Jesensky Milos, Leśniakiewicz Robert K Kryptonim Wunderland

background image

Milos Jesensky Robert K. Leśniakiewicz

Kryptonim Wunderland

pozaziemskie technologie w Trzeciej Rzeszy

Tłumaczył: Robert K. Leśniakiewicz

background image

Pamięci tych, którzy przeszli przez piekło

hitlerowskich obozów koncentracyjnych

i sowieckich łagrów nie zdając sobie sprawy,

że ocierają się o największą tajemnicę

Trzeciej Rzeszy, a także (kto wie)

największą tajemnicę Kontaktu pomiędzy

ludzkością a Obcym Rozumem.

dr Milos Jesensky

inż. Robert K. Leśniakiewicz

background image

WSTĘP

Książka, którą trzymacie właśnie w ręku powstała dzięki inspiracji

badaczy historii II wojny światowej: dr Ludvika Soućka z Republiki

Czeskiej, Ole-Jonny Braennego z Danii, Clasa Svahna ze Szwecji,

Alfredo Lissoniego z Włoch, dr Franka E.Strangesa z USA, a także

Polaków: Joanny Lamparskiej, mjr Stanisława Siorka z

wrocławskiego EXPLORATORA, red. Bogusława Wołoszańskiego z

Telewizji Polskiej, przy wydatnej pomocy red. Bronisława

Rzepeckiego z “Wizji Peryferyjnych" i “Czasu UFO", red. Marka

Rymuszko z “Nieznanego Świata", red. Benity Cempel z “Głosu

Wybrzeża" i wielu innych którzy poświęcili swój czas, łamy prasy i

środki materialne tematowi hitlerowskich dyskoplanów.

W tej pracy przedstawiono wyniki czterech lat pracy. Nie jest tego

dużo, co jest zrozumiałe, jako że zdecydowana większość źródeł jest

z różnych przyczyn ukryta czy utajniona za klauzulą “Tajne

Specjalnego Znaczenia", a także z niechęci profesjonalnych

historyków do spojrzenia na historię najnowszą (i w ogóle na

historię) z innego, niż swój własny, punktu widzenia. Przecież

istnieją uczeni, pracownicy naukowi, którzy pracując w Wyższej

Szkole Pedagogicznej w K. negują fakt istnienia paktu Hitlera ze

Stalinem (czy jak kto woli paktu Ribbentropa z Mołotowem) i

masakry w Katyniu, od razu rodzi się pytanie, co można powiedzieć

o takim “uczonym"?... Czy ma sens zadawanie mu jakichkolwiek

pytań, czy ma sens prośba o jakąkolwiek pomoc? Tak więc jesteśmy

ograniczeni jedynie dostępnymi materiałami, które nie są - niestety

- obiektywne... Ale nie ma tego złego, co na dobre nie wyjdzie - i jak

background image

wskazuje na to przykład Wiktora Suworowa, który pisał swe książki

tylko w oparciu o oficjalne źródła sowieckie - także na tej podstawie

można dojść do prawidłowych wniosków.

Publikacja nasza jest w zasadzie rozwinięciem VI.Rozdziału pracy

pt. “Tryptyk ufologiczny - Ufologia a polityka", napisanej w 1993 r.

Już ze słowa wstępnego do tej rozprawy można przeczytać, że

problematyka fenomenu UFO była niejednokrotnie użyta do

politykowania i przez polityków oraz politykierów w celu osiągnięcia

wyznaczonych celów, jak to miało miejsce np. w przypadku katastrof

UFO na Spitzbergenie, Roswell lub Islandii, tajemniczych “bolidów"

nad Polską, Czechosłowacją i innymi krajami Układu

Warszawskiego w latach 70. czy 80. Nie inaczej było także w

przypadku skandynawskiej fali UFO w lecie 1946 r. Oraz w czasie

“podwodnej fali USO" w pierwszej pięciolatce, a dowiemy się, że to

UFO spowodowały katastrofy elektrowni jądrowych w Harrissburgu

i Czernobylu...

Tym razem w centrum naszej uwagi znalazły się problemy

istnienia latających dysków, skonstruowanych przez hitlerowskich

uczonych w czasie II wojny światowej. Mamy całkiem mocne

dowody na to, by stwierdzić iż grupa uczonych Hitlera zaplanowała i

wykonała konstrukcję dyskoplanu z napędem odrzutowym czy

nawet jądrowym!

W naszej pracy cytujemy wypowiedzi tych, którzy zetknęli się z

największymi tajemnicami Trzeciej Rzeszy - nic o tym nie wiedząc.

Dedykujemy Im naszą książkę, bowiem się Im to należy już za to

samo, że żyli Oni w ciągłym strachu przed fizycznym

unicestwieniem czy załamaniem psychicznym z rąk hitlerowskich

background image

barbarzyńców, a po tzw. “wyzwoleniu" także stalinowskiej dziczy.

Dalszym czynnikiem, z którym musieliśmy się liczyć, był czas.

Czas niszczący materialne dowody, czas wymazujący pamięć

świadkom i zabierający Ich do Wieczności. I nasza praca ma

spowodować to, by ludzie o tym nie zapomnieli, bo zapomnienie -

jak pisał poeta - to śmierć naszej duszy. To właśnie dlatego

dedykujemy naszą pracę tym, którzy przeszli przez piekło

hitlerowskich obozów śmierci i stalinowskiego Gułagu - przy nich

blednie groza bijąca z obrazów Hieronimusa Boscha - i także tym,

którzy już zapomnieli, że nasze ziemie stały się pierwszymi ofiarami

hitlerowskiego barbarzyństwa i sowieckiego zdziczenia, zanim cała

reszta wolnego świata zorientowała się o co w tym wszystkim

chodzi.

Nie, prawdy nie można zapomnieć, bo płaci się za nią drogo, tak

drogo, że nie ma na nią żadnej ceny. A jeżeli nawet, to za cenę

niebotycznych ofiar. Ultranowoczesna technika w rękach

barbarzyńców może tylko zabijać, bowiem barbarzyńca może przy

pomocy tej techniki jedynie poszerzać swój “Lebensraum" czy

“Światową Republikę Rad", co wyraża się w narzucaniu światu albo

Pax Germanica albo Pax Sovietica... Niejednokrotnie przekonaliśmy

się, że właśnie tak jest i nie inaczej - i tylko człowiek nienormalny

albo o złej woli będzie temu zaprzeczał. A takich postaw jest między

nami coraz więcej...

Dr Milos Jesensky

Inż. Robert K. Leśniakiewicz

background image

ROZDZIAŁ 1

ZACZĘŁO SIĘ W PEENEMUNDE

Na północnym cyplu “Zakazanej Wyspy" - “Wyspa Mózgów

Niemieckich" - Siedem razy z panopticum Wunderwaffe -

Złowieszcza lista wcale się nie kończy: latające dyski, bojowe

lasery, śmiercionośne promienie i pioruny kuliste w rękach

nazistów.

Peenemunde jest małą wioską, która - jak mówi jej nazwa -

znajduje się u ujścia do Morza Bałtyckiego - rzeki Peene (Piany),

która znajduje się najdalej na zachód od swych dwóch pozostałych

sióstr: Świny i Dźwiny. Niemcy w swym grabieżczym pochodzie na

wschód nadawali nazwy niemieckie słowiańskim zdobyczom - stąd

właśnie to podwójne nazewnictwo. To nie Słowianie odebrali

Germanom, Teutonom i Prusakom ich własność, a powrócili oni na

swe dawne miejsca - wbrew temu, co głosi się w niektórych polskich

szkołach... Proszę nie zapomnieć, że Stralsund to słowiańskie

Strzałowo, Wolgast to słowiańskie Wołgoszcz, a Berlin to słowiański

Bralin... Peenemunde to po prostu Pianoujście, tak jak np.

Świnoujście. Nie Schwenemunde...

Przed 1935 rokiem, mało kto wiedział o istnieniu tej rybackiej

wioski. Jedynie ci, którzy lubili spokój, ciszę i samotność wśród

sosnowych lasków, wydm i nad brzegiem Bałtyku, wśród krzyku

mew i głosów innego ptactwa - wiedzieli o istnieniu tego uroczego

kąpieliska. Dziś jest tam nawet Naturschutzgebiet (NSG)

background image

Peenemunder Haken u.Struck - rezerwat przyrody i

Landschaftsschunggebiete (LSG) Usedom (Uznam) obejmujące całą

niemiecką część Uznamu jeszcze za czasów istnienia tzw.

Niemieckiej Republiki Demokratycznej.

W roku 1936 okazało się, że Peenemunde wypełnia doskonale

wymogi zachowania tajemnicy dla założenia i działalności HVP -

czyli Heeres Versuchsanstalt Peenemunde - Ośrodka Badawczego

Sił Lądowych. W roku 1937 postawiono budynki mieszkalne dla

naukowców i personelu pomocniczego i od tego właśnie roku HVP

rozpoczyna swą złowrogą działalność w służbie hitlerowskiej

machiny wojennej. W jego laboratoriach, pracowniach

konstruktorskich i poligonach, miały się jak najszybciej narodzić

przyszłe bronie nazwane “odwetowymi" (Vergeltungswaffe), - od

czasu, kiedy Niemcom dobrały się do skóry armie Sprzymierzonych.

Były to następujące wynalazki:

5.

Fi-103 VI - zwane latającymi bombami, de facto będące

bezpilotowymi samolotami odrzutowymi, których celem były

miasta Aliantów: zrazu Londyn, potem Antwerpia.

6.

V-2/A4 - to była rakieta średniego zasięgu, współczesny

prototyp MRBM. Jej ładunek bojowy wynosił 1.000 kg TNT

(ładunek bojowy V-l był o połowę mniejszy). Taka nośność w tym

czasie była interesująca, ale za mała, by przenieść ówczesną

bombę A, której masa wahała się pomiędzy 5 a 6 tonami.

Pewnym rozwiązaniem tego problemu były tzw. “głowice

radiologiczne" czyli ładunki kombinowane z materiału

wybuchowego kruszącego (np. TNT) w otulinie z radioizotopu z

background image

krótkim półczasem zaniku - np.

60

Co,

l31

J czy

l38

Sr. Do konstrukcji

tego rodzaju broni w III Rzeszy na szczęście nie doszło, ale

Alianci bardzo liczyli się z możliwością jej wynalezienia i użycia -

jej wykrycie i unieszkodliwienie było jednym z celów misji

ALSOS.

7.

V-3 albo “Tausendfussler", “Schnelle Elise" czy

“Hochdruckpumpe" było superdziałem o kalibrze 6 cali czyli 150

mm, ale długości lufy wynoszącej aż 127m. Miało ono miotać

trzymetrowej długości pociski na odległość 160 km i dzięki temu

można było by ostrzeliwać Londyn poprzez Kanał La Manche.

Faszyści próbowali zrobić działobitnię V-3 w okolicach

miejscowości Mimoyecques, ale unieszkodliwiono je przy

pomocy nalotu dywanowego raz na zawsze...

8.

V-4 - to rozwojowy wariant pilotowanej latającej bomby V-l.

Dzięki niesamowitej odwadze pilotki doświadczalnej numer 1 III

Rzeszy - kpt. pil. Hannie Reitsch - hitlerowskim uczonym udało

się rozpracować aerodynamikę V-l, zaś jej loty zainspirowały

Japończyków do skonstruowania pilotowanej latającej bomby

“Okha" lub “Oka" (Amerykanie nazywali ją “Baka") dla swych

lotników - samobójców -kamikadze.

9.

V-5 to “Natter" albo Bachem Ba-349 - A, B i C był kolejną wersją

rakietoplanu. Była to broń, która potencjalnie mogła odwrócić

nieco losy II wojny światowej. Poddźwiękowy samolot rakietowy

uzbrojony w niekierowane pociski rakietowe “Orion" albo

“Fóhn" stanowił poważne zagrożenie dla bombowych wypraw

Aliantów nad Niemcy i tak na dobrą sprawę, był bronią która

background image

wyprzedziła swój czas. Rozwojowymi wersjami “Nattera" były

rakietoplany “Bell X-l", “Bell X-2" i “Bell X-15 Flying Dagger", na

których Charles “Chuck" Yeager bił swe rekordy prędkości lotu, a

które powoli uchylały nam drzwi w Kosmos.

10.

V-6 czyli “Urzel" - to były rakiety wystrzeliwane już spod wody,

z pokładu okrętów podwodnych. Ich następna generacją są

dzisiejsze ICBM wystrzeliwane z pokładów rakietowych okrętów

podwodnych. Niemcy pracowali już nad tym w latach 40.!

11.

V-7 “Haunebu 1...9" albo “Vril" - to był latający dysk

charakteryzujący się dużym udźwigiem, prędkością i

manewrowością i w dodatku niewidzialny dla radarów, ergo

“UFO w służbie Hitlera".

Gdybyś Czytelniku myślał, że dostaliśmy się już na koniec tej

dziwnej listy, to się mylisz - bowiem lista ma swój dalszy ciąg:

12.

V-8 - to latające dyski różnych typów. Chodzi tu

prawdopodobnie o rozwinięcia konstrukcji ,,Haunebu"/“Vril” z

lepszymi właściwościami. Mogłoby być prawdziwym

domniemanie, że Niemcy zbudowali różne typy tych

dyskoplanów - w tym przystosowanych do lotów kosmicznych -

jak twierdzą niektóre źródła?

13.

V-9 czyli czołgi wykonane z jednego kawału metalu. Taka

maszyna byłaby praktycznie odporna na uderzenia

konwencjonalnych, podkalibrowych i kumulacyjnych pocisków

przeciwpancernych, a także wykazywałby odporność na

uderzenia czynników rażących wybuchów jądrowych - innymi

słowy mówiąc faszyści szykowali się do stworzenia pojazdów

background image

bojowych atomowego pola walki!

10.V-10 czyli działo ultradźwiękowe. Niemcy rzeczywiście nad

czymś takim pracowali i według red. Bogusława Wróbla z

“Exploratora" idzie tu o V-9 “Schallkanone" - działo dźwiękowe,

którego działanie opierało się na eksplozji materiału wybuchowego

w ognisku zwierciadła parabolicznego, co wywoływało fale

dźwiękowe niszczące system nerwowy na odległość do 150 m.

Badania nad tą bronią trwały aż do kwietnia 1945 r.

11. V-11 to lasery bojowe albo laserowa Broń Radiacyjna (LBR).

Promienie śmierci. Trudno powiedzieć, czy nazistowskim uczonym

był znany efekt kwantowego wzmocnienia światła, i być może chodzi

tu jedynie o pobożne życzenia hitlerowskich bonzów...

14.

V-12 czyli sztucznie stworzone chmury zapalające, co

przypomina nam znane choćby z wojny w Zatoce Perskiej bomby

paliwowo-powietrzne, których działanie przypomina wybuch

jądrowy w miniaturze.

15.

V-13 czyli zdalnie sterowane latające bomby. Niemcy mieli coś

takiego już w 1943 r.! Była to bomba Hs-293 prowadzona falami

radiowymi.

16.

V-15 albo “inteligentne" pociski artyleryjskie bądź rakietowe.

Inny pogląd żywi red. Bogusław Wróbel, który uważa, że V-15 to

było elektromagnetyczne działo skonstruowane w zakładach

Gesellschaft fur Geratebau in Kleis bei Mittewald.

17.

V-16 czyli elektromagnetyczna rakieta Km-2. Czy chodzi tutaj o

urządzenie latające dzięki komorom oscylacyjnym prof. dr inż.

Jana Pająka? Czyżby hitlerowcy wpadli na ten pomysł już w 1942

background image

r.? Jeżeli tak, to oznaczałoby, że idzie o dysk. Inna bowiem

konstrukcja nie pasuje do teorii komór oscylacyjnych!

18.

V-17 albo paraliżujące promienie. Najprawdopodobniej chodzi

tu o poddźwięki o częstotliwościach poniżej 10 Hz. I tak:

infradźwięk o częstotliwości 7 Hz zatrzymuje pracę serca, zaś

infradźwięk o częstotliwości o 1 Hz większej zabija człowieka w

kilka sekund! Infradźwięki o częstotliwości 5 Hz i poniżej mając

odpowiednią moc są w stanie rozwalić każdą konstrukcję

budowlaną - od mostu czy wieżowca aż po ciężkie bunkry...

Czyżby chodziło o taką broń? Być może tak, ale jej działanie jest

obosieczne. I tu rzecz ciekawa, już na początku lat 30. nad

zagadnieniem wykorzystania poddźwięków pracowali... sowieccy

naukowcy!

19.

V-18 czyli elektronicznie wytwarzane pioruny kuliste.

Nie dobrnęliśmy jeszcze do końca tej listy. Prosimy Czytelnika, by

sobie uświadomił to, ile z tych wynalazków zostało już

wprowadzonych w życie po II wojnie światowej, i to nie bynajmniej

na pożytek ludzkości...

Wszystkie wymienione tu projekty od V-6 aż do V-18 były w

stadium prototypu, a kto wie, ile jeszcze takich pomysłów na

wytworzenie jeszcze bardziej niszczących i efektywnych “broni

obronnych" zrodziło się w czaszkach fanatycznych wyznawców spod

znaku swastyki? (Prosimy o wybaczenie wszystkich wyznawców

buddyzmu i lamaizmu!) Na to pytanie nie jesteśmy w stanie

odpowiedzieć ani teraz, ani w przyszłości.

Powyższa klasyfikacja jest jedynie przybliżoną, bowiem różni

background image

autorzy powołując się na różne źródła niejednokrotnie sobie

przeczą, już to z powodu dezinformacji niemieckiej, już to z powodu

dezinformacji w łonie samych Sprzymierzonych - my wychodzimy z

założenia, że nie ważne jak zwał, tak zwał - ważne jest to, że takie

pomysły w ogóle były wprowadzane w życie - i to jest w tej pracy

najważniejsze. Nas interesuje cała panorama zagadnienia, a detale

zostawiamy historykom, bo oni od tego są...

Red. Bogusław Wróbel domniemywa, że V-7 miał trzy różne trzy

wersje: DM-1, DM-2 i DM-3, które testowano nad jeziorem

Chimsee, zaś niedokończone prototypy DM-2 i DM-3 zostały w 1945

r. przewiezione do USA. Na bazie konstrukcji DM w zakładach

Focke-Wulfa skonstruowano tzw. “skrzydlate koło" (“Treib-flugel"),

a z niego na wiosnę 1944 r. powstał doskonalszy model napędzany

trzema silnikami rakietowymi “Lorin", uzbrojony w działo MK-103 i

km MG-151. Był to samolot pionowego startu i lądowania. Tyle red.

Wróbel. Skąd wzięły się takie oznaczenia, o tym później.

Istnieje możliwość, iż niektórzy Czytelnicy naszej książki

przypomną sobie coś nowego, związanego z tą tematyką - byli

więźniowie obozów koncentracyjnych Hitlera czy Gułagu Stalina na

Syberii i w Kazachstanie. Być może niektórzy z nich widzieli na

niebie latające dyski z kopułką w latach 1935 - 1950. Jeżeli tak, to

znaczy, że Czytelnicy natknęli się na jedną z najskryciej i najpilniej

strzeżonych tajemnic Trzeciej Rzeszy...

background image

ROZDZIAŁ 2

KONIEC WILCZEGO STADA

Tajemnica U-511 - “Elster" - Wilcze stado atakuje z głębin

oceanu - Superdziała na wyspie Wolin - Hitlerowskie

dyskoplany z referatu Jurija Straganowa - Latające Talerze

nad Świnoujściem.

Rozdział ten zaczniemy pytaniem żywcem przeniesionym z

teleturniejów i telewizyjnych quizów: Co nam mówi nazwisko

kapitana marynarki (U-Bootwaffe) Fritza Steinhofa? Prawdę

powiedziawszy bardzo mało. Był on jednym z dowódców U-Bootów

Kriegsmarine III Rzeszy. Dowodził okrętem podwodnym o numerze

taktycznym U-511, standartowym U-Bootem typu XVII.

Tak było do czerwca 1942 r.

W połowie czerwca 1942 r. - dokładnej daty nie podaje żadne

znane nam źródło - z pokładu zanurzonego U-511 na głębokości 25

m, odpalono salwę pocisków rakietowych. Rakiety te przeleciały z

miejsca odpalenia trzy kilometry a potem zwaliły się do wody. Tak

to właśnie narodziła się rakieta “Urzel", “Ursel" czy “Ursula" - jak ją

nazywa Leonid Płatów w książce pt. “Tajemniczy okręt podwodny"

(Warszawa 1974). Czym była tajemnicza “Urzel"? Była to hybryda,

tandem dwóch pocisków rakietowych: V-2 była tylko pierwszym

stopniem. Drugi miał ładunek konwencjonalnego materiału

wybuchowego, który in spe miał być zastąpiony głowicą jądrową.

Czy to właśnie nad tym pracowali eksperci w Górach Sowich? A

background image

może w torpedowni i podziemiach kompleksu Gotenhafen-

Hexelgrunt czy Stettin - gdzie na Jeziorze Dąbie znajduje się niemal

identyczna budowla torpedowni, jakiej ruiny znajdują się na Zatoce

Puckiej?...

Co wiemy o tych morskich poligonach Kriegsmarine w Zatokach

Gdańskiej i Pomorskiej? Przede wszystkim to, że znajdowały się one

w okolicach kompleksu HVP i poligonu rakietowego SS we

Władysławowie, a także poligonów rakietowych w Ustce, Łebie

(ostatnio znaleziono tam resztki wyrzutni rakietowych, które

dowodzą tego, że to właśnie z Łeby odpalano rakiety w stronę

Szwecji i innych krajów skandynawskich w czasie “rakietowego lata

'46", co podały niektóre agencje prasowe i stacje TV w lipcu 1998 r.),

na wyspach Ruggen i Greifswalder Oie. Rakiety “Urzel" miały

pokazać swoją przydatność w czasie najbardziej spektakularnej

misji U-Bootwaffe, znanej pod kryptonimem “Elster", której celem

było ostrzelanie rakietami V Nowego Jorku - miasta szczególnie

znienawidzonego przez Grossadmirala Karla Dónitza. Dzięki

doskonałej pracy wywiadu US Navy i technicznemu sztabowi tzw.

Tenth Fleet - czyli X Floty (nie chodziło tu bynajmniej o flotę sensu

stricto, a o grupę stacji nasłuchowych “huff-duff”, wspartą

kolektywem dekryptażystów i kryptologów, matematyków i

najprymitywniejszych komputerów, którą dowodził szef wywiadu

wojskowego USA - admirał Knowles), udało się przechwycić i

zatopić 5 z 7 U-Bootów z tego stada: U-518, U-805, U-858, U-880,

U-881 i U-1235, a także U-546. Oficjalnie na pokładach tych U-

Bootów nie było żadnych Wunderwaffen, ale... członkowie załóg 44

okrętów, które przechwytywały je na Atlantyku twierdzą, że trafiane

background image

pociskami U-Booty eksplodowały z hukiem o wiele silniejszym, niż

w przypadku “zwykłych" okrętów podwodnych. A to oznacza, że na

ich pokładach rakiety “Urzel" z całą pewnością były...

Jak tu już powiedzieliśmy - Amerykanie przechwycili dwa U-

Booty z tego wilczego stada, bo załogi ich poddały się Amerykanom.

Było już po połowie maja 1945 r. i wojna w Europie się skończyła.

Kto wie, czy te okręty podwodne nie były przeznaczone do walk na

Dalekim Wschodzie i Pacyfiku? Tam walki trwały do 2 września

1945 r. - czyli do dnia podpisania przez delegację w Manili aktu

bezwarunkowej kapitulacji, a do tego czasu każdy okręt podwodny

był Japończykom potrzebny jak sól ziemi, do budowania obrony

przed amerykańską inwazją na wyspy japońskie. Kto wie, czy nie są

prawdziwe pogłoski o tym, że już po kapitulacji Japonii jacyś

japońscy inżynierowie nie prowadzili dalej swych prac na którymś z

odległych atoli Pacyfiku, gdzie nie dotarło jeszcze argusowe oko

protoplasty CIA - JIC. Nie istniał jeszcze zwiad satelitarny, a zwiad

lotniczy też pozostawiał wiele do życzenia. Zwiad lotniczy zdał

egzamin na Europejskim Teatrze Działań Wojennych, dawał sobie

nieźle radę na przestrzeniach trzech oceanów, ale co innego

poszukiwania grupy okrętów przeciwnika, a co innego poszukiwanie

bazy na jakimś zapadłym atolu wśród bezkresów Pacyfiku. To są

dwie różne sprawy! Dostawę ludzi i sprzętu do takiej bazy mogły

zapewnić tylko hitlerowskie U-Booty i Japońskie Sensuikany...

Istnieje możliwość, że nieudolnie przeprowadzona operacja

“Elster" była działaniem opóźniającym i odciągającym uwagę

Amerykanów od czegoś innego, co rozgrywało się w innej części

Wszechoceanu, ale o tym później...

background image

Kolejnym “polskim śladem" w sprawie hitlerowskich VuWa (jak

skrótowo mówili o tym sami Niemcy) jest kompleks działobitni V-3

na wyspie Wolin. V-3 były superdziałami o małym w sumie kalibrze

- wszystkiego 150 mm, gdzie tam im do “Lange Maxa" czy “Dicke

Berte" (380 mm i 420 mm), ale za to z rekordowo długą lufą - 127

m! Kudy im do“ Wielkiego" i “Małego Babilonu" Saddama, których

lufy miały kaliber 500 i 1.000 mm, ale ich długość wynosiła

zaledwie 100 m... I jeszcze a propos “Babilonów", to Irakijczycy

chyba nawet nie wiedzą, że myśl, która zainspirowała ich do

stworzenia obu tych superdział mogących ostrzeliwywać terytorium

Izraela i razić sztuczne satelity Ziemi, powstała właśnie tu - nad

naszym siwym Bałtykiem w latach 30!

“Hochdruckpumpe" miała mieć zasięg powyżej 160 km, i mało

brakowało, by Niemcy nie zalali z francuskiego brzegu Kanału La

Manche lawiną pocisków o kalibrze 6' i długości 3 m Londynu i

okolic. Napisaliśmy celowo “Londynu i okolic" bowiem z powodu

gładkości luf i niestabilności długich pocisków w locie do celu, działa

V-3 miały mieć rozrzut aż... 20 km na dystansie 180 - 200 km!

Niosły one ładunek 25 kg TNT, który mógł rozwalić każdy dom. I

tutaj mamy nasze ufologiczne polonicum, bowiem znany polski

ufolog - Kazimierz Bzowski z Warszawy - w 1947 r. wraz z kolegami

z wojska znalazł cały skład takich pocisków zatopionych w okolicy

Wisełki na wyspie Wolin, nieopodal brzegu... Pociski te wydobyto i

wywieziono do ZSRR.

Rzeczone działobitnie znajdują się również na południowym stoku

Borowej Góry leżącej pomiędzy Lubinem a Karnocicarni. Pociski

odpalano w kierunku Bałtyku i poligonu wojskowego w okolicach

background image

Gryfina. Podobno pociski odpalane na Bałtyk przelatywały nad

Międzyzdrojami (kilka z nich wydobyto tuż po wojnie z przyległego

do miasta akwenu), zaś te, które nie wpadły w wodę - leciały w

kierunku dalekich red Świnoujścia czyli około 25 km (czyli 13,5 Mm)

od działa. Te, które leciały w kierunku Gryfina, miały do pokonania

65 km i padały na poligon w okolicach miasta.

Hitlerowskie próby dokonane w okolicach Międzyzdrojów

zaowocowały potem wybudowaniem potężnego kompleksu wyrzutni

V-3 we francuskiej miejscowości Minoyecąues, co stanowiło

ogromne zagrożenie dla stolicy Wielkiej Brytanii i okolic.

Stanowiska “Tausendfusslera" zniszczono dywanowymi nalotami z

użyciem 5-tonowych bomb burzących “cook" znanych jako “bomby

trzęsienia ziemi" (Quake-Bomb), które rozniosły nie stężony jeszcze

beton konstrukcji działobitni, literalnie go rozchlapując... NB,

podobnie Alianci unieszkodliwili wyrzutnie V-2 w nieodległym

miasteczku Epperleqque.

Zmieńmy temat.

Rosyjski autor Boris Apołłonowicz Szurinow w swej

fundamentalnej monografii pt. “Paradoks XX wieka" (Moskwa 1991)

powołując się na Charlesa Garreau w “L 'Historie" nr 368, 1977

pisze, że:

“.. w laboratoriach Szczecina (Dąbia), Peenemunde, Dortmundu

i Essen, grupa niemieckich naukowców rozpoczęła pracę nad

dyskokształtnym helikopterem F-7. 17 maja 1944 r. F-7 wykonał

swój pierwszy lot. (...) Aparat miał kształt dysku o średnicy 21 m. "

Kiedy rozpoczęto te prace? B. A. Szurinow twierdzi, że to było w

maju 1943 r., kiedy Alianci zrzucali tysiące ton bomb na Zagłębie

background image

Ruhry i Saarę, a Hitler wydał rozkaz do operacji “Cytadela" na

froncie wschodnim. Zapamiętajmy sobie tę datę, bowiem jest ona

znacząca - właśnie wtedy rozpoczęto działalność mającą na celu

produkcję VuWa już na skalę przemysłową.

Jeżeli idzie o literaturę sowiecką/rosyjską, to główny problem

polega na tym, że trzeba było dokonać transkrypcji liter łacińskich

na cyrylicę i vice-versa, a zatem w tej literaturze możemy spotkać

oznaczenia: F-7, We-7, W-7 czy fonetyczne Fau-7, z a w s z e w

kontekście dyskokształtnego samolotu bądź helikoptera!...

Wydaje się nam, że B. A. Szurinow łączy ze sobą dwie informacje:

o tzw. MODELU N-1 (DM-1 według red. Wróbla) z informacją o

MODELU N-3 (DM-3) V-7, tak jak to wynika z pracy Jurija

Stroganowa i dr Franka Strangesa.

O czym pisze Jurij Stroganow? - a o tym, że m.in. hitlerowcy

skonstruowali:

“... latające maszyny w kształcie dysku: MODEL N-1 “Skrzydlate

koło ". Model ten był testowany w okolicach Pragi Czeskiej. Jego

konstruktorami byli inżynierowie Schriever i Habermohl. Był to

pierwszy samolot pionowego startu i lądowania. Skonstruowano

go na bazie koła o dużej średnicy, obracającego się wokół kabiny, z

której regulowano pochyleniem łopatek turbiny, obracających się

na jego obwodzie. Odpowiednio regulując kąt natarcia łopatek,

można było uzyskać siłę nośną i postępowy ruch całego aparatu.

N-1 był napędzany silnikami odrzutowymi. (...) MODEL N-2 był

samolotem pionowego startu i lądowania - rozwiniętym

wariantem MODELU N-1 (...) MODEL N-2 osiągał prędkość rzędu

1.200 km/h czyli około 1 Ma. MODEL N-3 “Dysk Bellonzo" miał

background image

dwie wersje o średnicach 38 i 68 m. N-3 był napędzany

bezdymnym i bezpłomiennym silnikiem, który skonstruował

austriacki inżynier - Victor Schauberger. Silnik potrzebował do

swej pracy tylko wody i powietrza.

Głównym przejawem jego działania był ukierunkowany wybuch

(jak w silniku rakietowym - przyp. R.K.L.), który generował

antymagnetyczne pole, dzięki czemu pojazd lewitował w polu

magnetycznym Ziemi. Na obwodzie znajdowało się 12 silników

odrzutowych, które pełniły dwie role: chroniły główny silnik

lewitacyjny i nadawały całej konstrukcji ruch postępowy. 19

lutego 1945 r. “Dysk Bellonzo " wykonał swój pierwszy i ostatni lot

doświadczalny. Piloci osiągnęli w czasie trzech minut lotu 15.000

m wysokości przy prędkości 2.200 km/h, czyli około 2 Ma... "

Sądzimy, że cała rzecz nie jest całkowicie jasna, a jednak na uwagę

zasługuje jeden fakt. Już po skończeniu walk w 1945 roku, doszło do

Bliskiego Spotkania z UFO na plaży w Świnoujściu - wtedy jeszcze

Swinemunde - co stało się na wiosnę roku 1947. Nieznany sowiecki

żołnierz, o którym wiadomo jedynie tyle, że nazywał się Fiodor

Fiodorowicz, otrzymał od świadka opis następującego wydarzenia:

“Pozdrawiam Was Fiodorze Fiodorowiczu!

Zadał mi Pan 11 pytań, na które odpowiadam jak potrafię

najlepiej. Te talerze widziało mnóstwo ludzi. Było to na wiosnę w

roku 1947, kiedy - nie pamiętam dokładnie - w Niemczech, w

Swinemunde, na brzegu Morza Bałtyckiego w odległości 400- 500

m. Pomiędzy 10 a 11 przed południem było ciepło i przyjemnie, na

morzu sztil... Latało tam wiele talerzy. Ponad nimi znajdował się

background image

większy obiekt, przypominający oponę do Gaza-51. Obiekty

podnosiły się w górę pionowo, a potem powoli odlatywały

horyzontalnie nad pełne morze. Były białe, jak duraluminium i

odbijały światło jak lustro. Większe trzymały się na wysokości 150

- 200 m nad ziemią i zniżały się ku niej. Niektóre były nawet o 2

metry ode mnie! Jednego z nich chciałem nawet przebić bagnetem,

ale mi się to nie udało. Dwa talerze poleciały nad baterię plot.

zawisły nad nią w powietrzu, kolebiąc się z boku na bok. Potem

małe talerze podleciały ku większym i wszystkie powoli się

oddaliły. Nie udało mi się dopaść żadnego z nich...

Myślę, że powinniście się skontaktować z ówczesnym dowódcą -

majorem Bielajewem. Mówił nam, że to Amerykanie fotografowali

nasze stanowiska ogniowe i okręty podwodne naszego północnego

skraju obrony. Inni zaś mówili, że na lotniskowcu “Graf Zeppelin "

doszło do eksplozji jakiegoś urządzenia, ściśle tajnego, a wiadomo

było, że jest on zatopiony. (“Graf Zeppelin" został uszkodzony w

porcie w Hamburgu przez Aliantów w czasie jednego z rajdów

bombowych w kwietniu 1945 r. -przyp. R.K.L.) Barwa tych

obiektów była podobna do tego pokrętła z radia “ Meridian ", zaś

na krawędzi były punkty. Talerze leciały od morza na południe

(tzn. nad wyspę Uznam/Usedom i dalej w kierunku Zalewu

Szczecińskiego -przyp. R.K.L.), a w tym czasie coś się działo w

naszej SON. (Stancja Orudijnoj Nawodki - stacja namiarów

artyleryjskich -przyp. R.K.L.) Kiedy było już po wszystkim, zaczęli

od nas zbierać zeznania i dali nam do podpisania papier o

zachowaniu wszystkiego w najgłębszej tajemnicy. Potem

oddetaszowano mnie do Piławy (Bałtijska) i nic nikomu nie

background image

mówiłem."

Cóż to może znaczyć? Dlaczego Pozaziemianie interesowali się

sowieckimi umocnieniami na wybrzeżu Bałtyku? Tak czy inaczej, nie

musieli to być wcale Obcy, a może tylko Rosjanie, którzy trenowali

się w prowadzeniu niemieckich dyskoplanów V-7 na własne baterie

plot.... A czemużby nie? Przecież dystans pomiędzy Świnoujściem a

HVP Peenemunde wynosi zaledwie 35 km w linii prostej... Przecież

to nie Amerykanie, Anglicy czy Kanadyjczycy, a właśnie Sowieci

okupowali wschodnie landy Niemiec w tym Uznam/Usedom i HVP!

To oni właśnie odwieźli do ZSRR cale laboratoria z ponad 5.000

osób średniego i niższego personelu technicznego pracującego tam

do ostatniej chwili! Mylą się Brad i Sherryl Steigerowie pisząc, że:

“Badacze, którzy przeniknęli poprzez intrygi rządu USA, odkryli

to, iż Obcy nawiązali kontakt z uczonymi hitlerowskimi na

początku lat 30. Wielu z nich uciekło z Rzeszy po dojściu Hitlera do

władzy w obawie przed prześladowaniami, do USA, gdzie zaczęli

pracować dla PROJECT RAINBOW. (Czyli PROJEKT TĘCZA -

stworzenie konstrukcji “stealth " w latach 40. Prawdopodobnie

pracowano tam także nad dyskoplanami... -przyp. R.K.L.) (...) W

czasie II wojny światowej, wielokrotnie obserwowano Nieznane

Obiekty latające i opisywano je jako “foo-fighters ". (...) Także

istnieją dowody na to, że niemieccy specjaliści rakietowi uzyskali

kontakt z pozaziemskimi technologiami i jest możliwe, że

hitlerowcy dorwali pozaziemski aparat latający. Kanadyjczycy

zdobyli plany dyskokształtnego aparatu latającego (...). Już po

wojnie, zakłady De Havilland Aircraft Corporation skonstruowały

latający dysk według planów niemieckich uczonych. "

background image

Jak żeśmy tu już nadmienili, Peenemunde dzieliło od wojsk

kanadyjskich co najmniej 200 km, zaś HVP w rzeczywistości został

zajęty przez wojska 2 Frontu Białoruskiego - Armii Czerwonej.

Przejęty materiał został przesłany wraz z ludźmi pod konwojem

wojsk NKWD do Związku Sowieckiego, gdzie nadal kontynuowano

badania pod okiem samego marszałka żandarmerii Ławrientija

Pawłowicza Berii...

Podobny los spotkał niemieckich fizyków atomowych, których

wysłano do wojennej kolonii w Agudzerze (Gruzja), gdzie zmuszono

ich do badań związanych z produkcją broni jądrowej.

background image

ROZDZIAŁ 3

TAJEMNICE KOŁOBRZEGU

Sowieci w preludium “rakietowego lata" albo Rosjanie w

niemieckich bazach rakietowych - Skandynawski dylemat

Hamleta: Meteoryt czy rakieta? - Obiekt, który wystartował

z morza - Pozaziemski sygnał w 1943 r.?

Kiedy patrzymy na mapkę obrazującą działalność hitlerowskich

uczonych, przemysłowców i wojskowych, pracujących nad broniami

V w Polsce na wybrzeżu Bałtyku, stwierdzimy, że istniały dwa

obszary, dwa poligony niemieckich broni rakietowych. Z nich

odpalano pociski rakietowe w 1944 r. nad środek Bałtyku, a po 1945

r. - w kierunku Szwecji i innych krajów skandynawskich (poza

Islandią). W czasie wojny były tam hitlerowskie poligony rakietowe.

Po II wojnie światowej zajęli je Sowieci i korzystali z nich w swej

niewypowiedzianej wojnie przeciwko krajom skandynawskim, co

stało się bezpośrednią przyczyną powstania “skandynawskiej fali

UFO" w 1946r.

Informacja pochodząca z raportu Lorena Grossa jednoznacznie

stwierdza, że:

“Stolpmunde na wybrzeżu Bałtyku, znajdujące się w odległości

125 mil na wschód od Szczecina, jest tajną bazą rakietową skąd

Rosjanie odpalają “ rakiety-widma " i latające bomby na

terytorium Szwecji - o czym opowiedział pewien młody Niemiec,

który uciekł do Szwecji z sowieckiej Zony. Po zakończeniu wojny

-opowiadał on - Rosjanie zabrali wszystko, co tylko dało się zabrać

background image

z Peenemunde do Stolpmunde, gdzie Niemcy mieli przedtem

poligon broni rakietowych, V. Uciekinier przysięgał na wszystko,

że niejednokrotnie słyszał grzmot odpalanych rakiet lecących nad

Bałtykiem do Szwecji..."

Dalszym dowodem na powyższe może być fotografia wykonana

przez Szweda - pana Erika Reutesvarda w dniu 11 lipca 1946 r.

opublikowana przez tamtejsze dzienniki i brytyjski “The Daily

Telegraph" z 12 lipca 1946 r. Przedstawia ona fragment jakiegoś

krajobrazu i... no właśnie - co? Spadek meteorytu? Być może.

Szwedzcy specjaliści po dokonanej analizie fotografii orzekli, że u

nasady widocznego na niej płomienia znajduje się jakiś ciemny

przedmiot, lecący przed płomieniem. A zatem rakieta V!... Niestety -

zdjęcie nie jest zbyt udane i doprawdy trudno jest na nim ujrzeć to,

co widzieli szwedzcy eksperci...

Jeżeli idzie o Łebę, to nie mamy żadnych dokumentów i innych

dowodów materialnych na to, że w latach 40. odbywały się tam testy

broni V. Sytuacja zmieniła się w lecie 1998 r. kiedy to w lipcu TVP

pokazała reportaż o znalezionych tam wyrzutniach latających bomb!

Ponadto jeden z naszych znajomych, oficer Straży Granicznej - mjr

SG Andrzej B. z Łeby twierdzi, że Sowieci przejęli po faszystach

łebską bazę “którą potem używali do odpalania swoich rakiet".

Przeciw komu? Tego mjr B. nie wiedział - ale my już tak. Przeciwko

Szwecji w lecie 1946 r. (Gdybyś Czytelniku chciał wiedzieć coś więcej

na ten temat, to informuję, że raport L. E. Grossa i inne informacje

na ten temat zawarłem w opracowaniu pt. “Tryptyk ufologiczny -

XIV tajemnica historii" - przyp. R.K.L.)

Inną, z naszego punktu widzenia interesująca przygodę przeżyli

background image

trzej żołnierze - być może nawet byli to żołnierze Wojsk Ochrony

Pogranicza - którzy w marcu 1953 r. w okolicy Kołobrzegu

zaobserwowali Nieznany Obiekt Podmorski (USO) typu NOTSUB-

Id/DD. Wydarzenie to przebiegało następująco: ci trzej żołnierze

zauważyli, jak gładź Morza Bałtyckiego silnie wzburzyła się w

odległości około 200 m od brzegu, potem z tego miejsca wystrzelił

brązowy, trójkątny obiekt, który wznosząc się po spirali osiągnął

pułap 200 m i odleciał na pełne morze, ku północy. Obserwacja ta

jest prawdziwa, ponieważ właśnie tak przebiega odpalanie pocisków

rakietowych spod wody, z pokładu okrętu podwodnego. Najpierw

eksplozja ładunku gazowego, który wypycha rakietę z wyrzutni, a

potem - po osiągnięciu przez nią powierzchni wody - zapłon silnika

głównego i odlot w pożądanym kierunku. Spiralny tor lotu w

początkowej części trajektorii bierze się stąd, że urządzenie

żyrokompasowe autopilota jest w trakcie rozruchu, co powoduje

lekkie odchylenia pocisku od kursu. Po całkowitym rozruchu

żyropilota pocisk leci już bez przeszkód ku celowi. Ot i rozwiązanie

całej tajemnicy... Wbrew temu, co twierdzili włodarze Kremla, ZSRR

prowadził badania nad stworzeniem broni rakietowo-jądrowej

odpalanej z pokładów okrętów podwodnych już na początku lat 50.!

Amerykanie ich prześcignęli w tej dziedzinie tworząc całą klasę

okrętów podwodnych rakietowych, ale to nie znaczy, że Sowieci

zasypiali gruszki w popiele! Wręcz na odwrót! Ich program

badawczy był supertajny, a poligony w Ustce i Łebie szczelnie

zamknięte przed Polakami. Tak więc możemy tylko domniemywać,

że ta obserwacja USO z marca 1953 r. była powtórką akcji U-511 w

sowieckim wydaniu!...

background image

Jest możliwe, że najbliższa przyszłość rzuci nieco więcej światła na

działalność Sowietów w Polsce na poligonach wojskowych, w miarę

odtajniania dokumentów MON i MSWiA.

Poza tu wzmiankowanym odpalaniem rakiet spod wody,

Kołobrzeg zapisał się także trwale w historii V-7. Jeżeli mamy

wierzyć Gerdowi Burde i jego dokumentalnemu filmowi pt.

“Tajemnice Trzeciej Rzeszy", to w dniu 24 grudnia 1943 r.

rozpoczęto działalność w ramach PROJEKTU ALDEBARAN. Dwa

media z ezoterycznego towarzystwa “Vril": Maria Ortisch i kobieta o

pseudonimie Sigrun tłumaczyły w czasie tajnego posiedzenia

członków tego towarzystwa swe kontakty parapsychiczne z

pozaziemską cywilizacją pochodzącą z okolicy gwiezdnej Aldebarana

(alfa gwiazdozbioru Byka). Ba! - co więcej - “Vril" dysponował

środkiem, który miał wieść do celu ich naukowych badań -

dyskokształtnym pojazdem kosmicznym “Vril"! - latającym na

zasadach nietradycyjnych. Najciekawszym było jednak to, że ów

dysk mógł z łatwością pokonać odległość 68 lat świetlnych

dzielących Ziemię od Aldebarana i jego hipotetycznej cywilizacji,

która się odezwała za pośrednictwem mediów towarzystwa “Vril",

nadając informacje o swym istnieniu przez jakiś tunel

czasoprzestrzenny, czyli de facto za pośrednictwem piątego

wymiaru!

W przeciwieństwie do mediów “Vrilu", my nic nie wiemy o

istnieniu cywilizacji Aldebarańczyków - nie zakładamy tego, że ta

cywilizacja istniała czy istnieje, ale jeżeli udzieliła ona hitlerowcom

pomocy w dokonaniu zbrodni przeciw ludzkości w czasie II wojny

światowej i zgodziła się na to, by nazistowscy Ubermenschen

background image

tworzyli nową rasę panów kosztem wymordowania kilkunastu

milionów Untermenschen, to nie ma o czym właściwie mówić.

Należałoby powołać kolejny Trybunał Norymberski! ...

Uważamy za całkowicie możliwą rzecz, że w okolicach Kołobrzegu

testowano dyskoplany. Gdzie dokładnie to było, tego możemy się

jedynie domyślać - choć na 99,99 procent przekonani jesteśmy, że

było to w Ustce i Łebie. Mogło to być niezależnie od tego także w

innych miejscach. Tak czy owak, informacja o udanych

eksperymentach z latającym dyskiem RFZ-7T (który możemy

oglądać na obrazie pędzla Nicholsa) mówi całkiem wyraźnie o tym,

że: “Ten statek przeszedł z powodzeniem próby pod bałtyckim

niebem..." - a więc znów Bałtyk. Gdzie będziemy szukać dalej?

Czy udamy się w kierunku wschodnim?

background image

ROZDZIAŁ 4

ZAGADKI TRÓJMIASTA

Wilkommen in Gotenhafen-Hexelgrunt! - Żołnierze

Wehrmachtu wychodzą po pięciu latach z podziemi -

Niewiarygodne wydarzenie: latający dysk na gdyńskiej plaży

18 lipca 1943 r.

Na wschód od terenów, o których pisaliśmy w poprzednim

rozdziale, rozpościera się tajemnicze Pomorze Gdańskie. Ten

rozdział zatytułowaliśmy “Zagadki Trójmiasta", bowiem najwięcej

zagadek znajduje się w okolicach miast Gdańsk, Sopot i Gdynia.

Kiedy w kwietniu 1997 r. uczestniczyliśmy w specjalistycznej

konferencji ufologicznej w Gdyni, mieliśmy przyjemność spotkać się

z badaczami, którzy zajmują się zagadkami Trójmiasta, a którzy

opowiedzieli nam kilka niezwykłych historii. Zdecydowana

większość z nich dotyczy terenów na północ od Gdyni, w kierunku

na Władysławowo, gdzie znajdowały się rakietowe poligony SS, a

których szefem był SS-ObergruppenFuhrer Emil Mazuw. Ale o nim

później. Na początek powiemy o pierwszej tajemniczej miejscowości

- Gdyni-Babie Doły.

Już po ukończeniu bojowych operacji na terenie Polski, 3

października 1939 r. hitlerowcy zaczęli wznosić kompleks pod

nazwą Ośrodek Badań Uzbrojenia Kriegsmarine Gotenhafen-

Hexelgrunt.

Przede wszystkim badano tam i pracowano nad rozwojem broni

background image

podwodnej i torpedowej z różnymi rodzajami napędu. To właśnie o

tym ośrodku pisał w swej świetnej powieści “Inkarnacja" Leonard,

który kazał bohaterom wypłynąć w korsarski (a raczej piracki) rejs

najnowocześniejszym U-Bootem “Elektra" z Gdyni na Pacyfik. Ten

U-Boot typu XXV napędzany turbinami Walthera i naszpikowany

dalszymi cudeńkami hitlerowskiej techniki miał za zadanie topić

wszystko, co się mu nawinęło pod wyrzutnie torpedowe i lufy dział.

Ten podziemny kompleks jest do dnia dzisiejszego jednym

wielkim labiryntem zagadek. Wedle różnych plotek i niepewnych

opowieści, jeszcze w 1950 r. wyszły z niego trzy (według innego

źródła tylko jedna) wynędzniałe postacie ludzkie, byli to hitlerowscy

żołnierze Wehrmachtu, którzy przez pięć lat tam się ukrywali. W

rzeczywistości, według relacji prasowych i meldunków policyjnych,

w lochach i korytarzach kompleksu odbywają się satanistyczne

czarne msze, czego dowodzą grafitti na ścianach. Część kompleksu

przejęła po wojnie armia, w części są jakieś składy. Co tam jest

naprawdę, tego nikt nie wie, poza sztabowcami. Istnieje

domniemanie, że w czasie II wojny światowej Niemcy pracowali tam

nad swymi Wunderwaffen, ale jeszcze bardziej jest możliwe, że była

tam rafineria boru (B), berylu (Be), hafnu (Hf), indu (In), uranu (U)

i toru (Th) - bowiem te pierwsze cztery pierwiastki można było

uzyskać z piasków bałtyckich, zaś dwa następne - ze złóż w okolicach

Ełku, Bielska Podlaskiego, Pasłęka i Krynicy Morskiej. (Są to złoża

żyłowe lub egzogeniczne zawierające poza uranem także cyrkon

(Zr), Itr (Y), wanad (V), molibden (Mo), neodym (Nd) oraz erb (Er)

- przyp. R.K.L.) Wszystkie tu wymienione pierwiastki są używane w

technice jądrowej...

background image

W czasie spotkania z paniami Benitą Cempel i Zofią E. Piepiórką

w dniu 15 marca 1997 r. pojawił się ciekawy aspekt tej problematyki,

a mianowicie - kompleks ten do dziś dnia emituje jakieś szkodliwe

promieniowanie i być może do dziś dnia jest tam coś ukryte, co

może stanowić zagrożenie dla istot żywych. Możliwe, że znajduje się

tam jakiś arsenał broni chemicznych, bądź niewykorzystane zasoby

rudy uranowej czy torowej. Znamy w Bałtyku wiele miejsc, gdzie po

wojnie zatopiono zasoby broni chemicznej i bojowych środków

trujących.

Jest także możliwe, że hitlerowcy pracowali nad wykorzystaniem

energii jądrowej w celu uzyskania z niej energii elektrycznej, właśnie

w Gdyni. A może usiłowano wydobyć tutaj złoto drogą reakcji

jądrowych? Produkcja złota na skalę przemysłową, to wcale nie był

taki głupi pomysł, jakby się to wydawało na pierwszy rzut oka. Do

tego tematu wrócimy jeszcze przy omawianiu prac hitlerowców w

Górach Sowich. Wracając do problemów energetycznych III Rzeszy,

to należy podkreślić to, iż pod koniec wojny gnębił ją właśnie głód

energii, bowiem Rosjanie przecięli życiodajne rurociągi z zagłębi

Ploesti (Rumunia), a resztę odcięli Alianci zachodni - co wyszło w

czasie słynnej “Bitwy o wyłom" w Ardenach pod koniec 1944 r.,

kiedy to wspaniałe hitlerowskie czołgi - praktycznie niezwyciężone w

walnej bitwie - stanęły bezradne z braku ropy, której Amerykanie

mieli po dziurki w nosie... I tak Niemcom pozostała jedynie energia

jądrowa. Naziści o niej wiedzieli i planowali jej użycie, ale na

przeszkodzie stał brak czasu. Tak więc w Babich Dołach mógł istnieć

instytut badawczy zajmujący się energetyką jądrową, działający pod

przykrywką instytutu d/s uzbrojenia Kriegsmarine.

background image

Struktura podziemnej bazy Gotenhafen-Hexelgrunt jest podobna

do innego podziemnego kompleksu badań jądrowych w Górach

Sowich, a to jest już konkretny argument “za" wyżej wymienioną

hipotezą. Gdyby szło tylko o badania rakietowe jak np. w

Peenemunde, to hitlerowcy nie wchodziliby tak głęboko w ziemię.

Alternatywna teoria mówi, że ta baza służyła za podwodny port

dla okrętów podwodnych, tajną bazę U-Bootów, system schronów

dla pracowników Gestapo czy wreszcie - dziwcie się ludzie! -

podziemną... katedrę! Prawdę znają jedynie oficerowie baz lotniczo-

morskich z Oksywia i Babich Dołów, ale ci - co też jest dziwne -

niczego nie mówili - dlaczego?!

