Meredith George
Jaśnie pani i generał
ROZDZIAŁ I
Wyprawę za miasto planował generał Ople na długo przed wynajęciem powozu z parą kuców; prawdę mówiąc, myślał
o niej od chwili wyjścia ze służby czynnej. Falisty gościniec powiódł go najpierw przez pewną miejscowość znaną ze
swej łąki, w której generał zakochał się od razu; jadąc później brzegiem parku cały zachwyt przerzucił na park, lecz też
nie na długo, bo gdy wreszcie znalazł się o rzut kamieniem od rzeki, oświadczył, że jedynie ta okolica naprawdę go
pociąga i tu spędzi resztę życia. Widać jasno, iż był to człowiek zamiłowany w przygodach, choć wojenny rynsztunek
porzucił na zawsze.
Powozik zaprzężony w dwa kuce wynajęty został z zamiarem konkretnym: miał posłużyć generałowi do dokonania
przeglądu — mówił — wszystkich rezydencji, dworów, dworków, włości, panie, i posiadłości w granicach szybkiej
komunikacji z ukochanym Londynem. A podobny był nasz generał do bohatera owej słynnej powieści Coelebsa, co
gdy raz uparł się znaleźć żonę, to wiadomo, że bez niej do domu nie wróci. Każdy dom do wynajęcia, byle na otwartej
przestrzeni i niedaleko ukochanej stolicy, budził zachwyt generała.
I byłby wynajął pierwszy z brzegu, gdyby nie córka, która mu towarzyszyła, panna osiemnastoletnia, zdolna już zająć
się całym gospodarstwem. Fortuna, trzymana w cuglach pewną rączką Elżbiety Ople, przywiodła generała do miejsca,
które było koroną wygód i komfortu. Długo można by licytować zalety tego wyboru na publicznym przetargu; generał
w swej skromności wziął z języka faktorów jedno słowo: bijou. Lecz później ruszył własnym konceptem; coś więcej
niż zwykłe ukontentowanie podsunęło mu szczęśliwą nazwę: „rezydencja dżentelmeńska". I mówił, że to mająteczek.
Był tam domek dla służby, nie większy niż dwie budki szyldwacha: w jednej klitce para staruszków mogła siedzieć
skurczona we dwoje, w drugiej ułożyć się do snu ciasno jak w beczce; było podwórko wiodące do stajni i skrawek
murawy, który nawet mógłby uchodzić za łąkę, gdyby nie był tak mały; grządki na warzywa odgradzał murek, ogródek
kwiatowy otaczała kępa drzew. Podglądanie przez osoby postronne było wykluczone. Wygodne to, mawiał generał,
bezpieczne jak twierdza i z polorem pańskości — idealny dom dla prawdziwego angielskiego dżentelmena.
Było tego wszystkiego razem pół akra i dwa pręty — akurat tyle, by obudzić czułość w sercu generała. Mądrą decyzją
zatrzymał parę staruszków, bo przywykła do ciasnoty, i nie kupił krowy, bo wymagałaby pastwiska. Staruszka
pilnowała dzwonka u głównego wejścia,
a miało ono wygląd okazały dzięki ostrym sztachetom o pozłacanych czubkach; męża jej zatrudnił generał do pomocy
w ogrodzie. Niezmiernie lubił to zajęcie, póki mógł je wykonywać jak prawdziwy dżentelmen, to znaczy przez nikogo
nie podglądany. Od strony gościńca drzewa kryły go doskonale. Niebezpieczny był tylko sąsiedni dom, trzymający
jakby straż nad całą posiadłością, a zwłaszcza okienko na poddaszu, które celowało prosto w ogród generała. Dom ten
był pusty.
Lecz któż by przypuszczał lub życzył, by wygodna rezydencja z cieplarniami, ptaszarnią, sadzawką, szopą na łodzie i
tysiącem innych uroków stworzonych dla ludzi majętnych miała świecić pustką! Nie minęły dwa lata, jak nabyła ją
pewna dama. Fama, biegnąca w czarnej chmurze pyłu za jej powozem, głosiła, iż to ekscentryczka. Wyraz ten mówi
niewiele, nie budzi lęku. Odnosi się najczęściej do arystokratycznych dam w pewnym wieku, które stronią od świata. I
na pewno zawsze oznacza osobę zamożną.
Generał Ople bardzo był ciekaw tej damy. Żywił uczucie pełnego pokory szacunku dla arystokracji i szczery podziw
dla bogactwa. Śmiało wyznawał, że Londyn — na przykład — to dla niego ósmy cud świata. A gdyby ten cud
splądrować, to każdy szeregowiec, panie, stałby się niezależnym dżentelmenem do końca swych dni. Koszmarny sen!
— wzdrygał się zaskoczony: odrażająca zawiść wobec tych, co
obłowili się na wojnie, mogła przyjść tylko we śnie. Łup wojenny to miła rzecz, którą umysły wojaków lubią się
niekiedy bawić całkiem abstrakcyjnie. Generał zabrnąwszy tak daleko ratował się salwą ciężkich westchnień, podobnie
jak człowiek, który toczy walkę z własnym ja.
Dama przybyła w zapowiedzianym terminie; sąsiedzi złożyli bilety wizytowe, lecz zlekceważyła wszystkie
manifestując swą ekscentryczność; wyjątkiem był bilet pani Baerensowej, która natychmiast uzyskała audiencję.
Dzięki przemyślnym staraniom generała jego bilet, jako najbliższego sąsiada, zosta? wręczony bezpośrednio po bilecie
rektora, głowy parafii; otóż rektorowi udzielono posłuchania, dla generała Wilsona Ople lady Camper była nieobecna.
— Należy do wyższych sfer i nie chce się ze mną zadawać — stwierdził generał z pokorą.
Niemniej poczuł się dotknięty; przecież całkiem wbrew sobie, bez najmniejszej, dalibóg, chęci naprzykrzania się, jako
generał armii brytyjskiej musi tu reprezentować armię pod nieobecność rang wyższych. Jest zatem urażony w godności
zawodowej — tak tłumaczył swe odczucia. Lecz kładł przecież w swój zawód całe serce, więc uczciwie należy
stwierdzić, iż poczuł się dotknięty w uczuciach; on jednak mówił, że nie — i obstawał przy sponiewieraniu dystynkcji
wojskowych.
Codzienny spacer dla zdrowia zmuszał go do
przejścia pod oknami lady Camper, które nie kryły się skromnie jak w rentierskiej samotni wdowca — sam z siebie
żartował — tylko niczym wódz, panie, niczym na wojnie generalissimus w siodle panowały, dalibóg, całkowicie nad
gościńcem i niziną, aż po wybrzuszony gąszcz parku. Mijał te okna szybkim krokiem, nieznacznie podając tułów do
przodu, jak gdyby spieszył na powitanie przyjaciela, który z daleka wyciąga dłoń; obserwowała to pokojówka
zastanawiając się, czemu ten pan o wspaniałej postawie i niezwykle lśniącej, srebrzystej czuprynie tak dziwnie chodzi.
Gdy generał przejeżdżał tamtędy, kuc dostawał zawsze w prawe ucho szpicrutą; krewkie zwierzę irytowało się i w
efekcie generał na oczach lady Camper przelatywał pod jej domem jak strzała. Nie lubił jednak szybkiej jazdy i
minąwszy posiadłość sąsiadki natychmiast zwalniał tempo.
Zresztą ani on, ani jego córka nie przykładadali wagi do tak błahych wydarzeń. Mijając okna lady Camper na piechotę
czy w dzikim galopie, generał starannie unikał ich wzrokiem. Elżbieta rzucała obojętne spojrzenie jak na przydrożne
drzewa. Rozmowa ich o lady Camper była wymianą zdawkowych uwag na temat jej zamiłowania do samotności, które
tym bardziej dziwiło generała, że słyszał od córki, iż lady Camper jest wciąż piękna i wcale nie tak stara, jak powinna
być, panie, każda ekscentryczka.
Opowieść rektora jeszcze bardziej podnieciła jego ciekawość: lady Camper bez ogródek oświadczyła rektorowi, iż nie
zawsze chodzi do kościoła, ponieważ nie jest w stanie wysłuchać całego nabożeństwa, bywa tam tylko od czasu do
czasu, dla zachowania pozorów. Można jednak liczyć na nią przy każdej kweście, a ławkę swą zawsze otworzy dla
biednych, choć tylko dla biednych. Zwiedziła Europę, zna również Wschód. Szkice akwarelowe z tych podróży zdobią
ściany jej pokoju, a na biureczku w salonie leży para pistoletów. Wyznała, że kiedyś ogromnie jej się przydały. Ze słów
rektora wynikało, że lady Camper ma dla mężczyzn dużo pogardy, którą dziwnie przeplata ubolewaniem nad słabością
kobiet.
— Dalibóg, nie może być przykładem słabości — orzekł generał mając w pamięci jej pistolety.
Otóż od szachistów obserwujących grę kobiet i znających sposób poruszania się po linii prostej lub skokiem figur
czarnych czy białych słyszymy, że gdy godny uwagi mężczyzna zapanuje nad myślami damy, to już sam ten fakt
można uznać za wykonany przez nią ruch. Lecz cały gmach wiedzy o kobietach, zbudowany na tak na pozór bystrym
spostrzeżeniu, zawali się jak domek z kart, kiedy się przekonamy, że zupełnie tak samo jest z mężczyzną i jego
myślami, gdy zaprzątnie je godna uwagi dama; tak samo, w takim samym stopniu i proporcjonalnie do trudności, które
będzie musiał poko
nać. Stało się tak z generałem Ople i nie powiem nic więcej ponad to, że istnieje pole działania szersze od szachownicy.
Twierdzę też z całą stanowczością, że figury stojące na jednym polu wcale nie muszą być do siebie podobne — w
przeciwnym razie można by posądzać naszego generała o naturę kobiecą. A był to nie tylko dzielny oficer,
zahartowany w ogniu niejednej bitwy; był również władcą i pogromcą płci pięknej i — co naprawdę dziwne —
wrodzona skromność ani mu w tych podbojach nie przeszkadzała, ani się zatraciła. Nie mijał się nigdy z zasadami
honoru, rzecz jasna, lecz niejedną ofiarę miał na sumieniu. Cóż robić? Serca dla niego mdlały...
Jeszcze teraz, z bujną siwą czupryną i starannie utrzymanym siwym wąsem, o twarzy ogorzałej, rysach wyrazistych i
ujmującym spojrzeniu, z wdziękiem umiał spuszczać oczy i była w nim wciąż beczka prochu, do której tylko lont
przytknąć...
A wrażliwość na wdzięki kobiece miał wręcz pożałowania godną. Z drugiej jednak strony chroniła płeć piękną resztka
jego nieśmiałości: generał nie był przedsiębiorczy, raczej cierpiał tylko i wzdychał, póki nie okazano mu zachęty.
Zdobywał istoty czułe i delikatne, gdy znęcone jego delikatnością dobrowolnie szły na zgubę. Bystre zaś i inteligentne
niewiasty zupełnie odejmowały mu śmiałość i napełniały lękiem. Wiecznie gotowe do zadawania pytań i wyma
gające szybkich, błyskotliwych odpowiedzi, nigdy nie syte dowcipów, i to świeżych, nie tych, które łatwo znaleźć w
każdym piśmie i wbić sobie jak młotem do głowy; we wszystkim oczytane, skłonne do kpinek i prześmiewek — tego
rodzaju kobiety budziły w generale zgrozę.
A jednak nasz łatwopalny oficer myślał teraz o takiej właśnie kobiecie — i to myślał bezustannie! Przypuśćmy, iż lady
Camper zostanie zmuszona pewnej nocy do użycia pistoletów we własnej obronie. Na wieść, iż jest w kłopotach,
pospieszy do niej niezwłocznie i męstwo zyska zapewne dostęp na warunkach łagodniejszych, bez przymusu popisania
się dowcipem. A gdy minie pierwsze wzburzenie., kto wie, czy dama nie uzna męskiej wyższości i pięknym, starym
zwyczajem nie osunie się mdlejąc w jego ramiona... Pogrążał się czasem w takich marzeniach i tylko podobnej
sytuacji, jak sądził, mógłby zawdzięczać znajomość z niezwykłą kobietą, która była jego sąsiadką. Lecz żaden ze
słynnych włamywaczy nie kwapił się z pomocą...
Po jakimś czasie generał dowiedział się, że lady Camper ma siostrzeńca i że młody człowiek służy w kawalerii. Spotkał
go przy furtce, przyjął i odwzajemnił uprzejmy ukłon; spodobał mu się wygląd i wzięcie młodzieńca i opowiadając o
nim Elżbiecie spytał, czy go przypadkiem gdzie nie widziała.
Odparła, że owszem, wydaje jej się, że go
już widziała, i pochwaliła jego jazdę na koniu. Generał odkrył w nim doskonałego wioślarza. Pewnego dnia, gdy
wybrał się z córką w górę rzeki, młody człowiek przemknął koło nich, lecz natychmiast cofnął swą łódź wspaniałym
uderzeniem wioseł i płynąc burta w burtę odważył się nawiązać rozmowę, przy czym nie omieszkał użalić się na
zamiłowanie ciotki do samotności. Należący do pokrewnych broni panowie mieli wspólny temat do rozmowy i tę samą
pasję.
Elżbieta wyznała potem ojcu, iż przysłuchiwanie się jego rozmowie z panem Rollesem na tematy wojskowe sprawiło
jej ogromną przyjemność. Generał zapewnił ją, iż doznał nie mniejszej. Zaczął odtąd szukać towarzystwa Rollesa i
zdarzało się nieraz, iż gawędzili ze sobą przez parkan: niepodobna było tego uniknąć.
Jakaś mimochodem rzucona wzmianka, jakaś mglista, nie dokończona aluzja pozwoliły generałowi domyślić się, że
lady Camper nie była szczęśliwa w małżeństwie. Cierpiał na myśl
o jej niedoli, lecz dama przecie nie miała więcej nad czterdzieści lat, szkodę można by zapewne jeszcze naprawić, pod
warunkiem że pozwoli się przekonać, przebaczy mężczyznom
i wyrzeknie się samotności.
— Gdyby — mówił generał do córki — lady Camper przypadkiem skłonna była do zawarcia ponownego związku
małżeńskiego, to można by mieć nadzieję, że usposobienie jej zła
godnieje. Zyskalibyśmy wtedy przyjemne sąsiedztwo.
Elżbieta szczerze pragnęła takiego obrotu sprawy. Rzadko bywało, by nie zgadzała się z ojcem, widząc w nim — jak
wszyscy dokoła — wzór człowieka rozsądnego.
Bo takim był istotnie: skromnego mniemania o własnej osobie, której nic jednak nie mógł zarzucić, żył w zgodzie z
samym sobą; i słusznie mógł twierdzić, iż nie ma powodu ani do chełpienia się sukcesami, ani do narzekań na swój los
— póki nie został przez lady Camper poddany ciężkiej próbie.
ROZDZIAŁ II
Dotykamy tutaj tragicznej materii naszego opowiadania, domagającej się wszechstronnego wyjaśnienia, gdyż generał
nigdy sam nie potrafił wytłumaczyć, co w tym wszystkim wydało mu się tak okrutne. Nie był przecież szczęśliwym
wybrańcem losu, nie wynosił się ponad innych, nie należał do tych, których surowa Opatrzność ku przestrodze innym
słusznie strąca z wyżyn. Był człowiekiem skromnym, żyjącym w cieniu, poprzestawał na małym; „dżentelmeńska
rezydencja" w pełni zaspokajała jego ambicje. Mógł śmiało przyznać, że cieszył się uznaniem, lecz przecież nie był
gwiazdą! Wolał raczej wchłaniać światło niż je rozsiewać. Czemuż więc ze wszystkich ludzi
właśnie on miał być poddany tak okrutnej próbie?
Był jednym z nas; nie gorszy i nie uderzająco lub niepokojąco lepszy. Gorzko rozmyślając nad niepojętym
przeznaczeniem miał dziwne uczucie, iż niezasłużona kara spadła dlatego, że porządek rzeczy tam, w górze, jest
pozbawiony sensu, po prostu — rozdaje się tam ciosy na oślep. Tego rodzaju przekonanie oznaczało dla generała
powrót do początków abecadła, ponowną mozolną wspinaczkę umysłu na wielką górę Poznania.
Lecz do rzeczy. Zawarł znajomość z lady Camper dzięki temu, że przysłała ogrodnika z prośbą o ścięcie gałęzi wiązu,
który rósł na jego gruncie i zasłaniał jej widok na rzekę. Generał po naradzie z córką doszedł do przekonania, iż chętnie
spełni życzenie lady Camper, lecz nie wypada mu dać pisemnej odpowiedzi na ustną prośbę i najlepiej zrobi prosząc ją
o rozmowę. Kazał więc przekazać lady Camper wiadomość, że niezwłocznie złoży jej uszanowanie, i zabrał się do
robienia toalety. Bądź co bądź lady Camper była bratanicą earla.
Stawił się przed Elżbietą jak do raportu; córka wygląd ojca pochwaliła, i słusznie: kapelusz, surdut, spodnie i buty
generała godne były prezentacji na dworze królewskim. Szkarłatna jedwabna chustka na szyi dodawała mu wiele
uroku, czego — co najważniejsza — był w pełni świadomy.
— Tylko nie denerwuj się, papo — powiedziała Elżbieta.
— Wcale się nie denerwuję — odparł generał. — Zapewniani cię, moja droga, że nie jestem zdenerwowany —
powtórzył dając tym dowód, iż nie panuje nad sobą. — Przeżywałem gorsze chwile, możesz mi wierzyć.
