OgawaYoko
Miłośćnamarginesie
przełożyłaAnnaHorikoshi
WydawnictwoW.A.B.
WydanozpomocąfinansowąTheJapanFoundationJAPAnFOUNdICN
Tytułoryginału:^SCDS(Yohakunoai)Copyright©1991byYokoOgawa
FirstpublishedinJapanin1991
byFukutakePublishingCo.,Ltd.
PolishtranslationrightsarrangedwithYokoOgawathroughJapanForeign-RightsCentre/GraalSp.z
o.oCopyright©forthePolisheditionbyWydawnictwoW.A.B.,2011
Copyright©forthePolishtranslationbyWydawnictwoW.A.B.,2011
WydanieI
Warszawa2011
1
Pierwszy raz spotkałam Y w małym pokoju konferen-cyjnym starego hotelu, który znajdował się na
tyłach Kliniki Otolaryngologicznej F. Hotel mieścił się w za-adaptowanej do tego celu rezydencji
pewnegoarystokraty.Podwzględemarchitektonicznymbudynekprzedstawiałpewniedużąwartość,ale
sam hotel nie cieszył się wielką popularnością. Było tam niespełna dwadzieścia pokoi, do tego
restauracjaibar,noiodda-loneniecoodgłównegobudynkuniewielkiemuzeumzezbioramisztuki.To
wszystko.
Jako pacjentka Kliniki Otolaryngologicznej F przyglądałam się czasem hotelowemu podjazdowi, wi-
docznemuzmojegooknaprzezgałęziekasztanowca.
Samochodów,któresiętamzatrzymywały,byłonaprawdęniewiele.Kiedyznudzonyportierchowałsię
zadrzwiami,napodjeździepanowałatakacisza,jakwkościelepomszy,gdywyjdąostatniwierni.
Dwa dni po opuszczeniu szpitala, popołudniową porą, odwiedziłam ten hotel. Miało się tam odbyć
małespotkanie,naktóremniezaproszono.
5
Trzymając za uchwyt, pchnęłam bardzo stare, ozdobione witrażem drzwi obrotowe w wejściu
głównym. Poruszyły się z cichym zgrzytem. Przestraszyłam się, że to znów jeden z tych nieistniejących
dźwięków, które sprawiły mi tyle kłopotu. Stanęłam nieruchomo z zamkniętymi oczami. Zgrzyt, który
wydawały drzwi, dobiegał z głębokiej dali. Zwykle z takiej głębi docierały do mnie słuchowe omamy.
Dopierocowy-szłamzeszpitala,niemiałamjeszczepewności,czydobrzerozróżniamdźwięki.Kiedy
orientowałamsię,żeto,cosłyszę,naprawdęnieistnieje,mogłamtylkozamknąćoczyiczekaćbezruchu.
-Czycośsiępanistało?-spytałzaniepokojonyportier.
-Nie,nic-odparłam,nieotwierającoczu.
-Możeźlesiępaniczuje?
-Nie,naprawdę,proszęniezwracaćnamnieuwagi...
Drzwipowoliwyhamowałyzamoimiplecami.
W tym samym momencie wrażenie dźwięku ulotniło się. Trwało to bardzo krótko, jedną, może dwie
sekundy.
-...bojużwszystkowporządku-powiedziałamiotworzyłamoczy.
Chybatrochęzakręciłomisięwgłowie.Portierzuśmiechemzaprosiłmniedośrodka.
Kiedyweszłamdosali,wszyscypozostaliuczestnicysiedzielijużnaswoichmiejscach.Pomieszczenie
było6
niewielkie, stół dla ośmiu osób i krzesła zajmowały niemal całą jego powierzchnię. Stiuk w
narożnikachsufituirzeźbionezakończeniakarniszyświadczyłyjednakopewnymzbytku.
Przy stole, tyłem do kominka, siedziała kobieta w średnim wieku, ubrana w perłowoszary kostium,
orazmłodymężczyzna,najwyraźniejpół-Japończyk.
Miejscepodrugiejstroniestołu,przyścianie,zajmowałredaktorczasopisma,którybyłjednocześnie
organizatoremspotkania.AnarogusiedziałY.Jesien-nesłońce,którewpadałoprzezpołudnioweokno,
wy-pełniało pokój. Światło przesączało się przez obrus, karafkę z wodą i złociste włosy młodzieńca.
Tylko krzesło Y, jakby wciśnięte w szczelinę w smudze światła, pozostawało w lekkim mroku.
PrzeprosiłamzaspóźnienieiusiadłamobokY
- W takim razie pozwolę sobie zacząć. Dziękuję, że znaleźliście państwo czas, aby wziąć udział w
naszymdzisiejszymspotkaniu.Chcemyzebraćmateriał
doartykułupodtytułem„Jakpokonałemgłuchotęczuciowo-nerwową"dlanaszegomagazynu„Wrota
Zdrowia".
Redaktorpochyliłuprzejmiegłowę.
- Seria „Jak pokonałem..." cieszy się ogromnym powodzeniem wśród naszych czytelników. Dużo
emocji w całym kraju wywołała choroba Gravesa-Basedo-wa z poprzedniego numeru, a także
bezsenność dwa numery wcześniej. Tym razem we współpracy z Kliniką Otolaryngologiczną F chcemy
stworzyćnaprawdę7
wartościowyartykułoutraciesłuchunapodstawiepaństwadoświadczeńwwalcezchorobą.Sprawa
dotyczywaszegociała,ponadtogłuchotanależydodolegliwościwstydliwych,dlategobyćmożetrudno
wam o tym mówić, ale oczywiście nie pokażemy waszych twarzy, także nazwiska zostaną zmienione,
byłbymwięcwdzięczny,gdybyścieczulisięswobodnieimó-
wiliowszystkimszczerze.
Skinęliśmyniepewniegłowami.
- W takim razie proszę najpierw opisać, w jaki sposób dostrzegliście pierwsze objawy choroby. Po
kolei,możezaczniemyodpani.-Redaktorskierowałwzroknastarsządamę.
Tapołożyładłonienatorebce,którątrzymałanakolanach,dwa,trzyrazypstryknęłabiglemizaczęła
mówić.
-Pewnegorankapoobudzeniustwierdziłam,żeniesłyszężadnychdźwięków.Zniknęły.
Wtedy zrozumiałam, że Y jest stenografem. Do-kładnie w tym samym momencie, kiedy kobieta
wypowiedziałapierwszesłowo,dłoń,wktórejYtrzymał
długopis,zaczęłasięporuszaćpopapierze.Śmiga-jącypopapierzedługopis,byłtakdobrzezsynchro-
nizowany z nosowym, niewzbudzającym zaufania głosem kobiety, że poczułam się, jakbym oglądała
cyrkowąsztuczkę.Zdumienieizachwyt,niczymgo-
łębie wylatujące z chusteczki prestidigitatora, frunęły ku mnie i osiadały na chwilę w moim sercu.
Bezwied-nie spoglądałam na przemian to na wargi kobiety, to na rękę Y i porównywałam ich ruchy.
Kobietamówiładalej.
-Najpierwpomyślałam,żespadłśnieg.Pamię-
tam taką ciszę z dzieciństwa, kiedy budziłam się rano, a ogród przysypany był śniegiem. Ale to nie
wchodziłowgrę.Byłczerwiec.Niewiedziałam,corobić.
Toniebyłazwyczajnacisza.Zdawałomisię,żekaż-
dyzakątekuchawypełniłanieskazitelnabiel.Próbo-wałamnaciskaćuszy,potrząsaćgłową,ciągnąćsię
zawłosy,alezkażdąpróbątabielstawałasięcorazgęst-sza.Nicniepomagało.
Kobietautkwiławzrokwmagnetofonie,którystał
włączonynaśrodkustołu,izdużąwprawą,jakbynauczyłasiętegowcześniejnapamięć,wyjaśniała
zawi-
łościswojegoprzypadku.
-Leżałamwłóżku,trzęsącsięzestrachu.„Jakto?
Czyżbymstraciłasłuchwciągujednejnocy?"-my-
ślałamgorączkowo.Nazewnątrzmojeuszybyłytakiejakdawniej,alewśrodku,tam,gdziejestich
istota,napewnosięrozpuściłyizostałtylkopustyotwór.
Trzęsłam się tak okropnie, że moje kości o mało nie wypadły ze stawów. Nie wiem, czy to objaw
głuchoty czuciowo-nerwowej, czy tylko reakcja psychiczna. Potem zrobiło mi się niedobrze. Jakby
wszystkienerwywmoimmózgudostałynagleatakukonwulsji.
- Podsumowując, na początku przestała pani słyszeć, potem były dreszcze i mdłości? - wtrącił się
redaktor.
-Tak.
9
Kobietaskinęłagłowąiupiłałykwodyzeszklanki.
W tej krótkiej przerwie Y przewrócił kartkę. Kątem oka dostrzegłam wówczas jego palce. Kobieta
kontynuowała wyjaśnienia, redaktor od czasu do czasu porządkował jej wypowiedź, a młodzieniec
kultural-niesłuchał.PoruszałasiętylkorękaY.Miałamwra-
żenie,żewokółtejrękipowietrzeprzepływawjakiśinny,wyjątkowysposób.Aletaknaprawdęnie
byłotamnicwyjątkowego.Długopis,papier,teczka,zegarek,palce,wszystkotowyglądałonajnormalniej
wświecie.Możetylkojedno-pismostenograficzne-
niebyłozupełniezwyczajne.
Miałamwielkąochotęzobaczyć,jakonowygląda.
Na podstawie pociągłych, ale jednocześnie nieznacz-nych ruchów dłoni, która ani na chwilę nie
zatrzymywała się w miejscu, wyobraziłam sobie, że musi być ono niezwykłe i fascynujące. Niestety
siedziałamwmiejscu,zktóregoniemogłamzobaczyćpisma.
Światło, kąt nachylenia i położenie papieru - wszystko to sprawiało, że miejsce pod dłonią Y
pozostawa-
ło w cieniu. I choćbym nie wiem jak wytężyła wzrok, niczego poza koniuszkiem niebieskiego
długopisuniebyłamwstaniedojrzeć.
Złe traktowanie w szpitalu miejskim na laryngo-logii, gdzie najpierw trafiła, odbiło się na jej
psychice,atozkoleipogorszyłostanzdrowiaipogłębiłogłuchotę.DopierokiedydostałasiędoKliniki
OtolaryngologicznejF,leczeniezaczęłoprzynosićrezultaty.
Kobietarelacjonowałaprzebiegswojejchoroby,jak-10
by haftowała obrus, ścieg za ściegiem, centymetr po centymetrze, każda nić przylegała do innej,
tworzącnierozerwalnącałość.
Byłampodwrażeniem.Jakwieleokreśleńznałatakobieta,żebyopisaćswojąchorobę!Zaczęłamsię
martwić,czystarczymisłów,kiedyprzyjdziemojakolej.
Todlatego,żeodkądzaczęłysięmojeproblemy,uszyprzestałybyćdlamniezwykłymnarządem.Stały
się czymś w rodzaju symbolu, idei. Dama od czasu do czasu poprawiała stan podkładu na
przetłuszczającym się czole, przykładając do niego chusteczkę, albo wycierała palcem kroplę wody ze
szklanki.
Tylkowjednymmomencie,kiedywtrakciespotkaniaprzyniesionokawęikelnerkaniechcącyupuściła
łyżeczkę, kobieta zawahała się i przez chwilę nie mogła zebrać myśli. Wszyscy troje: kobieta,
młodzieniec i ja, podnieśliśmy wtedy głowy i wymieniliśmy spłoszone spojrzenia. Na podłodze leżał
dywan,toteżstukbył
naprawdę niewielki, ale dla naszej trójki każdy nie-oczekiwany odgłos stanowił potencjalne
zagrożenie.
Ani redaktor, ani Y chyba nawet nie usłyszeli tego ci-chego dźwięku. Tak, tylko uszy naszej trójki
miałyzesobącośwspólnego.
- Hm. Rozumiem. Może teraz poproszę następ-ną osobę o opisanie swojego przypadku. - Redaktor,
wykorzystującokazję,przerwałkobiecieiskierował
wzroknapół-Japończyka.
Chłopiecmiałniezwyklepięknątwarz.Wsłonecz-nymświetleoczy,nos,brodarysowałysiętakwyra-
11
ziście, jakby ktoś poprawił ich kontury dobrze zatem-perowanym ołówkiem. Oczywiście kształt uszu
był
równieżdoskonały.Niktbyniepodejrzewał,żemog-
łybyćchore.Włosychłopcafalowałyprzykażdymruchu.
-Napoczątkuniemiałemżadnychobjawów.
Przynajmniejniezdawałemsobieznichsprawy.-
ChłopiecmówiłpojapońskujakrodowityJapończyk.
- Trzeciego dnia po rozpoczęciu studiów mieliśmy badania kontrolne. I podczas kontroli słuchu
okazało się, że mam wadę. Zostałem od razu skierowany do szpitala, więc po trzech dniach nauki
musiałemwziąćurlopzdrowotnyiprzerwaćstudia.Napoczątkuniewiedziałem,żetotakdługopotrwa.
-Acotozawadaujawniłasiępodczastegobadania?-spytałredaktor.
-Właśnie...tegodokładnieniewiem.Lekarzbył
bardzo małomówny. Niczego mi nie wyjaśnił, kazał się tylko zgłosić do szpitala na szczegółową
obserwację.
-Czysłyszałeśdźwiękipodczasbadania?
- Nie. To wszystko odbywało się w uniwersytec-kiej auli, poprzedzielanej parawanami na kilka
sektorów. Kiedy założyłem słuchawki, usłyszałem szmery towarzyszące badaniu wzroku,
przeprowadzanemuwsąsiednimsektorze,krokistudentów,wieleróżnychodgłosówpoplątanychzesobą
tak,żeniemogłemichrozróżnić.
-Aha.Alenieprzeszkadzałocitowcodziennymżyciu,prawda?
12
-Nie,nieprzeszkadzało.Tylkokiedywsłuchiwa-
łemsięwróżnedźwiękipodczasszczegółowychtestówwkliniceF-toznaczywiększościznichalbo
niesłyszałemwcale,albosłyszałemjakieśinne,wy-imaginowanedźwięki-poczułem,żecośzatykami
uszy.Żetamcośjest,głębokonadnieucha,wnajwęż-
szymkanaliku.Tocośniebyłotwardejakkorek,raczejmiękkieidelikatnejakpiórkodmuchawca.
Wporównaniuzrzeczowąanalizą,jakąprzedstawiłakobieta,wyjaśnieniomstudentaniecobrakowało
precyzji.
Osoby,którezabierałygłos,cochwilasięzmienia-
ły, zaczęłam się martwić, czy Y nie straci orientacji, ale jego długopis poruszał się płynnie po
papierze.
Ponieważ siedziałam tuż obok stenografa, nie byłam w stanie zobaczyć jego twarzy. Tak naprawdę
widzia-
łamtylkojakiśfragmentjegosylwetkizprofilu-zarysramienia,stonowane,ciemneubranieikształt
palców.
Niemniej, jeśli tylko mogłam obserwować nieprzerwa-ny ruch ręki mężczyzny, zdawało mi się, że
wyczu-wamjegooddech.Tylepasjibyłowtymruchu.
-Jateżtakmiałam.Tonieprzyjemneuczucie,jakbyktośwepchnąłzatyczkędouchabardzogłębokoi
potem nie mógł jej wyciągnąć - powiedziała dama, zwróciwszy się do studenta. - Mówisz, że to coś
mięk-kiego, ale w moim przypadku to było bardzo twarde. Twardsze niż korek. Jak metal. Jakby starą,
wy-tartąjednocentówką,jakklapką,zamknąćwejściedoucha.
13
Zdumiałomnie,żekobietanosiławuszachdośćdużeklipsy.Turkusywklipsach,zupełnieniepasują-
cedoperłowegokolorukostiumu,bezwytchnieniahuśtałysięwjejwłosach.Odnosiłosięwrażenie,
że płatki uszu naciągnęły się pod wpływem ciężaru kamieni. Osobiście nie miałabym jeszcze odwagi
założyćklipsów.Przecieżdopierocowyszłamzeszpitalaijużtrochęudałomisięzapomniećochorobie.
Gdybymprzyczepiładouszutakwielkieklipsy,napewnomy-
ślałabym tylko o nich. Odgłos stukających o siebie turkusów zagłuszyłby wkrótce wszystkie inne
dźwięki.
-Ajaktobyłozpanią?
Redaktor niespodziewanie zażądał wyjaśnień ode mnie, więc czym prędzej odwróciłam wzrok od
klipsówdamy.
-Tak,jateżczułam,żecośzatykamiuszy.-Mójgłoswydałmisięzachrypnięty.
- Bardzo proszę od początku. Jakie miała pani objawy? - poinstruował mnie redaktor, przeglądając
swojemateriały.Postanowiłammówićjaknajwolniej,żebyYniemusiałsięmęczyć.
- Tak, już... ale, panie redaktorze, ja wyszłam ze szpitala dopiero przedwczoraj, więc nie mam
pewności,czyjestemwyleczona,iniewiem,czypotrafiętowszystkodobrzeopisać...
Zaintrygowało mnie, czy moje słowa zostały zapisane, dlatego spojrzałam w dół, tak aby objąć
wzrokiem palce Y. I tym razem nie zobaczyłam kształtu liter, ale bez wątpienia wszystko, co
powiedziałam,14
natychmiastpojawiałosięnabiałympapierze.Uspokoiłamsię.
-Tamtegorankaobudziłmnieniezwykłydźwięk.
Nie znałam go z codziennego życia. To było coś innego. Przez jakiś czas leżałam w łóżku i
nasłuchiwałam.
Przywoływałam w pamięci różne dźwięki i porównywałam je z tym, który słyszałam. W ten sposób
do-szłam do wniosku, że to może być flet. Nie metalowy, ale drewniany flet, jakiego używa się w
gagaku*.
Drzwinabalkonbyłyuchylone,więcpomyślałam,żepewniesąsiadkauczysięgraćnaflecie.Moja
są-
siadka jest dość popularną modelką i raczej trudno podejrzewać ją o naukę gry na flecie, ale ja
naprawdęwtouwierzyłam.Coinnegomogłamzrobić?Przecieżwyraźniesłyszałamdźwiękfletu.
RękaYpodążałazamoimgłosemjakcień.Aninamomentniepozostawaławtyle,nigdyjednakmnie
niewyprzedzała.
-Zemnąbyłozupełnieinaczej.Coinnegojestcośsłyszeć,acoinnegoniesłyszećnic-wtrąciłasię
kobieta.
-Obudzićsięranoiusłyszećmodelkęgrającąnaflecie...Niesamowite!-wymamrotałmłodzieniec.
- Ale kiedy zrozumiałam, że w pobliżu nie ma nikogo, kto by grał na flecie, wtedy naprawdę się
wystraszyłam. Mimo że zamknęłam drzwi na balkon, pod prysznicem, w pociągu, ten dźwięk wciąż mi
towa-Gagaku-rodzajjapońskiejmuzykiklasycznej(wszystkieprzypisypochodząodtłumaczki).
15
rzyszył.Fakt,żesłyszędźwięk,którynieistnieje,bardzomnieniepokoił.
-Rozumiem,rozumiemdoskonale.-Kobietapokiwałagłową.Jejklipsyzahuśtałysięjeszczemocniej.
Spotkanietrwałodłużej,niżsięspodziewałam.
Kiedy skończyła się taśma, Y szybko obrócił kasetę na drugą stronę i nacisnął „start". Słoneczne
światło,wpadająceprzezoknodopokoju,wrazzupływemczasuzmieniałonieznacznieswójkolor.Co
jakiś czas przez szybę widać było sylwetkę człowieka wychodzącego z muzeum lub ptaka, który
przemykałmiędzygałę-
ziamidrzew.
Redaktor wypytywał nas po kolei o nazwy przyjmo-wanych leków, efekty uboczne, samopoczucie w
szpitalu,rodzajeposiłkówiprzebieg„powrotudonormal-negożycia".Kobietamówiłanajwięcej,jai
młodzieniecpróbowaliśmyprzebićsięprzezpotokjejsłów,alenawetjeślinamsiętoczasemudało,toi
takpochwilikobietaznówprzejmowałasterikierowałarozmowęnaswojeproblemy.Kiedyzaczynała
swójdługimono-log,młodyczłowiekzapalałpapierosa,ajaoddawa-
łamsięobserwacjiruchówrękiY.
Mimożesprawasłuchubyładlamniebardzoważ-
na, myślałam tylko o Y - sama nie umiałam wytłumaczyć sobie, dlaczego tak się dzieje. Od czasu
wyjścia ze szpitala po raz pierwszy miałam okazję słyszeć tylu ludzi naraz. Być może obawiałam się
nawrotuchorobyipodświadomiepróbowałamskupićsięnaczymśinnymniżdźwięki?Albojegopalce
kryływsobiecoś16
bardzodlamnieważnego?Wkażdymrazieprzyglą-
dającsięim,czułambłogispokój.
Zastanawiałomnietylko,dlaczegożadnazpozostałychtrzechosóbniezwracauwaginaY.Redaktor
od początku prowadził spotkanie tak, jakby stenografa w ogóle tam nie było. Kobieta i młodzieniec
zachowywalisiępodobnie.Niktnaniegoniepatrzył,niktsiędoniegonieodzywał.Ysiedziałwkącie,
jakbybył
jakąśstarą,zapomnianąwazą.
Kiedy sprzątnięto filiżanki po kawie i przyniesiono chińską herbatę, redaktor westchnął głęboko i
zapowiedział,żezadaterazostatniepytanie.
-Jakpaństwowiecie,przyczynagłuchotyczuciowo-nerwowejniejestznana,aleczymaciepaństwo
jakieś podejrzenia? Czy wydarzyło się w waszym życiu, pracy, może jakieś osobiste sprawy, coś, co
mogłozainicjowaćchorobę?
Pierwsza,oczywiście,zabrałagłoskobieta.
-Tak,byłocośtakiego.Mojateściowamiaławy-lewizmarłapopięciulatachśpiączki.Właśnieskoń-
czyłamwszystkiesprawyzwiązanezpogrzebemiwreszcietrochęodetchnęłam,kiedytosięzaczęło.
Teściowaźlemniewmłodościtraktowała.Płakałamprzezniąwielerazy.Dlategoteostatniepięćlat
tobyłdlamniekoszmar:byłamwyczerpananietylkofizycznie,aleipsychicznie.Noitowszystkoodbiło
sięnauszach.Takmyślę.
Młodymężczyznaodpowiedziałjednymzdaniem,żenictakiegonieprzychodzimudogłowy.Astres
17
izmęczeniezwiązanezegzaminemnastudia?Azmianaśrodowiskaposkończeniuliceum?-redaktor
nieda-wałzawygraną,alestudentkręciłtylkogłową,nieokazujączainteresowania.
Zostałam tylko ja. Hm... Moje życie osobiste a choroba uszu? Nie umiałam powiązać tych dwóch
rzeczy, więc przez jakiś czas milczałam. Istotnie, choroba rodzi się w psychice, a kiedy się rozwinie,
nasze życie zaczyna jej podlegać. Nie ma chyba choroby, której źródła nie dałoby się odnaleźć w
psychice.Gdytakpogrążałamsięwrozmyślaniach,rękaYczekała,niczymmotyl,któryprzysiadłidla
odpoczynkuzłożył
na chwilę skrzydła. Jeśli czegoś nie powiem, ta ręka nie będzie się poruszać - pomyślałam i moje
własnemilczeniezaczęłosprawiaćmiprzykrość.
-Niemogęsobieprzypomnieć.Tylerzeczysięwtedydziało,niepamiętamdokładniekolejnościanico
zczegowynikało.Bardzotrudnotouporządkować.
Któraztychrzeczymiałazwiązekzmoimiuszami?
Hm... Może to trwało od urodzenia? Jedno tylko jest pewne. Dzień wcześniej, przed tym porankiem,
gdyusłyszałamflet,mójmążwyprowadziłsięzdomu.
Kiedyjużtopowiedziałam,zdziwiłamsię,żezabrzmiałototaknormalnie.Wkońcuniewielkaróżnica
-
śmierćteściowejczyodejściemęża.Mimotokobietaspojrzałanamniezewspółczuciem.
- Krótko mówiąc, zamieszkaliśmy osobno. Ale ja osobiście wciąż nie wierzę, że to miało ze sobą
zwią-
zek.WprawdziewkliniceFteżmówili,żetakienad-18
wyrężeniesiłpsychicznychifizycznychjestnajgroź-
niejsze,ale...Nocóż,jeśliktośpotrzebujeprostegowyjaśnienia,tooczywiściemógłtobyćpowód.
Aromatchińskiejherbaty,intensywnyjakwońwy-bujałychczerwonychkwiatów,wypełniłpokój.Nie
mogłamswobodnieoddychaćiprzeszłamiochotanaherbatę.Usłyszałamszumwody,dochodzącyzgłębi
hotelu.Byćmożektośchciałsięwykąpać,amożetotylkomojeurojenie?Niepewnaswojegosłuchu,nie
umiałamtegorozstrzygnąć.
- Możecie mi państwo nie uwierzyć, ale ja miałam przeczucie, że zachoruję. Nie żebym rozpoznała
jakieś wcześniejsze symptomy, po prostu - przeczucie. I to dużo wcześniej, zanim usłyszałam flet. W
czasach, kiedy nie miałam jeszcze żadnych objawów, czułam, że coś dziwnego może stać się z moimi
uszami. Kiedyś stałam przed lustrem i czesałam włosy. Zobaczyłam odbicie swoich uszu. Trwało to
moment.Zwykleniktniezwracanacośtakiegouwagi.Ajaniemogłamoderwaćodnichwzroku.Moje
uszywydałymisięczymśbardzoniezwykłym.Tobyłotak,jakbymjezobaczyłaporazpierwszywżyciu.
Wodziłampalcamipomałżowinie,badającjejkształt,porównywałamukładwgłę-
bień i wypukłości obu uszu, dotykałam płatków, żeby sprawdzić ich miękkość. Jeśli się dobrze
przyjrzeć, uszy to bardzo skomplikowany i dziwny organ. No i nie można ich zobaczyć, chyba że w
lustrze.Toteżniedawałomispokoju.Miałamwielkąochotęprzyjrzećsięimzbliska.Położyćnadłoni.
Niewiemdlaczego.
19
W głowie mojego męża jeszcze nie zrodziła się myśl, żeby mnie opuścić. Nie miałam żadnych
problemów.
Tylkotoprzeczuciezwiązanezuszami.Tobyłotu,wemnie,czułamtowpiersi.
Kiedy położyłam rękę na piersi, nieco poniżej lewe-go obojczyka, Y na moment podniósł głowę i
spojrzał
namnie.Wtedy,jakmisięwydaje,porazpierwszyspotkaliśmysięwzrokiem.Tobyłułameksekundy,
nie byłam w stanie zapamiętać kształtu ani wyrazu jego oczu. Jego spojrzenie, jak spadająca gwiazda,
przemknęłoiznikło.
Niemożezapisaćniczegopozasłowami-pomy-
ślałamzmartwiona.Tojakutrwalinapapierze,żepo-
łożyłamrękęnapiersi?
Słońce zaczęło już zachodzić, kiedy spotkanie dobiegło końca. Drzwi do muzeum zamknięto, drzewa
stopniowopogrążałysięwgęstniejącymmroku.Naszatrójka,ja,studentikobieta,spojrzeliśmynasiebie
nawzajem i wymieniliśmy zdawkowe uśmiechy. Dama schowała chusteczkę do torebki, a młodzieniec
przeciąg-nąłsię.
Redaktorwielokrotniepodziękowałza„takważ-
ne" wywiady i porządkując papiery, rozdał nam ho-noraria. W trakcie tego małego zamieszania
kelnerkaprzyniosłaposiłek.Byłotolekkie,francuskiedanie-
udka drobiowe z grzybkami shimeji i brokułami. Przy-gotowano też rozmaite napoje. Na wózku
wjechałokilkarodzajówwina,piwaiwodamineralna.
20
PostanowiłamporozmawiaćzYpodczasposiłku.
Może nakłonię go, żeby pokazał mi pismo stenograficzne? - pomyślałam. Spojrzałam w prawo,
spodzie-wającsięzobaczyćY.Niebyłogotamjednak.
Zniknęły też teczka, magnetofon, niebieski długopis i papier - jednym słowem, wszystko. Pewnie po
cichu wyszedł tymi samymi drzwiami, których używała kelnerka, podczas gdy ja podpisywałam
pokwitowa-niezahonorariumalbozajęłamsięserwowanymdaniem.Nieusłyszałamrównież,jakchowa
swojerzeczydoteczki,niezauważyłam,kiedywstałiprzemknąłzamoimiplecamidowyjścia.Zniknął,
jakbyrozpłynął
sięwpowietrzu.
- Dziękuję jeszcze raz wszystkim. Proszę, częstuj-cie się - powiedział redaktor z promiennym
uśmiechem.
Młodzieniec zgasił papierosa, a dama wbiła widelec w zieloną, sprężystą cząstkę brokułu. Nikt nie
zwracałuwaginaY,kiedyjeszczetubył,inikogonieobchodziło,żezniknął.Tylkoja,trzymającwciąż
nierozłożonąserwetkęwrękach,spoglądałamnakrzesło,którezajmował.Byłopusteismutne.Tapustka,
jak próżnia, zdawała się pochłaniać wspomnienie, że ktoś tam siedział. Być może na oparciu krzesła
pozostał
śladwgniecenia,alemogłomisiętaktylkowydawać.
2
Niepotrzebnietakszybkowyszłamwtedyzeszpitala.
Skutek był taki, że zaraz następnego dnia musiałam wrócić do kliniki F. Przez to jedno wyjście do
hoteluna-stąpiłnawrótchorobyitodonajgorszegojejstadium.
Zmęczenie po spotkaniu nie opuszczało mnie, mimo że przespałam noc. W moich uszach, niczym
złowro-gie echo, błąkały się różne dźwięki. Te drobne, ciche odgłosy, jakie wydaje jedna osoba w
pustym mieszkaniu, grzmiały w mojej głowie niczym wielkie, roz-strojone organy. Czy to w czasie
śniadaniadźwiękrozłupywaniaskorupkijajka,czyszeleststrongazety,nawetcichechrupnięciechlebaw
ustach-wszystkototworzyłorazemdysharmonięibrzmiałozezwielokrotnionąsiłą.
Dostałam ten sam pokój numer dwanaście. Przez okno widać było te same kasztanowce i hotelowy
podjazd.Życiewszpitalutoczyłosięwedługsztyw-nych,aleprostychzasad.Rano,osiódmej,dopokoju
wchodziłapielęgniarkazdziennejzmiany.Przynosi-
łatermometriaparatdomierzeniaciśnienia.Jaknaj-22
wolniej odsłaniała zasłony. Zgrzyt żabek przesuwanych po szynie karnisza można by porównać do
grzmotu pioruna, gdyby ten uderzył w moją poduszkę. Pielęgniarka zawsze zapisywała na karcie moją
temperaturę, puls i ciśnienie. Nie bardzo rozumiałam, jaki związek mają te trzy wartości ze słuchem, i
odnosiłamwra-
żenie, że była to dość okrężna droga leczenia mojej choroby. Niemniej jednak pomiar tych trzech
rzeczy,niczymświętyrytuał,odbywałsięcodziennie,bezwyjątku.Zawszemodliłamsięwtedywduchu,
żebypielęgniarkanieupuściłatorbyzaparatemalbodługopisunapodłogę.
Śniadanie nie było wyszukane, ale smaczne. W po-równaniu, na przykład, ze szpitalem położniczym,
klinika otolaryngologiczna ma zwykle znacznie mniej pacjentów, dlatego czuje się różnicę w jakości
posił-
ków. Strączki fasolki były obrane z łyka, a zupa zawsze dobrze podgrzana. Dokładnie o siódmej
trzydzieści,dwunastejiszóstejpielęgniarkawchodziładopokojuztacą.
Raz przed południem i raz po południu przychodził na obchód lekarz dyżurny. Nie było żadnego
badania.„Jaksiępanidzisiajczuje?"-pytał.„Nienajlepiej"-odpowiadałam.„Spokój,tylkospokój"-
mówił
z uśmiechem, a ja kiwałam głową, leżąc w łóżku. To wszystko. Ponieważ jednak rozmawialiśmy
szeptemcichszym,niżkiedymówisięcośkomuśnauchowta-jemnicy,naszespotkanianabierałydosyć
intymnegocharakteru.Zbliżaliśmydosiebietwarzejakkochan-23
kowieikażdesłowowypowiadaliśmyosobno,posy-
łającjewgładkiejosłonieoddechu.Inaczejnapewnopękłybymibębenki.
Poza tym codziennie przyjmowałam pomarańczową, brązową i zieloną pigułkę. O ósmej wieczorem
brałam kąpiel, a o dziewiątej gasiłam światło i zasypiałam. I tak w kółko. Rytualne pomiary, starannie
przygotowaneposiłki,szept,pigułki,kąpiel-jakbymkręciłasięnakaruzeli.
Spędzeniedniabeznarażaniasięnasłuchaniedźwiękówwbrewpozoromniejesttakieproste.Radioi
telewizorstałysiędlamniewyłącznienieprzyjemniehałasującymipudłami,odczytaniamęczyłymisię
oczy,atozkoleidrażniłouszy.Wzasadzieniewielemogłamrobićpozaspaniem.
Prawdopodobieństwo,żektośmnieodwiedzi,teżwzasadzienieistniało.Nikogoniezawiadomiłam,
poprostuspakowałamsięiwróciłamdoszpitala.Mąż,jakzwykle,niedawałznakużycia.Najczęściej
więc albo przesypiałam dzień, nie wychodząc z łóżka, albo wyobrażałam sobie losy arystokratycznego
rodu,właścicielihoteluzaoknem.Zdarzałomisięrównieżliczyćludziodwiedzającychmuzeum.
Tamtegodniabyłapięknaniedziela.Właśnieskoń-
czyłsiępopołudniowyobchódijakzwyklesiedzia-
łambezczynnie.Otworzyłamoknoiowinęłamsięcienkimkocem.Odczasudoczasuczułamnapolicz-
kachpowiewsuchegowiatru.Okrojonyframugąokna24
kawałekniebawydałmisięjeziorempełnymbłękitnejwody.
Whotelu,wyjątkowo,musiałoodbywaćsięprzyję-
cie,bozjeżdżalisiętameleganckoubraniludzie.Przy-stojnihotelowiboyewdobrzedopasowanych
mun-durach prężyli się przy wejściu. Młode kobiety z kwiatami wplecionymi we włosy i dłońmi w
białych koron-kowych rękawiczkach, trzymające srebrzyste cekino-we torebki, lekkim krokiem
wchodziły przez obrotowe drzwi i znikały w hotelowym wnętrzu. Odległość była zbyt duża, więc nie
widziałam ich twarzy, ale na pewno się uśmiechały. Każdy chciał się uśmiechać, tak piękne było to
popołudnie.
Obróciłamsięnałóżkuisięgnęłampociasteczkazczekoladąalapieguski.Włożyłamjednodoust.
Le-
żałam ze wzrokiem utkwionym w suficie i powoli poruszałam żuchwą. Kiedy jedno ciasteczko
rozpuściłosięiznikło,sięgnęłamponastępne.Powtórzyłamtowsumiesześćrazy.Mojarękaprzenosiła
ciasteczkaautomatycznie,bomyślamibyłamdaleko.Wyobra-
żałam sobie, że objadam się w łóżku nie pieguskami, ale jakimś środkiem nasennym. Co też mi
przyszłodogłowy?
Byćmożepodwpływemlekarstw,odkądznalaz-
łam się w szpitalu, miałam wciąż nieodpartą ochotę na coś słodkiego. Dziwne, bo nigdy nie
przepadałam za cukrem, bitą śmietaną ani lizakami. Moje ciało nagle zaczęło zachowywać się inaczej.
Ponieważniemia-
łamkogootopoprosić,samaschodziłamdokioskuna25
parterzeikupowałamczekoladę,landrynkiiciasteczka.Chowałamtezapasywszufladzieobokłóżka.
Zawsze, gdy zawinięta w koc podjadałam słody-cze, ogarniał mnie niewyjaśniony smutek i uczucie
samotności. Zdawało mi się, że jedzenie piegusków w łóżku rani mnie znacznie bardziej niż wszystkie
moje życiowe porażki i błędy. Mimo to uszy bezwzględnie domagały się czegoś słodkiego i nic nie
mogłamnatoporadzić.
Strzepującokruszkizprześcieradła,westchnęłamciężko.
Wtymmomencierozległosiępukaniedodrzwi.
Poczułamtotak,jakbyktośwaliłmłotembezpośredniowbłonębębenkowąmoichuszu.Och,cotoza
bez-dusznyczłowiekpukabezuprzedzenia!-pomyśla-
łam, chwytając się za głowę. Personel szpitala nigdy tak nie robił. Ktokolwiek wchodził, zwykle
uderzał
leciutkodłoniąwdrzwi,poczymuchylałjeipy-tałmniewzrokiem,czymożewejść.„Proszę"-wy-
krztusiłamoschłymtonem.Pochwilidrzwiotworzyłysięniepewnie.Zanimiukazałsięmójmąż.
Zezdziwieniaitrochęzpowodudrżeniawuszachwywołanegopukaniemniebardzowiedziałam,co
powiedzieć.Mążpatrzyłnamniebezuśmiechu,aleibezskrępowania,zjakimśbliżejniezdefiniowanym
wyrazemtwarzy.Nagleopadłamzsił.Trzymałwręcepapierowątorbęzzakupamizdomutowarowego.
„Możewejdziesziusiądziesztutaj?"-zaproponowałamwzrokiem,wskazującnaokrągłekrzesłoobok
26
łóżka.Mążusiadł,niemiłosiernieszeleszczącprzytymtorbą.
Niewidziałamgoodtamtegoporanka,gdyusłyszałamflet,awięcodczterechmiesięcy.Wtymczasie
nie rozmawialiśmy ze sobą, nawet przez telefon w jakiejś oficjalnej sprawie; nie wymieniliśmy też
żadnegolistu,anijednegozdania.Wnaszychwzajemnychkon-taktachpanowałaidealnapustka.Wszelkie
problemy znalazły się w zawieszeniu w chwili, gdy wyprowadził się z domu, toteż oboje powinniśmy
mieć sobie dużo do powiedzenia. Jednak w tym miejscu, wyjątkowo cichym, bo w pokoju pacjentki
chorej na uszy, słowa były jak zdezorientowane, zabłąkane dziecko, które siadło na środku drogi, nie
wiedząc,corobićdalej.Czekaliśmynasiebienawzajemwnadziei,żetodrugieodezwiesiępierwsze.
Pochwilitegoniewygodnegoczekaniamążwy-jąłszkicownikzpapierowejtorby.Zwykły,dośćgruby
blokrysunkowy,jakiegoużywająadepcisztukpięknych,żebycośnaprędcenarysować.Mążprzewrócił
okładkęipokazałmipierwsząstronę.
