Colette
Klaudynawszkole
Przedmowa
WLatachterminowaniaopowiedziałam,jaktomniejwięcejwdwalataponaszymślubie,awięcokoło
roku1895,panWillyzwróciłsiędomnie:
-Powinnabyśrzucićnapapierswojewspomnieniazeszkoły,możeprzydałybymisięnacoś...Niebój
sięjakichśszczególikówtrochępikantniejszych.
Tendziwnyiniedostateczniejeszczepoznanyczłowiek,którywydał
podswymnazwiskiemniewiem,iletomów,anienapisałznichżadnego,byłstalewpogonizanowymi
talentamidlaswegoprzedsiębiorstwaliterackiego.Nicdziwnegowięc,żeposzukiwaniamiobjąłtakżei
własneogniskodomowe.
Byłamświeżopodługiej,ciężkiejchorobie,odrętwiałajeszczefizycznieiumysłowo.Leczgdywjakiejś
papeteriizobaczyłamikupiłamzeszytypodobnedomoichzeszytówszkolnych-tesameliniowanekartki,
margines odcięty czerwoną kreską, czarny płócienny grzbiet, a na okładce ozdobny napis w owalu:
„Kaligrafia"-poczułam w palcach rodzaj tego samego co niegdyś swędzenia, poddałam się ulegle
koniecznościodrabianiazadańwyznaczonychmizakarę.Widocznynaliniowanychkartkachznakwodny
odmładzał mnie osześć lat. Przy skrawku biurka, tyłem do okna, z jednym ramieniem opuszczonym i
skurczonyminogamipracowałampilnieiobojętnie...
Kiedy skończyłam, oddałam mężowi zapisane gęsto zeszyty z przykładnym marginesem. Przejrzał je i
powiedział:
-Nie,omyliłemsię.Tomisięnanicnieprzyda.
Wyzwolona, wróciłam na kanapę, do kotki, do książek, do milczenia, do życia, z którym starałam się
pogodzić,niewiedzącjeszcze,żejestdlamnietrucizną.
Zeszytyleżałyprzeszłodwalatawjakiejśszufladzie.KtóregośdniaWillypostanowiłzrobićporządekw
biurku. Okropne biurko niby to hebanowe ukazało swe białe szuflady, bluznęło stertami papierzysk, a
spośródnichwyjrzałyoddawnazapomnianezasmarowaneprzezemniezeszyty:Klaudynawszkole.
-Oo-powiedziałpanWilly-ajamyślałem,żejewyrzuciłem.
Otworzyłjeden,przejrzał.
-Hm,niczego...
Wziąłdrugiiniepowiedziałjużnic-potemtrzeci,czwarty...
-Psiakrew-zamruczał-cóżzadureńzemnie...
Zgarnął rozrzucone zeszyty, chwycił swój kapelusz z płaskim rondem i popędził do wydawcy... I tak
zostałampisarką.
Lecztakwłaśniemogłambyłanigdyniąniezostać.Nieczułamwsobiepowołaniaiprawdopodobnienie
napisałabym już ani linijki, gdyby - po sukcesie Klaudyny w szkole - dalsze narzucone mi prace nie
wdrożyłymniepowolidopisania.
Klaudynawszkolewyszław1900r.uPawłaOllendorfapodnazwiskiemWilly'ego.Zanimsięukazała,
musiałamjeszczeprzysiąśćfałdów,by„dodaćniecopieprzyka"memutekstowi.
-Czyniemogłabyśtak-powiedziałdomnieWilly-podgrzaćtroszeczkętego...tychtwoichhistoryjek?
NaprzykładmiędzyKlaudynaaktórąśzjejkoleżanekprzyjaźńniecozbytczuła...Apozatymdialekt,jak
najwięcejdialektu...Iłobuzerskiegowdzięku...Rozumiesz,ocomichodzi?
Młodzieńczejgiętkościdorównujejedyniemłodzieńczybrakskrupu
łów.WjakiejmierzeWillywspółpracowałzemną?Rękopisydająnatopowielekroćstawianepytanie
odpowiedź tylko częściową. Z czterech Klaudyn tylko rękopisy Małżeństwo Klaudyny i Klaudyna
odchodziocalałyzpogromuzarządzonegoprzezWilly'ego;kazałzniszczyćjePawłowiBarlet,zwanemu
Pawłem Heon, swemu sekretarzowi, przyjacielowi, murzynowi, bardzo porządnemu chłopcu, który
wstrzymał
rozpoczętąegzekucjęiprzyniósłmito,copozostałoicozachowałamdotejpory.
Wartorzucićokiemnatezeszyty.Zapisanewcałościmojąręką,zrzadkatylkopojawiasięwnichinne
pismo, bardzo drobne, zmieniając jakieś słowo, dorzucając kalambur lub oschłą reprymendę. W
Małżeństwie Klaudyny i Klaudyna odchodzi znalazły się dwie znaczniejsze wstawki, które usuwam w
obecnymwydaniu.
Klaudyny cieszyły się w swoim czasie wielkim powodzeniem, inspirowały modę, teatr, kosmetyki.
Lojalna, a przede wszystkim obojętna, taiłam prawdę, która wyszła na jaw dopiero znacznie później.
Jednakże dopiero dziś po raz pierwszy Klaudyny ukazują się pod nazwiskiem ich wyłącznej autorki.
Pragnęłabymrównież,byuznaćodtejporyLaRetraitesentimentale-tenładnytytułpodsunąłmiAlfred
Vallette-zaciągdalszyizakończenieKlaudyn.Uczynitozadośćilogice,iwygodzieczytelnika.
Colette
NaimięmiKlaudyna,mieszkamwMontigny;tusięurodziłamw1884
ipewnonietuumrę.MójPodręcznikgeografiiposzczególnychdepartamentówpowiadatak:,,Montigny-
en-Fresnois, 1950 mieszkańców, ładne miasteczko, położone amfiteatralnie nad Tezą; można tam
podziwiaćdobrzezachowanąwieżęsaraceńską..."Codomnie,tonieuznajętakichopisów!Popierwsze
nie ma żadnej Tezy; i owszem, wiem, iż rzekomo przepływa przez łąki za przejazdem kolejowym, ale
przez okrągły rok nawet wróbel nie miałby tam w czym zanurzyć łapek. Montigny położone
„amfiteatralnie"? Nie, wcale nie tak to widzę; po prostu domy zbiegają jedne za drugimi ze szczytu
wzgórza aż po dno doliny tworząc jakby szereg pięter, nad którymi góruje zamek przebudowywany za
LudwikaXVibardziejjużzniszczonyniżwieżasaraceńską,niska,obrośniętabluszczemiwykruszająca
siępowoliodgóry.Toraczejwieśniżmiasteczko:ulice,Bogudzięki,niesąbrukowane;ulewyspływają
ponichpienistymistrugami,apodwóchgodzinachjużjestsucho;tak,towieś,inawetniebardzoładna,
amimotoświatazaniąniewidzę.
Całyurok,całysmaktychmiejsctowzgórzaidoliny,takwąskienieraz,iżtworząwąwozy,tolasy,lasy
głębokie i zachłanne, kędzierzawiące się, aż hen, dokąd tylko wzrok sięga... Tu i ówdzie prześwitują
zielonełąki,malutkiepoletka,aleniewieletego,bowspaniałelasypożerająwszystko.Tepięknestrony
są więc straszliwie biedne - parę rozsianych z rzadka ferm, tyle by czerwienią dachówek podkreślić
aksamitnązielonośćlasów.
Kochane lasy! Schodziłam je wzdłuż i wszerz. Zarośla, gdzie gałęzie niskich drzew czepiają się
złośliwie twarzy, pełne są słońca, poziomek, konwalii, a także i węży. Nieraz wzdrygałam się z
przerażenia,gdytakieokropne,gładkieizimneciałoprześliznęłosiękołomoichstóp;nierazzastygałam
bez tchu dostrzegłszy tuż pod moją ręką, obok „rajskiej róży", leżącą spokojnie żmiję - zwiniętą w
spiralę,zgłowąnawierzchu,spoglądałanamniezłocistymioczkami;niebezpieczeństwoniewielkie,ale
ilestrachu?Aletonic,itakzawszetamwracamsamalubzkoleżankami;raczejsamabotedużepannice,
którezachowująsięjakmalutkiedziewczynki,denerwująmnie-bojąsię,żebysięniepodrapać,bojąsię
leśnych stworzonek, włochatych gąsięnnic i pająków na wrzosowiskach, takich ładnych, okrągłych i
różowychjakperły,krzyczą,odrazusięmęczą-no,trudnoznimiwytrzymać.
Sąteżimojeukochane,wielkielasyszesnato-idwudziestoletnie;sercemisiękrwawi,gdyjewycinają.
Tamjużniemakrzewów,tylkodrzewajakkolumny,wąskieścieżki,gdziewpołudnieciemnojestprawie
jak w nocy i gdzie głos i kroki rozlegają się niepokojąco. O Boże, jak ja kocham te lasy! Jestem tam
zupełnie sama, oczy błądzą w oddali pośród drzew, gdzie jest zielono i tajemniczo, i czuję się
jednocześnierozkoszniespokojnaiodrobinkęstrwożonasamotnościąipółmrokiem...
W tych wielkich lasach nie ma ani małych stworzonek, ani wysokich traw, tylko naga ziemia, bądź
twarda, dźwięczna, bądź też podmokła; śmigają tam króliki o białych tyłeczkach; płochliwe sarny
przemykają tak szybko, iż można się tylko domyślać, że to one; trafiają się ogromne bażanty, ciężkie,
czerwoneizłociste,dziki(nigdyżadnegoniewidzia
łam) i wilki - kiedyś, z początkiem zimy, słyszałam wycie; zbierałam wtedy owoce buku, małe, oleiste
orzeszki,odktórychdrapiewgardleizaczynasiękasłać.Czasemwlesiezaskoczyulewa;skuliwszysię
pod dębem gęściejszym od innych można w tym bezpiecznym schronieniu słuchać, jak deszcz bębni w
górzejakpodachu;gdywynurzyćsiępotemztychgłębin,światłoolśniewa,aświatwydajesiędziwny
zachwyconymoczom.
Alasyświerkowe!Chociażniezbytgłębokieimałotajemnicze,lubięjejednakzaichzapach,zawrzosy
różowe i lila, za szum na wietrze. Idzie się do nich gęstwiną i nagle rozkoszna niespodzianka: jezioro,
jeziorogładkieigłębokie,otoczonezewszystkichstronlasem,odwszystkiegoodległe!Pośrodkujeziora
coś w rodzaju wyspy i tam rosną świerki; trzeba przeprawić się odważnie po pniu drzewa na drugą
stronę.Wlesieświerkowymrozpalasięognisko,nawetlatem,ponieważtojestwzbronione;pieczesię
byleco-jabłko,gruszkę,kartofelukradzionynapolu,kawałekczarnegochleba,gdynicjużinnegoniema;
ipotemzjadasięto,pachnącegorzkimdymemiżywicą,paskudne,wyśmienite!
Spędziłam w tych lasach dziesięć lat na nieposkromionej włóczędze, podbojach i odkryciach; w dniu,
kiedyprzyjdziemijeopuścić,będębardzonieszczęśliwa.
Kiedyprzeddwomamiesiącamiskończyłampiętnaścielatipodłuży-
łam spódnice aż od kostek, zburzono starą szkołę i przyszła nowa nauczycielka. Spódnice podłużyć
musiałam,bomojeodkrytełydkizwracałyuwagęinadawałymiwyglądmałejdziewczynki;staraszkoła
rozsypywała się już; co zaś do nauczycielki, poczciwej pani X..., czterdziestoletniej, brzydkiej,
niedouczonej,łagodnejizawszeprzera
żonej w czasie wizytacji, doktor Dutertre, delegat kantonalny, potrzebował jej miejsca dla swojej
protegowanej.Aunas-czegochceDutertre,tegochceiminister.
Biednastaraszkoła,bliskaruiny,niezdrowa,lecztakmiła!Ach!
pięknebudynki,którepowstają,nieprzesłoniąmiciebie.1
Pokoje nauczycielek na pierwszym piętrze były ponure i niewygodne; na parterze, w dwóch salach
nieprawdopodobniebrzydkichibrudnych,mieściłysiędwieklasy,starszaimłodsza;takichławekjakw
naszej szkole nie widziałam już potem nigdy w życiu - były tak zniszczone, że zmalały o połowę i, na
rozumbiorąc,powinnyśmybyływszystkiepopół
roku zgarbacieć. Po trzech godzinach nauki rano i trzech po południu w klasie można było siekierę
zawiesić! Nigdy nie chodziłam do szkoły z dziewczętami z mojej sfery, gdyż nieliczne rodziny
mieszczańskiewMontignyuważająsobiezaobowiązekposyłaćdziecinapensjędomiastakantonalnego,
takżedomiejscowejszkołychodzątylkocórkisklepikarzy,wieśniaków,żandarmów,aprzedewszystkim
robotników;wszystkieniedomyte.
1 Już od siedmiu czy ośmiu miesięcy w zakupionym specjalnie sąsiednim ogrodzie wyrasta nowy
„zespółszkolny",leczażdotejporytedużebiałesześcianydźwigającesięzwolnakugórzenie
interesują nas wcale: mimo szybkości (nie spotykanej w tej leniwej okolicy), z jaką prowadzona
jest budowa, nowa szkoła nie będzie, wydaje mi się, skończona przed Wystawą. A wówczas z
dyplomem nauczycielskim w ręku opuszczę już szkołę - niestety. (Przyp. aut.) Ja znalazłam się w
tymdziwnymśrodowiskudlatego,żeniechcęopuszczaćMontigny.Gdybymamusiażyła,jestempewna,
żeniezostawiłabymnietutajnawetdwudziestuczterechgodzin,aletatuś,pochłoniętyswojąpracą,nie
widzinic,niezajmujesięmnąinieprzychodzimunamyśl,żewjakiejśszkoleklasztornejczywliceum
miałabymwarunkibardziejstosowneniżtutaj.Niemaobawy,bymjasamaotworzyłamuoczy!
Moimikoleżankamibyływięc,araczejsą:Klara(niepowiemjejnazwiska),mojasiostraodpierwszej
komunii,dziewuszkacicha,oślicznych,czułychoczachiromantycznejduszyczce,któraprzezcałyczas
pobytuwszkolekochałasię(och!platonicznie)cotydzieńwinnymchłopcu,aiterazjeszczeczekatylko,
byzakochaćsięwpierwszymlepszymdurniu,pomocnikunauczycielaczynadzorcydrogowym,byletylko
umiałoświadczyćsię„poetycznie".
DalejwielkaAnais(dziękidoskonałejpamięci,którazastępujejejprawdziwąinteligencję,udajejsięna
pewnoprzekroczyćprogiszkoływFontenay-aux-Roses),chłodna,zepsutaitakopanowana,żenigdysię
nieczerwieni-szczęśliwa!Posiadaprawdziwytalentrozśmieszaniainierazrozśmieszałamniedołez.Ni
to blondynka, ni brunetka, cera żółta, bez rumieńców, malutkie czarne oczka i długa jak tyka. W sumie
postać wcale niebanalna; kłamczuch, lizus i oszukanica, wielka Anais da sobie radę w życiu. Mając
trzynaścielatpisywałalistydosmarkaczawjejwiekuiumawiałasięznim;wydałosiętoiwyniknęłyz
tegoróżnehistorie,któreporuszyływszystkichwszkoleopróczniej.WreszcieJaubertówny,dwiesiostry,
bliźniaczkinawet,dobreuczennice,och!
oczywiście,żedobreuczennice,zamordowałabymjechętnie,takmniezłoszcząztąswojągrzecznością,
ładnympismemiidiotycznympodobieństwem:obiebezbarwne,bezwyrazu,wzrokbarani,pełnełzawej
słodyczy. Lekcje zawsze odrobione, nigdy dwój, przykładne - filutki, a z ust im pachnie klejem
stolarskim,fuj!
A Marysia Belhomme, głupiutka, ale taka wesoła! Grzeczna i roztropna, piętnaście lat, naiwna jest jak
ośmiolatka,tyleżeniecoprzedwcześnierozwinięta;jejbezgranicznanaiwnośćrozbrajanasibardzoją
lubimy,zawszewygadujęprzyniejróżneświństwa,boonasiętymnajpierwszczerzegorszy,awchwilę
potem śmieje się z całego serca i podnosi do nieba swoje długie, wąskie ręce, „ręce położnej", jak
powiada wielka Anais. Ciemnowłosa, o matowej cerze, czarnych oczach, podłużnych i wilgotnych,
Marysia, ze swym poczciwym noskiem, przypomina ładnego, trwożliwego zajączka. One cztery i ja
tworzymy w tym roku plejadę, której wszyscy zazdroszczą; przygotowujemy się do dyplomu
nauczycielskiego. Reszta w naszych oczach to męty, nędzny plebs! Ale opowiem jeszcze o paru innych
koleżankach w tym moim pamiętniku, bo to jednak będzie pamiętnik, a w każdym razie coś bardzo do
pamiętnikazbliżonego...
KiedypaniX...dostałazawiadomienieoprzeniesieniu,płakałabiedaczka,przezcałydzień,amyznią
razem;odtejchwilinabrałamnieprzezwyciężonegowstrętudojejnastępczyni.Wtejsamejchwili,kiedy
na dziedziniec szkolny weszli robotnicy mający burzyć starą szkołę, ukazała się nowa nauczycielka,
pannaSergent,zmatką,grubąkobietąwczepku,którausługujecórceipodziwiająiktórarobinamnie
wrażeniechytrejwieśniaczki,któradobrzewie,ilecokosztuje,alewgłębiduszyjestpoczciwa.Panna
Sergent wcale nie wygląda na poczciwą i nie spodziewam się nic dobrego po tej zgrabnej rudowłosej
osobiekrągłejwtaliiiwbiodrach,leczuderzającobrzydkiej:twarzobrzmiałaizawszezaczerwieniona,
nos przypłaszczony, oczki czarne, głęboko osadzone i podejrzliwe. Tak samo jak jej zastępczyni, ładna
Aimee Lanthenay, która podoba mi się w równym stopniu, jak jej zwierzchniczka mi się nie podoba,
panna Sergent zajmuje w starej szkole pokój nie przeznaczony jeszcze na razie na rozbiórkę. W tych
pierwszych dniach zachowuję w stosunku do panny Sergent, intruza, postawę nieprzejednaną i
buntowniczą;usiłowałamnieobłaskawić,leczjazakażdymrazemstawałamokoniem.Poparustarciach
dość ostrych muszę przyznać, że jest to wyśmienita nauczycielka, stanowcza, często w sposób bardzo
cierpki, i doskonale świadoma, czego chce, gdyby nie to, że czasem zaślepia ją gniew. Brak jej tylko
opanowania,abyłabywspaniała;leczwystarczystawićjejopór:oczyjejpłoną,rudewłosywilgotnieją
odpotu...przedwczorajwyszłazklasy,żebyniecisnąćwemniekałamarzem.
W czasie przerw, ponieważ wilgotny ziąb tej wstrętnej jesieni bynajmniej nie zachęca do zabaw,
gawędzęzpannąAimee.Naszazażyłośćzdnianadzieńsiępogłębia.Topieszczotliwakotka,delikatna,
czuła na chłód i nieprawdopodobnie przymilna; lubię patrzeć na jej różowy pyszczek blondynki i złote
oczyopodwiniętychrzęsach.Śliczneoczy,któretaklubiąsięuśmiechać!Naulicychłopcyoglądająsię
zanimi.
Nierazgdyrozmawiamynaprogumłodszejklasy,gorliwiepracującej,pannaSergentmijanasbezsłowa
idącdosiebieispoglądatylkoswymokiemzazdrosnymidociekliwym.Jejmilczeniemówinam,mojej
nowejprzyjaciółceimnie,żenaszakomitywadoprowadzajądopasji.
TamałaAimee-madziewiętnaścielat,asięgamidoucha-paplejakpensjonarka,którąbyłajeszcze
przed trzema miesiącami, i wzrusza mnie swoją potrzebą czułości, przyłepnością. Przylepnością!
Powstrzymuje się od jakichkolwiek gestów w instynktownej obawie przed panną Sergent i zaciska
zziębnięte rączki pod kołnierzem imitującym futro (biedulka nie ma pieniędzy, tak jak tysiące jej
podobnych).Byjąobłaskawić,staramsiębyćłagodna,coprzychodzimibeztrudu,iwypytujęją,rada,
żemogę na niąpatrzeć. A onamówi, ładna mimo czyteż może właśniedzięki swej nieregularnej buzi.
Kości policzkowe są trochę zbyt wystające, nosek krótki, nieco zbyt mięsiste wargi tworzą śmieszny
kącikzlewejstrony,gdysięśmieje-leczzatocozawspaniałeoczykoloruzłotaicozacera,delikatna,
lecztakodporna,żeniesiniejeodmrozu.Aonamówiimówi-oswoimojcu,któryjestkamieniarzem,o
matce, która nie żałuje ręki, o siostrze i o trzech braciach, o ponurej Szkole Wyższej, gdzie woda
zamarzała w dzbanku i gdzie wiecznie była senna, bo budzili je o piątej (szczęście chociaż, że
nauczycielkaangielskiegobyładlaniejtakamiła)iowakacjachwdomu,gdziekazalijejzajmowaćsię
gospodarstwem, bo lepiej, żeby pomogła w kuchni, niż udawała panią; cała ta uboga młodość, którą
znosiłatakniecierpliwieiwspominazezgroząprzewijasięwjejpaplaninie.
MalutkapannoLanthenay,twojagibkapostaćdomagasięiszukanieznanegosobiedobrobytu;gdybyśnie
została zastępczynią dyrektorki w Montigny, zostałabyś może... nie chcę powiedzieć czym. Lecz jakże
lubięcięsłuchaćipatrzećnaciebie,naciebie,któramaszoczterylatawięcejniżja,amimotoczujęsię
staletwojąstarsząsiostrą!
Moja nowa powiernica mówi mi któregoś dnia, że wcale nieźle zna angielski, co nasuwa mi pomysł
wręczfantastyczny.Pytamtatusia(ponieważtoonzastępujemimamę),czyniezgodziłbysię,żebypanna
Aimee Lanthenay dawała mi lekcje gramatyki angielskiej. Tatuś stwierdza, że pomysł jest wyśmienity
(jak większość moich pomysłów w jego oczach), i aby, jak powiada, „dobić targu", idzie ze mną do
panny Sergent. Ta przyjmuje nas z nieprzeniknioną uprzejmością i zdaje się przytakiwać tatusiowi, gdy
tenwyłuszczajej„swój"projekt;leczjaczujęnieokreślonyniepokój,gdyżniewidzęjejoczu.(Bardzo
prędkozdążyłamzauważyć,żejejoczymówiązawsze,nawetwbrewjejwoli,to,comyśli,idlategoz
lękiem spostrzegam teraz, że ma je uparcie opuszczone.) Przywołana, panna Aimee zbiega szybko,
czerwienisięipowtarza:„Tak,proszępana"i„Oczywiście,proszępana",samaniebardzowiedząc,co
mówi,ajaspoglądamnaniątymczasem,radazpodstępuirozweselonamyślą,żebędęjąmiećterazdla
siebie o wiele bardziej, niż gdy wystawałyśmy we drzwiach klasy. Wynagrodzenie: piętnaście franków
miesięcznie za dwie lekcje tygodniowo; dla tej biednej nauczycielki, która zarabia siedemdziesiąt pięć
franków miesięcznie i musi pokryć z tego koszty utrzymania, jest to gratka zupełnie niespodziewana.
Wydaje mi się też, że i ona cieszy się na myśl o częstszych spotkaniach ze mną. W czasie tej wizyty
zamieniłamzniązaledwiedwaczytrzysłowa.
Pierwsza lekcja! Czekam na Aimee, która poszła po podręcznik do angielskiego, a potem - do domu!
Urządziłam wygodny kącik dla nas obu w bibliotece tatusia: duży stół, zeszyty, pióra i lampa, która
oświetlatylkosamstół.PannaAimee,bardzozażenowana(dlaczego?),rumienisię,pokasłuje:
-No,doroboty,Klaudynko,alfabetznasz,prawda?
- Oczywiście, proszę pani, i gramatyki też trochę znam, śmiało mogę zacząć tłumaczyć ten tekścik...
wygodnietu,prawda?.
-Tak,bardzowygodnie.
-CzypannaSergentmówiłazpaniąjeszczeonaszychlekcjach?-pytamzniżającniecogłos,jakwczasie
naszychpogawędek.
-Och,właściwienie.Powiedziałami,żetowielkaokazjadlamnieiżejeżelitylkosięprzyłożysz,nie
będęmiałaztobąkłopotu,bojakchcesz,tonaukaprzychodzicibardzołatwo.
-Tylkotyle?Toniewiele!Byłaoczywiściepewna,żepanimitopowtórzy.
-Klaudynko,niepróżnujmy!Wangielskimmamytylkojedenrodzajnik...-itd.,itd.
Podziesięciuminutachnaukinaseriopytamznów:
-Niezauważyłapani,żewydawałasięniezadowolonawtedy,jakprzyszłamztatusiem,żebysięumówić
olekcje?
-Nie...Tak...Może,aleprawienierozmawiałyśmyzesobątegowieczoru.
-Niechżepanizdejmieżakiet,utatusiajestzawszeokropniegorąco.
Och,jąkapaniszczuplutka,ażstrach!Apanioczytakładniewyglądająprzyświetle.
Mówię tak, ponieważ tak myślę i ponieważ mówienie jej komplementów sprawia mi przyjemność
większą,niżgdybytomniejemówiono.
-NadalsypiapaniwjednympokojuzpannąSergent?-pytam.
Niemogęznieśćmyśliotym,alecozrobić?Zinnychpokoiwyniesionojużmeble,arobotnicyzaczynają
zrywaćdach.Biedaczkawzdycha:
-Cóżporadzę,tak,aletostrasznaniewygoda!Wieczorem,odziewiątej,kładęsiępręciutkodołóżka,a
ona kładzie się później, ale to jednak krępujące - znamy się przecież od niedawna i nie zżyłyśmy się
jeszczezesobą.
-Och,jakżeżmiprzykrozapanią!Tomusibyćokropneubieraćsięprzyniejrano!Zanicnaświecienie
pokazałabymsięwkoszulikomuś,kogobymnielubiła.
PannaLanthenaywyciągazkieszonkizegarekiwzdrygasię.
-Klaudynko,marnujemytylkoczas!Doroboty!
-Tak...Czywiepani,żemająprzyjechaćnowipomocnicynauczyciela?
-Wiem,dwóch.Jutro.
-Będziezabawa!Dwóchkawalerówdlapani!
-Och,cotyopowiadasz!Popierwszewszyscyci,którychznałamdotąd,bylitacygłupi,żestrach;znam
jużnazwiskatychnowychcomająprzyjechać,taksięśmiesznienazywają:AntoninRabastensiArmand
Duplessis.
- Założę się, że co chwila będziemy miały tych głupków na naszym podwórzu, że niby wejście do
chłopcówjestzatarasowane.
-Klaudyno,towstyd,niezrobiłyśmydziśanilinijki.
-Och,totakzawszepierwszegodnia.Wpiąteknapewnopójdzienamowielelepiej,tylkomusimysię
najpierwwciągnąć.
Mimo nieodpartej słuszności tego rozumowania panna Lanthenay, spłoszona własnym lenistwem, do
końcalekcjiniepopuszczamijużcugli,poczymodprowadzamjąażdoroguulicy.Jestciemno,zimnoi
sercemisięściskanawidoktegomalutkiegocieniazanurzającegosięwziąbiciemność,bypowrócićdo
Rudejozazdrosnychoczach.
Przeżyłyśmywtymtygodniuparęcudownychgodzin,bonas,starsze,wziętodopomocyprzyopróżnianiu
strychu;trzebabyłoznosićksiążkiiróżnetamrupiecie.Musiałyśmysięspieszyć,murarzeczekalijuż,aby
burzyćpierwszepiętro.Uganiałyśmysięjakszalonepostrychuischodach;wielkaAnaisija,narażając
sięnaawanturę,zapuściłyśmysięażnaschodyprowadzącedopokojównauczycieli,wnadziei,żeuda
namsięzerknąćwreszcienatychdwóchnowych,niewidzialnychodchwiliichprzybycia.
Wczoraj-znalazłyśmysięprzedjakimiśdrzwiami,którebyłyuchylone-Anaispopychamnienagle,aja
buch! w te drzwi i otwieram je głową. Parskamy śmiechem i eatrzym ujemy się w progu, a była to
właśniesypialniajednegoznauczycieli,naszczęściepusta;rozglądamysięponiejłapczywie.Naścianie
i nad kominkiem duże oleodruki w banalnej oprawie: Włoszka o bujnych włosach, olśniewających
zębach i ustach trzy razy mniejszych od Oczu, a jako pendant do tego omdlewająca blondynka w
bluzeczcezniebieskimiwstążkami,tulącadosiebiewyżła.NadłóżkiemAntoninaRabastensa(czterema
pluskiewkamiprzybiłnadrzwiachswojąwizytówkę)skrzyżowanechorągiewkiobarwachrosyjskichi
francuskich.Cojeszcze?-urnywalka,dwakrzesła,motylewbitenakorek,jakieśromancenakominkui
nicwięcej.
Spoglądamynatowszystkobezsłowainaglepuszczamysiębiegiemnastrychwokropnymstrachu,by
rzeczonyAntonin(teżimię!)niewszedł
przypadkiem na górę; odgłos naszych kroków na tych zakazanych nam schodach jest tak donośny, że na
parterze otwierają się jakieś drzwi od klasy chłopców, ktoś się w nich ukazuje i pyta z komicznym
marsylskim akcentem: ,,A cóż to znowu? Od pół godziny słyszę, że jakieś konie tupoczą po schodach!"
Miga nam tylko postać tęgiego bruneta o tryskających zdrowiem policzkach i już jesteśmy na górze
bezpieczne...
Mojawspólniczkazbrodnimówidomniezadyszana:
-Gdybytakwiedział,żebyłyśmywjegopokoju,co?
-Niedarowałbysobie,żemusiętakznaminiepowiodło.
-Nie powiodło? -powtarza Anais zśmiertelną powagą-wydaje się dosyćkrzepki na to,żeby mu się z
kobietamiraczejwiodło.
-Ach,tyświntuchu!
I znów zabieramy się do opróżniania strychu; co to za rozkosz grzebać się w stertach książek i pism
należącychdopannySergent.Oczywiście,zanimjezniesiemy,przeglądamyjenajpierwistwierdzamy,że
znajdujesiętamAfrodytaPierreLouysaisporonumerów„JournalAmusant".
Raczymy się nimi, Anais i ja, mile zachęcone rysunkiem Gerbaulta Kulisy, panowie we frakach
podszczypujątancerkizopery,wtrykotachikróciutkichspódniczkach,którebroniąsięipiszczą.Reszta
uczenniczeszła już nadół, na strychujest ciemno, a mynie możemy oderwaćsię od rysunków Alberta
Guillaume,itojakich!Pękaćześmiechu!
Naglepodrywamysię,gdyżktośotwieradrzwiipytaziejącczosnkiem:„Ktototakhałasujenaschodach,
h ę ? " Podnosimy się z godnością i obładowane książkami mówimy z powagą: „Dzień dobry panu",
opanowując nieprzytomną ochotę do śmiechu. To ten grubas, pomocnik nauczyciela, o wesołej twarzy,
któregowidziałyśmyprzedchwilą.
Ponieważjesteśmywyrośnięteiwyglądamynaszesnastolatki,wycofujesięzprzeprosinami:„Proszęmi
wybaczyć."Zajegoplecamiwykonujemybezgłośnytaniecistroimydiabelskieminy.Spóźniamysięna
dół;dostajemyburę;pannaSergentpytamnie:
-Cowyścietamrobiłytakdługo?
-Układałyśmyksiążkidoznoszenia.
I kładę przed nią ostentacyjnie stertę książek ze śmiałą Afrodytą i numerami „Journal Amusant" na
wierzchu. Dostrzega je natychmiast; jej czerwone policzki robią się jeszcze czerwieńsze, zaraz jednak
odzyskujepewnośćsiebieiwyjaśnia:
-Ach,toksiążkipananauczyciela,wszystkosiętampomieszałonatymwspólnymstrychu,zarazmuje
oddam.
Inatymkończysięłajanie;żadnejkarydlanasobu.WychodząctrącamłokciemAnais,którejmałeoczka
mrużąsięodśmiechu.
-Mawygodęztymnauczycielem,co?
-Głupibyuwierzył,żetoonzbierateświństwa.Takieniewiniątko,pewnojeszczemyśli,żetobocian
dzieciprzynosi!
Gdyżnauczycieljesttowdowiecsmutnyibezbarwny,któregoobecnościprawiesięniedostrzega-prosto
zklasyidziedosiebie.
WnastępnypiątekmamdrugąlekcjęzpannąAimeeLanthenay.
-Czynowipomocnicynauczycielazaczęlisięjużdopaniumizgać?-pytam.
- Och, Klaudynko, właśnie wczoraj przyszli „złożyć nam swoje uszanowanie". Jeden jest zabawny i w
pretensjach:AntoninRabastens.
-Zwany„perłąCanebiere";adrugi?
-Chudy,ładny,twarzinteresująca.NazywasięArmandDuplessis.
-Byłobygrzechemniedaćmuprzydomka„Richelieu".
-Którymujużzostaniepośróduczniów,tyniedobra!-śmiejesiępannaLanthenay.-Alecóżzniegoza
dzikus!Odpowiadatylko„tak"
albo„nie".Wświellelampymojanauczycielkaangielskiegowydajemisiętegowieczoruczarująca.Jej
kocieoczybłyskajązłotem,szelmowskie,pieszczotliwe,izachwycamsięnimi,choćzdajęsobiesprawę,
że nie są ani dobre, ani szczerej ani pewne. Lecz iskrzą się takim blaskiem w jej świeżej buzi, a ona
wydajesiętakszczęśliwawtymciepłympokoju,doktóregowszelkiegłosydocierająprzytłumione,że
gotowajestempokochaćjącałymmoimnierozważnymsercem.Iowszem,wiemotymbardzodobrzei
nieoddziś,żemojesercejestnierozważne,leczto,żewiem,niepowstrzymujemniewcale.
-ARudanicpaniostatnioniemówiła?*
-Nie,jestnawetdosyćmiłaiwcalenamchybaniemazazłenaszejzażyłości,takjaktymyślisz.
-Fiuu!...Niewidzipanijejoczu!Niesątakieładnejakpani,alezatobardziejzłe...Och,mojamalutka
pannoAimee,jakapanijestśliczna!...
Czerwienisięmocnoirzucabeznajmniejszegoprzekonania:
-Cóżzapostrzelenieczciebie,Klaudynko,wszyscytakmówiąijateżzaczynamwtowierzyć.
- Wiem, że wszyscy tak mówią, ale co z tego? Cieszę się, że jestem z panią; niech mi pani opowie o
swoichwielbicielach.
-Niemamżadnychwielbicieli!Wiesz,wydajemisię,żetychdwóchnowychbędziemywidywaćdosyć
często;Rabastensrobinamniewrażenie„światowca"iciągniezawszeDuplessisazesobą.Aniewiem,
czycimówiłam,żesprowadzępewnodointernatumojąsiostrę.
-Comitampanisiostra!Ilemalat?
-Mniejwięcejwtwoimwieku,paręmiesięcymłodsza,wtychdniachskończypiętnaście.
-Możesiępodobać?
-Niejestładna,zobaczyszsama:trochęnieśmiałaidzika.
-Tylkojejtujeszczebrakowało!Awiepani,widziałamRabastensa,jakbyłamnastrychu.Naumyślnie
tamprzyszedł.Akcenciktoonma,tengrubas!...
- Tak, ale wcale nie jest taki brzydki... Ale Klaudynko, jak ci nie wstyd! Do roboty! Przeczytaj ten
kawałekiprzetłumaczmigo.
Napróżnosięjednakgniewa,naukanamnieidzie.
Przypożegnaniucałujęją.
Nazajutrzwczasieprzerwy-chcącmniewprawićwosłupienieAnaiswytańcowywaławłaśnieprzede
mnąjakiśobłąkańczytanieczachowującprzytymswójchłodnyinieprzeniknionywyraztwarzy-wfurtce
prowadzącejnadziedziniecukazująsięnagleRabastensiDuplessis.
Nanaszwidok,abyłyśmywetrzy,MarysiaBelhomme,Anaisija,cipanowiekłaniająsię,amychłodno
odwzajemniamy im ukłon. Wchodzą do dużej sali, gdzie nasze panie poprawiają zeszyty, i zaczynają z
nimi rozmawiać i śmiać się. Odczuwam nagle gwałtowną potrzebę wzięcia kapturka, który został na
ławce,iwpadamdoklasyotwierającraptowniedrzwi,jakbymniedomyślałasięwcale,żecipanowie
mogą tam być; na progu zatrzymuję się udając zmieszanie. Panna Sergent osadza mnie na miejscu
lodowatym: „Spokojnie, Klaudyno", i wycofuję się na palcach; lecz zdążyłam dojrzeć, że panna Aimee
LanthenayśmiejesięgawędzączDuplessisemiwdzięczysiędoniego.Poczekaj,smętnytrubadurze,jak
nie jutro, to pojutrze dostanie cisie jakaś piosenka, parę łatwych kalamburów czy przezwisko, to cię
oduczyumizgaćsiędopannyAimee.Ale...cóżtoznowu?Wołająmnie?Tosięnazywamiećszczęście!
Wracamdoklasyzuległąminą.
-Klaudyno-wyjaśniapannaSergent-proszęnamtozaśpiewać.
PanRabastensteżuprawiamuzykę,niejestwniejjednaktakbiegłyjakty.
Jakajestmiła!Cozanagłazmiana!„To"jestariązChalet,nudnąśmiertelnie.Nicniepozbawiamnie
głosu równie skutecznie, jak konieczność śpiewania przy obcych; toteż śpiewani czysto, lecz głosem
śmieszniedrżącym,któryjednak,dziękiBogu,podkoniecprzestajedrżeć.
-Ach,podziwiać,podziwiać,cozamuzykalność!
Protestuję,wduchupokazującmujęzyk,jenzyk,jakbytoonpowiedział.Iwracamdomoichdziew
czontek(tojestzaraźliwe),któreprzyjmująmniejadowicie.
- Och, moja droga - zgrzyta wielka Anais - mam nadzieję, że będziesz teraz w łaskach. Niewątpliwie
zrobiłaśnanaszychpanachpiorunującewrażenieinierazichtujeszczezobaczymy.
Jaubertównychichocząpodnosemzzazdrości.
- Dajcie mi święty spokój, jest się też o co wściekać, że trochę pośpiewałam. Rabastens pochodzi z
południa,zpopołudnianawet,nieznoszętejrasy,acodoRichelieugo,jeżelibędziesiętuczęstozjawiał,
tonapewnoniedlamnie.
-Adlakogo?
-DlapannyAimee!Pożerająoczami.
-Słuchajno-szepczeAnais-jeżelitonieoniegojesteśzazdrosna,towtakimrazieonią...
TaAnais!Wszystkodojrzy,aczegoniedojrzy,tosobiedośpiewa!
Nauczycieleznówpojawiająsięnadziedzińcu,AntoninRabastenswlansadachiukłonach,tamtendrugi
nieśmiały,niemalnasrożony.
Najwyższy czas, żeby sobie poszli, niedługo już dzwonek, a ich chłopaki wrzeszczą na sąsiednim
podwórzu,jakbyichktowsadzałdowrzącejwody.Rozlegasiędzwonek,ajamówiędoAnais:
- Słuchaj no, już dawno nie było u nas delegata; bardzo bym się dziwiła, gdyby się nie zjawił w tym
tygodniu.
-Przyjechałwczorajiwięcejniżpewne,żeidonaswsadziswójnochal.
Dutertre, delegat kantonalny, leczy poza tym dzieci z przytułku, które w większości chodzą do naszej
szkoły. Ta podwójna funkcja daje mu prawo do wizytacji i Bóg świadkiem, że umie z tego prawa
korzystać!
Niektórzytwierdzą,żepannaSergentjestjegokochanką;bojawiem?
Za to mogłabym się założyć, że pożycza mu pieniędzy; kampanie wyborcze to droga rzecz, a Dutertre,
chociaż golec, uwziął się - mimo ciągłych niepowodzeń - żeby zająć miejsce tego starego kretyna,
niemowy,alezatomilionera,któryreprezentujewIzbiewyborcówzFresnois.
Żetarudapasjonatkakochasięwdoktorze,tegojestempewna!Trzęsiesięzzazdrości,gdywidzi,jak
ocierasięonaszbytjużznacząco.
Gdyż, powtarzam, doktor często zaszczyca nas odwiedzinami, przysiada się do nas, zachowuje bardzo
swobodnie,zatrzymujesiędłużejprzynajstarszych,zwłaszczaprzymnie,czytanaszezadania,wtykanam
wąsy do ucha, dotyka szyi i mówi nam wszystkim po imieniu (zna nas od dzieciństwa!) połyskując
czarnymioczymaizębami,któreprzypominająkływilcze.Bardzogolubimy,aleponieważwiem,jakito
numer,nieczujęwobecniegożadnegoonieśmielenia,cogorszymojekoleżanki.
Tego dnia wypada lekcja robót, szyjemy coś tam leniwie, pogadując przy tym cichutko. Zaczyna padać
śnieg.Pysznie!Będziemysiębićśnieżkami,ślizgać,wywracać.PannaSergentpatrzynanas,alenasnie
widzi,pochłoniętamyślami.
Puk-pukwszybę.PoprzezwirującepióraśnieguwidaćDutertre'a,jakpuka,spowitywfutraiwfutrzanej
czapie, ładny przy tym z tymi swoimi błyszczącymi oczyma i zębami, które zawsze pokazuje. Pierwsza
ławka (ja, Marysia Belhomme i wielka Anais) zaczyna się wiercić. Ja poprawiam włosy, Anais
przygryza wargi, żeby były czerwieńsze, a Marysia przyciąga pasek o jedną dziurkę; siostry Jaubert
składająręcejakdwaobrazkiodpierwszejkomunii:„OtomprzybytekDuchaŚwiętego."
PannaSergenttakgwałtowniepoderwałasię,byotworzyć,żeażwywróciłakrzesłoistołeczek;widząc
tenpopłochskręcamsięześmiechu,aAnaiskorzystazporuszenia,szczypiemnie,robidiabelskieminyi
zajadawęgieldorysowaniaigumkę.(Nicniepomagajązakazy,stalepełnemakieszenieiustaoprawek
od ołówków, ohydnej czarnej gumki, węgla rysunkowego i różowej bibuły; kreda, grafit, wszystko to
zapychajejżołądek;napewnoodtegodziwacznegopożywieniamatakąceręszarąiziemistą.Jachociaż
jadamtylkobibułkęodpapierosów,itowyłączniejednejmarkiAlewielkaAnaisrujnujegminę,która
dostarcza nam materiałów piśmiennych, gdyż co tydzień domaga się nowych „dostaw", tak że nawet z
początkiemrokuwładzemiejskiezałożyłyprotest.)
Dutertre otrząsa śnieg z futra, jakby z własnej sierści; panna Sergent promienieje na jego widok taką
radością,żezapominanawetupewnićsię,czyniemamjejnaoku;doktorżartujeznią,jegodźwięcznai
szybka mowa górala rozgrzewa klasę. Sprawdzam, czy mam czyste paznokcie, i efektownie układam
włosy, gdyż wizytujący zerka przede wszystkim w naszą stronę; cóż, mamy już te piętnaście lat i jeżeli
nawet na twarzy wyglądam młodziej, figurę mam osiemnastolatki. A włosy warto, żebym pokazała, tę
ruchliwą, falistą szopę, która, zależnie od oświetlenia, raz jest ciemna, a raz wpada w złoto i wcale
niebrzydkokontrastujezbrązowymkoloremoczu;mimożekręcone,włosysięgająmiponiżejpasa;nigdy
nienosiłamwarkoczyanikoka,odkokówdostajęmigreny,awarkoczezbytściągająwłosyiniejestmi
wnichdobrze;jakgramyw
„dwaognie",żebyniebyćcelemzbytłatwym,zbieramwłosyiwiążejewkońskiogon.Ostatecznie,czy
takniejestładniej?
Panna Sergent przerywa wreszcie swój wniebowzięty dialog z delegatem kantonalnym i rzuca nam:
„Panienki,jakwysięzachowujecie!"
Żebyutwierdzićjąwprzeświadczeniu,żeźlesięzachowujemy,Anaisuważazastosowneparsknąćniby
to tłumionym śmiechem. Ponieważ twarz ma przy tym zupełnie nieruchomą, na mnie spada gniewne
spojrzeniepannySergent,zwiastującekarę.
PanDutertreprzestajewreszcieszeptaćisłyszymy,jakpytagłośno:
-Nojakżetampostępy?Azdrowie?
-Zdrowiedopisujewyśmienicie-odpowiadapannaSergent.-Alepostępysąmarne.Starszepanienkilenią
się!...
Gdy tylko dostrzegłyśmy, że piękny doktor odwraca się w naszą stronę, pochyliłyśmy się pilnie nad
zeszytami,takpochłoniętepracą,żeażzapomniałyśmynibyojegoobecności.
-Ho,ho!-powiadazbliżającsiędonaszychławek-topannynieprzykładająsięzbytniodopracy?
Pstromająwgłowie?PannaKlaudynaniebędziejużpierwszawefrancuskim?
Och, te wypracowania francuskie, jakże ich nie cierpię! Tematy głupie i nieznośne: „Jak wyobrażam
sobie myśli i uczynki młodej niewidomej?" (Szkoda, że nie głuchoniemej za jednym zamachem.) Albo:
„Namaluj swój portret wewnętrzny i zewnętrzny w liście do brata, któregonie widziałaś od dziesięciu
lat."(Jatamjestemjedynaczkainiemamzmysłurodzinnego.)Nie,niktsięnawetniedomyśla,jakmuszę
siępowstrzymywać,żebyniepowypisywaćgłupstwaniradprzewrotnych.
Ale cóż, moje koleżanki-oprócz Anais-tak źle sobie wszystkie z tym radzą, że wbrew woli jestem
„uczennicąwybijającąsięwwypracowa-niachzfrancuskiego".
Dutertredopiąłswego,podnoszęgłowę,gdytymczasempannaSergentmuodpowiada:
-Klaudyna?Och,będzie!Aleniezwłasnejwiny,jestzdolnainieprzemęczasięwcale.
Siedzinastoliku,jednąnogęopuściłiżebyniewyjśćzwprawy,mówidomniepoimieniu:
-Więcleniszsię?
-Cóż,tomojajedynaprzyjemnośćnatymświecie.
- Tylko ci żarty w głowie. Wolisz czytać niż uczyć się, co? A co czytasz? Wszystko, co ci w rękę
wpadnie?Całąbibliotekęojca?
-Nie,paniedoktorze,nieczytamksiążek,tktóremnienudzą.
-Jużtysięładniewyedukujesz,dajęgłowę!Pokażzeszyt.
Dlawiększejwygodyprzyczytaniuopieramirękęnaramieniuiokręcasobiekołopalcamójlok.Wielka
Anaisżółkniezzazdrości,jejniepoprosiłozeszyt!Zatowyróżnieniekażemipotemzapłacićwtykając
podstępne szpile, donosząc pannie Sergent i szpiegując mnie, jak będę rozmawiać z panną Lanthenay.