Obrócił się do córki z promiennym uśmiechem, skinął głową i śmiało wyruszył na spotkanie losu.
Nie było go półtorej godziny.
Powrócił nieco zgaszony, lecz bynajmniej nie można mówić o całkowitym zaćmieniu; gdy bowiem nasze przeżycia
wymagają pewnego przemyślenia, przestajemy jaśnieć pełnią blasku, co nie znaczy, że nas mrok ogarnia — po prostu
światło staje się łagodniejsze. Sumę swych wrażeń zamknął generał następującą refleksją:
— Tak, moja droga, rzeczywistość bardzo daleka jest od naszych wyobrażeń.
Lady Camper była urocza, łaskawa, pełna sąsiedzkiej uprzejmości, niezmiernie życzliwa, gotowa przyjąć w ofierze
najmniejszą gałąź wiązu i tylko ze szczególnych powodów domagała się aż tak wiele.
Elżbieta wyraziła chęć poznania tych powodów, wcale nie ukrywając, iż życzenie lady Camper uważa za dość
dziwaczne, ale generał prosił, by pamiętała, że mają do czynienia z kobietą niepospolitą, „niezwykle wykształco
ną i naprawdę bardzo piękną". To już dodał mówiąc głośno do siebie.
A powody były następujące: zamiłowanie do powietrza i ładnych widoków; chciała również móc zaglądać do ogrodu
sąsiadów bez wchodzenia na poddasze.
Elżbieta wydała lekki okrzyk i poczerwieniała.
— Po prostu, kochanie, jesteśmy przedmiotem zainteresowania jaśnie pani — powiedział generał.
Upewnił córkę, że zachowanie lady Camper, było pełne wdzięku. Znała ona — rzecz dziwna, dalibóg — wiele historii
z jego przeszłości, o których sądził, iż nie są znane nikomu. — Takie tam nic wielkiego — dodał, z czego Elbieta
domyśliła się, iż chodzi o dawne konkiety ojca z lat jego świetności. Lady Camper raczyła też łaskawie opowiedzieć
mimochodem to i owo o sobie: miała w żyłach krew walijską i urodziła się w górach.
— Ma wygląd romantyczny — opowiadał dalej generał — a mąż jej, zanim został kaleką, namiętnie podróżował i
nigdy nie interesowała go sztuka. To rzeczywiście dziwne, mąż takiej kobiety!
Pod osłoną listowia zabrał się do wiązu własnoręcznie i nazajutrz złożył uszanowanie lady Camper, by zapytać, czy nic
więcej nie mąci jej widoku.
— Nic — odpowiedziała. — A teraz zobaczymy, co zrobi ta para ptaszków.
A więc nie mogła znieść pary ptaków mieszkających na tym drzewie.
— Tak, to prawda, ćwierkają, dalibóg, już wczesnym rankiem — rzekł generał Ople.
— Ćwierkają o każdej porze.
— Ale czyż śpiew ptaków... — bronił nieśmiało praw przyrody.
— O ile mają gniazdo. Nie znoszę ćwierkania włóczęgów.
Generał przyznał jej całkowitą słuszność. I tak należy postępować, gdy się ma do czynienia z kobietą posiadającą
rozum, w przeciwnym razie ani się obejrzysz, człowieku, a jesteś igraszką huraganu: zerwie kapelusz, rozwieje poły
surduta, słowem — zaskoczy i ośmieszy. A generał Ople zawsze zważał na każdy krok, by nie wpaść znienacka w
trzęsawisko śmieszności. Wielkiej katastrofy udało mu się dotychczas uniknąć; trafiały się czasem mniejsze — z
nadmiaru ostrożności — lecz miał szczęście i nikt żadnej nie spostrzegł.
Poprosił, żeby wolno mu było przedstawić córkę. Lady Camper przysłała bilet wizytowy.
Elżbieta Ople ujrzała wysoką damę o ładnych rysach, przenikliwym spojrzeniu i przyjemnym głosie; o manierach
wytwornych i pięknej postawie, lecz (oczom młodości nic nie ujdzie) zbliżającą się jak nic do pięćdziesiątki. Zdradzały
to zbyt żywe rumieńce. Była bardzo ujmująca i twarz jej przykuła uwagę Elżbiety tylko dlatego, że ojciec w swej
rycerskości wo
bec lady Camper nie zgadzał się dać jej ani o rok więcej ponad czterdzieści.
Elżbieta obawiała się, że rumieńce te są sztuczne, i naiwność młodości sprawiała, że krew w niej cierpła na tę myśl.
Tak bardzo uwielbiamy naturę, dopóki ta pani nie żałuje nam swych darów, że każdy fałsz budzi obrzydzenie, a
należałoby pamiętać, iż imitacja nie tyle jest kłamstwem, co — praktycznie biorąc — wyrazem hołdu dla oryginału.
Nasz młody detektyw w spódnicy nie potrafił jednak opanować uczucia dziecinnego zgorszenia.
Lady Camper powiedziała o niej:
— Robi wrażenie porządnej i trudno więcej wymagać od młodej dziewczyny.
— Będzie skarbem dla porządnego człowieka. Pewnego dnia... rzekł z westchnieniem generał.
— Miejmy nadzieję, że ten dzień jest daleki.
— Jednakże — odparł generał — wszystkie dziewczęta pragną wyjść za mąż.
Lady Camper wbiła w niego przeszywające spojrzenie czarnych oczu, lecz nie rzekła ani słowa.
— Ma niezwykle badawcze spojrzenie — wyznał generał córce — ale, dalibóg, gotów jestem poddać się inspekcji, nie
mam, panie, nic do ukrycia. — I nawet chciał się roześmiać beztrosko, lecz zaraz się zakrztusił, skierował wzrok na
kominek i surowym spojrzeniem
musztrował szereg stojących na gzymsie drobiazgów.
Generał Ople jak bohater bronił damy pomawianej o to, że wynosi się ponad innych. Upewniał każdego, że spotyka ją
powszechne niezrozumienie: jest to kobieta wyjątkowa, uprzejma, przystępna, niezwykle rozumna. Wynosząc pod
niebiosa jej cnoty i walety twierdził, że jest pobożna, miłosierna, dowcipna i naprawdę utalentowana. Szczególny
nacisk kładł na artystyczne talenty, opisując jej umiejętność władania pędzlem, piękne akwarele i parę naprawdę
świetnych, pomysłowych karykatur.
Ponieważ o niczym innym nie mówił, przyjaciele jego mieli wkrótce dość tej damy; nikt za nią nie przepadał.
Pollingtonowie, Wardensowie, Wilderowie, Baerensowie, Goslingowie i inni znajomi wyrażali się o jaśnie pani i
generale z przekąsem. Byli to ludzie związani z City, szczerze podziwiali generała, lecz gorzko ubolewali nad jego
żałosnym upadkiem: leżał u stóp kobiety wymalowanej na różowo jak bilet kolejowy. Że tego nie dostrzegał, najlepiej
świadczyło, w jakim był stanie. Siostra pani Pollingtonowej, bardzo miła wdówka nazwiskiem Barcop, osierocona
przez właściciela wielkiego magazynu w City, była zmrożona spadkiem atencji ze strony generała. Przestał bywać na
przyjęciach tłumacząc nieobecność obowiązkiem dotrzymywania towarzystwa lady Camper.
A przecież generałowi, który tak się przed
nią płaszczył, lady Camper nie raczyła nawet oddać wizyty! Mówiono o tym szeroko, temat zrodził wiele ironicznych
uwag. Jaśnie pani raczyła jednak odwiedzić generała.
Stanęła przed bramą zupełnie niespodziewanie, pociągnęła za dzwonek i została wpuszczona jak każdy inny gość.
Trzeba trafu, że generał był w ogrodzie, lecz nie przy krzewach i kwiatach, tylko zajęty kopaniem ziemi — i z tej racji
bez surduta, brudny, zgrzany, prezentował się niezbyt okazale. Od adoracji ziemi — matki róż — można bez
oczyszczenia się pójść prosto przed oblicze damy, ale nie jest to możliwe (przynajmniej tak generał sądził), gdy
człowieka przyłapią na adoracji gleby, która rodzi kapustę. Lubił kapustę tak samo jak róże, a nawet w głębi duszy
więcej miał uznania dla warzyw niż kwiatów, lecz choć szczycił się otwarcie swym ogrodem warzywnym, nie robiąc z
tego tajemnicy przed nikim, to jednak zachwiał się jak pod ciosem, gdy doniesiono mu o niezwykłym zaszczycie, jaki
lady Camper raczyła mu wyświadczyć. Wsunął szybko ręce w rękawy roboczej kurtki wierząc, iż uda mu się
przemknąć do mieszkania i poświęcić parę chwil na uporządkowanie swego wyglądu; i byłoby mu się to udało z
każdym, tylko nie z lady Camper: nie lubiła siedzieć sama w pokoju.
Przechadzała się po trawniku, gdy generał zmierzał ukradkiem ku domowi, i gdyby w dalszym ciągu pozostała
obrócona doń plecami, zdołałby może obejść ją dokoła niepostrzeże
nie, jak cień — tarczę słonecznego zegara. Ale lady Camper miała niebezpiecznie dobry słucha Odwróciła się akurat w
chwili, gdy generał przeżywając męki niezdecydowania zamarł w dziwacznej pozie: z jedną nogą wyprężoną do
przodu, drugą wspartą na samym czubku wielkiego palca — wyglądał jak w napadzie szału. Doprawdy, trudno było o
fatalniejszy moment.
Oczywiście nie miał wyboru i poddał się z miejsca.
Zaczął się gęsto tłumaczyć, na próżno w swym oszołomieniu wysilając umysł. Lady Camper powiedziała z prostotą, że
ogród jest przytulny jak gniazdko, i wąchała kwiaty; pozwoliła ofiarować sobie różę Niel i różę Rohan, i Celinę, i
Falcot, i La France.
— Bardzo piękna — powiedziała o róży La France — ale pachnie olejkiem do włosów.
— Rzeczywiście. Że też nigdy tego nie zauważyłem. Nigdy — generał wciągnął nosem zapach jak niuch tabaki. —
Dalibóg, powiadam, że nigdy w życiu... — Zamilkł i niedorzecznym uśmiechem prosił, aby wolno mu było nie
kończyć zdania, zresztą zupełnie prostego.
— Mam nos — zauważyła lady Camper. Jak przystało na wysoko urodzoną damę
o wykwintnych manierach, starała się, wedle relacji generała, aby czuł się swobodnie, i jeżeli mimo to stojąc przed nią
w roboczym ubraniu był nadal zażenowany, to jedynie z własnej winy — w kwestiach stroju i poprawnego wyglądu
odznaczał się wielką pedanterią.
Na prośbę lady Camper zaprowadził ją do ogrodu warzywnego, następnie pokazał małe jak dłoń podwórko, stajnię,
wozownię, po czym wrócili na trawnik przed domem.
— Dom jak stworzony dla młodej pary — orzekła lady Camper.
— Nie jestem już młody — generał schylił głowę z westchnieniem stosownym dla takiego wyznania. — Dalibóg,
powiadam, nie jestem już młody, ale dom mój nazywam dżentelmenską rezydencją. Dobrze mówię, tak... dżentel...
— Dobrze, dobrze — lady Camper gwałtownie potrząsnęła głową, przymknęła oczy i uniosła brwi, jakby ją coś nagle
zabolało.
Wyraz ten dostrzegał generał na jej twarzy za każdym razem, gdy wspominał o swej „rezydencji".
Może to gniazdko przypomina jej inne, szczęśliwsze dni? Może w takim właśnie domku dla młodej pary zamieszkała
po ślubie z sir Scrope'em Camperem, zanim odziedziczyła jego dobra i tytuł? Generał nie miał pojęcia, o co jej
chodziło.
Gdy raz jeszcze wspomniał w rozmowie, że w tej rezydencji jest sam sobie panem, dziwny odruch powtórzył się, i to z
siłą paroksyzmu. Postanowił więc nie budzić w lady Camper bolesnych wspomnień, lecz gdy tylko powziął to
postanowienie, tym gorliwiej myślał o swej rezydencji, nazywając ją w duchu wybitnie sobiepańską. Wreszcie myśl
pokierowała języ
kiem błędnie i generał zamiast „sobiepańska" głośno powiedział — Sobiepanieńska!
Elżbiety nie było w domu — nie potrafił powiedzieć, dokąd poszła. Służąca wyjaśniła, że panienka wiosłuje na rzece,
— Sama? — spytała lady Camper.
— Tak sądzę — odparł generał.
— Biedne dziecko. Brak jej matki.
— Żałosna to była strata dla nas obojga, zapewniam panią.
— Nie wątpię. Elżbieta jest za ładna, by wychodzić sama.
Mogę jej ufać.
— Dziewczynie?
— Jest w niej duch męski.
— To wspaniale! Przekonamy się o tym.
Generał nieśmiało przytoczył parę dowodów.
Duch męski jako temat musiał być miły damie; słuchała z wielką uprzejmością.
— Mimo wszystko — rzekła — nie powinien pan zezwalać, by wychodziła sama.
— Pokładam w niej całkowite zaufanie — odparł generał i lady Camper na tym poprzestała. Zaproponowała
przechadzkę ścieżką w stronę rzeki, gdzie mogli spotkać powracającą Elżbietę,
Generał zgłosił gotowość, jakkolwiek bez zapału. Lady Camper powiedziała, że nie lubi siedzieć sama w cudzym
pokoju, więc nie mógł jej opuścić, by skoczyć na górę i zmienić ubranie; ale jak tu spojrzeć światu w oczy? Przy boku
uwielbianej kobiety w sfatygowanej
kurtce, a Bóg tylko raczy wiedzieć, jak prezentuje się z tyłu! Trzymał się więc w pewnej odległości za lady Camper,
by oszczędzić jej kłopotliwego widoku, zwłaszcza że dobrze wiedział, jak tylne szeregi lubią krytykować tych, co idą
przodem!
— Chodźmy — rzekła dama. Generał zrobił susa i zatrzymał się jak człowiek, któremu nie wypaliła strzelba.
— Idziesz pan, generale? Odruchowo podążył za nią.
Nie spotkali na drodze żywej duszy prócz dziecka, któremu lady Camper dała sztukę srebra, ponieważ było ładne jak
obrazek. Miłosierny gest odcisnął się natychmiast w sercu generała jak piękna podobizna na sztancy powleczonej
gorącym woskiem. Zdumiewająca dama jakby czytając w jego myślach powiedziała:
— Nie, nic podobnego. Zrobiłam to dla własnej przyjemności
Nagle zawołała: — Otóż i oni!
Generał ujrzał na końcu ścieżki, nad wodą, swoją córkę w towarzystwie pana Reginalda Rollesa.
Znowu obrazek i jakże wdzięczny! Młoda panna i kawaler, oboje ubrani na biało, w czapeczkach wioślarskich, stali
obok siebie wyszedłszy zaledwie ze swych łodzi, które powierzali opiece przewoźnika. Elżbieta wyciągnęła ramię i
palcem wskazywała kierunek, a pan Rolles dla większej jasności ustnie go objaś
niał. I raczej to on, nie Elżbieta, zmieszał się na widok nadchodzących osób.
— Siostrzeniec mój, jak panu zapewne wiadomo, wybrał zawód żołnierza — powiedziała lady Camper. — Tak,
żołnierza. Bardzo lubię ten zawód.
Na taką pochwałę generał skłonił się lekko. Lady Camper mówiła dalej:
— Zależy mu na pensji. Choć sam pan wie, jak marne są pobory oficerów niższej rangi.
— Ja również, dalibóg — rzekł generał — wielce sobie cenię moje pół pensji, byłem przecie zawodowym oficerem,
panie, bardzo sobie cenię, jak rzekłem. A jakże!
— Dlaczego wystąpił pan z wojska? Zdradzała obiecujące zainteresowanie jego
osobą. Sumiennie wyznał jej prawdę:
— Nie śmiałem ubiegać się o stopień wyższy niż generała brygady, dalibóg, nie śmiałem. Mogę przyjmować i spełniać
rozkazy, lecz boję się odpowiedzialności.
— Szkoda — odrzekła — że w przeciwieństwie do mego siostrzeńca Reginalda mógł pan sobie na to pozwolić, nie
będąc zależny od swego zawodu.
Wypowiedziała tę uwagę tak dobitnie, że generał mimo pokory, z jaką mówił o swych możliwościach, poczuł się mile
połechtany jej przypuszczeniem, iż jest człowiekiem majętnym.
Odchrząknął i rzekł tylko:
— W niewielkim stopniu.
Nagle przyszło mu do głowy, że może w pewnej chwili będzie musiał zdać i z tego sprawę, więc dodał z naciskiem:
— Dalibóg, w bardzo niewielkim stopniu. Wystarcza akurat na utrzymanie pozycji dżentelmena z myślą o godności
własnej.
— Ostrzegam — brzmiała tajemnicza odpowiedź, wypowiedziana tak, by doszła uszu obojga młodych. Lady Camper
była zresztą dla nich, a zwłaszcza dla Elżbiety, bardzo łaskawa. Pochwaliła jej marynarski kostium i opaleniznę
zdobytą dzięki uprawianym sportom i przebywaniu na powietrzu.
Sama zaś wyraziła żal, iż nie może rozstać się z parasolką.
— Tak łatwo dostaję piegów!
Generał zastanawiał się nad zagadkowym ostrzeżeniem, z miną zdradzającą najwyższe roztargnienie wbił wzrok w
sztuczne rumieńce lady Camper.
— Tak, bardzo łatwo dostaję piegów — powtórzyła i zniżyła parasolkę, by zasłonić twarz przed niepożądaną
dociekliwością.
