040 Crowne Frances Dzieci doktora Wentwortha

background image

FRANCES CROWNE

Dzieci doktora Wentwortha

(Dr Wentworth’s Babies)

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W pogodny marcowy dzień pociąg ekspresowy z Londynu minął granicę Anglii i mknął

cicho wśród pagórków Szkocji. Laura Meadows patrzyła na przesuwający się za oknem

krajobraz. Zaintrygował ją widok chmur, gromadzących się wokół widocznych na horyzoncie

gór, zza których sporadycznie prześwitywało słońce. Byłaby zachwycona tym widokiem

jeszcze bardziej, gdyby w uszach nie brzmiał jej wciąż głos Keitha:

– Inverness? Dlaczego, do diabła, wyprowadzasz się na północ? I co będzie z nami? –

pytał ze złością, wpatrując się w nią zimnym wzrokiem.

Miała ogromną ochotę roześmiać się, uświadomiła sobie bowiem, że już wcześniej

przypominał jej czasami małego chłopca w sklepie ze słodyczami, który spodziewa się dostać

wszystko, czego zapragnie.

– Keith, powiedziałam ci już, że nie będę mieszkać w twoim mieszkaniu i wyczekiwać na

twoje wizyty między kolejnymi lotami. Nasz romans już się skończył. Na litość boską,

bądźmy realistami...

Spoglądała na majestatyczne szczyty strzegące małych, odludnych farm, płynące w dół

potoki, pieniące się wesoło na swej drodze do morza, rozległe sosnowe lasy, ciche, tajemnicze

i mroczne. Nie znała dotąd tej części kraju – teraz od razu skłonna była ją polubić.

Westchnęła z ulgą i zadowoleniem, odrzuciła do tyłu długie jasne włosy i wzięła do ręki

gazetę. Znowu poczuła się wolna. W końcu dlaczego nie miałaby w dwudziestym szóstym

roku życia cieszyć się wolnością?

Po jakimś czasie współpasażerowie ożywili się. Niektórzy ruszyli w kierunku bufetu,

skąd wracali z różnego rodzaju napojami. Laura miała już wstać, by zrobić to samo, gdy nagle

jakaś młoda kobieta – rzucona siłą odśrodkową na zakręcie – przechyliła się i z trzymanego w

ręce kubka omal nie trysnęła jej kawa.

– Bardzo przepraszam! – Skonsternowana, kobieta wyprostowała się i chwyciła za

oparcie fotela. – Czy zalałam panią? – spytała, wpatrując się w ciemnozielony kostium Laury.

– Nie, nic się nie stało. To chyba kara za lenistwo! Późno kupiłam bilet i były już tylko

miejsca przy przejściu – uspokoiła ją Laura z uśmiechem.

– Naprzeciwko mnie, przy oknie, jest wolne miejsce – powiedziała kobieta

konspiracyjnym szeptem. – Ta pani, która je zajmowała, już wysiadła. Gdyby chciała się pani

przesiąść...

– Chętnie, dziękuję.

– Pomogę pani przenieść torby.

Po umieszczeniu bagaży w nowym miejscu, młode kobiety usadowiły się wygodnie.

– Uff! Tak jest o wiele lepiej. – Laura uśmiechnęła się z wdzięcznością.

– Przy okazji, nazywam się Gemma Sinclair – przedstawiła się dziewczyna. Jej

roześmiane oczy lekko przesłaniała masa rozwichrzonych, kasztanowych włosów.

– Cześć. Jestem Laura. Laura Meadows. Naprawdę doceniam twoją pomoc.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Prawie dostawałam już szału, nie mając do kogo

background image

otworzyć ust. Moi trzej towarzysze podróży przez cały czas trzymali nos w książkach.

Jedziesz do Inverness?

– Tak.

– To świetnie, ja też. Jeszcze ze trzy godziny. Pójdę teraz kupić kanapkę. Nie pomyślałam

o tym, żonglując kawą. Kupić ci coś?

– A kawę byś mi przyniosła?

– Drobiazg, mam już wprawę!

Laura była zadowolona z towarzystwa. Po powrocie Gemmy znalazły tak wiele tematów

do rozmowy – stroje, fryzury, makijaż, podróże, sprawy sercowe – że prawie nie zauważyły

dziesięciominutowego postoju w Edynburgu.

Kiedy Gemma zaczęła opowiadać o nadopiekuńczości swoich rodziców, Laura

uśmiechnęła się melancholijnie, ze smutkiem jednak wróciła myślą do własnych. Od chwili

ś

mierci jej dwudziestoczteroletniego brata w wypadku matka i ojciec wciąż skakali sobie do

oczu, starając się znaleźć winnego, czyli tego, kto pozwolił mu jeździć na motocyklu. Dom

rodzinny zmienił się nie do poznania i między innymi dlatego chciała zmienić pracę i

wyprowadzić się z Londynu. Nagle dotarło do niej, że Gemma mówi już o czymś innym.

– Jesteśmy w Inverness – oznajmiła właśnie, kiedy pociąg zwalniał wjeżdżając na peron.

– O rany, ale się zagadałyśmy. To była wspaniała podróż, Gemmo.

– Zgadzam się. – Gemma zebrała swoje rzeczy. – Mam wrażenie, że mogłybyśmy

rozmawiać jeszcze dłużej.

Pociąg zatrzymał się. Stanęły w kolejce do wyjścia i po chwili znalazły się na peronie.

– Ktoś powinien na mnie czekać. Mam tu nową pracę. – Gemma rozglądała się wokół.

Laura rzuciła jej zaintrygowane spojrzenie.

– W Lodge? Nie jesteś przypadkiem pielęgniarką? Gemma postawiła walizki i uściskała

Laurę.

– Tak! Chwała Bogu, że znalazłam koleżankę.

– Powinnam się była domyślić – roześmiała się Laura. – Pielęgniarki są w jakimś sensie

do siebie podobne, prawda?

Niebawem dostrzegły młodego człowieka w tweedowym ubraniu, myśliwskim kapeluszu

i niedbale zawiązanym długim szaliku. Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech, a w ręku

trzymał planszę z napisem „Szpital Lodge.”

– Dobry wieczór paniom. Czy pani...

– Laura Meadows.

– Gemma Sinclair.

– Jestem Dennis McKay. Mikrobus stoi przed dworcem. Wsiadajcie, proszę. Musimy

tylko jeszcze zaczekać na kogoś. – Zerknął na listę. – Na panią Joan Barnard.

Przeszły do samochodu i zajęły miejsca.

– Czuję się, jakbym miała skrzydła – oznajmiła nagle Gemma.

– Mnie aż tak dobrze nie jest. Może to miejsce przypomina więzienie? Przecież będziemy

na takim pustkowiu...

– A to może jest jedna ze strażniczek?

background image

Z uwagą obserwowały Dennisa witającego niską, pulchną kobietę, której zasadnicza mina

nie wróżyła nic dobrego. Miała pociągłą twarz, okulary w cienkiej, złotej oprawce i krótkie,

proste, siwe włosy, które mimo silnego wiatru nie wyglądały na zwichrzone.

Po chwili Dennis otworzył drzwi samochodu i przedstawił kobietę.

– Pani Joan Barnard.

– Dobry wieczór – powiedziały chórem.

– Gemma Sinclair i Laura Meadows – dokończył Dennis z promiennym uśmiechem. –

Możemy ruszać.

Po wymianie zdawkowych uwag o pogodzie zapadła cisza, którą przerwała Joan Barnard,

oświadczając autorytatywnym głosem:

– Widzę, że będę najstarszą osobą wśród personelu, ale podczas wstępnej rozmowy

powiedziano mi, że im to nie przeszkadza.

– A dlaczego miałoby przeszkadzać? – Laura usiłowała zachować się przyjaźnie. –

Musisz mieć ogromne doświadczenie, Joan. W dzisiejszych czasach pielęgniarstwo stwarza

wiele możliwości. Na jakim stanowisku będziesz pracować?

Po bladej i zmęczonej twarzy Joan Barnard przemknął nikły uśmiech.

– Och, ja nie... Jestem chirurgiem – powiedziała szybko. – Wybaczcie mi małomówność,

ale jestem w podróży od wczoraj rano.

Gemma i Laura wymieniły znaczące spojrzenia. Nagle z fotela kierowcy odezwał się

Dennis:

– A ja jestem dyżurnym pielęgniarzem.

– To świetnie! – Gemma klepnęła go lekko po ramieniu. – Skoro wszyscy się już znamy,

możemy się zdrzemnąć.

– Nie radzę, jeszcze tylko parę kilometrów.

Jechali w ciemnościach bezksiężycowej nocy. Jedynymi oznakami życia były

sporadyczne światła na farmach i tylko raz zobaczyli reflektory samochodu jadącego z

naprzeciwka. W końcu mikrobus zwolnił, a przed ich oczami ukazał się ogromny budynek

szpitala. Zatrzymali się przed wspaniałymi, rzeźbionymi drzwiami dębowymi w

obmurowaniu z cegieł, do których prowadziło kilka stopni z białego kamienia. Prawie

natychmiast solidne drzwi otworzyły się i ukazała się w nich uśmiechnięta, młoda

dziewczyna. Po chwili dołączyła do niej kobieta w stroju przełożonej pielęgniarek.

Dennis w pogodny sposób przedstawił swoje pasażerki pielęgniarce, która nazywała się

Katherine Menzies.

– Witam. Miło mi was poznać. – Jasnobrązowe oczy patrzyły z niekłamaną życzliwością.

– Proszę wejść. Mary – zwróciła się do młodej dziewczyny, pomagającej Dennisowi przy

wnoszeniu bagażu – podaj nam teraz kawę, moja droga. Wypijemy ją w moim pokoju.

Siedząc przy płonącym kominku, z przyjemnością piły parującą kawę.

– Jest świetna – powiedziała ciepło Gemma. – Miałyśmy dość tej lury, jaką podają w

pociągu. Prawda, Lauro?

– Tak, ale ogólnie biorąc podróż minęła nam szybko. – Laura zauważyła, jak Joan

Barnard z trudem otwiera powieki. – Pani Barnard miała znacznie dłuższą podróż i chyba jest

background image

wyczerpana.

Panna Menzies wstała.

– Też tak sądzę. Zaprowadzę panią, Joan, do pani mieszkania i pomogę się ulokować.

Siostry na pewno nam wybaczą, że je opuścimy. – Uśmiechnęła się do nich. – Niedługo

wrócę.

Dennis udzielił im odpowiedzi na pytanie, które miały wypisane na twarzach.

– Z panną Menzies świetnie się pracuje. Choć szpital działa dopiero od dwóch tygodni,

dokonała cudów.

– Czy są pacjenci?

– O tak, przyleciał już jeden samolot. Wzięliśmy osiem osób, a resztę przyjął szpital w

Invemess.

Catherine Menzies wróciła wyraźnie zatroskana.

– Doktor Barnard przyjechała prosto z Palestyny. Skierowano ją tu do pracy, żeby przez

jakiś czas odetchnęła od tych wszystkich niebezpieczeństw, które groziły jej przez całe dwa

lata. Z tego, co mi wiadomo, jest wspaniałym lekarzem. – Spojrzała z uśmiechem na swoje

nowe podopieczne, starające się robić jak najlepsze wrażenie. – Chodźcie ze mną na górę.

Każda będzie miała swój pokój w skrzydle przeznaczonym na kwatery dla personelu, a o

wszystkim poinformuję was rano.

Laura była zbyt zmęczona, by zachwycić się dużym i wygodnym pokojem, w którym

miała zamieszkać. Z ulgą zauważyła jednak, że miniaturowej łazienki nie będzie musiała z

nikim dzielić. A ostatnią jej świadomą myślą było to, że łóżko jest cudownie obszerne...

Następny dzień był pełen wrażeń już od rana. Nie miała wątpliwości, że rozciągający się

za każdym oknem widok jeziora Loch Brora nigdy jej się nie znudzi.

Jak wyjaśnił im Dennis, znajdowali się w jednym z pałacyków myśliwskich należących,

podobnie jak tysiące hektarów ziemi, do miejscowego księcia. Książę oraz jego żona, mili,

skromni ludzie, postanowili przeznaczyć ten pałacyk na szpital charytatywny.

Zbudowany w stylu elżbietańskim budynek, z cegły obramowanej szerokimi dębowymi

belkami i dachem o czterech szczytach, miał przestronne, wysokie pokoje z dekoracyjnymi

sufitami. Schody z ozdobnymi poręczami prowadziły na dwie wyższe kondygnacje, gdzie

pokoje pełne niegdyś przepychu zostały dostosowane do nowych funkcji budynku. Mimo to

we wnętrzu nadal panowała atmosfera świetności, którą ludzie dokonujący adaptacji

pomieszczeń na potrzeby szpitala zachowali świadomie.

Po lunchu kobiety spotkały się na oddziale przyjęć. W ogromnej sali, której ściany

pokryte były drewnianymi panelami, znajdowało się sześć wydzielonych boksów do badania

pacjentów.

– Mamy tu wyśmienite wyposażenie – poinformowała je Katherine Menzies i

oprowadziła po oddziale. – Na górze są trzy sale operacyjne, które obejrzycie później.

– Ile sal pracuje już normalnie? – spytała Joan Barnard.

– Sześć. Na każdej jest cztery do sześciu łóżek i odpowiednie wyposażenie. W razie

potrzeby możemy więc przyjąć od dwudziestu czterech do trzydziestu pacjentów... – W jej

kieszeni zadźwięczał brzęczyk. – Wzywają mnie do gabinetu, więc proponuję, żebyście

background image

napiły się herbaty w pokoju dla personelu. Nie mamy tu rygorystycznych przepisów. Doktor

Steven Lomax lub ja oprowadzimy was po salach jutro rano, a potem zdecydujemy, gdzie

każda z was będzie pracować.

Czas na herbatę upłynął w przyjaznej atmosferze. Poza nimi było jeszcze sześć czy

siedem osób z personelu i wkrótce Joan Barnard pogrążyła się w rozmowie z jednym z

lekarzy, a Laura i Gemma przyglądały się wszystkim z ciekawością, cicho dzieląc się swymi

wrażeniami.

Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły i do pokoju wszedł średniego wzrostu mężczyzna

w białym fartuchu. Miał około pięćdziesięciu lat, gęste jasne włosy, ciemnoniebieskie oczy i

dość ponury wyraz twarzy. Przywitał wszystkich, unosząc do góry rękę.

– Przepraszam, że wam przerywam, ale prawdopodobnie jutro przyleci sanitarka z

Europy Wschodniej. Tak więc ci, którzy mogą, niech się dzisiaj wyśpią, bo jutro mogą nie

mieć na to czasu. – Na zmęczonej twarzy mężczyzny pojawił się cień uśmiechu. – To nie jest

plotka. Przechodziłem obok pokoju przełożonej i podsłuchałem fragment rozmowy

telefonicznej. Panna Menzies na pewno powie wam o tym sama, ale nigdy nie zaszkodzi

wiedzieć trochę wcześniej, więc nie mówcie, że was nie ostrzegałem!

– Zawsze czarno widzisz, Steven – zażartował ktoś – ale tym razem ci wierzymy! A

miałem zamiar wyskoczyć dziś wieczorem na piwo.

Steven Lomax wzruszył ramionami i wyszedł, machnąwszy im na pożegnanie ręką.

Gemma i Laura przedstawiły się paru osobom i w jakiś czas potem wróciły do swoich pokoi,

chcąc rozpakować do końca walizki, żeby po kolacji móc od razu położyć się spać.

Następnego ranka przy śniadaniu panna Menzies ogłosiła nowinę, którą przekazał im

wcześniej doktor Lomax. Wszyscy jednak udawali, że słyszą ją po raz pierwszy.

– Powinni zjawić się między drugą a czwartą – uzupełniła z ożywieniem. – Na pokładzie

oprócz pacjentów są dwaj lekarze: doktor Peter Wentworth, jak sądzę Szkot, oraz doktor

Jacques Morreaux – Francuz. Towarzyszą im dwie francuskie pielęgniarki. Po przekazaniu

nam pacjentów odlecą z powrotem do Paryża. Oczekuję,

ż

e wszyscy będą w pogotowiu i potraktują tę sytuację jako sprawdzian naszych

umiejętności. To chyba oczywiste? Dziękuję, na razie to wszystko.

Nieco później Laurę wezwano do biura panny Menzies. Stawiła się przed nią w swoim

nowiutkim, białoliliowym pielęgniarskim stroju, by wysłuchać poleceń.

– Wiem, Lauro, że w szpitalu Colchester pracowałaś jako siostra oddziałowa, my jednak

zaproponowaliśmy ci tylko posadę pielęgniarki. Będziesz pracowała na dwóch salach

chirurgicznych; nazywają się Hiacynt i Pierwiosnek. Obecnie jest tam trzech pacjentów:

dwóch kilkunastoletnich chłopców i mężczyzna w średnim wieku. Wiem, że lepiej znasz się

na pielęgniarstwie pediatrycznym, ale chcę, żeby moje pielęgniarki zdobyły wszechstronne

umiejętności, bo na tym odludziu będą musiały dać sobie radę ze wszystkim. Nie obawiaj się

niczego i w przypadku jakichkolwiek problemów przychodź, proszę, do mnie. Chciałabym,

ż

ebyśmy nie tylko stanowili zgrany zespół, ale byli też zadowoleni z pracy, a jest to możliwe

tylko wtedy, kiedy będziemy wobec siebie szczerzy. – Wstała i przyjrzała się bacznie Laurze.

– Wyglądasz bardzo szykownie w tym stroju, więc możemy pokazać się w Hiacyncie.

background image

Szpital nie miał jeszcze pełnej obsady kadrowej i na oddziale znajdowała się jedynie

dyżurna pielęgniarka. Panna Menzies przedstawiła je sobie i wyszła. Pearl Oboto – wysoka,

elegancka Nigeryjka – miała najpiękniejszą twarz, jaką Laura kiedykolwiek widziała, oraz

olśniewający uśmiech, rozjaśniający wielkie brązowe oczy ciepłym światłem.

– Miło mi cię poznać. Jak widzisz, nie padamy na nos z przepracowania. Ale mam

wrażenie, że wkrótce to się radykalnie zmieni.

Laura z przyjemnością rozglądała się po lśniącej nowością i czystością sali. Zachwycały

ją kolorowe zasłony przy łóżkach, meble z jasnego drewna, a przede wszystkim roztaczający

się z okna widok na jezioro i bladozielone wzniesienia.

– Z pewnością masz rację, Pearl. Muszę jak najszybciej ze wszystkim się zapoznać,

ż

ebym zdążyła przed szturmem.

W porze lunchu informacja panny Menzies o wylądowaniu sanitarki w Inverness i

wysłaniu karetek z pacjentami do Lodge wzbudziła skrywane podniecenie personelu. Nawet

pacjenci Hiacynta wyczuwali atmosferę, jaka panowała piętro niżej.

– Zoran, to jest nasza nowa pielęgniarka. – Pearl przedstawiła Laurę mężczyźnie, któremu

po przywiezieniu do Lodge musiano amputować nogę. – Będzie opiekować się również tobą.

– Pearl mówiła powoli, gestami wyrażając znaczenie słów.

– Ach, dobrze... Ja mieć szczęście. – Radośnie pokiwał głową i szeroko się uśmiechnął.

– Masz rację, Zoran. – Pearl uśmiechnęła się do Laury i zaczęły zmieniać mu opatrunek.

– I jesteś bardzo dzielny.

– Tak, tak. – Znów pokiwał głową. Poprawiły mu pościel na łóżku.

– To bardzo miły człowiek – powiedziała Pearl. – Nie wie, o czym mówimy, ale szybko

przyswoił sobie kilka słów.

– Skąd pochodzi? – spytała Laura, patrząc na jego kartę.

– Z Bośni. Gdyby tu był ktoś, kto zna jego język, byłoby o niebo łatwiej.

Laura spojrzała na dwa zajęte łóżka w drugim końcu sali.

– Oni chyba śpią.

– Tak, biedne diablątka. To bracia, bliźniacy... Nagle zadzwonił telefon. Pearl odebrała i

po chwili poinformowała Laurę:

– Panna Menzies robi teraz zebranie personelu w izbie przyjęć. Karetki z pacjentami

mogą przyjechać w każdej chwili. Musisz tam pójść, a ja mam zostać tutaj i czekać na

polecenia.

Laura szybko pobiegła na miejsce spotkania. Czuła narastające podekscytowanie, ale i

pewien niepokój.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Przyspieszyła kroku, usłyszawszy czyjś krzyk:

– Jadą!

W izbie przyjęć panowała atmosfera pełna napięcia. Czekano na pacjentów – dzieci i

dorosłych, uratowanych z dewastowanych wojną krajów. Laura dołączyła do stojących w

grupie lekarzy i pielęgniarek. Była tam i Gemma, która nachyliła się do niej i szepnęła:

– Będę pracować w tych samych salach co ty. Czy to nie wspaniale?

Nagle ktoś oznajmił:

– Już są!

Laura zobaczyła przez okno sznur białych karetek, sunących wzdłuż przeciwległego

brzegu jeziora. Wkrótce pokonały zakole i na prostej drodze wiodącej do Lodge wyraźnie

przyspieszyły. Bardzo ostrożnie, z chrzęstem opon na żwirze, wjechały na podjazd i ustawiły

się w kolejce.

– Wspaniale! – oświadczyła z zadowoleniem panna Menzies. – Przy odrobinie szczęścia

uda nam się zainstalować wszystkich jeszcze przed herbatą. Czy przekazałaś doktorowi

Lomaxowi – zwróciła się do Laury – że on i doktor Hudson będą tu dziś po południu

potrzebni?

– Tak – potwierdziła Laura. – Są tutaj. W porządku. Poproszę lekarzy do mnie. A wy –

zwróciła się do pielęgniarek – pamiętajcie, o czym mówiłam. Ci ludzie przeszli przez piekło,

zwłaszcza dzieci. W tej chwili potrzebują przede wszystkim troskliwej opieki. Podejrzewam,

ż

e nie w pełni rozumieją, co się z nimi dzieje. Wiem, że mogę na was liczyć – że zrobicie dla

nich wszystko, co tylko jest możliwe.

Ogromne, podwójne drzwi otworzyły się i wniesiono na noszach troje małych dzieci,

które zaczęły histerycznie płakać. Dwie pielęgniarki o bladych, zmęczonych twarzach wzięły

je na ręce i dzieci przytuliły się do nich kurczowo. Lekarze wręczyli pannie Menzies i jej

sekretarce dokumenty.

Laura patrzyła na nich ze współczuciem. Dobrze zbudowanego mężczyznę, średniego

wzrostu i w średnim wieku, uznała za Francuza. Drugi był wysoki, szczupły i ciemnowłosy.

Na jego przystojnej twarzy o niemal klasycznym profilu widać było ogromne napięcie, a

ś

ciągnięte rysy sprawiały, że wydawał się starszy, choć zapewne nie miał więcej niż

trzydzieści kilka lat. Z pewną irytacją w głosie rozmawiał właśnie z panną Menzies.

– Nie, to niemożliwe – odparł krótko, zapytany o dokumenty, których nie posiadał. –

Wyjaśniałem to już z francuskimi i brytyjskimi władzami emigracyjnymi i dodatkowe

dokumenty tych chorych zostaną dostarczone, kiedy możliwe będzie uzyskanie nowych

informacji. – W roztargnieniu przesunął palcami po włosach. Drżenie ręki zdradzało, że misja

ta stanowiła dla niego stres.

– W porządku, panie Wentworth – oświadczyła niezrażona panna Menzies. – Zajmiemy

się tym później.

– Nie mam hic więcej do dodania – oznajmił tonem ucinającym wszelką dyskusję. – Chcę

background image

mieć tylko pewność, że dorośli nie będą niepokojeni, a dzieci nie zostaną stąd odprawione z

powodu zbytecznych formalności.

– Proszę się nie martwić – powiedziała panna Menzies z uśmiechem. – Dopilnuję, żeby

pańscy pacjenci pozostali u nas, chyba że zaistnieje konieczność przewiezienia ich do innego

szpitala ze względów medycznych.

Wymamrotał słowa podziękowania i opuścił ramiona, co było wyrazem nie tylko

zmęczenia, ale i ulgi.

Ten Wentworth jest upartym człowiekiem, stwierdziła w duchu Laura. Słysząc

narastającą kakofonię wrzasków, podeszła do dzieci. Oprócz dwójki niemowląt było jeszcze

jedno paroletnie i dwie nastolatki. Maluchy darły się wniebogłosy pomimo napojów i

biszkoptów, dostarczonych do izby przyjęć przez Mary.

Laura próbowała uspokoić małą czarnooką dziewczynkę, która krzyczała histerycznie,

choć oczy miała suche. Leżała na noszach w stanie skrajnej rozpaczy, ignorując jedzenie i

picie. Jedna z francuskich pielęgniarek spojrzała na dziecko i Laura zagadnęła ją szybko:

– Czy może siostra wie, o co jej chodzi?

Młoda kobieta schyliła się, przesunęła szybko ręką pod okrywającym dziecko kocem i ze

zmęczonym uśmiechem powiedziała uspokajająco:

– Chwileczkę, malutka. Zaraz wrócę.

I prawie w mgnieniu oka zjawiła się z powrotem z miękką, podniszczoną kaczuszką w

dłoni.

– Masz, kochanie. Teraz już lepiej, prawda? – Pocałowała dziewczynkę, w której

smutnych oczach pojawił się cień uśmiechu, kiedy przylgnęła do mocno zmaltretowanej

przytulanki, prawie pozbawionej puszystego futerka.

– Dziękuję. – Laura uśmiechnęła się do dziewczyny. – Musi być pani ciężko rozstawać

się z dziećmi.

– Tak, ale lepiej im będzie w waszym szpitalu. Przeprosiła ją i szybko zajęła się

kolejnymi podopiecznymi.

Rozglądając się po sali, Laura dostrzegła, jak poirytowany przed chwilą lekarz tuli w

ramionach ciemnowłose niemowlę. Robił wrażenie, jakby całkowicie nie zgadzał się z

dzieckiem, szczególnie teraz, kiedy rozpłakało się na nowo. Laura pomyślała, że powinna

uwolnić tego biedaka od marudzącego, sennego oseska. Zbliżyła się do niego i spytała

ż

yczliwie:

– Czy mogę wziąć od pana dziecko? Jest chyba zmęczone.

Przez chwilę patrzył na nią bez słowa. Jego czarne oczy płonęły bólem, jakby w chwili

słabości ujawniło się w nich wszystko, co przeszedł. Ze smutnym uśmiechem pokręcił

przecząco głową.

– Nie, ja... – W jego glosie brzmiało śmiertelne zmęczenie. – Dziękuję, ale on jest do

mnie przyzwyczajony – dodał urywanym głosem, jakby mówienie stanowiło dla niego

nadludzki wysiłek.

– Tak, oczywiście, rozumiem. – Laura była zażenowana, czując, że wtrąciła się w cudze

sprawy, może jakąś osobistą tragedię. Z ulgą zobaczyła, że izba przyjęć stopniowo pustoszeje,

background image

a w każdym razie nie ma już w niej pozostałych dzieci.

Poszła po czyste ręczniki i wracając natknęła się na wyraźnie poruszoną Gemmę, wiozącą

na wózku wyjęty z karetek mizerny dobytek małych pacjentów.

– Podejrzewam, że te biedne dzieciaki będą płakać aż do północy – wyznała ze smętną

miną.

– Miejmy nadzieję, że nie dłużej. Panna Menzies kazała ci powiedzieć, że dwie nastolatki

i przedszkolak pójdą na twój oddział. Zapewne zaraz się tam zjawią, Na razie trzeba tylko

zapakować ich do łóżek, a badania zrobi się później – mówiła Gemmie.

– W takim razie idę na górę.

– A ja muszę zająć się jeszcze jednym niemowlęciem.

Podchodząc ponownie do lekarza, który trzymał w ramionach dziecko tak kurczowo,

jakby bał sieje upuścić, zauważyła na jego wymizerowanej twarzy niezwykłą bladość i

zaniepokoiła się.

Biedak, pomyślała, chyba potrzebuje leczenia tak samo jak jego pacjenci. W tej samej

chwili podniósł na nią wzrok i robiąc krok w jej stronę, otworzył usta, by coś powiedzieć.

Nim jednak zdążyła podejść, jego twarz poszarzała, zachwiał się i próbując bez powodzenia

wydusić z siebie jakieś słowo, wyciągnął ramiona z dzieckiem przed siebie. Rzuciła się na

pomoc i zdążyła chwycić niemowlę, nim mężczyzna osunął się na kolana, a następnie upadł

nieprzytomny na podłogę.

W pierwszej chwili nikt, oprócz panny Menzies, niczego nie zauważył.

– Proszę zająć się dzieckiem, siostro – zareagowała natychmiast przełożona i rozejrzała

się. – Doktorze Hudson, proszę tu przyjść! – zawołała. – To jeden z lekarzy, którzy przywieźli

pacjentów. Wygląda na to, że podróż zwaliła go z nóg.

Tim Hudson oraz francuski lekarz szybko podeszli do leżącego kolegi i ułożyli go w

takiej pozycji, by mógł swobodnie oddychać.

– Mój Boże, jest cały we krwi! – krzyknął nagle Tim Hudson. – Poproszę wózek, siostro.

Bierzemy go do boksu. Potrzebny jest tlen, kroplówka, próba krwi i przenośny rentgen.

Przygotować salę operacyjną. Proszę zawiadomić doktora Lomaxa; jest chyba na górze przy

dzieciach. Nagły wypadek.

Laura zauważyła, że dziecko ssie paluszki i spytała francuską pielęgniarkę, co przynieść

mu do jedzenia. Ta z uśmiechem wzięła niemowlę na ręce, obserwujące sytuację z takim

zaciekawieniem, że zapomniało o płaczu.

Trochę ciepłego mleka. Macie? – spytała z niepokojem, nie odrywając wzroku od

wózka wiozącego lekarza na badania. – On za ciężko pracował. Doktor Peter nie powinien z

nami dziś jechać.

Laura skinęła ze zrozumieniem głową, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Pójdę po mleko, a potem dowiemy się, co się stało doktorowi.

Z myślą o pozostałych dzieciach zagrzała dużo mleka, odlała część do butelki ze

smoczkiem i wróciła do izby przyjęć. Młoda Francuzka, tuląca do siebie dziecko,

uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością i cicho wyjaśniła:

– Jego matka umarła przy porodzie. A to taki dobry, uroczy chłopczyk.

background image

– Biedne maleństwo – westchnęła Laura. – Może kiedyś znów będzie szczęśliwy. Może

tu, w naszym kraju.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

Que sera, sera.

Jak się nazywa?

– Andre. Znam tylko imię.

– Pójdę sprawdzić, co się dzieje – oznajmiła Laura i skierowała się w stronę boksu.

Mężczyznę wywożono właśnie na salę operacyjną. Doktor Hudson i panna Menzies

rozmawiali przyciszonym głosem. Francuski lekarz nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w

przestrzeń. Usiadła obok niego.

– Pański kolega ma pecha. Słyszałam, że bardzo ciężko pracował.

Parsknął prawie szyderczym śmiechem.

– Wojna jest ciężka, mademoiselle. – Wyrazista twarz była poorana przedwczesnymi,

zdaniem Laury, zmarszczkami. – Ci, którzy przeżyli, rzadko chcą o niej opowiadać, ale... –

zwrócił głowę w kierunku opustoszałego przed chwilą boksu – blizny pozostają na zawsze.

Nagle usłyszała swoje nazwisko. Wzywano ją do Hiacynta. Z ulgą rzuciła szybko au

revoir mężczyźnie, znowu zatopionemu we własnych myślach, i podeszła do windy.

– Cieszę się, że nie położyłam w tej sali dzieci – oznajmiła panna Menzies. –

Zdecydowałam, że w obecnej sytuacji położę tu doktora Wentwortha. Będzie miał więcej

spokoju. Dowiedziałam się, że trzy dni przed lotem do Anglii został ranny w klatkę piersiową.

Był zbyt słaby na taką podróż, ale uparł się, no i oczywiście szwy nie miały czasu się zagoić.

W tej chwili zakładają mu nowe i będziemy musieli się nim zaopiekować. Teraz idę

zadzwonić do Paryża.

Wychodząc zatrzymała się przy drzwiach i dodała:

– Przy okazji, siostra Weekes wraca jutro po wolnym dniu. Jest siostrą oddziałową w obu

salach chirurgicznych.

Wieczorem Laura zadzwoniła do domu. Telefon odebrał ojciec.

– Cześć, tato. Dzwonię, żeby powiedzieć, że u mnie wszystko w porządku.

