WMLAW
Jak Esme dostała swoją
wyspę
Z angielskiego przełożyła
SYNTIIA
1.
Padało bez przerwy od czterech dni. Mój ogród wyglądał jak mały staw, a ten z kolei
powoli zamieniał się w jezioro. Z westchnieniem ruszyłam w stronę domu. Gdybym mogła
płakać, stan zniecierpliwienia z pewnością spowodowałby pojawienie się łez w moich oczach.
Wiele bym dała za kilka dni pięknej pogody i łagodnego ciepła.
Wchodząc po schodkach, zostawiałam za sobą błotniste, mokre ślady. Zobaczyłam parę
butów przed frontowymi drzwiami. Z początku wydawało mi się, że należą do Carlisle'a, ale
pokrywające je warstwy świeżego błota czyniły niemal niemożliwym zidentyfikowanie
właściciela. Miałam nadzieję, że reszta mojej przybranej rodziny wykazała się zdrowym
rozsądkiem i zdjęła obuwie przed wejściem do domu.
Drzwi się zacięły, gdy próbowałam je otworzyć; odnotowałam sobie w pamięci, by
później naoliwić zawiasy. Pochylając się na progiem i próbując zdjąć ubrudzone buty,
usłyszałam wołanie Rosalie:
- Emse? – Nie czekając na potwierdzenie, kontynuowała: - Carlisle cię szukał. Jest w
swoim gabinecie.
Zdjąwszy buty, weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. W salonie zobaczyłam
moją córkę i jej męża, rozciągniętych na dywanie, oglądających serial „Kukla, Fran i Ollie” w
nowym telewizorze Admiral. Edward przyniósł go do domu kilka dni temu.
- Gdzie są wszyscy?
Bez odrywania wzroku od telewizora Emmett odpowiedział:
- Edward pojechał do miasta, by kupić kilka nowych płyt, które właśnie wyszły oraz
zdobyć więcej papierów rachunkowych. – Podniósł wzrok i poruszył nieznacznie brwiami. – A
Alice i Jasper wyszli na spacer. – Mrugnął i ponownie skoncentrował swoją uwagę na
telewizorze.
Ze śmiechem pokręciłam głową i zaczęłam wchodzić po schodach. Idąc do sypialni,
zawołałam kilka słów przywitania w stronę gabinetu mojego męża. Zaczęłam ściągać ciuchy,
rzucając je na podłogę.
- Mojej żonie nie spodoba się ten bałagan.
- Twoja żona musi zmagać się z trzydziestoletnim kurzem, a ponadto jest cała pokryta
farbą…
2
Nawet z naszą nadprzyrodzoną szybkością i zwinnością remontowanie domu, który stał
niezamieszkany przez wiele lat, stanowiło uciążliwe i nieco kłopotliwe zajęcie. Niezależnie od
tego, jak bardzo byłam ostrożna, zawsze kończyłam pracę pokryta brudem i różnymi emaliami.
Weszłam do łazienki i zobaczyłam, że kran jest całkowicie odkręcony, a pomieszczenie
wypełnia gorąca para.
- Alice powiedziała, że niedługo wrócisz do domu i będziesz chciała się wykąpać.
Zanurzyłam się w wodzie i westchnęłam z zachwytu.
- Przypomnij mi, abym jej później podziękowała – szepnęłam, zamykając oczy, kiedy
gorąca woda zetknęła się z moją lodowatą skórą.
Słyszałam, jak zbliża się do wanny i poczułam jego zimną rękę, odgarniającą włosy z
mojego czoła.
- Tęskniłem za tobą – wyszeptał, zanim pochylił się, by mnie szybko pocałować. –
Pomyślałem, że moglibyśmy gdzieś dzisiaj wyjść. Niewiele się z tobą widuję, odkąd mam
nocne dyżury, a ty odnawiasz stary dom Collinsów.
Również za nim bardzo tęskniłam, więc z entuzjazmem czekałam na to, co zaplanował.
- Co masz dokładnie na myśli?
- W mieście grają „Stąd do wieczności”. Wiem, jak bardzo lubisz Sinatrę.
Uśmiechnęłam się z czułością.
- Daleko mu do ciebie, kochanie.
- Film zaczyna się o siódmej. Zdążysz się do tego czasu przygotować?
Kiwnęłam głową i zanurzyłam się cała w wodzie, aby umyć włosy. Gdy wróciłam do
poprzedniej pozycji, zorientowałam się, że opuścił łazienkę.
- Miałam nadzieję, że umyjesz mi plecy!
Usłyszałam, jak się śmieje. Wydawało mi się, że schodził po schodach.
- Dam znać Rosalie i Emmettowi, że wychodzimy. Ach tak, prawie bym zapomniał…
Alice zostawiła coś dla ciebie w torbie na łóżku. Powiedziała, że będzie ci to potrzebne.
Umyta, ubrana i z wysuszonymi włosami ruszyłam w kierunku drzwi sypialni, aby
dołączyć do Carlisle'a na dole. Wychodząc z pokoju, zauważyłam małą, papierową torbę, leżącą
na pościeli i przypomniałam sobie, co powiedział mi wcześniej mój mąż. Z ciekowością
otworzyłam paczkę i znalazłam w niej czarny kostium kąpielowy. Wiedziałam, że nigdy nie
należy zakładać się o cokolwiek z Alice, ale w żaden sposób nie mogłam zrozumieć, dlaczego
będę potrzebować akurat tej części garderoby.
3
2.
Nadal padał deszcz. Marszcząc brwi, zastanawiałam się, czy powinnam zacząć budowę
Arki. Ciężkie krople wody spływały strumieniami z nieba niczym wodospad, rozbijający się o
chodnik na zewnątrz. Carlisle rozważnie wziął z domu parasolkę; teraz zatrzymał się przy
drzwiach, czekając na mnie. Wolną ręką nacisnął klamkę. Minąwszy go, wyszłam z budynku,
stawiając czoła nawałnicy.
Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, Carlisle puścił drzwi i otoczył moją talię swoim
ramieniem, chroniąc mnie przed deszczem. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową; szliśmy
wzdłuż chodnika, próbując uniknąć dużych kałuż i strumieni wody, rozpryskiwanych przez
mijające nas samochody.
- Nie wierzę, że zabili Sinatrę, Borgnine’a i Clifta! – zaśmiał się. – Rosalie mi nie
powiedziała, że to taki… przygnębiający film - przerwał, bez wątpienia czekając na moją
odpowiedź. Kiedy nadal nic nie mówiłam, wzmocnił uścisk i poczułam jego wargi na czubku
mojej głowy. – Chociaż ta scena na plaży była świetna, prawda?
- Hm – odpowiedziałam bez entuzjazmu. Czułam, że mnie obserwuje, ale nie
podniosłam wzroku, skupiając uwagę na naszych stopach poruszających się po mokrym
chodniku.
Nagle zesztywniał i zatrzymał się niespodziewanie, przez co lekko się potknęłam.
Chociaż prawdopodobnie bym nie upadła, złapał mnie zwinnie i wyprostował, trzymając ręce
na moich ramionach przez krótką chwilę. Sapnęłam i popatrzyłam się na niego zaskoczona.
Utkwił we mnie uważny wzrok, a następnie rozejrzał się szybko wokoło. Nie zwracając uwagi
na przechodniów, złapał mnie delikatnie za ramię i pociągnął w stronę zadaszenia osłaniającego
okno wystawowe sklepu, który przylegał do chodnika, z dala od świateł ulicznych i gapiów.
Obserwowałam, jak składa parasolkę, lekko nią potrząsa, a następnie opiera ją o ceglaną ścianę.
Jego ręce, teraz wolne, znalazły się na moich biodrach i przyciągnęły mnie do niego.
- Esme, byłaś strasznie cicha dzisiaj wieczorem. – Usłyszałam niepokój w jego głosie i
zrobiło mi się wstyd, że mój parszywy nastój zrujnował naszą randkę. Tak wiele czasu minęło,
odkąd mieliśmy okazję razem gdzieś wyjść. – Proszę, powiedz mi, co się stało? Co cię dręczy?
4
Wyjęłam ręce z kieszeni i położyłam je na ramionach mojego męża, strzepując z
płaszcza kropelki deszczu. Próbując zyskać na czasie, chwyciłam jego szalik i włożyłam końce
bawełnianego materiału pod ciepłe okrycie Carlisle’a.
- To głupie – odparłam z nerwowym śmiechem, nie znajdując w sobie odwagi, by na
niego spojrzeć.