— A ja opalam się na brązowo — rzekła Elżbieta.
Na to lady Camper przyłożyła pączek róży Falcot do policzka dziewczyny: zetknęły się strumienie barw i siłą rzeczy
nakazały porównanie opalonej słońcem twarzy dziewczyny z bujną, przyćmioną złocistością róży, mieniącą się w głębi
delikatnym brązem.
Po kwiat, wyróżniony takim przywilejem,
Reginald wyciągnął rękę; lady Camper dała mu różę, następnie spojrzała na generała, lecz on ze zwykłym sobie
wyrazem zadowolenia patrzał w przestrzeń.
ROZDZIAŁ III
— Lady Camper jest dla mnie zagadką — powiedział generał do córki.
Elżbieta nie mogła skarżyć się na tę damę, gdyż z jej namowy generał kupił parę wierzchowców, aby dziewczyna
mogła zażywać przejażdżki konnej po parku w towarzystwie ojca lub chłopaka stajennego. Lecz wielka dama istotnie
trudna była do przeniknięcia. Badała wysokość dochodów generała namawiając go na rozmaite wydatki, przed którymi
w swej galanterii nie mógł się obronić; zachęcała go do opowiadania o czynach wojennych; była uprzejma, niemal
czuła i nader hojnie dbała o jego stół, na którym pojawiały się kosze moreli, brzoskwiń, winogron i innych cudów
cieplarni. Lecz jej widoczne okazywane generałowi niezadowolenie, że jakoby coś przed nią ukrywał, było dla niego
prawdziwą zagadką. Cóż by to mogło być?
Podczas ostatniej rozmowy spytała go wręcz:
— Czy jest pan pewien, generale, że nie ma pan nic więcej do powiedzenia?
Powtarzając to Elżbiecie generał dodał:
— Dalibóg, człowieka coś kusi, żeby wziąć
jej słowa za... Ale nie, nie! Łatwo tu wpaść bez ratunku... Powiedz, kochanie, jak sądzisz, co też ona mogła mieć na
myśli?
Elżbieta swoim zwyczajem spiekła raka. Odrzekła:
— Przypuszczam, że nie wiesz o niczym, co mogłoby ją interesować, chyba że...
— Słucham cię — nalegał generał.
— Nie wiem, jak to powiedzieć, papo.
— Czyżbyś sądziła, że...
— Papo, cóż ja mogę sądzić?
— Gdybym był dość szalony... — generał zamruczał pod nosem. — Ale nie, nie mam swoje lata... Chciałem
powiedzieć, że w moim wieku człowiek nie popełnia już szaleństw.
Pewnego dnia Elżbieta wróciła z porannej przejażdżki głęboko zadumana. Nigdy nie zachęcała ojca — z wyjątkiem
przytoczonej wyżej rozmowy — by myślał o szaleństwach, uczyniła to jednak lady Camper, z rozmysłem czy też beż,
zwracając się do generała w przystępie łaskawości i z wyraźną zachętą:
— Czy nadal chcesz, generale — spytała — odmawiać mi swego zaufania? — I dodała: — Przecież nie jestem osobą
trudną...
Ważkie te słowa padły z jej ust dokładnie rankiem tego dnia, gdy Elżbieta powróciwszy z długiej przejażdżki siedziała
przy stole pogrążona w myślach.
W ciągu dnia generał otrzymał bilecik z prośbą, by zechciał wstąpić do lady Camper wieczorem lub następnego dnia
rano na rozmowę.
Elżbieta poczekała, aż ojciec włoży kapelusz, po czym rzekła:
— Papo, dziś na spacerze spotkałam pana Rollesa.
— Jestem rad, że miałaś tak miłe towarzystwo, kochanie.
— Nie mogłam mu odmówić,
— Naturalnie. A gdzieście byli?
— W przepięknej dolinie. I tam spotkaliśmy...
— Lady Camper?
— Tak.
— Lady Camper zawsze zachwyca się twoją jazdą konną.
— A więc wiesz już wszystko, gdyby o tym wspomniała.
— Ja zaś, moje dziecko — rzekł generał — czuję się w obowiązku ci powiedzieć, że dzisiejszego ranka zachowanie
lady Camper wobec mnie było... gdybym był szalony... dalibóg, dziś rano wykonałem odwrót, lecz ona widocznie...
Nie widzę ? tego wyjścia, skoro ona sama...
— Jestem przekonana, że lady Camper bardzo cię szanuje, drogi papo.
— Lubisz ją, kochanie? — zapytał generał z niepokojem. — Ale trochę się jej boisz, prawda?
— Trochę — odrzekła Elżbieta — ale tylko trochę.
— Bądź o mnie spokojna.
— Tak, papo, wiem, że postąpisz rozsądnie.
— Ależ ty drżysz cała!
— O nie! Życzę ci powodzenia.
Życzenia córki powitał generał z radością, jaką się wita posiłki. Podziękował jej pocałunkiem. Zawrócił i raz jeszcze ją
pocałował. Ogromnie ulżyła mu w jego delikatnym położeniu.
Wierna swej despotycznej naturze, lady Camper wezwała generała, by dokończyć wieczorem porannej rozmowy —
pułapki, z której generał salwował się dość pospiesznym odwrotem. Ale skoro córka serdecznie życzyła mu
powodzenia, zaś lady Camper ofiarowywała tegoż powodzenia koronę, pozostawało jedynie zdobyć się na odwagę, jak
przystało dobremu dowódcy, który w obliczu wroga ma przeprawić się przez wezbraną rzekę: skok, chlust, jedna lub
dwie gromkie salwy — i oto jesteś już na drugim brzegu. Ale zdobytą pozycję należy umocnić, by nie znaleźć się na
wysuniętym przyczółku w sytuacji niepewnej.
Generał Ople wkroczył zatem do bawialni lady Camper mając się na baczności przed urodą nieprzyjaciela. Zdawał
sobie sprawę z własnego uroku, pobrzmiewały mu jeszcze w uszach echa dawnych konkiet, a przyjęcie, jakiego doznał,
niemal rzuciło go na podnóżek u jej stóp. Byłby natychmiast padł na kolana, gdyby nie przypomniał sobie w porę, co
słyszał od pana Reginalda Rollesa o niezwykle zmiennym usposobieniu ciotki.
Lady Camper zaczęła:
— Uciekł pan dziś przede mną, generale. Pozwól mi pan mówić. A przy sposobności muszę zwrócić panu uwagę, że
nie powinien był pan pozostawiać tego mnie. Rzeczy zaszły tak daleko, że nie mogę udawać ślepoty. Znam pana
ojcowskie przywiązanie. Szczęście pańskiej córki...
— Łaskawa pani — przerwał generał — mam jej solenne zapewnienie, iż szczęście jej, dobrze mówię, szczęście jej
związane jest z moim.
— Pozwól mi pan dokończyć. Młodzi ludzie mówią rozmaite rzeczy. Młodym można wybaczyć egoizm, nam już nie.
Mam pewne obowiązki względem Reginalda, jest synem mej siostry.
— Oczywiście, łaskawa pani. Nie chciałbym mu szkodzić, zapewniam. Jeśli jednak, dalibóg, jeśli się nie mylę, to ja...
raczej on... jest już lub ma dane zostać doskonałym żołnierzem, a w przyszłości znakomitym oficerem kawalerii.
— Musi o własnych siłach przebijać się przez życie, generale.
— Jak każdy prawdziwy żołnierz, łaskawa pani. I jeżeli stanowisko moje po tylu latach służby nie jest takie, dalibóg,
nie takie jak...
— Mówiąc dalej — przerwała mu lady Camper — nigdy nie byłam zwolenniczką wczesnych małżeństw. Wydano
mnie za mąż jako podlotka, nie znałam jeszcze mężczyzn. Dziś znam ich dobrze i...
Generał śmiało rzucił się naprzód: — Zaszczyt, który nam pani wyświadcza obecnie... ileż warte dojrzałe
doświadczenie... Droga, łaskawa pani, uwielbiam panią! A pani niechęć do wczesnych małżeństw nie może odnosić się
do... Zaiste, łaskawa pani, męski wigor, jak mówią... z drugiej strony młodość, rzecz jasna... chociaż ta dzisiejsza
młodzież... ja zaś, wbrew panującej o mnie opinii, dalibóg, jestem, zawsze byłem nieśmiały w stosunku do płci
pięknej... I chociaż skronie mi posiwiały... co mówię, całkiem już jestem siwy, to szczęśliwie nie cierpię na żadną
chorobę...
Lady Camper uniosła brwi z wyrazem lekkiego zdumienia.
— Generale Ople, mówię o naszych dwojgu młodych.
— Z góry na wszystko się zgadzam. Powinien być... dalibóg, pan Rolles powinien być zabezpieczony.
— Podobnie jak i Elżbieta, generale.
— Powinna, droga pani, i będzie! Wszystko, co posiadam, za łaskawym pani przyzwoleniem, w razie... Wielkie nieba!
Łaskawa pani! Sam nie wiem, co mówię! Elżbieta... Nie chciałbym się z nią rozstawać... Nie będzie pani tego żądała
ode mnie! W stosownym czasie, oczywiście... Elżbieta posiada wszystkie zalety dobrej żony.
— Otóż to! Zostańmy przy tym i niechże pan mówi do rzeczy — powiedziała lady Camper. — Elżbieta posiada
wszystkie zalety. Jedną z za
let są pieniądze. Czy Elżbieta ma pieniądze?
— O, łaskawa pani! — zawołał generał — nie będziemy wisieć na pani sakiewce, gdy ona...
— Czy Elżbieta ma dziesięć tysięcy funtów?
— Będzie je miała po śmierci ojca. Lecz co się tyczy moich dochodów, to są skromne, zaledwie wystarczające na
utrzymanie pozycji dżentelmena z myślą o zachowaniu godności własnej. Nie robię nic na pokaz, dalibóg, nic na
pokaz. Bogaty ożenek to ostatnia rzecz w świecie, do której bym celował. Wolę spokój i zacisze... Jeżeli o mnie chodzi,
oczywiście. Są to moje upodobania, lecz jeżeli dama, która... To znaczy, chcę powiedzieć, gdyby tak miało być, że
dama, która... Nie jestem z tych, co narzucają innym swoje gusta. Ale jeżeli dama, która zaszczyci mnie swym
wyborem, miałaby się okazać osobą zamożną, to mogę zrobić tylko jedno: pozwolić jej rozporządzać własnym
majątkiem, według uznania... Tak, pozwolić!... Bez zastrzeżeń. Czuję, że jestem zmieszany, okropnie zmieszany...
Łaskawa pani z pewnością zasługuje na większe... Ufam, że nie... Zdaję się najzupełniej na jej łaskę...
— Czy jest pan gotów, generale Ople, zapisać córce dziesięć tysięcy funtów, gdyby doszło do oświadczyn?
Generał oprzytomniał. W głębi duszy całkowicie doceniał moralne piękno niezwykłej troski lady Camper o los
Elżbiety, lecz wolałby te i inne materialne sprawy, dotyczące dalekiej
przyszłości, odłożyć do czasu, gdy jego własny los będzie rozstrzygnięty. Rzekł więc:
— Wspaniałomyślność łaskawej pani jest bardzo znaczna, dalibóg, bardzo znaczna.
— W jakiż to sposób, mój poczciwy generale Ople? Gdzie tu wspaniałomyślność? — zawołała lady Camper. — Nie
jestem wspaniałomyślna, nie zamierzam udawać, że jestem, i nie chcę, by ta młoda para brała mnie za taką. Chcę być
sprawiedliwa. I przypuszczam, że pan również chce być takim. A zatem, czy zaszczyci mnie pan odpowiedzią?
Generał uśmiechnął się z wdziękiem i przejęciem, by pokazać, że wysoko ceni jej postępowanie i nie da jej umknąć
przed pochwałami.
— Wspaniałomyślność w tym znaczeniu, madame, że więcej niż ja sam troszczysz się o przyszłość mojej córki. Tak,
dalibóg, więcej od jej rodzonego ojca. Wiem, że powinienem dobierać słów gorętszych, bo jest we mnie gorące
uczucie. Nigdy nie byłem człowiekiem wymownym. Racz mnie pani traktować jak żołnierza, bowiem nadal pozostaję
w służbie, tak, dobrze mówię, ja, Wilson Ople, generał, zawsze gotów do wypełniania rozkazów, pani zaś, lady
Camper, jesteś moim dowódcą. Nie potrafię wypowiedzieć się jaśniej. Czuję, dalibóg, że należy mówić rzeczowo, a ja
tymczasem niszczę własnymi rękoma to, co naprawdę chciałbym... chciałbym pani wyznać. Prawdę mówiąc... ja
doprawdy nie umiem pro
wadzić własnej sprawy... to wprost... opłakane. Lady Camper podniosła się z krzesła.
— O Boże, sama nie wiem, co myśleć... Wszystko to wydaje mi się bardzo dziwne, chyba że jestem w grubym błędzie
— powiedziała.
Dopiero teraz generałowi zaświtało w głowie, że to może on jest w błędzie. Lecz że spalił za sobą okręty, wysadził
mosty — niepodobna już było myśleć o odwrocie.
Wstał, pochylił głowę i zerkając błagalnie na profil lady Camper, jak ścigany winowajca, z wielkim uniżeniem, ale i z
hamowaną po rycersku zapalczywością najpierw prosił o łaskawe wybaczenie zuchwalstwa, a następnie — ofiarowanie
mu ręki.
Co się tyczy doboru słów, był — jak zwykle u generała — jemu tylko właściwy. Ale postawę miał wspaniałą. Jeśli
nawet krótko przystrzyżone, jedwabiste siwe włosy mówiły o jego latach, to cała postać tchnęła męskością. Tworzył
piękny obraz, a lady Camper lubiła obrazy.
Prosiła go, by przez wzgląd na samego siebie nie mówił dalej. Bała się usłyszeć o czymś „dżentelmeńskim''.
— Jest to pomysł zupełnie nowy dla mnie, drogi generale — rzekła. — Musi mi pan pozostawić czas do namysłu.
Ludzie w naszym wieku powinni pamiętać, co im przystoi. Chociaż wolno nam obojgu poniekąd rozporządzać sobą, to
jasne. Nie wykluczam, że mogę panu pomóc. Ponad wszystko cenię niezależność.
I miałam zamiar mówić o zupełnie innej sprawie. Przyjdź pan jutro i nie miej do mnie żalu, jeżeli postanowię, by nic
się między nami nie zmieniło.
Generał ukłonił się. Podjęte trudy, chwiejność nieprzyjacielskiej chorągwi natchnęły go zapałem i obudziły jakże
męskie pragnienie zdobycia tej pięknej fortecy. Rzekł więc dziarsko:
— A zatem wolno mi żywić nadzieję szczęścia aż do jutra?
Odrzekła:
— Nie chcę pozbawiać pana nawet chwili szczęścia. Przyjdź pan jutro i przynieś ze sobą dużo rozsądku.
Spytał gorliwie:
— Czy łaskawa pani pozwoli przyjść wcześnie?
— Poradź się pan swego szczęścia — odparła. I jeśli nawet te słowa brzmiały dla generała znów dość zagadkowo, to
przecież wszystko razem było cudowne. Lady Camper wróciła mu młodość. Powiedział Elżbiecie wieczorem, że
stanowczo musi pomyśleć o wydaniu jej za mąż za jakiegoś zacnego młodzieńca.
— Chociaż — dodał z miną człowieka zupełnie pijanego — uważam, że dzisiejsza młodzież to nie to, co my, starsi,
gdyż w przeciwnym razie już dawno by mnie ktoś ubiegł.
Właściwy temat rozmowy zataił przed ciekawością córki z przynoszącą mu zaszczyt dyskrecją.
ROZDZIAŁ IV
Elżbieta wracała do domu na śniadanie po rannym galopie dokoła parku; gdy mijała bramę lady Camper, pozdrowiono
ją z ogrodu ruchem parasolki. Zaczęła się rozmowa przez sztachety. W zwykłej sąsiedzkiej uprzejmości lady Camper
niepodobna było zauważyć najmniejszej zmiany. Wspomniała z prostotą, że jej siostrzeniec ma zwyczaj odbywać
ranne przejażdżki, i spytała, czy się z Elżbietą nie spotkał, gdyż pojechał w tym samym kierunku; nie czekając na
odpowiedź dodała, że noc spędziła prawie bezsennie.
— A jakże się miewa generał? — spytała.
— Papa musiał spać mocno, bo zwykle woła do mnie przez drzwi, gdy słyszy, że wstaję — odpowiedziała Elżbieta.
Lady Camper skinęła uprzejmie głową i odeszła.
Generał Ople gotów był do boju już wczesnym rankiem. Na siły, jakimi rozporządzał, składały się: nadzieja
zwycięstwa, nader staranna toaleta i niezwykła pewność siebie w zakresie wymowy: lady Camper przestała już budzić
w nim uczucie grozy.
— Spał pan dobrze?
— Doskonale, łaskawa pani.
— Tak, córka pańska słyszała, jak pan spał, gdy mijała pańską sypialnię wybierając się na spotkanie z moim
siostrzeńcem. Przypuszczam,
że gotów jest pan do omówienia naszego interesu.
— Elżbieta?... Na spotkanie? — Sprawy obce przyczynom jego wzruszenia niezdolne były głębiej zainteresować
generała i dłużej niż chwilę. — Gotów? Oczywiście! — i tu wypalił komplement na temat wyglądu lady Camper,
kwitnącej poranną świeżością.
— Chyba się pan myli. Jeszcze nie zdążyłam zabrać się do malowania.
— Droga pani już tak wczesnym rankiem oddaje się malarstwu?
