004 Scott Elisabeth Szpital na prowincji

background image

ELISABETH SCOTT

Szpital na prowincji

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Alison doszła do wniosku, że nie zniesie an­

gielskiego klimatu ani dnia dłużej. Postanowiła wrócić

do domu. W jej rodzinnych stronach o tej porze

roku było upalnie i sucho. Padające od kilku tygodni

październikowe deszcze do reszty obrzydziły jej

Edynburg.

Dom kojarzył jej się z rozległymi, wolnymi prze­

strzeniami, stadami owiec ojca, a przede wszystkim ze

Steve'em.

Stała przed przejściem czekając, aż zapali się zie­

lone światło i wyobrażała sobie chwilę powitania.

Przebiegła przez Princess Street i w ostatniej chwili

wsiadła do autobusu, który jechał do szpitala. Teraz,

kiedy podjęła już decyzję, chciała jak najszybciej

wprowadzić swój zamiar w czyn.

- Nie wierzę ci - odezwała się jej przyjaciółka,

Morag, kiedy kilka dni później jadły obiad w szpital­

nej stołówce. - Naprawdę chcesz pojutrze wyjechać?

- Już wszystko załatwiłam. Nie chciałam wcześniej

zawiadamiać Steve'a, ale teraz, kiedy mam już bilet,

wyślę do niego telegram. Chcę, żeby przyjechał po

mnie na lotnisko.

- Będę się o ciebie martwić - odezwała się wolno

Morag. - Wiem, że Steve proponował ci małżeństwo,

ale jakoś nigdy nie zauważyłam, żebyś za nim specjal­

nie tęskniła. Nie sprawiasz wrażenia osoby, która

straciła z miłości głowę.

background image

6

SZPITAL NA PROWINCJI

Mówiąc to zaczerwieniła się, gdyż, jak przystało na

prawdziwą Szkotkę, nigdy nie wtrącała się w cudze

sprawy. Alison po raz kolejny pomyślała, jak bardzo

jej będzie brak tej dziewczyny.

- Och, Morag - odezwała się z uśmiechem. - Steve

i ja nie należymy do ludzi, którzy tracą z miłości

głowę. Oboje jesteśmy bardzo rozsądni i mamy racjo­

nalne podejście do życia. A co do tęsknoty, to chociaż

tego po sobie nie pokazywałam, to myślałam o nim

częściej, niż sądzisz. Bardzo lubiłam chodzić z wami

na wszystkie towarzyskie spotkania, ale zawsze żało­

wałam, że nie ma ze mną Steve'a. Dopiero teraz

zrozumiałam, że chcę wrócić do domu i być z nim.

Może to nie jest najbardziej romantyczny rodzaj

miłości, ale z pewnością odpowiada mnie i jemu.

Kilka lat temu Steve przejął po ojcu farmę Bor-

ramunga, która bezpośrednio przylegała do jej ro­

dzinnej posiadłości. Alison wtedy właśnie zaczęła

pracować jako pielęgniarka w miejscowym szpitaliku.

Lubiła swoją pracę, senne miasteczko Namboola

Creek i spotkania ze Steve'em.

Kiedy zaproponował jej małżeństwo, powiedziała,

że musi się nad tym zastanowić. Potrzebowała czasu,

żeby tę decyzję przemyśleć, a nade wszystko chciała

zobaczyć trochę świata. Nawet jeśli poczuł się roz­

czarowany jej wahaniem nie pokazał tego po sobie

i nie namawiał Alison, żeby zmieniła zdanie.

-i tak zrozumiesz, że twoje miejsce jest tutaj, przy

mnie - powiedział wtedy. - Kiedy zauważysz, że jesteś

gotowa, by wrócić, powiedz tylko słowo. Będę na

ciebie czekał. Pamiętaj tylko, że nie cierpię pisać

listów.

To była prawda. Jego listy były krótkie i bardzo

treściwe. Ostatnio przysyłał je coraz rzadziej, jakby

miał jej coraz mniej do powiedzenia.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

7

- Odkąd mama złamała rękę i przestała do mnie

pisać, poczułam się trochę odcięta od ich życia. Może

dlatego postanowiłam wrócić.

- Tęsknota za domem? - orzekła Morag z ciepłym

uśmiechem.

- Możliwe - przyznała Alison. - W każdym razie

decyzja już zapadła i nie ma od niej odwrotu. Będę

tęskniła za tym miejscem - rozejrzała się po szpitalnej

kafejce. - Doktor Mac miał rację mówiąc, że będzie mi

tu dobrze. A najbardziej będę tęskniła za tobą, Morąg.

Była zadowolona, że ostatnie godziny dzielące

ją od odlotu spędziła z przyjaciółką. Nie myliła

się twierdząc, że będzie jej brak ogromnego szpitala

w Edynburgu i ludzi, których w nim poznała. Ale

w Namboola Creek czeka na nią stary doktor Mac,

Marion i liczni znajomi, których zostawiła w Au­

stralii.

Dopiero w samolocie przyszło jej do głowy, że

Steve może być niezadowolony z faktu, że poprosiła

rodziców, aby rozejrzeli się za pracą dla niej. Jeśli się

pobiorą, nie starczy jej czasu, żeby prowadzić dom

i jednocześnie pracować zawodowo.

Chociaż nie, na pewno ją zrozumie. Pozwoli jej

pracować do czasu, aż wszystko ustalą.

Chyba od razu się zaręczymy, myślała, rozciągając

się wygodnie w fotelu. Mama sporządzi listę gości,

pojedziemy do Brisbane kupować suknię, a tata bę­

dzie narzekał, że wydajemy na to wszystko zbyt dużo

pieniędzy. Ale i tak będzie zadowolony, że wychodzę

za Steve'a.

Podczas podróży miała wystarczająco dużo czasu,

aby wszystko gruntownie przemyśleć. Przypomniała

sobie dzień, w którym żegnała się ze Steve'em. Jego

jasne włosy błyszczały w słońcu, a spalone na brąz

ramiona przyciągały ją mocno do siebie.

background image

8

SZPITAL NA PROWINCJI

Jak dobrze będzie znów skryć się w ich uścisku!

Cieszyła się też na spotkanie z mamą. Wiedziała,

że nie jest jeszcze całkiem zdrowa i że trudno jej

prowadzić samej całe gospodarstwo. Meg, bratowa

Alison, z pewnością dużo jej pomagała, ale teraz

spodziewała się dziecka i nie miała tyle siły, co przed

kilkoma miesiącami.

Alison nawet jej dobrze nie znała. Kiedy wyjeż­

dżała z domu, Brian i Meg dopiero się zaręczyli i,

chociaż Meg pochodziła z pobliskiego miasteczka,

Alison widziała ją zaledwie kilka razy w życiu.

W swoich listach mama pisała, że przez pierwszy

rok małżeństwa dziewczyna na dobre się u nich

zadomowiła.

Oboje rodzice z niecierpliwością wyczekiwali swo­

jego pierwszego wnuka. Pewnie niedługo po chrzci­

nach będą musieli wyprawić wesele córce. A kto wie,

może za rok przyjdzie na świat ich drugi wnuk. Steve

już wystarczająco długo czekał na to, by założyć swoją

rodzinę.

Długa podróż Alison była urozmaicona kilkoma

posiłkami, drzemkami i krótkimi spacerami po po­

kładzie, żeby rozprostować kości. Perth, długi lot

przez Australię, a potem już Brisbane, gdzie przesiad-

ła się na samolot lecący do Namboola Creek.

Nie zawiadomiła Steve'a o dokładnej godzinie

przylotu, gdyż biuro podróży w Edynburgu nie po­

siadało dokładnych rozkładów lotów krajowych

w Australii. Była jednak pewna, że Steve i tak jakoś

się tego dowie. Będzie wiedział, o której przylatuje do

Brisbane i jakie jest najbliższe połączenie do Nambo­

ola Creek. Malutki samolot, którym teraz leciała,

wydawał jej się znacznie przytulniejszy niż ogromny

jet, którego pokład opuściła przed niespełna godziną,

chociaż szpitalny helikopter, którym latali w Australii

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

9

do pacjentów był jeszcze mniejszy. Używali go, kiedy

nawet land rover okazywał się bezradny w obliczu

wezbranych wód miejscowych rzek. Kiedy podchodzi­

li do lądowania, wyjrzała przez okno, z rozrzew­

nieniem przyglądając się znajomym budynkom, drze­

wom i widniejącemu w oddali szpitalowi.

Sala przylotów była dziś wyjątkowo cicha. Alison

przesłoniła oczy przed rażącymi promieniami słońca

i sięgnęła do torby podróżnej po słoneczne okulary.

Tak, jak się tego spodziewała, Steve był na miejscu.

Stał przy samych drzwiach i czekał na nią.

Większość czekających podeszła do barierki, żeby

przywitać się z najbliższymi, ale Steve nie ruszył się

z miejsca.

Alison podeszła do niego, postawiła torbę na ziemi

i rzuciła mu się na szyję.

Dopiero znacznie później zrozumiała, że już wtedy

odczuła, iż coś jest nie tak. Steve niechętnie od­

wzajemnił jej uścisk, a kiedy podniosła twarz, by go

ucałować, odwrócił głowę.

Dwa lata to długi okres, mówiła sobie. Steve

zawsze był bardzo nieśmiały w publicznych miejscach.

Ujęła go pod rękę i wyszli z lotniska.

- Założę się, że zaskoczyła cię moja decyzja.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - odpowiedział

i rozejrzał się dookoła. - Może napijemy się gdzieś

herbaty, zanim rozładują bagaż - zaproponował.

- Dobrze ci to zrobi.

- Może masz rację. Przed nami kilka godzin jazdy

samochodem.

Wziął od niej torbę i wskazał ręką znajdującą się

nie opodal kawiarenkę. Kiedy usiedli, zamówił dwie

herbaty.

- Jest. tutaj toaleta, jeśli chciałabyś się trochę od­

świeżyć.

background image

10

SZPITAL NA PROWINCJI

Wszystko będzie dobrze, pocieszała się w myślach

Alison. To dlatego, że tak długo się nie widzieliśmy.

Jak wrócimy do domu, wszystko się ułoży.

Patrzyła na swe odbicie w lustrze i zastanawiała

się, czy spoglądająca na nią dziewczyna o szarych

oczach i gęstych ciemnych włosach rzeczywiście

ma rację.

Kiedy wróciła, Steve skończył właśnie nalewać

herbatę i teraz podał jej białą filiżankę napełnioną

ożywczym płynem.

- Prawdziwa australijska herbata - powiedziała

Alison, z błogością smakując napój. - Dobrze, że

wpadłeś na ten pomysł, Steve. Nie wiem, czy inaczej

dojechałabym do domu.

- Chyba musisz na to trochę zaczekać. Mam dla

ciebie wiadomość ze szpitala.

Wyjął z kieszeni kartkę i podał ją Alison. Poznała

pismo Marion.

„Alison, bardzo mi przykro prosić cię o to, ale

nasza instrumentariuszka miała wypadek i nie ma kto

asystować przy operacji, która nie była zaplanowana.

Na jutro mamy zamówioną salę operacyjną. Dzięki

Bogu, że wróciłaś! Gdybyś zechciała pomóc nam w tej

sytuacji, zrobiłabym wszystko, żebyś jak najszybciej

zobaczyła się z rodzicami."

Złożyła kartkę i wsunęła ją z powrotem do koperty.

Odetchnęła z ulgą. A więc to dlatego Steve był taki

dziwny! Zdenerwował się, że Alison musi jechać

prosto do szpitala.

- Miło, że o mnie pamiętają. Najlepiej będzie, jak

pojadę od razu. Dałeś znać moim rodzicom?

-Tak. Mama nie była bardzo zadowolona, ale

powiedziała, że skoro czekała tak długo, to jeden

dzień więcej nie zrobi jej różnicy.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

11

Jego błękitne oczy ciągle spoglądały na nią chmur­

nie, a w uśmiechu nie było ani odrobiny ciepła.

- Steve - zwróciła się do niego, wyciągając rękę

przez stół - to tylko jeden dzień. Możemy zaczekać.

Wiem, że jesteś rozczarowany, ale nie mogę teraz nic

planować. Jak tylko...

- Alison! -przerwał jej. - Jest coś, o czym chciałbym

ci powiedzieć. Próbowałem ci to wyznać już wcześniej.

Napisałem wreszcie w zeszłym tygodniu, a kiedy wysła­

łem list, przyszedł od ciebie telegram. Było już za późno.

Choć dzień był upalny, Alison poczuła, jak po

plecach przeszły jej zimne ciarki.

- Za późno na co? - spytała, mając nadzieję, że jej

głos brzmi równie spokojnie, jak jego.

- Za późno na nas - wyznał cicho. - Poznałem

kogoś innego, Alisòn. Nie chciałem, żeby to się stało.

Zawsze myślałem, że będziemy razem. Że wrócisz do

mnie tak jak obiecałaś.

I wróciłam, pomyślała. Ale, jak powiedział Steve,

było już za późno.

- Kim ona jest? Znam ją?

Potrząsnął głową.
- Nazywa się Tessa Cameron. Przyjechała tu z bra­

tem kilka miesięcy temu. Jest...

Nie chcę o niej słuchać! Jeszcze nie teraz, myślała

Alison. Wolno dokończyła herbatę i odstawiła fi­

liżankę.

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym

teraz pojechać do szpitala. Z pewnością Marion będzie

chciała chwilę ze mną porozmawiać.

Wstała i sięgnęła po torbę.

- Alison, nic mi nie powiesz?

Po raz pierwszy w życiu zrozumiała, jak trudno jest

się uśmiechnąć, kiedy wszystkie mięśnie twarzy od­

mawiają posłuszeństwa, jakby były wykute ze stali.

background image

12

SZPITAL NA PROWINCJI

-A co tu jest do powiedzenia? Nie byliśmy

nawet zaręczeni. Teraz to ja jestem tą stroną, która

musi zrozumieć. I zrozumiem, Steve, tylko daj mi

trochę czasu.

Bez słowa otworzył przed nią drzwi samochodu

i ruszył z miejsca.

- Gdybyś wiedziała wcześniej, może nie wróciłabyś

do domu.

-Możliwe - odparła zgodnie z prawdą. - Ale

wróciłam i wygląda na to, że w szpitalu mnie po­

trzebują.

Żadne z nich nie powiedziało już ani słowa. Kiedy

zajechali na miejsce, Steve wyciągnął z bagażnika

walizkę Alison.

- Dam sobie radę sama - powiedziała, uśmiechając

się z trudnością. - Już zapomniałeś, jaka jestem silna!

Ujęła rączkę walizki i spojrzała na Steve'a.

- N i e martw się o mnie - dodała cicho. - Po­

trzebuję tylko trochę czasu. I dzięki, że po mnie

wyszedłeś.

Zostawiła walizkę w holu niewielkiego przyszpital­

nego hotelu i poszła prosto do pokoju siostry przeło­

żonej. Wiedziała jedno - pod żadnym pozorem nie

może teraz myśleć o tym, co usłyszała od Steve'a. Na

szczęście czekało ją dużo pracy. Była tak zmęczona,

że tego wieczora na pewno nie będzie miała prob­

lemów z zaśnięciem.

Marion nie było w pokoju i Alison przez chwilę

poczuła, że ogarniają panika. Za nic nie mogła teraz

być sama! Musiała czymś się zająć, z kimś poroz­

mawiać. Postanowiła pójść przywitać się z doktorem

Makiem.

Drzwi gabinetu były zamknięte, ale kiedy zapuka­

ła, rozległ się jego głos.

-Proszę.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

13

Otworzyła drzwi i weszła do środka.

- Doktorze Mac, właśnie wróciłam i...

Przerwała. Za biurkiem siedział obcy mężczyzna.

Był wysoki i miał ciemne, trochę potargane włosy.

Jego brązowe oczy patrzyły na nią z uwagą. Z całą

pewnością nigdy przedtem go nie widziała.

- Doktor MacDonald pracuje teraz tylko jeden

dzień w tygodniu - odezwał się nieznajomy. Kiedy

wstał Alison spostrzegła, że był wyższy, niż sądziła na

początku. - Jestem doktor Cameron. Czym mogę

pani służyć?

Alison mechanicznie ujęła wyciągniętą do siebie

dłoń.

- W czym mogę pomóc? - spytał ponownie.
- Nazywam się Alison Parr. Siostra Alison Parr.

Właśnie wróciłam do pracy. Dostałam wiadomość

od oddziałowej, że mnie potrzebuje na bloku ope­

racyjnym.

- Ach, tak. Siostra Parr. Słyszałem, że pani wraca.
Jego głos zabrzmiał chłodno i nieprzyjemnie. Do­

piero wtedy Alison zrozumiała, kim jest doktor Ca­

meron. Patrzyła na niego zmieszana.

- N i e byłaby pani dobrym graczem w pokera,

siostro Parr. Zgadza się. Tessa Cameron jest moją

siostrą.

Po raz pierwszy w życiu Alison nie wiedziała, co

powiedzieć.

- A pani z pewnością jest tą dziewczyną, która

przez lata wodziła za nos Steve'a Wintera, a która

dopiero teraz, kiedy znalazł kogoś innego, zdecydo­

wała, że chce go mieć dla siebie.

Ku swemu niezadowoleniu zauważyła, że drży

jej głos.

- Ja... nie wiedziałam, że Steve ma kogoś innego

- wyjaśniła na swoje usprawiedliwienie.

background image

14

SZPITAL NA PROWINCJI

Doktor Cameron spojrzał na nią z niedowierza­

niem i Alison poczuła, że wzbiera w niej złość.

- Dowiedziałam się o tym, dopiero gdy wylądowa­

łam w Namboola Creek - wycedziła chłodno.

- Steve zapewniał Tessę, że wysłał do pani list.

- Zrobił to, ale jego wiadomość już mnie nie

zastała w Edynburgu. Poza tym, to jest sprawa tylko

pomiędzy mną a Steve'em, doktorze Cameron.

Ścisnął ją za rękę tak mocno, że aż poczuła ból.

- Żebyśmy dobrze się zrozumieli - powiedział ci­

cho. - Nie pozwolę, żeby mojej siostrze stała się jakaś

krzywda. Jeśli wyobraża sobie pani, że przyjedzie tu

i kiwnie palcem, a Steve Winter natychmiast do pani

przyleci, to jest pani w błędzie.

Alison wyrwała rękę, z trudem powstrzymując się,

by nie rozetrzeć bolącego miejsca.

- Nie mam najmniejszego zamiaru polować na

mężczyznę, który nie jest mną zainteresowany.

Wiedziała, że na tym powinna zakończyć tę rozmo­

wę, ale nie potrafiła się powstrzymać, żeby nie dodać:

- Znam Steve'a całe życie i chcę się upewnić, że

wie, co robi. W końcu był tutaj całkiem sam, a w do­

datku nie miał gwarancji, że dziewczyna, którą ma

poślubić, wróci... Uważam, że gra jest uczciwa.

Przez chwilę myślała, że doktor Cameron coś jej

zrobi. Postąpił do przodu, ale w ostatniej chwili

zatrzymał się i odwrócił głowę.

-Powinna ich pani zobaczyć razem, a dopiero

potem robić takie złośliwe uwagi. A teraz pozwoli

pani, że wrócę do pracy.

Usiadł za biurkiem i pogrążył się w czytaniu

notatek, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi.

Stała przez moment, patrząc na tę ciemną głowę,

a potem bez słowa wyszła, zamykając za sobą drzwi

z przesadną ostrożnością.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

15

Dopiero na korytarzu w pełni zdała sobie sprawę

z tego, co zrobiła. Oto miała teraz pracować z męż­

czyzną, który stał się jej najzacieklejszym wrogiem.

Kiedy przechodziła obok pokoju siostry oddziało­

wej, wyjrzała z niego uśmiechnięta Marion.

- Alison! Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że

cię widzę. Tak bardzo za tobą tęskniłam!

Marion była starą przyjaciółką jej matki i w dzie­

ciństwie Alison nazywała ją ciocią Trix. Potem

przez długi czas pracowały razem na tym samym

oddziale.

Teraz obie rzuciły się sobie w objęcia i gorąco

ucałowały.

- Nie wiedziałam, kiedy do nas dotrzesz - powie­

działa Marion, odchylając się do tyłu, żeby lepiej

przyjrzeć się dziewczynie. - Wyglądasz nieźle, ale

twojej skórze przydałoby się trochę słońca.

Alison starała się przyjąć pogodną minę, ale nie­

specjalnie jej to wychodziło.

- Nie wiedziałam nic o doktorze Macu - rzuciła

szybko, by zmienić temat. - Przypuszczam, że odszedł

na emeryturę mniej więcej wtedy, kiedy mama złama­

ła rękę. Inaczej coś by mi o tym napisała.

Twarz Marion zachmurzyła się.
- W końcu musiał przyznać się do tego, że nie ma

tyle sił, co kiedyś. Po prostu nie dawał rady. Teraz

przychodzi raz w tygodniu. Będzie uszczęśliwiony,

kiedy cię zobaczy.

- Nie można tego powiedzieć o doktorze Ca-

meronie.

Marion odezwała się dopiero po chwili.

- Z powodu Steve'a i Tessy - raczej stwierdziła niż

zapytała.

Alison skinęła głową, nie mając zaufania do

swego głosu.

background image

16

SZPITAL NA PROWINCJI

- Wydaje mu się, że wiedziałam o tym, że Steve ma

kogoś, zanim tu przyjechałam - odezwała się z tru­

dem. - Ale ja dowiedziałam się dopiero dziś na

lotnisku. Zresztą wolałabym teraz o tym nie mówić.

Zaczęły rozmawiać o sprawach zawodowych i cze­

kającej ich jutro operacji.

- Siostra Butler miała wypadek, a ja nie czuję się

ostatnio zbyt dobrze. Zobaczysz, będziesz zadowolo­

na z pracy z doktorem Cameronem.

Nie jestem tego taka pewna, pomyślała, przypomi­

nając sobie ich niedawną rozmowę. Ale wolała tego

nie mówić na głos.

Porozmawiały jeszcze przez chwilę, aż w końcu

Alison postanowiła, że pójdzie się trochę przespać.

- Poproszę salową, żeby przyniosła ci zupę za

jakąś godzinę. Akurat zdążysz się wykąpać i za­

dzwonić do domu.

Dziewczyna kiwnęła głową.
- Pozdrów ode mnie Mary. Już ją przepraszałam

za to, że cię porwałam na jeden dzień. I wpadnij do

mnie jutro po operacji. Dam ci jedną z karetek, żeby

nie musieli po ciebie przyjeżdżać.

Podczas nieobecności Alison jej pokój nic się nie

zmienił. Nawet zasłony w oknach były te same. Tego

muszę się trzymać, pomyślała, zanurzając się w gorą­

cej kąpieli. Rzeczy, które są stare i znajome. Nie zaś

nowych osób czy sytuaqi.

Po kąpieli założyła szlafrok i poszła zadzwonić do

domu. Sięgnęła po słuchawkę i zawahała się. Nie

będzie łatwo rozmawiać z mamą.

-Alison? Czekałam na twój telefon. Trix jest

bardzo przykro, mnie też, ale mam nadzieję, że

pojutrze cię zobaczymy, tak?

Alison wzruszyła się słysząc głos matki. Wypytała

ją dokładnie o ojca, Meg i Briana, a także o psy

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

17

i konie. W końcu jednak nie zostało już nic, o co

mogłaby spytać.

-Zapewne widziałaś się ze Steve'em - zaczęła

ostrożnie matka. - Powiedział, że pojedzie po ciebie

na lotnisko i że...

-Już mi powiedział, mamo. Jeszcze całkiem nie

dotarło to do mojej świadomości i potrzebuję czasu,

żeby przez to przejść.

- To musiał być dla ciebie szok, kochanie.

Alison przypomniała sobie listy Steve'a, które

otrzymała w ciągu ostatnich tygodni. Dopiero teraz

widziała, że już z nich mogła wywnioskować, iż coś

jest nie tak.

- Jak się czujesz, skarbie? - spytała matka głosem,

w którym słychać było tyle współczucia, że Alison

omal się nie rozkleiła.

- Porozmawiamy o tym, jak przyjadę do domu.
- Dobrze. A teraz idź do łóżka i trochę się

zdrzemnij.

- Tak zrobię. Ucałuj ode mnie tatę i całą resztę.

Wróciła do pokoju, zjadła obiad i wskoczyła do

łóżka. Upał powoli się zmniejszał, a znajome odgłosy

szpitala działały na nią uspokajająco. Prawie czuła,

jak jej powieki robią się coraz cięższe.

Kiedy zadzwonił budzik, słońce było już. wysoko

na niebie. Alison umyła się, zjadła niewielkie śniada­

nie i pospieszyła na salę operacyjną.

Była to niewielka sala, na której wykonywano

tylko drobne zabiegi. Poważne operacje odbywały się

w Brisbane albo w Charleville. Spojrzała na rozpiskę

i z ulgą stwierdziła, że dzisiejszy dzień nie zapowiada

się najgorzej. Dwa zabiegi usunięcia migdałków, jeden

wyrostek i kilka drobiazgów. Wydaje mi się, pomyś­

lała sprawdzając autoklaw, że wrastający paznokieć

może byc bardzo uciążliwy!

background image

18

SZPITAL NA PROWINCJI

Ostatni raz asystowała przy operacji kilkanaście

miesięcy temu i była zadowolona, że ma teraz trochę

czasu, by wszystko sprawdzić i przypomnieć sobie,

gdzie co leży. Właśnie kończyła przegląd, kiedy na

salę wszedł doktor Cameron. W marszu ściągnął

z siebie koszulę i zanim zniknął za drzwiami niewiel­

kiej przebieralni, Alison mimochodem ujrzała jego

opalony, muskularny tors.

- Dzień dobry, siostro - odezwał się zza drzwi.

- Wszystko gotowe?

- Tak - odparła sięgając, by zawiązać mu z tyłu

fartuch.

-Dziękuję, że nie odmówiła nam pani pomocy

- powiedział czysto profesjonalnym tonem.

Właśnie przyprowadzono pierwszego pacjenta

i ku swej uldze, nie musiała kontynuować rozmowy.

Był nim siedmioletni chłopiec. Alison pomogła mu

się położyć na operacyjnym stole. Potem otworzyła

sterylną paczkę z narzędziami, podała doktorowi

rękawiczki i zawiązała mu maskę.

- Wszystko w porządku, Glen? Zaraz poczujesz

senność - odezwał się spod maski doktor Cameron.
- Pamiętasz, co ci wczoraj mówiłem o liczeniu?

Założę ci małą maseczkę i zaczniesz odliczać. Raz,

dwa...

- Trzy, cztery, pięć - głos chłopca zaczął słabnąć.

Alison podała doktorowi potrzebne narzędzie

i ich spojrzenia na chwilę się spotkały.

- Odkładałem ten zabieg przez długi czas — ode­

zwał się doktor Cameron nie przerywając pracy.
- Zawsze mam nadzieję, że dzieci wyrosną z kłopo­

tów z migdałkami, ale w tym przypadku nie miałem

wyjścia. Miał nieustannie zajęte gardło, a ponadto

trudności z oddychaniem i przełykaniem.

Wyciągnął rękę i Alison podała mu skalpel.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

19

- W zasadzie powinien być operowany w Char-

leville przez laryngologa, ale musiałby zbyt długo

czekać. Dlatego zdecydowaliśmy się operować go

u nas.

Alison zastanawiała się, czy mówi to wszystko po

to, żeby nie wydać się nieuprzejmym, czy aby nawią­

zała się między nimi nić zawodowego porozumienia.

W każdym razie niebawem zauważyła, że zabieg

pochłonął ją bez reszty.

Czas płynął tak niepostrzeżenie, że ani się spo­

strzegła, a skończyli pracę. Właśnie wyszedł ostatni

pacjent, któremu usunęli wrastający paznokieć, kie­

dy w drzwiach pojawiła się Marion.

- Doktorze Cameron, zdarzył się wypadek. Jed­

nemu z pasterzy z Borramunga utkwił w dłoni

haczyk od wędki. Mówi, że łowił ryby kilka dni temu

i sądził, że haczyk wyjdzie sam.

Doktor Cameron po raz kolejny tego dnia włożył

sterylne rękawiczki i spojrzał na wyciągniętą rękę.

- Wygląda na to, że w ranę wdała się infekcja.

Będziemy musieli zatrzymać pana przez parę dni

w szpitalu i dać antybiotyk. Może następnym razem

będzie pan miał więcej zdrowego rozsądku.

Mężczyzna skinął głową.
- Chyba tak, doktorze. Tylko niech pan już zrobi

swoje. T tak wystarczająco podle się czuję.

Podczas gdy doktor Cameron znieczulał pacjenta,

Alison umyła rękę i okryła pole operacyjne steryl­

nymi serwetkami.

Wręczyła doktorowi skalpel, a potem podawała

gaziki, którymi oczyszczał ranę. Kilkoma zręcznymi

ruchami doktor Cameron poszerzył i pogłębił nacię­

cie na skórze, a potem ostrożnie usunął z niego

haczyk. Następnie wsypał w ranę trochę antybiotyku

w proszku i założył opatrunek.

background image

20

SZPITAL NA PROWINCJI

- T o powinno wystarczyć - powiedział w końcu.

— Nie będę zaszywał całej rany, tylko założymy sączek

Tak, ten mały. To na wypadek, gdyby w środku została

jeszcze jakaś wydzielina.

Kiedy skończył, Alison zabandażowała rękę pacjenta.
- Czy może pani zawiadomić siostrę Barton? Trzeba

go zabrać na oddział.

- Naturalnie. Już dzwonię.
- Tutaj nie musi pani dzwonić. To Namboola Cre­

ek, a nie Edynburg. Wystarczy, że przejdzie pani ten

kawałek i poprosi ją osobiście.

Alison nie odezwała się, tylko podeszła do drzwi.

Zanim zdążyła wyjść, doktor Cameron zawołał ją

ponownie.

-Mogłaby mnie pani rozwiązać? Nigdy nie po­

trafiłem dosięgnąć tych diabelskich tasiemek.

Alison bez słowa spełniła polecenie.

-Dziękuję, siostro. Całkiem dobrze się dziś pani

spisała.

Zdała sobie sprawę, że był to komplement.
- Nie ma za cp - odpowiedziała sztywno. Doktor

Cameron znów stał się dla niej mężczyzną, który

posądził ją o to, że wróciła do Australii, gdyż nie

mogła znieść myśli, że Steve mógłby zakochać się

w kimś innym.

Przez moment miała wrażenie, że chce jej coś po­

wiedzieć, ale tylko spuścił wzrok i odwrócił głowę.

Alison miała przed sobą dwa wolne dni. Przy

obecnej sytuacji, jaka panowała w szpitalu nie mogła

dostać więcej. Marion obiecała jej, że w dniu rozpo­

częcia pracy da jej popołudniową zmianę. Dzięki temu

będzie mogła spędzić w domu dwie noce.

- Słyszałam, że Gavin Cameron był miło zaskoczo­

ny twoimi umiejętnościami - powiedziała siostra od­

działowa.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

21

Gavin. A więc tak miał na imię.

- To dobry chirurg - przyznała Alison, lekko się

ociągając.

Wieczorem poszła do szpitalnej stołówki, gdzie,

podobnie jak w jej pokoju, nic się nie zmieniło.

Podzieliła się tym spostrzeżeniem z Molly Barton,

która siedziała przy tym samym stoliku.

- Niestety, nie zmieniło się też jedzenie - wyznała

z żalem Molly. - Jak dobrze, że wróciłaś. Pracowałaś

w Edynburgu, tak?

Alison przytaknęła.

- Mam zamiar zrobić to samo. Przynajmniej zoba­

czę, jak wygląda Europa. Podobno organizują tam

kursy dla pielęgniarek pracujących na oddziałach

dziecięcych. Słyszałaś coś o nich?

- Tak. Znam kilka dziewczyn, które je kończyły.

Jeśli chcesz, poproszę je, żeby przysłały ci jakieś

informacje.

- Świetnie! Nie wiem tylko, czy po wyjeździe tam

chciałabym potem wracać... - przerwała skonster­

nowana i zaczerwieniła się.

Tak, pomyślała Alison. Mały świat Namboola

Creek nie zmienił się ani na jotę. Chyba każdy tu wie,

że Alison Parr miała poślubić Steve'a Wintera, który

znalazł sobie kogoś innego.

Zupełnie nieświadomie zadarła dumnie brodę. Nie

potrzebuje niczyjego współczucia!

- Przepraszam, Alison. Nie miałam na myśli... To

znaczy nie chciałam...

Alison udało się zdobyć na uśmiech.
- Nie martw się, Molly. Chyba muszę przywyknąć

do tego typu uwag.

Dokończyła kolację zastanawiając się, czy rzeczy­

wiście wszyscy zgromadzeni w stołówce mówią teraz

o niej, czy to tylko wytwór jej wyobraźni.

background image

22

SZPITAL NA PROWINCJI

- Wyjeżdżam jutro wcześnie rano - powiedziała,

wstając od stołu. - Pójdę sprawdzić, czy wszystko

spakowałam. Do zobaczenia.

Wyszła na zewnątrz, rozkoszując się przyjemnym

chłodem wieczoru. Teraz, kiedy została zupełnie sa­

ma, chcąc nie chcąc zaczęła myśleć o tym, co ją

spotkało. Jak odległe wydało jej się wspomnienie

dziewczyny, która stała na deszczu w Edynburgu,

z nadzieją i radością spoglądając w przyszłość! Po­

czuła, że łzy napływają jej pod powieki. Nie może

płakać! W każdym razie nie teraz i nie tutaj.

W gabinecie doktora Maca paliło się światło.

Widocznie Gavin Cameron jeszcze pracował.

To jego wina, pomyślała, lecz gdzieś w głębi jej

duszy tkwiło przekonanie, że jest niesprawiedliwa.

Wszystko przez to, że przyjechał do Namboola Creek

i przywiózł ze sobą tę swoją cenną siostrę. Jakże jej

w tej chwili nienawidziła!

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Opuściła szpital wczesnym rankiem, kiedy słońce

nie prażyło jeszcze tak niemiłosiernie jak w ciągu dnia.
I chociaż tak wiele wydarzyło się od czasu jej przyjaz­
du z Anglii, to jednak z utęsknieniem oczekiwała
chwili, kiedy znów znajdzie się wśród bliskich.

Widok oddalonych gór, rozległych pastwisk i czys­

tego, błękitnego nieba działał na nią kojąco. Tu
przynajmniej nic się nie zmieniło.

Koryto rzeki było prawie całkowicie wyschnięte,

więc nie miała większego problemu z przedostaniem

się na drugą stronę. Kiedy spadną deszcze, taka
podróż może okazać się bardzo ryzykowna. Ale do
tego musi jeszcze upłynąć trochę czasu. W zeszłym
roku opady nie były zbyt obfite. Alison patrzyła na
wyschniętą, spieczoną ziemię i wiedziała, że wielu
farmerów nie może z tego powodu spokojnie spać.

