięknych
młodych dam, które bardzo interesowały się przystojnym dyplomatą.
Marcel był szarmanckim kawalerem tak jak przystało na młodego
attache, lecz jego serce należało do Dani — nie interesowały go
amerykańskie piękności.
Z początkiem Tnaja do Waszyngtonu przybył hrabia Terny, którego
Marcel powitał bardzo serdecznie. Pamiętał, co ojciec chrzestny
obiecał mu w Berlinie i liczył na jego pomoc.
Spotykali się codziennie. Hrabia Terny zapraszał Marcela na obiady
do hotelu, gdzie mieszkał lub bywali na licznych przyjęciach.
Pewnego dnia hrabia zapytał swojego młodego przyjaciela.
— Proszę mi powiedzieć, jak to się właściwie stało, że zwracamy się
do siebie tak formalnie. Jako dziecko mówił pan do mnie „wujku
Rudolfie", a ja do pana po prostu „Marcel". Przypominam sobie, że po
bierzmowaniu żartem użyłem zwrotu „panie Marcelu", a pan poważnie
zaczął do mnie zwracać się „panie hrabio" — i tak zostało. Szczerze
mówiąc nie podoba mi się to — przecież jestem ojcem chrzestnym, a
pan moim chrześniakiem. Proponuję, byśmy wrócili do dawnej formy.
Marcel rozpromienił się.
— Panie hrabio jestem bardzo zaszczycony tą propozycją. Muszę
przyznać, że i mnie było przykro.
— A więc dobrze mój chłopcze — bez zbytecznych ceregieli
wracamy do dawnego miłego zwyczaju. Wypijmy za to kieliszek wina.
Trącili się kryształowymi kieliszkami — wychylili je do dna i poczuli
się sobie bliscy jak za dawnych lat.
Hrabia zaopiekował się Marcelem, wprowadzał go w tajniki służby
dyplomatycznej. Bez doświadczonego mistrza młody attache
potrzebowałby wielu lat, żeby samemu nabrać takiego doświadczenia.
Hrabia Terny miał wpływowych przyjaciół, którzy mogli pomóc
Marcelowi — protegował go wszędzie i na wszystkich szczeblach
Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Marcel musiał przyznać przed samym sobą, że do swojego starszego
przyjaciela miał więcej zaufania niż do własnego ojca. Baron Lohberg
był bardzo surowy i przede wszystkim zawsze usiłował zachować
ojcowski autorytet — nieraz w sposób przesadny.
Oczywiście, ojciec chciał jak najlepiej, lecz nie było między nimi
cieplej szczerej więzi. Po matce Marcel odziedziczył bardzo wrażliwe
serce i delikatność. Był szczęśliwy, gdy hrabia okazywał zrozumienie
dla jego sposobu bycia i jego postępowania. Ojciec chrzestny
natomiast niezwykłe wysoko cenił sobie fakt, że młody baron darzył go
czułością i synowskim przywiązaniem.
Hrabia zatrzymał się w Waszyngtonie dłużej niż pierwotnie planował.
Na razie panowie nie rozmawiali o Dani —jednak i Marcel i hrabia
stale o niej myśleli. Marcel nie chciał zdradzać tajemnicy, ponieważ
była to również tajemnica Dani, a hrabia milczał, bo nie bardzo
wiedział, co ma powiedzieć zwłaszcza, że od dnia kiedy ją zobaczył,
nie mógł o niej zapomnieć.
Zastanawiał się, dlaczego musi stale o niej myśleć i dlaczego wywarła
na nim tak głębokie wrażenie?
Ukradkiem obserwował Marcela — chciał ocenić jego zachowanie
wobec młodych dam. Zawsze był rycerski, zawsze uważający, lecz
wszystkie piękne panny traktował jednakowo, nie wyróżniając żadnej,
chociaż niejedna chętnie spoglądała na przystojnego dyplomatę.
Hrabia Terny nie mówił o Dani, ponieważ nie chciał wywierać
żadnego wpływu na Marcela, a ponadto jako lojalny przyjaciel starego
barona szanował jego ojcowską decyzję. Lecz pewnego dnia musiał
odstąpić od swoich zasad. Powierzono mu nową misję dyplomatyczną
w Japonii, więc musiał niezwłocznie wyjechać.
Przed opuszczeniem Waszyngtonu hrabia chciał wyjaśnić sprawę
Marcela. Siedzieli właśnie przy kawie w salonie hotelu, gdy hrabia na
pozór obojętnie zwrócił się do młodego barona:
— Czy twoje stosunki z panną Landa zostały już definitywnie
zerwane?
Marcel poczerwieniał. Po chwili spojrzał hrabiemu w oczy i od-
powiedział:
— Wuju Rudolfie — tobie mogę zaufać, wiem, że nie będziesz
niepokoił ojca wcześniej niż to będzie konieczne.
Hrabia wyczekująco patrzył na Marcela.
Żal mu było chrześniaka, więc odpowiedział spokojnie:
— Oczywiście, wszystko co mi powiesz, zostanie między nami.
Marcel wyprostował się, zgasił papierosa w popielniczce i stanowczym
głosem odpowiedział:
— Nie, wuju Rudolfie, moje stosunki z panną Landa nie zostały
zerwane i nigdy nie będą zerwane. Nie należę do ludzi, którzy łatwo
zmieniają zdanie i sympatie. Uczucie jakie żywię dla panny Landa jest
głębokie i szczere. Nie jestem w niej zakochany — ja ją kocham.
Wiem, że ona też mnie kocha!
Marcel przez chwilę milczał, a potem dodał:
— Nie powiedzieliśmy sobie ani jednego słowa o miłości, lecz
należymy do siebie. Panna Landa wie, że nasze małżeństwo nie jest
możliwe i poddała się losowi. Natomiast ja nie zrezygnuję, i zrobię
wszystko żeby ją poślubić. Kobieta pokroju panny Landa ma tyle zalet
i taki szlachetny charakter, że warto o nią walczyć — i ja będę walczył,
aż zwyciężę!
— Czy jesteś pewien stałości jej uczuć?
Marcel uśmiechnął się, sięgnął do kieszeni i wyjął stronicę, którą
Dani wycięła z książki.
— Wuju Rudolfie, proszę spojrzeć na to — przekonasz się o jej
uczuciu do mnie!
Hrabia uważnie przeczytał tekst.
— A skąd wiesz, że panna Landa właśnie takie uczucie żywi do
ciebie? Marcel opowiedział hrabiemu, jak przesyłając książkę starał się
porozumieć z Dani; to był jedyny sposób, by ją poinformować o
swoich zamiarach.
Zapanowała cisza.
Marcel nieco uspokojony mówił dalej:
— Jedyną odpowiedzią jaką otrzymałem, jest ta stronica. Wiem, że
Dani jest bardzo dumna i z całą pewnością nie powiedziałaby tego, co
jest wydrukowane, nigdy nie napisałaby do mnie, więc chciała, żeby
bohaterka powieści mówiła za nią, uspokoiła i mnie i ją. A teraz cóż?
Będziemy sobie wierni i będziemy czekali.
Zamyślony hrabia słuchał, a potem gasząc papierosa zapytał:
— Czy sądzisz, że ojciec nie dowiedział się o książce dla panny
Landa?
Marcel zaśmiał się:
— Oczywiście wie, specjalnie prosiłem mojego przyjaciela
Hauersteina żeby o tym wspomniał. W ten sposób chciałem rozwiać
wszelkie domysły przyjaciela co do panny Landa, a równocześnie
przekonać ojca, że przesyłka jest zupełnie niewinną sprawą. Panna
Landa wie, jak zachować się, nawet jeżeli ojciec przypadkiem zwrócił
uwagę na zakreślone/teksty w książce.
Hrabia słuchał, a potem rzekł:
— Miejmy nadzieję, że panna Landa nie miała nieprzyjemności. W
przeciwnym razie nie odważyłaby się wyciąć kartki i przesłać ją tobie.
Po chwili milczenia hrabia Terny powiedział:
— A więc, skoro wiem, że nie masz zamiaru zrezygnować z panny
Landa oświadczam ci, że postanowiłem wam pomóc. Ta młoda dama
interesuje mnie jeszcze z innego szczególnego powodu.
Marcel zaskoczony i zdziwiony zapytał:
— Czy można wiedzieć, z jakiego powodu interesujesz się Dani?
Hrabia zerwał się na równe nogi:
— Jak ma na imię ta młoda dama?
Marcel przestraszył się widząc bladą twarz hrabiego.
— Nazywa się Dani Landa.
Hrabia jęknął i opadł na fotel. Patrzył na Marcela i powtarzał:
— Dani! Dani? Mój Boże to jest zdrobnienie — ale jakiego imienia?
— Imienia Daniela, wuju Rudolfie. Ale co ci jest? Hrabia ukrył twarz
w dłoniach.
Przez dłuższy czas siedział milcząc, a potem wyszeptał:
— Na dodatek to imię „Dani"! Jeszcze to, poza niewiarygodnym
podobieństwem!
Marcel z lękiem patrzył na przyjaciela swojego ojca i nie wiedział, co
sądzić o zdenerwowaniu hrabiego.
— Wuju Rudolfie! Możesz mi powiedzieć, co cię tak wzburzyło?
— Powiem ci, Marcelu. Przed wyjazdem z Berlina byłem u twojego
ojca, żeby się pożegnać. Szczerze mówiąc przy tej okazji chciałem
zobaczyć damę, która zdobyła twoje serce.
Po czym hrabia szczegółowo opisał całe wydarzenie. Na koniec wyjął
z wewnętrznej kieszeni marynarki miniaturę i podał ją Marcelowi:
— Spójrz na tę miniaturę — czy to jest wyłącznie moja bujna
wyobraźnia, że ta młoda dama jest naprawdę tak bardzo podobna do
mojej zmarłej żony?
To wręcz niewiarygodne podobieństwo o wiele bardziej zaskoczyło
Marcela niż barona Lohberga. Mógł to lepiej ocenić, ponieważ ciągle
myślał o ukochanej.
Zwrócił miniaturę hrabiemu.
— Doprawdy, co za wyjątkowe podobieństwo! Wuju Rudolfie —
zgadzam się z tobą. Można by sądzić, że to siostra Dani. Bywają
dziwne niespodzianki w przyrodzie.
— A jeżeli powiem ci jeszcze, że moje jedyne dziecko, moja
córeczka, którą jak wiesz, zabrano mi w tragiczny sposób, nazywała się
Daniela, a wołaliśmy ją Dani — czy to nie jest coś więcej niż zwykły
przypadek? Czy dziwisz się, że tak bardzo się zdenerwowałem?
Marcel uspokoił hrabiego.
— Rozumiem wuju, ale proszę opanuj się. Hrabia jednak szybko
mówił dalej:
— Czy można się dziwić, że wzruszyłem się patrząc w oczy pannie
Landa — oczy mojej żony i poczułem do niej głęboką sympatię? Wiesz
włosy, oczy, identyczne jak u mojej ukochanej żony! Pomyśl o tym!
Po krótkiej przerwie hrabia Rudolf Terny znów odezwał się:
— Jest jeszcze coś, co chciałbym ci opowiedzieć, chociaż śmiałem się
z tego i nie wierzę w takie rzeczy. Podczas mojego pobytu w Madrycie
byłem świadkiem jak w rozruchach ulicznych kula zraniła małego
chłopca. Szedł z matką do swojej babci — starej Cyganki. Opatrzyłem
ranną nogę i zaniosłem dziecko do chaty na przedmieściu. Kiedy
żegnałem się, Cyganka wyrażając swoją wdzięczność wróżyła mi z
ręki. Wyobraź sobie, oglądając linie na mojej dłoni zgadła, że straciłem
dwie drogie kobiety: jedna zmarła, drugą odnajdę. Powiedziała, że
byłem już blisko tej kobiety, ale jeszcze trochę muszę poczekać,
ponieważ linia na dłoni oddala się od niej, ale odnajdę ją przed moimi
sześćdziesiątymi urodzinami. Czy to nie jest dziwne?
— Oczywiście wuju Rudolfie — ale to chyba czysty przypadek. W
jaki sposób Cyganka dowiedziała się o twoim życiu? Wiem, że nigdy
nie znalazłeś ostatecznego dowodu śmierci twojej córki. Panna Dani
Landa tak podobna do twojej zmarłej żony, jest córką pruskiego
pułkownika Landa. Nie może więc mieć nic wspólnego z tobą.
Hrabia przetarł czoło ręką:
— Wiesz, drogi chłopcze — wszystko to powiedziałem sobie ze sto
razy, lecz coś pociąga mnie do tej młodej damy. Czy odnajdę córkę czy
nie — trudno uwierzyć, by to było możliwe — jedno mnie jeszcze
absorbuje: gdyby moja Daniela żyła, byłaby dokładnie w wieku panny
Landa. Dlatego postanowiłem, zrobić co w mojej mocy, aby uczynić ją
szczęśliwą.
Zapanowała cisza. Obaj panowie zamyślili się. Po kilku minutach
pierwszy odezwał się hrabia:
— Teraz czeka mnie podróż do Japonii — powierzono mi ważną
misję. Ale to nie zajmie mi wiele czasu. Po powrocie ze Wschodu,
pojadę do Niemiec. Chcę porozmawiać z pułkownikiem Landa.
Poproszę go, żeby mi pozwolił bliżej poznać starszą córkę. Jeżeli
stwierdzę, że jest tak mila, jak wydała mi się przy pierwszym
spotkaniu, zwrócę się do jej ojca z prośbą o wyrażenie zgody na
adopcję Dani. W ten sposób spełni się wasze szczęście. Niestety, ani ty
ani twój ojciec z powodu dumy nie chcecie przyjąć mojej pomocy.
Może ta młoda dama wyrazi zgodę i zechce zastąpić mi córkę? W ten
sposób spełnią się jej marzenia. Rozumiesz mnie Marcelu?
— Tak, wuju Rudolfie! Jestem wzruszony twoją wspaniałomyślno-
ścią ale muszę ci coś powiedzieć. Zastanów się, pewnego dnia może się
zjawić twoja córka — co wtedy? Przypadek może sprawić, że wróci —
może po latach. Wojna spowodowała migrację narodów, wiele osób
zaginęło a potem nagle zjawiły się. Jeżeli zaadoptowałbyś Dani Landa,
co zrobisz jeżeli odnajdzie się twoja córka?
Hrabia westchnął:
— Oby tak się stało! Przyjmę to jako dar nieba, za to że pomogłem
waszemu szczęściu. Jestem bogaty — wystarczy na dwa posagi.
Byłbym podwójnie szczęśliwy, gdyby los tak pokierował moim
życiem.
Marcel wziął hrabiego za rękę:
— Nie mam słów, żeby ci podziękować wuju Rudolfie — ale usilnie
cię proszę, zastanów się dobrze, zanim podejmiesz decyzję.
Stary pan skinął głową:
— Naturalnie zastanowię się. Może to i dobrze, że muszę wyjechać
do Japonii. Będę miał czas wszystko przemyśleć. Proszę jednak, żebyś
pamiętał o tym, że bez względu na okoliczności pomogę tobie i pannie
Dani Landa.
Znów zapanowała Cisza. Obaj panowie milczeli, pogrążeni w myś-
lach.
Serce Marcela przepełniła nadzieja i radość. Dani nie będzie musiała
długo czekać na ślub. Czuł głęboką wdzięczność do wuja Rudolfa.
A hrabia Terny? Dani stała mu się droga i bliska, ponieważ była
podobna do jego zmarłej żony i miała takie same imię jak jego
córeczka. Tragiczne wydarzenie znów stanęło mu przed oczyma:
Żonę zamordował zbrodniarz — a dziecko zaginęło bez śladu.
Otrzymał tę straszną wiadomość, kiedy był na froncie i walczył za
ojczyznę.
Omal nie postradał zmysłów — wojna trwała, nie dostał urlopu, ani
na pogrzeb żony, ani na szukanie zaginionego dziecka.
Po zakończeniu wojny poruszył niebo i ziemię, żeby odnaleźć
dziecko albo przynajmniej jakiś ślad po nim.
Czy dziecko w ogóle jeszcze żyje?
Kurczowo trzymał się tej nadziei, tej możliwości. Był przekonany, że
jakoś wiedziałby o śmierci dziecka, tak jak przeczuł straszny wypadek
żony! Miał tej nocy przerażający sen, zobaczył jak samochód spada w
otchłań! Gdyby więc córeczka nie żyła, musiałby to wiedzieć!
Wszelkie poszukiwania nie dały wyników ^- nie znaleziono nawet
śladu.
Mimo to bez przerwy podróżował po świecie, stale szukając, stale
łudząc się, że szczęśliwy przypadek naprowadzi go na jakiś ślad.
Pojawiła się nowa nadzieja, kiedy ujrzał córkę pruskiego oficera.
Może uda mu się wpłynąć na los tej młodej sympatycznej damy? Jaka
siła popychała go, żeby się zająć jej szczęściem?
Tego wieczora wcześniej niż zwykle rozstali się — rozmowa jakoś
się im nie kleiła.
Marcel windą zjechał do hallu — przed hotelem stało auto — wsiadł i
pojechał do domu. Jego myśli pobiegły do kobiety, którą kochał. Czy
ojciec chrzestny naprawdę im pomoże i zrealizuje swoje plany? Czy
los pozwoli, żeby byli szczęśliwi?
Z tęsknotą myślał o ukochanej — Dani była ideałem o jakim marzył
— bez niej życie nie miałoby sensu!
17
Willę bankiera Valheima otaczał duży ogród. W cieniu starych lip
urządzono kort tenisowy. Heinz grał przeciw siostrom.
W głębi ogrodu siedzieli pan Gustaw Valheim i jego żona Lena. Z
upodobaniem patrzyli na zgrabne ruchy dziewcząt i na smukłą postać
rosłego jedynaka.
Triki stała się pupilką rodziców Heinza, który wiedział, że podobnie
jak on z radością powitają nową mieszkankę willi. Polubili również
Dani, a z rodzicami przyszłej żony Heinza zawarli serdeczną przyjaźń.
Zbliżał się dzień ślubu. Uroczystość miała się odbyć za dwa tygodnie.
Pierwsze piętro było już gotowe na przyjęcie młodej pary. Pani
Valheim osobiście nadzorowała urządzanie. Triki na razie nie miała
tam wstępu. Tylko Dani przychodziła i podpowiadała jakie meble i
jakie kolory siostra sobie wymarzyła w nowym mieszkaniu.
Dani szczerze cieszyła się szczęściem Triki.
Właśnie skończyli partię tenisa. Był piękny wiosenny dzień, ogród
tonął w zieleni i wiele kwiatów miało już pąki. Czekano na gości —
zaproszono pana pułkownika Landa z żoną. Wszyscy powoli poszli w
kierunku domu.
Triki wzięła pod rękę pana bankiera i jego żonę, wesoło rozmawiała z
przyszłymi teściami. Za nimi szli Dani i Heinz, który wskazując na
narzeczoną rzekł:
— Dani, spójrz na tę trójkę przed nami —ja przestałem się liczyć.
Rodzice widzą wyłącznie Triki, a ja jestem zerem.
Uśmiechając się Dani odpowiedziała:
— Wcale nie wyglądasz na zmartwionego.. Szczęście patrzy ci z oczu
i wiem, że jesteś z tego zadowolony.
— Nie wiem dlaczego ale mnie to cieszy! Dani odpowiedziała:
— Ponieważ wiesz, że wszyscy cię kochają. Przecież ty jesteś
najważniejszy! Triki ma takie usposobienie, może czułością obdarzyć
wiele osób. Jej uczucia są bezgraniczne — oby Bóg dał, żeby zawsze
była taka ku radości nas wszystkich.
Heinz poważnie spojrzał na Dani.
— Zawsze mówisz tak ciepło o Triki. Jesteście jednak pod każdym
względem zupełnie inne. Ty jesteś powściągliwa, skupiona, zawsze
wszystkich rozumiesz. Pocieszasz każdego, kto potrzebuje moralnego
wsparcia — a często ludzie na to nie zasługują. Dzięki Bogu, że mamy
taką kochaną i dzielną siostrzyczkę.
— Cieszę się, że traktujesz mnie jak dobry brat. A co do mojej powagi
to nie zaprzątaj sobie tym głowy — to jest moja „urzędowa mina".
Zerknął na nią badawczo i jak zawsze miał wrażenie, że Dani jest
czymś zmartwiona.
— Jestem w czepku urodzony — mam nie tylko czarującą żonę, ale i
bardzo rozsądną i godną zaufania siostrę, nie mówiąc o wspaniałych
rodzicach i teściach.
— Zasługujesz na to Heinz — jesteś porządnym człowiekiem. Bardzo
się cieszę, że będę w tobie miała prawdziwego brata.
Nie mogli dalej rozmawiać — nagle Triki opuściła teściów i podeszła
do Heinza.
