Milos Jesensky Robert K. Leśniakiewicz
Kryptonim Wunderland
pozaziemskie technologie w Trzeciej Rzeszy
Tłumaczył: Robert K. Leśniakiewicz
Pamięci tych, którzy przeszli przez piekło
hitlerowskich obozów koncentracyjnych
i sowieckich łagrów nie zdając sobie sprawy,
że ocierają się o największą tajemnicę
Trzeciej Rzeszy, a także (kto wie)
największą tajemnicę Kontaktu pomiędzy
ludzkością a Obcym Rozumem.
dr Milos Jesensky
inż. Robert K. Leśniakiewicz
WSTĘP
Książka, którą trzymacie właśnie w ręku powstała dzięki inspiracji
badaczy historii II wojny światowej: dr Ludvika Soućka z Republiki
Czeskiej, Ole-Jonny Braennego z Danii, Clasa Svahna ze Szwecji,
Alfredo Lissoniego z Włoch, dr Franka E.Strangesa z USA, a także
Polaków: Joanny Lamparskiej, mjr Stanisława Siorka z
wrocławskiego EXPLORATORA, red. Bogusława Wołoszańskiego z
Telewizji Polskiej, przy wydatnej pomocy red. Bronisława
Rzepeckiego z “Wizji Peryferyjnych" i “Czasu UFO", red. Marka
Rymuszko z “Nieznanego Świata", red. Benity Cempel z “Głosu
Wybrzeża" i wielu innych którzy poświęcili swój czas, łamy prasy i
środki materialne tematowi hitlerowskich dyskoplanów.
W tej pracy przedstawiono wyniki czterech lat pracy. Nie jest tego
dużo, co jest zrozumiałe, jako że zdecydowana większość źródeł jest
z różnych przyczyn ukryta czy utajniona za klauzulą “Tajne
Specjalnego Znaczenia", a także z niechęci profesjonalnych
historyków do spojrzenia na historię najnowszą (i w ogóle na
historię) z innego, niż swój własny, punktu widzenia. Przecież
istnieją uczeni, pracownicy naukowi, którzy pracując w Wyższej
Szkole Pedagogicznej w K. negują fakt istnienia paktu Hitlera ze
Stalinem (czy jak kto woli paktu Ribbentropa z Mołotowem) i
masakry w Katyniu, od razu rodzi się pytanie, co można powiedzieć
o takim “uczonym"?... Czy ma sens zadawanie mu jakichkolwiek
pytań, czy ma sens prośba o jakąkolwiek pomoc? Tak więc jesteśmy
ograniczeni jedynie dostępnymi materiałami, które nie są - niestety
- obiektywne... Ale nie ma tego złego, co na dobre nie wyjdzie - i jak
wskazuje na to przykład Wiktora Suworowa, który pisał swe książki
tylko w oparciu o oficjalne źródła sowieckie - także na tej podstawie
można dojść do prawidłowych wniosków.
Publikacja nasza jest w zasadzie rozwinięciem VI.Rozdziału pracy
pt. “Tryptyk ufologiczny - Ufologia a polityka", napisanej w 1993 r.
Już ze słowa wstępnego do tej rozprawy można przeczytać, że
problematyka fenomenu UFO była niejednokrotnie użyta do
politykowania i przez polityków oraz politykierów w celu osiągnięcia
wyznaczonych celów, jak to miało miejsce np. w przypadku katastrof
UFO na Spitzbergenie, Roswell lub Islandii, tajemniczych “bolidów"
nad Polską, Czechosłowacją i innymi krajami Układu
Warszawskiego w latach 70. czy 80. Nie inaczej było także w
przypadku skandynawskiej fali UFO w lecie 1946 r. Oraz w czasie
“podwodnej fali USO" w pierwszej pięciolatce, a dowiemy się, że to
UFO spowodowały katastrofy elektrowni jądrowych w Harrissburgu
i Czernobylu...
Tym razem w centrum naszej uwagi znalazły się problemy
istnienia latających dysków, skonstruowanych przez hitlerowskich
uczonych w czasie II wojny światowej. Mamy całkiem mocne
dowody na to, by stwierdzić iż grupa uczonych Hitlera zaplanowała i
wykonała konstrukcję dyskoplanu z napędem odrzutowym czy
nawet jądrowym!
W naszej pracy cytujemy wypowiedzi tych, którzy zetknęli się z
największymi tajemnicami Trzeciej Rzeszy - nic o tym nie wiedząc.
Dedykujemy Im naszą książkę, bowiem się Im to należy już za to
samo, że żyli Oni w ciągłym strachu przed fizycznym
unicestwieniem czy załamaniem psychicznym z rąk hitlerowskich
barbarzyńców, a po tzw. “wyzwoleniu" także stalinowskiej dziczy.
Dalszym czynnikiem, z którym musieliśmy się liczyć, był czas.
Czas niszczący materialne dowody, czas wymazujący pamięć
świadkom i zabierający Ich do Wieczności. I nasza praca ma
spowodować to, by ludzie o tym nie zapomnieli, bo zapomnienie -
jak pisał poeta - to śmierć naszej duszy. To właśnie dlatego
dedykujemy naszą pracę tym, którzy przeszli przez piekło
hitlerowskich obozów śmierci i stalinowskiego Gułagu - przy nich
blednie groza bijąca z obrazów Hieronimusa Boscha - i także tym,
którzy już zapomnieli, że nasze ziemie stały się pierwszymi ofiarami
hitlerowskiego barbarzyństwa i sowieckiego zdziczenia, zanim cała
reszta wolnego świata zorientowała się o co w tym wszystkim
chodzi.
Nie, prawdy nie można zapomnieć, bo płaci się za nią drogo, tak
drogo, że nie ma na nią żadnej ceny. A jeżeli nawet, to za cenę
niebotycznych ofiar. Ultranowoczesna technika w rękach
barbarzyńców może tylko zabijać, bowiem barbarzyńca może przy
pomocy tej techniki jedynie poszerzać swój “Lebensraum" czy
“Światową Republikę Rad", co wyraża się w narzucaniu światu albo
Pax Germanica albo Pax Sovietica... Niejednokrotnie przekonaliśmy
się, że właśnie tak jest i nie inaczej - i tylko człowiek nienormalny
albo o złej woli będzie temu zaprzeczał. A takich postaw jest między
nami coraz więcej...
Dr Milos Jesensky
Inż. Robert K. Leśniakiewicz
ROZDZIAŁ 1
ZACZĘŁO SIĘ W PEENEMUNDE
Na północnym cyplu “Zakazanej Wyspy" - “Wyspa Mózgów
Niemieckich" - Siedem razy z panopticum Wunderwaffe -
Złowieszcza lista wcale się nie kończy: latające dyski, bojowe
lasery, śmiercionośne promienie i pioruny kuliste w rękach
nazistów.
Peenemunde jest małą wioską, która - jak mówi jej nazwa -
znajduje się u ujścia do Morza Bałtyckiego - rzeki Peene (Piany),
która znajduje się najdalej na zachód od swych dwóch pozostałych
sióstr: Świny i Dźwiny. Niemcy w swym grabieżczym pochodzie na
wschód nadawali nazwy niemieckie słowiańskim zdobyczom - stąd
właśnie to podwójne nazewnictwo. To nie Słowianie odebrali
Germanom, Teutonom i Prusakom ich własność, a powrócili oni na
swe dawne miejsca - wbrew temu, co głosi się w niektórych polskich
szkołach... Proszę nie zapomnieć, że Stralsund to słowiańskie
Strzałowo, Wolgast to słowiańskie Wołgoszcz, a Berlin to słowiański
Bralin... Peenemunde to po prostu Pianoujście, tak jak np.
Świnoujście. Nie Schwenemunde...
Przed 1935 rokiem, mało kto wiedział o istnieniu tej rybackiej
wioski. Jedynie ci, którzy lubili spokój, ciszę i samotność wśród
sosnowych lasków, wydm i nad brzegiem Bałtyku, wśród krzyku
mew i głosów innego ptactwa - wiedzieli o istnieniu tego uroczego
kąpieliska. Dziś jest tam nawet Naturschutzgebiet (NSG)
Peenemunder Haken u.Struck - rezerwat przyrody i
Landschaftsschunggebiete (LSG) Usedom (Uznam) obejmujące całą
niemiecką część Uznamu jeszcze za czasów istnienia tzw.
Niemieckiej Republiki Demokratycznej.
W roku 1936 okazało się, że Peenemunde wypełnia doskonale
wymogi zachowania tajemnicy dla założenia i działalności HVP -
czyli Heeres Versuchsanstalt Peenemunde - Ośrodka Badawczego
Sił Lądowych. W roku 1937 postawiono budynki mieszkalne dla
naukowców i personelu pomocniczego i od tego właśnie roku HVP
rozpoczyna swą złowrogą działalność w służbie hitlerowskiej
machiny wojennej. W jego laboratoriach, pracowniach
konstruktorskich i poligonach, miały się jak najszybciej narodzić
przyszłe bronie nazwane “odwetowymi" (Vergeltungswaffe), - od
czasu, kiedy Niemcom dobrały się do skóry armie Sprzymierzonych.
Były to następujące wynalazki:
5.
Fi-103 VI - zwane latającymi bombami, de facto będące
bezpilotowymi samolotami odrzutowymi, których celem były
miasta Aliantów: zrazu Londyn, potem Antwerpia.
6.
V-2/A4 - to była rakieta średniego zasięgu, współczesny
prototyp MRBM. Jej ładunek bojowy wynosił 1.000 kg TNT
(ładunek bojowy V-l był o połowę mniejszy). Taka nośność w tym
czasie była interesująca, ale za mała, by przenieść ówczesną
bombę A, której masa wahała się pomiędzy 5 a 6 tonami.
Pewnym rozwiązaniem tego problemu były tzw. “głowice
radiologiczne" czyli ładunki kombinowane z materiału
wybuchowego kruszącego (np. TNT) w otulinie z radioizotopu z
krótkim półczasem zaniku - np.
60
Co,
l31
J czy
l38
Sr. Do konstrukcji
tego rodzaju broni w III Rzeszy na szczęście nie doszło, ale
Alianci bardzo liczyli się z możliwością jej wynalezienia i użycia -
jej wykrycie i unieszkodliwienie było jednym z celów misji
ALSOS.
7.
V-3 albo “Tausendfussler", “Schnelle Elise" czy
“Hochdruckpumpe" było superdziałem o kalibrze 6 cali czyli 150
mm, ale długości lufy wynoszącej aż 127m. Miało ono miotać
trzymetrowej długości pociski na odległość 160 km i dzięki temu
można było by ostrzeliwać Londyn poprzez Kanał La Manche.
Faszyści próbowali zrobić działobitnię V-3 w okolicach
miejscowości Mimoyecques, ale unieszkodliwiono je przy
pomocy nalotu dywanowego raz na zawsze...
8.
V-4 - to rozwojowy wariant pilotowanej latającej bomby V-l.
Dzięki niesamowitej odwadze pilotki doświadczalnej numer 1 III
Rzeszy - kpt. pil. Hannie Reitsch - hitlerowskim uczonym udało
się rozpracować aerodynamikę V-l, zaś jej loty zainspirowały
Japończyków do skonstruowania pilotowanej latającej bomby
“Okha" lub “Oka" (Amerykanie nazywali ją “Baka") dla swych
lotników - samobójców -kamikadze.
9.
V-5 to “Natter" albo Bachem Ba-349 - A, B i C był kolejną wersją
rakietoplanu. Była to broń, która potencjalnie mogła odwrócić
nieco losy II wojny światowej. Poddźwiękowy samolot rakietowy
uzbrojony w niekierowane pociski rakietowe “Orion" albo
“Fóhn" stanowił poważne zagrożenie dla bombowych wypraw
Aliantów nad Niemcy i tak na dobrą sprawę, był bronią która
wyprzedziła swój czas. Rozwojowymi wersjami “Nattera" były
rakietoplany “Bell X-l", “Bell X-2" i “Bell X-15 Flying Dagger", na
których Charles “Chuck" Yeager bił swe rekordy prędkości lotu, a
które powoli uchylały nam drzwi w Kosmos.
10.
V-6 czyli “Urzel" - to były rakiety wystrzeliwane już spod wody,
z pokładu okrętów podwodnych. Ich następna generacją są
dzisiejsze ICBM wystrzeliwane z pokładów rakietowych okrętów
podwodnych. Niemcy pracowali już nad tym w latach 40.!
11.
V-7 “Haunebu 1...9" albo “Vril" - to był latający dysk
charakteryzujący się dużym udźwigiem, prędkością i
manewrowością i w dodatku niewidzialny dla radarów, ergo
“UFO w służbie Hitlera".
Gdybyś Czytelniku myślał, że dostaliśmy się już na koniec tej
dziwnej listy, to się mylisz - bowiem lista ma swój dalszy ciąg:
12.
V-8 - to latające dyski różnych typów. Chodzi tu
prawdopodobnie o rozwinięcia konstrukcji ,,Haunebu"/“Vril” z
lepszymi właściwościami. Mogłoby być prawdziwym
domniemanie, że Niemcy zbudowali różne typy tych
dyskoplanów - w tym przystosowanych do lotów kosmicznych -
jak twierdzą niektóre źródła?
13.
V-9 czyli czołgi wykonane z jednego kawału metalu. Taka
maszyna byłaby praktycznie odporna na uderzenia
konwencjonalnych, podkalibrowych i kumulacyjnych pocisków
przeciwpancernych, a także wykazywałby odporność na
uderzenia czynników rażących wybuchów jądrowych - innymi
słowy mówiąc faszyści szykowali się do stworzenia pojazdów
bojowych atomowego pola walki!
10.V-10 czyli działo ultradźwiękowe. Niemcy rzeczywiście nad
czymś takim pracowali i według red. Bogusława Wróbla z
“Exploratora" idzie tu o V-9 “Schallkanone" - działo dźwiękowe,
którego działanie opierało się na eksplozji materiału wybuchowego
w ognisku zwierciadła parabolicznego, co wywoływało fale
dźwiękowe niszczące system nerwowy na odległość do 150 m.
Badania nad tą bronią trwały aż do kwietnia 1945 r.
11. V-11 to lasery bojowe albo laserowa Broń Radiacyjna (LBR).
Promienie śmierci. Trudno powiedzieć, czy nazistowskim uczonym
był znany efekt kwantowego wzmocnienia światła, i być może chodzi
tu jedynie o pobożne życzenia hitlerowskich bonzów...
14.
V-12 czyli sztucznie stworzone chmury zapalające, co
przypomina nam znane choćby z wojny w Zatoce Perskiej bomby
paliwowo-powietrzne, których działanie przypomina wybuch
jądrowy w miniaturze.
15.
V-13 czyli zdalnie sterowane latające bomby. Niemcy mieli coś
takiego już w 1943 r.! Była to bomba Hs-293 prowadzona falami
radiowymi.
16.
V-15 albo “inteligentne" pociski artyleryjskie bądź rakietowe.
Inny pogląd żywi red. Bogusław Wróbel, który uważa, że V-15 to
było elektromagnetyczne działo skonstruowane w zakładach
Gesellschaft fur Geratebau in Kleis bei Mittewald.
17.
V-16 czyli elektromagnetyczna rakieta Km-2. Czy chodzi tutaj o
urządzenie latające dzięki komorom oscylacyjnym prof. dr inż.
Jana Pająka? Czyżby hitlerowcy wpadli na ten pomysł już w 1942
r.? Jeżeli tak, to oznaczałoby, że idzie o dysk. Inna bowiem
konstrukcja nie pasuje do teorii komór oscylacyjnych!
18.
V-17 albo paraliżujące promienie. Najprawdopodobniej chodzi
tu o poddźwięki o częstotliwościach poniżej 10 Hz. I tak:
infradźwięk o częstotliwości 7 Hz zatrzymuje pracę serca, zaś
infradźwięk o częstotliwości o 1 Hz większej zabija człowieka w
kilka sekund! Infradźwięki o częstotliwości 5 Hz i poniżej mając
odpowiednią moc są w stanie rozwalić każdą konstrukcję
budowlaną - od mostu czy wieżowca aż po ciężkie bunkry...
Czyżby chodziło o taką broń? Być może tak, ale jej działanie jest
obosieczne. I tu rzecz ciekawa, już na początku lat 30. nad
zagadnieniem wykorzystania poddźwięków pracowali... sowieccy
naukowcy!
19.
V-18 czyli elektronicznie wytwarzane pioruny kuliste.
Nie dobrnęliśmy jeszcze do końca tej listy. Prosimy Czytelnika, by
sobie uświadomił to, ile z tych wynalazków zostało już
wprowadzonych w życie po II wojnie światowej, i to nie bynajmniej
na pożytek ludzkości...
Wszystkie wymienione tu projekty od V-6 aż do V-18 były w
stadium prototypu, a kto wie, ile jeszcze takich pomysłów na
wytworzenie jeszcze bardziej niszczących i efektywnych “broni
obronnych" zrodziło się w czaszkach fanatycznych wyznawców spod
znaku swastyki? (Prosimy o wybaczenie wszystkich wyznawców
buddyzmu i lamaizmu!) Na to pytanie nie jesteśmy w stanie
odpowiedzieć ani teraz, ani w przyszłości.
Powyższa klasyfikacja jest jedynie przybliżoną, bowiem różni
autorzy powołując się na różne źródła niejednokrotnie sobie
przeczą, już to z powodu dezinformacji niemieckiej, już to z powodu
dezinformacji w łonie samych Sprzymierzonych - my wychodzimy z
założenia, że nie ważne jak zwał, tak zwał - ważne jest to, że takie
pomysły w ogóle były wprowadzane w życie - i to jest w tej pracy
najważniejsze. Nas interesuje cała panorama zagadnienia, a detale
zostawiamy historykom, bo oni od tego są...
Red. Bogusław Wróbel domniemywa, że V-7 miał trzy różne trzy
wersje: DM-1, DM-2 i DM-3, które testowano nad jeziorem
Chimsee, zaś niedokończone prototypy DM-2 i DM-3 zostały w 1945
r. przewiezione do USA. Na bazie konstrukcji DM w zakładach
Focke-Wulfa skonstruowano tzw. “skrzydlate koło" (“Treib-flugel"),
a z niego na wiosnę 1944 r. powstał doskonalszy model napędzany
trzema silnikami rakietowymi “Lorin", uzbrojony w działo MK-103 i
km MG-151. Był to samolot pionowego startu i lądowania. Tyle red.
Wróbel. Skąd wzięły się takie oznaczenia, o tym później.
Istnieje możliwość, iż niektórzy Czytelnicy naszej książki
przypomną sobie coś nowego, związanego z tą tematyką - byli
więźniowie obozów koncentracyjnych Hitlera czy Gułagu Stalina na
Syberii i w Kazachstanie. Być może niektórzy z nich widzieli na
niebie latające dyski z kopułką w latach 1935 - 1950. Jeżeli tak, to
znaczy, że Czytelnicy natknęli się na jedną z najskryciej i najpilniej
strzeżonych tajemnic Trzeciej Rzeszy...
ROZDZIAŁ 2
KONIEC WILCZEGO STADA
Tajemnica U-511 - “Elster" - Wilcze stado atakuje z głębin
oceanu - Superdziała na wyspie Wolin - Hitlerowskie
dyskoplany z referatu Jurija Straganowa - Latające Talerze
nad Świnoujściem.
Rozdział ten zaczniemy pytaniem żywcem przeniesionym z
teleturniejów i telewizyjnych quizów: Co nam mówi nazwisko
kapitana marynarki (U-Bootwaffe) Fritza Steinhofa? Prawdę
powiedziawszy bardzo mało. Był on jednym z dowódców U-Bootów
Kriegsmarine III Rzeszy. Dowodził okrętem podwodnym o numerze
taktycznym U-511, standartowym U-Bootem typu XVII.
Tak było do czerwca 1942 r.
W połowie czerwca 1942 r. - dokładnej daty nie podaje żadne
znane nam źródło - z pokładu zanurzonego U-511 na głębokości 25
m, odpalono salwę pocisków rakietowych. Rakiety te przeleciały z
miejsca odpalenia trzy kilometry a potem zwaliły się do wody. Tak
to właśnie narodziła się rakieta “Urzel", “Ursel" czy “Ursula" - jak ją
nazywa Leonid Płatów w książce pt. “Tajemniczy okręt podwodny"
(Warszawa 1974). Czym była tajemnicza “Urzel"? Była to hybryda,
tandem dwóch pocisków rakietowych: V-2 była tylko pierwszym
stopniem. Drugi miał ładunek konwencjonalnego materiału
wybuchowego, który in spe miał być zastąpiony głowicą jądrową.
Czy to właśnie nad tym pracowali eksperci w Górach Sowich? A
może w torpedowni i podziemiach kompleksu Gotenhafen-
Hexelgrunt czy Stettin - gdzie na Jeziorze Dąbie znajduje się niemal
identyczna budowla torpedowni, jakiej ruiny znajdują się na Zatoce
Puckiej?...
Co wiemy o tych morskich poligonach Kriegsmarine w Zatokach
Gdańskiej i Pomorskiej? Przede wszystkim to, że znajdowały się one
w okolicach kompleksu HVP i poligonu rakietowego SS we
Władysławowie, a także poligonów rakietowych w Ustce, Łebie
(ostatnio znaleziono tam resztki wyrzutni rakietowych, które
dowodzą tego, że to właśnie z Łeby odpalano rakiety w stronę
Szwecji i innych krajów skandynawskich w czasie “rakietowego lata
'46", co podały niektóre agencje prasowe i stacje TV w lipcu 1998 r.),
na wyspach Ruggen i Greifswalder Oie. Rakiety “Urzel" miały
pokazać swoją przydatność w czasie najbardziej spektakularnej
misji U-Bootwaffe, znanej pod kryptonimem “Elster", której celem
było ostrzelanie rakietami V Nowego Jorku - miasta szczególnie
znienawidzonego przez Grossadmirala Karla Dónitza. Dzięki
doskonałej pracy wywiadu US Navy i technicznemu sztabowi tzw.
Tenth Fleet - czyli X Floty (nie chodziło tu bynajmniej o flotę sensu
stricto, a o grupę stacji nasłuchowych “huff-duff”, wspartą
kolektywem dekryptażystów i kryptologów, matematyków i
najprymitywniejszych komputerów, którą dowodził szef wywiadu
wojskowego USA - admirał Knowles), udało się przechwycić i
zatopić 5 z 7 U-Bootów z tego stada: U-518, U-805, U-858, U-880,
U-881 i U-1235, a także U-546. Oficjalnie na pokładach tych U-
Bootów nie było żadnych Wunderwaffen, ale... członkowie załóg 44
okrętów, które przechwytywały je na Atlantyku twierdzą, że trafiane
pociskami U-Booty eksplodowały z hukiem o wiele silniejszym, niż
w przypadku “zwykłych" okrętów podwodnych. A to oznacza, że na
ich pokładach rakiety “Urzel" z całą pewnością były...
Jak tu już powiedzieliśmy - Amerykanie przechwycili dwa U-
Booty z tego wilczego stada, bo załogi ich poddały się Amerykanom.
Było już po połowie maja 1945 r. i wojna w Europie się skończyła.
Kto wie, czy te okręty podwodne nie były przeznaczone do walk na
Dalekim Wschodzie i Pacyfiku? Tam walki trwały do 2 września
1945 r. - czyli do dnia podpisania przez delegację w Manili aktu
bezwarunkowej kapitulacji, a do tego czasu każdy okręt podwodny
był Japończykom potrzebny jak sól ziemi, do budowania obrony
przed amerykańską inwazją na wyspy japońskie. Kto wie, czy nie są
prawdziwe pogłoski o tym, że już po kapitulacji Japonii jacyś
japońscy inżynierowie nie prowadzili dalej swych prac na którymś z
odległych atoli Pacyfiku, gdzie nie dotarło jeszcze argusowe oko
protoplasty CIA - JIC. Nie istniał jeszcze zwiad satelitarny, a zwiad
lotniczy też pozostawiał wiele do życzenia. Zwiad lotniczy zdał
egzamin na Europejskim Teatrze Działań Wojennych, dawał sobie
nieźle radę na przestrzeniach trzech oceanów, ale co innego
poszukiwania grupy okrętów przeciwnika, a co innego poszukiwanie
bazy na jakimś zapadłym atolu wśród bezkresów Pacyfiku. To są
dwie różne sprawy! Dostawę ludzi i sprzętu do takiej bazy mogły
zapewnić tylko hitlerowskie U-Booty i Japońskie Sensuikany...
Istnieje możliwość, że nieudolnie przeprowadzona operacja
“Elster" była działaniem opóźniającym i odciągającym uwagę
Amerykanów od czegoś innego, co rozgrywało się w innej części
Wszechoceanu, ale o tym później...
Kolejnym “polskim śladem" w sprawie hitlerowskich VuWa (jak
skrótowo mówili o tym sami Niemcy) jest kompleks działobitni V-3
na wyspie Wolin. V-3 były superdziałami o małym w sumie kalibrze
- wszystkiego 150 mm, gdzie tam im do “Lange Maxa" czy “Dicke
Berte" (380 mm i 420 mm), ale za to z rekordowo długą lufą - 127
m! Kudy im do“ Wielkiego" i “Małego Babilonu" Saddama, których
lufy miały kaliber 500 i 1.000 mm, ale ich długość wynosiła
zaledwie 100 m... I jeszcze a propos “Babilonów", to Irakijczycy
chyba nawet nie wiedzą, że myśl, która zainspirowała ich do
stworzenia obu tych superdział mogących ostrzeliwywać terytorium
Izraela i razić sztuczne satelity Ziemi, powstała właśnie tu - nad
naszym siwym Bałtykiem w latach 30!
“Hochdruckpumpe" miała mieć zasięg powyżej 160 km, i mało
brakowało, by Niemcy nie zalali z francuskiego brzegu Kanału La
Manche lawiną pocisków o kalibrze 6' i długości 3 m Londynu i
okolic. Napisaliśmy celowo “Londynu i okolic" bowiem z powodu
gładkości luf i niestabilności długich pocisków w locie do celu, działa
V-3 miały mieć rozrzut aż... 20 km na dystansie 180 - 200 km!
Niosły one ładunek 25 kg TNT, który mógł rozwalić każdy dom. I
tutaj mamy nasze ufologiczne polonicum, bowiem znany polski
ufolog - Kazimierz Bzowski z Warszawy - w 1947 r. wraz z kolegami
z wojska znalazł cały skład takich pocisków zatopionych w okolicy
Wisełki na wyspie Wolin, nieopodal brzegu... Pociski te wydobyto i
wywieziono do ZSRR.
Rzeczone działobitnie znajdują się również na południowym stoku
Borowej Góry leżącej pomiędzy Lubinem a Karnocicarni. Pociski
odpalano w kierunku Bałtyku i poligonu wojskowego w okolicach
Gryfina. Podobno pociski odpalane na Bałtyk przelatywały nad
Międzyzdrojami (kilka z nich wydobyto tuż po wojnie z przyległego
do miasta akwenu), zaś te, które nie wpadły w wodę - leciały w
kierunku dalekich red Świnoujścia czyli około 25 km (czyli 13,5 Mm)
od działa. Te, które leciały w kierunku Gryfina, miały do pokonania
65 km i padały na poligon w okolicach miasta.
Hitlerowskie próby dokonane w okolicach Międzyzdrojów
zaowocowały potem wybudowaniem potężnego kompleksu wyrzutni
V-3 we francuskiej miejscowości Minoyecąues, co stanowiło
ogromne zagrożenie dla stolicy Wielkiej Brytanii i okolic.
Stanowiska “Tausendfusslera" zniszczono dywanowymi nalotami z
użyciem 5-tonowych bomb burzących “cook" znanych jako “bomby
trzęsienia ziemi" (Quake-Bomb), które rozniosły nie stężony jeszcze
beton konstrukcji działobitni, literalnie go rozchlapując... NB,
podobnie Alianci unieszkodliwili wyrzutnie V-2 w nieodległym
miasteczku Epperleqque.
Zmieńmy temat.
Rosyjski autor Boris Apołłonowicz Szurinow w swej
fundamentalnej monografii pt. “Paradoks XX wieka" (Moskwa 1991)
powołując się na Charlesa Garreau w “L 'Historie" nr 368, 1977
pisze, że:
“.. w laboratoriach Szczecina (Dąbia), Peenemunde, Dortmundu
i Essen, grupa niemieckich naukowców rozpoczęła pracę nad
dyskokształtnym helikopterem F-7. 17 maja 1944 r. F-7 wykonał
swój pierwszy lot. (...) Aparat miał kształt dysku o średnicy 21 m. "
Kiedy rozpoczęto te prace? B. A. Szurinow twierdzi, że to było w
maju 1943 r., kiedy Alianci zrzucali tysiące ton bomb na Zagłębie
Ruhry i Saarę, a Hitler wydał rozkaz do operacji “Cytadela" na
froncie wschodnim. Zapamiętajmy sobie tę datę, bowiem jest ona
znacząca - właśnie wtedy rozpoczęto działalność mającą na celu
produkcję VuWa już na skalę przemysłową.
Jeżeli idzie o literaturę sowiecką/rosyjską, to główny problem
polega na tym, że trzeba było dokonać transkrypcji liter łacińskich
na cyrylicę i vice-versa, a zatem w tej literaturze możemy spotkać
oznaczenia: F-7, We-7, W-7 czy fonetyczne Fau-7, z a w s z e w
kontekście dyskokształtnego samolotu bądź helikoptera!...
Wydaje się nam, że B. A. Szurinow łączy ze sobą dwie informacje:
o tzw. MODELU N-1 (DM-1 według red. Wróbla) z informacją o
MODELU N-3 (DM-3) V-7, tak jak to wynika z pracy Jurija
Stroganowa i dr Franka Strangesa.
O czym pisze Jurij Stroganow? - a o tym, że m.in. hitlerowcy
skonstruowali:
“... latające maszyny w kształcie dysku: MODEL N-1 “Skrzydlate
koło ". Model ten był testowany w okolicach Pragi Czeskiej. Jego
konstruktorami byli inżynierowie Schriever i Habermohl. Był to
pierwszy samolot pionowego startu i lądowania. Skonstruowano
go na bazie koła o dużej średnicy, obracającego się wokół kabiny, z
której regulowano pochyleniem łopatek turbiny, obracających się
na jego obwodzie. Odpowiednio regulując kąt natarcia łopatek,
można było uzyskać siłę nośną i postępowy ruch całego aparatu.
N-1 był napędzany silnikami odrzutowymi. (...) MODEL N-2 był
samolotem pionowego startu i lądowania - rozwiniętym
wariantem MODELU N-1 (...) MODEL N-2 osiągał prędkość rzędu
1.200 km/h czyli około 1 Ma. MODEL N-3 “Dysk Bellonzo" miał
dwie wersje o średnicach 38 i 68 m. N-3 był napędzany
bezdymnym i bezpłomiennym silnikiem, który skonstruował
austriacki inżynier - Victor Schauberger. Silnik potrzebował do
swej pracy tylko wody i powietrza.
Głównym przejawem jego działania był ukierunkowany wybuch
(jak w silniku rakietowym - przyp. R.K.L.), który generował
antymagnetyczne pole, dzięki czemu pojazd lewitował w polu
magnetycznym Ziemi. Na obwodzie znajdowało się 12 silników
odrzutowych, które pełniły dwie role: chroniły główny silnik
lewitacyjny i nadawały całej konstrukcji ruch postępowy. 19
lutego 1945 r. “Dysk Bellonzo " wykonał swój pierwszy i ostatni lot
doświadczalny. Piloci osiągnęli w czasie trzech minut lotu 15.000
m wysokości przy prędkości 2.200 km/h, czyli około 2 Ma... "
Sądzimy, że cała rzecz nie jest całkowicie jasna, a jednak na uwagę
zasługuje jeden fakt. Już po skończeniu walk w 1945 roku, doszło do
Bliskiego Spotkania z UFO na plaży w Świnoujściu - wtedy jeszcze
Swinemunde - co stało się na wiosnę roku 1947. Nieznany sowiecki
żołnierz, o którym wiadomo jedynie tyle, że nazywał się Fiodor
Fiodorowicz, otrzymał od świadka opis następującego wydarzenia:
“Pozdrawiam Was Fiodorze Fiodorowiczu!
Zadał mi Pan 11 pytań, na które odpowiadam jak potrafię
najlepiej. Te talerze widziało mnóstwo ludzi. Było to na wiosnę w
roku 1947, kiedy - nie pamiętam dokładnie - w Niemczech, w
Swinemunde, na brzegu Morza Bałtyckiego w odległości 400- 500
m. Pomiędzy 10 a 11 przed południem było ciepło i przyjemnie, na
morzu sztil... Latało tam wiele talerzy. Ponad nimi znajdował się
większy obiekt, przypominający oponę do Gaza-51. Obiekty
podnosiły się w górę pionowo, a potem powoli odlatywały
horyzontalnie nad pełne morze. Były białe, jak duraluminium i
odbijały światło jak lustro. Większe trzymały się na wysokości 150
- 200 m nad ziemią i zniżały się ku niej. Niektóre były nawet o 2
metry ode mnie! Jednego z nich chciałem nawet przebić bagnetem,
ale mi się to nie udało. Dwa talerze poleciały nad baterię plot.
zawisły nad nią w powietrzu, kolebiąc się z boku na bok. Potem
małe talerze podleciały ku większym i wszystkie powoli się
oddaliły. Nie udało mi się dopaść żadnego z nich...
Myślę, że powinniście się skontaktować z ówczesnym dowódcą -
majorem Bielajewem. Mówił nam, że to Amerykanie fotografowali
nasze stanowiska ogniowe i okręty podwodne naszego północnego
skraju obrony. Inni zaś mówili, że na lotniskowcu “Graf Zeppelin "
doszło do eksplozji jakiegoś urządzenia, ściśle tajnego, a wiadomo
było, że jest on zatopiony. (“Graf Zeppelin" został uszkodzony w
porcie w Hamburgu przez Aliantów w czasie jednego z rajdów
bombowych w kwietniu 1945 r. -przyp. R.K.L.) Barwa tych
obiektów była podobna do tego pokrętła z radia “ Meridian ", zaś
na krawędzi były punkty. Talerze leciały od morza na południe
(tzn. nad wyspę Uznam/Usedom i dalej w kierunku Zalewu
Szczecińskiego -przyp. R.K.L.), a w tym czasie coś się działo w
naszej SON. (Stancja Orudijnoj Nawodki - stacja namiarów
artyleryjskich -przyp. R.K.L.) Kiedy było już po wszystkim, zaczęli
od nas zbierać zeznania i dali nam do podpisania papier o
zachowaniu wszystkiego w najgłębszej tajemnicy. Potem
oddetaszowano mnie do Piławy (Bałtijska) i nic nikomu nie
mówiłem."
Cóż to może znaczyć? Dlaczego Pozaziemianie interesowali się
sowieckimi umocnieniami na wybrzeżu Bałtyku? Tak czy inaczej, nie
musieli to być wcale Obcy, a może tylko Rosjanie, którzy trenowali
się w prowadzeniu niemieckich dyskoplanów V-7 na własne baterie
plot.... A czemużby nie? Przecież dystans pomiędzy Świnoujściem a
HVP Peenemunde wynosi zaledwie 35 km w linii prostej... Przecież
to nie Amerykanie, Anglicy czy Kanadyjczycy, a właśnie Sowieci
okupowali wschodnie landy Niemiec w tym Uznam/Usedom i HVP!
To oni właśnie odwieźli do ZSRR cale laboratoria z ponad 5.000
osób średniego i niższego personelu technicznego pracującego tam
do ostatniej chwili! Mylą się Brad i Sherryl Steigerowie pisząc, że:
“Badacze, którzy przeniknęli poprzez intrygi rządu USA, odkryli
to, iż Obcy nawiązali kontakt z uczonymi hitlerowskimi na
początku lat 30. Wielu z nich uciekło z Rzeszy po dojściu Hitlera do
władzy w obawie przed prześladowaniami, do USA, gdzie zaczęli
pracować dla PROJECT RAINBOW. (Czyli PROJEKT TĘCZA -
stworzenie konstrukcji “stealth " w latach 40. Prawdopodobnie
pracowano tam także nad dyskoplanami... -przyp. R.K.L.) (...) W
czasie II wojny światowej, wielokrotnie obserwowano Nieznane
Obiekty latające i opisywano je jako “foo-fighters ". (...) Także
istnieją dowody na to, że niemieccy specjaliści rakietowi uzyskali
kontakt z pozaziemskimi technologiami i jest możliwe, że
hitlerowcy dorwali pozaziemski aparat latający. Kanadyjczycy
zdobyli plany dyskokształtnego aparatu latającego (...). Już po
wojnie, zakłady De Havilland Aircraft Corporation skonstruowały
latający dysk według planów niemieckich uczonych. "
Jak żeśmy tu już nadmienili, Peenemunde dzieliło od wojsk
kanadyjskich co najmniej 200 km, zaś HVP w rzeczywistości został
zajęty przez wojska 2 Frontu Białoruskiego - Armii Czerwonej.
Przejęty materiał został przesłany wraz z ludźmi pod konwojem
wojsk NKWD do Związku Sowieckiego, gdzie nadal kontynuowano
badania pod okiem samego marszałka żandarmerii Ławrientija
Pawłowicza Berii...
Podobny los spotkał niemieckich fizyków atomowych, których
wysłano do wojennej kolonii w Agudzerze (Gruzja), gdzie zmuszono
ich do badań związanych z produkcją broni jądrowej.
ROZDZIAŁ 3
TAJEMNICE KOŁOBRZEGU
Sowieci w preludium “rakietowego lata" albo Rosjanie w
niemieckich bazach rakietowych - Skandynawski dylemat
Hamleta: Meteoryt czy rakieta? - Obiekt, który wystartował
z morza - Pozaziemski sygnał w 1943 r.?
Kiedy patrzymy na mapkę obrazującą działalność hitlerowskich
uczonych, przemysłowców i wojskowych, pracujących nad broniami
V w Polsce na wybrzeżu Bałtyku, stwierdzimy, że istniały dwa
obszary, dwa poligony niemieckich broni rakietowych. Z nich
odpalano pociski rakietowe w 1944 r. nad środek Bałtyku, a po 1945
r. - w kierunku Szwecji i innych krajów skandynawskich (poza
Islandią). W czasie wojny były tam hitlerowskie poligony rakietowe.
Po II wojnie światowej zajęli je Sowieci i korzystali z nich w swej
niewypowiedzianej wojnie przeciwko krajom skandynawskim, co
stało się bezpośrednią przyczyną powstania “skandynawskiej fali
UFO" w 1946r.
Informacja pochodząca z raportu Lorena Grossa jednoznacznie
stwierdza, że:
“Stolpmunde na wybrzeżu Bałtyku, znajdujące się w odległości
125 mil na wschód od Szczecina, jest tajną bazą rakietową skąd
Rosjanie odpalają “ rakiety-widma " i latające bomby na
terytorium Szwecji - o czym opowiedział pewien młody Niemiec,
który uciekł do Szwecji z sowieckiej Zony. Po zakończeniu wojny
-opowiadał on - Rosjanie zabrali wszystko, co tylko dało się zabrać
z Peenemunde do Stolpmunde, gdzie Niemcy mieli przedtem
poligon broni rakietowych, V. Uciekinier przysięgał na wszystko,
że niejednokrotnie słyszał grzmot odpalanych rakiet lecących nad
Bałtykiem do Szwecji..."
Dalszym dowodem na powyższe może być fotografia wykonana
przez Szweda - pana Erika Reutesvarda w dniu 11 lipca 1946 r.
opublikowana przez tamtejsze dzienniki i brytyjski “The Daily
Telegraph" z 12 lipca 1946 r. Przedstawia ona fragment jakiegoś
krajobrazu i... no właśnie - co? Spadek meteorytu? Być może.
Szwedzcy specjaliści po dokonanej analizie fotografii orzekli, że u
nasady widocznego na niej płomienia znajduje się jakiś ciemny
przedmiot, lecący przed płomieniem. A zatem rakieta V!... Niestety -
zdjęcie nie jest zbyt udane i doprawdy trudno jest na nim ujrzeć to,
co widzieli szwedzcy eksperci...
Jeżeli idzie o Łebę, to nie mamy żadnych dokumentów i innych
dowodów materialnych na to, że w latach 40. odbywały się tam testy
broni V. Sytuacja zmieniła się w lecie 1998 r. kiedy to w lipcu TVP
pokazała reportaż o znalezionych tam wyrzutniach latających bomb!
Ponadto jeden z naszych znajomych, oficer Straży Granicznej - mjr
SG Andrzej B. z Łeby twierdzi, że Sowieci przejęli po faszystach
łebską bazę “którą potem używali do odpalania swoich rakiet".
Przeciw komu? Tego mjr B. nie wiedział - ale my już tak. Przeciwko
Szwecji w lecie 1946 r. (Gdybyś Czytelniku chciał wiedzieć coś więcej
na ten temat, to informuję, że raport L. E. Grossa i inne informacje
na ten temat zawarłem w opracowaniu pt. “Tryptyk ufologiczny -
XIV tajemnica historii" - przyp. R.K.L.)
Inną, z naszego punktu widzenia interesująca przygodę przeżyli
trzej żołnierze - być może nawet byli to żołnierze Wojsk Ochrony
Pogranicza - którzy w marcu 1953 r. w okolicy Kołobrzegu
zaobserwowali Nieznany Obiekt Podmorski (USO) typu NOTSUB-
Id/DD. Wydarzenie to przebiegało następująco: ci trzej żołnierze
zauważyli, jak gładź Morza Bałtyckiego silnie wzburzyła się w
odległości około 200 m od brzegu, potem z tego miejsca wystrzelił
brązowy, trójkątny obiekt, który wznosząc się po spirali osiągnął
pułap 200 m i odleciał na pełne morze, ku północy. Obserwacja ta
jest prawdziwa, ponieważ właśnie tak przebiega odpalanie pocisków
rakietowych spod wody, z pokładu okrętu podwodnego. Najpierw
eksplozja ładunku gazowego, który wypycha rakietę z wyrzutni, a
potem - po osiągnięciu przez nią powierzchni wody - zapłon silnika
głównego i odlot w pożądanym kierunku. Spiralny tor lotu w
początkowej części trajektorii bierze się stąd, że urządzenie
żyrokompasowe autopilota jest w trakcie rozruchu, co powoduje
lekkie odchylenia pocisku od kursu. Po całkowitym rozruchu
żyropilota pocisk leci już bez przeszkód ku celowi. Ot i rozwiązanie
całej tajemnicy... Wbrew temu, co twierdzili włodarze Kremla, ZSRR
prowadził badania nad stworzeniem broni rakietowo-jądrowej
odpalanej z pokładów okrętów podwodnych już na początku lat 50.!
Amerykanie ich prześcignęli w tej dziedzinie tworząc całą klasę
okrętów podwodnych rakietowych, ale to nie znaczy, że Sowieci
zasypiali gruszki w popiele! Wręcz na odwrót! Ich program
badawczy był supertajny, a poligony w Ustce i Łebie szczelnie
zamknięte przed Polakami. Tak więc możemy tylko domniemywać,
że ta obserwacja USO z marca 1953 r. była powtórką akcji U-511 w
sowieckim wydaniu!...
Jest możliwe, że najbliższa przyszłość rzuci nieco więcej światła na
działalność Sowietów w Polsce na poligonach wojskowych, w miarę
odtajniania dokumentów MON i MSWiA.
Poza tu wzmiankowanym odpalaniem rakiet spod wody,
Kołobrzeg zapisał się także trwale w historii V-7. Jeżeli mamy
wierzyć Gerdowi Burde i jego dokumentalnemu filmowi pt.
“Tajemnice Trzeciej Rzeszy", to w dniu 24 grudnia 1943 r.
rozpoczęto działalność w ramach PROJEKTU ALDEBARAN. Dwa
media z ezoterycznego towarzystwa “Vril": Maria Ortisch i kobieta o
pseudonimie Sigrun tłumaczyły w czasie tajnego posiedzenia
członków tego towarzystwa swe kontakty parapsychiczne z
pozaziemską cywilizacją pochodzącą z okolicy gwiezdnej Aldebarana
(alfa gwiazdozbioru Byka). Ba! - co więcej - “Vril" dysponował
środkiem, który miał wieść do celu ich naukowych badań -
dyskokształtnym pojazdem kosmicznym “Vril"! - latającym na
zasadach nietradycyjnych. Najciekawszym było jednak to, że ów
dysk mógł z łatwością pokonać odległość 68 lat świetlnych
dzielących Ziemię od Aldebarana i jego hipotetycznej cywilizacji,
która się odezwała za pośrednictwem mediów towarzystwa “Vril",
nadając informacje o swym istnieniu przez jakiś tunel
czasoprzestrzenny, czyli de facto za pośrednictwem piątego
wymiaru!
W przeciwieństwie do mediów “Vrilu", my nic nie wiemy o
istnieniu cywilizacji Aldebarańczyków - nie zakładamy tego, że ta
cywilizacja istniała czy istnieje, ale jeżeli udzieliła ona hitlerowcom
pomocy w dokonaniu zbrodni przeciw ludzkości w czasie II wojny
światowej i zgodziła się na to, by nazistowscy Ubermenschen
tworzyli nową rasę panów kosztem wymordowania kilkunastu
milionów Untermenschen, to nie ma o czym właściwie mówić.
Należałoby powołać kolejny Trybunał Norymberski! ...
Uważamy za całkowicie możliwą rzecz, że w okolicach Kołobrzegu
testowano dyskoplany. Gdzie dokładnie to było, tego możemy się
jedynie domyślać - choć na 99,99 procent przekonani jesteśmy, że
było to w Ustce i Łebie. Mogło to być niezależnie od tego także w
innych miejscach. Tak czy owak, informacja o udanych
eksperymentach z latającym dyskiem RFZ-7T (który możemy
oglądać na obrazie pędzla Nicholsa) mówi całkiem wyraźnie o tym,
że: “Ten statek przeszedł z powodzeniem próby pod bałtyckim
niebem..." - a więc znów Bałtyk. Gdzie będziemy szukać dalej?
Czy udamy się w kierunku wschodnim?
ROZDZIAŁ 4
ZAGADKI TRÓJMIASTA
Wilkommen in Gotenhafen-Hexelgrunt! - Żołnierze
Wehrmachtu wychodzą po pięciu latach z podziemi -
Niewiarygodne wydarzenie: latający dysk na gdyńskiej plaży
18 lipca 1943 r.
Na wschód od terenów, o których pisaliśmy w poprzednim
rozdziale, rozpościera się tajemnicze Pomorze Gdańskie. Ten
rozdział zatytułowaliśmy “Zagadki Trójmiasta", bowiem najwięcej
zagadek znajduje się w okolicach miast Gdańsk, Sopot i Gdynia.
Kiedy w kwietniu 1997 r. uczestniczyliśmy w specjalistycznej
konferencji ufologicznej w Gdyni, mieliśmy przyjemność spotkać się
z badaczami, którzy zajmują się zagadkami Trójmiasta, a którzy
opowiedzieli nam kilka niezwykłych historii. Zdecydowana
większość z nich dotyczy terenów na północ od Gdyni, w kierunku
na Władysławowo, gdzie znajdowały się rakietowe poligony SS, a
których szefem był SS-ObergruppenFuhrer Emil Mazuw. Ale o nim
później. Na początek powiemy o pierwszej tajemniczej miejscowości
- Gdyni-Babie Doły.
Już po ukończeniu bojowych operacji na terenie Polski, 3
października 1939 r. hitlerowcy zaczęli wznosić kompleks pod
nazwą Ośrodek Badań Uzbrojenia Kriegsmarine Gotenhafen-
Hexelgrunt.
Przede wszystkim badano tam i pracowano nad rozwojem broni
podwodnej i torpedowej z różnymi rodzajami napędu. To właśnie o
tym ośrodku pisał w swej świetnej powieści “Inkarnacja" Leonard,
który kazał bohaterom wypłynąć w korsarski (a raczej piracki) rejs
najnowocześniejszym U-Bootem “Elektra" z Gdyni na Pacyfik. Ten
U-Boot typu XXV napędzany turbinami Walthera i naszpikowany
dalszymi cudeńkami hitlerowskiej techniki miał za zadanie topić
wszystko, co się mu nawinęło pod wyrzutnie torpedowe i lufy dział.
Ten podziemny kompleks jest do dnia dzisiejszego jednym
wielkim labiryntem zagadek. Wedle różnych plotek i niepewnych
opowieści, jeszcze w 1950 r. wyszły z niego trzy (według innego
źródła tylko jedna) wynędzniałe postacie ludzkie, byli to hitlerowscy
żołnierze Wehrmachtu, którzy przez pięć lat tam się ukrywali. W
rzeczywistości, według relacji prasowych i meldunków policyjnych,
w lochach i korytarzach kompleksu odbywają się satanistyczne
czarne msze, czego dowodzą grafitti na ścianach. Część kompleksu
przejęła po wojnie armia, w części są jakieś składy. Co tam jest
naprawdę, tego nikt nie wie, poza sztabowcami. Istnieje
domniemanie, że w czasie II wojny światowej Niemcy pracowali tam
nad swymi Wunderwaffen, ale jeszcze bardziej jest możliwe, że była
tam rafineria boru (B), berylu (Be), hafnu (Hf), indu (In), uranu (U)
i toru (Th) - bowiem te pierwsze cztery pierwiastki można było
uzyskać z piasków bałtyckich, zaś dwa następne - ze złóż w okolicach
Ełku, Bielska Podlaskiego, Pasłęka i Krynicy Morskiej. (Są to złoża
żyłowe lub egzogeniczne zawierające poza uranem także cyrkon
(Zr), Itr (Y), wanad (V), molibden (Mo), neodym (Nd) oraz erb (Er)
- przyp. R.K.L.) Wszystkie tu wymienione pierwiastki są używane w
technice jądrowej...
W czasie spotkania z paniami Benitą Cempel i Zofią E. Piepiórką
w dniu 15 marca 1997 r. pojawił się ciekawy aspekt tej problematyki,
a mianowicie - kompleks ten do dziś dnia emituje jakieś szkodliwe
promieniowanie i być może do dziś dnia jest tam coś ukryte, co
może stanowić zagrożenie dla istot żywych. Możliwe, że znajduje się
tam jakiś arsenał broni chemicznych, bądź niewykorzystane zasoby
rudy uranowej czy torowej. Znamy w Bałtyku wiele miejsc, gdzie po
wojnie zatopiono zasoby broni chemicznej i bojowych środków
trujących.
Jest także możliwe, że hitlerowcy pracowali nad wykorzystaniem
energii jądrowej w celu uzyskania z niej energii elektrycznej, właśnie
w Gdyni. A może usiłowano wydobyć tutaj złoto drogą reakcji
jądrowych? Produkcja złota na skalę przemysłową, to wcale nie był
taki głupi pomysł, jakby się to wydawało na pierwszy rzut oka. Do
tego tematu wrócimy jeszcze przy omawianiu prac hitlerowców w
Górach Sowich. Wracając do problemów energetycznych III Rzeszy,
to należy podkreślić to, iż pod koniec wojny gnębił ją właśnie głód
energii, bowiem Rosjanie przecięli życiodajne rurociągi z zagłębi
Ploesti (Rumunia), a resztę odcięli Alianci zachodni - co wyszło w
czasie słynnej “Bitwy o wyłom" w Ardenach pod koniec 1944 r.,
kiedy to wspaniałe hitlerowskie czołgi - praktycznie niezwyciężone w
walnej bitwie - stanęły bezradne z braku ropy, której Amerykanie
mieli po dziurki w nosie... I tak Niemcom pozostała jedynie energia
jądrowa. Naziści o niej wiedzieli i planowali jej użycie, ale na
przeszkodzie stał brak czasu. Tak więc w Babich Dołach mógł istnieć
instytut badawczy zajmujący się energetyką jądrową, działający pod
przykrywką instytutu d/s uzbrojenia Kriegsmarine.
Struktura podziemnej bazy Gotenhafen-Hexelgrunt jest podobna
do innego podziemnego kompleksu badań jądrowych w Górach
Sowich, a to jest już konkretny argument “za" wyżej wymienioną
hipotezą. Gdyby szło tylko o badania rakietowe jak np. w
Peenemunde, to hitlerowcy nie wchodziliby tak głęboko w ziemię.
Alternatywna teoria mówi, że ta baza służyła za podwodny port
dla okrętów podwodnych, tajną bazę U-Bootów, system schronów
dla pracowników Gestapo czy wreszcie - dziwcie się ludzie! -
podziemną... katedrę! Prawdę znają jedynie oficerowie baz lotniczo-
morskich z Oksywia i Babich Dołów, ale ci - co też jest dziwne -
niczego nie mówili - dlaczego?!