Wyschnięta ziemia nie może być dobrym pastwis­

kiem. I zawsze istnieje możliwość pożaru.

Kiedy przejechała rzekę, czuła się prawie jak w do­

mu. Chociaż miała jeszcze do przejechania około
pięćdziesięciu mil, to cała ziemia po tej stronie rzeki

należała do Blue Rock Ridge. Kiedy byli dziećmi,
często objeżdżali z ojcem te tereny i Alison znała je

jak własną kieszeń.

Podjechała pod dom i ujrzała matkę stojącą na

ogromnej werandzie z tacą, na której znajdował się
dzbanek z herbatą.

background image

24

SZPITAL NA PROWINCJI

- Widziałam kurz, jaki się za tobą wznosił, kiedy

byłaś jeszcze kilka mil stąd i pomyślałam, że odrobina

herbaty dobrze ci zrobi - odezwała się na przywitanie.

Powiedziała to całkiem zwyczajnym tonem, ale

Alison widziała, jak bardzo cieszy się z jej przyjazdu.

Sama, choć uważała się za osobę opanowaną, omal

się nie popłakała z radości. Rzuciła się matce w ob­

jęcia, nie bacząc na tacę, która omal przy tym nie

wylądowała na ziemi.

Nadbiegły psy i z entuzjazmem zaczęły obwą­

chiwać swą dawną panią.

- Masz rację, przyda mi się łyk herbaty - odparła,

siadając na jednym z wiklinowych foteli. - Jak się ma

twoja ręka?

- Znacznie lepiej, chociaż czasami czuję, że jest

trochę sztywna. Doktor Mac mówi, że miałam w niej

zapalenie stawu. Ale nie mówmy o mnie. Wydaje mi

się, że przez te dwa lata nic nie przytyłaś.

-Jesteś zazdrosna, mamo. Oboje z tatą możemy

jeść ile chcemy i nigdy nam to nie zaszkodzi.

Pani Parr nagle spoważniała i odstawiła filiżankę.

-Alison, kochanie. Wiedzieliśmy, że kiedy wyje­

chałaś z Edynburga, nie miałaś jeszcze wiadomości od

Steve'a. Zadzwonił do nas i powiedział, że wysłał do

ciebie list zbyt późno.

Zbyt późno. Tak właśnie powiedział Steve,
- Powinien był wcześniej ci o wszystkim napisać.

Mówił, że miał taki zamiar, ale nie starczyło mu sił.

Myślę, że po prostu zbyt długo to odkładał. Mam o to

do niego żal.

Alison spojrzała na matkę.

- Tylko o to? - spytała ostrożnie.

Matka delikatnie pogłaskała ją po ręku.

-Alison, trzeba się słuchać serca. Oboje z ojcem

nie pragnęliśmy niczego więcej, jak widzieć cię na

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

25

ślubnym kobiercu ze Steve'em, ale przecież to ty

wyjechałaś, nie robiąc mu żadnej nadziei.

- To prawda - zgodziła się córka. - Ale obiecał

mi, że będzie czekał. Mamo, powiedział, że kiedy

będę gotowa, mam wrócić, a on będzie na mnie

czekał!

- Dwa lata to bardzo długo, kochanie.

Alison spojrzała w kierunku oddalonych wzgórz,

ale jej pełne łez oczy niczego nie widziały.

- Jak widać dla Steve'a zbyt długo.
Otarła oczy wierzchem dłoni i skarciła się w duchu.

Nie lubiła płakać przy ludziach.

- A oto i Meg - powiedziała z ulgą, widząc zbliża­

jącą się bratową. - Meg, wyglądasz, jakbyś miała

urodzić to dziecko już w tym tygodniu! - krzyknęła

i pobiegła jej na spotkanie.

- Wiem. Zastanawiam się, czy nie będę miała

bliźniąt. Termin wyznaczono dopiero za miesiąc,

a spójrz, jaka jestem gruba!

Usiadła obok nich na werandzie i wzięła filiżankę,

którą podała jej teściowa.

- Dobrze, że wróciłaś, Alison. Będziesz miała czym

się zajmować jako ciocia. Przykro mi, że ze Steve'em

tak wyszło. To musiał być dla ciebie szok.

- Rzeczywiście, był - przyznała.

Zaczęły rozmawiać o Edynburgu, o szpitalu, w któ­

rym pracowała i o nowinach z Namboola Creek.

- Gdzie jest tata i Brian?
- Sprawdzają ogrodzenie przy grobli. Jeden z pas­

terzy mówi, że widział wśród owiec dingo. Powinni

niedługo wrócić.

Alison poszła przywitać się z końmi i obeszła całe

gospodarstwo. Ojciec i brat wrócili dopiero przed

wieczorem. Przywitali się ciepło i oczywiście rozma­

wiali o niej i o Stevie.

background image

26

SZPITAL NA PROWINCJI

- Jego strata. Ale muszę mu przyznać, że przyszedł

do nas i wszystko jasno powiedział. Szkoda, że nie

zachował się tak w stosunku do ciebie.

- A może to i lepiej? - wtrącił się Brian. - Inaczej

Alison mogłaby wcale do nas nie wrócić. A przecież

będziemy jej bardzo potrzebować, prawda, Meg?

- Zgadza się. Ten mały facet choć na jakiś czas

mógłby zostać mężczyzną twojego życia, Alison.

- Meg jest przekonana, że to chłopiec - powiedział

Brian i uśmiechnął się do żony.

- Robiłaś USG?

- Nie. Musiałabym jechać do Charleville. Gavin

Cameron dobrze mnie prowadzi i nie ma takiej

potrzeby.

- Prawie wszyscy w Namboola Creek dobrze o nim

mówią - potwierdziła mama. - Trix nie może się go

nachwalić. A ty, co o nim sądzisz?

- Jest dobrym chirurgiem. Ale jeśli mam go ocenić

jako człowieka, to powiem, że nigdy nie spotkałam

kogoś tak niegrzecznego i aroganckiego!

Przy stole zapanowała cisza.

-A więc nie przypadliście sobie do gustu? -- ode­

zwał się po chwili Brian. - Ty zawsze tak szybko

osądzasz ludzi. Jak, do diabła, możesz znać tak

dobrze Gavina Camerona, skoro widzieliście się tylko

przez jeden dzień? Na litość boską, Alison, daj mu

szansę!

On mi takiej nie dał, pomyślała. Osądził mnie,

zanim jeszcze się poznaliśmy.

- Nie mam zamiaru tracić czasu na rozmowę o tym

człowieku - powiedziała wstając od stołu. - Meg,

domyślam się, że nie dasz się skusić na przejażdżkę

konną, ale ty, Brian, może wybrałbyś się jutro ze mną?

- Dobrze. Bądź gotowa na szóstą. Kiedy wrócimy,

Meg zrobi nam śniadanie. Zgoda, kochanie?

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

27

- Boso, w ciąży i w kuchni. Oto, jaką chce mnie

widzieć twój brat! - roześmiała się Meg, spoglądając

ciepło na męża. Alison dostrzegła w ich wzroku tyle

miłości, że przez moment poczuła zazdrość. Mogła

siedzieć tu teraz ze Steve'em i czuć się tak jak oni.

Rano, mając pod sobą siodło, poczuła się, jakby

wróciły stare dobre czasy. Pogalopowali z Brianem

w stronę odległych wzgórz i zatrzymali się dopiero na

szczycie pierwszego wzniesienia. W powrotnej drodze

ścigali się i Brian wygrał tylko o długość konia:

Meg przygotowała dla nich tradycyjne australijskie

śniadanie, składające się ze steków smażonych z jaj­

kami. Po śniadaniu wypili po filiżance mocnej herbaty

i Alison pomogła pani domu zmywać naczynia.

- Mieliście dużo szczęścia, że się poznaliście - po­

wiedziała patrząc na bratową.

- Wiem o tym - cicho przyznała Meg.

Alison zawahała się przez chwilę, lecz jednak od­

ważyła się zapytać.

- Meg, jaka jest ta dziewczyna?

- Jest inna niż ty - odpowiedziała żona Briana

po chwili namysłu. - Jest drobna, ma jasne włosy

i błękitne oczy. Można powiedzieć, że jest ładna

i bardzo delikatna. Nie należy do osób, które rzucają

się w oczy.

- Ciekawe, jak da sobie radę jako żona farmera,

który prowadzi hodowlę owiec na tak dużej farmie

jak Borramunga. Sądząc z opisu, nie bardzo się do

tego nadaje.

- T a k to może wyglądać, ale... Nie chciałabym

cię zranić, Alison, ale i tak sama się przekonasz

prędzej czy później, jaka ona jest. Zobaczysz, jak

patrzy na nią Steve. Może nie jest osobą, dla której

farma byłaby najwłaściwszym miejscem, żeby na niej

mieszkać, ale Steve'owi zdaje się to zupełnie nie

background image

28

SZPITAL NA PROWINCJI

przeszkadzać. Powiedziałabym, że oni nie mogą bez

siebie żyć.

Alison poczuła, że się czerwieni. Przypomniała

sobie, co powiedział jej Gavin Cameron: „Powinnaś

zobaczyć ich razem, zanim zaczniesz robić złośliwe

uwagi".

Ale to przecież on pierwszy był dla mnie niemiły,

przypomniała sobie szybko. Jej chwilowe zakłopota­

nie szybko przerodziło się we wściekłość.

- Dobrze się czujesz, Alison? Nie chciałam cię

zdenerwować. Myślałam tylko, że powinnam cię jakoś

ostrzec. To znaczy uważam, że powinnaś wiedzieć, że

to, co jest między nimi, to nie jest tylko przelotna

znajomość.

Alison zapewniła swoją bratową, że zupełnie jej to

nie obchodzi, co nie było do końca zgodne z prawdą.

A potem przywołała swoje dwa psy i poszła na długi

spacer.

Przez te kilka godzin zrobiło się bardzo gorąco.

Doszła nad brzeg rzeki i usiadła w cieniu drzewa. Psy

położyły się u jej stóp.

Może Meg się myli, myślała. Może Steve jest tylko

zauroczony kobietą, która tak się różni od tutejszych

dziewczyn. Jak brzmią słowa tej starej piosenki, któ­

rą mama tak często śpiewała? „Oczarowany, nie­

spokojny

a

bezradny". Może Steve był po prostu zbyt

samotny po jej wyjeździe? Może rzeczywiście nie

powinna mówić doktorowi Cameronowi, że Steve

zachował się nie fair? Choć, gdy się nad tym wszyst­

kim zastanawiała, to wydawało jej się, że racja jest

po jej stronie.

Podniosła się. Nie, doktorze Cameron. Z pewnoś­

cią nie będę się narzucać mężczyźnie, który mnie nie

chce, pomyślała gniewnie. Ale muszę być pewna, że

on wie, co robi!

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

29

Gwizdnęła na psy i z dumnie podniesioną głową

udała się do domu.

Pomimo wszystkich nieprzyjemności, jakie ją spot­

kały, Alison cieszyła się, kiedy następnego dnia sta­
nęła przed drzwiami szpitala.

Poszła się przywitać z przełożoną pielęgniarek i za­

pytać, na jakim oddziale ma zacząć pracę.

- Właśnie rozmawiałam z doktorem Cameronem.

Uznaliśmy, że najbardziej przydasz się na położnict­
wie. W Edynburgu wiele się nauczyłaś, a my właśnie
tam potrzebujemy doświadczonej pielęgniarki. Jeśli
będzie jakaś pilna potrzeba, będziesz asystować dok­
torowi Cameronowi przy operacji, ale na przyszły

tydzień nie mamy nic zaplanowanego. Za kilka dni
powinna wrócić Jean Butler. A teraz chodź, zaprowa­
dzę cię na oddział. Będziesz pracowała z młodą Molly
Barton. To bardzo miła i pracowita dziewczyna.

Oddział położniczy składał się tylko z sześciu łóżek,

z których obecnie dwa były puste. Jedną ze szczęś­
liwych matek okazała się Hazel Shaw, koleżanka
Alison ze szkoły.

- To pierwsze dziecko, Hazel?
- Trzecie. Ale pierwszy chłopiec. Nie sądzisz, że

jest podobny do Tima?

Alison spojrzała na czerwoną, pomarszczoną twa­

rzyczkę i przypomniała sobie Timą, ogromnego męż­
czyznę z szopą jasnych włosów na głowie.

- Cóż, może oczy...
Hazel uśmiechnęła się.

- No dobrze. Ale Tim i jego koledzy uważają, że

jest podobny do niego jak dwie krople wody, więc

wszyscy są szczęśliwi.

Kolejna matka była żoną pasterza z jednej z od­

ległych farm. Jej dziecko miało niewielką żółtaczkę.

background image

30

SZPITAL NA PROWINCJI

- D o k t o r Cameron mówi, że za dwa dni będę

mogła iść do domu. Mały czuje się coraz lepiej.

Następna pacjentka miała cukrzycę i chociaż dziec­

ko było zupełnie zdrowe, musiała zostać jeszcze kilka

dni, aby upewnić się, czy nic jej nie grozi.

Ostatnia kobieta miała właśnie rodzić. Alison wzię­

ła jej historię choroby i poszła do dyżurki.

- Pomiar temperatury co kwadrans, stopniowane

ćwiczenia, KTG dwa razy na dobę - czytała na głos.

- Zgadza się pani z moimi zaleceniami?

Głos doktora Camerona sprawił, że na jej poli­

czkach pojawiły się rumieńce.

- Naturalnie - odpowiedziała, wściekła, że ją za­

skoczył.

- Była pani w domu przez te kilka dni?

Alison ze zdziwieniem przytaknęła.
- Jak się czuje Meg?

- Dobrze.
- Cały czas jest przekonana, że to będzie chłopiec?
- Jest tego absolutnie pewna.

Doktor uśmiechnął się.
- Założyłem się z nią, że będzie miała córeczkę. Co

pani o tym sądzi?

- Nie wiem - odparła zmieszana. Nie spodziewa­

ła się, że Gavin Cameron będzie rozmawiał z nią

w ten sposób po tym, jak wyglądało ich pierwsze

spotkanie.

Odwróciła się, by wrócić na oddział, ale zatrzymał

ją jego głos.

- Siostro Parr. Jestem pani winien przeprosiny

- powiedział z pewnym wahaniem w głosie. - Roz­

mawiałem ze Steve'em. Wyjaśnił mi, jak to było z jego

listem. Zbyt pochopnie wyciągnąłem wnioski i nie

miałem racji. Przepraszam panią.

Alison nie wiedziała, co powiedzieć.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

31

- Na litość boską, kobieto! Mogłaby pani przy­

najmniej się do mnie odezwać!

Alison wzięła głęboki oddech.

- Cieszę się, że zna pan prawdę. Ale parę dni temu

nawet nie dał mi pan okazji, żebym się wytłumaczyła.

Bez wahania osądził mnie pan jak najgorzej.

Ileż to razy własna matka powtarzała jej, że zbyt

szybko ocenia ludzi, dzieląc ich na dobrych i złych!

Gavin Cameron podszedł do niej i z uwagą zajrzał

jej w oczy. Poczuła, że jego spojrzenie ją obezwładnia.

Zaczerwieniła się, niezdolna uczynić żadnego ruchu.

A potem równie nagle doktor odwrócił się.

- Powinna się pani nauczyć, jak przyjmować prze­

prosiny od mężczyzny, siostro - powiedział zwykłym,

formalnym tonem. Czar prysnął i Alison zdawało się,

że wszystko było wymysłem jej wyobraźni.

- Przepraszam, doktorze. A teraz, jeśli pan po­

zwoli, wrócę do pracy.

Bardzo ładnie z jego strony, że mnie przeprosił,

myślała idąc korytarzem, ale to i tak niczego nie

zmienia między mną à Steve'em.

Steve i ja. Te

słowa odbiły się w jej głowie pustym

echem. Nie ma już żadnego „Steve'a i ja" i nigdy nie

będzie.

Ale Alison pamiętała, co przyrzekła sobie, siedząc

nad rzeką. Była to winna im obojgu. Musiała mieć

pewność, że Steve wie, co robi.

Szybko przyzwyczaiła się do swoich nowych obo­

wiązków. Czasami czuła się tak, jakby te dwa lata

spędzone w ogromnym szpitalu w Edynburgu były

tylko snem.

Jednak szybko uświadomiła sobie, że to zdarzyło

się naprawdę i że przez ten czas tak wiele zmieniło się

w jej życiu.

background image

32

SZPITAL NA PROWINCJI

Jakże często łapała się na tym, że kończąc dyżur

spieszy się z porządkowaniem akt, by jak najszybciej

zobaczyć się z czekającym na dole Steve'em. A prze­

cież tym razem nikt na nią nie czekał. Nie było już

Steve'a, który ją uspokajał,' gdy usprawiedliwiała się

za swoje spóźnienie. On jest teraz z kimś innym,

Ciągle też dziwiła się, że to nie stary poczciwy

doktor

1

Mac wchodzi na salę, by zrobić poranny

obchód. Jakoś nie mogła pogodzić się z jego ode­

jściem.

Czas jednak biegł nieubłaganie i Alison powoli

zaczęła się przyzwyczajać do świadomości, że Steve

nigdy więcej nie będzie na nią czekał, a na obchód

przyjdzie Gavin Cameron w rozpiętym fartuchu i ze

zmierzwionymi włosami.

Choć niechętnie, musiała jednak przyznać, że był

bardzo dobrym lekarzem. Doskonale znał swój za­

wód, ale oprócz tego posiadał jeszcze ten cudowny

dar uzdrawiania, bez którego nie można dobrze le­

czyć, nawet jeśli zgłębi się całą wiedzę medyczną.

Od czasu, kiedy tak niefortunnie ją przeprosił,

Alison starała się zapomnieć o ich pierwszej roz­

mowie. Odnosili się do siebie w sposób, który można

by nazwać poprawnym.

Musiała jednak przyznać, że w chwilach, kiedy

Stawał blisko niej i patrzył na nią tymi ciemnymi

oczami, zupełnie zapominała o tym, jaki był dla niej

nieuprzejmy.

- To złoto, nie człowiek - powiedziała raz Molly

Barton, kiedy doktor Cameron wyszedł z oddziału.

Alison uśmiechnęła się wbrew woli. Złoto? To

chyba nie najodpowiedniejsze określenie dla tego

wysokiego, ciemnego mężczyzny.

- A l e przyznasz, że jest przystojny - nalegała

Molly.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

33

- Przystojny? Nie, ma zbyt nieregularne rysy, żeby

można go było uznać za przystojnego.

- Jedno jest pewne - podsumowała przyjaciółka,

wręczając Alison kubek z kawą. - Jest najbardziej

interesującym mężczyzną w Namboola Creek!

- Być może - zgodziła się Alison. - Ale osobiście

wolałabym zaprzyjaźnić się z kimś takim jak Patrick

Swayze.

Zadzwonił telefon i dowiedziały się, że zawiadowca

stacji z Quincomba właśnie wiezie do nich żonę. Była

to ta kobieta, którą Alison zastała na oddziale pod­

czas pierwszego dnia pracy. Wówczas okazało się, że

był to fałszywy alarm. Tym razem podobno poród już

się rozpoczął.

- Oby tylko zdążyli - powiedziała Alison, odkła­

dając słuchawkę. Zajrzała do karty ciążowej Lindy

Hutton. - Jej termin minął dwa dni temu. Doktor

Cameron powiedział, że jeśli nie zgłosi się w ciągu

najbliższych dni, to i tak będziemy musieli przyjąć ją

na oddział. Molly, sprawdź czy wszystko jest przygo­

towane, a ja pójdę po doktora.

Gavin Cameron pił kawę z Marion.

- Zrobię szybki obchód na oddziale i zaraz przyjdę

na salę porodową, siostro.

Sala porodowa to bardzo pochlebne określenie dla

tego niewielkiego pokoju, w którym co jakiś czas

przychodzi na świat nowe życie, pomyślała Alison

rozkładając sterylne serwety. Jedno łóżko, miska i in­

kubator. Ten ostatni na szczęście nie będzie dziś

potrzebny. Linda Hutton urodzi zdrowe, donoszone

dziecko.

Jej mąż musiał się bardzo spieszyć, pomyślała,

kiedy usłyszała trzask zamykanych drzwi land rovera.

Dave Hutton pomógł żonie dojść do wejścia. Alison

wyszła im na spotkanie.

background image

34

SZPITAL NA PROWINCJI

- Mówi, że nie ma czasu do stracenia - powitał

ją Dave.

Nic dziwnego, pomyślała. Po takiej jeździe każdy

mógłby urodzić.

- Idź po doktora, Molly - powiedziała krótko.

Sięgnęła po rękawiczki, gdyż widziała, że dziecko

urodzi się lada moment.

- Powinnam przyjechać wcześniej - usprawied­

liwiała się Linda - ale bałam się, że to znów

fałszywy alarm.

Alison dała Dave'owi znak, żeby otarł żonie czoło,

kiedy kolejny silny skurcz przeszył jej ciało.

- A więc tym razem nas nie nabierasz? - spytał

Gavin Cameron wchodząc na salę.

Główka dziecka była już widoczna.

Doktor odsunął się od łóżka i zrobił miejsce Alison.

- Śmiało, siostro. Jest pani gotowa, żeby odebrać

ten poród.

Nie było czasu do stracenia. Alison delikatnie

uwolniła główkę dziecka, po której wysunęły się

ramionka i po chwili dziecko bezpiecznie spoczywało

w jej dłoniach.

- Linda, masz chłopca! Jest rudy jak twój mąż

- oznajmił doktor.

Alison oddała dziecko Molly, a sama zwróciła się

w stronę matki, skurcz, który urodzi
łożysko. Kiedy już było po wszystkim, położyły Lin­

dzie chłopca na brzuchu. Malec instynktownie sięgnął

ustami do jej piersi.

- Widać, że wie, co dobre - powiedział Dave

Hutton, pieszczotliwie dotykając policzka syna. - Do­

brze się spisałaś, Lindo.

Alison zdjęła gumowe rękawiczki.

- Pani także nieźle dała sobie radę, siostro Parr

- pochwalił ją Gavin.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

35

Choć powiedział to całkiem zwyczajnie, w jego

oczach dostrzegła ciepłe błyski, których nigdy przed­

tem tam nie widziała. Zwykła zawodowa pochwała,

mówiła sobie, ale musiała przyznać, że zrobił jej tym

dużą przyjemność.

- To był bardzo prosty poród, doktorze Cameron.

- Wiem. Chciałbym panią zobaczyć w akcji przy

bardziej skomplikowanym.

Odwrócił się do rodziców i, podobnie jak młody

tata, dotknął bez słowa policzka noworodka.

Alison już dawno odkryła, że są dwa rodzaje

lekarzy. Jedni traktują przyjście dziecka na świat jako

swego rodzaju wyzwanie zawodowe, któremu trzeba

sprostać najlepiej, jak się potrafi. Dla innych każdy

poród był małym cudem. Miała nieodparte wrażenie,

że doktor Cameron zaliczał się do tej drugiej kategorii

lekarzy.

Podniósł głowę i zobaczył, że mu się przygląda.
- Ten mały szkrab wygląda na zdrowego, prawda?

- spytał, starając się nie pokazać po sobie, jakie

wrażenie wywarło na nim narodzenie dziecka.

Molly przyniosła świeżo upieczonym rodzicom

herbatę.

- Czy dla mnie nie ma herbaty dlatego, że spóź­

niłem się na poród? - spytał doktor Cameron, unosząc

lekko brwi.

- Zaraz panu zrobię w dyżurce - zaczerwieniła się

Alison. - Siostro Barton, proszę sprawdzić, czy łóżko

pani Hutton jest gotowe.

- Ale... - zaczęła dziewczyna, lecz Alison prawie

siłą wyciągnęła ją z sali.

- Wiem, że jest przygotowane, ale chciałam, żeby

ci dwoje choć przez chwilę pobyli sami ze swoim

dzieckiem.

- Och, rzeczywiście!

background image

36

SZPITAL NA PROWINCJI

- Nieźle to pani rozegrała - przyznał doktor Ca­

meron, wchodząc za nimi do dyżurki.

Alison nastawiła wodę.

- Kiedy przyjedzie starsza pani Hutton, nie będą

mieli wiele okazji, żeby być sami. A w takiej chwili

bardzo im tego potrzeba.

- To fakt - przyznał. - Chociaż nigdy nie pomyś­

lałbym, że...

Alison podała mu filiżankę, starając się nie okazy­

wać złości, która w niej wezbrała.

- Nie pomyślałby pan, że coś takiego może mi

przyjść do głowy, tak?

- Przepraszam. Nie powinienem był tak powiedzieć.

Kiedy skończył, odstawił filiżankę i podziękował

Alison za herbatę. Zbliżając się do wyjścia, nagle

usiadł na brzegu stołu i spojrzał na nią z uwagą.

- Widziała się pani ze Steve'em od przyjazdu?

- Nie. Nie ma powodu, dla którego mielibyśmy się

teraz widywać.

Gavin Cameron wyraźnie się wahał, czy nie powie­

dzieć czegoś więcej.

- Nie sądzi pani, że byłoby łatwiej zaakceptować

zaistniałą sytuację, gdyby pani z nim porozmawiała?
- spytał cicho. - A może nawet z Tessą?

Alison wstała.

- Ja zaakceptowałam tę sytuację, doktorze Came­

ron - powiedziała z godnością, choć nie było to do

końca zgodne z prawdą. - Nie widzę powodu, dla

którego miałabym spotykać się ze Steve'em czy pana

siostrą. Mam to już poza sobą i nie chcę przeżywać

wszystkiego od nowa.

- Sądzę, że nie jest pani do końca szczera wobec

siebie - odparł, nie spuszczając z niej wzroku.
- Ani ze mną.

Po tych słowach wyszedł z pokoju.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

37

Pomimo całej urazy, jaką żywiła do tego człowieka,

wiedziała, że nie będzie jej łatwo zapomnieć spo­

jrzenia, jakim obrzucił nowo narodzone dziecko.

To Marion nalegała, żeby Alison poszła na or­

ganizowany w szkole festyn.

Doktor Mac też o nim wspominał, ale kiedy

dziewczyna oświadczyła, że nigdzie się nie wybiera,

wyznał tylko, że będzie mu jej brakowało.

Marion jednak nie dała się tak łatwo zbyć jak stary

doktor.

- Przypominam ci, że będą tam ludzie, którzy

wspierają nasz szpital finansowo. Wielebny Jones

mówi, że przydałoby nam się akwarium, żeby roz­

weselić dzieci. Koniecznie musisz przyjść.

Alison pomyślała o wszystkich znajomych, którzy

tam się pojawią. Tylu ludzi będzie na nią patrzeć,

mówić o niej i wyrażać swoje współczucie.

- Może zamienię się dyżurami i pójdzie ktoś, kto

naprawdę bardzo by tego chciał - powiedziała z de­

speracją.

Ale Marion była nieustępliwa.
Kiedy nadszedł dzień festynu, Alison ubrała się

w bawełnianą koszulkę i dżinsy. Po chwili namysłu

zmieniła jednak zdanie i przebrała się w jedwabną,

szarobłękitną bluzkę, którą kupiła w Edynburgu kilka

tygodni przed wyjazdem. Uczesała włosy i zrobiła

delikatny makijaż.

Zdawała sobie sprawę, że w tym stroju wygląda

nieco prowokująco, ale wiedziała również, że kolor

bluzki znakomicie podkreśla barwę jej oczu i wydo­

bywa głębię barwy włosów.

- A więc dobrze, Namboola Creek. Oto jestem!
Z tymi słowami wyszła przed szpital, gdzie miał

czekać Tim Shaw. Obiecał zabrać swą furgonetką

background image

38

SZPITAL IVA PROWINCJI

wszystkich, którzy będą chcieli jechać do szkoły.

Jednak przed wejściem nikogo nie było.

Mogę pójść pieszo, pomyślała i ruszyła w stronę

bramy. Jednak po chwili dogonił ją land rover Gavina

Camerona.

- Niech pani wsiada. Jestem pewny, że jedziemy

w to samo miejsce.

- Mogę pójść pieszo.

- Z całą pewnością - zgodził się mężczyzna.- Ale

skoro jadę w tym samym kierunku, nie ma takiej

potrzeby.

Kiedy dalej się opierała, jego głos wyraźnie przy­

brał ton zniecierpliwienia.

- Na miłość boską, niech pani nie będzie śmieszna!

Proszę w tej chwili wsiadać do samochodu!

Alison posłusznie wsunęła się do środka.
- Dziękuję panu - powiedziała sztywno.
- O ile wiem, Namboola Creek słynie ze swej

gościnności. Czy ludzie się nie zdziwią, jeśli cały czas

będziemy się zwracać do siebie tak oficjalnie? Może

chociaż dzisiaj mów mi po imieniu, Alison?

- Dobrze - zgodziła się po chwili wahania.

Doktor czekał.
- Dobrze, Gavin - wydusiła z siebie.
Podczas drogi wypytywał ją o szpital, w którym

pracowała w Edynburgu Pokonując pewne opory,

zaczęła mu opowiadać p wszystkim, co widziała.

Początkowo szło jej to niezbyt składnie, ale wkrótce

zupełnie się rozluźniła.

- To musiał być dla ciebie niezły szok kulturowy.

Chociaż było ciemno, wiedziała, że powiedział to

z uśmiechem.

- To prawda. Przez cały czas musiałam się mieć na

baczności. Myślałam, że nie zdołam sprostać ich

wymaganiom.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

39

Gavin wjechał na szkolny parking. Przed nimi

rozciągał się wielki plac, pełen roześmianych ludzi

i świateł.

- Lubię słuchać opowiadań o tym mieście - po­

wiedział wyłączając silnik. - Moi dziadkowie po­

chodzą z Edynburga. Zawsze chciałem pojechać do

Szkoq'i.

- Domyśliłam się, że masz coś wspólnego z tym

krajem.

Alison wyskoczyła z samochodu sama, nie czekając

na pomoc Gavina. Ruszyli w kierunku zgromadzo­

nych ludzi, lecz kiedy podeszli bliżej, dziewczyna na

chwilę przystanęła.

- Dasz sobie radę - zachęcił ją cicho Gavin.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

Jednak już po chwili ktoś wetknął jej w ręce talerz

z ogromnym stekiem, porcją sałaty i pieczonymi

ziemniakami. Jak spod ziemi wyrosła Marion więc

poprosiła ją, żeby opowiedziała o Jean Butler, która

cudem uniknęła operacji wyrostka robaczkowego i za

kilka dni chciała wrócić do pracy.

- Słyszałam, że doskonale dajesz sobie radę przy

operacjach - pochwaliła ją przełożona. - Może po­

winnam pomyśleć już o emeryturze.

Gavin Cameron rozmawiał z właścicielem stacji

z Bindoota. Pomachał ręką w jej kierunku i Alison

pozdrowiła go tym samym gestem. Choć ciągle miała

mu za złe sposób, w jaki potraktował ją pierwszego

dnia ich znajomości, to jednak dziś była mu wdzięczna

za to, że pomógł jej stawić czoło mieszkańcom Na-

mboola Creek.

Teraz nie czuła się już onieśmielona. Choć do­

strzegła, że kilka osób plotkowało na jej temat, to

jednak w większości ludzie starali się omijać w roz­

mowach drażliwy temat. Była im za to wdzięczna.

background image

40

SZPITAL NA PROWINCJI

Właśnie zamieniła parę zdań z Jean Butler, kiedy

ta spojrzała nagle ponad ramieniem Alison, a jej twarz

znieruchomiała.

Alison podążyła wzrokiem w tym samym kierun­

ku, wiedząc z góry, co zobaczy. Poczuła się, jakby

opuściły ją wszystkie siły. Ujrzała kobietę, która

zabrała jej Steve'a.

Stali niedaleko od niej. Steve czule obejmował

ramiona drobnej, niewysokiej dziewczyny, której roz­

puszczone włosy swobodnie opadały na ramiona.

Ładna, uświadomiła sobie Alison. Naprawdę jest

ładna.

Dziewczyna powiedziała coś do Steve'a, a on

z uśmiechem pochylił się nad swą towarzyszką.

Nie, pomyślała Alison, nie zniosę tego. Nie muszę

na to patrzeć. Jak nieprzytomna odwróciła się i za­

częła iść w stronę kuchni. Nagle czyjaś silna dłoń ujęła

ją pod rękę. To był Gavin.

- Chodź, Alison. Poznasz moją siostrę.

Powiedział to tak głośno, że wszyscy w pobliżu

usłyszeli jego wyzwanie.

- Nie. Nie mogę... - zaczęła, ale uścisk Gavina nie

pozwolił jej odejść.

- Weź się w garść - dodał cicho. - Uśmiechnij się

i spróbuj wyglądać tak, jakby ci na tym wcale nie

zależało!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Nie mogę! - powiedziała równie cicho jak on.

- Pozwól mi odejść!

- Nie ma mowy.
Trzymając ją pod rękę, poprowadził w stronę

Steve'a i stojącej obok niego jasnowłosej dziewczyny.

- Witajcie na festynie - odezwał się wesoło. - Ali­

son, chciałbym, żebyś poznała moją siostrę. Tessa

porzuciła swoje życie w Canberze, by dotrzymać mi

towarzystwa w Namboola Creek.

Oczy Tessy Cameron były tak niebieskie, że wyda­

wały się niemal fiołkowe. Jej drobna dłoń drżała,

kiedy wyciągnęła ją na przywitanie. Alison prawie

zrobiło się jej szkoda.

- Tessa - upomniał siostrę Gavin.
Zupełnie jak ojciec, który strofuje dziecko, że nie

powiedziało dziękuję za otrzymaną zabawkę.

- Och, tak. Bardzo chciałam cię poznać, Alison

-odezwała się nieśmiało dziewczyna.

Nie wątpię, pomyślała Alison. Jej zmieszanie gdzieś

zniknęło.

- Ja też się cieszę, że mam okazję cię zobaczyć

- powiedziała zgodnie z prawdą. Teraz miała już

pewność. Jak taka dziewczyna jak Tessa mogła po­

móc Steve'owi w prowadzeniu farmy?

Ta myśl przywróciła jej pewność siebie. Najgorsze

miała za sobą. Wszyscy zebrani widzieli, że jej spot­

kanie z Tessą obyło się bez żadnych sensacji.

background image

42

SZPITAL NA PROWINCJI

- Jak się masz, Steve?

- Dobrze - odpowiedział niechętnie? - A ty?
- Przecież mnie znasz. Wiesz, że nigdzie nie czuję

się lepiej niż w domu. Niezależnie od tego, co w nim

zastaję - dodała po krótkiej przerwie.

Policzki Tessy Cameron na moment pokryły się

rumieńcem, lecz po chwili powróciła ich dawna bla­

dość. Alison, pomimo urazy, pożałowała swego za­

chowania.

Gavin opiekuńczym gestem dotknął ręki siostry

i przeciągle spojrzał w oczy Alison.

