KARIN FOSSUM
NIE OGLĄDAJ SIĘ
Tytuł oryginału: Se deg ikke tilbake!
Tłumaczenie: Ewa Bolińska-Gostkowska
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
1
Ragnhild ostrożnie otworzyła drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Na drodze panował
spokój i nawet wiatr, który przez całą noc szumiał między zabudowaniami, wreszcie
ucichł. Odwróciła się i wyprowadziła wózek dla lalek.
- Nic jeszcze nie jadłyśmy - poskarżyła się Marthe, która pomagała jej go
popychać.
- Muszę iść do domu. Jedziemy na zakupy - odpowiedziała Ragnhild.
- Mam przyjść później?
- Możesz, jeśli chcesz. Kiedy wrócimy ze sklepu.
Gdy doszła do żwirowej ścieżki, popchnęła wózek w stronę bramy frontowej.
- Do zobaczenia, Ragnhild!
Drzwi zamknęły się za nią z głośnym zgrzytem drewna i metalu. Dziewczynka
nie radziła sobie zbyt dobrze z bramą, a do tego starała się zachować czujność. W
każdej chwili mógł pojawić się pies Marthe, który bacznie obserwował ją spod
ogrodowego stołu. Kiedy upewniła się, że brama jest już dobrze zamknięta, ruszyła
na drugą stronę ulicy w kierunku garaży. Mogła oczywiście wybrać skrót między
budynkami, ale już dawno przekonała się, że przejście tamtędy z wózkiem nie było
łatwe. Kiedy przechodziła, jeden z sąsiadów zamykał właśnie drzwi od garażu.
Uśmiechnął się do niej i nieco niezdarnie zapiął płaszcz jedną ręką. Duże czarne
volvo stało na podjeździe i mruczało cicho.
- Witaj, Ragnhild, chyba dość wcześnie wstałaś? Marthe jeszcze się nie obudziła?
- Dzisiaj u niej spałam - odpowiedziała. - Na materacu na podłodze.
- Rozumiem.
Zamknął drzwi od garażu i spojrzał na zegarek, było sześć minut po ósmej.
Chwilę później odjechał.
Ragnhild popychała wózek obiema rękami. Kiedy zaczęła schodzić ostro
opadającą drogą, musiała go mocno trzymać, żeby nie wyślizgnął się z rąk. Jej lalka o
takim samym co ona imieniu, czyli Elise - bo nazywała się Ragnhild Elise - zsunęła
się na sam przód wózka. Nie wyglądało to zbyt ładnie, więc jedną ręką położyła lalkę
na miejscu, wyrównała kocyk i znowu skupiła się na drodze. Miała na sobie
tenisówki - jeden but był czerwony z zielonymi sznurówkami, drugi zielony z
czerwonymi i tak właśnie miało być. Buty pasowały do zielonej kurtki I czerwonego
dresu z obrazkiem lwa Simby. Niezbyt długie, cienkie, jasne włosy związane miała
elastyczną opaską ozdobioną kolorowym, plastikowym owocem. Tworzyły małą
palemkę na czubku głowy dziewczynki. Ragnhild miała sześć i pół roku, ale była
bardzo niska jak na swój wiek. Póki się nie odezwała, nikt nie wierzył, że chodzi już
do szkoły.
Na wzniesieniu nie spotkała nikogo, ale kiedy doszła do skrzyżowania, usłyszała
samochód. Zatrzymała się i przesunęła na bok, czekając, aż odrapana furgonetka
przejedzie przez próg spowalniający. Kierowca zwolnił, kiedy tylko dziewczynka w
czerwonym ubraniu weszła w jego pole widzenia. Ragnhild chciała przejść na drugą
stronę ulicy. Tam był chodnik, a jej mama powtarzała, żeby zawsze chodziła po
chodniku. Czekała, aż furgonetka ją minie, ale zamiast tego samochód zatrzymał się.
Kierowca opuścił szybę.
- Przechodź, Ja poczekam - powiedział.
Zawahała się przez chwilę, ale potem przeszła przez ulicę i odwróciła się, żeby
wciągnąć wózek na chodnik.
Furgonetka podjechała kawałek, by za moment znowu się zatrzymać. Szyba po
drugiej stronie samochodu była opuszczona. Ale śmieszne oczy, pomyślała
dziewczynka, duże i okrągłe jak piłka. Szeroko rozstawione i bardzo, bardzo jasne,
prawie przezroczyste, jak cienki lód.
Kierowca miał małe usta z pełnymi wargami wysuniętymi jak rybi pyszczek.
Patrzył na nią.
- Wybierasz się do Skiferbakken z tym wózkiem? Kiwnęła głową. - Mieszkam w
Granittveien.
- To będzie ci strasznie ciężko. Co tam masz?
- Elise - odpowiedziała, podnosząc lalkę.
- Świetnie. - Uśmiechnął się do niej szeroko i podrapał się w głowę. Miał
rozczochrane włosy, które wyrastały w kępkach z jego głowy niczym liście ananasa.
Teraz wyglądały jeszcze gorzej.
- Mogę cię podrzucić do domu - zaoferował - Wózek zmieści się z tyłu
samochodu.
Ragnhild zastanawiała się przez chwilę. Popatrzyła w stronę Skiferbakken - droga
była długa i stroma.
Mężczyzna zaciągnął hamulec i spojrzał na tył furgonetki.
- Mama na mnie czeka, jedziemy na zakupy - odpowiedziała w końcu.
W jej głowie zaczął dźwięczeć jakiś dzwonek, ale zupełnie nie pamiętała, co to
oznacza.
- Jeśli cię podwiozę, będziesz w domu dużo szybciej.
To był dobry argument, a Ragnhild była rezolutną małą dziewczynką. Podjechała
wózkiem do tyłu samochodu.
Mężczyzna wysiadł, otworzył tylne drzwi i podniósł wózek jedną ręką,
- Będziesz musiała usiąść z tyłu i go trzymać. Inaczej się przewróci - powiedział i
pomógł jej wejść do środka.
Zamknął drzwi, wspiął się z powrotem na siedzenie kierowcy i zwolnił hamulec
ręczny.
- Codziennie przychodzisz tu na wzgórze? - Popatrzył na nią w tylnym lusterku.
- Tylko kiedy odwiedzam Marthe. Spałam dzisiaj u niej.
Spod kocyka lalki wyciągnęła torbę w kwiatki i otworzyła ją, sprawdzając czy
wszystko jest na miejscu: koszulka nocna z obrazkiem lwicy Nali, szczoteczka do
zębów i szczotka do włosów.
Furgonetka przetoczyła się przez kolejny próg.
Mężczyzna przyglądał się jej w lusterku.
- Widziałeś kiedykolwiek taką szczoteczkę do zębów? - zapytała, podnosząc ją do
góry, by mógł zobaczyć.
Szczoteczka miała stopki.
- Nie. Skąd ją masz?
- Tata mi kupił. A ty takiej nie masz?
- Nie mam. ale poproszę Mikołaja, żeby mi przyniósł pod choinkę.
Przejechał wreszcie przez ostani próg i wrzucił drugi bieg. Mechanizm zazgrzytał
ostro. Dziewczynka siedziała na podłodze, starając się utrzymać wózek w
równowadze. Bardzo miła i fajna. pomyślał, czerwona i słodka w tym swoim
wdzianku, zupełnie jak mała jagódka. Zagwizdał i poczuł się niczym król całego
świata siedzący jak na tronie za kierownicą swojego wielkiego samochodu z małą
dziewczynką z tyłu.
Naprawdę jak król.
Wioska leżała na samym dnie doliny, na końcu fiordu, u stóp góry. Przypominała
rozlewisko rzeczne, ze spokojną, nieporuszoną wodą. A każdy wie, że tylko płynąca
woda jest świeża. Władze lokalne po macoszemu traktowały to miejsce, więc i drogi
do niego prowadzące były w okropnym stanie. Od czasu do czasu autobus zaszczycał
okolicę swoim widokiem i zatrzymując się przy opuszczonej mleczarni, zabierał
chętnych na wizytę do miasta.
W nocy żadne powrotne autobusy nie kursowały.
Góra Kollen była po prostu szarym, zaokrąglonym wierzchołkiem, całkowicie
lekceważonym przez miejscowych i chętnie odwiedzanym przez przybyszów z
daleka. Atrakcją były tu rzadko spotykane minerały i unikatowa flora. W spokojne
dni usłyszeć można było dochodzące od strony góry dźwięki, ciche, ale na tyle
wyraźne, by niektórzy uwierzyli, że to miejsce jest nawiedzone. W rzeczywistości
hałasowały pasące się tam owce. Kiedy podniosła się mgła, krawędzie zboczy traciły
ostrość, stawały się błękitne, prawie przezroczyste i góra wyglądała wtedy jak
otoczona miękką wełnianą otuliną.
Konrad Sejer znalazł w atlasie drogowym główną drogę i wskazał ją palcem.
Zbliżali się do ronda. Oficer policji Karlsen siedział za kierownicą, z uwagą
przysłuchując się wskazówkom i jednocześnie obserwując mijane pola.
- Teraz musisz skręcić w prawo na Gneisveien, potem w górę do Skiferbakken, a
dalej w Feltspatveien w lewo.
Droga do Granittveien będzie na prawo. Cul-de-sac -
podsumował Sejer z namysłem. - Numer 5 to chyba trzeci dom na lewo.
Był spięty, nawet jego głos brzmiał bardziej szorstko niż zazwyczaj.
Karlsen próbował zmieścić się między zabudowaniami i w miarę bezboleśnie
pokonać drogę naszpikowaną progami spowalniającymi. Jak w wielu podobnych
miejscach, nowo przybyli pobudowali się blisko siebie, tworząc skupisko oddalone
nieco od reszty lokalnej społeczności. Poza wymianą wskazówek policjanci nie
rozmawiali wiele. Pojechali do budynku, starając się przygotować na to, co w nim
zastaną. Nawet na to, że zaskoczone i zawstydzone całym tym zamieszaniem dziecko
jest już z powrotem w domu, u matki na kolanach. Była trzynasta, dziewczynka
zaginęła pięć godzin wcześniej. Dwie godziny mieściły się w marginesie spóźnienia,
pięć godzin - to już było zdecydowanie za długo. Narastał w nich niepokój.
Obydwaj mieli dzieci w podobnym wieku: córka Karlsena miała osiem lat,
wnuczek Sejera cztery. Nie rozmawiali. W głowach policjantów kłębiły się różne
możliwe scenariusze. Który z nich się urzeczywistni, zastanawiał się Sejer, gdy
podchodzili do drzwi.
Pod numerem piątym stał niski, biały dom z ciemnoblękitnym wykończeniem.
Był to typowy budynek z prefabrykatów. Pozbawiony osobowości, ale za to
upiększony jak plac zabaw dekoracyjnymi okiennicami i dachem wykończonym
finezyjnie wyciętym wzorem. Podwórko było dobrze utrzymane. Duża weranda z
ładnie wygiętą balustradą otaczała cały budynek. Dom znajdował się prawie na
samym szczycie grzbietu i roztaczał się z niego widok na niewielką i całkiem
urokliwą wioskę, otoczoną przez gospodarstwa i pola.
Obok skrzynki na listy stał zaparkowany radiowóz policjantów, którzy dotarli tu
przed nimi.
Sejer wszedł pierwszy, wytarł dokładnie buty i pochylił głowę, gdy przechodził
przez próg. W kilka sekund zorientowali się, jak wygląda sytuacja: dziecka wciąż nie
było, a panika wzrastała z każdą chwilą. Na kanapie ujrzeli matkę dziewczynki,
krępą, przysadzistą kobietę w bawełnianej sukience w kratę. Obok niej siedziała
policjantka. Sejer wyczuwał przerażenie, które wypełniało pokój. Matka wyglądała
na wyczerpaną i widać było, że z całych sił stara się powstrzymać łzy. Najmniejszy
wysiłek sprawiał, że zaczynała ciężko dyszeć, tak jak teraz, gdy wstała, by przywitać
się z Sejerem.
- Pani Album. - Skinął głową. - Jak rozumiem, poszukiwania trwają?
- Tak, pomagają sąsiedzi. Mają ze sobą psa. Kobieta opadła z powrotem na
kanapę.
- Musimy sobie pomagać - dodała.
Sejer usiadł w fotelu naprzeciwko i nachylił się, patrząc jej w oczy.
- Wyślemy patrol z psem tropiącym. A teraz musi mi pani opowiedzieć wszystko
o Ragnhild jaki ma charakter, jak wygląda, w co była ubrana.
Nie było żadnej odpowiedzi, tylko ciągłe kiwanie głową. Usta kobiety zamarły w
bezruchu. Sejer zaczął zadawać pytania.
- Czy dzwoniła pani we wszystkie miejsca, w których może przebywać córka.
- Nie jest ich tak wiele - wyszeptała- - Dzwoniłam do wszystkich.
- Czy ma pani krewnych w wiosce?
- Nie, żadnych, nie pochodzimy stąd.
- Czy Ragnhild chodzi do przedszkola albo do świetlicy?
- O tej porze wszystko jest jeszcze zamknięte.
- Czy ma rodzeństwo?
- To nasze jedyne dziecko. Starał się oddychać bezgłośnie.
- Przede wszystkim proszę mi tak dokładnie, jak pani umie, opisać, w co była
ubrana.
- Czerwony dres z lwem z przodu. Do tego zielona kurtka z kapturem. Buty,
jeden czerwony, drugi zielony - odpowiedziała łamiącym się głosem, co chwilę
przerywając
- A jak wygląda Ragnhild? Proszę mi ją opisać.
- Niewysoka, ma jakieś metr dwadzieścia. Waży około szesnastu kilogramów.
Ma jasne włosy. Niedawno byłyśmy u lekarza na badaniach kontrolnych.
Podeszła do ściany przy telewizorze, gdzie wisiało sporo zdjęć. Większość z nich
przedstawiała Ragnhild. Na innych była pani Album ubrana w strój narodowy, a
także mężczyzna w mundurze polowym obrony cywilnej, prawdopodobnie ojciec
dziewczynki. Wybrała jedno ze zdjęć z uśmiechniętą córką i podała je Sejerowi.
Włosy dziewczynki były prawie białe, zapewne po ojcu. Na zdjęciu
przedstawiającym go widać było kilka jasnych kosmyków wystających spod czapki.
Pani Album miała kruczoczarne włosy.
- Jaką dziewczynką jest Ragnhild? - zapytał.
- Bardzo ufną. Rozmawia z każdym. - To wyznanie sprawiło, że zadrżała.
- To dobrze, takie dzieci najlepiej sobie radzą we współczesnym świecie -
stwierdził stanowczo Sejer, - Będziemy musieli pożyczyć to zdjęcie od pani.
- Rozumiem.
- Proszę mi powiedzieć - zaczął, ponownie siadając - gdzie zazwyczaj biegają
tutejsze dzieci, gdzie chodzą się bawić?
- Nad zatokę, na plażę przy Prestegards albo do Horgen. Niekiedy na szczyt
Kollen. Jedne wolą wodę, inne włóczą się po lasach.
Sejer popatrzył na czarne drzewa za oknem.
- Czy ktokolwiek widział Ragnhild, odkąd wyszła od koleżanki?
- Sąsiad rodziców Marthe widział ją przy swoim garażu, kiedy wyjeżdżał do
pracy. Wiem, bo rozmawiałam z jego żoną.
- Gdzie mieszka Marthe?
- W Krystallen. To zaledwie kilka minut stąd.
- Czy córka miała ze sobą wózek?
- Tak, różowy, model Brio.
- A jak się nazywa ten sąsiad?
- Walther - odpowiedziała zaskoczona. - Walther Isaksen.
- Gdzie go mogę znaleźć?
- Pracuje w Dyno Industries, w kadrach.
Sejer wstał i podszedł do telefonu. Zadzwonił do informacji a potem wybrał
nowy numer.
- Chciałbym pilnie rozmawiać z jednym z waszych pracowników. Nazywa się
Walther Isaksen.
Pani Album spojrzała na niego z niepokojem. Karlsen tymczasem studiował
widok za oknem, błękitnawe grzbiety gór, pola i białą wieżę kościoła w oddali.
- Konrad Sejer z policji - przedstawił się krótko. - Dzwonię z Granittvelen numer
pięć, zapewne domyśla się pan, w jakiej sprawie.
- Czy Ragnhild jeszcze się nie znalazła?
- Nie. Jak rozumiem, widział ją pan dzisiaj rano, kiedy wyszła z domu od
Marthe?
- Właśnie zamykałem garaż.
- Czy pamięta pan, o której to było godzinie?
- Dokładnie sześć po ósmej, byłem już nieco spóźniony.
- Jest pan pewien?
- Mam elektroniczny zegarek.
Sejer zamilkł na moment, próbując przypomnieć sobie szczegóły drogi, którą
niedawno pokonywali.
- Czyli sześć minut po ósmej zostawił pan Ragnhild przy drzwiach swojego
garażu i pojechał prosto do pracy?
- Dokładnie.
- Najpierw w dól do Gneisveien a potem na drogę główną?
- Tak.
- Wydaje mi się, że o tak rannej porze większość ludzi jedzie w stronę miasta i
drogi są pewnie zakorkowane - zauważył Sejer.
- Tak, tak jest rzeczywiście. Żadna główna droga nie przecina wioski. Nie ma
dróg, nie ma także pracy.
- Czy zauważył pan po drodze jakieś samochody jadące w stronę wioski?
Mężczyzna nie odpowiadał przez chwilę. Starał się przywołać wspomnienia tego
poranka. Sejer czekał. W pokoju panowała grobowa cisza.
- A wie pan, zauważyłem. W dole zatoki, przy rondzie. To była, o ile dobrze
pamiętam, furgonetka. Biała. Brzydka, z odrapanym lakierem. Jechała bardzo wolno.
- Zauważył pan, kto ją prowadził?
- Jakiś mężczyzna - odpowiedział z wahaniem. - Był sam.
- Mam na imię Raymond. - Uśmiechnął się.
Ragnhild spojrzała w górę. W lusterku zobaczyła uśmiechniętą twarz mężczyzny
i górę Kollen skąpaną w jasnym świetle poranka.
- Chciałabyś się przejechać?
- Mama na mnie czeka - powiedziała pewnym głosem.
- Byłaś kiedyś na szczycie Kollen?
- Raz. Urządziliśmy tam sobie piknik z tatą.
- Wiesz, można tam wjechać samochodem - wyjaśnił. - Od drugiej strony. Może
pojedziemy tam na wycieczkę?
- Ja chcę do domu - odparła nieco mniej pewnie.
Kierowca zatrzymał samochód.
- Krótka przejażdżka? - zapytał.
Miał wysoki glos. Ragnhild pomyślała sobie, że brzmi smutno. Poza tym nie
przywykła odmawiać prośbom dorosłych. Wstała, przeszła na przód furgonetki i
oparła się o fotel.
- Ale tylko krótka przejażdżka - powtórzyła. - Szybko na górę, a potem prosto do
domu.
Zawrócił do Feldspatveien i pojechał z powrotem w dół zbocza.
- Jak masz na imię? - zapytał.
- Ragnhild Elise.
Mężczyzna zakołysał się na boki, a potem odchrząknął, jakby chciał ją upomnieć.
- Ragnhild Elise. Nie możesz jechać na zakupy. Jest dopiero kwadrans po ósmej.
Sklepy są jeszcze zamknięte.
Nie odpowiedziała. Zamiast tego wyjęła Elise z wózka, położyła ją sobie na
kolanach i wygładziła sukienkę lalki.
Potem wyjęła z jej ust smoczek. W tym samym momencie lalka zaczęła płakać
wysokim metalicznym płaczem dziecka.
- Co się dzieje?
Zahamował ostro i spojrzał w lusterko.
- To tylko Elise. Zawsze płacze, kiedy wyjmuję jej smoczek.
- Nie podoba mi się ten dźwięk! Ucisz ją!
Kiedy lalka przestała płakać, ruszył ponownie.
Samochodem szarpało w przód i w tyl. Dziewczynka spojrzała na siedzącego
niespokojnie za kierownicą mężczyznę i skomentowała:
- Tatuś jest lepszym kierowcą od ciebie.
- Musiałem się sam nauczyć - odmruknął. - Nikt nie chciał mi pokazać, jak się
jeździ.
- Dlaczego nie?
Nie wyjaśnił, tylko potrząsnął głową. Furgonetka jechała teraz główną drogą. Na
rondo wjechał na drugim biegu.
Przejeżdżając przez skrzyżowanie, samochód wydał głośny zgrzyt.
- Teraz jedziemy do Horgena - zauważyła zachwycona.
Mężczyzna wciąż nic nie mówił. Dziesięć minut później skręcił w lewo, w stronę
lasu. Po drodze minęli charakterystyczne czerwone stodoły. W kilku gospodarstwach
stały przygotowane do pracy traktory.
Nikogo nie widzieli. Droga stawała się coraz węższa i miała coraz więcej dziur.
Ragnhild zaczęły już boleć ręce od ciągłego trzymania wózka. Położyła lalkę na
podłodze i wsunęła stopę między kółka, żeby go zablokować.
- Tu mieszkam - oznajmił niespodziewanie i zatrzymał samochód.
- Z żoną?
- Nie, z moim ojcem. Ale on leży w łóżku.
- Nie wstał jeszcze?
- On zawsze leży w łóżku.
Ostrożnie wyjrzała przez okno i zobaczyła dziwaczny dom. Wyglądał jak prosta
chata, do której z czasem zaczęto dodawać kolejne elementy. Każdy z nich miał inny
kolor. Od niemal całkowicie zarośniętego podwórka dom oddzielony był jedynie
garażem z blachy falistej. Stary zardzewiały rydel leżał w kącie, ledwo widoczny zza
kłujących pokrzyw i mleczy. Ale Ragnhild nie interesował dom, zauważyła coś
innego.
- Króliczki - wyszeptała zafascynowana.
- Tak. - Raymond uśmiechnął się do niej. - Chcesz je zobaczyć?
Wyskoczył z samochodu, otworzył drzwi i pomógł jej wysiąść. Teraz zauważyła,
że chodził w bardzo charakterystyczny sposób. Miał nienaturalnie krótkie nogi, w
dodatku krzywe, a do tego bardzo małe stopy.
Jego szeroki nos, z którego zwisała duża, jasna kropla, prawie dotykał dolnej,
nieco wystającej, wargi. Ragnhild pomyślała, że nie może być zbyt stary, chociaż
chodził i bujał się na boki jak człowiek posunięty w latach.
Śmieszne, twarz chłopca a ciało starca.
Raymond podszedł do klatek z królikami. Ragnhild stała jak zaczarowana.
- Mogę potrzymać jednego?
- Pewnie, wybierz, którego chcesz.
- Tego małego brązowego - pokazała z zachwytem.
- To Pasan. Jest najmilszy.
Otworzył klatkę i wyciągnął grubiutkiego zwierzaka z długimi uszami i sierścią
w kolorze kawy z dużą ilością mleka. Królik wierzgał nogami na wszystkie strony,
kiedy jednak Ragnhild wzięła go na ręce, natychmiast się uspokoił. Przez sekundę
stała w bezruchu. W swojej dłoni czuła bicie jego serduszka, kiedy delikatnie
głaskała go po uchu. W dotyku przypominał aksamit. Jego nos był czarny i wilgotny,
jak kawałek lukrecji. Raymond stał obok i obserwował.
Miał małą dziewczynkę tylko dla siebie i nikt ich nie widział.
- Zdjęcie - powiedział Sejer - razem z opisem zostanie rozesłane do gazet. O ile
nie odwołamy akcji, opublikują je w wieczornym wydaniu.
Zapłakana Irene Album kuliła się przy stole. Pozostali bez słowa patrzyli na
swoje dłonie i trzęsące się od płaczu plecy kobiety.
Policjantka miała chusteczkę w pogotowiu. Karlsen poprawił krzesło i spojrzał na
zegarek.
- Czy Ragnhild boi się psów? - zapytał po chwili Sejer.
- Dlaczego pan pyta? - Była zaskoczona. Otarła twarz i spojrzała na niego.
- Czasami, kiedy prowadzimy poszukiwania z psami tropiącymi, dzieci chowają
się, słysząc szczekanie owczarków niemieckich.
- Nie, nie boi się psów.
Te słowa utkwiły mu w pamięci. Nie boi się psów.
- Czy udało się pani skontaktować z mężem?
- Jest w Narviku na manewrach - wyszeptała. - Pewnie gdzieś w terenie.
- Nie mają tam telefonów komórkowych?
- Są poza zasięgiem.
- Ci ludzie, którzy szukają teraz pani córki... Kim oni są?
- Chłopcy z sąsiedztwa, którzy akurat byli w domu. Jeden z nich ma przy sobie
telefon.
- Kiedy wyruszyli?
Spojrzała na zegar na ścianie. - Ponad dwie godziny temu.
Jej głos przestał już drżeć. Teraz sprawiała wrażenie otępiałej, zupełnie jakby
spała na jawie. Sejer nachylił się ku niej i przemówił tak spokojnie i delikatnie, jak
tylko potrafił.
- To, czego obawia się pani najbardziej, prawdopodobnie się nie stało. Zdaje
sobie pani z tego sprawę? Dzieci znikają na jakiś czas z bardzo trywialnych
powodów. Często gubią się tylko dlatego, że są dziećmi. Nie mają poczucia czasu ani
odpowiedzialności, a na dodatek są tak ciekawskie, że natychmiast robią wszystko,
co tylko przyjdzie im do głowy. To właśnie znaczy być dzieckiem i dlatego się gubią.
Ale zazwyczaj zjawiają się tak nagłe, jak zniknęły. Często nie potrafią nawet
wyjaśnić, gdzie były ani co robiły. Jednak w większości przypadków - nabrał
oddechu - wracają całe i zdrowe.
- Wiem o tym! - krzyknęła, wpatrując się w niego. - Tyle że ona nigdy taka nie
była!
- Dorasta i jest coraz starsza - odparł z przekonaniem. - Budzi się w niej żyłka
podróżnika.
Boże, dopomóż mi, pomyślał. Mam odpowiedź na wszystko. Wstał i wybrał
kolejny numer, powstrzymując się od spojrzenia na zegarek - to byłby znak, że czas
mija, a tego nie musieli sobie przypominać. Kiedy wreszcie połączył się z oficerem
dyżurnym, krótko opisał mu sytuację i poprosił, żeby skontaktował się z ochotnikami
z drużyny poszukiwawczej. Podał mu adres w Granittveien i opis dziewczynki;
ubrana na czerwono, prawie białe włosy, różowy wózek dla lalek. Zapytał, czy
przyszły jakieś nowe wiadomości, a kiedy usłyszał negatywną odpowiedź, skończył
rozmowę i ponownie usiadł.
- Czy Ragnhild wspominała albo opowiadała ostatnio o kimś, kogo nie zna pani
osobiście?
- Nie.
- Czy miała przy sobie pieniądze? Mogła pójść do sklepu?
- Nie, nie miała żadnych pieniędzy.
- To mała wioska - kontynuował. - Czy kiedykolwiek podczas samodzielnych
spacerów zdarzało się, że któryś z sąsiadów podwoził ją do domu?
- Tak, to się zdarza od czasu do czasu. W tej okolicy jest może sto domów.
Ragnhild zna tu niemal każdego, wie także, jakimi samochodami jeżdżą miejscowi.
Czasami ona i Marthe chodziły z wózkami w dół do kościoła i wracały samochodem
z którymś z sąsiadów.
- Dlaczego chodziły akurat do kościoła?
- Jest tam pochowany pewien mały chłopiec, którego znały. Zbierają kwiaty i
kładą na jego grobie, potem wracają do domu. Myślę, że to dla nich ekscytujące.
- Czy sprawdzała pani w kościele?
- Zadzwoniłam po Ragnhild o dziesiątej. Kiedy mi powiedzieli, że wyszła o
ósmej, wskoczyłam do samochodu. Nie zamykałam drzwi na klucz, w razie gdyby
wróciła w tym czasie do domu. Pojechałam do kościoła i na stację benzynową.
Sprawdziłam u mechanika i w mleczarni, potem udałam się do szkoły. Mają tam plac
zabaw i inne atrakcje dla dzieci. Potem sprawdziłam w przedszkolu. Tak się cieszyła,
że zaczyna szkołę, ona...
Znowu zaczęła płakać. Kiedy łkała, inni siedzieli w ciszy i czekali. Miała
spuchnięte oczy, wciąż desperacko ściskała rąbek spódnicy. Po kilku chwilach płacz
ucichł i znowu zapadła w odrętwienie - to była jej obrona przed tłoczącymi się
domysłami i lękiem.
Zadzwonił telefon. Jeden głośny dźwięk. Podniosła się, żeby go odebrać, ale
Sejer powstrzymał ją ruchem ręki.
Chwycił słuchawkę.
- Halo? Czy jest Irene? - zabrzmiał młody głos.
- Kto mówi? - zapytał inspektor.
- Thorbjorn Haugen. Szukamy Ragnhild.
- Policja przy telefonie. Masz jakieś wieści?
- Odwiedziliśmy każdy dom na tym zboczu. Każdy.
Wielu osób nie zastaliśmy, ale spotkaliśmy jedną panią w Feltspatveien. Jakiś
samochód zawrócił na jej podwórku. To było pod jedynką. Coś jak furgonetka, tak
się jej wydaje. W środku widziała dziewczynkę w zielonej kurtce i z bardzo jasnymi
włosami związanymi na czubku głowy. Ragnhild często czesze się w ten sposób.
- Mów dalej.
- Samochód zawrócił w połowie drogi na wzgórze i pojechał z powrotem.
Zniknął za zakrętem.
- Wiesz, o której to było?
- Kwadrans po ósmej.
- Czy możecie przyjść do Granittveien?
- Zaraz tam będziemy, jesteśmy już na rondzie. Rozłączył się. Irene Album wciąż
stała.
- Co się stało? - zapytała zduszonym głosem. - Co powiedział?
- Ktoś ją widział - odpowiedział bardzo spokojnie Sejer. - Wsiadła do furgonetki.
Wtedy Irene Album zaczęła krzyczeć. Być może dźwięk ten przedarł się przez
gęsty las, dotarł do małej Ragnhild i przypomniał o czymś dziewczynce, bo
powiedziała nagłe: - Jestem głodna. Muszę już iść do domu.
Raymond spojrzał na nią. Pasan biegał po kuchennym stole i ze smakiem wcinał
ziarna zboża, które rozsypali specjalnie dla niego. Obydwoje tak skupili się na
zwierzęciu, że zapomnieli, gdzie są i jaka jest pora dnia.
Karmili króliki, potem Raymond pokazywał jej swój album pełen skrupulatnie
powklejanych zdjęć wyciętych z kolorowych magazynów. Ragnhild co chwilę śmiała
się na widok jego dziwacznej twarzy. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak jest już
późno.
- Może chcesz kawałek chleba?
- Muszę iść do domu. Mamy iść na zakupy.
- Najpierw pojedziemy na Kollen, potem odwiozę cię do domu.
- Teraz! - krzyknęła. - Chcę jechać do domu teraz.
Raymond zamknął na chwilę oczy, intensywnie myśląc nad tym, jak odwrócić
uwagę dziewczynki.
- Dobrze. Ale najpierw muszę wyjść i kupić mleko dla mojego taty w sklepie
Horgena. Możesz zaczekać tutaj, to nie potrwa długo.
Podniósł się i spojrzał na jej radosną buzię z usteczkami w kształcie serduszka,
które kojarzyły mu się z cukierkami cynamonowymi. Miała bardzo jasne, niebieskie
oczy podkreślone ciemnymi brwiami. Było to zaskakujące połączenie, szczególnie w
zestawieniu z prawie białymi włosami. Westchnął ciężko, podszedł do drzwi i
otworzył je.
Ragnhild naprawdę chciała już iść, ale nie wiedziała, jak wrócić do domu, więc
musiała poczekać. Podreptała do małego pokoju i z królikiem w ramionach wtuliła
się w róg sofy. Nie wyspały się z Marthe zbyt dobrze ostatniej nocy i teraz, gdy
trzymała w objęciach miękkie, ciepłe zwierzę, szybko ogarnęła ją senność. Po chwili
oczy same się jej zamknęły.
Wrócił dopiero po jakimś czasie. Najpierw przez dłuższą chwilę siedział obok i z
zachwytem przypatrywał się, jak Ragnhild spokojnie śpi. Ani jednego ruchu czy
cichego westchnięcia. Przyszło mu do głowy, że śpiąc tak, stała się nieco większa i
cieplejsza, jak bochenek chleba w piecu. Po chwili poczuł się trochę dziwnie, siedząc
ot tak sobie, a do tego nie wiedział, co zrobić z rękami. W końcu schował je do
kieszeni i zaczał bujać się na krześle.
Myślał, ze to go uspokoi, ale tak się nie stało. Zaczął intensywnie miąć materiał
spodni i coraz szybciej bujał się na krześle.
Podekscytowany co rusz spoglądał to za okno, to w korytarz, w stronę pokoju
ojca. Jego ręce wciąż gniotły materiał. Przez cały ten czas spoglądał na jej włosy.
Lśniły jak jedwab i przywodziły mu na myśl błyszczące królicze futro. Wreszcie
znieruchomiał, wydając z siebie niski jęk. Podszedł do dziewczynki i złapał ją
delikatnie za ramię.
- Musimy już iść. Podaj mi Pasana.
Przez moment Ragnhild nie wiedziała, co się dzieje. Wstawała powoli, wpatrując
się w Raymonda. Potem poszła za nim do kuchni, zabrała swoją kurtkę i wyszła z
domu. Mała brązowa kulka zniknęła z powrotem w klatce. Wózek stał spokojnie tam,
gdzie go zostawiła, z tyłu furgonetki. Raymond wyglądał na zasmuconego, mimo to
pomógł jej wejść do samochodu. Kiedy jednak przekręcił kluczyk w stacyjce, nic się
nie wydarzyło.
- Nie zapali - powiedział zdenerwowany. - Nie rozumiem, Chwilę temu działał, a
teraz nie chce. Co za złom!
- Muszę jechać do domu! - podniesionym głosem odezwała się Ragnhild, jakby
krzyk mógł w tej sytuacji cokolwiek zmienić. Raymond próbował jeszcze kilka razy
odpalić silnik. Słyszał, jak się rozgrzewa, by za chwilę zgasnąć. Za nic nie chciał
zaskoczyć.
- Będziemy musieli iść na piechotę.
- Ale to za daleko! - jęknęła Ragnhild.
- Nie, stąd nie jest tak daleko. Jesteśmy teraz z drugiej strony Kollen, prawie na
samym szczycie, a z niego możesz spojrzeć prosto na swój dom. Pomogę ci z
wózkiem.
Założył kurtkę, która leżała na przednim siedzeniu, wysiadł i otworzył jej drzwi.
Ragnhild trzymała lalkę, a Raymond ciągnął za sobą wózek, który podskakiwał na
drodze pełnej dziur i nierówności. Otoczony przez las szczyt Kollen był już wyraźnie
widoczny. Na chwilę musieli zejść z głównej trasy, by przepuścić samochód, który
przejechał obok nich z dużą prędkością. Została po nim tylko chmura kurzu, która
przez jakiś czas utrzymywała się w powietrzu. Raymond dobrze znał tę drogę i
pewnie prowadził, ale że nie był w dobrej formie, Ragnhild bez problemu
dotrzymywała mu kroku. Droga stawała się coraz bardziej stroma. Wreszcie doszli do
jej końca. Stamtąd prowadziła dookoła góry inna ścieżka, teraz nieco rozmokła i
zabłocona. Owce poszerzyły ją nieco, a efektem ich częstych wizyt były leżące
wszędzie odchody wielkości gradowych kulek. Przez moment Ragnhild bawiła się
ich rozgniataniem. Pod jej butami rozsypywały się w pył. Po kilku minutach marszu
zobaczyli między drzewami charakterystyczne błyski.
- Wężowy Staw - powiedział Raymond.
Stanęła obok niego i zaczęła się rozglądać. Zobaczyła lilie wodne i małą łódkę,
która leżała na brzegu odwrócona do góry dnem.
- Nie wchodź do wody - ostrzegł ją Raymond. - To niebezpieczne. Tutaj nie
można pływać. Można zapaść się w piasek i zniknąć na zawsze. Tu jest ruchome dno
- dodał z poważnym wyrazem twarzy. Ragnhild zadrżała.
Badawczo wpatrywała się w linię brzegu, w falujące pasmo żółtawego sitowia,
którego harmonię przerywało nagłe, ciemne wycięcie. Była to mała plaża. Nie mogli
oderwać od niej wzroku. Raymond puścił wózek.
Ragnhild podniosła kciuk do ust.
Thorbjorn stał przed nimi, bawiąc się telefonem komórkowym. Miał już prawie
szesnaście łat. Jego ciemne, długie do ramion włosy, przyprószone odrobiną łupieżu,
związane były wzorzystą bandaną, której końce wystawały na boki jak dwa czerwone
pióra. Unikał spoglądania na matkę Ragnhild, intensywnie wpatrując się za to w
Sejera i co chwilę zagryzając wargi.
- To, co ustaliłeś, jest bardzo ważne - powiedział Sejer. - Zapisz mi, proszę, adres
tej kobiety. Czy pamiętasz, jak się nazywa?
- Helga Moen, mieszka pod jedynką. To taki szary dom z budą dla psa od frontu -
mówił bardzo cicho, niemal szeptał, i zapisywał jednocześnie dane w notatniku, który
podał mu Sejer.
- Sprawdziliście prawie całą okolicę? - spytał Sejer.
- Najpierw poszliśmy na Kollen, potem w dół, do Wężowego Stawu i
okolicznymi ścieżkami. Poszliśmy jeszcze nad jeden staw, do sklepu Horgena i na
plażę przy Prestegards. Byliśmy w kościele, a na końcu odwiedziliśmy kilka
gospodarstw. Sprawdziliśmy też w Bjerkerud i w klubie jeździeckim Ecjuestrian.
Ragrihild bardzo się interesowała... uhm, to znaczy, interesuje się zwierzętami.
Przez to przejęzyczenie cały się zaczerwienił ze wstydu.
Sejer poklepał go delikatnie po ramieniu.
- Siadaj, Thorbjorn.
Wskazał na sofę, gdzie było wolne miejsce obok matki Ragnhild. Pani Album
była teraz w ostatniej fazie przerażenia, zaczynała bowiem uświadamiać sobie, że jest
taka możliwość, że już nigdy nie zobaczy córki i jej dużych błękitnych oczu. Każda
myśl sprawiała jej teraz ból. Była tak spięta, jakby zamiast kręgosłupa miała stalowy
pręt. Policjantka, która przez cały ten czas powiedziała zaledwie kilka zdań,
podniosła się z krzesła i po raz pierwszy zdecydowała się zainterweniować.
- Proszę pani - powiedziała cicho - może przygotujemy dla wszystkich kawę?
Kobieta skinęła nieznacznie głową i podążyła za policjantką do kuchni. Po chwili
słychać było szum płynącej wody i brzęk stawianych kubków. Sejer z Karlsenem
odeszli na bok. Stali w słabo oświetlonym korytarzu, cicho rozmawiając.
Thorbjorn widział tylko głowę Sejera i kawałek czarnego, błyszczącego buta
drugiego policjanta. Mogli wreszcie swobodnie sprawdzić, która była godzina. Kiedy
już to ustalili, spojrzeli na siebie i kiwnęli w zgodzie głowami.
Zaginięcie Ragnhild stało się poważną sprawą, do której należało zmobilizować
siły całego wydziału. Sejer podrapał się w łokieć.
- Nie mogę znieść myśli, że ona leży gdzieś tam, w jakimś rowie.
Otworzył drzwi, by odetchnąć świeżym powietrzem. I właśnie tam ją znalazł. W
jej czerwonym wdzianku, na pierwszym stopniu schodów, z białą rączką na
balustradzie.
- Ragnhild? - zapytał z niedowierzaniem.
Trzydzieści szczęśliwych minut później samochód policjantów zmierzał w stronę
Skiferbakken. Sejer przeczesał włosy z zadowoleniem. Karlsen pomyślał, że teraz,
kiedy inspektor obciął je tak krótko, wyglądają jak metalowa szczotka. Jedna z tych,
które służą do zdrapywania starej farby.
Naznaczona zmarszczkami twarz Sejera była rozluźniona, a nie tak jak zwykle
napięta i pełna powagi.
W połowie drogi ze wzgórza przejechali obok szarego domu. Zobaczyli budę dla
psa i twarz kobiety w oknie.
Jeśli Helga Moen czekała na wizytę policji, mogła poczuć się mocno
rozczarowana. Ragnhild siedziała bezpieczna na kolanach matki z dwiema kromkami
chleba w ręku.
Chwila, w której dziewczynka weszła do pokoju, na dobre utrwaliła się w
pamięci obydwu oficerów. Kiedy tylko matka usłyszała cichy głos córki, wybiegła z
kuchni i rzuciła się na dziecko gwałtownie jak drapieżca, który chwyta ofiarę, by już
nigdy jej nie wypuścić. Tylko szczupłe ramiona Ragnhild i jasne kosmyki jej włosów
wystawały z objęć zaborczych, silnych ramion matki.
Przez moment nic więcej się nie działo. Matka i córka stały po prostu wtulone w
siebie. Nic nie mówiły.
Thorbjorn prawie zgniótł telefon w rękach, policjantka stała, stukając kubkami, a
Karlsen podkręcał tylko wąs z pełnym zadowolenia uśmiechem na twarzy.
Pokój jakby rozjaśniał. Dopiero po chwili, z łkaniem pomieszanym ze śmiechem
pani Album wykrzyknęła - Dziecko, gdzieś ty była!
- Tak sobie myślę. - Sejer odchrząknął. - Tak sobie myślę, że chyba wezmę
tydzień urlopu. W sumie mam jeszcze kilka dni do wykorzystania.
Karlsen przejechał po progu spowalniającym.
- I co będziesz robił? Pojedziesz na Florydę i poskaczesz na spadochronie?
- Chyba przewietrzę nieco moją chatę.
- Masz ją w okolicach Breviku, tak?
- Na Piaskowej Wyspie.
Wjechali na główną drogę i nieco przyśpieszyli.
- Ja muszę się wreszcie wybrać w tym roku do Legolandu - wymamrotał Karlsen.
- Już dłużej nie uda mi się tego odkładać, córka nie daje mi spokoju.
- Mówisz, jakby to była kara za nie wiadomo jakie przewinienia. - Sejer wzruszył
ramionami. - Legoland jest naprawdę fajny. Zapewniam cię, że wyjeżdżając stamtąd,
będziesz miał pod pachą parę pudelek klocków. Zobaczysz, połkniesz tego bakcyla.
Jedź, na pewno nie pożałujesz.
- Byłeś tam kiedyś?
- Pojechałem tam z Matteusem. Wiesz, że mają tam pomnik wodza Siedzącego
Byka zbudowany z prawie półtora miliona klocków? Każdy w odpowiednim kolorze.
To niewiarygodne, co oni potrafią z nich zrobić.
Zamilkł na moment na widok małego, białego drewnianego kościółka, ukrytego
po lewej stronie, z boku drogi, między zielono-żółtymi polami w otoczeniu bujnego
lasu. Co za piękny kościółek, pomyślał. To w takim miejscu powinienem był
pochować żonę, nawet jeśli musiałbym nadłożyć drogi, by do niej dojechać.
Oczywiście teraz było już na to za późno. Nie żyła od ponad ośmiu lat i leżała na
miejscowym cmentarzu w samym środku miasta, otoczona przez spaliny i nigdy
niemilknący hałas przejeżdżających samochodów.
- Myślisz, że z dziewczynką jest wszystko w porządku?
- Wyglądała dobrze. Poprosiłem jej matkę, żeby do nas zadzwoniła, jak tylko
wszystko się trochę uspokoi. W końcu pewnie mała zechce o tym opowiedzieć. Nie
było jej przez całe sześć godzin - powiedział z namysłem. - To kawał czasu. Ten wilk
musiał mieć naprawdę coś w sobie.
- No tak. Wiemy przynajmniej tyle, że miał prawo jazdy. Nie może być takim
znowu odludkiem.
- Ale tego, czy ma prawo jazdy, nie wiemy na sto procent, prawda?
- Nie, cholera, masz rację - odpowiedział Karlsen.
Przyhamował gwałtownie i wjechał na stację w centrum, nazwanym tak nieco na
wyrost. Składały się na nie poczta, mały bank, zakład fryzjerski i stacja benzynowa.
Plakat reklamujący wyprzedaż lekarstw wisiał w oknie lokalnego sklepu
spożywczego, a zakład fryzjerski kusił nowym łóżkiem opalającym.
- Muszę coś przegryźć. Idziesz ze mną?
Weszli do środka. Sejer kupił gazetę i coś słodkiego.
Spojrzał przez okno w dół, w stronę fiordu.
- Przepraszam - odezwała się dziewczyna za kasą, wpatrując się nerwowo w
mundur Karlsena. - Czy z Ragnhild wszystko w porządku?
- Zna ją pani? - zapytał Sejer, kładąc na ladzie drobne za zakupy.
- Nie, to znaczy nie znam osobiście, ale wiem, która to rodzina. Jej matka szukała
jej tu dziś rano.
- Wszystko w porządku. Ragnhild wróciła do domu.
Dziewczyna uśmiechnęła się z ulgą i wydała mu resztę.
Sejer przyjrzał się jej uważnie.
- Czy pani stąd pochodzi? Zna pani okolicznych mieszkańców?
- Tak. Nie ma nas znowu tak wielu.
- Mam pytanie: czy jeśli zapytałbym panią o pewnego mężczyznę,
prawdopodobnie o nieco dziwnym zachowaniu, który jeździ białą, brzydką
furgonetką z odrapanym lakierem, wiedziałaby pani, o kogo chodzi?
- Opis pasuje jak ulał do Raymonda. - Pokiwała głową. - Raymonda Lake.
- To co może mi pani o nim opowiedzieć?
- Pracuje w biurze pracy. Mieszka razem z ojcem w chacie na uboczu po drugiej
stronie Kollen. Cierpi na zespół Downa. Ma około trzydziestu lat i jest bardzo miły.
A tak przy okazji, to właśnie jego ojciec prowadził tę stację wcześniej, to znaczy,
zanim przeszedł na emeryturę.
- Czy Raymond ma prawo jazdy?
- Nie ma, ale i tak jeździ furgonetką ojca. Jego ojciec jest inwalidą, więc chyba
niespecjalnie może kontrolować, co akurat porabia jego syn. Lokalna policja wie o
tym i zatrzymuje Raymonda od czasu do czasu, ale niewiele to zmienia. I tak nigdy
nie jeździ szybciej niż na drugim biegu. Czy to on zabrał Ragnhild?
- Tak.
- Więc nie mogła być bezpieczniejsza. - Uśmiechnęła się. - Raymond
zatrzymałby się, żeby przepuścić biedronkę, gdyby chciała akurat przejść przez
jezdnię.
Obaj mężczyźni uśmiechnęli się i wyszli na zewnątrz.
Karlsen ugryzł kawałek czekolady i rozejrzał się dookoła.
- Miłe miasteczko - zauważył, jedząc.
Sejer, który zadowolił się marcepanem, podążył za jego wzrokiem. - Ten fiord
jest naprawdę głęboki, ponad trzysta metrów w dół. Woda nigdy nie ma tu więcej niż
siedemnaście stopni.
- Znasz kogoś w tej okolicy?
- Osobiście nie, ale moja córka Ingrid zna. Była tu na wycieczce folklorystycznej.
Organizują je na jesień, rozumiesz, coś w rodzaju „poznaj swój region". Ona
uwielbia takie klimaty.
Zwinął papierek po słodyczach w cienki pasek i schował do kieszeni koszuli. -
Jak myślisz, czy ktoś z zespołem Downa może być dobrym kierowcą?
- Nie mam pojęcia. Wiesz, ta cała choroba bierze się stąd, że takie osoby mają po
prostu o jeden chromosom za dużo. Wydaje mi się, że ich największy problem polega
na tym, że znacznie dłużej niż zdrowym ludziom zajmuje im uczenie się nowych
rzeczy. Często cierpią też na wady serca i nie zawsze mają szansę dożyć podeszłego
wieku. No i jest jeszcze kwestia dłoni.
- Co masz na myśli?
- Na dłoniach brakuje im jakiejś linii czy coś takiego.
Sejer spojrzał na niego zaskoczony. - W każdym razie Ragnhild wydawała się
zadowolona z nowej znajomości.
- Wydaje mi się, że króliki odegrały tu zasadniczą rolę.
Karlsen wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł kąciki ust. - Dorastałem razem z
dzieckiem z zespołem Downa. Nazywaliśmy go Szalonym Gunnarem. Teraz, jak o
tym myślę, wydaje mi się, że my wtedy chyba naprawdę wierzyliśmy, że on pochodzi
z jakiejś innej planety. Niestety, już nie żyje. Zmarł w wieku trzydziestu pięciu lat.
Wsiedli do samochodu i odjechali. Sejer przygotował krótkie streszczenie
przebiegu akcji, które miał zamiar przedstawić szefowi wydziału po powrocie do
komisariatu. Tych kilka dni wolnego nagle stało się dla niego niezwykle ważne. Pora
była odpowiednia, plany wyglądały obiecująco, a szczęśliwe zakończenie historii z
zaginioną dziewczynką wprawiło go w dobry nastrój.
Spoglądał na mijane pola i łąki. Zauważył, że nieco zwolnili. Chwilę później
zrozumiał dlaczego. Przed nimi w żółwim tempie sunął traktor, którego nie mieli
szansy wyminąć. Kiedy tylko wyjeżdżali na prostą, okazywało się, że mają za mało
wolnego miejsca. Rolnik, który siedział za kierownicą maszyny w ogrodniczej
czapce i nausznikach, wyglądał jak pień, który jakimś cudem wyrósł prosto z
siedzenia kierowcy. Karlsen zmienił bieg i westchnął.
- Wiezie brukselkę. Możesz się wychylić i ściągnąć skrzynkę? Moglibyśmy ją
ugotować w kantynie po powrocie do pracy.
- Teraz jedziemy równie szybko jak Raymond - skomentował Sejer. - Życie na
drugim biegu. To dopiero byłoby coś, nie sądzisz?
Oparł swoją siwą głowę na zagłówku i zamknął oczy.
2
W porównaniu do cichej i spokojnej prowincji miasto przypominało jazgotliwy,
chaotyczny twór pobudzany ruchem ludzi i samochodów. Główna arteria
komunikacyjnego zatoru ciągnęła się jak zwykle przez centrum. Rada miasta zajadle
walczyła o realizację budowy tunelu, którego projekt leżał już od dawna gotowy,
jednak co chwilę kolejne grupy blokowały rozpoczęcie robót, używając coraz to
poważniejszych argumentów. Kominy wentylacyjne zaburzą harmonię nadrzecznego
krajobrazu, hałas maszyn będzie nie do zniesienia albo zanieczyszczenia
spowodowane budową okażą się zbyt poważne. W rzeczywistości chodziło o jedno -
koszta inwestycji.
Sejer popatrzył na ulicę z okna gabinetu szefa. Złożył podanie o urlop i teraz
czekał na odpowiedź. Oczywiście, była to czysta formalność. Holthemann nigdy nie
odmówiłby Konradowi Sejerowi. Jednak szef lubił, by wszystko było załatwione jak
należy.
- Sprawdziłeś harmonogram dyżurów? Uzgodniłeś to z resztą zespołu?
Sejer kiwnął głową na potwierdzenie. - Soot weźmie dwie zmiany z Siven.
Spodziewam się, że ona sobie z nim poradzi.
- Zatem nie widzę powodu, by...
Rozmowę przerwał dzwonek telefonu. Dwa krótkie sygnały, wysokie i
niecierpliwe jak wrzask zgłodniałego pisklęcia. Sejer nie był szczególnie religijny,
ale i tak pomodlił się do opatrzności, by wakacje nie umknęły mu sprzed nosa.
- Chcesz wiedzieć, czy Konrad jest w moim gabinecie? - zapytał Holthemann. -
Tak, jest. Już ci go daję.
Wyciągnął nieco kabel i podał Sejerowi słuchawkę. Ten wziął ją do ręki
przekonany, że jego córka Ingrid chce czegoś od niego. Miał jednak nadzieję, że nie
usłyszy żadnych złych wieści.
To była pani Album.
- Czy wszystko w porządku z Ragnhild?
- Tak, wszystko w porządku. Tylko kiedy wreszcie zostałyśmy same,
opowiedziała mi coś bardzo dziwnego. Musiałam do pana zadzwonić. Pomyślałam,
że cała ta jej opowieść jest tak niezwykła, że chyba nie mogła jej zmyślić. Więc na
wszelki wypadek dzwonię do pana. I tak musiałabym komuś powiedzieć.
- Co się stało? - zapytał zaintrygowany.
- Ten mężczyzna, z którym była, pokazał jej, jak wrócić do domu. A tak przy
okazji, ma na imię Raymond, w końcu sobie przypomniała. W każdym razie,
pojechali na drugą stronę Kollen, w okolice Wężowego Stawu. Tam się na chwilę
zatrzymali.
- I co dalej?
- Ragnhild mówi, że nad stawem leży kobieta.
Aż zamrugał ze zdziwienia. - Przepraszam, czy może pani powtórzyć?
- Mówi, że tam nad stawem leży kobieta. Nie rusza się i jest zupełnie naga. - W
jej głosie słychać było zdenerwowanie i zawstydzenie opowiadaną historią.
- Czy wierzy pani córce?
- Wierzę. Czy dziecko wymyśliłoby coś takiego? Nie mam odwagi, by samej to
sprawdzić, a nie chcę zabierać jej tam ze sobą.
- Dobrze, każę to zbadać. Proszę nikomu nie mówić o naszej rozmowie.
Skontaktuję się z panią.
Odłożył słuchawkę, w myślach zamykając drzwi od swojej chaty. Zapach
morskiej bryzy i widok świeżo złowionych dorszy szybko wyparowały z jego
wyobraźni. Uśmiechnął się do Holthemanna.
- Wiesz co, jest jedna sprawa, którą muszę załatwić przed urlopem.
Karlsen był na patrolu w jedynym wolnym tego dnia samochodzie, a miał do
sprawdzenia całe centrum miasta. Sejer zabrał więc ze sobą Skarrego, młodego
policjanta z burzą kręconych włosów. Był to niewysoki, wesoły mężczyzna o
dobrych manierach i optymistycznym usposobieniu. W jego mowie słychać było
rytmiczny, południowy dialekt. Zaparkowali przy skrzynce pocztowej w Granlttveien
i ucięli sobie krótką rozmowę z Irene Album. Ragnhild stała obok, przyczepiona
niczym rzep do sukienki matki. Widać było, że odpowiednia ilość upomnień
utrwaliła się w jasnej główce dziecka. Kobieta tłumaczyła, gestykulując przy tym
intensywnie, że muszą pójść oznaczoną ścieżką, która biegnie naprzeciwko domu i
prowadzi do krawędzi lasu, w górę, na lewo od szczytu Kollen. "Takim aktywnym
mężczyznom jak wy powinno to zająć nie więcej niż dwadzieścia minut",
powiedziała.
Pnie drzew oznaczone były błękitnymi strzałkami wskazującymi szlak. Z
taneczną wręcz gracją omijali przeszkody pozostawione przez owce, od czasu do
czasu tylko schodząc ze ścieżki na sąsiadujące z nią wrzosowiska. Niestrudzenie
wspinali się pod górę. Droga stawała się coraz bardziej stroma. Skarre zaczynał
odczuwać zmęczenie, Sejer szedł swobodnie. Zatrzymali się tylko raz, by z góry
spojrzeć na okoliczne domy.
Widzieli jedynie brązoworóżowe dachy, które im dalej, tym stawały się
ciemniejsze, Kiedy ponownie ruszyli w drogę, nie rozmawiali już ze sobą. Po
pierwsze chcieli oszczędzać oddech, po drugie myśleli o tym, co mogą zastać na
miejscu. Las był tak gęsty, że szli właściwie w półmroku. Instynktownie Sejer
skupiał całą swoją uwagę na ścieżce, ale nie dlatego, że bal się potknąć. Jeśli
rzeczywiście coś stało się tam na górze, każdy szczegół mógł być ważny.
Maszerowali dokładnie przez siedemnaście minut, kiedy las otworzył się przed nimi,
a przestrzeń napełniła się światłem. Teraz już mogli zobaczyć wodę, lustrzaną taflę
stawu nie większego od sadzawki, otoczonego przez świerkowy las i zapomnianego
niczym tajemne miejsce. Przez chwilę przyglądali się okolicy i żółtej linii trzcin, aż
zauważyli coś, co z oddali wyglądało jak plaża.
Skierowali się w tamtą stronę w pewnej odległości od brzegu. Sitowie otaczało
staw dość szerokim pasem, a oni nie byli przygotowani na brodzenie w wodzie.
Trudno byłoby to miejsce nazwać plażą. Przypominało raczej błotnistą łachę, na
której leżało cztery czy pięć dużych kamieni wystarczających, by powstrzymać
ekspansję sitowia. Prawdopodobnie tylko tu można było dostać się do wody. Na
błotnistej ziemi leżała kobieta.
Spoczywała na boku, plecami w ich stronę. Przykrywała ją ciemna kurtka.
Oprócz tego nie miała nic na sobie.
Niebieskie i białe ubrania leżały złożone obok. Sejer zatrzymał się i odruchowo
sięgnął po telefon komórkowy, który nosił na pasku. Po chwili zmienił zdanie i
ostrożnie zbliżył się w stronę ciała, słysząc chlupot błota pod podeszwami butów.
- Nie ruszaj się - powiedział niskim głosem do policjanta.
Skarre posłuchał. Sejer stał teraz na krawędzi wody, balansując na kamieniu tak,
by móc zobaczyć kobietę od przodu. Nie chciał niczego dotykać, jeszcze nie teraz.
Jej oczy były już nieco zapadnięte, a ich powierzchnia matowa i pomarszczona. Spod
wpółprzymkniętych powiek wpatrywała się w sobie tylko znany punkt na wodzie.
Także źrenice straciły już swój naturalny, okrągły kształt. Miała otwarte usta
otoczone żółtawą pianą jakby wymiocinami. Nachylił się i dmuchnął na pianę, nie
poruszyła się. Twarz kobiety znajdowała się zaledwie kilkanaście centymetrów od
lustra wody. Przyłożył dwa palce do jej tętnicy szyjnej. Skóra straciła już całą swoją
elastyczność i była tak zimna, jak się tego spodziewał.
- Nie żyje - powiedział.
Na jej uszach i szyi zauważył blade czerwonofioletowe ślady. Jej skóra pokryta
była gęsią skórką. Na pierwszy rzut oka nie było widać żadnych ran. Sejer wrócił na
brzeg. Skarre czekał z rękami w kieszeniach i wyglądał nieswojo. Nie chciał popełnić
żadnego błędu.
- Poza kurtką jest zupełnie naga. Nie widać żadnych obrażeń zewnętrznych. Na
moje oko, ma jakieś osiemnaście, dwadzieścia lat.
Następnie zadzwonił do wydziału i poprosił o karetkę, grupę do zabezpieczenia
śladów, fotografa i techników.
Wyjaśnił im, jak trafić do nich samochodem z drugiej strony Kollen. Poprosił też,
by zaparkowali nieco dalej. W ten sposób nie zniszczą ewentualnych śladów opon na
drodze. Kiedy skończył rozmawiać, rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu czegoś, na
czym można usiąść. W końcu wybrał najbardziej płaski z kamieni. Skarre usiadł
obok niego. Siedzieli w milczeniu, przypatrując się kobiecie. Jej białym nogom i
jasnym, długim do ramion włosom.
Leżała w pozycji prawie embrionalnej, z rękami złożonymi na piersiach i
podciągniętymi kolanami.
Wiatrówka, która ją przykrywała, sięgała do połowy uda.
Była czysta i sucha. Reszta ubrań leżała na stosie obok, wszystkie były mokre i
zabłocone - drelichowe spodnie z paskiem, biało-granatowa koszula w kratkę,
biustonosz, granatowy szkolny blezer i reeboki.
- Co to jest, to przy ustach? - zapytał cicho Skarre.
- Piana - odpowiedział zwięźle Sejer.
- Jak to piana? A skąd się wzięła?
- Tego zapewne już wkrótce się dowiemy. - Sejer pokręcił głową. - Wygląda,
jakby ułożyła się do snu, odwrócona plecami do świata.
- Ludzie raczej nie rozbierają się do naga, kiedy chcą popełnić samobójstwo,
prawda?
Sejer nie odpowiedział. Po raz kolejny spojrzał na kobietę, na jej białe ciało
leżące przy ciemnej wodzie, otoczone przez mroczny, świerkowy las. Scena nie
miała w sobie nic brutalnego. Wszystko wyglądało niezwykle spokojnie. Czekali.
Z lasu wyszło sześciu mężczyzn. Ich rozmowy ucichły, gdy zobaczyli dwóch
czekających na nich policjantów.
Chwilę później zauważyli ciało kobiety. Sejer wstał i zawołał: - Trzymajcie się
tej strony!
Zrobili tak, jak powiedział. Wszyscy doskonale rozpoznawali siwą głowę
inspektora. Jeden z mężczyzn obejrzał teren fachowym okiem, zbadał grunt, który w
miejscu, gdzie stał, był dość twardy, i powiedział, że nie padało. Pierwszy podszedł
fotograf.
Nie poświęcił wiele czasu ofierze, zamiast tego popatrzył w niebo, jakby chciał
sprawdzić, czy ma odpowiednie światło do robienia zdjęć.
- Zrób zdjęcia z każdej strony - nakazał Sejer. - I uwzględnij na nich okolice.
Obawiam się, że do tego będziesz musiał wejść do wody, bo potrzebuję także zdjęć
od przodu, a nie chcę jej przenosić. Kiedy już będziesz miał pół filmu, zdejmiemy jej
kurtkę.
- Takie górskie stawy jak ten są zwykle bardzo głębokie - zauważył sceptycznie
fotograf.
- Chyba potrafisz pływać? Zapadła cisza.
- Tam jest łódka - wskazał Sejer. - Możemy ją wykorzystać.
- Ta wiosłówka? Wygląda na spróchniałą.
- No cóż, zaraz się przekonamy - szorstko podsumował Sejer. Reszta grupy stała
obok, obserwując pracę fotografa. Jeden z techników przeszukiwał dalszą część
brzegu, która ku jego zaskoczeniu okazała się dość czysta i niezaśmiecona.
Miejsce było odosobnione i dość romantyczne, a w takiej okolicy znajdowało się
zazwyczaj dużo kapsli od butelek, zużytych prezerwatyw, petów i opakowań po
słodyczach. Tu nie znaleźli niczego.
- Niesamowite - stwierdził. - Nie ma nic, nawet spalonej zapałki.
- Prawdopodobnie posprzątał po sobie - wyjaśnił Sejer.
- Wygląda na samobójstwo, nie sądzisz?
- Jest całkiem naga - zauważył Sejer.
- Tak, ale musiała sama to zrobić. Te ubrania nie zostały ściągnięte z niej siłą. To
jedno jest pewne.
- Są całe brudne.
- Może właśnie dlatego je zdjęła. - Uśmiechnął się. - Poza tym wymiotowała.
Musiała zjeść coś, czego nie była w stanie strawić.
Sejer powstrzymał się od odpowiedzi i spojrzał na kobietę. Mógł zrozumieć,
dlaczego technik doszedł do takich, a nie innych wniosków. Dziewczyna wyglądała,
jakby sama położyła się w tym miejscu. Jej ubrania były skrupulatnie złożone, a nie
porozrzucane. Były co prawda brudne, ale poza tym nie wyglądały na podarte. Tylko
przykrywająca ją kurtka była czysta i sucha.
Popatrzył na ziemię wokół ciała i zauważył coś, jakby odcisk buta. - Spójrzcie na
to - powiedział.
Fotograf nachylił się nad śladami i kilkukrotnie go zmierzył.
- Beznadziejna sprawa. Są całe w wodzie.
- Żadnego nie możesz użyć?
- Raczej nie.
Wpatrywali się w wypełnione wodą zagłębienia.
- Tak czy inaczej, zrób zdjęcia. Wydają się niewielkie, jakby przechodziła tędy
osoba z małymi stopami.
- Co najwyżej dwadzieścia, dwadzieścia jeden centymetrów. Niedużo. Może to
jej. - Fotograf zrobił kilka zdjęć odcisków stóp, potem wsiadł do starej łódki i
odepchnął się od brzegu. Nie znaleźli żadnych dulek, więc sam musiał utrzymywać
wiosła w odpowiedniej pozycji. Z każdym jego ruchem łódka bujała się gwałtownie.
- Przecieka! - krzyknął zdenerwowany.
- Spokojnie! Przecież mamy tutaj całą ekipę ratunkową - pocieszył go Sejer.
Fotograf skończył. Mieli ponad pięćdziesiąt zdjęć. Sejer podszedł do brzegu,
zdjął buty i skarpetki, które uważnie położył na kamieniu, podwinął nogawki i
wszedł do wody. Stanął kilkadziesiąt centymetrów od głowy kobiety. Na szyi miała
łańcuszek. Podniósł go delikatnie końcem długopisu, który wyjął z kieszeni. -
Medalion - powiedział niskim głosem. - Prawdopodobnie srebro. Coś jest na nim
wygrawerowane. Litery H i M. Szykujcie worek.
Nachylił się i odpiął łańcuszek. Potem zdjął z dziewczyny kurtkę.
- Tył szyi czerwony. Skóra wszędzie jest bardzo jasna, a tam nienaturalnie
zabarwiona. Paskudny, duży krwiak wielkości dłoni - opisywał.
Snorrason, koroner, podszedł do ciała i sprawdził po kolei gałki oczne, zęby,
paznokcie, nieuszkodzoną skórę i kilka widocznych jasnoczerwonych śladów
rozproszonych na klatce piersiowej i szyi. Zwrócił uwagę na każdy szczegół - długie
nogi, brak znamion, co było dość niespotykane - i nie znalazł nic oprócz kilku
małych plamek na prawym ramieniu. Drewnianą szpatułką ostrożnie dotknął piany
przy jej ustach. Wyglądała na gęstą i dość spójną, konsystencją przypominała mus.
Sejer wskazał usta kobiety. - Co to jest?
- Tak na szybko mogę ci powiedzieć, że wygląda to na płyn z płuc.
- Co nam to mówi? - spytał się Sejer.
- Przyczyną śmierci było prawdopodobnie utonięcie. Ale może to też oznaczać
wiele innych rzeczy.
Zebrał nieco piany, ale ta od razu zaczęła się sączyć.
- Płuca są zapadnięte - stwierdził.
Sejer patrzył z zaciśniętymi ustami. Fotograf zrobił ofierze, teraz już pozbawionej
okrycia jeszcze kilka zdjęć.
- Czas odkryć tajemnicę - powiedział Snorrason, odwracając ją delikatnie na
brzuch. - Początkowe stadium rigor mortis, szczególnie na szyi. Mocna, dobrze
zbudowana kobieta w bardzo dobrej kondycji. Szerokie barki. Dobrze umięśnione
ramiona, uda i łydki. Prawdopodobnie uprawiała sport.
- Czy widzisz jakieś oznaki stosowania przemocy? - zapytał Sejer.
Snorrason badawczo przyglądał się jej plecom i nogom. - Poza zaczerwienieniem
na szyi, nie. Ktoś mógł chwycić ją mocno za kark i przycisnąć do podłoża.
Oczywiście, kiedy była jeszcze ubrana. Potem została wciągnięta z powrotem,
ostrożnie rozebrana, ułożona i przykryta kurtką.
- Gwałt?
- Nie wiem jeszcze.
Badanie się przeciągało, Koroner zmierzył temperaturę denatki i skrzywił się na
widok wyników.
- Trzydzieści stopni Celsjusza. Razem z czerwonymi plamami pod skórą i
niewielkim rigor mortis na szyi powiedziałbym, że dziewczyna nie żyje od jakiś
dziesięciu, dwunastu godzin.
- Nie - zaprzeczył Sejer, - Nie, jeśli to jest miejsce, w którym zmarła.
- Teraz zajmujesz się także moją działką?
Sejer pokręcił głową. - Dzisiaj rano trwały w tej okolicy poszukiwania. Grupa
chłopców z psem szukała tutaj dziewczynki, której zaginięcie zgłoszono. Musieli być
nad stawem jakoś pomiędzy dwunastą a drugą po południu. Wtedy jeszcze nie było
tutaj ciała. Zauważyliby je. Nawiasem mówiąc, dziewczynka się znalazła, wszystko z
nią w porządku - wyjaśnił.
Rozejrzał się dookoła i uważnie przypatrzył błotu, w którym stali. Coś
niewielkiego i jasnego przykuło jego uwagę. Podniósł to delikatnie w dwóch palcach.
- Co to jest? Snorrason popatrzył na jego dłoń. - Jakaś tabletka.
- Myślisz, że podobne znajdziesz w jej żołądku?
- Całkiem możliwe. Ale nie widzę tu żadnej buteleczki czy opakowania po
pigułkach.
- Mogła trzymać je luzem w kieszeni.
- W takim razie powinniśmy znaleźć proszek na spodniach. Zapakuj ją.
- Wiesz, co to może być?
- Cokolwiek. Jednak zwykle najmniejsze tabletki są najmocniejsze. Zobaczymy,
co powie laboratorium.
Sejer kiwnął głową w stronę mężczyzn z noszami i stał, patrząc na nich z rękami
skrzyżowanymi na piersiach. Po raz pierwszy od dłuższego czasu podniósł wzrok i
spojrzał do góry. Niebo było blade a spiczaste świerki otaczające staw przypominały
wzniesione włócznie.
Oczywiście, że to wyjaśnią, przyrzekł sobie w duchu.
Wszystko wyjaśnią.
Jacob Skarre, urodzony i wychowany w łagodnym klimacie południa w
miejscowości Sogne, skończył dopiero dwadzieścia pięć lat. Już wiele razy widział
nagie kobiety, ale nigdy tak obnażone, jak ta nad stawem.
Dopiero teraz, podczas podróży samochodem w towarzystwie Sejera, dotarło do
niego, że jeszcze nigdy żadna ofiara, którą miał okazję widzieć, nie zrobiła na nim
tak dużego wrażenia. Może dlatego, że dziewczyna leżała w taki sposób, jakby za
wszelką cenę starała się ukryć swoją nagość - tyłem do ścieżki, ze schyloną głową i
podciągniętymi kolanami. Ale i tak ją znaleźli i zobaczyli, jak wygląda bez okrycia.
Odwrócili na wznak, rozsunęli wargi, by zobaczyć zęby, podnieśli powieki.
Zmierzyli temperaturę, kiedy leżała na brzuchu z rozwartymi nogami. Zupełnie jakby
była jakimś zwierzęciem na aukcji.
- Była bardzo ładna, prawda? - odezwał się poruszony.
Sejer nie odpowiedział, ale był bardzo zadowolony z tej uwagi.
Znajdował już młode kobiety i słyszał inne komentarze.
Przez dłuższą chwilę jechali w milczeniu, wpatrując się w drogę, ale mimo to
mieli przed oczami jej nagie ciało - nierówną linię kręgosłupa, stopy z delikatnie
zaczerwienioną skórą, łydki pokryte jasnymi włosami - obraz kobiety wirował nad
drogą jak miraż. Sejer czuł się nieswojo. Cala ta sytuacja nie przypominała mu nic,
czego doświadczył w przeszłości.
- Masz nocną zmianę?
Skarre odchrząknął. - Tak, ale tylko do północy. Będę przez kilka godzin w
Ringstad. A tak przy okazji, słyszałem, że planowałeś tydzień urlopu. Rozumiem, że
teraz nic z tego?
- Na to wygląda - podsumował Sejer. Już zupełnie o tym zapomniał.
Lista zaginionych leżała przed nim na stole.
Były na niej cztery osoby - dwaj mężczyźni i dwie kobiety. Wszyscy oni urodzili
się przed rokiem 1960, więc żadne z nazwisk nie mogło należeć do dziewczyny
znalezionej nad Wężowym Stawem. Jedna z zaginionych osób zniknęła z oddziału
psychiatrycznego miejscowego szpitala, druga z domu spokojnej starości w
sąsiednim miasteczku. „Wzrost 152 centymetry, waga 45 kilogramów. Białe włosy" -
czytał.
Była szósta wieczorem i mogą minąć godziny, zanim ktoś zaniepokojony długą
nieobecnością dziewczyny zgłosi jej zaginięcie. Musieli zaczekać na zdjęcia i raport
z autopsji, więc póki co, bez ustalenia tożsamości ofiary, nic więcej nie mogli zrobić.
Chwycił skórzaną kurtkę z oparcia krzesła i zjechał windą na pierwsze piętro. Ukłonił
się pani Brenningen, która siedziała za biurkiem, i przypomniał sobie, że ona także
straciła małżonka.
Prawdopodobnie prowadziła życie bardzo podobne do jego. Była ładną
blondynką, podobną do jego żony Elise, tylko nieco okrąglejszą.
Na parkingu podszedł do swojego starzejącego się, stalowo-błękitnego peugeota
604. W pamięci cały czas miał twarz ofiary - zdrową, okrągłą, bez makijażu. Miała
schludne, praktyczne ubranie. Proste jasne włosy były dobrze obcięte, a reeboki nie
należały do najtańszych. Na ręku miała drogi sportowy zegarek Seiko. Z pewnością
pochodziła z dobrej, porządnej rodziny. Znajdował już inne kobiety, których
pochodzenie przemawiało do mego zupełnie innym językiem. Z drugiej strony, już
nie raz dał się zaskoczyć. Nie wiedzieli jeszcze, czy była pijana, czy pod wpływem
narkotyków. Wszystko było możliwe, a rzeczy nie zawsze są takie, jakimi się zdają.
Przejechał powoli obok targu i budynku straży pożarnej.
Skarre obiecał mu, że zadzwoni, gdy tylko ktoś zgłosi zaginięcie dziewczyny. Na
medalionie były litery H i M - Helena, pomyślał, a może Hilda. Wiedział, że to tylko
kwestia czasu, kiedy ktoś się z nimi skontaktuje. To była odpowiedzialna
dziewczyna, która dotrzymywała terminów. Jej nieobecność w domu musiała
wzbudzić zaniepokojenie.
Przekręcając zamek w drzwiach, usłyszał głuchy łoskot.
To pies zeskoczył z fotela, na którym nie miał prawa siedzieć. Sejer mieszkał w
apartamentowcu. Jedynym, który miał trzynaście pięter. Jak ogromny pomnik na
cześć Wikingów, budynek wybijał się wysoko w niebo na tle okolicznych
zabudowań. Kiedy wprowadzali się tam dwadzieścia lat wcześniej z Elise, podobało
im się doskonale rozplanowanie mieszkania i niesamowity widok. Z okna mógł
oglądać cale miasto i wszystkie inne mieszkania w porównaniu z tym wydawały się
położone zbyt blisko. W środku łatwo dawało się zapomnieć o wyglądzie budynku.
Mieszkanie było cieple i przytulne, z drewnianymi podłogami i starymi, solidnymi
dębowymi meblami, które kiedyś należały do jego rodziców.
Większość ścian zajmowały książki, a pozostałą niewielką wolną przestrzeń
zapełniały ulubione zdjęcia Sejera.
Jedno Elise, kilka jego wnuka i Ingrid. Rysunek węglem Käthe Kollwitz Śmierć z
dziewczynką na kolanach był wycięty z albumu i oprawiony w czarną ramę. Obok
zdjęcie jego samego skaczącego ze spadochronem nad lotniskiem. Rodzice pełni
powagi pozujący do fotografii w swoich najlepszych, niedzielnych strojach. Za
każdym razem, kiedy patrzył na zdjęcie ojca, uświadamiał sobie ciężar swojego
wieku.
Widział, jak zapadną się jego policzki, a uszy i brwi nie przestaną rosnąć,
przydając mu takiego samego strzępiastego wyglądu.
Reguły życia wspólnoty w tym budynku, gdzie rodziny były upchane jedna nad
drugą jak postacie z rzeźby Vigelanda, były ściśle określone. Nie można było trzepać
dywanów z balkonów, zatem każdej wiosny trzeba było wysyłać je do pralni. Już
zbliżał się czas ponownego ich czyszczenia, tym bardziej, że pies Sejera, Kollberg,
tracił sierść jak szalony. Ta sprawa została poruszona podczas spotkania wspólnoty,
ale jakoś ucichła, prawdopodobnie dlatego, że wszyscy wiedzieli, że Sejer jest
inspektorem policji i mając go u siebie, czuli się nieco bezpieczniej.
Mieszkał na ostatnim piętrze. Mieszkanie było czyste i zdradzało jego dwie
główne cechy: zamiłowanie do porządku i prostoty. Pies miał swój własny kącik w
kuchni. Jego sucha karma leżała zwykle porozrzucana w kroplach rozlanej wody. To
miejsce ujawniało słaby punkt Sejera: był bardzo przywiązany do swojego psa.
Jedynym pomieszczeniem w mieszkaniu, którego naprawdę nie lubił, była
łazienka, ale zamierzał już wkrótce ją zmienić.
Na razie miał na głowie martwą dziewczynę i prawdopodobnie niebezpiecznego
przestępcę na wolności. To mu się nie podobało. Czuł niepewność, jak wtedy, gdy
nie wiadomo, co wyłoni się zza zakrętu.
Pies powitał go tak entuzjastycznie, że aż musiał rozstawić nogi, by nie
przewrócić się pod ciężarem zwierzęcia. Wyprowadził go na krótki spacer, nalał
świeżej wody; był w połowie czytania gazety, gdy zadzwonił telefon, ściszył muzykę
i z lekkim zdenerwowaniem podniósł słuchawkę. Ktoś mógł zadzwonić, może znali
już nawet nazwisko ofiary.
- Cześć dziadku! - usłyszał dziecięcy głos.
- Matteus?
- Muszę już iść spać. Jest ciemno.