Przyciągnął mnie do siebie bliżej i zaczął delikatnie głaskać po plecach.
- To nie jest głupie, jeżeli w jakiś sposób cię martwi. Proszę, powiedz mi.
Westchnęłam i podniosłam oczy. Mimo powagi sytuacji nie mogłam powstrzymać
uśmiechu, patrząc na jego piękną twarz.
- Nienawidzę tej pogody – wyszeptałam żałośnie. – Mam już dosyć tego deszczu.
Parasolek i kałuż, i błota – przerwałam, biorąc głęboki, ale zupełnie niepotrzebny oddech;
próbowałam dobrać odpowiednie słowa. – Chcę stąd wyjechać. Chcę… Chcę pójść na plażę.
Chcę leżeć na piasku i poczuć fale rozbijające się o moje ciało. Chcę słońca.
Szarpnęłam lekko za szalik, przybliżając jego twarz do mojej.
- Chcę być tam, gdzie jest ciepło i jasno, nie mokro i szaro. - Przerwałam, cicho łkając i
opuszczając głowę, by oprzeć ją na klatce piersiowej Carlisle’a. Otoczyłam go ramionami i
wtuliłam się w jego ciepłe ciało. – Wiem, że nie możemy. Że to po prostu niemożliwe. Ale nie
mogę przestać chcieć.
- Spójrz na mnie, Esme - powiedział.
Najwyraźniej martwił się o mnie.
Zawstydzona swoim wybuchem nie posłuchałam go, więc poprosił ponownie.
Niechętnie podniosłam głowę.
Pochylił się, by mnie delikatnie pocałować. Stanęłam na palcach, żeby być bliżej niego,
ale po krótkiej chwili odsunął się ode mnie i oparł swoje czoło o moje. Jego długie, jasne włosy
łaskotały mnie w policzki.
- Czy będziesz szczęśliwa, jeżeli pojedziemy w jakieś ciepłe i słoneczne miejsce?
Usłyszałam pytanie, ale zbyt zdekoncentrowana jego oczami, nie byłam w stanie
odpowiedzieć. Spojrzenie Carlisle’a zawierało tak wiele uczuć i emocji, że każdą część mojego
ciała wypełniło obezwładniające ciepło. Był dla mnie słońcem; nagle wcześniejsze żale
wydawały się bardzo nierozsądne i głupie.
- Esme, czy byłabyś szczęśliwa, gdybyśmy mogli pójść na plażę?
Zamrugałam. Nie potrzebowałam plaży, ale pragnęłam uciec od wiecznie padającego
deszczu.
- Tak – odpowiedziałam. – Tak, to by mnie uszczęśliwiło.
5
Wtedy się uśmiechnął i dostrzegłam psotne migotanie w jego oczach.
- Więc zamierzam sprawić, że będziesz szalała z radości.
6
3.
Nie dało się tego opisać słowami. To był raj, mój własny Eden.
Wokół nas rozbrzmiewały łagodne dźwięki śpiewu ptaków, szeleszczących palm i fal
rozbijających się rytmicznie o brzeg. Nie istniało nic oprócz sypkiego piasku, wysokich drzew i
czystej, przejrzystej, niesamowicie niebieskiej wody, uciekającej poza granice horyzontu.
Wyspa pachniała piękniej niż najdroższe perfumy. Lekki wietrzyk niósł ze sobą mieszankę
kwiatowych aromatów lilii i orchidei, a także inne słodkie zapachy, których nie mogłam
rozpoznać. Słońce świeciło wprost na moją twarz, rozgrzewając ciało i duszę.
Zatopiłam palce stóp w piasku. Nie mogłam powstrzymać nagłego impulsu silnych
emocji i obezwładniającego szczęścia – rozpostarłam ręce i zaczęłam obracać się wokół własnej
osi, marząc, aby ta chwila nigdy się nie skończyła.
Wirowanie niespodziewanie zostało przerwane, gdy ramiona Carlisle’a otoczyły mnie
od tyłu i wtuliły w jego klatkę piersiową.
- Już dawno się tak nie śmiałaś – powiedział czule, delikatnie muskając ustami moje
ucho.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem byłam tak bardzo szczęśliwa - jakbym
przebywała w najwspanialszym śnie… całkowicie i krańcowo szczęśliwa. – Zaśmiałam się
radośnie, gdy obrócił mnie twarzą do siebie. Przysunął się bliżej, wplatając swoje długie palce
w moje włosy. Zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam go – długo, namiętnie, gruntownie.
Kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy, wyszeptał wprost w moje rozchylone usta:
- Gdybyś o to poprosiła, dałbym ci cały świat – przerwał, dotykając wargami mojego
nosa i łagodnie się przy tym uśmiechając. - Zrobiłbym wszystko, by tylko zobaczyć, jak się
uśmiechasz… Byś była tak szczęśliwa każdego dnia naszej wspólnej nieskończoności.
Wzmocniłam uścisk, wzruszona słowami Carlisle’a, jego miłością do mnie.
Nieoczekiwanie poczułam się winna, jakbym na niego nie zasługiwała. Nie mogłam pozbyć się
uczucia, że w jakiś sposób go zraniłam.
- Och, Carlisle – szepnęłam i nieznacznie zadrżałam. Widziałam, że jest
zdezorientowany moją nagłą zmianą nastroju, więc następne słowa wypowiedziałam w
pośpiechu: - Czuję się szczęśliwa, gdy jestem z tobą. Czasem mogło to wyglądać inaczej…
Zdaję sobie sprawę, że ostatnio byłam kapryśna, ale musisz wiedzieć, że to dzięki tobie jestem
7
szczęśliwa. Czynisz mnie najszczęśliwszą kobietą na ziemi, po prostu będąc przy mnie… ze
mną.
Przycisnęłam swoje usta do jego warg, pragnąc mu pokazać, jak bardzo go kocham.
Wtedy zrozumiałam, że byłam w błędzie – nie martwił mnie brak słońca, ale fakt, że spędzam
mało czasu z Carlislem. To za nim tęskniłam, to jego ciągła nieobecność spowodowała nagły
chaos w moim życiu. Sapnęłam ciężko, nareszcie prawidłowo interpretując swoje uczucia. Nie
potrzebowałam plaż ani wysp. Chciałam tylko mojego męża.
Uśmiechnęłam się i przesunęłam palce w górę, wzdłuż szyi Carlisle’a; następnie
wplotłam je w jego jasne włosy.
Powiedziałam mu. Powiedziałam mu o wszystkim, z czego właśnie zdałam sobie
sprawę. Wyjaśniłam, jak bardzo za nim tęsknię, gdy go ze mną nie ma. Potrzebowałam jego
stałej obecności.
Pocałował mnie z pasją i niepohamowanym entuzjazmem, tak że ugięły się pode mną
kolona. Kiedy się odsunął, jego oczy błyszczały, a wargi rozciągały się w szerokim uśmiechu.
- O czym myślisz?
Podniósł jedną brew, a kąciki jego ust powędrowały jeszcze bardziej w górę.
- Po prostu się zastanawiałem, jak cofnąć kupno wyspy…
- Nie zrobiłbyś tego! Nawet o tym nie myśl! – krzyknęłam, lekko uderzając go w ramię.
– Może i nie potrzebuję wyspy, ale nie możesz jej zwrócić!
Zaśmiał się i posadził mnie na piasku, nie rozluźniając jednak uścisku.
- Och, Esme…
Wiedziałam, że żartował, że tak samo jak ja chciał zatrzymać wyspę, ale wolałam się
upewnić.
- Musisz przyznać, że posiadanie prywatnej wyspy ma pewne korzyści.
Przejechałam nosem wzdłuż linii szyi Carlisle’a, lekko dmuchając swoim zimnym
oddechem na jego gładką, bladą skórę.
- Zastanawiam się, co masz na myśli.
Z niemal nikczemnym uśmiechem pociągnęłam go za włosy, by ponownie złączyć
nasze usta.
- Przypuszczam, że będę musiała ci to zademonstrować.
8
4.
Moje zmysły były bardzo wyczulone na wszystkie bodźce zewnętrzne. Umysł wypełniał
słodki zapach wyspy, a także odgłosy unoszących się nad plażą ptaków morskich i fal
rozbijających się o brzeg. Nad tym wszystkim górowało niemal grzeszne uczucie jego skóry
ocierającej się o moją. Tego dnia uciekłam od zalewanego strugami deszczu miasteczka, aby
znaleźć się w najwspanialszym raju, odpowiadającemu moim wyobrażeniom o niebie. Inaczej
niż poprzedniego dnia - kiedy to martwiłam się ubłoconymi dywanami i zatopionymi
grządkami kwiatów - w tej chwili błogo oddawałam się przyjemnościom, zapominając o reszcie
świata. Liczyło się tylko to miejsce, ta sytuacja. Chociaż nie – najważniejszy był on.