— Teraz kolej na ciebie — zawołała całując go. Udając obrażonego
Heinz mruknął:
— No, wreszcie przypomniałaś sobie, że masz narzeczonego, który
jest piątym kołem u wozu! Nikomu niepotrzebny!
Spojrzała na niego i uśmiechając się szelmowsko szepnęła:
— Heinz, najdroższy, piąte koło jest najważniejsze, bez niego kolasa
straciłaby równowagę! Nie rób takiej miny — nie nabierzesz mnie! I
tak wiesz, że zajmujesz wszystkie pokoje mojego serca — poza
kilkoma gościnnymi!
Przytulił ją mocno do piersi i westchnął.
— Triki — czas chyba stanął w miejscu! Nie mogę się doczekać
ślubu.
Przed bramę zajechał samochód, który bankier posłał po rodziców
Triki.
Po powitaniu wszyscy weszli do willi — podano herbatę.
Jak zwykle rozmawiano o uroczystości ślubnej — było jeszcze wiele
spraw do załatwienia.
Przyjęcie weselne bankier Gustaw Valheim postanowił wydać w
najelegantszym hotelu. Zaproszono wiele osób. Ze strony narzeczonej
na liście figurował radca ministerialny —jej dotychczasowy szef i
kilka młodych dam, które poza Dani miały być drużkami. Państwo
Landa nie mieli krewnych ani bliskich przyjaciół.
Grono znajomych i kolegów Heinza było liczne. Jako drużbę dla Dani
wybrał najbardziej interesującego młodego adwokata. Triki jednak
wiedziała, że żaden mężczyzna nie będzie się siostrze podobał. Nie
zdradziła tej tajemnicy nikomu — nawet Heinz nie dowiedział się
niczego. Kiedy radził się Triki, kogo wybrać na drużbę dla Dani,
odpowiedziała mu bardzo poważnie:
— Heinz, nie przejmuj się — niech to będzie ktoś sympatyczny, ale
nie mężczyzna, który mógłby się w niej zakochać — to byłoby
bezcelowe.
Heinz zrozumiał — o nic nie pytał, chociaż się domyślał, że Dani ma
za sobą jakieś przeżycie. Nie wracał do tej sprawy, a wobec Dani był
jeszcze bardziej serdeczny i rycerski.
Pani Lena promieniała ze szczęścia — przynajmniej jedna z córek tak
świetnie wychodzi za mąż. Pułkownik posądzał ją o to, że byłoby jej
przykro, gdyby zamiast Triki szczęśliwą narzeczoną stała się Dani,
lecz nic nie mówił na ten temat.
Dzisiaj pan Valheim oznajmił, że prezentem dla młodej pary będzie
podróż poślubna ale niestety może Heinzowi udzielić tylko dwu
tygodni urlopu.
Zwrócił się do Triki, pytając dokąd chciałaby pojechać.
— Wiesz tatusiu, tak mało znam świat, że pozostawiam tobie decyzję.
Mnie wystarczy, że Heinz jest ze mną.
Wszyscy zaczęli się śmiać a bankier nalegał, więc po namyśle rzekła:
— Jest miejsce, które strasznie chciałabym zwiedzić, ale to jest tak
daleko, że tam Heinz pojedzie ze mną, kiedy będziemy obchodzili
srebrne wesele!
— Hm! To jest trochę odległy termin, ale może jednak zdradzisz?
Skinęła głową.
— Powiem wam: Wenecja! To musi być coś cudownego — pływanie
prawdziwą gondolą po kanałach, zwiedzanie pałacu dożów i resztę
wspaniałych rzeczy. Ale na podróż poślubną to właściwie szkoda
Wenecji, wtedy jest wiele ważniejszych rzeczy, czyż nie Heinz?
Znów wszyscy się uśmiali. Heinz i ojciec wymienili porozumiewaw-
cze spojrzenia. Obaj wiedzieli, że młodzi pojadą do Wenecji. Kiedy
byli wieczorem sami, ojciec odezwał się:
— Wiesz Heinz, zamówię wam pokoje w hotelu ,,Excelsior" na Lido.
—: Aż tak luksusowo mamy mieszkać?
— Oczywiście! W podróż poślubną jedzie się tylko raz, chcę żeby
Triki te parę dni czuła się dobrze i była zadowolona. Z Lido możecie
jeździć na wycieczki i zwiedzać miasto i okolicę. Cieszę się na jej
opowieści i ciekaw jestem jej wrażeń. Triki ma dar barwnego i dowcip-
nego opisywania przeżyć i otoczenia — a tam nie będzie brakowało
tematów.
Heinz musiał obiecać, że nie zdradzi narzeczonej celu podróży —
bankier Valheim chciał synowej osobiście wręczyć bilety. Stary pan
zażartował:
— Też chciałbym mieć trochę przyjemności z tej podróży! Heinz
dotrzymał słowa.
Pan Gustaw Valheim pokochał Triki jak własne dziecko. Kiedy
wymówiła pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i nie musiała
rano zrywać się z łóżka do biura, przybiegła do przyszłego teścia.
Wiedziała, że zawdzięcza to bankierowi Valheimowi — uściskała go
tak mocno, że z trudem oddychał i pocałowała go w oba policzki —
starszy pan był bardzo wzruszony.
Wiedział, że Triki obsypie go czułościami, kiedy jej powie o podróży
do Wenecji. Była taka bezpośrednia i szczera, żywiołowo okazywała
radość z najmniejszej przyjemności, która ją spotkała. Na szczęście ta
młoda panna miała charakter i nie zepsuł jej nieoczekiwany dobrobyt
i luksus. Pan Valheim bardzo cenił skromność przyszłej synowej i
pochwalał wybór jedynaka.
Czas szybko upływał, lecz Heinzowi wydawało się, że teraz doby
mają podwójną ilość godzin! Wreszcie nadszedł dzień ślubu.
Przyjęcie weselne odbywało się hucznie ku zadowoleniu wszystkich
obecnych.
Kiedy pod koniec dnia nowożeńcy mieli się już przygotowywać do
wyjazdu, bankier Valheim wziął pod rękę synową i zaprowadził ją do
swojego gabinetu. /
Udając obojętność zapytał:
— Powiedz mi Triki, dokąd postanowiliście udać się w podróż
poślubną?
Rozpromieniona spojrzała na teścia:
— Heinz zdradził mi, że wybrał małą górską miejscowość letnis-
kową! Tam jest mało ludzi, a co najważniejsze, hotele nie są takie
drogie jak w znanych uzdrowiskach nadmorskich.
Starszy pan zaśmiał się na cały głos:
— Coś podobnego! Górska miejscowość letniskowa! I ty chcesz tam
jechać?
Triki pocałowała go:
— Tatusiu, z twoim synem pojadę na koniec świata — tam gdzie
Heinz, tam mój raj!
— Nie zgadzam się! — krzyknął udając oburzenie.
— Och, tatusiu, zrozum, Heinz musi oszczędzać. Wprawdzie teraz
zarabia więcej' ale ślub i weselne przyjęcie — wszystko to musiało
strasznie dużo kosztować. Spójrz na moją suknię! Heinz wydał
majątek. A jego nowy frak? Przecież jestem biedna jak mysz
kościelna! Nie gniewaj się — tam w górach będziemy szczęśliwi Heinz
opowiadał, że hotel w którym zamieszkamy stoi na skraju starego lasu.
Jest początek lata i wspaniała pogoda! Ale teraz przepraszam cię,
muszę się przebrać do podróży. Heinz na pewno już czeka!
Bankier wzruszony patrzył w jej rozpromienioną twarz. Poważnie
powiedział do synowej:
— Proszę Pana Boga, żebyś zawsze była tak skromna i
niewymagająca, moja kochana Triki Valheim — ale ta bajka o górskim
hotelu to wymysł twojego męża. Proszę, oto bilety na podróż poślubną
— oczy-
wiście do Wenecji. Heinz o tym wiedział — zabroniłem mu jednak
mówić! Chłopak zażartował sobie!
Przez chwilę Triki stała nieruchomo — z niedowierzaniem patrzyła
na teścia. W oczach młodej mężatki pojawiły się łzy, a potem stało się
to, na co stary pan czekał: rzuciła mu się na szyję, ściskała go tak
mocno, że z trudem oddychał i pocałowała go w oba policzki.
Jednym tchem mówiła:
— Tatusiu, najdroższy, jesteś prawie tak samo dobry i kochany jak
Heinz. Dziękuję ci stokrotnie! Do Wenecji! Do Wenecji! Jestem
najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Wszyscy powinni mi
zazdrościć!
Śmiejąc się i płacząc równocześnie gładziła teścia po twarzy, a potem
odwróciła się i wybiegła z gabinetu. Teraz bankier spokojnie mógł
wytrzeć wilgotne oczy — nikt nie powinien zobaczyć, że jest
„miękki"!
Dani czekała w pokoju hotelowym, chciała pomóc Triki przy
wyjeździe.
Triki wpadła do pokoju, rzuciła się siostrze na szyję i opowiadała, co
dostała: bilety do Wenecji! Nie miała słów, żeby wyrazić wdzięczność
za dobroć teścia.
Kiedy skończyła przebieranie, wszedł Heinz.
Podbiegła do męża wołając:
— Jeżeli zamierzasz jechać w góry — nie pojadę z tobą. Ja wybieram
się do Wenecji!
Promieniejąc z radości machała czerwonymi biletami wagonu
sypialnego.
Heinz udawał, że nie wie o co chodzi:
— Co ty wygadujesz? Triki pocałowała go:
— Ty łobuzie, myślałeś, że mnie zniechęcisz tą górską wioską? O nie,
byłabym tam tak szczęśliwa, jak w każdym zakątku świata. No ale
przyznaję, że wolę Wenecję! Kochany dobry tatuś!
Jak zawsze, Heinz był oczarowany swoją młodą żoną. Szybko
pożegnali się z Dani i wyjechali.
Dani stała przy oknie pokoju hotelowego i patrzyła za odjeżdżającym
samochodem. Miała łzy w oczach. Z całego serca cieszyła się ze
szczęścia siostry, lecz tym boleśniej odczuła beznadziejność swojej
przyszłości.
Powoli zaczęła pakować do walizki rzeczy pozostawione przez Triki.
Wianek i suknię ślubną schowała do osobnego kartonu i wszystko
przygotowała, żeby służba mogła to zabrać do willi bankiera
Valheima.
Wreszcie została sama. Usiadła w fotelu i najchętniej nie ruszałaby
się z miejsca. Co ją obchodzili ci wszyscy tańczący i bawiący się tam w
sali ludzie? Byli jej obojętni — poza matką i ojcem.
Po krótkim namyśle wstała — wiedziała, że jej obowiązkiem jest być
obecną wśród gości weselnych do końca przyjęcia.
Zeszła da sali gdzie grała orkiestra — usiadła obok matki.
18
Dla Dani nadeszły ciche dni. Wiedziała, że już nigdy nie będzie tak
jak dotychczas. Triki należy do Heinza — jest jego żoną. W domu było
smutno i pusto — nie rozbrzmiewał śmiech Triki. Nagle Dani poczuła
się niepotrzebna i w pewnym sensie obca. Często kiedy siedziała przy
maszynie do pisania — miała łzy w oczach.
Baron Lohberg zauważył smutek i przygnębienie swojej sekretarki,
było mu przykro i nieswojo, że tak brutalnie rozdzielił kochających się
młodych ludzi. Mawiał jednak do siebie; że działa w interesie Marcela
— wszyscy muszą się poddać wyższej racji! A właśnie w tym czasie
hrabia Terny zadeklarował Marcelowi swoją pomoc w realizacji
marzeń.
Od pożegnalnej wizyty starego przyjaciela baron Lohberg często
obserwował swoją sekretarkę usiłując przypomnieć sobie jak
wyglądała hrabina Terny — zamordowana żona przyjaciela. Kiedy
oglądał miniaturę zauważył wielkie podobieństwo Dani do zmarłej
żony hrabiego lecz nie potwierdził tego, nie chcąc niepotrzebnie
niepokoić przyjaciela.
Wobec Dani był teraz wyjątkowo uważający i miły. Z okazji ślubu
Triki zaproponował jej kilkudniowy urlop, lecz prosiła o zwolnienie
tylko w dniu uroczystości ślubnych. Wiedziała, że szef potrzebuje jej
pomocy — poza tym nie miałaby co robić w wolne dni. Praca dawała
jej ukojenie, kiedy była zajęta, nie myślała o rozłące z ukochanym
mężczyzną.
Latem szef odpoczywał przeważnie w swoim majątku — wtedy Dani
mogła sobie pozwolić na dłuższy urlop.
W tym roku postanowiła pojechać z rodzicami nad morze. Spędziła
tam dwa tygodnie, opaliła się, pływała i wróciła pełna nowych sił.
Wkrótce po urlopie Dani do Berlina wrócili Triki i Heinz. Odtąd cała
rodzina spotykała się często, żeby słuchać zachwytów Triki nad
zabytkami i krajobrazami włoskimi. Była bardzo spostrzegawcza, a
poza tym miała dar opisywania przeżyć w sposób interesujący i
dowcipny. Stała się najważniejszą osobą w obu rodzinach. Wieczór
bez Triki był po prostu nudny!
Dani często odwiedzała siostrę — jej szczęście i radość życia
podnosiły ją na duchu i wpływały korzystnie na zmianę nastroju. Teraz
dopiero Dani zdała sobie sprawę jak ogromnie jest przywiązana do
siostry i jak bardzo odczuwa jej brak w domu rodzinnym.
Kiedy Heinz pracował w banku u boku ojca, Triki pilnie uczyła się od
teściowej prowadzenia tak dużego domu. Nie stroniła od prac w
kuchni, chętnie pomagała kucharce i twierdziła, że to o wiele bardziej
pożyteczne i interesujące zajęcie niż praca w biurze u radcy
ministerialnego. Z teściową żyła w najlepszej zgodzie. Mądra pani
Valheim umiała zaskarbić sobie przywiązanie młodej synowej. I tak
bankier Valheim i jego żona naprawdę mieli teraz oprócz syna również
i córkę!
Każdą wolną godzinę Dani spędzała w willi bankiera lub w pięknym
ogrodzie na korcie tenisowym.
Nie zdarzało się to jednak codziennie.
Kiedy Dani była sama w domu, często wracała myślą do hrabiego
Terny. Dobrze zapamiętała jego charakterystyczną twarz i smutne
oczy. Wiedziała, że jest w Waszyngtonie i nieraz zastanawiała się, czy
przyjaciel ojca Marcela naprawdę będzie mógł im pomóc?
Zastanawiała się, dlaczego tak chętnie myślała o tym dziwnym
siwowłosym panu — może dlatego, że oczekiwała od hrabiego
pomocy? Baron Lohbert pewnego dnia wspomniał, że hrabia Terny
wybiera się ze specjalną misją do Japonii gdzie toczyła się wojna z
Chinami. Słysząc to Dani poczuła lęk — obawiała się o los tego
człowieka. Na pytanie czy ta misja jest bardzo niebezpieczna, szef
wzruszył ramionami:
— W tym człowieku jest coś dziwnego — zawsze wybiera miejsca
najbardziej niebezpieczne, których wszyscy dyplomaci unikają. Hrabia
Terny ma chyba specjalnego anioła stróża. Niedawno w Hiszpanii
cudem uniknął śmierci i obawiam się, że w Japonii również może się
znaleźć niebezpiecznej sytuacji. Dani odpowiedziała:
— Hrabia Terny jest bardzo odważny. Baron zamyślił się.
— Tak, z całą pewnością to odważny człowiek, lecz inni mężczyźni
też nie są tchórzami. On czuje pogardę wobec śmierci — myślę, że
nawet jej szuka, ponieważ stracił wszystko, co kochał. Ale w życiu
dziwnie się dzieje: właśnie tych, którzy pragną umrzeć, śmierć omija.
Dani nie odważyła się zadawać pytań, lecz bez przerwy myślała o
tym, co usłyszała: „szuka śmierci, ponieważ stracił wszystko, co
kochał".
Baron Lohberg zagłębił się w pracy. Gdyby nie miał kilku bardzo
pilnych listów, może powiedziałby Dani, jaką tragedię przeżył hrabia.
Okazywał jej Wielkie zaufanie nie tylko w sprawach urzędowych ale
i prywatnych.
Barona często zastanawiało, że z nikim nie rozmawia tak chętnie i tak
szczerze jak ze swoją sekretarką.
Kiedy czuł wewnętrzną potrzebę zwierzeń, zwracał się wyłącznie do
niej. Nieraz miał okazję przekonać się, że Dani zawsze jest lojalna i
nigdy nie zdradza powierzonych tajemnic czy osobistych poglądów
szefa.
Siedząc przy maszynie do pisania Dani często przypominała sobie
dzień wyjazdu Marcela. Stał za jej plecami, a ona zdenerwowana
uderzała w przypadkowe klawisze maszyny i właśnie te chaotyczne
zdania zdradziły jej uczucia! Marcel zrozumiał, co się dzieje w jej
sercu, poprosił o ten arkusz papieru i schował go do wewnętrznej
kieszeni marynarki.
Czy jeszcze ma ten arkusz?
Dani nie przypuszczała, jak często Marcel patrzył na te litery, jak
przytulał papier do serca — przecież to był dowód, że Dani go kocha.
Książkę, którą młody baron posłał przez przyjaciela, czytała raz po raz
i miała wrażenie, że bohater powieści mówi do niej to, co chce jej
powiedzieć Marcel.
Nikt z otoczenia Dani nie miał najmniejszego pojęcia, co przeżywała.
Tylko Triki czasem z troską patrzyła na siostrę. Dani udawała pogodną
i dzielną, lecz w rzeczywistości było wręcz odwrotnie.
19
Wieczór przed wyjazdem do Japonii hrabia Terny spędził z Mar-
celem. Omówili wszystkie sprawy, a hrabia obliczył, że
prawdopodobnie dopiero jesienią wróci do Niemiec.
Uśmiechając się do barona Lohberga zapytał:
— Może chcesz przez wiernego przyjaciela przekazać jakąś wiado-
mość pannie Dani Landa? Daję słowo, że doręczę jej twój list do rąk
własnych.
Marcelowi zaiskrzyły się oczy:
— Wuju Rudolfie, zrobisz to dla mnie? Hrabia skinął głową:
— Gdybym nie chciał, nie proponowałbym ci tego, mój drogi. Marcel
wzruszony odpowiedział:
— Nie mam odwagi prosić cię o to, ponieważ musiałbyś to ukryć
przed moim ojcem.
— Marcelu, robię to z czystym sumieniem i to nie zaważy na mojej
wiernej przyjaźni z twoim ojcem. Nie zdradzę jego zaufania. Przecież
wiem, że nie ma nic przeciw pannie Landa, ceni ją, szanuje i z żalem
podjął taką decyzję. Jedyną przeszkodą waszego związku jest jej
ubóstwo. Wiem o tym wszystkim i wiem co mam robić.
Marcel był zaskoczony.
— Czy naprawdę sądzisz, że to jedyny powód?
— Tak, jestem o tym przekonany. Ponieważ go usunę — mam czyste
sumienie, że nie konspiruję przeciwko przyjacielowi.
Hrabia wyjął z kieszeni notes.
— Proszę cię, zanotuj sobie adres biura tutejszego notariusza, u
którego zdeponowałem moją ostatnią wolę. Przecież nikt nie może
zagwarantować, że wrócę żywy z Japonii, a nie chcę uzależniać
waszego szczęścia od czystego przypadku. W razie mojej śmierci
tutejszy notariusz wręczy ci zapieczętowaną kopertę, którą wyślesz na
adres mojego wiedeńskiego pełnomocnika. Chodzi o to, że większa
część majątku jest zarezerwowana dla mojej córki — gdyby się
pewnego dnia odnalazła. Dla panny Dani Landa wyznaczyłem spadek,
który otrzyma, kiedy zostanie twoją żoną. Nie będzie mogła odmówić,
bo to oznacza wasze wspólne szczęście. Fakt, że dziedziczy Dani
Landa a nie ty, zapewni zgodę twojego ojca na małżeństwo. Tak więc
na wypadek mojej nieoczekiwanej śmierci zabezpieczyłem waszą
miłość i przyszłość.
Marcel z rozpaloną głową słuchał i szukał słów podzięki.
— Nie, nie, nie dziękuj mi Marcelu — cieszę się, że zapewnię wam
szczęście. Wiesz, chociaż to brzmi dziwnie, pokochałem pannę Dani
Landa jak córkę! Teraz wszystko wiesz i będziesz spokojniejszy.
Jeszcze raz oferuję ci się jako poseł miłości. Napisz do twojej Dani
wszystko, co leży ci na sercu i przyślij mi ten list jutro rano przed
dziesiątą lub jeśli wolisz przynieś mi go osobiście na dworzec.