Jest jeszcze jedna możliwość - jak już tu nadmieniliśmy, że
niektóre pierwiastki służące w technologiach jądrowych można
uzyskiwać z wody i piasku morskiego: cyrkon, hafn, bor, beryl,
mangan, molibden, lit czy ind. Pierwiastki te znajdują się nie tylko w
wodzie czy piasku, ale także w górach Dolnego Śląska i w Tatrach,
ale o tym później. Problem polega na tym, że do dziś dnia nikt nie
wziął na poważnie takiej możliwości, choć wszyscy wierny o tym, że
Niemcy byli i są mistrzami w odzyskiwaniu pierwiastków z
niskoprocentowych rud, którą to umiejętność opanowali do
perfekcji właśnie w czasie obu wojen - szczególnie w ciągu dwóch
ostatnich lat II wojny światowej. To mistrzowie ersatzów. Z naszego
punktu widzenia ta możliwość musi być poważnie przebadana przez
naszych specjalistów, zanim uprzedzą nas Niemcy czy Rosjanie.
W naszym dalszym rozważaniu na temat tajnych broni III Rzeszy
należy wspomnieć także o poligonie SS we Władysławowie
(Grossendorf), o którym wzmiankował w swych pracach polski
specjalista od niemieckich tajnych broni i pisarz w jednej osobie
Michał Wojewódzki. Informacja przez niego podana jest krótka i
zagadkowa. Wynika z niej, że dowodził tym poligonem SS-
Obergruppenfuhrer Emil Mazuw - ale to wie każdy...
I cóż w tym dziwnego? Nic poza tym, że jeżeli Peenemunde było
do dyspozycji Wehrmachtu i Luftwaffe, to poligon we
Władysławowie podlegał tylko i wyłącznie kompetencji SS. To
znaczy, że faceci w czarnych mundurach i z trupią główką na
czapkach wypróbowywali tam coś ekstra, coś, co nie było dostępne
oczom zwykłych śmiertelników i co chroniły doborowe i elitarne
jednostki bezpieczeństwa wewnętrznego SS. I po trzecie - co już
wiemy z innych źródeł - była to ta jednostka SS, która zajmowała się
badaniami nad dyskoplanami, tak więc ślad w tym przypadku jest
wyjątkowo ciepły...
Nowe światło na ten problem rzuciło nieoczekiwane zeznanie
byłego więźnia gdyńskiej filii KL Stutthoff ukrywającego się pod
pseudonimem S. Theau, który podał swą relację już po wojnie.
Theau nie mógł sobie przypomnieć dokładnej daty swego
Bliskiego Spotkania, jednak pamiętał, że było to w pierwszą
niedzielę po 14 lipca 1943 r. Nasz bohater szedł wybrzeżem w
kierunku Babich Dołów i ujrzał naraz coś dziwnego. Pomiędzy
trzema wydmami leżał zaryty częściowo w piachu jakiś obły
przedmiot o barwie błyszczącego aluminium.
Zaskoczony Francuz, który patrzył na to ze szczytu wydmy nie był
w stanie rozpoznać kształtu tego obiektu, potem dotarło do niego, że
był to dysk. Jego jeden bok był wbity w piach i jakaś ludzka postać
przykucnięta przy nim, odgarniała rękami piasek, który widocznie
uniemożliwiał lot tego dziwnego obiektu. Świadek był
przeświadczony, że widzi niemiecki samolot, który musiał awaryjnie
lądować w czasie lotu doświadczalnego. Po chwili osoba odkopująca
pojazd odwróciła się i ku swemu zdumieniu Theau stwierdził, że
była to kobieta! Była ubrana w dziwny, ściśle przylegający do ciała
strój, jaki wtedy nie był w modzie.
I tutaj mała dygresja. Otóż zarówno świadek jak i Jean Sider -
który podał nam tą jego relację - zwrócili uwagę na dziwność stroju
pilotki. Teraz jest wiadomo, że pilot samolotu naddźwiękowego
musi być ubrany w ściśle przylegający do ciała kombinezon, bowiem
przy przyśpieszeniu wynoszącym 5 i więcej g, każde załamanie, fałda
czy szew odzieży boleśnie wbiłby się w ciało pilota. A to stanowi
kolejny dowód na to, że dyskoplan ten latał z prędkością wyższą od 1
Ma i z przyśpieszeniami powyżej 5 g!... Świadek porównał strój
kobiety do kombinezonu nurka, który widział na filmie Jacquesa Y.
Cousteau.
Kobieta była postawną blondynką i jej jasne włosy spływały aż na
ramiona. Jej wzrost wynosił około 175 cm, jej cera była jasna, ale
oczy trochę skośne. Kiwnęła na niego, a Francuz podszedł bliżej.
Wtedy zauważył, że jest przepasana paskiem z klamrą i obuta w buty
z cholewkami do połowy łydek. Jej dłonie miały długie palce z
krótkimi paznokciami. Odezwała się doń w jakimś nieznanym mu
języku, a z gestykulacji wynikało, że żąda od niego pomocy przy
odkopywaniu części obiektu zasypanej piaskiem.
Zatrzymajmy się na chwilę przy tym szczególe, kobieta
przemówiła do niego w nieznanym języku. Czy nie był to może
rosyjski? Nie możemy nie wziąć pod uwagę tej możliwości, bowiem
rysopis tej kobiety zjawiskowo przypomina te postawne ruskie
krasawice z filmów Eisensteina. Długie jasne włosy, szerokie
ramiona, wzrost wskazują na dziewczynę ze wschodu Europy. Także
jasna cera i lekko skośne oczy - tak charakterystyczne dla Rosjan!
Wróćmy jednak do świadka, który po chwili wykonał jej polecenie
w ciągu kilku minut.
W czasie pracy, Theau dokładnie przyjrzał się obiektowi. Nie był
on nitowany czy spawany, jego powierzchnia była gładka. Nie miał
on żadnych oznaczeń, które wskazywałoby na jego pochodzenie.
Talerz miał 6 m średnicy i 2 m wysokości. Kształt pojazdu
przypominał dwie połączone podstawami miednice. W górnej części
znajdowało się 4 lub 6 okienek. Nie było widać żadnego luku czy
włazu. Na spojeniu obu “miednic" znajdowały się dwa ciemniejsze
pasy oddzielone od siebie czarną linią.
Po odkopaniu zasypanej części, pilotka gestem nakazała
Francuzowi oddalenie się, zaś sama weszła do pojazdu. Położyła
obie ręce na powierzchni obiektu, a wtedy pokazał się w niej otwór,
przez który weszła do środka. Potem otwór zamknął się i znikł.
Następnie rozległ się wibrujący dźwięk, a ciemna linia pomiędzy
pierścieniami zabłysła. Obydwa pierścienie zaczęły wirować
przeciwbieżnie, a pojazd powoli uniósł się pionowo w górę i odleciał
poziomo, w kierunku północnym z takim przyśpieszeniem, że
świadek stwierdził iż był on szybszy od najszybszego ówczesnego
pościgowca.
Theau był przekonany, że spotkał się z najsłynniejszą hitlerowską
pilotką-oblatywaczką, kpt. pil. Hanną Reitsch, której zdjęcia zdobiły
okładki wszystkich magazynów. Pod koniec lat 50. doszedł do
wniosku, że to było jednak Bliskie Spotkanie Trzeciego Rodzaju.
Najprawdopodobniej dlatego, że owa pilotka była podobna do
odwiedzającej George'a Adamskiego pięknej Plejadanki Semjase...
Skomentujmy to krótko. Gdyby nieznana kobieta była
rzeczywiście kpt. Reitsch, to oznaczałoby, że Niemcy pracowali nad
modelem dyskoplanu i na nim już latali w połowie 1943 r. A jeżeli to
nie była ona, to pozostaje nam jeszcze wersja o “komsomołce"
wykonującej szpiegowską misję dla GRU czy NKWD do terenów
ekstra-tajnych prób hitlerowskich broni V. To, że to mógł być
szpiegowski aparat jest więcej, niż prawdopodobne, bowiem nie
miał on żadnych oznakowań nawet swej przynależności państwowej.
Oczywiście nie zapominamy o tym, że mogło to być “zwyczajne"
Bliskie Spotkanie ze “zwyczajnym" UFO, co oznaczałoby, że
faszystów obserwowała na ich poligonach jakaś agentura Obcych! A
czemu nie?! Jest to godne uwagi, zwłaszcza kiedy pomyślimy, jak
głęboko mogła przeniknąć Ich agentura wywiadowcza do
hitlerowskiej machiny terroru... Oczywiście musimy założyć, że Oni
przeniknęli także do służb specjalnych innych państw -
protagonistów tej i także następnej - Zimnej Wojny: Wielkiej
Brytanii, ZSRR i USA?
Jak się wydaje, długo przyjdzie nam poczekać na odpowiedź i do
tego tematu jeszcze wrócimy w końcowym rozdziale tej książki. Oni
mogli być jakimiś agentami, którzy nie mieszali się w wojenne
wydarzenia, ale pełnili funkcje obserwatorów, którzy interweniowali
w bieg historii w białych rękawiczkach, delikatnie, dyskretnie, ale
nadzwyczaj skutecznie...
ROZDZIAŁ 5
PORT W GDYNI - POLSKIE ROSWELL?
Konferencja w Gdańsku - Szokujący referat Bronisława
Rzepeckiego - Na scenę wychodzą japońscy filmowcy -
Ufokatastrofa w Gdyni: 21 stycznia 1959 r. - Nieznany
humanoid na plaży - Znaleziono ciało Kosmity!
W niedzielę, 12 października 1997 r. obaj wzięliśmy udział w
międzynarodowym sympozjum “UFO MARATHON - 50 YEARS OF
THE CONTEMPORARY ERA OF UFO", które miało miejsce w
Gdańsku z okazji 50. rocznicy pierwszej obserwacji UFO.
W czasie wystąpienia najsłynniejszego polskiego badacza
paranormalnych zjawisk, koordynatora krakowskiej Grupy Badań
NOL, naszego kolegi i przyjaciela pana Bronisława Rzepeckiego, sala
wykładowa pękała w szwach.
Jak poinformował nas prelegent, w dniach 23 i 24 listopada 1996
r. ekipa japońskich filmowców nakręciła dokument o katastrofie
NOLa w Gdyni, która to ufokatastrofa miała miejsce pod koniec lat
50. Stało się to w 14 lat po wojnie, 21 stycznia 1959 r., kiedy to do
Basenu J. Piłsudskiego (wtedy Basen IV) portu gdyńskiego spadł
jakiś płomienisty obiekt. Tej nocy na Bałtyku szalał sztorm i wiatr
dochodził do 8°B. W porcie na nocnej zmianie pracowało
kilkadziesiąt osób, zbliżała się godzina 5 rano i... tu oddajemy głos
panu Janowi Roczyńskiemu, który tak opisał to wydarzenie przed
kamerami japońskiej telewizji NHK TTC Channel 8:
“Była to środa czy też czwartek. Pracowaliśmy przy statku m/s
“Dąbrowski". To nadleciało znad gdyńskiej plaży nad składy i
magazyny, bardzo nisko, wydając gwizd i grzmot, jakby tarły o
siebie dwa płaty metalu. Kierowało się ku kanałowi i spadło do
wody przy Nabrzeżu Polskim. Obiekt miał kształt jaja i wielką
prędkość. Wszystko trwało chwilę. To było około 5 nad ranem,
kiedy było jeszcze ciemno. Statek się zachybotał od silnie
wzburzonej wody. Więcej już nic nie widziałem. Wkrótce przyszli
ludzie z marynarki wojennej i wojska. Rozstawili wartowników i
przeszukiwali basen. Coś wyłowili, jak się potem dowiedziałem. To
nie jest żadna bajka - tam coś rzeczywiście było!... "
Innym świadkiem był inż. Alojzy Data, który o tym tajemniczym
przedmiocie z morskiego dna tak się wypowiadał:
“ Wyglądało to jak walcowate naczynie z folii. Wypełniała go
jakaś ciecz różowej barwy, która była o wiele cięższa od wody.
Nasze laboratorium bardzo się obawiało otworzyć to naczynie,
bowiem po wojnie dno morskie było usłane różnym świństwem i
sądziliśmy, że to może być iperyt czy fosgen. Problem rozwiązał się
na koniec w prosty sposób. Po pewnym czasie przyszedł do nas
funkcjonariusz UB, który to znalezisko zabrał i od tego czasu już
tego nie widzieliśmy... "
Hmmm... - zupełnie jak z “Archiwum X"... I tu jeszcze jedna
dygresja - ta ciężka różowawa ciecz - czy nie mogła to być tzw.
“czerwona rtęć"? Do tego problemu jeszcze wrócimy!
Bronisław Rzepecki kontynuował opowiadając, jak to w kilka dni
po tej katastrofie, wartownicy strzegący portu wojennego w Gdyni,
zatrzymali na plaży przed Dowództwem MW, czołgającego się
humanoida o sześciu palcach u rąk i nóg, który był ranny i
poparzony. Został on przewieziony do Szpitala MW na Polankach w
Gdańsku-Oliwie.
Ten trop podjęli i postanowili zbadać japońscy filmowcy - niestety,
w żadnym z archiwów służby zdrowia w Gdańsku, Sopocie czy Gdyni
nie znaleziono o takim “pacjencie" nawet najmniejszej wzmianki, co
jednak nie może nas dziwić... Japończykom udało się jednak zrobić
wywiad z oficerem lotnictwa, który potwierdził w swej utajnionej
pracy fakt znalezienia i hospitalizowania humanoida.
W książce Bronisława Rzepeckiego pt. “Bliskie Spotkania z UFO w
Polsce", możemy na s. 125 przeczytać, że Arthur Shuttlewood, znany
na Zachodzie autor książek o UFO, podał następującą informację:
“Antoni Szachnowski, prezes Anglo-Polskiego Klubu Badaczy
UFO, usłyszał w czasie rozmowy w Londynie tą historię od Polaka
- uciekiniera z Gdyni, który pracował w jednym z tamtejszych
szpitali. Nieznana istota czołgała się po plaży i była w stanie
kompletnego wyczerpania, została wzięta do szpitala na
obserwację. (...) Była ona ubrana w jednoczęściowy kombinezon,
który uniemożliwiał fotografowi wykonanie zdjęcia. W końcu
udało się zdjąć jej ten strój przy pomocy nożyc do blachy i wtedy
się okazało, że było to zrobione z bardzo odpornego materiału. Na
napięstku istota miała zapiętą jakąś bransoletę, po zdjęciu której
zmarła. Po pewnym czasie przyjechała lodówka (samochód-
chłodnia) i zwłoki istoty zabrano do jednego z moskiewskich
instytutów."
Po takim zakończeniu tych niezwykłych wydarzeń musimy zadać
pytanie, czy jeszcze po upływie tylu lat możemy się czegoś nowego
dowiedzieć? Bronisław Rzepecki twierdzi, że być może zwłoki
Obcego pozostały w kraju gdzieś w lodówkach któregoś z
wojskowych szpitali Trójmiasta, bądź humanoid ten jeszcze żywy
znajdował się w rękach naszych wojskowych... Nasz “człowiek z
Tokio" - pan Paweł Kamiński - twierdzi, że do tokijskiej centrali
NHK zgłosili się byli pracownicy KGB z ofertą sprzedaży filmu
ukazującego nie mniej, ni więcej jak... sekcję zwłok humanoida z
Gdyni!! Jednakże kiedy zastanowimy się nad profilem
psychologicznym tych ludzi, to możemy śmiało przypuścić, że tak
jak w przypadku Raya Santilliego chodzi tu o bezczelny falsyfikat
sporządzony dla osiągnięcia poklasku, sensacji i... dużych pieniędzy!
W istniejącej na terenie WNP sytuacji Społeczno-Ekonomicznej, ci
ludzie chcą “wpakować" Zachodowi “zwykły kit" im szybciej i za
większe pieniądze - tym lepiej. Dowodami na to są m.in. plagiaty
Sołomona Szulmana (“Innopłanetianie nad Rossijej" - w 75%
ordynarny plagiat ściągnięty z pracy Spencera i Evansa “UFOs 1947
- 1987: 40 years Search for an Explanation", Londyn 1987),
Dowodem jest też “Wpadka Hesemanna", któremu niejaki Walery
Uwarow wcisnął zdjęcia przedstawiające dekorację do polskiego
filmu “Na Srebrnym Globie" w reżyserii Jerzego Żuławskiego, jako
zdjęcia autentycznego NOLa na Kaukazie. Michael Hesemann
odwołał to później w czasie II Międzynarodowej Konferencji
Ufologicznej we wrześniu 1996 r. w Debreczynie - cóż z tego,
brednia ta tłucze się od czasu do czasu na łamach światowej prasy
ufologicznej... No i ostatnio kolejna “sensacja" w postaci relacji
tegoż Uwarowa o tajemniczych budowlach na Syberii, (której dałem
odpór na łamach CZASU UFO nr 5,1998) też brzmiących wręcz
nieziemsko...
Jakie z tego wynikają wnioski? Na pewno należy w czasie
zbierania informacji patrzeć ludziom na ręce w myśl zasady: “wierz
ludziom i ich sprawdzaj". Nie zapominajmy, że mamy do czynienia z
przedstawicielami zbrojnego ramienia “awangardy proletariatu",
których prawie wypuścili z komunistycznego rezerwatu i dla których
słowa takie jak: “cześć", “honor", “etyka", “moralność" są tak puste,
jak puszka po szprotkach.
Wracając jeszcze na chwilę do Gdyni, tego polskiego Roswell,
który nie zyskał takiej popularności, jak amerykański, możemy na
temat UFO powiedzieć, że pokazują się one tam, gdzie występuje
zagrożenie losów naszej planety i jej mieszkańców - tak jak to wyszło
w przypadku kataklizmu powodziowego w 1997 r. (A także kolejnych
kataklizmów powodzi w Kotlinie Kłodzkiej i okolicach Limanowej w
1998 r. - przyp. R.K.L.) Tak więc zakładamy, że w okolicach Gdyni
znajduje się coś, co może stanowić zagrożenie dla naszej egzystencji
i to coś jest pod stałą obserwacją Obcych - o czym świadczą mnogie
obserwacje NOLi w okolicach Trójmiasta. (Zainteresowanych
odsyłam do materiałów IV Ogólnopolskiego Kongresu
Ufologicznego w Gdyni w czerwcu 1998 r. - przyp. R.K.L.)
Zanim jeszcze skończymy ten rozdział, chcielibyśmy powiedzieć
coś-niecoś na temat podziemnego kompleksu Kamiennej Góry i
naturalnych jaskiń pomiędzy Gdynią a Puckiem. Te podziemne
przestrzenie były w latach 40. adaptowane przez hitlerowców do
jakichś celów - jakich? - tego nikt nie wie. Jedno jest pewne -
badacze tajemnic Trójmiasta tam właśnie lokalizują częste
obserwacje NOLi i tam je częstokroć fotografowano, a nawet raz
sfilmowano kamerą video w biały dzień!
O czym to świadczy?
Może o tym, że w czasie II wojny światowej Niemcy pracowali nad
czymś, co mogło zagrozić także i Obcym... Dlatego też ten obszar jest
tak dokładnie i pilnie strzeżony przez załogi latających dysków - czy
jak kto woli - maszyn informacjo-zbiorczych, jak to próbowaliśmy
wykazać w ramach PROJEKTU TATRY. Te maszyny miałyby za
zadanie wskazywać charakter i stopień ekologicznego zagrożenia. A
z tego już wynika prosty wniosek, że Niemcy pracowali nad jakąś
superbronią, którą mieli zamiar użyć na Północno-Europejskim
Teatrze Działań Wojennych. Kiedy na te wszystkie informacje
spojrzymy poprzez pryzmat wiadomości uzyskanych w czasie
PROJEKTU TATRY i trwającego PROJEKTU BAŁTYK, możemy
śmiało założyć, że faszyści wpadli na trop niezwykłej (nieziemskiej)
technologii jądrowej, którą badali na obszarze Trójmiasta. Stawiamy
hipotezę, że Niemcy dostali do ręki gotowy przedmiot, tak że oni nie
musieli rozpracowywać teoretycznie podstaw działania tego
urządzenia, że takim eufemizmem nazwiemy bomby A czy nawet H
albo N, a musieli jedynie uruchomić ich produkcję na skalę
przemysłową - podkreślmy p r o d u k c j ę !!!
Gdzie to było? Odpowiedź brzmi: pół tysiąca kilometrów na
południowy-zachód od Trójmiasta - na Dolnym Śląsku, w Górach
Sowich i Kaczawskich oraz w Karkonoszach...
ROZDZIAŁ 6
“DER RIESE"- “OLBRZYM"
Kto nie wie - ten mówi, kto wie - ten milczy" - Góry Sowie:
hitlerowskie Alamogordo? - Rakiety, uran i włoscy
inżynierowie w “Der Riese" - Laboratorium pod zamkiem
Książ - Dyskoplan startuje z Wrocławia.
Jest bezsprzecznym faktem, że o “Der Riese" w Polsce napisało się
naprawdę dużo. Możemy tutaj przypomnieć prawo Burdego: “Kto
wie - ten milczy, kto mówi - ten nic nie wie". Zagadka “Olbrzyma"
trwa już pół stulecia i przez ten czas urosła do rzeczywiście
olbrzymich rozmiarów, a my wciąż jesteśmy skazani na domysły -
tak jak przy innych zagadkach - o których mówi nasza książka.
Wypowiemy tutaj kilka uwag, które mogą rzucić nieco światła na to,
co działo się w tych górach przed pół wiekiem.
Pierwsze pytanie, jakie stawiamy w tym rozdziale jest bardzo
czytelne - bowiem nie chodzi tu wcale o to, że Góry Sowie były
kolejnym Wilczym Szańcem Fuhrera III Rzeszy (NB, wyliczyliśmy
kiedyś, że tych kwater Fuhrer miał coś koło piętnastu na terytorium
Polski! - co jest oczywistym nonsensem, zważywszy, że każda z nich
kosztowała miliony RM, na co nie mógłby sobie pozwolić nawet
Hitler i jego akolici... - przyp. autorów) Nie wspominając już o tym,
że kwatera głównodowodzącego w tym miejscu byłaby co najmniej
niefunkcjonalna, także dla sieci władzy NSDAP, więc cel wyrycia
tych wszystkich sztolni itp. korytarzy był zupełnie inny.
Ale żeby być sprawiedliwymi: za hipotezą o kolejnym stanowisku
dowodzenia Hitlera przemawia fakt, że była tam centrala łączności
teleksowej z przyłączonymi 30 liniami i bardzo silną radiostacją. “Co
z tego wynika?" - pytają obrońcy hipotezy o bunkrze Hitlera.
“Dokładnie nic!? najuprzejmiej zawiadamiamy PT Oponentów.
Nie istnieje taka teleksowa linia, której nie można by przeciąć i nie
istnieje taka silna radiostacja, której nie można by zagłuszyć, a do
wszystkiego da się podłączyć podsłuch, jak pouczają nas
doświadczenia służb specjalnych obu stron Zimnej wojny. To
musiało być coś całkiem innego!...
Wypowiedzi świadków - z którymi można było jeszcze rozmawiać
o “Der Riese" - wskazywały dokładnie na to, że n i e b y ł o t o
ż a d n e centrum dowodzenia, ale podziemna fabryka. To powtarza
się we wszystkich wypowiedziach. Ta cała gadka o bunkrze Hitlera
była niczym innym, jak tylko legendą dla naiwnych - bajeczką
dezinformującą ewentualnych wywiadowców wroga, bo tak
naprawdę szło o centrum hitlerowskiego wywiadu, coś a la
stalinowska Chodynka i “Akwarium", gdzie się miały spotykać i
dokąd miały spływać wywiadowcze informacje ze wszystkich ziem
zajętych przez Rzeszę, a także informacje o postępach prac nad
bronią jądrową poza jej granicami. W tym kontekście ta cała
maszyna informacjo-zbiorcza staje się zupełnie jasna i zrozumiała.
Jak wykazał w swych książkach Wiktor Suworow alias mjr GRU
Władimir Bogdanowicz Rezun, obydwa totalitarne reżimy brunatny
i czerwony, wytworzyły niemal identyczne polityczno-wojskowe
instytucje służące do utrzymywania brunatnego i czerwonego
terroru. Resorty wywiadu i kontrwywiadu były niemal identyczne w
swych strukturach. Dlatego też śmiało możemy stwierdzić, że “Der
Riese" jest zwierciadlanym odbiciem tego, co znajduje się w
Agudzerze czy Gorkich, oczywiście chodzi o ideę, a nie o faktyczny
stan - no i fakt, że “Olbrzym" powstał w czasie II wojny światowej,
zaś Agudzera - krótko po niej, kiedy to Sowieci wzięli do niewoli
wystarczającą ilość hitlerowskich dowódców i specjalistów, bowiem
ten, kto nie uciekł na Zachód i nie wpadł w ręce amerykańskich czy
w ogóle alianckich służby specjalnych - trafiał w łapki NKWD/
NKGB i jechał do Syberii lub Azji Środkowej.
Kompleks “Der Riese" był z całą pewnością podziemną fabryką,
bowiem świadkowie opowiadali, że montowano tam maszyny.
Jakie? - tego nie wie nikt, dlatego że były one dobrze strzeżone przez
SS-manów. Jeden ze świadków - pan Tadeusz Łukawski z
Jordanowa opowiadał, jak to pewien jego towarzysz obozowej
niedoli widział na stacji w Głuszycy na kolejowej lorze coś w
kształcie cygara przykrytego plandekami, którego długość wynosiła
około 12 m. Mogła to być rakieta V-2. Pytanie brzmi: Co hitlerowcy
chcieli produkować w kompleksie “Der Riese"? Jest możliwym i to,
że rakieta miała posłużyć do bliżej nieznanego eksperymentu z
głowicami bojowymi - nie konwencjonalnymi, ale atomowymi? Jest
to możliwe choćby dlatego, że świadkowie widzieli jakieś małe
wagoniki z nieznaną im rudą - być może uranową - które
przyjeżdżały z Karkonoszy albo Jachymova. (Jachymovo odpada
choćby z tego względu, że trudno byłoby przewieźć rudę poprzez
Karkonosze na Dolny Śląsk bez naruszenia zasady tajności. Rudy
uranu i toru znajdują się bliżej - w okolicach Kowar, Janowic,
Jeleniej Góry i w samych Górach Sowich! - przyp. R.K.L.)
Informacje te potwierdzają także funkcjonariusze UB, którzy
wykryli w lochach Gór Sowich silne źródła promieniowania
jonizującego, niezależne od żył i gniazd rud, które znajdują się w
tych najstarszych górach Polski, liczących sobie 2 mld lat istnienia!
W fascynującej pracy Joanny Lamparskiej pt. “Tajemnice
ukrytych skarbów" znajduje się opis “Olbrzyma" i jego peryferii -
idzie tutaj o (od północy ku południowi):
20.
Kompleks Jugowice Górne k.Walimia, Jawornik;
21.
Kompleks Włodarz;
22.
Kompleks Rzeczka k./Rzeczki;
23.
Kompleks Soboń k./Zimnej;
24.
Kompleks Osówka w Osowce;
25.
Kompleks Sokolec k./Sokolca i należące także do “Der Riese"
26.
Podziemne przestrzenie pod zamkiem Książ.
Joanna Lamparska dalej pisze, że świadkowie z którymi
rozmawiała na ten temat, twierdzili iż w “Der Riese" badano
możliwości rozwoju technologii jądrowych. Wydaje się, że szło tam o
nową broń, i choć o tym nikt nie mówił, wszyscy zdawali sobie z tego
sprawę.
Wspomniany tu już Tadeusz Łukawski stwierdził, że naziści ci
potrzebowali do procesów technologicznych duże ilości wody, której
było tam pod dostatkiem. Więźniom i robotnikom cudzoziemskim
przykazano prowizorycznie zabezpieczać źródła, bowiem - jak
mówili niemieccy nadzorcy i inżynierowie - “woda będzie bardzo
potrzebna, jak tylko skończymy budowę i zaczniemy produkcję".
Produkcję czego? - pytamy.
Jednym ze złożonych, technologicznych procesów, który wymaga
ogromnych ilości wody, jest flotacja rud metali, w tym także rud
uranu i toru. Woda również zawiera izotop wodoru - deuter, którego
używa się w reaktorach jądrowych jako źródła neutronów lub jako
paliwo w reakcjach termojądrowych. Tak więc nieprzypadkowo
budowę kompleksu “Der Riese" rozpoczęto w 1943 r....
D
2
0 otrzymuje się w wyniku złożonego procesu destylowania wody
“zwyczajnej" - dzięki wielokrotnej elektrolizie wody odseparowuje
się najpierw “lekki" wodór
1
H. Cięższe izotopy wodoru deuter -
2
H i
tryt -
3
H pozostają. Spała się je w tlenie i otrzymaną w ten sposób
mieszaninę wodoru, deuteru oraz trytu w wodzie ponownie poddaje
elektrolizie dopóki, póty nie zostanie oddzielony “lekki" wodór.
Ciężka i superciężka woda jest używana w reaktorach jako
moderator, źródło neutronów i wymiennik ciepła. Takie instalacje z
całą pewnością zmieściłyby się w “Der Riese".
A co z uranem? Wydobycie wybuchowego uranu z rudy uranowej
jest problemem nie lada. Wybuchowe izotopy uranu:
92
233
U i
92
235
U
stanowią nikły procent smółki uranowej - czyli mieszaniny tlenków
uranu: U0
2
z U0
3
i U
3
0
2
oraz U0
4
2H
2
0. Należy zatem wzbogacić,
tzn. zwiększyć ilość atomów uranu-233 i 235 albo poprzez
dyfuzję - tj. oddzielenie U-233 i U-235 od U-238 najpierw
traktując uran fluorem i uzyskując sześciofluorek uranu, który jest
gazem, a następnie oddzielenie
233
UF
6
i
235
UF
6
od “niewybuchowego"
238
UF
6
w wielokondygnacyjnych dyfuzorach. Coś takiego nie
zmieściłoby się w komorach “Der Riese"... Istnieje jednak inna
metoda, oficjalnie odkryta w 1967 r. - metoda odwirowywania
mieszaniny
233
U z
235
U od zwykłego
238
U. Istnieje możliwość, że
Niemcy znali tą drugą metodę i jej używali w “Der Riese". Sądzimy
także, że hitlerowscy uczeni dali sobie radę z problemem, co robić z
pozostałym uranem-238. Dziś po prostu przerabiamy go na pluton-
239 w reaktorach powielających, zgodnie ze wzorem:
zaś uran-233 można otrzymywać z toru-232 zgodnie ze wzorem
Marzenie alchemików. Transmutacja jednych pierwiastków w
inne. Produkcja energii i materii. Jak widać z tych wzorów - całość
opiera się na odpowiednio czystej wyflotowanej i przetopionej
rudzie uranu i toru oraz źródłach neutronów. Takim źródłem nie
musi wcale być ciężka woda... Może być nim także... “czerwona rtęć"
słynny i poszukiwany przez służby specjalne całej Europy i Ameryki
preparat - RM 20/20 amalgamat składający się z rtęci, różnych
ciężkich izotopów oraz antymonku rtęci: Hg
2
Sb
2O7
czy Hg
2
Sb
2O6
.
Podobnież jest to niezwykle wydajne źródło neutronów, dzięki
któremu można zbudować bombę atomową w walizeczce...
Marzenie każdego terrorysty! Wieść niesie, że takich bomb
wyprodukowano ponad 200 w ZSRR - kilka z nich zginęło...
Tak więc - jak tu już powiedziano - Niemcy mogli szukać
możliwości produkcji ciężkiej i superciężkiej wody: D
2
O i T
2
O.
Ponadto Sudety zawierają także złoża rud uranowych i torowych
oraz minimalne ilości radu (Ra) i radonu (Rn) w wodach
głębinowych. Wody te są także bogate w deuter...
Hipoteza o tym, że “Der Riese" pełnił rolę faszystowskiego
Alamogordo broni się całkiem elegancko. Pozostało pytanie, co się
stało z maszynami tych kompleksów? Odpowiedź jest dość złożona -
zostały one rozmontowane i wywiezione do Rzeszy, a reszta - której
nie dało się zdemontować - wpadła w ręce Armii Czerwonej, która
szybciutko wywiozła ja do ZSRR. Tadeusz Łukawski opowiedział
nam, że zaraz po wkroczeniu wojsk sowieckich, został przesłuchany
przez jakiegoś oficera Armii Czerwonej - niewykluczone, że był to
oficer GRU lub NKWD czy nawet SMIERSZ-u... Wypytał go
dokładnie o jego pobyt w “Der Riese", szczególnie interesując się
właśnie maszynami - być może wyjeżdżały one właśnie do Agudzery
w Gruzji, by z kolei służyć czerwonemu reżimowi...
Wszystko świadczy za tym, że Sowieci mieli swoją wersję
alianckiej misji ALSOS i PAPER CLIP w latach 40., bowiem
detalicznie przepytywali wszystkich, którzy mieli jakiś związek z
hitlerowskimi
budowlami
podziemnymi:
robotników
przymusowych, więźniów obozów koncentracyjnych i jeńców
wojennych, a chodziło im o rodzaj pracy przez nich wykonywany. To
właśnie ci nieszczęśnicy tworzyli znakomite źródło informacji i
mozaikowe wiadomości pozwoliły na to, że do końca lat 50. ZSRR
stał się potęgą rakietową, zaś po 1949 r. także potęgą jądrową!
Tadeusz Łukawski nadmienił jeszcze jedną ciekawą rzecz, a
mianowicie - że zakłady w “Der Riese" były wybudowane według
planów niemieckich i włoskich inżynierów. Ta ostatnia informacja
jest szczególnie ważna, bo pasuje do włoskiego inżyniera, specjalisty
od turbin gazowych i założyciela zakładów Ansaldo w Mediolanie -
Giuseppe Beluzzo vel Alfonso Bellonzo! Włoski badacz Alfredo
Lissoni z Mediolanu tak o tym pisał:
“... V-7 było tajnym UFO hitlerowców i zostało ono zbudowane
przez trzech Niemców i jednego Włocha. Byli to inżynierowie:
Miethe, Habermohl, Schriever i Alfonso Bellonzo. W książce dr
Franka E. Strangesa - znanego amerykańskiego badacza V-7 w
USA, znalazłem błąd. Tym Włochem, który był profesorem
faszystowskiej Politechniki Mediolańskiej i w latach 1943-45
zniknął z Mediolanu, był Belluzzo. Ten sam Belluzzo, który powołał
do życia koncern Agip Italia i zakłady Ansaldo w Mediolanie. Po
1943 r. Giuseppe Belluzzo (już jako Alfonso Bellonzo) zniknął. Być
może w Niemczech lub w Polsce? Zgodnie z tym, co pisał Stranges,
Belluzzo pracował z Miethem, Schrieverem i Habermohlem nad
projektem V-7 i pracował jako ekspert w dziedzinie spalinowych i
parowych turbin... "
Nie wiemy, czy w “Der Riese" pracował de facto Giuseppe Belluzzo
vel Alfonso Bellonzo - piszemy oba jego nazwiska, bowiem
wykorzystany tu został stary jak świat trick tajnych służb z fałszywą
tożsamością. Kto wie, czy w Polsce nie używał on jeszcze innego
nazwiska, np. Corrado Riso?...
Włosi pracowali na wielkich budowach hitleryzmu - byli oni
konstruktorami, nadzorcami i wykonawcami (czytaj: niewolnikami -
co dotyczyło jeńców wojennych od marszałka Badoglia w 1944 r.).
Tadeusz Łukawski spotykał się z nimi i dzięki temu nauczył się
trochę włoskiego. Z Włochami spotkał się nasz drugi świadek,
którego mieliśmy okazję poznać przy innej budowie, ale to już temat
na inny rozdział.
A teraz słów kilka o Zamku Książ. Zamek ten jest celem drogi
wielu turystów zwiedzających Dolny Śląsk. Joanna Lamparska
twierdzi, że w podziemiach (wielopiętrowych podziemiach) ukryte
jest laboratorium broni V, ba! - miały się tam odbywać
eksperymenty z użyciem techniki do... lotów w Kosmos!!! Dokładnie
tak, jak to proroczo napisał Philipp K. Dick w swej książce “Człowiek
z Wysokiego Zamku". Wiadomo, był on pisarzem-fantastą, ale skąd
czerpał on swe pomysły? Czy miał jakieś przesłanki ku temu, by
wyprawić hitlerowców na Księżyc i Marsa? Być może wiedział on coś
o tym, co naprawdę działo się w zamku Książ... Joanna Lamparska z
kolei twierdzi, że w laboratoriach zamku Książ pracowano nad
broniami biologicznymi, co nie jest niczym dziwnym, jako że
sojusznicy Niemiec - Japończycy pracowali w Mandżurii nad
broniami B, a szefem tego przedsięwzięcia był gen. dr Ishii Siro,
który wraz z generałem szenjangskiej Kempeitai, Kanadzawą
(Kempeitai to było japońskie Gestapo czy sowieckie NKWD)
przeprowadzali w Harbinie doświadczenia na więźniach
politycznych (głównie Chińczykach) i jeńcach wojennych
(Amerykanach i Brytyjczykach), wszczepiając im złośliwe i
najzłośliwsze szczepy bakterii i wirusów oraz pracując nad
wektorami broni biologicznych. Po wojnie obaj uzyskali list żelazny
od amerykańskiego generała Douglasa Mc Arthura. Ominął ich
Proces Tokijski...
Bezsprzecznie pracowano nad wpływem niskich ciśnień na
organizm ludzki. Ludzi umieszczano w komorach, w których
odpompowywano powietrze, symulując spadek ciśnienia i tlenu w
atmosferze w czasie lotów wysokościowych. Podobno niektórzy
wytrzymywali “wzlot" na wysokość 14.000 m, choć teoretyczną
nieprzekraczalną granicą jest 8.000 m!
Istnieje możliwość, że badano tam również ochronę biologiczną
przeciwko promieniowaniu i ochrony przeciwko uderzeniami bronią
jądrową. Jak wiadomo, promieniowanie osłabia bariery
immunologiczne organizmu, co powoduje różne infekcje. Możliwe
jest, że nad tą problematyką pracowano w Książu - a może raczej
pod Książem... “Materiału ludzkiego" było dość - jeńcy wojenni i
więźniowie obozu w Rogoźnicy (Gross Rosen), uran w Sudetach i
Górach Sowich... Wiemy, że to pytanie retoryczne, ale zadajmy je:
czym się różnią “naukowcy" z Rogoźnicy, Książa i “Der Riese" od dr
Mengele? Niczym. Ta sama atmosfera pseudouczoności i zero
moralności przy mentalności zbrodniarzy. Jeżeli dr Mengele był
zbrodniarzem przeciwko ludzkości, to kim byli twórcy “Der Riese"?
I jeszcze jedna rzecz o Książu. Mówi się, że kiedy Sowieci wpadli
do Wrocławia, to tamtejszy Gauleiter Karl Hanke zniknął bez śladu -
jak pisze o tym Joanna Lamparska:
“ 5 maja 1945 r. po sowieckim ultimatum nakazującym poddanie
miasta (Festung Breslau) Hanke zniknął. Istnieje teoria, że Hanke
odleciał ostatnim samolotem, który wystartował z lotniska na
Placu Grunwaldzkim. Hanke mógł mieć do dyspozycji także i
helikopter, których pierwsze prototypy budowano w Pradze i
Wrocławiu. Tadeusz Słowikowski znalazł świadków, którzy
twierdzą, że po ucieczce z Wrocławia Hanke wylądował w...
Książu!
Helikopter wylądował na zamkowej łące w parku, miał on
kulistą kabinę z poziomym pierścieniem który się wokół niej
obracał. Był on w stanie wznieść się na 12 km przy prędkości
2.000 km/h. Istnieje rysunek tego helikoptera, który został
sporządzony przez świadka, który widział jego lądowanie. "
Tyle Joanna Lamparska. Wydarzenie to wiąże się nam z inną
ucieczką z innego miasta - płonącego Berlina, gdzie 1 maja 1945 r.
Fuhrer III Rzeszy decyduje się na ucieczkę ze swą małżonką Ewą
Braun-Hitler właśnie przy pomocy helikoptera pilotowanego przez
Hannę Reitsch. Jaki tam helikopter - to właśnie był sławetny
dyskoplan V-7!
Proste - nieprawdaż? To właśnie dlatego sowieckie GRU i NKWD/
NKGB/KGB mimo szaleńczych wprost wysiłków nie może znaleźć
zwłok Adolfa Hitlera i jego “Pierwszej Damy III Rzeszy", bo ich tam
po prostu nie b y ł o !!! Były zwłoki sobowtórów, a nie oryginałów!
Co się z nimi stało? Po prostu odlecieli do Festung Anden w
Ameryce Łacińskiej, albo - co jest jeszcze bardziej prawdopodobne -
poddali się Amerykanom i uzyskali immunitet w zamian za różne
tajemnice III Rzeszy... Nieprzypadkowo Amerykanie zdetonowali
swą pierwszą bombę atomową 16 lipca 1945 r. na Jordana de
Muerte. Nieprzypadkowo w niektórych rejonach New Mexico na
niebie pokazały się latające talerze i nieprzypadkowo jeden z nich
rozbił się w okolicach Roswell. To wszystko ma bezpośredni związek
z ucieczką Adolfa Hitlera z Berlina 1 maja 1945 r.! Ale o tym potem.
Dodamy tylko, że rosyjski pisarz - Leonid Płatow w swej książce
“Tajemniczy okręt podwodny" (Warszawa 1974), z niesamowitą
intuicją przewidział to, że Hitlera miał wywieźć z Hamburga
transoceaniczny U-Boot do Ameryki Południowej. Dodajmy, że ów
U-Boot miał być zwodowany w Gdyni! Płatow nie mógł napisać, że
ten okręt podwodny rzeczywiście przejął Hitlerów na swój pokład,
bo jego książka nigdy by się nie ukazała drukiem w realiach Rosji
sowieckiej. Ucieczka Hitlerów wyglądała zatem następująco: z
Berlina do Hamburga nad pierścieniem wojsk sowieckich i polskich,
a potem U-Bootem do Argentyny, Brazylii czy Paragwaju, gdzie
infiltracja niemieckimi agentami, V kolumną i proniemieckimi
lobby osiągnęła kuriozalnie wysoki poziom. Nie mamy dowodów
wprost, ale wskazówek jest dosyć. Osobiście nie wierzymy w to, żeby
sowieckie służby specjalne “odpuściły" tej sprawie, i dały sobie
spokój odkładając ją ad acta. Stalinowi ogromnie zależało na tym, by
ujrzeć na własne oczy trupa człowieka, z którym najpierw zawarł
haniebny i wiarołomny pakt wymierzony przeciwko wolności Polski
i innych krajów środkowej Europy, a który potem zdradził nagłym
napadem wczesnym rankiem 22 czerwca 1941 r. na “zupełnie
nieprzygotowany" do obrony ZSRR. Rzeczywiście, wszystko
wskazuje na to, że faktycznie - ZSRR nie był przygotowany w tym
czasie do wojny - obronnej- dodajmy! Armia Czerwona wraz z
dywizjami NKWD (aż trzy armie Trzeciego Rzutu Strategicznego!)
była niemalże gotowa do miażdżącego a t a k u na Niemcy i marszu
wyzwoleńczego na całą Europę. Nie ma na to dowodów wprost, bo
zostały zniszczone przez komunistów, ale w takim razie takim
dowodem są działania cenzury, która do ostatka, do listopada 1989
r. (w Polsce) i 1990 r. (w b. Czechosłowacji) walczyła z książkami
Wiktora Suworowa i powieściami Toma Clancy'ego! Jak wiele
prawdy - niewygodnej komunistom - musiały one zawierać! A
zawierały bardzo dużo, jak nie całą prawdę o II wojnie światowej,
którą to prawdę przez pół wieku zamazywali hagiografowie Stalina i
jego naśladowców...
To byłoby mniej więcej wszystko, co zamierzaliśmy napisać o
tajemnicach Gór Sowich. Oczywiście jest to tylko jednostronny
pogląd na problem, ale sądzimy, że tych kilka myśli ludzi, którzy nie
są związani z poszukiwaniami skarbów (tych tradycyjnych i tych
historycznych), może kiedyś natchnąć prawdziwych eksploratorów
do rozwiązania tego historycznego rebusu i wielu innych zagadek,
bowiem jak napisał kiedyś słynny poszukiwacz skarbów i literat
Clive Cussler: “Legendy są jak powiązane liny - jedna przechodzi w
drugą"...
Tak jak przedtem, Sowie Góry są otoczone oparem tajemnicy, a
my nie widzimy żadnego rozwiązania tej zagadki, które
zadowoliłoby profesjonalnych historyków, jak i łowców sensacji...
I jeszcze z ostatniej chwili - niedawno, na wiosnę 1998 r. - część
kompleksu podziemnego Gór Sowich - ogółem 2 km korytarzy -
udostępniono turystom. Być może w przyszłości uda się udostępnić
większość tych kompleksów ludziom i przy okazji uda się dowiedzieć
czegoś więcej na temat przeznaczenia tej tytanicznej w skali budowli
podziemnej.
ROZDZIAŁ 7
HBEEPLATZ, POLSKI ROSWELL 2 I HITLEROWSKIE
UFO W KARKONOSZACH
Channeling z cywilizacji Aldebarana? - Rakietowi i jądrowi
specjaliści spotykają się w Czernicy - Dr von Braun utajnia
swoją wizytę - Co faszyści znaleźli na Dolnym Śląsku? -
Zagadki ukryte w Karkonoszach.
Wciąż nie dawało nam spokoju pytanie brzmiące: Skąd i od kogo
faszyści uzyskali dostęp do technologii, która umożliwiała im
konstrukcję takich aparatów latających? Gerd Burdę ma na to
odpowiedź w swym filmie - to hitlerowskie media nawiązały
channelingową łączność z pozaziemską cywilizacja
Aldebarańczyków i to właśnie od nich Niemcy dostali informacje o
konstrukcji latających dysków.
Myśl, przyznajmy, jest niewątpliwie kusząca, ale przecież... Jakoś
nam się nie chce wierzyć, że j a k a k o l w i e k istota, która
zasłużyła sobie na miano r o z u m n e j chciałaby przyczynić się do
krwawej łaźni, jaką faszyści urządzili Europie i reszcie świata,
pospołu z drugim - niemniej nieludzkim czerwonym reżimem. Tak
więc nie sądzimy by tą drogą hitlerowcy uzyskali jakiekolwiek
informacje na temat Czyjejś technologii. Jednakże hitlerowcy taką
technologią dysponowali... - jak więc do tego doszło? Jak sądzimy,
znane jest miejsce, gdzie do tego doszło. Mieszkaniec Czernicy (woj.
dolnośląskie) koło Jeleniej Góry w Górach Kaczawskich, pan M.M.
(dane personalne zastrzeżone) w czasie majowych posiedzeń w
Zakopanem u znanego mistyka, piramidologa i literata Jerzego
Łataka w 1993r. - opowiedział nam o pewnym miejscu w Górach
Kaczawskich zwanym “za Niemca" Hexenplatz -“plac czarownic".
“Hexenplatz", dziwnie kojarzące się z nazwą Hexelgrunt kolo Gdyni.
Ciekawostką tego miejsca jest to, że NOLe były tam obserwowane
już od XV wieku!
Nas natomiast zainteresowała inna informacja, a mianowicie to,
że cały ten Hexenplatz należał do majątku rodziców Ewy Braun -
kochanki a potem żony Adolfa Hitlera! Były tam także domy
wczasowe należące do RSHA... Niestety, tej informacji nie udało się
nam dotychczas zweryfikować. Z tego, co nam wiadomo - sprawę
Hexenplatzu bada znany legnicki ufolog Jarosław Krzyżanowski
znany jako Fox Mulder polskiej ufologii i jego ekipa z “Kontaktu".
Jerzy Gracz w swym artykule twierdzi, że w lecie 1937 r. na
majątek ów spadła z nieba, zataczając się i kolebiąc w powietrzu,
dziwna świetlista kula. Kula owa spadła i rozbiła się - przy czym
okazało się, że nie była to kula, a dysk. Tak się składa, że ta świetlista
otoczka mająca formę kuli, zawierała w sobie latający dysk. Potem,
w 1938 r. do Jeleniej Góry, przybyli najwybitniejsi hitlerowscy fizycy
jądrowi - Heisenberg, von Laue i Hahn. Niestety, nie udało się nam
sprawdzić tej informacji, zaś od mjr mgr Stanisława Siorka nie
uzyskaliśmy także potwierdzenia tego faktu, choć nie wykluczył on
możliwości takiego wydarzenia. Według niego, Niemcy byli
mistrzami kamuflażu i utajniania, zatem takie wydarzenie, jak
spotkanie kilku fizyków w kurorcie nie budziło niczyjego zdziwienia
i przeszło niezauważone... - a zresztą było ono ponoć GANZ
GEHEIM ergo o nim nie mógł się dowiedzieć nikt niepowołany.
Kilkukrotnie tu już wzmiankowany Tadeusz Łukawski swego
czasu opowiedział nam o tym, jak do “Der Riese" przybyli razu
pewnego wysocy oficerowie Wehrmachtu i SS, przy czym był tam
także sam Wehrner von Braun... To było coś, do czego von Braun
nie przyznał się nigdy swym mocodawcom z USA. Okazuje się
jednak, że dr von Braun w “Der Riese" był i to z całą świtą. Jednemu
z oficerów wypadły papiery z teczki i rozwiał je przeciąg. Tadeusz
Łukawski podniósł jeden z nich - był napisany gotykiem, a na górze
znajdowała się pieczęć ze słowem Peenemunde...
To jest następna zagadka. Hexenplatz jest miejscem, gdzie bardzo
często obserwuje się NOLe, co kojarzy się z faktami obserwacji UFO
w okolicach baz wojskowych - składowisk broni rakietowo-jądrowej
Północnej Grupy Wojsk Sowieckich dyslokowanych w Polsce po II
wojnie światowej. Wiemy, że tego rodzaju instalacje znajdują się w
centrum uwagi NOLi.
Po odejściu wojsk rosyjskich we wrześniu 1993 r. NOLe pojawiają
się wciąż nad tym terenem... Możliwym jest także to, że częste loty
Ufitów mają związek z katastrofami powodziowymi z lat 1997 i 1998
czy zniszczeniem gleby na tym obszarze, ale nie sądzimy, by była to
j e d y n a przyczyna Ich zainteresowania. Możliwym jest, że w
rejonie Czernicy w latach 30. coś spadło, co naprowadziło
hitlerowców na myśl skonstruowania broni jądrowej, co później
rozpracowywano w “Der Riese". I to właśnie dlatego pracowano nad
tym w Górach Sowich czy Kaczawskich, a nie w Saarze czy Ruhrze,
nie mówiąc już o Berlinie-Dahlem. To znalezione “coś" n i e
m o g ł o być przewiezione przez terytorium Rzeszy, a to ze względu
na to, że owo “coś" naraziłoby na niebezpieczeństwo obywateli
Niemiec... - więc trzeba było zbudować laboratoria badawcze i cale
zaplecze niedaleko miejsca znalezienia tego “czegoś".
Jest coś jeszcze - Dolny Śląsk w tym czasie był niemal totalnie
zgermanizowany a to gwarantowało całkowite bezpieczeństwo i
tajność tych inwestycji. Rosjanie i Amerykanie nie byli w stanie
posłać tam jakiejkolwiek grupy dywersyjnej, bo ta natychmiast
zostałaby zdemaskowana, otoczona i zlikwidowana - to pewnik! Tak
właśnie po II wojnie światowej polskie UB, WOP i KBW rozprawiło
się z post-hitlerowskim Wehrwolfem. Także zmasowany nalot
dywanowy nie doszedłby do skutku, bo musiałyby jego bombowce
pierwej przelecieć co najmniej 2 tys. km i przebijać się przez
wszystkie systemy niemieckiej obrony przeciwlotniczej. Jednym
słowem powtórzenie nalotu 600 bombowców na Peenemunde
zdałoby się psu na budę w przypadku Gór Sowich czy Kaczawskich.
Ten numer był nie do powtórzenia! Wydaje się zatem, że na Dolnym
Śląsku stało się coś, co nie mogło ujrzeć światła dziennego przed
jakimś - bliżej nieokreślonym Dniem D?!