Gruntownie wykorzystaliśmy wszystkie zapewnione przez wyspę udogodnienia,
wnikliwie i długo skupiając się na odtworzeniu szczegółów „sceny na plaży”, o której Carlisle
wspominał niecałą dobę temu. Nigdy tego nie zapomnę, aż do końca mojej nieskończenie
długiej egzystencji.
Po wszystkim, zaspokojeni i szczęśliwi, położyliśmy się na hamaku, który Carlisle
znalazł na pokładzie łodzi i zawiesił między dwoma palmami. Podczas gdy jego palce
bezwiednie biegły wzdłuż moich nagich pleców, pozwoliłam myślom wolno wędrować w
najbardziej rozkosznych kierunkach – co chwilę przypominałam sobie cudowny czas spędzony
na wyspie, rozważając go jako ucieczkę od szarej rzeczywistości.
Po naszej rozmowie na chodniku niedaleko kina Carlisle z pośpiechem zabrał mnie do
domu. Nie zdążyliśmy przejść przez frontowe drzwi, kiedy pojawiła się Alice, wpychając nam
do rąk dwie nieduże, ale pojemne walizki.
- Już was spakowałam, a bilety czekają na odbiór na lotnisku. Poprosiłam o pomoc
Jaspera, więc odpowiednio przygotowana łódka stoi już prawdopodobnie na przystani. Ach, i
kiedy będziecie w Rio, podajcie im moje nazwisko. Wtedy dadzą wam samochód, który
wynajęliśmy – powiedziała z pośpiechem, niemal podskakując z podniecenia. – Esme,
spakowałam nowy kostium kąpielowy, to nie tak, że go potrzebujesz, ale taki strój wydaje się
odpowiedni… Z pewnością spodobają ci się ubrania, które wybrałam na tę podróż! Kupiłam je
już w zeszłym tygodniu.
Parzyłam się na nią bezmyślnie, krańcowo zszokowana. Tymczasem Alice obróciła się
w stronę Carlisle’a i kontynuowała:
9
- Edward zadzwonił do szpitala i powiedział im, że masz jakiś okropny przypadek grypy
żołądkowej i że nie powinni spodziewać się ciebie w pracy przez co najmniej tydzień –
oznajmiła, a następnie odwróciła się ponownie w moją stronę z szerokim uśmiechem na swojej
małej twarzyczce. – Rosalie i Emmett dokończą malowanie ścian i położą podłogi w domu
Collinsów. Tak więc… - przerwała i radośnie klasnęła rękami. – Nie musicie się śpieszyć z
powrotem.
- Alice – wyszeptałam, całkowicie przytłoczona sympatią i wdzięcznością dla mojej
najmłodszej córki. Oniemiała, mogłam się tylko pochylić i mocno ją uściskać.
Kiedy ją puściłam, zaśmiała się lekko, wyraźnie z siebie zadowolona.
- Z tego, co wiem, nie ma tam dzikich zwierząt, więc aby zaspokoić pragnienie i
zapolować, będziecie musieli wrócić na kontynent. Zalecam pływanie. Nie powinno zająć dużo
czasu i nie będzie przyciągało uwagi – przerwała i szybko przeniosła wzrok na Carlisle’a, po
czym ponownie spojrzała na mnie. – Więc? Na co czekacie? – spytała. Ponownie klasnęła i
lekko podskoczyła. – Idźcie już! Przecież nie chcecie spóźnić się na samolot! Sio! – upierała
się, popychając nas w stronę schodów. Jej ręka raz po raz zwiększała nacisk na moich plecach,
jakby chciała mnie zmusić do szybszych ruchów.
Wsiedliśmy do samochodu, obserwując stojącą na frontowych schodkach Alice.
Machała do nas energicznie, niemal dygocząc z podekscytowania.
- Będziecie mieli piękną pogodę przez cały tydzień, więc się nie martwcie! Dobrej
zabawy! Obiecuję, że po waszym powrocie dom nadal będzie tutaj stał, cały i nienaruszony!
Niespodziewany śmiech Carlisle’a wyrwał mnie z mojego snu na jawie. Podniosłam się
nieznacznie na łokciach, ułożyłam ręce na jego klatce piersiowej, jedną dłoń pokrywając drugą,
a następnie oparłam o nie podbródek. Spojrzałam na niego wyczekująco.
Czułam się tak, jakbyśmy byli aktorami odgrywającymi scenę Biblijną. Carlisle leżał na
plecach pode mną, z ręką ułożoną swobodnie za głową. Jedna z jego nóg oplatała mnie na
wysokości kolan, druga co chwilę dotykała piasku, gdy delikatnie kołysał hamakiem; rytm tego
ruchu odpowiadał częstotliwości rozbijania się fal o brzeg, niknięcia białych pian w złocistym
piasku plaży.
Carlisle ponownie się zaśmiał, a kąciki jego ust powędrowały do góry. Odwzajemniłam
uśmiech.
- Co cię tak bawi? – zapytałam, podczas gdy moje palce ślizgały się po gładkiej skórze
jego brzucha.
- Tak sobie myślałem, że… potrzebujemy większej wanny. – Podniosłam jedną brew, a
on kontynuował: – Chociaż nie, basen byłby znacznie lepszy. Niepraktyczny, ale dałby nam
10
dużo więcej miejsca… - Westchnął uradowany i zamknął oczy, jakby próbował sobie coś
wyobrazić.
- Basen… - powtórzyłam, zastanawiając się, co miał na myśli.
Moje oczy nagle się poszerzyły, kiedy zrozumiałam, o co mu chodzi: dlaczego chciał
wymienić wannę na większą, dlaczego rozważał zbudowanie basenu w ogródku. Sapnęłam na
wspomnienie naszych wcześniejszych podwodnych zajęć.
- Carlisle! – wykrzyknęłam zaskoczona i wiedziałam, że gdybym mogła się rumienić,
teraz moja twarz miałaby odcień głębokiej czerwieni.
Otworzył oczy i zamrugał. Uśmiechnął się jeszcze bardziej i odepchnął nogę od ziemi
mocniej, niż to zazwyczaj robił. Hamak gwałtownie się zakołysał, przez co musiałam
przycisnąć się do Carlisle’a, aby uniknąć upadku.
Niespodziewanie grube, białe liny rozerwały się i spadliśmy na miękki piasek, zagubieni
w plątaninie własnych rąk i nóg. Roześmiał się głośno, a ja po chwili, kiedy początkowe
oszołomienie już minęło, dołączyłam do niego.
11
5.
Kiedy słońce rozpoczęło swoją wędrówkę ku horyzontowi, Carlisle wrócił na łódkę,
słusznie podejrzewając, że Alice i Jasper zaopatrzyli ją w dodatkowy hamak. Podczas gdy ja
siedziałam na plaży, wciąż śmiejąc się ze sposobu, w jaki spadliśmy na ziemię, mój mąż
zawiązał znaleziony na pokładzie niebieski kawałek siatki między dwoma solidnymi, grubymi
palmami.
- Nie wiem, czy powinienem być szczęśliwy, czy zażenowany, wiedząc, że Alice
przewidziała tę sytuację – rozważał, siadając zwinnie koło mnie.
Kiedy byłam już w stanie powstrzymać chichot, poklepałam lekko jego nogę i
obiecałam:
- Porozmawiam z nią, kiedy wrócimy. Doceniam jej talenty, ale chyba będę musiała
poprosić, aby nie patrzyła zbyt dokładnie w przyszłość dotyczącą mnie, ciebie lub nas, kiedy
jesteśmy nadzy.
Prychnął gwałtownie, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co zobaczyła Alice;
nie potrafiłam powstrzymać głośnego, nieco histerycznego śmiechu.
Po chwili dołączył do mnie, również dostrzegając absurd i nietypowość tej sytuacji.
Rozciągnął się na piasku, kładąc głowę na moich kolanach. Instynktownie zaczęłam
przeczesywać palcami jego złote włosy.
- Przepraszam, że nie mamy tutaj żadnego normalnego zakwaterowania… Niestety
musimy ograniczyć się do piasku, hamaku albo łodzi – powiedział cicho.
- Nie dbam o zakwaterowanie – przerwałam, rozglądając się badawczo wokół siebie i
oceniając warunki noclegowe wyspy. – Chociaż nie mam nic przeciwko temu, aby po zmroku
przenieść się na łódź.