Marcel uścisnął mu rękę, chociaż najchętniej wycałowałby dystyn-
gowanego dyplomatę. Wzruszony powiedział:
— Serdecznie ci dziękuję wuju Rudolfie, przyjdę na dworzec. Hrabia
odparł widocznie zadowolony:
— Świetnie — zobaczymy się więc jutro. Mam nadzieję, że nie
będzie to ostatni raz. Nic bardziej mnie nie cieszy niż możliwość
pokierowania waszym losem. Jeżeli Bóg da i żywy wrócę do Niemiec,
wszystko sam załatwię. Adoptuję Dani tak jak postanowiłem, poroz-
mawiam z pułkownikiem Landa i twoim ojcem, a najpóźniej na Boże
Narodzenie będziecie mogli wziąć ślub.
Kiedy ponownie rozstali się Marcel uspokoił się — wiedział, że
pomoc ojca chrzestnego daje mu nadzieję na szczęśliwą przyszłość.
Spełnił się cud, w który wierzą wszyscy zakochani. Dzięki hrabiemu
Terny, niedługo będzie trzymał w objęciach swoją Dani!
W takim nastroju wrócił do domu. Usiadł natychmiast przy biurku
i napisał do Dani długi list. Po raz pierwszy mógł jej powiedzieć
wszystko o swojej miłości, o tęsknocie, o radości.
Dzięki dobremu „wujkowi Rudolfowi" poczuł grunt pod nogami i
mógł spokojnie patrzeć w przyszłość. Nigdy nie zapomni tego, co
hrabia Terny zrobił dla nich — z całego serca życzył mu odnalezienia
córki, może cierpiący ojciec zazna szczęścia na stare lata?
Kiedy skończył list, odłożył go z uczuciem ulgi — tego wieczora
szybko zasnął.
Następnego ranka załatwił kilka pilnych spraw, a potem pojechał na
dworzec pożegnać ojca chrzestnego i wręczyć mu list do Dani.
Obaj panowie uścisnęli sobie dłonie. Hrabia oświadczył, że ze
szczególną radością osobiście wręczy list pannie Dani Landa.
Pociąg ruszył. Trasa prowadziła przez kontynent amerykański na
południowy zachód do San Francisco. Tam hrabia Terny miał wsiąść
na statek i udać się do Jokohamy. Podróż miała trwać około trzech
tygodni.
Jego zdaniem misja powinna mu zająć kilka miesięcy. Liczył, że
jeżeli wszystko ułoży się pomyślnie, późną jesienią będzie w Niem-
czech.
Marcel z żalem w oczach żegnał hrabiego. Trudno było rozstać się z
przyjacielem, z którym codziennie spędzał miłe wieczory i mógł
szczerze rozmawiać.
Teraz został sam. Obliczał, kiedy Dani otrzyma jego list i co mu
odpowie? Jaką drogą dotrze jej odpowiedź i, co najważniejsze, jaka
będzie! W każdym razie musiał się uzbroić w cierpliwość!
Pracował od rana do nocy — przełożeni zwrócili uwagę na młodego
attache, który przy każdej okazji wykorzystywał rady i wskazówki
hrabiego Terny — osiągał poważne sukcesy. Stale go obserwowano, a
to oznaczało, że jest kandydatem na wyższe stanowisko.
Służbowa pozycja Marcela wymagała jego obecności na różnych
przyjęciach dyplomatycznych w kręgach towarzyskich Waszyngtonu.
Ale Marcel nie przepadał za uroczystymi bankietami i balami. Nudziły
go lunche i herbatki, gdzie plotkowano i trzeba było uważać na każde
wypowiedziane słowo.
O wiele bardziej wolałby zarządzać majątkiem ojca. Niestety —
zdawał sobie sprawę, że posiadłości Lohberg nie da się utrzymać na
dłuższą metę i dlatego musiał wstąpić do służby dyplomatycznej i
zrezygnować z życia na wsi.
Jak potoczą się jego dalsze losy? Zależało to oczywiście od ojca
chrzestnego — obiecał mu pomóc, a Marcel miał do niego większe
zaufanie niż do własnego ojca.
Hrabia Terny był człowiekiem doświadczonym i wiedział, jak trzeba
pokierować jego losem. Dlatego Marcel postanowił cierpliwie czekać i
wytrwale pracować, żeby własnymi siłami osiągnąć jak najwięcej.
20
Po krótkim pobycie w Jokohamie hrabia Terny pojechał na tereny,
gdzie toczyły się walki i dwa narody z bronią w ręku dochodziły
swoich praw. Z bólem serca również tutaj oglądał cierpienia i wojenne
spustoszenie.
Próbował wszelkich sposobów, żeby zgodnie z prawem Ligi Naro-
dów pośredniczyć w sporach. Użył całego swojego autorytetu i wiedzy
dyplomaty, by rozwiązać problemy drogą pokojową. Niestety i tutaj
tak jak w Europie zwaśnione strony nie słuchały rad i wyniszczały się
nawzajem. /
Stary dyplomata znów przekonał się o przepaści jaka istnieje między
białą a żółtą rasą ludzi.
Czy należało się temu dziwić? Przecież nawet różne narody jednej
rasy walczyły ze sobą, nie mogąc dojść do porozumienia i trwałego
pokoju.
Również tutaj na polu walki anioł stróż czuwał nad hrabią Terny i
kilka razy cudem uratował go od śmierci. Jedynie co dyplomata
osiągnął, to czasowe zawieszenie broni.
Z doświadczenia wiedział, że chwilowo przerwane działania wojenne
mogły w każdej chwili na nowo wybuchnąć.
Wreszcie jego misja dobiegła końca i hrabia mógł wejść na pokład
statku płynącego do Europy. Opuszczał Azję z ciężkim sercem
świadom, że nie doprowadził do trwałego pokoju.
Długa podróż morska była okazją do odpoczynku po wyczerpującej i
niebezpiecznej pracy. Wygrzewając się na leżaku na górnym pokładzie
luksusowego statku, miał czas myśleć o Dani Landa i Marcelu.
Świadomość, że przyczyni się do szczęścia dwojga młodych ludzi
wywoływała lekki uśmiech na jego smutnej twarzy.
Często myślał o Dani i o tym, że coraz bardziej pragnął uszczęśliwić
tę młodą damę. Jego zdaniem Marcel i Dani bardzo dobrze pasowali do
siebie. Myśli o ich szczęśliwej przyszłości rozpraszały przykre wspo-
mnienia z pól bitewnych pełnych rannych i zabitych żołnierzy. Podróż
była udana, ponieważ utrzymywała się wyjątkowo piękna pogoda.
Czuł się dobrze i miał przyjemne uczucie, że wraca do ojczyzny. W
Niemczech przebywał tak chętnie jak i w swojej ojczyźnie Austrii.
Cieszył się na spotkanie z przyjacielem baronem Lohbergiem. Naj-
większą radość sprawiała mu myśl, że będzie mógł wręczyć Dani
Landa list od Marcela. Wiedział, co ten list znaczy dla niej.
Po przyjeździe do Berlina nie telefonował do barona, lecz następnego
dnia poszedł do Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Wszedł do pokoju Dani i zastał ją przy biurku; przeglądała
korespondencję. Spąsowiała, kiedy podniosła głowę i nieoczekiwanie
zobaczyła hrabiego Terny. Podszedł do niej starając się opanować:
— Czy mógłbym rozmawiać z panem baronem?
Dani zdołała ochłonąć z zaskoczenia. Wskazała na czerwone
światełko nad drzwiami gabinetu szefa:
— Chwilowo pan baron ma gościa.
Hrabia patrzył na nią i radował się jej widokiem.
— Nie szkodzi mam czas, zaczekam. Czy mogę usiąść? Mówiąc to
przesunął krzesło bliżej biurka.
Dani skinęła głową:
— Mam nadzieję panie hrabio, że nie będzie pan musiał długo
czekać.
Stary pan uśmiechnął się dobrodusznie:
— Powiedziałem, że nie spieszy mi się. A poza tym jestem rad, że
zastałem panią samą i mogę z panią porozmawiać. Baron Marcel
prosił, żebym pani przekazał pozdrowienia.
Dani odruchowo przycisnęła ręce do serca i znów oblał ją rumieniec.
Potem nagle zbladła.
Hrabia widząc to pomyślał: kocha go tak bardzo, jak on ją ubóstwia.
Dani zebrała wszystkie siły, żeby spokojnie odpowiedzieć:
— Dziękuję panie hrabio! Uśmiechnął się i wyjął z kieszeni kopertę:
— To jeszcze nie wszystko, łaskawa pani! Mam jeszcze list od
Marcela.
Zaskoczona spojrzała na kopertę.
— Mój Boże — ja — ja nie wiem, czy wolno mi przyjąć ten list?
Popatrzył na nią mówiąc spokojnie:
Proszę, niech pani szybko weźmie ten list i schowa go. Będzie lepiej,
jeżeli pani przeczyta go w domu. Ponieważ ja go przywiozłem, jest to
gwarancja dla pani, że można go bez obawy przyjąć.
Dani wahała się. Milczała.
Speszona wreszcie szepnęła;
— Nie wiem — pan baron Lohberg będzie się bardzo gniewał, że pan
przywiózł mi list.
Hrabia uspokajał ją:
— Biorę na siebie odpowiedzialność. Baron Lohberg nie dowie się o
niczym do chwili, kiedy pani i Marcel sami powiecie mu o tym. Ten list
odbył ze mną długą podróż do Azji, zanim trafił do rąk pani. Proszę
niech go pani weźmie i schowa. Jak już wspomniałem, lepiej będzie,
jeżeli pani przeczyta go w domu.
Przypomniała sobie, że Marcel określił hrabiego jako przyjaciela,
który obiecał mu pomoc! Tak bardzo chciałaby przeczytać ten list —
drżącą ręką wzięła kopertę i schowała w torebce.
Podeszła do hrabiego mówiąc:
— Nie wiem jak mam panu podziękować.
— Och, aleja wiem i kiedyś się o to upomnę. Jednak wpierw musi mi
pani coś przyrzec!
Dani nie wiedziała co począć — lecz pokusa była wielka.
— Panie hrabio, jeżeli będę mogła spełnić to przyrzeczenie, dam je
panu!
Teraz stary dyplomata zawahał się — lecz trwało to zaledwie chwilę:
— No dobrze! Proszę mi obiecać, że bez zastrzeżeń zrobi pani
wszystko, czego zażądam. Oczywiście nie będę wymagał niczego, co
byłoby sprzeczne z pani godnością i honorem, ani nie spowoduje
problemów moralnych. Wszystko o co będę panią prosił ma tylko
jeden cel — złączyć panią z Marcelem.
Dani przez chwilę milczała, a potem powiedziała:
— Obiecałam panu baronowi Lohbergowi, że bez jego zgody nie
będę się kontaktować z jego synem.
Na twarzy hrabiego pojawił się uśmiech.
— O, widzę, że mój przyjaciel Lohberg bardzo solidnie wykonał
pracę.
Dani wyprostowała się i stanowczym głosem zaprzeczyła: — Nie
panie hrabio, to przyrzeczenie dałam dobrowolnie — pan baron
niczego mi nie nakazał. Moja duma i godność nie pozwalają narzucać
się rodzinie, która mnie nie akceptuje.
Hrabia zachwycony patrzył na tę twarz, piękną, stanowczą, tak pewną
siebie i — tak bardzo przypominającą mu jego zmarłą żonę!
Wziął ją za rękę mówiąc:
— Bardzo to chwalebne łaskawa pani! Zaręczam pani, że zostanie
pani przez rodzinę Lohberg przyjęta z całą serdecznością, jeżeli pani
zrobi to, o co zmuszony jestem panią prosić — dla szczęścia pani i
Marcela.
Dani ciężko oddychała — była wzruszona.
— Nie ma rzeczy której nie zrobiłabym, żeby uszczęśliwić Marcela
— lecz nie może to być w sprzeczności z moją godnością i honorem.
Nadal trzymał jej rękę — z widoczną ulgą zapytał:
— A więc nie sprzeciwi się pani temu, czego będę wymagał od pani?
Czuł, że jej mała dłoń drżała:
— Przyrzekam panu! Co powinnam zrobić? Uścisnął jej rękę i
odpowiedział:
— Na razie nic. Najpierw muszę odwiedzić mojego przyjaciela
Lohberga. Powinienem trochę odpocząć i zaaklimatyzować się. Gdy-
bym nie mógł z panią rozmawiać bez świadków, proszę czekać na
wiadomość w domu, napiszę list.
Skinęła głową.
— Będę czekała, panie hrabio. Chciałabym jeszcze raz bardzo
serdecznie podziękować za okazaną mi dobroć!
Patrzył na nią z podziwem. Wstał i zaczął chodzić po pokoju. Po
chwili rzekł do Dani:
— Proszę się nie krępować moją obecnością. Nie chcę pani prze-
szkadzać w pracy, łaskawa pani.
Dani wróciła do biurka, usiadła i zajęła się załatwianiem korespon-
dencji.
Hrabia Terny nie spuszczał z niej oka. Opanowały go radość i ból.
Czyżby los znów zakpił z niego? Gdyby ktoś przyprowadził tę dziew-
czynę i powiedział: „To jest twoja córka" — nie wątpiłby w to ani
przez chwilę. Byłby szczęśliwy i z serca spadłby mu kamień. A los jak
na ironię stawia przed nim tę młodą kobietę, córkę obcego człowieka.
Ale skoro jest ona tak bardzo podobna do jego żony i nosi imię jego
dziecka — musi jej pomóc, żeby była szczęśliwa. Wierzył, że każdy
dobry uczynek jest przez Opatrzność w jakiś sposób nagradzany —
może ktoś okazał serce jego dziecku o ile jeszcze żyje.
Po chwili drzwi gabinetu otworzyły się i w progu stanął baron
Lohberg:
— Witam serdecznie, mój drogi Rudolfie! Nie sądziłem, że tak
szybko zobaczę cię w Berlinie. Słyszałem już o wielkim sukcesie
twojej misji na Dalekim Wschodzie.
Hrabia Terny wziął barona pod rękę:
— Fred, proszę cię, nie mów o dużym sukcesie — to niestety
nietrwały pokój! Zaledwie zawieszenie broni. Nienawiść nadal nie
wygasła i w każdej chwili mogą wybuchnąć walki.
Baron jednak upierał się:
— A ja twierdzę, że osiągnąłeś bardzo dużo — mój drogi Rudolfie.
Stary dyplomata był sceptyczny.
— Nie, nie, wyolbrzymiasz to, co udało mi się osiągnąć — nie jestem
zadowolony i nie obiecuję sobie wiele. Jest tyle zapalnych punktów!
Spełniłem tylko swój obowiązek najlepiej jak umiałem.
Baron nagle zmienił temat:
— No, a w Ameryce, jak ci się powiodło — wszystko zakończyło się
pomyślnie?
Hrabia uśmiechnął się:
— Jak zawsze jesteś świetnie poinformowany co dzieje się na
świecie. A więc wiedziałeś o moim pobycie w Waszyngtonie?
— Oczywiście — nie znam tylko szczegółów. Stary pan
odpowiedział jak przystało na dyplomatę:
— No, powiedzmy — nie najgorzej! — po chwili dorzucił kilka
szczegółów.
Rozmawiali o zmianach zachodzących w Niemczech, o stosunkach z
Anglią, o niepokojach w Rosji. Wreszcie hrabia Terny oświadczył:
— Dosyć polityki, drogi przyjacielu. Pomówmy lepiej o przyjem-
niejszych rzeczach. Na przykład: przywożę ci pozdrowienia od
Marcela!
Baron ożywił się:
— Dziękuję ci Rudolfie! W międzyczasie Marcel już pisał jak wiele
ci zawdzięcza i ile skorzystał stosując się do twoich rad. Cieszę się, bo
chłopak wciągnął się do pracy i ma już pewne sukcesy.
— Możesz być dumny z twojego syna! Baron z zadowoloną miną
odpowiedział:
— Jestem dumny z Marcela tym bardziej, że nie wstąpił do służby
dyplomatycznej z zamiłowania — raczej pod przymusem.
Hrabia zdziwiony spojrzał na przyjaciela.
— Słyszę to po raz pierwszy!
— Czy Marcel nigdy z tobą nie rozmawiał na ten temat?
— Nie! A co go interesowało?
Baron widocznie wzburzony odpowiedział:
— Wyobraź sobie, koniecznie chciał studiować agronomię, żeby nasz
majątek Lohberg znów doprowadzić do dawnej świetności! Z trudem
wybiłem mu to z głowy. Wytłumaczyłem mu, że bez dużej gotówki
zamku nie uratuje, a jego wysiłki poszłyby na marne. Robiłem
wszystko co mogłem, żeby go przyjęto do Ministerstwa Spraw Za-
granicznych. W dyplomacji ma widoki na awans zwłaszcza, że chłopak
dobrze sobie radzi — tak się przynajmniej mówi.
Hrabia uważnie słuchał.
— Hm! Godne podziwu, że tak świetnie spisuje się w zawodzie, do
którego nie ma szczególnego zamiłowania. Kto wie, czy dałby sobie
radę z majątkiem — oczywiście jeżeli miałby w ręku potrzebny
kapitał. Nie mogę zrozumieć, dlaczego ani ty, ani Marcel nie chcecie
przyjąć pomocy ode mnie, waszego starego przyjaciela?
Baron po chwili poważnie odpowiedział:
— Nie, Rudolfie — przyjaciół nie należy wykorzystywać — my
Lohbergowie tego nie robimy!
Hrabia żachnął się:
— Oczywiście — wolicie być do śmierci nieszczęśliwi, niż
przełamać dumę!
Baron badawczo spojrzał na przyjaciela.
— Rozmawiałeś o tym z Marcelem?
Wskazując na drzwi do pokoju Dani z napięciem czekał na
odpowiedź hrabiego, który zapytał po chwili milczenia.
— Masz na myśli pannę Landa? Baron skinął głową.
Przez chwilę hrabia wahał się, a potem stanowczym tonem odparł:
— Tak, rozmawiałem z nim.
— No i co? Opamiętał się? Skończył z tym?
— Nie Fredzie! Nie łudź się — Marcel nigdy o niej nie zapomni —
powiedział mi to stanowczo i bez ogródek!
Baron głęboko westchnął i oparł się o fotel.
— A ja tak wierzyłem, że chłopak posłucha moich rad!
— Fredzie — mam wrażenie, że nie znasz dobrze swojego syna.
— Wielki Boże! Przecież musi zrozumieć, że to jest niemożliwe!
— Właśnie tego nie może i nie chce pojąć! Ale proszę cię, nie
przejmuj się — przecież jest poza „strefą niebezpieczeństwa".
Baron Lohberg nieco uspokoił się:
— Masz rację — poza tym panna Landa dała mi słowo, że bez mojego
zezwolenia nie wyjdzie za mąż za Marcela.
Stary dyplomata uśmiechnął się.
— Mój drogi Fredzie! Nie pozostanie ci nic innego, niż pewnego dnia
wyrazić zgodę na małżeństwo, jeżeli nie chcesz, żeby wymarł ród
Lohbergów. O ile wiem, Marcel jest ostatnim potomkiem twojej
rodziny.
— Rudolfie — proszę cię, nie żartuj sobie ze mnie! Hrabia
spoważniał.
— No, dobrze, wrócimy do tego tematu później. Wiesz rozmawiając
z twoim synem dowiedziałem się, że panna Landa ma takie same imię
jak moja córka — Daniela — po swojej prababce — a wołają ją Dani
— tak jak wołaliśmy nasze dziecko!
Baron chrząknął i obojętnie odpowiedział:
— To dziwne ale oczywiście jest to czysty przypadek.
— Zgadzam się z tobą — to jest z całą pewnością przypadek. Muszę
ci jednak powiedzieć jeszcze coś ciekawego.
Hrabia ożywił się i ze szczegółami opowiedział wydarzenie w Mad-
rycie i spotkanie ze starą Cyganką, która odgadła jego przeszłość i
przepowiedziała przyszłość.
Fred Lohberg ze współczuciem słuchał, myśląc przy tym: „Temu
biedakowi brakowało tylko wróżby! Znowu obudzi się w nim
nadzieja". Biorąc przyjaciela za rękę rzekł:
— Mój drogi Rudolfie — to bolesne, że nie możesz zaznać spokoju,
Stary dyplomata wcale nie wyglądał na przygnębionego. Z
ożywieniem mówił dalej:
— Nie sprawia mi to bólu — wręcz przeciwnie! Wiesz Fred, to
dobrze, taka nadzieja podtrzymuje mnie na duchu. Spokój oznaczałby
dla mnie śmierć, beznadziejność. Z tego powodu podejmuję się
różnych . niebezpiecznych misji powtarzając sobie, że skoro Pan Bóg
nade mną czuwa, widocznie chce żebym jeszcze żył: może jestem mu
do czegoś potrzebny!
Baron Lohberg zawołał: — Rudolfie, przyjacielu, źle mnie
zrozumiałeś! Nie chcę żebyś się poddał i stracił wszelką nadzieję! Z
całego serca życzę, żeby się spełniło twoje marzenie. Przecież zdarzają
się cuda. Ale powiedz mi, jakiej nowej misji zamierzasz się podjąć?