- Jak tam twoje lekcje, Tess? - zapytał.

-Dziękuję, świetnie. Mam trzech nowych

uczniów.

Zwróciła się w stronę Alison.

- Czasami, kiedy Gavin późno wraca ze szpitala,

nie widzimy się wieczorem. Szczególnie teraz, kiedy

mam dwie wieczorne grupy.

-Grupy?

- Prowadzę lekcje tańca. Uczę baletu, tańca klasy­

cznego, a ostatnio zaczęłam prowadzić też aerobik.

- Szkoła tańca w Namboola Creek? - Alison nie

potrafiła ukryć zdziwienia.

Tessa zaczerwieniła się.
- Dlaczego, nie? - spytała unosząc głowę. - Więk­

szość małych dziewczynek marzy o tańczeniu w bale­

cie. Nawet tu, na prowincji! Zdziwiłabyś się, gdybyś

zobaczyła, ile kobiet chce się nauczyć tańczyć albo po

prostu trochę poruszać.

Alison niechętnie musiała przyznać, że nie brak tej

dziewczynie zapału. Mimo to miała już dosyć tej

rozmowy, w której Steve praktycznie nie brał udziału.

Prawdopodobnie był zbyt onieśmielony.

- Alison i ja mieliśmy właśnie zatańczyć - wybawił

ją z kłopotu Gavin. - Zobaczymy się później.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

43

Objął ją ramieniem i pociągnął w stronę tańczą­

cych. Na parkiecie było bardzo tłoczno, a muzyka

grała tak głośno, że jakakolwiek rozmowa była nie­

możliwa. Gavin przytulił Alison do siebie, nie zważa­

jąc na jej wysiłki, by pozostać jak najdalej od niego.

Poczuła na włosach jego oddech.

-Rozluźnij się i spróbuj wyglądać tak, jakbyś

dobrze się bawiła - szepnął. - Jak dotąd spisujesz się

nie najgorzej. Oby tak dalej.

- Nie musisz mnie tak mocno trzymać. Nie ucie­

knę.

- Nie byłbym tego taki pewien.

Steve i Tessa też tańczyli. Orkiestra grała wolną,

nastrojową melodię i Alison patrząc na tańczącą

parę przyznała, że wyglądają, jakby byli dla siebie

stworzeni.

Nagle ogarnął ją taki smutek, że zupełnie zapom­

niała, gdzie się znajduje. Gavin spojrzał na nią pyta­

jąco. Odwróciła twarz, ale wiedziała, że zdążył zauwa­

żyć jej wyraz.

-Chodźmy coś zjeść - zaproponował. - Mam

ochotę na filiżankę kawy.

Kiedy stanęła tyłem do tańczących, poczuła się

lepiej. Przez moment odczuła nawet coś na kształt

wdzięczności dla Gavina za to, że zabrał ją stamtąd.

Reszta wieczoru minęła niepostrzeżenie. Spotkała

tylu starych znajomych, że prawie zapomniała, iż

przyszła na festyn z Gavinem. Widziała go kilka razy

z siostrą, ze Steve'em, a raz nawet spostrzegła, jak

rozmawiał z doktorem Makiem.

- Zdaje się, że nasz nowy doktor zadomowił się

u nas na dobre - zauważyła żona burmistrza, której

Alison pomagała zmywać naczynia. - Dziękuję, moja

droga. Myślę, że ta liczba filiżanek zupełnie wystarczy.

O, właśnie o panu mówiłyśmy, doktorze Cameron.

background image

44

SZPITAL NA PROWINCJI

- Mam nadzieję, że nic złego - uśmiechnął się.

- Alison, wracam do szpitala. Podwiozę cię.

Proszę, jaki jest pewny swego, pomyślała.

- Jeszcze nie...
- Wiem, że jutro o siódmej masz dyżur - przerwał

jej. - Jestem pewien, że chcesz już wracać. Dlaczego

zawsze musisz się ze mną kłócić?

Alison, nie chcąc dawać pani Jones tematu do

plotek, postanowiła się poddać.

- Nie musisz mnie podwozić tylko dlatego, że mnie

tu przywiozłeś - powiedziała, kiedy siedzieli już

w land roverze.

-i To właśnie w tobie lubię: umiesz okazać komuś

swą wdzięczność!

Alison nie potrafiła zachować powagi.
-Wiesz, wyglądasz znacznie ładniej, kiedy się

uśmiechasz - powiedział miękko Gavin.

- Podobnie jak ty - wypaliła, zanim zdążyła się

ugryźć w język.

- Czy ty na wszystko masz gotową odpowiedź?

Zapalił silnik i wyjechał ze szkolnego parkingu.

Kiedy dotarli na miejsce, nie zatrzymał się przed

drzwiami internatu, tylko podjechał z drugiej strony

budynku, gdzie było prawie całkiem ciemno.

-Dzięki za podwiezienie. Ja tylko... - zaczęła

pospiesznie.

- Żadne „tylko" - rzucił zdecydowanym głosem

i przyciągnął ją do siebie.

W ciemności zaczął delikatnie gładzić ją po twarzy.

To śmieszne, pomyślała. Muszę się odsunąć! Ale

dotyk jego palców zupełnie ją zahipnotyzował. Serce

waliło jej jak oszalałe... Jakże wiele by dała, żeby

posmakować w tej chwili jego pocałunku. Nie musiała

długo czekać. Usta Gavina odnalazły drogę do jej

warg i Alison z zapamiętaniem oddała się ich żarowi.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

45

Dopiero po dłuższej chwili oprzytomniała i z prze­

rażeniem odsunęła się od niego.

-Zrobiłeś to, żebym przestała myśleć o Stevie

- powiedziała z wściekłością w głosie.

Gavin przez chwilę nie odpowiadał, a potem

niespodziewanie odchylił głowę do tyłu i zaczął

się głośno śmiać.

- Słowo daję, Alison, jesteś niesamowita! Po­

całowałem cię wyłącznie dlatego, że miałem na

to ochotę. Co więcej, muszę przyznać, że mi się

to podobało i dam sobie głowę uciąć, że tobie

również!

Ależ on ma tupet! Jednak to, co mówił, było

zgodne z prawdą. Dlatego nawet nie próbowała

zaprzeczać jego słowom.

Z godnością wysiadła z land rovera i nie oglądając

się weszła do holu internatu.

Nie spała prawie całą noc, a następnego dnia

stwierdziła, że jest tylko jeden sposób, w jaki może

się zachować po wczorajszych wydarzeniach. Musi

udawać, że nic się nie stało i ograniczyć kontakty

z Gavinem wyłącznie do spraw zawodowych.

W końcu nie pierwszy raz całowała się z lekarzem,

z którym pracowała. Przypomniała sobie przystoj­

nego doktora z Brisbane, młodego stażystę z Edyn­

burga i jeszcze kilku innych.

O, nie, doktorze Cameron. Nie jest pan pierwszym

lekarzem, który mnie pocałował i któremu muszę

spojrzeć w twarz następnego ranka!

Tylko dlaczego nie może zapomnieć uścisku jego

silnych ramion?

- Dzień dobry, siostro Parr - powitał ją, jak

zwykle niemal wbiegając na salę w swoim rozpiętym
fartuchu i z rozwianymi włosami. - Przepraszam za

background image

46

SZPITAL NA PROWINCJI

spóźnienie. Dobrze, że mamy tu tylko kilka pacjentek.

Na oddziale wewnętrznym jest komplet.

Szybko obejrzeli chore i Gavin oddalił się do

swoich zajęć.

- Doktor Cameron nie poświęcił nam dziś zbyt

dużo czasu - pożaliła się Molly. - Właśnie kąpałam

noworodki, kiedy dosłownie wpadł na salę i po chwili

zniknął.

Spojrzała na Alison spod opuszczonych powiek.

- Taniec z nim musiał być prawdziwą przyjemnoś­

cią. Dobrze tańczy?

-Trudno powiedzieć. Było tak ciasno, że ledwie

mogliśmy się poruszać.

W rzeczywistości jedyną rzeczą, którą pamiętała,

były silne ramiona obejmujące ją w talii.

- Skoro mamy trochę wolnego czasu, chciałabym

sprawdzić, czy mamy wszystkie leki. Wygląda na to,

że w przyszłym tygodniu będzie trochę więcej pracy.

Kiedy skończyły, Alison postanowiła zanieść Ma­

rion listę potrzebnych środków. Siostry oddziałowej

nie było jednak w pokoju i musiała poszukać jej na

oddziale wewnętrznym.

Kiedy przechodziła koło gabinetu Gavina, zawołał

ją do środka i nie zdejmując z głowy słuchawek

radiowych, wskazał jej gestem, żeby usiadła.

- Blue Rock Ridge wzywa pomocy - powiedział

krótko. - Już do nas jadą.

To Meg, pomyślała Alison. Nigdy nie wiadomo,

kiedy przyjdzie czas rozwiązania.

- Od pięciu minut? - Gavin kontynuował rozmowę

przez radio. - Jesteś pewna? Nie, Meg, nie będzie na

to czasu. Tutaj nie zdołasz tego zrobić. Poproszę

Ricka, żeby mnie podrzucił. Powiedz Brianowi, żeby

czekał na mnie na pasie startowym.

Z westchnieniem przekręcił wyłącznik.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

47

- Chciałbym, żebyś pojechała ze mną - zwrócił się

do Alison.

W nadzwyczajnych wypadkach szpital korzystał

z usług Ricka Garretta, którego mały samolot nieraz

już służył chorym jako środek transportu. Doktor

podniósł słuchawkę i wykręcił jego numer.

- Blue Rock Ridge. Chciałbym wylecieć natych­

miast. Weźmiemy ze sobą przenośny inkubator. Cze­

kam na ciebie za pięć minut. My z siostrą jesteśmy

gotowi.

Odłożył słuchawkę i uspokajającym gestem po­

klepał Alison po ręku.

- Nic jej nie będzie. Na pewno zdążymy na czas,

a jeśli nie, to jest tam przecież twoja mama.

Nie było czasu do namysłu. Pobiegła na oddział,

powiedziała Molly, co się stało i zabrała zestawy,

które były przygotowane na taką okazję. Porody poza

szpitalem zdarzały się stosunkowo często. Tylko że

tym razem rodziła żona jej brata.

Rick Garrett czekał już na nich przy samolocie.

- Podróż zajmie nam jakieś pół godziny - powie­

dział, starając się przekrzyczeć szum silników.

Lądowisko w Blue Rock Ridge było oddalone

o jakąś milę od ich domu. Jeszcze będąc w górze

dostrzegli land rovera ojca, który czekał, by ich

zabrać,

- Jak się ma Meg? - spytała Alison, jak tylko

znalazła się w samochodzie.

- Brian i mama są przy niej. Wydaje mi się,

że to już niedługo. Mam nadzieję, że zdążymy

na czas.

-W końcu nie byłoby to pierwsze dziecko, które

urodziło się bez doktora - pocieszał ich Gavin. - Je­

stem pewien, że Mary potrafiłaby odebrać swego

wnuka.

background image

48

SZPITAL NA PROWINCJI

Pomimo tych słów był pierwszym, który wyskoczył

z samochodu, jak tylko znaleźli się na miejscu.

Mary Parr czekała na nich w drzwiach.
- Proszę tędy, Gavin. Miałam nadzieję, że przyje­

dziesz razem z doktorem - zwróciła się do córki.

Meg siedziała na łóżku, a Brian wycierał jej czoło

wilgotną szmatką.

- Dzięku Bogu, że zdążyliście - podniósł się na ich

widok. - Odbierałem już cielęta, ale nie chciałbym

odbierać porodu własnego dziecka!

Alison otworzyła pierwszy zestaw i podała Gavi-

nowi sterylne rękawiczki. Doktor Cameron zbadał

pacjentkę.

- Świetnie ci idzie, Meg.

Spojrzał na Alison.

- M a pełne rozwarcie. Za chwilę wejdzie w drugą

fazę porodu. Zostajesz z nami, Brian?

- Jasne. Meg mówi, że jestem dobry w masowaniu

krzyża. Mam nadzieję, że nie będę przeszkadzał.

- Skąd będę wiedziała, kiedy mam przeć? - spytała

Meg słabym głosem.

- Sama zobaczysz - powiedziała krótko teściowa.

Po kilku minutach Meg jęknęła i spojrzała na

doktora Camerona.

- Chyba się zaczyna.

- Doskonale. Alison poda ci maseczkę z tlenem,

żebyś trochę pooddychała świeżym powietrzem.

Dziewczyna wykonała polecenie.
- Chcesz odebrać poród? - spytał ją cicho Gavin.

- Nie, dzięki. Za bardzo mi zależy na tym dziecku.

Nie pożałowała swojej decyzji. Okazało się, że

pępowina była okręcona dookoła główki.

- Zaczekaj, Meg! Nie przyj!

Przeciął pępowinę, zanim dziecko odczuło brak

dopływu tlenu.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

49

- Jeszcze jeden skurcz i zostaniesz matką - za­

chęcał Gavin. - Tylko nie za mocno.

W tej samej chwili dziecko pojawiło się w całości.

Doktor podał je Alison, która czekała z gotową

serwetą na rękach. Donośny krzyk noworodka upew­

nił wszystkich, że dziecku nic się nie stało.

- No, Meg, wygrałem zakład. Masz dziewczynkę!

Alison podała bratowej dziecko.
- Dziewczynka? Jesteś pewien? - spytała z niedo­

wierzaniem.

Alison i Gavin spojrzeli na siebie bez słowa.

- Absolutnie - powiedział grobowym głosem Ga­

vin. - Możesz mi wierzyć. Mam w tej materii spore

doświadczenie.

Meg nieśmiało dotknęła drobnej twarzyczki.

- M a ł a dziewczynka - powiedziała w zadumie.

- Brian, czyż ona nie jest śliczna?

Alison popatrzyła na czerwoną, pomarszczoną

twarzyczkę bratanicy. Może wygląda ładniej niż inne

noworodki, ale żeby od razu piękna? Po raz kolejny

zastanowiła się nad fenomenem, który sprawiał, że

każdej matce jej dziecko wydawało się najpiękniejsze.

- Herbata - zaprosiła ich matka, kiedy wszystko

było już sprzątnięte. - Dobrze nam to zrobi.

Wszyscy, oprócz młodych rodziców, udali się do

kuchni. Czekał tam pilot i mąż Mary.

Alison spojrzała poprzez stół na Gavina. Gdyby

go tu nie było, Meg i Brian mogliby stracić dziecko.

- Nie miej takiej poważnej miny, Alison - powie­

dział cicho. - Wszystko dobrze się skończyło.

- Ale mogło być inaczej. Cieszę się, że tu byłeś

- dodała, zanim uświadomiła sobie, co mówi.

- Ja też - odpowiedział po chwili.

Alison miała nieodparte uczucie, że Gavin miał na

myśli nie tylko szczęśliwy poród.

background image

so

SZPITAL NA PROWINCJI

Teraz, kiedy napięcie opadło, wszyscy głośno oka­

zywali swą radość. Najbardziej szczęśliwy wydawał się

być sam doktor.

Opowiadał zebranym historię o tym, jak jego

samolot utknął kiedyś w wyschniętym korycie rzeki,

gdzie napastowały go dwa nazbyt ciekawskie kan­

gury. Alison głośno się śmiejąc zauważyła, że matka

przygląda się jej z uwagą. Zaczerwieniła się. Pamięta­

ła, co opowiadała, będąc niedawno w domu, o dok­

torze Cameronie.

Uznała go za nadzwyczaj aroganckiego i nieprzy­

jemnego człowieka.

- Powinnam wykąpać dziecko - powiedziała, nie­

chętnie wstając od stołu.

Gavin też się podniósł.

- Chyba Meg miała wystarczająco dużo czasu,

żeby stwierdzić, że to nie chłopiec?

-Pewnie też zdążyła już zapomnieć, że chciała

mieć syna - powiedziała Mary Parr z uśmiechem.
- Alison, tata poszedł po wanienkę. Zaraz ją umyję,

a ty przygotuj tu wszystko. No, panowie, proszę na

taras. Potrzebujemy tego stołu.

Meg siedziała wsparta na poduszkach, tuląc niemo­

wlę do piersi. Wyglądała na zmęczoną, ale szczęśliwą.

Oczywiście, najbardziej dumny ze wszystkich był Brian.

- Od razu wiedziałem, że to będzie dziewczynka

- oznajmił przybyłym. - Chłopca możemy mieć na­

stępnym razem.

Gavin uśmiechnął się do Alison.

- Już mówią o następnym razie, a to dziecko nie

ma jeszcze nawet imienia.

- Ależ ma - zaprzeczyła Meg i pocałowała córecz­

kę w główkę. - Będzie się nazywać Ruth Alison.

Oczy Alison napełniły się łzami. Wzięła dziecko

z rąk bratowej.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

51

-Brian, podaj mi szlafrok swojej mamy - powie­

działa Meg. - Chcę wykąpać dziecko.

- Jesteś pewna, kochanie? Może nie powinnaś tak

wcześnie wstawać z łóżka?

- Nic mi nie będzie.

- Ale ciocia Alison będzie asystowała przy kąpieli,

zgoda?

Nie miała nic przeciw temu.
Wszyscy przeszli do kuchni, gdzie czekała już

gotowa wanienka. Alison pokazała Meg, jak trzymać

dziecko, a potem namydliła je i zanurzyła w ciepłej

wodzie. Po kilku minutach mała, już ubrana, bez­

piecznie wylądowała w ramionach matki.

Meg przez chwilę przytulała ją do siebie, po czym

wręczyła teściowej.

- Mogłabyś, mamo, potrzymać ją przez chwilę?

Chcę zadzwonić do rodziców. Doktorze, czy będę

musiała jechać z panem do szpitala?

- Nie widzę takiej potrzeby. Masz tu radio, więc

w razie czego łatwo się ze mną skontaktujesz. Zresztą

Alison z pewnością będzie ci pomagać. Chciałbym

tylko, żebyś za kilka tygodni pokazała mi się razem

z dzieckiem.

Mary Parr oderwała wzrok od wnuczki i powie­

działa Meg, żeby zaprosiła na kilka dni swoją matkę.

- Na pewno bardzo chciałaby zobaczyć małą.

A i mnie przyda się jej pomoc.

Meg przyjęła propozycję z entuzjazmem. Ustalono,

że oboje rodzice przyjadą następnego dnia, po czym

tata od razu wróci do pracy, a mama zostanie z nimi

przez jakiś czas.

Kiedy się żegnali, Mary Parr podziękowała Gavi-

nowi za to, co zrobił dla jej synowej.

- Naprawdę jestem ci bardzo wdzięczna. Słuchaj,

Gavin, a może wpadłbyś do nas w przyszły weekend?

background image

52

SZPITAL NA PROWINCJI

Alison ma wtedy wolne, więc może zabralibyście

się razem?

- Dziękuję, Mary. Z przyjemnością przyjadę.

Oczywiście, jeśli Alison nie ma nic przeciw temu.

- Nie, dlaczego miałabym mieć?

Alison zdziwiło nieoczekiwane zaproszenie matki.

Jakoś dziwnie się czuła w towarzystwie Gavina,

w szczególności tu, we własnym domu. Żałowała, że

matka nie uprzedziła jej o swych zamiarach. Z drugiej

strony wiedziała jednak, że sprzeciw i tak niewiele by

zmienił. Mary Parr była zbyt gościnną osobą, a w do­

datku czuła wdzięczność za to, co doktor dla nich

zrobił. W każdym razie wolałaby więcej nie mieć

takich niespodzianek!

Powrotny lot zszedł im znacznie szybciej. Kiedy

dotarli do samochodu, Gavin wrzucił na tylne siedze­

nie torbę z narzędziami i przenośny inkubator.

- Dzięki Bogu, że nie musieliśmy go używać. Szcze­

rze mówiąc nie sądziłem, żeby w tym wypadku było

to konieczne, choć z dziećmi nigdy nie wiadomo.

Alison przypomniała sobie, jak palce Gavina zręcz­

nie odplątały pępowinę z szyi dziecka.

- Gdybyś w porę nie zdążył, nasz inkubator mógł­

by uratować małej życie - powiedziała czując, jak łzy

napływają jej pod powieki.

Dopiero później zdała sobie sprawę, że te łzy były

spóźnioną reakcją na stres wywołany całym przeży­

ciem. Lecz nawet to usprawiedliwienie nie mogło

zmniejszyć wstydu, jaki odczuwała na wspomnienie

tej chwili. Rozpłakała się jak dziecko, a Gavin przy­

tulił ją do siebie i delikatnie pogładził po twarzy,

ocierając łzy chusteczką.

- Już po wszystkim. Nic złego się nie stało - po­

cieszał ją.

-Przepraszam.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

53

- Jest takie stare szkockie przysłowie, które mówi,

że nic tak nie poprawia nastroju jak porządny płacz.

- Słyszałam je w Edynburgu - odparła, uśmiecha­

jąc się przez łzy.

-i co? Czujesz się lepiej?

- Tak. Przepraszam za swoje zachowanie.

Spojrzał na nią ciemnymi oczami i Alison pomyś­

lała o ramionach, które przed chwilą ją obejmowały.

Jak bardzo zapragnęła teraz poczuć jego usta na

swoich!

Zaczerwieniła się.

- Powinniśmy wracać do szpitala - powiedziała,

odwracając się od niego.

- Poczekaj.
Jeśli powie coś o poprzedniej nocy, pomyślała,

umrę tu ze wstydu.

- Chciałem cię zapytać, co czujesz teraz, kiedy

poznałaś Tessę.

Pomyślała o tej delikatnej, drobnej dziewczynie,

którą tak speszyło poznanie byłej dziewczyny swego

narzeczonego. W pewnym momencie Alison odczu­

wała do niej coś na kształt współczucia.

- Co czuję? Chodzi ci o Steve'a i twoją siostrę, tak?

Cóż, jest bardzo ładna i bardzo różni się od... od

dziewcząt, które Steve znał do tej pory. Rozumiem

jego zafascynowanie.

W spojrzeniu Gavina nie było już ani odrobiny

ciepła, którym obdarzył ją na początku.

- Chcesz powiedzieć, że wątpisz w to, że się na­

prawdę kochają?

Przypomniała sobie, jak Steve obejmował Tessę

podczas tańca.

-Powiedziałam, że Tessa jest atrakcyjną dziew­

czyną. Ale...

- Ale co?

background image

54

SZPITAL NA PROWINCJI

- A l e to jeszcze nie oznacza, że Steve musi ją

kochać.

Coś w jego spojrzeniu ją przeraziło, ale pomyślała

że teraz nie ma już nic do stracenia.

- Wydaje mi się, że Steve nie do końca wie, w co

się pakuje.

Gavin nie odezwał się.

-i mówiąc szczerze, nie wyobrażam sobie twojej

siostry żyjącej gdzieś na odludziu i prowadzącej gos­

podarstwo rolne. Nie sądzę, żeby dała sobie radę.

- Nie masz pojęcia, z czym moja siostra potrafi dać

sobie radę - powiedział z drwiną w głosie.

Bez słowa wsiadł do samochodu i przekręcił klu­

czyk. Alison wsunęła się na miejsce obok kierowcy.

Gavin odezwał się dopiero, kiedy stanęli przed

drzwiami szpitala.

- Co masz zamiar zrobić, skoro uważasz, że Steve

popełnia błąd?

- Nic. Jestem pewna, że prędzej czy później Steve

sam dojdzie do tego wniosku.

- Jeśli kiedykolwiek zrobisz coś, żeby zranić Tessę,

będziesz miała ze mną do czynienia.

Zabrał inkubator i wszedł do środka. Alison nie

mogła uwierzyć, że jeszcze tak niedawno siedziała

z tym człowiekiem przy jednym stole, śmiejąc się

i żartując.

A teraz jest sama. Sama!

Ogarnęła ją nagła złość. Gavinie Cameron, nie

potrzebuję twojego wsparcia. Potrafię sama dbać

o swoje sprawy!

W ciągu następnych dni doktor Cameron roz­

mawiał z nią tylko na tematy zawodowe. Alison

dostrzegła kilka razy pytający wzrok Molly Barton,
ale dziewczyna nie ośmieliła się poruszać tak niebez-

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

55

piecznego tematu. Rozmawiały za to o pilocie, Ricku,

który był mężem jej siostry.

- Martwię się o nich - wyznała dziewczyna które­

goś dnia. - Prowadzenie hotelu to nie jest najlepsze

zajęcie dla Ricka. Daje możliwość zawierania zbyt

wielu znajomości. A cała praca spada na Beth.

- Mają dwoje dzieci, tak?
- Zgadza się. Młodsze ma problemy z nerkami.

Przez jakiś czas było z nim dosyć źle i w tym okresie

Rick zachowywał się zupełnie przyzwoicie. Ale, cóż...

potem wrócił do dawnych nawyków. Może nie powin­

nam tak mówić, ale byłam u nich wczoraj i widziałam

Ricka, który stawiał wszystkim kolejki, opowiadając

swoje niestworzone historie!

- Tak mi przykro, Molly. Chciałabym w jakiś

sposób pomóc.

- To nie twój problem, Alison. Ale może mogłabyś

kiedyś odwiedzić Beth? Bardzo by ją to ucieszyło.

Powiesz mi, czy ja aby nie przesadzam.

Alison przyrzekła, że to zrobi.

Tego samego dnia do szpitala przyjechał Brian,

przywożąc ze sobą Meg i ich malutką córeczkę.

- Nie do wiary! Jak ona urosła przez te kilka

tygodni! - wykrzyknęła Alison, witając się z bratem.

- J a nie mogę uwierzyć w coś zupełnie innego

-powiedziała ze śmiechem Meg. - Jeśli kiedyś uważa­

łam, że mam dużo pracy, to teraz po prostu nie wiem,

co to jest chwila spokoju! Mogę usiąść tylko wtedy,

kiedy ją karmię... O, witaj Gavin. Przyjechaliśmy.

Alison usłyszała za sobą kroki doktora Camerona.
- Zbadamy was na oddziale położniczym.

Alison przysłuchiwała się, jak Gavin rozmawia

z Meg o karmieniu piersią.

- Nie ma wyjścia. W tym okresie dziecko jest dla

ciebie najważniejsze. Nawet ważniejsze od męża!

background image

56

SZPITAL NA PROWINCJI

Wygląda na to, że zbyt szybko chcecie powrócić do
starych przyzwyczajeń.

- Zgadza się, Gavin - przytaknął Brian. - Słyszysz,

co mówi doktor? - zwrócił się do żony. Może chociaż

jego zechcesz słuchać!

Meg uśmiechnęła się i przytaknęła.
- Tak zrobię.
Dziecku bardzo podobało się mierzenie i ważenie,

ale po jakimś czasie zdecydowało, że przydałoby się
coś więcej. Meg zaczęła karmić małą.

-Pojadę kupić te wszystkie rzeczy, których po­

trzebuje młoda mama. Niedługo wrócę - oznajmił
Brian.

Kiedy mężczyźni wyszli, Alison zrobiła herbatę dla

siebie i bratowej.

- Jak ci się żyje, Alison? - spytała miękko Meg.
W jej oczach widać było prawdziwą troskę i ciepło.
- Jakoś sobie daję radę.
A ponieważ nie chciała zbywać Meg byle czym,

przemogła się i dodała:

- Widzisz, obecny stan rzeczy nie jest szczytem

moich marzeń, ale starcza mi sił, żeby nie obnosić

swego smutku na zewnątrz.

- Zgadza się. Nic po tobie nie widać.
Przez krótką chwilę zawahała się.
- Steve
i Tessa chyba się jeszcze nie zaręczyli,

prawda?

- Z tego, co wiem, nie. Ale myślę, że wkrótce się

to stanie.

- Będzie ci wtedy łatwiej?
Alison podeszła do okna i wyjrzała na zakurzone

szpitalne podwórze.

- Nie wiem - wyznała szczerze. - Może się mylę,

ale ciągle mi się wydaje, że Steve zrozumie, że to nie

jest dziewczyna dla niego. Nie jest jedną z nas, Meg.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

57

Kiedy Meg nie odzywała się przez dłuższą chwilę,

Alison odwróciła się od okna.

W drzwiach stał Gavin. Sądząc po jego wzroku,

słyszał, co powiedziała.

Alison podniosła głowę. Nie będę go przepraszać,

pomyślała. Mam wszelkie prawo mówić to, co chcę!

Lecz Gavin zwrócił się do Meg.

- Znalazłem te zioła dla karmiących matek. Napi­

sałem ci ich nazwę na kartce. Szczęśliwej drogi i nie

zapomnij odwiedzić nas za kilka tygodni.

Kiedy był już w drzwiach, zatrzymał się i spojrzał

na Alison.

- Chciałbym, żeby mnie pani odwiedziła w moim

pokoju, siostro Parr - powiedział sucho. - Jak tylko

będzie pani wolna.

Serce Alison zamarło.

- Oczywiście, doktorze Cameron.

Miała nadzieję, że jej głos zabrzmiał równie formal­

nie, jak jego.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Masz jakieś kłopoty, Alison? - spytała Męg.

- Nie, nic takiego. - odparła? starając się nadać

głosowi lekkie brzmienie.

To prawda, że powiedziała to już wcześniej Gavi-

nowi, jednak fakt, że mówiła to komuś z zewnątrz

musiał być dla niego szokiem.

Z ulgą spostrzegła, że na podwórzu pojawił się

samochód brata.

-Przyjechał Brian. Chodź, pomogę ci zanieść

dziecko.

Pożegnała się z rodziną, wzięła głęboki oddech

i skierowała się do pokoju Gavina.

Ku swemu zdziwieniu spostrzegła, że jest w nim

również Marion. Przybrała groźną minę, chcąc dać

Gavinowi do zrozumienia, że niepotrzebnie wciąga

oddziałową w ich sprawy. Jednak słowa Marion

zupełnie ją rozbroiły.

- Zostałam wyrzucona z mojego pokoju. Elektrycy

mają tam coś do naprawienia i dlatego porozmawia­

my tutaj. Już wczoraj chciałam ci coś powiedzieć.

Wzrok Gavina przez chwilę spoczął na Alison.

Wiedział, pomyślała ze złością. Doskonale wiedział,

co sobie pomyślę o jego wezwaniu. Mógł mi powie­

dzieć, że chodzi o sprawy służbowe.

- C ó ż - zaczęła Marion. - Zapewne wiesz, że

siostra Butler wróciła do pracy. Postanowiła jednak,

że nie będzie pracować u nas na cały etat. W związku

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

59

z tym potrzebujemy kogoś, kto jeździłby z doktorem

Cameronem do nagłych wypadków.

Mówiąc to uśmiechnęła się szeroko i Alison wie­

działa już, do czego to wszystko zmierza.

- W najbliższym czasie na oddziale położniczym

nie będzie zbyt dużo pracy. Jeśli pojawi się coś

pilnego, sama cię zastąpię.

Spojrzała na swą podopieczną wyczekująco.

Alison chwilę się zastanowiła, a potem sztywno

oznajmiła, że naturalnie, w razie jakiegoś nagłego

wypadku może towarzyszyć doktorowi i służyć mu

pomocą.

W ciągu następnych dni miała nadzieję, że nie

będzie takiej potrzeby. Obie z Molly opiekowały się

trzema pacjentkami, które wkrótce miały urodzić

dzieci. Jedna z nich, już po porodzie, napędziła im

ogromnego stracha. Tego dnia Alison weszła na

oddział i już przy drzwiach usłyszała płytki, nieregu­

larny oddech młodej matki. Posłała nocną pielęgniar­

kę, żeby zadzwoniła po doktora, a sama zaczęła

przygotowywać leki.

- Powiedz mu, że pacjentka ma krwotok. Tętno jest

znacznie przyspieszone, a ciśnienie bardzo się obniżyło.

Ustawiła łóżko w pozycji pochyłej, tak, że głowa

pacjentki znajdowała się niżej niż nogi. Musiała podać

ergometrynę, żeby obkurczyć macicę, ale ta czynność

wymagała wkłucia się do żyły, co pochłaniało cenne

sekundy.

Skoncentrowała na tej czynności całą uwagę, nie

spoglądając nawet na młodą pielęgniarkę, która w tej

chwili weszła na salę. Wreszcie igła znalazła się w żyle

i Alison nacisnęła tłok strzykawki. Kiedy przyszedł

Gavin, kobieta wyglądała trochę lepiej, choć Alison

zdecydowała, że należy dodatkowo podłączyć jej kro­

plówkę z oksytocyna.

background image

60

SZPITAL NA PROWINCJI

Gavin bez słowa pomógł jej to zrobić, po czym

zmierzył pacjentce ciśnienie.

-Wyjdzie z tego - powiedział, kiedy skończyli.

- Na wszelki wypadek będę w pobliżu.

Otworzył drzwi i puścił Alison przodem.

- Nie masz dziś dyżuru. Dlaczego przyszłaś?
Alison poczuła, jak się czerwieni.
- Nie wiem. Czasami mam przeczucie, że powin­

nam sprawdzić, co się dzieje na oddziale. Siostra
Barton przyszłaby za pół godziny i z pewnością...

- Dobrze się stało, że właśnie dziś miałaś to prze­

czucie - przerwał jej. - Nigdy nie lekceważ takich

sygnałów. Tego nie da się nauczyć ani wypracować.

Doszli do głównego budynku i w świetle bijącym

z jego wnętrza Alison zauważyła, że Gavin jest nie
ogolony. W tym spostrzeżeniu było coś tak intymnego,
że szybko powiedziała dobranoc i weszła do środka.

Następne dni nie przyniosły nic niespodziewanego.

Zarówno matki, jak ich pociechy czuły się dobrze.
I właśnie w jedno z takich cichych popołudni zjawił

się doktor Cameron oznajmiając, że niedaleko Bor-

ramunga jeden z pasterzy miał wypadek i że muszą
natychmiast tam jechać.

- Rick Garrett jest w Charleville, więc musimy

jechać samochodem. Za ile możesz być gotowa?

- Za pięć minut.
Kiedy wyszedł, zwróciła się do Molly:
-Gdyby coś się działo, Marion jest w pobliżu.

Ja powinnam wrócić dziś wieczorem, a najpóźniej

jutro rano.

-A co będzie, jeśli któraś z pacjentek dostanie

krwotoku, albo coś się stanie z dzieckiem? - spytała
drżącym głosem Molly.

Alison uspokajającym gestem poklepała ją po ra­

mieniu.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

61

- Jesteś wykwalifikowaną pielęgniarką, Molly.

Dasz sobie radę.

Jednak zanim pobiegła do czekającego land rovera,

weszła na chwilę do Marion i poprosiła ją, żeby
czasami zajrzała na oddział.

Gavin już zapalił silnik i kiedy tylko wskoczyła do

samochodu, ruszył w drogę.

Farma Steve'a nie była tak daleko jak Blue Rock

Ridge, ale Alison wiedziała, że podróż zajmie nie
mniej niż dwie godziny. Serce jej zamierało na myśl, że
musi spędzić ten czas siedząc obok Gavina Camerona.