W latach 1991 i 1993 szukając śladów NOLi w Kotlinie
Jeleniogórskiej i Karkonoszach, spotkaliśmy się z dwojgiem
mieszkańców Karpacza: panią mgr Ewą Katarzyną T. i mgr
Witoldem Sz., którzy zgłosili nam swe obserwacje UFO w rejonie
Karpacza i Doliny Sowiej. W rozmowie z nimi dowiedzieliśmy się o
krążących po Karkonoszach plotkach i pogłoskach na temat tajnego
hitlerowskiego lotniska d l a h e l i k o p t e r ó w położonego
gdzieś na Przełęczy Karkonoskiej. Te niemieckie pionowzloty miały
być hangarowane w ogromnych halach wykutych w skałach... Brzmi
to możliwie i do przyjęcia - ale z drugiej strony trudno przypuścić, że
hale owe mogą znajdować się wewnątrz Małego Szyszaka czy Tępego
Szczytu albo Smogorni... Jednocześnie wbrew temu jest niezmiernie
łatwo wyobrazić sobie start czy lądowanie V-7 z/na siodle
Karkonoskiej Przełęczy, gdzie teren idealnie sprzyja przyjmowaniu
wszelkich pionowo startujących i lądujących pojazdów
powietrznych! Coś takiego jest akurat możliwe. Dyskoplan V-7 był
testowany nad morzem, a zatem musiał być próbowany także w
górach. Karkonosze pasują do tego idealnie, bo nie są wysokie, a na
dodatek mają dobrze rozwiniętą sieć dróg. A zatem dlaczegóżby nie?
W Karkonoszach znajduje się jeszcze coś, co z pewnego punktu
widzenia jest szalenie ważne - tam w latach 40. znajdowała się... -
stacja polarna! O tym, co mają wspólnego V-7 z polarnikami,
opowiemy w następnych rozdziałach.
Karkonosze skrywają wiele tajemnic - m.in. tajemnicę “złotego
pociągu" (podobno odnalezionego w rejonie Piechowic) tajemnicę
“skarbu Wrocławia" (poszukiwanego od 1945 r.) i innych mniejszych
skarbów, które niemieccy żołnierze uciekający na zachód skrywali
przed hordami Rosjan... Jesteśmy przekonani, że ów “skarb
Wrocławia" był niczym innym, jak dokumentacją laboratorium inż.
Miernego z zakładów na Psim Polu - i kto wie, czy nie ma w nim
także.., artefaktów pozaziemskiego pochodzenia?! ...
Skąd te przypuszczenia? Stąd, że gdyby ktoś chciał coś ukryć, to
Karkonosze ze swym literalnie podziemnym światem sztolni i
szybów stwarzają idealne warunki do chowania czegokolwiek - od
skrzynki z kosztownościami do “złotego pociągu" czy Bursztynowej
Komnaty. Karkonosze są podziurawione jak szwajcarski ser. Trzeba
tylko skarb włożyć do szybu albo sztolni i odpalić przy wejściu mały
ładunek wybuchowy... Potem ktoś mógłby tego szukać do śmierci!...
Istnieją w Karkonoszach dwa miejsca, gdzie mógłby być ukryty
skarb Wrocławia: Biały Jar na obszarze masywu Śnieżki i stoki
Sobiesza lub Ostrosza między Sobieszowem a Piechowicami. Słynny
poszukiwacz skarbów i eksplorator Ryszard Wójcik właśnie tam
sytuuje miejsce ukrycia przez Niemców “złotego pociągu" w tunelu,
którego wejście zawalono wybuchem. Pomiar teleradiestezyjny
potwierdza tą hipotezę, ów skarb najprawdopodobniej znajduje się
w obrzeżu Doliny Cichej, opodal ruin starej huty. Legendy
karkonoskie sytuują miejsce schowania “skarbu wrocławskiego"
także w paśmie Pogórza Łomnickiego - na szczytach Witoszy lub
Grodnej. A. Sukmanowska, S. Stolarczyk oraz już tu wzmiankowana
J. Lamparska zasadniczo nie wykluczają tej lokalizacji, ale na
podstawie relacji ludzi, którzy byli tu krótko przed i po agonii III
Rzeszy nie są w stanie powiedzieć niczego konkretnego, wszyscy
“coś widzieli", ale co? - tego nikt nie wie... Byłoby nie od rzeczy
dokonać sondażu przy pomocy mikroładunków wybuchowych w
poszukiwaniu podziemnych pustek. Mikrosejsmika może wykazać
dokładne położenie podziemnych przestrzeni i wszelkich innych
zmian ciągłości gleby czy skały.
Poza tym zaproponowaliśmy już mjr mgr Stanisławowi Siorkowi z
Wrocławia dokonanie dokładnej analizy zdjęć lotniczych i
kosmicznych Kotliny Jeleniogórskiej i innych ciekawych i
“skarbonośnych" miejsc Dolnego Śląska, wykonanych przez
amerykańskie LANDSATy i francuskie SPOTy. Można na tych
zdjęciach wykryć anomalie o rozmiarach 80 x 80 m (LANDSAT) czy
nawet 30 x 30 (SPOT) - zdjęcia udostępnia w Internecie firma
Microsoft. Mjr mgr Siorek domniemywał, że CIA już coś takiego
dokonała i dlatego zainteresowała się zamkiem Książ. Jak dotąd, do
tej transakcji nie doszło...
Interesującą jest także informacja o tym, że Książ łączy z Górami
Sowimi podziemny tunel... Czy taki tunel mógł łączyć Karkonosze z
Książem? Nie zapominajmy o tym, że Niemcy byli doskonałymi
konstruktorami i ich budowle do dziś dnia spełniają doskonale
swoją rolę, przeciwstawiając się niszczącemu działaniu czasu.
Dlatego jesteśmy niemal pewni tego, że prędzej czy później skarby
Sudetów wyjdą na światło dzienne.
I jeszcze a propos skarbów - po wojnie obszar Karkonoszy był
penetrowany przez zachodnie wywiady od CIA i BND aż po SDECE i
MI-6. I czego ci panowie w ciemnych okularach i postawionych
kołnierzach płaszczów tam szukali? Uranu? Skarbów? Dzieł sztuki?
Nie. Niczego takiego. Podejrzewamy, że oni poszukiwali ni mniej ni
więcej, ale serca" dyskoplanu V-7, jego jądrowego (czy nawet
termojądrowego) silnika!
Amerykanie mieli uranu i toru dosyć u siebie. Sowieci
eksploatowali uran przede wszystkim w krajach tzw. demokracji
ludowej i doprowadzili do tego, że w latach 50. polskie pokłady tego
pierwiastka stały się nieopłacalne do wydobycia.
Nuklearny napęd V-7! Właśnie o to szło - aby latający dysk mógł
rozwinąć prędkość 2000 km/h i więcej - a to jest 1,7 Ma, aby w kilka
sekund osiągnąć pułap 12 km i aby unieść ładunek rzędu 5 ton -
trzeba mieć silnik całkiem nowej generacji. Silnik ten wynalazł dr V.
Schauberger i jego planów nie oddał nikomu, nawet za cenę 3 mln
ówczesnych dolarów!
To właśnie dlatego zachodnie wywiady czesały te góry. Nie
interesowało ich złoto, uran czy dyslokacja wojsk sowieckich.
Chodziło tu o genialne wynalazki uczonych Trzeciej Rzeszy, które
Sowieci wywieźli na Syberię, jak to się stało z laboratorium i
zakładami inż. Miethego we Wrocławiu i zakładami produkującymi
na potrzeby Luftwaffe w innych miastach, w których stanęła
grabieżcza stopa czerwonoarmisty... Już wtedy Stalinowi marzyła się
III wojna światowa, a marzenie to było aktualne aż do 1989 r., kiedy
to padł sowiecki kolos i rozpadł się Układ Warszawski - m.in. dzięki
poświęceniu i szaleńczej odwadze polskiego patrioty - płk Ryszarda
Kuklińskiego, dzięki któremu ocalała nie tylko Polska, ale także cała
Europa od atomowego piekła, w które chciała ją wtrącić garstka
ogłupionych wódką i władzą oszołomów z Kremla. A wszystko
zaczęło się wśród gór Dolnego Śląska i trzcinowisk Uznaniu...
ROZDZIAŁ 8
HITLEROWSKI WEHRMACHT NA ANTARKTYDZIE
Bursztynowa Komnata (i więcej) w liście naszego
informatora - Jednostki do walki poza kręgiem polarnym w
Kowarach - Niemcy zajmują norweski sektor na
Antarktydzie - Operation High Jump: Amerykańskie
dywizje na Szóstym Kontynencie.
Istnieje wiele wskazówek po temu, że uran w okolicach Kowar
wydobywało się już wcześniej. Najpierw Niemcy wywozili go do
siebie, a po ukończonej wojnie zmienił się kierunek wywozu i
adresaci.
To, że wydobywali go niewolnicy pozostało bez zmiany. Sowieci
rabowali u nas do 1956 r. - potem doszli do wniosku, że dalsza
eksploatacja jest nierentowna i rabowali już u siebie na Uralu.
Nas będzie interesować to, czy hitlerowcy znali technologię, która
umożliwiałaby wykorzystanie izotopów
233
U i
238
U oraz
239
Pu w
prętach i pastylkach paliwowych, w prymitywnych reaktorach
jądrowych? Oficjalna odpowiedź brzmi “nie", ale...
Na początku 1997 r. otrzymaliśmy list z Kowar od mgr Bogdana
W., w którym pisze on dosłownie tak:
27.
Wydobycie uranu - Niemcy kilka lat wydobywali w
Kowarach uranową rudą. W latach 30. przesyłali rudę
238
U do
dalszego rozpracowania do Berlina-Dahlem. Już po wojnie
Rosjanie natknęli się na naładowane rudą wagony z
dokumentami spedycyjnymi.
28.
Góra Grabowiec - istnieją tam zatopione pomieszczenia.
Wojsko próbowało się tam dostać - ale bezskutecznie.
Wyrabiano tam ciężką wodę (!!!).
29.
Krzaczyna - niezbadane podziemia fabryki lotniczej. Na
powierzchni pozostało dużo części lotniczych i wiele miedzi,
dokładniej mówiąc - cienkich miedzianych rurek i ołowiana
płyta o rozmiarach 1 x 1 x 0,2 m. Jedna z podziemnych hal ma
kształt 1/4 koła o promieniu 120 m.
30.
Lotnisko na Kowarskim Grzbiecie i Kowarskiej Przełęczy jest
niemożliwe, bo były one porośnięte lasem i kosówką.
31.
Grodna - w latach 70. wojsko znalazło dokumenty o
działalności niemieckich służb radionasłuchu. W ruinach
zamku była zlokalizowana na niedalekiej łące podziemna
komora, ale nie udało się do niej dotrzeć.
32.
Przełącz Karkonoska - tam także wojsko przeszukało całą
okolicą. Znaleziono podziemne korytarze w Borowicach zalane
wodą i odstrzeloną skałą na dokończenie Drogi Sudeckiej.
33.
Kowarski Grzbiet - nieco poniżej grzbietu znajdowała się
przysiółka Forstbauden (dziś Budniki), gdzie dziś są tylko
ruiny. (...) Przed wojną postawiono tam dwa domy na
solidnych betonowych fundamentach. Nieopodal w lesie
znaleziono stal zbrojeniową i worki cementu - może
pozostałości po budowie tych domów. Mam informacją, że
nocą wychodziły ze wsi straże i włączały wentylatory. Szkoliły
się tam grupy dywersyjno-rozpoznawcze. Na szczycie Łysej
Góry, koło Budników, przy drodze znajdował się podziemny
tunel. Jeszcze w szkole podstawowej moi koledzy chcieli
sprzedać hełmy i maski przeciwgazowe pochodzące stamtąd.
Tunel zasypano w 1965 r. i dziś go już nie można znaleźć.
34.
Jeżeli idzie o Bursztynową Komnatę, to wierzę wyjaśnieniom
o. Klimuszki, że zniszczono ją pod Olsztynem. Jednak co
ciekawe, w Kowarach znaleziono nieśmiertelnik niemieckiego
żołnierza z numerem obozu jenieckiego koło Olsztyna... "
Tyle mgr Bogdan W. Oczywiście, że zgadzamy się z jego
uwagami. Samolot - taki, jakie znamy z codziennej praktyki - nie
mógłby lądować w żadnym miejscu Karkonoszy z wyjątkiem lotnisk
Jeleniej Góry, to oczywiste. Ale - jak tu już niejednokrotnie
mówiliśmy - my szukamy samolotów pionowego startu i lądowania,
a ten może siadać byle gdzie, jeżeli ma tylko kawałek równego
terenu do dyspozycji...
Co do szkolenia dywersantów, to inne źródła dodają do tej
informacji także i to, że w Kowarach były szkolone tylko e l i t a r n e
jednostki wojskowe. Żeby było ciekawiej, to te jednostki były
szkolone nie do walki w rejonach subpolarnych, jakie mamy np. w
Norwegii czy Kanadzie, ale do działań w warunkach polarnych,
takich jakie mamy w Arktyce i na Antarktydzie!... Celem tego
szkolenia było po prostu opanowanie Szpicbergenu, Wyspy Jana
Mayena, Islandii, Grenlandii, wysp Archipelagu Arktycznego
Kanady i Arktyki! A właśnie! - od 1940 r. Także - polarnych,
antarktycznych posiadłości Norwegii. To już nie była robota dla
górskich strzelców Gebirgsjagerregimentu gen. Dietla (którzy
szybko opanowali Norwegię), ale dla specjalnych sił przeznaczonych
do walki w ekstremalnych warunkach klimatycznych obu Biegunów
naszej planety!...
Nasuwa się tu ciekawa dygresja - otóż jak wyglądałaby wojna,
gdyby hitlerowcy zawarli pakt z południowymi republikami ZSRR
wymierzony przeciwko Rosji? Hitler popełnił duży błąd atakując
ZSRR nie przygotowawszy uprzednio gruntu w “stanach":
Kazachstanie, Uzbekistanie, Tadżykistanie, itd. Posługując się
wojskami tych republik przekabaconych na narodowy socjalizm i
idąc na fali nienawiści do Stalina, mógłby wziąć Rosję w trzy ognie:
od zachodu z Polski, Czechosłowacji, Węgier, Rumunii i Bułgarii via
Morze Czarne; od północy z Norwegii i Finlandii (Finowie nie mieli
powodów, by kochać Sowietów za 1939 rok...) i od południa ze
strony “stanów"... Dzięki Bogu - Hitler tego nie zrobił i przegrał
kampanię rosyjską.
Ale ad rem - w maju 1940 r. padła Norwegia. Jej władze na czele z
królem Olafem wyemigrowały do Anglii, skąd kierowały norweskim
Ruchem Oporu, któremu zawdzięczamy zniszczenie fabryki D
2
0 w
Rjukan i zatopienie całego jej zapasu -200 kg w wodach jeziora
Tinnsjo (wg innych źródeł w jeziorze Mjosa). Poza ziemiami
Królestwa Norwegii hitlerowcom zachciało się także jego posiadłości
antarktycznych. Obsadzenie antarktycznych posiadłości Norwegii
przypadło w udziale specjalnej jednostce dowodzonej przez Alfreda
Richtera. Niektórzy badacze tej najciemniejszej zagadki II wojny
światowej twierdzą, że wszystko zaczęło się już w 1938 r., kiedy to
Richter przeleciał nad Ziemią Królowej Maud i ze swego małego
samolotu zrzucił na teren Neuschwabenlandu (Nowej Szwabii - jak
przemianowała niemiecka propaganda Ziemię Królowej Maud)
kilkanaście proporczyków z hitlerowskim Hakenkreutzem. Tym
sposobem Niemcy złamali wszystkie umowy międzynarodowe
dotyczące podziału Antarktydy. Okupacja tych ziem po zdobyciu
Norwegii była już tylko formalnością...
I tutaj zaczęły się schody. Już w 1941 r. hitlerowcy poczynili
pierwsze kroki do kolonizacji Nowej Szwabii i innych części
Antarktydy, na co wskazuje istnienie stacji antarktycznej “Oazis" w
Oazie Bungera. Dziś tam znajduje się stacja “A. B. Dobrowolski" -
przejęta od ZSRR w 1959 r. Dziś nadaremnie byłoby szukać tam
śladów po hitlerowskich polarnikach, bowiem od 1956 r.
“gospodarowali" tam Rosjanie i jeżeli nawet były tam jakieś dowody
na działalność Niemców, to zostały one dokładnie zatarte...
Kolejna dygresja - stacja antarktyczna “Oazis" a potem “A. B.
Dobrowolski" znajduje się w czymś, co polarnicy nazywają “oazami",
bowiem tak jak saharyjskie oazy, zawierają one wodę w stanie
wolnym w postaci jeziorek i minimalną ilość śniegu oraz lodu. Nie
jest wyjaśnione właściwie, d l a c z e g o te oazy powstały w caliźnie
lodowego pancerza Antarktydy.
A może w y b i t o je potężnymi eksplozjami jądrowymi?... Oaza
Bungera została odkryta przez amerykańskiego lotnika Bungera -
towarzysza wyprawy admirała Byrda, a zatem n i e b y ł o jej przed
1946 r.! A zatem, czy oazy powstały wskutek doświadczeń
niemieckich z bronią jądrową na Antarktydzie? To byłoby do
udowodnienia, wystarczy przejrzeć sejsmogramy z tego okresu z
instytutów sejsmologicznych w Durbanie, Johannesburgu czy Punta
Arenas. Na sejsmogramach wybuch jądrowy pozostawia swój ślad -
pojedynczy wysoki “pik". Znalezienie takiego “pika" świadczyłoby o
tym, że w rejonie Antarktydy przeprowadzano we wczesnych latach
40. testy jądrowe...
Być może już to ktoś zrobił, bo znane były sejsmiczne efekty
wybuchów jądrowych. Ktoś zadał sobie tyle trudu i przejrzał te
rejestry, wykrył cały szereg “pików", wyciągnął wnioski i
...w 1946 r. na Antarktydę wybrał się admirał Richard Byrd, ale
jego ekspedycja przypominała bardziej zbrojną wyprawę zdobywczą,
niż naukowy rejs w wody Antarktyki. Pomiędzy t r z y n a s t o m a
okrętami znajdowały się lodołamacze, lotniskowiec, tankowce i
jeden okręt podwodny! Jednostki te wiozły 25 naukowców i 4100
żołnierzy, 15 dużych samolotów, samoloty zwiadowcze dalekiego
zasięgu, helikoptery i latające łodzie. Szło tutaj o wielkoskalową
Operation High Jump, którą finansował Waszyngton, uchwaloną
przez Kongres USA i realizowaną przez marynarkę wojenną - US
Navy.
Cele wyprawy do Ziemi Królowej Maud (alias Neuschwabenlandu)
- według oficjalnej propagandy - były całkiem naukowe. Hmmm...
Jeżeli tak było w rzeczywistości, to po co w takim razie była
potrzebna Byrdowi ta cała machina wojenna w sile dywizji piechoty?
Co tam Amerykanie robili? I z jakiego powodu -jak twierdzili
chilijscy i argentyńscy dziennikarze - Amerykanie mieli znaczne
problemy z wejściem na brzegi Antarktydy? A dlaczego admirał
Byrd wykonał długi na 200 km marsz przez całą Antarktydę
Wschodnią? Kogo tam szukał? Może faszystów?
Wybacz Czytelniku kolejną dygresję - wiadomo, że kryptonimy
operacji wojskowych mają z ich celami pewien związek i ten High
Jump nie dawał nam spokoju. Kiedy skojarzyliśmy to z
dyskoplanami to od razu wszystko stało się jasne - w porównaniu z
ówczesnymi samolotami, V-7 potrafił rzeczywiście wykonać high
jump! wysoki skok! ...
Być może prawda jest ukryta właśnie tam, bowiem w tych czasach
Niemcy bardzo interesowali się polarnymi obszarami Ziemi.
Wspomnijmy choćby wyprawę okrętu podwodnego U-209 pod
dowództwem komandora Broddy na wody Bieguna Północnego,
która była jednym wielkim niepowodzeniem. Tak wielkim, że teraz
trzeba poszukiwać U-209 na dnie basenu Amundsena czy
Makarowa, 4.000 m pod lodami Bieguna Północnego.
Admirał Byrd powrócił z Antarktydy ze znacznymi stratami w
ludziach i sprzęcie. Najciekawszym jest to, co oświadczył:
“ Stany Zjednoczone muszą się przygotować do obrony przed
nieprzyjacielem, który dysponuje obiektami latającymi mogącymi
im zagrozić z biegunów naszej planety. "
Gerd Burde twierdzi, że adm. Byrd miał na myśli hitlerowskie
latające dyski, które - wg dr Strangesa - wyrabiano tam, gdzie uciekli
naziści. Oto możliwe lokalizacje:
35.
Neuschwabenland na Antarktydzie,
36.
Półwysep Tajmyr na Syberii, ZSRR,
37.
La Pampa w Argentynie,
38.
Region Południowych Andów,
39.
Taormina na Sycylii,
40.
Mediolan we Włoszech,
41.
Johannesburg w RPA,
42.
Terytorium pomiędzy Bahia Błanca, Cordobą a Salta w
Argentynie,
43.
Reno w stanie Newada, USA.
W tych wyżej wymienionych miejscach mogły - wg dr Strangesa -
znajdować się supertajne hitlerowskie bazy latających dysków. Być
może tak było, ale o tym w zakończeniu. A teraz powróćmy do
zagadek Kowar i okolic.
Karkonosze są - jak tu już nadmieniliśmy - po prostu
naszpikowane sztolniami i szybami jak szwajcarski ser z powodu
permanentnego kopania minerałów i szukania skarbów już od XV
wieku. Kopali i ryli tam, wysadzali w powietrze i rąbali skałę
Ślązacy, Polacy, Niemcy, Walonowie, Czesi, Słowacy, Węgrzy,
Rosjanie i wszyscy inni - których fascynowały te niewysokie góry i
ich bogactwa, tajemnicze i ciemne lasy, które niszczy cywilizacyjny
postęp XX wieku...
Pytamy raz jeszcze: czego oni tam szukali? Oczywiście szło o złoto,
srebro, szlachetne i półszlachetne kamienie - tymi ostatnimi Natura
hojnie obdzieliła Karkonosze i stąd właśnie pochodzi ta rozmaitość
sztolni i korytarzy czy szybów w okolicach Karpacza, Sobieszowa,
Jagniątkowa, Podgórzyna, Szklarskiej Poręby, Piechowic, itd. itp.
Szukano także rud manganu (Mn), molibdenu (Mo) - służących do
uszlachetniania stali no i oczywiście uranu i toru. Na Dolnym Śląsku
znajduje się wiele złóż tych pierwiastków w następujących
lokalizacjach:
44.
Radoniów k./Gryfowa Śląskiego - U,
45.
Kopaniec k./Jeleniej Góry - U, Y, Er, Th,
46.
Kowary-U, Th,
47.
Kletno k./Stronia Śląskiego - U, Y, Er, Th,
48.
Janowice, Rudawy Janowickie U,
49.
Głuszyca, Góry Sowie - U,
50.
Bogatynia - Th, Y, Er,
51.
Okrzeszyn k./Wałbrzycha - U,
52.
Szklarska Poręba - Th, Y, Er,
53.
Lubomierz k./Jeleniej Góry - Y, Er,
54.
Nowa Sól-U,
55.
Wambierzyce - U.
Wszystkie złoża zawierają także rad (Ra) i radon (Rn), które są
produktami rozpadu uranu i toru.
Już wiemy, że to właśnie ze śląskiego uranu Sowieci
wyprodukowali swe bomby atomowe. Poza uranem, na Dolnym
Śląsku znajdują się także i inne minerały, które Niemcy i Rosjanie
mogli wydobywać i używać w technologiach nuklearnych:
SZMARAGDY - czyli Be
3
Al
2
(Si
6
O
18
) - występujące w Strzegomiu i
Ząbkowicach, złoża stanowiące również cenne źródło berylu,
pierwiastka niezbędnego do wybudowania reaktora jądrowego.
Beryl ma jeszcze jedną właściwość - otóż przy bombardowaniu
płytki berylu cząstkami alfa - czyli
2
4
He - emituje on wielką ilość
neutronów i dlatego używa się go do produkcji bomb
neutronowych...
GRAFIT - czysta, alotropowa odmiana węgla - C - służy jako
moderator neutronów w reaktorach jądrowych. Wydobywa się go
m.in. w Wałbrzychu.
CYRKONY - ZrSiO
4
- także HfSiO
4
- zawierające dwa ważne dla
atomowej technologii pierwiastki - cyrkon i hafn. Używa się ich do
budowy reaktorów jądrowych. Występują w Strzegomiu i Jeleniej
Górze.
GRANATY – M
3
M
2
(SiO
4
)
3
- które mogą zawierać cały szereg
pierwiastków użytecznych w technologiach jądrowych. Wydobywa
się je w: Strzegomiu, Sobótce, Jordanowie Śląskim, Świdnicy,
Strzelinie, Ząbkowicach Śląskich, Jeleniej Górze, Nowej Rudzie i
Kłodzku. Jak wynika z tego, Dolny Śląsk zawiera niemal wszystkie
komponenty broni jądrowych czy reaktorów jądrowych.
Wystarczyło to wszystko wydobyć, oczyścić, wzbogacić... i zrobić z
tego wszystkiego bomby A, H czy N, a także środki przenoszenia
tych broni - rakiety V-l, V-2, V-6 czy V-7... Dlatego było potrzeba tak
dużo wody do flotacji rud metali i niemetali w "Der Riese" w Górach
Sowich. Czyż to jeszcze nie jest jasne?
Notabene, w okresie lat 70., za czasów Edwarda Gierka, naszemu
gensekowi wpadło do głowy skonstruowanie naszej własnej, polskiej
bomby wodorowej, czym miał się zająć komendant WAT - gen. dyw.
prof. dr hab. Sylwester Kaliski. Najprawdopodobniej sprawa bomby
H dla Gierka była czymś ubocznym, a gen. Kaliski pracował
najprawdopodobniej nad zupełnie nową bronią. Komponenty do
tego dzieła miał - właśnie na Dolnym Śląsku, co uniezależniało go od
dostaw surowców i sprzętu z ZSRR. Sowietów to wszystko
zirytowało do tego stopnia, że zamknęli polski poligon rakietowy w...
Łebie i zamiast polskich, wprowadzili sowieckie rakiety, zaś gen.
Kaliski zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, co często się
zdarzało ludziom niewygodnym Moskwie za czasów PRL...
Miłośnicy tajemnic Karkonoszy zwrócili naszą uwagę na pewną
miejscowość w okolicy Karpacza - Dolinę Sowią. Faktycznie dolina
ta jest naprawdę niesamowita, szczególnie wieczorami przy
księżycowej pełni, kiedy to dolinę spowija atmosfera trudnego do
zdefiniowania horroru rodem z opowiadań Lovercrafta... Ale ad rem
- w Sowiej Dolinie znajdują się sztolnie, które wycięli w skale
Walonowie - co zostało uwidocznione w nazwach - np. Waloński
Kamień. Byliśmy tam i wydaje się nam, że działały tutaj doskonalsze
narzędzia górnicze, niż prymitywne dłuta i świdry Walonów z XV,
XVI czy XVII wieku i ładunki z silniejszych materiałów
wybuchowych, niż czarny proch...
Czy szukano tam uranu? Być może tak, ale nie znaleziono go. Nie
można jednak wykluczyć, że go tam nie ma. Być może, że w Sowiej
Dolinie ukryto jakieś skarby z czasów II wojny światowej.
Wystarczyło pod osłoną nocy przynieść drogocenny ładunek z
Karpacza do Sowiej Doliny, potem przynieść do najbliższej sztolni
czy szybu, zawalić go wybuchem i zastrzelić współpracowników czy
pomocników.
Proste - nieprawdaż? Tak rozgrywało się to wiele razy, więc mogło
się wydarzyć także i tutaj.
W wielu miejscach Dolnego Śląska mówi się o skarbach
chronionych przez bojowe gazy zgromadzone przez Niemców.
Sądzimy, że jest to bardzo “gorący" ślad. Dlaczego? A dlatego, że
potencjalny znalazca nie miałby tego komu oznajmić, zgodnie z
zasadą, że najlepiej milczy martwy. Skarby nie miały bronić się
magicznymi siłami, ale najzupełniej realnymi środkami w postaci
fosgenu, difosgenu, iperytu, tabunu i innymi paskudztwami.
Znalazca po kilku latach znajdzie otwór do sztolni czy szybu ze
skarbami i z radości zapomni o środkach bezpieczeństwa. Potem już
jest prościutko - kilka głębszych wdechów, jęk szoku i bólu, utrata
świadomości i śmierć po kilku minutach. I to jest koniec, finis,
exitus, a skarb pozostaje nienaruszony. Może to właśnie dlatego
leśne zwierzęta trzymają się z daleka od niektórych obszarów
Sudetów. Wyjaśnienie tego jest proste - one wyczuwają obecność
toksycznych środków bojowych i czającą się śmierć. Jeżeli chcemy
coś znaleźć, to tylko w tych miejscach!
Ale musimy mieć cały zestaw ochronny OP-1 + maska p. gaz. Jest
nadzieja, że woda w czasie wielkiej powodzi w 1997 r. wytłoczyła
gazy trujące z podziemnych komór (co jednocześnie tłumaczyłoby
jej toksyczność) - ale to już jest nasz domysł. Trzeba zlokalizować
takie miejsca i zbadać, co się w nich znajduje... Mogłoby to
doprowadzić do stworzenia ogólnej teorii poszukiwania skrytek z
gazowymi zabezpieczeniami, ale to już robota dla profesjonałów w
rodzaju Mela Fishera, Clive Cusslera czy naszego Ryszarda
Wójcika... My, jako amatorzy, możemy ostrzec innych amatorów
przed takiego rodzaju “niespodziewankami", których można się
spodziewać także na Dolnym Śląsku, w postaci fugasów i granatów
gazowych w sztolniach i szybach. A nie są to jedyne “przyjemności" i
“atrakcje", które mogą Was spotkać!
W sierpniu 1993 r. w Piechowicach zwiedziliśmy tunele wycięte w
stoku Sobiesza od strony Cichej Doliny. Wyrąbano je w masie
różowego granitu, w której od czasu do czasu błyskały kryształy
kwarcu - ale czy rąbano ten granit tylko po to?
Już na pierwszy rzut oka jest oczywiste, że kiedyś wycięto ze
zbocza kilkaset metrów sześciennych granitu, a przecież to nie mógł
być kamieniołom! Kopalnia kryształu górskiego? - być może, ale co
w takim razie robią w dolinie Cichego Potoku dziwne struktury z
cegieł, wyglądające jak szyby wentylacyjne? Dziś są wypełnione
ziemią i zarosłe roślinami, a jakiemu celowi służyły pół wieku temu?
Kominy wentylacyjne? A skoro tak, to pytamy: komu i po co i gdzie
dostarczały one powietrze?! Tak więc może ma rację legenda
sytuująca “złoty pociąg" gdzieś w zboczu Sobiesza czy pod Cicha
Doliną? Zagadka ta jest jeszcze bardziej interesująca dlatego, że
właśnie w bliskości Piechowic może znajdować się klucz do
największej tajemnicy nie tylko II wojny światowej, ale również
całego XX wieku.
Cóż to takiego?
Przecież to UFO jest taką tajemnicą.
Ale jeszcze zostańmy na chwilę przy Twierdzy Kłodzkiej.
Twierdza ta została wybudowana już w XVIII wieku, a w czasie II
wojny światowej znajdował się tam obóz jeniecki Stalag VIIIa - poza
tym było tam ciężkie więzienie dla jeńców wojennych. To mówią
oficjalne przewodniki.
Przewodnicy, którzy prowadzili wycieczki po szlakach
turystycznych Twierdzy mówili nam, że w czasie wojny znajdowała
się tam fabryka elektrycznych i elektronicznych podzespołów do
rakiet V. Co najciekawsze - te podzespoły wywożono potem do “Der
Riese" i do Peenemunde. W fabryce pracowali sowieccy jeńcy
wojenni, których Niemcy zamordowali i pochowali na cmentarzu
Stalagu VIIIa. Nieszczęśnicy ci i tak zostaliby po tzw. "Wyzwoleniu"
rozwaleni przez NKWD za tchórzostwo w obliczu wroga na rozkaz
obłąkanego zbrodniarza z Kremla...
Podziemna fabryka miała się znajdować pod twierdzą i to głęboko
- na 12 kondygnacji - tymczasem dla turystów udostępniono tylko
dwie... Ostatnich 10 zalano wodą, a wejścia do nich Niemcy
wysadzili w powietrze. To właśnie tam toczy się m.in. akcja
ostatniego odcinka serialu Konrada Nałęckiego “Czterej pancerni i
pies".
Autor tej wojennej epopei, według której Konrad Nałęcki
zrealizował ten najpopularniejszy serial w PRL, płk Janusz
Przymanowski (zmarły w lipcu 1998 r.), mimo tego, że sam był
zaprzysięgłym komunistą, przedstawił w niej bardzo ważną myśl. Na
stronicach jego powieści, w rozdziałach 11, 12 i 13 tomu II, czytamy o
tym, jak to załoga czołgu T-34 “Rudy" o numerze taktycznym 102
toczy zwycięski bój z hitlerowskim desantem, którego zadaniem było
ewakuować z terenów zajętych przez Polaków i Rosjan kontenery z
rozszczepialnym materiałem. Z kolei na filmie, całe to wydarzenie
rozgrywało się w okolicach Gdyni-Babich Dołów i Oksywia(!) –
ciekawe czy płk Przymanowski i Konrad Nałęcki tylko przez
przypadek umieścili tam swych bohaterów? A może było w tym coś
więcej? Kręcąc X i XI odcinek “Pancernych" obaj realizatorzy
musieli wiedzieć coś więcej, niż to trąbiła i wbijała nam w głowy
peerelowska propaganda...
Po zwalczeniu desantu niemieckiego, który jednak załadował
pojemniki na pokład U-Boota “Hermenegildy", sowieckie lotnictwo
topi U-Boota i na tym kończy się ten sensacyjny epizod. Jest jednak
drugie dno tej historii - otóż sowiecki generał dokładnie wiedział o
jaki ładunek toczy się gra. Powiedział o tym polskiemu dowódcy
brygady pancernej a ten załodze “Rudego". Po akcji “Hermenegilda"
załoga ta zostaje wysłana do forsowania Odry - w najgorszy ogień, a
nuż polscy czołgiści zginą w boju i prawda o wiedzy sowieckich
generałów nigdy nie wypłynie na wierzch?... Bo to jest doprawdy
ciekawe - oficjalnie mówi się, że Sowieci nic nie wiedzieli o broni
jądrowej nad którą pracowali ci obrzydliwi kapitalistyczni i
burżuazyjni uczeni i wojskowi, a tu masz... sowiecki generał wie nie
tylko o uranie, to zna jeszcze równoważnik trotylowy! Jakież foux-
pas! Pułkownik Przymanowski przemycił w powieści i filmie
prawdę, której ujawnienia tak bali się włodarze Kremla i ich
warszawskie podnóżki!
Takich “foux-pas" jest w tej powieści więcej i dość dużo mówi się o
rzeczach, o których czytało się jedynie w podziemnej literaturze
sprowadzanej z Zachodu, czy wysłuchiwanych na falach RWE, VoA
czy SVOBODA... No bo np. co robił Polak Janek Kos i Gruzin
Grigorij Saakaszwili w Przymorskim Kraju nad brzegami Pacyfiku?
Albo jak znalazł się w Rosji Wasyl Selmen alias Olgierd Jarosz,
dowódca “Rudego" numer 1? A czy nie jest zagadkowa jego śmierć?
Wszak Gustlikowi Jeleniowi pokazał się on na moment w Spandau -
wychodząc z ziemianki sztabu brygady... A może Selmen/Jarosz
został po prostu przeniesiony do GRU? Historia wywiadów i
kontrwywiadów zna nie takie numery! I tak dalej, i temu podobnie...
Dlatego na miejscu niektórych co bardziej oszołomowatych
krytyków literackich i filmowych nie wieszałbym psów na płk
Przymanowskim, bo w “Czterech pancernych..." powiedział on
więcej prawdy, niż niejeden historyk po 1989 r. Janusz
Przymanowski był korespondentem wojennym armii Berlinga, więc
widział i słyszał niejedno. I nie mógł napisać zbyt dużo - wszak pisał
to we wczesnych latach 60. i dlatego musiał trzymać się prawa
Burdego - “kto wie, nic nie mówi - kto mówi, nic nie wie".
Wróćmy do Dolnego Śląska, gdzie zakłady umieszczone w takich
miejscowościach jak: Dzierżoniów, Kłodzko, Świdnica, Legnica czy
Wrocław pracowały dla hitlerowskiego programu broni V i nie są
obce dla badaczy tego problemu. Ci, którzy tam pracowali i przeżyli,
po powrocie do domu byli przesłuchiwani przez oficerów NKWD,
GRU czy po prostu Armii Czerwonej jak to było z Tadeuszem
Łukawskim i innymi. Sowieci za wszelką cenę chcieli wydrzeć
hitlerowcom sekret broni V, bo j u ż w t e d y - gdy umilkły salwy II
wojny światowej - planowali III wojnę światową a jej preludium
odegrało się w 1946 r. na niebie Szwecji, Norwegii, Danii i Finlandii.
Twierdza Kłodzka jest jednym ogniwem z długiego łańcucha
miejsc, w których prowadzono prace nad częściami samolotów,
rakiet i dyskoplanów V-7. Te części były potem wywożone do
Mimoyecąues, Epperleąues i innych miejsc, skąd w postaci
pocisków leciały na Londyn, Antwerpię... - w celu spełnienia
diabelskiego życzenia Fuhrera III Rzeszy by zetrzeć i spalić te miasta
na proch i popiół. Nikt nie wie, do czego doszłoby, gdyby
hitlerowcom udało się skonstruować bombę A, H czy N plus latający
ponaddźwiękowo dysk. Spełniłaby się ponura wizja P. K. Dicka w
której Niemcy i Japończycy wygrali II wojnę światową. Po nas
zostałby jeno popiół z krematoriów Auschwitz, Birkenau, Sttuthofu,
Sobiboru, Treblinki i innych miejsc masowego mordowania.
Na całe szczęście dla nas - Słowian, Żydów i Cyganów (którzy
mieli iść w pierwszej kolejności “do gazu") - te obłąkańcze plany
zostały pokrzyżowane. I stało się inaczej.
ROZDZIAŁ 9
URANOWY SZLAK NIBELUNGÓW
Walka o strategiczne surowce trwa - ślady wiodą do
Jachymowa - Poszukiwania w Beskidach, Górach
Świętokrzyskich i Tatrach - Zbyt wiele bunkrów, jak na nasz
gust: Baza Spała-Konewka-Jeleń - Niebezpieczny ładunek
pociągów pancernych.
Odetchnijmy trochę od Sudetów i przenieśmy się gdzieś indziej,
tam gdzie naziści prawdopodobnie pracowali nad swymi broniami i
pozyskiwali rudy pierwiastków służących w technologiach
jądrowych - bowiem dyskoplan V-7 spełniał rolę idealnego nośnika
dla wszelkiego rodzaju broni masowego rażenia.
Nasz przegląd zaczniemy w miejscach poszukiwań rud uranowych
poza Sudetami. Potem spróbujemy wyjaśnić przeznaczenie
kompleksu budowli w Spale, Konewce i Jeleniu i kompleksu
bunkrów w Grzechyni k./Makowa Podhalańskiego, na czym się nie
kończy ten sezam tajemnic, jako że każdy nowy dzień przynosi nowe
odkrycia i wydarzenia... - i więcej pytań, niż odpowiedzi na nie.
W czasie II wojny światowej, hitlerowcy prowadzili wielkoskalowe
poszukiwania rud metali nieżelaznych, a to dlatego że głód
surowcowy zmuszał do zmian w ekonomice Rzeszy i szukania coraz
to innych zamienników - stąd Niemcy stali się mistrzami ersatzów,
ale i tak musieli oni szukać coraz to innych źródeł zaopatrzenia w
nie. To wiedzą wszyscy, ale musimy te sprawy przypomnieć, bo bez
tego nie zrozumiemy, co właściwie działo się w 1943 r. na
pograniczu polsko-słowackim.
Jeżeli idzie o Beskidy, to wedle tego, co nam opowiadali tamtejsi
mieszkańcy wynika, że prace poszukiwawcze za tymi rudami
prowadzono w rejonie Bystrej Podhalańskiej, Osielca, Sidziny (w
rejonie Sidziny istniały dwa gorące źródła, co mogło być przesłanką
do wysnucia wniosku, iż znajdują się tam struktury podobne do
utworów Gór Kruszcowych czy Karkonoszy, gdzie znajdują się także
rudy uranu), Żarnowki czy Zawoi.
Wszędzie tam, gdzie prowadzono poszukiwania (o ile możemy
wierzyć byłym żołnierzom jednostek Armii Krajowej operujących na
tym terenie) znajdują się kamieniołomy. Do poszukiwań włączyli się
także specjaliści z Armii Czerwonej i ich działalność trwała aż do
1950 r.
Wróćmy w Beskidy - jak już tu nadmieniliśmy, wywiad AK
śledzący działalność Niemców w Beskidach, uzyskiwał informacje o
tym, że hitlerowcy poszukują rud uranu, molibdenu i tytanu. M.in.
szukano tych rud w rejonie Babiej Góry Beskidzie Wysokim. Ślady
tych poszukiwań możemy dziś widzieć w rejonie koło szczytowej
Diablaka i Cylu a także przy Przełęczy Brona. Na szczęście tu i gdzie
indziej uranu nie znaleziono, a flisz karpacki nie odpowiadał
strukturom uranonośnym Jachymova...
Mieszkaniec Jordanowa - Tadeusz Łukawski i mieszkaniec
Makowa Podhalańskiego Józef Mędrala - z którymi rozmawialiśmy
na ten temat - twierdzili, że takie właśnie były poglądy
nazistowskich geologów.
Jachymov jest typowym przykładem na to, że hitlerowcy byli
doskonale poinformowani o zasobach rudy uranowej w tym rejonie
- Gór Kruszcowych w Republice Czeskiej. Wydobycie radu z rudy
uranowej Jachymova zaczęło się już ok. 1900 r. a w roku 1939
stanowiło 1/3 produkcji uranu na świecie. Do Jachymova wiodły
hitlerowskich uczonych odkrycia prof. Otto Hahna i jego
współpracowników z Kaiser Wilhelm Institut w Berlinie -
rozszczepienie jądra uranu. To właśnie z Jachymova prof. Hahn
otrzymał 5 ton radioaktywnego materiału, z którego uzyskał i
wyizolował 0,5 g protaktynu (Pa). Jego próby w grudniu 1938 r. - na
krótko po zajęciu przez Niemców Jachymova - prowadziły prosto ku
zbudowaniu “urządzenia uranowego" (czytaj: reaktora jądrowego),
w którym miano używać jako paliwa uranu wyizolowanego z rudy
uranowej przez firmę Degussa.
Jeżeli idzie o Żarnówkę, to nie znajdziemy tu kamieniołomów, ale
w lasach Przysłopskiego Wierchu można jeszcze ponoć znaleźć
resztki wież wiertniczych, przy pomocy których prowadzono
odwierty badawcze.
Inna wersja wydarzeń mówi, że wieże te rozmontowano i
wywieziono w nieznanym kierunku.
Kolejnym miejscem, w którym Niemcy szukali uranu były Tatry -
a dokładniej rejon DW “Księżówka" (kamieniołom), Dolina Białego,
Stara Robota, Kominiarski Wierch (Kominy Tylkowe), Kopa Magury
i najprawdopodobniej Kopa Kondracka. W Wysokich Tatrach
poszukiwania prowadzone były w rejonie turni Mnicha nad
Morskim Okiem i Czarnego Stawu pod Rysami. Co do Tatr
Słowackich, to nie mamy informacji na ten temat, ale
domniemywamy, że takie poszukiwania też tam miały miejsce. Tak
czy owak, wyniki tych poszukiwań musiały być zerowe bowiem w
Tatrach nie ma złóż rud uranowych czy torowych. Do dziś dnia
znajdują się tam tunele i szybiki poszukiwawcze wycięte w skale.
Być może hitlerowcy szukali w Tarach nie tyle rud uranu, ile...
wejścia do podziemnego państwa Agharti? - tak jak to miało miejsce
w rejonie Aggtelek na Węgrzech i w Słowackim Krasie? O tym
jeszcze powiemy w innym miejscu.
Co do Gór Świętokrzyskich, to wiadomo, że rudy uranowo-torowe
z domieszkami hematytu, syderytu i pirytu znajdują się w Rudkach
k./Nowej Słupii, Daleszycach i Bodzentyna - jak dowodzi tego
materiał statystyczny zebrany przez świetnie zapowiadającego się
małopolskiego ufologa Bartosza Soczówkę z MKM UFO “Spodek" w
Miechowie, właśnie w tym mieście i jego okolicach często obserwuje
się NOLe. W pozostałych też. A to potwierdza fakt monitoringu
naszych złóż uranowo-torowych przez Obcych... Niemcy także
musieli wiedzieć o tych złożach (małych, bo małych, ale zawsze) i
mając nadzieję na więcej już umieścili kompleks przetwórczy rud
uranowo-torowych w okolicach Spały-Konewki i Jelenia. O tym
jeszcze powiemy później.
To byłoby na tyle, co do niemieckiej działalności w czasie II wojny
światowej na Podhalu, Podtatrzu i w Tatrach. Pozostał jeszcze
Beskid Mały - w Beskidzie Małym znajdują się także niewielkie złoża
żelaza w postaci syderytu i limonitu w okolicach Łamanej Skały
(Madohory) a w Krzeszowie wytapiano rudę. Niemcy mieli nadzieję,
że tam także - jak i w Górach Świętokrzyskich - będą złoża rud
uranowo-torowych. Niestety, zawiedli się, bowiem Beskid Mały jest
młody - trzeciorzędowy, zaś Góry Świętokrzyskie liczą sobie ponad
700 min lat. Złoża uranu nie byłyby w stanie się utworzyć... Ale i tu
hitlerowcy przygotowywali grunt do wydobycia. Wysiedlano ludzi,
oczyszczano teren i przygotowywano przedpole... Wszystko pod
płaszczykiem akcji wymierzonej w partyzantkę AK. Beskid Mały
znajdował się na pograniczu Rzeszy i Generalnego Gubernatorstwa.
Ala ten fakt nie tłumaczy tak krwawych akcji pacyfikacyjnych - w
tym jest jeszcze drugie dno... Nie bez kozery jest fakt, że Beskid
Mały leży niedaleko od wsi Grzechynia k./Makowa Podhalańskiego.
Nie dysponujemy kompletnymi informacjami, bo jest coraz mniej
świadków tych wojennych wydarzeń. Ludzie umierają i nie
pozostawiają swych wspomnień, no - może czasami powiedzą coś
swym dzieciom i wnukom - tych zaś, niestety, historie sprzed lat
wcale nie interesują.
Dlatego też nie ma się czemu dziwić, że w ciężkich czasach historii
kraju, kiedy to żołnierze AK byli prześladowani przez
komunistyczny aparat władzy przy pomocy sowieckich doradców z
NKWD, NKGB czy KGB, wszelkie informacje o faszystowskich
poszukiwaniach surowców zatraciły się w przepaści czasu.
Obawiamy się, że już nigdy nie dowiemy się, co się działo w czasach
II wojny światowej w Beskidach, Tatrach czy Górach
Świętokrzyskich. Informacje te -jak grudki złota wyłuskujemy z
relacji żołnierzy Armii Krajowej (batalion “Harnasie"), operujących
na terenie Beskidów. .
O kompleksach bunkrów Spała-Konewka-Jeleń obszernie
wypowiadał się red. Bogusław Wołoszański w programach z cyklu
“Sensacje XX wieku" i “Encyklopedia II wojny światowej". To, co
pokazał w materiale filmowym red. Wołoszański, to ogromne
bunkry przypominające Wolfschanze - “Wilczy Szaniec" Fuhrera.
Między innymi padł domysł, że w Spale-Konewce i Jeleniu
wzniesiono kompleks kwatery Hitlera przed inwazją na ZSRR, czyli
przed 22 czerwca 1941 r. Tych “wilczych szańców" było w Polsce -
jak na nasz gust - nieco za dużo... Oczywiście koło Kętrzyna i w
kierunku na Węgorzewo i Ełk wybudowano pomniejsze “szańce" Hla
Himnilera, Goringa i innych hitlerowskich bonzów III Rzeszy, tak
więc nie można mówić tylko o Kętrzynie jako o kwaterze Hitlera, ale
o całym kompleksie kwater głównych OKH, OKL czy SS i Policji
rozciągającym się od Kętrzyna po Węgorzewo i Ełk. Obecnie każda
miejscowość, w której znajdują się poniemieckie bunkry pragnie
widzieć w nich kwaterę Hitlera - i tych kwater jest obecnie co
najmniej 15! Za dużo - odpada... Jedna kwatera Hitlera koło
Kętrzyna całkowicie wystarczyła i nie trzeba było budować następnej
kwatery przesuniętej tylko o 1° długości geograficznej, co przy
przesuwających się frontach nie ma żadnego znaczenia...
Tą argumentacje przedstawiliśmy w 1997 r. red. Wołoszańskiemu
z dopiskiem, że budowle Spały-Konewki-Jelenia przypominają dość
dokładnie bunkry Gór Sowich, a te ostatnie także budowle z Los
Alamos czy Alamogordo. Czy trzeba było coś więcej dodawać?
Nasze uwagi oparliśmy przede wszystkim na informacjach o
rafinacji i wzbogacaniu rud uranu. Dlaczego? Dlatego, że:
56.
Cała budowla - a raczej kompleks budowli - składa się z
potężnych, żelazobetonowych konstrukcji, których grubość
wynosi ponad 2 m, i to tam, gdzie nie groziło bombardowanie
czy silny ostrzał artyleryjski.
57.
Wszystkie drzwi były zrobione ze stali, czy nawet z ołowiu
oprawionego w stal. Były one wodo- i gazoszczelne. Niestety,
niczego więcej nie można powiedzieć, bowiem zostały one
wywiezione do ZSRR. Wnioski można było jednak wyciągnąć na
podstawie masywności zawiasów i obrzeży framug.
58.
Jak to widzieliśmy na filmie red. Wołoszańskiego, cały
kompleks był zalany wodą. A to oznacza, że woda musiała służyć
do celów przemysłowych. Czyżby nie szło tu o rafinerię “ciężkiej
wody" albo zakład flotacji?
Za hipotezą o zakładzie flotacyjnym przemawia fakt, że zakład ten
umiejscowiono w dorzeczu Pilicy i niedaleko od potencjalnych
kopalni uranu w Górach Świętokrzyskich. Skąd to wszystko wiemy?
Odpowiedzi na te pytania udzieliła nam prof. dr Zofia Kielan-
Jaworowska, która w swej książce pt. “Przygody w skamieniałym
świecie" podaje następującą informację:
“Na przełomie XIX i XX wieku, w Górach Świętokrzyskich
pracowali dwaj geologowie obcego pochodzenia: Niemiec -
profesor Uniwersytetu Wrocławskiego dr Georg Gurlich i
Rosjanin - Dymitrij Soboljew, zatrudniony wtedy na Politechnice
Warszawskiej."
Nie trzeba zatem dalszych wyjaśnień, co do tego, skąd Niemcy i
Rosjanie wiedzieli o uranie w Górach Świętokrzyskich?...
Zasoby uranu, podobno niskoprocentowej rudy - jak podają
specjaliści - znajdują się w Górach Świętokrzyskich jak już
wymieniliśmy w okolicach Rudek, Miedzianej Góry, Miedzianki,
Daleszyc, Bodzentyna i Winnego. Ciekawą rzeczą jest to że jest to
autunit - Ca(UO
2
P0
4
)
2
. 8-10 H
2
0 i torbenit - Cu(U0
2
P0
4
)
2
. 8-10 H
2
0 -
które są bardzo silnie radioaktywne - autunit niemal tak samo, jak
uranit - U0
2
i U0
3
- zaś torbenit zaledwie trzykrotnie mniej! Czyli te
złoża nie są tak ubogie, jak to przedstawiano w oficjalnej polskiej
prasie popularnonaukowej?!... Oczywiście hitlerowcy wiedzieli o
tych złożach i zamierzali je wykorzystać do własnych celów.
Zamierzali je wykorzystać, ale na drodze stała im polska - bardzo
silna - partyzantka, która dawała się im solidnie we znaki.
Lokalizacja tego strategicznie ważnego zakładu jest uzasadniona
także i z tego względu - bowiem znajduje się on poza strefą działania
partyzantki z Gór Świętokrzyskich!!!
Ta hipoteza ma swą słabą stronę, ale o tym później. Jak było
naprawdę, to nie dowiemy się nigdy, bo wszystko, co się dało
rozebrać i wywieść zostało rozebrane i wywiezione do Sowietów w
latach 1945 - 1950. W tym przypadku możemy tylko powiedzieć coś
na podstawie aktywności sowieckiego wywiadu wojskowego GRU i
jego odgałęzienia wspólnego z KGB - GKNIIR (Gławnowo Komitieta
Naucznoj i Issliedowatielnoj Razwietki - Głównego Komitetu d/s
Wywiadu Naukowo-Technicznego), które musiało kierować całą
operacją wywozu, Skąd GRU wiedziało, że tam właśnie znajduje się
coś ciekawego? A z “braterskiego" okresu współpracy pomiędzy
RSHA i NKWD w latach 1939-41 w ramach paktu Hitler-Stalin
(mylnie nazywanym paktem Ribbentrop - Mołotow) i z prac prof.