Jest jeszcze jedna możliwość - jak już tu nadmieniliśmy, że

niektóre pierwiastki służące w technologiach jądrowych można

uzyskiwać z wody i piasku morskiego: cyrkon, hafn, bor, beryl,

mangan, molibden, lit czy ind. Pierwiastki te znajdują się nie tylko w

wodzie czy piasku, ale także w górach Dolnego Śląska i w Tatrach,

ale o tym później. Problem polega na tym, że do dziś dnia nikt nie

wziął na poważnie takiej możliwości, choć wszyscy wierny o tym, że

Niemcy byli i są mistrzami w odzyskiwaniu pierwiastków z

niskoprocentowych rud, którą to umiejętność opanowali do

perfekcji właśnie w czasie obu wojen - szczególnie w ciągu dwóch

ostatnich lat II wojny światowej. To mistrzowie ersatzów. Z naszego

punktu widzenia ta możliwość musi być poważnie przebadana przez

naszych specjalistów, zanim uprzedzą nas Niemcy czy Rosjanie.

W naszym dalszym rozważaniu na temat tajnych broni III Rzeszy

należy wspomnieć także o poligonie SS we Władysławowie

(Grossendorf), o którym wzmiankował w swych pracach polski

background image

specjalista od niemieckich tajnych broni i pisarz w jednej osobie

Michał Wojewódzki. Informacja przez niego podana jest krótka i

zagadkowa. Wynika z niej, że dowodził tym poligonem SS-

Obergruppenfuhrer Emil Mazuw - ale to wie każdy...

I cóż w tym dziwnego? Nic poza tym, że jeżeli Peenemunde było

do dyspozycji Wehrmachtu i Luftwaffe, to poligon we

Władysławowie podlegał tylko i wyłącznie kompetencji SS. To

znaczy, że faceci w czarnych mundurach i z trupią główką na

czapkach wypróbowywali tam coś ekstra, coś, co nie było dostępne

oczom zwykłych śmiertelników i co chroniły doborowe i elitarne

jednostki bezpieczeństwa wewnętrznego SS. I po trzecie - co już

wiemy z innych źródeł - była to ta jednostka SS, która zajmowała się

badaniami nad dyskoplanami, tak więc ślad w tym przypadku jest

wyjątkowo ciepły...

Nowe światło na ten problem rzuciło nieoczekiwane zeznanie

byłego więźnia gdyńskiej filii KL Stutthoff ukrywającego się pod

pseudonimem S. Theau, który podał swą relację już po wojnie.

Theau nie mógł sobie przypomnieć dokładnej daty swego

Bliskiego Spotkania, jednak pamiętał, że było to w pierwszą

niedzielę po 14 lipca 1943 r. Nasz bohater szedł wybrzeżem w

kierunku Babich Dołów i ujrzał naraz coś dziwnego. Pomiędzy

trzema wydmami leżał zaryty częściowo w piachu jakiś obły

przedmiot o barwie błyszczącego aluminium.

Zaskoczony Francuz, który patrzył na to ze szczytu wydmy nie był

w stanie rozpoznać kształtu tego obiektu, potem dotarło do niego, że

był to dysk. Jego jeden bok był wbity w piach i jakaś ludzka postać

przykucnięta przy nim, odgarniała rękami piasek, który widocznie

background image

uniemożliwiał lot tego dziwnego obiektu. Świadek był

przeświadczony, że widzi niemiecki samolot, który musiał awaryjnie

lądować w czasie lotu doświadczalnego. Po chwili osoba odkopująca

pojazd odwróciła się i ku swemu zdumieniu Theau stwierdził, że

była to kobieta! Była ubrana w dziwny, ściśle przylegający do ciała

strój, jaki wtedy nie był w modzie.

I tutaj mała dygresja. Otóż zarówno świadek jak i Jean Sider -

który podał nam tą jego relację - zwrócili uwagę na dziwność stroju

pilotki. Teraz jest wiadomo, że pilot samolotu naddźwiękowego

musi być ubrany w ściśle przylegający do ciała kombinezon, bowiem

przy przyśpieszeniu wynoszącym 5 i więcej g, każde załamanie, fałda

czy szew odzieży boleśnie wbiłby się w ciało pilota. A to stanowi

kolejny dowód na to, że dyskoplan ten latał z prędkością wyższą od 1

Ma i z przyśpieszeniami powyżej 5 g!... Świadek porównał strój

kobiety do kombinezonu nurka, który widział na filmie Jacquesa Y.

Cousteau.

Kobieta była postawną blondynką i jej jasne włosy spływały aż na

ramiona. Jej wzrost wynosił około 175 cm, jej cera była jasna, ale

oczy trochę skośne. Kiwnęła na niego, a Francuz podszedł bliżej.

Wtedy zauważył, że jest przepasana paskiem z klamrą i obuta w buty

z cholewkami do połowy łydek. Jej dłonie miały długie palce z

krótkimi paznokciami. Odezwała się doń w jakimś nieznanym mu

języku, a z gestykulacji wynikało, że żąda od niego pomocy przy

odkopywaniu części obiektu zasypanej piaskiem.

Zatrzymajmy się na chwilę przy tym szczególe, kobieta

przemówiła do niego w nieznanym języku. Czy nie był to może

rosyjski? Nie możemy nie wziąć pod uwagę tej możliwości, bowiem

background image

rysopis tej kobiety zjawiskowo przypomina te postawne ruskie

krasawice z filmów Eisensteina. Długie jasne włosy, szerokie

ramiona, wzrost wskazują na dziewczynę ze wschodu Europy. Także

jasna cera i lekko skośne oczy - tak charakterystyczne dla Rosjan!

Wróćmy jednak do świadka, który po chwili wykonał jej polecenie

w ciągu kilku minut.

W czasie pracy, Theau dokładnie przyjrzał się obiektowi. Nie był

on nitowany czy spawany, jego powierzchnia była gładka. Nie miał

on żadnych oznaczeń, które wskazywałoby na jego pochodzenie.

Talerz miał 6 m średnicy i 2 m wysokości. Kształt pojazdu

przypominał dwie połączone podstawami miednice. W górnej części

znajdowało się 4 lub 6 okienek. Nie było widać żadnego luku czy

włazu. Na spojeniu obu “miednic" znajdowały się dwa ciemniejsze

pasy oddzielone od siebie czarną linią.

Po odkopaniu zasypanej części, pilotka gestem nakazała

Francuzowi oddalenie się, zaś sama weszła do pojazdu. Położyła

obie ręce na powierzchni obiektu, a wtedy pokazał się w niej otwór,

przez który weszła do środka. Potem otwór zamknął się i znikł.

Następnie rozległ się wibrujący dźwięk, a ciemna linia pomiędzy

pierścieniami zabłysła. Obydwa pierścienie zaczęły wirować

przeciwbieżnie, a pojazd powoli uniósł się pionowo w górę i odleciał

poziomo, w kierunku północnym z takim przyśpieszeniem, że

świadek stwierdził iż był on szybszy od najszybszego ówczesnego

pościgowca.

Theau był przekonany, że spotkał się z najsłynniejszą hitlerowską

pilotką-oblatywaczką, kpt. pil. Hanną Reitsch, której zdjęcia zdobiły

okładki wszystkich magazynów. Pod koniec lat 50. doszedł do

background image

wniosku, że to było jednak Bliskie Spotkanie Trzeciego Rodzaju.

Najprawdopodobniej dlatego, że owa pilotka była podobna do

odwiedzającej George'a Adamskiego pięknej Plejadanki Semjase...

Skomentujmy to krótko. Gdyby nieznana kobieta była

rzeczywiście kpt. Reitsch, to oznaczałoby, że Niemcy pracowali nad

modelem dyskoplanu i na nim już latali w połowie 1943 r. A jeżeli to

nie była ona, to pozostaje nam jeszcze wersja o “komsomołce"

wykonującej szpiegowską misję dla GRU czy NKWD do terenów

ekstra-tajnych prób hitlerowskich broni V. To, że to mógł być

szpiegowski aparat jest więcej, niż prawdopodobne, bowiem nie

miał on żadnych oznakowań nawet swej przynależności państwowej.

Oczywiście nie zapominamy o tym, że mogło to być “zwyczajne"

Bliskie Spotkanie ze “zwyczajnym" UFO, co oznaczałoby, że

faszystów obserwowała na ich poligonach jakaś agentura Obcych! A

czemu nie?! Jest to godne uwagi, zwłaszcza kiedy pomyślimy, jak

głęboko mogła przeniknąć Ich agentura wywiadowcza do

hitlerowskiej machiny terroru... Oczywiście musimy założyć, że Oni

przeniknęli także do służb specjalnych innych państw -

protagonistów tej i także następnej - Zimnej Wojny: Wielkiej

Brytanii, ZSRR i USA?

Jak się wydaje, długo przyjdzie nam poczekać na odpowiedź i do

tego tematu jeszcze wrócimy w końcowym rozdziale tej książki. Oni

mogli być jakimiś agentami, którzy nie mieszali się w wojenne

wydarzenia, ale pełnili funkcje obserwatorów, którzy interweniowali

w bieg historii w białych rękawiczkach, delikatnie, dyskretnie, ale

nadzwyczaj skutecznie...

background image
background image

ROZDZIAŁ 5

PORT W GDYNI - POLSKIE ROSWELL?

Konferencja w Gdańsku - Szokujący referat Bronisława

Rzepeckiego - Na scenę wychodzą japońscy filmowcy -

Ufokatastrofa w Gdyni: 21 stycznia 1959 r. - Nieznany

humanoid na plaży - Znaleziono ciało Kosmity!

W niedzielę, 12 października 1997 r. obaj wzięliśmy udział w

międzynarodowym sympozjum “UFO MARATHON - 50 YEARS OF

THE CONTEMPORARY ERA OF UFO", które miało miejsce w

Gdańsku z okazji 50. rocznicy pierwszej obserwacji UFO.

W czasie wystąpienia najsłynniejszego polskiego badacza

paranormalnych zjawisk, koordynatora krakowskiej Grupy Badań

NOL, naszego kolegi i przyjaciela pana Bronisława Rzepeckiego, sala

wykładowa pękała w szwach.

Jak poinformował nas prelegent, w dniach 23 i 24 listopada 1996

r. ekipa japońskich filmowców nakręciła dokument o katastrofie

NOLa w Gdyni, która to ufokatastrofa miała miejsce pod koniec lat

50. Stało się to w 14 lat po wojnie, 21 stycznia 1959 r., kiedy to do

Basenu J. Piłsudskiego (wtedy Basen IV) portu gdyńskiego spadł

jakiś płomienisty obiekt. Tej nocy na Bałtyku szalał sztorm i wiatr

dochodził do 8°B. W porcie na nocnej zmianie pracowało

kilkadziesiąt osób, zbliżała się godzina 5 rano i... tu oddajemy głos

panu Janowi Roczyńskiemu, który tak opisał to wydarzenie przed

kamerami japońskiej telewizji NHK TTC Channel 8:

background image

“Była to środa czy też czwartek. Pracowaliśmy przy statku m/s

“Dąbrowski". To nadleciało znad gdyńskiej plaży nad składy i

magazyny, bardzo nisko, wydając gwizd i grzmot, jakby tarły o

siebie dwa płaty metalu. Kierowało się ku kanałowi i spadło do

wody przy Nabrzeżu Polskim. Obiekt miał kształt jaja i wielką

prędkość. Wszystko trwało chwilę. To było około 5 nad ranem,

kiedy było jeszcze ciemno. Statek się zachybotał od silnie

wzburzonej wody. Więcej już nic nie widziałem. Wkrótce przyszli

ludzie z marynarki wojennej i wojska. Rozstawili wartowników i

przeszukiwali basen. Coś wyłowili, jak się potem dowiedziałem. To

nie jest żadna bajka - tam coś rzeczywiście było!... "

Innym świadkiem był inż. Alojzy Data, który o tym tajemniczym

przedmiocie z morskiego dna tak się wypowiadał:

Wyglądało to jak walcowate naczynie z folii. Wypełniała go

jakaś ciecz różowej barwy, która była o wiele cięższa od wody.

Nasze laboratorium bardzo się obawiało otworzyć to naczynie,

bowiem po wojnie dno morskie było usłane różnym świństwem i

sądziliśmy, że to może być iperyt czy fosgen. Problem rozwiązał się

na koniec w prosty sposób. Po pewnym czasie przyszedł do nas

funkcjonariusz UB, który to znalezisko zabrał i od tego czasu już

tego nie widzieliśmy... "

Hmmm... - zupełnie jak z “Archiwum X"... I tu jeszcze jedna

dygresja - ta ciężka różowawa ciecz - czy nie mogła to być tzw.

“czerwona rtęć"? Do tego problemu jeszcze wrócimy!

Bronisław Rzepecki kontynuował opowiadając, jak to w kilka dni

po tej katastrofie, wartownicy strzegący portu wojennego w Gdyni,

zatrzymali na plaży przed Dowództwem MW, czołgającego się

background image

humanoida o sześciu palcach u rąk i nóg, który był ranny i

poparzony. Został on przewieziony do Szpitala MW na Polankach w

Gdańsku-Oliwie.

Ten trop podjęli i postanowili zbadać japońscy filmowcy - niestety,

w żadnym z archiwów służby zdrowia w Gdańsku, Sopocie czy Gdyni

nie znaleziono o takim “pacjencie" nawet najmniejszej wzmianki, co

jednak nie może nas dziwić... Japończykom udało się jednak zrobić

wywiad z oficerem lotnictwa, który potwierdził w swej utajnionej

pracy fakt znalezienia i hospitalizowania humanoida.

W książce Bronisława Rzepeckiego pt. “Bliskie Spotkania z UFO w

Polsce", możemy na s. 125 przeczytać, że Arthur Shuttlewood, znany

na Zachodzie autor książek o UFO, podał następującą informację:

“Antoni Szachnowski, prezes Anglo-Polskiego Klubu Badaczy

UFO, usłyszał w czasie rozmowy w Londynie tą historię od Polaka

- uciekiniera z Gdyni, który pracował w jednym z tamtejszych

szpitali. Nieznana istota czołgała się po plaży i była w stanie

kompletnego wyczerpania, została wzięta do szpitala na

obserwację. (...) Była ona ubrana w jednoczęściowy kombinezon,

który uniemożliwiał fotografowi wykonanie zdjęcia. W końcu

udało się zdjąć jej ten strój przy pomocy nożyc do blachy i wtedy

się okazało, że było to zrobione z bardzo odpornego materiału. Na

napięstku istota miała zapiętą jakąś bransoletę, po zdjęciu której

zmarła. Po pewnym czasie przyjechała lodówka (samochód-

chłodnia) i zwłoki istoty zabrano do jednego z moskiewskich

instytutów."

Po takim zakończeniu tych niezwykłych wydarzeń musimy zadać

pytanie, czy jeszcze po upływie tylu lat możemy się czegoś nowego

background image

dowiedzieć? Bronisław Rzepecki twierdzi, że być może zwłoki

Obcego pozostały w kraju gdzieś w lodówkach któregoś z

wojskowych szpitali Trójmiasta, bądź humanoid ten jeszcze żywy

znajdował się w rękach naszych wojskowych... Nasz “człowiek z

Tokio" - pan Paweł Kamiński - twierdzi, że do tokijskiej centrali

NHK zgłosili się byli pracownicy KGB z ofertą sprzedaży filmu

ukazującego nie mniej, ni więcej jak... sekcję zwłok humanoida z

Gdyni!! Jednakże kiedy zastanowimy się nad profilem

psychologicznym tych ludzi, to możemy śmiało przypuścić, że tak

jak w przypadku Raya Santilliego chodzi tu o bezczelny falsyfikat

sporządzony dla osiągnięcia poklasku, sensacji i... dużych pieniędzy!

W istniejącej na terenie WNP sytuacji Społeczno-Ekonomicznej, ci

ludzie chcą “wpakować" Zachodowi “zwykły kit" im szybciej i za

większe pieniądze - tym lepiej. Dowodami na to są m.in. plagiaty

Sołomona Szulmana (“Innopłanetianie nad Rossijej" - w 75%

ordynarny plagiat ściągnięty z pracy Spencera i Evansa “UFOs 1947

- 1987: 40 years Search for an Explanation", Londyn 1987),

Dowodem jest też “Wpadka Hesemanna", któremu niejaki Walery

Uwarow wcisnął zdjęcia przedstawiające dekorację do polskiego

filmu “Na Srebrnym Globie" w reżyserii Jerzego Żuławskiego, jako

zdjęcia autentycznego NOLa na Kaukazie. Michael Hesemann

odwołał to później w czasie II Międzynarodowej Konferencji

Ufologicznej we wrześniu 1996 r. w Debreczynie - cóż z tego,

brednia ta tłucze się od czasu do czasu na łamach światowej prasy

ufologicznej... No i ostatnio kolejna “sensacja" w postaci relacji

tegoż Uwarowa o tajemniczych budowlach na Syberii, (której dałem

odpór na łamach CZASU UFO nr 5,1998) też brzmiących wręcz

background image

nieziemsko...

Jakie z tego wynikają wnioski? Na pewno należy w czasie

zbierania informacji patrzeć ludziom na ręce w myśl zasady: “wierz

ludziom i ich sprawdzaj". Nie zapominajmy, że mamy do czynienia z

przedstawicielami zbrojnego ramienia “awangardy proletariatu",

których prawie wypuścili z komunistycznego rezerwatu i dla których

słowa takie jak: “cześć", “honor", “etyka", “moralność" są tak puste,

jak puszka po szprotkach.

Wracając jeszcze na chwilę do Gdyni, tego polskiego Roswell,

który nie zyskał takiej popularności, jak amerykański, możemy na

temat UFO powiedzieć, że pokazują się one tam, gdzie występuje

zagrożenie losów naszej planety i jej mieszkańców - tak jak to wyszło

w przypadku kataklizmu powodziowego w 1997 r. (A także kolejnych

kataklizmów powodzi w Kotlinie Kłodzkiej i okolicach Limanowej w

1998 r. - przyp. R.K.L.) Tak więc zakładamy, że w okolicach Gdyni

znajduje się coś, co może stanowić zagrożenie dla naszej egzystencji

i to coś jest pod stałą obserwacją Obcych - o czym świadczą mnogie

obserwacje NOLi w okolicach Trójmiasta. (Zainteresowanych

odsyłam do materiałów IV Ogólnopolskiego Kongresu

Ufologicznego w Gdyni w czerwcu 1998 r. - przyp. R.K.L.)

Zanim jeszcze skończymy ten rozdział, chcielibyśmy powiedzieć

coś-niecoś na temat podziemnego kompleksu Kamiennej Góry i

naturalnych jaskiń pomiędzy Gdynią a Puckiem. Te podziemne

przestrzenie były w latach 40. adaptowane przez hitlerowców do

jakichś celów - jakich? - tego nikt nie wie. Jedno jest pewne -

badacze tajemnic Trójmiasta tam właśnie lokalizują częste

obserwacje NOLi i tam je częstokroć fotografowano, a nawet raz

background image

sfilmowano kamerą video w biały dzień!

O czym to świadczy?

Może o tym, że w czasie II wojny światowej Niemcy pracowali nad

czymś, co mogło zagrozić także i Obcym... Dlatego też ten obszar jest

tak dokładnie i pilnie strzeżony przez załogi latających dysków - czy

jak kto woli - maszyn informacjo-zbiorczych, jak to próbowaliśmy

wykazać w ramach PROJEKTU TATRY. Te maszyny miałyby za

zadanie wskazywać charakter i stopień ekologicznego zagrożenia. A

z tego już wynika prosty wniosek, że Niemcy pracowali nad jakąś

superbronią, którą mieli zamiar użyć na Północno-Europejskim

Teatrze Działań Wojennych. Kiedy na te wszystkie informacje

spojrzymy poprzez pryzmat wiadomości uzyskanych w czasie

PROJEKTU TATRY i trwającego PROJEKTU BAŁTYK, możemy

śmiało założyć, że faszyści wpadli na trop niezwykłej (nieziemskiej)

technologii jądrowej, którą badali na obszarze Trójmiasta. Stawiamy

hipotezę, że Niemcy dostali do ręki gotowy przedmiot, tak że oni nie

musieli rozpracowywać teoretycznie podstaw działania tego

urządzenia, że takim eufemizmem nazwiemy bomby A czy nawet H

albo N, a musieli jedynie uruchomić ich produkcję na skalę

przemysłową - podkreślmy p r o d u k c j ę !!!

Gdzie to było? Odpowiedź brzmi: pół tysiąca kilometrów na

południowy-zachód od Trójmiasta - na Dolnym Śląsku, w Górach

Sowich i Kaczawskich oraz w Karkonoszach...

background image

ROZDZIAŁ 6

“DER RIESE"- “OLBRZYM"

Kto nie wie - ten mówi, kto wie - ten milczy" - Góry Sowie:

hitlerowskie Alamogordo? - Rakiety, uran i włoscy

inżynierowie w “Der Riese" - Laboratorium pod zamkiem

Książ - Dyskoplan startuje z Wrocławia.

Jest bezsprzecznym faktem, że o “Der Riese" w Polsce napisało się

naprawdę dużo. Możemy tutaj przypomnieć prawo Burdego: “Kto

wie - ten milczy, kto mówi - ten nic nie wie". Zagadka “Olbrzyma"

trwa już pół stulecia i przez ten czas urosła do rzeczywiście

olbrzymich rozmiarów, a my wciąż jesteśmy skazani na domysły -

tak jak przy innych zagadkach - o których mówi nasza książka.

Wypowiemy tutaj kilka uwag, które mogą rzucić nieco światła na to,

co działo się w tych górach przed pół wiekiem.

Pierwsze pytanie, jakie stawiamy w tym rozdziale jest bardzo

czytelne - bowiem nie chodzi tu wcale o to, że Góry Sowie były

kolejnym Wilczym Szańcem Fuhrera III Rzeszy (NB, wyliczyliśmy

kiedyś, że tych kwater Fuhrer miał coś koło piętnastu na terytorium

Polski! - co jest oczywistym nonsensem, zważywszy, że każda z nich

kosztowała miliony RM, na co nie mógłby sobie pozwolić nawet

Hitler i jego akolici... - przyp. autorów) Nie wspominając już o tym,

że kwatera głównodowodzącego w tym miejscu byłaby co najmniej

niefunkcjonalna, także dla sieci władzy NSDAP, więc cel wyrycia

tych wszystkich sztolni itp. korytarzy był zupełnie inny.

background image

Ale żeby być sprawiedliwymi: za hipotezą o kolejnym stanowisku

dowodzenia Hitlera przemawia fakt, że była tam centrala łączności

teleksowej z przyłączonymi 30 liniami i bardzo silną radiostacją. “Co

z tego wynika?" - pytają obrońcy hipotezy o bunkrze Hitlera.

“Dokładnie nic!? najuprzejmiej zawiadamiamy PT Oponentów.

Nie istnieje taka teleksowa linia, której nie można by przeciąć i nie

istnieje taka silna radiostacja, której nie można by zagłuszyć, a do

wszystkiego da się podłączyć podsłuch, jak pouczają nas

doświadczenia służb specjalnych obu stron Zimnej wojny. To

musiało być coś całkiem innego!...

Wypowiedzi świadków - z którymi można było jeszcze rozmawiać

o “Der Riese" - wskazywały dokładnie na to, że n i e b y ł o t o

ż a d n e centrum dowodzenia, ale podziemna fabryka. To powtarza

się we wszystkich wypowiedziach. Ta cała gadka o bunkrze Hitlera

była niczym innym, jak tylko legendą dla naiwnych - bajeczką

dezinformującą ewentualnych wywiadowców wroga, bo tak

naprawdę szło o centrum hitlerowskiego wywiadu, coś a la

stalinowska Chodynka i “Akwarium", gdzie się miały spotykać i

dokąd miały spływać wywiadowcze informacje ze wszystkich ziem

zajętych przez Rzeszę, a także informacje o postępach prac nad

bronią jądrową poza jej granicami. W tym kontekście ta cała

maszyna informacjo-zbiorcza staje się zupełnie jasna i zrozumiała.

Jak wykazał w swych książkach Wiktor Suworow alias mjr GRU

Władimir Bogdanowicz Rezun, obydwa totalitarne reżimy brunatny

i czerwony, wytworzyły niemal identyczne polityczno-wojskowe

instytucje służące do utrzymywania brunatnego i czerwonego

terroru. Resorty wywiadu i kontrwywiadu były niemal identyczne w

background image

swych strukturach. Dlatego też śmiało możemy stwierdzić, że “Der

Riese" jest zwierciadlanym odbiciem tego, co znajduje się w

Agudzerze czy Gorkich, oczywiście chodzi o ideę, a nie o faktyczny

stan - no i fakt, że “Olbrzym" powstał w czasie II wojny światowej,

zaś Agudzera - krótko po niej, kiedy to Sowieci wzięli do niewoli

wystarczającą ilość hitlerowskich dowódców i specjalistów, bowiem

ten, kto nie uciekł na Zachód i nie wpadł w ręce amerykańskich czy

w ogóle alianckich służby specjalnych - trafiał w łapki NKWD/

NKGB i jechał do Syberii lub Azji Środkowej.

Kompleks “Der Riese" był z całą pewnością podziemną fabryką,

bowiem świadkowie opowiadali, że montowano tam maszyny.

Jakie? - tego nie wie nikt, dlatego że były one dobrze strzeżone przez

SS-manów. Jeden ze świadków - pan Tadeusz Łukawski z

Jordanowa opowiadał, jak to pewien jego towarzysz obozowej

niedoli widział na stacji w Głuszycy na kolejowej lorze coś w

kształcie cygara przykrytego plandekami, którego długość wynosiła

około 12 m. Mogła to być rakieta V-2. Pytanie brzmi: Co hitlerowcy

chcieli produkować w kompleksie “Der Riese"? Jest możliwym i to,

że rakieta miała posłużyć do bliżej nieznanego eksperymentu z

głowicami bojowymi - nie konwencjonalnymi, ale atomowymi? Jest

to możliwe choćby dlatego, że świadkowie widzieli jakieś małe

wagoniki z nieznaną im rudą - być może uranową - które

przyjeżdżały z Karkonoszy albo Jachymova. (Jachymovo odpada

choćby z tego względu, że trudno byłoby przewieźć rudę poprzez

Karkonosze na Dolny Śląsk bez naruszenia zasady tajności. Rudy

uranu i toru znajdują się bliżej - w okolicach Kowar, Janowic,

Jeleniej Góry i w samych Górach Sowich! - przyp. R.K.L.)

background image

Informacje te potwierdzają także funkcjonariusze UB, którzy

wykryli w lochach Gór Sowich silne źródła promieniowania

jonizującego, niezależne od żył i gniazd rud, które znajdują się w

tych najstarszych górach Polski, liczących sobie 2 mld lat istnienia!

W fascynującej pracy Joanny Lamparskiej pt. “Tajemnice

ukrytych skarbów" znajduje się opis “Olbrzyma" i jego peryferii -

idzie tutaj o (od północy ku południowi):

20.

Kompleks Jugowice Górne k.Walimia, Jawornik;

21.

Kompleks Włodarz;

22.

Kompleks Rzeczka k./Rzeczki;

23.

Kompleks Soboń k./Zimnej;

24.

Kompleks Osówka w Osowce;

25.

Kompleks Sokolec k./Sokolca i należące także do “Der Riese"

26.

Podziemne przestrzenie pod zamkiem Książ.

Joanna Lamparska dalej pisze, że świadkowie z którymi

rozmawiała na ten temat, twierdzili iż w “Der Riese" badano

możliwości rozwoju technologii jądrowych. Wydaje się, że szło tam o

nową broń, i choć o tym nikt nie mówił, wszyscy zdawali sobie z tego

sprawę.

Wspomniany tu już Tadeusz Łukawski stwierdził, że naziści ci

potrzebowali do procesów technologicznych duże ilości wody, której

było tam pod dostatkiem. Więźniom i robotnikom cudzoziemskim

przykazano prowizorycznie zabezpieczać źródła, bowiem - jak

mówili niemieccy nadzorcy i inżynierowie - “woda będzie bardzo

potrzebna, jak tylko skończymy budowę i zaczniemy produkcję".

Produkcję czego? - pytamy.

background image

Jednym ze złożonych, technologicznych procesów, który wymaga

ogromnych ilości wody, jest flotacja rud metali, w tym także rud

uranu i toru. Woda również zawiera izotop wodoru - deuter, którego

używa się w reaktorach jądrowych jako źródła neutronów lub jako

paliwo w reakcjach termojądrowych. Tak więc nieprzypadkowo

budowę kompleksu “Der Riese" rozpoczęto w 1943 r....

D

2

0 otrzymuje się w wyniku złożonego procesu destylowania wody

“zwyczajnej" - dzięki wielokrotnej elektrolizie wody odseparowuje

się najpierw “lekki" wodór

1

H. Cięższe izotopy wodoru deuter -

2

H i

tryt -

3

H pozostają. Spała się je w tlenie i otrzymaną w ten sposób

mieszaninę wodoru, deuteru oraz trytu w wodzie ponownie poddaje

elektrolizie dopóki, póty nie zostanie oddzielony “lekki" wodór.

Ciężka i superciężka woda jest używana w reaktorach jako

moderator, źródło neutronów i wymiennik ciepła. Takie instalacje z

całą pewnością zmieściłyby się w “Der Riese".

A co z uranem? Wydobycie wybuchowego uranu z rudy uranowej

jest problemem nie lada. Wybuchowe izotopy uranu:

92

233

U i

92

235

U

stanowią nikły procent smółki uranowej - czyli mieszaniny tlenków

uranu: U0

2

z U0

3

i U

3

0

2

oraz U0

4

2H

2

0. Należy zatem wzbogacić,

tzn. zwiększyć ilość atomów uranu-233 i 235 albo poprzez

dyfuzję - tj. oddzielenie U-233 i U-235 od U-238 najpierw

traktując uran fluorem i uzyskując sześciofluorek uranu, który jest

gazem, a następnie oddzielenie

233

UF

6

i

235

UF

6

od “niewybuchowego"

238

UF

6

w wielokondygnacyjnych dyfuzorach. Coś takiego nie

zmieściłoby się w komorach “Der Riese"... Istnieje jednak inna

metoda, oficjalnie odkryta w 1967 r. - metoda odwirowywania

background image

mieszaniny

233

U z

235

U od zwykłego

238

U. Istnieje możliwość, że

Niemcy znali tą drugą metodę i jej używali w “Der Riese". Sądzimy

także, że hitlerowscy uczeni dali sobie radę z problemem, co robić z

pozostałym uranem-238. Dziś po prostu przerabiamy go na pluton-

239 w reaktorach powielających, zgodnie ze wzorem:

zaś uran-233 można otrzymywać z toru-232 zgodnie ze wzorem

Marzenie alchemików. Transmutacja jednych pierwiastków w

inne. Produkcja energii i materii. Jak widać z tych wzorów - całość

opiera się na odpowiednio czystej wyflotowanej i przetopionej

rudzie uranu i toru oraz źródłach neutronów. Takim źródłem nie

musi wcale być ciężka woda... Może być nim także... “czerwona rtęć"

słynny i poszukiwany przez służby specjalne całej Europy i Ameryki

preparat - RM 20/20 amalgamat składający się z rtęci, różnych

ciężkich izotopów oraz antymonku rtęci: Hg

2

Sb

2O7

czy Hg

2

Sb

2O6

.

Podobnież jest to niezwykle wydajne źródło neutronów, dzięki

któremu można zbudować bombę atomową w walizeczce...

Marzenie każdego terrorysty! Wieść niesie, że takich bomb

wyprodukowano ponad 200 w ZSRR - kilka z nich zginęło...

Tak więc - jak tu już powiedziano - Niemcy mogli szukać

możliwości produkcji ciężkiej i superciężkiej wody: D

2

O i T

2

O.

Ponadto Sudety zawierają także złoża rud uranowych i torowych

oraz minimalne ilości radu (Ra) i radonu (Rn) w wodach

background image

głębinowych. Wody te są także bogate w deuter...

Hipoteza o tym, że “Der Riese" pełnił rolę faszystowskiego

Alamogordo broni się całkiem elegancko. Pozostało pytanie, co się

stało z maszynami tych kompleksów? Odpowiedź jest dość złożona -

zostały one rozmontowane i wywiezione do Rzeszy, a reszta - której

nie dało się zdemontować - wpadła w ręce Armii Czerwonej, która

szybciutko wywiozła ja do ZSRR. Tadeusz Łukawski opowiedział

nam, że zaraz po wkroczeniu wojsk sowieckich, został przesłuchany

przez jakiegoś oficera Armii Czerwonej - niewykluczone, że był to

oficer GRU lub NKWD czy nawet SMIERSZ-u... Wypytał go

dokładnie o jego pobyt w “Der Riese", szczególnie interesując się

właśnie maszynami - być może wyjeżdżały one właśnie do Agudzery

w Gruzji, by z kolei służyć czerwonemu reżimowi...

Wszystko świadczy za tym, że Sowieci mieli swoją wersję

alianckiej misji ALSOS i PAPER CLIP w latach 40., bowiem

detalicznie przepytywali wszystkich, którzy mieli jakiś związek z

hitlerowskimi

budowlami

podziemnymi:

robotników

przymusowych, więźniów obozów koncentracyjnych i jeńców

wojennych, a chodziło im o rodzaj pracy przez nich wykonywany. To

właśnie ci nieszczęśnicy tworzyli znakomite źródło informacji i

mozaikowe wiadomości pozwoliły na to, że do końca lat 50. ZSRR

stał się potęgą rakietową, zaś po 1949 r. także potęgą jądrową!

Tadeusz Łukawski nadmienił jeszcze jedną ciekawą rzecz, a

mianowicie - że zakłady w “Der Riese" były wybudowane według

planów niemieckich i włoskich inżynierów. Ta ostatnia informacja

jest szczególnie ważna, bo pasuje do włoskiego inżyniera, specjalisty

od turbin gazowych i założyciela zakładów Ansaldo w Mediolanie -

background image

Giuseppe Beluzzo vel Alfonso Bellonzo! Włoski badacz Alfredo

Lissoni z Mediolanu tak o tym pisał:

“... V-7 było tajnym UFO hitlerowców i zostało ono zbudowane

przez trzech Niemców i jednego Włocha. Byli to inżynierowie:

Miethe, Habermohl, Schriever i Alfonso Bellonzo. W książce dr

Franka E. Strangesa - znanego amerykańskiego badacza V-7 w

USA, znalazłem błąd. Tym Włochem, który był profesorem

faszystowskiej Politechniki Mediolańskiej i w latach 1943-45

zniknął z Mediolanu, był Belluzzo. Ten sam Belluzzo, który powołał

do życia koncern Agip Italia i zakłady Ansaldo w Mediolanie. Po

1943 r. Giuseppe Belluzzo (już jako Alfonso Bellonzo) zniknął. Być

może w Niemczech lub w Polsce? Zgodnie z tym, co pisał Stranges,

Belluzzo pracował z Miethem, Schrieverem i Habermohlem nad

projektem V-7 i pracował jako ekspert w dziedzinie spalinowych i

parowych turbin... "

Nie wiemy, czy w “Der Riese" pracował de facto Giuseppe Belluzzo

vel Alfonso Bellonzo - piszemy oba jego nazwiska, bowiem

wykorzystany tu został stary jak świat trick tajnych służb z fałszywą

tożsamością. Kto wie, czy w Polsce nie używał on jeszcze innego

nazwiska, np. Corrado Riso?...

Włosi pracowali na wielkich budowach hitleryzmu - byli oni

konstruktorami, nadzorcami i wykonawcami (czytaj: niewolnikami -

co dotyczyło jeńców wojennych od marszałka Badoglia w 1944 r.).

Tadeusz Łukawski spotykał się z nimi i dzięki temu nauczył się

trochę włoskiego. Z Włochami spotkał się nasz drugi świadek,

którego mieliśmy okazję poznać przy innej budowie, ale to już temat

na inny rozdział.

background image

A teraz słów kilka o Zamku Książ. Zamek ten jest celem drogi

wielu turystów zwiedzających Dolny Śląsk. Joanna Lamparska

twierdzi, że w podziemiach (wielopiętrowych podziemiach) ukryte

jest laboratorium broni V, ba! - miały się tam odbywać

eksperymenty z użyciem techniki do... lotów w Kosmos!!! Dokładnie

tak, jak to proroczo napisał Philipp K. Dick w swej książce “Człowiek

z Wysokiego Zamku". Wiadomo, był on pisarzem-fantastą, ale skąd

czerpał on swe pomysły? Czy miał jakieś przesłanki ku temu, by

wyprawić hitlerowców na Księżyc i Marsa? Być może wiedział on coś

o tym, co naprawdę działo się w zamku Książ... Joanna Lamparska z

kolei twierdzi, że w laboratoriach zamku Książ pracowano nad

broniami biologicznymi, co nie jest niczym dziwnym, jako że

sojusznicy Niemiec - Japończycy pracowali w Mandżurii nad

broniami B, a szefem tego przedsięwzięcia był gen. dr Ishii Siro,

który wraz z generałem szenjangskiej Kempeitai, Kanadzawą

(Kempeitai to było japońskie Gestapo czy sowieckie NKWD)

przeprowadzali w Harbinie doświadczenia na więźniach

politycznych (głównie Chińczykach) i jeńcach wojennych

(Amerykanach i Brytyjczykach), wszczepiając im złośliwe i

najzłośliwsze szczepy bakterii i wirusów oraz pracując nad

wektorami broni biologicznych. Po wojnie obaj uzyskali list żelazny

od amerykańskiego generała Douglasa Mc Arthura. Ominął ich

Proces Tokijski...

Bezsprzecznie pracowano nad wpływem niskich ciśnień na

organizm ludzki. Ludzi umieszczano w komorach, w których

odpompowywano powietrze, symulując spadek ciśnienia i tlenu w

atmosferze w czasie lotów wysokościowych. Podobno niektórzy

background image

wytrzymywali “wzlot" na wysokość 14.000 m, choć teoretyczną

nieprzekraczalną granicą jest 8.000 m!

Istnieje możliwość, że badano tam również ochronę biologiczną

przeciwko promieniowaniu i ochrony przeciwko uderzeniami bronią

jądrową. Jak wiadomo, promieniowanie osłabia bariery

immunologiczne organizmu, co powoduje różne infekcje. Możliwe

jest, że nad tą problematyką pracowano w Książu - a może raczej

pod Książem... “Materiału ludzkiego" było dość - jeńcy wojenni i

więźniowie obozu w Rogoźnicy (Gross Rosen), uran w Sudetach i

Górach Sowich... Wiemy, że to pytanie retoryczne, ale zadajmy je:

czym się różnią “naukowcy" z Rogoźnicy, Książa i “Der Riese" od dr

Mengele? Niczym. Ta sama atmosfera pseudouczoności i zero

moralności przy mentalności zbrodniarzy. Jeżeli dr Mengele był

zbrodniarzem przeciwko ludzkości, to kim byli twórcy “Der Riese"?

I jeszcze jedna rzecz o Książu. Mówi się, że kiedy Sowieci wpadli

do Wrocławia, to tamtejszy Gauleiter Karl Hanke zniknął bez śladu -

jak pisze o tym Joanna Lamparska:

5 maja 1945 r. po sowieckim ultimatum nakazującym poddanie

miasta (Festung Breslau) Hanke zniknął. Istnieje teoria, że Hanke

odleciał ostatnim samolotem, który wystartował z lotniska na

Placu Grunwaldzkim. Hanke mógł mieć do dyspozycji także i

helikopter, których pierwsze prototypy budowano w Pradze i

Wrocławiu. Tadeusz Słowikowski znalazł świadków, którzy

twierdzą, że po ucieczce z Wrocławia Hanke wylądował w...

Książu!

Helikopter wylądował na zamkowej łące w parku, miał on

kulistą kabinę z poziomym pierścieniem który się wokół niej

background image

obracał. Był on w stanie wznieść się na 12 km przy prędkości

2.000 km/h. Istnieje rysunek tego helikoptera, który został

sporządzony przez świadka, który widział jego lądowanie. "

Tyle Joanna Lamparska. Wydarzenie to wiąże się nam z inną

ucieczką z innego miasta - płonącego Berlina, gdzie 1 maja 1945 r.

Fuhrer III Rzeszy decyduje się na ucieczkę ze swą małżonką Ewą

Braun-Hitler właśnie przy pomocy helikoptera pilotowanego przez

Hannę Reitsch. Jaki tam helikopter - to właśnie był sławetny

dyskoplan V-7!

Proste - nieprawdaż? To właśnie dlatego sowieckie GRU i NKWD/

NKGB/KGB mimo szaleńczych wprost wysiłków nie może znaleźć

zwłok Adolfa Hitlera i jego “Pierwszej Damy III Rzeszy", bo ich tam

po prostu nie b y ł o !!! Były zwłoki sobowtórów, a nie oryginałów!

Co się z nimi stało? Po prostu odlecieli do Festung Anden w

Ameryce Łacińskiej, albo - co jest jeszcze bardziej prawdopodobne -

poddali się Amerykanom i uzyskali immunitet w zamian za różne

tajemnice III Rzeszy... Nieprzypadkowo Amerykanie zdetonowali

swą pierwszą bombę atomową 16 lipca 1945 r. na Jordana de

Muerte. Nieprzypadkowo w niektórych rejonach New Mexico na

niebie pokazały się latające talerze i nieprzypadkowo jeden z nich

rozbił się w okolicach Roswell. To wszystko ma bezpośredni związek

z ucieczką Adolfa Hitlera z Berlina 1 maja 1945 r.! Ale o tym potem.

Dodamy tylko, że rosyjski pisarz - Leonid Płatow w swej książce

“Tajemniczy okręt podwodny" (Warszawa 1974), z niesamowitą

intuicją przewidział to, że Hitlera miał wywieźć z Hamburga

transoceaniczny U-Boot do Ameryki Południowej. Dodajmy, że ów

U-Boot miał być zwodowany w Gdyni! Płatow nie mógł napisać, że

background image

ten okręt podwodny rzeczywiście przejął Hitlerów na swój pokład,

bo jego książka nigdy by się nie ukazała drukiem w realiach Rosji

sowieckiej. Ucieczka Hitlerów wyglądała zatem następująco: z

Berlina do Hamburga nad pierścieniem wojsk sowieckich i polskich,

a potem U-Bootem do Argentyny, Brazylii czy Paragwaju, gdzie

infiltracja niemieckimi agentami, V kolumną i proniemieckimi

lobby osiągnęła kuriozalnie wysoki poziom. Nie mamy dowodów

wprost, ale wskazówek jest dosyć. Osobiście nie wierzymy w to, żeby

sowieckie służby specjalne “odpuściły" tej sprawie, i dały sobie

spokój odkładając ją ad acta. Stalinowi ogromnie zależało na tym, by

ujrzeć na własne oczy trupa człowieka, z którym najpierw zawarł

haniebny i wiarołomny pakt wymierzony przeciwko wolności Polski

i innych krajów środkowej Europy, a który potem zdradził nagłym

napadem wczesnym rankiem 22 czerwca 1941 r. na “zupełnie

nieprzygotowany" do obrony ZSRR. Rzeczywiście, wszystko

wskazuje na to, że faktycznie - ZSRR nie był przygotowany w tym

czasie do wojny - obronnej- dodajmy! Armia Czerwona wraz z

dywizjami NKWD (aż trzy armie Trzeciego Rzutu Strategicznego!)

była niemalże gotowa do miażdżącego a t a k u na Niemcy i marszu

wyzwoleńczego na całą Europę. Nie ma na to dowodów wprost, bo

zostały zniszczone przez komunistów, ale w takim razie takim

dowodem są działania cenzury, która do ostatka, do listopada 1989

r. (w Polsce) i 1990 r. (w b. Czechosłowacji) walczyła z książkami

Wiktora Suworowa i powieściami Toma Clancy'ego! Jak wiele

prawdy - niewygodnej komunistom - musiały one zawierać! A

zawierały bardzo dużo, jak nie całą prawdę o II wojnie światowej,

którą to prawdę przez pół wieku zamazywali hagiografowie Stalina i

background image

jego naśladowców...

To byłoby mniej więcej wszystko, co zamierzaliśmy napisać o

tajemnicach Gór Sowich. Oczywiście jest to tylko jednostronny

pogląd na problem, ale sądzimy, że tych kilka myśli ludzi, którzy nie

są związani z poszukiwaniami skarbów (tych tradycyjnych i tych

historycznych), może kiedyś natchnąć prawdziwych eksploratorów

do rozwiązania tego historycznego rebusu i wielu innych zagadek,

bowiem jak napisał kiedyś słynny poszukiwacz skarbów i literat

Clive Cussler: “Legendy są jak powiązane liny - jedna przechodzi w

drugą"...

Tak jak przedtem, Sowie Góry są otoczone oparem tajemnicy, a

my nie widzimy żadnego rozwiązania tej zagadki, które

zadowoliłoby profesjonalnych historyków, jak i łowców sensacji...

I jeszcze z ostatniej chwili - niedawno, na wiosnę 1998 r. - część

kompleksu podziemnego Gór Sowich - ogółem 2 km korytarzy -

udostępniono turystom. Być może w przyszłości uda się udostępnić

większość tych kompleksów ludziom i przy okazji uda się dowiedzieć

czegoś więcej na temat przeznaczenia tej tytanicznej w skali budowli

podziemnej.

background image

ROZDZIAŁ 7

HBEEPLATZ, POLSKI ROSWELL 2 I HITLEROWSKIE

UFO W KARKONOSZACH

Channeling z cywilizacji Aldebarana? - Rakietowi i jądrowi

specjaliści spotykają się w Czernicy - Dr von Braun utajnia

swoją wizytę - Co faszyści znaleźli na Dolnym Śląsku? -

Zagadki ukryte w Karkonoszach.

Wciąż nie dawało nam spokoju pytanie brzmiące: Skąd i od kogo

faszyści uzyskali dostęp do technologii, która umożliwiała im

konstrukcję takich aparatów latających? Gerd Burdę ma na to

odpowiedź w swym filmie - to hitlerowskie media nawiązały

channelingową łączność z pozaziemską cywilizacja

Aldebarańczyków i to właśnie od nich Niemcy dostali informacje o

konstrukcji latających dysków.

Myśl, przyznajmy, jest niewątpliwie kusząca, ale przecież... Jakoś

nam się nie chce wierzyć, że j a k a k o l w i e k istota, która

zasłużyła sobie na miano r o z u m n e j chciałaby przyczynić się do

krwawej łaźni, jaką faszyści urządzili Europie i reszcie świata,

pospołu z drugim - niemniej nieludzkim czerwonym reżimem. Tak

więc nie sądzimy by tą drogą hitlerowcy uzyskali jakiekolwiek

informacje na temat Czyjejś technologii. Jednakże hitlerowcy taką

technologią dysponowali... - jak więc do tego doszło? Jak sądzimy,

znane jest miejsce, gdzie do tego doszło. Mieszkaniec Czernicy (woj.

dolnośląskie) koło Jeleniej Góry w Górach Kaczawskich, pan M.M.

background image

(dane personalne zastrzeżone) w czasie majowych posiedzeń w

Zakopanem u znanego mistyka, piramidologa i literata Jerzego

Łataka w 1993r. - opowiedział nam o pewnym miejscu w Górach

Kaczawskich zwanym “za Niemca" Hexenplatz -“plac czarownic".

“Hexenplatz", dziwnie kojarzące się z nazwą Hexelgrunt kolo Gdyni.

Ciekawostką tego miejsca jest to, że NOLe były tam obserwowane

już od XV wieku!

Nas natomiast zainteresowała inna informacja, a mianowicie to,

że cały ten Hexenplatz należał do majątku rodziców Ewy Braun -

kochanki a potem żony Adolfa Hitlera! Były tam także domy

wczasowe należące do RSHA... Niestety, tej informacji nie udało się

nam dotychczas zweryfikować. Z tego, co nam wiadomo - sprawę

Hexenplatzu bada znany legnicki ufolog Jarosław Krzyżanowski

znany jako Fox Mulder polskiej ufologii i jego ekipa z “Kontaktu".

Jerzy Gracz w swym artykule twierdzi, że w lecie 1937 r. na

majątek ów spadła z nieba, zataczając się i kolebiąc w powietrzu,

dziwna świetlista kula. Kula owa spadła i rozbiła się - przy czym

okazało się, że nie była to kula, a dysk. Tak się składa, że ta świetlista

otoczka mająca formę kuli, zawierała w sobie latający dysk. Potem,

w 1938 r. do Jeleniej Góry, przybyli najwybitniejsi hitlerowscy fizycy

jądrowi - Heisenberg, von Laue i Hahn. Niestety, nie udało się nam

sprawdzić tej informacji, zaś od mjr mgr Stanisława Siorka nie

uzyskaliśmy także potwierdzenia tego faktu, choć nie wykluczył on

możliwości takiego wydarzenia. Według niego, Niemcy byli

mistrzami kamuflażu i utajniania, zatem takie wydarzenie, jak

spotkanie kilku fizyków w kurorcie nie budziło niczyjego zdziwienia

i przeszło niezauważone... - a zresztą było ono ponoć GANZ

background image

GEHEIM ergo o nim nie mógł się dowiedzieć nikt niepowołany.

Kilkukrotnie tu już wzmiankowany Tadeusz Łukawski swego

czasu opowiedział nam o tym, jak do “Der Riese" przybyli razu

pewnego wysocy oficerowie Wehrmachtu i SS, przy czym był tam

także sam Wehrner von Braun... To było coś, do czego von Braun

nie przyznał się nigdy swym mocodawcom z USA. Okazuje się

jednak, że dr von Braun w “Der Riese" był i to z całą świtą. Jednemu

z oficerów wypadły papiery z teczki i rozwiał je przeciąg. Tadeusz

Łukawski podniósł jeden z nich - był napisany gotykiem, a na górze

znajdowała się pieczęć ze słowem Peenemunde...

To jest następna zagadka. Hexenplatz jest miejscem, gdzie bardzo

często obserwuje się NOLe, co kojarzy się z faktami obserwacji UFO

w okolicach baz wojskowych - składowisk broni rakietowo-jądrowej

Północnej Grupy Wojsk Sowieckich dyslokowanych w Polsce po II

wojnie światowej. Wiemy, że tego rodzaju instalacje znajdują się w

centrum uwagi NOLi.

Po odejściu wojsk rosyjskich we wrześniu 1993 r. NOLe pojawiają

się wciąż nad tym terenem... Możliwym jest także to, że częste loty

Ufitów mają związek z katastrofami powodziowymi z lat 1997 i 1998

czy zniszczeniem gleby na tym obszarze, ale nie sądzimy, by była to

j e d y n a przyczyna Ich zainteresowania. Możliwym jest, że w

rejonie Czernicy w latach 30. coś spadło, co naprowadziło

hitlerowców na myśl skonstruowania broni jądrowej, co później

rozpracowywano w “Der Riese". I to właśnie dlatego pracowano nad

tym w Górach Sowich czy Kaczawskich, a nie w Saarze czy Ruhrze,

nie mówiąc już o Berlinie-Dahlem. To znalezione “coś" n i e

m o g ł o być przewiezione przez terytorium Rzeszy, a to ze względu

background image

na to, że owo “coś" naraziłoby na niebezpieczeństwo obywateli

Niemiec... - więc trzeba było zbudować laboratoria badawcze i cale

zaplecze niedaleko miejsca znalezienia tego “czegoś".

Jest coś jeszcze - Dolny Śląsk w tym czasie był niemal totalnie

zgermanizowany a to gwarantowało całkowite bezpieczeństwo i

tajność tych inwestycji. Rosjanie i Amerykanie nie byli w stanie

posłać tam jakiejkolwiek grupy dywersyjnej, bo ta natychmiast

zostałaby zdemaskowana, otoczona i zlikwidowana - to pewnik! Tak

właśnie po II wojnie światowej polskie UB, WOP i KBW rozprawiło

się z post-hitlerowskim Wehrwolfem. Także zmasowany nalot

dywanowy nie doszedłby do skutku, bo musiałyby jego bombowce

pierwej przelecieć co najmniej 2 tys. km i przebijać się przez

wszystkie systemy niemieckiej obrony przeciwlotniczej. Jednym

słowem powtórzenie nalotu 600 bombowców na Peenemunde

zdałoby się psu na budę w przypadku Gór Sowich czy Kaczawskich.

Ten numer był nie do powtórzenia! Wydaje się zatem, że na Dolnym

Śląsku stało się coś, co nie mogło ujrzeć światła dziennego przed

jakimś - bliżej nieokreślonym Dniem D?!

W latach 1991 i 1993 szukając śladów NOLi w Kotlinie

Jeleniogórskiej i Karkonoszach, spotkaliśmy się z dwojgiem

mieszkańców Karpacza: panią mgr Ewą Katarzyną T. i mgr

Witoldem Sz., którzy zgłosili nam swe obserwacje UFO w rejonie

Karpacza i Doliny Sowiej. W rozmowie z nimi dowiedzieliśmy się o

krążących po Karkonoszach plotkach i pogłoskach na temat tajnego

hitlerowskiego lotniska d l a h e l i k o p t e r ó w położonego

gdzieś na Przełęczy Karkonoskiej. Te niemieckie pionowzloty miały

być hangarowane w ogromnych halach wykutych w skałach... Brzmi

background image

to możliwie i do przyjęcia - ale z drugiej strony trudno przypuścić, że

hale owe mogą znajdować się wewnątrz Małego Szyszaka czy Tępego

Szczytu albo Smogorni... Jednocześnie wbrew temu jest niezmiernie

łatwo wyobrazić sobie start czy lądowanie V-7 z/na siodle

Karkonoskiej Przełęczy, gdzie teren idealnie sprzyja przyjmowaniu

wszelkich pionowo startujących i lądujących pojazdów

powietrznych! Coś takiego jest akurat możliwe. Dyskoplan V-7 był

testowany nad morzem, a zatem musiał być próbowany także w

górach. Karkonosze pasują do tego idealnie, bo nie są wysokie, a na

dodatek mają dobrze rozwiniętą sieć dróg. A zatem dlaczegóżby nie?