MojaślicznaAimeestoiprzydrzwiachdomłodszejklasyiuśmiechasiędomnietakczule,spoglądatak
złociście, że niemal wynagradza mi to niemożność porozmawiania z nią wczoraj i dzisiaj inaczej, jak
wobeckoleżanek.Dutertrekładziezeszytizroztargnionąminągłaszczemnieporamieniu.Ma-chi-nal-
nie,rzeczjasna.
-Iletymaszlat?
-Piętnaście.
- Zabawna smarkula! Czy wiesz, że gdyby nie twoja zbzikowana mina, wyglądałabyś na więcej? W
październikuzdajeszegzamindyplomowy,tak?
-Tak,paniedoktorze,żebyzrobićprzyjemnośćtatusiowi.
-Tatusiowi?Akuratdużogotoobchodzi?Aletysama,dlasiebie,niemasznatoochoty?
- Mam; to bardzo zabawne przyglądać się egzaminatorom; a poza tym tak dobrze się składa, że wtedy
właśniewmieścieodbywająsiękoncerty.
-NiepójdzieszdoSzkołyWyższej?
-Och,nigdy!-protestujęgwałtownie.
-Idlaczegóżtonigdy,mojawybuchowapanienko?
-Niechcętamiśćtaksamo,jakniechciałamiśćdointernatu,żebyniebyćwzamknięciu.
-Ho,ho!taksobieceniszwolność?Mążnietakłatwodasobieztobąradę.Pokażnobuzię.Czujeszsię
dobrze?Trochęanemii,co?
Poczciwy pan doktor odwraca mnie do okna obejmując przy tym ramieniem i zanurza swe wilcze
spojrzenie w moim, które robię niewinnym i bez tajemnic. Oczy mam zawsze podkrążone, pyta mnie
więc,czymiewambiciasercaiczybrakmiczasemtchu.
-Nie,nigdy.
Opuszczam powieki, gdyż czuję, że czerwienię się głupio. Po co się tak na mnie patrzy? Wyobrażam
sobienapięciepannySergentstojącejzanami.
-Sypiaszdobrzecałąnoc?
Wściekła,żeczerwienięsięcorazbardziej,odpowiadam:
-Ależtak,paniedoktorze.
Dajespokójwypytywaniomiprostujesięcofającramię.
-Zdrowajesteśjakrydz.
JeszczetylkolekkieklepnięciepopoliczkuipodchodzidowielkiejAnais,więdnącejwławce.
-Pokażzeszyt.
Podczas gdy przegląda go dość pobieżnie, panna Sergent gromi ściszonym głosem pierwszą grupę
(smarkule dwunasto- i czternastoletnie, które zaczynają już ściskać się w pasie i upinąć włosy), gdyż
korzystając z nieuwagi dyrektorki pierwsza grupa urządziła istny sabat czarownic; teraz słychać tylko
klaśnięcialiniąitłumionepiski;zostanąwkozie,tomurowane.
Anais jest półprzytomna z radości, że jej zeszyt znalazł się w tak dostojnych rękach, ale Dutertre nie
zwraca na nią specjalnej uwagi, ogranicza się do paru pochwał i szczypnięcia w ucho i idzie dalej.
ChwilęzatrzymujesięprzyMarysiBelhomme,którejciemnabuzia,gładkaiświeża,podobamusię,ale
Marysiaodrazuwpadawpopłochionieśmielenie,spuszczagłowęjakkozioł,odpowiada„tak"zamiast
„nie" i mówi do Dutertre'a „proszę pani". Co do Jaubertówien, to z góry było wiadomo: gratuluje im
pięknegocharakterupisma.Wreszciewychodzi.Szczęśliwejdrogi!
Dodzwonkazostałojeszczejakieśdziesięćminut,coznimizrobić?
Podnoszę palce i wyszedłszy zgarniam garść śniegu, który wciąż pada; robię z niego kulę i gryzę: ten
pierwszyśniegsmakujetrochękurzem,jestzimnyidobry.Chowamkulędokieszeniiwracamdoklasy.
Dziewczynki dają mi znaki, podaję im kulę i każda po kolei z zachwytem wbija w nią zęby, wyjąwszy
oczywiścienienagannebliźniaczki.O
psiakość!MarysiaBelhommeupuszczaostatnikawałekipannaSergentdostrzegato.
-Klaudyno!Znówprzyniosłaśśniegudoklasy?Nie,tojużprzechodziwszelkiegranice!
Wjejwzrokujesttylepasji,żepowstrzymujęcisnącemisięnausta:
„Todopieropierwszyrazwtymroku",gdyżbojęsię,bypannaLanthenayniezapłaciłapóźniejzamoją
bezczelność,iwmilczeniuotwieramHistorięFrancji.
Dziświeczoremmamlekcjęangielskiegoitowynagrodzimimojemilczenie.
OczwartejprzychodzipannaAimeeiuradowanezmykamydodomu.
Jakdobrzejestsiedziećzniąwciepłejbibliotece.Przysuwamkrzesłotużdojejkrzesłaikładęjejgłowę
naramieniu;obejmujemnie,ajatulęjądosiebie.
-Och,miłamoja.takjużdawnopaniniewidziałam.
-Jakto...przecieżwidziałyśmysiętrzydnitemu...
-Tonic.Niechmhiepanipocałujeinicniemówi!Niedobra,czassiępanjbezemniewcaleniedłuży...
Więcnielubipaninaszychlekcji?
-Och,Klaudynko!Samawiesz,żetakniejest,żenierozmawiamznikim,tylkoztobą,iczujęsiędobrze
tylkouciebie.
Całujemnie,ajamruczęinagleściskamjątakmocno,żewydajestłumionyokrzyk.
-Klaudynko,doroboty.
Niechdiabliwezmągramatykęangielską!Oileżwolęprzytulićgłowędojejpiersi,głaszczemniewtedy
po włosach i szyi, a ja słucham spiesznego bicia jej serca. Jakże mi z nią jest dobrze! Ale cóż, trzeba
wziąćpióroiprzynajmniejudawać,żepracuję.Chociażwłaściwiepoco?
Ktomógłbytuwejść?Tatuś?Aha,właśnie!Wnajniedogodniejszympokojunacałympiętrze,lodowatym
zimą, a jak piec gorącym w lecie, tatuś zamyka się w odosobnieniu, ślepy i głuchy na odgłosy tego
świata,całkowiciepochłonięty...Ach,prawda,nieczytaliścieprzecieżinieprzeczytacie,gdyżnigdynie
zostanie ukończona, jego wielkiej pracy: Malakologia okręgu Fresnois, i nie dowiecie się, że
skomplikowane doświadczenia, długie godziny trwożnego oczekiwania, w czasie których pochylał się
nadniezliczonymmnóstwemślimakówzamkniętychpodszklanymiklosikamiiwpudełkachzdrucianej
siatki, dały tatusiowi tę oszałamiającą pewność, że limax flauus zjada w ciągu dnia do dwudziestu
czterech gramów pożywienia, gdy tymczasem helix uentricosa w tym samym czasie konsumuje tylko
dziewiętnaście gramów. Jakże więc chcecie, by wzbierająca nadzieja podobnych odkryć zostawiła
zapalonemu malakologiście czas na uczucia rodzicielskie? To najlepszy i najczulszy człowiek - między
jednymposiłkiemślimakówadrugim.
Gdymanatoczas,przyglądasięzresztązzachwytemmemużyciu,idziwisię,żejestemnatymświecie,,
jakby to była rzecz zupełnie naturalna". Wprawia to w wesołość jego małe przyczajone oczka, jego
szlachetny burboński nos (chciałabym wiedzieć, skąd on wziął ten królewski nos?) i piękną rozłożystą
brodę w trzech kolorach: rudym, szarym i białym... na której widywałam nieraz połyskliwe ślady
ślimaków.
Pytam obojętnie Aimee, czy widziała znów obu koleżków, Rabastensa i Richelieugo. Ku memu
zdziwieniuAimeeożywiasię:
-Ach,prawda,niemówiłamcijeszcze...sypiamyterazwprzedszkolu,botamjużwszystkorozbierają;
wczoraj wieczorem, tak gdzieś koło dziesiątej, pracowałam u siebie i jak miałam się już kłaść spać,
podeszłamdookna,żebyzamknąćokiennice;patrzę,atuwtymzimniejakiświelkicieńspacerujepod
moimoknem;zgadnijktotobył?
-Nokto,jedenztychdwóch.
-Tak!aletobyłArmand;czyposądziłabyśototegodzikusa?
Mówię, że nie, ale w rzeczywistości doskonale bym o to posądziła tego czarnego dryblasa o oczach
poważnychimrocznych;wydajemisięowielemniejnijakiniżurodziwymarsylczyk.Widzęjednak,'że
taskromniutkaprzygodazdążyłajużzawrócićwptasiejgłówcepannyAimeeijestmitrochęsmutno.
Jakto-pytam-więcwpanioczachtennapuszonykrukjestjużlakgodnyzainteresowania?
-Ależnie,skąd,poprostubawimnieto.
Wszystkojedno,lekcjakończysięjużbezkaresów.Idopieroprzywyjściu,wciemnymkorytarzucałuję
jązcałejsiływślicznąbiałąszyjęiwpachnącewłoskinakarku.Jestmiłaprzypocałunkujakładne,
ciepłezwierzątkoiodwzajemniagoczule.Ach,gdybymmogła,niepuściłabymjejodsiebie.
Nazajutrzniedziela,niemalekcji,rozpacz!Tylkowszkolejestmiwesoło.
TejniedzielispędziłampopołudnienawsiiiKlary,mojejcichutkiejimiłejsiostryodpierwszejkomunii,
któraskończyłaszkołęprzedrokiem.IdziemywdółdrogąMatignons,zktórejwidaćtraktprowadzącydo
stacji,drogąliściastąiciemnąodzielenilatem;teraz,zimą,niemajużoczywiścieliści,aleitakjestsię
gdzie schować, by móc podpatrywać tych, co siedzą na ławkach przy trakcie. Idziemy po skrzypiącym
śniegu. Pękający w słońcu lód na kałużach wydaje dźwięk melodyjny, niepodobny do żadnego innego.
Klara opowiada mi, jak na zabawie u Trouillarda chłopcy się do niej zalecali, a ja aż podryguję
słuchając.
-Wiesz,Montassuybyłteż,tańczyłzemnąpolkęitakmniedosiebieprzyciskał!AżtunagleGienek,mój
brat, który tańczył z Adelą Tricotot, puszczają, podskakuje do góry i stuka głową w jedną z lamp;
rozkołysałasięizgasła.Wszyscynaniegopatrzą,oczywybałuszają,awtedytengrubyFredek,wieszco?
- przykręca drugą lampę i robi się zupełnie ciemno, ciemno, została tylko jedna świeczuszka w samym
końcu, na ladzie. Zanim Trouillardowa przyniosła zapałki, nic nie było słychać, tylko piski, śmiechy i
pocałunki. Mój brat z Adelą stali obok mnie i ona co chwila wzdychała i mówiła: „Puść mnie", takim
zduszonym głosem, jakby miała spódnicę na głowie; a gruby Fredek ze swoją panną wywrócili się na
ziemięitaksięzaśmiewali,żeażniemogliwstać.
-AtyzMontassuym?
Klaraoblewasięspóźnionympąsem.
- Więc... W pierwszej chwili, jak lampy zgasły, taki byl zaskoczony, że tylko mnie trzymał za rękę, a
potemmnieobjąłipowiedziałcicho:„Niebójsię."Janicniepowiedziałamipoczułam,żesięnachyliłi
całował
mniewpoliczkipoomacku,anawetżebyłotakciemno,tosiępomylił(tymałaobłudnico!)ipocałował
mniewusta;amniesięzrobiłotakprzyjemnieitaksięwzruszyłam,żeomałonieupadłam,ionmnie
podtrzymał,ijeszczemniebardziejdosiebieprzycisnął.Och!Onjestbardzomiły,kochamgo.
-Acobyłopotem,tyrozpustnico?
- Potem stara Trouillardowa zapaliła z powrotem lampy, ale straszn ie była zła i odgrażała się, że jak
jeszczerazsięcośtakiegopowtórzy,toonawniesieskargęizabawysięskończą.
-Noboswojądrogąonisobiepozwalają!...Cśś...cichobądź,ktotoidzie?
Siedzimy za żywopłotem z jeżyn - kryjówka wyśmienita do podsłuchiwania, trakt biegnie o dwa metry
poniżejizarazprzybrzegustoiławka.
-Tomłodzinauczyciele!
Tak,toRabastensimrocznyArmandDuplessisidądrogąirozmawiają;cozaszczęśliwytraf!Urodziwy
Antoninproponuje,żebyusiedliipogrzalisiętrochęwsłońcu.Podrygujemyzradościnadichgłowami,
bousłyszymyrozmowę.
-Ach-wzdychazzadowoleniemmieszkaniecpołudnia-tuprzynajmniejjestcieplej;prawda?
Armand wydaje jakiś nieokreślony pomruk, a marsylczyk ciągnie dalej (gdyby był sam, mówiłby do
siebie,głowędaję!)
-Mnietobardzosiętutajpodoba:tepaniesąbardzomiłe,pannaSergentniegrzeszywprawdzieurodą,
alezatopannaAimee!Czujęsiędumny,jaknamniespojrzy!
RzekomyRichelieuprostujesię,językmusięrozwiązuje:
-Tak,bardzojestujmującaitylemawdzięku!Zawszeuśmiechniętaiszczebioczejakptaszek.
Zarazjednakżałuje,żedałsiętakponieść,idorzucainnymjużtonem:
„Tobardzomiłaosóbkainapewnozastawipannaniąsidła.DonJuanie!"
Omałonieparsknęłamśmiechem.RabastenswroliDonJuana!
Wyobraziłam sobie jego okrągłą twarz i pyzate policzki wyglądające spod aksamitnego kapelusza z
piórami...Nastawiamyuchaiśmiejemysiędosiebieoczami,ależadnaanidrgnie.
- Ale nie tylko ona jedna jest tam ładna-ciągnie pożeracz serc niewieścich zatrudniony w szkolnictwie
podstawowym - są i inne, można by pomyśleć, że ich pan nie zauważył! Na przykład wtedy w klasie
panna Klaudyna śpiewała prześlicznie (mogę powiedzieć, że znam się na tym trochę!). I te jej kręcone
włosy opadające na ramiona, wyące się wokół twarzy, i te brązowe szelmowskie oczy, trudno nie
zwrócićnaniąuwagiMamwrażenie,drogikolego,żetodziewczątkoowielelepiejniżnageografiizna
sięnarzeczach,naktórychznaćsięniepowinno.
Niemogępowstrzymaćodruchuzdziwienia,aKlaraparskasyczącymśmiechem,któryomałoco,abyłby
zdradziłnasząobecność.RabastenswiercisięnaławceobokpochłoniętegomyślamiDupłessisa,szepcze
mucośnauchoichichocze.Tamtensięuśmiecha;wstająiodchodzą.Amytam,nagórze,zażywopłotem,
nieposiadamysięzradościitańczymytyleżsamodlarozgrzewkico,bypogratulowaćsobienawzajem
rozkosznegopodsłuchiwania.
W drodze powrotnej przemyśliwam już, jak będę kokietować grubego Antonina, materiał
ultrałatwopalny; przynajmniej będzie jakieś zajęcie na-przerwach, kiedy pada deszcz. A ja sobie
wyobrażałam, że on zamierza uwodzić pannę Lanthenay! Bardzo jestem rada, że nie usiłuje się jej
podobać,gdyżtakochaniutkawydajemisiętakskoradozakochania,że,ktowie,nawettakiRabastens
mógłbymiećszanse!Innasprawa,żeRichelieuzawróciłsobieniągłowęjeszczebardziej,niżmyślałam.
Jużosiódmejjestemwszkole,botodziśmojakolejrozpalaniawpiecu.Uff,trzebabędzierąbaćdrewka
w szopie, niszczyć ręce, dźwigać szczapy, dmuchać i płakać od gryzącego dymu... O, ale proszę,
pierwszyznowychbudynkówwznosisięjużdosyćwysoko,auchłopcówdachjestjużnaukończeniu;
biedna stara szkoła, do połowy rozebrana, wygląda jak malutka chałupka przy tych dwóch nowych
budynkach,którewyrosłytakprędko.ZjawiasięwielkaAnaisirazembierzemysiędorąbania.
- Wiesz Klaudynko, dzisiaj ma przyjechać druga pomocnica panny Sergent i będziemy się musiały
przenieść:lekcjebędąwprzedszkolu.
-Świetnamyśl!Tamtakiebrudy,żenaszarazpchłyiwszyoblezą.
-Tak,alezatobędziemybliżejchłopaków!
(Cozabezwstydnica!Alerzeczywiściemarację.)
-Toprawda.No,zapaliszsięwreszcieczynie,ogniuzatracony!
Dmuchamidmuchamoddziesięciuminut,ledwoduchazsiebieniewyzionę.Ach,oileżpanRabastens
zapaliłbysięłatwiej!
Powoli ognień rozpala się, nadchodzą uczennice, za to panna Sergent się spóźnia (dlaczego? to po raz
pierwszy).Wreszcieschodzi,nanasze
„dzieńdobry"odpowiadazroztargnieniem,siadanakatedrzeirzuca:
„Proszęnamiejsca",niepatrzącnanasnawetinajwyraźniejmyślącoczyminnym.Przepisujęzadaniai
zastanawiamsięjednocześniewduchu,coteżjątakzaprząta,gdywtemdostrzegamzezdziwieniem,że
odczasudoczasurzucamiprzelotnespojrzenia,wktórychjestizłość,inieokreślonasatysfakcja.Cosię
stało? Jestem bardzo, ale to bardzo zaniepokojona. Zaraz, niech sobie przypomnę... Nie, nic sobie nie
przypominam, chyba tylko, że jak ostatnim razem szłyśmy na angielski, panna Lanthenay i ja, obrzuciła
nas,niekryjącsięztymprawie,spojrzeniempełnymgniewuibólu.Ach,więcniedadząnamspokoju,
mojejmałejAimeeimnie?Nierobimyprzecieżniczłego!Naszaostatnialekcjaangielskiegobyłataka
słodka!Nawetnieotworzyłyśmysłownikaani„wypisów",anizeszytu.
Rozmyślamotymiwściekamsię,rozwichrzonympismemprzepisujączadania;Anaiszerkanamniespod
okaidomyślasię,że„cośmusibyć".
Podnosząc z podłogi pióro, które akurat w porę mi spadło, spoglądam znów na tego rudzielca o
zazdrosnychoczach.Ależtak,niemylęsię,onapłakała!Więcdlaczegotespojrzeniagniewneiprawieże
uradowane?
Oj,niedobrze,muszękoniecznieporozmawiaćzAimeejeszczedzisiaj.
Odbiegamzupełniemyśląodzadania,któremamprzepisać:
„...Robotnikwbijawziemiępale,żebyustawićpłot.Wsadzajewtakiejodległościjedenoddrugiego,iż
wiadrosmoły,wktórymzanurzajedowysokościtrzydziestucentymetrów,opróżnisiępoupływietrzech
godzin.Przyjmując,żeilośćsmoły,jakazostajenapalu,równasię10
centymetromsześciennym,żewiadrojestcylindremopromieniu15
centymetrów i wysokości 75 centymetrów, zapełnionym w 3/4, że robotnik zanurza w nim czterdzieści
pali na godzinę i odpoczywa w tym czasie około ośmiu minut, podać liczbę pali i powierzchnię
posiadłościstanowiącejidealnykwadrat.Podaćrównież,ilepalibyłobypotrzeba,gdybywsadzać,jeo
10 centymetrów dalej jeden od drugiego? Podać także całkowity koszt ogrodzenia w obydwóch
wypadkach,jeżelistopalikosztuje3franki,arobotnikotrzymuje0,50frankazagodzinę."
A czy nie należałoby też powiedzieć, czy robotnik jest szczęśliwy w małżeństwie? Och, w czyjejż
chorobliwejwyobraźni,wczyimzwyrodniałymmózgupowstająteokropnezadania,któryminasdręczą?
Nie cierpię ich! Ci robotnicy, którzy łączą się w grupy, by skomplikować obliczenie pracy, jaką mogą
wykonać, dzielą się na dwie drużyny, z których jedna pracuje o 1/3 wydajniej niż druga, lecz tamta
pracuje za to o dwie godziny dłużej! Albo liczba igieł, jakie krawcowa zużywa w ciągu dwudziestu
pięciulat,wciągujedenastulatużywającigiełpo0,50
franka za paczkę, a przez pozostałe lata po 0,75 franka za paczkę, lecz te po0,75 franka są... itd., itd...
Albo lokomotywy, które w diabelski sposób komplikują swą szybkość, godziny odjazdu i stan zdrowia
maszynistów!
Wstrętnezałożenia,nieprawdopodobnehipotezy,któreobrzydziłymiarytmetykęnacałeżycie.
-Anais,dotablicy.
Tykawstajeirzucamiukradkiemspojrzeniekota,któremunastąpiononaogon;niktnielubiiśćdotablicy
podczujnymspojrzeniemczarnychoczupannySergent.
-Rozwiążtozadanie.
Anaisrozwiązujeiobjaśnia.Korzystamzesposobności,byswobodnieprzyjrzećsięnauczycielce:oczy
jej błyszczą, rude włosy zajęły się ogniem... Gdybym przynajmniej mogła była zobaczyć się z panną
Lanthenayprzedlekcjami.No,zadanierozwiązane.Anaisoddychazulgąiwracanamiejsce.
-Klaudyno,dotablicy!Proszęnapisaćułamki
332580614302
5712'925'56'1052
(BrońmnieBożeodułamków,któredająsiędzielićprzez7iprzez11,atakżeodtakich,cosiędzielą
przez5i9iprzez4i6,atakżeprzez1127),iznajdźichnajwiększywspólnydzielnik.
Tegosięwłaśniebałam.Zaczynammelancholijnie;strzelamparęgłupstw,boniemyślęotym,corobię.
Każdy najmniejszy wyskok, na jaki sobie pozwalam, ściąga na mnie natychmiast karcący gest ręki lub
zmarszczenie brwi. Wreszcie jakoś tam sobie radzę i wracam na miejsce usłyszawszy: „Tylko bez
dowcipów, dobrze?", gdyż w odpowiedzi na jej uwagę: „Zapominasz o zerach", odparłam: „ N a nic
innegoniezasługują."
PomnieidziedotablicyMarysiaBelhommeiswoimzwyczajemwnajlepszejwierzewypisujepotworne
bzdury; wygadana i pewna siebie, gdy nie może czegoś rozwiązać, skoro tylko przypomina sobie
poprzedniąlekcję,czerwienisięiniewie,corobić.
OtwierająsiędrzwiodmłodszejklasyiwchodzipannaLanthenay.
Patrzę na nią łapczywie: Och! moje biedne złote oczy, zapłakane i podpuchnięte, najmilsze oczy, które
rzucająmispłoszonespojrzenieiodwracająsięprędko!Jestemprzerażona;miłyBoże,coonajejmogła
zrobić?Czerwienięsięzgniewutak,żeażwielkaAnaistodostrzegaichichoczecichcem.BiednaAimee
prosipannęSergentoksiążkę,którątapodajejejskwapliwieoblewającsięprzytymciemnympąsem.
Cotowszystkoznaczy?!Jaksobiepomyślę,żeangielskimamdopierojutro,ogarniamniecorazwiększy
lęk.Alecóż?Jestembezsilna.PannaLanthenaywracadoswojejklasy.
-Panienki-oznajmianamrudzielec-proszęzebraćzeszytyiksiążki,musimynajakiśczasprzenieśćsię
doprzedszkola.
W klasie natychmiast podnosi się zgiełk, jakby wybuchł pożar; dziewczynki popychają się, krzyczą;
przesuwają ławki, książki spadają, a my zbieramy je w fartuchy. Wielka Anais trzyma swoje oburącz i
przypatrujesię,jakładujęmójbagażdofartucha,apotempociągagozręczniezarógiwszystkolecina
ziemię.
Anaisprzyglądasięterazrobotnikomnapodwórzuztakąminą,jakbybyłatymbardzozaabsorbowana.
Dostajęburęzanieuwagę,awdwieminutypóźniejtendiabełznówpowtarzaswojąsztuczkę,tymrazem
zMarysiąBelhomme,którapodnositakiwrzask,żeobrywaparęstronhistoriidoprzepisania.Wreszcie
nasza hałaśliwa sfora przemierza dziedziniec i wchodzi do przedszkola. Marszczę nos: brudno tam i
pachnieniedomytymidziećmi,widać,żenanaszeprzyjęcieposprzątanotylkopowierzchu.Byletylko
ten„jakiśczas"nietrwałzbytdługo!
Ledwo zdążyła położyć książki, Anais upewnia się natychmiast, czy okna wychodzą na ogród
nauczyciela.Jazbytjestemniespokojna,byzajmowaćsięjegopomocnikami.
Ztupotemstadawołówwracamydodawnejklasyizabieramysiędoprzenoszeniastolików,takstarychi
takciężkich.żecochwilaocośnimizawadzamywnadziei,żemożechociażjedenrozlecisicdoresztyi
rozsypiewpróchno.Próżnanadzieja!Docierającało;nienaszatowina,robiłyśmy,cotylkobyłomożna.
Tylechociażzyskujemy,żetegoprzedpołudniaprawieniemanauki.
Ojedenastej,jakwychodzimy,napróżnoczyhamnapannęLanthenay.
Czyżby tamta ją zamykała? Idę więc do domu na śniadanie, rozpiera mnie jednak taki gniew, który na
dodatek muszę ukryć, że nawet tatuś dostrzega coś i pyta, czy nie mam gorączki... Wracam bardzo
wcześnie,kwadranspodwunastej,isiedzącwśródnielicznychotejporzeuczennic,dziewczynekzewsi
pożywiających się w szkole jajkami na twardo, słoniną, chlebem z melasą i owocami, denerwuję się,
czekamdaremnieidręczę.
Wchodzi Antonin Rabastens (dobre i to, przynajmniej rozerwę się trochę) i wita mnie z wdziękiem
niedźwiedzianalinie.
-Przepraszamstokrotnie*czypanienauczycielkijużzeszły?
-Jeszczenie,proszępana,właśnienanieczekam;obyniespóźnialysięzbytnio,gdyż„nieobecnośćjest
największym ziem". Już siedmiokrotnie komentowałam ten aforyzm z La Fontuinca i za każdym razem
mojewypracowaniedostawałowyróżnienie.
Mówię to z łagodną powagą; urodziwy marsyIczyk słucha mnie z wyraźnym zaniepokojeniem na swej
poczciwejbuziprzypommającejksiężyc.(Onteżpomyśli,żejestemstuknięta.)Zmieniatematrozmowy.
-Słyszałem,żepanibardzodużoczyta.Paniojciecposiadazapewnewielkąbibliotekę?
-Iowszem,proszępana,dwatysiącetrzystasiedemtomów,anijednegomniej.
- Musi pani z pewnością wiedzieć mnóstwo interesujących rzeczy; zaraz wtedy, gdy śpiewała pani z
takimwdziękiem,zauważyłem,żeumysłempaniwyrastaznacznieponadswójwiek.
(Boże!Cóżtadureń!Kiedyżonsobiewreszciepójdzie?Ach,prawda,zapomniałam,żeonsięwemnie
podkochuje.Zdobądźmysięwięcnatrochęuprzejmości.)
- Ale pan również podobno śpiewa pięknym barytonem. Jeżeli murarze nie hałasują zbytnio, słyszymy
czasem,jakśpiewapanusiebiewpokoju.
Robisiępąsowyzradościiuszczęśliwionyprotestujeskromnie.
-Och!doprawdy!-mizdrzysię.-Niedługozresztąbędziesiępanimogłaotymprzekonać,gdyżpanna
Sergentprosiłamnie,abymweczwartkiiwniedzieledawałlekcjesolfeżunajstarszymuczennicom,iw
przyszłymtygodniuzaczynamy.
Co za nowina! Gdybym nie była tak pochłonięta własnymi kłopotami, z rozkoszą obwieściłabym ją
innym,któreoniczymjeszczeniewiedzą.
Jużsobiewyobrażam,jakAnaisbędziesięwprzyszłyczwartekzlewaćwodąkolońską,przygryzaćusta,
żebypoczerwieniały,ściskaćpaskiemigruchaćprzyśpiewie.
-Jakto?Ależjanicotymniewiedziałam!PannaSergentniewspomniałanamanisłowa.
-Och!Możeniepowinieniembyłtegomówić?Proszę,niechpanibędzietakadobrai.uda,żeoniczym
niewie.
Blagamniewyginającsięprzytymwdzięcznie,ajapotrząsamgłową,byodrzucićloki,którewcalemi
nie przeszkadzają. Ten pozór sekretu między nami uszczęśliwia go, posłuży mu jako temat do
porozumiewawczychspojrzeń,choćbardzotokiepskieporozumienie.Wycofujesięwcałejswojejkrasie
iżegnasiębardziejjużpoufale:
-Dowidzenia,pannoKlaudyno.
,-rDowidzeniapanu.
Wpółdopierwszej,uczennicejużsięschodzą,aAimeewciążjeszczeniema.Podpretekstemmigreny
odmawiamudziałuwzabawieigrzejęsięprzypiecu!
Och!och!Cojawidzę?Otonareszciezeszły,Aimeeijejgroźnazwierzchniczka;idąprzezpodwórzei
RudatrzymapannęLanthenaypodrękę,niesłychane!PannaSergentmówicoś,bardzocichutko,doswej
pomocnicy,ata,trochęjeszczewystraszona,wznosijużsweśliczneoczykutamtej,którajestowieleod
niej wyższa Widok tej idylli przemienia mój niepokój w cierpienie. Zanim zdążyły dpjść do drzwi,
wybiegam na dziedziniec i pędzę ku bawiącym się w berka krzycząc: „Ja też się bawię!", tak jakbym
krzyczała: „Pali się!" I aż do dzwonka galopuję, zadyszana, raz goniąc, a raz uciekając, byle tylko nie
myśleć.
W czasie zabawy dostrzegam głowę Rabastensa: z przyjemnością przygląda się ponad murem gonitwie
dużych pannic, z których jedne nieświadomie, jak Marysia Belhomme, a inne bardzo świadomie, jak
wielka Anais, pokazują w biegu łydki zgrabne lub śmieszne. Wdzięczny Antonin obdarza mnie
czarującym uśmiechem, niezwykle czarującym; uważam, że ze względu na koleżanki nie powinnam mu
odpowiadać, lecz prostuję się i potrząsam lokami. Niech się ucieszy. (Wydaje mi się zresztą, że ten
chłopiectakąjużmanaturę,żecokrokpopełniagafyizkażdegokwiatkachciałbycośuszczknąć.)Anais,
która dojrzała go również, biegnie tak, by odsłonić nogi, choć wcale nie ma ładnych, śmieje się i
popiskuje.Och,takokietowałabynawetwołu!
Wracamydoklasyidyszącjeszczeotwieramyzeszyty.LeczpokwadransiedopannySergentprzychodzi
jejmatkaiwswojejchłopskiejmowiepowiadamiają,żeprzyszłydwiedziewczynkidointernatu.
Wklasiezawrzało;dwie„nowe",którymmożnabędziepodokuczać!
PannaSergentwychodziprosząccichopannęLanthenay,bypopilnowałajejklasy.GdyzjawiasięAimee
szukamjejoczuiuśmiechamsiędoniejzcałegoserca,pełnegolęku,leczonaodpowiadaminiepewnie,
więc pochylam się nad drutami bliska łez... Nigdy jeszcze nie spuściłam tylu oczek! Spuszczam ich tak
dużo, że muszę aż iść do panny Aimee, prosić ją o pomoc. Podczas gdy stara się zaradzić mej
niezręczności,szepczę:
-Dzieńdobry,mojaśliczna,cosięstało?Skręcamsię,żeniemogęzpaniąpomówić.
Rozglądasięwokółniespokojnie;odpowiadamibardzocicho:
-Teraznicniemogęcipowiedzieć;jutronalekcji.
-Zanicwświecieniewytrzymamdojutra!Agdybympowiedziała,żejutrobibliotekabędzietatusiowi
potrzebna,igdybympoprosiła,żeby
śmymiałylekcjędzisiaj?
-Nie...dobrze...poproś.Aleterazwracajprędkonamiejsce,starszenanaspatrzą.
Mówię głośno: „Dziękuję", i siadam. Aimee miała rację: wielka Anais podpatruje nas i stara się
domyślić,cotosiędziejeoddwóchczytrzechdni.
Wreszcie wraca panna Sergent prowadząc za sobą dwie smarkule zupełnie nijakie; ich przyjście
wywołujeszmerwławkach.
PannaSergentwskazujenowymmiejsca.Minutypłynąwolno.
Kiedywreszciedzwonekobwieszczaczwartą,idęodrazudopannySergentipytamjednymtchem:
- Czy byłaby pani taka dobra i pozwoliła pannie Lanthenay, żeby miała ze mną lekcję dzisiaj zamiast
jutro,bojutroktośmaprzyjśćdotatusiaibibliotekabędziezajęta.
Uff!Anisięniezająknęłam.PannaSergentmarszczybrwi,patrzynamnieprzezchwilęidecydujesię:
-Dobrze,idź,powiedzotympannieLanthenay.
Biegnędoniej,kładziekapelusz,płaszczizabieramjązesobądrżączlękuizciekawości.
-Ach,jaktodobrze,żeznówmampaniątrochędlasiebie!Niechmipanipowieprędko,cosięstało?
Leczonawahasięiszukawykrętów:
-Poczekaj,nietutaj,totrudnoopowiedziećpodrodze;zadziesięćminutbędziemyuciebie.
Na razie więc ściskam tylko jej ramię, ale ona nie uśmiecha się już tym swym miłym uśmiechem jak
dawniej.Kiedyzamykająsięzanamidrzwibiblioteki,bioręjąwobjęciaicałuję:wydajemisię,żeod
miesięcy trzymano ją w zamknięciu, z dala ode mnie, moją kochaną malutką Aimee o podkrążonych
oczachibladychpoliczkach.Więcmiałaprzykrości?Jejwzrokwydajemisięjednakprzedewszystkim
zakłopotanyinietylejestsmutna,corozdygotana.Ipocałunkioddajemiwpośpiechu;nielubię,jakmnie
ktośtakcałujebylezbyć!
-Nowięcniechmipaniopowiewszystkoodpoczątku.
- Kiedy nie ma wiele do opowiadania; właściwie nic się takiego nie stało. Tyle, że panna Sergent
chciałaby,toznaczy...wolałaby...onauważa,żetelekcjeangielskiegozabierająmidużoczasu,niemam
kiedypoprawiaćzeszytówikładęsięprzeztozapóźnospać...
- Och, po co owijać w bawełnę, niech pani powie otwarcie, ona nie chce, żeby pani przychodziła do
mnienalekcje,tak?
Drżęzlękuiściskamdłoniemiędzykolanami,żebyminielatały.
Aimeeznęcasięnadokładkąodgramatyki,odklejająipodnosinamnieoczy,wktórychznówpojawia
sięprzestrach.
-Tak,aleonatopowiedziałacałkieminaczejniżty,Klaudynko;posłuchajtylko..
Niesłuchamwcale,cierpię;siedzącnaniziutkimtaborecikuobejmujęjąramieniemimówiębłagalnie:
- Kochana, niech pani ode mnie nie odchodzi; gdyby pani wiedziała, jaka byłam nieszczęśliwa! Och,
niechpaniwynajdziejakiśpretekst,niechpanicośwymyśli,żebywrócić.Niechmniepaniniezostawia.
Samatylkopaniobecnośćnapełniamnieszczęściembezmiary.Apanimojaobecnośćniesprawiażadnej
przyjemności? Więc nie jestem dla pani niczym więcej niż Anais czy Marysia Belhomme? Kochana,
niech pani do mnie wróci, niech pani wróci uczyć mnie angielskiego! Ja panią tak kocham... Nie
mówiłampanitego,aleterazwidzipanisama!Niechpaniwróci,proszę!Przecieżwkońcutenrudzielec
zpiekłarodemchybapaniniezabije!
Gorączkujęsięiwpadamwcorazwiększerozdrażnienie,boczujężeAimeeniepodzielamoichuniesień.
Głaszczemojągłowę,którąpołoży
łamnajejkolanach,iodczasudoczasurzucatylko:„Ach,mojamalutka."Wreszciejednakwjejoczach
pojawiająsięłzy;zaczynapłakaćmówiąc:
-Och,nie,toponadmojesiły,poczekaj,opowiemciwszystko.Więc,tak:zeszłejsobotyzauważyłam,że
jestdlamniemilszaniżzawsze;pomyślałam,żemożeprzyzwyczaiłasięjużdomnieiżemożezostawi
naswspokoju,istraszniesięucieszyłam.Popołudniupoprawiałyśmyzeszytyprzyjednymstoleitakjuż
nadwieczoremjapatrzęnagleiwidzę,żeonapłaczeispoglądanamnietakimdziwnymwzrokiem,że
zupełnieoniemiałam;zarazwstałaodstołuipołożyłasięspać.Całynastępnydzieńnadskakiwałami,jak
mogła,awieczorem,jakjużbyłyśmysameiwłaśniemiałampowiedziećjejdobranoc,pytamnienagle:
„WięcpanitakbardzolubiKlaudynę?AKlaudynapaniąteż,prawda?"Izanimzdążyłamodpowiedzieć,
osunęła się koło mnie na podłogę i zaczęła łkać, a potem wzięła mnie za ręce i mówiła mi takie różne
rzeczy,żeniemogłamwyjśćzezdumienia.
-Jakierzeczy?
-Nowięcmówiładomnietak:„Czypaniniewidzi,mojamaleńka,paniobojętnośćrozdzieramiserce?
Och, najmilsza, jak pani mogła nie dostrzec mojego dla pani uczucia? Moja mała Aimee, j estem
zazdrosna o to, co pani okazuje Klaudynie, tej smarkuli bez piątej klepki... Och, gdyby zechciała pani
chociaż nie żywić do mnie urazy, gdyby zechciała pani polubić mnie troszkę, znalazłaby pani we mnie
przyjaciółkę czulszą, niż to może sobie pani wyobrazić..." I zaglądała mi aż do głębi duszy oczami jak
płonącegłownie..
-Apaninicjejnieodpowiadała?
-Nic!Niemiałamkiedy!„Czypanimyśli,mówiładalej,żetelekcjeangielskiegonaprawdęsąpotrzebne
iżetojestładniewobecmnie?
Przecieżjadobrzewiem,żewysięwcaleniezajmujecieangielskim,izakażdymrazem,jakwidzę,że
pani tam idzie, serce mi się kraje! Niech pani już tam nie chodzi, niech pani nie chodzi! I tydzień nie
minie,jakKlaudynazapomniowszystkim,ajaokażępaniwięcejserca,niżonagowogólema!"Mówię
ci, Klaudynko, że zupełnie nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, ona mnie hipnotyzowała tymi swoimi
oczamiinagleczuję,żewszystkonaokółmniewiruje,wgłowiemisiękręciiprzezchwilęniczupełnie
niewidziałam,słyszałamtylko,żeónapowtarza,przerażona:
„MójBoże!...Kochanie!TakzbladłamojamaleńkaAimee,przestraszy
łamją!"Izarazpotempomogłamisięrozebraćibyładlamniebardzoczuła,ajaledwosiępołożyłam,
zasnęłamtak,jakbymprzeszłazestokilometrów...Więcwidzisz,Klaudynko,cojatumogęporadzić!
Czuję się tak, jakbym dostała obuchem po głowie. Można powiedzieć, że przyjaźń wulkanicznej Rudej
przejawiasięwsposóbraczejgwałtowny!Cóż,wgruncierzeczyniedziwięsiętakbardzo;możnasię
byłotegospodziewać.NaraziejednakprzytłoczonasiedzęobokAimee,kruchejistotkiurzeczonejprzez
tęfurię,inieznajdujężadnychsłów.Aimeeocieraoczy.Mamwrażenie,żejejsmutkikończąsięwrazze
łzami.
-Alepanijejprzecieżniekocha?-pytamnatarczywie.
-Oczywiście,żenie-odpowiadaniepatrzącnamnie.-Aleonamniechybanaprawdębardzolubi,nigdy
sięniespodziewałam.
Taodpowiedźmrozimnie,boostateczniejeszczecałkiemniezgłupia
łamirozumiem,cochcemiprzeztopowiedzieć.Puszczamjejdłonieiwstaję.Cośmiędzynamipękło.
Skoro nie chce przyznać się otwarcie, że nie jest już ze mną przeciwko tamtej, skoro ukrywa swoje
najtajniejszemyśli,widać,tojużkoniec.Dłoniemamlodowate,policzkimniepieką.
Pochwiliniemiłegomilczeniapodejmuję:
-MojakochanaAimeeoślicznychoczach,błagamniechpaniprzyjdziejeszczenatęjednąlekcję,której
brakujedokońcamiesiąca,dobrze?Jakpanimyśli,czyOnasięzgodzi?
-Otak,jająpoproszę!
Rzucatobeznamysłu,impulsywnie,pewna,żeterazuzyskajużodpannySergentwszystko,czegozechce.
Jakże szybko odchodzi ode mnie, i jak szybko tamta dopięła swego! Podszyta strachem malutka
Lanthenay!Wzdychadowygódjakprzemarzniętakotka,awie,żeprzyjaźńzwierzehniczkidajejwięcej
niżmoja!Aleniemówięjejtego,bonieprzyszłabynaostatniąlekcję,amamjeszczejakąśnieokreśloną
nadzieję. Minęła godzina, odprowadzam Aimee i w korytarzu całuję ją gwałtownie, z rozpaczą. Kiedy
zostaję sama, ogarnia mnie zdziwienie, że nie jest mi tak smutno, jak się tego spodziewałam.
Oczekiwałamjakiegośdziecinnegowybuchu,atymczasemnie,odczuwamraczejjakiświelkichłód...
Przystolewyrywamtatusiazjegozadumy:
-Tato,wiesz,telekcjeangielskiego...
-Tak,wiem;dobrzeżejebierzesz.
-Kiedywłaśnieniebędęichjużbrać.
-Aa?Męczącię?
-Tak,działająminanerwy.
-Notodobrze,niebierz.
Iwracamyślądoślimaków;czyopuszczałjewogóle?
Nocidiotycznychsnów:pannaSergentjakofuria,zwężamiwrudychwłosach,chciałapocałowaćAimee
Lanthenay, która uciekała z krzykiem. Usiłowałam przyjść jej z pomocą, ale przeszkadzał mi w tym
Antonin Rabastens, w bladoróżowym stroju; trzymał mnie za ramię i mówił: „Niech pani posłucha, no,
niechże pani posłucha tej romancy, jestem nią doprawdy zachwycony." I śpiewał barytonem: O
przyjaciele,kiedyumrę,
Posadźciewierzbęnamymgrobie...
namelodię:„JakiżtozaszczytbyćFrancuzem..."Nocbezsensowna,któranieprzyniosłamiwypoczynku.
SpóźniamsiędoszkołyiprzypatrujęsiępannieSergentzutajonymzdziwieniem,gdysobiepomyślę,że
ten zuchwały rudzielec postawił na swoim. Ona rzuca mi spojrzenia złośliwe, niemal drwiące; lecz
zmęczona,przybita,niemamdośćwigoru,bysięjejodwzajemnić.
PoskończonychlekcjachwidzępannęAimee,jakustawiaparamimłodsze(mamwrażenie,żewczorajszy
wieczórśniłmisiętylko).
Mijającmówięjejdzieńdobry;onarównieżwyglądanaznużoną.PannySergentniema,zatrzymujęsię
więc:
-Jaksiępanidziśczuje,dobrze?
-Ależtak,dziękuję.Maszpodbiteoczy,Klaudynko.
-Możliwe.Conowego?Scenasięniepowtórzyła?Nadalcieszysiępaniwzględami?
Czerwienisię,zmieszana.
-Nicnowego,jestdlamniebardzomiła.Wydajemisię,że...żetyjejnieznasz,Klaudynko,onawcale
niejesttaka,jakmyślisz...
Ogarnia mnie lekkie obrzydzenie i nie przerywam tych bredni, aż wreszcie, kiedy całkiem się już
zaplątała,mówię:
-Możemapanirację,czyprzyjdziepaniweśrodęostatniraz?
-Och,oczywiście,prosiłamjąjużotoinapewnoprzyjdę.
Jakże wszystko szybko się zmienia! Nie mówimy już ze sobą tak jak dawniej i dziś nie miałabym już
odwagi tak głośno objawiać mego żalu, jak robiłam to wczoraj. Cóż! Spróbujemy za to rozweselić ją
trochę:
-Apanikawalerowie?JaksięmiewapięknyRichelieu?
-Ktotaki?ArmandDuplessis?Dziękuję,dobrze;przesiadujeczasempodmoimoknem,jakjestciemno;
alewczorajdałammudozrozumienia,żegowidzę,izarazuciekłnatychswoichnogachjakszczudła.A
jakpanRabastenschciałprzyprowadzićgozesobąprzedwczoraj,tonieprzyszedł.
- Może mi pani wierzyć, że Armand całkiem serio zaprzątnął sobie panią głowę; zeszłej niedzieli
usłyszałam przypadkiem rozmowę ich obydwóch... no, nic więcej pani nie powiem! Armand jest
zakochanypouszy;tylkomusigopaninajpierwjakośobłaskawić,botodzikiptak.
Poruszona,chciałabyusłyszećszczegóły,alejauciekam.
Postarajmy się nie zapomnieć o lekcjach solfeżu uwodzicielskiego Antonina. .Jutro będzie pierwsza;
włożęniebieskąspódniczkę,bluzkęwzakładki,dopasowanąwtalii,ifartuch,alenietendużyczarny,na
codzień(chociażj«stmiwnimdobrze),tylkotenmalutkijasnoniebieski,haftowany,którynoszęwdomu
wniedzielę.1towszystko;niemogęzbytniostroićsiędlategopana,bomojemilekoleżaneczkizarazby
tozauważyły.
Aimee, Aimee! To naprawdę, szkoda, że ta śliczna gąska, która byłaby dla mnie wytchnieniem od tych
wszystkichgęsi,odleciałatakprędko!
Czujęteraz,żetaostatnialekcjanieprzydasięnanic.ZbytkruchestworzonkoztejmojejAimeeizbyto
własny tylko interes i przyjemność dbale, by walka z panną Sergent mogła zdać się nacokolwiek.
Pocieszamsiętylko,żeprędkoprzebolejętengłębokizawód.
Dziśnapauzieszaleję,żebyotrząsnąćsięzesmutkuirozgrzać.Anaisijatrzymamymocnozaręce(„ręce
położnej")MarysięBelhommeibiegamyznią,ażjejzabraknietchuipoprosinasozmiłowanie;wtedy,
podgroźbązamknięciawubikacji,każęjejdeklamowaćopowieśćTheramenesa;robitogłośnoitak,że
nicniemożnazrozumieć.
Kiedyjużwydukałateswojealeksandryny,uciekamachającrękami.
Wydajemisię,żerobitowielkiewrażenienasiostrachJąubert.Dobrze,jakimniesmakująklasycy,na
następnyrazprzygotujemycośwspółczesnego!
Okazjanadarzasięprędko;ledwowróciłyśmydoklasy,zewzględunazbliżającesięegzaminysadzają
nasdoćwiczeńzkaligrafii.Bazgrzemyprawiewszystkiejakkurapazurem.