Soboljewa. Posiadając jeszcze informacje z rezydentur w USA i
Wielkiej Brytanii oraz innych krajów, szefowie GRU - a konkretnie
gen. Golikow - mieli dokładny obraz tego, co się działo na terenach
zajętych przez Rzeszę. A także o tym, co się działo po drugiej stronie
Atlantyku... Dzięki temu Sowieci w Agudzerze mogli niemal
natychmiast postawić na nogi swój instytut atomowy, a w cztery lata
po USA zdetonować swą bombę A.
Po tym wydarzeniu, konstrukcja i odpalenie bomby
termojądrowej czyli H, było jedynie kwestią czasu. W momencie,
kiedy Amerykanie odpalali na Eniwetok swe “urządzenie
termonukleame" o zawrotnej masie 60 ton, Sowieci dysponowali już
normalną bombą H, którą można było zrzucić na cel z samolotu,
bądź przenieść przy pomocy rakiety... Czyli inaczej, niż to
przedstawiała peerelowska propaganda.
Polscy badacze: Juliusz Szymański, Mariusz K. Sawicki i Krzysztof
Pietrzak w swej pracy pt. “Niemieckie stanowisko dowodzenia
Jeleń-Konewka", którą poznaliśmy dzięki uprzejmości mgr Siorka,
twierdzą - że baza ta była de facto stanowiskiem dowodzenia.
Punktem wyjścia tego twierdzenia było to, że Niemcy posiadali
więcej takich stanowisk dowodzenia: Kętrzyn, Stepina, Strzyżowo,
Spała-Konew-Jeleń... - co miało wynikać z obsesji Hitlera o swe
bezpieczeństwo, m.in. spowodowało to, że nie latał on samolotami i
z niechęcią podróżował pancernymi autami i pociągami. Pociągi te
oczywiście istniały, były to sztabowe jednostki: Amerika" (Hitler),
“Asien" (Góring), “Afrika" (Keitel), “Befehlzug" (Himmler) " także
“Heinrich", “Westfalen" (Ribbentrop) i “Atlas" (Oberkommando der
Wehrmacht - OKW). Budowę tego kompleksu rozpoczęto w 1940 r.,
mimo, że był już postawiony jeden bunkier “kolejowy" -
przystosowany do przyjmowania pociągów pancernych
hitlerowskich bonzów. Podobnie było w Jeleniu. Na podstawie
egzystencji bunkrów kolejowych, wymienieni powyżej Autorzy
doszli do wniosku, że tam właśnie naziści dokowali swe pociągi, przy
czym pominęli milczeniem fakt, że pociągi te załadowywano i
rozładowywano. Musiało być to “coś" wyjątkowo niebezpiecznego, a
to dlatego, że środki bezpieczeństwa można porównać tylko z tymi,
jakie znajdowały się w “Der Riese". Ba! - i tu także znajdowały się
rezerwy wody. Wydaje się być możliwe, że tutaj także mógł być
wybudowany hitlerowski reaktor jądrowy. Świadczy o tym m.in. to,
że znaleziono tam fragmenty rurek, które mogły służyć za
wymienniki ciepła do pierwotnego i wtórnego chłodzenia reaktora...
Jak to naprawdę wyglądało, możemy sobie tylko wyobrazić, bowiem
zostało to wszystko wywiezione do ZSRR. A to, co zostało, wcale nie
musi świadczyć o tym, że były to zakłady czy montownie silników
lotniczych BMW, Askania czy IG Farben. Zachowane resztki
armatur wodnych i inne urządzenia hydrotechniczne... - przecież to
dokładnie to samo co w kompleksie “Der Riese"! Autorzy podają
wielce interesujący fakt że konstrukcje betonowe były grube na 2,5
m - po co?!
Zagadek jest naprawdę dosyć, a wydaje się, że nie ma im końca.
Obawiamy się, że eksploratorzy z wrocławskiego “Exploratora" i
łódzkiego “Labiryntu" nie ustalą przeznaczenia tych budowli, nie
mówiąc o dotarciu do ich dna. A przecież są one jedynie ogniwem w
ogromnym łańcuchu takich budowli, które powstały w czasie II
wojny światowej. Jak widzimy, poza straszliwym konfliktem tej
wojny, przebiegał jeszcze krwawszy konflikt służb “cichego frontu".
Tę rundę wygrali Sowieci, którzy wywieźli wszystkie tajemnice do
siebie tylko po to, by wykorzystać je do dalszej wojny z wolnym
światem i stworzenia Światowej Republiki Rad!
I na zakończenie jeszcze a propos Tatr. Nasuwa się pytanie, czy
hitlerowcy w Tatrach nie szukali także... Księżycowej Jaskini -
artefaktu po poprzedniej Super-cywilizacji, o której od dawien
dawna wiedzieli słowaccy górale? Hitler wiedział o istnieniu
podziemnego państwa Agharti, o której pisał w swym czasie polski
pisarz, obieżyświat i awanturnik - Antoni Ferdynand Ossendowski.
Hitler musiał znać jego książkę “Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów" i
dlatego chciał znaleźć wejście do tego podziemnego świata. Wejście
do tego świata mogłoby znajdować się w Tatrach, ale nie Bielskich, a
w Zachodnich - w gmachu skalnym Czerwonych Wierchów. W
ramach PROJEKTU TATRY wykazano, że właśnie tam dzieją się
dziwne rzeczy-znikają ludzie, umierają ludzie z nieznanych
przyczyn, a nad skałami ukazują się NOLe... Kiedy połączymy prostą
linią Czerwone Wierchy z kompleksem jaskiń Domicą- Baradla -
gdzie Hitler kazał swym speleologom szukać wejścia do Agharti, i
przeciągniemy linię w drugą stronę, to linia ta przetnie płd. - zach.
stok Babiej Góry gdzie ponoć ma znajdować się tunel
wzmiankowany przez prof. dr inż. Jana Pająka, w którym miały się
poruszać pojazdy jakiejś podziemnej cywilizacji. Przedłużenie tej
linii dalej, ku pn. zach. wiedzie nas w pobliże Łamanej Skały w
Beskidzie Małym... Ale o tym już w następnym rozdziale.
ROZDZIAŁ 10
ZAKAZANA STREFA GRZECHYNI
Grzechynia: hitlerowski “Dreamland"? - Dobrze strzeżony
obszar wytwórczy - “Der Riese" i Grzechynia - analogie nie
są przypadkowe -Amerykańskie bombowce nad Tatrami -
Księżycowa Jaskinia a NKWD - Ostatni rozkaz dla załogi
dyskoplanu: “Uciekać"!
Kiedy kompletowaliśmy materiały do tekstu o Spale-Konewce-
Jeleniu, postawiliśmy przy tym pytanie, dlaczego te obiekty były
chronione przy pomocy formacji Freiwillingen Verbande i SS-
Hilfswillige (Hiwi)? Przecież nie chodziło tutaj tylko o Niemców, a
także Ukraińców, Rosjan, Azerów, Gruzinów, Turkmenów,
Kozaków, i in. ludzi z ziem zajętych przez III Rzeszę. Jak się wydaje,
odpowiedź jest niezbyt skomplikowana: po 1943 r. i klęsce
stalingradzkiej, oddziały te wysyłano głównie na front wschodni i do
pacyfikacji (w 1944 r.) Powstania Warszawskiego. Przeto nie istniał
problem, jak najlepiej zabezpieczyć tajemnicę z którą ci ludzie się
zetknęli (czytaj: fizycznej likwidacji tych ludzi), bo to zabezpieczali
doskonale czerwonoarmiejcy, enkawudziści i funkcjonariusze
SMIERSZ-u, którzy nie mieli litości dla członków FV czy Hiwi.
Także dla członków RONA - Russkaja Oswoboditielskaja Narodnaja
Armia - generała Własowa. Ci ludzie uznani przez czerwony terror
za zdrajców, nie mieli zbyt wielkich szans na przeżycie w brunatnym
terrorze i byli od początku spisani na straty - posyłano ich na
najgorsze odcinki frontu, gdzie mieli zerowe szanse przeżycia... Tak
też było w 99,9% przypadków. Być może stało się i tak, że komuś
udało się uniknąć Armii Czerwonej, ale wpadał w łapy NKWD czy
GRU, którzy wyciskali z niego informacje, jak sok z cytryny, a potem
przekazywali go katom ze SMIERZ-u. Ci nie bawili się za długo -
ustalali stopień winy wobec ludu pracującego i tow. Stalina, a potem
kula w kark i po zabawie. Krótko i po stalinowsku... I tak było
wszędzie. W ten sposób w białych rękawiczkach niejako, Niemcy
rozwiązali dwa podstawowe problemy: co zrobić z Hiwi i jak
utrzymać tajemnicę swych poczynań...
Kompleksy zaangażowane w produkcję i badania broni V były
strzeżone najpierw przez formacje SS, potem Wehrmacht i wreszcie
Hiwisów, czyli jednostki pomocnicze SS i policji.
Coś takiego właśnie miało miejsce przy budowie bunkrów w
Grzechyni - małej wioski położonej w Paśmie Jałowieckim Beskidu
Wysokiego, pomiędzy Ostroszem a Pasmem Jałowca, w dolince
potoku Grzechynka, 4 km od Makowa Podhalańskiego na zachód od
niego.
O tych bunkrach krążyły legendy wśród młodzieży szkolnej i
harcerzy z powiatu Sucha Beskidzka. Robert K. Leśniakiewicz
usłyszał o nich po raz pierwszy w 1967 r. od druhów, harcerzy z
Makowa Podhalańskiego, z którymi był na obozie harcerskim w
Rowach na Pomorzu Środkowym. Potem słyszał o nich na wczasach
zimowych w DWDz. w Sidzinie, też od kolegów z Makowa Pdhl. i
Suchej Beskidzkiej. A wreszcie usłyszeliśmy o nich po raz ostatni od
nieżyjącego już mieszkańca Suchej Besk. - Józefa Mędrali, którego
Niemcy zatrudnili przy budowie tych bunkrów i innych umocnień w
latach 1943 - 1945.
W lipcu 1994 r. ekipa JORDANOL-a w składzie Anna Jeleńska i
Robert K. Leśniakiewicz, udała się do Grzechyni na rekonesans, by
zbadać te relacje in situ. Zgodnie z informacjami Józefa Mędrali -
znaleziono na wpół zasypany rów przeciwczołgowy - którym dziś
cieknie niewielki potoczek zasilający rzekę Skawę.
W samej wsi, nieopodal kościółka (a właściwie kaplicy) pomiędzy
nim a dnem doliny znajduje się żelbetonowa kopułka pancerna z
zasypanym wejściem i jedną strzelnicą dla kaemu. Pole jej ostrzału
pokrywało dolinę Grzechyni i było zgrane z polem ostrzału
identycznego bunkra stojącego na Głowiczówkach.
Mieszkańcy Grzechyni wskazywali lokalizację dalszych bunkrów
na stokach Ostrej Góry od strony Makowa Pdhl, Suchej Besk. na
stoku Koziejówki od strony Makowa Pdhl. Po wojnie, te bunkry
zdemolowano i zostały zamienione na składy ziemniaków czy
fundamenty domów...
Rozstawienie tych bunkrów było bez sensu, gdyż nie mogło
zaszkodzić zbytnio oddziałom Armii Czerwonej, która maszerowała
z Makowa Podhalańskiego do Suchej Beskidzkiej i dalej do Żywca,
ani sile żywej, ani tym bardziej czołgom i działom samobieżnym - od
których odległość wynosiła około 4 km. Nawet ogień z najcięższych
karabinów maszynowych nie byłby zbytnio szkodliwy...
Wyglądałoby zatem na to, że owe bunkry miały bronić czegoś, co
było położone na zachód od Grzechyni, ale co to było? Bunkry te są
wyraźnie strażniczymi umocnieniami, nie potężnymi konstrukcjami
obronnymi. W każdym z nich mogło być 2 - co najwyżej 3 żołnierzy z
kaemem. Nie było tam miejsca dla artylerii. Zgodnie z założeniami
Sowieci pomaszerowali w kierunkuSuchej Beskidzkiej i... tu
następuje coś dziwnego, bo zbaczają z trasy pochodu i z
niesamowitym uporem atakują bunkry Grzechyni! Oczywiście
złamali opór obrońców za cenę ogromnych strat w ludziach. I znów
zadajemy pytanie: DLACZEGO? Ani Józef Mędrala, ani mieszkańcy
Kowalówki nie potrafili nam na to odpowiedzieć...
Józef Mędrala opowiedział nam, że bunkry te były budowane w
1943 r. (znów 1943 r!! ). Na początku pracowali tam Polacy, potem
zostali przygnani tam Rosjanie, Ukraińcy i Włosi (od marszałka
Badoglio). Ciekawym jest to, że prace przebiegały tam aż do
przełomu stycznia i lutego 1945 r. - do ostatniej chwili przed
wkroczeniem Rosjan. Tak, jak w “Der Riese"!...
Nie jest nam znane, czy po wojnie bunkry te zajęło GRU, NKWD
czy ich polski odpowiednik - komunistyczne UBR. Podobno część z
nich została wysadzona powietrze przez wojsko. Istnieje wiele
punktów wspólnych, co do podobieństw między bunkrami
Grzechyni a “Der Riese". W świetle tego, co powiedzieli nam
świadkowie, wynika że:
59.
Obie te budowy były stawiane na terenach górskich.
60.
Obie te budowy były wykonywane przez więźniów obozów
koncentracyjnych i jeńców wojennych oraz robotników
przymusowych.
61.
Pracowali tam niemieccy i włoscy inżynierowie.
62.
Teren był zabezpieczany przez jednostki Waffen-SS, potem
żołnierze Wehrmachtu i Hiwisi.
63.
Obydwie budowy zlokalizowano na drugorzędnych kierunkach
strategicznych, nie leżących na kierunkach ataku wojsk
sowieckich.
64.
Obydwie budowy znajdowały się w pobliżu węzłów
komunikacyjnych.
65.
Obydwie budowy leżały w pobliżu centrów naukowo-
badawczych: Krakowa, Wrocławia, Pragi Czeskiej.
66.
W ich bliskości testowano bronie V.
67.
W ich bliskości znajdowały się zasoby rud uranowo-torowych
lub takowych poszukiwano!
Jak widać - podobieństw jest sporo. Do tego trzeba jeszcze
Czytelnikowi wiedzieć, że w pobliżu Grzechyni też dokonywano prób
z broniami V!
W lecie 1994 r. wpadła nam w ręce broszura reklamowa “Nowy
Informator Zakopanego", w której opublikowano informacje, które
nas wielce zainteresowały.
Znany zakopiański przewodnik tatrzański Piotr Konopka znalazł
na obszarze Wierchu pod Fajką jakieś dziwne, metalowe przedmioty
- okazało się, że są to odłamki amerykańskich bomb z przed 50 lat!
Świadkiem tego wydarzenia był Jan Krupski, który reporterom
opowiedział, co następuje:
“16 września 1944 r. Wraz z Eugeniuszem Bergierem
znajdowaliśmy się w okolicy Zmarzłej Przełęczy i zaobserwowaliśmy
przelot około 50 amerykańskich bombowców nad Tatrami. Jeden z
nich był najwyraźniej uszkodzony i zrzucił swój ładunek. Detonacja
była ogłuszająca, chociaż znajdowaliśmy się co najmniej kilometr od
miejsca wybuchu. Uszkodzony samolot wylądował w Borach
k./Czarnego Dunajca, a amerykańscy lotnicy trafili do hitlerowskiej
niewoli. Przy okazji chciałbym przypomnieć wydarzenia z jesieni
1944r., kiedy to Niemcy eksperymentowali z nowymi działami i
strzelali z przełączy Krowiarki (przełącz pomiędzy Babią Górą a
Policami) spod Babiej Góry w kierunku Tatr, w linii prostej 45 km.
Te strzelania spowodowały w Tatrach wiele szkód- ucierpiały
m.in. Kozi Wierch, Kościelec i Koszysta. "
Znalezione odłamki z okolicy Wierchu pod Fajką można sobie
obejrzeć w Centrum Przewodników Tatrzańskich w Zakopanem, na
ulicy Chałubińskiego 44, przy rondzie. Natomiast z tego wszystkiego
najciekawszą jest informacja Jana Krupskiego o hitlerowskich
próbach z dalekosiężnymi działami, świadek w rozmowie z nami
potwierdził wypowiedź zamieszczoną w NIZ i dodał, że Niemcy
wystrzelili w stronę Tatr kilkadziesiąt pocisków. Podobne
informacje uzyskał swego czasu oficer Straży Granicznej Jerzy
Archacki z Zakopanego, który przedtem służył w Lipnicy Wielkiej na
Orawie. Według niego, tamtejsi ludzie wspominają, jak to jesienią
1944 r. hitlerowcy strzelali z ciężkich dział (na oko ponad 200, a co
najmniej 400 mm) z Krowiarek w Tatry. Efektów strzelań nie było
widać, ale huk wystrzałów był tak silny, że fale uderzeniowe wybijały
okna, chwiały się kominy i falowały dachy domów i słychać było
wycie lecących pocisków. Krowiarki od zabudowań Lipnicy oddziela
dystans 5 km...
A zatem istnieje związek pomiędzy broniami V i Krowiarkami a
Grzechynią, które leżą 15 km od siebie. Rozwiązanie tego rebusu
może być całkiem proste - Niemcy mieli tam całe narzędziowe i
paliwowe zaplecze do eksperymentów z ciężkimi działami na
Krowiarkach. Wniosek całkiem logiczny, ale już pierwszy rzut oka
na mapę wskazuje na nonsens takiego rozumowania. Pomiędzy
Grzechynią a Krowiarkami istnieje jedynie jedna droga, która
zasługuje na takie miano... i to nie bardzo, bowiem w czasie wojny
była to zwykła gruntówka, którą mógłby od biedy przejechać wóz z
sianem czy ziemniakami, ale nie ciężkie ciężarówki czy platformy z
działami... Zresztą istniał lepszy dojazd z Zawoi...
A zatem o co tu chodzi?
Przypuszczamy, że w Grzechyni znajdowało się być może jakieś
lotnisko dla V-7 j - i istnieją na to wskazówki w postaci informacji o
niezwykłych latających dyskach widzianych po słowackiej strony
granicy. Ale o tym później. Poligony artyleryjskie i ekipy je
obsługujące musiały się znajdować w Lipnicy Wielkiej i Zawoi,
natomiast w Grzechyni musiało być coś innego - może lotnisko dla
tajnych samolotów szpiegowskich czy coś jeszcze innego...
Kto wie, czy z zagadką Grzechyni nie jest związana jeszcze inna
zagadka - zagadka tunelu wypalonego w masywie Babiej Góry, a
dokładniej w jej szczytowej kopule Diablaka. Ta informacja jest
jeszcze bardziej dziwna, bo przed i w czasie wojny, na południowym
stoku Babiej znajdowało się górskie schronisko, o którym się pisze,
że zostało spalone w czasie wojny. Oczywiście przez Niemców - a
juści! Ale żeby być ścisłym, to schronisko zostało spalone już po
wojnie, w 1947 r. I to przez zamieszkujących tam żołnierzy Armii
Czerwonej - którzy, żeby było ciekawiej, podawali się za
artylerzystów dokonujących... pomiarów meteorologicznych dla
lotnictwa! Ciekawe - nieprawdaż?
Dlaczego?
Czy było tam coś, czego nie mogły ujrzeć oczy
niewtajemniczonych? Czy był to nieszczęśliwy wypadek, czy
zamierzone podpalenie? Na to pytanie nikt nie zna odpowiedzi. A
my pytamy dalej: Co ci sowieccy “meteorologowie" robili na
Diablaku? Jakiego rodzaju pomiary tam przeprowadzali? Czego
szukali? Księżycowej Jaskini czy Tunelu prof. Pająka? A może
prototypu V-7? Istnieje możliwość, że NKWD coś wiedziało o
podziemnym tunelu w stoku Babiej i celowo wysłało tam swych
ludzi w celu przechwycenia nazistowskich zbrodniarzy wojennych.
W tym czasie istniała i działała ODESSA i przemycała ona
hitlerowców do Ameryki Łacińskiej. Kto wie, czy SS nie chciało użyć
tego kanału do ucieczki z sowieckiej Zony - gdziekolwiek, byle dalej
od czerwonych, którzy się z nimi nie patyczkowali. No, nie ze
wszystkimi, bo ci - którzy mieli dostęp do technicznych tajemnic III
Rzeszy, lądowali w Gorkich, Agudzerze czy innych “atomowych
miastach" Związku Sowieckiego. Zatem brzmi to wszystko całkiem
prawdopodobnie - możliwe, że na rozkaz z Łubianki czekiści z
NKWD obsadzili schronisko na Diablaku, odnaleźli wejście do
Tunelu w Babiej Górze i zawalili jego wejście wybuchem materiałów
wybuchowych, po czym spokojnie wrócili do ZSRR, gdzie ich
rozwalono, by nie było zbędnych świadków i nie mogli nikomu
wskazać potencjalnej drogi ucieczki z komunistycznego raju...
Ten scenariusz jest bardzo prawdopodobny, jako że musimy wziąć
pod uwagę to, iż sam Hitler i jego esesowska świta fanatycznie
wierzyli w okultyzm, astrologię i czarną magię... Także mogli
wierzyć w istnienie podziemnych tuneli w Babiej Górze. [Jest
faktem, że paranaukowa organizacja SS - Deutsches Ahnenerbe,
miała wyłączność na badania jaskiń i była to bodaj jedyna dziedzina
objęta takim monopolem - przypis wydawcy]. Zaś NKWD i GRU
doskonałe wiedziało o tym, że oni wiedzą i dołożyły starań, by
zlokalizować wyloty tych tuneli i skutecznie zablokować
nazistowskim bonzom drogi ucieczki. W takim ujęciu, Grzechynia
staje się idealnym dworcem lotniczym dla dyskoplanów V-7, które
mogły lądować na terenach małych, do kilku arów płaskiej
powierzchni. Popuśćmy wodze fantazji:
Jest ciemna noc, rozświetlona jedynie migotaniem gwiazd na
niebie. Gdzieś na północy i zachodzie słychać kanonadę artylerii
sowieckiej i polskiej, ale w górach jest cicho. Naraz z nocnego nieba
spuszcza się na ziemię ciemny kształt w kształcie talerza i ląduje
tam, gdzie znajdują się poletka w górnej części wsi Grzechynia.
Talerz wylądował i wyskakują z niego ciemne sylwetki ludzkie. To są
faszystowscy Gauleiterzy i esesmani uciekający z miast otoczonych
przez Armię Czerwoną i ludowe Wojsko Polskie. Tajny helikopter V-
7/Vril-Haunebu załadowano nocą i przyleciał tutaj pod jej osłoną do
małej beskidzkiej wsi zapomnianej przez Boga i ludzi. Dalej
wydarzenia nabierają tempa - pasażerowie szybko pną się po
krętych błotnisto-kamienistych dróżkach szlaku nr 216 (znaki żółte)
wiodącego na Jałowiec, potem wchodzą na zielony szlak nr 180/186
(wg przewodnika Wł. Krygowskiego -“Beskidy" t.l. Warszawa 1976)
wiodący na Diablaka. Ze szczytu schodzą na południowy stok Babiej
i po przejściu około pół kilometra wchodzą do tunelu, który - jak się
im wydaje - wyprowadzi ich ku wolności... Coś takiego się mogło
narodzić w mózgach mistycznie wytresowanych fanatyków i
wyznawców Eckhardta, czy innego ideologa nazizmu! Jak już
nadmieniliśmy - NKWD o tym wiedziało i załoga “meteorologów-
artylerzystów" (sic!) nie była niczym innym, jak ekipą SMIERSZ-u
mającą za zadanie zatrzymać grupki uciekinierów i zlikwidować ich
kryjówki. Wygląda więc na to, że wejście do Tunelu prof. Pająka jest
dziś zawalone tysiącami ton kamieni i skał.
Nie wiemy, ile jeszcze takich zagadek skrywa pokrętna historia
najstraszliwszego konfliktu, ale chcemy się jeszcze podzielić z
Czytelnikami w następnym rozdziale informacją, która w naszym
dossier znajduje się na fiszce “Japoński i arktyczny ślad".
ROZDZIAŁ 11
U-BOOTY W “KRAINIE CUDÓW
Ostatni U-Boot wychodzi na ocean - WUNDERLAND:
Kraina Cudów - Wielką Północną Drogą Morską do Japonii?
- Kto zaopatrywał antarktyczne bazy nazistów? -
Ufokatastrofa na Szpicbergenie - Atomowe popioły Nowej
Ziemi.
Pierwszy ślad - ten japoński - przyszedł nam do głowy po
obejrzeniu dokumentalnego filmu Franka Beyera i Knuta Bosera w
koprodukcji niemiecko-polsko-australijsko-japońskiej (sic!) pt.
“Ostatni U-Boot" z roku 1993. Jego akcja zaczyna się 15 kwietnia
1945 r. i kończy się koło 10 maja tegoż roku.
Na pokład okrętu podwodnego U-835 (czy coś podobnego - to w
końcu nie jest ważne) okrętują się ważni faszystowscy bonzowie:
niejaki dr Rohner, fanatyczny enesdeapowiec sędzia Beck, generał
Mallenberg - ale najcenniejszym ładunkiem są dwie tony uranu -
surowca potrzebnego do produkcji paliwa jądrowego. Eskortują ten
ładunek (poza 2 tonami uranu są tam także plany broni VI) dwaj
oficerowie Cesarskiej Floty -komandor Kimura i komandor Tatsumi.
Niemiecki dowódca U-Boota Korwettenkapitan Gerber dostaje
rozkaz przepłynięcia swym okrętem typu XXVIa z maksymalną
prędkością do Japonii. Tak to trochę przypomina “Inkarnację"
Leonarda i podobnie się kończy - niemal zresztą tak samo, jak
“Podwodny wróg" Roberta Wise'a z 1967 r. ... - bo U-Boot w
beznadziejnej sytuacji poddaje się Sprzymierzonym -
amerykańskiemu niszczycielowi, uprzednio zdradziecko topiąc
brytyjski niszczyciel celną torpedą... Podejrzewamy że to, co
pokazali twórcy “Ostatniego U-Boota" nie musi być akurat do końca
prawdziwe, i że U-835 nie musiał płynąć do Japonii, a do...
hitlerowskich baz na Antarktydzie! Do już tu wymienionego
Neuschwabenlandu, aby tam można było dalej toczyć prace nad
bombą A (i nie tylko) lub nad udoskonalaniem dyskoplanu V-7. Jest
jeszcze jedna możliwość - U-835 wiózł na Antarktydę paliwo
jądrowe dla V-7, które się tam już znajdowały!... Takie scenario nie
jest niemożliwe.
Drugim śladem jest rzekoma wyprawa okrętu podwodnego U-
209, pod dowództwem Korwettenkapitana Broddy do mitycznej
Agharty, do której wejście miało się znajdować na Biegunie
Północnym. Myśl godna samego Fuhrera i jego okultystycznych
bredni o zamieszkałych we wnętrzu Ziemi Nordykach. O podobnych
krainach we wnętrzu Ziemi pisali także słynni pisarze SF, tacy jak:
E. A. Poe, H. Ph. Lovercraft, M. Obruczew, Brinsley Le Poer-Trench
czy u nas F. A. Ossendowski... Dzisiaj widzimy, że jest to wszystko
inaczej, ale wtedy, w latach 30. każda fantazja była dozwolona a
Hitler w podobne bajania wierzył, tak jak człowiek lecący w przepaść
wierzy w to, że skały ku którym leci zmiękną w momencie, gdy
uderza w nie jego ciało...
Kiedy Hitler odprawiał w rejs Korwettenkapitana Broddę, wierzył
w to, że u celu swej podróży znajdzie on Ariów, którzy przy pomocy
swej techniki wojennej pomogą “Największemu Z Wszystkich
Ariów" zniszczyć hordy Rosjan i Azjatów ze wschodu i Zachodnich
Aliantów, dzięki czemu stanie się władcą całego świata.
Brodda nie znalazł ani jednego Aria i znaleźć ich nie mógł. Wydaje
się nam całkiem prawdopodobne, że wrak jego U-Boota spoczywa
gdzieś w trzykilometrowej głębi Północnego Oceanu lodowatego.
Tak sądziliśmy dotąd.
Wydaje się nam czymś nieprawdopodobnym, że Adolf Hitler był
na tyle głupi, by wierzyć tym wszystkim bredniom, którymi karmił
się do czasu napisania “Mein Kampf”. Fregattenkapitan Heinrich
Brodda miał do wykonania całkiem trudne, ale wykonalne zadanie -
w którym nie szło o Ariów czy Agartyjczyków, a o to, jak przewieźć
do Japonii uran i plany broni odwetowych!!! Jest jedna jeszcze
rzecz, która świadczy za tym - a mianowicie: to, że wydarzyło się to
już w 1943 r., a nie w 1945, kiedy to Hitler musiał zdawać sobie
sprawę z tego, że wojna jest już przegrana z kretesem. Już w
sierpniu 1942 r. Hitler rozkazał rozpoczęcie operacji Kriegsmarine
pod kryptonimem “Wunderland" - “Kraina Cudów". Oficjalnie szło
tu o zablokowanie sowieckich portów przyjmujących statki i okręty z
Ameryki i blokadę Wielikoj Siewiernoj Morskoj Puti - czyli Wielkiej
Północnej Drogi Morskiej. Natomiast nieoficjalnie szło o
poczynienie obserwacji przez wysadzonych na lody Oceanu
Arktycznego meteorologów. Ich zadaniem było meldować do Rzeszy
o stanie pogody. Niemcy chcieli zamknąć żywotną drogę morską
Sowietów, co mogłoby zaważyć na losach wojny... Nazwa operacji -
ów “Wunderland" - nie dawała nam spokoju. Dlaczego właśnie
“Kraina Cudów" czy “czarów"? Dlaczego nie “Morski lew" czy
“Kałamamica" czy cokolwiek innego!? Czy szło o mityczną ziemię
Ariów na Hyperborei?
Jednego możemy w zasadzie być pewnymi - Fregattenkapitan
Heinrich Brodda i jego U-209 nie dopłynęli do celu pod lodami
Bieguna Północnego, bo to przekraczało ich techniczne możliwości.
Puścili się w podróż do Japonii po mniej strzeżonej Północnej
Drodze Morskiej - co jest w zasadzie możliwe, ale na upartego i
bardzo chcąc... - wreszcie albo wpadli na skały lub na lód i
strzaskani poszli na dno w lodowate objęcia rosyjskiego Davy
Jonesa (albo raczej Dawida Iwanowa), albo wpadli w ręce
Sowietom. Jaką radość miałby towarzysz Ławrientij Pawłowicz
Beria! Taki bogaty łup!
A może jednak przeszli, ale nie po Wielikoj Morskoj Puti, ale
poprzez Przejście Północno - Zachodnie szlakiem Frobishera. Z
Morza Baffina na Morze Beauforta a potem na południe ku
Cieśninie Beringa i dalej do Japonii. Wszystko cacy, ale kto
zaopatrzyłby tego U-Boota w paliwo i inne rzeczy niezbędne do
takiego przejścia? U-Boot to nie lodołamacz, nie ma wzmocnień
przeciwlodowych i możliwości współczesnych okrętów podwodnych
z napędem atomowym, dla których trzymiesięczny arktyczny
podlodowy patrol to normalka... A więc to musiało być przejście
Północno - Wschodnie, o ile - rzecz jasna - tak było.
Zatem zakładamy, że oni jednak przeszli do Japonii i od 1943 r.
Japończycy zaczęli pracować nad swymi Wunderwaffen. I
faktycznie, Japończycy poza bronią biologiczną generała dr Ishi
Shiro, pracowali także nad bronią atomową, to potwierdzony fakt.
Cała prawda wyjdzie na jaw po otwarciu tokijskich i
waszyngtońskich archiwów, i nie wcześniej.
Posiłkując się wyborną monografią Jerzego Lipińskiego pt. “Druga
wojna światowa na morzu", spróbowaliśmy odnaleźć jeszcze inne
nietypowe operacje U-Bootów wymierzone przeciwko USA, w
rodzaju już tu wspomnianej operacji “Seewolf”. Nie znaleźliśmy
żadnych informacji o akcjach “wilczych stad", ale zainteresował nas
pewien fakt, otóż część U-Bootów była przekazana ZSRR i USA, zaś
inne były albo zatopione lub znikły w głębinach Wszechoceanu.
Wstępnie założyliśmy, że okręty podwodne, które przekazano
Aliantom - miały jakieś specjalne właściwości - na co wskazuje np.
los U-Boota U-511, który po rakietowych testach na Bałtyku został
przekazany Japończykom i aż do końca wojny pływał pod cesarską
flagą boskiego Tenno jako Ro-500. Takich przypadków możemy w
tabeli znaleźć więcej.
TABELA I. WYKAZ NIEMIECKICH OKRĘTÓW PODWODNYCH
PRZEKAZANYCH OBCYM FLOTOM W CZASIE II WOJNY
ŚWIATOWEJ
Typ:
Nr
takt.
Kiedy i komu przekazano:
IXC
U-
16.09.1943, Japonia, jako Ro-500
IXC/40
U-
maj 1945, zniszczono w USA
IXC/40
U-
maj 1945, zniszczony w USA
IXC/40
U-
10.07.1945, zajęty w Mar del Plata (Argentyna),
IXC/40
U-
styczeń 1946, zajęty w Kanadzie, potem
IXC/40
U-
?, do USA
IXC/40
U-
?, do Wlk. Brytanii, potem w listopadzie 1945 r.
IXC/40
U-
03.02.1945 do Wielkiej Brytanii, a w czerwcu
IXD1
U-
1945, do Japonii jako I-506
IXD2
U-
jw. jako I-501
IXD2
U-
jw. jako I-502
XB
U-
jw. jako I-505
XB
U
?, do USA, zatopiony na Bikini przy teście bomby
IXB
U-
15.02.1944 r. Przekazano do Japonii i jako Ro-
XXI
U-
do Wlk. Brytanii i USA
XXI
U-
do Wlk. Brytanii, a potem ZSRR
XXI
U-
jw.
XXI
U-
jw.
XXI
U-
jw.
VIIC/41 U-
17.08.1945 r. Zajęty w Mar del Plata (Argentyna),
VIIC/41
U-
?, do Wlk. Brytanii i USA
VIIC/41
U-
jw.
VIIC/41
U-
jw.
VIIC/41
U-
?, jw.
VIIC/41
U-
?, do Wlk. Brytanii i ZSRR
XXIII
U-
Jw.
TABELA II. NIEMIECKIE OKRĘTY PODWODNE, KTÓRE
ZNIKNĘŁY W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ
Ty
p:
Nr
takt.
Kiedy i gdzie zniknął:
IXC U-
październik 1944, Płn. Atlantyk
IXD
2
U-196 listopad 1944, Sund
IXD
2
U-851 marzec 1944, na pn. zach. Od Nowej Funlandii
XB
U-116 15.10.1942 r.,Pn. Atlantyk
IXB U-122 po 22.06.1940 r. Biskaje
IXB U-163 po 15.03.1943 r. Biskaje
VIIA U-54 po 14.02.1940 r. Morze Północne
VIIC U-325 po 30.04.1945 r. w Kanale La Manche
VIIC U-326 po kwietniu 1945 r. w Kanale La Manche
VIIC U-398 po 17.04.1945 r. Morze Północne
VIIC U-553 po 20.01.1943 r. Płn. Atlantyk
VIIC U-650 po 01.07.1945 r. Pd. Atlantyk
VIIC U-972 styczeń 1944, Atlantyk
VIIC U-
styczeń 1945 r. Morze Północne
VIIC
/41
U-
1277
zatopiony przez załogę w Porto (Portugalia)
03.06.1945r. (!)
TABELA III.
NIEMIECKIE OKRĘTY PODWODNE ZATOPIONE POZA
AKWENAMI OCEANU ATLANTYCKIEGO PÓŁNOCNEGO W
LATACH 1944 I 1945
Nr
Data:
Gdzie i przez kogo zatopiony:
U-
5186
22.04.
45.
na pn. zach. od Azorów, USS “Carter" i USS “Neal
A. Scott"
U-
16.04.45. ! na pd. zach. od Azorów, USS “Stanton" i USS
U-
06.05. na pd. wsch. od Nowej Funlandii, USS “Farquhar"
U-
15.04.4 na pd. wsch. od Azorów, USS “Stanton" i USS
U-
54610
20.04.
45.
na pn. zach. od Azorów, USS “Flaherty"
USS“Neunzar", USS “Chatelain", USS “Varian",
U-183 23.04. Morze Jawajskie, USS “Besugo"
U-168 06.10 Morze Jawajskie, “Zwaardis"
U-537 09.11.4 Morze Jawajskie, USS “Flounder"
U-177 06.02. Wyspa Nanebevzeti, USAF
U-307 29.04. okolice Murmańska, HMS “Loch Insh"
U-344 24.08. Morze Barentsa, “dierzkij" i HMS “Loch Dunregan"
U-639 30.08. na pn. wsch. od Nowej Ziemi, S-101
U-679 10.01.4 okolice Padliszek, MO-12
A co się stało z Broddą i jego U-209? - zapytałby Czytelnik.
Zgodnie z tym, co podaje Jerzy Lipiński, U-209 został
prawdopodobnie zatopiony po 9 maja 1943 r. i prawdopodobnie
uznano go za zatopiony w 10 dni później -19 maja 1943 r. Miały go
posłać na dno dwie brytyjskie fregaty: HMS “Jed" i HMS “Sennen",
na pd. wsch. od Grenlandii. Samo określenie “prawdopodobnie" jest
niewystarczające, by uznać U-209 za zniszczony, ergo, mógł on
zostać wykorzystany przez Hitlera do poszukiwań nie tyle Ariów, ile
drogi północnej z Rzeszy do Japonii. Przecież oficjalnie go nie było !
Podwodny Fliegende Hollander - Latający Holender, okręt widmo...
Czy to nie o nim pisał Leonid Płatow???
Wygląda na to, że pod koniec wojny hitlerowskie U-Booty i
cesarskie sensuikany płynęły do Ameryki Południowej i Antarktydy i
gdybyśmy dobrze poszukali, to
TABELA IV.
JAPOŃSKIE OKRĘTY PODWODNE ZAGINIONE W LATACH
1942-1945
Nr takt. ! Data:
Gdzie zaginął:
I-23
po 15.02.42. na pd. od Hawajów
I-39
po 03.12.43. na Pacyfiku
I-40
XII. 1943.
W-y Gilberta
I-22
po 04.10.42
na wsch. od Wysp Salomona
I-11
po 11.01.44
okolice Samoa
I-12
po 05.01.45. na Pacyfiku
I-67
po 29.08.42 W-y Bonin
I-56
po 30.03.45 na pd. od Okinawy
I-44
po 04.04.44 na pd. wsch. od Okinawy
I-48
po 20.01.45. Karoliny
I-362 po 01.01.45. na pn. od Truck Island
I-361 po 30.05.45. na pd. wsch. od Okinawy
I-371 po 24.02.45. na pd. od Kurę (Japonia)
Ro-38 po 19.11.43
Południowy Pacyfik
Ro-
po 25.11.43
Archipelag Salomona
Ro-
po 28.07.43. Kolombangang
I-52
24.06.1944 r. zatopiona na pd. wsch. od Azorów przez
samolot z USS “Bogue"! Mała ale znacząca
znaleźlibyśmy ich wraki wokół Szóstego Kontynentu. Te okręty
były zupełnie nowym typem okrętów podwodnych. To były
prawdziwie oceaniczne jednostki, które na tamte czasy cechowały
się zupełnie niesamowitymi osiągami i technicznymi parametrami.
Na przykład niemiecki typ podwodnego tankowca typu XIV mógł
wziąć na pokład 432 tony ładunku i przewieźć go na odległość 9.300
Mm (17.200 km), a typ XX z kolei mógł zabrać rekordową ilość 800
ton ładunku i mógł płynąć aż 13.100 Mm (czyli 24.300 km) - zatem
mogły one bez problemu przerzucić na Antarktydę ludzi i materiały
do wybudowania antarktycznych baz V-7 i zaopatrzyć je we
wszystko, czego potrzebowały, póki nie zniszczył ich adm. Byrd, w
roku 1946...
Powróćmy jeszcze na północny Atlantyk, do operacji
“Wunderland", która mogła mieć jeszcze inny cel. Tak wielka ilość
stacji mogła hitlerowcom posłużyć do wypracowania dokładnych
map pogody i przygotowania inwazji nie tylko na ZSRR, ale także
na... Kanadę i USA, z kierunku najzupełniej niespodziewanego! - np.
z Bieguna Północnego! Plan szalony, to fakt, ale przy niemieckiej
precyzyjności i pedanterii oraz doskonałej organizacji mógł być
zrealizowany. Arktyka jest naprawdę “Krainą czarów" - światem
milionów ton lodu powoli krążącego wokół bieguna, na straszliwie
zimnym Oceanem Lodowatym, z fenomenami przyrody i cudami
żywej przyrody mówiącymi o wyjątkowości tego obszaru Ziemi.
Dlatego właśnie nie możemy się zbytnio dziwić adm. Byrdowi i
amerykańskim politykom, którzy obawiali się ataku ze strony
Biegunów. Instrumentem, który doskonale się do tego nadawał, był
ekstra szybki i ładowny supersamolot-dyskoplan V-7...
Jeden z prototypów dyskoplanu V-7 miał się rozbić na
Szpicbergenie, co - jak dowiódł tego O. J. Braenne - było kaczką
dziennikarską, jako że w Norwegii nie było bazy lotniczej położonej
blisko Szpicbergenu, która posiadałaby samoloty odrzutowe mogące
dolecieć do Szpicbergenu, krążyć tam przez godzinę i powrócić bez
tankowania. OK - nie było, ale... Rzeczywiście - ani w Tromso ani w
Hammarfest takich maszyn nie było, natomiast mogły tam być (i
były) latające łodzie typu PBY “Catalina", “Martin Mariner" czy
“Navy Mariner" względnie “Sunderlandy" ZOP, które mogły bardzo
długo utrzymywać się w powietrzu i pokonanie trasy Hammerfest -
Szpicbergen, godzinne krążenie i lot z powrotem to pestka. Właśnie
to świadczy za realnością tej “ufokatastrofy" V-7 uszkodzonego przez
atomowy wybuch Sowietów na Nowej Ziemi. Był 1952 r., kiedy w
lipcu tegoż roku Sowieci testowali ładunki termojądrowe - było tego
około pół setki, a w latach 60. założono tam “atomowy śmietnik", w
którym składowano niewiarygodne 17.000 ton radioaktywnych
odpadów. Co to oznaczało? Oznacza to ni mniej ni więcej tylko to, że
rozbity dysk na Szpicbergenie mógł być albo rosyjskim, albo
amerykańskim pojazdem wzorowanym na V-7. J. O. Braenne pisał,
że był on uszkodzony wybuchem nuklearnym na Bikini. Kulą w płot!
- zważywszy fakt, że atomowy poligon Nowej Ziemi - Cziornaja Guba
leży bliżej Szpicbergenu, niż Bikini, Eniwetok czy Rongelapu...
Problem istnienia V-7 wciąż pozostaje otwarty, i - jak się wydaje -
pojawiają się wciąż nowe dziwne fakty, które świadczą za hipotezą,
która stała się tematem przewodnim tej książki.
A my teraz przesuńmy się z południowych granic Polski ku
Ziemiom Czech, Moraw i Słowacji, gdzie na nas czekają dalsze
dowody na to, że hitlerowskie tajne bronie produkowano także w
Czechach i na Słowacji. Także próby tej broni były przeprowadzane
na terytoriach Czech i Słowacji, a zatem...
ROZDZIAŁ 12
NIEMIECKI DYSKOPLAN NAD PRAGĄ
Latające fortece nad Pragą: pomyłka czy celowe działanie -
Lot doświadczalny czy ewakuacja? - Schriever i Habermohl
w praskiej Avii - Palcem po mapie, albo w poszukiwaniu
zgubionego dyskoplanu.
Podstawową informacją, która może nas przywieść na ślady
niemieckiej cudownej broni - Wunderwaffe V-7 - jest doniesienie
mjr Rudolfa Lusara i Jurija Straganowa, wedle których dyskoplan
V-7 (MODEL N-1) był wypróbowywany w okolicach Pragi Czeskiej.
Ta lokalizacja wydaje się być bardziej niż prawdopodobna. Praga,
którą ogłoszono miastem otwartym, była bardziej bezpieczną, niż
Peenemunde, które to mimo silnej obrony przeciwlotniczej i osłony
myśliwców, zostało zbombardowane przez Aliantów. (Mimo tego
wciąż tam pracowano aż do 1945 r.) Praska Avia-Junkers stała się
miejscem tajnego biura projektowego B-7, w którym pracował
niemiecki zespół konstruktorski, którego działalność znana była
tylko kilku Niemcom i żadnemu Czechowi.
24 lutego 1945 r. dokonano pierwszego lotu doświadczalnego
dyskoplanu V-7. Nota bene, jeżeli pamiętasz Czytelniku pierwsze
kadry filmu “Tylko dla orłów" wg powieści Alistaira Mc Leana, to
zwróciłeś z pewnością uwagę na to, że niemiecki generał przylatuje
do Adler Horst zwyczajnym, dwuwirnikowym helikopterem, otóż
powinien to być właśnie dyskoplan! V-7! Ciekawym jest fakt, że lot
ów zbiegł się z nalotem na Pragę alianckiej wyprawy bombowej,
która zbombardowała Drażd’any, Vinohrady, Podskali, Karlovo
Namesti i Emauzy. Ten fakt do tej pory wymykał się badaczom
historii V-7 i nikt nie skojarzył - dat praskiego eksperymentu z datą
nalotu na Drażd'any i nie mówi o tym żadna encyklopedia II wojny
światowej, którą mieliśmy możliwość przeczytać. Nie ma żadnej
wzmianki o tym także w literaturze pamiętnikarskiej. Czyżby
chodziło o to, że Praga została omyłkowo wzięta za te nieszczęsne
Drażd'any i zbombardowana - a może chodziło o celowe
zbombardowanie Pragi, ale jego powody zostały utajnione do dziś
dnia... Skoro nie chodziło tu o Drażd'any, to sprawa tego
bombardowania podpada automatycznie pod tematykę tej książki.
Dr Ludvik Soufek swego czasu przeprowadził wywiad z
byłym pracownikiem czeskiej ekipy Avii, a ten wspominał
o obecności w niej dwóch niemieckich inżynierów-
konstruktorów specjalistów od dyskoplanów - inż.
Habermohla i inż. Schrievera. Świadek wspominał, że
boisko futbolowe należące do fabryki zostało dokładnie
wybetonowane przez żołnierzy Wehrmachtu. Była to zbyt
mała powierzchnia na to, by służyć jako pas startowy dla
zwyczajnych samolotów. Po wojnie tą betonową płytę
rozbito i okazało się, że nie ma pod nią żadnych
podziemnych przestrzeni, ale skalny gruz, służący jako
podkład. Podejrzewamy, że po nalocie, niemieckie
dowództwo postanowiło przesunąć gdzieś indziej ten
kompleks badawczy i prototypy maszyny oraz
dokumentację w inne miejsce. Już wieczorem po
bombardowaniu Habermohl i Schriever odlecieli do
zapasowego stanowiska. Biuro projektowe pracowało
nadal, ale jego kluczowe postacie wyjechały stopniowo do
nowego miejsca pracy. Ostatni zostali przed końcem
wojny zlikwidowani, co było hitlerowską praktyką,
stosowana w celu zachowania tajemnicy, bo najlepiej
milczy trup...
Funkcjonariusz czeskiej straży przemysłowej dalej opowiedział o
tym, że po ogłoszeniu alarmu lotniczego obaj konstruktorzy
wyjechali służbowym mercedesem Avii wraz z kierowcą, pomiędzy
13 a 14. - auto wróciło do zakładów około 21. Można zatem
przypuszczać, że w tym czasie trwała ewakuacja dokumentacji,
tajnych broni, a szofer potem wrócił po tajne rozkazy.
Jeszcze tego wieczoru, Niemcy zagonili wszystkich pracowników
Avii do zaciemnionej hali i tam pilnowali ich do rana. Wyglądałoby
na to, że w tym czasie przygotowano do odlotu prototyp V-7 tak, by
nikt z miejscowych nie mógł tego zobaczyć i pod osłoną nocy
przemieścili go do nowego zakładu pracy. A zatem lot, który wg
Lusara i Straganowa miał miejsce 24 lutego 1945 nie był lotem
doświadczalnym i zaplanowanym, ale lotem ewakuacyjnym, który
miał uchronić cenny prototyp przed dalszymi nalotami
Sprzymierzonych.
W jakim kierunku pojechało auto Schrievera? Na to pytanie za
64.000 dolarów nie potrafimy dać jednoznacznej odpowiedzi i
często łamaliśmy sobie nad tym głowę. Zgadzamy się z poglądem dr
Soućka, że mercedes był poza zakładami około 7 godzin - 3,5
godziny w jedną stronę w nocy, a zatem Schriever mógł dojechać
najdalej 200 km od Pragi, stanowiącej punkt wyjścia.
Kiedy wyrysujemy na mapie krąg wokół Pragi Czeskiej, o
promieniu 200 km, to musimy jednocześnie wziąć pod uwagę
kierunek wyjazdu Schrievera i Habermohla. Nie mogli oni pojechać
na północ, ku Drażd'anom, które były celem nalotów
Sprzymierzonych, ze wschodu nadciągała Armia Czerwona do której
dołączyło później Ludowe Wojsko Polskie - jego II Armia. Zatem ten
kierunek też odpadał. Pozostaje nam jedynie zachód i południe,
gdzie naziści wywozili wszystko, co mieli najcenniejszego.
Tą lokalizację możemy sprecyzować - jeżeli była to broń
produkowana czy w fazie prototypu, to musimy wziąć pod uwagę
miejsce o dużej koncentracji przemysłu. Wszystko wskazuje na
Tabor, Ceskie Budejovice i Pilzno. Jest jednak małe ale, te miasta
były stale bombardowane przez Amerykanów i tak - wedle dr
Soucka -w rachubę może wchodzić tylko Cheb.
ROZDZIAŁ 13
FLUGZEUGWERKE EGER
Flugzeugwerke Eger, makiety dla bombowców - Sztuczny
gaik i osiem pięter pod ziemię - Niemiecki wynalazek:
fabryka bez dróg i kolei? - Wehrmacht, ŚtB i nurkowie -
Samolot, który mógł startować z boiska.
Niektóre przesłanki wskazują na to, że zakłady Cheb (Eger) były
fantomem dla alianckiego lotnictwa - jak oświadczył dr Soućkovi
były wysoki funkcjonariusz MSW CSRS ds. denazyfikacji kraju - a
które to oświadczenie podaje on w swej książce “Pfipad Jantarove
komnaty". Martin Andel - pod tym pseudonimem ukrywa się wysoki
oficer Śt.B. (Śtatna Bespecnost - Służba Bezpieczeństwa
Państwowego w byłej Czechosłowackiej Republice Socjalistycznej -
stanowiła ona czechosłowacki odpowiednik sowieckiej KGB) mówił
także o zatrzymaniu obcego agenta w pobliżu ruin hitlerowskiej
lotniczej fabryki w Chebie, zniszczonej w 1944 r. Od tego czasu,
funkcjonariusze Śt.B. zaczęli dokładnie badać te ruiny na których
widniał jeszcze ogromy szyld: FLUGZEUGWERKE EGER G.m.b.H.
Kompleks zabudowań fabryki nie był niczym ciekawym, zbudowano
go w 1940 r., miał 8 wytwórczych i montażowych hal i tor kolejowy
na lotnisko. Jej dyrektor - Georg Sander gdzieś uciekł na początku
maja 1945 r. i nikt nie wie, dokąd.
Większość budowli tej jednostki była zrobiona z masywnych
elementów budowlanych i przybyły na to miejsce major wojsk
inżynieryjnych z Pragi orzekł, że filary tych budowli mogłyby być
obciążone dwudziestokrotnie większym ciężarem, niż
najmasywniejsze części produkowanych tam samolotów - tak głosiła
jego ekspertyza dla St.B. Ciekawym było to, że od linii kolejowej
wiodła ku zakładom bocznica, którą ktoś zdemontował, a w kilku
miejscach zdemolował ładunkami wybuchowymi. Najdziwniejsze
jest także to, że bocznicę położono dość późno, prawdopodobnie
j u ż p o n a l o c i e na zakład. Przeszukano teren u końca
bocznicy, gdzie znajdował się posadzony brzozowy gaik i stała tam
na wpół rozwalona buda. Okolica wyglądała, jakby zwieziono na nią
kilkaset metrów sześciennych ziemi, na której posadzono drzewa.