W Karkonoszach znajduje się jeszcze coś, co z pewnego punktu

widzenia jest szalenie ważne - tam w latach 40. znajdowała się... -

stacja polarna! O tym, co mają wspólnego V-7 z polarnikami,

opowiemy w następnych rozdziałach.

Karkonosze skrywają wiele tajemnic - m.in. tajemnicę “złotego

pociągu" (podobno odnalezionego w rejonie Piechowic) tajemnicę

“skarbu Wrocławia" (poszukiwanego od 1945 r.) i innych mniejszych

skarbów, które niemieccy żołnierze uciekający na zachód skrywali

przed hordami Rosjan... Jesteśmy przekonani, że ów “skarb

Wrocławia" był niczym innym, jak dokumentacją laboratorium inż.

Miernego z zakładów na Psim Polu - i kto wie, czy nie ma w nim

także.., artefaktów pozaziemskiego pochodzenia?! ...

Skąd te przypuszczenia? Stąd, że gdyby ktoś chciał coś ukryć, to

Karkonosze ze swym literalnie podziemnym światem sztolni i

szybów stwarzają idealne warunki do chowania czegokolwiek - od

skrzynki z kosztownościami do “złotego pociągu" czy Bursztynowej

Komnaty. Karkonosze są podziurawione jak szwajcarski ser. Trzeba

background image

tylko skarb włożyć do szybu albo sztolni i odpalić przy wejściu mały

ładunek wybuchowy... Potem ktoś mógłby tego szukać do śmierci!...

Istnieją w Karkonoszach dwa miejsca, gdzie mógłby być ukryty

skarb Wrocławia: Biały Jar na obszarze masywu Śnieżki i stoki

Sobiesza lub Ostrosza między Sobieszowem a Piechowicami. Słynny

poszukiwacz skarbów i eksplorator Ryszard Wójcik właśnie tam

sytuuje miejsce ukrycia przez Niemców “złotego pociągu" w tunelu,

którego wejście zawalono wybuchem. Pomiar teleradiestezyjny

potwierdza tą hipotezę, ów skarb najprawdopodobniej znajduje się

w obrzeżu Doliny Cichej, opodal ruin starej huty. Legendy

karkonoskie sytuują miejsce schowania “skarbu wrocławskiego"

także w paśmie Pogórza Łomnickiego - na szczytach Witoszy lub

Grodnej. A. Sukmanowska, S. Stolarczyk oraz już tu wzmiankowana

J. Lamparska zasadniczo nie wykluczają tej lokalizacji, ale na

podstawie relacji ludzi, którzy byli tu krótko przed i po agonii III

Rzeszy nie są w stanie powiedzieć niczego konkretnego, wszyscy

“coś widzieli", ale co? - tego nikt nie wie... Byłoby nie od rzeczy

dokonać sondażu przy pomocy mikroładunków wybuchowych w

poszukiwaniu podziemnych pustek. Mikrosejsmika może wykazać

dokładne położenie podziemnych przestrzeni i wszelkich innych

zmian ciągłości gleby czy skały.

Poza tym zaproponowaliśmy już mjr mgr Stanisławowi Siorkowi z

Wrocławia dokonanie dokładnej analizy zdjęć lotniczych i

kosmicznych Kotliny Jeleniogórskiej i innych ciekawych i

“skarbonośnych" miejsc Dolnego Śląska, wykonanych przez

amerykańskie LANDSATy i francuskie SPOTy. Można na tych

zdjęciach wykryć anomalie o rozmiarach 80 x 80 m (LANDSAT) czy

background image

nawet 30 x 30 (SPOT) - zdjęcia udostępnia w Internecie firma

Microsoft. Mjr mgr Siorek domniemywał, że CIA już coś takiego

dokonała i dlatego zainteresowała się zamkiem Książ. Jak dotąd, do

tej transakcji nie doszło...

Interesującą jest także informacja o tym, że Książ łączy z Górami

Sowimi podziemny tunel... Czy taki tunel mógł łączyć Karkonosze z

Książem? Nie zapominajmy o tym, że Niemcy byli doskonałymi

konstruktorami i ich budowle do dziś dnia spełniają doskonale

swoją rolę, przeciwstawiając się niszczącemu działaniu czasu.

Dlatego jesteśmy niemal pewni tego, że prędzej czy później skarby

Sudetów wyjdą na światło dzienne.

I jeszcze a propos skarbów - po wojnie obszar Karkonoszy był

penetrowany przez zachodnie wywiady od CIA i BND aż po SDECE i

MI-6. I czego ci panowie w ciemnych okularach i postawionych

kołnierzach płaszczów tam szukali? Uranu? Skarbów? Dzieł sztuki?

Nie. Niczego takiego. Podejrzewamy, że oni poszukiwali ni mniej ni

więcej, ale serca" dyskoplanu V-7, jego jądrowego (czy nawet

termojądrowego) silnika!

Amerykanie mieli uranu i toru dosyć u siebie. Sowieci

eksploatowali uran przede wszystkim w krajach tzw. demokracji

ludowej i doprowadzili do tego, że w latach 50. polskie pokłady tego

pierwiastka stały się nieopłacalne do wydobycia.

Nuklearny napęd V-7! Właśnie o to szło - aby latający dysk mógł

rozwinąć prędkość 2000 km/h i więcej - a to jest 1,7 Ma, aby w kilka

sekund osiągnąć pułap 12 km i aby unieść ładunek rzędu 5 ton -

trzeba mieć silnik całkiem nowej generacji. Silnik ten wynalazł dr V.

Schauberger i jego planów nie oddał nikomu, nawet za cenę 3 mln

background image

ówczesnych dolarów!

To właśnie dlatego zachodnie wywiady czesały te góry. Nie

interesowało ich złoto, uran czy dyslokacja wojsk sowieckich.

Chodziło tu o genialne wynalazki uczonych Trzeciej Rzeszy, które

Sowieci wywieźli na Syberię, jak to się stało z laboratorium i

zakładami inż. Miethego we Wrocławiu i zakładami produkującymi

na potrzeby Luftwaffe w innych miastach, w których stanęła

grabieżcza stopa czerwonoarmisty... Już wtedy Stalinowi marzyła się

III wojna światowa, a marzenie to było aktualne aż do 1989 r., kiedy

to padł sowiecki kolos i rozpadł się Układ Warszawski - m.in. dzięki

poświęceniu i szaleńczej odwadze polskiego patrioty - płk Ryszarda

Kuklińskiego, dzięki któremu ocalała nie tylko Polska, ale także cała

Europa od atomowego piekła, w które chciała ją wtrącić garstka

ogłupionych wódką i władzą oszołomów z Kremla. A wszystko

zaczęło się wśród gór Dolnego Śląska i trzcinowisk Uznaniu...

background image

ROZDZIAŁ 8

HITLEROWSKI WEHRMACHT NA ANTARKTYDZIE

Bursztynowa Komnata (i więcej) w liście naszego

informatora - Jednostki do walki poza kręgiem polarnym w

Kowarach - Niemcy zajmują norweski sektor na

Antarktydzie - Operation High Jump: Amerykańskie

dywizje na Szóstym Kontynencie.

Istnieje wiele wskazówek po temu, że uran w okolicach Kowar

wydobywało się już wcześniej. Najpierw Niemcy wywozili go do

siebie, a po ukończonej wojnie zmienił się kierunek wywozu i

adresaci.

To, że wydobywali go niewolnicy pozostało bez zmiany. Sowieci

rabowali u nas do 1956 r. - potem doszli do wniosku, że dalsza

eksploatacja jest nierentowna i rabowali już u siebie na Uralu.

Nas będzie interesować to, czy hitlerowcy znali technologię, która

umożliwiałaby wykorzystanie izotopów

233

U i

238

U oraz

239

Pu w

prętach i pastylkach paliwowych, w prymitywnych reaktorach

jądrowych? Oficjalna odpowiedź brzmi “nie", ale...

Na początku 1997 r. otrzymaliśmy list z Kowar od mgr Bogdana

W., w którym pisze on dosłownie tak:

27.

Wydobycie uranu - Niemcy kilka lat wydobywali w

Kowarach uranową rudą. W latach 30. przesyłali rudę

238

U do

dalszego rozpracowania do Berlina-Dahlem. Już po wojnie

Rosjanie natknęli się na naładowane rudą wagony z

background image

dokumentami spedycyjnymi.

28.

Góra Grabowiec - istnieją tam zatopione pomieszczenia.

Wojsko próbowało się tam dostać - ale bezskutecznie.

Wyrabiano tam ciężką wodę (!!!).

29.

Krzaczyna - niezbadane podziemia fabryki lotniczej. Na

powierzchni pozostało dużo części lotniczych i wiele miedzi,

dokładniej mówiąc - cienkich miedzianych rurek i ołowiana

płyta o rozmiarach 1 x 1 x 0,2 m. Jedna z podziemnych hal ma

kształt 1/4 koła o promieniu 120 m.

30.

Lotnisko na Kowarskim Grzbiecie i Kowarskiej Przełęczy jest

niemożliwe, bo były one porośnięte lasem i kosówką.

31.

Grodna - w latach 70. wojsko znalazło dokumenty o

działalności niemieckich służb radionasłuchu. W ruinach

zamku była zlokalizowana na niedalekiej łące podziemna

komora, ale nie udało się do niej dotrzeć.

32.

Przełącz Karkonoska - tam także wojsko przeszukało całą

okolicą. Znaleziono podziemne korytarze w Borowicach zalane

wodą i odstrzeloną skałą na dokończenie Drogi Sudeckiej.

33.

Kowarski Grzbiet - nieco poniżej grzbietu znajdowała się

przysiółka Forstbauden (dziś Budniki), gdzie dziś są tylko

ruiny. (...) Przed wojną postawiono tam dwa domy na

solidnych betonowych fundamentach. Nieopodal w lesie

znaleziono stal zbrojeniową i worki cementu - może

pozostałości po budowie tych domów. Mam informacją, że

nocą wychodziły ze wsi straże i włączały wentylatory. Szkoliły

się tam grupy dywersyjno-rozpoznawcze. Na szczycie Łysej

background image

Góry, koło Budników, przy drodze znajdował się podziemny

tunel. Jeszcze w szkole podstawowej moi koledzy chcieli

sprzedać hełmy i maski przeciwgazowe pochodzące stamtąd.

Tunel zasypano w 1965 r. i dziś go już nie można znaleźć.

34.

Jeżeli idzie o Bursztynową Komnatę, to wierzę wyjaśnieniom

o. Klimuszki, że zniszczono ją pod Olsztynem. Jednak co

ciekawe, w Kowarach znaleziono nieśmiertelnik niemieckiego

żołnierza z numerem obozu jenieckiego koło Olsztyna... "

Tyle mgr Bogdan W. Oczywiście, że zgadzamy się z jego

uwagami. Samolot - taki, jakie znamy z codziennej praktyki - nie

mógłby lądować w żadnym miejscu Karkonoszy z wyjątkiem lotnisk

Jeleniej Góry, to oczywiste. Ale - jak tu już niejednokrotnie

mówiliśmy - my szukamy samolotów pionowego startu i lądowania,

a ten może siadać byle gdzie, jeżeli ma tylko kawałek równego

terenu do dyspozycji...

Co do szkolenia dywersantów, to inne źródła dodają do tej

informacji także i to, że w Kowarach były szkolone tylko e l i t a r n e

jednostki wojskowe. Żeby było ciekawiej, to te jednostki były

szkolone nie do walki w rejonach subpolarnych, jakie mamy np. w

Norwegii czy Kanadzie, ale do działań w warunkach polarnych,

takich jakie mamy w Arktyce i na Antarktydzie!... Celem tego

szkolenia było po prostu opanowanie Szpicbergenu, Wyspy Jana

Mayena, Islandii, Grenlandii, wysp Archipelagu Arktycznego

Kanady i Arktyki! A właśnie! - od 1940 r. Także - polarnych,

antarktycznych posiadłości Norwegii. To już nie była robota dla

górskich strzelców Gebirgsjagerregimentu gen. Dietla (którzy

szybko opanowali Norwegię), ale dla specjalnych sił przeznaczonych

background image

do walki w ekstremalnych warunkach klimatycznych obu Biegunów

naszej planety!...

Nasuwa się tu ciekawa dygresja - otóż jak wyglądałaby wojna,

gdyby hitlerowcy zawarli pakt z południowymi republikami ZSRR

wymierzony przeciwko Rosji? Hitler popełnił duży błąd atakując

ZSRR nie przygotowawszy uprzednio gruntu w “stanach":

Kazachstanie, Uzbekistanie, Tadżykistanie, itd. Posługując się

wojskami tych republik przekabaconych na narodowy socjalizm i

idąc na fali nienawiści do Stalina, mógłby wziąć Rosję w trzy ognie:

od zachodu z Polski, Czechosłowacji, Węgier, Rumunii i Bułgarii via

Morze Czarne; od północy z Norwegii i Finlandii (Finowie nie mieli

powodów, by kochać Sowietów za 1939 rok...) i od południa ze

strony “stanów"... Dzięki Bogu - Hitler tego nie zrobił i przegrał

kampanię rosyjską.

Ale ad rem - w maju 1940 r. padła Norwegia. Jej władze na czele z

królem Olafem wyemigrowały do Anglii, skąd kierowały norweskim

Ruchem Oporu, któremu zawdzięczamy zniszczenie fabryki D

2

0 w

Rjukan i zatopienie całego jej zapasu -200 kg w wodach jeziora

Tinnsjo (wg innych źródeł w jeziorze Mjosa). Poza ziemiami

Królestwa Norwegii hitlerowcom zachciało się także jego posiadłości

antarktycznych. Obsadzenie antarktycznych posiadłości Norwegii

przypadło w udziale specjalnej jednostce dowodzonej przez Alfreda

Richtera. Niektórzy badacze tej najciemniejszej zagadki II wojny

światowej twierdzą, że wszystko zaczęło się już w 1938 r., kiedy to

Richter przeleciał nad Ziemią Królowej Maud i ze swego małego

samolotu zrzucił na teren Neuschwabenlandu (Nowej Szwabii - jak

background image

przemianowała niemiecka propaganda Ziemię Królowej Maud)

kilkanaście proporczyków z hitlerowskim Hakenkreutzem. Tym

sposobem Niemcy złamali wszystkie umowy międzynarodowe

dotyczące podziału Antarktydy. Okupacja tych ziem po zdobyciu

Norwegii była już tylko formalnością...

I tutaj zaczęły się schody. Już w 1941 r. hitlerowcy poczynili

pierwsze kroki do kolonizacji Nowej Szwabii i innych części

Antarktydy, na co wskazuje istnienie stacji antarktycznej “Oazis" w

Oazie Bungera. Dziś tam znajduje się stacja “A. B. Dobrowolski" -

przejęta od ZSRR w 1959 r. Dziś nadaremnie byłoby szukać tam

śladów po hitlerowskich polarnikach, bowiem od 1956 r.

“gospodarowali" tam Rosjanie i jeżeli nawet były tam jakieś dowody

na działalność Niemców, to zostały one dokładnie zatarte...

Kolejna dygresja - stacja antarktyczna “Oazis" a potem “A. B.

Dobrowolski" znajduje się w czymś, co polarnicy nazywają “oazami",

bowiem tak jak saharyjskie oazy, zawierają one wodę w stanie

wolnym w postaci jeziorek i minimalną ilość śniegu oraz lodu. Nie

jest wyjaśnione właściwie, d l a c z e g o te oazy powstały w caliźnie

lodowego pancerza Antarktydy.

A może w y b i t o je potężnymi eksplozjami jądrowymi?... Oaza

Bungera została odkryta przez amerykańskiego lotnika Bungera -

towarzysza wyprawy admirała Byrda, a zatem n i e b y ł o jej przed

1946 r.! A zatem, czy oazy powstały wskutek doświadczeń

niemieckich z bronią jądrową na Antarktydzie? To byłoby do

udowodnienia, wystarczy przejrzeć sejsmogramy z tego okresu z

instytutów sejsmologicznych w Durbanie, Johannesburgu czy Punta

Arenas. Na sejsmogramach wybuch jądrowy pozostawia swój ślad -

background image

pojedynczy wysoki “pik". Znalezienie takiego “pika" świadczyłoby o

tym, że w rejonie Antarktydy przeprowadzano we wczesnych latach

40. testy jądrowe...

Być może już to ktoś zrobił, bo znane były sejsmiczne efekty

wybuchów jądrowych. Ktoś zadał sobie tyle trudu i przejrzał te

rejestry, wykrył cały szereg “pików", wyciągnął wnioski i

...w 1946 r. na Antarktydę wybrał się admirał Richard Byrd, ale

jego ekspedycja przypominała bardziej zbrojną wyprawę zdobywczą,

niż naukowy rejs w wody Antarktyki. Pomiędzy t r z y n a s t o m a

okrętami znajdowały się lodołamacze, lotniskowiec, tankowce i

jeden okręt podwodny! Jednostki te wiozły 25 naukowców i 4100

żołnierzy, 15 dużych samolotów, samoloty zwiadowcze dalekiego

zasięgu, helikoptery i latające łodzie. Szło tutaj o wielkoskalową

Operation High Jump, którą finansował Waszyngton, uchwaloną

przez Kongres USA i realizowaną przez marynarkę wojenną - US

Navy.

Cele wyprawy do Ziemi Królowej Maud (alias Neuschwabenlandu)

- według oficjalnej propagandy - były całkiem naukowe. Hmmm...

Jeżeli tak było w rzeczywistości, to po co w takim razie była

potrzebna Byrdowi ta cała machina wojenna w sile dywizji piechoty?

Co tam Amerykanie robili? I z jakiego powodu -jak twierdzili

chilijscy i argentyńscy dziennikarze - Amerykanie mieli znaczne

problemy z wejściem na brzegi Antarktydy? A dlaczego admirał

Byrd wykonał długi na 200 km marsz przez całą Antarktydę

Wschodnią? Kogo tam szukał? Może faszystów?

Wybacz Czytelniku kolejną dygresję - wiadomo, że kryptonimy

operacji wojskowych mają z ich celami pewien związek i ten High

background image

Jump nie dawał nam spokoju. Kiedy skojarzyliśmy to z

dyskoplanami to od razu wszystko stało się jasne - w porównaniu z

ówczesnymi samolotami, V-7 potrafił rzeczywiście wykonać high

jump! wysoki skok! ...

Być może prawda jest ukryta właśnie tam, bowiem w tych czasach

Niemcy bardzo interesowali się polarnymi obszarami Ziemi.

Wspomnijmy choćby wyprawę okrętu podwodnego U-209 pod

dowództwem komandora Broddy na wody Bieguna Północnego,

która była jednym wielkim niepowodzeniem. Tak wielkim, że teraz

trzeba poszukiwać U-209 na dnie basenu Amundsena czy

Makarowa, 4.000 m pod lodami Bieguna Północnego.

Admirał Byrd powrócił z Antarktydy ze znacznymi stratami w

ludziach i sprzęcie. Najciekawszym jest to, co oświadczył:

Stany Zjednoczone muszą się przygotować do obrony przed

nieprzyjacielem, który dysponuje obiektami latającymi mogącymi

im zagrozić z biegunów naszej planety. "

Gerd Burde twierdzi, że adm. Byrd miał na myśli hitlerowskie

latające dyski, które - wg dr Strangesa - wyrabiano tam, gdzie uciekli

naziści. Oto możliwe lokalizacje:

35.

Neuschwabenland na Antarktydzie,

36.

Półwysep Tajmyr na Syberii, ZSRR,

37.

La Pampa w Argentynie,

38.

Region Południowych Andów,

39.

Taormina na Sycylii,

40.

Mediolan we Włoszech,

41.

Johannesburg w RPA,

background image

42.

Terytorium pomiędzy Bahia Błanca, Cordobą a Salta w

Argentynie,

43.

Reno w stanie Newada, USA.

W tych wyżej wymienionych miejscach mogły - wg dr Strangesa -

znajdować się supertajne hitlerowskie bazy latających dysków. Być

może tak było, ale o tym w zakończeniu. A teraz powróćmy do

zagadek Kowar i okolic.

Karkonosze są - jak tu już nadmieniliśmy - po prostu

naszpikowane sztolniami i szybami jak szwajcarski ser z powodu

permanentnego kopania minerałów i szukania skarbów już od XV

wieku. Kopali i ryli tam, wysadzali w powietrze i rąbali skałę

Ślązacy, Polacy, Niemcy, Walonowie, Czesi, Słowacy, Węgrzy,

Rosjanie i wszyscy inni - których fascynowały te niewysokie góry i

ich bogactwa, tajemnicze i ciemne lasy, które niszczy cywilizacyjny

postęp XX wieku...

Pytamy raz jeszcze: czego oni tam szukali? Oczywiście szło o złoto,

srebro, szlachetne i półszlachetne kamienie - tymi ostatnimi Natura

hojnie obdzieliła Karkonosze i stąd właśnie pochodzi ta rozmaitość

sztolni i korytarzy czy szybów w okolicach Karpacza, Sobieszowa,

Jagniątkowa, Podgórzyna, Szklarskiej Poręby, Piechowic, itd. itp.

Szukano także rud manganu (Mn), molibdenu (Mo) - służących do

uszlachetniania stali no i oczywiście uranu i toru. Na Dolnym Śląsku

znajduje się wiele złóż tych pierwiastków w następujących

lokalizacjach:

44.

Radoniów k./Gryfowa Śląskiego - U,

45.

Kopaniec k./Jeleniej Góry - U, Y, Er, Th,

background image

46.

Kowary-U, Th,

47.

Kletno k./Stronia Śląskiego - U, Y, Er, Th,

48.

Janowice, Rudawy Janowickie U,

49.

Głuszyca, Góry Sowie - U,

50.

Bogatynia - Th, Y, Er,

51.

Okrzeszyn k./Wałbrzycha - U,

52.

Szklarska Poręba - Th, Y, Er,

53.

Lubomierz k./Jeleniej Góry - Y, Er,

54.

Nowa Sól-U,

55.

Wambierzyce - U.

Wszystkie złoża zawierają także rad (Ra) i radon (Rn), które są

produktami rozpadu uranu i toru.

Już wiemy, że to właśnie ze śląskiego uranu Sowieci

wyprodukowali swe bomby atomowe. Poza uranem, na Dolnym

Śląsku znajdują się także i inne minerały, które Niemcy i Rosjanie

mogli wydobywać i używać w technologiach nuklearnych:

SZMARAGDY - czyli Be

3

Al

2

(Si

6

O

18

) - występujące w Strzegomiu i

Ząbkowicach, złoża stanowiące również cenne źródło berylu,

pierwiastka niezbędnego do wybudowania reaktora jądrowego.

Beryl ma jeszcze jedną właściwość - otóż przy bombardowaniu

płytki berylu cząstkami alfa - czyli

2

4

He - emituje on wielką ilość

neutronów i dlatego używa się go do produkcji bomb

neutronowych...

GRAFIT - czysta, alotropowa odmiana węgla - C - służy jako

moderator neutronów w reaktorach jądrowych. Wydobywa się go

m.in. w Wałbrzychu.

background image

CYRKONY - ZrSiO

4

- także HfSiO

4

- zawierające dwa ważne dla

atomowej technologii pierwiastki - cyrkon i hafn. Używa się ich do

budowy reaktorów jądrowych. Występują w Strzegomiu i Jeleniej

Górze.

GRANATY – M

3

M

2

(SiO

4

)

3

- które mogą zawierać cały szereg

pierwiastków użytecznych w technologiach jądrowych. Wydobywa

się je w: Strzegomiu, Sobótce, Jordanowie Śląskim, Świdnicy,

Strzelinie, Ząbkowicach Śląskich, Jeleniej Górze, Nowej Rudzie i

Kłodzku. Jak wynika z tego, Dolny Śląsk zawiera niemal wszystkie

komponenty broni jądrowych czy reaktorów jądrowych.

Wystarczyło to wszystko wydobyć, oczyścić, wzbogacić... i zrobić z

tego wszystkiego bomby A, H czy N, a także środki przenoszenia

tych broni - rakiety V-l, V-2, V-6 czy V-7... Dlatego było potrzeba tak

dużo wody do flotacji rud metali i niemetali w "Der Riese" w Górach

Sowich. Czyż to jeszcze nie jest jasne?

Notabene, w okresie lat 70., za czasów Edwarda Gierka, naszemu

gensekowi wpadło do głowy skonstruowanie naszej własnej, polskiej

bomby wodorowej, czym miał się zająć komendant WAT - gen. dyw.

prof. dr hab. Sylwester Kaliski. Najprawdopodobniej sprawa bomby

H dla Gierka była czymś ubocznym, a gen. Kaliski pracował

najprawdopodobniej nad zupełnie nową bronią. Komponenty do

tego dzieła miał - właśnie na Dolnym Śląsku, co uniezależniało go od

dostaw surowców i sprzętu z ZSRR. Sowietów to wszystko

zirytowało do tego stopnia, że zamknęli polski poligon rakietowy w...

Łebie i zamiast polskich, wprowadzili sowieckie rakiety, zaś gen.

Kaliski zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, co często się

background image

zdarzało ludziom niewygodnym Moskwie za czasów PRL...

Miłośnicy tajemnic Karkonoszy zwrócili naszą uwagę na pewną

miejscowość w okolicy Karpacza - Dolinę Sowią. Faktycznie dolina

ta jest naprawdę niesamowita, szczególnie wieczorami przy

księżycowej pełni, kiedy to dolinę spowija atmosfera trudnego do

zdefiniowania horroru rodem z opowiadań Lovercrafta... Ale ad rem

- w Sowiej Dolinie znajdują się sztolnie, które wycięli w skale

Walonowie - co zostało uwidocznione w nazwach - np. Waloński

Kamień. Byliśmy tam i wydaje się nam, że działały tutaj doskonalsze

narzędzia górnicze, niż prymitywne dłuta i świdry Walonów z XV,

XVI czy XVII wieku i ładunki z silniejszych materiałów

wybuchowych, niż czarny proch...

Czy szukano tam uranu? Być może tak, ale nie znaleziono go. Nie

można jednak wykluczyć, że go tam nie ma. Być może, że w Sowiej

Dolinie ukryto jakieś skarby z czasów II wojny światowej.

Wystarczyło pod osłoną nocy przynieść drogocenny ładunek z

Karpacza do Sowiej Doliny, potem przynieść do najbliższej sztolni

czy szybu, zawalić go wybuchem i zastrzelić współpracowników czy

pomocników.

Proste - nieprawdaż? Tak rozgrywało się to wiele razy, więc mogło

się wydarzyć także i tutaj.

W wielu miejscach Dolnego Śląska mówi się o skarbach

chronionych przez bojowe gazy zgromadzone przez Niemców.

Sądzimy, że jest to bardzo “gorący" ślad. Dlaczego? A dlatego, że

potencjalny znalazca nie miałby tego komu oznajmić, zgodnie z

zasadą, że najlepiej milczy martwy. Skarby nie miały bronić się

magicznymi siłami, ale najzupełniej realnymi środkami w postaci

background image

fosgenu, difosgenu, iperytu, tabunu i innymi paskudztwami.

Znalazca po kilku latach znajdzie otwór do sztolni czy szybu ze

skarbami i z radości zapomni o środkach bezpieczeństwa. Potem już

jest prościutko - kilka głębszych wdechów, jęk szoku i bólu, utrata

świadomości i śmierć po kilku minutach. I to jest koniec, finis,

exitus, a skarb pozostaje nienaruszony. Może to właśnie dlatego

leśne zwierzęta trzymają się z daleka od niektórych obszarów

Sudetów. Wyjaśnienie tego jest proste - one wyczuwają obecność

toksycznych środków bojowych i czającą się śmierć. Jeżeli chcemy

coś znaleźć, to tylko w tych miejscach!

Ale musimy mieć cały zestaw ochronny OP-1 + maska p. gaz. Jest

nadzieja, że woda w czasie wielkiej powodzi w 1997 r. wytłoczyła

gazy trujące z podziemnych komór (co jednocześnie tłumaczyłoby

jej toksyczność) - ale to już jest nasz domysł. Trzeba zlokalizować

takie miejsca i zbadać, co się w nich znajduje... Mogłoby to

doprowadzić do stworzenia ogólnej teorii poszukiwania skrytek z

gazowymi zabezpieczeniami, ale to już robota dla profesjonałów w

rodzaju Mela Fishera, Clive Cusslera czy naszego Ryszarda

Wójcika... My, jako amatorzy, możemy ostrzec innych amatorów

przed takiego rodzaju “niespodziewankami", których można się

spodziewać także na Dolnym Śląsku, w postaci fugasów i granatów

gazowych w sztolniach i szybach. A nie są to jedyne “przyjemności" i

“atrakcje", które mogą Was spotkać!

W sierpniu 1993 r. w Piechowicach zwiedziliśmy tunele wycięte w

stoku Sobiesza od strony Cichej Doliny. Wyrąbano je w masie

różowego granitu, w której od czasu do czasu błyskały kryształy

kwarcu - ale czy rąbano ten granit tylko po to?

background image

Już na pierwszy rzut oka jest oczywiste, że kiedyś wycięto ze

zbocza kilkaset metrów sześciennych granitu, a przecież to nie mógł

być kamieniołom! Kopalnia kryształu górskiego? - być może, ale co

w takim razie robią w dolinie Cichego Potoku dziwne struktury z

cegieł, wyglądające jak szyby wentylacyjne? Dziś są wypełnione

ziemią i zarosłe roślinami, a jakiemu celowi służyły pół wieku temu?

Kominy wentylacyjne? A skoro tak, to pytamy: komu i po co i gdzie

dostarczały one powietrze?! Tak więc może ma rację legenda

sytuująca “złoty pociąg" gdzieś w zboczu Sobiesza czy pod Cicha

Doliną? Zagadka ta jest jeszcze bardziej interesująca dlatego, że

właśnie w bliskości Piechowic może znajdować się klucz do

największej tajemnicy nie tylko II wojny światowej, ale również

całego XX wieku.

Cóż to takiego?

Przecież to UFO jest taką tajemnicą.

Ale jeszcze zostańmy na chwilę przy Twierdzy Kłodzkiej.

Twierdza ta została wybudowana już w XVIII wieku, a w czasie II

wojny światowej znajdował się tam obóz jeniecki Stalag VIIIa - poza

tym było tam ciężkie więzienie dla jeńców wojennych. To mówią

oficjalne przewodniki.

Przewodnicy, którzy prowadzili wycieczki po szlakach

turystycznych Twierdzy mówili nam, że w czasie wojny znajdowała

się tam fabryka elektrycznych i elektronicznych podzespołów do

rakiet V. Co najciekawsze - te podzespoły wywożono potem do “Der

Riese" i do Peenemunde. W fabryce pracowali sowieccy jeńcy

wojenni, których Niemcy zamordowali i pochowali na cmentarzu

Stalagu VIIIa. Nieszczęśnicy ci i tak zostaliby po tzw. "Wyzwoleniu"

background image

rozwaleni przez NKWD za tchórzostwo w obliczu wroga na rozkaz

obłąkanego zbrodniarza z Kremla...

Podziemna fabryka miała się znajdować pod twierdzą i to głęboko

- na 12 kondygnacji - tymczasem dla turystów udostępniono tylko

dwie... Ostatnich 10 zalano wodą, a wejścia do nich Niemcy

wysadzili w powietrze. To właśnie tam toczy się m.in. akcja

ostatniego odcinka serialu Konrada Nałęckiego “Czterej pancerni i

pies".

Autor tej wojennej epopei, według której Konrad Nałęcki

zrealizował ten najpopularniejszy serial w PRL, płk Janusz

Przymanowski (zmarły w lipcu 1998 r.), mimo tego, że sam był

zaprzysięgłym komunistą, przedstawił w niej bardzo ważną myśl. Na

stronicach jego powieści, w rozdziałach 11, 12 i 13 tomu II, czytamy o

tym, jak to załoga czołgu T-34 “Rudy" o numerze taktycznym 102

toczy zwycięski bój z hitlerowskim desantem, którego zadaniem było

ewakuować z terenów zajętych przez Polaków i Rosjan kontenery z

rozszczepialnym materiałem. Z kolei na filmie, całe to wydarzenie

rozgrywało się w okolicach Gdyni-Babich Dołów i Oksywia(!) –

ciekawe czy płk Przymanowski i Konrad Nałęcki tylko przez

przypadek umieścili tam swych bohaterów? A może było w tym coś

więcej? Kręcąc X i XI odcinek “Pancernych" obaj realizatorzy

musieli wiedzieć coś więcej, niż to trąbiła i wbijała nam w głowy

peerelowska propaganda...

Po zwalczeniu desantu niemieckiego, który jednak załadował

pojemniki na pokład U-Boota “Hermenegildy", sowieckie lotnictwo

topi U-Boota i na tym kończy się ten sensacyjny epizod. Jest jednak

drugie dno tej historii - otóż sowiecki generał dokładnie wiedział o

background image

jaki ładunek toczy się gra. Powiedział o tym polskiemu dowódcy

brygady pancernej a ten załodze “Rudego". Po akcji “Hermenegilda"

załoga ta zostaje wysłana do forsowania Odry - w najgorszy ogień, a

nuż polscy czołgiści zginą w boju i prawda o wiedzy sowieckich

generałów nigdy nie wypłynie na wierzch?... Bo to jest doprawdy

ciekawe - oficjalnie mówi się, że Sowieci nic nie wiedzieli o broni

jądrowej nad którą pracowali ci obrzydliwi kapitalistyczni i

burżuazyjni uczeni i wojskowi, a tu masz... sowiecki generał wie nie

tylko o uranie, to zna jeszcze równoważnik trotylowy! Jakież foux-

pas! Pułkownik Przymanowski przemycił w powieści i filmie

prawdę, której ujawnienia tak bali się włodarze Kremla i ich

warszawskie podnóżki!

Takich “foux-pas" jest w tej powieści więcej i dość dużo mówi się o

rzeczach, o których czytało się jedynie w podziemnej literaturze

sprowadzanej z Zachodu, czy wysłuchiwanych na falach RWE, VoA

czy SVOBODA... No bo np. co robił Polak Janek Kos i Gruzin

Grigorij Saakaszwili w Przymorskim Kraju nad brzegami Pacyfiku?

Albo jak znalazł się w Rosji Wasyl Selmen alias Olgierd Jarosz,

dowódca “Rudego" numer 1? A czy nie jest zagadkowa jego śmierć?

Wszak Gustlikowi Jeleniowi pokazał się on na moment w Spandau -

wychodząc z ziemianki sztabu brygady... A może Selmen/Jarosz

został po prostu przeniesiony do GRU? Historia wywiadów i

kontrwywiadów zna nie takie numery! I tak dalej, i temu podobnie...

Dlatego na miejscu niektórych co bardziej oszołomowatych

krytyków literackich i filmowych nie wieszałbym psów na płk

Przymanowskim, bo w “Czterech pancernych..." powiedział on

więcej prawdy, niż niejeden historyk po 1989 r. Janusz

background image

Przymanowski był korespondentem wojennym armii Berlinga, więc

widział i słyszał niejedno. I nie mógł napisać zbyt dużo - wszak pisał

to we wczesnych latach 60. i dlatego musiał trzymać się prawa

Burdego - “kto wie, nic nie mówi - kto mówi, nic nie wie".

Wróćmy do Dolnego Śląska, gdzie zakłady umieszczone w takich

miejscowościach jak: Dzierżoniów, Kłodzko, Świdnica, Legnica czy

Wrocław pracowały dla hitlerowskiego programu broni V i nie są

obce dla badaczy tego problemu. Ci, którzy tam pracowali i przeżyli,

po powrocie do domu byli przesłuchiwani przez oficerów NKWD,

GRU czy po prostu Armii Czerwonej jak to było z Tadeuszem

Łukawskim i innymi. Sowieci za wszelką cenę chcieli wydrzeć

hitlerowcom sekret broni V, bo j u ż w t e d y - gdy umilkły salwy II

wojny światowej - planowali III wojnę światową a jej preludium

odegrało się w 1946 r. na niebie Szwecji, Norwegii, Danii i Finlandii.

Twierdza Kłodzka jest jednym ogniwem z długiego łańcucha

miejsc, w których prowadzono prace nad częściami samolotów,

rakiet i dyskoplanów V-7. Te części były potem wywożone do

Mimoyecąues, Epperleąues i innych miejsc, skąd w postaci

pocisków leciały na Londyn, Antwerpię... - w celu spełnienia

diabelskiego życzenia Fuhrera III Rzeszy by zetrzeć i spalić te miasta

na proch i popiół. Nikt nie wie, do czego doszłoby, gdyby

hitlerowcom udało się skonstruować bombę A, H czy N plus latający

ponaddźwiękowo dysk. Spełniłaby się ponura wizja P. K. Dicka w

której Niemcy i Japończycy wygrali II wojnę światową. Po nas

zostałby jeno popiół z krematoriów Auschwitz, Birkenau, Sttuthofu,

Sobiboru, Treblinki i innych miejsc masowego mordowania.

Na całe szczęście dla nas - Słowian, Żydów i Cyganów (którzy

background image

mieli iść w pierwszej kolejności “do gazu") - te obłąkańcze plany

zostały pokrzyżowane. I stało się inaczej.

background image

ROZDZIAŁ 9

URANOWY SZLAK NIBELUNGÓW

Walka o strategiczne surowce trwa - ślady wiodą do

Jachymowa - Poszukiwania w Beskidach, Górach

Świętokrzyskich i Tatrach - Zbyt wiele bunkrów, jak na nasz

gust: Baza Spała-Konewka-Jeleń - Niebezpieczny ładunek

pociągów pancernych.

Odetchnijmy trochę od Sudetów i przenieśmy się gdzieś indziej,

tam gdzie naziści prawdopodobnie pracowali nad swymi broniami i

pozyskiwali rudy pierwiastków służących w technologiach

jądrowych - bowiem dyskoplan V-7 spełniał rolę idealnego nośnika

dla wszelkiego rodzaju broni masowego rażenia.

Nasz przegląd zaczniemy w miejscach poszukiwań rud uranowych

poza Sudetami. Potem spróbujemy wyjaśnić przeznaczenie

kompleksu budowli w Spale, Konewce i Jeleniu i kompleksu

bunkrów w Grzechyni k./Makowa Podhalańskiego, na czym się nie

kończy ten sezam tajemnic, jako że każdy nowy dzień przynosi nowe

odkrycia i wydarzenia... - i więcej pytań, niż odpowiedzi na nie.

W czasie II wojny światowej, hitlerowcy prowadzili wielkoskalowe

poszukiwania rud metali nieżelaznych, a to dlatego że głód

surowcowy zmuszał do zmian w ekonomice Rzeszy i szukania coraz

to innych zamienników - stąd Niemcy stali się mistrzami ersatzów,

ale i tak musieli oni szukać coraz to innych źródeł zaopatrzenia w

nie. To wiedzą wszyscy, ale musimy te sprawy przypomnieć, bo bez

background image

tego nie zrozumiemy, co właściwie działo się w 1943 r. na

pograniczu polsko-słowackim.

Jeżeli idzie o Beskidy, to wedle tego, co nam opowiadali tamtejsi

mieszkańcy wynika, że prace poszukiwawcze za tymi rudami

prowadzono w rejonie Bystrej Podhalańskiej, Osielca, Sidziny (w

rejonie Sidziny istniały dwa gorące źródła, co mogło być przesłanką

do wysnucia wniosku, iż znajdują się tam struktury podobne do

utworów Gór Kruszcowych czy Karkonoszy, gdzie znajdują się także

rudy uranu), Żarnowki czy Zawoi.

Wszędzie tam, gdzie prowadzono poszukiwania (o ile możemy

wierzyć byłym żołnierzom jednostek Armii Krajowej operujących na

tym terenie) znajdują się kamieniołomy. Do poszukiwań włączyli się

także specjaliści z Armii Czerwonej i ich działalność trwała aż do

1950 r.

Wróćmy w Beskidy - jak już tu nadmieniliśmy, wywiad AK

śledzący działalność Niemców w Beskidach, uzyskiwał informacje o

tym, że hitlerowcy poszukują rud uranu, molibdenu i tytanu. M.in.

szukano tych rud w rejonie Babiej Góry Beskidzie Wysokim. Ślady

tych poszukiwań możemy dziś widzieć w rejonie koło szczytowej

Diablaka i Cylu a także przy Przełęczy Brona. Na szczęście tu i gdzie

indziej uranu nie znaleziono, a flisz karpacki nie odpowiadał

strukturom uranonośnym Jachymova...

Mieszkaniec Jordanowa - Tadeusz Łukawski i mieszkaniec

Makowa Podhalańskiego Józef Mędrala - z którymi rozmawialiśmy

na ten temat - twierdzili, że takie właśnie były poglądy

nazistowskich geologów.

Jachymov jest typowym przykładem na to, że hitlerowcy byli

background image

doskonale poinformowani o zasobach rudy uranowej w tym rejonie

- Gór Kruszcowych w Republice Czeskiej. Wydobycie radu z rudy

uranowej Jachymova zaczęło się już ok. 1900 r. a w roku 1939

stanowiło 1/3 produkcji uranu na świecie. Do Jachymova wiodły

hitlerowskich uczonych odkrycia prof. Otto Hahna i jego

współpracowników z Kaiser Wilhelm Institut w Berlinie -

rozszczepienie jądra uranu. To właśnie z Jachymova prof. Hahn

otrzymał 5 ton radioaktywnego materiału, z którego uzyskał i

wyizolował 0,5 g protaktynu (Pa). Jego próby w grudniu 1938 r. - na

krótko po zajęciu przez Niemców Jachymova - prowadziły prosto ku

zbudowaniu “urządzenia uranowego" (czytaj: reaktora jądrowego),

w którym miano używać jako paliwa uranu wyizolowanego z rudy

uranowej przez firmę Degussa.

Jeżeli idzie o Żarnówkę, to nie znajdziemy tu kamieniołomów, ale

w lasach Przysłopskiego Wierchu można jeszcze ponoć znaleźć

resztki wież wiertniczych, przy pomocy których prowadzono

odwierty badawcze.

Inna wersja wydarzeń mówi, że wieże te rozmontowano i

wywieziono w nieznanym kierunku.

Kolejnym miejscem, w którym Niemcy szukali uranu były Tatry -

a dokładniej rejon DW “Księżówka" (kamieniołom), Dolina Białego,

Stara Robota, Kominiarski Wierch (Kominy Tylkowe), Kopa Magury

i najprawdopodobniej Kopa Kondracka. W Wysokich Tatrach

poszukiwania prowadzone były w rejonie turni Mnicha nad

Morskim Okiem i Czarnego Stawu pod Rysami. Co do Tatr

Słowackich, to nie mamy informacji na ten temat, ale

domniemywamy, że takie poszukiwania też tam miały miejsce. Tak

background image

czy owak, wyniki tych poszukiwań musiały być zerowe bowiem w

Tatrach nie ma złóż rud uranowych czy torowych. Do dziś dnia

znajdują się tam tunele i szybiki poszukiwawcze wycięte w skale.

Być może hitlerowcy szukali w Tarach nie tyle rud uranu, ile...

wejścia do podziemnego państwa Agharti? - tak jak to miało miejsce

w rejonie Aggtelek na Węgrzech i w Słowackim Krasie? O tym

jeszcze powiemy w innym miejscu.

Co do Gór Świętokrzyskich, to wiadomo, że rudy uranowo-torowe

z domieszkami hematytu, syderytu i pirytu znajdują się w Rudkach

k./Nowej Słupii, Daleszycach i Bodzentyna - jak dowodzi tego

materiał statystyczny zebrany przez świetnie zapowiadającego się

małopolskiego ufologa Bartosza Soczówkę z MKM UFO “Spodek" w

Miechowie, właśnie w tym mieście i jego okolicach często obserwuje

się NOLe. W pozostałych też. A to potwierdza fakt monitoringu

naszych złóż uranowo-torowych przez Obcych... Niemcy także

musieli wiedzieć o tych złożach (małych, bo małych, ale zawsze) i

mając nadzieję na więcej już umieścili kompleks przetwórczy rud

uranowo-torowych w okolicach Spały-Konewki i Jelenia. O tym

jeszcze powiemy później.

To byłoby na tyle, co do niemieckiej działalności w czasie II wojny

światowej na Podhalu, Podtatrzu i w Tatrach. Pozostał jeszcze

Beskid Mały - w Beskidzie Małym znajdują się także niewielkie złoża

żelaza w postaci syderytu i limonitu w okolicach Łamanej Skały

(Madohory) a w Krzeszowie wytapiano rudę. Niemcy mieli nadzieję,

że tam także - jak i w Górach Świętokrzyskich - będą złoża rud

uranowo-torowych. Niestety, zawiedli się, bowiem Beskid Mały jest

młody - trzeciorzędowy, zaś Góry Świętokrzyskie liczą sobie ponad

background image

700 min lat. Złoża uranu nie byłyby w stanie się utworzyć... Ale i tu

hitlerowcy przygotowywali grunt do wydobycia. Wysiedlano ludzi,

oczyszczano teren i przygotowywano przedpole... Wszystko pod

płaszczykiem akcji wymierzonej w partyzantkę AK. Beskid Mały

znajdował się na pograniczu Rzeszy i Generalnego Gubernatorstwa.

Ala ten fakt nie tłumaczy tak krwawych akcji pacyfikacyjnych - w

tym jest jeszcze drugie dno... Nie bez kozery jest fakt, że Beskid

Mały leży niedaleko od wsi Grzechynia k./Makowa Podhalańskiego.

Nie dysponujemy kompletnymi informacjami, bo jest coraz mniej

świadków tych wojennych wydarzeń. Ludzie umierają i nie

pozostawiają swych wspomnień, no - może czasami powiedzą coś

swym dzieciom i wnukom - tych zaś, niestety, historie sprzed lat

wcale nie interesują.

Dlatego też nie ma się czemu dziwić, że w ciężkich czasach historii

kraju, kiedy to żołnierze AK byli prześladowani przez

komunistyczny aparat władzy przy pomocy sowieckich doradców z

NKWD, NKGB czy KGB, wszelkie informacje o faszystowskich

poszukiwaniach surowców zatraciły się w przepaści czasu.

Obawiamy się, że już nigdy nie dowiemy się, co się działo w czasach

II wojny światowej w Beskidach, Tatrach czy Górach

Świętokrzyskich. Informacje te -jak grudki złota wyłuskujemy z

relacji żołnierzy Armii Krajowej (batalion “Harnasie"), operujących

na terenie Beskidów. .

O kompleksach bunkrów Spała-Konewka-Jeleń obszernie

wypowiadał się red. Bogusław Wołoszański w programach z cyklu

“Sensacje XX wieku" i “Encyklopedia II wojny światowej". To, co

pokazał w materiale filmowym red. Wołoszański, to ogromne

background image

bunkry przypominające Wolfschanze - “Wilczy Szaniec" Fuhrera.

Między innymi padł domysł, że w Spale-Konewce i Jeleniu

wzniesiono kompleks kwatery Hitlera przed inwazją na ZSRR, czyli

przed 22 czerwca 1941 r. Tych “wilczych szańców" było w Polsce -

jak na nasz gust - nieco za dużo... Oczywiście koło Kętrzyna i w

kierunku na Węgorzewo i Ełk wybudowano pomniejsze “szańce" Hla

Himnilera, Goringa i innych hitlerowskich bonzów III Rzeszy, tak

więc nie można mówić tylko o Kętrzynie jako o kwaterze Hitlera, ale

o całym kompleksie kwater głównych OKH, OKL czy SS i Policji

rozciągającym się od Kętrzyna po Węgorzewo i Ełk. Obecnie każda

miejscowość, w której znajdują się poniemieckie bunkry pragnie

widzieć w nich kwaterę Hitlera - i tych kwater jest obecnie co

najmniej 15! Za dużo - odpada... Jedna kwatera Hitlera koło

Kętrzyna całkowicie wystarczyła i nie trzeba było budować następnej

kwatery przesuniętej tylko o 1° długości geograficznej, co przy

przesuwających się frontach nie ma żadnego znaczenia...

Tą argumentacje przedstawiliśmy w 1997 r. red. Wołoszańskiemu

z dopiskiem, że budowle Spały-Konewki-Jelenia przypominają dość

dokładnie bunkry Gór Sowich, a te ostatnie także budowle z Los

Alamos czy Alamogordo. Czy trzeba było coś więcej dodawać?

Nasze uwagi oparliśmy przede wszystkim na informacjach o

rafinacji i wzbogacaniu rud uranu. Dlaczego? Dlatego, że:

56.

Cała budowla - a raczej kompleks budowli - składa się z

potężnych, żelazobetonowych konstrukcji, których grubość

wynosi ponad 2 m, i to tam, gdzie nie groziło bombardowanie

czy silny ostrzał artyleryjski.

background image

57.

Wszystkie drzwi były zrobione ze stali, czy nawet z ołowiu

oprawionego w stal. Były one wodo- i gazoszczelne. Niestety,

niczego więcej nie można powiedzieć, bowiem zostały one

wywiezione do ZSRR. Wnioski można było jednak wyciągnąć na

podstawie masywności zawiasów i obrzeży framug.

58.

Jak to widzieliśmy na filmie red. Wołoszańskiego, cały

kompleks był zalany wodą. A to oznacza, że woda musiała służyć

do celów przemysłowych. Czyżby nie szło tu o rafinerię “ciężkiej

wody" albo zakład flotacji?

Za hipotezą o zakładzie flotacyjnym przemawia fakt, że zakład ten

umiejscowiono w dorzeczu Pilicy i niedaleko od potencjalnych

kopalni uranu w Górach Świętokrzyskich. Skąd to wszystko wiemy?

Odpowiedzi na te pytania udzieliła nam prof. dr Zofia Kielan-

Jaworowska, która w swej książce pt. “Przygody w skamieniałym

świecie" podaje następującą informację:

“Na przełomie XIX i XX wieku, w Górach Świętokrzyskich

pracowali dwaj geologowie obcego pochodzenia: Niemiec -

profesor Uniwersytetu Wrocławskiego dr Georg Gurlich i

Rosjanin - Dymitrij Soboljew, zatrudniony wtedy na Politechnice

Warszawskiej."

Nie trzeba zatem dalszych wyjaśnień, co do tego, skąd Niemcy i

Rosjanie wiedzieli o uranie w Górach Świętokrzyskich?...

Zasoby uranu, podobno niskoprocentowej rudy - jak podają

specjaliści - znajdują się w Górach Świętokrzyskich jak już

wymieniliśmy w okolicach Rudek, Miedzianej Góry, Miedzianki,

Daleszyc, Bodzentyna i Winnego. Ciekawą rzeczą jest to że jest to

background image

autunit - Ca(UO

2

P0

4

)

2

. 8-10 H

2

0 i torbenit - Cu(U0

2

P0

4

)

2

. 8-10 H

2

0 -

które są bardzo silnie radioaktywne - autunit niemal tak samo, jak

uranit - U0

2

i U0

3

- zaś torbenit zaledwie trzykrotnie mniej! Czyli te

złoża nie są tak ubogie, jak to przedstawiano w oficjalnej polskiej

prasie popularnonaukowej?!... Oczywiście hitlerowcy wiedzieli o

tych złożach i zamierzali je wykorzystać do własnych celów.

Zamierzali je wykorzystać, ale na drodze stała im polska - bardzo

silna - partyzantka, która dawała się im solidnie we znaki.

Lokalizacja tego strategicznie ważnego zakładu jest uzasadniona

także i z tego względu - bowiem znajduje się on poza strefą działania

partyzantki z Gór Świętokrzyskich!!!

Ta hipoteza ma swą słabą stronę, ale o tym później. Jak było

naprawdę, to nie dowiemy się nigdy, bo wszystko, co się dało

rozebrać i wywieść zostało rozebrane i wywiezione do Sowietów w

latach 1945 - 1950. W tym przypadku możemy tylko powiedzieć coś

na podstawie aktywności sowieckiego wywiadu wojskowego GRU i

jego odgałęzienia wspólnego z KGB - GKNIIR (Gławnowo Komitieta

Naucznoj i Issliedowatielnoj Razwietki - Głównego Komitetu d/s

Wywiadu Naukowo-Technicznego), które musiało kierować całą

operacją wywozu, Skąd GRU wiedziało, że tam właśnie znajduje się

coś ciekawego? A z “braterskiego" okresu współpracy pomiędzy

RSHA i NKWD w latach 1939-41 w ramach paktu Hitler-Stalin

(mylnie nazywanym paktem Ribbentrop - Mołotow) i z prac prof.

