Tad Williams Skąd Się Biorą Marzenia

background image

TAD WILLIAMS

SKAD SIE BIORA

MARZENIA

Przełożyła:

Ewa Hornowska

background image

Tad Williams, jeden z najpopularniejszych pisarzy fantasy, na chwilą odstępuje od gatunku, który
uprawia, na rzecz czegoś, co z jednej strony jest uroczą parodią, z drugiej zaś hołdem złożonym
tak literaturze „magicznej”, jak i powieści detektywistycznej spod znaku Raymonda Chandlera,
Mickeya Spillane'a czy Dashiella Hammetta. I oto widzimy, jak dorosły Tad Williams świetnie się
bawi. Nie wyobrażam sobie, żeby znalazł się czytelnik, któremu ta igraszka by się nie spodobała.
Mnie ona sprawiła ogromną przyjemność.

David Copperfield

Dobra, przyznaję. Facet, który chce się urżnąć w biały dzień, w środku tygodnia,

powinien dobrze zamknąć drzwi swojego gabinetu. Dostępu do mnie broni zazwyczaj Tilly,
ale tego dnia niepodobnego do innych wyszła wcześniej, żeby zawieźć matkę do ortodonty na
poprawienie klamry, {Emerytki, które na starość dostają fioła na punkcie zgryzu, zawsze
przyprawiają mnie o ból zębów. Powiedziałem Tilly, że jej matka ma za słabe dziąsła na takie
fanaberie, ale kto by mnie tam słuchał.)

W każdym razie Tilly zwykle siedzi za biurkiem w poczekalni, by mnie ochraniać.

Nie, żebym jej aż tyle płacił, ale jakoś udaje mi się wzbudzić w niej instynkt macierzyński,
chociaż różnica wieku między nami jest niewielka. Ma w sobie coś z burkliwej, zwalistej
niedźwiedzicy. To określenie nawet dobrze do niej pasuje: wszyscy odwiedzający mnie
inkasenci, którzy mieli okazję widzieć, jak wkurzona Tilly w grubym, bezkształtnym,
robionym na drutach swetrze, z opiłowanymi paznokciami przywodzącymi na myśl samicę
grizzly wypadającą z jaskini, podnosi sio zza Swego biurka - będą dobrze wiedzieli, o czym
mówię. Gdyby Tilly postanowiła zamieszkać z Misiem Smokcyem, wszyscy podpalacze
lasów zwialiby do Meksyku.

Fatalnie się złożyło, że drzwi nie były zamknięte, a posterunek, przy którym Tilly

spławiała natrętów, akurat pusty. Dość atrakcyjna blondynka, stwierdziwszy, że droga do
mojego gabinetu stoi otworem, weszła do środka i zastała mnie na dywanie, w pozycji niemalże
horyzontalnej.

Przez dłuższą chwilę przyglądałem się jej kostkom. Miały idealną linię, ale z powodu

krwi, która napłynęła mi do głowy, nie byłem w najlepszym nastroju do ich kontemplowania.

- Uff- odezwałem się wreszcie. - Przepraszam. Właśnie szukałem szkieł

kontaktowych.

Brzmiałoby to przekonywająco, gdyby nie to, że twarz miałem wciśniętą w dywan tak

głęboko, jakbym zgubił coś nie większego od atomu.

- A ja szukam Daltona Pinnarda - odpowiedziała. - Znanego też jako Pinardo

Wspaniały. Widzi pan kogoś o tym nazwisku obok szkieł kontaktowych?

Jej glos - nie to, że schrypnięty - doskonale nadawał się do przywoływania do

porządku dziesięcioletnich urwisów błaznujących w tylnych ławkach, Albo do wywoływania u
pijanych magików uczucia, że są szumowinami zbierającymi się na powierzchni piwa w
browarnianej kadzi. Jeśli nie była nauczycielką, to znaczy, że minęła się z powołaniem.

background image

- Mam zaświadczenie od lekarza, że jestem uczulony na złośliwości -mruknąłem. -

Lepiej niech pani sobie idzie, chyba że chce pani mieć na karku proces pierwszej klasy.

Nie da się ukryć, że wciąż miałem niejakie kłopoty z prowadzeniem konwersacji. Celna

riposta odniosłaby większy skutek, gdybym nie wygłosił jej z ustami pełnymi dywanowych
kłaków. Czy można jednak oczekiwać od kogoś, kto właśnie wykończył dziesiątą rolling rock,
że zdoła się utrzymać w pionie i jednocześnie sypać dowcipami?

- Nie mam zamiaru, panie Pinnard. Przyszłam w bardzo ważnej sprawie, może więc

pan sobie darować te gierki.

Skrzywiłem się. Tylko kobieta, której się wydaje, że dwa różowe dżiny serwowane na

wieczornym przyjęciu po wywiadówce stanowią o wyuzdaniu, potrafi zbyć pewne aspekty
picia w samotności uprawianego wyłącznie przez mężczyzn określeniem „gierki". Tak czy
owak, popsuła mi nastrój, zabrałem się zatem do nieco skomplikowanego przedsięwzięcia,
którego celem było przyjęcie pozycji siedzącej.

Udało mi się to bez specjalnych kłopotów. Wkrótce i tak miałem opuścić biuro, więc

co za różnica, że spadło kilka popielniczek. Trochę podniosła mnie na duchu świadomość, że
choć baba była drażniąca, nie będzie się tu kręcić tak długo, bym dostał od tego kaca. Nie po-
wiem, że przykro było na nią patrzeć. Pominąwszy wyraz lekki ego rozgoryczenia w okolicach
ust, który wyglądał na przemijający, i okulary pasujące w sam raz do tych paniuś, co zakładają
rękawico ogrodowo, żeby zagrać na automacie, wyglądała cholernie ładnie. Zdradzała nie-
wielką skłonność do rozpływania się w powietrzu, ale podrjr/cwiitom, że ma to jakiś związek
z tym, co zaserwowałem .snlrn' na lunch.

-No tak - odezwałem się błyskotliwie, kiedy j 117 u

HUK

l łom pmKt.n Przerwałem na

chwilą, /,H>y |><mmr

;

i<- dywim /ii knlkiiirn iiili-ln w ]•"

background image

szukiwaniu jakiegoś niedopałka, który byłoby można jeszcze spożytkować. - No tak, no

tak. "W czym mogę pani pomóc, panno...?

-Pani, jeśli laska. Pani Emily Heltenbocker. Poza tym coraz bardziej wątpię, czy w

ogóle może mi pan w czymś pomóc. To mój ojciec ranie do pana skierował, a ja ufam mu na
słowo. Przynajmniej jeszcze przez, jakieś czterdzieści pięć sekund.

Trzykrotnie próbowałem zapalić zapalniczkę i nie powiodło mi się, więc odłożyłem ją

takim gestem, jakby chodziło mi tylko o zmierzenie długości płomienia w celach czysto
naukowych.

-Heltenbocker? Czyż to nie prawdziwe nazwisko Charliego Heltona?
-Jestem jego córką.
-Aha. - W środku coś mi wierzgnęło. Jak długo znalem Charliego, nigdy nie widziałem

jego jedynaczki, którą po roawodaie rodziców wychowywała matka. Wielka szkoda, że
spotkaliśmy się w sytuacji, kiedy byłem,,. no cóż, w stanie, w jakim byłem. -Dowiedaiałem się
o pani tatusiu w zesz,łym tygodniu- Naprawdę mi przykro. To był wspaniały facet.

-Był. Bardzo mi go brakuje.-Nie powiem, żeby odtajała, ale usiadłszy na krześle

naprzeciwko, odsłoniła większy kawałek uda, niż można by oczekiwać po nauczycielce, co
natchnęło mnie do ponowienia próby z zapalniczką.

-Na miłość boską - powiedziała po chwili, wyciągnęła z torebki swoją zapalniczkę i

podała mi ogień pod sam nos.

Zaciągnąłem się i diablo krótki papieros poszedł z dymem. Wrzuciła zapalniczkę z

powrotem do torebki. Uderzyła mnie myśl, że należy do kobiet, które gotowe są zawiązać
człowiekowi sznurowadła, gdyby za długo się przy tym guzdrał.

-A więc... Charlie panią do nmie przysłał? - Oparłem się wygodniej. Wreszcie

zdołałem połączyć dwie panie Heltenbocker w jedną, cii przyczyniło się do większej
efektywności rozmowy. Miała wcale niebrzydką twarz z wyrazistym nosem i ładnie
zarysowanymi kośćmi po-liczkowymi. - Chce mnie pani zaangażować na stypę czy coś w tym
Duście? Byłbym zaszczycony. Z pewnością mógłbym zmontować jakiś k nitki program w
hołdzie jego pamięci. - A w duchu gorączkowo zasta-iiiiwiałem się, które sztuczki ze swoich
występów ograniczających się iirawio wyłącznie do dziecięcych balików wybrać, żeby ich
wykonanie iH-zfid kolegami z branży nie wypadło żenująco. Nie potrafiłem sobie wyobrazić,
żeby luminarze świata magii wpadli w zachwyt na widok balonńw w kształcie zwierzątek.

Nic. nie nn stypę. Już się odbyła. Skromna, tylko dla najbliższej t ml/.my. ('liov

pomówić v. panem o czymś innym. Słyszał pan, co mu się i.r,.

V

i!;nv.ylM?

Nic t>yfcm /dolny wymyślić tisi poczekaniu niczego innego poza kiw-nit.Mifin |'.l*>wi|

w oilimwinl/

1

,!, To włiiśnio upadek ducha po odejściu Charliego i świadomość własnej

śmiertelności, która narasta przy okazji takich wydarzeń, w znacznej mierze były powodem
mojego króciutkiego popołudniowego posiedzenia. Co prawda nie w takiej mierze jak
zawiadomienie o zajęciu mojej hipoteki, które otrzymałem dziś rano, ale niewątpliwie
podsyciła moją melancholio.