Znaleziono nawet miejsca, z których drzewa były przesadzane...
Okazało się przy tym, że faktycznie zakład FLUGZEUGWERKE
EGER G.m.b.H. były jedynie makietą dla alianckich bombowców w
celu odciągnięcia ich uwagi od... czegoś. Bombardowanie makiety
było dla faszystów dowodem na to, że kamuflaż był doskonały i że
nalot - wobec zniszczenia obiektu - już się nie powtórzy. Tym czymś,
co było chronione kamuflażem była podziemna fabryka zaryta na
osiem kondygnacji w ziemi, jedna z największych w okupowanej
Europie - przy czym jedno z wejść do niej znajdowało się w
sztucznym gaiku. To właśnie stąd, miały gotowe wyroby być
hissowane z podziemi fabryki i ładowane na wagony bocznicy,
dochodzącej na lotnisko.
O jakie wyroby chodziło?
Tory kolejowe były obliczone na przewóz bardzo dużych i ciężkich
przedmiotów o ciężarze jednostkowym do stu ton! (Zwykły wagon
kolejowy ma nośność 30 - 40 ton.) Nie ma takiej lotniczej części, czy
nawet takiego samolotu, który ważyłby sto ton! A przecież musiało
być coś takiego, co latało i miało masę prawie 100 ton. Tory te nie
miały żadnego połączenia z linią kolejową, a j e d y n i e z
lotniskiem! A przecież żaden samolot nie miał takiego udźwigu, by
wziąć taki ładunek... Ostatni niemiecki samolot, zdolny do
przewożenia wielotonowych ładunków, sześciosilnikowy Me-323 był
zniszczony w 1944 r.
Tak samo nie mogło iść także o rakietę - bo ta potrzebuje nie tylko
pola startowego, ale także prowadnicy, urządzeń podających
utleniacz i paliwo, bunkrów obsługi, tuneli odprowadzających gazy
spalinowe przy starcie, itd. itp. - a tu była jedynie betonowa
płaszczyzna i... i nic ponadto. Płyta betonowa dokładnie taka sama,
jak przy praskiej Avii!
Praca w podziemnej fabryce przebiega w ścisłym reżimie
dotrzymania tajemnicy i był on wyższy, niż w innych fabrykach,
nawet w tych, gdzie pracowali najbardziej oddani Hitlerowi Niemcy.
Żaden z nich nie mógł - pod karą śmierci - opuścić hali, w której
pracował. Każdy znał jedynie tą część podziemi, w której pracował.
W ostatnich tygodniach wojny, na przełomie kwietnia i maja 1945 r.,
Niemcy dokładnie zasypali wejścia do podziemi i szyby
wentylacyjne, część wysadzili w powietrze, zaś resztę - jak to robili
także w Polsce - zalali wodą. Pod jej powierzchnią znalazła się ta
drobna część maszynerii, której nie zdążyli zniszczyć lub wywieźć.
Dokąd wywieźli - tego nikt nie wie...
W czasie maksimum zainteresowania podziemnym kompleksem,
specjalna drużyna poszukiwawcza znalazła zwitek dokumentów, z
których wynikało, że wyrabiano tam zwyczajne części do
zwyczajnych samolotów bieżących typów. Później jednak eksperci
stwierdzili, że są one falsyfikatem zrobionym dość nieudolnie, jakby
fałszerzom zabrakło czasu... Przeszukanie ruin fabryki niczego nie
przyniosło nowego. Dziś, po kilkudziesięciu latach, melioracji i
pracach wojsk inżynieryjnych, nie można już dokładnie wytyczyć
obszaru fabryki. Pod koniec lat 40. próbowano osuszyć podziemia,
ale to było niemożliwe i woda uparcie stała w ruinach. Przywieziona
tam drużyna nurków w ciemnej toni narażała swe życie bo ich
skafandry co rusz zaplątywały się w szczątkach maszyn, rwały się o
ostre krawędzie stropów, a wszystko przy zerowej widzialności.
Kiedy doszło do nieszczęśliwego wypadku, odpowiedni urząd
(czytaj: szefostwo Śt.B.) doprowadził do ukończenia akcji i
pirotechnicznej “sanacji" obiektu.
Pisze dr Ludvik Soućek:
“Nie tylko sądzą, ale do końca twierdzą, że ostatnim miejscem,
do którego Schriever i Habermohl przewieźli swój prototyp był
Cheb/Eger. Wyglądało to następująco - kiedy zaczęły się
bombardowania, otrzymali rozkaz przewieźć prototyp w
bezpieczne miejsce. Ich talerze latające były montowane w Pradze
- z części robionych w Chebie. Jak już powiedziałem, nadziemną
część fabryki pozostawiono w ruinie, by Alianci byli pewni, że ją
zniszczyli. Ciężkie części latających talerzy wywożono stamtąd i
montowano w hangarze. Tego się nie dało robić w podziemiach,
bo pojazd miał średnicę 45 m. Wydaje się, że jeden z
konstruktorów wyjechał w czasie nalotu do Chebu/Egeru, by tam
wszystko przygotować na przylot prototypu latającego talerza.
Oznaczało to ewakuację pobliża miejskiego lotniska, aby przegonić
ewentualnych zwiadowców i zamaskować miejsce. Tymczasem
drugi konstruktor przygotowywał wszystko do przelotu. To ni e
był żaden ćwiczebny czy doświadczalny lot, ten mieli oni dawno za
sobą... Po zachodzie słońca okolica fabryki była dokładnie
oczyszczona z ludzi a robotników zamknięto w hali. Habermohl
mógł startować... Do tego ładnego obrazka tylko mi jedno nie chce
pasować - rodzaj napędu. Wciąż nie daje mi spokoju pytanie -
dlaczego pracownicy Avii nie słyszeli pracy silników? Przecież
tylko betonowy plac mógł służyć do startu pionowzlotów, a
znajdował się on tuż przy zakładach Avii."
ROZDZIAŁ 14
BRONIE “V" W PROTEKTORACIE CZECH I MORAW.
Sowiecka wersja PAPERCLIP-u w Czechosłowacji - Gdzie
jest archiwum VI wydziału? - Bronie odwetowe w
Protektoracie: Velvety u Teplic, Plzeń, Brno i Dećin -
Pfibram: hitlerowscy uczeni, uranowa ruda i laboratoria SS
- Fałszywe złoto III Rzeszy.
Cytowany w poprzednim rozdziale dr Ludvik Soućek, który zbierał
swe materiały od naocznych świadków tych wydarzeń w latach 70,
był w o wiele lepszej sytuacji, niż my dziś. Po trzech
dziesięcioleciach, które upłynęły od jego poszukiwań, możemy się
jedynie cieszyć większą swobodą badawczą - choćby ze względu na
swobodny przepływ informacji i ludzi przez granice naszych krajów
- i nie musimy już stosować jego uniku w literacką formę “powieści
hipotetycznej". Możemy całkiem otwarcie poszukiwać odpowiedzi
na konkretne pytania nieskrępowani kontrolą państwa. Niektórych
odpowiedzi nigdy nie uzyskamy, jak np. o tożsamość informatorów
dr Soućka, którą to tajemnicę zabrał on, niestety, do grobu.
I tak nasze poszukiwania poszły w innym kierunku, wzięliśmy pod
uwagę powszechnie znany fakt, że jeszcze przed końcem II wojny
światowej, Alianci zaczęli przy pomocy specjalnych misji
wywiadowczych (ALSOS, PAPERCILP i in.) gromadzić i analizować
wszelkie dostępne informacje o tajnych broniach, których użyciem
Hitler był zainteresowany daleko przed majem 1945 r.
W czasie naszych poszukiwań mieliśmy możliwość dowiedzieć się
w ciągu kilku lat, jak bardzo rozbudowany był niemiecki program
Vergeltungswaffen. Największe problemy mieliśmy z uzyskaniem
informacji źródłowych, które dla prywatnych badaczy, jak my, były i
długo jeszcze będą zupełnie zamknięte, bowiem działają siły, które
wciąż bronią tajemnic III Rzeszy! Tak w Polsce, jak i w Czechach,
Morawach i Słowacji! Przekonaliśmy się, że są tajemnice, które
jeszcze po pół wieku mogą zabić...
Wciąż jeszcze brak odpowiedzi na szereg kluczowych pytań!...
Ogrom wojennego przemysłu i kompleksu naukowego III Rzeszy
budzi zdumienie nawet dzisiaj, w czasie pokojowego rozwoju wielu
gałęzi przemysłu. I to niechaj usprawiedliwi niedostatki tej naszej
wspólnej pracy.
Każda formacja wojskowa, rodzaj wojsk - Wehrmacht (Heer),
Luftwaffe i Kriegsmarine - miał własne organizacje badawcze,
laboratoria, hale produkcyjne, poligony i fundusze na działalność,
wszystko to pilnie strzeżone przed wrogiem zewnętrznym i
konkurencją.
Na terytorium byłej Czechosłowacji znajdowało się wiele
dokumentów o rozwoju i produkcji broni odwetowych V. Szło tu
głównie o zakłady produkcyjne III Rzeszy na terenie Protektoratu
Czech i Moraw. Dokładnie idzie o fragmenty archiwów brneńskiej
Ćeskej Zbrojovky (ĆZ) i plznieńskich zakładów Skody.
Zostały one zgromadzone w VI Wydziale Wojskowego Wywiadu
Technicznego, którego pracownicy gromadzili wszelkie informacje w
zakresie hitlerowskiej nauki i techniki: plany, opisy, wykresy, itp.
Poszukiwania najlepiej zacząć od tego właśnie zbioru. Niestety, nie
ma dziś już z niego nic - dzięki działalności GRU i NKGB, które to
instytucje rabowały wszystko, co im się nawinęło pod rękę,
przesłuchując wszystkich, którzy mieli jakąkolwiek styczność z
niemieckim przemysłem, więźniów obozów pracy i obozów
koncenrtracyjnych a także pracowników przymusowych. Poprzez
wywiezienie wszelkich materiałów do ZSRR z sowieckich stref
okupacyjnych, Moskwa miała nadzieję wyrównać poziom z
Amerykanami. Ci ostatni nie zasypiali gruszek w popiele i dosłownie
przed nosem Armii Czerwonej, jednostki 1 Armii USA gen. Hodgesa
wywiozły z Nordhausen 10 egzemplarzy kompletnych rakiet V-2,
maszyny i prawie 10 ton (sic!) dokumentacji!
Na podstawie zachowanej dokumentacji można się dowiedzieć, że
wyrób części do V-1 był prowadzony przez l a b o r a t o r i u m w
Velvetech u Teplic, gdzie produkowano m.in. paliwo do pocisków V
przez Fullstelle Hertine, od maja 1944 do marca 1945 r.
wyprodukowano tam 2625 głowic do pocisków V. Siostrzanym
zakładem był Luftmuna Bromberg w Bydgoszczy!
Niektóre prace badawczo-rozwojowe dyskoplanu były prowadzone
w zakładach CZ Brno i Skoda Plzeń. Nas jednak najbardziej
interesują zakłady położone w okolicy Pragi Czeskiej, gdzie
produkowano części i podzespoły do V-7 i gdzie dokonano
pierwszego lotu MODELU N-1.
Oprócz niemieckich laboratoriów Schmidding w Dećinie -
Podmoklech, gdzie gromadzono znaczną część materiału
specjalistycznego do produkcji broni rakietowych (silniki Argus)
zwraca uwagę także zakład Skody w Pfibramie. Te zakłady należały
do naukowego centrum badawczego SS i dowodzone były przez SS-
Obergruppenfuhrera Rolfa Engela. W 1943 r. kiedy obsadził to
stanowisko z polecenia ministra Speera, umieszczono tam także
elitarną kadrę naukową zakładu badań silników odrzutowych w
Grossendorf- Władysławowie! Pracowano tam do kwietnia 1945 r.
(!) - potem ewakuowano ich do Monachium. Byli to pracownicy
Versuchanstallt fur Strahltriebwerke Grossendorf - czyżby z ich
wytworem zetknął się S. Theau na gdyńskiej plaży w okolicy Babich
Dołów?... W Monachium pracowali oni dalej w centrum badań
rozwojowych broni V zakładów Bayerische Motorenwerke - BMW...
Uważamy za wysoce prawdopodobne to, że pracownicy Engela
pod dyrekcją tego doskonałego eksperta z czasów przedwojennych i
wojny skonstruowali system napędowy dyskoplanu V-7.
W latach 60. czasopismo “Radar" opublikowało apel, w którym
nawoływano do wypełnienia “dziur" w naszej wiedzy na temat
hitlerowskich broni odwetowych. Proszono czytelników, by wszelkie
informacje dotyczące tej tematyki przesyłali na adres redakcji, która
chciała sporządzić pracę na temat broni V na terenie byłej
Czechosłowacji.
“ W naszych bibliotekach i wojskowych archiwach zachowało się
niewiele informacji o tym, jakich prób dokonywano z rakietami u
nas (tj. w CSRS) przed drugą wojną światową, bowiem
najważniejsze dokumenty zostały wywiezione przez Niemców do
Berlina. Także nie ma informacji o tym, co robili hitlerowcy na
naszych ziemiach w czasie wojny, jest ich bardzo mało, a wiadomo
- że dokonywali oni u nas prób rakietowych. "
Tak motywowała swój apel redakcja “Radaru". Nie wiemy, jak to
się wszystko skończyło, ale jesteśmy pewni tego, iż informacje nas
interesujące spoczywają w grubych szafach pancernych i
komputerowych bankach pamięci Łubianki i Chodynki - co
sprawiło, że “... nie ma informacji o tym, co robili hitlerowcy na
naszych ziemiach..."
Jest to prawdą nie tylko w odniesieniu do niemieckich rakiet, ale
wszystkich broni V. Godnym uwagi jest fakt, że NKWD/NKGB i
GRU nie były jedynymi agenturami działającymi na terenie naszych
krajów (tj. Czechosłowacji i Polski) i że dokumentacja dotycząca
dyskoplanu V-7 została jednak wywieziona do USA, a Sowieci
dostali po nosie po raz drugi.
Hitlerowcy nie tylko pracowali nad broniami V czy bombami
atomowymi - bowiem wydaje się nam, że chcieli oni podbudować
wciąż pusty skarbiec III Rzeszy przy pomocy współczesnej alchemii
- chemii jądrowej!
Zadaliśmy sobie pytanie: skoro Niemcy mieli reaktor jądrowy, to
czy nie chcieli go użyć do... produkcji złota? Proszę nie zapominać,
że to właśnie Niemcy prowadzili poszukiwania szlachetnego kruszcu
we Wszechoceanie w latach 20. - że wspomnimy tu wyprawę statku
“Meteor". Tymczasem w sukurs przyszła fizyka i chemia jądrowa i w
latach 20. pewien inżynier-chemik Adolf Miethe (sic!!!) już w dniu 4
lipca 1924 r. w swym doniesieniu zamieszczonym w “Die
Naturwissenschaften" przekazał informację o wytworzeniu
sztucznego złota poprzez bombardowanie elektronami rtęci w
lampie kwarcowej. Po kilku tysiącach godzin pracy, w rtęci
stanowiącej katodę inż. Miethe znalazł niewielkie, ale mierzalne
ilości złota! Wedle współczesnego alchemika, bombardowanie
elektronami miało doprowadzić do zamiany protonu w jądrze rtęci
na neutron i co za tym idzie, stworzenia atomu najtrwalszego
izotopu złota
79
197
Au, co miało przebiegać zgodnie z reakcją:
Oczywiście reakcja taka jest możliwa tylko i wyłącznie na papierze,
bowiem w naturze coś takiego nigdy nie zachodzi. Ale Miethe
wywołał znaczne zamieszanie swym raportem i chemicy całego
świata mieli problem do rozgryzienia. Ciekawym jest to, że Miethe
został poparty przez Japończyka Nagaokę...
Teoretycznie złoto można wyprodukować z rtęci - jej rzadkiego
izotopu (sama rtęć jest mieszaniną aż siedmiu trwałych izotopów:
Hg-196, Hg-198, Hg-199, Hg-200, Hg-201, Hg-202 i Hg-204 i rzecz
w tym, że nie występuje naturalny izotop rtęci Hg-197 i Hg-203...)
zawartość izotopu
80
196
Hg - w tej mieszaninie wynosi jedynie...
0,146%! Trochę za mało, by móc uzyskać złoto w reakcji:
Taka produkcja jest całkowicie nieopłacalna ze względu na
ogromne ilości energii, którą trzeba w nią włożyć i małą ilość
materiału wyjściowego - izotopu Hg-196. Oczywiście można
próbować inaczej, np. wyprodukować złoto z bizmutu:
Ewentualnie:
albo:
Czy wreszcie:
Złudne złoto alchemików? Tak! - ale wiemy o tym teraz, w latach
90. zaś w latach 40. chemia jądrowa stawiała dopiero pierwsze
kroki... Miethego uznano za szarlatana w Niemczech i za granicami
Rzeszy, to fakt. Nie zapominajmy jednakże o tym, że Fuhrer wierzył
przede wszystkim właśnie szarlatanom!! Pracownia Miethego
znajdowała się we Wrocławiu. Czy konstruktor lotniczy Miethe, a
inżynier-chemik Miethe to jedna i ta sama osoba? Jeżeli tak, to
oznaczałoby, że w Górach Sowich pracowano nie tylko nad V-7, ale
także nad transmutacją materii - nad którą pracowali wszyscy
alchemicy, Masoni, Różokrzyżowcy i Templariusze, za których
spadkobierców uważała się czarna elita SS...
Izotop rtęci-198 można uzyskać przez separację czy rafinację, a
źródłem neutronów mógłby być reaktor jądrowy. Taki reaktor mógł
pracować nie tylko w Górach Sowich, ale nawet w podziemiach
Wrocławia, królestwie szczurów do Wielkiej Powodzi w lipcu 1997 r.
People always dream about usual things and ask “ why "?-1
dream about unusual things and ask: "why not"... -jak mawiał
senator Robert Kennedy. Totalitaryzm ma to do siebie, że nie widzi
rzeczy takimi, jakimi one są i opiera się głównie na chciejstwie
przywódców... Tak mogło być, i było w przypadku fałszywego złota
III Rzeszy. Za tą prawdę płaciły miliony zgładzonych dla złota ludzi
w hitlerowskich obozach śmierci. Co robiono ze znalezionym przy
nich złotem, opisał dokładnie węgierski Żyd - dr Miklosz Nyszli w
książce “Pracownia doktora Mengele". Rzeszy było wciąż mało złota,
bo to ono napędzało jej machinę wojenną. Cóż, w tym przypadku
sprawdziło się stare polskie przysłowie, że nie można budować
swego szczęścia na czyimś nieszczęściu. Rzecz w tym, że wielu
zbrodniarzy uniknęło kary za to, co robili dla szczęścia III Rzeszy
Niemieckiej. Ów aurum sacra fames - przeklęty głód złota - zabił
miliony Europejczyków nie w wojnie, nie z bronią w ręku, ale w
komorach gazowych Auschwitzu i Birkenau, Sobiboru i Treblinki, i
wielu innych miejsc kaźni i rabunku, prowadzonego pedantycznie
przez ucywilizowanych barbarzyńców XX wieku.
ROZDZIAŁ 15
DIABELSKI SKARB W TECHOUICACH
Francuski generał wysyła list, zaś amerykański -
komandosów - 32 worki papierów na jednej tonie trotylu -
Śtechovicka afera się zaczyna - Szwedzki “Expressen" o
planach tajnych broni w Śtechovicach - Amerykanie
szczerze żałują, ale nie oddają tego, co wzięli.
Jednostki specjalne Sprzymierzonych poszukiwały w ramach
swych misji wszelkich tajemnic ziem zagarniętych ongiś przez III
Rzeszę. W państwach, które stały się po wojnie niepodległe, miały
one niedużą rezerwę czasu, by wykonać swe zadania w czasie pobytu
własnych armii na terytoriach tych krajów i przechwycić ludzi i
dokumentację, o które im chodziło. Z powrotem suwerenności i
przejmowaniem spraw wewnętrznych przez lokalne rządy, misje te
musiały się zakończyć, bowiem lokalne służby bezpieczeństwa
patrzyły Aliantom na ręce.
Coś podobnego miało miejsce także i w powojennej
Czechosłowacji - w jej górach odzywały się od czasu do czasu
wystrzały, działały jeszcze bandy Wehrwolfu, tak samo było w
Polsce, na terenach Dolnego Śląska.
Już 13 października 1945 r. francuska ambasada w Pradze
Czeskiej wysłała list do czechosłowackiego MSZ, w którym za
pośrednictwem gen. Koeniga oznajmiała, że we francuskim obozie
jenieckim dla esesmanów ujawnił się oficer SS Gunther Achenbach.
Ten opowiedział, że wie o miejscu opodal Pragi(!!!), gdzie jest ukryte
archiwum dokumentów o ważnych wydarzeniach wojennych.
Francuskie poselstwo chciało sprawdzić prawdomówność opowieści
Achenbacha i dostarczyć go do Czechosłowacji, by skonfrontować go
z rzeczywistością.
Jednakże z MSZ nie przyszła żadna odpowiedź nawet po 3
miesiącach, więc francuski attache wojskowy - generał pułkownik
Flipo - przesłał tam zapis relacji Achenbacha i plany przezeń
przekazane. Przejął je czechosłowacki Sztab Generalny. W
zeznaniach pojmanego SS-mana czytamy, że na poligonie SS w
Hradiśfku koło Pragi było 20 kwietnia powołane Sonderkommando
“Lange", które wykonało długą na 12 m sztolnię opodal poligonu
“Zavist". Napisał:
“Po wykopaniu sztolni, ułożono w niej około 30 worków.
Pochodziły one z Berlina i były bardzo ciężkie. Jeden worek się
rozpruł i zawierał same papiery. "
Potem otwór zamaskowano uprzednio zaminowawszy:
“ Akcją wykonano na rozkaz Staatsministra Karla Hermanna
Franka, który jako jedyny posiadał plan ułożenia i zniszczenia
(tego archiwum). Rozkaz dotyczący przydziału siły roboczej
otrzymał dowódca grupy szkoleniowej I. Kommando tworzyło 32
kopaczy i 3 kierowników zmian (sami podporucznicy).
Domyślaliśmy się, że w workach znajdowały się dokumenty
specjalnego znaczenia, dlatego akcja była ściśle tajna i
wykonywali ją oficerowie. "
2 lutego 1946 r. major .B. J. Wheeler, zastępca dyrektora USFET
wydał tajny rozkaz, na mocy którego wysłano na terytorium
Czechosłowacji specjalną brygadę komandosów pod dowództwem
kpt. Stephena M. Richardsa. Grupa wystartowała z Frankfurtu nad
Menem 7 lutego, w Norymberdze przesłuchała swego niemieckiego
informatora i 10 lutego przekroczyła granicę.
Lionel S. B. Shapiro, który uczestniczył w akcji jako agent i jako
przedstawiciel North American Newspaper Alliance opisał
detalicznie całą akcję prowadzoną przez “dzielnych amerykańskich
chłopców", którzy zgarnęli “najbogatszy dokumentalny łup wojenny
wszech czasów", i to za cenę konfliktu z młodymi władzami
Czechosłowacji;
“Amerykanie dostali się do Czechosłowacji jakby nigdy nic.
Utajnienie było konieczne, aby nie trzeba było nikogo
niepotrzebnie zabijać "!
Komando przyprowadził na miejsce Achenbach, zidentyfikował
skrytkę według drzewa, które zaznaczył uprzednio zasadzając je u
wejścia do podziemnego korytarza. Prace eksploracyjne wykonano
w śniegowej burzy i trwały one 38 godzin tj. od 11 lutego rano do 12
lutego wieczorem, “przy nieustannym zagrożeniu życia". Po
przewaleniu jednej tony gliny ukazała się sztolnia oszalowana
deskami, o rozmiarach 1,75 x 1,30 x 12 m, która była zabezpieczona
minami pułapkami i niemal toną trotylu. Po pokonaniu tych
wszystkich przeszkód komandosi zabrali wszystkie 32 worki i
załadowali na ciężarówkę, po czym odjechali. 13 lutego 1946 r.
przyjechali z powrotem do Frankfurtu. Tymczasem do Śtechovic
przyjechało kilka komisji Sztabu Generalnego Armii
Czechosłowackiej z Pragi.
Niestety, było już post factum.
Krótko potem, korespondentka szwedzkiego dziennika
“Expressen" telefonowała do redakcji z informacją:
“ Skradzione przez Amerykanów dokumenty niemieckie zostały
najprawdopodobniej ukryte na rozkaz samego Hitlera!"
Informacja ukazała się w Sztokholmie 17 lutego.
19 lutego 1946 r. Sztokholmski “Expressen" wydrukował kolejne
doniesienie swej korespondentki, w której to informacji czytamy, że:
“W amerykańskich kręgach w Pradze panuje znaczna
nerwowość. Pierwszy sekretarz ambasady USA oświadczył, że to
może spowodować straszne następstwa i histerię ".
22 lutego 1946 r. dzienniki opublikowały protest Czechosłowacji
wystosowany pod adresem rządu USA, a w dzień później
opublikowano informację o amerykańskiej akcji, “Expressen"
przyniósł kolejne doniesienie pani Lux Taube z Pragi. Napisała ona,
że:
“ Wydaje się być więcej, niż jasnym, że szło o dokumenty
niezwykłej wagi - mówi się o planach i nowych tajnych
niemieckich broniach, które ukryto pod ziemią na potrzeby
przyszłości".
Czy Lux Taube miała na myśli plany dyskoplanu V-7?
24 lutego 1946 r. Amerykański ambasador w Pradze Czeskiej
przeprosił ministra spraw wewnętrznych za ten “pożałowania godny
incydent". Urzędy wojskowe USA otrzymały polecenie zwrócenia
tych dokumentów stronie Czechosłowackiej. To się stało w osiem
dni później, kiedy 2 marca do Pragi wjechała amerykańska kolumna
ciężarówek chroniona przez MP. Kolumnę przysłał osobiście gen.
Siubert, szef G-2, a prowadził ją gen. Koenig z USFET we
Frankfurcie.
Wkrótce się okazało, że Amerykanie nie zwrócili tego, co zgarnęli
w Śtechovicach:
“Jeżeli idzie o zawartość worków, które dowództwo
amerykańskiej armii zwróciło na praski Hrad to zawierają one
cenny materiał, ale mamy dowody na to, że nie jest to ten sam
materiał, który Amerykanie wywieźli ze Stechovic... "
-stwierdził w dniu 8 marca 1946 r., w czasie posiedzenia
parlamentu poseł Vaclav David (skąd to wiedział?):
“ Zwrócono nam archiwum ministerstwa rządu Franka i SD
oraz część archiwum prezydenckiego. Dokumenty te były
wywiezione przez Rokycany, Plzeń i Klatovo do armii USA.
Stechovicka skrytka była naszpikowana całymi tonami materiału
wybuchowego i uzbrojona tak, że wyleciałoby w powietrze
wszystko, co znajdowałoby się w okolicy. Takimi środkami nie
trzeba było zabezpieczać archiwum prezydenta i
Reichsministerium Franka ".
Ergo wynika, że Amerykanie przywieźli do Pragi coś zupełnie
innego, niż to, co wywieźli ze Śtechovic.
Plany tajnych broni, o których pisali reporterzy szwedzkiego
“Expressen", nie znajdowały się w tej dokumentacji, a zatem
możemy podejrzewać z niemal stuprocentową pewnością że zostały
one wywiezione do Stanów Zjednoczonych.
ROZDZIAŁ 16
TWIERDZA SUMAUA
Hitlerowskie UFO pod Mednikiem? - Niebezpieczeństwo,
którego nie można lekceważyć - Poligon SS w Hradiśfku -
Archiwum, skarb albo jedno i drugie! - Bóhmerwaldfestung:
Twierdza Śumava - 62 dywizje pod bronią.
Rezultaty naszych badań nad historią niemieckich broni V dr
Milos Jesensky zaprezentował na jednym ze zjazdów klubu
“Hyperion" w Bratysławie w maju 1994 r. a raport z tego spotkania
był opracowany w dziesięciu wersjach i czterech językach. Od tego
czasu w prasie codziennej oraz w innych periodykach, pojawiają się
sporadycznie informacje, które dotyczą tego tematu. Na przykład
redaktorowi “Expressu" Michalovi Polakovi udało się natrafić na
kilka gorących śladów, wiodących w przeszłość, nie tak znów
odległą. M.in. znalazł on pewnego świadka, kobietę której siostra
pracowała w Avii Ćakovice, jako pracownik socjalny. Zakład musiał
zatrudnione tam przy montażu silników lotniczych kobiety posłać
do Mezinosti, filii Mednik, i jej siostrze udało się - dzięki swej
profesji - tam przeniknąć. Na zamkniętym odcinku torów
kolejowych pomiędzy Davli i wsią Luka pod Mednikiem, w tunelach
montażowych miały znajdować się samoloty w kształcie dysku, a
niektóre z nich - według red. Polaka - znajdują się do dziś w
podziemiach fabryki na obszarze Mednika. Siostra świadka
stwierdziła przy tym, że 320 młodych pracownic, które tam
odesłano, nigdy już nie wyszło na zewnątrz... Ona sama potem była
zatrzymana przez Gestapo.
Michał Polak znalazł także dalszego świadka - Jaroslava Rajtolara,
który wedle własnych słów pracował w podziemnym kompleksie,
gdzie przebiegała tajna zbrojeniowa produkcja. Szło właśnie o
zaadaptowanie tuneli kolejowych na trasie: Vrane nad Vltavou -
Libfice i Davle - Luka pod Mednikiem oraz mostu kolejowego w
Zampach k./Pragi Czeskiej. W tunelach wyrabiano części dla Avii
Ćakovice i pracowały tu nie tylko kobiety, ale także mężczyźni z
całego terytorium Protektoratu. Większość tworzyły roczniki 1923 i
1924. Pracownicy mieszkali w chatach i barakach, które Niemcy
zajęli w okolicy Sazavy.
“Prace w tunelach nadzorowało siedmiu Niemców, a na “ dwójce
"pracował mistrz Hans Braden. To właśnie jego Rosjanie zabrali
ze sobą do ZSRR. W każdym razie szło o świadka, który swe życie
okupił informacjami. Świadek Rajtolar pracował w tunelach od
września 1944 aż do maja 1945 r. Jak twierdzi, kobiety pracujące
pod Mednikiem nigdy żywe stamtąd nie wyszły. Następnie
świadek potwierdził loty doświadczalne tej nowej broni, które
miały miejsce pod koniec wojny. Samoloty - UFO, mające około 8-
16 m średnicy, było ich trzy. Latały z ponaddźwiękową prędkością,
a jeden z nich spadł gdzieś na naszej ziemi w okolicach Pragi. "
Czy świadek kłamał, czy nie? Czy można wierzyć redaktorowi
“Expressu"? Niektórzy twierdzą, że ta cała historia jest mistyfikacją i
jest całkiem niejasna. Gdzie właściwie przebiegał montaż
dyskoplanu? Jak to się stało, że siostrze świadka i J. Rajtolarowi
udało się uniknąć śmierci, skoro Niemcy wszystkich likwidowali?
Poszukiwania planów V-7 stwarzają nawet dla dzisiejszych
badaczy sporo trudności i niebezpieczeństw. To wyszło przy okazji
prac naszych znajomych i kolegów przy tzw. “skarbie w Hradisfku" i
na łamach naszej i zagranicznej prasy w przedziwnych
okolicznościach pojawił się poniższy tekst. Ogólną uwagę
przyciągnął podpis: “grupa Sommer":
“Sytuacja wokół skarbu jest dziś poważna i niebezpieczna. My,
którzy prowadziliśmy jego zaminowanie wiemy to najlepiej.
Wiemy co zaminowaliśmy i gdzie. Hradiś'ko to nie tylko skarb, w
sztolniach jest ukrytych wiele rzeczy. Przyrzekamy oddalić
katastrofę, która grozi temu regionowi. Wystarczy jedno
uderzenie kilofem w to miejsce, a skarb i okolica wyleci w
powietrze. Usuńcie wszystkich i wyrzućcie kopaczy złota i
poszukiwaczy skarbów czy to Niemcy, czy to ci z USA. Oni nie
poniosą szkody, tylko Wy - Czesi. Czas na rozminowanie sztolni
był w 1995 r. Poczekajcie - my to rozminujemy. Miejcie rozum, bo
inaczej sprowadzicie wielką sensację i nieszczęście. To wszystko
wywieziono do USA i nie warto się za to brać.
Grupa Sommer "
Był tam jeszcze tekst podpisany “Lange", ale nie został on
opublikowany przez “Express".
Sytuację mogłaby nieco rozjaśnić fotografia opublikowana przez
redakcję, na której widzimy kilku szeregowców niemieckiej
jednostki z garnizonu w Hradisfku. Dwóch z nich po wojnie
pozostało w Czechach, i istnieje domysł, że któryś z nich może się
zgłosi z kolejnym fragmentem mozaiki - której na imię odwetowe
bronie III Rzeszy...
Co do wymienianego tu już niejednokrotnie poligonu Waffen-SS
w Śtechovicach (Hradisfko), to chodziło o obszar o powierzchni 500
km
2
położony pomiędzy Wełtawą a Sazawą. W jego centrum
znajdował się plac ćwiczeń SS, gdzie wypróbowywano nowe bronie
(m.in. słynnego “Goliata", który tak dawał się we znaki żołnierzom
powstania Warszawskiego, zdalnie kierowany czołg załadowany
trotylem, do likwidacji mniejszych umocnionych punktów oporu).
W jego bezpośrednim pobliżu znajdowały się linie kolejowe Vrane
nad Vltavou - Davle - Jilove i tunele pomiędzy Vranym nad Vltavou,
Skochovicemi i Davlami, gdzie znajdowało się miejsce produkcji i
montażu dyskoplanów, co wiemy z relacji red. Polaka. Informacje o
badaniach Hradiśfka tworzą wdzięczny temat dla mediów od końca
kwietnia 1995 r., kiedy to na scenie pojawił się Helmut Gaensel (czy
Gansel), były Niemiec sudecki obecnie zamieszkały na Florydzie
(USA). Jego rywalem stał się czeski badacz i eksplorator Josef
Mużik, i z początku wyglądało na to, że obaj mają wyrównane
szanse. Obaj rozbili swe namioty (a właściwie całe obozy
namiotowe) w pobliżu sztolni sztechowickich. Obaj byli bardzo
pewni siebie. I obaj włożyli niemałe pieniądze w tą imprezę. W
miarę upływu czasu Helmut Gaensel wysunął się na czoło, a to z
powodu większych finansów, którymi dysponował. Był tam zresztą
już po raz trzeci - pierwszy raz szukał tam w latach 60., potem w
1989 r., a przed nim szukali inni Niemcy, Rosjanie, Amerykanie
(poza ludźmi kpt. Richardsa w 1946 r.), jednostki byłego
czechosłowackiego MSW (które współpracowały z jasnowidzami i
używały metod parapsychicznych), Omnipol (największy
czeskosłowacki koncern zbrojeniowy). I wreszcie Josef Mużik z
Helmutem Gaenselem. Przypomina to nieco historię skarbu z
Oaklsland...
W chwili obecnej mało kto wątpi w to, że w rejonie Stechovic
znajdują się od połowy stulecia jakieś podziemne komory i
przestrzenie, a w nich tajemnice III Rzeszy, na temat których
narosło wiele legend i rozpętało się wiele sporów teoretyków.
W połowie 1993 r. w jednym z dzienników ukazała się krytyczna
rozprawa na temat bezpłodności wysiłków grup Mużika i Gaensela,
w której pisze się m.in., że nie zdziwiłoby to nikogo, gdyby w
podziemiach sztechowickich znalazło się... UFO! Całość była
utrzymana w tonie ironicznym i bagatelizowano prace obu
eksploratorów, ale już 25 sierpnia tegoż roku pojawia się pogląd, że
w Śtechovicach mógł zostać ukryty zbiór dokumentów dotyczących
broni V, nad którymi do końca wojny tak tam intensywnie
pracowano. Bingo! Ze wszystkich informacji na temat testów V-7 na
ziemiach Protektoratu Czech i Moraw ta notatka jest najbardziej
interesująca. Tak, domyślamy się, jak to być mogło. Archiwum V...
skarb... - a może tak jedno i drugie?...
Niewiarygodne?
To wszystko są już fakty, a nie spekulacje. Fakty, które
potwierdzają, że na ziemiach Protektoratu na przełomie lat 1944/45
miały miejsce ściśle tajne próby z supertajnym niemieckim
dyskoplanem przedstawiającym sobą technologię, która nawet
dzisiaj ma znaczną wartość dla tego, kto znajdzie te dokumenty.
Mamy podejrzenie, że tajemnica tej technologii pozostała po wojnie
w czeskiej ziemi. Reichsprotektorat der Bóhmen und Mahren był
przecież ostatnim bastionem hitleryzmu w Europie! To właśnie tam,
a nie w Twierdzy Alpejskiej, hitlerowcy mieli możność ukrycia przed
armiami Sprzymierzonych to, co było dla nich najcenniejsze, co
faszyści wtedy mieli - projekty, plany, dokumentacje techniczne i
prototypy wynalazków o znaczeniu epokowym. Pisząc te słowa,
mimochodem przypomina nam to polski film pt. “Tajna misja", w
którym polscy partyzanci wydzierają hitlerowcom ogromną pakę,
która jest prezentem dla Hitlera, a w której znajduje się
miniaturowe... UFO! Całość utrzymana w konwencji komedii, ale
zrobionej w 1989 r., kiedy jeszcze nie wszystko można było w Polsce
powiedzieć wprost...
Możemy zaryzykować ciekawe porównanie, na podstawie którego
domyślamy się, iż te techniczne cuda i cudeńka nie zostały
wywiezione do Reichu, a pozostały na jego peryferiach, w Czechach.
Jak powszechnie wiadomo, dr Wehrner von Braun i jego ekipa
poczekali do końca wojny w Alpenfestung - skąd wiele transportów
pod silną eskortą SS jechało do Czech obsadzonych armią Schórnera
i tam ukrywało swoje ładunki. Ciekawe jest to, że istnieje analogia
pomiędzy Alpenfestung i twierdzą Śumava - Bohemerwaldfestung,
którą jeszcze dokładniej zabezpieczono - było tam 5 dywizji VII
Armii w tym brygady pancerne SS “Therese", kilka dywizji tzw.
Armii “Ostmark", kilka pułków SS i na dodatek Armia “Mitte" gen.
Schórnera, która była związkiem taktycznym grupującym aż 62
dywizje!
W górach szumawskich budowano umocnienia, okopy, bunkry,
schrony, stanowiska dowodzenia, węzły łączności i arsenały oraz
magazyny amunicji, które miały zasilać Twierdzę Śumava. K. H.
Frank także postarał się o skrytki na materiały piśmienne, archiwa,
itp. w powiatach Domażlice, Klatovy i Prachatice.
Z tego też względu zakładamy, że wszystkie materiały i prototypy
V-7 testowane w Czechach, zostały właśnie w Czechach schowane -
jak dowodzi tego przypadek hradisztkiego archiwum.
Reasumując możemy stwierdzić, że eksperci grupy badającej i
rozwijającej V-7, przeczekali koniec wojny w Bóherwaldfestung
Śumava i byli w niej o wiele bardziej bezpieczni, niż członkowie
grupy dr von Brauna w Hindelang-Oberallgau nieopodal granicy
Rzeszy ze Szwajcarią!
ROZDZIAŁ 17
GEHEIME REICHSSACHE LEITMERITZ
Podziemna fabryka w Litomericach - Firma Elsabe, fałszywe
transakcje w rejestrze handlowym - Kolejne zagadki:
Podziemne zakłady Richard II i Richard III - Pojemniki na
ciężką wodę? -Litomefice: Sekret Rzeszy.
Mimo wszystko, to o czym pisaliśmy wcale nie daje nam
stuprocentowej pewności co do tego, gdzie Niemcy produkowali
jeszcze swe V-7. Rzecz w tym, że żadna z wymienionych tutaj fabryk
i poligonów nie znajduje się n i e d a l e k o Pragi. Wszystkie
dotychczas wymienione zakłady znajdowały się w odległości ponad
100 km od stolicy Czech. Dlatego też w tym miejscu pozwolimy
sobie zwrócić uwagę Czytelnika na podziemną fabrykę “Richard" w
górskim masywie Czeskiego Pogórza Radobyl koło Litomefic k./Usti
nad Labem. Miejscowość ta jest oddalona tylko o 54 km od Pragi
Czeskiej na pn. zach. od niej.
Większość historyków i publicystów, którzy zwrócili uwagę na to
miejsce zaraz po wojnie stwierdza, że ten budowlany projekt
“Richard" miał zabezpieczać przestrzeń produkcyjną dla firmy
Elsabe. Firma ta była częścią koncernu Auto Union (dziś AUDI) i
wyrabiała czołgowe silniki HL-230.
Ta informacja była sygnowana przez Ministerstwo Uzbrojenia i
Materiałów Wojennych III Rzeszy. Ministerstwo owo zleca
przeniesienie fabryki silników z Siegmaru, który był poważnie
zagrożony alianckimi nalotami, do podziemi Litomefic. Jednakże ta
okoliczność nie usprawiedliwia utajnienia całej sprawy i
makabrycznego, morderczego tempa tych przenosin, w których
zaangażowano więźniów kilku obozów koncentracyjnych, co kilku
autorów zainspirowało do wysnucia hipotezy, że szło o produkcję
broni odwetowych V. My zamierzamy udowodnić, że mogło równie
dobrze iść o wyrób latających dysków.
Co na to wskazuje?
1 kwietnia 1944 r. praska centrala Gestapo wysłała do
niemieckiego ministra d/s Czech i Moraw K. H. Franka prośbę o
pozwolenie zwiększenia ilości więźniów zatrudnionych przy małej
twierdzy Terezin na dwóch budowach o 2000 ludzi, a także o
pozwolenie zwiększenia obsady wartowniczej załogi SS o kolejnych
180 esesmanów. Jednakże prośba ta została odrzucona pismem z
dnia 29 sierpnia 1944r.
“Można (...) jeszcze generalnie wskazać na to, że policyjne
więzienie w Terezinie wciąż zyskiwało na bezpieczeństwie od
początku swego istnienia. Aktualnie jest najsilniej strzeżonym
miejscem w całym Protektoracie. Poza tym realizuje się tam -jak
wiadomo - różne projekty budowlane ważne ze względów
wojskowych, pod pieczą samego SS-Reichsfuhrera, które to prace
mają całkowite pierwszeństwo. "
Formularz “wie dort bekannt" adresowany do urzędu
budownictwa z podpisem K. H. Franka jest wymownym
dokumentem. Odpowiedź na to pytanie może nas przywieść na ślad
niemieckich dyskoplanów V-7 w Czechach.
Co zatem budowano w bliskości twierdzy w Terezinie?
Terezin leży w odległości zaledwie 3 km od Litomefic. W tym
czasie cały przemysł lotniczy III Rzeszy przeniósł się pod ziemię, by
uciec przed dywanowymi nalotami bombowców Sprzymierzonych,
dzięki czemu powstały plany sześciu gigantycznych, podziemnych
zakładów lotniczych. Miały one być zbudowane na bazie
betonowych schronów na wzór bunkrów dla okrętów podwodnych
(doskonale pokazanych w filmie “Okręt") na atlantyckim wybrzeżu i
miejsc odpalania rakiet V-2 (okolice Pas-de-Calais).
W kwietniu, Adolf Hitler osobiście powierzył to zadanie szefowi
Organizacji Todta z ministerstwa Speera - Xaverowi Dorschemu.
Dorsch referował później Hitlerowi, gdzie mają być te fabryki
postawione, ale stopień ich utajnienia był taki, że w spisach
ministerstwa Speera one w ogóle nie figurowały - a przecież istniały!
Czy postawiono je na czeskiej ziemi?
Czy nie był ten projekt tożsamy z tym, o którym pisze praskie
Gestapo w sierpniu 1944r.?
Znajdowały się w pobliżu Terezina?
Odpowiedź na to i inne pytanie znajduje się w wypowiedzi Xavera
Dorscha, w jego zeznaniu przeciwko marszałkowi Milchowi w
Procesie Norymberskim. Powiedział on ni mniej ni więcej, tylko to -
ż e j e g o f a b r y k a m i a ł a b y ć w y b u d o w a n a o k o ł o
5 0 k m n a p ó ł n o c o d P r a g i C z e s k i e j .
Terezin znajduje się dokładnie w tej odległości, a Litomefice cztery
km dalej na północ. Podziemny kompleks “Richard" dokładnie jak
ulał pasuje do tej lokalizacji fabryki produkującej V-7 w sensie
wyjaśnienia, że idzie o fabryki w pobliżu Pragi, wbrew
dotychczasowej lokalizacji zakładów tych w Walterze w Jinovicach
czy Aero w Vysoćanach.
Jakie przesłanki wskazują przeciwko wyjaśnieniom, że
litomierzycka fabryka wyrabiała silniki do czołgów?:
1. Podziemna fabryka “Richard" - jak już powiedzieliśmy -
należała do Elsabe G.m.b.H. z kapitałem zakładowym wartości 30
mln RM, której celem istnienia było - wedle Rejestru Handlowego -
wyrób i sprzedaż samochodów wszelkiego rodzaju. To oczywiście nie
musi być prawdą. Niemieckie ministerstwo finansów wydało
zarządzenie, by wpisywać do rejestru także fingowane
przedsiębiorstwa, kryptonimy tajnych inwestycji, a to wszystko w
celu skołowania wszystkich służb wywiadowczych wroga, ergo nie
istnieje jednoznaczny dowód na to, że pod grzbietem Radobyla coś
de facto było, tj. coś było, ale co tam wyrabiano n a p r a w d ę - tego
nikt nie wie.
68.
W tych podziemiach Litomefic poza firmą Elsabe G.m.b.H z jej
“Richardem" wybudowano dalsze dla firmy Kalkspat - filii
koncernu Osram i firm AEG oraz Siemens - wszystkie mające
swoje udziały w produkcji broni V. Budowa dla Elsabe stała się
“Richardem I", budowa dla Kalkspatu - “Richardem II" - do
której miała się przenieść także berlińska filia Osramu. To akurat
nie wygląda nam na czyjś wymysł, bo w tym czasie już dawno
mówiło się o przemieszczeniu fabryk do podziemi w Hersbrucku
k./Norymbergii i Litomefic. Ciekawą jest także budowa “Richard
III" - gdyby do niej doszło, to dla kogo byłoby to przeznaczone i
do wyrobu czego miałoby to posłużyć. Co miano produkować w
“Richardzie II" i “Richardzie III"!?
69.
Gdyby litomeficka podziemna fabryka podpadała pod
produkcję samolotów, to należałaby ona do kompetencji sztabu
zabezpieczającego produkcję myśliwców (tzw. Jagerstab), a
jednak tak nie było. Budowy “Richarda I, II i III" podlegały SS-
Gruppenfurerowi dr inż. Hansowi Kammlerowi, który zajmował
się produkcją i uzbrojeniem broni V oraz ich wykorzystaniem.
Istnieje rozkaz mówiący o przeniesieniu fabryki silników
czołgowych HL-230 z Siegmaru do Litomefic i istnieje późniejszy
rozkaz Adolfa Hitleraz dnia 30 kwietnia 1944 r. o zmianie profilu
produkcji tych zakładów i zamiast silników czołgowych miały być
tam wytwarzane s a m o l o t y m y ś l i w s k i e !!!
Interesujące jest także porównanie architektury obu budów z
innymi podziemnymi fabrykami i montowniami, które znajdowały
się na terenie III Rzeszy. I tak np. główny zakład Mittelwerke Dora
w górze Kohnstein koło Nordhausen służył wyłącznie montażowi
tajnych broni rakietowych, zaś druga wielka filia - Laura - położona
w Saafeld (Turyngia) służyła do testowania i składania jednostek
napędowych do broni V. Mówiąc krótko, hale i korytarze kompleksu
Litomefice (o całkowitej długości 36 km!!!) r ó ż n i ł y s i ę
c a ł k o w i c i e od kompleksów Dory, Laury i innych podziemnych
zakładów produkcyjnych III Rzeszy.
Krążą mgliste legendy wokół tego, co miano produkować w tym
kompleksie - chodzi o “Richarda II i III". Jeden z więźniów tam
zatrudnionych wspomina o składowanych tam silnikach
rakietowych. Inny zaś świadek - będący fizykiem jądrowym -
rozpoznał w basenach i pojemnikach umieszczonych w jednej z hal...
elektrolizery do produkcji ciężkiej wody - D
2
OI Czy chodzi o fantazję
czy fakty?
ROZDZIAŁ 18
ŚLADY WIODĄ DO BEZEJOVIC
Przedstawiamy następnych eksploratorów - Tajemnicza
budowla - Himmler i Skorzeny w Bezejovicach - Podziemne
korytarze, szyby wentylacyjne i elektryczne instalacje
Wehrmachtu - Gdzie wylądował prezent dla dyktatora
Perona? - UFO nad lotniskiem w Nesvećilech w maju 1945 r.
“To, czego Helmut Gaensel i Josef Mużik szukają, nie znajduje się
w Śtechovicach - wszelkie ślady zmierzają tutaj, do Bezejovic i ci
dwaj eksploratorzy są na mylnym tropie, który prowadzi do
nikąd... "
- tak oświadczył na początku 1997 r. redaktorowi Pavlovi
Pfeućilovi niejaki Luboś Kordac, na podwórcu wpółrozpadłego
bezejowickiego zameczku, który w czasach II wojny światowej był
siedzibą komendantury Waffen SS.
Najpierw kilka słów o autorze tego stwierdzenia, doświadczonym
eksploratorze i badaczu, który przyprowadził redaktora magazynu
“Blesk" na ruiny odległego zamku na Beneśovskiej - czym wzbudził
niesłychane zainteresowanie czeskich i zagranicznych
eksploratorów. W związku ze swą handlową działalnością, pan
Kordac często bywa w Ameryce Południowej, a zwłaszcza w Chile.
“ Właśnie tam udało mi się uzyskać całą masę interesujących
dokumentów i zeznań na temat podziemnego budownictwa
niemieckiego w Bezejovicach w ostatnich dniach wojny. Na
pobliskim lotnisku w Nesvaćilech lądował jeden samolot za
drugim, z nich wyładowywano jakieś paki i odwożono na zamek.
Jeszcze w kwietniu 1945 r. wylądowały tu dwa samoloty Junkers z
silnie strzeżonym ładunkiem, często przylatywali tam wysocy
dygnitarze Trzeciej Rzeszy - Heinrich Himmler i Otto Skorzeny, o
czym świadczą dokumenty i zdjęcia. "
O prawdopodobieństwie oświadczenia Kordaća świadczą marne
wyniki poszukiwań jego kolegów w Hradiśfku i Śtechovicach. Na
dodatek, jego “odkrycie" starego zamku pełnego zagadek też dolało
oliwy do ognia.
“Współczesne zagadki zaczynają się już przy ojcu dzisiejszego
właściciela. Była to postać znana w całej Europie - prezes
zakładów Skody przewodniczący rady wykonawczej brnieńskiej
Ćeskej Zbrojovky i zakładów zbrojeniowych w Rosji i Polsce - pan
Viliam Hromadko, osobisty przyjaciel prezydenta Beneśa i...
Stalina.
W roku 1922
był on pierwszym ambasadorem Czechosłowacji w ZSRR. "
Jak dowiedzieli się dziennikarze z “Blesku", w bezpośredniej
bliskości zamku znajduje się pewne tajemnicze przedsiębiorstwo z
Izraela, które zajmuje się agroturystyką. Żeby było dokładniej,
należy dodać także i to, że pod posadzką sali rycerskiej kopali Josef
Mużik i Helmut Gaenseł, ale na ciąg dalszy prac nie dał zezwolenia
aktualny właściciel budowli - Jan Michael Hromadko. Tłumaczył to
tym, że nie jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwa na swej ziemi i
pod swym dachem... Zgodnie z wypowiedziami świadków, z którymi
rozmawiali redaktorzy Pavel Pfeućil i Kamil Varcoller - w okolicy
wciąż krążą samochody z niemieckimi znakami rejestracyjnymi i
jacyś ludzie z detektorami metali...
“Na drzewach wycięto niemieckie znaki z lat wojny. Całe
podziemia zamku i jego okolice są pocięte korytarzami
podziemnymi i szybami wentylacyjnymi - jak to wykazują
badania geofizyczne. Najwięcej pod ziemią znajduje się kabli
energetycznych z niemieckimi oznakowaniami, a niektóre z nich
s ą s t a l e p o d p r ą d e m (!!!). Podziemia coś ewidentnie stałe
pracuje, bowiem według zakładu energetycznego, zrujnowany
zamek pobiera prądu za 64.000 koron na miesiąc(l). "
Wedle roboczej hipotezy Lubosa Kondraća pod ziemią znajdują
się urządzenia, plany i dokumentacja niemieckich wynalazków,
które uprzednio przeznaczono do wywiezienia z III Rzeszy do
Ameryki - a konkretnie do Argentyny. Domniemywamy, że
wydarzenia te przebiegały następująco: ... Jest 20 kwietnia 1945 r.