— Mówię o różu. O różu na policzkach.
— O Boże! Nigdy bym nie przypuszczał czegoś podobnego.
— Przeciwnie, generale, otwarcie mnie o to podejrzewałeś. Pamiętam, jak wypatrywałeś piegów pod warstwą różu.
Rzecz w tym, że bez różu jestem wprost nienaturalnie blada, a więc różuję się. Teraz rozumiesz, że kolory na mojej
twarzy są sztuczne. Ale przystąpmy wreszcie do interesu.
— Skoro łaskawa pani obstaje przy nazywaniu tego interesem... Niewiele mam do ofiarowania ze swej strony: tylko
siebie!
— Posiada pan dżentelmeńską rezydencję.
— A tak, łaskawa pani. To bijou!
— Ach! — westchnęła lady Camper szczerze zgnębiona.
— Zaiste, bijou!
— Zrób mi pan łaskę, generale, i nie używaj
francuskich wyrazów. W pana ustach brzmią jak żołnierskie przekleństwa.
Generał Ople drgnął, przyznał, iż bijou to słowo francuskie, i przeprosił za złą wymowę. Zmienność usposobienia lady
Camper zawisła nad polem bitwy jak chmura grożąca burzą.
— Interes, który trzeba nam omówić, dotyczy młodych.
— Oczywiście — rozpromienił się generał. — Oczywiście, łaskawa pani, to również należy do sprawy, jakkolwiek jest
jej częścią mniej ważną; owszem, wymaga omówienia, z góry podpisuję się pod wszystkim. Ośmielam się powiedzieć,
iż czcząc i szanując panią ponad wszystko i pragnąc najgoręcej uzyskać jej zgodę...
— Oni muszą mieć dom i jakieś dochody, generale.
— Śmiem sądzić, nadroższa pani, dobrodziejko moja, że chętnie będziesz widziała Elżbietę w swoim domu, a ja nigdy
nie zamknę drzwi przed Reginaldem.
— Kiedy pan się ocknie, generale? Czy też może nauczył się pan spać z otwartymi oczyma? Niechże pan posłucha
Używam różu, jak już wspomniałam. Lubię żywe kolory. Nie lubię patrzeć na zmarszczki ani pokazywać ich innym,
Dlatego używam różu. Wątpię, czy ze skutkiem oszukuję świat co do mego wieku. A już pana, generale, nie
chciałabym oszukiwać ani przez chwilę... Mam lat siedemdziesiąt.
Szczere to wyznanie odniosło ten efekt, że
generał uniósł się na krześle jak w strzemionach.
Lady Camper zachowała wyraz twarzy nieporuszony i zagadkowy; generał to mrużył oczy, to znów wytrzeszczał, raz
widział damę z bliska, raz z daleka — czyżby był ofiarą jakichś czarów?...
— Lecz jestem artystką — dodała. — Nie cierpię starości i ukrywam swój wiek, jak potrafię. Bardzo to uprzejme z
pańskiej strony, że dałeś się zwieść; sądzę, że moje oszustwo jest niewinne i uzasadnione wobec świata, ale nie wobec
dżentelmena, który wyświadcza mi zaszczyt starania się o mą rękę. Pragnie pan przede wszystkim ułożyć nasze
osobiste sprawy. Ma pan dla mnie szacunek; sądzę, że myśli pan o tym samym, o czym myślą młodzi, gdy mówią, że
kochają. Czy tak? Spróbujmy dojść do porozumienia.
— Nie mogę... Powtarzam, że nie mogę dać wiary! — wybąkał generał. Ogarnęła go melancholia.
— Wolno panu nazywać mnie Anielą.
— Anie... — spróbował i zawstydzony znów powiedział: — Tak, madame. Dzięki.
— Ach! — zawołała lady Camper — Niech pan w mojej obecności nie używa tak prostackich skrótów. Uważam słowo
„dzięki" za okropne. Dobre dla błaznów.
— O Boże! — westchnął ciężko generał. — Wyrażam się tak od początku życia.
— Przez resztę życia proszą zrezygnować. Mówię dalej. Wiek mój...
— To niemożliwe, niemożliwe! — prawie jęczał generał. Głos mu się łamał.
— ...zbliżam się do siedemdziesiątki. Ale na szczęście, podobnie jak pan, jestem zupełnie zdrowa. Do naszego związku
wnoszę kondycję nie wymagającą otwierania bez przerwy drzwi doktorom, w dzień i w nocy. Przypuszczam, że
jeszcze dziś mogłabym towarzyszyć mężowi w pochodzie, gdyby był żołnierzem, a nie rentierem.
Generał Ople skrzywił się z bólu.
— Jako generał brygady... — zaczął pokornie.
— Tak, tak, potrzeba panu, jak się przekonałam, dowódcy i to mnie skłania do rozważenia pańskiej propozycji —
przerwała lady Camper; generał wpatrywał się w jej twarz z żałosną miną, jak wyrostek na egzaminie, gdy musi
poganiać pamięć niby upartego osła: z jednej strony zapewnienie, iż osiągnięty został wiek poważny, wiek oznaczający
już ruinę, z drugiej — wyraźne cechy młodości. Gdyby nie róż, który rzucał się w oczy, choć oświadczyła, że nie był
jeszcze tego ranka stosowany, generał gotów byłby rzucić samej lady Camper rękawicę i bić się z nią w obronie jej
wieku. Ileż uroku było jeszcze w tej kobiecie! Usta ponętne, oczy pełne życia, a kształty — dojrzałe, można by
powiedzieć, lecz zaokrąglone nader powabnie; chód miała majestatyczny, siedzieć
umiała jak królowa. Pomyślał: „Ależ ona się trzyma!"
Nader nieuprzejmie mruknął te same słowa pod nosem. Za głośno. Był nieludzko zdenerwowany.
— A i owszem, zdrowie mam lepsze od niejednej młodej kobiety — rzekła. — Według prostego rachunku mogę liczyć
na dobre dwadzieścia lat życia. Jestem wdową, jak panu wiadomo. Skoro już o tym mowa, ma pan słabość do wdów.
Czy nie tak? Zdaje mi się, że słyszałam w parafii o pewnej wdowie nazwiskiem Barcop... Niech pan nie zaprzecza.
Zapewniam, że zazdrość jest mi obca. Moje dochody...
Generał podniósł ręce do góry.
— A więc — rzekła chłodno dama całkowicie panująca nad sobą — zanim posunę się dalej, chcę pana spytać, czy po
wyznaniach, do których zostałam zmuszona, nie zmienił pan swych małżeńskich zamiarów? Chwileczkę, generale.
Zapewniani pana majszczerzej, że możesz się cofnąć. Wystarczy zrobić krok w tył; z mojej strony nie wpłynie to na
przyjazne sąsiedzkie uczucia w najmniejszym stopniu. Więc może nie zmieniajmy niczego?
I wyciągnęła do niego wypielęgnowaną rękę.
Ujął ją z szacunkiem, przyjrzał się bacznie arystokratycznym i całkiem gładkim paluszkom i całując je rzekł:
— Nigdy nie opuszczam raz zajętej pozycji, chyba że zostanę odrzucony do tyłu. Lady Camper, ja...
— Na imię mam Aniela...
Generał spróbował raz jeszcze, lecz imię jej nie chciało mu przejść przez gardło. Nazwać siedemdziesięcioletnią damę
Anielą jest samo przez się rzeczą niełatwą. Wydaje się po trzykroć trudniejszą, jeżeli człowiek do Anieli się zaleca.
— Aniela! — powtórzyła.
— Tak. Dalibóg, jest to najpiękniejsze damskie imię, łaskawa pani.
— Proszę mi do końca życia oszczędzić wyrażenia „damskie imię". Niech pan mówi: Aniela.
Generał uśmiechnął się. Miał to być uśmiech słodki i błagalny. Wypadł bezczelnie.
— Chyba że chcesz się pan wycofać?
— Przenigdy. Jestem szczęśliwy. Życie moje należy do pani. Dalibóg, należy do pani, proszę nim rozporządzać,
madame.
— Anielo!
W wielkiej konfuzji i w pąsach imię to zostało wreszcie wypowiedziane.
— Wystarczy na dziś — rzekła. — A ponieważ wolałabym moim kunsztem malarskim nie budzić zbytniego zachwytu,
poproszę pana o zachowanie mego wieku w tajemnicy.
— Do grobowej deski, madame.
— Przejdźmy się teraz po ogrodzie, Wilsonie Ople. I zapamiętaj sobie jedno, na początek: widzę w tobie wiele
chwastów i zamierzam niektóre z nich wyplenić; nigdy więcej w mojej obecności nie nazywaj żadnego miej
sca „dżentelmeńską rezydencją" i oby mi nikt nie doniósł, że robisz to za moimi plecami! I nie ma powodu do
zdziwienia! Wystarczy, że tego nie lubię. Oczywiście — dodała — ważne to tylko wówczas, jeśli nie zamierzasz się
wycofać ze swego stanowiska.
— Pani... madame... dalibóg, powiadam, że... hm, Anielo... nie mógłbym tego pragnąć.
Lady Camper wsparła się ciężko na jego ramieniu.
— Ma pan osobliwe zamiłowanie do antyków! — zauważyła.
— Droga pani, tu idzie o pani umysł. Powiadam: umysł! dalibóg, zakochałem się w pani umyśle — generał usiłował
przekonać nie tylko ją, ale i siebie samego.
— A moje artystyczne talenty?
— Nie. Niezwykła potęga umysłu.
— Dobrze — powiedziała lady Camper. — Były generał brygady to w sam raz podpora dla takiej jak ja starej,
bezdzietnej baby.
Ani się generał obejrzał, jak użyty za podporę i odpowiednio traktowany obszedł w towarzystwie wiekowej damy
należące do niej grunty.
Można by kwestionować realność jego doznań. Był to człowiek ogłuszony ciężarem wielkiego, egzotycznego owocu,
który zaspokoił tęsknotę oczu, nieoczekiwanie spadając mu na głowę; jednakże generał odnosił wrażenie, że lady
Camper z każdym krokiem stawała się
coraz przykrzejsza, jakby się uparła przekonać go o istnieniu swych zmarszczek.
Był nawet tak niekonsekwentny lub może tak niedokładnie zdawał sobie sprawę ze swego położenia, że zbuntował się
w głębi serca, gdy go nazwała po imieniu.
Trzeba przyznać, że wymówiła „Wilson Ople" jak jedno słowo. Gdy zrobiła to po raz drugi, generał poczuł się
dotknięty.
— Obawiam się, Wilsonople — zauważyła — jeśli już mamy mówić szczerze, że jesteś po prostu szalony.
Prawdopodobnie zaprzeczył temu, oczywiście, lecz czuł zawrót głowy i nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi.
Zdumiewająca dama zmieniła się raz jeszcze. Jej szorstkość i złośliwość wiedźmy zniknęły bez śladu, gdy żegnała
generała.
Astronom obserwujący księżyc to widzi przez teleskop jego poszczerbioną, żużlowatą powierzchnię, to znów, gdy
spojrzy gołym okiem — łagodnie promieniejącą tarczę, na której księżycowe kratery wyglądają niczym delikatnie
narysowane brwi; równie wstrząsającej zmiany wrażeń doznał nasz generał — ofiara zwodniczych złudzeń.
Wielka to jednak różnica obserwować ciało niebieskie, zmieniające swój wygląd na nasze życzenie, czy też kobietę,
która jest inna co chwila, kiedy się jej spodoba!
I do tego, panie, kobietę, którą ma się wziąć za żonę!
Generał (gdyby nie był głęboko przekonany, że czary nie istnieją) gotów byłby uwierzyć, iż dostał się w ręce
czarownicy.
„Adieu" lady Camper było wręcz urzekające — uprzejme, serdeczne i przede wszystkim intymne, dające satysfakcję
jego uczuciom; było to „adieu" wielkiej damy, „adieu" kobiety subtelnej i wytwornej, która zaledwie pożegnała lata
czterdzieste i podniosła kotwicę, by pożeglować przez pięćdziesiąte.
Niestety! Dochodziła już siedemdziesiątki, miał na to słowo! Co gorsza — dała przygnębiające dowody zgorzknienia i
starości, i to natychmiast po tym, gdy przysiągł jej wierność i oddanie.
— Droga odwrotu wciąż stoi otworem — brzmiały jej ostatnie słowa.
— Pani — odparł z galanterią — droga moja wiedzie naprzód!
Mówiąc to cofał się tyłem do drzwi i na ustach lady Camper z jakiegoś powodu zakwitł uśmiech.
ROZDZIAŁ V
Droga moja wiedzie naprzód! — Mówić tak to rzecz szlachetna i właściwa dla człowieka zaprawionego w bojach.
Generał Ople zbyt cenił własną godność, by mógł myśleć o jakiejkolwiek innej drodze. Jednakże, choć nie posiadał
bujnej wyobraźni, trudno mu było oprzeć się uczuciu, że nadstawił twarz po powiew zi
my. Nieoczekiwanie dla siebie samego zmierzał oto do samego serca zimy, i to zimy surowej — lady Camper okazała
mu dotkliwą surowość. Nie widział nic niestosownego w owych powiedzonkach, które tak ją gniewały. Z taką kobietą
rozmowa w domowym zaciszu nie pójdzie gładko, jak innym mężom. Tu będzie trzeba nieustannej czujności, panie,
skoków, uników, przysiadów, a nie obędzie się bez potknięć i przeprosin.
Niewesołe!
Z drugiej strony — była przecież bratanicą earla. Osobą zamożną. Może być doskonałą towarzyszką dla Elżbiety, a gdy
zechce, potrafi być jednocześnie władcza i czarująca. Prawdziwa dama!
Dobrze! Lecz on, choć już w randze generała, ma zaledwie pięćdziesiąt parę lat, mężczyzna w sile wieku — a tu babie
stuknęło prawie siedemdziesiąt!
Ponura perspektywa. Jak widok na stepy. Spodziewać się można, że lady Camper da mu szkołę jak rekrutowi, i to w
jego własnym generalskim domu!
A jednak to kobieta wielkiego rozumu i człowiek może być z niej dumny.
Lecz czy już poznał ją z najgorszej strony? Okropne przeczucie, że tego, co najgorsze, jeszcze nie poznał, zalało duszę
generała oceanem mroku i tylko jedna myśl migotała jak nikłe światełko w dali — oto jest kara za porzucenie służby
czynnej dla wygód i spokoju
w młodym przecież wieku, w pełnej zdolności do marszu. A cieniem tej myśli było przekonanie, że na karę zasłużył.
O świcie był już w ogrodzie. Ciężka praca fizyczna to najlepszy środek na ponure myśli. Generał zaskoczył córkę
ofiarowując jej swoje towarzystwo w porannej przejażdżce przed śniadaniem. Elżbieta uważała, że ojciec może się
zmęczyć konną jazdą.
— Nie jestem osiemdziesięcioletnim starcem! — zakrzyknął. A powinien by sobie tego życzyć.
Skierowali się w stronę parku, gdzie wkrótce ujrzeli młodego Rollesa, który spiął konia obserwując ich z daleka jakby
na pikiecie, ale stwierdziwszy, że go spostrzeżono, nadjechał kłusem i witał generała z radosnym zdziwieniem.
— Jak jest właściwie z tym, o czym cały świat mówi, generale? — spytał. — Ale pochwalamy wszyscy pański gust.
Ciotka Aniela była wielką pięknością w swoim czasie.
— O Boże! — mruknął generał zmieszany i spoglądając na młodego człowieka pomyślał,
że w owym czasie nie było go jeszcze na świecie.
— Czy wszystko już ustalone, drogi generale?
— Nic nie jest ustalone i proszę, dalibóg, proszę... Wybrałem się dla świeżego powietrza i konnej przejażdżki.
Oddalił się pełnym galopem,
Pomimo świeżego powietrza nie był w stanie zjeść śniadania. Natychmiast po śniadaniu trzeba było, rzecz jasna, z
obowiązku zwykłej uprzejmości stawić się u lady Camper.
Przede wszystkim — jakich to powiedzeń miał unikać w jej obecności? Pamiętał tylko jedno: „dżentelmeńska
rezydencja". Lecz przecież to naprawdę jest rezydencja dżentelmeńska. Nazwa pasuje do miejsca jak ulał — pomyślał
wychodząc z domu. — Niebywała ekscentryczka! — tymi słowami podsumował wszystko, co wiedział o lady Camper.
Dziwił się także, że młody Rolles z takim spokojem mówił o skłonności ciotki do małżeństwa. Być może, młodzi
członkowie rodziny nie orientowali się, ile ma naprawdę lat.
Myśl ta sprawiła mu ulgę, gdyż musiał przyznać, że krępujące wyznanie lady Camper dowodziło jednak szlachetności
jej charakteru.
Jego również czekało krępujące wyznanie: przyjdzie mu mówić o swym majątku. Był najskromniejszy w świecie. W
sam raz wystarczał na utrzymanie.
— Jeśli ona stawia sprawę uczciwie, to i ja powinienem zrobić tak samo — powiedział, szczęściem nie w jej
obecności. Temat był niemiły dla człowieka drażliwego na punkcie pieniędzy, który czuł, że ostatnimi czasy
odstępował od zwykłej rozwagi na rzecz zachowania pozorów zamożności.
Lady Camper odpoczywała w ogrodzie pod parasolem. Obok niej stało krzesło, które wska
zała swemu konkurentowi, przyjąwszy jego ukłon.
— Spotkał pan dziś rano mego siostrzeńca, generale?
— To ciekawe, istotnie, dziś rano, w parku, przed śniadaniem, przypadkiem. Tak. Hm! Dalibóg, fakt! Fakt, że go
spotkałem. Czy pani widziała go dzisiaj?