-Klaudyno,będzieszdyktować,ajatymczasemwyznaczęmiejscamłodszejklasie.
Iwychodzido„małych",któreteżsięgdzieśprzeprowadzają.Możemywięcliczyćnajakieśpółgodziny
samotności.
-Mojedzieci-zaczynam-dzisiajpodyktujęwamcośbardzozabawnego.
Chóralne:„Ach!"-WesołepiosneczkizWędrownychpałaców.
-Jużsamtytułbardzojestładny-zauważazprzekonaniemMarysiaBelhomme.
-Maszrację.Jesteściegotowe?Zaczynamy.
Otonagłębokimskłonie.
Nieubłaganietflębokim.
Wpadawzachwyt,migoceitonie
Zawiłośćskłonówgłębokich.
Robiępauzę.WielkaAnaisnieśmiejesię,bonierozumie.(Jateżnie.)AMarysiaBelhommewykrzykuje
jakzawszewnajlepszejwierze:„Aleprzecieżmyśmyjużmiałygeometriędzisiajrano!Izresztątojest
takietrudne,nienapisałamanipolowy!"
Bliźniaczki spoglądają czworgiem nieufnych oczu. A ja ciągnę niewzruszona: Taka sama jest jesień,
pełnaskłonówpodobnychTwojarozpaczjakdługiejesiennewieczory.
(Idziezgrzytemjestpowolnyskłonrzeczy,twojeskoki.
Z trudem nadążają, nie usiłując już zrozumieć, i z prawdziwą satysfakcją słucham znów skarg Marysi
Belhomme,któramiprzerywa:
„Poczekaj,poczekaj,nietakprędko...Powolnyskłonczego?"
Powtarzam:„Powolnyskłonrzeczy,twojeskoki."1
Aterazprzepiszciemitonajpierwrondem,apotembastardą.
Towielkadlamniefrajdatedodatkowelekcjekaligrafii,wyznaczonepoto,byśmyjaknajlepiejwypadły
przyegzaminachwkońculipca.
Dyktujęróżnecudaizprzyjemnościąsłucham,jaktecórkisklepikarzy,szewcówiżandarmówrecytująi
piszą posłusznie pastisze ze Szkoły Rzymskiej lub kołysanki szeptane przez pana Francis Jammesa. a 1
PrzekładJadwigi[Jackiewicz.
wszystko wybrane na intencję moich najmilszych koleżanek z pism i książek, które otrzymuje tatuś, a
otrzymujeichmnóstwo!Od„RevuedesDeuxMondes"poczynając,ana„MercuredeFrance"kończąc,
mamy w domu stosy wszelkich periodyków. Tatuś powierzył mi obowiązek rozcinania ich, a ja sama
udzieliłam sobie pozwolenia na czytanie. Ktoś przecież musi to czytać! Tatuś przerzuca je tylko z
roztargnieniem i po łebkach, gdyż „Mercure de France" tylko z rzadka zajmuje się malakologią. Ja
czerpięstamtądmojąwiedzę,choćniezawszewszystkorozumiem,iprzypominamtatusiowi,jakjużsię
kończyprenumerata:„Trzebaprzedłużyć,tatusiu,bocobysobieonaslistonoszpomyślał."
WielkaAnais,któraniejestzbytmocnawliteraturze-niejejtowina-pomrukujesceptycznie:
-Jestempewna,żetysamawymyślasztekawałki,conamdyktujesznakaligrafii.
-Cośpodobnego!Tobyływierszedlanaszegosprzymierzeńca,caraMikołaja,wiesz!...
Nieznajdujeodpowiedziidalejpatrzynamniepodejrzliwie.
WracapannaSergentirzucaokiemnanaszećwiczenia.„Jakciniewstyd,Klaudyno-woła-dyktować
podobne rzeczy! Lepiej uczyłybyście się przy okazji na pamięć twierdzeń z arytmetyki, to by było z
większympożytkiemdlawszystkkh!"Alegniewasiębezprzekonania,gdyżwgruncierzeczyteżarcikinie
są jej niemiłe. Ja jednak nie śmieję się słysząc jej słowa: obecność tej, która zawładnęła niestałym
serduszkiemmałejAimee,jątrzymojąurazę...Boże,jużwpółdoczwartej,zapół
godzinyAimeeprzyjdziedomnienalekcjęporazostatni.
PannaSergentwstajeimówi:
- Zamknijcie zeszyty. Te, które zdają w tym roku egzamin dyplomowy, niech zostaną, mam z wami do
pomówienia.
Resztakładziepowolikapturkiichustki,urażona,żeniezostajeiniewysłuchatejniewątpliwiebardzo
interesującej przemowy. Ruda dyrektorka zwraca się do nas i wbrew woli podziwiam jak zawsze jej
głos,jasnyiwyrazisty,stanowczośćizwięzłośćjejzdań:
- Moje panienki, myślę, że nie macie złudzeń co do poziomu waszych umiejętności muzycznych, z
wyjątkiem Klaudyny, która gra na fortepianie i biegle czyta nuty; mogłaby dawać wam lekcje, ale
jesteście za mało zdyscyplinowane i nie słuchałybyście własnej koleżanki. Poczynając od jutra w
niedzieleiwczwartkiodziewiątejbędzieciećwiczyćsięwsolfeżuiwczytaniunutpodkierownictwem
panaRabastensa,pomocnikanauczyciela,gdyżanija,anipannaLanthenayniejesteśmywstaniedawać
wam lekcji. Klaudyna będzie pomagać panu Rabastensowi Starajcie się zachowywać przyzwoicie. I
przyjdźciejutronadziewiątą,ł
„Rozejśćsię"-dorzucamszeptem,leczjejgroźneuchotosłyszy;marszczybrwi,apotemuśmiechasię
mimowoli.Jejkrótkamowawygłoszonazostałatonemtakstanowczym,żekomendawojskowasamasię
tu narzucała. Doprawdy jednak można by powiedzieć, że nie potrafię już rozgniewać panny Sergent; to
przygnębiające;jakżemusibyćpewnaswejprzewagi,żeokazujemityledobroci.
Wychodziiwszystkiezaczynająkrzyczećnaraz.MarysiaBelhommeniemożeochłonąćzwrażenia.
- Coś takiego, słowo daję, żeby młody człowiek miał nam dawać lekcje śpiewu! Ale to może być
zabawne,co,Klaudynko?
-Pewno,trzebasięjakośrozerwać.
-Aniebędzieszsięwstydziładawaćnamlekcjerazemznauczycielem?
-Żebyśtywiedziała,jakmnietowszystkomałoobchodzi!telekcje!
Słucham jednym uchem i czekam, dygocząc wewnętrznie z niecierpliwości, bo panna Aimee nie
przychodzi.WielkaAnaiszaśmiewasięuradowanaidokuczaMarysiBelhomme,którawydajejękiinie
umie się bronić: „Daję głowę, że podbijesz serce uczonego Antonina, nie oprze się twoim pięknym,
długim rękom - jak u położnej - twojej wiotkiej talii i wymownym oczom. Moja droga, to się skończy
małżeństwem,zobaczysz!"Podekscytowana,tańczyprzedMarysią,którązapędziładokątaiktórachowa
zasiebietenieszczęsneręceiwoła,żetowstydwygadywaćtakierzeczy.
AAimeewciążnieprzychodzi.Niemogęusiedziećnamiejscuzezdenerwowania,kręcęsięposzkolei
dochodzęażdoschodówprowadzącychdo„prowizorycznych"(wciążjeszcze!)pokoinauczycielek.Ach,
dobrze zrobiłam, że tu przyszłam! Na górze stoi na podeście panna Lanthenay gotowa już do wyjścia.
PannaSergentobejmujejąwpółimówicośszeptem,jakbynalegałanacośczule.Późniejdługocałuje
małą Aimee, która poddaje się jej ulegle, a nawet zatrzymuje się sama i ogląda za siebie schodząc po
schodach. Z ciężkim sercem uciekam, żeby mnie nie zobaczyły. Niedobra, niedobra, jak mogłaś tak
prędko zapomnieć o mnie i oddać swoje uczucia i swoje złote oczy tej, która była naszym wrogiem!...
Sama już nie wiem, co myśleć... Aimee zastaje mnie w klasie, gdzie siedzę bez ruchu, pogrążona w
zadumie.
-Idziemy,Klaudynko?
-Tak,proszępani,jestemgotowa.
Naulicynieśmiemzadawaćjejpytań;cobymiodpowiedziała?Wolępoczekać,ażbędziemywdomu,a
na razie prowadzę banalną rozmowę o pogodzie, o tym, że na pewno znów będzie padał śnieg i że
niedzielneiczwartkowelekcjeśpiewuzapowiadająsięwesoło...Alemówiębezprzekonaniaionatakże
czuje,żecałatapaplaninanicnieznaczy.
W domu, pod lampą, otwieram zeszyty i spoglądam na nią... Jest ładniejsza niż ostatnim razem, trochę
bledsza,ajejpodkrążoneoczywydająsięjeszczewiększe:
-Wygląda,jakbybyłapanizmęczona?
Dlaczego każde z moich pytań wprawia ją w zakłopotanie? Znów się czerwieni i umyka wzrokiem.
Założęsię,żeczujesięwinnawobecmnie.
Idźmywięcdalej:
- Czy ten okropny rudzielec nadal okazuje pani tyle przyjaźni? Czy tamte poprzednie sceny i czułości
znówsiępowtórzyły?
-Ależnie,skąd...Jestdlamniebardzodobra...Bardzosięmnąopiekuje,naprawdę.
-Anie„hipnotyzowała"paniznowu?
-Och,nie,niemaotymmowy...Wydajemisię,żeprzesadziłamwtedytrochę,bobyłamzdenerwowana.
Jestcorazbardziejzmieszana.Trudno,chcęwiedziećwszystko.
Przysuwamsiędoniejiujmujęjejrączki,jejmaleńkierączki.
- Kochana, niech mi pani powie wszystko tak, jak jest. Więc nie chce już pani nic mówić swojej
Klaudynce,którabyłatakabiednaprzedwczoraj?
Leczonajakbyopanowałasięnagle,postanawiamilczeć;przybierapowolutkuwyrazspokoju,sztucznej
swobodyispoglądanamnieswymikocimioczami,któresąfałszyweijasne:
-Ależ,Klaudynko,przecieżpowiedziałamcijuż,żewcaleminiedokucza,anawetjestdlamniebardzo
dobra.Tomysametakjąodmalowujemynaczarno,aonawcaletakaniejest,wiesz...
Cóżznaczytenchłódwgłosieiteoczyzamknięte,choćpatrzą?Takimwłaśniegłosemmówiwszkole,
nie chcę go słuchać! I znów opanowuję chęć płaczu, żeby nie wydać się śmieszna. Więc to już koniec,
tak?Ajeżelibędęjąmęczyćpytaniami,torozejdziemysięwgniewie?...Bioręgramatykęangielską,nie
pozostałominicinnego;onaskwapliwieotwieramójzeszyt.
Pierwszyijedynyrazmamyzesobąprawdziwąlekcję;zsercemwezbranymodłeztłumaczęcałestrony
przykładów.
,,Wymaciepióra,aleonniemiałkonia.
Mielibyśmyjabłkaodtwegokuzyna,gdybymiałdużoscyzoryków.
Czymaszatramentwkałamarzu?Nie,alemamstółwsypialniitd.,itd."
PrzykońculekcjitadziwnaAimeepytamnieniespodziewanie:
-Klaudynko,czygniewaszsięnamnie?
Jestembliskaprawdymówiąc:
-Nie,niegniewamsięnapanią.
Borzeczywiścienieczujęgniewu,tylkosmutekizmęczenie.Odprowadzamjąicałuję,alenadstawiając
mipoliczekodwracagłowętak,żedotykamustaminiemaljejucha.Małaokrutnica!Patrzę,jakodchodzi
wświetlelatarni,iogarniamnienieokreślonachęć,bypobieczanią;alepoco?
Źle spałam tej nocy, widać to po moich głęboko podkrążonych oczach; na szczęście raczej mi z tym
dobrze,stwierdzamtowlustrzeszczotkującprzedlekcjąśpiewuloki(tegorankazupełniezłote).
Zjawiamsięwszkoleopółgodzinyzawcześnieiniemogępowstrzymaćśmiechuwidząc,żenacztery
moje koleżanki dwie siedzą już w klasie! Lustrujemy się wzajemnie wzrokiem, i Anais aprobującym
gwizdnięciem wita moją niebieską sukienkę i ładny fartuszek. Ona wyciągnęła na dzisiejszą okazję
świąteczny czerwony fartuch, haftowany na biało (wydaje się w nim jeszcze bledsza niż zwykle);
niezwyklestarannieuczesanaw„kask"zkokiemupiętymbardzowysoko,niemalżenadczołem,ścisnęła
sięnowympaskiemtak,żeomalsięnieudusi.Zgłośnymwspółczuciemzauważa,żeźlewyglądam,aleja
odpowiadam na to, że mi ze zmęczeniem do twarzy. Przybiega Marysia Belhomme, roztrzepana i
rozwichrzona jak zazwyczaj. Ona też się wysztyftowała, choć jest w żałobie; kreza z krepy daje jej
wyglądczarnego,wystraszonegopierrotaibardzojestładniutkazeswymiaksamitnymioczamiinaiwną
minką.
Jaubertówny zjawiają się jak zawsze razem, ubrane bez kokieterii, a przynajmniej z mniejszą niż my,
ugrzecznione i ze spuszczonymi oczami, gotowe obgadać każdą z nas po lekcji. Grzejemy się stłoczone
kołopiecaipokpiwamysobienazapaszpięknegoAntonina.Uwaga,nadchodzi...
Coraz bliżej słychać rozmowę i śmiechy, panna Sergent otwiera drzwi, a za nią idzie ów profesorek,
któremuniktsięnieoprze.
Olśniewający! W futrzanej czapce, płaszczu i granatowym garniturze, wita nas głębokim: „Dzień dobry
paniom", a później zaczyna się rozbierać. W klapie marynarki ma rdzawą chryzantemę, dowód
wyśmienitego smaku, a jego krawat robi na nas głębokie wrażenie: grynszpa-nowy, w białe półkola
zahaczające o siebie. Regata wypracowana przed lustrem! Natychmiast zajmujemy miejsca, grzecznie i
układnie,obciągającukradkiembluzki,byusunąćznichnawettefałdki,którychjeszczeniema.Marysia
Belhommetaksięjużświetniebawi,żewpewnejchwiliparskagłośnymśmiechemizarazurywa,sama
przera
żona. Panna Sergent marszczy z irytacją swe straszliwe brwi. Wchodząc do klasy spojrzała na mnie:
założęsię,żetamtamałaopowiadajejjużwszystko!Powtarzamsobiezuporem,żeAimeeniewartajest,
bytakprzezniącierpieć,lecztoniepomaga.
-Czyktóraśzpań-grasejujeRabastens-zechciałabymidaćswójśpiewnik?
WielkaAnaispodajeszybkoswego„Marmontela",byzwrócićnasiebieuwagę,iotrzymujewzamian:
„dziękuję", przesadnie ugrzecznione. Ten grubas świadczy chyba samemu sobie uprzejmości przed
lustrem.Aprawda,żeonniemaszafyzlustrem!
-PannoKlaudyno-zwracasiędomnierobiączabójczeoko(zabójczewjegomniemaniu,oczywiście)-
czuję się niezmiernie rad i zaszczycony, że staję się pani kolegą; gdyż to pani udzielała dotąd lekcji
śpiewu,nieprawdaż?
- Tak, ale koleżanki nie chciały jej wcale słuchać - ucina krótko panna Sergent zniecierpliwiona tą
gadaniną. - Mam nadzieję, że z pana pomocą uzyskają lepsze rezultaty, w przeciwnym razie obetną się
przyegzaminie,gdyżomuzyceniemająpojęcia.
Dobrze mu tak! Ma nauczkę, żeby nie paplać bez potrzeby. Dziewczynki przysłuchują się z nie
Ukrywanymzdziwieniem;nigdyjeszczeniktnieodnosiłsiędonichztakągalanterią,przedewszystkim
jednakzdumiewająjekomplementy,jakichnieszczędzimiskorydopochwał
Antonin.
PannaSergentbierze„Marmontela"iwskazujeRabastensowimiejsce,przezktórejejnoweuczennicenie
mogą przebrnąć, bądź to dlatego, i-e nie uważają, bądź też dlatego, że nie mogą zrozumieć (wyjąwszy
Anais, która wykuwa na pamięć wszystkie ćwiczenia z solfeżu i nie fałszuje przy tym ani nie musi
taktować).Ponieważtoprawda,żetegąsięta„omuzycepojęcianiemają",astawiająsobieprzytymza
punkt honoru, żeby mnie nie słuchać, oberwałyby na pewno dwóje na egzaminie. Ta perspektywa
wyprowadza z równowagi pannę Sergent, która sama śpiewa fałszywie, nie może więc ich uczyć, tak
samojakipannaAimeeLanthenay,niewyleczonazdawnoprzebytegozapaleniakrtani.
-Niechpankażeśpiewaćnajpierwkażdejzosobna-mówiędomarsylczyka(uszczęśliwionego,żemoże
puszyć się i roztaczać swe wdzięki pośród nas) - żadna nie potrafi utrzymać rytmu i wszystkie robią
błędy,aleniewszystkietesame,idotejporyniczegosięnienauczyły.
-Więcproszę,panna?...
-MariaBelhomme.
-PannoBelhomme,możezechcepanisolfedżiowaćtoćwiczenie.
Jest to najniewinniejsza w świecie poleczka w g-dur, lecz biedna Marysia, która jak rzadko kto ma
antytalent do muzyki, nigdy nie potrafiła solfedżiować jej poprawnie. Zaatakowana bezpośrednio,
wzdrygasię,pąsowiejeiwywracaoczami.
- Poddam pani tempo: „raz-dwa" i na następny „raz" zacznie pani: re-si-si, la-sol-fa-fa... To nie takie
trudne,prawda?
-Tak,proszępana-odpowiadaMarysiazonieśmieleniadoresztytracącgłowę.
-Więczaczynam...„Raz-dwa,raz...
-Re-si-si,la-sol-fa-fa-piejeMarysiajakzachrypniętykogucik.
Nieomieszkałaoczywiściezacząćna„dwa".Przerywamjej:
- Nie, nie tak, posłuchaj: „raz-dwa", re-si-si... rozumiesz? Pan Rabastens najpierw poddaje ci tempo.
Zaśpiewajjeszczeraz.
-„Raz-dwa,raz..."
- Re-si-si-zaczyna gorliwie Marysia i robi ten sam błąd co poprzednio. I pomyśleć, że już od trzech
miesięcyśpiewatępolkęniewtakt.
WysuwasięRabastens,cierpliwyidyskretny.
- Panno Belhomme, może zeche pani taktować razem ze mną. - Ujmuje ją za nadgarstek i prowadzi jej
rękę.-Wtensposóblepiejpanizrozumie:„raz-dwa,raz..."Noproszę,czemupaninieśpiewa?
Tymrazemnieotworzyłaustwogólepurpurowazracjitegonieoczekiwanegogestu,doresztystraciła
kontenans.Bawięsiędoskonale.Leczpięknybaryton,któremuzmieszanietejsmarkulibardzopochlebiło,
nieośmielasięnalegać.WielkaAnaispowstrzymujeśmiech,ażwydymająjejsiępoliczki.
- Panno Anais, proszę, niech pani zaśpiewa, aby pokazać pannie Belhomme, jak ma interpretować to
ćwiczenie.
Ta nie każe si$ prosić! Grucha „z uczuciem" ciągnąc wysokie nuty i gubi trochę takt. Ale zna swój
„numer" na pamięć, a jej nieco śmieszny sposób solfedżiowania, jakby śpiewała romancę, podoba się
marsylczy-kowi,któryjejgratuluje.Anaisusiłujesięzaczerwienić,niemoże,więcradanieradaspuszcza
tylkooczy,przygryzaustaipochylagłowę.
MówiędoRabastensa:
-Amożeterazpowtórzymyjakieśćwiczenienadwagłosy?Mimomoichnajwiększychstarańzupełnieim
tonieidzie.
Jestemdziśpoważna,popierwszedlatego,żenięmamwielkiejochotydośmiechu,apodrugiedlatego,
że gdybym za bardzo brykała w czasie pierwszej lekcji, panna Sergent nie pozwoliłaby na następną. A
poza tym myślę o Aimee. Więc w ogóle nie zamierza zejść tego rana? Jeszcze tydzień temu nie
ośmieliłabysięwylegiwaćtakdługo!
Rozmyślającotymwszystkimdzielę:pierwszyglostoAnaisiMarysiaBelhomme,drugi-bliźniaczki.Ja
wespręte,którymbędziegorzejszło.
Rabastenspomożedrugiejparze.
Izaczynamyśpiewaćnadwagłosy.JaobokpięknegoAntonina,którygłębokimgłosemrzucami:„Ach,
ach",pełnewyrazuipochylasięprzytymwmojąstronę.Musimytworzyćokropnieśmiesznągrupkę.Ten
zakutypołudniowiectakjestpochłoniętyroztaczaniemwdzięków,żerobibłądzabłędem,czegozresztą
nikt nie dostrzega. W pewnej chwili gubi wytworną chryzantemę, którą miał w klapie, i skończywszy
swójkawałekpodnosikwiatirzucanastółmówiąc,jakbydomagałsiękomplementudlasiebie:
-No,wydajemisię,żenieźleposzło?
OdpowiedźpannySergentstudzijegozapał:
-Iowszem,aleniechzaśpiewajątosame,bezpana,bęzKlaudyny,awtedysiępanprzekona.
(Sądzącpojegozdetonowanejminiezałożyłabymsię,żezapomniałwogóle,pocotuprzyszedł.Dużoon
nasnauczy!Alecoztego!Jakdyrektorkiniebędzienalekcji,zrobięznim,cotylkozechcę.)
-Tak,oczywiście,proszępani,alejeżelipanienkizadadząsobietrochętrudu,napewnoopanująto,co
potrzebadoegzaminu.Wiepaniprzecież,jakmałesąwymaganiazmuzyki!
Proszę,proszę,zaczynamystawaćokoniem?NiemożnabyłolepiejprzygadaćnaszejRudej,któranawet
gamyniepotrafizaśpiewać.
Zrozumiałaprzytykiodwracaswemrocznespojrzenie.Antoninzyskał
niecowmoichoczach,leczzatosłyszycierpkąodpowiedźpannySergent,którejsięnaraził:
- Może zechce pan popracować jeszcze trochę z .dziewczynkami, dobrze? Chciałabym, żeby śpiewały
pojedynczo,tootrzaskająsiętrochęinabiorąpewnościsiebie.
Terazkolejbliźniaczek,głosikimajążadne,brakimpoczuciarytmuiswobody,aletedwakujonyzawsze
dadzą sobie jakoś radę, nie na darmo pracują przecież tak przykładnie. Nie mogę znieść tych
Jaubertówien,układnychiskromnych.Jakbymjewidziała:będąpopięćdziesiątrazypowtarzaćwdomu
każdećwiczenieiweczwartekprzyjdąwyuczoneiprzyczajone.
NazakończenieRabastensniemoże,jakpowiada,„odmówićsobietejprzyjemności"iprosimniebym
zaśpiewałaznutjakieśokropnekawałkiromantyczneigulgoczące,przedpotopowewokalizy,któresąw
jego oczach ostatnim krzykiem mody. Miłość własna, a także obecność panny Sergent i Anais każą mi
śpiewać jak najlepiej. Niezrównany Antonin rozpływa się w zachwytach. Zapuszcza się w zawiłe
komplementy i układa zdania pełne zasadzek, z których nie mam najmniejszego zamiaru go wyciągać,
wprost przeciwnie, wpatrzona w niego słucham z rozrzewnieniem. Nie mam pojęcia, jak dobrnąłby do
końcadługiegookresunaszpikowanegozdaniamiwtrąconymi,gdybyniepannaSergent,którapodchodzi
doniego:
-Czyzadałimpanjakieśćwiczenienanastępnąlekcję?
Nie,nicnamniezadał.Ciąglejeszczeniemożeoswoićsięzmyślą,żewezwanogotuniepoto,żeby
śpiewałzemnąnadwagłosy.
AlecosiędziejezmałąAimee?Muszęsiędowiedzieć.Wywracamwięczręczniekałamarzdbającoto,
bysolidnieubrudzićsobiepalce.Potemwydaję„ach!"pełnerozpaczyirozczapierzampalcenakształt
pajęczychnóg.PannaSergentrobimiuwagę,żetakierzeczytomojaspecjalność,iwysyłamnie,żebym
sobieumyłaręcepodstudnią.
Kiedyjużznalazłamsięzadrzwiami,wycieramzgrubszaręcegąbkąodtablicyizaczynammyszkować,
zaglądamdowszystkichkątów.W
domunic,wychodzęwięcizbliżamsięażdomurku,którydzielinasodogrodunauczyciela.Ituteżnic.
Ale,ale,słyszęjakąśrozmowę.Ktotorozmawia?Przechylamsięprzezmurek,żebyzajrzećdoogrodu
położonego o dwa metry niżej, i tam, pod bezlistnymi orzechami, w bledziutkim słońcu, którego się
prawie nie czuje, widzę chmurnego Richelieu rozmawiającego z panną Aimee Lanthenay. Jeszcze dwa
czy trzy dni temu zmartwiałabym ze zdumienia, ale gorzkie doświadczenie tego tygodnia zdążyło
uodpornićmniejużtrochę.
TendzikusDuplessis!Językmusięjakośrozwiązał,niespuszczajużoczu.Czyżbyspaliłzasobąmosty?
-Proszę,niechmipanipowie,niedomyślałasiępanitego?Och,prawda,żetak?
Aimee, zaróżowiona, drży z radości, a jej oczy są bardziej złote niż kiedykolwiek, lecz rozglądają się
trwożriiewokoło.Śmiejesięślicznie,kłamczucha,ikręcigłową,żeniczegosięniedomyślała!
-Ależtak,musiałasiępanidomyślać,jakcałewieczoryspędzałempodpanioknem.Alejakochampanią
zewszystkichmoichsiłniepoto,bypoflirtowaćtrochę,apotemwyjechaćnawakacje.Czyzechcepani
wysłuchaćmniepoważnie,takjakjaterazmówię?
-Och,totakapoważnasprawa?
-Tak,proszęmiwierzyć.Czypozwolimipani,bymdziświeczórporozmawiałzniąwobecnościpanny
Sergent?
Maszcilos!Słyszę,jakotwierająsiędrzwi;ktośidziezobaczyć,cosięzemnądzieje.Wdwóchskokach
oddalam się od muru i jestem już niemal przy studni; klękam na ziemi i gdy dyrektorka z Rabastensem
podchodzidomnie,zastajemniewtrakcieszorowaniasobieenergicznierąkpiaskiem,„bosamąwodą
tonieschodzi".
Udajemisięjąnabrać.
-Dajjużspokój-mówi.-Zmyjeszsobiewdomupumeksem.
Piękny Antonin posyła mi „do widzenia" jednocześnie rozradowane i melancholijne. Podniosłam się z
klęczek,apłynneskinieniegłową,jakimmuodpowiedziałam,przesuwamimiękkolokipopoliczku.Za
jegoplecamiśmiejęsię:tengrubasmyśli,żemniezłowił!Wracamdoklasypokapturekiidędodomu
rozmyślającorozmowie,jakąusłyszałamprzypadkiem.
Jakaszkoda,żeniemogłamusłyszećkońcadialoguzakochanych!
Aimee nie każe się zbytnio prosić, a ten Richelieu łatwopalny, lecz uczciwy, gotów jest poprosić ją o
rękę.Coonamatakiegowsobie,tamałakobietka,októrejniemożnanawetpowiedzieć,żejestładnaw
całymznaczeniutegosłowa?Jestświeża,toprawda,imawspaniałeoczy;aleostatecznieniebrakjest
ładnychoczuibuźjeszczeładniejszych,amimotozatąwłaśniewszyscymężczyźnisięoglądają!Kiedy
przechodzi, murarze przestają mieszać wapno, mrużą do siebie oko i klaszczą językiem. (Wczoraj
słyszałamjakjedenznichmówiłdokolegipokazującnanią:„Dajęsłowo,zgodziłbymsięchętniebyć
pchłą w jej łóżku.") Chłopcy na ulicy puszą się dla niej jak pawie, a starzy bywalcy kawiarni „Pod
Perłą",ci,coprzychodząnawermutkażdegowieczora,rozmawiająmiędzysobązzainteresowaniem„o
tej małej ze szkoły, na której widok człowiekowi ślinka leci do ust, jak po zbyt kwaśnym ciastku z
owocami". Murarze, rentierzy, dyrektorka, nauczyciel, więc wszyscy? Co do mnie, to od kiedy
przekonałam się, jak nie można jej wierzyć, przestaje mnie interesować i czuję się zupełnie pusta,
wyzbytaiczułości,iwielkiegożalu,jakiogarnąłmniepierwszegowieczora.
Kończą już rozbiórkę starej szkoły; biedna, stara szkoła! Burzą parter i patrzymy ze zdziwieniem, jak
odkrywająsięprzednamimury,októrychmyślałyśmy,żesąpełneigrube,aktóresąpróżnejakszafyi
tworzą miejscami rodzaj czarnego korytarza, gdzie nie ma nic prócz kurzu i ohydnego zapachu,
zastarzałegoiodrzucającego.ZabawiamsięstraszeniemMarysiBelhommeiopowiadamjej,żewtych
tajemniczych schowkach zamurowywano niegdyś żony, które zdradzały mężów, i że widziałem białe
kości walające się między gruzem; Marysia otwiera przerażone oczy, pyta: „To prawda?", i „biegnie
zobaczyćkości".Zarazjednakwraca.
-Nicniema,znówmnieokłamałaś!
-Niechmizarazjęzykodejmie,jeżeliteskrytkiwmurzeniezostałyzrobionedlajakichśzbrodniczych
celów! A w ogóle możesz sobie mówić, że ja kłamię, jak sama chowasz w swoim „Marmontelu"
chryzantemę,tę,cojąpanAntoninRabastensmiałwbutonierce!
Wykrzykuję to bardzo głośno, bo właśnie zobaczyłam pannę Sergent, azaniąDutertre'a wchodzących na
dziedziniec.Trzebaprzyznać,żetenprzynajmniejonasniezapomina.Niebyletopoświęceniezestrony
panadoktorazaniedbywaćwłasnąklientelę,bycotrochęsprawdzać,czystanzdrowotnywnaszejszkole
jestzadowalający-aszkołaznajdujesięwłaśniewrozsypce,pierwszaklasamalekcjewprzedszkolu,a
drugaw,merostwie.Szanownydelegatkantonalnylękasięwidać,bynaszepostępynieucierpiałyodtych
ciągłychprzeprowadzek!
Usłyszeli oboje, co mówiłam-właśnie dlatego zawołałam tak głośn o - i Dutertre korzysta z okazji, by
podejśćdonas.Marysiachciałabysięschowaćpodziemię,jęczączakrywatwarzdłońmi,aonzbliżasię
-
łaskawieiroześmianyklepieporamieniunieboraczkę,którawzdrygasięcałaitracigłowę.
-CotanieznośnaKlaudynaznówwygaduje,hę?Przechowujeszkwiatki,któremiałwklapienaszpiękny
pan nauczyciel? Panno Sergent, serduszka pani uczennic nie śpią, co? Marysiu, czy chcesz, bym
powiadomiłtwojąmamusię,żejejcórkaprzestałajużbyćdzieckiem?
BiednaMarysiaBelhomme!Niezdolnawydusićzesiebieanisłowa,spoglądanaDutertre'a,spoglądana
mnie,spoglądanadyrektorkęoczamiprzerażonejłaniizarazsięrozpłacze...PannaSergent,bynajmniej
niezachwycona,żedelegatkantonalnyznalazłsobieokazję,byznamipogawędzić,wpatrujesięwniego
wzrokiempełnymzazdrościipodziwu;niemaodwagiodciągnąćgoodnas(jakgoznam,odmówiłbyjej
z całą swobodą). Zmieszanie Marysi, niecierpliwość i niezadowolenie panny Sergent (więc jej mała
Aimeejużjejniewystarcza?),atakżewidocznaprzyjemność,jakąsprawiapoczciwemudoktorowinasze
towarzystwo, wprawiają mnie w wyśmienity humor. Widocznie moje oczy zdradzają to uradowanie i
pasję,gdyżdoktorśmiejesiępokazującswespiczastezęby:
-Czegotysiętakwiercisz,Klaudyno?Ponosicięco?
Potrząsająclokamiprzytakujębezsłowa;brakszacunku,którykażepannieSergentzmarszczyćkrzaczaste
brwi...Nicsobieztegonierobię.
Rudaniemożemiećwszystkiego,idelegatakantonalnego,iswojejmałejpomocnicy,nie,nie...Bardziej
jeszcze poufały niż zazwyczaj, Dutertre podchodzi do mnie i obejmuje mnie za ramiona. Wielka Anais,
zaciekawiona,przyglądanamsięmrużącoczy.
-Jaksięczujesz?
-Dziękuję,dobrze.
-Zachowujsiępoważnie!(aonsamakuratsiępoważniezachowuje!)Dlaczegomaszzawszepodkrążone
oczy?
-BomijużPanBógdałtakie.
-Niepowinnaśtyleczytać.Czytaszwłóżku,co?
-Troszeczkę,niewiele.Anietrzeba?
-Hm...nie,iowszem,możesz.Acoczytasz?Opowiedzmitrochę.
Podniecasięiściskamniegwałtownie.Aleniejestemjużtakagłupiajakostatnimrazeminieczerwienię
się, jeszcze nie. Dyrektorka zdecydowała wreszcie, że najlepiej będzie, jak odejdzie, i beszta teraz
młodsze, które bawią się koło studni i oblewają nawzajem. Wyobrażam sobie, jak się w niej wszystko
gotuje!Radośćmnierozpiera.
-WczorajskończyłamAfrodytę,adziśzacznęKobietęipajaca.
-No,no,całkiemnieźle!PierreLouis?Proszę,proszę!Nicdziwnego,że...chciałbymwiedzieć,cotyz
tegorozumiesz?Wszystko?
(Niejestemchybatchórzem,aleniechciałabymprowadzićdalejtejrozmowysamaznimwlesielubna
kanapie,oczytakmubłyszczą!Iwogóleniechsobieniemyśli,żebędęmurobićjakieśnieprzyzwoite
zwierzenia...)
- Nie, niestety nie wszystko, ale w każdym razie sporo. Przeczytałam też w zeszłym tygodniu Zuzannę
LeonaDaudet.KończęRokClarissyPawłaAdam,śliczne!
-Iśpiszpotym?...Jaktakdalejpójdzie,przemęczyszsię,abyłabyszkoda,wiesz?Oszczędzajsiętrochę.
Coonsobiewyobraża?Patrzynamnieztakbliska,ztakwyraźnąchęcią,bymniepogłaskać,pocałować,
żeznówsięczerwienię,policzkimipłonąitracępewnośćsiebie.Onwidaćteżsięboi,żestracizimną
krew, bo puszcza mnie westchnąwszy głęboko i odchodzi, lecz najpierw gładzi mnie po włosach od
czubkagłowyażpokońceloków,jakbygładził
grzbiet kota. Zbliża się panna Sergent, ręce drżą jej z zazdrości, i oboje odchodzą razem; widzę, jak
rozmawiająbardzożywo,onazwyrazemtrwożnegobłagania,onwzruszanieznacznieramionamiiśmieje
się.
Spotykają pannę Aimee i Dutertre zatrzymuje się urzeczony jej przymilnymi oczyma, żartuje z nią
swobodnie, a ona czerwieni się leciutko, troszkę zmieszana, kontenta; tym razem panna Sergent nie
objawia zazdrości, przeciwnie... A we mnie serce zawsze załopocze na widok tej małej. Ach, jakże
głupiotowszystkosięstało.
Zamyślamsiętakgłęboko,żeniewidzę,jakwielkaAnaistańczywokółmniejakiśdzikitaniec.
-Dajmiświętyspokój,potworze!Niemamdziśochotydozabawy.
- Wiem, wiem, kto ci siedzi w głowie! Delegat kantonalny... Nie wiesz, kogo wybrać, co? Rabastensa,
Dutertre'a,kogojeszcze?Zdecydowałaśsięjuż?ApannaLanthenay?
Wiruje koło mnie, wściekła w gruncie rzeczy, lecz z twarzą jak zawsze nieruchomą i tylko oczy ma
demoniczne.Żebymiećspokój,rzucamsięnaniąitłukęjąpięściamiporamieniu;natychmiastzaczyna
krzyczećzestrachuiucieka-gonięją,przypieramdostudniitamwylewamjejtrochęwodynagłowę,
niedużo,tyletylko,ilebyłonadniewspólnegokubka.Masz,pogniewałasięnamnie!
-Jesteśgłupia,wiesz!Takichrzeczysięnierobi.Jajestemakuratzaziębiona,kaszlę.
-Kasłaj,kasłaj!DoktorDutertrezbadacięzadarmoijeszczecicośdołoży!
NadejściezakochanegoDuplessisaprzerywanasząkłótnię;oddwóchdniArmandjestjaknietensam,a
jegopromiennywzrokmówiwyraźnie,żeAimeeoddałamuswąrękę,serceiwiarę,wszystkozajednym
zamachem.Kiedyjednakwidzi,żejegosłodkanarzeczonaśmiejesięigawędzizDutertre'em,którysięz
niądroczy,izpannąSergent,którająjeszczedośmiechuzachęca,oczymuciemnieją.Ach,ach,tonieon
jestzazdrosny,toja!Mamwrażenie,żezawróciłby,skądprzyszedł,gdybynieRuda,któradostrzegłagoi
woła. Podbiega do nich długimi susami, składa głęboki ukłon Dutertre'owi, a ten ściska mu kordialnie
dłoń,jakbymugratulował.BladyArmandczerwienisię,rozpromieniaizczułądumąspoglądanaswą
malutkąnarzeczoną.
BiednyRichelieu,żalmigo!Niewiemdlaczego,alewydajemisię,żetaAimee,któraudajeniewiniątko
i szafuje względami, nie da mu szczęścia. Wielka Anais wpatrzona w tę grupkę przestaje mi nawet
wymyślać.
-Słuchaj-szepczedomnie-czegoonitakstojąrazem?Cosięstało?
-Tosięstało-wybucham-żepanArmand,długonogiRichelieu,tak,onwłaśnie,poprosiłorękępanny
Lanthenay,któramująoddała,zaręczylisię,iterazDutertreskładaimgratulacje!Tak,tosięstało!
-Cośpodobnego!Jakto,poprosiłjąorękę,żebysięzniąożenić?
Nie mogę powstrzymać się od śmiechu; wbrew swoim zwyczajom, powiedziała to z taką prostotą, tak
naiwnie! Nie daję jej jednak zapamiętywać się w zdumieniu: „Raz, dwa, leć po cokolwiek do klasy,
podsłuchaj,comówią;namniemielibyoko!"
Anais rzuca się pędem; mijając tamtą grupkę gubi zręcznie jeden sabot (w zimie wszystkie nosimy
saboty) i wkłada go długo, nadstawiając przy tym ucha. Później znika w szkole i natychmiast wraca,
ostentacyjnieniosącrękawice,którewkłada,kiedyjestjużkołomnie.
-Noicousłyszałaś?
-PanDutertremówiłdoArmandaDuplessis:„Nieskładampanużyczeńszczęścia,tozbyteczne,gdysię
będziemiałotakążonę."ApannaAimeeLanthenayspuszczałaoczy,otak.Alewiesz,słowodaję,nigdy
bymnieprzypuszczała,żetaksięstanie.
I ja też się dziwię, ale z innego powodu. Aimee wychodzi za mąż, i to nie robi żadnego wrażenia na
pannieSergent?Podtymmusisięcośkryć,tylkożejaniewiemco.Bopocóżbyzadawałasobietyle
trudu, żeby ją zdobyć, i poco te sceny, jakie jej urządzała, jeżeli teraz oddaje ją bez żalu jakiemuś tam
ArmandowiDuplessis,któregoprawieniezna?Ach,niechlichoweźmie,tewszystkiehistorie!Znówsię
będęmusiałagłowić,żebyjerozgryźć.Widocznieonajestzazdrosnatylkookobiety.
Zebyrozprostowaćtrochęmyśli,organizujęzabawęw„czaplę"zkoleżankamiizesmarkulamizdrugiej
grupy, które dorastają już do tego, żebyśmy się z nimi bawiły. Rysuję dwie linie w odległości trzech
metrówjednaoddrugiej,stajępośrodkujako„czapla"izabawazaczynasięwśródkrzykówipisku.
Dzwonek;wracamydoklasynanudnąlekcjęrobót.Zewstrętembioręsiędowyszywania.Podziesięciu
minutachpannaSergentwychodzipodpretekstem,żemusiwydaćmateriałypiśmienne„młodszym",które
znówsięprzeniosłyimająnarazie(oczywiście!)lekcjewpustejsaliprzedszkola,tużobok.Mogęsię
założyć, że zamiast komukolwiek cokolwiek „wydawać" Ruda zajmie się przede wszystkim swoją
Aimee.
Zrobiwszy dwadzieścia ściegów nagle głupieję i nie wiem, czy mam zmienić nitkę, czy też liść dębu
wyszywać tą samą włóczką, jaką wyszywałam liść wierzby. Wychodzę więc z robótką w ręce, żeby
zapytać wszystkowiedzącej dyrektorki. Przechodzę przez korytarz i wchodzę do młodszej klasy:
pięćdziesiątzamkniętychwniejdziewczynekpiszczy,ciągniesięzawłosy,śmieje,śpiewa,rysujeludziki
natablicy-opannieSergentanisłychu,pannyLanthenayaniwidii!Ciekawe!Wychodzę,otwieramdrzwi
na schody, na schodach też nic! A gdybym tak weszła na górę? Dobrze, ale co powiem, jak mnie tam
zastaną?Ach,powiem,żeprzyszłampopannęSergent,bomatkająwołała.
Saboty zostawiam na dole i idę w samych bamboszach, pocichutku, po cichutku. Na gorzenie. Wtem
spostrzegam,żedrzwidojakiegośpokojusąuchyloneinatychmiastzaglądamdośrodka.PannaSergent
siedziwwielkimfotelu,plecamidomnienaszczęście,itrzymaswązastępczynięnakolanach,jakmałe
dziecko;AimeewzdychasłodkoicałujezcałegosercaRudą,któratulijądosiebie.Proszębardzo!Nikt
przynajmniej nie będzie mógł powiedzieć, że dyrektorka źle traktuje swe podwładne! Nie widzę ich
twarzy, gdyż oparcie fotela jest dość wysokie, nie muszę jednak widzieć. Czuję szum w uszach i nagle
jednymsusemwyskakujęnaschodywmoichbezszelestnychbamboszach.
W sekundę później jestem z powrotem na miejscu obok wielkiej Anais, która delektuje się czytaniem i
obrazkami„DodatkuIlustrowanego".Żebyniktniedostrzegłmegoporuszenia,ijatakżewsadzamnosw
lekturę.OpowiadanieCatulleMendesa,bardzomilutkie,zajęłobymnie,gdybynieto,żesamaniewiem,
coczytam,bowciążjeszczemamprzedoczamito,copodpatrzyłamtamnagórze.Niespodziewałamsię
ażtyleiniemyślałam,żeichczułośćjestażtakgorąca...
Anais pokazuje mi rysunek Gil Baera przedstawiający niewielkiego mężczyznę bez wąsów,
wyglądającego na przebraną kobietę i - podekscytowana lekturą Dzienniczka Lionetki i głupstewek
ArmandaSylve-stre-mówidomnie,aoczymadziwne:„Jedenmójkuzynjestdoniegopodobny,naimię
ma Raul, chodzi do kolegium i będziemy teraz zawsze razem jeździć na wakacje." To nieoczekiwane
wyznaniewyjaśniami,dlaczegoodjakiegośczasuzachowujesięwzględnieprzyzwoicie;prawiewcale
nie pisuje teraz do chłopaków. Jaubertówny udają zgorszenie tym frywolnym dzienniczkiem, Marysia
Belhomme wywraca kałamarz, tak jej spieszno go zobaczyć; kiedy już obejrzała obrazki i poczytała
trochę, ucieka wymachując długi rękami i krzycząc: „Obrzydliwość! Resztę przeczytam dopiero na
przerwie!" Ledwo zdążyła usiąść i wyciera właśnie rozlany atrament, kiedy wraca panna Sergent,
poważna,leczzwniebowziętymiibłyszczącymioczami;spoglądamnanią,jakbymniebyłapewna,czy
totasama,któracałowałasięnagórze.
- Marysiu, napiszesz wypracowanie o niezręcznej dziewczynce i przyniesiesz mi je dziś o piątej.
Panienki,jutroprzyjeżdżanowanauczycielka,pannaGriset,aleniebędzieciemiałyzniądoczynienia,
będziesięzajmowałatylkomłodszymi.
Jużmiałamzapytać:„ApannaAimee?Odchodzi?"Leczodpowiedź
uprzedziłapytanie:
- Panna Lanthenay nie wykorzystuje dostatecznie swych wiadomości ucząc w niższej klasie, przejdzie
więcdowasi,podmoimokiem,będziewamdawaćlekcjehistorii,robótręcznychirysunków.
Spoglądam na nią z uśmiechem i kiwam głową, jakbym chciała złożyć jej gratulacje, że znalazła takie
świetnerozwiązanie.Marszczybrwi,odrazurozgniewana:
-Pokażmi,ilezrobiłaś,Klaudyno!Ach,ażtyle?Niemożnapowiedzieć,żebyśsięprzepracowywała!
Przybieramjaknajgłupszywyraztwarzyipowiadam:
-Bo,proszępani,chodziłamdomłodszejklasy,żebyzapytaćpani,czydoliścidębumamwziąćzielony
nr2,aletamniebyłonikogo;wołałamnaschodach,aleteżnikogoniebyło.
Mówiępowoli,głośno,takabypodniosłysięwszystkiegłowypochylonenaddrutamiiigłą;całaklasa
słuchamniechciwie;starszezadająsobiepytanie,gdzieteżdyrektorkamogłaiśćipoco,zostawiwszy
uczennicebezopieki.PannaSergentrobisięciemnopąsowaiodpowiadażywo:
- Musiałam pójść zobaczyć, gdzie da się umieścić nową nauczycielkę; budynek szkolny jest już na
ukończeniu,suszągonagwałtimyślę,żeniedługobędzieciemogłysiętamprzenieść.
Robiętakigest,jakbymchciałazaprotestowaćiprzeprosić;maonznaczyć:„Och,pocóżmiwiedzieć,
gdzie pani była, na pewno tam, gdzie nakazywał obowiązek." Odczuwam jednak zajadłą satysfakcję na
myśl,żemogłabymjejodpowiedzieć:„Nie,gorliwawychowawczyni,nowanauczycielkanicpaniąnie
obchodzi,totamta,pannaLanthenay,pochłaniacałąpaniuwagęizniąwłaśniecałowałasiępaniterazna
górze,wswoimpokoju."
Podczasgdybuntujęsięwmyślach,Rudaodzyskujepanowanienadsobą;bardzospokojnamówidonas
dobitnie:
- Weźcie zeszyty. U góry strony: wypracowanie francuskie. Objaśnić i skomentować myśl: „Czas nie
uszanujetego,copowstajebezniego."