„Dozorcapowiedziałmiotwojejchorobie.Jestemzaskoczony.Cosięstało?Zadzwoniłemzarazdo
szpitala.Pielęgniarkaostrzegłamnie,żeniemożnaztobąrozmawiać,botoobciążatwojeuszy,dlatego
kupiłemtenszkicownik".
Tobyłonapierwszejstronie.Dużeliterywykonanepisakiem,równiutkojakodlinijki.Przeczytałam
dwarazy.Mążprzewróciłkartkę.
27
„Przepraszam,żenieodzywałemsiętakdługo.
Myślałem, że potrzebujemy czasu, żeby przemyśleć różne rzeczy w samotności. W każdym razie ja
swojeprzemyślałemiuspokoiłemsię.Alegdybymwiedział,żejesteśchora,napewnozachowałbymsię
inaczej.
Niechciałem,żebyścierpiała.Naprawdę".
Mąż trzymał blok za brzegi tak, by nie zasłaniać pisma palcami; czekał, aż przeczytam, po czym
przewracałkartkę.Zdawałomisię,żektośbiegniekoryta-rzem.Zasłonywokniezakołysałysięlekko.
„Nicjużwięcejniepowiem(nienapiszę),bonicmnienieusprawiedliwia...Rzeczy,którechcę,żebyś
miwybaczyła,jestitakzadużo.Możelepiejporozma-wiajmyokonkretach.Tolepszedlatwoichuszu".
Nawetnatrzeciejstroniepismobyłobardzosta-ranne.Niezauważyłamżadnychpoprawekanibłę-
dów. Ogarniało mnie wrażenie, że czytam transparen-ty na demonstracji albo hasła na plakatach.
Zawarta w nich treść niesie zwykle jakąś prawdę, która jednak nigdy do mnie nie docierała.
Wyciągnęłamszlafrokspodpoduszkiizarzuciłamgonaramiona.
- Jesteś dobrze przygotowany - powiedziałam głosem niemal tak cichym jak oddech. Takim właśnie
posługiwałamsięostatnio.
-Możemyrozmawiać?-spytał,przerywającod-wracanieczwartejkartki.
-Możemy.Alemówtrochęciszej.
-Powiedzielimi„głuchota",więcmyślałem,żeniesłyszysz.Dlategoprzygotowałemtowszyst-28
ko.Myślałem,żetakbędzienamłatwiejrozmawiać.
- Nie słyszę dźwięków tak, jak powinnam. Dudnią tylko mojej w głowie. Więc to tak, jakbym nie
słyszała.
Słabszedźwiękiniedrażniąmnietakbardzo.
-Okropnachoroba.
Mążprzysunąłkrzesłobliżejpoduszki,żebymócrozmawiaćzemnąszeptem.Jegotwarzbyłanawy-
ciągnięciemojejdłoni.Podczaschorobyodkryłam,żejeśliludziemówiącichymgłosem,stająsięwobec
siebiebardziejłagodni.Szeptotulaludzijakmiękki,miływdotykuszal.Todziałanawetwrozmowiez
mężem-
pomyślałam,patrzącnajegousta.
Dawno już nie słyszałam jego głosu. Wydawało mi się, że w porównaniu z tym, który pamiętałam
sprzedchoroby,głosmężabyłterazbardziejpłaski.Wmoichuszachprzybierałkształtskrzydełekcykady.
-Ilezapisałeśstron?
-Zpółszkicownika.
-Notomożeprzejdźdokonkretów.
Mąż skinął potakująco głową i odsłonił kolejną kartkę. Wyglądało to trochę jak niemy teatrzyk dla
dzieci.
„Przede wszystkim myślę, że musimy coś wreszcie postanowić. Nie możemy tak trwać w niepew-
ności. O ile okres milczenia był nam do tej pory po-trzebny, o tyle teraz musimy porozmawiać. Ja nie
mamodwagiwrócićdotegomieszkania.Dokładniejmówiąc,myślę,żeniemamprawa.Nieumiemsobie
29
wyobrazićpowrotudodawnegożycia.Tynapewnoteż".
Piątastrona.
„Wkońcunajważniejsze:martwięsięociebie,zpowoduchorobyinietylko.Bezwzględunato,że
nie ułożyło się nam w małżeństwie. Dlatego chciałbym tak rozwiązać wszystkie sprawy, żeby było jak
najlepiejdlaciebie.Wkażdymraziemusimytowkońcujakośrozwiązać".
Corozwiązać?-chciałamzapytać,aleszybkozre-zygnowałam.Nawetjeślisięwtrącę,przecieżmąż
nieprzepiszewszystkiego,cotakskrupulatniesobieprzygotował.
Szóstastrona.
„Mieszkanie zostawiam tobie. Wszystkie rzeczy, które mogą ci się przydać, też. Oczywiście spłacę
kre-dyt. O pieniądze za szpital i leczenie też nie musisz się martwić. Do czasu, kiedy wyzdrowiejesz i
poczujeszsięnatyledobrze,żebypodjąćpracę,będęcięutrzy-mywał".
Siódmastrona.
„To może zająć sporo czasu, żeby znaleźć do-brą pracę, ale nie spiesz się. Nie chciałbym, żebyś
podejmowałapracę,któracinieodpowiada,apotemmusiałajązmieniać.Lepiejodrazuszukaćczegoś
dobrego. Mam oszczędności, które wystarczą na rok życia bez pracy. Jeśli moje kontakty ułatwią ci
znalezieniepracy,mówbezwahania,zawszecipomogę".
30
Ciszę przerywał tylko, jak westchnienie smut-ku, odgłos przewracanych kartek. Poza tym nie było
słychaćniczego.Daleko,wparku,błyszczaławodawfontannieprzedmuzeum.
Starałamsięzewszystkichsiłodbieraćsłowatak,jakbyłyonenapisane.Abyłynapisaneznajwiększą
możliwątroską.Możliwąwtakiejsytuacji,toznaczywobecżony,którejproponujesięrozwód.Mimoto
mojeuczuciastygłyzkażdąchwilą.Słowa,staranniezapisanenakartachszkicownika,jakśniegspadały
nadnomojegosercainatychmiastdoniegoprzymarzały.
Todlatego,żewszystkowcześniejprzygotował-
pomyślałam.Najpierwnapisałsobienabrudno,potempoprawił,uporządkowałiprzepisałnaczysto
doszkicownika.Janatomiast,zagubionawświeciepopsutegodźwięku,nieprzygotowałamanijednego
słowa.Patrzyłamwięctylkonazapisanekarty,nieodwracającwzroku.
Ósmastrona.
„Mamzesobąpapieryrozwodowe.Mójpodpisipieczątkajużjest.Teraztwojakolej".
Mąż oparł szkicownik na piersi i sięgnął do kieszeni marynarki po dokument. Cieniutki,
półprzezroczystypapier,którytrzymałwdłoni,bezsilnieopadał
podwłasnymciężarem.Wmilczeniuwzięłamkartkę.
Przezchwilęobojezastygliśmywbezruchu.Oczywiścienadalpanowałacisza.Mogłosięwydawać,
żeczekam,ażoncośjeszczepowie.Ale,byćmoże,skończy-
łymusięjużkartki.
31
Wzasadziemogliśmyzamienićparęsłówszeptem,jakprzedchwilą.Cośwrodzajunicnieznaczących
„nocóż"i„anowłaśnie".Alewybraliśmymilczenie.
Dziękimojejchorobiemogliśmysobienatopozwolićimilczeliśmydowoli.
Mążpodniósłsięzkrzesła.Wzrokmiałutkwionywewnioskurozwodowym,któryterazznajdował
się w moich rękach. Upewniwszy się, że nie zamie-rzam podrzeć papieru na drobne kawałki ani
zgnieśćgowkulęiwyrzucićdokosza,zamrugałoczami.
Czyżby przezwyciężał uczucie goryczy? Albo usiło-wał się uśmiechnąć? Nie umiałam się domyślić.
Mru-ganie było zbyt nieokreślone. W tym pokoju bez słów i dźwięków trudno było wymyślić coś na
pożegnanie.
Niebyliśmywwystarczającodobrymnastroju,żebypodaćsobiedłonie,aleteżniebyłonamnatyle
smutno,żebyuściskaćsięzełzamiwoczach.Mążzatrzymałsięprzeddrzwiamiizpewnymwahaniem
pokazałmiostatniąkartęwswoimszkicowniku.
„Żegnaj".
Takbyłonapisane.
Pojegowyjściujakiśczassiedziałambezruchu.
Nieprzychodziłomidogłowy,comogłabymrobić.
Kilkarazyrozłożyłamformularzwnioskurozwodowegoizłożyłamgozpowrotem.
-Zamierzaszzniązamieszkać?-zapytałamszeptem.Odpowiedzinatopytanie,nawetgdybymojeuszy
byłyzupełniezdrowe,niechciałamusłyszeć.Po-32
nieważnikogopozamnąniebyłowpokoju,wyglą-
dałototrochę,jakbymmówiłajakąśrolęwteatrze,napustejscenie.
- Zamierzasz z nią zamieszkać? - odważyłam się zapytać nieco głośniej. Zabrzmiało to jak wulgarne
słowa.
-Zamierzaszzniązamieszkać?
Tymrazempowiedziałamtonormalnymgłosem,czegodawnonierobiłam.Ponieważposługiwałamsię
ostatnio wyłącznie szeptem, poczułam ból gardła, jakbym krzyknęła z całej siły. A w mojej głowie
zabrzmia-
łostorozstrojonychfortepianów.Schowałamformularzdoszufladypodpaczkępiegusków.
3
WidziałamkiedyśwmuzeumaparatsłuchowyBeethovena.Miałamwtedytrzynaścielatibyłzemną
mójchłopak.Myślę,żetakdlamnie,jakidlaniegobyłatopierwszawżyciurandka.
Zamierzaliśmywziąćcośdojedzeniaibawićsięnaplaży,aledeszczpokrzyżowałnaszeplany.Nie
wiedząc za bardzo, co robić, weszliśmy do pierwszego muzeum, jakie napotkaliśmy po drodze. Nie
pamię-
tam, co to było za muzeum ani z jakiej okazji była ta wystawa. Być może pokazywano również
ulubioneorganykompozytora,własnoręczniezapisanenutyalbolisty,aletegoteżniepamiętam.Jedyne,
czegojestempewna,tożebyłtamaparat.
Urządzenieleżałowszklanejgablocie.Byłodośćprymitywne.Wyglądałojaklejek-wąskarurkaod
strony ucha, przechodząca w szeroką, ładnie wymo-delowaną tubę, która po przeciwnej stronie służyła
dowychwytywaniadźwięków.Zaokrąglonykształtułatwiałtrzymanieaparatu.Urządzenieprzypominało
raczejjakiśinstrumentdętyalborógzwie-34
rzęcy,anieaparatsłuchowy,jakichużywasiędzisiaj.
Pochylaliśmysięnadgablotą,opierającdłonieoszybę,ipróbowaliśmyzobaczyćprzedmiotzróż-
nychstron.Światłolampyumieszczonejnasuficieukazywałoobłykształtibrakjakichkolwiekozdób.
Koniuszek,którykiedyśbezpośredniodotykałuchaBeethovena,lśnił,odbijającświatło.
-Teżchciałabymprzystawićsobietodoucha-
powiedziałam,nieodrywającwzrokuodgabloty.
-No...-przytaknąłkolega.
-Czegobyśchciałprzeztoposłuchać?Naprzykład?
-Hm...dzisiejszegodeszczu.Ijeszcze...twojegogłosu-odparłpochwilizastanowienia.
- Na pewno można przez to usłyszeć jakiś niezwykły dźwięk. Taki piękny, jakiego nigdy nie
słyszeliśmy. Tam w środku mieszka duch dźwięku. To on sprawia, że rzeczy niesłyszalne stają się
słyszalne.Jaknaprzykładplusk,kiedydwiekropledeszczuzderza-jąsięzesobą.Albokiedymójgłos
rozpływasięwpowietrzu.
Chłopiecponownieprzytaknął.Jeszczechwilępostaliśmyprzyaparacie.
Deszcz nie przestawał padać, toteż zjedliśmy przygotowany w domu posiłek na zadaszonym tarasie,
któryznajdowałsięztyłubudynku.Ser,jajecznica,kanapkizszynką.Wszystkobyłopogniecione,bopu-
dełkozjedzeniemwytrzęsłosiępodczasdługiejjazdy35
pociągiem,achlebbyłwilgotnyzpowoduzacinają-
cegodeszczu.Patrzyliśmynastrugiwody,którelałysięnatrawnikimyślącoaparaciesłuchowym,w
milczeniujedliśmykanapki.
Swojądrogą,ciekawe,czymtamtenchłopiecsięterazzajmuje...
Odrananicnierobiłam,tylkoleżącwłóżku,rozmy-
ślałam o aparacie słuchowym Beethovena. Na począt-ku choroby wydawało mi się naturalne, że
nurtująmniesprawyzwiązanezesłuchem.Alepóźniejzaczę-
ło mnie to dziwić. Nie rozumiałam, na przykład, dlaczego z całego tego muzeum właśnie aparat tak
mocnoutkwiłmiwpamięci.
Czyżbymjużwtedy,kilkanaścielattemu,podczasswojejpierwszejrandkiprzeczuwałachorobęuszu?
Czytoznaczy,żejużwtedybyłamionapisana,idlategoaparatzapadłmiwpamięć?Gdybymwięc
miała w przyszłości zachorować na jaskrę, czy moją uwagę przykułyby wtedy okulary Beethovena, a
gdybyczekałomniezłamanienogiwkostce,czyprzyglądałabymsiębutom?
Rozmyślałamotakichsprawachpraktyczniebezkońca.Otakichdrobnychperełkachwspomnień,które
nasza pamięć, jak wróżka, wybiera sobie i kolekcjonu-je. Podnosi jedną perłę, przygląda się jej pod
światło, sprawdzając transparentność mlecznej barwy, obraca w palcach, żeby wyczuć powierzchnię,
nawetwącha,apotemwkładakażdąznichdoodpowiedniejszufla-36
dy.AparatsłuchowyBeethovenadotej,okularydotej,abutydotamtej.
Yodwiedziłmnie,kiedyzdrzemnęłamsię,zmęczonaniecofantazjaminatematWróżkiPamięci.Było
czwartkowepopołudnie.
Poznałam go od razu, mimo że podczas spotkania w hotelu nie widziałam go en face. Nie musiałam
patrzećnatwarz,wystarczyłrzutokanapalce.Niemiałyznakówszczególnych,aleitakwiedziałam,że
to te same palce, które trzymały niebieski długopis i bez chwili wytchnienia poruszały się wtedy po
papierze.
Yprzywitałmnieuśmiechemiskromniestanął
w pobliżu drzwi. Wyglądał na zakłopotanego, nie wiedząc, od czego zacząć tłumaczenie powodu
swegoprzyjścia.
-Proszębliżej.Tuproszęusiąść,kołopoduszki.
Mogęrozmawiaćtylkoszeptem-powiedziałam.
Skinąłgłowąipowoliusiadłnaokrągłymtabore-ciekołołóżka.Widziałam,żestarasięprzytymnie
robićzbędnegohałasu.
-Czymogęmówićtakimgłosem?-spytał,uważ-
nieosłaniająckażdesłowooddechem.„Tak,takmożebyć"-uśmiechnęłamsię,zamiastodpowiedzieć.
WtedytopierwszyrazusłyszałamgłosY.Był
zwyczajny,aletonieznaczy,żepozbawionyuroku.
Konkretny,alejednocześniejakiśniedookreślony.Taki,któregoniedasięuchwycićipoczućdokońca.
37
Podobniebyłozjegotwarząiogólnymwrażeniem,jakiesprawiał.Nieumiałamznaleźćtegojednego,
kluczowegosłowa,którebydoniegopasowało.
Zdecydowany, lecz delikatny, inteligentny i elegancki, energiczny i uśmiechnięty - tego typu
wyświechtane określenia wydały mi się bezużyteczne. Gdzieś jednak było to słowo. Głęboko ukryte.
Kusiłomnie,aleniewiedziałam,gdziegoszukać.
Zwykleudawałomisiędośćprecyzyjnieopisaćwrażenie,jakierobiłnamnieczłowieksiedzącytuż
obok.Należałamdokobiet,któreinstynktowniein-terpretujązachowanie,nastrój,budowęciałaczyrysy
twarzyosób,zktórymiprzebywają.ZYsprawamiałasięinaczej.Prawdopodobniezapierwszymrazem
zbyt długo przyglądałam się jego dłoniom. Obraz palców, zbyt rozbudowany, zachwiał równowagę i
straciłamzdolnośćocenycałości.Takmisięwydawało.
-Przyniosłemartykułdokorekty.Miałemznowucośdozałatwieniawtymhotelu,dlategotomniedo
paniprzysłano-powiedziałY,patrzącprzezokno.-
Redaktor bardzo się martwi. Nie mogliśmy się z pa-nią skontaktować. Dopiero kiedy zaczęliśmy
szukać,dowiedzieliśmysięonawrociechoroby.Jaksiępaniczuje?
Stenografbardzodobrzeposługiwałsięcichymgłosem.Jakbywyregulowałgłośnośćodpowiedniodo
moichuszu.
- Och, to długa choroba. Coś takiego, jakby łusz-czyła się błona bębenkowa i trzeba było usunąć po
kolei38
każdązłuszczonąwarstwę.Nadodatekniewiadomo,ilewarstwjeszczezostało.
Żebyusłyszeć,comówię,Ypochyliłsię,przybli-
żyłiprzekręciłgłowę.Zobaczyłamjegoucho.Byłotomiękkie,różowe,zdroweucho.
- Z korektą nie ma pośpiechu. Proszę to przejrzeć w wolnej chwili. Jeśli chce pani coś zmienić,
wystarczypoprawićczerwonymdługopisem.Redaktorpowiedział,żezgłosisiępoodbiór.
ZeznajomejteczkiYwyjąłplikzadrukowanychkartekipołożyłgonastoliku.
- Rozumiem. Ale chyba lepiej, jeśli zrobię to szybko. Czasopismo na pewno musi ukazać się w ter-
minie.
-Nie,tymsięproszęnieprzejmować.Mamyjużgotowymateriałzkolejnegospotkania,więcgłuchotę
czuciowo-nerwowąmożemyprzesunąćdonastępnegonumeru.
-Aoczymbędzietymrazem?
-Afoniaopodłożupsychicznym.
-Itymrazempanstenografował?
-Tak,wtymsamymhotelu.Wtymsamympokoju-odparł.
Przypomniałam sobie turkusowe klipsy kołyszące się w uszach dojrzałej kobiety, piękne włosy
młodegopół-Japończyka,zapachchińskiejherbaty,którąprzyniosłakelnerka.Potemwyobraziłamsobie
palce Y, spisujące każde słowo, które niedawni pacjenci wypo-wiadają niepewnym, dopiero co
odzyskanymgłosem.
39
Niebozaczęłozmieniaćkoloryprzedzachodemsłońca.Zapłonęłylatarnieprzywejściudohotelu.
Wktórymśzeszpitalnychpokoiktośśpiewałpio-senkę.Melodiabyłapoważna,brzmiałotojakpieśń
religijna.Czywtakimszpitalujakten,ktokolwiekodważyłbysięśpiewać?-przemknęłomiprzezgło-
wę.Notak,tomógłbyćjedenzmoichzwykłychomamów.
-Towszystko,comiałemdozałatwienia.Pójdęjuż-powiedziałY,zamierzającwstać.
-Proszęzostaćjeszczechwilę,jeślitomożliwe-
powiedziałamgłośniejniżdotychczas,próbującgozatrzymać.Zdawałomisię,żejeśliterazwyjdzie,
tozachódsłońcabędziejeszczesmutniejszyniżzwykle.
- O tej porze w szpitalu najbardziej czuje się samotność. Nie ma nikogo w izbie przyjęć, wyłączają
telewizorwpoczekalni.Zamykająnawetmuzeumwparku.Dokolacjijestjeszczemnóstwoczasu.
Zawszemamproblem,cozrobićztymczasem-zaczę-
łamsiętłumaczyć.
Yzuśmiechemusiadłgłębiejnakrześle.Zauwa-
żyłam,żeczęstoużywałuśmiechuzamiastsłów.Robił
tobardzonaturalnie.Jegotwarzbyławtedybardzoszczera,nieukrywałaniczego.
-Zbytdługarozmowamożepanizaszkodzić.
Lepiejposłużmysiętym.Tomojenarzędziapracy.
Wyjąłzteczkipapieritensamniebieskidługopis,którywidziałampodczasspotkaniawhotelu.Kiedy
przyjrzałamsięprzedmiotowizbliska,zauważyłam40
siatkę drobnych rysek. Długopis musiał służyć steno-grafowi od wielu lat. Papieru było tyle, że
grubościąplikdorównywałdużemusłownikowiangielsko-
-japońskiemu. Sznurek konopny przewleczony przez otwór w lewym rogu sczepiał kartki ze sobą.
Papierbyłbiałyimiękki,napewnowygodnydopisania.
Dlaczegozostałeśstenografem?
„Nigdysięnadtymniezastanawiałem.Wydajemisię,żebyłemstenografem,zanimsięurodziłem.
W ogóle nie pamiętam, co robiłem, kiedy jeszcze nie umiałem stenografować. Może to trochę
dziwne..."
- Nie, skądże. Rozumiem to doskonale. Mnie też się wydaje, że zawsze byłam chora na głuchotę
czuciowo-nerwową.Pewnietocośtakiego.
„Pewnietak".
-Częstopracujeszpodczastakichwywiadówzbyłymipacjentami?
„A, to różnie. Czasami stenografuję podczas zebrań, obrad, wykładów. W zasadzie wszędzie. Nawet
podsłuchuję".
-Podsłuchujesz?
„Tak.Czasami,comówiąyakuza*,czasamicośzwiązanegozpolityką.Spisujętajnerozmowy,ukryty
wspecjalnympomieszczeniu".
-Naprzykładohandlunarkotykamialbooszpie-gachwojskowych?
Yakuza-członektradycyjnychjapońskichgrupprzestępczych.
41
„Treść mnie nie interesuje. Stenograf nie może interesować się treścią rozmowy. Powinien tylko
spisywać".
-Notak,tomogłobybyćniebezpieczne.
„Niemaobawy.Jesteśmyzawszewcieniu.Dlategotrudnonaszranić".
Zadawałampytaniacichymgłosem,aon,najpierwspoglądałgdzieśdalekoprzedsiebie,apotempisał
odpowiedź na papierze leżącym na jego kolanach. Po za-pisaniu strony przewracał kartkę lewą ręką.
Ruchydło-nibyłymiękkieilekkie,dokładnietakiejakwhotelu.
Żadenpalecniebyłnapięty.Kiedykończyłpisać,opierałpapiernabrzegułóżka,przodemdomnie,i
spokojnie czekał, aż skończę czytać. W pokoju na przemian rozbrzmiewał mój cichy głos i dźwięk
ślizgającejsiępopapierzekońcówkidługopisu.
-Czysąludzie,którychsiętrudniejstenografuje?
Naprzykładtacy,którzymówiąbardzoszybko?
„Nie, szybkość mówienia nie ma nic do rzeczy. To kwestia treningu. Czasami jednak zdarzają się
ludzie,którychtonikolorgłosuzdecydowaniemipasują.
Głostakichludzijakbysamwchodziłdokulkiwdłu-gopisieisamwychodziłzniejnapapier".
-Jakitogłos?
„Nieumiemopisaćtegosłowami.Czujętakigłoswpalcach".
-Naprawdę?Niezależnie,czytokobiecygłos,czymęski,czujeszgopalcami?
„Tak.Aleoczywiściewolę,jeślijesttogłosmłodejkobiety".
42
-Ajakibyłmójgłospodczastamtegospotkaniawhotelu?
„Bardzomipasował".
-Naprawdę?
Roześmiałsięipotwierdziłskinieniemgłowy.
Dziękitymchwilomciszy,kiedytylkodługopisY
poruszał się po papierze, rozmowa sprawiała mi przyjemność. Po usłyszeniu własnego głosu przez
chwilęmogłamodpocząć.Mojeuszywypełniałwtedyprzy-jemnyspokój.
PismoYwyglądałojakutkananiebieskąnitkąko-ronka.Drobne,sprężyste,bezskazy.Zdawałosię,że
jakprzezkoronkę,możnazobaczyć,cojestpodrugiejstroniesłów.
Zapisanekartkizwisałyswobodniezjegokolan,przywiązanedoresztypapierukonopnymsznurkiem.
Zachodzącesłońcemocniejoświetliłomojeokno.
Zarównokocnałóżku,jakiprofilYzabarwiłysięnapurpurowo.Jużniktnieśpiewałreligijnejpieśni.
Niezauważyłam,kiedyskończył.
„Wracajszybkodozdrowia".
Przed oczami miałam jego palce. Zadbane paznokcie, dość grube śródręcze, długie palce, które
trzymałydługopis.Kiedypatrzyłamdłużej,dłońzaczęłamisięwydawaćsympatycznymzwierzątkiemito
wyobrażenienachwilęzawładnęłomoimumysłem.
-Dziękuję.Aletochybajeszczetrochępotrwa.
Spotkałomniecośprzykregoiniemogęsiępotym43
pozbierać.Nicdobregomnienieczeka,nawetjeśliwyzdrowieję.Tonajbardziejszkodzimoimuszom
-
powiedziałam,przyglądającsięfałdomnakocu.
Yzamierzałcośnapisać,alenaglejegorękazatrzymałasię.
-Rozwiodłamsię.Niedawno.Tu,wtympokoju.
Wyszłam za mąż, mając dwadzieścia dwa lata, teraz mam dwadzieścia cztery. Moje małżeństwo,
trwająceprawietrzylata,skończyłosięwszpitaluotolaryngologicznym.Czytoniesmutne?
Y,wciążtrzymającdługopiswręce,spojrzałmiwoczy.Dozorca,pobrzękująckluczami,przecinał
skwerekprzedmuzeum.Nagleucichłafontanna,pewniedozorcająwyłączył.
-Jeśliznówbędęsłyszała,takjakdawniej,tocotakiegousłyszę?Wydajemisię,żewszystkieważne
wmoimżyciudźwięki,jedenpodrugim,odchodząodemnie.Kiedyopuszczęszpital,tamjużniebę-
dzie nic. Żadnego dźwięku, który chciałabym usłyszeć i zatrzymać w sercu. Skoro tak, to po co mi
uszy?
Przypomniałam sobie blok rysunkowy i liczne sło-wa, które mąż przygotował na pożegnanie. I
cieniutkipapierwnioskurozwodowego.Yskierowałwzrokponownienapapierinapisałcośkrótkiego.
-„Niemartwsię.Maszpięknygłos.Nawetjeśliwszystkieinnedźwiękiznikną,twójgłoszostanie".
Czytałamsłowoposłowie,nadkażdymzastana-wiającsiędośćdługo.
44
Cień stenografa robił się coraz dłuższy. Choć w kolorze nie był zbyt intensywny. Powiedziałam
„dzięku-ję",leczdźwiękwłasnegogłosupodrażniłmojeuszy.
Mamjeszczejednąprośbę-odważyłamsięwkoń-
cu.-Pokazałbyśmipalceswojejprawejręki?
Nachwilęzapadłacisza,tylkoechomojegopytaniaodbijałosięmiędzynami.Ykilkarazymrugnął
oczami,poczympatrzącwstronęzachodzącegosłoń-
ca,powoliwyciągnąłdomnieprawądłoń.
Ręka była większa, niż myślałam. Poczułam wy-raźniej jej ciężar, mimo że trzymałam ją w obu
dłoniach. Własnymi palcami obrysowałam kształt jego palców, po kolei, począwszy od kciuka. Skóra
była gładka i napięta, nieco chłodniejsza na czubkach palców. Na środkowym wyczułam twardy jak
orzech odcisk od trzymania długopisu. Ładne, owalne paznokcie były równo i krótko obcięte. Ogólnie
dłońmiaładobreproporcjeiniczegoniemożnabyłojejzarzucić.
Jedyniepoddługimrękawemnanadgarstkuznalazłammałeznamię.Niebyłoonoodrażające,nieza-
kłócałoharmoniicałości.Poprostumałajakkropladeszczuplamkatkwiłanazewnętrznejstronienad-
garstka.Byłaciemnoczerwona.Przykryłamjąopuszkąpalcaiodebrałambijąceodniejciepło.
-Pięknepalce.Aleniewidzętegomagicznegourządzenia,którepozwalapisaćtakszybko.-Odłoży-
łamdłońnajegokolana.
-Oczywiście.Bogoniema-powiedział.
45
-Jakto?Spisujesztylesłówbezwysiłkuanizmę-
czenia.Myślałam,żemaszjakieśspecjalnepalce.
Roześmiałsię,zginającirozprostowującpalceprawejdłoni.
- Ludzie mówią o wiele więcej słów, niż im się wydaje. Dodają jakieś niepotrzebne łączniki,
powtarzają kilka razy to samo. Spisywanie tego wszystkiego musi być bardzo trudne. Dla mnie to
niepojęte.
- Myślałaś, że tu jest taki guzik, który jak się go na-ciśnie, włącza specjalny program i palce same
wtedypiszą?-spytał,pokazującmikostkęzgiętegokciuka.
Baczniejprzyjrzałamsiękciukowi.
-Niestety,tosązwykłepalce.-Nieprzestawałsięuśmiechać.
-Pokażeszmijejeszczekiedyś?-spytałam,gdyzacząłzbieraćsiędowyjścia.
-Kiedytylkozechcesz-odparł,wyjmującwizytówkęzkieszenimarynarki.
W pierwszej linijce widniała nazwa „Centrum Transkrypcji Protokołów - Stowarzyszenie
Stenografów",podnazwąjegonazwisko,anadoleadreswnie-znanejmidzielnicyinumertelefonu.Z
pietyzmemzamknęłamwizytówkęwobudłoniach.
- W takim razie do zobaczenia - pomachał mi ręką, stojąc w drzwiach. Znamię w kształcie kropli
deszczuzdawałosięrozpływaćwczerwonymświetlezachodzącegosłońca.
4
Mijała jesień i kiedy zima była już blisko, pewnego poranka mogłam wreszcie opuścić Klinikę
OtolaryngologicznąF.
Niebyłtoodpowiednidzieńnawychodzeniezeszpitala.Nadranemzacząłpadaćśnieginiewygląda-
łonato,żezarazprzestanie.Stłuczkizpowoduśliskiejnawierzchnisprawiły,żeulicaprzedszpitalem
byławyjątkowozatłoczona.Dotegowszystkiegoniosłamdwiewielkiepapierowetorbywypełnionepo
brzegitakimirzeczami,jakprzyborydomycia,wieszaki,pi-
żamaicałaresztadrobiazgówniezbędnychdożyciawszpitalu.Wracałamdodomusamainikttamna
mnienieczekał.
Podrodzewstąpiłamdourzędu,żebyoddaćformularzwnioskurozwodowego.Długoprzeleżał
wszufladzie,toteżnasiąkłgdzieniegdzietłuszczemzmoichciastek.
Otyły mężczyzna w średnim wieku, ubrany w urzędniczy mundur, przyjął zgłoszenie bez cienia
zainteresowania.Stojącprzedokienkiem,położyłam47
dwieprzemokniętetorbynapodłodze.Przytrzymywałamjenogami.
Mieszkanie zmieniło się nieznacznie, od czasu gdy po-szłam do szpitala. Kiedy otworzyłam drzwi,
powitał
mnienibytensamzapach,tensamukładmebliiwidokzbalkonu,alekiedyprzyjrzałamsiędokładniej,
poczułamsięnieswojo.Ktośposprzątałpodczasmojejnieobecności.Ubyłoteżparęrzeczy.
Z najwyższej półki zniknęły wszystkie książki męża: Wielowymiarowa analiza statystyczna,
Planowanie eksperymentu i Statystyka - nowe wydanie. Na ich miejscu, nieudolnie próbując zapełnić
pustkę, stało teraz kilka powieści i zbiorów wierszy, które kupiłam dawno temu. Z szafy zabrano
wszystkiekoszule,swetry,krawatyiinnerzeczy,którenależałydomęża.Ztackinatelewizorzeznikłteż
ołówekkreślarskiimaśćnakomary,azreprezentacyjnegobarkuwsaloniedwiebutelkizagranicznego
winaidwiebutelkiwhisky.
Wcałymmieszkaniunastąpiłwyraźnypodziałnarzeczy,którezostały,irzeczy,którezniknęły.Podział
wydawałsięniepodważalny.Rzeczy,którezostały,byłymipotrzebne.Abeztych,którezabrano,mogłam
sięobejść.
Pomyślałam, że tym lepiej dla mnie, ale jednocześnie zniknięcie tych przedmiotów wydało mi się
okrutne.
Postawiłamtorbywkącieiusiadłszynadywanie,przezchwilęrozglądałamsiępopokoju.Byłocicho.
Tylko odgłos deszczu słyszałam znacznie bliżej, niż powinnam. Zupełnie tak, jakby deszcz padał w
moichuszach.Kroplemoczyłybłonębębenkowąikosteczkisłuchowe,ikanałypółkoliste.
Wyobraziłamsobiemęża,jaksiedziprzedszufladą,wyjmujetewszystkiedrobiazgiisegregujeje:to
potrzebne,toniepotrzebne.Byćmożebyłatuznimtakobieta.Ktowie,możezciekawościsprawdziła
markęmoichkosmetykówalbokrytykowałamojeubrania.
Wkażdymrazierzeczyzostałyposortowaneibyłojużpowszystkim.Powinnamprzestaćotymmyśleć.
Ponieważdługoszłamwdeszczu,byłamzmarzniętaiprzemoczona.Poczułamdreszcze,więcwłą-
czyłam grzejnik. Najpierw z warkotem, potem ciszej, z urządzenia popłynęło gorące powietrze.
Siedząc przed grzejnikiem, suszyłam włosy i słuchałam deszczu, który wciąż rozbrzmiewał w moich
uszach.
Na dźwięk deszczu zawsze przypominam sobie o Trzynastoletnim Chłopcu. Nie o dwunastoletnim
chłopcu,nieotrzynastoletniejdziewczynce.ZawszeoTrzynastoletnimChłopcu.Chłopiecprzychodzido
mnie, przeciskając się między pluskiem kropel. Zwykle czekam na niego. To dlatego, że jest moim
magicz-nymprzewodnikiem.Zabieramniedokrainywspomnień.
Kiedy przypomina mi się Trzynastoletni Chłopiec, zazwyczaj jest tam również kręcąca się karuzela.
Nigdyniezastanawiałamsiędlaczego.TokaprysWróżki49
Pamięci.Wsadziłakaruzelędotejsamejszufladycochłopca.
Nie jest to ta wspaniale oświetlona i udekorowana karuzela, do której ustawia się długa kolejka
zakocha-nychparirodzicówzdziećmi.Wesołemiasteczkonaperyferiach,któremamnamyśli,zwykle
świeci pust-kami. Nawet w pogodne niedzielne popołudnia liczba gości nie przewyższa liczby
pracowników.Jakaśznu-dzonasobąpara,rodzicezdwójkądzieciwpodob-nymwieku,student,którego
należałobypodejrzewaćodepresję-odczasudoczasuktośkręcisiępoterenielunaparku.
Biletyprzywejściusprzedajegburowatakasjerka.
Na środku placyku znajduje się stoisko z makaronem gryczanym yakisoba, lepkim od zbyt długiego
smażeniarazemzsosem,ikolejnezkarmelizowanąwodą,takmocnobarwioną,żepojejwypiciujęzyk
robisięszkarłatnieczerwony.Dookołaplacuustawionesąróż-
ne lunaparkowe urządzenia. Nic specjalnego, można zobaczyć je w każdym wesołym miasteczku:
gokarty,kręcącesięfiliżanki,młyńskiekoło,miniaturowakolejka,strzelnica,noioczywiściekaruzela.
Konie,gondolaiławeczka-tenukład,trzykrotniepowtórzony,tworzykrągmiejscnakaruzeli.Zdrew-
nianych powierzchni gdzieniegdzie odpadła farba, a na drzwiczkach gondoli pojawiła się rdza. Nad
karuzelą rozpięty jest parasol z mocnego materiału, przypominający cyrkowy namiot. Widać ślady
fantastycz-negomalowidła,którezdobiłojegosklepienie,alejest50
jużtakzniszczone,żeniewiadomo,cokiedyśprzedstawiało.
Zawsze wdrapuję się na konia. Trzymam się za-rdzewiałego drążka, a stopy dociskam do boków
drewnianegozwierzęcia,żebybutyniespadłymiwczasiejazdy.
Operatorem karuzeli jest zgarbiony starzec. Ma si-wiutkie i bardzo rzadkie włosy. Zawsze, gdy go
widzę,mamochotędotknąćtychjegobiałychkłaczków.
- Proszę się trzymać w czasie jazdy i nie schodzić do momentu, kiedy zadzwoni dzwonek - mówi
beznamiętnymgłosem,jakaktor,którypowtórzyłtęsamąrolędziesiątkitysięcyrazy.Poczymopuszcza
wajchę.
Ruszamy!
TrzynastoletniChłopiecgrałczęstonaskrzypcach.
Chodziliśmy do tej samej klasy w szkole podstawowej, więc oczywiście znałam go również jako
sześcioletnie-goczyjedenastoletniegochłopca,alewpamięcipozostałmitentrzynastoletni.Todlatego,
żezniknąłzmojegożycia,kiedymiałtrzynaścielat.Zarazpotym,jakoglądaliśmyrazemaparatsłuchowy
Beethovena.
Bardzoszanowałswojeskrzypce.Byćmożedostał
jepokimśwspadku,amożepoprostuwprezencie.
W każdym razie nie były to zabawkowe skrzypce, lecz prawdziwy instrument. Nigdy wcześniej nie
widzia-
łam prawdziwych skrzypiec, ale sądząc po delikatnym kształcie wygiętych powierzchni, po rodzaju
blasku,51
jakibiłoddrewna,iposolidnościzamkawfuterale,temusiałybyćautentyczne.
Chłopiecgrałnadbrzegiemrzeki.Wodabyłatakspokojna,żeniewiadomobyło,czywogólepłynie.
Brzegporastałatrawa.Siadałamnajakimśkamie-niuisłuchałam.Chłopiecgrałzawszetensamutwór
i powtarzał go wiele razy. Nie robił przy tym przerw, więc melodia kręciła się w kółko jak karuzela.
Mimo to nie nudziłam się. Kiedy dawałam się ponieść ciepłej fali dźwięków, płynęłam z jej nurtem
daleko,gdzieoczyponiosą.Brzmiałototrochęjakkołysan-kaznieznanegokrajulubmuzykadostarego
filmu.
Mogłatobyćrównieżmelodia,którąpuszczasięnakaruzeli.
Utwórniebyłaniwzdecydowaniesmutnej,mi-norowejtonacji,aniwradosnymdur.Wahałsięraczej
gdzieśnapograniczu.Chłopiecczasamipopełniał
błądiniemiłyodgłosocieraniasiędrzewcasmyczkaostrunęwrzynałmisięwserce.
Tak...Jakibyłtytułtejmelodii?-tegoteżniezdą-
żyłamsiędowiedzieć.