Hitler świętuje swe 56 urodziny. Paskudny Geburtstag... Do
podziemnego bunkra pod Reichstagiem przychodzą goście z
życzeniami. Przychodzili i wychodzili, tak że cały czas od obiadu do
wieczerzy upłynął Hitlerowi na odwiedzinach i pogaduszkach, a
także na radzeniu, co robić... Sytuacja na frontach była
katastrofalna: wojska 2 Frontu Białoruskiego - Armia Czerwona i
Ludowe Wojsko Polskie połączyły się z siłami Żukowa i Koniewa - i
wraz z Rokossowskim podążały do Berlina, atakując na froncie
szerokim na 50 km, na pd. zach. od Szczecina. Na południu został
złamany opór Wehrmachtu na Odrze i Nysie Łużyckiej - Armia
Czerwona prze do przodu coraz szybciej. Żołnierze Koniewa - ludzka
powódź forsuje Sprewę, a w tym samym czasie dywizje Żukowa
obsadzają Protzel. Na zachodzie Alianci Zachodni zdobywają
Norymbergę i Stuttgart, do których wkracza francuska 1 Armia.
W Berlinie, stolicy konającej III Rzeszy, na pokład dwóch
Junkersów Ju-52, w gorączkowym tempie ładuje się 80 pak z
dziełami sztuki, sztabami złota i dokumentami dotyczącymi badań
nad broniami V. Miejsce przeznaczenia - Argentyna, pałacowy
kompleks dyktatora Juana Perona w Buenos Aires. Zadajmy
pytanie, dlaczego i z jakiej przyczyny najwyższy satrapa III Rzeszy w
dzień swych kolejnych urodzin posyłał prezenty dla swego
zaoceanicznego kolegi w postaci tak dotąd pilnie strzeżonych
tajemnic broni V i nazistowskiego dyskoplanu, które to bronie
mogły odwrócić losy II wojny światowej?
W czasie, kiedy w bunkrze pod zbombardowaną i spaloną
Kancelarią Rzeszy odgrywał się ostatni epizod nazistowskiej
tragifarsy, Hitler przy czytaniu telegramów gratulacyjnych myśli
tylko o jednym - o SS-Sturmbannfuhrerze Otto Skorzenym, który
zajmuje się w tej chwili wywozem skarbu Rzeszy - 460 skrzyń w
pociągu do Austrii. Ślad obu samolotów i pociągu urywają się koło
Beneśova. Według niektórych źródeł, opierających się na zeznaniach
gen. Emila Kleina, paki te z samolotów przeładowano na ciężarówki
i przewieziono je do Śtechovic, gdzie gen. Klein dopilnował ich
składowanie i bezpieczne ukrycie.
Cała rzecz ma wszakże jeden haczyk: istnieją także świadkowie,
którzy mówią, że podziemne ukrycie w Stechovicach służyło także
jako manewr mylący przeciwnika, zaś p r a w d z i w e m i e j s c e
u k r y c i a jest w innym, znanym jedynie wtajemniczonym
miejscu...
Lubos Kordac, zawołany zbieracz wszelkich dokumentów i zeznań
sądzi, że jest na wyciągnięcie ręki od rozwiązania zagadki
bezejowickiego zamku. Wedle jego poglądu - oba Ju-52 doleciały do
Pragi Czeskiej po międzylądowaniu na polowym lotnisku w
Nesvaćilech, gdzie je rozładowano potajemnie. Potem odleciały do
Pragi, która była właściwym celem ich lotu. W dziennikach lotu obu
maszyn pojawił się zapis, że międzylądowanie było spowodowane
awarią prawego koła podwozia... Podobnie było i w przypadku
pociągu, który według świadków zakończył swój bieg w nocy 23/24
kwietnia przy ściśle obstawionym peronie w Bystficy koło Beneśova,
a potem kolumna ciężarówek odjechała do Bezejovic. Nawiasem
mówiąc - pod koniec wojny znajdował się w tym zameczku mały
obóz koncentracyjny.
Istnieją interesujące hipotezy, według których jeden z modeli
próbnych V-7 został rozebrany i złożony w podziemiach zamku
bezejovickiego. Wierzy w to cały legion eksploratorów, którzy dzisiaj
metr po metrze czeszą ziemię w okolicy tej miejscowości, przy
użyciu konwencjonalnych i niekonwencjonalnych metod, a wszystko
dlatego, że jeden z pierwszych meldunków o obserwacji UFO nad
Czechami pochodzi z lotniska w Nesvacilach z pierwszych dni maja
1945 r.!!!
ROZDZIAŁ 19
CZESKI ROSWELL 2 I INNE
Touźim, 12 grudnia 1944 r.: Czeski Roswell 2 - Ogromny
“sterowiec" w Blovicich i dalsze incydenty - Z Protektoratu
na Słowację - Obserwacja słowackiego pilota myśliwskiego -
Dyskoplan nad Koszycami?
W kwietniu 1995 r., dzięki uprzejmości dr Lubośa Śafafika,
dostaliśmy do rąk wycinek z lokalnej gazety wydawanej w Toużimi,
w której opisano w krótkim artykule dziwne wydarzenia:
12 grudnia 1944 r. doszło na północny-zachód od miasteczka
Touźim do kilku silnych wybuchów, których fale uderzeniowe
spowodowały nieznaczne szkody w domach. Świadkowie
wspominali, że tuż przed wybuchami nie było widać czy słychać
żadnego samolotu, ani nie ogłoszono alarmu lotniczego. Dalej
napisano, że na miejscu eksplozji znaleziono kratery tak wielkie,
jak po bombach. Najciekawszym wszakże było to, że na miejscu “
nalotu " nie znaleziono żadnych odłamków bomb lotniczych czy
szczątków samolotu, poza kilkoma płaskimi kawałkami lekkiego
białego metalu o dziwnej strukturze. Oficjalne orzeczenie organów
policji i wojska w Touźimie mówiło o amerykańskim nalocie i
bombardowaniu - jednakże ani Amerykanie, ani inni Alianci nie
przyznali się do tego nalotu i bombardowania. W opisywanym
czasie lotnictwo Aliantów nie przeprowadzało żadnych operacji
nad północnymi Czechami. Najciekawszą jest jednak informacja o
tym, że jeszcze w 1991 r. można było znaleźć odłamki
zagadkowych “bomb" w jednym z kraterów przy drodze do
Utvinu.
Jeżeli w ten grudniowy dzień 1944 r. nie chodziło o szczątki
samolotu bądź odłamki bomb, to co to było? Czyżby te kawałki
niezwykle lekkiego metalu pochodziły z samolotu nieznanej
konstrukcji, czy wreszcie z dyskoplanu V-7?!
Kiedy uświadomimy sobie fakt, że termin tej katastrofy nie jest aż
tak odległy od daty pierwszego doświadczalnego lotu latającego
dysku N-1 w okolicach Pragi, to domysł iż to właśnie któryś z
hitlerowskich doświadczalnych dyskoplanów V-7 uległ tam awarii
nie jest aż tak absurdalny...
Podobnie, kiedy wspomnimy obserwacje NOLi w połowie lat 40.
naszego stulecia nad Czechami i Słowacją, to ich wyjaśnienie
automatycznie kojarzy się z obecnością niemieckich tajnych broni
na tych terenach.
Jeden z najdziwniejszych przypadków opisał świadek tego
wydarzenia - pan Frantiśek Paneś, a było to tak:
Było to w 1944 r. - wojna miała się ku końcowi, a samoloty
Sprzymierzonych osiągnęły przewagę absolutną w przestrzeni
powietrznej Czechosłowacji.
W tym czasie mieszkałem z rodzicami w Blovicach koło Pilzna i
miałem 18 lat. Kiedy w 1964r. po raz pierwszy przeczytałem
informacją o UFO, błyskawicznie mi się przypomniało zdarzenie
sprzed 20 laty.
Było to w późne, letnie popołudnie, kiedy nad lasem zwanym
Kamensko ujrzałem na wysokości jakichś 5 km lśniący na tle
niebieskiego nieba przedmiot cygarowatego kształtu. Moją
pierwszą myślą było to, że był to niemiecki sterowiec. Brakowało
mu jednak gondoli, silników i stabilizatorów. Długość obiektu
wynosiła jakieś 100- 150 m, a średnica około 50 m. (Czyli, że nie
był to duży sterowiec, bowiem sterówce niemieckie typu Shuttler-
Lanza /SL/ i Luftkreuzer Zeppelin /LZ/ o konstrukcji szkieletowej
miały długości rządu 200 m.)
“ Sterowiec " był oświetlony zachodzącym słońcem i jego strona
zwrócona do promieni słonecznych lśniła jak srebro (W latach 30.
zarówno Niemcy jak i Brytyjczycy oraz Amerykanie próbowali
zbudować sterówce z cienkiej folii aluminiowej), zaś po stronie
odsłonecznej obiekt miał barwę ciemniejącego nieba, ale była ona
doskonale widoczna. Po niebie płynął tylko jeden obłok, ale nie był
to obłok. Dziwne w tym było to, że pod obiektem znajdowało się
coś jaskrawo świecącego, które wyglądało jak jakaś kabina.
Obiekt był bezgłośny. Wyglądało na to, że “sterowiec" opada
powoli w dół. A że to był już prawie wieczór, to sądziłem, że te
zmiany barw wywołane są grą słonecznego światła. Pamiętam
jeszcze, że były tam kolory czerwony i żółty.
Obiekt obserwowałem przez 7 minut, a potem on począł się
szybko wznosić. Na koniec obiekt zniknął w błękicie nieba. Całe
zjawisko trwało jakieś 15 minut. "
Trudno przypuszczać, że w 1944 r. faszyści używali sterowców w
celach wojennych, zważywszy fakt jego niewielkiej odporności na
pociski zwykłe i rakietowe. A może szło o coś zupełnie innego, ale o
co? W latach 30. mogłoby chodzić o niemiecką misję szpiegowską,
bowiem bezpieczeństwo byłoby zagwarantowane - już po dojściu
Hitlera do władzy, Niemcy wymogli na rządzie Czechosłowacji
zezwolenie na lot sterowca nad Czechami i de facto taki lot miał
miejsce w dniu 15 maja 1934 r. w rejonie Plznia. Tego dnia długi na
238 m Zeppelin przeleciał granicę na kierunku Waldsassenn - Cheb
w kierunku na pd. - wsch. i w czasie lotu fotografował zakłady
Skody.
Jednakże nie wiadomo, jaki właściwie byłby ceł lotu sterowca nad
własnymi terenami i bez ubezpieczenia. Sam świadek dodaje do tego
swoje zdanie:
“Długo mi to wydarzenie chodziło po głowie. Czy Niemcy chcieli
prowadzić wojnę powietrzną z wykorzystaniem sterowców? Ale tą
myśl szybko odegnałem od siebie, bo nie słyszałem, by alianckie
samoloty nie były w stanie zestrzelić tych latających gigantów.
Sterowiec to nie był, balon też nie. Chmura? Z chmurą tego się nie
dało nijak porównać. I tak doszedłem wreszcie do wniosku, że to
mogło być tylko UFO..."
W latach 60. redakcja czasopisma “Letectvi + kosmonautika"
otrzymała list, który później na jego łamach cytowali autorzy Gótz i
Tikovsky. List brzmiał tak:
“Droga Redakcjo,
Przeżyłem następującą przygodę: było to w pobliżu Rohatki koło
Hodonina w sierpniu 1944 r. lub już we wrześniu. Wracałem z
babcią z pola, była 9 wieczorem i dość już ciemno, kiedy nad górą
w kierunku Ratiśkovic pojawiła się czerwona kula i z dużą
prędkością leciała w kierunku Skalici na Słowacji. Przelot trwał
kilka sekund i doskonale go pamiętam - lot był po linii prostej,
intensywność i barwa światła się nie zmieniła, światło było ciągle
jasnoczerwone o średnicy dwukrotnie większej od Księżyca w
pełni. Leciało to światło zupełnie bezgłośnie. Lot był niesamowity i
wywarł na mnie niezwykłe wrażenie -pamiętam go dokładnie,
mimo że byłem wtedy małym chłopcem.
J. S. z Hodonina "
Nasuwa się tutaj dość elegancka hipoteza, że hitlerowcy mogli
wpaść na pomysł użycia sterowca jako... latającego dźwigu! Można
było w ten sposób przenosić ciężkie do 400 ton przedmioty - także i
doświadczalne dyskoplany V-7... Sterowiec działający jako dźwig
wynosił dyskoplan do granic stratosfery - na wysokość około 20.000
m, a potem dyskoplan używał swego własnego napędu i wylatywał
na LEO (LEO = niska orbita wokółziemska - od słów Low Earth
Orbit) - 100 - 150 km nad Ziemię, już na przedprożu Kosmosu!... Do
tego tematu jeszcze powrócimy w następnych rozdziałach.
Powróćmy do relacji o dziwnych obiektach latających z lat wojny.
W swym liście świadek - pan Jifi Maruśka z Turnova opisuje
kolejne dziwne wydarzenie z lat wojny:
“ Było to w czasie II wojny światowej, kiedy matka zawołała
mnie do okna. Podszedłem i ujrzałem dziwne, podłużne ciało,
błyszczące w słońcu i z widocznymi okienkami. Obiekt ten wisiał
przez 5 minut nad jednym miejscem, potem z tyłu wystrzelił mu
niebieskawy kłąb gazu czy dymu i przedmiot ten odleciał lotem
poziomym, całkowicie bezgłośnie."
Jeszcze lepiej udokumentowane są przypadki obserwacji NOLi
nad terenem środkowej Słowacji, głównie dlatego, że ich autorem
jest były lotnik-myśliwiec Daniel Lazarik. Opisy jego przypadków od
razu kojarzą się z hitlerowskimi próbami z dyskoplanami. Niektóre z
nich cytujemy w pełni:
Dnia 26 sierpnia 1941 r. zaobserwowaliśmy w okolicach
Hontianskych Nemec, wiosce Depov i potokiem Stiavnićka, około
godziny 15:30 nieznany obiekt latający, za którym znajdowała się
długa aerodynamiczna turbulencja wypełniona plazmą. Po kilku
minutach fala uderzeniowa dosięgła powierzchni ziemi na
szerokości około 50 m.
Jesienią 1941 r. uczniowie klasy I szkoły w Krupinie,
zaobserwowali na wschód od szczytu góry Tanistavar grupę NOLi
kolistego kształtu. Ja sam widziałem grupę 4 czy 5 lśniących
metalicznie obiektów lecących na pn. - wsch. Po kilku minutach
usłyszeliśmy kilka (co najmniej 5) silnych eksplozji z miejsca
obserwacji NOLi. Dnia 23 maja 1942 r, o godzinie 21:30, na
wschód od 19°E i jakieś 15° nad horyzontem zaobserwowałem
obiekt (...) świecący fioletowo-czerwonym światłem. Przy
zakończeniu plazmatycznego ognia spowodowanego cieplnym
promieniowaniem wydzielanym przez obiekt błysnęło najpierw 2-
krotnie, potem 3-krotnie, 4-krotnie 15-krotnie -pomiędzy błyskami
obiekt świecił ciemnożółtym światłem.
W czasie Świąt Bożego Narodzenia obserwowaliśmy z kościoła
we wsi Devićie lot obiektu, który pozostawiał za sobą długi,
ognisty ślad. W czerwcu 1947 r. wraz z grupą ludzi z restauracji
przy Dobśinskiej Lodowej Jaskini widziałem przelot kulistego
obiektu na wysokości 20" nad zachodnim horyzontem, która to
kula wywołała jonizację gazów i ognisty ogon za nią. Dnia 23
października 1947 r. z drogi nr 66, o około 700 m na wschód od
miejscowości Devićie 20" nad pd. -zach. horyzontem pojawił się
lecący obiekt, który sygnalizował błyskami w sekwencji 2, 3, 4 i 5
błysków poprzedzonych i rozdzielonych ciemnożółtym światłem. "
Mniej więcej w tym samym czasie grupa świadków zaobserwowała
nad wsią Malinec przelot 6 dysków w formacji trzy na trzy
(dwukrotna formacja “as trefl") lecące po sobie w odstępie około 10
minut.
Niemniej ciekawą jest sprawa przelotu w okolicy Koszyc na
Słowacji dyskokształtnego obiektu, który pozostawiał za sobą
zasłonę dymną i płomienie tak jakby rzeczywiście narodził się w
niemieckich fabrykach V-7. Osądźcie sami:
We wrześniu 1946 r. świadek, 26-letni Ondrej Pahuly z Vysneho
Opatskeho pasł stadko 10 krów należących do jego dziadka. W
czasie wojny służył on w armii węgierskiej, za co potem siedział w
łagrze w Stalinowie i pracował w kopalniach węgla kamiennego w
Donbasie. Była piękna jesienna pogoda i godzina 17 - słońce powoli
skłaniało się ku zachodowi. Naraz świadek zauważył na niebie nad
Hidasnemeti ciemny punkt. Po chwili stał się on szybko
przybliżającym się krążkiem. NOL leciał nad Kosice nad szosą do
Seni i zaczął szybko tracić wysokość. Okazało się wkrótce, że był to
obiekt w kształcie dysku o szaroczarnej barwie. Wydawał on dźwięk
podobny do stłumionego buczenia. W jego górnej części znajdowała
się kabina, a obok niej jakieś reflektory (a może broń), zaś spodnia
część była sferycznie wklęsła. Świadek dodaje, że obiekt wynurzył się
z gęstego czarnego dymu, który pojawiał się za nim, póki NOL nie
zniknął. Jednocześnie z dymem wydostawał się spoza krawędzi
talerza prąd rozżarzonych gazów w kształcie płomieni czerwonej
barwy, od czasu do czasu żółto pobłyskujących do odległości jakichś
50 metrów.
W tylnej części dysku znajdowała się jakaś struktura, której
przeznaczenie było nieznane, a w okolicach “wydechu" NOL był
jakby okopcony od spalin i tryskającego gazu. NOL leciał płynnie i
przybliżył się na tyle, że miał pozorną wielkość podwójnych drzwi.
NOL stale tracił wysokość na swej trajektorii nad Haniskiem i
Śebastovcami, potem zmienił kurs na Barć i zrobił kółko nad
dzisiejszym lotniskiem wojskowym, następnie na wysokości 200-
250 m odleciał w stronę Turniańskich Podhradi.
Słońce stale świeciło, kiedy dysk wziął ponownie kurs na
węgierską granicę, a jego kabina raziła świadka w oczy refleksem
słonecznych promieni. W chwilę potem dysk zniknął na południu...
Uważnemu Czytelnikowi nie uszło uwagi, że przy opisach
obserwacji NOLi pominęliśmy maj 1945 r. i od razu przeszliśmy do
wydarzeń, które rozegrały się w rok później, kiedy to tereny III
Rzeszy podzielono na cztery Zony okupacyjne, tak że o
faszystowskich latających talerzach nie mogło być - na pozór
-jakiejkolwiek mowy. Jednak nasza hipoteza robocza zakłada, że tuż
po wojnie hitlerowskie dyskoplany były wykorzystywane - a jakże! -
przez Związek Radziecki. Dyskoplany te, pod okiem
wszechwładnego szefa NKWD, były przechwycone w Niemczech i
wypróbowywane - ba! - udoskonalone nawet hen, gdzieś w
bezkresnych przestrzeniach Syberii (kto wie, czy nie w Jakucji i na
Półwyspie Tajmyr) po to, by w razie czego mogły służyć skutecznie
jako psychologiczny straszak przeciwko opornym - co było
całkowicie po myśli i woli “ojca wszystkich narodów" w celu
zademonstrowania swego wielkiego JA i imperialnych zapędów.
Puste słowa?
Nie! Tak właśnie stało się w przypadku tzw. “skandynawskiego
rakietowego lata '46", ale o tym już w dalszym rozdziale...
ROZDZIAŁ 20
EUROPA PO DESZCZU
Europa po deszczu" - Ghost-rockets, spók-rakaterna,
rakiety-widma - 997 przypadków płk Jacobssona - 20.000
rakiet V w rękach Sowietów - Stalin a panopticum na
skandynawskim niebie - Rozwiązanie zagadki pewnego
porwania...
Tytuł tego rozdziału zapożyczyliśmy od słynnego obrazu “Europa
po deszczu" malarza-surrealisty Maxa Ernsta, który to obraz zawiera
jego protest przeciwko wojnie, śmierci i przemocy. Przejmujący jest
ten obraz przedstawiający Europę po deszczu ognia, stali i ognistym
Armageddonie wojny... Europa po II wojnie światowej
przedstawiała żałosny widok. Tylko ziemie Szwajcarii, Szwecji i
Portugalii wyglądały jak wyspy normalności w świecie, który oszalał
- w oceanie ruin, zgliszcz i ludzkiego cierpienia. I właśnie wtedy,
kiedy wszyscy myśleli, że najgorsze za nami, nad Szwecją pojawiło
się widmo strachu przed kolejną wojną...
W czerwcu 1946 r., nad Skandynawią pojawiły się jakieś dziwne
latające obiekty. Nazwano je “geist-rakaterna" bądź “spók-
rakaterna" w Skandynawii, “ghost-rockets" w krajach anglosaskich i
“rakiety-widma" w Polsce, “rakety-prizraky" na Słowacji czy “rakety-
duchu" w Czechach, itd. itp. - bowiem wyglądały jak dziwne cygara z
krótkimi skrzydełkami i pojawiały się nagle - jak widma... Naliczono
ich około 30 - jak zarejestrowała to szwedzka policja i wojsko do
dnia 9 lipca 1946r.
Tego dnia, w godzinach popołudniowych w centralnej Szwecji
zaobserwowano na przestrzeni 500 km przelot dziwnego, żarzącego
się ciała. Wojsko i policja zebrały ponad 250 relacji o tym
fenomenie, ale tylko jednemu ze świadków udało się zrobić zdjęcie.
W związku z tym niezwykłym wydarzeniem mówiło się o “nowych
rodzajach napędu", “rakietowych testach w ZSRR", etc. etc. Inny
punkt widzenia reprezentował renomowany dziennik “The Daily
Telegraph", który opublikował zdjęcie wykonane przez świadka -
Erika Reutesvarda - z komentarzem w takim duchu:
“Szwedzki Forsvarsstaben (odpowiednik naszego Sztabu
Generalnego MON) wziął się za tę sprawę zupełnie serio, czemu
nie można się dziwić, bowiem Szwedzi nie mieli najlepszych
doświadczeń z niemieckimi broniami V. W czasie wojny na
szwedzką ziemię spadły cztery bomby odrzutowe V-l i jedna
rakieta V-2. Ich resztki pieczołowicie zebrano i po przebadaniu
odesłano do Wielkiej Brytanii. "
Już następnego dnia, 10 lipca, Forsvarsstaben powołał komisję
śledczą na czele której stanął płk Bengt Jacobsson. Pułkownik
Jacobsson natychmiast powołał do prac komitetu najlepszych
specjalistów z sił powietrznych i marynarki wojennej, wywiadu (IB),
tajnej policji politycznej (SAPO) i radiokontrwywiadu (FRA).
Pierwszą czynnością komitetu Jacobssona było uspokojenie
histerii panującej w szwedzkich mediach. Wszystkie informacje o
obserwacjach UFO nad Szwecją utajniono i zamknięto w szafach
pancernych MON. To nie był pierwszy i ostatni przypadek
utajnienia faktu istnienia NOLi w historii ludzkości. Potem Komitet
przystąpił do systematycznej pracy, co bynajmniej nie oznacza, że
była ona efektywna. Tajemnicze “aniołki" (jak nazwali je
Amerykanie) tymczasem latały sobie po szwedzkim niebie i wysiłki
zmierzające do zlokalizowania punktu ich startu i pochodzenia zdały
się psu na budę. Po upływie 5 miesięcy Komitet zebrał 997
obserwacji tych obiektów, które obserwowały osoby wysoko
wykwalifikowane (żołnierze, lotnicy, marynarze, policjanci,
radarzyści, itd.) oraz zwykli ludzie. Najciekawszy przypadek miał
miejsce w dniu 19 lipca, kiedy to jakiś obiekt latający wpadł z
hukiem w wody jeziora Kolmjarv.
Ten przypadek był przedmiotem intensywnych badań Komitetu
Jacobssona. Grupa ekspertów i żołnierzy pod dowództwem
porucznika Karla-Gósty Bartolla n i e z n a l a z ł a ż a d n e g o
choćby najniklejszego śladu tajemniczego “aniołka"! A przecież
trałowano dno jeziora sumiennie i nurkowie przeczesali każdy cal
jego powierzchni. Bezskutecznie. Jednakże wydarzenie w Kolmjarv
zwróciło uwagę badaczy na niemieckie bronie V z II wojny
światowej. Sformowano hipotezę roboczą, że były to niemieckie
pociski odrzutowe i rakietowe odpalane w celach ćwiczebnych przez
Rosjan w kierunku półwyspu Skandynawskiego z okupacyjnej Zony
Niemiec.
Swego czasu specjaliści z FRA p o t w i e r d z i l i związek
pomiędzy pojawianiem się “rakiet-widm", a dziwnymi sygnałami
radiowymi przychodzącymi z pd. - zach. sektorów Bałtyku. Jak
powszechnie wiadomo, w czasie wojny faszyści intensywnie
pracowali nad radiowym naprowadzaniem bombowców i bomb na
cel. Przy pomocy wiązek fal radiowych Niemcy naprowadzali swe
bombowce nad angielskie miasta, wiązki te krzyżując się nad celem
powodowały uwolnienie się bomb... Anglicy jednak rozgryźli ten
system i przygotowali się przeciwko niemu odpowiednio.
Ale to już temat na osobną opowieść...
Rzecz polegała na tym, że na początku sierpnia 1946 r. specjaliści
z FRA namierzyli kilka takich wiązek tajemniczych fal radiowych i
dlatego też wysłano samolot radiozwiadu na inspekcję okolicy wysp
Uznam i Wolin - czyli byłego HVP dr Wehrnera von Brauna i
generała Waltera Dornbergera... - w tym czasie obsadzonego przez
Armię Czerwoną. Szpiegowski lot nie przyniósł żadnego rezultatu -
samolot FRA został przegoniony przez myśliwce z czerwonymi
gwiazdami na skrzydłach...
Zatem co Rosjanie robili na byłych poligonach rakietowych HVP?
Fala obserwacji “rakiet-widm" skończyła się nagle we wrześniu
1946 r. i w końcu roku rozformowano Komitet Jacobssona, który o
pochodzeniu “rakiet-widm" dyskretnie milczy. Wszystkie wyniki
badań i ekspertyzy utajniono i spoczywają w sejfach MON w
Sztokholmie. DO DNIA DZISIEJSZEGO!
Cóż zatem latało po skandynawskim niebie owego pamiętnego
lata?
Na podstawie znanych nam faktów możemy śmiało założyć, że
szło ni mniej ni więcej tylko o próbne loty sowieckich rakiet
skonstruowanych na bazie komponentów niemieckich broni V!
Nagłe znikanie “rakiet-widm" przy akompaniamencie silnych
eksplozji wskazuje na użycie materiałów wybuchowych
umieszczonych w newralgicznych punktach konstrukcji i z
kontrolowanym autodestrukcyjnym mechanizmem. Siła wybuchu
przy prędkościach rzędu 2 - 2,5 Ma jest wystarczająca, by rozerwać
każdy samolot czy rakietoplan na strzępy. To wyjaśniałoby fakt, że
nie znajdowano żadnych szczątków. Co więcej - ponieważ korpusy
tych pocisków wykonywano nie z metalu, ale z laminatów
drewnopochodnych i sklejek, eksplozje i pęd powietrza w czasie lotu
roznosił te “aniołki" na... trociny! A przecież wszyscy spodziewali się
znaleźć szczątki konstrukcji metalowej! Pęd powietrza roznosił je na
powierzchni co najmniej 20 km
2
, więc można ich było szukać - nie
wiedząc czego szukać - do dnia Sądu Ostatecznego...
Tym sposobem Stalin rozwiązał sobie dwa problemy:
70.
Wypróbowanie niemieckiej, zdobycznej, broni rakietowej.
Stalin też miał swoje “organy Stalina" vel “Katiusze" i lotnicze
niekierowane pociski rakietowe typu RS, oraz:
71.
Zastraszenie krajów skandynawskich w celu uzyskania
szerokiego dostępu do Morza Bałtyckiego i zapewnienia
bezpieczeństwa całej północno-zachodniej flance ZSRR.
To ostatnie wymaga szerszego omówienia. Otóż Stalinowi w
Teheranie, Jałcie i Poczdamie udało się zabezpieczyć ZSRR od
południa i zachodu tworząc pas podległych Moskwie krajów tzw.
demokracji ludowej, państw satelickich: Polski, Czechosłowacji,
Węgier, Rumunii, Bułgarii, Albanii i Jugosławii. Rządy
komunistyczne usiłowano zmontować także w Grecji. Tam nic nie
zagrażało sowieckiemu dyktatorowi. Natomiast gorzej było od
północy i północnego-zachodu - były tam państwa skandynawskie:
Finlandia, Norwegia i Szwecja oraz przez Bałtyk - Dania. Stalin miał
w garści południowe wybrzeża Bałtyku, ale w rękach wolnego świata
znajdowało się ujście zeń - Cieśniny Duńskie i Kanał Kiloński.
Potężna Flota Bałtycka z Leningradu (dziś St. Petersburg), Tallinna,
Rygi i Kłajpedy była właściwie uwięziona na tak małym akwenie,
jakim jest Morze Bałtyckie i nie mogła “rozwinąć skrzydeł" na cały
północny Atlantyk. A kto ma w ręku północny Atlantyk i jego trasy
komunikacyjne Europa - Ameryka i vice-versa, ten może wygrać III
wojnę światową. Dlatego też Stalin wywiera “delikatny nacisk" na
rządy Szwecji, Danii i Norwegii w celu osiągnięcia kontroli nad tym
newralgicznym akwenem Cieśnin. Wpół zsowietyzowana Finlandia
(istnieje na to idiotyczny termin: “finlandyzacja", tak naprawdę
chodziło o utratę części suwerenności na rzecz ZSRR!) była buforem
oddzielającym ZSRR od Szwecji i Norwegii. Ta ostatnia wstąpiła
później do NATO... Rzecz w tym, że Stalin myślał już wtedy - na
przełomie lat 1945/46 w kategoriach jądrowego pola walki. III
wojna światowa miała rozegrać się nie na terytorium ZSRR, a na
terenie strefy buforowej państw satelickich, w tym Polski.
Udowadniają to wprost tacy polscy wojskowi, jak m.in. gen. bryg.
Tadeusz Pióro czy płk Ryszard Kukliński. III wojna światowa byłaby
wyrokiem śmierci przede wszystkim na: Polaków, Czechów,
Słowaków, Węgrów, Rumunów, Bułgarów, Turków, Finów i
Norwegów a także Szwedów i Niemców, bo główne atomowe bitwy
tej wojny rozegrałyby się na terytoriach ich krajów. To
matematyczny pewnik.
W 1946 r. ZSRR przy pomocy niemieckich rakiet wymusił na
Szwedach wieczystą neutralność a na Finach posłuszeństwo.
Norwegia przyrzekła nie umieszczać baz wojskowych USA na swym
terytorium - hitlerowskie rakiety były instrumentem tego
“delikatnego nacisku" na polityków skandynawskich! Statystyka jest
także dowodem na to: 65% obserwowanych “rakiet-widm"
nadlatywało od strony ZSRR, zaś pozostałe 35% z innych
kierunków. “Rakiety-widma" obserwowano także nad Grecją i
Turcją oraz ponoć nad Francją (1 przypadek), co pozwala sądzić, że i
na te kraje Rosjanie wywierali presję...
Dowodem na prawdziwość tych domysłów jest sprawa porwania i
zamordowania szwedzkiego dyplomaty w Budapeszcie - Raoula
Wallenberga, przez NKWD w 1945 r. W lutym tego roku, szwedzki
dyplomata znany z tego, że uratował życie 20.000 Żydów przed
“Endlosung Aktion" Eichmanna, poprzez nadanie im statusu
obywateli szwedzkich, został porwany przez Sowietów ze swego
mieszkania i wywieziony na Łubiankę. Początkowo wydawało się
nam to dziwne, bo pozbawione jakiegokolwiek sensu, aż do czasu,
kiedy zapoznaliśmy się z materiałem filmowym francuskiej TV,
której film pt. “Wallenberg" wyjaśnił nam dokładnie wszystko. Cała
ta afera polegała na tym, że Waflenbergowie pracowali w czasie II
wojny światowej na dwie strony sprzedając broń i surowce obu
walczącym stronom naraz! Na tym zbudowali swe imperium
finansowe. Alianckie bombardowanie zakładów łożysk tocznych w
Schweinfurcie było atakiem na zakłady SKF (głównymi
udziałowcami byli Wallenbergowie - sic!) - które przejęły cały rynek
łożysk w Europie i sprzedawały swe wyroby zarówno Niemcom, jak i
Aliantom Zachodnim i ZSRR. Możemy sobie tylko policzyć, jaki to
przynosiło zysk! Tak było z kiruńskim magnetytem i innymi
pierwiastkami: manganem, molibdenem czy miedzią i niklem. To na
tych podstawach opierała się cała machina wojny. Obok
stalinowców i hitlerowców, szwedzcy przemysłowcy byli
najciemniejszymi postaciami tego czasu! To chyba o nich pisał w
swym poemacie Konstanty I. Gałczyński:
i będzie świat walczył przeciw szujom, którzy wojną się tuczą i
wojną handlują, aż powie matka dziecku wieczorem spokojnym:
“Synku, na świecie kiedyś były wojny..."
(“ Poemat o pracy i pokoju ")
Tak więc rola Raoula Wallenberga w tym przypadku sprowadzała
się do roli zakładnika, którego następnie zamordowano, kiedy ją
spełnił. Nie, nie rozwalono go strzałem w potylicę, jako “wroga
ludu", ale po prostu skończył życie gdzieś na jakiejś wyspie
Archipelagu GUŁag... (Pod koniec 2000 roku Rosjanie
zrehabilitowali Raoula Wallenberga i przyznali się do
zamordowania jego i jego kierowcy.)
Pozostaje otwartym pytanie, czy Stalin chciał przy pomocy V-7
postraszyć tych, którzy przeżyli wojnę od Szczecina po Triest i od
Bałtyku po Dunaj, w celu nawrócenia ich na “jedynie słuszny" ustrój
państwa i styl życia? Czy V-7 pomogło w komunistycznych
przewrotach w tych krajach? Udowodnienie tego nie jest w tej chwili
możliwe, ale znając sposób myślenia paranoidalnego zbrodniarza z
Kremla i jego siepaczy, możemy przypuszczać, że tak to właśnie
było!
I jeszcze a propos porwania Wallenberga - w 40 lat później
sytuacja powtórzyła się i KGB zlikwidowała kolejną ciemną postać
naszej najnowszej historii - premiera Szwecji Olofa Palmego. Był
styczeń 1986 r. i Palmę, podobnie jak Wallenberg był zaangażowany
w handel bronią do krajów Bliskiego Wschodu i gdzie się tylko
dało... Michaił Gorbaczow dopiero co objął rządy na Kremlu i zaczął
delikatnie wyhamowywać machinę wojenną nastawioną na atak na
Europę Zachodnią, ale nie pasowało to marszałkom i generałom
Armii Czerwonej. Resztę możemy sobie dośpiewać - Palme przestał
być wygodny Kremlowi, bo godził w jego interesy, więc
zlikwidowano go i całą winę zwalono na Kurdów. No cóż, Hitlerowi
zawadzali Żydzi i cykliści. Sowietom zawadzał każdy, kto zagrażał
(czasami tylko potencjalnie) interesom Czerwonego Imperium.
Analogie pomiędzy oboma wydarzeniami oddzielonymi interwałem
40 lat są czytelne dla każdego, kto ma choć za grosz wyobraźni...
ROZDZIAŁ 21
POLARNA STACJA W...KARKONOSZACH!
Poszukiwania w Królewcu - Sejf w podziemiach zamku
Wildenhof- Adm. Dónitz chroni średniowieczne pergaminy
- Kriegsmarine buduje schron dla Hitlera - Ponowne
poszukiwania w Karkonoszach - Stacja polarna na ziemi
czeskiej?...
Mało kto dziś zdaje sobie sprawę, że opisana w poprzednim
rozdziale sytuacja mogła doprowadzić do wybuchu otwartego -
“gorącego" konfliktu pomiędzy Aliantami Zachodnimi a ZSRR.
Stalin w tym czasie miał pod bronią 11 milionów żołnierzy w Europie
i w każdej chwili mógł mieć drugie i nawet trzecie tyle... Truman
miał 4 bomby atomowe, ale w przypadku ich użycia mogło dojść do
tego, co opisali w swych powieściach fantastycznych: Nevil Shute -
“Ostatni brzeg", Walter M. Miller Jn. - “Kantyczka dla Leibowitza",
John Wyndham - “Poczwarki" i “Dzień tryfidów" czy nasz Marek
Baraniecki -“Głowa Kassandry". Od maja 1945 r. w Europie
rozpoczęła się obok euforii końca wojny także dekada strachu przed
NIEZNANYM, bo - jak już tu nadmieniliśmy - Stalinowi marzyła się
III wojna światowa i spełnienie się słów “Międzynarodówki": “... gdy
związek nasz bratni ogarnie ludzki ród!" A to oznaczałoby Katyń i
Oświęcim razy setki tysięcy...
Rzecz w tym, że nawet teraz Europa centralna znajduje się
pomiędzy młotem niemieckiego ekspansjonizmu gospodarczego, a
kowadłem wielkorosyjskiego imperializmu grabieżczego. W 1939 r.
było podobnie, z tym że obie potęgi zawarły ze sobą sojusz
wymierzony w Polskę i inne kraje Europy. Ale wróćmy do
właściwego tematu.
W poszukiwaniu dalszych ponurych tajemnic III Rzeszy na
terenach Polski i Czech, przeniesiemy się teraz do byłych Prus
Wschodnich - do Królewca (dawniej Konigsberga, dziś
Kaliningradu), gdzie 6 kwietnia 1945 r. po długotrwałym
przygotowaniu ogniowym lotnictwa bombowego i artylerii, wojska 3
Frontu Białoruskiego przystąpiły do ostatecznego szturmu miasta.
Na 35.000 Niemców, którzy przygotowali się do długotrwałej
obrony w systemie fortyfikacji Królewca wybudowanych jeszcze w
XIX wieku, runęły pociski artyleryjskie, cztery armie i 2.500
samolotów. W powodzi bomb lotniczych i artyleryjskich granatów
spadających z nieba, miasto zmieniło się w gorejącą pochodnię...
Niemieckie pozycje były rozkawałkowane, okopy zasypane,
umocnienia zburzone i całe kompanie pochowano żywcem w
ruinach. Cały system łączności był zniszczony, podobnie jak składy
amunicyjne. Chmury dymu ogarnęły tych, którzy to przeżyli. Ulice
były usłane szczątkami spalonych aut, ruinami domów, trupami
ludzi i innych istot żywych... "
- wspomina świadek tych wydarzeń. Anegdota Roja Miedwiediewa
mówi, że Stalin wydał rozkaz zakazujący bombardowania ZOO w
Królewcu i wzięcia żywcem największego w Europie hipopotama,
który się tam znajdował... Rozkaz wykonano i hipopotama ujęto bez
użycia ciężkiej broni.
Pozostałości obrońców, które przeszły przez to piekło i usiłowały
się przedostać na zachód zostały zmasakrowane na rozkaz
sowieckich dowódców. To przesądziło o kapitulacji i 9 kwietnia 1945
r. Królewiec padł, co zatwierdził swym podpisem gen. Lasch. Ponad
30.000 wermachtowców dostało się do niewoli a “niezwyciężona"
Armia Czerwona zabrała się za systematyczne grabienie i łupienie
miasta. Żołdacy zachowywali się, jak bestie uwolnione z pęt...:
“Żołnierze wyrzucali z okien instrumenty muzyczne, naczynia
kuchenne, obrazy i chińską porcelanę... Pijani żołdacy zataczali się
po ulicach i strzelali do wszystkiego, co się poruszało. Próbowali
jeździć na rowerach, ale nie mogąc utrzymać równowagi padali
do rowów. Płaczące kobiety i dziewczyny były wywlekane z
domów, a po ulicach biegały zagubione dzieci poszukujące
rodziców. Wiało grozą... "
Nasze poszukiwania zaczynamy w chwili, kiedy po masakrze
niemieckich żołnierzy i oficerów w zamku Wildenhof koło Królewca,
dowodzącemu niemieckiej DZ “Windhund" gen. von Schwerin
ukazała się grupa oficerów NKWD i pancerna szafa. W jej środku
znajdowały się jakieś dokumenty i tajne listy, a także pancerna
skrzynka która skupiła uwagę enkawudzistów.
Kiedy technicy otworzyli ją, wypadły z niej bardzo dziwne
przedmioty: jakaś kamienna tabliczka pokryta dziwnymi znakami,
dwa kawałki gęsto zapisanego pergaminu zniszczone wiekiem i ich
fotokopie. Były one lepsze od oryginału.
Na dnie skrzyneczki znajdował się rozkaz podpisany przez
Grossadmirala Karla Dónitza - namiestnika Hitlera od dn. 1 maja
1945 r. Rozkaz nakazujący wywóz zawartości skrzynki do jakiejś
tajemniczej kryjówki pod kryptonimem “Bobrowa tama"
opieczętowano pieczęcią o treści GEHEIME REICHSSACHE i
klauzulą NAJPILNIEJ STRZEŻONA TAJEMNICA RZESZY
SZCZEGÓLNEGO ZNACZENIA.
Dokładna analiza przedmiotu nie przyniosła żadnych wyników.
Tafelkę - jak się wkrótce okazało - wykonano z obsydianu (szkło
wulkaniczne) i pokryto ją dziwnymi znakami wyrytymi w rządkach
pionowych w stosunku do jej dłuższego boku, jak w językach
Dalekiego Wschodu. W górnej jej części znajdowały się trójkąty
umieszczone podstawami ku obwodowi. Tafla była niegdyś rozbita,
ale spojono ją z powrotem. Teksty na pergaminach były tej samej
treści z tym, że jeden z nich był napisany po staroangielsku, a drugi
w średniowiecznej łacinie. Ten bardziej uszkodzony zaczynał się od
słów: “Thys relike ys a ryghte...", zaś drugi - łaciński - brzmiał-
“Ista reliquia est valde mysticum et myrificum opus, quod major
es mei exArmo-rica, scilitetB. Brittania Minore, secum
convehebant, et ąuidam sanctus clericus sem-per patri meo in
manuferebat quodpenitus illud destrueret, afflrmans quod esset ab
ipso Sathana conflatum prestiglosa et diabolica arte, quare pater
meus cenfre-git illud in duas partes, ąuas ąuidam ego Johannes de
Vinceto sahas servavi et ad-aptavi sicut apparet die Luneproximo
postfestum beate Marie Virginis anni gratie MCCCCXLV."
W przekładzie na polski brzmi to tak:
“ Ta relikwia (pamiątka) jest bardzo tajemniczym i podziwu
godnym dziełem, które moi przodkowi przynieśli swego czasu z
Armoryki, to znaczy z Małej Brytanii (Płw. Bretoński) a pewien
święty kapłan memu ojcu polecił aby ją zupełnie zniszczył,
twierdząc iż pochodzi ona od samego Szatana, który stworzył ją
czarami i diabelskim sposobem, przeto mój ojciec rozbił ją na dwie
części. Ale ja - Jan de Vincey zachowałem obie te części
nieporuszone i spoiłem je z powrotem w jedność. W poniedziałek,
po święcie Marii Panny a.D. 1445. "
Rosyjskie dowództwo potraktowało tabliczkę jako jedną ze
skradzionych pamiątek (a dokładniej: jedno z ponad 100.000 dzieł
sztuki zrabowanych przez faszystów z krajów okupowanych przez III
Rzeszę) i poleciło przekazać ją komisji inwentaryzującej po klęsce
Niemiec rozkradzione zasoby muzealne. A kiedy członkowie komisji
ujrzeli tylko odpis rozkazu Dónitza, to niezbyt dowcipni oficerowie
NKWD ujrzeli w nim potwierdzenie swoich domysłów o wartości
muzealnej obiektu. Na tym całe zdarzenie skończyło się na długie,
długie lata.
Ale nie dla dr Ludvika Soucka, znanego czeskiego pisarza i
publicysty (1926-1978), który w swej książce “Pfipad Jantarove
komnaty" postawił prowokujące pytanie: “Czym właściwie była ta
tajemnicza Bobrza Tama (Der Biberdamm) i gdzie się znajdowała?"
Książka dr Soućka wyszła w 1970 r. w ograniczonym nakładzie, a
to widocznie dlatego, że zawierała inną odpowiedź na to pytanie, niż
to dawały tradycyjne badania historycznych autorytetów. Badanie
tej sprawy dało dr Souckovi do ręki odbitkę “Sturmera" z dnia 17
czerwca 1938 r. - był on poświęcony Dónitzowi i jego trosce o
absolwentów szkoły Kriegsmarine w Bremenhaven. Zainteresowały
go dwa wiersze, dwie linijki, które dosłownie brzmiały tak:
Die deutsche Kriegsmarine ist stoltz. Sie bautefur ihren Fuhrer
und Reichskcmler Adolf Hitler einen absolut uneinnehmbaren
Fersteck, wo er vor allen seinen Feinden sicher sein wird. "
W tłumaczeniu na polski brzmi to następująco: Niemiecka
marynarka wojenna może być dumna. Wybudowała ona dla
naszego wodza i kanclerza Rzeszy Adolfa Hitlera absolutnie
niedostępne ukrycie, gdzie będzie bezpieczny przed wszelkimi
wrogami. "
Fragmenty mowy Dónitza pojawiły się we wszystkich niemieckich
dziennikach w tym organie NSDAP “Volkischer Beobachter", ale te
słowa cytował jedynie Stumer". W tydzień później nastał tam nowy
redaktor naczelny, a po starym wszelki ślad zaginął. Schemat znany
- nieprawdaż?...
Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, jakiż to schron mogła
zafundować Hitlerowi jego Kriegsmarine? Czy mogło to być coś w
rodzaju przystani kapitana Nemo z powieści Juliusza Verne'a
“20.000 mil podmorskiej żeglugi" pod wyspą Lincolna? A może
chodziło o coś innego?
Gdzie się taki schron mógł znajdować?
Dr Soućek już na początku lat 70. wystąpił z propozycją, że cała ta
baza mogła znajdować się gdzieś na Dalekiej Północy. Sugeruje
szukać “Bobrzej Tamy" na wschodnim wybrzeżu... Grenlandii!
Preludium do takiego dziwacznego wyjaśnienia tej zagadki były,
wedle dr Soućka, dziwne wydarzenia na Zlatem navrśi w czeskich
Karkonoszach - tajemniczym łańcuchu górskim, gdzie
niejednokrotnie widziano latające dyski zmierzające ku polskiej
stronie granicy. W naszą świadomość zapadły zeznania pewnego
autochtona mówiące o tym, że po czeskiej stronie Karkonoszy
pojawiła się w 1939 r. grupa hitlerowskich ekspertów. Jej
kierownikowi - człowiekowi o ciężko wymawialnym imieniu i
nazwisku - dr Herdemertenowi tak się tam spodobało, że zajął dla
swej grupy wysokogórskie schronisko “Jestfabi bouda", a całą
okolicę otoczyło wojsko, broniące dostępu obcym osobom.
Ciekawe jest to, że samo nazwisko dr Herdemertena brzmi nie
niemiecko, ale skandynawsko - jak u Szweda czy Norwega albo
Duńczyka...
Wedle wspomnień okolicznych mieszkańców, dr Herdemerten (a
może raczej Hardemórten) długo tam nie posiedział, bo wkrótce
zastąpił go dr Hans Knoespel. Ten zaś miał jako hobby ornitologię, i
miejscowi mieszkańcy z podziwem obserwowali, jak Niemcy wnosili
do schroniska jakieś ptaki w klatkach - wyglądały one jak białe
sokoły. Także Niemcy zaprzęgali do sań dziwne, długosierstne psy i
uczyli je ciągnąć po śniegu.
Na wiosnę 1940 r. żołnierze odeszli, ale w zimie pojawili się z
powrotem z ptakami, psami i sankami. I tak było do wiosny 1945 r.
Wojna się powoli kończyła i po odejściu hitlerowskiej jednostki
pozostał w Zlatem navrśi tylko niejaki Anton Pohoschaly, który
przekazał bazę pododdziałowi czeskich żołnierzy, którzy tam
przyjechali terenowym jeepem.
Jeszcze kilkadziesiąt lat po wojnie na Zlatem navrśi turyści mogli
spotkać ślady dziwnej, niemieckiej aktywności. Dr Soućek, który był
w Karkonoszach pod koniec lat 60. zidentyfikował u pewnego górala
poniemiecką czapkę polarnika, które to czapki były na stanie
Wehrmachtu! A żeby było jeszcze ciekawiej, do czapki
przytwierdzono celuloidową plakietę z drobnym napisem, który
można było od biedy odczytać: PO-LA-RE VER-SUCHS-STA... -
brakowało kilka liter, ale to pozwała odtworzyć całość, która z
pewnością brzmiała: POLARE VERSUCHSSTATION GOLDHOHE,
czyli POLARNA STACJA BADAWCZA ZŁOTY WIERCH położonej
pomiędzy Harrachovem a Spindleruv Młynem na grzbiecie
Krkonośa...
Wydaje się, że to wyświetla bardzo wiele, przede wszystkim
kwestię śmierci dr Herdemertena, o której czescy mieszkańcy tych
stron mętnie wspominali. Nazwisko dr Herdemertena było dość
znane wśród hitlerowskich naukowców. Już w 1938 r. pod
auspicjami i egidą Reichsmarschala Hermanna Góringa
zorganizował niemiecką ekspedycję polarną do zachodniej
Grenlandii. Tam studiował on w Umanaku roślinność, zwierzęta i
Eskimosów, zgromadził setki opisów zaobserwowanych zjawisk i po
powrocie do Rzeszy otrzymał od Reichsmarschala nowe zadanie -
utworzyć na terenie Rzeszy obóz treningowy dla następnych
wypraw. Tam miał on pracować nad możliwością a d a p t a c j i
ludzi i zwierząt do twardych, surowych warunków klimatycznych
Arktyki (a w perspektywie także Antarktyki). Reszta znana - dr
Herdemertenowi spodobały się Karkonosze, bardziej niż Alpy
Bawarskie...
Później zastąpił go na stanowisku dr Knoespel, który jako zoolog
uczestniczył w wyprawie do Umanaku. I tak właśnie zrodził się
pomysł założenia sieci stacji meteo na Grenlandii, - a że Grenlandia
jest “kuźnią pogody" na całym Europejskim Teatrze Działań
Wojennych, to owe stacje pracowały przede wszystkim dla
Kriegsmarine i Luftwaffe...
Pierwszą taką próbą był rejs trawlera grenlandzkiego “Sachsen",
który przez kilka miesięcy krążył między lodami Morza
Grenlandzkiego i trzykrotnie dziennie wysyłał meldunki meteo. Po
jego rejsie, zakończonym sukcesem, niemieckie dowództwo
zapragnęło mieć stację na stałym lądzie, co powierzono dr
Knoespelowi. Ten w ramach tajnej akcji o kryptonimie “Knoespe"
wylądował w 1941 r. wraz z czterema ludźmi z pokładu U-Boota w
zatoce Liliefjord na Szpicbergenie, około 1.100 km na południe od
Bieguna Północnego. I tym razem przedsięwzięcie absolwentów
obozu treningowego w Karkonoszach uwieńczyło powodzenie, ale
zakończyła ją śmierć dr Knoespela w czerwcu 1944 r. - w czasie,
kiedy po jego grupę przypłynął U-Boot. Doktor zginął w
nieszczęśliwym wypadku przy rozminowywaniu terenu wokół bazy.
Rozminowywanie było właśnie zacieraniem śladów po prowadzonej
działalności. Ale stacja na Szpicbergenie przydała się raz jeszcze w
grudniu 1944 r. w czasie słynnej “Bitwy o wyłom" w Ardenach, kiedy
to hitlerowcy wbili potężny pancerny klin swych superczołgów
Konigstiger pomiędzy armie Pattona i Bradley'a... Wykorzystali oni
pogodę, którą przepowiedziano dzięki pomiarom stacji
szpicbergeńskiej...