Co można powiedzieć o starym przyjacielu, dla którego Sztuczka z Koszem i

Szablami skończyła się tak strasznie? Że pewnego dnia, gdy był w finansowym dołku,
zdarzyło mu się ćwiczyć bez pomocy asystenta, co wygląda trochę tak, jakby ów stary

background image

przyjaciel popełnił samobójstwo? Oczywiście, ostra jak brzytwa azabla kojarzy się raczej z
narzędziem mordu niż samobójstwa, a większość ludzi rucacj nie próbujfi się kłamać ze środka
ratanowego kosza szerokości czterech stóp, ale drzwi pracowni były zamknięte, a jedyny
klucz został znaleziony w kieszeni zakrwawionej koszuli, którą Charlie miał na sobie.
Poważna prasa pisała, że ćwiczył z koszem i coś musiało nie wyjść, Ostra kling-a przecięta
tętnice szyjną tuż za uchem. Większość gazet orzekfa, że to wypadek, a policja
(przypuszczalnie chcąc wykazać takt) zgodziła się z tym werdyktem. Niektóre brukowce
robiły aluzje do samobójstwa i zamieszczały ponure zdjęcia z miejsca zbrodni pod tytułami w
stylu: OSTATNIA SZTUCZKA! albo KOSZ PEŁEN KRWI! (Mógłbym obsypać owe pisma
jeszcze większymi szyderstwami, ale mój najnowszy wywiad - sprzed dwóch zaledwie lat -
zawdzięczam „Gazecie Astrolo-giczno-Detektywistycznej", co dowodzi, że nie wszystkie one
pozbawione są wnikliwości.)

-Mhmm, czytałem - rzekłem w końcu. - Przeżyłem prawdziwy wstrząs. Okropny

wypadek.

. To było morderstwo.
Zegaiynka nie podaje godziny z takim przekonaniem.
-Słucham?
-Morderstwo. - Sięgnęła do torebki, ale tym razem nie wyjęła za
palniczki. Na moim biurku z głośnym plaśnięciem, jak w nieudanej
sztuczce karcianej, wylądowała koperta. - Rozmawiałam wczoraj
z prawnikiem. Spodziewałam się, że tata był bez grosza.
Nagle mnie to zainteresowało. Przyszła tu, żeby mnie do czegoś wynająć, chociaż nie

wiedziałem, do czego.

-I pomyliła się pani?
-Nie, miałam racje. Cały majątek, jaki zostawił po sobie, to kilkaset
zjedzonych przez mole książek o magii, jakieś podarte afisze, kilka
starych rekwizytów i zaległy rachunek za wypożyczenie cylindra. I ta
koperta. Spodziewałam się jednak dostać również coś innego, lecz nie
dostałam.
Wyciągnąłem rękę po kopertę, ale zmroziła mnie spojrzeniem. Dokładnie tak się pisze

w książkach. A jeśli komuś z was przytrafiło się kiedyś w szkole dostać w czasie lekcji
karteczkę ze świńskim rysunkiem przedstawiającym nauczycielkę i podniósłszy wzrok,
stwierdzić, Że ona właśnie nad wami stoi, to wiecie, co mam na myśli. Już po was.

-Hmm, nie... nie dostała pani tego, czego się pani spodziewała?
-Tato od lat prowadził dziennik. Nie pozwalał mi go czytać, ale wie
le razy widziałam rękopis. Kiedy nie znalazłam go w domu po tym...
potem... - Na ułamek sekundy zawiodło ją opanowanie.
Odwróciłem wzrok, częściowo ze współczucia, częściowo, żeby uniknąć odroczonej na

chwile groźby spojrzenia w oczy Gorgonie, Odchrząknęła,

-

Kiedy go nie znalazłam, uznałam, że dał go na przechowanie ad

wokatowi. Agenta wyrzucił dawno temu, z mamą nie rozmawiał, więc
nie mógł to być nikt inny. Jednak adwokat nic o tym nie wiedział.

background image

Dziennik po prostu... zniknął. A to podejrzana sprawa: rękopis wywo
łał spore zainteresowanie, zwłaszcza wśród rywali taty z branży. Nie
pokoiło ich, że może zawierać coś, co raczej nie powinno ujrzeć światła
dziennego.

Wyprostowałem się. Dochodzący do mnie w rytmicsnych odstępach głos nawykły do

powtarzania: „Siedźcie prosto, dzieci", zaczynał wywierać wpływ na moje skłonności do
garbienia się. No i dokuczały mi skutki lunchu.

-

Niech mnie pani posłucha, pani Heltenbocker. Nie jestem glina,

ale nie wydaje mi się, żeby to wystarczyło, by podejrzewać morder
stwo.

-Wiem, że nie jest pan gliną. Jest pan bezrobotnym magikiem. Niech pan zajrzy do

koperty.

-

O, przepraszam. Całkiem przyzwoite występy odwalam na urodzi

ny i bar micwe. - Tego rodzaju obrona przez atak działa najlepiej,
kiedy następuje po niej natychmiastowy odwrót, więc podniosłem ko
pertę. Widniało na niej jej nazwisko napisane drżącą ręką starca.
W środku znajdowała się tylko jedna rzecz: stara fotografia, na której
widać było stojących w dwóch rzędach młodych mężczyzn w cylindrach
i frakach. Na umieszczonej z przodu tablicy widniał napis: „Akademia
Magii Saviniego, rocznik '48". Wokół trzech twarzy zakreślono atra
mentem kółka. Żadna z nich nie należała do Charliego. Dostrzegłem
go uśmiechniętego w pierwszym rzędzie. Wyglądał na wiejskiego chło
paka, który dopiero co wysiadł z autobusu. I w zasadzie był nim
w 1948 roku, jak sobie przypomniałem. - To mi nic nie mówi - stwier
dziłem, - Bo i co mogłoby powiedzieć? Nawet nie było mnie wtedy na
świecie.

-Proszę spojrzeć na drugą stronę.
Na odwrocie zdjęcia ta sama drżąca dłoń nagryzmoliła u góry: „Jeśli coś stanie się mnie

albo mojej książce, sprawdź tych trzech". Na dole, również atramentem, ale trochę bledszym,
ta sama osoba napisała: „Powiernik Pinardo".

-Owszem, to wszystko napisał tato. Trochę czasu mi zabrało, żeby dociec, kto to jest

Pinardo, i znaleźć pana. Wygląda na to, że nie występował pan ostatnio na wielkich scenach. -
Uśmiechnęła się, ale cieplej byłoby mi przy masce chewoleta. - Jak dotąd opinia taty zdaje mi
się mocno naciągana, ale przez wzgląd na niego postanowiłam dać panu szansę. Nadal
uważam, że to morderstwo i dlatego potrzebuję pomocy.

Potrząsnąłem głową.
-Zgoda, pani ojciec był moim przyjacielem, chociaż nie widzieliśmy się całe wieki.

Nawet jeśli wyłącznie z tego względu przyjmiemy za pewnik, że to morderstwo, niech mi
pani powie, czego pani... czego on,,, oczekuje ode mnie, jak rany?

-Pomocy. Mój ojciec podejrzewał coś, co miało związek z tymi trzema mężczyznami,

którzy byli z nim w szkole magii. Jego rękopis zniknął. Mam zamiar spojrzeć im w oczy, ale
potrzebny mi ktoś, kto zna ich świat. - Fasada znów runęła i zobaczyłem coś nowego, 1/udzka

background image

twarz, która wyłoniła się spod narzuconego sobie chłodu, była doprawdy ujmująca. - Moi
rodzice rozeszli się, kiedy byłam mała. Wychowywałam się bez ojca. Nic nie wiem o
występach iluzjonistów. Jestem nauczycielką, na litość boską!

-

No właśnie! - potwierdziłem,

-Co to ma, do diabła, znaczyć?

-Nic, zupełnie nic. - Zastanowiłem się. - Dobra. Nic biorę tego po
ważnie, ale zrobię co w mojej mocy. Charlie był przyzwoitym facetem,
pomagał mi, kiedy zaczynałem. Chyba wszystko, co mam, zawdzię
czam jemu,
-Mhmm - odparła. - Może za szybko panu zaufałam. Jako morder
ca miałby pan z pewnością niezły motyw.
-Bardzo śmieszne. Lepiej pomówmy o moim wynagrodzeniu, ponie
waż tak się składa, że od razu mogę pani pomóc. Rozpoznałem jednego
z tych gości. - Zadowolony z siebie wskazałem palcem chudzielca
z cienkim młodzieńczym wąsem, stojącego w drugim rzędzie. - Nazy
wa się Fabrizio Ivone i dzisiejszego wieczoru występuje w klubie Pod
Królikiem.
Moja skromna kwatera prywatna to mieszkanie nad biurem, jeśli pokój z wnęką

kuchenną i łazienką można nazwać mieszkaniem. Tak więc zdążyłem coś przegryźć,
zdrzemnąć się parę godzin, wziąć prysznic i aejść na długo przed powrotem pani
Heltenbocker, która miała przyjechać po mnie samochodem. Zaczynała innie boleć głowa, ale
podejrzewałem, że nikogo oprócz siebie nie mogę winić za to, że odbywały się w niej lekcje
tańca ludowego.

Wróciła Tiłly i zajęła swe miejsce z-a biurkiem, zajadając wprost z opakowania foo

yong z jajkiem i przeglądając rachunki. Miafa niezadowoloną. minę. Nic dziwnego: wszelkie
próby łatania moich wydatków przychodami przypominały naprawianie Titanica za pomocą
gumy do żucia i taśmy klejącej.

-

Hej, miałaś wziąć dzień wolny. - Grzebałem w saafce na dokumen

ty w poszukiwaniu aspiryny. - Jak się czuje mama?

Tilly obdarzyła mnie jednym ?. tych swoich spojrzeń. Prawdopodobnie zauważyła

piramidę z puszek po piwie, którą ułożyłem na swym biurku.

-Gdybym zostawiła to biuro na cały dzień, zalałaby je warstwa błota, jak Pompeje.

Mama czuje się dobrze. Dziąsła wciąż ją bolą. Przegrzałam mikser, przygotowując jej pr^ez
cale popołudnie koktajle mleczne. - Przerwała, żeby przyjrzeć się klusce, która wylądowała
jej na swetrze i leżała tam niby pyton, który adechł w trakcie wspinaczki na Mount Everest.
-A swoją drogą, kim, dodiaska, jestEmily Helten-bocker?

-

Klientką - powiedziałem niedbale, chociaż ściany mojego biura od

dawna nie słyszały tego słowa. - A także córką Charliego Heltona.
Dlaczego pytasz?

-Zostawiła panu wiadomość. Biedaczysko ten Charlie, naprawdę mi go szkoda. W

każdym razie powiedziała, że będzie o siódmej i że powinien pan włożyć czystą koszulę,

Nic zaszczyciłem jej odpowiedzią.

background image

-Och, i dzwoniło jeszcae dwóch reporterów; jeden z „Metropolita-na", drugi z „Gazety

Astronomiczno-Defetystycznej".