— Nie. Park jest bardzo piękny wczesnym rankiem..
— Rozkosz patrzeć.
Lady Camper uniosła głowę.
— Nie mów pan tak nigdy w mojej obecności — rzekła ze słodyczą osoby pewnej swej dyktatorskiej władzy.
— Poddaję się rozkazom łaskawej pani — odparł generał głosem człowieka wychłostanego.
— Bardzo dobrze. Możemy znosić wulgarne wyrażenia, lecz gdy używa ich osoba bliska, to nas nie tylko obraża, to
nas kompromituje. Czy trwa pan nadał w zamiarze, z którym wczoraj pan mnie pożegnał? Jest pan o jeden dzień
starszy. Ostrzegam, że i ja się postarzałam.
— Tak jest, łaskawa pani, nie możemy... Dalibóg, powiadam, że nie możemy zatrzymać tego... hm... Tak, czasu nie da
się zatrzymać! Naturalnie, że trwam. W zupełności.
— Zrób mi pan tę łaskę i nie mów nigdy „w zupełności". Mówi tak mój adwokat. Jest w tym zapaszek londyńskiego
City. I po cóż zaraz taka nieszczęśliwa mina?
— Mina? Najmilsza dobrodziejko moja! — generał rozpromienił się, lecz po sekundzie uśmiech zgasł.
— No więc jak? — zapytała wesoło. — Chce pan wziąć taką starą kobietę?
— Jest nią łady Camper!
— Pochlebia mi pan, generale. Uwodziciel z pana! Pomówmy więc o interesach.
— Moje sprawy — zaczął generał Ople marszcząc czoło, lecz lady Camper podniosła palec.
— Pańskie sprawy omówimy przy sposobności, generale. Teraz niech pan mnie wysłucha i nie przerywa, dopóki nie
skończę. Wie pan, że ta młoda para już od paru miesięcy wzdycha do siebie przez płot. Spotykają się zwykle w parku
albo nad rzeką. Najwidoczniej za pańskim przyzwoleniem.
— Łaskawa pani!
— Nie powiedziałam, że jest pan z nimi w zmowie.
— Ma pani na myśli moją córkę Elżbietę?
— I mego siostrzeńca Reginalda. Nazwaliśmy ich po imieniu i niech to posunie sprawę naprzód. Spotkania takie
kończą się małżeństwem, i to im prędzej, tym lepiej, jeśli mają trwać nadal. Wolałabym, żeby ustały... Uważam, że
młody żołnierz nie powinien się żenić, Jeśli się żeni, to na pewno nie zdoła z pensji utrzymać rodziny, a gdy się dwoje
młodych, zdrowych ludzi pobiera, to należy przewidywać istnienie rodziny. Pozwolił pan, aby rzeczy zaszły tak
daleko, że chłopak jest zakochany po
uszy, a przypuszczam, że Elżbieta również. To miła dziewczyna. Nie mam nic przeciwko niej osobiście. Ale będę
obstawać przy tym, by została zabezpieczona materialnie, zanim mojemu siostrzeńcowi dam choćby jednego pensa.
Niech mnie pan wysłucha uważnie, nie cierpię interesów i chciałabym skończyć te wyjaśnienia. Reginald nie ma
majątku. Jest synem mojej siostry, którą bardzo kochałam, do chłopca też jestem przywiązana. Otrzymuje ode mnie
czterysta funtów rocznie. Chętnie podwoję tę sumę, pod warunkiem jednak, że pan natychmiast zapisze Elżbiecie
przynajmniej dziesięć tysięcy funtów — w każdym razie nie mniej — i to bez dyskusji. Tak lub nie! Suma ta będzie
własnością pańskiej córki i jako jej osobisty majątek przejdzie na jej dzieci — cela va sans dire . Teraz może pan
mówić.
Westchnąwszy z głębi duszy generał zaczął: — Dziesięć tysięcy funtów! Hm! Dziesięć? Hm, mówiąc otwarcie...
Dziesięć, łaskawa pani, to cały mój majątek! Jestem zaskoczony. Dalibóg, postępowanie Elżbiety... Choć to przecież
zrozumiałe, że biedactwo szuka męża... to jest, chciałem powiedzieć, zgodzi się przyjąć na męża kogoś z odpowiednią
pozycją. Reginald jest bardzo obiecującym młodzieńcem... A to napadli mnie, dalibóg, jak z zasadzki! Ale życzę im
szczęścia. Elżbieta ma duszę żołnierza i powinna żołnierza poślubić! Ale dziesięć tysięcy!
— Dla zabezpieczenia szczęścia pańskiej córki, generale.
— Dziesięć tysięcy funtów! Łaskawa pani, pójdę z torbami.
— Będzie pan miał generale, mój dom. Będzie pan miał, jak mówią prawnicy, połowę mej kiesy! Będzie pan miał
służbę, konie, powozy. Doprawdy, nie wiem, czego jeszcze mógłby pan sobie życzyć.
— Madame, biorę emeryturę od rządu. Śmiało mogę spojrzeć w przeszłość, dalibóg, na moje lata służby i drużby... Co
mówię?... Na własne zasługi i przyjąć emeryturę. Ale być na żołdzie u własnej żony, madame, nie wnosząc nic do
wspólnego domu? Obawiam się, że moja godność osobista, dalibóg, powiadam, że...
— Że co, generale Ople?
— Powiadam, że... że godność osobista nie może być na żołdzie u własnej żony. Nie mogę przyjść do pani z pustymi
rękami!
— Czyżby pan uważał, że to ja powinnam zrobić zapis na rzecz pańskiej córki na wypadek nieszczęścia? Gdyby na
przykład mąż okazał się nicponiem? Reginald jest młody, niepodobna przewidzieć, co z niego wyrośnie.
— Niewątpliwie, łaskawa pani ma słuszność. Może by tak spróbować rozłąki? Nie mam wprawdzie żadnej krewnej,
ale mógłbym wysiać dziewczynę nad morze, do jednej z moich przyjaciółek!
— Generale Ople, zabraniam panu — jeśli panu na mnie zależy — zabraniam raz na za
wsze tego wyrażenia! Uszy mi więdną, gdy słyszę zwrot „moja przyjaciółka".
Generał Ople przymrużył oczy: pokora buntowała się w nim.
Nieustanna chłosta musiała wzburzyć nawet tego najskromniejszego pod słońcem człowieka. Był pewien, że „moja
przyjaciółka" to zwrot powszechnie używany. Ależ tak! Używany w najlepszym nawet towarzystwie! Nie słyszał
wprawdzie, by Jej Królewska Mość podczas Ievees wspomniała kiedy o jakiejś swojej przyjaciółce, ale musi mieć
jakieś przyjaciółki, przynajmniej jedną; a jeśli tak, to dlaczego poddanym Jej Królewskiej Mości nie wolno posługiwać
się tym słowem na własny użytek, gdy odpowiada okolicznościom?
Lady Camper zadręczała go swoim postępowaniem; poczuł się zbity z tropu; może go prosić i błagać, za nic nie nazwie
tej staruszki Anielą — w każdym razie nie dziś!
Powiedziała:
— Nie potrzebuje pan nic wnosić do naszego wspólnego majątku, nie liczę na to i wcale tego nie pragnę. Postąpi pan
szlachetnie, jeśli odda pan córce wszystko, co pan posiada, i przyjdzie pan do mnie.
— Ależ, droga pand, jeżeli ogołocę się ze wszystkiego, jeśli uszczuplę swoje dochody... Mężczyzna na utrzymaniu
żony, dalibóg, panie, mężczyzna zdany na łaskę żony...
Generał Ople, dotknięty w swej godności męskiej, był po prostu zmuszony do jej obrony.
Nie widział innego wyjścia: w tej sprawie czuł się raczej rzecznikiem niż tym, który decyduje, i jeszcze raz powtórzył,
niby rozkaz naczelnego dowódcy, słowa:
— Na łaskę żony!
Brwi lady Camper ściągnęły się gniewem. Krwisty rumieniec przebił warstwę różu nadając twarzy wyraz strasznego
wzburzenia.
— Kongres dobiega końca i traktat nie został podpisany — oznajmiła krótko. Wstała, złożyła mu ukłon. — Do
widzenia, generale — i odwróciła się plecami.
Generał odetchnął. Był wolnym człowiekiem. Trudno jednak nie przyznać, że mimo podeszłych lat była to kobieta
imponująca, a w gniewie wygląd miała królewski, wynoszący ją ponad wszelkie granice wieku.
A więc przekonał się już, że za tym, co było mu znane, istniało inne, dotąd nie znane. Nie zwlekał z nadaniem temu
nazwy.
— Teraz — rzekł do siebie — poznałem już najgorsze.
Otóż nigdy nie należy tak mówić. A już najmniej, gdy człowiek ma do czynienia z kobietą ekscentryczną.
ROZDZIAŁ VI
Grzeczność wymagała, by generał Ople nie okazywał radości z powodu odrzucenia jego konkurów i przynajmniej
udawał, że jest na
zawołanie w przypadku decyzji rozpatrzenia sprawy na nowo. Postąpił karygodnie umykając nazajutrz wczesnym
rankiem do Londynu, gdzie zabawił aż do zmroku; to samo uczynił drugiego i trzeciego dnia. Gdy wreszcie zjawił się u
wrót lady Camper, nieoczekiwana wiadomość o nagłym wyjeździe pani domu na kontynent i do Egiptu obudziła w nim
niepokój i wyrzuty sumienia, które z wolna zamieniły się w uczucie graniczącego z przerażeniem podziwu dla
niespożytej kondycji owej damy.
Starał się nie wspominać o jej wieku, gdyż był w całym tego słowa znaczeniu człowiekiem honoru, ale przy herbacie
bywał gadatliwy i skłonny do wypowiadania na głos myśli, które przychodziły mu do głowy; toteż dał wyraz
przekonaniu, że lady Camper należy do tych niezwykłych kobiet, które śmiało można porównać do najznakomitszych
wodzów: dzięki rozmaitym działaniom zaczepnym skutecznie wytrzymują oblężenie czasu. Przebudował całe zdanie,
aby zostać należycie zrozumianym — nieczęsto zdarzało się w czasach, gdy dowodził brygadą, aby musiał wyłożyć
swą myśl; że zaś niewielu było oficerów o podobnym sposobie wysławiania się, i w dodatku nie przywykli oni do
pracy intelektu czy wyobraźni, kończyło się zwykle na tym, że generał nie tyle wyjaśniał swą ideę, co po prostu
zdradzał uzyskaną w zaufaniu wiadomość. Nie dziwmy się zatem, że wszyscy sąsiedzi byli pewni, że generał
doskonale wiedział, do jakiego stopnia lady
Camper zasługiwała na miano weterana wojny z czasem.
Generał Ople jeszcze raz wkroczył w świat towarzyskich rozrywek i spędził zimę bardzo wesoło. By oddać mu jednak
sprawiedliwość, należy stwierdzić, że nie zabawa i rozrywki, tylko nieustanna myśl o lady Camper sprawiła, że nie
dostrzegał niedoli własnej córki. Mieszkał z nią pod jednym dachem, a dopiero od znajomych dowiadywał się, że
Elżbieta jest nieszczęśliwa. Po ostatniej rozmowie z lady Camper generał powiedział córce, iż żądano zapasu dla niej
sum niedorzecznych, oznaczających dla niego ruinę. Elżbieta, jak przystało rozsądnej dziewczynie, bez namysłu
odrzekła:
— Jak można o czymś podobnym myśleć, papo!
Generał rozmówił się również z Reginaldem. Młodzieniec wpadł w nastrój tragiczny, rwał włosy i szalał; zakochanemu
dragonowi było z tym nawet do twarzy. Twierdził jednak, że ciotka, choć wielka ekscentryczka, serce ma bardzo
dobre. Wydawał się być zdania, a nawet częściowo się z tym zdradził, że generał powinien był przyjąć warunki lady
Camper. Trudno było młodego oficera nadal przyjmować w domu, wobec czego generał odwiedził go pewnego ranka
w kwaterze i zmartwił się widząc, że młodzieniec późno jada śniadanie, tłucze skorupkę, lecz zapomina obrać jajko —
niezbity dowód, że jest po uszy zakochany, objawy te znał generał z własnego doświadczenia; dokoła
leżały stare, nie rozcięte pisma sportowe, noszące datę owego dnia, w którym padł cios podobnie zegarek topielca
dokładnie wskazuje ostatnią minutę jego życia. Lady Camper wyjechała do Włoch i korespondowała z siostrzeńcem;
żadnych dalszych wyjaśnień Reginald nie udzielił. Młodzieniec był w rozpaczy, nie wiedział, co zrobić z nogami,
bezustannie wyłamywał palce u rąk; w rezultacie głęboko wzruszył generała swą gorącą miłością do Elżbiety.
Natomiast stan uczuć dziewczyny nie budził w generale niepokoju; często wpadała w zadumę, lecz zawsze z
uśmiechem spotykała wzrok ojca i spokojnie odpowiadała: „Tak, papo" lub „Nie, papo". A jednak wszyscy twierdzili,
że Elżbieta jest nieszczęśliwa. Głos wdowy Barcop wzniósł się ponad inne głosy. Okazywała ona Elżbiecie tyle
życzliwości, że do generała docierały nawet delikatne aluzje, iż ktoś tu pragnie go zdobyć przez córkę. Przyjrzał się
uważnie wdówce. Dalibóg, miała niewiele więcej nad trzydzieści lat, lecz dziwna rzecz, śmiać mu się chciało,
doprawdy — jak tylko pomyślał o pani Barcop, to zaraz musiał myśleć o lady Camper. Jednym słowem, jakieś
szaleństwo, panie, pchało go od damy mniej więcej trzydziestopięcioletniej do innej, która miała już lat siedemdziesiąt!
Taki, panie, siedzi w kobiecie diabeł!
Z sąsiadów najchętniej skłaniała go do rozmów o lady Camper pani Baerensowa, żona niemieckiego kupca, doskonale
grająca na for
tepianie. Mila ta i gadatliwa kobietka w młodości była guwernantką, zanim jej wdzięki nie odwiodły Gottfrieda
Baerensa, kupca i wielkiego smakosza, od pewnego klubu w City z doskonałą obsługą. Miał tam wszystkie wygody i
rozkosze, „jakich nie znajdziesz poza Londynem — wszystko, prócz kobity!" A recytował zawsze ten komplement
czule spoglądając na małżonkę. Pani Baerensowa, dama pochodzenia teutońskiego, posiadała wszystkie zalety swej
płci; w każdym razie nie było w niej nic męskiego. O lady Camper i jej rodzinie mówiła z szacunkiem i zachwyt
generała dla niezwykłej żywotności lady Camper zdawała się w pełni podzielać. Uważał jednak, że czasem jakoś
dziwnie na niego spogląda.
W pewien kwietniowy poranek generał otrzymał list z włoskim znaczkiem pocztowym. Otworzył kopertę jak zwykle
ze spokojem i beztroską ciekawością, by przekonać się, że zawiera ona parę rysunków piórkiem. I nagle serce w nim
się zapadło jak okręt na dno. Ujrzał się ofiarą karykatury.
Pierwszy szkic miał pozory zwykłego obrazka i generał wziął go za dowcipny wytwór fantazji któregoś z
podróżujących przyjaciół albo za scenkę z życia, lekko przerysowaną. Nawet napis: „Miasto Wilsonople widziane z
daleka" — niewiele mu wyjaśnił. Serce w nim biło jeszcze spokojnie, jak powinno. Ale drugi i trzeci rysunek zdradzał
znaną mu, okrutną rękę. Lśniące kopuły miasta Wilsonople z daleka wy
glądały ładnie, jednakże na drugim szkicu, widziane z bliska, okazały się bańkami mydlanymi, a zupełnie nagą
płaszczyznę otaczał pas śmiesznych, staroświeckich fortyfikacji. Na trzecim obrazku, przedstawiającym wnętrze
miasta, widać było jako jedyny budynek mieszkalny — budkę szyldwacha.
W budce tej, narysowany z najdrobniejszymi szczegółami i — niestety — z przerażającym podobieństwem, siedział
oficer, dżentelmen zupełnie rozchełstany. Nie mogło być wątpliwości, kogo ów dżentelmen wyobraża.
Generał na próżno bronił się przed zrozumieniem tego rysunku. Zbyt dobrze pamiętał, kto mówił do niego:
„Wilsonople!"
Lecz oto rzecz bardziej niezwykła, która skłoniła go do werbowania stronników w sąsiedztwie: na czwartej kartce
narysowana była śliczna kobieca ręka trzymająca piórko, jakby gotowa do cieniowania rysunku, a pod nią napis:
„Mogę tylko powiedzieć, dalibóg, że to jest bardzo niedelikatne!"
A teraz wyobraźcie sobie uczucia generała, który mając na ustach zacytowane powyżej słowa wyrażające dokładnie
jego myśl, wziął do ręki kartkę i ujrzał te słowa już napisane!
Wróg, wyprzedzający bieg naszych myśli, przypomina złośliwe bóstwo i budzi lęk. Generał doznał uczucia porażenia
wszystkich zmysłów na myśl o istnieniu niesamowitej Bogini, która czyta w nim jak z kart i posiada moc i wolę
ośmieszenia na całe życie!
Uroda tej ręki kłóciła się w sposób oszałamiający z umieszczonym u dołu podpisem. Była to ręka nad wyraz delikatna i
budziła dziwne pomieszanie uczuć, stan, jaki znają tylko bardzo młodzi ludzie, gdy starają się oddzielić to, co
duchowe, od tego, co cielesne. Czyste szaleństwo!