- A umyłeś ząbki? - zapytał Sejer, przysiadając na stoliku pod telefon.
Widział przed sobą maleńką, brązową jak czekolada twarz z perłowobiałymi
ząbkami.
- Mama umyła za mnie.
- A wziąłeś swoją tabletkę z fluorem?
- Aha.
- A paciorek zmówiłeś?
- Mama mówi, że nie muszę.
Sejer gawędził ze swoim wnuczkiem przez dłuższą chwilę ze słuchawką mocno
przyciśniętą do ucha, tak by móc jak najlepiej słyszeć jego ożywiony głos, ciche
westchnięcia i posapywania. W końcu zamienił kilka słów z córką. Słyszał jej pełne
rezygnacji westchnienie, kiedy powiedział jej o znalezionym w lesie ciele kobiety,
zupełnie jakby nie pochwalała sposobu, jaki wybrał sobie na życie. Wzdychała
dokładnie w ten sam sposób co Elise. Nie wspomniał o jej podróżach i
zaangażowaniu w niszczonej wojną domową Somalii. Zamiast tego spojrzał na
zegarek i pomyślał, że gdzieś tam ktoś siedzi i robi dokładnie to samo co on.
Wpatruje się w okno, czekając na dzwonek telefonu. Tyle że ten dzwonek miał nigdy
nie zadzwonić.
Komenda Główna była instytucją, w której praca trwała dwadzieścia cztery
godziny na dobę. Obejmowała okręg, na który składało się pięć gmin zamieszkanych
przez sto piętnaście tysięcy mieszkańców. Porządnych i podejrzanych. W budynku
sądu i biurach więziennictwa było zatrudnionych ponad dwieście osób, a sto
pięćdziesiąt z nich pracowało na co dzień w głównej siedzibie policji. Wśród nich
trzydziestu inspektorów.
Ponieważ jednak z całego zespołu ktoś ciągle przebywał na urlopie albo bral
udział w jakichś kursach czy warsztatach zalecanych przez Ministerstwo
Sprawiedliwości, na miejscu nie pracowało więcej niż dwadzieścia osób. A to nie
wystarczało. Zdaniem Holthemanna służba społeczeństwu nie była już istotna -
wypadła poza pole widzenia.
Drobniejsze sprawy trafiały w ręce poszczególnych inspektorów, trudniejsze
przypisywane były zespołom.
Każdego roku wpływało około piętnastu tysięcy nowych zgłoszeń. W ciągu dnia
czas pochłaniały im sprawy typu wydawanie zezwoleń na sprzedaż jedwabnych
kwiatów albo figurek z masy solnej na placu, czy też zorganizowanie kolejnej
demonstracji, na przykład przeciwko budowie nowego tunelu. Do tego dochodziło
obserwowanie kamer rejestrujących to, co dzieje się na ulicach. Oburzeni obywatele
byli potem wzywani, by stanąć wobec niepodważalnych dowodów takich przewinień,
jak mijanie na podwójnej ciągłej czy przechodzenie przez jezdnię na czerwonym
świetle.
Każdego dnia trzydziestu, czterdziestu z nich siedziało w poczekalni, przeklinając
pod nosem, z portfelami gotowymi do zapłacenia mandatu. Policja przeznaczyła
nawet jeden samochód po to tylko, by ludzie mogli spokojnie porozmawiać z
jeżdżącym nim policjantem, jednak niewiele było osób chętnych do sprawowania
tego niezwykle ważnego obowiązku. Zatrzymanych trzeba było doprowadzić na
przesłuchanie. Ponadto sami pracownicy mieli pełno swoich spraw i podań, które
trzeba było rozpatrzyć, tak więc cale dnie załadowane były kolejnymi spotkaniami i
naradami. Na czwartym piętrze znajdował się Dział Prawny, gdzie pięciu prawników
pracowało w stałym kontakcie z policją. Na piętrach piątym i szóstym mieścił się
areszt, a na dachu budynku spacerniak, z którego zatrzymani mogli zobaczyć
kawałek nieba.
Oficer, który miał aktualnie dyżur, był przedstawicielem komendy w kontaktach
ze światem zewnętrznym. Ta praca wymagała wiele elastyczności i cierpliwości.
Obywatele dzwonili przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, a ich telefony
stanowiły jeden nieustający potok skarg: ukradzione rowery, zaginione psy,
włamania, domniemane szykany. Przewrażliwieni rodzice z lepszych dzielnic pełni
oburzenia zgłaszali wyścigi samochodowe przed swoimi oknami. Jedynie od czasu
do czasu w telefonie słychać było szybki oddech i głos, który informował o gwałcie
czy molestowaniu, głos, który na pytanie o dane zostawiał po sobie długi, głuchy
sygnał w słuchawce. Jeszcze rzadsze były telefony ze zgłoszeniami zaginięcia czy
zabójstwa. W samym środku tego chaosu siedział Skarre i czekał. Wiedział, że
prędzej czy później ten ktoś zadzwoni. Narastające napięcie odmierzały wskazówki
zegara, wyznaczające najpierw wieczór, potem nadejście nocy.
Sejer drzemał w fotelu z gazetą złożoną na kolanach.
Krew płynęła spokojnie w jego żyłach, nieco rozcieńczona przez kieliszek
whisky. Była już prawie północ, gdy zadzwonił telefon.
Inspektor wezwał taksówkę i już dwadzieścia minut później siedział w biurze.
- Przyjechali starą toyotą - poinformował go Skarre. - Czekałem na nich na
zewnątrz. Jej rodzice.
- Co im powiedziałeś?
- Pewnie nie to, co trzeba. Byłem trochę zdenerwowany.
Najpierw zadzwonili, a pół godziny później tu byli.
Pojechali już.
- Do kostnicy? - zapytał Sejer.
- Tak.
- Byli pewni?
- Przywieźli ze sobą zdjęcie. Matka dokładnie wiedziała, co córka miała na sobie.
Wszystko się zgadzało, począwszy od paska, na bieliźnie kończąc. Miała na sobie
specjalny rodzaj biustonosza, taki dla kobiet sportowców. Dużo ćwiczyła. Ale kurtka
nie była jej.
- Chyba żartujesz.
- Niesamowite, nie?
Skarre nie umiał ukryć emocji, jego oczy błyszczały z ekscytacji.
- Zostawił nam trop, za darmo. W kieszeni znaleźliśmy cukier i lampkę w
kształcie sowy, nic więcej.
- Żeby tak zostawić kurtkę... Nie wierzę w to. A tak swoją drogą, kim jest ta
dziewczyna?
Skarre spojrzał w notatki. - Annie Sofie Holland - przeczytał.
- Annie Holland? A co z medalionem?
- Należał do jej chłopaka. Ma na imię Halvor.
- Skąd pochodziła?
- Z Lundeby. Mieszkają pod numerem dwudziestym w Krystallen. To właściwie
ta sama ulica, przy której Ragnhild Album nocowała tej nocy, tylko trochę wyżej.
Dziwny zbieg okoliczności.
- A jej rodzice? Jak zareagowali?
- Są śmiertelnie przerażeni - odpowiedział cichym głosem. - Mili, spokojni
ludzie. Matka mówiła bez przerwy, ojciec prawie się nie odzywał. Wyszli z Siven.
Jak możesz sobie wyobrazić - dodał - ja też jestem zdenerwowany.
Sejer włożył miętówkę do ust.
- Miała dopiero piętnaście lat - kontynuował Skarre. - Chodziła do liceum.
- To niewiarygodne. - Sejer pokręcił głową. - Myślałem, że jest starsza. Czy
zdjęcia są już gotowe? - Przeczesał dłonią włosy i z powrotem usiadł na krześle.
Skarre wręczył mu teczkę. Zdjęcia zostały wywołane w rozmiarze 20 na 30
centymetrów z wyjątkiem dwóch większych.
- Czy pracowałeś kiedyś nad przestępstwem na tle seksualnym?
Skarre pokręcił przecząco głową.
- To nie wygląda na taką sprawę. To co innego - powiedział Sejer, patrząc na
zdjęcia. - Jest ułożona zbyt ładnie, zbyt dokładnie, za dobrze. Zupełnie jakby została
położona do snu i przykryta okryciem. Nie ma żadnych siniaków, zadrapań, nie
widać też żadnych śladów walki. Nawet jej włosy wyglądają, jakby zostały specjalnie
ułożone. Osoby, które popełniają zbrodnie na tle seksualnym, nie zachowują się w
ten sposób. Muszą pokazać swoją silę, swoją przewagę. Ofiary się nie liczą.
- Ale była naga - podkreślił Skarre.
- Tak, wiem.
- To co mówią nam te zdjęcia, tak na pierwszy rzut oka?
- Nie jestem pewien. Zastanawia mnie ta kurtka, jest ułożona zbyt troskliwie.
- Prawie z czułością?
- No tak, spójrz na zdjęcia. A tobie się tak nie wydaje? - zapytał Sejer.
- Dobrze, zgadzam się - potwierdził Skarre. - Ale z czym w takim razie
mielibyśmy do czynienia? Zabójstwem z litości?
- No cóż. Wiemy co najmniej tyle, że jest w tym dużo emocji. Widać, że zabójca
coś do niej czuł. Coś pozytywnego. A jeśli tak, to jest bardzo prawdopodobne, że
mógł ją znać. Biorąc pod uwagę statystki, zazwyczaj zabójcy znają swoje ofiary.
- Jak myślisz, jak długo będziemy musieli czekać na raport?
- Naciskam na Snorrasona tak mocno, jak się da. Niedobrze, że tam było tak
czysto. Wszystko co mamy, to kilka odcisków, których nie możemy wykorzystać, i
jedna tabletka. Poza tym nie było tam nawet niedopałka papierosa, nawet patyka po
lodzie.
Sejer rozgryzł miętusa w ustach, wstał i podszedł do umywalki, by napełnić
papierowy kubek wodą.
- Jutro pojedziemy do Granittveien. Musimy porozmawiać z chłopcami którzy
szukali Ragnhild. Z Thorbjornem przede wszystkim. Musimy się dowiedzieć, kiedy
dokładnie byli nad Wężowym Stawem.
- A co z Raymondem Lake? - zapytał Skarre.
- Z nim też musimy porozmawiać. I z Ragnhild. Dzieci widzą dużo rzeczy, wierz
mi. Mam w tym doświadczenie - dodał. - A co z Hollandami? Czy mają jeszcze
jakieś dzieci?
- Tak, starszą córkę.
- Dzięki Bogu.
- To ma być dla nich jakaś pociecha? - nieco ironicznie spytał Skarre.
- Dla nas na pewno - podsumował ponuro Sejer.
Młodszy z mężczyzn poklepał się po kieszeni. - Będzie ci przeszkadzało, jeśli
zapalę?
- Nie, pal sobie.
- Do Wężowego Stawu można dojść na dwa sposoby - stwierdził, wydmuchując
dym. - Oznaczoną ścieżką, tak jak my szliśmy, albo drogą z drugiej strony, tak jak
szli Ragnhild i Raymond. Jeśli ktoś mieszka przy tej drodze, to chyba warto go także
odwiedzić.
- To Kolleveien. Nie ma tam zbyt wielu domów, to mała osada, sprawdziłem na
mapie. Co najwyżej kilka gospodarstw. Ale jeśli ktoś ją przywiózł nad jezioro
samochodem, musiał tamtędy przejeżdżać.
- Szkoda mi jej chłopaka.
- Już wkrótce się dowiemy, co to za jeden.
- Jeśli mężczyzna odbiera dziewczynie życie w taki sposób -Skarre myślał na glos
- że trzyma jej głowę pod wodą tak długo, aż się utopi, a potem wyciąga z wody, by
delikatnie ułożyć ciało, to dla mnie wygląda to mniej więcej tak: „Nie chciałem cię
zabić, ale musiałem". Zupełnie jakby tym, co zrobił po jej śmierci, prosił o
wybaczenie, nie uważasz?
Sojer wypił wodę i zgniótł kubek w dłoniach. - Rano porozmawiam z
Holthemannem. Chciałbym, żebyś pracował przy tej sprawie.
- Szef już przypisał mnie do sprawy Banku Oszczędnościowego - wymamrotał
zaskoczony. - Razem z Goranem.
- Ale chciałbyś?
- Czy chciałbym pracować przy sprawie o zabójstwo? To jak prezent pod
choinkę. To znaczy duże wyzwanie. Oczywiście, że bym chciał.
Skarre zaczerwienił się i odebrał telefon, który dzwonił jak oszalały. Słuchał
chwilę, kiwnął głową i odłożył słuchawkę.
- Dzwoniła Siven. Rodzice ją zidentyfikowali. Nasza ofiara to Annie Sofie
Holland, urodzona 3 marca 1980 roku. Ale Siven mówi, że nie można ich teraz
przesłuchać. Dopiero rano.
- Czy Ringstad jest na służbie?
- Właśnie przyszedł.
- Więc idź już do domu. Jutro będzie ciężki dzień. Zabiorę zdjęcia ze sobą -
dodał, zgarniając teczkę ze stołu.
- Przejrzysz je jeszcze przed snem?
- Zastanawiałem się nad tym - westchnął ciężko Sejer. - Co prawda wolę takie
fotografie, które mogę potem spokojnie schować do szuflady.
Podobnie jak Granittveien, Krystallen była wioską, której życie toczyło się wokół
jednej ulicy. Koniec osady wyznaczała ślepa uliczka, zakończona gąszczem krzaków,
gdzie pod osłoną nocy wysypywano śmieci.
Domy stały obok siebie i w sumie było ich dwadzieścia jeden. Z daleka odnosiło
się wrażenie, że stanowią ciąg bliźniaków. Jednak kiedy Sejer i Skarre zagłębili się w
ulicę, odkryli, że pomiędzy domami są niewielkie przejścia, na tyle szerokie, by
przecisnął się między nimi człowiek. Domy nie wyróżniały się niczym oryginalnym.
Dwupiętrowe, ze skośnymi dachami.
Jeden podobny do drugiego. To mi przypomina wybrzeże, pomyślał Sejer. Domy
uzupełniały się nawet kolorystyką - przeważały głębokie czerwienie, ciemna zieleń,
szarości i brązy. Tylko jeden odstawal od tego wzorca, odróżniając się wyraźną
barwą dojrzalej pomarańczy.
Nie mieli wątpliwości, że mieszkańcy wiedzieli o ich przybyciu. Widzieli, jak
podjeżdżali pod bramę, także mundur Skarrego na pewno zwrócił ich uwagę.
Wszyscy czekali w ciszy i napięciu, bomba miała wkrótce wybuchnąć.
Ada i Eddie Hollandowie mieszkali pod numerem 20.
Sejer prawie czuł, jak gorące spojrzenia sąsiadów wypalają dziurę na jego karku,
kiedy stanął przed drzwiami domu. Coś tam się stało, u Hollandów, coś z tymi
dwiema dziewczynami, myśleli. Starał się za wszelką cenę uspokoić oddech i
opanować zdenerwowanie wywołane czekającą go konfrontacją.
Tego typu sytuacje były dla niego tak stresujące, że już wiele lat temu opracował
odpowiedni zestaw słów i zwrotów, którego teraz, po długiej praktyce, używał z dużą
pewnością siebie.
To było oczywiste, że od momentu, kiedy wrócili z komendy, rodzice Annie nie
zrobili nic, nawet nie położyli się spać. Widok martwej córki złożonej na stole w
kostnicy wyrył się w ich pamięci niczym wypalone żelazem piętno i za żadną cenę
nie chciał ich opuścić.
Matka siedziała w rogu kanapy, ojciec usadowił się w fotelu. Wyglądał na
nieobecnego. Kobieta nie pojmowała jeszcze rozmiaru straty. Spojrzenie, jakie
posłała w stronę dwóch policjantów, wyrażało całkowite zaskoczenie ich obecnością
w jej salonie. Tak, to jest koszmarny sen, a ona się z niego za chwilę ocknie. Sejer
musiał chwycić ją delikatnie za rękę.
- Nie zwrócę wam Annie - powiedział cicho. - Ale mam nadzieję, że uda mi się
odkryć, dlaczego musiała umrzeć.
- Nie obchodzi nas dlaczego! - krzyknęła matka. - Nas interesuje, kto to zrobili
Musi pan go znaleźć i zamknąć! On jest nienormalny!
Jej mąż delikatnie i nieco niezdarnie pogłaskał ją po dłoni.
- Jeszcze nie wiemy - odpowiedział Sejer - czy ta osoba jest zdrowa, czy nie. Nie
każdy zabójca działa pod wpływem choroby.
- Chyba nie chce mi pan powiedzieć, że normalni ludzie zabijają młode
dziewczyny!
Oddychała ciężko, z trudem łapiąc powietrze. Mężczyzna siedział
znieruchomiały, jakby sparaliżowany nadmiarem emocji.
- Jednak - cierpliwie wyjaśniał Sejer - zawsze jest jakiś motyw, nawet jeśli nie
jesteśmy w stanie go pojąć. Ale najpierw musimy ustalić, czy w ogóle mamy tu do
czynienia z zabójstwem.
- Jeśli pan myśli, że moja córka mogła targnąć się na własne życie, to pan się
myli. To po prostu niemożliwe, nie moja Annie.
Wszyscy rodzice tak mówią, pomyślał.
- Muszę zadać państwu kilka pytań. Proszę odpowiadać na nie najlepiej, jak
potraficie. Jeśli coś się wam przypomni później, będziecie chcieli coś dodać lub
zmienić albo po prostu przyjdzie wam coś do głowy w tej sprawie, proszę do mnie
zadzwonić. O każdej porze, w dzień czy w nocy.
Ada Holland wodziła wzrokiem od jednego do drugiego policjanta, jakby zamiast
nich widziała jakiś przerażający obraz i nie rozumiała, skąd wziął się w jej głowie.
- Muszę dobrze poznać Annie. Jaką była dziewczyną? Proszę mi opowiedzieć o
niej wszystko - poprosił Sejer.
Zaraz po zadaniu pytania zastanowił się nad jego sensem.
I co mają mu odpowiedzieć? Przecież to oczywiste - była najlepszą, najmilszą i
najsłodszą z istot. Całym ich szczęściem, ich skarbem. Nie było takiej drugiej.
Rodzice zaczęli szlochać. Z gardła kobiety wydobył się bolesny jęk, mężczyzna
płakał bezgłośnie, prawie bez łez.
Patrząc na nich, Sejer widział ich córkę. Ta sama szeroka twarz. To samo
wysokie czoło. Ojciec nie był szczególnie postawny, ale silny i w dobrej kondycji.
Skarre ściskał długopis w ręku i stał ze wzrokiem wbitym w notatnik.
- Zacznijmy od początku - zaproponował Sejer. - Nie chcę państwa zamęczać w
takiej chwili, ale proszę zrozumieć, musimy ustalić fakty. O której godzinie Annie
wyszła z domu?
- O dwunastej trzydzieści - odpowiedziała kobieta, nie podnosząc wzroku.
- Dokąd się wybierała?
- Do Anette, koleżanki ze szkoły. Razem z jeszcze jedną koleżanką miały
przygotować jakiś projekt. Zwolnili ich z lekcji, żeby mogli popracować nad tym w
domu.
- Nie dotarła tam?
- Zadzwoniliśmy do niej około dwudziestej trzeciej. Było już przecież bardzo
późno. Anette już spala. Przyszła tylko ta druga koleżanka. Nie mogłam w to
uwierzyć... - Zawiesiła głos.
Ukryła twarz w dłoniach. Minął cały dzień, a oni dalej nic nie wiedzieli.
- Dlaczego żadna z dziewczyn nie zadzwoniła sprawdzić, czemu Annie nie
przyszła?
- Założyły, że jej się nie chciało - odpowiedziała, powstrzymując szloch. -
Myślały, że po prostu zmieniła zdanie. Jeśli o to chodzi, nie znały jej zbyt dobrze.
Annie nigdy nie zaniedbywała lekcji. Niczego nie zaniedbywała.
- Jak chciała się dostać do Anette? Na piechotę?
- Tak. To jest jakieś cztery i pól kilometra. Zazwyczaj jeździła rowerem, ale
akurat się zepsuł, a nie kursuje tu żaden autobus.
- Gdzie dokładnie mieszka Anette?
- To córka Horgenów. Mają gospodarstwo i sklep wielobranżowy.
Sejer kiwnął głową. Słyszał, jak Skarre zapisuje słowa kobiety.
- Czy miała chłopaka?
- Tak. Nazywa się Halvor Muntz.
- Jak długo się spotykali?
- Jakieś dwa lata. Był od niej starszy. Raz byli ze sobą, raz nie, ale z tego co
wiem, ostatnio dobrze im się układało.
Nie wiedziała, co zrobić z rękami. Przekładała jedną nad drugą, na przemian
otwierając i zamykając dłonie. Była podobnego wzrostu co mąż, szczupła, o
dynamicznych ruchach i zdrowej cerze.
- Czy utrzymywali kontakty seksualne? - spytał delikatnie Sejer.
Matka spojrzała na niego oburzona. - Ona ma piętnaście lat!
- Proszę pamiętać, że niewiele o niej wiem - wyjaśnił.
- Nic takiego nie miało miejsca - odpowiedziała.
- Nie sądzę, że powiedziałaby nam o tym. - Mąż wreszcie wtrącił się do
rozmowy. - Halvor ma osiemnaście lat. To mężczyzna.
- Przecież bym wiedziała - przerwała mu.
- Może nie mówiła nam wszystkiego.
- Wiedziałabym! - wykrzyknęła.
- Ale ty niechętnie poruszasz takie tematy! - odpowiedział natychmiast.
Atmosfera stawała się coraz bardziej nerwowa. Sejer miał już swoje zdanie w tej
kwestii, a patrząc na szybkie zapiski Skarrego, stwierdził, że on także.
- Jeśli szła przygotować szkolny projekt, musiała chyba mieć ze sobą plecak?
- Tak, taki brązowy, skórzany.
- I gdzie on jest?
- W domu go nie ma.
Więc będziemy musieli wysłać nurków, pomyślał Sejer.
- Czy brała jakieś lekarstwa? - zmienił temat.
- Nie, żadnych. Nigdy nie chorowała.
- A jaką była osobą? Otwartą? Rozmowną?
- Kiedyś tak - odpowiedział ojciec.
- Co pan chce przez to powiedzieć?
- Taki wiek - wyjaśniła szybko matka. - Trudny.
- Czy ma pan na myśli, że córka się zmieniła? - Sejer zwrócił się bezpośrednio do
ojca, licząc na kontynuację przerwanego wątku. Nie udało się.
- Wszystkie dziewczyny w jej wieku przechodzą huśtawkę nastrojów. Są na
progu dorosłości. Solvi, jej siostra, była taka sama - pośpiesznie wtrąciła kobieta.
Ojciec nic już nie mówił, wyglądał na zagubionego.
- Czyli nie była otwartą, rozmowną osobą?
- Była cicha i skromna - odpowiedziała pewnie matka. - Dokładna i praktyczna.
Niczego nie zostawiała przypadkowi.
- Ale kiedyś była weselsza, czy tak?
- Może i tak, ale kiedy dzieci są młodsze, robią koło siebie więcej szumu.
- Chciałbym wiedzieć - nie ustępował - kiedy dokładnie zachowanie córki uległo
zmianie?
- Jak to zwykle. Kiedy miała jakieś czternaście lat. Dojrzewanie - dodała, jakby to
miało wszystko wyjaśnić.
Kiwnął ze zrozumieniem głową, ponownie wracając wzrokiem do ojca.
- Nie było innej przyczyny?
- Niby co? - zapytała podejrzliwie matka, obrzucając go nieufnym spojrzeniem.
- Tego nie wiem. - Westchnął i odchylił się do tyłu. - Ja po prostu chcę się
dowiedzieć, dlaczego umarła.
Matka zaczęła się trząść tak gwałtownie, że prawie nie byli w stanie zrozumieć,
co do nich mówiła. - Dlaczego umarła? To musiał być...
Nie miała odwagi powiedzieć tego na głos.
- Nie wiemy.
- Ale czy ona została... - kolejna pauza.
- Nie wiemy tego, pani Holland. Jeszcze nie. Te rzeczy potrzebują czasu, ale
ludzie którzy zajmują się Annie, naprawdę wiedzą co robią.
Sejer rozejrzał się po pokoju. Było to czyste i schludne pomieszczenie utrzymane
w błękitach i bieli, podobnie jak ubranie Annie. Nad drzwiami wisiały suche kwiaty,
okna zdobiły gustownie upięte zasłony, a na stole leżały szydełkowane serwetki.
Ściany obwieszone były fotografiami. Cały pokój był uporządkowany i praktycznie
zaplanowany. Sejer wstał i podszedł do jednego z dużych zdjęć wiszących na ścianie.
- To zostało zrobione zeszłej zimy - odezwała się cicho zza jego pleców Holland.
Zdjął ostrożnie zdjęcie. Znowu ogarnęło go to dziwne uczucie, jak zawsze, kiedy
po raz kolejny widział twarz, którą znal jako pozbawioną energii, życia. To była ta
sama osoba, a jednak nie do końca. Patrzył na szeroką twarz Annie, jej pełne usta i
duże, szare oczy podkreślone przez gęste, ciemne brwi. Uśmiechała się lekko. Spod
krawędzi bluzy widać było fragment medalionu. Ładny, pomyślał.
- Czy Annie uprawiała jakiś sport?
- Kiedyś tak - znużonym głosem odpowiedział ojciec.
- Grała w zespole piłki ręcznej, ale rzuciła to. Teraz dużo biega. Więcej niż
trzydzieści kilometrów na tydzień. - Nieświadomie kobieta zaczęła opowiadać o
córce, jakby ta wciąż żyła. Sejer nie poprawił jej.
- Dlaczego przestała grać?
- Miała dużo zajęć w szkole. Wie pan, dzieci już takie są. Najpierw się do czegoś
zapalają, a potem to rzucają. Z grą na trąbce było tak samo. Najpierw zaczęła grać w
szkolnej orkiestrze, potem to rzuciła.
- Dobrze jej szło? W drużynie? Sejer odwiesił fotografię na miejsce.
- Bardzo dobrze - mężczyzna odpowiedział miękkim głosem. - Była bramkarką.
Nie powinna była przestawać.
- Myślę, że po prostu nie chciało jej się wciąż stać w bramce - przerwała matka. -
Pewnie dlatego przestała.
- Niekoniecznie - odpowiedział jej mąż. - Nigdy nam nie powiedziała, dlaczego
rzuciła piłkę.
Sejer ponownie usiadł.
- Reasumując, państwa reakcja na jej decyzję była identyczna. Wspólnie uznali ją
państwo za... - szukał w myślach odpowiedniego słowa - ...dziwną?
- Tak.
- A jak wiodło jej się w szkole?
- Dobrze. Lepiej niż innym. Nie przesadzam, to fakt - chwalił ją ojciec.
- Czego dotyczył ten projekt, nad którym miały pracować?
- Sigrid Undset. Miały go skończyć przed wakacjami.
- Czy mogę obejrzeć pokój córki?
Kobieta podniosła się z miejsca i wskazała im drogę. Szła powoli, stawiając
drobne kroki. Ojciec Annie pozostał w fotelu, nieruchomy i zamyślony, jak przez
większość rozmowy.
Pokój był nieduży, ale wystarczający na małą kryjówkę dorastającej dziewczyny.
Mieściło się tam łóżko, krzesło i biurko. Sejer wyjrzał przez okno na drugą stronę
ulicy.
Nic poza werandą sąsiadów nie było z niego widać. Okruchy chleba zwabiły pod
okno ptaki, które teraz biły się o pożywienie z głośnym krzykiem. Rozejrzał się po
pokoju w poszukiwaniu plakatów młodzieżowych idoli. Nie znalazł żadnego, za to
zauważył, że mała przestrzeń wypełniona była medalami, trofeami i dyplomami.
Było tam także kilka zdjęć samej Annie. Na jednym stalą w stroju bramkarza razem
ze swoją drużyną, drugie przedstawiało ją na desce surfingowej. Wyglądała jak
profesjonalny sportowiec. Na ścianie nad łóżkiem zauważył kilka zdjęć dzieci, jedno
z nich popychało wózek. Pomiędzy nimi było także zdjęcie młodego mężczyzny.
Wskazał je palcem.
- To jej chłopak?
Matka potwierdziła skinieniem głowy.
- Czy Annie zajmowała się dziećmi?
Sejer patrzył na zdjęcie dziewczyny z małym blondynkiem na kolanach.
Wyglądała na szczęśliwą i dumną. Trzymała chłopca przed sobą, wprost przed
aparatem, jak jakieś trofeum.
- Zajmowała się wszystkimi dziećmi na tej ulicy, jednym za drugim.
- Rozumiem, że lubiła dzieci.
Znowu potwierdziła skinieniem.
- Czy córka pisała pamiętnik?
- Nie sądzę. Szukałam jakiegoś - przyznała. - Szukałam całą noc.
- I nic pani nie znalazła?
Potrząsnęła głową. Z salonu dobiegły ich ciche głosy.
- Będziemy potrzebować listy nazwisk - powiedział po chwili. - Listy osób, z
którymi moglibyśmy porozmawiać o Annie.
Jeszcze raz spojrzał na zdjęcia na ścianie. Jego uwagę zwróciło jedno, na którym
była w stroju szkolnym, czarnym z zielonym emblematem na piersi.
- To wygląda jak jakiś smok.
- To wąż morski. - Kobieta wygładziła dłonią pościel na łóżku córki.
- Dlaczego akurat wąż morski?
- Jest taka miejscowa legenda, która mówi, że w tym fiordzie mieszka wąż
morski. Jeśli ktoś wypłynie na wodę i wiosłując, usłyszy za sobą plusk wody, to
znaczy, że wąż wynurza się z głębin. Wtedy nie można się odwrócić, tylko trzeba
dalej wiosłować. Jeśli udasz, że go ignorujesz i zostawisz w spokoju, wszystko
będzie dobrze. Ale jeśli się odwrócisz i spojrzysz mu w oczy, wąż porwie cię ze sobą
w zieloną otchłań. Zgodnie z legendą ma czerwone oczy.
Przeszli z powrotem do salonu. Skarre wciąż notował.
Mężczyzna nadal siedział w fotelu. Wyglądał, jakby był na skraju omdlenia.
- Co z państwa drugą córką?
- Dzisiaj przylatuje do domu. Jest w Trondheim u mojej siostry.
Pani Holland opadła na sofę, blisko męża. Sejer przeszedł do kuchni i złapał się
na tym, że patrzy prosto na sąsiada w domu obok.
- Mieszkają tu państwo bardzo blisko siebie - stwierdził. - Czy dobrze się znacie z
sąsiadami?
- Chyba tak. Wiele ze sobą rozmawiamy.
- I wszyscy znali Annie?
Skinęła głową.
- Będziemy musieli z nimi porozmawiać. Proszę się tym nie denerwować.
- Nie mamy się czego wstydzić - odpowiedziała.
- Czy mogę pożyczyć kilka zdjęć?
Tym razem wstał ojciec i podszedł do półki pod telewizorem. - Mamy nagranie
wideo - wyjaśnił. - Z zeszłego lata. Wynajęliśmy chatę w Kragero.
- Panowie nie potrzebują kasety, tylko jej zdjęcie.
- Nie, bardzo chętnie ją obejrzę. - Sejer wziął nagranie od ojca dziewczyny i
podziękował.
- Annie biegała trzydzieści kilometrów tygodniowo, czy tak? A czy biegała
sama? - zapytał.
- Nikt by nie wytrzymał jej tempa - odpowiedział Holland.
- To znaczy, że pomimo obowiązków szkolnych znajdowała czas, by biegać na
długie dystanse. Może to nie praca domowa zmusiła ją do porzucenia gry w
drużynie?
- Mogła biegać, kiedykolwiek miała na to ochotę - powiedziała matka. - Czasami
biegała przed śniadaniem, czasami w innych porach. Ale kiedy był mecz, musiała się
stawić i nie mogła mieć własnycn planów. Wydaje mi się, że nie lubiła być
ograniczana. Nasza Annie była bardzo niezależna.
- Gdzie zazwyczaj biegała?
- Wszędzie. O każdej porze i przy każdej pogodzie. Biegała wzdłuż drogi, w
lesie.
- A nad Wężowy Staw?
- Też.
- Czy Annie była nierozważna?
- Nie. Raczej cicha i spokojna - odparła matka z czułością w głosie.
Sejer podszedł do okna i zauważył kobietę z dzieckiem na ręku przechodzącą
przez jezdnię. - Czy Annie interesowało coś jeszcze? To znaczy oprócz biegania.
- To co każdą dziewczynę: kino, muzyka, książki - powiedział ojciec. - I małe
dzieci - dodał. - Szczególnie, gdy była młodsza.
Annie. Przyjaciół, kolegów, znajomych, sąsiadów, nauczycieli, członków
rodziny. Chłopaków, jeśli byli inni.
Kiedy skończyli, lista liczyła czterdzieści dwa nazwiska i wszędzie tam, gdzie
pamiętali, Hollandowie dopisali adresy.
- Czy zamierzają panowie porozmawiać ze wszystkimi tymi osobami? - zapytała
kobieta, kiedy zbierali się do wyjścia.
- Tak. A to dopiero początek. Będziemy informować państwa na bieżąco o
postępach w śledztwie.
- Musimy porozmawiać z Thorbjernem Haugenem. To jeden z chłopaków, którzy
wczoraj szukali Ragnhild. Może on pomoże nam w ustaleniu czasu zabójstwa.
Przejechali wzdłuż garaży. Skarre czytał notatki.
- Kiedy byłeś w pokoju Annie, zapytałem jej ojca o tę sprawę z drużyną.
- I co ustaliłeś?
- Powiedział, że Annie robiła wielkie postępy. Drużyna miała świetny sezon,
dziewczyny były na zawodach w Finlandii i doszły do finału. Nie mógł zrozumieć jej
decyzji. Zastanawiał się, czy mogła mieć inne powody, żeby zrezygnować z
obiecującej kariery.
- Musimy porozmawiać z trenerem, kimkolwiek on czy ona jest. Może tu
znajdziemy jakiś trop.
- To mężczyzna - wyjaśnił Skarne. - Wydzwaniał tygodniami, chcąc namówić ją
do powrotu. Drużyna poważnie ucierpiała na jej odejściu, nikt nie mógł zastąpić
Annie.
- Zadzwonimy z biura i dowiemy się, jak się nazywa.
- Knut Jensvoll. Mieszka pod numerem ósmym w Gneisveien. Żeby tam
dojechać, trzeba zjechać w dół zbocza.
- Dziękuję - odpowiedział Sejer, podnosząc brew. - Zastanawiam się nad czymś -
kontynuował. - Annie mogła zginąć dokładnie w tym samym czasie, kiedy my
byliśmy w Granittvelen zaledwie kilka minut od niej, martwiąc się o Ragnhild.
Zadzwoń do Pilestredet i poproś Snorrasona. Zapytaj się, czy nie mógłby nieco
przyśpieszyć spraw. Potrzebujemy jego raportu tak szybko, jak się da.
Skarre wyciągnął telefon i wybrał numer. Rozmowa nie trwała długo.
- I co powiedział? - spytał Sejer.
- Że kostnica ma swoje ograniczenia, że każda śmierć jest tragedią, niezależnie od
okoliczności, i że cała masa ludzi czeka, by móc pochować swoich ukochanych.
Powiedział także, że rozumie nasz pośpiech i jeśli chcesz, to możesz przyjść za trzy
dni. Wtedy może złożyć ci wstępny raport ustny. Na pisemny będziesz musiał
poczekać dłużej.
- No cóż - powiedział Sejer. - To i tak nieźle jak na Snorrasona.
3
Raymond smarował masłem cienką kromkę chleba. Pochłonięty tą czynnością,
wystawił koniuszek języka. Bardzo starał się nie zrobić dziury. Miał już cztery
kromki z masłem i cukrem ułożone jedna na drugiej. Sześć to jego rekord.
Kuchnia była mała i przytulna, tyle że po jego kulinarnych próbach panował w
niej bałagan. Na stole czekała już kanapka dla ojca - z obkrojoną skórką i posypana
skwarkami. Jak już zjedzą, posprząta, pozmywa naczynia i zamiecie podłogę. Do tej
pory zdążył opróżnić butelkę na mocz i wymienić wodę w garnuszku ojca. Dzisiaj
nie było słońca, niebo było zachmurzone, a widok z okna zniechęcał szarym i
monotonnym pejzażem. Kawa zagotowała się tak, jak lubił, wrzała trzy razy. Położył
piątą kromkę chleba na stosie i poczuł się z siebie bardzo zadowolony. Już miał nalać
ojcu kawę, gdy usłyszał podjeżdżający pod dom samochód. Ku swojemu przerażeniu
zauważył, że był to radiowóz policyjny.
Ogarnięty strachem, cofnął się od okna i pobiegł szybko w kąt pokoju. Może
przyjechali zabrać go do więzienia?
Ale kto wtedy zajmie się tatą?
Usłyszał trzask zamykanych drzwi i niewyraźne głosy dochodzące z podwórka.
Nie był pewien, czy nie zrobił czegoś nieodpowiedniego. Nie zawsze wiedział, kiedy
coś jest dobre albo złe Na wszelki wypadek nie zareagował, kiedy zapukali do drzwi.
Ale było jasne, że nie zamierzają rezygnować. Pukali i walili, wołając jego imię.
Ojciec mógł ich usłyszeć. Zaczął kasłać, by zagłuszyć hałas. Po chwili wszystko
ucichło. Dalej ukrywał się w kącie pokoju obok kominka, kiedy zobaczył w oknie
twarz. Wysoki, siwy mężczyzna machał do niego ręką. Pewnie chce mnie wywabić,
pomyślał Raymond i potrząsnął energicznie głową. Schował się leszcze głębiej w kąt,
ukrywając się za osłoną kominka.
Mężczyzna za oknem wyglądał dość przyjaźnie, ale to nie znaczyło, że jest miły.
Raymond już dawno temu odkrył, że jeśli ktoś miło wygląda, to może być złudne, a
przecież nie był głupi. Po chwili nie mógł już wytrzymać tego stania w kącie i
pobiegł do kuchni. Ale tam w oknie też była twarz. Widział jasne, kręcone włosy i
ciemny mundur. Czuł się jak kociak wrzucony do wody w ciasnym worku. Dzisiaj
przecież nie jeździł samochodem.
Furgonetka wciąż nie chciała odpalić, więc nie chodziło o jazdę samochodem. To
musi być związane z tą sprawą nad stawem, pomyślał. Stał w miejscu, lekko się
kiwając.
Po jakimś czasie przeszedł do przedsionka i zaczął się uważnie wpatrywać w
klucz w drzwiach.
- Raymond! - zawołał jeden z policjantów. - Chcemy tylko porozmawiać. Nic ci
nie zrobimy.
- Nie chciałem skrzywdzić Ragnhild! - wykrzyczał.
- Wiemy o tym, ale nie z tego powodu tutaj jesteśmy. Chcemy cię prosić o
pomoc.
Wahał się jeszcze przez chwilę, zanim wreszcie otworzył drzwi.
- Czy możemy wejść? - zapytał wyższy z mężczyzn. - Mamy do ciebie kilka
pytań.
- No dobrze. Nie wiedziałem, czego chcecie. Nie mogę otwierać drzwi każdemu.
- Nie, oczywiście, że nie - odpowiedział Sejer, rozglądając się dookoła. - Ale to
dobrze, że otwierasz drzwi, kiedy prosi cię o to policja.
- Chodźmy do pokoju.
Raymond poszedł pierwszy i wskazał sofę, która wyglądała na wykonaną ręcznie.
Stary koc leżał złożony na oparciu. Usiedli, rozglądając się bacznie po pokoju.
Pomieszczenie było raczej nieduże, ze stołem i dwoma krzesłami. Na ścianach
wisiały obrazki zwierząt i zdjęcie starszej kobiety z chłopcem na kolanach.
Prawdopodobnie była to matka Raymonda. Dziecko na zdjęciu miało rysy
charakterystyczne dla osoby z zespołem Downa.
Wiek kobiety mógł być przyczyną jego choroby, pomyślał Sejer. Z miejsca, w
którym siedzieli, nie widzieli ani telewizora, ani telefonu. Sejer nie mógł sobie
przypomnieć, kiedy ostatnio przebywał w salonie, w którym nie było tych sprzętów.
- Czy twój ojciec jest w domu? - zapytał, przypatrując się białej koszulce
Raymonda, na której dużymi literami napisane było „To Ja Decyduję".
- Leży w łóżku. Już nie wstaje. Nie może chodzić.
- Opiekujesz się nim?
- Robię jedzenie i sprzątam dom. Jak widać! - pochwalił się.
- Ojciec jest szczęściarzem, że ma takiego opiekuna jak ty.
Raymond uśmiechnął się szeroko w ten rozbrajający sposób, charakterystyczny
dla ludzi z jego chorobą. Był dzieckiem w ciele silnego, dorosłego mężczyzny. Miał
mocne, szerokie dłonie o nienaturalnie krótkich palcach i muskularne ramiona.
- Byłeś wczoraj bardzo miły dla Ragnhild. Odprowadziłeś ją do domu, żeby nie
musiała wracać sama. To bardzo ładnie z twojej strony - powiedział Sejer.
- Ona nie jest taka duża, wie pan! - odparł Raymond, starając się zachowywać jak
dorosły.
- To prawda, nie jest. Więc to bardzo dobrze, że się nią zaopiekowałeś i pomogłeś
z wózkiem dla lalek. Wiesz, kiedy wróciła do mamy, opowiedziała jej dziwną
historię, i pomyśleliśmy, że zapytamy cię o nią. Chodzi mi o to, co widzieliście nad
Wężowym Stawem.
Raymond wpatrywał się w niego uważnie, przygryzając dolną wargę.
- Zobaczyliście dziewczynę, prawda? - spytał Sejer.
- Ja tego nie zrobiłem! - odpowiedział szybko Raymond.
- Wcale nie twierdzimy, że to ty. Nie dlatego tutaj jesteśmy, Pozwól, że zapytam
cię o coś innego. Widzę, że masz zegarek.
- Tak, mam zegarek - powiedział, wyciągając do nich rękę. - To stary zegarek
taty.
- Czy często sprawdzasz na nim godzinę?
- Och, nie. Prawie nigdy.
- Dlaczego nie?
- Kiedy jestem w pracy, to mój szef pilnuje za mnie czasu. A kiedy jestem w
domu, tata.
- A dlaczego nie jesteś dziś w pracy?
- Mam wolny cały tydzień. Tak pracuję. Tydzień pracy, tydzień wolnego.
- Rozumiem. A możesz mi powiedzieć, która jest teraz godzina?
Raymond spojrzał na zegarek. - Trochę po jedenastej.
- Rzeczywiście. Czyli nieczęsto sprawdzasz czas?
- Tylko kiedy muszę.
Sejer kiwnął ze zrozumieniem głową i popatrzył na zatopionego w notatkach
kolegę.
- Czy sprawdziłeś, która była godzina, kiedy odprowadziłeś Ragnhild do domu?
Albo, na przykład, kiedy byliście nad Wężowym Stawem?
- Nie.
- A może potrafisz odgadnąć, która to mogła być godzina? - nie ustępował Sejer.
- Teraz zadaje mi pan za trudne pytania - odpowiedział Raymond zmęczony tak
intensywnym myśleniem.
- Masz rację. Trudno zapamiętać wszystko tak dokładnie. Już prawie kończę. Czy
widziałeś coś jeszcze tam, nad stawem? To znaczy jakichś innych ludzi? Oprócz
dziewczyny.
- Nie. Czy ona jest chora? - zapytał podejrzliwie.
- Ona nie żyje, Raymondzie.
- To chyba dla niej za wcześnie - powiedział poważnym głosem.
- Też tak myślimy. A czy wczoraj koło twojego domu przejeżdżał jakiś
samochód? W górę lub w dół drogi? A może widziałeś przechodzących ludzi? Na
przykład w czasie, kiedy była tu Ragnhild?
- Wielu turystów tędy przechodzi, ale nie wczoraj. Tylko ci, którzy tu mieszkają.
Droga kończy się przy Kollen.
- Czyli nikogo nie widziałeś?
Zastanawiał się przez dłuższą chwilę. - Był jeden samochód kiedy wychodziliśmy
z domu. Przejechał tak szybko jak wyścigowy.
- Kiedy wychodziliście?
- Tak.
- Jechał na górę czy z powrotem?
- Na dół.
Jak wyścigowy, pomyślał Sejer. Ale co to znaczy dla osoby, która nie jeździ
szybciej niż na drugim biegu?
- Rozpoznałeś samochód? Czy był to ktoś z miejscowych?
- Nie, oni nie jeżdżą tak szybko. Sejer podliczał w myślach.
- Ragnhild była w domu nieco przed czternastą, czyli to mogło mieć miejsce
około trzynastej trzydzieści, zgodzisz się? Stąd idzie się bardzo krótko nad staw,
prawda?
- Faktycznie.
- A samochód jechał bardzo szybko?
- Ciągnęła się za nim chmura kurzu. Ale z drugiej strony ostatnio nie padało.
- Jaki to był typ samochodu?
Sejer aż wstrzymał oddech. Świadek, który widział samochód blisko miejsca
zbrodni, to byłoby już coś.
- Zwyczajny - odpowiedział zadowolony z siebie Raymond.
- Zwyczajny? Co masz dokładnie na myśli?
- Nie ciężarówka ani nie furgonetka. No, normalny samochód.
- Zwyczajny samochód pasażerski. Dobry jesteś w rozpoznawaniu marek?
- Nie całkiem.
- A jakim autem jeździł twój tata?
- Toyotą Hiace - odpowiedział z dumą.
- A ten policyjny samochód na zewnątrz? Rozpoznajesz?
- Tamten? Przecież mi pan powiedział. To samochód policyjny.
Raymond zaczął się wiercić. Sprawiał wrażenie, jakby cała ta rozmowa przestała
mu się podobać.
- A kolor? Czy zauważyłeś, jakiego był koloru? - Sejer nie dawał za wygraną.
Raymond bardzo mocno starał się to sobie przypomnieć, ale w końcu się poddał i
pokręcił głową.
- Było dużo kurzu. Nie widziałem koloru - mruknął.
- Ale czy potrafisz chociaż powiedzieć, czy był ciemny, czy jasny?
Sejer nie przestawał wypytywać, podczas gdy Skarre wciąż wytrwale notował.
Był szczerze zaskoczony sposobem, w jaki szef rozmawiał z Raymondem, a
szczególnie spokojnym, miłym tonem jego głosu.
Zazwyczaj był o wiele bardziej szorstki.
- Tak pomiędzy. Zielony, szary albo brązowy. Taki brudny kolor. Było tam tyle
pyłu. Proszę zapytać o to Ragnhild, ona też go widziała.
- Już ją pytaliśmy. Powiedziała, że samochód mógł być szary albo zielony, ale nie
potrafiła nam powiedzieć, czy był stary, czy nowy.
- Na pewno nie złom - stwierdził dobitnie. - Tak pomiędzy.
- Dobrze, rozumiem.
- Miał coś na dachu - dodał nagle.
- Tak? Co to było?
- Takie długie pudełko. Płaskie i czarne.
- Bagażnik na narty? - zasugerował Skarre.
Raymond wahał się przez chwilę. - Tak, bagażnik.
Skarre uśmiechnął się do siebie, zadowolony z pozytywnej reakcji Raymonda.
- Masz świetne oko. Zapisałeś to, Skarre? Więc twój tata leży w łóżku? - Sejer
zmienił temat.
- Tak, czeka teraz na swoje jedzenie.
- Nie chcemy cię dłużej zatrzymywać. Możemy tylko zajrzeć do niego na chwilę i
przywitać się, zanim wyjdziemy?
- Jasne. Pokażę panom drogę.
Przeszedł przez pokój. Mężczyźni ruszyli za nim.
Zatrzymał się na końcu przedpokoju i bardzo delikatnie otworzył drzwi do
kolejnego pomieszczenia. Starszy mężczyzna leżał w łóżku i pochrapywał. Na stoliku
obok stała szklanka ze sztuczną szczęką.
- Nie będziemy mu przeszkadzać - powiedział Sejer, powoli się wycofując.
Podziękowali Raymondowi i wyszli na podwórko. Podreptał za nimi.
- Może jeszcze przyjedziemy cię odwiedzić. Masz bardzo ładne króliki -
pochwalił go Skarre.
- Ragnhild też się podobały. Może pan potrzymać jednego.
- Innym razem.
Pomachali mu na pożegnanie, a potem wyjechali na nierówną drogę. Sejer
uderzał ze zdenerwowaniem palcami w kierownicę.
- Ten samochód jest bardzo ważny, a wszystko, co o nim wiemy, to że był
„pomiędzy". I ten bagażnik na dachu! Ragnhild nic o nim nie mówiła.
- Wszyscy mają takie bagażniki - spokojnie odpowiedział Skarre.
- Ja nie mam. Zatrzymaj się przy tej farmie.
Podjechali pod dom i zaparkowali obok czerwonej mazdy. Ze stodoły wyszła
kobieta w roboczym stroju, czapce i kaloszach. Przeszła przez podwórko w ich
kierunku.
- Policja - krótko, ale uprzejmie przedstawił ich Sejer.
Ruchem głową wskazał czerwony samochód. - Czy w gospodarstwie są jeszcze
jakieś auta?
- Tak, dwa - odpowiedziała zaskoczona. - Mój mąż ma mercedesa, a syn jeździ
golfem.
- A sąsiedzi? Jakie mają samochody?
- Blazera - wyjaśniła. - Granatowego blazera. Czy coś się stało?
- Niestety tak, do tej sprawy jeszcze wrócimy. Czy wczoraj w południe była pani
w domu?
- Nie, pracowałam w polu.
- Czy zauważyła pani samochód jadący z dużą prędkością w dół zbocza? Zielony
albo szary z bagażnikiem na dachu?
Wzruszyła ramionami. - Nie przypominam sobie, ale też niewiele słyszę, kiedy
prowadzę traktor.
- A może widziała pani kogoś mniej więcej o tej porze?
- Tak, turystów. Grupę chłopców z psem - wyjaśniła. - Oprócz tego nikogo.
Thorbjern z kolegami, pomyślał Sejer.
- Dziękuję pani za pomoc. Czy sąsiedzi są w domu? - zapytał, wskazując głową
farmę położoną niżej przy drodze.
Spojrzał raz jeszcze na kobietę. Wyglądała na osobę, która dużo czasu spędza na
świeżym powietrzu. Miała zdrową, jędrną cerę i była bardzo atrakcyjna.
- Właściciela teraz nie ma, na miejscu jest tylko pracownik. Wyjechał rano i nie
widziałam, żeby wracał. - Wytarła twarz ręką i spojrzała w kierunku gospodarstwa. -
Nie widzę samochodu.
- Czy dobrze go pani zna?
- Nie. To nie jest szczególnie otwarty człowiek. Sejer podziękował raz jeszcze.
Wrócili do samochodu.
- Musiałby najpierw wjechać pod górę - zauważył Skarre.
- Tak, ale jeszcze wtedy nie był zabójcą. Mógł jechać powoli, dlatego wtedy nikt
nie zwrócił na niego uwagi.
Ponownie zatrzymali się dopiero przy małym wiejskim sklepie, stojącym po
lewej stronie drogi. Kiedy weszli do środka, rozległ się dźwięk dzwonka przy
drzwiach i z zaplecza wyszedł mężczyzna w niebiesko-zielonym fartuchu.
Przez kilka sekund stal w miejscu, patrząc na nich z przerażeniem. - Czy chodzi o
Annie? Sejer potwierdził.
- Anette jest w okropnym dołku - powiedział zdenerwowany. - Zadzwoniła
dzisiaj do Annie. W słuchawce usłyszała tylko okropny krzyk.
Do sklepu weszła młoda dziewczyna i stanęła w drzwiach. Ojciec podszedł do
niej i otoczył ją ramionami.
- Pozwoliliśmy zostać jej dzisiaj w domu. Sejer podszedł do dziewczyny i
przywitał się.
- Mieszkacie obok sklepu?
- Kilkadziesiąt metrów stąd, na wybrzeżu. Nie możemy uwierzyć w to, co się
stało.
- Czy widzieliście wczoraj w okolicy kogoś obcego?
Mężczyzna zastanawiał się przez chwilę. - Była u nas grupa chłopców. Każdy
kupił colę. Poza tym był tylko Raymond. Przyszedł koło południa, kupił chleb i
mleko. Raymond Lake. Mieszka razem z ojcem w okolicach Kollen. Nie mamy już
wielu klientów, pewnie niedługo będziemy musieli zamknąć sklep. Mówił, nie
przestając obejmować córki.
- Jak długo Like robił zakupy?
- Bo ja wiem... może kilka minut. Oprócz tego zatrzymał się tu motocykl. To było
jakoś między dwunastą trzydzieści a trzynastą. Stał minutę albo dwie i pojechał.
Duży motocykl z torbami po bokach. To mógł być tylko jakiś turysta, nikt inny.
- Motocykl? Mógłby go pan opisać?
- Co mogę dodać? Był raczej ciemny. Błyszczał się i robił imponujące wrażenie.
Kierowca siedział do mnie tyłem. Miał kask. Wyglądał, jakby coś czytał.
- Czy zwiódł pan uwagę na rejestrację?
- Nie, przykro mi.
- Czy widział pan może szary albo zielony samochód z bagażnikiem na dachu?
- Niestety.
- A ty, Anette? - zapytał Sejer, zwracając się do dziewczyny. - Czy przypominasz
coś sobie? Coś, co mogłabyś dodać!
- Powinnam była do niej zadzwonić - powiedziała cicho.
- Nie obwiniaj się. Nie mogłaś temu zapobiec. Ktoś zaczepił ją po drodze.
- Annie nie lubiła, kiedy ludzie się nią przejmowali.
Bałam się, że bardzo ją zdenerwuję, jeśli zapytam, dlaczego do mnie nie przyszła.
- Dobrze znałaś Annie?
- Całkiem dobrze.
- I nie przychodzi ci do głowy nikt, kto mógłby ją tak zatrzymać na drodze? Może
jakiś nowy znajomy, o którym wspominała ostatnio?
- Nie, przecież pan wie, że była związana z Halvorem.
- Tak, wiem. Cóż, zadzwoń, proszę, do mnie, jeśli coś ci się przypomni. Chętnie
przyjedziemy tu jeszcze raz.
Policjanci podziękowali za informacje i wyszli na zewnątrz. Horgen, właściciel
sklepu, wrócił na zaplecze.
W drodze do samochodu Sejer dostrzegł w oknie przy wejściu nieruchomą postać
dziewczyny.
- Z jego biura dobrze widać drogę - zauważył.
Zaniepokoił go ten motocykl. Ktoś nieznajomy pojawia się i natychmiast znika
dokładnie w domniemanym czasie zabójstwa. To wymagało wyjaśnienia.
Z trzaskiem zamknął drzwi samochodu, - Thorbjorn powiedział, że nad
Wężowym Stawem byli około dwunastej czterdzieści pięć. Jeszcze wtedy nie było
tam ciała. Z kolei Raymond i Ragnhild byli tam najpóźniej o trzynastej trzydzieści. A
to daje nam całe czterdzieści pięć minut, kiedy nie wiemy, co się działo. Dużo.
Wiemy też, że kiedy wychodzili, minął ich pędzący samochód. Zwyczajny, taki
pomiędzy. W burym kolorze, ani jasny, ani ciemny, ani stary, ani nowy. Przeciętny.
Uderzył dłonią w deskę rozdzielczą.
- No cóż, nie każdy może być ekspertem od samochodów - Skarre skomentował z
uśmiechem.
- Ogłosimy to. Zmusimy go, żeby się do nas zgłosił. Ma się u nas stawić każdy,
kto między trzynastą a trzynastą trzydzieści przejeżdżał wczoraj z dużą prędkością
koło domu Raymonda. Szukamy samochodu z bagażnikiem na dachu. Puszczamy
także w obieg informację o motocyklu. Niech to idzie do policyjnego biuletynu. Jeśli
nikt się nie zgłosi, będziemy musieli przycisnąć dzieciaki w sprawie tego samochodu.
- A niby jak zamierzasz to zrobić?
- Jeszcze nie wiem. Niech go narysują. Dzieci dobrze sobie z tym radzą.
Po powrocie do biura wybrali się na obiad do kafeterii.
- Ten omlet jest za suchy - zauważył Skarre z pełnymi ustami. - Za długo trzymali
go na patelni.
- Tak?
- Omlet powinien dojść na talerzu. Zdejmowany z patelni, nie powinien być do
końca ścięty.
Z tymi uwagami Sejer akurat nie zamierzał dyskutować. Nie miał pojęcia o
gotowaniu.
- To nie koniec. Dodali do niego mleka, a to psuje cały kolor.
- Czy ty kończyłeś jakąś szkołę kucharską? - zapytał zaskoczony Sejer.
- Tylko jeden kurs.
- Jezu. Jest tyle rzeczy, o których człowiek nie ma pojęcia.
Kawałkiem chleba zebrał ostatnie krople sosu, a potem dokładnie wytarł usta
serwetką.
- Zaczniemy w Krystallen. Każdy bierze jedną stronę, dziesięć domów na głowę.
Poczekamy do siedemnastej, kiedy ludzie zaczną wracać do domu po pracy.
- Czego mam szukać? - zapytał Skarre, niecierpliwie spoglądając na zegarek.
Palenie dozwolone było dopiero od czternastej.
- Czegokolwiek, co zwróci twoją uwagę. Zaburzeń codziennego rytmu dnia,
przyzwyczajeń. Nagłych zmian. Popytaj także o przeszłość Annie, co się stało, że tak
nagle się zmieniła. Użyj całego swojego sprytu, czaru, czegokolwiek, co zadziała,
byle tylko się otworzyli na rozmowę, wspomnienia. Jednym słowem: skłoń ich do
zwierzeń.
- Z ojcem lepiej byłoby porozmawiać na osobności.
- Też o tym myślałem. Zaprosimy go za kilka dni. Pamiętaj, że matka Annie jest
w szoku. Za jakiś czas będzie spokojniejsza.
- Zupełnie inaczej mówili o Annie, zauważyłeś? Każde z nich miało inne wnioski
na temat jej zachowania, upodobań.
- Tak to bywa. Ty chyba nie masz dzieci?
- Nie.
Skarre zapalił papierosa i z lubością wypuścił dym, uważając by nie doszedł on
do szefa.
- Musimy też porozmawiać z siostrą Annie. Zdążyła już chyba wrócić z
Trondheim. - powiedział Sejer.
Po obiedzie udali się do laboratorium z nadzieją, że dowiedzą się czegoś więcej
na temat kurtki, która przykrywała ciało. Niestety analiza nie była jeszcze gotowa.
Poza ogólnymi informacjami nic więcej nie otrzymali.
- Nic specjalnego. Zwykła kurtka, szyta w Chinach i sprzedawana w popularnych
sieciach handlowych. Importer potwierdził, że sprowadził dwa tysiące sztuk. W
prawej kieszeni znaleźliśmy cukierka, latarkę i kilka jasnych włosów, to
prawdopodobnie psia sierść. Tylko nie pytajcie mnie, proszę, o rasę. Poza tym nic -
beznamiętnie wyjaśnił im technik.
- Jaki rozmiar kurtki?
- XL. Tyle że rękawy były za długie i zostały podwinięte.
- Kiedyś ludzie przyszywali w ubraniach naszywki ze swoimi danymi -
wspomniał Skarre.
- Tak, jakoś w średniowieczu.
- A co z tabletką, którą znaleźliśmy? - Sejer wrócił do konkretów.
- Żadnych rewelacji. To po prostu miętowy cukierek. Taki drops, mały i bardzo
mocny. Teraz są modne.
Sejer był rozczarowany. Miętowy cukierek to żaden ślad.
Teraz takie cukierki nosiła przy sobie co druga osoba, nawet on miał jakieś w
kieszeni.
Pojechali do Krystallen, która w niczym nie przypominała cichej osady, jaką
znali z wcześniejszych wizyt. Wszędzie bawiły się dzieci, a każde z nich jeździło na
jakimś rowerku, minitraktorze, popychało wózek dla lalek albo pędziło w domowej
roboty gokarcie. Małe flagi zaczepione na przedzie pojazdów trzepotały na wietrze.
Kiedy radiowóz zatrzymał się przy skrzynkach na listy, cały ten kolorowy
rozgardiasz zastygł w oczekiwaniu.
Skarre nie mógł się powstrzymać i sprawdził hamulce w jednym z zabawkowych
pojazdów. Był pewien, że młody właściciel niebiesko-różowego traktora zmoczył
spodnie na wieść, że jedno z tylnych świateł nie działa.
Dorośli o wiele lepiej niż dzieci zdawali sobie sprawę, że coś się stało. Nikt
jednak nie miał pewności, co dokładnie.
Także nikt nie odważył się zadzwonić do Hollandów z zapytaniem.
Skarre i Sejer przeszli od domu do domu, w każdym zadając ten sam zestaw
pytań. Za każdym razem spotykali się z taką samą reakcją pełną niedowierzania i
strachu wywołanego wstrząsającą wiadomością. Kobiety płakały, mężczyźni bledli i
natychmiast milkli. Policjanci czekali w milczeniu, aż minie pierwszy szok, i dopiero
potem zaczynali pytać.
Oczywiście wszyscy dobrze znali Annie. Niektóre kobiety widziały ją dzień
wcześniej. Hollandowie mieszkali na końcu uliczki - żeby wyjść z osady, Annie
musiała minąć po kolei wszystkie domy. Przez lata opiekowała się dziećmi tych
ludzi. Przestała dopiero niedawno, kiedy przyszły nowe zainteresowania. Prawie
każdy wspominał jej sportową karierę i zdumienie wywołane odejściem z drużyny.
Annie była tak dobrą zawodniczką, że jej nazwisko często gościło na łamach lokalnej
prasy.
Jedno starsze małżeństwo zauważyło, że w przeszłości Annie była o wiele
bardziej radosna i energiczna, ale zmianę w zachowaniu przypisali okresowi
dojrzewania. Faktem jest jednak, powiedzieli, że zmieniła się nie do poznania. Może
to wiek. Z niskiej, szczupłej dziewczynki wyrosła nagle na wysoką, poważną
dziewczynę.
Skarre nie odwiedzał domów w ustalonej kolejności. Na początek wybrał
jaskrawopomarańczowy. Zamieszkiwał go niejaki Fritzner. Kawaler przed
pięćdziesiątką.
Pierwszą rzeczą, która rzuciła się Skarremu w oczy, gdy wszedł do domu, była
stojąca na środku salonu niewielka żaglówka. W środku zamiast zwykłego
wyposażenia leżał materac zarzucony dużą liczbą poduszek, a do burty
przymocowano poręczny stojak na butelki. Skarre zaintrygowany wpatrywał się w
mebel. Łódka była jaskrawoczerwona, żagle białe. Przemknęła mu przez głowę wizja
jego własnego mieszkania pozbawionego choćby namiastki tak oryginalnego
wyposażenia.
Fritzner nie znał Annie zbyt dobrze, tyle że kilka razy podwoził ją do miasta. I to
tylko kiedy paskudnie lało.
Jak było ładnie, wolała się przejść i machała mu, gdy przejeżdżał. Lubił ją. Była
świetną bramkarką, podsumował.
Sejer był bardziej systematyczny. Zaczął od tureckiej rodziny spod numeru
szóstego. Państwo Irmak właśnie siadali do posiłku, gdy zadzwonił do drzwi. O
nieodpowiedniej porze wizyty świadczył duży parujący garnek na środku stołu.
Mimo to gospodarz domu, poważny mężczyzna w haftowanej koszuli, wyciągnął
rękę na przywitanie. Sejer poinformował ich o śmierci Annie. Powiedział im także,
że podejrzewają, że została zamordowana. Byli wstrząśnięci.
- Nie! To nie może być prawda! Tylko nie ta ładna dziewczyna spod dwudziestki!
Nie córka Eddie'ego! - zareagowali z przerażeniem.
Hollandowie byli jedyną rodziną w osadzie, która przywitała ich serdecznie po
przeprowadzce. Mieszkali już w różnych miejscach i nie zawsze byli równie miło
przyjmowani. - To nie może być prawdal - powtarzali.
Mężczyzna chwycił Sejera za ramię i zaprowadził w stronę sofy.
Sejer usiadł. Irmak nie miał w sobie nic z potulności i służalczości, które tak
często charakteryzowały spotykanych przez Sejera imigrantów. Był pewny siebie i
nosił się z rzadko spotykaną godnością. Była to miła odmiana.
Jego żona widziała, jak Annie z plecakiem na ramieniu przechodziła wczoraj
ścieżką między domami. Musiało to być około dwunastej trzydzieści. Nie znali
Annie, kiedy była młodsza, mieszkali tu dopiero od czterech miesięcy.
- Miła dziewczyna - powiedziała, poprawiając szal zarzucony na włosy. -
Wysoka. Dużo mięśni. - Kobieta opuściła wzrok.
- Czy opiekowała się państwa córką? - zapytał Sejer i wskazał głową na małą i
niezwykle ładną dziewczynkę z długimi, cienkimi rzęsami, która spokojnie siedziała
przy stole. Wpatrywała się w niego intensywnym i zaciekawionym spojrzeniem.
- Mieliśmy ją o to poprosić - odpowiedział szybko mężczyzna. - Ale sąsiedzi
powiedzieli, że Annie jest już za duża, by opiekować się dziećmi, więc nie
zawracaliśmy jej głowy. A że moja żona cały dzień jest w domu, jakoś sobie
poradziliśmy, Z kolei mnie nie ma tylko rankami. Mamy samochód, ładę. Sąsiedzi
mówią, że to nie jest dobre auto, ale mnie wystarcza. Codziennie rano jeżdżę nim do
Poppels Gaten, gdzie mam sklep z przyprawami... Mógłby pan usunąć nimi tę
wysypkę na czole, ale nie przyprawami z supermarketu, tylko prawdziwymi, ze
sklepu Irmaka.
- Naprawdę? To możliwe?
- Tak, mają działanie oczyszczające. Powodują, że człowiek szybciej się poci.
Sejer kiwnął głową. - Więc nie mieli państwo żadnych kontaktów z Annie?
- Raczej nie. Kilka razy, gdy przebiegała obok mnie, zatrzymywałem ją i
mówiłem, że ucieka od swojej duszy. Strasznie się z tego śmiała. Mówiłem jej, że
nauczę ją medytować. Bieganie po ulicach to kiepski sposób na odnalezienie spokoju
ducha. To ją śmieszyło jeszcze bardziej. Chwilę później znikała za rogiem.
- Czy kiedykolwiek państwa odwiedziła?
- Tak. Przyszła z kwiatkiem w dniu, w którym się tu sprowadziliśmy. To był
prezent przywitalny od Eddie'ego. Nihmet płakała - powiedział i spojrzał na żonę.
Także teraz w jej oczach błyszczały łzy. Zasłoniła twarz szałem i odwróciła się
do nich plecami.
Kiedy wychodził, mężczyzna podziękował mu za wizytę i poprosił, by jeszcze do
nich zajrzał. Irmakowie stali w niewielkim korytarzu i wpatrywali się w niego z
uwagą.
Dziewczynka tuliła się do sukienki matki. Jej ciemne oczy i kręcone włosy
przypominały mu Matteusa.
Kiedy był już na ulicy, przystanął na moment i popatrzył przed siebie prosto na
Skarrego, który wychodził właśnie z domu pod numerem dziewiątym. Skinęli sobie
głowami i każdy z nich wrócił do swoich obowiązków.
- Byłeś u wszystkich? - zapytał Skarre.
- Tak, z wyjątkiem dwóch rodzin. Nie zastałem państwa Johnas pod czwórką i
Rud pod siódemką.
- U mnie byli wszyscy.
- Pierwsze wnioski?
- Nic poza tym, że wszyscy ją znali i lubili. Wielokrotnie bywała w ich domach.
Znała każdego w tej okolicy.
Razem udali się do domu Hollandów. Drzwi otworzyła młoda dziewczyna.
Podobnie jak Annie, dziewczyna miała blond włosy, ciemniejsze przy skórze. Jasne
oczy podkreśliła mocno tuszem do rzęs. Brakowało w nich pewności siebie. Nie była
tak wysoka i umięśniona jak Annie. Miała na sobie spodnie ze stretchem w kolorze
lawendy i białą, mocno rozpiętą bluzkę.
- Solvi? - zapytał Sejer.
Kiwnęła głową i podała mu rękę na przywitanie. Jej uścisk był miękki i
pozbawiony siły. Wprowadziła ich do środka i natychmiast wróciła do matki na
kanapę. Pani Holland siedziała tam, gdzie widzieli ją ostatnio. Na jej twarzy nie było
już tego pełnego bólu i desperacji wyrazu, ale wyglądała o wiele starzej. Ojca nie
było w pokoju. Sejer starał się przyjrzeć Solvi bez zbytniej nachalności. Doszedł do
wniosku, że rysami twarzy i figurą różni się od siostry. Nie miała równie szerokich
kości policzkowych, wyraźnej brody czy dużych oczu.
Była mniejsza, słabsza i nieco pulchna.
Po pół godzinie rozmowy stało się oczywiste, że siostry nie utrzymywały
szczególnie bliskich relacji. Każda prowadziła własne życie. Solvi sprzątała w
salonie piękności i nigdy nie interesowały jej ani dzieci, ani uprawianie sportu. Sejer
pomyślał, że pewnie angażowały ją inne ważne sprawy, jak na przykład jej własna
osoba lub wygląd. Nawet teraz, wspierając pogrążoną w smutku matkę, kilkanaście
godzin po śmierci siostry pamiętała, by w odpowiednio atrakcyjny sposób ułożyć się
na kanapie. Podciągnięte kolano, lekko przechylona głowa, dłonie zaplecione wokół
nogi. Do tego kilka błyszczących pierścionków na palcach zakończonych długimi,
czerwonymi paznokciami.
Wyglądała jak masa miękkiej, pozbawionej wyrazu i kształtu gliny. Jej ciało nie
miało proporcji, jakby brakowało w nim mięśni czy kręgosłupa. Była dużo starsza od
Annie, ale jej twarz wyrażała naiwność i brak zdecydowania. Matka pocieszała ją,
delikatnie głaszcząc jej rękę. Sejer nie był pewny, czy rzeczywiście był to gest
pociechy, czy raczej upomnienia. Po bliższym poznaniu różnice pomiędzy siostrami
stawały się coraz wyraźniejsze. Na zdjęciach twarz Annie zdradzała dojrzałość.
Patrzyła w obiektyw z nieufnością, jakby nie lubiła być fotografowana, a zgadzała się
na to wyłącznie przez dobre wychowanie. Solvi nie przestawała pozować.
Jest bardziej podobna do matki, pomyślał, Annie wdała się w ojca.
- Czy Annie miała jakiś nowych przyjaciół? Czy kogoś ostatnio poznała?
Wspominała coś na ten temat?
- Nie interesowali jej ludzie - odpowiedziała Solvi, wygładzając bluzkę,
najwyraźniej bardziej zajęta własnym wyglądem niż rozmową o siostrze.
- Czy prowadziła pamiętnik?
- O nie, nie Annie. To nie było w jej stylu. Różniła się od innych dziewczyn w jej
wieku, czasami przypominała raczej chłopaka. Nie malowała się, nie znosiła się
efektownie ubierać czy zakładać biżuterii. Medalion nosiła tylko dlatego, że Halvor
bardzo ją o to prosił. Strasznie jej przeszkadzał podczas biegania.
Głos Solvi był miękki i słodki, jakby była małą dziewczynką, a nie dorosłą
kobietą. Proszę, bądź dla mnie miły, błagała, widzisz, jak jestem mała i delikatna.
- Znasz jej przyjaciół?
- Są ode mnie młodsi, ale znam ich.
Bawiła się jednym z pierścionków. Na moment przestała, jakby próbowała
zrozumieć swoją nową sytuację.
- Jak myślisz, kto znał ją najlepiej?
- Spędzała wiele czasu z Anette, ale tylko, gdy miały razem coś do zrobienia, nie
żeby pogadać.
- Mieszkacie tu trochę na uboczu - stwierdził Sejer. - Czy Annie często jeździła
stopem?
- Nigdy. Ja zresztą też nie. Często za to podwoził nas ktoś z sąsiadów. Znamy tu
prawie wszystkich.
Prawie, pomyślał Sejer.
- Czy była ostatnio nieszczęśliwa z jakiegoś powodu?
- Nie była nieszczęśliwa, co nie znaczy od razu, że skakała z radości. Nie miała
wielu zainteresowań. To znaczy takich dziewczęcych. Tylko bieganie i szkoła.
- A Halvor?
- Nie jestem pewna. W stosunku do niego też nie okazywała specjalnych emocji.
Nigdy nie mogła się zdecydować, czego od niego chce.
Słuchając Solvi, Sejer wyobraził sobie Annie jako dziewczynę o nieco
sceptycznym podejściu do świata, samodzielną, która wszystkich trzymała na
dystans.
Tylko dlaczego?
- Twoja mama mówiła, że Annie była kiedyś dużo weselsza. Zgadzasz się z tym?
- O, tak. Kiedyś była strasznie gadatliwa.
Sejer cicho odchrząknął. - Ta zmiana... - zaczął. - Czy to się stało nagle, czy
raczej przyszło z czasem?
- Nie. - Kobiety popatrzyły się na siebie. - Nie jesteśmy pewne. Po prostu stała się
obojętna.
- Możesz mi powiedzieć, kiedy to się stało?
Solvi wzruszyła ramionami. - Jakoś w zeszłym roku. Wszystko przyszło naraz.
Zerwała z Halvorem, a zaraz potem rzuciła drużynę. Do tego strasznie urosła i stała
się bardzo cicha.
- Cicha w sensie strapiona czy posłuszna?
- Ani jedno, ani drugie. Po prostu cicha. Jakby zrezygnowana.
Zrezygnowana.
Sejer pokiwał głową i popatrzył na Solvi. Jej spodnie błyszczały w świetle,
przywołując wspomnienie bzu z jego dzieciństwa.
- Czy Annie i Halvor utrzymywali kontakty seksualne?
Natychmiast poczerwieniała. - Nie jestem pewna. Musi pan go o to zapytać
osobiście.
- Taki mam zamiar.
- Siostra - powiedział Sejer, kiedy wrócili już do samochodu - to typ dziewczyny,
która często staje się ofiarą przemocy ze strony mężczyzn. Jest tak zajęta sobą i
swoim wyglądem, że nie jest w stanie zauważyć żadnych sygnałów ostrzegawczych.
Ale to Solvi, nie Annie. Ona trzymała ludzi na dystans i znała swoje możliwości. Nie
robiła wokół siebie szumu. Poza tym nie jeździła autostopem i nie była
zainteresowana przelotnymi znajomościami. A więc, jeśli wsiadła z kimś do
samochodu, znaczy, że go znała. Skarre popatrzył na niego. - Wciąż to powtarzamy.
- Wiem.
- Masz córkę, która przeszła okres dojrzewania. Jak to wspominasz? - zapytał z
ciekawością.
- No wiesz - powiedział Sejer, patrząc przez okno. - Tego typu rzeczami
zajmowała się raczej Elise. Ale dobrze to pamiętam. Dojrzewanie to skomplikowany
okres. Zanim skończyła trzynaście lat, była jak promyczek, potem zaczęła warczeć.
Tak było aż do czternastego roku życia, a potem zaczęła szczekać.
Powoli, powoli zaczęło się uspokajać. Wyciszyło się, pamiętał, kiedy skończyła
piętnaście lat i z dziewczyny zmieniła się w młodą kobietę. Nie wiedział, jak
powinien z nią rozmawiać. W przypadku Hollandów chyba też tak było. Kiedy
dziecko przestaje być dzieckiem, trzeba poszukać nowego języka, sposobu
komunikacji, a to wcale nie jest łatwe.
- A więc to trwało rok albo dwa?
- Tak - odpowiedział po chwili zastanowienia. - Coś koło tego.
- Bardzo się skupiasz na tej jej przemianie.
- Coś ją musiało wywołać, a ja muszę się dowiedzieć, co to było. Muszę ustalić,
jaka była, kto ją zabił i dlaczego. Chyba najwyższy czas odwiedzić Halvora Muntza.
Nie wątpię, że czeka na nas. Jak myślisz, jak on się trzyma?
- Nie mam pojęcia. Mogę zapalić w samochodzie?
- Nie. A tak przy okazji... Twoja fryzura wygląda na nieco zaniedbaną, nie
uważasz?
- W sumie, jak teraz o tym wspomniałeś, może faktycznie.
- Masz miętusa.
Patrzyli na drogę przed sobą. Skarre wyprostował jeden ze swoich loków, a kiedy
wypuścił go z palców, ten skręcił się szybko jak gąsienica na gorącej patelni.
4
Wydawało jej się, że skądś go zna. Przestawiła krzesło bliżej telewizora i
przysunęła pokrytą zmarszczkami twarz prawie do samego ekranu. Światło
kineskopu oświetliło ją tak wyraźnie, że mógł zobaczyć włoski na jej brodzie. Nie
przestawały rosnąć. Trzeba by je ogolić, pomyślał. Nie wiedział tylko, jak to
delikatnie powiedzieć.
- To Johann Olav Koss! - wykrzyknęła. - Pije mleko.
- Hmm.
- Na Boga, ale ładny z niego chłopak. Ciekawa jestem, czy zdaje sobie sprawę z
własnej urody. Jest jak posąg, naprawdę. Żywa rzeźba!
Koss zgrabnym ruchem starł mleczne wąsy i uśmiechnął się szeroko, ukazując
garnitur śnieżnobiałych zębów.
- Zobacz, jakie on ma zęby! Białe jak kreda! To wszystko dlatego, że pije mleko.
Ty też powinieneś pić więcej. Ale on na pewno miał szkolnego dentystę, nie tak jak
my.
Szczelnie owinęła nogi kraciastym kocem. - Nas nie było stać na taką opiekę i
leczenie zębów. Jak się psuły, trzeba je było wyrywać, jeden za drugim. Teraz macie
wszystko, i dentystę w szkole, i mleko, i witaminy, odpowiednie diety, pastę z
fluorem i inne takie.