– Dzięki Bogu, moja droga. Twoja matka stała się bardzo drażliwa od czasu twojego

wyjazdu. Więc masz zamiar tam zostać? – Zniżył głos. – Cieszę się, że zadzwoniłaś. Problem

w tym... Czuję, że przez ten rozwód wypędziliśmy cię z domu. I martwię się tym.

– Niepotrzebnie. I tak musiałam ułożyć sobie życie od nowa, i naprawdę dobrze, że

zrobiłam to teraz. W wolnej chwili napiszę długi list. Daj mi jeszcze na chwilę mamę i

kończę. Trzymaj się, tato.

– Ty też, kochanie. Już jest mama.

– Lauro, to ty? – Usłyszała załamujący się głos.

– Cześć, mamo. Przepraszam, że nie dałam wcześniej znaku życia, ale dotąd wszystko

układa się pomyślnie, więc nie martw się o mnie.

Starała się poprawić nastrój matki, ale trudno jej było rozmawiać z osobą będącą na

granicy histerii, toteż szybko ją pożegnała.

background image

Następnego dnia rano Laura, wysłuchując raportu pielęgniarki z nocnej zmiany, z

zaintrygowaniem czekała na ponowne spotkanie z doktorem Wentworthem.

– A teraz nasz nowy pacjent, doktor Wentworth – przekazywała informacje pielęgniarka

przejmującym dyżur koleżankom. – Ma dość paskudną ranę postrzałową. Kula przeszła na

wylot. Jak zapewne wiecie, trzeba było założyć mu nowe szwy. O szczegółach zmiany

opatrunków powiadomi was doktor Lomax podczas obchodu. Spał dość spokojnie. –

Przewróciła kartkę w księdze raportów. – A teraz bliźniacy. Bez problemów. – Uśmiechnęła

się. – Informacja dla Gemmy i Laury: nie potrafimy wymówić ich imion, więc nazwaliśmy

ich Kain i Abel. Spali normalnie. Z powodu odleżyn leżą na materacach wodnych. Wyglądają

jak żywe szkielety i musi dostawać dawki żelaza jak w przypadku niedokrwistości

niedoborowej; kwas foliowy doustnie przez siedem do czternastu dni; witaminy E i K oraz

proteiny. Dokładne zalecenia są wypisane na ich kartach. Doktor Lomax bardzo się nimi

przejmuje. Podejrzewa chyba, że dolega im coś jeszcze, jednak na razie nie mają dość sił,

ż

eby przejść wszystkie potrzebne badania.

I jeszcze Zoran. W nocy potrzebował środków przeciwbólowych. Nie ma krwawienia z

rany. – Spojrzała na Laurę. – Trzeba mu dziś zmienić opatrunek, Ann ci pokaże. On sam

zresztą też bywa pomocny. To niewiarygodne, ile się tutaj nauczył.

W tym momencie otworzyły się drzwi i weszła atrakcyjna, młoda kobieta.

– Dzień dobry wszystkim! – Przywitała zebranych promiennym uśmiechem. – Witam

nowe siły – zwróciła się do Laury i Gemmy. – Jestem Ann Weekes.

Przedstawiły się również.

– Odebrałam pocztę z nadzieją, że tym razem będzie coś dla pacjentów. Niestety, jak

zwykle, wyłącznie dla personelu. – Podała list kończącej dyżur pielęgniarce.

Ta podziękowała i zebrała swoje rzeczy.

– Żegnam więc. Do zobaczenia wieczorem. Gemma udała się do Pierwiosnka, a Ann i

Laura do Hiacynta, by przywitać czterech pacjentów, trzech uśmiechniętych i jednego z

kamienną twarzą. Peter Wentworth siedział oparty o poduszki, miał zamknięte oczy i nie

wiadomo było, czy śpi, czy nie.

– Nie wygląda najlepiej – przyznała cicho Ann – choć spał dobrze, więc zostawmy go na

razie w spokoju.

W porze śniadania Laura zaniosła mu tacę z posiłkiem.

– Dzień dobry, panie doktorze. Czy spał pan dobrze? Zamrugał powiekami i spojrzał na

Laurę niepewnie, lekko unosząc brwi, jakby nie wiedział, gdzie się znajduje, ale po chwili

rozpoznał ją.

– Tak, dziękuję. – Próbował unieść się nieco, kiedy poprawiała mu poduszki, i nagle

musiał przypomnieć sobie wszystko, bo spytał niespokojnie: – Dzieci, które wczoraj

przywieźliśmy... są tutaj?

– Tak, po drugiej stronie korytarza, w sali zwanej Pierwiosnkiem – odpowiedziała,

stawiając tacę na stoliku przy łóżku. – Teraz proszę coś zjeść. To bardziej panu potrzebne niż

martwienie się o swoich podopiecznych.

Spojrzał na nią posępnie, jak na osobę całkowicie oderwaną od rzeczywistości.

background image

– Nie mogę jeść, przepraszam.

– Zostawię tacę na wypadek, gdyby zmienił pan zdanie – powiedziała zachęcającym

tonem. – Gotowane jajka są bardzo świeże i smaczne; są od kur z pobliskiego, małego

gospodarstwa, a nie z fermy.

– Naprawdę? – spytał ponuro.

W jakiś czas później wróciła do niego w towarzystwie Ann. Jedzenie na tacy leżało

nietknięte, niemniej Ann powitała go wesoło.

– Witam, doktorze! I jak wygląda świat dziś rano?

– Dzień dobry paniom. – Oczy, pełne bólu poprzedniego wieczoru, teraz przynajmniej

były czujne. – Dziękuję – powiedział cicho. – I bardzo jestem wdzięczny. Czy ktoś

skontaktował się z Paryżem?

– Tak – odpowiedziała Laura. – Panna Menzies dzwoniła wczoraj wieczorem.

– Dzięki Bogu.

Ann rzuciła okiem na kartę chorego, wiszącą w no gach łóżka.

– Wydaje się, że wszystko jest w porządku, więc niech pan po prostu wypoczywa. Jestem

Ann Weekes, a to Laura Meadows – nasz nowy nabytek i moja prawa ręka.

– Laura Meadows. – Spojrzał na nią i kształtne usta rozszerzyły się w lekkim uśmiechu. –

Ta, co wykonała wczoraj lamparci skok, żeby złapać dziecko, zanim spotkałem się z podłogą.

– To dość niezły opis – zgodziła się Laura, czerwieniejąc na twarzy. W

ciemnoniebieskich oczach lekarza czaił się błysk sugerujący, że w lepszych czasach nieobce

mu było poczucie humoru.

– Jestem pani dłużnikiem. Usłyszałem pani nazwisko w drodze na salę operacyjną.

– Dość już o tym – przerwała Ann. – Musi pan oszczędzać siły. Doktor Lomax podczas

obchodu powie panu o wszystkim, co panu wolno, a czego nie. Wiem, że lekarze wolą być

przy łóżku, a nie w nim. – Zauważyła, że Zoran macha ręką w stronę doktora Wentwortha. –

Zostawiamy teraz panów samych na pogaduszki. Tylko proszę nie wstawać pod żadnym

pozorem!

Po wyjściu z sali Ann powiedziała w zadumie:

– Ten człowiek bardzo się czymś dręczy. Mam wrażenie, że nie będzie zbyt towarzyski.

Przeszły do Pierwiosnka, gdzie było bardzo spokojnie. W bocznej salce trzech mężczyzn i

młody chłopak usiłowali zrozumieć, co starał się przekazać im skomplikowanymi gestami

Dennis.

– Biedny Dennis – mruknęła Ann. – Nie tylko on będzie miał takie problemy. –

Spostrzegła doktora Lomaxa, kierującego się do Hiacynta. – Proszę, pójdź z nim na obchód,

Lauro. Ja zajmę się tymi pacjentami. Wychodząc usłyszała dzwonek telefonu, ale

zignorowała go, spiesząc się do doktora Lomaxa. Zastała go przy łóżku doktora Wentwortha;

rozmawiali z ożywieniem.

– Dzień dobry, siostro! Jak się tu pani urządziła? – odezwał się na jej widok.

– Dziękuję, świetnie.

Bez żenady zaciągnął zasłony wokół łóżka pacjenta. Doszła do wniosku, że musi to być

typowo szkocki zwyczaj, bowiem doktor Lomax nie był aroganckim człowiekiem.

background image

– Lauro, czy mogę cię prosić na chwilę? – W progu stała blada i zdenerwowana Ann. –

Słuchaj, muszę wyjść. Tony, mój mąż, miał jakiś wypadek. Dzwoniła moja matka.

Pozmieniaj pozostałe opatrunki. Muszę teraz iść do panny Menzies.

Laura podeszła do wózka, na którym Pearl ułożyła wcześniej wszystko, co mogło być

potrzebne do zmiany opatrunku, bowiem doktor Lomax był już w masce i rękawiczkach,

gotów do zbadania rany pacjenta.

– Jak dotąd wszystko w porządku, Peter – stwierdził z zadowoleniem. – Chcę, żeby

siostra założyła ci specjalny opatrunek, ze środkiem przeciwinfekcyjnym. – Odwrócił się do

Laury. Siostro, proszę nie żałować kaltostatu i dobrze nasączyć gazik. – Z palcem

wycelowanym w pacjenta dodał: – A poza tym, stary, dwa, trzy dni pełnego odpoczynku!

Laura poszła do szafy z lekami i wyjęła butelkę z kaltostatem. Po powrocie do sali

zobaczyła, że doktor Lomax bada bliźniaki w asyście Pearl. Podeszła do schowanego za

parawanem pacjenta, czekającego cierpliwie na opatrzenie rany. Obserwował ją z

zainteresowaniem.

– Przepraszam, że to trwało tak długo, ale dopiero nabieramy wprawy. Zapewne wie pan,

ż

e szpital otwarto niedawno.

– Z tego, co zaobserwowałem, to bardzo dobry szpital.

Rozkładając folię chroniącą pościel przed zamoczeniem, z zażenowaniem uświadomiła

sobie, że fascynują ją jego szerokie ramiona i gładka skóra.

– Milo mi, że panu się podoba – rzuciła z uśmiechem. Natychmiast zawstydziła się tak

banalnej odpowiedzi, ale winę zrzuciła na zdenerwowanie.

– Od jak dawna pani tu pracuje? Oddziałowa wspomniała, że bardzo krótko.

Uśmiechnęła się, widząc, z jaką powagą obserwuje jej dłonie umieszczające sterylną gazę

wokół rany.

– Dwa dni.

– Bardzo szybko się pani zaadaptowała. Odwróciła się, by przyciągnąć wózek, nalała

kaltostatu do nerki i nasączywszy dokładnie kolejny gazik, spojrzała na mężczyznę. Jego

twarz tchnęła szczerością.

– Po prostu znalazłam się tam we właściwej chwili – powiedziała obojętnym tonem,

usuwając użyte wcześniej gaziki z jego piersi. – To jest zimne – ostrzegła i przykryła zszyte

miejsce mokrym opatrunkiem. – Proszę pochylić się w moją stronę – poleciła.

Owinęła jego pierś bandażem, a potem lekko popchnęła na poduszki.

Przez cały ten czas nie spuszczał z niej oczu, a ona, co zdarzało się często, przeklinała w

duchu swą jasną, nadzwyczaj skłonną do rumieńców cerę, które tym razem wywołały

wypowiedziane cicho słowa:

– Dziękuję, siostro, teraz jest znacznie lepiej.

A intonacja jego głosu upewniła ją, że nie było to wszystko, co chciałby powiedzieć.

Wymyśliłam to sobie, powtarzała w duchu, odprowadzając wózek na miejsce i sprzątając

go. Nie miała jednak wątpliwości, że doktor Wentworth jest już w lepszej formie i że potrafi

być milszy.

Później, kiedy przyszła pora na dostarczenie niektórym pacjentom kleików i napoi,

background image

znowu znalazła się przy jego łóżku.

Wydawało się, że śpi. Tym razem zasłony były odsunięte i poranne słońce oświetlało jego

twarz, ujawniając siateczkę drobnych zmarszczek wokół oczu. Nadal ją interesował,

chciałaby zadać mu wiele pytań, choć wiedziała, że to niemożliwe. Czuła, że chciałaby... po

prostu porozmawiać z nim.

Nagle otworzył oczy i znowu poczuła zażenowanie, mimo to z uśmiechem postawiła

kubek z gorącą czekoladą na szafce przy łóżku.

– Przepraszam, że przeszkadzam. Uśmiechnął się niepewnie.

– Ani trochę. Tak naprawdę chciałbym, żeby pani usiadła i mówiła do mnie o wszystkim i

o niczym przez następne dwie godziny. Czuję się, jakby nie było mnie tu całe wieki.

– A jak długo to trwało naprawdę?

– Cztery lata. Wpadłem tu dwa razy, w tym raz wyłącznie służbowo, na parę wykładów

dla studentów medycyny w Edynburgu.

Wzięła do ręki kubek z czekoladą.

– Proszę, smacznego. A potem może pan się zdrzemnie?

– To tak? – Nieoczekiwanie w jego głosie zabrzmiał żartobliwy ton. – Kiedy wreszcie jest

mi dobrze, pani mnie opuszcza?

Podniosła do góry roześmiane oczy.

– Kto to powiedział, że najgorszymi pacjentami są lekarze? – spytała przez ramię,

odczuwając absurdalną dumę z powodu wprowadzenia go w dobry humor.

Po powrocie do pokoju pielęgniarskiego odebrała telefon od panny Menzies.

– Obawiam się, że wypadek Tony’ego był poważniejszy niż sądzono. Przeganiał stado

owiec przez drogę, kiedy jakiś idiota wyjechał jak szalony zza zakrętu. Zabił parę owiec, psa i

poważnie ranił Tony’ego. A co najgorsze, znaleziono go dopiero pół godziny po wypadku.

– Och, mój Boże, to straszne – wydusiła zaszokowana Laura. – Gdzie zabrano Tony’ego?

– Najpierw do miejscowego szpitala w Dornoch, ale było z nim tak źle, że wiozą go teraz

do Inverness. Ann jest z nim i dlatego dzwonię. Czy mogłabyś ją zastąpić do czasu, aż będzie

wiadomo coś więcej? Może z pomocą Gemmy i Dennisa jakoś sobie poradzisz?

– Na pewno – odparła szybko, dumna z otrzymanej propozycji. – Będę robić wszystko do

czasu jej powrotu.

– Dobra z ciebie dziewczyna. Nie zapomnij, że w razie jakichś problemów możesz

przyjść do mnie. Przy okazji, jak się czuje doktor Wentworth?

– Powiedziałabym, że jego stan jest zadowalający. Nie jest już tak przygnębiony jak

wczoraj.

– To dobrze. Chyba mniej się martwi o te dzieci. Słyszałam, że przeżył straszne chwile w

rejonach objętych walką.

Te słowa panny Menzies wróciły do niej echem, kiedy zaniosła mu tacę z lunchem.

– Jak się panu podoba ten zestaw: ryba zapiekana w cieście z warzywami, a potem krem

malinowy? – spytała z nadzieją, że wprawi go w lepszy humor. Spotkało ją jednak

rozczarowanie.

background image

– Wszystko jedno. Dziękuję, siostro – odparł obojętnie.

– Ależ panie doktorze! Z tego, co wiem, musi pan odzyskać stracony czas, to znaczy

dobrze się odżywiać – zachęcała go z uśmiechem, ale słowa zamarły jej na ustach na widok

jego posępniejącej twarzy.

– Są znacznie ważniejsze sprawy w życiu, siostro. Przynajmniej dla mnie. Uświadomiłem

sobie ostatnio, jak niewiele człowiekowi potrzeba, żeby nie umarł z głodu, więc powtarzam:

co jem, nie jest dla mnie ważne.

– Rozumiem – rzekła lakonicznie, chcąc skończyć rozmowę.

– Nie jestem tego pewny – powiedział ironicznym tonem, patrząc jej w oczy. – Czy to w

ogóle jest możliwe? – dodał wręcz drwiąco.

Jego sarkazm zdenerwował ją. Co on, do diabła, o niej wie? Jakie ma prawo ją osądzać?

Powróciła myśl o bracie, którego tak niedawno straciła, i narosła w niej złość.

Rok temu jej brat, student medycyny, namówił ją, aby podczas zimowych ferii pojechali

na ochotnika z transportem wiozącym pomoc humanitarną dla Bośni. To, co tam zobaczyli,

sprawiło, że postanowił po skończeniu studiów dołączyć do „Lekarzy świata”. Podczas

długiej podróży powrotnej w mroźną zimę nie mówił o niczym innym. Parę tygodni później

już nie żył.

Uniosła głowę i wyprostowała się, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. Potem

pochyliła się i, chcąc ukryć drżenie dłoni, zaczęła wygładzać przykrywający go koc.

– Chyba niewielu ludzi, panie doktorze, mogło zachować obojętność po doniesieniach i

reportażach stamtąd – oświadczyła spokojnym głosem.

– Trzeba przyznać, że nie na wszystkich spada obowiązek... – zaczął szorstko i urwał,

dostrzegając nagle, że ją zranił.

Wciągnęła głęboko powietrze i powiedziała:

– Niefortunnie się składa, że pomoc potrzebna jest na całym świecie, doktorze.

Nie była zadowolona, że pozwoliła wyprowadzić się z równowagi. Naprawdę powinna

lepiej panować nad sobą. Uśmiechnęła się z wysiłkiem i z rozmysłem udała ożywienie.

– Tak czy owak – rzuciła lekko – nadal polecam rybę!

– Dobrze. Niech będzie ryba! A jak się czują dzieci? – Uśmiechnął się do niej niepewnie,

jakby proponował rozejm.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Lunch w jadalni personelu przebiegał w atmosferze współczucia dla Ann Weekes. Nie

potrafiono sobie jej wyobrazić bez pogodnego i życzliwego wszystkim Tony’ego; mówiono o

nich jako o dobranej parze, bardzo sobie oddanej.

– Co prawda nie znamy go, Lauro, ale dlaczego mili i szczęśliwi ludzie tak często mają

pecha? To bez sensu, prawda? – spytała Gemma, bez apetytu jedząc rybę.

– Bóg jeden wie – odparła Laura, wracając wspomnieniami do śmierci brata. Kiedyś

myślała głównie o własnym cierpieniu z powodu jego utraty, teraz zaś uświadomiła sobie, że

rodzice znaleźli się w znacznie gorszej sytuacji. Ona ma pracę, która siłą rzeczy pozwala jej

oderwać się od smutku, oni zaś nie mają czym wypełnić pustki i nic nie przynosi im ulgi.

– Nie sądzisz? – usłyszała głos Gemmy.

– Przepraszam, zamyśliłam się.

– Mówiłam, że jeśli Tony nie będzie w stanie zajmować się farmą, biedna Ann będzie

musiała zrezygnować z pracy.

– Możliwe. A propos, panna Menzies chce, żebym przejęła obowiązki Ann. Myślę, że

powie ci o tym sama. – Wydało się jej, że w oczach Gemmy błysnęła zazdrość. Nie, to

niemożliwe. Przecież chodzi tylko o zastępstwo. – Jak się ma mały Andre? – zmieniła szybko

temat. – Nie miałam dziś czasu do niego zajrzeć.

– Jest naprawdę wspaniały. Myślę, że dużo miłości pozwoli mu szybko dojść do siebie.

– Masz chyba rację. Mam wrażenie, że cierpi jedynie na niedożywienie. Dzięki Bogu.

Z przyjemnością udała się do swego pokoju na krótki odpoczynek i zaparzyła miętową

herbatę, żeby pozbyć się lekkiego bólu głowy. To zapewne efekt rozmowy z Peterem

Wentworthem, pomyślała. Zakłócił jej spokój ducha, uzmysławiając, jak bardzo jest nadal

drażliwa z powodu śmierci brata.

Nie chcąc kłaść się na łóżku w obawie, że zaśnie, usiadła na dwuosobowej kanapie i

podciągnęła w górę nogi. Nawet nie wiedziała, kiedy zmorzył ją sen. Była zła na siebie, że po

przebudzeniu jej myśli natychmiast wróciły do Petera Wentwortha. Z pewnością nie może jej

naprawdę pociągać – przecież minęło tak niewiele czasu od rozstania z Keithem. Po prostu

wtargnął w jej życie nieoczekiwanie, od pierwszej chwili irytując ją i intrygując jednocześnie.

Doszła do wniosku, że ambiwalencja uczuć to chyba dobre wyjaśnienie jej stanu. No, a poza

tym, ma on pewien wdzięk...

Tym niemniej, świadoma jego zmiennych nastrojów, przyrzekła sobie znosić je ze

spokojem. W końcu wkrótce już go tu nie będzie.

Zeszła do pokoju pielęgniarskiego i przekazała telefonicznie pannie Menzies zmiany,

jakie wprowadziła w grafiku dyżurów, a potem poszła do Pierwiosnka. Po przeniesieniu

mężczyzn do sali obok położono tam dzieci: szesnasto – i dwunastolatkę, parolatka oraz

dwoje niemowląt. Wszystkie były niedożywione oraz wzruszająco ciche i spokojne,

zwłaszcza leżące nieruchomo w łóżeczkach niemowlęta, przyglądające się wszystkiemu

background image

ogromnymi oczami w wychudzonych twarzyczkach.

Laura pochyliła się nad łóżeczkiem Andre. Była prawie pewna, że ją poznał, a w każdym

razie chciałaby, aby to właśnie oznaczał błysk w jego wielkich, wyrazistych oczach.

Pogłaskała go po gładkim policzku.

– Cześć, malutki! – szepnęła. – Uśmiechniesz się do mnie? – Ucałowała go w czoło. –

Jesteś cudowny!

– Mnie możesz to powtarzać o każdej porze! – usłyszała za sobą męski głos.

Za nią stal Dennis – w śnieżnobiałym fartuchu, z butelką ciepłego mleka w ręce.

– Cześć, Dennis! Czy panna Menzies uprzedziła cię, że przez jakiś czas będziemy

pracować razem?

– O, tak. I kazała cię pilnować, żebyś nie robiła za mnie wszystkiego przy tym dziecku.

Ś

miejąc się wróciła do Hiacynta. Pearl przygotowywała leki dla pacjentów.

– Cześć. Słyszałam, że będziesz zastępować Ann. Dobrze się złożyło, że pojawiłyście się

tu z Gemmą w porę – powiedziała dziewczyna, wkładając tacę z lekarstwami do szafy.

– Sprawdziłaś kikut Zorana? Wczoraj znowu pojawiło się krwawienie, choć do rana

ustało.

– Już idę sprawdzić.

– Dobrze. Ja tymczasem przyniosę czystą pościel. Zanim prześcielemy łóżka i wykonamy

zabiegi przeciwodleżynowe, będzie już prawie pora kolacji.

W jakieś dwie godziny później zaskoczona Laura usłyszała dochodzący z sali śmiech i

odgłosy rozmowy.

Zoran rozmawiał we własnym języku z Kainem i Ablem, ale niespodzianką okazał się

udział w tej rozmowie Petera Wentwortha. Co jakiś czas wszyscy wybuchali śmiechem.

Na jej widok umilkli.

– Nie przerywajcie sobie, proszę. To cudowne móc usłyszeć choć raz, że wszyscy się

dobrze bawicie. – Spojrzała na Petera Wentwortha. Twarz miał mniej spiętą, zmarszczoną w

uśmiechu. – Mój Boże, o tym marzyliśmy – mieć wśród nas lingwistę! Naprawdę, proszę

popatrzeć! – Wskazała na trzy roześmiane twarze. – Będą mogli się z nami porozumieć. To

kolosalna różnica!

Skinął głową, uśmiechając się lekko i powiedział:

– Och, to po prostu zwykły zbieg okoliczności, że łatwo uczę się języków. Choć z całą

pewnością będzie to krok we właściwym kierunku.

– A jakim językiem mówił pan przed chwilą? – spytała, starając się ukryć podziw.

– Serbskochorwackim. W byłej Jugosławii można się nim porozumieć prawie wszędzie.

Zaśmiała się radośnie.

– Musimy tu założyć studium językowe! W Lodge jest tylu cudzoziemskich pacjentów,

ż

e powinniśmy znać kilka języków.

Przytaknął.

– Zaczynam podejrzewać – powiedział – że książę między innymi dlatego przekazał

Lodge na cele publiczne. Cóż może lepiej przysłużyć się pokojowi na świecie niż

bezpośrednie kontakty i rozmowy między ludźmi z różnych krajów?

background image

Oprócz rutynowych obowiązków musiała zajmować się wieloma sprawami, a mimo to,

kiedy pojawiała się w tej sali, jej myśli natychmiast zajmował Peter Wentworth. Jego długa,

kanciasta postać dziwnie wyglądała na dosyć wąskim łóżku, zwłaszcza że nie był już tak

apatyczny jak na początku. Nie była pewna, czy nadal ją intryguje; zauważyła w nim

subtelnie narastające przejawy pewności siebie. Przede wszystkim muszę zachować wobec

niego dystans, nakazała sobie w duchu.

Jednakże już następnego dnia, podczas zmiany opatrunku, nie zdołała dotrzymać danego

sobie słowa. Peter Wentworth był jeszcze bardziej ożywiony, jakby jego wkład w

pokonywanie barier językowych między pacjentami a personelem szpitala wyraźnie podniósł

go na duchu. Kiedy pochylił się do przodu, aby mogła umocować zakończenie bandaża,

szepnął jej do ucha:

– Jestem zachwycony, siostro... Muszę dopilnować, żeby doktor Lomax codziennie

zalecał mi zmianę opatrunku.. . – I utkwiwszy spojrzenie w jej oczach, powoli oparł się na

powrót o poduszki.

– A ja muszę pana uprzedzić, doktorze – odparła ze śmiechem mimo oblewającego ją

rumieńca – że Pearl, kiedy chce, ma znacznie chłodniejsze ręce od moich.

– Proszę nie psuć mi dnia, siostro. Dotąd było wspaniale.

Odwróciła głowę, by zrobić porządek na ruchomym stoliku z przyborami.

– Coś mi mówi, że prawienie pochlebstw musiało się panu w życiu opłacać – wypaliła

ś

miało.

– Kiedy będzie miała pani czas, opowiem pani wszystko, i to w nie ocenzurowanej wersji.

– Cha, cha! Cały problem w tym „kiedy”. – Odsunęła zasłonę przy łóżku. – Proszę!

Skończyłam z panem, doktorze! – zawołała nonszalancko, dziwiąc się samej sobie, że

rozmawia z nim tak swobodnie.

– Niech się pani tak nie cieszy. Jutro też będzie dzień!

W dwa dni później doktor Lomax potwierdził, że rana Petera Wentwortha goi się dobrze.

Choć Laura i Pearl starały się powstrzymać go przed przemęczaniem się, tego popołudnia

przyjechał do nich na wózku do kuchni, gdzie przygotowywały podwieczorek dla pacjentów.

Ubrany w ciemnoczerwony, jedwabny szlafrok szpitalny, z entuzjazmem i przejęciem

rozprawiał o nauczaniu pacjentów angielskiego.

– Wiem, że niektórzy z nich są za mali, ale coś dla nich później wymyślę. A teraz, gdyby

udało mi się namówić młodzież oraz dorosłych, wieść by się wkrótce rozniosła i wyszłoby to

nam wszystkim na dobre. Myślisz, Lauro, że możemy zacząć działać?

Poprzedniego dnia zaproponował wszystkim, by mówili sobie po imieniu, oprócz

wyjątkowych sytuacji. Zgodzili się, ponieważ od chwili, gdy dowiedziano się o jego

umiejętnościach językowych, uznano go prawie za bohatera.

– Jak już mówiłyśmy, to wspaniały pomysł i panna Menzies na pewno się zgodzi. Zacząć

trzeba jednak od naszych dwóch sal. Dzieciaki już się do ciebie przyzwyczaiły. Nawet mały

Andre gaworzy, kiedy do niego podchodzisz.

– Prawda? Zapewne będzie to moje pierwsze cudowne dziecko.

background image

Po odejściu Petera Pearl roześmiała się.

– On naprawdę przywiązał się do tego dzieciaka, nie sądzisz?

– Tak, choć podejrzewam, że głównie dlatego, że opiekował się nim podczas podróży. I

nie zapominaj, że matka małego nie żyje. Ojciec zapewne też, choć tego nie wiemy; jednak

zakładamy, że Andre jest sierotą. Peter z pewnością w ogóle ma słabość do dzieci.

– Czy jest żonaty?

– Poproszę o łatwiejsze pytanie! Na razie nie wiemy nic o żadnym z nich.

Pearl roześmiała się.

– Jedno ci powiem: taki facet jak on musiał być zbyt zajęty, żeby mieć czas na ślub.

– Nigdy nie wiadomo. – Laura przykryła przygotowane butelki i kubeczki czystą

ś

ciereczką. – Ciekawe, czy pacjenci myślą czasem o nas? Choć tak naprawdę nie bardzo mnie

to interesuje.

– Mnie też. A za męża mam leniwego nicponia, który chce zostać aktorem tylko dlatego,

ż

e udało mu się zagrać w telewizyjnej reklamie przyrządów gimnastycznych... – Urwała i z

westchnieniem dodała: – Ale trzeba przyznać, że trochę mięśni to on ma.

– Nie udawaj, Pearl. Uważasz, że jest cudowny. Pewnego dnia zostanie gwiazdą i wtedy

nas opuścisz.

Pearl roześmiała się zachwycająco.

– O to się nie martw, dopóki ze mnie też nie zrobią gwiazdy... Marzenia, marzenia!

Wieczorem, kiedy Pearl i praktykantka skończyły dyżur, a nocna zmiana jeszcze nie

przyszła, Laura poszła porozmawiać z Zoranem. Naprawdę istotne kwestie medyczne mogły

być omówione jedynie za pośrednictwem Petera, ale Zoran chciał jej powiedzieć o czymś

innym. Kiedy weszła do sali, wyciągnął ku niej fotografię, w którą wpatrywał się przed

chwilą. Ze zdjęcia uśmiechała się do niej piękna, trzydziestoparoletnia kobieta o czarnych,

kręconych włosach sięgających do ramion, które wyłaniały się prowokacyjnie z ogromnego,

obszytego koronką dekoltu białej bluzki. W jej uszach błyszczały wielkie, złote, cygańskie

kolczyki. Laura patrzyła na zdjęcie z zachwytem.

– Jest piękna, Zoran, bardzo piękna.

– Tak... Yes... Oui... – zgodził się w każdym języku, jaki mu przyszedł do głowy.

– To twoja żona?

Zoran wybuchnął śmiechem, kręcąc przecząco głową, jakby była to ostatnia rzecz, jakiej

pragnął. Chichotał do siebie podczas całego jej obchodu. Na końcu podeszła do Petera,

czytającego „Timesa”. Natychmiast odłożył gazetę na stolik.

– Lauro – powiedział cicho – w przyszłym tygodniu przejdę badania kwalifikacyjne.

Chcę wrócić do pracy.

– Masz na myśli Bośnię? – Nie dowierzała temu, co słyszy. Spodziewała się, że zostanie

jeszcze długo z nimi, przecież chciał zorganizować kursy językowe i pomóc w uzyskiwaniu

informacji od pacjentów.

– W Bośni lub jakimś innym kraju, gdzie będę potrzebny. – Spojrzał jej w oczy i nie była

w stanie odwrócić wzroku. – Nie pochwalasz tego?

background image

Opanowała się.

– Cóż, moim zdaniem jest na to trochę za wcześnie, ale na pewno przedyskutujesz to z

doktorem Lomaxem.

– Już to zrobiłem. Uważa, że jeśli przejdę pomyślnie badania, nie ma przeszkód i mogę

wracać do pracy. Przynajmniej gdzieś w Europie.

– Rozumiem. Cóż... – Parsknęła krótkim śmiechem.

– W takim razie wykorzystaj jak najlepiej luksusy, jakie masz teraz!

Następnego ranka było zimno, ale świeciło słońce i Laura z przyjemnością wybrała się po

raz pierwszy na zwiedzanie okolicy. Ubrała się ciepło: w dżinsy, ciepły wełniany sweter,

sportowe buty i ocieplaną kurtkę. Spięła z tyłu włosy i sprawdziła, czy nie zapomniała listy

zakupów. Teraz potrzebowała już tylko środka transportu.

Dennis skierował ją do uroczej starej stodoły, w której na stojaku stał rząd rowerów.

Wszystkie były w dobrym stanie, jednak na wszelki wypadek dopompowała powietrza do

opon tego, który wybrała. Na dworze poczuła dość silny wiatr i po krótkim zastanowieniu

owinęła szyję długim, wełnianym szalikiem. Wiązała go już, kiedy zauważyła wychodzącego

z frontowych drzwi szpitala mężczyznę. Wysoki, w ciepłej kurtce i solidnych skórzanych

butach, stanął na schodach i oddychał głęboko. Zapatrzona w niego, wsiadła na rower i

zachwiała się niebezpiecznie. W tym samym momencie pojawiła się nagle furgonetka z

dostawą pieczywa, która mijając Laurę, prawie się o nią otarła.