Carlisle zachichotał. Jestem pewna, że przewidział moją prośbę. To był słabo chroniony
sekret – trudno się spodziewać, bym miała jakieś tajemnice, gdy w pobliżu ciągle przebywali
wróżka przepowiadająca przyszłość i jej bart czytający w myślach.
Sprzęt wykorzystywany przez ludzi do biwakowania, który kupiliśmy, aby stworzyć
pozory normalności i asymilować się z otoczeniem, nie był tylko zwykłym eksponatem.
Większość mojej rodziny lubiła spędzać noce na zewnątrz pod gołym niebem, bez żadnej
ochrony – nawet w postaci dachu płóciennego namiotu – ale ja za tym nie przepadałam.
12
Wampir czy nie, nadal byłam zwykłą kobietą, a jedynym stworzeniem, któremu pozwalałam po
sobie pełzać, był mój mąż.
- Esme, wiem, że warunki nie są idealne… dalekie od tych, do których jesteś
przyzwyczajona…
- Cicho – rozkazałam i pochyliłam nieznacznie głowę, by pocałować go lekko w usta. –
Za bardzo się o mnie martwisz, kochanie. Zajmowałam się już budową domu, który nie miał
nawet fundamentów. Jeżeli miałabym być szczera, nie wiem, czy jestem bardziej
podekscytowana faktem posiadania przez ciebie wyspy, czy zbliżającą się nad nią pracą. – Moje
ręce znieruchomiały, kiedy spojrzałam się na jego twarz z ciekawością. – Carlisle… Nigdy nie
wspominałeś o pomyśle nabycia wyspy i jestem pewna, że gdybyś to rozważał wcześniej,
Edward by coś powiedział. Jak długo już ją masz?
Niespodziewanie zakaszlał - co było zachowaniem naturalnym dla ludzi, ale nie
wampirów - i potarł lekko swoją skórę na wysokości żeber; wydawał się być podenerwowany.
- No cóż, jeżeli o to chodzi… - zaczął.
- Carlisle? – ponagliłam, nagle i zupełnie niewytłumaczalnie zaniepokojona.
- Nie jestem jej właścicielem. Ty jesteś. Masz ją dokładnie od tygodnia – powiedział
pośpiesznie i zamarł, jakby czekał na moją reakcję.
Patrzyłam się na niego w szoku, rozszerzając oczy i otwierając usta.
I wtedy krzyknęłam:
- Jestem właścicielką tej wyspy?
Usiadł szybko i przybliżył swoją twarz do mojej. Wyglądał na trochę przestraszonego.
- Tak, jesteś właścicielką tej wyspy.
- Jak? Dlaczego? Co…? – szeptałam zdezorientowana.
- Tydzień temu kupiłem dla ciebie wyspę – zaczął ostrożnie. – Ale to się zaczęło jeszcze
wcześniej, widzisz… - mówił, chwyciwszy moje ręce, próbując powstrzymać ich nerwowe
skręcanie, którego nie byłam w pełni świadoma.
- Wyspa? Koncepcja posiadania własnej wyspy jest po prostu… szalona! Kto kupuje
wyspę jako prezent? – spytałam słabo. Z jakiegoś powodu potrafiłam wyobrazić sobie
Carlisle’a jako właściciela wyspy, ale nie umiałam zaakceptować siebie w tej roli. To był czysty
absurd.
Uśmiechnął się nieznacznie.
- Najwidoczniej znalazł się ktoś taki. Proszę, pozwól mi wyjaśnić…
Kiwnęłam głową.
13
- Około dwóch tygodni temu – wyszłaś wtedy z domu, aby wybrać farby do ścian i
odpowiednie materiały do kładzenia podłóg – Alice… wtargnęła do mojego gabinetu. Dała mi
niewielki kawałek papieru złączony spinaczem z kolorową fotografią. Na kartce napisano jakieś
numery – trzy kombinacje liczb. Natychmiast rozpoznałem pierwszą z nich... Współrzędne
geograficzne, szerokość i długość. Drugi zbiór cyferek był ceną…
- Ile? – wysapałam.
- O nie – odparł, kręcąc głową. – Tego ze mnie nie wyciągniesz i nie myśl, że Edward
albo Alice coś ci powiedzą. Nie przejmuj się ceną. – Kąciki jego ust nieznacznie się podniosły,
kiedy pochylił się i szybko mnie pocałował. – Jesteś tego warta. Na czym to ja skończyłem?
- Cyferki – wyszeptałam.
- Ach tak. Trzecia kombinacja była numerem telefonu. Pamiętam, że Alice aż
podskakiwała, ucieszona i podekscytowana jednocześnie…
- Ona zawsze skacze, Carlisle.
- Nie przerywaj mi, kochanie – poprosił łagodnym głosem, przykładając palec do moich
ust. – Próbuję zainteresować cię historią kupna tej wyspy, nie utrudniaj mi tego. W każdym
razie… Podskakiwała nieco energiczniej niż zwykle i zacząłem się bać, że podłoga nie
wytrzyma jej ciężaru. Chciałem się dowiedzieć, skąd ma tę kartkę i co dokładnie mam z nią
zrobić.
- Kup ją – odparła, ignorując pierwszą część pytania. – Dla Esme.
- Co dokładnie mam kupić dla Esme? – Alice wyglądała na nieco podirytowaną, kiedy
wskazywała palcem na kolorową fotografię, dołączoną do kombinacji numerów.
- To – odparła. – Właśnie to kupujesz dla Esme. Wyspę, Carlisle – powiedziała, jakby to
było oczywiste.
- Ale dlaczego mam kupić Esme wyspę?
Znowu weszłam mu w słowo.
- Nie chciałeś kupić mi wyspy, Carlisle? – spytałam, udając zranioną.
- Co ci mówiłem o przerywaniu, kochanie? – gderał, ale efekt podirytowania został
zniweczony przez lekki uśmiech błąkający się po jego twarzy. – Alice rzuciła mi spojrzenie,
którego nigdy nie zapomnę. Dziwne, że jeszcze żyję… egzystuję. Położyła ręce na biodrach i
warknęła: A dlaczego miałbyś jej nie kupować?
Uśmiechnęłam się szeroko. Wspaniale naśladował ostry, groźny szczebiot Alice.
14
- Będę musiała jej później jakoś podziękować. Może zabiorę ją na zakupy do Nowego
Jorku… albo Paryża…
Popatrzył się na mnie wyraźnie zirytowany.
- Mogę kontynuować?
- Och tak, oczywiście – zachęciłam go.
- Powiedziała: Kupujesz wyspę, bo Esme tego chce… No cóż, tak naprawdę nie chce tej
wyspy. Ale jeszcze nie wie, że jej chce, więc skąd miałaby wiedzieć, że jednak jej nie chce? Tu
nie chodzi o wyspę, tylko o to, by gdzieś wyjechać… w miejsce, w którym nie ma deszczu.
Wspominałam, że będzie padało, długo i obficie? Jeżeli nie, to teraz o tym mówię. Będziesz
potrzebował nowej pary butów. Mogę ci je kupić!
Zaśmiałam się; Carlisle posłał mi ciepłe spojrzenie.
- Żałuję, że nie mogłaś jej zobaczyć… Jak udało nam się przetrwać bez niej te kilka lat?
Uśmiechnęłam się.
- Nie mam pojęcia… Co było potem?
- Powolnym, władczym ruchem wskazała ponownie na fotografię i rozkazała: Kup ją,
Carlisle. Będziesz zadowolony, że to zrobiłeś. No cóż, chyba nie zareagowałem tak, jakby tego
oczekiwała, bo chwilę później wciskała mi w rękę słuchawkę telefonu. Na co czekasz? Dzwoń!
Powiedz im, że chcesz ją kupić! Więc tak zrobiłem.
Byłam trochę oszołomiona.
- Po prostu… zadzwoniłeś do kogoś… i kupiłeś wyspę? Naprawdę można coś takiego
zrobić przez telefon?
Wzruszył ramionami.
- Chyba tak. Mnie się udało.
Patrzyłam się na niego, kręcąc głową z niedowierzaniem. Kupił wyspę. Kupił dla mnie
wyspę. Ponieważ chciałam uciec od deszczu.
Jestem właścicielką wyspy.
- Poczekaj! To moja wyspa, tak?
Pokiwał głową, a ja zmrużyłam oczy.
- Więc nie mógłbyś jej zwrócić, nawet gdybyś chciał to zrobić, ponieważ nie jesteś
właścicielem? – warknęłam.