Niewiele wiemy o wojennych działaniach w Arktyce, z wyjątkiem
tego, co czytamy u Liversidge'a w jego “The Third Front". Podaje on
tam, że Amerykanie zniszczyli j e d n ą z w i e l u hitlerowskich
stacji meteorologicznych na Grenlandii.
Wydawałoby się, że w tym miejscu kończy się historia PVG.
Jednakże wciąż bez odpowiedzi pozostało niepokojące pytanie,
które przedłużyło nasze poszukiwania ad fontes: O jakim schronie
dla Hitlera mówił Dónitz i co to wszystko ma - do licha - wspólnego
z jakimś łacińskim papierem, Karkonoszami, Grenlandią i
hitlerowskim dyskoplanem?!
ROZDZIAŁ 22
ES KOMMT DER TAG!
Faszyści na śladach Wikingów - Niemieckie ekspedycje
zmierzają ku północy - Bunkier Hitlera za kołem polarnym?
- Es kommt der Tag! - Akcja “Vinnetou": Speer chce uciec
na Grenlandię! - Powietrzny most do Arktyki.
Powróćmy do rozkazu Grossadmirala Dónitza z 1 maja 1945 r.
mówiącego o Bobrowej Tamie, a znalezionego w Królewcu. I tu
jeszcze a propos Królewca, to godzi się wspomnieć, że miał on swój
udział w niemieckim programie rakietowym, jako że w latach 1935-
38 na Mierzei Kurońskiej przeprowadzano eksperymentalne loty
rakiety HW-2 na paliwo stałe, zaś słynny “Raport z Królewca" stał
się - obok “Raportu z Oslo" - dokumentem podstawowym w
brytyjskiej akcji wymierzonej przeciwko niemieckim broniom V.
Jeżeli natomiast kryptonimy wojskowe oddają w jakimś stopniu
rzeczywistość, to nazwa Bobrowa Tama sugeruje, że ów schron
Hitlera ma związek z wodą, skoro budowała go Kriegsmarine... Kto
wie, czy nie chodzi o schron, do którego wejście znajduje się poniżej
linii wodnej - jak w budowlach bobrów?... Schron taki rzeczywiście
byłby niewykrywalny dla nikogo, poza wywiadem działającym poza
schronem, chociaż historia II wojny światowej udowodniła, że
prawdziwi patrioci byli w stanie przeniknąć nawet do hitlerowskich
obozów koncentracyjnych - i jak dowodzi akcja rtm. Witolda
Pileckiego - wyjść z tego bez szwanku. Rotmistrz został
zamordowany już po wojnie przez Żydów w służbie “jedynie
słusznego ustroju"! To nie jest ponury żart! W Polsce (i innych
krajach też) 3/4 komunistycznego aparatu zbrodni i terroru
stanowili Żydzi! W czasie wojny rtm. Pilecki zapisał się już w
panteon polskich bohaterów... Ale ad rem. Bobrza Tama może
zatem być budowlą we wnętrzu jakiejś nadmorskiej góry, do której
można dostać się tylko pod wodą- np. na pokładzie U-Boota...
Następnym słowem-kluczem jest “Armorika", która występuje w
tekście łacińskiego pergaminu. Z analizy zachowanych
historycznych map można wyciągnąć wniosek, że idzie tu o
Grenlandię, o której mówiło się także jako o Małej Brytanii. Pojęcie
to wychodzi z tradycji największej budowli Gothabu i Julianehlbu -
grenlandzkiego kościoła p.w. św. Annora, który tam był pierwszym
misjonarzem. W archiwalnych dokumentach Watykanu Grenlandię
często nazywa się Armoryką (Armorica).
Tej nazwy używa się także w tajnej korespondencji pomiędzy
królową Elżbietą I a lordem Essexu - w której szło o opis zamiaru
zdobycia Grenlandii po odejściu większej części islandzkich
osadników, którzy zaczęli stamtąd migrować w 1410 r.
Grenlandzka kolonia przetrwała około cztery stulecia. Od 1261 r.,
kiedy to Grenlandia stała się bastionem Norwegii - norweskie
karakki i drakkary kursowały z towarami pomiędzy oboma
ziemiami. Przywoziły one z Norwegii zboże za które kupowano od
Grenlandczyków niedźwiedzie, foki, skóry i kły morsa. W XIV
stuleciu norweski handel skierował się na południe i połączenie z
metropolią się przerwało, tylko od czasu do czasu płd. - zach.
wybrzeże odwiedzali zabłąkani wielorybnicy. Poza tym królowa
Małgorzata wydała zakaz pływań do kolonii w Grenlandii. Kiedy na
początku XV w. przestały płynąć statki do kolonii, jej mieszkańcy
zaczęli się z niej wynosić. Kolonia została dobita przez nieznaną
zarazę i ataki Eskimosów.
Data całkowitego exodusu kolonistów z Grenlandii doskonale
pasuje do czasu, kiedy to przodkowie Johna de Vincey przywieźli
tabliczkę do Anglii. John tabliczkę skleił w 1445r., ale rozbił ją jego
ojciec!
Nie jest zupełnie jasne, dlaczego Anglicy chcieli zdobyć
Grenlandię. Powszechnie sądzi się, że miało to nastąpić z inspiracji
słynnego kabalisty, maga, alchemika i nekromanty dr Johna Dee
(Deviusa), żyjącego w latach 1527 - 1608, który należy do
najoryginalniejszych i najbardziej niezwykłych postaci czasów
elżbietańskich. NB ma on zapisaną także czeską i polską kartę swego
życia, jako iż przebywał przez czas jakiś w Pradze i Krakowie... Dr
Dee przepowiedział ponoć lordowi Essex, że jeżeli zdobędzie
Grenlandię, to pozyska sobie rękę królowej Elżbiety I, a z nią także i
tron. Essex poczynił przygotowania do tej wyprawy, zgromadził
sprzęt i ludzi, ale królowa nie dała zgody na tę wyprawę.
A zatem wychodzi na to, że Hitler i Dónitz zamierzali - jak wynika
to z dokumentu z Królewca - uciec gdzieś na (a raczej pod)
Grenlandię.
Kiedy do tego przyłączymy informacje o badaniach dr
Herdemertena i Knoespela, zainteresowanie Góringa i OKL lodami
Arktyki i informacji podanej przez Dónitza o ukryciu dla Adolfa
Hitlera, to wszystko wskazuje na to, że Bobrowa Tama była
wybudowana gdzieś na grenlandzkim wybrzeżu Oceanu
Atlantyckiego, w pasie od Paamiut (Frederikshlb) aż do
Ittoqqortoormiit (Scoresbysund).
Kiedy patrzymy na mapę Grenlandii stwierdzamy, że ta skuta
lodem ziemia ma wiele niemiecko-brzmiących nazw na północno-
wschodnim wybrzeżu, co wskazuje na szczególne zainteresowanie
Niemców tymi ziemiami. Nazwy takie, jak: Hans Egede, Moltke,
Biering, Tauser i inne do dziś dnia wskazują trasy, po których szły
niemieckie ekspedycje. Informacje naukowe przez nie zebrane
posłużyły potem, pod koniec lat 30., hitlerowcom w realizacji ich
własnych celów.
To właśnie niemieckie wyprawy z przełomu XIX i XX w. znalazły
dowody normańskich przedsięwzięć osiedleńczych na Ziemi
Peary'ego na północnym wschodzie Grenlandii. Było to
interesującym odkryciem, bowiem Wikingowie budowali swe osady
tylko na południowych i zachodnich brzegach wyspy. Niemcy
znaleźli ślady osadnictwa w miejscach, w których mikroklimat
zezwalał na to. Znaleziono także pokłady węgla, który jednak nie był
węglem sensu stricto, a czymś pomiędzy kaustobiolitem a lignitem.
Odkrycia niemieckich ekspedycji poszły w zapomnienie i dopiero
odkryli je na nowo eksperci z Kriegsmarine, którzy intensywnie
poszukiwali miejsca dla Bobrowej Tamy. Być może mieli
przygotowany inny wariant, ale ze względu na bezludność i pokłady
paliwa kopalnego wybrano Ziemię Peary'ego, gdzie zbudowano
tajną bazę.
A teraz zadajmy pytanie, jak to się ma do owej tajemniczej
kamiennej tabliczki z łacińsko - staroangielskim tekstem z
Królewca?
Jak powszechnie wiadomo, Wikingowie przedsiębrali swe
łupieskie wyprawy wzdłuż wybrzeży Europy i tak niektóre duńskie
plemiona napadały na zachodnie wybrzeża Europy, Gibraltar,
przenikali na Morze Śródziemne aż do Konstantynopola i na Morze
Czarne. Stamtąd wracały rzekami Wołgą, Donem czy Wisłą do
siebie. Wikingowie wstępowali w służbę wschodnich władców i tam
się nieco cywilizowali. Wyprawy te opisywał F. T. Bengtsson w
“Rudym Ormie". Jeden z nich zapewne zdobył gdzieś na Wschodzie
kamienną tabliczkę i przywiózł ją jako łup wojenny do siebie - na
Grenlandię... Potem przybyłaby tam nieskuteczna wyprawa Essexa,
który wiedział o trasie wiodącej do osad Wikingów - być może od
przodków, z których jeden był Johnem de Vincey. Prawdopodobnie
podróżowali oni koło Islandii po Drodze Duńskiej, ale prądy i
niesprzyjające wiatry zagnały ich na wybrzeża Ziemi Peary'ego. Tam
znaleźli ślady po dawnym germańsko - wikińskim osadnictwie i
kamienną tabliczkę. Została ona wzięta do Anglii jako suwenir. A w
XV wieku John de Vincey opisał to wszystko na pergaminie po
łacinie i w swym własnym języku. Jak te przedmioty dostały się w
łapy faszystów, możemy się tylko domyślać. Obydwie te relikwie
wskazywały na miejsce, w którym wybudowano Bobrzą Tamę, i o jej
anonimowości Niemcy byli przeświadczeni. Dlatego włożyli tą
tabliczkę do koperty z pieczęcią GEHEIME REICHSSACHE i do
podziemnego skarbca, gdzie przeleżała lata całe. Potem, kiedy
agonia III Rzeszy stała się faktem, przypomniał sobie o niej Dónitz.
Za późno - wszystko przeszło w ręce zbrodniarzy z sowieckiego
NKWD.
I jak twierdzi dr Ludvik Soućek, ukrycia i schronu ostatnich
hitlerowskich Nibelungów należy szukać gdzieś na wybrzeżach
Ziemi Peary'ego - na północnej części Grenlandii.
Właśnie powyższe stwierdzenie dr Soucka ukazuje cały jego
geniusz i głęboką wiedzę, a także nieprawdopodobną intuicję
badacza. Rzecz w tym, że dopiero po zakończeniu Zimnej Wojny
okazało się, że Ziemia Peary'ego jest całkowicie wolna od lodów i co
więcej - przylegające do niej Morze Grenlandzkie t a k ż e !!!
Znajduje się tam wielka, całoroczna płonia wiatrowa, otoczona
lodami stałego paku arktycznego, tak że dostać się do niej można
było t y l k o albo n a d albo pod wodą! Stanowiło to najpilniej
strzeżoną tajemnicę wojskową, bowiem płonie idealnie nadawały się
do przeprowadzenia ataku rakietowego na terytorium USA czy
ZSRR z pokładu atomowego rakietowego okrętu podwodnego -
“boomera"! To właśnie tutaj miał dotrzeć komandor Brodda na U-
209 z rozkazu samego Fuhrera, a nie do wnętrza Ziemi... Bo to tutaj
kiedyś r z e c z y w i ś c i e mieszkały germańskie plemiona
Normanów-Wikingów. Rejs U-209 odbył się naprawdę! I naprawdę
odkryto płonię u wybrzeży Ziemi Peary'ego, gdzie wybudowano
Bobrową Tamę... Ujawnienie płoni wyjaśniło nam wszystko.
Jak to być mogło? Dr Soućek widzi to następująco:
OKRES PIERWSZY: Niemcy zaczęli budować Bobrową Tamę jako
niezdobytą twierdzę dla Adolfa Hitlera i strategiczną bazę dla U-
Bootów z rakietami na pokładzie w celu przeprowadzenia ataku na
amerykańskie wybrzeża. Tam także miała być stała stacja meteo.
Personel był szkolony w PVG w czeskich Karkonoszach
OKRES DRUGI: rozpoczęty w 1944 r. - personel Bobrowej Tamy
nie mógł liczyć w stu procentach na to, że po dramatycznych
zmianach na Europejskim TDW dostaną oni rakiety dalekiego
zasięgu z głowicami jądrowymi z “Der Riese" w polskich Górach
Sowich, którymi miano przeprowadzić atomowe uderzenie na
Amerykę. Bobrza Tama miała posłużyć nie jako baza strategicznego
lotnictwa i rakiet jądrowych, ale jako depozyt zrabowanych przez
hitlerowców dzieł sztuki, złota i kosztowności w Europie, a także
depozyt dokumentacji technicznej - w tym dyskoplanu V-7. W
ostatnich dniach wojny przy pomocy okrętów podwodnych ze
specjalnymi załogami zaczęto do płn. - wsch. Grenlandii wysyłać
wszystko, co miało dla Niemców jakąkolwiek wartość.
TRZECI OKRES: już po wojnie, Bobrowa Tama służyła jako
doskonały schron dla niemieckich prominentnych działaczy
narodowosocjalistycznych, esesmanów, pracowników SD, Gestapo i
innych zbrodniczych organizacji. Ewakuowano ich z Rzeszy przy
pomocy U-Bootów i V-7. Cudowne bronie, oceaniczne okręty
podwodne - dorównujące japońskim Junsenom, podwodne
wyrzutnie rakietowe “Urzel" i dyskoplany - to były te asy, które
faszystowska enklawa przygotowywała do ostatecznej bitwy -
Ragnarók - zmierzchu bogów i Valhalli. Przypuszczamy, że
wszystkie te maszyny ukazywały się pod koniec lat 40. wszędzie tam,
gdzie toczyły się wojny, a współcześnie latają nad poligonami
atomowymi i wszędzie tam, gdzie posługują się energią jądrową. “Es
kommt der Tag!" - hitlerowcy po prostu czekali i po wojnie na to, że
przyjdzie i ich wielki dzień i szukali sposobu, jak tylko dorwać się do
broni jądrowej, by tylko uskutecznić prowokację - a w tym byli
mistrzami... Prowokacja ta w czasie Zimnej Wojny doprowadziłaby
do wojny pomiędzy Zachodem a Wschodem - o wiele straszniejszej,
niż II wojna światowa. I to byłby ów der Tag!...
Dziś, kiedy od tych wydarzeń upłynęło pół stulecia wiemy że się to
im nie udało. Hitler, Bormann i inni są już dziś tylko trupami bez
względu na to, czy udało się im ujść z płonącego Berlina czy nie.
Tysiącletnia Rzesza, która rozciągała się na całą Europę i część
Afryki legła w gruzy... Tak samo Bobrowa Tama nie spełniła swej,
złowieszczej roli. Okręty podwodne czekające w jakiejś podmorskiej
jaskini już dawno poszły na dno i przerdzewiały, a resztki
rakietowego dysku rozwlekły północne zawieje. Ruiny bazy
upodobniły się do skał tej najniegościnniejszej ze wszystkich ziem
świata. Dramatyczny to obraz...
Kto chociaż widział zdjęcia wnętrza Kancelarii Rzeszy ze ścianami
wyłożonymi ciężkimi płytami porfiru czy marmurów, olbrzymimi
drzwiami i kandelabrami, to będzie w stanie wraz z dr Soućkiem
wyobrazić sobie i ostatnie schronienie faszyzmu który stało się i jego
grobem: wyłożone marmurem ściany, żelazne kandelabry, wielki
orzeł ze swastyką na jednej ze ścian z dębowym wieńcem,
rozpadające się freski, hakenkreutze na czerwonych pasach ścian,
kobierce i gobeliny. I papier, tony papieru rozsypane na podłodze
miotane lodowatym wiatrem z szybów wentylacyjnych. I
zapomnielibyśmy o tym najokropniejszym - dziesiątki martwych ciał
ścielących się na ziemi tak, jak ich zastała śmierć w czasie ostatniej
walki. Cóż za obraz! Jakże pasuje do obłędnej wagnerowskiej
muzyki! Jakie otoczenie dla Zygfryda, Lohengrina i innych
bohaterów nordyckich legend...
Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że idziemy po cienkim
lodzie historycznej fikcji, ale przecież są ku temu przesłanki, bowiem
istniały plany ewakuacji faszystowskich bonzów np. w
korespondencji ministra uzbrojenia Alberta Speera (pseudonim
“Old Shatterhand") do dowódcy jednostki Luftwaffe do zadań
specjalnych KG-200 ppłk Wernera Baumbacha (pseudonim
“Vinnetou").
Jak uważa niemiecki historyk Giinther W. Gellermann, nie jest
dziś jasne, który z tych dwóch wpadł na pomysł ucieczki z Rzeszy
drogą powietrzną. Był to pomysł, który był przedmiotem ich
rozmowy i wymiany teleksów od 11 marca do początku kwietnia
1945 r.
Od połowy marca, oficerowie sztabu jednostki KG-200 zatrzymali
się na lotnisku w Travenmunde, na południe od którego znajduje się
małe jeziorko. Na jego powierzchni - ku wielkiemu zdziwieniu
personelu lotniska - wylądowała latająca łódź Blohm und Voss BV-
222. Ppłk Baumbach na odprawie sztabu jednostki oznajmia że wraz
z Albertem Speerem chce odlecieć jeszcze przed upadkiem Rzeszy
do jakiegoś opuszczonego fiordu północnej Norwegii, a potem dalej
na Grenlandię!!! Inne źródła wymieniały Alaskę, albo też Zatokę
Hudsona.
Podpułkownik dał swym podwładnym czas do namysłu, czy
chcieliby się doń przyłączyć. Na dowód o realności tego pomysłu w
ciągu dalszych dni na lotnisku siadały samoloty od Speera z
uzbrojeniem, przewożące również żywność, zimową odzież, narty,
sanie, radiostacje, sprzęt łowiecki i rybacki, materiały pędne. To
było wszystko załadowywane do przestronnego wnętrza latającej
łodzi. Ppłk Baumbach następnie wysłał mjr Bergera do właściciela
statku w Hamburgu w celu omówienia z nim wynajęcia trawlera
arktycznego na rejs z resztą zapasów do północnej Norwegii.
Armator Kaufmann był poinformowany o tych planach i przyrzekł,
że załatwi co trzeba i przyłączy się do nich.
Przygotowania ukończono, ale z niewiadomych powodów Speer
wciąż zwlekał.
W godzinach wieczornych 30 marca nad jeziorem przeleciało
skrzydło nieprzyjacielskich Lightningów i ogniem z kaemów
rozwaliło latającą łódź na płonące strzępy. Dlatego też Baumbach
nakazał ppłk Lenschowi z Travenmunde, aby według rozkazu
Grossadmirala przysłał mu ostatni egzemplarz latającej łodzi BV-
222 w okolice Flensburga z najwyższym stopniem pilności.
Jednocześnie na północ poleciał Junkers Ju-290 z kpt. Meyerem -
dowód tego, że wciąż liczono się z możliwością ucieczki. BV-222 nie
dotarł na miejsce. Dr Gellermann cytuje zapisek z dnia 3 maja 1945
r., gdzie Speer napięty w oczekiwaniu notuje w swym kalendarzyku:
“Latająca łódź miała już tu być, Baumbach bezskutecznie jest
poszukiwany przez Storcha..."
Poszukiwany Ju-290 wylądował w Travenmunde, ale był
postrzelany przez alianckie pościgowce. Tak właśnie skończyła się
“gra Vinnetou" i nie mamy dowodów na to, że powiodła się jakimś
niemieckim prominentom ucieczka drogą powietrzną na trasie
Rzesza - Północna Norwegia - Grenlandia...
Jeżeli powyższa hipoteza jest prawdziwa, a wiele za jej
prawdziwością mówi - ot, choćby sprawa rejsu U-209 i istnienie
płoni North East Water u wybrzeży Ziemi Peary'ego, o której
szefostwo Kriegsmarine i Hitler musieli wiedzieć (sic!) - to wiadomy
był strategiczny cel działań wojennych III Rzeszy - Ameryka
Północna. Sytuacja wygląda tak, że mamy nie tylko informacje o
obserwacjach UFO nad obszarami Ameryki Północnej, które to UFO
były podobne do V-7, ale mamy też dowody materialne w postaci
s z c z ą t k ó w n i e m i e c k i e g o l a t a j ą c e g o t a l e r z a !
Idzie tu o wydarzenie, które jest znane Czytelnikom pod nazwą
KATASTROFA W ROSWELL w 1947 r. Katastrofa ta, jak dalej to
zobaczymy, wciąż skrywa bardzo ciekawe, uwagi godne wydarzenia -
niezwykłe istotne dla naszych rozważań...
Ale o tym w następnym rozdziale.
Zanim jednak do niego przejdziemy, pozwolimy sobie
przypomnieć jeszcze jeden dziwny fakt. Znany polski popularyzator
ufologii Maciej A. Janisławski w swej książce pt. “Świat pełen
tajemnic" w rozdziale pt. “Pusta w środku Ziemia" opisuje dzieje
pewnej ekspedycji przeprowadzonej przez hitlerowców na Rugię:
“ Oto na wiosnę 1942 r. w III Rzeszy zorganizowano w wielkiej
tajemnicy niezwykłą ekspedycję naukową. Na jej czele stanął sam
doktor Heinz Fisher, najwybitniejszy specjalista w dziedzinie
radiolokacji. Plany badań tej ekspedycji zatwierdzili osobiście
Hitler, Góring i Himmler!
Powołana przez Fisher a grupa naukowców zaopatrzona została
w najnowocześniejsze radary i wszystko inne, co było im
potrzebne... Celem ekspedycji była wyspa Rugia, na której
rozstawiono anteny radarów (skierowane w niebo pod kątem
45"). Cel badań znali tylko trzej przywódcy III Rzeszy... Personel
Fishera nie miał zielonego pojęcia, jakiego typu badania przyszło
im prowadzić.
Dopiero po kilku tygodniach, kiedy anteny radarów tkwiły
nieruchomo w swoim miejscu, otrzymali wyjaśnienie, które,
brzmiało następująco: “Fuhrer ma wszelkie podstawy
przypuszczać, że Ziemia nie jest wypukła, ale wklęsła. Nie
zamieszkujemy na zewnętrznej powierzchni globu, ale na
wewnętrznej... Drugim zadaniem ekspedycji jest uzyskanie drogą
odbicia fal, obrazów floty angielskiej zakotwiczonej w Scapa
Flow."
I dalej Maciej A. Janisławski nie zostawia na niemieckich
uczonych i przywódcach Rzeszy suchej nitki wyrzucając im głupotę i
pseudonaukę. My podeszliśmy do tej informacji od strony
posiadanej już wiedzy i doszliśmy do wniosku, że dr Fischer
wiedział, co robi - zaś jego wyprawa była niczym innym, jak
wstępem do operacji WUNDERLAND, anteny nieprzypadkowo
celowały w stronę Scapa Flow, bo poza Scapa Flow była Grenlandia i
Bobrza Tama przy płoni North East Water u wybrzeży Ziemi
Peary'ego. Nasz szanowny Kolega mylił się w ocenie tej informacji.
To nie była wcale pseudonauka! To był genialny kamuflaż dla
naiwnych, na który dało się złapać wielu ludzi! Te radary wcale nie
były radarami, bo radary niemieckie w 1942 r. były w powijakach -
czego dowiodły rezultaty bitwy pod Przylądkiem Północnym -
chodziło tu najprawdopodobniej o anteny kierunkowe wysyłające
wąski strumień radiofal w określonym kierunku. Były to
najprawdopodobniej fale z zakresu HF, które skierowane pod kątem
45° leciały w atmosferę, odbijały się od jonosfery i mogły dzięki
temu lecieć na ogromne dystanse. Identyczna antena kierunkowa
mogła emitować radiosygnały w kierunku Rugii i tam były one
odbierane. Wąskie pasma radiofal gwarantowały to, że nieprzyjaciel
ich nie namierzy tak łatwo, jak normalne nadajniki radiowe. Ot i
wszystko - cała zagadka ekspedycji dr Fischera została rozwiązana!
Powyższe jest d o w o d e m na to, jak hitlerowcy potrafili
wykorzystać nawet tak niedorzeczne teorie do swych celów. Ta
sławetna Holilweltlehre - w którą Hitler święcie wierzył, wszak
posłał swych speleologów do grot Domicy-Baradli, została
wykorzystana do utrzymywania łączności z tajnym bunkrem
grenlandzkim Fuhrera! A nie ma lepszego sposobu na utajnienie
czegoś, jak przykrycie tego czegoś jeszcze większą tajemnicą! Tak
zawsze było w historii wojny psychologicznej i maskowania
strategicznego...
ROZDZIAŁ 23
OPERACJA “BROKEN ARROW"
Jak to się właściwie zaczęło - ślady wiodą do Roswell - Na
Kremlu słuchają “pozaziemskiej rozmowy" - Operacja
“Złamana Strzała" - Niemieckie dyskoplany w Nowym
Meksyku? - V-7: Samolot z atomowym napędem -
Powiedzmy to wreszcie wprost: Film Santilliego jest
falsyfikatem!
Myśl, by połączyć w jedno dwie tak różne rzeczy, wpadła
Robertowi w czasie radiowego wywiadu w kwietniu 1996 r. W czasie
rozmowy z redaktorem Bogusławem Wołoszańskim wynikło kilka
wniosków, z których jeden głosił, że przypadek ufokatastrofy w
Roswell mógł być jakąś “zasłoną dymną" akcji dezinformacyjnej
amerykańskich służb specjalnych, które miały zabezpieczyć tajność
katastrofy samolotu bombowego B-29 “Superfortess" z bombą
atomową na pokładzie. Alternatywny wniosek głosił, że w okolicy
Roswell doszło do katastrofy niemieckiego latającego spodka V-7,
który testowano na pobliskim poligonie USAF w White Sands -
White Sands Missile Rangę.
Nie mamy żadnych dowodów wprost na potwierdzenie
prawdziwości tej hipotezy, bowiem od pół stulecia jest ona najpilniej
strzeżoną tajemnicą i ma związek z najciemniejszą kartą historii
Ameryki - historią broni jądrowej. Musielibyśmy uzyskać dostęp do
najtajniejszych archiwów amerykańskich służb specjalnych: CIA,
FBI, NSA, Archiwum Kongresu USA, ATIC USAF a nade wszystko
Komisji d/s Energii Jądrowej.
Wszystkim tu wymienionym i nie wymienionym służbom udało
się z powodzeniem zamazać ślady na całe dziesięciolecia tak
skutecznie, że jeszcze w lecie 1985 r. mogliśmy wierzyć temu, co
pisali Charles Berlitz i William L. Moore w książce “Wydarzenie w
Roswell", że w pewną lipcową noc 1947 r., w okolicy bazy USAF i
miasta Roswell spadł z nieba rażony piorunem najprawdziwszy NOL
w kształcie dysku. Dysk został przewieziony przez wojsko do
Edwards AFB w Kalifornii i wszelki ślad po nim zaginął. Nasz
bezkrytyczny pogląd na sprawę zmienił się po obejrzeniu słynnego
filmu “The Roswell Footages" Raya Santilliego - ukazującego sekcję
zwłok rzekomej Kosmitki znalezionej przy rozbitym UFO w Roswell.
Zmieniliśmy całkowicie zdanie po obejrzeniu następnego quasi-
dokumentalnego filmu Jeremy Kagana “Roswell". Innymi
reperkusjami tego wydarzenia są film SF “Hangar 18", także ostatni
super-kiczowaty gniot hollywoodzki “Dzień Niepodległości" i horror
“Z Archiwum X", Ten serial rzeczywiście jest (piszemy te słowa w
1997 r.) przebojem w naszych TV - rzecz w tym, że wydarzenia w
nim pokazane są jedynie pół prawdami, a jak rzekł piekielny
kuternoga dr Góbbels “największe kłamstwo mija się o włos z
prawdą". W przypadku tego serialu jego realizatorom udało się to w
stu procentach! Tak więc powtarzamy raz jeszcze: w R o s w e l l
n i e d o s z ł o d o a w a r i i s t a t k u k o s m i c z n e g o
O b c y c h !
Skąd to przeświadczenie?
Jakie mamy na to dowody?
Przede wszystkim mówi za siebie historia II wojny światowej, a
dokładniej - jej końca - i fakty, które są znane historykom jak i
fanom ufologii. Zaczniemy od historii.
Jak tu już nadmieniliśmy, w 1945 r. na zajętych terenach Rzeszy
pracowały intensywnie wywiady państw sprzymierzonych w Koalicji
Antyhitlerowskiej realizujące misje ALSOS i PAPERCLIP. Grupa
ALSOS pracowała nad atomowymi tajemnicami Rzeszy, zaś
PAPERCLIP nad technologiami rakietowymi. Dzięki temu w ręce
Sprzymierzonych wpadł cały wyższy techniczny personel HVP z dr
von Braunem na czele i gen. Dornbergerem. W tym samym czasie
sowieccy żołnierze przechwycili 5.000 osób ze średniego i niskiego
szczebla technicznego, czyli tych - którzy wykonywali plany
“największych mózgów niemieckich w Peenemunde." Amerykanie
odtransportowali swych jeńców do Nowego Meksyku na White
Sands Missile Test Range, zaś Sowieci swoich do Kazachstanu i - o
ile można rozważać na serio teorie dr Strangesa - także na półwysep
Tajmyr, co nawet wygląda dość prawdopodobnie w świetle afery z
latającym spodkiem na Spitsbergenie, o której pisał J. O. Braenne.
Niemcy, którzy pracowali nad atomem znaleźli się w Los Alamos i w
Anglii (m.in. w Calder Hall), a także w gruzińskiej Agudzerze i na
atomowych poligonach Nowej Ziemi.
No, a potem był już tylko wyścig o to, kto pierwszy zbuduje
l e p s z ą broń atomową. Pierwszymi, którzy zdetonowali bombę
atomową byli Amerykanie, czego dokonali rankiem 16 lipca 1945 r.
na Jordana de Muerte. Potem przyszła kolej na bombę wodorową,
którą Rosjanie odpalili na Nowej Ziemi. Właśnie tak! - a nie - jak
wmawiała nam przez lata sowiecka propaganda - Amerykanie na
atolu Eniwetok, który zniósł z powierzchni Oceanu Spokojnego
wysepkę Elugelab, co dało komunistycznej propagandzie podstawy
do wieszania zdechłych psów na USA aż do końca Zimnej Wojny...
Prawda jest taka, że Amerykanie zdetonowali “urządzenie
termonuklearne" o masie 65 ton mocy 3 MT TNT, dnia l.XI.1952r.
Tymczasem Sowieci zdetonowali swą bombę wodorową (już bombę,
a nie wielotonowe “urządzenie termojądrowe") 12 sierpnia 1953 r.
Ta głowica była lżejsza od amerykańskiego “urządzenia
termojądrowego" ponad 10 razy... Rosjanie zdetonowali największą
super-bombę wodorową o mocy 58...68 MT TNT na poligonie
Cziornaja Guba na Nowej Ziemi w latach 60.
Wróćmy jednak do lat 40. W 1946 r. zatwierdzono status quo ante
końca II wojny światowej, a dzięki niemrawości Churchilla i głupiej
krótkowzroczności Roosvelta, który za cenę świętego spokoju
sprzedał kraje Europy środkowej obłąkanemu zbrodniarzowi z
Kremla, dając mu ziemie na których postawił stopę
czerwonoarmista, zastąpiony potem przez bandziora z
czerezwyczajki... - mógł się zacząć eksport komunizmu na Zachód.
Czy była to wyliczona gra, czy tylko zaślepienie zachodnich
polityków nie dostrzegających imperialnych ambicji ZSRR? Widząc
to, co dzieje się dzisiaj w Rosji i widząc reakcje Zachodu na
wydarzenia w tym kraju w latach 1989-98 jesteśmy w stanie przyjąć
to drugie... W opisywanym czasie drugiej połowy lat 40. było to i
jedno i drugie. Polityka Albionu poniosła sromotną klęskę w starciu
ze sprzedajnością Roosvelta i chytrością Stalina, którzy dogadali się
ponad głową Churchilla... Była to gra, w której każdy chwyt był
dozwolony - w tym ciosy poniżej pasa. W przeciwieństwie do
Roosvelta, który w starciu ze Stalinem wyszedł na głupka, Truman
był twardym pragmatykiem i sięgał nawet po argument monopolu
na... kontakty z Kosmitami! Truman doskonale zdawał sobie
sprawę, jak bardzo Stalin wpuścił Roosvelta w kanał, co dało temu
pierwszemu legitymację do zajęcia Europy Środkowej i umocnienia
w niej swych wpływów, rugując tym samym niemal do zera wpływy
USA... - dlatego trzeba było wymyślić coś ekstra! I to właśnie dlatego
Kenneth Arnold i jego obserwacja latających dysków nad Mt.
Rainier zyskała taki rozgłos! Arnold obserwował latające dyski 27
czerwca 1947 r., a już 2 lipca tegoż roku jeden z nich rozbił się w
Roswell!!! Czyż to nie dziwne? Jest oczywistym fakt, że służby
specjalne USA u ż y ł y o b s e r w a c j i A r n o l d a d o s w y c h
c e l ó w i odwrócenia uwagi przeciwnika od tajnych operacji
kontrwywiadowczych i ochrony amerykańskich badań naukowych.
Dlaczego?
A po prostu dlatego, że w maju 1945 r. z sowieckiej ambasady w
Ottawie zbiegł sowiecki szyfrant NKWD Igor Guzienko. Zabrał on ze
sobą plik dokumentów, z których wynikało, że pewni Amerykanie, w
tym uczestnicy PROJECT MANHATTAN byli na garnuszku
sowieckiego wywiadu i ukryci pod kryptonimami Oppenheimer -
“Star", Fermi - “Editor", Greenglass - “Callibre", itp. - co wywołało z
kolei afery szpiegowskie Rosenbergów, Nunn-May'a, Fuchsa i
innych, oskarżonych w procesach o atomowe szpiegostwo. Wynika z
tego, że służby specjalne USA były zaangażowane do ochrony
amerykańskich laboratoriów naukowych i zakładów produkcyjnych
oraz baz wojskowych, do których należały: Roswell AFB, White
Sand AFB czy Alamogordo. To jednak nie wystarczyło, bo w 1946r.
zaczął pracować reaktor jądrowy prof. Kurczatowa, co było
poprzedzone od 1945 r. prowadzoną przez Sowietów rabunkową
eksploatacją rud uranowych i torowych w Polsce (Kowary i okolice
Jeleniej Góry), Bułgarii (Bukovo), Czechach (Jachymov), Węgrzech
(Pecs), Ukrainie (Żołtyje Wody), i innych. Nawet znalezienie
bogatych rud na Uralu nie przerwało eksploatacji w krajach
satelickich, i trwała ona aż do 1956 r.
Postawmy zatem pytanie, co mogło Stany Zjednoczone
doprowadzić do tego, że spreparowana “legenda" dla obcych służb
wywiadowczych poszła w obieg? Istnieją trzy możliwe odpowiedzi:
1. Prace nad niewidzialnymi dla radaru samolotami bombowymi
w ramach PROJECT RAINBOW, które to miały za zadanie
dokonanie atomowych bombardowań ZSRR w ramach planu
PINCHER.
2. Katastrofa bombowca B-29 z bombą atomową na pokładzie -
czyli pierwsza w historii operacja ZŁAMANA STRZAŁA, i...
3. Katastrofa prototypu dyskoplanu wybudowanego wedle
planów teamu w składzie: Schriever-Miethe-Beluzzo-Zimmermann-
Schauberger czyli Wunderwaffe V-7!
Spójrzmy na tą drugą możliwość, która jest najbardziej
prawdopodobną, a to dla tego, że w Roswell AFB stacjonowało 509
Skrzydło Bombowców Strategicznych USAF, mające na stanie 49
samolotów bombowych B-29 “Superfortess" przystosowanych do
transportu i zrzutu bomb atomowych. Operacja BROKEN ARROW i
poprzedzająca ją katastrofa m u s i a ł a być utajniona p r z e d e
w s z y s t k i m przed własnymi mediami i społeczeństwem, które
przecież znały skutki działania tej broni masowego rażenia, po
Hiroshimie i Nagasaki. Trzeba było ukryć prawdę także przed
Kongresem i agentami NKGB oraz GRU. Nie ma lepszej legendy od
jeszcze bardziej tajemniczej legendy - a za tą dowództwo USAF
uznało relację Arnolda (i inne też) o obserwacji UFO... Relacje te
-jak wykazał to Robert w swej pracy pt. “Tryptyk ufologiczny:
Ufologia a polityka" - zostały wykorzystane nie tylko przez USAF,
jak pokazała to niejednokrotnie historia.
A teraz rozważmy możliwość katastrofy dyskoplanu V-7 w okolicy
Roswell. Jak to już nadmieniliśmy, prototyp(y) hitlerowskiego
dyskoplanu zostały przewiezione do New Mexico w ramach misji
PAPERCLIP i wypróbowywano je w okolicy Whi-te Sands. To
miejsce leży niedaleko Los Alamos i Alamaogordo, bowiem V-7 miał
napęd jądrowy. Hipoteza ta wygląda niezwykle, ale wcale nie jest
taka niezwykła, jakby się wydawało. Świadczy za tym kilka
przesłanek, a mianowicie:
1. Badania nad V-7 miały miejsce na terenach okupowanej Polski
w bliskości miejsc, gdzie wydobywano uran i tor: w Górach Sowich,
Wrocławiu i Gdyni, gdzie dowożono rudę uranową i torową z
kopalni wymienionych w poprzednich rozdziałach. NB, w Kowarach
testowano także reaktor jądrowy, na co wskazują takie detale, jak
np. ołowiane płyty, rurki z miedzi czy osmorenu. Te artefakty
znajdują się tam do dziś dnia. Coś takiego było także na terenach
Protektoratu Czech i Moraw, gdzie centrum badawcze SS
znajdowało się w okolicy występowania i wydobycia rud uranowych
w Pfibramsku, czego już nie można zrzucać na karb przypadku.
72.
Przy budowie Modelu N-3 austriacki uczony dr Schauberger
używał nadzwyczajnego rodzaju napędu na bazie wody, jako
paliwa (kontrolowana reakcja termojądrowa ???). Silnik ten
pozwalał dyskoplanowi na osiąganie nieprawdopodobnej
szybkości i wysokości lotu przy ogromnej, fantastycznej
manewrowości aparatu latającego. Jak wiadomo, jedynymi
urządzeniami energetycznymi pracującymi na bazie wody są
właśnie reaktory jądrowe.
73.
White Sands Missile Range znajduje się w okolicy Alamogordo
i Los Alamos, co jak już tu pisaliśmy, stanowi kolejną przesłankę
“za" tą hipoteza, bowiem w obu tych miejscach prowadzono
prace nad technologiami nuklearnymi...
I wreszcie:
4. Szczątki rozbitego NOLa były szybko przewiezione do Edwards
AFB w Kalifornii i Fort Worth ARB w Teksasie, gdzie je
pieczołowicie ukryto. Rzecz w tym, że obie te bazy mają bunkry
dekontamitacyjne, w których składuje się “gorące" materiały
radioaktywne! I to aż do czasu obniżenia ich radioaktywności do
mniej szkodliwych rozmiarów.
Tajemnica radioaktywnego napędu jądrowego i jego
wykorzystania do przenoszenia ładunków konwencjonalnych czy
jądrowych stanowiła nie lada wyzwanie dla służb wywiadowczych -
szczególnie tych sowieckich! Czyż nie jest łatwiej w ten sposób
wyjaśnić katastrofę w Roswell, niż tworzyć skomplikowane
scenariusze i wprowadzać w sprawę - to zagmatwane równanie -
kolejną niewiadomą - Obcych?...
Najciekawszym momentem w filmie Kagana jest ten, w którym
reżyser pokazuje (celowo bądź niecelowo) mechanizm “celowanego
rykoszetu" (jak nazwał ten proces Nestor polskiej ufologii Lucjan
Znicz-Sawicki w swych pracach) polegający na rozsiewaniu plotek i
pogłosek różniących się tylko o włos od rzeczywistości... Oprócz
jednego, kluczowego faktu, pani kapitan służby medycznej USAF
opowiada historię ożywienia Kosmity w szpitalu lotnictwa swemu
chłopakowi, a ten powtarza ją w sekrecie - a jakże - kolejnym
osobom, zaklinając się przy tym, że informacja pochodzi z “pewnego
i sprawdzonego" źródła... Metoda to stara i używana jak świat, i
niewiarygodnie skuteczna, zwłaszcza w demokratycznych
społeczeństwach. Opowiastkę o autentycznym UFO, którą
Amerykanie jeszcze “wzmocnili" drugą opowiastką o żywym Obcym
miały dojść do Kremla i stanowić ostrzeżenie dla generalissimusa,
który miał pod bronią w Europie 11 milionów ludzi i ogromny apetyt
na jej większą część, co udowodnił w Skandynawii, gdzie
wypróbowywał swoje - przepraszamy - poniemieckie, zdobyczne
rakiety V-l i V-2. A miał ich do bólu, bo Armia Czerwona zajęła w
Niemczech prawie 22.000 sztuk tej broni! Dwadzieścia dwa tysiące
jednostek! !!
Dlatego też Zachód m u s i a ł c o ś z r o b i ć ! - by odpowiedzieć
na stalinowskie przedstawienie - demonstrację siły. Latający talerz z
atomowym napędem plus bomba A lub H - o! to było właśnie to coś
ekstra! V-7 zbiegał się z PROJECT RAINBOW w tej mierze, że był
on pierwszą konstrukcją typu “stealth", bowiem był niemal
niewidzialny dla ówczesnych systemów radiolokacyjnych - a zatem
był idealną bronią pierwszego uderzenia - ot, coś takiego, jak
“Czerwony Październik" z powieści Toma Clancy'ego... To dlatego -
jak sądzimy - katastrofa w Roswell była genialnym humbugiem
wymierzonym w GRU i NKGB.
A teraz spójrzmy na tą historię z jeszcze innego punktu widzenia i
na jeszcze jeden jej aspekt. Charles Berlitz podaje bardzo ciekawą
listę obserwacji NOLi w okolicach Roswell AFB, która może być
użyteczny dla nas pod względem tego, jak technicy z White Sands
testowali niemieckie latające spodki i opanowywali technikę lotu V-
7:
25.VI. - przelot dyskokształtnego obiektu nad Silver City (NM),
26. VI. - przelot kulistego obiektu nad Wielkim Kanionem
Kolorado (CO),
27.VI. - przelot dyskoidalnego obiektu nad Tintown/Bisbee na
granicy z Nowym Meksykiem (AR/NM), 27.VI. - przelot grupy 8 lub
9 latających dysków nad Warren (AR), zaobserwowany przez mjr G.
B. Wilcoxa,
27.VI. - przelot białego dysku nad Pope (NM),
27.VI. - przelot dysku nad San Miguel (NM),
27.VI. - przelot dysku nad White Sands AFB, zaobserwowany
przez kpt.E. B. Dethney'a (NM),
28.VI. - przelot “ognistej kuli z ogonem" nad Alamogordo,
zaobserwowany przez kpt. F. Dwyne'a (NM), 29.VI. - piloci USAF
obserwują NOLa w okolicach Cliff, który podobnież wylądowała, ale
poza dziwnym zapachem niczego niezwykłego tam nie stwierdzono
(NM),
29.VI. - grupa ekspertów lotniczych USAF, pod kierownictwem dr
C. J. Zohna (zwróćcie uwagę na niemieckie brzmienie nazwiska!)
obserwował srebrny dysk, który wykonywał różne ewolucje nad
White Sands Proving Grounds (NM),
29.VI. - obserwacja przelotu srebrnego dysku nad Tucumcari
(NM),
30.VI. - przelot 13 dyskokształtnych obiektów nad Albuquerque
(NM),
1 .VII. - przelot białego dysku nad Albuquerque (NM),
1-6. VII. - siedem meldunków o obserwacjach UFO nad
północnymi stanami Meksyku - od Mexicali do Juarez,
1 .VII. - przelot ogromnego dysku nad Phoenix (AR), 1/2.VII. -
katastrofa UFO w okolicy Roswell (NM).
“Co zatem widzieli ci ludzie?" - pyta dramatycznie Charles Berlitz i
po chwili sam sobie odpowiada: “Oczywiście nie rakiety
skonstruowane według rakiet V-2 które wypróbowywano w tym
czasie na poligonie w White Sands, jak to wyjaśniało kilku
sceptyków!" Zgadzamy się, że V-2 nie były już żadną nowością, ale
niemieckie latające talerze były ostatnim hitem techniki. Z tego
wszystkiego można wydedukować, że ci, którzy coś o tym wiedzieli -
nie powiedzieli nic (zgodnie z prawem Burdego) i zwalili wszystko
na Kosmitów, podobnie jak ci, którzy widzieli, ale nie wiedzieli,
bowiem wtedy stał się modny fenomen UFO i kontakt z
pozaziemską cywilizacją był fascynującym marzeniem świata, który
miał już serdecznie dość wojennego szaleństwa.
Pozostańmy jeszcze przy pytaniu, czy w ogóle jest możliwa
katastrofa UFO? Być może pytanie głupie, ale konkretne. NOLe
obserwowano od 1947 r. i musiały one być zbudowane w oparciu o
matematyczne modele niezawodności - co oznacza, że NOL musi
sobie dać radę w każdych warunkach i przede wszystkim chronić w
przypadku katastrofy swych pasażerów. Według “legendy
roswelliańskiej", obok rozbitego dysku znajdowały się martwe ciała
humanoidów, które potem przewieziono do Dallas i tam pokrojono,
jak to pokazano na filmie Santilliego. Sam zaś dysk był zrobiony z
metalu “zapamiętującego kształt" - o czym mówi w swym filmie
Jeremy Kagan. W porządku, zgadzamy się z tym, ale w takim razie
dlaczego rozbity dysk nie wrócił po katastrofie do swego
poprzedniego kształtu a pozostał z niego rozbity wrak we wnętrzu
krateru?
Następna sprawa - skoro NOLe są doskonałymi pojazdami
atmosferycznymi (jak udowadnia to prof. dr inż. Jan Pająk w swych
pracach), hydrosferycznymi i kosmicznymi, to dlaczego ów
nieszczęsny NOL spadł po trafieniu go zwykłym piorunem? Przecież
- jak dowiodły tego materiały filmowe dostarczone przez Hungarian
UFO Research Federation z Debreczyna w 1997r. - NOLe są w stanie
wytrzymać uderzenie pioruna! Dziwne! Super statek kosmiczny
pada na Ziemię rozwalony jednym piorunem! Nie mówiąc już o tym,
że k a ż d y s t a t e k l a t a j ą c y jest klatką Faraday'a i ładunek
elektryczny musi spłynąć po jego powierzchni nie robiąc szkody
załodze. Takie są prawa fizyki! Przecież tak prymitywny w sumie
statek kosmiczny jak Apollo-11 trafiły w czasie startu cztery pioruny
i poza chwilowymi przerwami łączności nic się złego nie stało...
Krótko mówiąc, była to katastrofa samolotu B-29 “Superfortess"
bądź amerykańskiej wersji dyskoplanu V-7. Istnieje jeszcze jedna
możliwość - mógł to być latający dysk - aparat szpiegowski wysłany
z Grenlandii nad atomowe poligony New Mexico przez niedobitki
hitlerowców, bazujących w “Bobrzej Tamie" nad brzegami płoni
North East Water na Morzu Grenlandzkim...
Spreparowane wyjaśnienie o katastrofie statku Obcych, o czym
miały świadczyć znalezione trupy humanoidów były typowym
humbugiem, który działa do dziś dnia. Przykładem na to jest film
Santilliego, którego zadaniem było po raz któryś reanimować tę
katastrofę, a obie te rzeczy miały przynieść konkretne zyski - i
przynoszą!
Kopia filmu Santilliego kosztuje około 50 USD, zaś turyści
zwiedzający Roswell zostawiają w tym mieście miliony USD rocznie!
I kto o zdrowych zmysłach zarzynałby kurę znoszącą złote jajka?...
Nie ma takich głupich! - zwłaszcza w Ameryce, gdzie ludzie czują
pieniądze każdym bebechem i zrobią dla nich wszystko - łącznie z
humbugiem stulecia, jakim jest “wydarzenie w Roswell"...
NB, inne miasteczka bez perspektyw także pozazdrościły sławie (a
nade wszystko pieniędzy) mieszkańcom Roswell i jak grzyby po
deszczu zaczęły się mnożyć kolejne ufokatastrofy na terenie Stanów
Zjednoczonych: Aztec, Laredo, Phoenix...
Roberto Pinotti na łamach mediolańskiego “Mysteri e verita"
wyliczył 22 katastrofy na terenie USA! A gdzie reszta świata? W tym
kontekście prawdziwości nabierają wydarzenia na Spitsbergenie i w
Gdyni, bo... - nikt, poza garstką autorów biorących nędzne
wierszówki, na tym nie zarobił!...
Film Santilliego miał premierę w 1995 r., a szumnie zapowiadane
dowody na jego autentyczność nie zostały podane do dnia
dzisiejszego (18 września 1998 r.), a zatem wciąż musimy na nie
czekać. Pytanie za 64.000 dolarów - jak długo?
Będziemy czekać, choć wątpimy, czy się doczekamy, jeżeli mamy
rację.
I jeszcze jedno - wielu Czytelników zapytywało nas, i nie bez racji -
skoro Niemcy, a potem Amerykanie, przechwycili technologię
Obcych, to teraz po naszym niebie powinny przelatywać nie UFO,
ale amerykańskie pojazdy w kształcie talerzy! Nowoczesne
technologie amerykańskie mogły powstać z inspiracji technologiami
Obcych - ale w swej głównej mierze są one technologiami
“ziemskimi"...
Rzecz w tym, że gros technologii Obcych opiera się na nieznanych
nam prawach fizyki, do których cała nasza fizyka klasyczna i
relatywistyczna stanowi zaledwie Podpunkt do wstępu!
Stąd właśnie ten silny opór uczonych broniących swego
zaskorupiałego widzenia świata! UFO są tym co rozwala wszystkie
znane nam pojęcia o przestrzeni i czasie!
Wygląda na to, że żeby korzystać z tej technologii, nasza fizyka i
inne nauki stosowane, muszą dokonać ogromnego skoku, a ten na
razie jest niemożliwy ze względu na rewolucyjność tej Obcej wiedzy.
Jak na razie, to mamy z niej jedynie okruchy: tranzystory, obwody
scalone, nadprzewodniki... Obawiam się, że sytuacja przedstawia się
identycznie, jak w powieści braci Strugackich pt. “Piknik na skraju
drogi".
Musimy czekać...
ROZDZIAŁ 24
POWRÓT ASTRONAUTÓW HITLERA.
Po raz pierwszy w historii Ludzkości: faszystowski
astronauta na orbicie - Okropna wizja: Hitler żyje! - Bronie
za życie rakietowych niewolników - Tajne inspekcje
profesora Wehrnera von Brauna.
... Była to ostatnia noc przed startem. Przygotowania
przedstartowe, w które zaangażowano kilkaset osób powoli zbliżały
się ku końcowi. Ponownie sprawdzano wszystkie detale przed
podróżą pierwszego astronauty. W tym czasie do bazy wciąż
przyjeżdżały czarne mercedesy z dokładnie sprawdzonymi i
dobranymi pieczołowicie gośćmi z całej Rzeszy. Delegaci pochodzili
nie tylko z Westpreussen i Reichsgau Sudetenland, ale i z
Ingermannlandu, Gótengen i Memel-Narewu, które powstały jako
strefa buforowa między Europą a Azją po porażce ZSRR i
wyrzuceniu Rosjan za Ural.
Wszyscy byli niezmiernie wzruszeni, w tym generalicja i
komendanci SS, wysocy urzędnicy państwowi i partyjni,
dziennikarze i ekipy filmowe, aż do ostatniego technika i załogi
wojskowej bazy, która się nigdy nie zbliżyła do rakiety.
Temu wzruszeniu nie oparł się nawet Heinrich Holzer. Próbował
zachować spokój i równowagę duchową, która po wielomiesięcznym
wysiłku pomogła mu sięgnąć zaszczytu bycia pierwszym astronautą.
Lekarze przepisali mu przed lotem dziesięciogodzinny wypoczynek,
a on go w pełni wykorzystał.
Kiedy rankiem promienie słoneczne zalały całą miejscowość, a
wskazówki na zegarze odmierzyły czas wypoczynku, do jego łóżka
podszedł lekarz, potrząsnął go delikatnie za ramię i rzekł: “Es ist
schon Zeit."