Przerażona zachwiała się ponownie i tym razem wylądowała na ziemi, a rower na niej.

– Nie można spuścić cię z oczu nawet na pięć minut, co? Dobrze się czujesz? – Peter

pomógł jej wstać i otrzepać się z kurzu.

– Nic mi nie jest, dziękuję. – Czuła się jak ostatnia idiotka. – Naprawdę. Zaskoczyła mnie

tylko ta furgonetka – tłumaczyła się niepewnie, świadoma wciąż dotyku podtrzymującego ją

ramienia.

– No cóż, czasami i tu nasila się ruch samochodowy.

– Zaśmiał się i szybko spoważniał. – Będziesz na tym bezpieczna?

– Jak na słoniu. – Uśmiechnęła się i kiedy cofnął rękę, szybko zmieniła temat. – Mam

nadzieję, że dostałeś pozwolenie na wyjście na dwór?

– Od najwyższych władz! Jak ci się podoba mój strój?

– Bardzo ponętny. Dotąd widywałam cię tylko w spodniach od piżamy.

– Można to uznać za oszczerstwo.

– Niewykluczone, ale to prawda. Nie licząc wieczoru, kiedy się zjawiłeś, choć i tak nie

pamiętam, co wtedy miałeś na sobie.

– Ja też nie bardzo pamiętam. Co prawda są to cudze piórka, ale już niedługo kupię sobie

własne. – Spojrzał na nią przeciągle, z lekkim uśmiechem w kącikach warg. – Ty też

wyglądasz nieźle.

– Kiedy wlazłeś między wrony...

– Zdaje się, że wrzosowe tweedowe kurtki i wełniane spodnie to wszystko, co jest

potrzebne o tej porze roku!

background image

– Mniej więcej. A poza tym są piękne, po prostu je lubię. Może kupić ci coś w

miasteczku? Myśliwską kurtkę, kapelusik albo przynajmniej skarpetki?

– Nie, dziękuję – odparł z chichotem. – Obchodź się tylko ostrożnie z tą rzeczą i wróć w

jednym kawałku.

– To nie jest rzecz, to jest rower! – Skrzywiła się lekko. – Nie mogę jechać, kiedy ktoś na

mnie patrzy.

– Nie będę patrzył. Jeśli chcesz, mogę ci przytrzymać ten pojazd przy wsiadaniu.

– Nie, dziękuję. Miałam pięć lat, kiedy mój tata przestał to robić. – Zaśmiała się, bowiem

od tamtej pory nigdy nie jeździła na tak staromodnym rowerze. Pochodził chyba z lamusa.

Mimo buksowania przedniego koła zdołała ruszyć, a kawałek dalej rzuciła przez ramię:

– Dzięki za pomoc. Pa!

Droga do Brory była dobrze oznakowana, choć i tak nie dałoby się dojechać gdzie indziej.

Po przejechaniu siedmiu kilometrów pod wiatr czuła w nogach zmęczenie, jakby

przepedałowała piętnaście.

W porannym słońcu mała miejscowość wyglądała malowniczo. Główną atrakcją był tu

wartki nurt rzeki, Tańczącej na płaskich otoczakach widocznych spod czystej wody.

Przyglądała się temu widowisku grupka starszych mężczyzn, którzy stali przechyleni nad

ceglaną obmurówką drogowego mostu. Wieść głosiła, że do morza rzeka dopływała stąd w

ciągu paru minut.

Było tam kilka hotelików, mały parking samochodowy i trochę sklepików z

pożytecznymi towarami, których potrzebowała. Po zakupach wypiła colę i udała się w drogę

powrotną, tym razem jadąc z wiatrem, co dodawało jej ducha.

Zbliżywszy się do jeziora, zwolniła. Woda w nim była tak błękitna, jak na tandetnych

widokówkach. W powietrzu wyczuwało się pierwszy powiew wiosny. Na tafli, w oddali,

pojawiły się dwie czaple pochłonięte budowaniem gniazda, potem usłyszała gruchanie

turkawki, a podczas dalszego, leniwego pokonywania drogi do Lodge nad kierownicą roweru

przefrunęła pliszka. Cudownie byłoby móc przywieźć tu chore dzieci i patrzeć, jak chłoną

wzrokiem ten widok i sceny, jakich nie oglądały zapewne od miesięcy – jeśli w ogóle było im

dane podziwiać przyrodę.

Kiedy po południu wkroczyła na oddział z herbatą, Peter natychmiast oderwał wzrok od

książki i zapytał o wrażenia z wyprawy.

– Bomba! – Uśmiechnęła się zaskoczona, stwierdzając, że czyta „Antologię

kompozytorów brytyjskich”. – To urocze miejsce. Jest tam nawet mała zatoczka i ukryta

przed ludzkim okiem stacja kolejowa, z której odchodzą pociągi do Londynu.

– Czegóż można chcieć więcej? – Roześmiał się, odłożył na bok książkę i nie spuszczał

oczu z jej ożywionej twarzy. – Nie spadłaś z roweru?

– Nie. I nie przebiłam też dętki. A jak ty się czujesz po wyjściu na świat?

– Znakomicie. Doktor Lomax poinformował mnie dzisiaj, że tutejsi lekarze nie mają do

mnie zastrzeżeń, ale na pracę w Europie muszę uzyskać jeszcze zezwolenie niezależnej

komisji lekarskiej.

– Kiedy masz się przed nią stawić?

background image

– W przyszły wtorek.

– Jeśli się zgodzą, kiedy wyjedziesz?

– Mniej więcej za tydzień. – Nagle spochmurniał, jakby myśl o wyjeździe nie była

przyjemna. Wstał i z półuśmiechem, który tak mu dodawał uroku, powiedział: – Pójdę

zobaczyć Andre. Zajrzałem do niego rano, ale spał.

Ś

ledziła wzrokiem jego odejście. Był zamyślony.

Prześcieliła łóżko Zorana, którego zawieziono do Inverness na przeprowadzenie

pomiarów dla wykonania protezy. Spojrzała na bliźniaków, którzy od paru dni czuli się

gorzej. Podejrzewano u nich gruźlicę i czekano na wyniki badań. Spali głęboko. Pozbierała

kubki, zawiozła je do kuchni, a potem przygotowała lekarstwa, które pacjenci mieli zażyć

wieczorem.

Następny tydzień minął bardzo szybko. Ann, której mąż z pękniętą śledzioną i

połamanymi żebrami wciąż leżał na oddziale intensywnej terapii, musiała przejąć obowiązki

na farmie. Wzięła urlop ze szpitala do czasu, aż stan jego zdrowia nie będzie budził obaw.

Wyniki badań potwierdziły, niestety, podejrzenie gruźlicy u bliźniaków. Laura zajęła się

przygotowaniami do ich wyjazdu. Spakowała niewielki dobytek, jaki przywieźli ze sobą z

rodzinnego kraju, i pomogła ulokować chłopców w karetce, którą mieli pojechać do szpitala

w Inverness. Była w smutnym nastroju. Takie miłe dzieci, spokojne, ciche, z wdzięcznością

przyjmujące wszystko, co dla nich robiono, a w dodatku bardzo pojętne, co ujawniło się

podczas dwóch lekcji angielskiego, jakich udzielił im Peter.

Po pożegnaniu bliźniaków wróciła na oddział. Peter czytał jakiś list. Zatopiony we

własnych myślach i chyba przygnębiony, nie wydawał się w nastroju do rozmowy. A jednak,

gdy podeszła do niego bliżej, uniósł głowę i uśmiechnął się blado.

– Dostałem opinię komisji lekarskiej. – Machnął listem, zawierającym na oko trzy gęsto

zapisane strony.

– Mam nadzieję, że zgodną z twoimi oczekiwaniami.

– Nie była pewna, co oznacza wyraz jego twarzy. Przecież lista zastrzeżeń dotycząca

stanu jego zdrowia nie może być aż tek długa.

Skrzywił się.

– Niezupełnie. – I po chwili zamyślenia wyjaśnił:

– Według orzeczenia komisji stan zdrowia nie pozwoli mi w pełni wykonywać pracy,

jakiej chciałem się podjąć. Sugerują, żebym zgłosił się za pół roku i być może wtedy...

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Wydawało się, że cisza, jaka nagle zapadła, nigdy się nie skończy.

– Tak bardzo mi przykro, Peter – odezwała się w końcu miękko. – Wiem, ile dla ciebie

znaczy ta praca. To musi być gorzkie rozczarowanie.

– Trudno zaprzeczyć – mruknął, zapatrzony w przestrzeń. – To jest jak... jak opuszczenie

tonącego okrętu. Na jego twarzy pojawił się wreszcie charakterystyczny, delikatny, lecz

ciepły uśmiech. – Cóż, takie jest życie. Nigdy nie spełnia wszystkich oczekiwań.

Popołudniowe słońce oświetliło nagle pokój, zapalając w fiołkowych oczach Laury

złocistozielone iskierki uśmiechu.

– Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kto wie, może decyzja komisji otworzy

przed tobą nowe możliwości?

– Nie jesteś przypadkiem jasnowidzem? Zaskoczyła ją nagła zmiana jego nastroju:

ż

artobliwy ton, rozjarzone uśmiechem oczy i uniesione kąciki ust. Znowu miała przed sobą

człowieka, jakiego znała. Poczuła ulgę i odwzajemniła uśmiech.

– Robiłam już różne rzeczy – oświadczyła z udawaną powagą – i nie wykluczam, że

zostanę wróżką.

– Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale już jesteś! – Spojrzał ponownie na list, a potem

przyjrzał się jej podejrzliwie spod przymkniętych powiek, unosząc jedną brew.

– Nabijasz się ze mnie?

– Sama zobacz. Nie powiedziałem ci o wszystkim, co tu napisali. W istocie sugerują mi,

ż

ebym starał się o posadę konsultanta w Lodge, ponieważ sądzą, że – cytuję – „z pańską

wiedzą o tej części świata i znajomością języka będzie pan tam niezwykle użyteczny”.

Najlepszy byłby, ich zdaniem, roczny kontrakt z klauzulą umożliwiającą mi odejście, gdybym

zmienił zdanie.

Poczuła szybsze bicie serca. Co się, do licha, dzieje? Zaledwie zna tego człowieka, a

reaguje jakby... jakby... Odetchnęła głęboko, by odzyskać panowanie nad głosem.

– Chcesz poznać moje zdanie?

– Nie opowiadałbym ci o wszystkim, gdyby było inaczej.

Poczuła dreszczyk przyjemności.

– W takim razie powiem, że uważam ten pomysł za niezwykle rozsądny i przemyślany.

W zasadzie nie ma żadnych wad, oprócz...

– Tak?

– Oprócz tego, że tutejsze życie może wydać ci się, w porównaniu z tym, jakie dotąd

prowadziłeś, nudne.

– Zgadzam się. Jest jeszcze druga sprawa. Zarząd szpitala musi zaakceptować propozycję

komisji.

– Myślę, że to formalność.

Jej odpowiedź przyjął z wyraźnym zadowoleniem.

– Możliwe. Wiesz, po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że będę cieszył się tym, co

background image

przyniesie mi życie.

– Świetnie. Jeśli potrzebujesz więcej informacji, mogę zajrzeć w kryształową kulę! –

Roześmiała się i podeszła do Pearl, która właśnie zjawiła się z czystą pościelą, by posłać

puste obecnie łóżka.

– Trzymam cię za słowo – rzucił ze śmiechem. – Na razie jednak po prostu skorzystam z

telefonu.

Wkrótce wszyscy w szpitalu wiedzieli o mającym odbyć się za kilka dni posiedzeniu

zarządu szpitala, który miał podjąć decyzję o ewentualnym zatrudnieniu doktora Wentwortha.

W dniu narady, podczas kolacji, panna Menzies ogłosiła wszem i wobec, że doktor

Wentworth będzie pracował w Lodge jako konsultant i w imieniu własnym oraz personelu

ż

yczyła mu pomyślności w nowej pracy.

Oświadczenie przyjęto brawami. Peter Wentworth wstał i zwięźle oraz dowcipnie za nie

podziękował. W jasnoszarym garniturze wyglądał dystyngowanie i poważnie, a przy tym był

najprzystojniejszym mężczyzną na sali. Laurze wprost trudno było go poznać, a w dodatku

Gemma pochyliła się ku niej i szepnęła:

– O rany! Rzadko się takich widuje!

– Teraz jest bardziej pewny siebie – odpowiedziała Laura obojętnym tonem.

Gemma zachichotała.

– A co myślałaś? Niedługo całkiem się zmieni. Zapamiętaj moje słowa.

Po powrocie do swego pokoju doszła do wniosku, że Gemma działa jej czasem na nerwy.

Po chwili przyszło jej jednak na myśl, że to może z nią, Laurą, jest coś nie w porządku. Czuje

się niespokojna i rozdrażniona, jakby awans Petera miał wywrzeć wpływ również i na nią.

To nielogiczne – dlaczego miałoby to dla niej stanowić jakąkolwiek różnicę? Podobał jej

się i miewała szalone marzenia, ale w rzeczywistości są tylko znajomymi.

Teraz po prostu charakter ich znajomości będzie musiał się zmienić. Przede wszystkim

dlatego, że Peter najprawdopodobniej zamieszka poza szpitalem, w jednym z domków

zbudowanych kiedyś dla służby, a obecnie przeznaczonych na samodzielne mieszkania dla

lekarzy.

Wkrótce, kiedy ich ścieżki się rozejdą, nie będą mieli okazji do popołudniowych czy

wieczornych rozmów, w których poruszali tak wiele wspólnych tematów, choć nigdy nie

mieli tyle czasu, by przedyskutować je głębiej.

Nie miała najmniejszej ochoty spać, czytać czy też oglądać telewizji. Zastanawiała się,

czym by się zająć i nagle przypomniała sobie o pianinie stojącym we wnęce pokoju

wypoczynkowego dla personelu. Pod wpływem impulsu zeszła na dół. Nie było tam nikogo.

Usiadła przy pianinie i przebiegła palcami po klawiszach – było dobrze nastrojone. Po

chwili spod jej palców, poruszających się z artystyczną swobodą, popłynęły dźwięki

ulubionego utworu. Odziedziczyła talent po matce i przez pewien czas uczyła się gry na

fortepianie, jednak jej zapał do nauki wygasł, gdy zwyciężyło pragnienie zostania

pielęgniarką. Jak zwykle poddała się rzewnemu nastrojowi „Światła księżyca” Debussy'ego;

wraz z zamierającymi tonami melodii spłynęły z niej resztki napięcia.

– To było doskonałe, Lauro – rozległ się z głębokiego fotela niski, spokojny głos.

background image

Mimo zaskoczenia, natychmiast odrzuciła możliwość odpowiedzenia mu, jak dawniej,

kpiną; teraz, kiedy został konsultantem, wyrosła między nimi niewidzialna bariera.

– Peter. – Wstała z uśmiechem i zamknęła klapę pianina. – Grywam tylko dla własnej

przyjemności.

Uśmiechnął się.

– I to wraz z twoją siłą woli wprawia mnie w zachwyt. – Rozejrzał się po pustym pokoju.

– Skoro już tutaj jesteśmy, może napijemy się płynu, który tu nazywa się kawą?

Podszedł do automatu i po chwili postawił na jednym ze stołów plastikowe kubki. Usiedli

obok siebie.

– To dla mnie taka mała uroczystość, zanim wydam właściwe przyjęcie.

Czuła się coraz swobodniej, a po chwili przestała widzieć w nim przełożonego, który z

dnia na dzień ma zmienić swe zachowanie.

– Dziękuję. – Objęła kubek palcami. – I gratuluję ci.

– Dzięki. Muszę ci powiedzieć, że nie wiem, czy bez twojej pomocy i zachęty

zdecydowałbym się.

Odwróciła wzrok i rzekła:

– Wiele przeszedłeś, ale świetnie dajesz sobie radę.

– Cóż, nigdy nie marzyłem o pracy w kraju. Tak długo byłem za granicą, że naprawdę

trudno mi tu się odnaleźć.

– Kiedy zaczynasz pracę?

– W najbliższy poniedziałek. Przedtem zwołam zebranie personelu. Ale teraz chciałbym

usłyszeć, jak się nauczyłaś grać.

Opowiedziała mu o egzaminach, jakie zdawała od siódmego roku życia, o swoich

marzeniach, żeby zostać koncertującą pianistką, które w końcu zostały wyparte przez inne

ambicje.

– Mimo to – westchnęła cicho – nigdy nie przestałam kochać muzyki. Nie mogłabym bez

niej żyć.

Nagle zasępił się, jakby odbiegł myślami gdzieś daleko.

– I nie rezygnuj z niej, nigdy – odezwał się po dłuższej chwili. – Jest częścią życia, jedną

z jego rozkoszy, dzięki której możemy ożywić cudowne wspomnienia i wyczarować piękno

każdej chwili.

Skinęła jedynie głową, bowiem ze wzruszenia nie mogła wymówić słowa. Wiedziała, że

jego myśli są przy ludziach, których uratował lub stracił w ogarniętych wojną krajach, i że

kojarzy mu się to z muzyką.

– Też w to wierzę – wydusiła i zapanowawszy w końcu nad głosem, spytała, pragnąc

uwolnić go od tych myśli: – Grasz na jakimś instrumencie?

– Trochę na pianinie, a kiedy mieszkałem w domu rodziców, pociągały mnie organy w

tamtejszym wiejskim kościółku. Przez jakiś czas wikary uważał, że wspomogę jego chór.

Niestety, tak samo jak u ciebie, były to jedynie marzenia młodości!

– Jak widać! Wychowywałeś się w Szkocji?

– Nie od początku. Urodziłem się w Republice Południowej Afryki. Ojciec był lekarzem

background image

okrętowym i rzadko bywał w domu, ale kiedy skończyłem osiem lat, rodzice uznali, że

najwyższy czas pomyśleć o przyszłości swego jedynego syna. Wtedy przenieśli się do Sussex,

gdzie ojciec został wiejskim lekarzem, a potem do Edynburga, gdzie studiowałem na tej

samej uczelni, co niegdyś on. I tam w końcu zamieszkaliśmy na stałe.

– Jak rozumiem, to po nim tak nosi cię po świecie?

– O, tak. Nie mogłem się doczekać wyjazdu z Anglii. Po uzyskaniu dyplomu przez pięć

lat pracowałem w szpitalu w Kenii. Potem przez jakiś czas byłem lekarzem okrętowym, ale to

mi nie bardzo odpowiadało, więc zjawiłem się ponownie w Paryżu, żeby pracować dla

„Medicins Sans Frontieres”, skąd za pośrednictwem Organizacji Narodów Zjednoczonych

wyjechałem do stolicy Bośni, Sarajewa. Mimo to, mając trzydzieści pięć lat, mam wciąż

uczucie niedosytu. – Uśmiechnął się. – No, może teraz trochę mniejsze, skoro mam przed

sobą nowe perspektywy.

– Jesteś pewny, że to jest naprawdę nie ocenzurowana wersja? – spytała z udawaną

powagą.

Roześmiał się rozbrajająco.

– No cóż, w każdym razie początek tej wersji.

Tego wieczoru zasypiała z nadzieją, że mimo tak wysokiego stanowiska w hierarchii

szpitala Peter nie zmieni się. Ale nigdy nie wiadomo.

W tydzień po rozpoczęciu pracy przedstawił personelowi szpitala swoje plany. Po jego

prawej stronie siedziała panna Menzies, po lewej pozostali lekarze, a on sam ze swadą

opisywał proponowaną innowację: utworzenie zespołu składającego się zarówno z personelu

medycznego, jak i pacjentów. Zespół taki nadzorowany byłby przez niego, i może dwóch

innych lekarzy, a wspomagany przez doświadczone pielęgniarki, które wspierałyby to nowe

przedsięwzięcie.

– Moim celem – mówił z entuzjazmem – jest całościowa opieka nad pacjentami,

uwzględniająca ich indywidualną sytuację życiową. Dla zwiększenia wzajemnego zaufania

korzystne jest, żeby pacjenci, a szczególnie dzieci, mieli w jakimś sensie osobistego lekarza i

pielęgniarkę. Na razie nie ma jeszcze reguł i będziemy stosować metodę prób i błędów, ale

wykształcą się one pod wpływem doświadczenia. – Uśmiechnął się. – Muszę jednak

podkreślić, że idea współpracy z pacjentami musi być decydująca. Panna Menzies zgadza się

na to w pełni.

Jest to na razie eksperyment, ale mam nadzieję, że w przyszłości stanie się w Lodge

regułą.

Problemy i wątpliwości będziemy omawiać na cotygodniowych zebraniach zespołu, po

ustaleniu jego składu. Pozostali członkowie personelu będą na nich mile widziani. Tam się

dokładnie dowiedzą, o co nam chodzi...

Wieczorem Laura i Gemma pojechały na kryty basen, a po pływaniu poszły do

znajdującej się na balkonie kawiarenki napić się czegoś ciepłego. Gawędziły o tym i owym,

gdy nagle Gemma spytała:

background image

– Znasz tę dwunastolatkę z Pierwiosnka, która wygląda na osiem lat?

– Tak, biedne dziecko. Mam nadzieję, że będzie to pierwsza pacjentka Petera, o ile będzie

w stanie przejść różne badania. Przepraszam, co chciałaś mi o niej powiedzieć?

– Yasmin, wiesz, ta rozwinięta ponad swój wiek szesnastolatka, która jest z nią razem na

oddziale, powiedziała mi, że Nadja prawie z nią teraz nie rozmawia, choć są przyjaciółkami

od lat, bo mieszkały po sąsiedzku i chodziły do tej samej szkoły. Jest tym bardzo

zaniepokojona.

– Ma jakieś podejrzenia? Gemma wzruszyła ramionami.

– Chyba żadnych, ale bardzo się tym przejmuje. Zastanawiałam się, czy nie mogłabyś

porozmawiać z Yasmin. Może przed tobą bardziej się otworzy. Można się z nią porozumieć

po angielsku.

– Oczywiście, ale nie sądzisz, że Nadja jest po prostu dzieckiem? To znaczy, uraz

psychiczny z powodu śmierci rodziców i konieczności opuszczenia kraju nawet dorosłego

mógłby doprowadzić do zamknięcia się w sobie.

– Może rzeczywiście powinnyśmy poczekać jeszcze trochę, jakiś tydzień, zanim coś

zrobimy. Byłoby lepiej, gdyby mogła porozmawiać z kimś, komu ufa. – Gemma zacisnęła

usta. – Chociaż często łatwiej jest mówić o pewnych sprawach z obcym. Na przykład o stracie

rodziców, których, zdaniem Yasmin, Nadja uwielbiała.

– To prawda – przyznała po namyśle Laura. – Miejmy nadzieję, że zacznie mówić za

dzień czy dwa. Nigdy nie wiadomo. – Ze smutkiem pokręciła głową. – Choć jeśli nawet, to i

tak czekają teraz potwornie trudne życie.

Wypiły kawę, wzięły swoje sportowe torby i ruszyły do wyjścia. Laura nadal myślała o

Nadji, kiedy usłyszała okrzyk Gemmy:

– O! Patrz! Czy to nie Peter Wentworth szykuje się do skoku?

Laura spojrzała na słupek nad basenem i stojącego na nim wysokiego mężczyznę.

Istotnie, był to Peter. Lekko skoczył do wody i – wynurzywszy się prawie w połowie basenu

– leniwym, ale doskonałym kraulem posuwał się szybko naprzód. Nie mogła oderwać od

niego oczu, jednak w końcu przypomniała sobie o stojącej przy niej Gemmie.

– Tak. – Starała się mówić chłodno. – Dobrze pływa. Gemma roześmiała się.

– Dobrze skacze. Ciekawe, co jeszcze potrafi?

W następnym tygodniu Peter Wentworth i panna Menzies ustalili skład zespołu. Na liście

znalazło się dwoje lekarzy: doktor Lomax i Joan Barnard, dwóch stażystów: William

Ferguson i nowo przybyły John McPherson, oraz kilka pielęgniarek, a wśród nich Laura i

Gemma. W deszczowe popołudnie Peter mówił do nich:

– Niewiele jeszcze wiemy o aktualnych potrzebach naszych pacjentów ani o chorobach

występujących w społecznościach, z których pochodzą. Pewne jest tylko, że wszystkie dzieci

są mniej lub bardziej niedożywione. Trzeba przede wszystkim zwiększyć ich odporność, a

jedynie w nagłych przypadkach leczyć czy operować. Uzgodniliśmy z przełożoną, że w

takich sytuacjach znajdą się one na oddziale Pierwiosnek lub Hiacynt. Ponadto...

Po godzinie, kiedy zebranie się skończyło, każdy wiedział, które dzieci ma pod swoją

background image

opieką. Lekarze mieli obowiązek opieki całodobowej i wzajemnych konsultacji, aby lepiej

wykorzystać specjalistyczną wiedzę.

Wieczorem, kiedy deszcz przestał padać i wiatr wyraźnie osłabł, Laura postanowiła

wybrać się na spacer. Miała wiele do przemyślenia. Ubrana w ciepłą kurtkę i dżinsy, z

przyjemnością

oddychała

ś

wieżym,

czystym

powietrzem,

przynoszącym

coraz

intensywniejsze zapachy wiosny. Słyszała też cichy odgłos fal, odbijających się o brzeg

jeziora. Zachwycona nieskazitelnie czystą linią gór na tle nieba, zaróżowionego lekko

zachodem słońca, przez jakiś czas stała po prostu i wpatrywała się w nie bez ruchu.

Potem poszła wzdłuż brzegu jeziora, myśląc o Peterze, promieniującym wewnętrzną siłą

mimo bolesnych doświadczeń, jakie musiały być jego udziałem w dotychczasowej pracy.

Przypomniała sobie wieczór, kiedy podczas rozmowy o muzyce wydawał się tak odprężony,

ż

e prawie rozwiał jej obawy, iż zmieni się w despotycznego szefa. Niewątpliwie, jeśli chciał,

potrafi! być niezwykle sarkastyczny. Jedno lodowate spojrzenie jego oczu mogło wzbudzić

dreszcz i pozwalało się domyślać, że stać go na zgryźliwe uwagi. Nagle zadrżała i odwróciła

się.

– Lauro! Jak miło! Widać wpadliśmy na ten sam pomysł.

Zarumieniła się, widząc w jego spojrzeniu... Nie, to tylko moja wyobraźnia, zganiła się w

duchu, choć poczuła pulsowanie w skroniach.

– Cześć! Tylko wielkie umysły mogły to wymyślić. Teraz, po deszczu, wieczór jest

bardzo przyjemny.

– Z pewnością. – Ruszyli z powrotem w kierunku Lodge. – Wiesz, chciałbym poznać tę

część świata – wyznał z ożywieniem. – Obiecuję sobie, że pewnego dnia to zrobię.

– Jako mieszkanka południa, będąca po raz pierwszy w tych stronach, czuję podobnie.

Ale przy tej ilości pracy, jaką dla nas planujesz, nie będzie wiele czasu na zwiedzanie.

Roześmiał się głośno, odchylając głowę do tyłu.

– Skąd wiesz? Przecież musi być czas i na życie, prawda? – Spojrzał jej w oczy

przenikliwie, uniemożliwiając odwrócenie wzroku. – Przyjazd w takie miejsce jak to, Lauro,

to cudowny powrót do normalności.

– Wyobrażam sobie. To musi być straszne patrzeć, jak, ludzie bezsensownie się zabijają, i

równocześnie starać się leczyć ich rany. Kocham swój zawód, ale nie wiem, czy mogłabym

znieść niepotrzebny rozlew krwi i czyste okrucieństwo, tak powszechne w dzisiejszym

ś

wiecie. Nie miałeś wrażenia, że każdego dnia staczasz z góry przegraną bitwę?

Zatrzymał się i spojrzał na nią pełnym współczucia wzrokiem.

– Przyzwyczaiłabyś się, Lauro, tak jak ja. Jak długo serce ci bije i wiesz, że jesteś

pomocna, jak długo radosny uśmiech małej dziewczynki ściska cię za serce, a widok dwojga

kochających się ludzi, którzy odnaleźli się po długim rozstaniu, odbiera ci głos, tak długo

będziesz w stanie wykonywać swoją pracę w tym niedoskonałym świecie.

Przez jedną szaloną chwilę chciała rzucić mu się na szyję. Spokojny, stanowczy głos i

pełne humanizmu słowa upewniły ją, że gdyby poślubiła człowieka choć trochę do niego

podobnego, byłaby bardzo szczęśliwa.

– Przepraszam, Peter. Nie powinnam mówić o tak smutnych sprawach. Ty i wielu

background image

podobnych do ciebie ludzi znaleźliście w sobie tę wewnętrzną siłę, którą ponoć wszyscy

posiadamy. Ale ona ujawnia się tylko wtedy, kiedy ma się szczególny rodzaj odwagi. Ja jej

nie mam...

– Masz, Lauro. Bądź tego pewna.

W przyjaznej ciszy dotarli do Lodge i udali się do swoich pokojów. Była zadowolona, że

mieszka sama; nikt nie mącił jej spokoju i mogła rozmyślać do woli.

Powoli stwarzano warunki do pracy zespołu. Zorana przeniesiono na parter na ortopedię i

dopiero obietnica, że wszyscy będą go odwiedzać, poprawiła mu humor. Na oddziale

Pierwiosnek pozostawiono tylko trójkę niemowląt i dwie nastolatki. Panna Menzies

uprzedziła, że wkrótce należy spodziewać się kolejnej sanitarki z pacjentami. Czekały na nich

wolne łóżka w Hiacyncie.

W czwartek po południu Laura karmiła kleikiem Andre, który potrafił już jeść z łyżeczki.

Podparty poduszkami, bardzo uważnie obserwował ją wielkimi, brązowymi oczami, jakby się

obawiał, że następna porcja do niego nie dotrze, i po każdej nowej „dostawie” równocześnie

uśmiechał się, mlaskał i machał nóżkami. Ciałko zaczynało mu się zaokrąglać i Laura miała

wrażenie, że na jednym kolanku widzi nawet dołeczek.

Gdy po karmieniu wkładała Andre do łóżeczka, wszedł Peter. Uśmiechnął się do niej,

potem do dziecka i delikatnie gładząc je po główce, drugą ręką wziął kartę.

– Wygląda nieźle. Wiesz, Lauro, wyniki podstawowych badań nie sugerują, żeby coś mu

mogło grozić.

– To twardy zawodnik – zgodziła się.

Peter odwiesił kartę na poręcz łóżeczka i spojrzał na pozostałe dzieci. Dwuletnia

dziewczynka, tuląc swą zniszczoną kaczuszkę, przyglądała się im obojętnie. Drugie dziecko

spało.

Peter zbliżył się do Marie i powiedział coś w jej języku. Zaśmiała się i wyciągnęła ku

niemu swój skarb. Peter pobawił się nóżkami kaczki i zwrócił zabawkę wyraźnie

ożywionemu dziecku.

Następnie zbliżył się do łóżka Yasmin i Nadji. Pierwsza spała, a druga przeglądała

obojętnie jakiś młodzieżowy magazyn. Przemówił do niej miękko, pytając, czy lepiej się

czuje. Dziewczyna odwróciła twarz i pokręciła głową; robiła wrażenie zakłopotanej.

– Czy jadła coś dzisiaj?

– Tak, choć bardzo mało, jak zwykle.

– Myślałem, że będzie zadowolona, mogąc porozmawiać ze mną w swoim języku –

powiedział, marszcząc czoło. – Nie skarżyła się swojej przyjaciółce, że coś ją niepokoi?

– Nie... – Laura postanowiła nie wspominać o swojej rozmowie z Gemmą. Nie widziała

sensu w narażaniu biednego dziecka na bombardowanie pytaniami przez dzień czy dwa. –

Jestem zdziwiona, że tak się wobec ciebie zachowała, choć zauważyłam, że jest z natury

nieśmiała i zwykle to Yasmin mówi za nie obie.

Skinął głową, jednak nadal patrzył na dziewczynkę z niepokojem.

– Może masz rację, Lauro. Problem w tym, że proces leczenia obejmuje nie tylko ciało,

background image

lecz także i duszę, a kiedy tę da się wyleczyć, tego nie można przewidzieć. Może jutro, może

za rok.

Spojrzał na zegar ścienny.

– Niestety, muszę wyjść. Mamy dziś wizytę jednego z członków zarządu szpitala. –

Uśmiechnął się. – Podejrzewam, że chce sprawdzić, jak pracuje nowy konsultant. Mam

straszliwe przeczucie, że większość czasu pochłonie mi papierkowa robota, a nie tak

rozumiem leczenie!

– Za wcześnie o tym sądzić – zaoponowała. – Jeśli sanitarka nie zjawi się tu w ciągu

najbliższych kilku godzin, zdążymy wszystko zorganizować. Może nawet uda ci się zwalić na

kogoś część tej papierkowej roboty?

