Leigh Michaels
Spotkanie pod różą
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gina weszła do restauracji i z ulgą zauważyła, że jest
pierwsza. W jej sytuacji spóźnienie byłoby nie tylko oznaką
złych manier, ale też zwykłej głupoty. Ta rozmowa to jej
jedyna szansa - jeśli się nie uda, będzie mogła pożegnać się ze
swoimi planami.
Szef restauracji zlustrował ją uważnie i spytał:
- Woli pani poczekać w barze czy przy stoliku?
- Przy stoliku, moja towarzyszka powinna zjawić się lada
chwila. Zna pan panią Garrett? Anne Garrett?
Jego twarz nawet nie drgnęła.
- Naturalnie - odparł zimnym tonem. - Każdy w tym
mieście zna wydawcę lokalnej gazety, panno Haskell.
Mężczyzna strzelił palcami i natychmiast zjawił się kelner,
który wskazał jej właściwy stolik.
Zadaję głupie pytania, skarciła się w myślach Gina,
powinnam go raczej zapytać, czy stek jest świeży. To by go
pewnie mniej dotknęło.
O ile oczywiście zdarzy się jeszcze okazja. Obiady w
drogich restauracjach nie należały do jej codzienności.
Wprawdzie spędziła w Lakemont większą część swojego
życia, ale jeszcze nigdy nie była „Pod Klonem".
Usiadła i dyskretnie rozejrzała się po sali. Stoliki, choć
było ich wiele, zostały tak rozmieszczone, aby goście mogli
czuć się kameralnie. Przyciszone dźwięki muzyki skutecznie
tłumiły gwar rozmów.
Wystrój wnętrza wyraźnie nawiązywał do nazwy lokalu.
Ściany ozdabiały artystyczne fotografie drzew klonu.
Eleganckie bladozłote obrusy kontrastowały z bordowymi
serwetkami. Całość robiła oszałamiające wrażenie.
W kącie stał wielki, lśniący fortepian, a zaraz za nim
znajdowała się niewielka sala do tańca. Wzdłuż przeciwległej
ściany wił się połyskujący mosiądzem i szlachetnym drewnem
bar. O tej porze był niemal pusty. Jedyny gość siedział na
wysokim stołku i zamyślony stukał miarowo w kontuar. W
jego postawie było coś, co mimowolnie przyciągnęło wzrok
Giny. Z zainteresowaniem wpatrywała się w jego plecy, gdy
nagle odwrócił się i spojrzał jej prosto w oczy. Nawet nie
drgnęły mu powieki.
Zmieszana, że przyłapał ją na tej niewinnej obserwacji,
poczuła, jak krew nabiega jej do twarzy. Spróbowała się
opanować. To przecież zupełny przypadek, że ich spojrzenia
się spotkały. W takiej sytuacji dobrze wychowany człowiek
odwraca niespiesznie wzrok i skrępowanie mija. Ale nie ten
mężczyzna...
Nie spuszczał z niej oczu. Przechylił głowę lekko do tyłu,
oparł łokieć na barze i przyglądał się jej z wyraźnym
zadowoleniem.
Gina za wszelką cenę starała się nadać swojemu
spojrzeniu nieco bezmyślny charakter. Próbowała udawać, że
leniwie rozgląda się po sali, a nieznajomy po prostu znalazł się
na drodze, Jej wzrok beznamiętnie prześlizgnął się po ścianie,
po czym powoli wyciągnęła rękę po kartę.
Usiłowała skupić się na liście dań, ale wszystkie nazwy
były jakieś zamazane. Sięgnęła więc po serwetkę i starannie
rozłożyła ją na kolanach.
Ale napięcie jej nie opuszczało. Chociaż nie patrzyła na
nieznajomego, czuła, że on wciąż się w nią wpatruje.
Zaczynała mieć tego dość. Zdecydowanym ruchem odłożyła
kartę i odwróciła się w stronę mężczyzny. Tym razem nie
zawracała sobie głowy udawaniem, że podziwia wystrój
lokalu. Oparła łokcie na stole, podparła brodę i przyglądała
mu się otwarcie.
Musiała przyznać, że stanowił doskonałe uzupełnienie
tego wnętrza. Wysoki, niezwykle przystojny, rozparty w
niewymuszonej pozie wpatrywał się w nią tajemniczym
spojrzeniem zielonych oczu. Mocna szczęka była lekko
wysunięta, a twarz pokerzysty nie zdradzała żadnych uczuć.
Niewątpliwie podobał się kobietom i miał tego świadomość.
Na szczęście Gina nigdy nie gustowała w takich posępnych,
drapieżnych typach.
Zastanawiała się, dlaczego tak się w nią wpatrywał. Nie
miała pojęcia, o co mu chodzi. Z pewnością nie była to reakcja
na jej niewinne zerknięcie. Nie wątpiła, że był
przyzwyczajony do znacznie bardziej wymownych kobiecych
spojrzeń.
Tymczasem tajemniczy mężczyzna, nadal nie spuszczając
z niej wzroku, pewnym ruchem sięgnął po stojącą na barze
szklankę i z dziwnym uśmiechem podniósł ją w geście toastu.
I co powiesz, mruknęła w duchu do siebie, mimowolnie
stałaś się barową podrywaczką. No trudno, w końcu co ją
obchodzi opinia jakiegoś zupełnie obcego faceta?
Nieznajomy poruszył się na stołku i przez chwilę miała
wrażenie, że chce wstać. Poczuła, jak jej napięcie rośnie. Jeśli
on tu podejdzie...
W tym momencie tuż za nią rozległ się nieoczekiwanie
dźwięk tłuczonego szkła. Gina mimowolnie podskoczyła na
krześle. Serwetka sfrunęła z jej kolan, więc schyliła się
pospiesznie, żeby ją podnieść. Przy tej okazji potrąciła
elegancką, ozdobioną miedzianym okuciem kartę dań, która z
głośnym stukiem upadła na podłogę.
Krew napłynęła jej do twarzy. Najchętniej zostałaby już na
zawsze pod stołem. Zafundowała facetowi przy barze niezłe
przedstawienie. Musiał się dobrze bawić. Co za szczęście, że
nie widział teraz jej twarzy. I miała nadzieję, że nigdy więcej
jej nie zobaczy.
Właśnie próbowała odzyskać równowagę, kiedy usłyszała
lekkie kroki i głos kelnera anonsującego z szacunkiem:
- Pani Garrett.
Powinien jeszcze trzasnąć obcasami, pomyślała Gina
złośliwie.
- Witaj, Gino. Miło cię znowu widzieć - powiedziała
Anne Garrett i zwróciła się do kelnera: - Dziękuję, Bruce.
Poradzimy sobie.
Mężczyzna spojrzał nieco sceptycznie, ale oddalił się
posłusznie.
- Przepraszam, zwykle nie jestem tak niezdarna -
próbowała usprawiedliwić się Gina. Jednocześnie
powstrzymywała się siłą woli, aby nie rzucić nawet
przelotnego spojrzenia w stronę baru. Rozbawienie, jakie
niewątpliwie zobaczyłaby w oczach nieznajomego, z
pewnością nie pomogłoby jej się opanować.
- Och, nie przejmuj się. Mnie też zdarzają się takie rzeczy
w najmniej odpowiednich miejscach - pocieszyła ją Anne,
siadając naprzeciwko. - Przykro mi, ale muszę cię uprzedzić,
że za godzinę powinnam być z powrotem w redakcji.
Gina przełknęła nerwowo ślinę. Tylko godzina... To
niewiele. Chociaż z drugiej strony, jeśli nie zdoła przekonać
Anne do swojego planu w ciągu godziny, to choćby miała do
dyspozycji nawet cały dzień, i tak nic by z tego nie wyszło.
Upiła łyk mrożonej herbaty, którą właśnie przyniesiono, i
odezwała się:
- Przede wszystkim, chcę podziękować, że zgodziłaś się
na to spotkanie. Jesteś ekspertem, jeśli chodzi o sprawy
naszego miasteczka. Doceniam to, że bardzo leży ci na sercu
los Lakemont.
- Jak każdemu mieszkańcowi - odparła Anne, odstawiając
filiżankę z kawą.
- Ale nie każdy ma takie możliwości jak ty - wyrwało się
Ginie.
Anne uśmiechnęła się i lekko uniosła brwi.
- Jakie możliwości masz na myśli?
Gina miała ochotę ugryźć się w język, ale było już za
późno. Musiała szybko przejść do rzeczy.
- Chodzi o muzeum - powiedziała krótko. - Wiem, że
byłaś tam kilka tygodni temu.
- Owszem, odwiedziłam je. To niezwykle miłe, choć dość
małe muzeum...
- I to jest właśnie problem! - Gina czuła, że powoli daje
się ponieść emocjom. Mimowolnie przejechała ręką po karku.
Miała wrażenie, że czyjeś oczy świdrują ją na wylot... -
Lakemont i hrabstwo Kerrigan zasługują na coś więcej niż
„miłe, małe muzeum"! Jest ono już tak przepełnione, że nie
mieści eksponatów! Ostatnio zaproponowano nam witraż z
kościoła świętego Franciszka, ale nie mamy gdzie go
przechowywać, nie mówiąc już o wystawieniu!
Anne polała sosem sałatkę, którą postawił przed nią
kelner, i spojrzała pytająco.
- Chcecie więc uzyskać dotację na co...? Na salę, w której
można wystawić witraż?
- Niezupełnie. - Gina westchnęła głęboko i dokończyła
odważnie: - Na całe muzeum.
- Myślisz o budowie nowej siedziby? - spytała Anne
lekko zaskoczona.
- Och, nie! - zaprzeczyła Gina gorąco. - Nowy budynek
jako siedziba muzeum historycznego to nieporozumienie!
- Ten, w którym teraz się mieści, ma pewnie ponad sto
lat? Zgadłam?
- Owszem. To dawna posiadłość Essie Kerrigan,
założycielki Towarzystwa Historycznego i inicjatorki otwarcia
muzeum. Essie oddała na ten cel swój dom, własne zbiory i
swoimi pieniędzmi łatała dziury w budżecie. Poświęciła
sprawom muzeum całe życie.
- Ale Essie odeszła i teraz ty zarządzasz tym miejscem.
To czasami wymaga trudnych decyzji...
Gina uśmiechnęła się lekko.
- Nowy budynek nie wchodzi w grę z jeszcze jednego
względu - duch Essie źle by się w nim czuł. Szkło, metal,
plastik, Essie tego nie lubiła. Jeszcze zaczęłaby nas straszyć.
Ale jest inna, poważniejsza kwestia - takie muzeum musi mieć
odpowiednie otoczenie, nie może znajdować się gdzieś na
przedmieściach. Najlepsze byłoby centrum, okolice starówki...
- Czyli tam, gdzie nie da się już wcisnąć nawet szpilki, a
grunty są oszałamiająco drogie?
- Właśnie - skinęła głową Gina.
- Sama widzisz, że to nie jest proste. Chętnie bym wam
pomogła, spędziliśmy z rodziną bardzo miłe popołudnie w
waszym muzeum...
- Miłe popołudnie... - powtórzyła Gina i odłożyła widelec.
- Cieszę się, że wam się podobało, ale powiedz, czy
zamierzaliście odwiedzić nas jeszcze raz? Przypuszczam, że
nie. W kilka godzin obejrzeliście wszystko, co wystawiliśmy i
zapomnieliście o muzeum. I tak będzie jeszcze długo, o ile nie
otworzymy następnych sal, w których moglibyśmy
organizować nowe wystawy, wymieniać ekspozycję. Tylko
wtedy przyciągniemy kolejnych gości i pozyskamy stałych
bywalców. Sama przyznaj, byłaś pewna, że to już wszystko,
co mamy i nie zamierzałaś do nas więcej zaglądać.
- Prawdopodobnie nie w najbliższym czasie - przytaknęła
Anne.
- I to jest największy problem! Muzeum musi mieć nowe
pomieszczenia, albo po prostu zginie.
- Nowe pomieszczenia? - powtórzyła Anne pytająco.
Gina zacisnęła ręce na filiżance i przez chwilę
zastanawiała się, co powinna jeszcze dodać. Nie chciała
spłoszyć Anne wygórowanymi żądaniami, bo mogła wszystko
stracić.
Ale z drugiej strony, jeśli nie będzie mierzyć wysoko,
nigdy nie osiągnie celu, jaki sobie postawiła. I muzeum
zostanie zlikwidowane. Ukochane dziecko Essie Kerrigan.
Nie, nie mogła do tego dopuścić.
- Chcę odrestaurować cały budynek - powiedziała
odważnie, patrząc Anne w oczy. - Od lat nikt nie robił w nim
remontu. Z funduszy, jakie mieliśmy, łataliśmy najpilniejsze
potrzeby, ale konieczna jest konserwacja całości. Chciałabym
powiększyć okna, wyburzyć niektóre ściany, żeby uzyskać
duże powierzchnie wystawowe...
- Wolę sobie nawet nie wyobrażać, co powiedziałaby
Essie Kerrigan, gdyby wiedziała o tych planach - przerwała jej
Anne.
- Z pewnością byłaby nieco oszołomiona - przyznała
Gina. - Ale ona rozumiała potrzeby muzeum. Wiedziała, że
musimy mieć więcej miejsca, lepsze światło i lepszą ochronę
dla naszych zbiorów. Nie masz pojęcia, jak trudno jest w
dyskretny sposób pilnować wszystkich gości!
- A ja myślałam, że osobisty przewodnik, którego
dostaliśmy podczas zwiedzania, to zwykła uprzejmość! -
zaśmiała się Anne. - Nie miałam pojęcia, że to cichy strażnik
muzealnych zbiorów!
- To nie tak! - próbowała ratować sytuację Gina. -
Przewodnicy to w większości wolontariusze, nie mają nic
wspólnego z profesjonalną ochroną, ale czasami sama ich
obecność wystarczy, aby goście czuli, że ktoś ich obserwuje.
Muszę przyznać, że ochrona zbiorów to jeden z
najważniejszych problemów. A wracając do remontu,
chciałabym też dobudować boczne skrzydła i urządzić w nich
dodatkowe sale wystawowe.
- Gdzie? - spytała Anne ze zdumieniem. - Przecież tam
nie ma miejsca.
- Owszem, jest. Możemy zrezygnować z części trawnika
przed budynkiem. I przy okazji chciałabym cię uspokoić nie
proszę o pieniądze.
- Co za ulga! - wymruczała Anne.
- Zamierzam zorganizować wielką zbiórkę wśród
mieszkańców Lakemont i mam nadzieję, że mi w tym
pomożecie.
- Rozumiem, że chciałabyś mieć poparcie naszej gazety?
Gina skinęła głową z przejęciem.
- Naturalnie - zapewniła gorąco. Była pewna, że jeśli
„Kronika" przyłączy się do tej akcji, pieniądze popłyną
szerokim strumieniem.
- I temu zawdzięczam zaproszenie na lunch, jak się
domyślam. .. ? - zapytała Anne z uśmiechem.
Gina nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Milczała, bojąc
się przerwać ciszę, która zapadła po tym pytaniu.
Napięcie rosło, a Gina znowu poczuła dziwne mrowienie
na karku. Wrażenie, że ciągle jest obserwowana, było tak
silne, że prawie zapomniała o kłopotach muzeum. Dyskretnie
spojrzała do tyłu, ale przy barze nikogo teraz nie było.
Najwyraźniej nieznajomy mężczyzna wyszedł już z
restauracji. Skąd zatem to napięcie? Czyżby jego spojrzenie
było tak intensywne, że działało na nią nawet wtedy, gdy on
już nie patrzył?
W zasadzie powinna poczuć ulgę. Chciała przecież, aby
przestał się w nią wpatrywać i poszedł sobie. Tymczasem
ogarnął ją dziwny niepokój. Nie rozumiała tego.
Usiadła wygodniej, odsunęła talerz z resztką sałatki i
swobodnie rozejrzała się po sali. Anne rozważała coś w
myślach i Gina nie chciała jej w tym przeszkadzać.
Przesunęła wzrokiem po twarzach kilkorga gości i nagle
drgnęła zaskoczona. Nieznajomy wcale nie wyszedł, po prostu
zmienił miejsce. Siedział kilka stolików dalej i jadł obiad w
towarzystwie innego mężczyzny. I oczywiście właśnie teraz
odwrócił głowę w jej kierunku.
Czuła, że nie zniesie tego napięcia ani chwili dłużej.
Odwróciła się do Anne i spytała:
- Znasz tego mężczyznę? - Ruchem głowy wskazała
stolik, przy którym siedział. - Kto to jest?
Anne wyglądała na nieco zaskoczoną nagłą zmianą
tematu.
- O którego z nich pytasz?
- O tego, który wygląda jak orzeł.
- Jak co??? - zapytała Anne zdziwiona.
- Och, wiesz - mruknęła Gina niecierpliwie. - Taki
dumny, surowy, wygląda, jakby rozglądał się za ofiarą.
- Całkiem niezły opis. Dumny i surowy... - powtórzyła
Anne, unosząc lekko brwi. - Powinnaś go znać. Jest w jakiś
sposób spokrewniony z Essie. Nazywa się Dez Kerrigan.
Oczywiście, że o nim słyszała. Genealogia i historia rodu
to były główne koniki Essie i Gina nie raz wysłuchiwała
długich opowieści o losach rozmaitych potomków
Kerriganów. Jednak nigdy dotąd nie spotkała Deza Kerrigana.
Nie odwiedzał Essie i z tego co wiedziała, nie kontaktował się
z nią. Najwyraźniej nie zależało mu na podtrzymywaniu
więzów rodzinnych.
Usiłowała sobie przypomnieć, co takiego mówiła o nim
Essie. Nie mogła się pozbyć wrażenia, że nie było to nic
pochlebnego. Dziwne - wygłaszanie negatywnych opinii nie
leżało raczej w zwyczaju Essie. A jednak. Tylko co to było?
- Hmm... to interesujące - wymruczała Anne, wyraźnie się
nad czymś zastanawiając. - Co chcesz o nim wiedzieć?
- Ach, nic takiego, po prostu zwrócił moją uwagę -
próbowała zbagatelizować całą sprawę. - Co jest w tym
interesującego? Fakt, że krewny Essie je tu obiad?
- Nie. Raczej to, z kim je - powiedziała Anne tajemniczo i
złożyła serwetkę. - Przykro mi, ale muszę już wracać do
redakcji.
Gina wstała od stolika i wyciągnęła rękę.
- Dziękuję za spotkanie. Domyślam się, że nie możesz się
deklarować od razu, ale...
- Ale mimo wszystko chciałabyś poznać moją opinię -
przerwała jej Anne. - Szczerze mówiąc, uważam, że te plany
są zbyt skromne.
- Zbyt skromne!? - powtórzyła Gina zaszokowana. Anne
skinęła głową, wyjęła swoją wizytówkę, zanotowała
coś na odwrocie i podała ją Ginie.
- Urządzam małe przyjęcie w sobotę. Zapraszam,
wpadnij, to dobra okazja, żeby spotkać na neutralnym gruncie
paru potencjalnych sponsorów. Tu jest adres. Naprawdę,
muszę już lecieć, ale koniecznie przeczytaj jutro naszą gazetę.
I zanim Gina zdążyła spytać, co takiego ukaże się jutro w
„Kronice Lakemont", już jej nie było.
Następnego ranka Gina obudziła się, kiedy na dworze było
jeszcze ciemno. Należała wprawdzie do rannych ptaszków, ale
tak wczesna pora nawet dla niej była zaskoczeniem. Leżała w
łóżku i z niecierpliwością czekała, kiedy usłyszy warkot
silnika starego samochodu doręczyciela gazet.
Od wczoraj zastanawiała się, co takiego przeczyta w
dzisiejszym wydaniu „Kroniki". Do głowy przychodziły jej
najróżniejsze pomysły, nawet taki, że Anne wykorzystała
jedynie okazję, by swoimi tajemniczymi słowami zdobyć
kolejnego czytelnika.
Wstała z łóżka, poszła do kuchni i zrobiła sobie kawę.
Usiadła z kubkiem na parapecie w salonie i wyglądała
przez okno. Z tego miejsca widziała tylko dwa boczne
skrzydła budynku. W większości mieszkań było jeszcze
ciemno. Niegdyś ten piękny dom zajmowała jedna rodzina z
liczną służbą, ale przed laty podzielono go na szereg
apartamentów do wynajęcia. Mieszkanie Giny wcześniej było
chyba sypialnią gospodarzy.
Lubiła to miejsce. Nie przeszkadzało jej nawet, że w
budynku nie było windy, choć nieraz przeklinała swoją
słabość do uroczych starych domów, kiedy dźwigała ciężkie
siatki z zakupami. Ale nie potrafiła się oprzeć wysokim
sufitom i głębokim wnękom okiennym. Poza tym miała Stąd
tylko kilka minut do pracy, muzeum znajdowało się zaledwie
parę przecznic dalej.
To przypomniało jej wczorajszą rozmowę z Anne. Co ona
miała na myśli, sugerując, że przedstawione plany rozwoju
muzeum są zbyt skromne? Łatwo tak mówić, kiedy ma się za
sobą zasoby finansowe „Kroniki".
Ale Anne miała rację. Nawet po kompleksowej
przebudowie miejsca nie będzie zbyt wiele. Brakowało też
wygodnej drogi dojazdowej. Do tej pory zwiedzający musieli
zostawiać samochody przed bramą, ładnych kilkaset metrów
od budynku. Jeśli muzeum miało stać się prawdziwym
centrum kulturalnym, należało koniecznie pomyśleć o drodze i
dużym parkingu. Gina nie wiedziała jednak, co może zrobić,
żeby unowocześnić muzeum, a jednocześnie nie zniszczyć
pięknej, zabytkowej fasady budynku, który zbudował jeszcze
dziadek Essie, Desmond Kerrigan.
Z tego, co opowiadała Essie, wynikało, że Desmond nie
był pierwszym Kerriganem w tych stronach ani nawet tym, od
którego nazwiska wzięło nazwę całe hrabstwo. Był jednak
pierwszym członkiem rodu konsekwentnie inwestującym w
małe przedsiębiorstwa i zamieniającym je w potęgi finansowe.
Miał niezwykłe zdolności do robienia dobrych interesów,
dlatego kiedy w końcu zaczął budować swoją siedzibę, nie
musiał się liczyć z kosztami. Zbudował imponującą
posiadłość, ale po ponad półtora wieku jej świetność nieco
przyblakła. Czerwona cegła ściemniała od spalin, deszcze i
śniegi uszkodziły dachówki, a ściany w wielu miejscach
popękały. Przydałby się generalny remont.
A może rzeczywiście jej plany były zbyt skromne? Jeśli
już zamierzała zorganizować wielką zbiórkę pieniędzy, może
warto iść za ciosem i pokusić się o więcej?
Essie rozumiała potrzebę unowocześnienia budynku,
chociaż z niechęcią myślała o dostawieniu bocznych skrzydeł
do historycznej, rodowej siedziby. Ciekawe, jaki stosunek do
tego miałby Dez Kerrigan, zastanowiła się Gina.
Nie miał oczywiście w tej kwestii wiele do powiedzenia.
Dom należał do Essie, a ona przekazała go w spadku
Towarzystwu Historycznemu, jednak jako członek rodziny
Kerriganów musiał niewątpliwie czuć jakiś sentyment do tego
miejsca.
Gina zastanawiała się, czy Dez wiedział, kim ona jest.
Wczoraj w restauracji odniosła wrażenie, że wpatrywał się w
nią w jakiś specyficzny sposób. Może się myliła, ale
wydawało się jej, że patrzy na nią jak na osobę, która chce
zniszczyć rodową siedzibę.
Być może w jakiś sposób dowiedział się o jej planach i
niezbyt mu się spodobały. Skąd jednak mógłby o nich
wiedzieć? Gina prawie nikomu nie opowiadała o swoich
pomysłach, nie kontaktowała się nawet z architektem, by
ustalić, czy taka forma rozbudowy w ogóle jest możliwa.
Jedynie członkowie zarządu muzeum i Anne Garrett wiedzieli
o jej planach.
Przypomniała sobie wczorajsze spojrzenie Deza i przyszło
jej do głowy coś jeszcze. Nie, nie myliła się - Dez Kerrigan
był niebezpieczny i wyraźnie szukał ofiary. Przyłapał ją na
niewinnym spojrzeniu i wykorzystał jej zmieszanie do
własnych celów.
Ciągle nie mogła sobie przypomnieć, co takiego mówiła o
nim Essie. Postanowiła, że jeśli znajdzie dziś wolną chwilę,
przekopie jej notatki na temat rodziny. Starsza pani miała
zwyczaj zapisywania wszystkich informacji na temat
członków rodu, jakie do niej docierały. Może tam znajdzie się
coś, co rzuci nieco światła na mroczną postać Deza Kerrigana.
Nareszcie rozległ się na dole charakterystyczny warkot i
Gina niecierpliwie zbiegła po schodach, by odebrać gazetę. W
pośpiechu wróciła do siebie i gorączkowo przerzucała kolejne
strony, przeskakując wzrokiem po tytułach.
Milionowe odszkodowanie w sprawie cywilnej -
imponujące, ale triumfator pewnie nie należy do tych, którzy
chcieliby wesprzeć swoimi funduszami miejskie muzeum
historyczne. Zarząd miasta chce zmiany burmistrza - nic
nadzwyczajnego. Oczekuje się, że sieć Tyler - Royale
zamknie siedzibę w centrum miasta. Pięćset osób zostanie bez
pracy. Oficjalny komunikat w tej sprawie zostanie wydany
jeszcze dzisiaj... Jakieś rozważania ekonomiczne, to wszystko
nie miało nic wspólnego z muzeum i planami Giny.
Dziewczyna niecierpliwie przewróciła stronę, kiedy nagle
coś zaświtało jej w głowie. Odwróciła ponownie kartkę i
spojrzała na fotografie pod artykułem. Jedna z nich
przedstawiała siedzibę Tyler - Royale zaraz po zbudowaniu,
prawie sto lat temu, druga ukazywała klientów kłębiących się
przed zabytkową fasadą budynku.
Przypomniały jej się słowa Anne i zadrżała zdumiona.
Czy to możliwe, żeby Anne myślała o budynku Tyler - Royale
jako o nowej siedzibie muzeum? To chyba jedyne wyjaśnienie
jej tajemniczych słów. Ale dlaczego nie powiedziała tego
wczoraj?
Ponieważ była rasowym dziennikarzem i nie chciała, by
ktokolwiek dowiedział się o tych sensacjach przed czasem.
Gdyby telewizja zwietrzyła tę informację, mogłaby ukraść
„Kronice" świetny temat, domyśliła się Gina.
Zamknęła oczy i usiłowała przypomnieć sobie gmach
Tyler - Royale. Ostatnio była tam kilka miesięcy temu na
zakupach, ale doskonale pamiętała okazały budynek i
przestronne wnętrza. Musiała przyznać, że istotnie świetnie
nadawałby się na siedzibę muzeum. W samym centrum
znajdowało się imponujące atrium, a przez przeszklony dach
wpadało mnóstwo światła. Oczyma wyobraźni już tam
widziała połyskujący kolorowymi szybkami witraż z kościoła
św. Franciszka, zmieściłby się bez problemu.
W dodatku siedziba Tyler - Royale znajdowała się w
samym centrum miasta. To jeszcze lepsza lokalizacja niż dom
Essie. W dodatku był tam świetny podjazd i wygodny parking
na wprost wejścia.
Ale najważniejsze zdaniem Giny było to, że nikt przy
zdrowych zmysłach nie odważy się kupić tego budynku. Jeśli
Tyler - Royale nie zdołał zrobić dobrego interesu w tym
miejscu, to nikomu się nie uda. Najlepsze, co mógłby teraz
uczynić zarząd firmy, to podarować gmach na jakiś cel
charytatywny i dzięki temu odpisać sobie okrągłą sumkę od
podatków. A czy istniał lepszy cel niż Towarzystwo
Historyczne Hrabstwa Kerrigan?
Gazeta podawała, że dyrektor generalny Tyler - Royale
przyleci z Chicago, aby wygłosić specjalne oświadczenie
podczas konferencji prasowej wyznaczonej na dziesiątą rano.
Gina nie wiedziała, jak długo Ross Clayton pozostanie w
Lakemont, stwierdziła więc, że musi wykorzystać okazję i
porozmawiać z nim.
Chciała, żeby poświęcił jej tylko kilka minut. Wiedziała,
że nie może podarować jej budynku bez zgody zarządu.
Szczerze mówiąc, nawet jeśli byłoby inaczej, ona
prawdopodobnie nie mogłaby przyjąć daru. Wolała nie myśleć
o burzy, jaka się rozpęta, kiedy członkowie zarządu muzeum
dowiedzą się, że podjęła takie kroki bez konsultacji z nimi.
Nie miała jednak czasu do stracenia. Kilka minut rozmowy z
dyrektorem generalnym Tyler - Royale nie załatwi sprawy
ostatecznie, ale może wprawi chociaż w ruch całą machinę.
Starannie przygotowała się do spotkania i wyszła na
konferencję. Po drodze mijała dom Essie Kerrigan. Spojrzała
innym wzrokiem na dobrze znaną, zniszczoną fasadę z
czerwonej cegły i ogarnął ją niezrozumiały smutek. Dom
sprawiał smętne wrażenie, wyglądał, jakby był opuszczony.
Za tymi murami spędziła najlepsze dni swojego życia.
Najpierw, jeszcze jako nastolatka, odwiedzała Essie i słuchała
jej opowieści o tym, jak wyglądało życie na tych terenach
wiele lat temu. Podczas studiów przesiedziała wiele godzin w
bibliotece muzealnej, przeprowadzając wnikliwe badania.
Potem, jako świeżo upieczona absolwentka, podjęła
pierwszą pracę - została asystentką Essie. Wtedy nawet do
głowy jej nie przyszło, że po latach zajmie jej miejsce.
Czuła się trochę tak, jakby dopuszczała się zdrady.
Chciała przenieść muzeum z budynku, który stanowił część
jego historii. Ale w głębi serca wiedziała, że Anne miała rację.
Jej dotychczasowe plany były zbyt skromne.
Naprawa dachu i budowa parkingu to rozwiązania
tymczasowe. Jeśli jej marzenia miały się spełnić i muzeum
rzeczywiście rozrastałoby się i przyciągało coraz więcej
zwiedzających, za kilka lat stanęłaby przed tym samym
problemem. A wtedy nie byłoby już żadnego ratunku.
Jeśli muzeum miałoby się przenieść, to był na to najlepszy
moment. Zanim zainwestuje tysiące dolarów w remont i
przebudowę i zmieni nie do poznania ukochany dom Essie.
Gdyby zaczęła rozwalać ściany i budować duży parking, a
potem przeniosłaby siedzibę do budynku Tyler - Royale,
zmarnowałaby bez sensu mnóstwo pieniędzy.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła w stronę starego
domu, jakby chciała go uspokoić. - To najlepsze rozwiązanie.
Ocalejesz i kiedyś na pewno zamieszka tu jakaś miła rodzina,
która sprawi, że będziesz znowu piękny.
Przekroczyła próg najlepszego hotelu w mieście i od razu
domyśliła się, dlaczego konferencję zorganizowano tu, a nie w
siedzibie firmy. Z trudem przeciskała się przez gęstą plątaninę
najrozmaitszych kabli. Przed podwyższeniem, na którym
znajdował się długi stół konferencyjny, ustawiono półkolem
kamery i mikrofony. Wokół kłębił się tłum
rozgorączkowanych dziennikarzy. Niewątpliwie dyrektor
generalny chciał, aby cały ten cyrk rozegrał się jak najdalej od
sklepu. Nie było sensu narażać klientów i personelu na hałas i
napięcie, jakie tu zapanowały.
To nie były najlepsze warunki do rozmowy, ale Gina nie
miała wyjścia. Z determinacją przepychała się więc przez tłum
i rozglądała wokół uważnie.
W pewnym momencie usłyszała, jak reporterka jednej ze
stacji telewizyjnych pogania cicho kamerzystę:
- Pospiesz się! Będzie wchodził przez te drzwi z lewej.
Muszę mieć to ujęcie!
Gina natychmiast podjęła próbę przedostania się na lewą
stronę, modląc siew duchu, aby podsłuchana informacja była
prawdziwa.
Dotarła do drzwi akurat w chwili, kiedy się otworzyły.