-„Astrologiczno-Detektywistycznej" - poprawiłem ja odruchowo, zastanawiając się,

któż mógł uczynić ze mnie centrum tej prasowej trąby powietrznej. „Metropolitan" był
wówczas dość modnym pismem: zdjęcia z wypadków drogowych drukował tylko czarno-biale,
a pod artykułami o porwaniach przez kosmitów umieszczał drobną czcionką informacje, że
nie są to poglądy redakcji. Łyknąłem kilka kolejnych tabletek aspiryny i ruszyłem na
spotkanie z prasą.

Po paru krótkich rozmowach telefonicznych okazało się, że obaj szukali mnie w

związku z Tajemnicą Charliego Heltona ananą także jako Rękopis Magicznego Morderstwa.
Najwyraźniej przeciek na temat zaginionej książki, którego dopuścił się adwokat Charliego,
zaczynał teraz urastać do rozmiarów pokaźnej kaczki dziennikarskiej. Zanim jeszcze
zdążyłem się ich pozbyć, zadzwonił jakiś pismak ze „Scrutinizera". W czasie, gdy kończyłem
swoje półoficjalne rzecznikowanie - nie zapominając przypomnieć im, że Pinnard pisze się
przez dwa „n", ale Fi-nardo (podobnie jak Wspaniały) przez jedno - Tilly stanęła w drzwiach,
oparła się o framugę i oznajmiła, Że „moja dziewczyna" już caeka.

(Coś obrzydliwego jest w zdarzeniach, jakie nieuchronnie następują od momentu,

kiedy Tilly trafia na którąś z moich klientek, przynajmniej taką, która liczy poniżej
sześćdziesiątki. Na nic się zdaje tłumaczenie, że nie spotykam się z nimi w celach
romansowych. Tilly przyjmuje to jako dowód mojej beznadziejnej skłonności do
okłamywania samego siebie. Jeśli o nią chodzi, każda w miarę dojrzała kobieta, choćby
zadawała się ze mną przelotnie i w celach wyłącznie zawodowych, podpada pod jedną z
dwóch kategorii: powierzchownej poszukiwaczki złota, która przekopuje moją
wyeksploatowaną do cna działkę, albo szykownej damulki spoza mojej sfery, przy której
skazany jestem na robienie z siebie śliniącego się głupca. Jedynie kompletny w ostatnim
okresie brak klientów wszelkiego rodzaju pozwolił mi o tym zapomnieć, w przeciwnym razie na
pewno umówiłbym się z córką Charliego na dole przed pralnią, choćbym miał stracić
godność.)

Emiiy Heltenbocker nieświadomie zwiększyła prawdopodobieństwo wystąpienia takiej

reakcji, ubierając się na nasze wyjście do nocnego klubu we wzruszająco niemodną wizytową
sukienkę. Mała czarna odsłaniała interesujący, lecz przecież wcale obyczajny kawałek
podwójnej wypukłości. Dzięki niej Emily natychmiast trafiła na listę Tilly jako Numer 1.

-Pokręcę się w pobliżu jeszcze chwilę i postaram się trzymać z dale
ka komorników - poinformowała mnie usłużnie, kiedy wyszedłem
z pokoju. - Niech się pan nie martwi, szefie. Nie pozwolę im zabrać tej
urny z prochami pańskiej matki, jak ostatnim razem, kiedy wylądował
pan w pudle.
-Może mnie pani nazwać sentymentalną - zwróciła się do Emily -
ale uważam, że nieważne, jak głęboko tkwi się w długach, to te sępy mo
gą brać tylko meble i nie wolno im ruszać świętej pamięci krewnych.
Skrzywiłem się, nie tyle z powodu aż nadto prawdziwej wzmianki na temat stanu

moich finansów, ile nieszczęsnej uwagi o nieżyjących krewnych, ale zdawało się, że Emily

background image

nie zauważyła faux pas mojej pomocnicy.

-

Jakaż lojalna pracownica - zagruchała. Pomyślałem, że pod górą

słodyczy daje się wyczuć kropelkę jadu. - Wygląda na to, że jest
w firmie wiecznie. Chyba jednak powinna wyjść punktualnie, żeby zdą
żyć na filiżankę ulubionego kakao i wiadomości wieczorne. Nawet jeśli
wpadną tu dziś w nocy komornicy, zebranie tego wszystkiego nie po
winno im zająć dużo czasu,

Tilly uniosła brew na znak niechętnej pochwały. Lubiła ludzi, którzy umieją przyjąć

serw. Zanim w powietrzu zdążył świsnąć jakiś morderczy wolej, chwyciłem Emily za rękę i
pociągnąłem za sobą ku schodom. Czy wspomniałem, że ostatnio byty kłopoty z windą?

-Dobrze, że chociaż koszula miala kontakt z żelazkiem - powiedziała. - Niech

zgadnę... W połowie lat siedemdziesiątych?

Ona prowadziła. Robiła to w stylu, który obalił moje wyobrażenie o nauczycielce za

kierownicą i w dodatku zdecydowanie poszerzył ogólne pojęcie o czynności zwanej
kierowaniem pojazdem. Widocznie inni kierowcy odnosili takie samo wrażenie, bo
jechaliśmy przez miasto w takt Uwertury 1812 - przy dźwiękach klaksonów, pisku
hamulców i dobiegających od czasu do czasu dosadnych uwag, na tyle głośnych, że było je
słychać przez zamknięte okna.

Postanowiłem puścić mimo uszu uwagę na temat mojej koszuli i zamiast tego

-kurczowo chwyciwszy się fotela jedną ręką - skupiłem się na wertowaniu raportu z sekcji
zwłok, który Emily skądś wytrzasnęła. (Po cichu podejrzewałem, że pomocnik koronera ma
wyrzuty sumienia na wspomnienie lat szkolnych.)

Wyglądało na to, że raport nie różnił się specjalnie od tego, co napisały gazety. Karl

Marius Hettenbocker vel Charlie Helton skończył sześćdziesiątkę, ale fizycznie był w dobrej
formie. Śmierć nastąpiła w wyniku wykrwawienia na skutek rany zadanej dużą i bardzo ostrą
bronią sieczną nazywaną szablą kawaleryjską. Kilka pobieżnych rysunków ukazywało
pozycję, w jakiej znaleziono ciało w koszu, a notatka potwierdzała, że lekarze z pogotowia
stwierdzili śmierć ofiary na scenie. Orzeczenie brzmiało: śmierć z powodu nieszczęśliwego
wypadku, a oba raporty, zarówno z autopsji, jak i wstępny, podpisał George Bridgewater.
główny koroner hrabstwa. Jeśli ktoś z władz podejrzę-wat morderstwo, to nie znalazło to
odbicia w oficjalnych dokumentach.

-Z pewnością wygląda to na wypadek — orzekłem, krzywiąc się lekko na widok

przechodnia, który wykonał pas prawie jak Baryaznikow, w pośpiechu ustępuj ąc Emily
pierwszeństwa na przejściu dla pieszych.

-Oczywiście, Gdyby pan miał zamiar kogoś zamordować i ukraść
jego pamiętnik, żeby się zabezpieczyć, panie Pinnard, czy nie chciałby
pan, aby to wyglądało na wypadek? - Powiedziała to z miną świadczą
cą o takim przekonaniu podpartym logiką, że przypomniało mi się wła
sne przeświadczenie z lat szkolnych, że wszystkie nauczycielki są ko-
smitkami.
-Diablo sprytnie - odparłem. Przyznaję, powiedziałem to cichutko.
Wolałem zachować swoje dowcipniejsze riposty do czasu, kiedy pod

background image

stopami znów poczuję chodnik.
Już dawno nie byłem w klubie Pod Królikiem i zmiany, jakie tam zastałem, potwornie

mnie przygnębiły. Przypuszczam, że pensja, na którą szkoła się rujnowała dla Emily, nie była
imponująca, bo miejsce oczarowało dziewczynę. Na tle nieco wyblakłych wspaniałości klubu
(jego świetność przypadała z grubsza na czasy, kiedy szczyt popularności przeżywała drużyna
Dodgersów z Brooklynu) wyglądała dużo bardziej naturalnie niż ja w swojej skórzanej kurtce i
dżinsach. W wieczorowej sukni bez pleców i okularach w rogowej oprawie mogła uchodzić za
pracownicę Centralnej Agencji Impresaryjnej.

Kiedy tak dumałem, powiedziała coś, czego do końca nie zrozumiałem; zdałem sobie

sprawę, że stoję w przejściu i podziwiam jej ramiona (zawsze byłem pies na leciutką mgiełkę
piegów). Dogoniłem ją przy stoliku.

Przedstawienie nie należało do tych, co wprawiają w zachwyt, ale klub był jednym z

niewielu w mieście, w których mógł zadebiutować młody iluzjoiiistyczny talent. Rozglądając
się po ciemnej sali, poczułem przypływ tęsknoty za latami własnego terminowania. Przez na-
stępną godzinę oglądaliśmy jednego po drugim niedoświadczonych prestidigitatorów, którzy
niezdarnie wyciągali bukiety z rękawa i toczyli monety na grzbiecie dłoni, omal ich nie
upuszczając na podłogę. Sączyłem wodę sodową, nagrodzony za to przez mą towarzyszkę
powściągliwym uśmiechem, Emily natomiast wypiła dwa i pół kieliszka szampana i
oklaskiwała z zapałem jeden z najgorzej wykonanych numerów z latającymi obręczami, jakie
w życiu widziałem. Stwierdziłem z niesmakiem, że na jej podziw wpłynęła młodość (a także
irytująco dobra sylwetka) magika oraz to, że występował on w smokingu założonym na gołe
ciało.

Po przerwie, w czasie której mikroskopijna klubowa orkiestra wymęczyła parę

kawałków Glenna Millera, zapowiedziano występ Fabri-aia Ivone'a. Gwiazda wieczoru
niewiele się zmieniła od czasu, kiedy go ostatnio widziałem. Trochę się oczywiście postarzał,
ale eay naa weay-atkich nie spotyka to samo? Trajkotal z pewną staromodną sztywnością, a
przylizane włosy i cieniutki wąsik nadawały mu wygląd gościa żywcem przeniesionego z
minionego stulecia. Patrząc na niego, kiedy bez wysiłku wykonywał jedną standardową
sztuczkę po drugiej, z łatwością można było zapomnieć, że żyjemy w epoce jumbo jetów, kom-
puterów i filmowych efektów specjalnych. Na zakończenie z jaskrawego pudełka z chińskiej
laki wypuścił białego gołębia, za co niedobitki publiczności nagrodziły go gorącymi
brawami-

Wziąłem Emily pod rękę (odrobinę niepewnie trzymała się na szpilkach) i

zaprowadziłem za kulisy. Bez trudu odnalazłem garderobę. Ivon.e wkładał do pudełka
wybrylantynowaną czuprynę - albo przynajmniej ten jej fragment, który nie był prawdziwy.