– Co ja bym bez ciebie zrobił? – rzucił z uśmiechem i wyszedł.

A ona zaczęła zastanawiać się nad tymi słowami.

Następnego popołudnia jedna z sióstr wchodząca w skład ich zespołu, Molly James,

przyszła do Laury. Była wielką, przysadzistą Irlandką, robiącą wrażenie osoby, której nic nie

jest w stanie wyprowadzić z równowagi. Teraz wyglądała jednak na co najmniej zatroskaną.

– Lauro, nie chcę cię niepokoić, ale Nadja jest dzisiaj w złym stanie. Nie tylko jest

ponura, ale ma też ogromne sińce pod oczami, a w dodatku Yasmin powiedziała mi, że jej

przyjaciółka ma „wielki ból w głowie”.

– Dzięki, Molly. Dam ci środek przeciwbólowy. Jeśli zechce, podaj go jej, jednak nie

namawiaj, gdyby odmówiła. Spróbuję skontaktować się z doktorem Wentworthem.

– Dobrze. Są jakieś nowe wieści od Ann Weekes?

– Na razie nie.

Laura zadzwoniła do Morąg, sekretarki Petera, i poprosiła, by doktor Wentworth

przyszedł na oddział, kiedy będzie wolny. Zajęła się pisaniem dziennego raportu i

nanoszeniem informacji na specjalne karty pacjentów. Została przydzielona do Andre i Nadji,

więc codziennie musiała wpisywać na ich karty szczegółowe dane.

Po chwili pojawił się Peter. Był spięty i widać było, że stara się pohamować wybuch

niezadowolenia.

– Morąg powiedziała, że chcesz mnie widzieć – rzucił szorstko.

– Tak, Nadja... – Powtórzyła słowa Molly.

– Mówiłaś, że dałaś jej paracetamol?

– Tak. Dostała go w pierwszym dniu pobytu i nie było żadnych skutków ubocznych.

Przeciągnął dłonią po włosach.

– Cóż, trzeba jutro dokładnie ją zbadać. Nie zrobiliśmy tego jeszcze, bo jest

znerwicowana i chcieliśmy, żeby się przyzwyczaiła, jednak w tej sytuacji zajmiemy się nią o

dziesiątej rano. Czy coś jeszcze?

– Nie, to wszystko.

– Dobrze. Gdyby ktoś mnie szukał, wychodzę. Poinformuj o tym również Morąg, proszę.

Bez słowa patrzyła na drzwi, które się za nim zamknęły.

Czyżby człowiek, którego tak niedawno postawiła na piedestale, okazał się kolosem na

glinianych nogach?

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Mimo niezrozumiałej zmiany nastroju podczas rozmowy na temat Nadji, następnego

ranka, kiedy zadzwonił do niej w sprawie wyników badań, Peter był uprzejmy i miły.

Na oddziale panował spokój. Był to czas podawania leków, robienia zastrzyków,

zapobiegającego odleżynom oklepywania i pomagania przy kąpieli, zmieniania opatrunków i

ś

cielenia łóżek. O tej porze przywożono na oddział napoje i, dla chętnych, gazety. Świadoma

tej domowej atmosfery, Laura siedziała w pokoju oddziałowej i przygotowywała grafik

dyżurów, gdy nagle dobiegł ją przeraźliwy wrzask. Zerwała się z miejsca i pobiegła na

oddział.

Molly starała się powstrzymać Yasmin, która chciała wyskoczyć z łóżka i dotrzeć do

Nadji, rzucającej się z jękiem na łóżku. Rozhisteryzowana Yasmin usiłowała wytłumaczyć,

co się stało, nikt jednak nie mógł jej zrozumieć.

– Zadzwonię po doktora Wentwortha. Molly, poproś kogoś, żeby ci pomógł –

powiedziała Laura szybko.

Hałas tak działał jej na nerwy, że kiedy Peter odezwał się w słuchawce, podniosła głos i

zapomniała o zawodowej uprzejmości.

– Peter, czy mógłbyś tu natychmiast przyjść? Nadja ma chyba atak epilepsji. Obawiam

się, że to źle wpływa na pozostałych pacjentów.

Peter pojawił się na oddziale w ciągu paru minut. Nic się nie zmieniło oprócz tego, że

teraz spazmy miały już obie dziewczynki. Konkurowały wręcz o to, która potrafi robić to

głośniej, toteż wejście lekarza nie zrobiło na nich żadnego wrażenia. Peter próbował uspokoić

Yasmin, mówiąc coś do niej szybko. Yasmin przestała w końcu krzyczeć, a potem,

szlochając, wskazywała na zapłakaną, wyjącą Nadję. Stwierdziwszy, że Yasmin nic nie grozi,

Peter zwrócił się do drugiej dziewczynki, która – gdy tylko do niej się zbliżył – zaczęła na

nowo spazmatycznie szlochać i naciągać koc pod szyję, jakby chciała się schować.

– Siostro, proszę zasłonić łóżko – rzucił nagle.

Molly usłuchała jego polecenia, a Laura, mimo sprzeciwu dziewczynki przytrzymującej

zbielałymi z wysiłku dłońmi nakrycie, odciągnęła je. Wtedy Peter podszedł bliżej.

– O, Boże, biedne dziecko – szepnął. – Więc to tym tak się martwiła.

Laura zobaczyła plamy krwi na nocnej koszuli i prześcieradle.

– Dostała okres...

Dziewczynka darła się teraz histerycznie.

– Musimy dać jej coś na uspokojenie. Omnopon powinien pomóc – powiedział Peter.

Kiedy Nadja się wreszcie uspokoiła, Laura i Molly umyły ją, zmieniły pościel i wyjaśniły,

do czego służą podpaski higieniczne. Potem Molly poszła po coś ciepłego do picia, a Peter w

tym czasie wytłumaczył dziewczynce w jej języku, co się stało. Wyraz jej twarzy wskazywał,

ż

e niewiele wie o swoim ciele.

Później, kiedy zapanowała już cisza i Laura częstowała Petera herbatą w pokoju

oddziałowej, odezwał się sucho:

background image

– Rozumiesz, Lauro, że ta sprawa z Nadją musi budzić nasz niepokój – ze względu na

inne dziewczynki w jej wieku. Ponieważ zostały wychowane w innej kulturze, to, co dla nas

jest normalne i naturalne, dla nich może być dużo bardziej skomplikowane i trzeba to I po

prostu uwzględnić. Proponuję, żebyś' za zgodą panny Menzies wykorzystała przypadek Nadji

do szkolenia swoich pielęgniarek, by opiekując się nastolatkami, były przygotowane na taką

możliwość. Zacisnęła wargi. – Zgadzam się – oznajmiła krótko. Chyba Peter nie obarcza jej

winą za ten incydent? – Szok może poważnie zaburzyć naturalny cykl organizmu, zwłaszcza

w tak strasznych warunkach, w jakich znalazła się część tych dzieciaków... – Urwał nagle,

zauważając wyraz jej twarzy. – Nie obwiniam cię, Lauro, ale to jest szpital dla pacjentów z

różnych krajów i musimy być stale o krok do przodu. – Wstał, kończąc rozmowę, i upewnił

się: – A więc porozmawiasz z panną Menzies?

– Tak, i zapiszę twoje uwagi w dokumentacji Nadji – odpowiedziała.

Zatrzymał się przy drzwiach i odwrócił się ku niej z widocznym zakłopotaniem.

– Widzisz, Lauro, gdybyś miała trochę doświadczenia z pobytu w tamtym kraju, może

odkryłabyś przyczynę rozpaczy Nadji – powiedział tonem na poły przepraszającym, na poły

mentorskim.

A więc jej podejrzenia są słuszne. Potępia ją. Z trudem zapanowała nad sobą.

– Rozumiem twój punkt widzenia. Doświadczenie pozwoliłoby nam wszystkim mieć się

na baczności. – Nagle jej piękne oczy rozbłysły. – Tym niemniej czasami odnoszę wrażenie,

ż

e uważasz nas za niezwykle naiwnych, bo nie mamy twojej wiedzy o tamtych krajach. W

rzeczywistości byłam w ubiegłym roku w Bośni z dostawą pomocy humanitarnej i choć

wkrótce po rozdzieleniu darów wyjechałam stamtąd, widziałam wystarczająco wiele, żeby

mieć świadomość głodu i prawdziwego cierpienia, zwłaszcza podczas ostrej zimy. I nigdy

tego nie zapomnę. – Zaczerpnęła powietrza i dodała spokojnie, bez cienia złośliwości: – Może

dla ciebie nie jest to zbyt „osobiste” doświadczenie, ale dla mnie – niezwykle przygnębiające.

Przez chwilę badawczo patrzył jej w oczy, zachowując nieprzenikniony wyraz twarzy.

– Rozumiem. Chciałbym kiedyś usłyszeć o tym coś więcej – powiedział drewnianym

głosem.

Z ulgą przyjęła jego wyjście i natychmiast pożałowała swoich słów. Nie zmienią,

oczywiście, jego zdania o sprawie Nadji, a na nią samą podziałały jak odkręcenie zaworu

bezpieczeństwa – pogrążyła się znowu w myślach o bracie.

Z trudem skupiając uwagę na pracy, postanowiła poruszyć tę sprawę na jednym z

cotygodniowych zebrań zespołu, aby poznać zdanie innych osób. Czy nie o to właśnie

chodziło Peterowi podczas jego inauguracyjnego wystąpienia? Metoda prób i błędów – aż do

chwili, gdy nauczą się pracować w nowych warunkach i będą wiedzieć, czego się mogą

spodziewać i na co zwracać szczególną uwagę.

Skończyła dyżur, wyrzucając sobie, że wciąż rozpamiętuje całe wydarzenie. Denerwuje

się tylko, a to nikomu nie pomoże. Na schodach spotkała Joan Barnard, która przywitała ją

dość ciepło i instynkt podpowiedział Laurze, że to zrządzenie losu.

– Czy mogłabym z panią chwilę porozmawiać? Twarz Joan Barnard zmarszczyła się w

spokojnym uśmiechu.

background image

– Oczywiście. Jesteś Laura, prawda?

– Tak. Laura Meadows.

– Chodźmy do mnie. Mam ogromną ochotę napić się herbaty. Mam nadzieję, że też się

napijesz?

– To bardzo uprzejmie z pani strony, ale nie chciałabym robić kłopotu...

– To żaden kłopot. Cieszę się, że mogę cię do mnie zaprosić – powiedziała,

wprowadzając Laurę do bardzo wygodnego mieszkania. – Wiem, że to niemądre, ale czuję się

dziwaczką wśród tylu pięknych, młodych ludzi. Tam, gdzie byłam, działy się tak straszne

rzeczy, że nigdy taka myśl nie przyszłaby mi do głowy. Tu zaś jest tak spokojnie, że

niespodziewanie uświadomiłam sobie, jaka jestem sędziwa. Usiądź, moja droga. Włączę

czajnik.

Zatopione w miękkich fotelach, sączyły herbatę, zrezygnowawszy z herbatników, żeby

nie psuć sobie apetytu na pół godziny przed kolacją. Laura opowiedziała Joan Barnard o

incydencie z Nadją.

– Obawiam się, że trochę przesadnie zareagowałam, kiedy doktor Wentworth

zasugerował, choć delikatnie, że powinnam była przewidzieć miesiączkę dziewczynki. Tak

się złożyło, że nawet jej najlepsza przyjaciółka nie wiedziała o tym. Nadja była bardzo skryta

i, no cóż, wszyscy uważaliśmy, że robimy dla niej wszystko, co możemy.

Lekarka pokiwała głową z namysłem.

– Nie mam zamiaru twierdzić, że to typowo męskie zachowanie, jednak niezbyt dalekie

od tego! Przede wszystkim wciąż nie wiemy, przez co przeszło to dziecko i ile wycierpiało.

Sądzę, że Peter, a może nawet ja, powinniśmy często z nią rozmawiać. Uważam, że to ma

zasadnicze znaczenie. Tak staraliśmy się robić w szpitalu, w którym pracowałam, choć wśród

rannych, z którymi mieliśmy do czynienia, problemy związane z pierwszą miesiączką były z

pewnością najmniej ważne.

Laura westchnęła.

– Poprawiła mi pani nastrój, pani doktor. Słusznie mi się wydawało, że jest pani osobą, z

którą mogłabym o tym pomówić. Mam tylko nadzieję, że nie przekroczyłam pewnych granic.

– Ależ skąd. – Joan Barnard spojrzała na zegarek. – Chodźmy teraz na kolację, Lauro. Za

bardzo się tym przejmujesz. Tym niemniej – dodała, kiedy schodziły na dół – liczę na to, że

odwiedzisz mnie znowu, kiedy tylko będziesz miała ochotę.

– To bardzo miło z pani strony. – Podziękowała z uśmiechem i poczuła, że ta małomówna

i zamknięta w sobie kobieta w końcu będzie jedną z nich.

Następnego ranka, gdy tylko zjawiła się w pokoju pielęgniarek, natychmiast odgadła, że

stało się coś złego. Panowała cisza, przesycona atmosferą przygnębienia. Bladość na twarzy

siedzącej przy biurku pielęgniarki z nocnej zmiany nie była bladością, jaką powoduje

zmęczenie.

– Co się dziś ze wszystkimi dzieje? – spytała, gdy inna pielęgniarka szybko wybiegła z

pokoju.

– Nadja umarła. We śnie.

background image

– To niemożliwe. To nie może być prawda!

– Niestety. Doktor Wentworth i doktor Lomax byli u niej w nocy. Podejrzewali atak

serca, ale to nie było to; po prostu odeszła. Teraz rozmawiają z panną Menzies. Mogę cię

zapewnić, że wszyscy jesteśmy wstrząśnięci.

– Mój Boże! Po tym wszystkim, co przeszła... A Yasmin?

– Prawie nic nie mówi. Podejrzewam, że te dzieci musiały się nauczyć dawać sobie radę

ze śmiercią, ale my nie jesteśmy w stanie zrozumieć, jak one ją przeżywają. Koniecznie

jednak musimy się nią zaopiekować – prędzej czy później jakaś reakcja nastąpi...

Usłyszały pukanie do drzwi i wszedł Peter.

– Dzień dobry, Lauro. Wiesz już? – spytał ponuro. Bliska łez, skinęła głową.

– Tak, ale nie mogę w to uwierzyć – wydusiła.

– Jak wszyscy. Uważamy, że była to niewydolność serca, a wczorajszy incydent miał z

nią jakiś związek. Jestem o tym przekonany.

Starała się nie myśleć o rozmowie z poprzedniego wieczora i odezwała się spokojnie:

– Kiedy Yasmin pogodzi się z utratą Nadji, będziemy musieli spróbować dowiedzieć się

od niej, czy wie więcej o tej sprawie niż my.

– Za wcześnie na to, Lauro. Trzeba będzie poczekać.

Otworzyła już usta, chcąc coś powiedzieć, jednak zrezygnowała.

W całym szpitalu zapanowała ciężka atmosfera. W dwa dni później do Laury, zajętej

przyklejaniem karteczek identyfikacyjnych na probówki z moczem, podeszła Molly James.

– Yasmin chce rozmawiać z tobą i z doktorem Wentworthem.

Oboje udali się do dziewczynki, usiedli przy jej łóżku na stołeczkach i zasunęli parawan.

Yasmin wyglądała blado i bardzo mizernie. W ręce ściskała otwartą kopertę.

– Chciałaś nam o czymś powiedzieć, Yasmin? – zapytał łagodnie Peter.

Skinęła głową i wręczyła mu kopertę.

– To było w szafce Nadji. Dla mnie – oznajmiła cicho.

– Czy na pewno chcesz, żebyśmy to przeczytali? W jej oczach pojawiły się pierwsze tego

dnia łzy. – Tak... Tak.

Peter spojrzał na dziecięcy charakter pisma z posępną miną. Na jego skroni widać było

pulsującą żyłę. Po dłuższej chwili wstał i powiedział Yasmin, że wkrótce wrócą, żeby z nią

porozmawiać.

W służbowym pokoju Peter oparł się ciężko o blat biurka. Wyciągnął z koperty kartkę i

rozłożył ją.

– Spróbuję przetłumaczyć ci słowa Nadji – oznajmił wzruszonym głosem i zaczął czytać:

Yasmin, moja najlepsza przyjaciółko!

Kiedy będziesz czytała ten list, mnie już na tym świecie nie będzie. Muszę ci jednak

wyjaśnić, dlaczego nie mogłyśmy rozmawiać z sobą jak dawniej. Pamiętasz, jak do naszej

wioski przyszli żołnierze. Zabili wielu naszych, w tym moich rodziców. Schowałam się na

strychu, ale szybko mnie znaleźli i kazali pójść do sypialni. Była pusta, bo wszystkie meble z

powodu zimna spaliliśmy. Oni byli pijani, Yasmin, i rzucili mnie na podłogę, i wbili straszne

background image

rzeczy, których nie rozumiem. Potem zostawili mnie we kiwi. Nie wiedziałam, co się stało.

Chyba to był gwałt, bo słyszałam o tym kiedyś w szkole. Nie mogłam o tym z nikim

rozmawiać, nawet z tobą. Za bardzo się tego wstydzę.

Czułam się brudna z tego powodu. Krwawienie ustało na trochę i znowu wróciło. Kiedy

przyjechałyśmy do Szkocji, bałam się, że lekarze odkryją to i nie wiedziałam, co zrobić. W ten

straszny dzień, gdy doktor Wentworth powiedział, że mnie zbada, krew znowu była. Myślę, że

to choroba od tego, co mi zrobili ci żołnierze. Tak się bałam, że nie mogłam przestać krzyczeć

i chciałam, żeby moja mama była przy mnie. Chciałabym zasnąć na zawsze. Przepraszam, że

zepsułam naszą przyjaźń, droga Yasmin. Byłyśmy kiedyś szczęśliwe, nie zapomnij o tamtych

dniach. Czuję się bardzo chora, ale nie potrafię powiedzieć, co mnie boli. Może kiedyś znowu

zobaczę moich kochanych rodziców. Bardzo bym chciała. Modlę się, żebyś mogła kiedyś

wrócić do naszego kraju.

Twoja na zawsze wierna przyjaciółka, Nadja.

Zapadła przejmująca cisza. Laura poczuła dławienie w gardle, a jej oczy wypełniły się

łzami. Przez dłuższą chwilę nie była w stanie wydusić z siebie słowa, aż wreszcie z jej ust

wydobył się urywany szept:

– Po prostu... nie wiadomo, co powiedzieć... prawda? – Zagryzła wargi i sięgnęła po

chusteczkę.

Peter pokręcił głową, patrząc kamiennym wzrokiem w przestrzeń.

– Mój Boże, te zbiry...

Kiedy wrócili do Yasmin, dziewczynka już znacznie łatwiej rozmawiała na temat Nadji.

– Żeby tylko coś mi o tym powiedziała... To takie małe dziecko... Była jedynaczką, a jej

rodzice byli miłymi, nieśmiałymi ludźmi i nigdy nie rozmawiali z nią o tym, co powinna

wiedzieć. Ja nie mogłam, bo ona by się tym przejęła, a jej rodzice by mnie chyba potępili.

Laura uśmiechnęła się do niej słabo.

– To był za duży ciężar dla tej biednej dziewczynki. Yasmin, obiecaj, proszę, że od teraz

będziesz nam mówić o wszystkim, co cię martwi. Wiem, że jesteś o cztery lata starsza od

Nadji, ale nie zamykaj się przed nami. Jesteśmy tu po to, żeby ci pomóc.

Peter kiwał głową w milczeniu, czując niewątpliwie, że w takiej chwili to Laura powinna

przekonać Yasmin o ich współczuciu i zrozumieniu.

Po upewnieniu się, że dziewczynka pokonała już największy szok i zaczyna przejawiać

oznaki powrotu do równowagi, Molly przyniosła jej trochę ciepłego mleka oraz biszkopty i

przejęła nad nią opiekę. Usiadła przy dziewczynce i opowiadała jej o tym, jak piękna jest

Irlandia, a zwłaszcza County Down, z którego sama pochodzi.

Peter poszedł potem z Laurą na lunch, co uznała za przejaw nadopiekuńczości. Oboje nie

mówili wiele. Pili już kawę, kiedy zapytał:

– Poszłabyś ze mną wieczorem na drinka?

Serce zabiło jej szybciej, lecz milczała. Nagle położył rękę na jej dłoni i usłyszała pełen

troski głos:

– Ale tylko wtedy, jeśli naprawdę chcesz. Pomyślałem, że może odwróciłoby to twoje

background image

myśli od Nadji, choć na chwilę.

Uśmiechnęła się, a on wpatrywał się w linię jej warg.

– To bardzo miło z twojej strony, Peter. Może to i niezły pomysł.

W jego oczach pojawił się błysk, dzięki któremu z twarzy znikł wyraz napięcia.

– W takim razie spotkamy się przy wyjściu o ósmej, jeśli ci to odpowiada.

– Dobrze.

Pojechali do małego zajazdu na przedmieściach Brory. Wieczór był chłodny, ale prawie

bezwietrzny – gładka powierzchnia jeziora lśniła srebrzyście. W drodze rozmawiali o

krajobrazach oraz zwierzętach i roślinności tej części Szkocji; chcieliby poznać ją bliżej.

– Byłoby wspaniale dostać dwa tygodnie urlopu na zwiedzenie tej cudownej okolicy –

roześmiał się Peter.

– Myślałam już o tym. Wycieczka wozem cygańskim ciągniętym przez konia! Chyba

można coś takiego wynająć, jak barkę rzeczną. Zresztą oba te środki transportu dobrze

kojarzą się ze spokojem.

Zatrzymali się przed małym budynkiem pokrytym dachówką, z uroczymi okiennicami

ożywiającymi biel ścian. Wewnątrz było ciepło i przytulnie, a kiedy usiedli we wnęce sali, na

starej dębowej ławie przy oknie, ich oczom ukazała się sosnowa aleja, u której wylotu widać

było niewielką piaszczystą plażę odległego krańca jeziora.

Zamówili wino i Peter, wpatrując się w swój kieliszek, odezwał się cicho:

– Zaprosiłem cię tu między innymi dlatego, że chciałem cię przeprosić za moje

nietaktowne uwagi w sprawie Nadji. Nie miałem prawa wymagać, żeby ktokolwiek

przewidział to, co się stało. Wszyscy mieliśmy mnóstwo innych kłopotów. – Westchnął

ciężko. – Często przychodzi mi na myśl, że moje własne problemy utrudniają mi ocenę

sytuacji... – Obracając w palcach na wpół opróżniony kieliszek, zamyślił się, jakby

podejmował jakąś decyzję.

Rozumiała, że nie ma prawa go ponaglać. Po dłuższej chwili odezwał się znowu:

– Widziałem w Bośni straszne rzeczy, o których lepiej, żebyś nie wiedziała... i czuję, że w

pewnym sensie dla tego biednego dziecka lepiej, że tak się stało. Zbyt wiele widziała i

wycierpiała w tak młodym wieku, żeby mogła całkowicie odzyskać równowagę psychiczną...

– Zapewne masz rację, tym niemniej to takie okrutne, że jej życie, oraz tak wielu innych

młodych ludzi, zostało brutalnie przerwane... – Urwała, gdy dotarł do niej sens własnych

słów, i wzruszenie ścisnęło ją za gardło.

– Lauro, proszę, nie płacz – powiedział, widząc gromadzące się w jej oczach łzy. Podał

jej nieskazitelnie czystą chusteczkę, którą wytarła policzki.

– Przepraszam cię, Peter. Po prostu miałam dzisiaj ciężki dzień. Przede wszystkim nie

powinnam ci była mówić o mojej wizycie w Bośni, tylko że...

Opowiedziała mu, jak brat namówił ją, by z nim pojechała, i o tym, jak bardzo chciał tam

wrócić po skończeniu studiów, a potem o jego tragicznej śmierci i kryzysie małżeńskim

rodziców. Mówiła drżącym głosem, a mimo to poczuła się znacznie lepiej, gdy już to z siebie

wyrzuciła.

background image

Słuchał jej z pełnym zrozumienia wyrazem twarzy i kiedy skończyła, odezwał się

łagodnie:

– Lauro, powrót do kraju pomógł mi w jednym: uświadomić sobie, że wojna nie jest

jedyną przyczyną ludzkiego cierpienia. W ogniu dział i spadających na głowę bomb jakoś

zapomina się o wszystkim, co w normalnym świecie jest złe.

Stopniowo przeszli do mniej przygnębiających tematów i później, kiedy w drodze do

samochodu ujął ją opiekuńczo pod rękę, jego bliskość sprawiła, że przez moment zapomniała

o mrocznych stronach życia. Odprowadził ją do drzwi jej pokoju.

– Stokrotne dzięki za wieczór, Lauro. Było mi niezmiernie przyjemnie. – Uśmiechnął się

do niej.

– Mnie też.

– Mam też nadzieję, że wybaczyłaś temu bezmyślnemu i nieznośnemu facetowi?

Nie zdawała sobie sprawy, że Peter, patrząc na jej twarz rozjaśnioną poświatą księżyca,

na chwilę zapomniał o zrodzonej z rozpaczy pustce w sercu – na co stracił już nadzieję.

Zastanowił ją wyraz jego twarzy i kiedy ich oczy się spotkały, pochyliła lekko głowę i

odpowiedziała pojednawczo:

– To był miły wieczór. I zapomnij, proszę, o naszym... nieporozumieniu. Ja też

zachowałam się niewłaściwie. Ostatnio wszyscy byliśmy zdenerwowani. Może po pogrzebie

Nadji wszystko ułoży się lepiej ujął jej dłoń i pocałował.

– Kto wie? Może uda się to powtórzyć w bardziej sprzyjających okolicznościach.

W dwa dni później, po skromnej ceremonii, Nadja została pochowana na cmentarzu przy

kościółku w St Callans.

Ranek był rześki i pogodny, po jasnym niebie przesuwały się białe chmury, jakby świat

ż

egnał młodziutką Bośniaczkę wiosną, którą w swym życiu widziała tak niewiele razy. Wieść

o śmierci dziewczynki rozeszła się szybko i na pogrzebie zjawiło się wielu ludzi, a ich kwiaty

przykryły jej grób. Yasmin zachowywała się dzielnie i po położeniu dwóch czerwonych róż

na trumnie odeszła z godnością, zatopiona we wspomnieniach.

Minęły jeszcze dwa tygodnie, nim panujące w Lodge przygnębienie zaczęło się nieco

rozpraszać. Panna Menzies przeniosła Yasmin do jednoosobowej sali i teraz, kiedy

dziewczynka poczuła się lepiej, radość na jej twarzy była dla wszystkich wystarczającą

nagrodą.

Pewnego dnia panna Menzies ściągnęła wszystkich na ziemię wiadomością, że

następnego dnia zostaną przywiezieni kolejni pacjenci.

– Nie martwcie się – zwróciła się do Laury i Gemmy, zobaczywszy ich zaniepokojenie. –

Nie wpłynie to na pracę zespołu. W każdym razie, z pewnością jeszcze nie w tym wypadku.

Doktor Wentworth być może przyjmie jeden czy dwa nagłe przypadki na oddział Hiacynt, ale

przecież na to jesteśmy przygotowani, a oddział jest pusty.

To prawda, tym razem bezpośrednio nie odczują przyjęcia nowych pacjentów. Kiedy

jednak wkrótce dowiedziały się, że w niedługim czasie należy spodziewać się kolejnych, ich

niepokój wzrósł.

– Będzie musiała zatrudnić więcej personelu – stwierdziła, nie owijając w bawełnę,

background image

Molly. – Przy tylu nowych pacjentach dwie czy trzy osoby to za mało. Przypuszczam jednak,

ż

e nie będzie to łatwe. Nie każdy chce pracować na takim pustkowiu.

– To zrozumiale – mruknęła Laura, sprawdzając z listą rosnący powoli stos pościeli, którą

liczyła Molly.

– Przy okazji: czy wiesz, że oprócz basenu będziemy mieć tu niedługo prawdziwe

centrum sportowe z odpowiednim wyposażeniem?

– Cóż, muszą jakoś się starać, żeby nas tu zatrzymać, no nie?

Po ułożeniu bielizny pościelowej Laura zwolniła Molly i Pearl na drugie śniadanie i

wróciła do służbowego pokoju. Sprawdzała jadłospisy swoich pacjentów, kiedy rozległo się

energiczne pukanie do drzwi i wszedł Peter. W ciemnym garniturze, który miał na sobie po

raz pierwszy, wyglądał bardzo uroczyście.

– Jak widzę, jesteś zajęta – powiedział z uśmiechem, zerkając na zasłane papierami

biurko.

– Trochę. Mogę w czymś pomóc?

Podszedł do okna i popatrzył na zachmurzone niebo.

– Mgła. Prawie nie widać drugiego brzegu jeziora.

– Stał bez ruchu dłuższą chwilę, potem nagle odwrócił się i uśmiechnął smutno. –

Przepraszam, byłem daleko stąd... – Przybrał pozę prowokującego cały świat nastolatka. –

Tak, myślę, że naprawdę mogłabyś pomóc.

Niski głos, z lekkim szkockim akcentem, oraz intrygujący zapach wody po goleniu, jaki

poczuła, gdy Peter pochylił się ku niej, sprawiły, że wszystko przestało się liczyć.

– Rozmawialiśmy wczoraj ze Stevem Lomaxem o zorganizowaniu w naszym przyszłym

klubie recitali muzycznych...

– Podejrzewałam, że nie przyszedłeś tu po prostu na herbatę – roześmiała się. – Nie,

przykro mi, ale na mnie nie liczcie!

– Ależ, Lauro. Przecież grasz na pianinie i moglibyśmy zorganizować mały koncert dla

naszych pacjentów.

– Nie, Peter.

– To szkoda. Wpisałem już twoje nazwisko do programu.

– To je skreśl – rzuciła szybko. – Nie mam zamiaru kompromitować się przed ludźmi. To,

ż

e kiedyś miałam ambicje zostania pianistką, nie wystarczyło, żeby nią zostać.

Usiadł na brzegu biurka.

– Uprzedzałem Steve'a, że bez walki się nie obejdzie i muszę cię ostrzec, że żaden z nas

nie zrezygnuje. Musimy doprowadzić do tego koncertu, nawet gdyby miało nas to kosztować

ż

ycie.

– To, moim zdaniem, byłaby zbyt wielka cena. No, dobrze, jeśli to sprawa życia i śmierci,

zgadzam się, ale nie wińcie mnie, jeśli będzie straszliwa klapa.

– Dziewczyna tryskająca optymizmem – to właśnie lubię.

Po wyjściu Petera nie mogła się skoncentrować. Realizacja tego pomysłu oznaczała, że

częściej będą się spotykać, co samo w sobie nie byłoby niepokojące, gdyby nie reagowała na

jego bliskość podekscytowaniem, które ją nieco niepokoiło.

background image

Dotychczas jeszcze się to jej nie przydarzyło. Owszem, przeżyła parę krótkich flirtów

podczas praktyk szpitalnych w Londynie, ale jej ówczesne złudzenie, że – jest zakochana w

stewardzie, było w rzeczywistości raczej fascynacją nowością, poznawaniem kogoś nie

związanego z jej codziennym życiem.

Obecna sytuacja była jednak inna. Uważała, że nie pociąga Petera fizycznie, a mimo to

zachowywała się jak zadurzona gimnazjalistka. Może jednak ta nowa sytuacja będzie miała i

dobre strony. Może, spotykając go częściej poza szpitalem, odkryje w nim zwykłego

ś

miertelnika, niedoskonałego jak wszyscy inni, i wyzwoli się spod jego czaru? W istocie

zaczynała już tak o nim myśleć po owych zjadliwych uwagach w sprawie Nadji, tylko że

wtedy wybaczyła mu bardzo szybko i znowu znalazła się pod jego urokiem...

– Lauro, grasz walca Chopina, prawda?

W cztery dni później odbyła się próba koncertu, w którym zgodziło się wystąpić około

dziesięciu osób z personelu szpitala. Stremowana Laura skończyła grać i usłyszawszy

spontaniczne oklaski, rozpromieniła się z dumy. Po zakończeniu występów podano

wszystkim herbatę.

– Lauro – na twarzy Petera malował się niekłamany podziw – świat stracił w tobie wielką

artystkę!

Uśmiechnęła się.

– A w tobie wielkiego aktora! Jako Peer Gynt mógłbyś występować na najlepszych

scenach. A teraz koniec komplementów, bo mam ważne pytanie. Z cukrem czy bez? –

spytała, balansując tacą z filiżankami.

– Dziękuję, bez. Pozwól, odniosę już tacę, żebym mógł swobodnie wychwalać cię nadal.