Zdążyła zaczerpnąć powietrza i wyjąć z torebki swoją
wizytówkę.
- Sir, wiem, że to nie jest odpowiedni czas ani miejsce,
ale chciałabym zamienić z panem kilka słów - mówiła
pospiesznie. - Reprezentuję Towarzystwo Historyczne
Hrabstwa Kerrigan i jestem zainteresowana waszą siedzibą.
Sądzę, że świetnie nadawałaby się na muzeum.
Mężczyzna rzucił okiem na wizytówkę i potrząsnął głową.
- Jeśli ma pani na myśli budynek Tyler - Royale,
rozmawia pani z niewłaściwym człowiekiem.
- Przecież Ross Clayton to pan, czyż nie? - spytała
niepewnie. - Widziałam pańskie zdjęcie w gazecie.
- Owszem, ale nie jestem już właścicielem tego budynku.
Poczuła się, jakby ktoś dał jej kopniaka w żołądek.
- Sprzedał go pan?! - zapytała zrozpaczona.
- Można tak powiedzieć.
Spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc, i nagle
przypomniała sobie, że widziała już tę twarz. Zdjęcie w
gazecie było zbyt niewyraźne, aby mogła go rozpoznać, ale
teraz wiedziała - to on jadł wczoraj obiad „Pod Klonem" z
Dezem Kerriganem.
W tym samym momencie zapaliła się jakaś lampka w jej
głowie. Nagle przypomniała sobie, co takiego mówiła o Dezie
Essie. „On nie ma żadnego zrozumienia dla historii i
zabytków. Im starszy jest jakiś budynek, tym chętniej go
zburzy i postawi na jego miejsce ohydne monstrum ze szkła i
stali".
Przypomniała sobie też, że Dez Kerrigan był inwestorem
budowlanym i z tego, co mówiła Essie, odnosił na tym polu
niemałe sukcesy.
Znajome, niepokojące mrowienie w karku kazało jej
odwrócić głowę. Wiedziała, kogo zobaczy. Tuż za nią stał Dez
Kerrigan i wolnym krokiem wstępował na scenę za Rossem
Claytonem.
- Budynek należy teraz do mnie - powiedział twardo. -
Ale jeśli przedstawi pani atrakcyjną ofertę, możemy
porozmawiać. Spotkamy się u pani, czy u mnie?
ROZDZIAŁ DRUGI
Gina aż się zatrzęsła, słysząc to bezczelne pytanie.
Podtekst wypowiedzi Kerrigana był co najmniej obraźliwy.
Owszem, wczoraj w restauracji wpatrywała się w niego dość
długo, ale to było zupełnie niewinne spojrzenie. Nie
zachowywał się chyba w ten sposób wobec każdej kobiety,
która na niego zerknęła.
Ross Clayton uśmiechnął się lekko i rzucił:
- Coś mi się zdaje, że stąpasz po cienkim lodzie, Dez.
Kerrigan sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie słyszał jego
słów. Rzucił okiem na zegarek i dodał:
- Jestem teraz trochę zajęty, ale po konferencji prasowej
moglibyśmy się spotkać w pani lub moim biurze. Jak pani
woli?
- W biurze... - powtórzyła zaskoczona.
- Oczywiście. - Coś jakby uśmiech błysnęło w jego
oczach. - Nie myślała pani chyba, że proponuję pogawędkę w
moim jaccuzi? Wolałbym, żebyśmy poznali się nieco bliżej,
zanim do tego dojdzie.
Znowu się wygłupiła. Zaczerpnęła powietrza i podjęła
próbę wybrnięcia z kłopotliwej sytuacji:
- Jeśli o to chodzi, to nawet bliska znajomość nie zmieni
mojego nastawienia do pańskiej propozycji.
Zauważyła, że jego oczy są dziwną mieszanką zieleni i
orzechowego brązu, a w chwilach rozbawienia stawały się
wręcz szmaragdowe. Nie ulegało wątpliwości, że w tej chwili
Dez Kerrigan był bardzo rozbawiony.
- Potraktuję to jako komplement. - Zaśmiał się lekko. -
Cieszy mnie, że zrobiłem na pani takie wrażenie już od
pierwszego spojrzenia.
Wiedziała, że to tylko żarty, ale nie zamierzała pierwsza
się poddać.
- Miałam na myśli co innego. Chciałam powiedzieć, że
nie wyobrażam sobie sytuacji, która zmusiłaby mnie do
wejścia do pańskiej wanny.
- Świetnie - powiedział krótko. - Wobec tego oboje
wiemy, na czym stoimy. Chce pani porozmawiać o tym
budynku, czyż nie?
Przełknęła ślinę zła na siebie, że dała się tak podejść.
- Oczywiście. Ale nie rozumiem, dlaczego jest pan
zainteresowany sprzedażą, jeśli dopiero co go pan kupił.
- Zdaje się, że rynek nieruchomości to nie jest pani
specjalność, prawda? To, że właśnie zrobiło się jeden interes,
nie znaczy, że można przegapić następny. Chętnie to pani
wytłumaczę.
Skinął jej głową i odszedł, zanim zdążyła coś powiedzieć.
Po chwili zajmował już miejsce za długim stołem i włączał
swój mikrofon.
Gina czuła, że z trudem panuje nad zdenerwowaniem.
Sytuacja zmieniła się diametralnie, w dodatku na gorsze. Nie
miała ochoty zostawać tu dłużej. Czekało ją dziś jeszcze dużo
pracy, nie zamierzała tracić czasu na wpatrywanie się w Deza
Kerrigana.
W połowie drogi do muzeum napięcie powoli opadało i
Gina zaczynała znajdować jasne strony całej sytuacji. Nie
udało jej się niestety zdobyć idealnej siedziby dla muzeum, ale
na szczęście nikt się o tym nie dowie. Błogosławiła w myślach
brak czasu, który nie pozwolił jej skonsultować tego pomysłu
z zarządem. Czułaby się bardzo niezręcznie, gdyby najpierw o
wszystkim im opowiedziała, a potem musiała zameldować, że
jej świetny plan spalił na panewce.
Dyrektor generalny Tyler - Royale był zawodowcem, jeśli
chodzi o kontakty z prasą. Dez słuchał z podziwem, jak
rzeczowo wyjaśniał, że nieprawdą jest, że pięćset osób
zostanie bez pracy. Obiecywał, że wszyscy znajdą
zatrudnienie w sklepach firmy w innych miastach. Reporterzy
krążyli wokół niego jak stado rekinów usiłujących dobrać się
do ofiary, ale nie dawał im żadnych szans. Spokojnym głosem
odpowiadał na najbardziej podchwytliwe pytania.
Dziennikarzom wyraźnie zabrakło pomysłów i Dez stracił
zainteresowanie konferencją.
Jego myśli popłynęły ku pewnej drobnej, rudowłosej
kobiecie... Zobaczył ją wczoraj „Pod Klonem", gdzie jadła
obiad z szefową miejscowej gazety. To dlatego początkowo
pomyślał, że jest także dziennikarką. Patrzyła na niego tak,
jakby badała go pod mikroskopem. Do dziś czuł na sobie jej
lustrujący wzrok, zupełnie niepodobny do kuszących
kobiecych spojrzeń, do jakich przywykł.
Pomylił się. Nie była dziennikarką. Powiedziała Rossowi,
że jest z Towarzystwa Historycznego Hrabstwa Kerrigan. I
była zainteresowana siedzibą Tyler - Royale.
Prychnął z irytacją. Ci miłośnicy historii i fani starych
skorup bywali nieznośni. Nieraz miał z nimi do czynienia.
Żyli w innym świecie, zupełnie pozbawieni zmysłu
praktycznego. O ile dobrze słyszał, proponowała coś tak
absurdalnego, jak zamiana wielkiego sklepu Tyler - Royale w
muzeum.
Jego ciotka, Essie, była taka sama. Pamiętał wizyty u niej,
kiedy był jeszcze małym chłopcem. Wtedy jej wielki, pełen
niespodzianek dom wydawał mu się najbardziej fascynującym
miejscem na ziemi. Mógł biegać w kółko po przestronnych
pokojach i nigdy nie wiedział, co znajdzie za zakrętem. Raz
natknął się w sypialni na ludzki szkielet. Essie spokojnie
wyjaśniła mu, że to doczesne szczątki pierwszego lekarza,
który otworzył praktykę w ich hrabstwie.
Ale to było na długo przedtem, zanim jej dom stał się
oficjalną siedzibą muzeum. Chociaż Dez nie był tam od wielu
lat, doskonale sobie wyobrażał, że przez ten czas zbiory
musiały się znacznie powiększyć. Pod koniec życia ciotka
pewnie ledwo się mieściła wśród tej sterty gratów, które
zalegały dom.
Ta młoda kobieta wydawała się mieć nieco więcej
rozsądku niż Essie - przynajmniej nie mieszkała w tej
rupieciarni. Ale poza tym mogłaby być klonem jego ciotki.
Chociaż, oczywiście, wyglądała dużo bardziej pociągająco
niż Essie. Ciotka była wysoka i bardzo szczupła, przez co
sprawiała nieco surowe wrażenie. Tymczasem ta młoda
kobieta, chociaż niewysoka i bardzo drobna, była przyjemnie
zaokrąglona we właściwych miejscach. Miała duże,
ciemnobrązowe oczy, które spoglądały wesoło spod fali
rudych włosów. Jej loki sprawiały wrażenie, jakby ktoś
skropił je lekko złotą farbą...
- Dez? - usłyszał głos Rossa. - Może lepiej, żebyś ty
odpowiedział na to pytanie.
Z trudem powrócił do rzeczywistości. O jakie pytanie
chodzi?
- Pan z „Kroniki" chce wiedzieć, jakie masz plany wobec
naszej siedziby - podpowiedział mu Ross.
Dzięki, stary, westchnął w duchu Dez. Zebrał myśli i
wolno przysunął się do mikrofonu.
- Odpowiedź jest bardzo prosta - powiedział, patrząc na
wyczekujące twarze dziennikarzy. - Na razie nie mam
żadnych planów.
Przez tłum przeleciał pomruk niedowierzania. Reporter
miejscowej gazety znowu podniósł rękę w górę.
- Chce pan, żebyśmy uwierzyli, że kupił pan taki
budynek, nie mając pomysłu, jak go wykorzystać?
- Nie kupiłem budynku - poprawił go Dez. - Nabyłem
tylko prawo pierwokupu.
- Co za różnica? - zaśmiał się dziennikarz. - Nie wyrzucił
pan przecież pieniędzy dla zabawy. Co chce pan zrobić z tym
gmachem?
- Zamierza pan go zburzyć? - dorzuciła reporterka znanej
stacji telewizyjnej.
- Naprawdę jeszcze nie wiem, Claro. Zapewniam cię, że
w tej chwili nie mam żadnych planów co do tego miejsca.
- Nie masz, czy nie chcesz nam ich zdradzić? - nie
ustępowała Clara. - Może zamierzasz trzymać wszystko w
tajemnicy tak długo, aż nie będziemy mogli nic zrobić, żeby
uratować ten zabytek.
- Spokojnie - próbował nieco ostudzić rosnące napięcie. -
Komunikat o tym, że Tyler - Royale wycofuje się z
miejscowego rynku, był dla mnie takim samym zaskoczeniem
jak dla wszystkich.
- Ale potrafił pan to natychmiast wykorzystać - atakował
znowu facet z „Kroniki".
- Tak działa rynek nieruchomości, trzeba łapać okazję.
Nie pierwszy raz kupuję coś, nie wiedząc, co z tym dalej
zrobię.
- Ale prawdą jest, że do tej pory zrównywał pan takie
budynki z ziemią?
- O ile dobrze pamiętam, tak. - Dez przebiegł szybko
pamięcią ostatnie lata swojej działalności. Istotnie, dotąd
zawsze tak było. - Ale to nie znaczy, że i tym razem... -
Przerwał na chwilę, bo właśnie do niego dotarło, że dał się
podejść zawodowcom próbującym wymóc na nim jakąś
deklarację. - Słuchajcie! Powtórzę wam to samo, co
powiedziałem pewnej młodej damie z Towarzystwa
Historycznego. To, że właśnie zrobiłem jeden interes, nie
znaczy, że przegapię następny.
- Więc chce pan go sprzedać? - padło natychmiast kolejne
pytanie.
- Rozważam to. Jestem biznesmenem, zastanowię się nad
każdą rozsądną propozycją, którą otrzymam.
- Z wyjątkiem konserwacji budynku?
- Oczywiście - potwierdził. Poczuł, jak wzbiera w nim
wściekłość. Cholerni dziennikarze, zrobili z niego
barbarzyńcę, który przy każdej możliwej okazji niszczy
wszystko, co spotka na swojej drodze. Nie mają pojęcia o
interesach, uwielbiają za to robić szum wszędzie tam, gdzie
mogą wystąpić jako obrońcy uciśnionych. - A skoro już o tym
mowa, pozwólcie, że dam małe ostrzeżenie wszystkim, którzy
zamierzają mnie uszczęśliwiać dobrymi radami na temat
szacunku dla historii i zabytków. Chętnie z nimi
porozmawiam, o ile będą mieli dość pieniędzy, aby
wprowadzić swoje plany w czyn. Nie zamierzam potulnie
wysłuchiwać, jak mówią mi, co powinienem robić z moją
własnością i z moimi pieniędzmi. To wszystko, dziękuję.
Ta zdecydowana wypowiedź zamknęła wszystkim usta.
Dziennikarze powoli zaczęli wychodzić, zabierając ze sobą
kamery i mikrofony.
W holu za salą konferencyjną Dez natknął się na Rossa
Claytona, który najwyraźniej czekał na niego.
- Dzięki, że odwróciłeś uwagę tych sępów od innych
niewygodnych kwestii - powiedział z uśmiechem. -
Uratowałeś mnie, stary, jestem ci winien dużą whisky.
Po pracy Gina wdrapała się na strych i odszukała plany
domu Essie. Zamierzała zabrać je do siebie i wnikliwie
przestudiować. Nie była oczywiście ekspertem w tej
dziedzinie. Wiedziała, że rozbudowa muzeum będzie
wymagać rady nie tylko architekta, ale także dobrego
inżyniera. Chciała jednak sprawdzić, czy niczego nie
przeoczyła. A może przy okazji wpadnie jej do głowy jakiś
ciekawy pomysł?
Rozłożyła wielkie arkusze na kuchennym stole i przez
kilka minut usilnie się w nie wpatrywała. W końcu
zniechęcona oparła się o nie łokciami i podparła głowę w
zamyśleniu. Przez krótki czas miała dziś nadzieję, że znalazła
wyjście z beznadziejnej sytuacji. Było idealne. Ale jak się
okazało, zbyt piękne, aby mogło się spełnić.
Na jej drodze stanął Dez Kerrigan i oto znowu znalazła się
w punkcie wyjścia. A może nawet jeszcze dalej. Trudno
wrócić myślami do ciasnych korytarzy starego domu Essie,
nawet po remoncie i rozbudowie, kiedy ujrzało się oczyma
wyobraźni wizję witraża wystawionego w atrium Tyler -
Royale.
Gina pochyliła się nad pożółkłymi kartkami, studiując
projekty sprzed ponad wieku. Kiedy Desmond Kerrigan
budował swój dom, okolica była niemal pusta, dlatego
usytuował go prawie na skraju działki, aby z tyłu założyć
rozległy, starannie zaplanowany ogród. Niestety, od tego
czasu wiele się zmieniło. Potomkowie Desmonda podzielili
ogród na mniejsze parcele, które posprzedawali, a ulica
została poszerzona tak bardzo, że zabrała niemal cały teren
przed budynkiem. W efekcie dom stał teraz tuż przy drodze,
otoczony przez niewielkie działeczki z jednorodzinnymi
domkami. Jedynym wspomnieniem dawnej świetności był
skrawek ogrodu zachowany cudem na tyłach posesji.
To za mało, aby zamienić dom w prawdziwe, tętniące
życiem centrum historyczne. Ale Gina nie dysponowała
niczym więcej.
Poza tym nie miała pojęcia, czy na tak mały teren da się
wprowadzić ciężki sprzęt budowlany. I czy wykopy nie
naruszą starych fundamentów.
Zwinęła plany i zabrała się za przyrządzanie kolacji.
Włączyła miniaturowy telewizor stojący na lodówce, żeby
zająć myśli czymś innym niż losy muzeum. Jednak
najwyraźniej wszystko sprzysięgło się przeciwko niej. Na
wszystkich kanałach dyskutowano głównie o likwidacji Tyler
- Royale.
- ...a końcowa wyprzedaż rozpocznie się już w przyszłym
tygodniu - mówiła reporterka, którą Gina widziała dziś na
konferencji w hotelu.
- Jaka szkoda! - Jej rozmówca potrząsnął ze smutkiem
głową. - Czy wiemy coś o przyszłości tego pięknego budynku.
Carla?
- To pytanie padło oczywiście na konferencji prasowej,
ale pan Kerrigan nie chciał zdradzić nam swoich planów.
Jedyna aluzja, jaką zrobił, wskazywała, że rozmawia z kimś z
Towarzystwa Historycznego Hrabstwa Kerrigan.
Drewniana łyżka wypadła Ginie z ręki wprost na patelnię i
wokół rozprysnął się gorący olej. Poczuła palące pieczenie na
palcu i odruchowo podniosła go do ust.
- Kustosz muzeum, Gina Haskell, była na konferencji, ale
odmówiła komentarza na ten temat...
Gina wpatrywała się z niedowierzaniem w ekran
telewizora. Co ta kobieta wygadywała! Nie odmawiała
przecież żadnego komentarza!
- ...a kiedy rozmawiałam przed chwilą z
przewodniczącym Towarzystwa, powiedział jedynie, że
byłoby zbrodnią zniszczyć ten piękny, stary budynek.
Oszołomiona usiadła na krześle i podparła głowę rękoma.
Zadzwonili już więc do jej szefa. A ona o niczym mu nie
wspomniała, bo nie chciała zawracać mu głowy pomysłem, z
którego i tak nic nie wyszło.
- Istotnie, to byłoby barbarzyństwo - zgodził się
rozmówca Carli.
- Ale zachowanie tego gmachu byłoby czymś nowym,
jeśli chodzi o styl działania Deza Kerrigana - ciągnęła
dziennikarka. - Przyznał dziś, że dotychczas zawsze burzył
stare budowle.
- Trudno w to uwierzyć - pokręcił głową mężczyzna. -
Cóż, w takim razie trzymamy kciuki za wysiłki Towarzystwa
Historycznego i życzymy, aby udało się im uratować budynek,
który jest ozdobą naszego miasta.
- Wysiłki Towarzystwa Historycznego??? - powtórzyła
Gina z niedowierzaniem.
W tym momencie zadzwonił telefon. Wiedziała, kto to
może być i wpatrywała się w słuchawkę z obawą, niepewna,
jak postąpić. Szef miał prawo być na nią wściekły, nie
dziwiłaby się mu wcale. I tak zachował zimną krew, nie
zdradzając dziennikarce, że cała sprawa jest dla niego zupełną
nowością.
Ostrożnie podniosła słuchawkę i zdumiała się. To nie był
przewodniczący Towarzystwa Historycznego. Tylko raz
słyszała głos, który zabrzmiał w słuchawce, ale od razu go
rozpoznała. Był głęboki, ciepły i... arogancki.
- Co to ma być? - usłyszała oskarżycielski ton. - Próba
sił? Kto ma większe wpływy w mediach? Całkiem nieźle -
najpierw gazeta, potem stacja telewizyjna. I co dalej?
- Nic nie zrobiłam - zaprzeczyła gorąco, lecz mówiła już
do głuchej słuchawki.
Chociaż nie zamierzała mu współczuć, rozumiała,
dlaczego był zdenerwowany. Jednak szczerze mówiąc, sam się
o to prosił. Od ponad dziesięciu lat działał na tym rynku i
przez ten czas wyburzył wszystkie stare budynki, które trafiły
w jego ręce. Nie mogła wprost w to uwierzyć. Nie miała
pojęcia, jakimi powodami się kierował, ale pewnie i tak by ich
nie zrozumiała. Podobnie jak on nie rozumiał tych wszystkich
ludzi, którzy chcieli chronić pamiątki przeszłości.
Cóż, może z tego zamieszania wyniknie chociaż tyle
dobrego, że zechce poważnie rozważyć jej propozycję.
O dziesiątej rano, dokładnie dwadzieścia cztery godziny
po konferencji prasowej, Gina przekraczała próg biura Deza
Kerrigana.
Wcale nie było łatwo go znaleźć. W książce telefonicznej
nie figurował ani Dez Kerrigan, ani Kerrigan Corporation, ani
Kerrigan i Partnerzy, ani Kerrigan i cośtam...
Oczywiście, nie miała żadnej pewności, że nazwał firmę
własnym nazwiskiem. Może nie chciał plamić honoru rodziny
swoimi bezdusznymi interesami, a może myślał, że to
nazwisko straciło już jakąkolwiek siłę oddziaływania na tym
terenie. Ostatecznie od rodu Kerrigan nazywało się tu prawie
wszystko - od całego hrabstwa po aulę wykładową na
uniwersytecie.
W końcu jednak znalazła. Nazwał swoją firmę po prostu
„Nieruchomości Lakemont", tak jakby to było jedyne liczące
się przedsiębiorstwo w mieście.
Nie prosiła, żeby oddzwonił ani nie umówiła się na
spotkanie. Po prostu wyszła z muzeum i udała się wprost do
jego firmy. Na szczęście jej siedziba znajdowała się tylko
kilka przecznic dalej. Nigdy wcześniej nie zwróciła uwagi na
ten budynek, ale nic dziwnego, nie rzucał się w oczy.
Wyglądał jak opuszczona szkoła zaadaptowana na potrzeby
firmy. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie główną kwaterę
człowieka, który bawił się drapaczami chmur, jakby to były
drewniane klocki.
W środku było gwarno i ruchliwie. Zanim trafiła do
gabinetu Deza, musiała przejść przez cały budynek. Kiedy w
końcu tam dotarła, sekretarka długo obracała w palcach
wizytówkę i spoglądała na nią podejrzliwie. Gina nie była
zaskoczona. Nazwa "Towarzystwo Historyczne" musiała
działać na pracowników Deza Kerrigana jak płachta na byka.
- Nie jestem umówiona - powiedziała wprost - Jednak
myślę, że pan Kerrigan mnie przyjmie. Jeśli oglądała pani
wczoraj telewizję, powinna pani wiedzieć, że prowadzimy
negocjacje w sprawie siedziby Tyler - Royale.
Sekretarka wyglądała na zaskoczoną, ale nie odezwała się.
Sięgnęła po słuchawkę i rozmawiała cicho z Dezem.
Gina przysiadła na najbliższym krześle i czekała w
napięciu. Chwilę późnej drzwi gabinetu otworzyły się i stanął
w nich Dez Kerrigan.
- Proszę, proszę... Władczyni mediów w Lakemont we
własnej osobie - powiedział z ironicznym uśmieszkiem. -
Zapraszam.
Podniosła się z krzesła, a on tworzył szerzej drzwi i
wprowadził ją do środka z wystudiowaną grzecznością.
Był tak wysoki, jak podejrzewała. Zastanawiała się nad
tym już „Pod Klonem". Kiedy rozmawiali na konferencji, była
zbyt zaabsorbowana własnymi planami, aby zwrócić na to
uwagę, ale teraz widziała wyraźnie, że sięgała mu ledwie do
ramienia. Zielone oczy nie wyglądały dziś jak szmaragdy. To
dobrze, pomyślała, nie przyszłam tu przecież, aby go
rozbawić.
Weszła do gabinetu i stanęła zaskoczona. Niewątpliwie
urządzono go w dawnej sali lekcyjnej. Pokój był długi i
pomalowany na stonowane kolory. Jedynie akwarelki z
widokami różnych budynków stanowiły barwne plamy na tle
szarych ścian. Gina podeszła do najbliższej - przedstawiała
jeden z najwspanialszych i najnowocześniejszych drapaczy
chmur w mieście.
- To pański projekt, jak sądzę? Skinął milcząco głową.
- Jest całkiem niezły - przyznała. - Robi wrażenie.
Szczerze mówiąc, spodziewałam się raczej, że tam właśnie
będzie miał pan swoje biuro. Na ostatnim piętrze z
imponującym widokiem na jezioro Michigan. Dez wzruszył
ramionami.
- To biuro było dobre, kiedy rozkręcałem biznes, i wciąż
mi wystarcza. A nawiasem mówiąc, czynsz w tym wieżowcu
jest tak wysoki, że nie ma sensu się tam przenosić. Wolę
wynajmować i zarabiać na tym pieniądze.
- Naturalnie - pokiwała głową. - Rzeczywiście miał pan
rację, mówiąc wczoraj dziennikarzom, że jest pan rzeczowy i
praktyczny.
- Nie sądziłem, że została pani do końca konferencji.
- Wyszłam wprawdzie wcześniej, ale oglądałam obszerną
relację w telewizji. Jestem biznesmenem - zacytowała. -
Zastanowię się nad każdą rozsądną propozycją, którą
otrzymam. Czy tak?
- Owszem, tak powiedziałem. Nie rozumiem jednak,
dlaczego traktuje to pani jak sensację. Rozsądek nie jest wadą.
Cóż, miło, że pani wpadła, ale chociaż lubię pogawędki przy
kawie, to muszę przyznać, że mam dziś dużo pracy.
Przejdźmy zatem do rzeczy.
Gina usiadła na kanapie i zaczerpnęła tchu.
- Nie wątpię, że jest pan bardzo zajęty. Mam rozsądną
propozycję, którą powinien pan rozważyć.
- Jak widać, rozsądek to pojęcie względne. Ma pani
pieniądze na realizację?
- Nie mam - przyznała.
- Proszę więc nie marnować mojego czasu, pouczając
mnie, że powinienem ocalić budynek Tyler - Royale. Jeśli
słyszała pani, co mówiłem na konferencji, wie pani, że nie ma
na to szans.
- Nie zamierzam marnować pańskiego cennego czasu.
- Gina rozparła się wygodniej na sofie, założyła nogę na
nogę i uśmiechnęła się czarująco. - Przyszłam tutaj, żeby dać
panu szansę, by mógł pan zostać bohaterem.
Dez patrzył na nią z niedowierzaniem. Ta kobieta chyba
postradała zmysły.
- Panno Haskell ... - zaczął.
- Och, proszę mi mówić po imieniu. I przy okazji - nie
mam pretensji o to, że byłeś tak rozstrojony ostatniej nocy.
- Rozstrojony? - zdziwił się. - Nigdy nie bywam
rozstrojony.
- Naprawdę? To dlaczego zadzwoniłeś i nawrzeszczałeś
na mnie?
Spojrzał zaskoczony.
- Nie nawrzeszczałem.
- Chcesz powiedzieć, że było to tylko spokojne wyrażenie
opinii?
- Oczywiście. Przyznaję, byłem nieco zirytowany po tym,
jak ta banda szakali przekręciła moje słowa, zwłaszcza że
myślałem, że maczałaś w tym palce.
- Tak przypuszczałam. - Gina zamyśliła się na chwilę i
popatrzyła na niego uważnie. - Wiesz, że media zrobiły z
ciebie okrutnego King Konga, który sunie przez miasto i
burzy wszystko, co mu stanie na drodze?
- Gdybym przejmował się wszystkim, co mówią o mnie
dziennikarze, już dawno wylądowałbym w domu wariatów -
powiedział gwałtownie i usiadł na drugim końcu kanapy.
- Ale do rzeczy. Powiedz mi teraz, jak mam zostać
bohaterem - dorzucił kpiąco.
- Przyszłam tylko po to, żeby wskazać ci właściwy
kierunek.
Odwróciła się w jego stronę, a jej spódnica zsunęła się
przy tym ruchu, ukazując szczupłe, zgrabne kolana. Nie
wiedział, czy był to wyreżyserowany manewr, ale na wszelki
wypadek postanowił być ostrożny.
- Ostrzegam cię, że masz jeszcze dwie minuty.
- W porządku. - Zerknęła na zegarek, potem spojrzała
wprost na niego. - Po ostatnich doniesieniach mediów jesteś w
tym mieście wrogiem numer jeden. I musisz przyznać, że sam
na to zapracowałeś. Może pora popracować nad zmianą
wizerunku?
- Ocalając siedzibę Tyler - Royale, jak rozumiem. -
Popatrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem i dodał: - Jeśli
myślisz, że zmienię zdanie tylko dlatego, że nie spodobało się
to kilku dziennikarzom, to grubo się mylisz. Zapomną o tym
budynku, jak tylko pojawi się następny interesujący temat.
Rzucą się na niego z równą zaciekłością i za miesiąc nikt nie
będzie pamiętał o jakimś starym gmachu.
- Zrobiłam na razie tylko szybkie rozeznanie, ale
wystarczyło, żeby się dowiedzieć, że posiadasz już osiem
działek budowlanych w samym centrum Lakemont. Jesteś
prawdziwym magnatem na tym rynku, więc co znaczy jedna
działka mniej lub więcej? Ratując ten budynek, stałbyś się
ulubieńcem mediów.
- Supermanem z Lakemont - zaśmiał się drwiąco. - Chyba
przeczytałaś za dużo romantycznych książek. To był ten
argument, który miał mnie przekonać, żebym nie burzył tego
gmachu? Rozumiem, że miałbym go potem przekazać tobie?
- Nie mnie osobiście. Towarzystwu Historycznemu
Hrabstwa Kerrigan.
To było zupełnie absurdalne. Ale ona zdawała się tego nie
dostrzegać.
- Nie mogę tego zrobić. Poza tym zapomniałaś, że nie
jestem właścicielem tego obiektu. Przypuszczam, że mógłbym
podarować ci prawo pierwokupu, oczywiście o ile byłbym w
nastroju do robienia prezentów za dwieście tysięcy dolarów,
ale to nic by nie dało. Chwilę później powiedziałabyś mi, że
nie macie pieniędzy na kupno. Prawo pierwokupu nie jest
warte złamanego centa, jeśli nie ma się pieniędzy na
skorzystanie z niego.
- Jestem jednak pewna, że mógłbyś pomóc mi przekonać
dyrektora generalnego Tyler - Royale, by podarował nam
budynek. Dla niego też byłby to niezły interes, w końcu nie
straciłby wszystkiego...
- A! To tak! Chciałabyś go przekonać za te kilka tysięcy
dolarów, które już dostał ode mnie! On dostałby pieniądze, ty
budynek, a ja zostałbym z niczym! Niestety, ten argument nie
przemawia na twoją korzyść. Bohater tak się nie zachowuje.
Tak postępuje idiota.
- Rozumiem... - Zupełnie nie wyglądała na zbitą z tropu.
Spoglądała na niego ze spokojnym uśmiechem. - A
pomyślałeś o wszelkich korzyściach podatkowych, jakie
mogłyby z tego wyniknąć?
Musiał przyznać, że był pod wrażeniem. Jak dotąd spotkał
niewielu ludzi, którzy zachowaliby spokój w takiej sytuacji. A
ona jeszcze potrafiła się uśmiechać. Nawet jeżeli była to tylko
gra, zasługiwała na uznanie.
- Poza tym - mówiła dalej spokojnie - myślę, że nie
doceniasz wpływu, jaki miałby ten krok na poprawę twojej
reputacji w mieście.
- Nie mogę go nie doceniać! Doskonale zdaję sobie
sprawę z tego, co by się działo. A przy okazji, oglądałaś w
ogóle ten budynek?
Miał wrażenie, że po raz pierwszy zobaczył na jej twarzy
błysk niepewności, ale szybko go ukryła.
- Jakiś czas temu.
- Rozumiem. - Wstał i podszedł do drzwi. - Sarah, gdyby
ktoś o mnie pytał, powiedz, że zabrałem pannę Haskell na
spacer.
Budynek Tyler - Royale znajdował się kilka ulic dalej.
Dez wyciągał swoje długie nogi. tak bardzo, że ledwo mogła
za nim nadążyć.
- To nie jest spacer, to bieg na czas! - zaprotestowała, z
trudem łapiąc powietrze.
Spojrzał pogardliwie na jej delikatne sandałki i powiedział
zgryźliwie:
- Nie rozumiem, jak w ogóle można chodzić w takich
bucikach.
- Nie rozumiem, jak można stawiać takie wielkie kroki -
mruknęła w odpowiedzi.