-

Świat magii - odezwała się Emily i zachichotała,

ścisnąłem j ą mocniej za nadgarstek.

-

To było wspaniałe przedstawienie, panie Ivone. Nie wiem, czy mniepan pamięta,

krótko pracowaliśmy razem w Vegas z dziesięć lat temu,
chyba w Dunes. Dalton Pinnard, Pinardo Wspaniały...

-A tak, oczywiście. - Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów i wrócił do

zmywania makijażu. Odniosłem wrażenie, że niewiele go to obchodzi.

background image

-

To moja przyjaciółka, Emily Heltenbocker. - Wziąłem głęboki oddech

i postanowiłem walić prosto z mostu. - Jest córką Charliego Heltona.

Wydepilowana brew popełzła w górę gładkiego jak jajo czoła.
-O... Ze smutkiem przyjąłem te wiadomość. -Wjego glosie słychać było tyle samo

smutku, co przed chwilą radości na mój widok.

-

Zastanawiamy się, czy mógłby pan coś wiedzieć na temat książki,

którą pisał - rzekła Emily. - Ktoś ją ukradł- - Obdarzyła Ivone'a olśnie
wającym uśmiechem. Uśmiech był w porządku, ale takie bezceremo
nialne zachowanie zepsuło cały efekt i nie wiedziałem, czy się z tego
cieszyć, czy płakać.

Stary magik posłał jej spojrzenie, którym chyba obrzucał psie kupy na chodniku,
-

Słyszałem, że pełno w niej było oszczerstw. Nie ukrywam, że wieść

o kradzieży mnie ucieszyła. Żeby tylko na tym się skończyło, ale nie
ma wątpliwości, że wkrótce opublikują ją brukowce. Jeśli pyta mnie
pani, czy coś wiem o tej ohydnej aferze, odpowiedź brzmi: nie. Jeśli zaś
insynuuje pani, że mam coś wspólnego z kradzieżą, będzie pani miała
do czynienia z moim adwokatem.

Szalenie delikatnie nadepnąłem Emily na stopę, starając się skierować rozmowę na

bezpieczniejszy grunt. Moja inicjatywa została utrącona paskudnym kuksańcem
wymierzonym w splot słoneczny.

-

Nie, panie Ivone, wcale nie o to nam chodzi - rzekłem, kiedy zła

pałem oddech. - Mamy tylko nadziej?, że może będzie nam pan w sta
nie powiedzieć, co pan wie o stosunkach Charliego z innymi iluzjoni
stami. No wie pan, Żebyśmy mogli raz na zawsze ustalić, czy zniknię
cie książki może wywołać groźne konsekwencje. Pan, proszę pana, jest
oczywiście poza wszelkimi podejrzeniami.

Popatrzył na mnie uważnie, aż zastanowiłem się, czy nie przeholowałem. Zimny krem

oblepił mu pomarszczoną twarz jak obłażący tynk.

-

Nic chciałbym nikogo skrzywdzić - odezwał się w końcu - ale

muszę powiedzieć, ie nie byłem podobny do pani ojca, młoda damo.
Rzeczywiście studiowaliśmy razem, ale nawet w czasach Akademii
Saviniego nigdy nie zachowywał się poważnie. On i jego przyjaciele
z drugiego rzędu zawsze się śmiali.

-A kto był jego przyjacielem w akademii?
Irone wzruszył ramionami.
-Nie pamiętam. Kawalarze, szlifibruki, na pewno nie prawdziwi artyści. Z tej paczki

tylko on ukończył akademię.

Odetchnąłem. Więc jeśli Charlie znał tych dwóch ze szkoły, to nie byli bliskimi

kumplami.

Ivone rozkręcił się na dobre i perorował gniewnie:
-Nie miał szacunku dla naszej wielkiej tradycji ani wówczas, ani później. Zawsze

stroił sobie żarty, nawet na scenie, uwielbiał głupie zagadki i łamigłówki, opowiadał historyjki,

background image

jakby występował dla dzieci. - Umieścił tupecik w pudełku tak troskliwie, jakby to była
relikwia jakiegoś świętego, i z namaszczeniem zamknął wieko. - Swego czasu występowałem
przed koronowanymi głowami Europy i Azji i nigdy, ani razu, nie pozwoliłem sobie na żart.
Ani przez chwilę w to nie wątpiłem.

-Wolałbym, żeby trzymała pani buzię na kłódkę - powiedziałem. Nie zabrzmiało to

tak zdecydowanie, jakbym sobie życzył, bo Emily już ruszyła i gorączkowo, po omacku
macałem podłogę w poszukiwaniu pasów bezpieczeństwa.

-Niech pan nie będzie ordynarny, proszę pamiętać, że to ja pana zatrudniam. Poza

tym nie spodobał mi się. Małoduszny- Człowiek.

Podniosłem oczy do nieba.
-Tonie manie dorzeczy. Po tym, jak pani się wyrwała i wygadała
O tej książce, on nie miał zamiaru nic więcej zdradzić. Na przykład nie

mogłem go już zapytać, gdzie był, kiedy zginął pani ojciec.

Emily pokręciła głową.
-

Już się dowiedziałam. Był na scenie w klubie Pod Królikiem, jego

program szedł od kilku tygodni. Sprawdziłam.

-Co?
-

Sprawdziłam. Zadzwoniłam do Gildii Artystów Sceny, gdy powie

dział mi pan, jak on się nazywa. Pracował tego wieczoru, kiedy mój
ojciec został zabity.

Wytrzeszczyłem na nią oczy. Zręczne palce, które kiedyś ubezpieczyłem (no dobra,

tylko na pięć tysięcy dolców z miesięczną składką dwadzieścia sześć dolarów - to była
sztuczka reklamowa), zaczęły mnie swędzić, żeby ją udusić albo przynajmniej strącić jej te
głupie okulary

1

zobaczyć, czy bez nich prowadziłaby choćby kapkę lepiej.

-Pracował? Fabrizio Ivone, ten domniemany morderca, znajdował się na drugim

końcu miasta i wyciągał ludziom monety z nosa, kiedy zginął pani ojciec?

-Tak, właśnie panu powiedziałam, że dzwoniłam do Gildii. Niech się pan tak nie jeży,

nie oczekuję od pana, że odwali pan całą robotę, lecą jedynie to, co wymaga wiedzy fachowca.

Wcisnąłem się w fotel, ale po nanosekundzie gwałtowne hamowanie na środku

skrzyżowania znów rzuciło mnie na przednią szybę.

-Nie mogę uwierzyć, że tracę czas na takie bzdury - warknąłem. Zapaliło się zielone

światło, ale córka Charliego zdawała się czekać na kolor, który będzie jej bardziej odpowiadał. -
Chodzi mi o to, Emily, że Fabrizio Ivone ma alibi. Jak z tym: „Sierżancie, uwolnijcie tego
uczciwego obywatela, on ma alibi".

Z politowaniem pokręciła głową, jakbym właśnie ją namawiał, by się założyła, że

ziemia jest płaska.

-

Nigdy pan nie słyszał o płatnych mordercach?

Ruszyliśmy akurat w chwili, kiedy światła znów zmieniały si? na czerwone.
Nie można ufać klientom. Za każdym razem jest to samo. Przekraczają twoje progi,

machają ci forsą przed nosem i obiecują złote góry, a potem - łup! W rezultacie okazuje się, że
skromne przyjęcie, na które cię wynajęto, to jakaś masówka, a ty odgrywasz karciane sztuczki

background image

przed bandą pijanych gburów, bo striptizerka nawaliła.

Tak, jestem trochę zgryźliwy. Gdybyście tkwili w tej branży tak długo jak ja, też byście

byli. Szarpniesz się na Tajemnicze Pudełko z Tybetu, które ma być jak nowe, jak zaklina się
sprzedający ci je gość, a kiedy wracasz z nim do domu, okazuje się niemal zjedzone przez
korniki. Zamawiasz dostawę gołębi z domu wysyłkowego, a oni zapominają zrobić w paczce
otwory wentylacyjne. A kobiety! Nawet nie mówcie mi o kobietach. Nie zliczę, ile razy z
okazji niedzielnego poranka stałem gdzieś za kulisami na dziesięć minut przed podniesieniem
kurtyny, kłócąc się przez telefon z moją aktualną asystentką, która nie przyszła, bo dostała
wzdęcia albo zapudłowali jej chłopaka, albo dlatego, że poprzedniego wieczoru przedstawiłem
ją jako „uroczą Zel-dc", a naprawdę ma na imię Zena.

-

Niech się pani zatrzyma - sapnąłem. - T spróbuje użyć do tego celu

hamulców, zamiast wyłącznie odbijać się od latarni tak długo, aż sa
mochód sam nie stanie.

Posłuchała mojej rady. Tak ochoczo nacisnęła na hamulec, że je-ssdze przez kilka

godzin miałem na czole bardzo dokładnie odciśniętą fakturę deski rozdzielczej.

-

Idź pan do diabła - powiedziała. - Od początku wiedziałam, że jest

pan łamagą, jak tylko zobaczyłam pana czołgającego się po podłodze.

-Cóż, mogę być łamagą... ale pani mnie zatrudniła. - Efekt mojej błyskotliwej riposty i

eleganckiego wyjścia osłabiły nie odpięte pasy. Szarpanina z nimi dała mi czas, żeby się
nieco uspokoić. Kiedy się wreszcie wyzwoliłem i wyturlałem na chodnik, odwróciłem się, bo
my-śiałem, że ujrzę łzy w oczach bezradnej kobiety, a może mignie mi pod jej rysami twarz
Charliego i w ten spoaób przypomnę sobie starego przyjaciela, którego córką była ta
zdesperowana osoba. Emily nie była wcale zła. Czułem, że moje gburowate męskie serce
powoli topnieje.

-

Proszę zamknąć te cholerne drzwi - parsknęła. Jeśli miała w oczach

łzy, to stanowczo uszły mojej uwagi.

Udało jej się najechać mi na nogę, gdy ruszała.
Kiedy dokuśtykałem do domu, po zastanowieniu uznałem, że chyba nie powinno mnie

to dziwić. Tak samo poróżniłem się z ojcem Emily. Nikt z tej cholernej rodzinki nie potrafił
przyznać się do błędu.