W atmosferze podniecenia ustalono datę pierwszego koncertu. Dennis zaskoczył

wszystkich grą na małych organach elektronicznych, jego przyjaciel grał na perkusji, Gemma

brzdąkała na gitarze, a Pearl śpiewała soulowe piosenki i wszystko, czego sobie zażyczyli.

Nikt by nie przewidział, pomyślała Laura, kładąc się spać, że Lodge zbudzi się do życia w

taki sposób.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Następnego dnia Peter badał dziecko misjonarzy, brutalnie zamordowanych podczas

powstania w Południowej Afryce. Śliczny, osiemnastomiesięczny chłopczyk z uroczym

uśmiechem nazywał się Tiki, tak jak najmniejsza moneta w RPA, ponieważ urodził się bardzo

malutki. Wszystkie te informacje Peter otrzymał z Czerwonego Krzyża.

Trzy dni wcześniej umieszczono dziecko w izolatce z podejrzeniem dyfterytu, żeby

zapobiec ewentualnemu rozprzestrzenieniu się choroby. Teraz objawy nasilimy się.

Po zakończeniu badania, zdjęciu masek i fartuchów, Peter i Dennis wrócili do pokoju

pielęgniarskiego. Kiedy Laura się tam pojawiła, na widok ich posępnych twarzy uniosła brwi.

– Cześć! Nie wyglądacie na takich, których cieszy wiosna za oknem. – Po wczesnym

lunchu poszła na spacer do lasu i właśnie z niego wróciła.

– Chodzi o Tikiego, Lauro. Jestem właściwie pewien, że to dyfteryt. Jak wiesz, okres

wylęgania trwa do sześciu dni i mieliśmy nadzieję, że to nie jest prawda, ale teraz musimy

zrobić wymaz z gardła.

– Boże drogi! Jaki typ, jak sądzisz?

– Najpewniej błonica krtani. Już ma suchy kaszel, a to nie najlepiej rokuje. – Peter

podszedł do drzwi. – Nie możemy czekać na wyniki badań, trzeba zacząć leczenie

natychmiast.

– Penicylina?

– Tak, prokainowa. Wolniej się wchłania i dłużej utrzymuje w organizmie.

Po wyjściu Petera Dennis pokręcił głową.

– Bystry facet. Na początku myślałem, że to kolejne przeziębienie, zwłaszcza że dziecko

trochę kichało.

– Bez wątpienia zna się na dzieciach – przyznała Laura, przygotowując strzykawkę z

penicyliną.

– A jak ci się podobało bycie gwiazdą wieczoru? – spytał z uśmiechem.

Zarumieniła się.

– Dennis, nie zaczynaj! Mój dawny nauczyciel gry na pianinie dostałby zawału, gdyby

mnie usłyszał.

– Skromność jest zaletą, Lauro, ale trochę wiary w siebie nie zawadzi, wiesz o tym? Cóż,

kończę dyżur za godzinę, więc pójdę poćwiczyć, bo mam zamiar dać w przyszłym tygodniu

naprawdę oszałamiający występ!

– Brawo! Niektórym to dobrze!

W sobotę rano wyniki badania potwierdziły dyfteryt u chłopca i, co oczywiste, wzbudziły

podejrzenie, że pozostałe dzieci z Pierwiosnka mogły się nim zarazić, choć na razie nie

zaobserwowano u nich żadnych objawów. Peter zalecił podanie surowicy antytoksycznej

wszystkim dzieciom, po wykonaniu próby uczuleniowej.

– Trzeba wprowadzić jeden mililitr roztworu antytoksyny śródskórnie – tłumaczyła Laura

background image

młodziutkiej Pearl. – W przypadku uczulenia wystąpi wysypka, o której proszę mnie

poinformować. Idę zrobić próbę Andre.

Stan Andre powoli, lecz systematycznie się poprawiał. Był pogodnym dzieckiem i

uśmiechał się do wszystkich. Uzupełniwszy dane w karcie, Laura zajęła się wygładzaniem

prześcieradeł, kiedy pojawił się Peter i z uśmiechem podszedł prosto do łóżeczka. Na jego

widok chłopczyk zaczął radośnie kopać nóżkami.

– Ale z ciebie urwis! – Peter śmiał się, jego głos był przepełniony czułością.

Pomyślała, że nie spotkała jeszcze mężczyzny, który okazywałby tyle ciepła wszystkim

dzieciom.

– Ma się coraz lepiej – powiedziała.

– O, tak. Ale musimy zachować dużą ostrożność z powodu chorób zakaźnych, które

zaczynają się teraz objawiać. Miejmy nadzieję, że Tiki nie będzie miał ostrego ataku krupu.

Temu rodzajowi błonicy towarzyszą najgorsze powikłania.

– Też mam taką nadzieję...

Weszła Pearl i poinformowała, że dziecko, któremu robiła próbę, nie ma uczulenia.

– Dzięki Bogu – mruknął Peter. – Teraz trzeba podać powoli pozostałą antytoksynę

dożylnie i mieć przygotowaną strzykawkę z epinefryną na wypadek wstrząsu.

Od drugiej po południu Laura była wolna. Przez cały ranek mżyło, teraz jednak zza

chmur zaczęło prześwitywać słońce, więc z przyjemnością wybrała się rowerem do

miasteczka, by kupić parę niezbędnych rzeczy. Jadąc wzdłuż jeziora, zachwycała się

widokiem połyskujących w słońcu drobnych zmarszczek na wodzie i jasnozielonych,

wiosennych odrostów na gałęziach sosen. Ogarnęło ją niezwykłe uczucie wolności i nie

wyobrażała sobie, by gdziekolwiek mogło być teraz piękniej niż tu.

Po zakończeniu zakupów i odwiedzeniu wszystkich sklepików z antykami miała już

wsiąść na rower, gdy zobaczyła Petera podjeżdżającego samochodem pod jeden z większych

hoteli. Zdziwiła się i wpatrywała w niego natarczywie, pragnąc upewnić się, czy wzrok jej nie

myli, i nagle przypomniała sobie, że mówił jej, iż do Inverness lub dalej niż do Brory zawsze

jeździ wynajętym samochodem. Pomachał do niej ręką, wysiadł i podszedł do niej

energicznym krokiem.

– Cześć Lauro! Jak ci się podoba? – Wskazał na nowe, szare BMW, lśniące w słońcu

metalicznym blaskiem.

– Bardzo ładne – zachwyciła się z promiennym uśmiechem. – Samochód jest ci

zdecydowanie potrzebny. Czy nie mówiłeś, że chcesz odwiedzić rodziców w Edynburgu?

– To prawda. Pojadę, kiedy tylko zdołam wziąć trochę wolnego. Teraz jednak –

uśmiechnął się do niej – skoro się spotkaliśmy, może pozwolisz się zaprosić na herbatę do

hotelu?

– Z przyjemnością. Ale mój rower...

– To żaden problem! Schowam go do bagażnika.

– Och, nie! To świętokradztwo.

– W takim razie poproszę kierowcę szpitalnej furgonetki, żeby go jutro przywiózł do

Lodge. I tak stale kursują na tej trasie.

background image

– Jeśli jesteś tego pewien, to zgoda.

– Jestem. No to chodźmy zażyć odrobiny luksusu! Dopiero wewnątrz zorientowała się, że

hotel jest naprawdę elegancki. Dyskretna wnęka, adamaszkowy obrus i srebrna zastawa na

stole tworzyły atmosferę, w której z apetytem zjedli maleńkie kanapki z pasztetem z gęsich

wątróbek i anchois, a potem wypili herbatę z dodatkiem pysznych, rozpływających się w

ustach ciasteczek. , Peter opowiadał o swoich doświadczeniach za granicą, a później, ku jej

zdumieniu, przeszedł na tematy bardziej osobiste. Tylko wyraz oczu ujawniał prawdziwe

uczucia mężczyzny, który, rozparty wygodnie na krześle, z kamiennym spokojem na twarzy

mówił o ukochanej niegdyś dziewczynie.

– Miała na imię Marika i też pracowała dla Czerwonego Krzyża. Byliśmy bardzo

szczęśliwi. Pochodziła z lekarskiej rodziny, ale miała wykształcenie muzyczne i z zawodu

była wiolonczelistką. Grała muzykę klasyczną i od czasu do czasu, jeśli to było możliwe,

dawała koncerty. Głównie jednak chciała pomagać innym w tych trudnych czasach i

pracowała w Czerwonym Krzyżu – trochę zajmowała się udzielaniem pierwszej pomocy, ale

w zasadzie robiła wszystko, co tylko potrafiła. Zginęła razem z rodzicami pod gruzami

budynku, który został zbombardowany. Miała jeszcze siostrę, ale niewiele o niej mówiła.

Laura patrzyła na Petera, coraz lepiej rozumiejąc jego dotychczasowe zachowanie. Nagłe

wybuchy irytacji, milczenie, którym czasami odcinał się od reszty świata, i nagłe przypływy

ż

yczliwości, kiedy to był przesadnie wrażliwy na potrzeby innych – wszystko to teraz

nabierało nowego sensu.

– Tak mi przykro, Peter, nie miałam pojęcia... – powiedziała cicho. – Nie byłabym jednak

uczciwa nie mówiąc ci, że robiłeś wrażenie człowieka obarczonego niewidzialnym ciężarem.

Myślałam, że to dlatego, że napatrzyłeś się na umieranie i wojnę.

– Częściowo tak, ale najbardziej wstrząsnęła mną śmierć Mariki, a teraz jedyne, co nas

wciąż łączy, to moja miłość do muzyki... – Urwał, jednak po chwili odezwał się znowu

ż

ywszym tonem: – Nie zrozum mnie źle, proszę. Nie mam zamiaru żyć przeszłością. To

niezwykłe, ale ty też masz ogromne wyczucie muzyki. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem, jak

grasz – w jego ciemnych oczach pojawił się błysk – stwierdziłem, że w twojej muzyce jest

coś szczególnego, coś wyjątkowego i dlatego musisz robić to dalej.

Potem rozmawiali o książkach i teatrze, a także o cudownej przyrodzie północnej Anglii.

Kiedy dojeżdżali do Lodge, Laura pomyślała z żalem, że czas zbyt szybko mija. Ciemność i

drobny deszczyk, który znów zaczął mżyć, wzmogły jej poczucie samotności we dwoje. Peter

zatrzymał samochód i kiedy odwrócił się, by na nią spojrzeć, jego twarz, choć ukryta w

cieniu, wydawała się w nikłym świetle gwiazd bardziej delikatna i łagodna.

– Dziękuję ci, Lauro. To była najprzyjemniejsza wyprawa, na jakiej byłem. Mam

nadzieję, że tobie też było miło.

– Dziękuję ci, Peter – powiedziała z uśmiechem. Kiedy ją objął, nie była w stanie się

oprzeć; właściwie od dawna za tym tęskniła. Serce biło jej szybko, a wargi odpowiedziały na

jego pocałunek, który przypieczętował ich przyjaźń – mógł bowiem tylko to oznaczać, jak

powiedziała sobie w duchu.

– Nie każda dziewczyna tak uprzejmie słuchałaby moich narzekań, Lauro. – Uśmiechnął

background image

się i powoli opuścił ramiona, jakby chciał przerwać narosłe między nimi napięcie. – Twoja

przyjaźń wiele dla mnie znaczy. Jeszcze raz dziękuję.

Te słowa upewniły ją, że nie miał zamiaru wywoływać w niej tak namiętnej reakcji.

Zażenowana otworzyła drzwi i wysiadła, nie zauważając, że Peter zdążył już podejść, by jej w

tym pomóc.

– Mam nadzieję, że przyjemnie spędzisz resztę wieczoru. Ja muszę wrócić na oddział i

sprawdzić, jak czuje się Tiki, więc do jutra.

Spojrzał jej w oczy i szybko odwróciwszy się, usiadł za kierownicą.

Nie miała najmniejszej ochoty na rozmowę z kimkolwiek, więc resztę wieczoru spędziła

samotnie, przeżywając na nowo całe spotkanie. Nigdy nie zapomni tej wyprawy, a zwłaszcza

tego pocałunku.

Dopiero następnego dnia Laura przypomniała sobie, że wcześniej przyjęła propozycję

Petera, aby wybrać się kiedyś na koncert do Inverness.

Przez cały dzień zresztą jej myśli krążyły wokół Petera, choć nie miała wiele okazji, by

go spotkać.

Panna Menzies trzymała rękę na pulsie i regularnie odbywała spotkania z personelem,

nawet jeśli czasami miały one miejsce poza godzinami pracy. Zatrudniała też stopniowo

kolejnych pracowników, co pozwoliło personelowi Pierwiosnka i Hiacynta trzymać się z dala

od problemów całego szpitala i kontynuować pracę zespołów.

Tę sprawę właśnie poruszyła Gemma, kiedy piły razem kawę podczas przerwy.

– Wiesz, że panna Menzies ma zamiar awansować którąś pielęgniarkę na siostrę

oddziałową? – I zauważywszy roztargnienie koleżanki, spytała: – Hej, Lauro, co ty robiłaś w

nocy, że jesteś taka nieprzytomna?

Laura miała nadzieję, że jej rumieniec nie jest zbyt widoczny. Nagłe przeskakiwanie z

tematu na temat uznała za paskudny zwyczaj.

– W rzeczywistości poszłam spać wcześnie. Nie zauważyłaś, że często im. więcej snu,

tym gorzej się człowiek czuje następnego dnia?

– Jak się nad tym zastanowić, to prawda. Wracając do sprawy, co o tym sądzisz?

– Właściwie nie zastanawiałam się nad tym – odpowiedziała i przez głowę przemknęła jej

myśl, że gdyby dostała tę pracę, prawdopodobnie usunięto by ją z zespołu, a to oznaczałoby

koniec pracy z Peterem.

– Pracowałaś już jako siostra oddziałowa, prawda? – ciągnęła Gemma, zajęta dolewaniem

kawy w momencie, gdy Laura kątem oka dostrzegła Petera gawędzącego w pobliżu z Joan

Barnard. – Lauro, dobrze się czujesz?

– Eee... Tak, dziękuję, dobrze. O czym mówiłaś? Gemma jęknęła i powtórzyła pytanie.

– Tak, przez krótki czas byłam oddziałową – potwierdziła. – Podobała mi się ta praca.

– Mogłybyśmy stanąć do konkursu.

– Pomyślę o tym – odparła i zmieniła temat.

Po powrocie na oddział poszła prosto do Tikiego. Mimo podania leków, objawy choroby

nasilały się. Oddech dziecka był świszczący i urywany. Kiedy starała się ułatwić mu

background image

oddychanie, do sali wszedł Peter.

– Obawiam się, że te duszności źle wróżą. Chyba będziemy musieli zrobić tracheotomię,

ż

eby usunąć błony dyfteryczne.

– Biedny mały – mruknęła ze współczuciem. – A może, niezależnie od choroby, ma

jakieś ciało obce w drogach oddechowych?

– Nie. Przebadałem go dokładnie wczorajszego wieczoru, kiedy przyszedłem tu z tego

właśnie powodu. Nie ma jednak żadnej poprawy.

Towarzyszyła Peterowi podczas obchodu. Na końcu odwiedzili Yasmin. Leżała w łóżku i

na ich widok szybko schowała cos' pod poduszkę. Peter przywitał ją jak zwykle, potem

jednak mówił do niej powoli i wyraźnie po angielsku, kolejny raz dziwiąc się, że dziewczyna

rozumie już tak wiele.

– Wstaniesz dziś z łóżka? – spytał ciepło.

– Tak – potwierdziła, choć ze smutkiem. – Dziś w nocy... śniła mi się Nadja...

Rozpłakałam się... Trzymam jej list pod poduszką.

Laura ujęła dłoń dziewczyny.

– Rozumiemy, kochanie. Ona też myśli o tobie, wiesz o tym.

Tymczasem Peter przyglądał się czerwonym plamom na ramionach Yasmin.

– O Boże, to może być świerzb. Na szczęście nie kontaktowała się z innymi pacjentami. –

Odsłonił koc i obejrzał tułów, nogi i pachwiny. W języku Yasmin zapytał, czy wysypka jest

dolegliwa i dowiedział się, że jest trochę bolesna. Ze współczującym uśmiechem przeszedł

znów na angielski. – Nie martw się, Yasmin, wkrótce się jej pozbędziemy.

– Czy mogę teraz wstać z łóżka?

– Tak, tylko przez jakiś czas nie możesz wychodzić z pokoju i kontaktować się z innymi

osobami.

Po umyciu rąk wyszli z pokoju i Peter poinstruował Laurę, w jaki sposób zwalczyć tę

chorobę.

– Najpierw gorąca kąpiel całego ciała, potem natrzeć skórę dwudziestopięcioprocentową

maścią siarkową, a po dwudziestu czterech godzinach powtórzyć kąpiel. Trzymaj kciuki, żeby

nie doszło do nawrotu.

– Cały kłopot w tym, że nie mamy pojęcia, z czym się mogli wcześniej zetknąć, i

pozornie wydaje się, że te choroby ujawniają się wtedy, kiedy tylko zapewni się im

przyzwoitą opiekę i wyżywienie.

– Nie zapomnij też o tym, że codzienne mycie całego ciała jest niezbędne. Ubranie i

pościel muszą zostać zdezynfekowane i wysterylizowane oraz zmieniane codziennie. Jeśli

Yasmin skontaktuje się z jakimś innym pacjentem, trzeba zastosować wobec niego te same

ś

rodki.

– O ile wiem, od śmierci Nadji wolała być sama, więc chyba unikniemy

rozprzestrzenienia się świerzbu.

– Poinformuję natychmiast komisję do zwalczania zakażeń wewnątrzszpitalnych. To

drugi przypadek choroby zakaźnej w tym tygodniu, licząc dyfteryt. Trzeba zastanowić się, co

zrobić, żeby nie stracić nad tym kontroli.

background image

Otworzył drzwi od służbowego pokoju; nagle zatrzymał się, jakby nieoczekiwanie

przypomniał sobie o czymś, i dodał:

– A przy okazji: wszyscy, bez których szpital może się obejść, są zaproszeni dziś

wieczorem na przyjęcie zaręczynowe, a jednocześnie pożegnalne, bo chodzi o jednego ze

stażystów, który jutro wyjeżdża na sześciomiesięczny kurs. Jego narzeczona, która właśnie

skończyła staż w Aberdeen, jedzie razem z nim, a potem poszuka odpowiedniej pracy. Mam

nadzieję, że gdzieś w okolicy.

– To miłe. Słyszałam nieco o tym romansie. Zdaje się, że była to miłość od pierwszego

wejrzenia. – Oczy jej rozbłysły.

– Zdarza się! – Roześmiał się, wchodząc do pokoju, i zawołał za odchodzącą Laurą: – To

będziesz mogła przyjść czy nie?

– Nie widzę przeszkód! – odkrzyknęła, opanowując radość, że jemu widocznie zależy na

jej obecności. Jednak po chwili, wpisując chorobę Tikiego do rejestru zakażeń, poczuła

rozdrażnienie. Czy nie wiąże zbyt wiele nadziei z tym mężczyzną? Przyjaźń to wspaniała

rzecz. Dlaczego ma to jej nie wystarczyć? Dlaczego wzmianka o czyichś zaręczynach

sprawia, że poddaje się szalonym marzeniom, by razem z Peterem przeżyć te same, błogie

chwile?

Wpisała przypadek Yasmin i z westchnieniem zamknęła zeszyt. Prędzej ją piekło

pochłonie, niż pozwoli, by Peter Wentworth zawrócił jej w głowie. To szaleństwo. Na pewno

są tu inni mężczyźni, którzy nie będą igrać jej uczuciami jak on.

Przyjęcie rozpoczynało się o dziewiątej, więc miała dość czasu, by wziąć prysznic i

przebrać się. Potem, stojąc przed dużym lustrem, wygładziła miękkie fałdy zakrywającej

kolana brzoskwiniowej sukienki z jedwabiu, dopasowanej na górze i bez ramiączek. Lekko

zmarszczyła czoło, nie mogąc się zdecydować, czy złoty naszyjnik i kolczyki, jakie dostała od

rodziców, nie są zbyt eleganckie. Doszła jednak do wniosku, że jeśli rozpuści włosy, nie będą

tak bardzo rzucać się w oczy.

Umalowała się starannie, po raz drugi tego dnia uperfumowała i włożyła sandałki na

wysokich obcasach. Jeszcze tylko wybrała małą torebkę z łańcuszkiem na ramię,

wygodniejszą na tego typu przyjęciu, gdy talerz i szklankę trzeba trzymać w rękach, i mogła

iść.

Była trochę zdenerwowana. Perspektywa spotkania Petera na uroczystym przyjęciu

wprawiła ją niemal w panikę. Szkoda, że nie potrafi się zachowywać tak jak on: swobodnie,

ale z dystansem. Cóż, nic nie mogło powstrzymać szalonego bicia serca, gdy myślała o tym,

ż

e z nim zatańczy, jak i o tym, że znowu z nim porozmawia...

Pomyślała, że chyba traci rozum i na pewno brak jej silnej woli. Upewniwszy się, że

włożyła do torebki klucz od swego pokoju, zeszła na dół do klubu sportowego, gdzie

przyjęcie było już w pełnym toku. Zdumiewające, co potrafi zdziałać w parę godzin grupa

ludzi – obejmująca też parę osób z klubu muzycznego. Dennis przechodził sam siebie w grze

na elektronicznych organach, jego przyjaciel – na perkusji, a ktoś nie znany jej osobiście

zupełnie nieźle grał na gitarze elektrycznej.

background image

– Cześć, Lauro! – zawołała Gemma. – Tak się cieszę, że jesteś. Nie znam połowy ludzi!

– Witajcie, dziewczęta! Czego się napijecie? – przywitał je gospodarz z narzeczoną u

boku. Kątem oka Laura dostrzegła Joan Barnard, tańczącą ze Stevem Lomaxem.

– Laura! – Peter, ubrany jak większość mężczyzn w ciemny garnitur, pojawił się przed

nią z uśmiechem na ustach. – Wspaniale, że przyszłaś! Zatańczysz?

Zaskoczona, nie miała czasu przypomnieć sobie, czego się miała wystrzegać, zwłaszcza

słysząc kolejne słowa Petera.

– Wyglądasz olśniewająco. Wprost nie dowierzam własnym oczom, przecież godzinę

temu widziałem cię w pracy!

– Myślę, że mniej niż godzinę. Wiesz, my, dziewczyny, musimy być szybkie!

Tańcząc później z Timem Hudsonem, z wysiłkiem starała się słuchać, co on mówi,

bowiem cały czas czuła obecność Petera, choć tańczył z kimś innym. W pewnej chwili zbliżył

się do nich ze swoją nową partnerką i powiedział:

– Za dwie minuty mam wygłosić gratulacje. Tim, nie zapomnij udzielić mi wsparcia!

– Nie martw się, Peter, wesprzemy cię wszyscy. Przemówienie było krótkie i dowcipne.

Narzeczonych wzruszył wspólny prezent wręczony im przez pannę Menzies, której

towarzyszył nie znany nikomu, dystyngowany pan. Wkrótce znowu rozległa się muzyka.

Dennis poprosił o zastępstwo jednego z muzyków i zaprosił Laurę do tańca. Jego okrągła,

dobroduszna twarz promieniała uśmiechem.

– Wyglądasz porażająco, jeśli mogę się tak wyrazić!

– Dzięki. Ty też wyglądasz świetnie.

– Wiesz, kim jesteś? Małą kokietką!

– Ale ja naprawdę tak myślę...

Nagle muzyka zamilkła, poproszono o ciszę i ogłoszono komunikat.

– Uwaga, uwaga! Doktor Wentworth i siostra Meadows są proszeni o natychmiastowe

stawienie się na oddziale Pierwiosnek. Mogą być potrzebne jeszcze dwie osoby z zespołu, ale

o tym zadecyduje doktor Wentworth.

Na oddziale Laura szybko przebrała się w czysty strój pielęgniarski, przewidziany na

takie sytuacje. Wychodząc z przebieralni, spotkała na korytarzu Petera.

– To Tiki – wyjaśnił. – Ma sinicę i musimy mu zrobić tracheotomię. Kazałem już

przygotować salę operacyjną. Uprzedziłem siostrę instrumentariuszkę, że będziesz mi

asystować.

Laura wraz z pielęgniarką z nocnej zmiany przygotowały dziecko do operacji. Widok

sinej skóry malca i świst chwytanego z trudem powietrza przyprawiały o skurcz serca.

– Tlen mu nieco pomaga – oznajmiła cicho pielęgniarka i z zaniepokojeniem spytała: –

Czy doktor Wentworth jest gotów do operacji?

– Tak, widziałam, jak szedł na salę. Możemy go natychmiast wieźć na operacyjną.

Przeniosły dziecko na łóżko transportowe; wydawało się, że na ich oczach uchodzi z

chłopca życie. W sali operacyjnej czekano już na małego pacjenta. Kiedy anestezjolog

upewnił się, że Tiki śpi, uniósł dłoń z podniesionym kciukiem na znak, że można zaczynać.

Laura obserwowała dłonie Petera nacinające tchawicę poniżej chrząstki pierścieniowej krtani

background image

i miała nadzieję, że ta krótka operacja uratuje dziecku życie. Założono rurkę tracheotomijną i

podłączono do urządzenia odsysającego śluz.

Peter spojrzał znad maski na pracującą aparaturę.

– Dzięki Bogu, że ma solidną moc. Nareszcie – mruknął cicho, sprawdziwszy wszystko

jeszcze raz. – Na razie to wszystko. Jeśli oddychanie nie poprawi się po tym zabiegu,

będziemy musieli podłączyć rurkę tracheotomijną do respiratora, żeby rytmicznie pompować

płuca. Teraz możemy tylko czekać. – Zerknął na ścienny zegar. – Niewiele tu mamy teraz do

roboty, siostro. Czy sądzi pani, że możemy wrócić na tańce? – spytał z czarującym

uśmiechem dyżurną pielęgniarkę.

– Nie widzę przeszkód, panie doktorze – odpowiedziała zgodnie z przewidywaniami. –

Zrobił pan wszystko, co możliwe. Przypuszczam jednak, że jutro będzie pan dość zajęty –

uśmiechnęła się porozumiewawczo – więc niech pan nie traci teraz czasu, dobrze się bawi i

tak dalej! W razie jakiejś zmiany skontaktuję się z panem.

– Jest pani skarbem, siostro.

– Pochlebca! – stwierdziła sucho, ale z zadowoloną miną.

Godzinę później Laura i Peter dołączyli do szpaleru par tańczących szkockie tańce.

– Nieźle ci to wychodzi, Lauro. Nie tańczyłem tego od wieków, ale i tak nad moimi

zdolnościami tanecznymi matka zawsze załamywała ręce.

Zbyt szybko nadszedł ostatni taniec wieczoru. Kiedy Peter ją właśnie zaprosił, poczuła

przyjemne podekscytowanie. Przez cały wieczór starała się nie oczekiwać spełnienia swych

marzeń, ale teraz, gdy światła przygasły, wtuliła się w jego ramiona i poddała kojącemu

rytmowi muzyki.

– Grosik za twoje myśli – szepnął w pewnej chwili, dotykając wargami jej ucha.

– To tajemnica... – odszepnęła, wstrząśnięta dreszczem, jaki wzbudził w niej ten dotyk.

– Powiedz mi w takim razie, jak ci się podobał wieczór, nie licząc, oczywiście, przerwy

na pracę!

– Jeśli chodzi o pracę, jest znacznie lepiej, niż przypuszczałam. Myślałam, że nie będę

mogła zapomnieć o Tikim. – Spojrzała mu poważnie w oczy. – Czy nie jest z mojej strony

egoizmem spędzić wspaniale wieczór, kiedy ten mały jest tak ciężko chory?

Potrząsnął głową, uśmiechając się wyrozumiale.

– Moja droga Lauro, nikt nie oczekuje od nas przejmowania się wszystkimi problemami,

jakie ma świat, choć i tak to robimy. To jest jedna z tych sytuacji, w której zamkniemy za

nimi drzwi i będziemy straszliwymi egoistami... chociaż przez chwilę...

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Pogodna noc i świeże, rześkie powietrze stanowiły miły kontrast z rozgrzaną i nieco

duszną salą, w której odbywało się przyjęcie. Gdy wyszli, Peter niespodziewanie spytał:

– Może zmienisz buty na wygodniejsze i pójdziemy nad jezioro? Poczekam na ciebie.

– Dobrze. Będę za minutę.

I dotrzymała słowa, nie chcąc stracić ani jednej sekundy tej wspaniałej nocy. Zbyt piękne,

ż

eby było prawdziwe, pomyślała, kiedy wziął ją pod rękę i skierowali się w stronę

piaszczystej ścieżki nad jeziorem. Zza ciemnej sylwetki wzgórz wyłaniał się właśnie księżyc,

gwiazdy świeciły jasno, a ich odbicie w wodzie udawało kolekcję diamentów. Stanęli.

– To fantastyczne – szepnęła Laura, dojmująco świadoma obecności Petera przy swym

boku. Nie poruszyła się, nie odwróciła głowy. Czuła, że Peter na nią patrzy, myśląc zapewne

o dziewczynie, którą kochał i stracił. Pojęła teraz, co znaczy określenie „słodki smutek”.

Chociaż nie mogła mówić o rozstaniu, bo nie było żadnego związku, to mimo wszystko w tej

właśnie chwili, w tej niezwykle pięknej scenerii, poczuła wyjątkowo silną więź z mężczyzną,

który pociągał ją od pierwszego dnia znajomości.

Drgnęła, czując, że Peter powoli odwracają ku sobie, ujmuje jej twarz w dłonie i patrzy w

oczy.

– Muszę ci powtórzyć, że wyglądasz wspaniale – szepnął. – Taniec z tobą był dla mnie

torturą, wiesz o tym? – Położył dłonie na jej ramionach, w świetle księżyca podobnych do

alabastru. Tak dobrze znany jej, lekki uśmiech błąkał się także w jego oczach. – Myśli masz

wypisane na twarzy – dodał.

– Chciałabym je usłyszeć – powiedziała z uśmiechem.

– Myślisz, że wszystko to już słyszałaś i że nieraz mówiłem to innym dziewczynom.

Mam rację?

– No, tak...

– A więc mylisz się. Uważam, że łączy nas przyjaźń jedyna w swoim rodzaju i to się

nigdy nie zmieni. Jestem pewny, że czujesz to samo...

Wolno pochylił głowę i delikatnie dotknął wargami jej ust. Wstrzymała oddech i świat

zawirował. Nie przyciągnął jej do siebie, po prostu trzymał ją za ręce, a kiedy odsunęli się od

siebie, nie puścił jej rąk, lecz tylko z trudnym do określenia wyrazem twarzy, jakby po trosze

spodziewał się oporu, powiedział:

– I łączy nas także, Lauro, coś jeszcze, czego nie można nazwać przyjaźnią. Odnoszę

wrażenie, że nasze spotkanie było zapisane w gwiazdach. Jestem właściwie tego pewien.

Tłumiąc pragnienie przytulenia się do niego, rzekła miękko:

– Peter, nie myśl, że oczekuję od ciebie takich słów z powodu... romantycznego nastroju.

Poza tym wciąż jeszcze żyjesz wspomnieniami o Marice. Rozumiem to, naprawdę.

Przesunął wzrokiem po połyskującej tafli jeziora i znów spojrzał jej w oczy, po czym bez

słowa ją objął. Poczuła bicie jego serca przy swoim i zarzuciła mu ręce na szyję.

– Lauro – szepnął – doceniam to, co mówisz, ale życie mimo wszystko toczy się dalej.

background image

Marika i ja żyliśmy i kochaliśmy się w zupełnie innym świecie. Teraz mam zacząć żyć na

nowo. I jestem pewien, że życiem człowieka rządzi przede wszystkim miłość.

Delikatnie pogładził ją po policzku i musnął wargami jej usta, a potem powiedział cicho:

– Lauro, chodźmy do mnie, proszę. Tyle rzeczy chciałbym ci powiedzieć.

Był to moment, żeby odmówić, lecz nie zrobiła tego. Po prostu odwzajemniła uścisk jego

dłoni i ruszyli milcząc w drogę powrotną. Nie potrzebowali już słów; wystarczała im

aksamitna ciemność nocy i instynkt, jakim natura wyposażyła każde żywe stworzenie.

Nieoczekiwanie ujrzeli między drzewami stadko jeleni, które wyłoniło się po chwili na drogę.

– Nie ruszaj się – szepnął Peter. – Przestraszymy je. Będą walczyć o łanię.