Ledwo żywa stanęła przed głównymi drzwiami Tyler -
Royale i próbowała uspokoić oddech. Ze sklepu właśnie
wychodziła jakaś kobieta ze stosem pudeł. Tylko szybka
interwencja Deza uchroniła je od zderzenia. Trzymał Ginę
mocno za łokieć i podążył wzrokiem za jej spojrzeniem.
Oglądała fasadę budynku.
- O co chodzi, Gino? - spytał drwiąco. - Jest większy, niż
zapamiętałaś?
- Myślę tylko o tym, że interes idzie tu wyjątkowo
dobrze, jak na sklep, który ma być wkrótce zamknięty.
Popatrzył wokół i musiał przyznać, że miała rację. Klienci
wchodzili do sklepu tłumnie i wychodzili obładowani
licznymi torbami.
- Zwykle tak jest. Ludzie uświadamiają sobie, co
posiadają dopiero wtedy, gdy mają to stracić. Ten ruch w
interesie będzie trwał jeszcze kilka dni, a potem klienci
przerzucą się do innego sklepu. Jeśli za rok zapytasz
przechodniów, co tu było, zapewniam, że większość nie
będzie umiała odpowiedzieć na pytanie.
- Zwłaszcza jeśli zostanie tu tylko pusty plac - dodała
drwiąco.
Spojrzał na nią, ale nie skomentował jej słów.
- Chodźmy. - Otworzył drzwi i puścił ją przodem.
W przestronnym holu panował gwar i ogólne poruszenie.
Tłumy ludzi oblegały stoiska i kawiarniane stoliki.
Gina obserwowała tę scenę z dziwnym wyrazem twarzy.
- Stoisko z butami jest na prawo - zasugerował uprzejmie
Dez.
- Nie śmiałabym tracić twojego cennego czasu na takie
drobiazgi - mruknęła w odpowiedzi.
Minęli sklep z kosmetykami i biżuterią i przeszli do
centrum budynku - ogromnego, świetlistego atrium
ciągnącego się przez wszystkie siedem pięter. Otaczały je
kręcone spiralnie schody z piękną, mosiężną balustradą.
W centrum sklepienia dach ozdobiony był wspaniałą
stylizowaną różą - symbolem firmy. Dez poprowadził Ginę w
tym kierunku i postawił na środku.
- O co ci chodzi? - spytała zdezorientowana. - Każdy, kto
mieszka w tym mieście, był tu setki razy. Ta róża to ulubione
miejsce spotkań miejscowej młodzieży.
- Wiem, wiem. Matka mi o tym opowiadała. Nie o to mi
chodzi. Spójrz w górę.
Podniosła głowę i zobaczyła bogato zdobione balkony
zwisające z każdego piętra, marmurowe schody ciągnące się
przez wszystkie piętra budynku, a na samej górze - zapierającą
dech w piersiach, imponującą kopułę.
- Co właściwie chcesz mi powiedzieć? - odwróciła się do
Deza.
Chociaż mówiła nieco nonszalanckim tonem, nie dał się
nabrać. Rozmiary i przepych tego gmachu musiały zrobić
wrażenie na każdym.
- Chcę ci pokazać, że nawet jeśli jakimś cudem
dostałabyś ten budynek, nie będziesz w stanie go utrzymać.
- Przyznaję, jest nieco większy niż nasza obecna siedziba
- zgodziła się z ociąganiem.
Patrzył na nią przez chwilę, a w końcu wybuchnął
głośnym śmiechem.
- Nieco większy!? Chyba kpisz! To jak powiedzieć o
jeziorze Michigan, że jest nieco większe od kałuży przed
domem. A to dobre!
- Ale wiadomo, że jeśli muzeum się rozrośnie,
przyciągnie nie tylko więcej zwiedzających, ale też więcej
sponsorów.
- Chyba w twoich snach. - Dez pokręcił głową. - Spójrz
na to realnie, Gino. Może jest gdzieś budynek, który byłby
bardziej odpowiedni dla waszych potrzeb.
- Nic nie rozumiesz. - Popatrzyła na niego zdumiona.
- Może inny budynek byłby bardziej praktyczny, ale tylko
ten przyciąga ludzkie serca i uczucia. - Zamyśliła się i dodała
z determinacją: - Musiałabym oszaleć, żeby z niego
zrezygnować.
Już oszalałaś, sięgając po niego, dodał w duchu.
- Wiem, że to nie będzie łatwe - zaczęła po chwili. - Ale
cała akcja właśnie nabiera tempa. A ja zamierzam
przyspieszyć ją jeszcze bardziej.
ROZDZIAŁ TRZECI
Dez wpatrywał się w nią tak długo, że przez chwilę
poczuła się zaniepokojona. Potrząsał głową, jakby nie mógł
zrozumieć tego, co właśnie usłyszał. Nie odzywał się. W
końcu wyjął telefon i szybko wybrał jakiś numer.
- Sarah, odwołaj moje następne spotkanie. Potem zwrócił
się do Giny:
- Chodźmy. Znajdziemy jakieś miejsce, gdzie można
spokojnie porozmawiać.
- Daj spokój. - Potrząsnęła głową. - I tak mnie nie
przekonasz.
- Nie chodzi mi o ciebie. Możesz tu stać, jak długo
chcesz, ale jeśli mam znowu słyszeć takie rewelacje,
wolałbym spokojniejsze miejsce. Nie lubię, jak tłum ludzi
widzi, że wpadam w zdumienie.
- Tak dbasz o swój wizerunek? - spytała kpiąco.
- Mało kto lubi wychodzić na idiotę. Jeśli uraczysz mnie
kolejną serią swoich pomysłów, mogę wpaść w stan katatonii i
będziesz miała problem. Na szóstym piętrze jest kawiarnia,
chodźmy tam. Chyba że wolisz ekspozycję łaźni parowych,
jest niżej - dodał, widząc jej spojrzenie.
- Wolę już kawę - mruknęła i poszła za nim. Zatrzymali
się przed piękną modernistyczną windą. - Wspaniała. I
oryginalna. Prawdziwe dzieło sztuki.
- Możesz się rozczulać, ile chcesz, dla mnie to stary
rupieć - kosztowny w obsłudze i zawodny - powiedział,
wciskając ostatni przycisk.
- Jeśli traktujesz wszystkie stare przedmioty w ten sposób,
nic dziwnego, że cię zawodzą. Ale jestem pewna, że w duchu
też je podziwiasz. Dla nas to bardzo ważne, że jest tu winda.
Dzięki temu muzeum będzie dostępne dla osób
niepełnosprawnych, co pozwoli nam wystąpić o specjalne
dotacje.
- No, no, co za szczęśliwy traf! - zakpił.
Winda cicho sunęła na górę i już po chwili stanęli przed
kawiarnią. Kilku kelnerów roznosiło kawę i ciastka wśród
wczesnych gości.
Usiedli przy stoliku i zamówili kawę. Gdy tylko zostali
sami, Dez pochylił się nad stolikiem i zapytał z naciskiem:
- Dobrze, teraz powiedz mi, o co naprawdę chodzi?
- Co chcesz wiedzieć?
- Sama chyba rozumiesz, że jeśli uda ci się przejąć ten
budynek, będziesz zgubiona. Jest pięćdziesiąt razy większy od
waszego muzeum. Siedzę w tej branży od lat, potrafię to
ocenić. Nie możesz być aż tak naiwna, żeby wierzyć, że to się
uda. Dlatego pytam, co naprawdę zamierzasz z nim zrobić.
Ten gmach jest przecież dla ciebie o wiele za duży i zupełnie
niepraktyczny, nie jesteś w stanie wykorzystać całej
powierzchni. Bądźmy szczerzy, z waszym budżetem nawet nie
będziesz w stanie utrzymać go w czystości!
To akurat może okazać się prawdą, pomyślała, ale nie
zamierzała mówić tego głośno. Ciągle jeszcze próbowała
oswoić się z informacją, ile zapłacił za prawo pierwokupu. Jak
można wyłożyć taką kwotę, nie stając się w zamian
właścicielem nawet jednej cegły? Jakoś nie mogła sobie
wyobrazić, że wydaje takie sumy, nie dostając nic
namacalnego.
Dez wydał te pieniądze, chociaż, jak twierdzi, nie ma
jeszcze konkretnego pomysłu, co zrobić z budynkiem.
Zupełnie jakby grał w Monopol i obracał bezwartościowymi
papierkami.
Musiała przyznać, że popełniła pewien błąd. Zawsze
myślała tylko o gmachu, nie wpadła na to, że dla Deza dużą
wartość przedstawia również sama działka w tej atrakcyjnej
części miasta.
Kelner przyniósł im kawę. Mieszając cappucino, odezwała
się z namysłem:
- Wygląda na to, że jednak dobrze przyjrzałeś się domowi
Essie.
- Dlaczego tak myślisz? Bo byłem w stanie oszacować
jego powierzchnię? Kiedyś dobrze go znałem, sporo
pamiętam, chociaż nie byłem tam od dwunastego roku życia.
Czyli około dwudziestu lat, obliczyła szybko w myślach i
westchnęła.
- Jeszcze zanim Essie założyła w nim muzeum?
- Zanim je otworzyła - skorygował. - Myślę, że
gromadziła te wszystkie klamoty, od kiedy nauczyła się
chodzić. Ale nie zmieniaj tematu, wróćmy do tego budynku,
nie wątpię, że masz jakiś świetny plan.
- Muszę przyznać, że w jednej kwestii masz rację -
rzeczywiście byłyby trudności z wykorzystaniem powierzchni.
Ale w tym hrabstwie jest co najmniej tuzin różnych placówek
historycznych. W większości są w podobnej sytuacji, nie mają
pieniędzy na sprowadzanie ciekawych wystaw, więc nie
przyciągają zwiedzających i nie zarabiają pieniędzy. Dlatego
chciałabym, żebyśmy wspólnie stworzyli coś w rodzaju
centrum kulturalnego.
- Chciałabyś połączyć muzea? - spytał zaskoczony.
- Owszem. - Kiwnęła głową. - Wchodzisz do jednego
budynku, kupujesz bilet i oglądasz dowolną ekspozycję.
Dziadek zwiedza wystawę historyczną, babcia malarstwo, a
wnuki szaleją wśród dinozaurów. I to wszystko pod jednym
dachem. Myślę, że to świetny pomysł! Nagłośnimy sprawę w
mediach i musi się udać! - Spojrzała na niego z triumfem i
spytała niewinnie: - Co z tobą? Nie smakuje ci kawa?
Dez pomyślał, że zapach kawy orzechowej już zawsze
będzie mu się kojarzył z pewnym drobnym rudzielcem
ogarniętym obsesją historyczną.
- Jesteś szalona... - zdołał wyjąkać, kręcąc głową z
niedowierzaniem.
Zanim zdążył wyjaśnić, co miał na myśli, do ich stolika
podeszła jakaś kobieta. Dez uniósł głowę i westchnął w duchu.
To była Carla - przebojowa reporterka telewizyjna. Widocznie
media zamierzały same zainteresować się sprawą, Gina nie
musiała niczego nagłaśniać. Przeklął się w duchu, że ją tu
przyprowadził, i czekał na rozwój sytuacji.
- Miło was widzieć razem - odezwała się Carla słodko.
Pomyślał, że tylko ona może wypowiedzieć banalną
uwagę takim tonem, jakby przyłapała ich nago w salonie.
Ukłonił się z rezerwą i zapytał chłodno:
- Co cię sprowadza, Carla?
- Robię program o tym gmachu. Wiesz, że kopuła nad
atrium zrobiona jest z pięciu tysięcy kawałków kolorowego
szkła?
- Spędzało mi to sen z powiek. Dzięki, że policzyłaś.
Carla ściągnęła brwi i powiedziała:
- Z twojego tonu domyślam się, że chcielibyście zostać
sami. Macie coś do przedyskutowania? Może przyszłość tego
budynku? Właśnie, panno Haskell, czy znalazłaby pani czas,
żeby udzielić wywiadu naszej stacji?
- Hmm, sądzę, że wykroję coś w moim grafiku -
wymruczała Gina, starając się żadnym gestem nie zdradzić,
jak bardzo jest jej na rękę ta propozycja.
- Więc kiedy?
- Kiedy tylko znajdzie pani dogodny termin.
- Może natychmiast - zaproponował Dez zmęczony tą
dziwną sytuacją. Chciał wracać do biura i zająć się swoimi
sprawami. Poza tym miał nadzieję, że jeśli obie kobiety nie
zdążą się przygotować do rozmowy, narobią mniej szkód.
Udało się.
- Dez ma rację! To świetny pomysł! - zawołała Gina i
wstała. - Dzięki za kawę, Dez. Zobaczymy się później.
I obie odeszły, zostawiając go samego.
Skończył kawę i wrócił do biura, gdzie spędził resztę
popołudnia na przeglądaniu papierków. Nie zamierzał tracić
czasu na myślenie o Ginie Haskell. Nie będzie zastanawiał się
nad tym, co powie w wywiadzie. Nie będzie oglądał w
telewizji tych świetlistych, brązowych oczu.
I na pewno nie zadzwoni, żeby zapytać, jak poszło. Niech
go diabli, jeśli da jej tę satysfakcję. Zresztą nieważne.
Cokolwiek by powiedziała, nic nie zmieni jego decyzji.
Zainwestował w ten pomysł dużo pieniędzy, a Gina
jedynie trochę czasu. I jedno jest pewne - kiedyś nawet ona
uświadomi sobie, jak nierealny był jej projekt. Rzuca się na
dużą inwestycję bez dokładnych wyliczeń, oszacowania
kosztów i sensownego planu.
To w końcu on był specjalistą od tych kwestii, zajmował
się tym przecież od lat. Działka w centrum miasta stanowi
zawsze łakomy kąsek, nawet bez konkretnego przeznaczenia.
Nie wątpił, że pewnego dnia wpadnie na jakąś ciekawą
koncepcję, co z nią zrobić.
Próbował skupić się na pracy, ale łapał się na tym, że
wciąż się zastanawia, co Gina naopowiada Carli. Odsunął na
bok papiery, sięgnął po kluczyki do samochodu i po chwili
jechał już w stronę muzeum.
Nie był tu wprawdzie od lat, ale często przejeżdżał obok.
Czasami mijając to miejsce, myślał o swojej ekscentrycznej
ciotce i wspominał miłe chwile, które spędził tu jako dziecko.
Zaparkował samochód na sąsiedniej uliczce i wolnym
krokiem szedł po dobrze znanej ścieżce. Zachodzące słońce
złociście oświetlało cały budynek, odbijało się od dachu i
zwieńczeń wieżyczek. Drzwi muzeum były głucho zamknięte,
nie paliło się żadne światło. Dom wyglądał na samotny i
opuszczony.
Przez zrujnowane żelazne ogrodzenie przedostał się do
ogrodu. Większość drzew zdziczała, a ścieżki porosły mchem.
Essie najwyraźniej całkowicie oddała się pasji zbierania
pamiątek przeszłości, a muzeum nie miało funduszy na
utrzymanie ogrodu.
Podszedł do tylnej fasady. Przez chwilę podziwiał okna
obrośnięte dzikim winem. Nagle tylne drzwi uchyliły się i
stanęła w nich Gina.
- Godziny otwarcia muzeum wypisane są na tablicy od
frontu - powiedziała.
- Jeśli jest już zamknięte, to co ty tutaj robisz?
- Nadrabiam zaległości. Straciłam dziś sporo czasu,
najpierw na kawie z tobą, a potem z Carlą. Chcesz wejść na
chwilę?
Otworzyła szerzej drzwi i gestem zaprosiła go do środka.
Wszedł do ciemnego holu i z ciekawością rozejrzał się po
wnętrzu. Wszystko tonęło w lekkim półmroku. Pamiętał
zapach tego domu - leciutką woń stęchlizny i starych książek.
Gina poprowadziła go długim korytarzem i mocno
popchnęła drzwi kuchni. Zamknęły się za nimi z głośnym
skrzypieniem. Te drzwi także pamiętał z dzieciństwa. Kuchnia
była jasno oświetlona, ale nie tak przytulna jak dawniej.
Gina otworzyła starą lodówkę i spytała:
- Chcesz colę? I tak nie ma nic innego.
- Jak to? - zdziwił się. - Nie macie słynnych ciasteczek
figowych w niebieskim garnku Essie?
- Właśnie się skończyły. To jedno ze wspomnień twojego
dzieciństwa? Masz szczęście, garnuszek jest na górze, na
wystawie.
- Na wystawie? Ten stary garnek?
- Może nie uwierzysz, ale okazał się jednym z pierwszych
egzemplarzy ceramiki wypalanej w naszym hrabstwie.
- Nie do wiary - pokręcił głową. - Ale wiem teraz,
dlaczego chcesz się stąd wynieść. - Pokazał pęknięcie na
ścianie i dodał: - Ten dom starzeje się coraz szybciej. Widzę,
że wymaga gruntownego remontu.
- Nie panikujmy, ta rysa jest tutaj, odkąd pamiętam, czyli
od ponad dziesięciu lat. Jest jak stara przyjaciółka.
Gina musiała być nastolatką, kiedy zaczęła tu bywać,
obliczył szybko.
- I skrzypiące drzwi? Chcesz powiedzieć, że zawsze tak
było?
- Cóż, może w twoich czasach nie skrzypiały - odparła z
uśmiechem. - A może skrzypią dlatego, że jak podejrzewam,
używałeś ich jako huśtawki.
- Skąd wiesz? Czyżby Essie naskarżyła na mnie?
- Nie, sama na to wpadłam. Zastanawiałam się, w co mógł
się tu bawić mały chłopiec, i to bardzo mi do ciebie pasowało.
- Bo ma coś wspólnego z destrukcją?
- Ty to powiedziałeś. Milczał przez chwilę.
- Skoro uważasz, że ten dom jest w niezłym stanie, to
dlaczego chcesz się stąd wynieść? - spytał, patrząc na nią
uważnie.
- Na pewno muszę ci to wyjaśniać?
- Nie wątpię, że możesz mi podać co najmniej tuzin
powodów, od braku parkingu począwszy, na braku miejsca na
zbiory skończywszy. Zastanawiam się tylko, który z nich jest
twoim zdaniem najważniejszy.
- Wszystkie. Dlatego chcę dostać Tyler - Royale.
- Ten budynek jest nieosiągalny i oboje o tym wiemy. Ale
co powiesz na kościół św. Franciszka?
Patrzyła na niego zaskoczona, w końcu odezwała się
niepewnie:
- Cóż... Tam są wspaniałe witraże. Chciałam je nawet
przenieść tutaj, ale nie mam tyle miejsca...
Przerwał jej w pół słowa.
- Mogłabyś wykorzystać budynek kościoła na muzeum.
Jest tam duży parking, a i witraże zostaną na miejscu.
Była wyraźnie zaskoczona, ale widać było, że rozważa to,
co usłyszała. Naciskał więc dalej:
- Dajmy spokój z Tyler - Royale. Zacznij myśleć realnie.
Kościół to dobra propozycja. Upiekłabyś dwie pieczenie na
jednym ogniu - przeniesiesz muzeum do większego budynku i
będziesz miała cenne witraże od razu na miejscu. Skoro więc
zgadzasz się na kościół...
- Hola! - przerwała mu gwałtownie. - Powinnam się
domyślić, że masz też działkę z kościołem. Nie powiedziałam
jednak, że się zgadzam. Kościół jest piękny, ale trochę za
mały. Nie opłaca się przenosić tam zbiorów po to, by za kilka
lat szukać następnego lokum.
Zaczął się poważnie zastanawiać, czy ta kobieta nie jest
szalona.
- Gino, właśnie zaoferowałem ci atrakcyjny budynek
tylko za to, żebyś przestała myśleć o Tyler - Royale!
- Rozumiem, co mi proponujesz - zamruczała. - To
ciekawe. Bardzo ciekawe. Kościół św. Franciszka jako
wstępna oferta do negocjacji. Zobaczymy, jaka będzie
końcowa...
I uśmiechnęła się, patrząc mu prosto w oczy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Żadne z nich nie przerywało ciszy, która zapadła po tych
słowach. Po chwili Gina dopiła swoją colę i odezwała się:
- Naprawdę muszę już wracać do pracy. Ale bardzo
proszę, rozejrzyj się tutaj swobodnie. Moje biuro jest na górze,
naprzeciwko schodów. Jak skończysz, daj mi znać, żebym
mogła wszystko pozamykać.
Wyszła z kuchni i weszła na piętro, zapalając po drodze
wszystkie światła. Sama mogłaby poruszać się po tych
korytarzach z zamkniętymi oczami, ale nie chciała narażać
Deza na przykre niespodzianki. Dom zbudowano na długo
przedtem, zanim w mieście założono elektryczność i kontakty
umieszczone były w najdziwniejszych miejscach.
Zatrzymała się na chwilę w dawnej sypialni Essie. Po jej
śmierci nawet ten pokój został udostępniony publiczności.
Gina chciała odtworzyć w nim starodawne studio
fotograficzne. Niestety, chociaż pomieszczenie było dość
duże, nie wszystkie sprzęty udało się w nim zmieścić, wiele
eksponatów wciąż stało w skrzyniach w piwnicy.
- Gdybyśmy tylko mieli więcej miejsca - westchnęła z
żalem.
Wspięła się na poddasze i otworzyła drzwi swojego
gabinetu. Wybrała to miejsce na biuro, bo dzięki temu nie
miała poczucia, że marnuje przestrzeń należną eksponatom.
Poza tym gabinet na strychu miał tę dodatkową zaletę, że mało
komu chciało się pokonywać dość strome schody, aby z nią
porozmawiać.
Pokoik na strychu w niczym nie przypominał poważnego
gabinetu. Nieliczne zmiany, jakie wprowadziła tu Gina,
polegały na tym, że przesunęła pod ścianę skrzynki i pudła,
które zalegały cały strych, i w kąt facjatki wstawiła swoje
biurko. Pokój nadal wypełniały różne dziwne sprzęty, a
światło lampy wydobywało z mroku dziesiątki przedmiotów i
rzucało na ściany tajemnicze cienie. Jedynym znakiem
obecności Giny był ulubiony kubek na biurku i dyplom
ukończenia studiów zawieszony na ścianie.
Usiadła za biurkiem, przepłukała gardło wodą mineralną i
usiłowała ustalić budżet muzeum na przyszły rok. Nie było to
wcale łatwe, zważywszy, że nie miała pojęcia, gdzie za kilka
miesięcy będzie ich siedziba. Prawie zapomniała, że nie jest
sama, gdy w pewnym momencie usłyszała znajome
skrzypnięcie wąskich drzwi i po chwili pojawiła się w nich
twarz Deza.
Rozejrzał się zdumiony i rzucił:
- Rzeczywiście potrzebujesz więcej przestrzeni. Oderwała
wzrok od budżetu i odpowiedziała może nieco zbyt złośliwie:
- Gratulacje. Dostajesz nagrodę za spostrzegawczość.
Jeśli myślisz, że tu jest ciasno, powinieneś zobaczyć piwnicę.
- Przechowujecie zabytki w piwnicy? - zdziwił się.
- Trochę czuć tam stęchlizną, ale nie mamy wyjścia. A co,
masz jakiś lepszy pomysł?
- Hmm... - Milczał przez chwilę, w końcu spytał: - Co
właściwie zamierzasz zrobić z domem, kiedy już przeniesiesz
muzeum?
- Mam nadzieję, że ocaleje.
- Jasne! Dlatego tak się uparłaś na budynek Tyler -
Royale. Cały ten dom zmieściłby się tam na jednym stoisku!
To oczywiście była gruba przesada, ale postanowiła nie
reagować na złośliwości.
- Nie zamierzam zrobić z niego eksponatu muzealnego.
Myślę, że powinien stać się znowu zwykłym domem.
- Czyim? Twoim? Spojrzała na niego zaskoczona.
- Moim?! Po co mi takie wielkie mieszkanie?!
- To wcale nie byłoby dziwne. Znasz przecież ten dom od
podszewki, nie odstrasza cię jego stan ani sąsiedztwo...
- Posłuchaj! - zdenerwowała się. - Wbrew temu, co
sugerujesz, nie dlatego chcę przenieść muzeum, żeby zagarnąć
dla siebie rodową posiadłość Kerriganów! To wspaniały dom,
ale trzeba włożyć wiele pracy, żeby odzyskał dawną
świetność!
- A! Więc przyznajesz, że budynek wymaga poważnego
remontu! - Dez zrobił krok do tyłu i oparł się o barierkę.
Zatrzeszczała złowieszczo. Wyprostował się gwałtownie i
wsparł się o futrynę, która wyglądała znacznie stabilniej.
- Żartujesz sobie!? Oczywiście, że trzeba tu wszystko
przebudować! Kuchnia wygląda, jakby nie remontowano jej
od lat! Tylko Essie była w stanie to znosić. Nie wyobrażam
sobie, jak mogłaby tu funkcjonować normalna rodzina!
- Lubisz gotować? - spytał zaskoczony.
- Lubiłabym, gdybym miała na to czas i energię. Ale nie
martw się, nie ostrzę sobie zębów na tę kuchnię! Ten dom jest
za duży dla jednej osoby. Nawet Essie ze wszystkimi swoimi
zbiorami nie wykorzystywała go w pełni!
- Kto zatem tu zamieszka, jeśli nie ty?
Miała wrażenie, że słyszy w jego głosie jakieś dziwne
zainteresowanie. Nie miała pojęcia, o co mu chodziło.
- Nie wiem. Chciałabym, żeby kupiła go jakaś miła
rodzina, wyremontowała i kochała tak, jak na to zasługuje.
- Jest bardziej prawdopodobne, że zostanie zburzony albo
w najlepszym razie przerobiony na apartamenty - powiedział,
potrząsając głową.
- Zamierzasz mnie przekonać, że mam moralny
obowiązek zostać tu i ratować dom, bo tego pewnie życzyłaby
sobie Essie? - spytała zirytowana Gina.
- Myślę, że nie muszę cię przekonywać. Sama wiesz, co
powinnaś robić.
- A skąd ty to wiesz!? - wybuchła rozzłoszczona. - Nie
znałeś Essie! Nie masz pojęcia, czego by sobie życzyła! Nigdy
jej nie odwiedzałeś!
- Skąd ta pewność? Dyżurowałaś tu, żeby poznać
wszystkich jej gości?
W zasadzie tak właśnie było, ale nie musiała mu tego
mówić.
- Sam powiedziałeś, że nie byłeś w tym domu od wielu
lat. Tak czy nie?
- Hmm, zapomniałem, że ci o tym wspomniałem.
- Może powinieneś sobie wszystko zapisywać - doradziła
złośliwie. - W każdym razie nie uważam, żebyś miał
jakiekolwiek prawo pouczać mnie, czego pragnęłaby Essie!
- Nie zamierzałem tego robić. Jak mówiłem, sama wiesz
najlepiej, czego by sobie życzyła.
Chociaż jego ton był niezwykle uprzejmy, Gina odniosła
wrażenie, że chciał jej coś zasugerować.
- Posłuchaj! Z nas dwojga, to ja jestem osobą, która ma
prawo wypowiadać się na temat planów i życzeń Essie! Na
pewno nie ty!
Przysiadł na brzegu biurka i bawił się długopisem.
- No właśnie - zaczął po chwili. - To interesujące.
Dlaczego właściwie czujesz się tak związana z jakąś starą
kobietą i jej kolekcją?
Niemal zatrzęsła się z wściekłości.
- Jeśli sugerujesz, że zaprzyjaźniłam się z Essie, żeby
przejąć ten dom i jej zbiory...
- Co widzę?! Jesteśmy nieco drażliwi! - Dez uniósł brwi i
spojrzał na nią przeciągle. Nie zamierzała dać się
sprowokować, ale ledwo trzymała nerwy na wodzy. - Nie
podejrzewam cię o żadne kombinacje. Gołym okiem widać, że
nie masz w tej dziedzinie zbyt wiele doświadczenia. -
Rozejrzał się po zagraconym pokoju, rzucił okiem na
zniszczone stare biurko i dodał: - Domyślam się, że muzeum
nie płaci ci kokosów. Hmm, może to dlatego tak bardzo
chcesz zmienić siedzibę...
- Dlaczego wciąż podejrzewasz, że moje intencje nie są
czyste?! - Nerwowo ściskała ołówek i resztką sił próbowała
się opanować. Co za nieznośny facet! - Chcę zmienić lokal, bo
tu już się nie mieścimy - dodała spokojniej. - I myślę, że
nawet Essie by to zrozumiała.
- Brak miejsca na pewno. Ale nie wiem, czy
zrozumiałaby, że jej dom zamieni się w pensjonat albo
podrzędny motelik. A szczerze mówiąc, nie widzę dla niego
innej przyszłości. Jeśli ktoś ma pieniądze, nie zainwestuje w
tej okolicy. Myślę, że nie tak łatwo będzie go sprzedać.
- I tu się mylisz. Wielu naszych gości zachwycało się tym
domem. I wielu przyznawało, że chętnie zamieszkaliby w
takim miejscu!
- Ale pewnie nikt nie wystąpił z poważną ofertą kupna -
mruknął kpiąco.
Gina milczała przez chwilę.
- Jeśli tak bardzo martwisz się, co się stanie z domem
Essie, dlaczego sam go nie kupisz? - zapytała, spoglądając na
niego z ukosa.
- Ja? Dlaczego miałbym to zrobić?
- A dlaczego nie?
Patrzył na nią, jakby postradała zmysły.
- Jeśli myślisz, że zrobię wszystko, by ocalić coś, co
przyniosłoby mi więcej kłopotów niż pożytku, to znaczy, że
oszalałaś.
- Istotnie - odparła, patrząc mu prosto w oczy. -
Musiałabym zgłupieć, żeby podejrzewać cię o to, że zechcesz
uratować przed zniszczeniem rodzinną posiadłość. To przecież
zupełnie nie w twoim stylu.
Zapadał już zmierzch, kiedy zamykała drzwi za Dezem.
Powoli pogasiła wszystkie światła, usiadła na najniższym
stopniu schodów i pieszczotliwie gładziła ręką orzechową
poręcz.
Zastanawiała się, czy Dez przypadkiem nie miał racji?
Może rzeczywiście zbyt optymistycznie widziała przyszłość
tego domu.
Czy istotnie przenosiny do Tyler - Royale to taki dobry
pomysł?
Spokojnie, upomniała się w duchu, jesteś przede
wszystkim odpowiedzialna za muzeum! To twoja praca i
musisz znaleźć jakieś rozwiązanie. Nawet jeśli nie do końca
spodobałoby się ono Essie.
Ale chociaż próbowała podejść do sprawy bez
niepotrzebnych emocji, myśl o tym, czego życzyłaby sobie
dawna właścicielka muzeum, nieustannie zaprzątała jej myśli i
powodowała nieprzyjemne napięcie. Po wszystkim, co
zawdzięczała Essie, czuła się teraz, jakby odwracała się do
niej plecami. A nawet gorzej - jakby pokazała jej język i
zagrała na nosie.
Nieraz widziała, jak robiły to dzieciaki w szkole. Mało kto
lubił surową starą pannę, która uczyła historii. Na jej lekcjach
nikt nie śmiał nawet szepnąć słówka, ale chociaż uczniowie
narzekali, wszyscy pilnie się uczyli.
Gina słyszała wiele ostrzeżeń, zanim jeszcze przekroczyła
próg pracowni historycznej. Dlatego od pierwszego dnia
starała się wtopić w tłum innych uczniów i nie zwracać na
siebie uwagi surowej nauczycielki. I chociaż jej się to nie
udało, nigdy tego nie żałowała.
A teraz czuła się tak, jakby za wszystko, co Essie dla niej
zrobiła, za całe jej zainteresowanie i zaufanie, odpłacała jej w
najgorszy sposób. Niszcząc jej ukochany dom. Bo to przecież
sugerował Dez.
Jedno musiała mu przyznać - umiał uderzyć w najsłabszy
punkt. Nic dziwnego, destrukcja to jego specjalność. Także
niszczenie marzeń.
Zastanawiała się, czy zdecydował już, co zrobi z kolejną
działką w centrum miasta. I kiedy zacznie „oczyszczać" ją z
niepotrzebnych zabudowań.
Dez nie miał najmniejszej ochoty na oglądanie nocnych
wiadomości w telewizji. Wiedział, że nic, co Gina
powiedziałaby Carli, nie zmieni jego nastawienia do sprawy.
Wolał więc przejrzeć raporty i zastanowić się nad nowymi
projektami.