Macienatopółtorejgodziny.
Orozpaczy,udręko!Cóżzabzdurytrzebaznówbędziepisać!Comnietoobchodzi,czyczasuszanuje,czy
teżnie,tocosięrobibezniego!
Zawsze takie tematy albo jeszcze gorsze! Tak, gorsze, bo niedługo już Nowy Rok i nie uda nam się
wykręcić od tradycyjnego kawałka o podarunkach, czcigodnym obyczaju, radości dzieci, rozczuleniu
rodziców,cukierkach,zabawkach-niezapominającorzewnejnutcenatematubogichmaleństw,którenie
dostają prezentów i do których trzeba wyciągnąć rękę w tym dniu świątecznym, by i one miały swą
cząstkęradości!Okropność,okropność!
Gdyjazżymamsięzezłości,innepisząjużnabrudno;wielkaAnaisczeka,ażzacznę,żebyprzepisaćode
mniepoczątek;Jaubertównyrozważają,cousłyszały,inamyślająsięprzykładnie,aMarysiaBelhomme
napisała już całą stronę głupstw, sprzeczności i uwag nie związanych z tematem. Ja najpierw ziewam
przezkwadrans,apotemdecydujesięipiszędorazunaczysto,wzeszycie,kuoburzeniukoleżanek.
O czwartej przy wyjściu stwierdzam bez przykrości, że to dziś moja i Anais kolej na zamiatanie.
Zazwyczaj złości mnie ta uprzykrzona robota, ale dzisiaj mi wszystko jedno, nawet wolę. Idąc po
konewkęspotykamwreszciepannęAimee;policzkimazaczerwienione,oczybłyszczące.
-Dzieńdobrypani.Kiedywesele?
-Jakto?Nie...temałezawszewszystkowiedzą!Aletojeszczenicpewnego...toznaczydata.Wczasie
wakacjichyba...Jaktyuważasz,czypanDuplessisniejestbrzydki?Powiedz!
- Richelieu brzydki? Skądże znowu! Jest bez porównania przystojniejszy od tamtego drugiego, bez
porównania!Kochagopani?
-Nojakże,skorogobioręzamęża?
-Teżdowód!Niechmipaniniedajetakichodpowiedzi,czypanimyśli,żejajestemMarysiaBelhomme?
Niekochagopaniwcale,wydajesiępanimiły,mapaniochotęwyjśćzamąż,żebysięprzekonać,jakto
jest,iżebyzrobićnazłośćkoleżankomzWyższejSzkoły,którezostanąstarymipannami!Niechmupani
nie robi zbyt wiele kawałów; to wszystko, czego mogę mu życzyć, gdyż wart jest na pewno, żeby go
kochaćbardziej,niżpanigokocha.
Potychsłowachodwracamsięnapięcieibiegnępowodę.Aimee,zbitaztropu,nieruszasięzmiejsca.
Wreszcie odchodzi do młodszej klasy pilnować sprzątania albo też do swojej kochanej panny Sergent
powtórzyćjej,coodemnieusłyszała.Niechsobieidzie!Niemamzamiaruzaprzątaćsobiewięcejgłowy
tymi dwiema wariatkami, z których jedna wcale wariatką nie jest. Podniecona, skrapiam podłogę i
skrapiam, opryskuję nogi Anais, mapy, a potem zamiatam z rozmachem. Męcząc się w ten sposób
odpoczywam.
Lekcjaśpiewu.ZjawiasięAntoninRabastenswbłękitnymkrawacie,
„Słoneczkotynasze",jakpowiadałyProwansalkidoRoumestana.
Proszę,kogojawidzę-przyszłatakżepannaAimeeLanthenay,azniąjakaśniepokaźnaistotka,jeszcze
mniejszaodniej,wyglądającanalattrzynaście,oniezwyklezwinnychruchach,buziświeżutkiejitrochę
płaskiej,włosachjedwabistychiciemnych.Dziewuszkazatrzymałasię,nastroszona,wedrzwiach.Panna
Aimeeodwracasiędoniejześmiechem:,,Nochodźże,niebójsię,słyszysz,Łusiu?"
Ależtojestjejsiostra!Zupełniezapomniałamotymszczególe.
Wspominała mi o możliwości jej przyjazdu jeszcze w czasach, kiedy żyłyśmy w przyjaźni... Ta
siostrzyczkawydajemisięnagleczymśtakzabawnym,żeszczypięAnais,któragdacze,łaskoczęMarysię
Belhomme, która miauczy, i robię taneczne pas na dwa takty za plecami panny Sergent. Rabastens jest
zachwycony; Łusia spogląda na mnie skośnymi oczami. Panna Aimee zaczyna się śmiać (taka jest
szczęśliwa,żeśmiejesięterazzbyleczego)imówidomnie:
-Proszęcię,Klaudyno,nieonieśmielajjejtakzaraznawstępieibeztegojestdosyćnieśmiałaznatury.
-Och,proszępani,będęczuwaćnadniąjaknadwłasnymwianuszkiem.Ileonamalat?
-Miesiąctemuskończyłapiętnaście.
-Piętnaście?Niemożliwe!Nigdyniedałabymjejwięcejniżtrzynaście.
Mała pąsowieje i spogląda na swoje nogi, zresztą ładne. Przesuwa się do siostry i ściskają za ramię,
żebydodaćsobieodwagi.Poczekaj,zarazcięośmielę!
- Chodź, malutka, chodź tutaj. Nie bój się. Ten pan, który na naszą cześć nosi takie oszołamiające
krawaty, to nasz kochany nauczyciel śpiewu, będziesz go widywała tylko we czwartki i w niedziele,
niestety.
Tepannicetutajtokoleżanki,jeszczezdążyszjepoznać.Jajestemwzoremuczennicy,perłą,naktórąnikt
nigdysięniegniewa(prawda,pszepani?),izawszejestemtakagrzecznajakdzisiaj.Znajdzieszwemnie
drugąmatkę!
Panna Sergent jest ubawiona, choć nie chce tego po sobie pokazać, Rabastens pełen podziwu, a oczy
nowejwyrażająpewnewątpliwościcodorównowagimegoumysłu.Alejadośćmamjużtejzabawyi
zostawiamŁusięwspokoju;stoikołosiostry,któranazywają„głuptasem",nieinteresujemniewięcej.
-Gdzietamałabędziespać,skoronicjeszczeniejestwykończone?-pytamniekrępującsię.
-Zemną-odpowiadaAimee.
Zaciskamwargi,spoglądamdyrektorceprostowtwarzimówiędobitnie:
-Atodopieroniewygoda'
Rabastens śmieje się w kułak (czyżby o czymś wiedział?) i wygłasza pogląd, że można by już zacząć
śpiewać.Możnaby,istotnie;śpiewamyiużnawet.Nowaoniczymniechcewiedziećimilczyuparcie.
-CzypannaLanthenaymłodszaznatrochęnuty?-pytanieocenionyAntoninzuśmiechemkomiwojażera.
-Tak,proszępana,trochę-odpowiadaŁusiaśpiewnymgłosikiem,którymusibyćmiłydlaucha,kiedynie
dławigolęk.
-Awięc?
Awięcnic.Zostawtęmałąwspokoju,bawidamkuzCanebiere!1
WtejsamejchwiliRabastensszepczedomnie:
-Wydajemisię,żepanienkiraczejsięnieprzepracowują!
Rzucamokiemdokołazaskoczona,żeodważyłsięzwrócićdomnieszeptem;alemarację,mojekoleżanki
zajęłysięnową,wdzięcząsiędoniejizagadują,aonaimodpowiadaośmielonamiłymprzyjęciem;co
do kotki Lanthenay i jej ukochanego tyrana, to przytulone do siebie w oknie wychodzącym na ogród
zapomniały o nas całkowicie; panna Sergent obejmuje Aimee i mówią coś do siebie z cicha lub nie
mówiąwcale,cozaróżnica.Antonin,któryposzedłzamoimwzrokiem,rzuca:
-Tedwiepaniemusząbardzosięlubić.
-Iowszem,raczejtak.Wzruszającajestichprzyjaźń,prawda?
Tennaiwnygrubasniepotrafiukryćswychuczućiwybuchaszeptem:
-Wzruszająca?Raczejchybakrępująca.Wniedzielęwieczoremprzyszedłemodnieśćnutyizastałemte
panietutaj,-pociemku.
Wchodzę-bądźcobądźklasatojestmiejscepubliczne-iwpółmrokudostrzegampannęSergentzpanną
Aimee,jaksięcałująwnajlepsze.
Myślipani,żeprzerwałymoże?Gdzietam,pannaSergentodwróciłasiętylkozwolnaizapytała:„Kto
tam?"Niejestemwprawdziezbytnieśmiały,alezupełniezgłupiałemnatenwidok.
(Gadajsobiezdrów,mojetyniewiniątko,itakniepowieszminicnowego!Ałe,byłabymzapomniałao
najważniejszym.)1NazwagłównejulicywMarsylii.(Przyp.tłum.)
-Apanakolega?Wydajemisiębardzoszczęśliwy,odkiedyzaręczył
sięzpannąLanthenay?
-IOwszem,biednychłopiec,mamwrażenie,żeniematakiegoznówpowodudoszczęścia.
-Och,dlaczego?
-DyrektorkarobizpannąAimee,cotylkozechce,toniezbytprzyjemnedlaprzyszłegomęża.Mniebysię
tamnieuśmiechało,żebyktośinny,nieja,miałtakiwpływnamojążonę.
Ja też jestem tego zdania. Lecz dziewczynki skończyły już wywiad z nową, ostrożniej będzie, jeżeli
zamilkniemy. Śpiewajmy... Nie, nie trzeba: oto Armand, który ośmielił się wejść tutaj i przerwał czułe
szepty dwóch pan. Patrzy teraz jak w obraz w Aimee, która kokietuje go i spuszcza powieki o
podwiniętych rzęsach, a tymczasem panna Sergent przygląda mu się rozczulonym wzrokiem świekry,
której udało się znaleźć partię dla córki. 'Dziewczynki znów wdają się w rozmowę i gadają aż do
dzwonka.Rabastensmarację,jakieżtodziwnelekcjeśpiewu!
Dzisiajrano,przedlekcjami,spotykambladądziewuszkę-włosybezpołysku,oczyszare,skóraszorstka
- która otula szczupłe ramiona wełnianą chustką i ma żałosny wygląd chudego kota, przemarzniętego i
wystraszonego. Anais wskazuje mi ją ruchem, brody, z niezadowoloną miną. Kiwam głową z litością i
mówiędoniejcicho:
- Od razu widać, że będzie tu nieszczęśliwa; tamte dwie za bardzo lubią się nawzajem, żeby jej nie
dręczyć.
Uczennice schodzą się powoli. Przed wejściem do klasy spoglądam jeszcze na dwa budynki szkolne.i
widzę, że budowa ich w zawrotnym tempie zbliża się do końca; podobno Dutertre obiecał wysoką
nagrodęprzedsiębiorcy,jeżeliwszystkobędziegotowenawyznaczonytermin.
Tentodopieromusimaczaćpalcewróżijychnieczystychsprawkach!
Lekcja rysunku; prowadzi je panna Aimee Lanthenay. „Reprodukcja linearna przedmiotu użytku
codziennego." Tym razem mamy narysować rżniętą karafkę, która stoi na katedrze. Lekcje rysunku są
zawsze wesołe, bo nastręczają mnóstwo pretekstów, żeby wstawać z miejsca; co chwila któraś z nas
czegoś n i e m o ż e , robimy plamy z tuszu wszędzie, gdzie nie trzeba. Narzekania zaczynają się
natychmiast.Japierwszaotwieramogień:
-Proszępani,janiemogęrysowaćstądkarafki,boruraodpiecamijązasłania!
PannaAimee,pochłoniętagłaskaniemrudegokarkudyrektorki,którapiszelist,odwracasiękumnie:
-Wysuńgłowędoprzodu,tobędzieszwidziała.
-Proszępani-podejmujeAnais-jazupełnieniemogędojrzećmodela,boKlaudynazasłaniamigłową.
-Och,jakieżwyjesteścienieznośne;więcprzysuńcietrochęstolik,abędzieciewidziałyobydwie.
KolejnaMarysięBelhomme.
-Proszępani-jęczy-mniesięjużskończyłwęgiel,atenarkusz,comipanidała,mapośrodkufelerijani
emogęrysować.
-Och!-zgrzytapannaSergent,zirytowana-przestaniecienamwreszciezawracaćgłowęczynie?Proszę,tu
jestnowyarkusz,tujestwęgieliniechnikogowięcejniesłyszę,boinaczejkażęwamnarysowaćcałą
zastawęstołową!
Przerażonemilczenie.Muchęwlociebyusłyszał...przezpięćminut.W
szóstejznówrozlegasięlekkiszmer,czyjśsabotupadanapodłogę.
Marysia Belhomme kaszle, ja wstaję, żeby wyciągnąć rękę, zmierzyć wysokość i szerokość karafki.
Wielka Anais robi to samo i korzystając, że trzeba przymrużyć oko, krzywi się okropnie i rozśmiesza
Marysię.Jaszkicujęwreszciekarafkęwęglemiidępotusz,któryjestwszafieściennej,zakatedrą.Obie
nauczycielki zapomniały o nas, szepczą do siebie, śmieją się, a panna Aimee odsuwa się czasem ze
spłoszonąminką,zktórąjejtakdotwarzy.Skorowcalesięjużnasniekrępują,imyteżniemusimysię
ichkrępować.Poczekajcie,mojedzieci!
Na moje „psst!" podnoszą się wszystkie głowy, a wtedy, wskazując całej klasie czułą parę Sergent-
Lanthenay, wyciągam nad ich głowami, z tyłu, obie ręce gestem błogosławieństwa. Marysia Belhomme
parska, Jaubertówny zgorszone spuszczają nosy, aja, nie dostrzeżona przez obie zainteresowane, znów
zanurzamsięwszafieiwyjmujęstamtądtusz.
MijającAnaisspoglądamnajejrysunek:karafkapodobnajestdoniejsamej,zbytwysoka,zszyjkązbyt
cienką i zbyt długą. Chcę jej to powiedzieć, ale ona nie słyszy zajęta szykowaniem „guniguni", którą
zamierzaposłaćwpudelkuodstalówek„nowej".(Guniguniatomiałkiwęgiełzmieszanyztuszem,także
powstaje zaprawa prawie że sucha, która, gdy dotknąć jej nieopatrznie, brudzi mocno, palce, ubranie,
zeszyty.) Biedna Łusia otwierając pudełko uczerni sobie ręce, poplami rysunek i dostanie burę. Żeby
zemścićsięzanią,chwytamrysunekAnais,dorysowujętuszempasekzklamrąściskającykarafkęwtalii
ipodpisuję:PortretWielkiejAnais.Wchwilikiedykończętopisać,Anaispodnosigłowęizczarującym
uśmiechem podsuwa pudełko z gunigunią Łusi. Mała czerwieni się i dziękuje. Anais pochyla się nad
rysunkiem i wydaje oburzone „och!", tak głośne, że przywołuje nim naszą gruchającą parę do
rzeczywistości.
-Cotomaznaczyć,Anais!
-Proszępani,proszęzobaczyć,coKlaudynazrobiłazmoimrysunkiem!
Rozgniewana zanosi go na katedrę; panna Sergent spogląda surowym wzrokiem i nagle wybucha
śmiechem, ku rozpaczy i wściekłości Anais, która płakałaby ze złości, gdyby łzy nie przychodziły jej z
takimtrudem.
Odzyskującpowagędyrektorkaoznajmia:
-Tegorodzajużartyniepomogącizdaćegzaminu,Klaudyno;aleskrytykowałaśtudośćtrafnierysunek
Anais,jejkarafkarzeczywiściejestzawąskaizadługa.
Tykawracanamiejscerozjątrzona,dotknięta.Mówiędoniej:
-Tocięoduczyposyłaćguniguniętejmałej,któraciniczłegoniezrobiła!
-Och,ochchciałabyśodbićsobienamałejto,cocisięniepowiodłozestarszą,idlategotakjejbronisz!
Plask!
To odgłos siarczystego policzka. Przyłożyłam go z całej siły, dodając jeszcze: „Pilnuj swego nosa." W
klasie zawrzało jak w ulu; wobec tak poważnego wydarzenia panna Sergent schodzi z katedry. Już od
dawnaniepobiłamżadnejkoleżankiiuwierzono,żeuspokoiłamsięwreszcie.
(Niegdyśmiałambrzydkiobyczajregulowaniasporówsama,pięścią,bezdonoszenia,takjakinne.)Moja
ostatniabitwaodbyłasięprzeszłoroktemu.
Anaispłaczezgłowąnaławce.
-Klaudyno-mówisurowodyrektorka-opamiętajsię.Jeżeliznówzacznieszbićkoleżanki,będęzmuszona
usunąćcięzeszkoły.
Źletrafiła,niepanujęnadsobą;uśmiechamsiędoniejtakbezczelnie,żenatychmiastwpadawgniew:
-Klaudyno,proszęspuścićoczy!
Animisięśnijespuszczać.
-Klaudyno,proszęwyjś*ć!
-Zprzyjemnością..'
Wychodzę,leczńadworzespostrzegam,żejestemzgołągłową.
Wracamnatychmiastpokapelusz.Klasa,milczyskonsternowana.
Widzę,jakAimee,którapodbiegładópannySergent,szepczejejcośprędko.Niezdążyłamjeszczedojść
dodrzwi,kiedydyrektorkawołamniezpowrotem.
-Klaudyno,wróćnamiejsce.Niechcęusuwaćcięzeszkoły,ponieważpodyplomieitakjąopuścisz...A
poza tym, chociaż jesteś często złą uczennicą, nie jesteś uczennicą przeciętną i dlatego nie chciałabym
pozbywaćsięciebie,chybażewostateczności.Połóżkapeluszzpowrotemnaswojemiejsce..
Iletojąmusiałokosztować!Jesttakpodniecona,żeodbiciajejsercaporuszająsiękartkizeszytu,który
trzyma.Mówię:„Dziękujępani",bardzogrzecznie.AkiedyjużusiadłamobokwielkiejAnais,milczącej,
trochę przerażonej sceną, jaką wywołała, zaczynam zastanawiać się zdumiona, co mogło skłonić Rudą,
która tak głęboko chowa każdą urazę, do przywołania mnie z powrotem. Czy bała się echa, jakie
wywołałobytowmieściekantonalnym?Czypomyślałamoże,żezaczęłabymopowiadaćnaprawoilewo
owszystkim,cowiem(jeżeliniewięcej),ocałymtymbałaganie,apodszczypywaniustarszychuczennic
przez delegata kantonalnego, o jego długich wizytach u naszych nauczycielek, o częstym opuszczaniu
klasyprzezobiepaniezajęteprzedewszystkimcałowaniemsięprzydrzwiachzamkniętych,olekturach-
raczej swobo-dnych-panny Sergent („Journal Amusant", obrzydliwe Zole i inne, jeszcze gorsze), o
zalotnym pięknisiu śpiewającym barytonem i flirtującym z uczennicami - o mnóstwie różnych
podejrzanych rzeczy, o których rodzice nic nie wiedzą, gdyż starsze dziewczęta nigdy im o tym nie
mówią,bodoskonalebawiąsięwszkole,amłodszenierozumiejąjeszczewszystkiego?Czyzlękłasię
tegopółskańdalu,któryzaszkodziłbybardzojejreputacjiiprzyszłościpięknejnowejszkołybudowanejz
takimnakłademkosztów?Takmyślę.Apozatymteraz,kiedyochłonęłam,takjakiona,wolęzostaćwtej
budzie, gdzie bawię się lepiej niż gdziekolwiek. Uspokojona, spoglądam na policzek Anais, na którym
widaćśladmojejręki,imruczędoniejwesoło:
-Noco,staruszko,piecze?
A ona ze strachu, żebym nie oskarżyła jej, że stała się przyczyną usunięcia mnie ze szkoły, zapomina o
urazie:
-Pewno,żepiecze!Aleboteżmaszciętąrękę!Czyśtyzwariowała,żebyzarazwtakązłośćwpadać?
-Dajspokój,niemówmyjużotym.Tobyłtakiniecozbytgwałtownyskurcznerwowywprawejręce.
Anaiswyciera,oiletojestmożliwe,„pasek"zeswojejkarafki,jakończęmoją,apannaAimeedrżącymi
palcami poprawia nasze rysunk i Dziś rano zastaję dziedziniec prawie pusty. Tylko ze schodów w
przedszkoludobiegająjakieśgłośnerozmowy,jakieśkrzyki:„Uwa
żaj!-Aletociężkie!"Rzucamsiępędemwtamtąstronę.
-Cosiętudzieje?
-Przecieżwidzisz-wyjaśniamiAnais-pomagampaniomnauczycielkomwprzeprowadzce.
-Dawajciemicośdoniesieniarazdwa!
-Idźnagórę,weźmieszstamtąd.
Idę na górę do pokoju dyrektorki gdzie kiedyś podglądałam. Jej matka, w przekrzywionym wiejskim
czepku, powierza mnie i Marysi Belhomme wielki kosz z przyborami toaletowymi córki Nie można
powiedzieć,Rudadbaosiebie!Wszystkostarannieskompletowane,małeiwiększeflakonyzrżniętego
kryształu,nożyczkidopaznokci,rozpylaczdoperfum,szczotki,szczypczykiipuszki,olbrzymiamiednica
i
„bidecik" to nie jest wcale toaleta wiejskiej nauczycielki! Żeby się upewnić, wystarczy popatrzeć na
przybory panny Aimee albo tej bladej i milczącej Griset, które przenosimy potem: miednica, nieduża
konewka,małeokrągłelusterko,szczotkadozębów,zwykłemydło,itowszystko.
A jednak mała Aimee bardzo dba o siebie, zwłaszcza od paru tygodni, stale jest wystrojona i
uperfumowana. Jak ona to robi ? W chwilę potem widzę, że na dnie jej konewki jest kurz. Aha,
rozumiem!
Nowy budynek, który mieści trzy klasy, wspólną sypialnię na pierwszym piętrze i pokoje nauczycielek,
jest jeszcze zbyt świeży jak na mój gust i nieprzyjemnie pachnie tynkiem. Pośrodku, między dwoma
skrzydłami już wykończonymi, powstaje część główna; pomieści merostwo na dole i mieszkania
prywatnenapiętrzeipołączyzesobątamtedwaskrzydła.
Gdy schodzę, wpada mi dó głowy doskonała myśl, żeby wdrapać się na rusztowania korzystając, że
robotnicy jedzą jeszcze. Chwila i jestem już na drabinie, a później spaceruję po deskach i bawię się
wyśmienicie.Aj,maszcilos,moirobotnicywracają!Chowamsięzamuremiczekam,żebymóczejść;są
jużnadrabinie.Zresztąco!Nawetjeżelimniezobaczą,itaknikomuniepowiedzą.ToHouette-Czerwony
iHouette-Czarny,znamichdobrzezwidzenia.
Zfajkąwzębachrozmawiają:
-Jakbymsięmiałkochać,toniewtejprzecie.
-Awktórej?
-Awtejnowej,cowczorajprzyjechała.
-Ii,takajakaśniewydarzona,nieto,cotamta.
-Nawetmionichniegadaj,patrzećjużnanieniemogę,ktotowidziałtakierzeczy!Codzieńjewidzęi
có dzień to samo: powiedziałby kto, że mąż i żona, obściskują się, okno zamykają, żeby ich kto nie
podejrzał.Niegadajmionich!Chociażtamniejszaiowszem,niczego;alenie,koniec!Atennauczyciel
masięzniążenić.Ślepyczyco!
Bawię się doskonale, ale rozlega się dzwonek, więc schodzę co prędzej (drabiny poustawiane są z
różnychstron),zjawiamsięwklasieubielonawapnemicieszęsię,żedostajemisiętylkosuche:„Skąd
tywracasz?
Jeżeli będziecie się tak brudzić, nie pozwolę wam wie/cej pomagać w przeprowadzce." Nie posiadam
sięzradości,żesłyszałam,jakmurarzemówilionichtaksensownie.
Głośne czytanie.. Wypisy. Uff! Żeby się rozerwać, rozkładam na kolanach numer „Echa Paryża"
przyniesiony na wypadek nudnej lekcji i delektuję się Pożądaniem Lucjana Muhlfeld, gdy wtem panna
Sergentwywołujemnienagle:
-Klaudyno,proszędalej!
Niemampojęcia,wktórymmiejscuskończyły,wstajęjednakszybko,gotowaraczejnakażdegłupstwo
niżnato,bywydaćmojelektury.W
chwilikiedyzamierzamwłaśniewywrócićkałamarz,rozedrzećkartkęwksiążce,zawołać:„Niechżyje
anarchia",słychaćpukaniedodrzwi...
PannaLanthenaywstaje,otwiera,cofasięiwpuszczaDutertre'a.
Czytendoktorpogrzebałwszystkichswoichchorych,żematylewolnegoczasu?PannaSergentwybiega
mu naprzeciw, on ściska jej rękę spoglądając przy tym na małą Aimee, która pąsowieje i śmieje się z
zakłopotaniem. Dlaczego? Nie jest taka znów nieśmiała! Wszyscy ci ludzie męczą mnie zmuszając do
ciągłychdociekań,coteżmogąmyślećczyrobić...
Dutertredostrzegłmnie,boakuratstałam,uśmiechasięjednaktylkozdalekaizostajeprzyobupaniach;
rozmawiają wszyscy troje półgłosem; ja siadam grzecznie i patrzę. Nagle panna Sergent-nie przestając
wpatrywaćsię rozkochanym wzrokiemw swego pięknegodelegat a - mó w igłośno: „Będzie się pan
mógł o tym zaraz przekonać; ja zostanę w klasie z dziewczętami, a panna Lanthenay zaprowadzi pana.
Zobaczypanbeztrudu,żerysa,októrejpanumówiłam,idzieprzezcałąścianęodgórydodołu,nalewo
od łóżka. To dosyć niepokojące w nowym budynku i spać mi to nie daje." Panna Aimee nie mówi nic,
tylkowykonujenieśmiałygestsprzeciwu,zarazsięjednakopanowujeiznika,aDutertre,któryidzieza
nią,wyciągarękędodyrektorkiiściskająmocno,jakbyjejdziękował.
Jasne,żenieżałuję,iżnieopuściłamszkoły,alenawetja,przyzwyczajonadoichzadziwiającychmanier,
i niespotykanych obyczajów, zgłupiałam teraz i pytam sama siebie, czego się ona spodziewa posyłając
razem tego kobieciarza i tę młodą dziewczynę po to, by w jej sypialni oglądali szczelinę, która,
mogłabymprzysiąc,wcalenieistnieje.
- To ci dopiero historia ze szczeliną-mówię szeptem do ucha wielkiej Anais, która przyciska ręce do
boków i objada się gumą, by dać wyraz swemu ukontentowaniu. Za jej przykładem wyciągam i ja z
kieszenizeszycikbibułkiodpapierosów(jadamty1k<oni1)iżujęzentuzjazmem.
-Wiesz-mówiAnais-znalazłamcośwspaniałegodojedzenia.
-Co?Staregazety?
-Nie,grafitzołówkówczerwonychzjednej,aniebieskichzdrugiejstrony.Niebieskastronajesttrochę
lepsza.Buchnęłamjużpięćzszafyzprzyborami.Wyśmienite!
-Dajspróbować...Nie,nienadzwyczajne.Wolęmójnil.
-Głupia,nieznaszsię,codobre!
W trakcie gdy my gawędzimy szeptem, Łusia czyta na głos, lecz panna Sergent, zaprzątnięta swoimi
myślami,niesłuchajejwcale.Olśnienie!
Jakbytuzrobić,żebytęmałąposadzilikołomnie?Postarałabymsięwyciągnąćodniej,cowieosiostrze,
może by mi powiedziała... zwłaszcza że jak idę, odprowadza mnie oczami, w których jest zdziwienie,
ciekawość i lekki uśmiech, oczami zielonymi, o zieloności mieniącej się brązem, gdy jest ciemno, i
patrzącymispoddługichczarnychrzęs.
Ależonitamdługosiedzą!Czytamałarozpustnicaniezamierzawrócićdonasnageografię?
-Słuchaj,Anais,jużdruga!
- No to co, martwisz się? Wcale by nie było tak źle, jakbyśmy nie miały lekcji dzisiaj. Mapę Francji
zrobiłaś?
-Niecałkiem...jeszczemuszęzrobićkanały.Wiesz,jakbytak,niedajBoże,przyszedłdzisiajinspektor,
tobydopierozastałbałagan.SpójrznapannęSergent:przytknęłanosdoszybyiwogólezapomniała,że
jesteśmynatymświecie!
WielkaAnaisskręcasięwnagłymprzypływiewesołości.
-Coonitammogąrobić?Jużjawidzę,jakpanDutertremierzyszerokośćszczeliny.
-Czymyślisz,żeonajestszeroka?-pytanaiwnieMarysiaBelhomme,którawykańczaswojełańcuchy
górskiekręcącwpalcachprzytkniętydomapy,nierównozastruganyołówek.
Wobectakiejłatwowiernościniemogępowstrzymaćsięodśmiechu.
Czynieparsknęłamzbytgłośno?Nie,wielkaAnaismnieuspokaja:
-Nicsięniebój,panijesttakazajęta,żemożnabytańczyć,itakniezauważy.
-Tańczyć?Chceszsięzałożyć,żezatańczę?-mówiępodnoszącsięcichozławki.
-Och,założęsięodwiebiskajki1,żenieudacisięzatańczyć,żebynieoberwaćczegośzakarę!
Zdejmujęostrożniesabotyistajępośrodkuklasy,międzydwomarzędamiławek.Wszystkiedziewczynki
podnoszągłowy;zapowiedzianasztukanajwyraźniejwzbudzadużezainteresowanie.Zaczynamy!
1 Różnokolorowe kulki, jakimi bawią się dzieci francuskie. „Biskajki" są większe rozmiarami od
innych tego rodzaju kulek. (Przyp. tłum.) Odrzucam do tyłu włosy, bo mi przeszkadzają, ujmuję
spódniczkę w dwa palce i rozpoczynam „polkę z przytupem", która, choć bezgłośna, wzbudza jednak
ogólnypodziw;MarysiaBelhommeażpodrygujezradościinaglewyrywajejsięgłośnypisk;aniechją
licho weźmie! Panna Sergent wzdryga się i odwraca, ale ja zdążyłam już dopaść ławki i słyszę tylko,
jak'dyrektorkaobwieszczatemugłuptasowigłosemodległymi,znudzonym:
- Marysia Belhomme przepisze mi czasownik: „śmiać się", średnim rondem. To doprawdy wstyd, żeby
takiedużepanienkinieumiałyzachowaćsięprzyzwoicie,jaktylkospuścisięznichoczy.
Biednej Marysi zbiera się na płacz. Ale prawda, byłabym zapomniała: natychmiast żądam dwóch
biskajekodwielkiejAnais,któradajemijebezentuzjazmu.
Co może robić tych dwoje mierniczych? Panna Sergent wciąż wygląda przez okno; wybiło wpół do
trzeciej,niedługomusząjużchybawrócić?
Niech się przynajmniej dowie, że spostrzegłyśmy nieprzyzwoicie długą nieobecność jej ulubienicy.
Zaczynamkaszleć-nic;kaszlęporazdrugiipytamgrzecznymgłosikiem,głosikiemJaubertówien:
-Proszępani,pannaLanthenaymiałasprawdzićnammapy,czybędziemymiałygeografiędzisiaj?
Rudaodwracasięszybkoispoglądanazegar.Niezadowolona,marszczyzezniecierpliwieniembrwi:
-PannaAimeezarazwróci,wiecie,żeposłałamjądonowejszkoły;naraziepowtarzajciezadanąlekcję,
napewnoniebędziecieumiałyzawiele.
Doskonale! Niewykluczone, że wcale nie będą nas dziś pytać. Ogólna radość i szmer wzmożonej
aktywności,gdytylkodowiedziałyśmysię,żeniemanicdoroboty.Zaczynasiękomedia„powtarzania
lekcji" i przy każdym stoliku jedna z uczennic bierze książkę, a druga ją zamyka i ma recytować na
pamięć albo też odpowiadać na pytania zadawane przez sąsiadkę. Na dwanaście uczennic tylko
bliźniaczkiJaubertpowtarzająnaprawdę.Innezadająsobiezmyślonepytaniazachowującprzytymtaką
minę,jakbysięuczyłyirecytowałyszeptem.WielkaAnaisotwieraatlasipytamnie:
-Cotojestśluza?
Odpowiadamtak,jakbymwydawałalekcję:
-Zwariowałaś?Dajmiświętyspokójztwoimikanałami,spójrzlepiejnaminępannySergent,tobardziej
zabawne.
-ComyśliszozachowaniupannyAimeeLanthenay?
-Myślę,żezabawiasięzdelegatemkantonalnym,mierniczymszczelin.
-Cotojest„szczelina"?
-Jesttotakaszpara,którazasadniczopowinnaznajdowaćsięwmurze,aleczasemznajdujesięzupełnie
gdzieindziej.
-Ktotojest„narzeczona"?
-Małarozpustnaobłudnica,którawystawiadowiatruzakochanegowniejnauczyciela.
-Cozrobiłabyśnamiejscurzeczonegonauczyciela?
- Wymierzyłabym kopniaka w dolną część ciała delegata kantonalnego i siarczysty policzek smarkuli,
którachodzimierzyćznimszczeliny.
-Cobyztegowynikło?
-Pewnonowynauczycielinowazastępczynidyrektorki.
WielkaAnaispodnosiodczasudoczasuatlas,żebysięzanimwyśmiać.Alemniesięjużznudziło.Chcę
wyjśćispróbowaćichzobaczyć,jakbędąwracali.Ucieknijmysiędostaregosposobu:
-Proszępani?...
Niemaodpowiedzi.
-Proszępani,czymogęwyjść?
-Wyjdź,aleniesiedźdługo.
Powiedziałatobezbarwniś,bezmyślnie;najwyraźniejcałądusząjesttam,wsypialni,gdzienowaściana
mogłaby się zarysować. Wychodzę szybko, biegnę w stronę ustępów również „prowizorycznych" i
zatrzymujęsiętużprzydrzwiachzwyciętymwnichrombem,gotowa-wraziegdybyktośsiępokazał-
schronićsięzarazdośmierdzącejbudki.W
chwili'kiedyzgnębiona,gdyżczas,jakiprzystoitymsprawom,jużniestetyupłynął,zamierzamwrócićdo
klasy,widzęDutertre'a,jakwychodzi(sam)znowejszkołyizzadowolonąminąwkładarękawiczki.
Nieidziewtęstronę,idzieprostodomiasta.Aimeeznimniema,aletonic,itakdosyćjużzobaczyłam.
Odwracam się, by odejść, lecz cofam się przerażona: o dwadzieścia kroków ode mnie - spoza nowo
postawionegomuruwysokiegonasześćstóp,któryoddziela„budę"chłopców(podobnądonaszejiteż
prowizoryczną)-ukazujesięgłowaArmanda.
Biedny Duplęssis, blady i zmieniony na twarzy, spogląda w kierunku naszej nowej szkoły; po paru
sekundach znika i widzę go, jak pędzi drogą do lasu. Przestaję się śmiać. Co z tego wszystkiego
wyniknie?Dosyćjuż
-marudzenia,wracajmyprędko!
W klasie wrze nadal: Marysia Belhomme narysowała na stoliku kwadrat-, podzieliła go dwiema
przekątnymiidwiemaprzeciwprostokątnymi,zrobiła„klasy"iterazgrazpowagąwtęrozkosznągręz
małą Lanthenay - biedna Łusia! - której nasza szkoła wydaje się z pewnością czymś fantastycznym. A
pannaSergentwciążpatrzywokno.
Anais zajęta kolorowaniem podobizn najszpetniejszych wielkich ludzi w Historii Francji wita mnie
pytaniem:
'-Noicowidziałaś?
- Daj spokój, to już nie żarty! Armand Duplęssis podpatrywał ich zza muru koło ubikacji; Dutertre
zawróciłdomiasta,aRichelieupoleciał
•gdzieśjakszalony!*
-Etam,założęsię,żeznówbujasz!
-Nie,słowo,samawidziałam!Ażmijeszczesercebije!
Nadzieja,żebędziemyświadkamidramatu,każenamzamilknąćnachwilę.Anaispyta:
-Powieszinnym?
-Skąd,tegęsizarazbywszystkowypaplały.NajwyżejtylkoMarysiBelhomme.
OpowiadamwszystkoMarysi,którejoczyrobiąsięjeszczebardziejokrągłeiktórastawiaprognostyk:„
Tosięźleskończy!"
Słysząc, że drzwi się otwierają, odwracamy się jak jeden mąż: to panna Aimee, w kolorach, trochę
zadyszana.PannaSergentbiegniedoniejiledwo,wostatniejchwili,powściągasię,byjejnieuściskać.
Jakbyodżyłateraz,zaciągamałąpuszczalskądooknaiwypytujełapczywie.(Anaszageografia?)
Marnotrawna córka cedzi bez zbytniego wzruszenia krótkie zdanka, które zdają się nie zaspokajać
ciekawości szacownej przełożonej. Na jakieś pytanie bardziej trwożliwe potrząsa głową i odpowiada:
„Nie", ze złośliwym westchnieniem, na co Ruda oddycha z ulgą. My trzy, przy pierwszym stoliku,
obserwujemyjeznapięciem.Bojęsiętrochęotęzepsutąsmarkulęichętnieuprzedziłabymją,żebysię
miałanaostrożnościprzedArmandem,alewtedy.tadruga,jejdespotycznywładca,powiedziałabyzaraz,
żetojadoniosłamdoRichełieugoojejpostępowaniu,wanonimowychlistachmoże!Więcwolęnie.
Złoszcząmnieteichszepty!Przerwijmyje...Półgłośnym„psst"
zwołujękoleżankiizaczynamyburdon.Zpoczątkujesttotylkonieprzerwanebrzęczeniepszczoły,które
przybiera jednak na sile, wzmaga się i wreszcie dociera przemocą do uszu naszych zwariowanych
nauczycielek; wymieniają zaniepokojone spojrzenia, lecz dzielna panna Sergent podejmuje zaraz
ofensywę:
•-Cisza!Jeżeliusłyszębrzęczenie,całaklasazostaniedoszóstejwkozie!Czywysobiewyobrażacie,że
dopókinowaszkołaniezostaniewykończonamożliwesąnormalnelekcje?Jesteściedostatecznieduże,
by zrozumieć, że kiedy któraś z nas nie może prowadzić z Wami lekcji, powinnyście pracować same.
Proszędaćmiatlas.Uczennica,któraniebędzieumiałalekcjibezbłędnie,przeztydzieńbędzieodrabiać
dodatkowećwiczenia.
Ta kobieta brzydka, gwałtowna i zazdrosna, ma jednak coś w sobie i wszystkie milkną, gdy tylko
podniesiegłos.WydajemylekcjepodstrachemBogainiktniemaochoty„rozpraszaćsię",gdyżczujemy,
iż przeciąga nad nami groźna chmura kar i popołudnie w kozie. Ja tymczasem rozmyślam, że nie
przebolałabym,gdybynieudałomisiębyćświadkiemspotkaniaArmandaiAimee;zgodzęsięjuż,żeby
mniewyrzucilizeszkoły(wielkamirzecz!),byłemtylkomogłazobaczyć,cosię_będziedziało.
Pięćpoczwartej,gdyusłyszałyśmyjakcodzień:„Zamknijciezeszytyiustawciesięparami",opuszczam
szkołę z wielkim żalem. Więc to jeszcze nie dziś ta niebywała tragedia? Przyjdę jutro wcześniej, żeby
niczegonieuronić.
Następnegodniaąjawiamsięnadługoprzeddzwonkiemidlazabiciaczasuwdajęsięwnicnieznaczącą
rozmówkęznieśmiałąismutnąpannąGriset,zawszebladąiwystraszoną.
-Podobasiępanitutaj?
Rozglądasięnajpierwdokoła,adopieropóźniejmiodpowiada:
-Och!niebardzo,nikogonieznaminudzęsiętrochę.
-AlepanikoleżankaipannaSergentsądlapanimiłe,prawda?
-Ja...janiewiem;doprawdyniewiem,czysąmiłe;nigdysięmnąniezajmują.
-Jakto?
-Notak...przystolerozmawiajązemnątrochę,alejaktylkoskończymypoprawiaćzeszyty,idąsobiei
zostajęsamazmatkąpannySergent,którasprzątazestołuizamykasięwkuchni.
-Aonewedwiedokądidą?
-Dosiebie,dopokoju!
Czymiałanamyśli:„Każdadoswegopokoju",czyteż:„Dowspólnegopokoju"?Bidulka!Jużonanie
zadarmodostanieteswojesiedemdziesiątpięćfrankówmiesięcznie!
-Amożechciałabypanipożyczaćodemnieksiążki,jeżeliprzykrzysiępaniwieczorem?
(Jaksięucieszyła!Ażporóżowiałaprawie!)
- Och, bardzo chętnie... Och, jesteś bardzo miła; Czy myślisz, że dyrektorka nie będzie z tego powodu
niezadowolona?
-PannaSergent?Jeżelipanimyśli,żeonatozauważy,tomapanijeszczewidaćzłudzeniacodostopnia
zainteresowania,jakimobdarzapaniąnaszaRuda.
Uśmiechasięniemalżezufnościąipyta,czymogęjejpożyczyćRomansbiedaka,botakąmaochotęto
przeczytać!Ależoczywiście,zarazjutrobędziemiałaswegoromantycznegoFeuilleta^żalmijej,takajest
opuszczona!Chętniepodniosłabymjądorzędusprzymierzeńca,alejakżemogłabymliczyćnatobiedne
stworzenie,anemiczneizalęknione?
Cichymi krokami zbliża się w naszą stronę siostra ulubienicy, Łusia Lanthenay, spłoszona i rada, że
porozmawiazemną.
-Dzieńdobry,małpoludku;powiedz:„Dzieńdobry,waszaksiążęcamość",powiedztakwtejchwili.Jak
cisięspało?
Targamjąpieszczotliwiezawłosy,coniesprawiajej,zdajesięprzykrości;zieloneoczyśmiejąsiędo
mnie,podobnezupełniedooczuFanszetki,mojejślicznejkotki.
-Dobrzemisięspało,waszaksiążęcamość.
-Gdziesypiasz?
-Nagórze.
-Zsiostrąoczywiście?
-Nie,jejłóżkostoiwpokojupannySergent.
-Łóżko?Widziałaśje?
-Nie...tak...toznaczyjesięrozkładananoc,takmipowiedziała.
-Powiedziałaci?Tyośle!Typałozakuta!Tynędznywyskrobku!
Łamago!Zakałoroduludzkiego!
Uciekaprzerażona,gdyżdotaktuokładamjąrzemykiemodksiążek(och,niezamocno),akiedyznikana
schodach,rzucamzanią«tęnajcięższąobelgę:;,Wierhapodobiznosiostrzyczki!"
Rozkładane łóżko! Prędzej rozłożyłabym tę ścianę! Słowo daję, takie smarkate niczego nie zauważą! A
przecieżta,zeswoimiskośnymioczami,wyglądananiezłynumer...Sapięjeszcze,gdyzjawiasięwielka
Anais.ipyta,cosięstało.
'.-Nic,zbiłamŁuskę,żebyjątrochęrozruszać.
-Nicnowego?
-Nic,niktjeszczenieschodził.Chceszzagraćwkulki?
-Awco?Bojaniemamdziewięciu.1
-Alejamamtebiskajki.cowygrałamodciebie.Chodź,zagramyw
„gonionego".
„Goniony"bardzożywy;biskajkistukająosiebietak,żeomałosięnierozlecą.Właśnieprzygotowuję
siędługodoskomplikowanegoruchu,gdyAnaissygnalizuje:
-Psst,popatrz!
Na dziedziniec wychodzi Rabastens. Tak wcześnie? Jesteśmy zdziwione. Zresztą najpiękniejszy z
Antoninów jest już wystrojony, aż błyszczy, za bardzo błyszczy. Na mój widok twarz mu się
rozpromienia,zmierzaprostownasząstronę.
- Witam panienki!... Czy to gra tak panią ożywiła, że nabrała pani takich pięknych kolorów, panno
Klaudyno?
Pociesznygrubas!AlenazłośćAnaisspoglądamnaniegołaskawie,prostujęsięitrzepoczęrzęsami.
-Copanasprowadzadonastakwcześnie?Panienauczycielkisąjeszczenagórze.
1Dziewięćkulekpotrzebadogryzwanejcarre.(Przyp.tłum.)
-.Właśniesamniebardzowiem,zczymprzychodzę,alenarzeczonypannyAimeeniejadłwczorajznami
obiadu;ludziemówią,żegowidzieliiżerobiłwrażeniecierpiącego,wkażdymraziedotejporyjeszcze
goniema;wydajemisię,żeprzeżywajakiściężkiokres,ichciałemzwrócićuwagępannyLanthenayna
chorobliwystanjejnarzeczonego.
„Chorobliwy stan jej narzeczonego..." Ten marsylczyk umie dobierać słów! Powinien trudnić się
zawodowo „donoszeniem o śmierci na skutek nieszczęśliwego wypadku". A więc moment przełomowy
sięzbliża.Aleja,którawczorajzamierzałamsamauprzedzićwinowajczynię,dziśodmieniłamzdaniei
niechcę,żebyonjąprzestrzegł.Trudno,tymgorzejdlaniej!Czujęsiętegorankazłaispragnionasilnych
wrażeńipróbujęzatrzymaćAntonina.Nicskomplikowanego:wystarczyotworzyćszerokooczy,spojrzeć
naiwnieipochylićgłowę,bywłosyopadłymiswobodniewzdłużpoliczka.Natychmiastpołykahaczyk.
-Proszępana,czytoprawda,żepisujepanślicznewiersze?Takiemniedoszłysłuchy.
Kłamstwowierutne.Alezmyśliłabym,niewiemco,byletylkonieposzedłnagórę.Czerwienisięibąka
cośzaskoczonyinieprzytomnyzradości...
-Któżtomógłpanipowiedzieć...Doprawdy,niezasługuję...Dziwne,byłempewien,żenikomuotymnie
mówiłem.
-Awidzipan,sławazdradziłapana,mimowrodzonejmuskromności(zaczynammówićtaksamojakon).
Czywielkąniedyskrecjąbyłobyzapytać...
-Och,proszę,niechmipanioszczędzi...Wprawiamniepaniwnajwyższezakłopotanie...Cóżmógłbym
daćpanidoprzeczytania?Paręskromniutkichwierszykówomiłości...najzupełniejniewinnych!(bredzi).
Nigdy,oczywiście,niebyłbymsięośmielił...
-Och,zdajemisię,dzwoniąupana...
Niechżesobieidzie,niechżesobiejużidzie!ZachwilęzejdzieAimee,onjąuprzedzi,będziesięmiałana
baczności,niczegoniezobaczymy!
- Tak... ale to jeszcze nie pora, to tylko ci nieznośni smarkacze czepiają się sznura, ani na chwilę nie
możnazostawićichsamych!Amegokolegijakniema,takniema.Ach,trudnojestsamemuczuwaćnad
wszystkim.
Cóżzaprostotaducha!„Czuwanienadwszystkim",polegającenazalecankachdostarszychuczennic,nie
powinnogochybazbytniomęczyć?