Dwa potężne jelenie rozpoczęły starcie i wśród parskania i stękania napierały na siebie

potężnymi porożami. W końcu jeden poddał się i wycofał. Wówczas łania podeszła do

zwycięzcy, obejrzała go i obwąchała, a w chwilę później zwierzęta schyliły łby i wydały

dziwne odgłosy, będące jakby ostateczną akceptacją siebie, po czym zaczęły rytmicznie

stykać się łbami, odgrywając godowy rytuał. Po podjęciu decyzji nowa para pobiegła do

sosnowego lasu, znikając w nim tak cicho, jak się pojawiła, a reszta stada weszła głębiej

między drzewa.

– Po raz pierwszy widzę coś takiego – szepnęła Laura z przejęciem.

Peter uśmiechnął się.

– Z pewnością nie da się tego zobaczyć w biały dzień, stojąc w tłumie ludzi.

Uścisnął jej dłoń i poszli dalej.

– Dziękuję ci, Lauro, za cudowny wieczór – powiedział później, unosząc szklankę w jej

kierunku. Siedzieli na szerokiej kanapie w salonie jego trzypokojowego mieszkania. Peter

obejmował ją i z zachwytem patrzył na gładką skórę jej odkrytych ramion. Na moment w jego

wzroku pojawiło się wahanie, lecz szybko zniknęło.

– Tak – przyznała – to był wspaniały wieczór.

– Chciałem ci powiedzieć tyle rzeczy, ale w tej chwili niczego nie pamiętam.

Hipnotyzujesz mnie...

Podniósł jej wolną rękę do ust i pocałował czubek każdego palca, po czym wyjął szklankę

z drugiej ręki i gorąco pocałował ją w usta. Laura odniosła wrażenie, że zachłystuje się

powietrzem.

– Chodź... – szepnął.

Wziął ją za rękę i zaprowadził do drugiego pokoju, gdzie stało przykryte satynową

narzutą łóżko o królewskich rozmiarach, wygodne i kuszące. Nie panując nad sobą, szybko

zdjął jej jedwabną sukienkę, ona zaś rozpięła mu koszulę i muskała palcami jego skórę.

Wkroczyli do świata oślepiających świateł, rozedrganych zmysłów i wirujących doznań,

jak fajerwerk, który nim się wypali, wzbija się obrotowym ruchem wysoko, by w pełni ukazać

swe piękno.

Dopiero gdy wrócili na ziemię, Laura poczuła, że uczucie rozkoszy mąci jej lekki

smutek...

Peter oparł się na łokciu i odsunąwszy miękkie, błyszczące włosy z jej twarzy, dostrzegł

background image

w jej oczach łzy.

– Lauro, uspokój się. Kochanie, może to nie powinno się było teraz zdarzyć, ale tak czy

owak było nieuniknione. Chciałem, żeby ten wieczór tak się skończył, zwłaszcza kiedy cię

zobaczyłem w tej pięknej sukni. Wiem, że to, co mówię, brzmi egoistycznie, ale naprawdę nie

o to mi chodziło.

Pogłaskała go po policzku.

– Nie jestem zdenerwowana, Peter, choć czuję, że powinnam była się temu jakoś

sprzeciwić. Poza tym – dodała z pośpiechem – zapomnimy o wszystkim...

Wiedziała, że w jej przypadku to niemożliwe, musiała jednak upewnić go, że nie rości

sobie do niego żadnych praw.

– Muszę już wrócić do siebie – oznajmiła z sennym uśmiechem. – Chwała Bogu, nie

tylko my będziemy rano wyglądać tak, jakbyśmy mieli kaca!

– Chyba masz rację. Napijmy się kawy, zanim cię odprowadzę.

Rano poszła prosto do sali, w której leżał Tiki. Siostra z nocnej zmiany patrzyła na

chłopca z niepokojem. – Stan jest stabilny – odpowiedziała na pytanie Laury. – Doktor

Wentworth był tu o świcie. – Jak oddycha? – Trochę łatwiej. W tym momencie dołączył do

nich Peter. – Dzień dobry – rzucił szorstko i zajął się sprawdzaniem umocowania rurki

tracheotomijnej. – Ponieważ powietrze, którym oddycha, nie jest ogrzewane ani zwilżane

przez nos oraz gardło – powiedział, kiedy wszyscy odeszli od łóżeczka, aby nie sprowokować

niczym kaszlu ani przemieszczenia rurki – trzeba wstawić mu pod namiot czajnik z parującą

wodą. To mu ułatwi oddychanie. Lauro, przyjmij nocny raport; jestem pewien, że koleżanka

chce już pójść spać.

Laura wyszła do dyżurki, dokąd po chwili przyszedł.

– Panna Menzies powiedziała mi przy śniadaniu, że możesz awansować. Chcesz tego,

Lauro?

Wymówił jej imię tak, jakby ją pieścił. Wiedziała, o co mu chodzi, i szybko umknęła

spojrzeniem w bok.

– Nie chciałam tego, Peter. Nie starałam się o to. Ale po ostatniej... po zastanowieniu –

mamrotała – uznałam, że najlepiej...

– Nie chcę, żebyś odeszła z zespołu, Lauro. Musisz o tym wiedzieć. Dobrze nam się

pracuje od samego początku. Zmień zdanie, proszę.

Nie potrafiła oprzeć się jego prośbie.

– Dobrze, ale tylko na razie.

Dostrzegła ulgę na jego twarzy i zalała ją fala radości.

– Wyjaśnię pannie Menzies, że jesteś mi potrzebna. Te słowa dzwoniły jej w uszach przez

cały dzień, wieczorem zaś Peter znalazł ją w pokoju dla personelu i razem wypili herbatę.

– Przeglądałem rano gazetę z Inverness i znalazłem informację, że wkrótce odbędzie się

recital jakiejś dobrej pianistki. Nie znam jej, ale chyba warto zaryzykować. Pojedziesz ze

mną?

– Chętnie.

background image

– Cieszę się.

Spojrzał na nią w taki sposób, że spuściła wzrok.

– Peter – szepnęła bez tchu, zadowolona, że są sami – jeśli chodzi o ostatnią noc...

Położył palec na jej ustach.

– Nie, proszę...

Uszanowała jego życzenie i rzuciła szybko:

– Dobrze. Niestety, muszę już iść. Mam dyżur do ósmej. To na razie.

Następny wieczór okazał się nieprzerwanym pasmem sukcesów. Podczas próby

generalnej Gemma namówiła ją na zagranie w duecie, za co obsypano je komplementami.

Potem Peter zaprosił ją na drinka i pojechali do przytulnego zajazdu w miasteczku, o którym

zaczęli mówić „nasz”.

– Zamówiłem bilety na sobotni koncert, nie wymyślaj więc sobie na tę porę żadnych

zajęć. Czy możesz się wyrwać wcześniej, żebyśmy mogli spędzić razem także popołudnie?

– Chyba tak. Przy okazji, panna Menzies mówiła o kolejnym transporcie. Zatrudniła już

cztery dodatkowe pielęgniarki, które na razie są bez przydziału.

Przez jakiś czas rozmawiali o pracy i w pewnej chwili Peter zapytał:

– Czy mówiłem ci, że wkrótce zacznę prowadzić kursy angielskiego? Myślę o dwóch

grupach: dla dorosłych i dla dzieci. Ci, którzy teraz przyjadą, w większości nie znają naszego

języka.

– Jesteś miłym człowiekiem, Peter – powiedziała z uśmiechem, patrząc na jego pełną

entuzjazmu twarz. – Panna Menzies miała szczęście, że tu przyjechałeś.

Roześmiał się.

– Odwrotnie! To ja mam szczęście, że tu jestem.

– To dziwne, ale tamtego dnia, kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłam, mój szósty zmysł

podpowiedział mi, że coś się wydarzy.

– Więc już wtedy patrzyłaś w kryształową kulę? Wkrótce wsiedli do samochodu. Nim

Peter włączył silnik, odwrócił się w jej kierunku.

– Wiesz, Lauro, słuchając dziś twojej gry, uświadomiłem sobie, ile radości możesz dać

ludziom. – Wziął ją za rękę i mocnym, ciepłym uściskiem chciał jej przekazać coś, czego nie

ujął w słowa. Kiedy ruszyli, nie wypuścił jej ręki. – To niezgodne z przepisami – roześmiał

się – ale miejmy nadzieję, że tylko jelenie to zauważą.

Zapadła przyjazna cisza. Laura miała wrażenie, że to, co przeżył niedawno za granicą,

czasem przytłacza wszystko inne w jego życiu – i powoli zaczynała go rozumieć.

Perspektywa przyjęcia nowych pacjentów w nadchodzącym tygodniu sprawiła, że dni

biegły szybciej. Stan Tikiego po operacji powoli się poprawiał i mieli nadzieję, że wkrótce

będzie można odłączyć rurkę tracheotomijną.

W piątek rano, kiedy wykąpawszy Andre kończyła go ubierać, przy jej boku stanęła Pearl

i poczęła zachwycać się gaworzącym radośnie malcem.

– Czyż nie jest wspaniały? Cześć, dziecino! Kochasz ciocię Pearl, prawda, skarbie?

background image

– Czy to nie ciocia Pearl kupiła mu kolejną grzechotkę? – spytała żartobliwie Laura.

– Pod koniec miesiąca na pewno nie ja – roześmiała się Pearl. – To chyba doktor

Wentworth. Widziałam go tu wczoraj; był bardzo zadowolony z siebie. Nie on jeden zresztą

to robi. Mówiłam ci o ślicznej, białej, kędzierzawej owieczce, którą Dennis przyniósł

małemu?

Ile musiałam wykazać taktu, żeby mu ją zwrócić i przekonać, że nie jest to najlepsza

zabawka dla niemowlęcia. – Poszła odebrać dzwoniący telefon i po chwili stanęła znów obok

Laury. – O wilku mowa. Doktor Wentworth do ciebie.

– Dziękuję. – Laura podeszła do telefonu. – Słucham.

– Lauro – usłyszała głos przyspieszający bicie jej serca – muszę zaraz wyjść na zebranie,

więc nie będzie mnie na obchodzie. Gdyby były jakieś problemy, to dyżur ma doktor Lomax.

Jak się czuje Tiki?

– Spał cztery godziny bez przerwy, więc chyba lepiej.

– Dzięki Bogu i za to. Udało ci się wygospodarować czas na jutrzejszy wyjazd do

Inverness?

– Tak. Kończę o dwunastej.

– Świetnie. Myślę, że po drodze zjemy lunch we wsi i będziemy mieć czas na kolację w

Inverness.

– Nie mogę się już doczekać.

– Ja też. Zabiorę cię jutro w południe.

Powoli, by mieć trochę czasu na opanowanie się, odłożyła słuchawkę. Musi nauczyć się

nie tracić głowy na dźwięk jego głosu.

Wróciła do dzieci. Popatrzyła ze współczuciem na pogrążoną we śnie Marie, przytulającą

do siebie starą kaczuszkę. Zaczynali podejrzewać, że dziewczynka ma wadę serca i z tego

powodu w najbliższych dniach miał zjawić się w Lodge wybitny kardiolog z Edynburga,

przyjaciel Petera.

Laura odsunęła ciemne włosy z buzi dziecka, które nie budząc się ścisnęło kurczowo

zabawkę, jakby podświadomie bało się stracić swój skarb. Laura westchnęła głęboko. Biedne

maleństwo – niełatwe życie miało od początku, a teraz najprawdopodobniej – w tak ważnym

okresie rozwoju – będzie pod opieką coraz to nowych ludzi. Dlaczego dzieci muszą cierpieć

za toczących wojny dorosłych?

Sobotni poranek okazał się jasny i pogodny. Około południa Laura pospiesznie

przygotowała się na spotkanie z Peterem. Zrezygnowała z przerwy na kawę i poszła się

przebrać. Miała nadzieję, że ciemnoczerwony kostium i czarny sweterek okażą się

odpowiednim strojem we wszystkich sytuacjach, w jakich tego dnia może się znaleźć.

Przerzuciła przez ramię ciepły, biały płaszcz, włożyła do torebki jedwabny szalik, w ostatniej

chwili przypomniała sobie o perfumach, po czym zbiegła szybko po schodach.

Samochód stał już przed domem. Jej serce zabiło szybciej na widok Petera, który

natychmiast wysiadł i podszedł do niej.

– Witaj, Lauro! Mam nadzieję, że nie musiałaś gonić jak szalona?

background image

– Nie – odparła ze śmiechem, sadowiąc się w aucie. – Zdarzały się nawet chwile, kiedy

czas stawał w miejscu.

– Znam to uczucie – powiedział, kiedy ruszyli. – Muszę się przyznać, że z

niecierpliwością czekam na występ tej Rosamund Hedley. Długo mieszkałem z dala od

wielkiego świata i nie bardzo się orientuję w nowych talentach, ale zdaje się, że jest to

pianistka o międzynarodowej sławie. W każdym razie bilety na jej koncert są wyprzedane.

– Rozumiem cię. Sama nie bardzo wiem, kto teraz jest sławny. Zresztą, to wciąż się

zmienia, prawda?

– Tak. Sztuka żyje własnym życiem i chwała jej za to.

Lunch zjedli w Brorze. Przy kawie Peter nieoczekiwanie powiedział:

– Wiesz, Lauro, wspaniale mi się z tobą rozmawia. Porozumiewamy się z taką łatwością i

naturalnością... Czuję, że cokolwiek powie jedno z nas, nie jest w stanie urazić drugiego.

Niezależnie od tematu.

Wzruszył ją ten komplement.

– Odnoszę to samo wrażenie. To dziwne, ale przyjaźń nie zawsze idzie w parze z

łatwością w rozmowie. Przed przyjazdem do Lodge miałam chłopaka i teraz widzę, że w

pewnym momencie związani z sobą ludzie natykają się na jakąś barierę. Dobra atmosfera

nagle znika, i to zazwyczaj z powodu jakiegoś nieporozumienia o byle drobnostkę. W każdym

razie tak było w naszym przypadku.

– Czy to znaczy, że tamto już się skończyło?

– Na pewno. Czasami tak się szczęśliwie składa, że od samego początku wiadomo, jak to

się skończy, ale trzeba się o tym przekonać.

– To prawda...

Po wyjściu z hotelu przywitało ich słońce prześwitujące zza ciężkich, deszczowych

chmur. Podczas dalszej podróży zapanowało między nimi poczucie bliskości, które Laura

uznała za dobrą wróżbę. W połowie drogi zatrzymali się na herbatę w małym, pomalowanym

na biało domku z ogrodem pełnym hiacyntów.

W końcu dojechali do Inverness. Na przedmieściach powitała ich zatoka Moray,

połyskująca w popołudniowym słońcu. Miasto założone przez Dawida I w dwunastym wieku

zachowało rolę centrum handlowego i administracyjnego aż do dzisiejszych czasów.

Obejrzeli najstarsze budynki, pochodzące z szesnastego i siedemnastego wieku, które mimo

nowoczesnych wnętrz, służących obecnie jako biura, zachowały łupkowe dachy o łamanych

szczytach. W jednym z domów Laura ze wzruszeniem przyglądała się kominkowi, na którego

nadprożu wyryto datę: tysiąc sześćset osiemdziesiąt jeden.

– Szkoda, że nie mamy więcej czasu – westchnął Peter, wyprowadzając ją na Church

Street, jedną z najstarszych ulic miasta.

Zjedli kolację w restauracji znajdującej się w pobliżu miejskiej wieży, nie przerywając

rozmowy o otaczających ich zabytkach. Wreszcie Laura z uczuciem sytości oparła się

wygodnie o krzesło.

– Pyszne jedzenie, Peter. I wspaniały dzień. Uśmiechnął się.

– Twoja obecność to balsam na serce każdego mężczyzny – powiedział szczerze.

background image

W drodze do sali koncertowej spadły na nich pierwsze krople deszczu. Podbiegli kawałek

i ustawili się w kolejce oczekujących na wejście. Wkrótce wskazano im miejsca. Peter

zatroszczył się o program koncertu, a kiedy już usiedli wygodnie, wziął Laurę za rękę.

Poczuła przebiegającą między nimi iskrę i intensywność tego doznania pogłębiła nastrój

radosnego oczekiwania...

Ś

wiatła powoli zgasły, czerwona kurtyna rozsunęła się, orkiestra zaś wstała na powitanie

wchodzącej na estradę artystki.

Piękna, wysoka, smukła kobieta o lśniących, czarnych, wysoko upiętych włosach ukłoniła

się dystyngowanie i usiadła przy fortepianie. Szmer podziwu uciszył się, gdy tylko dyrygent

wzniósł batutę.

Pierwszym utworem było „Adagio” Bacha z „Preludium numer cztery” – jeden z

najbardziej ulubionych utworów Laury. Kiedy Peter ścisnął mocniej jej dłoń, poczuła się tak

szczęśliwa, jak nigdy w życiu. Przy pierwszych cichych akordach pochylili się nieco do

przodu, jakby chcieli przybliżyć się do magii, w jakiej uczestniczyli.

W chwilę później Peter wypuścił dłoń Laury i zesztywniał.

– Mój Boże, to ona! Nie wiedziałem, że ma sceniczny pseudonim – szepnął.

Na jego czole dostrzegła głęboką zmarszczkę, a kiedy wstrząśnięty opadł na oparcie

fotela i zasłonił twarz dłonią, ogarnął ją lęk.

– Dobrze się czujesz? – spytała z niepokojem. – Może wyjdziemy na świeże powietrze?

Potrząsnął głową, patrząc w przestrzeń.

– Nie... nie – wykrztusił w końcu. – Zaraz mi przejdzie...

Przez resztę utworu siedział z posępna miną. Laura nie odzywała się, czując, że ogarnia ją

dziwny niepokój. Nie słyszała już muzyki, lecz natrętną kakofonię dźwięków. Dopiero

podczas przerwy Peter oznajmił, że zostają na drugiej części koncertu, toteż poszli do baru

napić się czegoś chłodnego. Laura próbowała wyciągnąć z niego jakieś informacje o

Rosamund Hedley, ale dowiedziała się jedynie tego, że kiedyś ją znał i przeżył szok, kiedy

dziś niespodziewanie pojawiła się na scenie.

Wieczór stracił swój urok i Laura zapragnęła jak najszybciej znaleźć się w Lodge.

– Wracamy? – spytała z nadzieją w głosie. – Naprawdę nie mam nic przeciwko temu.

– Nie, musimy zostać do końca. Wybacz mi. Nie mogłem tego przewidzieć.

Wrócili do sali na drugą cześć koncertu. Zachowanie Petera nie uległo zmianie –

człowiek, którego pokochała, zmienił sienie do poznania. Podczas drogi powrotnej do Lodge

w samochodzie panowała napięta atmosfera. Na samym początku jazdy Peter uprzedził ją:

– Może się okazać, że będziesz musiała prowadzić. Czuję, że dostaję straszliwej migreny.

– Dobrze. Powiedz po prostu, kiedy będziesz chciał się ze mną zamienić.

Pokonywali jednak kilometr za kilometrem, a Peter wytrwale siedział za kierownicą,

zaczęła więc podejrzewać, że migrena jest wymówką. Wieczór zakończył się całkowicie

odmiennie od jej wyobrażeń; Peter nawet nie próbował jej pocałować czy dotknąć, rzucił jej

jedynie chłodne „dobranoc”.

Po raz kolejny zatopił się w niewesołych wspomnieniach z przeszłości.

– Lauro, uwierz mi, że jest mi bardzo przykro – dodał. – Gdybym wiedział, że to ona ma

background image

grać, nie pojechałbym na ten koncert. Być może później wyjaśnię ci wszystko – ale jeszcze

nie teraz. Jesteś bardzo wyrozumiała i nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem ci za to

wdzięczny.

– Nie ma o czym mówić – powiedziała spokojnie. – Mam nadzieję, że jutro poczujesz się

lepiej.

Uniosła głowę i uśmiechnęła się do niego uprzejmie, choć żegnając się z nim była bardzo

nieszczęśliwa. Nie pozwoliła sobie jednak na płacz i postanowiła potraktować cały incydent

jako pouczające doświadczenie. Po prostu musi myśleć rozsądnie. Przecież Peter tyle

wycierpiał, że nic dziwnego, iż wzruszająca muzyka i widok kogoś, kto przypomniał mu o

przeszłości, wywołała w nim tak silną reakcję.

Czy nie jest to jednocześnie kolejna wskazówka dla niej, by trzymać na wodzy uczucia?

Już dawno uległa urokowi tego mężczyzny, czy jednak dzisiejsza nagła zmiana jego nastroju

nie powinna stanowić dla niej ostrzeżenia?

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Następnego ranka nikt na szczęście nie pytał jej o wrażenia z wycieczki. Nawet jeśli ktoś

zauważył, że Peter podwiózł ją pod szpital, to i tak nic z tego nie wynikało, bo taka

uprzejmość była w Lodge czymś normalnym.

Nieco później odbyło się kolejne zebranie personelu z panną Menzies. Po omówieniu

różnych spraw zawodowych przełożona oświadczyła z uśmiechem:

– A teraz dobra nowina dla wszystkich. Skontaktowali się ze mną przedstawiciele prasy

lokalnej i krajowej. Nie wiem, czy słyszeliście, że słynna pianistka, Rosamund Hedley, daje w

tym tygodniu koncerty w Inverness, na które wszystkie bilety zostały już wyprzedane.

Niektórzy z was być może już ją słyszeli. Pani Hedley dowiedziała się – i prasa także – że w

Lodge opiekujemy się chorymi i rannymi dziećmi, między innymi z jej ojczystego kraju,

Bośni, i oświadczyła, że zamierza wystąpić na dodatkowym koncercie, z którego dochód

zostanie przeznaczony na szpital. Zarezerwowała dla nas trochę biletów i każdy, kto ma czas i

ochotę, może po nie zgłosić się do mnie. – Spojrzała na zegarek. – Jedyny kłopot w tym, że

koncert odbędzie się jutro, więc trzeba szybko się decydować.

Resztę dnia Laura przeżyła w ponurym nastroju. Jedynym pocieszającym wydarzeniem

było odłączenie rurki tracheotomijnej Tikiemu. Mieli nadzieję, że w ciągu kilku tygodni

chłopczyk wyzdrowieje całkowicie, tym niemniej leczenie winno być kontynuowane, dopóki

trzy kolejne próby nie wykażą braku maczugowca błonicy.

Petera nie spotkała, choć wiedziała, że miał dyżur. Po południu zaczęła przemyśliwać nad

tym, czy nie zadzwonić do niego i spytać o migrenę, jednak odrzuciła ten pomysł. Byłby to

jedynie pretekst, by z nim porozmawiać, a musi nauczyć się panować nad sobą. Jednakże

później, kiedy przygotowywała dzienny raport, Peter pojawił się w jej dyżurce.

– Wybacz mi, Lauro, że nie skontaktowałem się z tobą wcześniej. Jeszcze raz

przepraszam cię za wczorajszy wieczór.

– To nie ma znaczenia, Peter. Nie przejmuj się. – Wydało się jej, że po jego twarzy

przebiegł skurcz bólu, lecz szybko doszła do wniosku, że odniosła mylne wrażenie i

ś

wiadomie zmieniła temat. – Słyszałeś już o koncercie dobroczynnym pani Hedley na rzecz

szpitala?

Słowo „spochmurniał” nie oddawało nagłej zmiany wyrazu jego twarzy.

– Tak, bardzo to szlachetne – skomentował krótko. – Przyszedłem, żeby dać ci listę

operacji na wtorek po południu. Dwie z nich są dla nas. Muszę jeszcze zdecydować, co z

resztą; być może będę musiał przeprowadzić je pod koniec tygodnia, jeśli to będzie możliwe.

Niektórzy z nowych pacjentów są w złym stanie.

Wiadomość o koncercie rozniosła się lotem błyskawicy i wkrótce stało się jasne, że

koncert dobroczynny spotkał się z ogromnym zainteresowaniem. Pani Hedley oświadczyła

prasie oraz samemu księciu, że chciałaby przed wyjazdem do Londynu odwiedzić młodych

pacjentów w Lodge. Książę i pozostali członkowie szpitalnego komitetu zachwycili się tym

background image

pomysłem i naprędce podjęto działania mające nadać uroczysty charakter temu wydarzeniu.

Tej nocy Laura nie mogła zasnąć, bowiem myślami uparcie wracała do dnia spędzonego z

Peterem. Przyjemność, jaką dawało im wspólne spędzanie czasu, sprawiła, że łącząca ich

więź nabrała nowej jakości. Czy miała o tym wszystkim zapomnieć?

Jęknęła z rozpaczy, wiedząc, że zakochała się w nim, i przypomniała sobie, jak

błyskawicznie się zmienił na widok tej kobiety! Może spotkał się z nią w teatrze, powiedział,

gdzie pracuje i oświadczył, że chciałby się z nią spotkać? Może to była prawdziwa przyczyna

tego dodatkowego koncertu? To niemiła myśl, ale skoro dwoje ludzi łączyło i nadał łączy

uczucie, czyż nie jest naturalne, że jedno z nich próbuje odnowić kontakt z drugim? Może

Rosamund Hedley dowiedziała się, że Peter jest w Lodge, zanim wybrała się do Anglii?

Zakochana kobieta jest zdolna do wszystkiego. Mężczyzna także, jeśli czuje to samo.

Na myśl o następnym dniu i wszystkich honorach przewidzianych dla tej kobiety ogarnęła

ją nowa fala przygnębienia. Nie była w stanie uwierzyć, że jedynym powodem koncertu jest

chęć obdarowania szpitala. Do końca życia nie zapomni reakcji Petera w ten koszmarny

wieczór. Czy jutro zachowa się on podobnie?

Następnego dnia, w ustrojonej kwiatami recepcji, na powitanie gościa ustawili się w

szeregu książę z małżonką, członkowie zarządu szpitala, panna Menzies, Peter i większość

lekarzy oraz pielęgniarek.

Na oddziałach Pierwiosnek i Hiacynt wszystko aż lśniło w oczekiwaniu na nadejście

wielkiej chwili. Laurę poinformowano, że pani Hedley zwiedzi najpierw sale na dole i mniej

więcej po kwadransie zjawi się na górze. Poszła do pokoju pielęgniarskiego, po raz setny

chyba wygładziła załamania na swoim liliowym stroju, poprawiła włosy i włożony specjalnie

na tę okazję wykrochmalony na sztywno czepek. Z bijącym sercem udała się z powrotem na

oddział Pierwiosnek, gdzie równie zdenerwowane, ale robiące w swych strojach wrażenie

bardzo kompetentnych, Gemma i Pearl tworzyły uroczystą atmosferę, w pełnej harmonii z

obfitością kwiatów.

Kiedy w końcu całe towarzystwo pojawiło się na oddziale, Laura mogła myśleć tylko o

tym, że pani Hedley jest jeszcze piękniejsza niż na scenie. Peter przedstawił ją oczekującym

kobietom i Laura, podając rękę eleganckiej damie patrzącej na nią swymi wspaniałymi

oczami, poczuła zapach ekskluzywnych perfum.

– To dla mnie zaszczyt spotkać się z wami osobiście. – Lekko ochrypły glos był

fascynujący, podobnie jak łamana nieco angielszczyzna. Pianistka spojrzała z uśmiechem na

Petera, jednak na jego spiętej twarzy nie pojawiła się żadna reakcja, jakby nie chciał pozwolić

sobie na okazanie jakichkolwiek uczuć w obecności kobiety, która tak bardzo nim poruszyła,

ani tym bardziej – otaczającego ją tłumu. Zatrzymywali się przy każdym łóżku. Na twarzy

pani Hedley pojawił się autentyczny smutek, kiedy zobaczyła małą Marie i Tikiego.

Kiedy stanęli przy łóżeczku Andre, intensywnie przyglądała się twarzyczce dziecka, a

potem spojrzała na Petera i spytała o nazwisko malca. Usłyszawszy odpowiedź – Andre

Ovsky – uśmiechnęła się szeroko i zaczęła szybko wyrzucać z siebie słowa we własnym

języku, kiwając z zadowoleniem głową, jakby była to dla niej istotna informacja. Znów

uśmiechnęła się do Petera, potem pocałowała dziecko w czoło i ze słowiańskim akcentem

background image

oświadczyła poważnie:

– Kocham to dziecko. – Kolejny raz powiedziała coś do Petera we własnym języku, a on

ze spiętym wyrazem twarzy coś odpowiedział. Kobieta nie uśmiechnęła się więcej.

Kiedy nadszedł czas pożegnania, świta ruszyła ku drzwiom. Rosamund Hedley

ostentacyjnie podała Peterowi rękę, którą musnął ustami i szybko powiedział coś chłodnym,

oficjalnym tonem. W chwilę potem wizyta dobiegła końca i kobieta wyszła.

Laura uznała, że potwierdziły się jej najgorsze obawy. Rosamund Hedley i Peter w

przeszłości dobrze się znali, choć ich drogi rozeszły się dość dawno. Nigdy się nie dowie, jak

do tego doszło. Apatycznie wykonywała swe obowiązki, czekając na koniec dyżuru. Całe

wydarzenie uznała za jeszcze bardziej zagadkowe i ze wzrastającym przygnębieniem doszła

do wniosku, że ich krótki romans niewiele dla niego znaczy.

Po dwóch godzinach zadzwonił telefon.

– Siostro? – Taka oficjalna forma w ustach Petera nie mogła zostać przez nią nie

zauważona. – Otrzymałem wiadomość od kardiologa z Edynburga. Przyjeżdża nocnym

pociągiem i chce zbadać Marie wczesnym rankiem, bo musi jeszcze zdążyć wrócić na jakieś

ważne zebranie. Ponieważ zaplanowałem wcześniej operacje na rano, muszę je przenieść na

później. Zacznę operować dopiero o drugiej po południu.

– Rozumiem, panie doktorze. Sprawdzę, czy wszystko jest gotowe na wizytę profesora.

– Świetnie. – Zapadła krótka cisza. – Wydaje się, że wizyta Rosamund przyniosła

pożądany efekt.

– Tak. Nie zdziwiła jej wcale twoja obecność. – Nie potrafiła powstrzymać się od tej

uwagi.

– Fakt. Powiedzieliśmy sobie dość, jak myślę, żeby odnowić kontakt, jaki miałem z nią

jakiś czas temu – powiedział chłodno, jakby zirytowała go jej odwaga w poruszaniu tak

osobistych spraw. – A więc – dodał szorstko – jutro o dziewiątej spotkanie z profesorem.

Wieczorem postanowiła popływać. Musiała podjąć kilka decyzji, a pływanie dość często

pomagało jej w uzyskaniu jasności umysłu. Najważniejsze to odzyskać szacunek dla siebie –

dla własnego dobra. Pomyślała o wyjeździe z Lodge i poszukaniu pracy gdzie indziej, ale

podobał się jej ten kawałek Szkocji i nie chciała podejmować drastycznych decyzji, nim nie

znajdzie się w sytuacji bez wyjścia.

Po mniej więcej godzinie pływania wracała do siebie, kiedy natknęła się na Tima

Hudsona i Dennisa w towarzystwie dwóch pielęgniarek.

– Cześć, Lauro! – przywitał ją Tim, uśmiechając się radośnie. – Może pójdziesz z nami?

Wybieramy się właśnie do pubu. Czekamy jeszcze na Willie’ego Fergusona. Wiesz, że

wpadłaś mu w oko?

Laura spojrzała na swój stary, ciemnoniebieski dres.

– Jeśli się nie będziecie mnie wstydzić...

– Wyglądasz wspaniale, skarbie. Jest i Willie, niech sam ci powie. – Tim zwrócił się do

nadchodzącego mężczyzny. – Mam rację, stary, no nie?

William Ferguson zbliżył się do nich z szerokim uśmiechem.

– O co tu chodzi? Straciłem coś?

background image

– Przekonywałem Laurę, że świetnie wygląda, ale ty zrobisz to lepiej!

Willie rozpromienił się. Kręcone, kasztanowe włosy opadające na kołnierzyk koszuli,

okrągła twarz i świeża cera sprawiały, że wyglądał na młodszego, niż był w istocie.

– Jasne! Chodź ze mną, Lauro, pojedziemy moim samochodem. Oni są koszmarni. Niech

jadą starym gratem Tima.

Była zadowolona, że przyjęła zaproszenie. Jak to przyjemnie być znowu w większym

gronie, w beztroskiej atmosferze słuchać zwariowanych opowieści, wzajemnych docinków i

dobrodusznych ploteczek oraz żarcików o wszystkich, kto im tylko przyszedł na myśl.

Później zaczęli śpiewać i do ich chóru dołączyli pozostali goście pubu. Choć Tim i Willie pili

tylko colę, było wesoło, a wieczór okazał się tak udany, że skończył się dopiero o północy.

Willie wymógł na Laurze obietnicę, że spotka się z nim powtórnie i nawet pocałował ją na

pożegnanie, co ledwo zauważyła, bowiem czuła się śmiertelnie zmęczona i chciała jak

najszybciej znaleźć się w łóżku. Ze zdumieniem i zadowoleniem stwierdziła, że tej nocy

naprawdę zdoła zasnąć.