Poza tym plany i zamierzenia Giny były wyłącznie jej
problemem. Zaproponował jej przecież budynek kościoła i to
wszystko, co mógł zrobić.
Próbował skupić się nad dokumentami, ale nie bardzo mu
to wychodziło. Sam nie wiedział, kiedy włączył telewizor. Na
ekranie zobaczył miłą twarz Giny.
Prawie nie słyszał tego, co mówiła. Wpatrywał się w jej
brązowe oczy i miał wrażenie, że całkiem go
zahipnotyzowały. Nieraz już żałował, że zamiast do kawiarni
nie zabrał jej dziś w jakieś bardziej intymne miejsce. I to nie
tylko dlatego, że tam z pewnością nie spotkaliby Carli.
- Naturalnie - usłyszał jej spokojny głos. - Jestem
przekonana, że to świetna lokalizacja dla muzeum. Być może
nie jestem obiektywna, ale to przecież zrozumiałe. Niestety,
nie do mnie należy decyzja. To, co się stanie z budynkiem
Tyler - Royale, zależy tylko od Deza Kerrigana. Ale jestem
pewna - kontynuowała - że każdy mieszkaniec Lakemont
chciałby, aby ten piękny gmach ocalał. Liczę, że nasi
obywatele poprą moje starania i dadzą odczuć panu
Kerriganowi, jaki jest ich stosunek do tej sprawy.
Tak, to była Gina, jaką znał. Powinien przewidzieć, że tak
łatwo nie złoży broni.
- Waśnie - podchwyciła Carla. - Zapytajmy naszych
mieszkańców, co myślą o przyszłości siedziby Tyler - Royale.
Następne ujęcie ukazywało Carlę, jak stoi przed
budynkiem Tyler - Royale i pyta przechodniów o opinię.
Starszy pan proponował otworzyć hotel, ktoś inny wielki
pchli targ.
- Więzienie! - wykrzyknęła jakaś zażywna
czterdziestolatka. - Proszę tylko pomyśleć, ilu skazanych by
pomieściło!
Carla szybko odwróciła się do kamery i z kamienną
twarzą kontynuowała program. Dez po raz kolejny podziwiał
jej profesjonalizm i opanowanie.
- To tyle na dzisiaj. Jutro wrócimy do sprawy dalszych
losów Tyler - Royale. Przyjrzymy się dokładnie zabytkowej
fasadzie budynku i wysłuchamy krótkiego wykładu Giny
Haskell na temat znaczenia poszczególnych ornamentów.
Zapraszam.
Kamera znowu skierowała się na podziwiającą
zwieńczenie kopuły budynku Ginę, po czym powoli
przesunęła się w górę i wkrótce widzowie mogli zobaczyć
finezyjne dekoracje zdobiące ściany tuż pod kopułą.
Co za nonsens, pomyślał Dez, wyrzucać pieniądze na
zdobienie ścian w miejscu, gdzie i tak nikt nie ma szansy tego
zobaczyć.
Wyobrażał już sobie całą kampanię, która się zaraz
rozkręci, żeby ochronić niepraktyczne płaskorzeźby i kilka
ozdobnych detali.
Cóż, wcześniej czy później ktoś musi spojrzeć na ten
budynek bardziej praktycznie. I to będzie on.
Ziewnął znowu i pochylił głowę nad swoimi raportami.
Chociaż Gina na ogół lubiła swoją pracę, to niektóre jej
aspekty przyprawiały ją niemal o gęsią skórkę. Zaliczały się
do nich publiczne wystąpienia i czynności związane ze
zbiórką datków na muzeum. Essie radziła sobie z tym dużo
lepiej. Po prostu opodatkowała swoich licznych znajomych i
twardą ręką ściągała należności. Gina nie miała tak bogatych
znajomych, mogła jedynie zabiegać o wsparcie u obcych. Nie
znosiła tego, ale wiedziała, że bez sponsorów muzeum po
prostu nie przetrwa.
Kiedy w sobotę po południu taksówka zatrzymała się na
zatłoczonym podjeździe przed domem Anne Garrett, Gina nie
miała ochoty wysiadać. Nie znosiła spotkań, na których
wymieniało się banalne uwagi i nikt nawet nie udawał, że
słucha rozmówcy. Zresztą hałas i tak uniemożliwiał
zrozumienie czegokolwiek.
Miała jedynie nadzieję, że uda jej się zdobyć kilka
wizytówek i skontaktować z ich właścicielami w bardziej
sprzyjających okolicznościach.
Weszła do holu okazałej rezydencji i zatrzymała się
oszołomiona. Dawno nie widziała wnętrza urządzonego z
takim smakiem i elegancją. Kiedy przesuwała zachwyconym
wzrokiem po otoczeniu, natknęła się na stojącą w odległym
kącie postać i natychmiast poczuła, że mimowolnie
sztywnieje.
Dobrze zbudowany mężczyzna bezpardonowo przepychał
się w jej kierunku.
- Witam, panie Conklin - starała się, aby jej głos brzmiał
spokojnie.
- Co ty, do diabła, wyprawiasz!? - Jim Conklin nie
próbował nawet udawać uprzejmości. - Lansujesz się w
programach telewizyjnych i próbujesz robić jakieś interesy
bez niczyjej zgody! Wynajęliśmy cię, żebyś prowadziła
muzeum, a nie zarządzała nim jak prywatnym folwarkiem! -
pokrzykiwał. - Rozmawiałaś o tym z prezesem?
- Niezupełnie - przyznała Gina niechętnie. - Próbowałam
skontaktować się z nim, ale mi się nie udało. Zapewniam
jednak, że chciałam przedstawić raport z moich
dotychczasowych starań na najbliższym posiedzeniu zarządu.
- Kiedy już wszystko ustawisz po swojej myśli, jak sądzę
- prychnął.
Gina popatrzyła zdumiona. Chciała wyjaśnić, że
zamierzała zwołać specjalne posiedzenie, by omówić
przyszłość muzeum, ale Jim Conklin nie dał jej szansy.
- Jeśli sobie wyobrażasz, że zarząd automatycznie
zatwierdzi wszystkie twoje pomysły, to grubo się mylisz!
Zawsze byłem przeciwny twojej kandydaturze, chociaż Essie
tego chciała! Nie podoba mi się, że traktujesz muzeum, jakby
było twoją prywatną własnością. Chcesz zmieniać budynki jak
rękawiczki...!
Gdzieś za plecami Conklina Gina wyłowiła zaciekawione
spojrzenie wysokiej blondynki. Patrzyła w jej kierunku z
dziwnym uśmiechem i Gina miała wrażenie, że musiały już
kiedyś się widzieć. Pewnie spotkały się dawniej w podobnych
okolicznościach...
- Mogłabyś słuchać, kiedy do ciebie mówię? - zapytał Jim
zjadliwie.
Powoli miała go dość.
- Jeśli rzeczywiście będziesz chciał ze mną porozmawiać,
możesz być pewny, że wysłucham cię uważnie - powiedziała z
miłym uśmiechem. - Wpadnij do mnie do biura w przyszłym
tygodniu, może uda nam się spokojnie podyskutować o losach
muzeum. Te krzyki są zupełnie nie na miejscu.
- Nie mam czasu na pogaduszki! I tak zmarnowałem go
dość, żeby opracować plany dobudowy skrzydeł i przedstawić
je ekspertom. A tu nagle dowiaduję się z telewizji, że to
wszystko się nie liczy, bo postanowiłaś przejąć największy
budynek w hrabstwie!
- Nie unoś się tak - Gina próbowała go uspokoić. -
Zamierzałam przedyskutować to z wami podczas najbliższego
spotkania!
Odwróciła się gwałtownie i niemal wpadła na Deza, który
podtrzymał jej łokieć i podał kieliszek z szampanem.
- Zdaje się, że to ci dobrze zrobi - mruknął.
Spojrzała na niego zaskoczona i zacisnęła ręce na
kieliszku. Wymienić Jima na Deza, to jak wpaść z deszczu
pod rynnę, pomyślała.
- Proszę mi wybaczyć, porywam Ginę - usłyszała. - Z
pewnością rozumie pan, że mamy mnóstwo do omówienia.
Pewnym krokiem przeprowadził ją przez tłum i skierował
w stronę ogrodu. Tuż przy drzwiach podszedł do nich jakiś
mężczyzna i zawołał rubasznie:
- Jeśli wciąż zbierasz pomysły na ten twój budynek,
Kerrigan, mam dla ciebie coś ekstra! Zrób tam park rozrywki!
Wywal wszystkie ściany i puść kolejkę między piętrami! -
zaśmiał się wesoło i odszedł, nie czekając na odpowiedź.
Dez umiejętnie omijał grupki gości i poprowadził Ginę na
koniec ogrodu.
- Daleko jeszcze zmierzasz mnie ciągnąć? Może
powinnam wpaść do domu i wziąć jakiś bagaż?
Zatrzymał się i obrzucił ją taksującym spojrzeniem.
- Nie, to, co masz na sobie, zupełnie wystarczy. Chociaż
widzę, że nie skorzystałaś z moich rad w sprawie butów.
Myślałem, że jesteś rozsądniej sza. Ale muszę przyznać, że
nie tylko w tym się pomyliłem. Muzeum musi ci jednak nieźle
płacić, skoro stać cię na takie kreacje.
Spojrzał znacząco na jej kremową suknię i zawiesił głos.
- Dziękuję - odparła spokojnie. Nie zamierzała tłumaczyć
się przed nim, jak radzi sobie z utrzymaniem ze swojej
skromnej pensji. - Ta suknia jest rzeczywiście wyjątkowa.
Unikatowy egzemplarz.
Była pewna, że drugiej takiej nie ma nigdzie. Zaraz po
tym, jak kupiła ją w sklepie z używaną odzieżą, przerobiła ją
gruntownie.
- Zgaduję, że twój rozmówca to jeden z członków
zarządu? - mruknął Dez. - Jak mi się zdaje, nie masz tam
wyłącznie zwolenników...
Gina upiła łyk szampana i spojrzała na Deza.
- Jak każdy. Różnice zdań występują wszędzie, a
zwłaszcza w zarządach i radach nadzorczych, gdzie każdy z
członków myśli, że jest najmądrzejszy. Pewnie masz takie
same problemy.
- Nie. W ogóle nie mam zarządu. Jestem jedynym szefem
tego biznesu.
- Nic dziwnego, że nie musisz liczyć się z pieniędzmi -
mruknęła.
- To w końcu moje pieniądze. Chociaż robisz, co możesz,
żeby to zmienić. Liczę, że nasi obywatele poprą moje
zamierzenia i dadzą odczuć panu Kerriganowi, jaki jest ich
stosunek do tej sprawy - zacytował złośliwie. - Gratuluję! To
było niezłe.
- Jak rozumiem, bardziej podobał ci się pomysł z parkiem
rozrywki?
- Jest niezły, chociaż słyszałem kilka lepszych. Ktoś
proponował wielki salon samochodowy, ktoś inny darmowy
hotel dla miejscowych artystów. Mój ulubiony, to ten, żeby
zamienić budynek na zoo. Już widziałem, jak wrzucam cię do
klatki lwów - dodał z uśmiechem. - W każdym razie, mam
jeszcze kilka dni, żeby się zastanowić. Może pojawi się coś
nowego. Ale jak do tej pory nikt nie zaproponował, żeby
urządzić tam muzeum. Ciekawe. Nie sądzisz?
- Przerzucanie się głupimi pomysłami to jakaś nowa gra
towarzyska? Jeśli tak, to nie masz co liczyć, że ktoś przyjdzie
do ciebie z tą propozycją. Ponieważ jako jedyna ma sens, nikt
z twoich doradców na nią nie wpadnie!
- Liczyłem, że porozmawiamy rozsądnie, ale widzę, że i
w tym się myliłem. Jesteś zupełnie szalona! - warknął Dez, z
trudem tłumiąc złość.
- Co masz na myśli? - spytała zdumiona Gina.
- Słyszałem, że ty i ta twoja rada chcecie dobudować
boczne skrzydła do domu Essie. Skrzydła! To najgorszy
pomysł, jaki kiedykolwiek słyszałem!
- Jeśli chodzi o tamten dom, mówiłam ci już, w jaki
sposób możesz go uratować.
- Mam go kupić, tak? Nie, dzięki. Poza tym, nie wygląda
na to, żeby twój zarząd zamierzał go sprzedać.
- Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Jim Conklin to nie
cały zarząd. Większość członków to rozsądni ludzie, nie
wszyscy chcą dostawiać jakieś dziwne przybudówki. Chociaż
być może nie będziemy mieli wyjścia. Zawsze to lepsze niż
postawiony na środku trawnika baraczek z płyt.
Dez popatrzył na nią w milczeniu. Widziała, że ledwo
panuje nad emocjami. Zastanawiała się, czy nie posunęła się
za daleko. Chyba nawet on nie uwierzy, że zgodziłaby się na
coś, co tak zeszpeciłoby dom Essie.
- To najgłupszy pomysł, o jakim słyszałem.
- Więc znajdź mi lepszy. Tylko proszę, daruj sobie
kościół św. Franciszka.
Zanim zdążył odpowiedzieć, usłyszeli kroki na ścieżce i
wkrótce pojawiła się na niej wysoka blondynka, którą Gina
widziała już wcześniej.
- Przepraszam, że przeszkadzam - rzuciła bez śladu
zmieszania. - Chciałam się tylko upewnić, czy to naprawdę ty,
Gino?
Chociaż Gina wysilała pamięć, nie przypominała sobie,
gdzie mogły się spotkać.
- Przykro mi, ale nie poznaję pani.
- Nie dziwię się - zaśmiała się blondynka. - Jestem
Jennifer Carleton, chodziłyśmy razem do szkoły. Miałyśmy
wtedy po trzynaście lat. Zmieniłam się trochę od tego czasu.
Gina z trudem odgrzebała w pamięci obraz spokojnej,
nieco nierozgarniętej grubaski. Nie przypominała sobie, aby
kiedykolwiek zamieniła z nią choć słowo.
- Och! - odezwała się zdawkowo. - To rzeczywiście było
wieki temu.
Jennifer rozciągnęła usta w filmowym uśmiechu.
- Tak... Chociaż muszę przyznać, że ty nie zmieniłaś się
aż tak bardzo. Szczerze mówiąc, od razu zwróciłam na ciebie
uwagę. Ta suknia wydaje mi się znajoma, miałam kiedyś
bardzo podobną...
- Co za zbieg okoliczności - Gina starała się, aby jej głos i
spojrzenie nie zdradzały napięcia, jakie w niej narastało.
- Nieprawdopodobne! A projektant zapewniał mnie, że
drugiej takiej nigdzie nie zobaczę! Nie pamiętam już, co
zrobiłam ze swoją starą... Ach, wiem! Podarowałam ją na cele
dobroczynne! Dez, jak wreszcie będziesz wolny... - odwróciła
się i spojrzała zalotnie.
- Och, nie mogę pozwolić ci czekać - odezwała się Gina
uprzejmie. - Dez porwał mnie tak szybko, że nawet nie
zdążyłam przywitać się z gospodynią. - Skinęła głową i
odeszła w stronę domu.
Kiedy była na końcu ścieżki, odwróciła się i zobaczyła,
jak Jennifer kładzie Dezowi rękę na ramieniu. Usłyszała też
jej słodki głos:
- Muszę z tobą porozmawiać o naszym dorocznym balu.
Jedna z pań zasiadających w komisji wymyśliła, że mógłby się
odbyć w atrium Tyler - Royale, ale nie odważyła się zwrócić z
tym do ciebie. Uznała, że za słabo się znacie i dlatego wysłała
mnie! - Jennifer zaśmiała się perliście.
Doskonale, publiczna sala tańca, kolejna świetna
propozycja!
Gina z ulgą wtopiła się w tłum gości i rozbawiona
pomyślała, że pierwszy raz zgiełk i zamieszanie sprawiają jej
przyjemność. Krążyła między grupkami, szukając Anne
Garrett i jednocześnie starając się uniknąć ponownego
spotkania z Jimem lub Jennifer. Ich dwoje to zdecydowanie za
dużo jak na jeden wieczór.
To musiało się kiedyś zdarzyć, pomyślała filozoficznie.
Jeśli ktoś kupuje używane ciuchy, a potem pokazuje się w
nich publicznie, powinien się z tym liczyć. W zasadzie miała
dużo szczęścia, że coś takiego przytrafiło się jej po raz
pierwszy. Cóż, może inni darczyńcy tanich sklepów mieli
więcej taktu niż Jennifer Carleton.
Podeszła do stołu, na którym pyszniły się wspaniałe
przekąski i zafascynowana podziwiała kunszt kucharza.
Sięgnęła po talerzyk i ruszyła do przodu. Nagle poczuła, że
niechcący prawie stratowała jakiegoś mężczyznę.
- Przepraszam pana, ale nie mogę oderwać oczu od tych
wspaniałości! Nie wiem sama, czy powinnam jeść, czy
podziwiać! - Zaśmiała się i podniosła głowę. Dopiero wtedy
zobaczyła, że jej niedoszłą ofiarą jest dyrektor generalny Tyler
- Royale. - Och, pan Clayton! Nie sądziłam, że jest pan ciągle
w mieście!
- Zostanę tu jeszcze trochę - odparł z uśmiechem. - Mam
mnóstwo pracy, jak zawsze w takich sytuacjach. Dlatego nie
cierpię likwidować sklepów.
- Wyobrażam sobie - mruknęła ze zrozumieniem.
- W dodatku zarząd zapewnił pracowników, że nie
zostaną wyrzuceni na bruk. Cieszę się, że znowu panią
spotykam, winien jestem pani podziękowania.
- Podziękowania? Za co?
- W ostatnich dniach przeżywamy prawdziwy najazd
klientów. Obroty w restauracjach i barach wzrosły o
trzydzieści procent. A nasi goście w zdecydowanej większości
zapewniają, że pod wpływem pani wystąpienia w telewizji
chcieliby uratować budynek.
- Mam rozumieć, że zdecydował się pan jednak
przedłużyć działalność sklepu?
- Skąd! To, że bary mają więcej klientów, nie do końca
przekłada się na sprzedaż. Ale dostaliśmy już wiele
propozycji. Jeśli usłyszę choć jedną w miarę rozsądną,
przekażę ją Dezowi.
Zanim Gina zdążyła odpowiedzieć, podeszła do nich Anne
Garrett.
- Witaj, Ross! - powiedziała. - Dzięki, że wypożyczyłeś
mi swojego kucharza. Jeśli jego też chcesz wyrzucić, kiedy
zamkniesz magazyn, daj mi jego numer. Cieszę się, że cię
widzę, Gino! Musimy koniecznie porozmawiać. Powiem
szczerze, nigdy nie sądziłam, że udzielanie ci rad może być
tak ryzykowne!
Gina spojrzała na nią niepewnie, ale zanim zdążyła
dowiedzieć się, co Anne miała na myśli, tuż obok nich wyrósł
Dez.
- O! Czyżby Gina znowu narozrabiała? Muszę to
usłyszeć! Koniecznie!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Gina próbowała pochwycić wzrok Anne i dać jej znać,
żeby odłożyły tę rozmowę. Niestety, kobieta uśmiechała się
do Deza i była zupełnie nieczuła na jej subtelne sygnały.
- Słyszałam - odezwała się do niego łagodnie - że myślisz
o budowie trasy narciarskiej wewnątrz Tyler - Royale.
Całoroczna, klimatyzowana...
Dez jęknął jak zbity szczeniak.
- Jeśli chcesz, żebym sobie poszedł, po prostu powiedz.
Nie musisz kopać leżącego.
- Och! - zaśmiała się Anne. - Widzę, że dobre rady nieźle
już dały ci się we znaki.
Dez westchnął tylko głęboko i wziął ze stolika garść
solonych orzeszków.
- Lepiej pójdę poszukać tego bojowego członka zarządu
muzeum. Jak on się nazywa? Conklin?
Gina nie mogła się doczekać, kiedy Dez je zostawi. Niech
idzie, gdzie chce, byleby zniknął jej z oczu. Gdy tylko się
oddalił, zwróciła się do Anne:
- O co chodzi? Jakiś problem?
- Problem to za dużo powiedziane, ale chyba nie działałaś
zgodnie z moją radą...
- Przecież artykuł o Tyler - Royale był na pierwszej
stronie gazety...
- No właśnie. Ale dalej był tekst o muzeum. Napisałam,
że byłam oczarowana po wizycie w nim i zachęcam każdego
do odwiedzin.
Gina poczuła, że zasycha jej w gardle.
- Nie zauważyłam... - Byłam zajęta snuciem marzeń,
dodała w myślach. - Liczba odwiedzających rzeczywiście
wzrosła, ale myślałam, że to z powodu szumu wokół Tyler -
Royale.
- Być może, ale mój tekst też mógł się do tego
przyczynić. Porwałaś się na wielką rzecz. Przejęcie Tyler -
Royale to nie żarty, nie wiem, czy nie przeceniłaś swoich sił...
Ale skoro już zaczęłaś, to chciałabym ci pomóc. Trzeba
zorganizować szeroko zakrojoną akcję. Spotkajmy się w
przyszłym tygodniu.
- Nie wiem, czy warto - odparła Gina powątpiewająco. -
Dez wydaje się nieprzejednany w tej sprawie.
- Nie składaj jeszcze broni - zachęcała ją Anne. - Jeśli
chcesz porwać tłumy, musisz wyzbyć się pesymizmu. Teraz
przepraszam na chwilę, muszę pożegnać gości.
Anne odeszła, a Gina miała ochotę zapaść się pod ziemię.
A więc dziennikarka wcale nie miała na myśli gmachu Tyler -
Royale!
Może jednak jej pomysł nie był zupełnie bez sensu, skoro
tyle osób chciało ją poprzeć? Nie mogła się poddać, zaszła
zbyt daleko, żeby uznać całą akcję za nieporozumienie. Gdyby
teraz się wycofała, straciłaby wiarygodność, a to mogło
fatalnie wpłynąć na losy muzeum.
Pokręciła się chwilę między gośćmi, ale miała ochotę
wracać do domu. Unikanie Jennifer i Conklina było zbyt
męczące, żeby mogła czerpać przyjemność z przyjęcia. Przy
drzwiach spotkała Anne.
- Bardzo dziękuję za miły wieczór! - pożegnała się.
- Cieszę się, że wpadłaś. I pozwól, że dam ci jeszcze
jedną, ostatnią radę - powinnaś lepiej poznać swego
przeciwnika. - Spojrzała na nią tajemniczo i zawołała gdzieś w
bok: - Dez, może odwieziesz Ginę?
Gina wstrzymała oddech i rozejrzała się. Rzeczywiście,
Dez stał w pobliżu i rozmawiał z Jennifer Carleton.
- Jedziesz w moim kierunku? - zapytał leniwie.
- Jeśli wracasz do biura...
- W zasadzie nie zamierzałem już dziś pracować. Chyba
że właśnie coś wymyśliłyście z Anne...
- Nie ośmieliłabym się przysparzać ci kłopotów.
- Jacy uprzejmi oboje! - zaśmiała się Anne. - No już,
zmykajcie stąd.
Dez uśmiechnął się, strzelił obcasami, zasalutował Anne i
podał ramię Ginie. Ruszyli zgodnym krokiem, ale gdy tylko
znikli z zasięgu wzroku Anne, Gina zatrzymała się.
- Nie chcę ci sprawiać kłopotu. Wezwę taksówkę.
- Anne będzie zawiedziona. Nie panikuj, to żaden kłopot.
Nie zakopię twojego ciała na plaży, choć czasami miałbym
ochotę cię udusić. Ale Anne widziała nas wychodzących
razem i znalazłbym się na pierwszych stronach „Kroniki" jako
postrach staruszek!
- Nie sądziłam, że opinia innych jest dla ciebie tak ważna.
- Racja. Ty mi uświadomiłaś, że dobre imię coś dla mnie
znaczy.
- No dobrze - zaśmiała się Gina. - Jeśli rzeczywiście to
nie problem, odwieź mnie do domu.
Dez pomógł jej wsiąść do małego sportowego samochodu,
po czym sam zajął miejsce za kierownicą.
- W pewnym sensie wyświadczyłaś mi przysługę.
Gdybym cię nie odwoził, pewnie musiałbym tam stać i do
końca życia słuchać Jennifer. Uparła się, żeby zorganizować
swój bal w Tyler - Royale i postanowiła mnie przekonać, że to
świetny pomysł.
- Dlaczego nie chciałeś się zgodzić? To rzeczywiście
najrozsądniejsza propozycja ze wszystkich, jakie dziś
słyszałam, a było ich wiele.
- Bal ma się odbyć w listopadzie, a to zbyt odległy termin,
żebym mógł coś obiecać. Nie mam nawet pewności, czy do
tego czasu budynek w ogóle będzie stał.
- A co zamierzasz zrobić z placem? - zapytała bez cienia
emocji w głosie.
Rzucił jej szybkie, zdziwione spojrzenie.
- Pytasz tak spokojnie?
- Cóż, tyle razy powtarzałeś mi, że tylko ty decydujesz o
tym, co się stanie z budynkiem, że widocznie w końcu coś do
mnie dotarło. Zresztą Carla ciągle przynosi jakieś plotki i już
sama nie wiem, co myśleć. Może powiesz mi, jakie masz
plany i wreszcie będę miała pewność.
Spojrzał na nią, jakby postradała zmysły.
- Chyba że się wstydzisz - prowokowała.
- Co właściwie powiedziała Carla?
- Nie wiem, czy powinnam ci mówić... - drażniła się. -
Chociaż, z drugiej strony, obserwowanie twoich reakcji może
być bardzo interesujące. Powiedziała, że całe miasto mówi...
A przy okazji, od jak dawna spotykasz się z Carlą? Tylko nie
zaprzeczaj, widziano was razem.
- Z Carlą?! - wykrzyknął zdziwiony. - Spotkaliśmy się
tylko raz. Właściwie to nie była nawet randka. Namówiła
mnie, żebym jej dotrzymał towarzystwa podczas
zeszłorocznego balu.
- No proszę... A zapewniałeś, że nie można cię do niczego
przekonać - odezwała się słodkim głosem. - Biedna Carla,
wciąż nie potrafi mówić o tym spokojnie. Co jej zrobiłeś?
Pewnie nie zadzwoniłeś nigdy więcej... Ale to nie moja
sprawa. W każdym razie, Carla twierdzi, że zbudujesz tam
apartamentowiec z pasażem handlowym.
- Podziękuj Carli za ten pomysł. Apartamentowiec? Być
może, ale pasaż handlowy w miejscu, gdzie nie utrzymał się
dom towarowy...
- Tak też myślałam... Skręć w lewo i zatrzymaj się przy
tamtym domu. Jesteśmy na miejscu. Dzięki za podwiezienie.
Zaparkował na poboczu i odwrócił się w jej stronę.
- Nie zaprosisz mnie na kawę? Zawsze chciałem zobaczyć
to stylowe wnętrze z czasów Essie. Bo jej dom z pewnością
straci swój styl po planowanej przebudowie. Z tego, co
opowiadał mi dzisiaj Jim Conklin, wynika, że planujecie
poważne zmiany.
I na tym polega problem, pomyślała Gina, nie mam
pojęcia, co właściwie zdradził Dezowi Jim.
- Po namyśle... - zaczęła powoli - Wiesz, może jednak
wpadniesz na filiżankę kawy?
- Z przyjemnością. - Zgasił silnik i wysiadł z samochodu.
- Myślałem, że nigdy mnie nie zaprosisz.
Prowadziła go wiekowym korytarzem i patrzyła na
znajome otoczenie świeżym wzrokiem. Miała wrażenie, że
schody skrzypią bardziej niż zwykle, a i rys na ścianach jakby
przybyło. Wprowadziła go do swojego mieszkanka i
natychmiast zaczęło jej się wydawać, że jest mniejsze niż
zwykle. Może to przez tego postawnego faceta, który stał na
środku i uważnie przyglądał się wszystkiemu?
Zajęła się przyrządzaniem kawy i obserwowała go kątem
oka. Nie wyglądał na specjalnie zdegustowanego. Wręcz
przeciwnie.
- Zastanawia mnie jedna rzecz - odezwał się po chwili.
- Dlaczego wasze plany wobec domu Essie to taki wielki
sekret? Staram się być na bieżąco, jeśli chodzi o takie
informacje, a nie słyszę nic - ani plotek architektów, ani
rozmów inżynierów. Nic. - Potrząsnął głową.
- To akurat bardzo łatwo wyjaśnić - zaśmiała się Gina.
- Specjaliści nic nie mówią, bo jeszcze nie
konsultowaliśmy się z nimi.
Dez zaniemówił i wpatrywał się w nią zaskoczony.
Uśmiechnęła się w duchu, ten widok dostarczył jej sporo
satysfakcji. W końcu się zlitowała.
- To na razie tylko idea, nie konkretny plan. Dlatego nie
rozmawialiśmy jeszcze z nikim. Być może w ogóle nie będzie
takiej konieczności, jeśli uda nam się zdobyć Tyler - Royale.
- Nie ma takiej możliwości - powiedział szybko.
- Na pewno, jeśli będziesz stale torpedował ten pomysł.
Naprawdę sądzisz, że znajdziesz chętnych na kolejne
apartamenty w tym mieście?
Nie odpowiedział. Podała mu kawę, a kiedy podniosła
wzrok, stwierdziła, że po prostu udaje, że nie usłyszał jej
pytania. Obejmował dłońmi filiżankę i patrzył w okno.
- Wstydź się, uwierzyłaś w plotki Carli - powiedział w
końcu.
- Ach! Apartamentowiec!
- I na dodatek planujecie rozbudowę starego domu bez
planów i konsultacji, nie mając nawet pewności, że to
możliwe! Zachowujecie się jak dzieci! Jest jeszcze jedna
rzecz, która mnie martwi - ciągnął Dez. - Możliwe, że w
końcu sprzedacie dom Essie. Tak dbacie o pamiątki po niej, a
nie interesuje cię, w czyje ręce trafi jej ukochany dom? Jestem
pewien, że zarząd sprzeda go bez namysłu, jeśli tylko ktoś
zaoferuje rozsądną cenę. Jim Conklin nie wyglądał na
człowieka, któremu ta kwestia spędza sen z powiek. -
Przerwał na chwilę i odstawił filiżankę. - Dostanę jeszcze
kawy?
Gina zagryzła wargi. Miał rację. Potrzebowali dosłownie
każdego dolara. Nie była w stanie nic odpowiedzieć. Sięgnęła
po dzbanek. Zastanawiała się, jak mogła przeoczyć tak
oczywiste fakty. Wiedziała, że dom Essie nie jest wiele wart.
Ale zarząd skorzysta z każdej możliwości, żeby zebrać więcej
pieniędzy, zwłaszcza jeśli będą musieli kupić nowy budynek. I
trudno ich za to winić. Nie mogli przecież prosić ludzi o datki
na nową siedzibę, zatrzymując jednocześnie dom Essie. To by
było nieuczciwe.
Uświadomiła sobie własną naiwność. Nawet jeśli jakaś
miła rodzina zechciałaby kupić dom, to zapewne nie będzie w
stanie zapłacić za niego zbyt wiele. I pewnie nie będzie jej
stać na renowację... Czyżby więc los ukochanego domu Essie
był przesądzony...?
- Nie chcę się tym teraz martwić - powiedziała głośno.
- Pomyślę o tym we właściwym czasie.
- Słuszna decyzja - zgodził się Dez podejrzanie szybko.
- Bo ten czas nie nadejdzie, dopóki nie znajdziecie nowej
siedziby, a to nigdy nie nastąpi, jeśli będziesz myślała o Tyler
- Royale.
Wstała zirytowana i demonstracyjnie zaczęła myć ekspres.
Postanowiła zignorować uwagę Deza.
- Więc nie dostanę trzeciej filiżanki? - domyślił się Dez.
- Ale jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałem
porozmawiać - zaczął z namysłem. - Powiedz, czemu Essie
była dla ciebie taka wyjątkowa. Pamiętam ją jako nudną starą
pannę. To chyba nie najciekawsze towarzystwo dla młodej
dziewczyny. Ile miałaś lat, kiedy ją poznałaś?
- Trzynaście - odpowiedziała, nie patrząc na niego.
- I tak cię zafascynowała? - zdziwił się.
Przez chwilę zastanawiała się, czy w ogóle odpowiadać na
to pytanie. Nie wiedziała, czy Dez potrafi zrozumieć, kim była
dla niej Essie.