Tamtenchłopieczniknąłnaglewwiekutrzynastulat.
Swoją drogą, Hiro też miał trzynaście lat. Hiro był jedynym synem starszej siostry mojego byłego
męża,czyliterazwzasadzienicmnieznimniełączyło.
Kiedyjeszczenaszemałżeństwotrwało,siostrzeniec]
mężaczęstoprzychodziłnasodwiedzić.Chłopiecmiał
52
długie, giętkie kończyny i ani grama zbędnego tłusz-czu. Wielkie oczy kryły w sobie i dziecięcą
beztroskę,imelancholiędorosłegoczłowieka.
Hirobyłpierwsząosobą,któraodwiedziłamniewmieszkaniupomoimpowrociezeszpitala.
-Dawnocięniewidziałam!Kiedytobyło?-spytałam,rozpuszczająckakaowgarnuszkuzmlekiem.
-Hm,zabraliściemniewtedynameczpiłkarski,czyliwprzerwiewiosennej.
Hironieśmiałousiadłnasofie.Podniósłnajpierwmójszalwkolorzeindyjskiegoróżu,poskładałgo
do-kładnieipołożyłobokswoichkolan.
-Naprawdę?Torzeczywiściebardzodawno.Zmęż-
niałeśprzeztenczas.-Przelałamkakaozgarnuszkadokubków.
-Nie,nicpodobnego-roześmiałsięzawstydzony.
Kiedysięśmiał,bardziejrzucałasięwoczyświeżośćjegoczystejskóry,wąskaszyja,zdrowykolor
warg.
Atozkoleisprawiało,żewyglądałbardziejjaknie-winnedzieckoniżdorastającymężczyzna.
- Jak twoje uszy, ciociu? - zapytał, zaraz kiedy wyszłam z kuchni. Najwyraźniej szczerze się o mnie
martwił.
-Dziękuję.Myślę,żejużwszystkowporządku.
-Słyszyszmniedobrze?
-Oczywiście.
-Aklaksonyautjadącychulicąnadole?
-Tak,słyszę.
-Aodgłoslodówki?
53
-Otak!Lodówkęsłyszęnajlepiej!Straszniehałasuje.
-Aszumwiatru?
-Bezprzerwy.
Hiro,niecouspokojony,wypiłłykkakao.
Na zewnątrz wiał mroźny wiatr. Fala powietrza, która z impetem pięła się po ścianie bloku, na
balkonietworzyławir.Słabepromieniesłońca,rozdmuchiwaneprzezwiatr,niedocierałydomieszkania.
Podkręciłamgrzejnik.
-Alechybanigdysięniedowiem,czysłyszęwszystkiedźwięki.Jakmamsiędowiedzieć,skoroich
niesłyszę?Lekarzzapewniamnie,żejużjestemzdrowa,aleniedajemitospokoju.Byćmożedookoła
mnie rozbrzmiewają symfonie dźwięków, a ja nic o tym nie wiem. To trochę wina tego, że mieszkam
sama. Myślę, że czułabym się lepiej, gdyby ktoś, tak jak ty przed chwilą, sprawdzał co jakiś czas, czy
słyszymytosamo.
Ogrzewałamdłoniekubkiemzkakao.
-Ciociu,pokażeszmiswojeuszy?-spytałHiropochwilinamysłu.
-Dobrze.
Odgarnęłamwłosydotyłuiprzysunęłamleweuchobliżejchłopca.
-Tylkoniezaglądajdośrodka.Ostatnionieczysz-częuszu.
Hiro kiwnął głową i dopasował poziom swoich oczu do wysokości mojego ucha. Przyglądał mu się
dłuższąchwilę.Czułamjegooddechupodstawyszyi.
54
-Mogędotknąć?
-Oczywiście.
Najpierw chwycił palcami płatek ucha. Spraw-dziwszy jego miękkość, dokładnie objechał palcem
wszystkiezagłębieniaiwypukłościpowewnętrznejstronieucha.Mojawilgotnaskórawtymmiejscui
suchy,chłodnypalecchłopcaoswoiłysięzesobą.
-Niematunicdziwnego.Jesteśzdrowa.-Hiroodsunąłsięoduchaioparłplecamiosofę.Puściłam
włosy.
-Byłobydobrze.
-Napewno,ciociu.Jesteśzdrowa.
Ciąglepatrzyłnamojeucho,choćbyłojużprzykrytewłosami.
Potem rozmawialiśmy bez końca o różnych sprawach. O tym, jak trudne są zadania z funkcji kwa-
dratowychnaklasówkach,otym,ktozJapończykówmaszansezdobyćmedalnaolimpiadzie,iotym,że
dziewczynawychowawcyjestbardzoładna,itakdalej.
Hiro czasami śmiał się głośno, chowając twarz w poduszce sofy. Kakao szybko nam się skończyło,
więcwyjęłampółlitroweopakowanielodówwaniliowych.
Potemjedliśmykarmelki.
Wiatrwiałcorazsilniej,trzęsącszybamiwoknach.
Całe mieszkanie zdawało się otoczone wiatrem. Na stole leżały w nieładzie wilgotne ściereczki
oshibori do wycierania rąk przed jedzeniem, łyżki do lodów i papier po karmelkach. Na zegarze z
pozytywkąaniołkidmącewrogiobróciłysięwokółwłasnejosi,oznaj-miającwtensposóbtrzeciąpo
południu.
55
-Ach!Zapomniałbym!-wykrzyknąłHiro,gdyrozmowaurwałasięnamoment.-Wujekprosiłmnie,
żebymdałtocioci.
Chłopiecwyjąłzchlebakakopertę.
Byłatobiała,czystakoperta,bezżadnychnapisówaniozdób.Szybkosiędomyśliłam,żewśrodkusą
pieniądze. Przypomniałam sobie kartkę w bloku rysunkowym męża z napisem: „O pieniądze na życie i
leczenieniemusiszsięmartwić".Nieprzeliczyłampieniędzy.Przejechałamtylkokciukiempogrzbietach
banknotów.Poczułamzapachfarbydrukarskiej,byłynowe,prostozbanku.
-Mówiłcoś?-zapytałamcicho,niewiedząc,jakmamnazywaćbyłegomęża,rozmawiajączHiro.
-Nie,nicminiemówił-odpowiedziałostrożnie.
-Przepraszamcię,nawettymaszprzeznaskłopot.
-Tonieżadenkłopot.Jużwcześniej,zanimwu-jekmniepoprosił,chciałemcięodwiedzić.Tylkoteraz
jestFestiwalKulturywszkole,chciałemprzyjść,jaksięskończy.
-Naprawdę?
-Jasne.Alewieszco?Wujekmówił,żedobrzebybyło,gdybyśotworzyłasobiekontowbanku.To
mówił.
-Rzeczywiście.Takbyłobywygodniej.
Położyłamkopertęnastolemiędzykubkami,zktórychpiliśmykakao,ipapierempokarmelkach.
-Niebędziesięmusiałmartwić,jakprzekazaćmipieniądze.Poprostupójdziedookienkawbanku,
wy-piszeprzekaz,przybijepieczątkęipieniądzesamedo56
mnie przyjdą. Niczyich rąk nie będzie musiał brudzić ani stawiać nikogo w trudnej sytuacji. Ani się
zastanawiać,czyposłaćpieniądzepocztą,czypoprosićHiro.
Tonaprawdęmusibyćdlaniegoniemiłe.
-Dlaczego?-spytałchłopiec,patrzącnamnie.
-Och,gdybytoniebyłodlaniegoniemiłe,tobysięzemnąnierozwodził.
-Tyteżniechceszgojużwięcejwidzieć?
-Trudnepytanie.Gdybymzobaczyłagoprzypadkiemwmieście,prawdopodobnieniezawołałabymgo
pierwsza.Alegdybytoonsięodezwał,pewniepo-szłabymznimgdzieśnaherbatę.Zajakieśtrzydzieści
latbyćmożebędziemyprzyjaciółmi.Amożewogóleniebędziemyosobiepamiętać.
-Powinnaśgobardziejnienawidzić-powiedział
zpowagą.
-Dlaczego?
- To mu przyniesie ulgę. Człowiek gorzej się czuje, jeśli sam zdradzi, niż jeśli zostanie zdradzony.
Przynajmniejjeślichodziomiłość.
Usiadłamgłębiejnasofiezaskoczona,skądtrzynastoletnichłopiectaksięznanarzeczy.Zmieszkania
modelki dobiegło miauczenie kotka. Musiał być bardzo mały, pewnie jeszcze nie otworzył oczu. Głos
kotkadrżałzsamotnościjakszarpniętanieostrożniestruna.
Zgniotłampapierpokarmelkachwkulęirzuciłamgowstronękosza.Nietrafiłam.Odbiłsięodbrzegu
kubłaipotoczyłpodywanie.
57
-Aty,ciociu,corobiłaś,jakmiałaśtrzynaścielat?
- To samo co ty. Funkcje kwadratowe. Też była wtedy olimpiada. I mieliśmy Festiwal Kultury w
szkole.Alepieniędzynikomunienosiłam.
Roześmiałsięcicho.
-Byłamteżzakochana.
-Naprawdę?Opowiedzmiotym.
-Lubiłamsłuchać,jakgrałnaskrzypcach.Byłamznimnarandcewmuzeum.Padałdeszcz,amyoglą-
daliśmyaparatsłuchowyBeethovena.Apotemzjedli-
śmywilgotnekanapki.Takatobyłamiłość.
-Wspaniała-powiedziałHiroczystymgłosem.
Niedawnoprzeszedłmutację.
-Mogęcięjeszczekiedyśodwiedzić?-spytał
wprogu,owijającszyjęszalikiem.
-Zawsze.Będziemibardzomiło.
Napożegnaniewsadziłammudotorbykawałekciastazbrzoskwiniami,któresamaupiekłam.
-Notonarazie.
-Dowidzenia.
Kiedyzamknęłamzanimdrzwi,wmieszkaniuzostałozemnątylkomiauczeniemałegokotka.
5
Domyśliłamsię,żemążmniezdradza,pewnejsło-necznejwiosennejniedzieli.
Wstaliśmytegodnianiecoprzedpołudniem,więczamiastśniadaniazjedliśmyodrazulekkiobiadzło-
żony ze słodkich placków i sałatki. Potem leniucho-waliśmy na sofie. Mąż właśnie skończył jakiś
trudnyprojekt,nadktórympracowałwdzialeinżynieryjnymfirmyprodukującejsprzętAGD,ajazdałam
egzamin na kursie angielskiego, co dawało mi promocję na wyższy poziom. Oboje wreszcie mogliśmy
odpocząć,toteżbyliśmywdobrymnastroju.
Nie mieliśmy żadnych planów na ten dzień. Talerze można było pozmywać podczas przygotowań do
kolacji,azakupyzrobiłampoprzedniegodnia.Niemiałamupatrzonegofilmu,którychciałabymobejrzeć,
niktteżniezapowiedziałsięzwizytą.Telefonmilczał.
-Nodobrze.Podetnęciwłosy-niespodziewaniepowiedziałmąż,podnosząctwarzznadgazety.
Mam proste, długie włosy i w zasadzie nie chodzę do fryzjera. Moja fryzura jest tak
nieskomplikowana,59
żekażdyumiałbymnietrochępodstrzyc.Mążrobiłtooddawna,odczasów,kiedyjeszczeniebyliśmy
mał-
żeństwem.
-Zgoda.Jestładnapogoda.
Szybko wyjęłam z szafki zestaw do podcinania moich włosów: nożyczki, pelerynę fryzjerską i
grzebień.
Wystawiłamkrzesłonabalkon.Napełniłamwodąnawilżaczwsprayu.Gdywszystkobyłojużgotowe,
zawołałammęża.Aonpodwinąłmankietyrękawówikazałmiusiąśćnakrześle.
Słońce na balkonie świeciło tak mocno, że aż oślepiało. Jakiś gołąb usiadł na chwilę na barierce,
zagru-chał parę razy i odleciał. Zabawkowy wiatromierz na dachu sąsiedniego domu obracał się
powolutku,strzałkąwskazującnapołudnie.
Najpierwowinąłmiszyjęręcznikiem,potemzawią-
zał pelerynę. Zawsze dziwnie się wtedy czułam. Mąż wkładał w te czynności zbyt dużo siły, więc
kiedykoń-
czył wiązać pelerynę, nie mogłam ruszyć szyją. Nie ściskał mojej szyi aż tak, by trudno mi było
oddychać, ale nie pozostawiał ani milimetra luzu. Palce męża uwijały się precyzyjnie, jakby przeszły
specjalnytrening.
Pelerynafryzjerska,zjasnoróżowejmatowejceraty,sięgałamidokostek.Dlategoteżmążowijałmnie
wniącałą,wrazzkrzesłem,naktórymsiedziałam.
Sztucznymateriałnieprzepuszczałpowietrza,więcpochwilirobiłomisięgorąco,alestarałamsięnie
krę-
cić,nieruszaćaninogami,anirękami.
60
Myślałamsobie,cobysięstało,gdybymążzawią-
załręcznikjeszczemocniejalboobciąłmiwłosytużprzyskórze.Zdawałomisię,żeniemamciałai
jestem tylko głową, która wystaje z peleryny. Zostawała mi tylko twarz, włosy, kawałek szyi i
świadomość.
Wdodatkuszyjaiwłosybyływewładaniumęża.
Ostatniarzecz,jakąjeszczemogłamrobić,toprzewracaćoczamiwewszystkichkierunkach,patrzącna
spadającepasmaściętychwłosów.
Włosy zeskakiwały spod nożyczek na pelerynę, ześlizgiwały się po niej i lądowały na podłodze
balkonu.Czasamizaczepiałysięojakąśfałdkęwpelery-nieidrżałytam,przypominającwąsyjakiegoś
owada.
Nożyczki były bardzo dobre, zagraniczne, cięły włosy z niebywałą łatwością. Dlatego kiedy mąż
dotykałnimimojegoucha,podskakiwałamzestrachu.
-Nieruszajsię-mówiłwtedyimocnoprzytrzymywałmniezaramiona.
Wżadnejinnejsytuacjiniezachowywałsiętakzdecydowanie.Włóżkubyłbardziejdelikatny.
Długośćtakajakzawsze?
-Tak.Żebyzakrywałyłopatki.
Zmoczyłniecomojewłosynawilżaczem,rozczesał
grzebienieminożyczkiposzływruch.Ostrydźwiękprzeszyłpowietrzeikońcewłosówposypałysię
napodłogę.Przezszparywbariercebalkonuwidzia-
łamspacerującąwdoleparę,dziewczynkiwszkol-nychmundurkachistaruszkęzpieskiemnarękach.
61
W przednich szybach samochodów, które ustawiały się na skrzyżowaniu, odbijało się światło.
Kelnerkapolewaławodąchodnikprzedkawiarnią.Niktniezwracał
na nas uwagi. Na tej małej, odgrodzonej od świata wy-sepce, jaką był nasz balkon, mąż po cichu
obcinałmojewłosy.
Kiedy linia włosów pokryła się z dolną linią łopa-tek, przyszła kolej na najważniejszą część -
grzywkę.
Do tego czasu na balkonie było już pełno włosów. Rów-ne, ucięte jednym ruchem nożyczek kępki
chowałysięmiędzydoniczkami,częśćwłosówwpadładorynny,innewcisnęłysiępodsandały.Ścięte
kosmyki schły natychmiast pod wpływem ostrego słońca, dlatego nawet niewielki podmuch wiatru
porywałjezesobą.
-Jeśliniechceszmiećkrzywejgrzywki,toprzestańruszaćoczami.Patrzwjedenpunkt,gdzieśdaleko.
Kiedy podcinał mi grzywkę, traciłam wolność ostatecznie, nie mogłam nawet poruszać oczami.
Słyszałamtylkozimnyszczęknożyczek.
Wstrzymałamnachwilęoddech,żebyjużnaprawdęsięnieruszać,iwtedymążspryskałwodąwłosy
zakrywające moje czoło. Nie mogłam wytrzeć kropli, które zatrzymywały się na rzęsach, więc tylko
mruga-
łam,myślącotym,żebypatrzećwjednąstronę.
Mążlewąrękątrzymałmojągłowęzaskronie,aprawąostrożnieporuszałnożyczkami.Wyglądałoto
tak, jakby lewą ręką podnosił jakiś wielki owoc. Jego kciuk dotykał jednej, a środkowy palec drugiej
skroni.
Miałtwardeigrubepalce.
62
Nożyczki w prawej ręce przesuwały się wzdłuż linii moich powiek. Obcięte końce włosów
przyklejałysiędospoconychkącikówoczuipoliczków.Kłułymnie,aleniemogłamnicnatoporadzić.
Możezpowoduośle-piającegosłońcapalce,któretrzymałynożyczki,miałyburoróżowykolor.Tużprzed
oczamiwidziałamichkan-ciastekostki,szerokiepaznokcieidrobnezmarszczki.
Wzasadziewszystkoodbyłosiętaksamojakzawsze.
Od czasu do czasu na barierce siadał gołąb, czułam ten sam co zwykle lęk, że nożyczki niechcący
wykoląmioko,amojeściętewłosystarymzwyczajemtańczy-
ły po balkonie. Wszystko to znaliśmy na pamięć. Być może po ślubie nie odczuwałam już takich
emocji, kiedy przytrzymywał mnie za ramiona i za skronie, ale to tylko drobna zmiana. Później
wystarczyłojuż,żejednoznasjestzawinięte,adrugiezawijapartnerapeleryną.
Byłonamztymdobrze.
A jednak coś się zmieniło tamtej niedzieli. Kiedy już się uwolniłam z peleryny i zaczęłam zamiatać
pod-
łogę, nagle uświadomiłam sobie, że mąż mnie zdradził. Nie mogę powiedzieć, że coś wtedy
zauważyłam,tostałosiępóźniej,alejużwtedywyraźnietopoczu-
łam. W każdym razie, kiedy ktoś pyta mnie o powód rozwodu, często brakuje mi słów i zanim coś
wymyślę,mamprzedoczamitamtąniedzielęiobcinaniemoichwłosównabalkonie.
Myślęteraz,żetozpowodujegopalców.Wtrakcieobcinaniawłosówniemogliśmyporozumiewać
63
się słowami, gestem, ani dotykiem. Jedyne, co mogło przekazać mi uczucia męża, to jego palce.
Wskazują-
cy, który naciskał spust nawilżacza w sprayu, kciuk i środkowy palec trzymające nożyczki, i mały
palec, który rozgarniał włosy grzywki. To one, poruszając się przed moimi oczami, ni stąd, ni zowąd
wprawi-
ły mnie w przygnębiający nastrój. Jakby powiało od nich chłodem, w ich kształcie i ruchach
zagnieździłsięnazawszezimny,ponurycień.
Trzytygodniepóźniej,wniedzielę,mążprzyznałsię,żemakochankę.
Kiedy myślałam o palcach męża, przypomniałam sobie palce Y i bardzo zapragnęłam znowu je
zobaczyć.
6
Z porzuconej w kącie pokoju, wciąż nierozpakowanej papierowej torby ze szpitala wyjęłam
wizytówkęY.
Wybrałam jego numer i ku swojemu zdziwieniu, od razu usłyszałam znajomy głos. „Centrum
Transkrypcji Protokołów - Stowarzyszenie Stenografów" - powiedział. Spodziewałam się gwaru, jaki
zwyklepanujewdużymbiurze,alewtlejegogłosunieusłyszałamniczego.
Tomniebardzouspokoiło.Telefondlakogośtakiegojakjajestbardzoniebezpiecznymurządzeniem.
Po pierwsze, w czasie rozmowy ucho dotyka słuchawki, po drugie, aparat wydaje czasem różne
nienaturalneszmeryiszumy.Telefonmożeteżczasemnistąd,nizowądzadzwonić.Pozatym,niewidząc
rozmówcy,niemożnasiędomyślićsiłygłosupomimicetwarzy.
GłosYniebyłjednakzniekształcony,brzmiałzupełnietaksamojakwbezpośredniejrozmowie.Dzięki
ciszywgłębipomieszczeniasłyszałamgoczystoiwyraźnie.
Umówiliśmysięwtymsamymstarymhotelu,gdziespotkaliśmysięzapierwszymrazem,izjedli-65
śmykolacjęwhotelowejrestauracji.Ymiałzesobątęsamącozawszeteczkęnapapier.Ubranybyłw
sweterwabstrakcyjnewzory.Jazałożyłamnatęokazjęprostąbrązowąsukienkęibransoletkęzezłotego
łań-
cuszka.
Ścianywpomieszczeniurestauracjibyływysokie,toteżgórneświatłodocierałodostolikówrozpro-
szone.Podłogapokrytakosztownąmozaikązkorkadobrzetłumiłaodgłoskroków.Oparciakrzeseł,obu-
dowy karniszy i stojak na wino zdobiła ta sama płasko-rzeźba. Kiedy się lepiej przyjrzałam,
zrozumiałam, że skomplikowaną figurę tworzyły inicjały hotelu. Lampy, wazony, wózki do rozwożenia
potraw, obrazy na ścianach, obrączki do serwetek - całe wyposażenie wnętrza pochodziło z dawnych
czasów.
- Dzisiaj też pracowałeś? - spytałam, patrząc na końce palców Y podczas jedzenia przystawki. Y
zawinąłwłaśniekawałekmięsakaczkiwlistekcykoriiiusiłowałnabićcałośćnawidelec.
-Tak,zapisywałemrozmowę-odparł,odkładającnachwilęwidelec.
-Dziśteżdla„WrótZdrowia"?
- Nie. Co dwa miesiące hrabia, który kiedyś tutaj mieszkał, wydaje małe przyjęcie dla grona
arystokracji.
NadrugimpiętrzewnarożnymPokojuJaśminowym.
Przychodzą starsze panie i panowie i przy herbacie wspominają dawne czasy, przechwalają się,
plotkują.
Nicciekawego.
-Todlaczegozatrudniająstenografa?
66
-Ciludziedawniejmieliwładzę,poktórejdziśniezostałoaniśladu.Aleoniwciążotympamiętająi
pielęgnują tę pamięć. Organizują się, wydają nawet czasopismo. W czasopiśmie tym zamieszczają
ogłoszeniadotyczącesamejorganizacji,opisująsytuacjeswoichczłonków,sąteżreklamyekskluzywnych
domów starców. Uczestnicy herbacianych przyjęć rozmawiają ze sobą między innymi po to, żeby
stworzyćmateriał
dokolejnegonumerutegodwumiesięcznika.Dlategospisujęichrozmowy.
Yprzeniósłdoustkawałekkaczegomięsa.
Kelner bezgłośnie zbliżył się do naszego stołu i pozbierał talerze po przystawce. W czasie gdy
wyciera-
łam usta serwetką, pojawił się drugi kelner z dwoma talerzami zupy. Kelnerzy byli małomówni, co
bardzopasowałodotegozbioruantyków,jakimbyliśmyotoczeni.
-Ciekawajestem,oczymtacyludzierozmawiają.
-Naprzykładotym,żemłodszacórkazdomuX
dostała propozycję małżeństwa, a ród Z sprzedał ostatnią letnią rezydencję, żeby spłacić podatek od
spadku.
Ysięgnąłprawąrękąpołyżkę.
Jegodłonienawetbezdługopisu,robiłydużewra-
żenie.Przenikniętechłodemsrebrnychsztućcówtań-
czyłymiędzykieliszkiemzwinem,serwetąitalerzemjakmotyle.Miałyzupełnieinnywygląd,gdyY
kroił coś nożem, a inny, gdy posługiwał się łyżką. Kiedy sięgał do maselniczki, spod rękawa swetra
wyglądałaznajomamałaplamkananadgarstku.
67
Restauracja była idealnym miejscem do obserwacji jego rąk. Oprócz nas były tylko dwie inne pary,
więc panował miły moim uszom spokój. Jeden stolik zaj-mowali ludzie w średnim wieku. Kobieta i
mężczyzna nie odzywali się do siebie zupełnie, jak podczas rytu-alnego czuwania przy zmarłym. Przy
innymstolikusiedziałaparamłodychludzi.Chybaniedawnosiępo-znali,boteżzachowywalisiębardzo
powściągliwie.
Wtlecałkiemcichograłamuzykaklasyczna,adziękioświetleniuzaekranemwścianieorazlampcena
stolepalcomtowarzyszyłodziesięćurokliwychcieni.
Ponieważbezprzerwychciałamwidziećpalce,niebardzointeresowałymniepotrawy.Pozatymbyły
zbytciężkostrawneiporcjejakdlamniezbytduże.
Zzupyzjadłamtylkokrewetkiikalmary,awszystkiemałżeleżałyzatopionenadnietalerza.
-Ładnanazwa:PokójJaśminowy.
-Hrabiadawniejhodowałwtympokojujaśmin.
Widziałaśkiedyśjaśmin?
Pokręciłamprzeczącogłową.
-Podobnyjesttrochędodziwaczkapospolitego,alemabiałekwiatywkształcietrąbkizebranewki-
ście.
Rysując kciukiem i palcem wskazującym lewej ręki po obrusie, pokazał mi „kształt trąbki",
przechodzącyzwąskiejrurkiwszerokikielich.
-Alecojestwjaśminienajciekawsze,toniekwiaty,nieliście,tylkozapach.Amożenawetniesam
zapach,cooryginalnysposóbjegowydzielania.
68
-Sposób?
-Tak,jaśminzaczynapachniećwieczoremotejsamejporze.Zazwyczajokołoósmej.Pachnieniecałą
godzinęiprzestaje.Wdzieńmożnagowąchaćiwąchać,alezapachusięniepoczuje.
-Wiem,żeniektóreroślinyotwierająkwiatyookreślonejporze.Naprzykładwilec,którykwitnierano
iwieczorem,albokrólowajednejnocy,którejkwiatmożnazobaczyćtylko,gdyjestzupełnieciemno.Ale
żezapachteżsięznanazegarku?Toniesa-mowite.
Zabrano talerze po zupie i przyniesiono danie główne. Była to wołowina polana sosem na ukos w
jedną i w drugą stronę tak, że paseczki sosu przecinały się ze sobą, tworząc romby. Dookoła mięsa
ułożonebyłygotowanewarzywa.Niebyłampewna,czyzjemchoćpołowętegodania.Ywziąłzestołu
nóżiwideleciodkroiwszykawałekmięsa,opowiadałmidalejojaś-
minie.
-Mimożejaśminpachniekrótko,zapachjestbardzocharakterystyczny.Zpoczątkuwydajesięniepo-
zorny i świeży, ale w miarę jak z nosa przenika do płuc, zaczynamy się dusić, jakby kilka chusteczek
przesiąkniętychtymzapachemktośwpychałnamdogardła.Wtympokojubyłacałaplantacjajaśminu.
-Topewniewcałympałacuoósmejwieczorem...
- Tak, czuć było jaśmin. Zapach przepełniał cały budynek. Nie trzeba było patrzeć na zegarek, żeby
wiedzieć,kiedydochodziłaósma.
69
Yprzysunąłdomnienaczyniezsosemdosałatki.
Jaktomożliwe,żepotrafiopowiadaćojaśminietakobrazowo?-pomyślałamnagle,polewającsałatę
sosem.Kiedywyobraziłamsobie„chusteczkęprzesiąk-niętązapachemjaśminu",odechciałomisięjeśći
niemogłamprzełknąćwołowiny,którąmiałamwustach.
PierwszyrazrozmawiałamzY,mającgoprzedsobą,itobezdługopisu.Postanowiłamoderwaćwzrok
odjegorąkizobaczyć,jakwyglądaresztajegociała.
Był szczupły, ale ramiona miał szerokie. Wysoki. Wło-sy sypkie, dopiero co umyte. Wśród czarnych
włosówgdzieniegdziepołyskiwałypojedynczebrązowenitki.
Zpowodudługichrzęswyglądałczasem,jakbymru-
żyłoczy.Strójniewyszukany,alebutyzdobrejskóryinienaganniewypastowane.Niezakładałnogina
nogę.
Ogólnie rzecz biorąc, mógł się podobać. I jego sposób mówienia, i maniery działały na mnie
uspokajająco.
Wmoimotoczeniudotejporybyłowielutakichmęż-
czyzn,aletylkotenmiałwyjątkowedłonie.Inaczejmówiąc,nicniepociągałomniewnimtak,jakjego
palce.
Starszaparazjadładeser,zapłaciławmilczeniurachunekiopuściłarestaurację.Młodzisiedzieliprzy
najbardziej oddalonym od nas stoliku i pili kawę. Przez szybę za plecami Y widziałam pogrążony w
ciemnościogród.Imkolorystawałysięciemniejsze,tymwiększychłódmusiałpanowaćnazewnątrz.
Potemrozmawialiśmyomoichuszach,trochęopolityceiobaseballu.Ymiałcościekawegodopo-70
wiedzenia prawie na każdy temat, znał wiele interesujących szczegółów. Nie chwalił się tym, nie
wtrącał
ichnasiłę,wypływałyonewrozmowiewsposóbnaturalny.Pozatymbardzouważniesłuchał.Nigdy
niezaczynałswojejodpowiedzi,zanimjaskończyłammówić.
Wypiliśmybutelkęwina,alejegotwarzniezrobiłasięczerwona.Czekaliśmywmilczeniu,ażkelner
sprzątnie ze stołu talerze po wołowinie, kieliszki i maselniczkę, a potem zbierze okruszki chleba
metalową łopatką. Przyglądałam się wtedy abstrakcyjnym wzo-rom na swetrze Y. Przypominały trochę
jelonka na morskich falach, a jeśli spojrzeć na nie inaczej - akor-deon w sokowirówce. Na deser był
sufletzseremiowoce.
- Znasz dużo ciekawych historii. Pewnie dlatego, że obracasz się w różnych kręgach, kiedy
stenografujesz?
-Tak,toonenauczyłymnietychwszystkichhistorii-odparł,krzyżującprzedsobąpalcenastole.
Skończyliśmy jeść jakieś dwadzieścia minut po siódmej. Było za wcześnie, żeby się rozstać, i za
zimno, żeby iść na spacer. Postanowiliśmy przejść się po hotelu. Obejrzeliśmy chińskie wazy, ikebany
rozstawione na stolikach i obrazy olejne wiszące na ścianach w holu, po czym klatką schodową
weszliśmynapierwszepięt-ro.Wmilczącymporozumieniustawaliśmyrównocześnieprzedtymsamym
obiektemipospędzeniu71
tam jakiegoś czasu znów jednocześnie ruszaliśmy dalej. Wyglądało to tak, jakbyśmy umówili się
wcześniejiodgrywaliteraztęscenę.
Schody,pokrytedywanemwkolorzeindygo,biegływgórędługim,pięknymłukiem.Naporęczymożna
byłodostrzecdrobnerysy,aleniezakłócałyoneuczuciaprzyjemnejśliskości.Zjednejstronymieliśmy
ścianę z oknem, które zdobił witraż, z drugiej na wyciągnięcie ręki wisiał kryształowy żyrandol lampy
oświetlającej niższe partie schodów. Westchnęłam, kiedy pomyślałam, że kiedyś ta klatka schodowa
służyłajednejrodzinie.
-OdwiedzaszjeszczeklinikęF?-spytałY.
-Tak,dwarazywmiesiącuzgłaszamsiępolekarstwa.
Rozmawialiśmy,wchodzącpowoliposchodach.
-Byłajeszczejesień,kiedyodbyłosięspotkaniedla„WrótZdrowia".
-Tak,poryrokusięzmieniają,auszyzostajątesame.Ciekawe,jaksięmiewajątamtadamaistudent.
-Hm...Niewiem,alewydajemisię,żeioniczęstowracająwmyślachdoproblemuswoichuszu.
Y schylił i przekręcił głowę, próbując zajrzeć pod moje włosy. Zdawało mi się, że nasze ramiona
dotknę-
łysięnawzajemprzytejokazji.
Podrodzeminęłynasmożedwieosoby.Jakiśpracownikhoteluieleganckowyglądającygość.Obaj
jednakprzemknęlicichojakcienie.Wogólesprawialiwrażenie,jakbynasniezauważyli.Dziękitemu,
że72
niktniezwracałnanasuwagi,mogliśmypodziwiaćpałacdowoli.
Napierwszympiętrzeznajdowałysiępokojegoś-
cinne. Świadczyły o tym jednakowej wielkości drzwi, pięcioro z każdej strony. Pokoje sprawiały
wrażenie niezamieszkanych. W każdym razie nie słychać było niczego, prócz podobnego do zgrzytania
zębówodgłosuklimatyzatorazfunkcjąogrzewania.
Nakońcukorytarzskręcałwlewo,prowadziłdoskrzydłabudynku.Pomieszczenie,doktóregoweszli-
śmy,byłosaląbalową.Stałytamdwalekkiekrzesławindsorskie.Wksiężycowejpoświaciekrzesła
wyglą-
dałyjakmartwanatura.Niebyłyużywaneoddłuż-
szegoczasu,więcnaoparciachzebrałasięwarstewkakurzu.
-Wydajemisię,żeprzechodziłamtędy,gdyszłamnaspotkaniezredaktorem,alesalibalowejwtedy
niezauważyłam.
Strzepnęłam kurz z jednego krzesła. Był to bardzo stary i stylowy mebel. Wykonano go z wielką
pieczo-
łowitością,cowidaćbyłowpołączeniachnógzsiedziskiem,wstylowowygiętychliniachażurowego
oparciairównomierniepołożonejwarstwielakieru.Wprawdziedrewnodawnostraciłoswójpołysk,ale
jeszcze zdawało się wydzielać zapach. Dookoła siedziska wyrzeźbiono wianuszek drobnych kwiatów.
Pewnieja-
śminu-pomyślałam.
-Tenpałacwyglądazupełnieinaczejwdzieńiwnocy.Takzostałzaprojektowany-powiedziałY.
73
Wielkie okna w sali balowej przesłonięte były tylko falbaniastymi firankami. Przez szybę widziałam
zimneniebo,księżyc,ciemnośćityłyszpitala.
-Dawniejbyłytudrzwiprowadzącenabalkon.
Bogatorzeźbiona,kamiennabalustradawsłonecznydzieńbłyszczałajakkorona,awświetleksiężyca
przypominałałódźdryfującąpociemnymjeziorze.
-Piękne.
Spojrzałamprzezoknoispróbowałamwyobrazićsobiebalkon.Jakjasnomusiałotutajbyćwpogodny
dzień, a jak spokojnie w nocy! Gdybym otworzyła okno. Ale klamki wielkich dwuskrzydłowych okien
sczepionebyłyłańcuchem.
-Dlaczegorozebranobalkon?-spytałam.
-Właśnie.Jużgoniema.Abyłnajpiękniejsząozdobącałejrezydencji...
Yzamilkłnachwilę.Czekałam,copowiedalej.
-Zachowałysięzdjęciacałejrodzinynabalkonie.
Robionojewdniuurodzinhrabiego,siódmegolipca.
Zbalkonemibezbalkonutenbudynekwyglądazu-pełnieinaczej.Kiedyoglądamhotelzzewnątrz,mój
wzrokwędrujezawszewtamtomiejsce.Iciąglemisięwydaje,żeto,cowidzę,topustka,którejniczym
niemożnawypełnić.
- Pustka, której niczym nie można wypełnić - po-wtórzyłam, bo nic innego nie przychodziło mi do
głowy.
-Młodszysynhrabiegowwiekutrzynastulatniechcącywypadłztegobalkonu.Przeżył,alezpo-74
woduuszkodzeńczaszkiikręgosłupabyłatoraczejwegetacjaniżżycie.Hrabiakazałzburzyćbalkon.
Syn przeżył jeszcze dziesięć lat przykuty do łóżka, ale pewnego razu zakrztusił się bekonem podczas
śniadaniaiumarł.
Niewiedziałam,jakmamsięzachować,pochyli-
łamwięcgłowę,szukającwzrokiempalcówY.Wszystkietonyjegoostatniegozdaniawybrzmiałydo
końcawpustejsalibalowej.
Schodyprowadzącezpierwszegonadrugiepiętromiałybardziejprywatnycharakter.Nadrugimpię-
trzeniebyłopokoidlagości,jedyniesalkikonferen-cyjneitakie,wktórychodbywałysięprzyjęcia.
Nic się tu tego dnia nie działo. Sala, w której spotkaliśmy się z redaktorem, by opowiedzieć o naszej
głuchocie,znajdowałasięzarazpoprawejstronie.Światłozsufituoświetlałorządklamek.Panowałatu
głębokacisza.
W miarę jak wchodziliśmy po schodach, muzyka w tle i odgłosy klimatyzatorów cichły, by tutaj
zniknąćzu-pełnie.Zdawałomisię,żestąpampownętrzuswojegowłasnegoniesprawnegoucha.
-KtórytoPokójJaśminowy?-spytałambardzoostrożnie,głosem,któregonauczyłamsięwszpitalu.
Wtakiejciszyjaktu,mójnormalnygłosmógłzadud-nićzezwielokrotnionąsiłą.
-Tamten.
Ywskazałostatniedrzwiipołożywszydłońna75
moichplecach,zaprowadziłmniewtamtąstronę.
Drzwinieróżniłysięniczymodinnych.Niebyłonanichtabliczkiznapisem„PokójJaśminowy"ani
żadnych innych znaków. Y bez wahania, jakby nie do-puszczał myśli, że drzwi mogą być zamknięte,
nacisnąłklamkę.
Pokójmiałkształtpięcioboku.Zpoczątkuniewielewidziałam,alewkrótcemojeoczyprzyzwyczaiły
się do ciemności, z której zaczęły się wyłaniać różne przedmioty. Najpierw wykuszowe okno,
marmurowystółiosiemkrzeseł,dwiesofy,potemświecznik,barek,anawetkorkociągisrebrnekielichy.
Podkoniecby-
łamjużwstanierozpoznaćkształtpopielniczkiietykietynabutelkachzzachodnimalkoholem.Gdyby-
śmy zapalili światło, ujrzałabym zapewne wspaniały hotelowy salon. I nie byłoby w tym nic
szczególnego.
Jednak pokój oświetlony blaskiem księżyca i spowity ciszą oraz towarzystwo Y budziły we mnie
dreszczemocji.
Niebałamsię.UdałomisięznowuujrzećpalceYinacieszyćsięnimidowoliwrestauracji,toteżnie
miałampowodu,żebysiębać.Wzięłamgłębokioddechispojrzałamnatwarzmężczyzny.Wpatrywałsię
wjedendalekipunktwciemności.
Przeszliśmytrochędalej,bliżejśrodkapokoju.
Włosiedywanubyłotamdłuższe.Miałamwrażenie,żezpowoduświatłaksiężycawpokojupanował
większychłódniżnakorytarzu.Bransoletkakołysałasięnamojejręce.
76
-Towłaśniewtympokojusynhrabiegospędził
dziesięćlatposwoimupadku.
Głosmężczyznyniezmąciłciszy.Dźwięki,niewywołującdrgańpowietrza,wpadływprostdomojego
ucha.Dopierotutajsłowawybrzmiewałydłuższąchwilę,ichsensjednakdomnieniedocierał.