Westchnęła ciężko. - Coś ci powiem. Jak byłam w szkole, to siedziałam w klasie i
płakałam. Tak było. Ale nie dlatego, ze nie odrobiłam lekcji, ale dlatego, że byłam
tak strasznie głodna. Dzisiaj to wy, młodzi, jesteście piękni. Zazdroszczę wam tego!
Słyszysz, co mówię, Halvor, ja wam zazdroszczę!
- Tak, babciu.
Kiedy wyjmował zdjęcia z żółtej koperty Kodaka, trzęsły mu się ręce. Szczupły
młody mężczyzna o wąskich barkach w niczym nie przypominał słynnego skatera z
telewizyjnej reklamy. Miał małe usta, zupełnie jak u dziewczyny, do tego mocno
zaciśnięte z jednej strony. Kiedy się uśmiechał, co nie zdarzało się zbyt często, część
jego twarzy pozostawała nieruchoma. Z bliska można było zobaczyć ślad po szwach i
bliznę, która ciągnęła się od kącika ust aż po skroń. Miał brązowe, miękkie, krótko
obcięte włosy i niezbyt gęste bokobrody. Z daleka wyglądał na piętnastolatka i nieraz
musiał pokazywać dowód, żeby wejść do kina. Nigdy nie robił z tego powodu afery.
Nie był typem awanturnika.
Powoli przeglądał zdjęcia, które widział już przecież tyle razy.
Teraz nabrały one dla niego zupełnie nowego znaczenia. Szukał na nich oznak
nadchodzącej przyszłości, tego, co miało się zdarzyć, rzeczy, które miały nadejść, a o
których nie wiedział, kiedy naciskał spust migawki. Annie wbijająca drewnianym
młotkiem śledzie przy namiocie. Annie w czarnym stroju kąpielowym na końcu
trampoliny, wyprostowana jak struna, na moment przed skokiem. Annie śpiąca w
zielonym śpiworze. Annie na rowerze z twarzą skrytą za burzą jasnych włosów. On
sam, jak zmaga się z kuchenką polową. Zdjęcie obojga na tle namiotu, zrobione przez
jednego z sąsiadów. Musiał ją namawiać do tego ujęcia. Nie znosiła się fotografować.
- Halvor! - krzyknęła babcia, która stanęła właśnie przy oknie. - Pod domem stoi
radiowóz!
- Tak, wiem - odpowiedział cichym głosem.
Popatrzyła na niego z niepokojem. - Po co tu przyjechali? Czego od nas chcą?
- To z powodu Annie.
- A coś nie tak z Annie?
- Nie żyje.
- Co ty mówisz?
Przestraszona chwyciła mocno za oparcie krzesła.
- Nie żyje. Policja przyjechała mnie przesłuchać. Wiedziałem, że w końcu się
zjawią. Czekałem na nich.
- Ale dlaczego wciąż powtarzasz, że Annie nie żyje?
- Bo ona nie żyje! - wykrzyczał. - Umarła wczoraj. Dzwonił jej ojciec.
- Tak, ale dlaczego?
- A skąd ja mam to wiedzieć. Nie wiem dlaczego. Wszystko, co wiem, to że ona
nie żyje!
Ukrył twarz w dłoniach. Kobieta opadła ciężko na krzesło. Była bledsza niż
zazwyczaj. Od dłuższego czasu wszystko tak dobrze się układało. Ale to przecież nie
mogło trwać wiecznie.
Ktoś mocno zapukał do drzwi. Halvor wstał, wsuwając zdjęcia pod obrus, i
poszedł otworzyć. Było ich dwóch.
Stali na werandzie i przez moment po prostu mu się przypatrywali. Nie było
trudno zgadnąć, o czym myśleli.
- Halvor Müntz?
- To ja.
- Chcielibyśmy z tobą porozmawiać. Wiesz, z jakiego powodu?
- Jej ojciec dzwonił do mnie wczoraj wieczorem. - Halvor nie przestawał kiwać
głową.
Sejer zauważył starszą kobietę siedzącą na krześle i przywitał się. - Czy to twoja
krewna?
- Tak.
- Czy jest jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy spokojnie porozmawiać?
- Tylko u mnie w pokoju.
- No cóż, jeśli tobie to odpowiada...
Halvor poprowadził ich przez salon i ciasną, zagraconą kuchnię prosto do
swojego pokoju. To musi być stary dom, pomyślał Sejer. Teraz już się takich nie
buduje.
Mężczyźni przesunęli rzeczy, by przysiąść na zapadniętej sofie. Halvor usiadł na
łóżku.
To był staromodny pokój z zielonymi panelami i szerokimi parapetami pod
oknami.
- Czy to twoja babcia? Ta kobieta w pokoju?
- Tak, to mama mojego ojca.
- A twoi rodzice?
- Są po rozwodzie.
- Czy to dlatego tutaj mieszkasz?
- Mogłem wybrać, gdzie będę mieszkać.
Jego słowa brzmiały oschle i głucho, niczym padające kamyki.
Sejer rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu zdjęć Annie. Znalazł jedno. Stało w
złotej ramce na stoliku przy łóżku. Obok niego budzik i figurka Madonny z
dzieciątkiem, zapewne pamiątka z podróży. Na ścianie wisiał tylko jeden plakat.
Przedstawiał jakąś gwiazdę rocka. Przez jego środek biegi napis „Meat Loaf". Stereo
i odtwarzacz CD były jedynym sprzętem muzycznym. Do tego szafa, obok para
butów do biegania, nie tak dobrych jak Annie. Z drzwi szafy zwisał kask
motocyklowy. Łóżko było niepościelone.
Obok okna stało wąskie biurko z komputerem i pudełkiem pełnym dyskietek. Ta
na wierzchu zawierała szachy dla początkujących. Z okna Sejer widział podwórko.
Na nim zaparkowane przed szopą volvo, dalej pustą psią budę i przykryty folią
motocykl.
- Jeździsz na motocyklu? - zapytał.
- Kiedy tylko jest na chodzie. Ale nie zawsze odpala. Muszę oddać go do
naprawy, ale teraz nie mam na to pieniędzy.
Bawił się kołnierzem koszuli.
- Pracujesz?
- Tak, w fabryce lodów. Już przeszło dwa lata.
Od dwóch lat w fabryce, pomyślał Sejer. Musiał przerwać naukę w liceum, żeby
pójść do pracy. W sumie może nie był to taki zły pomysł, zdobywał doświadczenie
zawodowe. Widać było, że to nie typ sportowca, trochę za chudy, zbyt blady. W
porównaniu z nim Annie była dużo bardziej sprawna. Ciężko trenowała i mocno
pracowała nad wynikami w szkole, kiedy on dzielił swój czas pomiędzy pracę w
fabryce lodów a opiekę nad babcią. Nie pasowali do siebie. Sejer uznał tę myśl za
bezczelną i odpuścił.
- Chcę cię spytać o różne rzeczy. Zgadzasz się?
- Tak.
- Zacznijmy od tego: kiedy ostatni raz widziałeś Annie?
- W piątek. Byliśmy w kinie na seansie o dziewiętnastej.
- Jaki to był film?
- Filadelfia. Annie płakała.
- Dlaczego?
- To smutna historia.
- No tak, rozumiem. A potem?
- Zjedliśmy kolację w kawiarni kinowej i wróciliśmy autobusem do niej do domu.
Siedzieliśmy w pokoju i słuchaliśmy muzyki. Pojechałem autobusem o dwudziestej
trzeciej. Annie odprowadziła mnie na przystanek przy Meieriet.
- I to był ostatni raz, kiedy ją widziałeś?
Potwierdził skinieniem głowy. Ściśnięte usta nadawały jego twarzy ponury
wygląd. To niesprawiedliwe, pomyślał Sejer, bo gdyby nie ten defekt, byłby całkiem
przystojnym chłopakiem. Miał ładne zielone oczy i regularne rysy. Zaciśnięte usta
sprawiały wrażenie, jakby chciał za nimi schować brzydkie zęby. Dopiero później
Sejer miał odkryć, że zęby chłopaka były więcej niż doskonałe. Cztery górne i dwa
dolne wykonano z porcelany.
- I nie rozmawiałeś z nią przez telefon?
- A tak - odpowiedział od razu. - Zadzwoniła do mnie następnego wieczora.
- W jakiej sprawie?
- Nic ważnego.
- Annie była bardzo skrytą dziewczyną, prawda?
- Tak, ale lubiła rozmawiać przez telefon.
- Czyli nic nie chciała, a i tak do ciebie zadzwoniła. Więc o czym
rozmawialiście?
- Jeśli już naprawdę musi pan wiedzieć... to rozmawialiśmy o różnych rzeczach.
Sejer uśmiechnął się. Kiedy Halvor odpowiadał, ciągle wpatrywał się w okno,
jakby chciał uniknąć kontaktu wzrokowego. Może czul się winny, a może był po
prostu nieśmiały. Współczuli mu. Jego dziewczyna została zamordowana, a on
pewnie nie miał nikogo, z kim mógłby porozmawiać, z wyjątkiem babci, która
czekała na niego w drugim pokoju. A może, pomyślał Sejer, to on jest naszym
mordercą.
- Wczoraj byłeś jak zwykłe w pracy? W fabryce? Zawahał się z odpowiedzią. -
Nie, byłem w domu.
- W domu? Dlaczego?
- Nie czułem się zbyt dobrze.
- Często jesteś na zwolnieniu zdrowotnym?
- Nie, nie często.
Odpowiadał podniesionym głosem. Po raz pierwszy zauważyli u niego oznaki
gniewu.
- Twoja babcia oczywiście potwierdzi twoje zeznania?
- Tak.
- Przez cały dzień byłeś w domu?
- Prawie, wyszedłem tylko na chwilę.
- Byłeś chory i wyszedłeś z domu?
- Musimy coś jeść! Babcia nie może iść do sklepu, to dla niej zbyt ciężka droga.
Wychodzi tylko, gdy ma dobry dzień, a tych nie jest ostatnio wiele. Cierpi na
artretyzm - dokończył już spokojniejszym tonem.
- Możesz nam opowiedzieć nieco więcej na temat swojej wczorajszej choroby?
- Tylko jeśli muszę.
- Teraz jeszcze nie musisz, ale później może to być konieczne.
- No cóż, w porządku. Czasami nie mogę w nocy spać.
- Naprawdę? I co, wtedy zostajesz w domu?
- Nie mogę obsługiwać maszyn, jeśli nie mogę się skupić.
- Brzmi rozsądnie. Dlaczego nie możesz spać?
- Och, to sprawy z mojego dzieciństwa. Czy nie tak to ludzie tłumaczą? -
Uśmiechnął się gorzko, ten uśmiech sprawił, że jego młodzieńcza twarz nabrała nagle
niezwykle dojrzałego wyrazu.
- Około której godziny wyszedłeś?
- Jakoś o jedenastej rano, tak mi się wydaje.
- Poszedłeś na piechotę?
- Nie, pojechałem motocyklem.
- Do którego sklepu?
- Do Kiwi, w centrum.
- Czyli wczoraj twój motocykl działał bez zarzutu?
- W sumie zawsze w końcu odpala, jeśli tylko wystarczająco długo nad nim
posiedzę.
- Jak długo byłeś poza domem?
- Nie wiem. Nie spodziewałem się, że komuś będę musiał się z tego tłumaczyć.
Sejer skinął głową. Skarre zapisywał jak szalony, żeby nadążyć za tempem
rozmowy.
- A tak mniej więcej?
- Może z godzinę.
- I twoja babcia może to potwierdzić?
- Może tak, może nie. Ona nie jest już taka jak dawniej. Wiele rzeczy jej umyka.
- Masz prawo jazdy na samochód?
- Nie mam.
- Jak długo byliście razem, ty i Annie? - Sejer zmienił temat.
- Długo. Dwa lata. - Halvor wytarł nos i dalej wpatrywał się w podwórko.
- Jak oceniasz wasz związek? Byliście dobraną parą?
- Kilka razy się rozstawaliśmy.
- Czy to ona chciała zerwać?
- Tak.
- A czy wyjaśniła dlaczego?
- Raczej nie. Ale nie zawsze zależało jej na naszym związku. Czasami chciała,
żebyśmy byli jedynie przyjaciółmi.
- A ty tego nie chciałeś? Zaczerwienił się i spojrzał na swoje dłonie.
- Czy utrzymywaliście kontakty seksualne?
Kolor twarzy chłopaka jeszcze się pogłębił. Jego wzrok powędrował znów w
kierunku okna.
- Nie całkiem.
- Nie całkiem?
- Tak jak już powiedziałem. Nie zawsze jej zależało.
- Ale chyba próbowaliście? Czy nie?
- Tak jakby. Kilka razy.
- Czyli nie były to próby specjalnie udane?
Jego twarz była tak spięta, że straciła jakikolwiek wyraz.
- Czy mogła mieć romans z kimś innym?
- Nie wiem, ale trudno mi sobie wyobrazić, żeby to było możliwe.
- Reasumując: byliście ze sobą przez dwa lata, czyli odkąd Annie skończyła
trzynaście lat. Kilka razy z tobą zrywała, bez podawania wyraźnego powodu.
Niespecjalnie interesował ją seks z tobą, a ty ciągle chciałeś z nią być. Nie jesteś już
dzieckiem, Halvor. Czy naprawdę jesteś aż tak cierpliwy?
- Wychodzi na to, że tak.
Odpowiadał cichym, zduszonym głosem, jakby ciągle powstrzymywał buzujące
emocje.
- Czy sądzisz, że dobrze znałeś Annie?
- Lepiej niż większość osób.
- Czy była nieszczęśliwa? Coś ją trapiło?
- Nie do końca nieszczęśliwa. Raczej... Nie wiem, jak to nazwać. Może raczej
smutna.
- A czy smutek to coś innego?
- Tak - stwierdził, podnosząc wzrok. - Kiedy ktoś jest nieszczęśliwy, ciągle ma
nadzieję, że jego życie zmieni się na lepsze. Ale kiedy się poddaje, smutek zabiera
nawet to.
Sejer słuchał zaskoczony.
- Kiedy dwa lata temu poznałem Annie, była zupełnie inną osobą. - Chłopak
wyraźnie się ożywił. - Ciągle śmiała się i żartowała. Była moim przeciwieństwem -
dodał.
- A potem się zmieniła?
- Najpierw bardzo szybko dojrzała. Potem stała się cicha. Nie była już taka
skłonna do żartów. Czekałem przekonany, że wszystko wróci do normy, że znowu
będzie taka jak kiedyś. Teraz nie mam już na co czekać.
Złożył dłonie i zaczął wpatrywać się w podłogę. Potem z wysiłkiem podniósł
wzrok i spojrzał wprost na Sejera.
Jego oczy błyszczały jak mokre kamienie. - Nie wiem, co panowie o mnie myślą,
ale nie zrobiłem nic, co mogłoby zranić Annie.
- My nic nie myślimy. Rozmawiamy ze wszystkimi. Rozumiesz?
- Tak.
- Czy Annie piła lub brała narkotyki? - Sejer wrócił do przepytywania.
Skarre potrząsnął długopisem, żeby zebrać nieco tuszu.
- Niech mnie pan nie rozśmiesza! Teraz pan naprawdę przegiął.
- No cóż - odpowiedział spokojnie Sejer, nie reagując na wybuch chłopaka - nie
znaliśmy Annie.
- Przepraszam za moją reakcję, ale ta uwaga była tak absurdalna, że nie mogłem
się powstrzymać.
- A ty?
- Mnie by to nawet do głowy nie przyszło.
Na niebiosa, pomyślał Sejer. Niepijący, ciężko pracujący mężczyzna ze stałą
posadą. Coraz lepiej.
- Czy znasz przyjaciół Annie? Na przykład Anette Horgen?
- Tylko trochę, bo większość czasu spędzaliśmy we dwójkę. Annie nie chciała
afiszować się z naszym związkiem.
- A to dlaczego?
- Tego nie wiem, ale to była jej decyzja.
- A ty zawsze się z nią zgadzałeś?
- Nie miałem z tym problemu, niezbyt dobrze czuję się w tłumie.
Sejer skinął ze zrozumieniem głową. Może jednak młodzi nie byli tak od siebie
różni, jak wcześniej myślał.
- Czy wiadomo ci coś na temat pamiętnika Annie?
Halvor zawahał się i w końcu zaprzeczył ruchem głowy. - To znaczy co? Taki
różowy w kształcie serca z małą kłódeczką?
- Niekoniecznie, mógł wyglądać zupełnie inaczej.
- Nie, raczej nic takiego nie miała - wymamrotał.
- Ale pewny nie jesteś?
- Raczej pewny. Nigdy o nim nie wspominała. - Jego głos cichł coraz bardziej, aż
zbliżył się do granicy słyszalności.
- Czy masz z kim o tym wszystkim porozmawiać?
- Mam babcię.
- Jesteście mocno związani?
- Babcia jest w porządku. Żyjemy sobie spokojnie razem.
- Halvor, czy masz niebieską wiatrówkę?
- Nie.
- A co zakładasz, kiedy wychodzisz na zewnątrz?
- Mam kurtkę dżinsową, a jak jest zimno, puchową.
- Zadzwonisz do mnie, jeśli zechcesz o czymś porozmawiać?
- A niby dlaczego miałbym to zrobić? - Był zaskoczony pytaniem Sejera.
- Może ujmę to inaczej. Czy zadzwonisz na posterunek, jeśli przypomnisz sobie
cokolwiek, nawet na pozór najdrobniejszy szczegół, coś, co mogłoby nam pomóc w
wyjaśnieniu okoliczności śmierci Annie?
- Wtedy tak.
Sejer rozejrzał się raz jeszcze po pokoju, chcąc go dobrze zapamiętać. Jego wzrok
ponownie padł na figurkę Madonny, która prezentowała się o wiele lepiej, niż kiedy
zobaczył ją po raz pierwszy.
- To bardzo ładna figurka. Kupiłeś ją we Włoszech? Gdzieś na południu Europy?
- To był prezent od ojca Martina. Jestem katolikiem – wyznał.
Sejer przypatrywał się chłopakowi z uwagą. Było w nim coś zachowawczego,
jakiś niepokój, jakby chciał przed nimi coś ukryć, coś, czego nie powinni poznać.
Może będą zmuszeni to z niego wydobyć, wrzucić go jak kraba do gorącej wody.
Sejer był pod wrażeniem własnej wizji.
- Więc jesteś katolikiem?
- Tak.
- Wybacz moją ciekawość, ale co właściwie cię skłoniło, żeby wybrać to właśnie
wyznanie?
- To chyba oczywiste. Przebaczenie.
Sejer pokiwał głową.
- Ale czy ty nie jesteś jeszcze za młody na takie rzeczy? - Wstał i uśmiechnął się.
- Przecież w tym wieku nie mogłeś chyba popełnić wielu grzechów?
Pytanie zawisło w powietrzu.
- Powiedzmy, że miałem kilka złych myśli.
Sejer dokonał szybkiego przeglądu własnych przemyśleń.
-Wszystko, co nam dziś powiedziałeś, zostanie oczywiście sprawdzone. Robimy
tak w każdym przypadku. I na pewno jeszcze się odezwiemy.
Podał mu dłoń i mocno ją uścisnął. W ten sposób chciał dodać chłopakowi nieco
otuchy. Wyszli z powrotem przez kuchnię przesiąkniętą ledwie wyczuwalnym
zapachem gotowanych warzyw. Kobieta siedziała w salonie otulona kocem,
wyglądała tak samo jak wtedy, kiedy ją zostawili. Gdy przechodzili obok, posłała im
przestraszone spojrzenie. Na podwórku stał motocykl.
Czarne suzuki.
- Czy myślisz o tym samym co ja? - zapytał Skarre, kiedy odjeżdżali.
- Bardzo możliwe. Nie zadał nam nawet jednego pytania. Ktoś zamordował jego
dziewczynę, a on sprawia wrażenie, jakby najmniej go interesowało, kto to mógł
zrobić. Oczywiście taka reakcja o niczym nie świadczy.
- Co nie znaczy, że nie jest to dziwne.
- Może jeszcze nie pojął tego, co się stało i dopiero teraz zaczyna rozumieć
powagę sytuacji.
- Albo po prostu wie, co się wydarzyło, i dlatego żadne pytanie nie przyszło mu
do głowy.
- Ta kurtka, którą przy niej znaleźliśmy, byłaby chyba za duża na Halvora, nie
sądzisz?
- Owszem, ale pamiętaj, że miała podwinięte rękawy.
Było już późne popołudnie i obydwaj czuli, że potrzebują chwili wytchnienia.
Wyjechali z osady, zostawiając za sobą mieszkańców pogrążonych w szoku po
tragicznym zdarzeniu i snujących domysły na temat jego przyczyn.
W Krystallen ludzie przechodzili z jednej strony ulicy na drugą, drzwi otwierały
się i zamykały, a telefony nie przestawały dzwonić. Przetrząsano szuflady w
poszukiwaniu starych fotografii. Annie była na ustach całej społeczności. Pierwsze
plotki narodziły się w delikatnym świetle świec i wkrótce rozpleniły po domach
niczym złośliwy chwast. Alkohol wzmacniał te smutne wizje. Nieduża ulica
buzowała od emocji.
W tym czasie Raymond zajmował się zupełnie innymi sprawami. Siedział przy
kuchennym stole, z uwagą wklejając obrazki do książeczki o przygodach Tommy'ego
i Tygryska oraz Pipa i Sylwestra. Górne światło rozpraszało mrok nadchodzącego
wieczora, ojciec zażywał popołudniowej drzemki, a w radiu grali piosenki na
życzenie: „A teraz piosenka dla Glenn Kare z najlepszymi życzeniami w dniu
urodzin od jej babci".
Raymond słuchał melodyjnych utworów, rozkoszując się słodkim migdałowym
zapachem kleju do papieru. Nie widział mężczyzny, który już od dłuższego czasu
przyglądał się mu zza okna.
Halvor zamknął kuchenne drzwi i włączył komputer. Zalogował się i chwilę
później z uwagą wpatrywał się w równy rząd folderów: gier, formularzy
podatkowych, budżetów, list z adresami, bazy jego kolekcji płyt CD i innych
dokumentów. Nie wszystkie były jednak równie trywialne. Wśród nich znajdował się
plik podpisany „Annie" i nikt, nawet Halvor, nie wiedział, co w nim jest.
Siedział wpatrzony w ekran, zatopiony w myślach.
Wystarczyły zaledwie dwa kliknięcia myszką, by od razu cała zawartość
pokazała się na ekranie.
Ale były też wyjątki. Jednym z nich był plik zatytułowany „Osobiste". Żeby go
otworzyć, trzeba było wpisać hasło.
Podobnie było z plikiem „Annie". Sam nauczył ją, jak zabezpieczać dane. Był na
to całkiem prosty sposób. Nie miał pojęcia, jakie hasło wybrała ani co mogły
zawierać jej zapiski. Śmiała się na widok jego zawiedzionej miny, gdy oznajmiła mu,
że nie zamierza się dzielić swoimi sekretami. Pokazał jej procedurę, a potem wyszedł
z pokoju, by mogła bez przeszkód wprowadzić wymyślone przez siebie hasło. Mimo
to i tak dwukrotnie kliknął.
Wszystko, co zobaczył, to natychmiastowa odpowiedź systemu: „Brak dostępu.
Podaj hasło".
Teraz był zdeterminowany, by otworzyć ten plik. To wszystko, co mu po niej
pozostało. A jeśli było tam coś na jego temat, coś, co mogło być niebezpieczne?
Może prowadziła jakiś dziennik. Wiedział, że prawdopodobieństwo odgadnięcia
hasła jest bardzo małe.
Przy dwudziestu dziewięciu literach alfabetu i wszystkich innych możliwych
znakach kombinacji była niewyobrażalna liczba. Próbował się uspokoić i wtedy
dotarło do niego, że na własne hasło wybrał imię. Imię legendarnej kobiety, która
spłonęła na stosie, a potem została świętą. Był to doskonały wybór i nikt, nawet
Annie, nie zgadłaby właściwego hasła. A może zdecydowała się na datę? Ludzie
często wybierali datę urodzin swoich lub bliskich przyjaciół. Siedział wpatrzony w
niewielki jasny prostokąt podpisany jej imieniem. Nie miała zamiaru zdradzać jego
zawartości, po to założyła blokadę, by nikt przypadkowy tam nie zajrzał. Ale teraz
już jej nie było i czuł się zwolniony z danej obietnicy. Może plik skrywał klucz do
zrozumienia jej charakteru. Wyjaśniał, dlaczego była tak bardzo tajemnicza.
Z każdą chwilą opuszczały go kolejne wątpliwości. Był sam jak palec, miał
niezmierzoną ilość wolnego czasu i żadnych planów, jak go zapełnić. Siedząc tak
samotnie w pokoju oświetlonym zielonym blaskiem ekranu, poczuł, jak bardzo
brakuje mu Annie.
Zdecydował, że zacznie od liczb - dat urodzin, numeru dowodu, legitymacji.
Kilka z nich pamiętał: Annie, swój, babci. Inne mógł szybko zdobyć. Wiedział, od
czego zacząć. Oczywiście, że mogła wybrać dowolne słowo albo kilka słów, może
powiedzenie lub znany cytat, a może nawet jakieś imię. Tak, zapowiadała się
uciążliwa praca.
Nie wiedział, czy kiedykolwiek odkryje hasło, ale miał naprawdę dużo czasu i był
bardzo cierpliwy.
Rozpoczął od wpisania daty jej urodzin, której oczywiście nie wybrała - 3 marca
1980, czyli trzy trzy jeden dziewięć osiem zero. Potem wpisał te same cyfry, tylko od
końca.
„Brak dostępu", zakomunikował komputer. Halvor zauważył nagle, że w
drzwiach pokoju, oparta o framugę, stoi jego babcia.
- Co powiedzieli? - zapytała.
Zaczął mówić, prostując się jednocześnie na krześle.
- W sumie niewiele. Zadali mi tylko kilka pytań.
- Tak. Ale ta cala sprawa jest tak okropna! Halvor! Dlaczego ona nie żyje?
Popatrzył na nią bez słowa, a potem powiedział: - Eddie mówił, że znaleźli ją w
lesie, przy Wężowym Stawie.
- Rozumiem, ale co się właściwie stało? Co było przyczyną śmierci?
- Oni nic na ten temat nie mówili - wyszeptał - a ja zapomniałem zapytać.
Sejer i Skarre zajęli salę w gmachu sądu. Zaciągnęli ciężkie zasłony, odcinając
dostęp światła. Kaseta była przewinięta do początku. Skarre czekał z pilotem w dłoni.
Raczej nie można było nazwać tej improwizowanej sali kinowej
dźwiękoszczelną. Dochodziły ich odgłosy dzwoniących telefonów, rozmów,
trzaskanie drzwiami, śmiechy, hałas pędzących przez ulicę samochodów i śpiew
pijaka, który pod oknem urządził sobie koncert. Na szczęście dzień miał się ku
końcowi i odgłosy pracującego miasta cichły.
- Co to ma być?
Skarre nachylił się. - Ktoś biegnie. To chyba Grete Waitz podczas nowojorskiego
maratonu.
- Może dostaliśmy niewłaściwą kasetę.
- Nie sądzę. Zatrzymaj tutaj. Zauważyłem jakieś wyspy i skały.
Obraz skakał jeszcze przez chwilę, zanim uspokoił się ostatecznie, ujawniając
dwie kobiety w kostiumach kąpielowych, leżące na kamieniach.
- To Solvi z matką - zauważył Sejer.
Dziewczyna leżała na plecach z nogą zgiętą w kolanie.
Okulary miała wysoko na czole, zapewne po to, by podczas opalania nie
zostawiły jasnych śladów wokół oczu. Matka była częściowo przykryta gazetą. Obok
niej leżały pisma kobiece, balsam do opalania, termos, kilka dużych ręczników
kąpielowych i przenośne radio.
Kamera przez dłuższą chwilę filmowała dwie miłośniczki słonecznych kąpieli. Po
chwili obiektyw skierował się daleko w stronę brzegu, a z prawej strony w kadr
weszła wysoka blondynka. Nad głową trzymała deskę do windsurfingu. Patrzyła
wprost przed siebie, nie zwracając uwagi na kamerę. W jej ruchach nie było nic
prowokującego, żadnej pozy. Miała jeden cel i nie zatrzymała się nawet, gdy weszła
juz po kolana do wody. Głośny ryk fal przerwał wysoki glos ojca dziewczyny:
- Annie! Uśmiechnij się!
Brnęła w wodę, dalej i dalej od brzegu, całkowicie ignorując jego prośbę. W
końcu, kiedy była już naprawdę daleko, odwróciła się, co nie mogło być łatwe, biorąc
pod uwagę ciężar deski. Przez kilka sekund patrzyła prosto na Sejera i Skarrego.
Wiatr rozwiewał jej jasne włosy.
Uśmiechnęła się delikatnie. Skarre popatrzył w duże, szare oczy dziewczyny i
poczuł gęsią skórkę na widok tej długonogiej istoty pośród fal. Miała na sobie czarny
strój kąpielowy, jeden z tych noszonych przez zawodowych pływaków, z
ramiączkami skrzyżowanymi na plecach, i niebieską kamizelkę ratunkową.
- To nie jest deska dla początkujących - skomentował.
Sejer nie odpowiedział. Annie wchodziła coraz głębiej. W końcu zatrzymała się,
weszła na deskę i mocno chwyciła żagiel. Bardzo szybko złapała równowagę. Deska
zrobiła zwrot o 180 stopni i gwałtownie nabrała prędkości.
Mężczyźni w milczeniu obserwowali jej sportowe umiejętności. Pływała jak
zawodowiec. Ojciec śledził jej każdy ruch. Patrzyli na nią jego oczami. Starał się
utrzymać jak najbardziej wyraźny i ostry obraz. Wiedział, że aby oddać klimat tej
karkołomnej, ale pięknej sportowej walki z falami, musiał utrzymać kamerę
nieruchomo. Obrazy ujawniały uczucia do córki, jego dumę i radość. Dziewczyna
była w swoim żywiole. Nie był jej straszny ani upadek, ani kąpiel w zimnej wodzie.
Obraz zniknął. W następnym kadrze Sejer i Skarre ujrzeli stół nakryty
kolorowym obrusem. Talerze, błyszczące kieliszki, zastawa stołowa, wazon polnych
kwiatów.
Kotlety, hot dogi i bekon wyłożone na półmiskach. Obok stal grill, a słońce
załamywało świetlne refleksy na butelkach coli i farrisa. Na ekranie pojawiła się
Solvi z matką, były zatopione w rozmowie, a ich głosom towarzyszyło dzwonienie
kostek lodu w szklankach.
Chwilę później zobaczyli Annie nalewającą napój.
Odwróciła się powoli z butelką w dłoni i zapytała:
- Coli, tato?
Miała zaskakująco głęboki głos.
W następnym ujęciu zobaczyli wnętrze letniego domku i panią Holland przy
kuchennym blacie krojącą ciasto.
„Coli, tato". Mówiła szorstko a jednocześnie zaskakująco delikatnie. Annie
kochała swojego ojca - słyszeli to w tych dwóch krótkich słowach. Był w nich
szacunek i ciepło. Jej głos miał głębię i wyraźne brzmienie. Annie była córeczką
tatusia.
Pozostała część filmu stanowiła ciąg wspomnień. Annie grająca z matką w
badmintona. Obie zmęczone, zdyszane od biegania za lotką, wariującą w
podmuchach wiatru dobrego do surfowania, ale bezlitosnego w czasie takiej zabawy.
Rodzina siedząca za stołem i zatopiona w grze w chińczyka. Zbliżenie na planszę
wyraźnie wskazywało na zwycięzcę i na pewno nie była nim Annie. Sama nie
mówiła wiele, za to Solvi z matką nie przestawały plotkować. Słodki, delikatny głos
Solvi mieszał się z głębszym i nieco bardziej szorstkim głosem pani Holland.
Skarre wypuścił papierosowy dym z ust. Już dawno nie czul się równie
zmęczony. Obraz błyskał i skakał jeszcze przez chwilę, by ostatecznie pokazać
rumianą twarz.
Mocny śpiew tenora wypełnił pokój.
- No man shall sleep - powiedział po angielsku Sejer i z trudem podniósł się z
krzesła.
- Co powiedziałeś?
- To Luciano Pavarotti, Śpiewa Pucciniego. Dodaj taśmę do materiałów - zalecił.
- Ona była świetnym windsurferem. - Skarre nie kryl podziwu.
Zanim Sejer zdążył odpowiedzieć, zadzwonił telefon.
Skarre odebrał, chwytając jednocześnie za notatnik i długopis. To była
automatyczna reakcja. Wierzył w trzy rzeczy na tym świecie: dokładność, zapal i
dobry humor.
Sejer czytał mu zza ramienia: Henning Johnas, Krystallen 4, 12.45, sklep
Horgena. Motocykl.
- Czy może pan przyjechać na posterunek? - zapytał Skarre. - Nie? W takim razie
my przyjedziemy do pana. To bardzo ważna informacja. Dziękuję za telefon. Do
zobaczenia.
Odłożył słuchawkę.
- To był jeden z sąsiadów. Henning Johnas, spod czwórki.
Dopiero wrócił i usłyszał o Annie. Wczoraj spotkał ją przy rondzie i podwiózł.
Wysiadła przy sklepie. Twierdzi, że był tam jakiś motocyklista. Chyba na nią czekał.
Sejer oparł się o krawędź stołu. - Znowu ten motocykl, ten, który widział Horgen.
Halvor też ma taki sprzęt - powiedział. -A dlaczego właściwie ten człowiek nie zjawił
się na komisariacie?
- Jego suka będzie się szczenić lada dzień.
Skarre schował kartkę do kieszeni. - Halvorowi będzie ciężko określić, jak długo
dokładnie był na przejażdżce. Mam jednak nadzieję, że to nie on jest mordercą.
Polubiłem go.
- Morderca jest mordercą. Nawet jeśli faktycznie niektórzy z nich są dość mili.
- To prawda - odpowiedział Skarre - ale o wiele łatwiej kogoś przymknąć, jeśli
nie jest się w stanie znieść jego paskudnej gęby.
Johnas położył rekę na brzuchu suki i nacisnął delikatnie.
Oddychała ciężko, a wilgotny, różowy język zwisał jej z pyska Leżała spokojnie i
pozwalala mu się dotykać.
Popatrzył przez okno z nadzieją że wkrótce przyjdzie rozwiązanie.
- Dobra dziewczynka, dobra Hera - powiedział, głaszcząc ją czule.
Niewzruszona pochwałami ze strony właściciela suka spoglądała daleko przed
siebie. Mężczyzna odsunął się, usiadł obok na podłodze i przyglądał się jej. Całą
swoją uwagę skupiał na tym cichym, cierpliwym zwierzęciu.
Nigdy nie miał z nią problemów. Zawsze była posłuszna i łagodna jak aniołek.
Ani razu nie opuściła jego boku podczas wspólnych spacerów, jadła wszystko, co jej
przygotował, i cicho dreptała na swoje posłanie w kącie, gdy on szykował się do snu
u siebie na piętrze. Chciałby tak siedzieć blisko niej, wsłuchując się w jej oddech, aż
do samego rozwiązania. Może nic się nie zdarzy aż do następnego ranka. Nie był
zmęczony. Jego skupienie przerwał głośny dźwięk dzwonka u drzwi. Podniósł się i
poszedł otworzyć.
Wymienił z Sejerem krótki, mocny uścisk ręki. Mężczyzna emanował
autorytetem. Młodszy oficer był inny, miał szczupłą, chłopięcą dłoń z długimi
palcami. Johnas zaprosił ich do środka.
- Jak się ma pański pies?
Ładny doberman spoczywał na czarno-czerwonym orientalnym dywanie. Chyba
nikt nie pozwoliłby ciężarnej suce leżeć na oryginalnym dywanie z Orientu, pomyślał
Sejer. Pies oddychał ciężko i nie poruszał się.
Wyglądało na to, że nawet nie zauważył ich wejścia.
- To jej pierwsza ciąża. Będą chyba trzy szczeniaki. Próbowałem je policzyć, ale
pewności nie mam. Wiem tylko, że wszystko będzie w porządku, z Herą nigdy nie
było żadnych problemów. -Spojrzał na nich i potrząsnął głową. - Jestem tak
zdenerwowany tym, co się wydarzyło, że nie umiem myśleć o niczym innym.
Podczas rozmowy Johnas spoglądał ciągle na psa, gładząc mocną ręką
pozbawiony włosów czubek swojej głowy. Jego łysinę otaczał wianek brązowych
loków. Był mężczyzną średniej budowy ciała, z mocnym torsem i kilkoma
dodatkowymi kilogramami, które zaokrąglały go w okolicach pasa. Miał zaskakująco
ciemne oczy i zbliżał się do czterdziestki. Jako młody mężczyzna mógł być podobny
do Skarrego, tyle że w wersji brunet. Miał regularne rysy twarzy i opaleniznę, która
sugerowała niedawny pobyt w nieco cieplejszym rejonie świata.
- Nie chcieliby może panowie kupić szczeniaka?
Popatrzył na nich z oczekiwaniem.
- Mam leonbergera - wyjaśnił Sejer. - Nie sądzę, by mi kiedykolwiek wybaczył,
gdybym przyszedł do domu z nowym psem. Jest bardzo rozpuszczony.
Johnas zaprowadził ich w stronę sofy, przesuwając po drodze stolik do kawy, by
mogli wygodnie przejść. - Dzisiaj wieczorem spotkałem Fritznera przy garażu.
Akurat wracałem z targów w Oslo. Wszystko mi opowiedział. Ludzie nie
uświadamiają sobie chyba do końca, co się naprawdę wydarzyło. Nie powinienem
był wypuszczać jej wtedy z samochodu.
Potarł oczy i znowu spojrzał na psa.
- Annie przychodziła tu bardzo często. Opiekowała się naszym dzieckiem. Solvi
także. Gdyby padło na nią - powiedział cicho - mógłbym to jeszcze jakoś zrozumieć.
Solvi jest typem dziewczyny, która zgadza się na przejażdżkę z nieznajomym tylko
dlatego, że otrzymała taką propozycję. Myśli tylko o chłopakach Ale Annie...
Popatrzył na nich. - Annie nie interesowała się romansami i była bardzo ostrożna.
Poza tym, o ile wiem, miała chłopaka.
- To prawda. Zna go pan?
- Nie, niestety. Widziałem ich kilka razy na ulicy. Sprawiali wrażenie
nieśmiałych, nawet nie trzymali się za ręce.
Uśmiechnął się smutno na to wspomnienie.
- Gdzie pan jechał, kiedy podwiózł pan Annie?
- Do pracy. Przez moment wyglądało na to, że Hera już się szczeni, ale był to
fałszywy alarm.
- O której otwiera pan swój sklep?
- O jedenastej.
- To chyba trochę późno?
- No cóż. Rankiem ludzie potrzebują zazwyczaj mleka i chleba, a nie perskich
dywanów. Na to trzeba mieć więcej czasu niż na zaspokajanie bardziej prozaicznych
potrzeb.
Uśmiechnął się wyrozumiale. - Prowadzę sklep z dywanami, w centrum, przy
Cap.
Sejer skinął głową. - Annie szła do Anette Horgen, miały pracować nad szkolnym
projektem. Wspominała panu o tym?
- Nad szkolnym projektem? Nie, nic o nim nie mówiła.
- Ale miała ze sobą plecak?
- Owszem, ale może to była tylko przykrywka. Wszystko co wiem, to że
zmierzała do sklepu Horgena.
- Proszę nam opowiedzieć, co pan widział.
- Annie zjawiła się, zbiegając ze zbocza obok ronda.
Cofnąłem się na przystanek autobusowy i zapytałem, czy nie potrzebuje
transportu. Wybierała się do sklepu, a to w końcu spory kawałek. Nie chodzi mi o to,
że była leniwa czy wygodnicka. Wręcz przeciwnie, Annie była bardzo aktywna.
Kiedy ją widziałem, zazwyczaj biegała. Musiała być w niezłej kondycji. W każdym
razie przyjęła moją propozycję i poprosiła, by ją wysadzić przy sklepie. Myślałem, że
wybiera się na zakupy albo się tam z kimś umówiła. Podwiozłem ją i odjechałem.
Przed sklepem stał zaparkowany motocykl. Kiedy widziałem Annie po raz ostatni,
szła w jego kierunku. Nie wiem, kim był kierowca i czy na nią czekał. Zauważyłem
tylko, że szła prosto do niego. Nie odwróciła się.
- Jakiego typu to był motocykl? - zapytał Sejer.
Johnas wzruszył ramionami. - Rozumiem, że musicie o to pytać, ale ja się nie
znam na motocyklach, zajmuję się zupełnie innymi rzeczami. Jak dla mnie była to
kupa chromu i stali.
- A kolor?
- A to nie wszystkie są czarne?
- Raczej nie.
- To nie wiem, ale na pewno nie jaskrawa czerwień. Taki kolor bym chyba
zapamiętał.
- A jak duży byl ten motocykl? Jeden z tych potężnych czy mniejszy model? -
Tym razem Skarre zadał pytanie.
- Raczej duży.
- Jak wyglądał kierowca?
- Niewiele widziałem. Miał na głowie kask z jakimś czerwonym elementem, tyle
pamiętam. I raczej nie wyglądał na dorosłego mężczyznę, to był młody chłopak.
- Widział pan chłopaka Annie. On także ma motocykl. Czy to mógł być on?
Johnas zmarszczył brwi i wyglądał na bardzo skupionego. - Widziałem go tylko z
daleka, kiedy przechodził ulicą. Ten człowiek przed sklepem stal w podobnej
odległości, co więcej, miał kask. Nie mogę powiedzieć, czy to był on. Nawet nie chcę
tego sugerować.
- Nie chce pan powiedzieć, że to był on - Sejer popatrzył na niego badawczo -
tylko, że to mógł być on. Powiedział pan, że motocyklista wyglądał na młodego
człowieka. Był raczej szczupły czy mocno zbudowany?
- To nie łatwo odgadnąć, kiedy ktoś ma na sobie tyle skóry...
- To dlaczego pan powiedział, że był młody?
- Och - mężczyzna zmieszał się - co mogę dodać? Pewnie dlatego, że Annie też
była młoda. A może chodziło o to, w jaki sposób siedział na motorze? - Johnas
wyglądał na zawstydzonego. - Nie wiedziałem, że to będzie takie ważne.
Wstał i ukląkł obok psa. - Muszą panowie zrozumieć, jak to jest mieszkać w tym
miejscu - wyjaśniał zdenerwowany. - Plotki szybko się rozchodzą, a poza tym nie
wierzę, że jej chłopak mogłby to zrobić. Jest młodym mężczyzną, no i byli ze sobą
tak długo.
- Ocenę proszę zostawić nam - zakończył te wywody Sejer. -Ten motocykl jest
bardzo ważny, inny świadek także go widział. Jeśli jest niewinny, nie musi się
niczego obawiać.
- Czy aby na pewno? - zapytał z powątpiewaniem Johnas. - Pewnie nie musi, ale
wystarczy już, że jest podejrzewany. Jeśli potwierdzę, że motocyklista przypominał
jej chłopaka, to skażę go na piekło. A prawda jest taka, że nie mam pojęcia, kim był
ten kierowca. - Potrząsnął mocno głową. - Widziałem tylko kogoś w skórzanym
stroju i w kasku. To mógł być ktokolwiek. Sam mam siedemnastoletniego syna,
równie dobrze to mógł być on. Nie rozpoznałbym go w takim stroju. Rozumieją
panowie, co chcę powiedzieć?
- Tak, rozumiemy. Odpowiedział pan już na moje pytanie. To mógł być on. A
jeśli chodzi o to piekło, o którym pan wspomniał, zapewne już je przeżywa. Johnas
przełknął głośno.
- O czym rozmawiał pan z Annie w samochodzie?
- Wiele nie mówiła. Zabijałem czas, opowiadając o szczeniakach i Herze.
- Czy wyglądała na spiętą, zdenerwowaną?
- Nie, zachowywała się jak zwykle.
Sejer rozejrzał się po pokoju i zauważył, że było w nim niewiele mebli, jakby nie
był jeszcze do końca urządzony.
Przestrzeń wypełniona była za to dywanami, które były zarówno na podłogach,
jak i ścianach. Wiele dużych orientalnych dywanów, które wyglądały na bardzo
drogie. Na jednej ze ścian Sejer zobaczył dwie fotografie, dwuletniego chłopczyka w
czapce i nastolatka.
- Czy to pańscy synowie? - Sejer wskazał na zdjęcia, chcąc zmienić temat.
- Tak, ale to nie są najnowsze fotografie.
Mężczyzna znowu podszedł do psa i zaczął głaskać jego miękkie, długie uszy.
- Od pewnego czasu mieszkam sam - wyjaśnił. - Wreszcie znalazłem sobie
mieszkanie w mieście, na Oscarsgaten. To miejsce jest dla mnie za duże. Kiedy żona
odeszła ode mnie, Annie była bardzo zasmucona. Od tamtego czasu znacznie rzadziej
ją widywałem. No i już nie miała się kim zajmować.
- A pan skupił się na sprzedaży dywanów?
- Tak, handluję głównie z Turcją i Pakistanem. Niekiedy z Iranem, ale oni często
zawyżają ceny. Kilka razy w roku jeżdżę do południowej Europy i na wschód na
kilka tygodni, żeby odpocząć. Miejscowi zaczęli się powoli do mnie przyzwyczajać,
poznawać mnie - opowiadał zadowolony. - Nawiązałem kilka dobrych kontaktów. To
bardzo ważne, by wzajemne relacje opierać na zaufaniu. Oni tam mają raczej dość
mieszane uczucia w stosunku do Zachodu.
Skarre przeszedł zgrabnie obok stolika i podszedł do ściany prawie w całości
przykrytej ogromnym dywanem.
- Ten pochodzi ze Smyrny. Jeden z najpiękniejszych, jakie mam w swojej
kolekcji, tak naprawdę, nie stać mnie na niego. Składa się z dwóch i pół miliona
węzłów, niesamowite, czyż nie?
Skarre przyglądał się dywanowi przez dłuższą chwilę, a potem zapytał: - Czy to
prawda, że są tkane przez dzieci?
- Niektóre tak. ale nie moje. To nie tworzy dobrej opinii. Może się to panu nie
podobać, ale prawda jest taka, że dzieci wyrabiają najlepsze dywany. Palce dorosłych
są za grube.
Stali, wpatrując się w sploty tworzące geometryczne kształty, przechodzące jeden
w drugi, coraz mniejsze i mniejsze, w prawie nieskończonej gamie kolorów.
- A czy faktycznie dzieci przykuwane są do krosien? - zapytał z kolei Sejer.
Johnas przytaknął zasmucony.
- Kiedy mówi się o tym w ten sposób, brzmi to odrażająco. Ale dzieci, które
dostały pracę w tkalniach, należą do wybrańców. Dobry tkacz ma zapewnione
jedzenie, ubranie, miejsce do odpoczynku. Ma życie. Jeśli dzieci są przykuwane, to
dzieje się tak na żądanie ich rodziców. Często taki młody pracownik utrzymuje całą
rodzinę, pięć lub sześć osób. Tym samym ratuje matki i siostry przed widmem
prostytucji, a ojca i braci przed żebractwem czy złodziejstwem.
- Słyszałem, że to tylko opóźnia ten proces. - Sejer nie zamierzał się łatwo
poddawać. - Zanim dorosną i ich palce staną się zbyt duże, by mogli dalej tkać, są już
albo niewidomi, albo mają wzrok tak osłabiony pracą nad krosnami, że nie są w
stanie znaleźć żadnej innej pracy i skazani są tym samym na żebranie.
Johnas uśmiechnął się. - Naogłądał się pan telewizji. Powinien pan tam pojechać i
sam zobaczyć. Tkacze są szczęśliwymi, młodymi ludźmi, którzy cieszą się
ogromnym szacunkiem w swoich społecznościach. To proste. Ale tutaj bogacze
muszą dbać o swoje moralne zasady i nikt nie jest bardziej wrażliwy niż oni, kiedy
chodzi o takie rzeczy. Dlatego unikam prac wykonanych przez dzieci. A jeśli
chcieliby panowie zaopatrzyć się kiedyś w jakiś ładny dywan, zapraszam do mnie, na
Cappelens Gaten. Dopilnuję, by dostali panowie dobrą ofertę - dodał szybko.
Sejer kiwnął uprzejmie głową i odpowiedział: - Wątpię, żeby policyjna pensja
wystarczyła.
- Dlaczego ten jest odbarwiony? - Skarre wskazał palcem jeden z dywanów.
Johnas skwitował uśmiechem tak rażący brak wiedzy.
Mówienie o swojej pasji ożywiało go niczym podmuch świeżego powietrza
dogasający ogień. Bił od niego entuzjazm.
- To dywan nomadów.
Ta informacja nic Skarremu nie wyjaśniała.
- Nomadowie ciągle podróżują, prawda? Taki duży dywan to dla nich rok, a może
nawet więcej pracy. Barwią wełnę, używając odpowiednich gatunków roślin, które
zbierają w różnych miejscach, w różnych częściach kraju i przy rożnych warunkach
pogodowych, jakie napotykają podczas podróży. Ten błękit tutaj - powiedział,
wskazując fragment dywanu - pochodzi z rośliny produkującej barwnik w kolorze
indygo - to Isatis tinctoria, a ta czerwień to marzanna, za to w środku tego sześciokąta
jest inny odcień, uzyskiwany ze skruszonych owadów. Ten pomarańczowy to henna,
a żółty to szafran.
Położył dłoń na dywanie i przeczesał go pod włos. - To turecki dywan, spleciony
z węzłów gordyjskich. Na każdy centymetr kwadratowy składa się sto takich węzłów.
- Kto projektuje te wzory?
- Są znane od stuleci, niektóre nigdy nie zostały naszkicowane. Starzy tkacze
przechadzają się po tkalni, wyśpiewując te wzory młodym.
Starzy, ślepi tkacze, pomyślał Sejer.
- My na Zachodzie - opowiadał dalej Johnas - potrzebowaliśmy wiele czasu, by
odkryć i docenić to rzemiosło. Tradycyjnie wolimy bardziej figuratywne wzory,
lubimy, gdy opowiada nam się jakąś historię. To dlatego na początku wielką
popularnością cieszyły się dywany przedstawiające sceny polowań czy ogrodnictwa.
Motywy zwierzęce i roślinne podobały się najbardziej. Osobiście wolę jednak to
wzornictwo. Na początku widzi się najbardziej ogólny wzór, to rama dla całego
obrazu. Potem wzrok zagłębia się dalej, coraz bliżej środka, aż dochodzi się do
samego jądra, do treści wyrażonej w tych splotach. - Wskazał medalion w środku. Po
chwili zmitygowal się.
- Proszę mi wybaczyć. Opowiadam tak wciąż o sobie i moich zainteresowaniach.
- Zamilkł zawstydzony,
- Ten kask - zapytał Skarre, odwracając się - był zabudowany czy otwarty?
- Czy jest coś takiego jak kask otwarty? - zapytał zaskoczony Johnas.
- Zabudowany kask osłania zarówno brodę jak i policzki, a otwarty zakrywa tylko
głowę.
- Nie zwróciłem uwagi.
- A ten skórzany strój? Był czarny?
- Nie wiem, w każdym razie ciemny. Jakoś nie uważałem, że warto mu się
przyglądać. To była w sumie dość normalna scena. Młoda, ładna dziewczyna
przechodzi przez ulicę i idzie w kierunku mężczyzny na motorze. Chyba nic w tym
dziwnego, prawda?
Podziękowali mu i wychodząc, na moment przystanęli w drzwiach.
- Prawdopodobnie jeszcze się zobaczymy. Mam nadzieję, że pan to rozumie.
- Oczywiście. Jeśli szczeniaki urodzą się dziś wieczorem, będę w domu przez
najbliższych kilka dni.
- Zamknie pan sklep na ten czas?
- Moi klienci dzwonią do mnie do domu, jeśli pilnie czegoś potrzebują.
Hera westchnęła ciężko i wydała proszący jęk. Skarre przyglądał się jej jeszcze
przez chwilę i niechętnie podążył za Sejerem. Za drzwiami odezwał się z nadzieją w
glosie: - Może już je zobaczymy, kiedy zjawimy się następnym razem. To znaczy
szczeniaki.
Sejer pomyślał o Kollbergu, swoim psie.
- Pamiętasz kask Halvora? Ten, który wisiał u niego w pokoju?
Siedzieli w samochodzie.
- To był kask pełny, czarny z czerwonym paskiem - zauważył Sejer. - Myślę, że
na dziś to już wszystko. Muszę jeszcze zabrać psa na spacer.
- Jak sądzisz, ty też podchodzisz do swojej pracy z takim entuzjazmem jak
Johnas?
Sejer popatrzył na niego. - Oczywiście, że tak. A co, myślisz, że tego nie
okazuję?
Zapiął pas i zapalił silnik. - Denerwuje mnie, kiedy ludzie oszukują się w imię
solidarności z kimś innym, kogo nawet dobrze nie znają, tylko dlatego, że wierzą, że
ta osoba jest szlachetna.
Pomyślał o Halvorze i zrobiło mu się przykro. - Do dnia, w którym nie zabije po
raz pierwszy, człowiek nie jest mordercą. Jest zwyczajną, przeciętną osobą. Ale kiedy
to się już stanie, kiedy znajomi i sąsiedzi dowiedzą się, jaką zbrodnię popełnił, taki
człowiek zostaje mordercą do końca życia, I wszyscy wierzą, że już zawsze będzie
zabijał, na lewo i prawo, jak jakaś mordercza maszyna. Wszyscy mocno tulą swoje
dzieci i nikt już nie czuje się bezpiecznie.
Skarre popatrzył na niego badawczo. - Rozumiem, że teraz Halvor jest naszym
numerem jeden?
- Oczywiście. Znał Annie najlepiej, był jej chłopakiem. Zastanawia mnie tylko
jedno. Dlaczego Johnas tak bardzo bronił kogoś, kogo dobrze nie znał i kogo widział
może kilka razy i zawsze z daleka?
5
Ragnhild Album nachyliła się nad kartką i zaczęła rysować. Blok był nowy i
dziewczynka z wielką uwagą otworzyła go na pierwszej, nietkniętej jeszcze stronie.
Samochód w chmurze pyłu mógł, ostatecznie, okazać się niezbyt dobrym
powodem do naruszenia kredowobiałych, pachnących świeżością kartek. W pudełku
miała sześć świecowych kredek. Sejer sam osobiście wybrał się na zakupy. Jedno
pudełko było dla Ragnhild, drugie dla Raymonda. Dzisiaj głowę dziewczynki zdobiły
dwa kucyki, sterczące do góry jak antenki.
- Podoba mi się twoja fryzura - pochwalił dziewczynkę.
- Tym - matka pogładziła delikatnie włosy córki - może odbierać szczegóły
operacji Biały Wilk w Narwiku, a tym komunikować się z babcią, która mieszka na
północy, w Svalbard.
Sejer zaśmiał się, słysząc ten komentarz.
- Mówi, że to była tylko chmura kurzu - stwierdziła nieco poruszona.
- Ale też że widziała samochód - odpowiedział Sejer. - Warto spróbować.
Położył dłoń na ramieniu dziecka. - Zamknij oczy i spróbuj sobie wyobrazić to,
co wtedy widziałaś. Potem narysuj najlepiej jak potrafisz. I to nie byle jaki stary
samochód, tylko właśnie ten który widzieliście razem z Raymondem.
- Przecież wiem - odpowiedziała niecierpliwie.
Wyszli z panią Album z kuchni do salonu, by Ragnhild mogła rysować w
spokoju. Kobieta podeszła do okna i popatrzyła na niebieskie szczyty gór widoczne w
oddali.
Dzień był mglisty i cały pejzaż wyglądał, jakby pochodził ze starego,
romantycznego płótna.
- Annie wiele razy wyręczała mnie w opiece nad Ragnhild - zaczęła opowiadać. -
I zawsze kiedy do nas przychodziła, świetnie wywiązywała się ze swoich
obowiązków. Od tego czasu minęło już kilka lat. Zazwyczaj wybierały się autobusem
do miasta i zostawały tam na cały dzień. Jeździły kolejką po placu albo windą w
domu towarowym, w górę i na dół, i tak wiele razy. To były zabawy, które Ragnhild
bardzo lubiła. Annie miała naturalną łatwość nawiązywania kontaktów z dziećmi.
Była inna od swoich rówieśniczek. Bardzo rozsądna, uważna.
Sejer słyszał, jak w kuchni dziewczynka wyciąga kolejne kredki z pudełka. - A
zna pani siostrę Annie, Solvi?
- Tak, znam. Ale raczej z widzenia. Solvi nie jest rodzoną siostrą Annie, tylko
przyrodnią.
- Ach tak?
- Nie wiedział pan?
- Nie wiedziałem.
- Każdy to tutaj wie - wyjaśniła. - To żadna tajemnica. Wszyscy widzieli różnice
między nimi. Przez pewien czas było trochę problemów z jej ojcem. To znaczy ojcem
Solvi. Stracił prawo do widywania córki i chyba nigdy się z tym nie pogodził.
- Dlaczego je stracił?
- Z typowych przyczyn. Dużo pił i bywał brutalny. Taka jest w każdym razie
wersja matki, ale Ada Holland nie ma łatwego charakteru, więc jak było naprawdę,
trudno powiedzieć.
- Solvi ma już ponad dwadzieścia jeden lat, czy nie? Jest dorosła, może robić, co
chce.
- Na to jest już chyba za późno. Wydaje mi się, że relacje pomiędzy nią a ojcem
popsuły się na dobre. Kto wie? Dużo myślałam ostatnio o Adzie. Ona już nie odzyska
córki, mnie się udało.
- Skończyłam! - Z kuchni dobiegł ich okrzyk dziewczynki.
Poszli obejrzeć efekty jej pracy. Ragnhild siedziała z przekrzywioną głową, jak
zawsze, gdy była niezadowolona. Szarawa plama zajmowała większość kartki. Z
chmury wystawał przód samochodu, ze światłami i zderzakiem. Maska była dość
długa, jak w samochodach amerykańskich, a zderzak pomalowany był na czarno.
Samochód wyglądał, jakby uśmiechał się szeroko, tyle ze bez pokazywania zębów.
Światła były ukośne. Zupełnie jak oczy Chińczyka, pomyślał Sejer.
- Czy kiedy przejeżdżał obok, robił dużo hałasu? Nachylił się nad stołem i poczuł
delikatny, słodki zapach gumy do żucia Ragnhild.
- Był naprawdę głośny.
Patrzył na rysunek. - Czy mogłabyś narysować mi coś jeszcze? Chodzi mi o jego
przednie światła. Tylko przednie światła?
- Ale przecież już narysowałam! Wyglądają tak jak tu. - Wskazała na kartkę. -
Były skośne.
Kiwnął głową, jakby do siebie - A jakiego koloru był sam samochód?
- No cóż. Nie był taki zupełnie szary. Ale nie miałam z czegoś wybierać -
powiedziała z rozwagą, potrząsając pudełkiem. - Nie ma takiej kredki.
- To znaczy?
- No, był w kolorze, którego nie potrafię nazwać. Nie ma takiego koloru.
Przez głowę zaczęły przelatywać mu kolejne nazwy:
sjena, sepia, antracyt.
- Ragnhild, a pamiętasz, czy miał coś na dachu?
- Antenę?
- Nie, raczej coś większego. Raymond powiedział, że widział coś dużego na
dachu samochodu.
Patrzyła na niego w skupieniu. - A tak! - wykrzyknęła. - Małą łódkę.
- Łódkę?
- Tak, taką małą, czarną.
- Nie wiem, jak bym sobie bez ciebie poradził. - Sejer uśmiechnąl się do
dziewczynki, targając ją jednocześnie za kucyki.
- Elise - powiedział. - Masz bardzo ładne imię.
- Nikt tak do mnie nie mówi. Wszyscy wołają na mnie Ragnhild.
- Ale ja mogę mówić do ciebie Elise?
Uśmiechnęła się nieśmiało i lekko zaczerwieniła.
Zamknęła pudełko z kredkami i przesunęła je razem z
blokiem w jego stronę.
- Nie, teraz są już twoje. Natychmiast wróciła do rysowania.
- Jeden z królików leży na boku!
Raymond stał w progu pokoju ojca, kołysząc się niespokojnie w przód i w tył.
- Który?
- Cezar. Olbrzym belgijski.
- Będziesz musiał go dobić.
Raymond przestraszył się tak bardzo, że aż popuścił gazy, co w żadnym stopniu
nie wpłynęło na jakość nieświeżego, stęchłego powietrza wypełniającego pokój.
- Ale on tak ciężko oddycha!
- Nie będziemy marnować paszy na umierające króliki, Raymondzie. Połóż go na
pieńku. Siekiera stoi w garażu, za drzwiami. Tylko uważaj na ręce!
Raymond wyszedł na zewnątrz i przygnębiony powlókł się przez podwórko w
stronę klatek z królikami. Przez moment przyglądał się Cezarowi przez siatkę. Leży
tam zupełnie jak małe dziecko, pomyślał, zwinięty jak mała, miękka kuleczka. Nie
poruszył się, gdy otworzył klatkę i ostrożnie wsunął do środka rękę. Królik był ciepły
jak zwykle. Chwycił go mocno za skórę na karku i wyciągnął. Zwierzę kopało na
boki, ale czuć było, że ma niewiele energii.
Potem usiadł ciężko na swoim krześle w kuchni. Na stole przed mm leżał album
ze zdjęciami zawodników narodowej drużyny piłki nożnej, ptaków i zwierząt.
Kiedy przyjechał Sejer, Raymond wyglądał na mocno przygnębionego. Miał na
sobie jedynie spodnie od dresu i kapcie. Rozczochrane włosy sterczały na boki, a
jego brzuch był miękki i biały. Chłopak miał posępne spojrzenie i mocno zaciśnięte
usta.
- Cześć, Raymond. - Sejer ukłonił się głęboko, by nieco go rozruszać. - Czy
przyjechałem w złym momencie?
- Tak. Pracowałem nad swoim albumem, a teraz pan mi w tym przeszkadza.
- Takie zachowanie może być rzeczywiście dość irytujące. Nie mogę sobie
wyobrazić nic gorszego, ale nie przyszedłbym, gdyby to nie było naprawdę ważne.
Mam nadzieję, że rozumiesz.
- No tak, oczywiście.
Raymond rozluźnił się nieco i wrócił do kuchni. Sejer poszedł za nim i położył
kredki oraz blok na stole.
- Chciałbym, żebyś coś dla mnie narysował - poprosił.
- O nie! Nigdy w życiu!
Chłopak był tak zdenerwowany, że Sejer położył dłoń na jego ramieniu, chcąc go
trochę uspokoić.
- Nie potrafię rysować - wyjaśnił Raymond.
- Każdy potrafi.
- Nie, ale ja nie potrafię rysować ludzi.
- Nie o to mi chodzi. Narysuj mi samochód.
- Samochód? - Popatrzył na Sejera podejrzliwie. Kiedy zmrużył oczy, wyglądały
zupełnie jak u zdrowej osoby.
- Ten samochód, który widzieliście razem z Ragnhild. Ten, który tak szybko
przejechał.
- Wciąż pan o nim mówi.
- Bo to bardzo ważne. Umieściliśmy informację o nim w naszym biuletynie
policyjnym, ale nikt się nie zgłosił. Może ten człowiek kierowca, jest złą osobą,
Raymondzie. A jeśli tak jest musimy go złapać.
- Ale przecież panu mówiłem, że przejechał bardzo szybko.
- Tak. Musiałeś jednak coś spostrzec - Sejer przekonywał go cichym i spokojnym
głosem. - Zauważyłeś przecież, że był to samochód, prawda? Nie łódka ani rower,
czy karawana wielbłądów na przykład.
- Wielbłądów? - Raymond zaśmiał się tak szczerze i głośno, ze aż jego biały
brzuch zaczął się trząść. - To byłoby coś. Stado wielbłądów schodzących w dół
drogi! No, ale tam nie było żadnych wielbłądów. To byl samochód. Z bagażnikiem
na narty na dachu.
- Narysuj mi go.
Raymond poddał się. Zaaferowany nowym zadaniem, opadł na krzesło przy stole.
Już po kilku minutach stało się jasne, że chłopak nie przesadzał. Jego rysunek
przypominał raczej kromkę chleba na kółkach, niż prawdziwy pojazd.
- Czy mógłbyś go pokolorować?
Raymond otworzył pudełko z kredkami, przez chwilę bacznie się im przyglądał, a
następnie wybrał czerwoną.
Skupiony uważał, by kolorując, nie wyjść poza linie.
- Czerwony?
- Tak - odpowiedział krótko, wracając do rysowania.
- Więc samochód był czerwony? Jesteś tego pewien?
Wydawało mi się, że mówiłeś wcześniej o szarym.
- Mówiłem o czerwonym.
Sejer wyciągnął stołek spod stołu, usiadł i zastanawiał się przez chwilę nad
kolejnym zdaniem. - Najpierw powiedziałeś, że nie pamiętasz, w jakim kolorze był
samochód. Ale potem dodałeś, że mógł być szary. Tak samo mówiła Ragnhild.
Raymond podrapał się po brzuchu. Wyglądał na urażonego tą uwagą. - Wie pan,
po pewnym czasie pamiętam lepiej pewne rzeczy. Powiedziałem mu to wczoraj, temu
panu, który tu był. Pwiedziałem, że byl czerwony.
- Komu tak powiedziałeś?
- Jakiś pan przechodził tędy wczoraj i wstąpił na podwórko. Chciał obejrzeć moje
króliki. Rozmawiałem z nim.
Sejer poczuł delikatne mrowienie w okolicach karku.
- Czy to był jakiś twój znajomy?
- Możesz mi powiedzieć, jak wyglądał ten człowiek?
Raymond odłożył czerwoną kredkę i wysunął dolną wargę. - Nie - odpowiedział
krótko.
- Nie chcesz mi powiedzieć?
- To był zwyczajny pan. A poza tym i tak panu się nie spodoba to, co powiem.
- Proszę, opowiedz mi. Pomogę ci. Był gruby czy chudy?
- Pomiędzy.
- Miał jasne czy ciemne włosy?
- Nie wiem, miał ma głowie dżokejkę.
- Ach tak. Był młody?
- Nie wiem.
- Starszy ode mnie?
Raymond popatrzył na niego uważnie.
- Nie, nie tak stary jak pan. Pan ma już siwe włosy.
Wielkie dzięki, skomentował w myśli Sejer.
- Nie chcę go rysować.
- Nie musisz. Czy przyjechał samochodem?
- Nie, przyszedł na piechotę.
- A kiedy odchodził, poszedł drogą w dół czy w górę, w stronę Kollen?
- Nie wiem, bo poszedłem do taty. Ale był naprawdę bardzo miły.
- W to nie wątpię. Co ci powiedział, Raymondzie?
- Powiedział, że mam fajne króliki, i pytał się, czy nie chciał bym sprzedać mu
jednego, jeśli kiedyś będą miały dzieci.
- Mów dalej.
- Potem rozmawialiśmy o pogodzie. O tym, że dawno nie padało. Pytał mnie też,
czy słyszałem o tej martwej dziewczynie przy stawie i czy ją znałem.
- I co mu powiedziałeś?
- Że to ja ją znalazłem. Powiedział, że to bardzo smutne, że ona nie żyje.
Opowiedziałem mu też o panu, że pan tu był i pytał mnie o samochód. „O samochód
- powiedział - ten głośny samochód, który zawsze bardzo szybko jeździ tu po
okolicy?". Odpowiedziałem mu, że właśnie o ten. Ten, który widziałem. Ten pan
wiedział, o którym samochodzie mowa. Powiedział, że to czerwony mercedes.
Musiałem się mylić, kiedy rozmawiał pan ze mną ostatnio, ale teraz już pamiętam.
Samochód był czerwony.
- Czy ten człowiek ci groził?
- Nie, nie. Nikomu nie pozwalam się zastraszyć. Dorosły mężczyzna nie pozwala,
by inni mu grozili. Powiedziałem mu to.
- A jak był ubrany, Raymondzie? Co miał na sobie?
- Zwyczajne ubranie.
- Brązowe? Może niebieskie? Nie pamiętasz?
Raymond spojrzał na niego z zakłopotaniem, a potem schował twarz w dłonie. -
Niech pan przestanie mnie męczyć!
Sejer nie zareagował i dał mu chwilę, czekając, aż chłopak się uspokoi. Potem
wrócił do tematu. - Ten samochód... Tak naprawdę był szary albo zielonkawy,
prawda?
- Nie, był czerwony. Powiedziałem prawdę i nie musi mnie pan straszyć.
Samochód był czerwony.
Nachylił się nad kartką i zaczął mazać po rysunku. Był pewien swego zdania, co
podkreślały zaciśnięte w uporze usta.
- Nie zniszcz go. Chciałbym go zachować.
Sejer podniósł rysunek. - Jak się miewa twój tata? - zapytał.
- Nie może chodzić.
- Wiem. Chodź, pójdziemy się z nim zobaczyć.
Wstał i podążył za Raymondem w głąb korytarza. Bez pukania otworzyli drzwi.
Pokój był pogrążony w półmroku, ale nawet przy tak słabym świetle Sejer od razu
zauważył stojącego przy nocnym stoliku mężczyznę w starym, znoszonym
podkoszulku i za dużych bokserkach. Kolana drżały mu od wysiłku. Był równie
wychudzony, jak jego syn okrągły i tęgi.
- Tato! - wykrzyknął Raymond. - Co ty robisz?
- Nic, nic.
Szperał po stoliku w poszukiwaniu swoich sztucznych zębów.
- Usiądź, zanim się połamiesz.
Mężczyzna miał na nogach długie skarpety. Tam, gdzie się kończyły, widać było
spuchnięte niczym niedopieczony bochenek chleba ciało, liczne plamy wątrobowe
przypominały ziarna słonecznika.
Raymond pomógł ojcu położyć się z powrotem do łóżka i podał mu jego zęby.
Mężczyzna unikał wzroku inspektora i uparcie wpatrywał się w sufit. Jego oczy były
prawie pozbawione koloru, z małymi źrenicami i kreską długich, gęstych brwi nad
nimi. Włożył szczękę do ust.
Sejer podszedł do niego, stanął naprzeciw i spojrzał przez okno prosto na
podwórko i fragment drogi. Zasłony były zaciągnięte i przepuszczały niewiele
światła.
- Czy zwraca pan uwagę na to, co dzieje się na drodze? - zapytał.
- Pan jest z policji?
- Tak. Jeśli odciągnąć zasłony, to ma pan stąd niezły widok.
- Nigdy tego nie robię, chyba że niebo jest zachmurzone.
- Czy nie zauważył pan tu ostatnio jakichś nieznanych samochodów albo
motocykli?
- Możliwe. Radiowozy na przykład.
- Kogoś spacerującego w tej okolicy?
- Sami turyści. Zwykle zmierzają w stronę Kollen. Przyjeżdżają niewiadomo skąd
zbierać te otoczaki. Albo siedzą nad tym zarośniętym stawem, pełnym, tak przy
okazji, owczych szkieletów. No, ale dla każdego coś miłego.
- Czy znał pan Annie Holland?
- Znałem jej ojca jeszcze z czasów, gdy prowadziłem zakład. Reperowałem mu
samochody, jeśli mi je oddawał.
- Był pan kierownikiem?
Podciągnął koc i przytaknął. - Z tego co pamiętam, miał dwie córki. Obie
blondynki, ładniutkie.
- Annie Holland nie żyje.
- Wiem o tym. Ja też czytam gazety.
Wskazał na podłogę, gdzie obok łóżka piętrzył się stos gazet upchanych ciasno
pod nocnym stolikiem. Były tam też inne pisma, kolorowe na kredowym papierze.
- Wczoraj wieczorem na pańskim podwórku był mężczyzna, rozmawiał z
Raymondem. Widział go pan?
- Słyszałem stąd, jak rozmawiają. Raymond może nie jest najbardziej rozgarnięty
- powiedział ostro - ale nie wie, czym jest zło. Rozumie pan? Jest tak dobry, że
można go prowadzić jak na sznurku. Robi to, co mu się powie.
Raymond pokiwał głową na potwierdzenie słów ojca i podrapał się po brzuchu.
Sejer spojrzał w bezbarwne oczy mężczyzny. - Wiem o tym. Czyli słyszał pan,
jak rozmawiali. Nie miał pan ochoty odsunąć nieco zasłonę i sprawdzić, kto was tak
późno odwiedza?
- Nie.
- Nie jest pan ciekawski, panie Lake, prawda?
- Właśnie tak, nie jestem. Lepiej obserwować siebie niż innych.
- A co jeśli powiem panu, że istnieje możliwość, iż mężczyzna, z którym pański
syn rozmawiał wczoraj wieczorem, jest zamieszany w zabójstwo córki Hollandów -
czy wtedy zrozumie pan, jak ważna jest ta kwestia?
- Nawet wtedy. Nie wyjrzałem na zewnątrz, byłem zajęty przeglądaniem prasy.
Sejer rozejrzał się po niewielkim pokoju i zadrżał. Nerki mężczyzny nie
pracowały chyba zbyt dobrze, bo w pomieszczeniu unosił się przykry zapach. Pokój
wymagał generalnych porządków. Należało otworzyć szeroko okna, wywietrzyć go,
a starszemu mężczyźnie zafundować długą, gorącą kąpiel. Wyszedł na zewnątrz, by
złapać nieco świeżego powietrza. Raymond podreptał za nim. Stal ze skrzyżowanymi
ramionami i patrzył, jak Sejer wsiada do samochodu.
- Naprawiłeś już swój samochód, Raymondzie?
- Tata mówi, że potrzebuję nowego akumulatora. Ale teraz nie stać mnie na taki
zakup. To kosztuje ponad 400 koron. Nie jeżdżę po szosie - dodał szybko - w każdym
razie bardzo rzadko.
- To dobrze, a teraz wracaj do środka, bo się jeszcze przeziębisz.
- Tak - powiedział, trzęsąc się od chłodu - i jeszcze oddałem swoją kurtkę.
- To nie było zbyt mądre - skomentował Sejer.
- Wydawało mi się, że tak trzeba - wyjaśnił smutnym głosem. - Leżała taka naga,
bez żadnego ubrania.
- Co powiedziałeś? - Mężczyzna popatrzył na niego zdumiony. Kurtka na ciele
dziewczyny należała do Raymonda!
- Przykryłeś ją swoją kurtką?
- Nie miała na sobie nic a nic - odpowiedział, grzebiąc przy tym kapciem w
ziemi.
Wyobraził sobie, jak musiało jej być zimno i pomyślał, że ktoś powinien ją
przykryć. Ta jasna sierść mogła być od królików. Jadł też słodycze. Sejer popatrzył
prosto w oczy Raymonda, oczy dziecka, jasne i czyste niczym źródlana woda. Ale
ciało było mężczyzny, silne i umięśnione.
Bezwiednie potrząsnął głową.
- To było bardzo miłe z twojej strony. Długo rozmawialiście? Raymond popatrzył
na niego zaskoczony, a jego anielskie spojrzenie uciekło szybko w bok, jakby
przewidując zagrożenie.
- Przecież powiedział pan, że nie żyła!
Potem, kiedy Sejer już odjechał, Raymond wymknął się z domu i zajrzał do
garażu. Cezar leżał w dalekim kącie przykryty starym swetrem. Wciąż jeszcze
oddychał.
Skarre skończył przegląd raportów. Jego ulubiony długopis, którym je spisywał,
wystawał z kieszeni koszuli. Uśmiechnął się zadowolony, podśpiewując Get Me
Jesus on the Line. Życie było dobre, a sprawa zabójstwa dużo bardziej ekscytująca
niż napad z bronią w ręku. Do tego już wkrótce miało nadejść lato. A jakby tego było
mało, jego szef stal w drzwiach, machając w jego stronę lodowym rożkiem Krone.
Odłożył szybko papiery na bok i odebrał loda.
- Kurtka, którą znaleźliśmy na ciele, należy do Raymonda - podzielił się
najnowszą informacją Sejer.
Skarre był tak zaskoczony, że nie zauważył, jak kruszy mu się rożek.
- Wierzę mu. Powiedział, że położył ją dopiero, kiedy wracał, po tym jak
odprowadził Ragnhild do domu. Przykrył ją, ponieważ była naga i było jej zimno.
Zadzwoniłem do Irene Album. Ragnhild zarzeka się, że żadnej kurtki nie widziała,
kiedy byli razem nad stawem. Ale... to jego kurtka i musimy mieć go na oku.
Powiedziałem mu, że niestety nie możemy mu jej teraz oddać. Był tak zawiedziony,
że obiecałem dać mu swoją starą kurtkę, w której już od dawna nie chodzę.
Dowiedziałeś się czegoś nowego? - zapytał, zabierając się do jedzenia loda.
Skarre zdjął resztę opakowania ze swojego rożka. - Przejrzałem kartoteki
wszystkich sąsiadów. Większość z nich nie ma nic na sumieniu, ale jak na tak małą
ulicę, mają na koncie pokaźną liczbę mandatów za przekroczenie prędkości.
Sejer zlizał z górnej wargi odrobinę lodów truskawkowych.
- Z dwudziestu jeden domów, osiem osób ma co najmniej jeden mandat za szybką
jazdę. To znacznie powyżej średniej.
- Mają daleko do pracy. Większość z nich pracuje w mieście albo na lotnisku
Fornebu. W Lundeby nie ma wielu miejsc pracy.
- Pewnie tak, ale to niczego nie usprawiedliwia. Niby tacy porządni ludzie, a
lekkomyślni na drodze. Znalazłem coś jeszcze. Spójrz na to. - Przekartkował
zeznania i wskazał palcem.