Następnego dnia czuła się jednak jak po przebyciu ciężkiej choroby, która odebrała jej

wszelką radość życia, entuzjazm do pracy i marzenia o przyszłości. Zbyt wiele bólu czeka ją

dzień za dniem. Nie pozostawało jej nic innego, jak patrzeć na Petera i rozmawiać z nim z

rezerwą, tak naturalną w sytuacji, gdy dwoje ludzi przeżyło coś bardzo obiecującego, a co nie

doczekało się spełnienia.

Tego przedpołudnia Laura kolejny raz poważnie rozważała możliwość wyjazdu z Lodge.

Bardzo tego nie chciała, jednak mogłaby w ten sposób skrócić męki nie odwzajemnionej

miłości... Zmusiła się, by myśleć o pracy, o profesorze, który po szczegółowym badaniu

Marie wydawał się bardzo przejęty i obiecał skontaktować się z Peterem po konsultacji z

kolegami.

Po południu Peter miał przeprowadzić dwie operacje. Jednemu z pacjentów z powodu

gangreny trzeba było odjąć przedramię aż do łokcia, drugiemu usunąć woreczek żółciowy

oraz kamienie. Podczas tej drugiej operacji nastąpiło zatrzymanie krążenia.

Napięcie na sali niesłychanie wzrosło. Peter natychmiast przestał komentować swoje

działania, co robił na użytek części personelu obserwującego operację dla celów

szkoleniowych. Na szczęście anestezjolog, z pomocą Tima, zdołał w ciągu paru sekund

wznowić akcję serca. Tim podniósł kciuk do góry i Peter kontynuował operację. Zagrożenie

zostało zażegnane, wszyscy odetchnęli z ulgą i operacja została pomyślnie przeprowadzona

do końca.

Po wywiezieniu pacjenta do sali wszyscy przeszli do pokoju pooperacyjnego, gdzie Laura

pomogła Peterowi zdjąć fartuch. Potem zdjął rękawiczki i wyrzucił je do kosza. Dopiero

kiedy nagle opadł na krzesło, zdjął czepek i przeciągnął ręką po włosach, zobaczyła na jego

twarzy ogromne zmęczenie.

– Może chcesz napić się kawy? – spytała ze współczuciem. Mimo wszystko nie potrafiła

zachować się wobec niego obojętnie.

Uśmiechnął się do niej z niewiarygodną czułością.

background image

– Nie, dziękuję, zadbaj o siebie, Lauro. Chciałbym zobaczyć się z tobą w pokoju

wypoczynkowym za dziesięć minut, jeśli dasz radę.

Umyła się, zadzwoniła na oddział Hiacynt, by sprawdzić, czy pacjent po amputacji śpi

normalnie i czy Pearl postawiła przy łóżku drugiego operowanego butlę z roztworem do

wypłukiwania żółci, a potem poszła do pokoju personelu i czekała na Petera. Była

niespokojna i spięta. Zrobiła kawę i usiadła na kanapie, mając przed sobą widok trawnika, a

nieco dalej jeziora, które szaro-metaliczny odcień zawdzięczało odbijającym się w nim

chmurom.

Peter pojawił się po paru minutach z tacą i dwiema filiżankami kawy. Spojrzał na jej

pustą filiżankę i uśmiechnął się blado.

– Pomyślałem, że chętnie wypijesz jeszcze jedną.

Ten drobny przejaw jego troski sprawił jej przyjemność. Było prawie niemożliwe, by

kiedykolwiek zdołała uodpornić się na jego urok. Reagowała na najmniejsze sygnały z jego

strony. Pospiesznie odsunęła te myśli na bok, mając nadzieję, że nie miała ich wypisanych na

twarzy. Ogarnęła ją apatia. Wiedziała, że jest blada i zaniedbana, ale nie miało to już teraz dla

niej znaczenia. Obojętnym ruchem odsunęła jedynie kosmyki włosów z oczu.

– Obawiam się – przerwał ciszę Peter – że nie mam dobrych wiadomości o Marie, Lauro.

Profesor dzwonił, kiedy byliśmy w sali operacyjnej. Chce jeszcze omówić tę sprawę z jakimś

specjalistą, jednak jest przekonany, że to poważna choroba serca, która bez interwencji

chirurgicznej może doprowadzić do śmierci w ciągu najbliższych para tygodni. Sami nie

potrafimy sobie z tym poradzić. Odpowiednie wyposażenie do takiej operacji mają tylko w

szpitalu dziecięcym przy Great Ormond Street w Londynie.

– I co zrobimy? – spytała z ukrywanym przerażeniem.

– Cóż, kiedy uzyskamy potwierdzenie diagnozy, poprosimy profesora o pomoc i

natychmiast skontaktujemy się z Great Ormond. Na razie nie wiadomo, jakie trudności trzeba

będzie jeszcze pokonać, ale jutro rano porozmawiam z panną Menzies i zaraz po otrzymaniu

wiadomości z Edynburga podejmiemy decyzję co do dalszych działań.

Upłynęły dwa dni, zanim Peter dostał wiadomość od profesora.

W czwartek, przygotowując się do ostatniego tego wieczora skoku do basenu, wyczuła,

ż

e ktoś stara się przyciągnąć jej uwagę. Na balkonie restauracji stał Peter i przywoływał ją

gestem. Ubrała się szybko i poszła na górę. Jego twarz nie pozostawiała wątpliwości, że ma

do powiedzenia coś ważnego.

– Wspaniała wiadomość, Lauro! – zawołał na jej widok. – Great Ormond jest gotów

przyjąć Marie i, co więcej, jeśli uda się nam wszystko przygotować na pojutrze, książę oddaje

nam do dyspozycji swoją cessnę i pilota, żeby przewieźć dziecko na Heathrow lub

przynajmniej na peryferie Londynu, skąd ambulans zawiezie je do szpitala.

Laura poczuła nagle ogromną wdzięczność do całego świata.

– Och, Peter, to wspaniale! Ludzie potrafią być tak niewiarygodnie uczynni. –

Uśmiechnęła się. – A więc musisz być gotów do soboty. Marie zasługuje na to, żeby

zatrzymać uciekające z niej życie.

background image

Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.

– Tak – odpowiedział. – Marie potrafi walczyć. Wygra... – Wyraźnie jednak myśli miał

zaprzątnięte czymś innym. – Muszę załatwić pewną sprawę z Rosamund Hedley i wyjazd do

Londynu stwarza mi szansę oznajmił po krótkiej przerwie.

W jej oczach błysnęła gorycz rozczarowania; uciekła wzrokiem przed jego przenikliwym

spojrzeniem, kochając go i nienawidząc równocześnie, ale po dłuższej chwili ciszy nie mogła

powstrzymać pytania:

– Peter, wybacz, że pytam, ale czy Rosamund Hedley jest dla ciebie ważna? Czy jest... ?

Czy była... ?

– Nie – przerwał brutalnie. – Nie – powtórzył zdecydowanym tonem. – Jak mówiłem,

muszę z nią załatwić pewną sprawę, i naprawdę nie mogę ci na razie nic więcej powiedzieć. –

Wyciągnął rękę i ujął jej dłoń. – Może później będę w stanie powiedzieć ci więcej, teraz

jednak sytuacja jest zbyt skomplikowana, żeby przewidzieć, jak się skończy – dodał miękko.

Potrząsnęła głową.

– Przepraszam, Peter. Nie chciałam się wtrącać. To niewybaczalne, że w ogóle zapytałam

cię o Rosamund Hedley.

Pochylił się ku niej z błyskiem niepokoju w oczach.

– Lauro – odezwał się niskim głosem – przecież jesteśmy przyjaciółmi. Nie uważam

twojego pytania za wścibstwo. O niczym innym nie marzę, niż o uporządkowaniu mojego

ż

ycia.

I to musiało ją zadowolić.

W sobotę wieczorem przed pójściem spać myślała wciąż o spotkaniu Petera z Rosamund,

która z pewnością zakończyła już swoje artystyczne tournee i wróciła do Londynu. Peter

musiał o tym wiedzieć, skoro chciał wykorzystać, jak to ujął, szansę. „Sprawa” to niezbyt

adekwatne słowo w tej sytuacji, pomyślała. Zapewne był kiedyś kochankiem Rosamund, choć

zarzekał się, że to nieprawda, ona zaś podczas swych zawodowych podróży za granicę

szukała go, wiedząc, że stracił swą narzeczoną, bowiem jest kobietą, która pokona wszystkie

przeszkody, jeśli chce coś mieć – albo kogoś.

Nie mogła znaleźć innego wytłumaczenia, a to napełniło jej serce bólem. Prędzej czy

później będzie musiała podjąć ostateczną decyzję wyjazdu z Lodge. Sytuacja stawała się nie

do zniesienia.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Następnego ranka na oddziale Pierwiosnek czekała na nią niemiła niespodzianka. Andre

miał wysoką temperaturę.

– Och, nie... – jęknęła oszołomiona, kiedy Pearl poinformowała ją o tym. Wiedząc, jak

zareaguje na tę wiadomość Peter, rzuciła się do lektury nocnego raportu. – W nocy wszystko

było w porządku, jak się wydaje, i dobrze spał – zwróciła się do Pearl. – Jesteś pewna, że

teraz ma gorączkę?

– Tak, ale dla pewności zmierzę mu jeszcze raz. Wynik był ten sam.

– W takim razie, Pearl, zrób mu chłodne kompresy na czoło i daj dużo picia. Na szczęście

doktor Wentworth ma wrócić dziś po południu.

Andre przespał cały ranek, lecz rzucał się niespokojnie. Gemma, Pearl i Laura siedziały

na zmianę przy jego łóżeczku, obserwując, czy nie pojawią się jakieś inne objawy. Jedyna

zmiana jego stanu polegała na tym, że nie chciał jeść.

– Cóż, przy takiej temperaturze to normalne – mruknęła Laura, odsuwając z czoła dziecka

mokre włoski i usiłując zachować spokój.

Peter wszedł do pokoju pielęgniarskiego dwie godziny później i przywitał się z nią dość

serdecznie.

– Dziękuję, dość dobrze – odpowiedział na jej pytanie o podróż. – Śniadanie w samolocie

było niezłe. Profesor przesyła pozdrowienia i skontaktuje się, kiedy tylko coś będzie

wiadomo. – Przyjrzał się jej badawczo. – Nie jesteś zbyt zmęczona, mam nadzieję?

Ciepły ton jego głosu sprawił, że chciała wybuchnąć płaczem i błagać go, by wyjaśnił jej,

co się stało. Czy jest mu już obojętna? Czy trwanie w nadziei, że coś zostało z ich romansu,

jest straszliwą naiwnością?

– Ani trochę. – Uśmiechnęła się do niego, pragnąc, by nie domyślił się, że ma podkrążone

oczy z powodu nie przespanej nocy.

Odpowiedział nikłym uśmiechem, który mógł oznaczać wszystko, nawet podejrzenie, że

nie do końca wierzy jej słowom. Wziął raport z nocy, przejrzał go i odłożył.

– A więc na oddziale wszystko w porządku? Moment, którego się obawiała, nadszedł.

Głęboko zaczerpnęła powietrza.

– Dziś rano Andre miał podwyższoną temperaturę. Nie ma żadnych innych objawów, tyle

ż

e jest niespokojny. Śpi prawie bez przerwy.

Na czole Petera pojawiła się głęboka zmarszczka.

– Dałaś mu jakieś leki? – spytał ostro.

– Tylko aspirynę.

Odwrócił się na pięcie, poszedł na oddział i skierował się prosto do łóżeczka chłopca.

Nim Laura stanęła obok niego, zdążył zbadać dziecko.

– O Boże, nie pozwól, żeby to był dyfteryt! Zdumiała ją rozpacz w jego głosie. Ściągnięta

bólem twarz Petera ujawniała troskę znacznie przekraczającą normalne współczucie dla

chorego.

background image

Nagle dziecko zakwiliło, później kichnęło i po chwili zaniosło się kaszlem. Przesunąwszy

ręką po jego rozpalonej buzi, Peter powiedział:

– To może być zapalenie górnych dróg oddechowych. Podejrzewałem, że to zbyt piękne,

ż

eby było prawdziwe, choć miałem nadzieję, że oprócz niedożywienia jest całkiem zdrowy.

Przypilnuj, żeby dużo pił, Lauro. Zastosujemy dziesięciodniową kurację penicyliną.

Spojrzała na niego niepewnie.

– Nie sądzisz, że powinniśmy poczekać dzień czy dwa? To może być tylko lekkie

przeziębienie. Wiesz, jak to jest z dziećmi. Jutro temperatura może już być normalna.

Odwrócił się do niej z posępnym wyrazem twarzy.

– Siostro Meadows – powiedział, z trudem panując nad sobą – byłbym wdzięczny za

niekwestionowanie moich decyzji. Czy wyrażam się jasno?

– Tak, panie doktorze, przepraszam.

Po raz pierwszy była na niego naprawdę wściekła. Uważała jego zachowanie za

apodyktyczne i niezrozumiałe, zwłaszcza że uparł się, by zostać przy łóżeczku dziecka. Gdy

wzywano go do innych chorych, kazał jej czuwać zamiast niego, a to rodziło w niej wyrzuty

sumienia, bo wiedziała, że powinna zajmować się dziećmi w poważniejszym stanie.

Dziwiąc się napadom płaczu Andre, zauważyła po pewnym czasie, że mały niemal bez

przerwy pociera pulchną piąstką o usta. Poszła do kuchni, żeby wypić herbatę i zastanowić się

nad tym faktem. Spotkała kończącą już dyżur Pearl.

– Cześć Pearl, nie miałaś nigdy dziecka, prawda? – spytała żartobliwie.

– Daj mi szansę, Lauro! Jestem mężatką dopiero od dwóch miesięcy, a pobraliśmy się

właściwie pierwszego dnia znajomości. Laura roześmiała się.

– No, tak, wszystko jasne. Cóż, trudno.

– A dlaczego pytasz?

– Chyba wiem, dlaczego Andre ma wysoką temperaturę, ale ponieważ sama nie mam

dziecka, chciałam się upewnić, że dolega mu jedynie ząbkowanie.

– A wiesz, że to bardzo możliwe! Przypomniałam sobie, że to samo było z dzieckiem

mojej siostry.

– W takim razie w porządku. Mam zamiar zaryzykować i dać mu coś na uspokojenie.

Po powrocie na oddział, rzucając w duchu wyzwanie Peterowi, dała dziecku łyżkę

słodkiego syropu anyżkowego. Andre przełknął miksturę i, zmęczony płaczem, pozwolił

Laurze dokładnie obejrzeć nabrzmiałe, zaczerwienione dziąsła. Miała rację – dwie malutkie,

ostre krawędzie pierwszych ząbków przebiły się właśnie przez śluzówkę. Niedożywienie i

brak opieki najwyraźniej opóźniły ten proces.

Gdy chłopiec zasnął, zadzwoniła do Petera, żeby go uspokoić i poprosiła, żeby przyszedł

na oddział. Zjawił się z wciąż ponurą miną, jednak gdy się przekonał, że Andre rzeczywiście

ząbkuje, zakrył dłonią oczy i pokręcił głową.

– Dziękuję ci, Lauro. Musiałem być bardzo zmęczony, żeby nie wziąć pod uwagę takiej

prostej możliwości...

Przesunął ręką po brodzie, jakby się nad czymś zastanawiał, i po chwili powiedział:

– Skoro tak, to muszę ci o czymś powiedzieć. Czy możesz przyjść do mnie wieczorem?

background image

To naprawdę jedyne miejsce, w którym możemy spokojnie porozmawiać.

Kilka godzin później, idąc przez trawnik do mieszkania Petera, nie czuła podniecenia ani

nawet nadziei. W istocie była przekonana, że Peter zamierza zatuszować swój „błąd w sztuce”

opowieścią o Rosamund Hedley. Może Rosamund i Peter chcą odnowić dawny romans i po

usunięciu istniejących przeszkód postanowili się pobrać? Nie wiedziała, czy ta kobieta jest

zamężna czy wolna, ale pomimo zaprzeczeń Petera nie przypuszczała, by miało to większe

znaczenie.

Zapukała do drzwi. Czekając na jakiś znak po drugiej stronie, poczuła się w swoich

dżinsach i bawełnianej koszulce nieatrakcyjna i bez życia.

Po chwili Peter, też w dżinsach, stanął w progu. Miał na sobie czarny sweterek typu polo,

a mokre włosy wskazywały, że właśnie wziął prysznic. Każdą cząstką ciała pragnęła, by ją

przytulił.

– Przepraszam, że musiałaś czekać. Wejdź, proszę – mówił szybko, a potem, jakby

zdenerwowany, przygładził ręką włosy. – Wybacz mój wygląd, nie zdążyłem się uczesać.

Uśmiechnęła się, choć poczuła zażenowanie, wchodząc do pokoju, w którym przeżyli

cudowne chwile.

– Czego się napijesz: wina, whisky, kawy?

– Kawy. – Bała się wszystkiego, co mogłoby pobudzić jej zmysły.

Gestem zaprosił ją do zajęcia miejsca na kanapie. Musiała wziąć się w garść, żeby

rozumieć słowa Petera, bowiem jego bliskość rozpraszała jej uwagę. On zaś siedział ze

splecionymi rękami i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w dywan, jakby zbierał myśli.

Po pewnym czasie odezwał się cicho:

– Jestem ci wdzięczny za to, że tak długo okazywałaś mi wyrozumiałość. Wiem, że

ostatnio zachowywałem się paskudnie i dopiero ta pomyłka w zdiagnozowaniu choroby

Andre uświadomiła mi, że dalej tak być nie może. – Usiadł wreszcie prosto i spojrzał jej w

oczy. – Postaram się mówić jak najkrócej. Zanim jednak zacznę, czy wybaczysz mi moje

zachowanie? Nie starczy mi słów, żeby cię za to przeprosić...

– Dobrze, zapomnij o tym.

– Cieszę się. Cóż... Mówiłem ci kiedyś, że Marika z rodzicami zginęła pod gruzami

zniszczonego bombą budynku. Pamiętasz? Nie powiedziałem ci jednak, że tym budynkiem

był szpital położniczy, a jej rodzice czekali w nim na wiadomość, bo Marika... rodziła właśnie

nasze dziecko. Jak wiesz, chcieliśmy się pobrać...

Ś

ciszył głos prawie do szeptu.

– Kiedy wiadomość o zniszczeniu szpitala się rozniosła, na pomoc ściągnęły tłumy ludzi.

Przez całą noc usuwano gruzy, kamień po kamieniu, żeby dotrzeć do tych, co przeżyli.

Niestety... – Oczy zaszły mu mgłą, lecz mówił dalej: – Była tak piękna i tacy byliśmy

szczęśliwi, że będziemy mieć dziecko...

Nagle wstał i, stając do niej plecami, zapatrzył się w oprawione srebrną ramką zdjęcie

ś

licznej, ciemnowłosej dziewczyny, którego Laura wcześniej nie zauważyła. Wreszcie

wyprostował ramiona i usiadł z powrotem na swoim miejscu.

Laura napełniła filiżankę kawą, aby rozładować napięcie. Po chwili Peter podjął opowieść

background image

spokojniejszym głosem.

– Powiedziano nam, że nie ma nadziei na znalezienie kogoś żywego, ale nie chcieliśmy w

to uwierzyć. Świtało już, kiedy komuś wydało się, że słyszy płacz dziecka.

Użyto mikrofonów i ludzie z nową energią zabrali się do odgruzowywania. Było nas ze

sto osób, mężczyzn i kobiet. Pracowaliśmy jak szaleni, bo wiedzieliśmy, że z tego morza

ś

mierci dociera jakiś znak życia.

Westchnął głęboko i zapatrzył się w przestrzeń, jakby przed oczami miał zupełnie inny

widok – straszliwych zniszczeń, które zapamięta do końca życia. Po dłuższej przerwie

odezwał się znowu.

– Po paru godzinach nasz upór i cierpliwość zostały nagrodzone. Z gruzów wydobyto

niemowlę. Człowiek niosący owinięte w ciepły kocyk maleństwo uniósł je na chwilę w górę,

jak symbol nadziei. Dziecko odwieziono szybko do szpitala, a ja znowu chwyciłem za łopatę.

W jakiś czas później wezwano mnie do szpitala, w czym nie było nic dziwnego; byłem do

tego przyzwyczajony.

Zaprowadzono mnie do sali z inkubatorami, gdzie w jednym z nich leżał uratowany

noworodek. Teraz spokojnie spał. Nie rozumiałem, dlaczego na mój widok zaczęły się szepty;

wszyscy wiedzieli, że byłem świadkiem odnalezienia dziecka, jak wielu innych zresztą, o

których będę ciepło myślał do końca życia.

Dyżurna pielęgniarka była bardzo przejęta i nagle wzięła mnie za rękę... – Uśmiechnął się

na myśl o tym. – Podejrzewałem, że reaguje zbyt emocjonalnie z powodu ciągłego życia w

stresie. Przecież wszyscy codziennie widzieliśmy tam umierających ludzi i coraz większe

zniszczenia.

W każdym razie pielęgniarka zaprowadziła mnie do inkubatora z niemowlęciem i tak

jakoś dziwnie na mnie popatrzyła. Spytałem ją, czy jestem tu potrzebny z jakiegoś

szczególnego powodu. Byłem przygnębiony i wyczerpany, marzyłem o kilku godzinach snu.

Wtedy ta pielęgniarka włożyła rękę do inkubatora, uniosła malutką rączkę, odwróciła ją lekko

i pokazała mi napis na tasiemce: Ovsky, syn. Ovsky to było nazwisko Mariki! Laura patrzyła

na niego szeroko otwartymi oczami.

– To było twoje dziecko? Twój syn i Mariki? – powtórzyła bezsensownie, nie wiedząc, co

można w takiej sytuacji powiedzieć. Po sekundzie bezwiednie objęła Petera i pocałowała go

w policzek. – Boże! Co za fantastyczne zdarzenie!

Teraz i on się uśmiechnął, przeżywając na nowo wzruszenie sprzed wielu miesięcy.

– Och, Lauro, Lauro, dlaczego nie powiedziałem ci o tym wcześniej? Dobrze jest móc z

kimś o tym porozmawiać. – Przytulił ją do siebie w odruchu radości. – A wracając jeszcze na

chwilę do szpitala... Kiedy nieco oprzytomniałem, trzymałem już syna w ramionach, a

pielęgniarka pokazywała mi z pół tuzina osób z personelu, które stały za szybą dla

odwiedzających i machały do mnie, śmiały się i płakały. Powiem ci, Lauro, że nigdy jeszcze

ż

adne dziecko nie było witane na tym świecie z takim entuzjazmem!

Laura była tak przejęta wyznaniem Petera, że zapomniała o swoich uczuciach. Nagle, w

porównaniu z dramatem dziecka, wszystko wydało się nieważne.

– I jak dałeś sobie potem radę? – spytała z ciekawością.

background image

Uśmiechnął się szeroko.

– Nie powiem ani słowa więcej, dopóki nie pomożesz mi zjeść kanapek, które

przygotowałem przed twoim przyjściem. Zrobię też świeżą kawę i dopiero wtedy dowiesz się

reszty.

– Zgoda – odparła z ożywieniem, uświadamiając sobie, że wraca jej dobry nastrój. Może

dlatego, że wbrew jej oczekiwaniom, Peter nie wspomniał nawet o Rosamund Hedley?

Domyślała się jednak, że ta kobieta odgrywa bardzo ważną rolę w tej historii i za chwilę się o

tym dowie.

– Bardzo dobre – powiedziała, gdy zjedli kanapki. Roześmiał się. Z każdą chwilą coraz

bardziej przypominał dawnego Petera.

– Dziękuję. Pytałaś, jak sobie radziłem z dzieckiem. Naturalnie przez kilka tygodni Andre

był jeszcze w szpitalu. W tym czasie upewniłem się, że nikt więcej nie przeżył katastrofy.

Skontaktowałem się z ochronką prowadzoną przez francuskie zakonnice, które poznałem

podczas pracy w Paryżu. Wciąż rozpaczałem po stracie Mariki, ale dziękowałem Bogu za

nasze dziecko. Umieściłem je czasowo pod ich opieką. Potem chciałem wrócić z małym do

Anglii, do moich rodziców.

Nikomu w Paryżu ani w klasztorze nie przyznałem się, że Andre jest moim synem. Bałem

się, że nie pozwolą mi wziąć go do samolotu dla uchodźców. Zrozum, wiedziałem, że dla

wszystkich nie ma miejsc, a fakt, że Andre ledwo uszedł śmierci i pozornie jest sierotą,

władze uznają za poważny argument, żeby przewieźć go w bezpieczne miejsce. Jak się

okazało, moje przypuszczenia były słuszne i wciągnięto go na listę ewakuacyjną. Resztą

miałem zająć się później.

Tak więc, kiedy w końcu zebrałem potrzebne dokumenty, wszystko zapowiadało się

dobrze. Nie spodziewałem się tylko, że tego samego dnia, w drodze do domu, trafi mnie

zabłąkana kula. To był po prostu pech! Jeden z kolegów zszył mi ranę; na szczęście była

czysta. Choć ledwo się ruszałem, trzy dni później znalazłem się razem z Andre w samolocie.

Nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Zgłosiłem się na ochotnika jako lekarz pokładowy,

ż

eby nie stracić z oczu syna po przewiezieniu do Lodge. Miałem cichą nadzieję, że będę mógł

tam zaufać komuś, kto zrozumie moje położenie, i w końcu zawiozę Andre do rodziców...

– Rozumiem... – odezwała się cicho. – Teraz rozumiem, dlaczego Andre był dla ciebie

taki ważny.

– Wiesz, kiedy już wystartowaliśmy, bałem się choć na chwilę spuścić go z oczu. Nikt na

pokładzie nie znał prawdy, a poza tym musiałem opiekować się także pozostałymi dziećmi,

choć – roześmiał się – byłem tak slaby, że robiłem to z trudem. Ponieważ podróż była

stosunkowo krótka, jakoś dałem sobie radę.

– A więc dlatego tak zaborczo trzymałeś wtedy Andre! Teraz zaczynam rozumieć,

dlaczego się bałeś, kiedy tylko kichnął.

– Tak. Bałem się, że nas rozdzielą. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby zachorował i trzeba

go było przewieźć do innego szpitala. Wkrótce pojadę do rodziców, żeby dowiedzieć się, czy

wezmą go na jakiś czas do siebie.

Laura nadal nie w pełni rozumiała wydarzenia ostatnich tygodni.

background image

– Nic dziwnego, że tak szybko zdecydowałeś się na pracę w Lodge. Tego byś nigdy nie

mógł zaplanować!

– Masz rację. – Uśmiechnął się. – Sądzę, że niezbyt dobrze udawałem niepewność co do

moich planów zawodowych. W rzeczywistości nie mogłem uwierzyć własnemu szczęściu.

A teraz Rosamund. Ona jest siostrą Mariki. Nie bardzo się lubiły i choć obie miały

wykształcenie muzyczne, rzadko się spotykały. Powiedzieć, że „doznałem szoku”, kiedy ją

zobaczyłem na koncercie w Inverness, jest łagodnym określeniem. Nie miałem pojęcia, co

ona robi, nie znałem jej pseudonimu, nie wiedziałem o niej nic. Spotkałem ją tylko raz, kiedy

przypadkowo weszliśmy z Mariką do restauracji, w której ona jadła kolację. Zachowywała się

dosyć wyniośle; myślę, że między nimi było trochę zazdrości, konkurencji zawodowej,

chociaż Marika była młodsza.

Tak czy owak, kiedy Rosamund dowiedziała się o śmierci Mariki i dziecka, postanowiła

mnie odszukać. Gdy jednak odkryła, że Andre żyje i że ja go zabrałem, przyjechała do Lodge,

ż

eby wycisnąć ze mnie prawdę. Miała ku temu podstawy, bo jej nazwisko, Ovsky, jest zbyt

rzadkie, żeby uznać całe to wydarzenie za czysty przypadek. Podczas rozmowy w Londynie

uprzedziła mnie, że będzie walczyć o siostrzeńca, bo chce, żeby Andre stanowił część

rodziny, z której została już tylko ona.

Opadł plecami na oparcie kanapy i zamilkł, jak gdyby nie tyle samo wyznanie, ile stany

emocjonalne, o których opowiadał, wyzwoliły w nim znowu rozpaczliwy smutek.

Współczuła mu całym sercem i jednocześnie była zadowolona, że jej domysły znowu się

nie potwierdziły.

– Ta sytuacja musi być nie do zniesienia – powiedziała miękko. – Sądzisz, że Rosamund

zechce odebrać ci dziecko?

– Musiałaby to przeprowadzić sądownie. Takie sprawy długo się jednak ciągną i jest

szansa, że da się tego uniknąć. Rosamund chce przed wyjazdem do Paryża spotkać się ze mną

ponownie w Londynie. Wtedy okaże się, czy ma mi do powiedzenia coś istotnego.

Jestem ojcem Andre i sądzę, że mam większe prawa do niego niż ona, chociaż, jeśli

dojdzie do rozprawy sądowej, ona może wygrać dlatego, że jest kobietą. Jak wiadomo, uważa

się, że kobiety potrafią zapewnić lepszą opiekę dzieciom niż mężczyźni, zwłaszcza ci bez

domu i rodziny. Mam oczywiście zamiar podjąć pracę w Edynburgu, kupić dom i znaleźć

opiekunkę dla Andre.

– Kiedy spotkasz się z Rosamund?

– Jutro. Wrócę pojutrze rano. – Wstał, gwałtownie zaciskając dłonie na jej rękach, i

podniósł ją. – Dzięki, że zechciałaś mnie wysłuchać. Byłbym zobowiązany, gdybyś

zachowała to przez jakiś czas dla siebie. Nie chcę, żeby prasa zrobiła z tego sensację, a Lodge

na pewno tego nie potrzebuje.

Pochylił się i lekko musnął ustami jej czoło.

– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. Wiesz o tym, prawda? – Przez chwilę patrzył jej w

oczy. – Nie zapomniałem też... tego, co się między nami stało... Nigdy nie zapomnę.

Poczuła, że do oczu napływają jej łzy, a nie chciała okazywać uczuć w obecności Petera.

Zebrała siły, podniosła głowę i spojrzała mu w oczy ze zrozumieniem.

background image

– Gdybyś potrzebował pomocy, możesz na mnie liczyć. I bądź spokojny, nikomu nic nie

powiem. Mam nadzieję, że twoja wyprawa do Londynu przyniesie dobre rezultaty.

Następne dwa dni spędziła jak we śnie. Peter wrócił dopiero po południu i wkrótce

wszedł do pokoju pielęgniarek. Ujrzawszy jego poważną twarz, Laura przestraszyła się, że nie

przywozi pomyślnych wieści. Zaproponowała mu herbatę.

– Wiesz – rzucił ponuro – nie przyszło mi nigdy do głowy zapytać ją, czy jest mężatką. A

jest. Powiedziała mi, że nie może mieć dzieci i postanowili z mężem adoptować Andre...

Echo tych słów jeszcze nie przebrzmiało, gdy jednym haustem wypił herbatę i spojrzał na

Laurę zrozpaczonym wzrokiem.

– Nie mogę tu siedzieć i czuć się dobrze. Pojedziesz ze mną wieczorem na drinka?

– Dobrze.

– O dziewiątej?

– Czekam.

Przed końcem dyżuru przygotowała wózek z lekarstwami, które miała podać pacjentom,

kiedy zadzwonił telefon.

– Chcę ci tylko powiedzieć, Lauro – rozległ się głos panny Menzies – że dostaliśmy

wiadomość o Marie. Czuje się dobrze i stopniowo wraca do zdrowia. Profesor jest

zachwycony, choć leczenie potrwa jeszcze dość długo. Nie widziałam dziś doktora

Wentwortha, nawet nie wiem, czy już wrócił z Londynu, więc jeśli zobaczysz go wcześniej

niż ja, przekaż mu nowiny.

Kiedy dojechali do „ich” zajazdu i zajęli miejsca przy stoliku, Laura powtórzyła mu treść

telefonu od panny Menzies. Peterowi rozjaśniły się oczy.

– To wspaniała wiadomość!

Przez parę minut rozmawiali o pracy, wkrótce jednak – co było nieuniknione – zaczęli

omawiać problemy Petera.

– Co twoim zdaniem zrobi teraz Rosamund?

– Ma zamiar wrócić do Paryża i czekać na moją decyzję. Na razie jest bardzo uprzejma,

ale to nie potrwa długo. Robi na mnie wrażenie bardzo zdecydowanej i upartej. W wieku

trzydziestu lat ma dobrego męża, pieniądze, sławę i zna świat. Czuję, że wykorzysta

wszystkie możliwości, żeby zabrać mi dziecko. – Westchnął i wzrok mu znieruchomiał. –

Zdaje się, że cokolwiek zrobię, wykorzysta to przeciwko mnie.