Ponownie przyznał mi rację i miał na tyle dużo zdrowego rozsądku, by okazać skruchę.
- Powinienem ci się do czegoś przyznać… Kupując wyspę, musiałem ją nazwać.
- Nazwałeś moją wyspę – narzekałam, wyrywając swoje ręce z jego uścisku i uderzając
go lekko w ramię. – Nazwałeś moją wyspę! Co zrobisz, jeżeli nie spodoba mi się twoja nazwa?
15
Ponownie chwycił moje ręce i przyciągnął mnie do siebie. Teraz stałam do niego tyłem,
oglądając chowającą się w oceanie kulę światła.
- Myślę, że jednak ci się spodoba.
Prychnęłam z powątpiewaniem.
- Więc jak? Jak nazwałeś moją wyspę? – zażądałam odpowiedzi.
Wyprostował prawe ramię, zakreślając nim niewielki łuk w powietrzu.
- Isle Esme.
- Nazwałeś… nazwałeś ją po mnie? – szepnęłam, niewiarygodnie wzruszona. Obróciłam
się na pięcie i zachłannie przycisnęłam jego usta do moich.
16
6.
Zachodzące słońce oświetlało swoimi ostatnimi promieniami jasne gwiazdy, które
pojawiały się na ciemnym niebie w nieregularnych odstępach czasu. Wróciliśmy na pokład
łodzi i położyliśmy się na ogromnej, miękkiej sofie, przytuleni do siebie, z nogami zaplątanymi
w cienki, kaszmirowy koc. Carlisle w jednej dłoni trzymał książkę, drugą ściskałam mocno w
swojej ręce ze wzrokiem utkwionym w odległej linii horyzontu. Rozkoszowałam się chwilą.
Wiązka srebrzystego światła księżyca prześliznęła się po naszej bladej skórze, rzucając
na bezbarwne deski pokładu szare, migotliwe cienie. Zjawisko to było piękne i szokujące
jednocześnie. Gwałtownie wróciłam do rzeczywistości, głośno nabierając powietrza.
- Carlisle!
- Co się stało? – zapytał niespokojnie, napinając wszystkie mięśnie i upuszczając
książkę, która uderzyła o deski z głuchym odgłosem.
- To! – krzyknęłam w odpowiedzi, popychając nasze złączone ręce w stronę światła. –
Co jeżeli ktoś nas zobaczył? Wcześniej, kiedy leżeliśmy w słońcu? – mówiłam płaczliwie
głosem drżącym ze strachu. – Mogli nas dostrzec z przelatującego samolotu albo statku
mijającego wyspę! Byliśmy tacy głupi. Przecież…
Poczułam, jak jego ciało się odpręża; opadł z powrotem na poduszki, przyciskając mnie
do swojej klatki piersiowej.
- Dopiero teraz się o to martwisz? – zachichotał.
- Wcześniej byłam zajęta czymś innym – odparłam, zdezorientowana jego spokojną
reakcją. Przekręciłam się nieznacznie, aby na niego spojrzeć. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego
wciąż pozostawał taki beztroski.
- Co jeżeli ktoś nas zobaczył? – powtórzyłam. – Wiesz, czym to grozi… - wyszeptałam,
a przed oczami przesunęły mi się niewyraźne obrazy grupy wysokich, groźnych postaci w
czarnych pelerynach, zabierających mnie od mojego męża. Krzyknęłam z przerażeniem.
Carlisle już dawno powiedział mi, co się stanie, jeżeli będziemy nieostrożni i ktoś pozna
nasz sekret. Musieliśmy być stale czujni.
- Wszystko będzie dobrze – zapewnił, kładąc rękę na moich włosach i zmuszając mnie,
bym położyła głowę na jego ramieniu; następnie wydobył koc spośród plątaniny naszych nóg.
17
Wciąż zdziwiona przyglądałam się jego twarzy, gdy owijał gładki, miękki materiał
wokół mojego ciała.
- Jak możesz być tego pewien? – nalegałam, ciągle zaniepokojona. – Alice wprawdzie
nic nie powiedziała, ale nie jest nieomylna… Wiesz, że jeżeli ktoś nagle zmieni plany…
Przecież nie ma sposobu, by się z nami skontaktować…
- Esme – westchnął, lekko zirytowany, przerywając mój pesymistyczny monolog. –
Kochanie, czy naprawdę sądzisz, że naraziłbym cię na jakiekolwiek niebezpieczeństwo?
W odpowiedzi podniosłam szybko głowę, tak że jej czubek uderzył w podbródek
Carlisle’a i po tafli srebrnej w blasku księżyca wody potoczył się głuchy, donośny grzmot.
- Nie, oczywiście, że nie. Ale, Carlisle…
- Nie ma obaw – powiedział stanowczo z oczami utkwionymi w mojej twarzy. – Nikt
nas nie zobaczył, kochanie – dodał, przeciągając sylaby. – Wyspa jest chroniona.
- Chroniona? Nie rozumiem.
- Kiedy Alice po raz pierwszy zobaczyła, że zostaniemy właścicielami tej wyspy… -
przerwał, gdy znacząco odchrząknęłam - … że ty zostaniesz właścicielką… - ponownie umilkł,
a kiedy się roześmiałam, pokręcił ze zrezygnowaniem głową – Edward oczywiście się o tym
dowiedział. On.. nie był tym faktem zbyt podekscytowany. O ile pamiętam, użył słów
niebezpieczne, lekkomyślne, nierozsądne i głupie. Alice upierała się, że nic nam nie grozi, ale…
w ogóle nie dał się przekonać.
Westchnęłam. To był nasz Edward, przesadnie dramatyczny i uparty jak osioł.
- Aby go uspokoić, Jasper i nasz znajomy prawnik upewnili się, że to miejsce jest
bezpieczne, jeszcze zanim transakcja dobiegła końca. Według Jaspera wyspa znajduje się na
tyle daleko od przystanków wysyłkowych, że ludzie na mijających ją statkach w ogóle jej nie
zauważają – wyjaśnił.
Wypuściłam powietrze, które trzymałam w płucach przez ostatnie kilka sekund. Już
niemal całkowicie odprężona uświadomiłam sobie nagle, że Carlisle wspomniał tylko o
transporcie morskim.
- A co z samolotami? – nalegałam.
- Ograniczony obszar lotniczy. Nie pytałem, w jaki sposób Jasper zdołał to załatwić i
jeżeli miałbym być całkowicie szczery, wcale nie chcę tego wiedzieć – powiedział, marszcząc
lekko brwi w wyrazie dezaprobaty. - Nie przekazał mi szczegółów, ale z tego, co mówił, żaden
pilot nawet nie pomyśli, by przelecieć nad tym miejscem.
Utkwiłam wzrok w ciemnych wodach oceanu, rozważając jego słowa. Przekręcił
nieznacznie moją głowę, przez co ponownie wpatrywałam się w jego złote oczy.
18
- Esme, twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze. Nie masz się o co martwić.
Nigdy bym cię nie zabrał na tę wsypę, gdybym nie był w stu procentach pewien, że nic ci nie
grozi – powiedział czule, przyciskając dłonie do moich policzków. – Jesteś moim życiem.
Uśmiechnęłam się i położyłam swoje ręce na jego.
- A ty moim.
Pocałował mnie delikatnie i intensywnie jednocześnie; poczułam się tak, jakby nasze
złączone wargi były najważniejszą rzeczą w całym wszechświecie. Następnie otoczył mnie
ramionami i oparł podbródek na czubku mojej głowy.
- Przepraszam, że miałam wątpliwości. Powinnam wiedzieć. Ale nie tylko o siebie się
martwiłam… Ty jesteś najważniejszy.
Roześmiał się lekko i musnął ustami moje ciemne włosy. Ponownie chwyciłam jego
ręce i przejechałam kciukiem po obrączce ślubnej. Zamknęłam oczy, dziękując Bogu za
Carlisle’a. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, w to, jak wiele mi dał i jak bardzo mnie
kochał.
Podobnie jak w filmie, w mojej głowie pojawiły się pojedyncze scenki z naszego
wspólnego życia.
Ból przyszedł natychmiast. Rozchodził się po całym moim ciele, rozpoczynając swą
wędrówkę od nóg, przepływając przez tułów i ręce, docierając do otępiałego umysłu. Z każdym
kolejnym uderzeniem i wstrząsem byłam coraz bardziej świadoma, że cierpienie jest zjawiskiem
złożonym, wielostopniowym. Regularnie raniona przez tajemnicze, jasne światło, czasami
duszona, innym razem dźgana długim ostrzem noża, nie wiedziałam, kiedy skończą się moje
męki.