Charlie był wspaniałym facetem, moim mentorem w sprawach zawodowych. Pomógł

mi znaleźć pierwszego w życiu agenta i odsłonił przede mną tajniki swej sztuki, które sam
posiadł ciężką pracą, robiąc mi reklamę, jaką jedynie nieliczni młodzi wykonawcy mogli się
cieszyć. Był niemal wszędzie, przysłużył się kilku ludziom, których, nawet nie znal, i potrafił
opowiadać tafcie historie, że szczeka opadała. Czasami jednak był trudny w pożyciu i uparty,
miał też dość dziwne pojęcie o żartach, co tak wyraźnie zapamiętał Ivone. Po rozstaniu 2
matką Emily mieszkał sam (przez kilkanaście lat naszej przyjaźni nawet nie wiedziałem, że
był żonaty), a jego życie obracało się, jak to z kawalerami często bywa, wokół tego, co inni
ludzie uważają za całkiem bezużyteczne hobby. Charlie miał dwa koniki: łamigłówki i pła-
tanie figli.

Niestety, nie wszystkie jego żarty były śmieszne, przynajmniej dla tych, co padli ich

ofiarą. Jedna z takich szczególnie skomplikowanych operacji wymagała ode mnie udania się

background image

na występy do kolonii natury-stów w Catskills. Czułem się bardzo niepewnie, bo musiałbym
wystąpić nago, tylko w pelerynie i cylindrze, ale Charlie przekonywa! mnie, że mnóstwo
ludzi ze sfer wielkiej rozrywki bawi się w niedzielnych nudystów i będę miał okazję nawiązać
przydatne znajomości.

Po przyjeździe do ośrodka, tego wieczoru, kiedy miał się odbyć pokaz, przyszedł do

mnie kierownik klubu, całkiem goły. Był bardzo gruby, miał około pięćdziesiątki i uważał, że
jest odpowiednim człowiekiem, by mi pomóc przezwyciężyć zahamowania. Jak wiadomo,
podczas występu, kiedy światła na scenifi są dość silne, i tak nio widii się publiczności.
Kierownik zapewnił mnie, że będzie to jak występowanie we własnym pokoju. Rozebrałem się
więc, skrzyżowałem ręce na piersiach, uspokoiłem podrygujący żołądek i wymaszerowałem
na scenę.

I, rzecz jasna, nie była to żadna kolonia nudystów, tylko widownia 2 typową dla

kurortu w Catskills publicznością w średnim wieku: prawie martwi, ale jeszcze dychający.
„Kierownik klubu" był w zmowie z Charliem i wyniósł się natychmiast po odegraniu swojej
roli.

Publiczność nie była zachwycona. Ani ja.
Żałosne było to, że poróżniliśmy się z Charliem nie z powodu samego kawału, chociaż

był wredny, ale ponieważ nie chciałem przyznać, że w istocie był śmieszny. Sądzę, że została
zraniona jego duma, bo uważał się za najzabawniejszego gościa na świecie.

Od tej chwili sprawy zaczęły przybierać dla mnie córa?/ gorszy obrót, i to nie dlatego,

że pochopnie zapuściłem się na scenę. Przytrafiła mi się mianowicie dłuższa przerwa. Prawdę
mówiąc, cały ciąg takich przerw.

Może Charlie przez te wszystkie lata winił się za nasze rozstanie i za to, że nie było

go w pobliżu, kiedy potrzebowałem pomocy, żeby stanąć na nogi. Może dlatego powiedział
swojej córce, żeby mnie odnalazła, gdyby potrzebowała powiernika.

Nagle zdałem sobie sprawę, że należało uwzględnić jeszcze coś. Jeśli istniało

nieskończenie małe prawdopodobieństwo, że Emily Heltenbo-cker ma racje, a wszyscy inni się
mylą, to może Charlie został załatwićr, v dlatego, że ktoś poczuł się dotknięty jakimś jego
figlem. Może zrobił •obie z kogoa zaciętego wroga i nie miało to nic wspólnego z rękopisem.

To godne prawdziwego detektywa rozumowanie wprawiło mnie •.=•- dumę. Pomimo

męczarni długiego i mozolnego marszu do domu, zarżałem się zastanawiać, czy powinienem
pozwolić Emily - pod warunkiem że wyraziłaby stosowną skruchę - znów mnie zatrudnić.
Przeżyliśmy z Charłiem dużo dobrych chwil, zanim wszystko się skończyło. Może jego córka
zasługuje na odrobinę cierpliwości.

Nie wspominając o tym, że winna rai jest przynajmniej za jeden wie-77,ńr pracy.
-

Pańska dziewczyna dzwoni! - wykrzyknęła Tilly.

Odłożyłem samouczek bankruta i niespiesznie podniosłem słuchawkę. Wiedziałem, że

Emily spokornieje i wróci, ale nie miałem zamiaru tak łatwo j ej odpuścić,

-

Ma pan wciąż zdjęcie mojego ojca z wręczenia dyplomów - powie działa. -

Niech mi je pan natychmiast odeśle, bo w przeciwnym razie
przyjdę tam i złamię panu rękę.

Zagrała znacznie ostrożniej, niż się spodziewałem.

background image

-Proszę nie robić mi krzywdy - odparłem. - Moje ubezpieczenie
zalicza napad przez nauczycielkę do interwencji boskich, byłoby więc diabelnie

trudno wydusić z nich pieniądze.

-

Chcę tylko, żeby pan odesłał mi zdjęcie. Natychmiast.

Byłem pewien, że wyczuwam w jej głosie nutkę rozbawienia, aczkolwiek starannie

skrywaną.

-A może aamje przyniosę, co pani na to? Moglibyśmy porozmawiać na temat maleńkiej

różnicy zdań z ostatniego wieczoru.

-Zbliży się pan do mnie na odległość mniejszą niż mila, a na własnej skórze przekona

się pan, jak się robi baloniki w kształcie zwierzątek.

Odwiesiła słuchawkę tak głośno, że zwątpiłem w niektóre z moich uczuć, ale

wiedziałem, że w zasadzie już ją mam.

Tak więc po parunastu zaledwie telefonach (z drobną zmianą strategii z mojej strony,

którą postronny obserwator mógłby pomylić z uniżonymi przeprosinami) ponownie
nawiązaliśmy z Emily Hełtenbocker współpracę.

- Niech pan powtórzy ich nazwiska. - Przegazowała silnik, chociaż światło wciąż było

jak najbardziej czerwone.

Ostatecznie w rezultacie pracowitych poszukiwań w rozmaitych branżowych

informatorach zlokalizowałem dwóch pozostałych tajemniczych mężczyzn.

-

Sandor Horja Nagy, węgierski Houdini, to ten, do którego właśnie

jedziemy. Drugi to Gerard 0'Neill. I wyłącznie do pani wiadomości:
obaj mieli występy rzeczonego wieczoru, tak jak Ivone. Kolejne dwa
alibi nie do podważenia.

-Na litość boską, Pinnard, pan kompletnie nie ma wyobraźni. To magicy, ludzie,

którzy żyją % tego, że potrafią znikać i pojawiać się w dowolnym miejscu. Mówiąc szczerze,
gdyby chodziło o książkowe morderstwo, pan właśnie byłby tym głupkowatym gliną, którego
autor wprowadza po to, by prywatny detektyw robił wrażenie bystrzejszego.

-Dziękuję za tyle komplementów. - Sięgnąłem do kieszeni po papierosy. Emily w

końcu zaoferowała mi zaliczkę, wiec szarpnąłem się na cały karton. - Niech pani sobie
myśli, co chce, ale iluzjonista w wieku przedemerytalnym nie może zniknąć w połowie
przedstawienia odbywającego się w śródmieściu, złapać taksówki, pojechać na przedmieścia,
zamordować starego kumpla ze szkoły i wrócić, zanim publiczność się zorientuje. I nie
potrafi zamienić piasku w złoto ani dyni w sześciokonną karoce, choćby pani nie wiem jak
mocno upierała się przy swoich błędnych przekonaniach na temat tego, co potrafi prawdziwy
magik. - Przechyliłem się i wyciągnąłem nową, jednorazową zapalniczkę:, szczyt
nowoczesności.

-

Niech się pan nie waży palić w moim samochodzie. Nie chce, żeby

tapicerka amierdsiała dymem.
Najwidoczniej nie miała podobnych kłopotów z zapachem, jaki rozsiewa okłamywanie

siebie i zaprzeczanie faktom. Zrozumiałe, że nie powiedziałem tego głośno. Długie lata pracy
z ludźmi nauczyły mnie, że chociaż klient nie zawsze ma rację, trzeba być skończonym głup-
cem, żeby mu zaprzeczać, dopóki nie wybuli całej forsy.

background image

-

Proszę posłuchać - rzekłem. - Staram się jedynie zachować rozsą

dek. Jest pani miłą osobą, Emily, ale chyba kieruje pani swą złość pod
niewłaściwy adres. Policja twierdzi, że to był wypadek. Koroner stwier
dził, że to był wypadek. Wszyscy pani podejrzani mają alibi. Kiedy
wreszcie stawi pani czoło wnioskom, do jakich to prowadzi?

Już miała rzucić wściekłą odpowiedź, ale ugryzła sic w język. Mil-czala długą chwile i

nawet gdy w końcu światła się zmieniły, dodała gazu bez normalnej dla siebie werwy. Byłem
zadowolony, że w końcu ją przekonałem, aby poshichała głosu rozsądku, ale zupełnie mnie to
nie uszczęśliwiło, jeśli wiecie, co to znaczy. Czasami, gdy wszystko się wali, my, ludzie,
rozpaczliwie szukamy wytłumaczenia takiego obrotu spraw. To nic zabawnego, kiedy jest się
tym, który odbiera szansę na jego znalezienie.

-

To zupełnie niepodobne do mojego ojca - odezwała się w końcu. -

Samobójstwo? Nigdy. Nawet w najgorszej chwili. Więc zostaje wypa
dek. Ale pan też go znał, panie Pinnard. Wie pan, jak starannie wszyst
ko przygotowywał.

Musiałem przyznać, że to prawda. Przyglądanie się Charliemu pra-zu-ącemu nad jakąś

sztuczką przypominało obserwowanie admirała Nimitza ustawiającego swe okręciki: każdy
szczegół, choćby nie wiado-~o jak nieistotny, wart jest obsesyjnych rozważań.

-Czasami jednak nawet skrupulatnym ludziom zdarzy się postąpić
nieostrożnie - zauważyłem. - Albo czasami po prostu mają to gdzieś.
Powiedziała mi pani, że miał naprawdę poważne kłopoty finansowe.
-Pan też ma, ale nie widzę, żeby pan sobie podrzynał gardło.
-Nie wtedy, kiedy mam cały karton papierosów - odparłem wesoło. -
Wolę samobójstwo na raty.
-

To niezbyt śmieszne.

Natychmiast poczułem się okropnie.