- Im lepiej ją poznawałam, tym bardziej się
zaprzyjaźniałyśmy - zaczęła wolno. - Najpierw prowadziłam
segregację i archiwizację jej zbiorów. Oczywiście, byłam
jeszcze dzieckiem, więc robiłam to pod jej nadzorem.
Spędziłyśmy razem wiele czasu. Słuchałam jej opowiadań.
Nie była wcale nudna. Szkoda, że tego nie słyszałaś,
większość opowieści dotyczyła początków Hrabstwa Kerrigan
i dziejów twojej rodziny. Czy ty w ogóle wiesz coś o
Desmondzie?
- A więc pracowałaś dla niej i nauczyłaś się słuchać jej
opowieści, tak? - Dez zignorował jej pytanie.
- Nauczyłam się cenić historię. Essie ukształtowała mnie.
Miała na mnie ogromny wpływ, nawet się nie domyślasz, jak
duży.
Gina zamilkła, przypomniawszy sobie niezwykłe
okoliczności, w jakich się poznały. Dez również się nie
odzywał. Po chwili, zaniepokojona przedłużającą się ciszą,
odwróciła się w jego stronę. Stał nieruchomo tuż obok. Dużo
bliżej, niż myślała.
- Dziękuję ci - powiedział poważnie.
- Cóż, potrafię zrobić jeszcze lepszą kawę, jeśli mam
więcej czasu. - Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
- Wiesz, że nie mówię o kawie. Dziękuję, że byłaś
przyjaciółką starej kobiety. Dzięki tobie Essie na pewno nie
czuła się samotna.
Gina miała wrażenie, że usłyszała w jego głosie jakąś
dziwną nutę. Czyżby teraz żałował, że tyle stracił, nie
odwiedzając Essie?
- Pewnie słyszałeś jej historie od dziecka i były dla ciebie
nudne - powiedziała w końcu. - Dla mnie były nowe i przez to
takie ciekawe.
Uśmiechnął się słabo.
- Musiałaś być dla niej naprawdę kimś wyjątkowym.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć, ale on chyba nie
oczekiwał odpowiedzi. Patrzył na nią długo, a potem ujął jej
podbródek, pochylił się i pocałował ją.
Jego usta poruszały się wolno i łagodnie. Lekko napierał
na jej wargi i pieścił je subtelnie.
Gina stała nieruchomo, jakby zdrętwiała. Ale w środku
drżała ze zmieszania. Chociaż koniuszkami palców dotykał
tylko jej podbródka, paliło ją całe ciało.
Kiedy wreszcie podniósł głowę, starała się, aby jej głos
brzmiał spokojnie.
- Rozumiem, że to podziękowanie za to, co zrobiłam dla
Essie.
- Oczywiście - odparł, unosząc lekko brwi.
- Cieszę się, że to ustaliliśmy. - Cofnęła się o krok. -
Dobranoc, Dez.
Nie poruszył się.
- Następny pocałunek będzie jeszcze wspanialszy. Dam ci
prawdziwą lekcję całowania.
- Nie potrzebuję lekcji! - odparła oburzona.
- Potrzebujesz, i to bardzo. Daj znać, kiedy będziesz
gotowa.
I znikł, zanim zdążyła odpowiedzieć.
A więc jednak myliła się co do Deza Kerrigana - był nieco
sentymentalny. Może nawet bardziej, niż przypuszczała. I
wreszcie zrozumiał, jak wiele stracił, nie poznając bliżej
swojej ciotki.
Gina zamyśliła się na chwilę, wspominając starszą panią.
Essie nie była wcale oschłą nauczycielką historii, jaką
udawała. Przypomniała sobie, jak kiedyś schowała się wśród
zbiorów i przestraszyła staruszkę niemal na śmierć. To było
tak dawno, że dziś wydawało się niemal snem, który przyśnił
się jakiejś innej osobie.
Bo byłam inną osobą, uświadomiła sobie Gina. I
zmieniłam się dzięki Essie.
A teraz te proponowane lekcje całowania. To w jakimś
sensie również przez Essie, choć Gina musiała przyznać, że
nie czuła przykrości.
Ale też Dez wybrał sobie dziwny sposób, by okazać
wdzięczność. I jeszcze śmiał proponować, że będzie jej
udzielał lekcji!
Pewnie sądził, że tak ją tym wszystkim oszołomił, że
zapomni o innych sprawach.
Ale nie znał jej. Nie tak łatwo było ją oszołomić. Musiałby
się postarać dużo bardziej, by zapomniała o swoich planach.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gina weszła do dawnej jadalni Essie i rzuciła kontrolne
spojrzenie na pokój. Teraz to była sala konferencyjna i dziś
właśnie miało się odbyć kolejne posiedzenie zarządu. Osiem
krzeseł stało równo wzdłuż mahoniowego stołu
wypolerowanego w ostatniej minucie przez niezawodnych
pracowników. Ekspres do kawy pyrkotał przyjemnie i
rozsiewał wokół miły aromat. Gina rozłożyła notatniki i
ołówki, zastanawiając się, czego jeszcze brakuje.
- Woda! - przypomniała sobie. - Eleanor, przynieś,
proszę, wodę mineralną - zwróciła się do wolontariuszki, która
pomagała jej przygotować salę. - To będzie chyba wszystko,
potem możesz wracać do domu.
- Szczerze mówiąc, chętnie zostałabym na zebraniu, jeśli
to możliwe. Nigdy jeszcze nie przysłuchiwałam się
posiedzeniom zarządu.
- Oczywiście, że możesz zostać. Od kiedy korzystamy z
pieniędzy podatników, posiedzenia są jawne i każdy może w
nich uczestniczyć.
- Dzięki, Gino. Wiem, że pewnie dziś nie zapadnie żadna
decyzja, ale chciałabym się dowiedzieć, jak potoczą się losy
tego domu - powiedziała Eleanor smutnym głosem.
Gina spojrzała na nią z sympatią.
- Wiem, że kochasz ten dom, Eleanor, ale nie potrafię ci
powiedzieć, co się z nim stanie. I dziś na pewno nic nie
zostanie postanowione.
- Och, wiem, że to głupie. Nawet gdyby zarząd
zdecydował się go sprzedać, nie sądzę, byśmy mogli sobie na
niego pozwolić - dodała kobieta ze smutnym uśmiechem i
wcisnęła za pasek poły dżinsowej koszuli.
- W każdym razie, będę o tobie pamiętała, jak już
zapadnie jakaś decyzja.
Usłyszały skrzypnięcie ciężkich drzwi i Gina poczuła, że
przeszył ją nerwowy dreszcz. Na szczęście jako pierwszy
przyszedł przewodniczący Towarzystwa Historycznego. Gina
miała nadzieję, że uda jej się zamienić z nim kilka słów, zanim
pojawią się pozostali członkowie zarządu.
Starszy pan wszedł do pokoju i zagadnął od razu:
- Mam nadzieję, że dowiem się w końcu, co tu się dzieje.
- Naturalnie. Cieszę się, że przyszedł pan wcześniej,
próbowałam się z panem skontaktować, ale widocznie
wyjechał pan z miasta.
- Tak. - Pokiwał głową i wyjaśnił: - Wyjechaliśmy do
córki, urodziła właśnie trzecie dziecko i żona chciała być przy
niej. To nasz piąty wnuk. Szczerze mówiąc, myślę, że ten cały
szum ze spadającym przyrostem naturalnym jest grubo
przesadzony.
Gina uśmiechnęła się i od razu przeszła do rzeczy.
- Przykro mi, że nie uprzedziłam pana, ale nie miałam
pojęcia, że reporterka wpadnie na pomysł, by do pana
zadzwonić w sprawie budynku Tyler - Royale.
- Ja też byłem zaskoczony. A swoją drogą wielka szkoda,
że Kerrigan zamierza zrównać go z ziemią.
- Moim zdaniem nie powinniśmy tak szybko się
poddawać, jak pan sądzi?
- Wola walki godna podziwu - zaśmiał się starszy pan. -
Pomożemy ci, na ile będziemy mogli. Ale nawet gdyby udało
ci się zdobyć ten budynek, nie jesteśmy w stanie w pełni go
wykorzystać.
- O tym właśnie chciałam dzisiaj porozmawiać. Myślę, że
mam pewien pomysł, dzięki któremu moglibyśmy
wykorzystać każdy kąt!
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo właśnie otworzyły
się drzwi i na salę zaczęli wchodzić pozostali członkowie
zarządu. Zrobiło się małe zamieszanie, wszyscy nalewali sobie
kawy i wymieniali powitalne uprzejmości.
Jako ostatni pojawił się Jim Conklin w towarzystwie
jakiegoś obcego mężczyzny, którego natychmiast
przyprowadził do Giny.
- To jest specjalista, o którym ci mówiłem. Nathan
Haynes, architekt. Ma biuro w centrum. Zgodził się rzucić
okiem na nasze plany rozbudowy i podpowiedzieć nam kilka
rozwiązań.
Przewodniczący zajął miejsce za stołem i powiedział
głośno:
- Skoro wszyscy są, myślę, że możemy zaczynać.
Zaszurały krzesła i członkowie zarządu usiedli, stawiając
przed sobą filiżanki z kawą. Gina zajęła swoje ulubione
miejsce na końcu stołu, tyłem do drzwi. Eleanor przyniosła
sobie dodatkowe krzesło i usiadła nieco z boku.
Zanim jednak zdążyli rozpocząć, drzwi znowu się
otworzyły.
Kto to może być, zastanowiła się Gina, nikogo przecież
nie brakowało. Pewnie jakiś spóźniony gość, który chciałby
jeszcze obejrzeć zbiory. Albo... albo ktoś z całkiem innymi
zamiarami. Serce podeszło jej do gardła.
- Witam wszystkich - usłyszała znajomy głos. -
Przepraszam za spóźnienie, ale długo krążyłem, zanim
znalazłem miejsce do zaparkowania. Powinniście pomyśleć o
tym, zanim rozbudujecie muzeum.
O, nie, westchnęła w duchu, wolałabym już złodzieja.
- Gdzie znajdę jakieś krzesło, Gino? A może przesuniesz
się i zmieścimy się na jednym?
Zaskoczenie, jakie malowało się na jej twarzy, sprawiło
mu niemałą satysfakcję. Czyżby rzeczywiście nie domyśliła
się, że pojawi się tu dziś wieczorem?
Odniósł wrażenie, że na chwilę przestała oddychać, a jej
cera przybrała podejrzany bladoniebieski odcień. Zastanawiał
się, co powinien zrobić, by pomóc jej odzyskać równowagę -
chlusnąć w nią szklanką wody, czy przycisnąć do siebie i
namiętnie pocałować. Niezależnie od skuteczności obu metod,
nie miał wątpliwości, która z nich była bardziej pociągająca.
Zanim jednak zdążył wcielić je w życie, Gina wzięła
głęboki oddech i powiedziała:
- Krzesła są w pokoju obok.
Jej głos był tylko o ton niższy niż zazwyczaj. Szybko się
opanowała i musiał przyznać, że zaimponowała mu tym. Nie
zdziwiłby się, gdyby członkowie zarządu nic nie zauważyli.
Przyniósł sobie krzesło i usiadł tuż obok niej. Rozejrzał się
wokół. Na wprost niego siedział przewodniczący, obok Jim
Conklin, a tuż za nim...
- Witaj, Nate! - zwrócił się do architekta. - Co ty tu
robisz?
- Mógłbym ci zadać to samo pytanie - odparł tamten z
szerokim uśmiechem. - Na razie tylko się przyglądam.
Dziwne, pomyślał. Gina zapewniała go, że nie wynajęli
jeszcze żadnego architekta. To niewątpliwie musiał być
ekspert Conklina, o którym wspominał podczas przyjęcia.
Przewodniczący rozpoczął zebranie, a sekretarka zaczęła
wymieniać kolejne punkty posiedzenia.
Dez pochylił się i czytał plan spotkania leżący u Giny na
kolanach. Współpraca z innymi organizacjami w tworzeniu
centrum kulturalnego. Chyba już gdzieś to słyszał. Akcja
szukania sponsorów dla muzeum. Chciałby zobaczyć, jak
zamierzają to zrobić.
Wpatrywał się w kartkę i kątem oka zerkał na Ginę.
Ciekaw był, jak długo wytrzyma tę sytuację.
- Co ty tu robisz? - usłyszał po chwili ciche pytanie.
- Staram się być dobrym obywatelem - wyszeptał w
odpowiedzi. - Sprawdzam, na co idą moje podatki.
Prychnęła lekko i skupiła się na słuchaniu dyskusji przy
stole. W każdym razie z całych sił próbowała to zrobić.
Dez rozsiadł się wygodnie, splótł ramiona i wydawał się
niezwykle zadowolony z siebie.
Gina była przekonana, że Dez opuści muzeum
natychmiast po zakończeniu zebrania. Zdziwiła się więc,
kiedy zobaczyła go w rogu pokoju gawędzącego z Conklinem
i jego znajomym. Sprzątała ze stołu resztę naczyń, kiedy do jej
uszu dobiegł złośliwy śmiech architekta i słowa:
- Słyszałem, że zamierzasz skupić pod dachem Tyler -
Royale wszystkie domy publiczne rozsypane po mieście.
Burmistrz podobno wyznaczył już nagrodę dla ciebie za
oczyszczenie okolicy z panienek straszących turystów w
zakamarkach starówki.
Dez burknął coś w odpowiedzi, odstawił kubek do
zmywarki i wyszedł z pokoju.
Kilka minut później sala była uprzątnięta, Eleanor
przecierała stół, a Gina poszła zamknąć główne drzwi.
Ku swemu zaskoczeniu, w pustym holu natknęła się na
Deza.
- Nie miałam pojęcia, że wciąż tu jesteś - odezwała się
zdziwiona. - Zwłaszcza po tym, jak milczałeś przez całe
zebranie. Jeżeli nie zamierzałeś zabierać głosu, to po co tu
przychodziłeś? - zaatakowała go.
- Gdybym miał coś do powiedzenia, zrobiłbym to. Ale nie
musiałem się odzywać, doskonale wszystko wyjaśniłaś, moje
uwagi nie były już potrzebne.
Jego głos brzmiał tak niewinnie, że prawie dała się na to
nabrać.
- Próbujesz uśpić moją czujność? - spytała podejrzliwie. -
Nie uda ci się. Jestem pewna, że gdyby dyskusja przybrała
inny obrót i zarząd postanowił coś, co kolidowałoby z twoimi
interesami, nie siedziałbyś tak cicho.
- Oczywiście, że nie. Wtedy musiałbym trochę ich
wyprostować.
- Wyprostować!? - powtórzyła z irytacją. - Wydaje ci się,
że masz monopol na prawdę?! Ale w końcu przyznałeś się, że
nie przyszedłeś tu jako zwykły obywatel zatroskany o swoje
podatki!
- Ależ dokładnie tak było! - zaprzeczył gorąco.
- Jakoś nie wierzę, żebyś poświęcał tyle czasu każdej
organizacji, która dostaje kilka centów z twoich podatków!
- To prawda, muszę przyznać, że niektórzy z
użytkowników moich ciężko zarobionych pieniędzy
wzbudzają żywsze uczucia w moim sercu. - Rozejrzał się
wkoło i dodał: - Jak na przykład autorzy pomysłu
dobudowania nowoczesnych bocznych skrzydeł do starego
budynku.
Zdenerwowana oparła ręce na biodrach i odezwała się z
wściekłością:
- Mam tego dosyć! Nie obchodzi mnie, co myślisz na ten
temat! Jeszcze kilka dni temu przekonywałeś mnie, że pomysł
z przenoszeniem muzeum do innego budynku jest bez sensu!
Teraz przychodzisz i krytykujesz jedyny plan, który
pozwoliłby nam zostać tutaj i przetrwać!
- Ostrzegam tylko, że wyrzucicie pieniądze w błoto.
- Mam dość twoich dobrych rad! Za chwilę znajdziesz
kolejny argument, którym będziesz torpedował moje plany!
Szczerze mówiąc, to co się dzieje z muzeum, to nie twoja
sprawa!
- Próbuję ci tylko powiedzieć, że wcześniej czy później
wszystkie problemy tego miejsca spadną na twoją głowę, a ty
nawet tego nie zauważysz.
Jego spokojny ton i ponura wizja, jaką przed nią roztaczał,
na chwilę wytrąciły ją z równowagi. Na szczęście szybko
wróciła jej dawna werwa.
- Dzięki za ostrzeżenie. Doceniam je, pochodzi wszak od
mistrza destrukcji!
- Chciałem cię tylko uprzedzić, jak to się może skończyć.
- A w zasadzie, kto powiedział, że na pewno tu
zostaniemy? Może nie zauważyłeś, ale członkom zarządu
bardzo spodobał się mój pomysł stworzenia w Tyler - Royale
centrum kulturalnego.
- To chyba ty nie zauważyłaś, że uznali pomysł za tak
nierealny, że nawet o nim nie dyskutowali.
- Być może muszą się najpierw z nim oswoić - przyznała.
- Ale kiedy już to nastąpi, zobaczą, że ten plan ma same plusy.
Kilka podobnych instytucji zgromadzonych pod jednym
dachem to ogromna oszczędność - rozłożone wydatki na
ochronę, recepcję, szatnię...
- Rozmawiałaś już z innymi muzeami?
- Dlaczego pytasz? Nie wierzysz, że uda mi się przekonać
ich do tego projektu?
- Nie. Nawet jeśli przekonasz całe miasto, nie zmieni to
faktu, że tylko ja mogę zdecydować, co stanie z tym
budynkiem. Dobrze mówię?
- I to jest główny problem. - Pokiwała głową. - Pytam
serio, Dez, ile chcesz za odsprzedanie prawa pierwokupu?
- Ono nie jest na sprzedaż.
- Daj spokój, sam mówiłeś, że nie przegapisz żadnego
interesu - naciskała.
- Ale nie w tym wypadku.
- Możesz budować te swoje wieżowce, gdzie tylko
chcesz, dlaczego uparłeś się akurat na to miejsce? Masz
przecież jeszcze działkę z kościołem.
- Tamta jest za mała.
- Więc wykup sąsiadujące!
- Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
- Aha!
- Co za „aha"? - spytał, unosząc brwi.
- Przyznajesz więc, że chcesz tam zbudować wieżowiec!
- Mówiłem hipotetycznie.
- Aha, a ja jestem z Marsa!
- W to akurat byłbym w stanie uwierzyć - mruknął.
Przemilczała tę uwagę.
- Ile chcesz za sprzedaż? - powtórzyła.
- Nie słyszałem, żeby zarząd upoważnił cię do negocjacji
w tej sprawie, więc nie będę się wdawał w czczą dyskusję.
- Ale przecież musi być coś, czego chcesz! - zawołała i
dopiero potem uświadomiła sobie, że zabrzmiało to nieco
dwuznacznie. - To znaczy, nie miałam oczywiście na myśli
nic...
- Próbujesz ze mną negocjować bez zgody zarządu i
składasz mi dziwne propozycje. O ile nie miałaś na myśli
wspólnej kąpieli w jaccuzi, to rozumiem, że była to oferta
finansowa, do złożenia której nie zostałaś upoważniona.
Gina postanowiła zignorować ten niebezpieczny wątek
dyskusji i skupić się na istocie sprawy.
- Nie sądzisz chyba, że zarząd w twojej obecności
ustalałby, o jakich sumach mogę rozmawiać. Mamy pewne
zasoby finansowe...
Spojrzał na nią powątpiewająco i ogarnął hol taksującym
spojrzeniem.
- Podziwiasz dekoracje, czy zastanawiasz się, kiedy sufit
zwali nam się na głowę?
- Po prostu podziwiam urok tego miejsca. Swoją drogą,
jak będziesz organizowała tę zbiórkę pieniędzy, daj mi znać.
- Po co? Żebyś miał satysfakcję, sabotując akcję?
- Skądże znowu, kochanie! Abym mógł was wesprzeć.
Zdaje się, że Uczy się każdy grosz, czyż nie?
Rzucił jej przeciągłe spojrzenie i wyszedł, zanim zdążyła
odpowiedzieć.
Eleanor skończyła sprzątać i razem z Gina wyszły z
muzeum.
Gdy Gina walczyła z opornym zamkiem, jej pomocnica
stała zamyślona i przyglądała się domowi.
- To piękny budynek - odezwała się cicho. - Chociaż na
początku wcale tak nie myślałam. Uważałam, że jest okropny,
stary, śmierdzący stęchlizną i zmęczony. Trochę podobny do
Essie - powiedziała z uśmiechem. - Ale potem, sama nie wiem
kiedy, pokochałam go.
- Tak jak Essie - dodała Gina ciepło.
- Właśnie tak - zgodziła się Eleanor. - Do jutra. Pożegnała
się i poszła do samochodu.
Gina stała jeszcze chwilę i zastanawiała się nad tym, co
właśnie usłyszała. Czyżby ten dom równie niepostrzeżenie
wkradł się w serce Deza?
Nie bądź naiwna, pomyślała w duchu, intencje Deza były
zupełnie inne, chciał cię po prostu przekonać, że to miejsce
nie jest takie złe i powinnaś tu zostać.
Ciekawe dlaczego nie chciał wymienić żadnej sumy, za
jaką gotów byłby odstąpić prawo pierwokupu Tyler - Royale?
Sam przecież mówił, że zawsze jest otwarty na zrobienie
dobrego interesu.
Może myślał, że każda suma będzie dla niej za wysoka? I,
szczerze mówiąc, nie mylił się.
A może chciał w zamian czegoś innego niż pieniądze?
Czy to możliwe, żeby chodziło mu o stary dom Essie?
Gina potrząsnęła głową i stwierdziła, że musiała wypić za
dużo kawy. Głupie rzeczy przychodzą jej do głowy.
Ale z drugiej strony, była jakaś sprzeczność w tym, co
mówił. Najpierw zapewniał ją, że dom zostanie zniszczony, a
w najlepszym razie zamieniony w apartamentowiec, a potem
jego stosunek zaczął się powoli zmieniać. Aż do tej dziwnej
uwagi dzisiaj.
A przecież Dez nie darzył sentymentem starych
budynków. Tak, ale dom Essie to nie był zwykły budynek. To
rodzinna posiadłość. Każda cegła mogła opowiadać historię
Kerriganów.
Czyżby obudził się w nim sentyment do rodowego
dziedzictwa?
Wiedziała, że nie był tak niewzruszony, za jakiego chciał
uchodzić. Nawet Dez Kerrigan był zdolny do ludzkich uczuć.
Udowodnił to tamtej nocy po przyjęciu u Anne, kiedy odwiózł
ją do domu i pocałował, by podziękować za wszystko, co
zrobiła dla jego ciotki w ostatnich latach jej życia.
Gina założyłaby się o duże pieniądze, że przyszedł tu dziś
wieczorem z tego samego powodu co Eleanor - chciał się
dowiedzieć z pierwszej ręki, co stanie się z domem Essie.
Być może nie wszystko jeszcze stracone, może jednak uda
im się zrobić dobry interes!
Dez bujał się na krześle i spoglądał spod oka na
siedzącego naprzeciwko mężczyznę. Nathan Haynes właśnie
skończył prowizoryczny rysunek, który miał w zarysie
przedstawiać nowy projekt.
- Tak to z grubsza wygląda. Oczywiście dokładne
projekty dostaniesz lada dzień, chciałem tylko ustalić, czy
podoba ci się ta koncepcja.
- Nieźle. - Dez pokiwał głową i zamknął swój notes.
- To będzie najnowocześniejszy budynek w mieście. A
przy okazji, rzuciłeś już okiem na muzeum?
- Właśnie je oglądałem, gdy do mnie zadzwoniłeś.
- Co chcesz im zaproponować?
- Dez, wiesz dobrze, że projekty klientów to tajemnica.
Nie wyciągniesz tego ze mnie, nawet gdybyś wynajął armię
pięknych kobiet! - zaśmiał się architekt.
Dez wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Cóż, zawsze warto spróbować.
Rozmawiali jeszcze chwilę, po czym Nat zabrał swoje
projekty i wyszedł.
- Działo się coś, kiedy miałem spotkanie? - spytał Dez
sekretarkę.
- Dostałeś zaproszenie na obiad - odpowiedziała dziwnym
tonem. - Od Giny Haskell.
O co chodzi tej kobiecie, pomyślał zdziwiony Dez.
- Mam nadzieję, że powiedziałaś jej, że jestem zajęty.
- Powiedziałam, że masz konferencję, ale odparła, że
będzie czekać do pierwszej w restauracji „Pod Klonem" na
wypadek, gdybyś jednak znalazł chwilę.
- Mam nadzieję, że wzięła ze sobą dobrą książkę -
mruknął Dez. - To jedyne towarzystwo, na jakie może liczyć.
Wrócił do gabinetu i zamyślony spoglądał przez okno.
Niesamowite, pomyślał, miała czelność oczekiwać, że
rzuci wszystko i pobiegnie na spotkanie z nią! Podobno wręcz
tego oczekiwała! Sarah wspomniała, że brzmiało to raczej jak
wezwanie niż zaproszenie!
O czym chciała z nim rozmawiać? Czyżby w ciągu tych
kilkudziesięciu godzin, jakie minęły od zebrania zarządu, coś
się zmieniło?
Nathan twierdził, że nie zdążył przyjrzeć się dokładnie
muzeum. Ale może zrobił już jakiś wstępny projekt? Ciekawe,
czy przedstawił go Ginie.
- Wychodzę coś zjeść - rzucił sekretarce, przechodząc
koło jej biurka.
- Hmm, więc jednak nie będzie musiała czytać książki -
mruknęła Sarah.
Dez zatrzymał się na chwilę i spojrzał ostro.
- Nie powiedziałem, że idę do restauracji "Pod Klonem".
- Jasne... Mam zadzwonić i powiedzieć jej, że jesteś w
drodze?
- Jeśli chcesz tu jeszcze pracować po południu, to lepiej
nie - rzucił przez ramię i wyszedł szybkim krokiem.
Za plecami usłyszał tylko śmiech Sarah, ale myślami był
już gdzie indziej.
Dokładnie za pięć pierwsza przekroczył próg restauracji.
Gina siedziała przy barze i miała na sobie coś żółtego, co
sprawiało, że jej włosy wydawały się jeszcze bardziej ogniste.
Patrzyła przed siebie i widać było, że z całej siły stara się
ignorować zaczepki siedzącego obok mężczyzny.
Dez stał chwilę w progu sali i obserwował ją. W końcu
podszedł bez pośpiechu, objął ją silnym uściskiem i odwrócił
lekko do siebie.
- Przepraszam za spóźnienie, kochanie, ale spotkanie się
przeciągnęło. - Pochylił się nad nią i pocałował prosto w usta.
Wolno i zdecydowanie. Smakowała piwem imbirowym i
niepewnością. - Patrz, co za niespodzianka. Facet, który cię
zaczepiał, musiał szybko wyjść.
- Zaprosiłam cię na obiad, a nie na... - odezwała się
lodowatym tonem.
- Na lekcję pocałunków? - podpowiedział - To było
pierwsze ćwiczenie - jak całować się w miejscach
publicznych, żeby odstraszyć namolnych podrywaczy.
- Nie wiem, kto się okazał bardziej namolny - mruknęła
pod nosem.
- Musimy to oczywiście jeszcze przećwiczyć - dodał Dez,
jakby nie słyszał jej uwagi. - Dlaczego chciałaś się ze mną
widzieć? - zapytał, kiedy usiedli przy stoliku.
- Mówiłeś, żebym dała ci znać, jak będę zbierała datki na
muzeum.
- A, tak. - Pokiwał głową i zajął się studiowaniem
jadłospisu. Miał przeczucie, że to nie był jedyny powód. -
Zamierzasz więc rozpocząć kampanię zbierania funduszy?
- Tak. Wymyśliłam, że zrobimy rekonstrukcję starej
wioski na trawniku przed muzeum i będziemy sprzedawać
różne drobiazgi, żeby przyciągnąć uwagę sponsorów.
- Tylko tyle? Trochę mnie rozczarowałaś, ale zarezerwuj
dla mnie bilet.
- Zaproszę Carlę z kamerą, żeby sfilmowali, jak go
kupujesz.
- To bardzo miłe. - Dez odłożył menu, oparł łokcie na
stole i spojrzał na nią uważnie. - A teraz, kochanie, powiedz
mi, jaki jest prawdziwy powód naszego spotkania.
Uciekła spojrzeniem w bok i zaczęła niepewnie:
- Cóż... Mam dla ciebie pewną propozycję...
- Słucham uważnie. Chociaż uprzedzam, że o ile nie
będzie zawierała zaproszenia do jaccuzi, nie sądzę, abym był
zainteresowany.
- Co ty znowu z tą kąpielą! To oczywiście tylko wstępna
oferta, bo nie mam jeszcze zgody zarządu, ale...
Przerwała, bo właśnie przyniesiono kawę. Upił łyk
aromatycznego napoju i gestem zachęcił, by kontynuowała.
- Proponuję ci korzystną wymianę. Dostaniesz dom Essie
w zamian za prawo pierwokupu Tyler - Royale.
Zakrztusił się i z trudem opanował oddech. Jeżeli chciała
go zabić, nie mogła wybrać lepszego sposobu.
- Proszę?! - odezwał się, kiedy już uspokoił emocje i
odstawił filiżankę. - Ty to nazywasz korzystną wymianą?
Stary dom za wielki gmach?
- Nie za gmach, tylko za prawo do jego pierwokupu -
wyjaśniła niecierpliwie.
- Zaproponuj mi dom Essie i pół miliona dolarów, a
wtedy może się zastanowię.
W jej oczach natychmiast pojawił się wyraz chłodnej
kalkulacji.
- Pół miliona? To znaczy, że moja zbiórka pieniędzy musi
zatoczyć szerokie kręgi.
- Powiedziałem: może - przypomniał.
- Albo będę musiała pracować bardziej kreatywnie -
ciągnęła zamyślona. Pochyliła się lekko i spojrzała mu prosto
w oczy. - W porządku, Dez. Ile jest dla ciebie warta wspólna
kąpiel?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ta kobieta chce mnie zabić, stwierdził Dez. Nie udało się
jej załatwić mnie kawą, więc sięgnęła po cięższą broń. Patrzył
na nią w milczeniu, niepewny, czy dobrze usłyszał.
- Ile? - powtórzyła. - Bo, powiedzmy, za dziesięć tysięcy
dolarów mogłabym się zastanowić!
- Masz zawyżone mniemanie na temat wartości swojego
czasu.
- I postawmy sprawę jasno - mam na myśli wyłącznie mój
czas.
- Żadnych figli w wannie pełnej bąbelków? - zapytał,
udając zdziwienie.
- A pieniądze zostaną wpłacone na fundusz muzeum.
- Twoje poświęcenie dla muzeum jest niezwykłe, Gino.
Zmrużyła oczy.
- Nie sądzisz chyba, że jest jakiś inny powód.
Bezskutecznie próbował powstrzymać uśmiech.
- Może nie za pierwszym razem. Ale kiedy tylko
doświadczysz tej przyjemności...
Spojrzała na niego w taki sposób, że nawet nie próbował
kontynuować. Dodał tylko pośpiesznie:
- Pozwól mi to przemyśleć. Odezwę się. Dzięki za kawę.
Żałuję, że nie mogę zostać na lunch.
Kiedy opuszczał restaurację, nie myślał jednak o jaccuzi.
Zastanawiał się nad tym, co kryło się w jej propozycji. Co ona
sobie, u licha, wyobrażała? Sama sugestia, że mógłby oddać
budynek w centrum miasta w zamian za dom Essie Kerrigan
była wyjątkowo bezczelna. Co więcej, Gina najwyraźniej
uważała swoją propozycję za niezwykle atrakcyjną i
oczekiwała, że on przyjmie ją z entuzjazmem.
Ta kobieta była stuknięta albo uważała, że on jest
niespełna rozumu. Wyjął komórkę i zadzwonił do Nathana.
Architekt odebrał, odpowiadając nieco zdyszanym głosem.
Może nie był sam...
- Przepraszam, że przeszkadzam, przeproś panią ode
mnie, dobrze?
- Nie jestem z kobietą. To po prostu kawał skały.
Natknęliśmy się na nią nagle, kopiąc rów pod fundamenty.
Albo ją wykopiemy, albo musimy zmienić projekt budynku.
- Proszę bardzo, o ile nie jest to mój projekt.