Na twarzy starego pana pojawił się zagadkowy uśmiech.
— Na razie nie będę się zajmował polityką. Mam do załatwienia kilka
spraw prywatnych, osobistych.
— Czy można zapytać jakich?
— Ty zawsze możesz pytać ale tym razem odpowiem ci tylko bardzo
zwięźle i ogólnie. A więc — postanowiłem zrobić wszystko co w mojej
mocy, żeby zapewnić szczęście mojego chrześniaka i kobiety, którą
kocha.
Zaskoczony baron Lohberg zapytał:
— Jak zamierzasz to zrobić, Rudolfie?
Znów wokół ust hrabiego Terny pojawił się lekki uśmiech.
— Wybacz! Na razie o tym nie mogę mówić. Z całą pewnością
łatwiej mi będzie zrealizować ten plan niż niejedną misję dyploma-
tyczną. Mogę ci tylko powiedzieć: Fred, przygotuj się, w najbliższej
przyszłości sam poprosić pannę Dani Landa, żeby zechciała wyjść za
twojego syna. Przed tym nie mogę cię ochronić!
Baron Lohberg z niedowierzaniem potrząsał siwą głową:
— Jesteś taki tajemniczy! Co to za zagadki?
— Niedługo, zagadki zostaną rozwiązane! Bądź cierpliwy! Ale
chciałem ci jeszcze coś powiedzieć — rozglądaj się za nową
sekretarką. Tak doskonałej nie znajdziesz szybko. Będziesz się musiał
zadowolić mniej zdolną panną.
— Rudolfie — na miłość boską — co ty wygadujesz — może mi
jednak coś zdradzisz? —
Hrabia przecząco pokręcił głową:
— Nie, nie! Mój drogi Fredzie! Znam cię i nie mogę ci całkowicie
zaufać. Mógłbyś mi w jakiś sposób pokrzyżować plany, a ja sobie tego
nie życzę! Obiecałem twojemu synowi, że przed Bożym Narodzeniem
zaręczy się i — dotrzymam obietnicy!
Baron próbował namówić przyjaciela:
— Fredzie! — Ale —jeżeli...
— Żadnego „ale", żadnego „jeżeli". Pozwól mi pomóc losowi! Daję
ci słowo będziesz zadowolony i nie sprzeciwisz się przyjąć tej młodej
damy do waszej rodziny.
Baron pochmurniał:
— Nie lubię poruszać się po omacku! Hrabia Terny uśmiechnął się:
— Mój drogi Fredzie, rozumiem cię! Jeżeli ktoś taki jak ty jest
przyzwyczajony wszystko wiedzieć i często nawet przewidywać
wydarzenia, to oczywiście nie lubi zagadek. Z tobą jest teraz tak jak z
uczniem w „Fauście": „Wiem dużo lecz chciałbym wiedzieć
wszystko"! Stary przyjacielu, trochę mnie bawi twoja ciekawość!
Obiecuję ci, że niczego się wcześniej nie dowiesz.
Baron Fred Lohberg z rezygnacją wzruszył ramionami — chociaż
wiedział, że przyjacielowi może bezgranicznie zaufać. Nie był jednak
zadowolony — mruknął:
— Niech się dzieje co chce — poddaję się! Pozwolę się zaskoczyć!
— Doskonale! Dobrze na tym wyjdziesz! A teraz muszę cię opuścić.
— Czy przyjdziesz jeszcze do mnie?
— Oczywiście — będę cię odwiedzał. Do zobaczenia!
Podali sobie ręce.
Przez chwilę trzymając dłoń przyjaciela baron rzekł:
— Rudolfie — pamiętaj, że mam do ciebie bezgraniczne zaufanie!
Stary dyplomata odpowiedział poważnie:
— Bądź spokojny, Fredzie, przecież jesteśmy starymi przyjaciółmi.
Nie lękaj się, będziesz zadowolony. Żegnaj!
Baron odprowadził hrabiego przez pokój Dani.
Stary pan nie darmo był dyplomatą — przechodząc obok biurka
sekretarki bez słowa ukłonił się młodej damie, jeszcze raz uścisnął rękę
przyjaciela i opuścił biuro.
Dani załatwiała korespondencję.
Szef zatrzymał się i zapytał:
— Czy te listy są gotowe?
— Tak, panie baronie — zaraz przyniosę do podpisu. Poważna twarz
Dani również niczego nie zdradzała.
21
Ten dzień strasznie się dłużył — Dani wydawało się, że nigdy nie
wybije godzina trzecia.
Bez przerwy myślała o liście, który schowała w torebce. Bardzo
chciała znać jego treść, lecz obawiała się, że ktoś mógłby ją zastać przy
czytaniu — a hrabia wspomniał, że list jest długi. Musiała uzbroić się
w cierpliwość.
Ciągle przypominała sobie wszystko, co hrabia tego dnia powiedział i
o co ją prosił. Jego przyjazne słowa dodały jej nadziei. Czy stanie się
jakiś cud? Hrabia mówił tak przekonująco — wszystko wydaje się
możliwe!
Wreszcie szef punktualnie skończył urzędowanie i nie musiała dłużej
zostawać w biurze.
Szybko ubrała się i pospiesznie poszła do przystanku tramwajowego.
W domu — jak zwykłe — rodzice czekali z obiadem.
Dani była zdenerwowana i nie miała apetytu — zmusiła się do
jedzenia, żeby rodzice niczego nie zauważyli. Zdenerwowana i roz-
trzęsiona przyjęła telefoniczne zaproszenie Triki na herbatę do willi
bankiera. Odetchnęła z ulgą na wiadomość, że samochód przyjedzie po
nich dopiero o piątej. A więc będzie mogła spokojnie przeczytać list od
Marcela.
Po obiedzie poszła do swojego pokoju i wbrew zwyczajowi zamknęła
drzwi na klucz. Musiała mieć pewność, że nikt jej nie przeszkodzi w
czytaniu.
Drżącymi rękoma wyjęła kopertę z torebki, usiadła w fotelu przy
oknie i wzięła do rąk kilka zapisanych arkuszy papieru listowego.
Już pierwsze słowa wstrząsnęły ją do głębi — z bijącym sercem i
rozpalonymi policzkami czytała:
Daniela! Kochana, najdroższa Dani!
Żegnając się poprosiłem: „Czekaj na mnie"! Wtedy myślałem, że
będzie to bardzo długo trwało. Musiałem Cię jednak prosić o to, gdyż
bez tej nadziei nie mógłbym wyjechać.
Dani! Wprawdzie zabroniłaś mi tak zwracać się do Ciebie, lecz nie
mogę się powstrzymać — w moim sercu od dawna jesteś ,,Dani"! Moja
kochana! Dzisiaj wiem i mam nadzieję, że rozstanie nie potrwa długo i
stanie się cud, pobierzemy się wcześniej niż mogłem o tym marzyć.
Wiesz jak bardzo Cię kocham, a ja wiem, że i Ty kochasz mnie.
Rozumiem Twoją rezerwę, sądziłaś, że nasza miłość nie ma przyszło-
ści.
W książce którą Ci posłałem napisałem, że przyjaciel mojego ojca
hrabia Terny chce mi pomóc. Jestem jego chrześniakiem: Przez szereg
tygodni był w Waszyngtonie i obiecał mi usunąć przeszkodę, która nas
dzieli. Nie zdradził jednak jak to zrobi.
Mój list dotrze do Berlina drogą okrężną — hrabia sam doręczy Ci
kopertę — to jest jedyny sposób, żeby uniknąć cenzury mojego ojca.
Hrabia udaje się z misją na Daleki Wschód. Niech Bóg ma go w opiece
— będzie musiał zwiedzić tereny, gdzie trwają walki. Mój ojciec
chrzestny myśli o wszystkim — zabezpieczył nas na wypadek swojej
śmierci. Powiedział mi, że ma nadzieję po powrocie do Berlina
osobiście wszystkim tak pokierować, żebyśmy na Boże Narodzenie
mogli obchodzić nasze zaręczyny. Dał mi słowo honoru!
Dani najdroższa! Czy Ty możesz sobie wyobrazić, jaki jestem
szczęśliwy? A Ty — nie wątpię, że z utęsknieniem myślisz o mnie tak,
jak ja stale myślami jestem z Tobą.
Trudno mi opisać z jakimi uczuciami codziennie przechodziłem przez
Twoje biuro. Musiałem panować nad sobą, żeby Cię nie wziąć w
ramiona i nie całować. Nie miałem prawa zdradzić uczuć — a Ty moja
droga też walczyłaś ze sobą. Byłaś chłodna i dumna, lecz Twoje oczy
nie kłamią, wiedziałem co się dzieje w Twoim sercu.
Najdroższa! Pragnąłem własnymi siłami pokonać przeszkodę, lecz
trwałoby to bardzo długo. Teraz wiem, że zanim minie rok, będziesz
moja.
Stale noszę przy sobie ten arkusz papieru, który udowodnił i
przekonał mnie, że nie jesteś taka obojętna, za jaką chciałaś uchodzić.
To było moją jedyną nadzieją! To pozwoliło mi wyjechać z Niemiec.
A z książki wycięta kartka, którą mi posiałaś, słowa bohaterki, które
odczytałem jak Twoje własne słowa — sprawiły mi ogromną radość.
Teraz możemy sobie szczerze wyznać nasze uczucia.
Nigdy nie mogłem Ci opowiedzieć, że rozmawiałem z ojcem.
Oświadczyłem, że Cię kocham i prosiłem o zgodę na nasze małżeństwo.
Sprzeciwił się twierdząc, że ten związek jest niemożliwy, nierozsądny
— może ze swojego punktu widzenia ojciec miał rację. Wtedy jednak
odparłem, że nigdy z Ciebie nie zrezygnuję!
Ojciec natychmiast podjął starania, żeby mnie wysłano ną placówkę
do Waszyngtonu. Otrzymałem też radę, żebym się rozejrzał za bogatą
żoną. W Ameryce jest podobno wiele pięknych milionerek. Moja Dani!
Mój ojciec mnie nie zna — nie zrozumiał, że nigdy nie będę kochał
innej kobiety — tylko Ciebie! Tylko Ty możesz zostać moją żoną.
Dzień przed wyjazdem z Waszyngtonu rozmawiał ze mną hrabia
Terny. Nie wiedziałem jeszcze, że poczynił kroki zabezpieczające nas w
razie jego śmierci. Teraz też nie znam szczegółów — wiem tylko tyle, że
nawet gdyby — co nie daj Boże — zabrakło mojego ojca chrzestnego,
przeszkoda zostanie usunięta. Po powrocie wręczy Ci ten list i
osobiście pokieruje naszymi sprawami. Podziękuj mu uśmiechem i
czułym spojrzeniem, kiedy będzie z Tobą rozmawiał. Bez jego pomocy
musielibyśmy czekać i tęsknić jeszcze kilka lat.
Hrabia Terny we wrześniu zamierza ponownie przybyć do Berlina.
Miną zatem miesiące, zanim dowiem się, czy szczęśliwie wrócił z
dalekiej podróży.
Kochana moja! Proszę odpowiedz mi natychmiast, czy list otrzy-
małaś, czy mnie kochasz, czy chcesz wyjść za mnie za mąż, kiedy nasz
dobroczyńca usunie wszelkie przeszkody. Proszę, daj Twój list
hrabiemu Terny — tylko w ten sposób bezpiecznie dotrze do moich rąk.
Żegnaj najdroższa! Mam nadzieję, że szybko Cię zobaczę — czas
jednak strasznie się dłuży! Dani— czy czujesz moją tęsknotę, moją
miłość? Niech dobry Pan Bóg czuwa nad Tobą! Z utęsknieniem czekam
na kilka słów.
Twój Marcel
Płacząc i szlochając ze szczęścia Dani przyciskała list do serca.
Nigdy jeszcze nie była w takim nastroju — miała ochotę śmiać się ze
szczęścia, a łzy spływały jej po policzkach.
Stał się cud — hrabia Terny wspomniał, że wszystko jest na dobrej
drodze, jeżeli zrobi to, czego będzie od niej żądał. Och, Boże,
zniosłaby wszystko, żeby zasłużyć na takie szczęście!
Jeszcze raz przeczytała długi list Marcela i dziękowała Bogu, że tak
pokierował ich losem.
Postanowiła natychmiast odpisać. Chciała, żeby list był gotów, kiedy
znów spotka hrabiego.
Czasu nie miała wiele — pod wrażeniem miłosnych wyznań Marcela,
dała się ponieść i otwarła przed nim serce i duszę.
Kończąc poczuła łęk. Czy to możliwe, że tak nagle i nieoczekiwanie
odmieni się jej życie? Kim był hrabia Terny i dlaczego okazuje im taką
wspaniałomyślność?
Oczyma wyobraźni zobaczyła szlachetną twarz dyplomaty. W jego
oczach był smutek i cierpienie. Wiedziała o nim dosyć, żeby sobie
wyrobić zdanie o tym człowieku — zawsze spieszył z pomocą
potrzebującym. Teraz również chciał zmienić ich los. Miała do niego
pełne zaufanie — tym bardziej, że był wyjątkowo sympatyczny.
Kiedy wkładała list do koperty, matka zapukała do drzwi.
— Dani, jesteś gotowa? Samochód już czeka. Zawołała nieco
speszona:
— Zaraz zejdę! Zaczekajcie na mnie!
Szybko zmieniła suknię, ułożyła włosy i zeszła do bawialni. Kilka
minut później siedziała z rodzicami w samochodzie jadąc na
popołudniową herbatę do willi bankiera Valheima. Droga nie była
długa. Triki wybiegła, żeby powitać gości. Obejmując Dani szepnęła:
— Dani! Wyglądasz tak dziwnie —jakbyś przeżyła coś cudownego i
była bardzo szczęśliwa. Nie potrafię tego inaczej opisać.
Siostra ściskając Triki cicho odpowiedziała:
— Tak, dowiedziałam się o czymś nieprawdopodobnym! Triki, moja
kochana Triki, módl się, żebym była tak szczęśliwa jak ty!
— Och, Dani! Codziennie modlę się za ciebie. Ale teraz będę jeszcze
gorliwiej odmawiać pacierz, żeby ci pomóc.
22
Następne dwa dni Dani nie widziała się z hrabią Terny. Bardzo
chciała, żeby przyszedł do urzędu — pragnęła przekazać mu list do
Marcela.
Ponadto niecierpliwie czekała, żeby się dowiedzieć, co zamierza
zrobić. Raz po raz nachodziły ją myśli, że to wszystko jest nierealne, a
za chwilę znów przypominała sobie list ukochanego i zaczynała
wierzyć ponownie w cud.
Trzeciego dnia po powrocie z biura Dani zobaczyła przy swoim
nakryciu list. Zlękła się, wzięła kopertę i sprawdziła nadawcę — hrabia
Terny. Krew uderzyła jej do głowy zwłaszcza, że ojciec i matka
patrzyli na nią badawczym wzrokiem.
Dani przypomniała sobie słowa hrabiego, że ojciec może przeczytać
list, który otrzyma od niego.
— Dani, korespondujesz z jakimś hrabią Terny? — zapytał ojciec.
Spokojnie odpowiedziała:
— To jest długa historia, opowiem ci później. Pozwól, że wpierw
przeczytam list. Żebyś się nie denerwował: hrabia Terny jest starym
przyjacielem mojego szefa, barona Lohberga i ma około
sześćdziesięciu lat.
Dani otwarła kopertę i zaczęła czytać:
Łaskawa Pani!
Pozwalam sobie przypomnieć, że Pani obiecała spełnić pewną
prośbę. Otóż uprzejmie proszę o to, by Pani ojciec zechciał mnie
przyjąć
i porozmawiać w ważnej sprawie. Mam nadzieję, że stanie się to
wkrótce o dowolnie wyznaczonej porze.
Proszę o przysłanie odpowiedzi do hotelu.
Serdecznie dziękuję za pośrednictwo i łączę uprzejme ukłony
Rudolf Terny.
Po przeczytaniu listu spojrzała na ojca, to polecenie naprawdę nie
było trudne. . Uśmiechając się położyła list przed ojcem:
— Proszę, przeczytaj, a potem powiedz mi czy sam odpiszesz czyja
mam cię wyręczyć.
Pułkownik rzucił okiem na tekst i podał go żonie. Zwrócił się do córki
słowami:
— Wydaje mi się, że lepiej będzie, jeżeli ja odpowiem na ten list. Czy
domyślasz się o co chodzi? O czym hrabia chce rozmawiać ze mną?
Przecież go nie znam.
Spojrzała poważnie na ojca:
— Tak ojcze, domyślam się lecz nic poza tym. Pułkownik przez
chwilę milczał.
— Czy nie możesz mi w zaufaniu powiedzieć jakie to domysły?
Chciałbym być nieco zorientowany i przygotowany na rozmowę z
hrabią Terny.
— Dobrze ojcze! Sądzę, że nadeszła pora, żebym sprawę wyjaśniła.
Zaraz po obiedzie opowiem wszystko. Kochana mamo, proszę zostań z
nami, ponieważ i ty powinnaś znać powód wizyty hrabiego Terny.
Pani Lena zbladła ze zdenerwowania:
— Dani, jestem bardzo ciekawa!
Jak zwykle w podobnych sytuacjach zaczęła podejrzewać, że to
kandydat na męża. Jednak zaskoczyła ją uwaga, że hrabia ma sześć-
dziesiąt lat. Chyba to niemożliwe, żeby prosił o rękę Dani?
Obiad skończyli nieco szybciej niż zazwyczaj.
Potem poszli do pokoju bawialnego. Dani usiadła na kanapie między
ojcem i matką, wzięła ich za ręce i wszystko opowiedziała: o swojej
beznadziejnej miłości i o nieoczekiwanej pomocy hrabiego Terny i o
liście Marcela.
Pułkownik był bardzo poważny i zamyślony — słuchał nie przery-
wając opowiadania. Matka promieniała ze szczęścia — Dani wyjdzie
za mąż za barona Lohberga! Będzie synową swojego szefa, bardzo
wysokiego urzędnika w Ministerstwie Spraw Zagranicznych!
Pani Lena była tak pewna wspaniałej przyszłości starszej córki, że
zaskoczyły ją słowa męża:
— Moja droga Dani, z całego serca życzę ci szczęścia, niemniej chcę
i muszę cię ostrzec przed bezkrytycznym podejściem do tej całej
sprawy. Nie wierzę, żeby baron Lohberg wyraził zgodę na to
małżeństwo. Poza tym przecież dałaś mu słowo, że bez jego zgody nie
wyjdziesz za mąż za młodego barona.
Dani spokojnie odpowiedziała:
— Oczywiście dotrzymam słowa. Córka pułkownika Landa nie
będzie się narzucać. Zdaniem Marcela i hrabiego są jednak podstawy,
by wierzyć, że baron wyrazi zgodę. Prawdopodobnie hrabia Terny
chce z tobą porozmawiać o sposobie usunięcia przeszkody między
Marcelem a mną.
Przez chwilę panowała cisza.
Pułkownik myślał o tym, że Dani nie jest jego rodzoną córką. Jeżeli
dojdzie do zaręczyn, to sprawa musi zostać ujawniona. Przecież nic nie
wiadomo o rodzicach Dani — chociaż jej wygląd świadczy o po-
chodzeniu z dobrej rodziny. W każdym razie musi hrabiemu wszystko
szczerze opowiedzieć.
Wyprostował się:
— Dani, z całego serca życzę ci, żeby wszystko ułożyło się według
twojej woli i żebyś była szczęśliwa. Muszę jednak wpierw z hrabią
porozmawiać o wielu problemach. Odpiszę mu, że go oczekuję jutro o
jedenastej.
Dani wahała się, o jedenastej nie będzie jej w domu, a chciała
przekazać list do Marcela. Doszła jednak do wniosku, że będzie lepiej,
jeśli ojciec sam porozmawia z hrabią Terny. Zgodziła się mówiąc:
— Dobrze ojcze. Mam jednak prośbę. Odpowiedziałam Marcelowi
na jego list. Chcę go dać hrabiemu, by nie wpadł w niepowołane ręce.
Proszę cię ojcze, żebyś mu wręczył mój list, ponieważ Marcel tak sobie
życzył.
Pułkownik skinął głową:
— Dobrze, daj mi go.
Dani nieco zawstydzona zapytała:
— Nie zapomnisz ojcze?
Gładząc ją po policzku uśmiechnął się:
— Bądź spokojna, nie zapomnę!
Poszedł do swojego gabinetu i odpisał hrabiemu — córka opowie-
działa mu wszystko, więc jest zorientowany o co chodzi. Dodał, że
oczekuje go o jedenastej u siebie w domu.
Dani zaniosła list do skrzynki pocztowej i wróciła do rodziców.
Matka objęła ją i pocałowała.
— Och, Dani, tak bardzo się cieszę, że jesteś szczęśliwa! Dani
uśmiechała się:
— Wiesz mamusiu, dotychczas nie miałam nadziei i dlatego byłam
zawsze smutna i poważna — serce mnie bolało i z nikim nie mogłam
rozmawiać, bo to była nasza wspólna tajemnica — Marcela i moja.