- Knut Jensvoll, Gneisveien 8. To trener Annie. Siedział za gwałt. Całe
osiemnaście miesięcy w Ullersmo.
Sejer nachylił się nad kartką. - Być może udało mu się przemilczeć tę cześć
swojego życiorysu. Uważaj na to, co mówisz, jak będziesz z nimi rozmawiał.
Skarre pokiwał głową i wrócił do jedzenia. - Może powinniśmy przepytać całą
drużynę? Może próbował coś z którąś z dziewczyn? A tobie jak poszło? Wiesz coś
więcej na temat naszego tajemniczego samochodu?
Sejer westchnął i wyciągnął z kieszeni rysunki.
- Ragnhild mówi, że bagażnik był niebieski. A rysunek Raymonda, to dopiero
dzieło. Ale o wiele ciekawszy jest tajemniczy turysta, który wczoraj wieczorem
odwiedził chłopaka i próbował mu wmówić, że samochód był czerwony.
Położył rysunek na stole przed Skarrem. Policjant ze zdziwienia zrobił duże oczy.
- Że co? Czy mógł opisać jak...
- Tak pomiędzy - wyjaśnił lakonicznie Sejer. - Miał na głowie dżokejkę. Nie
chciałem go naciskać. Bardzo się denerwował.
- To się nazywa refleks.
- Powiedziałbym, że nasz człowiek ma mocne nerwy. Ale teraz mówimy już o
kimś, kto wie, kim jest Raymond. Chciał się dowiedzieć, co on widział. Musimy
skupić się na tym samochodzie. Na litość boską, to musi być ktoś stąd.
- Ale wybrać się do domu Raymonda? To trochę nieroztropne. Myślisz, że ktoś
inny mógł go zauważyć?
- Odwiedziłem każdy dom w okolicy. Nikt nic nie widział. Ale jeśli nadszedł ze
strony Kollen, dom Lake'ów jest pierwszy z kolei. Z farm poniżej nie widać dobrze
podwórka.
- A co ze starcem?
- Mówi, że słyszał, jak rozmawiali, ale nie miał powodu, by wyglądać przez
okno.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
- Czy w takim razie mamy odpuścić sobie Halvora? A co z tym motocyklem? -
zapytał Skarre.
- Oczywiście, że nie.
- To kiedy go wezwiemy?
- Dzisiaj wieczorem.
- Po co czekać?
- Wieczorem jest spokojniej. Wiesz co, rozmawiałem z matką Ragnhild, kiedy
dziewczynka pracowała nad naszym dowodem w sprawie. Solvi nie jest córką
Hollanda. Jej biologiczny ojciec , utracił prawo do widywania jej. Alkohol i przemoc.
- Solvi ma dwadzieścia jeden lat, prawda?
- Teraz tak, ale zdaje się, że poprzednie lata byly pełne bolesnych chwil.
- Do czego zmierzasz?
- W pewnym sensie utracił swoje dziecko. Teraz jego eks-żona, z którą ma
napięte relacje, przechodzi dokładnie przez to samo piekło co on. Może chciał
zemsty. Tak sobie na głos myślę.
Skarre zagwizdał cicho. - Kim jest ojciec Solvi?
- A tego właśnie się dowiesz, jak tylko skończysz jeść swojego loda. Potem
przyjdź do mojego pokoju. Pojedziemy, kiedy uda ci się ustalić adres.
Sejer wyszedł, a Skarre wybrał numer pani Holland i czekając na odpowiedź,
skończył wreszcie rożka.
- Nie chcę rozmawiać na temat Axela - powiedziała stanowczo kobieta. - O mało
nie zniszczył naszej rodziny i po wszystkich tych latach nareszcie udało nam się go
pozbyć. Gdybym me pozwała go do sądu, na zawsze utraciłabym Solvi.
- Proszę tylko, by podała mi pani jego nazwisko i adres zamieszkania. To
zwyczajna, rutynowa kontrola, pani Holland. W każdym śledztwie jest cala masa
rzeczy, które musimy sprawdzić.
- Nigdy nie miał nic wspólnego z Annie. Dzięki Bogu!
- Proszę mi podać jego nazwisko.
W końcu upór kobiety osłabł. - Axel Bjork.
- Mogę prosić o bliższe dane?
- Mam tu wszystko. Numer jego ubezpieczenia i adres. Oczywiście zakładając, że
się nie przeniósł. Chciałabym, żeby tak było. Mieszka zdecydowanie za blisko. To
tylko godzina jazdy samochodem.
Z każdym zdaniem stawała się coraz bardziej rozgorączkowana.
Skarre wszystko notował i podziękował jej. Potem włączył komputer i wpisał
hasło do wyszukania - „ Axel Bjork". Zastanawiał się nad tym, jak ciężko w
obecnych czasach zachować prywatność. Właściwie niczego nie da się ukryć. Bez
najmniejszych problemów znalazł potrzebne informacje i zaczął czytać.
- Niech to szlag trafi! - krzyknął nagle. Nacisnął opcję drukowania i opadł z
powrotem na krzesło. Gdy przechodził przez korytarz prosto do pokoju Sejera,
jeszcze raz przebiegł wzrokiem po zadrukowanej kartce.
Główny inspektor stał przed lustrem. Podwinął rękaw koszuli, podrapał się w
łokieć i skrzywił się.
- Zabrakło mi maści - wyjaśnił.
- Mam go. Oczywiście jest notowany. Skarre usiadł i położył materiały na biurku.
- No cóż, zobaczmy. Bjork Axel, urodzony w 1948 roku...
- To policjant - poinformował go Skarre. Sejer nie zareagował i dalej czytał w
skupieniu.
- Były policjant. No tak, może wolałbyś zostać w biurze?
- Oczywiście, że nie. Jednak sprawa jest dość delikatna.
- Nie jesteśmy lepsi od innych ludzi. Poza tym musimy poznać jego wersję
wydarzeń. Możesz być pewien, że będzie odmienna od wersji pani Holland. No cóż,
musimy wybrać się do Oslo. Pracuje na zmiany, więc jest duża szansa na to, że
zastaniemy go w domu.
- Mieszka pod czwórką na ulicy Sognsveien. To dzielnica Adamstuen. Taki duży
czerwony blok obok przystanku tramwajowego.
- A ty skąd tak dobrze znasz Oslo? - zapytał Sejer, zaskoczony wiedzą swojego
młodszego kolegi.
- Przez dwa lata byłem tam taksówkarzem - wyjaśnił.
- Czy jest coś, czego nie robiłeś w życiu?
- A jest. Jeszcze nigdy nie skakałem ze spadochronem.
6
Skarre wybrał dla nich najkrótszą z możliwych dróg dojazdu. Karierę
taksówkarza zakończył już dawno temu, ale starych nawyków się nie zapomina.
Jechali wzdłuż Skoyen, potem w lewo na Halvdan Svartes Gaten, przez park
Vigelanda aż do Kirkeveien, a następnie w dół Ullevalsveien. Zaparkowali,
niezupełnie zgodnie z prawem, przed salonem kosmetycznym. Chwilę później
wyszukali nazwisko Bjork na domofonie pobliskiej kamienicy. Zadzwonili, nikt się
jednak nie zgłosił. W głębi korytarza na parterze pojawiła się kobieta. Niosła kubeł
na śmieci, który przy każdym ruchu wydobywał z siebie metaliczny brzęk. W drugiej
dłoni trzymała długą miotłę.
- Wyszedł do sklepu, a w każdym razie tak mi się wydaje, bo widziałam puste
butelki w siatce. Zwykle robi zakupy w Rundingen, to tuż za rogiem - wyjaśniła
kobieta, gdy zorientowała się, kogo szukają.
Podziękowali za informację i wrócili do samochodu.
Pozostało im tylko cierpliwie czekać. Rundingen był małym sklepem
spożywczym z dużymi różowo-żółtymi reklamami na wystawie, które skutecznie
zasłaniały wnętrze i utrudniały obserwację. Ludzie ciągle wchodzili i wychodzili, w
większości kobiety z dużymi torbami.
Skarre zapalił papierosa i oddał się spokojnie nałogowi, wystawiając rękę przez
otwarte okno samochodu, gdy ze sklepu wyszedł mężczyzna w kraciastej kurtce z
podpinką i w tenisówkach. W torbie dzwoniło szkło. Mężczyzna był wysoki i mocno
zbudowany, jednak na pierwszy rzut oka wydawał się niższy, bo szedł ze zwieszoną
głową i wzrokiem wbitym w chodnik. Nie zauważył samochodu.
- Tak, zdecydowanie wygląda na jednego z naszych. Poczekaj, aż zniknie za
rogiem, a potem wyjdź i zobacz, czy wchodzi do budynku - polecił Sejer.
Skarre odczekał chwilę, a potem szybko wyskoczył z samochodu. Minęły jeszcze
dwie, trzy minuty, zanim udali się na górę.
Z twarzy człowieka, który otworzył im drzwi, można było wiele odczytać. W
ciągu jednej sekundy zobaczyli cały wachlarz emocji. Najpierw ujrzeli twarz
neutralną, oblicze człowieka, który nie oczekiwał żadnych gości, zaciekawionego
niespodziewaną wizytą. Kolejny grymas ujawnił się, kiedy mężczyzna zauważył
mundur Skarrego. W końcu niecodziennie widuje się umundurowanych
funkcjonariuszy przed drzwiami własnego mieszkania.
Zazwyczaj też ich wizyta nie zwiastuje niczego dobrego.
Do tego przyszło wspomnienie artykułu w gazecie na temat pewnej znalezionej
nad stawem dziewczyny i łańcuch skojarzeń był gotowy. Ostatecznie na twarzy
mężczyzny pojawił się gorzki uśmiech.
- Tak - powiedział, otwierając szerzej drzwi. - Gdybyście się wkrótce nie
pojawili, musiałbym zmienić swoje wysokie mniemanie na temat nowoczesnych
metod działania policji. Zapraszam do środka. Czy to mistrz i jego uczeń?
Zignorowali pytanie i weszli za mężczyzną w głąb krótkiego korytarza. W
powietrzu unosił się łatwo rozpoznawalny zapach alkoholu.
Mieszkanie Bjorka było niewielkie, ale ładnie utrzymane. Składał się na nie duży
pokój dzienny, niewielka sypialnia i mała kuchnia z oknem wychodzącym na ulicę.
Meble nie pasowały do siebie i wyglądały, jakby trafiły tam z kilku różnych miejsc.
Na ścianie nad starym biurkiem wisiało zdjęcie małej dziewczynki w wieku około
ośmiu lat. Miała ciemniejsze włosy, ale rysy jej twarzy wiele się nie zmieniły. To
była Solvi. Czerwona kokarda wisiała przyczepiona do rogu ramki.
Dopiero po chwili zauważyli leżącego w rogu pokoju owczarka niemieckiego.
Pies przygadał im się badawczo, śledząc każdy ich ruch. Nie szczeknął i nie zmienił
pozycji, nawet kiedy weszli już do środka.
- Co pan zrobił z tym psem? - zapytał Sejer. - Nie wiem, co dokładnie, ale coś,
czego nigdy nie udało mi się dokonać z moim. Jak tylko ktoś postawi nogę w
drzwiach, szczeka tak głośno, że słychać go na dole. A ja mieszkam na trzynastym
piętrze - zagaił.
- Jeśli tak, to prawdopodobnie jest pan do niego zbyt przywiązany - Bjork
odpowiedział szorstko. - Nie powinien pan traktować psa, jakby to była jedyna bliska
panu istota na świecie. A może tak jest?
Obserwował Sejera spod przymrużonych oczu, świadom, że reszta ich rozmowy
nie przebiegnie w miłym tonie.
Bjork nie wyglądał dobrze. Miał krótko obcięte włosy, brudne i przetłuszczone.
Od dawna się nie golił, i dolna część jego twarzy ginęła pod zarostem.
- A więc - zaczął po chwili - chcecie wiedzieć, czy znałem Annie, tak? - cedził
słowa, jakby chciał je wypluć. - Odwiedziła mnie kilka razy, razem z Solvi. Nie ma
sensu tego ukrywać. Potem Ada się o tym dowiedziała i położyła szlaban na
jakiekolwiek wizyty. Szkoda, bo tak się składa, że Solvi lubiła tu przychodzić. Nie
wiem, co dokładnie Ada zrobiła z naszą córką, ale wygląda mi to na małe pranie
mózgu. Teraz w ogóle się mną nie interesuje. Pozwoliła, by Holland został jej ojcem.
Potarł szczękę dłonią, a kiedy nic nie powiedzieli, wrócił do opowiadania.
- Może zastanawialiście się, czy to ja zabiłem Annie, żeby się zemścić. Nie, nie
zrobiłem tego. Osobiście nie mam nic przeciwko Eddie'emu Hollandowi, a utraty
dziecka nie życzyłbym nawet najgorszemu z wrogów. Nie mam już sił do walki, ale
przyznaję, że przeszła mi przez głowę myśl, że teraz i ona wie, jak to jest. Ta próżna,
stara wiedźma wie, jak to jest stracić dziecko. Tyle że teraz moje szanse na
jakikolwiek kontakt z Solvi są jeszcze mniejsze. Ada nie wypuści jej ze swoich
szponów. Nigdy nie doprowadziłbym do takiej sytuacji.
Sejer siedział spokojnie i słuchał. Głos mężczyzny przepełniony był gniewem i
rozgoryczeniem.
- Gdzie byłem w tym czasie? Znaleziono ją w poniedziałek, prawda? Jakoś tak
około południa, o ile dobrze pamiętam. Więc proszę, już wyjaśniam. Byłem we
własnym domu, tutaj. Nie mam alibi. Bardzo prawdopodobne, że byłem pijany. W
takim stanie zazwyczaj jestem, gdy nie pracuję. Czy bywam gwałtowny? Absolutnie
nie. To prawda, że uderzyłem Adę, ale sama prosiła się o dobre lanie. Tego właśnie
chciała. Wiedziała, że jeśli wyprowadzi mnie z równowagi, będzie miała powód,
żeby zaciągnąć mnie do sądu. Uderzyłem ją raz, pięścią. To był impuls. I tak się
składa, że był to jedyny raz w całym moim życiu, gdy w ogóle kogoś uderzyłem.
Tyle że miałem pecha. Uderzyłem tak mocno, że złamałem jej szczękę i wybiłem
kilka zębów. Mała Solvi siedziała na podłodze i wszystko widziała. Ada ustawiła całą
tę sytuację. Porozkładała zabawki Solvi w salonie, żeby tam właśnie się bawiła. Do
tego lodówkę wypełniła piwem. Potem zaczęła kłótnię. W tym była naprawdę
znakomita. Nie ustąpiła, póki nie doprowadziła mnie do skrajności, wybuchłem.
Wszedłem prosto w pułapkę.
Pod maską rozżalenia i złośliwości zauważyli coś na kształt ulgi czy zadowolenia
z tego, że ktoś wreszcie wysłuchuje jego historii.
- Ile lat miała Solvi, kiedy się rozwiedliście? - zapytał Sejer.
- Pięć. Ada już wtedy była związana z Hollandem i chciała zatrzymać ją tylko dla
siebie.
- Minęło już bardzo dużo czasu. Nie dość, żeby pogodzić się z tym, co się stało?
- Nie można ot tak po prostu zapomnieć o własnym dziecku. Chyba to pan
rozumie?
Sejer zmienił temat. - Został pan zawieszony w obowiązkach?
- Przestałem kontrolować picie. Straciłem żonę, dziecko, pracę, dom i szacunek
większości moich przyjaciół i znajomych. W sumie - powiedział, uśmiechając się
przy tym gorzko - nic by to nie zmieniło, gdyby okazało się nagle, że jestem zabójcą.
Naprawdę, nic a nic.
Znowu się zaśmiał, tym razem dość złowrogo. - No tak, ale w takim wypadku
zadziałałbym od razu, a nie czekał w ukryciu przez tyle lat. Jak mam być zupełnie
szczery, to raczej załatwiłbym Adę.
- O co tak wojowaliście? - dopytywał Skarre.
- To chyba oczywiste? O Solvi.
Bjork skrzyżował ramiona i podszedł do okna. Spojrzał przez nie zamyślony,
jakby to nie ludzie, a jego wspomnienia szły cicho ulicą. - Solvi nie jest taka jak inne
dziewczyny w jej wieku. Zawsze się wyróżniała. Jestem pewien, że mieliście okazję
się spotkać, więc wiecie, jak wygląda jej życie. Ada zawsze chciała ją kontrolować,
chronić przed światem za wszelką cenę. Moja córka nie potrafi być niezależna, może
jest nawet trochę opóźniona w stosunku do rówieśników. Wszystko co ją interesuje to
chłopcy i własny wygląd. Ada za wszelką cenę pragnie wydać ją jak najszybciej za
mąż za kogoś, kto się nią zaopiekuje. Nigdy w życiu nie widziałem, żeby ktoś tak źle
wychował dziecko. Próbowałem wyjaśnić, że to, czego ona potrzebuje, to nie
ochrona, a wręcz przeciwnie. Potrzebuje samodzielności, wiary we własne siły.
Chciałem zabierać ją na wyprawy, na ryby na przykład. Żeby nauczyła się rąbać
drzewo, grać w piłkę, spać w namiocie. Tego potrzebuje: sportu, aktywności
fizycznej, a nie, żeby dziewczyna panikowała, kiedy wiatr potarga jej włosy. I jak to
się skończyło? Solvi siedzi całymi dniami w salonie piękności, pilnując jednej tylko
rzeczy - swojego odbicia w lustrze. Ada powiedziała mi kiedyś, że mam jakiś
kompleks. Że zawsze chciałem mieć syna i nie zaakceptowałem narodzin córki. Cały
czas się o to kłóciliśmy. - Nabrał głęboko powietrza. - Przez wszystkie lata naszego
małżeństwa. I walczymy o to do tej pory.
- Gdzie pan teraz pracuje? - zapytał niespodziewanie Sejer, przerywając wywód
Bjorka.
Mężczyzna spojrzał na niego przygnębiony. - No myślę, że doskonale pan to wie.
Pracuję w prywatnej firmie ochroniarskiej. Stróżuję na nocnej zmianie. Mam latarkę,
psa, nie jest źle. Nie dzieje się wiele, ale akurat wrażeń miałem w życiu dość.
- Kiedy ostatni raz odwiedziły pana Solvi i Annie? - Sejer powrócił do
przerwanego wątku.
Mężczyzna potarł czoło, jakby próbował wydobyć z głębi pamięci właściwą datę.
- Chyba jakoś zeszłej jesieni. Annie była tu ze swoim chłopakiem.
- Czyli od tamtego czasu nie widział pan żadnej z dziewczyn?
- Nie.
- A czy chciał się pan w tym czasie spotkać z córką?
- Tak, kilkakrotnie. I zawsze kończyło się tak samo. Ada dzwoniła na policję i
mówiła, że je nachodzę. Że stoję przed drzwiami, grożę, tego typu rzeczy. Gdyby w
pracy się dowiedzieli, miałbym kłopoty, więc dałem sobie wreszcie spokój.
- A co na to Holland?
- On jest akurat w porządku. Tak między nami, to uważam, że on sam sądzi, że
Ada zachowuje się perfidnie. Tyle że nic nie zrobi. To mięczak. Ada trzyma go za
jaja, naprawdę. Facet robi to, co mu się powie, i nigdy się nie sprzeciwia.
Rozmawialiście z nim, więc chyba nie muszę tłumaczyć dalej.
Wstał nagle i ponownie podszedł do okna. Stanął tyłem do nich, prostując plecy,
tak że dopiero teraz zauważyli, jak jest wysoki.
- Nie wiem, co się stało z Annie - zaczął mówić cichym głosem. - Nie wiem, ale
lepiej bym rozumiał, gdyby trafiło na Solvi. Ona jest tak strasznie łatwowierna.
Sejer zastanawiał się, czemu wciąż wszyscy powtarzają tę opinię. Zupełnie jakby
doszło do jakiegoś nieporozumienia i Annie zginęła jedynie przez przypadek, w
zastępstwie swojej siostry
- Czy ma pan motocykl, panie Bjork?
- Nie, nie mam - odpowiedział. - Ale miałem, kiedy byłem młodszy. Trzymałem
go w garażu u kumpla, hondę 750. Szkoda, że musiałem go sprzedać. Zostawiłem
tylko kask na pamiątkę.
- Jakiego typu kask?
- A wisi w przedpokoju, sami zobaczcie.
Skarre zerknął w głąb korytarza i zauważył pełny, czarny kask z przyciemnioną
szybą.
- Samochód?
- Jeżdżę tylko służbowym peugeotem. Należy do firmy. Coś panom powiem -
oznajmił, patrząc na nich uważnie. - To moje odkrycie. Dotyczy więzi między matką
a dzieckiem. To jest jak jakiś święty ślub, którego nic i nikt nie jest w stanie
przerwać. Na moje oko Adę i Solvi trudniej byłoby rozdzielić niż syjamskie
bliźniaki.
Sejer aż zamrugał, słysząc tak malownicze porównanie.
- Muszę być szczery - kontynuował Bjork. - Nienawidzę swojej żony i nie
zamierzam tego ukrywać. I wiem, co zabolałoby ją najbardziej. Gdyby Solvi dorosła
wreszcie do samodzielnego myślenia i zrozumiała, jak matka nią sterowała. Wtedy
wróciłaby do mnie. Mielibyśmy normalne relacje jak ojciec z córką, relacje, do
których prawo nam odebrano. To by naprawdę zraniło Adę.
Ta przemowa wyraźnie go zmęczyła. Emocje powoli opadały. Ulicą przejechał
tramwaj, przypominając zebranym w pokoju mężczyznom o otaczającej ich
rzeczywistości. Sejer popatrzył znowu na zdjęcie małej Solvi. Próbował wyobrazić
sobie, jak wyglądałoby jego życie, gdyby historia potoczyła się inaczej. Gdyby Elise
zaczęła go nienawidzić i wyprowadziła się, zabierając ze sobą Ingrid, a być może i
zdobywając sądowy zakaz widywania się. Już na samą myśl o tym zrobiło mu się
słabo.
- Więc to Annie Holland była typem córki, o jakiej zawsze pan marzył? - zapytał
po chwili.
- Tak, w pewnym sensie chyba tak. Jest samodzielna i silna. Znaczy, była. -
Odwrócił się do nich. - Jej śmierć to cholerna tragedia. Mam nadzieję, ze względu na
Eddie'ego, że znajdziecie tego sukinsyna, który to zrobił. Naprawdę mam taką
nadzieję.
- Ze względu na Eddie'ego? Nie ze względu na Adę?
- O, nie - zapewnił żarliwie - na pewno nie ze względu na Adę.
- Całkiem wygadany z niego facet, nie? - skomentował Skarre, kiedy wyszli.
Sejer skupił się na zapalaniu silnika.
- Wierzysz mu? - kontynuował Skarre, wskazując równocześnie, by Sejer skręcił
w prawo koło Rundingen.
- Nie wiem, ale za tą jego niedostępną miną jest wiele rozpaczy i rozczarowania,
które wyglądają mi na szczere. Zdaję sobie sprawę z tego, że na świecie pełno jest
wyrachowanych kobiet. I tak też się składa, że to kobiety roszczą sobie zazwyczaj
prawo do pierwszeństwa w opiece nad dziećmi. To musi być okropne uczucie, zostać
odseparowanym od własnego dziecka. I te oskarżenia. W takim wypadku nie ma
wielkiego sensu zaprzeczać czy bronić się, bo to nic nie da. Może faktycznie już tak
musi być - odpowiedział, zjeżdżając na drugi pas. - Może to zachowanie ze strony
kobiet to jakaś biologiczna konieczność związana z ochroną własnego potomstwa.
Prawdziwa nierozerwalna więź między matką a jej dzieckiem.
- Jezu! - wykrzyknął Skarre, kręcąc jednocześnie głową. - Przecież sam masz
dziecko. Czy ty naprawdę wierzysz w to, co mówisz?
- Nie, raczej myślę na głos. A ty co myślisz?
- Skąd mam wiedzieć? Przecież nie mam dzieci!
- Ale rodziców chyba masz, nie?
- No tak, mam rodziców. I obawiam się, że jestem nieuleczalnym przypadkiem
typowego syneczka mamusi.
- Ja chyba też - przyznał Sejer.
Eddie Holland zostawił ostatnie polecenia sekretarce i wyszedł z biura
księgowego. Po dwudziestu minutach jazdy jego zielona, toyota zatrzymała się na
parkingu. Wyłączył silnik i zapadł się bezwładnie w fotel. Zamknął oczy i jakiś czas
siedział w bezruchu, licząc na to, że może zdarzy się coś nieoczekiwanego,
cokolwiek, co pozwoli mu odjechać stąd bez wypełnienia misji, która go tu
przywiodła. Nic takiego się jednak nie stało.
Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Było to bardzo malownicze miejsce.
Wtopiony w pejzaż budynek przypominał mu duży, płaski kamień otoczony przez
zielone, przeczesywane wiatrem łany traw. Holland wpatrywał się w wąskie ścieżki
przecinające symetrycznie ułożone rzędy nagrobków. Otaczała go cisza. Oprócz
niego nie było tam nikogo. Z trudem wysiadł z samochodu. Mocno zatrzasnął drzwi z
nadzieją, że ktoś zareaguje na to nieodpowiednie zachowanie i wyjdzie z
krematorium, by zwrócić mu uwagę, spytać, co go tu sprowadza. Ktoś, kto mu to
wszystko ułatwi. Nikt się nie pojawił.
Przeszedł wzdłuż ścieżek, czytając nazwiska na grobach, skupiał się jednak
głównie na datach. Być może nieświadomie szukał kogoś całkiem jeszcze młodego,
może nawet kogoś w wieku piętnastu lat, w wieku jego Annie. Znalazł kilka takich
osób. Uświadomił sobie, że nie jest pierwszym, który przez to przechodzi. Inni po
prostu byli nieco dalej na tej drodze. Za sobą mieli już liczne decyzje typu: czy ich
syn lub córka powinni zostać poddani kremacji, jaka płyta czy pomnik powinien
znaleźć się nad urną, jakie rośliny są najbardziej odpowiednie do zasadzenia przy
grobie. Ci ludzie zadbali już o odpowiednie kwiaty i muzykę podczas ceremonii
pogrzebowej. Opowiedzieli o swoim dziecku i poprosili, by kazanie było jak
najbardziej osobiste i ciepłe.
Ręce drżały mu tak bardzo, że schował je do kieszeni. Miał na sobie stary płaszcz
z przetartą podszewką. W kieszeni wyczuł zapomniany guzik i uświadomił sobie, że
nosi go tak już od lat.
Cmentarz był dość rozległy. Daleko przy drodze zauważył mężczyznę w
nylonowej niebieskiej kurtce przechodzącego między nagrobkami. Może był to jeden
z tutejszych pracowników. Bez zastanowienia ruszył w kierunku mężczyzny, licząc,
że trafi na kogoś komunikatywnego i skorego do rozmowy. Nie czuł się zbyt pewnie,
ale liczył, że może mężczyzna sam się zatrzyma i zagai coś na temat pogody czy
innej błahostki.
Na pogodę zawsze można było liczyć. Spojrzał w górę i zauważył, że niebo jest
lekko zachmurzone, a powiewy wiatru łagodne i dość ciepłe.
- Dzień dobry!
Niebieska kurtka przystanęła w końcu.
Holland odchrząknął i zapytał: - Czy pan tutaj może pracuje?
- Tak. - Kiwnął głową w stronę krematorium. - Jestem, jak to tutaj nazywają,
nadzorcą.
Mężczyzna uśmiechnął się miło do Hollanda z wyrazem twarzy człowieka, który
niczego się nie boi i wie wszystko na temat ludzkich słabości i braków.
- Pracuję tu już od dwudziestu lat. To piękne miejsce na ostatni odpoczynek, nie
uważa pan?
Nadzorca zachowywał się naturalnie i był przyjaźnie nastawiony. Holland
przytaknął głową.
- Tak, też tak sądzę. Właśnie podziwiam - odpowiedział cichym głosem. - Myślę
o przyszłości i tym podobnych - zaśmiał się nerwowo. - W końcu prędzej czy później
wszyscy skończymy w ziemi, nie ma od tego ucieczki.
Zacisnął dłonie ukryte w kieszeniach, pod palcami czując fakturę guzika.
- Ma pan rację. Czy leżą tu pana krewni?
- Nie, nie tutaj. Są pochowani na innym cmentarzu, bliżej domu. Nikogo z
naszych zmarłych nie poddawaliśmy kremacji. Nie wiem naprawdę, jak to jest -
mówił. - To znaczy, być skremowanym. Wiem, że pewnie ostatecznie nie robi to
człowiekowi żadnej różnicy, ale każdy musi to sam przemyśleć, zanim się zdecyduje.
Nie jestem jeszcze taki stary, ale pomyślałem, że to już pora, by zastanowić się, która
z opcji jest lepsza. Pochówek w ziemi czy właśnie kremacja.
Nadzorca stał i słuchał uważnie. Już się nie uśmiechał.
Wpatrywał się badawczo w tego krępego mężczyznę w szarym płaszczu i
zastanawiał się, ile dumy musiało go kosztować to pytanie. Było wiele powodów, dla
których ludzie przychodzili na cmentarz, by pospacerować między nagrobkami.
Nigdy nie ryzykował pomyłki.
- Tak, to bardzo ważna decyzja. Coś, co trzeba powoli i dokładnie przemyśleć.
Niektórzy ludzie powinni poświęcić na to nieco więcej czasu.
- Prawda? - Holland wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca. Wyciągnął dłonie
z kieszeni i zaczął gestykulować.
- Ale z drugiej strony nikt nie ma ochoty zagłębiać się w takie tematy. - Przerwał,
by dokładnie sformułować kolejne zdanie. - Człowiek mógłby się obawiać, że
zostanie wzięty za dziwaka albo kogoś nienormalnego... gdyby chciał się dowiedzieć,
jak wygląda i na czym polega sam proces kremacji.
- Ludzie mają prawo wiedzieć - odpowiedział nadzorca, przesuwając się nieco. -
Tyle że nikomu nie przychodzi do głowy, żeby zapytać. Albo może po prostu nie
chcą wiedzieć. Ale jeśli już ktoś chce, ja to doskonale rozumiem. Moglibyśmy wejść
do środka i wszystko bym panu objaśnił, gdyby pan chciał.
Holland z wdzięcznością skinął głową. Czuł się swobodnie w towarzystwie tego
miłego człowieka.
Mężczyzna był w jego wieku, szczupły z lekko przerzedzającymi się włosami.
Przeszli razem wzdłuż ścieżek. Żwir chrzęścił cicho. Wiała ciepła bryza.
- Tak naprawdę cały proces jest dość prosty - powiedział nadzorca. - Od razu
panu powiem, tak na początek, żeby nie było niedomówień, że do pieca wkładana
jest cała trumna, nie tylko ciało. Mamy takie specjalne, zaprojektowane do kremacji.
Całe są wykonane z drewna, nawet uchwyty. Wyjaśniam to, by nie myślał pan, że
bierzemy ciało i tak po prostu wkładamy je do spalenia. Ale może pan to już wie.
Większość ludzi czerpie swoją wiedzę na ten temat z amerykańskich filmów -
wyjaśnił.
Holland przytaknął ruchem głowy i ponownie mocno zacisnął pieści.
- Piec jest bardzo duży. Mamy tutaj takie dwa. Są zasilane elektrycznie, a
dodatkowo gazem, by mogły wytworzyć odpowiednią temperaturę. To prawie dwa
tysiące stopni.
Mężczyzna podniósł głowę, jakby chciał uchwycić ostatnie delikatne promienie
słońca. Na jego twarzy widać było lekki uśmiech.
- Wszystko, co zmarły ma na sobie w trumnie, także ułega spaleniu w piecu.
Biżuteria i inne rzeczy, które się nie spalą, są potem umieszczane w urnie. Jedyne
rzeczy, które później z niej usuwamy, to rozruszniki, szyny czy śruby chirurgiczne.
Jeśli chodzi o metale szlachetne, mógł pan słyszeć różne plotki, że kończą one w
innym miejscu, ale nie powinien pan w to wierzyć - podkreślił wyraźnie. - Nie
powinien pan w to wierzyć.
Zbliżali się do drzwi krematorium.
- Kości i zęby mielone są następnie w specjalnym młynku. Wyglądają potem jak
drobny szarawy piasek.
W momencie, w którym mężczyzna wspomniał o młynku, Holland pomyślał o jej
palcach. Jej delikatnych, szczupłych palcach ozdobionych cienkim, srebrnym
pierścionkiem. Przerażony schował dłonie jeszcze głębiej do kieszeni.
- Mamy nadzór nad całym procesem palenia, tak by wiedzieć dokładnie, ile czasu
jeszcze pozostało i na jakim etapie się znajdujemy. Piec ma szklane drzwi. Po dwóch
godzinach wnętrze jest sprzątane, a popioły zgarniane na niewielką kupkę. O wiele
mniejszą, niż większość osób sądzi.
Nadzór nad procesem? Szklane drzwi? Mogą zajrzeć do środka i zobaczyć, jak
jego mała Annie się pali? - pomyślał Holland.
- Mogę panu pokazać piec, jeśli pan chce.
- O nie, nie! - wykrzyknął przerażony. Przycisnął ramiona mocno do boków z
nadzieją, że nie będzie widać, jak bardzo się trzęsie.
- Sam popiół jest bardzo czysty, praktycznie to chyba najczystsza z rzeczy, jaka
istnieje. Wygląda jak bardzo dobry piasek. W dawnych czasach prochy używane były
do celów medycznych, wiedział pan o tym? Leczono nimi różne choroby, na
przykład egzemę, i to podobno z niezłym skutkiem. Były nawet przepisywane do
spożycia. Dużo w nich soli i minerałów. My oczywiście wszystko umieszczamy w
urnie. Pokażę panu jedną, żeby miał pan wyobrażenie, jak wyglądają. Może pan
wybrać, która się panu najbardziej podoba, bo produkują je w różnych kształtach. My
preferujemy najprostszy model, taki jest też wybór naszych klientów. Po napełnieniu
urna jest zamykana i plombowana. W grobie umieszczamy ją za pomocą niewielkiej
tuby. Nazywamy tę ceremonię grzebaniem urny.
Przytrzymał drzwi, a Holland wszedł do środka słabo oświetlonego budynku.
- W rzeczywistości wszystko sprowadza się do przyśpieszenia naturalnego
procesu. A ten sposób jest dużo bardziej schludny. W końcu każdy z nas prędzej czy
później zamieni się w proch, tyle że przy tradycyjnym pochówku ten proces jest
bardzo długi. Zabiera dwadzieścia lat, a nawet trzydzieści czy czterdzieści, w
zależności od rodzaju ziemi, w której złożone zostało ciało. W tej okolicy dużo jest
gliny i piasku, więc to zajmuje jeszcze więcej czasu.
- Podoba mi się ta myśl - powiedział miękko Holland. - Z prochu powstałeś, w
proch się obrócisz.
- Prawda? Niektórzy ludzie chcą, by ich prochy zostały rozsypane na wietrze. To,
niestety, jest w naszym kraju nielegalne. Mamy w tych kwestiach bardzo surowe
przepisy. Zgodnie z prawem każdy musi być pochowany w poświeconej ziemi.
- To nie takt zły pomysł - powiedział Holland i cicho odkaszlnął, - Ale to tak
trudno sobie wyobrazić. Wszystkie te obrazy, które przelatują człowiekowi przez
głowę, gdy o tym myśli. Kiedy jest się pochowanym w ziemi, ciało podlega
rozkładowi. To nie brzmi zbyt zachęcająco. Ogień to zupełnie inna sprawa.
Rozkład czy spalenie? Jaki pochówek wybrałaby Annie dla siebie? Jaki on
powinien wybrać dla niej? - zastanawiał się w myślach.
Zamilkł na chwilę. Poczuł, że kolana przestaną za moment podtrzymywać jego
ciężar, że upadnie. Pozbierał się jednak jakoś, wsparty cierpliwą i pełną zrozumienia
postawą mężczyzny.
- Jest w całym tym paleniu coś, co każe mi myśleć o, no wie pan, o piekle. I kiedy
wyobrażam sobie, jak moja dziewczynka...
Urwał nagle, czując jak na jego twarz powoli i nieubłaganie wpełza rumieniec
wstydu. Drugi mężczyzna przez długi czas stał w bezruchu, a potem poklepał go
delikatnie po ramieniu i zapytał: - Musi pan podjąć decyzję w sprawie... córki? Czy
tak? Holland potwierdził skinieniem głowy.
- Myślę, że powinien pan podejść do sprawy jak najbardziej poważnie. To tak,
jakby mieć podwójną odpowiedzialność. Wiem, że nie jest to łatwe. Wcale nie jest
łatwe. - Pokręcił głową. -I nie powinien się pan śpieszyć. Ale jeśli zdecyduje się pan
na kremację, będzie musiał pan podpisać dokument, że córka nigdy nie sprzeciwiała
się tej formie pochówku. To znaczy, jeśli miała więcej niż osiemnaście lat. Jeśli
miała mniej, wtedy decyzja należy do pana.
- Ma piętnaście lat - powiedział cicho.
Mężczyzna przymknął oczy na kilka sekund. Potem ruszył w głąb korytarza. -
Proszę za mną do kaplicy - powiedział. - Pokażę panu urnę.
Sprowadził Hollanda w dół po jakichś schodach. Byli tylko oni. Wokół panowała
zupełna cisza, tak jakby niewidzialna ściana oddzieliła ich od reszty świata.. Szli
blisko siebie. Jeden oferował wsparcie, drugi bardzo potrzebował obecności innej
osoby. Na dole ściany były białe i miały szorstką fakturę. Pomieszczenie zdobiła
biało-czerwona kompozycja kwiatowa, a z wysoko zawieszonego krzyża spoglądała
na nich cierpiąca twarz Chrystusa. Eddie czuł, że zaczyna odzyskiwać panowanie nad
sobą.
Urny stały w rzędzie pod ścianą. Nadzorca podniósł jedną i podał ją Hollandowi.
- Proszę. Niech pan potrzyma. Jest miła w dotyku, prawda?
Dotknął urny i wyobraził sobie, jak to było, kiedy trzymał w objęciach swoje
dziecko, swoją kochaną córkę. Urna wyglądała, jakby była metalowa, ale wiedział, że
jest wykonana z materiału, który ulega biodegradacji. Była ciepła w dotyku.
- Teraz wie pan już wszystko. Nie ma nic więcej, opowiedziałem panu, jak to
wygląda. Zapewniam, że niczego nie zataiłem.
Eddie Holland przesunął palcami po pomalowanej na złoto urnie. Nie czuł się z
nią niewygodnie, podobał mu się jej wyraźny ciężar w jego dłoniach.
- Urna ma taką fakturę, że przez maleńkie pory do środka wnika powietrze,
przyśpieszając proces rozpadu. Sama urna także zniknie. Jest w tym coś
niezwykłego, wręcz metafizycznego, że wszystko w końcu znika, nie uważa pan?
Uśmiechnął się. - My także. Nawet ten budynek i ta wyłożona kostką droga na
zewnątrz. Ale niezależnie od tego - powiedział, chwytając Eddie'ego mocno za ramię
- wierzę, że jesteśmy wyjątkowi, że cząstka nas nie umiera nigdy. Że jest w nas coś
większego, coś ważnego. Bo dlaczego nie? - zapytał mocnym głosem.
Holland spojrzał na niego zaskoczony tą bezpośrednią deklaracją.
- A na koniec na urnie umieścimy tabliczkę z jej imieniem - zakończył, wracając
do tematu przerwanej rozmowy, jakby zawstydzony wcześniejszym wybuchem
emocji.
Holland skinął głową i uświadomił sobie, jak bardzo jest spięty. Czas nie grał dla
niego żadnej roli, nie wiedział, ile minut czy godzin rozmawiał z tym mężczyzną.
Wiedział jedno, że malutka część jego bólu przesunęła się nieco dalej na drodze
jego wędrówki z Annie. Mógł już wyobrazić sobie płomienie i ryk rozgrzanego
pieca.
- Powinno być napisane Annie - powiedział. - Annie Sophie Holland.
Kiedy wrócił do domu, Ada stała nad zlewem i płukała ziemniaki. Dokładnie
sześć. Dwa dla każdego. Już nie osiem, jak miała w zwyczaju. Była to smutna scena.
Twarz kobiety wykrzywiona była od bólu. Pozostawała taka od momentu wizyty
w szpitalu, kiedy lekarz odsunął prześcieradło na stole w kostnicy. Od tej chwili jej
twarz zamarła i stała się maską, której nie była w stanie ani zmienić, ani usunąć.
- Gdzie byłeś? - zapytała cicho.
- Zastanawiałem się nad tym i myślę, że powinniśmy poddać Annie kremacji.
Porzuciła swoje zajęcie i spojrzała na niego przerażona. - Kremacji?
- Rozważałem to. Ktoś skrzywdził naszą córkę. Ktoś zostawił na niej swój ślad.
Chcę, żeby ten ślad zniknął!
Oparł się ciężko o stół i spojrzał uważnie na żonę. Nie miał w zwyczaju prosić o
cokolwiek.
- Jaki ślad? O czym ty mówisz? - zapytała takim tonem, jakby cała ta sprawa w
ogóle jej nie obchodziła, i wróciła do płukania ziemniaków. - Nie możemy poddać
Annie kremacji.
- Musisz jedynie przyzwyczaić się do tej myśli - powiedział nieco głośniej niż
zazwyczaj. - To naprawdę piękny obrządek.
- Nie możemy poddać Annie kremacji - powtórzyła nienaturalnie spokojnie. -
Dzwonili z biura prokuratora. Powiedzieli, że nie możemy pochować jej w taki
sposób.
- Ale dlaczego nie?! - krzyknął, zaciskając dłonie na blacie.
- Bo kiedy znajdą człowieka, który ją zabił, będą musieli ekshumować ciało.
7
Bardy Snorrason wsunął dłoń pod metalowy uchwyt i mocno szarpnął,
wyciągając wózek z ciałem Annie z chłodni. Szuflada przesunęła się prawie
bezgłośnie na dobrze naoliwionych rolkach. Miał pragmatyczne podejście do
swojego zajęcia. Wykonując je, nie zastanawiał się nad przemijaniem, życiem swoim
czy swoich córek. Przestał łączyć te sprawy już dawno temu.
Cieszył się wyśmienitym apetytem i dobrze sypiał. Jego podejście do
nieszczęścia i śmierci innych cechował najwyższy szacunek i miał nadzieję, że kiedy
nadejdzie czas, jego ciało zostanie potraktowane z taką samą atencją i powagą, z jaką
on traktował innych. Już od trzydziestu lat pełnił funkcję eksperta medycyny sądowej
i jego doświadczenie podpowiadało mu, że po prostu nie może być inaczej.
Rutynowe czynności zajęły mu dwie godziny. Z minuty na minutę wiedział coraz
więcej. Płuca przypominały wyglądem nakrapianą skorupkę jajka, a przy nacięciu
wypływała z nich czerwonawożółtawa piana. Mózg był przekrwiony, a w gardle i
mięśniach klatki piersiowej znalazł pasmowate krwawe wylewy. Dziewczyna
musiała desperacko walczyć o powietrze. Swoje uwagi nagrywał na dyktafon. Mówił
suchym, zwięzłym językiem, a jego obserwacje zrozumiałe były tylko dla
wtajemniczonych, choć też nie dla wszystkich. Później asystent przełoży je na
terminologię odpowiednią dla formalnego, pisemnego raportu.
Kiedy było już po wszystkim, zamknął czaszkę, naciągnął skórę i dokładnie
opłukał ciało. Pustą klatkę piersiową wypełnił pogniecionymi gazetami. Potem zszył
zwłoki.
Był bardzo głodny. Musiał coś zjeść, zanim zacznie kolejne oględziny, a w
kantynie czekały na niego cztery kanapki z salami i termos z gorącą czarną kawą.
Przez półprzezroczystą szybę w drzwiach zauważył, że ma gościa. Postać
zatrzymała się i przez moment stała w bezruchu, jakby zastanawiając się, czy nie
opuścić tego ponurego miejsca. Snorrason ściągnął rękawiczki i uśmiechnął się do
siebie. Niewiele osób miało tak charakterystyczny wzrost.
Sejer, wchodząc na salę, musiał się lekko pochylić. Rzucił szybkie spojrzenie na
metalowy stół, na którym spoczywało przykryte prześcieradłem ciało. Miał na butach
wymagane w szpitalu foliowe ochraniacze. Były woskowate, seledynowe i
prezentowały się dość komicznie.
- Właśnie skończyłem - poinformował go Snorrason. Sejer popatrzył z uwagą na
postać na stole.
- To znaczy, że mam szczęście. - Zależy, jak na to patrzeć.
Lekarz zaczął się myć. Od łokci w dół, czyszcząc dłonie dokładnie przez kilka
minut za pomocą szorstkiej szczotki, nie zapomniał także o paznokciach.
Spłukiwanie zajęło mu równie dużo czasu. Wytarł się za pomocą papierowych
ręczników, przygotowanych w podajniku na ścianie, potem przesunął krzesło w
stronę głównego inspektora.
- Nie było co odkrywać - krótko skomentował lekarz.
- Proszę, tylko nie odbieraj mi nadziei tak na dzień dobry. Przecież musiałeś coś
znaleźć?
Snorrason zignorował oznaki głodu i usiadł naprzeciw Sejera.
- To nie do mnie należy ocena tego, co tu znajdujemy. Bo faktycznie, zazwyczaj
jednak coś znajdujemy. Natomiast ona... Ona wygląda, jakby nikt jej nie tknął -
wyjaśnił.
- Przypuszczamy, że musiał to być silny, potężny mężczyzna. Poza tym na jego
korzyść działało to, że zaatakował z zaskoczenia. No i kiedy było po wszystkim,
ściągnął z niej ubranie.
- No tak, przypuszczacie. Nie była dziewicą, ale na pewno nie została zgwałcona
czy wykorzystana w inny sposób. Utonęła. Po prostu. Ubranie zostało ściągnięte,
delikatnie i ostrożnie, już po jej śmierci. Wszystkie guziki są na miejscu, żaden nie
wygląda na naderwany. Być może chciał ją wykorzystać, ale ktoś lub coś go
wystraszyło. A może puściły mu nerwy albo przestał czuć pożądanie - to mogło być
cokolwiek.
- A może po prostu chciał, byśmy uwierzyli, że to była zwyczajna napaść na tle
seksualnym? - spekulował Sejer.
- A niby dlaczego miałby tak mataczyć?
- Żeby ukryć prawdziwy motyw zbrodni. Być może za śmiercią dziewczyny kryje
się coś więcej, coś, co można odszukać, a co pokaże, że nie było to impulsywne
zabójstwo z rąk człowieka niezrównoważonego. Poza tym musiała z nim pójść
dobrowolnie, a wtedy musimy założyć, że albo go znała, albo musiał wywrzeć na niej
nie lada wrażenie. A z tego co dowiedziałem się do tej pory, Annie Holland nie było
łatwo zaimponować.
Sejer rozpiął kurtkę i oparł się o blat stolika.
- Dobrze. Powiedz mi, proszę, co udało ci się ustalić.
- Piętnastoletnia dziewczyna - rozpoczął Snorrason, intonując niczym pastor. -
Wzrost metr siedemdziesiąt sześć centymetrów, waga około sześćdziesięciu pięciu
kilogramów, znikoma ilość tkanki tłuszczowej. Większość została przekształcona w
mięśnie za sprawą intensywnych ćwiczeń. Może nawet nieco zbyt intensywnych jak
na dziewczynę w jej wieku. W tym okresie trzeba uważać na siebie, ale chyba trudno
się zatrzymać, kiedy juz na dobre zacznie się przygodę ze sportem. Więc dużo
mięśni, dużo więcej niż u przeciętnego chłopca w jej wieku. Miała znakomitą
wydolność płuc, co może wskazywać na to, że minęło dużo czasu, zanim straciła
przytomność.
Sejer spojrzał na podłogę, na wytarte linoleum i zauważył, że był na nim wzór
bardzo podobny do tego, który miał w swojej łazience.
- Ile czasu to właściwie zajmuje? - zapytał po chwili. - To znaczy, ile czasu
potrzeba, by utopiła się dorosła osoba?
- Średnio od dwóch do dziesięciu minut. Zależy od stanu zdrowia. Jeśli była w
tak dobrej kondycji, jak mi się wydaje, mogło to być około dziesięciu minut.
Blisko dziesięć minut, pomyślał Sejer. Pomnożyć to przez sześćdziesiąt, to daje
całe sześćset sekund. Zastanawiał się, co on jest w stanie zrobić w takim czasie.
Wziąć prysznic. Zjeść posiłek.
- Jej płuca były powiększone. Jeśli zareagowała jak większość ludzi, to najpierw
wpadła w panikę i zanim weszła pod wodę, wzięła kilka gwałtownych, głębokich
wdechów. Nazywamy to respimnon de surprise, czyli nagłe oddychanie, z
zaskoczenia. Potem mocno zacisnęła usta, w końcu straciła przytomność. Kiedy do
tego doszło, do płuc wlała się woda. W mózgu i w szpiku znalazłem ślady
okrzemków. Jeśli zatem pytasz mnie, co było przyczyną zgonu, to odpowiadam:
dziewczyna utonęła. Na ciele nie znalazłem blizn, śladów po operacjach, zabiegach,
żadnych deformacji, oznak złego odżywiania, tatuaży czy znamion na skórze. Włosy
niefarbowane, paznokcie bez lakieru, krótko obcięte. Pod paznokciami nie
znaleźliśmy nic ciekawego, tylko błoto. Bardzo ładne zęby. Porcelanowe wypełnienie
w jednym z dolnych trzonowców. Do tego żadnych śladów alkoholu czy innych
używek w jej krwi. Brak śladów po nakłuciach. Tego dnia zjadła dobry posiłek, na
pewno chleb i mleko. Żadnych zmian w mózgu. Nigdy nie była w ciąży. I... -
Snorrason westchnął ciężko i spojrzał prosto na Sejera - i nigdy nie mogłaby być.
- Co? A to dlaczego?
- W lewym jajniku znalazłem duży guz, który zaatakował już wątrobę. Złośliwy.
Sejer siedział nieruchomo i wpatrywał się w lekarza. - Czy chcesz mi powiedzieć,
że ta dziewczyna była poważnie chora?
- Dokładnie tak. Czy z kolei ty chcesz mi powiedzieć, że pierwszy raz o tym
słyszysz?
- Jestem pewien, że jej rodzice także nie wiedzieli. - Pokręcił głową z
niedowierzaniem. - Przecież by nam powiedzieli. Czy to możliwe, że i ona sama nie
wiedziała?
- No cóż, musisz ustalić, kto był jej lekarzem, i sprawdzić to. Musiał ją boleć
brzuch, jeśli nie ciągle, to na pewno w czasie okresu. Ciężko trenowała. Może
produkowała tyle endorfin, że ból był maskowany. Prawda jest taka, że to był koniec.
Nie sądzę, żeby lekarze mogli jej pomóc. Nowotwór wątroby jest wyjątkowo
złośliwy.
Głową wskazał w kierunku stołu, na którym pod prześcieradłem był widoczny
zarys stóp i głowy Annie. - Miała przed sobą maksymalnie kilka miesięcy.
Ta informacja oszołomiła Sejera tak bardzo, że zapomniał, po co w ogóle tam się
zjawił. Doszedł do siebie dopiero po kilku minutach.
- Czy powinienem poinformować jej rodziców? - zawahał się, zanim zadał
pytanie.
- Nie wiem, sam musisz zdecydować, ale na pewno będą chcieli wiedzieć, co
udało mi się ustalić.
- To będzie dla nich cios. Zupełnie jakby tracili ją po raz drugi.
- Tak, tak będzie - potwierdził Snorrason.
- Będą się obwiniać, że nie dopilnowali zdrowia córki, że jej nie ratowali.
- Możliwe.
- A co z jej ubraniami? - Sejer wrócił do tematu.
- Przemoczone i zabłocone. Wszystko z wyjątkiem kurtki, którą ci przesłałem. W
laboratorium ustalili, że były na niej jakieś odciski palców. Miała także pasek z
klamrą z mosiądzu.
- Co z nią?
- Duża klamra w kształcie półksiężyca z okiem i ustami. Znaleźli na niej odciski
palców. Dwa różne. Jeden z nich należał do Annie.
Sejer zaciekawiony zmrużył oczy. - A drugi?
- Niestety, nie jest kompletny i niewiele da się z nim zrobić.
- Cholera - powiedział.
- Właściciel tego odcisku na pewno ma z tym wszystkim coś wspólnego. Ale
możecie wykorzystać go przy eliminowaniu podejrzanych. To już coś, nie?
- A co z tym śladem na szyi? Możesz stwierdzić, czy napastnik był praworęczny?
- Niestety nie. Ale biorąc pod uwagę fakt, że Annie była w naprawdę dobrej
formie, nie mógł być słabeuszem. Musieli walczyć. To aż dziwne, że nie ma żadnych
uszkodzeń.
Sejer wyprostował się. - No cóż, niezupełnie żadnych uszkodzeń.
- Ależ tak! Możesz sprawdzić. Moja praca jest sztuką i wiesz, że jestem bardzo
dokładny.
- Kiedy dostanę spisany raport?
- Dam ci znać, a jak już będzie gotowy, możesz podesłać tego młodego oficera z
kręconymi włosami po odbiór. A co z tobą? Masz jakiś ślad?
- Nie - przyznał Sejer. - Nic a nic, żadnej wskazówki. Nie widzę żadnego
powodu, dla którego ktokolwiek na świecie miałby chcieć skrzywdzić Annie
Holland.
Może Annie wybrała tytuł piosenki, tej z motywem granym na flecie, która tak
bardzo się jej podobała - Annie's Song.
Halvor siedział przed ekranem komputera już od kilku godzin. Zostawił otwarte
drzwi, by w razie czego usłyszeć wołanie babci. Nie miała już tak silnego głosu jak
kiedyś ani wiele sił, nawet by podnieść się z fotela.
Szczególnie wtedy, gdy jej artretyzm przypominał o sobie. Oparł brodę o dłonie i
wpatrywał się w ekran.
„Brak dostępu. Podaj hasło". Był głodny, ale podobnie jak wszystko inne, sprawa
ta zeszła na dalszy plan.
Sejer siedział w swoim gabinecie w głównej siedzibie policji i przeglądał gruby
plik zapisanych drobnym drukiem i ostemplowanych w górnym rogu dokumentów.
Co kilka chwil pojawiał się w nich ten sam skrót, DDB, Dom Dziecka w Bjerkeli.
Czytanie o dzieciństwie, jakiego doświadczył Halvor, było przygnębiającym
obowiązkiem. Matka spędzała większość czasu w łóżku, krucha, delikatna, z
całkowicie postrzępionymi nerwami i coraz większym zasobem leków
uspokajających w zasięgu ręki. Drażniły ją wyraziste kolory czy głośne dźwięki.
Dzieci nie mogły krzyczeć ani nawet podnosić głosu. Co do jednego nie było
wątpliwości: Halvor swoje przeżył, pomyślał Sejer. Wręcz niesamowite, że po tym
wszystkim, co przeszedł, był w stanie zdobyć i utrzymać stalą pracę oraz opiekować
się babcią.
Halvor wpisał kilkanaście tytułów piosenek, które przyszły mu do głowy.
Niestety, wciąż pojawiał się ten sam irytujący napis „Brak dostępu". Sprawdził już
wszystkie znane sobie ciągi numeryczne, wszystkie daty urodzin, a nawet numer
seryjny jej roweru. Znalazł go na zapasowym kluczyku, który zostawiła u niego na
przechowanie. Jeździła intruderem i wiecznie upierała się, by jeden z kluczyków
trzymać u niego w domu. To przypomniało mu, że musi oddać go Eddie'emu. Zaraz
także wpisał jako hasło „Intruder" Plik dalej pozostawał zamknięty.
Problemy alkoholowe jego ojca oraz niezwykle delikatna psychika matki
naznaczyły rodzinę Halvora. Większość czasu Halvor z bratem zajmowali się sami
sobą, szwendając się po domu, przygotowując sobie posiłki, jeśli było z czego. Ich
ojciec przebywał wtedy zazwyczaj w jakimś barze, gdzie przepijał najpierw swoją
wypłatę, a potem zasiłek. Kilku sąsiadów pomagało chłopcom, zawsze w tajemnicy
przed ojcem, który z każdym rokiem stawał się coraz bardziej brutalny. Jedyną
ucieczką było ukrycie się we własnym pokoju i zaryglowanie drzwi. Chłopcy stawali
się coraz bardziej szczupli i milczący.
Annie nie użyłaby cyfr, pomyślał Halvor. W końcu była dziewczyną, więc na
pewno pomyślała o czymś o wiele bardziej twórczym. Najpewniej była to jakaś
kombinacja słów - dwa łub trzy, może o specjalnym, symbolicznym znaczeniu. Albo
imię, oczywiście to także mogło być, ale sprawdził ich już tyle, nawet imię jej matki,
chociaż wiedział, że tego na pewno by nie użyła. Wpisał także imię ojca Solvi, Axela
Bjorka, a nawet imię jego psa, Achillesa. Odpowiedź komputera pozostawała
niezmienna.
Miał szczupłe dłonie o długich, zgrabnych palcach. Nikt nie pomyślałby, że takie
dłonie mogłyby uderzyć szalejącego ze wściekłości pijaka na granicy zapaści. Nie
łatwo było zatrzymać ojca. Dwaj bracia byli regularnymi gośćmi pogotowia, gdzie
pojawiali się poobijani, z siniakami i otarciami oraz spojrzeniem, które mówiło
jedno: „Proszę, nie bij mnie już. Będę grzeczny". Opowiadali przeróżne historie, że
bili się z chłopakami z podwórka, spadli ze schodów czy z roweru i zawsze chronili
ojca. Dom może nie był najlepszym miejscem, ale za to był ich, to miejsce znali. Jaką
mieli alternatywę? Dom dziecka albo umieszczenie w rodzinie zastępczej, a w takim
wypadku zostaliby najpewniej rozdzieleni. W czasie lekcji Halvor regularnie
omdlewał w wyniku braku snu i niedożywienia. To on był starszy i to jego młodszy
brat dostawał większą cześć tego, co mieli w domu do jedzenia.
Halvor zmienił taktykę i skoncentrował się na książkach, które Annie czytała i o
których mu opowiadała. Myślał o tytułach, postaciach, rzeczach, o których
dyskutowali.
Miał bardzo dużo czasu, a praca zbliżała go do Annie.
Odnalezienie hasła byłoby jak ponowne spotkanie, dotarcie do niej. Wyobrażał
sobie, że ona obserwuje jego poszukiwania, że da mu jakiś znak, jeśli tylko będzie
wystarczająco uparty i poświęci temu dużo uwagi.
Odpowiednie hasło przyjdzie do niego w myślach, będzie częścią jego pamięci,
wspomnień. Będzie to może coś, co powiedziała, co ukrył głęboko w swojej głowie,
a co wróci do niego, jeśli tylko wystarczająco się skupi.
Przypominał sobie coraz więcej rzeczy. Miał wrażenie, że odkrywa kolejne
warstwy pajęczyn i kurzu, pod którymi czekały na niego dalsze wspomnienia z
wyprawy na camping, wycieczki rowerowej, wspólnego wieczoru w kinie.
Wspomnienia rzeczy, które tak często wspólnie robili. I jej śmiech. Głęboki, prawie
męski. Jej mocna dłoń, która uderzała go w plecy, i sposób, w jaki krzyczała „Poddaj
się Halvor!", pełen uczucia, a jednocześnie ostrzegawczy. Inne formy czułości były
rzadkim wyjątkiem.
Za każdym razem, gdy pracownicy opieki społecznej zapowiadali się z wizytą,
ich ojciec zażywał odpowiednią ilość lekarstw, mył się i strzygł, sprzątał dom i siadał
z młodszym z braci na kolanach. Był bardzo silny i potrafił przybrać tak wyrazisty i
odpychający wyraz twarzy, że przerażeni pracownicy socjalni bardzo szybko
kończyli spotkanie. Matka uśmiechała się niewyraźnie, tłumacząc, że biedny Torkel
ma na głowie tyle obowiązków, opiekuje się nią w chorobie i oczywiście chyba
rozumieją, że chłopcy są w trudnym wieku. Pracownicy wychodzili bez żadnych
dowodów w sprawie, która sprowadziła ich tam na samym początku.
W końcu każdy zasługuje na drugą szansę.
Halvor spędzał większość czasu z matką i młodszym bratem. Był bystrym
chłopakiem. Nigdy nie odrabiał lekcji, mimo to miał w szkole dobre oceny. Z czasem
ojciec zaczął tracić kontakt z rzeczywistością. Pewnej nocy wpadł do sypialni
chłopców. Tego wieczora, jak wiele razy wcześniej, młodszy brat spał przy Halvorze
w jego łóżku. Ojciec miał przy sobie nóż, chłopak widział, jak błyszczy w ciemności
w jego ręku. Słyszeli szloch przerażonej matki, która została na dole. Kiedy ojciec
zaatakował, Halvor poczuł obezwładniający ból w skroni.
Szarpnął się, a nóż przeciął policzek do samego dołu i zatrzymał się na zębach.
Dopiero w tym momencie ojciec naprawdę zobaczył świat wokół siebie, świeżą krew
na poduszce i wrzeszczącego młodszego syna. Wybiegł z pokoju, zbiegł po schodach
i wypadł z domu na podwórko, do szopy. Słychać było tylko dźwięk zatrzaskiwanych
drzwi.
Halvor potarł kącik ust ostrym paznokciem i nagle przypomniał sobie o książce,
którą Annie tak bardzo się zachwycała, Świat Zofii. Wpisując tytuł w okienko
komputera, myślał, że to naprawdę sprytne hasło, ale widocznie Annie uważała
inaczej, bo nic się nie zmieniło. Próbował dalej. Był już strasznie głodny, a ucisk w
skroniach sygnalizował nadejście migreny.
Sejer i Skarre zamknęli gabinet i zeszli na dół.
Chłopcy dobrze dawali sobie radę w Bjerkeli. Halvor szczególnie mocno
przywiązał się do jednego z księży, który od czasu do czasu odwiedzał dom dziecka.
Chłopak kończył wtedy dziewiątą klasę. Młodszego z braci umieszczono potem w
rodzime zastępczej i Halvor został sam. Po jakimś czasie zdecydował, że chciałby
zamieszkać ze swoją babcią. Był przyzwyczajony do sprawowania opieki nad
innymi. Kiedy tego nie robił, czuł się bezużyteczny.
- To naprawdę niezwykłe, że wbrew tym wszystkim okropnościom udało im się
wyjść na prostą - powiedział Skarre, kręcąc głową.
- Może jednak nie do końca wiemy, co wyrosło z Halvora - ostro skomentował
Sejer. - Musimy sami się przekonać.
Skarre pokiwał głową. Zawstydzony zaczął bawić się kluczykami do samochodu.
Ból głowy narastał. Nadszedł wieczór, a babcia od dłuższego już czasu siedziała
sama. Czuł, jak bardzo ma zmęczone oczy od ciągłego wpatrywania się w migający
ekran. Siedział tak jeszcze przez chwilę, zastanawiając się, jakie w ogóle ma szanse
na odkrycie prawidłowego hasła i co miałby znaleźć w jej zapiskach, gdyby mu się w
końcu powiodło. Może ukrywała przed nim jakiś sekret?
Musiał go odkryć i miał na to dużo czasu. Podniósł się w końcu niechętnie, żeby
przygotować coś do jedzenia.
Babcia oglądała w telewizji jakiś program o wojnie domowej w Stanach
Zjednoczonych. Kibicowała żołnierzom w niebieskich mundurach tylko dlatego, że
wydawali się jej przystojniejsi Poza tym, twierdziła, tamci w szarych mundurach
mówili z paskudnym akcentem.
Skarre prowadził płynnie i spokojnie. Wiedział już, że jego szef nie znosi
brawury na trasie, poza tym droga była naprawdę kiepska. Zmrożona, wąska i kręta.
Było zimno, jakby ktoś zatrzymał lato, zajmując je na boku jakąś błahą konwersacją.
Ptaki kryły się pod krzakami, żałując, że wróciły do domu. Ludzie przestali pracować
na roli. Ziemia była całkowicie naga. Sucha i twarda jak skorupa, na której nie
pozostają żadne ślady.
Halvor wsypał trochę płatków kukurydzianych do miseczki i posypał delikatnie
cukrem. Zaniósł ją do jadalni i położył podstawkę na stole, żeby przypadkiem
niczego nie zalać. Łyżka drżała w jego dłoni. Miał niski poziom cukru, a ze
zmęczenia dzwoniło mu w uszach.
- Wiedziałeś, że w sklepie spożywczym Coop zaczął pracować Murzyn? - ni stąd,
ni zowąd zagadnęła go babcia. - Widziałeś go?
- Ten sklep nazywa się teraz Kiwi. Tego poprzedniego już nie ma. I tak,
widziałem. Ma na imię Philip.
- Mówi z akcentem z Bergen - kontynuowała. - Nie podoba mi się, kiedy ktoś tak
wygląda i mówi z akcentem z Bergen.
- Ale on jest z Bergen - odpowiedział Halvor, spijając jednocześnie mleko z
cukrem z łyżki. - Tu się urodził i wychował. Jego rodzice pochodzą z Tanzanii.
- Byłoby lepiej, gdyby posługiwał się własnym językiem - nie ustępowała.
- Babciu, ale dialekt z Bergen jest jego językiem. Poza tym nic byś nie
zrozumiała, gdyby mówił w suahili.
- Tylko że ja się boję za każdym razem, kiedy on otwiera usta.
- Przyzwyczaisz się.
Tak właśnie wyglądały ich zwykłe rozmowy. Zazwyczaj jednak zgadzali się ze
sobą. Babcia mówiła o tym, co w danym momencie ją denerwowało albo czego się
bała, a Halvor podejmował temat lekko i ze swobodą niczym niesprawny papierowy
samolot, który wymaga, by go ponownie złożyć i wypuścić.
Samochód wjechał na podjazd. Widok z góry pokazałby, jak bardzo dom jest
odizolowany od reszty społeczności.
Zupełnie jakby chciał się ukryć. Leżał daleko od drogi, schowany za krzakami i
drzewami. Miał niewielkie okna.
Szara dachówka chroniła go przed kaprysami pogody, a podwórko było na wpół
zarośnięte przez chwasty.
Przez okno jadalni Halvor zauważył niewyraźne światło i usłyszał podjeżdżający
samochód. Odrobina mleka spłynęła mu po brodzie. Światła samochodu rozjaśniły
półmrok pokoju. Kilka chwil później stali już na progu, patrząc na niego.
- Musimy porozmawiać - oznajmił Sejer. - Pojedziesz z nami, ale możesz
wcześniej skończyć posiłek.
Nie był już głodny, ale z drugiej strony wiedział, że może niezbyt szybko wrócić
do domu. Spokojnie przeszedł do kuchni i dokładnie wypłukał miseczkę po płatkach
pod bieżącą wodą. Potem wyłączył komputer, cicho wyszeptał coś do ucha babci i
wyszedł za nimi. Musiał usiąść sam na tylnym siedzeniu, a bardzo tego nie lubił.
Coś mu to przypominało.
- Staram się ustalić, jaką osobą naprawdę była Annie - wyjaśnił Sejer. - Jaki miała
charakter, jakie prowadziła życie. Chciałbym, żebyś mi wszystko o niej opowiedział.
Co mówiła i jak się zachowywała, kiedy byliście we dwójkę. Chcę żebyś wyjawił mi
wszystkie wasze sekrety i fantazje, powiedział, dlaczego odwróciła się od
wszystkich, których znała, i o tym, co stało się nad Wężowym Stawem. Wszystko,
Halvor.
- Nie wiem.
- Przecież musisz mieć swoje zdanie na ten temat.
- Owszem, wszystko przemyślałem, ale nic mi z tego nie wychodzi.
Zapadła cisza. Halvor przyglądał się podkładce na biurku Sejera, która
przedstawiała wielką mapę świata i zaczął szukać swojego domu.
- Byłeś ważnym elementem świata Annie - zaczął Sejer. - I do tego właśnie
zmierzam. Staram się ustalić, jak wyglądała mapa jej świata, co było na niej
najważniejsze.
- To właśnie pan robi? - spytał sarkastycznie. - Rysuje pan mapę?
- Może masz lepsze propozycje?
- Nie.
- Twój ojciec nie żyje - powiedział nagle Sejer, uważnie wpatrując się w młodą
twarz siedzącego przed nim chłopaka. Halvor czuł narastające napięcie. Wysysało
ono z niego całą siłę, szczególnie, gdy napotykał wzrok inspektora. Spuścił głowę. -
Zabił się. A powiedziałeś przecież, że twoi rodzice są w separacji. Czy aż tak trudno
było powiedzieć nam prawdę?
- Chyba tak.
- I dlatego ukryłeś przede mną fakty?
- To nie jest temat, który się chętnie omawia.
- Rozumiem. Możesz mi zatem powiedzieć, czego chciałeś od Annie?
Szczególnie, że czekałeś na nią w sklepie Horgena w dniu, w którym została
zamordowana.
Wyglądał na szczerze zaskoczonego.
- Przykro mi, ale jest pan na fałszywym tropie!
- W pobliżu miejsca zbrodni widziano tego dnia motocyklistę. Byłeś poza
domem. To mogłeś być ty.
- Niech pan lepiej sprawdzi, czy ten świadek nie ma przypadkiem problemów ze
wzrokiem.
- Czy to wszystko, co masz do powiedzenia?
- Tak.
- W takim razie sprawdzę. Chcesz coś do picia?
- Nie.
Znowu zapadła cisza. Halvor słuchał uważnie. Niedaleko stąd ktoś śmiał się
głośno. W ogóle cała ta sytuacja była nierealna. Annie nie żyła, a ludzie żartowali i
zachowywali się, jakby nic się nie stało.
- Czy nie odniosłeś wrażenia, że ostatnio Annie źle się czuła?
- Słucham?
- Czy słyszałeś kiedykolwiek, by skarżyła się na swoje zdrowie, mówiła, że coś ją
boli?
- Nie znałem nikogo bardziej zdrowego od Annie. Chce mi pan powiedzieć, że
była chora?
- Niestety są pewne informacje, których nie mogę ci wyjawić, mimo że wiem, jak
blisko ze sobą byliście. Czyli o niczym takim nie wspominała?
- Nie.
Głos Sejera nie był niemiły. Celowo jednak mówił dość powoli, z emfazą
wypowiadając każde zdanie, co przydawało jego wysokiej, siwowłosej postaci
autorytetu.
- Opowiedz mi o swojej pracy. Czym właściwie zajmujesz się w fabryce?
- To zależy. Jednego tygodnia jest to pakowanie, drugiego zajmujemy się
maszynami, a na kolejny przypadają dostawy.
- Podoba ci się to zajęcie?
- Nie trzeba myśleć - wyjaśnił.
- Nie trzeba myśleć o czym?
- O pracy. Można wykonywać ją automatycznie, a zastanawiać się nad czymś
innym.
- Nad czym na przykład?
- Czymkolwiek - odpowiedział, przyjmując pozycję obronną. Być może nawet
nie zdawał sobie z tego sprawy, być może było to przyzwyczajenie, które zostało z
czasów dzieciństwa. Lat napomnień i ciosów, które nauczyły go, by uważał na każde
słowo.
- Jak teraz spędzasz swój wolny czas? Czas, kiedy normalnie byłbyś z Annie?
- Zastanawiam się nad tym, co się właściwie stało - wyznał.
- Masz dla nas jakieś wskazówki?
- Szukam we własnej pamięci.
- Nie jestem do końca przekonany, że mówisz mi wszystko, co wiesz.
- Nic nie zrobiłem Annie. Pan myśli inaczej, prawda?
- Szczerze mówiąc, to nie wiem. Będziesz musiał pomóc mi w tej sprawie,
Halvorze. Wygląda mi na to, że Annie przechodziła ostatnio jakiś kryzys, zmieniła
się. Zgodzisz się?
- Tak.
- Jest kilka przyczyn, które wywołują takie zachowania. Ludzie zmieniają się
radykalnie, gdy stracą kogoś bliskiego, doznają jakiejś traumy albo cierpią z powodu
ciężkiej choroby. Nawet młodzi ludzie uważani powszechnie za osoby spokojne,
pracowite i posłuszne mogą całkowicie stracić zainteresowanie światem. Innym
powodem, który może wywołać tak poważne zmiany w osobowości, są oczywiście
narkotyki albo brutalna napaść. Jak gwałt na przykład.
- Annie została zgwałcona?
Sejer zdecydował, że nie odpowie na to pytanie. - Czy którakolwiek z tych
przyczyn zdaje ci się dotyczyć Annie?
- Wydaje mi się, że Annie miała jakiś sekret - powiedział w końcu.
- Myślisz, że miała sekret. Opowiadaj dalej.
- To było coś, co wstrząsnęło całym jej światem. Coś, czego nie mogła
zignorować.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz, co to mogło być?
- Dokładnie tak. Nie mam pojęcia.
- Kto, poza tobą, najlepiej znał Annie?
- Jej ojciec.
- Tyle że oni chyba tak naprawdę niezbyt dobrze się ze sobą komunikowali.
- Nawet jeśli, to nie znaczy, że jej dobrze nie znał.
- Tak. Czyli jeśli jest ktoś, kto rozumie, dlaczego Annie tak nagle się wyciszyła,
to tą osobą jest Eddie?
- Pojawia się tylko pytanie, czy może pan go skłonić, by cokolwiek powiedział.
Byłoby lepiej, gdyby porozmawiał pan z nim sam na sam, bez obecności Ady. Wtedy
pewnie powie więcej.
Sejer przytaknął, a potem zapytał: - Poznałeś kiedyś Axela Bjorka?
- Ojca Solvi? Tak, raz go spotkałem, gdy wybraliśmy się do niego z
dziewczynami.
- I co o nim sądzisz?
- Był w porządku. Powiedział, że powinniśmy go jeszcze odwiedzić. Wyglądał na
naprawdę nieszczęśliwego, kiedy wychodziliśmy. Tyle że Ada wściekła się okropnie,
kiedy się dowiedziała, że u niego byliśmy, i Solvi musiała odwiedzać go potajemnie.
Po jakimś czasie chyba się jej znudziło, więc wszystko poszło po myśli Ady.
- A co myślisz o Solvi?
- Nie ma tu dużo do opowiadania. Musiał pan zobaczyć wszystko. co było do
zobaczenia. Nie ma tu raczej żadnego drugiego dna.
Sejer oparł głowę na dłoniach. - Może jednak napijemy się coli? Powietrze jest
suche. Nic tylko syntetyki, plastik i nieszczęścia.
Halvor skinął głową i trochę się odprężył. Jednak chwilę później znowu dopadło
go napięcie. Może ta pierwsza oznaka sympatii ze strony siwego inspektora była
jakąś sztuczką. Przecież na pewno przechodził kursy, uczył się psychologii, tego jak
rozmawiać, przeprowadzać przesłuchanie. Musiał wiedzieć, jak znaleźć słaby punkt.
Kiedy Sejer wyszedł, Halvor zdecydował się rozprostować nogi. Podszedł do
okna i rozejrzał się po pokoju. Na biurku stał komputer. Może właśnie dzięki niemu
udało się im ustalić jego przeszłość. Pewnie też mieli hasła, jak Annie. W końcu
informacja to cenna rzecz. Zastanawiał się, jakich haseł używali i kto je dla nich
wymyślał.
Sejer wrócił do pokoju i widząc, jak Hałvor przygląda się komputerowi,
powiedział: - To tylko zabawka. Nie przepadam za nim.
- Czemu nie?
- Nie jest po mojej stronie.
- Oczywiście, że nie. Komputer nie może wybierać, po czyjej stronie chce być, i
dlatego właśnie można na nim polegać.
- Też masz taki sprzęt w domu, prawda?
- Mam Maca. Głównie używam go do gier. Kiedyś dużo graliśmy na nim z
Annie.
Nagłe jakby nieco się otworzył. Uśmiechnął tym swoim charakterystycznym
półuśmiechem i powiedział: - Najbardziej lubiła narciarstwo zjazdowe. Można sobie
ustawić wszystkie parametry. Wybrać śnieg - puch albo dobrze ubity, suchy albo
mokry - do tego odpowiednią temperaturę, długość i wagę nart, wiatr i inne warunki
pogodowe, po prostu wszystko. Annie zawsze wygrywała. Wybierała najtrudniejsze
ze szlaków, albo Deadquin's Peak, albo Stonies. Zjeżdżała w środku nocy w trakcie
ogromnej burzy po mokrym śniegu i na najdłuższych nartach. Nie miałem z nią
żadnych szans.
Sejer spojrzał na niego, jakby nie do końca zrozumiał, o czym chłopak opowiada.
Wlał colę do dwóch plastikowych kubków i usiadł.
- Znasz Knuta Jensvolla?
- Trenera? Wiem, kto to jest. Czasami chodziłem na mecze, w których
występowała Annie.
- Lubiłeś go?
Halvor wzruszył ramionami.
- Co, niezbyt miły z niego facet?
- Wydawało mi się, że zbytnio uganiał się za dziewczynami.
- Za Annie też?
- Niech pan nie żartuje!
- Rzadko mi się zdarza. Dlatego pytam.
- Nie ośmieliłby się. Ona nikomu nie pozwalała się zbliżyć do siebie.
- Taka twarda była z niej sztuka?
- Tak.
- I właśnie tego nie rozumiem, Halvor.
Sejer odsunął kubek na bok i przysunął się do chłopaka.
- Wszyscy mówią o Annie same dobre rzeczy. Opowiadają, jaka była niezależna,
silna, wysportowana. Że nie przywiązywała szczególnej uwagi do swojego wyglądu,
trzymała się na dystans. Sam powiedziałeś, że nikomu nie pozwalała się zbytnio do
siebie zbliżyć. A jednak poszła z kimś do tego lasu, nad staw. I to, jak się wydaje, z
własnej, nieprzymuszonej woli. A następnie - ściszył głos - pozwoliła, by ten ktoś ją
zabił.