- Nigdy nie wychodził z tego pokoju. Łóżko usta-wiono przy tym wielkim południowym oknie, a
materacipoduszkipoleconozrobićwEuropiezgęsiegopierza.Natychpoduszkachspędziłresztężycia.
Tobyłcałyjegoświat.
Skinęłamgłową,nadalstojącpośrodkupokoju.
Postanowiłampatrzećnajegopalce,dopókinieskoń-
czymówić.Wydałomisiętonajbardziejstosowne.
-Ahrabiahodowałwtympokojujaśmin.Donicerozstawionebyływszędzie:naregałach,nabiurku,
naoknie.Pokójwyglądałjakoranżeria.Hrabiapodlewał
krzewyidoglądałichosobiście.Aledosynaniepodchodził.Wszystkoprzynimrobiłypielęgniarki.
Hrabianigdyniepoprawiłnawetkocaaniniepogłaskał
syna po włosach. Wchodził do tego pokoju dwa razy dziennie, rzucał okiem na łóżko, po czym
podchodził
dokażdejdonicyipodlewałjaśmin.Tonieznaczy,żebyłnieczułymojcem.Niezrozummnieźle.Po
prostu czasami po takiej tragedii człowiek traci równowagę i przestaje uzewnętrzniać emocje. Coś
takiegoprzydarzyłosięhrabiemu.Rozumiesz?
Starałamsięzrozumieć.Zastanawiałamsięteż,do-kądprowadzitaopowieść.Azatemnimrezydencję
77
zamieniononahotel,mieszkałtuhrabiawrazzrodziną.Właśniewyburzonobalkon,agruzwywiezio-
nodoogroduiułożonowstos.Zarządcazpodnios-
łą miną zamknął na łańcuch okna w sali balowej. Do narożnego pokoju na drugim piętrze wniesiono
łóżkoimateraczgęsiegopierza,atakżedonicezjaśminem.
Wyobraziłam sobie to wszystko, ale punkt, do które-go wiodła ta historia, wciąż krył się między
światłemksiężycaacieniem.Niemogłamgozobaczyć.
Przeszliśmy na drugą stronę pięciokątnego pokoju, czyli do ściany z wykuszowym oknem. Oparliśmy
siętyłemoparapet.Ypostawiłteczkęnapodłodze,arękępołożyłnaframudzeokna.
- Chłopiec niczego nie rozumiał. Nie cieszyły go kwiaty, zieleń nie dawała mu ukojenia. Oczy miał
otwarte,aleziałypustkąjakdwieciemnepieczary.
Czy głowa dziecka nie leżała w miejscu, gdzie Y trzymał teraz stopy? - pomyślałam. Ktoś podczas
przyjęciazostawiłtamkorkociąg.
- Ale dlaczego właśnie jaśmin? - zapytałam, akcentując każde słowo, jakby to było koronne pytanie,
którezostawiłamsobienakoniec.
Ywziąłnajpierwgłębokioddech,potemzaczął
swoją odpowiedź. Księżyc świecił prosto na jego palce. Och, jak wiele różnych wcieleń tej dłoni
udałomisiędziśzobaczyć!
-Synodczasudoczasudostawałgroźnegoataku.Jegociałonaprężałosięjakłuk,anogamiirękami
szarpałydrgawki.Pociłsięprzytymstrasznieiryczał
78
jakdzikiezwierzę.Kiedysiętozaczynało,trzebabyłomuszybkootworzyćustaiwsadzićręcznik.Raz
chłopakprzygryzłsobiejęzykidostałkrwotoku.Szczęko-
ścisksięnasilał,więcpóźniejnawettrzypielęgniarkiniemogłymuotworzyćust.Czasaminapadtrwał
dwieminuty,aczasamiponadpółgodziny.Lekarzeniewiedzieli,cogowywołuje,jakdługobędzie
trwał
ani co może przyspieszyć jego zakończenie. Nikt nie wiedział też, co boli chłopca podczas ataku.
Wszyscyczekalitylkoimodlilisię,żebytanawałnicaszybkominęła.Zupełnienieoczekiwanieokazało
się, że zapach jaśminu uspokaja nerwy dziecka. Pielęgniarka, która o niczym nie wiedziała, weszła
wieczoremdopokojuzzerwanąwogrodziegałązkąjaśminu.Atak,któryzapowiadałsiębardzogroźnie,
miałłagodnyprzebiegiwmiaręjakpokójwypełniałsięzapachem,bardzoszybkozmierzałkukońcowi.
Potymincyden-ciehrabiazapełniłpokójkrzewamijaśminu.Dosłowniezasypałdzieckokwiatami.
KiedyYskończyłmówić,zamrugałpowoliiprzystawiłobiedłoniedookiennejszyby.Zdawałosię,że
palceodpoczywająwświetleksiężyca.Kiedyjużnasą-
czyły się srebrnym blaskiem tak, że niemal zaczęły go przepuszczać, Y wsadził dłonie do kieszeni.
Terazniemiałamwątpliwości,żetojużkoniechistoriiojaśminie,zapamiętanejprzezpalceY
Pod oknem przejechała taksówka. Wysiadła z niej kobieta ubrana w drogie futro i zniknęła za
obrotowy-midrzwiami.Światłoprzywejściudohotelumiało79
ciepły pomarańczowy kolor. Przyszło mi do głowy, że jestem bardzo daleko od tego świata, który
widziałamprzezokno.Tambyłdźwięk,światłoikolory.Patrzy-
łamnatozodrobinątęsknoty.
JużmiałamzadaćYpytanie,skądznatyleszczegółówtejhistorii,gdynaglezamknęłamusta.Poczu-
łamjakiśzapach.Dotejporyniebyłotużadnejwoni.
Nieistniała,taksamojaknieistniałdźwięk.Nieczu-
łam zapachu kosmetyków, mebli ani naszych ciał. Jakby były one gdzieś zamknięte. Dlatego
natychmiast poczułam ten aromat. W świecie bez dźwięku świeży zapach kwiatów zaczął wypełniać
naszepiersi.
Byłamniecozdezorientowana.Chcącsprawdzić,czytonietylkomojewrażenie,spojrzałamzbokuna
twarzY.Niezdradzałaniczego.Zaciśniętewargizdawałysięmówić:„Nicwięcejnatemattegopokoju
niemamdopowiedzenia".Staliśmywięcwmilczeniu,azapachprzybierałnasile.Niemalwyczuwałam
na skórze jego kolejne fale. Niczym poranna mgła, lekko skłębiony, unosił się nad nami. Spojrzałam
ukradkiemnazegarek.Byłaósma.
-Tozapachjaśminu,prawda?-spytałamwreszcie.
-Tak-skinąłgłową.
-Sątutajjeszczeterośliny?-zaczęłamsięrozglą-
dać.Możezasofąalbozakontuarem?Alenigdzieniebyłożadnychdoniczek.
-Nie,pośmiercisyna,następnegorankaspa-lonowszystkiewogrodzie.Kwiaty,liście,nawetziemię,
wszystkoobróciłosięwpopiół.
80
Y patrzył mi prosto w oczy. Był znacznie bliżej niż podczas kolacji czy w trakcie naszej cichej
rozmowywszpitalu.Takblisko,żechciałamująćjegopoliczkiwdłonie.
-Pozostałtylkozapach.Wsiąkłtakgłębokowścianytegopokoju,żeniewywietrzałnawetdotejpory.
Ioósmejwieczoremzaczynasięulatniać.
Patrzyliśmynasiebiedługo.Naszemyśliwtymczasieprzyciągałzapach.Pochłonąłteżnaszesłowa.
7
PowieczorzespędzonymwPokojuJaśminowymzY
odczuwałamspecyficznezmęczenie.Niebyłotozmę-
czenie fizyczne, miałam raczej wrażenie, jakby moje nerwy poplątały się i ścierpły. Nie było to
uczucieprzykre.Przeciwnie,kiedypozwalałam,żebymnązawładnęło,byłominawetprzyjemnie.
Wciąż lekko odrętwiała, poszłam następnego dnia na egzamin kwalifikujący do pracy. Była to firma
produkującamąkę.
Mąkawdzierałasiętamwszędzie.Byławcałymbudynku.Powietrzezdawałosięmętneichropowate.
Głębszyoddechgroziłkaszlem.
Najpierw pisałam test z wiedzy ogólnej. Arkusz tes-towy, niezbyt wymyślny, był kserokopią zwykłej
kartkizzeszytu,naktórejodręcznienapisanopytania.
Napierwszepytanieodpowiedziałambeztrudu,alejużprzydrugimmiałamdużeproblemy.Zadanie
brzmiało: „Wyjaśnij pojęcia: haker, IOC*, bouquet IOC - skrót od: International Olympic Committee
(MiędzynarodowyKomitetOlimpijski).
82
garni,gestapo,shirakabaha*".Zakażdymrazem,gdyspoglądałamnapodanesłowa,widziałamtylko
jakiś dziwny szyfr. W trzecim punkcie trzeba było napisać wypracowanie pod tytułem „O proszku".
Proszek...
proszek...proszek...usilniepowtarzałamwmyśli.
Przyszedłmidogłowyproszekdoprania,puder,sypkijakproszekśnieg,noioczywiściemąka.Ale
samwyraz„proszek"niemiałdlamnieżadnegowy-raźnegokształtuitylkosypałsiębezładnienamoje
myśli.
Potembyłarozmowa.Podwpływemtestumojeodrętwienieminęłoiwróciłysiłydowalki.Egzamina-
torami byli dwaj mężczyźni w średnim wieku, ubrani w ciemne garnitury. Tak mało mieli cech
indywidual-nych,żerówniedobrzemoglibyćbliźniakami.
-Czyzdarzyłosiępaniużywaćproduktównaszejfirmy?-spytałprawy.
-Tak,mąkiznasionamisłonecznika.Kiedypojawiłasięnarynku,upiekłamzniejchleb.
-Jakwyszedł?
-Byłpachnący,chrupiący,miałdużowartościod-
żywczych.Myślę,żebyłsmaczny.
-Wypiekiztejmąkiłatwosięprzypalały.Musieliśmyszybkozaprzestaćprodukcji-powiedziałlewy
bezentuzjazmu.
Rzeczywiście-przypomniałamsobie,żenasionasłonecznikanaspodzieforemkiprzypaliłysięipo-
"Shirakabaha-„GrupaBiałejBrzozy",japońskagrupaliterackapowstałanapoczątkuXXwieku.
83
wstałytamczarnekropki,achlebmiałprzeztogorz-kawysmak.
-Wktórymdzialechciałabypanipracować?
Mamy różne: dział surowców, dział produkcji, pako-walnię. A może ma pani upodobanie do mąki
drobno-,średnio-albogruboziarnistej?-lewyzmieniłtemat.
-Nie,wkażdymdzialebędępracowaćnajlepiej,jakumiem.-Niemiałampojęciaoprodukcjimąki,
więckażdydziałwydawałmisiętakisam.
-Dlaczegoniepracowałapanidotejpory?-zapytałlewy,stukającdługopisemwmojeCV.
-Wcześniewyszłamzamąż.
-Czymapanijakieścertyfikaty:szybkiepisanienakomputerze,księgowość,kaligrafia,angielski?
-Niemam.
-Dlaczegochcepanipracować?
-Rozwiodłamsię.
„Notak"-obajjednocześniepokiwaligłowami.
-Dlaczegowybrałapaninasząfirmę?
-Lubięmąkę-odparłaminawetmniesamązdu-miałamojawłasnaignorancja.-Zato,żejestczysto-
białaitakdelikatna,żeznikaprzypodmuchuwiatru.
Kiedyskończyłammówić,odrobinamącznegopyłuwpadłamidogardłaizaczęłamkaszleć.Męż-
czyźniczekaliwmilczeniu,ażsięuspokoję.
Potymegzaminiepoczułamprawdziwezmęczenie.
Robiło mi się niedobrze na samo wspomnienie tamtego zapylonego powietrza. Proste codzienne
czynności,84
takie jak przeczytanie artykułu w gazecie, wyrzucenie zgniłych liści szpinaku z lodówki, odebranie
pomył-
kowegotelefonu,obejrzenieprogramukulinarnegowtelewizjiczyzapłacenierachunkusprawiałymi
takątrudność,jakdrugiepytaniewtamtymteście.
Przezpięćnastępnychdninigdzieniewychodzi-
łamiciąglespałam.Senbyłpłytkiikrótki,aleprzychodziłdomniełatwo,bezwzględunaporędniai
nocy.Kiedyotwierałamoczy,zdarzałosię,żeświeci-
łosłońce,aczasemgrzmiałypiorunypodczasnocnejburzy.Wydawałomisięwtedy,żespałambardzo
dłu-go,ipospieszniepatrzyłamnazegarek,aleokazywałosię,żespałamtylkodwiegodziny.
Pozawyjściamidotoaletyipodpryszniccałyczasspędzałamwłóżku.Niechciałomisięjeść,więc
wystarczały mi krakersy i chipsy, które zjadałam owinięta kocem. Trzeciego dnia przyszło pocztą
powiadomie-nie, że nie zostałam zatrudniona w fabryce mąki. Nawet wyrzucenie koperty do kosza
kosztowało mnie wiele wysiłku. Po jej wyrzuceniu nie miałam już ani pracy, ani obowiązków, ani
żadnychzobowiązań.
Noidobrze.Wkażdejchwilimójstanmożesiępogorszyć-znalazłamwymówkęipobłażałamsobie
dalej.
MiędzyjednądrzemkąadrugąmyślałamoPokojuJaśminowym.Wyobrażałamsobierurkowatekwiaty
jaśminu, materac wypchany gęsim pierzem, zburzony balkon i palce Y. Spodziewałam się, że o ósmej
wieczoremznówpoczujętamtenzapachigłębokowciągałam85
powietrzenosem.Niestety,powonijaśminuniebyłośladu.
SzóstegodniaranozadzwoniłHiro.
-Dzieńdobryciociu,toja.-Radosnygłoswdarł
sięsiłądomojegonawpółuśpionegoucha.Dzwonił
zbudkiiwtlesłyszałamgwarmiasta.
-TotyHiro?Jaksięmasz?-Dawnoznikimnierozmawiałam.Słowaztrudemprzechodziłymiprzez
gardło.
-Dobrze.Aciocia?Jakuszy?
-Jeszczesiętrzymają.
-Mogęprzyjśćdziśposzkole?
-Oczywiście.
-Mamznówprzesyłkęodwujka.
Odgłos hamującego roweru, sygnał karetki i dźwiękowa reklama wyborcza nakładały się na głos
siostrzeńca.Przycisnęłamsłuchawkęmocniejdoucha.
-Racja,zapomniałamotymkonciewbanku.Przepraszam.
-Nieszkodzi.Tymlepiejdlamnie.Mampowód,żebyciocięodwiedzać.
-Nowieszco!Wtakimrazieprzygotujęcośdojedzenia.Upiekęznowuciastozbrzoskwiniami.
-Super!
Przezjakiśczassłyszałamtylkoodgłosymiasta.
Zdawało mi się, że Hiro chciał coś jeszcze powiedzieć, ale tylko przełknął ślinę. Zdecydował się
dopieropochwili:
-Wujeksięożenił-powiedziałcicho.
86
Głoschłopcadelikatniewypełniłwnętrzemojegoucha,ażponajgłębsząjegofałdkę.Naglesłuchawka
zrobiła się strasznie ciężka. A moja lewa ręka sztywna ze zmęczenia. Musiałam bardzo opaść z sił
podczastychpięciudni.
-Aleniebyłoprzyjęcia.Zaprosilitylkorodzinyobustrondotajskiejrestauracji.Wyobrażaszsobie?
Wesele w tajskiej restauracji! Nikt z rodziny ani nie był w Tajlandii, ani nawet nie widział
Tajlandczyka.
Mimotomusieliśmyjeśćtepotrawy,chociażwszystkichstraszniepiekłyusta.Anakonieckelnerka,
którastałaprzydrzwiachwstrojuludowym,ściskaładłońwychodzącym.Tojaknapogrzebie,prawda?
Zaśmiałamsięcichoiprzytaknęłam.
-No,opowiemciwszystko,jakprzyjdę.
Wtelefoniecałyczasdałsięsłyszećodgłosisk-rzenia,podobnydotego,jakiwydajązimneogniedla
dzieci,takienametalowympręciku.Oczamiwyobraź-
niwidziałamzniszczonątorbęnaramię,którąchłopieczawszemiałprzysobie,zabazgranedługopisem
ścianybudkitelefonicznejiludzizezdrowymiuszami,przechodzącychranoprzezskrzyżowanie.Wrazz
głosem Hiro docierała do mnie skomplikowana rzeczywistość zewnętrznego świata. Konto w banku,
ciastozbrzoskwiniami,powtórnemałżeństwo,kuchniatajska...Nieladasztuka,żebytowszystkozesobą
po-wiązać-myślałam.
-Możeniepowinienemzawracaćciocigłowy?-
spytałzmartwiony.
87
-Skądże!-Pokręciłamgłową.-Niezawracaszmigłowy.Toważnesprawy.
-Właśnie.Ważnesprawy.
UspokojonywtensposóbHiroodłożyłsłuchawkę.
Musiałamwreszciezwlecsięzłóżka.Powinnamprzewietrzyćpokój,umyćpodłogęizagrzaćpiekar-
nik. Tak właśnie wyglądał świat po drugiej stronie słuchawki. Mimo to ciągle jeszcze nie wstawałam.
Zamiasttegozastanawiałamsię,gdziekupiędobreciastozbrzoskwiniami.
Tylko raz ją widziałam. Pracowała w kwiaciarni. Kiedy dowiedziałam się o tym od męża, słowo
„kwiaciarka"
nabrałodlamniespecjalnegoznaczenia.Byłopiękneinajegodźwiękczułamuciskwsercu.Dlaczego
nie
„sprzedawczyni z warzywniaka" albo „z papiernicze-go", czy nawet „aptekarka", lecz właśnie
„kwiaciarka"?Niemogłamsięztympogodzić.„Kwiaciarka"-
tosłowokojarzyłomisięzidealnąmiłością.
Rzeczywiście,kwiaciarniabyłapiękna.Znajdowałasięmniejwięcejpośrodkuulicyambasadidro-
gichbutików.Obszerna,czystaijasnooświetlona.
Dużywybórkwiatów.Gabloty,lada,nawetsufittonę-
ływkwiatachizieleni.Liściedobrzenawodnionychroślinbłyszczałynawetprzezszybę.
Jakiśczasprzyglądałamsiękwiaciarnispodbramyambasady,któraznajdowałasięnieconaukospo
przeciwnejstronieulicy.Odrazupoznałamkwiaciarkę.
Byłaszczupła,ubranawdżinsyipodkoszulek,nato88
założonymiałaplastikowyfartuch.Uwijałasięjakpszczoła.Sklepcieszyłsiępowodzeniemiklientów
niebrakowało.Zazwyczajbylitocudzoziemcy.Kupowaliogromnebukiety,spozaktórychniewidaćbyło
ich twarzy. Dziewczyna zawijała kwiaty w celofan, przewiązywała je wstążką, porządkowała karty
zamówieńnadostawękwiatówdodomu,zbierałazpodłogipłat-ki.Nawetzdalekawyczuwałam,żerobi
tozdobrzedobranymdokwiatówuśmiechem.
Wodząc palcami po literach na tabliczce, wmu-rowanej w słup bramy ambasady, żałowałam, że tam
przyszłam. Widok nieznajomej dzielnicy i odgłos ciężkich, długich kroków białych ludzi sprawiały, że
czułam się bardzo obco. Nie miałam zamiaru ani jej oskarżać, ani prosić, żeby się rozstała z moim
mężem.
Mimo to nie mogłam oderwać od niej wzroku. Patrzyłam z zapartym tchem, jak na scenę z niemego
filmu.
Siedzący w budce strażniczej pracownik ambasady ziewał znudzony. Miał dość ciemną skórę i
indyjskie,ażzbytwyraźnerysytwarzy.Kiedyspotkaliśmysięwzrokiem,uśmiechnąłsię,pokazującbiałe
zęby.Niepamiętam,jakatobyłaambasada,alezwyglądubudynkuwnioskowałam,żemógłtobyćjakiś
niewielki,pokojowykrajnapołudniu.
Oparłam się o słup bramy, wzięłam głęboki oddech i postanowiłam, że jednak kupię kwiaty w tej
kwiaciarni.
-Mająbyćnaprezent?
89
-Tak.
-Jakiekwiatysobiepaniżyczy?
-Maki.Poproszęsiedemmaków.
Niemampojęcia,dlaczegowybrałamwtedymaki.
Niesątomojeulubionekwiaty.Prawdęmówiąc,nigdyniewidziałamprawdziwegomaku.Poprostu
powiedziałam,comiślinanajęzykprzyniosła.
-Oczywiście.
Dziewczyna wprawnymi ruchami zaczęła wyjmować maki z głębi szklanej gabloty. Wyjęte rośli-ny
trzymałajednąrękąmiędzypalcemśrodkowymawskazującymtak,żeobejmowaładłoniągłów-ki,drugą
natomiastrytmiczniesięgałaponastępnymak.
-Jakądamywstążkę?
Wskazałamwstążkęzewzorkiem,którawydawa-
łamisięnajdroższa.
-Celofanmabyćprzezroczysty?Kwiatybędąwnimładniewyglądać.
Skinęłam milcząco głową. Starałam się na nią nie patrzeć. Skupiłam się na oglądaniu swojej coraz
pięk-niejszejwiązanki.
Wnętrzesklepuwypełniałzapachroślin,ziemiiwody.Niewidziałamanijednegozwiędłegokwiat-ka.
Pączki róży wielokwiatowej były równej wielkości, jakby wymierzone linijką, a kwiaty storczyków
owiniętebibułką.Zebranoturoślinynajzdrowszeinajpiękniejsze.
-Jaksiępanipodoba?
90
Dziewczynapodałamimaki.Wiązankaniebyłaolśniewająca,aleprostaielegancka.Pogrzebałamw
portfeluiwyjęłampomiętybanknot.
-Dziękuję-ukłoniłasięzwdziękiem.
Kiedy brałam bukiet, odważyłam się spojrzeć na nią z bliska. Trwało to zbyt krótko, żebym
zapamiętałatwarz,alewrażenie,jakiezrobiłynamniejejwłosy,nadługopozostałowmoimsercu.
Fryzurabyładobrzeprzemyślana.Świeżeizadba-newłosysięgałydziewczyniedoramion.Nadczo-
łem przytrzymywała je plastikowa opaska w stono-wanym kolorze. Były lekko podcieniowane, żeby
nie sterczały, a końcówki skręcone trwałą ondulacją. Przy każdym ruchu głowy drobne loczki
podskakiwaływróżnestrony.Notomójmążniepodetniejejwłosów-
pomyślałam.Niebędziejużmusiałnikomuichpodcinać.
Odwróciłamwiązankęłodyżkamidogóryiwy-szłamzkwiaciarni.
Nie wiedziałam, co zrobić z makami, i w końcu dałam je temu mężczyźnie w stróżówce ambasady.
Ucieszył
sięiprzesadnymigestami,którymiwspierałmowęwewłasnymjęzyku,zacząłmidziękować.Potem
mnie uściskał. Ciągle coś mówił, ale nie rozumiałam ani słowa. Brzmiało to jak „piękne, wspaniałe,
dziękuję",powtarzanewkółko.Miałtwardytorsiumięśnioneramiona.Myślałam,żemniezgniecietym
uściskiem.
Brakowałomitchu,żebypowiedzieć„proszębardzo",91
nie ruszałam się więc, czekając, aż mnie puści. W tym czasie loki dziewczyny wciąż podskakiwały
przedmoimioczami.
8
Powieludniachznówusłyszałamtendziwny,nieistniejącydźwięk.Zpoczątkubrzmiałgdzieśdaleko,
jakbyniepewnyswojejmocy,alestopniowonadciągał
corazbliżejiwypełniałkanalikisłuchowemoichuszu.
Wkońcupochłonąłmniebezreszty.Niemiałaminnegowyjścia,jaktylkozamknąćoczyiprzyciskając
palcamiskronie,skoncentrowaćuwagęnadźwięku.
Myślećwyłącznieojegobarwie,wysokościiinnychcechachiczekać,ażsamodejdzie.
Na początku choroby, kiedy nie byłam jeszcze przyzwyczajona do omamów, usiłowałam je
lekceważyć, udając, że niczego dziwnego nie słyszę. Takie zachowanie przynosiło jednak odwrotny
skutek-
dźwięk dawał o sobie znać ze zdwojoną siłą. Dopóki nie wyciągnęłam ku niemu rąk, dopóki go nie
obję-
łam,niedawałsięprzepędzić,jaknielubiącysamotnościkotlubpies.
Dźwięk,któryusłyszałamtegodnia,nienależałdożadnejznanejmikategorii.Doświadczyłamjużtylu
różnychomamów,żepoklasyfikowałamjesobiena93
wieleodmian.Grupala:dźwiękiniskie,podobnedozgrzytu;grupaIb:dźwiękiwysokie,podobnedo
gry na flecie; grupa Ila: dźwięki powtarzające się w nie-regularnych odstępach, jak odgłos lodówki,
grupaIlb:dźwiękipowtarzającesięregularnie,jaknakręcaniezegara...itakdalej.Natomiasttendźwięk
byłcałkiemnowy,nienależałdożadnejkategorii.
W poczekalni kliniki F czekałam na lekarstwo. Odkąd wyszłam ze szpitala, musiałam zażywać je po
każdym posiłku w ilości równej trzem kreskom na plastikowej butelce. Był to bezbarwny płyn. Nie
mogłamzrozumieć,wjakisposóbpreparattenprzezjelitatrafiadomoichuszu.Obserwowałam,zjakimi
lekarstwamiwychodząinnipacjenci,ależadenniemiałtakiegojakja.Wszyscytrzymalijakieśzwykłe
proszkialbopigułki.Zakażdymrazemobiecywałamsobie,żezapytamfarmaceutęodziałanietegoleku,
alekiedywidziałamjegosmutnątwarz,jakośprzechodziłamiochota.
Itymrazemotrzymałamznajomąbutelkę,aapte-karzmiałjeszczebardziejponurywyraztwarzy.Wzię-
łamlekarstwobezsłowaiusiadłamnasofiewpoczekalni.Jeszczerazprzyjrzałamsięplastikowemu
pojemnikowi. „Trzy razy dziennie, pół godziny po posiłku, trzy kreski, doustnie" brzmiała instrukcja na
naklejce.Czarnymflamastremzaznaczonebyłykreski.Bezbarwnypłynwśrodkuniebyłgęsty,wyglą-
dałjakzwykławoda.Odbijałysięwnimjarzeniówki94
oświetlającepoczekalnię,popielniczkiikoloroweczasopisma.Jednymsłowem,lekarstwobyłotakie
jakzawsze.
Przerażało mnie, że tyle już wypiłam litrów tego medykamentu, i tyle jeszcze butelek będę musiała
opróżnić.Problempolegałnatym,żewbrewpozoromlekarstwomiałoobrzydliwysmak.Byłonietylko
gorzkie,alejednocześniesłodkie,cierpkie,ostreimdłe.
Starającsięprzełknąćwyznaczonąilośćpreparatu,niemoczącwnimjęzyka,zastanawiałamsię,jakto
możli-we,żebytyleokropnychsmakówpomieścićwjednym,niewinniewyglądającym,przezroczystym
płynie.
Bezpośpiechuoglądałambutelkę.Doodjazduautobusuzostałomijeszczetrochęczasu,pozatymnie
miałamnicdoroboty.Sprawamojegozatrudnieniautknęławmartwympunkcie,Hironiezapowiedział
sięzwizytą.Jeśliwyjdęzeszpitalazaszybko,popowrociedodomujużcałkiemniebędęmiałaco
robić-
myślałam.
I wtedy właśnie usłyszałam tamten dźwięk. W poczekalni było dość cicho. Czekało niewielu
pacjentów, poza tym w szpitalu otolaryngologicznym z reguły nikt nie rozmawia głośno. Nie puszczano
muzyki,telewizorbyłwyciszony.Zwykleomamyprzychodziłydomniewmiejscach,gdziebyłogłośno.
Wplątywałysięwinne,prawdziwedźwięki.Tubyłocicho,dlategonapoczątkuniebyłampewna,czyto
jestto.Ajednak.
Wdodatkubyłtonowyrodzaj,niepasującydokategoriilaanidokategoriiIlb,anidożadnejinnej.
95
Co było najdziwniejsze, nie czułam się z tym dźwiękiem źle. Jakby nie był objawem choroby, jakby
jegoźródłobyłozupełnieinne.Czułam,żenawetjeśliniebędęsięnimzajmować,nierozdrażnimoich
uszu.
Niebałamsię.Byłownimcościepłegoitroskliwego.
Zamknęłamoczyiwytężyłamsłuch.Próbowa-
łamznaleźćjakiśodpowiedniktegodźwiękuwrze-czywistymświecie.Opadanieliści,wodospad,gra
natrójkącie,śpiewpolnegoptaka,westchnienie...żadendźwiękniepasowałidealnie.Wywołanoczyjeś
nazwisko. Ktoś wstał z sąsiedniej sofy. Za moimi plecami rozległy się drobne kroki staruszka o lasce.
Dźwiękniereagowałnateniewielkie„zakłócenia"ibrzmiał
wmoichuszachtaksamoczystoiintensywnie.
Zmęczyło mnie szukanie nazwy dla nowego rodzaju dźwięku i otworzyłam oczy. Zobaczyłam
lekarstwo,któretrzymałamwdłoni.Jakłatwosiędomyślić,byłowciążprzezroczyste.Wewnątrzbutelki,
wteiwewtepływałazamkniętatambańkapowietrza.Płynzagrzał
sięniecowmojejspoconejdłoni.Wpoczekalnibyłocorazmniejludzi.Niemytelewizorpokazywał
meczhokeja.Poprzeszklonymgabineciekrzątałsięmilczą-
cyfarmaceuta.TerazwpoczekalniklinikiFpozostał
jużtylkomójwłasnydźwięk.
Czemusiętakprzyglądasz?-zapytałmniektośztyłu.
ObejrzałamsięnieznacznieinaoparciusofyzobaczyłampalcelewejrękiY.
96
-Nieprzyglądamsię,przysłuchuję.Dźwięczymiwuszach-odparłamszczerze.
-Przeszkadzam?
-Nicpodobnego.Możeusiądzieszzemną?
-Chętnie.
Yusiadłnasofie.
-Czylipotrafiszusłyszećdźwięki,októrychjaniemampojęcia?-powiedziałpochwili.
-Tak,dziękichorobie.Aleniejesttopowóddodumy.Wolałabym,żebyktośsłyszałjerazemzemną.
Naprzykładzapomocąrurkipodłączonejdomojegoucha.
-Twojeuszysąwyjątkowe.
-Nieażtakjaktwojepalce.
Popatrzyliśmynasiebiezpodziwem.
-Niespodziewałamsię,żeciętuspotkam.
- To nie był przypadek. Niezupełnie. Pracowałem dzisiaj w hotelu. Pisało mi się bardzo źle.
Poszedłemdorestauracji,żebyodpocząćprzykawie,iprzypomniałemsobie,jakmówiłaś,żezaglądasz
doszpitaladwarazywmiesiącu.Przeczuwałem,żemogęciętuspotkać.
Yubranybył,jakzwykle,dośćzwyczajnie.Tylkoswetermiałdzisiajinnyabstrakcyjnywzór.
-Ciężkocisiępisało?Dlaczego?
-Tobyłarozmowapolityków.Mówię„ciężko",aleoczywiścieniemamnamyślizmęczeniapalców.
Chodzi bardziej o emocje. Jeśli ktoś wypowiada zdanie pełne emocji, długopis, chcąc nie chcąc,
wychwy-97
tujejezpowietrzaiuwiecznianapapierze.Wprzypadkupięknychuczućniemaztymproblemu,alena
tymspotkaniuniktniemiałczystychintencji.Takjakludzieranilisięsłowami,takmojepalcezadawały
bólliterom.
Jego słowa docierały do mnie gładko. W dalszym ciągu słyszałam nieistniejący dźwięk. Głos
mężczyzny, o dziwo, nie mieszał się z omamem, zajmował jakieś inne terytorium. Zwykle, kiedy ktoś
mówił do mnie w takiej chwili, dźwięki mieszały się ze sobą jak źle dobrane składniki zupy i
powstawałocośniedoznie-sienia.TymczasemgłosYbrzmiałwyraźnie,ajednocześnie„mój"dźwięk
nietraciłswegocharakteru.
Mogłamrównocześnierozmawiaćiszukaćwmyśliodpowiedniejnazwydlaswojegoomamu.
-Oczymbyłatarozmowa?
-Prawdęmówiąc,niewiem.Cośowydatkachnazbrojeniaczyokorupcji,czyoukrytympodatku;w
każdym razie o polityce. Chociaż tak naprawdę to, o czym mówili, nie miało większego znaczenia.
Bardziejliczyłosięto,wjakisposóbzapomocąsłówupo-korzyćiośmieszyćrozmówcę.Itowszystko
przechodziłoprzezmojepalce.
-Czyjeśliktośranitwojepalce,totak,jakbyranił
ciebie?
-Totrudnepytanie.
Mężczyzna zamyślił się na chwilę. Spojrzał na sufit poczekalni. Widziałam go z profilu, jak za
pierwszymrazem,alewydałmisięowielebardziejbezbronny98
niżpodczastamtegospotkania.Sufitozdobionybył
trzemareliefami.Przedstawiałyoneucho,nosigardło.Wyglądałyjakodrysowanezpodręcznikado
ana-tomii, dlatego z daleka sprawiały wrażenie jakichś dziwacznych stworów. Spośród tych trzech
wyobra-
żeńnajbardziejfantastycznebyłoucho.
-Itak,inie.Palcenależądomnie,alejaniedokońcajerozumiem.Rządząsięwłasnymiprawami.
Z drugiej strony, palce nie mogą żyć beze mnie, a ja, od biedy, jakoś bym sobie bez nich poradził.
Chyba tak to wygląda - powiedział, nie odrywając oczu od reliefów. Czułam, że starał się uchwycić
sednosprawy.
Wizytypopołudniowedobiegłykońca.Zgaszonojarzeniówkęnadrecepcją.Oprócznaswpoczekalni
byłojużtylkokilkaosób,któreczekałynalekarstwa.
Podczasmeczuhokejowegodoszłodomałejbijatyki.
Mężczyźni wymachiwali kijami nad głową. W telewizorze z wyłączonym głosem wyglądało to jak
jakiśśmiesznytaniec.
Ytrzymałnakolanachteczkę,anateczcezłożo-nedłonie.Wspierałysięwzajemnie,stwarzającwra-
żenieharmonii.Palcebyłysplecione.Zastanawiałamsię,jakmogłabymjepocieszyć.Zdarzyłomisię
pocieszyć człowieka. Zaparzyłam mu wtedy kawy, objęłam ramieniem i wysłuchałam każdego słowa,
potakującgłową.Alejaktupocieszyćpalce,któreniepotrafiąmówićisązamałe,żebyjeprzytulić?
Rozmowasięniekleiła.Niemogliśmyprzykryćmilczeniaruchaminożaiwidelca,jakpoprzednim99
razemwrestauracji,adopytaniaohistoriezapamię-
taneprzezpalcesytuacjaniebyłaodpowiednia.PalceYrzeczywiściewyglądałynazmęczone.Mimo
to nie czuliśmy się źle. Po prostu siedzieliśmy obok siebie w milczeniu. Ja w tych przerwach
przysłuchiwałamsiędźwiękowiwswojejgłowie.
- Chodzę ostatnio na rozmowy kwalifikacyjne do różnych firm. - Po dłuższej chwili znalazłam temat
jaknajbardziejodległyodpalcówY.
-Szukaszpracy?
- Tak. Najpierw byłam w fabryce mąki. Następnie spróbowałam w firmie kosmetycznej, a później u
pro-jektantanożyczek.Wczorajbyłamuwydawcyksią-
żekdladzieci.Alewszędziejesttosamo.Nienadajęsię.
Bawiłamsiębutelkązprzezroczystymlekarstwem.
-Wczorajtojużwogóledałampopis.Wydawcaksiążekdlamaluchów?Nieprzejmowałamsięzbyt-
nio. Dam radę - myślałam. Tymczasem dostałam pytanie: „Jakie samochody wymieniłaby pani w
książeczce o samochodach użytkowych dla dzieci w wieku dwóch, trzech lat? Proszę wymienić
trzydzieści rodzajów". Pierwsze trzy wymieniłam automatycznie. Ra-diowóz, karetka i wóz strażacki.
Potemjużbyłotrochętrudniej.Buldożer,dźwig,cysterna,betoniarka...
śmieciarka...Inatymskończyłasięmojawiedza.Pochwiliłamaniasobiegłowywymyśliłamjeszcze
jedno:karawan.
100
-Pięknaodpowiedź.Nojasne,skorodwulatekmaznaćtrzydzieściróżnychsamochodów,todlaczego
niemawiedzieć,cotokarawan!-roześmiałsię.
-Właśnie.Tylkoczyjakaśksięgarniasprzedałabytakąksiążkę?-dodałam,śmiejącsięrazemznim.
Naszśmiechdobrzesiękomponowałzmiękkimdźwiękiem,którybrzmiałwmoichuszach.
-Nieprzypuszczałamdotejpory,żefirmytakpoważniepodchodządosprawprodukcji.Niezależ-
nieodtego,czydotyczytomąki,nożyczekczyksią-
żekdladzieci,wkażdejztychdziedzinpowstałanietylkospecjalistycznatechnologia,aleifilozofiai
mo-ralność. Kiedy się jednak zastanowiłam, czy sama coś wyprodukowałam, to ze zdziwieniem
stwierdziłam,żenigdy.Anijednegospinaczadopapieru,aninawetrzodkiewki.Tomniezdeprymowało.
Doniczegosięnienadaję.
-Jateżniczegonieprodukuję.Tylkocośzapisuję.
Totakprostezajęcie,żemożnasięrozczarować.
-Napewnotoniejestproste.Twojepalcesąwy-rafinowane,szczereiłagodne.
Y,jakbyzawstydzony,spuściłgłowę.Zginałiprostowałpalce.Zdawałomisię,żeznamięwkształcie
kropelki zrobiło się bardziej czerwone w dobrze ogrza-nym pomieszczeniu poczekalni. Po chwili
powiedział
czystymgłosem:
-Dziękuję.
Potem,liczącnapalcach,zacząłwymieniaćnazwysamochodówużytkowych.Autobuskrwiodawstwa,
101
samochodydostawczedoprzewożeniabutelek,pługdoodśnieżania,samochód-chłodnia,ciężarówka
doprzewożeniasamochodów,ciągnik,polewaczka...
Wmgnieniuokazabrakłomupalców.Mimotomówił
dalej,jakbyczytałzkartki.Wydawałosię,żebędziewyliczałbezkońca.Wóztransmisyjnytelewizji,
samo-jezdneschodypasażerskie,walecdrogowy,piaskarka,spychacz...WustachYtemałoznaczącedla
mnie sło-wa brzmiały tak, jakby każde kryło jakąś tajemniczą i urzekającą historię. Jakby wymieniał
imionabogińzjakiejśfascynującejmitologii.