-Terazteż:muszęiśćzrobićsrogiporządek.AlepannaLanthenay...
-Och,zawszejeszczezdążyjąpanuprzedzićojedenastej,gdybypanakoleganiewróciłdotejpory,co
misięjednakwydajemałoprawdopodobne.Możenadejdzieladachwila?
Idźżesięsrożyć,idź,tygrubasieniewydarzony!Dosyćsięjużnakłaniałeśinauśmiechałeś,zmykaj,niech
cięniewidzę!Nareszcie!
Wielka Anais, nieco urażona, że nauczyciel nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi, oznajmia mi, że on
kochasięwemnie.Wzruszamramionami:
-Lepiejskończmygraćzamiastpleśćbzdury.
Kończymygrę,gdyschodzisięresztadziewczątiwreszcie,wostatniejchwili,zjawiająsięnauczycielki.
Dwienierozłączki!TenmałyczupidronAimeeuszczęśliwiaRudądziecinnymifiglami.
WchodzimydoklasyipannaSergentpowierzanaspieczyswejwybranki,któramanasprzepytać.
-Anais,dotablicy.Przeczytajdane.
Zadaniejestdośćskomplikowane,alewielkaAnais,zdolnadomatematyki,zwyraźnąswobodąporusza
sięwśródposłańców,wskazówekzegaraiproporcjonalnychpodziałów.Aj,teraznamniekolej.
-Klaudyno,dotablicy.Proszęwyciągnąćpierwiastekkwadratowyzdwóchmilionówsiedemdziesięciu
trzechtysięcysześćsetdwudziestu.
Czuję nieprzeparty wstręt do wszystkich tych głupstw, które trzeba wyciągać. A poza tym, ponieważ
panny Sergent nie ma, postanawiam nagle spłatać figla mojej eks-przyjaciółce; samaś tego chciała,
niewierna!Podnieśmysztandarbuntu!Stojącprzytablicypotrząsamłagodniegłowąnaznak,że:„Nie."
-Jakto„nie"?
-Nie,niebędęwyciągaćpierwiastkówdzisiaj.Nieodpowiadamito.
-Czyśtyoszalała,Klaudyno?
-Niewiem,proszępani.Aleczuję,żegdybymwyciągnęładzisiajjakiśpierwiastek,rozchorowałabym
się.
-Czymamcięukarać?
- Wszystko rączej niż pierwiastki. To nie przez nieposłuszeństwo, proszę pani, to dlatego, że nie mogę
dzisiajwyciągaćpierwiastków.
Naprawdę,bardzomijestprzykro.
Klasatupiezuciechy;pannaAimeetracicierpliwość,kipi.
-Czyzrobiszto,cocikażę?ZłożęraportpannieSergentiwtedyzobaczymy!
-Razjeszczepowtarzam,żejestminiezmiernieprzykro,aleniemogę.
A w duchu krzyczę do niej: „Nie masz co spodziewać się po mnie jakichś względów, ty wstrętne
stworzenie,zrobięwszystko,bydokuczyćcijaknajbardziej."
Panna Lanthenay schodzi z katedry i zbliża się w nieokreślonej nadziei, że mnie onieśmieli. Z trudem
powstrzymujęsięodśmiechuizachowujęminęwyrażającąubolewanie.Tenskrzat!Słowodaję!Ledwo
dobrodymisięga!Klasaodchodziodzmysłów;Anaispożeraołówek,grafitrazemzoprawką.
-Klaudyno,usłuchaszmnieczynie?
Zezjadliwąsłodycząpowtarzamswoje;stoiteraztużobokiściszamniecogłos:
-Och,jużmówiłam,proszępani:wszystko,cotylkopanichce,sprowadzaniedowspólnegomianownika,
trójkątypodobne,mierzenieszcze1in,no,wszystko,wszystko,bylenieto,byleniepierwiastki
kwadratowe!
Koleżanki,zwyjątkiemAnais,niepochwyciłynic,gdyżwypowiedzia
łamtebezczelnesłowajednymtchemnieakcentującichspecjalnie;klasębawiwięctylkomójopór;lecz
dlapannyLanthenaybyłtowstrząs.
Tracipanowanienadsobąikrzyczy,wpąsach.'
-Nie...Tegojużzawiele!ZarazzawołampannęSergent...ach!Tegojużzawiele!
Rzucasiękudrzwiom.Doganiamjąwkorytarzu,atymczasemuczennicezaśmiewająsięnagłos,piszczą
zradościiwłażąnaławki.
Chwytam Aimee za ramię, a ona z całych swych wątłych sił usiłuje się wyswobodzić, bez słowa, nie
patrzącnamnie,zzaciśniętymizębami.
- Niechże mnie pani posłucha. Między nami to już nie przelewki: przysięgam, że j eżeli doniesie pani
pannie Sergent, ja pobiegnę zaraz do pani narzeczonego i opowiem historię ze szczeliną. No co, idzie
panidodyrektorki?
Aimeezatrzymałasięraptownie,milczynadal,oczymaupraciespuszczone,ustazacięte.
-Niechpanicośpowie!Wracapanizemnądoklasy?Jeżeliniewrócipanizaraz,jateżniewrócę,pójdę
doRichelieugo.Niechsiępanidecyduje,szybko.
Wreszcieotwieraustaiszepczeniepatrzącnamnie1
-Nicniepowiem.Puśćmnie,nicniepowiem.
-Naprawdę?Samapaniwie,żejeżeliposkarżypaniRudej,taniewytrzymadłużejniżpięćminut,żeby
niedaćposobiepoznać,izarazbędęwiedziała.Więcnaprawdę?...Słowo?
-Niepowiemnic,puśćmnie.Wracamdoklasy.
Puszczam ją i wracamy bez słowa. Rozbrzęczany ul cichnie gwałtownie. Moja ofiara rzuca nam zza
katedrykrótkiepolecenia,żebyśmyprzepisałyzadanianaczysto.Anaispytamniecicho:
-Poszłanagórępowiedzieć?
-Nie,wykręciłamsięskromnymiprzeprosinami.Rozumiesz,niechciałamprzeciągaćstruny.
Panna Sergent nie wraca. Aż do końca lekcji twarz jej małej zastępczyni pozostaje zamknięta, a wzrok
twardy. O wpół do jedenastej myślimy już o nadchodzącej przerwie; biorę z pieca parę węgielków i
wsadzamjedosabotów-wspaniałysposób,żebyjeogrzać,surowozabroniony,oczywiście;alegdzietam
pannieLanthenaywęgielkiisabotywgłowie!Wmilczeniuprzeżuwagniew,ajejzłoteoczysąjakdwa
chłodnetopazy.Nicmnietonieobchodzi.Anawetbardzosięcieszę.
Coto?Nastawiamyucha:jakieśkrzyki,jakieśmęskiegłosy,zktórychjedenciskaobelgi,adrugistarasię
go powściągnąć... Czy to murarze się biją? Nie wydaje mi się, wietrzę coś innego. Mała Aimee stoi,
blada,onatakżeczuje,żetocośinnego.NaglewpadadoklasypannaSergentbezzwykłychrumieńców
natwarzy:
-Panienki,proszęzarazwyjść,jeszczeniemadzwonka,aletonic...
Wychodźcie,wychodźcie,nieustawiajciesięparami,słyszycie,idźciestąd!
-Cosięstało?-wołapannaLanthenay.
-Nic,nic...aleniechżeimpanikażewyjść,asamaniechsiępanistądnierusza,trzebaraczejzamknąć
drzwinaklucz...Jeszczetujesteście,guzdrały!
Nie ma mowy. Prędzej dałabym się żywcem obedrzeć ze skóry niż miałabym, w takiej chwili opuścić
szkołę.Wysuwamsięspośródpopychającychsięiogłupiałychkoleżanek.Nadworzewyraźniesłychać
krzyki... Miły Boże! To Armand, bardziej jeszcze siny od topielca, z nieprzytomnym wzrokiem i
zapadniętymi oczyma, pozieleniały od mchu, ze źdźbłami we włosach-na pewno spał wlesie...
Nieprzytomny z wściekłości po nocy spędzonej na rozpamiętywaniu swego bólu, wyrywa się do klasy,
krzyczy i wygraża pięściami. Rabastens zatrzymuje go z całych sił i rozgląda się wokół wystraszonym
wzrokiem.Cozaheca!Cozaheca!
Marysia Belhomme ucieka, przerażona, i cała druga grupa za nią; Łusia znika, lecz zdążyłam jeszcze
dostrzec jej złośliwy uśmieszek; Jaubertówny pobiegły do furtki nie oglądając się za siebie. Anais nie
widzę,leczmogłabymprzysiąc,żeprzycupnąławjakimśkącie,bynicniestracićzwidowiska.
Pierwszym słowem, jakie dochodzi do mnie wyraźnie, jest: „Łajdaczki!" Armand zaciągnął swego
zdyszanego kolegę aż do klasy, gdzie nasze nauczycielki tulą się do siebie bez słowa: „Dziwki!
Usłyszycie to ode mnie, zanim sobie stąd pójdę, nawet gdybym miał przez to miejsce stracić! Ty mała
rozpustnico! Za pieniądze pozwalasz obściskiwać się temu staremu świntuchowi? Gorsza jesteś od
dziewczynyulicznej,aletaprzeklętaRuda,któracięurabianaswojepodobieństwo,jestjeszczemniej
wartaodciebie!Dwiełajdaczki,dwiełąjdaczki,jesteściedwiełajdaczki,atendom..."Nieusłyszałam,
czymjesttendom.Rabastens,którymusimieć,widać,podwójnemięśniejakTartarin,wywlókł
wreszcienieszczęśnikadławiącego sięobelgami.Panna Grisettracącgłowę zawracadoklasymłodsze,
którewychodzą,ajazmykamdodomu,niecoporuszona.Radajestemjednak,żeDuplessiswybuchnąłnie
czekającdłużej,gdyżAimeeniebędziemniemogłaoskarżyć,żejąwydałam.
Po południu zastajemy tylko i jedynie pannę Griset, która każdej po kolei powtarza to samo: „Panna
Sergentjestchora,apannaLanthenaywyjeżdżacłorodziny.Proszęprzyjśćdoszkołydopierozatydzień."
Zgoda,wracamydodomu;aleniechktopowie,żenaszaszkołajesttakąsobiezwykłąszkołą!
Wtrakcienieprzewidzianychwakacji,jakieuzyskałyśmydziękitejawanturze,zachorowałamnaodrę,co
kosztowałomnietrzytygodnieleżeniawłóżkuidwatygodnierekonwalescencji,anastępniejeszczedwa
tygodniesiedzeniawdomupodpretekstem„ochronyzdrowiauczennic".Cojabymbyłarobiła,gdybynie
książkiinieFanszetka'Tobrzydkozmojejstronywobedtatusia,żetakmówię,przecieżchodził
koło mnie, jakbym była rzadkim okazem ślimaka; przeświadczony, że małej chorej należy dawać
wszystko,ocopoprosi,przynosiłmikasztanywcukrzenaobniżenietemperatury!Fanszetkaprzeztydzień
robiłaumnienałóżkutoaletęoduszupoczynając,anaogoniekończąc,bawiłasięmoiminogamiprzez
kołdrę i układała się we wgłębieniu mego ramienia, jak tylko przestała czuć zapach gorączki. Teraz
wracamdoszkołytrochęprzymizerniała,pobladłaibardzociekawa,jakieteżzmianyzastanęwnaszym
niezwykłym „ciele nauczycielskim". W czasie choroby tak mało miałam wiadomości ze szkoły! Ze
względunamożliwośćzarażeniasięniktdomnienieprzychodził,nawetAnaisaniMarysiaBelhomme
niezajrzałyanirazu.
Jestkonieclutego,leczpowietrzełagodnejakwiosną;bijewpółdoósmej,gdywchodzęnadziedziniec.
Dziewczynki nadbiegają, robią mi owację; Jaubertówny najpierw wypytują troskliwie, czy jestem już
całkiemzdrowaidopieropotempodchodzą.Tawrzawatrochęmnieoszałamia.Wreszcie,korzystając,że
pozwoliłymitrochęodetchnąć,coprędzejpytamwielkiejAnaisonowinki,
-NowięcprzedewszystkimniemajużArmandaDuplęssis.
-BiednyRichelieu,zwolnionyczyprzeniesiony?
-Tylkoprzeniesiony.Dutertrepostarałmusięomiejscegdzieindziej.
-Dutertre?
- A co ty myślisz! Gdyby Richelieu zechciał puścić parę, nasz delegat kantonalny nigdy nie zostałby
deputowanym. Dutertre z całą powagą oświadczył w mieście, że tamten biedak dostał bardzo
niebezpiecznegoatakuszału,lecznaszczęściewporęwezwanojego,lekarzaszkolnego.
-Ach!Wporęgowezwano?Opatrznośćwrazzeźródłemzłapodsunęłailekarstwo...ApannaAimee,też
przeniesiona?
- Skądże! O tym ani mowy! Po tygodniu wszystko było znowu jakby nigdy nic, śmiały się do siebie z
pannąSergent,jakprzedtem.
Tegojużzawiele!Więctodziwnestworzeniebezserca,bezrozumu,któreniewieanicotopamięć,ani
cotowyrzutysumienia,znówzaczniebałamucićjakiegośmłodegonauczyciela,zabawiaćsięzdelegatem
kantonalnym,ażdoprowadzidojakiegośnowegokrachu,samozaśzażywaćbędzieszczęściaztąkobietą
zazdrosną i gwałtowną, która spala się w tym wszystkim? Jednym tylko uchem słucham Anais, która
informujemnie,żeRabastenszostałiczęstosięomniedopytywał.
Biednygrubas,całkiemonimzapomniałam!
Dzwonek, ale teraz uczymy się już w nowej szkole, a środkowy budynek łączący dwa skrzydła jest na
ukończeniu.
Panna Sergent siada przy katedrze, która aż błyszczy. Żegnajcie, stare kulawe stoły, pokiereszowane i
niewygodne, nowe ławki mają śliczne pulpity na zawiasach, pochyłe i otwierane, z tyłu oparcia i
siedzimy w nich tylko po dwie; zamiast wielkiej Anais mam teraz za sąsiadkę... Łusię Lanthenay. Na
szczęście ławki stoją bardzo blisko, Anais siedzi tuż koło mnie, tak że możemy gadać ze sobą równie
wygodniejakprzedtem.AnaisusadzonozMarysiąBelhomme;pannaSergentnaumyślnieumieściładwie
„rozgarnięte i śmiałe" (Anais i mnie) obok dwóch „nierozgarniętych i nieśmiałych" (Łusi i Marysi),
abyśmyrozruszałyjetrochę.Jeszczejakjerozruszamy!Japrzynajmniej,napewno,boczuję,jakwzbiera
we mnie fala niesforności, tłumiona przez czas choroby. Zapoznaję się z nowym otoczeniem, układam
zeszytyiksiążki,atymczasemŁusiaspoglądanamniespodoka,nieśmiało.Naraziejednaknieraczęsię
do niej odzywać. Wymieniam tylko uwagi na temat nowej szkoły z Anais, która zajada coś łapczywie,
pewnozielonepączki.
-Cojesz,dziczki?
-Pączkilipy.Terazsąnajlepsze,gdzieśtakwłaśniekołomarca.
- Daj spróbować. Rzeczywiście, bardzo dobre, lepsze jak żywica ze śliwy. Narwę sobie potem na
dziedzińcu.Acopozatym?
- Och, nic takiego. Nie mogę już nawet jeść ołówków Conte, są w tym roku jak piasek, obrzydliwe,
tandeta.Zatobibułajestdoskonała.Dobreteżdożucia,tylkoniemożnaichpołykać,sąpróbkipłótnana
chusteczki,z„BonMarche"iz„Luwru".
-Pfe,nigdybymtegoniejadła.Łuska,maszbyćgrzecznaisłuchaćmnie,bojaknie,tozobaczysz,jak
będzieszobrywać!
-Dobrze,proszępani-odpowiadamałaniezbytpewnie,rzęsymaopuszczone.
- Możesz mi mówić po imieniu. Spójrz no na mnie, chcę zobaczyć twoje oczy. Dobrze. Na pewno już
słyszałaś, że jestem stuknięta, otóż wiedz, że jak tylko ktoś mi się sprzeciwia, wpadam w szał, gryzę,
drapię,zwłaszczaterazpochorobie.Dajrękę:otak.
Wbijamjejpaznokciewdłoń,niekrzyczy,tylkoprzygryzawargi.
-Nieryczałaś,todobrze.Napauziepogadamy.
Drzwidodrugiejklasysą.otwarteiprzedchwilązobaczyłam,jakweszłatampannaAimee,świeżutka,
ufryzowana i różowa, oczy ma jeszcze bardziej aksamitne i złote niż kiedykolwiek, minkę przymilną i
drwiącą. Rozpustnica! Posyła promienny uśmiech pannie Sergent, która na moment zapamiętuje się w
zachwycie,apotemwracającdorzeczywistościmówidonasostro:
-Wyjmijciezeszyty.Zadaniezhistorii:Wojnasiedemdziesiątego roku. Klaudyno - dorzuca łagodniej -
czy będziesz mogła napisać to wypracowanie, mimo że nie chodziłaś do szkoły przez ostatnie dwa
miesiące?
-Postaramsię,proszępani;najwyżejnierozwinętaktematu.
I rzeczywiście fabrykuję raz dwa króciutkie wypracowanko, a gdy dobijam już do końca, zaczynam
zwalniaćizastanawiaćsięgłębokonadostatnimilinijkami,bymócswobodniepomyszkowaćwzrokiem
dokoła.
Dyrektorkaniezmieniłasięwcale:tensamwyrazskupionejnamiętnościizazdrościsprężonejdoskoku.
Jej Aimee, która dyktuje niedbale zadania w drugiej klasie, krąży i przybliża się chwilami nie
przerywającdyktowania.Swojądrogą,dalekojejbyłozeszłejzimydotejpewnościsiebieikokieterii
rozpieszczonej kotki! Teraz jest uwielbianym stworzonkiem, któremu wszystko wolno, które powoli
zmienia się w tyrana, gdyż widzę, jak panna Sergent błaga ją chwilami, by znalazła jakiś pretekst i
podeszła do niej, na co tamta wietrznica kapryśnie kręci głową, a jej rozbawione oczy mówią: „Nie".
Ruda-najwyraźniej zawojowana-nie może wreszcie wytrzymać i idzie do niej pytając bardzo głośno:
„Czy nie ma tam u pani dziennika, panno Lanthenay?" No, poszła sobie; ugadują się teraz po cichutku.
Korzystam,żepozostawiononassobie,iwypytujęŁusiębezlitości:
-Zostawtenzeszytiodpowiadaj.Maciesypialnięnagórze?
-Oczywiście,sypiajątamterazte,cosąwinternacie,ija.
-Dobrze,osiołjesteś.
-Dlaczego?
-Nietwojarzecz.Chodziciedalejnaśpiewweczwartekiwniedzielę?
-Och,byłatylkojednalekcjabezpani...toznaczy...bezciebie,alenicztegoniewyszło;panRabastens
nieumienasuczyć.
-Wporządku.Obściskiwaczprzychodziłtu,jakbyłamchora?
-Ktotaki?
-Dutertre.
-Niepamiętam...Poczekaj,byłraz,aleniewchodziłdoklasy,tylkorozmawiałparęminutnapodwórzuz
mojąsiostrąizpannąSergent.
-Rudajestmiładlaciebie?
Jejskośneoczyciemnieją:
- Nie... mówi mi, że jestem nieinteligentna, że jestem leniwa... że widać cała inteligencjai cała uroda
przypadłamojejsiostrze...Zresztątozawszetakbyłowszędzie,gdzietylkobyłamzAimee.Wszyscyna
niątylkopatrzyli,amnieniktdobregosłowaniepowiedział.
Bliskajestłezwściekłościnasiostrębardziej„smakowną",jaktutajmówią,którausuwająnadrugiplan
izaćmiewa.Niewydajemisięzresztą,żebyŁusiabyłalepszaodAimee;jesttylkobardziejbojaźliwai
bardziejdzika,gdyżprzywykładosamotnościimilczenia.
-Biedactwo!Tamgdziebyłaś,miałaśjakąśprzyjaciółkę?
-Nie,żadnej;onebyływszystkietakiebrutalneiśmiałysięzemnie.
-Brutalne?Więcnielubisz,jakciębijęikuksam?
-Och,tocoinnego-śmiejesięniepodnoszącoczu-bojawiem,żepani...żetynierobisztego,żebymi
dokuczyć,zezłości...no,żetosątakieżarty;taksamojakmówisznamnie:„Osioł",toteżwiem,żetylko
takdlaśmiechu.Jabardzolubięsiętrochębać,jaknaprawdęnicminiegrozi.
Tralala! Obie te Lanthenay są siebie warte: tchórzliwe, z natury skłonne do perwersji, egoistki i tak
pozbawionewszelkiegozmysłumoralnego,żetylkopalcelizać.Alewszystkojedno,tamałaniecierpi
swojejsiostryimamwrażenie,żeniejednoudamisięzniejwyciągnąć,jakzajmęsięniątrochę,będęjej
dawaćcukierkiiczasemjązbiję.
-Skończyłaśwypracowanie?
-Tak...alewcaleniewiedziałam,comampisać,inapewnodostanękiepskistopień...
-Pokażzeszyt.
Czytamjejwypracowanie,bardzosłabiutkie,idyktujęjejto,oczymzapomniała;poprawiamtrochęstyl;
topniejezradościizdziwieniaiwpatrujesięwemnieukradkiem,pełnazachwytu.
-O,widzisz,takbędzielepiej.Słuchajno,achłopcyzinternatumająsypialnięnaprzeciwko?
Chytrybłyskzapalasięwjejoczach:
-Takiwieczoremkładąsięnaumyślniespaćotejsamejporzecomy,aniemaokiennic,wiesz,ichłopcy
podpatrująnas,jakjesteśmywkoszulach;wyglądamydonichzzafiranekipannaGrisetniemożesobie
daćznamirady,chociażnaspilnujeażdozgaszeniaświatła,alenamzawszesięjakośudaodsłonićnagle
całeoknoidlategochłopcyczatująwieczorem.
-Notowytammaciewesołoprzyrozbieraniu!
-Jeszczejak!
Ożywiasięioswajazemną.PannaSergentipannaLanthenaywciążjeszczesąrazemwtamtejklasie.
AimeepokazujeRudejjakiślistiobiezaśmiewająsię,alecicho.
-Niewiesz,Łusia,gdzieeks-Armandtwojejsiostryliżeterazswojerany?
-Niewiem.Aimeenigdyminiemówioswoichsprawach.
-Takmyślałam.Aonateżmapokójnagórze?
- Tak; najwygodniejszy i najładniejszy ze wszystkich, o wiele ładniejszy i cieplejszy niż panna Griset.
Panikazałatamzawiesićfirankiwróżowekwiatkiipołożyćlinoleumnapodłodzeikoziąskóręprzed
łóżko,tysłyszysz,ałóżkopomalowanemanabiałoiAimeechciaławemniewmówić,żewszystkiete
ślicznerzeczykupiłazwłasnychoszczędności.
Powiedziałamjej:„Zapytammamusi,czytoprawda."Aonanato:„Jakwspomniszcokolwiekmamusi,to
janapiszę,żenicsięnieuczysziżebycięzabralizpowrotem."No,tocomiałamzrobić,siedzęcicho.
-Pst!Paniidzie.
Rzeczywiście panna Sergent zbliża się do nas, czuły i roześmiany wyraz twarzy zastępuje zwykłą
nauczycielskąminą.
-Skończyłyście,panienki?Podyktujęwamterazzadaniezgeometrii.
Podnoszą się bolesne protesty i prośby o pięć minut łaski Lecz panny Sergent nie wzruszają błagania,
które słyszy trzy razy dziennie, i zaczyna dyktować nam zadanie. Niech piekło pochłonie trójkąty
podobne!
Pamiętam teraz zawsze o cukierkach dla Łusi, by do reszty ją sobie pozyskać. Bierze garściami nie
dziękującmiprawieichowadojajeczka,wktórymtrzymałakiedyśróżanieczperłowejmasy.Zaparę
piekącychcukierkówmiętowychsprzedałabysiostręibratanadodatek.Otwierausta,wdychapowietrze,
bypoczućchłódmięty,iprzymykajączrozkosząoczymówi:„Mrozimniewjęzyk,mrozimniewjęzyk."
Anaisżebrzeumniebezczelnieocukierki,wypychasobienimipoliczkiinaglegwałtowniedomagasię
nowych,znieodpartymgrymasemrzekomegoobrzydzenia:
-Prędko,prędko,dajjeszcze,żebyzabićsmak,tamtebyły„ski-słe"!
Niby przypadkiem, akurat gdy hawimy się w „czaplę", wchodzi na podwórze Rabastens niosąc jakieś
zeszyty-czystypretekst.Namójwidokudajemiłezdziwienieikorzystazokazji,żebypodsunąćmipod
nosromancę,którejmiłosnesłowaodczytujegruchającymgłosem.
Biednygłuptasie,cozapożytekmogłabymmiećzciebieteraz?Żaden,nigdyzresztąniemiałamzciebie
wielkiego pożytku. W najlepszymrazie przydasz się, by pobawić mnie jeszcze czas jakiś i wzbudzać
zazdrośćkoleżanek.Gdybyśtakjednakposzedłsobie...
- Panie nauczycielki zastanie pan w klasie w głębi budynku; zdaje mi się, że widziałam właśnie, jak
schodziły,prawda,Anais?
Przekonany,iżodsyłamgozracjiwścibskichoczukoleżanek,posyłamiwymownespojrzenieioddala
się.Odpowiadamwzruszeniemramionnaznaczące„hm,hm"AnaisiMarysiBelhommeipodejmujemy
emocjonującą partyjkę, w trakcie której Łusia, debiutantka, myli się raz po raz. Młode to, jeszcze nie
umie!Rozlegasiędzwonek.
Lekcja robót, to znaczy, że musimy w ciągu godziny wykonać to, czego mogą zażądać od nas na
egzaminie. Każda dostaje kilka kwadracików płótna, a panna Sergent wypisuje na tablicy swym
wyraźnympismem,któregokreskiprzypominająmaczugi:
„Butonierka.-DziesięćcentymetrówokrętkiInicjałGhaftembieliźnianym.Dziesięćcentymetrówobrębu,
zaigłą."Pomrukujęzniezadowoleniem,booilezbutonierkąiokrętkądamsobiejeszczejakośradę,o
tylewobrębianiuihafciebynajmniejnie„błyszczę",jaktostwierdzazżalempannaAimee.Naszczęście
radzę sobie w sposób równie prosty co skuteczny: daję Łusi, która jest mistrzem w szyciu, parę
cukierków i ona haftuje mi wspaniałe G. „Trzeba pomagać sobie nawzajem." (Właśnie nie dalej jak
wczoraj komentowałyśmy tę miłosierną maksymę.) Marysia Belhomme wyhaftowała G podobne do
przykucniętej małpy i, postrzelona, parska śmiechem na widok swego dzieła. Dziewczynki z internatu
szyjąniepodnoszącoczuitrzymającręce,,przysobie;rozmawiająprzytymledwodostrzegalnie,aod
czasudoczasuzerkająnaŁusięiposyłajączujnespojrzeniawstronęszkołydlachłopców.
Podejrzewam, że wieczorem z wysokości białej, cichej sypialni wypatrują różnych zabawnych scenek
naprzeciwko.
PannaLanthenayipannaSergentzamieniłysiętymrazemnamiejsca;Aimeeprowadziunaslekcjęrobót,
gdytymczasemdyrektorkaczytazdziewczynkamiwdrugiejklasie.Ulubienicawypisujewłaśniepięknym
rondemnagłówekjednejzrubrykwdzienniku,kiedyRudawołajązdaleka:
-PannoLanthenay!
-Czegochcesz?-wyrywasięAimeenieopatrznie.
Zdumionemilczenie.Spoglądamyposobie:wielkaAnaiszaczynajużprzyciskaćłokciedoboków,żeby
jeszcze bardziej pobudzić się do śmiechu; Jaubertówny pochylają się nad szyciem. Dziewczynki z
internatutrącająsięcichaczem;MarysiaBelhommeparskapowstrzymywanymśmiechem,cobrzmi,jakby
kichała,jazaśnawidokskonsternowanejminyAimeewykrzykujęgłośno:
-Atodobre!
Łusialedwiesięuśmiecha;widać,żetodlaniejnienowina;spoglądajednaknasiostrędrwiąco.
PannaAimeeodwracasięzpasjąwmojąstronę:
- Każdemu może się zdarzyć, że się omyli, Klaudyno. A pannę Sergent bardzo przepraszam za moje
roztargnienie.
Tajednak,ochłonąwszyzpierwszegowrażenia,czuje,żetowyjaśnieniewcaledonasnieprzemawia,i
wzruszaramionaminaznakbezradnościwobectejgafyniedonaprawienia.Itaktanudnalekcjarobót
kończysięnawesoło.Potrzebamibyłoczegośtakiego.
Po skończonych lekcjach o czwartej, zamiast iść do domu, zawracam po umyślnie zapomniany zeszyt,
gdyż wiem, że w porze zamiatania któraś z tych z internatu nosi zawsze wodę na górę do sypialni. Nie
znamjeszczenowejsypialni,aŁusiapowiedziała:„Dzisiajjajestemodwody."Jakkotskradam
sięposchodachniosącnawypadekjakiegośniepożądanegospotkaniapełnąkonewkę.Sypialniamabiały
sufit, białe ściany i stoi w niej osiem białych łóżek; Łusia pokazuje mi swoje, ale mnie akurat dużo
obchodzi jej łóżko! Podchodzę do okna: oczywiście, widać sypialnię chłopców. Dwóch czy trzech
starszych(takkołopiętnastulat)kręcisiętamizerkawnasząstronę;gdytylkonaszobaczyli,zaczynają
sięśmiać,gestykulowaćiwskazywaćswojełóżka.
Nicponiejedne!Akuratjestnakogopatrzeć!Łusia,spłoszonaalboteżudajetylko,zamykaprędkookna,
ale myślę, że wieczorem, w porze kładzenia się spać, nie udaje takiej skromnisi. Nad dziewiątym
łóżkiem,wgłębisali,jestrodzajbaldachimu,zbiałązasłoną.
-Tołóżkoopiekunki-wyjaśniamiŁusia.-Obienauczycielkimająsięzmieniaćcotydzieńisypiaćznami.
-Ach,więcrazśpitwojasiostra,arazpannaGriset?
-Tak...taknibypowinnobyć...alejakdotądśpizawszetylkopannaGriset...Niewiemdlaczego.
-Ach,niewieszdlaczego?Tyobłudnico!
Dajęjejszturchańca,aonaudaje,żesięskarży.BiednapannaGriset!
- Wiesz, Klaudynko-wtajemnicza mnie dalej Łusia-nawet sobie nie wyobrażasz, jak my się świetnie
bawimyprzedspaniem.Śmiejemysię,biegamywsamychkoszulach,bijemysięwałkamipodgłowę!
Niektórechowająsięzafirankę,żebysięrozebrać,bomówią,żesięwstydzą;najstarsza,RóżaRaąuenot,
taksię źle myje,że po trzechdniach bieliznę ma szarą.Wczoraj schowały mikoszulę nocną i byłabym
siedziałagoławumywalni,żebynieprzyszłapannaGriset!Aznówzjednejtosięwyśmiewamy,bojest
takagruba,żemusisięcałapudrować,żebysięnieodparzać.APoissonówna-byłabymzapomnia
ła-kładzienanocczepekiwyglądacałkiemjakstarababa,iniechcesięprzynasrozbierać,tylkosię
rozbierawumywalni,jakmyjużwyjdziemy.Och,mówięci,możnasięuśmiać!
Całe urządzenie umywalni stanowi duży stół kryty blachą, na którym stoi rzędem osiem miednic i leży
osiem mydeł, osiem par ręczników', osiem gąbek, wszystko takie same, a ręczniki znaczone
niezmywalnymatramentem.Panujeporządek.
-Kąpieciesięczasem?-pytam.
- Tak, i z tym też jest pyszna zabawa' W nowej pralni grzeje się całą kadź wody, wielką jak stodoła.
Rozbieramysięwszystkieiwłazimy,żebysięnamydlić.
-Gołe?
- No a jak, jeżeli się mamy namydlić ? Róża Raąuenot nie chciała się oczywiście rozebrać, bo jest za
chuda.Żebyśjązobaczyła!-dorzucaŁusiazniżającgłos.-Samekościinicwięcej,płaskajakchłopak.A
znówJoussewyglądałajakmamka,takiemaduże!Ata,cowkładaczepeknanoc,wiesz,Poisson,to
jestowłosionajakniedźwiedźimasineuda.
-Jaktosine?
-Notak,sine,takjakzzimna,jakwmróz.
-Atomusibyćapetyczne!
-No!Jakbymbyłachłopcem,tobymsięwcaleniechciałakąpaćzniąrazem!
-Alemożezatoonabychciała'
Parskamy śmiechem, ale zaraz podrywam się, bo słyszę kroki i głos panny Sergent w korytarzu. Żeby
mnieniezłapała,wsuwamsiępodbaldachimprzeznaczonydlasamejtylkopannyGriset,apóźniej,gdy
niebezpieczeństwominęło,wymykamsięizbiegampędemnadół,rzuciwszyszeptem:„Dowidzenia!"
Cozaślicznyporanekdzisiaj!MojemiłeMontigny*wygrzewasięwesołowsłońcukorzystajączwiosny
przedwczesnej w tym roku i ciepłej. W poprzednią niedzielę i w czwartek byłam już w lesie pełnym
fiołków,rozkosznym,razemzmojąsiostrąodpierwszejkomunii,mojącichutkąKlarą,któraopowiadała
mioswoichmiłostkach...Odkiedyzrobiłosięciepło,jej„kawaler"umawiasięzniąwieczoremkoło
Sapiniere.Ktowie,czynieskończysiętojakimgłupstwem!AlenietonęciKlarę:byletylkomówićjej
pięknesłowa,którychniebardzorozumie,bylejącałować,klękaćprzednią,byletylkobyło„takjakw
książkach",wystarczajejtozupełnie.
WklasiezastajęŁusięzgłowąnapulpicie,zanoszącąsięodpłaczu.
Siłąpodnoszęjejgłowęiwidzę,żeoczymacałezapuchnięteodwycierania.
-Jaktywyglądasz?Cosięstało?Czegobeczysz?
-Ona...mnie...ona...mniezbiła!
-Ktoona?Mamnadzieję,żeniektoinny,tylkotwojasiostra?
-Taak!
-Cojejzrobiłaś?
Łusiaocierasobietwarzizaczynaopowiadać.
-Nieodrobiłamzadań,bonierozumiałam;onasięotorozzłościłainagadałami,żejestemosioł,żeto
szkoda,żebywdomupłacilizamojąnaukę,żeonaniemajużdomniezdrowiaitakieróżne...Więcjajej
powiedziałam:„Dajmiświętyspokój,odczepsię!"Ionamniezbiłaiuderzyłamniepotwarzy,onajest
wstrętna,niecierpięjej!
Nowafontanna.
-Botyteżjesteśgęś,Łusia;zamiastpozwalaćsiębić,trzebajejbyłozatkaćbuzięArmandem...
Widząc nagły przestrach w oczach małej odwracam się i spostrzegam pannę Sergent, która słuchała
naszejrozmowystojącwedrzwiach.
Ładnahistoria!Icoonaterazpowie?
-Mojegratulacje,Klaudyno,dobrychradudzielasztejmałej.
-Apanidobregoprzykładu.
Łusiajestprzerażonamojąodpowiedzią.Codomnie,tojestmiwszystkojedno,wdiabelskichoczach
dyrektorki iskrzy się gniew i wzburzenie! Tym razem jednak, zbyt przebiegła, żeby się unosić, potrząsa
tylkogłowąimówipoprostu:
-Naszczęścielipiecjużblisko;samachybaczujesz,Klaudyno,żetwojaobecnośćwszkolestajesięnie
dowytrzymania.
-Takmisięzdaje.Aletoprzeznieporozumienie,stosunkimiędzynamiodrazuułożyłysięnietak,jak
trzeba.
-Idź,pobawsięnadziedzińcu,Łusiu-mówidyrektorkanieodpowiadającnamojesłowa.
Małejnietrzebategodwarazypowtarzać,wybiegawycierającnos.
- Zapewniam cię - podejmuje panna Sergent-że to tylko twoia wina. Od chwili mego tu przybycia
okazywałaś w stosunku do mnie złą wolę i odpychałaś moją wyciągniętą rękę, bo wyciągałam ją do
ciebie, choć to nie była moja rola. Wydałaś mi się jednak dość inteligentna i dość ładna, by mnie
zainteresować,mnie,któraniemamanisiostry,anidziecka.
Słowodaję,ktobytopomyślał!...Trudnoprzecieżpowiedziećmiwyraźniej,żemogłambyłazostać„jej
małąAimee",gdybymtylkobyłachciała.Alenie,nawetretrospektywnieniemamnatożadnejochoty.
Chociażgdybytaksięstało,topannaLanthenaybyłabyterazzazdrosnaomnie...Cozakomedia!
- To prawda, proszę pani. Ale tak czy tak byłoby się to źle skończyło ze względu na pannę Aimee
Lanthenay;ztakimzapałemubiegałasiępaniojej...przyjaźńioto,byzniszczyćprzyjaźń,jaką.mogła
miećdlamnie!
Odwracaoczy:
-Niestarałamsięwcale,jaktwierdzisz,zniweczyć...Panna"Aimeemogłabyłanadaldawaćcilekcje
angielskiegobezżadnegosprzeciwuzmojejstrony.
-Ipocopanitomówi?Jestemjeszczeprzyzdrowychzmysłachiniematunikogoprócznasdwu!Przez
długiczasbyłamztegopowoduwściekła,zrozpaczonaprawie,bojestemniemaltaksamozazdrosnajak
pani...Dlaczegomijąpanizabrała?Tylemnietokosztowało,tak,tak,możebyćpanizadowolona,tyle
mnie kosztowało! Ale przekonałam się, że nie miała dla mnie serca, dla kogo ona ma serce? I
przekonałam się też, że niewiele jest warta: to mi wystarczyło. Pomyślałam sobie, że do wszystkich
głupstw,jakiejeszczenapewnozrobię,niemuszędodawaćitego,bykoniecznietriumfowaćnadpanią.
Towszystko.TTerazzależyminatymtylko,żebyniepanowałazbytbezceremonialnienadcałąszkołąi
żebyniemęczyłazabardzotejmałej,swojejsiostry,którawgruncierzeczywartajesttylesamocoona,
animniej,aniwięcej,zapewniampanią...Nieopowiadamnigdyusiebieotym,cotuwidzę;niewrócę
powakacjachibędęzdawałaegzamin,ponieważtatusiowiwydajesię,żemunatymzależy,idlategoteż,
że Anais byłaby za bardzo rada, gdybym nie zddwała... Więc niech mnie pani zostawi już w spokoju,
nierobiepaniterazniczłego...
Mogłabym,mamwrażenie,mówićdługojeszcze,itakmnieniesłucha.
Niebędęzniąwalczyćojejmałą-towszystko,cousłyszała;zwróconawgłąbsiebiesnujejakąśmyśli
nagle budzi się, znów przeistoczona w dyrektorkę, by powiedzieć mi na zakończenie tej rozmowy
prowadzonejjakrównyzrównym:
-Jużpoósmej,Klaudyno,idźprędkonadziedzinieciustawsięwparyzinnymidziewczynkami.
- Co tyś tak długo rozmawiała tam z panią?-pyta mnie wielka Anais. - W takich dobrych stosunkach
jesteścieteraz?
-Niemaserdeczniejszychprzyjaciółek,mojadroga!
WklasieŁusiatulisiędomnie,spoglądanamnieczuleibierzemniezaręce;aletepieszczotydrażnią
mnie;lubięjątylkobić,dokuczaćjejibronićprzedinnymi.
Panna Aimee wpada jak wicher do klasy obwieszczając donośnym szeptem: „Inspektor! Inspektor!"
Podnosi się wrzawa. Wszystko jest dla nas pretekstem do bałaganu; pod pozorem układania książek
otwieramy pulpity i gadamy teraz prędko, schowane za podniesionymi przykrywami. Wielka Anais
cisnęławgóręzeszytyMarysiBelhomme,zupełnieogłupiałej,ipakujeprzezorniedokieszeninumer„Gil
Blas Illustre", wsunięty do podręcznika historii. Ja chowam wspaniałe opowiadania o zwierzętach
Rudyarda Kiplinga (aż przyjemność czytać!), choć nie jest to lektura zdrożna. Klasa szumi, wstajemy,
zbieramypapieryzpodłogiiusuwamyzpulpitówcukierki,bopapaBlanchot,inspektor,mawprawdzie
zeza,aledojrzywszystko.
WdrugiejklasiapannaLanthenayposzturchujeswojemałe,robiporządeknakatedrze,krzyczyifruwaz
miejscawmiejsce,atymczasemztrzeciejsaliwychodzibiednaGriset,wystraszonaioczekującaopiekii
pomocy: „Panno Sergent, czy pan inspektor będzie mnie pytał o zeszyty dzieci? Są bardzo brudne, a
najmłodszestawiajątylkokreski..."
NiedobraAimeeśmiejejejsięwnos,adyrektorkaodpowiadawzruszającramionami:„Niewiem,oco
panią będzie pytał, o co poprosi, to mu pani pokaże, ale będzie miał chyba ważniejsze rzeczy do
oglądania niż zeszyty pani smarkul!" Biedne, zahukane stworzenie wraca więc do swojej klasy, gdzie
rejwachjeststraszny,bopannaGrisetniemazagroszautorytetu.
Jesteśmy gotowe, a w każdym razie prawie gotowe. Panna Sergent woła: „Prędko, wyjmijcie wypisy!
Anais,proszęnatychmiastwyplućatramentowyołówek,którymaszwustach!Dajęsłowo,żewyrzucęcię
zadrzwiprzypanuBlanchot,jeżelinieprzestanieszjeśćtychobrzydliwości!Klaudyno,czyniemogłabyś
dać na chwilę spokoju Łusi Lanthenay? Marysiu Belhomme, zdejmij natychmiast te trzy chusteczki,
którymisobieopatuliłaśgłowęiszyję;inieróbtakiejniemądrejminy!
Jesteściegorszeodtychmałychztrzeciejklasyiniewarteścienawetpostronka,żebysiępowiesić!"
Musijakośwyładowaćzdenerwowanie.Wizytyinspektoraniepokojąjązawsze,ponieważBlanchotjest
w dobrych stosunkach z deputowanym, a ten nienawidzi śmiertelnie swego ewentualnego następcy,
Dutertre'a, który popiera pannę Sergent. (Boże, jakie to życie jest skomplikowane!) Wreszcie wszystko
dochodzi mniej więcej do ładu; wielka Anais wstaje niepokojąca swą długością, umazana jeszcze
ołówkiem, i zaczyna recytować Suknię płaksiwego Manuela: W ciasnym mieszkanku, kiedy wstawał
dzionek,Spórwiedlizsobążonaimałżonek...1
Czas już był najwyższy! Po szybach od korytarza przesuwa się wysoki cień, całą klasę przechodzi
drżenie, wszystkie dziewczynki wstają-przez szacunek-zanim jeszcze papa Blanchot ukazał się w
drzwiach. Ma uroczysty wyraz twarzy, bujne szpakowate faworyty i nie wróżący nic dobrego akcent
frankomtyjski2.Celebruje,żujekażdesłowojakAnaisgumędowycierania,jegonienagannystrójmaw
sobie1PrzekładJadwigiDackiewicz.
2Odnazwydawnejwschodniejprowincjifrancuskiej,Franche-Comte.(Przyp.
tłum.)
cośsztywnegoisprzedpotopu;starynudziarz!Będzienamzawracał
głowęprzezcałągodzinę,zadawałidiotycznepytaniaiusiłowałnasprzekonać,żepowinniśmywszystkie
„poświęcićsięnauczaniu".Swojądrogą,gdybymsięmiałapoświęcićkomuśtakiemujakon,tojużwolę
nauczaniu.
-Panienki!...Mojedzieci,siadajcie.
„Dzieci"siadają,skromneiukładne.Chętniewyniosłabymsięstąd.
Panna Sergent pospieszyła naprzeciw inspektora, pełna szacunku i niechęci, gdy tymczasem jej
zastępczyni,cnotliwaLanthenay,zamknęłasięwswejklasie.
Pan Blanchot stawia w kącie laskę ze srebrną gałką i na pierwszy ogień bierze dyrektorkę (dobrze jej
tak!), ciągnie ją do okna i zaczyna wiercić jej dziurę w brzuchu na temat programów egzaminacyjnych,
pilności,obowiązkowościitympodobnych.Tamtasłuchagoiprzytakuje:„Tak,panieinspektorze."Oczy
jej cofają się i zapadają w głąb; ręczę, że miałaby ochotę go obić. Wreszcie przestaje ją nudzić, teraz
naszakolej.
-Coczytałatadziewuszka,kiedywszedłem?
Dziewuszka Anais, chowa różową bibułę, którą żuła, i przerywa szeptanie do ucha Marysi Belhomme
jakiejś-najwyraźniejskandalicznej-historyjki;Marysia,zgorszona,wpąsach,alezasłuchana,wywraca
ptasimioczkamizdziewiczymprzestrachem.ŚwintuchztejAnais!Coonajejmogłatakiegoopowiadać?
-Proszęmojedziecko,coczytałaś?
-Suknię,panieinspektorze.
-Możezacznieszjeszczerazodpoczątku.
Anais zaczyna czytać po raz drugi robiąc przy tym fałszywie skromne minki, a tymczasem Blanchot nie
spuszczaznasswychbrudnozielonychoczu.Nieznosinajlżejszejkokieteriiimarszczybrwizakażdym
razem,gdydojrzyczarnąaksamitnąwstążkęwokółbiałejszyilubloczkinadczołemczynaskroniach.Do
mnieprzyczepiasięprzykażdejwizytacjizpowodumoichwłosówrozpuszczonychifalistych,atakżez
powodudużychbiałychkołnierzy,którewykładamnaciemnąsukienkę.Jestwtymprostota,którąlubię,
aleidosyćwdzięku,byuznałmójstrójzagodnynajżywszegopotępienia.WielkaAnaisskończyłaSuknię
imusizrobićrozbiórlogiczny(oho,ho!)pięciuczysześciuwierszy.PóźniejBlanchotpytają:
-Mojedziecko,apocomasztęczarnąaksamitnąwstążkęprzy(sic)szyi?
Proszę!Niemówiłam?Anais,zaskoczona,odpowiadagłupio,że„dlaciepła".Gęśtchórzliwa!
-Dlaciepła,powiadasz?Aczyniemyślisz,żedotegocelulepiejposłużyłbyfular?
Fular!Dlaczegoniewełnianakominiarka,tystaryzrzędo?Niemogępowstrzymaćsięodśmiechu,czym
ściągamnasiebiejegouwagę.
- A ty, moje dziecko, dlaczego jesteś tak nieporządnie uczesana i włosy masz rozpuszczone, zamiast
zwinąćjeiupiąć?
-Dlatego,panieinspektorze,żetomnieprzyprawiaomigreny.
-Alemogłabyśjechociażzapleść,prawda?
-Tak,mogłabym,aletatuśsiętemusprzeciwia.