Generał zaśmiał się krótko, gorzko, złożył list, schował go do kieszeni surduta i wyruszył na przechadzkę, głównie dla
omówienia wszystkiego z samym sobą. Był jednak do tego stopnia pochłonięty całą sprawą, że spotkawszy rektora
pokazał list; zupełnie jest nieważne, co rektor powiedział, ponieważ generał nie słuchał jego uwag. Mimo wczesnej
jeszcze godziny odwiedził państwa Pollingtonów, potem Goslingów, potem Baerensów i innych; panowie byli w City
zajęci zbijaniem pieniędzy, pokazał więc otrzymane rysunki paniom, wyjaśniając, że „Wilsonople" oznacza jego osobę.
— A oto ja sam — dodawał wskazując na zgarbioną postać w budce, oddaną bezbłędnie. Podobieństwo było naprawdę
zdumiewające.
— Genialna kobieta! — wykrzykiwał generał. Głos jego zdradzał melancholię. Pani Baerensowa przy pomocy szkła
powiększającego dopomogła mu odczytać napis umieszczony pod budką szyldwacha. Napis głosił: „Dżentelmeńska
rezydencja". A generał brał to za jakieś zygzaki!
— Cóż za oczy ma ta kobieta! — zawołał. — Dalibóg, powiadam, że taki wzrok to cud praw
dziwy, kiedy się ma lat... chciałem powiedzieć, że... Nigdy w życiu, panie, nie byłbym przypuścił, że to w ogóle jakiś
napis!
Westchnął głęboko. Dreszcz zgrozy, z jakim przyjmował karykaturę, połączony był z oczywistym lękiem przed ręką,
która cios zadała: uświadamiał sobie, że jest wobec tej kobiety nagi i bezbronny, może go ośmieszyć, wyśmiać jego
drobne kaprysy, słabostki, nawyki, potknięcia, nawet to, co skrywał na dnie serca, może wykpić każde słowo, które mu
się nawinie na język. Czuł się jak człowiek prześladowany przez ducha.
Ludzie dziwili się, że tak głęboko odczuwając cios jednocześnie wspomaga lady Camper w ośmieszaniu jego osoby,
czyżby rozum postradał? Kręcił się wszędzie grając niejako rolę agenta tej damy i wydawcy dzieł okrutnej
karykaturzystki.
Był w istocie dziwny, dwojaki powód takiego postępowania: generał szukał u ludzi współczucia, spragniony był
współczucia całą duszą, lecz zupełnie tak samo, jeśli nie więcej, pragnął uznania dla swego potężnego wroga. Po
pierwsze, by we własnych oczach usprawiedliwić swą uległość; po drugie, ponieważ przerażające uczucie uwielbienia
dla lady Camper, wzmocnione podziwem całego otoczenia, pomagało mu wracać do rozkosznych wspomnień owej
jednej godziny, w której mógł tę kobietę uważać za swoją— swoją we wzniosłym marzeniu o mał
żeństwie, bez zastanawiania się, jak tam będzie dalej.
— Dalibóg, panie, to wierna podobizna ręki lady Camper — lubił mawiać. — Dalibóg, każdy przyzna, że ma piękną
rękę.
Nosił list w notatniku; nabierał przekonania, iż nic gorszego już nie nastąpi, bo czyż nawet pełna inwencji złośliwość
może zajmować się dłużej jednym tematem? O tym, jak potraktowała go lady Camper, wyrażał się z wielkim
ubolewaniem, które nie bez racji brano za przynajmniej w połowie szczere.
Dwa listy z pieczęcią francuską, jeden z Dijon, drugi z Fontainebleau, przybyły jednocześnie, a ponieważ generał
wiedział, że lady Camper powraca do Anglii, spodziewał się, iż spieszy z przeprosinami. Jego palce nie podzielały tej
pewności i generał otwierając pierwszy list rozdarł kopertę.
Natychmiast poznał miasto Wilsonople i jego samotnego mieszkańca. Znów zabrzmiał krótki, gorzki śmiech generała;
podobnie kaszlą na naszej wyspie suchotnicy, kiedy zawieje wschodni wiatr.
Cień kobiety bez twarzy klęczy przy budce szyldwacha i płacze, cień młodzieńca bez twarzy galopuje ku przepaści.
Jedyny mieszkaniec miasta przygląda się w lustrze odbiciu swej opasłej postaci i tłustej, mięsistej twarzy.
Na następnym rysunku widzimy zwinięty sztandar Wielkiej Brytani, na dalszym — ten sam sztandar, rozpostarty i
niesiony przez od
dział cieni do budki szyldwacha; siedzący w niej oficer mówi: „Dalibóg, z ochotą poniósłbym chorągiew, ale nie mogę
opuścić tej dżentelmeńskiej rezydencji".
Dalej znowu sztandar oblegany przez karabinierów; kilkanaście cieni leży na ziemi. „Zapewniam, że dalibóg, jedynie
ta dżentelmeńska rezydencja powstrzymuje mnie od objęcia komendy" — mówi dzielny oficer.
Generał Ople zatrząsł się z oburzenia, gdy ujrzał siebie odpoczywającego w wyolbrzymionej budce szyldwacha, do
której spieszyły niedobitki cieni, by pokazać mu ojczysty sztandar unurzany w pyle. Tu złośliwie przypisywano mu
słowa: „Nienawidzę odpowiedzialności. Kocham ojczyznę, dalibóg, powiadam, ale cenię wygodę i unikam
odpowiedzialności".
Druga koperta zawierała sceny rozgrywające się między Wilsonople'em i Luną, w których Wilsonople:
Zwraca się do sąsiadki Luny i opowiada
o swych tryumfach nad płcią piękną.
Prosi Lunę, by zechciała mu odpowiedzieć, czy jest osobą rodzaju damskiego, by mógł
i nad nią zatryumfować.
Mija jej okna szybkim krokiem, z pochyloną głową, dokładnie tak, jak zwykle chodził generał.
Pędzi galopem pod jej oknami poganiając swego mysiego kuca.
Setna drzewo, by Luna mogła zaglądać do jego ogrodu.
Na następnym obrazku, rysowanym z punktu widzenia Luny, w postaci Sylena rozpoznać łatwo Wilsonople'a
rozpartego w fotelu i mrugającego na młodą parkę, która zbyt wyraźnie składa wargi do pocałunku, by można było
wątpić o jej intencjach.
Czwarty list, datowany z Paryża, ilustrował zaloty Wilsonople'a do Luny, a zamykał go podpis w stylu generała:
„Mniejsza o róż, ale kto mógł przypuścić, że jest aż tak stara?"
Jak zerwać zaręczyny z panią Luną? Nie godząc się na żaden z jej warunków!
Subtelnej sztuki czytania między wierszami generał nigdy nie znał, lecz dotkliwość cierpienia wyostrzyła jego
inteligencję do tego stopnia, że wdawał się w ożywiony dialog z każdą kolejną karykaturą, gdy tylko ta zatruta strzała
zjawiała się w polu widzenia; oto parę próbek:
Wilsonople oznajmia Lunie, iż jest tak piękna, że „rozkosz patrzeć".
Mówi „dzięki", gdy dostaje z jej rąk wielki kawał zielonego księżycowego sera.
Wskazuje ją komuś palcem jako „swoją przyjaciółkę".
Kicha głośno: „B i ż u! B i ż u! B i ż u!"
Były to żarty, lecz atakowały jego sposób wyrażania się, i każda następna karykatura coraz mocniej i dotkliwiej
podkreślała śmieszność jego osoby.
Spojrzał na siebie takiego, jakim przedstawiała go ręka tej złośliwej kobiety... Wizerunek
niesprawiedliwy. A może jednak?... Była w nim jakaś szczypta podobieństwa, niby zaczyn w cieście; zmusi to generała
do zachowania przez resztę życia przygnębiającego obrazu własnej osoby, do pożegnania wspomnień szczęścia,
wspomnień o człowieku, który w swoim czasie niemało nabroił... Żałosny koniec dla mężczyzny przywykłego do
podbojów!
Generał złapał się na tym, że u sąsiadów przy obiedzie sam ze sobą głośno rozmawiał. Rozejrzał się wkoło i stwierdził,
że przyglądano mu się w milczeniu.
ROZDZIAŁ VII
Powrót lady Camper był tematem licznych rozważań w sąsiedztwie; ogólnie przypuszczano, że mieszkając w takiej
bliskości przestanie nękać generała niedorzecznymi i nie znajdującymi usprawiedliwienia szkicami piórkiem; jak
zachowa się generał — nie wiedziano. Ci, którzy robili zeń bohatera, twierdzili, że potraktuje damę z pogardą. Inni nie
mieli tej pewności. Generał został bardzo boleśnie dotknięty i należało się liczyć, iż duch w nim osłabł.
Co się tyczy samego generała, to nabrał on takiego strachu przed pocztą, że powitał powrót lady Camper z ulgą:
zniknęły wreszcie poranne lęki, z jakimi przyjmował każdy list; gotów był przebaczyć tej kobiecie wszystko, choć
bał się jej widoku, byleby tylko obiecała zostawić go na przyszłość w spokoju.
Bał się spotkania z nią, bo niewątpliwie dostarczyłby nowego materiału rączce jaśnie pani. Lecz oczywiście nigdzie nie
mógł się ukryć przed jej wzrokiem i było to dla niego prawdziwym nieszczęściem. Łudził się, że pokora dżentelmena i
wygląd pełen uległości rozbroją wroga, w każdym razie — powinny. Znosił niesłychane męki. Żaden z jego przyjaciół
czy znajomych nie miał i nie mógł mieć pojęcia, ile się ten biedak nacierpiał. Dostał napadów jąkania. Krok jego stracił
lekkość. Elżbieta informowała go, że ciągle mówi sam ze sobą, i to na głos. Biedna dziewczyna również wyglądała
mizernie. Widać niepokoiła się o ojca.
Młody Rolles, z którym generał spotykał się od czasu do czasu, chwalił dobre serce ciotki. A więc dama, syta zemsty,
może być skłonna do zawarcia pokoju na warunkach chłodnej uprzejmości z daleka.
— Tak, biedna Elżbieta — westchnął generał myśląc o zawodzie, który spotkał nieszczęśliwą dziewczynę. — Biedna
Elżbieta! Nie podejrzewa nawet, jakie jej ojciec miał przejścia! Biedne dziecko! Dalibóg, pojęcia mieć nie może o
moich cierpieniach!
Generał Ople złożył bilet u lady Camper i umknął do swej rezydencji zlany potem i w takiej gorączce, że nie prędzej
ochłonął, aż wyszczotkował sobie włosy twardymi szczotkami; trwało to dobrych kilkanaście minut.
W godzinę po złożeniu biletu, gdy zajęty był pracą w ogrodzie, wręczono mu bilet lady Camper. Ten miły pośpiech,
zdradzający skruchę, generał skwitował kilkoma sarkastycznymi uwagami o kobietach; cytował je z gazety i z
niedzielnego kazania — jego dwu głównych źródeł informacji.
Zamiast dać bilet pokojówce włożył go pod kapelusz i kopał dalej.
Nazajutrz po południu otrzymał pierwszy z serii listów zawierających bezwstydne i niezwykle trafne karykatury.
Następne listy przychodziły często i. szybko. Nie dostąpił laski ani jednego dnia przerwy. Niobe, wystawiona na strzały
Diany, nie mogła cierpieć więcej i dotkliwiej. Zabójcza skuteczność ataku polegała na ośmieszaniu codziennych
przyzwyczajeń tego wrażliwego człowieka, a także jego cech osobistych i poglądów na świat. Można było ukryć
rysunki, lecz nie ślady ciosów; i znajomi wiecznie pytali; ,,Co pan powiedział?" — sądząc, że im coś powtarza po raz
dziesiąty, gdy tymczasem nieszczęśnik bezustannie gadał sam do siebie.
— Powiadam, że dla damy, dla damy naprawdę wykształconej, sterczeć na... Bo przecież musiała, dalibóg, musiała
sterczeć na strychu, żeby mnie podglądać! A tu, panie, proszę, proszę spojrzeć! Oto ostatnie dzieło. Dzisiejsze wydanie
popołudniowe. Jaśnie pani narysowała mnie w stroju kompletnym, mimo to paniom rysunku pokazać nie mogę.!
Generał był przedstawiony od tyłu, zgięty nad łopatą.
— Powiadam, że nie pozwolę, by panie patrzyły na coś podobnego! — oznajmił panom, którym wolno było oglądać
rysunek bez ograniczenia.
— Jak sami państwo widzicie, nie ma dla mnie ucieczki, jestem zdany na jej łaskę od rana do nocy — mówił generał
drżącym głosem — chyba że nie wyjdę z domu, a to dla mnie śmierć prawdziwa, albo że opuszczę to miejsce i
dzierżawę, ale gdzież ja, dalibóg, powiadam, gdzie ja w Anglii znajdę... za żadne pieniądze nie znajdę przecież tak
dżentel... tak godnej dżentelmena rezydencji. Nazywam ją: bi... Krótko mówiąc, jest to prawdziwy klejnot. Ale będę
musiał się wyprowadzić.
Młody Rolles ofiarowywał się przemówić za nim do ciotki Anieli.
— Dzięk... Dziękuję panu bardzo — rzekł generał. — Nie chcę, by lady Camper brała mnie za człowieka aż tak
wrażliwego. Nie wiem już sam — wyznał tonem godnym politowania — sam już nie wiem, co należy mówić, a czego
nie... Ja... ja nigdy teraz nie wiem, czy nie wyglądam na wariata. Biegam od drzewa do drzewa, żeby skryć się w
cieniu. Zupełnie straciłem apetyt. Dalibóg, powiadam, że będę zmuszony się stąd wynieść!
Reginald dał mu do zrozumienia, że jeśli ucieknie, strzały go dogonią, gdyż lady Cam
per nigdy nie wybaczy ucieczki i gotowa ogłosić drukiem przygody Wilsonople'a.
W niedzielę po południu, spacerując pod rękę z córką w parku, generał spotkał pana Rollesa. Ujrzał, że młodzieniec i
Elżbieta śmiertelnie pobledli, a ponieważ każda myśl o niedoli kierowała natychmiast uwagę jego na własną osobę,
zaczął opowiadać im o swym prześladowaniu, aż do chwili rozstania nie dając obojgu przyjść do słowa.
Wynikiem tego spotkania był rysunek, na którym Wilsonople, niby policjant, rozdziela usychającego Kupidyna i
więdnącą Psyche, powstrzymując ich szeroko rozpostartymi, mocnymi ramionami, a jednocześnie gestem uprzejmym i
wytwornym zachęca do wysłuchania jego zwierzeń. „Spotykajcie się — mówi — w mojej obecności, ile razy chcecie,
bylebyście wysłuchali tego, co opowiem", a żałosny jego wygląd domaga się od słuchaczy współczucia.
Ten właśnie rysunek — zamiast serii przedstawiającej męczeńskich staruszków w budce przy wyniosłej bramie
niedostępnej „dżentelmeńskiej rezydencji" — ten właśnie rysunek pokazywał generał gościom pani Pollingtonowej w
czasie przyjęcia na trawie, a robił przy tym wrażenie człowieka doprowadzonego do szału natręctwem kąśliwego gza.
Niektórzy z obecnych byli zdania, iż generał nie powinien zdradzać sytuacji córki, ale należy przypuszczać, iż wcale do
głowy mu nie przyszło, żeby Psyche miała wyobrażać jego
córkę. A gdyby się nawet tego domyślał, to bardzo niejasno, zważywszy jego stan podniecenia. Wracając zatem do
owego obrazka: kolejno wręczał go paru damom i słyszano, jak wyrzucał z siebie urywane zdania: — Jak pani sobie
życzy, madame, jak pani sobie życzy; bij, dalibóg, powiadam, bij zabij, zniosę wszystko, wszystko!... Łaskawa pani
jest pamiętliwa, ale ja — cierpliwy... Mogę oszaleć, dalibóg, oszaleć, powiadam, ale dopókim przy zdrowych
zmysłach, będę się trzymał prosto, tak jest, i zmierzał prosto przed siebie!
Pan Pollington i inni panowie z City słysząc te powtarzane w kółko żałosne monologi nie posiadali się z oburzenia na
postępowanie lady Camper i całkiem poważnie radzili generałowi wnieść sprawę do sądu.
Słuchał ich z roztargnieniem, a potem wyciągał z safianowego pugilaresu, noszonego w kieszeni na piersi, komplet
karykatur i rozkładał je nie szczędząc komentarzy.
— Będzie ich więcej — twierdził. — Dalibóg, powiadam, jestem pewien, że ta dama podpatrzy mnie jeszcze w
niejednym i wystawi na śmieszność. — Nie pragnął jednak ani zadośćuczynienia, ani opieki prawa, choć przedstawiał
godny pożałowania widok jeszcze tego popołudnia, gdy rozmawiając z panią Barcop o pogodzie powiedział z
rezygnacją:
— Owszem, jest gorąco. Gdybyż tylko jaśnie pani zechciała zrezygnować z farb... Bardzo gorąco, dalibóg, powiadam,
upał prawdziwy.
Niechby już robiła szkice piórkiem i atramentem, byle nie w kolorze! Przypuszczam, że i pani jest gorąco, prawda?
Pani Barcop przymknęła oczy z westchnieniem: co zostało z pięknego, dzielnego oficera? Ruina.
Spytała go:
— Dlaczego nie lubi pan kolorowych obrazków?
Ręka jego znalazła się natychmiast w kieszeni surduta:
— A więc pani jeszcze nie widziała?