Nie zauważyliśmy, kiedy wyłączono telewizor. Lekarz wyszedł z izby przyjęć i machając połami
białego fartucha, zniknął w źle oświetlonym korytarzu prowadzącym do zamkniętej części szpitala.
Farmaceutawywołałnazwiskokilkunastoletniejdziewczynki,któ-
ra siedząc w kącie, dziergała na drutach rękawiczki, podał jej ostatnią papierową torebkę z
lekarstwem,poczymzasłoniłokienko.Dziewczynkapieczołowicieposkładałarobótkęiwsadziwszyją
do szkolnej torby, wyszła głównymi drzwiami. Teraz zostaliśmy już tylko my. Sofa, telefon, rośliny w
doniczkachireliefynasuficieprzestałysięnamiinteresowaćipokryjomuzapadaływdrzemkę.
Koparka,samochódplatforma,traktor,wózstra-
żackiratownictwachemicznego...Słowa,wypełniwszypoczekalnię,sunęłypopodłodzedalej,wgłąb
szpitala.
102
Wyszliśmy z kliniki i postanowiliśmy przejść się trochę po mieście. Słońce zaczynało zachodzić, a
niebobyłobezchmurne.Niektórzykierowcymijającychnassamochodówzapalilijużświatła.Wiałsilny
wiatribyłomroźno.
Dźwięk w uszach nie opuszczał mnie również podczas spaceru. Mimo że słyszałam go już bardzo
długo,nieodczuwałambóluczyzawrotówgłowy.
Przeciwnie,przyzwyczaiłamsię.Otulałmojeuszyjakstarydobrysweter.
Y miał na sobie płaszcz w eleganckim kolorze i dobrze dopasowany kaszmirowy szalik. Ponieważ
było bardzo zimno, staraliśmy się iść jak najbliżej siebie, osłaniając się w ten sposób przed wiatrem.
Czasamijegopłaszczdotykałmojegoramienia.
- Może opowiesz mi coś... bardziej o sobie? - spytałam, kiedy w tłumie ludzi czekaliśmy na zmianę
świateł.
-Bardziejosobie?-spojrzałnamniezdziwiony.
-Tak,toznaczy,bardziejotobieniżotwoichpalcach.Czymaszrodzeństwo,jakabyłatwojapierwsza
miłość,jakiemaszhobbyigdziemieszkasz,takierzeczy.
-Hm...ztymbędzieproblem.Niejestemprzy-zwyczajony.Niktmnieotoniepyta.Chybanikogonie
obchodziprywatneżyciestenografa-odparł,kopiącjakiśsuchylistek,którypałętałmusiępodnogami.
Światłoniezmieniałosiębardzodługo.Dookołanasstaliwracającyzpracymężczyźni.Naichtwa-
103
rzach malowało się zniecierpliwienie. Mówili wyłącznie o jakichś zawodowych sprawach. Nikt
oprócznasnierozmawiałdlaprzyjemności.
-Tomożeopowiemciopsie,którymopiekowa-
łemsięwdzieciństwie?Otymchybabędęumiał.
Wreszciezapaliłosięzieloneiwszyscyjednocześ-
nieruszylidoprzodu.Porwaniprzeztłum,weszliśmynaulicę.
-Miałaśkiedyśpsa?
Pokręciłamgłową.
-Ten,któregojahodowałem,tobyłlabradorre-triever.Aleniebyłtozwyczajnypies.Dostałemgo,
jakoszczeniaka,zośrodkahodowlipsówprzewodnikówdlaniewidomych.Opiekowałemsięnimprzez
rok,potempieswróciłdoośrodkanaszkolenie.Inaczejmówiąc,byłemdlaniegomatkązastępczą.Taki
wolontariat.
Przeszedłszy na drugą stronę ulicy, skręciliśmy w lewo. Minęliśmy zejście do stacji metra i podąży-
liśmywzdłużdrogiobsadzonejdrzewami.Szliśmyprzedsiebie,bezcelu.
-Takabanalnahistoryjkamożebyć?
-Może.Wcaleniejestbanalna.Tylko...niemówwyłącznieopsie.Powiedzteżcośoswoimdzieciń-
stwie.
Pokiwałgłowąnaznakzgody.
-Ponieważpiesmiałbyćwprzyszłościprzewodnikiem,niemożnagobyłowychowywaćwdowolny
sposób.Sąpewnezasady.Przedewszystkimtrzeba104
gonauczyć,gdzieikiedymożesięzałatwiać.Tegosiępóźniejniedaskorygować,apies,którynagle
prowadzipananatrawnik,niebędziedobrymprzewodnikiem.Drugasprawa:nienależymupozwalaćna
zabawę z innymi psami. Nie powinien się z nimi utożsamiać, poza tym niepotrzebnie nauczy się w ten
sposób szczekać. Trzeba go wyprowadzać do parku i chodzić z nim do sklepu, tak żeby jak najlepiej
poznał
światludzi.Miałemteżobowiązekzaszczepićgoprzeciwnosówceiprowadzićdziennik.
-Towsumiedużoroboty.
-Nie, nie dużo.Psa trzeba przedewszystkim kochać. To jestpodstawa. Ale psałatwo kochać. To o
wiele prostsze, niż kochać człowieka. W moim domu panowały surowe zasady. Nie wolno mi było się
bawićzinnymidziećmi,żebymsięnieubrudził.Dlategopiesbyłmoimjedynymprzyjacielem.Pozatym
cieszyłemsięogromnie,żetojamogętegoszczeniakawszystkiegonauczyć.Apiesbyłpojętnymuczniem.
Zawszestarałsięspełniaćmojepolecenia.Teoczy,którepatrzy-
ły na mnie z uwielbieniem, były moim największym skarbem. To dzięki niemu nauczyłem się, że
podziwwoczachpotrafizjednaćludzkieserca.Jeszczejednobyłodlamnieekscytujące.Tojanadałem
psuimię.
Ztymimieniemwracałdoośrodkaijakowyszkolo-nypiesprzewodniktrafiałdoniewidomegopana.
Był
gdzieśdaleko,alejegoimięzawszemuomnieprzypominało.Taksobietoromantyczniewyobrażałem.
Nadaniepsuimieniauważałemzawielkiprzywilej.
105
-Ijakiedałeśmuimię?
-PierwszegopsanazwałemHana*.
-Ślicznie.
-Naprawdędługomyślałemnadtymimieniem.
Nie wiem, dlaczego w końcu zdecydowałem się na takie proste i staroświeckie. W każdym razie
podobałomisię.Itojednokrótkiesłowozaczęłoznaczyćdlamniebardzowiele.
Ciekawe,jakwyglądałyjegopalce,kiedybyłdziec-kiem-pomyślałam.Napewnobyłydużomniejsze
niż teraz i pulchniejsze. Pewnie zawsze ciepłe i gła-dziutkie. Bez jednej zmarszczki. Tylko może to
znamięjużtambyło.Wyobraziłamsobiejegodziecięcądłońgłaszczącąpsa.
-Alewkońcutrzebabyłopsaoddaćdoośrodka?
-Tak,psamiałemtylkonarok.Niewyobrażałemsobiewtedy,jaktrudnobędziemisięznimrozstać.
Pewnegodniaprzyszedłinstruktorzośrodkaizabrał
Hanę.Rodzinapomachałapsunapożegnanie,mówiąc
„Masz zostać dzielnym przewodnikiem!", a ja tylko stałem i patrzyłem. Chciałem się rozpłakać, ale
czu-
łem,żebrakujemitchu,inieuroniłemanijednejłzy.
Pamiętam tylko, że Hana zamachała cichutko ogonem, a instruktor przytulił mnie do piersi. To
wszystko.
Słońce było już bardzo nisko i wiatr robił się coraz zimniejszy. Ludzie dookoła przyspieszyli kroku.
Policzki miałam zmarznięte jak sorbet. Nie przeszkadzało Hana - „kwiat" albo „nos", jako „kwiat"
dawniejczęstoczłonżeńskiegoimienia.
106
mi to jednak. Nie marzyłam o ciepłym pokoju i czymś gorącym do picia. Czułam, że teraz
najważniejsządlamniesprawąjestbyćjaknajdłużejzY.Niewiem,skądwzięłomisiętoprzeczucie.
Niemniejwtopiłosięwciepłyodcieńdźwięku,którywciążmitowarzyszył.
Czytojaśmin,czypiesprzewodnik,wszystkojedno,muszęgojakośzatrzymać-myślałam.Jeślitego
niezrobię,toznowuznikniebezśladu,jakporozmowiezredaktorem.Wtedystanmoichuszunapewno
siępogorszy.Awchorobieznówonimzapomnę.
Towydałomisięznaczniegorszeniżprzemarzniętepoliczki.
Przeszliśmyobokkilkubiurowców,potemminęli-
śmy jakieś osiedle, boisko szkolne i nowo wybudowa-ny wiadukt. Słyszałam chlupanie płynu w
schowanej do torebki butelce. Robiło się coraz ciemniej i niebo zdawało się skute lodem. W każdej
chwilizjakiejśodległejchmurymógłzacząćsypaćśnieg.
Pomiędzy budynkami zauważyliśmy ogołocony z zieleni skwerek. Z bliższej perspektywy okazał się
większyniżzdaleka.Ichoćpanowałytuciemności,dziękikrzewomsiławiatrubyłamniejsza.
-CzykiedykolwiekspotkałeśpotemHanę?-spytałam,siadającnaławeczce.
Pokręciłprzeczącogłową,poczymzdjąłipodał
miswójszalik.
-Nie.Piestrafiłpodobnododomuwmałymmiasteczkunadmorzem.Dlamnie,wtamtymczasie,to
byłoniewyobrażalniedaleko.
107
Wzięłam szalik z wdzięcznością i owinęłam się nim. Zadawało mi się, że to ciepło ciała Y, a nie
kaszmir,poczułamnaswojejszyi.
-Tylkookołotrzydziestuprocentprzeszkolonychpsówzostajeprzewodnikami.Jednymsłowem,Hana
byłanaprawdęuzdolniona.Alejanigdywięcejniewziąłemszczeniakaprzedszkoleniem.Zamiasttego
brałempsy,któreniezdałyegzaminu,orazte,którebyłyjużstarei„przechodziłynaemeryturę".Wola-
łemstykaćsięześmierciąstarychpsów,niżrozstawaćzmłodymi.
Ypołożyłteczkęnaławceiwsadziłręcedokieszenipłaszcza.Tendrobnygesttrochęmniezirytował.
Gdyniewidziałamjegopalców,wszystkozdawałosiętakieinne.Chciałamdotknąćjegorąkichoćby
przezmateriałpłaszczaupewnićsię,żedziesięćpalcówwciążtuzemnąjest.
Drzewa i krzewy nie przepuszczały światła - ani tej odrobiny gasnącego światła dnia, ani tego
sztuczne-go,bijącegozblokowychokien,toteżskwerekpogrą-
żonybyłwciemności.Jednalampanasłupieświeciłatakblado,żewzasadziemogłojejniebyć.Na
ławcepoprzeciwnejstronieskwerkuobejmowałasięjakaśpara.
-Podobałacisiętahistoria?-spytałcicho.
Chciałam powiedzieć: „Oczywiście, była tak samo interesująca, jak ty, kiedy stenografujesz", ale
niczegotakiegoniepowiedziałam.Jedyne,coudałomisięzrobić,touśmiechnąćsię,chowającpoliczki
podszalikiem.
108
Przezjakiśczasprzyglądaliśmysięotaczającejnasciemności.Nierozmawialiśmynasiłę.Dźwiękw
moichuszachwrazzszumemwiatrubrzmiałbardzointeresująco.
Niemniejfakt,żeniemogęznaleźćsłowa,którymmogłabymtendźwiękopisać,trochęmnieniepokoił.
To, co słyszałam, było tak różne od wszystkich moich omamów, że nie wiedziałam nawet, jak się
zabraćdoszukania.Myślałam,żejeślitegoniezrobię,dźwiękroz-rośniesięipewnegodniapochłonie
mniecałkowicie.
Najchętniejzdjęłabymuszy,porozkładałanaczę-
ści i każdej z nich dokładnie się przyjrzała. Odkurzyła, gdzie trzeba, a gdzie trzeba, przetarła czystą
szmatką.
Zapewne znalazłabym źródło dźwięku w najdelikat-niejszym zakamarku ucha. A wtedy zanurzyłabym
wnimdłonie.
Przesunęłamlewąrękąpowłosachidotknęłamle-wegoucha.Byłozimnejakplasterekżółtegosera
wy-jętyzlodówki.Próbowałamogrzaćjedłonią,alenadaremnie.Mojepalcebyłyrówniezimne,ana
dodatekskostniałe.Jedyneciepło,jakieczułam,rozchodziłosięodszalika,izgłębimoichuszu.
-Ciągletosłyszysz?-spytałYnieoczekiwanie.-
To,czegosłuchałaśwpoczekalni?
-Tak.Słyszęcałyczas.Słyszałamwpoczekalniikiedywyszliśmyzeszpitala.Terazteż.Aletominie
przeszkadza.
Paranaodległejławeczceprzytuliłasiędosiebietakmocno,żeniemożnabyłoodróżnić,gdziekończy
109
sięciałojednejosoby,agdziezaczynaciałodrugiej.
Jakiśmałyczarnyptakzahuśtałgałęzią,wzbijającsiędolotu.
- Mam prośbę - powiedziałam wreszcie to, co chciałam powiedzieć już w klinice. - Czy mógłbyś
zapisaćcośdlamoichuszu?
9
Trochę dziwnie się poczułam, widząc Y przy stole w swojej jadalni. Zwłaszcza, że wybrał miejsce,
którezwyklezajmowałmójmąż.Czaswciągutychkilkumiesięcymusiałpłynąćjakimśinnymtorem.
Kiedyjednak,powiesiwszypłaszcziszaliknawieszaku,usiadłwygodniejnakrześle,ajaprzyniosłam
kakao i zajęłam miejsce naprzeciw niego, pasował już do pokoju znacznie bardziej. Może nie był to
widokznanymojejpamięci,alezpewnościąniewydawałsięnienaturalny.Yniezaburzałatmosferytego
miejsca, nie naruszał gamy zapachów, nie zakłócał cyrkulacji powietrza. Po prostu, znalazł swoje
miejsce.Zapewnetakaumiejętnośćteżjestcechądobregostenografa.
Specjalnie zrobiłam bardzo gorące kakao, żeby Y rozgrzał zmarznięte dłonie. Położyłam na wierzch
grubąwarstwębitejśmietany,wiedząc,żewtensposóbniebędziestygłozbytszybko.
-Jestemgotowy.Możeszzaczynać,kiedychcesz.
Mężczyznaodsunąłpustykubeknaskrajstołu,aprzedsobąpołożyłpapieridługopis.Niegimna-111
stykował palców, nie rozpisywał długopisu, jednym słowem, nie robił żadnej z tych rzeczy, które
przecięt-nyczłowiekuważałbyzaniezbędnewtakiejsytuacji.
Lewąrękąlekkodociskałpapier,awprawejtrzymał
długopis.Towszystko.Prostoiskromnie.
- Powiedz, jeśli czegoś potrzebujesz. Może światło za ciemne? Albo ja mówię za cicho? A może
chceszjeszczekakao?
Jegopalcebyłydomojejdyspozycji,cosprawiło,żepoczułamsięskrępowana.
-Spokojnie.Niczegoniepotrzebuję-powiedział
iczekałnamojesłowa.
Wszystkobyłowmoimżyciuproste,dopókiniezastanawiałamsięnadswoimiuszami,dopókiżyłam
tak, jakbym ich wcale nie miała. Pokochałam bardzo małomównego człowieka i wyszłam za niego za
mąż.
Wtymmieszkaniurazemjedliśmyposiłki,śmialiśmysięikłóciliśmy.Tak,mieliśmyczasemproblemy.
Razwłamanosięnamdomieszkaniaizniknąłmójzarę-
czynowy pierścionek z rubinem. Innym razem matka męża miała operację serca. Ale problemy te nie
prze-kraczałygranicwyobraźni.
Wpewnymmomenciewszystkozaczęłosięzmieniać.Potrochuzniekształcaćiwypaczać,ażwreszcie
niczego nie dało się już naprawić. Nie wiem, co to oznaczało, ale jednego jestem pewna - wszystko
zaczęłosięoduszu.
Możetrochęzadługitenwstęp?Miałammówić112
odźwięku,którydzisiajsłyszę.Bardzochciałabymumiećgodoczegośporównać.
I mogłabym słuchać go nieustannie. Czy to możli-we? Zawsze w takich sytuacjach bałam się i
modliłam,żebyomamjaknajszybciejminął.
Tendźwiękniewdzierasięwuszyjakodgłosjakiejśmaszyny.Jestbardziejsoczysty,mawsobiewię-
cejżycia.Aleniejesttoteżgłosowadaaniinnegozwierzęcia.Jestbardziejwyrafinowany.
Kiedy wsłuchuję się bardzo uważnie, mam wrażenie, że czasem drży. To mnie pociąga jeszcze
bardziej.
Jesttakiniepewny,żechciałobysięwziąćgonaręce.
Bardzosięcieszę,żeciędziśspotkałam.Dziękitobiezamieniędźwięknasłowa.Samanapewnonie
umiałabymtegozrobić.
Odpoczątkuchorobyciąglejestemsama.Mojeniepoprawneuszynikogonieobchodzą.Nomożetylko
Hiro.Tosiostrzeniecmęża.Ontuczasemzagląda.
Aledlaniegotozatrudne,ontegoniezrozumie.Madopierotrzynaścielat.
Teraz,kiedytomówię,tendźwiękwciążrozbrzmiewa.Nieoddalasięaninieprzybieranasile.Jest
ciągletakisam.Aleniewiem,jakdługojeszczepotrwa.Niebojęsię,żewkońcuzniknie.Alebojęsię,
żejeślisięulotni,tojużnigdydomnieniewróci.
Rozumiesz?
Moment, w którym skończyłam mówić, i moment, w którym Y odłożył długopis, były jak ta para
kochan-113
ków na ławce - nie do odróżnienia. Wzięłam głęboki oddech, a Y włożył zatyczkę na długopis. W
pokojuzagościłacisza.
Zastanawiałamsię,czyrzeczywiściejużskończy-
łam.Zdawałomisię,żemogęmówićjeszczedługo.
Jego palce też chyba nie były zmęczone. Ale ostatnie słowo „Rozumiesz?" nie było pytaniem, tylko
sygna-
łem,żemojaopowieśćdobiegłakońca.Niepotrzebowałam,żebymniezrozumiał.Wystarczyłomi,że
jegopalcewchłonęłymojesłowa.
Mężczyznarozwiązałkonopnysznurek,którymzwiązanybyłpapier,ipodałmikilkazapisanychkartek.
Nigdy nie miałam w ręce takiego papieru. Był to śnieżnobiały papier, bez żadnych kratek, linijek,
marginesów,logotypówaninapisów.Ibyłzdumiewającogładki.Niesztucznieśliski,aległadkiinapięty,
jak-
chciałobysiępowiedzieć-ludzkaskóra.
Zaoknemzacząłpadaćśnieg.Mójbalkonznajdowałsiędośćwysokonadziemią,toteżwiatrwdmu-
chiwałnaniegobiałypuchzkażdejstrony,nawetzdołu.Wciemnościachśniegkreśliłnapodłodzefan-
tazyjnewzory,alebyłbardzosuchyisypki,więcbyłomałoprawdopodobne,żezostanietamdorana.
Spojrzałam jeszcze raz na Y, żeby się upewnić, czy rzeczywiście może mi pokazać swoje pismo.
Potwierdziłruchemsamychust.
Zpoczątkuniedocierałodomnie,żetrzymamwrękachzapiswszystkiego,cowłaśniepowiedzia-114
łam, słowo w słowo. Najpierw przerzuciłam strony i pobieżnie obejrzałam całość, potem skupiłam
wzroknapierwszejkartce.Mieliśmydużoczasuiniemusia-
łamsięspieszyć.Jedyne,cosięporuszało,todrobnegranulkiśnieguzaoknem.
Oczywiścieniebyłamwstanietegoprzeczytać.
Nieznałamliteranizasadstenograficznegopisma.
Nawetniebyłampewna,czyteznakimożnanazwaćliterami.
Wiedziałam,gdziejestdół,agdziegórakartki,tylkodziękiotworowinasznurek.Beztegotrudnoby-
łobypoznać,wktórąstronępłynąlitery.Otwórmiał
nieregularnebrzegi.Niebyłzrobionydziurkaczem.
Kartkępoprostuprzekłutoczymśwrodzajuszydła.
-Więctutajsąwszystkiemojesłowa?-spytałam,nieodrywającwzrokuodpisma.
-Tak-odparł.Jegodłonieodpoczywałynablaciestołu.
-Jestjakiśkluczdotejzagadki?Toznaczyprostysposób,żebytoodczytać?Jedenprzycisk,ukrytyw
mozaice,któryotwieradrzwi?
-Niema.Wszystkotrzebaprzeczytać.Takjakjest.
ZaplecamiYtańczyłśnieg.Kroplewodyspływa-
łyposzybie,rozmazującpanoramęoświetlonegonocąmiasta.
Z uporem wpatrywałam się w litery. Po jakimś czasie zauważyłam, że uczucie zagubienia mija.
Nieważne,żenierozumiałamznaczeńposzczególnychznaków,zapragnęłamotworzyćnanieserce.
115
Niebieskikolordługopisuzłagodziłnapięcie.Był
tobardzoładnybłękit,atuszidealniewsiąkłwpapier.
Kartka zapisana była niebieskimi kreskami - prostymi albo falującymi, wznoszącymi się i
opadającymi,gdzieniegdziezawiniętymiwbrzuszki.Niepróbowałamjużdopasowywaćsłówdokresek.
Nie pamiętałam, jakie były moje pierwsze słowa, więc nie miałam żadnego punktu zaczepienia. Nie
wiedziałamteż,gdziekończysięjedna,agdziezaczynanastępnalitera.
Postanowiłam oglądać pismo w całości, nie kon-centrując się na poszczególnych kreskach. W ten
sposób zobaczyłam interesujący wzór. Nie był tak prosty, żeby się od razu znudzić, ani tak
skomplikowany, żeby zmęczyć wzrok. Pewne znaki wydawały się na-stroszone, inne zaś ciepłe, na
niektórych był cień, a na innych światło. We wszystkich jednak wyczuwałam łagodność, dbałość i
swobodę.
Każdejkartcepoświęciłamtylesamoczasu.Prze-
śledziłamwzrokiemwszystkiekreski.Yczekałwmilczeniu.
- Teraz jest tak, jakbym trzymała ten swój dźwięk w ręce - powiedziałam bardziej do siebie niż do
męż-
czyzny.
Nieodpowiedział.Poprawiłtylkosplotpalców.
Pomyślałam,żeterazmogępodziwiaćdźwięknietylkouszami,itodziękipalcomY.Sprawiłomito
ogromnąradość.
Kiedymójwzrokprzyzwyczaiłsiędopisma,za-częłamwidziećdużowięcej.Zobaczyłamnakreskach
116
ślady po mocniejszym dociśnięciu długopisu, a także bledsze odcinki, świadczące o pośpiechu.
Zauważyłamrównież,żerytminasileniedźwiękuwmoichuszachnakładasięnarytmniebieskichkresek.
W końcu przestałam rozróżniać, czy śledzę nitkę pisma, czy słucham dźwięku. Obie te czynności
wydawałysiętakiesame.
Wtedyprzyszłaminagledogłowyodpowiedź.
Niespodziewanieodkryłamto,czegotakusilnieszukałamcaływieczór.
-Toskrzypce!Tendźwięktogranaskrzypcach!
Yskinąłgłową,wydawałosię,żewmyślipowtarzamojesłowa.
Kiedyjużrozpoznałamdźwięk,zdziwiłamsię,żeodpowiedźbyłatakaprosta.Uczucieodprężeniaotu-
liłomniejakdobry,drogikoc.Pogłaskałamuszyprzezwłosy.
-Tak,oczywiście,żeskrzypce!-powtórzyłam.
Mężczyznauśmiechnąłsię.Jateżuśmiechałamsięradośniewgłębiserca.
-Wszystkodziękitwoimpalcom.Dziękuję.
Wyrównałamplikkartek,stukającnimiostół,ioddałamjeY.
-Niemazaco-odparłischowałkartkizmojąopowieścią,resztępapieruidługopisdoteczki.
Nastolezostałyjużtylkojegodłonie.
Potem, zrelaksowani, postanowiliśmy przenieść się na sofę i napić trochę wina. Przedtem
przygotowałamcośdojedzenia.Lodówkabyłaprawiepusta,aleskorzy-117
stałamztego,cojeszczewniejznalazłam.Wzamra-
żalnikubyłabaranina,więcobtoczyłamjąwpłatkachkukurydzianychiusmażyłam.Poddusiłamteżna
ma-
ślerzepęznasionamisosnyiprzełożyłamplasterkisa-lamiplasterkamiogórka.Nakoniecwyłożyłam
nasalaterkęowocewsyropie,któredostałamodHiro.
Samasięzdziwiłam,jaksprawniemitoposzło.
Mojepotrawywyglądałytak,jakbymzaplanowałatękolacjędużowcześniej.Patelnięigarnekumyłam
odrazu,kiedywięcpodawałamdanienastół,zlewbył
czysty. Smak potraw, biorąc pod uwagę czas, w jakim je przygotowałam, nie był najgorszy. Ciepłe
powietrzezkuchniszybkoprzeniosłosiędopokoju,przezcoszybawokniezaparowałajeszczebardziej.
Butelkę wina odkorkował Y. Byłam szczęśliwa, że człowiek prawie wszystko robi dłońmi. A nie
otwierawinonaprzykładnosem.Miałamdziękitemumnó-
stwookazji,żebynacieszyćsięwidokiempalcówY.
Tymrazemmanewrowałyspiralnąkońcówkąkorkociągu,korkiemiszyjkąbutelki.Pochwilirozległo
sięładnepuknięcieikorekbyłwyciągnięty.
-Mogęcięocośzapytać?-zagadnęłam,podającYpapierowąserwetkę.
-Proszę.
Nalałwinodokieliszków.
-Corobiszztymizapisanymikartkami?Gdyniesącijużpotrzebne.Wyrzucaszje?
-Nie,nigdyniewyrzuciłemstenogramu.Prze-chowujęje.
118
-Wszystkie?
-Tak.Wspecjalnym,suchymiciemnympomieszczeniu,którezamykamnaklucz.Stenogramysąpose-
gregowaneiułożonewszufladach.Szufladysięgająażdosufitu.
-Ciekawe,dojakiejszufladywsadziszdzisiejszystenogram.
Zastanowił się chwilę, trzymając kieliszek z winem w ręce. Nad baraniną i orzeszkami sosnowymi
unosiłasiępara.
-Chybabędęmusiałotworzyćnowąszufladęina-kleićnowąetykietkę.
-Aconapiszesznaetykietce?
-Dźwiękiwuszach?
Te słowa, wypowiedziane w zimową w noc w mojej jadalni, pozostawiły po sobie niezwykłe
wrażenie.
Nigdydotądnieprzyszłobymidogłowy,żesłowa
„dźwiękiwuszach"mogąbyćtakiepiękne.Stuknęli-
śmysiękieliszkami.
Niemieckie wino, jedyne, które mąż zostawił, nie było drogie. Miało taki sam kolor jak znamię na
prze-gubie dłoni Y. W tej rozkołysanej czerwieni odbijały się jego palce. Były już ciepłe, i oparte na
kieliszkuspokojnieodpoczywały.
Śniegczasemustawał,aczasemsypałzezdwojonąmocą.Wiatrtworzyłwirgdzieśwpobliżubloku.
Usłyszałam pukanie do drzwi modelki. Puk. Chwila ciszy. I znów: puk, puk, puk. To kochanek. Taki
mieliumówionysygnał.Tylkorazudałomisięgozobaczyć.
119
Byłbardzoprzystojny.Usłyszałamdźwiękpospieszniezdejmowanegołańcuchazdrzwi.Zdawałomi
się,żewidzętęscenęweśnie.
Niepuściłamżadnejpłytyaniniewłączyłamte-lewizora.Rozmowa,winoidźwiękwmoichuszach
zupełnienamwystarczały.WprawdzieYniesłyszał
dźwięku,alemusiałczućgowpalcach.
-Zauważyłeśdziewczynkęwpoczekalni?Robiłarękawiczkinadrutach-spytałam,nakładającmię-
soiwarzywanajegotalerz.-Pewnienaprezentdlachłopaka.
-Chybatak.Włóczkabyłaniebieska,więcchybadlachłopaka.
-Napewnonawalentynki.Damuterękawiczkirazemzczekoladą.Bardzouważałanawłóczkę,kiedy
zwijałamotekprzedwyjściem.
-Robiłaśkiedyśrękawiczkinadrutach?
-Tak,dawnotemu.Teżdlakolegi.Alezrobićrę-
kawiczki jest strasznie trudno. Prawa rękawiczka musi być jak lustrzane odbicie lewej. Kciuk do
wewnątrz,małypalecnazewnątrz.Wydajesię,żetaksamo,ajednaknaodwrót.Pozatymposzczególne
palcesąróżnejwielkościizginająsiępodinnymkątem.Tonaprawdędużasztuka-opleśćjewszystkie
jednąnitką.Bardzosięwtedynagłowiłam.
-Aleudałocisię?
Podciągnął nieco rękawy swetra. Teraz ten abstrakcyjny wzór na jego piersi zaczął mi przypominać
pismostenograficzne.
120
-Taksobie.Międzypalcemwskazującymakciukiemzabrakłooczekizrobiłasięwielkadziura.Rę-
kawiczkinienadawałysięnaprezent.Zawszeprzypominamsobietęniezdarnądziurę,kiedypatrzęna
przestrzeńmiędzykciukiemapalcemwskazującym.
Yrozprostowałdłońispojrzałnamiejsce,októ-
rymmówiłam.
-Atyniemaszrękawiczek?-spytałam.
-Niemam.
-Niemożliwe!Musiszuważaćnapalce.
-Wystarczająmikieszenie.
Uśmiechnął się i dopił wino. Patrząc na niego, przypomniałam sobie, że tamte rękawiczki miały
chronić dłonie tego mojego skrzypka. Próbowałam sobie przypomnieć, jak wyglądały palce chłopca.
Pamięta-
łam,żejednąrękądociskałstruny,awdrugiejtrzymał
smyczek,leczwżadensposóbnieumiałamodtworzyćwmyślikształtujegodłoni.
Było coraz później, a wina coraz mniej. Trochę się upiłam i czułam łomotanie w piersiach.
Właściwie...
dopókiYtujest,mogęzapomniećowszystkichinnychpalcach-pomyślałam.
-Czypracowałeśjużkiedyśwtensposób?Pewnienie.Chodzimioto,czystenografowałeśniepoto,
żebyutrwalićmowę,leczpoto,abywpiśmieutrwalićuczucia?
Mówiłampowoli,starającsięopanowaćłomotserca.
121
-Nie.Chociażcelpisanianiejestdlamnieistotny.
Oczywiście,pomojejprzedpołudniowejpracytawie-czornamiałazupełnieinnycharakter,aleniedo
mnienależyocena.Wkońcumoimzadaniemjesttylkoła-paćsłowawlocieizapisywaćjenapapierze.
-Odkądciępoznałam,zaczęłamrozumieć,jakiecechypowinienmiećdobrystenograf.
-Naprawdę?Naprzykładjakie?
-Niemówićzadużo.Zwłaszczanienarzekać.
-Rzeczywiście.Toważnywarunek.Cojeszcze?
-Nierzucaćsięwoczy.Dobrzesłuchać.Byćwy-trwałym.Miećczułepalce.
Przysłuchiwałsięzuwagą.Poczymroześmiał
się.
-Niesamowite!Ztakąwiedzątoitymogłabyśzostaćstenografem.
-Janiemogę.Mamchoreuszy.
-Nieprawda.Twojeuszywcaleniesąchore.Poprostumająswójświat.Wtymświeciesąkrajobra-
zy,rośliny,instrumenty,potrawy,czasiwspomnieniastworzonetylkodlanich.Toważnyświat.
Kiedytomówił,uśmiechnieznikałzkącikówjegooczu.Niebardzowiedziałam,comanamyśli,ale
mó-
wiłtotakłagodnymgłosem,żeskinęłamgłową,udając,żewszystkorozumiem.Niktnigdynieprzema-
wiałdomnieztakączułością.
Jeszczerazpodnieśliśmykieliszki.
122
Dźwiękzniknął,kiedyobudziłamsięnastępnegoranka.Aleniezmartwiłomnieto.Byłampewna,że
jeśli tylko w pamięci zostaną mi dziwne niebieskie litery, gładki papier i smak wina, w każdej chwili
będęmog-
łaprzypomniećsobieteżdźwiękskrzypiec.
10
Każdegorokumojeurodzinywypadająwnajmroź-
niejszy dzień zimy. W taki dzień, kiedy ostatnie suche liście spadają z drzew w głębi lasu. Z zimna
wszystkozastygawbezruchu.Nawetwiatrcichnie,jakbyprzymarzłdonieba.
Y i Hiro prześcigali się w zapraszaniu mnie na ten dzień do restauracji. Wobec tego postanowiłam
poznaćichzesobąizaproponowałamwyjściegdzieśwetrój-kę.Yzgodziłsiębezwahania,alechłopiec
trochęsięociągał.Jateżniebardzowiedziałam,jakprzedstawićY.Wkońcupowiedziałam,żetomój
najbliższyprzyjaciel,iHiroonicwięcejniezapytał.
Spotkaliśmy się tego dnia o dwunastej w tej samej hotelowej restauracji. Hiro nie bardzo mógł się
wyrwać z domu wieczorem, dlatego postanowiliśmy uczcić moje urodziny obiadem, a nie kolacją.
Wyglą-
dałonato,żesiostrzeniecbyłegomężaniechwalisięwdomu,żeutrzymujezemnąkontakt.
-Lubięmiećwłasnetajemnice-wyjaśniłzdorosłąminą.
124
Stojącnapodjeździe,spojrzałamwstronęsalibalowejnadrugimpiętrze.Zdawałomisię,żewidzę
śladykamiennejkonstrukcjiwpobliżuframugiokna.
Miejscezionęłopustką.
Moi przyjaciele bez żadnego problemu przed-stawili się sobie nawzajem. Hiro nie milczał jak za-
wstydzonedzieckoaniteżnaodwrót-niezwracałnasiebieuwagiciągłymipytaniami.Byłdyskretnyi
jednocześnienaturalny.Naprawdębardzowydoroślałodczasu,kiedyzobaczyłamgoporazpierwszyz
torni-stremiwkrótkichspodenkach.Yrównieżtraktował
chłopcajakrównegosobie.
Wrażenie,jakierobiłarestauracjawieczoremizadnia,byłodiametralnieróżne.Nibytesameminyna
twarzachkelnerów,tasamamuzykaiszumklimatyzatorów,alewdziennymświetlezdawałomisię,żeto
zupełnieinnasala.Byćmożewpłynąłnatofakt,żebyliśmywetrójkę,amożesprawiłtobłyszczącyza
oknamiśnieg.
Gości, jak zwykle, było niewielu. Zamówiliśmy głównie ryby: morskiego okonia i leszcza, potem
przyniesionopokolei:jeżowca,wodorostyikraby.
Potrawy były lekkostrawne, więc nie miałam tym razem problemu ze zjedzeniem wszystkiego, jak
wtedy, przy kolacji. Mimo to kończyłam jeść ostatnia. Pierwszy opróżniał swój talerz Hiro, potem Y.
Kolejnedaniaprzynoszonodostolikawodpowiednimtempie.
Kiedyjużwszystkozjedliśmyisprzątniętonaszetalerze,kelnerwwiózłtorturodzinowy.Tradycyjny-
125
truskawkowy, pokryty bitą śmietaną i udekorowany świeczkami. Kelner zajmował się tortem jak
niemow-lęciem. Nigdzie nie zadrasnął białego kremu, ani gdy przenosił tort z wózka na stół, ani gdy
zapalałzapał-
kamiświeczki.
YiHirozaśpiewalimiHappyBirthdaytoYouściszo-nymigłosami,takżebynieprzeszkadzaćinnym
goś-
ciom.Podwpływemichśpiewupłomienieświeczekdrżałynieznacznie.Tortwyglądałjakklejnotw
blaskuświeżegośniegu.Żalmibyłozdmuchnąćpłomieńzewszystkichświeczeknaraz,toteżgasiłamje
powoli,jednąpodrugiej.
Widziałam,żeHiroszykujesię,żebydaćmiprezent,aleniewie,kiedytozrobić.Prawakieszeńjego
spodnibyłamocnowypchana,więcodrazusiędomyś-
liłam,żepewnietamcośdlamniechowa.WpewnymmomencieYmrugnąłokiemdoHiro.
-Wszystkiegonajlepszego,ciociu!-powiedział
Hiro,wręczającmiprezent.
Wkwadratowympudełeczkuznajdowałsięokrą-
głyprzyciskdopapieru.Wykonanybyłzeszkła,wktó-
rymzatopionoskrawkijakiegośkolorowegomateriału.
Wyglądałyonejakobrazwkalejdoskopie,tymbardziejżegdypatrzyłosięnaprzedmiotpodróżnymi
kątami,kolorowepłatkizdawałysięzmieniaćswójukład.Wielkośćiciężardopasowanebyłydomojej
dłoni.Mimotobałamsiętrochęwziąćprzyciskdoręki.
-Dziękuję!Będęoniegodbać-powiedziałamucieszona.
126
Hirouśmiechałsięzawstydzony.
-Nototerazja-powiedziałY,któryrównieżza-glądałdopudełkazprzyciskiem.
Ionwyjąłswójprezentzkieszenispodni.Pudełkobyłoniecowiększe.Perfumy.
Kryształowyflakonikmiałkształtgruszki.Zapachniebyłmiznany.Niezbytmocny,aleświeży,taki,że
chciało się go chłonąć pełną piersią. Ani na opakowa-niu, ani na butelce nie znalazłam marki czy też
nazwyperfum.Niepochodziływtakimraziezezwykłegosklepu.Zapachprzywodziłminamyślogród
bota-nicznypodeszczu.Byłbardzoorzeźwiający.
-Teperfumyzrobiononaspecjalnezamówienie.
Samdobrałemskładniki,żebydociebiepasowały-
powiedziałY.
Wyobraziłamsobiemieszalnięperfum,awniejY,jakwąchaskładnikiidecyduje,któryzapachpasuje
domnie,aktórynie.Sprawiłomitoprzyjemność.Swojądrogą,ciekawe,czymsiękierował,dokonując
wyboru.
Niemiałamjednakodwagiotozapytać.
-Zrobionojespecjalniedlamnie?Tofantastyczne!
Kilkakrotniepochyliłamgłowęwgeściepodziękowania.
-Ciociu,użyjtychperfumteraz-poprosiłHiro.