— Rozumiem cię córeczko. Daj Boże, żeby teraz wszystko dobrze się
ułożyło!
Tej nocy Dani nie mogła zasnąć. Ważył się jej los i decydowała jej
przyszłość.
Następnego dnia wstała bardzo wcześnie — była blada i rodzice z
niepokojem patrzyli za nią, kiedy szła do przystanku tramwajowego.
Dani zastanawiała się, co usłyszy po powrocie do domu.
Jak zwykle pracowała uważnie. Kiedy zegar wybił jedenastą, złożyła
ręce do modlitwy.
— Dobry Boże w niebie — pomóż — pomóż! Nie opuszczaj mnie!
23
Po wyjściu Dani pani Lena szybko sprawdziła, czy pokoje są
odpowiednio przygotowane na przyjęcie gościa i ustawiła w salonie
świeże kwiaty.
Pułkownik postanowił przyjąć hrabiego w swoim gabinecie, do
którego wchodziło się przez pokój bawialny i salon. Wszystko lśniło
— nie było najmniejszego pyłku. Pani Lena denerwowała się bardziej
niż jej mąż.
Pułkownik siedział w gabinecie — list Dani położył na biurku, żeby o
nim nie zapomnieć. Zadawał sobie pytanie, czy hrabia po wysłuchaniu
historii Dani w ogóle zechce list zabrać i czy nie zrezygnuje ze swoich
planów?
Może listu jeszcze nie otrzymał i dzisiaj nie przyjdzie?
Ale punktualnie o jedenastej przed ich dom zajechało eleganckie
auto, dwie minuty później zadzwonił dzwonek. Służąca, którą pani
Lena ubrała w czarną sukienkę, biały czepeczek i fartuszek, otworzyła
drzwi. Pouczona przez swoją panią zgrabnie dygnęła, pomogła
hrabiemu zdjąć płaszcz, odebrała kapelusz i rękawiczki i powiedziała:
— Pan hrabia jest proszony do gabinetu pana pułkownika. Proszę
łaskawie za mną.
Pani Lena siedząca w pokoju Dani wszystko widziała i słyszała przez
lekko przymknięte drzwi, była zadowolona bo służąca dobrze się
spisała.
Pułkownik stał przy biurku i widząc wchodzącego gościa zrobił kilka
kroków, żeby go powitać.
Obaj panowie byli wysocy, bardzo „męscy" i podając sobie ręce przez
chwilę badawczo patrzyli na siebie.
— Witam serdecznie pana hrabiego — miło mi poznać pana!
— Dziękuję panie pułkowniku — ta przyjemność jest wzajemna.
Znajomość z pańską córką pozwoliła mi przypuszczać, że jej rodzice są
równie wartościowymi ludźmi jak panna Landa.
Usiedli. Przez chwilę panowała cisza. Pierwszy odezwał się hrabia:
— A więc pańska córka powiedziała panu, co ją łączy z baronem
Marcelem Lohbergiem?
Pułkownik spokojnie odparł:
— Tak, panie hrabio. Bardzo długo opowiadała, co nie leży w jej
naturze, jest raczej zamknięta w sobie. Ponieważ sądziła, że jej miłość
do barona Marcela Lohberga nie ma przyszłości, milczała — nie
chciała nas niepokoić.
— Do tej szczerości z całą pewnością skłoniła ją moja dzisiejsza
wizyta. Czyż nie?
— Tak! Jest nam bardzo przykro, ponieważ trudno nam uwierzyć,
żeby pan hrabia mógł cokolwiek uczynić, by tych młodych
uszczęśliwić.
Hrabia lekko uśmiechnął się:
— Chcę pana uspokoić! Mam nadzieję, że będę to mógł zrobić — w
każdym razie zależy to od pana i pańskiej córki.
Pułkownik zdziwił się:
— Ode mnie i od mojej córki? Jak to jest możliwe?
— Zaraz panu powiem panie pułkowniku: przeszkoda między
młodymi jest natury finansowej. Mój przyjaciel Lohberg bardzo ceni
pańską córkę i nie ma nic przeciwko niej. Chętnie przyjąłby ją do
rodziny jako synową, ale jest w trudnej sytuacji materialnej i nie może
wyrazić zgody na ślub syna z biedną panną.
— Tak, moja córka nie ma majątku!
— Wiem o tym. Marcel Lohberg to mój chrześniak, bardzo go
kocham. Pańska córka jest wyjątkowo sympatyczna — co więcej, jest
bardzo podobna do mojej zmarłej żony. — Hrabia zamyślił się. Po
chwili rzekł.
— Już dawno pomógłbym Marcelowi Lohbergowi, ale on i jego
ojciec są uparci — a raczej przesadnie dumni — i nie chcą przyjąć ode
mnie żadnej pomocy. Wpadłem zatem na pomysł, żeby przekazać
pańskiej córce część mojego majątku. Jest-wyjście — oczywiście
będzie to formalność, która umożliwi pańskiej córce przyjęcie ode
mnie pieniędzy. Nie wiem, czy panna Landa powiedziała panu o
swojej obietnicy, że nigdy nie wyjdzie za mąż za Marcela bez zgody
barona Lohberga. Jeżeli chcemy uzyskać tę zgodę, pańska córka musi
mieć odpowiedni posag. Pułkownik odparł:
— Tak, wiem i o tym, mówiła mi o wszystkim. Panie hrabio jestem
zaskoczony pańską wspaniałomyślnością. Rozumiem, że chce pan
pomóc swojemu chrześniakowi. Ale jak Dani miałaby przyjąć pańską
pomoc, nie czując się upokorzoną?
— Pańska córka obiecała mi, że spełni moje żądania — oczywiście
nie uwłaczające jej godności: widzi pan, gdybym majątek przekazał
Marcelowi, pańska córka nadal zostałaby biedną panną. Kto wie, czy w
takiej sytuacji mój przyjaciel Fred Lohberg zgodziłby się na to
małżeństwo. Ale jeżeli pieniądze wniesie przyszła synowa — to
zupełnie inna sprawa. Wtedy nie będzie żadnych przeszkód!
Pułkownik przetarł rozpalone czoło. Milczał. Nagle zapytał:
— A jak pan hrabia zamierza przekazać majątek mojej córce? Hrabia
zawahał się, lecz po chwili stanowczym głosem rzekł:
— Proszę pana o wyrażenie zgody, żebym mógł adoptować pannę
Landa.
Pułkownik zerwał się z fotela:
— Panie hrabio — to dziwna prośba!
— Szanowny panie pułkowniku — zapewniam pana, że to czysta
formalność — pańska córka nadal zostanie pańską córką —-
rozumiem, że nie chce pan zrezygnować z własnego dziecka.
Pułkownik westchnął i opadł na fotel.
Nie był w stanie mówić. Wreszcie zebrał siły i spojrzał na hrabiego:
— To co pan teraz powiedział, dotknęło mnie bardziej niż pan może
przypuszczać. Kochamy Danielę jak własne dziecko, ale ona nie jest
naszą córką — Dani jest naszą wychowanką.
Teraz z kolei hrabia Terny zerwał się na równe nogi wołając
ochrypłym głosem.
— Co pan powiedział? Nie jest pańską córką? Jest tylko
wychowanicą?
Hrabia złapał pułkownika za ramiona:
— Kim ona jest? Kim są jej rodzice? Gdzie była, zanim dostała się do
pańskiego domu?
Pułkownik zaniepokojony patrzył na śmiertelnie bladego hrabiego.
— Proszę pana, sam nic nie wiem — nigdy nie udało mi się ustalić
czyje to dziecko. Pewnego dnia — podczas działań wojennych na
rosyjskim froncie, w zagajniku znalazłem śpiące dziecko. To była
Daniela.
Hrabia mocno ścisnął ramiona pułkownika i podnieconym głosem
pytał:
— Gdzie to było? Na miłość boską — gdzie pan znalazł to dziecko?
Pułkownik poważnie zaczął się bać — sądził, że hrabia postradał
zmysły. Uwolnił się z jego rąk energicznym ruchem. Patrzył na
siwego pana:
— Hrabio Terny — co panu jest? Czy pan się źle czuje? Unosząc
błagalnie ręce hrabia powtarzał:
— Niech się pan zlituje nade mną — proszę mi opowiedzieć, gdzie
pan znalazł Danielę. Nie zwariowałem — jestem tylko zdenerwowany
do granic wytrzymałości! Proszę mówić! Błagam pana, niech mi pan
wszystko opowie! Gdzie pan znalazł Danielę?
Pułkownik zaczął opowiadać:
— Moi żołnierze i ja znaleźliśmy dziecko bardzo wyczerpane w lesie
pod Lublinem.
Hrabia krzyknął, zachwiał się i półprzytomny opadł na fotel. Bladą
twarz ukrył w dłoniach i jęczał:
— Wielki Boże w niebie — nie pozwól, żebym się znów
rozczarował! Poważnie zaniepokojony pułkownik podszedł do
swojego gościa:
— Hrabio Terny co się z panem dzieje?
Hrabia podniósł szarą twarz i starając się panować nad sobą
powiedział:
— Proszę wybaczyć, nerwy nie wytrzymały, ale — mój Boże —
niech pan posłucha i wtedy pan wszystko zrozumie: w czasie wojny
zaginęło moje dziecko, moja córka, objechałem pół świata i ciągle jej
szukam. Nazywała się Daniela jak jej prababka, wołaliśmy ją Dani
— była bardzo podobna do mojej zmarłej żony. Kiedy w urzędzie
barona Lohberga po raz pierwszy ujrzałem Dani Landa, przeżyłem
szok i gdyby wtedy ktoś powiedział, że to moja córka, uwierzyłbym
bez zastrzeżeń. Ale potem okazało się, że dziewczyna ma ojca,
pułkownika. A teraz pan mówi: to moja wychowanica, znalazłem ją
jako dziecko w lesie pod Lublinem — mój Boże! — wyczerpany
hrabia umilkł.
— Gdyby pan wiedział, ile te wiadomości dla mnie znaczą!
Pułkownik speszył się:
— Proszę mi wybaczyć panie hrabio, przez chwilę myślałem, że pan
zachorował!
Stary pan machnął ręką:
— Zostawmy to! Błagam, niech mi pan opowie bardzo dokładnie, jak
pan znalazł Danielę. Muszę znać wszystko, każdy szczegół. Boże,
zlituj się nade mną! Nie pozwól, żebym się znów rozczarował! Zwróć
mi moje dziecko!
Zdenerwowanie udzieliło się także pułkownikowi, ale usiłował
mówić spokojnie.
— Zdarzyło się to w 1914 roku, kilka miesięcy po rozpoczęciu wojny
światowej. Byłem kapitanem. Wysłano mnie na rosyjski front. Po-
suwaliśmy się stale naprzód i codziennie. odbywaliśmy długie marsze.
Pewnego dnia otrzymałem rozkaz szybkiego dotarcia z moimi żoł-
nierzami do miejscowości Lublin — na froncie potrzebne były posiłki.
Żeby skrócić drogę, poprowadziłem żołnierzy przez nieduży lasek. W
tym lasku zobaczyłem na mchu dziecko. Dziewczynka była mizerna i
ze zmęczenia zasnęła — nie wiedziałem, czy żyje. Wziąłem ją na ręce,
położyłem na wozie, owinąłem kocami. Była ciepło ubrana — miała na
sobie futerko — wszystko wskazywało, że pochodziła z zamożnej
rodziny. Moi żołnierze też zajęli się dzieckiem. Wlewali jej mleko do
ust i na zmianę trzymali na rękach żeby ją ogrzać — była zima.
Usiadłem na wozie i obserwowałem dziewczynkę — po godzinie
otwarła oczy — była bardzo osłabiona. Przestraszona patrzyła na mnie
mówiąc po niemiecku: „Źli panowie poszli" — a potem po polsku
„mateczka, mateczka bardzo krwawi". Po chwili zawołała po
angielsku: „Lord, och lord, mateczka leży we krwi, śpi."
Zanotowałem wszystkie te zdania — sądziłem, że pomogą w ustale-
niu jej tożsamości. Ponieważ mówiłem po niemiecku, odpowiadała po
niemiecku wtrącając polskie i angielskie słowa. Stale powtarzała o
„mateczce we krwi", o „babuni we krwi" i że „źli panowie zrobili puf,
puf i mateczka upadła i babunia upadła". Powtarzała też słowo „lord"
ale nie rozumiałem o co chodziło. Nie wiedziałem jak się do niej
zwracać.
— Jak się nazywasz malutka?
— Dani, Daniela — wujku nie wiesz, że jestem Dani?
Miała około trzech lat lecz nie znała swojego nazwiska. Pierwszym
kurierem wysłałem ją do Berlina. Towarzyszył mu żołnierz, który
wiózł do mojej żony list. Prosiłem ją, żeby się zajęła Danielą i
wychowywała razem z Triki.
Ponieważ staliśmy w okolicach Lublina przez kilka tygodni, starałem
się dowiedzieć co zaszło i w jaki sposób dziecko trafiło do lasu.
Informacje były skąpe, chodziło o morderstwo i rabunek.
Ludzie znaleźli w pobliżu lasku samochód, który z ciałem zabitego
mężczyzny zepchnięto do pobliskiej fosy. Na drodze leżały dwie
zamordowane kobiety — bagaże z samochodu zrabowano. Zwłoki
zabrano do Lublina i pochowano w zbiorowym grobie. Nic więcej nie
mogłem ustalić.
Zakładałem, że dziecko należało do napadniętych podróżnych —
wskazywałyby na to słowa dziewczynki. Niestety front przesuwał się,
ruszyliśmy dalej. Sądzę, że wtedy zginęła matka Dani i jej rodzina.
Znalezienie dziecka odebrałem jako „palec Boży" i wtedy złożyłem
przysięgę, że jeżeli wrócę z wojny żywy i zdrowy, wychowam Dani jak
własną córkę. Byłem zamożnym człowiekiem — dopiero później
inflacja zrujnowała mnie i moją rodzinę.
Po wojnie nie zaniechałem poszukiwań. Pisałem do Lublina kilka
razy, lecz po zawierusze wojennej nikt nie wiedział kim byli zamor-
dowani przed pięcioma laty ludzie.
Jak pan widzi, wróciłem z wojny żywy i spełniłem przyrzeczenie.
Dani wychowywała się z naszą Triki w przekonaniu, że jesteśmy jej
rodzicami.
Wpierw zamierzaliśmy powiedzieć jej prawdę w dniu jej dwudzies-
tych pierwszych urodzin. Ale Dani jest bardzo wrażliwa, więc zmieni-
liśmy nasz zamiar. Poinformujemy ją o wszystkim, kiedy będzie
wychodzić za mąż.
Panie hrabio, musiałem panu opowiedzieć dzieje Dani, ponieważ pan
chce ją adoptować.
Słuchając pułkownika hrabia siedział z zaciśniętymi pięściami, bladą
twarzą i płonącymi oczyma. Nie przerywał mówiącemu. Kilka razy
zrobił ruch, jakby chciał coś wtrącić, ale panował nad sobą.
Kiedy pułkownik Landa skończył, hrabia położył ręce na stole i ukrył
w nich twarz. Drżał na całym ciele powstrzymując się od płaczu.
Nachylając się nad rozdygotanym mężczyzną pułkownik dotknął jego
ramienia:
— Proszę! Panie hrabio — proszę się uspokoić!
Nagle starszy pan wstał, spojrzał na pułkownika i krzyknął ochryple:
— Niechże pan zrozumie, nie ma już żadnych wątpliwości — Dani
jest moją córką, moim dzieckiem, którego od lat szukam! Do matki
mówiła „mateczko" a dziadka Anglika żartobliwie nazywała „lord".
Znalazł pan dziecko tam, gdzie ograbiono i zamordowano moją żonę,
teściową i teścia, angielskiego lorda. Było to w listopadzie 1914 roku.
Dani miała wtedy trzy lata.
Hrabia opadł na fotel. Nieco uspokojony mówił dalej:
— Proszę pana, a to podobieństwo do mojej żony? Kochałem ją nad
życie i straciłem w taki straszny i okrutny sposób. Nie przebolałem jej
śmierci i straty dziecka. Ale teraz wszystko się zgadza: moja córeczka
mówiła po niemiecku, po angielsku, ale i po polsku, bo matka mojej
żony była polską hrabiną, która wyszła za mąż za angielskiego lorda.
W domu mówiliśmy tymi językami. .Czy można jeszcze wątpić, że
Dani jest moim dzieckiem? Czy pan może się wczuć w moją sytuację
—- czy pan rozumie moje zdenerwowanie, kiedy ożyły wszystkie
wspomnienia z minionych lat?
Hrabia podał pułkownikowi zdjęcie zmarłej żony i bacznie go
obserwował.
— Tak, podobieństwo jest nadzwyczajne. Rozumiem teraz pana
doskonale panie hrabio. Bogu dzięki, że córka odnalazła się! Moje
wysiłki, żeby się dowiedzieć, kim są rodzice dziecka, nie przyniosły
żadnych rezultatów. Przez Europę przeszła straszliwa wojna, fronty się
zmieniały, a potem nastały ciężkie czasy. Czy mogę zapytać jak doszło
do tego, że pan hrabia stracił żonę i teściów?
Pułkownik chciał, by hrabia wyrzucił z siebie całą gorycz tych lat.
— Drogi panie pułkowniku wiele panu zawdzięczam, więc opowiem
jak do tego doszło. Z nikim nie rozmawiałem na ten temat, lecz wobec
pana mam ogromny dług wdzięczności.
Na chwilę zamknął oczy jakby skupiając się i zbierając siły.
— Było lato tuż przed wybuchem wojny. W Austrii ogłoszono
mobilizację wcześniej niż w Niemczech. Byłem oficerem i nie
udzielano nam urlopów. Moja żona i jej rodzice pojechali do majątku
dziadków na granicy polsko-rosyjskiej, ponieważ prababka Dani
ciężko zachorowała i chciała zobaczyć rodzinę. Niechętnie zgodziłem
się na wyjazd żony, lecz nie mogłem odmówić, ponieważ była bardzo
przywiązana do swojej babci. Niedługo po wyjeździe żony i Dani
wybuchła wojna. Sądziłem, że w majątku położonym z dala od
głównych
szlaków
rodzina
będzie
bezpieczna.
Zostałem
zmobilizowany. Znajomi radzili, by lepiej sprowadzić rodzinę do
Wiednia, gdzie mieszkaliśmy. Napisałem o tym do żony, lecz
ponieważ prababka była umierająca, nie chciała wyjechać.
Kilka dni później stara pani zmarła, więc kategorycznie żądałem ich
powrotu. Gdyby nie moje liczne znajomości, podróż z tych okolic do
Wiednia byłaby wykluczona. Włączył się też mój teść lord Russel i
dzięki tym interwencjom moja rodzina otrzymała potrzebne
dokumenty i ruszyła w drogę. Oczywiście wykluczona była podróż
koleją — pozostał samochód.
O zabraniu służby czy szofera nie było mowy — prowadził teść. Z
dużymi trudnościami zdołałem uzyskać dokumenty dla żony i Dani, a
lord Russel dla siebie i swojej żony. Byłem półprzytomny ze
zdenerwowania i strachu o bliskich. Potem zrozumiałem, że to
przeczucie tragedii.
Dzień w którym mieli przyjechać do Wiednia minął — nie miałem
żadnych wiadomości. Wpadłem w panikę i poprosiłem o krótki urlop,
by im wyjechać naprzeciw. I tego właśnie dnia dostałem wiadomość,
że przywieziono do Lublina zamordowaną żonę i teściową. Ciało teścia
wyciągnięto z samochodu zepchniętego do fosy i na podstawie jego
dokumentów ustalono, kim były kobiety. Po dziecku zaginął wszelki
ślad. Myślałem, że postradam zmysły — chciałem pojechać do
Lublina, żeby ciała moich drogich przywieźć do Wiednia. Przełożony
nie udzielił mi urlopu. Obawiał się, że jako oficer austriacki mógłbym
się dostać do
rosyjskiej niewoli. Chciałem popełnić samobójstwo, lecz myśl, że
moja córeczka może i gdzieś żyje, uratowała się, trzymała mnie przy
życiu.
Osiągnąłem tylko tyle, że pozwolono mi na granicy odebrać osobiste
rzeczy zamordowanych.
Nigdy nie przestałem poszukiwać Dani. Straszliwie cierpiałem na
myśl, że dziecku dzieje się krzywda! Minione lata są koszmarem nie do
opisania — wtedy zupełnie posiwiałem, chociaż miałem mniej niż
czterdzieści lat.
Zaraz po zakończeniu wojny pojechałem na miejsce, gdzie zamor-
dowano moją rodzinę. Przeszukałem wszystkie okoliczne wsie i mias-
teczka, wyznaczyłem wysoką, nagrodę za jakąkolwiek wiadomość.