- Na szczęście nie. A jeśli dzwonisz w sprawie twojego
projektu, to nie jest jeszcze gotowy. Wiem, że minęła już cała
godzina, odkąd wyszedłem od ciebie z biura, ale...
- Nie dzwonię w tej sprawie. Czy rozmawiałeś dziś rano
w muzeum z Gina Haskell?
- Dez, wiesz, że nie mogę ci nic powiedzieć!
- Nie pytam, o czym rozmawialiście, ale czy w ogóle
rozmawialiście.
- Nie nazwałbym tego rozmową - odpowiedział Nat
powściągliwie. - Powiedziałem jej dzień dobry, a ona mi
odpowiedziała.
Dez zmarszczył brwi.
- I to wszystko?
- Mniej więcej. Czemu pytasz?
- Bez powodu.
Może Gina nie była jednak tak szalona, jak sądził.
- Nat, nie spiesz się z tym projektem.
- O, to jakiś bonus. Rozumiem, że nie będziesz mnie
dręczył aż do jutra?
- Nie, chodzi mi tylko o to, że być może dokonam jakiś
istotnych zmian. Dam ci znać, jak się zdecyduję.
Cóż, cały mój plan okazał się totalną klapą, myślała
krytycznie Gina. Jedyne, co się udało, to dostarczenie Dezowi
dziennej porcji rozrywki.
Suma, której zażądał, była zawrotna, ale z drugiej strony
wszystkim wiadomo, że negocjacje zawsze zaczynają się od
wygórowanych kwot. To część gry.
Wreszcie przestał powtarzać, że budynek nie jest na
sprzedaż. Nieważne, jak wysoka była kwota, ważne, że zaczął
negocjować i nie mógł się już wycofać. Wymieniając cenę,
właściwie zgodził się na zawarcie porozumienia. Pół miliona
dolarów absolutnie nie wchodziło w grę. Mogła mu
zaproponować jakieś sto pięćdziesiąt tysięcy, a i tak nie
wiedziała, czy uda się tyle uzbierać.
Na samym jarmarku w ogrodzie Essie nie zbije fortuny.
To dopiero pierwszy krok na długiej drodze.
Stało przed nią poważne zadanie. Musi nagłośnić całą
akcję. Miała nadzieję, że Carla i Anne Garrett pomogą jej w
tym.
Mimo wszystko szkoda, że Dez nie dał się namówić na
kąpiel. Byłoby to najlżej zarobione dziesięć tysięcy dolarów.
Muzeum przeżywało prawdziwe oblężenie turystów. Po
artykule Anne w „Kronice" i reportażu Carli dotyczącym
kontrowersji wokół Tyler - Royale przez dom Essie
przelewały się tłumy zwiedzających.
Oczywiście, pojawiło się też kilka problemów. Jakieś
znudzone dziecko przewróciło aparat na wystawie fotografii i
roztrzaskało soczewki. Kiedy Gina poprosiła rodziców o
baczniejsze zwracanie uwagi na pociechę, ojciec dziecka
odparł, że to jej wina, bo nie zapewniła odpowiedniej
przestrzeni dla eksponatu. Zacisnęła zęby i dopiero kiedy
poczuła, że panuje nad głosem, odpowiedziała:
- Właśnie nad tym pracujemy. Wszystkim nam zależy na
powiększeniu powierzchni muzeum i z wielką ochotą przyjmę
każdą dotację na ten cel.
Rodzice dziecka spojrzeli na nią tak, jakby wyrosły jej
rogi, po czym bez słowa przeszli do następnej sali.
Gina sprzątnęła potłuczone szkło i postanowiła napić się
czegoś zimnego.
Nagle w holu ujrzała jedną z wolontariuszek otoczoną
przez coś, co wyglądało jak ławica rozwścieczonych piranii.
Zszokowana Gina spojrzała jeszcze raz i zdała sobie sprawę,
że była to jedynie grupka dzieci w wieku przedszkolnym.
Każde z nich skakało, wymachując banknotami, a opiekunka
zupełnie poważnie wyjaśniała, że jest to doświadczenie
edukacyjne - samodzielne kupno biletu.
Zaraz za rozwrzeszczaną gromadką ujrzała opartego o
ścianę Deza. Przyglądał się wszystkiemu nieco zdziwiony. Nie
mógł wybrać gorszego momentu na rozmowę o interesach. Jak
zwykle.
- Ja zajmę się pieniędzmi, Beth - zwróciła się Gina do
wolontariuszki. - A ty stempluj im ręce. Potem oprowadzisz
ich po wystawie.
Beth nie wyglądała na szczęśliwą i trudno się jej dziwić.
- Pełny odjazd - wycedziła przez zęby. Podstemplowała
ostatnią małą rękę i zapędziła gromadkę na piętro.
- Czym mogę służyć? - zwróciła się Gina do Deza.
- Przyszedłem kupić bilet na festyn. Tylko tyle?
- Rozważyłeś już moją ofertę?
- Którą? - zapytał, wyjmując pieniądze.
Udawała, że nie usłyszała pytania. Lepiej, żeby oboje
zapomnieli o jaccuzi. Chyba tylko chwilowe szaleństwo
skłoniło ją do złożenia mu tej propozycji.
- Obawiam się, że pół miliona to więcej, niż zarząd
zgodzi się zapłacić.
- A zatem nie ma o czym rozmawiać.
- Ale jestem prawie pewna, że jeśli rozważyłbyś
obniżenie stawki...
- Co takiego? - zapytał uprzejmie.
Gina starała się powstrzymać uśmiech. Był
zainteresowany i nie potrafił tego ukryć.
- Myślę, że zgodziliby się na sto pięćdziesiąt tysięcy. No i
oczywiście dom Essie.
- Och, oczywiście, pamiętam o tym. Sto pięćdziesiąt,
hm...?
Cisza przeciągała się, gdy nagle przerwał ją tupot małych
stóp w pomieszczeniu na górze. Gina podała Dezowi bilet.
- Od niczego doszliśmy do takiej sumy, zaledwie w kilka
dni... - powiedział w końcu. - Nieźle, jeszcze kilka takich
posunięć i może się dogadamy.
Wziął bilet. Ginę zamurowało.
- Nawet nie chcesz negocjować?
- Podałem ci moją cenę, złotko.
- Ale rynek nieruchomości nie działa w ten sposób. I
nigdy nie działał. Już pewnie neandertalczycy umieli się
targować i zapewne dochodzili do porozumienia.
- Nie czuję się neandertalczykiem, choć podejrzewam, że
chętnie polemizowałabyś na ten temat. A nawiasem mówiąc,
kwota, o której mówiłem, jest najniższa, jaką w ogóle
mógłbym być zainteresowany. Więc jeżeli już poruszamy
kwestię ceny...
- Chcesz negocjować, czy nadal tylko drażnisz się ze
mną? Gdybym zaproponowała tyle, ile żądałeś, podniósłbyś
cenę?
- Być może. Daj spokój, Gino. Zapomnij o tym budynku.
Nie dostaniesz go.
- Może i nie, ale jedno jest pewne. Jeśli go zniszczysz,
pożałujesz, już ja się o to postaram.
Musnął biletem jej policzek.
- Śmiało, przynajmniej będziesz miała zajęcie.
Gina przybyła do telewizji wcześnie i czekała w małym
pokoiku tuż obok studia. Starała się zająć myśli, przeglądając
gazety, kiedy do pokoju weszła Carla.
- Nie wiedziałam, że prowadzisz dzisiejszy program -
powiedziała Gina, oddychając z ulgą.
- Nie prowadzę. Wpadłam tylko na chwilę coś załatwić.
To jest show Jasona, rozluźnij się, a wszystko pójdzie
świetnie. Przyniosłaś rekwizyty? To zawsze robi wrażenie.
Gina wskazała pudło na stoliku.
- Miałam nadzieję, że porozmawiam z gospodarzem
programu jeszcze przed nagraniem o kwestiach, które
chciałabym poruszyć.
Carla pokręciła głową.
- Jason nigdy nie rozmawia z gośćmi przed programem.
Dzięki temu właśnie rozmowa w studiu jest bardziej
spontaniczna.
- I bardziej zaskakująca - stwierdziła ponuro Gina. -
Szczególnie dla gościa.
Carla uśmiechnęła się.
- Po prostu się nie przejmuj i odpowiadaj na pytania.
Powiedz o rzeczach, które przyniosłaś. Naprawdę robisz
niesamowite wrażenie, kiedy opowiadasz o historii.
Do pokoju zajrzała młoda kobieta.
- Pani Haskell? Jason jest gotowy.
Ale ja nie, pomyślała Gina i próbując opanować nerwy,
weszła do studia. Przez chwilę była sama. Nagle otworzyły się
drzwi i wszedł energiczny, młody mężczyzna. Zgrabnym
ruchem przypiął sobie mikrofon, usiadł przy biurku i rozejrzał
się.
- Gdzie moje notatki? - krzyknął. - Kogo my tu dzisiaj
mamy?
Gina próbowała się nie załamać. On nawet nie miał
pojęcia, z kim będzie dzisiaj rozmawiał! To z pewnością nie
wróżyło nic dobrego.
Asystentka podała mu notatki i znikła z planu.
- Dobry wieczór, witam w programie „Co nowego?". Dziś
wieczorem naszym gościem jest Gina Haskell z Towarzystwa
Historycznego Hrabstwa Kerrigan. Będziemy rozmawiać o
podjętej przez nią akcji ratowania budynku Tyler - Royale.
Panno Haskell, proszę nam powiedzieć, skąd to
zainteresowanie domem handlowym?
Nie po to tu przyszłam, chciała odpowiedzieć, ale się
powstrzymała. Przypomniała sobie, co mówiła Carla. Ten
facet wie, co robi i zna się na rzeczy. Może Tyler - Royale to
tylko wstęp?
- Zawsze interesował mnie ten budynek. Sądzę, że każdy
mieszkaniec Lakemont zna go i zachwyca się jego cudownym
atrium z witrażową kopułą i mozaikową posadzką.
- I ogromną, czerwoną, inkrustowaną różą na samym
środku. Spotkajmy się pod różą - zacytował. - Zastanawiam
się, gdzie będą umawiali się mieszkańcy Lakemont, jeśli
budynek zostanie zburzony. Czy „spotkajmy się przy skrzynce
pocztowej na rogu" nie brzmi czarująco?
Gina uśmiechnęła się.
- Tak, to brzmi prawie jak tytuł książki. „Spotkanie pod
różą - wspomnienia z Tyler - Royale".
Miała nadzieję, że Dez ogląda program. Sama myśl, że
mogłaby powstać książka poświęcona miejscu, które chciał
zniszczyć, powinna go zelektryzować.
- Niezłe. Powiedz, Gino, jakie jest twoje najbardziej
wyraziste wspomnienie związane z tą różą? Może spotkanie z
matką na zakupach?
To pytanie zbiło ją nieco z tropu.
- Nie. - Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się. - Moje
wspomnienie związane jest z randką. To było jeszcze w szkole
średniej.
Jason wpatrywał się w nią z zainteresowaniem, co trochę
ją peszyło. Na szczęście nie drążył tematu.
- A jak działania na rzecz ratowania budynku? Żałosne,
chciała powiedzieć.
- Spotkałam się kilka razy z panem Kerriganem i
omawialiśmy różne projekty.
- Rozumiem, że jednym z nich jest wykorzystanie
budynku jako nowej siedziby muzeum.
- Tak, to jedna z wielu możliwości, którą rozważaliśmy. -
Miała teraz swoje pięć minut. - Muzeum potrzebuje więcej
przestrzeni. Musimy zdecydować, czy przeniesiemy się do
większego budynku, czy też powiększymy obecną siedzibę.
Prosimy o wsparcie i dotacje na ten cel.
- To bardzo cenna inicjatywa. Musisz mi przypomnieć,
żebym i ja się dołożył, o kwocie porozmawiamy później.
- Z przyjemnością.
- Sprawami muzeum zajmujesz się już wiele lat, powiedz
nam, dlaczego historia tak bardzo cię urzekła?
Nareszcie poczuła się pewniej, znalazła się na znajomym
gruncie.
- W liceum moją nauczycielką historii była Essie
Kerrigan, która stworzyła muzeum. Uwielbiałam słuchać
opowieści o jej zbiorach. Weźmy na przykład ten pojemnik na
ciasteczka. - Ostrożnie wyjęła z pudła gliniane naczynie. -
Essie kupiła go w sklepie z antykami za kilka dolarów. Po
prostu spodobał się jej. Ale pojemnik miał niezwykły znak na
spodzie. - Pokazała go do kamery. - Essie starała się dociec,
co on oznacza i okazało się, że jest to bardzo rzadki przykład
jednego z pierwszych naczyń glinianych wyrabianych w
Hrabstwie Kerrigan. Przyniosłam też eksponaty z okresu
prehistorycznego. Kamienną siekierę i grot strzały wykopane
na naszych terenach. W zbiorach muzeum mamy dużo takich
znalezisk, ale niestety brakuje nam miejsca, żeby je
prezentować. W nowym budynku moglibyśmy urządzić stałą
ekspozycję.
- Muszę przyznać, że nie jestem wielkim fanem
kamiennych siekier - powiedział Jason. - Czy masz jeszcze
coś ciekawego w tym pudle?
Gina wyciągnęła karnecik w kolorze kości słoniowej z
małą różową wstążką.
- To jest karnet z pierwszego balu, ma przeszło sto lat.
Każda panna na balu miała taki zeszycik, do którego
wpisywali się chłopcy, rezerwując tańce. Ten należał do matki
Essie, a na balu, na którym go miała, poznała swojego
przyszłego męża.
- Dzisiaj chłopcy i dziewczyny poznają się zupełnie
inaczej, nieprawdaż? - zauważył Jason z przekąsem.
Gina uśmiechnęła się.
- Tak. Ale w tamtych czasach było znacznie ciekawiej.
Matka Essie miała aż dwie przyzwoitki, które obserwowały ją
w tańcu. Dodam tylko, że ten bal, co ciekawe, odbył się w
nowo oddanym budynku, którym był właśnie Tyler - Royale.
Znaleźliśmy kilka fotografii z tamtego okresu,
przedstawiających młode panny wchodzące do towarzystwa.
Zdjęcia zostały zrobione w atrium, dokładnie pod różą.
- To niesamowite. Zastanawiam się, dlaczego taka
wspaniała tradycja zaginęła.
- Może dlatego, że potem otwarto tam centrum handlowe.
Obecnie trudno sobie wyobrazić tańczące tam pary, choć to
niezły pomysł i może, jeśli pan Kerrigan się zgodzi, tak się
stanie.
- Zatem spytajmy go o zdanie. Postanowiliśmy poprosić
pana Kerrigana, by włączył się do naszej dyskusji - powiedział
Jason.
Gina była zupełnie zaskoczona. Jestem w pułapce,
pomyślała. Dlaczego Carla mnie nie ostrzegła?
Do studia wszedł Dez. Przywitał się z Jasonem. Gina
również podała mu rękę, a on zamiast potrząsnąć nią, podniósł
ją do ust.
Odruchowo zacisnęła dłoń w pięść. Musnął ustami każdą
zaciśniętą kostkę i uśmiechnął się.
- Witaj, Gino.
- Zaczynajmy - powiedział Jason. - Koniec formalności,
możecie się rozejść do swoich narożników. Dez, co z balem?
Czy odbędzie się on w Tyler - Royale, jak sugerowała Gina?
- O to musisz spytać organizatorów balu. Albo kogoś z
Tyler - Royale. Dopóki sklep nie zostanie zamknięty, nie mam
nic do powiedzenia.
- Ale już niedługo staniesz się pełnoprawnym
właścicielem. Co wtedy?
- Nie podjąłem żadnej decyzji. Tak jak powiedziałem,
jeszcze nie jestem właścicielem.
- Krążą plotki, że zamierzasz wybudować wieżowiec z
apartamentami.
- Po mieście zawsze krążą jakieś plotki. Za wcześnie, aby
mówić o konkretach.
- Ale zamierzasz zburzyć stary budynek?
- Powtarzam, nie podjąłem jeszcze żadnej decyzji.
- Pomyśl jednak, jakim bohaterem stałbyś się w oczach
wszystkich mieszkańców, jeśli zachowałbyś się szlachetnie i
ocalił Tyler - Royale - dodała Gina.
- Ja? Raczej ty, to przecież twój pomysł. Jason uśmiechał
się.
- Ale ja myślę przede wszystkim o muzeum, nie o
zaspokojeniu własnego ego!
- Właśnie, co z muzeum, Dez - spytał zadowolony z
sytuacji Jason. - Musisz być tym zainteresowany, w końcu to
twoja babka je założyła?
- Moja cioteczna babka. Essie była siostrą mojej babki.
- Cóż się stało, że nagle tak doskonale orientujesz się w
rodzinnych koligacjach? - spytała z ironią Gina.
Dez posłał jej swój najbardziej czarujący uśmiech.
- Wiem o Kerriganach sporo, ale zawsze z chęcią
posłucham tego, co ty o nich wiesz. - Zwrócił się do Jasona. -
Oczywiście że chcę, aby muzeum prosperowało i rozwijało
się. Niestety, w obecnym miejscu nie ma za dużo przestrzeni i
jasne jest, że należałoby je gdzieś przenieść.
- Do Tyler - Royale? - spytał Jason.
- Zdecyduje o tym zarząd muzeum, nie ja. Ale z
przyjemnością poprę ten plan.
Ginę zatkało.
- Co zrobisz?
- Kilka dni temu wspominałaś coś o jaccuzi - ciągnął Dez
z dziwnym uśmiechem. - Jeśli wejdziemy tam razem, ofiaruję
sto dolarów.
- Tylko sto dolarów? Taka kwota nie jest warta wysiłku.
- Sto dolarów za każdą minutę.
- Co ty na to, Gino? - spytał Jason. - Możesz w prosty
sposób zarobić duże pieniądze dla muzeum.
No tak, Dez zapędził ją w kozi róg. Teraz nie mogła
odmówić.
- Zgoda. Kiedy się spotykamy?
- Proponuję piątkowy wieczór, o ósmej - odpowiedział
Dez. - W atrium.
- W Tyler - Royale?
- Tak, kochanie. Spotkanie pod różą.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Jason patrzył na nich z otwartymi ustami i czekał na
rozwój sytuacji. Gina pomyślała, że doskonale go rozumie.
- W skle - sklepie? - wyjąkała. Dez uniósł brwi i wyjaśnił:
- To przecież serce całej akcji. No, chyba że wolisz mój
prywatny basen... Wiem, że czekałaś niecierpliwie, żebym cię
tam zaprosił. Może to niezły pomysł... Moglibyśmy w
intymnej atmosferze porozmawiać o tym, co będzie najlepsze
dla muzeum.
Jego głos brzmiał niewinnie, ale nie zamierzała się na to
nabrać. Skąd ta nagła troska o muzeum?!
- Rozmawiałem już z zarządem Tyler - Royale -
kontynuował. - Byli zachwyceni. Są pewni, że taka akcja
reklamowa przyciągnie masę klientów. - Przerwał na chwilę i
dodał z uśmiechem: - Dyrektor generalny zaklinał mnie,
żebym cię przekonał.
Gina nadal wpatrywała się w niego zszokowana. Nie
potrafiła nic powiedzieć. Wtedy Dez uprzejmie przypomniał,
że to ona pierwsza zaproponowała takie rozwiązanie i jeśli
teraz się z niego wycofa, może w ogóle nie rozkręcać zbiórki
pieniędzy, bo tylko się ośmieszy.
Musiała przyznać, że zastawił na nią bardzo sprytną
pułapkę. Nie miała pojęcia, jak się z tego wywinąć.
Zapewne zrobił to specjalnie przed kamerami, aby nie dać
jej zbyt wiele czasu do namysłu.
- W porządku - odezwała się, z trudem wydobywając głos
z gardła. - W piątek o ósmej w atrium.
Jason wyglądał tak, jakby dopiero teraz odzyskał władzę
nad swoją szczęką.
- Myślę, że właśnie nadałaś nowe znaczenie spotkaniom
pod różą. Wspominałaś wcześniej, że matka Essie miała dwie
przyzwoitki, kiedy szła na bal. Jestem pewien, że ty będziesz
miała co najmniej sto razy tyle obserwatorów w czasie kąpieli.
Dzięki, Jason, pomyślała, to na pewno doda mi otuchy.
- Myślę, że powinnaś też wziąć coś w rodzaju karneciku -
dorzucił Dez figlarnie. - Tylko musi to być całkiem spory
notes. Z pewnością będziesz miała mnóstwo chętnych.
- Jak widzicie, nasz dzisiejszy program rzeczywiście
obfitował w niespodzianki! - powiedział Jason, zwracając się
do kamery. - Zatem do piątku! I nie martwcie się, jeśli nie
możecie przyjść do Tyler - Royale o ósmej. Wystarczy
włączyć nasz program, będziemy dla was komentować
wszystko na żywo!
W studio zgasła czerwona lampka i Jason podszedł do
nich z uśmiechem.
- Dzięki za świetne przedstawienie!
Gina zapadła się w miękkim krześle i zakryła twarz
dłońmi. Cicho jęknęła.
- Chcesz łyk wody? - spytał Dez, a kiedy nie
odpowiadała, dodał: - To może filiżankę kawy? Kieliszek
wódki?
- Nie! Marzę tylko o jednym. Chcę, żebyś zniknął mi z
oczu. Na zawsze.
Zachowywał się tak, jakby nie słyszał. Przyglądał się ze
zdumieniem niebieskiemu garnkowi, stojącemu na stole. -
- Co widzę?! Mój stary znajomy! Mogę go obejrzeć?
Gina machnęła ręką przyzwalająco. Garnek był cenny, ale
nie ruszyła się, żeby podać go Dezowi. Obawiała się, że
nie opanuje morderczego instynktu i rozbije naczynie na jego
głowie.
Dez obejrzał garnek z sentymentalnym uśmiechem, po
czym zapakował starannie do pudła i najwyraźniej zamierzał
je nieść.
- Ja to wezmę - powiedziała Gina zdecydowanie.
- To żaden problem. Jak go tu dostarczyłaś?
- Zwyczajnie - przyjechał taksówką.
- Odwiozę was teraz na miejsce.
- Nie, dzięki.
- Potraktuj to jako oryginalny datek na rzecz muzeum.
Nie miała siły dłużej protestować. Poza tym chciała
porozmawiać jeszcze o kilku sprawach, a studio telewizyjne z
mnóstwem kamer i mikrofonów nie było najlepszym
miejscem ku temu.
- W porządku, podrzuć mnie do domu.
Dez otworzył jej drzwi samochodu i troskliwie umieścił
garnek za siedzeniem. Kiedy ruszyli, zapytała:
- Dlaczego wymyśliłeś, żeby wstawić jaccuzi do Tyler -
Royale?
- To proste. Sklep świetnie się do tego nadaje i będzie
miał przy okazji niezłą reklamę. - Zerknął na jej minę i
zapytał: - Dlaczego podchodzisz do tego tak osobiście? Ludzie
często kąpią się wspólnie i zwykle nic to nie znaczy.
Teoretycznie miał rację. Baseny i wodne parki rozrywki
były przecież pełne entuzjastów wodnych szaleństw i nie było
w tym nic nieprzyzwoitego.
Jedyne, co muszę zrobić, przekonywała się w duchu, to
wytrzymać jak najdłużej w ciepłej wodzie z miłymi
bąbelkami. Mogę uprzyjemniać sobie czas wymyślaniem
okrutnych tortur dla Deza. A kiedy wreszcie wyjdę, muzeum
będzie bogatsze o setki albo nawet tysiące dolarów.
Ale to tłumaczenie wcale jej nie uspokajało. Jego
propozycja od początku miała w sobie coś intymnego i żadne
argumenty nie mogły tego zmienić.
Chociaż z drugiej strony trudno oczekiwać intymnej
atmosfery i niemoralnych propozycji w obecności tłumu
gapiów, nieprawdaż?
- A może Tyler - Royale ci nie odpowiada? Może jest
właśnie zbyt mało kameralne? - rzucił po chwili Dez. -
Wolałabyś bardziej intymną atmosferę?
Postanowiła zignorować tę uwagę.
- Po prostu nie mam zwyczaju paradować przed
publicznością w kostiumie kąpielowym. A swoją drogą
ciekawe, dlaczego zgodziłeś się na ten cyrk?
- Powiedziałaś, że przyjmiesz zaproszenie do wspólnej
kąpieli za dziesięć tysięcy dolarów, ale nie zaznaczyłaś, że
muszą to być moje pieniądze. Postanowiłem więc
wykorzystać okazję i skoro Tyler - Royale okazało się
zainteresowane... Poza tym byłem pewien, że nie przepuścisz
żadnej okazji, by zarobić pieniądze dla muzeum. A skoro nie
lubisz paradować w kostiumie, mam lepszy pomysł. Myślę, że
zapłaciliby jeszcze więcej, gdybyś zgodziła się wystąpić nago!
- Chyba w twoich snach, Kerrigan!
- Ej! - zaśmiał się. - Nie powinnaś tak szybko odrzucać
możliwości podwojenia stawki! Dwieście dolarów za minutę
bez kostiumu to dobra oferta!
Ponieważ podjechali właśnie pod jej dom, szybko
otworzyła drzwiczki samochodu.
- Dzięki, nie musisz mnie odprowadzać do drzwi.
- Może nie muszę, ale chcę - odpowiedział, wysuwając
się zza kierownicy. - Zostaw ten garnek, podrzucę ci go jutro
w drodze do pracy.
Kiedy szukała w torebce kluczy, przysunął się bliżej i
zapytał:
- No, jak? Jesteś gotowa na drugą lekcję? Szczerze
mówiąc, zamierzam z niej zwiać, pomyślała.
- Czyżbyś miał problemy ze znalezieniem partnerki,
której nie będziesz musiał udzielać lekcji?
Uśmiechnął się i objął ją ramieniem. Następnie oparł się o
barierkę werandy i odwrócił Ginę do siebie.
Wpatrywał się w nią z takim natężeniem, że poczuła
dziwne dreszcze na całym ciele. Powoli przyciągał ją coraz
bliżej, aż poczuła jego oddech na skórze. W wieczornym
chłodzie ciepło jego ciała działało niemal magnetycznie.
Jego usta wolno pieściły jej policzek i nieuchronnie
przesuwały się w stronę warg. Zatrzepotała nerwowo
powiekami i chociaż z całych sił starała się zachować spokój i
opanowanie, wątpiła, czy jej się uda.
Zresztą czuła, że gdzieś głęboko w środku rodzi się w niej
przyzwolenie na ten pocałunek. Ostatkiem sił próbowała
wyswobodzić się z jego ramion, ale nie dał jej żadnej szansy.
Całował ją długo i delikatnie, dokładnie i bez pośpiechu
poznawał jej usta i smak języka. Pod wpływem jego czułego
dotyku zapomniała o oporze, rozluźniła się i czerpała
przyjemność z tej pieszczoty.
Pocałunek przeciągał się w nieskończoność, a mimo to
ciągle nie miała dość. Kiedy w końcu Dez oderwał się od jej
ust, niemal chciała zaprotestować. Na szczęście nie miała siły,
by się odezwać.
Dez powiedział cicho:
- Grzeczna dziewczynka, widać, że odrobiłaś lekcję.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, drzwi otworzyły się i
pojawiła się w nich pani Mason, sąsiadka z dołu, ubrana w
dziwny strój w szkocką kratę. W ręku trzymała druciany
koszyk z symbolem miejscowej mleczarni, z którego sterczały
pękate butelki.
- Przepraszam - odezwała się cierpko. - Stoicie akurat w
miejscu przeznaczonym na butelki.
Przesunęła ich zdecydowanym ruchem i energicznie
postawiła koszyk.
Potem otaksowała ich potępiającym spojrzeniem i z
trzaskiem zamknęła drzwi.
- Ona jest szalona - wyszeptała Gina, kiedy tylko kobieta
znikła. - W tej dzielnicy od lat nikt nie rozwozi mleka.
- Naprawdę myślisz, że chodziło jej o mleko? - zaśmiał
się Dez. - Chodź bliżej, to wyjaśnię ci, jaki był prawdziwy
powód tej scenki.
Uśmiechnęła się, ale nie zrobiła nawet kroku. Wpatrywała
się w koszyk zostawiony przez panią Mason.
- Zapytam ją, czy nie zechciałaby podarować go naszemu
muzeum. Nie mamy nic takiego w naszych zbiorach.
- Niezły sposób, żeby pokazać facetowi, gdzie jego
miejsce - mruknął Dez. - Zaraz za koszykiem na butelki.
Westchnął ciężko i zszedł po schodkach werandy.
Słyszała, jak pogwizduje, idąc do samochodu, i zamyślona
oparła się o barierkę.
W zasadzie powinna podziękować pani Mason. Lekcja
Deza tak ją pochłonęła, że jeszcze chwila, a zaprosiłaby go na
górę na końcowy egzamin.
A to by było niewybaczalnie głupie.
Już następnego dnia wszystkie media w mieście trąbiły o
wielkiej akcji zbiórki pieniędzy dla muzeum. Gina stała przy
kontuarze na dole, przeglądała z obawą gazety i zastanawiała
się, jak dała się w to wciągnąć.
Nagle w drzwiach pojawiła się Anne Garrett. Szybkim
krokiem podeszła do kasy i spojrzała na Ginę z uznaniem.
- Nie dziwię się, że nie znalazłaś czasu, żeby spotkać się
ze mną i omówić kampanię na rzecz muzeum. Widzę, że
postanowiłaś wziąć sprawy w swoje ręce!
- Przepraszam cię, już wiele razy miałam do ciebie
zadzwonić, ale tyle się dzieje ostatnio! Mamy trzy razy więcej
gości niż zwykle. Ale wciąż bardzo mi zależy na naszym
spotkaniu. Nie sądzę, abym wytrzymała w piątkowej kąpieli
aż tyle, żeby starczyło na wszystkie potrzeby muzeum.
- Dlaczego nie? - wymruczała Anne. - To przecież czysta
przyjemność - kąpiel w towarzystwie przystojnego
mężczyzny. .. W porządku, żartowałam - dodała, widząc
gniewne spojrzenie Giny.
- Zamiast kpić, podpowiedz mi lepiej, jak go
przechytrzyć. Wymyśliłam, że wpuszczę do basenu mnóstwo
płynu do kąpieli i może uda mi się ukryć w tej pianie.
- Przykro mi, ale ten pomysł nie przejdzie. Nie możesz
wlać płynu do kąpieli do jaccuzi, to zabronione. Podobno od
tego zatykają się dysze i całe urządzenie może się zepsuć.
Trzeba wymyślić coś innego, właściwie jest pewien sposób...
W tym momencie Gina usłyszała skrzypnięcie drzwi.
Zamachała gwałtownie rękoma, dając znak Anne, żeby
natychmiast zamilkła.
Dez wszedł do środka i postawił przy drzwiach pudło z
garnkiem.
- Przepraszam, że nie odwiozłem go rano, jak obiecałem,
ale byłem bardzo zajęty.
- Nic się nie stało, ważne, że dotarł cały.
- Mam nadzieję, nie zaglądałem do środka. Chyba wam
przeszkodziłem... To dziwne, ale zawsze, kiedy widzę was
razem, ogarniają mnie niepokojące podejrzenia...
- Daj spokój - zaśmiała się Anne. - Wpadłam na chwilę
po kilka biletów na festyn. Chcemy je rozlosować wśród
naszych czytelników.
Gina przygotowała plik biletów i podała Anne
pokwitowanie do wypełnienia. Anne nabazgrała coś na dole
strony i rzuciła pospiesznie:
- Wypełnij za mnie resztę. Muszę już lecieć! Wrzuciła
bilety do torby, pożegnała się i wyszła.
Gina zagryzła wargi niezadowolona, że nie zdążyła
wyciągnąć od Anne tego, co ją najbardziej interesowało.
Trudno, może jeszcze zdoła się dowiedzieć, o jaki sposób
chodziło.
- Czy ty też weźmiesz kilka biletów? - zapytała Deza. -
Mógłbyś je rozprowadzić wśród swoich pracowników.
- Dzięki, ale myślę, że jeśli chodzi o wsparcie dla
muzeum, zrobiłem już swoje. Kupiłaś nowy kostium?
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Skąd wiesz...?
- Bo żadna kobieta nie weszłaby publicznie do jaccuzi w
starym - odpowiedział z uśmiechem.