Matka patrzyła się na mnie ze łzami w oczach i potrząsała gwałtownie głową.
- Ostrzegałam cię, Esme. Ostrzegałam, że dobrze wychowane młode panny nie wspinają
się po drzewach.
Ojciec chrząknął i zrzędliwie coś mruknął. Nie musiałam go słyszeć. Dokładnie
wiedziałam, co powiedział, ponieważ wspominał już o tym wcześniej – bał się, że nie znajdzie
dla mnie męża. Żaden przyzwoity mężczyzna nie będzie mną zainteresowany. Żaden zdrowy na
umyśle człowiek nie skaże się na życie u boku takiej dziewczyny jak ja.
W którymś miejscu mojej wędrówki musiałam zemdleć z bólu. Kiedy otworzyłam oczy,
nade mną stał anioł. Jego twarz znajdowała się blisko mojej, złote oczy swoim kolorem
przypominały spalone siano, pozostawione na słońcu pod koniec lata. Byłam pewna, że gdybym
mogła patrzeć się te tęczówki odpowiednią ilość czasu, zobaczyłabym duszę ich właściciela.
19
Mówił do mnie. Tak mi się przynajmniej zdawało. Jego wargi się poruszały. Piękne,
idealne wargi. Pomyślałam, że anioły nie powinny mieć takich ust. Próbowałam się skupić na
tym, co mówił, ale byłam zbyt oszołomiona. Pachniał dobrze. A nawet bardzo dobrze.
Anioł uśmiechnął się do mnie. Zamknęłam oczy i westchnęłam cicho. Najwyraźniej
umarłam. Mój ojciec się mylił, nie mogłam zhańbić rodziny, skoro nie trafiłam do piekła…
A może jednak byłam w piekle. Krzyknęłam i usiadłam szybko, kiedy anioł, mający
nienaturalnie zimne ręce, pociągnął mnie za nogę. Usłyszałam trzask, a potem wszystko stało
się czarne.
Gdy się obudziłam, anioła nie było. Mój umysł na zawsze zapamiętał każdy szczegół
jego pięknej twarzy. W przyszłości miałam przypomnieć sobie mojego anioła, kiedy wszystko
wokół było ciemne i nieprzyjazne, gdy powstrzymywałam płacz, zanim Charles ponownie mnie
uderzył i zanim założyłam suknię z najdłuższymi rękawami i najwyższym kołnierzykiem. I wtedy
marzyłam, że anioł wróci, weźmie mnie za rękę i uratuje od tego piekła.
Mój anioł był nadzieją, a nic oprócz niej już nie istniało.
***
Ogień. Płonęłam wewnątrz, nie znając źródła spalających mnie płomieni.
Chciałam umrzeć. Może już umarłam. Właśnie tak wyobrażałam sobie to miejsce…
piekło. Zgrzeszyłam przeciwko Bogu zbyt wiele razy. Zawiodłam ojca i matkę. Pożądałam
człowieka, który nie był moim mężem. Popełniłam cudzołóstwo w sercu, myśląc o innym
mężczyźnie zamiast o Charlesie. Nie posłuchałam go i odeszłam od niego. Zabiłam naszego
syna.
To była kara. Miałam wiecznie płonąć, już nigdy nie mogąc zobaczyć ani mojego
dziecka, ani anioła. Ogień i bezkresne cierpienie.
Wrzasnęłam, kiedy coś na podobieństwo prądu przebiegło przez moje nerwy, docierając
do najbardziej wrażliwych ośrodków w mózgu. Poczułam, że plecy wyginają mi się w łuk, ciało
podnosi się, a następnie opada. Głosy, usłyszałam głosy. Przepełniona bólem, raniącym i
duszącym jednocześnie, walczyłam ze sobą, by skupić myśli na docierających do mnie
dźwiękach. Rozróżniłam dwa, jeden rozgniewany, drugi głęboki, kojący, melodyjny i…
znajomy. Próbowałam przypomnieć sobie, skąd znam ten głos, ale było zbyt dużo żaru, gorąca,
agonii i dygotania.
20
Ponownie krzyknęłam, tym razem ciszej. Pragnęłam, aby głosy… głos… powrócił.
Jęczałam, niezdolna, by cokolwiek powiedzieć; chciałam błagać go, by przyszedł po mnie i
uratował od płomieni.
Poczułam coś chłodnego na policzku i przekręciłam lekko głowę, by zwiększyć nacisk
zbawiennego zimna na mojej rozpalonej skórze. Zmusiłam się, by otworzyć oczy, ale nie
mogłam nic dostrzec przez morze czerwieni. Ktoś stał przy mnie, jednak jego kontury były tak
niewyraźne, że stanowił jedynie bezkształtną, zamazaną, karmazynową plamę.
Zimno zniknęło i zajęczałam w proteście. Usłyszałam słaby dźwięk szurania i cichy
śmiech pozbawiony wesołości; zimno powróciło, tym razem przynosząc ulgę rozpalonemu
czołu.
Kolejny prąd przeszedł przez moje ciało. Gwałtownie nabrałam powietrza przez nos, nie
mogąc powstrzymać dygotania. Otaczała mnie słodko-ostra mieszanka zapachów: cynamonu,
goździków, lukrecji, tabaki i skóry. To również było znajome i uspokajające.
Ogień wciąż przypiekał, płomienie ciągle paliły, jednak słysząc znajomy szept w uchu,
wdychając przepiękną woń i czując na twarzy przyjemne zimno, wiedziałam, że nie umarłam,
nie znalazłam się w piekle. Przetrwam to i będę żyć.
***
Ktoś już mnie wcześniej całował. Miało to miejsce tuż po ślubie i chociaż z Charlesem
nie stworzyliśmy szczęśliwego, zdrowego i prostego związku, nadal powszechnie nazywano go
małżeństwem, a w tych czasach każda para młoda bardzo wcześnie wydawała na świat
potomstwo. Nie byłam niedoświadczona i wiedziałam, że ma tego pełną świadomość.
Nie mogłam naiwnie myśleć, że przez kilkaset lat egzystowania na ziemi nigdy nie spał z
kobietą… że nigdy nie był kuszony i nie uległ tej pokusie. Wiedza ta ciągle paliła, zżerała mnie
od środka. Nienawidziłam bezimiennych, anonimowych kobiet, które kiedyś były dla niego
ważne.
Kiedy jednak jego usta musnęły moje, pierwszy raz, drugi, wstępnie, delikatnie,
ostrożnie, liczyła się tylko obecna chwila. Przyciągnęłam go bliżej do siebie, a on,
ośmielony moim ruchem, całował mnie szybciej, mocniej, bardziej popędliwie i z większą pasją.
Był słodki. Niewielka część mojego mózgu, która potrafiła przebić się przez gruby mur
szoku, otępienia, niedowierzania i radości, próbowała zdefiniować jego smak. Wata cukrowa,
czekolada, karmel i… niebo.
21
Po chwili odsunął się ode mnie. Opuścił głowę i przycisnął ją do mojego chłodnego
ramienia, ogrzewając go swoim gorącym oddechem. Oparłam policzek o jasne włosy Carlisle’a
i zrobiłam głęboki wdech, czując, jak jego zapach mnie wypełnia, otacza, uspokaja i pobudza
jednocześnie.
Zapomnieliśmy o naszej oddzielnej przeszłości. Należałam teraz do niego, chciał, bym z
nim została, pragnął mnie. To była moja teraźniejszość. On stanowił przyszłość.
***
Dzieliła nas długość niewielkiej sypialni. Moje ręce niespokojnie chwytały i
wypuszczały skrawek białej, jedwabnej tuniki, którą nabyłam specjalnie na tę noc; przesyłkę
dostarczono dopiero tego ranka, w ostatniej chwili. Wydawało się, że czekałam na ten moment
niezliczoną ilość czasu. Od mojej transformacji minęło zaledwie kilka miesięcy, ale musiałam
się sama przed sobą przyznać, że pragnęłam tego od momentu, w którym pierwszy raz go
zobaczyłam niemal dziesięć lat temu.
Chciałam, by do mnie podszedł. Carlisle - mój mąż, miłość życia – stał naprzeciwko,
trzymając ręce w kieszeniach. Już wcześniej zdjął marynarkę, a na wpół rozwiązany krawat
wisiał jeszcze na jego szyi. Wzrok miał utkwiony w podłodze, a ja bezgłośnie błagałam go, aby
spojrzał na mnie, pokonał dzielącą nas odległość i wziął mnie w swoje ramiona. Sprawiał
wrażenie odprężonego i spokojnego, ale to były tylko pozory. Wydawał się… niepewny.