Niestety niczego się nie dowiedziałem.
Myślałem, że może ktoś wywiózł dziecko. Latami podróżując
liczyłem na szczęśliwy traf. I tak pewnego dnia odwiedziłem mojego
przyjaciela Lohberga w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i ujrzałem
Dani. Wpierw pomyślałem, że to przypadkowe podobieństwo. Dowie-
działem się, że jest córką pułkownika Landa. Poczułem do tej młodej
damy sympatię. Ponieważ nie ma kto dziedziczyć po mnie, chciałem
pomóc kochającym się ludziom, więc wybrałem się do pana. Dzięki
Panu Bogu, że tutaj skierował moje kroki. Teraz jestem pewien, że
Dani jest moją córką!
Pułkownik był również wzruszony.
— Panie hrabio, ja też nie mam wątpliwości. Nie robiono mi
trudności przy nadawaniu dziecku mojego nazwiska — władze
miejskie były zadowolone, że w sierocińcu zostanie jedno wolne
miejsce. Nie znaliśmy daty urodzenia Dani, wyglądała na trzy lata,
więc ustaliliśmy z żoną urodziny Dani na trzeciego marca — dzień
naszego ślubu. Imię znaliśmy — została Dani.
Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy. Lata mijały — nikt nie
zgłaszał się po dziewczynkę i tak zaczęliśmy ją uważać za naszą córkę.
Wykształciliśmy ją i Triki jednakowo — znają języki obce i dzięki
temu dostały pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Od dnia
kiedy Triki wyszła za mąż, jeszcze bardziej przywiązaliśmy się do
Dani. Ale teraz zabierze nam ją prawdziwy ojciec.
Hrabia wziął pułkownika za rękę:
— Proszę pana, nigdy nie zapomnę tego, co pan zrobił dla mojego
dziecka. Teraz chciałbym się nią nacieszyć. Jest moją jedyną
spadkobierczynią. Zanim dowiedziałem się, że jest moim dzieckiem,
chciałem jej zapisać część mojego majątku — teraz dostanie wszystko.
Mój przyjaciel Fred Lohberg będzie zadowolony, że Marcel poślubi
hrabiankę Dani.
Pułkownik wstał:
— Panie hrabio, chciałbym, aby moja żona usłyszała te nowiny.
Swego czasu schowała wszystkie rzeczy, jakie Dani miała na sobie,
kiedy przybyła do naszego domu. Liczyliśmy się z tym, że choć
prawdopodobnie rodzice Dani nie żyją, być może pewnego dnia zjawi
się ktoś z dalszej rodziny i rozpozna te przedmioty. Żona nie chciała
ich nikomu oddać.
Hrabia ożywił się.
Niespokojnie chodził po gabinecie.
— O, to bardzo dobrze. Może znajdę dalsze dowody, że Dani jest
moim dzieckiem. Chciałbym pańskiej małżonce serdecznie podzięko-
wać za to, że przez tyle lat mojej córce zastępowała matkę.
Pani Lena Landa przywitała się z hrabią i wysłuchała całej historii.
Była do głębi wstrząśnięta. Hrabia poprosił o rzeczy, które dziecko
miało na sobie.
Posłano służącą na strych po niedużą drewnianą skrzyneczkę. Gdy ją
otwarto, na wierzchu leżał orientalny jedwabny szal, którym dziecko
miało owiniętą szyję. Hrabia krzyknął:
— Wielki Boże! Ten szal przywiozłem żonie z podróży na Daleki
Wschód. Proszę go rozłożyć — pośrodku jest wyszyte słońce i pół-
księżyc, a wokół nich błękitne ptaki na gałązkach kwitnącego drzewa.
— Tak, tak, hrabio Terny, dokładnie oglądałam ten szal — potwier-
dziła pani Lena.
Hrabia przycisnął szal do twarzy. Potem wziął do rąk futerko i gładził
je czule. Pani Lena wyjęła z pudełeczka ciężką, złotą dziewczęcą
bransoletkę — przed laty kiedy stała się za mała, dołączono ją do reszty
rzeczy. Bransoletka była amuletem, który hrabina dala córeczce, żeby
ją chronił przed nieszczęściem.
Nagle hrabia zwrócił się do pani Leny:
— Czy pani nie zauważyła na lewym łokciu Dani blizny? Kiedyś
upadła i skaleczyła się na szkle. Może został ślad?
Zdenerwowana zawołała:
— Tak, tak, Dani ma taki ślad na lewym łokciu.
Zostały rozwiane wszelkie wątpliwości. Hrabia Terny odnalazł
córkę! Trochę uspokojony zwrócił się do państwa Landa:
— Moi państwo! Pragnę przytulić do serca moje dziecko. Po-
jechałbym do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, lecz tam nie ma
warunków do rozmowy, jaką muszę odbyć z Dani. Zatelefonuję do
barona Lohberga, żeby Dani przyjechała do domu. Czy państwo
pozwolą?
Przy telefonie był baron Lohberg. Hrabia rzekł:
— Fred! Mówi Rudolf — mam prośbę, którą musisz bezwarunkowo
spełnić. Proszę, powiedz pannie Landa, że czekam na nią w domu jej
rodziców. Czy zrobisz to?
— Skoro twierdzisz, że muszę, nie pozostaje mi nic innego! — za-
żartował baron.
Hrabia dodał:
— Mój drogi Fredzie! Sprawa jest bardzo ważna, dlatego muszę się z
tą młodą damą tutaj spotkać.
— Mogę sobie to wyobrazić — w przeciwnym razie nie stawiałbyś
takiego żądania. Czy to przypadkiem ma coś wspólnego z twoją
prywatną tajną misją?
— Tak, a więc szybko szukaj nowej sekretarki.
— Chyba nie ma aż takiego pośpiechu?
— A jednak — to wyjątkowo pilne!
— Rudolfie znów wyrażasz się bardzo tajemniczo.
— Najpóźniej jutro rano dowiesz się o wszystkim. A więc proszę,
żeby panna Landa zaraz wróciła do domu, czekam na nią, gdyż
musimy porozmawiać.
— Rudolfie, czy bierzesz mi za złe, że jestem ciekawy?
— Wcale nie — zapewniam cię jednak, będziesz bardzo zadowolony.
Hrabia odłożył słuchawkę, promieniał z radości.
— Dani niedługo przyjdzie. Mam do państwa prośbę. Kiedy wróci do
domu, proszę nas zostawić samych, muszę znaleźć drogę do serca
mojego dziecka, a to mogę osiągnąć tylko wtedy, kiedy będę z nią
sam na sam.
Pani Lena odpowiedziała ze zrozumieniem.
— Oczywiście panie hrabio.
Po kilkudziesięciu minutach Dani wróciła do domu, zdjęła płaszcz i
kapelusz, weszła do gabinetu. Speszona patrzyła na hrabiego. Pani
Lena objęła ją.
— Zostawiamy państwa. Dani, pan hrabia Terny ma ci coś bardzo
ważnego do powiedzenia. Chce, żebyście byli sami. Pójdziemy z
ojcem do pokoju bawialnego — zawołasz nas, kiedy skończycie.
Dani skinęła głową — nie mogła mówić że zdenerwowania. Hrabia
rozczulony patrzył na młodą dziewczynę. Usiedli naprzeciw siebie —
zmuszając się do spokoju hrabia Terny odezwał się:
— Łaskawa pani, przede wszystkim chcę powiedzieć, że wszystko co
stanowiło przeszkodę między panią i Marcelem, zostało usunięte.
Dani zbladła, szeroko otwartymi oczyma patrzyła na hrabiego, po
policzkach spływały jej łzy.
— Czy naprawdę mogę w to wierzyć? — zapytała zdławionym
głosem.
Hrabia potwierdził skinieniem głowy.
— Tak, to prawda!
Nie mogła pojąć, co się stało.
— To zbyt piękne, żeby było prawdziwe! Pan dokonał cudu!
— Tak, stał się cud — jestem tak szczęśliwy jak byłem za młodych lat
i miło mi, że mogę pani pomóc.
Dani przycisnęła ręce do serca.
— Chciałabym wiedzieć, jakiej okoliczności zawdzięczam pańską
wspaniałomyślność.
. Hrabia trochę się zaniepokoił, lecz nie okazał tego.
— Zaraz się pani dowie, panno Dani — czy pozwoli pani, żebym się
do pani zwracał po imieniu? Pani rodzice wyrazili zgodę.
Starał się możliwie delikatnie powiedzieć najważniejsze słowa,
powoli przygotowywał ją do przekazania najważniejszej wieści. Dani
odpowiedziała:
— Jeżeli rodzice wyrazili zgodę wiem, że to słuszne!
— Pani ma bezgraniczne zaufanie do rodziców?
— Czyż mogłoby być inaczej, panie hrabio?
— A więc chciałaby pani wiedzieć, co spowodowało, że zaintereso-
wałem się panią? Proszę posłuchać: kiedy zobaczyłem panią pierwszy
raz, zaskoczyło mnie pani podobieństwo do mojej żony, którą
straciłem w tragicznych okolicznościach. Proszę obejrzeć ten
medalionik — przekona się pani sama — na tej miniaturze jest zdjęcie
mojej żony.
Dani wzięła podany jej medalionik i długo wpatrywała się w twarz
młodej kobiety. Nagłe ręce zaczęły jej drżeć i szepnęła:
— Ta młoda kobieta często pojawia mi się we śnie. Widzę ją w
długiej białej sukni z dzieckiem na ręku, spacerującą po dużym
pięknym parku i ...
Dani opadła na fotel:
— Panie hrabio — przepraszam —jestem zdenerwowana — ten sen
przypomina mi twarz tej kobiety na medalioniku — i pan mówi, że to
pańska żona?
Hrabia był podniecony, zdawał sobie sprawę, że Dani bardzo przeżyje
wiadomość o swoim pochodzeniu. Starał się mówić spokojnie.
— Tak, to jest moja żona. Może pani teraz zrozumie, dlaczego
zainteresowałem się panią. Straciłem żonę w okrutny sposób. Na
początku wojny została zamordowana przez rabusiów na granicy
polsko-rosyjskiej — ja byłem wtedy na froncie.
Dani zadrżała. Patrząc na medalionik, który nadal trzymała w ręce
szepnęła nieświadomie:
— Mateczko!
Hrabia Terny poczuł łzy w oczach — siedział nieruchomo, nie chciał
jej przeszkadzać.
Dani jeszcze raz powtórzyła:
— Mateczko!
Nagle ocknęła się, spojrzała na hrabiego. Przetarła oczy mówiąc:
— Przepraszam, teraz rozumiem — jestem podobna do pańskiej
żony: mam ten sam kolor włosów, takie same oczy. Proszę się nie
gniewać, że wywołałam przykre wspomnienia.
Hrabia potrząsnął siwą głową:
— Nie, nie, proszę tego nie żałować. Proszę posłuchać: w tym
tragicznym wypadku straciłem nie tylko żonę i teściów — ale i moje
jedyne dziecko, córkę. Zaginęła beż śladu. Proszę sobie wyobrazić
moją reakcję, gdy dowiedziałem się, że pani nazywa się tak samo jak
moja zaginiona córeczka. Do dzisiaj jej nie odnalazłem i nie wiem, co
się z nią stało. A moje dziecko miało na imię Daniela — tak jak pani.
Dani zbladła:
— Mój Boże — teraz rozumiem, dlaczego pan ma zawsze taką
smutną twarz i tyle bólu w spojrzeniu. A więc nie udało się panu
ustalić, co się stało z dziewczynką?
Hrabia wahał się — przetarł ręką rozpalone czoło.
— Jestem zupełnie sam na świecie. Nie mam krewnych. Kocham
Marcela, a kiedy zobaczyłem panią i dowiedziałem się od mojego
chrześniaka o waszych problemach postanowiłem pani pomóc. Chęć
spełnienia dobrego uczynku pomogła mi odnaleźć córkę. Proszę sobie
wyobrazić: dzisiaj dowiedziałem się, że moja córeczka w jakiś nie-
wytłumaczalny sposób dostała się do lasu niedaleko miejsca gdzie
zamordowano moją rodzinę. Dziecko z wyczerpania zasnęło w lesie, a
znalazł ją tam pewien niemiecki oficer. Zajął się dziewczynką i wysłał
ją do Niemiec do swojej rodziny. Po wojnie postanowił wychować ją
ze swoją małą córeczką która była w tym samym wieku.
Kiedy dzisiaj temu oficerowi proponowałem zaadoptowanie jego
córki, by przekazać jej mój majątek, dowiedziałem się — Dani nie
mogę dłużej wytrzymać — Dani — pułkownik Landa nie jest twoim
ojcem
— to tylko twój opiekun! Jesteś moją córką, moim dzieckiem, za
którym tęskniłem tyle lat!
Dani siedziała jak skamieniała — nie wierzyła własnym uszom
— patrzyła na starego pana i nagle padła przed nim na kolana. Drżąc
na całym ciele szlochała:
— Ojcze, kochany ojcze — teraz rozumiem sen o pięknej pani.
Przypominam sobie, że śnił mi się stary zamek z wieżyczkami — o mój
Boże! Był też rycerz na koniu! Ty ojcze! Miałeś czarne włosy i byłeś
młody! A więc jesteś moim ojcem, a ta pani na zdjęciu to moja matka?!
Hrabia wstał — podniósł córkę i przytulił do serca.
— Moje dziecko! Moja kochana córeczka! Moja Dani — powtarzał
wzruszony.
Dani odpowiedziała:
— Od pierwszego wejrzenia poczułam do ciebie sympatię! Stał się
cud!
— Tak, moje dziecko — stał się wielki cud! Podziękujmy Panu Bogu,
że pozwolił nam odnaleźć się! Jestem taki szczęśliwy!
Siedzieli i długo rozmawiali — tyle było do opowiedzenia. Kiedy
Dani nieco się uspokoiła, wskazała na list do Marcela, który -
pułkownik położył na biurku:
— To jest moja odpowiedź — prosił, żebym ją wręczyła tobie,
twierdząc, że w twoich rękach list będzie bezpieczny.
Hrabia uśmiechnął się:
— Wprawdzie nie ma już przeszkód, żebyście otwarcie korespon-
dowali, lecz postaram się, by Marcel szybciej otrzymał twoją od-
powiedź.
Przytuliła się do ojca:
— Marcel niecierpliwie czeka na mój list — czy to prawda, że teraz
możemy się pobrać?
— Oczywiście moje dziecko! Nawet gdybym cię adoptował, otrzy-
małabyś majątek, który zaskoczyłby twoich teściów. Dzięki Bogu, że
wpadłem na taki poihysł — w przeciwnym razie może nigdy nie
| dowiedziałbym się kim jesteś!
— A co Marcel powie na to wszystko? — zapytała Dani. Stary pan
uśmiechnął się.
— Mam nadzieję, że będzie zadowolony. Nie możemy go zostawić w
niepewności — wiesz co Dani, zatelegrafuję do niego. Otrzyma
telegram przed nadejściem twojego listu.
Hrabia usiadł przy biurku i przez telefon podyktował tekst:
wszystko w porządku — nie martw się
Wuj Rudolf
Dani promieniała.
— Kochany ojcze — od kiedy jesteś przy mnie, wszystko stało się
takie proste — kamień spadł mi z serca — to chyba sen!
— Dotychczas niewiele mogłem zrobić dla mojej córki. O wiele
,,List Dani w drodze — — szczegóły listownie
więcej zrobili dla ciebie twoi opiekunowie. Nigdy nie wolno nam
zapomnieć o tym!
— Oczywiście, ojcze. Zawsze będę im wdzięczna za wszystko.
— Wiem Dani — okażę im głęboką wdzięczność. Nie wiem jeszcze,
w jaki sposób to zrobię — muszę się zastanowić. Pułkownik Landa nie
tylko uratował ci życie, lecz razem z żoną wychowali cię i dali
wykształcenie. Stale dręczyła mnie myśl, że żyjesz w warunkach nie
odpowiadających twojemu urodzeniu. Bolało mnie to bardziej niż
myśl, że może już nie żyjesz.
Obejmując ojca westchnęła:
— Mój kochany ojcze — tyle wycierpiałeś — postaram się, byś teraz
miał spokojną starość i zapomniał o tragicznych przeżyciach.
— Mam znów ciebie kochane dziecko i niczego więcej nie pragnę.
Gdyby żyła twoja matka — byłaby z ciebie dumna.
— Musisz mi często opowiadać o niej. Czy to nie dziwne, że
widywałam ją w snach? Zadawałam sobie pytanie skąd się biorą te
sny? Teraz wiem, w mojej pamięci tkwiły przeżycia z dzieciństwa.
Kiedyś rozmawiałam o tym z Triki — powiedziała: „W twoim
poprzednim wcieleniu musiałaś żyć w jakimś zamku — jesteś taka
wytworna jak królewna i zupełnie inna niż reszta rodziny".
Hrabia uśmiechnął się:
— Obserwowałem cię, kiedy oglądałaś medalionik — byłem bardzo
zdenerwowany i ciekawy, czy obudzą się w tobie wspomnienia z lat
dziecięcych. Kiedy szepnęłaś „mateczko" — wiedziałem, że zaczynasz
sobie coś przypominać z dzieciństwa.
Dani głęboko westchnęła:
— Tak, ojcze. Miewałam jeszcze jeden powtarzający się sen:
widziałam strasznych bandytów, strzelali do samochodu, w którym
siedziały dwie panie. Uciekałam przed nimi i schowałam się w lesie.
Zrywałam się ze snu z krzykiem, wtedy Triki przybiegała, żeby mnie
uspokoić. Wiesz ojcze, kiedy Triki dowie się o wszystkim, na pewno
zacznie się śmiać i krzyknie: „A nie mówiłam, że jesteś zaczarowaną
księżniczką!" Ona jest szalenie dowcipna — bardzo się kochamy!
Dani ożywiona i szczęśliwa opowiadała o śmiesznych pomysłach
Triki.
Wreszcie hrabia osądził, że czas poprosić pułkownika i jego żonę.
Dani poszła po nich i długo jeszcze rozmawiali.
Pani Lena zaczęła się martwić, bo zbliżała się pora obiadowa. Nie
pozostało jej nic innego jak tylko zaprosić gościa na obiad.
Lecz starszy pan energicznie zaprotestował.
— Nie, nie, łaskawa pani — dzisiaj pani nie powinna się niczym
martwić. Proszę, żeby państwo zechcieli być moimi gośćmi. Przed
domem czeka kierowca— pojedziemy do hotelu, zjemy obiad w re-
stauracji i — o ile państwo pozwolą — później wrócimy tutaj. Na razie
mamy jeszcze trochę czasu.
Zgodzili się z radością.
Hrabia przypomniał sobie wydarzenie w Madrycie i wróżbę Cyganki.
— Czy to nie nadzwyczajne, że wszystko odgadła? — zapytał i po
namyśle dodał:
— Nasze drogi — Dani i moja — skrzyżowały się, lecz potem
musiałem wyjechać i tuż przed moimi sześćdziesiątymi urodzinami
znalazłem swoje dziecko. Wynagrodzę tę Cygankę — znajdę sposób,
żeby to zrobić.
Potem pojechali do hotelu, gdzie hrabia polecił podać obiad w salonie
swojego apartamentu. Przy stole robiono plany na przyszłość.
Szczęśliwy ojciec powiedział:
— Lata które Pan Bóg pozwoli mi jeszcze przeżyć, chcę spędzić w
towarzystwie mojej córki — również potem kiedy wyjdzie za mąż za
Marcela. A pan, szanowny panie pułkowniku i pańska łaskawa
małżonka będziecie widywali Dani często, muszę się tylko zastanowić,
jak to załatwić. Znajdę rozwiązanie, które zadowoli wszystkich. Nie-
długo zabiorę Dani do zamku w Austrii, gdzie urodziła się; tam
będziemy mieszkać do przyjazdu Marcela i tam zaprosimy gości na
przyjęcie weselne. Dzisiaj jeszcze nie wiem jak to wszystko
zorganizować — na razie jestem zbyt szczęśliwy.
24
Hrabia Terny chciał, żeby Dani natychmiast podziękowała za pracę.
Nie zgodziła się tłumacząc, że przysporzy to baronowi Lohbergowi
wiele kłopotów. Postanowiła zostać do czasu, kiedy szef będzie już
miał nową sekretarkę.
Następnego dnia jak zwykle Dani poszła do urzędu. Umówiła się z
ojcem, że przyjdzie o jedenastej odwiedzić swojego starego przyjaciela
i opowiedzieć mu o wszystkim.
Szef powitał ją przyjaźnie:
— Znów na stanowisku panno Landa?
— Tak, panie baronie.
— Rozmawiała pani wczoraj z hrabią Terny? Oczy Dani zaiskrzyły
się:
— Rozmawiałam, panie baronie.
Nie powiedziała ani słowa więcej — bo obiecała ojcu milczenie.
— Hrabia Terny prosił, żebym przekazała, że odwiedzi pana o
jedenastej i wszystko wyjaśni.
