Kształcić i wychowywać można dzieci na kilka sposobów. Pospolitym jest obecnie posyłanie
ich do wybranych szkół - państwowych, prywatnych lub wspólnotowych - i na kolejnych
poziomach: podstawowym, gimnazjalnym i średnim. Ten sposób możemy nazwać edukacją
„szkolną”. Mało kto jednak wie, że zgodną z prawem alternatywą kształcenia jest dziś w
rozwiniętych krajach świata, także w Polsce, edukacja „domowa” – edukacja „bez-szkolna”.
Edukacja domowa to odmiana kształcenia, w której rodzice przejmują od czynników
społecznych całkowitą za edukację odpowiedzialność, stając się w obrębie rodzinnego domu
„nauczycielami” dla własnych dzieci. To klasyczne wyobrażenie jest oczywiście
modyfikowane przez realia. I tak, w edukacji domowej biorą niekiedy udział osoby spoza
małej rodziny, np. wynajęci nauczyciele, dokonuje się ona także i w innych przestrzeniach
poza domem: w muzeach, ośrodkach kultury, siedzibach młodzieżowych organizacji, klubów
sportowych, w miejscach kultu religijnego, itp.
Wbrew pozorom, właśnie dzięki takim bogatszym kontaktom z członkami własnej rodziny
oraz wybranymi ludźmi spoza niej, w istotniejszym niż dla „szkolnych” dzieci stopniu
zachodzi intensywna socjalizacja. Według badań, dzieci uczące się w domu są dobrze,
konstruktywnie „uspołecznione”. Są też dzięki indywidualnemu podejściu bardziej aktywne
w swojej nauce, stając się w niej coraz bardziej autonomicznymi badaczami świata, czynnie w
nim uczestniczącymi. Także i tu wyniki naukowych badań potwierdzają pozytywne efekty tej
formy edukacji, niezależne od poziomu wykształcenia rodziców i dysponowania przez nich
uprawnieniami nauczycielskimi, podobnie jak niezależne od stopnia zamożności rodziny.
Kariery edukacyjne i życiowe „absolwentów” domowego kształcenia są zdecydowanie
pozytywne.
Szereg współczesnych warunków cywilizacyjnych z elektroniczną eksplozją komunikacyjną
na czele wybitnie sprzyja edukacyjnej „niezależności” rodzin. „Konsumpcja” edukacyjnego
prawa do swobodnego wyboru spośród istniejących możliwości nie jest dla rodziców
jednakże łatwa. Państwowy monopolista oświatowy, pomimo wstępnej zgody na edukację
domową, w serii kolejnych nowelizacji ustawy i rozporządzeń, ustanawił coraz większe
restrykcje dla edukacyjno-domowych „rebeliantów”. Czy taka anty-demokratyczna sytuacja
winna być dłużej przez społeczeństwo tolerowana? A może należałoby ją jak najwcześniej
zmienić?!