Zaczęłam rozważać, które z nas było bardziej zdenerwowane. Delikatnie się zaśmiałam, co
zmusiło go do podniesienia wzroku. Przesunął się nieznacznie w bok, prostując plecy, ale nie
zmniejszył odległości między nami nawet o centymetr.
Jego tęczówki miały kolor płynnego złota, a oczy mieniły się migotliwie w blasku
płomieni pochodzących z kamiennego kominka. Cienie tańczyły po jasnej twarzy Carlisle’a,
wyostrzając jej regularne, piękne rysy, nadając ustom kuszący, ciemnoczerwony kolor.
Utkwiłam wzrok w jego idealnych, pełnych wargach i wyobrażając sobie ich dotyk na moich
własnych, opuściłam powieki. Wiedziałam, że mnie pragnął, że podobnie jak ja z
niecierpliwością oczekiwał tej nocy. Był jednak dżentelmenem i uparł się, by zrobić to
prawidłowo, po zawarciu związku małżeńskiego. Ku jego radości nalegałam na szybki ślub.
Teraz byliśmy już mężem i żoną.
Wzięłam głęboki, uspokajający oddech i wyciągnęłam do niego rękę. Nie mogliśmy już
czekać ani sekundy dłużej.
22
***
W przyszłości nie będę pamiętać, o co się pokłóciliśmy. Nieistotny, błahy powód. Wciąż
jednak byłam nowonarodzoną, a on ostatnie siedemdziesiąt dwie godziny spędził w szpitalu,
otoczony pokusą ludzkiej krwi. Oboje spięci i zirytowani, szykowaliśmy się do walki.
Pamiętam jedynie, że się cofnęłam. Przed oczami stanęły mi wyblakłe obrazy z
przeszłości, w której byłam jeszcze człowiekiem. Obudził się we mnie instynkt nakazujący
ucieczkę przed pięścią, unikniecie ciosu w twarz.
Moje oczy poszerzyły się, gdy usłyszałam znajomy, udręczony jęk. Wróciłam do
rzeczywistości, pozostawiając za sobą przeszłe, gorsze życie. Mój mąż – mój Carlisle – opadł
na ziemię z pobielałą, napiętą twarzą. Widziałam agonię w jego pociemniałych tęczówkach,
ból, który mu sprawiłam. Sparaliżowana oglądałam, jak opuszcza głowę, rękoma zakrywając
oczy.
- Przepraszam, proszę, wybacz mi, przepraszam, tak bardzo przepraszam, błagam,
wybacz mi.
To był jedyny dźwięk w pokoju. Chciałam biec, uchronić się przed poczuciem winy. Nie
mogłam już dłużej patrzeć na ranę, jaką zadałam mężczyźnie, który nie zrobił nic oprócz tego,
że mnie kochał, cenił, uwielbiał. Opadłam na kolana, czując palące, przygniatające wyrzuty
sumienia. Podeszłam do niego na czworakach i objęłam ramionami. Trzymałam go w mocnym
uścisku, kołysałam, wyrzucając z ust pośpieszne słowa przeprosin.
Ufał mi całym swoim sercem. Całą swoją duszą.
Powinnam dać mu to samo. Już nigdy się od niego nie odsunę. Będę po prostu ufać.
***
Moje zimne serce zostało złamane, roztrzaskane na milion małych kawałków przez
jedno, pozornie niewiele znaczące słowo.
- Odchodzę.
Starałam się powstrzymać szloch do czasu, aż opuści dom, wiedząc, że nie powinnam
zmuszać go do tego, aby został. Miał prawo robić to, co uważał za słuszne, nieważne, czy to
aprobowałam czy nie.
Ale kiedy zamknęły się za nim drzwi i byłam pewna, że jest dostatecznie daleko, by nie
słyszeć oznak mojego bólu, upadłam na ziemię w agonii i zaczęłam żałośnie zawodzić.
Mój syn odszedł.
23
Znowu.
Za pierwszym razem straciłam syna, którego znałam przede wszystkim ze snów. Ten,
który odszedł teraz, był aż nazbyt rzeczywisty. Pierwszy gościł w moim ciele, drugi w sercu, już
na wieczność. Pierwszego kołysałam w ramionach zaledwie przez kilka godzin, podczas gdy
drugiego dotykałam, ściskałam i całowałam tak często, jak mi tylko na to pozwolił. Pierwszego
urodziłam, drugi został mi ofiarowany. Z pierwszym dzieliłam się krwią, z drugim jedynie
nazwiskiem.
Obaj byli moimi synami. I teraz nie miałam żadnego z nich.
Jednak nie byłam sama. Carlisle uklęknął koło mojego dygoczącego ciała, oplatając je
ramionami. Potrząsałam nim siłą swojego szlochu, ale on się nie odsunął, przeciwnie -
wzmocnił uścisk, kołysząc mnie przy tym delikatnie. Przywarłam do niego całym ciałem i po
chwili łkanie przeszło w drżenie, potem w łagodne dreszcze.
Kiedy już się wypłakałam, otoczył moją twarz rękoma, składając na ustach miękki, czuły
pocałunek. Położył podbródek na czubku mojej głowy, jeszcze mocniej mnie ściskając.
- Wróci do nas - obiecał mi. - Już niedługo - zapewnił.
Tymi słowami dał mi cień nadziei. Edward nie opuścił nas na zwasze. Wróci do mnie.
Ponieważ Carlisle nigdy mnie nie okłamał, uwierzyłam. Znowu będziemy razem.
Ponownie staniemy się rodziną.
***
Emmett zasugerował piknik. Temperatura powietrza osiągnęła prawie minus
pięćdziesiąt stopni, ziemia pokryta była śladami topniejącego śniegu, a niebo wydawało się
szarą, jednolitą, nieprzyjazną masą stale kotłującej się substancji.
- Idealna pogoda na piknik - stwierdził.
Edward powiedział Rosalie, że dokonała świetnego wyboru: duży, silny i głupszy od
woła.
Rosalie nie widziała w komentarzu brata nic zabawnego; wściekła się na niego.
Emmettowi nie spodobało się to, że Rosalie była zdenerwowana i chcąc bronić honoru swojej
damy, rzucił się na Edwarda.
Po rozdzieleniu walczących stron oraz uprzątnięciu szczątków renesansowej wazy i
niedawno kupionego stolika do kawy zaczęliśmy przygotowywać się do wyjścia. Edward był
moim pierwszym synem, ale musiał się nauczyć, że nie zawsze wszystko idzie po jego myśli.
Wybraliśmy się więc na piknik.
24
Zostawiliśmy Rosalie i Emmetta w samochodzie przed szpitalem - ten ostatni nie był
jeszcze na tyle silny, by oprzeć się zapachowi ludzkiej krwi wypełniającemu niemal wszystkie
pomieszczenia w budynku. Mieliśmy nadzieję, że Carlisle znajdzie trochę wolnego czasu i
weźmie udział w naszej wycieczce. Okazało się, że przed chwilą skończył operację i jedna z
pielęgniarek doradziła nam, abyśmy poczekali w jego biurze. Idąc korytarzem, zauważyłam, że
Edward cicho się z czegoś śmieje.
Cieszyłam się, widząc uśmiech na twarzy syna, ale zadowolenie przeszło w furię, kiedy
poznałam powód tej wesołości.
Początkowo nie chciał mi powiedzieć. Musiałam zapytać trzy razy, zanim zaspokoił
moją ciekawość. Z wyraźnym osiąganiem podzielił się myślami otaczających nas kobiet.
„To miłe, że doktora Cullena odwiedzili jego brat i siostra.”
„Jaka szkoda, że tak przystojny lekarz samotnie spędza w swoim biurze prawie cały
dzień.”
„Jest zbyt nieśmiały, by dołączyć do nas w szpitalnej stołówce.”
Ze smutnym uśmiechem na ustach powiedział mi o najgorszym typie rozważań.
Odmówił dokładnego opisania obrazów, które zobaczył w umysłach tych kobiet, ale
zrozumiałam meritum problemu. Pragnęły mojego męża. I nie wiedziały, że to mój mąż. Nie
miały pojęcia, że Carlisle był żonaty.