Halvor spojrzał na niego przerażony, jakby dopiero teraz dotarła do niego cała
złożoność tej sytuacji, jej absurdalność i okropieństwo.
- Ktoś musiał mieć nad nią kontrolę.
- Ale czy był ktoś, kto mógł mieć kontrolę nad Annie?
- Nikogo takiego nie znam. Nie ja, to jedno jest pewne.
Sejer napił się coli. - Cholerna szkoda, że nie zostawiła nic po sobie. Jakiegoś
pamiętnika na przykład.
Halvor schylił głowę nad kubkiem i pociągnął duży łyk
- Tylko czy to prawda? - zapytał Sejer. - Że ktoś miał nad nią taką kontrolę,
przewagę? Ktoś, komu nie ośmieliłaby się sprzeciwić? Może Annie wplątała się w
jakąś niebezpieczna grę, w coś, co musiała utrzymywać w tajemnicy? Może ktoś ją
szantażował?
- Annie zawsze przestrzegała prawa. Nie sądzę, by mogła zrobić cokolwiek złego.
- Ktoś może uczynić wiele złego i dalej przestrzegać prawa -skomentował Sejer. -
Jeden wybryk nie świadczy o całej osobie.
Halvor zwrócił uwagę na te słowa, skrupulatnie je zapamiętując.
- Czy w tej waszej wiosce macie dostęp do narkotyków?
- Jezu, no pewnie, że tak. Od zawsze. Wasi chłopcy zjawiają się przecież
regularnie, robią czystkę w barze w centrum miasteczka. Tyle że to nie ma nic
wspólnego ze sprawą. Annie nigdy tam nie była. Ona nawet niechętnie robiła zakupy
w sklepie obok domu.
- Halvor - Sejer za wszelką cenę chciał skłonić chłopaka do mówienia - Annie
była spokojną, powściągliwą dziewczyną, która lubiła mieć kontrolę nad swoim
życiem. Ale zastanów się przez chwilę. Czy nie wydaje ci się, że bała się czegoś?
- Może była nie tyle przestraszona, ile zamknięta w sobie. Czasami bardzo
zdenerwowana, innym razem zrezygnowana. Ale raz widziałem Annie naprawdę
przerażoną. Nie ma to nic wspólnego ze sprawą, ale pamiętam to dobrze.
Nieoczekiwanie chłopak stał się bardzo rozmowny. - Jej rodzice pojechali razem
z Solvi do Trondheim, gdzie mieszka jej ciotka. Annie i ja byliśmy w domu zupełnie
sami. Miałem zostać na noc. To było zeszłej wiosny.
Najpierw pojechaliśmy na wycieczkę rowerową, potem siedzieliśmy do późna,
słuchając muzyki. Było dość ciepło, więc postanowiliśmy rozbić sobie namiot na
podwórku. Wszystko porozstawialiśmy, a potem poszliśmy jeszcze do domu, żeby
się umyć przed snem.
Wszedłem pierwszy do namiotu. Kiedy przyszła Annie, nachyliłem się i
rozpiąłem śpiwór. I tam był wąż. Wielki czarny wąż zwinięty w środku śpiwora.
Wybiegliśmy z namiotu tak szybko, jak się dało. Poszedłem po jednego z sąsiadów,
który mieszka po drugiej strome drogi. Jego zdaniem wąż wlazł do śpiwora, bo po
prostu było mu tam ciepło. Na szczęście udało mu się go zabić. Annie tak się
przeraziła, że aż zwymiotowała. Od tego czasu za każdym razem, jak spaliśmy w
namiocie, musiałem trzepać jej śpiwór.
- Wąż w śpiworze? - Sejer zadrżał na wspomnienie własnych wypraw pod namiot
w dalekiej młodości.
- Grzbiet Fagerlund znany jest z tego, że jest tam cała masa węży. To kamieniste
wzgórze. Pamiętam, jak podkładaliśmy im masło, żeby je złapać.
- Masło? A dlaczego masło?
- Jadły go tyle, że popadały w odrętwienie. Potem wystarczyło je tylko pozbierać.
- A propos węży. Słyszałem, że macie w waszym fiordzie węża morskiego?
- Zgadza się - odpowiedział Halvor. - Nawet sam go widziałem. Pokazuje się od
czasu do czasu i to tylko wtedy, gdy wieje odpowiedni wiatr. W jeziorze jest
ogromna skała, zaraz pod powierzchnią wody. Kiedy wiatr zmienia kierunek i
zamiast od morza zaczyna wiać od lądu, słychać ogromny ryk, tak trzy czy cztery
razy. Potem znowu jest cicho. To raczej dość dziwne. Wszyscy wiedzą, co tam jest,
ale jeśli człowiek znajdzie się w okolicy, ma wrażenie, jakby coś właśnie wynurzało
się z głębin. Kiedy pierwszy raz mi się to zdarzyło, wiosłowałem do brzegu jak
szalony i nie odwróciłem się ani razu.
- Dalej nie przychodzi ci do głowy nikt, kto mógłby chcieć skrzywdzić Annie?
- Nie, nikt - odpowiedział. - Myślałem o tym wszystkim wielokrotnie, o tym, co
się stało, i dalej nic nie rozumiem. To musiał być jakiś szaleniec
Tak, pomyślał Sejer, to mógł być szaleniec. Odwiózł Halvora do domu i odstawił
go prawie pod same drzwi.
- Podejrzewam, że musisz rano wstać - powiedział uprzejmie. - Jest już późno.
- Zwykle nie mam kłopotów ze wstawaniem.
Halvor nie wiedział, jak się zachować. Jednocześnie lubił i nie lubił tego
człowieka.
Wszedł po schodach i otworzył cicho drzwi, mając nadzieję, że nie obudzi babci.
Przystawił ucho do drzwi jej pokoju, by upewnić. Usłyszał chrapanie. Potem znowu
usiadł do komputera. Nie przestawał się zastanawiać.
Nagle przypomniał sobie, że kiedyś Annie miała kota, którego znaleźli w zaspie.
Wpisał imię Baghera. Dalej nic się nie zmieniło, ale w sumie niczego innego się nie
spodziewał. Podchodził do tego jak do projektu długofalowego, a poza tym były
przecież jeszcze inne sposoby. Gdzieś w jego głowie krystalizował się pomysł na
proste rozwiązanie całego tego problemu. Ale nie stracił jeszcze nadziei, że mu się
uda. Poza tym to byłoby oszukiwanie. Jeśli udałoby mu się znaleźć hasło
samodzielnie, nie czułby się tak winien złamania obietnicy danej Annie. Podrapał się
po głowie i wpisał
„Top Secret". Tak w razie czego. Potem „Annie Holland", w jedną i w drugą
stronę, pomyślał sobie bowiem, że nie próbował jeszcze przecież najprostszej z
możliwości, której oczywiście nigdy by nie użyła, ale może mogłaby.
Informacja na ekranie pozostawała bez zmian. Odsunął nieco krzesło od biurka,
wyciągnął się i ponownie założył ręce z tyłu głowy. Czuł się nieswojo, jakby coś
chodziło mu po szyi. Nic tam nie miał, a jednak to denerwujące wrażenie nie
opuszczało go. Zaskoczony odwrócił się i wyjrzał przez okno. Nagły impuls sprawił,
że podniósł się i zasłonił zasłony. Miał niezwykłe silne wrażenie, że ktoś mu się
przygląda, i sama myśl o tym sprawiła, że zjeżyły mu się włosy. Natychmiast zgasił
światło. Dobiegł go odgłos kroków, jakby ktoś uciekał. Wyjrzał przez szparę w
zasłonach, ale nikogo nie zauważył. Pomimo to był pewien, że ktoś tam był.
Podpowiadały mu to jego wszystkie zmysły. Wyłączył komputer, rozebrał się i
wskoczył do łóżka. Leżał, nasłuchując. Było tak cicho, że nie słyszał nawet szumu
drzew. Po kilku minutach dotarł do niego dźwięk uruchamianego silnika.
8
Knut Jensvoll nie słyszał podjeżdżającego samochodu.
Wiercił właśnie dziury w ścianie na półkę do suszenia wilgotnych tenisówek.
Kiedy na moment przerwał, usłyszał dzwonek do drzwi. Wyjrzał przez okno. Na
schodach stał Sejer. Jensvoll spodziewał się tej wizyty.
Poczekał chwilę, by zebrać myśli, potem wygładził ubranie i poprawił włosy.
Wiedział, jakie usłyszy pytania.
Był na nie przygotowany.
Jedna myśl przeważała: czy wiedzą o gwałcie? Bo to chyba musiał być powód
ich wizyty. Kryminalistą zostaje się na całe życie, akurat ten mechanizm znał
doskonale.
Przyjął skupiony wyraz twarzy, ale za moment pomyślał, że taka mina może
wydać się podejrzana. Rozluźnił się nieco i spróbował się uśmiechnąć, ale zaraz
później przypomniał sobie o śmierci Annie i napięcie powróciło.
- Tu policja. Czy możemy wejść?
Jensvoll przytaknął. - Muszę tylko zamknąć drzwi do pralni -Skinieniem ręki
zaprosił ich do środka, a potem zniknął na chwilę w głębi domu. Strapiony spojrzał
na Skarrego, który wyciągał właśnie notatnik. Jensvoll był starszy, niż się
spodziewali, może nawet koło pięćdziesiątki. I choć nieco przysadzisty, był
proporcjonalnie zbudowany, muskularny i wciąż w dobrej formie. Niezły wygląd
uzupełniał zdrowy kolor cery, grzywa rudych włosów i elegancko przystrzyżone
wąsy.
- Domyślam się, że wizyta panów ma coś wspólnego ze śmiercią Annie - zaczął
rozmowę.
Sejer potwierdził skinieniem głowy.
- Jeszcze nigdy nie byłem w takim szoku. Dobrze ją znałem, więc myślę, że mogę
tak powiedzieć. Mimo że od momentu, kiedy opuściła drużynę, minęło już trochę
czasu. Tak przy okazji, to była prawdziwa tragedia, nikt nie był w stanie jej zastąpić.
Mamy teraz na jej miejsce takiego jednego nieuka. Za każdym razem, kiedy piłka
zmierza do bramki, dziewczyna się uchyla. Nie ma jednak co narzekać, nie jest w
połowie tak dobra jak Annie, ale gra.
Przestał opowiadać i zarumienił się lekko.
- Tak, prawdziwa tragedia - Sejer skomentował nieco bardziej jadowicie, niż
zamierzał. - Od jak dawna pan jej nie widział?
- Tak jak powiedziałem, odkąd odeszła z drużyny. To było zeszłej jesieni.
Bodajże w listopadzie, o ile dobrze pamiętam. - Spojrzał Sejerowi prosto w oczy.
- Przepraszam, ale wydaje mi się to trochę dziwne. Przecież mieszkała kilkaset
metrów stąd.
- No tak. Cóż, pewnie kilka razy minąłem ją, przejeżdżając samochodem.
Myślałem, że pyta pan o to, kiedy ostatni raz mieliśmy jakieś wspólne sprawy. To
znaczy treningi i takie tam. Oczywiście od tamtego czasu widywałem ją kilkakrotnie.
W miasteczku, w sklepie spożywczym.
- To może ujmę to w ten sposób: kiedy ostatni raz widział pan Annie?
Jensvoll zastanawiał się nad odpowiedzią. - Chyba nie przypomnę sobie
dokładnie. To musiało być jakiś czas temu.
- Proszę pomyśleć, nie śpieszy nam się.
- Może dwa albo trzy tygodnie temu. Na poczcie, tak mi się wydaje.
- Rozmawiał pan z nią?
- Przywitałem się. Ostatnio nie była szczególnie rozmowna.
- Dlaczego Annie zostawiła drużynę?
- Żebym to ja wiedział. - Wzruszył ramionami. - Naciskałem na nią, może nawet
zbyt mocno, żeby zmieniła zdanie, ale i tak nic nie wskórałem. Podobno miała dość.
Tak mi przynajmniej powiedziała, ale w to akurat nie wierzę. Stwierdziła, ze zamiast
stać na bramce, woli biegać. I faktycznie, wzięła się do biegania - trenowała w dzień i
w nocy. Często mijałem ją po drodze. Biegała szybko, zawsze w dobrych butach.
Holland nie oszczędzał na sprzęcie dla córki, to było widać. Poza tym miała warunki
do tej dyscypliny - te długie nogi.
Wciąż czekał, aż zapytają go o najważniejsze. Wiedział, że to tylko kwestia
czasu.
- Mieszka pan tutaj sam?
- Jakiś czas temu rozwiodłem się. Żona zabrała dzieci i wyprowadziła się. Od
tamtej pory mieszkam samotnie i dobrze mi z tym. Po pracy i treningu i tak nie mam
wiele wolnego czasu. Dodatkowo jestem także trenerem drużyny chłopięcej i gram w
oldboyach. Połowę dnia spędzam pod prysznicem.
- Powiedział pan, że nie uwierzył Annie, kiedy stwierdziła, że jest zmęczona grą.
Miał pan inne wytłumaczenie jej odejścia?
- Żadnego. Ale pamiętam, że miała chłopaka, a takie rzeczy zajmują wiele czasu.
Swoją drogą, nie był specjalnie wysportowany. Taka fasolka, blady, drobny z
chudymi nogami. Od czasu do czasu pojawiał się na meczach. Siedział i ani razu się
nie odezwał. Patrzył tylko na piłkę, w lewo, w prawo, w lewo, w prawo i tak cały
czas. Kiedy wychodzili, nie pozwalała mu nawet ponieść torby. To nie był dla niej
dobry partner, była dużo twardsza od niego.
- Nie przestali się ze sobą spotykać.
- Naprawdę? No cóż, dla każdego coś miłego.
Sejer nie skomentował. - Muszę pana o to zapytać. Gdzie pan był w zeszły
poniedziałek w godzinach między jedenastą a czternastą po południu?
- W poniedziałek? To znaczy... tamtego dnia? W pracy oczywiście.
- Czy magazyn może to potwierdzić?
- No cóż, dużo podróżuję samochodem. Dowozimy towar do domów, rozumieją
panowie.
- Więc prowadził pan samochód? Był pan sam?
- Część czasu na pewno spędziłem w ciężarówce.
Zawiozłem dwa komplety do domu przy Rodtangen. Chociaż to mogę
potwierdzić.
- O której pan tam był?
- Chyba jakoś między trzynastą a czternastą.
- Niech pan będzie nieco bardziej precyzyjny, Jensvoll.
- Hmmm... Myślę, że mogło to być bliżej czternastej.
Sejer szybko przekalkulowal w myślach, a potem zapytał:
-A przedtem?
- Różnie. Rano zaspałem, potem pół godziny siedziałem w solarium. Zwykle
sami wyznaczamy sobie czas pracy. Czasami muszę brać nadgodziny, bo tyle jest
roboty, ale nie płacą mi za nie, więc nie mam wyrzutów sumienia. Nawet mój szef...
- Gdzie pan był, Jensvoll?
- Późno wstałem - powtórzył i odchrząknął. - W niedzielę wieczorem byliśmy ze
znajomymi w mieście. Oczywiście to niepoważne wychodzić w niedzielę, jeśli
wiadomo, że trzeba będzie rano wstać do pracy następnego dnia, ale tak było.
Wróciłem około pierwszej trzydzieści.
- Kto panu towarzyszył?
- Przyjaciel, Erik Fritzner.
- Fritzner? Sąsiad Annie?
- Ten sam.
- Ach tak... - Sejer skinął głową i popatrzył wnikliwie na trenera, na starannie
ułożone włosy, opaloną twarz. - Pana zdaniem Annie była atrakcyjną dziewczyną?
Jensvoll wiedział, dokąd zmierza to pytanie. - Co mam przez to rozumieć?
- Proszę po prostu odpowiedzieć.
- Oczywiście. Widział pan jej zdjęcie.
- Owszem, widziałem - odpowiedział. - Nie tylko była ładna. Jak na swój wiek
była też bardzo rozwinięta. Nawet dojrzała, a już na pewno bardziej niż większość
dziewczyn w jej wieku. Zgodzi się pan ze mną?
- Tak, raczej tak. Chociaż mnie akurat bardziej interesowało jej doświadczenie
jako zawodniczki.
- Oczywiście. A poza tym? Czy kiedykolwiek miał pan jakieś problemy z innymi
dziewczynami?
- Jakiego typu problemy ma pan na myśli?
- Jakiekolwiek - Sejer nie odpuszczał.
- Oczywiście, że miałem. Nastolatki mają zmienne nastroje. Ale to wszystko były
normalne sprawy. Nikt nie chciał zastąpić Annie na bramce, nikt nie chciał siedzieć
na ławce. Śmichy-chichy i popisywanie się przed chłopakami.
- A co z Annie?
- Co z nią?
- Czy kiedykolwiek miał pan konflikt z Annie?
Skrzyżował ręce, zanim potwierdził skinieniem głowy. - No tak, miałem. Tego
dnia, kiedy zadzwoniła do mnie i powiedziała, że rzuca drużynę. Powiedziałem kilka
słów za dużo, słów, których nie powinienem był użyć. Może wzięła je za
komplement, kto to może wiedzieć? Odłożyła słuchawkę, a następnego dnia oddała
strój. I tyle.
- I to był jedyny raz, kiedy spięliście się ze sobą?
- Tak, tylko ten jeden raz.
Sejer popatrzył na Skarrego. Rozmowa dobiegła końca.
Podeszli do drzwi, a Jensvoll podążał za nimi. Frustracja, którą zbierał w sobie
przez cały dzień, dawała o sobie znać.
- Dobra, bądźcie ze mną szczerzy - powiedział zdenerwowany, kiedy otwierali
już drzwi. - Dlaczego udajecie, że nie znacie mojej przeszłości, że nie zaglądaliście w
moje akta? Myślicie, że nie wiem, że to była pierwsza rzecz, jaką zrobiliście?
Dlatego tu jesteście. Wiem, co wam chodzi po głowie.
Sejer odwrócił się i popatrzył na niego.
- Wie pan, co by się stało z moją drużyną, gdyby ta informacja się rozeszła?
Dziewczęta zamknięto by w domach. Cały program zawaliłby się jak domek z kart i
lata pracy poszłyby na marne! - Z każdym słowem mówił coraz głośniej. - A jeśli jest
jedna rzecz, której to miejsce naprawdę potrzebuje, to jest nią dobra oferta sportowa.
Ci, którzy nie zajmują się tutaj sportem, przesiadują po barach i kupują trawkę. To
jest alternatywa. Chcę tylko, żeby pan wiedział, co się stanie, jeśli zaczniecie się
chwalić swoją wiedzą. A poza tym, to było jedenaście lat temu!
- Nie wspomniałem o tym nawet słowem - cicho odpowiedział Sejer. - A jeśli pan
przestanie krzyczeć, to może faktycznie uda się to utrzymać w tajemnicy.
Jensvoll zamilkł natychmiast i cały poczerwieniał ze wstydu. Odwrócił się i
przeszedł w głąb przedpokoju.
Skarre zamknął za nimi drzwi. - Jezu - skomentował - to jedna wielka bomba
zegarowa z włosami i wąsami.
- Gdybyśmy mieli wystarczająco dużo ludzi - odpowiedział Sejer - kazałbym go
śledzić.
Skarre spojrzał na niego zaskoczony. - A to dlaczego?
- Pewnie tylko po to, by mu dokuczyć.
Fritzner leżał wygodnie w swojej łódce, sącząc piwo. Po każdym łyku zaciągał
się papierosem. Był całkowicie pochłonięty lekturą książki, którą trzymał na
kolanach.
Alkohol i nikotyna mieszały się powoli w jego krwiobiegu. Kiedy odłożył
książkę, podszedł do okna w salonie, skąd widział sypialnię Annie. Zasłony
zaciągnięto, mimo że było dopiero wczesne popołudnie.
Zupełnie jakby to nie był już zwyczajny pokój, a sanktuarium, do którego nikt nie
powinien zaglądać.
Dochodził go tylko blask lampy, może tej, która stała u niej na biurku.
Spojrzał na drogę i obok skrzynek na listy zobaczył policyjny samochód. Był tam
ten młody oficer z kręconymi włosami. Pewnie wybiera się do Hollandów, żeby
przekazać im najświeższe informacje. Nie wyglądał na szczególnie zasmuconego.
Szedł lekko, z zadartą do góry głową. Był szczupły i najwyraźniej w dobrej kondycji.
Zgrabną sylwetkę zdobiła pełna loków czupryna. Nie był pewien czy taka fryzura
była zgodna z policyjnym regulaminem. Niespodziewanie oficer odwrócił się i
wszedł na jego frontowe podwórko.
Fritzner zmarszczył brwi. Odruchowo sprawdził, czy ktokolwiek z sąsiadów
zauważył tę niespodziewaną wizytę. I owszem. Isaksen grabił akurat liście.
Skarre przywitał się i podszedł do okna, tak samo jak wcześniej Fritzner.
- Patrzy pan w okna Annie - powiedział.
- Tak, patrzę. Tak naprawdę to kawał ze mnie świntucha. Więc stawałem sobie
tutaj często, gapiąc się i śliniąc, licząc, że uda mi się to i owo zobaczyć. Ale żadna z
niej była ekshjbicjonistka. Zaciągała zasłony, nawet gdy zamierzała zdjąć sweter.
Chociaż gdy zapaliła górne światło i w zasłonach nie było za dużo fałd to udawało się
czasami zobaczyć kawałek bielizny.
Nie mógł się powstrzymać od uśmiechu na widok miny policjanta.
- Jeśli chce pan, żebym był z panem szczery - powiedział - a jestem pewien, że
pan chce, to tak naprawdę nigdy nie miałem ochoty się żenić. Co nie zmienia faktu,
że dobrze byłoby mieć potomstwo. I to właśnie najchętniej z Annie. To była kobieta,
z którą chciało się mieć dzieci, jeśli wie pan o czym mówię.
Skarre wciąż milczał. Stał tak, żując ziarno sezamu, które wreszcie udało mu się
wydłubać spomiędzy zębów, gdzie tkwiło od jakiegoś czasu.
- Była wysoka i szczupła, z szerokimi ramionami, długimi nogami. Bystra i
piękna jak wodna nimfa z Finnskogen. Innymi słowy, najlepszy materiał genetyczny.
- To była jeszcze nastolatka.
- No wie pan, one dorastają. Chociaż Armie już to nie dotyczy. Szczerze mówiąc
- kontynuował - dobiegam pięćdziesiątki i mam takie same fantazje jak inni
mężczyźni w moim wieku. Do tego jestem sam. Tyle że jako kawaler powinienem
mieć chyba jakieś przywileje, nie uważa pan? Nikt nie stoi w kuchni i nikt mnie nie
ofuka za oglądanie się za ładnymi paniami. Gdyby pan tu mieszkał, po drugiej stronie
ulicy od Annie, też by pan pewnie rzucił okiem od czasu do czasu. To chyba nie
zbrodnia, prawda?
- Nie, raczej nie.
Skarre przyglądał się łódce i stojącej na półce do połowy opróżnionej butelce
piwa. Nie śpieszył się, zastanawiał się, czy łódka byłaby wystarczająco duża, by...
- Odkryliście coś? - zapytał Fritzner.
- Oczywiście. Mamy całą masę świadków. I śladów. Rozumie pan, ten tysiąc
małych rzeczy, które zawsze się za sobą zostawia. Bo każdy zostawia po sobie ślad.
Wypowiadając te słowa, Skarre uważnie obserwował Fritznera. Mężczyzna stał,
trzymając jedną rękę w kieszeni. Można było zauważyć, że dłoń była mocno
zaciśnięta w pięść.
- Rozumiem. A tak przy okazji, wie pan, że mamy tu we wsi jednego wariata?
- Słucham?
- Takiego gościa z uszkodzonym mózgiem. Mieszka z ojcem w Kolleveien.
Nadzwyczaj mocno interesuje się małymi dziewczynkami.
- Raymond Lake. Tak, wiem, o kim pan mówi, tyle że on nie ma żadnego
uszkodzenia mózgu.
- Nie?
- Ma po prostu o jeden chromosom więcej.
- Raczej jakby miał czego innego za mało, jeśli o mnie chodzi. Skarre jeszcze raz
spojrzał na dom Hollandów i na okno z zasłoniętymi zasłonami.
- Dlaczego węże chowają się w śpiworach?
Fritzner wytrzeszczył oczy. - Jezu, o co pan pyta! Sam się kiedyś nad tym
zastanawiałem. Niemal całkiem wyleciało mi to z głowy. To była mała tragedia, tyle
panu powiem. Może śpiwór to niezłe miejsce do hibernacji? To był jeden z tych
śpiworów z Ajungilak, wypchany pierzem, bardzo dobry. Siedziałem sobie w swojej
łódce, popijając whisky, kiedy ten jej chłopak zadzwonił do drzwi. Chyba zobaczył,
że świeci się u mnie światło. Annie stała w rogu salonu, biała jak prześcieradło.
Zazwyczaj był z niej kawał twardzielki, ale nie tym razem. Była naprawdę
przerażona.
- Jak pan go złapał? - spytał zaciekawiony Skarre.
- Mój drogi, to była pestka. Wystarczyło wiadro. Najpierw za pomocą szydła
wydłubałem dziurkę w dnie, wielkości mniej więcej dziesięciu ore. Potem
wczołgałem się do namiotu. Wtedy już nie siedział w śpiworze, tylko leżał zwinięty
w rogu. Duży był z niego okaz. Szybko postawiłem na nim wiadro i przytrzymałem
stopą. Potem przez otwór wpuściłem Baygon.
- A co to jest?
- Bardzo silny środek przeciwko insektom. Nie można go kupić normalnie w
sklepie. Węża od razu ruszyło.
- Skąd ma pan dostęp do takich specyfików?
- Pracuję w firmie Anticimex. Zajmujemy się tępieniem szkodników. Muchy,
karaluchy i inne paskudztwa.
- Rozumiem. A co się stało potem?
- Ten jej chudy chłopak wyciągnął nóż, przeciął skurczybyka na pół, wsadził do
reklamówki i wyrzucił do mojego śmietnika. Naprawdę było mi żal Annie. Miała
trudności z zaśnięciem nawet we własnym łóżku.
Pokręcił głową na samą myśl o tym.
- Ale nie przyszedł pan tutaj, by rozmawiać ze mną o mojej karierze Supermana,
czy nie? A tak właściwie, po co pan przyszedł?
- Cóż... - Skarre odgarnął z czoła niesforny lok. - Ujmę to tak: szef mówi, że
ciśnienie należy mierzyć zawsze dwa razy.
- Ach tak? No cóż, moje ciśnienie jest chyba dość stabilne. Tyle że wciąż nie
mogę pojąć, jak ktoś mógł odebrać Annie życie. To była doskonale zwyczajna
dziewczyna, która mieszkała tutaj, w tej wsi, na tej ulicy. Jej rodzina też tego nie
rozumie. Jej pokój pozostanie nietknięty przez lata, w takim stanie, w jakim opuściła
go tamtego dnia. Słyszałem, że tak się zdarza. Myśli pan, że ma to jakiś związek z
podświadomością, z przekonaniem, że może ona jednak nagle wróci?
- Być może. Wybiera się pan na pogrzeb?
- Cała osada się wybiera. Tak to jest, jak się mieszka w takim małym miejscu.
Nie ma sensu skrywać żadnych tajemnic. Ludzie sądzą, że mają prawo wiedzieć. Ma
to oczywiście swoje dobre i złe strony. Trudno cokolwiek utrzymać w sekrecie.
- To może działać na naszą korzyść - skomentował Skarre - jeśli morderca
pochodzi stąd.
Fritzner podszedł do łódki, chwycił butelkę i wypił resztę piwa. -Myślicie, że jest
stąd?
- Powiedzmy może, że mamy taką nadzieję.
- Ja nie mam, ale jeśli faktycznie jest z tej wioski, to liczę na to, że, na Boga,
złapiecie go szybko. Spodziewam się, że w każdym i dwudziestu domów na tej ulicy
wiedzą już, że pan u mnie był. A jest tu pan po raz drugi.
- Czy to pana martwi?
- Oczywiście, że tak. Chciałbym tu jeszcze trochę pomieszkać.
- Na pewno nie ma ku temu żadnych przeszkód.
- To się okaże. Jako kawaler jestem szczególnie łatwym celem.
- A to dlaczego?
- To nienaturalne, żeby dorosły mężczyzna żył bez kobiety. Ludzie spodziewają
się, że prędzej czy później z kimś się zwiąże. A już na pewno zanim przekroczy
czterdziestkę. Jeśli tak się nie dzieje, to znaczy, że musi być ku temu jakiś ważny
powód.
- Teraz zachowuje się pan jak paranoik.
- Nie wie pan, jak to jest mieszkać tak blisko siebie. Zbliżają się ciężkie czasy dla
wielu osób.
- Czy ma pan na myśli kogoś w szczególności?
- Tak się składa, że mam.
- Jensvolla na przykład?
Fritzner nie odpowiedział od razu. Stał chwilę w bezruchu, zastanawiając się.
Kątem oka przypatrywał się policjantowi, jakby o czymś decydował. W końcu
wyciągnął dłoń z kieszeni. - Chciałem to panu pokazać.
Skarre popatrzył na przedmiot. Wyglądał jak spinka do włosów, pociągnięta
niebieskim materiałem z naszytymi koralikami.
- To należało do Annie - wyjaśnił Fritzner, wpatrując się w policjanta. -
Znalazłem to w samochodzie. Na podłodze, na przodzie. Wciśniętą pomiędzy drzwi a
siedzenie. Jakiś tydzień temu podwoziłem ją do miasteczka. Musiała to zgubić.
- Dlaczego pan mi to daje?
Wziął głęboki oddech. - Mógłbym ją zatrzymać. Spalić w kominku, nic nie
powiedzieć. Chcę panu pokazać, że gram fair.
- Nigdy nie uważałem, że jest inaczej - powiedział Skarre.
Fritzner uśmiechnął się. - Czy pan myśli, że jestem głupcem?
- Możliwe. - Skarre odpowiedział podobnym uśmiechem. -Może stara się pan
mnie przechytrzyć. Może jest pan intrygantem, a ta cała słodka gadka, przyznanie się
było ustawione. Zabiorę spinkę ze sobą. I zacznę się teraz panu przyglądać dużo
bardziej skrupulatnie.
Fritzner zbladł, a Skarre nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Skąd pan wziął to imię dla łodzi? - zapytał. - Dość dziwne. Narco Traficante?
- Taka zachcianka. - Mężczyzna starał się odzyskać rezon. - Ale brzmi nieźle,
przyzna pan? - Spojrzał zaniepokojony na młodego oficera.
- Czy kiedykolwiek pływał pan tą łodzią?
- Nigdy. Cierpię na okropną chorobę morską.
Prokurator okręgowy wydał decyzję. Annie Holland mogła zostać pochowana.
Eddie zauważył, że minęło już ponad dwadzieścia godzin od chwili, gdy pierwsza
szufla suchej ziemi spadła na wieko trumny. Ziemia, która przykryła Annie. Pełna
połamanych gałązek, kamieni i robactwa. W kieszeni miał kartkę z kilkoma
zdaniami, które zamierzał przeczytać po nabożeństwie, przy grobie. Świadomość, że
wszystko, co mógł zrobić, to stać, ciężko oddychając, bez możliwości
wypowiedzenia chociaż jednego słowa, miała prześladować go do końca życia.
- Zastanawiam się, czy Solvi nie ma jakiegoś problemu - powiedział,
przykładając pulchny palec do czoła. Chwilę później, jakby po zastanowieniu,
przesunął go w stronę skroni. - To nie jest nic, co wykazałyby badania czy coś
takiego. Nauczyła się wszystkiego, czego mogła się nauczyć na tym świecie, tyle że
jest trochę powolna. Może zbyt płytka. Tylko nie może pan powtórzyć tego Adzie. -
Spojrzał zaniepokojony na Sejera.
- Czy nie zgodziłaby się z panem, że Solvi ma problem?
- Twierdzi, że jeśli niczego nie znaleźli, to znaczy, że tego nie ma. Ludzie są
różni, taka jest jej opinia.
Sejer zaprosił go do swojego biura. Holland wyglądał, jakby jeszcze nie do końca
odzyskał kontakt z rzeczywistością.
- Muszę pana zapytać o kilka rzeczy - wyjaśnił Sejer. - Czy gdyby Annie spotkała
Axela Bjorka na ulicy, wsiadłaby z nim do samochodu?
Holland aż zamilkł ze zdziwienia, a potem powiedział: - To najbardziej
odrażająca sugestia, jaką kiedykolwiek słyszałem.
- Bo i do odrażającej zbrodni tu doszło. Proszę po prostu odpowiedzieć na moje
pytanie. Nie znam tych wszystkich ludzi tak dobrze jak pan, ale uważam, że jest to
akurat pewna zaleta.
- Jeśli chodzi o ojca Solvi - odpowiedział w końcu - tak, chyba by wsiadła. Dwa
czy trzy razy odwiedziły go razem. Znała go. Gdyby zaproponował jej podwiezienie,
raczej by się zgodziła. Bo dlaczego miałaby się nie zgodzić?
- Jakie ma pan z nim relacje?
- Nie utrzymujemy żadnych relacji.
- Ale chyba rozmawiał pan z nim?
- Parę razy. Ada nie wpuszcza go za próg. Twierdzi, że próbuje się wedrzeć.
- A co pan o tym myśli?
Poruszył się niespokojnie na krześle. Chyba zdawał sobie sprawę z tego, jak
bardzo jego słabość była widoczna dla innych. - Myślałem, że zachowuje się głupio.
Przecież nie chciał nam zatruwać życia, a jedynie od czasu do czasu zobaczyć się z
Solvi. Teraz nie ma już nic. Nawet pracy.
- A co z Solvi? Ona nie chciała spotkać się z ojcem?
- Obawiam się, że Ada skutecznie ukróciła jej wszelkie pragnienia w tej kwestii.
Ona naprawdę potrafi być bardzo szorstka. Myślę, że Bjork się poddał. Ale był na
pogrzebie, więc miał chociaż okazję, by zobaczyć córkę.
Nie jest łatwo przeciwstawić się Adzie - wyjaśniał dalej. - Nie żebym się jej bał
czy coś takiego. - Zaśmiał się ironicznie. - Ale ona tak się denerwuje. Naprawdę
niełatwo to wyjaśnić. Ona tak bardzo się denerwuje, a ja nie mogę tego znieść.
Znowu zamilkł. Sejer siedział i czekał, aż mężczyzna wróci do opowiadania.
Tymczasem starał się sobie wyobrazić, jak wyglądają relacje między tymi ludźmi.
Fascynowało go, w jaki sposób tysiące wątków wiązało się razem przez
wszystkie te lata, tworząc mocną, precyzyjnie splecioną sieć, która stanowiła
doskonałą pułapkę. Skąd się brała ta niemożność czy niechęć do wyciągnięcia noża i
wyzwoleniem się, i to przy takiej tęsknocie za wolnością?
Holland chciałby prawdopodobnie wyrwać się z sieci utkanej przez Adę, ale
tysiące małych węzłów przytrzymywało go w miejscu. Zdecydował już. Będzie
siedział uwięziony w tych lepkich wątkach do końca życia, a decyzja ta pociągnęła
go w głąb przepaści, w którą powoli zapadało się jego ciężkie ciało.
- Więc nic pan jeszcze nie wie? - Holland zapytał po chwili.
- Niestety nie - odpowiedział Sejer. - Wszystko, co na razie mamy, to wiele
ciepłych słów o Annie. Wyniki ekspertyzy sądowej podrzuciły nam kilka
wskazówek, ale niestety nie naprowadziły nas one na żaden trop. Brakuje nam
wyraźnego motywu. Annie nie została wykorzystana seksualnie ani pobita. Tego dnia
nie zauważono nic szczególnego w okolicy Kollen i każdy, kto wtedy przejeżdżał
tamtym odcinkiem drogi, został zidentyfikowany i przesłuchany. Z jednym
wyjątkiem. Tyle że ten samochód został tak nieprecyzyjnie opisany, że naprawdę
niewiele może poradzić. Także motocyklista, którego widziano przed sklepem
Horgena, jakby rozpłynął się w powietrzu.
Może był to tylko jakiś turysta. Nikt nie zwrócił uwagi na tablicę rejestracyjną.
Wysłaliśmy też nurków, licząc, że uda im się znaleźć plecak Annie. Bez skutku.
Wnioskujemy z tego, że wciąż może mieć go zabójca. Nie mamy żadnych podstaw
do aresztowania i nie możemy nikogo przeszukać. Co więcej, nie mamy nawet jednej
spójnej teorii, na której moglibyśmy się oprzeć. Przy tak niewielu danych pozostaje
nam tylko spekulacja. Na przykład Annie mogła dowiedzieć się czegoś niezwykle
ważnego, możliwe, że przez zupełny przypadek, i ktoś chciał się upewnić, że nikomu
tego nie zdradzi.
Musiałaby to być bardzo obciążająca informacja, skoro ktoś posunął się do
zabójstwa. Annie pozostawiono nietkniętą, ale nagą, co stwarza podejrzenie, że
zabójca z premedytacją starał się nas przekonać, że to była zbrodnia na tle
seksualnym. Prawdopodobnie po to, by odwrócić naszą uwagę od rzeczywistego
motywu.
Dlatego też - podsumował - interesuje nas przeszłość Annie.
Sejer przerwał i podrapał się po dłoni, na której widać było czerwonawą,
łuszczącą się plamkę.
- Jest pan jedną z osób, które znały Annie najlepiej. I jestem przekonany, że ma
pan wiele teorii na temat jej śmierci. Dlatego muszę raz jeszcze zapytać, czy było coś
w przeszłości Annie - przeżycia, znajomości, opinie, wrażenia, cokolwiek - co pana
zaskoczyło. Proszę nie skupiać się na jednej rzeczy, tylko zastanowić się, czy stało
się coś, co pana zastanowiło. To może być szczegół, coś na pozór niezbyt ważnego.
Jakaś reakcja, której pan nie przewidział. Komentarz, uwaga, którą zostawił dla
siebie. Charakter Annie przeszedł prawdziwą metamorfozę. Mam wrażenie, że nie
chodziło tu jedynie o trudny okres dojrzewania. Może pan to potwierdzić?
- Ada twierdzi... - zaczął.
- Mnie chodzi o to, co pan myśli. - Sejer nie spuszczał z niego wzroku. - Annie
zostawiła Halvora, porzuciła drużynę, a potem zamknęła się w sobie. Czy coś się
wydarzyło w tym okresie, coś niezaplanowanego, niezwyczajnego?
- Rozmawialiście z Jensvollem?
- Tak.
- No cóż. Słyszałem jakieś pogłoski, ale może nie mają one nic wspólnego z
prawdą. Plotki szybko się tutaj rozchodzą - powiedział jakby nieco zawstydzony, z
lekko zarumienionymi policzkami.
- Do czego pan zmierza?
- Annie wspomniała o czymś. Powiedziała, że kiedyś siedział w więzieniu.
Dawno temu, ale nie wiem dlaczego.
- Annie wiedziała?
- A więc był w więzieniu?
- Tak, był. Ale nie sądziłem, że ktokolwiek o tym wiedział. Sprawdzamy
wszystkich z otoczenia Annie, weryfikujemy ich alibi. Rozmawialiśmy z ponad
trzystoma osobami, ale niestety wciąż nie mamy podejrzanego.
- Jest jeszcze ten człowiek, który mieszka w Kolleveien - powiedział Holland - z
którym chyba nie do końca wszystko jest w porządku. Słyszałem, że próbował
różnych rzeczy z dziewczynami z okolicy.
- Z nim także rozmawialiśmy - Sejer wyjaśniał cierpliwie. -To właśnie on znalazł
ciało Annie.
- Tak, tak właśnie myślałem.
- On ma alibi.
- O ile można mu wierzyć.
Sejer pomyślał o Ragnhild i zdecydował, że nie wyjawi Hollandowi, że tym alibi
są słowa sześcioletniej dziewczynki.
- Jak pan myśli, dlaczego Annie przestała opiekować się dziećmi?
- Wydawało mi się, że po prostu z tego wyrosła.
- Ale, jak rozumiem, ona uwielbiała to robić. Dlatego wydaje mi się to trochę
dziwne.
- Przez lata nie zajmowała się niczym innym. Odrabiała lekcje, a potem szła
zobaczyć, czy któryś z sąsiadów potrzebuje pomocy przy dzieciach, choćby przy
prowadzeniu wózka. Jeśli ktoś się kłócił, ona wszystkich uspokajała. Biedne dziecko,
które pierwsze wszczęło bójkę, miało się tylko przyznać. Wszystko było wybaczane i
dobrze się kończyło. Była doskonała w mediacjach. Miała autorytet i każdy jej
słuchał. Nawet chłopcy.
- Jednym słowem, urodzona dyplomatka?
- Właśnie tak. Lubiła jasne sytuacje i nie znosiła spraw niezałatwionych. Kiedy
na przykład mieliśmy jakieś problemy z Solvi Annie zawsze pierwsza znajdowała
wyjście z sytuacji. Była dobrym negocjatorem. Ale wydaje się, że musiało przestać ją
to interesować. Już się tak nie angażowała.
- Kiedy to było?
- Jakoś zeszłej jesieni.
- A co się wtedy wydarzyło?
- Przecież już panu powiedziałem. Nie chciała grać dłużej w drużynie, nie chciała
być tak blisko ludzi jak kiedyś.
- No dobrze, ale dlaczego?
- Nie wiem - powtórzył zrezygnowany. - Mówię panu, że sam tego nie rozumiem.
- Niech pan spróbuje wyjść poza waszą sytuację rodzinną. Poza sprawy związane
z Halvorem, drużyną i Bjorkiem. Czy coś wydarzyło się wtedy w wiosce? Coś, co nie
miało z wami bezpośredniego związku?
Holland podniósł ręce. - Oczywiście. Chociaż nie ma to nic wspólnego z tą
sprawą. Jedno z dzieci, którym zajmowała się Annie, zmarło w tragicznych
okolicznościach. Musiało to ją zasmucić. Od tego czasu przestała być opiekunką.
Myślała już tylko o tym, by włożyć buty i biec jak najdalej od domu i tej ulicy.
Sejer poczuł, że jego puls jakby nagle przyśpieszył.
- Co pan powiedział? - Oparł łokcie o brzeg stołu.
- Jedno z dzieci, którym opiekowała się Annie, zmarło w wyniku nieszczęśliwego
wypadku. To był chłopiec, miał na imię Eskil.
- Czy Annie przy tym była?
- Nie, nie! - Holland popatrzył na niego przerażony. - Nie. Oszalał pan? Annie
była bardzo ostrożna i przezorna, kiedy zajmowała się dziećmi. Nawet na chwilę nie
spuszczała ich z oka.
- Co się dokładnie wydarzyło?
- To było u niego w domu. Miał dopiero dwa latka. Annie naprawdę mocno to
przeżyła. Oczywiście my także byliśmy zasmuceni. Każdy znał tego malucha.
- Kiedy to było?
- Zeszłej jesieni. Już panu mówiłem. To było jakoś w tym czasie, kiedy tak
bardzo się zmieniła. Właściwie to strasznie dużo się wtedy działo. Nie był to dla nas
najlepszy okres. Ciągle wydzwaniał Halvor, potem zaczął jeszcze dzwonić Jensvoll.
Bjork naciskał w sprawie Solvi, a z Adą po prostu nie dawało się wytrzymać.
Zamilkł, jakby wstydząc się swoich ostatnich słów.
- Kiedy dokładnie zmarł ten chłopiec?
- Wydaje mi się, że to był listopad, ale nie pamiętam dokładnej daty.
- Czy to było zanim, czy po tym, jak Annie odeszła z drużyny?
- Nie pamiętam.
- Więc będziemy kontynuować, aż pan sobie przypomni. Jaki to był wypadek?
- Coś mu wpadło do gardła i nie byli w stanie tego usunąć. Był wtedy sam w
kuchni, coś jadł.
- Dlaczego nic mi pan wcześniej o tym nie powiedział?
Holland spojrzał na niego zasmucony. - Bo to sprawą śmierci Annie miał się pan
zajmować - wyszeptał.
- I dokładnie to robię. To ważne, by eliminować wątki poboczne.
Zapadła cisza. Czoło Hollanda świeciło się od potu.
Załamywał i zaciskał palce, jakby zupełnie stracił w nich czucie. Co chwilę
przychodziły mu do głowy coraz głupsze obrazy, Annie w czerwonym kombinezonie
zimowym i rosyjskiej czapie, Annie z dzieckiem na kolanach. Obrazy, których nigdy
nie utrwali. Zdjęcia, których nigdy nie zrobi.
- Proszę mi opowiedzieć o reakcji Annie na to zdarzenie.
Holland wyprostował się na krześle i zamyślił się.
- Nie przypominam sobie dokładnej daty, ale dobrze pamiętam ten dzień.
Zaspaliśmy wtedy. Pewnie dlatego, że miałem wolne. Annie spóźniła się na szkolny
autobus, ale i tak wróciła wcześniej z lekcji, bo źle się czuła. Nie miałem odwagi od
razu jej powiedzieć.
Poszła do siebie do pokoju i położyła się. Powiedziała, że chce się zdrzemnąć.
- Była chora?
- Tak... to znaczy nie. Ona nigdy nie chorowała. To musiało być coś
przejściowego. Obudziła się późno.
Siedziałem w salonie i cały czas nie wiedziałem, jak mam jej o tym powiedzieć.
W końcu poszedłem do niej do pokoju i usiadłem przy niej na łóżku...
- Proszę kontynuować.
- Była oszołomiona - powiedział zamyślony. - Oszołomiona i przerażona.
Odwróciła się ode mnie i naciągnęła kołdrę na głowę. Jak miałem na to zareagować?
Potem wiele po sobie nie okazywała, cierpiała w milczeniu. Ada zaproponowała, że
mogłaby zanieść kwiaty do tego domu, ale Annie odmówiła. Nie chciała także iść na
pogrzeb.
- Czy pan i żona poszliście?
- Tak. Adzie nie podobało się, że Annie nie chce iść z nami, ale wytłumaczyłem
jej, że przecież ona sama jest jeszcze dzieckiem i pogrzeb to ciężkie przeżycie. Miała
wtedy zaledwie czternaście lat. Dzieci w tym wieku nie wiedzą, jak się zachować,
prawda?
- Czy później odwiedziła cmentarz?
- Tak, była na grobie. Kilka razy. Ale już nigdy nie weszła do tamtego domu.
- Ale chyba rozmawiała z rodzicami chłopca? W końcu zajmowała się ich
dzieckiem?
- Na pewno. Spędzała z nimi wiele czasu. Szczególnie z matką chłopca, która, tak
przy okazji, wyprowadziła się stąd. Przez jakiś czas byli z mężem w separacji. To
musi być bardzo trudne, być wciąż razem po takiej tragedii.
Trzeba zacząć zupełnie nowy związek. A już żadne z nas nie będzie takie jak
kiedyś.
Wydawało się, że przestał kontrolować temat rozmowy i mówił sam do siebie,
zupełnie jakby w pokoju nie było nikogo więcej. -Tylko Solvi nigdy się nie zmienia.
Jestem wręcz zaskoczony tym, jak zareagowała na to, co się wydarzyło. No, ale z
drugiej strony, ona nie jest taka, jak reszta ludzi. Musimy akceptować nasze dzieci
takimi, jakimi są, prawda?
- A... Annie? - zapytał Sejer.
- A tak, Annie - wymamrotał. - Annie zmieniła się na zawsze. Wydaje mi się, że
właśnie tego dnia uświadomiła sobie, że i my wszyscy kiedyś umrzemy. Pamiętam to
samo uczucie z czasów, kiedy byłem małym chłopcem. Kiedy umarła moja matka.
To straszne uczucie. Nie to, że ona nie żyje i nigdy nie wróci, ale że mnie także czeka
śmierć. I mojego ojca. I wszystkich, których znałem.
Jego wzrok zatrzymał się na czymś w oddali. Sejer słuchał uważnie z rękami
splecionymi na blacie.
- To jeszcze nie wszystko - powiedział po chwili. - Ale zanim do tego
przejdziemy, jest chyba coś, o czym powinien pan wiedzieć, Eddie.
- Nie wiem, czy jestem w stanie znieść więcej.
- Nie mogę zataić tego przed panem. Nie z czystym sumieniem.
- O co chodzi?
- Czy pamięta pan, żeby Annie kiedykolwiek skarżyła się na jakieś bóle?
- Nie, raczej nie. To znaczy narzekała trochę, że przy bieganiu bolą ją stopy, ale
potem kupiliśmy fachowe buty i wszystko było już OK.
- A czy kiedykolwiek skarżyła się na bóle brzucha?
Holland spojrzał na niego niepewnie.
- Nigdy nie słyszałem, by mówiła coś takiego. Powinien spytać pan Adę.
- Pytam pana, bo wydaje mi się, że to właśnie z panem córka była najbliżej.
- No tak, ale te babskie sprawy... W każdym razie nic mi nie mówiła.
- Miała w brzuchu guza - cicho wyjaśnił Sejer.
- Guza?
- W zaawansowanym stadium, złośliwy. Były przerzuty na wątrobę.
Holland zamarł.
- To musi być jakaś pomyłka - powiedział po chwili. - Nikt nie był zdrowszy niż
Annie.
- Miala złośliwego guza - powtórzył Sejer. - Już wkrótce zaczęłaby się bardzo źle
czuć. Jest duże prawdopodobieństwo, że ta choroba doprowadziłaby do jej śmierci.
- Czy chce mi pan powiedzieć, że i tak by wkrótce zmarła? W głosie Hollanda
brzmiało zdenerwowanie zmieszane z agresją.
- Tak właśnie twierdzi patolog.
- I niby mam być zadowolony, że nie musiała cierpieć?! - wykrzyczał Sejerowi
prosto w twarz, a krople śliny opadły na czoło policjanta. Holland ukrył twarz w
dłoniach. - Nie, nie miałem tego na myśli - wyszeptał, krztusząc się. - Ja nie
rozumiem, co się dzieje, Jak to możliwe, że o tylu rzeczach nie wiedziałem?
- Prawdopodobnie Annie także nie wiedziała albo ukrywała ból i z premedytacją
unikała wizyty u lekarza. W jej karcie medycznej nie ma o tym słowa.
- Prawdopodobnie nic tam nie ma - skomentował Holland. - Jej nic nigdy nie
było. Przez te wszystkie lata dostała może kilka zastrzyków. To wszystko.
- Jest jedna rzecz, którą chciałbym, żeby pan dla mnie zrobił -Sejer zmienił temat.
- Niech pan porozmawia z żoną i poprosi, by przyszła tu do nas na posterunek.
Musimy pobrać od niej odciski palców.
Holland uśmiechnął się znużony i oparł się z powrotem na krześle. Nie sypiał
dobrze i miał wrażenie, że cały świat drży. Także twarz inspektora migotała lekko w
rytm ruchu zasłony w oknie, a może był to jedynie przeciąg, gra światła. Nie był do
końca pewien.
- Na sprzączce od paska Annie znaleźliśmy dwa odciski palców. Jeden z nich
należał do Annie. Drugi może należeć do pańskiej żony. Mówiła nam, że często
składała ubrania córki. Ale jeśli nie należy do niej, to zostawił go morderca. Zdjął z
niej ubranie. Musiał dotknąć paska.
Holland zrozumiał wreszcie, o co chodzi.
- Pańska żona powinna zjawić się u nas tak szybko, jak to możliwe. Niech powoła
się na oficera Skarrego.
- Ta pańska egzema - odpowiedział niespodziewanie Holland, wskazując głową
jego dłoń. - Słyszałem, że popiół pomaga na takie sprawy.
- Popiół?
- Trzeba go rozsmarować na dłoni. To najczystsza substancja, jaka istnieje.
Zawiera dużo soli i minerałów.
Sejer nie skomentował. Holland znów pogrążył się w myślach, a policjant
postanowił, że nie będzie mu przeszkadzał. W pokoju było tak cicho, że prawie czuli
obecność Annie.
9
Oparty o blat kuchennego stołu Halvor jadł kawałek wieprzowej kiełbasy z
gotowaną kapustą. Kiedy skończył, posprzątał po posiłku, przykrył kocem drzemiącą
na sofie babcię i poszedł do siebie. Zanim usiadł przed komputerem, zaciągnął
zasłony. W ten właśnie sposób spędzał ostatnio większość wolnego czasu. Zrobił
przegląd ulubionej muzyki Annie.
Wpisywał po kolei nazwy zespołów i imiona artystów, których nagrania znalazł
w jej torbie z płytami. Następnie przeszedł do tytułów filmów, ale bez większego
przekonania - to nie było w stylu Annie. W ogóle cale to przedsięwzięcie stawało się
coraz trudniejsze. Przecież mogła wielokrotnie zmienić hasło, tak robili to w
ministerstwach i innych ważnych instytucjach. Tam używali haseł, które zmieniały
się automatycznie co kilka sekund - przeczytał o tym w jednym z magazynów z firmy
Ra Data. A takie zmieniające się hasło jest prawie nie do złamania. Próbował sobie
przypomnieć, kiedy dokładnie zakładali własne foldery i wybierali hasła dostępu. To
musiało być kilka miesięcy temu, późną jesienią. Wiedział dobrze, że Annie nie
wybrałaby przypadkowego słowa. To musiało być coś ważnego, coś, co dobrze znała
albo co wywarło na niej duże wrażenie.
Wiedział o niej sporo. O rzeczach drogich jej sercu.
Dlatego wciąż próbował i nie tracił nadziei. Dopiero głos nawołującej go z
drugiego pokoju babci wyrwał Halvora z tego transu. Przygotował dla niej kawę i
kilka kanapek z masłem. Nie chcąc być niegrzecznym, posiedział z nią chwilę przed
telewizorem. Jednak tak szybko, jak tylko się dało, wymknął się z powrotem i zasiadł
przed monitorem. Nie słyszał żadnych skarg ze strony babci. Pracował do północy,
potem dowlókł się do łóżka i zgasił światło. Jak zwykle przed zaśnięciem leżał przez
chwilę, nasłuchując. Czasami jednak sen nie nadchodził. Wtedy wymykał się do
pokoju babci i ze zgromadzonych tam buteleczek wyciągał kilka tabletek nasennych.
Tej nocy, czekając na sen, rozmyślał o Annie.
Pogrążony w zadumie, nie słyszał dochodzących z zewnątrz odgłosów kroków.
Najbardziej lubiła kolor niebieski. Jeśli czekolada, to tylko Dove z rodzynkami.
Wymyślił kilka potencjalnych haseł i bardzo starał się je zapamiętać. Nie mógł
się poddać. Kiedy wreszcie znajdzie właściwe hasło, będzie ono tak oczywiste, że
wykrzyknie: Dlaczego nie pomyślałem o tym wcześniej?!
Podwórko pogrążone było w ciszy. Pusta zagroda dla psa stała otworem, ale nie
było tego widać od strony drogi.
Złodziej mógł pomyśleć, że w środku wciąż mieszka czworonożny stróż. Za
zagrodą stała szopa, w której poza niewielką stertą drewna na opał, rowerem, stosem
gazet i starym czarno-białym telewizorem nie było wiele. Halvor i tak zawsze
zapominał, kiedy dowożono gazetę, a poza tym przestał czytać lokalną prasę. W rogu
szopy, za opartym o ścianę materacem, leżał plecak Annie.
Pobiegł tam i z powrotem do Bruvann, w sumie blisko, trzynaście kilometrów.
Kontrolował wysiłek, kumulując energię przed ostatnią prostą. Kiedy wychodził spod
prysznica przepasany tylko ręcznikiem, Elise nieraz wręczała mu szklankę lodowato
zimnego farrisa. Teraz nikt na niego nie czekał, z wyjątkiem psa, który podniósł
głowę, kiedy Sejer otworzył wreszcie drzwi i wypuścił parę z łazienki. Ubrał się, a
potem poszedł poszukać butelki. Otworzył ją o krawędź blatu i pociągnął łyk
zimnego piwa. Kiedy zadzwonił dzwonek, butelka była już w połowie pusta.
Nieczęsto słyszał dźwięk własnego dzwonka, był więc nieco zaskoczony. Pogroził
znacząco psu i poszedł otworzyć. Przed drzwiami stał Skarre oparty o poręcz, z jedną
nogą na stopniu, jakby gotowy do natychmiastowej ucieczki, gdyby zaszła taka
potrzeba.
- Byłem w okolicy - wyjaśnił.
Wyglądał jakoś inaczej. Jego loki zniknęły zastąpione króciutką fryzurą. Włosy
nabrały ciemniejszego połysku i wyglądał dużo poważniej. W dodatku odstawały mu
uszy.
- Niezła fryzura - skomentował Sejer. - Wejdź. Kollberg przybiegł natychmiast.
- Jest może nieco zbyt nachalny, ale poza tym całkiem niegroźny.
- Mam taką nadzieję. Przecież on wygląda jak wilk.
- Żeby nie było wątpliwości, miał wyglądać jak lew. Taki w każdym razie miał
zamiar twórca tej rasy. Pochodził z miasta Leonberg w Niemczech i myślał, że będzie
to fajna maskotka dla miasta.
- Lew? - Skarre przyjrzał się uważnie psu, a potem się uśmiechnął. - Nie, aż tak
naiwny nie jestem. - Skarre zdjął kurtkę i powiesił na wieszaku w przedpokoju. -
Widziałeś się dziś z Hollandem?
- Tak, a ty co porabiałeś?
- Odwiedziłem babcię Halvora.
- Tak?
- Poczęstowała mnie kawą i ciasteczkami, do tego dodała całą litanię skarg na
swój wiek. Teraz już wiem, jak to jest być starym.
- Czyli jak?
- To stopniowe zanikanie. Proces podstępny i niezauważalny, którego efekty
odkrywa się nagle i zawsze jest to szokujące.
Skarre westchnął, jakby to na jego barkach spoczywał już ciężar wieku, i pokiwał
energicznie głową.
- Proces podziału komórek słabnie, to jest przyczyna.
Zwalnia coraz bardziej, aż do momentu, kiedy komórki przestają się odnawiać i
wszystko zaczyna się kurczyć. Tak naprawdę, to proces ten zaczyna się już w wieku
dwudziestu pięciu lat.
- Tak, to nie jest przyjemne. Ale to znaczy, że jesteś już całkiem zaawansowany.
Właściwie to już jakby wyglądasz na starszego.
Sejer przeszedł do salonu.
- Krew zaczyna wolniej krążyć w żyłach. Nic nie smakuje ani nie pachnie tak jak
kiedyś. Człowiek przestaje się dobrze odżywiać. Nic dziwnego, że umieramy, kiedy
się zestarzejemy.
Sejer zaczął się śmiać, a potem pomyślał o swojej matce, która leżała teraz w
szpitalu, i natychmiast spoważniał. - Ile ona ma lat?
- Osiemdziesiąt trzy. I to już niestety widać. - Skarre wskazał znacząco na głowę.
- Może byłoby lepiej, gdybyśmy umierali trochę wcześniej. Tak około
siedemdziesiątki na przykład.
- Nie sądzę, żeby wielu siedemdziesięciolatków zgodziło się z tą opinią -
skomentował Sejer. - Chcesz farrisa?
- Tak, dzięki.
Skarre odruchowo przeczesał ręką włosy, jakby zapomniał, że nie ma już loków.
- Ty naprawdę masz dużo płyt - stwierdził, przypatrując się półce obok sprzętu
stereo. - Liczyłeś je kiedyś?
- Jest ich jakieś pięćset - Sejer zawołał z kuchni.
Skarre podniósł się z krzesła, żeby sprawdzić tytuły.
Podobnie jak wielu ludzi, i on był przekonany, że gust muzyczny mówi wiele o
duszy drugiej osoby.
- Laila Dalseth, Etta James, Billie Holiday, Edith Piaf. O Boże! -wykrzyknął
zdumiony, uśmiechając się. - Same kobiety!
- Naprawdę? Sejer nalał im piwa.
- Same kobiety, Konradzie! Eartha Kitt, Lill Lindfors, Monica Zetterlund... A to
kto?
- Jedna z najlepszych, ale ty jesteś za młody, żeby to wiedzieć.
Skarre rozsiadł się wygodnie, spróbował piwa, a potem oparł szklankę na udzie. -
Co powiedział Holland?
Sejer wyciągnął torebkę z tytoniem spod gazety i zaczął
skręcać papierosa.
- Jezu! - Skarre nie krył zaskoczenia. - Ty palisz?!
- Tylko jednego dziennie, wieczorem. Holland powiedział mi, że Annie
wiedziała, że Jensvoll był w więzieniu. Może wiedziała też dlaczego.
- Mów dalej.
- Powiedział mi również, że jedno z dzieci, którym często się opiekowała, zmarło
w tragicznych okolicznościach.
Skarre szukał własnych papierosów.
- To było w listopadzie, mniej więcej w tym czasie, kiedy wszystko zaczęło się
komplikować. Po tym wypadku Annie nie chciała mieć z jego rodziną kontaktu. Nie
zaniosła kwiatów, nie poszła na pogrzeb, co więcej, przestała zajmować się dziećmi.
Holland nie widzi w tym nic dziwnego, w końcu miała wtedy zaledwie czternaście
lat, a to trochę za mało, by radzić sobie z takimi kwestiami jak śmierć.
Kiedy opowiadał, Sejer obserwował zachowanie Skarrego i zauważył, jak czujnie
zaczyna go słuchać. - Po tym zdarzeniu porzuciła drużynę piłki ręcznej, na jakiś czas
zerwała z Halvorem i zamknęła się w sobie. Taka była kolejność. Dziecko umiera,
Annie gwałtownie zmienia swoje zachowanie.
Skarre zapalił zapałkę i patrzył, jak Sejer zwilża krawędź bibułki.
- Śmierć dziecka była tragicznym wypadkiem, chłopiec miał zaledwie dwa latka.
Rozumiem doskonale, dlaczego takie wydarzenie mogło wstrząsnąć nastolatką.
Dobrze go znała, tak samo jego rodziców. Ale...
Przerwał na chwilę, żeby zapalić papierosa.
- To dlatego tak się zmieniła?
- Możliwe. Ale nie zapominajmy także o chorobie. Nawet jeśli nie wiedziała, że
ma nowotwór, choroba mogła ją zmienić. Miałem jednak nadzieję, że znajdziemy coś
jeszcze. Coś, co będziemy mogli wykorzystać.
- A co z Jensvollem?
- Trudno mi uwierzyć, że ktoś mógłby zabić tylko po to, by ukryć, że jedenaście
lat wcześniej dopuścił się gwałtu. Szczególnie, że już odsiedział wyrok. No chyba że
spróbował tego jeszcze raz i cała sprawa wymknęła się spod kontroli... Masz czas na
małą przejażdżkę?
- Jasne, a gdzie się wybieramy?
- Do kościoła w Lundeby - poinformował Sejer, a potem mocno zaciągnął się
papierosem.
- Dlaczego tam?
- Nie wiem jeszcze, po prostu powęszymy trochę. To jedyny powód.
- Może lepiej ci się myśli na świeżym powietrzu? - Skarre zaczął zdrapywać
kroplę zaschniętego wosku z wypolerowanego stolika.
- Zawsze uważałem, że otoczenie wpływa na zachowanie i myślenie ludzi. Moim
zdaniem łatwiej zrozumieć drugą osobę, kiedy znajdzie się w jej środowisku.
Oczywiście, pod warunkiem, że ma się pewien rodzaj wrażliwości. Powiedzmy,
wrażliwości na to, co otoczenie chce i może ujawnić.
- Niezwykła teoria - skomentował Skarre. - Czy odważyłeś się kiedykolwiek
przedstawić ją na posterunku?
- Mamy cichą umowę: ja nie mówię, oni nie pytają. Prokurator okręgowy nie jest
zainteresowany moimi poglądami. Wie dobrze, że je posiadam i, oczywiście, bierze
je pod uwagę, ale nigdy się do tego nie przyzna. Kolejna cicha umowa.
Sejer wypuścił dym z widocznym zadowoleniem i spojrzał na Skarrego.
- Dowiedziałeś się jeszcze czegoś ciekawego od babci Halvora? To znaczy poza
wykładem na temat starości.
- Dużo opowiadała o ojcu chłopaka. Jaki był miły jako mały chłopiec i jaki
nieszczęśliwy jako mężczyzna.
- W to akurat wierzę, skoro znęcał się nad własnymi dziećmi.
- Mówiła jeszcze, że Halvor zamknął się w swoim pokoju i nie rusza się sprzed
komputera. Czasami siedzi do późna w nocy.
- Nad czym tak rozmyśła?
- Nie wiem, może prowadzi dziennik?
- Jeśli tak, to bardzo chciałbym go przeczytać.
- Zamierzasz go ponownie przesłuchać?
- Oczywiście.
Opróżnili szklanki i wstali z miejsca. Po drodze do wyjścia Skarre zauważył
zdjęcie pięknie uśmiechniętej Elise.
- Twoja żona? - zapytał.
- To jej ostatnie zdjęcie.
- Wygląda jak Grace Kelly - powiedział Skarre. - Jak takiemu staremu zrzędzie
jak ty, udało się złapać taką piękność?
Sejer był tak zaskoczony tym bezczelnym pytaniem, że odpowiedział, prawie
jąkając się: - Wtedy nie byłem jeszcze starym zrzędą.
Koła samochodu zaskrzypiały na żwirowym podjeździe kościoła w Lundeby.
Budynek błyszczał w różowym świetle iluminacji i górował nad otoczeniem pełną
powagi bryłą, zupełnie jakby stal tam od wieków. W rzeczywistości miał zaledwie
sto pięćdziesiąt lat, ułamek wieczności. Cicho zamknęli drzwi i stali chwilę przy
samochodzie, nasłuchując. Skarre rozejrzał się dookoła, przeszedł kilka kroków w
kierunku kaplicy, a potem skierował się w stronę nagrobków. Dziesięć białych
pomników stało równo obok siebie.
- Czyje to groby?
Zatrzymali się, by przeczytać napisy na płytach.
- Żołnierzy - wyjaśnił Sejer. - Brytyjczyków i Kanadyjczyków, którzy
dziewiątego kwietnia 1940 roku zostali rozstrzelani w pobliskim lesie. W święto
konstytucji dzieci przynoszą im białe anemony. Moja córka Ingrid mi o tym
opowiadała.
- „Oficer lotnictwa. Królewskie Siły Powietrzne. A.F. Le Maislr? z Kanady. 26
lat. Bóg daje i Bóg odbiera". Przeszedł długą drogę, jak na tak krótki akt odwagi.
Skarre rozejrzał się wokół siebie. - Przybyli aż z Kanady w nowych, czystych
mundurach, by walczyć po stronie sprawiedliwych. Czekały na nich ogień i śmierć.
Grób Annie znajdował się daleko, na końcu cmentarza, w dole, prawie przy
samym polu jęczmienia. Kwiaty już zwiędły i zaczynały gnić. Oficerowie
przypatrywali się im pogrążeni w myślach. Dwa rzędy za grobem Annie Sejer znalazł
to, czego szukał. Mały, zaokrąglony pomnik z pięknie wyciętym napisem. Skarre
nachylił się i przeczytał na głos: - Naszemu ukochanemu Eskilowi?
Sejer potwierdził skinieniem głowy. - „Eskil Johnas. Urodzony 4 sierpnia 1992
roku, zmarł 17 listopada 1994 roku."
- Ten Johnas? Sprzedawca dywanów?
- Tak, to jego syn. Chłopiec udusił się, coś mu wpadło do gardła. Po jego śmierci
ich małżeństwo rozpadło się. To nie jest zbyt zaskakujące, często w takich
przypadkach rodzice się rozstają. Johnas ma jeszcze starszego syna, który mieszka z
matką.
- Miał zdjęcie chłopców u siebie w domu - powiedział Skarre, chowając ręce do
kieszeni. - A co to za dziura, tu, na górze?
- Ktoś coś stąd ukradł. Może jakiegoś ptaszka albo aniołka. Takie ozdoby często
pojawiają się na dziecięcych grobach.
- Ciekawe, dlaczego tego nie naprawili. To taki maleńki pomnik, a jest tak
zaniedbany. Zawsze myślałem, że zapomina się tylko o starszych.
Odwrócili się w stronę samochodu i jeszcze przez chwilę spoglądali na otaczające
cmentarz pola. Światła probostwa rozjaśniały błękitny zmierzch. - Trudno tu się
wybrać. Matka mieszka w Oslo, a to kawał drogi stąd.
- Tyle że dla Johnasa to zaledwie dwie minuty.
Skarre spojrzał w kierunku grzbietu Fagerlund, gdzie w cieniu góry Kollen
błyszczały światła domów.
- On widzi ten kościół z okna swojego salonu - stwierdził Sejer. - Pamiętam, bo
zwróciłem na to uwagę, gdy u niego byliśmy. Może uważa, że to wystarcza.
- Jego suka musiała się już oszczenić. Sejer nie odpowiedział.
- I co z tym wszystkim zrobimy?
- Naprawdę nie wiem, ale ten mały brzdąc nie żyje. - Spojrzał raz jeszcze na
niewielki nagrobek i zmarszczył czoło. - A po jego śmierci Annie stała się zupełnie
inną osobą. Dlaczego tak mocno się tym przejęła? To była twarda, energiczna
dziewczyna. Czy normalni, zdrowi ludzie nie radzą sobie z takimi przeżyciami? Czy
to nie jest częścią naszej natury, że akceptujemy śmierć, by móc żyć dalej, w każdym
razie kiedy minie już pierwszy ból?
Zamilkł. Nieco zmieszany przyklęknął i jeszcze raz popatrzył się na surowy,
prawie pusty nagrobek, nieświadomie rozgarniając przykrywające go liście.
- Czyli jej reakcja na to wydarzenie, trudna do wyjaśnienia, kiedy zna się jej
charakter, jest twoim zdaniem znacząca?
- Nie jestem pewien. Sam nie wiem, co chcę udowodnić.
- Jak ktoś mógł okraść grób?
- To, że nie możesz tego pojąć, dobrze o tobie świadczy - odpowiedział Sejer,
podnosząc się.
Ruszyli w stronę samochodu.
- Czy wierzysz w Boga? - zapytał niespodziewanie Skarre. Sejer skrzywił się
lekko, a potem wydusił z siebie - No cóż, nie, raczej nie. Wierzę raczej w jakąś, nie
wiem jak to nazwać, jakąś moc.
Skarre uśmiechnął się.
- Słyszałem już takie odpowiedzi. Tak, moc jest łatwiej zaakceptować. To
dziwne, że jest nam tak trudno nadać jej imię, „Bóg" jest bardzo nacechowaną nazwą.
Więc jak sądzisz, gdzie prowadzi nas ta moc?
- Powiedziałem moc, nie wola - wyjaśnił Sejer.
- Czyli wierzysz w moc, która nie ma siły sprawczej?
- Tego też nie powiedziałem. Po prostu nazywam to mocą. Czy jest ona
kierowana wolą, czy nie, to już zupełnie inna kwestia.
- Tyle że moc bez siły sprawczej byłaby strasznie trudna do przyjęcia, nie
uważasz?
- Ty się nie poddasz, nie? Czy jest to twój nieudolny sposób, by zakomunikować
mi swoją wiarę?
- Tak - przyznał Skarre.
- Jezu, człowiek nie wie o tylu rzeczach - Sejer rozmyślał przez chwilę o tym
nieoczekiwanym wyznaniu, a potem wyszeptał - Nie wiem, czym jest wiara.
- Możesz jaśniej?
- Nie wiem, co trzeba takiego mieć w sobie, by uwierzyć.
- To tylko kwestia odpowiedniego nastawienia. Wybierasz pewien sposób, w jaki
chciałbyś kierować swoim życiem. Sposób, który po jakimś czasie przynosi ci
korzyści i radość. On właśnie łączy przeszłość z teraźniejszością i nadaje znaczenie
życiu i przemijaniu. Daje wsparcie.
- Nastawienie? Czy ty przypadkiem nie zostałeś świętym? Poważną rozmowę
przerwał głośny śmiech Skarrego.
- Ludzie lubią komplikować sprawy, kiedy naprawdę są one bardzo proste. Nie
trzeba wszystkiego rozumieć. Najważniejsze jest, aby czuć to, co trzeba. Zrozumienie
przychodzi z czasem.
- Pasuje mi takie podejście - skomentował Sejer.
- Wiem, na co liczysz - odpowiedział Skarre, ciągle się uśmiechając. - Nie
wierzysz w Boga, ale wyobrażasz sobie, że kiedy nadejdzie ten czas, staniesz przed
wrotami niebios, a święty Piotr zaśnie nad swoimi księgami i ty niezauważony
wślizgniesz się do środka.
Sejer zaśmiał się szczerze, jak dawno już mu się to nie zdarzyło, i zrobił coś, co
uważał za niemożliwe. Objął Skarrego ramieniem i ścisnął lekko.
Dotarli do samochodu. Skarre zdjął gałązkę, która zawieruszyła się za
wycieraczkami.
- Gdyby to było moje dziecko, kupiłbym nowego ptaszka i kazałbym go
porządnie przytwierdzić.
Sejer odpalił starego peugeota i przez chwilę czekał, aż silnik się zagrzeje.
- Ja też.
Halvor siedział nieruchomo przed komputerem.
Wiedział, że nie będzie to łatwe. Cale jego życie było jednym wielkim pasmem
trudności. To mogło potrwać nawet całe miesiące, ale nie bał się tego. Sprawdzał
każdą najmniejszą rzecz, cokolwiek, czego Annie słuchała, co czytała. Wybierał
hasła na chybił trafił, czy to imię bohatera książki czy słowo, którego często używała.
Albo po prostu siedział, wpatrując się w ekran. Nic więcej już go nie interesowało,
ani telewizja, ani słuchanie muzyki.
Siedział samotnie, myślami zatopiony we wspomnieniach. Szukanie hasła stało
się jego wytłumaczeniem, powodem, dla którego unikał przyszłości.
Nic go nie czekało. Był sam.
To, co łączyło go z Annie, było zbyt dobre, by mogło trwać. Powinien to
wiedzieć. Często zastanawiał się, co by się stało, gdyby zostali razem, jak by się to
skończyło.
Jego babcia nie komentowała ciągłego zamykania się w pokoju, chociaż miała
swoje zdanie w tej sprawie.
Powtarzała mu, że musi zająć się czymś praktycznym. Może powinien skosić ten
kawałek trawnika za domem, zagrabić podwórko albo posprzątać szopę. Tym właśnie
ludzie zajmują się na wiosnę, robią porządki. Poza tym grządka przed domem też
wymagała porządnego odchwaszczenia. Tulipany walczyły o przeżycie zagłuszone
przez mlecze i trawę. Za każdym razem, kiedy wspominała o tym Halvorowi, kiwał
bezmyślnie głową, a potem wracał do swoich spraw. W końcu dała spokój, uznając,
że czymkolwiek się zajmuje, musi to być bardzo ważne. Z dużym wysiłkiem
zawiązała sznurowadła swoich tenisówek i podpierając się na jednej kuli, wyszła na
zewnątrz. Nieczęsto wychodziła na podwórko. Kiedy miała naprawdę dobry dzień,
udawało się jej przejść kawałek, ale nie dalej niż do sklepu spożywczego. Ostatnio
jednak nie miewała lepszych dni. Oparła się ciężko na kuli, zniechęcona widokiem
wszechogarniającego rozpadu. Jednak nie tylko ona cierpiała z tego powodu.
Wszystko było takie szare i wyblakłe - budynki, podwórko... A może już wzrok ją
zawodził. Przykuśtykała powoli przez plac i otworzyła szopę. Z ciekawością zajrzała
do środka. Może te stare meble ogrodowe wciąż będą przydatne.
Ostatecznie można postawić je przed domem jako dekorację. Wyglądałyby
przytulnie. Inni już dawno wystawili swoje sprzęty. Poszukała palcami włącznika i
zapaliła światło.
10
Astrid Johnas prowadziła sklep dziewiarski w zachodniej części Oslo.
Siedziała przy stole i pracowała na maszynie. Materiał był bardzo miękki,
wyglądał jak angora. Być może przygotowywała coś dla małego dziecka. Sejer
przeszedł przez sklep i cicho kaszlnął, sygnalizując swoje przybycie.
Zatrzymał się na moment za kobietą, by podziwiać efekty jej pracy. Kiedy
spojrzała na niego, z trudem zamaskował swoje zakłopotanie.
- Pracuję nad kocykiem do dziecinnego wózka - wyjaśniła, uśmiechając się
sympatycznie. - To na zamówienie.
Dopiero, kiedy przyjrzał się jej z bliska, zaczęło go opuszczać początkowe
zaskoczenie. Była o wiele starsza od swojego byłego męża, ale nie chodziło tylko o
wiek.
Uroda tej niezwykle pięknej kobiety na jedną chwilę po prostu odebrała mu
oddech. To nie były delikatne, subtelne rysy Elise, raczej wyraźne, uderzające
piękno, które rzucało się w oczy przy pierwszym spojrzeniu.
Wbrew własnej woli przez chwilę po prostu stał w bezruchu i intensywnie się jej
przypatrywał. Dopiero po chwili poczuł otulającą ją woń, zapewne za sprawą gestu,
który wykonała w jego stronę. Pachniała niczym sklep ze słodyczami z delikatną
przewagą wanilii.
- Konrad Sejer - przedstawił się. - Z policji.
- Tak myślałam. - Uśmiechnęła się do niego. - Intryguje mnie, dlaczego tak łatwo
panów poznać, chociaż nie nosicie mundurów.
Sejer zarumienił się. Zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście wszystkie te lata
służby tak wyraźnie zmieniły jego sylwetkę i sposób ubierania się, czy może po
prostu była bardziej spostrzegawcza niż większość ludzi.
Wstała i wyłączyła lampę, przy której pracowała.
- Chodźmy na zaplecze. Mam tam małe biuro, gdzie zwykle jem lunch.