Soboljewa. Posiadając jeszcze informacje z rezydentur w USA i

Wielkiej Brytanii oraz innych krajów, szefowie GRU - a konkretnie

gen. Golikow - mieli dokładny obraz tego, co się działo na terenach

background image

zajętych przez Rzeszę. A także o tym, co się działo po drugiej stronie

Atlantyku... Dzięki temu Sowieci w Agudzerze mogli niemal

natychmiast postawić na nogi swój instytut atomowy, a w cztery lata

po USA zdetonować swą bombę A.

Po tym wydarzeniu, konstrukcja i odpalenie bomby

termojądrowej czyli H, było jedynie kwestią czasu. W momencie,

kiedy Amerykanie odpalali na Eniwetok swe “urządzenie

termonukleame" o zawrotnej masie 60 ton, Sowieci dysponowali już

normalną bombą H, którą można było zrzucić na cel z samolotu,

bądź przenieść przy pomocy rakiety... Czyli inaczej, niż to

przedstawiała peerelowska propaganda.

Polscy badacze: Juliusz Szymański, Mariusz K. Sawicki i Krzysztof

Pietrzak w swej pracy pt. “Niemieckie stanowisko dowodzenia

Jeleń-Konewka", którą poznaliśmy dzięki uprzejmości mgr Siorka,

twierdzą - że baza ta była de facto stanowiskiem dowodzenia.

Punktem wyjścia tego twierdzenia było to, że Niemcy posiadali

więcej takich stanowisk dowodzenia: Kętrzyn, Stepina, Strzyżowo,

Spała-Konew-Jeleń... - co miało wynikać z obsesji Hitlera o swe

bezpieczeństwo, m.in. spowodowało to, że nie latał on samolotami i

z niechęcią podróżował pancernymi autami i pociągami. Pociągi te

oczywiście istniały, były to sztabowe jednostki: Amerika" (Hitler),

“Asien" (Góring), “Afrika" (Keitel), “Befehlzug" (Himmler) " także

“Heinrich", “Westfalen" (Ribbentrop) i “Atlas" (Oberkommando der

Wehrmacht - OKW). Budowę tego kompleksu rozpoczęto w 1940 r.,

mimo, że był już postawiony jeden bunkier “kolejowy" -

przystosowany do przyjmowania pociągów pancernych

hitlerowskich bonzów. Podobnie było w Jeleniu. Na podstawie

background image

egzystencji bunkrów kolejowych, wymienieni powyżej Autorzy

doszli do wniosku, że tam właśnie naziści dokowali swe pociągi, przy

czym pominęli milczeniem fakt, że pociągi te załadowywano i

rozładowywano. Musiało być to “coś" wyjątkowo niebezpiecznego, a

to dlatego, że środki bezpieczeństwa można porównać tylko z tymi,

jakie znajdowały się w “Der Riese". Ba! - i tu także znajdowały się

rezerwy wody. Wydaje się być możliwe, że tutaj także mógł być

wybudowany hitlerowski reaktor jądrowy. Świadczy o tym m.in. to,

że znaleziono tam fragmenty rurek, które mogły służyć za

wymienniki ciepła do pierwotnego i wtórnego chłodzenia reaktora...

Jak to naprawdę wyglądało, możemy sobie tylko wyobrazić, bowiem

zostało to wszystko wywiezione do ZSRR. A to, co zostało, wcale nie

musi świadczyć o tym, że były to zakłady czy montownie silników

lotniczych BMW, Askania czy IG Farben. Zachowane resztki

armatur wodnych i inne urządzenia hydrotechniczne... - przecież to

dokładnie to samo co w kompleksie “Der Riese"! Autorzy podają

wielce interesujący fakt że konstrukcje betonowe były grube na 2,5

m - po co?!

Zagadek jest naprawdę dosyć, a wydaje się, że nie ma im końca.

Obawiamy się, że eksploratorzy z wrocławskiego “Exploratora" i

łódzkiego “Labiryntu" nie ustalą przeznaczenia tych budowli, nie

mówiąc o dotarciu do ich dna. A przecież są one jedynie ogniwem w

ogromnym łańcuchu takich budowli, które powstały w czasie II

wojny światowej. Jak widzimy, poza straszliwym konfliktem tej

wojny, przebiegał jeszcze krwawszy konflikt służb “cichego frontu".

Tę rundę wygrali Sowieci, którzy wywieźli wszystkie tajemnice do

siebie tylko po to, by wykorzystać je do dalszej wojny z wolnym

background image

światem i stworzenia Światowej Republiki Rad!

I na zakończenie jeszcze a propos Tatr. Nasuwa się pytanie, czy

hitlerowcy w Tatrach nie szukali także... Księżycowej Jaskini -

artefaktu po poprzedniej Super-cywilizacji, o której od dawien

dawna wiedzieli słowaccy górale? Hitler wiedział o istnieniu

podziemnego państwa Agharti, o której pisał w swym czasie polski

pisarz, obieżyświat i awanturnik - Antoni Ferdynand Ossendowski.

Hitler musiał znać jego książkę “Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów" i

dlatego chciał znaleźć wejście do tego podziemnego świata. Wejście

do tego świata mogłoby znajdować się w Tatrach, ale nie Bielskich, a

w Zachodnich - w gmachu skalnym Czerwonych Wierchów. W

ramach PROJEKTU TATRY wykazano, że właśnie tam dzieją się

dziwne rzeczy-znikają ludzie, umierają ludzie z nieznanych

przyczyn, a nad skałami ukazują się NOLe... Kiedy połączymy prostą

linią Czerwone Wierchy z kompleksem jaskiń Domicą- Baradla -

gdzie Hitler kazał swym speleologom szukać wejścia do Agharti, i

przeciągniemy linię w drugą stronę, to linia ta przetnie płd. - zach.

stok Babiej Góry gdzie ponoć ma znajdować się tunel

wzmiankowany przez prof. dr inż. Jana Pająka, w którym miały się

poruszać pojazdy jakiejś podziemnej cywilizacji. Przedłużenie tej

linii dalej, ku pn. zach. wiedzie nas w pobliże Łamanej Skały w

Beskidzie Małym... Ale o tym już w następnym rozdziale.

background image

ROZDZIAŁ 10

ZAKAZANA STREFA GRZECHYNI

Grzechynia: hitlerowski “Dreamland"? - Dobrze strzeżony

obszar wytwórczy - “Der Riese" i Grzechynia - analogie nie

są przypadkowe -Amerykańskie bombowce nad Tatrami -

Księżycowa Jaskinia a NKWD - Ostatni rozkaz dla załogi

dyskoplanu: “Uciekać"!

Kiedy kompletowaliśmy materiały do tekstu o Spale-Konewce-

Jeleniu, postawiliśmy przy tym pytanie, dlaczego te obiekty były

chronione przy pomocy formacji Freiwillingen Verbande i SS-

Hilfswillige (Hiwi)? Przecież nie chodziło tutaj tylko o Niemców, a

także Ukraińców, Rosjan, Azerów, Gruzinów, Turkmenów,

Kozaków, i in. ludzi z ziem zajętych przez III Rzeszę. Jak się wydaje,

odpowiedź jest niezbyt skomplikowana: po 1943 r. i klęsce

stalingradzkiej, oddziały te wysyłano głównie na front wschodni i do

pacyfikacji (w 1944 r.) Powstania Warszawskiego. Przeto nie istniał

problem, jak najlepiej zabezpieczyć tajemnicę z którą ci ludzie się

zetknęli (czytaj: fizycznej likwidacji tych ludzi), bo to zabezpieczali

doskonale czerwonoarmiejcy, enkawudziści i funkcjonariusze

SMIERSZ-u, którzy nie mieli litości dla członków FV czy Hiwi.

Także dla członków RONA - Russkaja Oswoboditielskaja Narodnaja

Armia - generała Własowa. Ci ludzie uznani przez czerwony terror

za zdrajców, nie mieli zbyt wielkich szans na przeżycie w brunatnym

terrorze i byli od początku spisani na straty - posyłano ich na

background image

najgorsze odcinki frontu, gdzie mieli zerowe szanse przeżycia... Tak

też było w 99,9% przypadków. Być może stało się i tak, że komuś

udało się uniknąć Armii Czerwonej, ale wpadał w łapy NKWD czy

GRU, którzy wyciskali z niego informacje, jak sok z cytryny, a potem

przekazywali go katom ze SMIERZ-u. Ci nie bawili się za długo -

ustalali stopień winy wobec ludu pracującego i tow. Stalina, a potem

kula w kark i po zabawie. Krótko i po stalinowsku... I tak było

wszędzie. W ten sposób w białych rękawiczkach niejako, Niemcy

rozwiązali dwa podstawowe problemy: co zrobić z Hiwi i jak

utrzymać tajemnicę swych poczynań...

Kompleksy zaangażowane w produkcję i badania broni V były

strzeżone najpierw przez formacje SS, potem Wehrmacht i wreszcie

Hiwisów, czyli jednostki pomocnicze SS i policji.

Coś takiego właśnie miało miejsce przy budowie bunkrów w

Grzechyni - małej wioski położonej w Paśmie Jałowieckim Beskidu

Wysokiego, pomiędzy Ostroszem a Pasmem Jałowca, w dolince

potoku Grzechynka, 4 km od Makowa Podhalańskiego na zachód od

niego.

O tych bunkrach krążyły legendy wśród młodzieży szkolnej i

harcerzy z powiatu Sucha Beskidzka. Robert K. Leśniakiewicz

usłyszał o nich po raz pierwszy w 1967 r. od druhów, harcerzy z

Makowa Podhalańskiego, z którymi był na obozie harcerskim w

Rowach na Pomorzu Środkowym. Potem słyszał o nich na wczasach

zimowych w DWDz. w Sidzinie, też od kolegów z Makowa Pdhl. i

Suchej Beskidzkiej. A wreszcie usłyszeliśmy o nich po raz ostatni od

nieżyjącego już mieszkańca Suchej Besk. - Józefa Mędrali, którego

Niemcy zatrudnili przy budowie tych bunkrów i innych umocnień w

background image

latach 1943 - 1945.

W lipcu 1994 r. ekipa JORDANOL-a w składzie Anna Jeleńska i

Robert K. Leśniakiewicz, udała się do Grzechyni na rekonesans, by

zbadać te relacje in situ. Zgodnie z informacjami Józefa Mędrali -

znaleziono na wpół zasypany rów przeciwczołgowy - którym dziś

cieknie niewielki potoczek zasilający rzekę Skawę.

W samej wsi, nieopodal kościółka (a właściwie kaplicy) pomiędzy

nim a dnem doliny znajduje się żelbetonowa kopułka pancerna z

zasypanym wejściem i jedną strzelnicą dla kaemu. Pole jej ostrzału

pokrywało dolinę Grzechyni i było zgrane z polem ostrzału

identycznego bunkra stojącego na Głowiczówkach.

Mieszkańcy Grzechyni wskazywali lokalizację dalszych bunkrów

na stokach Ostrej Góry od strony Makowa Pdhl, Suchej Besk. na

stoku Koziejówki od strony Makowa Pdhl. Po wojnie, te bunkry

zdemolowano i zostały zamienione na składy ziemniaków czy

fundamenty domów...

Rozstawienie tych bunkrów było bez sensu, gdyż nie mogło

zaszkodzić zbytnio oddziałom Armii Czerwonej, która maszerowała

z Makowa Podhalańskiego do Suchej Beskidzkiej i dalej do Żywca,

ani sile żywej, ani tym bardziej czołgom i działom samobieżnym - od

których odległość wynosiła około 4 km. Nawet ogień z najcięższych

karabinów maszynowych nie byłby zbytnio szkodliwy...

Wyglądałoby zatem na to, że owe bunkry miały bronić czegoś, co

było położone na zachód od Grzechyni, ale co to było? Bunkry te są

wyraźnie strażniczymi umocnieniami, nie potężnymi konstrukcjami

obronnymi. W każdym z nich mogło być 2 - co najwyżej 3 żołnierzy z

kaemem. Nie było tam miejsca dla artylerii. Zgodnie z założeniami

background image

Sowieci pomaszerowali w kierunkuSuchej Beskidzkiej i... tu

następuje coś dziwnego, bo zbaczają z trasy pochodu i z

niesamowitym uporem atakują bunkry Grzechyni! Oczywiście

złamali opór obrońców za cenę ogromnych strat w ludziach. I znów

zadajemy pytanie: DLACZEGO? Ani Józef Mędrala, ani mieszkańcy

Kowalówki nie potrafili nam na to odpowiedzieć...

Józef Mędrala opowiedział nam, że bunkry te były budowane w

1943 r. (znów 1943 r!! ). Na początku pracowali tam Polacy, potem

zostali przygnani tam Rosjanie, Ukraińcy i Włosi (od marszałka

Badoglio). Ciekawym jest to, że prace przebiegały tam aż do

przełomu stycznia i lutego 1945 r. - do ostatniej chwili przed

wkroczeniem Rosjan. Tak, jak w “Der Riese"!...

Nie jest nam znane, czy po wojnie bunkry te zajęło GRU, NKWD

czy ich polski odpowiednik - komunistyczne UBR. Podobno część z

nich została wysadzona powietrze przez wojsko. Istnieje wiele

punktów wspólnych, co do podobieństw między bunkrami

Grzechyni a “Der Riese". W świetle tego, co powiedzieli nam

świadkowie, wynika że:

59.

Obie te budowy były stawiane na terenach górskich.

60.

Obie te budowy były wykonywane przez więźniów obozów

koncentracyjnych i jeńców wojennych oraz robotników

przymusowych.

61.

Pracowali tam niemieccy i włoscy inżynierowie.

62.

Teren był zabezpieczany przez jednostki Waffen-SS, potem

żołnierze Wehrmachtu i Hiwisi.

background image

63.

Obydwie budowy zlokalizowano na drugorzędnych kierunkach

strategicznych, nie leżących na kierunkach ataku wojsk

sowieckich.

64.

Obydwie budowy znajdowały się w pobliżu węzłów

komunikacyjnych.

65.

Obydwie budowy leżały w pobliżu centrów naukowo-

badawczych: Krakowa, Wrocławia, Pragi Czeskiej.

66.

W ich bliskości testowano bronie V.

67.

W ich bliskości znajdowały się zasoby rud uranowo-torowych

lub takowych poszukiwano!

Jak widać - podobieństw jest sporo. Do tego trzeba jeszcze

Czytelnikowi wiedzieć, że w pobliżu Grzechyni też dokonywano prób

z broniami V!

W lecie 1994 r. wpadła nam w ręce broszura reklamowa “Nowy

Informator Zakopanego", w której opublikowano informacje, które

nas wielce zainteresowały.

Znany zakopiański przewodnik tatrzański Piotr Konopka znalazł

na obszarze Wierchu pod Fajką jakieś dziwne, metalowe przedmioty

- okazało się, że są to odłamki amerykańskich bomb z przed 50 lat!

Świadkiem tego wydarzenia był Jan Krupski, który reporterom

opowiedział, co następuje:

“16 września 1944 r. Wraz z Eugeniuszem Bergierem

znajdowaliśmy się w okolicy Zmarzłej Przełęczy i zaobserwowaliśmy

przelot około 50 amerykańskich bombowców nad Tatrami. Jeden z

nich był najwyraźniej uszkodzony i zrzucił swój ładunek. Detonacja

była ogłuszająca, chociaż znajdowaliśmy się co najmniej kilometr od

background image

miejsca wybuchu. Uszkodzony samolot wylądował w Borach

k./Czarnego Dunajca, a amerykańscy lotnicy trafili do hitlerowskiej

niewoli. Przy okazji chciałbym przypomnieć wydarzenia z jesieni

1944r., kiedy to Niemcy eksperymentowali z nowymi działami i

strzelali z przełączy Krowiarki (przełącz pomiędzy Babią Górą a

Policami) spod Babiej Góry w kierunku Tatr, w linii prostej 45 km.

Te strzelania spowodowały w Tatrach wiele szkód- ucierpiały

m.in. Kozi Wierch, Kościelec i Koszysta. "

Znalezione odłamki z okolicy Wierchu pod Fajką można sobie

obejrzeć w Centrum Przewodników Tatrzańskich w Zakopanem, na

ulicy Chałubińskiego 44, przy rondzie. Natomiast z tego wszystkiego

najciekawszą jest informacja Jana Krupskiego o hitlerowskich

próbach z dalekosiężnymi działami, świadek w rozmowie z nami

potwierdził wypowiedź zamieszczoną w NIZ i dodał, że Niemcy

wystrzelili w stronę Tatr kilkadziesiąt pocisków. Podobne

informacje uzyskał swego czasu oficer Straży Granicznej Jerzy

Archacki z Zakopanego, który przedtem służył w Lipnicy Wielkiej na

Orawie. Według niego, tamtejsi ludzie wspominają, jak to jesienią

1944 r. hitlerowcy strzelali z ciężkich dział (na oko ponad 200, a co

najmniej 400 mm) z Krowiarek w Tatry. Efektów strzelań nie było

widać, ale huk wystrzałów był tak silny, że fale uderzeniowe wybijały

okna, chwiały się kominy i falowały dachy domów i słychać było

wycie lecących pocisków. Krowiarki od zabudowań Lipnicy oddziela

dystans 5 km...

A zatem istnieje związek pomiędzy broniami V i Krowiarkami a

Grzechynią, które leżą 15 km od siebie. Rozwiązanie tego rebusu

może być całkiem proste - Niemcy mieli tam całe narzędziowe i

background image

paliwowe zaplecze do eksperymentów z ciężkimi działami na

Krowiarkach. Wniosek całkiem logiczny, ale już pierwszy rzut oka

na mapę wskazuje na nonsens takiego rozumowania. Pomiędzy

Grzechynią a Krowiarkami istnieje jedynie jedna droga, która

zasługuje na takie miano... i to nie bardzo, bowiem w czasie wojny

była to zwykła gruntówka, którą mógłby od biedy przejechać wóz z

sianem czy ziemniakami, ale nie ciężkie ciężarówki czy platformy z

działami... Zresztą istniał lepszy dojazd z Zawoi...

A zatem o co tu chodzi?

Przypuszczamy, że w Grzechyni znajdowało się być może jakieś

lotnisko dla V-7 j - i istnieją na to wskazówki w postaci informacji o

niezwykłych latających dyskach widzianych po słowackiej strony

granicy. Ale o tym później. Poligony artyleryjskie i ekipy je

obsługujące musiały się znajdować w Lipnicy Wielkiej i Zawoi,

natomiast w Grzechyni musiało być coś innego - może lotnisko dla

tajnych samolotów szpiegowskich czy coś jeszcze innego...

Kto wie, czy z zagadką Grzechyni nie jest związana jeszcze inna

zagadka - zagadka tunelu wypalonego w masywie Babiej Góry, a

dokładniej w jej szczytowej kopule Diablaka. Ta informacja jest

jeszcze bardziej dziwna, bo przed i w czasie wojny, na południowym

stoku Babiej znajdowało się górskie schronisko, o którym się pisze,

że zostało spalone w czasie wojny. Oczywiście przez Niemców - a

juści! Ale żeby być ścisłym, to schronisko zostało spalone już po

wojnie, w 1947 r. I to przez zamieszkujących tam żołnierzy Armii

Czerwonej - którzy, żeby było ciekawiej, podawali się za

artylerzystów dokonujących... pomiarów meteorologicznych dla

lotnictwa! Ciekawe - nieprawdaż?

background image

Dlaczego?

Czy było tam coś, czego nie mogły ujrzeć oczy

niewtajemniczonych? Czy był to nieszczęśliwy wypadek, czy

zamierzone podpalenie? Na to pytanie nikt nie zna odpowiedzi. A

my pytamy dalej: Co ci sowieccy “meteorologowie" robili na

Diablaku? Jakiego rodzaju pomiary tam przeprowadzali? Czego

szukali? Księżycowej Jaskini czy Tunelu prof. Pająka? A może

prototypu V-7? Istnieje możliwość, że NKWD coś wiedziało o

podziemnym tunelu w stoku Babiej i celowo wysłało tam swych

ludzi w celu przechwycenia nazistowskich zbrodniarzy wojennych.

W tym czasie istniała i działała ODESSA i przemycała ona

hitlerowców do Ameryki Łacińskiej. Kto wie, czy SS nie chciało użyć

tego kanału do ucieczki z sowieckiej Zony - gdziekolwiek, byle dalej

od czerwonych, którzy się z nimi nie patyczkowali. No, nie ze

wszystkimi, bo ci - którzy mieli dostęp do technicznych tajemnic III

Rzeszy, lądowali w Gorkich, Agudzerze czy innych “atomowych

miastach" Związku Sowieckiego. Zatem brzmi to wszystko całkiem

prawdopodobnie - możliwe, że na rozkaz z Łubianki czekiści z

NKWD obsadzili schronisko na Diablaku, odnaleźli wejście do

Tunelu w Babiej Górze i zawalili jego wejście wybuchem materiałów

wybuchowych, po czym spokojnie wrócili do ZSRR, gdzie ich

rozwalono, by nie było zbędnych świadków i nie mogli nikomu

wskazać potencjalnej drogi ucieczki z komunistycznego raju...

Ten scenariusz jest bardzo prawdopodobny, jako że musimy wziąć

pod uwagę to, iż sam Hitler i jego esesowska świta fanatycznie

wierzyli w okultyzm, astrologię i czarną magię... Także mogli

wierzyć w istnienie podziemnych tuneli w Babiej Górze. [Jest

background image

faktem, że paranaukowa organizacja SS - Deutsches Ahnenerbe,

miała wyłączność na badania jaskiń i była to bodaj jedyna dziedzina

objęta takim monopolem - przypis wydawcy]. Zaś NKWD i GRU

doskonałe wiedziało o tym, że oni wiedzą i dołożyły starań, by

zlokalizować wyloty tych tuneli i skutecznie zablokować

nazistowskim bonzom drogi ucieczki. W takim ujęciu, Grzechynia

staje się idealnym dworcem lotniczym dla dyskoplanów V-7, które

mogły lądować na terenach małych, do kilku arów płaskiej

powierzchni. Popuśćmy wodze fantazji:

Jest ciemna noc, rozświetlona jedynie migotaniem gwiazd na

niebie. Gdzieś na północy i zachodzie słychać kanonadę artylerii

sowieckiej i polskiej, ale w górach jest cicho. Naraz z nocnego nieba

spuszcza się na ziemię ciemny kształt w kształcie talerza i ląduje

tam, gdzie znajdują się poletka w górnej części wsi Grzechynia.

Talerz wylądował i wyskakują z niego ciemne sylwetki ludzkie. To są

faszystowscy Gauleiterzy i esesmani uciekający z miast otoczonych

przez Armię Czerwoną i ludowe Wojsko Polskie. Tajny helikopter V-

7/Vril-Haunebu załadowano nocą i przyleciał tutaj pod jej osłoną do

małej beskidzkiej wsi zapomnianej przez Boga i ludzi. Dalej

wydarzenia nabierają tempa - pasażerowie szybko pną się po

krętych błotnisto-kamienistych dróżkach szlaku nr 216 (znaki żółte)

wiodącego na Jałowiec, potem wchodzą na zielony szlak nr 180/186

(wg przewodnika Wł. Krygowskiego -“Beskidy" t.l. Warszawa 1976)

wiodący na Diablaka. Ze szczytu schodzą na południowy stok Babiej

i po przejściu około pół kilometra wchodzą do tunelu, który - jak się

im wydaje - wyprowadzi ich ku wolności... Coś takiego się mogło

narodzić w mózgach mistycznie wytresowanych fanatyków i

background image

wyznawców Eckhardta, czy innego ideologa nazizmu! Jak już

nadmieniliśmy - NKWD o tym wiedziało i załoga “meteorologów-

artylerzystów" (sic!) nie była niczym innym, jak ekipą SMIERSZ-u

mającą za zadanie zatrzymać grupki uciekinierów i zlikwidować ich

kryjówki. Wygląda więc na to, że wejście do Tunelu prof. Pająka jest

dziś zawalone tysiącami ton kamieni i skał.

Nie wiemy, ile jeszcze takich zagadek skrywa pokrętna historia

najstraszliwszego konfliktu, ale chcemy się jeszcze podzielić z

Czytelnikami w następnym rozdziale informacją, która w naszym

dossier znajduje się na fiszce “Japoński i arktyczny ślad".

background image

ROZDZIAŁ 11

U-BOOTY W “KRAINIE CUDÓW

Ostatni U-Boot wychodzi na ocean - WUNDERLAND:

Kraina Cudów - Wielką Północną Drogą Morską do Japonii?

- Kto zaopatrywał antarktyczne bazy nazistów? -

Ufokatastrofa na Szpicbergenie - Atomowe popioły Nowej

Ziemi.

Pierwszy ślad - ten japoński - przyszedł nam do głowy po

obejrzeniu dokumentalnego filmu Franka Beyera i Knuta Bosera w

koprodukcji niemiecko-polsko-australijsko-japońskiej (sic!) pt.

“Ostatni U-Boot" z roku 1993. Jego akcja zaczyna się 15 kwietnia

1945 r. i kończy się koło 10 maja tegoż roku.

Na pokład okrętu podwodnego U-835 (czy coś podobnego - to w

końcu nie jest ważne) okrętują się ważni faszystowscy bonzowie:

niejaki dr Rohner, fanatyczny enesdeapowiec sędzia Beck, generał

Mallenberg - ale najcenniejszym ładunkiem są dwie tony uranu -

surowca potrzebnego do produkcji paliwa jądrowego. Eskortują ten

ładunek (poza 2 tonami uranu są tam także plany broni VI) dwaj

oficerowie Cesarskiej Floty -komandor Kimura i komandor Tatsumi.

Niemiecki dowódca U-Boota Korwettenkapitan Gerber dostaje

rozkaz przepłynięcia swym okrętem typu XXVIa z maksymalną

prędkością do Japonii. Tak to trochę przypomina “Inkarnację"

Leonarda i podobnie się kończy - niemal zresztą tak samo, jak

“Podwodny wróg" Roberta Wise'a z 1967 r. ... - bo U-Boot w

background image

beznadziejnej sytuacji poddaje się Sprzymierzonym -

amerykańskiemu niszczycielowi, uprzednio zdradziecko topiąc

brytyjski niszczyciel celną torpedą... Podejrzewamy że to, co

pokazali twórcy “Ostatniego U-Boota" nie musi być akurat do końca

prawdziwe, i że U-835 nie musiał płynąć do Japonii, a do...

hitlerowskich baz na Antarktydzie! Do już tu wymienionego

Neuschwabenlandu, aby tam można było dalej toczyć prace nad

bombą A (i nie tylko) lub nad udoskonalaniem dyskoplanu V-7. Jest

jeszcze jedna możliwość - U-835 wiózł na Antarktydę paliwo

jądrowe dla V-7, które się tam już znajdowały!... Takie scenario nie

jest niemożliwe.

Drugim śladem jest rzekoma wyprawa okrętu podwodnego U-

209, pod dowództwem Korwettenkapitana Broddy do mitycznej

Agharty, do której wejście miało się znajdować na Biegunie

Północnym. Myśl godna samego Fuhrera i jego okultystycznych

bredni o zamieszkałych we wnętrzu Ziemi Nordykach. O podobnych

krainach we wnętrzu Ziemi pisali także słynni pisarze SF, tacy jak:

E. A. Poe, H. Ph. Lovercraft, M. Obruczew, Brinsley Le Poer-Trench

czy u nas F. A. Ossendowski... Dzisiaj widzimy, że jest to wszystko

inaczej, ale wtedy, w latach 30. każda fantazja była dozwolona a

Hitler w podobne bajania wierzył, tak jak człowiek lecący w przepaść

wierzy w to, że skały ku którym leci zmiękną w momencie, gdy

uderza w nie jego ciało...

Kiedy Hitler odprawiał w rejs Korwettenkapitana Broddę, wierzył

w to, że u celu swej podróży znajdzie on Ariów, którzy przy pomocy

swej techniki wojennej pomogą “Największemu Z Wszystkich

Ariów" zniszczyć hordy Rosjan i Azjatów ze wschodu i Zachodnich

background image

Aliantów, dzięki czemu stanie się władcą całego świata.

Brodda nie znalazł ani jednego Aria i znaleźć ich nie mógł. Wydaje

się nam całkiem prawdopodobne, że wrak jego U-Boota spoczywa

gdzieś w trzykilometrowej głębi Północnego Oceanu lodowatego.

Tak sądziliśmy dotąd.

Wydaje się nam czymś nieprawdopodobnym, że Adolf Hitler był

na tyle głupi, by wierzyć tym wszystkim bredniom, którymi karmił

się do czasu napisania “Mein Kampf”. Fregattenkapitan Heinrich

Brodda miał do wykonania całkiem trudne, ale wykonalne zadanie -

w którym nie szło o Ariów czy Agartyjczyków, a o to, jak przewieźć

do Japonii uran i plany broni odwetowych!!! Jest jedna jeszcze

rzecz, która świadczy za tym - a mianowicie: to, że wydarzyło się to

już w 1943 r., a nie w 1945, kiedy to Hitler musiał zdawać sobie

sprawę z tego, że wojna jest już przegrana z kretesem. Już w

sierpniu 1942 r. Hitler rozkazał rozpoczęcie operacji Kriegsmarine

pod kryptonimem “Wunderland" - “Kraina Cudów". Oficjalnie szło

tu o zablokowanie sowieckich portów przyjmujących statki i okręty z

Ameryki i blokadę Wielikoj Siewiernoj Morskoj Puti - czyli Wielkiej

Północnej Drogi Morskiej. Natomiast nieoficjalnie szło o

poczynienie obserwacji przez wysadzonych na lody Oceanu

Arktycznego meteorologów. Ich zadaniem było meldować do Rzeszy

o stanie pogody. Niemcy chcieli zamknąć żywotną drogę morską

Sowietów, co mogłoby zaważyć na losach wojny... Nazwa operacji -

ów “Wunderland" - nie dawała nam spokoju. Dlaczego właśnie

“Kraina Cudów" czy “czarów"? Dlaczego nie “Morski lew" czy

“Kałamamica" czy cokolwiek innego!? Czy szło o mityczną ziemię

Ariów na Hyperborei?

background image

Jednego możemy w zasadzie być pewnymi - Fregattenkapitan

Heinrich Brodda i jego U-209 nie dopłynęli do celu pod lodami

Bieguna Północnego, bo to przekraczało ich techniczne możliwości.

Puścili się w podróż do Japonii po mniej strzeżonej Północnej

Drodze Morskiej - co jest w zasadzie możliwe, ale na upartego i

bardzo chcąc... - wreszcie albo wpadli na skały lub na lód i

strzaskani poszli na dno w lodowate objęcia rosyjskiego Davy

Jonesa (albo raczej Dawida Iwanowa), albo wpadli w ręce

Sowietom. Jaką radość miałby towarzysz Ławrientij Pawłowicz

Beria! Taki bogaty łup!

A może jednak przeszli, ale nie po Wielikoj Morskoj Puti, ale

poprzez Przejście Północno - Zachodnie szlakiem Frobishera. Z

Morza Baffina na Morze Beauforta a potem na południe ku

Cieśninie Beringa i dalej do Japonii. Wszystko cacy, ale kto

zaopatrzyłby tego U-Boota w paliwo i inne rzeczy niezbędne do

takiego przejścia? U-Boot to nie lodołamacz, nie ma wzmocnień

przeciwlodowych i możliwości współczesnych okrętów podwodnych

z napędem atomowym, dla których trzymiesięczny arktyczny

podlodowy patrol to normalka... A więc to musiało być przejście

Północno - Wschodnie, o ile - rzecz jasna - tak było.

Zatem zakładamy, że oni jednak przeszli do Japonii i od 1943 r.

Japończycy zaczęli pracować nad swymi Wunderwaffen. I

faktycznie, Japończycy poza bronią biologiczną generała dr Ishi

Shiro, pracowali także nad bronią atomową, to potwierdzony fakt.

Cała prawda wyjdzie na jaw po otwarciu tokijskich i

waszyngtońskich archiwów, i nie wcześniej.

Posiłkując się wyborną monografią Jerzego Lipińskiego pt. “Druga

background image

wojna światowa na morzu", spróbowaliśmy odnaleźć jeszcze inne

nietypowe operacje U-Bootów wymierzone przeciwko USA, w

rodzaju już tu wspomnianej operacji “Seewolf”. Nie znaleźliśmy

żadnych informacji o akcjach “wilczych stad", ale zainteresował nas

pewien fakt, otóż część U-Bootów była przekazana ZSRR i USA, zaś

inne były albo zatopione lub znikły w głębinach Wszechoceanu.

Wstępnie założyliśmy, że okręty podwodne, które przekazano

Aliantom - miały jakieś specjalne właściwości - na co wskazuje np.

los U-Boota U-511, który po rakietowych testach na Bałtyku został

przekazany Japończykom i aż do końca wojny pływał pod cesarską

flagą boskiego Tenno jako Ro-500. Takich przypadków możemy w

tabeli znaleźć więcej.

TABELA I. WYKAZ NIEMIECKICH OKRĘTÓW PODWODNYCH

PRZEKAZANYCH OBCYM FLOTOM W CZASIE II WOJNY

ŚWIATOWEJ

Typ:

Nr

takt.

Kiedy i komu przekazano:

IXC

U-

16.09.1943, Japonia, jako Ro-500

IXC/40

U-

maj 1945, zniszczono w USA

IXC/40

U-

maj 1945, zniszczony w USA

IXC/40

U-

10.07.1945, zajęty w Mar del Plata (Argentyna),

IXC/40

U-

styczeń 1946, zajęty w Kanadzie, potem

IXC/40

U-

?, do USA

IXC/40

U-

?, do Wlk. Brytanii, potem w listopadzie 1945 r.

IXC/40

U-

03.02.1945 do Wielkiej Brytanii, a w czerwcu

IXD1

U-

1945, do Japonii jako I-506

IXD2

U-

jw. jako I-501

IXD2

U-

jw. jako I-502

XB

U-

jw. jako I-505

XB

U

?, do USA, zatopiony na Bikini przy teście bomby

IXB

U-

15.02.1944 r. Przekazano do Japonii i jako Ro-

XXI

U-

do Wlk. Brytanii i USA

XXI

U-

do Wlk. Brytanii, a potem ZSRR

XXI

U-

jw.

XXI

U-

jw.

XXI

U-

jw.

background image

VIIC/41 U-

17.08.1945 r. Zajęty w Mar del Plata (Argentyna),

VIIC/41

U-

?, do Wlk. Brytanii i USA

VIIC/41

U-

jw.

VIIC/41

U-

jw.

VIIC/41

U-

?, jw.

VIIC/41

U-

?, do Wlk. Brytanii i ZSRR

XXIII

U-

Jw.

TABELA II. NIEMIECKIE OKRĘTY PODWODNE, KTÓRE

ZNIKNĘŁY W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ

Ty

p:

Nr

takt.

Kiedy i gdzie zniknął:

IXC U-

październik 1944, Płn. Atlantyk

IXD

2

U-196 listopad 1944, Sund

IXD

2

U-851 marzec 1944, na pn. zach. Od Nowej Funlandii

XB

U-116 15.10.1942 r.,Pn. Atlantyk

IXB U-122 po 22.06.1940 r. Biskaje

IXB U-163 po 15.03.1943 r. Biskaje

VIIA U-54 po 14.02.1940 r. Morze Północne

VIIC U-325 po 30.04.1945 r. w Kanale La Manche

VIIC U-326 po kwietniu 1945 r. w Kanale La Manche

VIIC U-398 po 17.04.1945 r. Morze Północne

VIIC U-553 po 20.01.1943 r. Płn. Atlantyk

VIIC U-650 po 01.07.1945 r. Pd. Atlantyk

VIIC U-972 styczeń 1944, Atlantyk

VIIC U-

styczeń 1945 r. Morze Północne

VIIC

/41

U-

1277

zatopiony przez załogę w Porto (Portugalia)

03.06.1945r. (!)

TABELA III.

NIEMIECKIE OKRĘTY PODWODNE ZATOPIONE POZA

AKWENAMI OCEANU ATLANTYCKIEGO PÓŁNOCNEGO W

LATACH 1944 I 1945

Nr

Data:

Gdzie i przez kogo zatopiony:

U-

5186

22.04.

45.

na pn. zach. od Azorów, USS “Carter" i USS “Neal

A. Scott"

U-

16.04.45. ! na pd. zach. od Azorów, USS “Stanton" i USS

U-

06.05. na pd. wsch. od Nowej Funlandii, USS “Farquhar"

U-

15.04.4 na pd. wsch. od Azorów, USS “Stanton" i USS

U-

54610

20.04.

45.

na pn. zach. od Azorów, USS “Flaherty"

USS“Neunzar", USS “Chatelain", USS “Varian",

U-183 23.04. Morze Jawajskie, USS “Besugo"

U-168 06.10 Morze Jawajskie, “Zwaardis"

background image

U-537 09.11.4 Morze Jawajskie, USS “Flounder"

U-177 06.02. Wyspa Nanebevzeti, USAF

U-307 29.04. okolice Murmańska, HMS “Loch Insh"

U-344 24.08. Morze Barentsa, “dierzkij" i HMS “Loch Dunregan"

U-639 30.08. na pn. wsch. od Nowej Ziemi, S-101

U-679 10.01.4 okolice Padliszek, MO-12

A co się stało z Broddą i jego U-209? - zapytałby Czytelnik.

Zgodnie z tym, co podaje Jerzy Lipiński, U-209 został

prawdopodobnie zatopiony po 9 maja 1943 r. i prawdopodobnie

uznano go za zatopiony w 10 dni później -19 maja 1943 r. Miały go

posłać na dno dwie brytyjskie fregaty: HMS “Jed" i HMS “Sennen",

na pd. wsch. od Grenlandii. Samo określenie “prawdopodobnie" jest

niewystarczające, by uznać U-209 za zniszczony, ergo, mógł on

zostać wykorzystany przez Hitlera do poszukiwań nie tyle Ariów, ile

drogi północnej z Rzeszy do Japonii. Przecież oficjalnie go nie było !

Podwodny Fliegende Hollander - Latający Holender, okręt widmo...

Czy to nie o nim pisał Leonid Płatow???

Wygląda na to, że pod koniec wojny hitlerowskie U-Booty i

cesarskie sensuikany płynęły do Ameryki Południowej i Antarktydy i

gdybyśmy dobrze poszukali, to

TABELA IV.

JAPOŃSKIE OKRĘTY PODWODNE ZAGINIONE W LATACH

1942-1945

Nr takt. ! Data:

Gdzie zaginął:

I-23

po 15.02.42. na pd. od Hawajów

I-39

po 03.12.43. na Pacyfiku

I-40

XII. 1943.

W-y Gilberta

I-22

po 04.10.42

na wsch. od Wysp Salomona

I-11

po 11.01.44

okolice Samoa

I-12

po 05.01.45. na Pacyfiku

I-67

po 29.08.42 W-y Bonin

background image

I-56

po 30.03.45 na pd. od Okinawy

I-44

po 04.04.44 na pd. wsch. od Okinawy

I-48

po 20.01.45. Karoliny

I-362 po 01.01.45. na pn. od Truck Island

I-361 po 30.05.45. na pd. wsch. od Okinawy

I-371 po 24.02.45. na pd. od Kurę (Japonia)

Ro-38 po 19.11.43

Południowy Pacyfik

Ro-

po 25.11.43

Archipelag Salomona

Ro-

po 28.07.43. Kolombangang

I-52

24.06.1944 r. zatopiona na pd. wsch. od Azorów przez

samolot z USS “Bogue"! Mała ale znacząca

znaleźlibyśmy ich wraki wokół Szóstego Kontynentu. Te okręty

były zupełnie nowym typem okrętów podwodnych. To były

prawdziwie oceaniczne jednostki, które na tamte czasy cechowały

się zupełnie niesamowitymi osiągami i technicznymi parametrami.

Na przykład niemiecki typ podwodnego tankowca typu XIV mógł

wziąć na pokład 432 tony ładunku i przewieźć go na odległość 9.300

Mm (17.200 km), a typ XX z kolei mógł zabrać rekordową ilość 800

ton ładunku i mógł płynąć aż 13.100 Mm (czyli 24.300 km) - zatem

mogły one bez problemu przerzucić na Antarktydę ludzi i materiały

do wybudowania antarktycznych baz V-7 i zaopatrzyć je we

wszystko, czego potrzebowały, póki nie zniszczył ich adm. Byrd, w

roku 1946...

Powróćmy jeszcze na północny Atlantyk, do operacji

“Wunderland", która mogła mieć jeszcze inny cel. Tak wielka ilość

stacji mogła hitlerowcom posłużyć do wypracowania dokładnych

map pogody i przygotowania inwazji nie tylko na ZSRR, ale także

na... Kanadę i USA, z kierunku najzupełniej niespodziewanego! - np.

z Bieguna Północnego! Plan szalony, to fakt, ale przy niemieckiej

precyzyjności i pedanterii oraz doskonałej organizacji mógł być

zrealizowany. Arktyka jest naprawdę “Krainą czarów" - światem

milionów ton lodu powoli krążącego wokół bieguna, na straszliwie

background image

zimnym Oceanem Lodowatym, z fenomenami przyrody i cudami

żywej przyrody mówiącymi o wyjątkowości tego obszaru Ziemi.

Dlatego właśnie nie możemy się zbytnio dziwić adm. Byrdowi i

amerykańskim politykom, którzy obawiali się ataku ze strony

Biegunów. Instrumentem, który doskonale się do tego nadawał, był

ekstra szybki i ładowny supersamolot-dyskoplan V-7...

Jeden z prototypów dyskoplanu V-7 miał się rozbić na

Szpicbergenie, co - jak dowiódł tego O. J. Braenne - było kaczką

dziennikarską, jako że w Norwegii nie było bazy lotniczej położonej

blisko Szpicbergenu, która posiadałaby samoloty odrzutowe mogące

dolecieć do Szpicbergenu, krążyć tam przez godzinę i powrócić bez

tankowania. OK - nie było, ale... Rzeczywiście - ani w Tromso ani w

Hammarfest takich maszyn nie było, natomiast mogły tam być (i

były) latające łodzie typu PBY “Catalina", “Martin Mariner" czy

“Navy Mariner" względnie “Sunderlandy" ZOP, które mogły bardzo

długo utrzymywać się w powietrzu i pokonanie trasy Hammerfest -

Szpicbergen, godzinne krążenie i lot z powrotem to pestka. Właśnie

to świadczy za realnością tej “ufokatastrofy" V-7 uszkodzonego przez

atomowy wybuch Sowietów na Nowej Ziemi. Był 1952 r., kiedy w

lipcu tegoż roku Sowieci testowali ładunki termojądrowe - było tego

około pół setki, a w latach 60. założono tam “atomowy śmietnik", w

którym składowano niewiarygodne 17.000 ton radioaktywnych

odpadów. Co to oznaczało? Oznacza to ni mniej ni więcej tylko to, że

rozbity dysk na Szpicbergenie mógł być albo rosyjskim, albo

amerykańskim pojazdem wzorowanym na V-7. J. O. Braenne pisał,

że był on uszkodzony wybuchem nuklearnym na Bikini. Kulą w płot!

- zważywszy fakt, że atomowy poligon Nowej Ziemi - Cziornaja Guba

background image

leży bliżej Szpicbergenu, niż Bikini, Eniwetok czy Rongelapu...

Problem istnienia V-7 wciąż pozostaje otwarty, i - jak się wydaje -

pojawiają się wciąż nowe dziwne fakty, które świadczą za hipotezą,

która stała się tematem przewodnim tej książki.

A my teraz przesuńmy się z południowych granic Polski ku

Ziemiom Czech, Moraw i Słowacji, gdzie na nas czekają dalsze

dowody na to, że hitlerowskie tajne bronie produkowano także w

Czechach i na Słowacji. Także próby tej broni były przeprowadzane

na terytoriach Czech i Słowacji, a zatem...

background image

ROZDZIAŁ 12

NIEMIECKI DYSKOPLAN NAD PRAGĄ

Latające fortece nad Pragą: pomyłka czy celowe działanie -

Lot doświadczalny czy ewakuacja? - Schriever i Habermohl

w praskiej Avii - Palcem po mapie, albo w poszukiwaniu

zgubionego dyskoplanu.

Podstawową informacją, która może nas przywieść na ślady

niemieckiej cudownej broni - Wunderwaffe V-7 - jest doniesienie

mjr Rudolfa Lusara i Jurija Straganowa, wedle których dyskoplan

V-7 (MODEL N-1) był wypróbowywany w okolicach Pragi Czeskiej.

Ta lokalizacja wydaje się być bardziej niż prawdopodobna. Praga,

którą ogłoszono miastem otwartym, była bardziej bezpieczną, niż

Peenemunde, które to mimo silnej obrony przeciwlotniczej i osłony

myśliwców, zostało zbombardowane przez Aliantów. (Mimo tego

wciąż tam pracowano aż do 1945 r.) Praska Avia-Junkers stała się

miejscem tajnego biura projektowego B-7, w którym pracował

niemiecki zespół konstruktorski, którego działalność znana była

tylko kilku Niemcom i żadnemu Czechowi.

24 lutego 1945 r. dokonano pierwszego lotu doświadczalnego

dyskoplanu V-7. Nota bene, jeżeli pamiętasz Czytelniku pierwsze

kadry filmu “Tylko dla orłów" wg powieści Alistaira Mc Leana, to

zwróciłeś z pewnością uwagę na to, że niemiecki generał przylatuje

do Adler Horst zwyczajnym, dwuwirnikowym helikopterem, otóż

powinien to być właśnie dyskoplan! V-7! Ciekawym jest fakt, że lot

background image

ów zbiegł się z nalotem na Pragę alianckiej wyprawy bombowej,

która zbombardowała Drażd’any, Vinohrady, Podskali, Karlovo

Namesti i Emauzy. Ten fakt do tej pory wymykał się badaczom

historii V-7 i nikt nie skojarzył - dat praskiego eksperymentu z datą

nalotu na Drażd'any i nie mówi o tym żadna encyklopedia II wojny

światowej, którą mieliśmy możliwość przeczytać. Nie ma żadnej

wzmianki o tym także w literaturze pamiętnikarskiej. Czyżby

chodziło o to, że Praga została omyłkowo wzięta za te nieszczęsne

Drażd'any i zbombardowana - a może chodziło o celowe

zbombardowanie Pragi, ale jego powody zostały utajnione do dziś

dnia... Skoro nie chodziło tu o Drażd'any, to sprawa tego

bombardowania podpada automatycznie pod tematykę tej książki.

Dr Ludvik Soufek swego czasu przeprowadził wywiad z

byłym pracownikiem czeskiej ekipy Avii, a ten wspominał

o obecności w niej dwóch niemieckich inżynierów-

konstruktorów specjalistów od dyskoplanów - inż.

Habermohla i inż. Schrievera. Świadek wspominał, że

boisko futbolowe należące do fabryki zostało dokładnie

wybetonowane przez żołnierzy Wehrmachtu. Była to zbyt

mała powierzchnia na to, by służyć jako pas startowy dla

zwyczajnych samolotów. Po wojnie tą betonową płytę

rozbito i okazało się, że nie ma pod nią żadnych

podziemnych przestrzeni, ale skalny gruz, służący jako

podkład. Podejrzewamy, że po nalocie, niemieckie

dowództwo postanowiło przesunąć gdzieś indziej ten

kompleks badawczy i prototypy maszyny oraz

dokumentację w inne miejsce. Już wieczorem po

background image

bombardowaniu Habermohl i Schriever odlecieli do

zapasowego stanowiska. Biuro projektowe pracowało

nadal, ale jego kluczowe postacie wyjechały stopniowo do

nowego miejsca pracy. Ostatni zostali przed końcem

wojny zlikwidowani, co było hitlerowską praktyką,

stosowana w celu zachowania tajemnicy, bo najlepiej

milczy trup...

Funkcjonariusz czeskiej straży przemysłowej dalej opowiedział o

tym, że po ogłoszeniu alarmu lotniczego obaj konstruktorzy

wyjechali służbowym mercedesem Avii wraz z kierowcą, pomiędzy

13 a 14. - auto wróciło do zakładów około 21. Można zatem

przypuszczać, że w tym czasie trwała ewakuacja dokumentacji,

tajnych broni, a szofer potem wrócił po tajne rozkazy.

Jeszcze tego wieczoru, Niemcy zagonili wszystkich pracowników

Avii do zaciemnionej hali i tam pilnowali ich do rana. Wyglądałoby

na to, że w tym czasie przygotowano do odlotu prototyp V-7 tak, by

nikt z miejscowych nie mógł tego zobaczyć i pod osłoną nocy

przemieścili go do nowego zakładu pracy. A zatem lot, który wg

Lusara i Straganowa miał miejsce 24 lutego 1945 nie był lotem

doświadczalnym i zaplanowanym, ale lotem ewakuacyjnym, który

miał uchronić cenny prototyp przed dalszymi nalotami

Sprzymierzonych.

W jakim kierunku pojechało auto Schrievera? Na to pytanie za

64.000 dolarów nie potrafimy dać jednoznacznej odpowiedzi i

często łamaliśmy sobie nad tym głowę. Zgadzamy się z poglądem dr

Soućka, że mercedes był poza zakładami około 7 godzin - 3,5

godziny w jedną stronę w nocy, a zatem Schriever mógł dojechać

background image

najdalej 200 km od Pragi, stanowiącej punkt wyjścia.

Kiedy wyrysujemy na mapie krąg wokół Pragi Czeskiej, o

promieniu 200 km, to musimy jednocześnie wziąć pod uwagę

kierunek wyjazdu Schrievera i Habermohla. Nie mogli oni pojechać

na północ, ku Drażd'anom, które były celem nalotów

Sprzymierzonych, ze wschodu nadciągała Armia Czerwona do której

dołączyło później Ludowe Wojsko Polskie - jego II Armia. Zatem ten

kierunek też odpadał. Pozostaje nam jedynie zachód i południe,

gdzie naziści wywozili wszystko, co mieli najcenniejszego.

Tą lokalizację możemy sprecyzować - jeżeli była to broń

produkowana czy w fazie prototypu, to musimy wziąć pod uwagę

miejsce o dużej koncentracji przemysłu. Wszystko wskazuje na

Tabor, Ceskie Budejovice i Pilzno. Jest jednak małe ale, te miasta

były stale bombardowane przez Amerykanów i tak - wedle dr

Soucka -w rachubę może wchodzić tylko Cheb.

background image

ROZDZIAŁ 13

FLUGZEUGWERKE EGER

Flugzeugwerke Eger, makiety dla bombowców - Sztuczny

gaik i osiem pięter pod ziemię - Niemiecki wynalazek:

fabryka bez dróg i kolei? - Wehrmacht, ŚtB i nurkowie -

Samolot, który mógł startować z boiska.

Niektóre przesłanki wskazują na to, że zakłady Cheb (Eger) były

fantomem dla alianckiego lotnictwa - jak oświadczył dr Soućkovi

były wysoki funkcjonariusz MSW CSRS ds. denazyfikacji kraju - a

które to oświadczenie podaje on w swej książce “Pfipad Jantarove

komnaty". Martin Andel - pod tym pseudonimem ukrywa się wysoki

oficer Śt.B. (Śtatna Bespecnost - Służba Bezpieczeństwa

Państwowego w byłej Czechosłowackiej Republice Socjalistycznej -

stanowiła ona czechosłowacki odpowiednik sowieckiej KGB) mówił

także o zatrzymaniu obcego agenta w pobliżu ruin hitlerowskiej

lotniczej fabryki w Chebie, zniszczonej w 1944 r. Od tego czasu,

funkcjonariusze Śt.B. zaczęli dokładnie badać te ruiny na których

widniał jeszcze ogromy szyld: FLUGZEUGWERKE EGER G.m.b.H.

Kompleks zabudowań fabryki nie był niczym ciekawym, zbudowano

go w 1940 r., miał 8 wytwórczych i montażowych hal i tor kolejowy

na lotnisko. Jej dyrektor - Georg Sander gdzieś uciekł na początku

maja 1945 r. i nikt nie wie, dokąd.

Większość budowli tej jednostki była zrobiona z masywnych

elementów budowlanych i przybyły na to miejsce major wojsk

background image

inżynieryjnych z Pragi orzekł, że filary tych budowli mogłyby być

obciążone dwudziestokrotnie większym ciężarem, niż

najmasywniejsze części produkowanych tam samolotów - tak głosiła

jego ekspertyza dla St.B. Ciekawym było to, że od linii kolejowej

wiodła ku zakładom bocznica, którą ktoś zdemontował, a w kilku

miejscach zdemolował ładunkami wybuchowymi. Najdziwniejsze

jest także to, że bocznicę położono dość późno, prawdopodobnie

j u ż p o n a l o c i e na zakład. Przeszukano teren u końca

bocznicy, gdzie znajdował się posadzony brzozowy gaik i stała tam

na wpół rozwalona buda. Okolica wyglądała, jakby zwieziono na nią

kilkaset metrów sześciennych ziemi, na której posadzono drzewa.

Znaleziono nawet miejsca, z których drzewa były przesadzane...

Okazało się przy tym, że faktycznie zakład FLUGZEUGWERKE

EGER G.m.b.H. były jedynie makietą dla alianckich bombowców w

celu odciągnięcia ich uwagi od... czegoś. Bombardowanie makiety

było dla faszystów dowodem na to, że kamuflaż był doskonały i że

nalot - wobec zniszczenia obiektu - już się nie powtórzy. Tym czymś,

co było chronione kamuflażem była podziemna fabryka zaryta na

osiem kondygnacji w ziemi, jedna z największych w okupowanej

Europie - przy czym jedno z wejść do niej znajdowało się w

sztucznym gaiku. To właśnie stąd, miały gotowe wyroby być

hissowane z podziemi fabryki i ładowane na wagony bocznicy,

dochodzącej na lotnisko.