— Tak powiedział? No, muszę przyznać, że jestem bardzo ciekaw.
Na ustach Dani pojawił się uśmiech.
— Mogę sobie to wyobrazić, panie baronie.
Kiedy potem w gabinecie dyktował jej korespondencję, nie zamienili
na ten temat ani jednego słowa.
Dani właśnie siadła przy maszynie, kiedy wszedł jej ojciec. Zerwała
się z krzesła, podbiegła i objęła go. Zapytał:
— Czy baron Lohberg jest sam?
— Tak, ojcze — i jest bardzo ciekawy.
Mówiąc to Dani uśmiechnęła się szelmowsko. Staremu panu tak się
to spodobało, że wziął ją w ramiona i pocałował w policzek — w tym
momencie otwarły się drzwi gabinetu i na progu stanął baron Lohberg.
Hrabia Terny szybko odstąpił od Dani, ale baron widział, jak hrabia
obejmował jego sekretarkę. Na jego twarzy pojawił się srogi wyraz.
Poprosił gościa do gabinetu i zamknął drzwi.
Przez chwilę stali naprzeciw siebie — nic nie mówiąc. Pierwszy
odezwał się hrabia Terny.
— Fredzie, oto jestem, żeby ci wyjaśnić, co się wczoraj wydarzyło.
Baron zmarszczył czoło i chłodno odpowiedział:
— Znasz mnie i wiesz, że nie należę do ludzi niepojętnych. Sądząc po
sytuacji w jakiej przed chwilą zastałem ciebie i pannę Landa, mogę
sobie wyobrazić, co mi masz do powiedzenia. Mogę zrozumieć twoje
uczucie — podobieństwo panny Landa do twojej żony spowodowało,
że postanowiłeś się z nią ożenić. Natomiast to, że panna Landa już
przestała kochać mojego syna i tak szybko znalazła następcę — na
dodatek tak bogatego — trudniej mi pojąć.
Hrabia Terny roześmiał się:
— Siadaj przyjacielu. Jako stary dyplomata powinieneś wiedzieć, że
pozory często mylą! Nie denerwuj się — szkoda zdrowia!
Baron był w złym humorze. Chłodno zapytał:
— Co masz mi do powiedzenia? Mówiłeś, że usuniesz przeszkodę
uniemożliwiającą małżeństwo Marcela z panną Landa. Wszystko
wskazuje na to, że zmieniłeś zdanie.
Hrabia nadal śmiał się wyraźnie zadowolony.
— Wcale nie zmieniłem zdania — zawołał rozbawiony. Baron
obruszył się:
— Chyba nie oczekujesz, że po scenie, którą przed chwilą widziałem,
mój syn Marcel zechciałby ożenić się z panną Landa?
Hrabia Terny przestał się śmiać.
— Fredzie, opanuj się! Nie denerwuj się! Oczywiście nie żądam, żeby
twój syn ożenił się z panną Landa — mam jednak nadzieję, że zechce
pojąć za żonę hrabiankę Terny.
Baron Lohberg zdziwił się:
— Nie wiedziałem, że istnieje hrabianka Terny. A co powie na to mój
syn?
— Zgodzi się, ponieważ ją kocha.
Z niedowierzaniem baron kręcił głową:
— Rudolfie — niejedną zagadkę rozwiązałem w życiu sam, ale teraz
nie obejdę się bez twojej pomocy.
Hrabia nachylił się wziął przyjaciela za rękę, mocno ją uścisnął.
— Wybacz mi, że wystawiam na próbę twoją cierpliwość i cieka-
wość. Ze szczęścia stałem się trochę swawolny i przekorny.
— Rozumiem — w starym piecu diabeł pali — odparł sarkastycznie :
baron.
Hrabia wstał i poważnie zapytał:
— Fredzie, czy naprawdę sądzisz, że mógłbym zrobić coś podobnego
mojemu chrześniakowi? No, dosyć zgadywania! To co widziałeś nie
zaszkodzi twojemu synowi. Krótko mówiąc Fredzie — panna Landa
jest moją rodzoną córką i wychowanicą pułkownika.
Baron zerwał się na równe nogi. Półprzytomnym wzrokiem patrzył na
przyjaciela.
— Rudolfie — czy to możliwe — czy to nie jest jakaś" pomyłka?
— Nie, stary przyjacielu, są dowody, że Dani jest hrabianką Terny,
którą chcę wydać za twojego syna. A to co widziałeś, było .tylko
ojcowskim pocałunkiem w policzek!
Zdenerwowany baron objął przyjaciela.
— Rudolfie! Wyobrażam sobie, że doszedłeś do tego wniosku na
podstawie wiarygodnych dowodów. Zanim cokolwiek jeszcze powiem
— przepraszam cię za podejrzenia! Ale ze mnie głupiec! Przede
wszystkim serdecznie ci gratuluję z całego serca! Po twoich
zapewnieniach cieszyłem się, że panna Landa będzie moją synową,
więc widząc ją w twoich objęciach, zrobiło mi się żal Marcela!
Przepraszam cię jeszcze raz — ale wiesz, przez chwilę przyszła mi do
głowy taka niedorzeczna myśl: ty i Dani?
— Nie masz za co przepraszać — to raczej ty powinieneś być zły, bo
tak zagmatwałem sytuację. Wiesz, cieszyłem się, że sprawię ci nie-
spodziankę! Ale bądźmy poważni! Serdecznie dziękuję za gratulacje
— nie wyobrażasz sobie, jaki jestem szczęśliwy!
Panowie ponownie usiedli — hrabia opowiedział o swojej wczoraj-
szej wizycie u państwa Landa.
Baron Lohberg uważnie słuchał starego przyjaciela i w duchu
powtarzał: niezbadane są wyroki boskie — co za cud dzięki
bezgranicznej dobroci Pana Boga!
Oczywiście nie sprzeciwiał się małżeństwu Marcela z Dani.
Hrabia Terny powiadomił przyjaciela, że już przedsięwziął konieczne
kroki, żeby córka stała się pełnoprawną spadkobierczynią jego
majątku.
Wspomniał o swojej rozmowie z Marcelem podczas pobytu w Wa-
szyngtonie, kiedy to chrześniak zwierzył się, że wolałby gospodarować
. na wsi niż być dyplomatą. Baron westchnął:
— Wiem, lecz niestety nie mogłem spełnić jego życzenia. Hrabia
odpowiedział:
— Fredzie, ucieszyłem się, kiedy Marcel mówił o tym, ponieważ
zacząłem się ponownie interesować moimi włościami. Poza rodowym
majątkiem w Austrii mam dwory na Węgrzech i na Śląsku. Majątek
prababki Dani sprzedałem, gdyż nie zależało mi na nim — zresztą był
położony tak daleko od Wiednia.
Po dziadku, lordzie Russel, Dani odziedziczyła zamek w Szkocji i
pokaźne konto w banku w Londynie. Ponieważ i ja dysponuję niemałą
gotówką postanowiłem, że Marcel musi odrestaurować zamek
Lohberg. Stawiam mu do dyspozycji potrzebny kapitał. Lohberg leży
niedaleko mojej posiadłości na Śląsku. Ponieważ nie wiedziałem czy
odnajdę Dani, kilkaset hektarów tej ziemi oddałem bezpłatnie pod
budowę osiedla
— zapewniłem w ten sposób pracę wielu bezrobotnym, których jak
wiesz nie brakuje. Ten obszar jest oddzielony od reszty majątku dużym
pasmem starego lasu, więc nowe osiedle nie będzie nam przeszkadzać.
Postanowiłem tam zamieszkać na stałe i zająć się administracją
wszystkich dóbr.
Hrabia zapalił papierosa i snuł dalsze plany.
— Na razie — to znaczy, kiedy Dani będzie mogła opuścić urząd
— zamieszkamy w naszym zamku rodowym w Austrii. Tam
będziemy czekali na powrót Marcela. Jeszcze dzisiaj napiszę do niego,
żeby możliwie szybko złożył rezygnację. Wesele odbędzie się w
naszym zamku.
Na twarzy barona pojawił się uśmiech — wyciągnął ku przyjacielowi
rękę:
— Rudolfie, nigdy nie zapomnę i zawsze będę ci wdzięczny, że
chcesz odrestaurować nasz stary Lohberg. Obawiam się jednak o
wysokie koszty.
— Nie martw się Fredzie! Jestem dobrze zorientowany, ponieważ od
dłuższego czasu interesuję się tym problemem.
— Podziwiam cię — o wszystkim pamiętasz i na wszystko masz
czas! Marcel będzie się cieszył, woli uprawiać buraki cukrowe niż
chodzić na przyjęcia i opędzać się od pięknych pań. Ale nie miałem
innego wyjścia.
— Wiem Fredzie, wiem. Ale, ale, jest jeszcze coś, co muszę załatwić.
Mam wielkie zobowiązanie wobec pułkownika Landa i jego małżonki.
Przecież nie tylko uratowali życie Dani ale wykształcili ją tak jak
własną córkę. Pragnę się odwdzięczyć chociażby częściowo — nigdy
nie spłacę tego długu do końca. Wiesz o czym myślę?
Baron słuchał z zainteresowaniem.
— Może się domyślam, Rudolfie — znam cię przecież. Hrabia zaczął
mówić:
— Pułkownik jest mężczyzną w sile wieku. O ile wiem, wysłano go
po wojnie — jak zresztą wielu oficerów — na wcześniejszą emeryturę.
Bardzo go to gnębi. Do marnej emerytury dorabia sprawdzaniem ksiąg
rachunkowych. Można sobie wyobrazić, że ta praca nie daje mu
zadowolenia. Chcę mu zaproponować posadę administratora w moim
śląskim majątku. Obecny zarządca jest leciwym panem i wspomniał,
że pragnąłby się wycofać. Pułkownik pochodzi z dobrej rodziny zie-
miańskiej, lecz jego ojciec wszystko stracił podczas inflacji. Pracował
w majątku już jako student i lubi pracę na wsi. Przypuszczam więc, że
chętnie wróciłby do zajęć swoich młodych lat. Co sądzisz o tym?
Baron z podziwem patrzył na przyjaciela.
— Muszę przyznać, że zazdroszczę ci — tylu ludziom pomagasz —
ale oczywiście pułkownik i jego żona szczególnie na to zasługują.
— Wiesz, obmyśliłem wszystko tak, byśmy mieszkali niedaleko
siebie — dwie, trzy godziny jazdy samochodem. Państwo Landa będą
mogli latem zapraszać Triki i jej rodzinę — zimą w sezonie teatralnym
przeniesiemy się do Berlina. Ty drogi Fredzie i twoja żona będziecie
wakacje spędzać w zamku Lohberg. Mamy w ten sposób szanse
częstych spotkań, a ja dzięki Dani zyskałem liczną rodzinę.
— Wspaniałe widoki na przyszłość! A co z zamkiem w Szkocji?
— Oddałem go w dzierżawę — jest mały, a dzierżawa wystarcza,
żeby go utrzymać. Możemy tam kiedyś pojechać na polowanie.
— Cudownie zapowiada się przyszłość, drogi przyjacielu — jak w
bajce! Ale teraz, kiedy omówiliśmy właściwie wszystko, chciałbym
pogratulować mojej przyszłej synowej.
— Masz rację — ale proszę cię, staraj się jak najszybciej znaleźć
nową sekretarkę.
— Takiej sekretarki już nigdy nie będę miał. Nacisnął dzwonek.
Dani, która niecierpliwie czekała, zaraz weszła do gabinetu szefa.
Baron Lohberg wstał, podszedł do niej i biorąc ją za obie ręce,
wzruszony powiedział:
— Z całego serca życzę pani szczęścia, hrabianko Terny — proszę,
żeby pani zechciała zostać żoną mojego syna Marcela.
W oczach Dani pojawiły się iskierki i szelmowsko uśmiechając się
odpowiedziała:
— Serdecznie dziękuję za życzenia, panie baronie. Ale nie mogę
spełnić pańskiej prośby — pragnę to usłyszeć od pańskiego syna.
— Czyżby pani miała jakieś wątpliwości? Dani zarumieniła się.
— Nie wahał się oddać serce i przysiąc miłość biednej córce
pułkownika — jestem z tego bardzo dumna.
Baron objął Dani i pocałował ją w czoło:
— Widzę, że moja „blokada" nic nie pomogła.
— Panie baronie — pewna potężna siła zniszczyła to, co pan nazwał
„blokadą". Mój ojciec zaczął działać, kiedy był dla mnie jeszcze tylko
hrabią Terny — odparła uśmiechając się i podeszła do ojca biorąc go
pod rękę.
Baron rzekł poważnie zmartwiony:
— A teraz pani mnie opuszcza, hrabianko. Jak ja sobie poradzę bez
pani?
— Sądzę, że znajdzie pan odpowiednią pomoc — w Ministerstwie
Spraw Zagranicznych jest wielu bardzo dobrych pracowników. Proszę
jednak nie zwlekać, mój ojciec bardziej mnie potrzebuje niż pan!
— Nie pozostaje mi nic innego. Nie miałbym sumienia zostawić teraz
starego przyjaciela samego. Znajdę kogoś, kto mi pomoże do czasu, aż
zaangażuję odpowiednią, sekretarkę. Proszę się ubrać, może pani
towarzyszyć ojcu. Znajdę jakieś usprawiedliwienie pani natych-
miastowego odejścia z pracy. Proszę się nie martwić.
Uradowana Dani podała baronowi rękę:
— Serdecznie dziękuję — nie miałby pan teraz korzyści z mojej
pomocy.
Podczas gdy Dani pakowała do torby niektóre drobiazgi, ojciec
omawiał pewne sprawy z przyjacielem. Baron zaprosił hrabiego Terny
z córką na kolację następnego dnia. Chciał, żeby również żona poznała
przyszłą synową. Hrabia zgodził się, a Dani ucieszyła.
25
Przed Ministerstwem Spraw Zagranicznych czekało auto hrabiego.
Pomógł córce wsiąść i zapytał:
— Dokąd każesz jechać, Dani?
— Ja mam rozkazywać, ojcze? — zapytała speszona.
- Tak moje dziecko, teraz będzie się działo wyłącznie to, czego sobie
zażyczysz.
— Chciałabym się zobaczyć z Triki. Hrabia skinął głową.
— Dobrze! Wpierw jednak pojedziemy do kwiaciarni. Chcę kupić dla
twojej siostry i jej teściowej kwiaty.
Hrabia wybrał piękne róże i pachnące konwalie.
Dani prosiła przybranych rodziców o zachowanie tajemnicy. Chciała
osobiście opowiedzieć Triki o swoim szczęściu.
Kiedy zajechali przez willę bankiera Valheima, Triki wybiegła im
naprzeciw wołając:
— Dani! Co za niespodzianka! Ty tutaj i to w godzinach urzędowa-
nia? Jak ja się cieszę!
Objęły się i wycałowały.
Hrabia szedł kilka kroków za córką — Triki widząc go zapytała:
— Przepraszam, pan do nas? Dani szybko odpowiedziała:
— Pozwól, że pana przedstawię: hrabia Terny — moja siostra Triki
Valheim.
Hrabia ukłonił się, a Triki szeroko otwartymi oczami patrzyła na
Dani.
— Triki — może wejdziemy do twojego mieszkania — chciałabym z
tobą porozmawiać — ale tylko z tobą i w obecności hrabiego Terny.
— Proszę bardzo na pierwsze piętro. Teściowej chwilowo nie ma w
domu.
W salonie poprosiła by usiedli.
Dani zajęła miejsce na kanapie obok ojca. Triki usiadła naprzeciw
nich i milczała zdenerwowana.
— Triki — mam niespodziankę! Przygotuj się na sensację — hrabia
jest człowiekiem, który jest mi bardzo drogi i bliski.
Triki pomyślała: „Chyba Dani nie zaręczyła się z tym staruszkiem?"
Z lękiem patrzyła na siostrę — wreszcie nie wytrzymała:
— Dani, mów o co chodzi — umieram z ciekawości!
— Triki — znam cię i wiem, że krążą ci po głowie czarne myśli. A
więc nie chcę cię dłużej męczyć: hrabia Terny jest moim ojcem!
Triki zerwała się z fotela — hrabia zaśmiał się, kiedy krzyknęła:
— Dani, ty jesteś chora — co ty bredzisz? Twoim ojcem jest
pułkownik Landa, moim zresztą też!
— Nie Triki! Wyobraź sobie, nic nie wiedziałyśmy, bo rodzice
zataili, że ja jestem przybraną córką — chcieli bym się dobrze czuła w
ich domu.
Triki rzuciła się Dani na szyję i zbladła.
— Jak to jest możliwe? Przecież jesteś moją siostrą! Ojciec Dani
wzruszony protestem Triki odpowiedział:
— Nadal pozostanie pani siostrą — ale proszę pozwolić, żebym się
nią trochę nacieszył — szukałem jej osiemnaście lat!
Dani zaczęła wszystko opowiadać i na końcu przypomniała, że
wkrótce przybędzie mężczyzna, za którego chce wyjść za mąż.
Triki na przemian płakała i śmiała się — przestała się krępować
obecnością hrabiego, który podobał jej się coraz bardziej.
Kiedy Dani skończyła, Triki głęboko westchnęła.
— Pamiętasz Dani, często mówiłam, że jesteś chyba arystokratką? No
i stało się. Obudziła się zaczarowana księżniczka. Ale się Heinz zdziwi
słysząc, że moja siostra nagle przeistoczyła się w hrabiankę.
Dani śmiała się:
— Triki, znasz Heinza i wiesz, że nie tak łatwo wyprowadzić go z
równowagi i zaskoczyć czymkolwiek — przeżyje to!
Triki objęła siostrę.
— Jeżeli myślisz, że teraz będę cię mniej kochać — to jesteś w
błędzie!
— Nigdy bym na to nie pozwoliła Triki. Ja też będę cię kochać tak jak
dotychczas.
Triki zwróciła się do hrabiego:
— Czy pan się zgodzi na to? Proszę się nie przeciwstawiać — bo
odmówię panu przyjaźni!
Hrabia ukłonił się.
— Łaskawa pani, niczemu nie będę się sprzeciwiał — bardzo mi na
tym zależy. Oto moja ręka — proszę ją uścisnąć na znak, że pani zada
sobie odrobinę trudu, żeby się zaprzyjaźnić ze mną.
Triki mocno potrząsając jego prawicą rzekła:
— Miły z pana dżentelmen pomimo, że hrabia.
— Tę wadę musi mi pani wybaczyć, jest wrodzona, odziedziczyłem
ją po swoich przodkach — zażartował.
— No, w takim razie potraktuję to ulgowo.
Zawarli przyjaźń i wesoło rozmawiali. Triki zadawała stale nowe
pytania.
W pewnej chwili hrabia przeprosił — poszedł do samochodu po
kwiaty.
Triki wykorzystała jego nieobecność i krzyknęła:
— A nie mówiłam, że jesteś arystokratką? Co za romantyczna
historia! Twój przyszły „hrabiowski" teść to fantastycznie przystojny
mężczyzna! Doskonale pasujesz do niego. Ciekawa jestem, jaki jest
jego syn? Czy będzie można z nim pogadać, tak po ludzku?
— Triki, sama znam go tak mało i wiem tylko tyle, że bardzo go
kocham.
— To jest najważniejsze! Zaraz to czułaś?
— Tak, pokochałam go od pierwszego wejrzenia. Triki skinęła
głową:
— Tak samo było ze mną i z Heinzem. Och, jak ja się cieszę, że i ty
jesteś szczęśliwa! Stale się martwiłam, że ten „ktoś" naprawdę nigdy
nie przyjdzie.
— Jesteś bardzo dobra Triki!
Wrócił hrabia z kwiatami, konwalie dał Triki, a róże dla pani Valheim
położył na stoliku.
— Proszę ten bukiet wręczyć pani teściowej i szepnąć o mnie jakieś
dobre słówko!
Zachwycona kwiatami Triki odpowiedziała:
— Mama niedługo wróci — będzie okazja osobiście dać jej te piękne
róże. A ja nie mam zamiaru wypuścić pana tak szybko!
Siedzieli i rozmawiali, aż wróciła pani Valheim — dostała zawrotu
głowy, kiedy Triki jednym tchem opowiadała o „strasznie
romantycznej przygodzie" Dani.
Hrabia z córką zostali na obiedzie, żeby również pan Valheim senior i
Valheim junior mogli od Triki wysłuchać „niesamowitego, niepraw-
dopodobnego cudu" jaki się zdarzył w życiu Dani. Bankier kazał podać
najlepszego szampana ze swojej piwnicy.
Żegnając się hrabia zaprosił wszystkich na kolację do hotelu.
26
Dani i jej ojciec wrócili do mieszkania pułkownika Landa.
Dzisiaj hrabia również został do popołudniowej herbaty. W trakcie
rozmowy zaproponował pułkownikowi posadę administratora majątku
na Śląsku.