- Poprosiłem Beth, żeby posłała Rickowi wiado­

mość. Może się okazać, że chory nie będzie mógł

z nami jechać i chciałbym, żeby samolot był w po­
gotowiu.

- Co dokładnie mu się stało? - spytała Alison,

szczęśliwa, że nie muszą rozmawiać na prywatne

tematy.

- Miał starcie z bykiem i jest podziurawiony jak

sito. Prawdopodobnie zwierzę uszkodziło mu jakieś
narządy. Podróż land roverem to nie najszczęśliwsza

perspektywa dla takiego delikwenta. Zresztą obejrzy­
my go na miejscu.

Po jakimś czasie zaczęli rozmawiać o wypadku,

który zdarzył się na oddziale.

- Właściwie wcale mnie nie potrzebowałaś. Zrobi­

łaś wszystko jak należy i wyprowadziłaś dziewczynę
z najgorszego.

To fajka pokoju, pomyślała Alison i chyba powin­

nam ją przyjąć.

- Mimo to pewniej się czułam, kiedy przyszedłeś.

- Jestem pewien, że znasz podręcznik położnictwa

na wylot. Krwotok poporodowy to jedno z najpoważ­
niejszych powikłań w tej dziedzinie. Ta kobieta praw­
dopodobnie zawdzięcza ci życie.

background image

62

SZPITAL NA PROWINCJI

- Oczywiście, zdaję sobie sprawę z konsekwencji,

jakie może mieć taki krwotok. Zastanawiam się jed­

nak, dlaczego do tego doszło. To przecież było jej

pierwsze dziecko i nie miała przodującego łożyska.

- Wiem. Dlatego właśnie chcę jej zrobić wszystkie

badania. Nie chciałbym przeoczyć czegoś ważnego.

Zapadła cisza i Alison zastanawiała się, o czym

jeszcze mogą porozmawiać.

- Została nam jeszcze jedna rzeka do przejechania.

Na szczęście ostatnio nie padało, więc jedyne, co nam

grozi, to ugrzęźnięcie w piasku.

- Chyba wiem, jak sobie z tym poradzić - uśmiech­

nął się Gavin. - Spuścić powietrze z kół i ułożyć na

drodze jakieś suche gałęzie.

- Szybko się uczysz, jak żyć na prowincji - za­

uważyła.

Spoglądał na nią przez chwilę, po czym ponownie

zwrócił wzrok na drogę.

- T o dla mnie nie pierwszyzna. Moi dziadkowie

mieli farmę niedaleko Longreach i jako chłopiec

często spędzałem u nich wakacje. Zawsze ciągnęło

mnie do życia na wsi. Dlatego tu przyjechałem.

Nie wiedzieć dlaczego, Alison była tym zasko­

czona.

- Aż tak ci się spodobało, że chciałeś się tu osiedlić?

- Podobnie jak ty - odparł nie patrząc na nią.

Oboje wiedzieli, że ten temat nie jest zbyt bezpiecz­

ny, więc Gavin zaczął mówić dalej.

- P o przejściu na emeryturę mój dziadek często

wspominał lata spędzone na wsi. Tęsknił do gór,

bezkresnych przestrzeni i tego, co nazywał głęboką

ciszą prowincji.

- Czy on jeszcze żyje?
- Zmarł piętnaście lat temu, a babcia zeszła z tego

świata wkrótce po nim. Moi rodzice zginęli w zeszłym

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

63

roku w wypadku samochodowym. Dlatego chciałem

się przenieść w zupełnie inne miejsce. Uważałem, że

tak będzie lepiej dla mnie i dla Tessy.

- N i e wiedziałam o tym, Gavin - powiedziała

cicho.

- Niby skąd miałaś wiedzieć.
Później dopiero zrozumiała, że w tym momencie

dał jej szansę zapytania o Tessę, o to, jak poznała

Steve'a, ale nie skorzystała z tej możliwości. Zamiast

tego spytała go o Canberrę, miejsce, do którego

przeniósł się dziadek, kiedy przestał pracować jako

farmer.

- Nigdy tam nie byłam. Brian i Meg spędzili

miodowy miesiąc w Canberze i wrócili zachwyceni.

- Kiedy tam pojechali?

- Jesienią. Meg przysłała mi do Edynburga po­

cztówkę, przedstawiającą leżące pośród drzew jezioro.

Pisała, że uderzyło ją to, jak bardzo zielone są wszys­

tkie ogrody.

- Mam nadzieję, że nie powiedziałaś tego żadnemu

ze swych przyjaciół w Edynburgu. Nie sądzę, żeby

mogli to zrozumieć. Uważają, że ich trawniki są

najzieleńsze na świecie.

Przejechali rzekę i ich oczom ukazały się zabudowa­

nia Borramungi. Ostatni raz Alison była tu ponad dwa

lata temu. Przypomniała sobie ten dzień. Czuła się

podniecona wyjazdem, tym, że zobaczy nowe miejsca

i pozna nowych ludzi. W głębi duszy wiedziała jednak,

że tu wróci. Że nie zostawi Steve'a i Borramungi.

I oto jestem, pomyślała. Tylko w jakże innych

okolicznościach!

- Przykro mi, Alison - powiedział Gavin wyłącza­

jąc silnik.

Doskonale wiedziała, co ma na myśli, ale nie

chciała o tym mówić.

background image

64

SZPITAL NA PROWINCJI

- Dlatego, że musiałeś zabrać mnie ze szpitala?

Molly przyda się trochę samodzielności.

Zupełnie niespodziewanie przykrył dłonią jej rękę.

- Dlatego, że tu przyjechałaś. Ze względu na ciebie

wolałbym, żeby to nie była Borramunga.

Gavin Cameron prawiący jej morały to rzecz, do

której już przywykła. Ale Gavin Cameron pełen ciepła

i współczucia, to coś zupełnie nowego!

- W porządku - powiedziała i wyskoczyła z sa­

mochodu.

Steve wybiegł im na powitanie.

- Z nim jest bardzo kiepsko - powiedział po

krótkim przywitaniu. - Nie ruszaliśmy go. Leży na

polu przykryty kocem, bo cały się trząsł.

Podążyli na tyły domu, gdzie zebrała się grupka

mężczyzn, wśród których Alison dostrzegła jedną

kobietę.

- Żona Blueya - przedstawił ją krótko Steve.

Gavin już klęczał obok rannego mężczyzny i de­

likatnie go badał.

- Niech ktoś przyniesie z samochodu nosze. Zabie­

rzemy go do domu. Damy mu coś przeciwbólowego,

założymy opatrunek i zajmiemy się infekcją. Bez

szpitala się nie obejdzie.

Wiedziała o tym. Domyśliła się, że Gavin obawia

się uszkodzenia nerek. A to można było leczyć tylko

w warunkach szpitalnych.

Umieścili nieprzytomnego robotnika na noszach

i dwóch mężczyzn zaniosło go do domu.

- Musimy zawieźć pani męża do szpitala - zwrócił

się do zrozpaczonej kobiety. - Powiadomiłem Ricka,

żeby przyleciał po niego samolotem. Pojedzie pani

z nami?

- Oczywiście, doktorze. Wezmę tylko trochę rzeczy

i zaraz będę gotowa.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

65

Zniszczoną ręką dotknęła czoła nieprzytomnego

mężczyzny i spojrzała na doktora Camerona.

- Czy mogę mu jakoś pomóc?

Gavin potrząsnął głową.

- Niech pani idzie po rzeczy. Samolot zaraz będzie.

My z siostrą Parr wyruszymy od razu, żeby być na

miejscu, jak przylecicie.

Steve przyniósł im herbatę i kilka kanapek.

- Chcecie już jechać? Pomyślałem, że dobrze wam

to zrobi. Mieliśmy wiadomość ze szpitala. Rick Gar­

rett leci już do Namboola Creek i powinien tu być za

jakieś dwie godziny. Powiedziałem chłopakom, żeby

oznaczyli światłami miejsce do lądowania.

Gavin spojrzał na zegarek.

- Musimy ruszać. Steve, połącz się z Namboola

Creek i powiedz, żeby doktor Mac był w pogotowiu.

Wypij herbatę, Alison. Kanapki zjemy po drodze.

Zostawili Steve'a, żeby zaczekał na żonę rannego,

a sami poszli do samochodu.

- Myślisz, że ma uszkodzone nerki? - spytała

Alison, kiedy byli już w drodze.

- Niewykluczone. Prawdopodobnie pękła mu rów­

nież śledziona. Podejrzewam, że będziemy zmuszeni

przesłać go do Charleville. To zależy od tego, co

stwierdzę podczas badania.

W milczeniu zjedli kanapki, popijając gorącą her­

batą, którą kucharka nalała im do termosu.

Kiedy przejeżdżali przez rzekę, było już prawie

ciemno, ale na szczęście land rover miał silne światła.

Dlatego Alison zdziwiła się, gdy Gavin przeciągnął się

i wyłączył silnik.

- Przepraszam, ale jestem tak padnięty, że muszę

się trochę zdrzemnąć. Nie przejadę ani mili więcej.

Ostatnią noc nie spałem ani minuty i nie chcę ryzy­

kować dalszej jazdy.

background image

66

SZPITAL NA PROWINCJI

Nawet po ciemku nietrudno było zauważyć, jak

bardzo jest wyczerpany.

- Nie bądź śmieszny! powiedziała ostro. Nie

musimy się zatrzymywać.

- Przykro mi, ale muszę zamknąć oczy na pół

godziny. Inaczej padnę albo wjadę w jakieś

drzewo.

- W takim razie ja pojadę. Wyskakuj.

Gavin otworzył oczy.
- Nie dasz rady. To za duży samochód.
- Prowadziłam podobne, kiedy miałam szesnaście

lat. Przesuń się.

Gavin miał otwarte oczy tak długo, aż upewnił się,

że Alison rzeczywiście potrafi opanować jego land

rovera, a potem zasnął jak niemowlę. Spał oparty

o boczną szybę, lecz po jakimś czasie jego głowa

spoczęła na ramieniu towarzyszki.

Alison w skupieniu prowadziła samochód, cały

czas mając świadomość faktu, że mężczyzna, którego

tak nie lubi, śpi właśnie tak blisko niej.

Kiedy widać już było światła Namboola Creek,

zatrzymała samochód i zjechała na pobocze. Ramię,

o które opierał się Gavin, zupełnie jej zdrętwiało.

Ostrożnie spróbowała je uwolnić.

- Alison? - odezwał się nieprzytomnym głosem.

Spojrzała m niego i w nikłym świetle księżyca

wydał jej się znacznie młodszy niż zazwyczaj.

-Zdrętwiała mi ręka, o którą się opierałeś. Ale

jesteśmy już prawie na miejscu. Jeszcze jakieś pół

godziny i będziemy w domu.

Gavin usiadł prosto. Alison poczuła pustkę w miej­

scu, gdzie przed chwilą spoczywała jego głowa. Była

dziwnie zmieszana.

- Chcesz prowadzić?
- Tak. Podaj mi rękę.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

67

Roztarł jej dłoń i całą rękę, aż krew poczęła żywiej

krążyć w ścierpniętej kończynie. Kiedy skończył,

przykrył dłonią ramię Alison.

- Dziękuję. Już jest dobrze.
Nie poruszył się.
Alison miała dziwne uczucie, że w tej chwili cały

świat zamknął się w niewielkiej kabinie land rovera.
Byli tak blisko siebie, że wystarczyło tylko lekko się

przysunąć, żeby...

Odchyliła się.

- Ruszajmy.
Wysiadła z samochodu i podeszła do drzwi pasa­

żera. W tej samej chwili Gavin zeskoczył na ziemię i,
zanim zdążyła cokolwiek zrobić, objął ją i przyciągnął
do siebie.

- Nie mam zamiaru po raz kolejny całować cię

w tym przeklętym samochodzie! Brak mi tam tchu!

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Usta Gavina były gorące i bardzo śmiałe. Alison

nie opierała się im ani przez chwilę. Z westchnieniem

przylgnęła do niego i oddała mu pocałunek.

- To też zrobiłem dlatego, że tego chciałem - po­

wiedział, kiedy po dłuższej chwili oderwali się od

siebie.

Gdzie podziała się złość i antypatia, jaką do siebie

żywili? Jedyna rzecz, której Alison w tej chwili prag­

nęła, to znów znaleźć się w ramionach Gavina i pod­

dać się jego pocałunkom.

Odwróciła się zmieszana.

- Co się stało, Alison? - spytał z czułością, która

zupełnie ją rozbroiła.

- N i e powinnam... - nie dokończyła, niepewna

tego, co chce powiedzieć i co czuje.

Ujął jej brodę i podniósł głowę, tak że musiała mu

spojrzeć prosto w oczy.

- Nie powinnaś być zdolna do odczuwania

rozkoszy, tylko rozpaczać za utraconą miłością,

tak?

Poczuła, że się czerwieni. Gavin dokładnie nazwał

to, co w tej chwili czuła.

- Nie mówiąc już o fakcie - kontynuował nie­

wzruszenie - że mnie wprost nie znosisz, tak?

- Szczerze mówiąc, ty też nie sprawiałeś wrażenia

osoby, która za mną przepada - odparła, ze wszyst­

kich sił starając się dojść do siebie.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

69

- Znam jeszcze jedno powiedzenie z Yorkshire.

„Nie ma miłości bez złości". Może dlatego tak na

siebie zareagowaliśmy, nie sądzisz?

Uśmiechał się. Alison nie potrafiła się na niego

dłużej boczyć. Ciągle jeszcze pamiętała ciepło jego

ciała i żarliwość pocałunku, jakim ją obdarzył.

- Powinniśmy wracać. Chyba chcesz być w szpita­

lu, kiedy przyleci samolot.

- Usłyszelibyśmy jego silnik i zobaczyli światła.

Przynajmniej tak mi się wydaje. Ale masz rację,

powinniśmy wracać.

Zanim się odwróciła, ujął jej rękę i przez chwilę

przytrzymał w swojej.

- Gdybym to ja był Steve'em Winterem, nigdy nie

pozwoliłbym ci wyjechać - szepnął.

Alison uniosła dumnie głowę.
- Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić!

Młody lekarz uśmiechnął się z czułością.
- Wcale w to nie wątpię. Tylko że ja nie mówiłbym

ci, żebyś nie jechała. Po prostu sprawiłbym, że nie

chciałabyś ruszyć się ode mnie na krok!

Stał tak blisko niej, że czuła ciepło bijące z jego

ciała. W tej chwili nie było dla niej ważne, kim jest

ten mężczyzna. Pragnęła jedynie, by mocno ją objął

i całował do utraty tchu,

Gavin odsunął się.

- To nie Czas i miejsce.

Zabrzmiało to jak obietnica, pomyślała Alison,

siadając na miejscu obok kierowcy.

-i jeszcze jedno. Myślę, że nie musimy być do

siebie tak wrogo nastawieni. Pracujemy razem i, siłą

rzeczy, musimy się często widywać. Rozumiem, co

czujesz w związku ze Steve'em i moją siostrą, a ty

rozumiesz mnie. Może zawrzemy pokój i po prostu

będziemy omijać ten temat, zgoda?

background image

70

SZPITAL NA PROWINCJI

Alison przez moment się zawahała, lecz po chwili

skinęła głową.

Do szpitala dotarli na godzinę przed przylotem

pilota, który transportował rannego mężczyznę i jego

żonę.

Było późno i Alison zdecydowała, że nie będzie

dzwonić po Jean Butler. Sama pomoże Gavinowi

na sali zabiegowej. Dokładne badanie potwierdziło

wcześniejszą diagnozę - obie nerki i śledziona były

uszkodzone.

- Jest powiększona i bolesna przy palpacji - stwier­

dził. - Będę go musiał posłać do Charleville. Trzeba

zrobić USG. Połączę się z Latającym Pogotowiem.

Musi lecieć z lekarzem.

Alison posprzątała salę operacyjną i zrobiła he­

rbatę, podczas gdy Gavin rozmawiał przez radio.

Kiedy skończył, poszli powiedzieć o wszystkim pani

Bluey.

- Doktorze, mąż wyjdzie z tego, prawda? - pytała

z rozpaczą w głosie kobieta.

Spojrzenia Gavina i Alison przez chwilę spotkały

się.

- Mam nadzieję - powiedział ostrożnie. - Trzeba

zrobić kilka badań, których u nas, niestety, nie można

wykonać. Dlatego posyłamy go do Charleville. Proszę

się nie spodziewać, że za kilka dni wstanie i zacznie

chodzić, jakby nic się nie stało. Ale ma duże szanse,

żeby wyzdrowieć.

Alison poczekała, aż karetka zabierze chorego na

pas startowy i poszła do internatu. Miała za sobą

długi dzień. Długi i obfitujący w różne niespodzianki.

Rozebrała się, wzięła szybki prysznic i usiadła

przed lustrem, by rozczesać włosy. Wpatrując się

w swe odbicie dotknęła ręką ust. Dziewczyna w lust­

rze powtórzyła gest, patrząc na nią szeroko otwar-

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

71

tymi szarymi oczami, w których malowało się wspo­

mnienie chwil spędzonych z Gavinem Cameronem.

Przypomniała sobie rozejm, jaki zawarli przed

rozstaniem.

Nie miała co do niego złudzeń. Doskonale pamię­

tała, jak Gavin powiedział jej, że będzie miała z nim

do czynienia, jeśli zrani jego siostrę.

Gavin bardzo kocha Tessę. Jak daleko mógłby się

posunąć, żeby ją chronić? Może jego uściski i poca­

łunki były obliczone na to, żeby Alison nie stanęła na

przeszkodzie szczęściu Tessy? Może chciał tylko od­

ciągnąć ją od Steve'a?

Tylko dlaczego ta myśl tak boli? Dlaczego do oczu

cisną się łzy?

A więc rozejm. Zresztą i tak nie miała zamiaru

ingerować w sprawy Tessy i Steve'a. Wierzyła, że

prędzej czy później on sam zrozumie błąd, jaki popeł­

nią. Tylko co będzie dalej?

To pytanie było początkiem całej lawiny wątpliwo­

ści. Gdyby Steve wrócił do niej, czy Gavin miałby o to

żal? Czy duma pozwoliłaby jej ponownie zaakcep­

tować Steve'a? Czy Cameronowie pozostaliby nadal

w Namboola Creek? Jak czułaby się ona sama?

W tym momencie Alison zdała sobie sprawę, że jest

śmieszna. W żadnym z tych przypadków nie mogła

nic zrobić. Pozostawało jej tylko czekać. Czekać, co

się stanie i zobaczyć, jak na to wszystko zareaguje.

Mama na pewno powiedziałaby teraz, że niepo­

trzebnie martwi się na zapas. I zapewne miałaby rację.

Następnego dnia, by zająć myśli czymś innym,

postanowiła odwiedzić siostrę Molly w jej hotelu.

Słońce prażyło niemiłosiernie, a powietrze było aż

lepkie od wilgoci. Zupełnie, jakby pora deszczowa

była tuż tuż. Wszystko wokół potrzebowało wody.

Pola były wysuszone, a koryta rzek przecinały ziemię

background image

72

SZPITAL NA PROWINCJI

niczym głębokie parowy, w których wymarło wszelkie

życie.

- Cześć, Alison.

Była tak zamyślona, że nie spostrzegła nadchodzą­

cej z przeciwka Tessy Cameron. Jej jasne włosy były

związane z tyłu głowy, a błękitna sukienka podkreś­

lała kolor oczu. Wyglądała bardzo ładnie.

- Cześć, Tessa. Przepraszam, że cię nie zauważyłam.

Myślałam o tym, jak bardzo potrzebujemy deszczu.

- Rzeczywiście. Wszędzie jest bardzo sucho - przy­

znała siostra Gavina i spojrzała na Alison.

Zapadło kłopotliwe milczenie. Żadna z nich nie

wiedziała, co powiedzieć.

- Mam nadzieję, że Bluey wyzdrowieje - przerwała

ciszę Tessa.

- Tak. Przywiozą go z powrotem za kilka dni.

Ponownie spojrzały na siebie z zakłopotaniem.
I wtedy dziewczyna odezwała się nerwowo, jakby

nagie podjęła jakąś decyzję.

- Chciałam z tobą porozmawiać, Alison. To trochę

głupio tak udawać, że... że...

- Że Steve zdecydował się na ciebie, a nie na mnie?

Tessa gwałtownie się zaczerwieniła.
- Po prostu uważam, że powinnyśmy porozma­

wiać. Może zrozumiałabyś...

- Co mianowicie?

Siostra Gavina podniosła głowę.

- Że Steve i ja się kochamy - powiedziała twardo.

- Że nie chciał cię zranić, tylko tak po prostu się stało.

Nie wiem, może to Steve powinien z tobą poroz­

mawiać, nie ja. W każdym razie uważam, że nie

można tak zostawić tej sprawy!

No, nie! Ostatnia rzecz, której teraz potrzebuję,

pomyślała Alison, to żeby ta mała mówiła mi, jak

bardzo ona i Steve się kochają! Nic z tego!

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

73

- Przepraszam, ale naprawdę nie sądzę, żeby to

mogło w czymś pomóc.

- Może przynajmniej napiłybyśmy się razem her­

baty?

Alison odmówiła wyjaśniając, że idzie właśnie do

Beth Garrett. Pożegnała się z Tessą i poszła w stronę

hotelu. Zanim weszła do środka, obejrzała się. Panna

Cameron szła z wysoko podniesioną głową.

Zapewne teraz opowie swojemu wielkiemu bratu,

jak to starała się nawiązać znajomość z tą panną Parr,

która odwróciła się do niej plecami. Alison straciła

ochotę na wizytę u Beth. Wiedziała, że Molly ją

zrozumie i nie będzie miała o to żalu.

W ciągu ostatnich dni Gavin zachowywał się

w pracy zupełnie nienagannie. Jak zawsze profesjonal­

ny i kompetentny, jednak znacznie częściej wpadał

teraz na oddział na pogawędkę. Wypijał z nimi her­

batę, rozmawiał z Alison o jej pobycie w Edynburgu

albo opowiadał o swoich przeżyciach z okresu, gdy

pracował w Latającym Pogotowiu.

Byłoby przykro, gdyby ich stosunki miały się teraz

popsuć, jednak Alison nic nie mogła zrobić, żeby do

tego nie dopuścić.

Z westchnieniem pchnęła hotelowe drzwi i weszła

do środka. Beth Garrett przywitała ją ze ścierką

i szklanką w ręku.

- Alison, jak miło, że wpadłaś! Zastanawiałam się,

kto to może być. Dzieci są jeszcze w szkole. Chodź

do kuchni, zrobię ci herbaty.

Alison przyjrzała się Beth i stwierdziła, że Molly

miała rację. Pani domu nie wyglądała najlepiej. Widać

było, że bardzo dużo pracuje.

- Molly tyle mi o tobie opowiadała - zaczęła Beth,

wycierając stół. - Bardzo lubi z tobą pracować.

Przez moment zawahała się, lecz po chwili dodała:

background image

74

SZPITAL NA PROWINCJI

- Przykro mi, że nie ułożyło ci się ze Steve'em.

Mnie też jest przykro, pomyślała Alison, po raz

kolejny przeżywając tę straszną chwilę, kiedy Steve

powiedział jej o zerwaniu.

- Zdarza się - odpowiedziała swobodnie, choć łzy

napłynęły jej do oczu. - A co u ciebie, Beth? Widzia­

łam kilka razy Ricka. Zawsze, kiedy go wzywamy,

rzuca wszystko i spieszy nam z pomocą.

- O tak. Bardzo to lubi - uśmiechnęła się Beth.

- Zawsze to jakieś urozmaicenie. W takim hoteliku

jak nasz, nie dzieje się nic specjalnie ciekawego.

- Ale wystarczająco dużo, żebyś miała pełne ręce

roboty.

- Ja nie narzekam.

Rozmawiały chwilę o rodzinie Alison, o Brianie

i jego małej córeczce i o ostatnich ploteczkach z Na-

mboola Creek. Alison zauważyła mimochodem, że

Beth wygląda na bardzo zmęczoną.

- Nic ci nie jest? - spytała, zbierając się do wyjścia.

- Spodziewam się kolejnego dziecka. Jeszcze niko­

mu nie mówiłam. Podczas ostatniej ciąży miałam

problemy z nerkami i doktor Mac powiedział, że nie

powinnam planować więcej dzieci. Dlatego nikt jesz­

cze o tym nie wie.

Alison bez słowa usiadła na krześle i nalała sobie

kolejną filiżankę herbaty.

- Który miesiąc?
- Początek piątego.
- Jak się czujesz?

- N i e najlepiej - przyznała Beth. - Cieszę się,

że ci powiedziałam - dodała odrobinę drżącym

głosem.

Alison wymogła na niej przyrzeczenie, że powie

o wszystkim Rickowi i rodzinie, a nade wszystko, że

wybierze się do lekarza.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

75

- To ciąża wysokiego ryzyka, Beth. Musisz pozo­

stawać pod ścisłą kontrolą.

- Wiem. Jutro pojadę do doktora Camerona. Bar­

dzo chcę tego dziecka, chociaż go nie planowałam.

Kilka dni później Gavin wspomniał Alison, że

odwiedziła go Beth i dodał, że trzeba będzie solidnie

się nią zająć.

- Przeglądałem jej papiery. Będziemy mieli dużo

szczęścia, jeśli wszystko skończy się szczęśliwie. Ist­

nieje bardzo duże prawdopodobieństwo rozwinięcia

się niewydolności nerek. Jeśli dociągniemy ją do

siódmego miesiąca, dziecko będzie miało dużą szansę.

Dobrze, że ją namówiłaś, żeby do mnie przyszła.

Jego stosunek do Alison nie zmienił się od czasu,

kiedy Alison spotkała Tessę. Z pewną niechęcią

musiała przyznać, że najwidoczniej dziewczyna nic

bratu nie powiedziała o ich spotkaniu. Gdyby tak

było, Gavin w żadnym wypadku nie przyjąłby za­

proszenia jej matki na spędzenie weekendu w Blue

Rock Ridge.

- Już kilka razy musiałem jej odmówić. Czułbym

się głupio, gdyby i teraz stanęło mi coś na prze­

szkodzie. Poza tym bardzo chcę was odwiedzić. Masz

coś przeciwko temu?

- Nie - przyznała, z zaskoczeniem konstatując, jak

bardzo się cieszy na ten weekend.

Wyjechali wcześnie rano, kiedy słońce nie prażyło

jeszcze tak niemiłosiernie jak w ciągu dnia. Roz­

mawiali o pracy i o ostatnich wydarzeniach w szpita­

lu. Gavin powiedział, że niedługo wróci do nich pan

Bluey i że przed powrotem do Borramunga poleży

u nich kilka dni.

Potem zamilkli, podziwiając widoczne w oddali

góry. Powietrze było tego dnia prawie przezroczyste,

a widoczność wyjątkowo dobra.

background image

76

SZPITAL NA PROWINCJI

- Chciałbym pojechać w te góry powiedział

Gavin na wpół do siebie.

- Moglibyśmy pojechać konno - podchwyciła Ali­

son. - Gdybyśmy wyruszyli wcześnie rano, wrócilibyś­

my przed zachodem słońca. Zrobilibyśmy piknik na

Błękitnej Skale. Jest tam jaskinia i podziemne kory­

tarze, w których świszczę wiatr. Często z Brianem

bawiliśmy się tam jako dzieci.

Kiedy dotarli do rzeki, zatrzymali się i wypili kawę,

którą Alison miała ze sobą w termosie.

Od rzeki wiał lekki wietrzyk, który potargał jej

włosy. Gavin delikatnie poprawił jeden kosmyk. Jego

palce przez moment zatrzymały się na karku Alison.

Spojrzał na nią oczami, które nagle stały się bardzo

ciemne.

- Wyglądasz znacznie młodziej niż w szpitalu - po­

wiedział miękko.

- T y również.

- Chodź - podał jej rękę. - Nie możemy pozwolić,

żeby twoja mama czekała. Mamy mnóstwo czasu.

Podniósł się i pomógł jej wstać. Puścił rękę Alison,

dopiero kiedy doszli do land rovera.

- Mnóstwo czasu na co? - spytała niewinnie.
- Na wszystko.

Co jest w tym mężczyźnie, zastanawiała się, co

sprawia, że jego słowa robią na mnie takie wrażenie?

Zawsze usłyszę w nich więcej, niż rzeczywiście zostało

powiedziane.

Wkrótce ich oczom ukazały się pierwsze zabudo­

wania. Alison miała w tej chwili tylko jedno prag­

nienie. Chciała, żeby wyjeżdżali stąd pozbawieni

wszelkich animozji, które oddalały ich od siebie ni­

czym ocean dzielący dwa kontynenty.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Dopiero później Alison uzmysłowiła sobie, że

Gavin zdawał się odgadywać wszystkie jej myśli.

- W ten weekend - powiedział, kiedy dotarli do

samochodu - chcę myśleć tylko o tym, że miło
spędzam czas z tobą i twoją rodziną. Żadnych kłótni
ani obrażania się! - dodał z uśmiechem, grożąc jej
palcem. - A teraz jedziemy na śniadanie!

Posiłek, który przygotowała dla nich mama, był

rzeczywiście wspaniały. Jajka na bekonie, parówki,
tosty, pomidory i ogromna ilość wybornej herbaty.

- To było wspaniałe, Mary - podziękował Gavin,

kiedy skończyli jeść. - Alison, czy starczy ci sił, żeby
odwiedzić bratanicę?

- Najpierw pomogę mamie zmywać naczynia.
- Dam sobie radę sama. Zresztą stara Jessie mi

pomoże. A was nie chcę tu oglądać ani chwili dłużej!
Tata i Brian będą w domu za kilka godzin. Pojechali
tropić konia, który uciekł od reszty stada.

Płacz dziecka dobiegł do ich uszu, jeszcze zanim

dotarli do domu Briana.

- Przynajmniej jej nie obudzimy - zauważył Ga­

vin.

Widać było, że Meg nie miała czasu przygotować

się na ich przyjście.

- Potrzymaj ją - wręczyła bezceremonialnie dziec­

ko swojej bratowej. -i jeśli mi powiecie, że to kolka
i że z tego wyrośnie, to was zabiję!

background image

78

SZPITAL NA PROWINCJI

Alison wzięła delikatnie dziecko na ręce i pogłas­

kała po buzi.

- Przytul ją mocniej, nie ugryzie cię! - roześmiała

się Meg. - Myślałam, że znasz się na dzieciach.

- Nie na takich. Znam się na noworodkach i na

dzieciach starszych. Nie mam jednak bladego pojęcia,

co robi się z takimi!

Dziewczynka przestała płakać i Alison usiadła na

kanapie, żeby się jej lepiej przyjrzeć. Mała miała już

trochę włosków, a jej oczy były równie błękitne, jak

oczy jej ojca.

- Teraz lepiej - powiedziała miękko. - Nie przyje­

chaliśmy z tak daleka tylko po to, żeby słuchać, jak

płaczesz, droga panno.

Ogromne oczy spoczęły na niej i Alison zdawało

się, że dostrzegła w nich cień uśmiechu.

- Ty maluchu - powiedziała i ucałowała dziecko.

- Meg, ona jest cudowna!

- Wiem - zgodziła się młoda matka. - Gdyby

jeszcze potrafiła powiedzieć, co jej dolega!

Alison podniosła głowę i napotkała wzrok Gavina,

który przyglądał się jej z uwagą. W jego spojrzeniu

dostrzegła tyle ciepła, że poczuła się zawstydzona.

Wyciągnął ręce i Alison podała mu dziecko.
Posiedzieli chwilę z Meg, po czym Alison zabrała

Gavina do stajai. Zaraz przybiegły do nich psy i przy­

witały panią z dziką radością.

- Jeśli chcemy wyruszyć wcześnie rano, musimy się

upewnić, że są zamknięte. Inaczej się ich nie po­

zbędziemy.

Przedpołudnie spędzili spacerując po farmie i nad

rzeką. Kiedy upał stał się nie do zniesienia, usiedli na

obszernej werandzie. Początkowo rozmawiali o róż­

nych rzeczach, ale potem ogarnęło ich błogie roz­

leniwienie i zamilkli. Po chwili oboje zasnęli.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

79

Po przebudzeniu Alison zauważyła, że Gavin wciąż

śpi. Przyjrzała mu się z uwagą. Wyglądał wyjątkowo

młodo i bezbronnie. Po raz pierwszy też nie dostrzegła

w jego rysach śladu zmęczenia.

Otworzył oczy i uśmiechnął się, widząc jej skon­

sternowaną minę. Dziwna sprawa, że tak bardzo ją

niepokoił. Początkowo miała na jego temat bardzo

jednoznaczne zdanie. Nie lubiła go i denerwował ją

swoimi wypowiedziami.

Jednak kiedy ją obejmował, czuła się zupełnie

inaczej.

- Powiedziałbym, że dam każdą sumę, żeby znać

twoje myśli, ale może nie są na sprzedaż? - zapytał

sennym głosem.

- Zastanawiałam się, czy napijesz się filiżankę her­

baty - skłamała gładko. Nie mogła się jednak oprzeć

wrażeniu, że on doskonale wie, iż to nie herbata była

tematem jej rozmyślań.

Ojciec i Brian wrócili dopiero przed wieczorem.

Nie zdołali złapać uciekiniera.

- Pogalopował za stadem dzikich koni. Będziemy

musieli jeszcze raz go poszukać - powiedział Jim

Parr. - Nie chcemy, żeby zaczął walczyć z którymś

z nich.

- Pamiętam, że kiedy jako mały chłopiec spędza­

łem u dziadków wakacje, bardzo chciałem oswoić

dzikiego konia. To było moje największe marzenie.

- wyznał Gavin.

- Alison to się udało - wspomniał Brian. - Pamię­

tasz, siostrzyczko?

- Jakie to uczucie? - Gavin patrzył na nią poprzez

stół.

- Cudowne - odparła, przypominając sobie godzi­

ny, które spędzała na grzbiecie swego ulubieńca. - Nie

da się tego opisać słowami.

background image

80

SZPITAL NA PROWINCJI

Kiedy skończyli jeść, obudziła się mała Ruth i jej

rodzice orzekli, że czas wracać.

- Mam nadzieję, że pozwoli nam się zdrzemnąć

przez kilka godzin - powiedziała z westchnieniem
Meg.

- A wy, jeśli chcecie wstać wcześnie, też powinniś­

cie się położyć - zwróciła się Mary do gościa i córki.

- Gavin już ziewa.

Alison wstała.
- Jeśli ci życie miłe, nie powinieneś przeciwstawiać

się mamie - ostrzegła.

- Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Nie

mam zamiaru sprzeciwiać się ani Mary Parr, ani

jej córce.

Ponieważ w domu była tylko jedna łazienka, Ali­

son pomogła mamie sprzątać po kolacji, a Gavin
w tym czasie wziął kąpiel. Kiedy przechodziła koło

jego pokoju, z rozczarowaniem stwierdziła, że drzwi

od niego były zamknięte. Nawet nie powiedział jej
dobranoc. Cóż, najwyraźniej był bardzo senny.