A przecież minęło zaledwie kilka minut, gdy pokazał jej całą kolekcję, pozwalając zerknąć nawet na słynną scenę
kopania!
W owym czasie sympatia całej okolicy była po stronie generała Ople. Damy, w przeciwieństwie do swych małżonków,
bynajmniej nie wyrażały zdziwienia, że mężczyzna pozwolił kobiecie, by doprowadziła go niemal do szaleństwa; jedna
tylko czy dwie wyznały mężom, że trzeba się chyba kochać w generale Ople, by nie pogardzić taką wrażliwością i
cierpliwością.
Co się tyczy panów, to wiedzieli przecież, że generał kulom się nie kłaniał w bitewnym zgiełku; wiedzieli, że znosił
braki i niedostatki, ba! nie tylko chłód, ale i głód, i pragnienie — okropności wprost niewyobrażalne dla zwykłych
zjadaczy chleba. Nie mogli więc patrzeć z pogardą na generała, jakkolwiek widok jego głupoty był przykry, a jeszcze
przykrzejsza — uległość wobec chłoszczącej ręki kobiety. Za
den z tych panów nie przyznałby się do bólu. Pozwolić, by się cieszyła że człowieka ukłuła? Nigdy! Wyśmialiby ją.
Albo pozwali przed sąd,
W pewną niedzielę na początku lata generał wybrał się do kościoła na ranne nabożeństwo; poszedł sam, gdyż Elżbieta
źle się czuła.
Kościół miejscowy, o pełnej umiarkowania, staroświeckiej architekturze miał zaciszne, wysokie ławki, pozwalające
myślom oderwać się od kazania lub — odwrotnie — bez pośpiechu zmagać się z zawiłością kaznodziejskiego stylu;
nasz generał często tak robił, ogromnie zadowolony z siebie, gdy zrozumiał trudniejsze miejsca, i nawet dozwalał
poniekąd, by jego wysiłek widzieli inni.
Poza tym kościół stanowił dla niego prawdziwy azyl. Wróg tu jeszcze nie dotarł. Generał znalazł w kościele
schronienie i wyglądał na człowieka niemal szczęśliwego.
Zdążył już stojąc — zgodnie ze swym zwyczajem — kilkakrotnie zdjąć i włożyć z powrotem kapelusz, gdy nagle w
odległości kilku jardów ujrzał zbliżającą się lady Camper we własnej osobie. Ławka jej była zajęta przez biednych,
którzy zaczęli się podnosić z miejsc. Lady Camper dała im znak, żeby nie wstawali, i spokojnie usiadła między nimi,
dokładnie naprzeciw generała, oddzielona od niego tylko szerokością przejścia między ławkami.
Podczas kazania dał się słyszeć niski głos, ostro kontrastujący z monotonnym tonem kaznodziei; głos ten powtarzał
następujące sło
wa: — Dalibóg, powiadam, że tego nie przeżyję! — W tej samej stronie rozlegały się również głośne pomrukiwania.
Po zakończonym nabożeństwie — gdy jak zwykle wszyscy mogli się już ruszyć, lecz nikt nie chciał zrobić pierwszego
kroku — przykład dała lady Camper i jakiś chłopczyna z zakładu dobroczynnego. Lecz lady Camper nie mogła wyjść z
ławki: zacięły się drzwiczki, które z uśmiechem próbowała otworzyć, potrząsając je delikatną rączką dwa czy trzy razy
— na próżno! Generał Ople pospieszył z pomocą. Pchnął drzwiczki, zgiął się w ukłonie wyrażającym szacunek — był
to zaledwie cień ukłonu — i niechybnie by się natychmiast oddalił, gdyby lady Camper w uznaniu grzeczności nie
wręczyła mu swego modlitewnika; miał go nieść za nią. Nie było wyboru. Posuwistym susem wrócił po kapelusz i
podążył za damą.
Wszyscy pragnęli przyjrzeć się temu widowisku i lady Camper ciągnęła za sobą nieszczęsnego generała wzdłuż
stojących szpalerem nieruchomych, świątecznie ubranych członków parafii, póki nie zapragnęli oni zobaczyć, co też
lady Camper zrobi ze złowioną rybą, gdy ją wyciągnie poza mury świątyni.
Widok przeszedł wszelkie wyobrażenia. Lady Camper siedziała w karecie, generał Ople, z nogą na stopniu i
kapeluszem w dłoni, podawał jej modlitewnik i minę miał taką, jakby się pod nim ziemia paliła. Stał, a lady Camper
pośpiesznie rysowała go w podręcznym szkicowniku.
Bywają psy, których bojaźliwość wystawiona jest na ciężką próbę, gdy staną się przedmiotem ludzkiej ciekawości i
muszą słuchać głośnych uwag nawet własnych panów; kochane te, prostoduszne stworzenia machają wtedy ogonem i
bliskie rozpaczy kręcą głową na wszystkie strony, jakby błagały, by tak nie patrzeć i nie mówić do nich. Generał Ople
bardzo podobnie zachowywał się w obliczu szkicownika lady Camper. Najchętniej by uciekł! Zerknął do szkicownika,
rozejrzał się dokoła, spojrzał znowu na szkicownik, potem na niebo. Cały tłum ludzi przyglądał się okrucieństwu lady
Camper i niepojętej uległości generała.
Przyjaciele jego szli wolno przed siebie. Z głośnym turkotem przejechała kareta lady Camper, a wkrótce przyłączył się
do nich sam generał i szedł mówiąc na przemian to z nimi, to z samym sobą. Spytali go, gdzie jest Elżbieta.
— Biedne dziecko, tak. Podobno jest blada. Ale trudno mi uwierzyć, żebym aż tak śmiesznie wyglądał, kiedy
odpowiadana na zadawane mi pytania...
Wyjął z pół tuzina kartek, by pokazać szkice, które lady Camper wykonała w kościele; był tam skarykaturowany w
postawie stojącej i siedzącej. Wydarła je z notatnika i wręczyła mu na od jezdnym.
— Dalibóg, powiadam, zwykłe praktyki re
ligijne będą dla mnie niedostępne, jeżeli lady Camper... — generał z żałosną miną gniótł w ręku kartki, na których była
jego podobizna. Dziwne wyznanie złożył państwu Goslingom, gdy ich spotkał na drodze, a mianowicie że przed paru
dniami wyjął ze skrzynki swój pas generalski, by zmierzyć się w talii, i cóż się okazało? Ze jest chudszy, niż kiedy
wyszedł że służby czynnej, choć wcale tego nie mógł powiedzieć w ubiegłym sezonie, gdy wybierał się na levee.
Wniosek był oczywisty: to dzieło lady Camper. Z jej winy wychudł jak w czasie męczącego oblężenia...
— Ale dlaczego zwraca pan na nią uwagę? Dlaczego? — zawołał pan Gosling, dżentelmen z City, okrągły jak pocisk
armatni.
— I pozwala ranić się tak boleśnie! — wykrzyknęła pani Goslingowa.
— Madame, gdyby ta pani była moją żoną — wyjaśnił generał — odczułbym to podobnie. Dalibóg, chodzi mi o sam
fakt! Przecież to boli, że człowiek jest śmieszny, tak okropnie śmieszny w ludzkich oczach, w oczach każdego!...
— W oczach lady Camper!
Generał przyznał, że może istotnie chodzi o to. Nie przyszło mu do głowy, iż dlatego tak dotkliwie cierpi, że prezentuje
się nędznie w oczach tej właśnie damy. Dziwna to rzecz, przedziwna! Innej kobiecie mógł się wydać pękaty jak dynia,
inna kobieta mogłaby pięćdziesiąt razy mocniej wyolbrzymiać wszystkie je
go słabostki — i choć na pewno nie byłoby mu to miłe, przecież zachowałby godną mężczyzny obojętność. Jak to się
działo, że lady Camper miała nad nim taką władzę? Dama maskująca swoją siedemdziesiątkę za pomocą pudełka różu
czy garnuszka farby? Czary, panie, czary jakieś przeklęte! Przez sześć miesięcy żył jak zwierzę, pozbawione poczucia
własnej godności, każdy śmiech brał za chłostę. Zmuszono go do ucieczki i ścigano, dopadnięto, złajano,
napiętnowano! A teraz tortury zaczynają się od początku!...
ROZDZIAŁ VIII
Kiedy naszym młodym barbarzyńcom zbierze się na amory, to każą całemu światu tańczyć, jak im się podoba: wodzą
wszystkich za nos, domagają się przeżywania ich pragnień, skarg i pięknego sukcesu, jakim jest pocałunek. Lecz
starszym ludziom, kroczącym ku tej samej przepaści, odmawia się prawa do jakichkolwiek pokus, a gdy z myślą o
pocałunku są już na ścieżce do świętego gaju, gdzie podobno starsze pary załatwiają takie sprawy, to powstaje wielki
gwałt.
Cóż za krzycząca niesprawiedliwość, że już nie powiem — niegrzeczność! A wynika z błędnego przekonania, iż
chodzi o robienie rzeczy przeciwnych Naturze. Jak gdyby poszanowanie praw Natury mogło dyktować brak poszanowa
nia dla ludzi starszych!... Gdy tymczasem właśnie oni potrafią rzeczy naturalne przedstawić z dyskrecją, kulturą,
godnie i moralnie; życie prawdziwe, życie duszy odsłania swe perspektywy w ich drobnych, rozczulających
wzruszeniach. Uległość wobec młodzików, którzy hałaśliwie nas terroryzują, bezustannie drażniąc nasze zmysły,
dowodzi, że albo nie jesteśmy od nich lepsi, albo że liczymy się z Naturą dopiero wtedy, kiedy budzi w nas lęk. Bo
gdyby nas więcej obchodziła, to śledzilibyśmy z szacunkiem jej poczynania właśnie wtedy, kiedy stają się
powolniejsze i nabierają powagi. Z szumu i zamieszania trudno wyciągnąć jakąś naukę. Wnikliwy nauczyciel,
prawdziwy filozof, słowem — powieściopisarz zrozumie z czasem, że Natura niekoniecznie musi przemawiać głosem
gromu, i dopiero gdy to zrozumie, będzie można powiedzieć, że świat przejrzał.
Tymczasem zaś bądźcie pewni widząc parę siwych wąsów muskających jaskrawo uróżowane policzki, że działa tu
Natura, choć brak zuchwałej swawoli. Zresztą — niech młodzi się bawią. Ani jedno słowo przeciw młodzieży nie
padnie, byleby tylko zostały uznane wznioślejsze prawa namiętności dojrzałej.
A zatem — jeśli zrządzenie Natury, to jak do niego doszło? Otóż Natura wmieszała się w sprawę tutaj opisaną,
ponieważ dostrzegła osobę o zaletach, których, jak mówi doświadczenie, na ogół brak. Bo proszę posłuchać:
uszedłszy spory szmat drogi wielu ludzi cofa się do tego, co wielbiło i podziwiało w czasach utraconej młodości; jedni
— błyskotliwość umysłu, ponieważ sami mieli tylko tyle rozumu, by podziwiać go u innych; drudzy — uniknąwszy
niegdyś batów z wielką szkodą dla siebie — chętnie idą w niewolę pięknych rączek umiejętnie władających rózgą.
W przypadku generała Ople chodziło i o jedno, i o drugie: o nauczkę, którą dostał od lady Camper, i o przenikliwość
jej umysłu; lecz również o talenty artystyczne, z którymi tak do twarzy osobie zamożnej; o pogardę dla konwenansu,
właściwą osobom dobrze urodzonym; ponad wszystko zaś — o chęć wykorzenienia jego wad i słabostek. Bronił się,
pełen uiechęci, lecz uległ. Groteskowe karykatury zaczynały mu sprawiać gorzką przyjemność; chętnie wracał do
oglądania starych, jednocześnie lękając się nadejścia nowych.
Starsi panowie niekiedy z czułością mówią o rózeczce: nie cieszą się doznawanym bólem, lecz przypomina on im
młodość generał Ople wzdrygał się na widok swej sylwetki przedstawionej ręką lady Camper i jednocześnie doznawał
uczucia bliskiego przyjemności. Końcem bata można na odległość pieścić, niekoniecznie smagać. Uraza tajała w jego
uległym sercu, lecz sprzeciwiała się temu słusznie zbuntowana duma żądając kary za obrazę uczuć, znieważenie ich
świętego przybytku. Po namyśle generał doszedł do wniosku, iż musi opuścić
swą rezydencję, potraktował to jako obowiązek służbowy i skrywając ból polecił pośrednikowi z miasta, by nie wdawał
się w żadne układy, tylko dom wraz z meblami od ręki sprzedał lub wynajął.
Z biura pośrednika udał się do apteki po środek pobudzający; pomysł niedorzeczny, gdyż i bez tego czuł się
dostatecznie poruszony samemu sobie wymierzonym ciosem. Ostatnimi czasy jednak wiele myślał o środkach
aptecznych, przekonany, że dodają odwagi i nawet mogą mu przywrócić dawną beztroskę i pogodę ducha. Zażądał
mocnej mikstury i wychylił cały kielich jeszcze przy kontuarze.
W kwadrans po tym pokrzepieniu był już w pobliżu domu i na jego widok taki powstał w nim bunt, że gotów był pod
oknami samej lady Camper głośno zawołać: „Dżentelmeńska rezydencja!" Nie przestawał o tym rozprawiać, lecz
widząc bladość Elżbiety powstrzymał się od wyznania jej, czemu skromne zalety tej siedziby tak go wzruszają.
Niecierpliwie oczekiwał pory zażycia następnej dozy i nadejścia nowej karykatury; jak się, panie, napije, to będzie
sobie kpić do woli ze wszystkiego!
„Tym razem naprawdę zasłużyłem na karykaturę — pomyślał. — Czemu wyrzekłem się mego bijou?" Lecz lady
Camper nic nie nadesłała.
Danym mu było czekać dwa tygodnie. Wreszcie to, co otrzymał, nie było już karykaturą, lecz portretem, całkiem
ładnym portretem, gdy
by nie pewna niedbałość w ubraniu — rzecz u niego wręcz nie do pomyślenia. Wiedział o tym dobrze, jednak szybko
podszedł do lustra, by — wierne faktom — zaprzeczyło kłamliwym rysunkom. Siedząc przed lustrem usłyszał pukanie
do drzwi: służąca przyniosła zastanawiającą wiadomość, że córka jego bawi u lady Camper i kazała powiedzieć, iż ma
nadzieję, ze będzie pamiętał o zaproszeniu na lawnparty u pani Baerensowej.
Generał odskoczył od zwierciadła rugając nieobecną córkę w nagłym ataku wściekłości, tak obcej jego naturze, że
zaskoczony wybuchem podbiegł znów do lustra, aby przyjrzeć się sobie dokładnie.
— Dalibóg, powiadam — zawołał cienkim głosem — to tylko działanie leku! Słyszysz mnie?
Służąca bojaźliwie odpowiedziała zza drzwi, że owszem, słyszy, czym poważnie zaniepokoiła generała; był
przekonany, że za drzwiami powstało jakieś zamieszanie.
Generał ufał, że nikt w jego obecności nie ośmieli się wspomnieć nazwiska lady Camper, gdyż na samą myśl o niej
czuł, że krew uderza mu do głowy.
— Obawiam się, że grozi mi apopleksja — rzekł do rektora, który pospieszył na jego przywitanie wyprzedzając damy,
zebrane na trawniku przed domem pani Baerensowej. Powiedział to z uśmiechem, lecz spodziewał się w odpowiedzi
oznak współczucia zamiast niewyraź
nego szeptu i zdawkowego uścisku ręki. — Apopleksja! — powtórzył głośno; wtedy rektor chyba zrozumiał, o co
chodzi, i skrył się szybko w gronie dam.
Kilka z nich otoczyło generała, jedna zaś spytała, czy w dalszym ciągu otrzymuje on karykatury. Generał wyciągnął
pugilares i wręczył jej ostatni rysunek, podkreślając jego krzyczącą niesprawiedliwość; prosił, by panie zechciały
łaskawie zwrócić uwagę na to, iż przedstawiony jest jako człowiek zaniedbujący się w ubraniu: niech raczą zauważyć,
że lady Camper narysowała go z rozwiązanym krawatem.
— Dalibóg, powiadam, że coś takiego nie zdarzyło mi się ani razu, odkąd zacząłem bywać w świecie!
Panie wymieniły spojrzenia pełne głębokiego zakłopotania — generał najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy, że
przybył na przyjęcie bez kołnierzyka i krawata. Rektor powiadomił panie, że na jego delikatną wzmiankę o braku
krawata generał odrzekł, że boi się apopleksji; lecz cóż wspólnego miała ta obawa z zaniedbaniem w garderobie? Brak
kołnierzyka i krawata świadczył raczej o braku równowagi umysłowej. Padły również wyrzuty pod adresem Elżbiety,
że pozwoliła ojcu wyjść z domu w tym stanie.
Sytuacja była rzeczywiście delikatna: szepnąć choćby jedno słowo tak wrażliwemu człowiekowi, to ucieknie ze
wstydu, gdzie pieprz
rośnie. Z drugiej strony — cóż za okropna perspektywa! Tak niepodobny do dawnego siebie, będzie paradował w tym
stroju jak strach na wróble i gadał głośno sam do siebie jak wariat!
W końcu pani Baerensowa poleciła mężowi podejść do generała, drżąc przy tym ze strachu, jakby posłała w jego stronę
torpedę; pozostałe damy podzielały jej niepokój, bowiem pan Baerens miał wygląd i maniery artylerzysty, który w tym
wypadku — można by powiedzieć — dźwigał podwójny ładunek prochu.