Zmoczyłam perfumami opuszkę palca i dotknęłam nią miejsca za uchem. Zapach wędrował chwilę
mię-
dzynaszątrójką,apotemrozproszyłsięwpowietrzu.
-Ciekawe,czemuludzieperfumująsięzauszami?-
spytałHiro,właściwieniewiadomokogo.
127
-Właśnie...
Yzamyśliłsię,spoglądającnaśniegzaoknem,aja-
wpatrującsięwbuteleczkę,którątrzymałamwdłoni.
-Pewniedlatego,żemiejscezauszamijestdobrzeschowane-odpowiedziałam.-Ładnezapachylu-
biątakieniepozornemiejsca.Gdybyśmiałzauszamijakąśbliznęalboznamię,pewniewcalebyśsiętym
nieprzejmował.Natomiejsceniktniezwracauwagi.
Pewnie niewielu ludzi w ogóle wie, jaki kształt ma ich własne ucho od tyłu. Takie niedookreślone,
trochę abstrakcyjne miejsce jest dla perfum idealnym schro-nieniem. Stamtąd pachną najładniej.
Wyobrażacie sobie, co by było, gdyby zapach uwalniał się za każdym moim mrugnięciem, bo
nałożyłabymgosobienapo-wieki?
-Rzeczywiście-uśmiechnęlisięobaj.
-Tak,miejscezauszamijestjakieśzapomniane-
dodałam,jużbardziejdosiebie.
Torturodzinowyczekałcierpliwienaśrodkustołu,ażskończymyrozmawiaćoprezentach.
11
Aleśnieg!-wykrzyknęliśmyzHiro,kiedywydostali-
śmysięprzezdrzwiobrotowenazewnątrzhotelu.
Y spojrzał w niebo, mrużąc oczy. W ciągu tych paru godzin śnieg przysypał trawnik przed hotelem,
muzeumifontannę,iciąglepadał.Odwszechobecnejbielibolałyoczy.
-Bardzomiprzykro,alesamipaństwowidzicie...
Trudnobędziesprowadzićtaksówkę.Pozatym,proszęzobaczyć,cosiędziejenaulicy.
Rzeczywiście, po zasypanej śniegiem drodze auta posuwały się do przodu w żółwim tempie. Było
ciasnoicochwilarozlegałsięatosygnałklaksonu,atood-głoskolejnejstłuczki.Napoboczustałjakiś
porzuconysamochódsportowy,którywjechałwbarierkę.Portierpatrzyłnanaszniepewnymwyrazem
twarzy.Policzkimiałzaczerwienionezzimna.
-Nieszkodzi.Dojdziemydostacjimetranapie-chotę-powiedziałY,szukajączrozumieniawnaszych
oczach.
129
Hiromiałnanogachsportowebuty,Yskórzanepółbuty,ajaeleganckiepantofle.Spacerpośnieguw
takim obuwiu nie należał do przyjemności, ale rzadko oglądany widok zasp budził w nas dziecięcą
radość.Szliśmywetrójkęwjednymszeregu.Jabyłamwśrodku,pomojejprawejstronieszedłHiro,a
po lewej Y. Tego drugiego trzymałam pod ramię. Prezenty spoczywały w kieszeniach mojego płaszcza.
Przyciskdopapieruwprawej,aflakonikperfumwlewejkieszeni.
Nabudkachtelefonicznych,licznikachparkingo-wych,nalampachulicznych,tablicachreklamowych,
porzuconychstarychrowerachinanaszychwłosach,jednymsłowem,nawszystkim,coposiadałokształt,
leżała warstwa śniegu. Płatki były tak ogromne, że można je było łapać i trzymać w palcach. Jeśli się
spojrzało w górę, niczego poza śniegiem nie dało się zobaczyć. Można było jedynie dostać zawrotu
głowyodwidokuwirującychśnieżynek.Niemiałampojęcia,wktórąstronęprzesuwasiętachmura,ani
ileczasupozostałodozmroku.
Niemartwiłomnietospecjalnie.Takczysiak,śniegwyglądałnaprawdępięknie,apozatymbyłymoje
urodziny.Jedynytakidzieńwroku!
Przykażdymkrokunaszenogizapadałysięwbia-
łym puchu. Jeśli któreś z nas traciło równowagę, ła-pało sąsiada za ramię. Było przy tym dużo
śmiechu,więcczułamsiętak,jakbytobyładrugaczęśćmojegourodzinowegoprzyjęcia,jakbyśmyposzli
gdzieś130
potańczyć albo grali w jakąś grę. Ja potykałam się naj-częściej, ale bez względu na to, z jaką siłą
ciągnęłamwtedyYzarękę,onnawetniedrgnął.
-Wychowywałeśsięnapółnocy?Tam,gdziepadaśnieg?-zapytałHiro,zwracającsiędoY.
-Nie.Pierwszyrazwżyciuzobaczyłemśnieg,jakmiałemdziewiętnaściealbodwadzieścialat.
-Naprawdę?Jakietobyłouczucie?
-Niechciałemzniszczyćtegowidokuswoimibu-tami,więccałydzieńspędziłemwdomu,wyglądając
tylkoprzezokno.
-Mimotoświetniesobieradziszzchodzeniempośniegu...
-Bezprzesady-odparł,chwytającmniewpół,bowłaśniezaczęłamsięprzewracać.Zjegoramienia
spadłaczapaśniegu.Niewieluludzi,takjakmy,szłochodnikiemtegopopołudnia.Gdzieśwoddali,po
drugiej stronie ulicy zauważyłam kilka przemykających cieni, ale po naszej stronie nie spotkaliśmy
nikogo,aninadchodzącegoznaprzeciwka,aniwyprzedzającegonasodtyłu.Dźwiękskrzypieniaśniegu
podnogaminaszejtrójkirozbrzmiewałwmoichuszach.
„Właśnie... zawsze, kiedy jestem z Y, dookoła robi się pusto. Zupełnie jakbyśmy byli w tym
zapomnianymprzezwszystkichmiejscuzauchem"-pomyśla-
łam,słuchającnaszychkroków.
Metroniejeździłozprzyczyntechnicznych.Niesposóbsiębyłodowiedzieć,czytozpowoduśniegu
anikiedypociągiznówruszą.Paręosóbkręciłosię131
koło kasy, ale nigdzie nie widzieliśmy żadnego pra-cownika stacji. Peron był opustoszały i nic nie
wskazywałonato,bymiałwjechaćtujakiśpociąg.
-Cośpodobnego!-powiedziałamzdenerwowana.
-Niemartwsię,ciociu,jakośtobędzie-pocieszył
mnieHiro,wytrzepującśnieg,któryzaplątałmisięwewłosy.
Wyszliśmy znów na powierzchnię i postanowiliśmy zaczekać na autobus. Przy odrobinie szczęścia
mogliśmyzłapaćtaksówkę.Niestety,wyglądałonato,żedawnonieprzejeżdżałtamtędyżadenautobus.
Naśnieguwzatoczceprzyprzystankuniebyłośladukół.
Rozkład jazdy w taki dzień wydawał się bezużyteczny, ale Hiro stanął przed tabliczką i zaczął
porównywaćgodzinyodjazdówzgodzinąnazegarku.
Usiedliśmy na ławeczce, której szerokość obli-czona była akurat na trzy osoby. Mimo że ławka była
kamienna, siedziało się dość wygodnie. Poza oglądaniem śniegu nie mieliśmy nic do roboty. A śnieg
wciążpadał,jakzaczarowany.
-Ciekawe,gdziewszyscypouciekali?-spyta-
łamcicho.Niktnieszedłchodnikiem,aniwjedną,aniwdrugąstronę.-Zostaliśmyzupełniesami.
Patrzącnaśnieg,miałamuczucie,żeświatzmniej-szasięzkażdąchwilą.Żeniedługośniegprzysypie
wszystkoizostaniemytylkomytrojeinaszaławeczka.
Niebyłorady,postanowiliśmyzabićczas,grającwsłownąwyliczankę.Każdypokoleimówiłsłowo
132
zaczynające się na literę, na którą kończyło się słowo poprzednie. Najpierw wymienialiśmy owady,
potem tytuły książek, następnie nazwiska aktorów i nazwy chorób. Osoba, która nie potrafiła wymyślić
kolejnegosłowa,zakaręrozgrzewałaręcepozostałym,podwadzieściasekundkażdemu.
Oczywiście Y ani razu nie przegrał. Kiedy przychodziła jego kolej, nabierał powietrza i wraz z
pierwszymwydechemwypowiadałżądanesłowo,itotakie,któreanimnie,aniHironieprzyszłobynigdy
dogło-wy.Zakażdymrazemchłopiecwzdychałizpodziwemkręciłgłową.WtakiejsytuacjitylkoHiro
grzał
mojeręce.
Czasamiwiatrzbokunawiewałtyleśniegu,żemusieliśmyzamykaćoczy.Przerywaliśmywtedygręi
trzymającsięnawzajempodramiona,kuliliśmysię,chowająctwarze.
Niewiem,jakdługoczekaliśmynaprzystanku.
WłaśniewyliczaliśmywarzywaiHironiemógłwymy-
ślićniczegonaliterę„ż",naktórąkończysię„jarmuż",kiedynadjechałautobus.Wyłoniłsięnagleze
śniegu,jakjakiśogromnyssakpokrytybiałymfutrem.
Autobuszatrzymałsięwdziewiczymśnieguza-toczki.Zsykiemotworzyłtylnedrzwiiwpuściłnasdo
ciepłegownętrza.
Usiedliśmynasamymkońcu,zdjęliśmyszalikiiodetchnęliśmyzulgą.Śnieg,którymieliśmynasobie,
natychmiastzacząłtopnieć,więcmojewłosyodrazuzrobiłysięwilgotne.
133
Mniejwięcejpośrodkuautobususiedziałamatkazcórką.Więcejludziniebyło.Tylkoone,myztyłu,i
kierowca.Jechaliśmyzprędkościąroweru.Minęli-
śmychybakilkaprzystanków,niezatrzymującsię,iskręciliśmynaskrzyżowaniu.Oknabyłytakzapa-
rowanezjednejiprzysypaneśniegiemzdrugiejstrony,żeniebardzowiedzieliśmy,którędyjedziemy.
Próbowałam wytrzeć szybę rękawem płaszcza, ale na niewiele się to zdało. Tam, gdzie pracowała
tylnawycieraczka,widaćbyłotylkosypiącysięzniebaśnieg.
-Sprawdziliście,dokądtenautobusjedzie?
-Nie.Przedniaszybabyłatakoblepionaśniegiem,żeniewidziałemtablicy.-Hiropokręciłgłową.
-Dziwne,żeniesłychaćzapowiedzikolejnychprzystanków.
-Pewniezpowoduśniegu...
-Nieżartuj.
-Niemartwsię,ciociu.Jedziemywdobrymkierunku.Jakośdojedziemy.
-Wkażdymrazieprzemieszczamysię.Niemogli-
śmysiedziećnatejławcebezkońca-wtrąciłsięY.
Słowo„przemieszczamysię"zabrzmiałowmoichuszachzdziwnąnutąświeżości.Jakwypowiedziane
wobcymjęzyku.
Autobus prawie nie trząsł. Jakby ten wielki biały zwierz skradał się po zasypanej śniegiem ścieżce.
Kropelkiwodynaszybiekołysałysięlekko,odczasudoczasuzsuwającsiękilkacentymetrówwdół.
134
Kiedyprzestaliśmyrozmawiać,słychaćjużbyłotylkomechanicznedźwięki,takiejakodgłossilni-ka
alboopon.Przeniosłamwzroknamatkęzcórką.
Obiebyłybardzociche.Cisza,jakajeotaczała,niebyłazwykłąciszą.Wyczuwałosięwniejjakieś
szczególnenapięcie.Niemusiałamdługopatrzeć,żebyzrozumiećdlaczego.Rozmawiałyzesobąnamigi.
Ich palce poruszały się bez wytchnienia. Zginały się, prostowały, zaplatały, zaangażowane w
wyrażenie jakiegoś kształtu. Ich ruchy były dość szybkie, ale mimo to każdy kształt był odpowiednio
zaakcentowa-ny.Patrzyłamnatojakzahipnotyzowana.
Oczywiścieniemiałampojęcia,oczymrozmawia-
ły, ale z wyrazu ich twarzy domyśliłam się, że temat nie był zbyt poważny. Od czasu do czasu,
pomiędzy jednym a drugim gestem, uśmiechały się do siebie. Córka ubrana była w krótki płaszczyk
podobnydomantylki,aszyjęmatkiotulałdrogikołnierzzlisa.Płaszczykdziewczynkiniemiałrękawów,
więcniekrępowałjejrąk,apozatymbardzodoniejpasował.
Pochwiliuważnejobserwacjizrozumiałam,żeichrozmowawcaleniejestbezgłośna.Palceuderza-
łyosiebieitańczącwpowietrzu,wywoływałyjegodrganie,takjakdźwięk.Zdawałomisię,żesłyszę
ci-chutkigłospalców.
Zdumiało mnie, jak wiele różnych pięknych póz może przybrać dziesięć palców. Ukazywały się w
coraztoinnychukładach,jakbybrałyudział
wjakiejśparadzie.Niemyliłysięprzytymaninie135
potrzebowałyczasudonamysłu.Ciekawabyłam,czykobietaidziewczynkanieodczuwajązmęczenia
wpalcach.
Spróbowałampowtórzyćzaobserwowanegesty,dlaniepoznakitrzymającręcenakolanach,aleczegoś
musiało brakować, bo moje palce wcale nie poruszały się z gracją. Porównanie wypadło dla mnie tak
nie-korzystnie,żezaczęłamsięzastanawiać,czyichpalcezbudowanesątaksamojakmoje.
-Pewnietyumiałbyśtakpięknierozmawiaćnamigi-powiedziałamYnaucho.
-Dlaczego?
-Twojepalcesązwinne.Nietocomoje.Mojetochybatylkodlaozdobywisząprzyczepionedodłoni.
-Ha,ha,nieprzesadzaj.
-Chciałabymkiedyśporozmawiaćztobąwtymjęzyku.
-Możemysięnauczyć.Jestprogram„Językmigo-wy"wtelewizjiedukacyjnej.
-E...janapewnosięnienauczę,choćbymbardzochciała.Alemożebymusłyszała,comówiątwoje
palce,swoimiuszami?
-Otak!Tojestmożliwe.
Ypołożyłrękęnamoichwłosachiodgarnąłichkosmyk,odsłaniającucho.Hirozasnął,niewiedzieć
kiedy,oparłszygłowęoporęcz.
Autobuszatrzymałsiębezżadnejzapowiedzi.
136
- Bardzo mi przykro, ale autobus dalej nie poje-dzie - powiedział kierowca, nie odwracając się do
nas.
Niebyłorady,wysiedliśmyzautobusu,puszczającdziewczynkęwmantylcepierwszą.Śniegprzestał
padać.
Miałamwrażenie,żeznamtomiejsce.Byłatampoczta,kilkadomówmieszkalnychwzachodnimsty-
lu,parkotoczonywysokimidrzewamiiwgłębibetonowybudynek.Stądniepowinnobyćjużdalekodo
domuHiro-pomyślałam.Niemogłamjednakwyobrazićsobietegonamapie.
Toteżnapewnozpowoduśniegu.Nawetwewłasnymogrodziemożnabysięzgubić,gdybybył
przysypanytakąilościąśnieguinigdzieniemożnabyłoznaleźćżadnychśladów.
Matka i córka zniknęły wśród rezydencji. Autobus po chwili zawrócił i pojechał tą samą drogą w
odwrot-nymkierunku.
-Napiłbymsięczegoś-powiedziałHiro.
-Możetamznajdziemycośdopicia-odparłY,wskazującnabudynekwgłębiparku.
Trzymającsięzaręce,poszliśmywtamtymkierunku.
Obiekt miał płaski dach i pod względem architektonicznym był bardzo prosty. Z równiutką warstwą
śniegu na dachu wyglądał jak dobrze pościelone, czyste łóżko. Odrapana tablica obok wejścia
informowa-
ła,żewbudynkumieścisięprywatnemuzeum.Naj-137
wyraźniejtrafiliśmynaprzerwę,bowkasienikogoniebyło.Zostawiliśmynatalerzykurównowartość
cenytrzechbiletówdladorosłychiweszliśmydośrodka.
W środku, tak jak i na zewnątrz, nie było żadnych ozdób. Ani dywanu, ani zegara na ścianie, nie
widzia-
łamteżżadnejsofy.Tylkogablotyzeksponatamista-
ły wzdłuż ściany w jednakowych odstępach. Nie były to jakieś ważne naukowe znaleziska. Ot,
przedmioty codziennego użytku, które miały pewną historyczną wartość. Ktoś je jednak zgromadził,
poustawiał i pieczołowicie opisał. W jednej gablocie leżał pierwszy na świecie model aparatu
fotograficznego masowej produkcji, w innej koronkowa halka carycy rosyjskiej, jeszcze gdzie indziej
znaczek pocztowy wydrukowany do góry nogami i zapalniczka jakiegoś znanego generała. Tego typu
rzeczy.
Hironiewykazywałzainteresowania.Byłzawie-dziony,żenieznaleźliśmykawiarnialboprzynajmniej
automatuznapojami.Yoglądałnieosłoniętysufitemstropalbowidokzaoknem.Odgłosichkrokówna-
siąkałprzeszłością,któraemanowałazgablotiszybkosięrozpraszała.Niebo,widoczneprzezwielkie
południowe okno, dzięki bieli śniegu w dole wydawało się bardziej błękitne niż zwykle. W ogóle nie
zanosiło się na to, że wkrótce będzie się ściemniać. Zupełnie jakby nie miało być nocy, a zamiast niej
nastałporanekkolejnegodnia.
-Wydajemisię,żetoprzyjęcieurodzinowebyłokilkadnitemu-powiedziałamnachylonanadpomar-
138
szczonądrewnianąlalkązokresuEdo*.Potemwłoży-
łamręcedokieszenipłaszcza,abysięupewnić,czysątamjeszczeprezenty,któredostałam.Były.
-Tozpowoduśniegu-powtórzyłYzaHiro,którypowiedziałtosamowautobusie.
Weszliśmynapiętro,któreniczymsięnieróżni-
łoodparteru.Jednymsłowem,turównieżbyłystareprzedmioty,przeczekującewzapomnianymprzez
wszystkichiprzysypanymśniegiemmuzeum.
-Chybanieznajdziemytuniczegodopicia-powiedziałwkońcuHiro.
-Maszrację.Pozatympowinniśmyodstawićcięjużdodomu-odparłY.
-Notak...
Kiedy kierowaliśmy nasze kroki ku schodom, jakiś niewielki przedmiot w narożnej gablocie przykuł
moją uwagę. Chyba eksponowano go w najgorszym miejscu w całym muzeum. Ale ja nie pomyliłabym
tegokształtuzniczyminnym-tychzaokrąglonychlinii,rozszerzającegosięjednegokońcaipołyskukości
sło-niowej.TobyłaparatsłuchowyBeethovena.
Oparłamręcenagablocieiprzyglądałamsięprzedmiotowicentymetrpocentymetrze.Leżałtamsobie
zaszybą,wktórejodbijałasięmojatwarz.Obokeks-ponatuumieszczonotabliczkęinformującąopocho-
dzeniu, losach i ciekawych epizodach z historii aparatu. Nie było mi to potrzebne. Pragnęłam jedynie,
wrazOkresEdo-okreswhistoriiJaponiitrwającyodpo-czątkuXVIIdodrugiejpołowyXIXwieku.
139
zpowietrzem,wchłonąćwspomnienieprzeszłości,któreprzedmiotrozsiewałwokółsiebie.
-Cościsięstało,ciociu?-zawołałHirozeschodów.
-Nie,nic.Idźcie,dogonięwas.
HiroiYzeszliposchodach,rozmawiająconaj-nowszychfilmach.
Wytężyłampamięć.Więctaktowyglądało?Takwyglądaładrogadomuzeum,sambudynekisala?
Nie,tegozanicniemogłamsobieprzypomnieć.Dobrzenatomiastpamiętałamchłódszyby,októrąsię
opierałam,kształtaparatuiwyraztwarzychłopca,kiedymówił:„Chciałbymposłuchaćtwojegogłosu".
Bywrócićdorzeczywistości,jeszczerazwłoży-
łam ręce do kieszeni i wymacałam przycisk do papieru i buteleczkę perfum. Z daleka dobiegły mnie
głosyrozmawiającychprzyjaciół.
Jeszczerazzajrzałamdogabloty.Tasamawielkość,kolor,ułożenie,nawettasamapodstawka.Tunic
mnieniezawiodło.Jakbywspomnieniesprzedlatnaglezmaterializowałosięprzedmoimioczami.
Chciałabymwziąćgodoręki-pomyślałam.Spró-
bowałam unieść pokrywę gabloty, zahaczając paznok-ciami o nierówność między górną szybą a
bocznymi ściankami, ale nadaremnie. Usłyszałam tylko cichy zgrzyt dociskanej szkłem metalowej
blokady.
-Ciociu,idziesz?-zawołałHiro.
Niemogłamdłużejtamstać.Yichłopiecnapewnobylijużznudzeni,pozatymbałamsię,żeznów140
zaczniepadaćśniegalboktośzamkniemuzeuminaswśrodku.Jedyne,comogłamjeszczezrobić,to
pogłaskaćprzedmiotprzezszybęnapożegnanie.
Czyponaszymwyjściunicsięniestaniezaparatem?Czynadalbędziespaćwtymzacisznymmiejscu?
-zastanawiałamsięnaschodach,rzucającostatniespojrzeniewkierunkugabloty.
Na pewno trafisz sam do domu? - spytałam Hiro, kiedy szliśmy parkiem. Z drzew, jak białe koty,
spadaływielkieczapyśniegu.
-Trafię-odparłchłopiecbezwahania.
Zapocztąmusiskręcićwlewo,przejśćmiędzydo-memkulturyazakłademfryzjerskimiwtensposób
dotrzedogłównejdrogi.Pójdzienawschód,przej-dzieprzezwiadukt,potem...-Hirowymieniałkolejne
punktyorientacyjnezdużąpewnościąsiebie.
- Na pewno? - zapytałam jeszcze raz. Jakoś nie mogłam uwierzyć, że droga od aparatu słuchowego
BeethovenadodomuHironiejestbardziejskomplikowana.
-Wszystkiedrogisięzesobąłączą-rzeczowopróbowałuspokoićmnieY.
-Notak.Wszystkiedrogisięłączą-powtórzyłam.
AleczyHirotorozumie?-tegojużniepowiedzia-
łamnagłos.Chłopiecposzedłprzodem,myzanim.
Dotykającczasempnidrzew,oddalaliśmysięodmuzeum.TrzymałamYzarękęiopierałamsięnajego
ramieniu.
141
W chwili gdy muzeum powinno już zniknąć z pola naszego widzenia, odwróciłam się i jeszcze raz
spojrzałamwkierunkuzaśnieżonegobudynku.WdłoniczułamciepłopalcówY.
12
Czasamisięzastanawiam,jaknazwaćtonaszewspól-nezajęcie.Alejeszczenieudałomisięznaleźć
odpo-wiedniegosłowa.Niewiemnawet,czysłowo„zaję-
cie" tak do końca tu pasuje. Z kolei słowo „praca" jest zbyt wzniosłe, a „rozrywka" zbyt banalne.
„Zwyczaj",
„służba",„ceremoniał",„zabawa",„towarzystwo",
„pieszczota"-próbowałamjużchybawszystkiego.
Dlategozawszeczułamsięniezręcznie,kiedyrozmawialiśmyotymwedwoje.
-Dzisiajposzłonamlepiejniżzwykle.
-Takmyślisz?Mniesięwydaje,żebyłonormalnie.Przynajmniejzmojejstrony.
Tak musieliśmy kluczyć i omijać to słowo w rozmowie. Lubiłam wtedy zawstydzony wyraz jego
twarzy.
Y pojawiał się zawsze o ósmej wieczorem. Jak zapach jaśminu. Nigdy specjalnie nie sprzątałam
mieszkaniaprzedjegoprzyjściem.Wyjątekstanowiłstółwjadalni.
PrzynimYpisał,więcmusiałamgodobrzeposprzą-
tać,żebybyłgotowynaprzyjęciepalcówstenografa.
143
Najpierw zabierałam wszystkie niepotrzebne rzeczy: okruszki po bagietce, pojemniki na przyprawy,
ogłoszenia o przecenach w supermarketach, kwity z kasy. Potem mokrą ścierką usuwałam ślady po
jedzeniu, a na koniec wcierałam w blat stołu wosk do pielęgnacji drewna i polerowałam. Oparcia
krzeseł
wyznaczałygranicęidealnegoporządku.
Pewnego razu postawiłam na stole kryształowy wazon z żonkilami, ale to był błąd. Wazon i kwiaty
rzucałynastółdługicień,któryprzeszkadzałpalcomYOdtegoczasuniczegojużtamniekładłam.Kiedy
Y
stenografował,nastoleznajdowałysiętylkojegopalce,długopisipapier.
Nadywaniewpokojugościnnymmogłabyćpla-maposoku,wzlewiemogłysiępiętrzyćtalerze,ana
sofieleżećmójszlafrok,zwiniętywkłębek-tominieprzeszkadzało,podwarunkiemżestółwjadalni
byłczysty.Dobrzewypolerowanymebelpołyskiwał
wzimnymświetleksiężyca,jakjakiśfosforyzującyowad,iczekałnaprzyjścieY
Użyłamdziśperfum,któreodciebiedostałam-powiedziałam,stojącjeszczenaprogu.
-Rzeczywiście.
Yprzybliżyłtwarzdomoichuszunajpierwzjednej,potemzdrugiejstrony.
-Ijak?
-Bardzodobrzedociebiepasują.
144
-Byłamniedawnowszpitaluiteżużyłamichprzedwyjściem.
-Noi?
- Zauważyłam, że lekarz przez moment się zawahał. Trzymał mnie za ucho i wsadzał tam metalowy
wziernik,kiedynaglezmieniłsięwyrazjegooczu.Napewnopomyślałozapachu.
Rozmawiającoperfumach,usiedliśmynasofie.Pi-liśmyherbatęzcytryną.Toznaczyjapiłam,boY
tylkostukałłyżeczkąwplasterekcytrynynadnieiwcaleniepił.Zapytałam,czyzrobićcośprostegodo
jedzenia,alepokręciłgłową.Nigdyniejadłprzedpisaniem.
-JaksięmiewaHiro?
HerbataYodnadmiarucytrynystraciłazupełniekolor.
-Pewniejestzajęty.Wszkoletrwawłaśniewysta-wianieocennakoniecroku.
Hironieodezwałsięodczasumoichurodzin.
-Wystawianieocen?Dawnoniesłyszałemtegookreślenia!
- Jak się przebywa z kimś tak młodym jak Hiro, to czasem ogarnia nas tęsknota nawet za takimi
rzeczami.
-Toprawda.
Y odłożył łyżeczkę na spodek, a filiżankę przesunął nieco dalej. Y nie palił papierosów, więc kiedy
jego palce nie miały nic do roboty, po prostu leżały naprzeciw siebie nieruchomo, jak jedwabniki w
kokonie.
145
Zima wciąż trzymała. Mimo że grzejnik ustawiony był na najwyższy poziom, czuło się na plecach
chłód.
Wnocy,jeślidobrzewytężyłamsłuch,słyszałamszmerzamarzaniaróżnychrzeczy.
Aleśniegjużniepadał.Naniebie,jakkryształ-
kilodu,świeciłygwiazdy.Odmoichurodzinniespadłjużanijedenbiałypłatek.Śnieg,którytakdo-
kładniezasypałwtedymiasto,stopniałnastępnegodnia.Mimożeniechodziłometro,autobusyjeździ-
ły,kiedyigdziechciały,awielesamochodówwpadłowpoślizg,powodująckolizje,wszyscybardzo
szybkootymzapomnieliiświattoczyłsięznówustalonymitorami.
Wstałamizabrałamfiliżankipoherbaciedokuchni.Myłamjepowoli,robiącprzytymwięcejpiany,
niżtrzeba,bozamiastnanaczynia,patrzyłamnastół.Mebelwydawałsięczekać.
- Może przyjdziesz tutaj? - zapytałam, siadając na swoim zwykłym miejscu. Y nigdy jeszcze nie
odmówił,alezawszebyłamzdenerwowana,zadająctopytanie.
Mężczyznabrałwtedyswojąteczkęibezsłowasiadałnaprzeciwkomnie.
Nigdywięcejniesłyszałamjużdźwiękuskrzypiecwswoichuszach.Niesłyszałamteżżadnychinnych
nierealnychdźwięków.Możnapowiedzieć,żemojeuszymająsięlepiej.
Aleniestetytonieoznacza,żemogęprzerwaćleczenie.Lekarzciąglewkładadonichnarzędziazróż-
146
nymikońcówkami: a tow kształcie spirali,a to coś wrodzaju wrzeciona, ato drucika wygiętego w
ósem-kę,imrużyoczyzniezadowoleniem.Tensrebrzystydrucikjestoczywiścienarzędziemmedycznym,
alebłyszczytaknieprzyjemnie!Wydajesiębardzoostryibojęsię,żewkłujemisięwucho.Zpowodu
tegosre-brzystegobłyskuchybazawszebędęsiębaćszpitala.
Nie lubię leczenia, ale do tych moich dziwnych dźwięków chyba się przyzwyczaiłam. Dawniej na
samą myśl o omamie wpadałam w przerażenie. Teraz sądzę, że gdyby się pojawił, umiałabym go
wysłuchaćzprzyjemnością.
Wieluludzitegoniezauważa-przepraszam,je-
ślizabrzmiałototak,jakbymsięwywyższała-alezwiązekmiędzypsychikączłowiekaajegouchem
jestzupełnieinnyniż,naprzykład,związekmiędzywątro-bąaścięgnemAchillesa.Tamteniemuszążyć
zesobąwzgodzieijakośsobieporadzą.Auchoipsychikapo-zostająwbardzogłębokimzwiązku,jak
matkazdziec-kiem.Czasamiuchojestjakprzygarniętasierota,trzebadużosercaicierpliwości,żebyje
zrozumieć.
Alewrócęlepiejdotematu.
Urojonydźwięktojednaztakichmożliwości.
Ucho wytwarza go samodzielnie, nie zważając na to, co ja o tym myślę. Od mojej reakcji będzie
zależało,czykontaktmiędzymnąauchemzostanienawiązany.
Czasamiwspominamdźwiękskrzypiec.Mamprzeczucie,żejużniedługousłyszęgoznowu.Niewiem
dlaczego.Tobardzodziwne.
147
Mam tylko jedno wspomnienie, związane ze słu-chaniem gry na skrzypcach. Ale na żywo, nie w
telewizjiczyzpłyty.Mójkolegazklasygrałdlamnienatyminstrumencienadbrzegiemrzeki.Zawszeo
zmierzchu.Tobyłtakinaszsekret.Jagobardzo,bardzokochałam.Toznaczy,takmisięwydaje,bojuż
tegodokładnieniepamiętam.Chociażtobyłodlamnietakieważne.
Kiedysłuchałam,jakgra,jednarzeczniedawałamispokoju.Martwiłamsię,żeboligopodbródek.Ni
gdysamaniedotknęłamskrzypieciniewiedziałamjaktwardejesttomiejsce,któredotykabrody.Myśla-
łam,żejeststrasznietwardeizimnejakmetal.
Chłopiecprostowałplecy,wbijałwzrokwczubkiwłasnychbutów,niezbytwprawnąrękądociskał
strunyigrał,naprawdęgrał.Brodąprzytrzymywał
skrzypcetakmocno,żeniemiałyprawasięprzesunąć.
Irzeczywiście,napodbródkuzrobiłmusięodciskRozległyispuchnięty.Dobrzegopamiętam.Bardzo
byłomiżaltegopodbródka.
Mojeobecneuszyitesprzeddziesięciulatmajązesobąwielewspólnego.Myślę,żeoneżyłyprzez
tenczaswłasnymżyciem,żywiącsięwspomnieniami,którychjasięwyrzekłam.
Nie mam pojęcia, w jaki sposób Y domyślał się, że opowieść dobiega końca, ale zawsze odkładał
długopisdokładniewtedy,gdywypowiedziałamostatniesłowo.
148
Potem,przezjakiśczaswpatrywaliśmysięwciszywwypolerowanyblatstołu.Niebyłotokrępują-
cemilczenie,poprostuodpoczywaliśmy.Niewiem,oczymmyślałwtymczasieY,aleja,jakzwykle,
ojegopalcach,któreprzedchwiląprzemierzałypapier.
Odtwarzałamwmyśliświeżozapamiętaneruchy.
PalceYnigdymnieniezdradziły,nigdyniezawiod-
ły,nigdyniepoczułamukłuciawsercu,kiedynaniepatrzyłam.
-Chybazużyłeśdziświęcejpapieruniżzazwyczaj-zapytałamdelikatnie,podpierającpoliczekdłonią.
-Niesądzę.
Jak zwykle Y pokazał mi zapisane niebieskimi zna-kami kartki. Oglądałam je tak długo, jak tylko
chcia-
łam. Odwracałam na drugą stronę i patrzyłam na nie pod światło, głaskałam, dmuchałam, aż
nacieszyłamsięnimidowoli.Gdzieniegdziewyczuwałamjeszczeciepło,pozostawionetamprzezpalce
Y.
Mężczyznaczekał,jakzawsze,bardzocierpliwie.
Nigdy też nie zadawał pytań dotyczących moich opowieści. Zdawał sobie sprawę, że mówiłam
bardziejdosiebieniżdoniego.Ataknaprawdęmówiłamdojegopalców.
-Mamwielkąprośbę.Niewiem,czysięzgo-dzisz...-zaczęłam,porządkująckartki.-Czymógł-
byśmidaćparęstrontegostenogramu?Niemusibyćdużo.Możebyćnawetjedna.
Nieodpowiedziałodrazu.Najpierwparęrazyrozwiązałizawiązałsznurekłączącyczystekartki,149
potemprzeniósłwzroknalitografięwiszącąnaścianie.Widziałam,żesięwaha,comiodpowiedzieć,
iża-
łowałam,żepowiedziałamcośniestosownego.
- Jedna strona czy sto - to nie ma znaczenia. Oba-wiam się jednak, że to niemożliwe - odparł
zmieszany.-
Niechodzioto,żeniechcę.Dlategoużyłemsłowa
„niemożliwe". Problem leży dużo głębiej i jest deli-katnej natury. Nie umiem ci tego wytłumaczyć.
Naprawdę, wstyd mi, że udzielam takiej pokrętnej odpowiedzi, ale uwierz, że tak będzie lepiej. Pod
wpływem chwilowego nastroju mogłabyś zbyt mocno uchwycić się któregoś z tych fragmentów
wspomnień.
-Fragmentówwspomnień?-powtórzyłambez-wiednie.
-Tak.Każdaztychkartektofragmentjakiegośwspomnienia,fragmenttwojejprzeszłości.Dlategonie
należyichrozdzielać.Jeślisiępogubią,niebędziemożnaichodtworzyć.Rozumiesz?
-Przepraszam.Zapomnijotym,copowiedziałam,jeślimożesz...
-Niemaszzacoprzepraszać.Poprostu...
-Rozumiem.Niemusiszjużtłumaczyć.Chodzioto,żeniepowinnamsiędotegomieszać.Bojeszcze
cośpopsuję.Powinnamtozostawićtwoimpalcom.
Zaufaćim.Toniejestdlamnietrudne.
Nie rozmawialiśmy więcej na ten temat. Rzeczywiście, problem wydawał się głęboki i delikatny.
OddałamstenogramY.Wsadziłgodoteczki.
Potemresztęczystegopapieruzwiązałsznurkiem.
150
Jeszczetrochękartekzostało,aleplikrobiłsięcorazcieńszy.
Musiszjużiść?-spytałamjakcowieczór,kiedyzakła-dałpłaszczwprzedpokoju.-Jużpóźno,ana
zewnątrzjestzimno.
-Nieszkodzi,damradę.
Zawszewychodził,kiedykończyłamoglądaćstenogram.Nigdysięnieociągałiniezastanawiał.
-Mieszkaszpewniedaleko?
-Nie.Niezbytdaleko.
Zapinałguzikipłaszcza.Mógłbymiećtysiąctychguzików-myślałam.Niewiedziałamdokładnie,co
chciałabymrobić,gdybyudałomisięgozatrzymać.
Czyprzyglądałabymsięjegośpiącympalcom?Czyobudziłabymjeranodelikatnymhuśtaniem?Wkaż-
dymraziebardzochciałam,żebytanocbyładlamnieidlajegopalców.
-Pracujeszjutro?
-Tak.Dyskusjapodtytułem„Walcowanienazimno-sytuacjaobecnaikierunkirozwoju"dlapisma,
którezajmujesięstalą.
-Brzmiskomplikowanie.
-Niejesttrudne.
-Czyktośczytaczasopismopoświęconestali?
-Oczywiście.Naświeciejestmnóstwoludzi,dlaktórychstaljestczymśnaprawdęważnym.
-Takjakdlamnieuszy?
-Właśnie.
151
Taknaprawdętochciałampowiedzieć„jakdlamniepalce",alebyłojużzapóźno.Zadużozachodu,
żebytoterazodkręcić.Spuściłamwzrokipodałammułyżkędobutów.Ostatniguzikbyłjużzapięty.
-Dobranoc-powiedział.
-Dobranoc.
Tobyłynaszeostatniesłowategodnia.
13
Zimaciągnęłasiętegorokudłużejniżzwykle.Przesta-
łamszukaćpracy.Postanowiłamżyćjakiśczaszpienię-
dzy,któreprzynosiłHiro,izwłasnychoszczędności.
Chodziłam do szpitala. Piekłam ciasto z brzoskwiniami dla Hiro. Polerowałam stół w jadalni. I
opowiadałamwspomnieniapłynącezgłębimoichuszu,aY
spisywałjenapapierze.Tylkoteczteryrzeczyliczyłysięterazwmoimżyciu.Chciałamimpoświęcić
jaknajwięcejczasu.
Pewnejbezwietrznej,cichejimroźnejnocyprzyśniłymisięuszy.
Chłopiecgrałnaskrzypcach,jakzawsze,nadbrzegiemrzeki.Kiedyskończył,spodbrodywyjąłjakieś
dwa przedmioty i ułożywszy je na swoich dłoniach, pokazał mi je. Uszy leżały spokojnie, jedno obok
drugiego.Skórabyłaświeża,dobrzewymytaizadbana.
Zdawałomisię,żewidzęnawetdrobnepulsująceżyłki.
-Coto?-spytałam.
153
-Twojeuszy.Tulewe,atuprawe.-Chłopiecwskazałjekolejnobrodą.
-Aha...
Końcenarządów,którenormalnieznajdująsięwe-wnątrzgłowy,miałynierównykształt,więctrochę
się martwiłam, czy nie krwawią, ale niepotrzebnie. Jeśli spojrzeć z bliska, kanaliki miały zaokrąglone
końców-ki,tak jakby zrobionoje z plasteliny.Nie było śladów potym, że ktośwyszarpał uszy na siłę.