-

Tak, ma pani rację. Przepraszam. Jedźmy do tego faceta nazwi

skiem Nagy, co? Nawet jeśli aię okaże, że nie ma pani racji, podejrze
wając morderstwo, poczuje się pani lepiej, gdy się pani upewni.

Skinęła głową, ale nie wyglądała na przekonaną. Ani zbyt radosną. Umilkła i

prowadziła jak na siebie wyjątkowo spokojnie. Kiedy więc przedzieraliśmy się przez miasto,
ponieważ jestem z natury miłym gościem, zaśpiewałem jej wiązankę pieśni Burta
Bacharacha. Zawsze byłem pewien, że jeśli nie wyjdzie mi z magią, będę mógł zawiązać
schludny węzełek i pójść śpiewać Naprzód marsz w co lepszych jadłodajniach.

Nie poprawiło jej to za bardzo nastroju.
-Zapłacę panu całą dzisiejszą dniówkę od razu, jeśli się pan zamknie -jak sama to

ujęła.

Sandor Nagy (chyba powinno się mówić „Nagy Sandor", ale cała moja wiedza na

temat zwyczajów węgierskich zmieściłaby się na odwrocie znaczka pocztowego, a jeszcze
zostałoby miejsce na dowolnie wybrany przepis na gulasz) swe najlepsze dni miał za sobą. W
porównaniu z nim nasz koleżka Ivone na scenie był Elvisem.

Zdążyliśmy wrosnąć w plastikowe krzesła, czekając w holu Klubu Rotariańskiego, aż

background image

Nagy przebierze się w męskiej toalecie. Przedstawienie było ciekawe, jeśli ciekawym można
nazwać występ pijaczyny dla garstki facetów urażonych tyra, że widowisko okazało się
bardziej wybuchowe od nich. Częściowo z litości zaprosiliśmy go do całodobowego baru po
drugiej stronie ulicy i zamówiliśmy mu Zestaw Śniadaniowy Wielki Szlem. (W takich
miejscach jak to nie widać -upływu czasu, więc równie dobrze można wieczorem zjeść
śniadanie. A właściwie czas płynie, ale jedynie kelnerki to odczuwają i dlatego wszystkie mają
coś koło stu czterech lat. Zawsze uważałem, że z tego paradoksu ktoś powinien zrobić wątek
powieści science fiction.)

- Nie wiem, co się stało, że nie udało roi się wydostać z kufra – rzekł Nagy. Żeby

wyrazić to dokładniej: wybełkotał. - Zwykle idzie jak z płatka.

Po ciężkich przeżyciach, jakich dostarczył nam jego występ, zamierzałem, golnąć kilka

szybkich piw, żeby nie zostać na wieki przy wodzie sodowej tylko dlatego, że zadaj? się z
panią Linijkąpolapach, ale oddech staruszka i wyraźna, gęsta siateczka żył na jego nosie
przekonały mnie do zamówienia sobie coli. Tak więc miałem usta zajęte słomką, co zwalniało
mnie z obowiązku odpowiedzi.

-

Na pewno w końcu by się pan wydostał - rzekła Emily, - Sądzę, że

niepotrzebnie wzywano straż pożarną.

Nagy z wielkim smutkiem przyglądał się jajkom na miękko. Sam by chyba wolał łyknąć

parę głębszych, ale odmówiliśmy zamówienia mu czegokolwiek, co zawierało procenty. I tak
nie doszedł jeszcze do siebie, mimo całej butli tlenu, którą wtłoczyli w niego strażacy.

-

Powiem wam w tajemnicy - zwrócił się do nas - że nie jestem taki swinny jak

kiedyś. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa, jeśli wiecie, co
mam na myśli.

-No cóż, był pan w akademii w tym samym czasie co mój ojciec, prawda? To szmat

czasu.

Uśmiechnąłem się. Emily zrobiła duży postęp, lecz i tak nie miało to znaczenia.

Wypytywanie tego pana miało tyle samo sensu, ile strzelanie do gołębia za pomocą rakiety
ziemia-powietrze. Jeśli on był mordercą, to ja jestem Merlinem.

-A, prawda, powiedziała pani, że jest pani córką Charliego Helto-na. Szkoda go.

Słyszałem, że pisał książkę. Mnie samemu szkoda byłoby na to czasu, nie chciałbym odrywać
się od mojego kufra. Żeby nauczyć się z niego wyswabadzać, trzeba stale ćwiczyć. - Dziabnął
widelcem jajko, jakby nie był pewien, czy ma podjąć się czegoś tak męczącego jak jedzenie. -
Był dziwakiem ten pani tatuś. Kupę ludzi doprowadzał do szału.

-

Tak? Narobił sobie wrogów? - Emily pochyliła się do przodu, obda

rzając staruszka przenikliwym spojrzeniem mówiącym: „Czy chciał
byś o tym powiedzieć kolegom w klasie", które za każdym razem powo
dowało, że cały się kuliłem, nawet jeśli nie było skierowane na mnie.
Opanowałem chęć zwrócenia jej uwagi, że utaplała łokieć w keczupie.
Oczywiście wyłącznie dlatego, żeby nie rozpraszać jej uwagi.

-Nie, nie miał wrogów. Naprawdę. - Sandor Nagy przerwał, żeby pomyśleć, co było

najwyraźniej zadaniem wymagającym zbyt wiele zręczności. Minęło z pół minuty, zanim
podjął wątek. -Byłpo prostu... Za bardzo się przechwalał. Opowiadał bajeczki. Płatał ludziom

background image

figle.

Teraz przyszła kolej na mnie, żeby się nachylić. Moja teoria, że to była zemsta kogoś,

kto padł ofiarą jego żartów, zdawała się pasować coraz lepiej-

-

Czy wkurzył kogoś konkretnego?

Nagy potrząsnął głową.
-Nie potrafię teraz panu powiedzieć. Minęło dużo czasu. Za dużo ludzi olał. Pani

wybaczy tę łacinę.

Wróciłem do żucia słomki, zły na siebie, że choćby przez sekundę pomysł z

morderstwem brałem poważnie.

-

Pozwoli pan, że zadam panu jeszcze jedno pytanie - przerwałem

mu. - Czy naprawdę jest pan Węgrem? Bo nie mówi pan z akcentem.

Nagy spojrzał na mnie spode łba i zmrużył przekrwione oczy. Gdyby marynarza

Popeye'a najpierw głodzić kilka tygodni, a potem wcisnąć go w wybitnie zatęchły smoking, to
z grubsza wyszedłby Nagy.

-Jestem, jasna cholera! Oboje moi rodzice pochodzili ze Starego Kraju, chociaż ja sam

nigdy tam nie byłem. Mam tam przynajmniej krewnych. Jeden z tych gówniarzy z akademii
przyjął imię II Myste-rioso Giorgio, a nie był w ogóle Włochem! Tylko jakimś durniem z
Weehawken!

Zostawiliśmy węgierskiego Houdiniego mamroczącego ze złością do grahamek z

befsztykiem.

Następnego dnia zszedłem do biura z mieszanymi uczuciami. Bardziej niż w

popraednich dniach byłem przekonany, że tracimy czas i że JSmily, która okazała się całkiem do
rzeczy, czeka rózczarowjmit!. Z drugiej strony płaciła mi niezłą pensyjkę, a sprawa nabierała
rozgłosu w brukowcach.

Nie trafiła od razu na pierwszą stronę „Scrutinizera", ale na którąś następną i

dodatkowo na rozkładówkę. Rysunkowa interpretacja Śmiertelnego kosza (rysownik widział
w nim więcej szabli, niż było tam w rzeczywistości), zdjęcie Charliego w kostiumie magika i
inne, 2 konferencji prasowej, na którym widać strasznie poważnego korone-ra i szefa policji.
(Tę fotografię tak naprawdę zrobiono przy okazji innej, dużo poważniejszej sprawy, ale muszę
przyznać, że dodawała zdarzeniu dramatyzmu.) Rzucał się w oczy jedynie brak zdjęcia
reklamowego z dedykacją, które im wysłałem (nie ma czegoś takiego jak promocja w
niewłaściwej chwili, zwłaszcza kiedy od kilku lat jest się skazanym na objeżdżanie przyjęć
urodzinowych), ale wspominano o mnie pochlebnie we wszystkich artykułach, aczkolwiek
„JMetropoli-tan" przekręcił mi nazwisko na „Pinrod". Tak więc razem wziąwszy, mogło być
gorzej.

Emily była jednak innego zdania. Kiedy do niej zadzwoniłem, wydawała się zmęczona

i przygnębiona.

-

Zaczynam się zastanawiać, czy nie ma pan racji - powiedziała. -

Cokolwiek było w rękopisie, zniknęło. Pismaki nie dadzą mi spokoju.
Po zapłaceniu panu honorarium będę spłukana, bo wszystkie moje
oszczędności poszły na pogrzeb tatusia. Chyba^pora jechać na ryby.

-Hę? - Nagle stanął mi przed oczami niepokojący obraz Emily w wędkarskich

background image

butach do bioder.

-

To takie rodzinne powiedzonko. Kiedy coś się waliło, kiedy za ro

giem czyhali wierzyciele, mówiło się: „Chyba pojadę na ryby". Tak się
właśnie teraz czuję.

Wciąż myślałem o butach wędkarskich. W pewnych okolicznościach mogły nawet

stanowić seksowny strój. Przypuszczam, że miało to jakiś związek z rozczytywaniem się w
„Na polu i nad wodą", gdy dorastałem. Tak czy inaczej, nieco rozkojarzony palnąłem szalone
głupstwo zupełnie nie w moim stylu.

-Posłuchaj, Emily - odparłem. - Nie chcę pani pieniędzy.
-Co to ma znaczyć? - Chyba aię rozgniewała.
-A to, że nie chcę już pani pieniędzy i mogę pani zwrócić to, czego
jeszcze nie wydałem. Pod warunkiem że po południu pojedziemy na
spotkanie z 0'Neillem. Spotkamy się przed domem, dobrze?
Nie odpowiedziała od razu. Pomyślałem, że zaniemówiła z wdzięczności, ale nie byłem

pewien. Córka Charliego okazała się nieprzewidywalną kruszynką. Czekając na
postanowienie, przeanalizowałem zawartość „Scrutinizera". Wielka szkoda, że nie zamieścili
zdjęcia Emily -była urodziwą kobietą.

Zachmurzyłem się. Coś w tych sprawozdaniach od samego początku nie dawało mi

spokoju, jakieś skojarzenie domagało się mojej uwagi, ale miedzy pojawieniem si$ abi-azu
Emily w wędkarskich butach a nagłym powrotem głosu prawdziwej Emily niewiele mogłem
zdziałać.