– A co możesz zrobić?

Skrzywił się lekko, zastanawiając się nad jej pytaniem.

– Wydać mnóstwo pieniędzy na prawników. Wywieźć Andre na koniec świata. –

Uśmiechnął się niepewnie i przeciągnął ręką po włosach. – Szczerze mówiąc, nie mam w tej

chwili żadnego pomysłu, ale jedno wiem na pewno. Nie mogę żadnej kobiecie zaproponować

małżeństwa i wciągać ją w coś, co może okazać się publicznie roztrząsanym kazusem

sądowym. Takim sprawom zawsze towarzyszy mnóstwo napięć i stresów. Na pewno pojawią

się tysiące przeszkód, które będę musiał pokonać, niezależnie od tego, jak długo to wszystko

potrwa. I to jest ta bariera, która w istocie powstrzymuje mnie przed każdym związkiem.

background image

Skinęła głową. Zrozumiała, że ma przed sobą człowieka z zasadami, od których nie

będzie robił odstępstwa. Poczuła, że znalazła się w niezręcznej sytuacji; jedyne, co mogła w

tej chwili zrobić, to udzielić Peterowi przyjacielskiego wsparcia.

Następne dni upewniły ją, że nie może się wtrącać w tak osobiste sprawy. Po wyznaniu

Petera malutki Andre stał się jej jeszcze bardziej bliski, a miłość do jego ojca głębsza i

trwalsza. O tym jednak nikt nie mógł się dowiedzieć.

Pracowało im się razem dobrze; żadne nie żywiło wobec drugiego żadnych pretensji.

Zachowywali się tak, jakby oboje wyczerpali już swoje możliwości i tylko czas miał pokazać,

co kryje przed nimi przyszłość.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do rodziców. Zastała tylko ojca, który był w wyjątkowo

radosnym nastroju.

– Miło wiedzieć, tato, że jesteś w dobrym humorze. Czy naprawdę nie ma nadziei, że ty i

mama...

– Nie tracę nadziei, kochanie – przerwał jej – i, moim zdaniem, mama spędza tu ostatnio

więcej czasu. Kilka razy nawet posiedzieliśmy razem i porozmawialiśmy jak za dawnych,

dobrych czasów. Raz nawet zdawało mi się, że wcale nie ma ochoty stąd wyjść.

Jednak nie chcę wyciągać z tego pochopnych wniosków. To od niej zależy, czy możemy

być znowu razem. Przecież byliśmy kiedyś szczęśliwi, wiesz o tym. Strasznie żałuję, że nasza

rodzina się rozpadła...

– Wiem, tato. Ściskam cię. I ucałuj ode mnie mamę, kiedy ją zobaczysz. Zadzwonię w

przyszłym tygodniu.

Po tej rozmowie poczuła się trochę lepiej. Nawet jeśli jej własne życie legło w gruzach, to

gdy w domu się ułoży, przyszłość nie będzie już rysować się tak ponuro.

W tydzień później, po wezwaniu doktora Lomaxa na inny oddział, Peter dokończył

obchód sam i po wpisaniu zaleceń do kart pacjentów odezwał się nagle do Laury:

– Przy okazji, ten weekend spędzę w Edynburgu u rodziców. Muszę im wiele wyjaśnić.

Od powrotu do Anglii nie miałem czasu spotkać się z nimi; najwyższy na to czas.

– Bardzo dobry pomysł. Muszą się przygotować na przyjęcie Andre.

– To prawda. Mam nadzieję, że to już niedługo. Panna Menzies jeszcze o tym nie wie.

Ona jest wyjątkowo miła, nie mogę jednak ciągle twierdzić, że Andre wymaga

specjalistycznej opieki. Dziś rano pomyślałem, że wygląda jak okaz zdrowia.

– Jak długo cię nie będzie?

– Tydzień. Pojadę samochodem; to da mi czas na myślenie. Także o tym, jak powiedzieć

im o zamiarach Rosamund.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

W sobotę po powrocie z pracy poczuła szczególne przygnębienie. Nieustannie myślała o

Peterze i zastanawiała się, jak długo będzie cierpiała, gdy się w końcu rozstaną.

Po kolacji udała się do klubu, w którym zorganizowano przyjęcie na rzecz szpitala.

Natychmiast znalazł się przy niej Willie Ferguson, lecz choć przetańczyła z nim większość

czasu, nie była zachwycona.

– Pocałujesz mnie na dobranoc, prawda? – zaśmiał się, odprowadziwszy ją pod drzwi jej

pokoju.

– Panie Ferguson! Mały ptaszek wyśpiewał mi do ucha, że w domu czeka na ciebie

dziewczyna!

Objął ją i mocno pocałował w usta.

– Tu jej przecież nie ma. Czego oczy nie widzą... i tak dalej!

Pocałunek nie zrobił na niej żadnego wrażenia i wcale jej to nie zdziwiło. Willie objął ją

przyjaźnie i uśmiechnął się niepewnie.

– Jesteś bardzo atrakcyjną dziewczyną, Lauro, ale coś mi się wydaje, że myślisz o kimś

innym!

– Cóż, w końcu wy, łekarze, wiecie, co ludzie myślą! Żyjecie z tego!

– Spij więc słodko, skarbie. Pamiętaj, że jeśli mnie będziesz potrzebowała, stawię się na

pierwsze zawołanie.

Zasypiała, zastanawiając się, jaki będzie wynik rozmów Petera z jego rodzicami. Kiedy

obudziła się wczesnym rankiem, uświadomiła sobie, że śnił jej się Peter.

Ubrała się i poszła na oddział Pierwiosnek odwiedzić Andre. Na jej widok chłopiec, jak

zwykle, zaczął radośnie gaworzyć i machać nóżkami. Jakby kierowana niewidzialną siłą,

wyjęła go z łóżeczka i przytuliła mocno do siebie. Malutkie ciałko i świadomość, że jest to

syn Petera, wywołały w niej łzy goryczy i radości jednocześnie.

Zaczęła przygotowywać chłopca do kąpieli i nagle pomyślała ze smutkiem, że wkrótce

już go tu nie będzie. Optymizm, który z takim trudem starała się odbudować, opuścił ją

znowu, jednak z pełną determinacją zwalczyła uczucie przygnębienia i w końcu doszła nawet

do wniosku, że pomoże to jej uwolnić myśli od Petera.

W wieczór poprzedzający jego powrót zadzwonił do niej z Edynburga.

– Jak się czujesz, Peter? – spytała, jak zwykle pobudzona brzmieniem jego głosu.

– Świetnie, a ty?

– Też! – Zwłaszcza teraz, kiedy zadzwoniłeś, dodała w duchu. – Jak ci poszło?

– Bardzo dobrze, dziękuję. Długo rozmawiałem z rodzicami i mam ich poparcie.

– Są gotowi wziąć Andre?

– Tak. Mama już przygotowuje pokój dziecinny! Uważa, że życie zaczyna się dla niej od

nowa. Niestety, muszę teraz kończyć, Lauro. Do zobaczenia jutro. U ciebie na pewno

wszystko w porządku?

Oblała się rumieńcem, słysząc to pytanie, i pospiesznie zapewniła go, że tak, po czym

background image

rozmowa się skończyła.

Następnego ranka nawet pogoda znacznie się poprawiła. Gdy Laura otworzyła oczy,

ujrzała niebieskie niebo, czyste, bez żadnej chmurki. Wiedziała, że nie powinna przesadnie

się cieszyć z powrotu Petera, uczucie podniecenia było jednak silniejsze. Wystarczyło, że

usłyszała wczoraj jego głos, a już jej serce śpiewało z radości.

Po południu słońce nadal świeciło, więc postanowiono wynieść dzieci na dwór. Andre

bawił się w kojcu nowym, niebieskim króliczkiem i nagle Laura ze zdumieniem stwierdziła,

ż

e dziecko staje na nóżkach, po czym natychmiast opada na pupę. Powtórzyło się to

dwukrotnie.

Zachwycona wyjęła go z kojca, postawiła na leżącym na trawie kocyku i z jej pomocą

Andre postawił swe pierwsze kroki w życiu.

W tej właśnie chwili Peter, który bez zapowiedzi wrócił wcześniej, stanął w drzwiach jak

zahipnotyzowany. Laura, jakby wyczuwając jego obecność, odwróciła się i rozpromieniła.

Radość miała wypisaną na twarzy.

– Cześć, Lauro! – zawołał i podszedł do niej. – Gdybym miał aparat, zrobiłbym teraz

najlepsze zdjęcie w moim życiu!

– Wróciłeś wcześniej!

Peter wziął od niej roześmianego syna i przytrzymał go ponad głową.

– No tak, dla Laury mogłeś chodzić, co? To teraz zrób to dla mnie!

Wzięli go oboje za rączki i Andre zrobił dwa niepewne kroczki, po czym usiadł. Spojrzeli

na siebie ponad głową dziecka, szczęśliwi.

Peter patrzył z zachwytem na Laurę, której włosy jaśniały w słońcu złocistym blaskiem, a

fiołkowe oczy błyszczały jak nigdy dotąd. Łagodnie wziął dziecko w ramiona, pocałował w

czoło i włożył do kojca, po czym przeniósł spojrzenie na Laurę.

– Chciałbym ci powiedzieć parę rzeczy – oznajmił impulsywnie. – Czy możesz wpaść do

mnie około ósmej wieczorem?

– Tak, po prostu nie pójdę na spotkanie w klubie muzycznym – odparła dość obojętnym

tonem, wiedząc, że powinna odmówić. Podejrzewała, że będą rozmawiać wyłącznie o jego

wyjeździe do Edynburga, i że będzie z tego powodu nieco cierpieć.

– Wspaniale. – Uśmiechnął się. – W takim razie do zobaczenia wieczorem. Muszę teraz

wziąć prysznic, czuję się strasznie brudny po tej podróży.

Wieczorem i ona wzięła prysznic, umyła włosy i ułożyła je, jednak robiła to wszystko w

stanie lekkiego odrętwienia. Mimo że czekało ją spotkanie z Peterem, nie czuła radości. Czy

to znaczy, że straciła już nadzieję?

Włożyła nową bluzkę kupioną w Brorze, kiedy jeszcze z podnieceniem myślała o

spotkaniach z Peterem. Lejący się materiał o pastelowym odcieniu fioletu, długie rękawy i

drapowanie przy dekolcie wyglądały dosyć efektownie i dodawały jej pewności siebie, której

tak bardzo potrzebowała. Włożyła do tego wąską spódnicę w jasnoszarym kolorze i buty w

podobnym odcieniu. Rozpuściła włosy, wtarła za ucho odrobinę perfum i była gotowa.

– Wejdź, proszę – powiedział i zaprosił ją do salonu. Miał na sobie szare spodnie i

background image

koszulę w kratę. Nie potrafiła się zmusić do zajęcia miejsca na kanapie, która natychmiast

przywołała wspomnienia, o których starała się zapomnieć. Przez chwilę patrzyła na niego

stojąc, potem usiadła na poręczy kanapy. Uśmiechnął się do niej.

– Pozwól mi zaproponować ci coś do picia. Na co masz ochotę?

– Daj mi sok owocowy.

Nie skomentował jej wyboru i przyniósł dwie szklanki soku, które postawił na małym

stoliku. Podniosła do góry głowę. Stał nad nią zamyślony, jakby zbierał myśli. Wolałaby,

ż

eby usiadł, i to daleko od niej, żeby nie czuła jego bliskości, ciepła, zapachu, które zdawały

się otaczać ją ze wszystkich stron.

Zaczął opowiadać jej o planach swoich rodziców, jednak po kilku minutach umilkł i

począł niespokojnie krążyć po pokoju. Poczuła, że najgorsze ma dopiero nadejść, i miała

ochotę uciec. Nagle zatrzymał się przy niej.

– Lauro, czy mogę ci zadać jedno pytanie? – spytał niepewnym głosem.

– Cóż, parę pytań już mi kiedyś zadałeś. O ile pamiętam, zawsze na nie odpowiadałam –

odparła z lekkim uśmiechem, który miał rozładować napięcie widoczne na jego twarzy – choć

nie zawsze właściwie!

– Wyjdziesz za mnie?

Znieruchomiała i wpatrywała się w niego w oszołomieniu, nie mogąc dosłownie wydusić

z siebie słowa. Po długiej chwili z jej ust wydobył się cichy szept:

– Naprawdę spytałeś, czy za ciebie wyjdę? Jeśli to nie jest żart, to po wszystkich twoich

wątpliwościach... naprawdę nie rozumiem.

Wzruszył ramionami z rezygnacją.

– Nie mam prawa oczekiwać tego od ciebie. – Łagodnie położył rękę na jej ramieniu. –

Może usiądziesz wygodniej? – Kiedy usiadła na kanapie, zajął miejsce przy niej i

kontynuował: – Wybacz, że cię o to zapytałem. Po prostu musiałem, mimo że dobrze

pamiętam, co ci mówiłem. – Delikatnie pogładził ją po policzku. – Problem w tym, Lauro, że

serce nie sługa – dodał żartobliwie. – Kiedy wyjechałem, myślałem tylko o tobie. O nas.

Widzisz, ja cię naprawdę od dawna kocham, rozumiem jednak, że nie masz ochoty wikłać się

w moje skomplikowane życie. Zapomnij o tym. Zawsze będziemy dobrymi przyjaciółmi, i to

jest dla mnie bardzo cenne...

Westchnął i uśmiechnął się słabo.

– Być może było to tylko marzenie i sam ponoszę winę za to, co się między nami stało.

– Zaczekaj – przerwała z zakłopotaniem. – Nie rozumiem. Teraz, kiedy powiedziałeś, że

mnie kochasz... Chcę powiedzieć, że to zupełnie zmienia... – Serce biło jej jak oszalałe,

oddychała z trudem, brakowało jej słów.

– Lauro – powiedział tym swoim niskim, cudownym głosem – gdybym miał jakiekolwiek

wątpliwości, to zniknęłyby one dziś po południu, kiedy zobaczyłem, jak pomagasz Andre

stawiać pierwsze kroki. To był cudowny widok. Podoba mi się twoja życzliwość, troskliwość

i wiele innych cech. Jednak chociaż kochałem cię coraz bardziej, coraz bardziej też się bałem,

zwłaszcza od chwili, kiedy pojawiła się Rosamund. A teraz – z czułością pogładził jej włosy –

wiem, że życie bez ciebie to jak niebo bez słońca.

background image

– Peter – szepnęła niepewnie, prawie nieśmiało, wciąż niezdolna do żadnego ruchu,

dopóki nie wziął jej w ramiona i nie zaczął całować.

W końcu odsunęła się lekko i spojrzała mu w oczy.

– Jeśli to sen, nie pozwól mi się obudzić, a jeśli nie, to czy mógłbyś powtórzyć swoje

pytanie?

– Oczywiście – potwierdził i pełnym miłości głosem spytał: – Kochanie, wyjdziesz za

mnie? – Ujął jej twarz w dłonie i wpatrywał się intensywnie w jej oczy, jakby w nich chciał

wyczytać odpowiedź.

– Wyjdę za ciebie, Peter, i zawsze będę cię kochać.

– Lauro, będziemy ogromnie szczęśliwi. Po prostu jestem tego pewien. Od samego

początku było nam pisane, że będziemy razem. – Z niedowierzaniem pokręcił głową. – I

pomyśleć, że w ogóle mogłem dopuścić możliwość życia bez ciebie...

Ich pocałunki były pełne uwielbienia, o którym chcieli się wzajemnie przekonać.

Namiętność mogła poczekać. Oboje o tym wiedzieli i odnajdywali swe szczęście w tym, że

byli razem, rozmawiali i snuli plany na przyszłość...

– Będzie nam dobrze, bez względu na to, co się stanie, Lauro. – Jego oczy błyszczały

czułością, choć w głosie brzmiał pewien niepokój, kiedy spytał: – Zdajesz sobie sprawę,

kochanie, że mimo twojej zgody na małżeństwo mam jeszcze wiele problemów na głowie?

Spojrzała na niego z ciepłym uśmiechem i oparła głowę na jego piersi.

– Zacznijmy od tego, że teraz będzie to nasza wspólna sprawa. Nigdy nie będzie już tak

ź

le, bo w razie potrzeby razem potrafimy przeciwstawić się całemu światu.

Znów się pocałowali, z trudem panując nad narastającą tęsknotą.

– Boże drogi – westchnął, całując jej oczy, po czym szepnął: – Przez lata... przez

wieczność... nie zdołam wyrazić, jak bardzo cię kocham... Ale przecież nie możemy tak długo

czekać!

Roześmiał się i patrzył na nią błyszczącymi z radości oczami, a z jego twarzy biła

pewność, że otwiera się przed nimi nowe życie.

– Nie mogę wprost uwierzyć, że to prawda. Kiedy już zdecydowałem się poprosić cię o

rękę, tak się bałem, że mi odmówisz, że nie mogłem spać. W końcu dlaczego miałby cię

interesować mężczyzna z małym dzieckiem i niedoszłą szwagierką, pragnącą wystawić jego

prywatne życie na widok publiczny? Ale kiedy zobaczyłem dzisiaj, jak pomagasz Andre,

wiedziałem, że jeśli mnie nie zechcesz, zostanę samotny do końca życia.

– Gzy wiesz, że ja myślałam tak samo? Przynajmniej jeśli chodzi o uczucia.

Wreszcie musieli się pożegnać. Po powrocie do pokoju Laura stwierdziła, że na temat

swojej przyszłości dowiedziała się tylko tyle, że Peter ma zamiar poinformować rano pannę

Menzies, że jest ojcem Andre.

Następnego dnia starała się skoncentrować na pracy, jednak myślami wciąż wracała do

poprzedniego wieczoru. Była świadoma, że promienieje szczęściem, bez słów ogłaszając

fantastyczną wiadomość całemu światu...

Z błogiego rozmarzenia wyrwał ją przeraźliwy dzwonek telefonu na korytarzu.

background image

Spodziewała się, że szuka jej panna Menzies i poczuła niepokój. Może przełożonej nie

spodobało się, że Peter tak długo trzyma Andre w Lodge? Może nie odpowiada jej, że dwie

osoby ze specjalnego zespołu chcą odejść z pracy? W końcu ona, Laura, nie zna dokładnie

zamierzeń Petera. Z drugiej strony, w tak niepewnej sytuacji nie mógł chyba jeszcze podjąć

ostatecznych decyzji.

Drżąc podniosła słuchawkę. Polecenie było krótkie.

– Siostro, proszę natychmiast do mnie przyjść. Ogarnęły ją złe przeczucia. Oficjalny ton

nigdy nie jest dobrym znakiem. Powiedziała Gemmie, że wychodzi, i wkrótce zapukała do

drzwi panny Menzies.

– Proszę wejść.

Na widok Petera uśmiechającego się do niej z czułością poczuła, że czerwienieją jej

policzki. Panna Menzies wskazała jej puste krzesło. Twarz siostry przełożonej nie była

posępna, lecz nie była również radosna.

– Dzień dobry, Lauro.

Poczuła, jak nagle spływa na nią spokój. Peter jest przy niej i nic więcej się nie liczy.

– Na początek chcę powiedzieć, że to wspaniała nowina. Peter oznajmił mi, że chcecie

jak najszybciej się pobrać. – Niespodziewanie panna Menzies uśmiechnęła się promiennie,

jakby doskonale wiedziała, co to znaczy być zakochanym, i Laura przypomniała sobie pewien

wieczór taneczny, który przełożona spędziła w towarzystwie dystyngowanego pana. –

Niepokoję się jednak o was – dodała ze zmarszczonym czołem – z powodu Andre. Uważam,

ż

e to, co dotąd zrobił Peter, jest wspaniałe. Mimo to wydaje mi się, że teraz potrzebujecie

pomocy. Najpierw musicie oczywiście porozmawiać szczerze z Rosamund. Osobiście

proponuję...

Godzinę później usiedli w pustym pokoju dla personelu, by porozmawiać we dwoje. Peter

wziął Laurę za rękę i roześmiał się radośnie.

– Podejrzewam, że za parę godzin wszyscy będą o nas wiedzieli, jednak nie miałem

sumienia prosić panny Menzies o dyskrecję, skoro poszła nam na rękę.

– Wiem, kochanie. Z pewnością dobrze nam życzy. Pomyśleć tylko, że jeśli dostaniemy

bilety, to jutro wylecimy do Paryża, a pojutrze spotkamy się z Rosamund. Chyba będzie

ogromnie zaskoczona.

– To zapewne najlepszy sposób, żeby wiedzieć, na czym stoimy. Tym niemniej,

kochanie, bez względu na wynik tej wizyty, po powrocie skontaktujemy się z naszymi

szanownymi rodzicami i zajmiemy się sobą!

– Tyle się dzieje, że jestem naprawdę oszołomiona. Czy panna Menzies zgodziła się,

ż

ebyśmy na czas wyjazdu zostawili Andre w Lodge?

– Tak. Przed twoim przyjściem powiedziała, że Andre może tu zostać tak długo, jak

chcemy. Zamierza powiadomić o tym zarząd szpitala, żeby nie było niepotrzebnych

problemów.

– Wspaniale. – Laura spojrzała na zegarek. – O Boże, muszę już iść i pomóc Pearl przy

zmianie opatrunków.

Skinął głową i pocałował ją w policzek.

background image

– Dziś wygląda pani olśniewająco, siostro Meadows – rzucił prowokująco – proszę więc

dopilnować, żeby nikt się pani nie oświadczył, zanim znów panią spotkam! Idę zarezerwować

bilety na samolot i jeśli się da, jutro lecimy.

Delikatnie dotknęła jego twarzy.

– Cudownie! Zaczynam nawet optymistycznie myśleć o spotkaniu z Rosamund.

– Dzięki. Kocham cię, najdroższa. Zadzwonię, jak tylko wszystko załatwię.

Następnego dnia wylądowali na Heathrow, w pobliskim hotelu przespali w oddzielnych

pokojach kilka godzin i o świcie wsiedli do pierwszego samolotu do Paryża. Z lotniska

Charlesa de Gaulle'a pojechali taksówką do małego hoteliku w pobliżu opery.

– Przepraszam, Lauro, niczego lepszego nie mogłem znaleźć. Za mało czasu –

usprawiedliwiał się Peter, patrząc na niewielki, skromny budynek.

– To nieważne – oświadczyła z uśmiechem. – Kto wie, może dopisze nam szczęście i

jutro będziemy już w Lodge?

– Optymistycznie rzecz biorąc, pojutrze. Zaraz zadzwonię do Rosamund, żeby umówić

się na spotkanie.

W pokoju Laura rozpakowała walizkę i wzięła prysznic. Gdy wychodziła z łazienki,

rozległo się pukanie i Peter, zamknąwszy za sobą drzwi, oznajmił:

– Załatwione. Spotkamy się wieczorem w Ritzu. Razem z mężem wynajmują tam

apartament. – Wyraźnie był w lepszym nastroju.

– Czy była zdziwiona twoim telefonem?

– Nie sądzę. Raczej oczekiwała go.

Nagle, jak gdyby dopiero zauważył, że Laura jest w negliżu, ruszył ku niej. Całowali się

tak, jakby za chwilę mieli się rozstać na zawsze.

– Boże, nie wytrzymam tego dłużej. Wyjdźmy stąd jak najszybciej.

Taksówka zatrzymała się przed imponującym wejściem do hotelu. Nagle Laurę ogarnęły

obawy. Peter, wyczuwając jej zdenerwowanie, wziął ją pod rękę i wkrótce zaprowadzono ich

do sali Espadon Grill, gdzie czekała na nich Rosamund z mężem. Na widok Laury na twarzy

wytwornej, jak zwykle, kobiety pojawił się przelotny grymas.

– To Laura Meadows – przedstawił ją Peter. – Jest pielęgniarką w Lodge, gdzie widziałaś'

Andre.

Rosamund spojrzała na męża, szukając w nim wsparcia. Mężczyzna po prostu uśmiechnął

się do niej i po zakończeniu prezentacji uprzejmie uścisnął dłoń Laury.

– Miło mi panią poznać. Cieszę się, że spędzimy ten wieczór w pani towarzystwie. – Jego

opanowanie wpłynęło kojąco na żonę.

Peter nie zamierzał tracić czasu. Zaledwie usiedli przy stoliku, oznajmił:

– Laura jest moją narzeczoną.

Wybuch granatu nie wywołałby w Rosamund większego wstrząsu. Jej twarz poszarzała.

Z trudem spytała:

– Chcesz... poślubić Laurę?

– Jak najszybciej.

background image

Pierre z niepokojem przyglądał się żonie i mówił coś do niej szybko po francusku. Laura

zauważyła, że Rosamund drżą ręce; nieoczekiwana wiadomość musiała być dla niej szokiem.

Nagle wstała, lekko zachwiała się i wspierając się na ramieniu męża, powiedziała:

– Proszę mi wybaczyć i nie przeszkadzać sobie. Pierre za chwilę do was wróci, a po

posiłku spotkamy się w naszym pokoju.

Kiedy dwie godziny później weszli do utrzymanego w jasnoniebieskiej tonacji pokoju,

Rosamund w pozycji półleżącej odpoczywała na kanapie. Najwyraźniej odzyskała już

panowanie nad sobą i jej twarz była lekko zaróżowiona. Atmosfera jednak była bardzo

napięta i Laura zaczęła poważnie obawiać się o wynik tego spotkania.

– Podczas naszej ostatniej rozmowy wiedziałeś, że chcesz poślubić Laurę? – zwróciła się

do Petera ze znużonym uśmiechem.

– Nie. Miałem wtedy zbyt wiele zmartwień. Moi rodzice wyrazili chęć opieki nad Andre,

zanim znajdę pracę i dom. Potem... czas by pokazał.

Oczy Rosamund zaszły łzami.

– Marika była moją ukochaną siostrą i umarła – wyjaśniła Laurze. – Moi rodzice też,

podczas tej strasznej tragedii. Jestem ostatnia z rodziny. Jako kobieta zrozumiesz, że skoro nie

mogę mieć własnych dzieci, chciałam mieć małego Andre...

– Rozumiem – powiedziała miękko Laura.

– Ale... – Rosamund zamilkła na chwilę i ścisnęła dłoń męża, który usiadł przy niej. –

Myślę, że ty i Peter jesteście bardzo szczęśliwi. Widzę to w twoich oczach. Tak?

Peter skinął głową, nie rozumiejąc, ku czemu zmierza Rosamund. Nie lubił jej. A z

drugiej strony, choć była siostrą kobiety, którą kochał, prawie jej nie znał.

– Tak, Rosamund, to prawda. Laurę i mnie łączy głęboka miłość. I oboje kochamy Andre.

Jak powiedziałem, wkrótce się pobieramy i...

– Chcecie mieć nasze błogosławieństwo i pewność, że nie będę próbowała zabrać wam

ukochanego maleństwa. Tak? – wtrąciła Rosamund, przykładając do oczu chusteczkę.

– Tak, Rosamund, jest to nasze największe pragnienie. Skinęła głową i przez jakiś czas

rozmawiała z mężem. Ten w końcu objął ją i pocałował w czoło.

– Pierre i ja wiemy, co to jest miłość, i cieszymy się, że poślubisz Laurę. Mały Andre

będzie miał teraz prawdziwy dom, z ojcem i matką. Dla niego dobre jest tylko to, co

najlepsze. Ale ja też chcę coś mieć.

Ujrzawszy, że Peter zaciska zęby, Laura poczuła, że zamiera jej serce. Nagle Rosamund

roześmiała się.

– Chcę, żebyście pozwolili mi być najlepszą ciotką, a mojemu mężowi najlepszym

wujem. Tylko tego już chcemy. Zgadzacie się?

Peter i Laura odetchnęli z ulgą. Uspokoili Rosamund, a przy pożegnaniu obiecali przysłać

zaproszenie na ślub i wkrótce się spotkać.

Następnego dnia wczesnym rankiem wylecieli do Londynu. Na Heathrow zdążyli

przesiąść się do samolotu lecącego do Edynburga, a tam, po krótkim oczekiwaniu, weszli na

pokład lokalnego samolotu do Inverness, gdzie Peter odebrał samochód z parkingu. Wkrótce

background image

zatrzymali się przed hotelem, który podziwiali podczas swego pierwszego wspólnego pobytu

w tym mieście.

– Myślę, że należy nam się trochę czasu tylko dla siebie, zanim wrócimy do Lodge –

oświadczył zdumionej Laurze i dodał ze śmiechem: – Co najmniej cała noc.

W małej, zacisznej restauracji zamówili kawę. Rozmawiali o uroczystości ślubnej,

przyszłej pracy i kupnie domu, ale raczej jak o cudownym śnie niż o sprawach praktycznych.

Peter adorował Laurę z wielką miłością człowieka, któremu dano w życiu drugą szansę.

– Lauro – pytał – jesteś szczęśliwa? Nie tęsknisz za tym chłopakiem, o którym mi

mówiłaś?

Roześmiała się głośno.

– Och, to skończyło się jeszcze przed przyjazdem do Lodge!

– Dzięki Bogu. – Pocałował jej dłoń.

– Peter – szepnęła czule. – Pójdziemy już na górę?

W pokoju natychmiast przytulił ją do siebie.

– Kiedy kochaliśmy się ostatnio – powiedział półgłosem – a właściwie po raz pierwszy,

chciałem ci powiedzieć, że cię kocham i pragnę być z tobą na zawsze, jednak wydawało mi

się, że los jest przeciwko nam. Ty, oczywiście, nie mogłaś mieć o tym pojęcia. Po prostu nie

mogłem obarczać cię moimi kłopotami. A kiedy pojawiła się Rosamund, znalazłem się pod

jeszcze większą presją.

Obsypał jej twarz pocałunkami.

– Ty też byłaś źródłem mojej niepewności. Tamtej nocy powiedziałaś, że wkrótce o tym

zapomnimy. Powiedz mi, że teraz myślisz inaczej. Że kochamy się... uwielbiamy...

Laura szybkim ruchem położyła palec na jego wargach.

– Kochanie, jestem twoja na całe życie. A teraz myślę tylko o tym, że źle na mnie

działasz.

Przytulił ją do siebie mocniej.

– Znowu mnie kusisz! Do końca życia nie będę widział świata poza tobą, kochanie.

Promieniejąc radością, spojrzeli jednocześnie na ogromne łóżko z baldachimem i

wybuchnęli śmiechem. Nagle ich związek stał się bardzo realny. Chwila, na którą czekali tak

długo, wreszcie nadeszła.

Niespodziewanie zadzwonił telefon.

– Peter – rozległ się ożywiony głos panny Menzies, jedynej osoby, którą poinformował o

tym, że zostaje na noc w Inverness – czy w Paryżu wszystko poszło dobrze? Przepraszam, że

przeszkadzam, ale po prostu muszę wiedzieć!

Z uśmiechem objął Laurę i przyciągnął ją do siebie.

– Lepiej niż się spodziewaliśmy! Uznaliśmy z Laurą, że najlepszym miejscem na nasze

wesele jest Lodge!

– Och, kochani, to wspaniale! Książę powiedział mi już, że jeśli wszystko się dobrze

ułoży, ślub może odbyć się w małej kaplicy, więc bierzemy się do szukania białych wstążek!

Panna Menzies porozmawiała też chwilę z Laurą, zdradzając jej, że w Lodge wszyscy

trzymali za nich kciuki.

background image

– Nie będę wam więcej przeszkadzać – zakończyła ze śmiechem. – Do zobaczenia jutro.

– Jacy to mili ludzie – szepnęła Laura, odkładając słuchawkę. – I życzliwi...

– Mimo to – wtrącił Peter z żartobliwym uśmiechem – obejdziemy się dziś bez telefonów.

Prawda, kochanie? Zadzwonię po prostu do recepcji, żeby nie łączyli.

W chwilę później zapraszającym gestem wyciągnął ku niej dłoń.

– Ta noc jest nasza, kochanie...

– Ta i wszystkie inne... – szepnęła, rzucając się mu w ramiona.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
040 Crowne Frances Dzieci doktora Wentwortha
Crowne Frances Dzieci doktora Wentwortha 2
Crowne Frances Dzieci doktora Wentwortha
Crowne Frances Światło i cień
Wentworth Sally Francesca 2
353 Harlequin Romance Wentworth Sally Francesca
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus dziewica i doktor Kościoła
353 Wentworth Sally Samotne serca 2 Francesca
PODSTAWOWE ZABIEGI RESUSCYTACYJNE (BLS) U DZIECI
Stany zagrozenia zycia w gastroenterologii dzieciecej
Problem nadmiernego jedzenia słodyczy prowadzący do otyłości dzieci
utrata przytomnosci u dzieci
biegunka odwodnienie u dzieci zaj5

więcej podobnych podstron