Uspokoiłamsięidotknęłamgłowypodwłosami.Faktycznie,niemiałamuszu.
-Onenapewnosąmoje?
Przykucnęłam, żeby przyjrzeć się im z bliska. Na dłoniach chłopca wydawały się małe i precyzyjnie
wykonane.
-Towyglądajakmechanizmzegarka,zrobionyzeskórkijakiegośdelikatnegoowocu.
Chłopiec nie odpowiedział. Zamiast tego lekko kichnął. Pod wpływem kichnięcia prawe ucho pod-
skoczyłoizaczepiłosięolewe.
-Dlaczegomaszmojeuszy?
-Równiedobrzemożeszzapytać,dlaczegotosąuszy.
Hm...niechciałodpowiedziećnażadnezmoichpytań.Alejegogłosbyłłagodny,podobnydodźwięku
skrzypiec, więc nie sprawił mi przykrości. Skrzypce i smyczek leżały na swoich miejscach w futerale
obokstópchłopca.Wświetlezachodzącegosłońcastrunyświeciłyjakzłoto.
154
-Wkażdymraziewidzę,żedobrzesięnimizaj-mujesz.Tomnieuspokoiło.Akiedymijeoddasz?
-Niemogęobiecać,alemyślę,żeniedługo.Wkaż-
dymrazietaporajeszczenienadeszła.
-Dotegoczasutybędzieszsięnimiopiekować?
-Tak.Włożęjedoschowkapodbrodą.Tomiejscenajbardziejimodpowiada.
-Tylkoichniezgub.
- Nie ma obawy. Codziennie się nimi zajmuję. Jak je przecieram łzami puchacza, to mają piękny
herbacianypołysk.
-Łzamipuchacza?
- Tak. Próbowałem łez jeża, pancernika i paru innych, ale do twoich uszu najbardziej pasują łzy
puchacza.Łaskoczękącikioczuptakapiórkiemiwtedypojawiająsięłzy.Zlewamjedospecjalnejwazy.
Płynjestjakbalsam,nawilża,aleniemoczy.Szybkoschnieiniejestsłony.Tylkomuszęuważać,żebydo
wazy nie dostał się kurz, kiedy puchacz zaczyna trzepać skrzydłami. Moczę w płynie liście cynerarii i
nimi przecieram twoje uszy. Musi być cyneraria. Liście bu-wardii, petunii czy jaskrów nie są tak
delikatne.Pozatym...
Kiedysięobudziłamnastępnegoranka,powróciłdomniedźwiękskrzypiec.Leżącwciążpodkocem,z
ciekawością dotknęłam uszu. Nie były odświeżone, z pewnością nie miały też „herbacianego blasku",
raczejbyłypogniecioneiodrętwiałe.
155
-Łzypuchacza-powiedziałam,jakbymchciałakontynuowaćrozmowęzesnu,aleniebyłonikogo,kto
bymiodpowiedział.Towarzyszyłymitylkoskrzypce.
Nadalbyłobardzozimno,aleświeciłosłońce.Jegozmarzniętepromienierozświetlałyszybęwoknie.
Do-niczkinabalkoniepokrytebyłyszronem.
Naśniadaniezjadłampłatkikukurydzianeznowootwartejpaczki,sałatkęzogórkówisolonekrakersy
-
wszystko chrupało przy jedzeniu. Dźwięk skrzypiec pochłaniał jednak odgłosy powstające w moich
ustach,więcwydawałomisię,żegryzępowietrze.
-Schowałmojeuszypodbrodąigra.
Musiałam coś powiedzieć na głos, ponieważ poza skrzypcami niczego już nie było słychać. Potem
nasy-pałamsobiekolejnąmiseczkępłatkówischrupałamjegłośno,bezskrępowania.
Po odebraniu swojego wodnistego lekarstwa w klinice F wstąpiłam do restauracji hotelowej.
Zamówiłamwinogrejpfrutoweikanapkę,potemgofraigalaretkę.
Wypiłam trzy herbaty, ale Y nie przychodził. „Przecież się nie umówiliście" - tłumaczyła spokojnie
jednamojapołowa,aledrugiejhumorsięniepoprawiał:
„Wszpitaluteżsięnieumawialiśmy,aprzyszedł".
Kelner z czajniczkiem herbaty w ręce zerkał w moim kierunku. No nie, dłużej już nie mogłam tam
siedzieć.
Zciężkimsercemwstałamodstolika.
Postanowiłamjeszczerazwybraćsiędotamtegomuzeum.Mimomrozuwtakipogodnydzieńaż156
chciało się zaczerpnąć świeżego powietrza. Miałam też nadzieję, że dźwięk skrzypiec w uszach
zaprowadzi mnie do tego miejsca. Przejdę się po parku, bo dziś nie będzie tam śniegu, potem obejrzę
dokładnie halkę carycy, znaczek pocztowy i lalki, a na końcu spędzę mnóstwo czasu przy aparacie
Beethovena.Możedo-stanęjakąśbroszuręzinformacjąozbiorachiwrócędodomu-myślałam.
Niebyłowcaletakłatwo.
Poszłamtąsamądrogą,cowdniuurodzin,inawetzeszłampodziemiędostacjimetra.Metrooczywi-
ściejeździło,naperonie,przykasachiprzybramkachnaperonybyłopełnospieszącychsięludzi.
Na przystanku autobusowym też czekał tłum. Kamienną ławeczkę okupowały licealistki, w skupieniu
przewracającekartyzangielskimisłówkami.
Jedenzadrugimpodjeżdżałjakiśautobus,aleniewiedziałam,jakipowinienmiećnumer.Jedynyznak
szczególny,jakizapamiętałam,toten,żeautobuswy-glądałjakwielkibiałyzwierz.
-Przepraszam,niewiepani,któryautobusjedziekołomuzeum?-spytałamstojącąprzedemnąstarszą
kobietę.Byłamałaitakopatulona,żewyglądałajakkulka.
-Co?Niesłyszę!
Odsunęła nieco szal, który dokładnie osłaniał jej spocone ucho. Zbliżyłam w tym kierunku głowę i
jeszczerazzadałampytanie.
157
-Muzeum?Pani...niesłyszałam,niewidziałam!
Kobietawymówiłasłowo„muzeum"takniepewnie,jakbytobyłanazwajakiejśmałoznanejpotrawyz
kuchni francuskiej. Kilka osób spojrzało na nas z ciekawością, ale zaraz wszyscy odwrócili głowy. W
każ-
dymrazieniktminiczegoniedoradził.Niebyłoinnegowyjścia-wsiadłamdopierwszegoautobusu,
jakinadjechał.Natablicyzkierunkiemjazdyprzeczyta-
łam:„StacjaBadawczaInspektoratuRybołówstwa".
Wnętrzewyglądałozupełnietaksamo.Kolorsiedzeń,kształtwiszącychskórzanychuchwytówirodzaj
przyciskówdokomunikacjizkierowcą-wszystkowydawałomisięznajome.Tylkoatmosferapanująca
wśrodkubyłainna.Słychaćbyłozapowiedzikolejnychprzystankówirozmowy,iśmiechy,azaoknem
zmieniałsiękrajobraz.Byłowszystko,czegobrakowa-
łopoprzednimrazem,tylkodziewczynkiwkrótkimpłaszczykubezrękawów,jejmatkiwkołnierzuz
lisairozmawiającychpalcówniebyło.
Patrzyłamuważnieprzezokno,żebynieprze-gapićtamtegomiejscainacisnąćguziknatychmiast,gdy
zobaczę muzeum. Betonowy budynek z płaskim dachem, betonowy budynek z płaskim dachem -
powtarzałamwmyśli,jakjakieśzaklęcie.Przezcałyczasmiałamwuszachdźwiękskrzypiec.
W pewnym momencie zostałam w autobusie sama, po chwili autobus zatrzymał się przed Stacją
BadawcząInspektoratuRybołówstwa.
-Tojużkoniecjazdy?
158
-Tak.
Kierowcazdjąłbiałebawełnianerękawiczkiischowałjedokieszeninapiersi.
-Niewiepan,czygdzieśtutajjestmuzeum?
-Muzeum?
On też wymówił słowo „muzeum" w specjalny sposób, akcentując każdą głoskę osobno. To zwykłe
muzeum.Nietrzebamówićonimtakpodnioślealbozlękiem-pomyślałam.
-Proszęchwileczkępoczekać.
Kierowcawyjąłspodfotelaatlasdrogowyido-kładnie,niespieszącsię,zbadałnamapienajbliższą
okolicę.
-Niestety.Niemogęznaleźć-wjegogłosiebrzmiałszczerysmutek.
-Naprawdę?-spytałam,miętoszącwpalcachbilet.-Agdzietenautobusterazjedzie?
-Dozajezdni.Zastacjąbadawcząjestzajezdnia.
Kierowcapoprawiłczapkę.Podtrzymującdaszek,nałożyłjągłębiejnagłowę.
-Wyglądanato,żepomyliłapaniautobus.
-Rzeczywiście,natowygląda...-skinęłamgłową.
- Tu rzadko ktokolwiek wysiada. Czasami ucznio-wie z podstawówki przyjeżdżają w ramach lekcji
wiedzyospołeczeństwie,albonaukowcy,którzyspecjali-zująsięwrybołówstwie.
Faktycznie,dookołabyłopustawo.
-Naprawdę,bardzochętniezawiózłbympaniądomuzeum,alemuszęnaczasodstawićautobusdo159
zajezdni.Godzinysprzątaniapojazdówiuzupełnianiapaliwasąustalone.Niemogęsięspóźnić.Potem
za-kładaminnątablicęiautobuszmieniatrasę-jadę„Dopiekarni".
Ciepłytongłosukierowcypodniósłmnietrochęnaduchu.
-Rozumiem.Proszęsięniemartwić.Zaczekamtunanastępnyautobus.
-Wstacjimająciekaweakwaria,możepaniobejrzeć.Sątamróżnekrewetki,planktoniwodorosty.
-Tak?Możetampójdę.Naprawdę,dziękujęzawszystko.
-Niemazaco.Przykromi,żeniemogłempo-móc.
Położył obie dłonie na kierownicy, na pożegnanie schylił głowę. Do pudełka na opłatę za przejazd
wrzu-ciłampomiętybiletnanajkrótszątrasęidołożyłamtrzymonetydlawyrównaniarachunku.
Po wyjściu z autobusu znalazłam się na wzniesieniu, z którego roztaczał się dość dobry widok na
akwaria.Byłytookrągłebasenywkopaneniecowziemię.
Wyglądały jak ogromne krople deszczu na rozległym terenie. Pomiędzy basenami znajdowały się
podestydoobserwacjiryb,jakieśprostepomieszczeniasłuż-
boweimagazyny.Terenstacjiogrodzonybyłniskimpłotem.
Sprawdziłamrozkładjazdy.Następnyautobusmiałamzagodzinęidwadzieściaminut.
160
Przy jednym z bardziej oddalonych basenów zauważyłam młodego mężczyznę w gumiakach, który
nabierałwodędoprobówek,dodawałstrzykawkąjakiśodczynnik,poczymprzelewałwodędoszalek,
którepotemustawiałjednanadrugiej.Nikogowięcejniebyłowidać.
Niczegoteżniebyłosłychać.Panowałatakgłębokacisza,żemożnabysięobejśćbeznarządusłuchu.
Całeszczęście,żewciążtowarzyszyłmidźwiękskrzypiec.
Dziękiniemuwiedziałam,żemamjeszczeuszy.Gdziesiępodziałtengwar,którywypełniałautobus?
Jeszczerazrozejrzałamsiępookolicy.Niczegojednak,próczskromnychbudynków,basenówimłodego
człowiekawgumiakach,tamniebyło.
Pochwili,jakzgłębioceanu,zciszyzaczęływy-pływaćjakieścichedźwięki.Atoszumwody,ato
szmerpompyelektrycznejiodczasudoczasupluskryby,którawyskoczyłaponadpowierzchnięwody.
Odgłosypotrącałyleciutkostrunyskrzypiec.
-Icoteraz?-zapytałamnagłos.
Młody człowiek nic sobie nie robił z mojego pytania, którego oczywiście nie słyszał, ba, pewnie
nawetmnieniewidział.Wpatrywałsięwprobówkę,uniósł-
szy ją w kierunku słońca. Upstrzony cyferkami rozkład jazdy autobusów wyglądał jak jakiś
awangardowy obraz. Godzina dwadzieścia minut - nie umiałam sobie tego wyobrazić. Z jednej strony,
wydawałomisię,żetokrótko,zdrugiej,żetocaławieczność.Westchnęłamioparłamsięramieniemo
tablicęzrozkłademjazdy.
161
Gdytaugięłasięniebezpiecznie,czymprędzejodsko-czyłam.
Żeby poprawić sobie nastrój, wyjęłam z torebki perfumy od Y i zwilżyłam nimi miejsca za uszami.
Jednaknamroziezapachulotniłsięniemalnatychmiast.
Dłużej już nie wytrzymałam. Pobiegłam do budki telefonicznej, która znajdowała się przy bramie do
stacjibadawczej,iwykręciłamnumerStowarzyszeniaStenografów.
-Przyjedźpomnieszybko,proszę!
Telefonchybadawnoniebyłużywany,botarczabrudziłapalcerdzą,asłuchawkazdawałasięszorstka
odkurzu.Nadodatekpodczasrozmowywtelefonieniemiłosiernietrzeszczało.
-Cosięstało?-GłosYdotarłdomniepochwili,jakbymusiałsięnajpierwprzebićprzezburzępias-
kową.
- Nic się nie stało. Po prostu wsiadłam do autobusu. Na tym przystanku, co w moje urodziny. Pa-
miętasz?Graliśmytamwsłowa,zanimprzyjechał
autobus. Chciałam odwiedzić jeszcze raz muzeum. Nie miałam jakiegoś specjalnego celu, po prostu
chciałamsięgdzieśwybraćipierwsze,coprzyszłomidogłowy,tomuzeum.Pytałamnaprzystanku,jak
tam dojechać, ale wszyscy patrzyli na mnie w taki sposób, jakbym podczas meczu rugby poprosiła o
MdłościSartre'a.
No więc wsiadłam do autobusu jadącego do Stacji Badawczej Inspektoratu Rybołówstwa. I to
wszystko.
Mówiłamnajgłośniej,jakpotrafiłam.
162
-Igdzieterazjesteś?
- No właśnie przy tej stacji. Tu są jakieś okrągłe stawy i słychać szum wody. Nic poza tym. Jestem
samanaprzystanku,kierowcaodjechałdopiekarni.Tylkojakiśczłowiekmieszawodęwprobówkach.
Proszęcię,przyjedź.
Yodczekał,ażucichniekolejnyzrywburzypias-kowej,ipowiedział:„Zgoda,nieruszajsięstamtąd".
Po dwudziestu pięciu minutach przyjechał taksówką. Podniósł rękę i uśmiechnął się. Długą i zawiłą
drogęprzebyłam,żebyzobaczyćtenuśmiech-pomyś-
lałam.
-Dziękuję-mójgłosochrypłtrochęoddługiegoczekania.
Zamiastodpowiedzieć,Yobjąłmnieramieniem.
-Bardzosięzdenerwowałam.Nigdytuwcześniejniebyłam.Chciałampojechaćdomuzeum,aprzez
przypadektrafiłamtutajidługoniemiałamczymwrócić.Każdybysięwystraszył,prawda?
Skinąłgłową.
-StacjaBadawczaInspektoratuRybołówstwa-tosięzniczymniekojarzy.Niemampojęcia,anido
czegosłuży,anijakfunkcjonuje.Tywiesz?Naprzykładkoś-
ciół,wiadomo,kojarzysięzkrzyżem,supermarket-
z kasami. A Stacja Badawcza Inspektoratu Rybołówstwa? Czułam się bardzo zagubiona, jakbym
wysiadławgęstejmgle.Rozumiesz?-tłumaczyłamsiędalej,przytulonadojegopiersi.
Wysłuchałmnieuważnie,poczympowiedział:163
-Aletujestbardzoładnie!
Postanowiliśmyprzejśćsiętrochępotereniestacji.
Pomiędzy akwariami był trawnik. Mimo zimowej pory widać było, że jest zadbany i regularnie
strzyżony.Pomiękkiejdarnichodziłosiębardzowygodnie.Słońceświeciłoprostonanasiodbijałosię
od wody w base-nach. Nigdzie, ani na trawniku, ani na powierzchni wody nie zauważyłam żadnych
śmiecianizwiędłychliści.
Czasami siadaliśmy na krawędzi któregoś basenu i zaglądaliśmy do środka. W każdym oczku woda
mia-
łainnykolor.Odmlecznejbielidogłębokiejzieleni.
WodróżnieniuodAkwariumMiejskiego,nigdzieniebyłotabliczekzwyjaśnieniami,niewiedzieliśmy
więc do końca, co znajdowało się w danym basenie. Widzieliśmy jednak ławice drobnych jak zapałki
rybek, opancerzone raki, które dreptały po dnie, i huśtające się w wodzie wodorosty. Tym, co łączyło
wszystkiebaseny,byłwspólnyzapach.Pachniałytakjakbrzegrzekipodeszczu.
Młody naukowiec w gumiakach miał chyba przerwę w pracy, bo nie zwróciwszy na nas uwagi, po-
wkładał probówki, szalki i strzykawki do drewnianego pudła bez przykrywki i zniknął w którymś z
pomieszczeń.WreszciezostaliśmyzYsami.Zawszewtakiejsytuacjidookołarobiłosięcicho.Takbyło
wPokojuJaśminowymiwrestauracji.Takbyłoiteraz.
-Jakielubiszryby?
-Dojedzeniaczydooglądania?
164
-Dooglądania.
-Chybatakieniebardzokolorowe.
-Toznaczynietropikalne?
-Tak,wolęrybygłębinowe.Takie,któreżyjązdalaodprądówmorskich,bliskodna,gdziemogąsię
zakopać w piasku. Mają dziwne, jakby napom-powane kształty, przez co wyglądają jak lampiony z
papieru.Nadnoniedocieraświatło,więcoczymająwzaniku:małeiniepozornejakłuska.Jeśliktośna
siłęwyciągnietakąrybęnapowierzchnię,zpowodugwałtownegoskokuciśnieniajejciałorozerwiesię
nastrzępy.
-Sąbardzodelikatne.
Rozmawiającwtensposób,chodziliśmypomię-
dzybasenami.Staraliśmysięnierobićhałasu,żebyniewystraszyćryb.Wokółnas,jakmuzykawtle,
mono-tonnieszumiaławodaibulgotałopowietrze,którymzapomocąpompdotlenianowodę.
Na zewnętrznych ścianach pomieszczeń służbowych wisiały rozmaite przedmioty: siatki do łapania
ryb, drążki zakończone hakami, maski i fajki do nur-kowania, termometry, słomkowe kapelusze i tak
dalej.Alekażdepomieszczenieotaczałacisza.Trudnosiębyłodomyślić,czywśrodkunikogoniema,
czyteżeksperyment,którytamterazprzeprowadzają,jesttajemnicąidlategowszyscymówiąszeptem,a
może po prostu Stacja Badawcza Inspektoratu Rybołówstwa zawsze taka jest. Okna zasłonięte były
grubymikota-ramiwkolorzemusztardy.
165
Kiedy obeszliśmy już wszystkie oczka, usiedliśmy na rurze doprowadzającej wodę do zbiorników.
Rurabiegławzdłużpłotunaodpowiedniejdosiedzeniawysokościibyładośćszeroka.
Poobejrzeniuwszystkichbasenówzdawałomisię,żeczujęruchwodywrurze.Wogólemiałamwra-
żenie,żewodaotaczamniezewszystkichstron.
-Wiesz?Dziśznówsłyszędźwiękskrzypiec.
-Wszystkowporządku?
-Oczywiście.Nauczyłamsię,jakpostępowaćzuszami.
-Todobrze.
-Najważniejsze,żebyjeszanować.
-Aha.
-Jaksięnasiłęcośimperswaduje,tochcąsięrozerwaćnastrzępy.
-Jakterybygłębinowe?
-Właśnie.
W tym momencie usłyszeliśmy plusk ryby w jednym z dalej położonych zbiorników. Jednocześnie
wykrzyknęliśmy„o!",takjakbyśmyzobaczylispadającągwiazdę,apalecYwskazałmiejsce,gdzienad
wodąukazałsięnachwilęsrebrzystykształt.
14
Pewnegorankaobudziłamsięzróżnymidolegliwoś-
ciami.Bolałymnieoczy,ztyłu,odstronyczaszki,byłomiduszno,żołądekściskałsiękonwulsyjnie,a
dokoń-
czyn krew docierała bardzo wolno. No i uszy! Jakby ktoś nalał do nich smoły. Oczywiście o
skrzypcachmogłamtylkopomarzyć.
Spróbowałampodnieśćsięzłóżka,alemojecia-
ło w ogóle mnie nie słuchało. Opadłam z powrotem na poduszkę i zamknęłam oczy. Muszę się
uspokoić-
pomyślałam.Podmoimipowiekamitańczyłyżółte,świecącepunkciki.
Czycośtakiegoprzydarzyłomisięjużwcześniej?
Pewnegorazudostałamwysokiejgorączki,potymjaknadepnęłamnakolecróżyiranazaczęłaropieć.
Bardzo źle się czułam, kiedy zjadłam za dużo orzeszków bukowych i kiedy zemdlałam z powodu bólu
wyrostkarobaczkowego.Alewkażdymztychprzypadkówtobyłojakośinaczej.Wiem!Wtedymojezłe
samopoczucienieobejmowałouszu.Awięctoznowuichspraw-ka...
167
Rzeczywiście,poprzedniejnocywypiłamdużotegowstrętnego,przezroczystegopłynu.Prawieniczego
niejadłamwciągudnia,więczapomniałamolekarstwie.Przypomniałamsobieonimwnocyiwypiłam
trzyporcjenapustyżołądek.Zabolałmnieodrazu,aleprzypisałamtogorzkiemusmakowileku.
Najlepiejbyłobytenpłynzwymiotować-pomy-
ślałam.Aleniemiałamnatosiły.Pozatym,skoroczu-
łamsiętakniedobrze,toznaczy,żelekarstwodostałosięjużdokrwiikrążyłopoorganizmie.Jednym
słowem,byłojużzapóźno.
Ponieważnicniemogłamzrobić,leżałamtylkoowiniętakocem.
NaszczęściepopołudniuodwiedziłmnieHiro.Najpierwbardzosięwystraszył,żejestemtakasłaba.
Pozatymbyłamwcienkiejnocnejkoszuli,więcniewiedział,gdziemapodziaćoczy.Wkrótcejednak
doszedłdosiebieizacząłmipomagać.
Najpierwpodgrzałmleko,dodałłyżkęmioduikazałmiwypić.Jegoruchyniebyłyzbytzręczne,kiedy
włączał gaz, odkręcał słoik i mieszał w kubku mleko z miodem. Ale to działało na mnie uspokajająco.
Poprosiłam, żeby kupił lód, środek przeciwbólowy i jakiś napój energetyzujący. Wrócił również z
dwomaowocamiawokadoipowiedział,żeprzedewszystkimmuszęcośzjeść.
-Jakpoczujeszgłód,weźdoustjedenplasterek.
168
Obrał awokado ze skórki i pokroił na cienkie plasterki. Myślałam, że się przy tym skaleczy. Potem
zawinąłowocewfolięischowałdolodówki.
Otworzyłoknoiprzewietrzyłpokój.Podlałkwiat-ki,zpojemnikanachlebwyjąłmlecznebułeczkii
prze-
łożyłjedozamrażalnika,potemsprzątnąłłazienkę.
Patrzyłamnaniegozłóżka.Wkońcuusiadłprzymnieipogłaskałmojąrękę.
-Ciociu,niewolnocipićtrzechporcjilekarstwanaraz,rozumiesz?
Głaskałmniedelikatnie,jakcoś,cołatwomoż-
napotłuc.Jegorękaczasamizahaczałaomojewłosyiwtedyjakiśkosmykłaskotałmniewpoliczek.
-Rozumiem.
Najpierw poczułam ciepło w opuszkach palców, potem zaczęło rozlewać się po całym moim ciele.
Ramiona, które - jak mi się zdawało - dryfowały po Morzu Arktycznym, wreszcie wróciły na swoje
miejsce.
-Chcesz,żebymjeszczecośzrobił?
-Nie.Jużitakbardzomipomogłeś.
-Wtakimrazieposiedzęjeszczechwilęiciępo-głaszczę.Terazdrugaręka.
-Dziękuję.
-Niemazaco.
DłońHiromiaławsobiedziecięcąmiękkość.Jejdotykprzynosiłulgęmoimzmęczonymramionom.
Środek przeciwbólowy chyba już zaczął działać, bo głowa mnie tak nie bolała, ale wypite w nocy
lekarstwowciążkrążyłoisiałozniszczeniewcałymciele.
169
Jedynieręka,którągłaskałHiro,zdawałasięwracaćdonormy.
Zachodzącesłońcewypełniłopokój.Nachwilęzapadłamwsen.
-MożepowinienemsprowadzićY?-obudziłomniepytanieHiro.Chłopiecraczejzastanawiałsięna
głos,niżpytał.-Cociociazrobi,jeśliwnocypoczujesięgorzej?
Niewiedziałam,czymamodpowiedzieć,więcmilczałam.
-Napewnobędzielepiej,jeśliprzyjdzie.
Hiro,nieczekającnamojąodpowiedź,zadzwoniłdoStowarzyszeniaStenografówipoprosiłY,żeby
przyszedłdomnie.
-Tojajużpójdę-powiedziałdomnie,odkładającsłuchawkę.
- Może zostaniesz jeszcze chwilę? Do czasu kiedy przyjdzie Y? W zamrażalniku jest sorbet, a na
górnejpół-
cewkuchnikrucheciasteczka.Zjedzprzedwyjściem.
Hiropokręciłgłową,zakładającchlebaknaramię.
-Niemartwsię.Yzarazprzyjdzie.
-Musiszjużiść?
-Przyjdęniedługo.
-Dziękujęzapomoc.
-Niemazaco.
IHirowyszedł.
Znówzapadłamwdrzemkę.Zdawałomisię,żespa-
łamdośćdługo.Rzeczywiście,kiedyotworzyłamoczy,170
był już wieczór, w pokoju paliły się lampy. Przy poduszce siedział Y. W tym samym miejscu, gdzie
przed-temHiro.
-Jaksięczujesz?
Senjeszczeprzezchwilęnieopuszczałmojegocia-
ła.Niemogłamodrazuwydobyćgłosu.ZobaczyłampłaszcziszalikYnawieszakuprzyścianie.
-Napijeszsięczegoś?
Chciałampokręcićgłowąwgeścieodmowy,alenawettakniewielkiruchbyłdlamniezbyttrudny.
-Podgrzejęcizupę.Przepraszam,żezpuszki,ale...
Zteczkinadokumentywyjąłpuszkęistanął
w kuchni. Podobnej etykiety na zupie nigdy nie widziałam. Żywe kolory - srebrny, pomarańczowy i
niebieski-bardziejpasowałybydosłodyczy.
Całeszczęście,żezłóżkawidziałampalceYManewrowałyotwieraczemdokonserw,umyłygarnek,
przygotowały talerz. Nawet czerwona plamka na nadgarstku, która to wychylała, to chowała się pod
rękawem,byławidocznaztegomiejsca.
Zupamiałazłocistykoloribyłałatwadoprzełknię-
cia.Jedynewarzywo,którewniejpływało,todrobnoposiekanapietruszka.Prawdopodobniezrobiona
byłanawywarzezkościalbozryby,alenieumiałamrozpoznaćtegosmaku.Niebyłaniedobra.Dziwiło
mnie tylko, że nigdy wcześniej takiej nie jadłam. A może to z powodu choroby zaszwankował również
mójzmysł
smaku.
171
-Chybaczujęsiętrochęlepiej-powiedziałam,oddającpustytalerz.
-Todobrze-uśmiechnąłsięipołożyłdłońnamoimpoliczku.-Alemaszjeszczegorączkę.
-Jużnietakąwysokąjakrano.
-Cojeszczemogędlaciebiezrobić?
-Jużnic.Hirowszystkozrobił.
Przez jakiś czas milczeliśmy, słuchając nawzajem swoich oddechów. Moje uszy sprawiały wrażenie
za-klejonych,toteżniesłyszałamżadnychinnychdźwię-
ków.MogłamsięskupićnaY.Czasamiwycierałmojątwarzzpotualboodgarniałmiwłosyzczoła.
Jegopalcecałyczasbyłybliskomnie.
-Chciałabympopatrzeć,jakstenografujesz-powiedziałamcichopodłuższejchwili.
-Dziślepiejnie.
-Dlaczego?
-Powinnaśspać.
-Spać?Wtakiejchwili?Gdytwojepalcesąwpobliżu...?
Jeszczeprzezmomentsięwahał,alewyjąłzteczkiwszystko,copotrzebne.Położyłpapiernakolanach
ispojrzałnamnietymłagodnymwzrokiem,mówiącym:„Jestemgotowy,możeszzaczynać,kiedytylko
zechcesz".
Czasamiwspominamtomuzeum.Swojądrogą,gdzieonosiępodziało?
Ciekawe,jakbrzmiałybyskrzypcewmojejgłowie,172
gdybyposłuchaćtejmuzykiprzezaparatsłuchowyBeethovena.Napewnopięknie.Jakdźwiękstarych
wspomnień.Alejajużniesłyszętychróżnychrzeczyidomuzeumnieudałomisiętrafić.Czujęsiętak,
jakbywjakimśzakamarkumojejpamięcizrobiłasiędziuraiwspomnieniawysypywałysięzniejniepo-
strzeżenie.Tomnietrochęmartwi.
Ale naprawdę cieszę się z tej naszej randki w stacji badawczej. Bardzo mi się tam podobało.
Wybrałabymsięjeszczeraz.Tylkopodwarunkiemżetrafiętambezproblemów.
Pierwszyrazbyłamwtymmuzeumdawnotemu.
Tak, miałam wtedy trzynaście lat. Z początku nie wiedziałam, dlaczego moje wspomnienia dotyczą
ciągle tego jednego okresu w moim życiu. Dzięki tobie zrozumiałam, że powinnam być bardziej
wyrozumiała dla swoich uszu. Twoje palce i te niebieskie powygina-ne znaki sprawiają, że mam dla
siebiedużociepła.
Myślę,żemojeuszypotrzebujączegoś,coniemakolców.Potrzebująwspomnień,któreczaswypieścił
ipozbawiłcierni.Takich,któremnienigdyniezraniły.
Któreniepozostawiłyposobiebliznanibólu.Musia-
łamswojeuszybardzoźletraktowaćionesamepostanowiłyosiebiezadbać.
Tamten brzeg rzeki, wraz z unoszącą się nad nim muzyką, to był prawdziwy raj. Ogród spokoju, bez
zgiełku,krzywdy,wątpliwościizmęczenia.Słychaćtambyłotylkoskrzypceiczasemwiatrwwysokiej
trawie.
173
Wspomnienia z tego czasu są idealnie odosobnio-ne. Z niczym się nie wiążą, z żadnymi
wcześniejszymianipóźniejszymisprawami.Dlategonicimnigdynieubędzie.Niczegoteżniedasiędo
nich dodać. Są jak szczątki młodej sarny, która zamarzła w lodowcu. Nie widać już krwi ani mięsa,
zostałynatomiastgiętkiekoś-
ciimłodekopyta,stercząceuszyinakrapianefuterko.
Tylkoładnerzeczy.Itakjużzostanie.
W gruncie rzeczy, w większym lub mniejszym stopniu pamięć zawsze tak działa. Tylko, być może,
ludzieniebiorąsobiewspomnieńtakbardzodoserca.
Jakjatychtwoichniebieskichliter...
Czykiedyśtenczas,któryztobąspędzam,będzietakimzamkniętymwspomnieniem?
Westchnęłamgłęboko.Byłomitakciężko,żeniemog-
łam już dłużej mówić. Y wsadził długopis pod pachę i mówiąc, że nie wolno mi się nadwyrężać,
położył
dłońnamojejpiersi.Przyspieszonetętnomojegociałaprzenikałodorozgrzanychpalcówmężczyzny.
Czekaliśmynamoment,kiedysięuspokoiizrównazpulso-waniemkrwiwjegodłoni.
PalceYwyglądałyinaczejniżnastolewjadalni.
Mężczyznapisał,położywszypapiernakolanach,toteżdłonieniemiałypewnegooparcia,jaknastole.
Wisiaływpowietrzu,budzącmojewspółczucie,alenietraciłyswoistejrównowagi.Mówiłambardzo
cicho,więcYmusiałsiępochylać,żebymnieusłyszeć.
Naszetwarzebyłydośćbliskosiebie,amimotopalce174
poruszałysiępowłasnej,wyznaczonejpapieremprze-strzeni.
Nawetkiedyskończyłpisać,odtwarzałamwmyślizapamiętaneruchy.
PochwiliodpoczynkuYrozwiązałbardzojużzużytyimiejscamiprzetartykonopnysznurek.
Pod wpływem gorączki umiałam wyczytać z niebieskich liter więcej niż zazwyczaj. Zobaczyłam, jak
twarda była podłoga w muzeum, odnalazłam rodzaje traw nad brzegiem rzeki i układ sierści na ciele
młodejsarny.Ciemnanociniebieskieliterypasowałydosiebie,podkreślającnawzajemswojepiękno.
-Maszjużmałopapieru-powiedziałam,obej-rzawszydokładniestenogramiwestchnąwszydwarazy.
-Kiedypierwszyrazużyłeśgodlamnie,plikmiałgrubośćsłownikaangielsko-japońskiego.
-Wtedyteżleżałaśwłóżku.
-Tak.Wszpitalu.Wtedybałamsięwłasnychuszu.
Wydajemisię,żetobyłodawnotemu.
-Toniebyłodawno.Napoczątkutejzimy.
-Aletwojegopapieruubyło.
Wyciągnęłamrękęwkierunkujegokolanisprawdziłampalcami,ilekartekmujeszczezostało.Było
ichjużnaprawdęniewiele.
-Czywszystkiestenogramy,któredlamniezrobi-
łeś,śpiąspokojniewosobnejszufladzie?
-Tak.Mająbardzodobrewarunkidospania.Szuflada„Dźwiękiwuszach"jestuprzywilejowana.Nie
przeszkadzaimkurz,światłoanidrgania.Zachowana175
jest kolejność - to bardzo ważne, żeby ich nie pomie-szać. Kartki nie są pomięte i żadna nie jest
wsadzonadogórynogami.Możeszsięniemartwić.
Ytłumaczyłmitodokładnie,żebymnieuspokoić.
-Nodobrze,rozumiem.Acozrobisz,kiedyskoń-
czysiętenpapier?Weźmiesznastępny?
PotympytaniuYzacisnąłmocnoustaispojrzał
przezoknobalkonu.Wschodziłwąziutkiksiężyc.
-Nowegopapieruniemożnanigdziedostać.
Zdawałosię,żemówidociemnościzaoknem.
Dlaczego? - zastanawiałam się, słuchając, jak jego głos rozpuszcza się w ciemności. Każde słowo
było zrozumiałe i wypowiedziane łagodnym tonem, a jednocześnie dźwięki zgrzytały między sobą,
pozostawiającokrutnypogłos.
-Tylkotylepapieruprzygotowałemdlawspomnieńtwoichuszu.NiemożnajużgododaćaniodjąćI
niematakiejpotrzeby.
-Dlaczego?
-Tylewłaśniepotrzebujątwojeuszy.Niemożemywtoingerować.
Zgrzyty pomiędzy słowami nasilały się. Jesz cze chwila, a znów usłyszę te piekielne dźwięki. Nie
dźwiękskrzypiec,leczto,cosłyszałamnapoczątkuchoroby-pomyślałamipotrząsnęłamgłową.
-Wkażdymraziedziśpowinnaśjużspać.
Poprawiłmójkoc.
-Kiedysięmagorączkę,nienależyzadużomyśleć.
176
Skinęłam potulnie głową. Dopiero w tym momencie poczułam, że wypita zupa zaczyna rozgrzewać
mojeciało.
-Mamprośbę-powiedziałam.
-Co?
-Chcęzasnąćztwoimipalcami.
-Proszębardzo-odparłiwyciągnąłdłoń.
Przytuliłampalcedopiersiizasnęłam.
15
Ranonapoduszcezauważyłamlist.
Śpiszspokojnie,więcpostanowiłemwrócićdodomu.
Nieźlesięnamęczyłem,żebyoderwaćodciebieswojądłoń.
Oplotłaśjąrękamitak,jakbyśchciałająschowaćwewnątrzsiebie.
Jakwinorośl,któraobrastastaredrzewo.
Takmocnojąprzyciskałaś,żenatwojejpiersizostałczerwonyśladidługonieznikał.
Musiałemszarpnąć,żebyoderwaćpalce.Ażdziwne,żesięnieobudziłaś.
Spałaśbardzospokojnie.
Twojeręcepozostałysplecionewokółpustkipomojejdłoni.
Nadalśniłaś,żejąprzytulasz.
Serceścisnęłomisięnatenwidok.
Chciałemcięobudzićicośpowiedzieć.
Aleniewiedziałemco.
Przyjdęwkrótce.
178
Zostałomijeszczetrochępapieru.
Y
Niecałkiemprzytomna,przeczytałamlisttrzyrazy.
Potemwyobraziłamsobie,jakobejmujępustemiejscepodłoniY.Wreszcieprzetarłamoczy.
Papier,naktórymlistzostałnapisany,niebyłtymgładkimpapieremdostenografowania.Yznalazłgo
chyba w szufladce pod telefonem. Był to najzwyklejszy papier - kartka wyrwana z jakiegoś notesu,
zapełniona miękkim ołówkiem. Wyrazy, zapisane niestenograficz-nym pismem i posiadające wyraźne
znaczenie, choć zostawiła je ręka Y, drażniły moje oczy. Raziły mnie tak, jakbym patrzyła na śnieg, od
któregoodbijasięblasksłońca.
Poskładałamlistiwsadziłamgopodpoduszkę.
Nieczułamsięażtakźle,jakpoprzedniegodnia,alewciążmiałamgorączkę.Wstałamzłóżka,bonie
mogłam wytrzymać, że pot oblepia całe moje ciało. Sufit chwiał się niebezpiecznie. Moje stopy były
dziwnielekkieiniemogłamzłapaćrównowagi.Mimotonieczułamsiębardzoźle.
Obijającsięnajpierworógłóżka,potemokosznaśmieciiwreszcieoumywalkę,dotarłamjakośdo
łazienki i wzięłam prysznic. Następnie zjadłam awokado, które Hiro obrał dla mnie ze skórki. Było
trochęwyschnięte,aledobrewsmaku,przypominałosłodkiserek.Niestety,udałomisięzjeśćtylkodwa
kawałki.
179
Zaoknemznówbyłpiękny,choćmroźnydzień.
Jużoddawnaniesłyszałamdeszczu.Odtamtejśnież-
nej nawałnicy w dniu moich urodzin codziennie świeciło słońce. Kiedy budziłam się rano, zawsze
widzia-
łamtosamobezchmurneniebo,copoprzedniegodnia.