Poruszała się w bardzo kobiecy sposób,
- Ta cała sprawa z Annie jest tak okropna, że aż boję się o niej myśleć. W
dodatku czuję się winna, że nie poszłam na pogrzeb, ale jeśli mam być szczera, po
prostu nie dałabym rady. Zdobyłam się jedynie na wysłanie kwiatów.
Wskazała na krzesło. Patrzył na nią, czując, jak powoli ogarnia go niezwykłe
uczucie, o którego istnieniu dawno już zapomniał. Był w jednym pomieszczeniu z
bardzo piękną kobietą i oprócz nich nie było tam nikogo innego, nikogo, za kim
mógłby się ukryć.
Uśmiechnęła się do niego, zupełnie jakby znała jego myśli. Jej postawa niczego
jednak nie zdradzała. Była świadoma swojej urody.
- Bardzo dobrze znałam Annie. Spędzała u nas w domu wiele czasu, opiekując się
naszym synem. Zmarł rok temu - wyjaśniła. - Miał na imię Eskil.
- Wiem o tym.
- No tak, rozmawiał pan z Henningiem. Niestety, potem prawie zupełnie
straciliśmy z nią kontakt. Już nigdy więcej nas nie odwiedziła. Biedactwo, było mi jej
strasznie szkoda. Miała dopiero czternaście lat, a w tym wieku niełatwo znaleźć
odpowiednie słowa.
Sejer przytaknął, bawiąc się nieświadomie guzikami kurtki. Nie wiedzieć czemu,
było mu bardzo gorąco.
- Czy domyśla się pan, kto mógł ją skrzywdzić?
- Niestety nie - odpowiedział. - Na tym etapie ciągle jeszcze zbieramy informacje.
Potem zobaczymy, czy możemy przejść do kolejnej fazy śledztwa, jak ją nazywamy,
taktycznej.
- Obawiam się, że nie będę umiała panu pomóc. - Spojrzała na swoje dłonie. -
Znałam ją dość dobrze. To była bardzo sympatyczna osoba. Dużo mądrzejsza i
milsza od dziewczyn w jej wieku. Nigdy się nie wygłupiała. Ciężko trenowała, dbała
i o formę, i o dobre wyniki w szkole. Do tego była bardzo ładna. Miała chłopaka,
Halvora. Nie wiem tylko, czy byli jeszcze wtedy ze sobą.
- Tak, byli - potwierdził.
Na moment przerwał. Chciał zobaczyć, jak zareaguje na jego słowa.
- Co chciałby pan wiedzieć?
Nie odpowiedział, ciągle się jej przypatrując. W ubraniach idealnie
dopasowanych do smukłej figury wyglądała jak chodząca reklama sklepu. Gustowny
kostium z prostą spódnicą i marynarką w kolorze głębokiej czerwiem, wykończony
zieloną i żółtą lamówką, podkreślał jej ciemne oczy. Całości dopełniały czarne
pantofle na niewielkim obcasie, prosta fryzura i idealnie dobrana do koloru
marynarki szminka. Za całą biżuterię służyły jej kolczyki z brązu, częściowo ukryte
za ciemnymi włosami. Była o kilka lat młodsza od Sejera, z delikatnym śladem
zmarszczek wokół oczu i ust. Pomimo urody różnica wieku pomiędzy nią a mężem
była oczywista. Kiedy urodził się Eskil, właśnie musiała przemijać jej młodość.
- Nie szukam niczego konkretnego - odpowiedział w końcu na jej pytanie. -
Zatem Annie przychodziła do państwa domu. aby zajmować się Eskilem?
- Kilka razy w tygodniu - wyjaśniła. - Nikt inny nie chciał się nim opiekować, nie
było łatwo sobie z nim poradzić. Ale pewnie już pan to wszystko wie.
- Tak, ktoś o tym wspominał - skłamał.
- Miał w sobie tyle energii, prawdę mówiąc nawet trochę zbyt dużo, na granicy
normalności. W takich przypadkach mówi się chyba, że był nadpobudliwy. Rozumie
pan, ciągle w ruchu, nie do uspokojenia. - Zaśmiała się bezradnie. - Nie jest mi łatwo
to wyznać, ale jeśli mam być zupełnie szczera, Eskil był bardzo trudnym dzieckiem.
Annie jako jedna z niewielu osób dawała sobie z nim radę. - Zamilkła na chwilę
zamyślona. - Przychodziła do nas bardzo często. Henning i ja byliśmy zwykle tak
zmęczeni, że kiedy pojawiała się uśmiechnięta i gotowa, by zająć się synem, to było
jak wybawienie. Zazwyczaj dawaliśmy jej jakieś drobne, żeby mogli wybrać się
razem do sklepu. Kupowali lody, słodycze, na co tylko mieli ochotę. Zazwyczaj
zajmowało im to godzinę lub dwie. Myślę, że Annie świadomie się nie śpieszyła. Od
czasu do czasu wsiadali do autobusu i jechali na cały dzień na wycieczkę do miasta.
Jeździli wtedy taką kolejką z wagonikami po centrum handlowym. Pracowałam na
nocną zmianę w szpitalu i dyżury odsypiałam w domu w ciągu dnia. Te ich dzienne
wycieczki były dla mnie upragnioną chwilą odpoczynku. Mamy jeszcze jednego
syna, ma na imię Magne. Ale on był za duży, by bawić się z bratem i popychać
wózek. A nawet jeśli, i tak nie miał na to ochoty. Wymigiwał się od pomocy, jak
większość chłopców.
Ponownie się uśmiechnęła, nieznacznie zmieniając pozycję na krześle. Z każdym
ruchem uwalniała się subtelna woń wanilii. Kiedy mówiła, spoglądała na drzwi jakby
czekała na czyjeś wejście. Ale nikt nie przychodził.
Mówienie o synu sprawiało jej wyraźną trudność.
Patrzyła na wszystko, tylko nie na Sejera. Jej niespokojne spojrzenie
przeskakiwało z półek wypełnionych wełną na stół, by zaraz powędrować szybko ku
innym zakamarkom sklepu
- Ile lat miał Eskil, kiedy zmarł? - zapytał Sejer.
- Miał dopiero dwadzieścia siedem miesięcy - wyszeptała.
Wydawało się, że jej ciało przeszył skurcz.
- Czy to się stało, kiedy opiekowała się nim Annie?
Kobieta podniosła wzrok. - Nie, dzięki Bogu. Zawsze mówiłam, jakie to
szczęście, że jej przy tym nie było. Nie wiem, czy potrafiłaby sobie z tym poradzić. I
tak mocno przeżyła jego śmierć. Gdyby jeszcze miała się za nią obwiniać...
Znowu zapadła cisza. Odetchnął tak delikatnie, jak tylko potrafił, i spróbował
ponownie, z nieco innej strony.
- A... co się właściwie stało?
- Myślałam, że rozmawiał pan z Henningiem.
- Bo tak było - skłamał. - Ale nie podał żadnych szczegółów.
- Eskil zakrztusił się jedzeniem - zaczęła opowiadać. - Odpoczywałam na górze,
Henning golił się na dole w łazience i nic nie słyszał. Ale Eskil i tak nie mógł
krzyknąć, miał zatkane gardło. Był przypięty do krzesła szelkami, takimi specjalnymi
dla dzieci. Mają chronić je przed wypadnięciem. Siedział przy stole i jadł śniadanie.
- Tak, wiem, o jakich szelkach pani mówi. Mam córkę i wnuka - powiedział.
Odchrząknęła i zaczęła opowiadać dalej. - Znalazł go Henning. Eskil wisiał na
szelkach, miał siną buzię. Pogotowie zjawiło się po ponad dwudziestu minutach.
Kiedy wreszcie dojechali, było już za późno.
- Jechali z głównego szpitala?
- Tak.
Sejer spojrzał w głąb sklepu i zobaczył kobietę stojącą przed wystawą.
Podziwiała sweter, który prezentowała tam Johnas.
- Więc do wypadku doszło rano?
- Tak, wczesnym rankiem - potwierdziła.
- A pani spała przez cały ten czas. Czy dobrze rozumiem?
Niespodziewanie spojrzała mu prosto w oczy. - Myślałam, że chciał pan
rozmawiać o Annie.
- Oczywiście, proszę opowiadać o Annie - stwierdził i poczuł nagłe ukłucie w
piersi.
Nie odpowiedziała. Wyprostowała się na krześle i skrzyżowała ramiona.
- Zakładam, że policja rozmawiała ze wszystkimi mieszkańcami Krystallen?
- Tak, w istocie.
- Więc zna już pan wszystkie szczegóły.
- To prawda. Jednak to, co interesuje mnie najbardziej, to reakcja Annie na ten
wypadek - powiedział. - Zareagowała bardzo gwałtownie.
- Czy to naprawdę wydaje się panu takie dziwne? - zapytała nieco ostrzejszym
tonem. - Kiedy dwuletnie dziecko umiera w taki sposób... Dziecko, które znała tak
dobrze, którym się opiekowała. Oni byli mocno ze sobą związani. Annie była bardzo
dumna z tego, że właściwie tylko ona potrafiła sobie z nim radzić.
- No tak, to może wyjaśniać jej reakcję. Staram się tylko dowiedzieć, kim ona
była. Jaka była.
- Przecież już panu powiedziałam. Nie chcę sprawiać wrażenia, że wymiguję się
od pomocy, ale naprawdę nie jest mi łatwo o tym wszystkim mówić. - Znowu
przeszyła go spojrzeniem. - Ale... czy nie szuka pan przypadkiem gwałciciela?
- Nie jestem pewien, czy to właściwy trop.
- Nie? No tak, założyłam, że to zbrodnia na tle seksualnym, w końcu podano, że
znaleziono ją bez ubrania. Wie pan, czytałam te wszystkie gazety, a tam zawsze piszą
o seksie. - Zarumieniła się, nerwowo wyłamując palce. - Któż inny mógłby to być?
- To właśnie mnie zastanawia. Z tego, co udało nam się ustalić, nie miała żadnych
wrogów. Ale jeśli motywem nie był seks, wciąż pozostaje pytanie dlaczego.
- Ten typ ludzi nie zachowuje się chyba zbyt racjonalnie. To znaczy, mam na
myśli szaleńców. Oni myślą w inny sposób.
- Jeszcze nie wiemy, jakiej osoby powinniśmy szukać. Długo była pani zamężna?
- Piętnaście lat. Kiedy się pobieraliśmy, byłam już w ciąży z Magnem. Henning
jest dużo ode mnie młodszy - powiedziała to w taki sposób, jakby chciała go
zaskoczyć. - Sporo rozmawialiśmy o drugim dziecku, zanim pojawił się Eskil, ale
kiedy już się zdecydowaliśmy, obydwoje bardzo go wyczekiwaliśmy. To była
wspólna decyzja.
- Potrzebna była chwila zastanowienia?
- Tak. - Johnas patrzyła w sufit, jakby znalazła tam coś ciekawego do oglądania.
- Więc pani starszy syn skończy niebawem siedemnaście lat?
Przytaknęła.
- Ma dobry kontakt z ojcem?
Spojrzała na niego z konsternacją. - Oczywiście, że tak! Ciągle jeździ do swoich
starych znajomych w Lundeby. I nie zawsze jest nam łatwo. Nie po tym, co się stało.
- Często odwiedza pani grób Eskila?
- Nie - odpowiedziała cicho. - Henning tam chodzi. Dla mnie to wciąż zbyt
ciężkie przeżycie, ale dopóki wiem, że ktoś się nim opiekuje, mogę to jakoś znieść.
Sejer pomyślał o zaniedbanym nagrobku. Nagle otworzyły się drzwi i do sklepu
wszedł młody mężczyzna, a twarz kobiety momentalnie pojaśniała.
- Magne! Jestem tutaj!
Inspektor odwrócił się, by dokładnie przyjrzeć się chłopakowi. Był bardzo
podobny do ojca, chociaż dużo masywniejszy. Zatrzymał się w drzwiach nieskory, by
cokolwiek powiedzieć. Na twarzy miał wyraz niechęci, który pasował w sam raz do
jego czarnych włosów i napiętych mięśni ramion.
- Muszę już iść - powiedział Sejer, podnosząc się. - Proszę mi wybaczyć, jeśli
jeszcze raz będę zmuszony zająć pani czas.
Skinieniem głowy pożegnał się z matką i synem. Kiedy wyszedł, Johnas jeszcze
długo patrzyła w ślad za nim, a potem zdenerwowana spojrzała ma syna.
- Prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Annie, a chciał mówić tylko o Eskilu.
Po wyjściu na ulicę Sejer zatrzymał się na moment. Przed sklepem stał
zaparkowany motocykl Kawasaki; prawdopodobnie należał do Magnego Johnasa.
Opierała się o niego młoda kobieta. Nie zauważyła Sejera, całą uwagę skupiając na
swoich dłoniach. Może złamała paznokieć i starała się zachować to, co pozostało,
ścierając jeden o drugi. Miała na sobie krótką, czerwoną, skórzaną spódnicę nabitą
ćwiekami, a jej głowę otulała chmura blond włosów. Przywodziły mu na myśl
anielski włos, który w dzieciństwie wieszał na bożonarodzeniowej choince. Podniosła
wzrok i uśmiechnęła się do niego, prostując spódniczkę.
- Witaj, Solvi - przywitał się, po czym przeszedł na drugą stronę ulicy.
Jechał powoli. Chciał uporządkować myśli. Eskil Johnas.
Wymagające dziecko, z którym radziła sobie tylko Annie.
Dziecko, które nagle zmarło, przypięte do swojego krzesełka, samotne, bez
nikogo, kto mógłby mu pomóc.
Pomyślał o swoim własnym wnuku i przeszedł go dreszcz. Skręcił w zjazd do
Lundeby i pojechał w kierunku domu Halvora.
Halvor Müntz stal w kuchni, studząc makaron pod zimną wodą. Ciągle zapominał
o tym, że trzeba jednak coś jeść.
Kręciło mu się w głowie, a przez tabletkę nasenną, którą wziął wieczorem, czuł
się rozbity i ociężały. Hałas lejącej się z kranu wody zagłuszył odgłos
podjeżdżającego pod dom samochodu. W tym samym momencie trzasnęły drzwi -
do kuchni weszła babcia. Mówiła coś niewyraźnie pod nosem. Halvor spojrzał na jej
stopy i uśmiechnął się na widok nike'ow z czarnymi paskami. Wyglądała dość
komicznie. Na blacie stała już butelka ketchupu i miseczka ze startym serem.
Uświadomił sobie, że zapomniał posolić wodę na makaron. Słowa babci dotarły do
niego z pokoju, do którego przeszła chwilę wcześniej, powłócząc nogami.
- Zobacz, Halvor, co znalazłam w szopie!
Coś z głośnym hukiem upadło na podłogę. Zajrzał do po koju.
- Stary plecak szkolny - powiedziała. - Z książkami w środku. Przeglądanie
starych zeszytów to całkiem zabawne zajęcie. Nie wiedziałam, że zostawiłeś je sobie
na pamiątkę.
Halvor zdążył zrobić dwa kroki, zanim gwałtownie się zatrzymał. Na zapięciu
suwaka wisiał otwieracz do butelek z reklamą coca-coli.
- To plecak Annie - wyszeptał.
Tusz, który wylał się z długopisu, zostawił ciemne plamy w pobliżu zapiętej
klapy.
- Zostawiła go u nas?
- Tak - przytaknął szybko. - Położę go na razie u siebie, a potem zaniosę do
Eddie'ego.
Babcia spojrzała na niego, a na jej usianej zmarszczkami twarzy pojawiło się
zaniepokojenie. Niespodziewanie znajoma postać wyłoniła się ze słabo oświetlonego
przedpokoju. Halvor poczuł nagłe ukłucie w sercu; stał jak porażony piorunem z
plecakiem zwisającym na jednym z pasków.
- Halvor - powiedział Sejer. - Pójdziesz ze mną. Chłopak zachwiał się i dosłownie
w ostatniej chwili odzyskał równowagę. Miał wrażenie, że opada na niego sufit,
jakby zaraz miał wbić go w podłogę.
- Po drodze możesz odnieść plecak do domu Annie - powiedziała spiętym głosem
babcia, nerwowo przekręcając na palcu zbyt dużą obrączkę, to w jedną, to w drugą
stronę. Halvor nie odpowiedział. Pokój zaczął wokół niego wirować, a krople potu
ściekały mu po plecach. Cały się trząsł, wciąż gorączkowo zaciskając dłoń na pasku
plecaka. Torba nie była szczególnie ciężka, bo Annie wyciągnęła większość rzeczy.
W środku była jedynie powieść Sigrid Undset Wianek, nowa biografia autorki i
notatnik. Poza tym portfel, w którym było jego zdjęcie z poprzedniego lata. Dobrze
na nim wyglądał - opalony, z włosami rozjaśnionymi od słońca. Teraz lepki od potu i
z pobladłą ze strachu twarzą młody mężczyzna w niczym nie przypominał chłopaka z
fotografii.
Atmosfera była napięta. Zazwyczaj dobrze dawał sobie radę w takich sytuacjach i
nie ulegał łatwo emocjom, jednak sprawa z Halvorem wyprowadziła go z równowagi.
- Zdajesz sobie sprawę, że to było konieczne? - zapytał Sejer.
- Oczywiście.
Hałvor podniósł stopę i zaczął uważnie przyglądać się swoim tenisówkom,
postrzępionym sznurowadłom i podeszwie, która popękała na bokach.
- Plecak Annie został znaleziony w szopie na terenie twojej działki, a to
bezpośrednio wiąże cię z zabójstwem. Czy rozumiesz, co do ciebie mówię?
- Rozumiem, ale pan się myli.
- Ponieważ byłeś chłopakiem Annie, automatycznie stałeś się podejrzanym.
Problem polega na tym, że w żaden sposób nie mogliśmy powiązać cię z zabójstwem.
Teraz wszystko się zmieniło, twoja babcia wykonała całą pracę za nas. Sądzę, że się
tego nie spodziewałeś, Halvor, szczególnie, że twoja babcia nie należy do osób
szczególnie ruchliwych, a tu nagle postanowiła uporządkować szopę. Kto by
pomyślał, że do tego dojdzie.
- Nie mam pojęcia, skąd tam się wziął ten plecak! Babcia znalazła go w szopie, to
wszystko, co wiem.
- Schowany za materacem?
Jeszcze nigdy Sejer nie widział Halvora tak bladego i zdenerwowanego. Co jakiś
czas usta chłopaka wyginały się w mimowolnym skurczu, jakby chciały się rozerwać.
- Ktoś chce mnie wrobić.
- Co masz na myśli?
- Ktoś musiał podrzucić tam ten plecak. Dwa dni temu słyszałem, jak ktoś skrada
się za moim oknem.
Sejer uśmiechnął się ponuro.
- Proszę, może pan kpić - powiedział Halvor - ale tak było. Ten, kto podrzucił mi
plecak i chce, żebym to ja wziął odpowiedzialność za jej śmierć, wie, że ja i Annie
byliśmy parą. Więc to znaczy, że musiał to być ktoś, kogo i ona znała, czy nie?
Chłopak uparcie wpatrywał się w twarz głównego inspektora.
- Od początku sądziłem, że zabójca musiał znać Annie - potwierdził Sejer. -
Myślę nawet, że znał ją bardzo dobrze. Może nawet tak dobrze jak ty.
- Ale ja tego nie zrobiłem! Nie zrobiłem!
Otarł czoło, starając się odzyskać spokój.
- Więc jak, uważasz, że jest jeszcze ktoś, z kim powinniśmy porozmawiać, a
kogo pominęliśmy w czasie śledztwa?
- Nie mam pojęcia.
- Może inny chłopak, nowy przyjaciel na przykład?
- Nie było nikogo innego.
- Skąd możesz wiedzieć?
- Powiedziałaby mi.
- Czy naprawdę sądzisz, że przybiegłaby do ciebie, żeby opowiedzieć ci o nowo
poznanym chłopaku? Myślisz, że dziewczyny w jej wieku tak się zachowują? Z
iloma dziewczynami byłeś związany, Halvor?
- Wiem, że by mi powiedziała. Pan nie znał Annie.
- Nie, nie znałem. To prawda. Zdaję sobie sprawę, że była wyjątkowa. No, ale
chyba musiała mieć coś wspólnego z innymi dziewczynami, nie uważasz?
- Nic nie wiem o innych dziewczynach.
Halvor skulił się na krześle. Włożył palec do dziury w bucie i zaczął obrywać po
kawałku podeszwę.
- Dlaczego nie poszukacie odcisków palców na plecaku?
- Poszukamy, oczywiście. Ale akurat z nimi nie ma problemu, łatwo można je
zetrzeć. Mam dziwne wrażenie, że nie znajdziemy ani jednego, oczywiście z
wyjątkiem twoich i twojej babci.
- Nigdy wcześniej nie miałem go w rękach. Nigdy, aż do dzisiaj.
- Przekonamy się. Znalezienie plecaka daje nam powód, żeby szczegółowo
zbadać twój motocykl, sprzęt i kask. A, i oczywiście dom. Przynieść ci coś, zanim
zacznę pytać dalej?
- Nie.
Dziura w bucie stawała się coraz większa. W końcu dał jej spokój.
- Czy muszę zostać tu dzisiaj na noc?
- Niestety tak. Gdybyś spojrzał na całą tę sytuację obiektywnie, zrozumiałbyś,
dlaczego muszę cię zatrzymać.
- Na jak długo?
- Tego nie wiem.
Stojąc po drugiej stronie stołu, Sejer przyjrzał się chłopakowi i postanowił
zmienić taktykę.
- Pracujesz nad czymś Halvor? Siedzisz przed komputerem od chwili powrotu z
fabryki prawie do północy i tak codziennie. Możesz mi powiedzieć, nad czym tak się
trudzisz?
Halvor spojrzał na niego. - Kazał mnie pan śledzić?
- W pewnym sensie. Ostatnio przyglądamy się uważnie wielu osobom.
Prowadzisz dziennik?
- Gram sobie, w szachy na przykład.
- Sam ze sobą?
- Nie, z Najjaśniejszą Panienką - odpowiedział.
Sejer nerwowo zamrugał. - Mam dla ciebie dobrą radę. Lepiej zacznij ze mną
współpracować, Halvor. Wiem, że coś przede mną ukrywasz. Więcej, jestem tego
pewien. Było was dwóch? Nie chcesz wydać kompana?
Halvor nic nie odpowiedział.
- Jeśli postawimy ci zarzuty, będziemy mogli skonfiskować twój komputer.
- Proszę bardzo - stwierdził z nagłym uśmiechem. - Ale i tak tego nie dostaniecie!
- Nie dostaniemy? Dlaczego nie?
Halvor ponownie zamilkł, powracając do pracy nad swoim butem.
- Bo założyłeś hasło? Dlatego?
Miał zupełnie wyschnięte gardło, ale nie chciał błagać o colę. W lodówce w
domu miał piwo Vorter.
Skoncentrował się na myśli o zimnej butelce i poczuł ulgę.
- Zakładam, że cokolwiek to jest, musi to być coś ważnego, jeśli nie chciałeś, by
ktokolwiek to znalazł.
- Zrobiłem to dla zabawy.
- Mógłbyś mówić jeszcze większymi ogólnikami?
- To nic ważnego. Taka bazgranina, z nudów.
Kiedy Sejer wstał, krzesło bezgłośnie przesunęło się po wykładzinie.
- Wiesz co? Wyglądasz na spragnionego. Przyniosę nam coś do picia.
Sejer wyszedł, a pokój przesłuchań zamknął się wokół Halvora. Teraz miał już w
bucie naprawdę sporą dziurę, przez którą mógł zobaczyć swoją brudną skarpetkę.
Gdzieś w tle słyszał odgłos syren, ale nie był w stanie ustalić, czy pochodziły z
radiowozu, karetki, czy innego pojazdu. W każdym razie dochodził go stały,
nieprzerwany szum. Budynek brzmiał jak sala kinowa na moment przed
rozpoczęciem seansu. Sejer powrócił z dwiema butelkami.
- Uchylę okno, w porządku?
Halvor przytaknął. - Nie zrobiłem tego.
Sejer znalazł dwa plastikowe kubeczki i nalał do nich coli. Piana sięgnęła do
samej krawędzi.
- Nie miałem żadnego powodu, by zrobić jej krzywdę.
- Też zastanawiam się nad tym, jaki mógłbyś mieć motyw. -Westchnął i
pociągnął łyk napoju. - Ale to nie znaczy, że żadnego nie miałeś. Czasami emocje
biorą górę, to najczęstsza odpowiedź. Czy kiedykolwiek miałeś to uczucie?
Halvor nie odpowiedział.
- Czy znasz Raymonda z Kolleveien?
- Tego gościa z zespołem Downa? Od czasu do czasu widuję go na ulicy.
- Byłeś kiedyś u niego w domu?
- Przejeżdżałem obok. Wiem, że hoduje króliki.
- Rozmawiałeś z nim kiedykolwiek?
- Nigdy.
- A wiedziałeś o tym, że trener Annie, Knut Jensvoll, siedział kiedyś w więzieniu
za gwałt?
- Tak, Annie mi powiedziała.
- Czy ktoś jeszcze o tym wiedział?
- Nie mam pojęcia.
- Znałeś tego małego chłopca, którym zajmowała się Annie? Eskila Johnasa?
Halvor spojrzał na inspektora wyraźnie zaskoczony. - Tak! Ale on nie żyje.
- Opowiedz mi o nim.
- Po co?
- Po prostu rób to, o co cię proszę.
- No cóż, był słodki i... zabawny.
- Słodki i zabawny?
- Miał dużo energii.
- Był trudnym dzieckiem?
- Może czasami trudno go było opanować. Nigdy nie mógł usiedzieć w jednym
miejscu. Myślę, że musiał brać na to jakieś lekarstwa. Trzeba go było cały czas
przywiązywać do krzesełka i w wózku. Byłem z nimi kilka razy na spacerze, kiedy
zajmowała się nim Annie. Ona jedna dawała sobie z nim radę. No tak, ale pan wie,
Annie...
Halvor wypił napój i wytarł usta ręką.
- Znałeś jego rodziców?
- Wiedziałem, kim są.
- A ich starszy syn?
- Magne? Wiem, jak wygląda.
- Czy kiedykolwiek zalecał się do Annie?
- Bez przesady. Słał jej długie spojrzenia, kiedy przechodziła.
- A jak ty na to reagowałeś, Halvor? Nie wkurzało cię, kiedy inni mężczyźni tak
się gapili na twoją dziewczynę? - Sejer zasypywał chłopaka pytaniami.
- Zacznijmy od tego, że byłem przyzwyczajony. A po drugie, Annie miała swoje
sposoby, by dać im do zrozumienia, że nie jest zainteresowana.
- A jednak z kimś wtedy poszła, Halvor, więc jednak dla kogoś zrobiła wyjątek.
- Wiem, zdaję sobie z tego sprawę.
Halvor był zmęczony. Na chwilę zamknął oczy. Blizna w kąciku jego ust świeciła
niczym srebro w świetle lampy. - Było bardzo dużo rzeczy, których nie rozumiałem,
jeśli chodzi o Annie. Czasami wkurzała się zupełnie bez powodu, naprawdę się
denerwowała, a kiedy pytałem ją, o co chodzi, wtedy jeszcze bardziej się wkurzała i
krzyczała na mnie, że nie zawsze wszystko na tym świecie można zrozumieć. -
Westchnął.
- Więc miałeś wrażenie, że coś ją trapi? Że miała jakiś sekret, z którym było jej
tak ciężko? - Inspektor uważnie przyglądał się chłopakowi.
- Nie wiem, chyba mogło tak być. Mówiłem jej bardzo dużo o sobie, prawie
wszystko, więc powinna wiedzieć, że mnie też może powiedzieć wszystko, że może
mi zaufać.
- Ale być może twoje sekrety nie były równie wstrząsające. Może miała gorsze
tajemnice?
Nic nie może być gorsze. Nic na świecie.
- Halvor, słuchasz mnie?
- Było coś - powiedział cichym głosem, otwierając oczy - coś, po czym Annie
zamknęła się w sobie na dobre.
11
Annie zamknęła się w sobie na dobre.
Uświadomił sobie nagle, że po prostu uwierzył w to, co usłyszał. A może po
prostu chciał uwierzyć? W każdym razie... wciąż pozostawała kwestia ukrytego
plecaka i to mocne przekonanie, że Halvor skrywa przed nim coś jeszcze. Sejer szedł
w stronę parkingu z rękami w kieszeniach i wpatrując się w chodnik, porządkował
myśli.
Annie lubiła opiekować się dziećmi. Chłopiec, którym się zajmowała, był
wyjątkowo trudnym dzieckiem i zmarł w tragicznych okolicznościach. Nigdy nie
mogłaby mieć swoich dzieci i nie zostało jej wiele życia. Miała chłopaka, na którego
od czasu do czasu krzyczała, w dodatku zerwała z nim, by niedługo później przyjąć
go z powrotem, jakby sama nie wiedziała, czego chce od życia.
Sejer nie mógł znaleźć żadnego wyraźnego związku pomiędzy tymi faktami.
Wsiadając do samochodu, wiedział już, dokąd zaraz się uda. Zamierzał odwiedzić
miejsce, gdzie Halvor spędził swoje dzieciństwo, a raczej okres, który powinien być
dla niego dzieciństwem. W przeszłości posterunek lokalnej policji mieścił się w starej
willi. Teraz znalazł go w nowym centrum handlowym, wciśnięty pomiędzy
supermarket Rimi i biuro Inland Revenue. Siedział przez chwilę zamyślony w
poczekalni, kiedy do pomieszczenia wszedł lokalny funkcjonariusz. Wyciągnął w
stronę Sejera bladą, pokrytą piegami dłoń. Zbliżał się do pięćdziesiątki, był szczupły,
ze skórą i włosami prawie całkiem pozbawionymi pigmentu. W niebiesko-zielonych
oczach niezbyt dobrze skrywał ciekawość. Był wręcz usłużny. W końcu nie
codziennie odwiedzał go inspektor z miasta.
Przez większość czasu posterunek funkcjonował tak, jakby świat zupełnie o nim
zapomniał.
- Cieszę się, że znalazł pan dla mnie czas - przywitał się Sejer, idąc za
policjantem korytarzem.
- Wspomniał pan o zabójstwie. Annie Holland? Sejer potwierdził.
- Śledziłem tę sprawę w prasie. A skoro pan tu jest, domyślam się, że interesuje
pana ktoś, kogo mógłbym znać? - Wskazał krzesło.
- No tak, w pewnym sensie. Zatrzymaliśmy kogoś w tej sprawie. To jest jeszcze
młody chłopak, ale po tym, co znaleźliśmy u niego w domu, nie mieliśmy innego
wyboru i trzeba go było aresztować.
- A pan wolałby mieć wybór?
- Nie sądzę, że jest winny. - Sejer uśmiechnął się pod nosem na dźwięk własnych
słów.
- Rozumiem, to się zdarza.
Głos policjanta pozbawiony był ironii. Oficer złożył dłonie i czekał na ciąg
dalszy.
- W grudniu 1992 roku doszło na pana terenie do samobójstwa. W konsekwencji
tego zdarzenia dwóch chłopców zostało wysłanych do Domu Dziecka Bjerkeli, a
matka skończyła na oddziale psychiatrycznym. Szukam informacji na temat Halvora
Muntza, urodzonego w 1976 roku, syna Torkela i Lilly Muntzów.
Było oczywiste, że policjant rozpoznał nazwisko. Na jego twarzy pojawił się
wyraz zdenerwowania.
- To pan zajmował się tą sprawą, prawda?
- Tak, niestety. Razem z kolegą. Halvor, starszy z chłopców, zadzwonił do mnie
do domu. To było późno w nocy. Pamiętam datę, trzynasty grudnia, moja córka
występowała tego dnia w szkolnym przedstawieniu. Nie chciałem jechać tam sam,
dlatego zabrałem ze sobą rekruta. Jeśli chodziło o rodzinę Halvora, nigdy nie było
wiadomo, co się zastanie na miejscu. Pojechaliśmy do nich do domu i znaleźliśmy
matkę na kanapie w pokoju, zakopaną pod kołdrą. Chłopcy byli na piętrze. Halvor
nic nie powiedział. Obok niego na łóżku leżał jego młodszy brat, miał zamknięte
oczy. Wszędzie była krew. Najpierw obejrzeliśmy dzieci.
Na szczęście nic im nie było. Potem zaczęliśmy szukać.
Ojciec leżał w starym, gnijącym śpiworze. Nie miał połowy głowy. Została
odstrzelona.
Zamilkł, a Sejer mógłby niemal przysiąc, że widzi obrazy, które niczym cienie
przemykają przed oczami policjanta.
- Nie było łatwo wyciągnąć cokolwiek z chłopców. Siedzieli przytuleni do siebie
i nic nie mówili. W końcu Halvor opowiedział nam, że ojciec od rana pił alkohol, a
potem wpadł w straszliwą furię. Tłukł się po domu, wreszcie zaczął rozbijać
wszystko, co stanęło mu na drodze. Chłopcy musieli uciekać na podwórko, tam
spędzili większość dnia. Kiedy zapadł zmierzch i zrobiło się zbyt zimno, by siedzieć
na zewnątrz, wrócili do domu.
Halvor obudził się i zobaczył pochylającego się nad nim ojca z nożem do chleba
w ręku. Ten dźgnął go i wydawało się, że dopiero wtedy uświadomił sobie, co się
właściwie dzieje. Wybiegł z pokoju, trzasnęły drzwi. Zaraz potem usłyszeli, jak
ojciec siłuje się z drzwiami do szopy i zamyka je głośno za sobą. Na ich terenie, za
domem stał taki stary, drewniany składzik. Po krótkiej chwili doszedł ich huk
wystrzału. Halvor bał się sprawdzić, co się stało. Zszedł cicho na dół i zadzwonił po
mnie. Ale chyba odgadł, do czego doszło, bo powiedział nam, że boi się, że coś jest
nie w porządku z jego ojcem. Opieka społeczna od lat chciała zająć się chłopcami,
ale Halvor zawsze się sprzeciwiał. Po tamtej nocy już nie.
- Jak zniósł całą tę sytuację?
Oficer wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Wyglądał na spiętego.
Zachowywał się tak, jakby ta rozmowa była dla niego bardzo niewygodna. Sejer nie
zamierzał przerywać kłopotliwego milczenia.
- Ciężko mi powiedzieć, co mógł czuć. Halvor był dzieckiem bardzo zamkniętym
w sobie. Ale mówiąc szczerze, nie widziałem u niego oznak rozpaczy. Raczej
determinację. Może dlatego, że dostał szansę na rozpoczęcie nowego życia, a śmierć
ojca była punktem zwrotnym. Na pewno odczuwał też ulgę. Chłopcy żyli w ciągłym
strachu i nigdy nie mieli rzeczy, których potrzebowali.
Policjant zamilkł na moment i stojąc tyłem do Sejera, czekał na jego dalsze
pytania. W końcu rozmawiał z inspektorem, który poprosił go o pomoc w śledztwie,
ale Sejer nic nie mówił. Mężczyzna w końcu odwrócił się i zaczął opowiadać dalej.
- Dopiero po pewnym czasie zaczęliśmy zadawać sobie pytania. - Wrócił do
swojego krzesła. - Ojciec leżał w śpiworze. Zdjął buty, kurtkę, zwinął nawet sweter i
podłożył go sobie pod głowę. Chodzi mi o to, że to wyglądało, jakby naprawdę
szykował się do snu, a nie... - przerwał, by wziąć oddech - a nie, by odebrać sobie
życie.
Więc potem przyszło nam do głowy, że może jednak ktoś pomógł mu w jego
wycieczce w zaświaty.
Sejer przymknął oczy. Zaczął masować miejsce tuż nad lukiem brwiowym i
poczuł, jak opadają płatki przesuszonej skóry.
- Ma pan na myśli Halvora?
- Tak - potwierdził oficer. - To znaczy, tak, podejrzewałem Halvora. Mógł śledzić
ojca, poczekać, aż zaśnie, włożyć strzelbę do śpiwora, w dłonie ojca i pociągnąć za
spust.
Ostatnie słowa zelektryzowały Sejera, - I co pan zrobił?
- Nic.
Oficer rozłożył ręce w bezradnym geście. - Nic nie zrobiliśmy. Nic a nic. Nie
znaleźliśmy niczego, co mogłoby połączyć go ze sprawą, w każdym razie nic
konkretnego. Rana była charakterystyczna dla samobójstw z tego typu broni. Kaliber
16, strzał z bliskiej odległości, rana wlotowa pod brodą i wylotowa na szczycie
czaszki. Żadnych innych odcisków palców na strzelbie, żadnych podejrzanych
śladów wokół szopy. W odróżnieniu do pana mieliśmy wybór. Może pan to nazwać
inaczej - niedopełnienie obowiązków albo poważny błąd w osądzie.
- Prawdopodobnie mógłbym pomyśleć o znacznie gorszych rzeczach -
uśmiechnął się Sejer. - Gdybym miał ochotę. Ale rozmawiał pan z nim?
- Przesłuchaliśmy ich, ale to nic nie dało. Młodszy brat miał wtedy około sześciu
lat, nie wiedział, w jakim czasie zginął ojciec. Nie był w stanie ani zaprzeczyć
naszym hipotezom, ani ich potwierdzić. Matka była pod wpływem dużej dawki
valium, a żaden z sąsiadów nie słyszał wystrzału. Ich dom stał na uboczu. Paskudne
miejsce, w przeszłości był tam sklep spożywczy. Prosty, ceglany dom ze stromymi
kamiennymi schodami i dużymi oknami po obu stronach frontowych drzwi. - Potarł
nos nerwowym gestem. - Ale na szczęście było też wiele sprzeczności.
- To znaczy?
- Jeśli to Halvor miałby pociągnąć za spust, musiałby wcześniej położyć się obok
ojca, przycisnąć strzelbę do jego piersi i wcisnąć lufę dokładnie pod jego brodę. Czy
piętnastolatek z wielką raną na policzku miałby wystarczająco jasny umysł, by to
wszystko zaplanować?
- To nie jest niemożliwe. Kiedy ktoś żyje tyle lat pod jednym dachem z
dręczącym go psychopatą, uczy się wielu rzeczy. Halvor to bystry chłopak.
- Czy oni chodzili ze sobą? Halvor i ta dziewczyna Hollandów?
- W pewnym sensie tak - wyjaśnił Sejer - Nie cieszy mnie pana teoria, ale będę
musiał wziąć ją pod uwagę.
- Więc zamierza pan ją ujawnić?
- Byłoby świetnie, gdyby mógł mi pan dać kopie akt. Chociaż raczej nie uda nam
się ustalić nic nowego, nie po takim czasie. Nie sądzę, że musi się pan martwić. Sam
służyłem w lokalnej policji i wiem, jak to jest. Człowiek przywiązuje się do ludzi.
Policjant patrzył zamyślony przez okno.
- Prawdopodobnie zaszkodziłem Halvorowi, mówiąc panu to wszystko. On
naprawdę zasługuje na więcej. To jest najbardziej opiekuńczy dzieciak, jakiego
kiedykolwiek spotkałem. Przez te wszystkie lata dbał o matkę i młodszego brata, a z
tego co słyszałem, mieszka teraz ze starszą panią Muntz i nią także się zajmuje.
- To prawda.
- W końcu znalazł dziewczynę i tak ma się to skończyć? A jak on się w ogóle
miewa? Nie traci rezonu?
- Stara się, ale być może nie spodziewał się w życiu niczego innego jak tylko
pasma kolejnych nieszczęść.
- Jeśli on faktycznie zabił swojego ojca - powiedział oficer, patrząc Sejerowi
prosto w oczy - działał w obronie własnej. W ten sposób uratował całą swoją rodzinę.
To był jedyny wybór: albo ojciec, albo oni. Ciężko mi wyobrazić sobie, że mógłby
mieć jakikolwiek inny powód. Więc to nie byłoby do końca w porządku używać tych
domniemań przeciwko niemu, dowodów w sprawie, której nigdy dokładnie nie
zbadaliśmy. Szczególnie po tym, jak uznałem go za niewinnego, interpretując
wszelkie wątpliwości na jego korzyść. - Potarł usta dłonią. - Biedna Lilly, nie miała
pojęcia, jaka czeka ją przyszłość, kiedy przyjmowała oświadczyny Torkela Muntza.
Mój ojciec był tutaj lokalnym funkcjonariuszem przede mną i opowiadał, że nie było
dnia bez kłopotów z Torkelem. To był awanturnik, ale za to niezwykle przystojny
chłopak. A Lilly była taka ładna. Może oddzielnie mogliby wyjść na prostą, coś w
życiu osiągnąć. Pewne kombinacje po prostu się nie sprawdzają, zgodzi się pan ze
mną?
Sejer przytaknął. - Mamy dzisiaj jeszcze zebranie departamentu i będziemy
musieli zdecydować, jakie postawić zarzuty. Obawiam się, że...
- Tak?
- Obawiam się, że nie uda mi się przekonać kolegów, by go wypuścić. Nie po
tym, co tu usłyszałem.
Holthemann przekartkował raport i posłał im surowe spojrzenie, zupełnie jakby
chciał wymusić wyniki samą tylko mocą gniewnego wzroku. Człowiek, który
stanąłby za szefem departamentu w kolejce do kasy w supermarkecie, raczej nie
pomyślałby o nim jako o osobie piastującej wysokie stanowisko, w dodatku
obdarzonej tak bystrym umysłem. Suchy i szary, przypominał uschnięte źdźbło
trawy, z błyszczącą, zroszoną potem łysiną i rozważnym spojrzeniem schowanym za
grubymi szkłami okularów.
- Co z tym chłopakiem z Kolleveien? - zapytał. - Jak dokładnie mu się
przyjrzeliście?
- Chodzi o Raymonda Làke?
- Kurtka, którą znaleziono na ciele denatki, należy do niego. Także Karlsen
mówi, że krążą o nim różne plotki.
- Ludzie zawsze gadają - powiedział Sejer. - Co dokładnie masz na myśli?
- To, że jeździ po okolicy, śliniąc się na widok młodych dziewczyn. Krążą także
pogłoski o jego ojcu. Mówi się, że nic mu nie dolega, że leży tylko w łóżku, czyta
magazyny porno i pozwala, by syn mu usługiwał. Może Raymond przeglądał w
tajemnicy pisemka ojca i znalazł w nich inspirację.
- Myślę, że zdecydowanie powinniśmy szukać kogoś stamtąd - oznajmił Sejer. -
Sądzę też, że ten człowiek stara się nas zmylić.
- Wierzysz Halvorowi?
- Tak, wierzę. Dodatkowo mamy niezidentyfikowaną osobę na podwórku
Raymonda, a on sam upiera się, że samochód, który widział, był czerwony.
- To raczej dość naciągana hipoteza. Równie dobrze mógł to być jakiś turysta.
Raymond chyba nie ma wszystkich klepek we właściwym miejscu, prawda?
Sejer zacisnął usta. - Nie sądzę, że Raymond jest na tyle sprytny, by wymyślić
taką historyjkę. Naprawdę ktoś z nim rozmawiał.
- I to miałby być ten sam mężczyzna, który rzekomo przemykał się pod oknami
Halvora? Ten sam, który ukrył plecak Annie w szopie?
- Tak, to jest możliwe.
- To zupełnie do ciebie niepodobne, Konradzie, żeby być aż tak naiwnym. Nagle
uległeś czarowi półgłówka i nastolatka?
Sejer poczuł się bardzo niezręcznie. Nie lubił być pouczany, ale być może
faktycznie pozwolił, by jego własne przeczucia przesłoniły mu fakty. Halvor był
najbliżej związany z ofiarą, w końcu był chłopakiem Annie.
- Czy Halvor zdradził ci jakieś szczegóły? - zapytał Holthemann. Wstał z krzesła
i przysiadł na brzegu biurka. Mógł teraz patrzeć na Sejera z góry.
- Słyszał dźwięk uruchamianego samochodu.
Prawdopodobnie dość starego, być może bez jednego cylindra. Hałas dobiegał z
głównej drogi.
- Tam jest miejsce, gdzie można zawracać. Wiele samochodów tam się
zatrzymuje.
- Wiem. Jednak jestem za tym, żeby go wypuścić. Nie ucieknie nam.
- Po tym, co nam opowiedziałeś, równie dobrze może być mordercą. Kimś, kto z
zimną krwią zamordował własnego ojca. To nie wygląda dobrze, Konradzie.
- Ale on kochał Annie, na swój własny, dziwny sposób naprawdę ją kochał.
Nawet jeśli nie okazywała mu wiele czułości i nie dawała nadziei na więcej.
- Więc prawdopodobnie stracił cierpliwość i panowanie nad sobą. A jeśli
odstrzelił ojcu głowę, to pokazuje, że buzują w nim emocje, które mogą być
niebezpieczne dla otoczenia.
- Jeśli faktycznie zabił swojego ojca - a tego nie wiemy na pewno - zrobił to
dlatego, że nie widział innego rozwiązania. Po latach przemocy i zaniedbywania jego
rodzina się rozpadała. W dodatku ojciec ranił go nożem w twarz. Nie ma
wątpliwości, że w razie procesu zostałby uniewinniony.
- Całkiem możliwe. Ale fakty są takie, że może być zdolny do popełnienia
morderstwa. A nie każdy to potrafi. Co pan myśli Skarre?
Skarre podgryzał długopis i kręcił w zamyśleniu głową.
- Wydaje mi się, że zabójca był starszy.
- A to dlaczego?
- Annie była w doskonałej formie. Ważyła około sześćdziesięciu pięciu
kilogramów, a na większość tej wagi składały się mięsnie Halvor waży jakieś
sześćdziesiąt trzy kilo, więc mniej więcej tyle samo co ona. Gdyby miał wepchnąć ją
pod wodę, na pewno usiłowałaby się bronić, a wtedy jej ciało nosiłoby ślady walki -
zadrapania, skaleczenia. Ale wszystko wskazuje na to, że zabójca był dużo od niej
większy i cięższy. Z tego co widziałem, wydaje mi się, że Annie była dużo silniejsza
od Halvora. Nie mówię, że nie mógł tego zrobić, tylko że byłoby to niezwykle dla
niego trudne.
Sejer przytaknął bezgłośnie.
- No dobrze, to brzmi przekonująco. Ale w takim razie nic nam nie zostaje.
Znaleźliśmy jakieś inne osoby związane z Annie, które mogłyby mieć motyw? -
zapytał Holthemann.
- Halvor także nie miał żadnego powodu, by ją zabić. - Słowa Sejera zabrzmiały
stanowczo i wzbudziły nagłą irytację szefa departamentu.
- Miał jej plecak i był bardzo mocno do niej przywiązany.
To ja ponoszę pełną odpowiedzialność za sprawę, nawet jeśli niespecjalnie mi to
odpowiada, Konradzie. A co z Axelem Bjorkiem? Zgorzkniały alkoholik z ostrym
temperamentem. Znaleźliście coś na niego?
- Nie mamy żadnych dowodów na to, że Bjork był w Lundeby tego dnia.
- Rozumiem. Z raportu wynika, że zdajecie się być o wiele bardziej
zainteresowani sprawą śmierci tego dwulatka. - Teraz uśmiechnął się, chociaż nie aż
tak złośliwie, jak się tego spodziewali.
- Nie tyle śmiercią chłopca, co reakcją Annie na to zdarzenie. Staraliśmy się
znaleźć powody tak nagłej zmiany w jej zachowaniu. To mogło mieć coś wspólnego
albo z dzieckiem, albo z faktem, że była chora. Mam nadzieję, że coś uda się nam tu
ustalić.
- Na przykład co?
- Nie wiem jeszcze. To jest właśnie najtrudniejsze w tej sprawie: nie mamy
pojęcia, jakiego człowieka powinniśmy szukać.
- Może miłośnika egzekucji. Trzymał jej głowę pod wodą, czekał, aż umrze. -
Holthemann zareagował dość ostro. - Nie miała nawet zadrapania.
- Dlatego wydaje mi się, że mogło być tak: siedzą na brzegu, jedno obok
drugiego, rozmawiają zupełnie swobodnie. Być może zabójca ma nad nią jakąś
kontrolę, coś, co sprawiło, że z nim tam przyszła. Niespodziewanie on kładzie rękę
na jej szyi i przewraca ją na brzuch, głową do wody. Wszystko dzieje się w jednej
chwili, ale pomysł pojawił się wcześniej, kiedy siedzieli w samochodzie albo na
motocyklu.
- Musiał być mokry i zabłocony - dodał Skarre.
- Czy ktoś widział motocykl w Kolleveien?
- Widziano pędzący samochód. Chociaż właściciel sklepu Horgen zauważył
motocykl. Nie widział za to Annie.
Johnas nie dostrzegł z kolei, że wsiadała z kimś na motocykl. Wypuścił ją z
samochodu, zobaczył motor i pomyślał, że idzie w jego kierunku.
- Macie inne tropy?
- Magne Johnas.
- Co z nim?
- W sumie niewiele. Wygląda na nabuzowanego sterydami i kiedyś podkochiwał
się w Annie. Tyle że ona nie była zainteresowana. Może to ten typ, który nie znosi,
kiedy kobieta go odtrąca. Bywa regularnie w Lundeby, odwiedza znajomych, no i
jeździ motocyklem. Wydaje się, że teraz w oko wpadła mu Solvi. W każdym razie
nie możemy go wykluczyć.
Holthemann przytaknął. - A co z Raymondem i jego ojcem? Czy to prawda, że
przez długi czas chłopak był poza domem?
- Powiedział, że kiedy wrócił ze sklepu, siedział przez jakiś czas, przypatrując się
śpiącej Ragnhild.
- Po prostu doskonałe alibi, Konradzie - skomentował to Holthemann. - Czy
dobrze rozumiem, że to impulsywny, fizycznie dorosły mężczyzna z psychiką
pięciolatka?
- Dokładnie tak. A wśród pięciolatków nie spotyka się wielu morderców.
Szef pokręcił tylko głową. - Ale interesuje się dziewczynami, prawda?
- Tak, nie wiem tylko, czy wiedziałby, co z nimi robić.
- Nie mamy pewności, czy masz rację. Z drugiej strony, zawsze doceniałem twój
dobry instynkt. Ale jest jedna sprawa, którą musisz sobie uświadomić. - Podniósł
palec w geście upomnienia. - Nie jesteś bohaterem powieści kryminalnej, więc staraj
się zachować obiektywny osąd.
Sejer podniósł głowę i roześmiał się głośno. Jego szef rzucił mu spojrzenie pełne
dezaprobaty i zasiadł ponownie za biurkiem. Wsunął palec pod okulary, żeby potrzeć
oko, po czym zamrugał nerwowo i zapytał: - Czyżby coś mnie ominęło? - Ani Sejer,
ani Skarre nie odezwali się.
- W porządku - powiedział wreszcie spokojnym głosem - ale jeśli coś szybko się
nie wydarzy, będę musiał postawić Halvorowi zarzuty. Dlaczego, na przykład,
zabójca miałby zabierać ze sobą plecak ofiary?
- Jeśli przyjechali samochodem, musieli wysiąść przy zakręcie, a wtedy plecak
zostałby w środku - wyjaśnił Sejer. - Zbyt ryzykowne byłoby wracanie po plecak i
wrzucanie go później do wody.
- Brzmi rozsądnie.
- Mam tylko jedno pytanie - odezwał się inspektor, podchwytując jego spojrzenie.
- Czy nie powinniśmy wypuścić Halvora, jeśli okaże się, że odciski palców na
klamerce paska Annie nie należą do niego?
- Pozwól, że się nad tym zastanowię.
Sejer podszedł do mapy zawieszonej na ścianie, gdzie zaznaczono trasę z
Krystallen w stronę ronda, w dół do sklepu Horgena i potem znów w górę do
Kolleveien i jeziora. Kilka magnesów oznaczało miejsca, w których widziano Annie.
Magnesy przypominały zielonego ludka ze świateł na przejściu dla pieszych. Jeden
oznaczał dom Annie w Krystallen, drugi skrzyżowanie w Gneisveien, gdzie przeszła
przez ulicę i wybrała skrót, kolejny wskazywał miejsce, gdzie pewna kobieta
widziała, jak dziewczyna wsiada do samochodu Johnasa. Następny oznaczał sklep
Horgena. Także samochód Johnasa i motocykl przed sklepem były oznaczone. Sejer
odpiął jeden z magnesów obok sklepu i schował go do kieszeni.
- Kto tak naprawdę był jej najbliższy? - zapytał. - Czy był to Halvor? Kiedy i
gdzie spotkała zabójcę, skoro minęło tak niewiele czasu od momentu, gdy wysiadła z
samochodu Johnasa, do chwili jej odnalezienia? Motocyklista się nie zgłosił. Nikt nie
widział, jak wsiadała na motocykl.
- Ale przecież zamierzała się z kimś spotkać?
- Tak, wybierała się do Anette.
- To powiedziała nam pani Holland. Może miała w planach inne spotkanie -
zasugerował Holthemann.
- Annie wiedziała, że Anette nie zadzwoni.
- Załóżmy, że tak było. A jeśli Annie nigdy nie wysiadła z samochodu Johnasa?
Może to jest aż tak proste? - Wstał i zaczął chodzić po pokoju. Jego głowa aż
buzowała od myśli. - Przecież jedynym, co potwierdza fakt, że to zrobiła, są słowa
samego Johnasa.
- O ile wiem, to szanowany biznesmen z własną galerią i nieposzlakowaną opinią.
Poza tym miał wobec Annie dług wdzięczności za opiekę nad nieznośnym synem.
- Dokładnie tak. Annie dobrze go znała, a i on żywił wobec niej ciepłe uczucia. -
Sejer zamknął oczy. - Może po prostu się myliła.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Holthemann nachylił się w jego stronę.
- Zastanawiam się nad tym, czy mogła się pomylić - powtórzył.
- No tak, na pewno. W końcu poszła sama z mordercą w zalesione miejsce.
- To też. Ale wcześniej. Ona go nie doceniła, myślała, że jest bezpieczna.
- Nie sądzę, żeby na szyi miał zawieszoną tabliczkę z ostrzeżeniem. - Ironia w
głosie Holthemanna była aż nazbyt słyszalna. Zmitygował się po chwili i zapatrzył
się w mapę, a właściwie w jeden punkt, miejsce, gdzie znaleziono Annie. - Jeśli była
tak ostrożna, jak mówisz, to musieli dobrze się znać, skoro mu zaufała.
- Może mieli wspólny sekret - zasugerował inspektor.
- Jakiś romans na przykład?
Sejer przypiął z powrotem magnes na dawne miejsce i odwrócił się z wyrazem
zwątpienia na twarzy.
- To w końcu nie byłaby pierwsza taka historia - Holthemann uśmiechnął się. -
Niektóre młode dziewczyny szczególnie lubią dużo starszych od siebie mężczyzn.
Zauważyłeś to może, Konradzie?
- Halvor zaprzecza, że spotykała się z innym mężczyzną.
- Oczywiście, że zaprzecza. Nie może znieść myśli, że mogło być inaczej.
- Romans, który mogłaby ujawnić - to masz na myśli? Z kimś, kto ma żonę,
dzieci i wysokie zarobki?
- Po prostu myślę na glos. Snorrason potwierdził, że nie była dziewicą.
Sejer przytaknął. - W końcu ona i Halvor próbowali seksu raz czy dwa, pomimo
wszelkich trudności pomiędzy nimi. Moim zdaniem każdy mężczyzna w Krystallen
jest potencjalnym kandydatem na podejrzanego. Widywali ją każdego dnia,
niezależnie od pory roku, wystarczyło, by wystawiła nogę za drzwi. Widzieli, jak
dorasta i jak z dnia na dzień zmienia się w atrakcyjną kobietę.
Podwozili ją za każdym razem, kiedy tego potrzebowała, opiekowała się ich
dziećmi, bywała w ich domach - ufała im. Mówię tu o samych dojrzałych
mężczyznach. W osadzie jest dwadzieścia jeden domów, pomijając jej własny, co
daje nam dwudziestu mężczyzn. Fritzner, Irmak, Solberg, Johnas - to duża grupa.
Może jeden z nich ukrywał swoje pożądanie. Przynajmniej do chwili, kiedy...
- Pożądanie? Myślałem, że wykluczyłeś zbrodnię na tle seksualnym.
- Może ktoś mu przerwał.
Sejer studiował zawieszoną na ścianie mapę. Mieli coraz więcej pomysłów, a
jednak dalej nie rozumiał, jak ktoś mógł zabić tę dziewczynę, a jednocześnie
pozostawić ją nietkniętą. Nie znaleziono żadnych oznak przemocy, kradzieży,
żadnych widocznych śladów wybuchu rozpaczy, gniewu czy perwersji. Ciało zostało
ułożone starannie, z rozmysłem, wręcz z uczuciem. Ubranie zabójca zostawił obok.
Sejer wziął do ręki ostatni z magnesów oznaczających obecność Annie. Ścisnął go
mocno w palcach, po czym z wahaniem przyczepił z powrotem do mapy.
Tego samego dnia Sejer wybrał się na spacer.
Nasłuchiwał, starając się wyobrazić sobie ich rozmowę na tej ścieżce. Annie
ubrana w dżinsy i niebieski sweter, obok niej mężczyzna. Był jedynie cieniem,
wyobrażeniem w umyśle Sejera, zaledwie zarysem prawdziwej postaci. Kogoś dużo
starszego i potężniejszego niż Annie. Puścił wodze fantazji i wyobraził sobie
możliwy przebieg wydarzeń.
Mężczyzna gestykulował i starał się coś wyjaśniać. Annie potrząsała głową,
mężczyzna kontynuował z coraz większym zaangażowaniem, chcąc przekonać ją do
swoich racji. Temperatura rozmowy rosła. Doszli do stawu, który srebrzył się pośród
drzew. Usiadł na kamieniu, jeszcze ani razu jej nie dotknął, ona z pewnym wahaniem
usiadła obok. Mężczyzna wiedział, jak dobrać słowa, był miły, przyjazny, a może
bardzo o coś prosił, tego Sejer nie był pewny. Nagle poderwał się na nogi i rzucił na
nią. Słychać było tylko plusk wody, kiedy Annie zanurzyła się z napastnikiem
przyciskającym ją do dna. Teraz używał już obu rąk i całego ciężaru swojego ciała.
Przestraszone ptaki poderwały się do lotu, wydając z siebie głośne krzyki. Annie
zacisnęła usta tak mocno, jak tylko mogła, broniąc się przed wodą, która wdzierała
się jej do płuc. Walczyła, skrobiąc palcami muliste dno stawu, jednak wraz z
upływem cennych sekund stawała się coraz bardziej senna. W końcu życie wypłynęło
z niej, mieszając się z błyszczącą od słońca wodą.
Sejer wpatrywał się nieruchomo w niewielki skrawek brzegu.
Ta chwila trwała jak wieczność. W końcu Annie przestała kopać i uderzać
rękami. Mężczyzna wstał, odwrócił się i popatrzył w stronę ścieżki. Nikogo tam nie
było, nikt ich nie widział. Annie leżała na brzuchu w mulistej wodzie stawu. Być
może wydawało mu się, że to niegodne zostawiać ciało leżące w takiej pozycji, więc
wyciągnął ją na brzeg. Pomysł zaczynał krystalizować się w jego umyśle. Znajdzie ją
policja, przeczesze okolicę, na pewno znajdą wiele tropów. Młoda dziewczyna,
martwa, znaleziona w lesie. To oczywiście sprawka gwałciciela, któremu puściły
nerwy. Rozebrał ją ostrożnie, walcząc z guzikami, suwakiem i paskiem, a ubranie
uważnie złożył obok. Stwierdził, że nie podoba mu się pozycja, w jakiej dziewczyna
leży, na plecach z rozłożonymi nogami. Przewrócił ją na bok, ułożył nogi i ręce.
Zdawał sobie sprawę, że ten obraz, ostatni, zostanie z nim na zawsze, dlatego chciał
pożegnać ją w jak najbardziej godny i spokojny sposób.
Ale skąd wiedział, że będzie miał tyle czasu?
Sejer zszedł na dół, nad sam brzeg stawu i zatrzymał się kilka centymetrów od
tafli wody. Stał tak przez dłuższą chwilę, przyglądając się w myślach leżącej u jego
stóp martwej dziewczynie. Nic nie wskazywało na czyn zrodzony ze złych intencji,
raczej na akt desperacji. Był zaskoczony tą wizją nieszczęśliwego człowieka
zagubionego w ciemnej, zimnej i pozbawionej powietrza klatce. Człowieka, który się
dusił, uderzając głową w przeszkodę, nie mogąc w żaden sposób się wydostać. Tą
przeszkodą była Annie.
Sejer odwrócił się i zaczął niespiesznie wracać w stronę samochodu. Samochód
albo motocykl zabójcy musiał być zaparkowany w tym samym miejscu, gdzie teraz
stał jego peugeot. Morderca otworzył drzwi i dopiero wtedy zauważył plecak Annie.
Wahał się przez chwilę, ale w końcu postanowił go zabrać i odjechał z obciążającym
go dowodem zbrodni. Mijając dom Raymonda, zauważył przechodzącego obok
dziwnego mężczyznę z małą dziewczynką prowadzącą wózek dla lalek. Widzieli jego
samochód, a niektóre dzieci bardzo dobrze zapamiętują pewne detale, pomyślał.
Poczuł pierwsze ukłucie strachu w sercu. Jednak nie zwalniał, jechał dalej, mijając po
drodze trzy farmy, w końcu dojechał do drogi głównej.
Wtedy Sejer stracił go z oczu.
Wsiadł do samochodu i odjechał. W lusterku widział chmurę kurzu. Dom
Raymonda był cichy, sprawiał wręcz wrażenie opuszczonego. Białe i brązowe króliki
poruszyły się w klatkach, kiedy przejechał obok nich.
Furgonetka z zepsutym akumulatorem zaparkowana była na podwórku. Stare
auto, może nie działał w nim jeden cylinder? Kurnik i cały rwetes związany z
gospodarstwem przypomniały mu jego własne dzieciństwo, lata zanim przeniósł się z
Danii do Norwegii. Hodowali karłowate kurki, których klatki znajdowały się na
końcu ogrodu z warzywami.
Codziennie rano zbierał malutkie, cudownie okrągłe jajka, niewiele większe od
jego największych kulek do gry, tych, które nazywali dwunastkowcami. Sejerowi
wydawało się, że widzi w lusterku, jak w jednym z okien porusza się firanka. W tym
należącym do sypialni ojca Raymonda.
Skręcił w prawo i minął sklep Horgena, przed którym miał stać zaparkowany
motocykl. Teraz zobaczył tam niebieskiego blazera i żółtego inuita - oczywiste
oznaki nadchodzącej wiosny.
Otworzył okno i poczuł na twarzy ciepły powiew wiatru.
Motywem oczywiście mógł być seks, nawet jeśli nie doszło do gwałtu czy innego
zbezczeszczenia ciała. Być może sam fakt rozebrania jej był wystarczający. To, że
leżała tam zupełnie naga, nieruchoma, bezbronna, kiedy on wyobrażał sobie, że na
niego czeka, i co mógłby z nią robić, gdyby tylko chciał. W wyobraźni zabójcy
mogła być gotowa na wszystko. Oczywiście tak mogło być.
Jednak Sejer wciąż czuł się nieswojo z tyloma możliwymi scenariuszami. Jechał
główną drogą, potem zatrzymał się przy zjeździe do kościoła. Przepuścił traktor ze
skrzynkami pełnymi kapusty i skręcił. Przesuszone kwiaty z grobu Annie zostały
dawno zabrane, podobnie jak zwykły drewniany krzyż. W jego miejscu postawiono
prosty kamienny nagrobek, okrągły i gładki, niczym kamień oszlifowany przez
morskie fale. Być może pochodził z wybrzeża, gdzie Annie surfowała w czasie lata.
Przeczytał napis: „Annie Sofie Holland. Niech Bóg się nad Tobą ulituje".
Inskrypcja nieprzyjemnie go zaskoczyła. Zastanawiał się nad tym, co wyraża i
czy mu się to podoba. Uznał, że nie.
Zupełnie jakby mówiła, że Annie uczyniła coś, za co powinna prosić o
wybaczenie. W drodze do wyjścia minął grób Eskila Johnasa. Ktoś, być może jakieś
dzieci, położył na grobie bukiecik mleczy.
12
Kollberg domagał się spaceru. Do szczęścia wystarczyły mu krzaki berberysu
rosnące za blokiem, więc przechadzka nie trwała długo i po kilkunastu minutach
wrócili na górę. Sejer zajrzał do zamrażalnika, ale znalazł tam jedynie paczkę
twardych jak beton kiełbasek, samotną pizzę i coś, co kiedyś mianowało się
bekonem.
Po krótkim zastanowieniu zdecydował się na cztery sadzone jajka z solą i
pieprzem, a psu przygotował krojoną kiełbaskę. Kollberg błyskawicznie zjadł swoje
danie, a potem wygodnie rozciągnął się pod stołem. Sejer jadł kolację, popijając
mleko i ogrzewając stopy pod stołem o potężne ciało leżącego u jego nóg psa. Cały
posiłek nie zajął mu dłużej niż dziesięć minut. Obok talerza leżała rozłożona gazeta.
Nagłówek Chłopak denatki trafia do aresztu sprawił, że Sejer westchnął zirytowany.
Nie miał wiele zrozumienia dla dziennikarzy i sposobu, w jaki podchodzili do
nieszczęść innych.
Posprzątał po posiłku i nastawił kawę. Może Halvor zabił swojego ojca. Założył
rękawiczki, wsunął strzelbę do śpiwora, wcisnął ją w jego ręce, a potem pociągnął za
spust. Następnie zatarł ślady stóp przed szopą i pobiegł z powrotem do swojego
pokoju, do brata. Brata, który był tak do niego przywiązany i lojalny, że nie
powiedziałby nic, nawet gdyby faktycznie Halvora nie było w łóżku w chwili, kiedy
padł strzał.
Sejer wypił kawę w salonie, a potem wziął szybki prysznic i zajął się
przeglądaniem katalogu z łazienkami i armaturą. Najnowsza oferta obejmowała
wyprzedaż kafelków, w tym białych ze wzorem w niebieskie delfiny.
Opanowała go senność, ale nie zamierzał jej ulec. Sofa była zbyt krótka, żeby się
na niej porządnie wyspać, ale za to idealnie nadawała się do niedługiego
wypoczynku.
Położył się, kładąc stopy na oparciu, co skutecznie powstrzymywało go od
drzemki. Nie chciał spędzić potem bezsennej nocy - wystarczyło, że jego egzema nie
pozwalała mu się wysypiać. Wpatrywał się w okno tak długo, aż zauważył, że
przydałoby mu się mycie. Na trzynastym piętrze nie miał szans, by zobaczyć
cokolwiek więcej poza kawałkiem błękitnego nieba, które o tej porze zaczynało
powoli ciemnieć.
W pewnym momencie zwrócił uwagę, że po wewnętrznej stronie szyby siedzi
duża, tłusta mucha. Od czasu do czasu poruszała się niemrawo. Pomyślał, że to
kolejna oznaka nadchodzącej wiosny, kiedy zobaczył drugą muchę pełznącą powoli
nad tamtą. Zazwyczaj nie miał nic przeciwko muchom, chociaż było coś
obrzydliwego w sposobie, w jaki pocierały się odnóżami. Był to taki intymny odruch,
jak w przypadku ludzi, którzy nie wstydzą się publicznie drapać w najbardziej
osobiste części ciała. Muchy wyglądały tak, jakby czegoś szukały.
Wkrótce dołączyła do nich kolejna. Teraz już nie mógł oderwać od nich wzroku.
Ogarniało go nieprzyjemne uczucie. Trzy muchy siedzące na oknie. Dlaczego nie
odlatywały? Zaraz potem pojawiła się kolejna, a potem jeszcze następna i dalsze.
Wkrótce całe okno pokryte było ruszającą się masą. W końcu muchy odleciały, by
zaraz ponownie się skupić, tym razem za stojącym przy oknie krzesłem. Było ich tak
dużo, że zaczął słyszeć, jak bzyczą.
Niechętnie podniósł się z sofy. Narastał w nim lęk. Tam, za tym krzesłem,
musiało być coś, co je przyciągało, z czego uczyniły sobie ucztę. Przeszedł przez
pokój i powoli zbliżył się do krzesła. Serce podchodziło mu do gardła. Kiedy odsunął
mebel, rój much rozpierzchł się we wszystkich kierunkach. Niektóre pozostały na
podłodze, nie chcąc porzucić zdobyczy. Dotknął tego końcem stopy.
Ogryzek. Zgniły i miękki.
Usiadł na sofie. Kręciło mu się w głowie, a koszula lepiła się od potu. Był
zdezorientowany. Potarł oczy i spojrzał na okno. Było puste. To tylko sen. Miał
ciężką głowę, sztywną szyję i ścierpnięte łydki. Podniósł się i nie mogąc
powstrzymać impulsu, zajrzał za krzesło. Niczego tam nie było. Poszedł do kuchni po
butelkę whisky i tytoń.
Kollberg wpatrywał się w niego wyczekująco. - No dobra - powiedział Sejer,
zmieniając zdanie. - Idziemy na spacer.
Równo godzinę zajęła im przechadzka do kościoła w centrum i z powrotem.
Myślał o swojej matce, o tym, że powinien ją wkrótce odwiedzić. Od chwili, kiedy
widział ją po raz ostatni, minęło już dużo czasu. Z przygnębieniem uświadomił sobie,
że kiedyś i jego córka Ingrid spojrzy do kalendarza i pomyśli to samo: powinnam
odwiedzić swojego staruszka, dawno już go nie widziałam. I nie będzie w tym
radości, a jedynie poczucie obowiązku. Może Skarre się nie myli. Może nie ma sensu
trwać tak długo, niczym chylące się ku upadkowi drzewo, a potem tylko leżeć w
łóżku jako ciężar dla innych. Przyśpieszył kroku, nieco oszołomiony towarzyszącymi
mu myślami. Kollberg doskoczył gotowy do zabawy z panem. Sejer spojrzał na niego
roztargniony. Doszedł do wniosku, ze przecież nie można sobie odpuszczać. Musiał
wykończyć tę łazienkę. Elise na pewno spodobałaby się nowa armatura. Był tego
pewien.
Gdyby wiedziała, że wciąż z tym zwleka... nie, wolał nawet o tym nie myśleć.
Osiem lat w otoczeniu sztucznego marmuru wystarczająco mu o tym przypominało.
Wrócił do domu i w końcu nalał sobie długo wyczekiwanego drinka. Było już
późno, może nawet uda mu się zasnąć. Dzwonek do drzwi zabrzmiał dokładnie w
momencie, gdy zakręcał butelkę.
To był Skarre, już nie tak nieśmiały jak za pierwszym razem. Od razu wszedł do
środka, ale odmówił, kiedy Sejer zaproponował mu whisky.
- A masz piwo?
- Ja nie mam, ale może Kollberg ma coś w swoim zapasie, gdzieś w głębi
lodówki.
Sejer wyszedł, a po chwili wrócił z piwem.
- Znasz się na armaturze łazienkowej? - zapytał.
- Pewnie, że tak. Nawet ukończyłem specjalny kurs. Najważniejsze to nie skąpić
na materiałach. Potrzebujesz rady?
- A co myślisz o tych płytkach? - Sejer wskazał niebieskie delfiny w katalogu.
- Niezłe. A co teraz masz?
- Imitację marmuru.
Skarre pokiwał ze zrozumieniem głową i nachylił się nad piwem.
- Odciski palców Halvora nie pasują do odcisków znalezionych na pasku Annie -
powiedział. - Holthemann zgodził się, by na razie zwolnić go do domu.
Sejer nie odpowiedział. Z jednej strony ulżyło mu, z drugiej znowu się
zdenerwował. Cieszył się, że Halvor został wykluczony z kręgu podejrzanych, jednak
to oznaczało, że dalej nic nie mieli.
- Miałem paskudny sen - wyjawił nagle, zadziwiony swoją otwartością. - Śniło mi
się, że leżał tam zgniły ogryzek, całkowicie pokryty pełzającymi muchami.
- Sprawdziłeś, czy go tam naprawdę nie ma? - zapytał Skarre z uśmiechem na
twarzy.
Sejer upił łyk whisky. - Sprawdziłem. Nie ma nic oprócz kurzu. Myślisz, że ten
sen coś znaczy?
- Może jest jakiś mebel, pod który zapomnieliśmy zajrzeć. Coś, co jest tam od
samego początku, a my zupełnie to zignorowaliśmy. Wygląda mi to na ostrzeżenie.
Teraz pozostaje nam tylko ustalić, co symbolizuje krzesło.
- Czyli powinniśmy przerzucić się teraz na handel meblami? -Sejer zaśmiał się z
własnego dowcipu. W końcu nie zdarzało mu się zbyt często żartować.
- Miałem nadzieję, że wciąż masz jakieś karty w rękawie - powiedział Skarre. -
Nie mogę uwierzyć, że wciąż stoimy w miejscu. Tygodnie mijają, akta stają się coraz
grubsze i to ty powinieneś dawać nam rady.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Chodzi o twoje imię. Konrad znaczy: ten, który daje wskazówki.
Sejer zdumiony uniósł jedną brew i zapytał: - A skąd ty wiesz takie rzeczy?
- Mam książkę z imionami w domu. Kiedy tylko kogoś spotkam, sprawdzam, co
znaczy jego imię.
- A co znaczy Annie? - Sejer zapytał natychmiast.
- Piękna.
- Dobry Boże. No cóż, teraz nie dorastam chyba do swojego imienia. Ale niech
cię to nie zniechęca, Jacobie. A tak przy okazji, co znaczy Halvor? - spytał
zaciekawiony.
- Halvor to inaczej strażnik.
Powiedział do mnie po imieniu, pomyślał zdumiony Skarre.
Pierwszy raz zwrócił się do mnie po imieniu.
Słońce wisiało nisko nad horyzontem, popołudniowym światłem oświetlając
przytulny balkon. Było na tyle ciepło, że mogli ściągnąć kurtki. Czekali, aż rozpali
się grill. W powietrzu unosił się przyjemny zapach węgla i podpałki zmieszany z
delikatną wonią drzewka cytrynowego, które Ingrid podlała chwilę wcześniej.
Sejer siedział z wnukiem na kolanach, huśtając go w górę i w dół tak długo, aż
zaczęły boleć go mięśnie. Wiedział, że razem z dzieciństwem wnuka coś w nim na
zawsze zniknie. Chłopiec za kilka lat będzie wyższy od swojego dziadka, straci
dziecinny tembr głosu. Zawsze, kiedy byli razem, Sejer popadał w ten specyficzny
stan zadumy, a jednocześnie trzymając Matteusa na kolanach, czuł niezwykłą radość
i zadowolenie.
Ingrid podniosła z podłogi swoje chodaki i uderzyła jednym o drugi trzy razy,
zanim włożyła je na nogi.
- Dlaczego tak robisz?
- Stare przyzwyczajenie - wyjaśniła, uśmiechając się. - Z Somalii.
- Ale tutaj przecież nie ma węży czy skorpionów.
- Weszło mi w krew. Poza tym my mamy osy i węże pończoszniki.
- I ty myślisz, że taki wąż nie ma nic innego do roboty, jak tylko schować się w
twoim bucie?
- Kto go tam wie.
Sejer objął wnuka i wtulił nos w zgięcie jego szyi.
- Jeszcze huśtaj - poprosił chłopiec.
- Ale nogi mnie już bolą. Może w zamian poszukamy jakiejś książki i ci
poczytam?
Chłopiec zeskoczył na ziemię i pognał w głąb mieszkania.
- Więc jak się, tato, miewasz tak naprawdę? - Ingrid zapytała delikatnym, prawie
dziecięcym głosem.
Naprawdę... Skupił się na tym słowie. Czy miała na myśli, jak rzeczywiście
wyglądało jego życie? A może to, jak się czuł, jaki miał stan ducha? Z drugiej strony
mogła to być delikatna próba wypytania, czy coś się stało. Czy na przykład znalazł
sobie jakąś dziewczynę albo może miał romans. Którego oczywiście nie miał. Nie
mógł sobie nawet tego wyobrazić.
- Co masz dokładnie na myśli? - starał się, by jego głos brzmiał szczerze.
- Zastanawiałam się, jak mijają ci dni, czy dalej są takie długie.
Była bardzo ostrożna. Zdał sobie sprawę, że chce mu coś powiedzieć.
- Mam teraz dużo pracy - wyjaśnił. - A poza tym mam was. Ta ostatnia
odpowiedź sprawiła, że Ingrid bardzo energicznie wzięła się do kończenia sałatki.
Kawałki ogórków i pomidorów wpadały do miski.
- Tak, oczywiście. Widzisz, zastanawiamy się, czy nie wyjechać raz jeszcze na
południe. Na kontrakt. Ostatni - powiedziała szybko, spoglądając na niego z
poczuciem narastającej winy.
- Na południe? - Zawiesił głos. - Znaczy do Somalii?
- Erik dostał propozycję. Jeszcze im nie odpowiedzieliśmy - wyjaśniła szybko. -
Ale poważnie się zastanawiamy, czy nie pojechać. Częściowo z powodu Matteusa.
Chcielibyśmy, żeby poznał kraj, nauczył się języka. Jeśli pojedziemy tam w sierpniu,
to będzie mógł normalnie zacząć szkołę.
Całe trzy lata, pomyślał. Trzy lata bez Ingrid i Matteusa.
W Norwegii tylko na święta. Pocztówki i listy, a jego wnuk z każdą wizytą coraz
wyższy, coraz starszy, zmieniony.
- Nie mam wątpliwości, że bardzo się tam przydacie - powiedział, starając się, by
głos mu nie zadrżał. - Chyba nie boisz się mnie tu zostawić samego? Nie mam
jeszcze dziewięćdziesięciu lat, Ingrid.
Zarumieniła się lekko.
- Myślę także o babci.