Wzięła prysznic i na wpół uśpiona skierowała się

do swego pokoju.

-Myślałem, że zasnęłaś w kąpieli - powiedział

Gavin, wychylając głowę zza uchylonych drzwi sypia­
lni, która znajdowała się naprzeciw jej pokoju.

- Chciałem ci powiedzieć dobranoc.

Patrzył na jej rozgrzane kąpielą ciało, przykryte

tylko krótką bawełnianą koszulką i mokre, wymyka­

jące się z węzła na czubku głowy włosy.

- Rzeczywiście, bardzo chce mi się spać.
-W tym uczesaniu wyglądasz jak mała dziew­

czynka.

Uśmiechnął się i zmrużył oko.

- No, powiedzmy jak taka trochę większa dziew­

czynka.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

81

Alison zaczerwieniła się, świadoma swego skąpego

stroju, a także ubioru rozmówcy. Gavin miai na sobie

tylko krótkie spodenki.

- Obudzę cię rano - powiedziała szybko. Chyba że

zmieniłeś zdanie i nie chcesz ze mną jechać.

- Ależ chcę. Koniecznie.
Jeszcze raz ogarnął ją wzrokiem i krótko pożegnał.

- Dobranoc, Alison.
Tylko tyle. Przecież nie oczekiwałam, że mnie po­

całuje, przekonywała samą siebie, kiedy leżała już

w łóżku. Nawet tego nie chciała. Zresztą, wziąwszy pod

uwagę stan, w jaki wprowadzały ją jego pocałunki,

lepiej, że do tego nie doszło.

Musiała przyznać, że jednak lubi Gavina. Pomimo

niefortunnego początku ich znajomości, doktor Came­

ron okazał się troskliwym lekarzem, doskonałym spec­

jalistą, a co więcej, cenił ją jako pielęgniarkę. Do tego

dziś udowodnił, że potrafi być również doskonałym

towarzyszem. Lubiła przebywać w jego towarzystwie

i chciała, żeby on czuł to samo. Z tą myślą zasnęła.

Kiedy obudził ją budzik, było jeszcze ciemno. Szyb­

ko się ubrała i zeszła do kuchni. Zrobiła kawę i z fili­

żanką w ręku weszła do pokoju Gavina.

Zastała go śpiącego bez żadnego przykrycia, w sa­

mych tylko spodenkach. Nic dziwnego. Noc była

wyjątkowo gorąca. Wyglądał bardzo bezbronnie

i wzruszająco.

- Gavin - dotknęła lekko jego ramienia.
Jak wszyscy lekarze, obudził się prawie natychmiast.

W jednej chwili też przypomniał sobie, gdzie się znajduje.

- Przyniosłam ci kawę. Idę na dół zrobić śniadanie.
- Za pięć minut będę gotowy.

Rzeczywiście, zjawił się na dole, kiedy kończyła

pakować jedzenie, które jej matka przygotowała dla

nich poprzedniego wieczora.

background image

82

SZPITAL NA PROWINCJI

Wyszli z domu po cichu, żeby nie obudzić psów

i podążyli do stajni. Kiedy osiodłali konie, zaczęło

świtać.

Alison od razu przekonała się, że Gavin jest

całkiem niezłym jeźdźcem. Ż dużym wyczuciem pro­

wadził czarnego wierzchowca, którego dla niego

wybrała.

Mieli przed sobą długą podróż. W oddali rysował

się łańcuch górski, oświetlony na czerwono promie­

niami wschodzącego słońca.

-W ciągu dnia zmienią kolor - oznajmiła Alison,

kiedy doktor zauważył, że w tym świetle góry wy­

glądają nienaturalnie. - Widziałam je już żółte, brą­

zowe, zielone, a nawet niebieskie.

Kiedy dojechali nad rzekę, zatrzymali się, żeby

coś zjeść.

- Powinniśmy rozpalić ognisko - powiedział Ga­

vin. - Nie ma dla mnie nic bardziej urzekającego niż

blask płonącego ognia.

- Zrobimy ognisko później, kiedy będziemy piekli

mięso. Ja też bardzo lubię ogień. Dla aborygenów to

symbol przyjaźni i wspólnoty. Nazywają to „thir-

ramoulkra". Jessie, ta stara aborygenka, która poma­

ga mojej mamie, dużo opowiadała mnie i Brianowi

o zwyczajach swoich współziomków.

Gdy wyruszyli w dalszą drogę, Gavin podjął temat.

- A Trwanie we Śnie? Nigdy nie mogłem zro­

zumieć, o co im chodzi. Czy mają na myśli Wielką

Niewiadomą?

Alison zaprzeczyła.
- N i e , to coś więcej. To początek wszystkiego.

Stan, który osiągną, kiedy życie na ziemi się skończy.

Jessie mówiła, że najbliższa temu jest noc, kiedy

rozgwieżdżone niebo brata się z aborygenami, prowa­

dzącymi w ciągu dnia normalne życie.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

83

Nigdy wcześniej nie mówiła nikomu o tym, czego

nauczyła ją ta stara kobieta. Jednak w dziwny sposób

nie miała oporów, żeby zwierzyć się z tego jadącemu

obok niej na koniu Gavinowi.

Płaska dolina, którą już prawie pokonali, w tym

miejscu znacznie się zwężała i za jakiś czas stanęli

u stóp Błękitnej Skały. Zaczęli się wspinać po stromej

ścieżce, lecz w połowie drogi zsiedli z koni i po­

prowadzili je za uzdy.

Lata minęły od czasu, kiedy Alison była tu ostatni

raz. Zapomniała już, jak zimno jest między granito­

wymi skałami, które z obu stron otaczały wąską

ścieżkę. Zapomniała też, jak wygląda jaskinia, w któ­

rej ponuro gwizdał wiatr.

Chociaż nie była już dzieckiem, zadrżała jak nie­

gdyś, słysząc przeciągły świst. W ciemności poczuła

rękę Gavina, która mocno ujęła jej szczupłą dłoń.

- Wychodzimy - powiedział stanowczo.
Prowadząc ją za rękę, poszedł w kierunku wąs­

kiego pasma światła, które przedostawało się przez

wejście. Wyszli na zewnątrz. Wprawdzie za nimi

znajdowały się surowe skały, ale tu nie było słychać

wiatru i temperatura była znacznie wyższa.

- Usiądź - zakomenderował Gavin i Alison po­

słusznie spełniła jego polecenie.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że nie podoba ci

się w jaskini? - spytał cicho, siadając obok niej.

- Bo wydało mi się to głupie. Nigdy nie lubiłam

tam wchodzić. Za to Brian uwielbiał to robić i zawsze

towarzyszyłam mu, starając się udowodnić samej

sobie, że wcale mi to nie przeszkadza. Wszystko

przez ten wiatr.

- Rozumiem. Jak widać, potrafiłaś kiedyś stawiać

czoło przeciwnościom losu - dodał, zupełnie ją tym

stwierdzeniem zaskakując.

background image

14

SZPITAL NA PROWINCJI

Wiedziała, że to nie ma sensu, ale udała, że nie

ozumie aluzji.

- Kiedyś powiedziałeś, że nie ma sensu dźwigać za

iobą zbędnego bagażu doświadczeń.

- T o prawda. Ale uważam, że powinniśmy po-

ozmawiać o niektórych rzeczach, które ciągną się

ja tobą.

Ujął jej ręce w swoje i spojrzał głęboko w oczy.

- Alison, dlaczego nie chcesz przyznać się przed

samą sobą do tego, co naprawdę czujesz do Steve'a

Wintera?

Odwróciła się, ale nie zdołała uwolnić rąk.

- Nie kochałaś go i on nie kochał ciebie. Oczywiś­

cie, byliście do siebie bardzo przywiązani, ale to

przecież nie miłość. Możesz mi wierzyć.

Alison przypomniała sobie Morąg, która jeszcze

w Edynburgu wypowiedziała zbliżoną opinię. To było

chyba sto lat temu! Wyznała wtedy przyjaciółce, że

ani ona, ani Steve nie należą do ludzi, którzy tracą

z miłości głowę.

Może Morąg miała rację. Może wzięła za miłość

to, co było tylko przyjaźnią. Jedno jest pewne. Nigdy

będąc w ramionach Steve'a nie odczuwała tego, co

ogarniało ją, gdy obejmował ją Gavin.

Jakie to idiotyczne, tłumaczyła sobie. Myśli w ten

sposób o mężczyźnie który jest z nią tu teraz

tylko po to, żeby zapewnić szczęście swojej siostrze.

Sam powiedział, że zrobi wszystko, żeby oszczędzić

jej bólu.

Poczuła się głęboko urażona.
- T o nie twój interes, co ja czuję do Steve'a

- powiedziała opryskliwie.

- Ależ jak najbardziej mój.
- B o i s z się, że zmieni zdanie na temat twojej

siostry? - spytała kpiąco.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

85

Wstała i nie oglądając się za siebie zaczęła iść w dół

stromą ścieżką. Zignorowała wołanie Gavina, żeby

była ostrożna. Kiedy doszła do miejsca, gdzie uwiązali

konie, poczuła zmęczenie. Gavin przybiegł za nią

zdyszany. Zdyszany i wściekły.

- Czasami zachowujesz się, jakbyś miała dwa latka

- odezwał się szorstko.

Jednak, kiedy na nią spojrzał, minęła mu złość.
- Zapomnij o nim, Alison. Zapomnij i daj sobie

szansę. Daj szansę nam.

- Nam? - spytała, nie potrafiąc ukryć zmieszania.
- Dobrze wiesz, o czym mówię! Długo jeszcze masz

zamiar to zwalczać? Wiesz równie dobrze jak ja, że

nie jesteśmy sobie obojętni!

Był tak blisko, że Alison się cofnęła.
- Chwileczkę - powiedziała szybko. - Skoro roz­

mawiamy tak szczerze, to przyznaję, że mi się podo­

basz. Ale to jest czysto fizyczne zainteresowanie, nic

więcej.

Nawet stojąc w cieniu drzewa, czuła przez koszulkę

gorące promienie prażącego słońca. Równie wyraźnie

czuła bicie własnego serca, które omal nie wyskoczyło

jej z piersi, kiedy Gavin pochylił się nad nią.

- Pochlebia mi to - powiedział miękko. - W takim

razie zacznijmy od tego.

Jego dłonie parzyły jeszcze bardziej niż popołu­

dniowe słońce.

- Poczekaj! - powstrzymała go. - Nie życzę sobie

żadnych miłostek, rozumiesz?

- Tego ci nie mogę zagwarantować - odparł, przy­

ciągając ją mocniej do siebie. - Osobiście nie mam nic

przeciw takim miłostkom w moim życiu!

Pocałował ją.

Alison zdało się, że cały świat zamknął się w ra­

mionach tego mężczyzny. Wszystko, o czym myślała,

background image

86

SZPITAL NA PROWINCJI

co mówiła, nie znaczyło nic wobec sposobu, w jaki jej

ciało zareagowało na pieszczoty Gavina.

Nie wiadomo kiedy znaleźli się na ziemi. Ręce

Gavina dotykały jej ciała z niecierpliwością, lecz nagle

znieruchomiały. Zdecydowanym ruchem wypuścił ją

z objęć i usiadł. Alison usiadła obok niego, czując, jak

płoną jej policzki. Wiedziała, że tym razem z pewnoś­

cią by go nie powstrzymała.

- Może to trochę staroświeckie - odezwał się lekko

drżącym głosem - ale mam pewne zasady.

Wyciągnął do Alison rękę, od której bezwiednie się

odsunęła.

- Nie ufasz mi?

- Nie ufam samej sobie - wyznała szczerze.

Gavin zdumiał się, lecz za chwilę odrzucił w tył

głowę i wybuchnął śmiechem.

- Och, Alison! Całe życie czekałem, żeby spotkać

taką dziewczynę jak ty!

Spojrzał na nią i spoważniał.

- Nie taką dziewczynę jak ty. Po prostu ciebie.

Odwróciła głowę.

- Gavin, proszę, nie mów takich rzeczy.

Chyba że naprawdę tak myślisz.

Ta myśl zaszokowała ją. Wstała, starając się nie

pokazać po sobie zmieszania.

-Jeśli mamy rozpalić ognisko i upiec mięso, to

powinniśmy zacząć. Przed nami długa droga po­

wrotna.

Gavin również się podniósł.

-Musimy zawrzeć nasze „thirra-moulkra". Jeśli

nie chcesz przyjąć mojej miłości, musisz przyjąć cho­

ciaż przyjaźń.

Kiedy siedzieli już przy ognisku, doktor uśmiech­

nął się i wyciągnął do niej rękę.

- A więc przyjaźń, Alison?

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

87

-Przyjaźń.

Później, kiedy tak wiele zmieniło się między nimi,

często wspominała tę chwilę, kiedy byli sobie tacy

bliscy.

Nie powiedzieli nic więcej, ale Alison miała wraże­

nie, że osiągnęli milczące porozumienie. Od tej chwili

wszystko między nimi było proste i naturalne. Przy­

rządzili posiłek, zjedli, a potem dokładnie wygasili

ogień. Odwiązali konie i powoli zaczęli zbierać sie do

powrotu. Upał nieco już zelżał. Gavin wskazał zbie­

rające sie na horyzoncie chmury.

- Wygląda na to, że możemy trochę zmoknąć.
- Nie byłabym taka pewna. Tata mówi, że chmury

zbierają się każdego dnia. Wszyscy mają nadzieję, że

spadnie deszcz, a następnego ranka niebo jest czyste

jak łza. My w Blue Rock Ridge jesteśmy w dobrej

sytuacji. Nasze zapory wodne są dobrze położone, ale

wielu farmerów będzie miało prawdziwe kłopoty, jeśli

wkrótce nie spadnie deszcz.

Byli już w połowie drogi do domu, kiedy nagle oba

konie stanęły i nastawiły uszu. W tym samym momen­

cie powietrze przeszyło wysokie, przejmujące rżenie.

Alison od razu je poznała. To zbiegły ogier wzywał

do walki inne konie.

- Tu go mamy - szepnął Gavin.

Zwierzę stało na szczycie odległego wzgórza z czer­

wonego piaskowca. Patrzyło przed siebie nieruchomo,

dumnie unosząc do góry osadzoną na smukłej szyi

głowę. Było wspaniałe.

Ponownie zabrzmiało przeciągłe rżenie. Alison i jej

towarzysz z trudem utrzymali zaniepokojone konie.

Zdawało się, że minęła wieczność, zanim dziki koń

odwrócił się i wolno odszedł. Patrząc na niego, Alison

miała dziwne pragnienie, aby nigdy nie został złapany

i ujarzmiony.

background image

88

SZPITAL NA PROWINCJI

- Zupełnie jakby był duchem ogiera - odezwała się,

kiedy udało im się uspokoić zwierzęta. - Mój koń

chciał uciekać, ale twój był chyba gotowy do walki.

- Gdyby do niej doszło, raczej nie miałby wielkich

szans. Teraz przynajmniej twój ojciec i brat będą

wiedzieli, gdzie go szukać.

- Pewnie masz rację - odparła z wahaniem.

Gavin spojrzał na nią z uwagą.
- Musimy powiedzieć, że go widzieliśmy - oświad­

czył z rezygnacją, która ją rozbroiła.

- Wiem. - To śmieszne, że chcę, aby pozostał na

wolności. Jestem córką farmera i rozumiem, iż nie

można pozwolić, aby zabijał inne konie. Ale czyż nie

był wspaniały, kiedy tak stał, wzywając przeciwników

do walki?

- Dziki i wolny.
Popatrzył na nią i Alison poczuła, że ten mężczyzna

stał jej się bliski jak nigdy dotąd.

- Tak - odezwała się trzeźwo. - Będziemy musieli

powiedzieć, gdzie go widzieliśmy.

Jim Parr bardzo się ucieszył z wiadomości.

- To z pewnością wspaniała sztuka, ale na sąsied­

niej farmie zginęło przez niego kilka koni. Po prostu

porwał je ze sobą. Nie chcę, żeby coś podobnego

zdarzyło się w naszym stadzie. A teraz chodźcie coś

zjeść. Matka przygotowała wspaniałą kolację.

Mieli za sobą długi i ciężki dzień, ale doktor

Cameron wyglądał na wypoczętego.

Powiedziała mu to, kiedy następnego ranka pożeg­

nali się z rodziną i wyruszyli w powrotną drogę do

Namboola Creek.

- Zawsze uważam, że starczy mi sił, żeby jeszcze

trochę popracować, ale przyznaję, że potrzebowałem

odpoczynku. Ty zresztą też, chociaż pewnie, podobnie

jak ja, nie lubisz się do tego przyznawać.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

89

Już otworzyła usta, żeby zaprzeczyć, ale pomyślała,

że dyskusja o jej uporze może zaprowadzić ich w nie­

bezpieczne rejony.

Zamiast tego rozmawiali o wydarzeniach minio­

nych dni, o rodzinie Alison i wakacjach Gavina

z okresu dzieciństwa.

Dopiero kiedy zajechali pod szpital, doktor poru­

szył temat, którego unikali całą drogę.

- Nie zapomnij o tym, co ci mówiłem, Alison

-powiedział cicho. - Bądź ze sobą szczera. I pamiętaj

o naszym „thirra-moulkra".

Och, tak. Z pewnością tego nie zapomnę, pomyś­

lała, kiedy się rozstali. Nie zapomnę też naszego

ogniska i ramion, które mnie obejmowały.

Symbol przyjaźni? A może czegoś więcej? Czy

naprawdę chodziło tylko o fizyczne przyciąganie?

Gavin udowodnił jej, że nie kochała Steve'a i że wcale

nie cierpiała po zerwaniu z nim.

Tu jednak pojawiało się pytanie. Skoro Gavinowi

naprawdę na niej zależało, to dlaczego nie mogła

oprzeć się myśli, że motywy jego postępowania nie

były do końca szczere?

A może Gavin chciał tylko upewnić się, że nic nie

stanie na przeszkodzie szczęściu Tessy i Steve'a?

Chociaż nie było jej w pracy tylko kilka dni,

miała poważne trudności z wdrożeniem się w rutynę

codziennych obowiązków. Musiał minąć jakiś czas,

zanim w pełni się zaaklimatyzowała w Namboola

Creek.

W tym okresie miały miejsce cztery porody, z któ­

rych dwa musiały odebrać same, gdyż lekarz nie

zdążył przybyć na czas. Jeden z nich przyjęła Molly.

Była z siebie bardzo dumna, a młoda matka po­

stanowiła ochrzcić córeczkę jej imieniem.

background image

90

SZPITAL NA PROWINCJI

- Odbierałam już poród przed egzaminem powie­

działa do Alison, kiedy było już po wszystkim - ale

to coś zupełnie innego. Czuję, że teraz dałabym sobie

radę, gdybym została sama.

Molly odstawiła filiżankę z kawą i wzięła do ręki

robótkę na drutach.

- R o b i ę sweterek dla dziecka Beth - wyznała

nieśmiało. - Nie jestem w tym zbyt dobra, ale tym

razem obiecałam sobie, że to skończę. Wszyscy

z niecierpliwością oczekujemy maleństwa. Począt­

kowo byliśmy zaszokowani, ale teraz, kiedy widzimy,

jak bardzo Beth chce tego dziecka, też nie możemy

się doczekać.

Nagle spoważniała.
- Tak się cieszę, że powiedziałaś jej, żeby poszła do

lekarza. Przekonał ją, że powinna się oszczędzać

i naprawdę nie pracuje już tak ciężko.

Alison wzięła z półki książkę pacjentek.
- Obiecała mi, że będzie odwiedzać doktora Came­

rona regularnie - powiedziała przewracając kartki.

- Powinna przyjść do szkoły rodzenia w przyszłym

tygodniu. Będzie miała okazję poznać nowych ludzi.

Alison wolała pracować na oddziale położniczym,

gdzie patrzyła, jak rozwijają się Jej" dzieci niż

w szkole rodzenia. Wiedziała jednak, jak ważna jest

ta działalność i ile zależy od dobrego przygotowania

ciężarnej kobiety.

W następnym tygodniu z zadowoleniem przywitała

Beth Garrett, która czekała wraz z trzema innymi

kobietami. Kiedy wszystkim zrobiono badania, Beth

została, żeby napić się z nimi herbaty. Rozmawiały

chwilę i pani Garrett wyznała, że jej mąż nareszcie

zaczął interesować się trochę pracą w hotelu.

Najwyższy czas, pomyślała Alison. Lubiła Ricka,

ale denerwowało ją, że ten silny mężczyzna zostawia

background image

SZPITALNA PROWINCJI

91

wszystkie obowiązki na głowie żony. Teraz przynaj­

mniej miał wzgląd na jej zdrowie.

Muszę przyznać, że Beth wygląda całkiem nieźle

- wyznał Gavin, kiedy zostali sami. - Wygląda na to,

że na razie wszystko jest w porządku. Musimy za­

czekać, aż przyjdą z Charleville wyniki badań. Mart­

wię się o nią. Nawet jeśli uda nam się utrzymać ciążę,

to jeszcze nic nie oznacza. Możemy mieć do czynienia

z wewnątrzmacicznym niedorozwojem płodu albo

z nieprawidłowym wykształceniem się łożyska.

Alison też o tym myślała.
- Ponadto grozi nam niedotlenienie podczas poro­

du albo śmierć dziecka z powodu wcześniactwa.

Spojrzeli na siebie i Gavin smutno się uśmiechnął.

- Nie martw się. Damy z siebie wszystko i żadna

z tych rzeczy nie będzie miała miejsca. Pójdę pocieszyć

trochę Molly - dodał, wstając od stołu. - Pomożesz

mi?

Odnaleźli młodą pielęgniarkę i chwilę z nią roz­

mawiali.

- To najprzyjemniejszy oddział w całym szpitalu

- wyznał doktor Cameron. - Bardzo lubię tu przy­

chodzić. Oczywiście, żeby odwiedzać pacjentki i ma­

luchy - dodał po krótkiej przerwie. - Zgadza się pani

ze mną, siostro Parr?

Alison nie musiała spoglądać na Molly, żeby do­

strzec jej szeroko otwarte ze zdumienia oczy.

- Oczywiście, doktorze Cameron - powiedziała

niewinnie. - Dlatego tu pracujemy, nieprawdaż?

- zwróciła się w stronę Molly.

Doktor wręczył Molly pustą filiżankę po kawie.
- Dziękuję, siostro.
Kiedy wyszedł, dziewczyna pozbierała resztę na­

czyń i zmyła je. Mimochodem spytała Alison, czy nie

wydaje jej się, że ostatnimi czasy doktor sprawia

background image

92

SZPITAL NA PROWINCJI

wrażenie, jakby był bardziej rozluźniony i wypoczęty.

Alison przytaknęła.

Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Choć

praca zawsze była na pierwszym miejscu, wspólnie
przeżyte chwile znacznie ociepliły ich wzajemne
stosunki.

Jednak mimo to nie potrafiła opanować uczucia

lekkiego zdenerwowania, kiedy zapytał ją, czy nie
wybrałaby się z nim na kolację.

-Wiem, że nie masz dyżuru, a ponieważ re­

stauracja jest blisko szpitala, będę w każdej chwili

do dyspozycji - argumentował, nie dając jej moż­
liwości sprzeciwu. - Mogę się założyć, że chociaż
hotelowa kuchnia daleka jest od haute cuisine,
to

jednak znacznie lepsza od tego, co gotują wam

w internacie!

Alison nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Nie mylisz się - przyznała. - Ale...
- Żadnych „ale" - powiedział twardo Gavin.
- Chciałam tylko zapytać, czy wiesz, co robisz.

W takim miasteczku jak Namboola Creek niewiele
trzeba, żeby ludzie zaczęli plotkować.

Gavin uniósł brwi.

- Przeszkadza ci to? Mogę się założyć, że i tak już

wszyscy wiedzą, że spędziłem weekend u twoich ro­
dziców.

- To co innego - zaprotestowała słabo.
- Ależ z ciebie uparta kobieta, Alison. Nie mam

zamiaru cię zgwałcić, wykorzystać ani poprosić o rę­
kę! Przynajmniej nie tym razem. Chcę cię tylko
zaprosić na kolację!

- Nie wydaje mi się, żebyś mógł zrobić którąkol­

wiek z tych rzeczy w hotelowej restauracji - odparła
uśmiechając się. - Przepraszam, Gavin. Bardzo chcia­
łabym zjeść z tobą kolację.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

93

Miał całkowitą rację, pomyślała, kiedy już poszedł.

Gdy przebywa w jego towarzystwie, staje się bardzo

kłótliwa. Weszło jej to w nawyk.

Ostatnio bardzo rzadko wychodziła w czasie wol­

nych wieczorów, dlatego miała wielki problem, kiedy

musiała zdecydować, co na siebie włożyć. Białą su­

kienkę, która tak podkreślała opaleniznę czy raczej

turkusowy kostium, dodający głębi jej szarym oczom.

Wybrała to drugie. Wyszczotkowała włosy, zadowo­

lona, że nie zdecydowała się ich obciąć.

- Nieźle - powitał ją Gavin, kiedy się spotkali.

- Wyglądasz inaczej niż zwykle i z całą pewnością

inaczej pachniesz.

Alison zarumieniła się, zadowolona, że wracając ze

Szkocji kupiła na lotnisku francuskie perfumy.

- Nie sądzę, żeby zapach Chanel najlepiej pasował

do woni środków dezynfekcyjnych.

- Masz całkowitą rację - zgodził się Gavin. - Na­

pijmy się czegoś przed kolacją.

W hotelu był niewielki bar, w którym obsłużył ich

Rick. Powiedział, że Beth jest w sali jadalnej.

- Ale tylko wszystkiego dogląda - dodał szybko.

- O tej porze powinna już odpoczywać, mam rację,

doktorze?

-Absolutną.

Uniósł swój kufel piwa i zwrócił się do Alison.

- Na zdrowie.
Alison sięgnęła po swoją sherry.
- Słyszałem przez radio, że spadło gdzieś trochę

deszczu.

- Ja też. Ale tata mówi, że chmury ciągle zbierają

się tylko po to, żeby się rozpierzchnąć. Aha. Mówił

jeszcze, że wytropili dzikiego ogiera. Ścigali go kilka

dni, ale im uciekł. Ostatni raz widzieli go daleko na

północy, ale nie udało im się go ustrzelić.

background image

94

SZPITAL NA PROWINCJI

- Cieszę się, że uciekł. Mam nadzieję, że starczy mu

rozsądku, żeby nie plątać się po czyichś ziemiach.

Jakoś bym nie chciał, żeby go zabili.

- J a też nie. Chociaż jako córka farmera po­

winnam być mniej sentymentalna. Ale on był taki

wspaniały!

- Nigdy go nie zapomnę.
Alison wiedziała, że nigdy nie zapomni bliskości,

jaka wytworzyła się między nimi, kiedy stojąc obok

siebie, przyglądali się dzikiemu ogierowi, dzieląc z nim

pragnienie wolności.

I nagle jakby ją olśniło. Wolność. Tak, jakby nagle

uwolniła się od Steve'a i od przeszłości.

Ta myśl zupełnie ją zaskoczyła. Czy Gavin myślał

o tym samym?

Jego ciemne oczy patrzyły na nią pytająco. Zmie­

szała się i kiedy ujrzała Beth, z ulgą powitała jej

przyjście. Ich stolik był gotowy.

-Domyślam się, że w Edynburgu są wspaniałe

restaurale, prawda? - spytał, kiedy usiedli:

- Zapewne. Chociaż ja nie zwiedziłam ich zbyt

wiele. Pensja pielęgniarki nie jest oszałamiająca.

- Nie powiesz mi chyba, że nie było tam żadnego

przystojnego młodzieńca, który z chęcią zabrałby cię

na kolację?

Alison z uśmiechem pokręciła głową.
-Niezbyt wielu. Zresztą Brytyjczycy są bardzo

demokratyczni, jeśli chodzi o te sprawy. Panuje pełne

równouprawnienie. Ale, owszem. Było kilka dobrych

miejsc. Jedna z restauracji znajdowała się pod samym

zamkiem, w starym lochu. Bardzo smacznie gotowali,

no i atmosfera była niepowtarzalna.

- Pewnego dnia sam pojadę do Edynburga - po­

wiedział, patrząc jej w oczy. Odniosła wrażenie, iż

chciał coś jeszcze dodać. Zmienił jednak zdanie i za-

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

95

miast tego spytał, jak smakowała jagnięca pieczeń.

- Nie była to nader wytworna kolacja - skomentował,

kiedy kończyli deser. - Następnym razem poszukamy

czegoś bardziej wystawnego.

Następnym razem? Przez moment miała ochotę mu

się sprzeciwić, ale zmieniła zdanie. Znów zarzuciłby

jej, że jest kłótliwa, Poza tym sama uznała, że bardzo

jej się ten wieczór podobał i że chętnie spotkałaby się

z doktorem Cameronem po raz kolejny.

- Wypijmy kawę w holu - zaproponował Gavin.

Przystała na propozycję. Byli już w drzwiach, kiedy

nagle zatrzymała się, jakby rażona piorunem. Przy

małym stoliku, stojącym niedaleko drzwi prowadzą­

cych na taras, siedział Steve Winter w towarzystwie

Tessy Cameron. Było zbyt późno, żeby się wycofać,

bo Steve już ich dostrzegł.

- Zaplanowałeś to - wycedziła przez zęby.

- Mylisz się. Ale mówiąc szczerze nie jestem spec­

jalnie zdziwiony, że ich widzę. Boisz się? - spytał,

ujmując j| silnie za łokieć.

- Czy się boję? Oczywiście, że nie!

Nie oglądając się na Gavina podeszła do stolika.
- Miło was tu widzieć - powitała spokojnym to­

nem Steve'a i Tessę.

- Moja dzielna dziewczyna! - usłyszała nad uchem

cichy szept.

O, nie, Gavinie Cameron! Nie jestem twoją dziew­

czyną i nigdy nią nie będę!

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Skoro już muszę przez to przejść, pomyślała, zrobię

to z godnością!

- Co za niespodziewane spotkanie ~ powiedziała,

odsuwając krzesło, zanim zdążył to zrobić Gavin bądź
Steve. - W Namboola Creek nie ma zbyt wielu miejsc,
w których można przyzwoicie zjeść.

-Przyszliśmy tylko na drinka - odparł Steve.

- Tessa sama zrobiła obiad. Jak to się nazywało?

- Beef stroganow - odparła rumieniąc się. - Sta­

ram się, żeby Steve nie poprzestawał tylko na stekach
i mielonych kotletach!

Alison sama nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie

zostawiła Tessy w spokoju. Może dlatego, że była zła
na jej brata?

- A zatem czeka cię ciężka walka - odparła współ­

czującym tonem. - Farmer nie czuje się najedzony,
dopóki nie zje kotleta albo smażonego steku!

Ten obiad był wyśmienity - wyznał Steve. - Bar­

dzo mi smakował.

Spojrzenia Gavina i Alison spotkały się na chwilę.

Jego oczy mówiły wyraźnie: Już dosyć. Uważaj, bo

się przeliczysz.

- M a m nadzieję, że zostawiłaś trochę dla mnie

-powiedział do siostry, - Twój stroganow zawsze jest
wyśmienity.

Ponownie spojrzał na Alison, jakby chciał po­

wiedzieć:

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

97

W porządku. Chciałam ci tylko pokazać, że

to spotkanie nie przejdzie tak gładko. Na razie

składam broń.

Zapytała Steve'a, czy na farmie padał ostatnio

deszcz.

- Bardzo niewielki. Tyle z niego pożytku, że się

mniej kurzy. Jeśli dalej tak będzie, wpadnę w poważne

tarapaty. Ale, ale, słyszałem, że widzieliście dzikiego

ogiera. Podobno grasuje teraz gdzieś na północy.

- Cieszę się, że uciekł. Wiem, że może spowodować

wiele szkód, ale był naprawdę wspaniały.

Uznała temat za zamknięty. Nie chciała nikomu

opowiadać o chwili, jaką przeżyli z Gavinem patrząc

na ogiera, dumnie wzywającego przeciwników do

walki. To przeżycie było zbyt intymne, by się nim

z kimkolwiek dzielić. Spojrzenie na Gavina upewniło

ją, że myśli podobnie.

Zapytała Tessę, jak daje sobie radę ze swoją

szkołą tańca,

- Coraz lepiej. Wygląda na to, że ludziom napraw­

dę się to podoba. Odwiedź mnie kiedyś, Alison.

Mogłabyś sama zobaczyć - zaprosiła ją z pewnym

wahaniem w głosie.

- Dlaczego nie. Gdzie prowadzisz lekcje?
- U nas w domu, w największym pokoju. Kiedy

się sprowadziliśmy, nie było mniejszego domu do

wynajęcia i teraz okazuje się, że dobrze się stało.

Przywiozłam ze sobą lustra, a Gavin zrobił poręcze

do ćwiczeń. Wyszło całkiem nieźle.

Alison zauważyła, że kiedy rozmawiali, kilka osób

przyglądało im się z zaciekawieniem. Postanowiła

udowodnić wszystkim, że może spokojnie rozmawiać

z mężczyzną, którego miała kiedyś poślubić i z dziew­

czyną, którą wybrał zamiast niej. A przede wszystkim

chciała to udowodnić Gavinowi. Jednak kiedy jej

background image

98

SZPITAL NA PROWINCJI

towarzysz oznajmił, że czas się zbierać, powitała to

wezwanie z niekłamaną ulgą.

Kiedy wyszli z hotelu, spojrzał na nią i uśmiechnął się.

- Dziękuję, że obiecałaś Tessie odwiedziny na jej

lekcji. Widziałem, że nie przyszło ci to łatwo.

- Nie wiem, dlaczego jej nie odmówiłam. Chyba

dlatego, że nietrudno ją zranić. Może jednak nie jestem

taka straszna, jak sądziłam. Albo raczej za jaką ty mnie

uważasz.

- Wcale nie uważam, że jesteś straszna - powiedział

miękko. - Znalazłbym kilka innych przymiotników,

żeby cię opisać, ale na pewno nie ten.

Alison poczuła, że za chwilę zapomni, gdzie się

znajduje. Szybko przypomniała sobie, że jest zła na

Gavina za to, że nie uprzedził jej o spotkaniu ze

Steve'em i Tessą.

- Nie lubię, gdy się mną manipuluje.

Zatrzymał się.
- N i e miałem takiego zamiaru. Ale przyznaję, że

chciałem cię zmusić, żebyś była ze sobą szczera.

Odwróciła się bez słowa.
-Ależ z ciebie uparciuch. Naprawdę nie wiem,

dlaczego cię...

- Dlaczego co?
Na szczęście stali w cieniu, gdyż na policzkach

Alison pojawiły się wypieki.

- Doskonale wiesz, co chciałem powiedzieć - ode­

zwał się niezbyt pewnie Gavin.