Zdawałomisię,żetociągletensamdzień,którywraca,żebyznówzaimponowaćmibłękitemnieba.
Przebrałamsięwświeżąpiżamę,umyłamzęby,uczesałamwłosyiwróciłamdołóżka.Potem,myśląc
opalcachY,zasypiałamibudziłamsiękilkarazy.
Hiroprzyszedłposzkole,niosącdwiesiatkipełnezakupów.Każdąrzeczwyjmowałipokazywałmi
pokolei.
Jogurt, sok pomidorowy, jajka, jabłka, śliwki, mrożona pizza, cukierki ziołowe, wilgotne chusteczki,
pomadkadoust,płyndokąpieli,kolorowymagazyn,powieśćdetektywistyczna,łamigłówkapolegająca
nauwolnie-niujednejdrucianejfiguryzłańcuchainnychfigur.
-Tojakaśmagicznatorba!-powiedziałamurado-wana.
- Oczywiście. Co jeszcze pani wyczarować? - odparł Hiro, unosząc siatkę, tak jak magik, gdy
prezentu-jepublicznościswójcylinder.
Najpierw schował rzeczy ze stołu w odpowiednich miejscach, potem obrał dla mnie jabłko. Nie
zapomniał
zamoczyćgowposolonejwodzie,żebynieczerniało.
Kiedyskończył,usiadłkołołóżkaiodrobiłzadaniazfizykiiangielskiego.Przedzmrokiemwróciłdo
domu.
180
Senprzychodziłdomniezniezwykłąłatwością.Wzasadziebalansowałamnapograniczusnuijawy,
jakbym pływała na styku dwóch spokojnych mórz. Woda była ciepła, czysta, nie mąciły jej fale. W
pobliżuuszusłyszałamcichepękaniebanieczekpiany.
Znów,niewiadomokiedy,pojawiłsięY.Wpłynę-
łamgłębiejwmorzesnu,poczymprądzniósłmniewstronęjawyigdyotworzyłamoczy,zauważyłam
Y.
-Oddawnatujesteś?
-Przyszedłemprzedchwilą.
Mężczyznasiedziałdokładniewtymsamymmiejscuiwtejsamejpozie,copoprzedniegodnia.Wyraz
jego twarzy też się nie zmienił. Inny był tylko wzór na swetrze. Spojrzałam szybko na palce. Leżały
spokojnienajegokolanach.
-Ciekawe,czydługospałam.
-Napewnospałaśbardzogłęboko.
-Dlaczegotakmyślisz?
-Nieruszałaśsięiniesłyszałemtwojegooddechu.
-Jużjestnoc?
-Tak,świecągwiazdy.
-Dużo?
-Nie,kilka.
Rozmawialiśmybardzocicho,zbliżywszydosiebietwarze.
Y przygotował mi tę samą, dziwną w smaku zupę, z takiej samej, zbyt kolorowej puszki. Tym razem
jad-
łamuważnie,wąchająciwyczuwającsmakjęzykiem,alenadalniewiedziałam,zczegobyłazrobiona.
181
Wzapachubyłocośowocowego,wymieszanegozmorskąbryząiaromatemsokuzdrzew,natomiast
smakkojarzyłmisięzczystymjedwabiem.Zupasma-kowałamiowielebardziejniżwczorajiszybko
rozgrzałamojeciało,docierającrównieżdouszu.
Tego wieczoru nasza „praca" nie szła dobrze. Brakowało jej rytmu i pozostawiła po sobie gorzki
posmak.PalceY
pisały doskonale, jak zwykle, ale ja mówiłam nieskładnie, a potem nie umiałam niczego odczytać.
Żałowa-
łamtylkopapieru,któregoznówbezlitośnieubyło.
StenogramjednakpowstałiYostrożnieschował
godoteczki.
Pozostało mi już tylko odpłynąć w stronę morza snu. Mężczyzna, nic nie mówiąc, podał mi swoje
palce. Przyjęłam je w milczeniu. Tylko one, tak naprawdę, liczyły się między nami. Wszystko inne -
słowa,poca-
łunki,uśmiechy-niemiałoznaczenia.
Najpierwotoczyłamjegodłońwłasnymirękami.
Bałamsię,żeścisnęjązbytmocno.Starałamsięświadomiewłożyćwtotylesiły,byczućjejdotyki
niepozostawićprzerwymiędzydłoniąYawłasnymidłońmi.
Palcenieporuszałysięzwłasnejwoli.Niczegonieszukały,niczegoniechciałychwycićanipodnieść.
Nawetjeślimiałytakizamiar,tobyłongłębokoukryty.
Niewyczuwałamgo.Czułamtylkopalce.
Dłońwydawałamisięwiększa,gdymiałamjąprzysobie,niżwtedy,gdystenografowała.Wzasadzie
mogłabyprzykryćmojepiersi.Aleniebyłaciężka.
182
Przeciwnie,byłomitaklekko,jakbyktośniósłmniewswoichramionach.
Robiło się coraz później. Niemal słyszałam, jak za-marzają kałuże na placu zabaw pod blokiem.
Modelkawyprowadziłasięwrazzkotkiemjakiśtydzieńtemu.
Dlategożadendźwięknieprzeszkadzałnamtejnocy.
„Ztychpalcówzawszepromieniujetakispokój"-
pomyślałamwgłębisercaprzykrytegodłonią.
Myślącoufnych,niebieskichliterach,zaczęłamba-daćkształtpalców,paznokciikostek,iregularnych
odstępów między nimi. Skóra była chłodna i trochę wilgotna. Od razu poznałam miejsce, w którym
znajdowałosięznamię.Skóramiałatuinną,gęstsząfaktu-ręibyłaodrobinęgrubszaicieplejsza.
Pięćpalcówtobyłojednaktylkopięćpalcówipozbadaniuichodkciukadomałegopalcapozna-
łam ostateczne granice tego doskonałego świata. Nie wiem, jak dużo czasu poświęciłam każdej
cząstce.Tenświatbyłniewielki,ajednocześniegubiłamsięwnimjakwlesie.Najważniejszejednak,że
palceznalazłysiętakbliskomnie.Byłamimzatowdzięczna.
Chciałamokazaćimswojeuczucia,aleniewiedziałamjak.Todlatego,żepalceniczegoodemnienie
chciały.Amożezapomniałamoczymś,czegochciały?-
topytanieniedawałomispokoju.Miałamjakieśpoję-
cieomiłościfizycznej,alenieumiałamjejokazywać,zwłaszczapalcom.
SpojrzałamnaY.Odniegoniczegosięniedowiem-
odrazutozrozumiałam.Mężczyznazdawałsięnie-183
obecny,niczegoniewidziałaninieczuł.Oddałmiswojepalce,asamzamieniłsięwcień.Byłtylko
cieniemswoichpalców.
Zupa rozgrzała najgłębiej położone kanaliki w moich uszach i zapraszała mnie do snu. Przed
zaśnięciem jeszcze raz objęłam palce. Nie mogłam ich przecież zostawić. Postanowiłam jednak nie
martwićsięniepotrzebnieipozwolićpalcomspędzićtenczas,jakchcą.
Dziękitemuodzyskałamspokójizanurzyłamstopywmorzusnu.Potem,trzymającpalcewobjęciach,
da-
łamsięponieśćciepłymfalom.
16
Spałam długo, lecz kiedy się obudziłam, znów obejmowałam pustą przestrzeń. Była ona wąska i
zdawa-
łasięopuszczona,aleponieważsprawiaławrażenieodrębnegobytu,zpewnymtrudemprzypomniałam
sobie,poczympozostała.Prostowałamikurczyłampalce,usiłującprzywołaćzłudzenie,żedotykamdło-
niY.Niepotrafiłamjednaktegozrobić,obejmowałamtylkopustkę.
Spróbowałamprzypomniećsobie,cowydarzyłosiępoprzedniegodnia,iwmojejgłowiezapanował
chaos.Wzięłamparęgłębokichoddechów,przewróci-
łamsięwstronęokna,zajrzałampodpoduszkę.Listuniebyło.Błękitnyprostokątoknaprzeciąłmały
ptak.
-Powinientubyć.Wsadziłamgotutajwczorajrano-powiedziałamdosiebiepółgłosemiwsunęłam
rękęgłębiejpodpoduszkę.
Niczegotamniebyło.Westchnęłamzżalem.Niepamiętałamanijednejlinijki.
NapewnoYzabrałlist,kiedyspałam.Czasamijaksięnapiszelist,toczłowiekowirobisięwstydi
chciałby185
wszystkowymazać.PewnieYsiętakpoczuł-tłumaczyłamsobie.
Miałamjeszczegorączkę,aleczułamgłód.Choćmojapamięćopoprzednimdniubyłazamazana,bez
truduprzypomniałamsobie,żewczorajjadłamtylkoawokado,jabłkoizupę.Otworzyłamlodówkęijad-
łam, jak leci - resztę awokado i jabłek, które puściły już sok, ale nie były jeszcze popsute, jedną
śliwkę,pół
opakowaniajogurtu.Podgrzałamwmikrofalówcetrzyzamrożonekromkichleba.Wszystkoznikałow
moimpustymżołądku.
Jakjużsięnajadłam,zaczęłamsięmartwić.Atodlaczegotaksłabopamiętamwczorajszydzień,ato
kiedywkońcuspadniemigorączka.DokądposzedłY
iczyznówsięspotkamy.Cosięstanie,jakskończymusiępapier,itakdalej.
Z powodu wysokiej temperatury trochę drżały mi nogi, ale postanowiłam zdobyć się na odwagę i
odwiedzićStowarzyszenieStenografów.Gdybymwróciładołóżka,zamartwiałabymsiędalejiwsumiei
takbymnieodpoczęła.Miałamteżprzeczucie,żetakawizytamożemiwielewyjaśnić.Wzięłamzesobą
tylkowizytówkę,którąYdałmiwszpitalu,iwyszłamzdomu.
Z adresu wynikało, że siedziba stowarzyszenia znajduje się niedaleko portu. Była to mała dzielnica,
położonawinnejczęścimiastaniżKlinikaOtolaryngologicznaF,staryhotel,muzeumiStacjaBadawcza
InspektoratuRybołówstwa.
186
Pierwsze, co zrobiłam, kiedy po godzinie jazdy wysiadłam z kolejki, to kupiłam mapę. Nie była
skomplikowana:czterygłówneulice,jedenpasażhandlowy,fabryka,magazyny,port,noimorze.
Numer posesji, który widniał na wizytówce, znajdował się jakieś piętnaście minut drogi od stacji.
Bliskomorza,wsąsiedztwiefabryki.Dośćodludnemiejsce-
pomyślałam,aleposzłamwtamtymkierunku.
Drogaobsadzonabyładrzewami,achodnikszerokiiczysty.Mijałammałerestauracje,pralnie,sklepy
zesprzętemdowędkowania.Ludzie,którychspoty-kałam,szliwolnymkrokiem,wystawiająctwarzedo
łagodnego,zimowegosłońca.Niktniezauważył,żeidęnamiękkichodgorączkinogach,aniżeobudziłam
się, obejmując puste miejsce po palcach, dla których przemierzam teraz nieznaną mi dzielnicę. Miałam
wrażenie,żetylkomnieomijadziśsłońce,żeidęzacie-nionym,podmokłymlasem.
Pochwilipoczułamzapachmorzaizobaczyłammagazyny.Zaichostrymidachamiujrzałamstatekto-
warowy i krążące nad nim mewy. Ciekawe, jak może wyglądać typowa siedziba Stowarzyszenia
Stenografów-zastanawiałamsię.Ależadenkształtnieprzychodziłmidogłowy.
Porównującnumerynawizytówceznumera-minaprzydrożnychsłupachorazzmapą,krążyłamdłuższy
czas między magazynami. Przechowywano w nich najróżniejsze rzeczy: ryby, cement, przyprawy
kuchenne.Wózkiwidłowewwoziłyiwywoziły187
towaryzbudynków,czasamisłyszałamświstparyzestatku.
Ale siedziby Stowarzyszenia Stenografów nie znalazłam. W miejscu, które wskazywał adres, w
dawnymmagazynieznajdowałsięsklepzantykami.Stanęłamprzednim,jeszczezpięćrazysprawdziłam
adresiwzięłambardzogłębokioddech.Aleniezałamałamsięaniniewystraszyłam.Sklepmeblowy,w
porównaniuzPokojemJaśminowym,muzeumczyStacjąBadawcząInspektoratuRybołówstwa,miałjakiś
kon-kretnywymiar.
Ścianyzbudowanebyłyzcegły,awmałychoknachtkwiłymatoweszyby.Nadachukręciłsiężela-zny
kogut,wskazująckierunekwiatru.Pozatymniebyłożadnychozdób.Naklamceciężkichdębowychdrzwi
wejściowychwisiałatabliczkaznapisem„Zamknięte".Dlapewnościnacisnęłamklamkę,alenawetnie
drgnęła.
Niemiałaminnegowyjścia,jaktylkookrążyćbudynekisprawdzić,czynikogoniemawpobliżu.Za
sklepem,wśródstertstarychmeblizauważyłamkrót-koostrzyżonegosiwegostaruszka,którynaprawiał
wypaczonądeskęwszufladziejakiejśszafy.
-Przepraszam,żeprzeszkadzam-zagadnęłamgo,podchodzącodtyłu.
- O co chodzi? - odwrócił się, opuszczając rękę, w której trzymał dłuto. Zmarszczki na jego twarzy
zroszonebyłypotem.
-Panztegosklepu?
188
-Nie.Jestemstolarzem.Przychodzętutylkonaprawiać.
Mężczyzna wstał i wytarł twarz ręcznikiem, który wisiał na jego szyi. Do pasa na biodrach
przymocowa-nymiałdrewnianyimetalowymłotekiobcęgi.
-WłaścicielsklepujestAnglikiem,nazywasięCrauler.Niestetydziśmawolneinikogopozamnątu
niema.
-Rozumiem...
Kopnęłamczubkiembutależącypodnogamiwiór.
-Apaniwjakiejsprawie?Możepowtórzyćcośwłaścicielowi?
-Nie,nietrzebaniczegopowtarzać.Chciałamtylkoocośzapytać.
-Aoco?Możejawiem.Alenajpierwproszętuusiąść.Marniepaniwygląda.Źlesiępaniczuje?
Starzec wyciągnął ze sterty mebli krzesło z miękkim siedziskiem, przetarł je ręcznikiem z kurzu i
postawiłprzedemną.
-Dziękuję.
-Jeszczegonienaprawiłem,więctrochęsięchwie-je,alelepiej,żebypanisiedziała.
Rzeczywiście, krzesło huśtało się trochę na nogach, ale było bardzo wygodne. Mężczyzna zamknął
skrzynięnanarzędziaiusiadłnajejwieku.
-Czytuoddawnajestsklepmeblowy?
-Nie,dopierodwalata.
-Acotubyłowcześniej?
189
-Magazyn.Magazynzkonserwami.
-Zkonserwami?
- Tak. Ja tu niedaleko mam pracownię. Pan Crauler prosi mnie czasem, żeby mu coś naprawić. Na
począt-ku,jakotworzylisklep,totujeszczebyłtenmagazyn.
Na parterze trzymali meble, na pierwszym piętrze puszki z owocami, a na drugim z zupami. Dziwne
po-
łączenie-stuletniemebleikonserwy.Noalewmiaręjakpuszekubywało,tosklepsiępowiększał,aż
wkoń-
cuzająłcałybudynek.
-Aha...
„Puszkizzupą,puszkizzupą"-powtarzałamwduchu,jakzaszyfrowanehasło.
-Apamiętapan,jaktepuszkiwyglądały?
-Co?Nie...Tegotoniepamiętam.
-Aniebyłyprzypadkiemsrebrno-pomarańczowe?Wtakichbardzożywychkolorach,jakopakowania
cukierków?
- A wie pani... Możliwe. Teraz wydaje mi się, że takie właśnie były. Te puszki mają jakieś duże
znaczenie?
-Nie,nieotochodzi-pokręciłambezsilniegło-wą.Niemiałampojęcia,jakieznaczeniemiałypuszki
zzupą.
-Cośmisięwydaje,żetopoważnasprawa.-
Starzecpodparłgłowęrękamiioddołuzajrzałmiwoczy.
-Tonictakiego.Nieumiemtegowytłumaczyć.
-Aha.Notoniepytam.Niczegoniewolnorobićnasiłę.Tonigdyniewychodzinazdrowie.
190
Starzecpołożyłrękęnamoimramieniu.Byłamoc-naitrochępachniaładrewnem.
-Mamjeszczejednopytanie.CzysłyszałpanoStowarzyszeniuStenografów?
-Steno-co?Pierwszesłyszę.Cotojest?
-Tojakktośzapisuje,coktoinnymówi.Specjalnymalfabetem,bardzoszybko.
-Hm...-westchnąłzpodziwem.
- Może widział pan gdzieś taki napis? Na jakimś budynku, tablicy albo czymkolwiek? Naprawdę z
niczymsiępanuniekojarzy?
Zmarszczyłczoło,jakbysięzastanawiał.Alewiedziałam,żeudaje.Nigdyniewidziałaniniesłyszał
nazwyStowarzyszenieStenografów,aleniechciał
mnietakodrazurozczarować.Próbowałzyskaćnaczasie.
-Nonie.Zniczym-odparłwkońculakonicznie.
Za jego plecami rozciągało się wąskie pasmo morza. Wpatrując się w ten przesmyk, zdałam sobie
sprawę,żewcaleniejestemzawiedziona.To,conaprawdędlamnieistniało,topalceY.Reszta-Pokój
Jaśminowy, muzeum, Stacja Badawcza Inspektoratu Rybołówstwa i Stowarzyszenie Stenografów -
zdawa-
łasięrozmazanymwspomnieniem.
-Przykromi.
-Toniepanawina,żenietrafiłamdoStowarzyszeniaStenografów.Toniczyjawina.
Uśmiechnęłamsię.Cowięcej,nawettepalce,oneteżzamierzajązniknąć-powiedziałamdosiebiew
duchu.
191
- Może obejrzy pani sklep? Skoro już tu pani przyszła. Kto wie, może to się do czegoś przyda. Tam
głównie są angielskie meble, ale znajdzie też pani inne drobiazgi. Srebrne sztućce, zegarki, biżuterię -
takierzeczy.Zajakośćręczę.Jeślicośbędzieniewporząd-ku,naprawięnamiejscu.Będziejaknowe.
Możepaniwejśćtymitylnymidrzwiami.Wśrodkujestciemno,proszępatrzećpodnogi.
-Dziękujębardzo.Iprzepraszam,żeprzeszkodzi-
łamwpracy.
-Mniesięnicniestało.Alepani...czycośpanidolega?
-Jestemtrochęchora.Nauszy.Alesiedzącnatymwytwornymkrześle,odrazupoczułamsięlepiej.
-Hm,uszy?Proszęuważać.Mówią,żeuszytonictakiego,alenienależyichlekceważyć.
Powiedziawszyto,starzecwstałzeskrzynkinanarzędziaiotworzyłmidrzwiztyłusklepu.
Pomieszczeniebyłogłębsze,niżmyślałam,ipogrą-
żonewpółmroku.Wypełniałyjeniezliczoneantyki.
Trudnobyłosiępomiędzynimiprzecisnąćiodnosiłosięwrażenie,żemebletenietylesąnasprzedaż,
copoprostuznalazłytutajswojeschronienie.
Szłampowoli.Przykażdymmoimkrokuskrzypia-
ła jakaś deska w podłodze. Zatapiałam się w zapachu starego drewna, lakieru i czasu. Czułam, że
powietrzerobisięcorazgęstsze.Niemiałodokądodpłynąć.Otu-liłomojeramionainogi.
192
Anisufit,aniścianyniebyłypokrytetynkiem.
Zwykłe, surowe deski przypominały o pierwotnym przeznaczeniu budynku. Małe, białe żarówki i
światłowpadająceprzezmatoweszybywoknachztrudemrozpraszałymrok.Wśródmeblinaparterze
przewa-
żały kredensy, ozdobne półki, stoły jadalne i małe stoliki do kawy. Wszystkie stały cicho, jakby
pogrążoneweśnie.
Obejrzałam każdy przedmiot z osobna. Miałam co oglądać. Meble były mocne i bogato zdobione, a
wszel-kie rysy i zadrapania, w ciągu wielu lat pastowane i po-lerowane, dodawały im uroku.
Kredensoweblatyina-rożnikipółekbyłychłodnewdotyku.
Imbardziejzapuszczałamsięwgąszczmebli,tymwęższastawałasięmojaścieżkaizdawałomisię,
żezachwilęsięzgubię.Traciłamorientację,skądprzyszłamiwktórąstronęidę,widzącdookołatylko
nogistołów,przeszklonedrzwiszafekiszuflady.
Wytężyłamsłuch.Zdalekadochodziłmnieodgłosociosywaniadrewnadłutemikrzykmew.Modliłam
się,żebyusłyszećcośbardziejrealnego,alewsklepiepanowałagłuchacisza.Zebrałamsięnaodwagęi
we-szłamjeszczegłębiej.
Pochwilidotarłamdoszerszegomiejscaizauwa-
żyłam kasę. Na ladzie leżały druki rachunków, pojemnik na długopisy, zszywacz. Samą maszynę
przykrytobiałympokrowcem.Zbokukasydostrzegłamschody.
Byływąskie,stromeinadodatekzakurzone.
Mimotoweszłamniminagórę.Pomieszczeniena193
pierwszympiętrzerównieżzastawionebyłomeblami.
Biurka,szafkinaksiążki,szafynaubrania.
Stropbyłniższyniżnaparterze,cosprawiało,żepowietrzezdawałosięjeszczegęstsze.Czasprzeszły
wytrącałsięztegopowietrza,prószyłjakśniegizale-gałpokątach.
Napróbęotworzyłamdrzwijednejzszafnaubrania.Zawiasyzaskrzypiałysmutno.Nadrążkuwisiały
dwa wieszaki ozdobione rzeźbieniem w kształcie gir-landy. W skrzyniach znalazłam kilka książek z
EuropyZachodniej.
Nabiurku,obokpióraisłoiczkanaatrament,stałastarafotografiawramce.Ramkabyłasrebrnaiwy-
glądałanabardzokosztowną.Wzięłamfotografiędoręki.
Przedstawiaładwóchchłopcówwjednakowychswetrach,pewniebraci.Stalioboksiebienaczymś,
coprzypominałodobrzeoświetlonąkamiennąwerandę.
Uśmiechalisię,mrużącoczy.Zanimibyłowielkieoknoikoronkowafirankazfalbanami.Przybliżyłam
zdjęciedotwarzy.„Totenbalkon"-powiedziałamnagłos.
Młodszyzbracibyłtrzynastoletnimchłopcem,którygrałdlamnienaskrzypcach.
Chwyciłamramkęmocniej.Kimjesttendrugichłopiec?Poszukałamwzrokiemżarówkiiwjejświetle
przyjrzałamsiętwarzystarszegobrata.Niestety,zu-pełniejakbypadałnaniąjakiścień,zdjęciezmieniło
wtymmiejscukolor.Alepalcechłopcabyłydobrzewidoczne.TobyłypalceY.
194
Odstawiłam fotografię i starałam się głęboko oddychać. Czułam, jak moje tętno przyspiesza, a serce
łomocze w piersi. Chciałam jeszcze raz, spokojnie i po kolei przemyśleć sprawę chłopca, balkonu,
PokojuJaś-
minowegoipalcówY.Alekiedytylkopróbowałamzebraćmyśli,niemogłamzłapaćoddechuikręciło
misięwgłowie.
W tym momencie uświadomiłam sobie, że czuję zapach zupy. W zasadzie nie tyle sam zapach, ile
wrażeniezapachuwyraźnieobecnewzatęchłympowietrzu.Nocóż,składowanotuzupęprzezwielelat,
możezostałwbudynkujejzapach-pomyślałam.
Wiedzionazmysłempowonienia,weszłamnadrugiepiętro.
Znajdowałsiętamstrychitrzebabyłowejśćpodrabinie.Uważającnaobcasyswoichlekkichbutówi
starającsięnieprzydeptaćspódnicy,weszłamnapoddasze.Dodrabinyktośdoczepiłtabliczkę:„Uwa-
ga.Towarmożesięosunąć".
Strychzajmowałagórakrzeseł.Wszystkiemeble,któretuzgromadzono,służyłydosiedzenia.Byłytu
krzesła do jadalni, fotele i sofy, krzesła z wysokimi opar-ciami i taborety, obszyte materiałem i obite
skórą,okrą-
głe i kwadratowe, wytworne i skromne. Część leżała do góry nogami na innych krzesłach, a reszta
ukośniepię-
trzyłasięnadnimi,odziwo,zachowującrównowagę.
Wyglądało to trochę jak dekoracja do jakiegoś awan-gardowego przedstawienia, a trochę jak
zapuszczonewysypiskośmieci.Bałamsię,żejeśliniechcącydotknę195
jednegozkrzeseł,tocałaresztazawalisięnamnie.
Absolutnieniebyłamwstaniewejśćgłębiej.
Spróbowałamwyobrazićsobieludzi,którzysiedzielikiedyśnatychkrzesłach-kimbyli,corobili,co
czuliijakwyglądali.Alebyłotegowszystkiegozbytdużoiwrezultacienicnieprzyszłomidogłowy.
Jedyne,cozrozumiałam,tożewszystkiewspomnienia,którekiedyśnależałydokrzeseł,sąterazpustymi
sko-rupami,ułożonymijednanadrugiej.
Uważając, żeby nie dotknąć stosu, postanowiłam go okrążyć. Odgłos moich kroków ginął między
krzesłami.Anidłuta,animewteżniebyłojużsłychać.Tylkojawywoływałamdrganiapowietrza.Przez
okno w dachu zobaczyłam mały kwadrat nieba. Poruszony przeze mnie kurz wirował w świetle, które
sączyłosięzokienka.
Naszczycietejgóry,prawiedotykającstropu,le-
żało krzesło windsorskie. Zaczepione było nogami i oparciem o inne krzesła. Chyba najbardziej
niebezpiecznemiejscewcałejtejkonstrukcji-pomyślałam.
Przyglądającsiękrzesłu,zrozumiałam,żejużjewidziałam.
Tak,wsalibalowejstaregohotelu,wtejsali,doktórejprzylegałkiedyśbalkon.Tambyłotakiesamo.
Nie musiałam dotykać, poznałam je po dobrze osa-dzonych nogach, pięknym kształcie ażurowego
oparciaikolorzelakieru.Kiedyprzyjrzałamsięuważniej,zmrokuwyłoniłsiękształtkwiatówjaśminu,
wyrzeź-
bionychdookołasiedziska.
196
Zamknęłamoczy.Gdziejajestem?Bałamsięotymmyśleć.Lepiejotymniemyślećiniełączyćfaktów
-
powtarzałamsobiewduchu.
Nie wiem, jak długo stałam z zamkniętymi oczami. Kiedy je znów otworzyłam, w kącie pod ścianą
zobaczyłamjedenmebel-bujanyfotel.
Był stary. Błyszczał wypolerowaną czernią w miejscach, gdzie ciało człowieka przylega do fotela.
Rzeź-
bienie na oparciu wytarło się przez lata, a metalowa blokada ruchów pokryta była rdzą. Mebel
wyglądał
bardzoelegancko.Leżałonanimcoś,czegonajpierwniezauważyłam.Skrzypce.Zpoczątkumyślałam,
żetofragmentzdobień.Obaprzedmiotyzlałysięwjedenkształt.
Ostrożnie podniosłam instrument. Były lżejsze i bardziej kruche, niż myślałam. Trzymałam je w
ramionach tak, jak kołysze się dziecko, starając się nie wkładać w to zbyt wiele siły. Jedną ręką
wodziłampodelikatnychłukachisprawdzałamnapięciestrun.
Zdawałomisię,żeobejmujęcennewspomnienie,któ-
rezadomowiłosięwmoichuszach.
Jeszcze raz przywołałam w myślach dźwięk skrzypiec. Dookoła było idealnie cicho, więc miałam
wra-
żenie,żemuzykadobywasięzinstrumentuwmoichrękach.Słuchałamzzapartymtchem,kąpałamuszy
w upragnionym dźwięku. Potem odłożyłam skrzypce na miejsce. Fotel zakołysał się lekko. Została już
tylkocisza.
17
Byłamtakzmęczona,żeniepamiętam,wjakisposóbwróciłamdodomu.Padłamnałóżkowubraniu,
ściskając w garści wymiętą wizytówkę z adresem Stowarzyszenia Stenografów. Powietrze wypełnione
wspomnieniami wciąż mnie otulało i na nowo rozpalało gorączkę. Kiedy zamykałam oczy, widziałam
najpierwbiałążarówkę,apotemwjejświetlewyłaniałysięmałeszafki,komody,stolikidokawy.Ana
końcuzawszewidziałamzdjęcie,krzesłowindsorskieiskrzypce.
Tenobrazwciążpojawiałsiępodmoimipowiekami.Zaoknemrobiłosięciemno.
Yprzyszedłstenografowaćporazostatni.Nicniemó-
wił. Uśmiechał się łagodnie, jakby od dawna na mnie patrzył. Kiedy otworzyłam oczy, usiadł koło
łóżka.
Trzymałjużwrękachkilkaostatnichkartekswojegopapieruidługopis.
Zamrugałam,próbującpozbyćsięwidokusklepuzantykami.Niesłyszałam,kiedyYnacisnąłklamkęi
otworzyłdrzwi.Niesłyszałamteżjegooddechu.
198
Dzięki tej doskonałej ciszy mogłam poczuć bębenki w swoich uszach. Powietrze nie niosło ze sobą
żadnychdrgań,toteżzamiastdźwiękówczułamsameuszy.
Milczeliśmyoboje.Słowanieprzychodziłynamdogłowy.Obawiałamsię,żekażdemożezranićmoje
uszy.Spoglądałamjedyniewkierunkujegopalców.
Kciuk i palec wskazujący trzymały sznurek w miejscu, gdzie znajdował się łatwy do rozwiązania
supełek, a reszta palców obejmowała róg kartek. Palce prawej dłoni ściskały długopis. Spod rękawa
swetrawysuwałasięczerwonakropelkaznamienia.
-Możeszzaczynać.
Odezwałsięwkońcupierwszy.Jegogłosnieprzedostałsięjednakprzezmojeuszy.Dotarłodomnie
znaczeniesłów,aległospozostałpozewnętrznejstroniebębenków.
-Musimyzaczynać?-spytałam.
-Niemasensutegoprzedłużać.Tutajwszystkojestjużpowiedziane.
-Tutaj?Toznaczygdzie?
-Tu,gdziejesteśmy-jaity.
-Tu?Tujestmójpokój.Najzwyklejszypokój!
-Nieotym„tutaj"mówię.
Spuściłwzrok.Obróciłdługopiswdłonidwa-trzyrazy,poczymująłgozpowrotemmiędzypalce.
-Jesteśterazwewłasnejpamięci-powiedział,niepodnoszącoczu.
-Pamięci?-powtórzyłamcicho.
199
Znaczenietegosłowaniechciałosięprzedostaćprzezbłonębębenkową.Ugrzęzłowmoimuchu.Spró-
bowałampotrząsnąćgłową,aleciągletambyło.
-Więctołóżko,tawizytówka,stółwjadalni,balkonitwojepalce,towszystkojestwmojejpa-mięci?
-Tak.Zaplątałaśsięwewłasnychwspomnieniach.
Zwyklewspomnieniapowstająpóźniej.Układająsięwarstwamizanami,jakcień.Auciebie,poprzez
twojeuszy,wymknęłysiędoprzodu.Albonaodwrót,totyzostałaśwtyle.Tegodokładnieniewiem,ale
niemusiszsięmartwić.Poprostutyitwojapamięćtrochęsięwymieszały.Tonicwielkiego.
Żebymnieuspokoić,Ypochyliłsiędoprzoduizuśmiechemzajrzałmiwoczy.
-Tocojapowinnamterazzrobić?
-Nic.Tomojepalcepowinnycośrobić.Wystarczy,żebędzieszmówić.Tak,jakdotejpory.
-Ale...jasięboję.
-Czego?
-Bojęsię,żeskończysiępapier.Ibojęsięspytać,cobędzie,jaksięskończy.
-Niemasięczegobać.Poprostuwrócisznaswojemiejsce.
-Swojemiejsce?
-Tak,tamgdziebyłaś,zanimsiętuznalazłaś.
Tam,gdzietyitwojapamięćdziałająwnormalnejkolejności.
-Aty?Cobędzieztobą?
200
-Jazostajętutaj.Odpoczątkutujestem.Niemapotrzeby,żebymgdzieśszedł.
Patrzyłamnajegowargi.Chciałampozbieraćznichjaknajwięcejsłówipoukładaćwsercu.Aleto,
cowemniezostawało,byłotylkosamotnością.
-Jateżchcętuztobązostać.
-Toniemożliwe.
-Dlaczego?
- Już ci mówiłem. Tutaj wszystko jest już powiedziane. Tu istnieje tylko pamięć. Nawet ty sama nie
możeszniczegozmienić.
-Niechcęsięztobą...ztwoimipalcami...rozstawać.
Spróbowałam podnieść się z łóżka. Nie byłam w stanie utrzymać się na nogach. Pod wpływem
powietrzazprzeszłościmojeciałotrawiławysokagorączka.
-Mysięnierozstajemy.Niemożeszrozstaćsięzwłasnymiwspomnieniami.
Położyłpapiernakolanachizakryłlewąrękąmojeucho.Spokójzopuszekjegopalcówprzenikałdo
wy-straszonejmałżowiny.
-Jużsięnieboisz,prawda?
GłosYrezonowałprzezjegopalce.Skinęłamgło-wą,wsłuchującsięwtedrgania.
Kiedy skończył i zapisawszy ostatnią kartkę niebieskimi literami, włożył zatyczkę na długopis, z
wielkimżalemprzyciągnęłamdosiebiejegorękę.Długopiszcichymstukiemupadłnapodłogę.
201
Ogarnęłamniesenność.Zcałejsiłydociskałamjegorękędopiersi,alecorazsłabiejczułamjejdotyk.
Zasnęłamwkońcuzwrażeniem,żeobejmujępustkę.
Następnegorankapalcównigdzieniebyło.
18
Kiedy wyszłam z gabinetu, Hiro siedział na sofie w poczekalni i czytał dodatek o piłce nożnej w
czasopiśmiesportowym.
- Mogę już nie zażywać tego lekarstwa i nie muszę tutaj przychodzić. Tak powiedział lekarz -
wyjawiłamchłopcu,siadającobokniego.
- Naprawdę?! - Zamknąwszy z trzaskiem magazyn, Hiro wykrzyknął to z taką siłą, że jego głos
natychmiastsięgnąłwysokiegosufitu.
-Więcniebędziejużnawrotuchoroby?
-Właśnie.
Przeciągnęłamsięiwzięłamgłębokiwdech.Reliefnasuficieznówprzykułmojąuwagę.Małżowina,
przewódsłuchowy,bębenek,ślimak.Bardzoskompli-kowane,jaktajemnamapa.
-Jakośudałomisięwyjśćztegolabiryntu-powiedziałam,niespuszczającoczuzreliefu.
-Noo-odparłHirogorliwie,jakbysamniemógł
wtouwierzyć.
-Nawetjakbymchciała,niedasiętamwrócić.
203
Starsza pani z bandażem na szyi zasypiała na sofie przed nami. Mały chłopiec oglądał mangę w
wyciszo-nymtelewizorze.Pielęgniarkazniknęławgłębikory-tarza.
-Chodźmystąd.
Hirozałożyłnaramięswójchlebakiwyszliśmyzpogrążonegowciszyszpitala.
KsiążkiorazbezpłatnykatalogWydawnictwaW.A.B.
możnazamówićpodadresem:
02-386Warszawa,ul.Usypiskowa5
orazpodtelefonem0801989870
handlowy@wab.com.pl
www.wab.com.pl
Przekład:AnnaHorikoshi
Redaktorserii:KarolinaIwaszkiewiczRedakcja:BeataFrankowska
Korekta: Małgorzata Kuśnierz, Beata Wójcik Redakcja techniczna: Marta Nowakowska Projekt
graficzny serii: Joanna Szachowska-Tarkowska Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Wolna
FotografiewykorzystanenaIstronieokładki:
©YuryShirokov-Fotolia.com;
Jon Feingersh/Blend Images/Corbis/FotoChannels Fotografia autorki: © Masaaki Toyoura
WydawnictwoW.A.B.
02-386Warszawa,ul.Usypiskowa5
tel./fax(22)6460174,6460175,6460510,6460511
wab@wab.com.pl
www.wab.com.pl
Składiłamanie:Tekst-MałgorzataKrzywickaPiaseczno,Żółkiewskiego7a
Drukioprawa:OpolgrafS.A.,OpoleISBN978-83-7414-836-8
(ur. 1962) — pisarka japońska, autorka przeszło dwudziestu książek. Publikuje od 1988 roku.
Laureatkawielujapońskichnagródliterackich,m.in.nagrody
im. Akutagawy (1990), której teraz jest jurorką, nagrody Yomiuri (2004) i nagrody im. Tanizakiego
(2006).W2005rokunapodstawiejednejzjejpowieścipowstał
francuskifilmUAnnulairewreżyseriiDianeBertrand,zmuzykąBethGibbons.KsiążkiOgawyzostały
przetłumaczonenawielejęzyków,m.in.angielski,francuski,niemieckiiwłoski.NakłademWA.B.ukaże
siętakżepowieśćMuzeumciszy.
SERIAZMIOTŁĄ
MilenaAgus
Bólkamieni
Pókirekinśpi
ChristineAngot
Kazirodztwo
MajgullAxelsson
DomAugusty
Drogadopiekła
Kwietniowaczarownica
Lódiwoda,wodailód
Ta,którąnigdyniebyłam
ClaireCastillon
Insekt
Colette
Klaudynawszkole
MaryseConde
Ja,Tituba,czarownica
zSalem
AminattaForna
Kamienieprzodków
PetraHfilova
CzasCzerwonychGór
GrażynaJagielska
Fastryga
NicolaKeegan
Pływanie
AlonaKimchi
PłaczącaZuzanna
LoriLansens
Opowieśćżony
MelaniaMazzucco
Takukochana
Takipięknydzień
Vita
MarshaMehran
Wodaróżanaichlebnasodzie
Zupazgranatów
MianMian
Cukiereczki
PandaSex
JaclynMoriarty
Mamłóżkozracuchów
Salwaan-Nu'ajmi
Smakmiodu
HelenOyeyemi
MałaIkar
GrażynaPlebanek
DziewczynyzPortofino
Przystupa
Pudełkozeszpilkami
SoniaRadlińska
Białezeszyty
Kartkizbiałegozeszytu
MonikaRakusa
39.9
ŻonaAdama
SaraStridsberg
Fakultetmarzeń
HeloneidaStudart
Osiemzeszytów
MartaSyrwid
Zaplecze
MariolinaVenezia
Jestemtuodwieków
OksanaZabużko
Badaniaterenowe
nadukraińskimseksem
Siostro,siostro