O jakie wyroby chodziło?

Tory kolejowe były obliczone na przewóz bardzo dużych i ciężkich

przedmiotów o ciężarze jednostkowym do stu ton! (Zwykły wagon

kolejowy ma nośność 30 - 40 ton.) Nie ma takiej lotniczej części, czy

background image

nawet takiego samolotu, który ważyłby sto ton! A przecież musiało

być coś takiego, co latało i miało masę prawie 100 ton. Tory te nie

miały żadnego połączenia z linią kolejową, a j e d y n i e z

lotniskiem! A przecież żaden samolot nie miał takiego udźwigu, by

wziąć taki ładunek... Ostatni niemiecki samolot, zdolny do

przewożenia wielotonowych ładunków, sześciosilnikowy Me-323 był

zniszczony w 1944 r.

Tak samo nie mogło iść także o rakietę - bo ta potrzebuje nie tylko

pola startowego, ale także prowadnicy, urządzeń podających

utleniacz i paliwo, bunkrów obsługi, tuneli odprowadzających gazy

spalinowe przy starcie, itd. itp. - a tu była jedynie betonowa

płaszczyzna i... i nic ponadto. Płyta betonowa dokładnie taka sama,

jak przy praskiej Avii!

Praca w podziemnej fabryce przebiega w ścisłym reżimie

dotrzymania tajemnicy i był on wyższy, niż w innych fabrykach,

nawet w tych, gdzie pracowali najbardziej oddani Hitlerowi Niemcy.

Żaden z nich nie mógł - pod karą śmierci - opuścić hali, w której

pracował. Każdy znał jedynie tą część podziemi, w której pracował.

W ostatnich tygodniach wojny, na przełomie kwietnia i maja 1945 r.,

Niemcy dokładnie zasypali wejścia do podziemi i szyby

wentylacyjne, część wysadzili w powietrze, zaś resztę - jak to robili

także w Polsce - zalali wodą. Pod jej powierzchnią znalazła się ta

drobna część maszynerii, której nie zdążyli zniszczyć lub wywieźć.

Dokąd wywieźli - tego nikt nie wie...

W czasie maksimum zainteresowania podziemnym kompleksem,

specjalna drużyna poszukiwawcza znalazła zwitek dokumentów, z

których wynikało, że wyrabiano tam zwyczajne części do

background image

zwyczajnych samolotów bieżących typów. Później jednak eksperci

stwierdzili, że są one falsyfikatem zrobionym dość nieudolnie, jakby

fałszerzom zabrakło czasu... Przeszukanie ruin fabryki niczego nie

przyniosło nowego. Dziś, po kilkudziesięciu latach, melioracji i

pracach wojsk inżynieryjnych, nie można już dokładnie wytyczyć

obszaru fabryki. Pod koniec lat 40. próbowano osuszyć podziemia,

ale to było niemożliwe i woda uparcie stała w ruinach. Przywieziona

tam drużyna nurków w ciemnej toni narażała swe życie bo ich

skafandry co rusz zaplątywały się w szczątkach maszyn, rwały się o

ostre krawędzie stropów, a wszystko przy zerowej widzialności.

Kiedy doszło do nieszczęśliwego wypadku, odpowiedni urząd

(czytaj: szefostwo Śt.B.) doprowadził do ukończenia akcji i

pirotechnicznej “sanacji" obiektu.

Pisze dr Ludvik Soućek:

“Nie tylko sądzą, ale do końca twierdzą, że ostatnim miejscem,

do którego Schriever i Habermohl przewieźli swój prototyp był

Cheb/Eger. Wyglądało to następująco - kiedy zaczęły się

bombardowania, otrzymali rozkaz przewieźć prototyp w

bezpieczne miejsce. Ich talerze latające były montowane w Pradze

- z części robionych w Chebie. Jak już powiedziałem, nadziemną

część fabryki pozostawiono w ruinie, by Alianci byli pewni, że ją

zniszczyli. Ciężkie części latających talerzy wywożono stamtąd i

montowano w hangarze. Tego się nie dało robić w podziemiach,

bo pojazd miał średnicę 45 m. Wydaje się, że jeden z

konstruktorów wyjechał w czasie nalotu do Chebu/Egeru, by tam

wszystko przygotować na przylot prototypu latającego talerza.

Oznaczało to ewakuację pobliża miejskiego lotniska, aby przegonić

background image

ewentualnych zwiadowców i zamaskować miejsce. Tymczasem

drugi konstruktor przygotowywał wszystko do przelotu. To ni e

był żaden ćwiczebny czy doświadczalny lot, ten mieli oni dawno za

sobą... Po zachodzie słońca okolica fabryki była dokładnie

oczyszczona z ludzi a robotników zamknięto w hali. Habermohl

mógł startować... Do tego ładnego obrazka tylko mi jedno nie chce

pasować - rodzaj napędu. Wciąż nie daje mi spokoju pytanie -

dlaczego pracownicy Avii nie słyszeli pracy silników? Przecież

tylko betonowy plac mógł służyć do startu pionowzlotów, a

znajdował się on tuż przy zakładach Avii."

background image

ROZDZIAŁ 14

BRONIE “V" W PROTEKTORACIE CZECH I MORAW.

Sowiecka wersja PAPERCLIP-u w Czechosłowacji - Gdzie

jest archiwum VI wydziału? - Bronie odwetowe w

Protektoracie: Velvety u Teplic, Plzeń, Brno i Dećin -

Pfibram: hitlerowscy uczeni, uranowa ruda i laboratoria SS

- Fałszywe złoto III Rzeszy.

Cytowany w poprzednim rozdziale dr Ludvik Soućek, który zbierał

swe materiały od naocznych świadków tych wydarzeń w latach 70,

był w o wiele lepszej sytuacji, niż my dziś. Po trzech

dziesięcioleciach, które upłynęły od jego poszukiwań, możemy się

jedynie cieszyć większą swobodą badawczą - choćby ze względu na

swobodny przepływ informacji i ludzi przez granice naszych krajów

- i nie musimy już stosować jego uniku w literacką formę “powieści

hipotetycznej". Możemy całkiem otwarcie poszukiwać odpowiedzi

na konkretne pytania nieskrępowani kontrolą państwa. Niektórych

odpowiedzi nigdy nie uzyskamy, jak np. o tożsamość informatorów

dr Soućka, którą to tajemnicę zabrał on, niestety, do grobu.

I tak nasze poszukiwania poszły w innym kierunku, wzięliśmy pod

uwagę powszechnie znany fakt, że jeszcze przed końcem II wojny

światowej, Alianci zaczęli przy pomocy specjalnych misji

wywiadowczych (ALSOS, PAPERCILP i in.) gromadzić i analizować

wszelkie dostępne informacje o tajnych broniach, których użyciem

Hitler był zainteresowany daleko przed majem 1945 r.

background image

W czasie naszych poszukiwań mieliśmy możliwość dowiedzieć się

w ciągu kilku lat, jak bardzo rozbudowany był niemiecki program

Vergeltungswaffen. Największe problemy mieliśmy z uzyskaniem

informacji źródłowych, które dla prywatnych badaczy, jak my, były i

długo jeszcze będą zupełnie zamknięte, bowiem działają siły, które

wciąż bronią tajemnic III Rzeszy! Tak w Polsce, jak i w Czechach,

Morawach i Słowacji! Przekonaliśmy się, że są tajemnice, które

jeszcze po pół wieku mogą zabić...

Wciąż jeszcze brak odpowiedzi na szereg kluczowych pytań!...

Ogrom wojennego przemysłu i kompleksu naukowego III Rzeszy

budzi zdumienie nawet dzisiaj, w czasie pokojowego rozwoju wielu

gałęzi przemysłu. I to niechaj usprawiedliwi niedostatki tej naszej

wspólnej pracy.

Każda formacja wojskowa, rodzaj wojsk - Wehrmacht (Heer),

Luftwaffe i Kriegsmarine - miał własne organizacje badawcze,

laboratoria, hale produkcyjne, poligony i fundusze na działalność,

wszystko to pilnie strzeżone przed wrogiem zewnętrznym i

konkurencją.

Na terytorium byłej Czechosłowacji znajdowało się wiele

dokumentów o rozwoju i produkcji broni odwetowych V. Szło tu

głównie o zakłady produkcyjne III Rzeszy na terenie Protektoratu

Czech i Moraw. Dokładnie idzie o fragmenty archiwów brneńskiej

Ćeskej Zbrojovky (ĆZ) i plznieńskich zakładów Skody.

Zostały one zgromadzone w VI Wydziale Wojskowego Wywiadu

Technicznego, którego pracownicy gromadzili wszelkie informacje w

zakresie hitlerowskiej nauki i techniki: plany, opisy, wykresy, itp.

Poszukiwania najlepiej zacząć od tego właśnie zbioru. Niestety, nie

background image

ma dziś już z niego nic - dzięki działalności GRU i NKGB, które to

instytucje rabowały wszystko, co im się nawinęło pod rękę,

przesłuchując wszystkich, którzy mieli jakąkolwiek styczność z

niemieckim przemysłem, więźniów obozów pracy i obozów

koncenrtracyjnych a także pracowników przymusowych. Poprzez

wywiezienie wszelkich materiałów do ZSRR z sowieckich stref

okupacyjnych, Moskwa miała nadzieję wyrównać poziom z

Amerykanami. Ci ostatni nie zasypiali gruszek w popiele i dosłownie

przed nosem Armii Czerwonej, jednostki 1 Armii USA gen. Hodgesa

wywiozły z Nordhausen 10 egzemplarzy kompletnych rakiet V-2,

maszyny i prawie 10 ton (sic!) dokumentacji!

Na podstawie zachowanej dokumentacji można się dowiedzieć, że

wyrób części do V-1 był prowadzony przez l a b o r a t o r i u m w

Velvetech u Teplic, gdzie produkowano m.in. paliwo do pocisków V

przez Fullstelle Hertine, od maja 1944 do marca 1945 r.

wyprodukowano tam 2625 głowic do pocisków V. Siostrzanym

zakładem był Luftmuna Bromberg w Bydgoszczy!

Niektóre prace badawczo-rozwojowe dyskoplanu były prowadzone

w zakładach CZ Brno i Skoda Plzeń. Nas jednak najbardziej

interesują zakłady położone w okolicy Pragi Czeskiej, gdzie

produkowano części i podzespoły do V-7 i gdzie dokonano

pierwszego lotu MODELU N-1.

Oprócz niemieckich laboratoriów Schmidding w Dećinie -

Podmoklech, gdzie gromadzono znaczną część materiału

specjalistycznego do produkcji broni rakietowych (silniki Argus)

zwraca uwagę także zakład Skody w Pfibramie. Te zakłady należały

do naukowego centrum badawczego SS i dowodzone były przez SS-

background image

Obergruppenfuhrera Rolfa Engela. W 1943 r. kiedy obsadził to

stanowisko z polecenia ministra Speera, umieszczono tam także

elitarną kadrę naukową zakładu badań silników odrzutowych w

Grossendorf- Władysławowie! Pracowano tam do kwietnia 1945 r.

(!) - potem ewakuowano ich do Monachium. Byli to pracownicy

Versuchanstallt fur Strahltriebwerke Grossendorf - czyżby z ich

wytworem zetknął się S. Theau na gdyńskiej plaży w okolicy Babich

Dołów?... W Monachium pracowali oni dalej w centrum badań

rozwojowych broni V zakładów Bayerische Motorenwerke - BMW...

Uważamy za wysoce prawdopodobne to, że pracownicy Engela

pod dyrekcją tego doskonałego eksperta z czasów przedwojennych i

wojny skonstruowali system napędowy dyskoplanu V-7.

W latach 60. czasopismo “Radar" opublikowało apel, w którym

nawoływano do wypełnienia “dziur" w naszej wiedzy na temat

hitlerowskich broni odwetowych. Proszono czytelników, by wszelkie

informacje dotyczące tej tematyki przesyłali na adres redakcji, która

chciała sporządzić pracę na temat broni V na terenie byłej

Czechosłowacji.

W naszych bibliotekach i wojskowych archiwach zachowało się

niewiele informacji o tym, jakich prób dokonywano z rakietami u

nas (tj. w CSRS) przed drugą wojną światową, bowiem

najważniejsze dokumenty zostały wywiezione przez Niemców do

Berlina. Także nie ma informacji o tym, co robili hitlerowcy na

naszych ziemiach w czasie wojny, jest ich bardzo mało, a wiadomo

- że dokonywali oni u nas prób rakietowych. "

Tak motywowała swój apel redakcja “Radaru". Nie wiemy, jak to

się wszystko skończyło, ale jesteśmy pewni tego, iż informacje nas

background image

interesujące spoczywają w grubych szafach pancernych i

komputerowych bankach pamięci Łubianki i Chodynki - co

sprawiło, że “... nie ma informacji o tym, co robili hitlerowcy na

naszych ziemiach..."

Jest to prawdą nie tylko w odniesieniu do niemieckich rakiet, ale

wszystkich broni V. Godnym uwagi jest fakt, że NKWD/NKGB i

GRU nie były jedynymi agenturami działającymi na terenie naszych

krajów (tj. Czechosłowacji i Polski) i że dokumentacja dotycząca

dyskoplanu V-7 została jednak wywieziona do USA, a Sowieci

dostali po nosie po raz drugi.

Hitlerowcy nie tylko pracowali nad broniami V czy bombami

atomowymi - bowiem wydaje się nam, że chcieli oni podbudować

wciąż pusty skarbiec III Rzeszy przy pomocy współczesnej alchemii

- chemii jądrowej!

Zadaliśmy sobie pytanie: skoro Niemcy mieli reaktor jądrowy, to

czy nie chcieli go użyć do... produkcji złota? Proszę nie zapominać,

że to właśnie Niemcy prowadzili poszukiwania szlachetnego kruszcu

we Wszechoceanie w latach 20. - że wspomnimy tu wyprawę statku

“Meteor". Tymczasem w sukurs przyszła fizyka i chemia jądrowa i w

latach 20. pewien inżynier-chemik Adolf Miethe (sic!!!) już w dniu 4

lipca 1924 r. w swym doniesieniu zamieszczonym w “Die

Naturwissenschaften" przekazał informację o wytworzeniu

sztucznego złota poprzez bombardowanie elektronami rtęci w

lampie kwarcowej. Po kilku tysiącach godzin pracy, w rtęci

stanowiącej katodę inż. Miethe znalazł niewielkie, ale mierzalne

ilości złota! Wedle współczesnego alchemika, bombardowanie

elektronami miało doprowadzić do zamiany protonu w jądrze rtęci

background image

na neutron i co za tym idzie, stworzenia atomu najtrwalszego

izotopu złota

79

197

Au, co miało przebiegać zgodnie z reakcją:

Oczywiście reakcja taka jest możliwa tylko i wyłącznie na papierze,

bowiem w naturze coś takiego nigdy nie zachodzi. Ale Miethe

wywołał znaczne zamieszanie swym raportem i chemicy całego

świata mieli problem do rozgryzienia. Ciekawym jest to, że Miethe

został poparty przez Japończyka Nagaokę...

Teoretycznie złoto można wyprodukować z rtęci - jej rzadkiego

izotopu (sama rtęć jest mieszaniną aż siedmiu trwałych izotopów:

Hg-196, Hg-198, Hg-199, Hg-200, Hg-201, Hg-202 i Hg-204 i rzecz

w tym, że nie występuje naturalny izotop rtęci Hg-197 i Hg-203...)

zawartość izotopu

80

196

Hg - w tej mieszaninie wynosi jedynie...

0,146%! Trochę za mało, by móc uzyskać złoto w reakcji:

Taka produkcja jest całkowicie nieopłacalna ze względu na

ogromne ilości energii, którą trzeba w nią włożyć i małą ilość

materiału wyjściowego - izotopu Hg-196. Oczywiście można

próbować inaczej, np. wyprodukować złoto z bizmutu:

Ewentualnie:

albo:

Czy wreszcie:

background image

Złudne złoto alchemików? Tak! - ale wiemy o tym teraz, w latach

90. zaś w latach 40. chemia jądrowa stawiała dopiero pierwsze

kroki... Miethego uznano za szarlatana w Niemczech i za granicami

Rzeszy, to fakt. Nie zapominajmy jednakże o tym, że Fuhrer wierzył

przede wszystkim właśnie szarlatanom!! Pracownia Miethego

znajdowała się we Wrocławiu. Czy konstruktor lotniczy Miethe, a

inżynier-chemik Miethe to jedna i ta sama osoba? Jeżeli tak, to

oznaczałoby, że w Górach Sowich pracowano nie tylko nad V-7, ale

także nad transmutacją materii - nad którą pracowali wszyscy

alchemicy, Masoni, Różokrzyżowcy i Templariusze, za których

spadkobierców uważała się czarna elita SS...

Izotop rtęci-198 można uzyskać przez separację czy rafinację, a

źródłem neutronów mógłby być reaktor jądrowy. Taki reaktor mógł

pracować nie tylko w Górach Sowich, ale nawet w podziemiach

Wrocławia, królestwie szczurów do Wielkiej Powodzi w lipcu 1997 r.

People always dream about usual things and ask “ why "?-1

dream about unusual things and ask: "why not"... -jak mawiał

senator Robert Kennedy. Totalitaryzm ma to do siebie, że nie widzi

rzeczy takimi, jakimi one są i opiera się głównie na chciejstwie

przywódców... Tak mogło być, i było w przypadku fałszywego złota

III Rzeszy. Za tą prawdę płaciły miliony zgładzonych dla złota ludzi

w hitlerowskich obozach śmierci. Co robiono ze znalezionym przy

nich złotem, opisał dokładnie węgierski Żyd - dr Miklosz Nyszli w

książce “Pracownia doktora Mengele". Rzeszy było wciąż mało złota,

bo to ono napędzało jej machinę wojenną. Cóż, w tym przypadku

sprawdziło się stare polskie przysłowie, że nie można budować

background image

swego szczęścia na czyimś nieszczęściu. Rzecz w tym, że wielu

zbrodniarzy uniknęło kary za to, co robili dla szczęścia III Rzeszy

Niemieckiej. Ów aurum sacra fames - przeklęty głód złota - zabił

miliony Europejczyków nie w wojnie, nie z bronią w ręku, ale w

komorach gazowych Auschwitzu i Birkenau, Sobiboru i Treblinki, i

wielu innych miejsc kaźni i rabunku, prowadzonego pedantycznie

przez ucywilizowanych barbarzyńców XX wieku.

background image

ROZDZIAŁ 15

DIABELSKI SKARB W TECHOUICACH

Francuski generał wysyła list, zaś amerykański -

komandosów - 32 worki papierów na jednej tonie trotylu -

Śtechovicka afera się zaczyna - Szwedzki “Expressen" o

planach tajnych broni w Śtechovicach - Amerykanie

szczerze żałują, ale nie oddają tego, co wzięli.

Jednostki specjalne Sprzymierzonych poszukiwały w ramach

swych misji wszelkich tajemnic ziem zagarniętych ongiś przez III

Rzeszę. W państwach, które stały się po wojnie niepodległe, miały

one niedużą rezerwę czasu, by wykonać swe zadania w czasie pobytu

własnych armii na terytoriach tych krajów i przechwycić ludzi i

dokumentację, o które im chodziło. Z powrotem suwerenności i

przejmowaniem spraw wewnętrznych przez lokalne rządy, misje te

musiały się zakończyć, bowiem lokalne służby bezpieczeństwa

patrzyły Aliantom na ręce.

Coś podobnego miało miejsce także i w powojennej

Czechosłowacji - w jej górach odzywały się od czasu do czasu

wystrzały, działały jeszcze bandy Wehrwolfu, tak samo było w

Polsce, na terenach Dolnego Śląska.

Już 13 października 1945 r. francuska ambasada w Pradze

Czeskiej wysłała list do czechosłowackiego MSZ, w którym za

pośrednictwem gen. Koeniga oznajmiała, że we francuskim obozie

jenieckim dla esesmanów ujawnił się oficer SS Gunther Achenbach.

background image

Ten opowiedział, że wie o miejscu opodal Pragi(!!!), gdzie jest ukryte

archiwum dokumentów o ważnych wydarzeniach wojennych.

Francuskie poselstwo chciało sprawdzić prawdomówność opowieści

Achenbacha i dostarczyć go do Czechosłowacji, by skonfrontować go

z rzeczywistością.

Jednakże z MSZ nie przyszła żadna odpowiedź nawet po 3

miesiącach, więc francuski attache wojskowy - generał pułkownik

Flipo - przesłał tam zapis relacji Achenbacha i plany przezeń

przekazane. Przejął je czechosłowacki Sztab Generalny. W

zeznaniach pojmanego SS-mana czytamy, że na poligonie SS w

Hradiśfku koło Pragi było 20 kwietnia powołane Sonderkommando

“Lange", które wykonało długą na 12 m sztolnię opodal poligonu

“Zavist". Napisał:

“Po wykopaniu sztolni, ułożono w niej około 30 worków.

Pochodziły one z Berlina i były bardzo ciężkie. Jeden worek się

rozpruł i zawierał same papiery. "

Potem otwór zamaskowano uprzednio zaminowawszy:

“ Akcją wykonano na rozkaz Staatsministra Karla Hermanna

Franka, który jako jedyny posiadał plan ułożenia i zniszczenia

(tego archiwum). Rozkaz dotyczący przydziału siły roboczej

otrzymał dowódca grupy szkoleniowej I. Kommando tworzyło 32

kopaczy i 3 kierowników zmian (sami podporucznicy).

Domyślaliśmy się, że w workach znajdowały się dokumenty

specjalnego znaczenia, dlatego akcja była ściśle tajna i

wykonywali ją oficerowie. "

2 lutego 1946 r. major .B. J. Wheeler, zastępca dyrektora USFET

wydał tajny rozkaz, na mocy którego wysłano na terytorium

background image

Czechosłowacji specjalną brygadę komandosów pod dowództwem

kpt. Stephena M. Richardsa. Grupa wystartowała z Frankfurtu nad

Menem 7 lutego, w Norymberdze przesłuchała swego niemieckiego

informatora i 10 lutego przekroczyła granicę.

Lionel S. B. Shapiro, który uczestniczył w akcji jako agent i jako

przedstawiciel North American Newspaper Alliance opisał

detalicznie całą akcję prowadzoną przez “dzielnych amerykańskich

chłopców", którzy zgarnęli “najbogatszy dokumentalny łup wojenny

wszech czasów", i to za cenę konfliktu z młodymi władzami

Czechosłowacji;

“Amerykanie dostali się do Czechosłowacji jakby nigdy nic.

Utajnienie było konieczne, aby nie trzeba było nikogo

niepotrzebnie zabijać "!

Komando przyprowadził na miejsce Achenbach, zidentyfikował

skrytkę według drzewa, które zaznaczył uprzednio zasadzając je u

wejścia do podziemnego korytarza. Prace eksploracyjne wykonano

w śniegowej burzy i trwały one 38 godzin tj. od 11 lutego rano do 12

lutego wieczorem, “przy nieustannym zagrożeniu życia". Po

przewaleniu jednej tony gliny ukazała się sztolnia oszalowana

deskami, o rozmiarach 1,75 x 1,30 x 12 m, która była zabezpieczona

minami pułapkami i niemal toną trotylu. Po pokonaniu tych

wszystkich przeszkód komandosi zabrali wszystkie 32 worki i

załadowali na ciężarówkę, po czym odjechali. 13 lutego 1946 r.

przyjechali z powrotem do Frankfurtu. Tymczasem do Śtechovic

przyjechało kilka komisji Sztabu Generalnego Armii

Czechosłowackiej z Pragi.

Niestety, było już post factum.

background image

Krótko potem, korespondentka szwedzkiego dziennika

“Expressen" telefonowała do redakcji z informacją:

Skradzione przez Amerykanów dokumenty niemieckie zostały

najprawdopodobniej ukryte na rozkaz samego Hitlera!"

Informacja ukazała się w Sztokholmie 17 lutego.

19 lutego 1946 r. Sztokholmski “Expressen" wydrukował kolejne

doniesienie swej korespondentki, w której to informacji czytamy, że:

“W amerykańskich kręgach w Pradze panuje znaczna

nerwowość. Pierwszy sekretarz ambasady USA oświadczył, że to

może spowodować straszne następstwa i histerię ".

22 lutego 1946 r. dzienniki opublikowały protest Czechosłowacji

wystosowany pod adresem rządu USA, a w dzień później

opublikowano informację o amerykańskiej akcji, “Expressen"

przyniósł kolejne doniesienie pani Lux Taube z Pragi. Napisała ona,

że:

Wydaje się być więcej, niż jasnym, że szło o dokumenty

niezwykłej wagi - mówi się o planach i nowych tajnych

niemieckich broniach, które ukryto pod ziemią na potrzeby

przyszłości".

Czy Lux Taube miała na myśli plany dyskoplanu V-7?

24 lutego 1946 r. Amerykański ambasador w Pradze Czeskiej

przeprosił ministra spraw wewnętrznych za ten “pożałowania godny

incydent". Urzędy wojskowe USA otrzymały polecenie zwrócenia

tych dokumentów stronie Czechosłowackiej. To się stało w osiem

dni później, kiedy 2 marca do Pragi wjechała amerykańska kolumna

ciężarówek chroniona przez MP. Kolumnę przysłał osobiście gen.

Siubert, szef G-2, a prowadził ją gen. Koenig z USFET we

background image

Frankfurcie.

Wkrótce się okazało, że Amerykanie nie zwrócili tego, co zgarnęli

w Śtechovicach:

“Jeżeli idzie o zawartość worków, które dowództwo

amerykańskiej armii zwróciło na praski Hrad to zawierają one

cenny materiał, ale mamy dowody na to, że nie jest to ten sam

materiał, który Amerykanie wywieźli ze Stechovic... "

-stwierdził w dniu 8 marca 1946 r., w czasie posiedzenia

parlamentu poseł Vaclav David (skąd to wiedział?):

Zwrócono nam archiwum ministerstwa rządu Franka i SD

oraz część archiwum prezydenckiego. Dokumenty te były

wywiezione przez Rokycany, Plzeń i Klatovo do armii USA.

Stechovicka skrytka była naszpikowana całymi tonami materiału

wybuchowego i uzbrojona tak, że wyleciałoby w powietrze

wszystko, co znajdowałoby się w okolicy. Takimi środkami nie

trzeba było zabezpieczać archiwum prezydenta i

Reichsministerium Franka ".

Ergo wynika, że Amerykanie przywieźli do Pragi coś zupełnie

innego, niż to, co wywieźli ze Śtechovic.

Plany tajnych broni, o których pisali reporterzy szwedzkiego

“Expressen", nie znajdowały się w tej dokumentacji, a zatem

możemy podejrzewać z niemal stuprocentową pewnością że zostały

one wywiezione do Stanów Zjednoczonych.

background image

ROZDZIAŁ 16

TWIERDZA SUMAUA

Hitlerowskie UFO pod Mednikiem? - Niebezpieczeństwo,

którego nie można lekceważyć - Poligon SS w Hradiśfku -

Archiwum, skarb albo jedno i drugie! - Bóhmerwaldfestung:

Twierdza Śumava - 62 dywizje pod bronią.

Rezultaty naszych badań nad historią niemieckich broni V dr

Milos Jesensky zaprezentował na jednym ze zjazdów klubu

“Hyperion" w Bratysławie w maju 1994 r. a raport z tego spotkania

był opracowany w dziesięciu wersjach i czterech językach. Od tego

czasu w prasie codziennej oraz w innych periodykach, pojawiają się

sporadycznie informacje, które dotyczą tego tematu. Na przykład

redaktorowi “Expressu" Michalovi Polakovi udało się natrafić na

kilka gorących śladów, wiodących w przeszłość, nie tak znów

odległą. M.in. znalazł on pewnego świadka, kobietę której siostra

pracowała w Avii Ćakovice, jako pracownik socjalny. Zakład musiał

zatrudnione tam przy montażu silników lotniczych kobiety posłać

do Mezinosti, filii Mednik, i jej siostrze udało się - dzięki swej

profesji - tam przeniknąć. Na zamkniętym odcinku torów

kolejowych pomiędzy Davli i wsią Luka pod Mednikiem, w tunelach

montażowych miały znajdować się samoloty w kształcie dysku, a

niektóre z nich - według red. Polaka - znajdują się do dziś w

podziemiach fabryki na obszarze Mednika. Siostra świadka

stwierdziła przy tym, że 320 młodych pracownic, które tam

background image

odesłano, nigdy już nie wyszło na zewnątrz... Ona sama potem była

zatrzymana przez Gestapo.

Michał Polak znalazł także dalszego świadka - Jaroslava Rajtolara,

który wedle własnych słów pracował w podziemnym kompleksie,

gdzie przebiegała tajna zbrojeniowa produkcja. Szło właśnie o

zaadaptowanie tuneli kolejowych na trasie: Vrane nad Vltavou -

Libfice i Davle - Luka pod Mednikiem oraz mostu kolejowego w

Zampach k./Pragi Czeskiej. W tunelach wyrabiano części dla Avii

Ćakovice i pracowały tu nie tylko kobiety, ale także mężczyźni z

całego terytorium Protektoratu. Większość tworzyły roczniki 1923 i

1924. Pracownicy mieszkali w chatach i barakach, które Niemcy

zajęli w okolicy Sazavy.

“Prace w tunelach nadzorowało siedmiu Niemców, a na “ dwójce

"pracował mistrz Hans Braden. To właśnie jego Rosjanie zabrali

ze sobą do ZSRR. W każdym razie szło o świadka, który swe życie

okupił informacjami. Świadek Rajtolar pracował w tunelach od

września 1944 aż do maja 1945 r. Jak twierdzi, kobiety pracujące

pod Mednikiem nigdy żywe stamtąd nie wyszły. Następnie

świadek potwierdził loty doświadczalne tej nowej broni, które

miały miejsce pod koniec wojny. Samoloty - UFO, mające około 8-

16 m średnicy, było ich trzy. Latały z ponaddźwiękową prędkością,

a jeden z nich spadł gdzieś na naszej ziemi w okolicach Pragi. "

Czy świadek kłamał, czy nie? Czy można wierzyć redaktorowi

“Expressu"? Niektórzy twierdzą, że ta cała historia jest mistyfikacją i

jest całkiem niejasna. Gdzie właściwie przebiegał montaż

dyskoplanu? Jak to się stało, że siostrze świadka i J. Rajtolarowi

udało się uniknąć śmierci, skoro Niemcy wszystkich likwidowali?

background image

Poszukiwania planów V-7 stwarzają nawet dla dzisiejszych

badaczy sporo trudności i niebezpieczeństw. To wyszło przy okazji

prac naszych znajomych i kolegów przy tzw. “skarbie w Hradisfku" i

na łamach naszej i zagranicznej prasy w przedziwnych

okolicznościach pojawił się poniższy tekst. Ogólną uwagę

przyciągnął podpis: “grupa Sommer":

“Sytuacja wokół skarbu jest dziś poważna i niebezpieczna. My,

którzy prowadziliśmy jego zaminowanie wiemy to najlepiej.

Wiemy co zaminowaliśmy i gdzie. Hradiś'ko to nie tylko skarb, w

sztolniach jest ukrytych wiele rzeczy. Przyrzekamy oddalić

katastrofę, która grozi temu regionowi. Wystarczy jedno

uderzenie kilofem w to miejsce, a skarb i okolica wyleci w

powietrze. Usuńcie wszystkich i wyrzućcie kopaczy złota i

poszukiwaczy skarbów czy to Niemcy, czy to ci z USA. Oni nie

poniosą szkody, tylko Wy - Czesi. Czas na rozminowanie sztolni

był w 1995 r. Poczekajcie - my to rozminujemy. Miejcie rozum, bo

inaczej sprowadzicie wielką sensację i nieszczęście. To wszystko

wywieziono do USA i nie warto się za to brać.

Grupa Sommer "

Był tam jeszcze tekst podpisany “Lange", ale nie został on

opublikowany przez “Express".

Sytuację mogłaby nieco rozjaśnić fotografia opublikowana przez

redakcję, na której widzimy kilku szeregowców niemieckiej

jednostki z garnizonu w Hradisfku. Dwóch z nich po wojnie

pozostało w Czechach, i istnieje domysł, że któryś z nich może się

zgłosi z kolejnym fragmentem mozaiki - której na imię odwetowe

bronie III Rzeszy...

background image

Co do wymienianego tu już niejednokrotnie poligonu Waffen-SS

w Śtechovicach (Hradisfko), to chodziło o obszar o powierzchni 500

km

2

położony pomiędzy Wełtawą a Sazawą. W jego centrum

znajdował się plac ćwiczeń SS, gdzie wypróbowywano nowe bronie

(m.in. słynnego “Goliata", który tak dawał się we znaki żołnierzom

powstania Warszawskiego, zdalnie kierowany czołg załadowany

trotylem, do likwidacji mniejszych umocnionych punktów oporu).

W jego bezpośrednim pobliżu znajdowały się linie kolejowe Vrane

nad Vltavou - Davle - Jilove i tunele pomiędzy Vranym nad Vltavou,

Skochovicemi i Davlami, gdzie znajdowało się miejsce produkcji i

montażu dyskoplanów, co wiemy z relacji red. Polaka. Informacje o

badaniach Hradiśfka tworzą wdzięczny temat dla mediów od końca

kwietnia 1995 r., kiedy to na scenie pojawił się Helmut Gaensel (czy

Gansel), były Niemiec sudecki obecnie zamieszkały na Florydzie

(USA). Jego rywalem stał się czeski badacz i eksplorator Josef

Mużik, i z początku wyglądało na to, że obaj mają wyrównane

szanse. Obaj rozbili swe namioty (a właściwie całe obozy

namiotowe) w pobliżu sztolni sztechowickich. Obaj byli bardzo

pewni siebie. I obaj włożyli niemałe pieniądze w tą imprezę. W

miarę upływu czasu Helmut Gaensel wysunął się na czoło, a to z

powodu większych finansów, którymi dysponował. Był tam zresztą

już po raz trzeci - pierwszy raz szukał tam w latach 60., potem w

1989 r., a przed nim szukali inni Niemcy, Rosjanie, Amerykanie

(poza ludźmi kpt. Richardsa w 1946 r.), jednostki byłego

czechosłowackiego MSW (które współpracowały z jasnowidzami i

używały metod parapsychicznych), Omnipol (największy

czeskosłowacki koncern zbrojeniowy). I wreszcie Josef Mużik z

background image

Helmutem Gaenselem. Przypomina to nieco historię skarbu z

Oaklsland...

W chwili obecnej mało kto wątpi w to, że w rejonie Stechovic

znajdują się od połowy stulecia jakieś podziemne komory i

przestrzenie, a w nich tajemnice III Rzeszy, na temat których

narosło wiele legend i rozpętało się wiele sporów teoretyków.

W połowie 1993 r. w jednym z dzienników ukazała się krytyczna

rozprawa na temat bezpłodności wysiłków grup Mużika i Gaensela,

w której pisze się m.in., że nie zdziwiłoby to nikogo, gdyby w

podziemiach sztechowickich znalazło się... UFO! Całość była

utrzymana w tonie ironicznym i bagatelizowano prace obu

eksploratorów, ale już 25 sierpnia tegoż roku pojawia się pogląd, że

w Śtechovicach mógł zostać ukryty zbiór dokumentów dotyczących

broni V, nad którymi do końca wojny tak tam intensywnie

pracowano. Bingo! Ze wszystkich informacji na temat testów V-7 na

ziemiach Protektoratu Czech i Moraw ta notatka jest najbardziej

interesująca. Tak, domyślamy się, jak to być mogło. Archiwum V...

skarb... - a może tak jedno i drugie?...

Niewiarygodne?

To wszystko są już fakty, a nie spekulacje. Fakty, które

potwierdzają, że na ziemiach Protektoratu na przełomie lat 1944/45

miały miejsce ściśle tajne próby z supertajnym niemieckim

dyskoplanem przedstawiającym sobą technologię, która nawet

dzisiaj ma znaczną wartość dla tego, kto znajdzie te dokumenty.

Mamy podejrzenie, że tajemnica tej technologii pozostała po wojnie

w czeskiej ziemi. Reichsprotektorat der Bóhmen und Mahren był

przecież ostatnim bastionem hitleryzmu w Europie! To właśnie tam,

background image

a nie w Twierdzy Alpejskiej, hitlerowcy mieli możność ukrycia przed

armiami Sprzymierzonych to, co było dla nich najcenniejsze, co

faszyści wtedy mieli - projekty, plany, dokumentacje techniczne i

prototypy wynalazków o znaczeniu epokowym. Pisząc te słowa,

mimochodem przypomina nam to polski film pt. “Tajna misja", w

którym polscy partyzanci wydzierają hitlerowcom ogromną pakę,

która jest prezentem dla Hitlera, a w której znajduje się

miniaturowe... UFO! Całość utrzymana w konwencji komedii, ale

zrobionej w 1989 r., kiedy jeszcze nie wszystko można było w Polsce

powiedzieć wprost...

Możemy zaryzykować ciekawe porównanie, na podstawie którego

domyślamy się, iż te techniczne cuda i cudeńka nie zostały

wywiezione do Reichu, a pozostały na jego peryferiach, w Czechach.

Jak powszechnie wiadomo, dr Wehrner von Braun i jego ekipa

poczekali do końca wojny w Alpenfestung - skąd wiele transportów

pod silną eskortą SS jechało do Czech obsadzonych armią Schórnera

i tam ukrywało swoje ładunki. Ciekawe jest to, że istnieje analogia

pomiędzy Alpenfestung i twierdzą Śumava - Bohemerwaldfestung,

którą jeszcze dokładniej zabezpieczono - było tam 5 dywizji VII

Armii w tym brygady pancerne SS “Therese", kilka dywizji tzw.

Armii “Ostmark", kilka pułków SS i na dodatek Armia “Mitte" gen.

Schórnera, która była związkiem taktycznym grupującym aż 62

dywizje!

W górach szumawskich budowano umocnienia, okopy, bunkry,

schrony, stanowiska dowodzenia, węzły łączności i arsenały oraz

magazyny amunicji, które miały zasilać Twierdzę Śumava. K. H.

Frank także postarał się o skrytki na materiały piśmienne, archiwa,

background image

itp. w powiatach Domażlice, Klatovy i Prachatice.

Z tego też względu zakładamy, że wszystkie materiały i prototypy

V-7 testowane w Czechach, zostały właśnie w Czechach schowane -

jak dowodzi tego przypadek hradisztkiego archiwum.

Reasumując możemy stwierdzić, że eksperci grupy badającej i

rozwijającej V-7, przeczekali koniec wojny w Bóherwaldfestung

Śumava i byli w niej o wiele bardziej bezpieczni, niż członkowie

grupy dr von Brauna w Hindelang-Oberallgau nieopodal granicy

Rzeszy ze Szwajcarią!

background image

ROZDZIAŁ 17

GEHEIME REICHSSACHE LEITMERITZ

Podziemna fabryka w Litomericach - Firma Elsabe, fałszywe

transakcje w rejestrze handlowym - Kolejne zagadki:

Podziemne zakłady Richard II i Richard III - Pojemniki na

ciężką wodę? -Litomefice: Sekret Rzeszy.

Mimo wszystko, to o czym pisaliśmy wcale nie daje nam

stuprocentowej pewności co do tego, gdzie Niemcy produkowali

jeszcze swe V-7. Rzecz w tym, że żadna z wymienionych tutaj fabryk

i poligonów nie znajduje się n i e d a l e k o Pragi. Wszystkie

dotychczas wymienione zakłady znajdowały się w odległości ponad

100 km od stolicy Czech. Dlatego też w tym miejscu pozwolimy

sobie zwrócić uwagę Czytelnika na podziemną fabrykę “Richard" w

górskim masywie Czeskiego Pogórza Radobyl koło Litomefic k./Usti

nad Labem. Miejscowość ta jest oddalona tylko o 54 km od Pragi

Czeskiej na pn. zach. od niej.

Większość historyków i publicystów, którzy zwrócili uwagę na to

miejsce zaraz po wojnie stwierdza, że ten budowlany projekt

“Richard" miał zabezpieczać przestrzeń produkcyjną dla firmy

Elsabe. Firma ta była częścią koncernu Auto Union (dziś AUDI) i

wyrabiała czołgowe silniki HL-230.

Ta informacja była sygnowana przez Ministerstwo Uzbrojenia i

Materiałów Wojennych III Rzeszy. Ministerstwo owo zleca

przeniesienie fabryki silników z Siegmaru, który był poważnie

background image

zagrożony alianckimi nalotami, do podziemi Litomefic. Jednakże ta

okoliczność nie usprawiedliwia utajnienia całej sprawy i

makabrycznego, morderczego tempa tych przenosin, w których

zaangażowano więźniów kilku obozów koncentracyjnych, co kilku

autorów zainspirowało do wysnucia hipotezy, że szło o produkcję

broni odwetowych V. My zamierzamy udowodnić, że mogło równie

dobrze iść o wyrób latających dysków.

Co na to wskazuje?

1 kwietnia 1944 r. praska centrala Gestapo wysłała do

niemieckiego ministra d/s Czech i Moraw K. H. Franka prośbę o

pozwolenie zwiększenia ilości więźniów zatrudnionych przy małej

twierdzy Terezin na dwóch budowach o 2000 ludzi, a także o

pozwolenie zwiększenia obsady wartowniczej załogi SS o kolejnych

180 esesmanów. Jednakże prośba ta została odrzucona pismem z

dnia 29 sierpnia 1944r.

“Można (...) jeszcze generalnie wskazać na to, że policyjne

więzienie w Terezinie wciąż zyskiwało na bezpieczeństwie od

początku swego istnienia. Aktualnie jest najsilniej strzeżonym

miejscem w całym Protektoracie. Poza tym realizuje się tam -jak

wiadomo - różne projekty budowlane ważne ze względów

wojskowych, pod pieczą samego SS-Reichsfuhrera, które to prace

mają całkowite pierwszeństwo. "

Formularz “wie dort bekannt" adresowany do urzędu

budownictwa z podpisem K. H. Franka jest wymownym

dokumentem. Odpowiedź na to pytanie może nas przywieść na ślad

niemieckich dyskoplanów V-7 w Czechach.

Co zatem budowano w bliskości twierdzy w Terezinie?

background image

Terezin leży w odległości zaledwie 3 km od Litomefic. W tym

czasie cały przemysł lotniczy III Rzeszy przeniósł się pod ziemię, by

uciec przed dywanowymi nalotami bombowców Sprzymierzonych,

dzięki czemu powstały plany sześciu gigantycznych, podziemnych

zakładów lotniczych. Miały one być zbudowane na bazie

betonowych schronów na wzór bunkrów dla okrętów podwodnych

(doskonale pokazanych w filmie “Okręt") na atlantyckim wybrzeżu i

miejsc odpalania rakiet V-2 (okolice Pas-de-Calais).

W kwietniu, Adolf Hitler osobiście powierzył to zadanie szefowi

Organizacji Todta z ministerstwa Speera - Xaverowi Dorschemu.

Dorsch referował później Hitlerowi, gdzie mają być te fabryki

postawione, ale stopień ich utajnienia był taki, że w spisach

ministerstwa Speera one w ogóle nie figurowały - a przecież istniały!

Czy postawiono je na czeskiej ziemi?

Czy nie był ten projekt tożsamy z tym, o którym pisze praskie

Gestapo w sierpniu 1944r.?

Znajdowały się w pobliżu Terezina?

Odpowiedź na to i inne pytanie znajduje się w wypowiedzi Xavera

Dorscha, w jego zeznaniu przeciwko marszałkowi Milchowi w

Procesie Norymberskim. Powiedział on ni mniej ni więcej, tylko to -

ż e j e g o f a b r y k a m i a ł a b y ć w y b u d o w a n a o k o ł o

5 0 k m n a p ó ł n o c o d P r a g i C z e s k i e j .

Terezin znajduje się dokładnie w tej odległości, a Litomefice cztery

km dalej na północ. Podziemny kompleks “Richard" dokładnie jak

ulał pasuje do tej lokalizacji fabryki produkującej V-7 w sensie

wyjaśnienia, że idzie o fabryki w pobliżu Pragi, wbrew

dotychczasowej lokalizacji zakładów tych w Walterze w Jinovicach

background image

czy Aero w Vysoćanach.

Jakie przesłanki wskazują przeciwko wyjaśnieniom, że

litomierzycka fabryka wyrabiała silniki do czołgów?:

1. Podziemna fabryka “Richard" - jak już powiedzieliśmy -

należała do Elsabe G.m.b.H. z kapitałem zakładowym wartości 30

mln RM, której celem istnienia było - wedle Rejestru Handlowego -

wyrób i sprzedaż samochodów wszelkiego rodzaju. To oczywiście nie

musi być prawdą. Niemieckie ministerstwo finansów wydało

zarządzenie, by wpisywać do rejestru także fingowane

przedsiębiorstwa, kryptonimy tajnych inwestycji, a to wszystko w

celu skołowania wszystkich służb wywiadowczych wroga, ergo nie

istnieje jednoznaczny dowód na to, że pod grzbietem Radobyla coś

de facto było, tj. coś było, ale co tam wyrabiano n a p r a w d ę - tego

nikt nie wie.

68.

W tych podziemiach Litomefic poza firmą Elsabe G.m.b.H z jej

“Richardem" wybudowano dalsze dla firmy Kalkspat - filii

koncernu Osram i firm AEG oraz Siemens - wszystkie mające

swoje udziały w produkcji broni V. Budowa dla Elsabe stała się

“Richardem I", budowa dla Kalkspatu - “Richardem II" - do

której miała się przenieść także berlińska filia Osramu. To akurat

nie wygląda nam na czyjś wymysł, bo w tym czasie już dawno

mówiło się o przemieszczeniu fabryk do podziemi w Hersbrucku

k./Norymbergii i Litomefic. Ciekawą jest także budowa “Richard

III" - gdyby do niej doszło, to dla kogo byłoby to przeznaczone i

do wyrobu czego miałoby to posłużyć. Co miano produkować w

“Richardzie II" i “Richardzie III"!?

background image

69.

Gdyby litomeficka podziemna fabryka podpadała pod

produkcję samolotów, to należałaby ona do kompetencji sztabu

zabezpieczającego produkcję myśliwców (tzw. Jagerstab), a

jednak tak nie było. Budowy “Richarda I, II i III" podlegały SS-

Gruppenfurerowi dr inż. Hansowi Kammlerowi, który zajmował

się produkcją i uzbrojeniem broni V oraz ich wykorzystaniem.

Istnieje rozkaz mówiący o przeniesieniu fabryki silników

czołgowych HL-230 z Siegmaru do Litomefic i istnieje późniejszy

rozkaz Adolfa Hitleraz dnia 30 kwietnia 1944 r. o zmianie profilu

produkcji tych zakładów i zamiast silników czołgowych miały być

tam wytwarzane s a m o l o t y m y ś l i w s k i e !!!

Interesujące jest także porównanie architektury obu budów z

innymi podziemnymi fabrykami i montowniami, które znajdowały

się na terenie III Rzeszy. I tak np. główny zakład Mittelwerke Dora

w górze Kohnstein koło Nordhausen służył wyłącznie montażowi

tajnych broni rakietowych, zaś druga wielka filia - Laura - położona

w Saafeld (Turyngia) służyła do testowania i składania jednostek

napędowych do broni V. Mówiąc krótko, hale i korytarze kompleksu

Litomefice (o całkowitej długości 36 km!!!) r ó ż n i ł y s i ę

c a ł k o w i c i e od kompleksów Dory, Laury i innych podziemnych

zakładów produkcyjnych III Rzeszy.

Krążą mgliste legendy wokół tego, co miano produkować w tym

kompleksie - chodzi o “Richarda II i III". Jeden z więźniów tam

zatrudnionych wspomina o składowanych tam silnikach

rakietowych. Inny zaś świadek - będący fizykiem jądrowym -

rozpoznał w basenach i pojemnikach umieszczonych w jednej z hal...

background image

elektrolizery do produkcji ciężkiej wody - D

2

OI Czy chodzi o fantazję

czy fakty?

background image

ROZDZIAŁ 18

ŚLADY WIODĄ DO BEZEJOVIC

Przedstawiamy następnych eksploratorów - Tajemnicza

budowla - Himmler i Skorzeny w Bezejovicach - Podziemne

korytarze, szyby wentylacyjne i elektryczne instalacje

Wehrmachtu - Gdzie wylądował prezent dla dyktatora

Perona? - UFO nad lotniskiem w Nesvećilech w maju 1945 r.

To, czego Helmut Gaensel i Josef Mużik szukają, nie znajduje się

w Śtechovicach - wszelkie ślady zmierzają tutaj, do Bezejovic i ci

dwaj eksploratorzy są na mylnym tropie, który prowadzi do

nikąd... "

- tak oświadczył na początku 1997 r. redaktorowi Pavlovi

Pfeućilovi niejaki Luboś Kordac, na podwórcu wpółrozpadłego

bezejowickiego zameczku, który w czasach II wojny światowej był

siedzibą komendantury Waffen SS.

Najpierw kilka słów o autorze tego stwierdzenia, doświadczonym

eksploratorze i badaczu, który przyprowadził redaktora magazynu

“Blesk" na ruiny odległego zamku na Beneśovskiej - czym wzbudził

niesłychane zainteresowanie czeskich i zagranicznych

eksploratorów. W związku ze swą handlową działalnością, pan

Kordac często bywa w Ameryce Południowej, a zwłaszcza w Chile.

Właśnie tam udało mi się uzyskać całą masę interesujących

dokumentów i zeznań na temat podziemnego budownictwa

niemieckiego w Bezejovicach w ostatnich dniach wojny. Na

background image

pobliskim lotnisku w Nesvaćilech lądował jeden samolot za

drugim, z nich wyładowywano jakieś paki i odwożono na zamek.

Jeszcze w kwietniu 1945 r. wylądowały tu dwa samoloty Junkers z

silnie strzeżonym ładunkiem, często przylatywali tam wysocy

dygnitarze Trzeciej Rzeszy - Heinrich Himmler i Otto Skorzeny, o

czym świadczą dokumenty i zdjęcia. "

O prawdopodobieństwie oświadczenia Kordaća świadczą marne

wyniki poszukiwań jego kolegów w Hradiśfku i Śtechovicach. Na

dodatek, jego “odkrycie" starego zamku pełnego zagadek też dolało

oliwy do ognia.

Współczesne zagadki zaczynają się już przy ojcu dzisiejszego

właściciela. Była to postać znana w całej Europie - prezes

zakładów Skody przewodniczący rady wykonawczej brnieńskiej

Ćeskej Zbrojovky i zakładów zbrojeniowych w Rosji i Polsce - pan

Viliam Hromadko, osobisty przyjaciel prezydenta Beneśa i...

Stalina.

W roku 1922

był on pierwszym ambasadorem Czechosłowacji w ZSRR. "

Jak dowiedzieli się dziennikarze z “Blesku", w bezpośredniej

bliskości zamku znajduje się pewne tajemnicze przedsiębiorstwo z

Izraela, które zajmuje się agroturystyką. Żeby było dokładniej,

należy dodać także i to, że pod posadzką sali rycerskiej kopali Josef

Mużik i Helmut Gaenseł, ale na ciąg dalszy prac nie dał zezwolenia

aktualny właściciel budowli - Jan Michael Hromadko. Tłumaczył to

tym, że nie jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwa na swej ziemi i

pod swym dachem... Zgodnie z wypowiedziami świadków, z którymi

rozmawiali redaktorzy Pavel Pfeućil i Kamil Varcoller - w okolicy

wciąż krążą samochody z niemieckimi znakami rejestracyjnymi i

background image

jacyś ludzie z detektorami metali...

“Na drzewach wycięto niemieckie znaki z lat wojny. Całe

podziemia zamku i jego okolice są pocięte korytarzami

podziemnymi i szybami wentylacyjnymi - jak to wykazują

badania geofizyczne. Najwięcej pod ziemią znajduje się kabli

energetycznych z niemieckimi oznakowaniami, a niektóre z nich

s ą s t a l e p o d p r ą d e m (!!!). Podziemia coś ewidentnie stałe

pracuje, bowiem według zakładu energetycznego, zrujnowany

zamek pobiera prądu za 64.000 koron na miesiąc(l). "

Wedle roboczej hipotezy Lubosa Kondraća pod ziemią znajdują

się urządzenia, plany i dokumentacja niemieckich wynalazków,

które uprzednio przeznaczono do wywiezienia z III Rzeszy do

Ameryki - a konkretnie do Argentyny. Domniemywamy, że

wydarzenia te przebiegały następująco: ... Jest 20 kwietnia 1945 r.