Generał nachylił ku niemu ucha, lecz z trudem rozumiał niemiecką angielszczyznę pana Baerensa i powtarzaną w
kółko uwagę: „Mam to zrobicz delikadnie!" W chwili gdy już zaczynał pojmować, o co chodzi, zjawiła się nagle lady
Camper w towarzystwie Elżbiety i generał zdrętwiał. Dama przystanęła na chwilę przy pani Baerensowej, następnie
podeszła prosto do generała i przyjrzała mu się w milczeniu. Potem powiedziała:
— Pańskie ramię, generale — i obeszła w jego towarzystwie trawnik przemówiwszy zaledwie parę słów.
Na jej prośbę odprowadził ją do powozu. Posłusznie zajął miejsce u jej boku. Czuł, że pozuje do nowej karykatury, i
miał ruchy pajaca pociąganego za sznurek.
— Gdzie zgubił pan córkę, generale? Zanim zebrał myśli, by odpowiedzieć, dodała:
— I co pan zrobił z krawatem i kołnierzykiem?
Dotknął szyi.
— Jestem dziś bardzo zdenerwowany. Zapomniałem o Elżbiecie — powiedział i powiódł palcami dokoła szyi z
wyrazem wielkiego zdumienia.
Tryumfujący uśmiech rozchylił wąskie wargi lady Camper.
Brak krawata i kołnierzyka odebrał generałowi mowę.
— Mniejsza o to — wyszedł pan z domu bez kołnierzyka — powiedziała lady Camper — i to mój wielki triumf. Ale
kiedy zwróciłam panu uwagę, pomyślał pan przede wszystkim o Elżbiecie, i to pański triumf. Olbrzymi! Proszę, niech
pan nie będzie tak przerażony, generale. Wygląda pan bardzo awantażownie. Walecznie. Żadnych tłumaczeń, jeśli
łaska, lubię pana takim, jakim pan jest. Oto moja ręka.
Generał zrozumiał znaczenie tylko ostatnich słów. Uścisnął podaną dłoń w milczeniu, niezwykle przejęty.
— I nie chowaj pan głowy w ramiona, nie ukryje pan w ten sposób braku kołnierzyka — rzekła lady Camper, a
serdeczny uścisk dłoni, łagodne spojrzenie i nieoczekiwana jej przemowa wręcz zelektryzowały generała.
— Jest pan wstrząśnięty tym wydarzeniem? Niepotrzebnie. Kołnierzyk to fatalny szczegół męskiej garderoby, nawet z
Apollina zrobiłby mieszczucha.
Trzymał jej rękę w swojej, wpatrując się w grę twarzy i nagle doznał olśnienia, które kazało mu zapomnieć o
kołnierzyku i o karykaturach.
— Siedemdziesiąt? — zawołał. — Łaskawa pani mówiła siedemdziesiąt? Absolutnie niemożliwe! Pani zażartowała ze
mnie!
— Pomówimy o tym, kiedy turkot kół przestanie nam przeszkadzać — odrzekła lady Camper.
— Pozwoli mi pani wrócić po Elżbietę?
— Dobrze, że pan o tym pomyślał. Pośle pan po nią mój powóz. A na marginesie, pani Baerensowa dawała mi kiedyś
lekcje muzyki i jest, o ile się nie mylę, starsza ode mnie o jakiś rok. Może panu powiedzieć, po której stronie siódmego
krzyżyka znajduję się obecnie.
— Nie potrzebuję pytać, moja dobrodziejko — z westchnieniem ulgi odrzekł generał.
— A więc poślemy powóz po Elżbietę i wyjaśnimy natychmiast całą sprawę. Czekam niecierpliwie, tak, generale,
niecierpliwie czekam. Na co? Na przebaczenie.
— Moje? — Generał odetchnął głęboko.
— A czyjeż by, generale? Czy pan w ogóle rozumie to słowo! Mam wrażenie, że Anglicy najmniej są doświadczeni w
uczuciach ludzkich. Wyjaśnię, o co tu chodzi: bić drugiego człowieka tak mocno, by w końcu serce we mnie samej
zmiękło. Oto moja słabość. A ludzie tacy jak ja zadają razy bez opamiętania,
gdy tylko wydaje im się, że są potrzebne. W ten sposób łatwo przebrać miarę.
Generał Ople pomógł lady Camper wysiąść z powozu, który natychmiast wysłano po Elżbietę.
Postanowił wysłuchać dalszych zwierzeń z obojętnym uśmiechem i skupioną uwagą. Ale lady Camper zmieniła temat.
Zaczęła mówić
o pieniądzach. Powinien dziesięć tysięcy funtów przepisać na Elżbietę.
— A teraz — dodała — zechce pan sobie przypomnieć, że jest pan bez kołnierzyka.
Generał przyznał jej słuszność i błagał, by pozwoliła mu odejść na dziesięć minut.
— O święta naiwności! Czym może się pan osłonić przede mną? — zawołała, rozkazującym ruchem zmusiła go do
zajęcia miejsca w salonie i wzięła do ręki jeden z owych słynnych pistoletów.
— Czy uzyska pan satysfakcję, jeżeli podobnie jak pan z odkrytym dekoltem, stanę i ja obnażona? Widzi pan te
mordercze pistolety? Jestem tchórzem. Boję się broni palnej. Leżą tu po to, żeby oszukiwać świat, i jak sądzę, z
powodzeniem. Oszukały i pana. A przecież panu nigdy nie przyszłoby do głowy przypisywać sobie moralnych zalet,
których pan nie posiada, prawda? Choć tyle w panu prostoty
i naiwności! Potrafi pan nadawać sobie pozory zamożności, kupować konie, by ukryć fakt, żeś pan goły jak święty
turecki, a spytany o stan majątku wolisz udawać chęć ucieczki
niż szczere i uczciwie wyznać prawdę. Może trochę przesadzam, ale bliska jestem sedna sprawy.
— Brak pani odwagi?! — wykrzyknął generał.
— Niech panu to odkrycie doda ducha — odrzekła. — Żeby pana przekonać, powiem, że nabrałam ochoty do kupienia
tego domu, dopiero gdy się dowiedziałam, że będę miała za sąsiada dzielnego oficera. Nie przyjmuję dziś nikogo,
generale Ople, pańska szyja jest obnażona tylko na mnie. Może pan siedzieć spokojnie. Pewnego dnia przypatrywał się
pan moim uróżowanym policzkom przez całe półtorej minuty; powiedziałam, że łatwo dostaję piegów. Otóż pański
wzrok mówił, że nie widzi pan ani jednego piega z powodu różu. Wybaczyłam panu, a może i nie... Ale kiedy przy
bliższej znajomości przekonałam się, że pan jest równie obojętny na szczęście córki, jak był obojętny na jej dobre
imię...
— Moja córka? Jej szczęście? Jej dobre imię? — generał Ople szeroko otworzył oczy, z trudem powściągając okrzyki
zdziwienia.
— Tak, zupełnie obojętny na jej dobre imię. Pozwalał pan młodemu człowiekowi rozmawiać z nią przez mur, umawiać
się na spotkania. Nie dbał pan o szczęście córki: próbowałam nakłonić do układu na jej korzyść, lecz niepodobna było
oderwać pana od myśli o sobie i własnych sprawach. Gdy to stwierdziłam, skłonna byłam dać panu, jak mawiały moje
siostry, ostrą nauczkę. Nie chciał pan wyznać prawdy o swoich dochodach, udawał pan gorące przywiązanie do
siedemdziesięcioletniej kobiety! Jakież to niedorzeczne! Żadna z mych karykatur nie może być bardziej groteskowa od
portretu, który sam pan sobie narysował. Mimo to jest pan dzielnym i szlachetnym człowiekiem i sądzę, że była tu chęć
zmylenia mnie, a nie egotyzm, który pana zaślepia. Bez szczypty egotyzmu nie ma prawdziwego mężczyzny! Niemiłe
panu były moje sztuczne rumieńce, ale jeszcze gorsza moja szczerość! Drażniły moje próby skorygowania pańskich
nawyków i wyrażeń. A najgorszy ze wszystkiego to ten siódmy krzyżyk, w który gotów był pan uwierzyć, generale
Ople, proszę mi nie przerywać (i nie zapominać, że jest pan bez kołnierzyka)! Gotów był pan uwierzyć, że jestem aż w
tak podeszłym wieku, albo chciał pan uwierzyć lub udawać, że wierzy, a wszystko dlatego, że wzięłam pana pod włos.
I wtedy, przejęty sobą, nie myśląc o Elżbiecie, lecz o wycofaniu się z zachowaniem pozorów człowieka, który po
rycersku dotrzymuje słowa starej babie, obstawał pan przy wniesieniu czegoś do wspólnego skarbca, ponieważ —
cytuję własne pańskie słowa i przypominam, że jest pan bez kołnierzyka — „nie może pan być na łasce żony", i cofnął
pan oświadczyny tylko z powodu niedojścia do porozumienia w kwestiach pieniężnych. Czy myślał pan wtedy o
Elżbiecie? Tak, generale, lubiłeś myśleć o sobie, a ja
postanowiłam ci w tym dopomóc. Dostarczyłam niemało materiału, prawda? Nie była moim zamiarem łagodna kuracja
homeopatyczna. Ale jeżeli doprowadziła do zapomnienia kołnierzyka, jest to zwycięstwo czy nie jest?
— Lecz nie — dodała po chwili — to nie moje, tylko pańskie zwycięstwo, jeśli potrafi je pan wyzyskać. Niepotrzebnie
wycofał się pan ze służby czynnej, generale, i zanadto lubi pan wygody, w tym pański błąd. Błąd wspólny wszystkim
pana rodakom. Powinien pan postarać się o dowództwo albo nadzór nad strażą obywatelską. Jest pan nieporównanie
bardziej męski jako człowiek czynu. Przecież nie będzie pan twierdził, że moje karykatury dotknęłyby pana równie
boleśnie w uciążliwym marszu?
— Przypuszczam, że tak — odrzekł z powagą generał. — Dalibóg, powiadam, z pewnością tak!
— Wątpię. Lecz do rzeczy. Oto nadchodzi Elżbieta. Ma pan dla niej niewiele zgodnie z rozsądnym rachunkiem, ale
niech pan pomyśli, jak osłabiły pana te pieniądze! Jak zrównały z ludźmi, którzy nas tutaj otaczają! A kim oni są
właściwie? Mieszkańcami „dżentelmeńskich rezydencji"? Zgoda. Ale co to za istoty? Nie mają własnych poglądów ani
zasad moralnych, ani wrodzonej szlachetności. Bardzo szybko stałby się pan do nich podobny. Na szczęście, boi się
pan śmieszności!
— Zrzeknę się dla Elżbiety połowy posiadanych pieniędzy — rzekł generał. — Chociaż
obawiam się, że to bardzo niewiele. A jeżeli znajdę jakieś zajęcie, moja dobrodziejko...
— Godniejsze niż to — powiedziała lady Camper szybko coś rysując na marginesie książki i generał Ople ujrzał siebie,
gdy popędza kuca — albo to! — i okopuje kapustę — albo to — i kłania się trzem damom, które wyglądają jak trzy
słupy telegraficzne ubrane w spódnice.
— Co za podobieństwo! — mruknął generał.
— Mógłby pan sądzić, że pana wystudiowałam — rzekła lady Camper — ale podobieństwo jest w istocie niewielkie.
Lekka przesada więcej szkodzi prawdzie niż jej brutalne pogwałcenie. Nie dbałbyś o te karykatury, generale, ani
trochę, gdybyś nie wypieścił w sobie absurdalnego przekonania, że jesteś pogromcą serc niewieścich. To prawdziwa
tragedia dla człowieka o pańskiej skromności, mój miły, drogi przyjacielu. Człowiek skromny najłatwiej się upija z
kielicha próżności. Niech się pan zastanowi, czyż nie był pan zamroczony? Tych dwoje młodych cierpiało, a pan tego
nie dostrzegał, chociaż jedno z nich mieszka z panem i jest pańskim ukochanym dzieckiem. Skończyłam. Proszę, pokaż
pan Elżbiecie wesołą twarz.
Generał był posłuszny w miarę możności. Czuł się jak świeżo ostrzyżona owca i gotów był bryknąć prosto spod nożyc.
Lecz zanim to zrobił, już pragnął powtórzenia całej operacji.
Słyszano, jak głośno mówił do siebie: — Ona
mnie widzi na wskroś! Dalibóg, na wskroś! — W końcu nauczył się mówić to z cichym uniesieniem: że lady Camper
umiała go przejrzeć, było dowodem jej niezwykłej przenikliwości, ale że on sobie ten fakt uświadomił, było dla
generała odkryciem nieznanych potęg drzemiących w naturze ludzkiej.
Generał Ople pilnie obserwował lady Camper, czekał dowodów, iż przeniknęła dalsze tajemnice jego duszy; ponieważ
lady Camper pilnie przyglądała się młodej parze, zaczął i on zwracać uwagę na narzeczonych znajdując w tym niemałą
przyjemność. Ich spotkania, ich rozłąki, ich konne wycieczki i powroty do domu dostarczały tematów do rozmów.
Niebawem naprawdę miał o czym mówić, bo dawniej, panie, dalibóg, nie potrafił dotrzymać kroku w żadnej dłuższej
konwersacji, żeby się nie zgubić, ale przeciwnie, mieć jakiś pożytek i zadowolenie.
Pięć tysięcy funtów — do takiej sumy lady Camper ostatecznie zredukowała swoje żądania — z radością zapisał w
posagu ukochanej córce i szczerze wyspowiadał się, że cały jego majątek wynosi dwanaście tysięcy funtów,
umieszczonych na dobry procent. Lady Camper obojętnie wzruszyła ramionami: przestała musztrować go w ten czy
innych sposób i jeśli generał czuł się skrępowany, to już tylko miłymi więzami.
— Gdyby tak jeszcze nagle w środku nocy musiała mnie wezwać, bym jej bronił!
Zwierzył się z tym Reginaldowi, przed którym Elżbieta lamentowała, że ojciec skazany jest na samotność i
opuszczenie; młodzieniec ułożył nawet cały plan, zgodnie z którym nagle o północy miał zabrzmieć wielki dzwon w
domu ciotki, w ten sposób doprowadzając do rozwiązania, dramatu i szczęśliwego przywrócenia męskiej przewagi —
choćby na koniec tej historii. Ale wśród rozkoszy narzeczeństwa zapomniał o wszystkim aż do chwili, gdy przy
weselnym śniadaniu wygłaszając tradycyjne przemówienie ujrzał w oczach Elżbiety łzy.
Stała już w hallu, gotowa do drogi, gdy zauważono wielki wóz przy wrotach Douro Lodge; konwojenci oznajmili, że
przywieźli rzeczy i drobiazgi należące do państwa, którzy wynajęli ten dom na rok i sprowadzą się jeszcze tego
popołudnia.
— Przypominam sobie, dalibóg, przypominam, że mnie o tym zawiadamiali — rzekł pogodnie generał do zmartwionej
córki.
— Ale gdzie ty się podziejesz, papo? — zawołała biedna dziewczyna niemal z. płaczem.
— Dostanę jakieś zajęcie — odrzekł. — Dalibóg, powiadam, chcę mieć jakieś zajęcie i powinienem mieć, i poszukam
sobie.
— Powtarza pan trzy razy to, co wystarczy powiedzieć raz — przerwała lady Camper, zadała mu kilka pytań,
zmarszczyła brwi, uśmiechnęła się i ofiarowała mieszkanie w domu jego najbliższej sąsiadki.
— Naprawdę, najdroższa ciociu Anielo? — zawołała Elżbieta.
— A cóż mi innego pozostaje, moje dziecko? Podobno to ja wypędziłam go z rezydencji dżentelmena, muszę więc dać
mu schronienie w rezydencji damy... Mówiąc prawdę, wolałabym go mieć na pewną — niedaleką — odległość, ale
ponieważ zawsze marzyłam, by dom mój był pod opieką policjanta, mogę równie dobrze zgodzić się na obecność
żołnierza.
— A jeśli stracisz reputację, moja pani ciotko? — spytał Reginald.
— To zwrócę się do generała, by mi ją przywrócił.
Generał Ople natychmiast pochylił głowę nad paluszkami lady Camper.
— Przeżyć coś podobnego, kiedy się ma czterdzieści jeden lat, to naprawdę dziwne — powiedziała do zebranych gości,
którzy najuprzejmiej w świecie zaprzeczali jej zdaniu tymczasem generała piekły uszy, że poczuł się młodszy od
Reginalda, a myśli jego biegły — lub słuszniej należałoby powiedzieć: tańczyły walca — dokoła jednej sprawy.
— Oto rezultat używania różu — rzekł do siebie. — Jak się kobieta wymaluje, panie, te możesz jej dać Bóg wie ile lat!
Lady Camper przemknęła się mimochodem nad śmiesznym zaiste pomysłem małżeństwa w wieku, który przejmował
ją taką samą zgrozą jak generała Ople jej bajeczka, że ma siedemdziesiąt lat; z rezygnacją poddała się biego
wi rzeczy. Nie była szczęśliwa z pierwszym mężem, wyrzekła się pogoni za ideałem mężczyzny, lecz oto znalazła
człowieka, który gotów był nastroić się na wspólną nutę, aby nie razić jej uszu; kobiecie z jej poczuciem humoru
zapewniał nieustanne źródło zabawy, był z gruntu poczciwy, wrażliwy i przede wszystkim — naprawdę piękny. Oto
tajemnica lady Camper i oto dlaczego tak się zdarzyło, że mężczyzna pełen prostoty i kobieta niezwykle
skomplikowana poróżniwszy się w najdziwaczniejszy sposób, jaki można sobie wyobrazić, osiągnęli w końcu
pojednanie.