Stali tak blisko siebie, że czuła na sobie jego oddech

i ciepło bijące z jego ciała. Wystarczyło tylko, żeby

któreś z nich zrobiło jeden, jedyny ruch.

- Dobranoc, Alison.
Poruszyła się, ale było za późno. Gavin odszedł.

Przez następne dni powtarzała sobie, że ich znajo­

mość ma czysto zawodowy charakter. Przecież nie

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

99

pragnęła niczego więcej. Na szczęście, niezależnie od

tego, co działo się między nimi prywatnie, nie wpły­

wało to na ich stosunki w pracy.

Po tygodniu przyszły z Charleville wyniki Beth

Garrett. Gavin przyszedł na oddział, żeby omówić je

z Alison i Molly.

- Jak dotąd wszystko idzie dobrze - powiedział,

opierając się o biurko w dyżurce pielęgniarek. - Nie ma

białka w moczu, a poziom potasu mieści się w granicach

normy. Obrzęki nie występują, a ciśnienie krwi można

uznać za prawidłowe. Gdyby pokazały się obrzęki,

zastosujemy łagodny lek moczopędny. Dzięki, Molly
- wziął od niej kubek z kawą. - Nic się nie martw,

doprowadzimy twoją siostrę do szczęśliwego rozwiąza­

nia. Gdyby cokolwiek było nie tak, przyjmujemy ją na

oddział. Dziecko rozwija się prawidłowo i każdy

kolejny tydzień zwiększa jego szanse na przeżycie.

I szanse Beth, pomyślała Alison. Wiedziała, że

w jej wypadku niewydolność nerek jest wielce pra­

wdopodobna. Cieszyła się, ze Gavin pokrzepił nieco

biedną Molly.

- Dziękuję, doktorze. Czuję się znacznie lepiej

- powiedziała Molly, a jej bladą twarz rozjaśnił

uśmiech. - A teraz chodźmy na obchód.

Kilka dni później rytm codziennych zajęć uległ

dramatycznej zmianie.

Alison została na oddziale sama. Molly właśnie

poszła na lunch. Kiedy skończyła przewijać ostat­

niego noworodka, na salę wpadł Gavin.

- Czy mógłbym z tobą zamienić słowo?

Nie czekając na odpowiedź wszedł do dyżurki.

Alison podążyła za nim. Gavin wyciągnął dokumen­

tację jednej z ciężarnych i zaczął ją studiować.

- Pani Martin - powiedział nie podnosząc wzroku

- ma problemy z krążeniem.

background image

100

SZPITAL NA PROWINCJI

Alison nie musiała zaglądać do historii choroby.

- Termin przypada za cztery tygodnie. Będzie ro­

dziła w Charleville.

Gavin odłożył teczkę.

- Nic z tego. Jest w pierwszej fazie porodu. Jej mąż

już ją wiezie. Przygotuj wszystko, co trzeba.

Poszli razem, żeby sprawdzić, czy mają komplet

niezbędnych leków.

- Chcę, żeby wezwano Jean Butler. Może trzeba

będzie podać tlen albo gazy znieczulające, a my oboje

będziemy zajęci czymś innym.

Pół godziny później Alison usłyszała pisk opon

na szpitalnym parkingu. Pobiegła, żeby pomóc pani

Martin.

- Pana proszę o pozostanie tutaj - wskazała far­

merowi drzwi niewielkiej poczekalni. - Jak tylko

doktor Cameron zbada żonę, dam panu znać.

Zaprowadziła młodą kobietę na salę porodową

i pomogła jej się rozebrać.

- Miałam rodzić w Charleville, siostro. Może jesz­

cze zdążyłabym tam dolecieć?

- Zobaczymy, co powie doktor Cameron - odpar­

ła, wiedząc doskonale, jakie będzie jego zdanie.

Pięć minut później przyszedł Gavin.
- Cały czas pierwszy okres?

Alison przytaknęła,
- Doskonale. Siostra Barton robi herbatę dla pani

męża. Zdaje się, że doskonale mu to zrobi. Potem

może tu z panią posiedzieć. Ja tylko zrobię mały

zastrzyk i kiedy przekona pani męża, że może z po­

wodzeniem rodzić u nas, przyjdziemy z powrotem.

Kiedy wyszli, zwrócił się do Alison.
- Rozmawiałem z Hartleyem. To kardiolog, który

miał się nią zająć. Nie możemy ryzykować podróży.

W każdej chwili może zacząć rodzić. Dostała środek

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

101

uspokajający, bo nie wygląda na to, żeby mąż miał

wpłynąć kojąco na jej nerwy. Jak będzie trzeba,

podamy morfinę. Musimy obserwować, czy nie naras­

ta sinica i mierzyć ciśnienie co dziesięć minut. Uważaj

też, żeby tętno nie przyspieszyło powyżej stu dziesię­

ciu. Wygląda na to, że będziesz miała trochę pracy.

Ja muszę wracać na oddział ogólny. Przyślij po mnie,

jak zacznie rodzić.

Alison odprowadziła go do drzwi.
- A gdyby były problemy ze sprowadzeniem cię?

- spytała, starając się, by jej głos brzmiał normalnie.

- Nie będzie. Ale na wszelki wypadek powiem ci,

jaki przyjmiemy plan postępowania. Może leżeć w ja­

kiej pozycji chce. Cały czas będziemy podawać tlen

do oddychania i nie wolno jej przeć. Natniemy szyjkę

i założę kleszcze.

Przejechał ręką po włosach.

- Nie podoba mi się to wszystko. Nie mam do­

świadczenia w kardiologii. Ona potrzebuje kogoś

takiego jak Hartley.

Alison położyła dłoń na jego ramieniu.

- Nie mamy wyboru, Gavin. Zrobimy wszystko,

co w naszej mocy. Dla niej i dla dziecka.

Spojrzał na nią i nagle uśmiechnął się.

- Dzięki, Alison. Tego mi było trzeba. Chodźmy

zobaczyć, jak się czuje.

Pod wpływem leku kobieta uspokoiła się. Jej mąż

także wydawał się być mniej zdenerwowany. Gavin

zapewnił ich, że siostra Parr przyśle po niego, jak

tylko będzie potrzebny.

- Proszę tylko dotrzymywać żonie towarzystwa

i robić wszystko, co każe siostra. Nie radziłbym z nią

zaczynać!

Po niespełna trzydziestu minutach Alison posłała

Molly po doktora Camerona.

background image

102

SZPITAL NA PROWINCJI

- Miałem nadzieję, że wytrzyma trochę dłużej - po­

wiedział Gavin po zbadaniu pacjentki. - Zamówiłem
krew na wypadek, gdybyśmy musieli dokonać trans­
fuzji. Hartley nie może przyjechać, ale wysłał swojego
starszego asystenta. Powinien być za jakąś godzinę.
Bez monitora nie wiemy, co dzieje się z jej sercem.

Pani Martin czuła się bardzo dobrze.
- Jak tylko pokaże się główka natnę szyjkę i od

razu założę kleszcze. Bez monitora nie chcę ryzyko­

wać normalnego porodu.

Alison pracowała w milczeniu. Podała lekarzowi

potrzebne do nacięcia instrumenty, a potem kleszcze.
Umieścił je delikatnie na główce dziecka. Cała reszta
poszła już potem jak z płatka.

Alison właśnie podawała głośno płaczącą dziew­

czynkę Molly, kiedy na salę wszedł młody doktor
z Charleville.

- Widzę, że nie będę już potrzebny - powiedział,

starając się przekrzyczeć płacz dziecka.

- Wprost przeciwnie. Pana szef mówił, że to naj­

bardziej niebezpieczny moment, kiedy do krążenia
powraca krew z obkurczającej się macicy.

- Trzeba jej podać ergometrynę, żeby obkurczyć

naczynia.

Podczas gdy Gavin zakładał szwy, nowo przybyły

lekarz podłączył pacjentkę do przenośnego monitora,

który ze sobą przywiózł.

- Jak na razie wszystko jest w porządku. Dobra

robota, doktorze Cameron. Siostro, jak się czuje
dziecko?

- Już ją odesłałam. Dostała osiem punktów w skali

Apgar. Całkiem nieźle, jak na takie warunki. Co teraz?

- Zabiorę je ze sobą. Matka ciągle wymaga moni­

torowania, a dziecko urodziło się miesiąc przed ter­

minem. Doktor Hartley z pewnością zaproponuje jej

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

103

podwiązanie jajowodów. Z takim słabym sercem nie

powinna więcej rodzić dzieci. Przed ciążą rozważaliś­

my możliwość operacji serca. Teraz powinno się ją

wykonać, jak tylko to będzie możliwe - informował

młody doktor.

Pojawiła się Molly z kawą.
- Tego właśnie mi trzeba. Chcecie, żebym poroz­

mawiał z jej mężem, zanim wyruszymy w drogę?

- Ja to zrobię - powiedział Gavin.

Alison przez uchylone drzwi widziała, jak tłuma­

czył coś panu Martinowi i po chwili obaj pojawili się

w pokoju.

- Pozwólmy młodemu tacie porozmawiać przez

chwilę z żoną i córeczką. Nie ma paru nic przeciw

temu? - spytał doktor Cameron.

- Ależ skąd! Proszę za mną.
Alison zaprowadziła pana Martina na oddział,

mając nadzieję, że zmęczona twarz żony zbytnio go

nie przestraszy. Jednak młoda mama powitała męża

z uśmiechem i dumnie pokazała mu córeczkę.

- Cieszysz się, że mamy dziewczynkę?

- Jasne, że tak. Wprawdzie nie miałbym nic prze­

ciwko kolejnemu chłopcu, ale nasza dwójka i tak

w zupełności mi wystarcza!

Pochylił się nad żoną i ucałował ją w policzek.

- Słuchaj, kochanie. Przyjadę do Charleville jak

tylko znajdę kogoś, kto zajmie się chłopcami. Pan

Warby pozwolił mi jechać. Uważaj na siebie i troszcz

się o maleńką.

Niespełna pół godziny później na oddziale znów

zapanowała cisza. Pacjenci odlecieli do Charleville,

a Gavin wrócił na oddział wewnętrzny. Pacjentki

czekały na odwiedzających.

- Było trochę zamieszania, prawda siostro?-spytała

jedna z nich. - Ale chyba nic poważnego jej nie grozi?

background image

II

104 SZPITAL NA PROWINCJI

- Nie, wszystko będzie dobrze. Molly - zwróciła

się do pielęgniarki - idę zanieść doktorowi Ca­

meronowi historię choroby pani Martin. Chciał ją

uzupełnić.

Drzwi do jego pokoju były uchylone. Zapukała

i weszła do środka. Doktor Cameron spał. Oparł
głowę na skrzyżowanych ramionach, a jego pierś
rytmicznie się unosiła. Miał za sobą długi, ciężki
dzień, a noc prawdopodobnie również nie będzie
lżejsza.

Stała, przyglądając się śpiącemu mężczyźnie.

Kołnierz jego fartucha był wywinięty na lewą

stronę i poczuła nieodpartą ochotę, żeby go po­
prawić.

To pewnie dlatego, że mi go żal, pomyślała. Jest

tak bardzo zmęczony!

Zwróciła się do wyjścia, ale Gavin poruszył się.
- Alison? - spytał zachrypniętym głosem. - Nie

odchodź.

Wolno się odwróciła.
- Chyba zasnąłem. Przepraszam.

Uśmiechał się, ale wciąż wyglądał na bardzo

przemęczonego.

Alison przypomniała sobie, że już kiedyś widziała

go śpiącego. Jechali wtedy szpitalnym land roverem
i
Gavia zasaąl z głową na jej ramieniu. I jeszcze

u niej w domu, kiedy poszła go obudzić przed
wyprawą w góry...

Zaczerwieniła się. Te momenty miały w sobie tyle

intymności, że aż poczuła się zmieszana.

- Przyniosłam historię choroby pani Martin - po­

wiedziała szybko.

-Dziękuję. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty,

nieprawdaż?

- Rzeczywiście, to był ciężki dzień.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

105

- Nie chciałem zasnąć. Usiadłem tylko na minutę

i tak się jakoś złożyło. Chyba lepiej zadzwonię do

Tessy i powiem jej, żeby szykowała kolację.

Sięgnął po słuchawkę i zawahał się.
- Może pojechałabyś ze mną? Coś byśmy zjedli.

Kiedy później Alison o tym myślała, doszła do

wniosku, że jej reakcja była spowodowana niechęcią,

jaką wywołał w niej fakt, że Gavin tak bardzo

przejmował się swoją siostrą. Czy naprawdę musiał

zadzwonić do niej, żeby powiedzieć, iż się spóźni?

A może to chodziło o nią samą? Czy Gavinowi

chodziło o Alison Parr, czy raczej o to, by odciągnąć

ją od Steve'a? Wtedy nie znała odpowiedzi na te

pytania.

- Nie, dziękuję. Nie mam ochoty znaleźć się tam

tylko po to, żeby zobaczyć, jak rozkosznie spożywacie

posiłek w towarzystwie Steve'a!

Gavin wstał. Jego senność zniknęła jak za do­

tknięciem czarodziejskiej różdżki.

- Nie o to mi chodziło - powiedział krótko. - Choć

może nie uwierzysz, ale było to czysto przyjacielskie

zaproszenie. Wyglądałaś na zmęczoną i może trochę

samotną. A jeśli chodzi o Steve'a, to jest teraz na

farmie i wypatruje deszczu. Jeśli nie spadnie, to będą

z Tessą musieli odłożyć swoje małżeńskie plany na

później.

Alison poczuła, że krew odpłynęła jej z twarzy. Nie

z powodu tego, co usłyszała, gdyż już dawno pogo­

dziła się z myślą, że nigdy nie kochała Steve'a, ale

z powodu wyrazu twarzy Gavina. Było w niej tyle

wrogości, że aż się przeraziła.

- Czujesz się zraniona? Widzę, że tak. Najwyraź­

niej jeszcze się nie poddałaś. Mogłem się tego spodzie­

wać. Powinienem wiedzieć, że nie zrezygnujesz tak

łatwo ze Steve'a.

background image

106

SZPITAL NA PROWINCJI

Alison zaniemówiła. A więc ich dobre stosunki

w pracy, ich randki i sympatia, z jaką odnosili się do

siebie nic nie znaczyły! Myślała, że zmienił zdanie na

jej temat. Jak widać ciągle uważał, że ona próbuje

zniszczyć związek Steve'a i jego siostry. I najwyraźniej

nie miał zamiaru do tego dopuścić.

-Mylisz się - odezwała się z trudem. - Nie

interesuje mnie Steve. Jeżeli o mnie chodzi, to

koniec.

Spojrzał na nią bez cienia uśmiechu.

Odwróciła się, żeby wyjść, ale Gavin był szybszy.

Zasłonił sobą drzwi.

- Przepraszam - powiedział sztywno. - Nie powi­

nienem tak do ciebie mówić.

Minęła jej cała złość. Czuła w sobie ogromną

pustkę, którą wypełniał jedynie ból.

- Ja również przepraszam. Zachowałam się ok­

ropnie.

Położył rękę na jej ramieniu. Alison czuła, jak wali

jej serce. Prawie bezwiednie rozchyliła usta, czekając

na jego pocałunek.

Gavin gwałtownie się odwrócił
Zawstydzona zrobiła to samo. Przecież byli w szpi­

talu, gdzie w każdej chwili mógł ich ktoś zobaczyć.

- Może jednak zmienisz zdanie i zjesz z nami

kolację?

- Nie, dziękuję - odparła nie całkiem pewnie.

- Ja... Muszę...

- Umyć włosy? - spytał i uśmiechnął się. - Co ja

mam z tobą zrobić, Alison?

- Nic. Zupełnie nic.
- Przychodzi mi do głowy kilka pomysłów.

Zaczerwieniła się.
- Dobranoc, doktorze Cameron.
- Dobranoc, siostro Parr.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

107

Jego żartobliwy ton nie mógł zatrzeć nieprzyjem­

nego wrażenia, jakie pozostawiła na niej cała roz­

mowa. Postanowiła, że nigdy więcej nie zrobi czegoś,

co dałoby Gavinowi okazję do chronienia siostry.

Gorącym dniom wydawało się nie być końca.

Codziennie zbierały się chmury tylko po to, żeby
w ciągu nocy zniknąć za linią horyzontu.

Choć w szpitalu było dużo pracy, na oddziale

Alison życie płynęło w miarę spokojnie. Lubiła pa­

trzeć, jak pacjentki z zaufaniem i wdzięcznością od­

noszą się do doktora Camerona.

Powiedziała mu to któregoś dnia, kiedy ostatnie

dziecko zostało zważone i oddane matce.

- Trochę czasu mi to zajęło. Doktor Mac był tu tak

długo, że wszystkim zdawało się, że jest nie do

zastąpienia. Widziałaś kartkę od niego? Wygląda na

to, że dobrze się bawi. Zasłużył sobie na takie wakacje.

Podał jej ostatnią kartę. Alison schowała ją do

teczki.

- Po powrocie chciałbym go prosić, żeby zastąpił

mnie przez kilka dni. Kiedy twoja matka była u nas

w zeszłym tygodniu z Ruth, pytała, czy nie odwiedził­

bym Blue Rock Ridge. Powiedziałem, że do czasu,

kiedy doktor Mac nie przyjedzie z urlopu, nie ma

o tym mowy, ale później może uda się to jakoś

załatwić.

- Świetny pomysł-przyznała od niechcenia. - M o ­

ja rodzina uwielbia gości.

- Twoja matka wspomniała też, że może i tobie

udałoby się załatwić kilka dni wolnego. Twierdzi, że

obojgu nam przydałby się krótki odpoczynek.

Jego głos brzmiał niewinnie. Zbyt niewinnie, jeśli

ktoś by ją o to spytał. Alison zastanawiała się, co

znów knuje jej ukochana mama.

background image

108

SZPITAL NA PROWINCJI

- Nie wiem, co Marion na to powie. Zawsze mamy

za mało personelu.

- A l e to przecież Marion twierdzi, że personel

musi być wypoczęty, aby efektywnie pracować. Zre­

sztą i tak nic nie wymyślimy przed powrotem

doktora Maca.

Alison bardzo spodobał się pomysł spędzenia kilku

dni z Gavinem w domu.

- Bardzo chciałabym zobaczyć swą bratanicę - po­

wiedziała szybko, jakby chcąc się usprawiedliwić.
- To urocze maleństwo, prawda?

Gavin nie ponowił więcej swego zaproszenia na

obiad do domu. Alison nie marzyła specjalnie o tym,

żeby zobaczyć Tessę, ale czuła się trochę winna, że nie

poszła na jej lekcje aerobiku.

Któregoś dnia po skończonym dyżurze właśnie

zastanawiała się, czy nie zrobić tego teraz, żeby mieć

problem z głowy, kiedy usłyszała w oddali dźwięk

szkolnego dzwonka.

To mogło oznaczać tylko jedno: pożar buszu.

W następnej chwili usłyszała wycie syreny przejeż­

dżającej obok szpitala straży pożarnej. Szybko wło­

żyła dżinsy i pobiegła do szpitala.

Gavin i Marion właśnie wychodzili.

- Usłyszałam alarm! - krzyknęła Alison.

- T u ż przed nim nadawali ostrzeżenie przez radio

- poinformował doktor.

- Gdzie się pali?
- W Glengyle. Wygląda na to, że dom jest oto­

czony przez ogień. Jeśli wiatr się zmieni, ogień

będzie rozprzestrzeniał się w kierunku miasta - od­

powiedział Gavin i zwrócił się do Marion: - Wezmę

ze sobą każdego, kogo znajdę. Będziemy potrze­

bowali dobrze zorganizowanego punktu pierwszej

pomocy.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

109

- M o l l y zostanie, żeby pilnować oddziału. Ja jadę

z tobą - powiedziała Alison.

- Dzielna dziewczyna.

Gavin poszedł do land rovera, żeby przejrzeć za­

wartość torby lekarskiej. Kiedy Alison wróciła z od­

działu, pakował właśnie dodatkowe opatrunki.

Glengyle było oddalone od miasta o godzinę drogi,

ale ponieważ zrobił się wieczór, widzieli na horyzoncie

krwawą łunę. Kiedy podjechali bliżej, ich oczom

ukazał się ogromny pożar, błyskawicznie pochłania­

jący wszystko, co spotykał na drodze. Wiedziała, że

do jego gaszenia przystąpili wszyscy farmerzy z oko­

licznych posiadłości. W zapamiętaniu kopali głęboki

rów, który miał stanowić zaporę dla ognia.

- Jest tam twój ojciec - oznajmił Gavin. -i Brian.

Alison już dostrzegła ojca, który ocierając pot

z czoła kopał w ciszy, u boku innych mężczyzn.

Domostwo wydawało się być ze wszystkich stron

otoczone płomieniami. Kubły wody, którymi próbo­

wano je ugasić, były kroplą w morzu potrzeb.

- Po pierwsze musimy znaleźć jakieś miejsce na

punkt pomocy. Potrzeba nam czegoś dostatecznie

bliskiego, ale bezpiecznego. Poczekaj tu, Alison.

Wrócił po chwili i oznajmił, że najlepszą lokalizacją

będzie dom głównego poganiacza bydła. Stał w nie­

wielkim oddaleniu od reszty zabudowań, a co waż­

niejsze, wiatr wiał w przeciwnym kierunku. Ledwie

zdążyli rozpakować sprzęt, kiedy żona właściciela

farmy przyniosła jedno z dzieci z poparzoną nogą.

- Wrócił do środka po psa - powiedziała, podczas

gdy Alison zabrała się do opatrywania rany.

- Uratowałeś go? - spytała, kiedy skończyła ban­

dażować.

- Ją - poprawił chłopiec. -I małe. Sama nie dałaby

rady ich wynieść.

background image

110

SZPITAL NA PROWINCJI

- To było bardzo niemądre - strofowała małego

bohatera matka. - Idź i powiedz tacie, żeby tu

przyszedł. Trzeba mu opatrzyć ręce.

Kilka minut później przyszedł właściciel farmy.

-Inni mężczyźni są bardziej poparzeni, ale żona

nalegała - tłumaczył się.

- Popatrzmy na pana dłonie.

W milczeniu wyciągnął przed siebie poranione ręce

i Alison wprawnie je opatrzyła. Ponieważ wiedziała,

że mężczyzna wróci do akcji, znalazła bawełniane

rękawiczki i nałożyła mu je na bandaż.

Gavin widząc, że Alison i dwie inne pielęgniarki

dają sobie radę z opatrunkami, przyłączył się do

gaszących ogień. Alison patrząc na walczących męż­

czyzn miała wrażenie, że ich wysiłki są daremne.

Ogień cały czas rozprzestrzeniał się z tą samą gwał­

townością, jak na początku.

Przez całą noc opatrywała rany. Jednym z męż­

czyzn, którzy do niej przyszli, był Brian. Kiedy ban­

dażowała mu ręce, informował ją, że ojciec jest cały

i zdrowy.

W kuchni zebrały się kobiety. Gotowały mężczyz­

nom kawę i karmiły ich kanapkami. Alison wyprosto­

wała się. W tym momencie spostrzegła szczupłą dziew­

czynę w dżinsach, niosącą tacę pełną pustych filiżanek.

- Tessa? - spytała ze zdziwieniem.
Policzek Tessy, a także jej koszulka i spodnie były

osmalone dymem. Wyglądała na bardzo zmęczoną.

- Nie wiedziałam, że tu jesteś.

- Przyjechałam razem ze Steve'em. Dotarliśmy ja­

ko jedni z pierwszych.

- Odpocznij chwilę. Nie jesteś...

Chciała powiedzieć, że nie jest przyzwyczajona do

takich warunków, ale coś w spojrzeniu Tessy ją

powstrzymało.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

111

- Dam sobie radę - przerwała jej krótko siostra

Gavina. - Muszę iść. Tam na zewnątrz potrzebują

więcej kawy.

Alison patrząc za nią spostrzegła, że dziewczyna

utyka.

- Zraniłaś się w nogę?

Tessa odwróciła się.
- Nie - zaprzeczyła krótko. W dzieciństwie cho­

rowałam na heinemedina. Kiedy jestem bardzo zmę­

czona, utykam na jedną nogę. To wszystko.

„Nawet nie wiesz, do czego jest zdolna moja

siostra", powiedział kiedyś Gavin.

Nie było teraz czasu, żeby się nad tym zastana­

wiać, ale Alison zdała sobie sprawę, ile wysiłku

musiało kosztować Tessę pokonanie choroby i nau­

ka tańca.

Nie przerywając pracy, spoglądała na kobiety

noszące kawę i kanapki osmalonym farmerom i jej

podziw dla tej dziewczyny rósł z każdą chwilą.

Pracowała równo ze wszystkimi, a jej drobna postać

była widoczna prawie we wszystkich miejscach na­

raz.

Było już jasno, kiedy spalony dom runął na

ziemię, posyłając w niebo ogromny snop iskier.

Właścicielka farmy stała tuż za Alison, patrząc na

to. co rozgrywało się przed ich oczami,

- Mogło być gorzej - powiedziała twardo. - Nikt

nie zginął i udało się ocalić zwierzęta. Wygląda na

to, że będziemy musieli wszystko zaczynać od nowa.

Dotknęła spracowaną ręką główki syna, który stał

obok niej.

- Dobrze, że uratowałeś wszystkie szczeniaki,

synku. Będą nam teraz potrzebne.

Alison odwróciła głowę czując, jak łzy napływają

jej do oczu.

background image

112

SZPITAL NA PROWINCJI

Do pokoju wszedł Gavin. Na jego osmalonej twa­

rzy widać było takie samo wyczerpanie, jak na twa­

rzach wszystkich mężczyzn.

- Przepraszam, że zostawiłem cię samą. Tam by­

łem bardziej potrzebny, choć i tak nie udało nam się

uratować domu.

- To prawda, ale przecież ocalała stajnia i zwierzęta.
Wszedł mężczyzna, któremu spadająca deska po­

parzyła ramię. Alison opatrzyła ranę. Kiedy wyszedł,

spojrzała na Gavina. Stał oparty o ścianę i miał

zamknięte oczy.

Podeszła do niego i wtedy zobaczyła jego ręce.
- Gavin, twoje dłonie! - krzyknęła z przerażeniem.

-Pokaż, opatrzę ci je.

Przez moment miała wrażenie, że będzie się sprze­

ciwiał, ale on bez słowa wyciągnął ręce przed siebie.

- Wygląda na to, że przez dłuższy czas nie będzie

z ciebie większego pożytku.

Delikatnie obmyła oparzenia i pokryła je tiulem.

Widziała, że przez twarz Gavina przeszedł grymas

bólu, ale nie odezwał się słowem.

- Dziękuję - powiedział, kiedy skończyła. - Musi­

my poszerzyć zaporę przeciwogniową. Jeśli zmieni się

wiatr, będziemy mieli prawdziwe kłopoty.

- Chyba nie masz zamiaru...

Mam zamiar. Twój opatrunek i szpitalne rękawi­

czki sprawiły, że czuję się jak nowo narodzony!

Zobaczymy się później.

Wiatr nasilił się i płomienie kąsały wszystko, co

napotykały na swej drodze z jeszcze większą zaciętoś­

cią niż dotychczas. Ogień przerwał zaporę w dwóch

miejscach. Alison widziała z okna, jak mężczyźni

desperacko próbowali go zatrzymać.

Kolejnym pacjentem, który zgłosił się na opat­

runek, był Steve. Alison była zajęta i jego oparzeniem

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

113

zajęła się inna pielęgniarka. Właśnie kończyła, kiedy

weszła Tessa Cameron.

Kiedy zobaczyła Steve'a, pobladła i zrobiła krok

w jego stronę. Lecz potem zatrzymała się i lekko

uśmiechnęła.

- Co to? Próbujesz się wymigać od pracy?
- Na to wygląda.

Wyciągnął zdrową rękę i Tessa ujęła ją w dłonie.
- Nic ci się nie stało, kochanie? - spytała z nie­

pokojem.

- Jestem zdrów jak ryba.
Przejechał palcem po jej osmalonym policzku.
- Wyglądasz okropnie. Nigdy nie widziałem tak

umorusanej twarzy!

Zupełnie, jakby byli sami na świecie, pomyślała

Alison. Chciała odwrócić wzrok, ale nie mogła.

I w tym momencie zrozumiała, że musi zaakcep­

tować prawdę, niezależnie od tego, ile miałoby to ją

kosztować. Już wcześniej zdała sobie sprawę, że jej

uczucie do Steve'a nie było miłością. Jednak w głębi

serca ciągle miała nadzieję, że to, co łączy go z dziew­

czyną z miasta, okaże się błahą miłostką. Teraz

wszakże przekonała się, że nie miała racji.

Oni się kochają, pomyślała i ta myśl wcale nie

sprawiła jej takiego bólu, jakiego mogłaby się spo­

dziewać.

Przypomniała sobie, z jakim zaangażowaniem Tes­

sa pracowała przez całą noc i zrobiło jej się wstyd,

że posądzała ją o brak wytrwałości. Tessa będzie

ciężko pracować na farmie i doskonale da sobie

ze wszystkim radę.

To dlatego, że oni należą do siebie w sposób, w jaki

my ze Steve'em nigdy do siebie nie należeliśmy, myślała.

Ta myśl zrodziła w jej głowie nowe pytanie.

Czy w jej życiu pojawi się mężczyzna, którego ona

background image

114

SZPITAL NA PROWINCJI

pokocha z takim oddaniem i który będzie należał

wyłącznie do niej?

Mężczyzna? Czy chodziło jej o jakiegokolwiek

mężczyznę? Czy może raczej miała na myśli Gavina

Camerona?

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Nie miała czasu, żeby zastanawiać się nad tym

frapującym zagadnieniem, gdyż w tym momencie na
zewnątrz rozległ się krzyk.

- Wiatr się zmienia!
Wszyscy wybiegli na dwór.
- Jak na razie stajnia się nie zajęła - zauważył ktoś

ze stojących.

Płomienie, które prawie lizały już oborę i stajnię,

zmieniły kierunek natarcia.

Wśród walczących mężczyzn zapadła cisza. Wszys­

cy wiedzieli, że pożar buszu przesuwa się teraz w kie­
runku miasta. Na razie był jeszcze daleko, ale przy

takim wietrze mógł dotrzeć do pierwszych zabudowań
za pół godziny.

- Moglibyśmy spróbować odciąć mu drogę koło

rzeki - zasugerował ojciec Alison. - Powiedzmy po­
łowa z nas pojechałaby do przodu, a reszta próbowa­
łaby opanować sytuację na miejscu.

- Zostało nam niewiele wody, a w korycie rzeki nie

ma prawie nic - zauważył któryś z mężczyn.

Lecz mimo to, wszyscy zabrali się z powrotem

do pracy.

Mężczyźni z zacięciem chwycili za łopaty i wiadra.

Nie mieli wyboru. Ich praca polegała głównie na
kopaniu, gdyż musieli oszczędzić resztę wody na
wypadek, gdyby zmienił się wiatr i ogień zajął zabu­
dowania gospodarcze.

background image

116 SZPITAL NA PROWINCJI

Tessa przyniosła pielęgniarkom kawę i kanapki.

Alison na chwilę usiadła i dopiero wtedy odczuła, że

boli ją każdy mięsień, każda kosteczka.

Właśnie kończyła jeść, kiedy jedna z pielęgniarek

wyjrzała przez otwarte drzwi.

- Czy to dym sprawił, że jest tak ciemno?
W jednej chwili wszyscy byli na zewnątrz, starając

się dojrzeć niebo, poprzez pełne dymu powietrze. Ich

oczom ukazały się ciężkie, prawie czarne chmury,

nisko wiszące nad górami. Alison wiedziała, że to

może oznaczać wszystko i nic.

W oddali rozległ się cichy pomruk burzy. I wtedy

zaczęło padać. Ogromne krople deszczu spadały wol­

no, jakby z namysłem, a po chwili z nieba zaczęły lać

się strumienie życiodajnej wody.

To była jedyna rzecz, która mogła ich uratować.

Gdyby nie deszcz, pożar dotarłby do Namboola

Creek. Mieli zbyt mało wody, żeby go ugasić.

Mężczyźni stali na deszczu, którego krople ryso­

wały na ich osmalonych twarzach jasne ścieżki. Każdy

się uśmiechał. Może tylko z wyjątkiem ludzi, którzy

stracili w tym dniu rodzinny dom.

- Nie martw się o nas. Damy sobie radę - powie­

działa jego właścicielka, kiedy Alison spytała ją, co

zrobią. - Niedaleko jest pusta chata. Wprowadzimy

się do niej i rozbudujemy. Coś ci powiem. Mam

nadzieję, że wreszcie zafunduję sobie nowoczesną

kuchnię ze stalowym, nierdzewnym zlewem!

Lecz Alison dostrzegła w oczach kobiety łzy.
- Proszę przyprowadzić jutro Johnny'ego. Doktor

Cameron chce obejrzeć jego nogę. I ręce pani męża.

Spakowała to, co zostało z ich środków opatrun­

kowych i zaniosła torbę do land rovera. Już sobie
wyobrażała, co się będzie jutro działo na izbie przyjęć.
Tyle opatrunków do zmiany i ran do opatrzenia!

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

117

-Alison! Jedziemy do szpitala. Czeka nas tam

mnóstwo pracy.

Obejrzała się i zobaczyła Gavina.

- Twoje bandaże są przesiąknięte - powiedziała

bez zastanowienia.

- Nie tylko moje. Zmienisz opatrunek, kiedy bę­

dziemy na miejscu. Mogłabyś poprowadzić?

Usiadł obok niej, a dwie pielęgniarki usadowiły się

z tyłu. Dròga była śliska od błota, więc musieli jechać

bardzo ostrożnie. Nad rzeką nie było już ognia, tylko

osmalone krzewy dymiły, chłodzone kroplami pada­

jącego deszczu.

- Pożar był całkiem blisko miasta - zauważył

Gavin. - Bez deszczu nie zdołalibyśmy zatrzymać

ognia. Kiedy zmienił się wiatr, nie mieliśmy żadnych

szans.

Spojrzał na Alison i uśmiechnął się.

- Można powiedzieć, że jest pani jasnowidzem,

siostro Parr.

- To samo dotyczy pana - odparła. Ucieszyła się,

gdy do rozmowy włączyła się jedna z pielęgniarek. Nie

była już skazana tylko na mężczyznę, który wprowa­

dził w jej życie tak wiele zamętu.

Kiedy dotarli do szpitala, dowiedzieli się, że deszcz

spadł w całej okolicy. Alison zadzwoniła do domu

i rozmawiała z matką. Usłyszała, że w Blue Rock

Ridge było teraz mnóstwo wody. Wszyscy się spodzie­

wali, że kolejne dni przyniosą kolejne opady.

Przez następny tydzień mieli pełne ręce roboty.