Co on mi będzie głowę zawracał, daję słowo! Mlasnąwszy wargami z dezaprobatą siada i zaczyna
dręczyćMarysięBelhommepytaniamiowojnęsecesyjną,jednąJaubertównępytaowybrzeżaHiszpanii,
a drugą o trójkąty prostokątne. Później wywołuje mnie do tablicy i każe mi narysować koło. Wykonuję
jegopolecenie.Tak...ostateczniemożnanazwaćtokołem.
-Proszęwpisaćwtokołopieciolistnąrozetęi,założywszy,żejestonaoświetlonazlewejstrony,proszę
zakreskowaćteczęści,którepozostanąwcieniu.
Proszę bardzo! Gdyby kazał mi coś obliczać, nie wybrnęłabym, może, ale rozety i cienie to grunt, na
którymczujęsiępewnie.RadzęsobiedosyćdobrzekuwielkiemużalowiJaubertówien,któremiałycichą
nadzieję,żemisięcośoberwie.
-Tak...dobrze.Iowszem.,dosyćdobrze.Wtymrokuprzystępujeszdoegzaminudyplomowego,tak?
-Tak,panieinspektorze,wlipcu.
-ApóźniejniewybieraszsiędoSzkołyWyższej?
-Nie,panieinspektorze,zostanęwdomu.
-Achtak?Istotnie,odnoszęwrażenie,iżniemaszpowołaniadopracynauczycielskiej.Szkoda.
I to takim tonem, jakby mówił: „Odnoszę wrażenie, że jesteś dzieciobójczynią." Biedny człowiek, nie
odbierajmymuzłudzeń!Żałujętylko,żeniewidziałscenyzArmandemDuplęssisanijaksiedzimysame
całymigodzinami,anaszepanieściskająsięnagórze...
-Możeterazzechcemipanipokazaćdrugąklasę?
Panna Sergent prowadzi go do drugiej klasy i zostaje tam razem z nim, by chronić swoją miłą przed
inspektorską surowością. Korzystając z jej nieobecności paroma pociągnięciami kreślę na tablicy
karykaturę papy Blanchot z jego bujnymi faworytami, czym sprawiam dziewczynkom uciechę;
dorysowujęmujeszczeośleuszy,apóźniejścieramwszystkospiesznieiwracamnamiejsce,gdzieŁusia
wsuwa mi pieszczotliwie rękę pod ramię i usiłuje mnie pocałować. Odpycham ją i daję jej lekkiego
klapsapopoliczku,nacoodpowiadami,żejestem
„bardzoniedobra"!
-Bardzoniedobra?Poczekaj,jacięoduczępoufałości!Postarajsięokiełznaćswojeuczuciaipowiedz
mi,czynadaltylkopannaGrisetsypiazwami?
-Nie,Aimeespaładwarazypodwadnizrzędu.
- To w sumie cztery razy. Jesteś cielę; cały cielętnik nawet! Czy dziewczynki lepiej się sprawują, jak
twojaniewinnasiostraśpizwami?
- Wcale nie. A jednej nocy któraś zachorowała i wszystkie wstały, otworzyłyśmy okno i ja nawet
wołałamAimee,żebymidałazapałki,boniemogłyśmyznaleźć,aleanidrgnęła,wogólejakbyjejnie
było!Todopieromusimiećmocnysen,co?
- Mocny sen! Mocny sen! Co za gęś! O Boże, że też pozwalasz, by stworzenia równie pozbawione
wszelkiegorozeznaniachodziłypotejziemi!Płaczęnadtymkrwawymiłzami.
-Cojaznówtakiegozrobiłam?
- Nic, nic, masz tylko lanie, żebyś nabrała trochę rozumu i nauczyła się nie wierzyć w alibi cnotliwej
Aimee.
Łusia tarza się po ławce z udaną rozpaczą, uszczęśliwiona, że na nią krzyczę i że ją biję. Ale ja
przypominamsobienagle:
-Anais,cośtytakiegoopowiadałaMarysiBelhomme,żestanęławpąsach,przyktórychblednienawet
czerwieńBastylii?
-JakiejBastylii?
-Wszystkojednojakiej.Mówprędko.
-Toprzysuńsiętrochę.
Jejtwarz,naktórejwidaćzepsucie,rozpromieniasię;tomusibyćcośbardzonieprzyzwoitego.
- Więc słuchaj. Jak było ostatnim razem przyjęcie u mera, zaprosił do siebie swoją kochankę, piękną
Julcię,aznówjegosekretarzprzywiózł
sobiejakąśdamulkęzParyża;przydeserzerozebralijeobaj,aletakcałkiem,isamiteżsięrozebralii
dopierotakzaczęlitańczyćkadryla,wiesz!
-Nieźle!Ktocipowiedział?
- Tatuś opowiadał mamusi, ja już leżałam, ale drzwi do mojego pokoju są zawsze otwarte, bo
powiedziałam,źesięboję,iterazwszystkosłyszę,jakrozmawiają.
-Wesołosiębawisz!Twójojciecczęstoopowiadatakiekawałki?
-Nie,czasemsąsłabsze,aleczasemtosięażskręcamześmiechu.
Powtarza mi jeszcze parę innych ploteczek kantonalnych, dosyć słonych; jej ojciec, urzędnik merostwa,
znanapamięćkronikęskandalicznącałejokolicy.Słuchamiczasmija.
Ledwozdążyłyśmyotworzyćnachybiłtrafiłksiążki,wracapannaSergent,niepatrzyjednak,corobimy,
tylkoidzieprostodomnie:
-Klaudyno,czymogłabyśpoprowadzićchórprzypanuBlanchot?
Twojekoleżankiśpiewająteraztakładnienadwagłosy:Słodkieschronienie.
-Ależoczywiście,tylkopaninspektorniebardzolubiwidokumoichrozpuszczonychwłosów,więcnie
wiem,czybędziechciałsłuchać!
- Nie opowiadaj głupstw, nie pora na to; prędko, poprowadź chór. Pan Blanchot wydaje się dosyć
niezadowolonyzinspekcjiwdrugiejklasie,liczę,żemuzykagorozchmurzy.
Wcale się nie dziwię, że jest niezadowolony: panna Aimee Lanthenay zajmuje się swoimi uczennicami
tylkowtedy,gdyniemanicinnegodoroboty;szpikujejeklasówkami,bokiedyonesmarująpiórempo
papierze,onamożeugadywaćsięzeswojąkochanąprzełożoną.Alecomitoszkodzi,mogępoprowadzić
chór!
PannaSergentsprowadzaznówobrzydłegoBlanchota;ustawiamwpółkolenasząklasęipierwszągrupę
drugiej; pierwszy głos prowadzi Anais, drugi Marysia Belhomme (biedne drugie głosy!). Ja będę
śpiewać obie partie jednocześnie, to znaczy będę przerzucać się szybko, gdy tylko coś zacznie kuleć.
Więcproszę,zaczynamy!Podajęrytm:Raz,dwa,trzy.
Tuinamędrcówspływa
Najsłodszeukojenie,
Przybywaj!
Krainata-marzenie,
Czarującaiszczęśliwa...1
Mamyszczęście!PostarzaływychowanekSzkołyWyższej,wypranyzwszelkiegouczucia,wtórujeteraz
(zresztąniedotaktu)ruchemgłowymuzyceRameauiwydajesięzachwycony.Taktojużwidaćzawsze
będzie:Orfeuszobłaskawiazwierzęta.
-Bardzoładnieśpiewałyście.Ktotoskomponował,Gounod,zdajemisię?
(Dlaczegoonwymawiakońcowe„d"?)
-Tak,proszępana.
(Niesprzeciwiajmymusię.)
-Takmisięwłaśniewydawało.Bardzoładnyutwór.
(Samjesteśładnymutwór!)
Słysząc,jakmelodiaRameauprzypisanazostałaniespodziewaniekompozytorowiFausta,pannaSergent
zagryza wargi, żeby się nie roześmiać. Co do Blanchota, to rozpogodzony rzuca kilka miłych słówek i
wychodzipodyktowawszynamnajpierwstrzałpożegnalny!-jakotematwypracowania:
„ObjaśnićirozwinąćmyślFranklina:Lenistwojestjakrdza,zżerabardziejniżpraca."
Dodzieła!Błyszczącemukluczowiokonturachzaokrąglonych,któryczyjaśdłońwielekroćwciągudnia
wygładzaiobracawzamku,przeciwstawmykluczzżartyrdzączerwonawą.Dobryrobotnik,którywstaje
o świcie i pracuje wesoło, muskularny i silny... tatata... porównajmy go z leniuchem, co wyciągnięty
niedbalenawschodniejsofiespoglądanazastawionystół,gdzie...tatata...wyszukanedania...
PrzekładJadwigiDackiewicz.
tatata...inapróżnostarasięwzbudzićwsobieapetyt...tatata...no,machnęłamtorazdwa!
I niech mi kto powie, że to nie jest przyjemność poleniuchować trochę w wygodnym fotelu! Albo że
robotnicy, którzy pracują przez całe życie, nie umierają młodo, wyczerpani pracą! Ale tego mówić nie
wolno.
„Programprzygotowawczydoegzaminu"ażycietodwieróżnerzeczy.
Łusianiewie,copisać,ijęczycichutko,żebymjejcośpodsunęła.
Wspaniałomyślniepozwalamjejprzeczytać,conapisałam,itaknienawielejejsiętoprzyda.
Wreszcieczwarta.Idziemydodomu.Dziewczynkizinternatuidąnagóręnapodwieczorekuszykowany
przez matkę panny Sergent; ja przeglądam się w szybie, czy dobrze włożyłam kapelusz, i wychodzę z
AnaisiMarysiąBelhomme.
PodrodzeobgadujemyBlanchota.Złościmnietendziadyga,którychciałby,żebyśmychodziływsukniach
pokutnychiwłosymiałyprostejakdrut!
-Cośmisięzdaje,żeniebyłzbytzachwyconydrugąklasą-mówiMarysiaBelhomme.-Niewiem,jakby
tobyło,żebyśgonieudobruchałamuzyką.
-Phi,pewno-rzucaAnais-jakktosięzajmujeuczennicamitak...
przeznogę,jakpannaLanthenay...
-Tyteżmaszwyrażenia!Wostatecznościniemożerobićwszystkiego!Zostałaodkomenderowanaprzez
dyrektorkędoobsługiwaniajejsamej.Toonazajmujesięjejporannątoaletą.
-Nie,żartujesz!-wykrzykująrazemAnaisiMarysia.
- Wcale nie! Jeśli będziecie kiedy w sypialni na górze i w pokojach nauczycielek (a to żadna sztuka,
wystarczypomócdziewczynkomzinternatunosićwodę),wsadźcierękędomiednicypannyAimee,tylko
kurzjestnadnie.
-Nie,tojużnaprawdęszczytbezczelności-oświadczaMarysiaBelhomme.
Anais nie mówi nic i odchodzi zamyślona; na pewno opowie wszystkie te wesołe szczególiki
chłopakowi,zktórymflirtujewtymtygodniu.
Bardzomałowiemojejwybrykach;kiedyusiłujęcośzniejwyciągnąć,zamykasięiobracawszystkow
żart.
Nudzęsięwszkole,złytoobjawicałkiemnowy.Aprzecieżwnikimsięniekocham.(Amożetowłaśnie
dlatego?)Jestemtakprzygaszona,żeprawiezawszeodrabiamlekcjeipatrzęspokojniejaknaszedwie
panieczuląsiędosiebie,całująikłócą,bymócsiępotemgodzić.Pozwalająsobieteraznagestyisłowa
tak śmiałe, że wprawia to w zakłopotanie nawet pewnego siebie Rabastensa, który zaczyna wtedy na
gwałt pleść głupstwa. Oczy Aimee rozjarzają się wówczas radością jak oczy złośliwej kotki, a panna
Sergentwidząc,żeonasięśmieje,śmiejesiętakże!
Zadziwiające, słowo daję. Trudno sobie nawet wyobrazić, jakich ta mała nabrała wymagań! Wystarczy
jednojejskinienie,jednozmarszczenieaksamitnychbrwi,atamtazmieniasięnatwarzy.
Łusianietracizoczutejczułejprzyjaźni-węszy,tropi,kształcisię.
Aż za bardzo nawet, gdyż chwyta teraz każdą okazję, by być ze mną sam na sam, ociera się o mnie.
pieszczotliwie, przymyka zielone oczy i rozchyla świeże usta; nie, nie pociąga mnie. Powinna raczej
zwrócićsiędowielkiejAnais,onatakżeśledzipilnieigraszkidwóchgołąbek,którewwolnychchwilach
pełnią rolę nauczycielek, i dziwi się bardzo, gdyż-kto by pomyślał-ma w sobie jeszcze spory zapas
naiwności!
TegorankadałamŁusiporządnelanie,bochciałamniepocałowaćwszopie,gdziestojąpolewaczki;nie
krzyczała,tylkozaczęłapłakać,ażwreszciemusiałamjąpocieszać.Głaskałamjąpogłowieimówiłam:
-Tygłuptasie,jakbędzieszwSzkoleWyższej,będzieszjeszczemiaładosyćokazji,żebydaćupustswej
czułości.
-Tak,aleciebietamniebędzie!
- Mnie nie będzie, to prawda! Ale zobaczysz, że nie miną dwa dni, a już jakieś dwie trzecioklasistki
pokłócąsięociebie,małpiszonie!
Zrozkosząsłuchamoichwyzwiskirzucamispojrzeniapełnewdzięczności.
Może to dlatego, że odmieniono mi moją starą szkołę, nudzę się teraz w nowej? Nie ma tu już pełnych
kurzu kryjówek, gdzie można się było chować, ani poplątanych korytarzy starego budynku szkolnego -
człowiekniewiedziałnigdy,czyjestjeszczeusiebie,czyteżjużuchłopców,itakłatwozamiastdoklasy
mógłtrafićdopokojuktóregośznauczycieli,żeniemusiałsięprawieusprawiedliwiać,jeżelispóźniłsię
nalekcję.
A może się starzeję? Czyżbym czuła już na karku te szesnaście lat, które niedługo skończę? Głupia
historiaswojądrogą.
Amożetowiosna?Toprawda,żejestażnieprzyzwoiciepięknawtymroku!Weczwartkiiwniedziele
wymykamsięsamiutkadomojejsiostryodkomunii,domojejmałejKlary,znówzakochanejpouszy,tym
razem w sekretarzu z merostwa, który nie chce się z nią ożenić. Pewno, że nie chce, bo nie może,
podobnojeszczewszkoleprzechodziłoperację,gdyżchorowałnajakąśdziwnąchorobę,jednąztych,
przy których nie wymienia się nigdy „zaatakowanego organu"; no i podobno teraz, jeżeli nawet kobiety
budzą w nim jeszcze pragnienia, to „nie jest już w stanie ich zaspokoić". Nie bardzo to rozumiem,
właściwienawetwcalenierozumiem,alezuporempowtarzamKlarzeto,coobiłomisięouszy,Klara
wywracaoczami,potrząsagłowąiodpowiadazekstatycznąminą:
„Ach,tocoztego,tocoztego?Onjesttakiśliczny,matakieślicznewąsikiijataklubięsłuchać,jakon
domniemówi.Całujemniewszyjęirozmawiazemnąopoezji,ozachodzącymsłońcu,powiedzsama,
czegomogłabymchciećwięcej?"Rzeczywiście,skorotojejwystarcza...
Kiedymamjużdosyćtychbzdurichcęzostaćsama,mówię,żewracamdodomu;iniewracam.Zostaję
wlesie,wyszukujęjakiśzakątekpiękniejszyodinnychikładęsię.Całelegionystworzonekwędrująpo
ziemiprzedmoimnosem(czasemzachowująsiębardzobrzydko,aletakietomalutkie!),czujęmnóstwo
ślicznychwoni,czujęzapachmłodychroślingrzejącychsięwsłońcu...Omojelasykochane!
Spóźniamsiędoszkoły(niemogęterazzasnąćwieczorem,ledwozgaszęlampę,myślizaczynająmisię
kłębićwgłowie)izastajępannęSergentprzykatedrze,godnąinaburmuszoną,awszystkiedziewczynki
mająminyukładne,wymuszoneiceremonialne.Cosięstało?Ach,wielkaAnaiszgłowąnapulpicietak
gwałtowniezmuszasiędopłaczu,żeażjejuszyposiniały.Będziezabawa!Wślizgujęsięnamiejsce,a
Łusiaszepczemidoucha:
- Posłuchaj tylko, w ławce u jednego z chłopców znaleziono wszystkie listy Anais; pan nauczyciel
przyniósłjewłaśniedyrektorcedoprzeczytania.
Czytaje,alepocichu,dlasiebie.Ach,cozaklęska,mójBoże,cozaklęska!Oddałabymchętnietrzylata
życiaRabastensa(Antonina),żebymóczerknąćdotejkorespondencji.Och!KtonatchnieRudątąmyślą,
byprzeczytaćnamgłośnodwaczytrzyurywkispecjalniedobrane?
Niestety!Niestety!Jużskończyła...NiemówiącanisłowadoAnais,którawciążjeszczeleżyzgłowąna
ławce, podnosi się uroczyście, podchodzi wolnym krokiem do pieca obok mnie, otwiera drzwiczki,
wkłada skandaliczną korespondencję złożoną we czworo, pociera zapałkę i podpala, po czym zamyka
drzwiczkiWyprostowującsięmówidowinowajczyni:
-Mojegratulacje,Anais,widzę,żenapewnetematymaszwięcejdopowiedzenianiżniejedendorosły.
Nie usunę cię ze szkoły, ponieważ przystępujesz do egzaminu, oświadczę jednak twoim rodzicom, że
zrzekam się jakiejkolwiek odpowiedzialności za ciebie. Panienki, przepiszcie zadania i nie zwracajcie
więcejuwaginatęosobę,bonatoniezasługuje.
Świadomość, że dzieło Anais ulega zagładzie, jest dla mnie nie do zniesienia, w trakcie więc gdy
dyrektorka wygłasza majestatycznie swe przemówienie, biorę linijkę, wyciągam ją pod ławką i -
narażającsię,żezostanęschwytananagorącymuczynku-przesuwamniąwdółrączkęwietrznika.Nikt
nic nie zauważył; może płomień, stłumiony, nie spali wszystkiego; przekonam się o tym po lekcji.
Nasłuchuję;pochwiliwpiecuprzestajeszumieć.Czydalekojeszczedojedenastej?Zupełnieniemyślęo
tym,coprzepisuję,o„dwóchsztukachpłótna,którepopraniuskurczyłysięo1/19wdługościio1/22w
szerokości"; nawet gdyby skurczyły się jeszcze o wiele bardziej, nie zrobiłoby to na mnie większego
wrażenia.
PannaSergentzostawianasiprzechodzidoklasyAimee,napewnożebyopowiedziećjejtowydarzeniei
pośmiaćsięzniąrazem.Ledwowyszła,Anaispodnosigłowę,amyprzyglądamysięjejchciwie:twarz
mawpręgach,oczyzapuchnięteodtarciaizuporempatrzywzeszyt.
MarysiaBelhommepochylasiękuniejimówizhałaśliwąsympatią:
-Chybaciterazporządnienatrąuszuwdomu!Cotytampowypisywałaśwtychlistach?
Anaisniepodnosioczuiodpowiadatakgłośno,żebyśmywszystkiesłyszały:
-Nicmnietowszystkonieobchodzi,listyniesąmoje.
Dziewczynkispoglądająposobiezoburzeniem:„Nowiesz,cozakłamczucha!"
Wreszciedzwonek.Nigdyjeszczenieoczekiwałamgotakniecierpliwie.Porządkujępulpit,żebywyjść
ostatnia. Na dworze, uszedłszy pięćdziesiąt metrów, udaję, ze zapomniałam atlasu, zostawiam Anais i
biegnędoszkoły:„Poczekajnamnie,dobrze?"
Wpadam cicho do pustej klasy i otwieram piec: znajduję w nim garść kartek na pół spalonych, które
wyciągam z macierzyńską troskliwością; miałam szczęście! To, co było na wierzchu i na spodzie,
przepadło, ale cały środek jest prawie nienaruszony; pismo Anais! Wkładam pakiet do teczki, żeby
spokojnieprzeczytaćwdomu,iwracamdoAnais,któraprzechadzasięczekającnamnie;wychodzimy
razem; Anais zerka na mnie spod oka. Nagle zatrzymuje się i wzdycha trwożliwie... Widzę, że nie
spuszcza niespokojnego wzroku z moich rąk i spostrzegam, że są całe ubrudzone popiołem. Nie
zamierzamsięwypierać.Podejmujęofensywę:
-Noco?
-Wróciłaś,żebygrzebaćwpiecu,tak?
-Pewnie,żetak!Niemaobawy,żebymprzepuściłatakąokazjęprzeczytaniatwoichlistów!
-Spaliłysię?
-Naszczęścienie;o,popatrz.
Pokazujęjejkartkitrzymającjemocno.Wbijawemniespojrzenienaprawdęmordercze,nieśmiejednak
rzucićsięnateczkę,bowie,żebymjąobiła.Jestmijejprawieżal,pocieszęjątrochę:
-Przeczytamto,cozostało,bomamstrasznąochotę,iodniosęciwszystkopopołudniu.Prawda,żenie
jestemtakazła?
Niedowierza.
-Słowohonoru!Oddamciprzedlekcjami.
Odchodzizbitaztropu,niespokojna,jeszczebardziejżółtaijeszczedłuższaniżzazwyczaj.
Wdomudobieramsięwreszciedotychlistów.Wielkierozczarowanie!
To wcale nie to, co sobie wyobrażałam. Mieszanina sentymentalnych bzdur i wskazówek praktycznych:
„Myślę o tobie zawsze, jak świeci księżyc. Pamiętaj, przynieś we czwartek ten worek, który miałeś
ostatnimrazem,bojakbymamusiazobaczyła,żepozieleniłamsukienkę,tobydopierobyłaawantura!"I
jeszczejakieśniezbytjasnealuzjemająceprzypomniećmłodemuGagneaupewnenieprzyzwoitemomen-
ty...Tak,wsumie-zawód.Oddamjejtelisty,owielemniejzabawneniżonasama-dziwaczna,zimna,
nietakajakwszystkie.
Nie chciała wierzyć własnym oczom, jak jej oddałam. Uradowana, że odzyskała listy, nie zwraca
najmniejszej uwagi na to, że je czytałam; biegnie wrzucić je do ubikacji i teraz znów ma swoją minę
nieprzeniknioną,bezśladuupokorzenia.Szczęśliwanatura!
Psiakość! Złapałam skądś katar! Siedzę w bibliotece tatusia i czytam tę szaloną Historię Francji
Micheleta, pisaną aleksandrynem. (No, trochę może przesadziłam.) Nie nudzę się wcale usadowiona
wygodnie w wielkim fotelu, otoczona książkami, w towarzystwie mojej ślicznej Fanszetki, kotki ponad
wszystkie inne rozumnej, która kocha mnie z takim oddaniem, mimo wszystko to, co musi ode mnie
wycierpieć,mimobliznodugryzienianaróżowychuszachiskomplikowanejtresury,jakiejjąpoddaję.
Kochamnietakbardzo,żerozumie,comówię,iżeprzybiegalizaćmniepotwarzy,gdyusłyszydźwięk
megogłosu.Kocharównieżksiążki,jakstaryuczony,icodzieńpoobiedziemęczymniedopóty,dopóki
nie wyjmę z półki dwóch czy trzech grubych Larousse'ów tatusia; na półce powstaje wtedy rodzaj
kwadratowego pokoiku, gdzie układa się i rozpoczyna toaletę; zasuwam z powrotem szybę i jej
uwięzione mruczenie dobywa się stamtąd dźwiękiem wibrującym, ciągłym, jakby ktoś grał na
przesłoniętymbębnie.MojaślicznaFanszetko,jakażjesteśinteresującairozumna!(Owielebardziejniż
Łusia Lanthenay, kotka niższego rzędu.) Bawisz mnie, od kiedy przyszłaś na świat; ledwo otworzyłaś
jednooko,jużwierciłaśsięwojowniczowkoszyku,choćniepotrafiłaśsięjeszczeutrzymaćnaswoich
czterechzapałeczkach;odtejporysamażyjeszwweseluimnierozśmieszaszswymtańcembrzuchana
cześćchrabąszczyimotyli,nieporadnympokrzykiwaniemnaptaki,naktóreczatujesz,swoimikłótniami
ze mną i sposobem, w jaki plaskasz mnie łapką po ręce, aż się rozlega. Prowadzisz się w sposób Jak
najbardziej skandaliczny; dwa lub trzy razy do roku spotykam cię w ogrodzie, na murze, nieprzytomną,
śmieszną,wotoczeniuhordykocurów.Wiemnawet,ktojesttwoimwybrańcem,perwersyjnaFanszetko
kocurszary,brudny,długi,wychudzony,zpowyrywanąsierścią,króliczymiUszamiiplebejskimpiętnem
w całej postaci; jak możesz dopuszczać się mezaliansu ze zwierzakiem tak niskiego pochodzenia, i to
tópkczęsto?Lecznawetwtychokresachszałunamójwidokprzybierasznachwilęnormalnyswójwyraz
imiauczyszdomnieprzyjaźniecośwrodzaju:„Nowidzisz,nacomiprzyszło;niepogardzajmnąza
bardzo,naturamaswewymagania,alewrócęniebawemiwtedydługobędęsięlizać,byzmyćzsiebie
wszelkiśladrozpusty."0śliczna,białaFanszetko,takcijestztymbezwstydemdotwarzy!
Kiedyprzeszedłmikatariwróciłamdoszkoły,stwierdziłam,żeogarniająpowoligorączkazpowodu
zbliżających się egzaminów; mamy konieó maja, a egzamin 5 lipca! Przykro mi, że nie czuję się tym
poruszona,wyręczająmniejednakinne,zwłaszczaŁusiaLanthenay,którawybuchapłaczem,jakdostanie
zły stopień; co do panny Sergent, to zajmuje się wszystkim, ale najbardziej swoją małą o ślicznych
oczach,zaktórąświataniewidzi.Ażdziw,jaktaAimeerozkwitła!Wspaniałekolory,aksamitnacerai
oczy„takie,żetylkojemalować",jakmówiAnais,robiązniejstworzonkokapryśneitriumfujące.Oileż
wyładniałaodprzeszłegoroku!Niktniezwróciłbyterazuwaginalekkiespłaszczenietwarzyizałomekz
lewejstronynadwargą,kiedysięuśmiecha;cóżtozresztąszkodzi,ząbkimatakbiałeiostre!Zakochana
w niej Ruda omdlewa na sam jej widok i nawet przy nas nie potrafi oprzeć się nieprzepartej chęci
całowaniaswojejmiłejcominutę...
W to gorące popołudnie klasa mamrocze jakiś „tekst wybrany", który mamy recytować o trzeciej; ja
drzemię prawie, obezwładniona nerwowym rozleniwieniem. Sama już nie wiem, co ze sobą robić,
ogarnia mnie nagła chęć, żeby kogoś podrapać, przeciągnąć się gwałtownie, zmiażdżyć komu ręce: tym
kimśokazujesięŁusia,mojasąsiadka.Chwytamjązakarkiwbijamweńpaznokcie;naszczęścieŁusia
siedzicicho.Ajaznówpopadamwbezwładpełenrozdrażnienia.
Otwierająsiędrzwi,chociażniktniepukał.ToDutertre,wjasnymkrawacie,zrozwichrzonymiwłosami,
odmłodniały i wojowniczy. Panna Sergent, przyuczona, ledwo się z nim wita i podziwia go namiętnie,
wypuściwszy robótkę z rąk. (Czy kocha go bardziej niż Aimee? Czy też Aimee bardziej od niego?
Zabawna kobieta!) Dziewczynki wstają. Ja, na złość, nie wstaję, tak że kiedy Dutertre odwraca się w
nasząstronę,zarazmniedostrzega.
-Dzieńdobrypani.Dzieńdobrydziewuszki.Atobiecoznówsięstało?
-Jestemjakzwaty.Jakbymwcaleniemiałakości.
-Chora?
-Chybanie.Topogoda,dlategojestemtakaociężała.
-Chodźnotutaj,niechcisięprzyjrzę.
Cóż to, znów te lekarskie preteksty do przydługich oględzin ? Dyrektorka spogląda na mnie wzrokiem
płonącymzoburzenia,żetaksięzachowujęiodzywamdojejnajmilszegopanadelegata.Nie,niemam
zamiarusiękrępować.Zresztąonuwielbiatakieniestosownezachowanie.Wlokęsięleniwiedookna.
- Drzewa rzucają taki cień, że nic tu nie widać. Chodź na korytarz, tam jest słońce. Kiepsko mi
wyglądasz,mojamała.J
Kłamstwodosześcianu!Wyglądamdobrze,wiemotym;jeżelizaobjawchorobybierzepodkrążoneoczy,
to się myli, bo to właśnie dobry znak, jak mam sińce pod oczami, to znaczy, że jestem zdrowa. Na
szczęście już trzecia, gdyby nie to, nie czułabym się zbyt pewnie wychodząc na korytarz (chociaż
oszklony)ztymindywiduum,któregowystrzegamsięjakognia.
Kiedyzamknąłzanamidrzwi,odwracamsiędoniegoimówię:
-Przecieżwcaleniewyglądamnachorą,dlaczegopantakmówi?
-Niewyglądasz?Ateoczypodbiteażpobrodę?
-Poprostumamtakącerę,nicwięcej.
Usiadłnaławceitrzymamnieprzedsobą,takżedotykamjegokolan.
-Cichobądź,głupstwapleciesz.Dlaczegozawszemasztakąminę,jakbyśsięnamniegniewała?
-...?
-Nieudawaj,nieudawaj,wieszdobrze,oczymmówię.Takimasztenpyszczek,żejakgoczłowiekraz
zobaczy,topotemzapomniećniemoże!
Śmiejęsięgłupio.OjczeNiebieski,oświećmnie,ześlijmijakieścięteodpowiedzi,boczujęrozpaczliwą
pustkęwgłowie!
-Czytoprawda,żeprzechadzaszsięsamapolesie?
-Prawda,aboco?
-To,żejeszczetamjakiegośkawalerasobieznajdziesz,smarkulojedna!Takciępilnują!
Wzruszamramionami.
-Znapanwszystkichtutajrówniedobrzejakja;czywidzipantujakiegośkawaleradlamnie?
- To prawda. Ale jesteś dostatecznie zepsuta na to, żeby... - Ściska ranie za ramiona, oczy, zęby mu
błyszczą.Jaktugorąco!Wolałabym,żebymniejużpuściłzpowrotemdoklasy.-Jeżeliźlesięczujesz,to
dlaczegonieprzyjdzieszdomnie,żebymcięzbadał?
Odpowiadamszybko:
-Nie,nieprzyjdę...-istaramsięuwolnićręce,leczontrzymamniemocnoipodnosinamnieoczyzłei
płonące-ibardzoładne,toprawda.
-Urocze,uroczemaleństwo,dlaczegosięboisz?Niepowinnaśbaćsięmniewcale!Czybierzeszmnieza
jakiegoś gbura! Nie stałoby ci się nic złego! Tak mi się podobasz, malutka Klaudynko, te twoje oczy
ciepło-brązoweitwojeniesforneloki!Musiszbyćzbudowanajakposążek,jestempewny...
Podnosi się raptownie, otacza mnie ramieniem i całuje; nie zdążyłam uciec, jest zbyt silny i zbyt
podniecony,ajamamwgłowiegalimatias...
To dopiero historia! Sama już nie wiem, co mówię, wszystko mi się plącze. Ale nie mogę przecież
wrócićtakdoklasy,czerwonaidygocąca,atymczasemczuję,żeonstoizamnąinapewnoznówbędzie
chciał mnie pocałować... Otwieram drzwi na ganek, wybiegam na dziedziniec aż do studni i wypijam
kubek wody... Uff!... Trzeba wracać... Ale on na pewno zaczaił się w korytarzu. O, w końcu - wielkie
rzeczy!Zacznękrzyczeć,gdybyznówusiłowałmniepocałować...Bopierwszymrazemniebardzomusię
udało,pocałowałmniewkącikust!
Nie, w korytarzu go nie ma, co za szczęście! Wchodzę do klasy i widzę, że najspokojniej w świecie
rozmawiazpannąSergentprzykatedrze.
Siadamnaswoimmiejscu,aonprzyglądamisięuważnieipyta:
- Nie piłaś przynajmniej za dużo? Te małe potrafią pić zimną wodę całymi kubkami, a to fatalne dla
zdrowia!
Przywszystkichczujęsięznacznieśmielsza:
-Nie,spróbowałamtylkojedenłykitomiwystarczy,niemamochotynawięcej.
Dutertreśmiejesięzzadowoleniem.
-Zabawnazciebiedziewuszkainiegłupia.
PannaSergentnierozumie,ocochodzi,aleniepokój,któryściągałjejbrwi,rozpraszasiępowoli;czuje
dlamniejużtylkopogardęzaskandalicznezachowaniewobecjejbóstwa.
Amniesięrobigorąco;głupiec!WielkaAnaiswęszycośpodejrzanegoiniemożepowstrzymaćsięod
pytania:
-Chybacięmusiałbardzodokładniebadać,żetakajesteśporuszona?
No,przedniąnapewnosięniewygadam!
-Głupia!Mówięci,żewracamodstudni.
TerazznówŁusiaocierasięomniejakrozdrażnionakotkaiodważasięmniezapytać:
-Powiedz,mojaKlaudynko,dlaczegoonciętamwyprowadził?,
- Po pierwsze nie jestem „twoja", a po drugie pilnuj swego nosa, wyskrobku. Musiałam udzielić mu
pewnychwyjaśnieńnatematjednolitegosystemuemerytur.Tak,właśnie!
-Tytoniechceszminigdynicpowiedzieć,ajacimówięwszystko!
-Akurat„wszystko".Myśliszmoże,żetobardzoważnawiadomość,jakmipowiesz,żetwojasiostraani
tyniepłaciciezautrzymanie,albożepannaOlimpiazasypujejąprezentamiiżenosijedwabnehalki,i
że...
-Cucho.'Proszęcię,dajspokój!Gdybyktośsiędowiedział,żeciotymmówiłam,byłabymzgubiona!
- No więc nie pytaj mnie o nic. Jak będziesz grzeczna, to ci dam moją linię z kości słoniowej z
miedzianymibrzegami.
-Och!Jakatyjesteśmiła!Pocałowałabymcię,alenielubisz...
-Jużdosyć!Damcijutro-jeżelibędęmiałaochotę!
Gdyż namiętność do „materiałów piśmiennych" zaczyna we mnie wygasać, to też bardzo zły znak.
Wszystkiemojekoleżanki(ajateżkiedyśbyłamtakasama)szalejąnapunkcie„przyborówszkolnych",
rujnujemysięnazeszytywjednąlinięokładane„marmurkiem",naołówkizdrzewaróżanego,napiórniki
z laki, tak błyszczące, że można się w nich przejrzeć, na obsadki z drzewa oliwnego, na linijki
mahoniowe lub kościane, tak jak moja, która wszystkie cztery kanty ma z miedzi, tak że na jej widok
blednązzazdrościdziewczynkizbytubogie,bysobietakązafundować.Nosimydużeadwokackieteczkiz
safianu pochodzenia mniej lub bardziej wschodniego i mniej lub bardziej wytłaczane. I jeżeli z okazji
noworocznychpodarkówdziewczynkinieprzyoblekająksiążekszkolnychwbarwneokładki,ijeżelija
teżtegonierobę,totylkodlatego,żeksiążkiniesąnasząwłasnością.Należądogminy,któradostarcza
nam ich wielkodusznie pod warunkiem, że zostawimy je w szkole opuszczając ją na dobre. Toteż nie
cierpimytychurzędowychksiążek,czujemy,żenienależądonas,ipłatamyimpsiefigle;przytrafiająim
sięnieszczęścianiespodziewaneidziwaczne;czasemzimązajmująsięogniemodpieca;toznówniektóre
z nich mają niewytłumaczonego pecha do atramentu, no, słowem, ściągają na siebie wszelkie klęski.
Wszystkie te dopusty, jakie spadają na smutne „książki gminne", są źródłem długich wyrzekań panny
LanthenayigniewnychapostrofpannySergent.
Boże,jakiekobietysągłupie!(Dziewczynkaczykobietatojednoitosamo.)Czydałbyktowiarę,żeod
czasu „grzesznych zakusów" tego szalonego Dutertre'a w stosunku do mojej osoby czuję coś w rodzaju
dumy?Bardzotodlamnieupokarzającetakiestwierdzenie.Alewiem,dlaczegotakjest;wgłębiduszy
mówięsobie:„JeżelipodobamsiętakiemuDutertre'owi,któryznałmnóstwokobietwParyżuiwszędzie,
toznaczy,żeniejestemznówtakabrzydka!"Otocałatajemnica.Milepołechtanapróżność.Iprzedtemjuż
domyślałamsię,żeniejestemodpychająca,aleterazprzyjemniemijestmiećpewność.Apozatymcieszę
się, że mam sekret, o który wielka Anais, Marysia Belhomme, Łusia Lanthenay i inne nawet mnie nie
podejrzewają.
Cała klasa jest już wytresowana: nawet te najmniejsze z trzeciej grupy wiedzą, że nie wolno nigdy na
pauziewchodzićdoklasy,gdziezamknęłysięnauczycielki.Niezdobyłyśmytejwiedzywciągujednego
dnia, pewno! Ze sto razy to jedna, to druga wpadała do klasy, gdzie ukryła się czuła para, lecz
zastawałyśmy je tak tkliwie przytulone, tak pochłonięte szeptami, albo też panna Sergent trzymała na
kolanach małą Aimee tak bez skrępowania, że najgłupsze stawały oniemiałe ze zdumienia i uciekały
prędkosłysząc„czegotuznówchciałaś"Rudej,przerażonegroźnymzmarszczeniemkrzaczastychbrwi.Ja
tak samo jak i inne wpadałam często, nawet niechcący czasem. Z początku, jak to byłam ja, a one
siedziały tak blisko, podnosiły się szybko lub też jedna udawała, że upina rozluźniony węzeł drugiej,
późniejjednakprzestałysiękrępować.Więcimnieprzestałotobawić.
Rabastens już nie przychodzi; oświadczył nam parokrotnie, że „taka śmiałość zbyt go onieśmiela",
zachwyconyprzytym,żeudałamusięgrasłów.Aone-onemyśląterazjużtylkoosobienawzajem.Nie
odstępująodsiebie,jednażyjewcieniudrugiej,ichmiłośćstałasiętakwyłączna,żejużimnawetnie
dokuczam,zazdroszczęimraczejtegorozkosznegozapomnieniaocałymświecie.
Oczywiście!Wiedziałam,żeprędzejczypóźniejtakbędzie.Popowrociedodomuznajdujęwteczcelist
odŁusi.
Klaudynko,kochana.
Takciękocham,atyciąglejakbyśtegoniewidziałaimniejestokropniesmutno.Jesteśdlamniedobrai
niedobra,niebierzeszmniepoważnieiwogóletraktujeszjakpsiaka.Nawetsobieniewyobrażasz,jak
mnietoboli.Apopatrztylko,jakbynammogłobyćdobrzerazem,spójrznamojąsiostręinapanią,nic
dlanichnieistnieje,takiesąszczęśliwe.Proszęciębardzo,jeżeliniepogniewaszsięotenlist,niemów
domnienicjutrorano,bowpierwszejchwiliniewiedziałabym,corobić.Jaitakpoznam,choćbytylko
potym,jaksiębędzieszdomnieodzywała,czychceszzostaćmojąprzyjaciółką,czynie.
Całuję cię z całego serca, moja kochana Klaudynko, i wiem, że spalisz ten list, bo jakbyś go komuś
pokazała,miałabymnieprzyjemności,atyniemaszzwyczajuściągaćkomuśprzykrościnagłowę.Całuję
cięjeszczerazbardzomocno,itakbymchciała,żebytojużbyłojutro.
TwojaŁusia
Onie,niemamnajmniejszejochoty!Gdybyjuż,tozkimśsilniejszymiinteligentniejszymodemnie,kto
umiałby podręczyć mnie trochę i kogo musiałabym słuchać, a nie z takim zepsutym stworzonkiem, nie
pozbawionym może nawet pewnego wdzięku, drapiącym i miauczącym, byle tylko doprosić się o
pieszczotę, lecz o tyle słabszym ode mnie. Nie lubię ludzi, nad którymi góruję. Jej milutki i poczciwy
liścikzarazpodarłam,astrzępkiwłożyłamdokoperty,żebyjejoddać.
Następnegodniaranodostrzegłamzatroskanąbuzięprzyklejonądoszybywoczekiwaniu.BiednaŁusia,
jejzieloneoczyażpobladłyztrwogi!
Cojaporadzę,niemogęprzecieżdlategotylko,żebyzrobićjejprzyjemność...
Wchodzę;naszczęściejestsama.
-Masz,tusąstrzępkitwegolistu;jakwidzisz,nieleżałumniezbytdługo.
Niemówinicibierzemachinalniekopertę.
- Oj, głuptasie, głuptasie! Po jakiego diabła lazłaś na ten statek, to znaczy, chciałam powiedzieć, na
korytarzpierwszegopiętra,poddrzwipokojupannySergent?Widzisz,dokądciętozaprowadziło!Tylko,
żejanicniemogęciporadzić.
-Och!-wykrzykujezgnębiona.
- Talk, tak, moja mała. Nie przez cnotę, nie myśl sobie; moja cnota jest jeszcze zbyt niedojrzała i nie
popisujęsięniąprzyladaokazji.Alewidzisz,jakbyłamjeszczebardzomłoda,przeżyłamwielkąmiłość,
która strawiła mnie jak pożar; ubóstwiałam pewnego mężczyznę, który umarł, i leżąc na łożu śmierci
kazałmiprzysiąc,żenigdy...
Przerywamizjękiem:
-Widzisz,widzisz,jakatyjesteś,znówsięzemniewyśmiewasz,niechciałampisaćdociebie,jesteśbez
serca,och,jakajajestemnieszczę
śliwa'Och,jakatyjesteśniedobra!
-Przestań!Dosyćjużtegojazgotu!Możesięzałożymy,żezarazdostanieszlanieiwróciszgrzeczniena
drogęobowiązku?
-Och,pleciesz!Akuratmiterazdośmiechu!
-Masz,tysmarkulo,idajmipokwitowanie.
Oberwałasolidniepobuzi,comiałotakiskutek,żezarazsięuspokoiła;spoglądanamnieterazcichutkoi
płacze,pocieszonajuż,rozcierającsobietwarz.Toniesamowite,jakonalubi,żebyjąbić.
-IdzieAnaisicałagromadadziewczynek,postarajsięwyglądaćmniejwięcejprzyzwoicie;zarazbędzie
lekcja,naszeturkaweczkijużschodzą.
Jużtylkodwatygodniedoegzaminów!Czerwiecniedajenamwytchnienia;ogarniętesennościąsmażymy
sięwklasachinawetrozmawiaćnamsięniechce,ajazaniedbujęmójpamiętnik.Iwtenupał
piekielny musimy wystawiać cenzurki Ludwikowi XV za jego sprawo-wanie, opowiadać o roli soków
żołądkowychwtrawieniu,rysowaćliścieakantuiopisującbudowęnarządówsłuchowychdzielićucho
nawewnętrzne,środkoweizewnętrzne.Niemasprawiedliwościnatymświecie!Comnieto,miłyBoże,
możeobchodzić,corobiłLudwikXV?Nicijeszczeraznic!...
Upał jest taki, że zapominamy nawet o kokieterii, a raczej przysto-sowujemy ją do temperatury. Ja
inauguruję sukienki z dekoltem w karo, takie trochę na modłę średniowieczną, z rękawami do łokcia;
wprawdzie ręce mam jeszcze trochę za szczupłe, ale ostatecznie ujdą, a co do szyi, to jestem zupełnie
spokojna!Innedziewczynkiidązamoimprzykładem:Anaisnienosiwprawdziekrótkichrękawów,aleza
to korzysta, że my nosimy, i podwija swoje aż do samej góry; Marysia Belhomme pokazuje ramionka
niespodziewaniepulchnewzestawieniuzchudymidłońmiiświeżąszyją,którejgrozijednak,żezatraci
kiedyś czystość linii. Och, Boże, czego by człowiek nie pokazał przy takiej temperaturze! W wielkiej
tajemnicy zamiast pończoch zaczynam nosić skarpetki. Po trzech dniach wszystkie już o tym wiedzą,
powtarzająsobienawzajemiprosząmnieszeptem,żebymuniosłaspódnicy.
-Pokaż,czytoprawda?
-Masz!
-Szczęściara!Aleco,jaitakbymniewłożyła!
-Dlaczego?Zewzględunaprzyzwoitość?
-No,pewno...
-Nieopowiadaj,jaitakwiemdlaczego:bomaszowłosionenogi!
- Och, ty kłamczucho, możemy zaraz zobaczyć, czy mam bardziej owłosione niż ty! Ale ja bym się
wstydziła,jakbymczuła,żemamtakiegołenogipodsukienką!
Łusia odsłania nieśmiało rąbki skóry białej i gładkiej, że aż dziw; wielka Anais tak zazdrości jej tej
bieli,żenalekcjachrobótkłujejąigłą-
Żegnajcie, spokojne chwile! Zbliżanie się egzaminów, splendor, jakim nasze ewentualne sukcesy mają
okryćpięknąnowąszkołę,wyrwaływreszcienaszenauczycielkizichsłodkiegoodosobnienia.Zamykają
naswszkole-nas,sześćkandydatekdoegzaminu-mordująpowtórkami,każąsłuchać,pamiętać,anawet
rozumieć, przychodzić o godzinę wcześniej i zostawać dłużej! Tracimy kolory, jesteśmy zmęczone i
ogłupiałe,niektóreodnadmiarupracyiniepokojutracąseniapetyt;jajestemprawietaksamoświeża,
jakbyłam,bonieprzejmujęsięzabardzoimammatowącerę;ŁusiaLanthenay,taksamojakjejsiostra,
teżmaszczęśliwącerę,białąiróżową,którejnicniepsuje...
Wiemy, że panna Sergent zawiezie nas razem do miasta departamentalnego, że zamieszkamy z nią w
hotelu,awszelkiekosztyzwrócimypopowrocie.Gdybynietenprzeklętyegzamin,miałybyśmywielką
ochotęnatęprzejażdżkę.
Ostatnie dni są nie do wytrzymania. I nauczycielki, i uczennice, zdenerwowane do ostateczności,
wybuchają co chwila. Jednej z dziewczynek, która po raz trzeci zrobiła ten sam idiotyczny błąd w
zadaniuarytmetycznym,Aimeerzuciłazeszytwtwarz,apotemuciekładoswegopokoju.Łusiaoberwała
odniejiprzyszładomnie,żebymjająpocieszała.JapobiłamAnaiszpowodujakiegośżarcikuniew
porę.
Jedna z Jaubertówien dostała gwałtownego ataku płaczu, a później nie mniej gwałtownego ataku
nerwowego,bo,krzyczała:„nigdyniezdamtegoegzaminu!..."(zimneokłady,kwiatpomarańczyisłowa
otuchy).
PannaSergenttakżejużukresuwytrzymałości,jakbąkaokręciłaprzytablicybiednąMarysięBelhomme,
którazapominasystematycznie,czegonauczyłasiępoprzedniegodnia.