- Potrafię się zająć własną matką. A ty przestań tak bardzo zgniatać tę sałatę, jeśli
wciąż zamierzasz ją podać.
- Nie chcę zostawiać cię samego.
- Jak to samego? Mam Kollberga.
- Ale to tylko pies!
- Powinnaś się cieszyć, że nie rozumie, co mówisz. - Sejer spojrzał na śpiącego
pod stołem psa. - Dajemy sobie radę. Sądzę, że powinnaś jechać, jeśli naprawdę tego
chcesz. A co, Erikowi znudziło się już wycinanie wyrostków i przerośniętych
migdałków?
- Tam jest inaczej. Będziemy dużo bardziej pomocni.
- A co z Matteusem? Co z nim?
- Pójdzie do amerykańskiego przedszkola, razem z innymi dziećmi, a poza tym
ma tam krewnych, których nawet jeszcze nie zna. A tak nie może być, chciałabym,
żeby poznał wszystko.
- Do amerykańskiego przedszkola? - zapytał. - A poza tym co masz na myśli,
mówiąc: poznał wszystko?
Pomyślał o biologicznych rodzicach Matteusa i o tym, co ich spotkało.
- Nie powiemy mu o jego matce, póki nie podrośnie.
- Powinnaś jechać! - powiedział.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się. - Jak myślisz, co powiedziałaby mama?
- Dokładnie to samo. A potem długo płakałaby w poduszkę.
- Ale ty nie będziesz płakać?
Matteus przybiegł z książeczką z obrazkami w jednej i jabłkiem w drugiej dłoni.
- Była ciemna i burzliwa noc - zaczął czytać Sejer. - Nie boisz się?
- Ha! - odparł jego wnuk, wdrapując się z powrotem na swoje miejsce na
kolanach dziadka.
- Węgle już się rozgrzały - poinformowała Ingrid. - Położę steki.
- Dobry pomysł.
Położyła cztery kawałki mięsa na grillu i poszła po napoje.
- Mam zielonego gumowego pytona w swoim pokoju - wyszeptał Matteus. -
Włożymy go jej do buta?
Sejer zawahał się. - No nie wiem, myślisz, że to dobry pomysł?
- A ty nie?
- Jakoś nie.
- Starzy ludzie są takimi strachajłami - stwierdził chłopiec. -Możesz wszystko
zrzucić na mnie.
- No dobrze, popatrzę w drugą stronę.
Matteus szybko zeskoczył, pobiegł po węża, a potem dokładnie upchał go do buta
matki.
- Już możesz czytać.
Sejer wykrzywił się na samą myśl o paskudnym gumowym wężu i tym okropnym
uczuciu, gdy poczuje się go pod swoją stopą.
- „Była ciemna i burzliwa noc. W górach grasowali zbóje. Na tych, którym udało
się uciec, czekały wilki". Czy to aby nie za mroczna historia?
- Mama czytała mi ją wiele razy. - Wgryzł się w jabłko i zaczął żuć z
zadowoleniem.
- Nie bierz takich dużych kęsów, możesz się zakrztusić - pouczył wnuka Sejer.
- Czytaj już, dziadku!
Chyba robię się stary. Stary i upierdliwy, pomyślał i westchnął ciężko.
- „Była ciemna i burzliwa noc" - zaczął raz jeszcze, ale znowu musiał przerwać,
bo dokładnie w tym momencie wróciła Ingrid z trzema butelkami piwa i colą w
rękach.
Przestał czytać i spojrzał na nią przeciągle. Matteus także się w nią wpatrywał.
- Co się tak na mnie gapicie? Co wam strzeliło do głowy?
- Nic - odpowiedzieli jednocześnie i nachylili się nad książką. Postawiła butelki
na stole, otworzyła je, a potem rozejrzała się za butami. Podniosła chodaki, obróciła
je do góry nogami i trzy razy uderzyła jednym o drugi. Nic się nie stało. Utknął,
pomyśleli zadowoleni. A potem wszystko wydarzyło się jednocześnie. Zięć Sejera,
Erik, stanął w drzwiach.
Matteus błyskawicznie zeskoczył na podłogę i pognał przez pokój. Kollberg
wyskoczył spod stołu i ucieszony zaczął machać ogonem tak mocno, że zmiótł ze
stołu butelki. Ingrid włożyła stopę do buta.
Solvi stała u siebie w pokoju, wyciągając rzeczy z pudełka. Na chwilę przerwała i
wyjrzała przez okno.
Dokładnie po drugiej stronie ulicy Ftitzner stał w oknie swojego domu i
przyglądał się jej. W ręku trzymał szklankę. Podniósł ją do góry, jakby wznosił toast.
Solvi natychmiast się odwróciła. To prawda, nie przeszkadzało jej, że mężczyźni
się jej przyglądali, ale ten Fritzner był łysy. Nie mogła sobie nawet wyobrazić życia u
boku łysego mężczyzny, podobnie jak u boku jakiegoś grubasa. W jej wyobrażeniach
nie było miejsca dla takich mężczyzn. To, że jej ojczym był zarówno otyły, jak i
łysawy, akurat jej nie przeszkadzało. Inni mogli tak wyglądać, ale nie jej chłopak.
Spojrzała raz jeszcze. Fritzaer zniknął.
Pewnie znowu siedział w tej swojej łódce, dziwak.
Usłyszała dzwonek i poszła otworzyć drzwi.
- Och, to pan - przywitała się zaskoczona. - Proszę wejść, porządkuję właśnie
pokój Annie. Rodzice wrócą za chwilę. - Miała na sobie niebieskie spodnie ze
srebrnym paskiem i baletki.
Sejer wszedł za nią do salonu, a potem przeszedł do jej pokoju, obok którego
mieszkała jeszcze niedawno Annie.
Był nieco większy, cały w pastełach. Na szafce obok łóżka stała fotografia jej
siostry.
- Odziedziczyłam po niej trochę rzeczy - wyjaśniła z przepraszającym uśmiechem
na ustach. - Nieco drobiazgów, ubrań i takie tam. Jeśli uda mi się przekonać tatę, to
zburzymy tę ścianę do jej pokoju i zrobimy jeden duży.
- To dobry pomysł - odpowiedział, a jednocześnie zawstydził się własnych myśli.
Nie można nikogo osądzać. Walczyli o powrót do normalnego życia i mieli prawo
dochodzić do tego na własny sposób. Nikt lepiej od nich nie wiedział, jak przetrwać
żałobę. Inna sprawa, że nigdy nie widział pokoju, w którym byłoby tyle szpargałów.
- I dostanę swój własny telewizor, z dodatkową anteną, żebym mogła odbierać
telewizję norweską. - Nachyliła się nad tekturowym pudłem i zaczęła wyciągać z
niego kolejne rzeczy. - To głównie książki. Annie nie używała żadnych kosmetyków
do makijażu, nie miała biżuterii czy takich tam babskich rzeczy. Jest jeszcze dużo CD
i kaset.
- Lubisz czytać?
- Nie za bardzo. Ale półki pełne książek ładnie wyglądają. Kiwnął ze
zrozumieniem głową.
- Czy coś się stało?
- Właściwie tak, tylko jeszcze nie wiemy, co mamy z tym zrobić.
Wyciągnęła z pudelka coś jeszcze. Sejer przyglądał się małemu zawiniątku
otulonemu w gazety.
- Więc znasz Magnego Johnasa, Solvi?
- Tak - przyznała. Wydawało mu się, że lekko się zarumieniła, ale przy jej
zaróżowionych policzkach trudno to było jednoznacznie ocenić. - Mieszka teraz w
Oslo. Pracuje w Gym & Greier.
- Wiesz, czy między nim a Annie coś kiedyś było?
- Coś? - Spojrzała na niego z całkowitym brakiem zrozumienia.
- Może mieli romans albo Magne mógł być w niej zakochany, albo coś próbował.
To znaczy, zanim zaczął spotykać się z tobą.
- Annie śmiała się tylko - odpowiedziała łamiącym się głosem. - To były takie
gierki, nic, o co Halvor mógłby być zazdrosny. Chociaż Magne wygląda tak, jak
mężczyzna powinien. To znaczy, ma mięśnie i w ogóle.
Rozwinęła gazetę, skrupulatnie unikając jego spojrzenia.
- Czy myślisz, że mógł poczuć się urażony? - zapytał ostrożnie. Między gazetami
zauważył coś błyszczącego.
- Całkiem możliwe. Annie potrafiła być dość złośliwa, zwykłe „nie" nie
wystarczało. Poza tym jej nigdy nie interesowały mięśnie. Każdy opowiada, jaka była
miła i cudowna. Oczywiście nie twierdzę, że było inaczej, ale naprawdę potrafiła być
wredna, tylko nikt teraz tego nie powie, bo ona nie żyje. Nie wiem, jak Halvor to
znosił. Ona zawsze musiała o wszystkim decydować.
- Naprawdę?
- Ale dla mnie była dobra. Zawsze. - Widać było, że na moment dziewczyna
pogrążyła się we wspomnieniach o siostrze, o tym, co się tu wydarzyło.
- Od jak dawna ty i Magne się spotykacie? - zapytał.
- Od kilku tygodni. Chodzimy do kina i takie tam.
Odpowiedziała trochę zbyt szybko.
- Jest młodszy od ciebie, prawda?
- Cztery lata - przyznała niechętnie. - Ale jest bardzo dojrzały jak na swój wiek.
- Rozumiem.
Podniosła przedmiot do światła i przez moment przyglądała mu się uważnie. Był
to ptaszek z brązu siedzący na żerdzi. Mały, okrągły ptaszek z nastroszonymi
piórkami i przechyloną główką.
- Chyba jest popsuty - powiedziała niepewnie. Sejer oszołomiony przypatrywał
się figurce. Czuł się, jakby dostał właśnie obuchem w głowę. Takie właśnie figurki
stawia się na grobach dzieci.
- Mogłabym wziąć trochę gliny i zrobić mu podparcie - zdecydowała Solvi. -
Albo poproszę tatę o pomoc. To taka ładna rzecz.
Obraz Annie w jego umyśle zaczął nabierać wyraźnych kształtów. Obraz dużo
bardziej złożony niż ten przedstawiony przez Halvora czy jej rodziców.
- Do czego to może służyć? - zapytał.
Solvi wzruszyła ramionami. - Nie mam pojęcia. To pewnie jakaś dekoracja, tylko
się popsuła.
- Nigdy wcześniej jej tu nie widziałaś?
- Nie. Nie mogłam wchodzić do pokoju Annie, kiedy nie było jej w domu.
Postawiła figurkę na biurku i znowu nachyliła się nad pudełkiem.
- Kiedy ostatnio widziałaś swojego ojca? - zapytał, jednocześnie wnikliwie
przypatrując się stojącej na stole ozdobie. Jego umysł pracował na najwyższych
obrotach.
- Mojego ojca? - wyprostowała się i spojrzała na niego zmieszana. - To znaczy...
ma pan na myśli mojego ojca, który mieszka w Adamstuen?
Skinął głową.
- Był na pogrzebie Annie.
- Chyba tęsknisz za nim trochę?
Nie odpowiedziała. Być może poruszył kwestię, o której starała się zapomnieć,
coś, co sprawiało jej przykrość.
Może miała wyrzuty sumienia, że tak zaniedbała swoje kontakty z ojcem. Sejer
poczuł, że był niedelikatny, zadając to pytanie, może nawet agresywny. Powinien
pamiętać, żeby zwracać się do innych z odpowiednim szacunkiem i nie narzucać
własnych opinii.
- Jak zwracasz się do Eddie'ego? - zapytał.
- Mówię do niego tato.
- A do swoiego biologicznego ojca? - Ojcze - wyjaśniła - Zawsze tak się do niego
zwracałam. Tego ode mnie wymagał, zawsze był bardzo staroświecki.
Był. Jakby już nie istniał.
Zielona toyota Hollandów podjechała pod dom. Sejer zauważył, że wysiadając z
samochodu, Ada Holland spojrzała w okna pokoju.
- Ten ptaszek... Czy mógłbym go sobie wziąć? - zapytał szybko.
- Ten zepsuty? A tak, proszę. - Podała figurkę, przyglądając się mu z
zaciekawieniem.
- Dzięki. Już nie będę zawracał ci głowy. - Uśmiechnął się do niej i wyszedł z
pokoju. Skierował się prosto do salonu, chowając dekorację do wewnętrznej kieszeni
kurtki. Oparł się o ścianę i czekał.
Ptaszek. Wyłamany z grobu Eskila. W pokoju Annie. Co on tam robił?
Najpierw wszedł Holland. Skinął głową i wyciągnął rękę na przywitanie. Nie
patrzył mu jednak w oczy. Była w nim rezygnacja, której Sejer wcześniej nie widział.
Ada Holland poszła do kuchni nastawić kawę.
- Solvi zamierza zająć pokój Annie - wyjaśnił Holland. - Nie będzie stał pusty, a i
my będziemy mieli się czym zająć. Zburzymy ścianę między pokojami, położymy
nowe tapety. Będzie przy tym trochę pracy.
Sejer przytaknął.
- Muszę się z czegoś zwierzyć - zaczął Holland. - Czytałem w gazecie, że w
sprawie Annie został zatrzymany osiemnastoletni chłopak. Ale przecież Halvor nie
mógł być w to zamieszany. Znamy go już dwa lata. To prawda, że niełatwo go
rozgryźć, ale mam dobre wyczucie, jeśli chodzi o ludzi. Nie chcę oczywiście
sugerować, że nie zna się pan na swojej pracy, ale po prostu nie możemy sobie
wyobrazić, że to Halvor mógłby być mordercą. Po prostu nie możemy, żadne z nas.
Dla Sejera nie stanowiło to akurat problemu. Mordercy nie różnili się od innych
ludzi. Może Halvor odstrzelił ojcu głowę, zamordował go z zimną krwią w czasie
snu.
- To Halvor jest tym zatrzymanym?
- Już go wypuściliśmy.
- Rozumiem, ale w takim razie dlaczego go zamknęliście?
- Nie mieliśmy innego wyjścia. Nic więcej w tej chwili nie mogę panu wyjaśnić.
- Żeby nie narażać śledztwa?
- Dokładnie tak - odpowiedział krótko Sejer.
Pani Holland weszła do pokoju, niosąc cztery filiżanki i miseczkę z ciastkami.
- Ale czy są jakieś nowe tropy?
- Są. - Sejer zaczął intensywnie wpatrywać się w okno, szukając w myślach
tematu, który mógłby odwrócić ich uwagę. - Niestety nic więcej nie mogę dodać.
Holland uśmiechnął się gorzko. - Oczywiście, że nie. My dowiemy się o
wszystkim na końcu. Jak już złapiecie mordercę, przeczytamy o tym w gazetach.
- Wie pan, że to nieprawda. - Sejer spojrzał Hollandowi prosto w oczy. Były duże
i szare, zupełnie jak oczy Annie. Teraz widział w nich tylko ból. - Dziennikarze
wszędzie się wcisną, mają swoje kontakty. To, że przeczyta pan coś w gazecie, nie
znaczy, że informacje dostali od nas. Kiedy dokonamy już aresztowania, dowiedzą
się o tym państwo pierwsi. Obiecuję to panu.
- O Halvorze nikt nam nie powiedział - Holland skomentował cicho.
- Ponieważ, mówiąc krótko, nie wydaje nam się, że to właściwa osoba.
- Teraz, kiedy się nad tym zastanawiam, nawet nie jestem pewien, czy chcę
wiedzieć, kto to zrobił.
- Co pan mówi?
Ada Holland patrzyła na męża z konsternacją.
- Bo to już nie ma znaczenia. To był wypadek. Nieunikniony.
- Dlaczego tak mówisz? - zapytała z rozpaczą w głosie.
- Bo i tak by umarła. To już teraz nie ma znaczenia.
Patrzył na pustą filiżankę, a potem wziął ją do ręki i zaczął nią kręcić, zupełnie
jakby chciał ostudzić kawę, której tam nie było.
- To ma znaczenie - powiedział Sejer, z trudem powstrzymując narastający
gniew. - Macie prawo poznać prawdę, wiedzieć, co się stało. To może zająć wiele
czasu, ale dowiem się, kto to zrobił. Nawet jeśli to będzie bardzo długi i trudny
proces.
- Bardzo długi proces? - Holland po raz kolejny uśmiechnął się gorzko. - Annie
już się powoli rozkłada.
- Eddie! - wykrzyknęła łamiącym się głosem jego żona. - Mamy przecież Solvi!
- To ty masz Solvi.
Wstał, wyszedł z pokoju i zniknął gdzieś w głębi domu.
Ada Holland wzruszyła ramionami.
- Annie była dziewczynką tatusia - wyjaśniła przygnębionym głosem.
- Wiem o tym.
- Obawiam się, że on już nigdy nie będzie taki jak kiedyś.
- Nie będzie. Teraz musi się przyzwyczaić do tej zmiany. Potrzebuje czasu. Może
będzie mu łatwiej, kiedy odkryjemy prawdę.
- Nie wiem, czy jestem na nią gotowa.
- Boi się pani czegoś?
- Boję się wszystkiego. Wyobrażam sobie, co tam się mogło zdarzyć, tam nad
stawem.
- Może mi pani o tym opowiedzieć?
Potrząsnęła głową i sięgnęła po swoją filiżankę. - Nie, nie potrafię. To tylko moja
wyobraźnia. Jeśli opowiem o tym na głos, te obrazy mogą okazać się prawdziwe.
- Zdaje się, że Solvi nieźle sobie z tym wszystkim radzi. - Przezornie zmienił
temat - nie chciał czekać, aż kobieta wybuchnie płaczem.
- Solvi jest silna - powiedziała pewnym głosem.
Silna. No cóż, może jest to właściwe słowo, by opisać jej zachowanie. Może to
właśnie Annie była słaba. Myśli kłębiły mu się w głowie. Pani Holland wyszła po
mleko i cukier. Do pokoju weszła Solvi.
- Gdzie jest tata?
- Zaraz przyjdzie! - Ada zawołała z kuchni, licząc, że Eddie usłyszy ją i wróci do
nich. Jakby nie wystarczyło, że Annie odeszła, pomyślał Sejer. Teraz jej rodzina się
rozpada - spawy puszczają, kadłub jest pełen dziur, a woda wdziera się do środka.
Samymi rozkazami nie uda się utrzymać tego statku na powierzchni.
Nalała kawę. Sejer miał za duże pałce, by chwycić filiżankę za ucho, musiał
trzymać ją w obu dłoniach.
- Wciąż mówi pan o tym, dlaczego to się stało - zaczęła znużona. - Zupełnie
jakby morderca miał jakiś dobry powód, by ją zabić.
- Nie dobry powód, ale powód. Motyw, który w tym momencie wydawał się
jedynym rozwiązaniem.
- Widzę, że rozumie pan tych ludzi, których pan ściga - przestępców mających na
swoim sumieniu zabójstwa oraz inne zbrodnie.
- Inaczej nie poradziłbym sobie w pracy. - Napił się jeszcze kawy i pomyślał o
Halvorze.
- Ale przecież muszą być jakieś wyjątki.
- Należą do rzadkości.
Westchnęła i spojrzała na córkę. - A ty co myślisz, Solvi? - zapytała. Takiego
tonu w jej głosie Sejer jeszcze nie słyszał, zupełnie jakby tym razem naprawdę
chciała trafić do tej beztroskiej blond głowy i znaleźć jakąś odpowiedź.
Odpowiedź, która może nadałaby sens temu wszystkiemu. Może spodziewała się,
że jej jedyna już teraz córka okaże się inną osobą, niż początkowo jej się wydawało.
Może nawet bliższą Annie, niż sądziła.
- Ja? - Solvi popatrzyła na matkę zaskoczona. - Jeżeli o mnie chodzi, to nigdy nie
lubiłam tego Fritznera, który mieszka po drugiej stronie ulicy. Słyszałam, że całymi
nocami przesiaduje w tej swojej łódce na środku pokoju, czyta książki i zawsze ma
obok siebie zapas piwa.
13
Skarre wyłączył większość świateł w swoim gabinecie.
Paliła się tylko jedna, stojąca na biurku lampka. Jej sześćdziesięciowatowa
żarówka oświetlała rozłożone dokumenty. W tle słychać było delikatny i
równomierny szum pracującej drukarki, która niezmordowanie wypuszczała kolejne
materiały napisane jego ulubioną czcionką Palatino. W pewnym momencie usłyszał
otwierające się drzwi i czyjeś kroki, ale zanim zdążył spojrzeć, kto do niego zagląda,
z maszyny wypadła spora ilość kartek. Schylił się szybko, by je pozbierać z podłogi,
a kiedy podniósł głowę, ujrzał figurkę z brązu - siedzącego na żerdzi ptaszka.
- Gdzie? - zapytał natychmiast.
Sejer usiadł. - U Annie w domu. Solvi odziedziczyła rzeczy siostry, a to
znajdowało się pośród nich, zapakowane w gazety Pojechałem na cmentarz i
sprawdziłem: pasuje jak ulał. - Spojrzał przeciągle na Skarrego. - Mogła to od kogoś
dostać.
- Od kogo?
- Nie wiem, ale jeśli ona sama to zabrała, to znaczy, że musiała pójść nocą na
cmentarz i pod osłoną ciemności odłamać posążek z płyty nagrobka. To
nieodpowiedzialne zachowanie.
- A Annie była odpowiedzialna?
- Już nie jestem tego taki pewien. W ogóle niczego już nie jestem pewien.
Skarre odwrócił lampę w stronę ściany. Światło ułożyło się w kształt półksiężyca.
Siedzieli w milczeniu. Pod wpływem impulsu Skarre podniósł figurkę i przystawił ją
do lampy. Jej cień, w połączeniu z blaskiem światła, przypominał im raczej pijaną
kaczkę w drodze powrotnej z przyjęcia niż fragment dekoracji nagrobka.
- Jensvoll zrezygnował z posady trenera żeńskiej drużyny - poinformował Skarre.
- Słucham? Możesz powtórzyć?
- Zaczynają krążyć plotki. Wyszła na jaw sprawa wyroku za gwałt i to jest teraz
temat numer jeden. Dziewczyny przestały przychodzić na treningi.
- Spodziewałem się tego. Jedna rzecz prowadzi do drugiej.
- Fritzner się nie mylił. Póki nie złapiemy mordercy, życie paru osób mocno się
tutaj skomplikuje. Tyle że złapiemy go wkrótce, bo ty już wszystko rozgryzłeś. Mam
rację?
Sejer przytaknął skinieniem głowy. - To ma coś wspólnego z Johnasem.
Pomiędzy nimi do czegoś doszło.
- Możliwe, że po prostu chciała pamiątkę po Eskllu.
- Gdyby tak było, poprosiłaby rodziców o jakąś maskotkę chłopca, misia albo
inną przytulankę.
- Sądzisz, że mógł jej coś zrobić?
- Albo jej, albo komuś, na kim jej zależało. Kogo kochała.
- Nie rozumiem, co chcesz powiedzieć - chodzi ci o Halvora?
- Mam na myśli Eskila. Umarł, bo Johnas zasiedział się w łazience podczas
golenia.
- No, ale przecież nie mogła go za to winić.
- Nie, chyba że nie wiemy wszystkiego na temat śmierci chłopca.
Skarre był tak zaskoczony, że aż zagwizdał.
- Nikt nie widział, co dokładnie się stało. Wszystko, co mamy, to słowa samego
Johnasa.
Sejer ponownie podniósł figurkę i delikatnie uderzył palcem w ostry dziobek
ptaszka. - Więc jak myślisz, Jacobie, co tak naprawdę wydarzyło się tamtego
listopadowego poranka?
Wspomnienia powróciły z całą mocą, gdy tylko otworzył podwójne przeszklone
drzwi i zrobił kilka pierwszych kroków. Wywołał je zapach szpitala, melanż
substancji odkażających, mydła, czekolady ze sklepu z prezentami oraz intensywnej
woni goździków z pobliskiej kwiaciarni.
Ten wielki budynek był źródłem największej radości i największego smutku jego
życia. Żeby nie przeżywać po raz kolejny bolesnych chwil związanych ze śmiercią
żony, Sejer starał się powrócić myślami do dnia narodzin Ingrid. Wtedy także
zatrzymał się na moment w holu, gdzie doszedł go ten charakterystyczny szpitalny
zapach.
Nieświadomie od razu porównał swoją nowonarodzoną córeczkę do pozostałych
maluchów. Oczywiście wszystkie były bardziej czerwone, spuchnięte, miały więcej
zmarszczek, a ich włoski nie były tak gładkie. Inne dzieci wyglądały jak
niedożywione miniatury starych ludzi. Tylko Ingrid była doskonała. To wspomnienie
pozwoliło mu odzyskać pewność siebie.
Nie przychodził niezapowiedziany. Dokładnie osiem minut zajęło mu
odnalezienie patologa, który przeprowadzał sekcję Eskila Johnasa. Dał jasno do
zrozumienia, co go interesuje i że spodziewa się zastać wszelką dokumentację i
raporty na temat chłopca. Jedna rzecz, która naprawdę podobała mu się w tej
ogromnej i niezwykle złożonej machinie biurokratycznej rządzącej wszystkimi
oddziałami, to zasada, że wszystko powinno być archiwizowane i przechowywane.
Daty, godziny, nazwiska, przebieg zabiegu, wszelkie uwagi musiały znaleźć swoje
miejsce w dokumentacji. Każda informacja mogła być odzyskana i poddana
ponownej analizie przez kogoś takiego jak on - osobę z innymi założeniami i
świeżym spojrzeniem.
Nad tym właśnie się zastanawiał, wychodząc z windy.
Zauważył, że zapach szpitala w korytarzu na ósmym piętrze jest dużo
intensywniejszy. Patolog, który przez telefon brzmiał jak stateczny człowiek w
średnim wieku, niespodziewanie okazał się dość młodym mężczyzną.
Nieco tęgim, z miękkimi, pulchnymi dłońmi, skrytym za grubymi okularami.
Siedział za biurkiem i postukiwał nerwowo palcem w stojak z wizytówkami, niemal
całkowicie zasłonięty stosem papierów leżących obok dużej czerwonej książki z
chińskimi symbolami na okładce. Czy to za sprawą okularów, czy niepewnego
spojrzenia, lekarz wyglądał na przestraszonego.
- Muszę przyznać, że rzuciłem okiem na te dokumenty - wyjaśnił. - Byłem po
prostu ciekawy. Jest pan głównym inspektorem, czy nie tak się pan przedstawił?
Sejer skinął głową.
- Więc zakładam, że musi być coś niezwykłego, jeśli chodzi o okoliczności tej
śmierci.
- Nie mam jeszcze zdania w tej sprawie.
- Ale czy nie z tego powodu pan tu przyszedł?
Sejer spojrzał na lekarza i mrugnął dwa razy oczami, jakby to miało wystarczyć
za odpowiedź. Swoim milczeniem zmusił wreszcie mężczyznę do wyjaśnień - było to
zjawisko, które nigdy nie przestawało intrygować Sejera i dzięki któremu w ciągu
ostatnich lat wydobył niejedno przyznanie się do winy.
- To była tragiczna sprawa - rozpoczął patolog, przeglądając dokumenty. -
Dwulatek, wypadek w domu. Zostawiony bez opieki na klika minut Kiedy
przywieziono go do szpitala, już nie żył. tym jak go otworzyliśmy, okazało się, że
miał całkowicie zatkaną tchawicę. Jedzeniem.
- Jakiego typu?
- Goframi. Nie mogliśmy ich nawet rozwinąć. Były prawie w całości. Dwa całe
gofry w kształcie serca zwinięte razem w rulon, które chciał połknąć na raz. To
bardzo dużo jak na tak małe dziecko, nawet bardzo uparte. Okazało się, że chłopiec
był bardzo łakomy i nadaktywny.
Sejer przypomniał sobie starą gofrownicę Elise, z pięcioma wgłębieniami w
kształcie serca. Ingrid miała już nowszy model, tylko z czterema sercami i już nie tak
zaokrąglonymi.
- Doskonale pamiętam tę autopsję. Najsmutniejsze przypadki zawsze najmocniej
zapadają w pamięć. W końcu większość osób, która do nas trafia, ma najczęściej od
osiemdziesięciu do dziewięćdziesięciu lat. Pamiętam też dokładnie te gofrowe serca
leżące w nerce. Dzieci i gofry to zwykle zgrany duet. Tragiczne, że taka rzecz
przyczyniła się do śmierci tego chłopca. Po prostu siedział sobie i dobrze się bawił.
- Powiedział pan „nas" Czy ktoś jeszcze wtedy z panem pracował?
- Arnesen, główny patolog. Ja dopiero zaczynałem tu pracować i wolał mieć mnie
na oku. Teraz jest już na emeryturze, a oddziałem rządzi kobieta. - Kiedy
wypowiadał ostatnie zdanie, popatrzył przeciągle na swoje dłonie.
- Dwa gofry w kształcie serca. Czy były rozdrobnione?
- Nie, raczej nie. Były prawie w całości.
- Ma pan dzieci?
- Czwórkę - przyznał zadowolony.
- Myślał pan o nich w czasie, kiedy robił pan sekcję?
Lekarz spojrzał niepewnie na Sejera, jakby nie do końca zrozumiał pytanie.
- Bo ja wiem, chyba tak. To znaczy, mogłem myśleć ogólnie o tym, jak dzieci się
zachowują.
- Tak?
- Wtedy mój syn kończył właśnie trzy lata - zaczął mówić lekarz - i uwielbiał
gofry. Zresztą wciąż je lubi. Ciągle go pouczam, żeby nie wkładał za dużo do ust
podczas jedzenia.
- Ale w tamtym przypadku ktoś zapomniał pouczyć o tym chłopca?
- Tak, bo inaczej nigdy by do tego nie doszło.
Sejer nie skomentował, a potem zapytał: - Czy wyobraża pan sobie swojego syna,
kiedy był mniej więcej w tym samym wieku, z talerzem pełnym gofrów przed sobą?
Czy myśli pan, że wpadłby na to, żeby wziąć dwa z nich, złożyć je na pół, a potem
wepchnąć oba na raz do buzi?
Przez dłuższą chwilę lekarz nic nie odpowiadał.
- No cóż... to nie był do końca zwyczajny chłopiec.
- A skąd pan wie, że był taki wyjątkowy?
- Od jego ojca. Był wtedy w szpitalu przez cały dzień. Matka przyjechała później,
z drugim synem. Tak przy okazji, wszystkie te informacje znajdzie pan w
dokumentacji. Przygotowałem dla pana kopie, tak jak pan prosił.
Postukał palcem w stos dokumentów leżących na biurku i przesunął chińską
książkę na bok. Sejer rozpoznał pierwszy z symboli na okładce, oznaczał człowieka.
- Z tego co wiem, w czasie, kiedy doszło do wypadku, ojciec był w łazience, czy
tak?
- Istotnie. Golił się. Chłopiec był przypięty szelkami, inaczej mógłby zejść z
krzesła i pobiec po pomoc. Kiedy ojciec wrócił do kuchni, maluch leżał na stole.
Resztki potłuczonego talerza były na podłodze. Najgorsze, że ojciec słyszał, kiedy
spadł.
- Dlaczego nie przyszedł od razu?
- Bo ja wiem, chłopiec chyba ciągle coś tłukł.
- Kto jeszcze był w domu, kiedy doszło do wypadku?
- Z tego, co zrozumiałem, tylko matka. Starszy syn wyszedł chwilę wcześniej,
śpieszył się na szkolny autobus czy coś takiego, a matka spała na górze.
- Nic nie słyszała?
- Chyba nie było co słyszeć. Chłopiec przecież nie mógł krzyczeć.
- Na pewno nie z dwoma goframi w buzi. Ale w końcu ktoś ją obudził. Mąż?
- Możliwe, że ją zawołał. Ludzie różnie się zachowują w takich sytuacjach.
Niektórzy nie mogą przestać wrzeszczeć, inni stoją sparaliżowani strachem.
- Matka nie przyjechała w karetce?
- Nie, przyjechała później. Najpierw pojechała odebrać starszego syna ze szkoły.
- Kiedy się zjawili?
- Zobaczmy... jakieś pól godziny później według tego, co tu zanotowano.
- Może mi pan opowiedzieć, jak zachowywał się ojciec?
Lekarz zamilkł na moment i przymknął oczy, starając się przywołać wspomnienia
z tamtego poranka.
- Był w szoku. Nie odzywał się wiele.
- To zrozumiałe. Ale co mówił - czy pan to pamięta? Jakieś szczegóły?
Pojedyncze słowa?
Mężczyzna spojrzał na niego uważnie i pokręcił głową. - To było dawno temu,
minęło prawie osiem miesięcy.
- Proszę spróbować.
- Myślę, że to było coś takiego: „O Boże! O Boże, nie!"
- Czy to ojciec wezwał pogotowie?
- Według dokumentów, tak.
- Czy naprawdę potrzeba aż dwudziestu minut, żeby dojechać stąd do Lundeby?
- Niestety. I jeszcze dwadzieścia na drogę powrotną. Nie mieli wtedy ze sobą
ratownika, który wiedziałby, jak wykonać tracheotomię. Gdyby mieli, chłopiec
mógłby żyć.
- O czym pan teraz mówi?
- Trzeba przeciąć dwie chrząstki i otworzyć tchawicę od zewnątrz.
- Znaczy przeciąć gardło?
- Tak, to w sumie dość prosty zabieg. I mógł uratować mu życie, chociaż nie na
pewno, bo nie wiadomo, jak długo chłopiec był nieprzytomny, zanim znalazł go
ojciec.
- Chyba tak długo, ile trzeba, żeby się ogolić.
- No cóż, pewnie tak. - Lekarz przekartkował dokumenty i poprawił okulary. -
Czy podejrzewa pan, że mogło zajść tu coś... kryminalnego? - Już od dawna chciał o
to zapytać, teraz poczuł, że ma do tego prawo.
- Nie wiem, co takiego mogłoby to być. Co ma pan na myśli? Jak ja mogę mieć
jakąś opinię na ten temat?
- W końcu to pan zajmował się chłopcem, badał go. Zwrócił pan uwagę na coś
niezwykłego czy zaskakującego w sposobie, w jaki umarł?
- Niezwykłego? W końcu dzieci takie są, wpychają różne rzeczy do buzi.
- No, ale zastanówmy się. Jeśli miał talerz pełen gofrów tylko dla siebie, siedział
tam sam i nikt nie chciał mu ich zabrać - czemu miałby wkładać aż dwa do buzi?
- Niech mi pan coś powie - po co pan mnie o to wszystko pyta?
- Szczerze mówiąc, nie wiem.
Lekarz siedział zagubiony w myślach. Wracał wspomnieniami do dnia, kiedy
mały Eskil leżał na stole, otwarty od gardła w dół. Do chwili, w której zauważył, że
coś blokuje tchawicę i odkrył, że są to dwa zwykłe deserowe gofry. Dwa całe serca.
Zwykła masa z jajek, mąki, masła i mleka.
- Pamiętam tę autopsję - wyznał. - Pamiętam dokładnie. Może pan pomyśleć, że
coś mnie zaskoczyło. Nie, nie mógłbym tego powiedzieć. Ale zaraz - dodał nagle -
jak pan w ogóle wpadł na ten pomysł, że zaszło tu coś nietypowego?
Nietypowe - ogólne określenie, które kryło w sobie tyle możliwych znaczeń.
- No cóż - zaczął Sejer, przyglądając się uważnie lekarzowi - chłopiec miał
opiekunkę. Ujmę to w ten sposób: pewne jej poczynania związane ze śmiercią tego
dziecka, kazały mi bliżej przyjrzeć się sprawie.
- Poczynania? Nie może jej pan po prostu zapytać?
- Nie, nie mogę - Sejer pokręcił głową. - Na to jest już za późno.
Gofry na śniadanie, pomyślał. Musiały zostać z dnia poprzedniego. Jakoś nie
potrafił wyobrazić sobie Johnasa, który wstaje wcześnie rano, by je przygotować.
Niezbyt świeże gofry, twarde i zimne. Zapiął kurtkę i wsiadł do samochodu. Nikt by
się nad tym nie zastanowił. W końcu dzieci ciągle wkładają coś do buzi. Jak
powiedział sam patolog: wpychają tam co popadnie. Zapalił samochód, przejechał
przez Rosenkrantzgaten i pojechał w kierunku rzeki, potem skręcił w lewo. Nie był
głodny, ale skierował się do restauracji. Wjechał windą na górę do kawiarni, gdzie
podawali gofry. Kupił porcję z dżemem, do tego kawę i usiadł pod oknem. Ostrożnie
oderwał dwa serca.
Były świeżutkie i chrupiące. Złożył je na pół, potem jeszcze raz na pół i
wpatrywał się w nie przez dłuższą chwilę. Z pewnym wysiłkiem byłby w stanie
wepchnąć je sobie do ust i jeszcze może miałby trochę wolnego miejsca, by je
przeżuć. Jak pomyślał, tak zrobił. Poczuł, jak kawałki gofra bez problemu przechodzą
mu przez przełyk. No tak, ale świeżo przygotowane gofry były nasączone tłuszczem i
śliskie. Wypił nieco kawy i pokiwał głową. Nieco wbrew sobie pozwolił, by w jego
umyśle zmaterializował się obraz małego chłopca, związanego paskami,
niemogącego oddychać. Musiał rozpaczliwie machać rękami, zrzucając talerz,
walcząc o życie. Jego ojciec słyszał, jak talerz rozbija się o podłogę.
Dlaczego wtedy nie przybiegł? Ponieważ chłopiec ciągle tłukł jakieś rzeczy,
wyjaśnił lekarz. No, ale jednak - mały chłopiec i dźwięk rozbijanego talerza. Nawet
ja przybiegłbym od razu, pomyślał. Krzesło mogło się przewrócić, dziecko mogło się
zranić. Ale ojciec zajęty był goleniem. A co jeśli matka jednak nie spała? Czy
usłyszała spadający talerz? Dopił kawę i rozsmarował resztę dżemu na gofrach.
Zanim wrócił do samochodu, ponownie przejrzał raport. Nie mógł przestać myśleć o
Astrid Johnas, która leżała sama w łóżku na górze i nie miała pojęcia, co się dzieje z
jej dzieckiem.
Halvor ugryzł kanapkę i włączył komputer. Lubił dźwięki i smugę niebieskiego
światła, które inicjowały start systemu. Każda z fanfar była wyjątkowa. Myślał o nich
jak o specjalnym powitaniu. Zupełnie jakby był jakimś oczekiwanym VIP-em. Na
dziś opracował specjalną strategię. Był w specyficznym nastroju, który często
towarzyszył Annie. Dlatego zaczął od "Zostaw mnie w spokoju","Prywatne","Łapy z
daleka".
Takie właśnie rzeczy słyszał za każdym razem, kiedy otaczał ją ramieniem.
Nigdy jednak nie mówiła tego ostrym głosem. A kiedy ośmielał się prosić ją o
pocałunek, groziła, że odgryzie mu ten potulny uśmiech.
Jej głos mówił jednak co innego niż słowa. Oczywiście, nie znaczyło to, że mógł
ignorować jej słowa, ale przynajmniej łatwiej było znieść odmowę. Właściwie prawie
nigdy nie wolno mu było jej dotknąć. A jednak chciała, by przy niej był. Często leżeli
blisko siebie, dzieląc się ciepłem własnych ciał. To nie było takie złe.
Leżeć w ciemnościach blisko Annie, w otoczeniu ciszy i z dala od koszmarów
dzieciństwa. Wtedy złe sny nie wdzierały się pod kołdrę, nie dosięgały go. Był
przyzwyczajony do tego, że ktoś leży obok. Przypominało mu to brata, który spał
przy nim przez wiele lat. To było bezpieczne. Słyszeć oddech, czuć ciepło drugiego
ciała.
Dlaczego w ogóle zaczęła pisać dziennik? Co tam notowała? Czy w ogóle to
zrozumie, kiedy go wreszcie otworzy? Powoli przeżuwał kanapkę z pasztetem,
wsłuchując się w dochodzący z drugiego pokoju ryk telewizora. Miał wyrzuty
sumienia, że zostawia babcię samą na cale wieczory, ale wiedział, że to się nie
zmieni, póki nie ustali hasła i nie pozna sekretu Annie. To musiało być coś
mrocznego, jeśli aż tak tego strzegła. Coś mrocznego i niebezpiecznego, czego nie
można powiedzieć na głos, co można tylko zapisać, a zaraz potem zamknąć przed
wzrokiem innych. Zupełnie jakby chodziło o sprawy życia i śmierci. Wpisał to.
„Życie i śmierć". Nic się nie zmieniło.
Sejer zastał panią Johnas w trakcie lunchu. Spojrzała na niego, stojąc z kromką
chrupkiego chleba w dłoni, ubrana w ten sam czerwony kostium, który miała na sobie
poprzednim razem, to była krępująca sytuacja. Odłożyła kanapkę na papier, jakby
jedzenie było nie na miejscu, kiedy rozmawia się o Annie. Skupiła się na kawie.
- Czy coś się stało? - zapytała, upijając jednocześnie trochę kawy z termosu.
- Dzisiaj nie chcę z panią rozmawiać o Annie. Podniosła kubek i spojrzała na
niego szeroko otwartymi oczami.
- Dzisiaj chciałbym porozmawiać o Eskilu.
- Słucham? - Jej pełne usta stały się nagle węższe i mniejsze. - Ten temat jest już
dla mnie zamknięty. To już przeszłość. Proszę mi wybaczyć tę uwagę, ale kosztowało
mnie to wszystko dużo wysiłku.
- Przykro mi, że nie mogę być bardziej wyrozumiały. Jest kilka szczegółów
dotyczących śmierci chłopca, które chciałbym wyjaśnić.
- Dlaczego?
- Tego nie muszę pani tłumaczyć - odpowiedział delikatnie Sejer. - Proszę po
prostu odpowiedzieć na moje pytania.
- A jeśli się nie zgodzę? Co, jeśli po prostu nie jestem w stanie o tym mówić?
- Wtedy wyjdę - stwierdził. - I dam pani czas do namysłu. A potem wrócę
następnego dnia dokładnie z tymi samymi pytaniami.
Odstawiła kubek, oparła dłonie o uda i wyprostowała plecy. Zupełnie jakby
spodziewała się takiej odpowiedzi i musiała się przygotować.
- Nie podoba mi się to. - Nie dawała za wygraną. - Kiedy przyszedł tu pan
poprzednim razem, pytając o Annie, nie przyszłoby mi do głowy, że mogłabym
odmówić panu pomocy. Ale jeśli to ma coś wspólnego z Eskilem, niech pan pyta,
jeśli pan musi, a potem niech pan lepiej wyjdzie.
Przez chwilę poruszyła nerwowo dłońmi, następnie złożyła je mocno. Jakby
chciała uciec przed lękiem.
- Zanim Eskil umarł - zaczął spokojnie Sejer - zrzucił na ziemię talerz i go rozbił,
czy słyszała to pani?
Pytanie wyraźnie ją zaskoczyło. Patrzyła na niego zdumiona, zupełnie jakby
spodziewała się innych słów, czegoś o wiele gorszego. W końcu odpowiedziała: -
Tak.
- Tak? Więc jednak nie spała pani wtedy? - Uważnie przyglądał się jej twarzy,
przez którą przebiegł cień. - Może słyszała pani także elektryczną maszynkę męża?
Skinęła głową na potwierdzenie. - Słyszałam, jak wchodzi do łazienki, a potem
trzaśnięcie drzwi.
- Skąd pani wiedziała, że akurat do łazienki?
- Po prostu wiedziałam. Mieszkaliśmy razem od dawna, poza tym każde drzwi
mają swój specyficzny dźwięk.
- A wcześniej? Był w łazience?
Zawahała się na moment, próbując sobie przypomnieć.
- Słyszałam ich głosy w kuchni. Jedli śniadanie.
- Eskil jadł gofry - zaczął ostrożnie Sejer. - Czy to było normalne śniadanie w
państwa domu? Gofry na śniadanie? - Uśmiechnął się ciepło.
- Pewnie o nie błagał - odpowiedziała znużona. - On zawsze dostawał to, czego
zapragnął. Nie było łatwo mu się sprzeciwić. Odmowa wywoływała w nim istną
burzę. Nie znosił żadnego sprzeciwu. To pobudzało go jeszcze bardziej. Henning nie
był specjalnie cierpliwy. Nie znosił, gdy Eskil krzyczał.
- Więc słyszała pani, jak krzyczał? Rozluźniła dłonie i sięgnęła po kubek.
- Zawsze robił wiele hałasu - odpowiedziała, patrząc na parującą kawę.
- Czy oni się kłócili, pani Johnas?
Uśmiechnęła się blado. - Na okrągło. Eskil prosił o gofry. Henning posmarował
chleb masłem i chciał, żeby go zjadł. Wie pan, jak to jest - chcemy, żeby nasze dzieci
jadły i czasami musimy je do tego namawiać. Nie wiem, czy Henning sam dał mu
gofry, czy Eskil zobaczył je na blacie. Leżały tam od poprzedniego dnia, przykryte
folią.
- Czy pamięta pani jakieś słowa? Coś, co mówili do siebie?
- Co pan chce osiągnąć, zadając mi te wszystkie pytania? - zapytała ostro. Jej
oczy pociemniały od gniewu. - Powinien rozmawiać pan na ten temat z Henningiem.
Mnie tam nie było. Leżałam na górze.
- Myśli pani, że będzie miał mi coś do powiedzenia?
Zapadła cisza. Złożyła ramiona, odcinając się od niego.
Narastał w niej strach.
- Nie mogę mówić w jego imieniu. Nie jest już moim mężem.
- Czy to strata dziecka była powodem państwa problemów w małżeństwie?
- Nie bezpośrednio. I tak byśmy się rozeszli. Za dużo kłótni.
- Czy to pani chciała odejść?
- A co to ma do rzeczy? - zapytała.
- Prawdopodobnie niewiele. Po prostu pytam. - Położył dłonie na stole. - Co
zrobił Henning, kiedy znalazł Eskila leżącego na stole? Zawołał panią?
- Po prostu otworzył drzwi do sypialni i stał tam, wpatrując się we mnie.
Uderzyła mnie cisza panująca w domu. Z kuchni nie dochodził żaden dźwięk.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam krzyczeć.
- Czy jest coś w kwestii śmierci pani syna, co wydaje się pani niejasne?
- Słucham?
- Czy rozmawiała pani z mężem na temat tego, co się stało? Pytała go pani o to?
Po raz kolejny Sejer zauważył ślady przerażenia w jej oczach.
- Powiedział mi wszystko - odpowiedziała ostrożnie, - Był pogrążony w
rozpaczy. Obwiniał się za ten wypadek, za to, źe nie pilnował naszego syna. A to nie
jest łatwe brzemię. Nie był w stanie go nieść, a my nie mogliśmy dłużej żyć ze sobą.
- Czyli nie ma żadnych niejasności, jeśli chodzi o okoliczności śmierci Eskila?
Szare oczy Sejera miały niezwykle łagodny wyraz.
Wiedział, że jest na granicy odkrycia czegoś ważnego i może, jeśli będzie miał
szczęście, ona zrobi kolejny krok.
Zaczęła drżeć. Siedział nieruchomo, czekając cierpliwie.
Rozumiał, że nie może przerwać tej ciszy. Była bliska wyznania czegoś.
Rozpoznawał ten stan, wyczuwało się go w powietrzu. Od dawna ją coś trapiło, ale
bala się przyznać do własnych myśli.
- Słyszałam ich krzyki - zaczęła szeptem. - Henning był wściekły. Ma bardzo
wybuchowy temperament. Leżałam na łóżku z poduszką na głowie. Nie mogłam ich
słuchać.
- Proszę mówić dalej.
- Słyszałam, jak Eskil hałasuje. Może uderzał kubkiem o stół. Henning krzyczał i
trzaskał szufladami i szafkami.
- Może przypomina sobie pani jednak, co mówił?
Jej dolna warga zaczęła drżeć. - Tylko jedno zdanie. Jedno zdanie zanim pobiegł
do łazienki. Wrzeszczał tak głośno, że bałam się, że usłyszą nas sąsiedzi i pomyślą
sobie o nas coś niedobrego. A my przecież nie mieliśmy łatwo. Mieliśmy dziecko,
które nie zachowywało się tak, jak miało się zachowywać. Mieliśmy jeszcze
starszego syna, to pan wie. Magne zawsze był taki cichy, zresztą dalej jest. Nigdy nie
było z nim żadnych problemów, zawsze robił to, o co go poprosiliśmy, on...
- Co pani słyszała? Co powiedział?
Zadzwonił dzwonek i usłyszeli, jak ktoś wchodzi do sklepu. Dwie kobiety
rozglądały się po półkach w poszukiwaniu właściwej wełny. Pani Johnas natychmiast
się podniosła, by przejść do sklepu. Sejer zatrzymał ją, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Proszę mi powiedzieć! Schyliła głowę, jakby zawstydzona.
- To o mało nie zniszczyło Henninga. Nigdy nie mógł sobie wybaczyć. A ja nie
mogłam dłużej z nim żyć.
- Co powiedział?
- Nie chcę, by ktokolwiek wiedział. Poza tym teraz to już nie ma znaczenia. Eskil
nie żyje.
- Ale przecież Henning już nie jest pani mężem, prawda?
- Tak, ale to dalej ojciec Magnego. Powiedział mi, że stał w łazience, trzęsąc się z
rozpaczy, ponieważ nie zareagował tak, jak powinien. Stał tam tak długo, póki się nie
uspokoił. Potem miał zamiar wrócić i przeprosić za swój wybuch. Nie mógł iść do
pracy, zanim nie zażegna tej kłótni. W końcu wrócił do kuchni. Resztę pan zna.
- Niech mi pani powie, co powiedział.
- Nigdy. Nigdy nikomu tego nie powiem.
Okropna myśl, która zrodziła się w umyśle Sejera, zaczynała nabierać kształtów.
Widział już tyle rzeczy, że raczej trudno było go zaskoczyć. Może byłoby wygodnie
pozbyć się takiego dziecka jak Eskil Johnas.
Odebrał Skarrego z jego gabinetu i poszli razem przez korytarz.
- Chodź, pojedziemy i pooglądamy sobie orientalne dywany - powiedział.
- Po co?
- Wracam właśnie ze sklepu Astrid Johnas. Myślę, że dręczy ją pewne okropne
podejrzenie, które zrodziło się także w mojej głowie. Podejrzenie, że Johnas w jakimś
stopniu jest odpowiedzialny za śmierć chłopca. Sądzę, że to właśnie dlatego go
opuściła.
- Ale w jakim sensie odpowiedzialny?
- Nie wiem, ale sama myśl o tym napawa ją przerażeniem. Mnie natomiast co
innego przyszło do głowy. Johnas nawet nie zająknął się na temat śmierci chłopca,
kiedy z nim rozmawialiśmy.
- To chyba nie jest aż tak dziwne. W końcu przyjechaliśmy porozmawiać o
Annie.
- A mnie to się jednak wydaje dziwne. Powiedział, że nie ma dzieci, którymi
można się opiekować, ponieważ opuściła go żona. Nie wspomniał, że chłopiec,
którym zajmowała się Annie, zmarł. Nawet kiedy zwróciłeś uwagę na zdjęcie Eskila
wiszące na ścianie.
- Pewnie nie mógł znieść wspomnień. Wybacz mi, że to powiem - zniżył głos -
ale ty także straciłeś kogoś bliskiego. Czy łatwo ci o tym mówić?
Sejer był tak zaskoczony, że aż przystanął w miejscu.
Czuł, jak z jego twarzy odpływa cały kolor. - Oczywiście, że mogę o tym
mówić... jeśli jest taka konieczność albo sytuacja tego wymaga. Kiedy są jakieś
istotne powody, ważniejsze niż moje uczucia.
Jej zapach. Zapach włosów i skóry, ta mieszanina chemikaliów i potu. Czoło o
prawie metalicznym połysku. Szkliwo zniszczone przez te wszystkie tabletki,
niebieskawe jak zsiadłe mleko. Białka jej oczu, które powoli zmieniły odcień na
żółty.
Skarre stał przed nim z wysoko podniesioną głową, chociaż wcale nie pewny
siebie. Sejer spodziewał się tego.
Czy gadał ostatnio za dużo, przekroczył granicę i zbytnio zaprzyjaźnił się ze
Skarrem? Czy powinien oczekiwać przeprosin?
- Ale nie było jeszcze takiej sytuacji, w której było to konieczne?
Wpatrywał się w chłopaka. Skarre zacisnął z nerwów dłonie.
- Nie - odpowiedział stanowczo, potrząsając głową.
Ruszył z miejsca.
- Rozumiem. - Skarre nie poddawał się tak łatwo. - Więc co powiedziała pani
Johnas?
- Pokłócili się. Słyszała, jak krzyczeli na siebie. Drzwi od łazienki trzasnęły,
spadł talerz. Johnas ma burzliwy charakter. Twierdzi, że obwinia się za śmierć syna.
- Też bym się obwiniał - skomentował Skarre.
- Czy masz w ogóle jakąś dobrą wiadomość?
- Chyba. Plecak Annie.
- Co z nim?
- Pamiętasz, że był na nim jakiś tłuszcz? Użyty pewnie po to, by usunąć odciski?
- No?
- Udało nam się ustalić, co to za tłuszcz. To krem, który jako jeden ze składników
zawiera dziegieć.
- Sam mam taki krem - odpowiedział Sejer. - Na moją egzemę.
- Nie, to specjalny krem dla psów. Na skaleczone łapy.
Sejer kiwnął głową. - Johnas ma psa.
- Axel Bjork ma owczarka niemieckiego. Ty z kolei masz w domu lwa. Tak tylko
wspominam - powiedział Skarre, przytrzymując drzwi. Pierwszy wyszedł Sejer.
Wciąż czuł się nieco zmieszany.
14
Axel Bjork przypiął smycz i wypuścił psa z samochodu.
Potem rozejrzał się szybko wokół siebie, a kiedy nikogo nie zauważył, przeszedł
pośpiesznie przez plac, wyjmując klucze z kieszeni kombinezonu. Zerknął raz
jeszcze na swój samochód zaparkowany dokładnie przed głównym wejściem,
stalowoszary peugeot z bagażnikiem na narty na dachu i logo firmy ochroniarskiej na
drzwiach i bagażniku. Pies czekał spokojnie, nie podejrzewając, że te rutynowe
czynności mogą tym razem zapowiadać coś innego. Mężczyzna otwierał zamek. Tyle
razy już to przechodzili. Najpierw wejście i wyjście z samochodu, potem przejście
przez kolejne drzwi wejście i wyjście z samochodu, potem przejście przez kolejne
drzwi i windy, a wszystko to w otoczeniu tysiąca różnych zapachów. Pies wiernie
podążał za swoim panem. Miał dobre życie - dużo ruchu, częste wyprawy w nowe
miejsca i najlepsze jedzenie.
Budynek fabryki już dawno przemianowano na magazyn: panowała tu całkowita
cisza, a skrzynki, pudła i worki piętrzyły się pod sam sufit. W pomieszczeniu unosił
się zapach kurzu, tektury i zleżałej wełny. Bjork nie zapalił światła. U paska miał
latarkę, którą włączył, kiedy przechodzili przez ciemny korytarz. Odgłos jego kroków
odbijał się głuchym echem od kamiennej podłogi. Każde stąpnięcie, jedno za drugim,
samotne w otaczającej ciszy, utrwalało się w jego umyśle. Achilles szedł na krótkiej
smyczy, stawiając miękko łapy, wytresowany tak, by nie wyprzedzać właściciela.
Pies był spokojny, nie czuł żadnego niepokoju. Kochał swojego pana.
Doszli w końcu do wielkiej maszyny do pakowania. Bjork wcisnął się do środka,
pomiędzy żelazo i stal, pociągając psa za sobą. Potem przywiązał smycz do
stalowego uchwytu i wydał komendę siad. Achilles posłuchał, ale nie stracił
czujności. W pomieszczeniu zaczął powoli unosić się zapach, który nie był mu
zupełnie obcy.
Zapach, który ostatnio często pojawiał się w ich życiu.
Tym razem jednak towarzyszyło mu coś więcej. W powietrzu czuło się strach.
Bjork osunął się na podłogę, wyciągnął z kieszeni butelkę i pociągnął spory łyk.
Pies czuwał, z wyostrzonym wzrokiem i wyczulonym słuchem. Wiedział, że to
nie pora na jego smakołyki, ale i tak siedział, czekając i nasłuchując. Bjork patrzył w
oczy psa. Nic nie mówił. Napięcie rosło. Wiedział, że Achilles bacznie mu się
przypatruje. W kieszeni spodni spoczywał rewolwer.
Halvor westchnął niezadowolony. Nikt za żadne skarby nie otworzy tego pliku,
pomyślał rozczarowany. Dźwięk pracującego komputera zaczynał mu działać na
nerwy. Nie przypominał już delikatnego westchnięcia, raczej nieustanny szum
dochodzący z jakiejś potężnej, ale odległej maszyny. Towarzyszył mu całymi dniami.
Czuł się prawie nagi, gdy wyłączał komputer na noc i kiedy znowu zapadała cisza.
Ale trwało to jedynie kilka sekund, chwilę później szum powracał w jego głowie.
Wykrztuś to wreszcie z siebie, Annie, pomyślał.
Porozmawiaj ze mną!
To był film sensacyjny. Annie kupowała Smarties i dropsy cytrynowe w kiosku
ze słodyczami, kiedy on czekał przy wejściu z biletami w dłoniach. - Chcesz coś do
picia? - zapytała. Pokręcił głową, był zbyt w nią zapatrzony. Porównywał ją z innymi
dziewczynami, które czekały przed kinem. Ubrany na czarno pracownik stał przy
drzwiach i zanim skasował bilet, przyglądał się bacznie twarzom wchodzących.
Większość dzieciaków spuszczała nisko oczy, wiedząc, że nie spełnia kryteriów
wiekowych. Wyświetlali film z Bondem. Ich pierwszy film, który oglądali razem, ich
pierwsza poważna randka, zupełnie jakby byli prawdziwą parą. Był strasznie dumny.
Film okazał się niezły, w każdym razie według opinii Annie, bo on niezbyt się na nim
skupiał. Cały czas obserwował ją kątem oka i wsłuchiwał się w dźwięki, jakie
wydawała.
Ale zapamiętał tytuł. Tylko dla twoich oczu.
Wpisał tytuł w okno, ale po raz kolejny nic się nie zmieniło. Halvor podniósł się
niecierpliwie, podszedł do parapetu i szybkim ruchem zdjął pokrywkę ze słoika, w
którym trzymał pudełko papierosów. To było bez sensu.
Ostatnie wyrzuty sumienia zepchnął daleko w głąb umysłu, w miejsce, gdzie
zamknął różne wspomnienia ze swojej przeszłości. Teraz już nic nie mogło go
powstrzymać. Przeszedł przez kuchnię do pokoju dziennego, gdzie na półce regału
leżała książka telefoniczna. Poszukał działu pomocy technicznej, znalazł numer, o
który mu chodziło, i zadzwonił.
- Ra Data. Solveig przy telefonie.
- Witam. Mam problem z otworzeniem jednego pliku - powiedział niewyraźnie.
Powoli tracił odwagę. Czuł się coraz gorzej, jak jakiś podglądacz czy nawet złodziej.
Ale było już za późno, żeby się cofnąć.
- Nie może pan go otworzyć, tak?
- Nie. Chodzi o to, że nie pamiętam hasła.
- Obawiam się, że nasz technik wyjechał na cały dzień, ale niech pan chwilę
poczeka, zobaczę, czy ktoś może pomóc.
Poczuł, jak drętwieje mu ucho, tak mocno przyciskał do niego słuchawkę. Po
drugiej stronie słyszał szum głosów i dzwoniących telefonów. Popatrzył na babcię,
która czytała gazetę, pomagając sobie szkłem powiększającym, i pomyślał: Annie
powinna była wiedzieć, że jestem do tego zdolny.
- Jest pan jeszcze?
- Tak.
- Daleko pan mieszka?
- Na Lundebysvingen.
- To ma pan szczęście. Technik może podjechać do pana w drodze do domu. Jaki
to dokładnie adres?
Siedział w swoim pokoju i czekał. Czuł, jak szybko bije mu serce. Rozsunął
zasłony, by od razu usłyszeć wjeżdżający na podwórko samochód. Dokładnie po
trzydziestu minutach pojawił się biały kadett combi z logo Ra Data na drzwiach. Z
samochodu wysiadł zaskakująco młody mężczyzna, który niepewnie rozglądał się na
boki.
Halvor podbiegł do drzwi. Technik okazał się miłym człowiekiem, pulchnym jak
kluska, z głębokimi dołeczkami. Halvor podziękował mu za szybkie przybycie i
skierował prosto do pokoju.
Chłopak otworzył teczkę i wyciągnął kilka kart. - To hasło numeryczne czy
alfabetyczne? - zapytał. Halvor zrobił się cały czerwony.
- Nawet tego pan nie pamięta? - Technik był wyraźnie zaskoczony.
- Używam tylu haseł, że naprawdę nie pamiętam - tłumaczył się niewyraźnie
Halvor. - Poza tym często je zmieniam.
- Który to plik?
- Ten.
- Annie?
Technik nie zadał kolejnego pytania. W końcu jego praca wiązała się z pewną
etyką, a miał wysokie standardy.
Halvor podszedł do okna i stał tam przez dłuższą chwilę, z twarzą czerwoną od
wstydu i zdenerwowania. Serce waliło mu jak młot. Za sobą słyszał regularny stukot
klawiatury, która brzmiała zupełnie jak kastaniety. Młot i kastaniety, to właśnie teraz
słyszał. Wydawało się, że minęła wieczność, zanim technik wstał sprzed komputera.
- Dobra, mamy je!
Halvor odwrócił się powoli i spojrzał na ekran. Potem wziął pokwitowanie, które
musiał podpisać.
- Ile? Siedemset pięćdziesiąt koron? - wykrztusił.
- Za godzinę z kawałkiem - wyjaśnił uśmiechnięty chłopak.
Drżały mu ręce, kiedy podpisywał dokument. Poprosił, żeby przesłać mu
rachunek do domu.
- To było hasło numeryczne - wyjaśnił zadowolony z siebie technik. - Zero
siedem jeden jeden dziewięć cztery.
Dzień, miesiąc i rok, tak?
Jego dołeczki stały się jeszcze głębsze. - Ale to na pewno nie pana data urodzin,
bo miałby pan dopiero osiem miesięcy.
Harvor odprowadził go do wyjścia, podziękował, a potem czym prędzej wrócił do
swojego pokoju i usiadł przed komputerem. Na ekranie pojawiła się nowa komenda -
"Dalej".
Serce biło mu tak szybko, że aż przycisnął dłoń do piersi.
Kiedy wreszcie pojawiły się słowa, zaczął zachłannie czytać. Musiał oprzeć się o
biurko i kilka razy przetrzeć oczy, kiedy przeglądał kolejne strony. Coś się
wydarzyło.
Annie to opisała, a on wreszcie dowiedział się, co się stało. W miarę jak czytał z
szeroko otwartymi oczami, rosło w nim straszliwe podejrzenie.
Bjork był pijany.
Pies wciąż siedział, z wywalonym językiem, machając ogonem. Był niecierpliwy,
ale nie spuszczał swojego pana z oka. Mężczyzna podniósł się z trudem na nogi i
postawił pustą butelkę na lodowatej podłodze. Chciał się wyprostować, ale przy
pierwszej próbie od razu musiał oprzeć się o ścianę. Pies stanął na czterech łapach,
wbijając w niego uważne spojrzenie żółtych oczu. Dwa czy trzy razy zamachał
zachęcająco ogonem. Bjork zaczął szukać rewolweru, który ciasno spoczywał w jego
kieszeni. Wyjął go i odciągnął kurek. Cały czas patrzył na psa. Nie przestawał
zgrzytać zębami. Zakręciło mu się w głowie, ale opanował się, podniósł rękę i
pociągnął za spust. Huk wystrzału odbił się echem po pustych korytarzach.
Zawartość czaszki rozprysnęła się na ścianie, część spadła na psa. Jeszcze przez
chwilę echo jak po grzmocie słychać było w dalekich zakątkach korytarzy.
Pies zerwał się do ucieczki, jednak smycz trzymała mocno. Po kilku nieudanych
próbach Achilles się poddał.
Był wyczerpany. Zaczął wyć.
Galeria umiejscowiona była w cichej uliczce, niedaleko kościoła katolickiego.
Stał przed nią citroen, starszy model z ukośnymi przednimi światłami. Zupełnie jak
oczy Chińczyka, pomyślał Sejer. Niebieskozielony samochód przykrywała warstwa
kurzu.
Skarre podszedł do niego i dokładnie go obejrzał. Dach nie był tak brudny jak
reszta pojazdu, zupełnie jakby coś osłoniło go przed zabrudzeniem.
- Nie ma bagażnika na dachu - zauważył Skarre.
- Nie ma, bo został zdjęty. Widać ślady po mocowaniach.
Otworzyli drzwi galerii i weszli do środka. Pachniało tam, podobnie jak w sklepie
pani Johnas, wełną i krochmalem z domieszką smoły z belek na suficie. Z rogu
pomieszczenia obserwowała ich kamera. Sejer zatrzymał się i popatrzył w obiektyw.
Wszędzie leżały dywany.
Szerokie kamienne schody prowadziły na wyższe piętra.
Kilka rozłożonych dywanów leżało na podłodze, inne wisiały na ścianach. Johnas
zszedł na dół ubrany we flanelę i zamsz. Jego ciemne włosy doskonale pasowały do
klimatu galerii. Wśród tych otaczających go czerwieni, zieleni, fioletów i czerni
sprawiał wrażenie delikatnego i miękkiego. Jeśli rzeczywiście miał gwałtowny
charakter, musiał go umiejętnie maskować. Wyglądał na miłego i przyjaznego
człowieka - cała jego postawa mówiła, że jest sprzedawcą.
- A, witam! - zawołał. - Proszę, zapraszam. Czyli jednak zdecydowali się
panowie na zakup dywanu?
Wykonał szeroki gest ręką, jakby witał dawno niewidzianych przyjaciół albo
potencjalnych klientów, miłośników tego specyficznego rzemiosła. Te węzły. Te
kolory. Wzory przedstawiające symbole religijne, narodziny i życie, śmierć i
cierpienie, zwycięstwa, dumę.
Dywany do położenia pod stołem w jadami, przed telewizorem w salonie.
Niezniszczalne, wyjątkowe.
- Ma pan tu dużo wolnego miejsca - skomentował Sejer.
- Parter, piętro, a dodatkowo jeszcze strych. Proszę mi wierzyć, to była duża
inwestycja. Wydałem prawie wszystkie oszczędności. To miejsce kiedyś wyglądało
inaczej. Było tu szaro i pachniało pieśnią. Zrobiłem remont, oczyściłem ściany i
właściwie wystarczyło. Dawniej była to stara willa. Proszę za mną.
Wskazał na schody i zaprowadził ich do biura, które okazało się przestronną
kuchnią z blatem ze stali nierdzewnej, piekarnikiem, ekspresem do kawy i małą
lodówką. Blat wykończony był płytkami z uroczymi holenderskimi pastereczkami,
młynami i łanami falujących traw. Stare miedziane garnki z dekoracyjnymi
uchwytami wisiały na belce pod sufitem.
Także stół kuchenny miał miedziane krawędzie i rogi, zupełnie jakby pochodził z
mesy jakiegoś starego statku.
Usiedli przy stole. Johnas bez pytania podszedł do lodówki i nalał wszystkim
soku grejpfrutowego do wysokich kieliszków do wina.
- Jak poszło ze szczeniakami? - zapytał Skarre.
- Hera zatrzyma jednego, a pozostałe dwa są już zamówione. Przykro mi, ale nie
może pan już zmienić zdania. Co mogę dla panów zrobić? - Uśmiechnął się i napił
się soku.
Sejer wiedział, że ta przyjazna atmosfera nie potrwa długo.
- Mamy jeszcze kilka pytań na temat Annie. Obawiam się, że musimy pewne
rzeczy badać po kilka razy. - Dyskretnie wytarł usta. - W zatoczce zaprosił ją pan do
samochodu, czy tak?
Dobór słów, intonacja głosu, a wreszcie powątpiewanie w jego wcześniejsze
zeznania natychmiast wyostrzyły uwagę Johnasa.
- Tak zeznałem i tak dokładnie było.
- Ale ona raczej wolała się przejść, prawda?
- Słucham?
- Musiał ją pan przekonać, żeby wsiadła do samochodu. Czy mam rację?
Johnas zmrużył oczy, ale nic nie powiedział.
- Miała ochotę się przejść - stwierdził Sejer. - Odmówiła, kiedy zaproponował jej
pan podwiezienie, tak?
Johnas niespodziewanie potwierdził skinieniem głowy, a potem uśmiechnął się. -
Zawsze tak robiła. Była taka samodzielna. Ale uznałem, że to trochę za daleko, iść
tak do sklepu Horgena. To kawał drogi.
- Więc musiał ją pan przekonać?
- Nie, nie... - Pokręcił przecząco głową i poprawił się na krześle. - Trochę
musiałem ją ugłaskać. Niektórzy ludzie mają taką denerwującą potrzebę, żeby ich o
wszystko prosić.
- Czyli to nie jest tak, że nie chciała wsiąść do pańskiego samochodu?
Johnas dobrze słyszał akcent, który został położony na dwa ostatnie słowa w
pytaniu.
- Annie już taka była. Wszystkich trzymała na dystans. Z kim panowie
rozmawiali?
- To było jakieś kilkaset osób - odpowiedział Sejer z uśmiechem. - I jedna z nich
powiedziała nam, że Annie wsiadła do pana samochodu dopiero po dłuższej
rozmowie. Właściwie to jest pan ostatnią osobą, która widziała ją żywą, więc
rozumie pan chyba, dlaczego tak się na tym skupiamy?
Johnas także się uśmiechnął. Zupełnie jakby grali w jakąś grę, a on był coraz
bardziej chętny, by w niej uczestniczyć.
- Nie byłem ostatnią osobą - wyjaśnił. - Ostatni był ten, kto ją zabił.
- Mamy pewien problem z ustaleniem, kto to mógłby być - Sejer odpowiedział z
nieukrywaną ironią. - Co więcej, nie mamy żadnych dowodów na to, że jakiś
motocyklista czekał na Annie. Jedyna pewna osoba, jaką mamy, to pan.
- Słucham? Do czego pan zmierza?
- No cóż - zaczął Sejer, prostując ręce. - Staram się ustalić fakty. Już taka moja
praca, że podaję w wątpliwość słowa innych.
- Czy chce mi pan powiedzieć, że skłamałem?
- Obawiam się, że tak właśnie jestem zmuszony uznać. Mam nadzieję, że mi pan
wybaczy. Dlaczego nie chciała wsiąść do samochodu?
Widać było, że Johnas traci pewność siebie.
- Oczywiście, że chciała! - krzyknął wyprowadzony z równowagi, jednak
natychmiast się uspokoił. - Wsiadła, a ja zawiozłem ją do sklepu Horgena.
- Nigdzie dalej?
- Nie. Tak jak powiedziałem, wysiadła przy sklepie. Myślałem, że chce zrobić
jakieś zakupy. Nawet nie podwiozłem jej pod wejście. Zatrzymałem się na drodze i
wysiadła. Potem - wstał i wziął paczkę papierosów z blatu - już nigdy jej nie
widziałem.
Sejer zmienił temat.
- Stracił pan dziecko, panie Johnas. Wie pan, jak to jest. Rozmawiał pan z
Eddie'm Hollandem na ten temat?
Przez moment Johnas był naprawdę zaskoczony. - Nie, nie rozmawiałem. On jest
bardzo zamkniętym w sobie człowiekiem. Nie chciałem go nachodzić. Poza tym
mnie też nie jest łatwo o tym mówić.
- Kiedy to było?
- Rozmawiał pan z Astrid, prawda? Prawie osiem miesięcy temu. Ale to nie jest
coś, o czym z czasem się zapomina.
Wysunął papierosa z paczki. Palił w nieco kobiecy sposób. Merity z filtrem.
- Ludziom często wydaje się, że potrafią sobie wyobrazić, jak to jest. - Patrzył
Sejerowi prosto w oczy. - Wiem, że mają dobre intencje. Wyobrażają sobie puste
łóżeczko i że się w nie wpatrują. I ja tak często robiłem. Ale puste łóżeczko to
dopiero początek. Codziennie rano wstawałem i szedłem do łazienki, gdzie pod
lustrem leżała jego szczoteczka do zębów. Taka, która zmienia kolor, kiedy robi się
ciepła. Na skraju wanny leżała jego gumowa kaczka. Widziałem kapcie wsunięte pod
łóżko. Złapałem się na tym, że wciąż kładę więcej nakryć na stole. I tak było całymi
dniami. W samochodzie leżały jego maskotki, a parę miesięcy później znalazłem pod
kanapą jego plasterek.
Mówił powoli, przez zaciśnięte zęby, jakby nie chcąc wyjawić im rzeczy, o
których nie mieli prawa wiedzieć.
- Kilka razy próbowałem sprzątać, wyrzucić jego rzeczy.
Za każdym razem czułem się tak, jakbym popełniał zbrodnię. To było nie do
zniesienia - patrzeć codziennie na jego rzeczy. Oddanie ich było okropnym
doświadczeniem. Prześladowało mnie to każdego dnia, dalej mnie męczy. Wie pan,
jak długo zwykła bawełniana piżamka jest w stanie utrzymać zapach?
Ucichł. Jego opalona twarz poszarzała. Sejer nic nie odpowiedział. Nagle
przypomniał sobie, że Elise zawsze stawiała swoje chodaki za drzwiami, tak by
wychodząc, żeby wyrzucić śmieci czy odebrać pocztę, móc je od razu nasunąć na
stopy. Pamiętał, ile wysiłku i bólu kosztowało go otworzenie drzwi i wstawienie ich z
powrotem do środka.
- Niedawno wybraliśmy się na cmentarz - powiedział Sejer. - Chyba nie było tam
pana od jakiegoś czasu?
- A co to za pytanie? - zapytał Johnas zjadliwym tonem.
- Chcę się tylko dowiedzieć, czy wiedział pan, że coś zginęło z grobu pańskiego
synka.
- Chodzi panu o figurkę małego ptaszka. Tak, zniknęła zaraz po pogrzebie.
- Czy zastanawiał się pan nad wstawieniem nowej?
- Widzę, że naprawdę jest pan ciekaw wielu rzeczy.
Oczywiście, że chciałem wstawić nową. Ale nie byłem w stanie przechodzić tego
jeszcze raz, dlatego zdecydowałem, że może zostać tak, jak jest.
- Wie pan, kto ją zabrał?
- Oczywiście, że nie! - krzyknął ostro. - Gdybym wiedział, zgłosiłbym to
natychmiast. A jeśli miałbym okazję, to załatwiłbym winnego tak, by popamiętał do
końca życia.
- Ma pan na myśli, że nawrzeszczałby pan na niego?
Johnas uśmiechnął się złośliwie. - Nie, nie mam na myśli słownego upomnienia.
- Annie ją zabrała - Sejer zakomunikował cicho.
Johnas wytrzeszczył oczy.
Sejer wyciągnął z kieszeni figurkę ptaszka. Johnas odebrał ją trzęsącymi się
dłońmi. - Wygląda zupełnie jak tamten. Dokładnie tak samo. Ale dlaczego...
- Właśnie tego nie wiemy. Myśleliśmy, że pan nam to wyjaśni.
- Ja? Dobry Boże. Nie wiem. Nie rozumiem tego. Dlaczego miałaby go zabrać?
Przecież Annie, którą znałem, nie kradła niczyich rzeczy.
- Dlatego sądzimy, że miała jakiś dobry powód. Powód, który wykraczał poza
zwykłą chęć przywłaszczenia sobie ładnej figurki. Była zła na pana?
Johnas siedział, wpatrując się w dekorację. Był tak zaskoczony, że zdawał się nie
słyszeć pytania.
Nie wiedział o tym, pomyślał Sejer, patrząc znacząco na siedzącego obok
Skarrego, który chłodnym wzrokiem obserwował każdy ruch mężczyzny.
- Czy jej rodzice wiedzieli, że to miała? - Johnas wykrztusił w końcu.
- Raczej nie.
- A może to była Solvi? Ona jest nieco dziwna. Trochę jak sroka, chwyta
wszystko, co się błyszczy.
- To nie była Solvi.
Sejer podniósł delikatnie kieliszek i napił się soku.
Smakował jak delikatne wino.
- No cóż, sądzę, że miała swoje sekrety. Wszyscy je mamy - skomentował
Johnas. - Była trochę tajemnicza. Szczególnie, kiedy podrosła.
- Ciężko przeżyła śmierć Eskila?
- Nie była w stanie nas odwiedzić. To akurat mogę zrozumieć, sam przez długi
czas nie znosiłem obecności innych ludzi. Astrid i Magne odeszli, tyle rzeczy
wydarzyło się w jednym czasie. To był okres, którego nie da się opisać - wyszeptał,
wracając myślami do przeszłości.
- No, ale chyba rozmawialiście ze sobą?
- Tylko kłanialiśmy się sobie, kiedy spotykaliśmy się na ulicy. Byliśmy w końcu
sąsiadami.
- Unikała pana?
- Wyglądała raczej na zawstydzoną. To był trudny czas dla nas wszystkich.
- A co więcej - Sejer dodał nagle, zupełnie jakby ta myśl dopiero teraz przyszła
mu do głowy - kłócił się pan z Eskilem na chwilę przed jego śmiercią. Przez to
wszystko musiało być chyba jeszcze trudniejsze.
- Niech pan nie miesza w to Eskila! - zażądał Johnas.
- Zna pan Raymonda Lake? - Nagła zmiana tematu najwyraźniej zbiła mężczyznę
z tropu.
- Tego dziwnego chłopaka spod Kollen?
- Zapytałem, czy pan go zna.
- Każdy zna Raymonda.
- Proszę o jasną odpowiedź. Tak czy nie.
- Nie znam go.