Przechylił się nad blatem i nieoczekiwanie pocałował ją w
usta.
- To była trzecia lekcja? - spytała spokojnie.
- Skąd, nie mamy teraz czasu na naukę. To tylko szybki
sprawdzian, mała powtórka materiału.
Uśmiechnął się figlarnie i wyszedł.
Patrzyła za nim przez chwilę, po czym sięgnęła po
formularz zostawiony przez Anne. Ku swemu zaskoczeniu
zamiast podpisu na dole kartki zobaczyła dwa słowa -
rozwiązanie jej obaw i wątpliwości.
Doskonałe rozwiązanie.
- Eleanor! - zawołała podniecona. - Możesz mnie zastąpić
na chwilę? Muszę skoczyć do sklepu!
Taksówkarz, który wiózł ją w piątkowy wieczór do
centrum, spoglądał podejrzanym wzrokiem na trzy wielkie
worki, które wpakowała do samochodu.
- Wiozłem kiedyś klauna na przyjęcie do jakiegoś
dzieciaka. Miał chyba z setkę balonów. Ledwie się wszystkie
pomieściły, niektóre wystawały przez okno. A jeden mój
kumpel opowiadał, że wsiadł do niego facet z ciężkimi
workami i kazał się zawieźć do portu. Utopił tam wszystkie
worki. Potem okazało się, że było w nich poćwiartowane
ciało. Tak, tak, czasem człowiek sam nie wie, co przewozi -
dodał w zadumie.
Gina spojrzała na niego z niesmakiem.
- Ale to jest za ciężkie na balony, a za lekkie na ciało -
zaśmiał się zadowolony z dowcipu.
- Gratuluję! Jest pan prawdziwym mistrzem dedukcji -
odparła cierpko.
- To co pani tam ma?
- Nie mogę zepsuć panu dobrej zabawy. Pana spekulacje
są dużo atrakcyjniejsze niż zawartość tych worków. Jesteśmy
już prawie na miejscu, proszę się zatrzymać przed głównymi
drzwiami.
Przed wejściem stały już wozy transmisyjne dwóch stacji
telewizyjnych, ale ku zdziwieniu Giny nie widać było żadnych
gapiów.
Zapłaciła taksówkarzowi i dodała litościwie:
- Jeśli chce pan się dowiedzieć, co jest w tych torbach,
proszę oglądać dziś ostatnie wiadomości.
- A! Poznaję! Pani jest od tej akcji na rzecz muzeum!
Jeżdżę całą noc, ale mówiłem żonie, żeby mi wszystko
nagrała. Obejrzę, jak wrócę.
- Mam nadzieję, że się pan nie rozczaruje - mruknęła
Gina i wysiadła z samochodu.
Weszła do holu i znów zdziwił ją brak widzów. Zaczynała
odczuwać lekkie rozczarowanie. Po co tyle starań i
poświęcenia, jeśli nikogo to nie interesuje? To miała być
przede wszystkim świetna kampania reklamowa dla muzeum,
ale jeśli nikt nie chce tego oglądać, cała akcja nie ma sensu!
Przeszła do atrium i stanęła zszokowana. Kłębił się tu taki
tłum ludzi, że nie można było wcisnąć nawet szpilki. Wszyscy
kręcili się w poszukiwaniu najlepszego punktu widokowego,
nawet balkony wypełnione były ciekawskimi.
Z trudem przeciskała się pomiędzy zbitym tłumem, aż w
końcu dotarła do środka. W samym centrum, wprost pod różą,
zainstalowana została wielka wanna wypełniona wodą z
syczącymi wesoło bąbelkami.
Gina patrzyła lekko przerażona. Nigdy jeszcze nie
widziała tak wielkiej wanny, wyglądała w zasadzie jak mały
basen.
Cóż, miała jedynie cichą nadzieję, że trzy worki jakoś
wystarczą.
Dez kręcił się wśród tłumu, rozmawiał z dziennikarzami,
ustalał szczegóły z obsługą i nie widział, kiedy Gina pojawiła
się w atrium. Ale nagle dało się zauważyć poruszenie wśród
ludzi, zgiełk na chwilę przycichł, a potem wybuchnął ze
zdwojoną siłą.
Dez skończył rozmowę i przecisnął się do centrum
wydarzeń. To, co zobaczył, wprawiło go w lekki szok.
Na środku stała Gina w czymś na kształt obszernego
szlafroka i wydawała się niezwykle z siebie zadowolona.
Obok niej leżały trzy wielkie puste worki, a wanna...
Musiał przetrzeć oczy, żeby się upewnić, że to nie
halucynacje.
Wanna wypełniona była mnóstwem kolorowych
plastikowych zabawek. Kłębiły się wszędzie, szczelnie
wypełniały całą powierzchnię i podskakiwały razem z
bąbelkami.
Przed oczami miał dziesiątki kaczek - zielone, czerwone,
niebieskie i zwykłe żółte kaczuszki z czerwonymi dziobkami.
Między nimi pływały piszczące krokodyle, delfiny,
ośmiornice i wieloryby, o brzeg wanny obijał się jakiś
nienaturalnie fioletowy krab. Ale to nie wszystko. Na falach
kołysały się dmuchane łódki, żaglówki, statki wojskowe, a
nawet łódź podwodna.
Dez patrzył zaskoczony, w końcu wyjąkał:
- Nieźle. Widzę, że wytoczyłaś ciężką broń.
- Po prostu przejęłam twój sposób myślenia, Dez. To
rzeczywiście byłaby głupota siedzieć tu za sto dolarów, kiedy
mogę zarobić dwieście. - Uśmiechnęła się czarująco i zrzuciła
okrycie. Pod spodem miała jaskraworóżowy kostium
kąpielowy.
Przemknęło mu przez głowę, że kolorystycznie świetnie
pasuje do całej tej menażerii, ale zaraz potem uświadomił
sobie, co właśnie usłyszał. Chciała dostać dwieście dolarów za
minutę, więc...
- Wskakuj zatem do wanny i podaj mi kostium - rzucił,
nie wierząc, że zdecyduje się na to.
Gina zgrabnie weszła do wody, co wywołało niemałe
poruszenie zarówno wśród zgromadzonej publiczności, jak i
wśród gumowych zwierzątek.
Z trudem rozgarnęła nieco zabawki i usadowiła się
pomiędzy nimi. Następnie, przy niemałym aplauzie gapiów,
zaczęła zdejmować kostium. Widać było, że nie idzie jej to
zbyt sprawnie. Zwierzątka szczelnie wypełniały wannę i
utrudniały swobodę ruchów.
Po chwili jednak spośród zabawek wynurzyło się smukłe
ramię, na końcu którego zwisał różowy biustonosz. Tłum
zareagował głośnymi brawami.
Dez wyciągnął rękę i złapał ramiączko stanika. Chociaż
trzymał w ręku niezbity dowód, wciąż nie mógł uwierzyć, że
naprawdę to zrobiła.
- Myślę, że to wystarczy - odezwał się, z trudem
wydobywając głos z wysuszonego gardła. - Udowodniłaś, że
dla muzeum gotowa jesteś na daleko idące poświęcenie.
Spojrzała na niego z miną niewiniątka.
- Ale to nie znaczy, że chcesz się wycofać ze swojej
oferty? Boję się, że potem powiesz, że płacisz tylko sto
pięćdziesiąt, bo zatrzymałam się w pół drogi. Jeśli tak, to
lepiej oddam ci też drugą część kostiumu...
Pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Masz chyba wystarczająco dużo świadków. Dwieście
dolarów za minutę, począwszy od teraz. - Zerknął na zegar i
powiedział: - Ósma dwanaście, startujemy!
Zanurzyła się głębiej, tak że znad stada kaczuszek
wystawała jej tylko głowa, i zerknęła na niego figlarnie.
- Dlaczego nie wchodzisz? Woda jest wspaniała!
W jej oczach błyszczały małe chochliki. Wyraźnie chciała
się zabawić jego kosztem, a na to Dez nie miał szczególnej
ochoty.
Ciągle trzymając jej biustonosz, podniósł rękę do góry,
zakręcił nim kilka razy w powietrzu i zawołał:
- Ponieważ Gina nie będzie już tego potrzebowała,
proponuję zlicytować go na rzecz muzeum! Kto kupi mało
używany, bardzo mokry biustonosz... ?
Zignorował głośny protest dobiegający z wanny i z
zapałem prowadził licytację. Po zaciętej walce, właścicielem
atrakcyjnej części kostiumu Giny stał się jeden z członków
ekipy telewizyjnej, płacąc trzysta dolarów.
Dez zakończył zabawę i rozebrał się przy głośnej
aprobacie żeńskiej części widowni.
Wskoczył do wanny, powodując duże zamieszanie wśród
kaczek, usadowił się wygodnie i przez chwilę bawił się,
rozgrywając bitwę morską między holownikiem a łodzią
podwodną. Ostatecznie holownik został zepchnięty na bok
przez wielką ośmiornicę i bitwa się skończyła. Dez czuł na
ciele skaczące bąbelki i mimo tłumu wokół, powoli się
odprężał.
Gdyby tylko nie był takim idiotą i zamówił mniejszą
wannę... No trudno.
Minęło dokładnie trzydzieści dziewięć minut, kiedy Gina
powiedziała:
- Mam dosyć, jestem zupełnie ugotowana.
Duża część gapiów już poszła, ale wokół nadal stało
wystarczająco wielu najwytrwalszych, aby dodać sytuacji
sporo pikanterii.
Dez spojrzał na nią zaskoczony. Rzeczywiście, była trochę
zaróżowiona, ale nie wiedział, czy to na skutek kąpieli, czy
raczej z powodu perspektywy wyjścia z wody.
- Jak zamierzasz to zrobić? - spytał niewinnie. - Nie
dosięgniesz do szlafroka. Ale jeśli grzecznie mnie poprosisz,
wyjdę pierwszy i podam ci go.
Rzuciła mu dziwne spojrzenie, rozłożyła ręce i, ku jego
wielkiemu zaskoczeniu, odważnie wynurzyła się z wody.
Zamrugał oczami i spojrzał na nią zdziwiony. Miała na
sobie jaskraworóżowe bikini. Całe.
- Co to właściwie... - wyjąkał.
- Dez, powiedziałeś, żebym weszła do wanny i podała ci
mój kostium - wyjaśniała z uśmiechem. - Nie mówiłeś, że
musi to być ten, który mam na sobie. Tamten też był mój.
- Doskonale wiedziałaś, co miałem na myśli.
- Naprawdę? - Spoglądała na niego niewinnie i miał
ochotę ją utopić. - Wolałam nie wnikać, jakie brudne myśli
krążą ci po głowie. Muszę przyznać, że cała akcja była nieco
trudniejsza, niż myślałam. Niełatwo było znaleźć dwa kawałki
materiału wśród tych wszystkich zabawek. Swoją drogą, druga
część nadal gdzieś tam pływa...
Mówiła coś jeszcze, ale nie słuchał, wpatrzony w okolice
jej brzucha. Podążyła za jego wzrokiem i nagle zamilkła
zaskoczona.
Całe jej ciało miało dziwny niebieskawy odcień,
gdzieniegdzie bardziej intensywny, ozdobiony rozległymi,
sinymi smugami.
Dez wypuścił kaczkę, którą trzymał w ręku i podniósł
dłoń. Była niebieska.
- Zdaje się, że nie wszystkie te zabawki są przeznaczone
do kąpieli.
- Zabrakło już pływających kaczek, więc dokupiłam kilka
innych w sklepikach z pamiątkami - potwierdziła z
niewyraźną miną, oglądając swoje ramiona.
- To wiele wyjaśnia - mruknął. - Chodźmy stąd, zanim
całkiem zsiniejemy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego ranka w muzeum pojawiali się kolejno
wszyscy wolontariusze. Również ci, których Gina nie widziała
już od tygodni. Podawali różne powody, ale wiedziała swoje -
przyszli sprawdzić, czy nadal jest niebieska.
Szczerze mówiąc, wczoraj wieczorem sama straciła
nadzieję, że odzyska kiedyś naturalną barwę. Nie miała
pojęcia, czym farbują te kaczki, ale bez wątpienia środek był
solidny. Usunęła go wreszcie, trąc intensywnie całe ciało
kremem do peelingu.
Wydawała właśnie ostatnie bilety na festyn, kiedy w
drzwiach stanął Dez.
- Wyglądasz normalnie - powitała go z uśmiechem.
- Jakoś to z siebie zmyłem, choć już myślałem, że będę
musiał oddać się do pralni. Przyniosłem czek z datkiem na
muzeum.
- Dwieście dolarów za minutę? - spytała twardo.
- Zgodnie z umową. - Wyciągnął czek, ale nadal trzymał
go poza jej zasięgiem. - Nie potrąciłem nawet za podstępny
numer z bikini.
- W zasadzie powinieneś mi za niego dopłacić. Zostałam
z bezużytecznym fragmentem kostiumu.
- Potraktuj go jako część zapasową - doradził, wręczając
jej czek.
Spojrzała z wyraźnym zadowoleniem i zamachała
papierem z satysfakcją.
- Dzięki. Dez, chętnie bym z tobą pogawędziła, ale mam
dzisiaj dużo pracy.
- Rozumiem, już idę. - Przy drzwiach zatrzymał się i
patrząc na pudło, dodał: - Widzę, że odstawiłaś już garnek
Essie na miejsce.
- Skąd, od kiedy go przywiozłeś, nie miałam czasu się
tym zająć. - Podeszła szybko i zajrzała do środka. Wszystkie
inne drobiazgi, które miała ze sobą w studiu telewizyjnym,
tkwiły na miejscu, brakowało tylko garnka. - Dziwne,
zawołam Eleanor, może ona go zabrała?
Ale Eleanor twierdziła, że nie dotykała garnka. Zaczęli
przeszukiwać każdy kąt muzeum. Bez rezultatu. Wyglądało na
to, że stary garnek Essie wyparował.
Gina była tak zdenerwowana, że nie potrafiła nawet
spokojnie myśleć. W zasadzie to, w jaki sposób doszło do
kradzieży, było bez znaczenia. W każdym przypadku
obciążało to jej sumienie.
Usiadła załamana na schodach i z trudem
powstrzymywała łzy.
- To moja wina. - Westchnęła ciężko.
Dez przysiadł koło niej i delikatnie pogładził ją po
ramieniu, próbując pocieszyć.
- Ja też mam sobie sporo do zarzucenia. Mogłem
przywieźć ci go rano, tak jak prosiłaś, a nie później, kiedy w
muzeum jest największy ruch.
- Nie, nie. To ja jestem za wszystko odpowiedzialna.
Zostawiłam skrzynię tutaj, i to był błąd.
Przypomniało się jej, dlaczego nie zajęła się od razu
rozpakowaniem pudła i zwiesiła głowę w poczuciu winy. Nie
znalazła na to czasu, bo pobiegła kupować kolorowe gumowe
kaczuszki.
Przez jej zabawy w jaccuzi stracili cenny garnek Essie.
- Powinnam była od razu odstawić go na miejsce -
odezwała się ze smutkiem.
- Nie oskarżaj się. Jeśli ktoś miał zamiar ukraść garnek,
równie dobrze mógł go zabrać z góry.
- Dzięki, to mnie podnosi na duchu. Dobrze wiem, że nie
mamy tu dostatecznej ochrony. Dlatego między innymi
powinniśmy się stąd wynieść.
- To akurat prawda. Każdy zwiedzający może was okraść,
jeśli tylko przyjdzie mu to do głowy. - Dez podniósł się i
wyciągnął rękę. - Wstawaj, chodźmy na górę do twojego
biura.
- Czemu nie? - mruknęła Gina. - Tu nie ma już nic, co
można by wynieść.
- Przestań! Nawet jeżeli straciliście jeden z eksponatów,
nadal macie ich całe mnóstwo.
- Nic nie rozumiesz. Ten był wyjątkowy - powiedziała
ponuro.
- Dla kogo? Dla Essie czy dla ciebie?
- Dla nas obu - odparła, wchodząc ciężko po schodach.
Na półpiętrze obejrzała się i zobaczyła, że Dez idzie tuż za nią
z pochyloną głową. Nagle zaczęły się w niej rodzić pewne
podejrzenia. Uświadomiła sobie, że ostatni raz widziała
garnek wieczorem po programie telewizyjnym. Następnego
dnia, kiedy Dez odwiózł jej pudło, była tak zaaferowana, ze
nie sprawdziła, czy niczego w nim nie brakuje...
To nonsens, skarciła się w duchu. Dlaczego właściwie Dez
miałby zabierać stary garnek? Sentymentalne wspomnienia z
dzieciństwa to nie jest wystarczający powód, żeby dorosły
mężczyzna popełniał przestępstwo. Poza tym nie mógł
przecież przewidzieć, że ona nie rozpakuje pudła natychmiast
po odebraniu.
Nie, Dez tego na pewno nie zrobił, po prostu jej nieczyste
sumienie chciało szybko znaleźć winnego. Kogokolwiek, byle
nie ją.
To odkrycie dodatkowo ją przygnębiło. Próbowała
panować nad sobą, ale emocje były silniejsze, długo
powstrzymywane łzy trysnęły z oczu.
Dez ścisnął ją pocieszająco za ramię, ale to wywołało
tylko kolejną falę łez. Wyciągnął więc z kieszeni chusteczkę i
podał Ginie.
- Naprawimy to jakoś, kochanie.
- Tego się nie da naprawić, nie rozumiesz? Nie chodzi
tylko o garnek! Miałam strzec zbiorów Essie i czuwać nad
muzeum. Chciałam, żeby żyło, rozwijało się! Tymczasem
bezmyślnie tracę jej dorobek!
- Rozwijasz muzeum, Gino. Essie byłaby z ciebie dumna.
Uspokój się trochę i porozmawiamy o twojej propozycji.
- Chcesz wymienić Tyler - Royale na ten dom? - spytała,
szybko osuszając oczy.
- Rozważam to. Myślę, że moglibyśmy dojść do
porozumienia.
Patrzyła na niego zaskoczona, ale natychmiast znowu
wybuchła płaczem.
- Dobrze wiesz, że nie możemy sobie pozwolić na tamten
budynek. Nieraz mi to powtarzałeś! Dlaczego teraz robisz mi
nadzieję?
- Gino! Przestań płakać i pomyślmy nad jakimś
rozwiązaniem, dobrze?
Kiwnęła głową, ale nadal nie mogła się uspokoić. O co mu
chodzi? Wiedziała, że z jego punktu widzenia, to wcale nie
był korzystny interes. Dlaczego nagle zapragnął mieć stary
dom? Czyżby człowiek, który do tej pory bez skrupułów
burzył wszystko, co stanęło na drodze jego wieżowcom, aż tak
się zmienił, że zaczął doceniać wartość starej rodzinnej
posiadłości?
To byłaby najdziwniejsza rzecz.
Ale przecież od pierwszej chwili, kiedy go spotkała,
wiedziała, że jest niezwykły. Zawsze był inny, nadzwyczajny.
Nic dziwnego, że się w nim zakochała.
Och, nie, jęknęła w duchu, to byłaby najgłupsza rzecz,
jaką w życiu zrobiłaś!
Weszli do biura, usiedli przy biurku i Gina ciężko oparła
głowę na rękach. Dez bawił się tymczasem zardzewiałym
kilofem górniczym, który z niewiadomych powodów leżał
wśród dokumentów.
W końcu się uspokoiła i spojrzała na niego nieco
nieprzytomnie.
Nie miał pojęcia, że kwestia starego garnka będzie dla niej
tak ważna. Wyglądała na zupełnie wyprowadzoną z
równowagi. Szkoda, bo chciał jej dziś przedstawić swoją
ofertę.
Rozważał wszystko przez chwilę, wreszcie uznał, że jeden
siary garnek nie powinien zmieniać jego planów.
- Obiecuję, że dostaniesz odpowiedni budynek -
powiedział, patrząc na nią uważnie.
- Ale nie Tyler - Royale!? - wykrzyknęła.
- Gino, na litość boską, nie wrzeszcz na mnie! Właśnie
proponuję ci niezwykle korzystną wymianę.
- Jeśli ciągle masz na myśli kościół św. Franciszka, to
wiedz, że on nie wchodzi w rachubę!
Widać było, że powoli wraca do siebie.
- Nie, sam doszedłem do tego wniosku - potwierdził Dez i
wyciągnął rękę. - To co, ubijemy interes?
- Żartujesz sobie?! Nie wiedząc, co dostanę w zamian?
Westchnął ciężko.
- Gino, w tym mieście nie brakuje ciekawych budynków.
Mogę ci znaleźć coś atrakcyjnego nad jeziorem...
- Być' może... - zgodziła się ostrożnie. - Ale nie wymienię
domu Essie na kota w worku.
- Gwarantuję ci, że każda moja oferta będzie lepsza niż to,
co masz teraz! - ciągnął lekko zirytowany Dez. - Ale w
porządku, skoro się upierasz, znajdę jakiś budynek i jeśli go
zaakceptujesz, dobijemy targu.
Podniósł się gwałtownie i wyszedł z pokoju, nie czekając
na odpowiedź. W zasadzie nie interesowało go, co miałaby mu
do powiedzenia. Ważne było tylko jedno - musiał odzyskać
dom Essie. Obojętne jakim kosztem.
Gina nie do końca wiedziała, jak przebiegła jej rozmowa z
Dezem. Ciągle była zszokowana swoim odkryciem i jedyne,
na czym potrafiła się skupić, to rozważanie, jak mogła być aż
taką idiotką, żeby zakochać się w Dezie Kerriganie.
Nigdy nie podejrzewała nawet, że coś takiego może
nastąpić. Od pierwszej chwili ich stosunki były tak napięte, że
wydawało się niemożliwe, aby mogły przerodzić się w coś
innego. Nie zachowywała najmniejszej ostrożności, bo do
głowy jej nie przyszło, że może się zakochać w kimś tak
różnym od niej samej.
Owszem, Dez był atrakcyjnym mężczyzną i może nawet
zaświtałaby jej myśl o flircie z nim, ale zakochać się to
zupełnie inna historia. Gdyby ktokolwiek zasugerował jej
chociaż podobną możliwość, wybuchłaby śmiechem i uznała,
że to zupełny nonsens.
Ale właśnie tak się stało.
Dez nieoczekiwanie zawładnął jej sercem, bo okazał się
zupełnie inny, niż początkowo sądziła. Nie był bezdusznym
biznesmenem nastawionym tylko na zyski. Miała wrażenie, że
powrót do starego domu Essie okazało się w jakimś sensie
punktem zwrotnym w jego życiu - obudziły się w nim uczucia,
o które pewnie sam siebie nie podejrzewał.
I co teraz? Jakiekolwiek tego typu relacje między nimi nie
wchodziły w grę. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale
nie miała pojęcia, co powinna zrobić.
Miała jedynie nadzieję, że potrafi ukryć emocje i Dez nie
domyśli się, co do niego czuje.
Swoją drogą ciekawe, jak by zareagował, gdyby podczas
najbliższego spotkania, przerywając nagle rozmowę o
interesach, położyła mu rękę na ramieniu i nie zmieniając
tonu, powiedziała:
- A przy okazji, Dez, kocham cię.
Ta wizja nawet dla niej była co najmniej szalona. Pewnie
by zbladł, a w najgorszym razie wrzasnął dziko i uciekł. I nie
powinna się dziwić. Sama jeszcze wczoraj zareagowałaby
podobnie, gdyby usłyszała takie wyznanie z jego ust.
Niestety, wiedziała, że niewielu rzeczy w życiu może być
tak pewna, jak tego, że Dez nigdy jej czegoś takiego nie
wyzna.
Wioska historyczna tętniła życiem. Gina przechadzała się
między straganami i cieszyła się zainteresowaniem, jakie
akcja wywołała wśród mieszkańców Lakemont. Jej
współpracownicy poubierani w barwne kostiumy udawali
mieszkańców miasteczka sprzed wieków, prezentowali
gościom dawno zapomniane umiejętności, wokół biegały
rozentuzjazmowane dzieciaki i widać było, że pomysł okazał
się strzałem w dziesiątkę.
Szkoda tylko, pomyślała, że nikt nie zaproponował
Dezowi, aby przebrał się za Desmonda Kerrigana.
Wyglądałby tak naturalnie, witając gości w bramie. O ile
oczywiście zgodziłby się na tę zabawę.
Gina nie widziała go od dnia, w którym odkryła zniknięcie
garnka. Zaraz potem zniknął też Dez i nie dał jej szansy na
udawanie, że jest pełna dystansu i obojętna na jego urok.
Wmawiała sobie, że jej uczucie to pomyłka, efekt
chwilowego zaćmienia umysłu, ale nadaremnie. Nawet
nieobecność Deza jej nie pomogła. Brakowało jej jego kpin,
lekcji całowania, nawet bezceremonialnych metod
przekonywania, żeby zmieniła zdanie w wielu kwestiach.
Nie ma co ukrywać, tęskniła za nim.
Miała nadzieję, że przyjdzie na jarmark. W końcu kupił
bilet. Ale kiedy nadchodził zmierzch, a jego ciągle nie było,
musiała pogodzić się z myślą, że go nie zobaczy.
Próbowała go usprawiedliwić, tłumacząc sobie, że być
może nie miał czasu, bo szukał odpowiedniego budynku dla
niej, ale sama w to nie wierzyła. Zaczęła się obawiać, że w
jakiś sposób odgadł, co do niego czuje, i to jest przyczyną jego
nieobecności.
Może chciał utrzymać między nimi dystans, bo wiedział,
że nie jest w stanie odwzajemnić jej uczuć. Krępowało go to i
postanowił chronić się przed niechcianymi awansami.
Stanęła w kolejce po lody domowej roboty i w
międzyczasie próbowała oglądać koronki i drewniane ozdoby
wykonywane przez okolicznych twórców, ale na niczym nie
potrafiła się skupić. Z niechęcią przyznała, że wszystkie te
rzeczy byłyby dużo bardziej interesujące, gdyby Dez oglądał
je razem z nią.
Wiedziała, że to głupie. Powinna raz na zawsze z tym
skończyć. Nie widziała go już kilka dni i być może nie
zobaczy jeszcze długo, więc powinna wykorzystać ten czas,
żeby o nim zapomnieć. Nawet jeśli wydaje się to prawie
niemożliwe.
Nadeszła wreszcie jej kolej. Stanęła na prowizorycznym
podeście i powiedziała:
- Poproszę truskawkowe, o ile jeszcze są.
- Dwa razy - usłyszała z tyłu głos Deza. Zaskoczona
odwróciła się i zanim zdążyła się powstrzymać, wykrzyknęła:
- Jednak jesteś! Przyszedłeś!
Przez chwilę patrzył jej w oczy, po czym zapłacił za lody i
odebrał śmieszne naczynka wypełnione różowym kremem.
Gina zagryzła usta wściekła na siebie za ten wybuch. To
było bardzo głupie. I nieostrożne. Próbowała się opanować i
udawać, że była to zwykła uprzejmość wobec gościa.
- Cieszę się, że udało ci się przyjść - powiedziała prawie
spokojnie. Mogła być z siebie dumna, jej ton nie zdradzał
specjalnych emocji, był przyjacielski, ciepły, ale bez
przesadnej ekscytacji. - Już żałowałam, że twój bilet się
zmarnował.
- Nie mogłem przegapić takiej okazji. Zawsze byłem
ciekaw, czy główna brama przerdzewiała całkowicie, czy też
jakimś cudem uda się ją otworzyć. Chcesz gdzieś usiąść, czy
wolisz spacerować?
- Spacerować - odparła zdecydowanie. Siedzenie
oznaczałoby rozmowę i bardziej intymną atmosferę, a to nie
było wskazane. - Powinieneś zobaczyć wszystkie atrakcje,
które przygotowaliśmy.
- Sporo już obejrzałem, kręcę się tu od jakiegoś czasu.
Miała nadzieję, że rozczarowanie, które poczuła, nie
odmalowało się na jej twarzy. Dlaczego założyła, że przyjdzie
tu i od razu będzie się starał ją odszukać?
- Sprzedaliśmy bardzo dużo biletów, nawet w ostatnich
dniach. - Próbowała sprowadzić rozmowę na jakiś neutralny
temat. - Mam nadzieję, że to przyniesie niezły dochód.
Sama nie mogła słuchać swojej paplaniny. Uspokój się, .
skarciła się w myślach.
- Istotnie, przyszło mnóstwo ludzi. - Pokiwał głową,
rozglądając się wokół. - Ten ogród nie widział pewnie takich
tłumów od czasu, kiedy stary ogrodnik Desmonda sadził tu
pierwsze drzewa.
Przez chwilę spacerowali w milczeniu, jedli lody i
oglądali stragany. W końcu Gina przerwała ciszę:
- Musiałeś ciężko pracować ostatnio. Rzucił jej krótkie,
zdziwione spojrzenie.
- Tak przypuszczam, bo nie kwapiłeś się, żeby pokazać
mi budynek - dodała szybko.
- Muszę przyznać, że znalezienie czegoś odpowiedniego
okazało się trudniejsze, niż myślałem.
- To dobrze. Im bardziej będziesz wybredny, tym więcej
czasu zaoszczędzę. - Starała się mówić wesoło, ale nie
wiedziała, czy jej się to udaje. Uświadomiła sobie, że to
oznacza również mniej czasu spędzonego na wspólnych
naradach i oglądaniu kolejnych, nawet zupełnie nie
nadających się budynków.
- Ten ogród wygląda dużo lepiej o zmierzchu - odezwał
się Dez w zadumie. - Albo wyszło mu na korzyść to, że tłumy
gości udeptały trochę te wszystkie krzaki. Szczerze mówiąc,
był już mocno zarośnięty.
- Masz rację. - Wyciągnęła rękę i dotknęła błyszczącego
liścia ostrokrzewu. - Rzeczywiście wszystko rozrosło się tu
bardzo bujnie.
Przechadzali się alejkami i obserwowali, jak teren powoli
pustoszeje. Wkrótce ogród opuścili ostatni goście, zostali
tylko wolontariusze, którzy składali stragany.
Podeszli do tego z lodami i pomogli uprzątnąć bałagan.
- Odwiozę cię do domu - zaproponował Dez, kiedy
skończyli.
- Dzięki, ale nie skorzystam. - Gina próbowała znaleźć
jakiś sensowny powód odmowy. - Muszę jeszcze dopilnować
wszystkiego, przeliczyć bilety, które zostały...
- Daj spokój! - zawołała Eleanor, która właśnie
przechodziła obok. - Wracaj do domu, sami sobie poradzimy.
Dość już się napracowałaś.
- Cóż... - powiedziała z wahaniem - W takim razie, zgoda.
Podczas jazdy nie odezwała się ani słowem. Wiedziała, że
to dziwne, ale miała nadzieję, że wszystko da się zrzucić na
karb wyczerpania.
- Wejdę na chwilę - powiedział nieoczekiwanie Dez,
kiedy podjechali pod jej dom.
Serce zabiło jej mocniej. Co takiego chciał jej powiedzieć,
że nie mógł tego zrobić tutaj?
Skinęła głową i wysiadła z samochodu.
Pani Mason musiała wyjechać, bo firanka w jej oknie nie
poruszyła się, a drzwi nie uchyliły się, kiedy wchodzili po
schodach.
Gina odnalazła klucze w torebce i otworzyła drzwi.
Odwróciła się, żeby zapalić światło, ale zanim zdążyła to
zrobić, Dez złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Powoli,
delikatnie przesunął dłonie po jej twarzy, a potem ją
pocałował. Długo i zdecydowanie. Wpijał się mocno w jej
usta, opuszczając jednocześnie ręce coraz niżej, aż zamknął ją
w mocnym uścisku.
Nawet gdyby chciała, nie mogłaby się w żaden sposób
uwolnić. Ale wcale nie chciała. Pragnęła zostać tu na zawsze,
otoczona silnymi ramionami, czując jego gorący oddech na
swojej twarzy.
Po długiej chwili Dez przerwał pocałunek, ale nie
wypuścił jej z objęć. To dobrze, bo nie była pewna, czy
ustałaby o własnych siłach. Oczy miała zamglone, a krew
tętniła jej szaleńczo w żyłach.
- Dlaczego... - zdołała wykrztusić.
- Bo ucieszyłaś się na mój widok - wyszeptał wprost do
jej ucha i znowu ją pocałował. Tym razem była to słodka,
delikatna pieszczota.