Wieczorem odpoczywam tylko na czubku wielkiego orzecha, na długiej gałęzi, którą kołysze wiatr...
wiatr, noc, liście... Fanszetka przychodzi do mnie; słyszę zawsze, jak się zbliża, z jakąż pewnością
wdrapując się ku górze! Miauczy ze zdziwieniem: „A ty co tu robisz na drzewie? Ze dla mnie to jest
miejsce właściwe, o tym wiem, ale dla ciebie?" A później rozpoczyna wędrówkę po mniejszych
gałęziach,bielejącapośródnocy,iprzemawiazprostotądouśpionychptakówwnadziei,żeprzyfrunądo
niej,bymogłajezjeść.
Jutro jedziemy; dzień wolny od nauki; zaniosłyśmy do szkoły walizki (sukienka i trochę bielizny,
będziemytamtylkodwadni).
ZbiórkaowpółdodziesiątejranoiodjazdśmierdzącymomnibusemstaregoRacalinnastację.
Już po wszystkim, wczoraj wróciłyśmy, triumfujące, oprócz (oczywiście) biednej Marysi Belhomme,
któraoblała.PannaSergentnieposiadasięzdumy-takisukces!Muszęopowiedziećwszystkopokolei.
RankiemwdniuodjazduupchanonaswomnibusiestaregoRacalin;trafchciał,żeakurattegodniabył
pijaniusieńkiiwiózłnaspowariacku,wzygzak,odjednegorowudodrugiego,pytającprzytym,czyto
doślubutaknaswiodą,igratulującsobiemistrzostwa,zjakimtłukłnaspowertepach:„Alejazdagalanta,
nie?..." a tymczasem Marysia piszczała co chwila i zieleniała ze strachu. Na dworcu my idziemy do
poczekalni,apannaSergentpobiletyipożegnaćsięczulezeswoimskarbem,którytowarzyszyłjejażna
stację.Skarbwsuknizszaregopłótnaiwwielkim,niewymyślnymkapeluszu,wktórymwyglądaświeżo
jak kwiatek (och, to jest numer, ta Aimóe!), wzbudza zachwyt trzech komiwojażerów palących cygara;
uradowani tym odjazdem całego pensjonatu przechodzą do poczekalni, żeby olśnić nas swymi
pierścionkamiidowcipem,gdyżzanajbardziejstosowneuważająraczyćnassłonymiżarcikami.
Trącam łokciem Marysię Belhomme, żeby słuchała; nadstawia uszu i nie rozumie; trudno, nie będę jej
rysować,żebyzrozumiała!ZatowielkaAnaisrozumiedoskonaleiprzybierawdzięcznepozy,nadarmo
przytymusiłującsięzaczerwienić.
Pociąg sapie, gwiżdże; chwytamy walizki i ładujemy się do wagonu drugiej klasy, przegrzanego,
dusznego; na szczęście podróż trwa tylko trzy godziny. Usadowiłam się w rogu, żeby mieć czym
oddychać,iprzezcałądrogęsiedzimywmilczeniu,wyglądającprzezokno.Łusiaprzycupniętakołomnie
wsuwamiczulerękępodramię,aleuwalniamsięodniej:„Zostaw,zagorąco!"Aprzecieżjestemtylko
wsukiencezsurowegojedwabiuwkolorzeecru,przymarszczanejjaksukieneczkiniemowląt,ściśniętej
w talii paskiem szerszym niż dłoń i wyciętej w karo; Anais w sukni z czerwonego płótna ma nieco
żywszą cerę i wygląda korzystnie, tak samo i Marysia Belhomme, w półżałobie, ubrana w sukienkę
różowolilawczarnebukiecikiŁusiaLanthenayjestjakzawszewczarnymmundurkuiczarnymkapeluszu
zczerwonąkokardą.
Jaubertówny wyłączyły się całkowicie; z kieszeni wyciągnęły spis pytań, który panna Sergent, z całą
pogardądlatakiegonadmiarupilności,każeschowaćimzpowrotem.Nieposiadająsięzezdumienia!
Kominy fabryczne, tu i ówdzie białe domy najpierw z rzadka, a później coraz gęściej - i oto stacja,
wysiadamy.PannaSergentpopychanaswstronęomnibusuizachwilęjedziemy,podskakującboleśniena
kocich łbach, w stronę hotelu. Na brukowanych ulicach grupki gapiów, bo to nazajutrz świętego-nie
pamiętamjużjakiego;wielkauroczystośćiwielkagalazorkiestrą,wieczorem.
Zarządzająca hotelem, pani Cherbay, krajanka panny Sergent, tłusta i wylewna, tańczy koło.nas. Nie
kończące się schody, korytarz i... trzy pokoje na nas sześć. Tego nie przewidziałam! Kto będzie moją
współ-
mieszkanką?Idiotycznahistoria,nieznoszęspaćzkimśobcym!
Wreszcie zarządzająca zostawia nas same. Sypią się okrzyki, pytania, otwieramy walizki; Marysia
zgubiłakluczykilamentuje;jasiadam,jużzmęczona.PannaSergentzastanawiasię:
-Poczekajcie,muszęwasjakośrozlokować...-Przerywazatroskana,byjaknajlepiejnasdobrać.
Łusiaprzysuwasięwmilczeniudomnieiściskamniezarękę;manadzieję,żebędziemyspaływjednym
łóżku.Dyrektorkarozstrzyga:
-Jaubertówny,wydwierazem;ty,Klaudyno,z(świdrujemniewzrokiem,alejaanidrgnę,animrugnę)...z
MarysiąBelhomme,aAnaiszŁusiąLanthenay.Wydajemisię,żetakbędziedobrze.
Łusiawcaleniejesttegozdania!SkonsternowanabierzeswojąpaczkęiodchodzismutnozwielkąAnais
dopokojunaprzeciw.MyzMarysiąrozlokowujemysię;rozbieramsięszybko,byobmyćsiępopodróży;
korzystajączzamkniętychdlaupałuokienniczrozkosząchodzimypopokojuwsamychkoszulach.Tosię
nazywastrójracjonalnyijedynynaprawdępraktyczny!
Zpodwórzadochodziśpiew;wyglądamiwidzęgrubąszefowąwotoczeniusłużby,młodychdziewcząti
chłopców, jak schowani w cieniu pobekują sentymentalne romance: „Manon, słoneczko wyjrzało!", i
robiąpapieroweróżeiwieńcezbluszczu,byprzyozdobićfasadęhotelunazajutrz.Podwórkozasłanejest
gałęźmisosny;stółzastawionybutelkamizpiwemiszklankami;słowem-rajnaziemi!
Pukanie: to panna Sergent. Może wejść, nie przeszkadza mi. Przyjmuję ją w koszuli, gdy tymczasem
MarysiaBelhommewkładaszybkohalkę,przezszacunek.Zresztądyrektorkazdajesiętegowogólenie
dostrzegaćipolecanamtylko,byśmysiępospieszyły;śniadanieczeka.
Schodzimy wszystkie, Łusia skarży się na swój pokój, światło jest górne i nawet tej przyjemności
człowiekniema,żebymógłwyjrzećprzezokno.
Kiepskieśniadanieprzyogólnymstole.
Ponieważ jutro piśmienny, panna Sergent przykazuje nam wrócić na górę i po raz ostatni powtórzyć to,
czegonajmniejjesteśmypewne.
Akuratpototuprzyjeżdżałam!WolałabymiśćzwizytądoX.,uroczychprzyjaciółtatusia,niesłychanie
muzykalnych...
- Jeżeli będziecie grzeczne - dodaje panna Sergent - to po obiedzie zejdziecie ze mną i razem z panią
Cherbayijejcórkamibędziemyrobićróże.
Entuzjastyczne szepty; moje koleżanki nie posiadają się z radości. Ja nie! Myśl o fabrykowaniu
papierowych róż na hotelowym podwórku w towarzystwie baby ulepionej z białego sadła wcale nie
budzi we mnie entuzjazmu. Widocznie daję to po sobie poznać, gdyż Ruda natychmiast unosi się i
dorzuca:
-Oczywiścienikogodotegoniezmuszam;jeżeliKlaudynaniemaochotyprzyłączyćsiędonas...
-Rzeczywiście,proszępani,wolałabymzostaćnagórze,bojęsię,doprawdy,żenanicsięnieprzydam!
- Proszę bardzo, zostań, obejdziemy się bez ciebie. Jednakże w takim wypadku zmuszona będę zabrać
kluczodwaszegopokoju;jestemzaciebieodpowiedzialna.
0tymszczególeniepomyślałaminiewiem,comamodpowiedzieć.
Idziemy na górę i całe popołudnie ziewamy nad książkami, podenerwowane oczekiwaniem dnia
jutrzejszego.Owielelepiejbyłoby,gdybyśmyposzłynaspacer,boitaknicmądregoniewysiedzimy...
1 pomyśleć, że dziś wieczorem będę zamknięta, zamknięta! Wszystko, co przypomina uwięzienie,
wprawia mnie w szał; gdy tylko klucz się za mną przekręci, wychodzę z siebie. (W dzieciństwie nie
możnamniebyłooddaćdointernatu,ponieważnasamąmyśl,żeniewolnomiprzekroczyćjakichśdrzwi,
traciłamprzytomnośćzpasji.Dwukrotniepróbowanoumieścićmnienapensji,miałamwtedydziewięć
lat; za każdym razem jeszcze pierwszego wieczora biegłam do okna, jak ogłupiały ptak, krzyczałam,
gryzłam, drapałam, aż wreszcie zemdlałam. Trzeba było wypuścić mnie na wolność, tylko w naszej
nieprawdopodobnej szkole w Montigny mogłam jakoś wytrwać, ponieważ tam czułam przynajmniej, że
niejestem„wmatni",iconocsypiałamwewłasnymłóżku,wdomu.)
Oczywiście,nieokażętegoposobie,alejestemchorazrozdrażnieniaiupokorzenia.Niebędęteżżebrać
oprzebaczenie;tobysprawiłozbytwielkąprzyjemnośćtejwstrętnejRudej!Żebytakchociażzechciała
zostawićmikluczodwewnątrz.Aleiototeżjejniepoproszę,niechcę!
Obytanoctrwałajaknajkrócej...
PrzedobiadempannaSergentzabieranasnaspacerwzdłużrzeki;Łusia,pełnawspółczucia,chcemnie
pocieszyć:
-Słuchaj,poprośją,żebycipozwoliłazejść,napewnosięzgodzi,poprosiszjąładnie...
- Jeszcze czego! Wolałabym siedzieć zamknięta na trzy spusty przez osiem miesięcy, osiem dni, osiem
godziniosiemminut.
-Bardzoźlerobisz,żeniechcesz!Będziemyrobićróże,śpiewaći...
-Samerozkosze!Polejęwaszgórywodą.
-Cicho!Niegadajtakichrzeczy!Alenaprawdępopsułaśnamcałydzień,awieczoremteżminiebędzie
wesoło,bociebieniebędzie!
-Nierozczulajsię.Przynajmniejsięwyśpięinabioręsiłnajutrzejszy
„wielkidzień".
I znów posiłek przy wspólnym stole razem z komiwojażerami i handlarzami koni. Wielka Ahais w
nieposkormionej chęci, by zwrócić na siebie uwagę, gestykuluje tak zamaszyście, że wylewa na biały
obrusszklankęwodyzabarwionejwinem.Odziewiątejwracamynagórę.
Dziewczynkibiorąnarzutki,żebyniezmarznąć,aja...zostajęwpokoju.
Och, trzymam się dobrze, ale bez życzliwości w sercu słucham, jak panna Sergent przekręca klucz w
drzwiach i zabiera go ze sobą... Zostaję sama... Prawie w tej samej chwili dobiegają mnie głosy z
podwórzaidoskonalemogłabymzobaczyćwszystkiedziewczynkiprzezokno,alezanicnaświecienie
przyznałabymsię,żeżałuję,okazującterazzaciekawienie.Nowięccóż?Niepozostajeminicinnego,jak
iśćspać.
Rozpinamjużpasek,gdynaglezatrzymujęsięnawidokkomody-
-toaletki,którązastawionesądrugiedrzwi.Drzwiteprowadządosąsiedniegopokoju(zasuwkajestod
mojejstrony),asąsiednipokójwychodzinakorytarz...PoznajęwtympalecOpatrzności...Trudno,niech
będzie,cochce,aleniedopuszczę,żebyRudamogłatriumfowaćipowiedziećsobie:„Zamknęłamją!"
Zapinamzpowrotempasek,wkła-„
dam kapelusz. Nie zejdę na podwórze, nie takam głupia, pójdę do przyjaciół tatusia, państwa X.,
gościnnych i miłych, u których znajdę dobre przyjęcie. Uff! Jaka ta komoda ciężka! Aż mi się zrobiło
gorąco.
Zasuwka, nie używana, odsuwa się z trudem, drzwi skrzypią, ale się otwierają. Pokój, do którego
wchodzę,trzymającwysokoświecę,jestpusty,pościelnałóżkuniepowleczona;podbiegamdodrzwi,do
błogosławionychdrzwi,któreniesązamknięte,iwychodzęnarozkosznykorytarz...Jaklekkooddychać
na swobodzie. Nie dajmy się tylko przyłapać; nikogo na schodach, nikogo w kantorku, wszyscy robią
róże.
Róbcieróże,moidobrzyludzie,róbcieróże,alebezemnie!
Nadworzepośródłagodnejnocyśmiejęsięcicho;aleprawda,mamiśćdoX.Kłopotwtym,żenieznam
drogi, zwłaszcza wieczorem. O, najwyżej, zapytam! Kieruję się najpierw rezolutnie w górę rzeki, a
później koło jakiejś latarni decyduję się zapytać: „Przepraszam bardzo, plac Teatralny to gdzie?",
jakiegośpana,któryakuratprzechodzi.
Zatrzymujesięipochylakumnie,bymisięprzyjrzeć:„Ależmojedzieciątko,niechżepanipozwoli,żeją
tam zaprowadzę, sama nigdy pani nie trafi..." Ładna historia! Zawracam na pięcie i zmykam. Wreszcie
pytam jakiegoś subiekta ze sklepu kolonialnego, który z wielkim hałasem opuszcza żelazną kratę, i tak
ulicazaulicą,częstokroćsłyszączasobąśmiechylubpoufałenawoływania,dobijamwreszciedoplacu
Teatralnego.Dzwoniędoznajomychmidrzwi.
Moje nadejście przerywa trio na fortepian, skrzypce i wiolonczelę w wykonaniu dwóch jasnowłosych
sióstriichojca;robisięzamieszanie:
-Toty?Jakto?Skąd?Sama?
-Chwileczkę,zarazwszystkowytłumaczę.
Opowiadamomoimuwięzieniu,ucieczceiegzaminachjutro;jasnowłosesiostryśmiejąsięjakszalone:
-Nie,todoskonałe!Tylkotypotrafiszwymyślićcośtakiego!
Ichpapaśmiejesiętakże,pełenwyrozumiałości:
-Nicsięniebój,odprowadzimycięipostaramysię,byśuzyskałaprzebaczenie.
I muzykujemy w spokoju ducha. O dziesiątej zbieram się do wyjścia i wypraszam u gospodarzy, żeby
towarzyszyłamijedyniestarasłużąca.
Spacer opustoszałymi ulicami, przy księżycu... A swoją drogą ciekawa jestem, co ta ruda złośnica mi
powie?
Służąca wchodzi ze mną do hotelu, gdzie stwierdzam, że moje koleżanki siedzą jeszcze na podwórzu i
robiąróże,pijąpiwoilemoniadę.
Mogłabym wrócić do pokoju nie postrzeżona, nię chcę jednak marnować efektu i staję skromnie przed
pannąSergent,któranamójwidokzrywasięnarównenogi.
-Skądsiętuwzięłaś?
Ruchemgłowywskazujątowarzyszącąmisłużącą,ataposłuszniedeklamujewyuczonąlekcję:„Panienka
spędziła wieczór u nas w domu, razem z panem i z panienkami." A później szepcze coś w rodzaju
pożegnania i znika. Zostaję sama (raz, dwa, trzy) z... furią! Oczy jej pałają, brwi stykają się ze sobą,
schodzą,osłupiałekoleżankistojązzaczętymiróżamiwręku;widzącbłyszczącywzrokŁusi,czerwone
policzki Marysi i rozgorączkowany wygląd Anais dochodzę do wniosku, że musiały podpić sobie
troszeczkę: nie ma w tym doprawdy nic złego, panna Sergent nie odzywa się ani słowem; widocznie
namyślasię,comapowiedzieć,alboteżstarasięopanować.Wkońcuodzywasię,aleniedomnie:
-Idziemynagórę,jużpóźno.
Ach,więcwybuchnastąpidopierowpokoju?Zgoda..Naschodachdziewczynkispoglądająnamniejak
nazapowietrzoną;Łusiawypytujemniebłagalnieoczami.
WpokojupochwiliuroczystegomilczeniaRudazwracasiędomniez,powagą:
-Gdziebyłaś?
-Wiepaniprzecież,uX.,przyjaciółmegoojca
-Jakośmieliłaśsięwyjść?
-Poprostu,jakpaniwidzi,odsunęłamkomodę,którązastawionebyłytedrzwi.
-Cozabezczelność!Toniesłychane!Opowiemotymtwojemuojcu,napewnosięucieszy.
Tatuś? Tatuś powie: „Mój Boże, cóż, to dziecko nade wszystko kocha wolność", i będzie czekał
niecierpliwie końca pani opowiadania, żeby jak najprędzej zagłębić się znowu po uszy w Malakologii
okręguFresnois.
Widząc,żedziewczynkisięprzysłuchują,Rudaodwracasięnapięcie:
-Wszystkiespać!Iżebymzakwadransniezobaczyłaanijednejzapalonejświecy!CozaśdoKlaudyny,
tozrzekamsięodpowiedzialnościzaniąi,jeżelitylkomaochotę,możenawetdaćsięporwaćtejnocy!
Och, proszę pani, shocking! Dziewczynki rozbiegają się jak spłoszone myszy, a ja zostaję sama z
Marysią,któraoświadcza:
- Słowo daję, ciebie to naprawdę nie można zamknąć! Mnie by nie przyszło do głowy, żeby odsuwać
komodę.'
-Noco,przynajmniejsięnienudziłam.Alepospieszsię,boinaczejprzyjdziezgasićnamświecę.
Wobcymłóżkuzawsześpisięgorzej,apozatymprzezcałąnocprzysuwałamsięjaknajbliżejdościany,
żebyniedotknąćprzypadkiemnógMarysi.
Rano budzą nas o wpół do szóstej; wstajemy ogłupiałe; ja myję się zimną wodą, żeby otrzeźwić się
trochę. W trakcie, kiedy się pluszcze, Łusia i wielka Anais przychodzą pożyczyć od mnie pachnącego
mydła,dopraszająsięokorkociągitd.,aMarysiaprosi,żebypomócjejupiąćwłosy.Zabawnytowidok,
wszystkietemałe,nieubranejeszczeirozespane.
Wymiana zdań na temat: jak najzręczniej uzbroić się przeciwko egzaminatorom; Anais wypisała
wszystkie daty z historii, których nie jest pewna, na skrawku chusteczki do nosa. (Ja musiałabym mieć
całą serwetę!) Marysia Belhomme zrobiła sobie malutki atlasik, który zmieści jej się w dłoni; Łusia
wynotowałanabiałychmankietachdaty,strzępkiwiadomościokrólach,twierdzeniamatamatyczne,no,
cały podręcznik, siostry Jaubert także zapisały mnóstwo różnych wiadomości na wąskich paskach
papieru,którewsunęłydoobsadek.Wszystkieniepokojąsiębardzo,ktonasbędzieegzaminował;słyszę
jakŁusiamówi:
-ZarytmetykipytaLerouge;zfizykiizchemiiRoubaud,podobnookropny;zliteraturystarySalle.
-KtórySalle?-przerywam-dawnyprzełożonykolegium?
-Tak,tensam.
-Och,toświetnie!
Jestem uradowana, że będę zdawać u tego starszego pana, bardzo dobrego, którego tatuś i ja dobrze
znamyiktórynapewnobędziedlamniemiły.
ZjawiasiępannaSergent,skupionaimilczącawtejgodzinieboju.
-Niezapomniałyścieniczego?Idziemy.
Nasz oddzialek przechodzi przez most, pnie się pod górę ulicami, uliczkami i zatrzymuje się wreszcie
przedstarym,zniszczonymportykiem,wgłębiktórego,naddrzwiami,napółzatartyjużnapisgłosi:
„ZakładRivoir";jesttodawnapensjadlapanien,oddwóchczytrzechlatnieuczęszczanazewzględuna
swą wiekowość. (Dlaczego tu właśnie kazali nam się zebrać?) Na dziedzińcu, w połowie już tylko
brukowanym,rozmawiażywookołosześćdziesięciudziewcząt,wyraźniepodzielonychnagrupkiwedług
szkół.SątuuczennicezVilleneuve,zBeaulieuizjakichśdziesięciujeszczemiastkantonalnych;skupione
wokółnauczycielekobgadujązpasjąkoleżankizinnychszkół.
Ledwozjawiamysięnapodwórzu,kierująsiękunamłapczywespojrzenia,którerozbierająkażdąznas,
ajużmnieprzedewszystkim,bozwracamuwagębiałąsukienkąwniebieskiepaskiiletnimkoronkowym
kapeluszemzdużymrondem,któreodbijająodczernimundurków;ponieważodpowiadamwyzywającym
uśmiechem na spojrzenia moich rywalek, odwracają się w sposób najbardziej pogardliwy, jak tylko
potrafią.ŁusiaiMarysiaczerwieniąsięijakślimakchowajądoskorupki;wielkaAnaisnieposiadasięz
radości,żejestprzedmiotemtakdokładnychoględzin.Egzaminatorowiejeszczenieprzyszli;dziewczynki
przestępująznoginanogęzezniecierpliwieniem;jasięnudzę.
Jakieśdrzwibezklamkiukazujągłąbczarnegokorytarzazakończonąświetlistymotworem.PannaSergent
wymienia chłodne uprzejmości z koleżankami, ja zaś wsuwam się po cichutku na korytarz: to na
przeciwległym jego końcu, to są-albo były w każdym razie - oszklone drzwi; podnoszę zardzewiałą
zasuwkę i oto jestem na malutkim dziedzińcu, do którego przylega jakaś szopa. Rozkrzewiły się tu
jaśminy,wybujałpowojnik,rośnieskarlaładzikaśliwaiswobodnaślicznatrawa;zielonotu,cicho,od
światadaleko.Naziemi-cozazdobycz!-truskawkidojrzałeipachnące.
Zawołajmy inne, żeby pokazać im te cuda! Wracam niepostrzeżenie na podwórze i opowiadam
koleżankom o nieznanym ogrodzie. Spojrzawszy najpierw trwożnie w stronę panny Sergent zajętej
rozmową z jakąś leciwą nauczycielką i w stronę drzwi wejściowych, gdzie wciąż jeszcze nie widać
egzaminatorów (ci sobie śpią do południa!) Marysia Belhomme, Łusia Lanthenay i wielka Anais
decydują się pójść ze mną, Jaubertówny zostają. Zajadamy właśnie truskawki, robimy spustoszenie
wśród powojników, otrząsamy śliwki, gdy nagle głośniejsza wrzawa na podwórzu obwieszcza nam
przybycienaszychdręczycieli.
Pędemprzebiegamyprzezkorytarzizdążamynaczas,byzobaczyćrządekubranychnaczarnopanównie
grzeszących urodą, jak wkraczają do starego gmachu uroczyście i w milczeniu. Ruszamy za nimi po
schodach,ażejestnasprzeszłosześćdziesiąt,robimytylehałasu,cocałyszwadronkawalerii,alezaraz
na pierwszym piętrze nauczycielki zatrzymują nas w progu jakiejś zaniedbanej klasy: pozwólmy tym
panom zająć miejsca. Siadająprzy dużym stole, ocierają czoła i wdają się w rozmowę. O czym?
o.celowościwpuszczenianasnasalę?Akurat!
Jestempewna,żewymieniająuwagiopogodzieigawędząoswoichsprawach,gdytymczasemnasledwo
jużmożnautrzymaćnapodeścieischodachzbytciasnych.
Ponieważ stoję w pierwszym rzędzie, mogę przyjrzeć się dokładnie ich znakomitościom: długi,
szpakowaty, o łagodnym wejrzeniu dziadunia to poczciwy staruszek Salle, podagryk, o dłoniach
powykręcanych jak pędy winorośli; krótki grubas w jaskrawym krawacie, na modłę Rabastensa, to
Roubaud,postrach,ten,którymanasegzaminowaćjutroz„naukścisłych".
Wreszcie każą nam wejść. Zapełniamy starą, brzydką salę o gołych ścianach niewypowiedziane
brudnych, porytych napisami, gdzie uczennice pozostawiały swe nazwiska; stoliki także są okropne,
pokiereszowane,czarneifioletoweodwiekowychplamzatramentu.Towstydumieszczaćnaswtakiej
ruderze!
Jeden z panów wyznacza nam miejsca; w ręku trzyma długą listę i starannie miesza ze sobą wszystkie
szkoły,bylejaknajbardziejrozdzielićuczenniceztegosamegokantonu,byniemogłysięporozumiewać.
(Czyonniewieotym,żezawszemożnasięporozumieć?)Jasiedzęprzymalutkimstolikuobokniedużej
dziewuszki w żałobie, o wielkich, poważnych oczach. Gdzie jest reszta? Aha, dostrzegam Łusię, która
dajemiznakiirzucazrozpaczonespojrzenia;MarysiaBelhommewiercisięprzynastępnymstoliku,będą
sobiechociażmogłypomagaćtedwasłabeusze...Roubaudkrążymiędzynamiirozdajearkuszepapieruz
niebieskimstemplemwlewymroguiopłatkidopieczętowania.
Wszystkieznamyprocedurę:trzebawypisaćnazwiskoinazwęszkoły,doktórejsięchodziło,apóźniej
rógzagiąćizalepić.(Idzieoto,żebyupewnićwszystkichcodobezstronnościocen.)
Po wypełnieniu tej drobnej formalności czekamy, by zechciano nam wreszcie coś podyktować.
Spoglądamnanieznajometwarzewokółmnieiżalmiwielu,taksąnapięteitrwożne.
Nagłewzdrygamysię;Roubaudprzemówiłpośródciszy:
-Ćwiczeniezortografii,proszępisać,niebędępowtarzał.
Izaczynadyktowaćprzechadzającsiępoklasie.
Skupione milczenie. Cóż, dla pięciu szóstych spośród tych małych rozstrzyga się tu ich przyszłość. I
pomyśleć,żewszystkotobędąpotemnauczycielki,żebędąsięmordowaćodsiódmejranodopiątejpo
południu i drżeć przed dyrektorką, najczęściej nieżyczliwą, po to, by zarobić siedemdziesiąt pięć
franków miesięcznie! Na sześćdziesiąt obecnych tu dziewczynek czterdzieści pięć to córki chłopów i
robotników;byletylkoniezostaćnarolilubprzykrosnach,wolałyzgodzićsięnato,żezżółkną,zgarbią
się i będą mieć krzywe ramię. Wybierają się dzielnie na trzy lata do Szkoły Wyższej (rano pobudka o
piątej, wieczorem spać o wpół do dziewiątej i dwie godziny rekreacji na dobę), gdzie zrujnują sobie
żołądek,borzadkoktowytrzymatrzylatarefektorium.Aleprzynajmniejbędąnosiłykapelusze,niebędą
szyły ubrań dla innych, pasły bydła, wyciągały wody ze studni i będą pogardzać własnymi rodzicami;
tego tylko pragną. A co robię tutaj ja, Klaudyna? Jestem tu, ponieważ nie mam nic innego do roboty i
ponieważ - tatuś może w spokoju bawić się swoimi ślimakami; jestem tu także, „by przynieść chlubę
szkole", zdobyć dla niej jeszcze jeden dyplom, jeszcze trochę sławy, dla tej szkoły jedynej w swoim
rodzaju,niewiarygodnejicudownej...
Dyktando tak najeżone jest imiesłowami, tak pełne zasadzek liczby mnogiej, że aż jego zdania
powykręcanewdziwacznychłamańcachtracąjakikolwieksens.Cozadziecinada!
-Kropka,skończyłem.Czytamjeszczeraz.
Nie powinnam chyba mieć błędów; muszę tylko uważać na akcenty, bo potem liczą za pół błędu, za
ćwierć błędu choćby tylko cień akcentu w niewłaściwym miejscu. Gdy odczytuję, co napisałam, na
arkuszupadaminaglekuleczkapapierurzuconazniezwykłązręcznością;rozpościeramjąwewgłębieniu
dłoni. Wielka Anais pisze: „Czy w drugim zdaniu trouues powinno mieć «s» na końcu?" Uwierzy we
wszystko,cojejpowiem,czymamskłamać?Nie,gardzęsposobami,którymionachętniesięposługuje.
Podnoszęgłowęiniepostrzeżeniekiwam,że
„tak",aonapoprawiazespokojem.
-Dajępięćminutczasunaprzeczytanie-ogłaszaRoubaud.-Zarazpotembędziećwiczeniezkaligrafii.
Drugakulka,większa.Rozglądamsię:kulka jest od Łusi, której strwożony wzrok szuka mego wzroku.
Ależonamniepytaażoczterysłowa!Jeżeliodrzucękulkę,czuję,żeŁusiawpadnie;inagleprzychodzi
mimyślpoprostugenialna:naczarnejskórzanejteczce,wktórejmamołówkiiwęgiel(kandydatkimają
miećwłasneprzybory),piszękawałkiemtynkuześcianyzamiastkredączterysłowaniepokojąceŁusię,a
później podnoszę szybko teczkę do góry zwracając ją czystą stroną do egzaminatorów, którzy zresztą
niewiele się nami zajmują. Łusia rozpromienia się, poprawia szybko; moja sąsiadka, która śledziła tę
scenę,mówidomnie:
-Tytosięnieboisz,naprawdę!
-Anonie,jakwidzisz.Trzebajakośpomagaćsobienawzajem.
-Pewno,żetak.Alejabymniemiałaodwagi.NaimięciKlaudyna,prawda?
-Tak,skądwiesz?
-Och,jużdawnosłyszałamotobie.Jajestemze"SzkoływVilleneuve;naszenauczycielkimówiły:„To
inteligentnadziewczynka,alestrasznieczupurnainietrzebanaśladowaćanijejchłopięcychmanier,ani
uczesania.Jeżelijednakzechce,możebyćgroźnąkonkurentkąprzyegzaminach."WBellevueteżcięznają
imówią,żejesteśtrochępoderwanaiwmiaręekscentryczna...
-Bardzosąmiłetwojenauczycielki!Alewięcejsięmnązajmująniżjanimi.Powiedzim,żesągromadą
starychpanien,wściekłych,żeniktimnieuszczknąłwianuszka,wiesz!Powiedzimtoodemnie!
Zgorszona, milknie. Zresztą Roubaud krąży między stolikami obnosząc swój krągły brzuszek, zbiera od
nasarkuszeizanosikolegom.Apóźniejrozdzielamiędzynasnowearkuszedopróbypismaipodchodzi
dotablicy,bywykaligrafowaćpięknieczterylinijki:Wspomnij,Cinna,naszczęściatyle,
Tylestawy,itd.1
- Proszę napisać jedną linijkę grubą kursywą, drugą średnią kursywą, a trzecią cienką kursywą, jedną
grubym rondem, drugą średnim rondem i trzecią cienkim rondem, jedną grubą bastardą, drugą średnią,
trzeciącienką.Macienatogodzinęczasu.
Tagodzinatoodpoczynek.Ćwiczenieniemęczące,awymaganiacodopismaniesązbytwielkie.Rondoi
bastardę lubię, bo to prawie jak rysunek; za to kursywą piszę okropnie; moje litery nigdy nie mają
przepisowejwielkościiproporcji,trudno!Podkoniecgodzinyczujęgłód.
Wybiegamy z tej sali smutnej i zmurszałej i zastajemy nasze nauczycielki na podwórzu, niespokojne,
skupionewcieniu,któryniedajejednakochłody.Natychmiasttryskastrumieńsłów,skarg,pytań:
,,Nojaktamposzło?Jakibyłtematdyktanda?Pamiętacienajtrudniejszezdania?"
„Ato,atamto,janapisałamindicationwliczbiepojedynczej.-Ajawliczbiemnogiej.-Imiesłówbył
nieodmienny, prawda, proszę pani? - Ja najpierw chciałam poprawić, ale w końcu zostawiłam tak, jak
było.-Takietrudnedyktando..."
Jużpodwunastej,adohoteludaleko...
Ziewam z osłabienia. Panna Sergent zabiera nas do pobliskiej restauracji, gdyż nasz hotel jest zbyt
daleko,byiśćtamwtakiupał.
MarysiaBelhommepłaczeinieje,zrozpaczona,żezrobiłatrzybłędy(zakażdybłądodliczasiępodwa
punkty!).Jaopowiadamdyrektorce,którazdajesięniepamiętaćjużomojejwczorajszejeskapadzie,w
jakisposóbporozumiewałyśmysięmiędzysobą;śmiejesięzadowolonaiprzykazujenamtylko,żebyśmy
były ostrożne. W okresie egzaminu sama popycha nas do najgorszych oszukaństw; wszystko dla honoru
szkoły.
1PrzekładJadwigiDackiewicz.
W oczekiwaniu na piśmienny francuski wszystkie niemal drzemiemy na siedząco, obezwładnione
gorącem.PannaSergentczytajakieśpismailustrowane,awpewnejchwilispoglądanazegariwstaje:
-No,dziewczynki,trzebaiść...Postarajciesięruszyćtrochęgłową,jakprzyjdziepora,aty,Klaudyno,
jeżeliniedostanieszosiemnastupunktównadwadzieścia,wrzucęciędorzeki
-Przynajmniejbędziemichłodniej!
Cóżtozapałyzakuteztychegzaminatorów!Nawetnajwiększydureńpojąłby,żewtakąduchotęlepiej
pisałobysięnamrano.Aleoninierozumieją.Cóżmożemydaćzsiebieteraz,otejporze?
Chociaż na podwórzu jest już pełno, panuje cisza większa niż rano, a ci panowie znów każą na siebie
czekać! Idę sama do małego ogródka, siadam pod powojnikami w cieniu i zamykam oczy pijana
rozleniwieniem.
Krzyki,nawoływania:„Klaudyna!Klaudyna!"Podrywamsięnawpół
rozbudzona,bospałamjaksuseł,iwidzęprzedsobąprzerażonąŁusię,którapotrząsamnąiciągnieza
sobą:
- Czyś ty oszalała? Nie masz pojęcia, co się dzieje! Już od piętnastu minut jesteśmy w klasie! Już nam
podyktowali temat i dopiero my z Marysią Belhomme zebrałyśmy się na odwagę i powiedziałyśmy, że
ciebieniema...Zaczęlicięszukać,pannaSergentwyszłanadwór,ajataksobiepomyślałam,żemoże
przyszłaśtutaj.Ojej!Napewnousłyszysztamodnich!
Rzucamsięnaschody,Lusiazamną;namójwidokwsalipodnosisięlekkiszmer,acipanowie,rumiani
pośniadaniu,któreprzeciągnęłosiędługo,zwracająsięwmojąstronę:
- Cóż to, panienka zapomniała o egzaminach? Gdzie pani była? - To Roubaud mówi do mnie, na wpół
przyjaźnie,anawpółzjadliwie.
-Byłamnadolewogródku,ucięłampopołudniowądrzemkę.
Otwarta połowa okna przesyła mi moje przyciemnione odbicie, we włosach mam różowolila płatki
powojnika,nasukienceliście,jakiegośzielonegorobaczkaibiedronkęnaramieniu,awłosyrozrzucone
w nieładzie... całość nie najgorsza... Tak przynajmniej można by pomyśleć, gdyż panowie zza stołu
przyglądająmisiędługo,aRoubaudpytamnienistąd,nizowąd:
-ZnapanimożeobrazBotticellegozatytułowanyWiosna?
Oczywiście!Natotylkoczekałam!
-Towszem,znam...jużmitomówiono.
Popsułammuzamierzonykomplement,zaciskawięcusta,urażony;odpłacimizato.Panowie W czerni
śmiejąsięmiędzysobą,ajaidęnaswojemiejscesłyszącuspokajającypomrukSallego,który-choćnie
poznałmniewcale,biedak,bomatakikrótkiwzrok-mówi:
- Zresztą nie spóźniłaś się, moje dziecko, przepisz tylko temat z tablicy, twoje koleżanki jeszcze nie
zaczęły.
Możebyćspokojny,jemunapewnozłegosłowaniepowiem!
Aterazdodzieła,piszemywypracowanie!Tamalutkaprzygodadodałamiducha.
Temat:JakieuwagiikomentarzenasuwającisłowaChryzala:Cóż stąd, że z Wogelasem zgodzić się
nieumie1itd.
Cozaszczęście,tematniejestzbytgłupianizbytniewdzięczny.Wokół
słyszępytaniatrwożneizrozpaczone,gdyżwiększośćtychdziewczątekniesłyszałanigdyoChryzaluani
o Uczonych białogłowach. Dopiero będzie heca. Śmiać mi się chce na samą myśl. Układam malutką
rozprawkę,wcalenietakągłupią,ustrojonąwcytaty,żebypokazać,żeznasięcośniecośtegoMoliera;
idziemidośćdobrze,wkońcuzapominamnawet,cosiędziejekołomnie.
Podniósłszygłowę,byzłowićjakieśopornesłowo,widzę,żeRoubaudpochłoniętyjestrysowaniemw
notesikumojegoportretu.A,proszębardzo!Udając,żeniczegoniedostrzegam,przybieramznówtęsamą
pozę.
Paf!Jeszczejednakulka.OdŁusi:„Czymożeszmipodaćjakieśdwielubtrzymyśli,nicmidogłowynie
przychodzi, jestem w rozpaczy; całuję cię z daleka." Spoglądam na nią. Widzę jej biedną buzię całą w
plamach,czerwoneoczyibeznadziejnyruchgłową,jakimodpowiadanamójwzrok.Gryzmolęnakartce,
co się tylko da, i rzucam kulkę, nie górą - zbyt niebezpiecznie - lecz dołem, po podłodze, przejściem,
któredzielidwarzędystolików;Łusiazręcznieprzydeptujejąnogą.
Układam piękne zakończenie; rozwijam w nim myśli, które zyskają uznanie, ale nie moje. Uff! Koniec!
Zobaczymyteraz,corobiąinne...
1 Przekład Boya-Żeleńskiego. (Przyp. tłum.) Anais pisze nie podnosząc głowy, sama dla siebie,
półkoliściezagiętąlewąrękązasłaniająckartkę,żebysąsiadkaniemogłaodniejściągać.
Roubaudskończyłswójszkic,robisięwieczór,choćsłońcewciążjeszczestoiwysokonaniebie.Jestem
zmordowana, dzisiaj pójdę grzecznie spać razem z innymi, bez muzykowania. A teraz patrzmy dalej:
cztery rzędy stolików ciągną się aż po przeciwległy kraniec sali; dziewczynki w czarnych mundurkach,
pochylone,takżewidaćtylkowłosyupiętewwęzełlubteżtwardosplecionewwarkocz,małojasnych
sukienek, tylko u uczennic szkół podstawowych tak jak nasza - zielone wstążki, jakie noszą na szyi
pensjonarki z Villeneuve, odcinają się ostro. Głęboka cisza przerywana szelestem odwracanych kartek,
westchnieniem zmęczenia... Wreszcie Roubaud składa „Monitora Okręgu Fresnois", nad którym
zdrzemnąłsiętrochę,iwyciągazegarek:
-Porakończyć,panienki,zbieramarkusze.
Rozlega się kilka cichych jęków, dziewczynki, które nie skończyły, wpadają w popłoch i błagają o
jeszcze pięć minut; profesorowie zbierają wypracowania i wychodzą. Wstajemy, tu i tam ktoś się
przeciąga, tu i tam ktoś ziewa, zanim jeszcze zeszłyśmy na dół, tworzą się grupki; Anais rzuca się na
mnie:
-Conapisałaś?Jakzaczęłaś?
-Dajmiświętyspokój,cotymyślisz,żejasięnauczyłamtegonapamięćczyco?
-Aleprzecieżmaszbrulion!
-Niemam;tylkoparęzdańnapisałamnajpierwnabrudno.
-Zobaczysz,jakądostanieszburę!Jawzięłambrulion,żebypokazaćpani.
MarysiaBelhommeteżwzięłaiŁusia,iinne;wszystkiewzięły;takijestzwyczaj.
NapodwórzunagrzanymjeszczeodsłońcapannaSergentczytajakąśpowieśćsiedzącnaniskimmurku:
-A!Towy,nareszcie!Dawajciezarazbruliony,niechzobaczę,czyścieniepopisałyzadużogłupstw.
Czytaiorzeka:wypracowanieAnais„nienajgorsze"podobno;Łusia
„rzuciłakilkasłusznychmyśli"(pewno,moich!),tylko„nierozwinęłaichdostatecznie",Marysianapisała
„rozwlekleibezsensu,jakzawsze";wypracowaniaJaubertówien„zupełniezadowalające".
-Atwójbrulion,Klaudyno?
-Pisałamodrazunaczysto.
-Mojedziecko,tybywaszczasaminaprawdęszalona!Naegzaminiepisaćodrazunaczysto!Przestaję
jużwierzyć,żebyśkiedykolwiekwżyciupostąpiłarozsądnie...No,aleostatecznie,jakiebyłototwoje
wypracowanie,słabe?
-Nie,proszępani,niewydajemisię,żebybyłosłabe.
-Ilemożeszdostać?Siedemaście?
- Siedemnaście? Och! Skromność nie pozwala mi... oczywiście siedemnaście to jest dużo... Myślę
jednak,żemniejniżosiemnaścieminiedadzą!
Koleżanki spoglądają na mnie zazdrośnie i z niechęcią: „Ta Klaudyna to szczęściara, że tak może
przepowiedzieć,iledostanie!Aletożadnasztuka,jakkomuśpisanieprzychodziztakąłatwością;dlaniej
napisaćwypracowanietoakurattylecosplunąć...itd.,itd."
Wokół nas inne kandydatki popiskują, wyciągają bruliony i pokazują nauczycielkom, wykrzykują i
wzdychajązżalem,żezapomniałycośnapisać...Rozświergotanaptaszarnia.
TegowieczoruzamiastwymykaćsiędomiastależęwyciągniętaobokMarysiBelhommeiomawiamznią
tenwielkidzień.
- Wiesz - opowiada mi Marysia - ta, co siedziała koło mnie z prawej strony, uczyła się u zakonnic, i
wyobraźsobie,dziśrano,jaknamrozdawaliarkuszeprzeddyktandem,wyciągnęłazkieszeniróżanieci
odmawiałapodstolikiem,tak,naprawdę,różaniecztakichdużych,okrągłychziarenek,cośjakobytakie
kieszonkoweliczydła.Ionawierzyła,żejejtoprzyniesieszczęście..%
-Och,jakniepomoże,toiniezaszkodzi...Cosiętamdzieje?
Wydaje mi się, że to jakaś wielka awantura w pokoju naprzeciwko, gdzie śpią Łusia i Anais. Drzwi
otwierająsięgwałtowni?iwpadaŁusiawkrótkiejkoszuli,przerażona:
-Och,proszęcię,obrońmnie,Anaismitakdokucza!...
-Cocizrobiła?
- Najpierw nalała mi wody do bucików, a potem, jak już byłyśmy w łóżku, zaczęła mnie kopać i
szczypać,ajakjejmówiłam,żebyprzestała,tomipowiedziała,żejakmisięniepodoba,tomogęspaćna
dywaniku!
-Dlaczegonieposzłaśdopani?
- Właśnie, do pani! Stukałam do drzwi, ale w pokoju jej nie było, a służąca, która przechodziła
korytarzem,powiedziała,żewyszłagdzieśzkierowniczką...Icojaterazzrobię?
Płacze. Biedna mała! Taka się wydaje drobniutka w swej dziennej koszulce ukazującej jej delikatne
ramiona i zgrabne nogi. Stanowczo, naga i z zasłoniętą twarzą byłaby o wiele bardziej pociągająca.
(Może tylko dwie szpary na oczy?) Ale nie czas się nad tym zastanawiać: wyskakuję z łóżka i biegnę
naprzeciwko.Anaisleżypośrodkułóżka,kołdrępodciągnęłaażpodbrodęispoglądanajpaskudniej,jak
tylkopotrafi.
-Cóżtoznówtakiego?NiepozwalaszŁusipołożyćsiędołóżka?
-Wcalenie,tylkotaksięrozpychała,więcjąodsunęłam.
-Właśnie!Szczypieszjąinalałaśjejwodydobucików.
-Jakchcesz,tomożeszsamazniąspać,proszębardzo!
-No,wydajemisię,żeprzyjemniejszajestwdotykuniżty!Chociażtocoprawdaniewielkasztuka.
-Proszębardzo,gadajsobie,cochcesz,wszyscywiedzą,żemłodszasiostrapodobacisiętaksamojak
starsza!
-Poczekajno,kochanie,jużjaciwybijętemyślizgłowy!
Wkoszuli tylko rzucamsię na łóżko,odkrywam kołdrę, chwytam wielkąAnais za obienogi i mimo że
bez słowa wczepia mi się paznokciami w ramiona, ściągam ją z łóżka i wołam: „Marysia, Łusia,
chodźciezobaczyć!"
Nadbiegabosonogaprocesjabiałychkoszuliwpadawpopłoch:„Och,rozdzielcieje,zawołajciepanią!"
Anaisniekrzyczy,szarpietylkonogamiirzucamimorderczespojrzeniastarającsięzaciekleukryćto,co
odkrywamciągnącjąpoziemi:żółteudaisiedzeniewkształciegruszki.
-Bowłaśnie-objaśniam-taotowielkaAnais,którątrzymam,niedajeŁusispaćzesobą,szczypieją,
lejejejwodędobucikówimuszęjąuspokoić.
Cisza i chłód. Jaubertówny są zbyt ostrożne, żeby narażać się którejś z nas. Wreszcie puszczam Anais;
podnosisięiprędkoopuszczakoszulę.
-Idźterazdołóżkaizostawtęmałąwspokoju,bojaknie,tocispuszczętakielanie...żeażnabierzesz
kolorów.
Milcząca i wściekła wślizguje się do łóżka i układa nosem do ściany. To nieprawdopodobny tchórz,
któregotylkogroźbąrazówutrzymaćmożnawryzach.Białezjawywracajądopokoi,aŁusiakładziesię
nieśmiało koło swej dręczycielki, która teraz ani nawet nie drgnie. Moja protegowana powiedziała mi
nazajutrz,żeAnaisraztylkoruszyłasięprzezcałąnoc,byzwściekłościcisnąćpoduszkąoziemię.
Nikt nie opowiedział o .tej historii pannie Sergent. Zbyt byłyśmy przejęte dniem, który nas czekał.
Egzaminzarytmetykiizrysunku,apopołudniuogłoszenielistydopuszczonychdoustnego.
Dwa łyki czekolady i ruszamy. Siódma rano, ajużjest gorąco. Bardziej teraz zadomowione same
zajmujemy miejsca-i czekając na tych panów - paplemy między sobą, ale z umiarem, j ak przystało.
Oswojone z otoczeniem nie obijamy się już o ławki przy siadaniu i układamy przed sobą ołówki,
obsadki, gumki i skrobaczki gestem przyzwyczajenia; idzie nam to zresztą doskonale. Jeszcze trochę, a
dałybyśmyupustrozmaitymnaszymmaniom.