- Ale wie pan, gdzie mieszka?
- Tak, to wiem. W takiej ruderze, ale chyba myśli, że to jakiś pałac, skoro cały
czas tak idiotycznie się uśmiecha.
- Idiotycznie się uśmiecha? - Sejer wstał od stołu, odsuwając kieliszek. - Myślę,
że ludzie pokroju Raymonda są tak samo zależni od dobrej woli innych jak my
wszyscy. I mogą być tak samo szczęśliwi. Niech pan nie zapomina o jednej rzeczy:
nawet jeśli nie odbiera świata tak samo jak pan, wzrok ma zapewne równie dobry.
Po twarzy Johnasa przebiegł lekki skurcz. Odprowadził ich do wyjścia. Kiedy
byli na parterze, Sejer czuł, jak oko kamery wbija mu się w kark.
Pojechali do mieszkania Sejera po Kollberga i pozwolili mu wyciągnąć się
wygodnie na tylnym siedzeniu. Ten pies za długo siedzi sam w domu, pomyślał Sejer
i rzucił mu dodatkowy kawałek suszonej ryby. Pewnie dlatego jest taki nieznośny.
- Czy uważasz, że on śmierdzi? - zapytał.
Skarre przytaknął. - Może powinieneś dać mu miętusa?
Pojechali w kierunku Lundeby, zawrócili w zatoczce i zaparkowali przy
skrzynkach pocztowych, Sejer szedł ulicą, świadom, że jest widoczny z okien
każdego z dwudziestu jeden tutejszych domów. Wszyscy spodziewali się pewnie, że
idzie do Hollandów. Ale kiedy był już na końcu ulicy, zatrzymał się i spojrzał do
tyłu, w kierunku domu Johnasa. Wyglądał na niezamieszkany. Prawie we wszystkich
oknach zaciągnięte były zasłony. Powoli zawrócił.
- Szkolny autobus odjeżdża z zatoczki o siódmej dziesięć każdego ranka -
stwierdził. - Podróżują nim wszystkie dzieci z Krystallen. Więc, żeby zdążyć na
autobus, muszą wyjść z domu około siódmej.
Czuł powiew delikatnej bryzy, ale nie pozwolił, by to miłe uczucie zaburzyło tok
jego myśli.
- Magne Johnas wyszedł do szkoły na moment przed tym, jak Eskil się zadławił.
Skarre czekał. Modlił się o cierpliwość.
- A Annie wyszła nieco później. Holland pamiętał, że wtedy zaspali. Przeszła
obok domu Eskila być może w tym samym czasie, kiedy on siedział przy śniadaniu.
- Tak. I co z tego? - Skarre popatrzył na dom Johnasa.
- Ale tylko okna salonu i sypialni wychodzą na ulicę, a oni siedzieli w kuchni.
- Wiem, pamiętam - odpowiedział zirytowany. Zbliżali się do domu. Starali się
wyobrazić sobie ten dzień. Ten listopadowy poranek, chwilę po siódmej rano. O tej
porze roku rankiem jest jeszcze ciemno, pomyślał Sejer.
- Myślisz, że mogła wejść do środka?
- Nie wiem.
Przystanęli i zaczęli wpatrywać się w budynek. Okna kuchenne wychodziły na
bok, na dom sąsiadów.
- Kto mieszka w tym czerwonym domu? - zapytał Skarre.
- Irmak z żoną i córką. Czy tam nie ma ścieżki między budynkami?
Skarre przyjrzał się dokładnie. - Jest i ktoś właśnie nią idzie.
Pomiędzy domami pojawił się chłopiec. Szedł ze spuszczoną głową, więc nie
zauważył jeszcze dwóch mężczyzn stojących na drodze.
- To Thorbjorn Haugen, który pomagał w poszukiwaniach Ragnhiłd.
Sejer stał i patrzył na szybko maszerującego chłopca. Na ramieniu miał czarny
plecak, a dookoła głowy tę samą wzorzystą chustkę, którą nosił, kiedy się poznali.
Uważnie mu się przyglądali, kiedy mijał dom Johnasa.
Thorbjorn był wysoki, sięgał do połowy kuchennego okna.
- Droga na skróty? - zapytał Sejer.
- Co? - Thorbjorn zatrzymał się. - To przejście prowadzi prosto do Gneisveien.
- Czy wszyscy tędy przechodzą?
- Pewnie, to pozwala zaoszczędzić co najmniej pięć minut. Sejer przeszedł kilka
kroków w głąb ścieżki i zatrzymał się przy oknie. Był wyższy od Thorbjorna i mógł
bez problemu zajrzeć do kuchni. Nie stały tam teraz żadne wysokie krzesła, jedynie
zwyczajne kuchenne, popielniczka i kubek do kawy na stole. Poza tym dom wyglądał
na opuszczony.
Siódmy listopada, pomyślał. Ciemno na zewnątrz i pełne oświetlenie w środku.
Każdy mógł zajrzeć do środka, a z wewnątrz nic nie było widać.
- Johnas trochę się wkurza, kiedy się tędy chodzi - powiedział Thorbjorn. - Mówi,
że ma już dość tego łażenia pod jego domem, ale nie ma problemu, i tak się
wyprowadza.
- Więc cala młodzież przechodzi tędy, kiedy chce zdążyć na szkolny autobus?
- Każdy, kto chodzi do podstawówki albo do liceum.
Sejer kiwnął głową w stronę Thorbjorna i odwrócił się do Skarrego. - Pamiętam,
co powiedział Holland, kiedy rozmawialiśmy u mnie w gabinecie. Tego dnia, kiedy
umarł Eskil, Annie wróciła wcześniej ze szkoły, bo źle się poczuła. Od razu poszła
się położyć. Musiał iść do niej do pokoju, żeby powiedzieć jej o wypadku.
- Co znaczy: źle się poczuła? - dopytywał się Skarre. - Myślałem, że ona nigdy
nie chorowała.
- Powiedział, że po prostu nie czuła się najlepiej.
- Sądzisz, że coś zobaczyła, prawda? Tutaj, przez okno?
- Nie wiem. Może.
- Czemu więc nic nie powiedziała?
- Może nie miała odwagi. A może nie do końca zrozumiała czego była
świadkiem. Możliwe, że zwierzyła się Halvorowi. Zawsze miałem wrażenie, że on
wie więcej, niż chce nam powiedzieć.
- Konradzie, chyba nie uważasz, że zataiłby przed nami taką informację?
- Nie wiem, może. On ma dziwny charakter. Chodź, pojedziemy i pogadamy z
nim.
W tym momencie odezwał się jego pager. Wrócił do samochodu, żeby zadzwonić
pod wyświetlony numer.
Odebrał Holthemann.
- Axel Bjork popełnił samobójstwo. Zastrzelił się kilka godzin temu ze starego
rewolweru Enfield.
Sejer aż musiał oprzeć się o samochód. Ta wiadomość smakowała jak gorzkie
lekarstwo, które pozostawia poczucie suchości w gardle.
- Znaleźliście list pożegnalny?
- Nie przy ciele. Teraz przeszukują mieszkanie. Ten człowiek miał chyba coś na
sumieniu, nie sądzisz?
- Nie wiem. Miał całą masę problemów.
- Był nieodpowiedzialnym alkoholikiem, a do tego prowadził osobistą wojnę z
Adą Holland.
- Przede wszystkim był nieszczęśliwy.
- Nienawiść i desperacja to podobne uczucia. Ludzie pokazują to, które chcą.
Postanowił skończyć ze wszystkim w ten sposób.
- Może chciał zabrać Adę ze sobą?
Sejer pokręcił głową i spojrzał w kierunku domu Hollandów.
- Nie zrobiłby tego Solvi i Eddie'emu.
- Czy ty chcesz znaleźć tego zabójcę, czy nie? - dopytywał się Holthemann.
- Chcę tego właściwego.
Sejer odłożył słuchawkę i popatrzył na Skarrego. - Axel Bjork nie żyje. Ciekawe,
co teraz pomyśli sobie Ada Holland. Może to samo, co Halvor, kiedy umarł jego
ojciec: jaka ulga.
15
Halvor zerwał się na nogi. Tak szybko podbiegł do okna, że aż przewrócił
krzesło. Stał przez długi czas, wpatrując się w puste podwórko. Kątem oka widział
leżące krzesło i zdjęcie Annie na szafce przy łóżku. A więc to tak. To właśnie
widziała Annie.
Usiadł z powrotem przed komputerem i przeczytał zapiski raz jeszcze od
początku do końca. Była tam też i jego historia, wszystko, co wyznał jej w
największej tajemnicy. Szalejący ojciec, strzał, trzynasty grudnia. To nie miało nic
wspólnego z jej śmiercią. Wziął głęboki oddech, zaznaczył fragment, a potem
skasował go raz na zawsze. Następnie wsunął dyskietkę i zrobił kopię całego
dokumentu. Kiedy skończył, wyszedł cicho ze swojego pokoju.
- Co się dzieje, Halvor? - zapytała babcia, kiedy przechodził przez salon,
zakładając dżinsową kurtkę. - Wybierasz się gdzieś?
Nie odpowiedział. Słyszał, co do niego mówiła, ale jej słowa nie zrobiły na nim
żadnego wrażenia.
- Gdzie ty idziesz? Do kina?
Zaczął zapinać kurtkę, zastanawiając się, czy motocykl odpali tym razem. Jeśli
nie, będzie musiał iść na autobus, a to znaczy, że minie prawie godzina, zanim dotrze
na miejsce. To zbyt długo, nie miał tyle czasu, musiał działać szybko.
- Kiedy masz zamiar wrócić? Będziesz na kolacji?
Spojrzał na babcię, zupełnie jakby dopiero w tej chwili zauważył, że stoi obok i
mówi do niego.
- Kolację?
- Halvor, gdzie ty się wybierasz o tej porze? Przecież to już wieczór.
- Muszę się z kimś spotkać.
- Z kim? I dlaczego jesteś taki blady? Może masz anemię? Kiedy ostatnio robiłeś
sobie jakieś badania? Pewnie nawet nie pamiętasz. Mówiłeś, że jak się nazywa ten
twój znajomy?
- Nie mówiłem. Nazywa się Johnas.
Głos Halvora nie brzmiał tak jak zwykle. Był twardy i zdeterminowany.
Trzasnęły drzwi, a kiedy starsza kobieta spojrzała przez okno, zobaczyła, jak wnuk
schyla się nad motocyklem, nerwowo próbując go odpalić.
Kamera na parterze była umieszczona w złym miejscu. Odbijała za dużo światła,
redukując postaci kupujących do samych zarysów. Wyglądali prawie jak zjawy.
Lubił obejrzeć swoich klientów, zanim zszedł, by się z nimi przywitać. Na górze,
gdzie kamera miała lepszy odbiór, mógł już dokładnie rozróżnić zarówno twarze, jak
i ubrania. Widział już, czy ma do czynienia z nowymi, czy ze starymi klientami. Miał
czas, żeby przygotować odpowiednie powitanie. Jeszcze raz spojrzał na ekran. W
galerii stał jeden człowiek. O ile mógł dobrze ocenić, był to młody mężczyzna, może
nastolatek, w krótkiej kurtce.
Nie wyglądał zbyt poważnie. Oczywiście nie znaczyło to, że może go
zignorować. Każdy klient był ważny, a poza tym profesjonalna obsługa była jedną z
cech, które stanowiły o reputacji, jaką galeria powoli sobie wypracowywała. Co
więcej, z samego wyglądu nie dało się już wywnioskować, czy dana osoba posiada
pieniądze. Nie w tych czasach. Z tego, co się orientował, nawet ktoś taki mógł być
bardzo bogaty. Zszedł spokojnie na dół. W końcu nie był to sklep z zabawkami, żeby
od razu biec do klientów. To była galeria, gdzie ludzie rozmawiali ściszonym głosem.
Nie było metek z cenami ani kasy. Zawsze przesyłał rachunek. Jedynie od czasu do
czasu płacono tu kartą. Zatrzymał się dopiero na samym dole.
- Dobry wieczór - przywitał się.
Klient patrzył w drugą stronę, lecz teraz powoli się odwrócił. W jego oczach
widać było podejrzenie zmieszane z zaskoczeniem. Nic nie powiedział, a jedynie stał
i wpatrywał się w niego, jakby czegoś szukał. Jakiejś tajemnicy, a może rozwiązania
zagadki.
Johnas rozpoznał gościa. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien się do tego
przyznać. W końcu zapytał: - Czy mogę panu w czymś pomóc?
Halvor nie odpowiedział. Oceniał mężczyznę. Wiedział, że Johnas go rozpoznał,
widział go przecież tyle razy. Przychodził do jego domu z Annie, widywali się na
ulicy.
Teraz to Johnas był w defensywie. Ta jego przyjazna postawa, te flanele i
zamsze, brązowe loki, wszystko to zmieniło się w stalową zbroję.
- Jestem pewien, że pan może - odpowiedział Halvor, przechodząc przez
pomieszczenie w stronę Johnasa, który wciąż stał przy schodach z ręką opartą o
balustradę.
- Sprzedaje pan dywany. - Halvor rozejrzał się.
- Tak, tym się właśnie zajmuję.
- Chciałbym jeden kupić.
- No cóż! - powiedział z uśmiechem. - Tak właśnie myślałem. Czego pan szuka?
Ma pan już coś na oku?
Nie ma zamiaru kupować żadnego dywanu, pomyślał Johnas. Poza tym nawet nie
byłoby go stać. On tu jest z jakiegoś innego powodu. Może z czystej ciekawości, miał
taki młodzieńczy kaprys. Pewnie nawet nie wie, ile te dywany kosztują. Ale już
niedługo się dowie, oj, dowie się.
- Duży czy mały? - zapytał, schodząc z ostatniego stopnia. Chłopak był co
najmniej o głowę od niego niższy i dużo szczuplejszy.
- Chciałbym na tyle duży, by zakrywał całą podłogę. Znudziło mi się jej
zmywanie.
Johnas skinął głową. - Proszę na górę. Tam mam największe. - Po czym odwrócił
się i zaczął wchodzić po schodach.
Halvor ruszył za nim. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że miał już okazję
zadać wszystkie pytania, dla których tutaj przyszedł.
Prowadziła go jakaś siła, zupełnie jakby podążał ścieżką w głąb mrocznej góry.
Johnas zapalił światło w sześciu kandelabrach zamówionych specjalnie w
Wenecji. Zwisały z nasmołowanych belek, rzucając ciepłe, ale mocne światło na całe
pomieszczenie.
- O jakim kolorze pan myślał?
Halvor zatrzymał się u szczytu schodów i rozejrzał się po pokoju. - Wszystkie są
czerwone - powiedział niewyraźnie.
Johnas uśmiechnął się pobłażliwie. - Nie chciałbym być niegrzeczny - zaczął
przyjaznym głosem - ale czy zdaje sobie pan sprawę, ile one kosztują?
Halvor spojrzał na niego spod zmrużonych powiek. Coś z przeszłości pojawiło
się na nowo w jego umyśle, coś, czego nie czuł od bardzo dawna. - Być może nie
wyglądam na zamożną osobę - powiedział bezbarwnym głosem. - Chciałby pan
obejrzeć mój wyciąg z konta?
Johnas zawahał się. - Proszę mi wybaczyć, ale przychodzi tutaj wiele osób i są
często zaskoczone cenami. Chciałem jedynie wyświadczyć panu przysługę i
oszczędzić wstydu.
- Jest pan niezwykle uprzejmy - odparł Halvor.
Wszedł do pokoju, mijając Johnasa, i ruszył w kierunku dużego dywanu
wiszącego na ścianie. Podszedł do niego, wyciągnął dłoń i zaczął bawić się
frędzlami. Wzór przedstawiał uzbrojonych mężczyzn na koniach.
- Ma jakieś dwa i pół na trzy i pół metra - od razu powiedział Johnas. - Doskonały
wybór, jeśli wolno mi skomentować. Wzór przedstawia walkę pomiędzy dwiema
grupami nomadów. Jest bardzo ciężki.
- Może go pan dostarczyć na miejsce, prawda? - zapytał Halvor.
- Oczywiście. Dysponuję ciężarówką. Myślałem jednak raczej o tym, że trudno
utrzymać go w czystości. Potrzeba kilku dorosłych mężczyzn, żeby go unieść i
wytrzepać.
- Biorę go.
- Słucham? - Johnas zbliżył się o kilka kroków, a potem popatrzył na niego
niepewnie. Było coś dziwnego w tym młodym mężczyźnie.
- To jest jeden z moich najdroższych dywanów. Kosztuje siedemdziesiąt tysięcy
koron.
Kiedy wypowiadał cenę, uważnie przyglądał się twarzy chłopaka. Halvor nawet
nie mrugnął okiem.
- Jestem pewien, że jest wart swojej ceny.
Johnasowi nie podobała się cała ta sytuacja. Zmroziło go podejrzenie. Nie
wiedział, dlaczego ten człowiek tak dziwnie się zachowuje ani czego od niego chce.
Przecież to niemożliwe, żeby miał tyle pieniędzy. A nawet jeśli, to już na pewno nie
wydawałby ich na dywan.
- Proszę go dla mnie zapakować - polecił Halvor, krzyżując ramiona. Oparł się o
mahoniowy stolik, który zaskrzypiał niepokojąco pod jego ciężarem.
- Zapakować? - Johnas próbował się uśmiechnąć. - Roluję je, a potem pakuję w
plastik i obwiązuję taśmą.
- W porządku, może być. Halvor czekał.
- Tylko że trzeba trochę czasu, żeby zdjąć go z tej ściany. Mam taką propozycję.
Przygotuję go i zawiozę wieczorem do pana do domu. Potem pomogę rozłożyć.
- Nie, nie. Chciałbym go już teraz.
Johnas zawahał się. - Chce go pan zabrać już teraz. A - proszę wybaczyć to
bezpośrednie pytanie - jak ma pan zamiar za niego zapłacić?
- Gotówką, jeśli można.
Poklepał się po kieszeni. Miał na sobie wyblakłe dżinsy z przetartymi
nogawkami. Johnas stał naprzeciw niego, wciąż niezbyt pewien, o co właściwie
chodzi.
- Czy coś nie w porządku? - zapytał Halvor.
- Nie wiem. Może.
- Więc w czym problem?
- Wiem, kim jesteś - powiedział Johnas, przyjmując poważny wyraz twarzy.
Cieszył się, że może już przestać udawać.
- Czy my się znamy?
- Tak, znamy się, Halvorze. Oczywiście, że się znamy.
Myślę, że sam wiesz o tym doskonale.
- Tak? A o czym?
- Przestań się wygłupiać! W tej chwili! - krzyknął Johnas, a potem mocno
zacisnął usta.
- Zgoda! - warknął Halvor. - Ściągaj ten dywan, tylko się pośpiesz.
- Po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że nie chcę go sprzedawać.
Przeprowadzam się i mam zamiar zostawić go dla siebie. Poza tym jest dla ciebie o
wiele za drogi. Bądźmy szczerzy, obaj wiemy, że nie stać cię na niego.
- A więc chcesz zostawić go dla siebie? - Halvor odwrócił się. - No cóż,
rozumiem. Wezmę zatem inny.
Rozejrzał się raz jeszcze po ścianach i wskazał na dywan w różowe i zielone
wzory. - Wezmę ten - powiedział po prostu. - Proszę go dla mnie ściągnąć i
przygotować rachunek.
- Kosztuje czterdzieści cztery tysiące koron.
- Może być.
- Doprawdy?
Halvor ciągłe czekał ze skrzyżowanymi ramionami. Jego spojrzenie nie zmiękło
nawet na moment.
- Czy byłoby to zbyt nachalne z mojej strony, gdybym zapytał, czy ty w ogóle
masz pieniądze?
Halvor pokręcił głową. - Oczywiście, że nie. Podejrzewam, że w tych czasach
ciężko określić jedynie po wyglądzie, czy ktoś je ma, czy nie. - Włożył rękę do
kieszeni i wyciągnął plastikowy, płaski jak naleśnik portfel z Velcro. Wyjął z niego
kilka monet. Liczył je nieśpiesznie, odkładając po kolei na stolik.
Johnas spoglądał sceptycznie, jak monety różnych nominałów tworzą niewielki
stosik.
- Dobra, koniec tej zabawy. - powiedział ostro. - I tak zmarnowałeś wystarczająco
dużo mojego czasu. A teraz wynoś się stąd!
Halvor przerwał liczenie, a potem popatrzył na niego.
Wyglądał prawie na obrażonego.
- Jeszcze nie skończyłem. Mam więcej. - Zaczął przeszukiwać portfel.
- Nie, nie masz! Mieszkasz razem z babcią w starej ruderze i zajmujesz się
dowożeniem lodów! Ten dywan kosztuje czterdzieści cztery tysiące - powiedział
opryskliwie. - Albo zaraz wyciągniesz pieniądze...
- A więc wiesz, gdzie mieszkam? - Halvor spojrzał na niego. Sprawy zaczynały
się komplikować, ale nie bał się.
Z jakiegoś powodu wcale się nie bał.
- Mam to - powiedział nagle, wyciągając coś z przegródki na banknoty. Johnas
przyglądał mu się podejrzliwie, spoglądając niepewnie na przedmiot, który chłopak
trzymał w dłoni. - To dyskietka - wyjaśnił Halvor.
- Nie chcę twojej dyskietki. Chcę czterdzieści cztery tysiące koron - odpowiedział
szybko, czując, jak gdzieś w zakamarkach jego umysłu budzi się strach.
- To pamiętnik Annie - wyjaśnił Halvor, potrząsając dyskietką. -Zaczęła go pisać
już dawno temu. Chyba w listopadzie, o ile dobrze pamiętam. Szukaliśmy go, nie
tylko ja. Wie pan, jak to jest z dziewczynami, muszą się komuś zwierzać.
Johnas oddychał ciężko. Nie spuszczał wzroku z Halvora.
- Przeczytałem go. Jest w nim dużo o tobie.
- Oddaj mi to!
- Nigdy w życiu!
Głos Halvora nagle się zmienił. Obniżył się o ton i stał bardzo głęboki. Słuchanie
go przywodziło na myśl filmy, w których demon przemawia ustami dziecka.
- Zrobiłem kopie - zaczął. - Więc mogę kupić tyle dywanów, ile tylko będę
chciał. Za każdym razem, jak będę miał ochotę na nowy, zrobię po prostu kolejną
kopię. Czy rozumiesz, co do ciebie mówię?
- Ty jesteś nienormalny! Z jakiego szpitala uciekłeś?
Johnas sprężył się do skoku i Halvor dopiero w ostatnim momencie zauważył, jak
nabiera oddechu, szykując się do ataku. Ważył ponad dwadzieścia kilo więcej od
niego i był wściekły. Chłopak uskoczył na bok i spostrzegł, jak mężczyzna trafia w
pustą przestrzeń, traci równowagę i upada na kamienną podłogę, uderzając głową w
stolik.
Monety wzbiły się w powietrze i rozleciały się we wszystkich kierunkach.
Zabrzęczały, padając na podłogę.
Johnas zaczął wypluwać z siebie najgorsze przekleństwa, jakie Halvor
kiedykolwiek słyszał, a słyszał niejedno od swojego ojca. Dwie sekundy później
Johnas był z powrotem na nogach. Jeden rzut oka na jego pociemniałą od wściekłości
twarz przekonał Halvora, że ta walka jest z góry przegrana. Mężczyzna był po prostu
za silny.
Halvor rzucił się w stronę schodów, ale Johnas był tuż za nim. Zrobił trzy, cztery
kroki i skoczył na niego. Uderzył Halvora między łopatki. Chłopak instynktownie
starał się ochronić głowę, ale siła uderzenia była tak duża, że po prostu padł na
podłogę.
- Zabierz te cholerne łapska ode mnie!
Johnas odwrócił go na plecy. Halvor czuł oddech mężczyzny na swojej twarzy i
dłonie zaciskające się na jego gardle.
- Oszalałeś! - wykrzyczał. - Koniec z tobą! Wszystko mi jedno, co ze mną będzie,
ale z tobą koniec!
Johnas nic już nie widział i nie słyszał. Podniósł zaciśniętą pięść i uderzył
Halvora prosto w twarz.
Chłopak już nieraz był bity, więc wiedział, co go czeka.
Twarde kostki dosięgnęły go dokładnie pod brodą, a jego delikatne szczęki
natychmiast ustąpiły pod naciskiem.
Dolna uderzyła w górną, wyłamując zęby. Odłamki szkliwa zmieszały się z
krwią, która wypełniła usta.
Johnas nie przestawał bić, teraz już bez zastanowienia.
Każdy kolejny cios podrywał i ciskał na boki bezwładne ciało Halvora. W końcu
mężczyzna walnął pięścią w kamienną podłogę i zawył z bólu. Potem podniósł się na
nogi i stał, wpatrując się w puchnącą dłoń. Wszędzie była krew. Popatrzył na to, co
leżało na podłodze, a następnie wziął głęboki oddech. Po kilku minutach jego tętno
wróciło do normalnego tempa, a umysł odzyskał jasność.
- Nie ma go - wyjaśniła babcia zaskoczona nagłym pojawieniem się Sejera i
Skarrego w drzwiach jej domu. - Pojechał kogoś odwiedzić. Jakiegoś Johnasa. Był
tak zdenerwowany, że nawet nic nie zjadł. Już nie wiem, co się z nim dzieje, i jestem
za stara, żeby go przypilnować.
Ta wiadomość kompletnie wyprowadziła Sejera z równowagi; z całej siły uderzył
pięścią we framugę drzwi, raz, potem drugi.
- Czy ktoś do niego dzwonił albo przesłał jakąś wiadomość?
- Nikt do nas nie dzwoni. Telefonowała tylko Annie od czasu do czasu. Całe
popołudnie siedział u siebie w pokoju przed komputerem. Potem nagle wyleciał i tyle
go widziałam.
- Jestem pewien, że go znajdziemy. Przepraszam, ale teraz się śpieszymy.
- Spośród wszystkich rzeczy, które mógł zrobić - powiedział Sejer, zatrzaskując
drzwi - to jest najgorsze.
- Już wkrótce okaże się, co się stało - skomentował Skarre przez zaciśnięte usta,
szybko nawracając na podwórku.
- Nie widzę motocykla Halvora.
Skarre wyskoczył z samochodu. Zanim Sejer poszedł w jego ślady, odwrócił się
jeszcze do tyłu w stronę Kollberga, który wciąż czekał cierpliwie na tylnym
siedzeniu, i rzucił mu wyciągnięte z kieszeni psie ciasteczko.
Kiedy weszli do środka, przywitało ich oko zawieszonej pod sufitem kamery.
Johnas obserwował ich z kuchni.
Przez moment spokojnie siedział przy swoim kapitańskim stole, oddychając
powoli i chuchając na opuchniętą dłoń. Nie musiał się śpieszyć. Wszystko po kolei.
To prawda, wiele rzeczy zdarzyło się w tym samym czasie, ale umiał radzić sobie z
trudnymi sytuacjami. Był bardzo bystrym człowiekiem. Trzeba rozwiązywać każdy
problem po kolei. To była jedna z jego umiejętności. Bez pośpiechu podniósł się i
skierował w stronę schodów.
- Widzę, że panowie dalej krążą - powiedział. - Jeszcze trochę, a będę musiał się
zastanowić, czy przypadkiem mnie nie nachodzicie.
- Naprawdę?
Kiedy stanął przed nim, Sejer przypominał olbrzymi słup.
Wszystko wyglądało spokojnie, w galerii nie było klientów.
- Szukamy kogoś. Mieliśmy nadzieję, że go tu znajdziemy. Johnas spojrzał na
nich zaintrygowany, potem rozejrzał się po pomieszczeniu i rozłożył ręce. - Jestem
tylko ja. Poza tym jest już późno i planowałem zamknąć.
- Chcielibyśmy się rozejrzeć. To nie zajmie wiele czasu.
- Szczerze mówiąc...
- Może wszedł tutaj, wykorzystując pańską nieuwagę, i teraz chowa się po
kątach. Lepiej być przezornym.
Sejer drżał. Patrząc na niego, Skarre miał wrażenie, że obserwuje potężną burzę,
która z każdą chwilą przybiera na sile.
- Zamykam już! - powiedział stanowczo Johnas.
Przeszli obok niego, potem weszli na górę po schodach.
Uważnie rozglądali się wokoło. Przeszukali biuro, otworzyli drzwi do toalety,
poszli na strych. Nikogo nie było.
- Kogo panowie spodziewali się tutaj znaleźć? Johnas stał oparty o barierkę,
obserwując ich uważnie. Jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała w rytm
przyśpieszonego oddechu.
- Halvora Muntza.
- A kto to taki?
- Chłopak Annie.
- A po co miałby tu przychodzić?
- Nie jestem pewien.
Sejer nieprzerwanie przeszukiwał galerię. - Wspomniał, że się tutaj wybiera.
Bawił się w detektywa i myślę, że nadeszła pora, by położyć temu kres.
- Zgadzam się w zupełności - powiedział Johnas z wyrozumiałym uśmiechem. -
Ale nie zauważyłem tutaj nikogo, kto chciałby zastąpić Brudnego Harry'ego.
Sejer kopnął zwinięte dywany końcem buta. - Czy w tym budynku jest piwnica?
- Nie ma.
- To co pan robi z dywanami w nocy? Zostawia je tak jak teraz?
- Większość tak. A najcenniejsze chowam do skrytki.
- Rozumiem.
Sejer zauważył nagle mały mahoniowy stolik, pod którym leżały porozrzucane
monety.
- Nie zależy panu na tak drobnych pieniądzach? - zapytał. Johnas wzruszył
ramionami. Sejerowi nie podobała się panująca wokół cisza. Nie podobał mu się
także wyraz twarzy sprzedawcy dywanów. Jego uwagę przykuło stojące w rogu
pokoju różowe wiadro i leżąca obok niego szczotka.
Podłoga była wilgotna. - Mył pan podłogę? - zapytał.
- Zawsze to robię przed zamknięciem Sam sprzątam i sporo w ten sposób
oszczędzam. Jak pan widzi - dodał po chwili - nikogo tutaj nie ma.
Sejer popatrzył na niego. - Proszę zaprowadzić mnie do skrytki.
Przez chwilę wydawało się, że Johnas odmówi, ale po chwili zmienił chyba
zdanie i zaczął schodzić w dół.
- Jest na parterze. Może ją pan oczywiście obejrzeć. Jest zamknięta i nikt nie
byłby w stanie się w niej ukryć.
Zeszli za nim na dół. W kącie pod schodami znajdowały się stalowe drzwi.
Niższe niż pozostałe, za to dość szerokie. Johnas podszedł i przekręcił klamkę
najpierw w jedną, potem w drugą stronę. Z każdym ruchem słychać było cichy
odgłos zwalnianej zapadki. Otwierał nieco nieporadnie, używając lewej ręki.
- Czy według pana ten chłopak jest tak cenny, że powinienem ukrywać go w
skrytce?
- Możliwe - odpowiedział Sejer, przyglądając się jego ręce. Johnas chwycił
klamkę i z całą mocą popchnął ciężkie drzwi.
- Byłoby panu dużo łatwiej, gdyby używał pan obu rąk - zauważył Sejer.
Johnas uniósł brew, jakby nie zrozumiał. Sejer zajrzał do pomieszczenia. Był tam
mały sejf, dwa czy trzy obrazy oparte o ścianę i kilka zrolowanych dywanów
leżących jeden na drugim.
Przypominały zrzucone bale.
- To wszystko, nie więcej tu nie ma. - Spojrzał na nich wyzywająco. Skrytka była
mocno oświetlona dwoma silnymi jarzeniówkami. Nic nie wisiało na ścianach.
Sejer uśmiechnął się. - Ale był tutaj, prawda? Czego chciał?
- Oprócz panów nikogo tutaj nie było.
Sejer kiwnął głową i wyszedł ze skrytki. Skarre spojrzał na niego niepewnie, ale
podążył za nim do wyjścia.
- Jeśli się pojawi, czy da nam pan znać? - zapytał Sejer. - Chłopak przechodzi
ostatnio ciężki okres, nie może poradzić sobie z tym, co się stało. Potrzebuje pomocy.
- Oczywiście.
Drzwi skrytki zamknęły się z głuchym jękiem.
Na parkingu Sejer kazał Skarremu uruchomić samochód i odjechać.
- Podjedź na wzgórze i zatrzymaj się na tamtym parkingu. Widzisz go stąd?
Skarre przytaknął.
- Zaparkuj tam. Poczekamy, aż odjedzie, a potem pojedziemy za nim. Chcę
sprawdzić, dokąd się wybiera.
Nie musieli długo czekać. Jakieś pięć minut po ich wyjściu Johnas stanął w
drzwiach. Zamknął galerię, aktywował alarm, przeszedł obok citroena i przeszedł na
podwórko na tyłach budynku. Nie widzieli go przez kilka minut. Nagle pojawił się,
wyjeżdżając starym fordem transitem. Zatrzymał się przy wjeździe na ulicę i
zasygnalizował skręt w lewo. Sejer doskonale słyszał hałas silnika.
- No tak, musi przecież mieć samochód dostawczy - stwierdził Skarre.
- W dodatku bez jednego cylindra. Hałasuje jak stary kuter. Dobra, jedziemy, ale
ostrożnie. Kieruje się w stronę tamtego skrzyżowania. Nie zbliżaj się za bardzo.
- Widzisz, czy patrzy we wsteczne lusterko?
- Nie patrzy. Niech cię wyprzedzi to volvo, to zielone!
Samochód zwolnił, ale Skarre kiwnął ręką, przepuszczając kierowcę. Mężczyzna
podziękował.
- Włączył prawy kierunkowskaz. Zjedź na prawy pas! Jak myślisz, gdzie on się
wybiera?
- Może do Oscarsgaten. Ten tam po środku rusza czy nie?
- Poczekaj, znowu zwalnia. Uważaj na tę ciężarówkę z piwem. Jeśli ją puścisz,
stracimy go z oczu!
- Łatwo ci powiedzieć. Kiedy sprawisz sobie lepszy samochód?
- Znowu zwalnia. Założę się, że jedzie do Borresensgaten. Miejmy nadzieję, że to
volvo też tam jedzie.
Johnas prowadził samochód swobodnie i bez pośpiechu, jakby nie chciał zwracać
niczyjej uwagi. Włączył kierunkowskaz i zmienił bieg, kiedy zbliżył się do
Oscarsgaten. Teraz obydwaj widzieli już, jak Johnas co chwilę zerka w lusterko.
- Zwalnia przy żółtym budynku. Numer piętnasty.
Zatrzymaj się natychmiast, Skarre!
- Tutaj?
- Wyłącz silnik. Wysiada.
Johnas wyskoczył z samochodu, rozejrzał się a potem szybko przeszedł na drugą
stronę ulicy. Sejer i Skarre przyglądali się, jak otwiera drzwi. Miał teraz ze sobą
skrzynkę na narzędzia.
- To jego mieszkanie. Poczekamy tu na razie. Jak tylko wejdzie, wysiądź
ostrożnie i podejdź do jego ciężarówki. Zajrzyj do środka.
- Jak myślisz, co on tam ma?
- Nawet nie chcę zgadywać. Dobra, teraz. Szybko!
Skarre pobiegł przygięty do ziemi jak staruszek, chowając się za zaparkowanymi
samochodami. Stanął na tyłach ciężarówki i przyłożył twarz do szyby, osłaniając
oczy dłońmi, żeby lepiej widzieć. Po chwili odwrócił się i pobiegł z powrotem w
stronę samochodu. Wsunął się szybko na siedzenie i zatrzasnął drzwi.
- Jest tam kilka dywanów i motocykl. To chyba Suzuki Halvora.
Jest w bagażniku razem z kaskiem przewieszonym przez kierownicę. Idziemy na
górę?
- Absolutnie nie. Posiedzimy sobie. Jeśli się nie mylę, to zaraz wyjdzie.
- I dalej za nim jedziemy?
- To zależy.
- Czy zapalił światło?
- Nic nie widzę. Wychodzi!
Skulili się na siedzeniach i patrzyli na Johnasa, który zatrzymał się na chodniku.
Dokładnie obejrzał zaparkowane przed domem samochody, ale nikogo w nich nie
zauważył. Wsiadł do ciężarówki, zapalił silnik i zaczął cofać. Skarre wysunął głowę
nad deskę rozdzielczą.
- Co robi? - zapytał Sejer.
- Cofa. Teraz rusza do przodu. Cofa po przekątnej i parkuje przed wejściem,
wysiada. Podchodzi do tylnych drzwi. Otwiera je. Wyciąga ze środka zwinięty
dywan. Kuca, by zarzucić go sobie na ramię. Wygląda, że to naprawdę ciężki rulon! -
Chryste! Zaraz się przewróci!
Johnas ugiął się pod ciężarem dywanu. Wyglądało na to, że jego kolana mogą nie
utrzymać zarzuconej na ramiona wagi.
Sejer położył dłoń na klamce. - Wraca do środka. Pewnie będzie starał się włożyć
go do windy. Pilnuj wejścia do budynku, Skarre. Zobacz, czy zapali światło.
Kollberg zaczął skamleć.
- Cicho! - Sejer odwrócił się i pogłaskał psa. Czekali, wpatrując się w wejście do
budynku i ciemne okna,
- Zapaliło się światło na trzecim piętrze. Tam mieszka, okna zaraz poniżej
gzymsu. Widzisz?
Sejer wpatrywał się w okna. Nie było w nich zasłon.
- Nie powinniśmy iść na górę? - zapytał Skarre.
- Trochę cierpliwości, Johnas nie jest głupi. Poczekajmy jeszcze chwilę.
- Poczekajmy na co?
- Światło zgasło. Może wyjdzie. Schowaj się, Skarre!
Jeszcze raz: skulili się na siedzeniach. Kollberg znowu zaczął skamleć.
- Jeśli zaczniesz szczekać, obiecuję, że przez tydzień nie dostaniesz nic do
jedzenia! - Sejer wycedził zza zaciśniętych zębów.
Johnas wyszedł z budynku. Wyglądał na zmordowanego. Tym razem nie
rozglądał się, tylko ruszył prosto do ciężarówki. Zamknął drzwi i odpalił silnik.
Sejer ostrożnie uchylił drzwi.
- Jedź za nim, tylko pamiętaj, żeby za bardzo się nie zbliżać. Idę na górę.
- A jak zamierzasz wejść do jego mieszkania?
- Przeszedłem kurs otwierania zamków. Ty nie?
- No tak, tak.
- Tylko go nie zgub. Ruszaj dopiero, kiedy zacznie skręcać. Prawdopodobnie
poczeka, aż będzie ciemno.
Kiedy zobaczysz, że kieruje się w stronę domu, jedź na komisariat i zwołaj ekipę.
Aresztuj go w domu. Nie chcę, żeby miał okazję zmienić ubranie czy cokolwiek
ukryć. I nie mów ani słowa na temat tego mieszkania. Jeśli zatrzyma się po drodze,
żeby wyrzucić motocykl, nie reaguj. Rozumiesz?
- Rozumiem, ale dlaczego tak? - Skarre nie mógł powstrzymać pytania.
- Ponieważ jest od ciebie dwa razy większy!
Sejer chwycił psa za obrożę i wysiadł, ciągnąc go za sobą.
Chował się za samochodem, póki nie zauważył, że Johnas odjeżdża. Skarre
odczekał kilka sekund, potem ruszył za nim. Nie czuł się zbyt pewnie.
Sejer przeszedł przez ulicę, nacisnął przypadkowy przycisk na domofonie i
wycedził: „Policja". Usłyszał buczenie zamka, a potem wszedł do środka. Ignorując
windę, wbiegł szybko na trzecie piętro. Musiał wybrać jedno z dwóch mieszkań.
Przypomniał sobie rozkład okien, w których wcześniej widział światło, i bez wahania
podszedł do drzwi po lewej stronie korytarza. Zamek na szczęście był prostym
mechanizmem - tego typu zatrzask można łatwo otworzyć choćby kartą kredytową.
Sejer wolał jej nie niszczyć, znalazł jednak coś równie odpowiedniego: kartę
biblioteczną. Na tyle nadrukowane było hasło „Książki otwierają wszystkie wrota".
Wsunął ją i usłyszał, jak drzwi delikatnie ustępują. Zamek był bardzo kiepski, ale
może Johnas zamierzał go dopiero wymienić. Na razie mieszkanie wyglądało na
niezamieszkane. Sejer zapalił światło. Zauważył skrzynkę z narzędziami na środku
podłogi i dwa stołki przy oknie. Oprócz tego stała tam jeszcze mała piramida puszek
z farbami i pięciolitrowa butelka terpentyny schowana pod kuchennym zlewem.
Johnas zmieniał wystrój mieszkania. Sejer wszedł cicho do środka i rozejrzał się.
Mieszkanie było jasne i przestronne, z dużych okien rozciągał się widok aż do
Bryggeriet, które odbijało się w tafli wijącej się niedaleko rzeki. To była stara
kamienica z przełomu XIX i XX wieku, ze zdobioną fasadą i gipsowymi rozetami na
suficie.
Bez pośpiechu przechodził z pokoju do pokoju, rozglądając się uważnie. W
mieszkaniu nie było telefonu ani żadnych mebli. Pod ścianami stało kilka
tekturowych pudeł podpisanych czarnym mazakiem: sypialnia, kuchnia, salon,
przedpokój. Oprócz tego parę obrazów.
Na kuchennym blacie stała w połowie opróżniona butelka cardinala, pod oknem
w salonie leżało kilka zwiniętych dywanów. Kollberg zaczął węszyć.
Prawdopodobnie rozpoznawał zapach farby, kleju do tapet i terpentyny. Był w
swoim żywiole i wsadzał nos w każdy kąt W tym czasie Sejer przeszukiwał szafy, ale
nigdzie nie widział ciężkiego dywanu. Nagle w głębi mieszkania usłyszał pisk.
Zjeżony Kollberg stał przed zamkniętymi drzwiami i najwyraźniej chciał się dostać
do środka.
- Co jest, piesku? - Sejer spojrzał przez ramię. Nie wiedział, dlaczego ogarnęło go
dziwne uczucie. Ktoś jeszcze był w mieszkaniu. Położył rękę na klamce i nacisnął.
Potem otworzył drzwi na oścież i nagle poczuł silne uderzenie w pierś i
obezwładniający ból. Przez chwilę słyszał tylko warczenie, wycie i histeryczne
szczekanie ogromnego psa, który wbił pazury w jego klatkę piersiową. Kollberg
rzucił się natychmiast i kłapnął szczęką dokładnie w tym samym momencie, kiedy
Sejer rozpoznał sukę Johnasa. Upadł pod ciężarem walczących psów. Instynktownie
zwinął się w kłębek, rękami chroniąc głowę. Wykorzystał moment, kiedy zwierzęta
przetoczyły się po podłodze, żeby wstać, i rozejrzał się za czymś, co mogłoby
posłużyć mu za broń. Pobiegł do łazienki. Zauważył stojącą w kącie szczotkę,
chwycił ją i natychmiast wrócił do pokoju, gdzie dwa psy stały zaledwie centymetry
od siebie z obnażonymi kłami.
- Kollberg! - wrzasnął Sejer. - Do diabła, przecież to suka!
-Na tle czarnego pyska oczy Hery błyszczały jak żółte latarnie. Kollberg położył
uszy po sobie, ale suka dalej stała jak gotowa do ataku pantera. Sejer podniósł
szczotkę i zbliżył się kilka kroków, czując, jak pot i krew spływają mu po plecach.
Kollberg spojrzał na swojego pana i na kilka sekund stracił przeciwnika z oczu. Hera
błyskawicznie ruszyła do ataku. Sejer zamknął oczy i uderzył. Trafił w szyję i aż
jęknął z rozpaczy, kiedy Hera upadła na bok. Nachylił się nad wyjącą suką, chwycił
za obrożę i przeciągnął do sypialni. Kiedy już zamknął ją w środku, oparł się o ścianę
i bezwolnie osunął się na podłogę, nie spuszczając wzroku z Kollberga, który wciąż
w defensywnej postawie warował na środku pokoju.
- Do diabła, Kollberg! Przecież to była suka! - Po drugiej stronie drzwi słyszeli
skomlenie Hery. Sejer siedział przez chwilę z twarzą schowaną w dłoniach, starając
się odzyskać panowanie nad sobą. Nie wyglądali zbyt dobrze - on pokryty sierścią i
krwią, a Kollberg z rozszarpanym uchem.
Podniósł się wreszcie i zajrzał do łazienki. Spod koca rozłożonego w brodziku
dochodziły szmery i ciche piski.
- Nic dziwnego, że nas zaatakowała - wyszeptał. - Starała się chronić swoje
dzieci.
Ciasno zwinięty dywan leżał pod jedną ze ścian. Był pokryty folią i obwiązany
taśmą stolarską. Czarną, której, jak Sejer wiedział z doświadczenia, prawie nie dało
się usunąć. Zaczął ciągnąć, starając się chociaż trochę oderwać. Pot zalewał mu oczy.
Kollberg drapał i darł taśmę pazurami, próbując pomóc, ale Sejer go odepchnął.
Kiedy już ściągnął nieco taśmy, zabrał się do usuwania folii. Wstał i przeciągnął
dywan do salonu. Wciąż słyszał popiskiwania Hery dochodzące z sypialni. Nachylił
się, a potem mocno pchnął rulon. Odwijał się ciężko i powoli.
W środku leżało ściśnięte ciało.
Chłopak miał zmasakrowaną twarz, zalepione usta i nos, czy raczej to, co z niego
zostało. Sejer aż stracił równowagę. Musiał odejść i oprzeć się na chwilę o ścianę, by
nad sobą zapanować. Potem wyciągnął telefon i wybierając numer, podszedł do okna.
Patrzył na przepływającą w dole barkę. To był „Hexagon" z Bremen.
Wsłuchiwał się w kolejne długie i cierpliwe sygnały. Już idę, zdawały się mówić.
Już idę, przecież nie ma pośpiechu.
- Tu Konrad Sejer, Oscarsgaten 15 - powiedział do słuchawki. -Potrzebuję
wsparcia.
16
- Henning Johnas.
Sejer pokiwał długopisem w palcach i popatrzył na siedzącego po drugiej stronie
stołu mężczyznę.
- Czy wie pan, dlaczego pan się tu znalazł?
- A co to za pytanie? - odpowiedział zaczepnie Johnas. - Powiem jedno. Moja
cierpliwość ma swoje granice. A jeśli to ma cokolwiek wspólnego z Annie, nie mam
nic więcej do dodania ponad to, co już powiedziałem.
- Nie mam zamiaru rozmawiać o Annie.
- Rozumiem.
Huśtał się leniwie na krześle, w przód i w tył Sejer miał wrażenie, że kiedy
usłyszał ostatnie zdanie, na twarzy mężczyzny pojawiła się ulga.
- Halvor Muntz rozpłynął się w powietrzu. Czy nadal pan utrzymuje, że nie
widzieliście się ostatnio?
Johnas zacisnął usta. - Oczywiście, że tak. Nie znam go.
- Na pewno?
- Może pan w to nie uwierzy, ale z moją głową wciąż jest wszystko w porządku.
Nawet mimo tego, że od pewnego czasu jestem ciągle nękany przez policję.
- Pytam, bo zastanawialiśmy się, co jego motocykl robił u pana w garażu. W
bagażniku pańskiej ciężarówki.
Johnas wziął głęboki oddech.
- Przepraszam, co pan powiedział?
- Rozmawiamy o motocyklu Halvora.
- To nie jego, tylko Magnego. Pomagam mu go naprawiać. Mówił szybko, nie
patrząc na Sejera.
- Magne ma Kawasaki. Poza tym pan w ogóle nie zna się na motocyklach.
Ujmijmy to tak: jest pan w innej branży. Spróbuj raz jeszcze, Johnas.
- Tak?! Dobrze! - W jednej chwili emocje wzięły górę i mężczyzna pokazał długo
tłumiony temperament.
Chwycił stół obydwiema rękami i zaczął krzyczeć: - Wpadł do mnie do galerii i
zaczął mnie męczyć. Boże, jak on mnie męczył! Zachowywał się, jakby był na
prochach, twierdził, że chce kupić dywan. Oczywiście nie miał przy sobie żadnych
pieniędzy. Tylu dziwaków do mnie zagląda, że w końcu nie wytrzymałem.
Spoliczkowałem go. Uciekł jak jakiś gówniarz, zostawiając swój motocykl i całą
resztę. Wsadziłem motor do ciężarówki i zabrałem ze sobą do domu. Będzie to dla
niego nauczka, teraz sam musi do mnie przyjść i prosić o jego zwrot.
- Patrząc na pana rękę, wnioskuję, że musiał to być niezły policzek. Chyba
zupełnie jak cios pięścią? - zapytał Sejer, spoglądając na spuchnięte kostki Johnasa. -
Problem polega na tym, że chłopak zniknął.
- Pewnie uciekł z podkulonym ogonem. Może ma coś na sumieniu?
- Ma pan jakieś sugestie?
- Bada pan sprawę zabójstwa jego dziewczyny. Może właśnie tu powinien pan
zacząć.
- Proszę nie zapominać, że mieszka pan w małej osadzie. W takich miejscach
plotki szybko się rozchodzą.
Mężczyzna pocił się tak bardzo, że kołnierzyk koszuli całkiem przylepił mu się
do szyi.
- I co z tego? I tak się przeprowadzam - odparł szybko.
- Tak, wspominał pan o tym. Do miasta, o ile się nie mylę? Czyli dał pan
Halvorowi nauczkę... Może na razie zostawmy ten temat.
Sejer nie był zadowolony z przebiegu rozmowy, jednak kontynuował ją z
kamienną twarzą.
- Czy przyzna pan, że łatwo wyprowadzić pana z równowagi? - Inspektor wciąż
bawił się długopisem. - Zacznijmy może od Eskila
Johnas miał szczęście. W chwili, gdy padło pytanie, schylał się właśnie po paczkę
papierosów, którą miał w kieszeni kurtki, Zajęło mu chwilę, zanim się wyprostował.
- Nie - wyjęczał. - Nie mam siły, żeby teraz o tym mówić.
- Nie śpieszy nam się - uspokoił go Sejer. - Niech pan zacznie od tego
listopadowego poranka, Od momentu, kiedy pan wstał. Pan z synem.
Johnas pokręcił głową nerwowo oblizał usta. Jedyna rzecz, o której mógł teraz
myśleć, to dyskietka, którą zdobył, a której nie miał jeszcze czasu odczytać. Może
miał ją Sejer i wiedział już, co napisała Annie. Ta myśl go paraliżowała.
- Ciężko mi o tym mówić. Tak bardzo starałem się zamknąć ten rozdział w moim
życiu. Dlaczego każe mi pan jeszcze raz przez to przechodzić? Nie ma pan
ważniejszych spraw do badania?
- Wiem, że nie jest to łatwe. Wiem także, jak trudny był to dla pana okres i że
potrzebował pan profesjonalnej pomocy. Proszę mi opowiedzieć o synu.
- Ale dlaczego chce pan rozmawiać o Eskilu?
- Ten chłopiec wiele znaczył w życiu Annie. A chcemy dowiedzieć się o niej
wszystkiego.
- Rozumiem, tak. Jestem po prostu nieco zagubiony. Przez moment sądziłem, że
podejrzewa mnie pan o... No, wie pan. O to, że mam coś wspólnego z jej śmiercią.
Sejer uśmiechnął się szeroko, co nieczęsto mu się zdarzało. Potem popatrzył
zaskoczony na Johnasa i pokręcił głową.
- A miałby pan motyw?
- Oczywiście, że nie - odpowiedział. - Ale jeśli mam być szczery, telefon do
panów i wyznanie, że podwiozłem ją wtedy samochodem, nie było wcale łatwe.
Wiedziałem, że nadstawiam karku.
- I tak byśmy się dowiedzieli. Ktoś widział was razem.
- Tego się właśnie spodziewałem i dlatego dałem wam znać.
- Proszę mi opowiedzieć o Eskilu. - Sejer nie pozwalał mu zmienić tematu.
Johnas pochylił się i zaciągnął się papierosem. Wyglądał na zmieszanego.
Poruszał ustami, ale nie wychodził z nich żaden dźwięk.
Jeszcze chwilę wcześniej wszystkie elementy układały się w jego głowie w
prosty, jasny obraz, teraz jednak czuł, jak ściany pokoju zamykają się wokół niego.
Słyszał jedynie oddech siedzącego naprzeciwko mężczyzny. Spojrzał na wiszący na
ścianie zegar, licząc, że pozwoli mu to uporządkować myśli. Był już prawie wieczór,
zbliżała się osiemnasta.
Eskil obudził się z radosnym krzykiem o szóstej rano. Pokręcił się chwilę w
łóżeczku, przewracając się to na jedną, to na drugą stronę. Chciał już wstawać. Astrid
potrzebowała odpoczynku, ostatnio nie spała dobrze, więc podniosłem się ja. Eskil
poszedł za mną z sypialni do łazienki, uczepiony nogawki mojej piżamy. Nie
przestawał się kręcić, a z jego ust wylewał się nieustanny potok słów i krzyków. Wił
się jak piskorz, kiedy nieudolnie próbowałem go ubrać. Nie chciał pieluszki, nie
podobało mu się ubranie, które dla niego wybrałem. Chwytał wszystko, co znalazło
się w zasięgu jego ręki. W końcu wdrapał się na klapę sedesu i zaczął zrzucać
kosmetyki z półki pod lustrem. Buteleczki i słoiczki z hukiem rozbijały się o podłogę.
Zdjąłem go i natychmiast zaczęliśmy nasz codzienny rytuał. Najpierw delikatnie go
upomniałem i dałem tabletkę ritalinu na uspokojenie. Nie tylko ją wypluł, ale jeszcze
jakimś cudem udało mu się sięgnąć i zerwać zasłonę prysznicową. Starałem się jak
najszybciej ubrać i jego, i siebie, pilnując jednocześnie, żeby niczego więcej nie
stłukł ani nie złamał. W końcu jakoś nam się udało. Kiedy przechodziliśmy przez
pokój, odwrócił się nagle i z całej siły uderzył mnie głową w usta. Z pękniętej wargi
zaczęła mi lecieć krew. Zaniosłem go do kuchni i usadziłem na jego krzesełku.
Zapiąłem w szelki i posmarowałem masłem kromkę chleba. Ale tego też nie chciał
Machał na boki głową, a potem popchnął talerz tak, że o mało nie zleciał ze stołu,
wrzeszcząc, że chce kiełbaski.
- Panie Johnas? - Pytanie Sejera wyrwało go z zamyślenia. -Proszę zacząć mówić
o Eskilu.
Mężczyzna otrząsnął się i popatrzył na inspektora. W końcu podjął decyzję.
- Dobrze, jeśli tego pan właśnie ode mnie chce. Siódmego listopada, dzień jak co
dzień, czyli niemożliwy do opisania. On był jak rakieta. Od kiedy się pojawił, cała
rodzina zaczęła mieć problemy. Magne przynosił coraz to gorsze stopnie i nie mógł
wysiedzieć w domu. Wychodził z przyjaciółmi na całe popołudnia i wieczory. Astrid
była permanentnie niewyspana, ja nie mogłem pracować w sklepie w wyznaczonych
godzinach. Każdy posiłek był mordęgą. Annie - powiedział nagle, uśmiechając się
smutno - Annie była naszą jedyną pociechą. Zajmowała się nim, kiedy tylko miała
trochę wolnego czasu. W domu zapadała wtedy zbawienna cisza. Zasypialiśmy
natychmiast, bez względu na to, czy siedzieliśmy, czy leżeliśmy. To nie miało
znaczenia. Byliśmy wyczerpani i na skraju załamania, a nikt nie chciał nam pomóc.
Powiedziano nam wprost, że on się nie zmieni, nie wyrośnie z tego. Że zawsze będzie
miał problemy z koncentracją, że do końca życia pozostanie nadaktywny. Cała
rodzina miała przez lata tolerować takie zachowanie. Całe lata. Czy może pan to
sobie wyobrazić?
- Pokłócił się pan z nim tamtego dnia?
Johnas zaśmiał się dziko. - My się ciągle kłóciliśmy. To była największa tragedia
naszej rodziny. Nie mam wątpliwości, że w ten sposób tylko pogarszaliśmy jego stan.
Po prostu nie mieliśmy pojęcia, jak sobie z nim radzić. Krzyczeliśmy,
wrzeszczeliśmy. Całe jego życie to było jedno wielkie pasmo przekleństw i
nieprzyjemnych słów.
- Niech mi pan powie, co się stało.
- Magne pojawił się na chwilę w drzwiach, żeby się pożegnać. Potem pobiegł na
szkolny autobus z plecakiem przewieszonym przez ramię. Wciąż było ciemno.
Przygotowałem kanapkę z masłem i położyłem na niej plasterki kiełbasy. Potem
pociąłem całość na małe kawałeczki, mimo że Eskil radził sobie nawet ze skórką. Nie
przestawał walić kubkiem w stół, wrzeszczał i wył. To już nawet nie był śmiech czy
nerwy, ale jeden nieprzerwany strumień dźwięków. Nagle zauważył, że na blacie leżą
jeszcze gofry, które zrobiliśmy poprzedniego dnia. Zaczął się o nie upominać, a ja,
choć i tak wiedziałem, że w końcu postawi na swoim, powiedziałem, że ich nie
dostanie. To podziałało na niego jak czerwona płachta na byka. Jeszcze mocniej tłukł
kubkiem w stół, bujając się gwałtownie na krześle, aż przestraszyłem się, że się
przewróci. Stałem przy blacie plecami do niego i trząsłem się. W końcu sięgnąłem po
talerze, zdjąłem folię i wziąłem kilka gofrów, wyrzuciłem kanapki z kiełbasą do
kosza, a zamiast nich postawiłem przed nim te gofry. Ładne, wycięte w kształcie
serca. Wiedziałem, że nie zje ich w spokoju. Ale to nie był jeszcze koniec, o nie.
Eskilowi zachciało się gofrów z dżemem. Byłem wściekły, kiedy smarowałem je
konfiturą malinową. Wtedy się uśmiechnął. Pamiętam to dobrze, jego ostatni
uśmiech. Pełen samozadowolenia. Nie mogłem tego znieść. On się cieszy, kiedy ja
jestem na skraju załamania nerwowego. Wtedy podniósł talerz i zaczął nim uderzać.
Ostatecznie wcale nie chciał tych gofrów, nawet nie bardzo je lubił. Jedyna rzecz, na
jakiej naprawdę mu zależało, to żeby wszystko było po jego myśli. Gofry ześlizgnęły
się z talerza i upadły na podłogę.
Szukałem jakiejś ściereczki, żeby je zebrać. Rozglądałem się wszędzie, ale nie
mogłem żadnej znaleźć, więc schyliłem się i podniosłem je. Przyglądał mi się z
zainteresowaniem, kiedy je zgniatałem. Na jego twarzy nie widać było cienia
niepokoju. Gotowałem się z nerwów i musiałem się jakoś wyładować, nie
wiedziałem tylko jak. Nagle nachyliłem się nad stołem i wepchałem mu te gofry do
buzi, tak mocno, jak tylko się dało. Wciąż pamiętam to zaskoczenie na jego twarzy i
łzy, które pojawiły się chwilę później. „A teraz - wrzasnąłem na niego w furii - zjesz
wreszcie te swoje cholerne gofry!"
Johnas złamał się jak patyk. - Nie chciałem tego!
Jego papieros dopalał się w popielniczce. Sejer przełknął ciężko ślinę i spojrzał w
okno, szukając czegoś, na czym mógłby skupić uwagę i pozbyć się obrazu, który
utrwalił mu się przed oczami. Widoku małego chłopca z przerażonymi oczami,
rozpaczliwie próbującego złapać oddech przez zapchaną jedzeniem buzię. Nic jednak
nie potrafiło usunąć tej wizji.
Spojrzał na Johnasa. - Musimy akceptować dzieci takimi, jakie są, prawda?
- Wszyscy tak mówią. Szczególnie ci, którzy nie mają o tym zielonego pojęcia. A
nikt nie wiedział, jak było ciężko. Teraz zostanę oskarżony o zaniedbanie,
nieumyślne spowodowanie śmierci, tak? Proszę, ja oskarżyłem i skazałem się już
dawno temu. Nie może być gorzej.
Sejer przypatrywał mu się badawczo. - Jaki był zarzut?
- Do śmierci Eskila doszło całkowicie z mojej winy. To ja się nim opiekowałem.
Ja byłem za niego odpowiedzialny. Nie można tego wyjaśnić czy usprawiedliwić. Ale
nie chciałem jego śmierci. To był wypadek.
- To musiało być okropne - zaczął Sejer. - Nie miał pan nikogo, do kogo mógłby
się pan zwrócić ze swoim cierpieniem. A jednocześnie czuł pan, że nie ma takiej
kary, która zadośćuczyniłaby temu, co się stało. Czy mam rację?
Johnas milczał. Jego wzrok prześlizgiwał się po pokoju.
- Najpierw stracił pan młodszego syna, potem odeszła od pana żona, zabierając ze
sobą starszego. Został pan sam.
Nagle mężczyzna zaczął płakać. Zawodził przez zaciśnięte gardło i za wszelką
cenę starał się nie okazać więcej emocji.
- Ale musiał pan żyć dalej. Miał pan psa, który dotrzymywał panu towarzystwa.
Powiększył pan interes, który teraz rozkwita. Potrzeba wiele energii, by zacząć tak
wszystko od nowa.
Johnas przytaknął. Te słowa najwyraźniej go uspokajały.
Sejer dobrze wycelował, teraz przyszedł czas na decydujący cios.
- I kiedy już się pan pozbierał, uporządkował swoje życie i wszystko wreszcie
zaczęło wracać do normy, pojawiła się Annie, prawda?
Mężczyzna zadrżał.
- Może patrzyła na pana oskarżycielsko, kiedy mijaliście się na ulicy. Musiał się
pan zastanawiać, dlaczego nagle stała się taka nieprzyjazna. Więc kiedy już udało się
panu ją spotkać, samą, w drodze do szkoły, trzeba było wyjaśnić, o co chodzi. Raz na
zawsze, prawda?
Ze wzgórza zbiegała dziewczyna. Rozpoznała mnie od razu i zatrzymała się
natychmiast Jej twarz zamarła. Rzuciła mi lodowate spojrzenie. Cała jej sylwetka
zdradzała niechęć do mnie. To była uparta, pełna agresji postawa, która mocno mnie
niepokoiła.
Ruszyła szybkim krokiem, omijając mnie spojrzeniem. Zawołałem ją. Nie
chciałem tego tak zostawiać, musiałem się dowiedzieć, o co jej chodzi. W końcu ją
przekonałem i zgodziła się wsiąść ze mną do samochodu. Usiadła, trzymając w
ramionach swój szkolny plecak, potem złożyła ręce na kolanach. Jechałem powoli,
nie wiedząc, jak zacząć rozmowę ani jak się zachować. Czy nie zrobię czegoś, co
mogłoby być niebezpieczne dla nas obojga.
Prowadziłem, obserwując ją kątem oka. Siedziała spięta.
Wiedziałem, że mnie obwinia.
- Chciałbym z kimś porozmawiać - zacząłem z wahaniem, ściskając mocno
kierownicę. - Nie jest mi łatwo.
- Wiem - odpowiedziała, wpatrując się w okno. Nagle odwróciła się i obrzuciła
mnie szybkim spojrzeniem. Wyglądało na to, te atmosfera zaczyna się nieco ocieplać.
To mnie uspokoiło. Miałem czas, żeby się wycofać, żeby zostawić to wszystko w
spokoju, ale z drugiej strony ona była tam ze mną, słuchała mnie. Może była
wystarczająco dorosła, by zrozumieć całą tę sytuację i może tego właśnie chciała.
Jakiejś spowiedzi czy błagania o przebaczenie. Cała Annie i to jej wyobrażenie o
sprawiedliwości.
- Czy możemy pojechać gdzieś, gdzie będziemy mogli w spokoju porozmawiać?
Trudno jest omawiać takie ważne sprawy w samochodzie. Tylko kilka minut, jeśli
masz czas. Potem zawiozę cię tam, dokąd chcesz.
Mówiłem cicho, proszącym tonem. Zauważyłem, że w pewien sposób ją to
wzrusza. Skinęła głową i wydawało się, że nieco się uspokoiła. Usiadła wygodnie na
siedzeniu i dalej wpatrywała się w okno. Po chwili minęliśmy sklep Horgena, przed
którym stał motocykl.
Kierowca opierał się o kierownicę, jakby się nad czymś zastanawiał, może
przeglądał mapę. Wjechałem ostrożnie na polną drogę, która prowadziła na górę
Kollen.
Zatrzymaliśmy się na końcu, w zatoczce. Annie zaczęła się niepokoić. Zostawiła
plecak na podłodze w samochodzie. Staram się sobie przypomnieć, co dokładnie
wtedy myślałem, ale nie potrafię. Pamiętam tylko, że szliśmy zarośniętą ścieżką.
Annie była wysoka i postawna. Szła obok mnie taka młoda, niezłomna, ale wciąż
jak dziecko ulegająca emocjom. Poszła ze mną tam, nad ten staw, i po chwili wahania
usiadła przy mnie na kamieniu. Przez chwilę bawiła się palcami. Pamiętam jej
krótkie paznokcie i mały pierścionek na lewej dłoni.
- Widziałam pana - wyznała cicho. - Widziałam pana wtedy przez okno.
Dokładnie w momencie, kiedy nachylał się pan nad stołem. Uciekłam. Potem
dowiedziałam się od taty, że Eskil nie żyje.
- Wiedziałem, że mnie obwiniasz - przyznałem stłumionym głosem. - Widziałem
to w sposobie, w jaki się do mnie odnosiłaś. Każdego dnia, kiedy spotykaliśmy się na
ulicy, przy garażach czy skrzynkach na listy. Osądziłaś mnie.
Zacząłem płakać. Zwiesiłem głowę. Annie siedziała w bezruchu. Nie odezwała
się, kiedy przestałem.
Popatrzyłem na nią i zauważyłem, że i ona płacze.
Poczułem się tak dobrze, jak nie czułem się od dłuższego czasu. Naprawdę.
Ciepła bryza owiewała mi plecy i wydawało mi się, że wciąż jest nadzieja.
- Co mam zrobić? - wyszeptałem po chwili. - Co zrobić, żeby pozostawić to za
sobą?
Popatrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, szarymi oczami. Była zaskoczona
moim pytaniem. - Niech się pan zgłosi na policję. To chyba oczywiste. Niech pan
wyzna prawdę. Inaczej nigdy nie odnajdzie pan spokoju!
W tej chwili moje serce zmieniło się w kamień. Włożyłem ręce do kieszeni, ze
wszystkich sił starając się je tam utrzymać. - Czy powiedziałaś komuś o tym? -
zapytałem.
- Nie, jeszcze nie.
- Powinnaś pilnować swojego nosa, Annie! - krzyknąłem wzburzony. Nagle
poczułem, jakbym wydobywał się z mroków w stronę światła. Jedna tylko myśl
zawładnęła moim umysłem: Annie jest jedyną osobą na świecie, która zna prawdę.
To było jak objawienie. Czułem, że tracę nad sobą kontrolę. Była tak samo
zaskoczona jak Eskil.
Po wszystkim przemaszerowałem szybko przez las. Nie odwróciłem się ani razu.
Johnas wpatrywał się w zasłony i jasne światło wędrujące po suficie. Jego usta
poruszały się bezgłośnie.
Sejer popatrzył na niego. - Przeszukaliśmy pański dom i zabezpieczyliśmy
dowody. Zostanie pan oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci swojego syna
Eskila, i zabójstwo z premedytacją Annie Sophie Holland. Czy rozumie pan, co do
pana mówię?
- Mylicie się!
Prawie nie można było rozpoznać jego głosu. Miał popękane naczynka i przez to
jego oczy były całe czerwone.
- To nie ja będę oceniał pana winę - zakończył Sejer.
Johnas włożył pałce do kieszeni koszuli, jakby czegoś szukał.
Trząsł się tak bardzo, że wyglądał jak starzec. W końcu wyciągnął wąskie
metalowe pudełko.
- Mam suche usta - wyjaśnił.
Sejer nie odrywał wzroku od pudełka, które mężczyzna obracał w palcach. - Nie
musiał jej pan zabijać, wie pan?
- O czym pan mówi? - zapytał niepewnie cichym głosem.
- Nie musiał pan zabijać Annie. I tak miała przed sobą niewiele życia.
- Chyba pan żartuje.
- Nie - odpowiedział Sejer. - Nigdy nie żartuję na temat choroby, szczególnie
nowotworowej.
- Ale pan musi się mylić. Nikt nie był tak zdrowy jak Annie. Kiedy odchodziłem,
ona jeszcze siedziała nad brzegiem stawu i rzucała kamieniami do wody. To ostatnie,
co pamiętam. Bałem się przyznać od razu, że ona tam ze mną była.
Porozmawialiśmy, ale nie chciała, żebym ją gdzieś potem odwoził. Chciała wracać
na piechotę. Nie rozumie pan, że tam wtedy był ktoś jeszcze? Młoda dziewczyna,
sama w lesie. W okolicach Kollen roi się od turystów i przyjezdnych. Czy przyszło
panu do głowy, że może się pan mylić?
- Owszem, czasami przychodzi mi to do głowy. Ale to pan przegrał ten
pojedynek. Znaleźliśmy Halvora.
Johnas skrzywił się, jakby nagle go ktoś uderzył.
- Smutne, prawda?
Sejer siedział w bezruchu, z rękami złożonymi na kolanach. Złapał się na tym, że
co jakiś czas pociera palec tuż nad ślubną obrączką. Nie miał nic innego do roboty.
W pokoju panowały półmrok i cisza. Od czasu do czasu podnosił wzrok, żeby
popatrzeć na zmasakrowaną twarz Halvora. Mimo że została umyta i opatrzona,
wciąż trudno było rozpoznać rysy chłopaka. Miał lekko rozchylone usta. Stracił kilka
zębów, nawet charakterystyczna blizna pozostawała niewidoczna. Twarz
przypominała dojrzały owoc. Jedynym nietkniętym miejscem pozostało czoło. Ktoś
delikatnie uczesał mu włosy, tak że widać było, jak bardzo kiedyś był przystojny.
Sejer schylił głowę i ostrożnie położył dłonie na prześcieradle w plamie światła.
Słyszał tylko swój własny oddech i dochodzący z oddali szum pracującej windy.
Nagłe poruszenie wyrwało go z zadumy. Halvor otworzył jedno oko i po patrzył
na niego. Drugie skryte było za ogromnym opatrunkiem, Chciał coś powiedzieć.
Sejer położył palec na ustach i pokręcił głową. - Dobrze widzieć twój uśmiech,
ale nie powinieneś nic mówić.
Masz założone szwy.
- Diekuje - wyszeptał niewyraźnie.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie. Sejer pokiwał kilka razy głową.
- Dyskietka, którą znaleźliśmy u Johnasa - zaczął - to dokładna kopia dziennika
Annie?
- Mhm.
- Nic z niej nie wykasowałeś? Pokręcił głową.
- Nic nie zmieniłeś ani nie poprawiłeś? Potwierdził.
- Dobrze.
- Diekuje.
Zielone oko Halvora zapełniło się łzami. Zaczął pociągać nosem.
- Nie rozklejaj się! - polecił Sejer. - Popękają ci szwy. Masz zmasakrowaną
twarz. - Wstał i poszedł po chusteczki.
Potem delikatnie wytarł krew i wydzielinę wypływające z tego, co kiedyś było
nosem.
- Widziałeś, że od pewnego czasu zachowanie Annie bardzo się zmieniło. Ale
teraz rozumiesz chyba, że miała swoje powody. Wszyscy jakieś mamy. To był dla
niej ogromny ciężar, który w dodatku starała się nieść sama. Zdaję sobie sprawę, że
to, co teraz powiem, może być głupie - mówił dalej, nie mogąc powstrzymać fali
współczucia i litości dla tego chłopaka, który leżał bezwładnie z tak haniebnie
okaleczoną twarzą - ale jesteś jeszcze młody. Wiele już straciłeś i czujesz pewnie, że
Annie była jedyną osobą, którą chciałbyś mieć przy sobie.
Ale czas leczy rany. Poznasz kogoś nowego, zobaczysz.
Jezu, co za przemowa, pomyślał.
Halvor nic nie odpowiedział. Od pewnego czasu przyglądał się leżącej na łóżku
dłoni Sejera, na której błyszczała złota obrączka. Jego wzrok zdawał się mówić, że
nie bardzo wierzy słowom inspektora.
- Wiem, co sobie myślisz - zaczął wyjaśniać Sejer. - Łatwo mi tak tu siedzieć i
gadać, mając tę obrączkę na palcu. Prawdziwą, dużą obrączkę. Ale widzisz -
powiedział, uśmiechając się smutno - kiedy się przyjrzysz, zauważysz, że to nie
jedna, ale dwie obrączki zlutowane razem. - Obrócił je na palcu.
- Ona nie żyje. Rozumiesz?
Halvor zamknął oko, a po jego twarzy spłynęło jeszcze więcej krwi i śluzu.
Otworzył usta, na tyle szeroko, że Sejer mógł zobaczyć szczątki zębów.
- Psykro my.
W końcu zaświeciło słońce. Sejer i Skarre spacerowali ulicą ze szczęśliwym
Kollbergiem drepczącym pomiędzy nimi. Ogon trzymał wysoko niczym antenę.
Sejer niósł w ręku bukiet zawiniętych w folię czerwonych i niebieskich
anemonów. Przez ramię miał przewieszoną kurtkę. Czuł się swobodnie, nawet jego
egzema wyleczyła się na tyle, że prawie o niej zapomniał. Szedł swoim zwyczajnym,
pewnym, prostym krokiem, podczas gdy Skarre podskakiwał jak zwykle. Nawet pies
był jakby bardziej żwawy. Nie śpieszyli się. Mieli na sobie świeże, wyprasowane
koszule i nie chcieli się spocić, zanim dotrą na miejsce.
Matteus przebierał nóżkami, nie mogąc doczekać się wizyty. Trzymał w
ramionach wielką biało-czarną orkę z pluszu. Była ogromna, prawie tak duża jak on
sam. W pierwszym odruchu Sejer chciał podbiec do chłopca, chwycić go na ręce i
wykrzyczeć swoją radość podniesionym głosem. Tak powinno się witać wszystkie
dzieci - radosnym, pogodnym głosem. Ale to nie było w jego naturze. Posadził
wnuka delikatnie na kolanach i popatrzył na Ingrid, która miała na sobie nową letnią
sukienkę, żółtą w czerwone maliny. Złożył jej życzenia urodzinowe i ścisnął dłoń.
Już niebawem wyjadą na drugą półkulę, w żar i pył, znikną z jego oczu na tak długo.
Ciągle trzymając na kolanach Matteusa, przywitał się ze swoim zięciem. Siedzieli w
ciszy i czekali na jedzenie.
Matteus nigdy nie marudził. Był dobrze wychowanym chłopcem o pogodnym
charakterze. Los oszczędził mu skaz. Jedyna rzecz, jakiej Sejer w nim nie
rozpoznawał, to zamiłowanie do psot i intryg. Na co dzień chłopiec otrzymywał
wiele uśmiechu i miłości. Jego krewni, o których wiedzieli tak niewiele, raczej nie
przekazali mu skłonności do jakichś niecodziennych zachowań, które mogłyby
zniszczyć rodzinę albo doprowadzić kogoś do tragicznych w skutkach czynów. Sejer
popadł w zadumę.
Myślał o Gamie Móllevej, które leżało niedaleko Roskilde, miejscu, gdzie on sam
spędził dzieciństwo. Przez dłuższą chwilę siedział zatopiony w myślach. W końcu
wrócił do rzeczywistości. - Co mówiłaś, Ingrid?
Zaskoczony spojrzał na córkę i zauważył, jak znajomym ruchem odgarnia jasny
lok z czoła, uśmiechając się do niego w specjalny, znany tylko jemu sposób.
W tym samym czasie, w innym miejscu obskurna furgonetka toczyła się powoli
drogą. Za kierownicą siedział krzepki mężczyzna z odstającymi włosami.
Zatrzymał się na chwilę u stóp wzgórza, by przepuścić małą dziewczynkę, która
już weszła na jezdnię.
- Cześć, Ragnhild! - krzyknął.
Pomachała mu jedną ręką. W drugiej trzymała skakankę.
- Idziesz na spacer?
- Nie, do domu - odpowiedziała pewnym głosem.
- Posłuchaj tego! - krzyknął Raymond, starając się zagłuszyć ryk silnika. - Cezar
nie żyje, ale za to Pisań ma dzieci!
- Przecież to chłopiec - stwierdziła rezolutnie.
- W przypadku królików nie tak łatwo to stwierdzić. Mają tyle futra. W każdym
razie okazało się, że to ona i teraz ma piątkę maluchów. Całą piątkę. Jak chcesz,
możesz pojechać ze mną i je zobaczyć.
- Nie pozwolą mi - powiedziała zawiedzionym głosem, spoglądając na drogę z
nadzieją, że zaraz pojawi się ktoś, kto powstrzyma ją przed tą błyskawicznie
narastającą pokusą. Małe króliczki.
- A mają już futerko?
- Mają futerko i nawet już otworzyły oczka. Potem odwiozę cię do domu. No
chodź, Ragnhild. One tak szybko rosną!
Jeszcze raz spojrzała na drogę, potem mocno zacisnęła oczy. Chwilę później
podbiegła do samochodu i wdrapała się do środka. Miała na sobie białą bluzeczkę z
koronkowym kołnierzykiem i czerwone krótkie spodenki.
Nikt nie zauważył, jak wsiadała. Wszyscy zajęci byli pracą, pieleniem,
sadzeniem, podcinaniem róż i powojnika. Raymond czuł się świetnie w starej kurtce
Sejera.
Wrzucił bieg. Obok niego siedziała mała, podekscytowana dziewczynka.
Zagwizdał wesoło, rozglądając się na boki. Nikt ich nie widział.