Potwór wewnątrz mnie zaryczał głośno, a ja nagle zapragnęłam rozszarpać gardła
kobiet, które śmiały spojrzeć na Carlisle’a w ten sposób. Edward wpatrywał się we mnie z
przerażeniem w oczach, dokładnie wiedząc, o czym w tej chwili marzę. Pochylił się w moim
kierunku, ale uciekłam przed jego wyciągniętymi rękami. Słyszałam, że mnie woła, kiedy
pospiesznie wychodziłam ze szpitala, starając się nie zwracać na siebie niechcianej uwagi.
Nie wiedziały, że miał żonę. Najwyraźniej nie były w jego biurze – tam, na biurku,
musiało stać zdjęcie z naszego wesela, które Edward dał ojcu na Gwiazdkę kilka miesięcy po
ślubie. Przeprowadziliśmy się do tego miasta parę tygodni temu i byłam całkowicie pochłonięta
urządzaniem domu, więc nie odwiedzałam Carlisle’a w pracy. Nadal jednak nie rozumiałam,
dlaczego im o mnie nie powiedział.
Było tylko jedno rozwiązanie.
Weszłam do małego sklepu z biżuterią, oddalonego od szpitala o kilka ulic. Dzwonek
brzęczał jeszcze długo po tym, jak drzwi zamykały się za moimi plecami. Zza lady ze strachem
spoglądała na mnie starsza kobieta. Próbowałam nadać twarzy łagodniejszy, mniej
przerażający wyraz.
25
Wyjaśniłam, że chcę kupić obrączkę dla mężczyzny i zapytałam, czy mają takie w
sklepie, gdyż potrzebuję jej natychmiast. Przypuszczała, że jestem narzeczoną żołnierza, która
przyszła znaleźć pierścionek dla swojego ukochanego, zanim ten wypłynie statkiem w morze.
Dzięki tej błyskotce będzie o mnie pamiętał. Nie wyprowadziłam jej z błędu, ponieważ nie
mogłam powiedzieć prawdy.
Kupowałam obrączkę, aby mieć namacalny dowód na to, że mój mąż należy tylko i
wyłącznie do mnie. Świat powinien o tym wiedzieć. Ale staruszce niepotrzebna była ta wiedza.
Przeraziłabym ją stwierdzeniem, że pół godziny temu myślałam o dokonaniu masowego mordu
na kilkunastu ludzkich kobietach, a powodem zbrodni byłaby gwałtowna, irracjonalna i
odbierająca zdrowy rozsądek zazdrość.
Położyła przede mną metalową tacę z różnymi pierścionkami. Chciałam szybko kupić
jeden z nich, ale im dłużej się na nie patrzyłam, tym trudniejsze było podjecie decyzji. Sądziłam,
że wygląd obrączki nie ma znaczenia. Zaraz po zakupie zamierzałam pomaszerować z
powrotem do szpitala, wziąć jego rękę i wcisnąć mu na palec niewielki, okrągły kawałek metalu
jako symbol naszego małżeństwa, dając tym kobietom do zrozumienia, że ich prymitywne
fantazje nigdy nie znajdą odzwierciedlenia w rzeczywistości.
Patrząc się na gładkie, złote i srebrne pierścionki, zmieniłam zdanie. Wyprodukowano
je masowo, przeznaczono dla tysięcy nieznanych mi chłopców, którzy niedługo zostaną wysłani
na wojnę, na śmierć. Oglądane przeze mnie obrączki wydawały się śliczne... ale nie były
niezwykłe.
A mój Carlisle był bardzo niezwykły.
Uśmiechnęłam się smutno do sprzedawczyni, potrząsnęłam głową i odwróciłam się, by
ze zrezygnowaniem opuścić sklep. Kobieta zawołała za mną, więc się zatrzymałam. Poprosiła,
bym zaczekała kilka sekund.
- Jest jeszcze jeden – powiedziała. - Jeszcze jeden, którego pani nie pokazałam, bo
położyłam go w zupełnie innym miejscu. Chwileczkę, zaraz go znajdę…
Wróciłam do lady i patrzyłam, jak pośpiesznie przeszukuje kolejne szuflady i gablotki.
Wyjaśniła, że pierścionek, o którym mówi, był kupiony przez poprzednich właścicieli sklepu i z
jakiegoś powodu nigdy go nie sprzedano.
- Może to to, czego pani szuka - mruknęła niewyraźnie.
Po chwili usłyszałam jej radosny okrzyk. Wyprostowała się z wyraźnym trudem,
trzymając w rękach sporych rozmiarów obrączkę. Dała mi ją z szerokim uśmiechem na ustach i
doradziła, abym dobrze przemyślała wybór prezentu dla narzeczonego - w końcu to bardzo
ważna decyzja.
26
Pierścionek wykonano z platyny jeszcze przed pierwszą wojną, prawdopodobnie
ręcznie. Jego wzór tworzyły niewielkie, poplątane i zawiłe supełki, przypominające mi okładkę
wiekowej książki, którą Carlisle trzymał w swoim gabinecie. Obracając obrączkę, patrzyłam,
jak stary metal reaguje na choćby najmniejszą zmianę kąta padania światła, błyszcząc jasnymi,
pięknymi kolorami.
Ekspedientka obserwowała mnie przez cały czas. Po chwili zapytała, czy rozmiar
pierścionka jest odpowiedni. Spojrzałam na nią szybko i lekko speszona odpowiedziałam, że ani
przez chwilę się nad tym nie zastanawiałam.
Mrugając do mnie przyjaźnie, stwierdziła, że przyszłe panny młode zazwyczaj nie mają
problemu z wybraniem odpowiedniej wielkości biżuterii dla swoich narzeczonych; następnie
oddaliła się, by pomóc innemu klientowi, który wszedł do sklepu, gdy ja byłam zajęta badaniem
prezentu. Wsunęłam obrączkę na palec, by określić jej rozmiar. Obróciłam metal kilka razy
wokół własnej osi, ponownie wydobywając z niego migotliwe refleksy.
Sprzedawczyni powróciła po pięciu minutach i zapytała, czy kupuję pierścionek.
Podniosłam na nią wzrok, uśmiechnęłam się i odpowiedziałam skinięciem głowy.
W drodze powrotnej do szpitala trzymałam prezent w rękach, raz po raz przejeżdżając
palcem po delikatnym, skomplikowanym wzorze. Poszczególne segmenty powtarzały się na linii
obwodu nigdy niekończącego się okręgu. Wieczne koło, bez początku ani końca - tak jak moja
miłość do niego.
- Kochanie? Esme? Czy coś się stało?
Niemal podskoczyłam, uświadomiwszy sobie, że Carlisle do mnie mówi. Otworzyłam
oczy i zobaczyłam, że pochyla się nade mną z zaniepokojonym wyrazem twarzy.
- Esme? - powtórzył, a ja zorientowałam się, ze używa swojego zawodowego głosu,
tego, którym zwracał się do chorych. - Esme? Słyszysz mnie?
Pokiwałam głową i wyciągnęłam dłoń, głaszcząc go po policzku, a następnie zarzucając
mu ręce na szyję.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też, słońce - zadeklarował, obejmując mnie w talii. - Chyba cię tu nie było
przez dłuższy czas. O czym myślałaś?
- Nigdy cię nie opuszczę - przyrzekłam, zanim odpowiedziałam na jego pytanie. -
Myślałam o tobie. O tym, jaki jesteś cudowny. O tym, jak bardzo cię kocham - mówiłam czule
głosem drżącym z emocji. - O tym, jak wiele dla mnie znaczysz. Setki lat, nie, tysiące lat nie
wystarczą, aby w pełni podziękować ci za to, co mi dałeś.
27
- I wszystko to, bo podarowałem ci wyspę? - zapytał, próbując ukryć rozbawienie.
- Nie - odparłam, kręcąc głową. Moje oczy płonęły i wiedziałam, że gdybym była
człowiekiem, po mojej twarzy leciałyby teraz łzy. - Och, Carlisle, podarowałeś mi dużo więcej.
Dałeś mi wszystko. Dałeś mi nadzieję, dałeś mi życie, dałeś mi rodzinę - musiałam przerwać i
wziąć głęboki oddech, zanim byłam w sanie kontynuować. - Zaufałeś mi i nauczyłeś, jak ufać
innym. Przy tobie mogę być sobą, czuć się bezpieczne. Podarowałeś mi uczucia, których
wcześniej nie znałam. Dałeś mi swoją miłość. Dałeś mi siebie - uśmiechnęłam się do niego
czule i podniosłam głowę, by go pocałować.
Zanim nasze usta się spotkały, wyszeptałam:
- Oczywiście, dałeś mi też wyspę.
28