Hitler świętuje swe 56 urodziny. Paskudny Geburtstag... Do

podziemnego bunkra pod Reichstagiem przychodzą goście z

życzeniami. Przychodzili i wychodzili, tak że cały czas od obiadu do

wieczerzy upłynął Hitlerowi na odwiedzinach i pogaduszkach, a

także na radzeniu, co robić... Sytuacja na frontach była

katastrofalna: wojska 2 Frontu Białoruskiego - Armia Czerwona i

Ludowe Wojsko Polskie połączyły się z siłami Żukowa i Koniewa - i

wraz z Rokossowskim podążały do Berlina, atakując na froncie

szerokim na 50 km, na pd. zach. od Szczecina. Na południu został

złamany opór Wehrmachtu na Odrze i Nysie Łużyckiej - Armia

Czerwona prze do przodu coraz szybciej. Żołnierze Koniewa - ludzka

powódź forsuje Sprewę, a w tym samym czasie dywizje Żukowa

obsadzają Protzel. Na zachodzie Alianci Zachodni zdobywają

background image

Norymbergę i Stuttgart, do których wkracza francuska 1 Armia.

W Berlinie, stolicy konającej III Rzeszy, na pokład dwóch

Junkersów Ju-52, w gorączkowym tempie ładuje się 80 pak z

dziełami sztuki, sztabami złota i dokumentami dotyczącymi badań

nad broniami V. Miejsce przeznaczenia - Argentyna, pałacowy

kompleks dyktatora Juana Perona w Buenos Aires. Zadajmy

pytanie, dlaczego i z jakiej przyczyny najwyższy satrapa III Rzeszy w

dzień swych kolejnych urodzin posyłał prezenty dla swego

zaoceanicznego kolegi w postaci tak dotąd pilnie strzeżonych

tajemnic broni V i nazistowskiego dyskoplanu, które to bronie

mogły odwrócić losy II wojny światowej?

W czasie, kiedy w bunkrze pod zbombardowaną i spaloną

Kancelarią Rzeszy odgrywał się ostatni epizod nazistowskiej

tragifarsy, Hitler przy czytaniu telegramów gratulacyjnych myśli

tylko o jednym - o SS-Sturmbannfuhrerze Otto Skorzenym, który

zajmuje się w tej chwili wywozem skarbu Rzeszy - 460 skrzyń w

pociągu do Austrii. Ślad obu samolotów i pociągu urywają się koło

Beneśova. Według niektórych źródeł, opierających się na zeznaniach

gen. Emila Kleina, paki te z samolotów przeładowano na ciężarówki

i przewieziono je do Śtechovic, gdzie gen. Klein dopilnował ich

składowanie i bezpieczne ukrycie.

Cała rzecz ma wszakże jeden haczyk: istnieją także świadkowie,

którzy mówią, że podziemne ukrycie w Stechovicach służyło także

jako manewr mylący przeciwnika, zaś p r a w d z i w e m i e j s c e

u k r y c i a jest w innym, znanym jedynie wtajemniczonym

miejscu...

Lubos Kordac, zawołany zbieracz wszelkich dokumentów i zeznań

background image

sądzi, że jest na wyciągnięcie ręki od rozwiązania zagadki

bezejowickiego zamku. Wedle jego poglądu - oba Ju-52 doleciały do

Pragi Czeskiej po międzylądowaniu na polowym lotnisku w

Nesvaćilech, gdzie je rozładowano potajemnie. Potem odleciały do

Pragi, która była właściwym celem ich lotu. W dziennikach lotu obu

maszyn pojawił się zapis, że międzylądowanie było spowodowane

awarią prawego koła podwozia... Podobnie było i w przypadku

pociągu, który według świadków zakończył swój bieg w nocy 23/24

kwietnia przy ściśle obstawionym peronie w Bystficy koło Beneśova,

a potem kolumna ciężarówek odjechała do Bezejovic. Nawiasem

mówiąc - pod koniec wojny znajdował się w tym zameczku mały

obóz koncentracyjny.

Istnieją interesujące hipotezy, według których jeden z modeli

próbnych V-7 został rozebrany i złożony w podziemiach zamku

bezejovickiego. Wierzy w to cały legion eksploratorów, którzy dzisiaj

metr po metrze czeszą ziemię w okolicy tej miejscowości, przy

użyciu konwencjonalnych i niekonwencjonalnych metod, a wszystko

dlatego, że jeden z pierwszych meldunków o obserwacji UFO nad

Czechami pochodzi z lotniska w Nesvacilach z pierwszych dni maja

1945 r.!!!

background image

ROZDZIAŁ 19

CZESKI ROSWELL 2 I INNE

Touźim, 12 grudnia 1944 r.: Czeski Roswell 2 - Ogromny

“sterowiec" w Blovicich i dalsze incydenty - Z Protektoratu

na Słowację - Obserwacja słowackiego pilota myśliwskiego -

Dyskoplan nad Koszycami?

W kwietniu 1995 r., dzięki uprzejmości dr Lubośa Śafafika,

dostaliśmy do rąk wycinek z lokalnej gazety wydawanej w Toużimi,

w której opisano w krótkim artykule dziwne wydarzenia:

12 grudnia 1944 r. doszło na północny-zachód od miasteczka

Touźim do kilku silnych wybuchów, których fale uderzeniowe

spowodowały nieznaczne szkody w domach. Świadkowie

wspominali, że tuż przed wybuchami nie było widać czy słychać

żadnego samolotu, ani nie ogłoszono alarmu lotniczego. Dalej

napisano, że na miejscu eksplozji znaleziono kratery tak wielkie,

jak po bombach. Najciekawszym wszakże było to, że na miejscu “

nalotu " nie znaleziono żadnych odłamków bomb lotniczych czy

szczątków samolotu, poza kilkoma płaskimi kawałkami lekkiego

białego metalu o dziwnej strukturze. Oficjalne orzeczenie organów

policji i wojska w Touźimie mówiło o amerykańskim nalocie i

bombardowaniu - jednakże ani Amerykanie, ani inni Alianci nie

przyznali się do tego nalotu i bombardowania. W opisywanym

czasie lotnictwo Aliantów nie przeprowadzało żadnych operacji

nad północnymi Czechami. Najciekawszą jest jednak informacja o

background image

tym, że jeszcze w 1991 r. można było znaleźć odłamki

zagadkowych “bomb" w jednym z kraterów przy drodze do

Utvinu.

Jeżeli w ten grudniowy dzień 1944 r. nie chodziło o szczątki

samolotu bądź odłamki bomb, to co to było? Czyżby te kawałki

niezwykle lekkiego metalu pochodziły z samolotu nieznanej

konstrukcji, czy wreszcie z dyskoplanu V-7?!

Kiedy uświadomimy sobie fakt, że termin tej katastrofy nie jest aż

tak odległy od daty pierwszego doświadczalnego lotu latającego

dysku N-1 w okolicach Pragi, to domysł iż to właśnie któryś z

hitlerowskich doświadczalnych dyskoplanów V-7 uległ tam awarii

nie jest aż tak absurdalny...

Podobnie, kiedy wspomnimy obserwacje NOLi w połowie lat 40.

naszego stulecia nad Czechami i Słowacją, to ich wyjaśnienie

automatycznie kojarzy się z obecnością niemieckich tajnych broni

na tych terenach.

Jeden z najdziwniejszych przypadków opisał świadek tego

wydarzenia - pan Frantiśek Paneś, a było to tak:

Było to w 1944 r. - wojna miała się ku końcowi, a samoloty

Sprzymierzonych osiągnęły przewagę absolutną w przestrzeni

powietrznej Czechosłowacji.

W tym czasie mieszkałem z rodzicami w Blovicach koło Pilzna i

miałem 18 lat. Kiedy w 1964r. po raz pierwszy przeczytałem

informacją o UFO, błyskawicznie mi się przypomniało zdarzenie

sprzed 20 laty.

Było to w późne, letnie popołudnie, kiedy nad lasem zwanym

Kamensko ujrzałem na wysokości jakichś 5 km lśniący na tle

background image

niebieskiego nieba przedmiot cygarowatego kształtu. Moją

pierwszą myślą było to, że był to niemiecki sterowiec. Brakowało

mu jednak gondoli, silników i stabilizatorów. Długość obiektu

wynosiła jakieś 100- 150 m, a średnica około 50 m. (Czyli, że nie

był to duży sterowiec, bowiem sterówce niemieckie typu Shuttler-

Lanza /SL/ i Luftkreuzer Zeppelin /LZ/ o konstrukcji szkieletowej

miały długości rządu 200 m.)

“ Sterowiec " był oświetlony zachodzącym słońcem i jego strona

zwrócona do promieni słonecznych lśniła jak srebro (W latach 30.

zarówno Niemcy jak i Brytyjczycy oraz Amerykanie próbowali

zbudować sterówce z cienkiej folii aluminiowej), zaś po stronie

odsłonecznej obiekt miał barwę ciemniejącego nieba, ale była ona

doskonale widoczna. Po niebie płynął tylko jeden obłok, ale nie był

to obłok. Dziwne w tym było to, że pod obiektem znajdowało się

coś jaskrawo świecącego, które wyglądało jak jakaś kabina.

Obiekt był bezgłośny. Wyglądało na to, że “sterowiec" opada

powoli w dół. A że to był już prawie wieczór, to sądziłem, że te

zmiany barw wywołane są grą słonecznego światła. Pamiętam

jeszcze, że były tam kolory czerwony i żółty.

Obiekt obserwowałem przez 7 minut, a potem on począł się

szybko wznosić. Na koniec obiekt zniknął w błękicie nieba. Całe

zjawisko trwało jakieś 15 minut. "

Trudno przypuszczać, że w 1944 r. faszyści używali sterowców w

celach wojennych, zważywszy fakt jego niewielkiej odporności na

pociski zwykłe i rakietowe. A może szło o coś zupełnie innego, ale o

co? W latach 30. mogłoby chodzić o niemiecką misję szpiegowską,

bowiem bezpieczeństwo byłoby zagwarantowane - już po dojściu

background image

Hitlera do władzy, Niemcy wymogli na rządzie Czechosłowacji

zezwolenie na lot sterowca nad Czechami i de facto taki lot miał

miejsce w dniu 15 maja 1934 r. w rejonie Plznia. Tego dnia długi na

238 m Zeppelin przeleciał granicę na kierunku Waldsassenn - Cheb

w kierunku na pd. - wsch. i w czasie lotu fotografował zakłady

Skody.

Jednakże nie wiadomo, jaki właściwie byłby ceł lotu sterowca nad

własnymi terenami i bez ubezpieczenia. Sam świadek dodaje do tego

swoje zdanie:

“Długo mi to wydarzenie chodziło po głowie. Czy Niemcy chcieli

prowadzić wojnę powietrzną z wykorzystaniem sterowców? Ale tą

myśl szybko odegnałem od siebie, bo nie słyszałem, by alianckie

samoloty nie były w stanie zestrzelić tych latających gigantów.

Sterowiec to nie był, balon też nie. Chmura? Z chmurą tego się nie

dało nijak porównać. I tak doszedłem wreszcie do wniosku, że to

mogło być tylko UFO..."

W latach 60. redakcja czasopisma “Letectvi + kosmonautika"

otrzymała list, który później na jego łamach cytowali autorzy Gótz i

Tikovsky. List brzmiał tak:

“Droga Redakcjo,

Przeżyłem następującą przygodę: było to w pobliżu Rohatki koło

Hodonina w sierpniu 1944 r. lub już we wrześniu. Wracałem z

babcią z pola, była 9 wieczorem i dość już ciemno, kiedy nad górą

w kierunku Ratiśkovic pojawiła się czerwona kula i z dużą

prędkością leciała w kierunku Skalici na Słowacji. Przelot trwał

kilka sekund i doskonale go pamiętam - lot był po linii prostej,

intensywność i barwa światła się nie zmieniła, światło było ciągle

background image

jasnoczerwone o średnicy dwukrotnie większej od Księżyca w

pełni. Leciało to światło zupełnie bezgłośnie. Lot był niesamowity i

wywarł na mnie niezwykłe wrażenie -pamiętam go dokładnie,

mimo że byłem wtedy małym chłopcem.

J. S. z Hodonina "

Nasuwa się tutaj dość elegancka hipoteza, że hitlerowcy mogli

wpaść na pomysł użycia sterowca jako... latającego dźwigu! Można

było w ten sposób przenosić ciężkie do 400 ton przedmioty - także i

doświadczalne dyskoplany V-7... Sterowiec działający jako dźwig

wynosił dyskoplan do granic stratosfery - na wysokość około 20.000

m, a potem dyskoplan używał swego własnego napędu i wylatywał

na LEO (LEO = niska orbita wokółziemska - od słów Low Earth

Orbit) - 100 - 150 km nad Ziemię, już na przedprożu Kosmosu!... Do

tego tematu jeszcze powrócimy w następnych rozdziałach.

Powróćmy do relacji o dziwnych obiektach latających z lat wojny.

W swym liście świadek - pan Jifi Maruśka z Turnova opisuje

kolejne dziwne wydarzenie z lat wojny:

Było to w czasie II wojny światowej, kiedy matka zawołała

mnie do okna. Podszedłem i ujrzałem dziwne, podłużne ciało,

błyszczące w słońcu i z widocznymi okienkami. Obiekt ten wisiał

przez 5 minut nad jednym miejscem, potem z tyłu wystrzelił mu

niebieskawy kłąb gazu czy dymu i przedmiot ten odleciał lotem

poziomym, całkowicie bezgłośnie."

Jeszcze lepiej udokumentowane są przypadki obserwacji NOLi

nad terenem środkowej Słowacji, głównie dlatego, że ich autorem

jest były lotnik-myśliwiec Daniel Lazarik. Opisy jego przypadków od

razu kojarzą się z hitlerowskimi próbami z dyskoplanami. Niektóre z

background image

nich cytujemy w pełni:

Dnia 26 sierpnia 1941 r. zaobserwowaliśmy w okolicach

Hontianskych Nemec, wiosce Depov i potokiem Stiavnićka, około

godziny 15:30 nieznany obiekt latający, za którym znajdowała się

długa aerodynamiczna turbulencja wypełniona plazmą. Po kilku

minutach fala uderzeniowa dosięgła powierzchni ziemi na

szerokości około 50 m.

Jesienią 1941 r. uczniowie klasy I szkoły w Krupinie,

zaobserwowali na wschód od szczytu góry Tanistavar grupę NOLi

kolistego kształtu. Ja sam widziałem grupę 4 czy 5 lśniących

metalicznie obiektów lecących na pn. - wsch. Po kilku minutach

usłyszeliśmy kilka (co najmniej 5) silnych eksplozji z miejsca

obserwacji NOLi. Dnia 23 maja 1942 r, o godzinie 21:30, na

wschód od 19°E i jakieś 15° nad horyzontem zaobserwowałem

obiekt (...) świecący fioletowo-czerwonym światłem. Przy

zakończeniu plazmatycznego ognia spowodowanego cieplnym

promieniowaniem wydzielanym przez obiekt błysnęło najpierw 2-

krotnie, potem 3-krotnie, 4-krotnie 15-krotnie -pomiędzy błyskami

obiekt świecił ciemnożółtym światłem.

W czasie Świąt Bożego Narodzenia obserwowaliśmy z kościoła

we wsi Devićie lot obiektu, który pozostawiał za sobą długi,

ognisty ślad. W czerwcu 1947 r. wraz z grupą ludzi z restauracji

przy Dobśinskiej Lodowej Jaskini widziałem przelot kulistego

obiektu na wysokości 20" nad zachodnim horyzontem, która to

kula wywołała jonizację gazów i ognisty ogon za nią. Dnia 23

października 1947 r. z drogi nr 66, o około 700 m na wschód od

miejscowości Devićie 20" nad pd. -zach. horyzontem pojawił się

background image

lecący obiekt, który sygnalizował błyskami w sekwencji 2, 3, 4 i 5

błysków poprzedzonych i rozdzielonych ciemnożółtym światłem. "

Mniej więcej w tym samym czasie grupa świadków zaobserwowała

nad wsią Malinec przelot 6 dysków w formacji trzy na trzy

(dwukrotna formacja “as trefl") lecące po sobie w odstępie około 10

minut.

Niemniej ciekawą jest sprawa przelotu w okolicy Koszyc na

Słowacji dyskokształtnego obiektu, który pozostawiał za sobą

zasłonę dymną i płomienie tak jakby rzeczywiście narodził się w

niemieckich fabrykach V-7. Osądźcie sami:

We wrześniu 1946 r. świadek, 26-letni Ondrej Pahuly z Vysneho

Opatskeho pasł stadko 10 krów należących do jego dziadka. W

czasie wojny służył on w armii węgierskiej, za co potem siedział w

łagrze w Stalinowie i pracował w kopalniach węgla kamiennego w

Donbasie. Była piękna jesienna pogoda i godzina 17 - słońce powoli

skłaniało się ku zachodowi. Naraz świadek zauważył na niebie nad

Hidasnemeti ciemny punkt. Po chwili stał się on szybko

przybliżającym się krążkiem. NOL leciał nad Kosice nad szosą do

Seni i zaczął szybko tracić wysokość. Okazało się wkrótce, że był to

obiekt w kształcie dysku o szaroczarnej barwie. Wydawał on dźwięk

podobny do stłumionego buczenia. W jego górnej części znajdowała

się kabina, a obok niej jakieś reflektory (a może broń), zaś spodnia

część była sferycznie wklęsła. Świadek dodaje, że obiekt wynurzył się

z gęstego czarnego dymu, który pojawiał się za nim, póki NOL nie

zniknął. Jednocześnie z dymem wydostawał się spoza krawędzi

talerza prąd rozżarzonych gazów w kształcie płomieni czerwonej

barwy, od czasu do czasu żółto pobłyskujących do odległości jakichś

background image

50 metrów.

W tylnej części dysku znajdowała się jakaś struktura, której

przeznaczenie było nieznane, a w okolicach “wydechu" NOL był

jakby okopcony od spalin i tryskającego gazu. NOL leciał płynnie i

przybliżył się na tyle, że miał pozorną wielkość podwójnych drzwi.

NOL stale tracił wysokość na swej trajektorii nad Haniskiem i

Śebastovcami, potem zmienił kurs na Barć i zrobił kółko nad

dzisiejszym lotniskiem wojskowym, następnie na wysokości 200-

250 m odleciał w stronę Turniańskich Podhradi.

Słońce stale świeciło, kiedy dysk wziął ponownie kurs na

węgierską granicę, a jego kabina raziła świadka w oczy refleksem

słonecznych promieni. W chwilę potem dysk zniknął na południu...

Uważnemu Czytelnikowi nie uszło uwagi, że przy opisach

obserwacji NOLi pominęliśmy maj 1945 r. i od razu przeszliśmy do

wydarzeń, które rozegrały się w rok później, kiedy to tereny III

Rzeszy podzielono na cztery Zony okupacyjne, tak że o

faszystowskich latających talerzach nie mogło być - na pozór

-jakiejkolwiek mowy. Jednak nasza hipoteza robocza zakłada, że tuż

po wojnie hitlerowskie dyskoplany były wykorzystywane - a jakże! -

przez Związek Radziecki. Dyskoplany te, pod okiem

wszechwładnego szefa NKWD, były przechwycone w Niemczech i

wypróbowywane - ba! - udoskonalone nawet hen, gdzieś w

bezkresnych przestrzeniach Syberii (kto wie, czy nie w Jakucji i na

Półwyspie Tajmyr) po to, by w razie czego mogły służyć skutecznie

jako psychologiczny straszak przeciwko opornym - co było

całkowicie po myśli i woli “ojca wszystkich narodów" w celu

zademonstrowania swego wielkiego JA i imperialnych zapędów.

background image

Puste słowa?

Nie! Tak właśnie stało się w przypadku tzw. “skandynawskiego

rakietowego lata '46", ale o tym już w dalszym rozdziale...

background image

ROZDZIAŁ 20

EUROPA PO DESZCZU

Europa po deszczu" - Ghost-rockets, spók-rakaterna,

rakiety-widma - 997 przypadków płk Jacobssona - 20.000

rakiet V w rękach Sowietów - Stalin a panopticum na

skandynawskim niebie - Rozwiązanie zagadki pewnego

porwania...

Tytuł tego rozdziału zapożyczyliśmy od słynnego obrazu “Europa

po deszczu" malarza-surrealisty Maxa Ernsta, który to obraz zawiera

jego protest przeciwko wojnie, śmierci i przemocy. Przejmujący jest

ten obraz przedstawiający Europę po deszczu ognia, stali i ognistym

Armageddonie wojny... Europa po II wojnie światowej

przedstawiała żałosny widok. Tylko ziemie Szwajcarii, Szwecji i

Portugalii wyglądały jak wyspy normalności w świecie, który oszalał

- w oceanie ruin, zgliszcz i ludzkiego cierpienia. I właśnie wtedy,

kiedy wszyscy myśleli, że najgorsze za nami, nad Szwecją pojawiło

się widmo strachu przed kolejną wojną...

W czerwcu 1946 r., nad Skandynawią pojawiły się jakieś dziwne

latające obiekty. Nazwano je “geist-rakaterna" bądź “spók-

rakaterna" w Skandynawii, “ghost-rockets" w krajach anglosaskich i

“rakiety-widma" w Polsce, “rakety-prizraky" na Słowacji czy “rakety-

duchu" w Czechach, itd. itp. - bowiem wyglądały jak dziwne cygara z

krótkimi skrzydełkami i pojawiały się nagle - jak widma... Naliczono

ich około 30 - jak zarejestrowała to szwedzka policja i wojsko do

background image

dnia 9 lipca 1946r.

Tego dnia, w godzinach popołudniowych w centralnej Szwecji

zaobserwowano na przestrzeni 500 km przelot dziwnego, żarzącego

się ciała. Wojsko i policja zebrały ponad 250 relacji o tym

fenomenie, ale tylko jednemu ze świadków udało się zrobić zdjęcie.

W związku z tym niezwykłym wydarzeniem mówiło się o “nowych

rodzajach napędu", “rakietowych testach w ZSRR", etc. etc. Inny

punkt widzenia reprezentował renomowany dziennik “The Daily

Telegraph", który opublikował zdjęcie wykonane przez świadka -

Erika Reutesvarda - z komentarzem w takim duchu:

“Szwedzki Forsvarsstaben (odpowiednik naszego Sztabu

Generalnego MON) wziął się za tę sprawę zupełnie serio, czemu

nie można się dziwić, bowiem Szwedzi nie mieli najlepszych

doświadczeń z niemieckimi broniami V. W czasie wojny na

szwedzką ziemię spadły cztery bomby odrzutowe V-l i jedna

rakieta V-2. Ich resztki pieczołowicie zebrano i po przebadaniu

odesłano do Wielkiej Brytanii. "

Już następnego dnia, 10 lipca, Forsvarsstaben powołał komisję

śledczą na czele której stanął płk Bengt Jacobsson. Pułkownik

Jacobsson natychmiast powołał do prac komitetu najlepszych

specjalistów z sił powietrznych i marynarki wojennej, wywiadu (IB),

tajnej policji politycznej (SAPO) i radiokontrwywiadu (FRA).

Pierwszą czynnością komitetu Jacobssona było uspokojenie

histerii panującej w szwedzkich mediach. Wszystkie informacje o

obserwacjach UFO nad Szwecją utajniono i zamknięto w szafach

pancernych MON. To nie był pierwszy i ostatni przypadek

utajnienia faktu istnienia NOLi w historii ludzkości. Potem Komitet

background image

przystąpił do systematycznej pracy, co bynajmniej nie oznacza, że

była ona efektywna. Tajemnicze “aniołki" (jak nazwali je

Amerykanie) tymczasem latały sobie po szwedzkim niebie i wysiłki

zmierzające do zlokalizowania punktu ich startu i pochodzenia zdały

się psu na budę. Po upływie 5 miesięcy Komitet zebrał 997

obserwacji tych obiektów, które obserwowały osoby wysoko

wykwalifikowane (żołnierze, lotnicy, marynarze, policjanci,

radarzyści, itd.) oraz zwykli ludzie. Najciekawszy przypadek miał

miejsce w dniu 19 lipca, kiedy to jakiś obiekt latający wpadł z

hukiem w wody jeziora Kolmjarv.

Ten przypadek był przedmiotem intensywnych badań Komitetu

Jacobssona. Grupa ekspertów i żołnierzy pod dowództwem

porucznika Karla-Gósty Bartolla n i e z n a l a z ł a ż a d n e g o

choćby najniklejszego śladu tajemniczego “aniołka"! A przecież

trałowano dno jeziora sumiennie i nurkowie przeczesali każdy cal

jego powierzchni. Bezskutecznie. Jednakże wydarzenie w Kolmjarv

zwróciło uwagę badaczy na niemieckie bronie V z II wojny

światowej. Sformowano hipotezę roboczą, że były to niemieckie

pociski odrzutowe i rakietowe odpalane w celach ćwiczebnych przez

Rosjan w kierunku półwyspu Skandynawskiego z okupacyjnej Zony

Niemiec.

Swego czasu specjaliści z FRA p o t w i e r d z i l i związek

pomiędzy pojawianiem się “rakiet-widm", a dziwnymi sygnałami

radiowymi przychodzącymi z pd. - zach. sektorów Bałtyku. Jak

powszechnie wiadomo, w czasie wojny faszyści intensywnie

pracowali nad radiowym naprowadzaniem bombowców i bomb na

cel. Przy pomocy wiązek fal radiowych Niemcy naprowadzali swe

background image

bombowce nad angielskie miasta, wiązki te krzyżując się nad celem

powodowały uwolnienie się bomb... Anglicy jednak rozgryźli ten

system i przygotowali się przeciwko niemu odpowiednio.

Ale to już temat na osobną opowieść...

Rzecz polegała na tym, że na początku sierpnia 1946 r. specjaliści

z FRA namierzyli kilka takich wiązek tajemniczych fal radiowych i

dlatego też wysłano samolot radiozwiadu na inspekcję okolicy wysp

Uznam i Wolin - czyli byłego HVP dr Wehrnera von Brauna i

generała Waltera Dornbergera... - w tym czasie obsadzonego przez

Armię Czerwoną. Szpiegowski lot nie przyniósł żadnego rezultatu -

samolot FRA został przegoniony przez myśliwce z czerwonymi

gwiazdami na skrzydłach...

Zatem co Rosjanie robili na byłych poligonach rakietowych HVP?

Fala obserwacji “rakiet-widm" skończyła się nagle we wrześniu

1946 r. i w końcu roku rozformowano Komitet Jacobssona, który o

pochodzeniu “rakiet-widm" dyskretnie milczy. Wszystkie wyniki

badań i ekspertyzy utajniono i spoczywają w sejfach MON w

Sztokholmie. DO DNIA DZISIEJSZEGO!

Cóż zatem latało po skandynawskim niebie owego pamiętnego

lata?

Na podstawie znanych nam faktów możemy śmiało założyć, że

szło ni mniej ni więcej tylko o próbne loty sowieckich rakiet

skonstruowanych na bazie komponentów niemieckich broni V!

Nagłe znikanie “rakiet-widm" przy akompaniamencie silnych

eksplozji wskazuje na użycie materiałów wybuchowych

umieszczonych w newralgicznych punktach konstrukcji i z

kontrolowanym autodestrukcyjnym mechanizmem. Siła wybuchu

background image

przy prędkościach rzędu 2 - 2,5 Ma jest wystarczająca, by rozerwać

każdy samolot czy rakietoplan na strzępy. To wyjaśniałoby fakt, że

nie znajdowano żadnych szczątków. Co więcej - ponieważ korpusy

tych pocisków wykonywano nie z metalu, ale z laminatów

drewnopochodnych i sklejek, eksplozje i pęd powietrza w czasie lotu

roznosił te “aniołki" na... trociny! A przecież wszyscy spodziewali się

znaleźć szczątki konstrukcji metalowej! Pęd powietrza roznosił je na

powierzchni co najmniej 20 km

2

, więc można ich było szukać - nie

wiedząc czego szukać - do dnia Sądu Ostatecznego...

Tym sposobem Stalin rozwiązał sobie dwa problemy:

70.

Wypróbowanie niemieckiej, zdobycznej, broni rakietowej.

Stalin też miał swoje “organy Stalina" vel “Katiusze" i lotnicze

niekierowane pociski rakietowe typu RS, oraz:

71.

Zastraszenie krajów skandynawskich w celu uzyskania

szerokiego dostępu do Morza Bałtyckiego i zapewnienia

bezpieczeństwa całej północno-zachodniej flance ZSRR.

To ostatnie wymaga szerszego omówienia. Otóż Stalinowi w

Teheranie, Jałcie i Poczdamie udało się zabezpieczyć ZSRR od

południa i zachodu tworząc pas podległych Moskwie krajów tzw.

demokracji ludowej, państw satelickich: Polski, Czechosłowacji,

Węgier, Rumunii, Bułgarii, Albanii i Jugosławii. Rządy

komunistyczne usiłowano zmontować także w Grecji. Tam nic nie

zagrażało sowieckiemu dyktatorowi. Natomiast gorzej było od

północy i północnego-zachodu - były tam państwa skandynawskie:

Finlandia, Norwegia i Szwecja oraz przez Bałtyk - Dania. Stalin miał

w garści południowe wybrzeża Bałtyku, ale w rękach wolnego świata

background image

znajdowało się ujście zeń - Cieśniny Duńskie i Kanał Kiloński.

Potężna Flota Bałtycka z Leningradu (dziś St. Petersburg), Tallinna,

Rygi i Kłajpedy była właściwie uwięziona na tak małym akwenie,

jakim jest Morze Bałtyckie i nie mogła “rozwinąć skrzydeł" na cały

północny Atlantyk. A kto ma w ręku północny Atlantyk i jego trasy

komunikacyjne Europa - Ameryka i vice-versa, ten może wygrać III

wojnę światową. Dlatego też Stalin wywiera “delikatny nacisk" na

rządy Szwecji, Danii i Norwegii w celu osiągnięcia kontroli nad tym

newralgicznym akwenem Cieśnin. Wpół zsowietyzowana Finlandia

(istnieje na to idiotyczny termin: “finlandyzacja", tak naprawdę

chodziło o utratę części suwerenności na rzecz ZSRR!) była buforem

oddzielającym ZSRR od Szwecji i Norwegii. Ta ostatnia wstąpiła

później do NATO... Rzecz w tym, że Stalin myślał już wtedy - na

przełomie lat 1945/46 w kategoriach jądrowego pola walki. III

wojna światowa miała rozegrać się nie na terytorium ZSRR, a na

terenie strefy buforowej państw satelickich, w tym Polski.

Udowadniają to wprost tacy polscy wojskowi, jak m.in. gen. bryg.

Tadeusz Pióro czy płk Ryszard Kukliński. III wojna światowa byłaby

wyrokiem śmierci przede wszystkim na: Polaków, Czechów,

Słowaków, Węgrów, Rumunów, Bułgarów, Turków, Finów i

Norwegów a także Szwedów i Niemców, bo główne atomowe bitwy

tej wojny rozegrałyby się na terytoriach ich krajów. To

matematyczny pewnik.

W 1946 r. ZSRR przy pomocy niemieckich rakiet wymusił na

Szwedach wieczystą neutralność a na Finach posłuszeństwo.

Norwegia przyrzekła nie umieszczać baz wojskowych USA na swym

terytorium - hitlerowskie rakiety były instrumentem tego

background image

“delikatnego nacisku" na polityków skandynawskich! Statystyka jest

także dowodem na to: 65% obserwowanych “rakiet-widm"

nadlatywało od strony ZSRR, zaś pozostałe 35% z innych

kierunków. “Rakiety-widma" obserwowano także nad Grecją i

Turcją oraz ponoć nad Francją (1 przypadek), co pozwala sądzić, że i

na te kraje Rosjanie wywierali presję...

Dowodem na prawdziwość tych domysłów jest sprawa porwania i

zamordowania szwedzkiego dyplomaty w Budapeszcie - Raoula

Wallenberga, przez NKWD w 1945 r. W lutym tego roku, szwedzki

dyplomata znany z tego, że uratował życie 20.000 Żydów przed

“Endlosung Aktion" Eichmanna, poprzez nadanie im statusu

obywateli szwedzkich, został porwany przez Sowietów ze swego

mieszkania i wywieziony na Łubiankę. Początkowo wydawało się

nam to dziwne, bo pozbawione jakiegokolwiek sensu, aż do czasu,

kiedy zapoznaliśmy się z materiałem filmowym francuskiej TV,

której film pt. “Wallenberg" wyjaśnił nam dokładnie wszystko. Cała

ta afera polegała na tym, że Waflenbergowie pracowali w czasie II

wojny światowej na dwie strony sprzedając broń i surowce obu

walczącym stronom naraz! Na tym zbudowali swe imperium

finansowe. Alianckie bombardowanie zakładów łożysk tocznych w

Schweinfurcie było atakiem na zakłady SKF (głównymi

udziałowcami byli Wallenbergowie - sic!) - które przejęły cały rynek

łożysk w Europie i sprzedawały swe wyroby zarówno Niemcom, jak i

Aliantom Zachodnim i ZSRR. Możemy sobie tylko policzyć, jaki to

przynosiło zysk! Tak było z kiruńskim magnetytem i innymi

pierwiastkami: manganem, molibdenem czy miedzią i niklem. To na

tych podstawach opierała się cała machina wojny. Obok

background image

stalinowców i hitlerowców, szwedzcy przemysłowcy byli

najciemniejszymi postaciami tego czasu! To chyba o nich pisał w

swym poemacie Konstanty I. Gałczyński:

i będzie świat walczył przeciw szujom, którzy wojną się tuczą i

wojną handlują, aż powie matka dziecku wieczorem spokojnym:

“Synku, na świecie kiedyś były wojny..."

(“ Poemat o pracy i pokoju ")

Tak więc rola Raoula Wallenberga w tym przypadku sprowadzała

się do roli zakładnika, którego następnie zamordowano, kiedy ją

spełnił. Nie, nie rozwalono go strzałem w potylicę, jako “wroga

ludu", ale po prostu skończył życie gdzieś na jakiejś wyspie

Archipelagu GUŁag... (Pod koniec 2000 roku Rosjanie

zrehabilitowali Raoula Wallenberga i przyznali się do

zamordowania jego i jego kierowcy.)

Pozostaje otwartym pytanie, czy Stalin chciał przy pomocy V-7

postraszyć tych, którzy przeżyli wojnę od Szczecina po Triest i od

Bałtyku po Dunaj, w celu nawrócenia ich na “jedynie słuszny" ustrój

państwa i styl życia? Czy V-7 pomogło w komunistycznych

przewrotach w tych krajach? Udowodnienie tego nie jest w tej chwili

możliwe, ale znając sposób myślenia paranoidalnego zbrodniarza z

Kremla i jego siepaczy, możemy przypuszczać, że tak to właśnie

było!

I jeszcze a propos porwania Wallenberga - w 40 lat później

sytuacja powtórzyła się i KGB zlikwidowała kolejną ciemną postać

naszej najnowszej historii - premiera Szwecji Olofa Palmego. Był

styczeń 1986 r. i Palmę, podobnie jak Wallenberg był zaangażowany

w handel bronią do krajów Bliskiego Wschodu i gdzie się tylko

background image

dało... Michaił Gorbaczow dopiero co objął rządy na Kremlu i zaczął

delikatnie wyhamowywać machinę wojenną nastawioną na atak na

Europę Zachodnią, ale nie pasowało to marszałkom i generałom

Armii Czerwonej. Resztę możemy sobie dośpiewać - Palme przestał

być wygodny Kremlowi, bo godził w jego interesy, więc

zlikwidowano go i całą winę zwalono na Kurdów. No cóż, Hitlerowi

zawadzali Żydzi i cykliści. Sowietom zawadzał każdy, kto zagrażał

(czasami tylko potencjalnie) interesom Czerwonego Imperium.

Analogie pomiędzy oboma wydarzeniami oddzielonymi interwałem

40 lat są czytelne dla każdego, kto ma choć za grosz wyobraźni...

background image

ROZDZIAŁ 21

POLARNA STACJA W...KARKONOSZACH!

Poszukiwania w Królewcu - Sejf w podziemiach zamku

Wildenhof- Adm. Dónitz chroni średniowieczne pergaminy

- Kriegsmarine buduje schron dla Hitlera - Ponowne

poszukiwania w Karkonoszach - Stacja polarna na ziemi

czeskiej?...

Mało kto dziś zdaje sobie sprawę, że opisana w poprzednim

rozdziale sytuacja mogła doprowadzić do wybuchu otwartego -

“gorącego" konfliktu pomiędzy Aliantami Zachodnimi a ZSRR.

Stalin w tym czasie miał pod bronią 11 milionów żołnierzy w Europie

i w każdej chwili mógł mieć drugie i nawet trzecie tyle... Truman

miał 4 bomby atomowe, ale w przypadku ich użycia mogło dojść do

tego, co opisali w swych powieściach fantastycznych: Nevil Shute -

“Ostatni brzeg", Walter M. Miller Jn. - “Kantyczka dla Leibowitza",

John Wyndham - “Poczwarki" i “Dzień tryfidów" czy nasz Marek

Baraniecki -“Głowa Kassandry". Od maja 1945 r. w Europie

rozpoczęła się obok euforii końca wojny także dekada strachu przed

NIEZNANYM, bo - jak już tu nadmieniliśmy - Stalinowi marzyła się

III wojna światowa i spełnienie się słów “Międzynarodówki": “... gdy

związek nasz bratni ogarnie ludzki ród!" A to oznaczałoby Katyń i

Oświęcim razy setki tysięcy...

Rzecz w tym, że nawet teraz Europa centralna znajduje się

pomiędzy młotem niemieckiego ekspansjonizmu gospodarczego, a

background image

kowadłem wielkorosyjskiego imperializmu grabieżczego. W 1939 r.

było podobnie, z tym że obie potęgi zawarły ze sobą sojusz

wymierzony w Polskę i inne kraje Europy. Ale wróćmy do

właściwego tematu.

W poszukiwaniu dalszych ponurych tajemnic III Rzeszy na

terenach Polski i Czech, przeniesiemy się teraz do byłych Prus

Wschodnich - do Królewca (dawniej Konigsberga, dziś

Kaliningradu), gdzie 6 kwietnia 1945 r. po długotrwałym

przygotowaniu ogniowym lotnictwa bombowego i artylerii, wojska 3

Frontu Białoruskiego przystąpiły do ostatecznego szturmu miasta.

Na 35.000 Niemców, którzy przygotowali się do długotrwałej

obrony w systemie fortyfikacji Królewca wybudowanych jeszcze w

XIX wieku, runęły pociski artyleryjskie, cztery armie i 2.500

samolotów. W powodzi bomb lotniczych i artyleryjskich granatów

spadających z nieba, miasto zmieniło się w gorejącą pochodnię...

Niemieckie pozycje były rozkawałkowane, okopy zasypane,

umocnienia zburzone i całe kompanie pochowano żywcem w

ruinach. Cały system łączności był zniszczony, podobnie jak składy

amunicyjne. Chmury dymu ogarnęły tych, którzy to przeżyli. Ulice

były usłane szczątkami spalonych aut, ruinami domów, trupami

ludzi i innych istot żywych... "

- wspomina świadek tych wydarzeń. Anegdota Roja Miedwiediewa

mówi, że Stalin wydał rozkaz zakazujący bombardowania ZOO w

Królewcu i wzięcia żywcem największego w Europie hipopotama,

który się tam znajdował... Rozkaz wykonano i hipopotama ujęto bez

użycia ciężkiej broni.

Pozostałości obrońców, które przeszły przez to piekło i usiłowały

background image

się przedostać na zachód zostały zmasakrowane na rozkaz

sowieckich dowódców. To przesądziło o kapitulacji i 9 kwietnia 1945

r. Królewiec padł, co zatwierdził swym podpisem gen. Lasch. Ponad

30.000 wermachtowców dostało się do niewoli a “niezwyciężona"

Armia Czerwona zabrała się za systematyczne grabienie i łupienie

miasta. Żołdacy zachowywali się, jak bestie uwolnione z pęt...:

“Żołnierze wyrzucali z okien instrumenty muzyczne, naczynia

kuchenne, obrazy i chińską porcelanę... Pijani żołdacy zataczali się

po ulicach i strzelali do wszystkiego, co się poruszało. Próbowali

jeździć na rowerach, ale nie mogąc utrzymać równowagi padali

do rowów. Płaczące kobiety i dziewczyny były wywlekane z

domów, a po ulicach biegały zagubione dzieci poszukujące

rodziców. Wiało grozą... "

Nasze poszukiwania zaczynamy w chwili, kiedy po masakrze

niemieckich żołnierzy i oficerów w zamku Wildenhof koło Królewca,

dowodzącemu niemieckiej DZ “Windhund" gen. von Schwerin

ukazała się grupa oficerów NKWD i pancerna szafa. W jej środku

znajdowały się jakieś dokumenty i tajne listy, a także pancerna

skrzynka która skupiła uwagę enkawudzistów.

Kiedy technicy otworzyli ją, wypadły z niej bardzo dziwne

przedmioty: jakaś kamienna tabliczka pokryta dziwnymi znakami,

dwa kawałki gęsto zapisanego pergaminu zniszczone wiekiem i ich

fotokopie. Były one lepsze od oryginału.

Na dnie skrzyneczki znajdował się rozkaz podpisany przez

Grossadmirala Karla Dónitza - namiestnika Hitlera od dn. 1 maja

1945 r. Rozkaz nakazujący wywóz zawartości skrzynki do jakiejś

tajemniczej kryjówki pod kryptonimem “Bobrowa tama"

background image

opieczętowano pieczęcią o treści GEHEIME REICHSSACHE i

klauzulą NAJPILNIEJ STRZEŻONA TAJEMNICA RZESZY

SZCZEGÓLNEGO ZNACZENIA.

Dokładna analiza przedmiotu nie przyniosła żadnych wyników.

Tafelkę - jak się wkrótce okazało - wykonano z obsydianu (szkło

wulkaniczne) i pokryto ją dziwnymi znakami wyrytymi w rządkach

pionowych w stosunku do jej dłuższego boku, jak w językach

Dalekiego Wschodu. W górnej jej części znajdowały się trójkąty

umieszczone podstawami ku obwodowi. Tafla była niegdyś rozbita,

ale spojono ją z powrotem. Teksty na pergaminach były tej samej

treści z tym, że jeden z nich był napisany po staroangielsku, a drugi

w średniowiecznej łacinie. Ten bardziej uszkodzony zaczynał się od

słów: “Thys relike ys a ryghte...", zaś drugi - łaciński - brzmiał-

“Ista reliquia est valde mysticum et myrificum opus, quod major

es mei exArmo-rica, scilitetB. Brittania Minore, secum

convehebant, et ąuidam sanctus clericus sem-per patri meo in

manuferebat quodpenitus illud destrueret, afflrmans quod esset ab

ipso Sathana conflatum prestiglosa et diabolica arte, quare pater

meus cenfre-git illud in duas partes, ąuas ąuidam ego Johannes de

Vinceto sahas servavi et ad-aptavi sicut apparet die Luneproximo

postfestum beate Marie Virginis anni gratie MCCCCXLV."

W przekładzie na polski brzmi to tak:

Ta relikwia (pamiątka) jest bardzo tajemniczym i podziwu

godnym dziełem, które moi przodkowi przynieśli swego czasu z

Armoryki, to znaczy z Małej Brytanii (Płw. Bretoński) a pewien

święty kapłan memu ojcu polecił aby ją zupełnie zniszczył,

twierdząc iż pochodzi ona od samego Szatana, który stworzył ją

background image

czarami i diabelskim sposobem, przeto mój ojciec rozbił ją na dwie

części. Ale ja - Jan de Vincey zachowałem obie te części

nieporuszone i spoiłem je z powrotem w jedność. W poniedziałek,

po święcie Marii Panny a.D. 1445. "

Rosyjskie dowództwo potraktowało tabliczkę jako jedną ze

skradzionych pamiątek (a dokładniej: jedno z ponad 100.000 dzieł

sztuki zrabowanych przez faszystów z krajów okupowanych przez III

Rzeszę) i poleciło przekazać ją komisji inwentaryzującej po klęsce

Niemiec rozkradzione zasoby muzealne. A kiedy członkowie komisji

ujrzeli tylko odpis rozkazu Dónitza, to niezbyt dowcipni oficerowie

NKWD ujrzeli w nim potwierdzenie swoich domysłów o wartości

muzealnej obiektu. Na tym całe zdarzenie skończyło się na długie,

długie lata.

Ale nie dla dr Ludvika Soucka, znanego czeskiego pisarza i

publicysty (1926-1978), który w swej książce “Pfipad Jantarove

komnaty" postawił prowokujące pytanie: “Czym właściwie była ta

tajemnicza Bobrza Tama (Der Biberdamm) i gdzie się znajdowała?"

Książka dr Soućka wyszła w 1970 r. w ograniczonym nakładzie, a

to widocznie dlatego, że zawierała inną odpowiedź na to pytanie, niż

to dawały tradycyjne badania historycznych autorytetów. Badanie

tej sprawy dało dr Souckovi do ręki odbitkę “Sturmera" z dnia 17

czerwca 1938 r. - był on poświęcony Dónitzowi i jego trosce o

absolwentów szkoły Kriegsmarine w Bremenhaven. Zainteresowały

go dwa wiersze, dwie linijki, które dosłownie brzmiały tak:

Die deutsche Kriegsmarine ist stoltz. Sie bautefur ihren Fuhrer

und Reichskcmler Adolf Hitler einen absolut uneinnehmbaren

Fersteck, wo er vor allen seinen Feinden sicher sein wird. "

background image

W tłumaczeniu na polski brzmi to następująco: Niemiecka

marynarka wojenna może być dumna. Wybudowała ona dla

naszego wodza i kanclerza Rzeszy Adolfa Hitlera absolutnie

niedostępne ukrycie, gdzie będzie bezpieczny przed wszelkimi

wrogami. "

Fragmenty mowy Dónitza pojawiły się we wszystkich niemieckich

dziennikach w tym organie NSDAP “Volkischer Beobachter", ale te

słowa cytował jedynie Stumer". W tydzień później nastał tam nowy

redaktor naczelny, a po starym wszelki ślad zaginął. Schemat znany

- nieprawdaż?...

Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, jakiż to schron mogła

zafundować Hitlerowi jego Kriegsmarine? Czy mogło to być coś w

rodzaju przystani kapitana Nemo z powieści Juliusza Verne'a

“20.000 mil podmorskiej żeglugi" pod wyspą Lincolna? A może

chodziło o coś innego?

Gdzie się taki schron mógł znajdować?

Dr Soućek już na początku lat 70. wystąpił z propozycją, że cała ta

baza mogła znajdować się gdzieś na Dalekiej Północy. Sugeruje

szukać “Bobrzej Tamy" na wschodnim wybrzeżu... Grenlandii!

Preludium do takiego dziwacznego wyjaśnienia tej zagadki były,

wedle dr Soućka, dziwne wydarzenia na Zlatem navrśi w czeskich

Karkonoszach - tajemniczym łańcuchu górskim, gdzie

niejednokrotnie widziano latające dyski zmierzające ku polskiej

stronie granicy. W naszą świadomość zapadły zeznania pewnego

autochtona mówiące o tym, że po czeskiej stronie Karkonoszy

pojawiła się w 1939 r. grupa hitlerowskich ekspertów. Jej

kierownikowi - człowiekowi o ciężko wymawialnym imieniu i

background image

nazwisku - dr Herdemertenowi tak się tam spodobało, że zajął dla

swej grupy wysokogórskie schronisko “Jestfabi bouda", a całą

okolicę otoczyło wojsko, broniące dostępu obcym osobom.

Ciekawe jest to, że samo nazwisko dr Herdemertena brzmi nie

niemiecko, ale skandynawsko - jak u Szweda czy Norwega albo

Duńczyka...

Wedle wspomnień okolicznych mieszkańców, dr Herdemerten (a

może raczej Hardemórten) długo tam nie posiedział, bo wkrótce

zastąpił go dr Hans Knoespel. Ten zaś miał jako hobby ornitologię, i

miejscowi mieszkańcy z podziwem obserwowali, jak Niemcy wnosili

do schroniska jakieś ptaki w klatkach - wyglądały one jak białe

sokoły. Także Niemcy zaprzęgali do sań dziwne, długosierstne psy i

uczyli je ciągnąć po śniegu.

Na wiosnę 1940 r. żołnierze odeszli, ale w zimie pojawili się z

powrotem z ptakami, psami i sankami. I tak było do wiosny 1945 r.

Wojna się powoli kończyła i po odejściu hitlerowskiej jednostki

pozostał w Zlatem navrśi tylko niejaki Anton Pohoschaly, który

przekazał bazę pododdziałowi czeskich żołnierzy, którzy tam

przyjechali terenowym jeepem.

Jeszcze kilkadziesiąt lat po wojnie na Zlatem navrśi turyści mogli

spotkać ślady dziwnej, niemieckiej aktywności. Dr Soućek, który był

w Karkonoszach pod koniec lat 60. zidentyfikował u pewnego górala

poniemiecką czapkę polarnika, które to czapki były na stanie

Wehrmachtu! A żeby było jeszcze ciekawiej, do czapki

przytwierdzono celuloidową plakietę z drobnym napisem, który

można było od biedy odczytać: PO-LA-RE VER-SUCHS-STA... -

brakowało kilka liter, ale to pozwała odtworzyć całość, która z

background image

pewnością brzmiała: POLARE VERSUCHSSTATION GOLDHOHE,

czyli POLARNA STACJA BADAWCZA ZŁOTY WIERCH położonej

pomiędzy Harrachovem a Spindleruv Młynem na grzbiecie

Krkonośa...

Wydaje się, że to wyświetla bardzo wiele, przede wszystkim

kwestię śmierci dr Herdemertena, o której czescy mieszkańcy tych

stron mętnie wspominali. Nazwisko dr Herdemertena było dość

znane wśród hitlerowskich naukowców. Już w 1938 r. pod

auspicjami i egidą Reichsmarschala Hermanna Góringa

zorganizował niemiecką ekspedycję polarną do zachodniej

Grenlandii. Tam studiował on w Umanaku roślinność, zwierzęta i

Eskimosów, zgromadził setki opisów zaobserwowanych zjawisk i po

powrocie do Rzeszy otrzymał od Reichsmarschala nowe zadanie -

utworzyć na terenie Rzeszy obóz treningowy dla następnych

wypraw. Tam miał on pracować nad możliwością a d a p t a c j i

ludzi i zwierząt do twardych, surowych warunków klimatycznych

Arktyki (a w perspektywie także Antarktyki). Reszta znana - dr

Herdemertenowi spodobały się Karkonosze, bardziej niż Alpy

Bawarskie...

Później zastąpił go na stanowisku dr Knoespel, który jako zoolog

uczestniczył w wyprawie do Umanaku. I tak właśnie zrodził się

pomysł założenia sieci stacji meteo na Grenlandii, - a że Grenlandia

jest “kuźnią pogody" na całym Europejskim Teatrze Działań

Wojennych, to owe stacje pracowały przede wszystkim dla

Kriegsmarine i Luftwaffe...

Pierwszą taką próbą był rejs trawlera grenlandzkiego “Sachsen",

który przez kilka miesięcy krążył między lodami Morza

background image

Grenlandzkiego i trzykrotnie dziennie wysyłał meldunki meteo. Po

jego rejsie, zakończonym sukcesem, niemieckie dowództwo

zapragnęło mieć stację na stałym lądzie, co powierzono dr

Knoespelowi. Ten w ramach tajnej akcji o kryptonimie “Knoespe"

wylądował w 1941 r. wraz z czterema ludźmi z pokładu U-Boota w

zatoce Liliefjord na Szpicbergenie, około 1.100 km na południe od

Bieguna Północnego. I tym razem przedsięwzięcie absolwentów

obozu treningowego w Karkonoszach uwieńczyło powodzenie, ale

zakończyła ją śmierć dr Knoespela w czerwcu 1944 r. - w czasie,

kiedy po jego grupę przypłynął U-Boot. Doktor zginął w

nieszczęśliwym wypadku przy rozminowywaniu terenu wokół bazy.

Rozminowywanie było właśnie zacieraniem śladów po prowadzonej

działalności. Ale stacja na Szpicbergenie przydała się raz jeszcze w

grudniu 1944 r. w czasie słynnej “Bitwy o wyłom" w Ardenach, kiedy

to hitlerowcy wbili potężny pancerny klin swych superczołgów

Konigstiger pomiędzy armie Pattona i Bradley'a... Wykorzystali oni

pogodę, którą przepowiedziano dzięki pomiarom stacji

szpicbergeńskiej...

Niewiele wiemy o wojennych działaniach w Arktyce, z wyjątkiem

tego, co czytamy u Liversidge'a w jego “The Third Front". Podaje on

tam, że Amerykanie zniszczyli j e d n ą z w i e l u hitlerowskich

stacji meteorologicznych na Grenlandii.

Wydawałoby się, że w tym miejscu kończy się historia PVG.

Jednakże wciąż bez odpowiedzi pozostało niepokojące pytanie,

które przedłużyło nasze poszukiwania ad fontes: O jakim schronie

dla Hitlera mówił Dónitz i co to wszystko ma - do licha - wspólnego

z jakimś łacińskim papierem, Karkonoszami, Grenlandią i

background image

hitlerowskim dyskoplanem?!

background image

ROZDZIAŁ 22

ES KOMMT DER TAG!

Faszyści na śladach Wikingów - Niemieckie ekspedycje

zmierzają ku północy - Bunkier Hitlera za kołem polarnym?