— To... to miło z twojej strony, Daltonie. Jesteś naprawdę miłym człowiekiem.
.
-

,

-

żyłem słuchawkę

z dziwnym uczuciem, że się czerwienię.
Tilly stała w drzwiach mojego gabinetu. Słyszała całą rozmowę. Na twarzy miała

wymalowane lekceważenie pomieszane z rozbawieniem, jakie prawdopodobnie pierwsi
chrześcijanie oglądali na lwich pyskach.

-Dał się pan złapać, Pinrod - powiedziała. - Co za idiota! Wystarczył haczyk, żyłka i

spławik.

Zebrałem wszystkie zasoby wewnętrznej siły i zmilczałem.
Przez cały występ O'NeiIla zastanawiałem się, jak zareagowałaby Emily, gdybym ją

objął. Chciałbym móc powiedzieć, że z uwagą śledziliśmy pokaz, ale przecież nie śledziliśmy.
(Mam uzasadnione podejrzenie, że normalnie prowadzący śledztwo w sprawie morderstwa nie
umawiają się ze sobą na randki, a jeśli tak, to nie wybierają miejsca spotkania związanego z
bieżącą sprawą. Mam taką nadzieje.)

No i program Gerry'ego 0'Neilla nie należał do tych, które wymagają wytężonej

uwagi. Składał się z oklepanych gagów przeplatanych zonglerką w marnym wykonaniu.
Dawał się znieść jedynie dlatego, :e było to przedstawienie dobroczynne, które odbywało się
w szpitalnej sali pełnej chorych dzieci. I żeby być szczerym, dzieciakom się podobało.

Jak się okazało, O'Neill, jedyny z trójki, był z Charliem w dobrych stosunkach i

utrzymywał z nim przez te lata luźny kontakt- Odprowadziliśmy go do samochodu. Po

background image

drodze, ocierając pot z okrągłej twarzy : sumiastych wąsów, z wstrząsającą szczerością
opowiedział nam, jak <ię zdenerwował, gdy dowiedział się o wypadku.

-

To był dobry człowiek, Charlie znaczy się. Czasami mu trochę odbi-

ała szajba, ale miał w gruncie rzeczy złote serce.-Wepchnął kilkana
ście metrów kolorowych chustek z powrotem do kieszeni i poklepał
Emily po ręce. - Życzę pani jak najlepiej, panienko. Załamałem się, jak
to usłyszałem.

Emily zadawala pytania od niechcenia. Miała, jak się wydawało, dużo lepszy humor

niż w czasie rozmowy telefonicznej, straciła chyba ;ednak zainteresowanie śledztwem. Nie
dziwiło mnie to zbytnio; żaden z naszych trzech podejrzanych nie pasował specjalnie do
obrazu Fu Manchu - mistrza zbrodni.

-

Co pan miał na myśli, mówiąc, że Charliernu czasami odbijało? -

spytałem. -Jego psikusy?

O'Neill wyszczerzył zęby.
-Słyszałem o nich. Co za jegomość. Myślałem głównie o jego opowieściach. Sypał

nimi jak z rękawa, a niektóre były zupełnie odlotowe.

-

Na przykład?

-Och, no wie pan, o miejscach, które poznał, o rzeczach, które widział. Raz mi

opowiadał, że był w Chinach i jakiś starzec nauczył go gadać z ptakami. Człowieku, słuchając
go, można by pomyśleć, że robił wszystko! Gdzieś tam wsmyknął się do sułtańskiego haremu,
na Haiti zadawał się z kapłanami wudu, oswajał ałonie w Tajlandii, co tylko chcecie,
Opowieści nie z tej planety.

Emily stanęła w obronie ojca.
-Sporo podróżował, panie O'Neill, zwłaszcza w młodości. Objechał kawał świata,

dawał przedstawienia wszędzie: w Azji, Ameryce Południowej, na Karaibach. Był wielką
gwiazdą.

O'Neill potrafił się znaleźć.
-A wiec może wszystkie te opowieści były prawdziwe, panienko. Tak czy siak,

przykro mi, że odszedł. Był nie do podrobienia.

Patrzyliśmy za O'Neillem, gdy odjeżdżał. Kiedy wracaliśmy sparur-kiem przez

parking, Emily wzięła mnie za rękę.

-

Może to był wypadek - powiedziała i odwróciła się do mnie. Pro

mienie zachodzącego słońca zagrały na jej włosach głębszym odcieniem
złota. - Może to, co napisał na zdjęciu, to tylko jeszcze jedna z jego
opowieści albo głupich sztuczek. Ale przynajmniej zrobiłam wszystko, żeby się dowiedzieć. -
Westchnęła. - Rozmowy z tymi ludźmi przypomniały mi wszystkie cłiwile mojego życia, kiedy
mi go brakowało. Nieczęsto miałam, okazję go widywać, kiedy dorastałam.

Nie odpowiedziałem. Całą uwagę skupiłem na dotyku cieplej skóry pod palcami i na

zastanawianiu się, co mam teraz zrobić. Zatrzymałem się, przyciągnąłem ją do siebie i
ostrożnie zdjąłem jej okulary.

-

No, no, panno Heltenbocker - powiedziałem jakby w zdziwieniu. - Jest pani

piękna! Czy będzie miała pani coś przeciwko temu, że panią

background image

pocałuję?

Wyrwała mi okulary z ręki i wepchnęła z powrotem na miejsce, zmarszczywszy brew

z irytacją.

-

Nienawidzę, kiedy wszystko mi się zamazuje. Pocałuj mnie w tych cholernych

okularach.

Jak było? A czy muszę wam mówić? Magicznie.
Obudziłem się w środku nocy. Wróciło to, co mnie tak niepokoiło. I to jeszcze jak

wróciło!

Zbiegłem do biura, nie zawracając sobie głowy szlafrokiem. To powinno wam

uświadomić, jaki byłem zdenerwowany, bo nawet jeśli Til-ly mieszka na drugim, końcu miasta
i od wielu godzin nie powinno jej tu być, a biuro w zasadzie jest częścią mojego domu, to
łażenie po nim na golasa (nawet ń czwartej nad ranom) uchodziło w moich ociach za oznakę
lekceważenia dla jej osoby.

Po kilku minutach wbiegłem z powrotem na górę i obudziłem Emily.
(Posłuchajcie, to, że była nauczycielką, nie znaczy, że wolno wam snuć jakieś

staromodne przypuszczenia.)

-Wstawaj, wstawaj! - Aż podskakiwałem, dosłownie.
-Co się dzieje, do cholery, Pinnard? - Usiadła, przecierając oczy,
Wyglądała zabójczo pięknie. Po spędzonej wspólnie nocy wcale się nit
martwiłem, że zwraca się do mnie po nazwisku.
-Rozwiązałem to! Nigdy w to nie uwierzysz! -Chwyciłem ją za rękę
i niemal powlokłem w stronę schodów. Bardzo stanowczo się wyswobo
dziła, po czym podeszła do nocnego stolika i wzięła okulary. Potem (po
sekundzie, ściśle biorąc) znalazła mój szlafrok i założyła go. W geście
solidarności zdjąłem z żyrandola moje gatki (żadnych pytań), wdzia
łem je i zaprowadziłem Emily do biura.
-Trzymaj się mocno - uprzedziłem. - To bardzo dziwne. - Wziąłem
głęboki oddech, starając się wymyślić najlepszy sposób wyjaśnienia. -
Po pierwsze miałaś rację, to nie był wypadek.
Emily się wyprostowała.
-

Ktoś go zamordował? - Jej twarz przybrała dziwny wyraz. - Czy

może chcesz mi powiedzieć, że to było samobójstwo?

Nagle zacząłem się ociągać. Obudzenie kogoś w środku nocy po to, żeby uraczyć go

takimi wieściami, jakie zamierzałem zakomunikować Emily, może wywołać szereg groźnych
następstw, a ja chciaJem chronić ją i to, co niespodziewanie pojawiło się między nami,

-

No, sama zobacz. - Rozłożyłem na biurku egzemplarz „Scrutinize-ra", a na nim

położyłem zdjęcie z rozdania dyplomów. - Coś w związku
z tym artykułem nie dawało mi spokoju, ale z powodu tego wszystkie
go, co się dzisiaj wydarzyło, przyznaje, zdążyłem prawie zapomnieć,
Aż później, jakieś piętnaście minut temu, obudziłem się i wiedziałem. -
Wskazałem na zdjęcie, na jedną z twarzy, których CharKe nie zakre
ślił. - Widzisz go? Wiesz, kto to jest?

background image

Emily przyjrzała się mu i pokręciła głową.
-To II Mysterioso Giorgio, ten, o którym wspomniał Nagy. Pamię
tasz, podrabiany Włoch z Weehawken.
-Wciąż nie łapię,
-Zaraz. Pamiętasz, jak Fabrizio Ivone mówił o tych hultajach, przy
jaciołach twego taty, którzy nie ukończyli akademii? No cóż, mylił się,
jeden z nich skończył. To był młody Giorgio. Chociaż nigdy nie powio
dło mu się w zawodzie magika.
-ęk^d to wi

RSZ

?

Podniosłem zdjęcie i wskazałem na „Scrutinizera".
-

Bo trudno mu byłoby j ednocześnie być iluzjonistą i utrzymać posadę głównego

koronera. - Położyłem zdjęcie obok fotografii gazetowej dla
porównania. - Poznaj dawnego II Mysterioso Giorgio: George Bridgewater.

Przyjrzała się obu fotografiom, po czym spojrzała na mnie.
-

O Boże, chyba masz rację. Jednak wciąż nie rozumiem. Co to oznacza? Czy on

ukrył coś na temat śmierci mojego taty?

Tu robiło się trudniej. Nagle, przy świetle, moja pewność osłabła. To byłoby straszne i

okrutne, gdybym się mylił. Wziąłem ją za rękę.

-

Emily - powiedziałem - sądzę, że twój tato żyje.

Odsunęła się ode mnie, jakbym ją uderzył. Łzy, które pojawiły się nagle w jej oczach,

sprawiły, że miałem ochotę uderzyć sam siebie.

-O czym ty mówisz? To szaleństwo!
-Słuchaj, sama to powiedziałaś: Charlie nigdy by się nie zabił. Nie
był też typem, który ulega wypadkom. Powiedziałaś, że podróżował po
Karaibach, a on sam powiedział O'Neillowi, że uczył się u kapłanów
wudu! Oni znają substancje chemiczne, używane w obrzędach wudu,
za pomocą których nadaje się człowiekowi wygląd nieboszczyka. Stąd
się wzięły legendy o zombi. To prawda, czytałem o tym!
Roześmiała się - ze złością, w strachu.
-

Gdzie? W „Gazecie Astrologiczno-Detektywistycznej"?