Szybko wstał z pościeli, umył się ubrał i zjadł śniadanie. Po
badaniu lekarskim asystenci zaczęli ubierać go w oliwkowo-zielony
skafander i na głowę włożyli ciężki hełm z hitlerowskim orłem nad
oczami. Potem odprowadzili do samochodu, który podwiózł go do
ogromnej wieży rakiety.
Po chwili Holzer wstąpił do kabiny statku kosmicznego. Patrząc z
jej szczytu widział, nisko na dole, lekarzy, techników, a za nimi
ogromną masę ludzką ubraną w różne mundury: feldgrau
Wehrmachtu, ciemnoniebieskie lotnictwa, czarne, brązowe i khaki.
Nad tym wszystkim łopotały krwawo-czerwone sztandary ze
swastyką na białym kręgu. Jeszcze tylko pozdrowił ten tłum
wyciągniętą prawą ręką w hitlerowskim pozdrowieniu i znikł we
wnętrzu statku kosmicznego.
Na stanowisku dowodzenia lotem kierował główny konstruktor,
jego nazwisko było od początku związane z rozwojem techniki
rakietowej. Był to ten, który po powodzeniu kontrofensywy w
Ardenach i wyparciu Aliantów z Europy, zajęciu Wielkiej Brytanii i
atomowym bombardowaniu Moskwy, zdążył odnowić instytut
rakietowy w Peenemunde, a teraz namówił Fuhrera, by po wojnie
zajmował się technikami rakietowymi.
Przed personelem stanowiska dowodzenia i grupą
umundurowanych generałów i SS-Brigadefuhrerów, na wielkim
ekranie TV widać było twarz astronauty.
Jest dzień 10 kwietnia 1959 r., godzina 8:08.
...Drei ...zwei... eins ...START!!!
Oślepiający błysk i gigantyczny obłok dymu nad betonowym
placem. Ogłuszający huk i dudnienie przeciągłego grzmotu, płomień
- najpierw ognista kula, potem oślepiająco jasny ognisty słup... -
rakieta powoli dźwiga się do góry, a z dysz strzelają płomienie. Po
paru minutach rakieta staje się świetlnym punktem znikającym w
błękicie nieba.
Potężny siła wtłacza astronautę w fotel, kiedy pracują silniki
rakietowe. Nieprzyjemna wibracja zanika, kiedy odpada ostatni
booster i astronauta na chwilę traci orientację w nieważkości...
Godzina 8:50 - statek kosmiczny przelatuje nad Ameryką
Południową, którą astronauta obserwuje przez bulaj. “Alles in
Ordnung" - melduje. Tam na dole Japończycy wypalali dżunglę, zaś
Niemcy już sięgnęli Wszechświata.
Godzina 9:13 - statek kosmiczny GROSSDEUTSCHLAND-1
przelatuje nad Afryką. Większą część tego kontynentu przesłaniają
obłoki. Kontynent ten stał się poligonem doświadczalnym
niemieckiej polityki kolonialnej. Z tego kontynentu przed paru laty
praktycznie zniknęła czarna rasa, wykończona Cyklonem B. Spalona
w krematoriach i przerobiona na szykowne lampy z ludzkiej skóry...
Afryka - meldunek z pokładu: “Schade, das es bewolkt ist."
Godzina 9:25 - przygotowanie do lądowania.
Godzina 9:55 - lądowanie.
Jeszcze tego samego dnia w dziennikach dziesiątków stacji
radiowych i na czołówkach poczytnego dziennika “Volkischer
Beobachter" pojawiła się informacja:
“Dzisiaj, 10 kwietnia 1959 r
;
, o godzinie 9:55 czasu miejscowego,
wylądował statek kosmiczny GROSSDEUTSCHLAND-1, pilotowany
przez SS-Sturmbannfuhrera Heinricha Hólzera po dokonaniu
jednego oblotu Ziemi w północno-zachodniej części
Reichskommisariatu Ukraine..."
To naprawdę paskudna wizja: Hitler żyje, a Europa od Uralu po
Atlantyk jest we władaniu III Rzeszy. Nasza krótka historyjka
pierwszego lotu człowieka w Kosmos jest jedynie próbą
rekonstrukcji tego, co stałoby się, gdyby Niemcy i Japonia wygrały II
wojnę światową, a to dzięki rozwojowi techniki rakietowej i
nuklearnej, a potem III Rzesza mogłaby wysłać w Kosmos swego
pierwszego kosmonautę. Wokół Ziemi latałaby sobie kapsuła statku
kosmicznego GROSSDEUTSCHLAND-1, ale pytamy, jaka ta Ziemia
by była?
Zniewolona i skolonizowana wedle planów nazistów, narody
figurowałyby jedynie jako nazwy geograficzne miejsc, gdzie kiedyś
żyły, albo w rezerwatach, jak dzisiaj Indianie. Nie zapominajmy
myśli, którą zaczęliśmy tą książkę, że rozwinięta technika w rękach
barbarzyńców może tylko zabijać, bowiem barbarzyńca nie potrafi
niczego innego niż rozszerzać swój Lebensraum - jak trzeba, to także
i w Kosmos...
Być może Czytelnik poczuje niesmak czytając nasze małe
opowiadanie z gatunku political-science-fiction jako mit, który
miałby za cel gloryfikację technicznych umiejętności hitlerowców.
Uprzedzamy, że jesteśmy od tego jak najdalej. Ale jeżeli mamy dany
problem wyjaśnić, to musimy wziąć pod uwagę, że u początku
przenikania człowieka w Kosmos stała technologia, która
spowodowała śmierć i cierpienia dziesiątek tysięcy zagłodzonych,
chorych, bitych i udręczonych na wszystkie sposoby “rakietowych
niewolników" w Nordhausen, Głuszycy, Śtechovicach, itd. itd.
Nie zapominajmy, że fascynującą przygodę lotów kosmicznych i
lądowania człowieka na Księżycu zawdzięczamy dr Wehrnerowi von
Braunowi, którego faszystowska przeszłość jest po prostu
dowiedzionym faktem historycznym. Będąc dyrektorem naukowym
projektu V-l i V-2 m u s i a ł on wiedzieć, kto i w jakich warunkach
pracował wytwarzając te rakiety, które on projektował...
10 lutego 1962 r. Julius Mader, autor książki “Tajemnica z
Huntsville" dostał list od byłego więźnia “Mittelwerk Dora" Adama
Cabala z Wrocławia, w którym autor napisał m.in., że:
“Profesor Wehrner von Braun w czasie wielu odwiedzin w Dorze
ani raz nie zaprotestował przeciwko okrutnemu traktowaniu
więźniów. Wielokrotnie wchodził do hali 36. 3/4 jej powierzchni
zabierały długie na 6 m prycze z desek. Na końcu hali, gdzie
znajdował się korytarz A, miała miejsce najhaniebniejsza zbrodnia
w Dorze. Znajdowało się tam “ ambulatorium " w którym konali
ludzie dobijani przez ciągłą ciężką pracę i mściwość nadzorców,
leżały tam ludzkie zwłoki jak jedna masa. Profesor von Braun
przechodził blisko koło nich, niemal ich dotykając.
Ludzie umierali tam dziesiątkami (...), zaś prof von Braun
przechodził koło nich nawet nie zwracając ku nim głowy. Nie
wierzę w to, że w tych chwilach jego myśli były zajęte przestrzenią
międzyplanetarną. Nie wierzę w to że nie widział tych którzy
umierali w błocie i brudzie. Musiał ich widzieć!"
Wehrner von Braun, według encyklopedii niemieckiej techniki
rakietowej, według przydziału służbowego SS-Gruppenfuhrer,
przemilczał swe wizyty w “rakietowym piekle" Nordhausen, tak jak
to zrobił w przypadku odwiedzin w “Der Riese" w Górach Sowich - o
czym opowiedział nam Tadeusz Łukawski.
Milczał, kiedy mógł złagodzić los więźniów pracujących przy
produkcji rakiet. Milczał i potem, kiedy w 1945 r. dwaj żołnierze
włożyli do walizki pieczołowicie zabezpieczony przed molami czarny
esesowski uniform pakując go do samolotu do Ameryki. Zachował
milczenie do swej śmierci w 1976 r.
Pytanie brzmi: “Dlaczego?"
Jak długo będziemy się zajmowali futurystycznymi wynalazkami
nazistów oraz ich źródłami, z których owe wynalazki brały swe
początki, nie możemy zapomnieć, jakimi zbrodniami przeciw
ludzkości były one opłacone i jak złowieszczym celom miały one
posłużyć...
ROZDZIAŁ 25
SPOTKANIA Z “FOO-FIGHTERS
Zemsta z niebios: “latające fortece" nad Niemcami - 23
listopada 1944 r.: panika w powietrzu - “Tam gdzie są foo,
tam jest i ogień" - Zgłoszeń i meldunków przybywa - UFO w
czasie przeciwuderzenia w Ardenach - “Ostatni pilot eskadry
foo-fighters".
Jest listopad 1944 r. Amerykańskie “latające twierdze" zrzuciły w
tym miesiącu na terytorium Rzeszy ponad 55.700 a brytyjskie
bombowce 53.000 ton bomb. Niemieckie koleje są już zniszczone, a
miasta takie, jak: Koblencja, Hamburg czy Saarbrucken są celami
częstych nalotów. Wciąż trwają naloty na rafinerie naftowe i fabryki
materiałów pędnych, Anglicy bombardują Berlin, Hanower, Kolonię
i Essen. Amerykańskie naloty dywanowe zmiatają z powierzchni
ziemi Drezno i Hamburg.
Bombowce wykonują naloty w celu zniszczenia stanowisk
odpalania ciężkich pocisków rakietowych V-2 i pocisków
odrzutowych V-l, które z kolei Niemcy odpalają również z wyrzutni
lotniczych...
23 listopada 1944 r. o godzinie 22, por. Eduard Schlueter z 415
Eskadry USAF z bazy w Dijon pilotował swój samolot w kierunku
Mainz. W akcji obserwacji brali udział także porucznicy D. J. Meyers
i F. Ringwald z wywiadu lotnictwa A-2.
Krótko po skończeniu zwiadu nad skrajem Schwarzwaldu pilot
zaczął obserwować rzekę Ren.
Na jakieś 20 mil od Strasburga, por. Ringwald zaobserwował
przez boczne okno kabiny 10 ognistych kul barwy czerwonej jak
leciały z ogromną prędkością w zwartej formacji.
•
Chciałbym wiedzieć, co to za światła tam, za tymi pagórkami.
Patrzcie! - zawołał na swych kolegów por. Ringwald.
•
Z pewnością gwiazdy - odpowiedział machinalnie pilot, zajęty
obserwacją przyrządów.
•
E, to nie gwiazdy, to coś innego.
-Jesteś pewny, że to nie jakiś refleks? - zapytał por. Schlueter.
- Oczywiście!
Pilot zaczął obserwować światła, które zmierzały ku nim. Bez
najmniejszego namysłu zameldował do bazy:
•
Mamy tutaj dziesięć niemieckich myśliwców. Wygląda na to, że
lecą za nami z ogromną prędkością!
•
Coś się wam pochrzaniło, boys. Poza wami nikogo nie ma w
powietrzu - odpowiedziała stacja radiolokacyjna. Zmieszany
Donald Meyers spojrzał na ekran pokładowego radaru. I znów za
okno. I ponownie na ekran. Na ekranie nie było śladu
niemieckich myśliwców...
•
No to - do diabła - czym są te czerwone światła?! - wskazał
Ringwaldowi przez okno widoczne obiekty, które żarzyły się w
odległości około 5 mil od samolotu. Schlueter zrobił zwrot na nie
i ruszył ku obiektom. Dziwne obiekty jakby ten manewr
przewidziały i ich światło pociemniało do tego stopnia, że były
niemal niewidoczne. Samolot przeleciał już miejsce, gdzie one
mogłyby być, ale załoga niczego nie widziała. Naraz nocne
światła pojawiły się nieco dalej w formacji wskazującej że idą do
kontrataku. Schlueter odbezpieczył broń pokładową w
oczekiwaniu na walkę, ale do niej nie doszło, bowiem NOLe
poleciały szybko w dół, ku niemieckiemu terytorium. W tej samej
chwili system radarowy zaczął wykazywać niesprawności, więc
pilot zawrócił do bazy. Piloci zostawili swe obserwacje dla siebie,
bo nie mieli zamiaru ryzykować swych karier wojskowych
pilotów podejrzeniami o chorobę psychiczną...
NB, powyższy epizod posłużył Andrzejowi Zbychowi na punkt
wyjścia jednego z odcinków serialu “Stawka większa niż życie"...
Sugerował w nim, że były to albo wiązki ścieśnionego światła - czyli
promienie laserowe, albo... nowe pojazdy latające Niemców.
Oczywiście w finale dzielny Hauptmann Hans Kloss nie dość, że
rozwiązał tę zagadkę, to jeszcze spowodował, że dywanowy nalot
rozniósł na strzępy atrapę fabryki, zaś on sam osobiście wysadził
prawdziwą fabrykę w powietrze.
Inaczej zachowali się piloci Henry Giblin i Walter Cleary, którzy
nad północną Anglią spotkali się z ogromną pomarańczową kulą,
leciała ona z prędkością tylko 45 km/h na wysokości około 500 m
nad ich myśliwcem. Oczywiście naziemna stacja r/lok. nie
potwierdziła obecności obiektu w sąsiedztwie ich samolotu.
Tymczasem ich pokładowy radar wysiadł i musieli zawrócić do bazy.
Tam obaj piloci stali się celem pośmiewiska swych kolegów, ale
dzisiaj wiemy, że byli oni pierwszymi lotnikami Aliantów, którzy
spotkali się z fenomenem Foo-fighters. Określenie to
najprawdopodobniej wzięło się z komiksu “Smokey Stover", gdzie
często padały słowa: “Where there's foo, there's fire" co można
przełożyć: “Gdzie jest feu (z franc. ogień) tam jest pożar". Słowo
“foo" można tłumaczyć także jako “fool" - “głupiec", aczkolwiek
pierwsza wersja wydaje się bardziej adekwatna, bowiem słowa “foo"
i “feu" wymawia się identycznie - “fu"... Poza tym spotykało się
jeszcze inne określenia, jak np. “kraut balls" - co w żargonie
lotników miało znaczyć “zielone głowy", choć etymologii tej nazwy
nie znamy, to możemy założyć, że chodziło tu o pilotów, którzy
widzieli foo-fighters....
Następna para z 415 Eskadry: McFalls i Baker opisała swe
spotkanie z foo-fighters, który to opis znalazł się potem w archiwach
A-2:
“22 grudnia 1944 r. o godzinie 6 rano, opodal Hagenau, na
wysokości 3.050 m przybliżyły się do nas dwa wielkie i jasne
światła. Ich kolor był jasno-pomarańczowy. Kiedy osiągnęły nasz
pułap, to przez dwie minuty siedziały nam na ogonie. Obiekty były
pilotowane. Potem się od nas oddaliły, przy czym wydawało się
nam, że widzieliśmy wydobywające się z nich płomienie"!"
Dalszego ciągu informacji nie znamy, bo nie przeszedł przez
cenzurę wojskową, prawdopodobnie była w nim opisana reakcja
pokładowej aparatury r/lok.
W nocy 24 grudnia 1944 r. McFalls i Baker lecieli nad Nadrenią,
kiedy ponownie w ich pobliżu zjawiła się gorejąca czerwonym
światłem kula. Kula ta stała się naraz kształtem jakiegoś okrągłego
samolotu (!!!), który wykonywał jakieś karkołomne manewry, a
potem odleciał gdzieś ku dołowi.
Na następne meldunki nie trzeba było długo czekać. Załoga
bombowca, którą zmusiła do lądowania grupa 15 świetlistych kul,
zameldowała w dowództwie, że każda z nich wydawała z siebie
dziwne światło o zmiennej intensywności. Wydawało się im, że
zmiany blasku zależą od prędkości obiektów. W swym meldunku
informowali oni, że:
“ W jednej chwili kule się do nas zbliżyły, jedna po drugiej i to tak
blisko, że dotykały naszych skrzydeł. Odczuwaliśmy ostry wzrost
temperatury. Oczywiście pokładowy radar przestał działać."
Pilot innej “latającej fortecy" zameldował, że już nad Wyspami
Brytyjskimi napotkał ognistą kulę, która go przez jakiś czas śledziła -
tzn. leciała za nim. Kiedy o swej obserwacji opowiedział kolegom, ci
go wyśmiali, że padł ofiarą przywidzenia. Kiedy w dwa dni później
obserwował ognistą kulę identyczną z tą, którą obserwował ongiś,
zaczął być przeświadczony o realności swych obserwacji. W
odległości kilkuset metrów od tajemniczego obiektu dobiegł doń
dziwny dźwięk, jakby pochodził od śmigieł niewidzialnego samolotu.
Kiedy nadal leciał swym kursem, kula oddaliła się od niego i
odleciała. Po chwili zaobserwował ja znów na wielkiej wysokości i w
znacznym oddaleniu od swej maszyny.
Plotki o tym, że foo-fighters są jakąś tajną bronią faszystów
nasiliły się w drugiej połowie grudnia 1944 r., bowiem Niemcy
złapali drugi oddech i uruchomili doskonale przygotowaną operację
o kryptonimie “Herbstsnebel", której celem było zdobycie Antwerpii
przy pomocy potężnego uderzenia pancernej pięści, która zarazem
miała oddzielić od siebie amerykańskie armie Bradley'a i Pattona.
16 grudnia w Ardenach runęła na amerykańskie linie ofensywa
800 niemieckich czołgów. Amerykanie byli kompletnie zaskoczeni i
nieprzygotowani do obrony wielu z nich uciekło na sam widok
żołnierzy Wehrmachtu, których nikt się nie spodziewał. 12 Armia
gen. Omara Bradley'a została rozdzielona na dwoje i tym sposobem
Hitlerowcy uzyskują we froncie głęboki wyłom, którym wtargnęli w
głąb zdobytego przez Aliantów terytorium.
Postępy wojsk niemieckich trwają jakieś 6 do 8 dni, póki
Amerykanie nie otrząsnęli się z zaskoczenia. (Bardzo dramatycznie
ukazuje to hollywoodzka superprodukcja “Bitwa o Ardeny" z plejadą
gwiazd amerykańskiego kina lat 70.) Szybko zorganizowali obronę i
przygotowywali się do kontrataku. Prawdopodobnie dowództwo
Aliantów zaczęło brać meldunki o foo-fighters na poważnie, bowiem
podejrzewano, że w Alzacji szykuje się kolejny niemiecki atak
mający wesprzeć ofensywę w Ardenach i sztab polecił meldować o
wszelkich obserwacjach dziwnych zjawisk nad tym terenem! 23
grudnia, kiedy polepszyła się pogoda, 9 Armia USAF wykonała 1200
nalotów, a w dniu następnym niemieckie pozycje zaatakowało
kolejnych 2.000 “latających fortec" z 8 Armii USAF pod osłoną 800
myśliwców dalekiego zasięgu. W czasie tej akcji wielu pilotów
obserwowało gorejące czerwono i pomarańczowo kule na niebie
dolatujące do ich maszyn nad Hagen, zaś żółte kule widziano nad
Neustadtem. Kule te podlatywały do samolotów, leciały równolegle
do nich i znikały równie nagle, jak się pojawiły.
Fenomen foo-fighters był nie tylko europejskim fenomenem
bowiem obserwacje ich odnotowano także nad Japonią i Pacyfikiem.
Tak np. załoga Liberatora B-24 była eskortowana znad laguny Truk
przez dwie czerwono świecące kule przez kilkadziesiąt kilometrów.
Wróćmy do Europejskiego TDW.
12 stycznia 1945 r., kiedy na północnym skrzydle frontu w
Ardenach toczyły się zażarte walki, VII i XVIII Korpusy 1 Armii USA
meldują o obserwacjach czerwono świecących latających kul.
Żołnierze widywali od jednego do 4, a czasem i więcej latających
obiektów.
Jeszcze w czasie od połowy stycznia do końca kwietnia 1945 r. na
temat foo-fighters zgromadzono pojemny wywiadowczy materiał
informacyjny, który był analizowany przez dowództwo. Kiedy się
jednak okazało, że obiekty owe nie przejawiają żadnych wrogich
zamiarów, a tereny - nad którymi je obserwowano - były zajęte przez
Sprzymierzonych, śledztwo w tej sprawie umorzono w 1945 r. na
początku maja.
Ostatnie zaobserwowane foo-fighters odnotowano na początku
maja 1945 r., kiedy to pewien pilot zaobserwował nad wschodnim
skrajem Schwarzwaldu 5 pomarańczowych kul, które leciały w
formacji trójkąta.
I już na koniec rozdziału. Musimy nadmienić gwoli ścisłości, że na
tym historia foo-fighters się bynajmniej nie skończyła, bo
Brytyjczycy w latach 70. i 80. powołali do życia program badawczy
nazwany PROJECT PENNINE, którego celem jest badanie
dziwnych, czerwonych, żółtych i pomarańczowych kul - zwanych
przez nich BOL - Ball Of Light - nad Górami Pennine. Rzecz w tym,
że kule takie obserwowano tam z a w s z e - a trzeba nam wiedzieć,
że okolica ta, podobnie jak okolica Babiej Góry, ma mieścić w sobie
wejście do podziemnego państwa Agharti... Ale to już inna historia.
ROZDZIAŁ 26
ZAKOŃCZENIE - POZAZIEMSKIE TECHNOLOGIE W
TRZECIEJ RZESZY?
Jeszcze jedno o foo-fighters - “Złapać, ale nie strzelać!" -
Feuerball und Kugelblitz - Przegląd samolotów przeszłości -
Od broni odwetowych do hitlerowskiej stacji kosmicznej
“Andromeda" - Projekt “Uranus" - Pozaziemski desant w III
Rzeszy?
Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, o co właściwie szło w
przypadku foo-fighters? Jedno z kilku możliwych wyjaśnień - które
wynika z powszechnie panującego przekonania o rozwoju
technicznym, o sposobie myślenia naukowców Hitlera i jego
konstruktorów - mówi, że mogło chodzić o fluoryzujące balony
małych rozmiarów. Dr Peter Halden wykazuje, że te balony mogły
mylić pilotów myśliwców i powodować, że odłączały się one od
strumienia samolotów (taktyka wypracowana przez Aliantów w
1942 r. zakładała, że samoloty bombowe przenikały na terytorium
Rzeszy nie ławą, ale właśnie strumieniem tak, aby było naruszone
tylko jedno “pudełko" hitlerowskiej obrony) i pozwalało to
hitlerowskim maszynom zaatakować angielskie i amerykańskie
bombowce.
Tenże autor opisuje, że całe dziesiątki balonów używano do tego,
by wynosiły w powietrze różne przedmioty, które dezorientowały
obsługę radarów naziemnych i lotniczych nieprzyjaciela. Tymi
przedmiotami były najczęściej tzw. odbijacze kątowe. Bardzo często
stosowano to w okolicach jezior Wannsee i Museelsee, co było
bardzo uciążliwe w nawigacji powietrznej.
Ta dowcipna i całkiem elegancka teoria - niestety - n i e
w y j a ś n i a wszystkiego. Być może w małym udziale procentowym
były to balony z odbijaczami kątowymi, aliści nie wyjaśnia tego, że
balony te poruszały się w powietrzu o wiele szybciej, niż samoloty
myśliwskie, zaś ich manewrowość była już w ogóle
nieporównywalna. Sięgnijmy znów ku autentycznym źródłom:
“W czasie nocnych nalotów na zachodnie Niemcy przypadkowo
w różnych okolicznościach widziałem świecące, latające dyski albo
kule, które leciały w ślad za naszymi formacjami bombowymi."
- jak to oświadczył jeden z wyższych oficerów wywiadu 8 Armii
USAF w czasie konferencji prasowej -
“ Było powszechnie wiadomo, że niemieckie nocne myśliwce
miały zamontowane w przedniej części kadłuba bardzo silne
reflektory, którymi nagle oświetlały cel no to, by skuteczniej weń
mierzyć, ale przede wszystkim po to, by oślepiać nieprzyjacielskich
tylnych strzelców. Często po prostu wywoływali w ten sposób
panikę na pokładach alianckich maszyn, co obniżało morale i
sprawność bojową załóg. W ostatnim roku wojny, Niemcy
wysyłali wiele obiektów kierowanych radiem, które miały niszczyć
system zapłonowy naszych silników lotniczych i pracę stacji r/lok.
Z całą pewnością nasi uczeni przejęli ten wynalazek i
udoskonalają go tak, by był on bronią zarówno obronną, jak i
zaczepną. "
Zaraz, zaraz - skądś to już znamy - czyż nie z filmu “Szpieg w
masce" z Hanką Ordonówna w robi tytułowej?...
Te “sterowane radiem obiekty", które się pojawiły w wypowiedzi
tego wywiadowcy, stały się corpus delicti dla włoskiego autora
Renata Vesco w jego książce “Złapać, ale nie strzelać" z 1968 r.
Renato Vesco pisząc na temat hitlerowskiego postępu naukowego
w III Rzeszy, aplikuje nam stały schemat typu:
“Pozaziemska technologia, mianowicie ta, która ma coś
wspólnego z uzbrojeniem, a zatem nic musi się martwić o
pieniądze, rozwinęła się (w III Rzeszy) bardziej, niż to sobie
wyobrażamy i jak to jest powszechnie wiadomo..."
Vesco przypuszcza, że fenomen foo-fighters nie był w
rzeczywistości niczym innym, jak bezpilotowymi, zdalnie
kierowanymi latającymi obiektami typu Rotor Powered Vehicle
(RPV). Używano tego urządzenia w nalotach na Niemcy i miały one
system napędowy podobny do helikoptera!
Faszystowski RPV “Feuerball" służył głównie do
unieszkodliwiania alianckich radarów wywołując jonizację
powietrza w bezpośredniej bliskości celu przy pomocy supersilnego
pola elektrycznego i impulsami elektromagnetycznymi,
wytwarzanymi przez silne generatory pokładowe. “Feuerball" był
zdalnie kierowany przez radiowe urządzenie i napędzany silnikiem
odrzutowym, spalającym bogatą mieszankę paliwa, która wokół
niego wytwarzała ognista aureolę.
Jak uważa Renato Vesco, “Feuerball" był ostatnim hitem
hitlerowskich konstrukcji typu RPV, jednakże wkrótce został on
zdystansowany przez jego doskonalszego brata - naddźwiękowy
“Kugelblitz", testowany w 1945 r. nad obszarem Podziemnego
kompleksu Kahla w Turyngii. Eksperymentalny prototyp i dalsze
egzemplarze zostały zniszczone pod koniec wojny.
Nie od rzeczy byłoby tutaj dodać, że wszystkie te projekty i
programy zbrojeniowe powstały i były kierowane przez dowództwo
SS i trzymane w całkowitej tajemnicy. Nikogo też nie zdziwi fakt, że
na czele tych supertajnych projektów stał człowiek, z którym się już
niejednokrotnie spotykaliśmy m.in. przy okazji omawiania
podziemnych zakładów w Litomeficach - SS-Grupenfuhrer Dr. Ing.
Hans Kamm1er - ostatni dowódca korpusu armijnego specjalnego
przeznaczenia.
Dalsza lista nazistowskich wojennych projektów, pióra Renato
Vesco jest długa Czego tam nie ma! Są wszystkie te cudeńka
współczesnego pola walki - od promieni laserowych do konstrukcji
“stealth"... Na zakończenie Vesco pisze:
“... ani uczeni, ani ufolodzy nie chcieli przyznać, że “Kugelblitz " -
starszy brat antyradarowego “Feuerballa" jest antenatem
latających talerzy i to właśnie one i inne niemieckie konstrukcje są
prehistorią fenomenu znanego dziś, jako UFO. "
Włoski badacz sądzi, że badania nad tymi broniami i innymi
wynalazkami prowadzono po zakończeniu wojny dalej w innych
krajach - a mianowicie w USA. Z tym się doskonale zgadzają
wypowiedzi byłego oficera wywiadu 8 Armii USAF, które już tu
cytowaliśmy.
Spróbujmy teraz znaleźć odpowiedź na pytania o źródła
nietradycyjnych i futurystycznych projektów. Poza dyskoplanem V-7
- temat, który jak czerwona nitka prowadzi nas przez stronice tej
książki - wspomnijmy projekty Reimara i Waltera Hortenów, które
skumulowały się w konstrukcji myśliwca bombardującego
(szturmowego) typu “latające skrzydło" oznaczonego Ho-IX(Go-
229). Ten “bezogoniasty" samolot był w stanie poruszać się z
prędkością rzędu 1.000 km/h dzięki dwóm silnikom odrzutowym.
NB, była to także konstrukcja “stealth". Jego prototypy zostały
znalezione przez żołnierzy amerykańskich w maju 1945 r.
W świetle powyższego, nikogo już nie zaskoczą dziwne poglądy
Brada i Sherryl Steigerów sformułowanych w ich książce “The
Rainbow Conspiracy". W publikacji tej pisze się o rasie
pozaziemskich istot, które skontaktowały się z niemieckim rządem
już pod koniec lat 20. i wpłynęły znacząco na rozwój niemieckiej
techniki, hitlerowskich projektów badawczych. Autorzy detalicznie
opisali katastrofę na terytorium III Rzeszy jakiegoś Nieznanego
Obiektu latającego w 1936 r., co stało się stymulatorem rozwoju
hitlerowskiej techniki i wiedzy. Czytamy tam m.in. o tym, że pewne
tajne organizacje zamierzały już w 1943 roku wybudować kosmiczną
stację “Andromeda" o długości przekraczającej 100 m! NB, wertując
stare roczniki miesięcznika “Dookoła świata" z lat 20. i 30. Robert
znalazł kilka opisów przyszłych stacji kosmicznych i baz
księżycowych już w 1936 r.! Czyżby był to li tylko przypadek? Jeżeli
tak, to nadzwyczaj dziwny...
Niestety, nie mamy możliwości sprawdzić prawdziwości twierdzeń
Steigerów, zatem spróbujmy sprawdzić hipotezę o możliwym
kontakcie hitlerowców z pozaziemskimi technologiami w świetle
znanych nam faktów historycznych. Jeden taki fakt już mamy -
zeznanie S. Theau na temat katastrofy UFO w Gdyni w lipcu 1943 r.
Jak wynika z informacji rosyjskiego badacza Jurija Straganowa, już
pod koniec 1942 r. Niemcy interesowali się obserwacjami NOLi nad
terytorium Rzeszy. Badania komisji Sonderburo-13, która się tego
podjęła w ramach projektu “Uranus" nie znane, ale Niemcy - jak się
wydaje - wszystkie przypadki z terytorium Rzeszy utajnili i co jest
już poza dyskusją - było to o wiele wcześniej, niż pokazanie się foo-
fighters w latach 1944-45!
W archiwum Grupy Badań NOL Kraków znajduje się meldunek o
obserwacji NOLa w III Rzeszy w 1944 r. - o czym informował
“Magazyn Ufologiczny - UFO" nr 3/23,1995 czołowy polski ufolog i
publicysta pan Bronisław Rzepecki.
Świadek wydarzenia, pani Z. S. przeżyła CE3 z NOLem na polu
leżącym pomiędzy Kadbaen a Viersen koło Dusseldorfu. Klasyczny
w swym kształcie NOL wylądował na polu. NOL przypominał dwie
połączone brzegami miski o średnicy 3 m i wysokości około 2 m.
NOL leżał bezgłośnie na ziemi. Świadkowie poczuli paraliż, kiedy
spróbowali się przybliżyć do obiektu, a ten zaczął migotać silnym
zielonym i niebieskim światłem, ze swych “okienek".
Przed odlotem obiekt zgasił światła i bezszelestnie uniósł się w
powietrze. Kiedy uniósł się na 20 m nad ziemię żołnierze ostrzelali
go z broni ręcznej i działa plot., ale pociski jakby omijały swój cel.
Dysk tymczasem osiągnął pułap około 1 km i odleciał na zachód, a
potem “rozpłynął się w powietrzu". To wszystko trwało około 5
minut. W pół godziny potem przyjechali tam jacyś oficerowie i
obejrzeli wszystko na miejscu. Potem przesłuchiwali wszystkich
wojskowych i cywilów. Trwało to miesiąc. Teren został ogrodzony i
nikogo tam nie puszczali. Było tam wielu oficerów i jeden cywil,
którego nazywali “profesorem". Ten zadawał jej pytania identyczne
z tymi, które zadawał jej Bronisław Rzepecki. Kim był tajemniczy
“profesor" interesujący się NOLami? NB, to właśnie Niemcy jako
pierwsi wprowadzili do słownictwa termin UFO - od słów
Unbekannten Flugobiekten... Zatem czy był to członek Sonderburo-
13? Tak czy inaczej, jest to dowód na to, że Niemcy badali już UFO
n a p o c z ą t k u l a t c z t e r d z i e s t y c h !
Następne obserwacje UFO na terytoriach krajów Osi czy krajów
przez nie zajętych, są znane w tych przypadkach:
1. październik 1935 r. - w czasie agresji faszystowskich Włoch na
Etiopię, nad Addis Abeba wisiał dziwny, dyskowaty obiekt, którego
widziało wiele osób. Inne źródło podaje, że było to w 1938 r., co
zgadza się z wypowiedzią badacza kultury Afryki - Pierre Ichaca.
2. zima 1941 r. - trwała akcja poszukiwawczo-ratunkowa trzech
narciarzy w szwajcarskich Alpach. Wyprawa doszła do miejsca,
gdzie w pokrywie śniegowej znaleziono ślady, jakby po wylądowaniu
jakiegoś latającego obiektu. Ślady zaginionych narciarzy jakby się
tam właśnie kończyły - co wskazuje, że narciarze ci zostali porwani
przez UFO, jak to ma miejsce np. w Tatrach, Alpach Wapiennych,
czy Górach Błękitnych w Australii...
3. 25 marca 1942 r. - strzelec Roman Sobiński zaobserwował nad
Zuidersee pomarańczowy, świecący dysk na wysokości około 5 km.
Strzelił do niego kilka razy ale bez widocznego efektu.
4. 25 marca 1942r. - nad holenderskim krążownikiem “Tremp"
przez trzy godziny krążył wielki dysk, który potem nagłe odleciał.
74.
kwiecień 1942 r. - kpt. LaPrier wraz z meteorologiem
obserwowali nad Saharą w okolicy Adres-al-Abuet latający talerz
barwy aluminium na wysokości 5.000 m nad pustynią.
75.
maj 1944 r. - Nowiny (Polska), 5 świadków widziało lądowanie
NOLa, w którym znajdowało się 8 czy 9 istot o wzroście 1,5 m.
Istoty gestami zapraszały ludzi do siebie, ale kiedy ci odmówili,
to wsiedli z powrotem do NOLa i odlecieli.
76.
1 sierpnia 1944 r. - w Warszawie świadek pan Z.S. około
godziny 11 zaobserwował 3 małe, ale bardzo jasne punkty na
niebie, które przybliżyły się do świadka na jakieś 500 m,
podleciały pod niemiecki bombowiec i odleciały z nim na zachód.
Wiele obserwacji zarejestrowali Polacy w czasie kampanii
wrześniowej w 1939r. Wróćmy do naszego tematu i na koniec
postawmy pytanie, czy piloci UFO mogli próbować nawiązać na
przełomie lat 30. i 40. kontakt z hitlerowcami, a jeżeli tak, to jak
ów kontakt mógł wyglądać?
Jakkolwiek wyglądałoby to dziwnie, istnieje wysokie
prawdopodobieństwo, że kontakt z przedstawicielami Innej
Cywilizacji m ó g ł się uskutecznić na terytorium III Rzeszy. Czeski
badacz inż. Jaromir Kozak, który tę hipotezę analizował w swym
interesującym studium “UFO a Tfeti fiśe" tak o tym pisał w 1995 r.:
“Niemcy w okresie pomiędzy 1933 a 1943 były największym
mocarstwem na Ziemi, a zatem gdyby na Ziemi wylądowali w tym
czasie przedstawiciele Innej Cywilizacji, którzy z ludźmi chcieliby
się dogadać, to oczywiście gadaliby z największym mocarstwem
planety. Nie można wykluczyć, że takie rozmowy już wtedy miały
miejsce i Niemcy mogli otrzymać od Nich niektóre technologie.
Latające talerze mogły być wybudowane na bazie pozaziemskiej
technologii, ustępującej nieco technice Obcych.(...) Sytuacja mogła
się dramatycznie zmienić, kiedy Niemcy zaczęli przegrywać
wojnę. Z kim Pozaziemianie mieli zasiąść do stołu? Ówczesny
Związek Radziecki był zbyt prymitywny, by z jego
przedstawicielami rozmawiać o czymkolwiek. Nad Niemcami miał
przewagę, ale tylko w sile żywej swej armii, zaś technologiczne
wsparcie szło z Zachodu. Ponadto system polityczny ZSRR
odbiegał znacznie od systemów politycznych na reszcie planety i
powtórzyłaby się historia Niemiec. Jedynym kandydatem do
rozmów były Stany Zjednoczone AP, które wyszły z wojny jako
najsilniejsze państwo na Ziemi. "
Co było potem, możemy się domyślić bez problemów. Dowody są
w postaci niesłychanego rozwoju naukowo-technicznego USA od
połowy lat 40. naszego stulecia i obserwacji Kennetha Arnolda,
która to obserwacja ogłosiła wszem i wobec początek “ery UFO" na
Ziemi...
Jordanów - Kośice, 1997 - 1998 r.
O AUTORACH
Dr Milos Jesensky jest znanym słowackim pisarzem i
dziennikarzem. Zadebiutował literacko pod pseudonimem Manfred
Jensen opisując okultystyczny życiorys Adolfa Hitlera - “Demon z
jineho sveta" (1997). W tym samym roku wydał swą drugą książkę
pt. “Ćtyri hodiny do stfednoveku", którą krytyka uznała za najlepszą
książkę od czasu pojawienia się na Słowacji książki “Poranek
magów" Pauwelsa i Bergiera.
W 1998 r. wydano mu kolejną książkę “Realne pfibehy X"
nawiązującą do znanego polskiemu widzowi serialu “Z Archiwum X"
oraz “Zeme zazraku" będącą encyklopedycznym opracowaniem
legend pod kątem zawartości w nich pierwiastka ezoteryki, które
dziś można zaliczyć do zjawisk paranormalnych.
W roku 2000 światło dzienne ujrzały jego następne książki,
których razem wydał już 11.
Dr Jesensky aktualnie współpracuje z rozgłośnią radiową “Radio
Żilina" i słowacką telewizją publiczną STV-l - dla której robi
programy historyczne i ufologiczne, działa aktywnie jako
korespondent wielu renomowanych czasopism, w tym także
polskich: “Nieznanego świata" i “Czasu UFO". Jest organizatorem
corocznych Środkowoeuropejskich Kongresów Ufologicznych w
Koszycach.
Kpt. rez. SG inż. Robert K. Leśniakiewicz jest emerytowanym
oficerem Wojska Polskiego i Straży Granicznej.
Niekonwencjonalnymi badaniami zajmuje się od 1973 r., kiedy to po
raz pierwszy w życiu ujrzał przelot UFO nad Tatrami. W roku 1985
zaczął pracować w Klubie Kontaktów Kosmicznych (nr klubowy 84),
dla którego dokonał przekładów książek Brinsley'a le Poer-Trencha -
“Operation Earth", Brada Steigera - “Alien Meetings", Salomona
Szulmana - “Innopłanetianie nad Rossijej", A. I. Wojciechowskiego -
“Czto eto było? - Tajna Podkamiennoj Tunguski" i Petera Krassy -
“The Greatest Mystery of the Century" oraz Milośa Jesensky'ego -
“Bohove atomovych valek". Od 1988 r. wraz ze swymi najbliższymi
realizuje PROJEKT TATRY - który zamknięto w 1996r. Od tego
czasu współpracuje także z takimi czasopismami, jak: “Nieznany
Świat" i “Czas UFO", a także “Eko-światem", zaś w latach 1997 -
2000 współpracował z czeskim magazynem “Fantasticka Fakta" i
włoskim “Misteri e verita". Zadebiutował w 1987 r. na łamach
miesięcznika Wojsk Ochrony Pogranicza “Granica" cyklem
artykułów pod wspólnym tytułem “UFO na granicy".
Inż. Leśniakiewicz jest znanym autorem oryginalnych teorii, które
zawarł w samizdatach: “Tryptyk ufologiczny tajemnica historii -
Ufologia a polityka - UFO na granicy" (1991-94) - “UFO na granicy"
wydano w Krakowie w 2000 roku, “PROJEKT TATRY" (1996), “Na
tropie diabłów i... Kosmitów" (1998), “Ludzie, NIELUDZIE i pytania
(1999), “U progu epoki" (2000). Poza tym częściowo przełożył
następujące książki autorów obcych: Brinsley le Poer-Trench - “Men
Among Mankind", Boris Szurinow - “Paradoks XX wieka", H.
Spencera i J. Evansa - “UFO 1947-87: The 40-Year Search for an
Explanation", Clas Svahn - “UFO Mysteriet..." Współpracuje także z
“Nautiliusem Radia Zet" red. Roberta Bernatowicza. Jest twórcą
Grupy Badań UFO JORDANOL, którą w 1998 roku dołączył w
struktury Małopolskiego Centrum Badań UFO i Zjawisk
Anomalnych.
Obaj autorzy przyjaźnią się od wielu lat i niniejsza praca jest ich
pierwszym (i nie ostatnim) wspólnym dziełem.
LITERATURA:
Abraham S. - “Kto były foo-fighters"?" w ATM 24/280
Archacki J. - wywiad z 15 czerwca 1994 r. dla JORLANOL-a.
Archiwum UFO-Centrum Kośice - dokument nr 11/13/3/90
Błachnij K. - “Ostatnia tajemnica zatopionych bogów" Warszawa
1971
Braenne J.O. - “Katastrofa UFO na wyspie Spitzbergen -
tajemnica wyjaśniona!" w “UFO" nr 4, 1994, przekład R.
Leśniakiewicz i W.Leśniakiewicz
Burde G. - “UFO: Secret of the Third Reich" - film TV, 1993 “Das
gabs - die fliegende Untertasse der deutschen Luftwaffe" w ZB
“Illustierte fur Menschen im Atomszeitalter" nr 25,1953
Davies N. - “Europa", Warszawa 1998
“Deutsche Flugskreisel: Gab 's die?" - w “Luftfahrt Lexikon"
ss.1361 - 1371
“Deutsche UFOs schon 1947/48 einwandfrei beobachtet" w “Das
neue Zeitalter" vol. 41, s.4
“Dookoła świata" nr 6,1936
“Fliegende Untertasse: Eine deutsche Erfindung" w “Die 7 Tage"
vol.5 nr 26
“Fliegende Untertasse in Deutschland erfunden" w
“Sonderbericht der Deutsche Illustierte", bez daty.
“Flugkreisel-irdish: Heim" w “Welt" nr 14, 1950
Foster H.A. - “Boj o jużny pól", Martin 1953
Gellermann G.W. - “Moskva vola armadni skupinu Stred", Brno
1996
Gótz J. i Tikovsky V. - “Lietajuce taniere na obzore", Bratysława
1967
Gracz J. - “Fabryka UFO" w “Wróżka" nr 12, 1996
Hak Z. - “Vysokotlaka pumpa, tajna zbrań Tfeti fiśe" w ATM nr
8/328
Halden P. - “Zahada ci skutoćnost'?", Bratysława 1992
Hoffmann K. - “Sztuczne złoto", Warszawa 1985
Humble R. - “Tajna broń niemiecka a zjawisko UFO" w “UFO" nr
3, 1997
Janisławski M. - “Świat pełen tajemnic", Warszawa 1988
Jastrzębski J. - “Do serca Arktyki", Warszawa 1987
Jesensky M. - “Hitlerova tajna zbrań" - referat autora na
sympozjum w Ołomuńcu, 11 stycznia 1996 r. Jesensky M. -
“Tajomstvo Hitlerovho hrobu, otaazniky nad skłonom vodcu
Tretejriśe" cz. I i II w “Slovensky vychod" nr z dnia 7 i 8 czerwca
1995 r.
Jesensky M. i Niczki E. - “Naci UFO-Kutatas" cz. I i II w “Szines
UFO" nr 1 i 2,1995
Johnson B. - “Sekrety II wojny światowej", Poznań 1997
Karny M. - “Tajemstvi a legendy Tfeti fiśe", Praga 1983
Keller W. - “Erste Flugscheibe flog 1945 in Prag" w “Welt am
Sonntag" z dnia 25 kwietnia 1953 r.
Kielan-Jaworowska Z. - “Przygody w skamieniałym świecie",
Warszawa 1974
Kroulik J. i Rużicka B. - “Vojenske rakety", Praga 1985
Kubiak K. - “Gotenhafen - baza Kriegsmarine" w “Bandera" nr 10,
1992
Kuzowkin A.S. i Niezapomniawszyj N.N. - “NLO prosit posadki"
Moskwa 1991, przekład R. K. Leśniakiewicz
Lamparska J. - “Tajemnice ukrytych skarbów", Wrocław 1995
“Latające kręgi" w “Żołnierz Wolności" z 30 maja 1982 r.
Lenk L. - “Je ye Śtechovicich UFO?" w “Ćesky denik" z 22
kwietnia 1994 r.
Leśniakiewicz R.K. - “UFO na granicy", Jordanów 1992 - skrypt
Leśniakiewicz R.K. “Ufologia a polityka", Jordanów 1994 - skrypt
Leśniakiewicz R.K. - “V-7: Najgroźniejsza broń Hitlera" w “UFO"
nr 1, 1996
Leśniakiewicz R.K. - “UFO nad PETDW" w “UFO" nr 2, 1991
Leśniakiewicz R.K. - “To nie demony służyły Hitlerowi" - referat
na IV Ogólnopolski Kongres Ufologiczny w Gdyni, 27 czerwca 1998
w “Na tropie diabłów i...Kosmitów", Jordanów 1998 - skrypt
Leśniakiewicz R.K. - “Katastrofa w Roswell a sprawa V-7" w
“UFO" nr 3, 1996
Lissoni A. - korespondencja prywatna z Robertem
Leśniakiewiczem w latach 1991-95.
Lissoni A. - “UFO - segredi e misteri dei dischi volanti", Mediolan
1992
Lissoni A. - “I dischi volanti del terzo Reich" w “Misteri e verita"
nr 22, 1996
Liska V. i Lenk L. - “UFO i nad Ćeskoelovenskem", Praga 1991
Liska V. - “Svedectvi z Letńan" w “Expres" z 21 września 1993
Liska V. - Skryva Śtechovicke podzemi UFO?" w “Koktejl" nr 10,
1993
Łukawski T. - wywiad z dn. 8 maja 1994 i 20 stycznia 1995 dla
JORDANOL-a.
Lusar R. - “Die deutschen Waffen und Geheimwaffen des 2
Weltkrieges und ihreWeiterentwicklung", Monachium 1962
Lusar R - “Fliegende Untertassen, eine deutsche Erfindung" w
“Das neue Zeitalter" nr 9, 1958
Lutyński W. - “Flota-widmo"* Warszawa 1975
Luther A. - wywiad z dnia 28 sierpnia 1993 r. dla JORDANOL-a.
Mader J. - “Tajomstvo z Huntsville", Bratysława 1964
Masaon P. - “Historie nemecke armady", Praga 1995
Mędrala J. - wywiad z dnia 18 września 1993 dla JORDANOLa.
Mędrala J. - korespondencja prywatna autora z marca 1994r.
Meyer G.H. - “Die deutsche Fliegende Untertassen" w “Das Ufer
die Farb Illustier-te" nr 18, 1952
Mioduszewski M. - “Występowanie pierwiastków radioaktywnych
na terenie Polski", Kraków 1998 (skrypt MCBUFOiZA)
Middlebrook M. - “Nalot na Peenemunde", Warszawa 1987
Mużik J. “Śtechovicky pokład - Mytus nebo skutecnost", Havifov
1995
Nejtek V. - “Smrt se ući letat", Praga 1990
Niedzicki W. - “Tajemnice Ziemi", Warszawa 1985
“Nowy Informator Zakopiański", Zakopane 1994
“Operation High Jump" w “The Unopened Files" nr 1,1996,
przekład R. K. Leśniakiewicz
Patrovsky V. - “UFO stale zahadne", Praga 1991
Piętrowa A. i Wilson P. - “Śmierć Hitlera", Warszawa 1997
Polak M. - “UFO pada u Prahy" w “Express" nr 219, 1993
Polak M. - “Varovani na dva roky" w “Expres" nr 219, 1994
Pfeućil P. - “Skryva se pokład pod Kravinem?" w “Blesk Magazin"
nr 12, 1997
Pfeućil P. - “Skonćil pokład pro Perona v Bezejovicich?" w “Blesk
Magazin" nr 13, 1997
Pfeućil P. - “Boj o Śtechovicky pokład jde do finiśe" w “Nedelni
Blesk" z 30 kwietnia 1995 r.
Pytko K. - “Projekt U" w “Sukces" nr 5, 1994
Radomski M. - “Tajemnica kowarskiej kopalni" w “Na żywo" nr
46, 1995
Rejman W. - “Kopalnie uranu w Polsce" w “Wiedza i Życie" nr 9,
1996
Rzepecki B. - “CE2 w Niemczech w roku 1944" w “UFO" nr 3, 1996
Rzepecki B. - “Bliskie Spotkania z UFO w Polsce", Tarnów 1995
Schneigert Z. - “Broń i strategia nuklearna", Warszawa 1984
Schneigert Z. - “Zagrożenie z Kosmosu", Warszawa 1983
Sautier G. - “Luftwaffe plante Scheiben-Flugzeuge" w “Quelle" bez
numeru i daty.
Sider J. - “Ultra Top Secret" w “EUROUFON News" nr 2,1991 -
przekład B. Pysk
Sievers E. - “Flying Saucer liber Sudafrika", Pretoria 1955
Siorek St. - korespondencja prywatna z Robertem
Leśniakiewiczem w 1997 r.
Siorek St. - “Niemiecka sztuka dezinformacji" w “Explorator" nr 2
- 4, 1996/97
Siwek P. - korespondencja prywatna z Robertem Leśniakiewiczem
z lat 1995-97
Steiger B. i S. - “Is Earth a Battleground for Cosmic Terrorists?" w
“UFO Universe" nr 2, 1993 - przekład R. Leśniakiewicz
Sornmerville D. - “Druha svetova valka den za dnem", Praga 1995
Soućek L. - “Pripad Jantarove Komnaty", Bratysława 1983
Soućek L. - “Nebeske detektivky, senzace a zahady", Praga 1991
Stranges F. E. - “Nazi UFO: Secrets and Bases Exposed" w
“Nieznany świat" nr 3 i 4, 1995 - przekład R. Leśniakiewicz i W.
Leśniakiewicz
Stroganow J. - “Tajemnica dysku Bellonzo" w “Nieznany świat" nr
3, 1995 - przekład R. K. Leśniakiewicz
Svahn C. - “UFO Mystenet: frln flygande tefat till cirklar i
sadesfalten", Nykoping 1998
Szulman S. S. - “Innopłanetianie nad Rossijej", Moskwa 1990 -
przekład R. K. Leśniakiewicz
Sukmanowska A. i Stolarczyk S. - “Tańcząc na wulkanie",
Warszawa 1991
Szurinow B. A. - “Paradoks XX wieka", Moskwa 1991 -przekład R.
K Leśniakiewicz
Szymański J. i in. - “Niemieckie stanowiska dowodzenia Jeleń-
Konewka" (maszynopis)
T. D. - “Hradiśtko laka" w “Expres" z dn. 3-6 listopada 1993 -
“Untertassen-Flieger Kombination" w “Der Spiegel" z dnia 30 marca
1950 r.
Węsławski J. M. - “Oazy polarnych oceanów" w “Wiedza i Życie"
nr 9, 1998
Witkowski I. - “Supertajne bronie Hitlera", Warszawa 1998
Wojciechowski J. - “UFO i prawdziwe latające talerze", Warszawa
1982
Wojewódzki M. - “Akcja V-l, V-2", Warszawa 1972
Wołoszański B. - “Encyklopedia II wojny światowej", TVP-1 1993
r.
Wołoszański B. - “Sensacje XX wieku", TVP-1, 1985 r.
Wołoszański B. - “Sensacje XX wieku", TVP-1, 1990 r.
Wołoszaśiski B. - “Sensacje XX wieku", TVP-1, 1993 r.
Wołoszański B. - “Sensacje XX wieku - Po II wojnie światowej"
Warszawa 1995
Wołoszański B. - korespondencja prywatna autora, 1997 r.
Wołoszański B. - “Ten okrutny wiek" cz. I i II, Warszawa 1997
Wozniesinski B. - korespondencja prywatna autora, 1996 r.
“Wunderwaffen 45 erst heute luftet sich der Schleier" w “Bild am
Sonntag" z dnia 17 lutego 1957
Znicz-Sawicki L. - “Goście z Kosmosu - Nieznane Obiekty latające"
t.l, Gdańsk 1983