- Es kommt der Tag! - Akcja “Vinnetou": Speer chce uciec

na Grenlandię! - Powietrzny most do Arktyki.

Powróćmy do rozkazu Grossadmirala Dónitza z 1 maja 1945 r.

mówiącego o Bobrowej Tamie, a znalezionego w Królewcu. I tu

jeszcze a propos Królewca, to godzi się wspomnieć, że miał on swój

udział w niemieckim programie rakietowym, jako że w latach 1935-

38 na Mierzei Kurońskiej przeprowadzano eksperymentalne loty

rakiety HW-2 na paliwo stałe, zaś słynny “Raport z Królewca" stał

się - obok “Raportu z Oslo" - dokumentem podstawowym w

brytyjskiej akcji wymierzonej przeciwko niemieckim broniom V.

Jeżeli natomiast kryptonimy wojskowe oddają w jakimś stopniu

rzeczywistość, to nazwa Bobrowa Tama sugeruje, że ów schron

Hitlera ma związek z wodą, skoro budowała go Kriegsmarine... Kto

wie, czy nie chodzi o schron, do którego wejście znajduje się poniżej

linii wodnej - jak w budowlach bobrów?... Schron taki rzeczywiście

byłby niewykrywalny dla nikogo, poza wywiadem działającym poza

schronem, chociaż historia II wojny światowej udowodniła, że

prawdziwi patrioci byli w stanie przeniknąć nawet do hitlerowskich

obozów koncentracyjnych - i jak dowodzi akcja rtm. Witolda

Pileckiego - wyjść z tego bez szwanku. Rotmistrz został

background image

zamordowany już po wojnie przez Żydów w służbie “jedynie

słusznego ustroju"! To nie jest ponury żart! W Polsce (i innych

krajach też) 3/4 komunistycznego aparatu zbrodni i terroru

stanowili Żydzi! W czasie wojny rtm. Pilecki zapisał się już w

panteon polskich bohaterów... Ale ad rem. Bobrza Tama może

zatem być budowlą we wnętrzu jakiejś nadmorskiej góry, do której

można dostać się tylko pod wodą- np. na pokładzie U-Boota...

Następnym słowem-kluczem jest “Armorika", która występuje w

tekście łacińskiego pergaminu. Z analizy zachowanych

historycznych map można wyciągnąć wniosek, że idzie tu o

Grenlandię, o której mówiło się także jako o Małej Brytanii. Pojęcie

to wychodzi z tradycji największej budowli Gothabu i Julianehlbu -

grenlandzkiego kościoła p.w. św. Annora, który tam był pierwszym

misjonarzem. W archiwalnych dokumentach Watykanu Grenlandię

często nazywa się Armoryką (Armorica).

Tej nazwy używa się także w tajnej korespondencji pomiędzy

królową Elżbietą I a lordem Essexu - w której szło o opis zamiaru

zdobycia Grenlandii po odejściu większej części islandzkich

osadników, którzy zaczęli stamtąd migrować w 1410 r.

Grenlandzka kolonia przetrwała około cztery stulecia. Od 1261 r.,

kiedy to Grenlandia stała się bastionem Norwegii - norweskie

karakki i drakkary kursowały z towarami pomiędzy oboma

ziemiami. Przywoziły one z Norwegii zboże za które kupowano od

Grenlandczyków niedźwiedzie, foki, skóry i kły morsa. W XIV

stuleciu norweski handel skierował się na południe i połączenie z

metropolią się przerwało, tylko od czasu do czasu płd. - zach.

wybrzeże odwiedzali zabłąkani wielorybnicy. Poza tym królowa

background image

Małgorzata wydała zakaz pływań do kolonii w Grenlandii. Kiedy na

początku XV w. przestały płynąć statki do kolonii, jej mieszkańcy

zaczęli się z niej wynosić. Kolonia została dobita przez nieznaną

zarazę i ataki Eskimosów.

Data całkowitego exodusu kolonistów z Grenlandii doskonale

pasuje do czasu, kiedy to przodkowie Johna de Vincey przywieźli

tabliczkę do Anglii. John tabliczkę skleił w 1445r., ale rozbił ją jego

ojciec!

Nie jest zupełnie jasne, dlaczego Anglicy chcieli zdobyć

Grenlandię. Powszechnie sądzi się, że miało to nastąpić z inspiracji

słynnego kabalisty, maga, alchemika i nekromanty dr Johna Dee

(Deviusa), żyjącego w latach 1527 - 1608, który należy do

najoryginalniejszych i najbardziej niezwykłych postaci czasów

elżbietańskich. NB ma on zapisaną także czeską i polską kartę swego

życia, jako iż przebywał przez czas jakiś w Pradze i Krakowie... Dr

Dee przepowiedział ponoć lordowi Essex, że jeżeli zdobędzie

Grenlandię, to pozyska sobie rękę królowej Elżbiety I, a z nią także i

tron. Essex poczynił przygotowania do tej wyprawy, zgromadził

sprzęt i ludzi, ale królowa nie dała zgody na tę wyprawę.

A zatem wychodzi na to, że Hitler i Dónitz zamierzali - jak wynika

to z dokumentu z Królewca - uciec gdzieś na (a raczej pod)

Grenlandię.

Kiedy do tego przyłączymy informacje o badaniach dr

Herdemertena i Knoespela, zainteresowanie Góringa i OKL lodami

Arktyki i informacji podanej przez Dónitza o ukryciu dla Adolfa

Hitlera, to wszystko wskazuje na to, że Bobrowa Tama była

wybudowana gdzieś na grenlandzkim wybrzeżu Oceanu

background image

Atlantyckiego, w pasie od Paamiut (Frederikshlb) aż do

Ittoqqortoormiit (Scoresbysund).

Kiedy patrzymy na mapę Grenlandii stwierdzamy, że ta skuta

lodem ziemia ma wiele niemiecko-brzmiących nazw na północno-

wschodnim wybrzeżu, co wskazuje na szczególne zainteresowanie

Niemców tymi ziemiami. Nazwy takie, jak: Hans Egede, Moltke,

Biering, Tauser i inne do dziś dnia wskazują trasy, po których szły

niemieckie ekspedycje. Informacje naukowe przez nie zebrane

posłużyły potem, pod koniec lat 30., hitlerowcom w realizacji ich

własnych celów.

To właśnie niemieckie wyprawy z przełomu XIX i XX w. znalazły

dowody normańskich przedsięwzięć osiedleńczych na Ziemi

Peary'ego na północnym wschodzie Grenlandii. Było to

interesującym odkryciem, bowiem Wikingowie budowali swe osady

tylko na południowych i zachodnich brzegach wyspy. Niemcy

znaleźli ślady osadnictwa w miejscach, w których mikroklimat

zezwalał na to. Znaleziono także pokłady węgla, który jednak nie był

węglem sensu stricto, a czymś pomiędzy kaustobiolitem a lignitem.

Odkrycia niemieckich ekspedycji poszły w zapomnienie i dopiero

odkryli je na nowo eksperci z Kriegsmarine, którzy intensywnie

poszukiwali miejsca dla Bobrowej Tamy. Być może mieli

przygotowany inny wariant, ale ze względu na bezludność i pokłady

paliwa kopalnego wybrano Ziemię Peary'ego, gdzie zbudowano

tajną bazę.

A teraz zadajmy pytanie, jak to się ma do owej tajemniczej

kamiennej tabliczki z łacińsko - staroangielskim tekstem z

Królewca?

background image

Jak powszechnie wiadomo, Wikingowie przedsiębrali swe

łupieskie wyprawy wzdłuż wybrzeży Europy i tak niektóre duńskie

plemiona napadały na zachodnie wybrzeża Europy, Gibraltar,

przenikali na Morze Śródziemne aż do Konstantynopola i na Morze

Czarne. Stamtąd wracały rzekami Wołgą, Donem czy Wisłą do

siebie. Wikingowie wstępowali w służbę wschodnich władców i tam

się nieco cywilizowali. Wyprawy te opisywał F. T. Bengtsson w

“Rudym Ormie". Jeden z nich zapewne zdobył gdzieś na Wschodzie

kamienną tabliczkę i przywiózł ją jako łup wojenny do siebie - na

Grenlandię... Potem przybyłaby tam nieskuteczna wyprawa Essexa,

który wiedział o trasie wiodącej do osad Wikingów - być może od

przodków, z których jeden był Johnem de Vincey. Prawdopodobnie

podróżowali oni koło Islandii po Drodze Duńskiej, ale prądy i

niesprzyjające wiatry zagnały ich na wybrzeża Ziemi Peary'ego. Tam

znaleźli ślady po dawnym germańsko - wikińskim osadnictwie i

kamienną tabliczkę. Została ona wzięta do Anglii jako suwenir. A w

XV wieku John de Vincey opisał to wszystko na pergaminie po

łacinie i w swym własnym języku. Jak te przedmioty dostały się w

łapy faszystów, możemy się tylko domyślać. Obydwie te relikwie

wskazywały na miejsce, w którym wybudowano Bobrzą Tamę, i o jej

anonimowości Niemcy byli przeświadczeni. Dlatego włożyli tą

tabliczkę do koperty z pieczęcią GEHEIME REICHSSACHE i do

podziemnego skarbca, gdzie przeleżała lata całe. Potem, kiedy

agonia III Rzeszy stała się faktem, przypomniał sobie o niej Dónitz.

Za późno - wszystko przeszło w ręce zbrodniarzy z sowieckiego

NKWD.

I jak twierdzi dr Ludvik Soućek, ukrycia i schronu ostatnich

background image

hitlerowskich Nibelungów należy szukać gdzieś na wybrzeżach

Ziemi Peary'ego - na północnej części Grenlandii.

Właśnie powyższe stwierdzenie dr Soucka ukazuje cały jego

geniusz i głęboką wiedzę, a także nieprawdopodobną intuicję

badacza. Rzecz w tym, że dopiero po zakończeniu Zimnej Wojny

okazało się, że Ziemia Peary'ego jest całkowicie wolna od lodów i co

więcej - przylegające do niej Morze Grenlandzkie t a k ż e !!!

Znajduje się tam wielka, całoroczna płonia wiatrowa, otoczona

lodami stałego paku arktycznego, tak że dostać się do niej można

było t y l k o albo n a d albo pod wodą! Stanowiło to najpilniej

strzeżoną tajemnicę wojskową, bowiem płonie idealnie nadawały się

do przeprowadzenia ataku rakietowego na terytorium USA czy

ZSRR z pokładu atomowego rakietowego okrętu podwodnego -

“boomera"! To właśnie tutaj miał dotrzeć komandor Brodda na U-

209 z rozkazu samego Fuhrera, a nie do wnętrza Ziemi... Bo to tutaj

kiedyś r z e c z y w i ś c i e mieszkały germańskie plemiona

Normanów-Wikingów. Rejs U-209 odbył się naprawdę! I naprawdę

odkryto płonię u wybrzeży Ziemi Peary'ego, gdzie wybudowano

Bobrową Tamę... Ujawnienie płoni wyjaśniło nam wszystko.

Jak to być mogło? Dr Soućek widzi to następująco:

OKRES PIERWSZY: Niemcy zaczęli budować Bobrową Tamę jako

niezdobytą twierdzę dla Adolfa Hitlera i strategiczną bazę dla U-

Bootów z rakietami na pokładzie w celu przeprowadzenia ataku na

amerykańskie wybrzeża. Tam także miała być stała stacja meteo.

Personel był szkolony w PVG w czeskich Karkonoszach

OKRES DRUGI: rozpoczęty w 1944 r. - personel Bobrowej Tamy

nie mógł liczyć w stu procentach na to, że po dramatycznych

background image

zmianach na Europejskim TDW dostaną oni rakiety dalekiego

zasięgu z głowicami jądrowymi z “Der Riese" w polskich Górach

Sowich, którymi miano przeprowadzić atomowe uderzenie na

Amerykę. Bobrza Tama miała posłużyć nie jako baza strategicznego

lotnictwa i rakiet jądrowych, ale jako depozyt zrabowanych przez

hitlerowców dzieł sztuki, złota i kosztowności w Europie, a także

depozyt dokumentacji technicznej - w tym dyskoplanu V-7. W

ostatnich dniach wojny przy pomocy okrętów podwodnych ze

specjalnymi załogami zaczęto do płn. - wsch. Grenlandii wysyłać

wszystko, co miało dla Niemców jakąkolwiek wartość.

TRZECI OKRES: już po wojnie, Bobrowa Tama służyła jako

doskonały schron dla niemieckich prominentnych działaczy

narodowosocjalistycznych, esesmanów, pracowników SD, Gestapo i

innych zbrodniczych organizacji. Ewakuowano ich z Rzeszy przy

pomocy U-Bootów i V-7. Cudowne bronie, oceaniczne okręty

podwodne - dorównujące japońskim Junsenom, podwodne

wyrzutnie rakietowe “Urzel" i dyskoplany - to były te asy, które

faszystowska enklawa przygotowywała do ostatecznej bitwy -

Ragnarók - zmierzchu bogów i Valhalli. Przypuszczamy, że

wszystkie te maszyny ukazywały się pod koniec lat 40. wszędzie tam,

gdzie toczyły się wojny, a współcześnie latają nad poligonami

atomowymi i wszędzie tam, gdzie posługują się energią jądrową. “Es

kommt der Tag!" - hitlerowcy po prostu czekali i po wojnie na to, że

przyjdzie i ich wielki dzień i szukali sposobu, jak tylko dorwać się do

broni jądrowej, by tylko uskutecznić prowokację - a w tym byli

mistrzami... Prowokacja ta w czasie Zimnej Wojny doprowadziłaby

do wojny pomiędzy Zachodem a Wschodem - o wiele straszniejszej,

background image

niż II wojna światowa. I to byłby ów der Tag!...

Dziś, kiedy od tych wydarzeń upłynęło pół stulecia wiemy że się to

im nie udało. Hitler, Bormann i inni są już dziś tylko trupami bez

względu na to, czy udało się im ujść z płonącego Berlina czy nie.

Tysiącletnia Rzesza, która rozciągała się na całą Europę i część

Afryki legła w gruzy... Tak samo Bobrowa Tama nie spełniła swej,

złowieszczej roli. Okręty podwodne czekające w jakiejś podmorskiej

jaskini już dawno poszły na dno i przerdzewiały, a resztki

rakietowego dysku rozwlekły północne zawieje. Ruiny bazy

upodobniły się do skał tej najniegościnniejszej ze wszystkich ziem

świata. Dramatyczny to obraz...

Kto chociaż widział zdjęcia wnętrza Kancelarii Rzeszy ze ścianami

wyłożonymi ciężkimi płytami porfiru czy marmurów, olbrzymimi

drzwiami i kandelabrami, to będzie w stanie wraz z dr Soućkiem

wyobrazić sobie i ostatnie schronienie faszyzmu który stało się i jego

grobem: wyłożone marmurem ściany, żelazne kandelabry, wielki

orzeł ze swastyką na jednej ze ścian z dębowym wieńcem,

rozpadające się freski, hakenkreutze na czerwonych pasach ścian,

kobierce i gobeliny. I papier, tony papieru rozsypane na podłodze

miotane lodowatym wiatrem z szybów wentylacyjnych. I

zapomnielibyśmy o tym najokropniejszym - dziesiątki martwych ciał

ścielących się na ziemi tak, jak ich zastała śmierć w czasie ostatniej

walki. Cóż za obraz! Jakże pasuje do obłędnej wagnerowskiej

muzyki! Jakie otoczenie dla Zygfryda, Lohengrina i innych

bohaterów nordyckich legend...

Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że idziemy po cienkim

lodzie historycznej fikcji, ale przecież są ku temu przesłanki, bowiem

background image

istniały plany ewakuacji faszystowskich bonzów np. w

korespondencji ministra uzbrojenia Alberta Speera (pseudonim

“Old Shatterhand") do dowódcy jednostki Luftwaffe do zadań

specjalnych KG-200 ppłk Wernera Baumbacha (pseudonim

“Vinnetou").

Jak uważa niemiecki historyk Giinther W. Gellermann, nie jest

dziś jasne, który z tych dwóch wpadł na pomysł ucieczki z Rzeszy

drogą powietrzną. Był to pomysł, który był przedmiotem ich

rozmowy i wymiany teleksów od 11 marca do początku kwietnia

1945 r.

Od połowy marca, oficerowie sztabu jednostki KG-200 zatrzymali

się na lotnisku w Travenmunde, na południe od którego znajduje się

małe jeziorko. Na jego powierzchni - ku wielkiemu zdziwieniu

personelu lotniska - wylądowała latająca łódź Blohm und Voss BV-

222. Ppłk Baumbach na odprawie sztabu jednostki oznajmia że wraz

z Albertem Speerem chce odlecieć jeszcze przed upadkiem Rzeszy

do jakiegoś opuszczonego fiordu północnej Norwegii, a potem dalej

na Grenlandię!!! Inne źródła wymieniały Alaskę, albo też Zatokę

Hudsona.

Podpułkownik dał swym podwładnym czas do namysłu, czy

chcieliby się doń przyłączyć. Na dowód o realności tego pomysłu w

ciągu dalszych dni na lotnisku siadały samoloty od Speera z

uzbrojeniem, przewożące również żywność, zimową odzież, narty,

sanie, radiostacje, sprzęt łowiecki i rybacki, materiały pędne. To

było wszystko załadowywane do przestronnego wnętrza latającej

łodzi. Ppłk Baumbach następnie wysłał mjr Bergera do właściciela

statku w Hamburgu w celu omówienia z nim wynajęcia trawlera

background image

arktycznego na rejs z resztą zapasów do północnej Norwegii.

Armator Kaufmann był poinformowany o tych planach i przyrzekł,

że załatwi co trzeba i przyłączy się do nich.

Przygotowania ukończono, ale z niewiadomych powodów Speer

wciąż zwlekał.

W godzinach wieczornych 30 marca nad jeziorem przeleciało

skrzydło nieprzyjacielskich Lightningów i ogniem z kaemów

rozwaliło latającą łódź na płonące strzępy. Dlatego też Baumbach

nakazał ppłk Lenschowi z Travenmunde, aby według rozkazu

Grossadmirala przysłał mu ostatni egzemplarz latającej łodzi BV-

222 w okolice Flensburga z najwyższym stopniem pilności.

Jednocześnie na północ poleciał Junkers Ju-290 z kpt. Meyerem -

dowód tego, że wciąż liczono się z możliwością ucieczki. BV-222 nie

dotarł na miejsce. Dr Gellermann cytuje zapisek z dnia 3 maja 1945

r., gdzie Speer napięty w oczekiwaniu notuje w swym kalendarzyku:

“Latająca łódź miała już tu być, Baumbach bezskutecznie jest

poszukiwany przez Storcha..."

Poszukiwany Ju-290 wylądował w Travenmunde, ale był

postrzelany przez alianckie pościgowce. Tak właśnie skończyła się

“gra Vinnetou" i nie mamy dowodów na to, że powiodła się jakimś

niemieckim prominentom ucieczka drogą powietrzną na trasie

Rzesza - Północna Norwegia - Grenlandia...

Jeżeli powyższa hipoteza jest prawdziwa, a wiele za jej

prawdziwością mówi - ot, choćby sprawa rejsu U-209 i istnienie

płoni North East Water u wybrzeży Ziemi Peary'ego, o której

szefostwo Kriegsmarine i Hitler musieli wiedzieć (sic!) - to wiadomy

był strategiczny cel działań wojennych III Rzeszy - Ameryka

background image

Północna. Sytuacja wygląda tak, że mamy nie tylko informacje o

obserwacjach UFO nad obszarami Ameryki Północnej, które to UFO

były podobne do V-7, ale mamy też dowody materialne w postaci

s z c z ą t k ó w n i e m i e c k i e g o l a t a j ą c e g o t a l e r z a !

Idzie tu o wydarzenie, które jest znane Czytelnikom pod nazwą

KATASTROFA W ROSWELL w 1947 r. Katastrofa ta, jak dalej to

zobaczymy, wciąż skrywa bardzo ciekawe, uwagi godne wydarzenia -

niezwykłe istotne dla naszych rozważań...

Ale o tym w następnym rozdziale.

Zanim jednak do niego przejdziemy, pozwolimy sobie

przypomnieć jeszcze jeden dziwny fakt. Znany polski popularyzator

ufologii Maciej A. Janisławski w swej książce pt. “Świat pełen

tajemnic" w rozdziale pt. “Pusta w środku Ziemia" opisuje dzieje

pewnej ekspedycji przeprowadzonej przez hitlerowców na Rugię:

Oto na wiosnę 1942 r. w III Rzeszy zorganizowano w wielkiej

tajemnicy niezwykłą ekspedycję naukową. Na jej czele stanął sam

doktor Heinz Fisher, najwybitniejszy specjalista w dziedzinie

radiolokacji. Plany badań tej ekspedycji zatwierdzili osobiście

Hitler, Góring i Himmler!

Powołana przez Fisher a grupa naukowców zaopatrzona została

w najnowocześniejsze radary i wszystko inne, co było im

potrzebne... Celem ekspedycji była wyspa Rugia, na której

rozstawiono anteny radarów (skierowane w niebo pod kątem

45"). Cel badań znali tylko trzej przywódcy III Rzeszy... Personel

Fishera nie miał zielonego pojęcia, jakiego typu badania przyszło

im prowadzić.

Dopiero po kilku tygodniach, kiedy anteny radarów tkwiły

background image

nieruchomo w swoim miejscu, otrzymali wyjaśnienie, które,

brzmiało następująco: “Fuhrer ma wszelkie podstawy

przypuszczać, że Ziemia nie jest wypukła, ale wklęsła. Nie

zamieszkujemy na zewnętrznej powierzchni globu, ale na

wewnętrznej... Drugim zadaniem ekspedycji jest uzyskanie drogą

odbicia fal, obrazów floty angielskiej zakotwiczonej w Scapa

Flow."

I dalej Maciej A. Janisławski nie zostawia na niemieckich

uczonych i przywódcach Rzeszy suchej nitki wyrzucając im głupotę i

pseudonaukę. My podeszliśmy do tej informacji od strony

posiadanej już wiedzy i doszliśmy do wniosku, że dr Fischer

wiedział, co robi - zaś jego wyprawa była niczym innym, jak

wstępem do operacji WUNDERLAND, anteny nieprzypadkowo

celowały w stronę Scapa Flow, bo poza Scapa Flow była Grenlandia i

Bobrza Tama przy płoni North East Water u wybrzeży Ziemi

Peary'ego. Nasz szanowny Kolega mylił się w ocenie tej informacji.

To nie była wcale pseudonauka! To był genialny kamuflaż dla

naiwnych, na który dało się złapać wielu ludzi! Te radary wcale nie

były radarami, bo radary niemieckie w 1942 r. były w powijakach -

czego dowiodły rezultaty bitwy pod Przylądkiem Północnym -

chodziło tu najprawdopodobniej o anteny kierunkowe wysyłające

wąski strumień radiofal w określonym kierunku. Były to

najprawdopodobniej fale z zakresu HF, które skierowane pod kątem

45° leciały w atmosferę, odbijały się od jonosfery i mogły dzięki

temu lecieć na ogromne dystanse. Identyczna antena kierunkowa

mogła emitować radiosygnały w kierunku Rugii i tam były one

odbierane. Wąskie pasma radiofal gwarantowały to, że nieprzyjaciel

background image

ich nie namierzy tak łatwo, jak normalne nadajniki radiowe. Ot i

wszystko - cała zagadka ekspedycji dr Fischera została rozwiązana!

Powyższe jest d o w o d e m na to, jak hitlerowcy potrafili

wykorzystać nawet tak niedorzeczne teorie do swych celów. Ta

sławetna Holilweltlehre - w którą Hitler święcie wierzył, wszak

posłał swych speleologów do grot Domicy-Baradli, została

wykorzystana do utrzymywania łączności z tajnym bunkrem

grenlandzkim Fuhrera! A nie ma lepszego sposobu na utajnienie

czegoś, jak przykrycie tego czegoś jeszcze większą tajemnicą! Tak

zawsze było w historii wojny psychologicznej i maskowania

strategicznego...

background image

ROZDZIAŁ 23

OPERACJA “BROKEN ARROW"

Jak to się właściwie zaczęło - ślady wiodą do Roswell - Na

Kremlu słuchają “pozaziemskiej rozmowy" - Operacja

“Złamana Strzała" - Niemieckie dyskoplany w Nowym

Meksyku? - V-7: Samolot z atomowym napędem -

Powiedzmy to wreszcie wprost: Film Santilliego jest

falsyfikatem!

Myśl, by połączyć w jedno dwie tak różne rzeczy, wpadła

Robertowi w czasie radiowego wywiadu w kwietniu 1996 r. W czasie

rozmowy z redaktorem Bogusławem Wołoszańskim wynikło kilka

wniosków, z których jeden głosił, że przypadek ufokatastrofy w

Roswell mógł być jakąś “zasłoną dymną" akcji dezinformacyjnej

amerykańskich służb specjalnych, które miały zabezpieczyć tajność

katastrofy samolotu bombowego B-29 “Superfortess" z bombą

atomową na pokładzie. Alternatywny wniosek głosił, że w okolicy

Roswell doszło do katastrofy niemieckiego latającego spodka V-7,

który testowano na pobliskim poligonie USAF w White Sands -

White Sands Missile Rangę.

Nie mamy żadnych dowodów wprost na potwierdzenie

prawdziwości tej hipotezy, bowiem od pół stulecia jest ona najpilniej

strzeżoną tajemnicą i ma związek z najciemniejszą kartą historii

Ameryki - historią broni jądrowej. Musielibyśmy uzyskać dostęp do

najtajniejszych archiwów amerykańskich służb specjalnych: CIA,

background image

FBI, NSA, Archiwum Kongresu USA, ATIC USAF a nade wszystko

Komisji d/s Energii Jądrowej.

Wszystkim tu wymienionym i nie wymienionym służbom udało

się z powodzeniem zamazać ślady na całe dziesięciolecia tak

skutecznie, że jeszcze w lecie 1985 r. mogliśmy wierzyć temu, co

pisali Charles Berlitz i William L. Moore w książce “Wydarzenie w

Roswell", że w pewną lipcową noc 1947 r., w okolicy bazy USAF i

miasta Roswell spadł z nieba rażony piorunem najprawdziwszy NOL

w kształcie dysku. Dysk został przewieziony przez wojsko do

Edwards AFB w Kalifornii i wszelki ślad po nim zaginął. Nasz

bezkrytyczny pogląd na sprawę zmienił się po obejrzeniu słynnego

filmu “The Roswell Footages" Raya Santilliego - ukazującego sekcję

zwłok rzekomej Kosmitki znalezionej przy rozbitym UFO w Roswell.

Zmieniliśmy całkowicie zdanie po obejrzeniu następnego quasi-

dokumentalnego filmu Jeremy Kagana “Roswell". Innymi

reperkusjami tego wydarzenia są film SF “Hangar 18", także ostatni

super-kiczowaty gniot hollywoodzki “Dzień Niepodległości" i horror

“Z Archiwum X", Ten serial rzeczywiście jest (piszemy te słowa w

1997 r.) przebojem w naszych TV - rzecz w tym, że wydarzenia w

nim pokazane są jedynie pół prawdami, a jak rzekł piekielny

kuternoga dr Góbbels “największe kłamstwo mija się o włos z

prawdą". W przypadku tego serialu jego realizatorom udało się to w

stu procentach! Tak więc powtarzamy raz jeszcze: w R o s w e l l

n i e d o s z ł o d o a w a r i i s t a t k u k o s m i c z n e g o

O b c y c h !

Skąd to przeświadczenie?

Jakie mamy na to dowody?

background image

Przede wszystkim mówi za siebie historia II wojny światowej, a

dokładniej - jej końca - i fakty, które są znane historykom jak i

fanom ufologii. Zaczniemy od historii.

Jak tu już nadmieniliśmy, w 1945 r. na zajętych terenach Rzeszy

pracowały intensywnie wywiady państw sprzymierzonych w Koalicji

Antyhitlerowskiej realizujące misje ALSOS i PAPERCLIP. Grupa

ALSOS pracowała nad atomowymi tajemnicami Rzeszy, zaś

PAPERCLIP nad technologiami rakietowymi. Dzięki temu w ręce

Sprzymierzonych wpadł cały wyższy techniczny personel HVP z dr

von Braunem na czele i gen. Dornbergerem. W tym samym czasie

sowieccy żołnierze przechwycili 5.000 osób ze średniego i niskiego

szczebla technicznego, czyli tych - którzy wykonywali plany

“największych mózgów niemieckich w Peenemunde." Amerykanie

odtransportowali swych jeńców do Nowego Meksyku na White

Sands Missile Test Range, zaś Sowieci swoich do Kazachstanu i - o

ile można rozważać na serio teorie dr Strangesa - także na półwysep

Tajmyr, co nawet wygląda dość prawdopodobnie w świetle afery z

latającym spodkiem na Spitsbergenie, o której pisał J. O. Braenne.

Niemcy, którzy pracowali nad atomem znaleźli się w Los Alamos i w

Anglii (m.in. w Calder Hall), a także w gruzińskiej Agudzerze i na

atomowych poligonach Nowej Ziemi.

No, a potem był już tylko wyścig o to, kto pierwszy zbuduje

l e p s z ą broń atomową. Pierwszymi, którzy zdetonowali bombę

atomową byli Amerykanie, czego dokonali rankiem 16 lipca 1945 r.

na Jordana de Muerte. Potem przyszła kolej na bombę wodorową,

którą Rosjanie odpalili na Nowej Ziemi. Właśnie tak! - a nie - jak

wmawiała nam przez lata sowiecka propaganda - Amerykanie na

background image

atolu Eniwetok, który zniósł z powierzchni Oceanu Spokojnego

wysepkę Elugelab, co dało komunistycznej propagandzie podstawy

do wieszania zdechłych psów na USA aż do końca Zimnej Wojny...

Prawda jest taka, że Amerykanie zdetonowali “urządzenie

termonuklearne" o masie 65 ton mocy 3 MT TNT, dnia l.XI.1952r.

Tymczasem Sowieci zdetonowali swą bombę wodorową (już bombę,

a nie wielotonowe “urządzenie termojądrowe") 12 sierpnia 1953 r.

Ta głowica była lżejsza od amerykańskiego “urządzenia

termojądrowego" ponad 10 razy... Rosjanie zdetonowali największą

super-bombę wodorową o mocy 58...68 MT TNT na poligonie

Cziornaja Guba na Nowej Ziemi w latach 60.

Wróćmy jednak do lat 40. W 1946 r. zatwierdzono status quo ante

końca II wojny światowej, a dzięki niemrawości Churchilla i głupiej

krótkowzroczności Roosvelta, który za cenę świętego spokoju

sprzedał kraje Europy środkowej obłąkanemu zbrodniarzowi z

Kremla, dając mu ziemie na których postawił stopę

czerwonoarmista, zastąpiony potem przez bandziora z

czerezwyczajki... - mógł się zacząć eksport komunizmu na Zachód.

Czy była to wyliczona gra, czy tylko zaślepienie zachodnich

polityków nie dostrzegających imperialnych ambicji ZSRR? Widząc

to, co dzieje się dzisiaj w Rosji i widząc reakcje Zachodu na

wydarzenia w tym kraju w latach 1989-98 jesteśmy w stanie przyjąć

to drugie... W opisywanym czasie drugiej połowy lat 40. było to i

jedno i drugie. Polityka Albionu poniosła sromotną klęskę w starciu

ze sprzedajnością Roosvelta i chytrością Stalina, którzy dogadali się

ponad głową Churchilla... Była to gra, w której każdy chwyt był

dozwolony - w tym ciosy poniżej pasa. W przeciwieństwie do

background image

Roosvelta, który w starciu ze Stalinem wyszedł na głupka, Truman

był twardym pragmatykiem i sięgał nawet po argument monopolu

na... kontakty z Kosmitami! Truman doskonale zdawał sobie

sprawę, jak bardzo Stalin wpuścił Roosvelta w kanał, co dało temu

pierwszemu legitymację do zajęcia Europy Środkowej i umocnienia

w niej swych wpływów, rugując tym samym niemal do zera wpływy

USA... - dlatego trzeba było wymyślić coś ekstra! I to właśnie dlatego

Kenneth Arnold i jego obserwacja latających dysków nad Mt.

Rainier zyskała taki rozgłos! Arnold obserwował latające dyski 27

czerwca 1947 r., a już 2 lipca tegoż roku jeden z nich rozbił się w

Roswell!!! Czyż to nie dziwne? Jest oczywistym fakt, że służby

specjalne USA u ż y ł y o b s e r w a c j i A r n o l d a d o s w y c h

c e l ó w i odwrócenia uwagi przeciwnika od tajnych operacji

kontrwywiadowczych i ochrony amerykańskich badań naukowych.

Dlaczego?

A po prostu dlatego, że w maju 1945 r. z sowieckiej ambasady w

Ottawie zbiegł sowiecki szyfrant NKWD Igor Guzienko. Zabrał on ze

sobą plik dokumentów, z których wynikało, że pewni Amerykanie, w

tym uczestnicy PROJECT MANHATTAN byli na garnuszku

sowieckiego wywiadu i ukryci pod kryptonimami Oppenheimer -

“Star", Fermi - “Editor", Greenglass - “Callibre", itp. - co wywołało z

kolei afery szpiegowskie Rosenbergów, Nunn-May'a, Fuchsa i

innych, oskarżonych w procesach o atomowe szpiegostwo. Wynika z

tego, że służby specjalne USA były zaangażowane do ochrony

amerykańskich laboratoriów naukowych i zakładów produkcyjnych

oraz baz wojskowych, do których należały: Roswell AFB, White

Sand AFB czy Alamogordo. To jednak nie wystarczyło, bo w 1946r.

background image

zaczął pracować reaktor jądrowy prof. Kurczatowa, co było

poprzedzone od 1945 r. prowadzoną przez Sowietów rabunkową

eksploatacją rud uranowych i torowych w Polsce (Kowary i okolice

Jeleniej Góry), Bułgarii (Bukovo), Czechach (Jachymov), Węgrzech

(Pecs), Ukrainie (Żołtyje Wody), i innych. Nawet znalezienie

bogatych rud na Uralu nie przerwało eksploatacji w krajach

satelickich, i trwała ona aż do 1956 r.

Postawmy zatem pytanie, co mogło Stany Zjednoczone

doprowadzić do tego, że spreparowana “legenda" dla obcych służb

wywiadowczych poszła w obieg? Istnieją trzy możliwe odpowiedzi:

1. Prace nad niewidzialnymi dla radaru samolotami bombowymi

w ramach PROJECT RAINBOW, które to miały za zadanie

dokonanie atomowych bombardowań ZSRR w ramach planu

PINCHER.

2. Katastrofa bombowca B-29 z bombą atomową na pokładzie -

czyli pierwsza w historii operacja ZŁAMANA STRZAŁA, i...

3. Katastrofa prototypu dyskoplanu wybudowanego wedle

planów teamu w składzie: Schriever-Miethe-Beluzzo-Zimmermann-

Schauberger czyli Wunderwaffe V-7!

Spójrzmy na tą drugą możliwość, która jest najbardziej

prawdopodobną, a to dla tego, że w Roswell AFB stacjonowało 509

Skrzydło Bombowców Strategicznych USAF, mające na stanie 49

samolotów bombowych B-29 “Superfortess" przystosowanych do

transportu i zrzutu bomb atomowych. Operacja BROKEN ARROW i

poprzedzająca ją katastrofa m u s i a ł a być utajniona p r z e d e

w s z y s t k i m przed własnymi mediami i społeczeństwem, które

przecież znały skutki działania tej broni masowego rażenia, po

background image

Hiroshimie i Nagasaki. Trzeba było ukryć prawdę także przed

Kongresem i agentami NKGB oraz GRU. Nie ma lepszej legendy od

jeszcze bardziej tajemniczej legendy - a za tą dowództwo USAF

uznało relację Arnolda (i inne też) o obserwacji UFO... Relacje te

-jak wykazał to Robert w swej pracy pt. “Tryptyk ufologiczny:

Ufologia a polityka" - zostały wykorzystane nie tylko przez USAF,

jak pokazała to niejednokrotnie historia.

A teraz rozważmy możliwość katastrofy dyskoplanu V-7 w okolicy

Roswell. Jak to już nadmieniliśmy, prototyp(y) hitlerowskiego

dyskoplanu zostały przewiezione do New Mexico w ramach misji

PAPERCLIP i wypróbowywano je w okolicy Whi-te Sands. To

miejsce leży niedaleko Los Alamos i Alamaogordo, bowiem V-7 miał

napęd jądrowy. Hipoteza ta wygląda niezwykle, ale wcale nie jest

taka niezwykła, jakby się wydawało. Świadczy za tym kilka

przesłanek, a mianowicie:

1. Badania nad V-7 miały miejsce na terenach okupowanej Polski

w bliskości miejsc, gdzie wydobywano uran i tor: w Górach Sowich,

Wrocławiu i Gdyni, gdzie dowożono rudę uranową i torową z

kopalni wymienionych w poprzednich rozdziałach. NB, w Kowarach

testowano także reaktor jądrowy, na co wskazują takie detale, jak

np. ołowiane płyty, rurki z miedzi czy osmorenu. Te artefakty

znajdują się tam do dziś dnia. Coś takiego było także na terenach

Protektoratu Czech i Moraw, gdzie centrum badawcze SS

znajdowało się w okolicy występowania i wydobycia rud uranowych

w Pfibramsku, czego już nie można zrzucać na karb przypadku.

72.

Przy budowie Modelu N-3 austriacki uczony dr Schauberger

używał nadzwyczajnego rodzaju napędu na bazie wody, jako

background image

paliwa (kontrolowana reakcja termojądrowa ???). Silnik ten

pozwalał dyskoplanowi na osiąganie nieprawdopodobnej

szybkości i wysokości lotu przy ogromnej, fantastycznej

manewrowości aparatu latającego. Jak wiadomo, jedynymi

urządzeniami energetycznymi pracującymi na bazie wody są

właśnie reaktory jądrowe.

73.

White Sands Missile Range znajduje się w okolicy Alamogordo

i Los Alamos, co jak już tu pisaliśmy, stanowi kolejną przesłankę

“za" tą hipoteza, bowiem w obu tych miejscach prowadzono

prace nad technologiami nuklearnymi...

I wreszcie:

4. Szczątki rozbitego NOLa były szybko przewiezione do Edwards

AFB w Kalifornii i Fort Worth ARB w Teksasie, gdzie je

pieczołowicie ukryto. Rzecz w tym, że obie te bazy mają bunkry

dekontamitacyjne, w których składuje się “gorące" materiały

radioaktywne! I to aż do czasu obniżenia ich radioaktywności do

mniej szkodliwych rozmiarów.

Tajemnica radioaktywnego napędu jądrowego i jego

wykorzystania do przenoszenia ładunków konwencjonalnych czy

jądrowych stanowiła nie lada wyzwanie dla służb wywiadowczych -

szczególnie tych sowieckich! Czyż nie jest łatwiej w ten sposób

wyjaśnić katastrofę w Roswell, niż tworzyć skomplikowane

scenariusze i wprowadzać w sprawę - to zagmatwane równanie -

kolejną niewiadomą - Obcych?...

Najciekawszym momentem w filmie Kagana jest ten, w którym

reżyser pokazuje (celowo bądź niecelowo) mechanizm “celowanego

rykoszetu" (jak nazwał ten proces Nestor polskiej ufologii Lucjan

background image

Znicz-Sawicki w swych pracach) polegający na rozsiewaniu plotek i

pogłosek różniących się tylko o włos od rzeczywistości... Oprócz

jednego, kluczowego faktu, pani kapitan służby medycznej USAF

opowiada historię ożywienia Kosmity w szpitalu lotnictwa swemu

chłopakowi, a ten powtarza ją w sekrecie - a jakże - kolejnym

osobom, zaklinając się przy tym, że informacja pochodzi z “pewnego

i sprawdzonego" źródła... Metoda to stara i używana jak świat, i

niewiarygodnie skuteczna, zwłaszcza w demokratycznych

społeczeństwach. Opowiastkę o autentycznym UFO, którą

Amerykanie jeszcze “wzmocnili" drugą opowiastką o żywym Obcym

miały dojść do Kremla i stanowić ostrzeżenie dla generalissimusa,

który miał pod bronią w Europie 11 milionów ludzi i ogromny apetyt

na jej większą część, co udowodnił w Skandynawii, gdzie

wypróbowywał swoje - przepraszamy - poniemieckie, zdobyczne

rakiety V-l i V-2. A miał ich do bólu, bo Armia Czerwona zajęła w

Niemczech prawie 22.000 sztuk tej broni! Dwadzieścia dwa tysiące

jednostek! !!

Dlatego też Zachód m u s i a ł c o ś z r o b i ć ! - by odpowiedzieć

na stalinowskie przedstawienie - demonstrację siły. Latający talerz z

atomowym napędem plus bomba A lub H - o! to było właśnie to coś

ekstra! V-7 zbiegał się z PROJECT RAINBOW w tej mierze, że był

on pierwszą konstrukcją typu “stealth", bowiem był niemal

niewidzialny dla ówczesnych systemów radiolokacyjnych - a zatem

był idealną bronią pierwszego uderzenia - ot, coś takiego, jak

“Czerwony Październik" z powieści Toma Clancy'ego... To dlatego -

jak sądzimy - katastrofa w Roswell była genialnym humbugiem

wymierzonym w GRU i NKGB.

background image

A teraz spójrzmy na tą historię z jeszcze innego punktu widzenia i

na jeszcze jeden jej aspekt. Charles Berlitz podaje bardzo ciekawą

listę obserwacji NOLi w okolicach Roswell AFB, która może być

użyteczny dla nas pod względem tego, jak technicy z White Sands

testowali niemieckie latające spodki i opanowywali technikę lotu V-

7:

25.VI. - przelot dyskokształtnego obiektu nad Silver City (NM),

26. VI. - przelot kulistego obiektu nad Wielkim Kanionem

Kolorado (CO),

27.VI. - przelot dyskoidalnego obiektu nad Tintown/Bisbee na

granicy z Nowym Meksykiem (AR/NM), 27.VI. - przelot grupy 8 lub

9 latających dysków nad Warren (AR), zaobserwowany przez mjr G.

B. Wilcoxa,

27.VI. - przelot białego dysku nad Pope (NM),

27.VI. - przelot dysku nad San Miguel (NM),

27.VI. - przelot dysku nad White Sands AFB, zaobserwowany

przez kpt.E. B. Dethney'a (NM),

28.VI. - przelot “ognistej kuli z ogonem" nad Alamogordo,

zaobserwowany przez kpt. F. Dwyne'a (NM), 29.VI. - piloci USAF

obserwują NOLa w okolicach Cliff, który podobnież wylądowała, ale

poza dziwnym zapachem niczego niezwykłego tam nie stwierdzono

(NM),

29.VI. - grupa ekspertów lotniczych USAF, pod kierownictwem dr

C. J. Zohna (zwróćcie uwagę na niemieckie brzmienie nazwiska!)

obserwował srebrny dysk, który wykonywał różne ewolucje nad

White Sands Proving Grounds (NM),

29.VI. - obserwacja przelotu srebrnego dysku nad Tucumcari

background image

(NM),

30.VI. - przelot 13 dyskokształtnych obiektów nad Albuquerque

(NM),

1 .VII. - przelot białego dysku nad Albuquerque (NM),

1-6. VII. - siedem meldunków o obserwacjach UFO nad

północnymi stanami Meksyku - od Mexicali do Juarez,

1 .VII. - przelot ogromnego dysku nad Phoenix (AR), 1/2.VII. -

katastrofa UFO w okolicy Roswell (NM).

“Co zatem widzieli ci ludzie?" - pyta dramatycznie Charles Berlitz i

po chwili sam sobie odpowiada: “Oczywiście nie rakiety

skonstruowane według rakiet V-2 które wypróbowywano w tym

czasie na poligonie w White Sands, jak to wyjaśniało kilku

sceptyków!" Zgadzamy się, że V-2 nie były już żadną nowością, ale

niemieckie latające talerze były ostatnim hitem techniki. Z tego

wszystkiego można wydedukować, że ci, którzy coś o tym wiedzieli -

nie powiedzieli nic (zgodnie z prawem Burdego) i zwalili wszystko

na Kosmitów, podobnie jak ci, którzy widzieli, ale nie wiedzieli,

bowiem wtedy stał się modny fenomen UFO i kontakt z

pozaziemską cywilizacją był fascynującym marzeniem świata, który

miał już serdecznie dość wojennego szaleństwa.

Pozostańmy jeszcze przy pytaniu, czy w ogóle jest możliwa

katastrofa UFO? Być może pytanie głupie, ale konkretne. NOLe

obserwowano od 1947 r. i musiały one być zbudowane w oparciu o

matematyczne modele niezawodności - co oznacza, że NOL musi

sobie dać radę w każdych warunkach i przede wszystkim chronić w

przypadku katastrofy swych pasażerów. Według “legendy

roswelliańskiej", obok rozbitego dysku znajdowały się martwe ciała

background image

humanoidów, które potem przewieziono do Dallas i tam pokrojono,

jak to pokazano na filmie Santilliego. Sam zaś dysk był zrobiony z

metalu “zapamiętującego kształt" - o czym mówi w swym filmie

Jeremy Kagan. W porządku, zgadzamy się z tym, ale w takim razie

dlaczego rozbity dysk nie wrócił po katastrofie do swego

poprzedniego kształtu a pozostał z niego rozbity wrak we wnętrzu

krateru?

Następna sprawa - skoro NOLe są doskonałymi pojazdami

atmosferycznymi (jak udowadnia to prof. dr inż. Jan Pająk w swych

pracach), hydrosferycznymi i kosmicznymi, to dlaczego ów

nieszczęsny NOL spadł po trafieniu go zwykłym piorunem? Przecież

- jak dowiodły tego materiały filmowe dostarczone przez Hungarian

UFO Research Federation z Debreczyna w 1997r. - NOLe są w stanie

wytrzymać uderzenie pioruna! Dziwne! Super statek kosmiczny

pada na Ziemię rozwalony jednym piorunem! Nie mówiąc już o tym,

że k a ż d y s t a t e k l a t a j ą c y jest klatką Faraday'a i ładunek

elektryczny musi spłynąć po jego powierzchni nie robiąc szkody

załodze. Takie są prawa fizyki! Przecież tak prymitywny w sumie

statek kosmiczny jak Apollo-11 trafiły w czasie startu cztery pioruny

i poza chwilowymi przerwami łączności nic się złego nie stało...

Krótko mówiąc, była to katastrofa samolotu B-29 “Superfortess"

bądź amerykańskiej wersji dyskoplanu V-7. Istnieje jeszcze jedna

możliwość - mógł to być latający dysk - aparat szpiegowski wysłany

z Grenlandii nad atomowe poligony New Mexico przez niedobitki

hitlerowców, bazujących w “Bobrzej Tamie" nad brzegami płoni

North East Water na Morzu Grenlandzkim...

Spreparowane wyjaśnienie o katastrofie statku Obcych, o czym

background image

miały świadczyć znalezione trupy humanoidów były typowym

humbugiem, który działa do dziś dnia. Przykładem na to jest film

Santilliego, którego zadaniem było po raz któryś reanimować tę

katastrofę, a obie te rzeczy miały przynieść konkretne zyski - i

przynoszą!

Kopia filmu Santilliego kosztuje około 50 USD, zaś turyści

zwiedzający Roswell zostawiają w tym mieście miliony USD rocznie!

I kto o zdrowych zmysłach zarzynałby kurę znoszącą złote jajka?...

Nie ma takich głupich! - zwłaszcza w Ameryce, gdzie ludzie czują

pieniądze każdym bebechem i zrobią dla nich wszystko - łącznie z

humbugiem stulecia, jakim jest “wydarzenie w Roswell"...

NB, inne miasteczka bez perspektyw także pozazdrościły sławie (a

nade wszystko pieniędzy) mieszkańcom Roswell i jak grzyby po

deszczu zaczęły się mnożyć kolejne ufokatastrofy na terenie Stanów

Zjednoczonych: Aztec, Laredo, Phoenix...

Roberto Pinotti na łamach mediolańskiego “Mysteri e verita"

wyliczył 22 katastrofy na terenie USA! A gdzie reszta świata? W tym

kontekście prawdziwości nabierają wydarzenia na Spitsbergenie i w

Gdyni, bo... - nikt, poza garstką autorów biorących nędzne

wierszówki, na tym nie zarobił!...

Film Santilliego miał premierę w 1995 r., a szumnie zapowiadane

dowody na jego autentyczność nie zostały podane do dnia

dzisiejszego (18 września 1998 r.), a zatem wciąż musimy na nie

czekać. Pytanie za 64.000 dolarów - jak długo?

Będziemy czekać, choć wątpimy, czy się doczekamy, jeżeli mamy

rację.

I jeszcze jedno - wielu Czytelników zapytywało nas, i nie bez racji -

background image

skoro Niemcy, a potem Amerykanie, przechwycili technologię

Obcych, to teraz po naszym niebie powinny przelatywać nie UFO,

ale amerykańskie pojazdy w kształcie talerzy! Nowoczesne

technologie amerykańskie mogły powstać z inspiracji technologiami

Obcych - ale w swej głównej mierze są one technologiami

“ziemskimi"...

Rzecz w tym, że gros technologii Obcych opiera się na nieznanych

nam prawach fizyki, do których cała nasza fizyka klasyczna i

relatywistyczna stanowi zaledwie Podpunkt do wstępu!

Stąd właśnie ten silny opór uczonych broniących swego

zaskorupiałego widzenia świata! UFO są tym co rozwala wszystkie

znane nam pojęcia o przestrzeni i czasie!

Wygląda na to, że żeby korzystać z tej technologii, nasza fizyka i

inne nauki stosowane, muszą dokonać ogromnego skoku, a ten na

razie jest niemożliwy ze względu na rewolucyjność tej Obcej wiedzy.

Jak na razie, to mamy z niej jedynie okruchy: tranzystory, obwody

scalone, nadprzewodniki... Obawiam się, że sytuacja przedstawia się

identycznie, jak w powieści braci Strugackich pt. “Piknik na skraju

drogi".

Musimy czekać...

background image

ROZDZIAŁ 24

POWRÓT ASTRONAUTÓW HITLERA.

Po raz pierwszy w historii Ludzkości: faszystowski

astronauta na orbicie - Okropna wizja: Hitler żyje! - Bronie

za życie rakietowych niewolników - Tajne inspekcje

profesora Wehrnera von Brauna.

... Była to ostatnia noc przed startem. Przygotowania

przedstartowe, w które zaangażowano kilkaset osób powoli zbliżały

się ku końcowi. Ponownie sprawdzano wszystkie detale przed

podróżą pierwszego astronauty. W tym czasie do bazy wciąż

przyjeżdżały czarne mercedesy z dokładnie sprawdzonymi i

dobranymi pieczołowicie gośćmi z całej Rzeszy. Delegaci pochodzili

nie tylko z Westpreussen i Reichsgau Sudetenland, ale i z

Ingermannlandu, Gótengen i Memel-Narewu, które powstały jako

strefa buforowa między Europą a Azją po porażce ZSRR i

wyrzuceniu Rosjan za Ural.

Wszyscy byli niezmiernie wzruszeni, w tym generalicja i

komendanci SS, wysocy urzędnicy państwowi i partyjni,

dziennikarze i ekipy filmowe, aż do ostatniego technika i załogi

wojskowej bazy, która się nigdy nie zbliżyła do rakiety.

Temu wzruszeniu nie oparł się nawet Heinrich Holzer. Próbował

zachować spokój i równowagę duchową, która po wielomiesięcznym

wysiłku pomogła mu sięgnąć zaszczytu bycia pierwszym astronautą.

Lekarze przepisali mu przed lotem dziesięciogodzinny wypoczynek,

background image

a on go w pełni wykorzystał.

Kiedy rankiem promienie słoneczne zalały całą miejscowość, a

wskazówki na zegarze odmierzyły czas wypoczynku, do jego łóżka

podszedł lekarz, potrząsnął go delikatnie za ramię i rzekł: “Es ist

schon Zeit."

Szybko wstał z pościeli, umył się ubrał i zjadł śniadanie. Po

badaniu lekarskim asystenci zaczęli ubierać go w oliwkowo-zielony

skafander i na głowę włożyli ciężki hełm z hitlerowskim orłem nad

oczami. Potem odprowadzili do samochodu, który podwiózł go do

ogromnej wieży rakiety.

Po chwili Holzer wstąpił do kabiny statku kosmicznego. Patrząc z

jej szczytu widział, nisko na dole, lekarzy, techników, a za nimi

ogromną masę ludzką ubraną w różne mundury: feldgrau

Wehrmachtu, ciemnoniebieskie lotnictwa, czarne, brązowe i khaki.

Nad tym wszystkim łopotały krwawo-czerwone sztandary ze

swastyką na białym kręgu. Jeszcze tylko pozdrowił ten tłum

wyciągniętą prawą ręką w hitlerowskim pozdrowieniu i znikł we

wnętrzu statku kosmicznego.