-W czaeopiśmic naukowym. Przeprowadzono badania, Emily. Kapłani wudu używają

tych substancji do wprowadzania ludzi w stan przejściowej śpiączki. Nie ma żadnych oznak
życia. Żaden felczer usiłujący przywrócić twojemu ojcu życie nie potrafiłby stwierdzić różnicy.
Wystarczyło, że Charlie zrobił prawdziwe, ale małe nacięcie i porozlewał dokoła pełno krwi.
Nie musiałaby to być nawet krew ludzka, po--nieważ nikomu by nie przyszło do głowy, żeby
to sprawdzać, bo sam zamknął się w pokoju, chowając klucz do kieszeni. Ale trzeba było mieć
kogoś, kto pomoże później, bo nikt nie przeżyje prawdziwej sekcji zwłok. Główny koroner
rzadko dokonuje oględzin osobiście, tak więc to, że w ogóle sporządzał raport, zawdzięczamy
drobnemu zbiegowi okoliczności. Dziwniejsze jeszcze, że nie usunął się na bok, kiedy
stwierdził, że to stary kumpel ze szkoły.

-Więc ten Bridgewater pomógł ojcu upozorować jego śmierć? Dlaczego?
-

Któż to wie? Może ostatni figiel przez wzgląd na dawne czasy?

background image

Powiedziałaś, że tata był w depresji i bez grosza. Może w ten sposób
Tajemniczy Oiorgio chciał pomóc koledze wydostać się z kłopotów. -
Nie chciałem o tym wspominać, ale możliwe było również, że układ
został zawarty na cokolwiek mniej przyjaznych warunkach: staruszek
Charlie, zbieracz plotek i dziwnych opowieści, mógł dysponować infor
macjami nadającymi się do szantażowania Bridgewatera.

Emily przyglądała się zdjęciom. Kiedy odwróciła się w moją stronę, była już

spokojniejsza, ale bardzo ponura.

-

Nie przypuszczam, żebyś zamierzał być wobec mnie okrutny - po

wiedziała - ale twoje wyjaśnienie jest znacznie bardziej naciągane niż
wszystko, co sama chciałam udowodnić. To zwyczajny obłęd.

Poczułem w żołądku skurcz, jakby zagnieździło się tam coś bardzo zimnego.

Wiedziałem, że wszystko sknociłem. -Ale... Przerwała mi podniesionym ze złości głosem:

-

Niemal wierzę, że ojciec mógłby zrobić coś tak scalonego, tak nie

godziwego. Niebiosa świadkiem, że uwielbiał dobre kawały i miał przez
to mnóstwo kłopotów. Ale ani na chwilę nie uwierzę, że chciał, abym
uważała go za zmarłego, i nie dał mi znać, że żyje, a potem na domiar
złego posłał mnie do takiego łachmyty jak ty i kazał ruszyć w obłąkań
czy pościg za nie istniejącym mordercą! - Potrząsała mi zdjęciem przed
nosem. - Popatrz! To jest jego pismo! Jeśli chciał mi na coś zwrócić
uwagę, to czemu nie zaznaczył twarzy koronera Bridgewatera? Za
miast tego wybrał tych trzech Bogu ducha winnych...

Tak mocno zaciskałem powieki, że nie od razu zareagowałem. Dopiero kiedy jej

milczenie trwało z dobrych dziesięć sekund, zdecydowałem się na nią zerknąć. Emily wciąż
miała marsa na czole, ale był to już innego rodzaju mars.

-

O Boże - rzekła w końcu.

Zdjęcie spadło w ten sposób, że ukazała się druga strona, na której napisałem

nazwiska zidentyfikowanych mężczyzn.

background image

-Gerard O'Neill. - Głos Emily zdradzał napięcie. - Fabrizio Ivone.
Sandor Horja Nagy. O mój Boże.
-Co takiego?
-Spójrz na migały. G-O-N, F-I, S-H-N*. - Teraz naprawdę w jej oczach pojawiły się

łzy. - POJECHAŁEM NA RYBY.

Historia miała jeszcze długi ciąg dalszy, oczywiście, ale nie od razu na to wpadliśmy.

Podczas spotkania z Bridgewaterem koroner nasko-czył na nas, że wysuwamy niedorzeczne
oskarżenia, i groził karami za oszczerstwo, ale nie wyglądał na zbyt pewnego siebie. (Później
odkryliśmy, że jeden z żartów Charliego z epoki akademii zaowocował zdjęciami nagiego
Giorgia w łóżku z owcą ubraną w pas do pończoch. Rzecz jasna wszystko to miało całkowicie
niewinny charakter, ale przecież nie należało do tego typu świadectw, których ukazania się w
depeszach prasowych pragnąłby polityk lokalnego szczebla.) Działo się to na kilka miesięcy
przed tym, zanim poznaliśmy całą prawdę.

Poza tym Charlie Helton miał agenta, o którym Emily nie wiedziała. Agenta

teatralnego z kontaktami w kręgach wydawniczych. Kiedy szum wokół Tajemnicy
Zamordowanego Magika rozpętany przez brukowce doszedł do szczytu, agent ujawnił, że ma
rękopis zmarłego, czym wywołał wojnę wydawców chcących zdobyć prawa do publikacji, i po
licytacji uzyskał za nie porządną zaliczkę. Jako jedyna spadkobierczyni Charliego, Emily
otrzymała wszystko oprócz niewielkiej kwoty i udziałów agenta, Koszty zaliczki szybko się
zwróciły i Emily otrzymała cały dochód ze sprzedaży książki z wyjątkiem takiej samej nie-
wielkiej kwoty z napływających tantiem. Nawet kiedy cała sprawa straciła rozgłos w prasie,
Magiczne życie nieźle się sprzedawało. Jak się okazało, Charlie napisał całkiem dobrą
książkę pełną barwnych opowieści o swoim życiu i podróżach oraz zabawnych, choć mniej
nieprzyzwoitych, niżby się można było spodziewać, zakulisowych plotek ze świata
zawodowych iluzjonistów.

Nawet Fabrizio Ivone nie wypadł źle we wspomnieniach Charliego, mimo Że często

była mowa o jego braku poczucia humoru.

A ta niewielka suma, której nie dostała Emily? No cóż, co miesiąc agent wysyła na

poste restante na Florydę czek - nie, nie zdradzę wam, do jakiej miejscowości, po prostu na
Florydę. Wystarczy, że powiem, że do małego miasteczka, które jest ośrodkiem wędkarstwa.
Czeki wystawiane są na niejakiego Bookera H. Charltona. Emily postanowiła nie wnosić
sprawy w kwestii podziału honorariów, no i mamy zamiar odwiedzić starego Bookera, jak tylko
będziemy mogli wyjechać

.a ryby" - Zniekształcona forma/ haue górce for fishing - (przyp. tlui

background image

Dlaczego odkładamy nasze odwiedziny u tajemniczego wędkarza? Cóż, ostatnio

byliśmy naprawdę bardzo zajęci zakładaniem Muzeum Sztuk Magicznych im. Charliego
Heltona. Okazało się, że zajmuje nam to osiem godzin dziennie: Emily zrezygnowała z pracy w
szkolnictwie, żeby kierować operacją, a Tilly odbiera telefony i zajmuje się finansami. Z
zadowoleniem mogę stwierdzić, że jestem do przodu. Mama Tilly pracuje jako kasjerka, przez
cały boży dzień czarując zwiedzających kosztownym nowym uzębieniem. A ja? Cóż, dostałem
koncesję na balonowe zwierzaki, ale mocno obciętą, toteż siedzę nad własną książką.

Aha, w razie gdyby ktoś poczuł się rozczarowany, że w historii o magikach nie ma

żadnej prawdziwej magii, powinienem na koniec wspomnieć o jednej sprawie. Pamiętacie, co
Charlie nagryzmolił na odwrocie zdjęcia? „Powiernik Pinardo". Kilka miesięcy później odkryli-
śmy, że gdyby pismo Charliego było odrobinę wyraźniejsze, inaczej odczytalibyśmy
końcówkę pierwszego słowa. Widzicie, przejrzeliśmy niektóre jego dokumenty, z których
wynikało, że Charlie schował parę setek, tak wiec Emily nie ugrzęzła w długach po zapłaceniu
za jego sfingowany pogrzeb. Depozyt znajdował się na koncie funduszu powierniczego w
niewielkiej instytucji finansowej: Kasie Zapomogowo--Pożyczkowej Pinarda, nie mającej
żadnego związku z waszym uniżonym sługą.

Innymi słowy, bosko piękna kobieta, o której mogę z przyjemnością powiedzieć, że

nosi obecnie nazwisko Heltenbocker-Pinnard, światło mego życia i podpora (mam. nadzieję)
na stare lata, weszła do mojego biura tamtego dnia z przekonaniem, które okazało się
całkowicie błędne. Naszym życiem rządzi przypadek, szczęśliwy traf.

Bez wątpienia to miłość (jak powiedział kiedyś Bogart o jednym kosie, a Szekspir o

czymś innym, dokładnie nie pamiętam) budzi do życia marzenia. I to ona jest wciąż
największą tajemnicą i jedyną magią, w którą warto wierzyć.

Zadowoleni?


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tad Williams Skad sie biora marzenia
Williams Tad Skąd się biorą marzenia
Skąd Się Biorą Marzenia (m76)
Skąd się biorą wpadki
Worki pod oczami skąd się biorą i jak z nimi walczyć
skąd się biorą dzieci
Skąd się biorą psychopaci
SKĄD SIĘ BIORĄ DIOKSYNY
SKĄD SIĘ BIORĄ ZMARSZCZKI
Skąd się biorą niepowodzenia szkolne i jak można im zapobiegać, pedagogika
Skąd się biorą mali czarodzieje, Fan Fiction, Harry Potter
Skąd się biorą nocne lęki naszych dzieci, Psychoterapia, Lęki, fobie, obsesje
Skad sie Biora Dzieci, Inne
Skąd się biorą sieroty społeczne, studia, II ROK, Resocjalizacja
SKĄD SIĘ BIORĄ PIENIĄDZE
Skąd się biorą nałogi
Skąd się biorą Lemingi Proste z Wilanowa, Polska dla Polaków, DLA LEMINGA
Skąd się biorą pieniądze w Lyoness czyli trochę matematyki dla już trochę osadzonych w systemie

więcej podobnych podstron