Nie wiedziała, co to oznacza. Miała tylko nadzieję, że nie
odgadł jej sekretu. Powinnam być bardziej ostrożna,
pomyślała, próbując zachować resztki zdrowego rozsądku
pomiędzy gorącymi pocałunkami.
- To trzecia lekcja? - zapytała.
- Tak. Uczy, jak należy się pohamować.
- To było lekcja pohamowania?
- Oczywiście. Chciałem cię pocałować już na festynie.
Zobacz, jak długo musiałem czekać. Wcale nie było łatwo tak
się powstrzymywać, opierać pożądaniu...
- Ale... - Z trudem rozpoznawała własny głos. - A co, jeśli
ja nie chcę się powstrzymywać?
- To będzie lekcja czwarta - wyszeptał, pochylając się
znowu nad jej ustami. - Totalne zatracenie. Ale powoli, to
jeszcze przed tobą.
Zamknęła oczy i po chwili wahania zaczęła go całować.
Czuła się, jakby miała prowadzić samolot, bez pewności, że
umie latać, bez spadochronu. Jednak kiedy jego ramiona
otoczyły ją ciasno i przycisnęły do siebie, wiedziała, że
wystartuje, nie przestraszą jej najpotężniejsze burze. Całował
ją zachłannie, bez śladu niepewności, więc pomyślała, że to
nie ona jest pilotem na tym pokładzie.
Nigdy nie pozwoliła sobie na marzenia o tym, jak by to
było kochać się z Dezem. Bała się, że takie fantazje
przyniosłyby jej tylko niepotrzebny ból. Teraz, czując żar jego
ciała, wiedziała, że przyniosłyby przede wszystkim
rozczarowanie. Nawet najśmielsze marzenia nie mogły oddać
tego, jak to było kochać się z Dezem.
Gina usiadła na łóżku i małymi łykami popijała kawę,
którą przyniósł jej Dez. Patrzyła, jak się ubiera. To dziwne,
chociaż jego ubrania całą noc leżały w nieładzie na podłodze,
wyglądał rześko i świeżo. Jedynie lekki zarost na policzkach
był czymś niezwykłym.
Co tu ukrywać, wyglądał nieziemsko.
Zapiął guziki koszuli i przysiadł na brzegu łóżka, a potem
pochylił się, żeby pocałować Ginę. Serce podskoczyło jej
radośnie i z trudem przypomniała sobie, że powinna być
ostrożna. Zachowuj się jak zwykłe, upomniała się w duchu, to
nie ma znaczenia, że twój świat wyskoczył z orbity, Dez nie
może o tym wiedzieć!
- Poszukasz dzisiaj jakiegoś budynku dla mnie? - zapytała
żartobliwie.
- Nie sądzę. W pewnym sensie miałaś rację. Najlepszy
budynek dla was to Tyler - Royale. Ale ja też miałem rację -
nie będziecie w stanie go utrzymać. Wymyśliłem inne
rozwiązanie - dostaniesz jedno piętro w tym gmachu. To i tak
dziesięć razy więcej, niż masz obecnie. Otwarta przestrzeń,
którą możesz zaaranżować, jak zechcesz. Będziecie mieli
lepszą ochronę, lepsze...
Nie słuchała go dalej. Rozradowana wyskoczyła z łóżka i
zapytała z niedowierzaniem:
- Naprawdę chcesz go ocalić?
- Taak - powiedział przeciągle. Jego głos brzmiał prawie
tak, jakby Dez się wstydził swojej decyzji. - Wspominałem ci
o tym w nocy, ale chyba byłaś zajęta czym innym.
Poczuła, że się rumieni. Roześmiał się, przyciągnął ją do
siebie i pocałował.
- Muszę przyznać, że miałaś rację. To zbyt solidna
konstrukcja, aby dało się ją zburzyć.
Dobrze wiedziała, że nie było takiego budynku, którego
Dez nie umiałby zburzyć, ale nie odezwała się. Jeśli nie chciał
się przyznać, że to dla niej ocalił Tyler - Royale, niech tak
będzie. Ona wiedziała swoje.
- A co z resztą?
- Muzeum dostanie drugie piętro. Na poziomie ulicy będą
sklepy, a wyżej luksusowe apartamenty.
- Dziękuję - wyszeptała wzruszona. Nie była w stanie
powiedzieć nic więcej. Przytuliła się do niego i czule go
pocałowała.
- Zachowaj to na razie dla siebie. Muszę jeszcze
dokładnie wszystko opracować, spotkać się z architektami i
inżynierami.
- Nienawidzę architektów i inżynierów - westchnęła
ciężko, rzucając się z powrotem na łóżko.
- Ja też, kochanie - zaśmiał się. - Ja też.
Nie miała pojęcia, jak to się działo, ale wszystko, na co
patrzyła, miało lekko różową poświatę. Nawet puste miejsce
po zaginionym garnku Essie nie zdołało zepsuć jej humoru.
Wioska historyczna okazała się sukcesem, sponsorzy
dopisywali, muzeum otrzyma wkrótce nową siedzibę, a ona
miała Deza.
Może kiedyś razem wyremontują dom Essie i doprowadzą
go do dawnej świetności, marzyła, rozglądając się po
zniszczonym holu.
Nie rozpędzaj się, próbowała się mitygować. Wspólna noc
to jeszcze nie zobowiązanie na całe życie. Ale już teraz
wiedziała, że to nie jest zwykły romans. Ani dla niej, ani dla
Deza.
Stała w holu muzeum i wyobrażała sobie nowe
pomieszczenia, wysokie, pełne światła okna. Prawie
rozstawiała kolejne eksponaty, kiedy nagle usłyszała głos
Nathana:
- Panno Haskell, przykro mi, że nie zdążyliśmy
porozmawiać wcześniej. Opracowuję szczegółowy raport dla
zarządu, ale może chciałaby pani usłyszeć wcześniej moje
uwagi? Chętnie porozmawiam.
- Niekoniecznie - odparła z uśmiechem. - Myślę, że
jedyną osobą, która powinna je usłyszeć, jest teraz Dez. To on
przeprowadzi tu remont.
- Remont? - powtórzył Nathan powoli. - Nie rozumiem,
bo przecież...
- Och, przypuszczam, że nie wie pan wszystkiego.
Oczywiście, to na razie luźne plany i zarząd nie wyraził
jeszcze zgody, więc proszę nie zdradzać, że coś pan słyszał.
Zrobiliśmy z Dezem interes - on dostanie dom Essie i
wyremontuje go, a muzeum przeniesie się...
- To nie tak - przerwał jej architekt, potrząsając głową. -
Dez nie ma zamiaru remontować tego domu.
- To jakieś nieporozumienie, panie Haynes.
- Nie. Właśnie skończyłem opracowywać plany budynku,
który ma tu powstać. Dom zostanie zburzony.
. - Niemożliwe - wyszeptała z niedowierzaniem.
- Oczywiście nie od razu. Najpierw wyremontujemy
Tyler - Royale, a kiedy się tam już przeniesiecie, wyczyścimy
cały ten teren. Stąd aż do kościoła św. Franciszka, łącznie z
obecnym biurem Deza.
- Nie!
Nie mogła uwierzyć w to, co słyszała. Z trudem docierało
do niej, że architekt musi mieć pewne informacje, w
przeciwnym razie skąd by wiedział, dokąd się przenoszą?
Nathan patrzył na nią ze zrozumieniem i sympatią.
- Dez zrobił doskonały interes. Ma teraz cały narożnik
wzdłuż dwóch głównych ulic. To stwarza praktycznie
nieograniczone możliwości, może zbudować... - Zauważył, że
Gina nie słucha i zmienił temat. - Panno Haskell, jeśli jest tu
coś, co chciałaby pani zachować - detale architektoniczne,
drzwi, balustradę schodów... nie wiem, cokolwiek przyjdzie
pani do głowy, proszę zrobić listę, spróbuję ocalić to dla pani i
wynieść stąd, zanim wjadą buldożery.
Dopiero teraz przekonał ją, że mówi prawdę. Jego
spokojna propozycja, żeby zrobiła listę rzeczy, które chciałaby
zachować, podziałała na nią jak kubeł zimnej wody. Nie
obiecywał, że na pewno mu się uda. W końcu pracował z
Dezem już wcześniej.
Nathan Haynes wiedział, co mówi.
Dez za wszelką cenę chciał mieć dom Essie. Ale nie po to,
żeby w nim mieszkać. Nie dlatego, że nagle obudził się w nim
sentyment do rodzinnego gniazda.
Chciał mieć ten dom, żeby go zniszczyć.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Gina mogła uznać, że w pewnym sensie odniosła
zwycięstwo. Ocaliła przecież budynek Tyler - Royale.
Ale jednocześnie przegrała, co było znacznie bardziej
bolesne. Aby uratować jeden budynek, zniszczyła drugi.
Wiedziała, że zawiodła zaufanie Essie, ona nigdy się nie
poddawała. Gina robiła wszystko, co było w jej mocy, przed
każdą decyzją zastanawiała się, czy tak właśnie postąpiłaby
Essie, i to dawało jej wiarę, że jej wybory są właściwe. Poza
jednym - Essie nie pomyliłaby się tak bardzo i nie zaufałaby
Dezowi.
To był poważny błąd i tylko siebie mogła za to winić.
Zrobiła to, bo była ślepo zakochana i uwierzyła, że Dez się
zmienił. Chciała wierzyć, że zmienił się dla niej.
Przez chwilę żyła w jakimś cudownie szczęśliwym,
nierealnym świecie. Dez obiecał, że nie zburzy Tyler - Royale,
a ona założyła, że ocali też dom Essie. Co za naiwne mrzonki.
Postanowił zachować budynek sklepu, bo to było zgodne z
jego koncepcją zagospodarowania działki. Tak samo jak
zburzenie muzeum. Dla niego liczyło się tylko to, co
przynosiło dochód i umacniało pozycję jego firmy. Ze
smutkiem zrozumiała, że sama zgotowała sobie ten los.
- Przykro mi. - Usłyszała pełen współczucia głos
Nathana. - Może chce pani porozmawiać...
Pokręciła przecząco głową i odwróciła się. Nie
potrzebowała żadnych wyjaśnień, wszystko było niezwykle
proste. Dez pewnie już zamawiał buldożery, żeby zniszczyć
dom Essie i zbudować w tym miejscu kolejny wieżowiec. I
ona była za to odpowiedzialna.
Miała ochotę usiąść w kącie i płakać jak mała
dziewczynka. Uświadomiła sobie, że pokochała iluzję.
Zakochała się we własnym marzeniu, nie w prawdziwym
człowieku. Uwierzyła, że jest taki, jakim chciała go widzieć.
Wiedziała już, że to była niezwykła naiwność. Ale nadal
nie miała pojęcia, jaki naprawdę jest Dez Kerrigan.
Najpierw była przekonana, że lada chwila Dez przyjdzie
tutaj i drgała nerwowo za każdym razem, kiedy słyszała
dźwięk otwieranych drzwi. Upłynęło jednak kilka godzin i nie
pojawiał się. Pewnie pracuje nad planami nowego wieżowca,
pomyślała rozgoryczona.
Dlaczego nawet nie wspomniał, co zamierza zrobić z
domem Essie? Przecież i tak by się o tym dowiedziała. Pewnie
myślał, że wtedy nie będzie to już miało znaczenia. On dostał
przecież to, co chciał.
Zrobiło jej się jeszcze bardziej przykro. Dlaczego w ogóle
myślała, że jej uczucia są dla niego ważne? Nie było przecież
żadnych powodów, aby musiał się przed nią tłumaczyć. Dała
się podejść jak ostatnia idiotka, zaślepiona uczuciem nie
potrafiła jasno ocenić sytuacji.
Przypomniała sobie wspólną noc i miły poranek, który
wydawał się początkiem nowego, lepszego życia i
zawstydzona zakryła twarz rękoma. Jak mogła być tak
naiwna! Nic dziwnego, że teraz jej unikał. Bał się pewnie, że
będzie urządzała łzawe sceny, by coś na nim wymóc.
Oparła łokcie na biurku i pochyliła nisko głowę. To był
największy błąd, jaki w życiu zrobiła, ale przecież wpadła na
to już wcześniej. Tyle że przez kilka cudownych godzin
uwierzyła, że jest inaczej, że los się do niej uśmiechnął i
odmienił duszę Deza.
Nagle przez otwarte okno dobiegł ją znajomy głos. Więc
jednak przyszedł. Rozmawiał z Eleanor przed domem. Po
chwili usłyszała kroki na schodach.
Otworzył drzwi jej gabinetu, wszedł do środka i stanął
obok biurka. Wyciągnął rękę, jakby chciał pogłaskać ją po
karku, ale cofnął ją niezdecydowany.
- Nathan mówił, że jesteś bardzo rozgoryczona - odezwał
się spokojnie, przysiadając na blacie. - Chcesz o tym
porozmawiać?
Zdumiona jego bezczelnością, wybuchła:
- Jeśli myślisz, że mam ochotę opowiadać ci o tym, co
czuję, to grubo się mylisz! Nie mam najmniejszego zamiaru
rozmawiać ani robić z tobą interesów, Dez! To koniec!
- Uspokój się, wiem, że jesteś wzburzona, ale ty też
wiesz, że nie możesz podejmować takich decyzji bez zgody
zarządu.
- Owszem, tak samo jak nie mogłam wyrazić zgody na
zamianę bez konsultacji z nimi. Powinniśmy więc uznać, że
nasza umowa jest nieważna!
- Daj spokój! Zarząd zgodzi się, jak tylko przedstawię im
tę propozycję.
- Skąd ta pewność? - zakpiła. - Przekupisz ich? Obiecasz
jakieś korzyści, jeśli tylko się zgodzą? Kazałeś Nathanowi
napisać raport tak, by nie zostawić nam żadnego wyboru?
Dez stanął przed nią wyprostowany.
- Nie mów tak! - powiedział ostro. - Nathan nie bierze
łapówek.
- Będę mówiła, co zechcę! - krzyczała, nie panując nad
emocjami. - Co takiego jest w jego raporcie?!
- Prawda - odparł spokojnie.
Jego opanowanie powoli zaczęło się jej udzielać.
Ochłonęła nieco i spytała ostrożnie:
- Dlaczego mam ci uwierzyć? Już raz mnie okłamałeś.
- Kiedy? Nigdy nie obiecywałem, że odrestauruję ten
dom.
- Dawałeś mi to do zrozumienia - protestowała słabo.
- Nieprawda. To tobie na tym zależało i dlatego
wymyśliłaś ten nierealny scenariusz.
Zamyśliła się na chwilę. Chyba miał rację. Wmówiła
sobie, że zrobi to, na czym jej zależy. Wierzyła, że Dez zmieni
zdanie co do domu Essie, bo dba o jej uczucia. Jakież to było
niemądre!
- Nigdy nie pytałaś, co zamierzam zrobić z tym domem -
ciągnął Dez, a jego głos dochodził do niej jak zza ściany.
- Nie byłaś ciekawa, jakie mam plany?
Nie, przyznała w myślach. Nawet nie przyszło jej do
głowy, że mógłby mieć inne plany niż ona. Nie słuchała, co
mówił dalej. Była kompletnie załamana. Czuła się tak, jakby
nagle ktoś brutalnie zerwał jej z oczu różowe okulary, które
uparcie chciała nosić i wierzyć, że świat przez nie widziany
jest prawdziwy.
- Sama zwróciłaś moją uwagę na ten dom, zmusiłaś mnie,
żebym zainteresował się nim i całą okolicą. Kościół św.
Franciszka kupiłem tylko dlatego, żeby móc ci coś zaoferować
w zamian za Tyler - Royale. To ty skłoniłaś mnie do tego,
żebym rozważył kupno tych działek!
- Doskonale! Teraz zrzuć całą odpowiedzialność na mnie!
- Nie robię tego. Ale muszę przyznać, że to ty podsunęłaś
mi myśl, by inwestować w tej dzielnicy. Kiedy
zaproponowałaś, żebym zbudował wieżowiec na miejscu
kościoła, w pierwszej chwili myślałem, że zwariowałaś. Ale
potem pomysł zaczął mi się coraz bardziej podobać. Kilka
takich budynków zmieni charakter całej okolicy, przyciągnie
inwestorów, ludzie zaczną budować tu nowe domy... Ale to
nie zmienia faktu, że ten dom nie może pozostać.
To, co mówił, brzmiało tak sensownie i zdecydowanie, że
nie miała już pojęcia, jakich argumentów użyć, aby go
przekonać.
- Nie niszcz domu Essie - poprosiła w końcu bezradnie.
- Gino, to tylko stary dom - tłumaczył łagodnie. - Zburzę
też moje biuro. Dlaczego tak ci na nim zależy?
On nic nie rozumie, pomyślała załamana. Nie ma sensu
niczego tłumaczyć...
I nagle poczuła, że musi mówić. Musi mu to opowiedzieć.
- Essie była dla mnie kimś zupełnie wyjątkowym -
zaczęła wolno, z trudem wydobywając głos z gardła. - Była
dla mnie wszystkim. Ona mnie stworzyła, dlatego muszę
zrobić wszystko, żeby uchronić jej dziedzictwo. - Przerwała
na chwilę i zwilżyła usta. - Mówiłam ci, że dała mi pracę, ale
nie powiedziałam dlaczego. Moi rodzice umarli, kiedy miałam
cztery lata. Ledwie ich pamiętam. Potem przez wiele lat
tułałam się po rodzinach zastępczych. Ale tych ludzi
interesowały wyłącznie pieniądze z opieki społecznej, które za
mnie dostawali. Kiedy miałam trzynaście lat, była sroga zima,
a kolejna rodzina zastępcza nie kupiła mi butów. – Jej głos
zadrżał, ale odważnie ciągnęła dalej - Więc je ukradłam. W
Tyler - Royale.
- Złapali cię - powiedział, jakby to było oczywiste.
- Essie mnie złapała. Właśnie kupowała te swoje ciężkie
trzewiki, kiedy zauważyła, co robię. Znała mnie ze szkoły.
Złapała za kołnierz i zaprowadziła do kierownika sklepu.
Wezwali policję. - Zerknęła na Deza ciekawa, jakie wrażenie
robią na nim te wyznania. Słuchał zszokowany. Spojrzała mu
prosto w oczy i dodała z wysiłkiem: - Najgorsze, że nie była to
moja pierwsza kradzież. Do dziś pamiętam, jak stałam przed
sędzią i trzęsłam się ze strachu. Chciał wysłać mnie do
poprawczaka, ale wtedy Essie wstała i powiedziała, że bierze
za mnie odpowiedzialność.
- Odważna decyzja - zamruczał Dez.
- Dała mi pracę, ale z pierwszej wypłaty musiałam
zwrócić pieniądze za buty. Od tej chwili więcej czasu
spędzałam u niej, wśród zakurzonych zbiorów, niż w szkole.
Nie czułam się tam dobrze. Nie wiesz nawet, jak okrutne
potrafią być dzieci dla kogoś, kto trochę od nich odstaje. Essie
przygarnęła mnie i chroniła przed światem. Od razu
zorientowała się, że nikt do tej pory się mną nie zajmował.
Brakowało mi dobrego wychowania, podstawowych
wiadomości, obycia. Musiała mnie nauczyć wszystkiego, od
zachowania przy stole począwszy, po dobór garderoby.
Dez spojrzał z niedowierzaniem na jej nienagannie
skrojony kostium i spytał podejrzliwie:
- Essie nauczyła cię tak się ubierać? Nie uwierzę w to!
- A jednak! Sama była bardzo skromna, ale miała świetny
gust. W końcu prawie zamieszkałam w muzeum... Lubiłam
wyobrażać sobie, że Essie jest moją ciotką, Desmond był
moim dziadkiem... - zaśmiała się. - Jak widzisz,
przywłaszczyłam sobie twoją rodzinę. I tak dzięki Essie
wylądowałam na studiach historycznych, a nie w więzieniu.
Dez, nie wiem, czy zdołałam ci wyjaśnić, kim była dla mnie
twoja ciotka. Owszem, chciałam przenieść muzeum, ale tylko
dlatego, że marzyłam o odrestaurowaniu domu Essie. Proszę,
nie odbieraj mi nadziei...
Po tych słowach zapadła długa chwila ciszy.
- Chciałbym móc to zrobić, kochanie - odezwał się w
końcu smutno. Jego głos był tak cichy, że ledwo go słyszała.
Te słowa zabrzmiały jak wyrok. Gina oparła głowę na
rękach i rozpłakała się. Łzy wolno spływały po policzkach i
rozmazywały makijaż, ale nie zważała na to. Nie zdołała
jednak uratować domu Essie. Nie pomogło nawet odkrycie
najtajniejszych zakamarków duszy i najgłębiej skrywanych
sekretów.
Nagle poczuła, że Dez delikatnie gładzi ją po ramieniu.
- Gino, domyślam się, jak się czujesz, ale niepotrzebnie
się obwiniasz. Nie zdradziłaś Essie. - Opuścił rękę i ujął ją za
nadgarstek. - Chodź ze mną, coś ci pokażę.
- Nie, zostaw mnie! - Bezskutecznie próbowała się
wyswobodzić. - Daj spokój, nigdzie z tobą nie pójdę! Nie
mogę kochać kogoś, kto...
Zamilkła przerażona tym, co właśnie powiedziała. Nie
śmiała podnieść głowy i spojrzeć na niego. Jednak jego uścisk
nie zelżał. Przeciwnie.
- A jednak pójdziesz. Jeśli będzie trzeba, zniosę cię ze
schodów!
- Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju?
- Bo musisz zobaczyć raport Nathana, a właściwie coś, o
czym w nim napisał.
Pociągnął ją za rękę i zmusił do wstania.
Zeszli na dół, do piwnicy. Było tam ciemno i wilgotno.
Dez oświetlał drogę latarką i podtrzymywał Ginę za ramię,
żeby się nie potknęła.
- Kiedy ostatnio tu byłaś?
- Nawet nie pamiętam.
- Więc uważaj na głowę. A teraz patrz. - Skierował
strumień światła na ściany i bezlitośnie pokazywał jej liczne
rysy. - Spójrz na to pęknięcie w legarach. Ciągnie się przez
całą długość. A to wsporniki schodów, kruszą się. - Światło
wydobywało z mroku kolejne szczegóły. - Ściany kuchni
pękają, bo fundamenty są w tym miejscu naruszone. Spójrz
teraz tutaj, widzisz te rysy? Nie dałabyś rady dostawić
bocznych skrzydeł, jak planowałaś. Naruszyłoby to
fundamenty i budynek pewnie by się zawalił. Chcesz oglądać
dalej?
- Nie. - Pokręciła głową i zalała się rumieńcem. - Wstyd
mi, że sama tego nie zauważyłam.
Wrócili na górę i przeszli do kuchni. Tym razem Dez sam
sięgnął do lodówki i podał jej sok.
- Napijmy się czegoś zimnego, trzeba zmyć z ust ten
piwniczny smak. Chciałem, żebyś to zobaczyła na własne
oczy, zanim przeczytasz raport Nathana. Opisuje dokładnie
stan budynku i chociaż stwierdza, że nie ma bezpośredniego
zagrożenia, to wcześniej czy później ten dom się zawali. I nic
dziwnego, ma ponad sto pięćdziesiąt lat i od dawna nie był
remontowany. To poważny problem, a nie moja żądza
niszczenia.
Serce zabiło jej gwałtownie. Choć wiedziała, że to
nierealne, znowu zakiełkowała w niej nadzieja. Może jest
jeszcze jakaś szansa...
- Gino, pewnie nie jestem twoim bohaterem, ale staram
się być uczciwy. Nawet gdyby ten dom był w lepszym stanie, i
tak chciałbym go wyburzyć.
Chciałbym? Co to może oznaczać? Nadzieję? Nie bądź
głupia, upomniała się, niczego się nie nauczyłaś?
- Ale gdyby była jakakolwiek szansa, pewnie zdołałabyś
mnie przekonać - ciągnął miękko. - Jednak jest inaczej.
Kochanie, wiem, że to dla ciebie przykre, lecz nie powinnaś
oskarżać się tak bardzo. Dużo opowiadałaś mi o Essie i mam
wrażenie, że trochę ją poznałem. Nawet ona nie oczekiwałaby
od ciebie niemożliwego. Kobieta, która potrafiła stanąć w
twojej obronie wobec sądu i policji i wziąć na siebie
odpowiedzialność za zagubioną nastolatkę, musiała być osobą
mocno stąpającą po ziemi.
Gina uśmiechnęła się. Tak rzeczywiście było. Essie
słynęła z rozsądku. Nie sądziła, że Dez potrafi tak uważnie
słuchać i wyciągać trafne wnioski.
- Twoje poświęcenie jest godne podziwu, ale za dużo na
siebie wzięłaś. Essie wcale nie chciała, żebyś podążała jej
drogą. Ona chciała, żebyś miała swoje życie, podejmowała
własne decyzje. Nie musisz być jej klonem.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Miała wrażenie, że Dez
oskarża ją o coś i wcale nie chciała tego słuchać.
Przyzwyczaiła się żyć z cieniem Essie za plecami i nie
wyobrażała sobie, że może być inaczej.
- Gdyby było inaczej, nie nauczyłaby cię, jak się ubierać z
takim smakiem. Kazałaby ci chodzić w tych zgrzebnych,
szarych mundurkach, które sama nosiła.
Ten argument był tak śmieszny, że Gina podniosła
wreszcie głowę i spojrzała na Deza. W jakimś sensie miał
rację.
- Dziedzictwo Essie to nie te cegły i ten dom. Ono żyje w
tobie.
Przez dłuższą chwilę milczała zamyślona. W końcu
westchnęła głęboko. Przepraszam, Essie, pomyślała.
- W porządku, poddaję się - mruknęła w końcu
zrezygnowana.
- Nie chcę, żebyś się poddała, tylko żebyś zrozumiała -
powiedział Dez, patrząc na nią uważnie.
- Rozumiem. Zgadzam się. - Powoli kiwnęła głową. -
Ale... jest jeszcze jedno. Nathan mówił, że jeśli będę chciała
uratować coś z tego budynku, mogę zrobić listę i przekazać
mu.
- Jasne. Ocalimy wszystko, co tylko będzie możliwe.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, w końcu Dez
zaczął dziwnym tonem:
- Wiesz... myślałem o tym, żeby jeden z apartamentów w
Tyler - Royale zaaranżować od razu dla nas. - Przerwał na
chwilę i rzucił jej szybkie spojrzenie. - To byłoby dla ciebie
bardzo wygodne, miałabyś bliżej do pracy. I mogłabyś
spędzać więcej czasu w muzeum. Chociaż dzięki dochodom
ze sklepów i mieszkań, wreszcie będziecie mogli sobie
pozwolić na profesjonalnych przewodników, nie będziecie
skazani jedynie na wolontariuszy jak dotychczas. To powinno
wiele ułatwić i może nie będziesz musiała już tak ciężko
pracować. Miałabyś wtedy więcej czasu na inne rzeczy...
Wpatrywała się w niego zupełnie oszołomiona.
- Dez, nie jestem pewna, czy dobrze słyszałam...
Rzeczywiście chcesz przekazać cały dochód z wynajmu
sklepów i apartamentów na rzecz muzeum?
Spojrzał na nią zdziwiony i po chwili zaczął się śmiać.
- Ty chyba jednak jesteś klonem Essie! Czyżby dochód
muzeum był jedyną rzeczą, która cię interesuje? Nie zwróciłaś
nawet uwagi na to, co ci właśnie zaproponowałem.
Z trudem przełknęła ślinę i popatrzyła na niego niepewnie.
- Właściwie nie rozumiem, co chciałeś powiedzieć...
- Próbowałem ci wyjaśnić, że jeśli tylko wytrzymasz pod
jednym dachem ze mną, chciałbym spędzić z tobą resztę
życia. - Wpatrywał się z napięciem w jej twarz i po chwili
wyciągnął do niej ręce. - Chodź tu - powiedział cicho.
Nie poruszyła się.
Cisza wypełniała całe pomieszczenie i stawała się coraz
bardziej napięta.
- Przepraszam - odezwał się w końcu Dez. - Musiałem cię
źle zrozumieć. Kiedy powiedziałaś wcześniej, że nie mogłabyś
kochać kogoś takiego, myślałem, że próbujesz sama się
przekonać. - Odwrócił się i najwyraźniej zamierzał wyjść.
Nie mogła na to pozwolić.
- Dez! Zaczekaj!
Skoczyła ku niemu, żeby go zatrzymać, i już po chwili
znalazła się w jego objęciach, a cały świat przestał istnieć.
Miała wrażenie, że ziemia trzęsie się pod jej stopami, ale to
wszystko nie miało znaczenia. Ważna była tylko ta chwila i
ten mężczyzna, który tak mocno przyciskał ją do siebie.
Kiedy po długiej chwili przestał ją całować, przytulił
policzek do jej głowy i powiedział ciepło:
- Jeszcze jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat twojej
ciężkiej pracy, a w niczym już nie będę przypominał dawnego
barbarzyńcy.
- Zrobię, co będę mogła. - Śmiała się wtulona w jego
ramiona. - Dez, co myślisz o tym, żebyśmy zatrzymali
niektóre detale stąd dla siebie? Jeśli będziemy mieć własne
mieszkanie. ..
- Na piątym piętrze. Tam gdzie teraz jest ekspozycja
jaccuzi. Wybierzemy przy okazji jakąś wannę i każemy ją od
razu wstawić do naszego apartamentu. Możemy też
zastanowić się, jak wykorzystać te fragmenty domu Essie,
które będziesz chciała ocalić. Ale proponowałbym wybrać
tylko te mniejsze. Kiedyś zbudujemy sobie własny dom i tam
możesz przenieść nawet całą klatkę schodową! Myślę, że to
dobry pomysł, w ten sposób ocalimy choć fragment rodowej
siedziby Kerriganów.
- Własny dom? - powtórzyła zaskoczona Gina.
- Na razie wystarczy nam apartament, tak zresztą będzie
wygodniej. Ale kiedy pojawią się dzieci...
- Dzieci? - Wyglądało na to, że nie była w stanie
przyswoić sobie tylu rewelacji naraz.
- Tak, dzieci. - Dez zaśmiał się. - Wiesz, takie małe
ludziki z wiecznie umorusanymi buziami. O ile oczywiście
chcesz je mieć.
- Naturalnie, że chcę! Zawsze o tym marzyłam!
- Świetnie! - Odsunął ją lekko i spojrzał jej w oczy. -
Muszę ci coś wyznać. Ożenię się z tobą pod warunkiem, że
zawsze wtedy, kiedy nasze dzieci będą chciały słuchać tych
wszystkich historii o Desmondzie Kerriganie i ciotce Essie,
weźmiesz całą robotę na siebie. Ja będę wtedy znikał z domu!
Uśmiechnęła się do niego figlarnie.
- Zgoda! A kiedy nie będziesz słyszał, będę im
opowiadała, jak bujałeś się na drzwiach kuchennych i kradłeś
ciastka z garnka Essie! Och, nie...!
- Co się stało?
- Garnek! Zupełnie o nim zapomniałam.
- Nie myśl już o tym. Właśnie dałem go Eleanor i
prosiłem, żeby odstawiła na miejsce.
- Słucham?! Znalazłeś go?
- Niezupełnie, chociaż bardzo się starałem. Uprzedziłem
wszystkie sklepiki ze starociami i antykwariaty, żeby były
czujne. Na szczęście złodziej sam poczuł, że pali mu się grunt
pod nogami i podrzucił garnek do studia telewizyjnego.
Miałaś rację - pewnie oglądał program i to nasunęło mu myśl
o kradzieży. Carla zadzwoniła do mnie dziś rano i
powiedziała, że odda mi garnek, jeśli udzielę jej wywiadu na
temat dalszych losów Tyler - Royale.
- Oczywiście nie zgodziłeś się!
- Nie mogłem przepuścić takiej okazji! Wiedziałem, że to
moja jedyna szansa, by stać się twoim bohaterem na oczach
tysięcy widzów. Ej, co mi robisz! - zawołał, czując, że
delikatnie gryzie go w ucho. - Od pierwszej chwili, kiedy cię
zobaczyłem, wiedziałem, że wpakujesz mnie w kłopoty.
- I miałeś rację! - Zaśmiała się, całując go w szyję.
- Ale wiesz co? - wyszeptał, pochylając się nad jej ustami.
- Wcale tego nie żałuję.