Oddział Alison był pusty, więc pomagała koleżankom

na izbie przyjęć. Prawie całe dnie zmieniali opatrunki,

opatrywali rany i sprawdzali, czy nie wdała się w nie

infekcja.

Alison nie miała wiele czasu na rozmyślania i bar­

dzo jej to odpowiadało. Nie mogła jednak udawać, że

background image

118

SZPITAL NA PROWINCJI

nie przeżyła godziny szczerości z samą sobą i musiała

stawić tej prawdzie czoło.

Chciała powiedzieć Gavinowi, że miał rację, jeśli

chodzi o jej uczucia do Steve'a twierdząc, że było to

tylko przywiązanie i rodzaj fascynacji. Chciała mu też

wyznać, że myliła się co do Tessy i jej związku ze

Steve'em.

Niejeden raz próbowała mu to wszystko powie­

dzieć, ale zawsze pojawiały się te same wątpliwości.

Czy rzeczywiście to, co czuje do Gavina jest tylko

czysto fizycznym pożądaniem? Czy nie chodzi o nic

więcej? Nie, na pewno nie.

A skoro tak, to dlaczego tak niepokoiła ją myśl, że

jedynym powodem, dla którego tak się do niej zbliżył,

była chęć ułatwienia życia Tessie?

I dlaczego nie może zapomnieć tych kilku chwil,

które spędzili razem? Radości i poczucia bliskości,

jakie stały się ich udziałem, kiedy patrzyli na dzikiego

ogiera. Ulgi, jaką oboje odczuli słysząc, że uciekł na

północ. I tego, co Gavin powiedział tego samego dnia,

kiedy wyszli z jaskini.

„Całe życie czekałem, żeby spotkać kogoś takiego

jak ty! Nie kogoś takiego. Ciebie, Alison".

Czy naprawdę tak myślał? I czy ona chciała, żeby

to było prawdą? Nie, oczywiście, że nie. Była zbyt

wielką realistką.

Mimo to myśli te nie dawały jej spokoju. Tłuma­

czyła sobie, że ten rodzaj przyciągania, jaki odczuwa­

ją, może być tylko wyrazem ich fizycznej fascynacji.

Niczym więcej. Oczywiście, że jest to podniecające,

przyjemne, ale na tym koniec.

I oczywiście tylko dlatego, że lubiła swą pracę,

zrobiło jej się smutno, kiedy na izbie przyjęć trochę

się przerzedziło i musiała wrócić na oddział poło­

żniczy.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

119

- Dobrze ci się pracowało z doktorem Camero­

nem? - zapytała niewinnie Molly.

- Tak, dobrze. Jest doskonałym lekarzem. Pracuje

szybko, dokładnie i nigdy nie daje nikomu odczuć, że

jest zbyt zajęty, żeby się nim zająć.

- Zabawne - ciągnęła Molly równie niewinnym

głosem jak na początku. - Mam wrażenie, że kiedyś
oceniałaś go zupełnie inaczej.

Alison zaczerwieniła się.
- To była osobista sprawa. Zawsze szanowałam go

jako lekarza.

- Ja również - przytaknęła Molly. - Wydaje mi się,

że doktor Cameron jest jedynym człowiekiem, który

może pomóc Beth urodzić dziecko.

Dzięki jego opiece i dokładnym, cotygodniowym

badaniom z każdym dniem zwiększała się szansa, że
Beth donosi dziecko na tyle, żeby miało szansę na
przeżycie.

- Chciałbym, żeby Beth pojechała do Charleville

- powiedział któregoś dnia Gavin. - Przeraża ją ta
myśl i za wszelką cenę wolałaby tego uniknąć. Wiem,
że zamartwiałaby się o Ricka, dzieci i hotel, a to nie
zrobiłoby dobrze jej ciśnieniu. Tak więc pozostają
nam częste badania. W razie potrzeby zadzwonimy
po Latające Pogotowie.

Skończył wypełniać kartę Beth Garrett i położył ją

na biurku.

- Doktor Mac wróci dopiero po świętach Bożego

Narodzenia. Tak więc muszę na razie odłożyć wizytę
u twojej mamy. Ale skoro mowa o świętach, nie
poszłabyś ze mną w sobotę na tę szkolną zabawę?
Bardzo bym chciał cię tam zabrać.

Zawahała się. Czy powinna utrzymywać z nim

jakiekolwiek stosunki poza pracą? Mając na wzglę­

dzie wszystkie dręczące ją wątpliwości, powinna

background image

120

SZPITAL NA PROWINCJI

raczej ograniczyć się do spraw ściśle zawodowych. Ale

jak mogła odmówić człowiekowi, który patrzył na nią

tak, jakby od jej zgody zależało całe jego życie? Poza

tym miała ochotę pójść z nim na tę zabawę.

- Z chęcią - odparła po krótkiej chwili wahania.

Może wtedy powie mu wreszcie, co myśli o związku

Tessy i Steve'a.

W sobotę zdecydowała się włożyć białą sukienkę.

Rozpuściła luźno włosy i zrobiła lekki makijaż.

Stanęła przed dużym lustrem i krytycznie przy­

glądała się swemu odbiciu. Biały kolor sukni podkreś­

lał opaleniznę, a delikatny makijaż wydobywał blask

z jej brązowych oczu.

Może być, pomyślała.

Ale spojrzenie Gavina powiedziało jej znacznie

więcej, choć on sam skwitował jej wygląd krótkim

komplementem.

- Ładnie - odezwał się. - Bardzo ładnie.
Tym razem zgodziła się, żeby przyjechał po nią do

internatu. Molly i tak powiedziała jej, że cały szpital

wie o tym, że siostra Parr i doktor Cameron idą razem

na zabawę. Kiedy wyszła, Gavin już czekał.

-Powinienem był chyba włożyć coś bardziej ele­

ganckiego - powiedział z żalem.

Nie dając jej czasu na odpowiedź, podniósł ją

i posadził w land roverze.

- Alison, nie jestem najlepszy w prawieniu kom­

plementów - wyznał niechętnie.

- Zgadza się - przytaknęła. - Znacznie lepiej wy­

chodzą ci impertynencje.

Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.

- Chyba masz rację. Ale mimo to spróbuję. Jestem

dumny, że to ja zabieram cię dziś na tańce.

Słyszała w życiu bardziej wyszukane komplementy,

lecz mimo to poczuła się uszczęśliwiona.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

121

Szkoła była bardzo blisko szpitala i Alison żało­

wała, że ich przejażdżka trwała tak krótko. Na

pewno na zabawie będzie bardzo miło, ale ona

poczuła dziwne pragnienie, żeby zatrzymać tę chwilę,

kiedy byli tylko we dwoje.

Parking przed szkołą był prawie pełen. Gavin

zatrzymał samochód w dość odległym miejscu.

- Nie wyskakuj, pomogę ci wyjść. Pobrudzisz

sobie sukienkę.

Zestawił ją na ziemię, ale nie wypuścił z objęć.
- Mam cię przed sobą ostrzec? - spytał w przerwie

między jednym a drugim pocałunkiem.

- Ostrzec?
- Jeśli pozwolisz mi się jeszcze raz pocałować, nie

ręczę za siebie. Powinnaś to wziąć pod uwagę.

Lecz Alison na nic nie zwracała już uwagi.

Nie czułą nic prócz gorących pocałunków i obe­

jmujących ją silnie męskich ramion. Przylgnęła

do Gavina całym ciałem, rozkoszując się jego bli­

skością i pragnąc, by ta chwila nigdy się nie

skończyła.

Jednak wszystko ma swój kres. Z niechęcią ode­

rwali się od siebie.

- Chciałem tylko nadać ton wieczorowi - ode­

zwał sie niezbyt pewnym głosem Gavin. Lekko do­

tkną! jej włosów. Chyba zburzyłem ci fryzurę.

Gniewasz się?

- A jak myślisz?
- Myślę, że nie.
Alison poprawiła włosy i makijaż, a potem wyjęła

chusteczkę i upewniła się, czy Gavin nie ma na

ustach śladów szminki.

- N i e mam nic przeciwko temu, żeby wszyscy

dowiedzieli się, że przed chwilą cię całowałem - za­

protestował.

background image

122

SZPITAL NA PROWINCJI

- N i e ma się czego wstydzić - odparła Alison

swobodnie.

Naprawdę mi to nie przeszkadza, pomyślała. Nie­

zależnie od tego czy to miłość, wzajemna sympatia

czy pociąg fizyczny, podoba mi się i nie mam zamiaru

pozbawiać się tej przyjemności!

Tuż przed drzwiami Gavin zatrzymał się.
- Chcę, żebyś wiedziała - zaczął z uśmiechem, od

którego Alison zakręciło się w głowie - że nie mam

zamiaru odprowadzić cię do domu o północy zaraz

po skończonej zabawie.

-Dlaczego?
- Pomyślałem, że moglibyśmy pojechać nad rzekę

i sprawdzić, ile wody przybrało po tych deszczach.

- Dlaczego nie - zgodziła się z uśmiechem.

Nagle jej dotychczasowe wątpliwości i pytania

przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.

- Chodź - ujął ją za rękę. - Czeka nas wspaniała

zabawa!

Powinnam była wtedy powiedzieć mu o tym, co

myślę o Stevie i Tessie, myślała później, Ale kiedy

weszli na rozświetloną kolorowymi lampami salę,

wypełnioną po brzegi tańczącymi ludźmi, ogarnął ich

nastrój radości i zabawy.

Nie wiadomo czy to z powodu deszczu, czy też

zbliżających się świąt'Bożego Narodzenia, wszyscy

w Namboola Creek zdawali się być szczęśliwi i zado­

woleni z życia. Od czasu do czasu w polu widzenia

Alison pojawiali się Tessa i Steve, tańczący w drugim

końcu sali. Raz pochwyciła utkwiony w siebie wzrok

Gavina, w którym dostrzegła troskę o siebie. Nie

martw się, chciała mu powiedzieć. Wszystko jest

w porządku! Jednak to nie było odpowiednie miejsce

ani czas. Pomyślała, że wyzna mu wszystko, kiedy

pojadą nad rzekę.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

123

W którymś momencie znalazła się w pobliżu

Steve'a i pomyślała, że musi wykorzystać okazję, by

raz na zawsze wszystko mu wyjaśnić.

- Chodź - powiedziała, ujmując go za rękę. -Tyl­

ko mi nie mów, że nie potrafisz tańczyć. Tessa wiele

cię nauczyła.

Akurat grali walca i Alison z przyjemnością za­

uważyła, że Steve rzeczywiście nieźle sobie radzi.

Choć prowadził bardzo dobrze, czuła jednak pewną

sztywność, z jaką ją obejmował.

- Steve, moglibyśmy wyjść na zewnątrz? Chciała­

bym ci coś powiedzieć.

- Jasne - zgodził się po krótkiej chwili wahania.

Poszli do ogrodu warzywnego, który znajdował

się na tyłach szkoły. Było tam w miarę cicho i spo­

kojnie.

Bardzo trudno było jej znaleźć właściwe słowa.
- Wiem, że nasza znajomość nie była najbardziej

udana - zaczęła. Kiedy chciał jej przerwać, potrząs­

nęła głową. - Nie, pozwól mi mówić dalej. Dużo

o nas myślałam. To, co nas łączyło, to była sympatia,

przyjaźń, ale nie miłość. Ja tak myślałam i ty, dopóki

nie spotkałeś Tessy.

- Kiedy powiedziałem ci, że będę czekać, napraw­

dę tak myślałem. Wydawało mi się, że nie może być

inaczej, że musimy się pobrać. I wtedy poznałem

Tessę. Wszystko zrozumiałem.

-Wiem o tym. Wiem, że to, co was łączy

jest trwałe i prawdziwe. Chciałabym, żebyś wie­

dział, że nie złamałeś mi serca. Przez całe życie

byliśmy przyjaciółmi i mam nadzieję, że nadal

tak będzie.

Spojrzała na niego i ogarnęło ją dziwne uczucie.

- Musisz wiedzieć, że życzę tobie i Tessie wiele

szczęścia.

background image

124

SZPITAL NA PROWINCJI

Wspięła się na palce i pocałowała Steve'a. A potem,

przez pamięć na wszystko, co kiedyś ich łączyło,
uścisnęła go.

- Idź i powiedz wszystko Tessie. Ja przyjdę za małą

chwilę.

Odprowadziła go wzrokiem i właśnie kiedy miała

udać się za nim, z ciemności wyłoniła się jakaś
postać.

To był Gavin. Było ciemno, ale nie na tyle, żeby

nie dostrzegła, jak bardzo jest wściekły.

- Po prostu nie możesz dać za wygraną, prawda?
- Nic nie rozumiesz - zaczęła, ale nie pozwolił jej

skończyć.

-Doskonale rozumiem. Widzę, że tylko czekałaś

na okazję. Umawiałaś się ze mną, pozwalałaś mi

myśleć, że... - przerwał. - Powinienem był się domyś­

lić. Powinienem był wiedzieć, że nigdy się nie poddasz.
Ale nie wyobrażaj sobie, że odzyskałaś Steve'a. Wiem,
co czuje do Tessy i jestem pewien, że teraz ma do

siebie żal za tę chwilę słabości. Nawet nie mam do
niego pretensji. Ten biedny facet był bez szans.

Zdumienie Alison przerodziło się w złość.
- Nie chcę odzyskać Stve'a. Nie próbowałam tego

zrobić, ale ty jak zwykle nie dałeś mi nawet możliwo­
ści wytłumaczenia się!

Doktor Cameron potrząsną! głową.
- Nie chcę słuchać żadnych wyjaśnień - powiedział

zmęczonym głosem. - Nie jestem ślepy i, wbrew temu
co najwyraźniej o mnie myślisz, nie jestem też głupi.
Widziałem, że to ty go pocałowałaś.

- Tak, pocałowałam go. Ale zrobiłam to dlatego,

że...

- Nie musisz się przede mną tłumaczyć - przerwał

jej chłodno. - Cieszę się, że miałem oczy szeroko

otwarte i że cię przejrzałem. A jeśli pocałunek tak

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

125

niewiele dla ciebie znaczy, nie będziesz zapewne miała

nic przeciwko temu.

Przyciągnął ją gwałtownie do siebie i pocałował

z siłą, z jaką nigdy przedtem tego nie robił. Był to

pocałunek pełen pasji, ale pozbawiony ciepła.

Puścił ją i prawie odepchnął od siebie. Bez słowa

odwrócił się i poszedł na salę.

Alison nie miała ochoty iść za nim. Obeszła dokoła

budynek, przeszła porzez parking, na którym stał

znajomy land rover i samotnie udała się pustą ulicą

w kierunku szpitala.

W domu wykąpała się, ale nie poszła spać. Usiadła

przy oknie, ale nie widziała za nim nic, prócz twarzy

Gavina. W jej uszach dźwięczał jego oskarżycielski

głos, a na ustach cały czas czuła chłód ostatniego

pocałunku.

Rano, kiedy obudziła się po kilku godzinach snu,

znów nie odczuwała nic prócz wściekłości. Nie dał jej

nawet szansy. Widział, jak całowała Steve'a, ale nie

słyszał, co mu powiedziała. Co gorsza, nie chciał tego

słyszeć. Jak zwykle posądził ją o najgorsze zamiary.

Nic mnie to nie obchodzi, powtarzała sobie, przy­

gotowując się do pracy. Nie potrzebuję go. Żałuję

tylko, że nadal musimy pracować. Będę go unikać!

Jeszcze tego samego dnia miała się przekonać, że

Gavin powziął ten sam zamiar. Był dla niej grzeczny,

ale przychodził na oddział tylko wtedy, gdy jego

obecność była niezbędna. Molly z pewnością zauważy­

ła tę zmianę, ale nie zadawała Alison zbędnych pytań.

Doktor Mac miał ciągle jeszcze wakacje, więc

na szczęście nie musiała się obawiać, że Gavin będzie

jej towarzyszył podczas wyprawy do domu. Kilka

najbliższych wolnych dni postanowiła spędzić z ro­

dziną. Brian był w mieście, więc przy okazji zabrał

ją ze sobą.

background image

126

SZPITAL NA PROWINCJI

- Na pewno nie masz nic przeciw temu, że musisz

przyjechać do pracy w czasie świąt? - spytała ją

Marion, kiedy przyszła się pożegnać.

- Nic a nic - zapewniła ją Alison. Cieszyła się, że

będzie zastępować Marion, gdyż to nie zostawi jej

zbyt wiele czasu na myślenie.

- Mama będzie rozczarowana, że nie spędzisz z na­

mi świąt - powiedział Brian w drodze do domu.

- Miała nadzieję, że chociaż w tym roku zrobisz

wszystko, żeby być z nami.

- Mogłabym to załatwić - wyznała szczerze - ale

wolę pracować.

- Ciągle nie możesz się pozbierać po tej sprawie ze

Steve'em?

- Nie, to nie to.
Miała wrażenie, że Brian chce coś dodać, ale

zmienił zdanie. Powiedział coś o ilości wody, jaka

przybyła w rzece po deszczach.

Alison zastanawiała się, o co zapyta ją mama,

kiedy się zobaczą. Jednak po gorącym uścisku na

powitanie i krótkim, badawczym spojrzeniu, jakim

obdarzyła córkę, Mary Parr postanowiła nie zadawać

żadnych pytań.

Pierwszy dzień upłynął na odwiedzeniu Meg i ma­

leństwa, na przeglądzie stajni i całego gospodarstwa.

Ale następnego dnia Alison po przebudzeniu umyła

się, włożyła szorty i koszulkę i zeszła do kuchni.

Zastała tam tylko matkę.

-Tosty i kawa, jak sądzę, zgadza się? Pewnie

nawet nie chcesz jajka.

- Jutro zjem jajko - obiecała Alison.

Mary usiadła na stołku obok niej i zaczęły roz­

mawiać o dziecku, o farmie, o szpitalu i pogodzie.

I nagle wszystko stało się jakby prostsze. Opowiedzia­

ła matce o wszystkim, co gnębiło ją od tylu tygodni.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

127

- Miałaś rację co do Steve'a i Tessy - powiedziała

wolno. - Trzeba podążać za głosem serca. Kochają się;

i Tessa dołoży wszelkich starań, żeby być dla niego

dobrą żoną.

Mary Parr bez słowa nalała więcej kawy.

- Sama do tego doszłam. Zrozumiałam też, że

Steve nie złamał mi serca. Myślę, że nie kochałam go

naprawdę.

- Zawsze martwiłam się o ciebie i Steve'a. Nigdy

tak naprawdę się nie poznaliście i bałam się, że nie

będziesz szczęśliwa, jak go poślubisz. A kiedy wyje­

chałaś, nie mogłam się powstrzymać od myśli, że to

dla was obojga duża szansa. Miałam nadzieję, że

ujrzycie rzeczy we właściwym świetle.

Odniosła puste kubki do zlewu.

- Myślałam też, że gdybyś naprawdę go kochała,

nigdy nie zdecydowałabyś się na ten wyjazd.

Alison przypomniała sobie, że to samo powiedział

jej Gavin. Nie chciała o nim rozmawiać. Była wdzięcz­

na matce, a jednocześnie trochę zdziwiona, że nie

podejmowała tego tematu. Wspomniała tylko, że

może po powrocie doktora Maca Gavin przyjedzie ich

odwiedzić.

Alison nie odpowiedziała.
Jednak podczas pobytu w domu wielokrotnie

łapała się na tym. że o nim myśli. Tłumaczyła sobie,

że nie ma sensu zawracać sobie nim głowy tylko

dlatego, że był tu z nią i że przeżyli razem kilka

miłych chwil.

Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić. Często sta­

wała na werandzie i wpatrywała się w widniejące na

horyzoncie góry, przypominając sobie dzień, kiedy

pojechali tam razem konno i poszli do jaskini. Jak

dobrze pamiętała gorące pocałunki i uścisk jego sil­

nych ramion! Pocałunek, którym obdarzył ją po

background image

12S

SZPITAL NA PROWINCJI

sobotniej zabawie, w niczym nie przypominał tych,

które teraz z takim rozrzewnieniem wspominała.

Ale chyba jeszcze częściej myślała o ognisku, które

rozpalili razem i o tym, jak tłumaczyła mu, co

u aborygenów oznacza „thirra-moulkra". Symbol

przyjaźni.

Przyjaźń, pomyślała gorzko. Jak można mówić tu

o przyjaźni, skoro on ustanowił się sędzią, nie dając

jej najmniejszej szansy obrony?

Zresztą dlaczego miałaby się tym przejmować?

Przecież już dawno powiedziała sobie, że to tylko

czysto fizyczne zauroczenie. Po co więc zawracać

sobie nim głowę i tracić niepotrzebnie czas?

Dość tego, powiedziała sobie stanowczo.
Ale zauważyła, że podczas ostatniego dnia matka

kilka razy spoglądała na nią pytająco.

- Jesteś pewna, że wszystko w porządku, skarbie?

- spytała, kiedy Alison wyjeżdżała.

- Absolutnie - zapewniła ją.

Uściskała rodziców i brata.
- Zadzwonię w święta. Nie zapomnij, mamo, roz­

dać prezentów, które zostawiłam w wolnym pokoju.

- My jeszcze naszych nie przygotowaliśmy - po­

wiedziała Meg, podając Alison córeczkę do pocało­

wania. - Ale nie martw się. W ciągu tygodnia ktoś ci

podrzuci twoje paczki.

Policzek małej był miękki i pachniał kremem dla

dzieci. Alison poczuła nagły żal, że nie spędzi z nimi

świąt. Cóż, sama wybrała pracę!

Nie spodziewała się, żeby doktor Cameron był dla

niej milszy w związku z nadchodzącymi świętami. Co

do tego nie miała żadnych wątpliwości.

Pod nieobecność Marion Alison miała urzędować

w jej biurze. Oddział położniczy został pod opieką

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

129

Molly. Na szczęście w szpitalu nie było wielu
pacjentów i Alison miała nadzieję, że da sobie
radę z dodatkowymi obowiązkami, jakie na nią
spadły.

Naturalnie, oboje z Gavinem odnosili się do siebie

w grzeczny, nadzwyczaj poprawny sposób, który

jednak był pozbawiony jakiegokolwiek ciepła.

- Czy mogłaby siostra od razu przesłać to zamó­

wienie do Charleville? Byłbym bardzo zobowiązany.

- Oczywiście, doktorze Cameron. Przypilnuję, że­

by natychmiast to załatwiono.

Alison bezskutecznie usiłowała przekonać samą

siebie, że taka forma najzupełniej jej odpowiada.

Któregoś dnia była tak zaabsorbowana tłumacze­

niem sobie tej prawdy, że prawie zderzyła się z wy­
chodzącą ze sklepu Beth Garrett.

- Przepraszam, Beth, nie zauważyłam cię. Mog­

łabyś chwilę na mnie poczekać? Skończył mi się
szampon. Jak się czujesz?

- Dobrze - odparła szybko Beth.

Zbyt szybko, pomyślała Alison. Zdjęła okulary

i spojrzała na towarzyszkę. Beth miała pod oczami

głębokie sińce, a kolor jej skóry był nienaturalnie
szary.

Nie chciała niepokoić Beth, ale jej wiedza i do­

świadczenie, podpowiadały jej, że coś jest me w po­

rządku.

- Kiedy wybierasz się do doktora Camerona?

- spytała od niechcenia.

- Pojutrze. W zeszłym tygodniu wszystko było

w porządku. Doktor chce, żebym na kilka tygodni
pojechała do Charleville. Mogłabym mieszkać z sios­
trą Ricka. Nie chciałabym zostawiać dzieci samych,

ale Rick uważa, że powinnam jechać.

Spojrzała na zegarek.

background image

130

SZPITAL NA PROWINCJI

- Muszę lecieć. Przywieźli towar, a Rick wyjechał

na dwa dni.

Alison kupiła szampon i wróciła do szpitala. Usia­

dła za biurkiem Marion i otworzyła spis leków, które

miała sprawdzić. Jednak myślami ciągle była przy

Beth Garrett.

Gdyby doktor Cameron był tutaj, nie wahałaby się

ani sekundy. Jednak teraz, kiedy ich stosunki były

ściśle zawodowe, nie chciała robić nic, co wykraczało­

by poza przyjęte normy.

A gdyby tak...
Wstała i nie dając sobie czasu na zmianę decyzji,

energicznym krokiem przeszła wzdłuż korytarza. Za­

pukała do drzwi pokoju Gavina.

- Proszę wejść - odparł, nie podnosząc głowy znad

papierów.

- Doktorze Cameron - zaczęła.
- Słucham, siostro Parr - obrzucił ją chłodnym

spojrzeniem.

- Nie chciałabym przeszkadzać, ale właśnie przed

chwilą spotkałam Beth Garrett. Ma wyznaczoną wi­

zytę na pojutrze, ale uważam, że powinien ją pan

zobaczyć wcześniej.

- Skoro pani tak uważa, to mi wystarczy - odparł

ku jej zaskoczeniu. - Jak to załatwimy?

My? Wiedziałas że nie oznaczało to nic szczególne­

go, zresztą wcale jej na tym nie zależało.

-Myślę, że najlepiej będzie, jeśli powiemy jej to

wprost - odezwał się Gavin, odpowiadając sobie na

postawione przed chwilą pytanie. - Zgadza się pani?

Przytaknęła. Chciała wyjść, ale nakazał jej gestem,

żeby zaczekała, podczas gdy sam wykręcił numer

telefonu.

-Beth? Mówi doktor Cameron. Słuchaj, przed

chwilą przyszła do mnie Alison. Uważa, że powinnaś

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

131

dzisiaj przyjść na kontrolę. Nie, od razu. Dobrze.

Będę u siebie w pokoju.

Odłożył słuchawkę.

- Nawet specjalnie się nie sprzeciwiała. Najwidocz­

niej nie czuje się najlepiej.

Zawahał się przez chwilę.

- Jesteś teraz zajęta? Może poszłabyś ze mną na

położnictwo. Chyba powinniśmy ją dokładnie zba­

dać.

- Nie ma sprawy. W razie czego wszyscy wiedzą,

gdzie mnie szukać.

Kilka minut później Gavin zapukał do jej pokoju.

Odłożyła karty zleceń i poszła z nim na oddział, gdzie

czekała już Beth.

Alison zawsze ceniła Gavina za to, że był uczciwy

w stosunku do pacjentów. Dziś jednak mówił wyjąt­

kowo mało. Zbadał Beth, zmierzył jej ciśnienie, obe­

jrzał obrzęki i sprawdził tętno płodu. Kiedy było po

wszystkim, kazał jej się ubrać i usiąść przy biurku,

- Chyba orientujesz się, Beth, że sprawy nie wy­

glądają najlepiej - zaczął.

Kobieta przytaknęła.
- Wmawiałam sobie, że wszystko jest dobrze, ale

widziałam, co się dzieje. Od kilku dni mam okropne

bóle głowy. Zauważyłam, że Alison nie była zachwy­

cona moim wyglądem i właśnie nad tym rozmyślałam,

kiedy pan zadzwonił.

- Masz podwyższone ciśnienie, obrzęki i białko

w moczu. Ale na szczęście z dzieckiem nic się nie

dzieje. Waży już około trzech kilogramów. Co pani

o tym sądzi, siostro Parr?

- Z pewnością jest wystarczająco duże, żeby sobie

poradzić.

Beth podniosła wzrok na doktora.
- I co teraz będzie?

background image

132

SZPITAL NA PROWINCJI

- Zadzwonię do Charleville, żeby przysłali po cie­

bie Latające Pogotowie. Chciałbym, żebyś znalazła się

tam jak najszybciej. Trzeba indukować poród. Jesteś

gotowa?

-Tak. Tylko jeszcze zabiorę kilka drobiazgów

i mogę jechać.

- Nic z tego. Zostaniesz tutaj. Położysz się z noga­

mi uniesionymi do góry i poślesz kogoś po rzeczy.

Może to siostra załatwić?

- Tak. Zaraz kogoś poproszę.
- Założę się, że pani siostra zachodzi w głowę, co

tu się dzieje - dodał nieco pogodniejszym tonem.

- Pójdę zamienić z nią kilka słów.

Wrócił po chwili razem z Molly. Była blada, ale

całkowicie opanowana.

- Zawsze lubiłaś odrobinę emocji - zwróciła się

z uśmiechem do siostry. - Zadzwonię do mamy, żeby

zajęła się dziećmi i hotelem do powrotu Ricka. Zaraz

potem zrobię ci filiżankę herbaty.

Kiedy poszła do swojego pokoju, po chwili zjawił

się Gavin. Alison od razu domyśliła się z wyrazu jego

twarzy, że coś jest nie w porządku.

- Nad Charleville szleje burza. Samoloty nie star­

tują. Mówią, że mogą coś wysłać za kilka godzin. Nie

sądzę, żebyśmy mogli tyle ryzykować.

Alison stała w milczeniu. Gavin przez chwilę wy­

glądał przez okno, a potem odwrócił się.

- Będziemy musieli indukować poród tutaj.

Oboje usłyszeli zduszony jęk Molly, która stała

w drzwiach z dzbankiem herbaty.

- Na razie Beth nie zagraża żadne niebezpieczeńs­

two, Molly. Ale nie wiadomo, co będzie za kilka

godzin. Daj jej teraz trochę herbaty, a potem niech

nic nie je. Podłączymy pompę infuzyjną.

Kiedy wyszła, zwrócił się do Alison:

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

133

- Proszę przygotować wlew z oksytocyny. To po­

winno ją ruszyć. Czy możesz asystować mi przy

porodzie?

- Oczywiście.
Wróciła do pokoju Marion i usiłowała skupić się

na jakiejś pracy, ale nie szło jej to najlepiej. Cały czas

myślała o Beth. W końcu wróciła na salę porodową.

Beth leżała na łóżku, a jej brązowe włosy były

rozrzucone na poduszce. Alison sprawdziła pompę

i zwilżyła usta pacjentki wilgotnym wacikiem. Przyje­

chał Rick i Alison pozwoliła mu siedzieć obok żony

i zwilżać jej wargi. W drodze powrotnej do pokoju

spotkała Gavina.

-Myślałem, że do tej pory poród będzie bardziej

zaawansowany - powiedział. - Każda dodatkowa

minuta zwiększa zagrożenie rzucawką. Jeśli dostanie

napadu, oboje z dzieckiem będą w dużym niebez­

pieczeństwie. Mógłbym jej profilaktycznie podać coś

uspokajającego, ale nie chciałbym ryzykować.

Alison wiedziała, że leki uspokajające zmniejszają

wprawdzie ryzyko napadu, ale z drugiej strony grożą

depresją ośrodka oddechowego i zatrzymaniem mo­

czu. Nerki Beth były w zbyt ciężkim stanie, żeby

dodatkowo obciążać je środkami uspokajającymi.

- Tętno płodu jest dobre - przypomniała Gavi-

nowi - Z tej strony na razie wszystko jest w po­

rządku.

- Jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić. No cóż,

nie pozostaje nam nic innego, jak tylko czekać.

Zobaczymy się za jakiś czas na porodówce.

Pół godziny później do pokoju Alison wpadła

zdenerwowana Molly. Dziewczyna bez słowa wstała

i pobiegła na salę porodową.

Kiedy otworzyła drzwi, doktor Cameron odwrócił

się i spojrzał na nią.

background image

134

SZPITAL NA PROWINCJI

- Widzisz, Beth? Mówiłem ci, że przyjmuję porody,

tylko wtedy, gdy siostra Parr jest w pobliżu. Teraz

możesz przystąpić do dzieła.

Beth była w drugim okresie porodu. Gavin cały

czas mówił jej, co ma robić, zapewniając, że wszystko

idzie dobrze. Alison była szczęśliwa, że znów pracują

razem.

- Świetnie, Beth. Doskonale. Jeszcze jeden skurcz

i powinno być po wszystkim.

Ukazała się mała główka, a tuż za nią ramionka

i cała reszta.

- Masz dziewczynkę, Beth! I do tego silną jak tur!

Inkubator był przygotowany, ale Alison widziała

już, że nie będzie potrzebny. Mała darła się wniebo­

głosy, przebierając w powietrzu drobnymi piąstkami.

Beth wyglądała na zmęczoną, choć bardzo szczę­

śliwą. Oczywiście, będzie musiała teraz pojechać na

konsultację do Charleville. Jej ciśnienie wróciło już

do normy.

- Myślę, że możemy wpuścić Ricka, żeby zobaczył

nową córeczkę - zdecydował Gavin.

Alison poszła po niego i po Molly.
- Pięć minut i ani chwili dłużej. Musi odpocząć.

Gavin wyszedł za nią.

- Są jakieś szanse na kawę? Myślę, że tobie też

przydałaby się filiżanka.

Alison nastawiła czajnik i przygotowała dwa ku­

bki. Robiąc kawę uzmysłowiła sobie, że przez cały

czas, kiedy pracowali przy porodzie Beth, nie było

między nimi obcości i chłodu.

Sądziła, że teraz znów będą zachowywać się

względem siebie grzecznie, ale ozięble. Ta myśl

przeraziła ją.

Kiedy zrobiła kawę, odwróciła się i ujrzała, że

Gavin siedzi w fotelu z odchyloną do tyłu głową

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

135

i zamkniętymi oczami. Zobaczyła, że jest wyczerpany.

Miał potargane włosy i był nie ogolony.

Stała tak patrząc na niego i nagle wszystko stało

się jasne.

Kocha go.

Jak mogła do tej pory tego nie zauważyć? Przecież

to jasne jak słońce. Jak mogła tak długo zwodzić samą

siebie, wmawiając sobie, że łączy ich tylko fizyczne

przyciąganie?

Ale ta świadomość niczego nie mogła zmienić. Jej

uczucia nie miały żadnego znaczenia. Doskonale bo­

wiem wiedziała, co Gavin czuje do niej.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Alison stała tak z kubkiem kawy w ręku, a w głowie

miała całkowitą pustkę.

- Kawa, doktorze Cameron - powiedziała, zdając

sobie sprawę, że zabrzmiało to chłodno i oficjalnie.

Gavin otworzył oczy i wyprostował się. Alison

przypomniała sobie, ile razy widziała go śpiącego.
W land roverze, u siebie w domu i przy biurku
w pracy. Ostatnim razem prosił ją, żeby jeszcze nie
odchodziła. Co powie teraz?

- Dziękuję, siostro Parr - odparł równie chłodnym

głosem.

Jeszcze niedawno, kiedy razem walczyli, żeby ura- -

tować dziecko Beth, mówił do niej Alison. Ale ta
chwila już minęła.

Nagle poczuła, że musi natychmiast opuścić ten

pokój. Nie mogła znieść bólu, który odczuwała, pa­
trząc na niego.

- Będę w pokoju Marion, gdyby mnie pan po­

trzebował.

Jednak kiedy dotarła do drzwi, zatrzymał ją

jego głos.

- Siostro Parr?

Odwróciła się niechętnie.