Na stanowisku dowodzenia lotem kierował główny konstruktor,

jego nazwisko było od początku związane z rozwojem techniki

rakietowej. Był to ten, który po powodzeniu kontrofensywy w

Ardenach i wyparciu Aliantów z Europy, zajęciu Wielkiej Brytanii i

atomowym bombardowaniu Moskwy, zdążył odnowić instytut

rakietowy w Peenemunde, a teraz namówił Fuhrera, by po wojnie

zajmował się technikami rakietowymi.

Przed personelem stanowiska dowodzenia i grupą

umundurowanych generałów i SS-Brigadefuhrerów, na wielkim

background image

ekranie TV widać było twarz astronauty.

Jest dzień 10 kwietnia 1959 r., godzina 8:08.

...Drei ...zwei... eins ...START!!!

Oślepiający błysk i gigantyczny obłok dymu nad betonowym

placem. Ogłuszający huk i dudnienie przeciągłego grzmotu, płomień

- najpierw ognista kula, potem oślepiająco jasny ognisty słup... -

rakieta powoli dźwiga się do góry, a z dysz strzelają płomienie. Po

paru minutach rakieta staje się świetlnym punktem znikającym w

błękicie nieba.

Potężny siła wtłacza astronautę w fotel, kiedy pracują silniki

rakietowe. Nieprzyjemna wibracja zanika, kiedy odpada ostatni

booster i astronauta na chwilę traci orientację w nieważkości...

Godzina 8:50 - statek kosmiczny przelatuje nad Ameryką

Południową, którą astronauta obserwuje przez bulaj. “Alles in

Ordnung" - melduje. Tam na dole Japończycy wypalali dżunglę, zaś

Niemcy już sięgnęli Wszechświata.

Godzina 9:13 - statek kosmiczny GROSSDEUTSCHLAND-1

przelatuje nad Afryką. Większą część tego kontynentu przesłaniają

obłoki. Kontynent ten stał się poligonem doświadczalnym

niemieckiej polityki kolonialnej. Z tego kontynentu przed paru laty

praktycznie zniknęła czarna rasa, wykończona Cyklonem B. Spalona

w krematoriach i przerobiona na szykowne lampy z ludzkiej skóry...

Afryka - meldunek z pokładu: “Schade, das es bewolkt ist."

Godzina 9:25 - przygotowanie do lądowania.

Godzina 9:55 - lądowanie.

Jeszcze tego samego dnia w dziennikach dziesiątków stacji

radiowych i na czołówkach poczytnego dziennika “Volkischer

background image

Beobachter" pojawiła się informacja:

“Dzisiaj, 10 kwietnia 1959 r

;

, o godzinie 9:55 czasu miejscowego,

wylądował statek kosmiczny GROSSDEUTSCHLAND-1, pilotowany

przez SS-Sturmbannfuhrera Heinricha Hólzera po dokonaniu

jednego oblotu Ziemi w północno-zachodniej części

Reichskommisariatu Ukraine..."

To naprawdę paskudna wizja: Hitler żyje, a Europa od Uralu po

Atlantyk jest we władaniu III Rzeszy. Nasza krótka historyjka

pierwszego lotu człowieka w Kosmos jest jedynie próbą

rekonstrukcji tego, co stałoby się, gdyby Niemcy i Japonia wygrały II

wojnę światową, a to dzięki rozwojowi techniki rakietowej i

nuklearnej, a potem III Rzesza mogłaby wysłać w Kosmos swego

pierwszego kosmonautę. Wokół Ziemi latałaby sobie kapsuła statku

kosmicznego GROSSDEUTSCHLAND-1, ale pytamy, jaka ta Ziemia

by była?

Zniewolona i skolonizowana wedle planów nazistów, narody

figurowałyby jedynie jako nazwy geograficzne miejsc, gdzie kiedyś

żyły, albo w rezerwatach, jak dzisiaj Indianie. Nie zapominajmy

myśli, którą zaczęliśmy tą książkę, że rozwinięta technika w rękach

barbarzyńców może tylko zabijać, bowiem barbarzyńca nie potrafi

niczego innego niż rozszerzać swój Lebensraum - jak trzeba, to także

i w Kosmos...

Być może Czytelnik poczuje niesmak czytając nasze małe

opowiadanie z gatunku political-science-fiction jako mit, który

miałby za cel gloryfikację technicznych umiejętności hitlerowców.

Uprzedzamy, że jesteśmy od tego jak najdalej. Ale jeżeli mamy dany

background image

problem wyjaśnić, to musimy wziąć pod uwagę, że u początku

przenikania człowieka w Kosmos stała technologia, która

spowodowała śmierć i cierpienia dziesiątek tysięcy zagłodzonych,

chorych, bitych i udręczonych na wszystkie sposoby “rakietowych

niewolników" w Nordhausen, Głuszycy, Śtechovicach, itd. itd.

Nie zapominajmy, że fascynującą przygodę lotów kosmicznych i

lądowania człowieka na Księżycu zawdzięczamy dr Wehrnerowi von

Braunowi, którego faszystowska przeszłość jest po prostu

dowiedzionym faktem historycznym. Będąc dyrektorem naukowym

projektu V-l i V-2 m u s i a ł on wiedzieć, kto i w jakich warunkach

pracował wytwarzając te rakiety, które on projektował...

10 lutego 1962 r. Julius Mader, autor książki “Tajemnica z

Huntsville" dostał list od byłego więźnia “Mittelwerk Dora" Adama

Cabala z Wrocławia, w którym autor napisał m.in., że:

“Profesor Wehrner von Braun w czasie wielu odwiedzin w Dorze

ani raz nie zaprotestował przeciwko okrutnemu traktowaniu

więźniów. Wielokrotnie wchodził do hali 36. 3/4 jej powierzchni

zabierały długie na 6 m prycze z desek. Na końcu hali, gdzie

znajdował się korytarz A, miała miejsce najhaniebniejsza zbrodnia

w Dorze. Znajdowało się tam “ ambulatorium " w którym konali

ludzie dobijani przez ciągłą ciężką pracę i mściwość nadzorców,

leżały tam ludzkie zwłoki jak jedna masa. Profesor von Braun

przechodził blisko koło nich, niemal ich dotykając.

Ludzie umierali tam dziesiątkami (...), zaś prof von Braun

przechodził koło nich nawet nie zwracając ku nim głowy. Nie

wierzę w to, że w tych chwilach jego myśli były zajęte przestrzenią

międzyplanetarną. Nie wierzę w to że nie widział tych którzy

background image

umierali w błocie i brudzie. Musiał ich widzieć!"

Wehrner von Braun, według encyklopedii niemieckiej techniki

rakietowej, według przydziału służbowego SS-Gruppenfuhrer,

przemilczał swe wizyty w “rakietowym piekle" Nordhausen, tak jak

to zrobił w przypadku odwiedzin w “Der Riese" w Górach Sowich - o

czym opowiedział nam Tadeusz Łukawski.

Milczał, kiedy mógł złagodzić los więźniów pracujących przy

produkcji rakiet. Milczał i potem, kiedy w 1945 r. dwaj żołnierze

włożyli do walizki pieczołowicie zabezpieczony przed molami czarny

esesowski uniform pakując go do samolotu do Ameryki. Zachował

milczenie do swej śmierci w 1976 r.

Pytanie brzmi: “Dlaczego?"

Jak długo będziemy się zajmowali futurystycznymi wynalazkami

nazistów oraz ich źródłami, z których owe wynalazki brały swe

początki, nie możemy zapomnieć, jakimi zbrodniami przeciw

ludzkości były one opłacone i jak złowieszczym celom miały one

posłużyć...

ROZDZIAŁ 25

SPOTKANIA Z “FOO-FIGHTERS

Zemsta z niebios: “latające fortece" nad Niemcami - 23

listopada 1944 r.: panika w powietrzu - “Tam gdzie są foo,

tam jest i ogień" - Zgłoszeń i meldunków przybywa - UFO w

czasie przeciwuderzenia w Ardenach - “Ostatni pilot eskadry

foo-fighters".

background image

Jest listopad 1944 r. Amerykańskie “latające twierdze" zrzuciły w

tym miesiącu na terytorium Rzeszy ponad 55.700 a brytyjskie

bombowce 53.000 ton bomb. Niemieckie koleje są już zniszczone, a

miasta takie, jak: Koblencja, Hamburg czy Saarbrucken są celami

częstych nalotów. Wciąż trwają naloty na rafinerie naftowe i fabryki

materiałów pędnych, Anglicy bombardują Berlin, Hanower, Kolonię

i Essen. Amerykańskie naloty dywanowe zmiatają z powierzchni

ziemi Drezno i Hamburg.

Bombowce wykonują naloty w celu zniszczenia stanowisk

odpalania ciężkich pocisków rakietowych V-2 i pocisków

odrzutowych V-l, które z kolei Niemcy odpalają również z wyrzutni

lotniczych...

23 listopada 1944 r. o godzinie 22, por. Eduard Schlueter z 415

Eskadry USAF z bazy w Dijon pilotował swój samolot w kierunku

Mainz. W akcji obserwacji brali udział także porucznicy D. J. Meyers

i F. Ringwald z wywiadu lotnictwa A-2.

Krótko po skończeniu zwiadu nad skrajem Schwarzwaldu pilot

zaczął obserwować rzekę Ren.

Na jakieś 20 mil od Strasburga, por. Ringwald zaobserwował

przez boczne okno kabiny 10 ognistych kul barwy czerwonej jak

leciały z ogromną prędkością w zwartej formacji.

Chciałbym wiedzieć, co to za światła tam, za tymi pagórkami.

Patrzcie! - zawołał na swych kolegów por. Ringwald.

Z pewnością gwiazdy - odpowiedział machinalnie pilot, zajęty

obserwacją przyrządów.

background image

E, to nie gwiazdy, to coś innego.

-Jesteś pewny, że to nie jakiś refleks? - zapytał por. Schlueter.

- Oczywiście!

Pilot zaczął obserwować światła, które zmierzały ku nim. Bez

najmniejszego namysłu zameldował do bazy:

Mamy tutaj dziesięć niemieckich myśliwców. Wygląda na to, że

lecą za nami z ogromną prędkością!

Coś się wam pochrzaniło, boys. Poza wami nikogo nie ma w

powietrzu - odpowiedziała stacja radiolokacyjna. Zmieszany

Donald Meyers spojrzał na ekran pokładowego radaru. I znów za

okno. I ponownie na ekran. Na ekranie nie było śladu

niemieckich myśliwców...

No to - do diabła - czym są te czerwone światła?! - wskazał

Ringwaldowi przez okno widoczne obiekty, które żarzyły się w

odległości około 5 mil od samolotu. Schlueter zrobił zwrot na nie

i ruszył ku obiektom. Dziwne obiekty jakby ten manewr

przewidziały i ich światło pociemniało do tego stopnia, że były

niemal niewidoczne. Samolot przeleciał już miejsce, gdzie one

mogłyby być, ale załoga niczego nie widziała. Naraz nocne

światła pojawiły się nieco dalej w formacji wskazującej że idą do

kontrataku. Schlueter odbezpieczył broń pokładową w

oczekiwaniu na walkę, ale do niej nie doszło, bowiem NOLe

poleciały szybko w dół, ku niemieckiemu terytorium. W tej samej

chwili system radarowy zaczął wykazywać niesprawności, więc

pilot zawrócił do bazy. Piloci zostawili swe obserwacje dla siebie,

bo nie mieli zamiaru ryzykować swych karier wojskowych

background image

pilotów podejrzeniami o chorobę psychiczną...

NB, powyższy epizod posłużył Andrzejowi Zbychowi na punkt

wyjścia jednego z odcinków serialu “Stawka większa niż życie"...

Sugerował w nim, że były to albo wiązki ścieśnionego światła - czyli

promienie laserowe, albo... nowe pojazdy latające Niemców.

Oczywiście w finale dzielny Hauptmann Hans Kloss nie dość, że

rozwiązał tę zagadkę, to jeszcze spowodował, że dywanowy nalot

rozniósł na strzępy atrapę fabryki, zaś on sam osobiście wysadził

prawdziwą fabrykę w powietrze.

Inaczej zachowali się piloci Henry Giblin i Walter Cleary, którzy

nad północną Anglią spotkali się z ogromną pomarańczową kulą,

leciała ona z prędkością tylko 45 km/h na wysokości około 500 m

nad ich myśliwcem. Oczywiście naziemna stacja r/lok. nie

potwierdziła obecności obiektu w sąsiedztwie ich samolotu.

Tymczasem ich pokładowy radar wysiadł i musieli zawrócić do bazy.

Tam obaj piloci stali się celem pośmiewiska swych kolegów, ale

dzisiaj wiemy, że byli oni pierwszymi lotnikami Aliantów, którzy

spotkali się z fenomenem Foo-fighters. Określenie to

najprawdopodobniej wzięło się z komiksu “Smokey Stover", gdzie

często padały słowa: “Where there's foo, there's fire" co można

przełożyć: “Gdzie jest feu (z franc. ogień) tam jest pożar". Słowo

“foo" można tłumaczyć także jako “fool" - “głupiec", aczkolwiek

pierwsza wersja wydaje się bardziej adekwatna, bowiem słowa “foo"

i “feu" wymawia się identycznie - “fu"... Poza tym spotykało się

jeszcze inne określenia, jak np. “kraut balls" - co w żargonie

lotników miało znaczyć “zielone głowy", choć etymologii tej nazwy

nie znamy, to możemy założyć, że chodziło tu o pilotów, którzy

background image

widzieli foo-fighters....

Następna para z 415 Eskadry: McFalls i Baker opisała swe

spotkanie z foo-fighters, który to opis znalazł się potem w archiwach

A-2:

“22 grudnia 1944 r. o godzinie 6 rano, opodal Hagenau, na

wysokości 3.050 m przybliżyły się do nas dwa wielkie i jasne

światła. Ich kolor był jasno-pomarańczowy. Kiedy osiągnęły nasz

pułap, to przez dwie minuty siedziały nam na ogonie. Obiekty były

pilotowane. Potem się od nas oddaliły, przy czym wydawało się

nam, że widzieliśmy wydobywające się z nich płomienie"!"

Dalszego ciągu informacji nie znamy, bo nie przeszedł przez

cenzurę wojskową, prawdopodobnie była w nim opisana reakcja

pokładowej aparatury r/lok.

W nocy 24 grudnia 1944 r. McFalls i Baker lecieli nad Nadrenią,

kiedy ponownie w ich pobliżu zjawiła się gorejąca czerwonym

światłem kula. Kula ta stała się naraz kształtem jakiegoś okrągłego

samolotu (!!!), który wykonywał jakieś karkołomne manewry, a

potem odleciał gdzieś ku dołowi.

Na następne meldunki nie trzeba było długo czekać. Załoga

bombowca, którą zmusiła do lądowania grupa 15 świetlistych kul,

zameldowała w dowództwie, że każda z nich wydawała z siebie

dziwne światło o zmiennej intensywności. Wydawało się im, że

zmiany blasku zależą od prędkości obiektów. W swym meldunku

informowali oni, że:

W jednej chwili kule się do nas zbliżyły, jedna po drugiej i to tak

blisko, że dotykały naszych skrzydeł. Odczuwaliśmy ostry wzrost

temperatury. Oczywiście pokładowy radar przestał działać."

background image

Pilot innej “latającej fortecy" zameldował, że już nad Wyspami

Brytyjskimi napotkał ognistą kulę, która go przez jakiś czas śledziła -

tzn. leciała za nim. Kiedy o swej obserwacji opowiedział kolegom, ci

go wyśmiali, że padł ofiarą przywidzenia. Kiedy w dwa dni później

obserwował ognistą kulę identyczną z tą, którą obserwował ongiś,

zaczął być przeświadczony o realności swych obserwacji. W

odległości kilkuset metrów od tajemniczego obiektu dobiegł doń

dziwny dźwięk, jakby pochodził od śmigieł niewidzialnego samolotu.

Kiedy nadal leciał swym kursem, kula oddaliła się od niego i

odleciała. Po chwili zaobserwował ja znów na wielkiej wysokości i w

znacznym oddaleniu od swej maszyny.

Plotki o tym, że foo-fighters są jakąś tajną bronią faszystów

nasiliły się w drugiej połowie grudnia 1944 r., bowiem Niemcy

złapali drugi oddech i uruchomili doskonale przygotowaną operację

o kryptonimie “Herbstsnebel", której celem było zdobycie Antwerpii

przy pomocy potężnego uderzenia pancernej pięści, która zarazem

miała oddzielić od siebie amerykańskie armie Bradley'a i Pattona.

16 grudnia w Ardenach runęła na amerykańskie linie ofensywa

800 niemieckich czołgów. Amerykanie byli kompletnie zaskoczeni i

nieprzygotowani do obrony wielu z nich uciekło na sam widok

żołnierzy Wehrmachtu, których nikt się nie spodziewał. 12 Armia

gen. Omara Bradley'a została rozdzielona na dwoje i tym sposobem

Hitlerowcy uzyskują we froncie głęboki wyłom, którym wtargnęli w

głąb zdobytego przez Aliantów terytorium.

Postępy wojsk niemieckich trwają jakieś 6 do 8 dni, póki

Amerykanie nie otrząsnęli się z zaskoczenia. (Bardzo dramatycznie

ukazuje to hollywoodzka superprodukcja “Bitwa o Ardeny" z plejadą

background image

gwiazd amerykańskiego kina lat 70.) Szybko zorganizowali obronę i

przygotowywali się do kontrataku. Prawdopodobnie dowództwo

Aliantów zaczęło brać meldunki o foo-fighters na poważnie, bowiem

podejrzewano, że w Alzacji szykuje się kolejny niemiecki atak

mający wesprzeć ofensywę w Ardenach i sztab polecił meldować o

wszelkich obserwacjach dziwnych zjawisk nad tym terenem! 23

grudnia, kiedy polepszyła się pogoda, 9 Armia USAF wykonała 1200

nalotów, a w dniu następnym niemieckie pozycje zaatakowało

kolejnych 2.000 “latających fortec" z 8 Armii USAF pod osłoną 800

myśliwców dalekiego zasięgu. W czasie tej akcji wielu pilotów

obserwowało gorejące czerwono i pomarańczowo kule na niebie

dolatujące do ich maszyn nad Hagen, zaś żółte kule widziano nad

Neustadtem. Kule te podlatywały do samolotów, leciały równolegle

do nich i znikały równie nagle, jak się pojawiły.

Fenomen foo-fighters był nie tylko europejskim fenomenem

bowiem obserwacje ich odnotowano także nad Japonią i Pacyfikiem.

Tak np. załoga Liberatora B-24 była eskortowana znad laguny Truk

przez dwie czerwono świecące kule przez kilkadziesiąt kilometrów.

Wróćmy do Europejskiego TDW.

12 stycznia 1945 r., kiedy na północnym skrzydle frontu w

Ardenach toczyły się zażarte walki, VII i XVIII Korpusy 1 Armii USA

meldują o obserwacjach czerwono świecących latających kul.

Żołnierze widywali od jednego do 4, a czasem i więcej latających

obiektów.

Jeszcze w czasie od połowy stycznia do końca kwietnia 1945 r. na

temat foo-fighters zgromadzono pojemny wywiadowczy materiał

informacyjny, który był analizowany przez dowództwo. Kiedy się

background image

jednak okazało, że obiekty owe nie przejawiają żadnych wrogich

zamiarów, a tereny - nad którymi je obserwowano - były zajęte przez

Sprzymierzonych, śledztwo w tej sprawie umorzono w 1945 r. na

początku maja.

Ostatnie zaobserwowane foo-fighters odnotowano na początku

maja 1945 r., kiedy to pewien pilot zaobserwował nad wschodnim

skrajem Schwarzwaldu 5 pomarańczowych kul, które leciały w

formacji trójkąta.

I już na koniec rozdziału. Musimy nadmienić gwoli ścisłości, że na

tym historia foo-fighters się bynajmniej nie skończyła, bo

Brytyjczycy w latach 70. i 80. powołali do życia program badawczy

nazwany PROJECT PENNINE, którego celem jest badanie

dziwnych, czerwonych, żółtych i pomarańczowych kul - zwanych

przez nich BOL - Ball Of Light - nad Górami Pennine. Rzecz w tym,

że kule takie obserwowano tam z a w s z e - a trzeba nam wiedzieć,

że okolica ta, podobnie jak okolica Babiej Góry, ma mieścić w sobie

wejście do podziemnego państwa Agharti... Ale to już inna historia.

background image

ROZDZIAŁ 26

ZAKOŃCZENIE - POZAZIEMSKIE TECHNOLOGIE W

TRZECIEJ RZESZY?

Jeszcze jedno o foo-fighters - “Złapać, ale nie strzelać!" -

Feuerball und Kugelblitz - Przegląd samolotów przeszłości -

Od broni odwetowych do hitlerowskiej stacji kosmicznej

“Andromeda" - Projekt “Uranus" - Pozaziemski desant w III

Rzeszy?

Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, o co właściwie szło w

przypadku foo-fighters? Jedno z kilku możliwych wyjaśnień - które

wynika z powszechnie panującego przekonania o rozwoju

technicznym, o sposobie myślenia naukowców Hitlera i jego

konstruktorów - mówi, że mogło chodzić o fluoryzujące balony

małych rozmiarów. Dr Peter Halden wykazuje, że te balony mogły

mylić pilotów myśliwców i powodować, że odłączały się one od

strumienia samolotów (taktyka wypracowana przez Aliantów w

1942 r. zakładała, że samoloty bombowe przenikały na terytorium

Rzeszy nie ławą, ale właśnie strumieniem tak, aby było naruszone

tylko jedno “pudełko" hitlerowskiej obrony) i pozwalało to

hitlerowskim maszynom zaatakować angielskie i amerykańskie

bombowce.

Tenże autor opisuje, że całe dziesiątki balonów używano do tego,

by wynosiły w powietrze różne przedmioty, które dezorientowały

obsługę radarów naziemnych i lotniczych nieprzyjaciela. Tymi

background image

przedmiotami były najczęściej tzw. odbijacze kątowe. Bardzo często

stosowano to w okolicach jezior Wannsee i Museelsee, co było

bardzo uciążliwe w nawigacji powietrznej.

Ta dowcipna i całkiem elegancka teoria - niestety - n i e

w y j a ś n i a wszystkiego. Być może w małym udziale procentowym

były to balony z odbijaczami kątowymi, aliści nie wyjaśnia tego, że

balony te poruszały się w powietrzu o wiele szybciej, niż samoloty

myśliwskie, zaś ich manewrowość była już w ogóle

nieporównywalna. Sięgnijmy znów ku autentycznym źródłom:

W czasie nocnych nalotów na zachodnie Niemcy przypadkowo

w różnych okolicznościach widziałem świecące, latające dyski albo

kule, które leciały w ślad za naszymi formacjami bombowymi."

- jak to oświadczył jeden z wyższych oficerów wywiadu 8 Armii

USAF w czasie konferencji prasowej -

Było powszechnie wiadomo, że niemieckie nocne myśliwce

miały zamontowane w przedniej części kadłuba bardzo silne

reflektory, którymi nagle oświetlały cel no to, by skuteczniej weń

mierzyć, ale przede wszystkim po to, by oślepiać nieprzyjacielskich

tylnych strzelców. Często po prostu wywoływali w ten sposób

panikę na pokładach alianckich maszyn, co obniżało morale i

sprawność bojową załóg. W ostatnim roku wojny, Niemcy

wysyłali wiele obiektów kierowanych radiem, które miały niszczyć

system zapłonowy naszych silników lotniczych i pracę stacji r/lok.

Z całą pewnością nasi uczeni przejęli ten wynalazek i

udoskonalają go tak, by był on bronią zarówno obronną, jak i

zaczepną. "

Zaraz, zaraz - skądś to już znamy - czyż nie z filmu “Szpieg w

background image

masce" z Hanką Ordonówna w robi tytułowej?...

Te “sterowane radiem obiekty", które się pojawiły w wypowiedzi

tego wywiadowcy, stały się corpus delicti dla włoskiego autora

Renata Vesco w jego książce “Złapać, ale nie strzelać" z 1968 r.

Renato Vesco pisząc na temat hitlerowskiego postępu naukowego

w III Rzeszy, aplikuje nam stały schemat typu:

“Pozaziemska technologia, mianowicie ta, która ma coś

wspólnego z uzbrojeniem, a zatem nic musi się martwić o

pieniądze, rozwinęła się (w III Rzeszy) bardziej, niż to sobie

wyobrażamy i jak to jest powszechnie wiadomo..."

Vesco przypuszcza, że fenomen foo-fighters nie był w

rzeczywistości niczym innym, jak bezpilotowymi, zdalnie

kierowanymi latającymi obiektami typu Rotor Powered Vehicle

(RPV). Używano tego urządzenia w nalotach na Niemcy i miały one

system napędowy podobny do helikoptera!

Faszystowski RPV “Feuerball" służył głównie do

unieszkodliwiania alianckich radarów wywołując jonizację

powietrza w bezpośredniej bliskości celu przy pomocy supersilnego

pola elektrycznego i impulsami elektromagnetycznymi,

wytwarzanymi przez silne generatory pokładowe. “Feuerball" był

zdalnie kierowany przez radiowe urządzenie i napędzany silnikiem

odrzutowym, spalającym bogatą mieszankę paliwa, która wokół

niego wytwarzała ognista aureolę.

Jak uważa Renato Vesco, “Feuerball" był ostatnim hitem

hitlerowskich konstrukcji typu RPV, jednakże wkrótce został on

zdystansowany przez jego doskonalszego brata - naddźwiękowy

“Kugelblitz", testowany w 1945 r. nad obszarem Podziemnego

background image

kompleksu Kahla w Turyngii. Eksperymentalny prototyp i dalsze

egzemplarze zostały zniszczone pod koniec wojny.

Nie od rzeczy byłoby tutaj dodać, że wszystkie te projekty i

programy zbrojeniowe powstały i były kierowane przez dowództwo

SS i trzymane w całkowitej tajemnicy. Nikogo też nie zdziwi fakt, że

na czele tych supertajnych projektów stał człowiek, z którym się już

niejednokrotnie spotykaliśmy m.in. przy okazji omawiania

podziemnych zakładów w Litomeficach - SS-Grupenfuhrer Dr. Ing.

Hans Kamm1er - ostatni dowódca korpusu armijnego specjalnego

przeznaczenia.

Dalsza lista nazistowskich wojennych projektów, pióra Renato

Vesco jest długa Czego tam nie ma! Są wszystkie te cudeńka

współczesnego pola walki - od promieni laserowych do konstrukcji

“stealth"... Na zakończenie Vesco pisze:

“... ani uczeni, ani ufolodzy nie chcieli przyznać, że “Kugelblitz " -

starszy brat antyradarowego “Feuerballa" jest antenatem

latających talerzy i to właśnie one i inne niemieckie konstrukcje są

prehistorią fenomenu znanego dziś, jako UFO. "

Włoski badacz sądzi, że badania nad tymi broniami i innymi

wynalazkami prowadzono po zakończeniu wojny dalej w innych

krajach - a mianowicie w USA. Z tym się doskonale zgadzają

wypowiedzi byłego oficera wywiadu 8 Armii USAF, które już tu

cytowaliśmy.

Spróbujmy teraz znaleźć odpowiedź na pytania o źródła

nietradycyjnych i futurystycznych projektów. Poza dyskoplanem V-7

- temat, który jak czerwona nitka prowadzi nas przez stronice tej

książki - wspomnijmy projekty Reimara i Waltera Hortenów, które

background image

skumulowały się w konstrukcji myśliwca bombardującego

(szturmowego) typu “latające skrzydło" oznaczonego Ho-IX(Go-

229). Ten “bezogoniasty" samolot był w stanie poruszać się z

prędkością rzędu 1.000 km/h dzięki dwóm silnikom odrzutowym.

NB, była to także konstrukcja “stealth". Jego prototypy zostały

znalezione przez żołnierzy amerykańskich w maju 1945 r.

W świetle powyższego, nikogo już nie zaskoczą dziwne poglądy

Brada i Sherryl Steigerów sformułowanych w ich książce “The

Rainbow Conspiracy". W publikacji tej pisze się o rasie

pozaziemskich istot, które skontaktowały się z niemieckim rządem

już pod koniec lat 20. i wpłynęły znacząco na rozwój niemieckiej

techniki, hitlerowskich projektów badawczych. Autorzy detalicznie

opisali katastrofę na terytorium III Rzeszy jakiegoś Nieznanego

Obiektu latającego w 1936 r., co stało się stymulatorem rozwoju

hitlerowskiej techniki i wiedzy. Czytamy tam m.in. o tym, że pewne

tajne organizacje zamierzały już w 1943 roku wybudować kosmiczną

stację “Andromeda" o długości przekraczającej 100 m! NB, wertując

stare roczniki miesięcznika “Dookoła świata" z lat 20. i 30. Robert

znalazł kilka opisów przyszłych stacji kosmicznych i baz

księżycowych już w 1936 r.! Czyżby był to li tylko przypadek? Jeżeli

tak, to nadzwyczaj dziwny...

Niestety, nie mamy możliwości sprawdzić prawdziwości twierdzeń

Steigerów, zatem spróbujmy sprawdzić hipotezę o możliwym

kontakcie hitlerowców z pozaziemskimi technologiami w świetle

znanych nam faktów historycznych. Jeden taki fakt już mamy -

zeznanie S. Theau na temat katastrofy UFO w Gdyni w lipcu 1943 r.

Jak wynika z informacji rosyjskiego badacza Jurija Straganowa, już

background image

pod koniec 1942 r. Niemcy interesowali się obserwacjami NOLi nad

terytorium Rzeszy. Badania komisji Sonderburo-13, która się tego

podjęła w ramach projektu “Uranus" nie znane, ale Niemcy - jak się

wydaje - wszystkie przypadki z terytorium Rzeszy utajnili i co jest

już poza dyskusją - było to o wiele wcześniej, niż pokazanie się foo-

fighters w latach 1944-45!

W archiwum Grupy Badań NOL Kraków znajduje się meldunek o

obserwacji NOLa w III Rzeszy w 1944 r. - o czym informował

“Magazyn Ufologiczny - UFO" nr 3/23,1995 czołowy polski ufolog i

publicysta pan Bronisław Rzepecki.

Świadek wydarzenia, pani Z. S. przeżyła CE3 z NOLem na polu

leżącym pomiędzy Kadbaen a Viersen koło Dusseldorfu. Klasyczny

w swym kształcie NOL wylądował na polu. NOL przypominał dwie

połączone brzegami miski o średnicy 3 m i wysokości około 2 m.

NOL leżał bezgłośnie na ziemi. Świadkowie poczuli paraliż, kiedy

spróbowali się przybliżyć do obiektu, a ten zaczął migotać silnym

zielonym i niebieskim światłem, ze swych “okienek".

Przed odlotem obiekt zgasił światła i bezszelestnie uniósł się w

powietrze. Kiedy uniósł się na 20 m nad ziemię żołnierze ostrzelali

go z broni ręcznej i działa plot., ale pociski jakby omijały swój cel.

Dysk tymczasem osiągnął pułap około 1 km i odleciał na zachód, a

potem “rozpłynął się w powietrzu". To wszystko trwało około 5

minut. W pół godziny potem przyjechali tam jacyś oficerowie i

obejrzeli wszystko na miejscu. Potem przesłuchiwali wszystkich

wojskowych i cywilów. Trwało to miesiąc. Teren został ogrodzony i

nikogo tam nie puszczali. Było tam wielu oficerów i jeden cywil,

którego nazywali “profesorem". Ten zadawał jej pytania identyczne

background image

z tymi, które zadawał jej Bronisław Rzepecki. Kim był tajemniczy

“profesor" interesujący się NOLami? NB, to właśnie Niemcy jako

pierwsi wprowadzili do słownictwa termin UFO - od słów

Unbekannten Flugobiekten... Zatem czy był to członek Sonderburo-

13? Tak czy inaczej, jest to dowód na to, że Niemcy badali już UFO

n a p o c z ą t k u l a t c z t e r d z i e s t y c h !

Następne obserwacje UFO na terytoriach krajów Osi czy krajów

przez nie zajętych, są znane w tych przypadkach:

1. październik 1935 r. - w czasie agresji faszystowskich Włoch na

Etiopię, nad Addis Abeba wisiał dziwny, dyskowaty obiekt, którego

widziało wiele osób. Inne źródło podaje, że było to w 1938 r., co

zgadza się z wypowiedzią badacza kultury Afryki - Pierre Ichaca.

2. zima 1941 r. - trwała akcja poszukiwawczo-ratunkowa trzech

narciarzy w szwajcarskich Alpach. Wyprawa doszła do miejsca,

gdzie w pokrywie śniegowej znaleziono ślady, jakby po wylądowaniu

jakiegoś latającego obiektu. Ślady zaginionych narciarzy jakby się

tam właśnie kończyły - co wskazuje, że narciarze ci zostali porwani

przez UFO, jak to ma miejsce np. w Tatrach, Alpach Wapiennych,

czy Górach Błękitnych w Australii...

3. 25 marca 1942 r. - strzelec Roman Sobiński zaobserwował nad

Zuidersee pomarańczowy, świecący dysk na wysokości około 5 km.

Strzelił do niego kilka razy ale bez widocznego efektu.

4. 25 marca 1942r. - nad holenderskim krążownikiem “Tremp"

przez trzy godziny krążył wielki dysk, który potem nagłe odleciał.

74.

kwiecień 1942 r. - kpt. LaPrier wraz z meteorologiem

obserwowali nad Saharą w okolicy Adres-al-Abuet latający talerz

background image

barwy aluminium na wysokości 5.000 m nad pustynią.

75.

maj 1944 r. - Nowiny (Polska), 5 świadków widziało lądowanie

NOLa, w którym znajdowało się 8 czy 9 istot o wzroście 1,5 m.

Istoty gestami zapraszały ludzi do siebie, ale kiedy ci odmówili,

to wsiedli z powrotem do NOLa i odlecieli.

76.

1 sierpnia 1944 r. - w Warszawie świadek pan Z.S. około

godziny 11 zaobserwował 3 małe, ale bardzo jasne punkty na

niebie, które przybliżyły się do świadka na jakieś 500 m,

podleciały pod niemiecki bombowiec i odleciały z nim na zachód.

Wiele obserwacji zarejestrowali Polacy w czasie kampanii

wrześniowej w 1939r. Wróćmy do naszego tematu i na koniec

postawmy pytanie, czy piloci UFO mogli próbować nawiązać na

przełomie lat 30. i 40. kontakt z hitlerowcami, a jeżeli tak, to jak

ów kontakt mógł wyglądać?

Jakkolwiek wyglądałoby to dziwnie, istnieje wysokie

prawdopodobieństwo, że kontakt z przedstawicielami Innej

Cywilizacji m ó g ł się uskutecznić na terytorium III Rzeszy. Czeski

badacz inż. Jaromir Kozak, który tę hipotezę analizował w swym

interesującym studium “UFO a Tfeti fiśe" tak o tym pisał w 1995 r.:

“Niemcy w okresie pomiędzy 1933 a 1943 były największym

mocarstwem na Ziemi, a zatem gdyby na Ziemi wylądowali w tym

czasie przedstawiciele Innej Cywilizacji, którzy z ludźmi chcieliby

się dogadać, to oczywiście gadaliby z największym mocarstwem

planety. Nie można wykluczyć, że takie rozmowy już wtedy miały

miejsce i Niemcy mogli otrzymać od Nich niektóre technologie.

Latające talerze mogły być wybudowane na bazie pozaziemskiej

background image

technologii, ustępującej nieco technice Obcych.(...) Sytuacja mogła

się dramatycznie zmienić, kiedy Niemcy zaczęli przegrywać

wojnę. Z kim Pozaziemianie mieli zasiąść do stołu? Ówczesny

Związek Radziecki był zbyt prymitywny, by z jego

przedstawicielami rozmawiać o czymkolwiek. Nad Niemcami miał

przewagę, ale tylko w sile żywej swej armii, zaś technologiczne

wsparcie szło z Zachodu. Ponadto system polityczny ZSRR

odbiegał znacznie od systemów politycznych na reszcie planety i

powtórzyłaby się historia Niemiec. Jedynym kandydatem do

rozmów były Stany Zjednoczone AP, które wyszły z wojny jako

najsilniejsze państwo na Ziemi. "

Co było potem, możemy się domyślić bez problemów. Dowody są

w postaci niesłychanego rozwoju naukowo-technicznego USA od

połowy lat 40. naszego stulecia i obserwacji Kennetha Arnolda,

która to obserwacja ogłosiła wszem i wobec początek “ery UFO" na

Ziemi...

Jordanów - Kośice, 1997 - 1998 r.

background image

O AUTORACH

Dr Milos Jesensky jest znanym słowackim pisarzem i

dziennikarzem. Zadebiutował literacko pod pseudonimem Manfred

Jensen opisując okultystyczny życiorys Adolfa Hitlera - “Demon z

jineho sveta" (1997). W tym samym roku wydał swą drugą książkę

pt. “Ćtyri hodiny do stfednoveku", którą krytyka uznała za najlepszą

książkę od czasu pojawienia się na Słowacji książki “Poranek

magów" Pauwelsa i Bergiera.

W 1998 r. wydano mu kolejną książkę “Realne pfibehy X"

nawiązującą do znanego polskiemu widzowi serialu “Z Archiwum X"

oraz “Zeme zazraku" będącą encyklopedycznym opracowaniem

legend pod kątem zawartości w nich pierwiastka ezoteryki, które

dziś można zaliczyć do zjawisk paranormalnych.

W roku 2000 światło dzienne ujrzały jego następne książki,

których razem wydał już 11.

Dr Jesensky aktualnie współpracuje z rozgłośnią radiową “Radio

Żilina" i słowacką telewizją publiczną STV-l - dla której robi

programy historyczne i ufologiczne, działa aktywnie jako

korespondent wielu renomowanych czasopism, w tym także

polskich: “Nieznanego świata" i “Czasu UFO". Jest organizatorem

corocznych Środkowoeuropejskich Kongresów Ufologicznych w

Koszycach.

Kpt. rez. SG inż. Robert K. Leśniakiewicz jest emerytowanym

oficerem Wojska Polskiego i Straży Granicznej.

Niekonwencjonalnymi badaniami zajmuje się od 1973 r., kiedy to po

background image

raz pierwszy w życiu ujrzał przelot UFO nad Tatrami. W roku 1985

zaczął pracować w Klubie Kontaktów Kosmicznych (nr klubowy 84),

dla którego dokonał przekładów książek Brinsley'a le Poer-Trencha -

“Operation Earth", Brada Steigera - “Alien Meetings", Salomona

Szulmana - “Innopłanetianie nad Rossijej", A. I. Wojciechowskiego -

“Czto eto było? - Tajna Podkamiennoj Tunguski" i Petera Krassy -

“The Greatest Mystery of the Century" oraz Milośa Jesensky'ego -

“Bohove atomovych valek". Od 1988 r. wraz ze swymi najbliższymi

realizuje PROJEKT TATRY - który zamknięto w 1996r. Od tego

czasu współpracuje także z takimi czasopismami, jak: “Nieznany

Świat" i “Czas UFO", a także “Eko-światem", zaś w latach 1997 -

2000 współpracował z czeskim magazynem “Fantasticka Fakta" i

włoskim “Misteri e verita". Zadebiutował w 1987 r. na łamach

miesięcznika Wojsk Ochrony Pogranicza “Granica" cyklem

artykułów pod wspólnym tytułem “UFO na granicy".

Inż. Leśniakiewicz jest znanym autorem oryginalnych teorii, które

zawarł w samizdatach: “Tryptyk ufologiczny tajemnica historii -

Ufologia a polityka - UFO na granicy" (1991-94) - “UFO na granicy"

wydano w Krakowie w 2000 roku, “PROJEKT TATRY" (1996), “Na

tropie diabłów i... Kosmitów" (1998), “Ludzie, NIELUDZIE i pytania

(1999), “U progu epoki" (2000). Poza tym częściowo przełożył

następujące książki autorów obcych: Brinsley le Poer-Trench - “Men

Among Mankind", Boris Szurinow - “Paradoks XX wieka", H.

Spencera i J. Evansa - “UFO 1947-87: The 40-Year Search for an

Explanation", Clas Svahn - “UFO Mysteriet..." Współpracuje także z

“Nautiliusem Radia Zet" red. Roberta Bernatowicza. Jest twórcą

Grupy Badań UFO JORDANOL, którą w 1998 roku dołączył w

background image

struktury Małopolskiego Centrum Badań UFO i Zjawisk

Anomalnych.

Obaj autorzy przyjaźnią się od wielu lat i niniejsza praca jest ich

pierwszym (i nie ostatnim) wspólnym dziełem.

LITERATURA:

Abraham S. - “Kto były foo-fighters"?" w ATM 24/280

Archacki J. - wywiad z 15 czerwca 1994 r. dla JORLANOL-a.

Archiwum UFO-Centrum Kośice - dokument nr 11/13/3/90

Błachnij K. - “Ostatnia tajemnica zatopionych bogów" Warszawa

1971

Braenne J.O. - “Katastrofa UFO na wyspie Spitzbergen -

tajemnica wyjaśniona!" w “UFO" nr 4, 1994, przekład R.

Leśniakiewicz i W.Leśniakiewicz

Burde G. - “UFO: Secret of the Third Reich" - film TV, 1993 “Das

gabs - die fliegende Untertasse der deutschen Luftwaffe" w ZB

“Illustierte fur Menschen im Atomszeitalter" nr 25,1953

Davies N. - “Europa", Warszawa 1998

“Deutsche Flugskreisel: Gab 's die?" - w “Luftfahrt Lexikon"

ss.1361 - 1371

“Deutsche UFOs schon 1947/48 einwandfrei beobachtet" w “Das

neue Zeitalter" vol. 41, s.4

“Dookoła świata" nr 6,1936

“Fliegende Untertasse: Eine deutsche Erfindung" w “Die 7 Tage"

vol.5 nr 26

“Fliegende Untertasse in Deutschland erfunden" w

background image

“Sonderbericht der Deutsche Illustierte", bez daty.

“Flugkreisel-irdish: Heim" w “Welt" nr 14, 1950

Foster H.A. - “Boj o jużny pól", Martin 1953

Gellermann G.W. - “Moskva vola armadni skupinu Stred", Brno

1996

Gótz J. i Tikovsky V. - “Lietajuce taniere na obzore", Bratysława

1967

Gracz J. - “Fabryka UFO" w “Wróżka" nr 12, 1996

Hak Z. - “Vysokotlaka pumpa, tajna zbrań Tfeti fiśe" w ATM nr

8/328

Halden P. - “Zahada ci skutoćnost'?", Bratysława 1992

Hoffmann K. - “Sztuczne złoto", Warszawa 1985

Humble R. - “Tajna broń niemiecka a zjawisko UFO" w “UFO" nr

3, 1997

Janisławski M. - “Świat pełen tajemnic", Warszawa 1988

Jastrzębski J. - “Do serca Arktyki", Warszawa 1987

Jesensky M. - “Hitlerova tajna zbrań" - referat autora na

sympozjum w Ołomuńcu, 11 stycznia 1996 r. Jesensky M. -

“Tajomstvo Hitlerovho hrobu, otaazniky nad skłonom vodcu

Tretejriśe" cz. I i II w “Slovensky vychod" nr z dnia 7 i 8 czerwca

1995 r.

Jesensky M. i Niczki E. - “Naci UFO-Kutatas" cz. I i II w “Szines

UFO" nr 1 i 2,1995

Johnson B. - “Sekrety II wojny światowej", Poznań 1997

Karny M. - “Tajemstvi a legendy Tfeti fiśe", Praga 1983

Keller W. - “Erste Flugscheibe flog 1945 in Prag" w “Welt am

Sonntag" z dnia 25 kwietnia 1953 r.

background image

Kielan-Jaworowska Z. - “Przygody w skamieniałym świecie",

Warszawa 1974

Kroulik J. i Rużicka B. - “Vojenske rakety", Praga 1985

Kubiak K. - “Gotenhafen - baza Kriegsmarine" w “Bandera" nr 10,

1992

Kuzowkin A.S. i Niezapomniawszyj N.N. - “NLO prosit posadki"

Moskwa 1991, przekład R. K. Leśniakiewicz

Lamparska J. - “Tajemnice ukrytych skarbów", Wrocław 1995

“Latające kręgi" w “Żołnierz Wolności" z 30 maja 1982 r.

Lenk L. - “Je ye Śtechovicich UFO?" w “Ćesky denik" z 22

kwietnia 1994 r.

Leśniakiewicz R.K. - “UFO na granicy", Jordanów 1992 - skrypt

Leśniakiewicz R.K. “Ufologia a polityka", Jordanów 1994 - skrypt

Leśniakiewicz R.K. - “V-7: Najgroźniejsza broń Hitlera" w “UFO"

nr 1, 1996

Leśniakiewicz R.K. - “UFO nad PETDW" w “UFO" nr 2, 1991

Leśniakiewicz R.K. - “To nie demony służyły Hitlerowi" - referat

na IV Ogólnopolski Kongres Ufologiczny w Gdyni, 27 czerwca 1998

w “Na tropie diabłów i...Kosmitów", Jordanów 1998 - skrypt

Leśniakiewicz R.K. - “Katastrofa w Roswell a sprawa V-7" w

“UFO" nr 3, 1996

Lissoni A. - korespondencja prywatna z Robertem

Leśniakiewiczem w latach 1991-95.

Lissoni A. - “UFO - segredi e misteri dei dischi volanti", Mediolan

1992

Lissoni A. - “I dischi volanti del terzo Reich" w “Misteri e verita"

nr 22, 1996

background image

Liska V. i Lenk L. - “UFO i nad Ćeskoelovenskem", Praga 1991

Liska V. - “Svedectvi z Letńan" w “Expres" z 21 września 1993

Liska V. - Skryva Śtechovicke podzemi UFO?" w “Koktejl" nr 10,

1993

Łukawski T. - wywiad z dn. 8 maja 1994 i 20 stycznia 1995 dla

JORDANOL-a.

Lusar R. - “Die deutschen Waffen und Geheimwaffen des 2

Weltkrieges und ihreWeiterentwicklung", Monachium 1962

Lusar R - “Fliegende Untertassen, eine deutsche Erfindung" w

“Das neue Zeitalter" nr 9, 1958

Lutyński W. - “Flota-widmo"* Warszawa 1975

Luther A. - wywiad z dnia 28 sierpnia 1993 r. dla JORDANOL-a.

Mader J. - “Tajomstvo z Huntsville", Bratysława 1964

Masaon P. - “Historie nemecke armady", Praga 1995

Mędrala J. - wywiad z dnia 18 września 1993 dla JORDANOLa.

Mędrala J. - korespondencja prywatna autora z marca 1994r.

Meyer G.H. - “Die deutsche Fliegende Untertassen" w “Das Ufer

die Farb Illustier-te" nr 18, 1952

Mioduszewski M. - “Występowanie pierwiastków radioaktywnych

na terenie Polski", Kraków 1998 (skrypt MCBUFOiZA)

Middlebrook M. - “Nalot na Peenemunde", Warszawa 1987

Mużik J. “Śtechovicky pokład - Mytus nebo skutecnost", Havifov

1995

Nejtek V. - “Smrt se ući letat", Praga 1990

Niedzicki W. - “Tajemnice Ziemi", Warszawa 1985

“Nowy Informator Zakopiański", Zakopane 1994

“Operation High Jump" w “The Unopened Files" nr 1,1996,

background image

przekład R. K. Leśniakiewicz

Patrovsky V. - “UFO stale zahadne", Praga 1991

Piętrowa A. i Wilson P. - “Śmierć Hitlera", Warszawa 1997

Polak M. - “UFO pada u Prahy" w “Express" nr 219, 1993

Polak M. - “Varovani na dva roky" w “Expres" nr 219, 1994

Pfeućil P. - “Skryva se pokład pod Kravinem?" w “Blesk Magazin"

nr 12, 1997

Pfeućil P. - “Skonćil pokład pro Perona v Bezejovicich?" w “Blesk

Magazin" nr 13, 1997

Pfeućil P. - “Boj o Śtechovicky pokład jde do finiśe" w “Nedelni

Blesk" z 30 kwietnia 1995 r.

Pytko K. - “Projekt U" w “Sukces" nr 5, 1994

Radomski M. - “Tajemnica kowarskiej kopalni" w “Na żywo" nr

46, 1995

Rejman W. - “Kopalnie uranu w Polsce" w “Wiedza i Życie" nr 9,

1996

Rzepecki B. - “CE2 w Niemczech w roku 1944" w “UFO" nr 3, 1996

Rzepecki B. - “Bliskie Spotkania z UFO w Polsce", Tarnów 1995

Schneigert Z. - “Broń i strategia nuklearna", Warszawa 1984

Schneigert Z. - “Zagrożenie z Kosmosu", Warszawa 1983

Sautier G. - “Luftwaffe plante Scheiben-Flugzeuge" w “Quelle" bez

numeru i daty.

Sider J. - “Ultra Top Secret" w “EUROUFON News" nr 2,1991 -

przekład B. Pysk

Sievers E. - “Flying Saucer liber Sudafrika", Pretoria 1955

Siorek St. - korespondencja prywatna z Robertem

Leśniakiewiczem w 1997 r.

background image

Siorek St. - “Niemiecka sztuka dezinformacji" w “Explorator" nr 2

- 4, 1996/97

Siwek P. - korespondencja prywatna z Robertem Leśniakiewiczem

z lat 1995-97

Steiger B. i S. - “Is Earth a Battleground for Cosmic Terrorists?" w

“UFO Universe" nr 2, 1993 - przekład R. Leśniakiewicz

Sornmerville D. - “Druha svetova valka den za dnem", Praga 1995

Soućek L. - “Pripad Jantarove Komnaty", Bratysława 1983

Soućek L. - “Nebeske detektivky, senzace a zahady", Praga 1991

Stranges F. E. - “Nazi UFO: Secrets and Bases Exposed" w

“Nieznany świat" nr 3 i 4, 1995 - przekład R. Leśniakiewicz i W.

Leśniakiewicz

Stroganow J. - “Tajemnica dysku Bellonzo" w “Nieznany świat" nr

3, 1995 - przekład R. K. Leśniakiewicz

Svahn C. - “UFO Mystenet: frln flygande tefat till cirklar i

sadesfalten", Nykoping 1998

Szulman S. S. - “Innopłanetianie nad Rossijej", Moskwa 1990 -

przekład R. K. Leśniakiewicz

Sukmanowska A. i Stolarczyk S. - “Tańcząc na wulkanie",

Warszawa 1991

Szurinow B. A. - “Paradoks XX wieka", Moskwa 1991 -przekład R.

K Leśniakiewicz

Szymański J. i in. - “Niemieckie stanowiska dowodzenia Jeleń-

Konewka" (maszynopis)

T. D. - “Hradiśtko laka" w “Expres" z dn. 3-6 listopada 1993 -

“Untertassen-Flieger Kombination" w “Der Spiegel" z dnia 30 marca

1950 r.

background image

Węsławski J. M. - “Oazy polarnych oceanów" w “Wiedza i Życie"

nr 9, 1998

Witkowski I. - “Supertajne bronie Hitlera", Warszawa 1998

Wojciechowski J. - “UFO i prawdziwe latające talerze", Warszawa

1982

Wojewódzki M. - “Akcja V-l, V-2", Warszawa 1972

Wołoszański B. - “Encyklopedia II wojny światowej", TVP-1 1993

r.

Wołoszański B. - “Sensacje XX wieku", TVP-1, 1985 r.

Wołoszański B. - “Sensacje XX wieku", TVP-1, 1990 r.

Wołoszaśiski B. - “Sensacje XX wieku", TVP-1, 1993 r.

Wołoszański B. - “Sensacje XX wieku - Po II wojnie światowej"

Warszawa 1995

Wołoszański B. - korespondencja prywatna autora, 1997 r.

Wołoszański B. - “Ten okrutny wiek" cz. I i II, Warszawa 1997

Wozniesinski B. - korespondencja prywatna autora, 1996 r.

“Wunderwaffen 45 erst heute luftet sich der Schleier" w “Bild am

Sonntag" z dnia 17 lutego 1957

Znicz-Sawicki L. - “Goście z Kosmosu - Nieznane Obiekty latające"

t.l, Gdańsk 1983


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jesensky Milos, Leśniakiewicz Robert K Kryptonim Wunderland
Milos Jesensky & Robert K Leśniakiewicz Kryptonim Wunderland
Jesensky M. Leśniakiewicz R. - Kryptonim Wunderland, wojskowosc
Leśniakiewicz Robert K Jesensky Milos Sprawa 005
Lesniakiewicz Robert K XIV tajemnica historii 2
Leśniakiewicz Robert Tajemnice polskich alchemików
MILOS JESENSKY & ROBERT K LESNIAKIEWICZ TAJEMNICA KSIĘŻYCOWEJ JASKINI
Robert K Leśniakiewicz & Miloš Jesenský Powrót do księżycowej jaskini
Jesensky M , Leśniakiewicz R Powrót do księżycowej jaskini
Jesensky M , Leśniakiewicz R Powrót do księżycowej jaskini
Robert K Lesniakiewicz XIV tajemnica historii
Sheckley, Robert Mr Joenes wundersame Reise
Robert Ludlum Kryptonim Ambler
Miloš Jesenský & Robert Leśniakiewicz Tajemnica księżycowej jaskini
Shamballa i Agharta Robert Lesniakiewicz

więcej podobnych podstron