— Drogi panie pułkowniku — jest pan mężczyzną w sile wieku.
Mówił mi pan, że kocha pan las, łąki i pola. A więc nie znajdzie się pan
w obcym, nieznanym środowisku. Mój obecny administrator zanim
przejdzie na emeryturę, wprowadzi pana we wszelkie sprawy majątku.
Pańska córka i jej rodzina będą mogli letnie miesiące spędzać w pięk-
nym, dużym dworze. Dani i jej przyszły mąż zamieszkają w zamku
Lohberg, który jest położony niedaleko tej posiadłości.
Pułkownik i jego żona patrzyli na siebie — byli wzruszeni. Minęło
parę chwil, zanim pan Landa odpowiedział:
— Drogi panie hrabio — nie możemy tego przyjąć, chociaż brzmi to
bardzo zachęcająco.
— Nie rozumiem dlaczego? Najważniejszą sprawą jest to, że
interesuje się pan rolnictwem! To nie będzie żadna synekura —
zobaczy pan, ile tam jest pracy — uczciwie zarobi pan swoją pensję!
Pułkownik ze zdenerwowania wstał:
— Mój Boże — móc pracować i cieszyć się z osiągnięć — czy jest
coś piękniejszego dla mężczyzny! Ale musiałbym się dobrze
wszystkiego nauczyć panie hrabio, żeby naprawdę miał pan korzyść z
mojej pracy.
— Oczywiście to konieczne i mam do pana pełne zaufanie — a więc
umówiliśmy się!
Pułkownik bezradnie spojrzał na Dani:
— Powiedz Dani, czy mogę to przyjąć?
Skinęła głową i odpowiedziała czule:
— Musisz to przyjąć! Mój ojciec chce was nagrodzić za to, co
zrobiliście dla mnie. Bardzo się cieszę, że będziecie niedaleko. Triki i
Heinz też muszą nas często odwiedzać. Nie zastanawiajcie się —
gdybyście się nie zgodzili, zrobilibyście nam dużą przykrość, czyż nie
ojcze?
Dani objęła hrabiego — pułkownik widząc to spojrzał jeszcze raz na
żonę i ostatecznie wyraził zgodę.
Wieczorem wszyscy siedzieli w hotelu przy kolacji, która minęła w
miłym nastroju — omawiano zaręczyny Dani.
Towarzystwo rozeszło się późno.
Następnego dnia Dani i jej ojciec złożyli wizytę baronowej Lohberg.
Matka Marcela przyjęła przyszłą synową bardzo serdecznie, objęła ją
i ucałowała. Baron natychmiast wczuł się w rolę teścia i traktował Dani
jak córkę.
Hrabia poinformował, że polecił Marcelowi, by możliwie szybko
wracał do Berlina i złożył rezygnację z pracy dyplomaty. Powinien
przyjechać do Austrii do zamku hrabiego i bliżej poznać Dani. Młodzi
właściwie nie znali się!
— Musimy im dać czas, żeby się zbliżyli do siebie, zanim urządzimy
zaręczyny. Proponuję, by zaręczyny urządzić w zamku Lohberg!
Rodzice Marcela chętnie zgodzili się. Postanowiono, że baronowa
pojedzie tam wcześniej, by nadzorować przygotowania.
Przez wyjazdem do Austrii, Dani poszła pożegnać się ze swoim
byłym szefem. Robił wrażenie zmęczonego i zniechęconego. Zapytała,
czy ma nową sekretarkę.
— Och, moja droga Dani — lepiej o tym nie mówmy! Ale mam
nadzieję, że znajdę kogoś. Teraz dopiero widzę, jak bardzo mi po-
magałaś i jaką byłaś wspaniałą sekretarką.
Mniej więcej po tygodniu, kiedy Dani na życzenie ojca i przy pomocy
Triki całkowicie zmieniła swoją skromną garderobę, hrabia i jego
córka wyjechali do Austrii.
Tam czekało młodą hrabiankę uroczyste powitanie.
Przybycie do domu rodzinnego nie odbyło się jednak bez wstrząsu i
wzruszenia, lecz po kilku dniach Dani uspokoiła się. Nadszedł radosny
czas — była z ojcem. Niemniej brakowało jej Marcela. Wprawdzie w
zamku czekał telegram z Waszyngtonu, ale nie zastąpił jej
ukochanego.
Marcel telegrafował: Moja Dani!
Stał się cud — zwolnię się z pracy, jak tylko będzie to możliwe i
pospieszę do ciebie. Serdeczne pozdrowienia dla wuja Rudolfa i
ogromne dzięki.
Wkrótce zobaczymy się.
Twój szczęśliwy Marcel
Dani stale nosiła przy sobie telegram, a wieczorami kładła go pod
poduszkę.
27
Marcel zapowiedział przyjazd, kiedy spadł pierwszy śnieg.
Hrabia Terny osobiście pojechał na dworzec, żeby go powitać. Dani
została w domu. Uzgodniła z ojcem, że pierwsze powitanie z
narzeczonym nie może się odbyć w miejscu publicznym.
Długo zastanawiała się jak się ubrać?
Ostatecznie wybrała suknię z kremowego jedwabiu. Z biżuterii
wzięła tylko sznur pereł, które podarował jej ojciec.
Kiedy była już gotowa, stanęła przed wysokim lustrem — i zadała
sobie pytanie: co powie Marcel, kiedy ją zobaczy? Widział ją zawsze w
skromnej, szarej wełnianej sukience.
Na życzenie ojca zatrudniono pokojówkę. Dani niechętnie zgodziła
się na to, lecz szybko przekonała się, że ojciec miał rację, gdyż
utrzymywanie w porządku bogatej garderoby nie było łatwe. Dani
powiedziała wtedy: „Są trudniejsze rzeczy, do których trzeba się
przyzwyczaić".
Zeszła do dużej zamkowej sieni.
Niecierpliwie chodziła od okna do okna czekając na przyjazd
Marcela.
Nagle usłyszała warkot silnika. Szybko poszła do bocznego salonu.
Stała, ręce przycisnęła do serca i czekała.
Nie trwało to długo — drzwi otworzyły się i wszedł Marcel Lohberg.
Był blady, milczał, wyciągnął ramiona, a Dani przytuliła się do niego.
Pocałowali się i świat wokół nich przestał istnieć.
Po dłuższym czasie szepnął:
— Dani, jesteś śliczna, piękniejsza niż widziałem cię w moich snach.
Kocham cię, stał się cud! Możemy się pobrać. Czy jesteś szczęśliwa?
Skinęła głową, w oczach miała łzy:
— Najdroższy —za dużo szczęścia na raz — nie zasłużyłam sobie na
nie!
— Zasłużyliśmy na szczęście naszym cierpieniem, moja droga! Znów
całowali się — nie myśleli o niczym.
Wreszcie przypomnieli sobie, że ojciec czeka. Poszli do gabinetu
hrabiego.
Objął jednym ramieniem Dani, a drugim Marcela:
— Moje drogie dzieci! Niech dobry Bóg da wam to, czego los
poskąpił mnie! Bądźcie zawsze razem, kochajcie się — życie jest
krótkie. Łapcie każdą minutę szczęścia!
Dani złożyła ręce i zaczęła się głośno modlić:
„Dzięki Ci Panie Boże! Dałeś mi wszystko! Kto szczerze odmawia
pacierze może spokojnie żyć ufając w Twoją pomoc! Dzięki Ci Panie
Boże! Amen".
Ojciec zaskoczony słuchał, a po chwili wzruszony spytał.
— Dani, kto cię nauczył tej modlitwy?
— Jako dziecko odmawiałam ten pacierz. Niedawno moja przybrana
matka powiedziała mi, że zaraz pierwszego dnia, kiedy mnie
przywieziono do niej i kiedy położyła mnie do łóżka, głośno
odmówiłam ten pacierz. Bardzo jej się podobał i nauczyła go też Triki
— później razem modliłyśmy się.
Hrabia wziął córkę za obie ręce:
— Dani! Twoja matka nauczyła cię tej modlitwy! Ściskając dłonie
ojca wzruszona odpowiedziała:
— Zawsze będę odmawiała ten pacierz z myślą o mojej matce!
Nastał piękny czas pełen szczęścia.
Ojciec przeważnie pracował w swoim gabinecie. Młodzi mieli okazję
spędzać czas we dwoje. Ku swojej radości stwierdzili, że mają wiele
podobnych zamiłowań: oboje kochali przyrodę, muzykę i dobrą
literaturę. Nie pociągały ich zabawy i rozległe znajomości. Woleli
mały krąg wypróbowanych wiernych przyjaciół.
Wreszcie zbliżył się dzień, kiedy w zamku Lohberg miała się odbyć
uroczystość zaręczyn Marcela i Dani.
Hrabia z parą młodych wyjechali samochodem z Wiednia do
Niemiec, gdzie oczekiwali ich rodzice Marcela.
Następnego dnia zaczęli się zjeżdżać goście. Szczególnie serdecznie
witano przybranych rodziców Dani oraz Triki Valheim z mężem i
teściami.
Zaproszono wielu przyjaciół i znajomych barona Lohberga oraz
hrabiego Terry, który z dumą wprowadził do towarzystwa córkę.
Triki swoją szczerością i bezpośredniością wywołała powszechną
sympatię. Oświadczyła krótko i zwięźle, że wprawdzie jest dumna z
hrabianki, lecz bardziej ceni Dani jako siostrę.
Nie ukrywała wielkiej radości, że będzie na weselnym przyjęciu w
zamku hrabiego w Austrii! Nie sypiała po nocach, ponieważ
zastanawiała się jaką wspaniałą toaletę musi sobie zamówić! Heinz już
obiecał jej, że dostanie czek in blanco — on nie chce wiedzieć, ile Triki
wyda — niemniej wyraził zgodę na każdą sumę — ponieważ jego żona
musi pięknie wyglądać!
Poza Dani, która była centrum zainteresowania gości, największe
powodzenie miała Triki.
Uroczystość zaręczynowa minęła w bardzo miłym nastroju.
Wszyscy rozjechali się: państwo Valheimowie wrócili do Berlina, a
pułkownik Landa z żoną do dworu na Śląsku, gdzie pułkownik objął
stanowisko administratora majątku hrabiego Terny. Mieszkanie w
Berlinie zlikwidowano, a meble i pozostałe rzeczy wysłano już
wcześniej do miejsca nowego pobytu.
Dani z ojcem zostali jeszcze kilka dni w zamku Lohberg. Baron miał
do omówienia z Marcelem wiele spraw, a kiedy wszystko załatwili,
wrócił do Berlina. Jego żona została: chciała pomóc w zorganizowaniu
gospodarstwa dla młodej pary, a poza tym nie wypadało, żeby młodzi
przed ślubem mieszkali sami, więc przy okazji spełniała rolę
„przyzwoitki".
Pewnego dnia Dani zaproponowała ojcu wizytę w majątku, gdzie
obecnie mieszkali jej przybrani rodzice. Bardzo się ucieszyła widząc
duży piękny dwór, wprawdzie stary, lecz ze wszelkimi wygodami i
liczną służbą pracującą tutaj od lat. Pani Lena była bardzo zadowolona,
a pułkownik od rana do nocy miał „pełne ręce roboty". Oświadczył to
podkreślając, że sumienną pracą odwdzięczy się hrabiemu Terny.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Do zamku Lohberg znów
zjechali goście.
Dwa dni przed Wigilią Triki, Heinz, Marcel i Dani pojechali do lasu
po drzewko. Brnęli w śniegu, szukając odpowiedniej jodły.
Było wiele śmiechu i żartów — wreszcie ścięto dwa drzewka —jedno
dla pana domu drugie dla służby. Ułożono je na drugich saniach i
odesłano do zamku.
Rozbawione towarzystwo postanowiło wybrać się na przejażdżkę.
W starym lesie panowała cisza — drzewa uginały się pod czapami
śniegu iskrzącego się w zachodzącym słońcu. Brzęk dzwoneczków na
uprzęży koni przerywały wesołe okrzyki i śmiech Triki.
Hrabia był bardzo przywiązany do tradycji. Od lat samotnie spędzał
święta. Teraz wszystko musiało zostać jak dawniej: wysoka piękna
choinka w dużym salonie i stół ze świątecznymi prezentami tuż przy
drzewku.
Hrabia nie zapomniał o nikim — obdarował swoją córkę, ale był
równie szczodry wobec jej przybranych rodziców, Triki, Heinza i
państwa Valheim.
Po Nowym Roku goście opuścili Lohberg. Hrabia i Dani pojechali do
Austrii, a Marcel został, żeby zorientować się w administracji majątku
swojego ojca. W sobotnie popołudnie wsiadł do samochodu i jechał do
narzeczonej. Jego wizyty miały jeszcze jeden cel.
Zdawał sprawozdanie hrabiemu z tego, co w międzyczasie zdołał
zrobić. Wiadomo było, że zamek Lohberg wymaga generalnego
remontu, tak żeby młode małżeństwo mogło tam zamieszkać.
Zgodnie z życzeniem hrabiego ślub Dani miał się odbyć w zamku
rodowym w Austrii tuż przed Wielkanocą i to bardzo uroczyście, tak
jak przystało w jego rodzinie.
Rozesłano liczne zaproszenia. W zamku przygotowano wszystkie
pokoje gościnne.
W zamęcie przygotowań do uroczystości ślubnej i weselnej czas
szybko mijał — nawet zakochanym.
Tego roku wiosna przyszła wcześnie. Zapowiadano na święta piękną
pogodę.
Pierwsi przyjechali Triki z Heinzem i państwem Valheim.
Triki oświadczyła, że chce mieć czas, żeby zwiedzić wszystkie
komnaty i wieżyczki w zamku, a w nocy koniecznie musi o północy
zobaczyć „ducha". Zdaniem Triki każdy szanujący się zamek musi
mieć „ducha" swoich przodków. Kto wie jakie pozna tajemnice.
Będzie miała o czym opowiadać na przyjęciu weselnym.
Triki wniosła ze sobą życie i radość. Hrabia nie miał czasu martwić
się bliskim rozstaniem z Dani. Po ślubie hrabia chciał córkę zawieźć do
swoich dóbr na Węgry i przedstawić ją jako właścicielkę majątku. Tam
też nowożeńcy zamierzali spędzić pierwsze tygodnie wspólnego życia.
Triki i Dani miały okazję powspominać panieńskie czasy.
— Pamiętasz! — powtarzały i nie było końca żartom i śmiechowi!
Dani opowiedziała o odwiedzinach u rodziców.
— Wiesz Triki — w tym dworze jest tyle pokoi gościnnych, że ty,
Heinz i jego rodzice będziecie mogli lato spędzać wśród starych lasów
i kwitnących łąk.
Triki wzruszyła się:
— Dani, mam wrażenie, że hrabia Terry jakby za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki zmienił wszystko wokół nas. Nie potrafię
wyrazić, jak bardzo się cieszę, że tatuś znów czuje się potrzebny.
Mamusia martwiła się, bo gnębiła go często bezczynność — teraz
oboje odżyli i czują się świetnie. Żal mi tylko, że wyprowadzili się z
Berlina, ale w życiu nic nie ma za darmo — tak powiedział ktoś mądry,
czyż nie? Pocieszam się myślą, że latem będę z nimi.
— A my nadal będziemy do siebie pisywały długie listy. Ty potrafisz
rozbawić mnie do łez. Wiesz, każdy twój list muszę głośno czytać w
obecności ojca. Stwierdził, że jesteś „źródłem radości i promykiem
słonecznym". Cieszy się, że dziewczęce lata spędziłyśmy razem i
dobry los skierował mnie właśnie do naszego domu. Ojciec cierpiał na
myśl, że przebywam wśród morderców, którzy zatrzymali mnie licząc
na wysoki okup.
Triki zawołała:
— Bogu dzięki, że nie doszło do tego!
— Tak, codziennie odmawiam pacierz dziękując Panu Bogu, że mnie
uratował.
Podczas gdy siostry wspominały wspólnie przeżyte dni, Marcel i
Heinz poszli do stajni obejrzeć konie. Pan Valheim i jego żona siedzieli
z hrabią w salonie omawiając szczegóły uroczystości weselnej.
Był to ostatni spokojny dzień w starym zamku.
Następnego dnia przed południem przyjechał pułkownik Landa z
żoną, odmłodzoną i szczęśliwą. Triki okrzykami radości powitała
rodziców. Godzinę później zjawił się baron Lohberg z małżonką i
dwoma zaprzyjaźnionymi małżeństwami z Berlina.
Po południu przybyli goście z Wiednia, kilku dalszych krewnych
hrabiego z Anglii, a wieczorem panowie z korpusu dyplomatycznego
wśród nich kilku przyjaciół Marcela, oraz sześć panien w towarzystwie
rodziców. Te młode damy miały być drużkami panny młodej.
Zamek był pełen gości — a rano w dniu ślubu przyjechali liczni
znajomi z sąsiednich majątków.
Ołtarz ustawiono w dużym salonie. Tam w obecności wszystkich
zaproszonych gości ksiądz — przyjaciel hrabiego — udzielił ślubu
młodej parze.
Triki ze łzami w oczach zwróciła się do Heinza;
— Heinz, czy Dani nie jest śliczna? Przycisnął jej ramię do siebie i
szepnął:
— Wygląda prawie tak ładnie jak ty. Triki zaprzeczyła:
— Ależ Heinz, Dani jest dziesięć razy ładniejsza niż ja!
— Nie dla mnie — moja mała Triki, chociaż przyznaję, że i Dani jest
ładna!
Dani naprawdę wyglądała uroczo w białej sukni i w koronkowym
welonie. Marcel nigdy jeszcze nie widział jej w „pełnej krasie" i
dumny ze swojej narzeczonej kroczył obok niej do ołtarza.
Ceremonia zaślubin była krótka. Kiedy ksiądz złączył ich ręce, Dani
była półprzytomna i usłyszała tylko ostatnie słowa ,, ...aż rozłączy was
śmierć."
Jego „tak" zabrzmiało głośno i radośnie, a Dani wzruszona z trudem
szepnęła „tak".
Wielu obecnych miało łzy w oczach. Wszyscy już słyszeli o „cudzie".
Spoglądali na hrabiego Terny stojącego obok młodej pary i z dumą
patrzącego na swoje dziecko.
Wszystko co czuł i myślał dotyczyło przyszłości Dani, by szczęście,
którego los poskąpił jej rodzicom, nie opuściło jej nigdy.
Uroczystość zaślubin skończyła się — Dani została baronową
Lohberg. Stała szczęśliwa obok męża przyjmując gratulacje.
— Pan Bóg był łaskaw — szepnęła w myślach i przyrzekła sobie, że
musi się okazać godna takiego szczęścia.
Hrabia stał na uboczu. Jako ostatni podszedł do córki, żeby jeszcze
raz jej złożyć życzenia i wtedy Dani szlochając objęła ojca za szyję.
Przez chwilę zapanowała w salonie cisza.
Każdy z zaproszonych gości wiedział, co w tej chwili przeżywali
ojciec i córka.
Triki zalewała się łzami i długo trwało, zanim Heinz zdołał ją
uspokoić.
Szlochając wyjąkała:
— Zostaw mnie Heinz, płaczę z radości! To nie sprawia bólu ale
przynosi ulgę!
Powoli towarzystwo przeszło do sali jadalnej, gdzie ustawiono
wytwornie zastawione stoły.
Marcel i Dani znów byli razem. Biorąc ją pod rękę zapytał czy jest
szczęśliwa:
— Jak możesz o to pytać?
— Moja droga Dani — kocham cię! Dziękuję ci, że mnie uszczęś-
liwiłaś.
Przytuliła się:
— Mój Marcelu! Będę się modliła, żeby nasze szczęście zawsze
trwało!
— Daj Boże!
Spojrzeli sobie w oczy — niestety musieli swój czas poświęcić
gościom. Do wyjazdu niewiele mogli że sobą rozmawiać.
Kiedy Dani zobaczyła, że Marcel już opuścił salę, uścisnęła ramię
ojca, który szepnął:
— Niech Bóg cię prowadzi drogie dziecko!
W pokoju Dani czekała na nią Triki, żeby pomóc przy zdejmowaniu
-sukni ślubnej i wianka z gałązek mirty. Nie chciała pozwolić, żeby to
zrobiła pokojówka. Rzekła do siostry:
— Dani, w dniu mojego ślubu ty mi pomagałaś.
Żegnając się Dani poprosiła:
— Zajmij się moim ojcem, Triki — bardzo cię lubi — nie pozwól,
żeby był smutny. Wspaniale potrafisz go rozweselić.
— Nie martw się, Dani! Będzie tak, jak sobie życzysz!
Dani wyszła z pokoju — przed drzwiami stał Marcel. Wziął ją w
ramiona i zaczął całować. Potem powoli zeszli po schodach. Przed
zamkiem stał już samochód. Marcel pomógł żonie wsiąść, zajął
miejsce obok niej i ruszyli.
Przytulili się do siebie, a ich serca przepełnione były miłością.
KONIEC