- Wszystko w porządku? Wygląda pani...
- Nic mi nie jest - przerwała mu.
Wyszła i szybkim krokiem przeszła do biura. Z za­

dowoleniem ujrzała, że czeka na nią kilka osób.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

137

Będzie mogła zająć się sprawami zawodowymi, a to

na pewno pozwoli jej zapomnieć o cierpieniu. Przynaj­

mniej na jakiś czas. Na szczęście popołudnie miała

równie zajęte jak ranek. Wieczorem doszła do nich

burza, która rano uniemożliwiła start samolotów

z Charleville. Kiedy Alison dotarła wieczorem do

internatu, była przemoczona do suchej nitki.

Dopiero kiedy się wykąpała i zjadła spóźnioną

kolację, powróciły wszystkie wątpliwości, które w cią­

gu dnia starała się zagłuszyć pracą.

Jak mogła być taka ślepa? Sympatia? Wzajemne

zauroczenie? Na pewno, ale oprócz tego odczuwała

do niego dużo, dużo więcej. Podziw dla jego umiejęt­

ności zawodowych, głęboką przyjaźń, a przede wszys­

tkim to najpiękniejsze uczucie, którym można ob­

darować mężczyznę. Jak mogła wcześniej tego nie

zauważyć?

Teraz jej uczucia nie miały już żadnego znaczenia.

Zachowanie Gavina na szkolnej zabawie upewniło ją

co do tego, że interesował się nią tylko dlatego, że

chciał, aby zapomniała o Stevie.

Gdyby naprawdę coś do niej czuł, nigdy nie za­

chowałby się w taki sposób. Nie dał jej żadnej szansy.

Był absolutnie przekonany o swojej racji.

Co on takiego powiedział?

„Po prostu nie możesz dać za wygraną, prawda?"
Nigdy nie zapomni goryczy, z jaką wypowiedział

te słowa.

Byli sobie tak obcy, jakby ich drogi nigdy nie zeszły

się w Namboola Creek.

Następnego, dnia do szpitala przyleciało Latające

Pogotowie i Beth wraz z córeczką miały zostać za­

brane do Charleville. Alison zeszła, żeby się pożegnać.

-Jest malutka, ale śliczna, prawda? - spytała

z dumą Beth. - Inkubatora potrzebowała tylko na

background image

138

SZPITAL NA PROWINCJI

kilka godzin. Doktor Cameron mówi, że dziewczyn­

ki wcześniaki znacznie lepiej dają sobie radę niż

chłopcy.

- Zgodzi się pani z tym, siostro Parr? - spytał

Gavin, który właśnie wszedł do pokoju. - Powiedzia­

łaś już, jak zamierzasz nazwać dziecko, Beth?

- J o y - odparła trochę nieśmiało. - Dla mnie

i Ricka jej narodziny były ogromną radością. Chce­

my, żeby nazywała się Joy Alison. W naszym kościele

nie ma rodziców chrzestnych, ale może zechciałabyś

trzymać ją na rękach podczas ceremonii chrztu?

- Doprawdy, czuję się zaszczycona.
- Pana także zapraszamy, doktorze. Rick mówi, że

urządzi prawdziwy bal na cześć naszej córki.

Kiedy helikopter odleciał, Molly zwróciła się do

doktora.

- Co oni mają zamiar z nią zrobić?
- Nie wiem. Muszą ocenić, czy ciąża nie spowodo­

wała uszkodzenia nerek. Jeśli tak, zapiszą jej od­
powiednie leki. Być może zaproponują jej też pod­
wiązanie jajowodów. Nie powinna zachodzić więcej
w ciążę. Ale najważniejsze, Molly, że tak dobrze
zniosła poród. Teraz wszystko się już ułoży.

Święta były tuż-tuż. Cały szpital udekorowano

kolorowymi ozdobami, a w głównym holu stała ogro­
mna sztuczna choinka. Któregoś dnia, wychodząc
z pokoju, Alison usłyszała przez przypadek, jak Gavin
rozmawiał z Jean Butler.

-Zawsze chciałem zobaczyć, jak wygląda Boże

Narodzenie w Szkocji.

- Wychowałam się w Yorkshire i muszę przyznać,

że nie ma nic piękniejszego niż święta ze śniegiem. Ta

wata na choince nie zastąpi prawdziwej zimy!

Dostrzegła Alison i zwróciła się w jej stronę.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

139

Alison, ty spędziłaś kilka świąt w Szkocji. Opo­

wiedz nam, jak było.

- Rzeczywiście, to wspaniałe przeżycie, chociaż

cały czas miałam wrażenie, że skoro jest tak zimno,
to nie mogą być prawdziwe święta!

-t Wszystko zależy od tego, do czego jesteśmy

przyzwyczajeni - zauważył Gavin. Jego głos za­
brzmiał sztywno i nienaturalnie. Alison ze smutkiem
zdała sobie sprawę, że to ze względu na jej obecność.
Przeprosiła ich i poszła na oddział wewnętrzny.

W Wigilię do szpitala przyszło kilka osób z kościel­

nego chóru, żeby śpiewać kolędy. Alison, choć była

już po pracy, została jednak, aby dotrzymać towarzy­

stwa tym, którzy nie mogli spędzić tego dnia w domu.

Ku jej zdumieniu Gavin także był wśród zebranych.

Śpiewał wszystkie kolędy po kolei i zauważyła, że
robił to z prawdziwą przyjemnością. Właśnie zaczęli
„Wśród nocnej ciszy", kiedy Alison spostrzegła, że
doktor Cameron patrzy dokładnie w jej kierunku.
Odwróciła speszona wzrok, ale Gavin zdążył zauwa­
żyć, że mu się przyglądała.

Oboje zostali na herbacie i ciasteczkach, którymi

częstowano chórzystów, ale doktor Cameron bardzo
uważał, żeby nie znaleźć się zbyt blisko Alison.

Nie były to pierwsze święta, które spędzała w pra­

cy. Świąteczny nastrój i podniosła atmosfera, jakie

panowały w całym szpitalu, pozwalały choć na trochę
zapomnieć o rozłące z rodziną. Zaraz po śniadaniu
zadzwoniła do domu, wiedząc, że o tej porze wszyscy
będą już na nogach. Prezenty od nich miała zamiar

otworzyć dopiero po pracy.

W szpitalu nie działo się nic szczególnego. Wszys­

tkie zabiegi i operacje zostały odłożone na okres
poświąteczny. Gavin powiedział, że cały czas będzie

w domu i żeby w razie potrzeby zadzwoniła do niego

background image

140

SZPITAL NA PROWINCJI

bez wahania. Alison nie była jednak bardzo zdziwio­

na, kiedy ujrzała go wchodzącego do pokoju Marion.

- Wszystko w porządku, siostro Parr?

Powściągliwie życzył jej wesołych świąt, na ćo

Alison odwzajemniła mu życzenia równie enigmatycz­

nie i bezosobowo.

- Przejdę się trochę po oddziale. Jeśli jest pani

zajęta, nie musi mi towarzyszyć.

Alison wiedziała, że w takiej sytuacji Marion z pe­

wnością poszłaby z doktorem na obchód. Dlatego,

choć z niechęcią, złożyła papiery i wyszła z Gavinem.

Obchód nie zajął im dużo czasu, gdyż w szpitalu

nie zostało wielu pacjentów. Na położnictwie leżała

tylko jedna kobieta, której dziecko urodziło się przed

dwoma dniami i dlatego nie mogła jeszcze wyjść

do domu.

- Więc w tym roku nie będziemy mieli bożonaro­

dzeniowego dziecka - odezwał się doktor, kiedy wra­

cali już do głównego bloku. Jego samochód stał

zaparkowany tuż przy wejściu, ale ku zdziwieniu

Alison, Gavin nie wyszedł od razu. Stanął przy

drzwiach i obracając w palcach kluczyki spoglądał na

widoczne w oddali góry. Po chwili zauważył, że chyba

zanosi się na deszcz.

W końcu spojrzał na nią, jakby wreszcie zdecydo­

wał się zrobić to, nad czym. się tak długo zastanawiał.

- Tessa i Steve zaręczyli się dziś rano - powiedział

szybko. - Nie wiem, czy słyszałaś już o tym.

- Nie, nie słyszałam - odparła spokojnym głosem.

- Przekaż im moje gratulale i najlepsze życzenia.

Gavin wciąż stał nieruchomo.
-Tessa prosiła mnie, żebym ci powiedział, że

w sobotę wyprawiają przyjęcie i byliby bardzo szczęś­

liwi, gdybyś zechciała przyjść. Ona chyba... - prze­

rwał, a po chwili z trudem podjął wątek. - Ona chyba

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

141

myśli, że ty i ja znamy się bardzo dobrze, więc

poprosiła mnie, żebym cię zaprosił. Przykro mi z tego
powodu.

A więc jak widać Gavin nie powiedział siostrze

o tym, co zaszło między nimi na szkolnej zabawie.

Alison jakoś nie była tym faktem specjalnie zdziwio­
na. Wiedziała, że Gavinowi trudno byłoby o tym
mówić. Podobnie zresztą jak jej.

- Jestem pewien, że Tessa zrozumie, jeśli odmówisz

- dodał po chwili milczenia.

Alison zdawała sobie sprawę, że to byłoby najpros­

tsze rozwiązanie. Och, nie ze względu na Tessę czy

Steve'a, ale głównie ze względu na samego Gavina.
Dlaczego jednak miałaby się nim przejmować? Nie

dopuści do tego, żeby przez niego ktoś zarzucił jej
tchórzostwo. A przede wszystkim sam wielki doktor
Cameron!

- Nie ma takiej potrzeby. Przyjdę z przyjemnością.
Marion wróciła do pracy w piątek i Alison miała

bardzo dużo czasu, żeby się dobrze na to przyjęcie
przygotować. Długo zastanawiała się, co na siebie
włożyć.

W końcu zdecydowała się na szmaragdową sukien­

kę. Po zabawie w szkole jakoś nie miała ochoty ubrać
się drugi raz w tę białą. W zielonej zawsze czuła się
dobrze. Upięła włosy wysoko na głowie i przejrzała

się w lustrze. Nieźle, pomyślała. Wyglądam inaczej niż
zawsze.

Inaczej niż na randkach, na które chodziłam

z doktorem Cameronem, dodała niechętnie w myś­
lach. Zresztą, jego zdanie i tak zupełnie jej nie
obchodzi.

Największy pokój, w którym Tessa udzielała lekcji

tańca, był pełen ludzi. Alison pogratulowała narze­
czonym i poszła przywitać się ze znajomymi.

background image

142

SZPITAL NA PROWINCJI

Podobnie jak w szpitalu, Gavin cały czas unikał jej

towarzystwa. Tylko raz spojrzał na nią z drugiego

końca pokoju, lecz gdy spostrzegł, że odwzajemniła

spojrzenie, szybko odwrócił wzrok.

- Może ci w czymś pomóc? - spytała Tessę, podą­

żając za nią do kuchni.

- Bardzo chętnie - odparła dziewczyna z wyraźną

ulgą. - Mogłabyś położyć te kiełbaski na dużej tacy?

Jest ich tyle, że zastanawiam się, czy ludzie zjedzą choć

połowę.

- Nic się nie martw, znikną, zanim się obejrzysz.
- Alison, czy ty i Gavin pokłóciliście się?
Alison poczuła się zaskoczona tym bezpośrednim

pytaniem. Nie odpowiedziała. Tessa zarumieniła się.

-Przepraszam. Wiem, że to nie mój interes, ale

myślałam, że się przyjaźnicie. Sądziłam nawet, że przy­

jdziecie tu razem. Gdybym wiedziała, że będziesz sama...

- Och, znam tu prawie wszystkich. Naprawdę nic

wielkiego się nie stało.

Tessa jednak nie dawała za wygraną. Jej błękitne

oczy z uporem wpatrywały się w Alison.

- Można powiedzieć, że trochę się poróżniliśmy, ale

naprawdę nie ma się czym specjalnie przejmować.

Pracujemy razem, a w końcu to jest najważniejsze.

Nie miała ochoty dłużej rozmawiać o swoich stosun­

kach z Gavinem, a raczej o ich braku. Wzięła tacę

i nienaturalnie beztroskim głosem oświadczyła, że idzie

zanieść te smakołyki wygłodniałym gościom.

-Alison, chciałam tylko...

Udała, że nie słyszy.

Po skończonym przyjęciu poszła pożegnać się z Tes­

sa i podziękować za miło spędzony wieczór.

- T a k się cieszę, że przyszłaś, Alison. Dziękuję, że

wtedy na zabawie powiedziałaś to wszystko Steve'owi.

To dla nas obojga bardzo ważne.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

143

- Przepraszam, że tak długo się do tego zbierałam.

A potem, powodowana nagłym impulsem, spytała

Tessę, czy mogłaby przyjść na jej lekcję.

- M o ż e w przyszłym tygodniu? Odrobina ruchu

dobrze mi zrobi.

Zadowolenie, jakie odmalowało się na twarzy Tes-

sy, zrobiło jej dużą przyjemność.

Upał nieco zelżał i chłód wieczoru zachęcał do

spaceru. Była zadowolona, że przyszła na to przyję­

cie, choć z drugiej strony cieszyła się, że ma je już

za sobą.

Zrozumiała jedno. Nie może dłużej zostać w Nam-

boola Creek. Być tak blisko niego, a jednocześnie tak

daleko. Widzieć go codziennie i wciąż od nowa

napotykać w jego spojrzeniu ten chłód i niechęć. Nie,

tego nie zniesie.

Nie chciała wyjeżdżać, ale nie widziała innego

wyjścia.

- Alison!
Odwróciła się i ujrzała Gavina.
- Sama trafię do domu. Jeśli przysłała cię Tessa,

to niepotrzebnie tracisz czas.

- Nie, to nie Tessa mnie przysłała. Nie wątpię

też, że trafisz do domu bez mojej pomocy. Ja tylko

chciałbym...

Najwyraźniej brakowało mu słów.
- Widziałem, jak przed wyjściem rozmawiałaś

z Tessą. Spytałem ją i powiedziała, o czym roz­

mawiałyście. Powiedziała mi też, co wyznałaś Ste-

ve'owi tamtej nocy. Jestem ci winien przeprosiny.

- Próbowałam ci to wyjaśnić, ale nie chciałeś mnie

słuchać. Nie dałeś mi żadnej szansy!

- Wiem o tym - wyznał cicho. - To był ogromny

błąd. Czy jesteś w stanie mi wybaczyć? Czy można

przywrócić między nami to, co było przedtem?

background image

144

SZPITAL NA PROWINCJI

Nie, pomyślała. Nie, Gavin. Bo jeszcze wtedy nie

wiedziałam, co do ciebie czuję. Nie wiedziałam, że cię

kocham. A przecież nie mogę kochać człowieka, który

okazał mi taki brak zaufania.

Patrzył na nią, czekając na odpowiedź.

- Nie wiem - odezwała się w końcu. - Po prostu

nie wiem.

Tym razem on nie odzywał się przez dłuższą chwilę.
- Czy sądzisz, że moglibyśmy chociaż spróbować?

Przypomniała sobie chwilę, w której zrozumiała, że

go kocha. Wtedy wszystko wydawało się takie proste.

Ale teraz było inaczej. Tak, kochała go, ale czy on

odwzajemniał to uczucie? To prawda, mówił jej różne

rzeczy, całował ją i adorował, ale czy to wszystko ma

jakąś wartość wobec osądu, jaki na nią wydał?

- Nie wiem - odparła ze smutkiem.

Kiedyś powiedział jej, żeby dała sobie szansę. Żeby

dała ją im. Teraz prosił o to samo.

-Dobrze, spróbujmy - zgodziła się, jednak serce

podszeptywało jej, że może tego kiedyś żałować.

Uśmiechnął się, choć jego oczy pozostały chłodne.

- Zrobię wszystko, żebyś dotrzymała obietnicy.

Odprowadził Alison do drzwi, ale nie pocałował jej

na pożegnanie. Spojrzał na nią tylko przeciągle w ła­

godnym blasku księżyca.

- Śpij dobrze,' Alison powiedział cicho.

W ciągu najbliższych dni Alison przekonała się, że

choć rozmawiali teraz ze sobą dużo więcej, to jednak
ich obecne stosunki w niczym nie przypominały daw­
nej zażyłości. Zastanawiała się, czy w ogóle jeszcze
kiedyś nawiąże się między nimi nić porozumienia.

Wróciła Marion i Alison z ulgą zwolniła pokój,

który znajdował się tak blisko pokoju Gavina. Teraz
widywała go tylko wtedy, kiedy przychodził na ob-

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

145

chód, albo gdy coś działo się na oddziale. Poza tym,

prawie w ogóle się nie spotykali.

Jednak ku swemu zdziwieniu któregoś dnia, kiedy

zeszła z dyżuru, zobaczyła go czekającego przed

wejściem do internatu.

- Wiem, że masz dziś wolne popołudnie - zaczął

bez żadnych, wstępów. - Ja też zrobiłem sobie małą

przerwę. Jak szybko możesz się przebrać?

Zanim zdążyła odpowiedzieć, uśmiechnął się z za­

kłopotaniem.

-Przepraszam, Alison. Zabrzmiało to, jakbym ci

rozkazywał, a to ostatnia rzecz, którą chciałbym

robić. Mogłabyś założyć dżinsy lub coś innego i wyjść

ze mną? Proszę.

- Dokąd mnie zabierzesz? - spytała, czując jak

serce zaczęło jej mocniej bić.

Potrząsnął głową i uśmiechnął się. Już wiedział, że

się zgodziła.

- Zobaczysz.

Kiedy wyszła przebrana w dżinsy i podkoszulek,

czekał na nią w samochodzie. Wspięła się na siedzenie

obok niego, świadoma ciekawych spojrzeń, które

śledziły ich zza niektórych okien.

Gavin wyjechał z miasta i skręcił nad rzekę, cały

czas nie mówiąc słowa. Kiedy dojechali na miejsce,

nic pomógł jej wysiąść, tylko otworzył tylne drzwi

land rovera.

Alison z ciekawością przyglądała się, jak wyciągał

z niego jakieś patyki, polana i jak ułożył z nich

ognisko.

-Z pewnością domyślasz się, co chcę przez to

powiedzieć, prawda? To nasze „thirra-moulkra". Nie

miałem lepszego pomysłu, żeby ci uzmysłowić, jak

bardzo mi zależy na twojej przyjaźni.

Alison poczuła, że łzy napływają jej do oczu.

background image

146 SZPITAL NA PROWINCJI

Ujął jej rękę i mocno uścisnął w swojej.

- Ale to nie cała prawda, Alison. Bardzo sobie

cenię twoją przyjaźń, ale pragnę czegoś więcej. Chcę,

żebyś wiedziała, jak bardzo cię kocham.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Nie mógł zrobić nic bardziej właściwego, myślała

później. Nic, co przemówiłoby do niej w bardziej

bezpośredni sposób.

Stała przy ogniu trzymając Gavina za rękę i wie­

działa, że tym razem nie ma już żadnych wątp­
liwości.

- Bardzo chciałbym naprawić swój błąd - powie­

dział cicho doktor. - Powinienem był dać ci szansę

wytłumaczenia się. Zachowałem się jak zarozumiały
głupiec, jak pewien siebie despota. Możesz to nazwać

jak chcesz. Byłem tak wściekły, że nie wiedziałem, co

robię! W tamten wieczór rozsadzała mnie radość.
Wierzyłem, że nasza znajomość przerodzi się w coś
trwałego, byłem prawie pewien, że należysz już do
mnie, a tu proszę! Moja ukochana całuje się ze

Steve'em!

-i błogosławi go na wspólną drogę życia z Tessą.
- I błogosławi go na wspólną drogę - zgodził się.

- Może to głupie, ale wiele sobie obiecywałem po

tej zabawie i wydawało mi sie, że... - nie dokoń­
czył. - Chyba nie musimy wracać do tamtego zda­
rzenia. Byłem zły, uparty i narobiłem strasznego
zamieszania.

- Ja także nie zachowałam się najmądrzej. Wcale

nie byłam mniej uparta niż ty. Sporo czasu zajęło mi,
zanim przekonałam się, że miałeś rację co do Tessy
i Steve'a. Że oni rzeczywiście są dla siebie stworzeni.

background image

148

SZPITAL NA PROWINCJI

Zrozumiałam to dopiero w dzień pożaru. Widzia­

łam ich razem, zobaczyłam, jak patrzą na siebie

i dopiero wtedy uznałam tę oczywistą prawdę.

A niektóre rzeczy uzmysłowiłam sobie jeszcze

wcześniej.

Gavin nic nie mówił, ale Alison widziała, że czeka

na to, co powie dalej.

- Zrozumiałam, że odejście Steve'a nie złamało mi

serca - powiedziała spokojnym głosem. - Że to, co

nas łączyło, było przyjaźnią, przyzwyczajeniem, ale

na pewno nie miłością.

- Żałuję, że mi tego nie powiedziałaś.
- Ja również. Ale przecież nie mogłam podejść do

ciebie w szpitalu, ot tak sobie i oznajmić, że zro­

zumiałam, iż nie kocham Steve'a. Zgadzasz się?

-Rzeczywiście - przyznał Gavin z uśmiechem.

- Nie mogłaś tego zrobić.

- Chciałam ci to wyznać w tę pamiętną sobotę.

Myślałam, że zrobię to, kiedy pójdziemy nad rzekę.

Potrząsnął głową.
- Wiesz co? Możemy tak sobie rozmawiać przez

całą wieczność. „Gdybym tylko, dlaczego nie po­

wiedziałam i mogłam to zrobić". Ale teraz to

chyba nie ma większego znaczenia. Powiedzieliśmy

sobie to, co najważniejsze i myślę, że jak na

razie to starczy tego gadania. Mamy przed sobą

całe życie.

- Nie - zaprzeczyła zdecydowanie Alison. - Jest

jeszcze jedna rzecz, którą chcę ci wyznać.

Jeśli nie powie tego teraz, chyba nigdy nie zdobę­

dzie się na odwagę.

- Cały czas sądziłam, że interesujesz się mną ze

względu na swoją siostrę. Myślałam, że boisz się,

żebym nie odebrała jej Steve'a.

Zacisnął dłoń, w której trzymał jej rękę.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

149

- Jak mogłaś pomyśleć coś takiego? - spytał

z niedowierzaniem, które rozwiało resztkę jej wątp­
liwości. - Jak mogłaś nie dostrzec tego, co do ciebie
czułem?

Puścił jej rękę i poszedł po coś do samochodu. Po

chwili wrócił z kocem Rozłożył go na ziemi i zaprosił
gestem, żeby usiadła obok niego.

- Nie powinienem był do niczego cię zmuszać.

Wiem, że tego nie lubisz - powiedział głosem, od
którego Alison poczęło żywiej bić serce.

- Ależ ja uwielbiam wypełniać pana rozkazy,

doktorze. Jaki będzie następny?

Gavin położył się na plecach i spojrzał w bez­

chmurne, błękitne niebo, które rozciągało się ponad
nimi.

- Mam zamiar przekonać cię, że nasza znajomość

to coś więcej niż tylko fizyczne przyciąganie.

Alison pochyliła się nad Gavinem i zaczęła łas­

kotać go zerwaną trawką.

- Doprawdy? Więc czym wytłumaczyć to, co czu­

jemy w tej chwili? - spytała lekko drżącym głosem.

Jednym ruchem wyciągnął jej z ręki źdźbło i przy­

ciągnął dziewczynę do siebie.

- Jest takie słowo, które w pełni oddaje znaczenie

naszych uczuć.

Jego pocałunek początkowo był delikatny, czuły

i pełen słodyczy. Jednak po chwili stał się tak natar­
czywy i niecierpliwy, że Alison dłużej nie mogła się
opierać.

- Co będzie, jeśli ktoś nas zobaczy? - spytała

między pocałunkami głosem, który wskazywał, że
w gruncie rzeczy niewiele ją to obchodzi.

- Nie zobaczy - odparł, prawie nie odrywając ust

od jej warg. - Jest zbyt gorąco, a poza tym wszyscy
są w szkole albo w pracy.

background image

150

SZPITAL NA PROWINCJI

Jakie to ma znaczenie, pomyślała Alison i to była

jej ostatnia przytomna myśl. Zaraz potem cały świat

przestał dla niej istnieć. Liczyła się tylko ona i męż­

czyzna, który ją trzymał w ramionach.

Dopiero po dłuższej chwili, kiedy leżeli wyczerpani

na kocu, Gavin uniósł się na łokciu i spojrzał na nią.

-Myślę, że powinniśmy niedługo się pobrać

- oświadczył i pocałował ją w czubek nosa. - Czy

znów wydaję ci rozkazy?

- Na to wygląda, ale tym razem wyjątkowo mi to

odpowiada.

- Nie powiedziałaś mi jeszcze, kiedy to się stało.

Wprawdzie nie musisz mnie przekonywać, ale zawsze

to miło wiedzieć.

- Zaraz po tym, jak przyjąłeś dziecko Beth. Robi­

łam kawę, a ty siedziałeś w fotelu. Myślałam o tym,

jak dobrze nam się razem pracowało i jak będzie

przykro powrócić znów do tej nieznośnej sytuacji,

jaka wytworzyła się między nami po zabawie w szko­

le. Odwróciłam się i zobaczyłam, że masz zamknięte

oczy. Byłeś taki zmęczony, nie ogolony i właśnie

wtedy zrozumiałam, że cię kocham.

- T a k po prostu?

- Tak po prostu.
Przysunęła się i pocałowała go. Gavin przytulił

Alison do siebie i odwzajemnił pocałunek. Tym razem

był on spokojny i czuły, jakby zapowiadał całą przy­

szłość, która ich czeka.

Wreszcie z niechęcią oderwali sie od siebie, wstali

i zwinęli koc. Alison zaniosła go do samochodu,

podczas gdy Gavin uprzątnął miejsce, w którym palili

ognisko.

- Pojedziesz ze mną do domu? Wprawdzie może­

my w nim zastać Tessę, ale i tak z pewnością będzie

znacznie bardziej kameralnie niż w internacie.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

151

- Każde miejsce jest bardziej kameralne niż in­

ternat.

Kiedy siedzieli już w samochodzie, spytała go czy

powiedzą o wszystkim Tessie.

- To zależy tylko od ciebie. Myślałem, że chciała­

byś, abyśmy najpierw powiadomili twoją rodzinę.

Zdecydowali, że na razie nie będą nikomu mówić

o swoim szczęściu. Kiedy przyjechali do domu, Gavin

powiedział siostrze, że zaprosił Alison na kolację.

Tylko tyle.

- Świetnie. Jest spaghetti, więc z pewnością dla

wszystkich starczy.

Posiłek zjedli przy kuchennym stole. Później Tessa

oznajmiła, że ma trochę papierkowej pracy do zrobie­

nia i zostawiła ich samych. Przeszli do pokoju, w któ­

rym stał telewizor, ale choć był włączony przez cały

czas, żadne z nich nie miało pojęcia, co tego wieczora

było w programie.

Kiedy Alison wychodziła, zajrzała do pokoju Tes-

sy, żeby podziękować za kolację i pożegnać się.

- Wygląda na to, że wreszcie doszliście do porozu­

mienia - powiedziała Tessa poważnie, choć w jej

oczach widać było wesołe iskierki.

- Można tak powiedzieć - odparł za nią Gavin.

Stary doktor Mac wrócił z urlopu pod koniec

stycznia. Dopiero wtedy Gavin mógł pojechać z Ali­
son do Blue Rock Ridge.

- Czy mama była zdziwiona, kiedy powiedziałaś,

że z tobą przyjadę? - spytał, kiedy wyruszyli w drogę.

- Wcale. Oświadczyła tylko, że będzie im bardzo

miło, i że przygotuje dla nas śniadanie.

Ta podróż do domu była zupełnie inna niż ta, którą

odbyła przed Bożym Narodzeniem. Wtedy byli sobie
zupełnie obcy i dzieliło ich tak wiele. Nawet nie

background image

152

SZPITAL NA PROWINCJI

przeszłoby jej przez myśl, że za kilka tygodni będzie

jechała z Gavinem tą samą drogą i to po to, by

oznajmić o swoim ślubie.

Zatrzymali się nad rzeką, żeby wypić kawę.

-Kochasz to miejsce, prawda? - spytał Gavin

przyglądając się Alison, która wpatrywała się w wi­

doczne na horyzoncie góry. - Mieszkając w Nam-

boola Creek będziemy mogli często tu przyjeżdżać

- N i e myślałam o tak dalekiej przyszłości.

- Wspięła się na palce i lekko pocałowała Gavina

w usta. - Ale muszę przyznać, że ta myśl bardzo mi

się podoba.

- O nie, moja panno. Nie wywiniesz się tak łatwo

- powiedział przyciągając ją do siebie. - Twoi rodzice

z pewnością nie będą spuszczali nas z oczu i kto

wie, kiedy trafi mi się następna okazja, żeby cię

pocałować.

Kiedy ujrzeli przed sobą pierwsze zabudowania

farmy, Gavin z lekkim niepokojem w głosie zapytał,

jak jej zdaniem przyjmą go rodzice.

- Nie wiem - odparła szczerze Alison.

Przypomniała sobie jednak, jak mama powiedziała

kiedyś, że z niepokojem myślała o jej ewentualnym

małżeństwie ze Steve'em. Tym razem będzie chyba

miała trochę inne zdanie.

Po wielu burzach dotarli wreszcie do upragnionego

portu.

- Z czego się śmiejesz?
Kiedy mu powiedziała, przyznał, że to całkiem

niezła metafora dla opisania ich historii.

- Ale musisz przyznać, że gdyby podróż przebie­

gała spokojnie, zawinięcie do portu nie byłoby takie

radosne!

Jak się okazało ani tata Alison, ani tym bardziej

mama nie byli zaskoczeni wiadomością.

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

153

- Zastanawiałam się, ile czasu zabierze wam zro­

zumienie tego, co dla mnie od początku było oczywis­

te - powiedziała Mary Parr, kiedy siedzieli wszyscy na

werandzie popijając herbatę.

- Naturalnie powiedziała mi o wszystkim i wtedy

ja również to dostrzegłem - dodał lojalnie jej mąż.

Meg również nie była zdziwiona.
- Nareszcie się dogadaliście. Tak się cieszę, że teraz

wszystko się ułoży!

Wszyscy znajomi przyjmowali tę wiadomość z ra­

dością. Cieszyli się razem z nimi i nikt nie był ani
odrobinę zaskoczony.

Te kilka tygodni, które dzieliły ich od ślubu, minęły

jak chwila. Znów byli w Blue Rock Ridge, gdzie miała

się odbyć ceremonia zaślubin. Gavin, który przyjechał
z nią poprzedniego dnia, spędził noc u Briana i Meg.

Alison obudziła się bardzo wcześnie.

Był piękny, słoneczny dzień. Wyjrzała za okno,

gdzie w cieniu drzew ustawione były rzędy stołów.

Wkrótce wstanie mama i będzie wszystkiego doglądać

w kuchni. Koło południa zaczną zjeżdżać się za­

proszeni goście.

Dotknęła ręką miękkiego materiału, z którego

uszyta była suknia. Zdecydowali z Gavinem, że ich

ślub będzie prosty i skromny. Suknia była uszyta

z kremowego jedwabiu i sięgała Alison nieco za

kolana. Jej świadkiem miała być Meg, która ubierze

się w błękitny kostium. Zaraz po śniadaniu miały

nazrywać kwiatów, z których ułożą bukiet.

Alison wiedziała, że mama zechce przynieść jej

śniadanie do łóżka, ale poczuła nagłą ochotę, żeby

wyjść na dwór. Założyła lekką koszulkę, szorty i wy­

szła boso na werandę. Przywitała się z psami i na­

kazała im, żeby nie robiły hałasu.

background image

154

SZPITAL NA PROWINCJI

Potem poszła do stajni. Wszyscy jeszcze spali i tyl­

ko z domu Briana dochodził głośny płacz małej...

Meg musi wstać, żeby ją nakarmić.

Wróciła do domu i zrobiła sobie kawę. Chciała

zabrać ją ze sobą na werandę i usiąść w bujanym

fotelu, ale jej miejsce było już zajęte.

- Nie możemy ciągle spotykać się po kryjomu

- powiedział na powitanie Gavin. - Może wreszcie

byśmy się pobrali?

- Zgoda.
- Co powiesz na dzisiejszy dzień? Masz jakieś

inne plany?

-Myślę, że da się to zrobić - odparła Alison

i wybuchnęła śmiechem.

Wziął od niej filiżankę z kawą i odstawił na stolik.

Potem objął ją i posadził sobie na kolanach.

- Mama da nam burę. Wiesz, że nie powinniśmy

się widzieć aż do samego ślubu.

- O niczym się nie dowie - powiedział narzeczony

i pocałował ją.

- Oczywiście, że się dowie - oświadczyła Mary

Parr, stając za nimi w otwartych drzwiach. - Mogłam

się spodziewać, że nie będziecie się zbytnio prze­

jmowali konwenansami. Skoro już tu jesteś, Gavin,

to możesz zjeść z nami śniadanie. Będzie gotowe za

dziesięć minut,

Kiedy poszła, Gavin spojrzał na Alison.
- Wygląda na to, że będziesz tak samo despotycz­

na, jak twoja mama.

- Chyba tak - zgodziła się. - Przeszkadza ci to?

Podniósł się i postawił ją na ziemi.

- Będę musiał nauczyć się z tym żyć.

Spojrzał na bezchmurne niebo i dodał łagodnym

głosem:

- Piękny dzień na ślub, prawda?

background image

SZPITAL NA PROWINCJI

155

Piękny dzień na początek wspólnego życia, pomyś­

lała Alison z zadumą i radością w sercu.

Gavin ujął ją za rękę i razem weszli do domu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
20 powodow dla ktorych warto mieszkac na prowincji
Rola pielęgniarki w zapobieganiu zakażeniom szpitalnym na oddziale dziecięcym, Dla studentów, pieleg
Życie Na Prowincji W Imperium Azteckim
Prus Bolesław Doktor filozofii na prowincji
Scott Martin 4 Thraxas na Wyspach Elfów
Scott Martin 3 Thraxas na wyścigach
Scott Martin Thraxas na wyspach elfow
Monitorowanie zakażeń szpitalnych na oddziale OIT
004 Scott Deloras Co się wydarzyło w Springtown
D07 2017 004 000000100 Jak zaoszczedzic na skladkach ZUS
Lennox Marion Raj na prowincji
177 Scott Elisabeth Uwodziciel
Na szpitalu jako pracodawcy spoczywa zwiększone ryzyko
wiecej niz wyciszenie, My i nasze problemy, depresja i zajęcia na oddziale dziennym szpitala
prawo medyczne, odszkodowanie, "Polska": Kobieta, której dziecko przyszło na świat z poraż
004 - Ramka na stronę, PIĘKNE RAMECZKI NA PULPIT
WPŁYW BAKTERII JAMY USTNEJ NA ZAKAŻENIA SZPITALNE, epidemiologia
004 , Wpływ żywienia na rozwój i zdrowie

więcej podobnych podstron