Nadchodzą panowie naszego losu. Zdążyli już stracić w naszych oczach część prestiżu: co śmielsze
spoglądają na nich spokojnie jak na starych znajomych. Roubaud, który wyobraża sobie, że w swojej
pseudopanamiewyglądabardzoelegancko,niecierpliwisię,niemożeustaćspokojnie:
-No,panienki,bierzemysiędoroboty.Jużpóźno,trzebanadrobićstraconyczas.
Lubię takie gadanie! Niedługo okaże się, że to nasza wina, że oni nie mogli rano wcześniej wstać.
Prędko,prędko,arkuszepapieruzaścielająstoliki;prędkozaklejamyróg,żebyniebyłowidaćnazwiska;
prędkożwawyRoubaudprzełamujepieczęćnadużejżółtejkopercieInspektoratuiwyjmujezniejgroźny
spiszadań:
-Zadaniepierwsze:„Ktośzakupiłrentę3'/2%pokursie94franki60
itd..."
Bodajbymugradpodziurawi]jegopseudopanamę!Operacjegiełdowetodlamniezmora:nigdyniemogę
spamiętaćtychwszystkichhistoriizkurtażem,z1-800%.
-Drugiezadanie:„Podzielnośćprzez9."Maciegodzinęczasu.
No,tonietakźle.Szczęściempodzielnościprzez9uczyłamsiętakdługo,ażsięjejwreszcienauczyłam.
Trzeba będzie jeszcze uporządkować te wszystkie warunki konieczne i wystarczające, cóż za nudziars-
two!
Pozostałe dziewczęta pogrążyły się już w namysłach, w rozwiązywaniu; ponad schylonymi głowami
unosisięlekkiszmerrobionychszeptemobliczeń.
...Jużrozwiązałam!Posprawdzeniudwukrotniekażdegodziałania(takczęstosięmylę!)wypadami,że
jegomośćzarobiłnaczysto22850
franków; niezły interes! Ta okrągła i pokrzepiająca sumka budzi we mnie jakoś zaufanie, wolę jednak
upewnićsięuŁusi,którajestmistrzyniąwrachunkach.Wielezdziewczynekjużskończyłoiwidzęsame
tylko zadowolone twarze. Wnuczki chciwych wieśniaków i skrzętnych robotnic uzdolnione są do
matematykiwstopniuczęstodlamniezdumiewającym.Mogłabymzapytaćmojejciemnowłosejsąsiadki,
któratakżejużskończyła,nieufamjednakjejoczompoważnymidyskretnym;wypisujęwięcwynik:22
850,robiękulkęitrafiamniąprzednosŁusi.Z
radościąkiwamigłową,że„tak";wporządku.Zadowolonapytamwówczasmojejsąsiadki:
-Ileciwypadło?
Pochwiliwahaniaszepczepowściągliwie:
-Przeszło20000franków.
-Mnieteż,aleileponad20000?
-No...20000zczymś...
-Och!Wcaleniechcę,żebyśmijepożyczała!Schowajsobieswoje22850franków,nietyjednamasz
dobrywynik,adlaróżnychpowodówprzypominaszmiczarnąmrówkę!
Parę dziewczynek koło nas zaczyna się śmiać; moja rozmówczyni, nawet nie obrażona, składa ręce i
spuszczaoczy.
-No,kończymy,kończymy!-pokrzykujeRoubaud.-Zwracamwamterazwolność,aleproszęniespóźnić
sięnaegzaminzrysunków.
Zapięćdrugazjawiamysięznówprzedeks-pensjąRivoire.Nasamwidoktejruderyczujęobrzydzeniei
mamochotęuciec!
WnajjaśniejszejczęściklasyRoubaudustawiłdwakręgikrzeseł;wśrodkukażdegoznichpostument.Co
nanimstanie?Wypatrujemychciwie.Egzaminatorznika,apochwiliwracaniosącdwaszklanedzbanyz
uchem. Zanim jeszcze zdążył je postawić, ze wszystkich stron rozlegają się szepty: „Daj spokój, takie
przezroczyste,przecieżtobędzieokropnietrudnedonarysowania!"
-Panienki-oznajmiaRoubaud-możeciesamesobiewybraćmiejsce,zktóregobędziecierysować.Proszę
wykonać rysunek konturowy tych dwóch naczyń (sam jesteś pewne naczynie!), szkic węglem, a potem
ołówkiemContego,ztymżeniewolnojestposługiwaćsięliniąaniniczym,cojąprzypomina.Tektura,
którąprzyniosłyście,posłużywamjakodeskarysunkowa.
Nieskończyłjeszcze,ajajużpędzędokrzesła,któresobieupatrzyłam,wyśmienitemiejsce,skąddzbani
jego ucho widoczne są z boku; inne idą za moim przykładem i siedzę teraz między Łusią i Marysią
Belhomme.
„Nie wolno posługiwać się linią przy konstrukcji?" Proszę bardzo, wiemy, co to znaczy! Mamy w
rezerwiedecymetrowepaskisztywnegopapieruzpodziałką,bardzołatwedoukrycia.
Wolno jest rozmawiać, korzystamy więc z tego trochę, wolimy jednak stroić miny wyciągając rękę,
przymykając oko, gdy mierzymy proporcje obsadką do węgla. Wystarczy odrobina zręczności, by przy
pomocylinijkinarysowaćliniekonstrukcyjne(dwieprzecinającesięprostopadłeiprostokąt,wktórym
mieścisiębrzuchdzbanka).
W drugim kręgu krzeseł nagłe poruszenie, przytłumione okrzyki i ściszony głos Roubauda: „ T o
wystarczy,bywykluczyćpaniąoddalszegobraniaudziałuwegzaminach."Jakieśbiednepokurczędało
sięprzyłapaćze„sztucznąlinią"wrękuiterazłkawchusteczkę.Roubaudzmiejscarobisięterazbardzo
podejrzliwy,myszkujewszędzieiprzyglądanamsięzbliska;leczpaskipapieruzpodziałkązniknęłyjak
zaczarowane.Zresztąniesąnamjużpotrzebne.
Mójdzbanek,brzuchaty,jakprzystało,wypadadoskonale.Przyglądammusięzlubością,atymczasemdo
klasywchodząnieśmiałonauczycielki,żebyprzekonaćsię,„jaktamidzie",coodwracanachwilęuwagę
naszegoopiekuna,któryzostawianassobie,iŁusiaciągniemnieleciutkozarękaw:
-Powiedzmi,proszę,czymójrysunekjestdobry;wydajemisię,żecośwnimjestnietak!
Przyjrzawszysiętłumaczę:
-Uchojestzanisko;dzbanekwyglądaprzeztojakpieszpodkulonymogonem.
-Amój?-pytaMarysiazdrugiejstrony.
-Twójjestgarbaty,załóżmugorsetortopedyczny.
-Co?
-Mówię,żebyśgowypchałatrochęzlewejstrony,botylkozprawejma„wdzięki";poprośAnais,żeby
cipożyczyłajedenzeswoichsztucznychbiustów(gdyżwielkaAnaiswypychasobiechusteczkamigorset
iżadnekpinyniemogąjejodtegoodwieść).
Ta rozmówka wprawia moje sąsiadki w niepohamowaną wesołość: Łusia przechyla się do tyłu i
pokazuje w uśmiechu wszystkie zęby połyskujące w jej kocim pyszczku. Marysia wydyma policzki jak
mieszekkobzyinagleobydwienieruchomieją-parastraszliwychroziskrzonychoczupannySergentgodzi
wniezgłębisali.Igodzinakończysięwprzykładnejciszy.
Wypchnięte na dwór gorączkujemy się, podnosimy wrzawę na myśl, że dziś wieczorem z listy
wywieszonej na drzwiach odczytamy nazwiska kandydatek dopuszczonych do ustnego nazajutrz. Panna
Sergentztrudemdajesobieznamiradę;paplemybezustanku.
-Przyjdzieszzobaczyć,ktodopuszczony,Marysiu?
-Nie,poco.Jakbymnieniebyłonaliście,tobysięzemnieśmiały.
-Aja-powiadaAnais-przyjdę!Chcęzobaczyćminytych,coichniedopuszczą.
-Ajakbyśtytakbyłamiędzynimi?
-Acóżto,mamwypisanenaczole,jaksięnazywam?Zrobiłabymzadowolonąminę,żebysięniktnade
mnąnielitował.
-Dosyćjużtegogadania!Uszymipuchną-rzucapannaSergent.-Maciesięjeszczeczasmartwić,ajakmi
będziecie zatruwały życie, to sama przyjdę sprawdzić, kto został dopuszczony. Nie wracamy teraz do
hotelu,niemamochotydwarazyrobićtejdrogi,pójdziemynaobiaddorestauracji.
Zamawiaosobnąsalę.Prowadząnasdokabiny,przypominającejłazienkę;wsmutnymświetlesączącym
sięzgórynaszepodniecenieopada;jemyjakstadowilcząt,bezsłowa.Kiedyjużzaspokoiłyśmygłód,co
chwilę któraś z nas pyta o godzinę. Panna Sergent na próżno usiłuje uciszyć nasze zdenerwowanie
zapewniając nas, że zdających jest zbyt dużo, by ci panowie zdążyli przeczytać wypracowania przed
dziewiątą;wszystkosięwnasgotuje.
Nie wiemy już, co robić w tej piwnicy! Panna Sergent nie chce zabrać nas do miasta; wiem dlaczego:
żołnierzeztutejszegogarnizonumająotejporzewolne,acilalusiewczerwonychspodniachniekrępują
sięwcale.Jużjakszłyśmynaobiad,naszejgrupcetowarzyszyłyuśmiechy,klaśnięciajęzykiemiodgłosy
przesyłanych pocałunków; ta manifestacja uczuć doprowadza do ostateczności naszą dyrektorkę, która
piorunujewzrokiemzuchwałychpiechurów;aletotrochęzamało,żebyzbićichztropu!
Napięte w oczekiwaniu siedzimy w tym zapadającym zmierzchu, złe i naburmuszone; Anais i Marysia,
nastroszywszy się jak dwie kury do bój ki, wymieniły już parę cierpkich uwag; Jaubertówny zdają się
dumać nad ruinami Kartaginy, a ja ostrym łokciem odepchnęłam Łusię, która zaczęła się do mnie
przymilać.SzczęściempannaSergent,prawietaksamorozdrażnionajakmy,dzwoniiprosioświatłoio
dwietaliekart.
Świetnamyśl!
Dwapłomieniegazowepodnosząnastrochęnaduchu,awidokkartwywołujeuśmiech.
-Zagramywtrzydzieścijeden?
Maszcilos!Jaubertównynieumiejągraćwkarty!No,toniechsobiedumajądalejnadkruchościąlosów
ludzkich;mypogramy,dopókipannaSergentnieskończyczytaćgazet.
Bawimysię,partolimy,Anaisoszukuje.Aczasemprzerywamywsamymśrodkugręizłokciaminastole,
zwyrazemnapięcianatwarzypytamy:„Któratomożebyćgodzina?"
Marysiawyrażapogląd,żeponieważjestciemno,niebędziemożnaodczytaćnazwisk;trzebabywziąć
zapałki
-Przecieżsąlatarnie,głupia!
-Ach,prawda...Alejakbyakurattamniebyło?
- No, więc - mówię cicho - ja buchnę świecę ze świecznika na kominku, a ty weź zapałki. A teraz
grajmy...Walettrefl,dwaasy!
Panna Sergent wyjmuje zegarek; nie spuszczamy z niej oczu. Wstaje; idziemy w jej ślady z takim
impetem,żeażwywracamykrzesła.Znównasponosi;rzucamysiępokapelusze,japodchodzędolustrai
przyokazjiściągamświeczkę.
Panna Sergent robi, co może, żeby powstrzymać nas od biegu; przechodnie śmieją się do tego stadka
wyrywającegosiędolotu,amyśmiejemysiędoprzechodniów.Wreszciezabłysłyprzednamidrzwi...
To znaczy mówiąc „zabłysły" bawię się w literaturę... bo latarni rzeczywiście nie ma! Przed tymi
zamkniętymi drzwiami roi się tłum cieni, jedne wołają coś, podskakują z radości, inne rozpaczają; to
naszewspółzawodniczkizinnychszkół;nagłyrozbłyskzarazgasnącejzapałki,chwiejnepłomykiświec
oświetlajądużyarkuszbiałegopapieruprzybitydodrzwi.
Nie panując już dłużej nad sobą rzucamy się pędem, roztrącamy brutalnie łokciami małe postaci przed
drzwiami;niktniezwracananasuwagi.
Trzymając kradzioną świecę najwyżej, jak tylko mogę, czytam, odgaduję domyślając się po dużych
literach,wporządkualfabetycznym:
„Anais, Belhomme, Jaubert, Klaudyna, Lanthenay." Wszystkie, wszystkie! Co za radość! A teraz
sprawdzimy ilość punktów: 45 to wymagane minimum; ogólna ilość punktów wypisana jest obok
nazwisk,stopniezposzczególnychprzedmiotówwnawiasach.PannaSergent,wniebowzięta,zapisujew
notesiku:Anais65,Klaudyna68,Jaubertównyile?
63 i 64, Łusia 49, Marysia Belhomme 441/2 Jak to 441/2? Więc obcięłaś się, znaczy? Co wy mi tu
wygadujecie?"
-Nieproszępani-prostujeŁusia,któraposzłasprawdzić-onama44V4,dopuścilijąbez'/*punktu.
BiednaMarysianajadłasięprzezchwilęstrachu,terazoddychagłęboko.Dobrzezrobili,żedarowalijej
tećwierćpunktu,bojęsięjednak,żenapleciegłupstwnaustnym.Anaisochłonąwszyzpierwszejradości
oświetlaterazusłużnielistęnowonadchodzącymikapienaniestearyną,czupidron!
Nawetzimnytusz,jakimczęstujenaspannaSergentmówiąc:
„Jeszczeniekoniecwaszychutrapień,zobaczymy,cobędziejutrowieczorem,poustnym",niepotrafinas
ostudzić.
Ledwodajemyzaprowadzićsiędohotelu,podskakujemyipodśpiewujemyprzyksiężycu.
Wieczorem, kiedy dyrektorka położyła się już i zasnęła, wychodzimy z łóżek i zaczynamy tańce, Anais,
Łusia,Marysiaija(bezJaubertówien,oczywiście),szalonetańce,zrozpuszczonymiwłosami,wkrótkich
koszulinach,któreujmujemywdwapalcejakdomenueta.
JakiśwyimaginowanyszmerodstronypokojupannySergentrozpraszawykonawczynienieprzystojnego
kadryla,któreuciekająszurającbosymistopamiitłumiącśmiech.
Nazajutrzranobudzęsięzbytwcześnie,biegnęwięc„nastraszyć"
parę Anais-Łusia uczciwie pogrążoną w śnie: łaskoczę Łusię włosami po nosie, a ona kicha nie
otworzywszy jeszcze oczu; budzi to*Anais, która siada na łóżku i gderliwie odsyła mnie do diabła.
Wówczaswykrzykujęześmiertelnąpowagą:
-Coty,niewiesz,któragodzina?Siódma,mojadroga,austnyzaczynasięowpółdoósmej.
Wyskakujązłóżka,wkładająbuciki,ajaczekam,ażzapnąjedokońca,idopierowtedymówię,żesię
pomyliłam,żetodopieroszósta.
Złoszcząsięmniej,niżsobieobiecywałam.
ZakwadranssiódmapannaSergentzaczynanaspoganiać,każepićprędkoCzekoladę,ajedząctartynki
rzucić jeszcze okiem na streszczenie z historii, wreszcie wypycha nas, półprzytomne, na pełną słońca
ulicę.
Łusiamaswojewypisynamankietach,Marysiaświstekpapieru,Anaismikroskopijnyatlasik.Czepiają
się tych desek ratunku jeszcze bardziej niż wczoraj, bo dzisiaj trzeba będzie mówić, mówić do tych
nieznajomychpanów,mówićwobectrzydziestuparnieprzychylnychmałychuszu.TylkoAnaistrzymasię
dobrze;onaniewie,cotoonieśmielenie.
Naopuszczonymdziedzińcuzebrałosiędziśowielemniejkandydatek;wdrodzemiędzypiśmiennyma
ustnym odpadło tyle! (To lepiej; jak dużo przebanie przez piśmienny, to potem dużo obcinają przy
ustnym.) Prawie wszystkie bladziutkie, poziewają nerwowo i skarżą się, jak Marysia Belhomme, że
ściskajewdołku...paskudnatrema!
W otwartych drzwiach ukazują się panowie w czerni; idziemy za nimi w milczeniu na górę do sali, w
którejdziśniemajużkrzeseł;wkażdymzczterechjejkątów,zaczarnym-zaniegdyśczarnym-stolikiem,
zasiada egzaminator, poważny, niemal ponury. Stłoczone u wejścia, ciekawe i zalęknione, zapoznajemy
sięztąscenerią,skrępowanenamyśl,żeprzyjdzienamprzebyćtakdużąprzestrzeń,atymczasempanna
Sergentwypychanasdoprzodu:„No,idźcież,wrosłyściewziemięczyco?"Naszoddziałekwysuwa
się, odważniejszy od innych, ojczulek Salle, sękaty i pomarszczony, spogląda na nas i nie widzi,
krótkowzrocznyponadwszelkiewyobrażenie;Roubaudwzrokmanieobecnyizabawiasięłańcuszkiem
od zegarka; stary Lerouge czeka cierpliwie i zagląda do listy obecności, we wnęce okiennej rozłożyła
sweobfitekształtypoczciwagrubiutkadama,będącazresztąpanną-topannaMichelot,aprzedniąnuty.
Ach, byłabym zapomniała o zrzędliwym Lacroix, który coś tam pomrukuje, wzrusza z pasją ramionami
przeglądając książki i wydaje się kłócić sam ze sobą; dziewczynki przerażone mówią, że on musi być
„okropnie zły!" On to właśnie decyduje się wreszcie wywołać gderliwym głosem pierwsze nazwisko:
„PannaAubert!"
RzeczonaAubert,zbytdługa,gnącasięipochylona,podrywasięjakkoń,zezujeinatychmiastgłupieje;w
swympragnieniu,bywypaśćjaknajlepiej,rzucasięnaprzódigrzminacałąsalęzwiejska:„Jezdem!"
Wybuchamyśmiechemfitenniepowstrzymanyśmiechpodnosinasjakośnaduchuidodajenamotuchy.
TenbuldogLacroixusłyszawszyowozrozpaczone:„Jezdem!",marszczybrwiipowiada:„Aktomówi,
żenie?",takżeżalpatrzećteraznabiedaczkę.
- Panna Vigoureux - wy wołuje Roubaud biorąc się do alfabetu od końca. W jego stronę toczy się
prędziutkotłuścioszekwbiałymkapeluszuzgirlandąmargerytek,zeszkoływVilleneuve.
-PannaMariblom!-skrzeczyojczulekSallewprzeświadczeniu,żewybrałześrodkaalfabetu.Marysia
Belhommewysuwasiępurpurowaisiadanaprzeciwstaruszka,któryprzyglądajejsięuważnieipyta,czy
wie, co to jest Iliada. Łusia za mną wzdycha: „Przynajmniej już zaczęła, najważniejsze to zacząć."
Pozostałekandydatkichwilowowolne,ijamiędzynimi,rozpraszająsięnieśmiałoposali,przysłuchują
egzaminowanymkoleżankom.JaposłuchamAubertówny,żebysiętrochęzabawić.Wchwiligdysiędo
niejzbliżam,staryLacroixpyta:
-Więcniewiepani,kogopoślubiłFilipPiękny?
Onaoczymawybałuszone,twarzczerwonąilśniącąodpotu;zmitenekwyzierająpalcejakkiełbaski:
- Poślubił... nie, nie poślubił... Panie profesorze - wykrzykuje nagle - j a zapomniałam, ja wszystko
zapomniałam!-Drżycała,zoczupłynąjejdużełzy.Lacroix,szatan,patrzynaniąimówi:
-Wszystkopanizapomniała?Razemztym,copanizostało,będzieślicznezero.
-Dobrze,dobrze-jąka-niechbędzie,wszystkomijedno,bylebymtylkowróciładodomu.
Odprowadzają ją, rozełkaną, i przez okno słyszę, jak mówi do zgnębionej nauczycielki: „Tak, proszę
pani,storazywolębyćwdomu,aletujużniewrócę!Dziśzarazjadę,odrugiej."
Wklasiejejkoleżankimówiąotym„pożałowaniagodnymwypadku"
zpowagąidezaprobatą.„Nowiesz,jakaonagłupia!Jakjabymmiałatakiełatwepytanie,tobymbyła
niewiemjakazadowolona!"
-PannaKlaudyna.
TostaryLerougemniewzywa.Aj!Arytmetyka...Szczęściechociaż,żeonwyglądatakpoczciwie...Od
razuwidzę,żeniezrobiminiczłego.
-No,mojedziecko,powiemipanicośotrójkątachprostokątnych?
-Tak,chociażonemniemówiąraczejniewiele.
- No, no, nie taki diabeł straszny... Proszę narysować trójkąt prostokątny na tablicy i powiedzieć mi
ładnie,cowiepaniokwadracieprzeciwprostokątnej...
Trzebabysięnaprawdęuprzeć,żebyniezdaćutakiegoczłowieka.
Robięsięwięcłagodnajakbaranekzróżowąwstążeczkąimówięwszystko,cowiem.Idzietozresztą
bardzoprędko.
- Doskonale! A teraz proszę powiedzieć mi jeszcze, po czym poznajemy, że jakaś liczba podzielna jest
przezdziewięć,idamjużpanispokój.
-Sumacyfr...-śpiewam-warunekkonieczny...wystarczający.
-Dobrze,mojedziecko,dosyć.
WstajęwzdychajączulgąiwidzęzasobąŁusię.
-Maszszczęście,bardzosięcieszę-mówidomnie.Powiedziałatoodsercaiporazpierwszygłaszczę
jąposzyipieszczotliwie.Masz!Znowuja!
Człowiekniemanawetczasuodetchnąć.
-PannaKlaudyna!
TotengburLacroix,uff,będziegorąco!Siadam,patrzynamniesponadbinokliimówi:
-Ha,cototakiegobyławojnaDwóchRóż?
Jest! Wpadłam qd razu na samym początku! Nie sklecę trzech zdań o wojnie Dwóch Róż. Wymieniam
nazwiskaprzywódcówdwóchpartiiiurywam.
-Icodalej?Icodalej?Icodalej?
Zirytwanawybucham:
-Dalejwodzilisięzałbybardzodługo,alemitowyleciałozpamięci.
Spoglądanamniezdumiony.Jużjacośterazoberwę,topewne!
-Totaksięuczyhistorii?,
- Przez czysty szowinizm, panie profesorze, tylko dlatego! Jedynie historia Francji jest dla mnie
interesująca.
Szczęściemisprzyja:Lacroixśmiejesię.
-Wolęjużimpertynentkiodzahukanych.ProszęmiopowiedziećoLudwiguXVU742).
-Więctak.ByłtookreszgubnychwpływówpanidelaTournelle...
-Atocoznowu!Niktpaniotoniepyta!
-Przepraszam,panieprofesorze,toniesąmojewymysły,tylkoszczeraprawda...Najlepsihistorycy...
-Co?Najlepsihistorycy?...
-Tak,panieprofesorze,czytałamotymuMicheletazewszystkimiszczegółami.
- U Micheleta! Słyszał ktoś coś podobnego! Michelet, moja panno, napisał romans historyczny w
dwudziestu tomach i ośmielił się nazwać go Historią Francji! I pani mi tu będziesz mówić o
Michelecie!...
Unosisię,bijepięściąwstół,jastawiammuczoła,innekandydatkizastygływokółnaswłasnymuszom
nie wierząc; panna Sergent zbliża się, z trudnością chwytając oddech, gotowa interweniować w każdej
chwili.Gdysłyszy,jakoświadczam:,,WkażdymrazieMicheletniejesttakinudnyjakDuruy!...",rzuca
siędostołuiprotestujeztrwogą:
-Panbędziełaskawwybaczyć...tamałastraciłagłowę,onazarazodwołato,copowiedziała...
Lacroixprzerywajej,ocieraczołoisapie:
-Ależnie,proszęzostawić,niemawtymniczłego:jestemwiernymoimzapatrywaniom,alelubię,żeby
inni tak samo nie sprzeniewierzali się własnym; poglądy tej młodej osoby są błędne, a lektury
niestosowne,aleprzynajmniejniebrakjejosobowości-atylespotykasięgęsi!Tylkoteraz,czytelniczko
Micheleta,proszęmipowiedzieć,jakpłynęłabypanistatkiemzAmiensdoMarsylii,bowprzeciwnym
raziewlepiępanitakądwóję,żedługomniepanipopamięta!
- Z Amiens ruszam Sommą w górę rzeki itd., itd... kanałami... itd., i dobijam wreszcie do Marsylii po
upływieczasu,którywahasięodpół
rokudodwóchlat.
-Tojużniepanirzecz.UkładorograficznyRosji,raz,dwa.
Hm, nie powiem, żebym wyróżniała się specjalnie znajomością układu orograficznego Rosji, jakoś
jednak daję sobie z nim radę wyjąwszy kilka przeoczeń, które wydają się mieć pewne znaczenie dla
megoegzaminatora.
-No,aBałkany!Bałkanypaniprzekreśla,tak?
-Ależskąd,panieprofesorze,jakosmakowitykąsekzostawiłamjenadeser,
-No,dobrze,zmykaj.
Kiedyprzechodzę,dziewczętaodsuwająsięzlekkimoburzeniem.
Kochaneistotki!
Odpoczywam, nikt mnie nie wzywa i z przerażeniem słyszę, jak Marysia Belhomme odpowiada
Roubaudowi, iż „aby otrzymać kwas siarkowy, należy polać wapno wodą, a gdy powstaną banieczki
gazu, trzeba zebrać je w balon". Ma dziś tę swoją minę od największych gaf i idiotyzmów, jej nie
kończące się wąskie dłonie leżą na stole, ptasie oczy bez myśli obracają się i błyszczą; bez jednego
zająknieniapleciepotwornegłupstwa.Niemarady,żebyjejnawetszeptaćwprostdoucha,itakbynie
słyszała!Anaisprzysłuchujesiętakżeiradujezcałejswejdobrejduszy.Pytamją:
-Cojużzdawałaś?
-Śpiew,historię,giegrę...
-JakijestLacroix,bardzozły?
- No, ścina, j ak nie wiem! Ale pytał mnie o takie łatwe rzeczy, o wojnę trzydziestoletnią, o traktaty...
Słuchajno,Marysiaciut,ciutbredzi.
-Bredzitojeszczełagodniepowiedziane.
PodchodzidonasŁusia,przejętairozczochrana.
-Zdawałamjużhistorię,geografię,dobrzemiposzło,ach,jakajestemzadowolona!
-Przyszłaś,plackuniedopieczony?Jaidęsięnapićdostudni,niemogęjużwytrzymać,ktoidziezemną?
Nikt;niechceimsiępićalbobojąsię,żemogłobyniebyćichnasali,jakzostanąwywołane.Nadole,
jakbywrozmównicy,zastajęAubertównę;twarzmajeszczewczerwoneplackiponiedawnejrozpaczy,
oczy podpuchnięte; siedzi przy stoliku i pisze do domu, spokojna już teraz i zadowolona, że wróci na
wieś.
-Niechciałaśjużoniczymsłyszeć,co?-mówiędoniej.
Podnosicielęceoczy:
- Ja się boję tego wszystkiego, ja nie mam do tego zdrowia. Matka mnie wysłała na pensję, ojciec nie
chciał, mówił, że nadaję się w sam raz do gospodarstwa, tak jak moje siostry, do prania, do roboty w
ogrodzie,alematkasięuparłaipostawiłanaswoim.Tylkomsięwchorobęwpędziłaodtejnaukiico
komuztegoprzyszło?Amówiłamim!Teraztomiuwierzą!
Iwracaspokojniedopisanialistu.
W sali na górze upał panuje nie do zniesienia; dziewczynki, prawie wszystkie czerwone i świecące
(dzięki Bogu, że ja chociaż nie jestem czerwona z natury!), wyczekują w przerażeniu i napięciu, kiedy
padnieichnazwisko,prześladowanemyślą,byniepalnąćjakiegośgłupstwa.
Kiedyżwreszciebędziepołudnieipójdziemystąd?
Anaiszdajefizykęichemię;niejestwcaleczerwona,gdziebytamonabyłaczerwona!Nawetwukropie
zostałaby,myślę,żółtaizimnajakzawsze.
-No,jak?
- Już jestem po wszystkim. Wiesz, Roubaud pyta jeszcze na dodatek i z angielskiego; kazał mi czytać i
tłumaczyć;wcaleniewiem,dlaczegoskręcałsięześmiechu,jakczytałampoangielsku;głupi!
To wymowa! Można się domyślać, że panna Aimee Lanthenay, która nas uczy, nie mówi zbyt czyta
angielszczyzną.Takwięctendureńbędziemiałniedługouciechę,jakmniebędziepytał,boijateżnie
mamlepszejwymowy.Wesołe!Wściekamsięnamyśl,żetenidiotabędziewyśmiewaćsięzemnie.
Południe. Panowie wstają, a my podnosimy wrzawę. Lacroix, nastroszony i z wybałuszonymi oczyma,
oznajmia nam, że zabawa zacznie się znów o wpół do trzeciej. Panna Sergent z trudem wyławia nas
spośród rozgadanej gromady i zabiera do restauracji. Ma do mnie jeszcze pretensję o moje
„skandaliczne" zachowanie wobec starego Lacroix, ale mnie wszystko już jedno! Upał ciąży, jestem
zmęczonaioniemiała...
Ach!lasy,mojekochanelasywokółMontigny!Wiem,jakszemrząotejgodzinie.Jakodmuzykiorganów
wibrującałeodbrzęczeniaosimuchunoszącychsięnadkwiatamilipidzikiegobzu;ptakinieśpiewają,
schroniwszy się na gałęziach w poszukiwaniu cienia gładzą teraz piórka i spoglądają w leśne zarośla
oczkiemruchliwymibłyszczącym.LeżałabymteraznaskrajuSapiniere,skądwidaćcałemiastowdole,
półżywazrozkosznegorozleniwienia,aciepływiatrgłaskałbymniepotwarzy.
Łusiawidząc,żezupełniepogrążyłamsięwmarzeniach,ciągniemniezamankietiuśmiechasięswoim
uśmiechemjaknajbardziejkuszącym.
PannaSergentczytagazety;koleżankipogadującośsennie.Jęczą,aŁusiażalisięcichutko:
- Wcale się już do mnie teraz nie odzywasz! Przez cały dzień są egzaminy, wieczorem idziemy spać, a
przystolejesteśwtakimhumorze,żejużsamaniewiem,kiedyciebieszukać!
-Tobardzoproste!Nieszukajmniewcale!
-Och,jakatyjesteśniedobra!Wcalenawetniewidzisz,jakcierpliwienaciebieczekam,jakcierpliwie
znoszę,żestalemnieodpychasz...
WielkaAnaisśmiejesię,jakbyzaskrzypiałydrzwi,imałaurywaonieśmielona.Swojądrogątoprawda,
cierpliwościjejniebrak.Ipomyśleć,żetakawytrwałośćnanicjejsięnieprzyda,smutne,smutne!
Anais nie popuszcza Marysi Belhomme, pamięta jeszcze jej bezsensowne odpowiedzi i, po swojemu
niegodziwa,pytagrzeczniebiedaczki,ogłupiałejinieruchomej:
-Ocociępytalizfizykiizchemii?
-Wszystkojedno-burczypannaSergentzezłością-takczytak,odpowiedziałagłupstwo.
-Jużniepamiętam-bąkabiednaMarysia,zbitaztropu-okwassiarkowy,zdajesię...
-Icoodpowiedziałaś?
- Och, na szczęście wiedziałam trochę, proszę pani; powiedziałam, że trzeba polać wapno wodą i że
pęcherzykigazu,któresiętworzą,tojestkwassiarkowy...
-Takpowiedziałaś?-rzucasięzpasjąpannaSergent,gotowakąsać...
Anais gryzie z uciechy paznokcie, Marysia, zdruzgotana, nie otwiera już ust. Dyrektorka zabiera nas z
powrotem; idzie spiesznym krokiem, sztywna, czerwona, a my drepczemy za nią jak pieski, niewiele
brakuje,awyciągnęłybyśmyjęzykiwtymniemiłosiernymsłońcu.
Przestałyśmyjużzwracaćuwagęnawspółzawodniczkizinnychszkół,aioneteżniezajmująsięnami.
Upał i zdenerwowanie pozbawiają nas zarówno kokieterii, jak i wrogości. Uczennice z Villeneuve,
„zielenia-tki", jak je nazywamy z powodu zielonych wstążek na szyi, okropnych jaskrawozielonych
wstążek,wtymkolorzebędącymspecjalnościąszkół
zamkniętych, stroją jeszcze wprawdzie przechodząc koło nas miny świętoszkowate i zgorszone
(dlaczego? nie dowiemy się nigdy), ale wszystko uspokaja się powoli i ustaje; wszystkie myślą już o
jutrzejszym powrocie, rozkoszują się perspektywą dogryzania tym, co oblały, i tym, które nie mogły
stanąćdoegzaminuzpowodu„zbytniskiegopoziomu".
Już widzę, jak wielka Anais będzie się puszyć, opowiadać o Szkole Wyższej, jakby to była jakaś
posiadłośćprzynoszącadochody.Niestarczyłobymirąk,żebymmogławszystkiewznieść.
Wreszcienadchodząegzaminatorzy,ocie^jąpot,sąbrzydcy,świecąsię.Dajęsłowo,niechciałabymbyć
mężatkąwtakiupał!Nasamąmyśl,żemiałabymspaćzjakimśpanem,któremubyłobytaksamogorąco
juk im... (zresztą latem będę miała dwa łóżka...), a poza tym w tej rozprażonej sali jest straszne
powietrze;zpewnościąwieledziewczynekniemyjesię,jaknależy.Chętnieposzłabymsobiestąd.
Opadam bezwładnie na krzesło i jednym uchem słucham cudzych odpowiedzi, zanim przyjdzie moja
kolej; widzę szczęściarę, która „skończyła" pierwsza. Odpowiedziała już ze wszystkich przedmiotów,
oddycha z ulgą, a gdy wychodzi z sali, towarzyszą jej gratulacje, zazdrosne spojrzenia i szepty: „Ale
miałaśszczęście!"Zaniąidzieniedługoinna,przyłączasiędoniejnadziedzińcu,gdziete„wyzwolone"
odpoczywająidzieląsięwrażeniami.
Ojczulek Salle, któremu słońce przynosi pewną ulgę w jego podagrze i reumatyzmach, ma chwilę
przymusowegoodpoczynku,gdyżuczennica,którąmapytać,zdajeterazcoinnego;agdybymtakzrobiła
zamachnajegocnotę?Podchodzęcichutkoisiadamnakrześlenaprzeciw.
-Dzieńdobrypanu.
Spoglądanamnie,poprawiaokulary,mrużyoczyiniepoznaje.
-JestemKlaudyna,przypominapansobie?
-Ach...no,jakże!Dzieńdobry,drogiedziecko!Jaksięmiewatatuś?
-Dziękuję,doskonale.
-No,ajaktamegzamin?Zadowolonajesteś?Dalekojeszczedokońca?
-Niestety!Mamjeszczezdawaćfizykę,chemię,literaturęupana,angielskiimuzykę.PaniSallemiewa
siędobrze?
-MojażonapodróżujeterazpoPoitou;lepiejbywprawdziezrobiła,gdybysięzajęłamną,no,ale...
-Proszępana,skororozmawiapanjużzemną,niechmipanpozwolizrzucićzgłowyliteraturę!
-Ależjaniedoszedłemjeszczedotwojegonazwiska!Przyjdzieszdomniepóźniej...
-Przecieżtoniemażadnejróżnicy.
-Iowszem,różnicajestta,żeterazakuratmamchwilędobrzezasłużonegoodpoczynku,apozatymtojest
sprzecznezprzepisami,niepowinnosięnaruszaćkolejnościalfabetycznej.
-Niechpanbędziedlamniedobry,jatakpanaproszę!Niebędziemniepanprawieonicpytał!Przecież
pan wie, że z literaturą jestem za pan brat i czytałam o wiele więcej, niż tego wymaga program. Stale
myszkujępobibliotecetatusia.
- Hm... to prawda. Ostatecznie mogę to zrobić dla ciebie. Miałem zamiar pytać cię o wędrownych
poetów,otrubadurów,RomandelaRoseitd...
-Och,możepanbyćspokojny!Trubadurowietomoidobrzyznajomi,wyobrażamichsobiepodpostacią
małego Śpiewaka z Florencji, o, tak... - Wstaję i przybieram odpowiednią pozę: cały ciężar ciała
przerzucamnaprawąnogę,zielonyparasolsłonecznyojczulkaSallesłużymizamandolinę.Naszczęście
jesteśmy w tym kącie sami! Łusia przygląda mi się z daleka i otwiera usta ze zdumienia. A biedny
schorowany staruszek śmieje się, udało mi się rozerwać go trochę.-Mają aksamitny toczek, kręcone
włosy,częstonawetstrójdwukolorowy(naprzykładniebiesko-
-żółty,tobardzoładne);akompaniującsobienamandolinieprzewieszonejnajedwabnejszarfie,śpiewają
ten kawałek z Wędrowca: „Ślicznotko, nadszedł już kwiecień." Tak Właśnie, proszę pana, wyobrażam
sobietrubadurów.Mamyrównieżitrubadurówpierwszegocesarstwa.
-Mojedziecko,jesteśtrochępostrzelona,aleodpoczywamprzytobie.
Kogóż znowu nazywasz trubadurami pierwszego cesarstwa? Proszę cię, Klaudynko, mów cicho, bo
gdybytakktóryśztychpanównaszobaczył...
- Ciicho... trubadurów pierwszego cesarstwa poznałam z piosenek, które śpiewał mi tatuś. Niech pan
posłucha.
Nucęcichutko:
Wbójwyjeżdżał,amiłośniebiłoserce,
Kaskbitewnymiałnagłowie,liręwręku,
Takiesłowapożegnalnerzekłpasterce,
Takąotomiłążegnałjąpiosenką:
Ojczyźniedłońizbroję,
Asercemiłejmojej.
Dlaojczyznyimiłościkrewprzelewać
-Otoszczęście-taktrubadurlubiśpiewać.1
OjczulekSallezaśmiewasię:
-Boże,jacyżciludziebyliśmieszni!Wiem,żeimyteżbędziemytacysamizalatdwadzieścia,aleten
pomysł,ztrubaduremwkaskuizlirą!...
A teraz zmykaj, moje dziecko, nie bój się, dostaniesz dobry stopień, ukłony dla tatusia, zapewnij go o
mojejprzyjaźniipowiedz,żeładnychpiosenekuczyswojącórkę!
-Dziękujępanu,dowidzeniaidziękujęteż,żemniepanniepytał.
Nikomuotymniepowiem,możepanbyćspokojny!
Poczciwadusza!Dodałmikurażuiminęmamtakdziarską,żeażŁusiapytamnie:
-Takcidobrzeposzło?Aocociępytał?Pocobrałaśjegoparasol?
-Pytałmnieoróżnebardzotrudnerzeczyotrubadurach,oto,jakiegokształtubyłyinstrumenty,którymi
sięposługiwali;szczęście,żeznałamtewszystkieszczegóły!
-Jakiegokształtubyłyinstrumenty...nie,słowodaję,słabomisięrobinasamąmyśl,żemógłmnieoto
zapytać!Jakiegokształtu...aletegoprzecieżniebyłowprogramie!Japowiempani!
-Świetnie,złożymyskargę!Atyjużskończyłaś?
-Dziękuję,tak!Skończyłam!Kamieńspadłmizserca,powiadamci!
Zdajesię,żezostałajeszczetylkoMarysia.
-PannaKlaudyna!-odzywasięjakiśgłoszanami.
Ach!toRoubaud.Siadamprzedn:m,powściągliwaiukładna;wdzięczysiędomnie,założęsię,żeudaje
światowca pośród tutejszych profesorów, ale, zacięty, ma do mnie jeszcze żal, że nie pozwoliłam mu
zabłysnąćbotticellowskimmadrygałem.Pytamnienapółkwaśno:
-Adzisiajniezasnęłajużpanipośródliści?
-Czytopytanienależydoprogramu,panieprofesorze?
Pokasłuje.Chciałammudogryźćipopełniłamwielkąniezręczność.
Trudno!
-Proszęmipowiedzieć,cobypanizrobiłachcączaopatrzyćsięwatrament?
- Mój Boże, są różne sposoby, panie profesorze; najprościej byłoby skoczyć na róg do sklepu z
materiałamipiśmiennymi...
-Bardzomiłyżarcik,aleniezarobiłabypaninazbytdobrąnotę...
Chciałbymusłyszeć,jakieskładnikipotrzebnesądowyrobuatramentu?
-Galas...tanina...tlenekżelaza...gumaarabska...
-Nieznapaniproporcji?
-Nie.
Szkoda!Comożemipanipowiedziećomice?
-Żewidziałamjątylkowokienkach„Salamander"1.
-Doprawdy?Cóż,znowuszkoda!Zczegozrobionesąsztyftywołówkach?
-Zgrafitu,jesttomiękkikamień,którydajesięciąćnapręciki;pręcikitezamykamywskładającymsięz
dwóchczęścidrewnianymcylindrze.
-Czygrafitsłużytylkodotegocelu?
-Nieznamżadnychinnych.
-Poraztrzeci:szkoda!Tylkoołówkiwyrabiasięzniego?
-Tylko,alezatorobisięichbardzodużo;zdajesię,żewRosjisąkopalniegrafitu.Nacałymświecie
zużywa się fantastyczne ilości ołówków, zwłaszcza profesorowie, którzy szkicują portreciki
egzaminowanychuczennic...
(Wiercisięiczerwieni.)
Przejdźmy teraz do angielskiego. - I otwierając zbiór bajek Miss Edgeworth: Proszę przetłumaczyć mi
paręzdań.
-Przetłumaczyć,tak,aleprzeczytać...tocoinnego.i
-Dlaczego?
Dlatego,żenaszanauczycielkaangielskiegomiałaśmiesznąwymowę.Jateżmamtakąsamą.
Cóżtoszkodzi?
-Nielubiębyćśmieszna.
--Proszęjednakspróbować,jeżelibędzieźle,tozarazpaniprzerwę.
Czytani, ale cichutko, ledwo akcentując sylaby, i tłumaczę, zanim jeszcze doczytałam zdanie do końca.
Roubaud parska mimo woli śmiechem widząc, jak gorliwie osłaniam braki mojej angielszczyzny, a ja
mamochotęrzucićsięnaniegozpazurami.Jakbytobyłamojawina,żeźlemówię!
-Dobrze,towystarczy.Proszęwymienićmiterazkilkaczasownikównieregularnychipodaćjewczasie
teraźniejszymorazwimiesłowieczasuprzyszłego.
1Rodzajprzenośnychpiecyków-'Przyp.tłum.)
-Tosee:widzieć,Isaw,seen.Tobe:być,1was,been.Todrink:pić.Idrank,drunk.To...
-Dziękuję,dosyć.Życzępowodzenia.
-Tobardzomiłozestronypanaprofesora.
Następnegodniadowiedziałamsie,żetenwyelegantowanyobłudnikwlepiłmifatalnąnotę,trzypunkty
poniżej średniej, mogłam oblać przez niego, gdyby nie to, że stopnie z piśmiennego, a zwłaszcza z
wypracowania,przemawiałynamojąkorzyść.Miejtu,człowieku,zaufaniedotypówwpretensjonalnych
krawatach,coprzygładzająsobiewąsikiirobiąciportretwywracającprzytymoczami!Innasprawa,że
nadepnęłammunaodcisk,alecoztego!StorazywolętakiegobuldogajakstaryLacroix,przynajmniej
jestszczery!
Pozbywszy się z głowy fizyki, chemii i angielskiego, siadam i zajmuję się moimi włosami: ich nieład
musibyćniecobardziejwystudiowany.
Podchodzi do mnie Łusia i usłużnie nawija mi loki na palec, jak zawsze przymilna jak kotka! Ma
zdrowie,wtakiupał!
-Agdziereszta?
-Reszta?Jużpokończyływszystkie-isąnadole,napodwórzu,zpannąSergent,itezinnychszkółteż,co
pokończyły.
Rzeczywiście,salaopróżniasięszybko.
Wreszcietenpoczciwygrubas,pannaMichelot,wzywamniedosiebie.Jestczerwonaizmęczonatak,że
nawet samej Anais zrobiłoby się jej żal. Siadam; przygląda mi się bez słowa, z zakłopotaniem i
dobrodusznie.
-Toty...grasz,mówiłamipannaSergent?
-Takproszępani,gramnafortepianie.
-Och,wtakimraziemasztuznaczniewięcejodemniedopowiedzenia!-woławznoszącręce.
Wyrwałojejsiętoprostozsercainiemogępowstrzymaćsięodśmiechu.
-Poczekaj,odczytaszmitylkocośznutitowszystko.Wyszukamcicośtrudnegoitakdaszsobieztym
radę.
Tym, co znalazła „trudnego", jest dość proste ćwiczenie, które całe w szesnastkach, z siedmioma
bemolamiwkluczuwydałosięjejczymśniezwyklezawikłanymigroźnym.Śpiewamtoallegro uiuace
otoczonapełnympodziwuwianuszkiemdziewczątwzdychającychzzazdrości.
PannaMichelotkiwagłowąinieżądającodemnienicjużwięcej,dajemidwudziestkę,któraprzyprawia
ozezacałeaudytorium.
Uff!Więctojużkoniec!WrócimydoMontigny,doszkoły,dolasu,donaszychswawolnychnauczycielek
(biednaAimee,napewnojejtamtęsknosamej!).Zbiegamnadziedziniec,apannaSergent,którajużtylko
namnieczekała,podnosisięnamójwidok.
-Jużskończone?
-Tak,Bogudzięki!Dostałamdwadzieściazmuzyki.
-Dwadzieściazmuzyki!
Koleżankiwykrzyknęłytochórem,własnymuszomniewierząc.
-Tegobyjeszczebrakowało,żebyśniedostaładwudziestuzmuzyki-mówipannaSergentobojętnym
tonem,uradowanawgłębiduszy.
-Dajtyspokój-odzywasięAnais,skrzywionaizazdrosna<-dwadzieściazmuzyki,dziewiętnaściez
francuskiego...jeżeliwszystkiestopniebędzieszmiałatakie...
-Niebójsię,aniołku,jużtamwytwornyRoubaudnapewnomicośwlepił!
-Dlaczego?-pytapannaSergentodrazuzaniepokojona.
- Dlatego, że niewiele się ode mnie dowiedział. Pytał mnie z jakiego drzewa robi się flety, nie,
przepraszam,ołówki,cośwkażdymraziewtymrodzaju,apotemojakieśtamhistoriezatramentem...io
Botticellego,no,słowem,niebardzomogliśmysięzesobądogadać.
Dyrektorkapochmurnieje.
-Bardzobymnietozdziwiło,gdybyśniezrobiłajakiegośgłupstwa!
Przynajmniejdonikogoopróczsiebieniebędzieszmogłamiećpretensji,jeżelisięzetniesz.
-Ktowie?BędęmiećpretensjędopanaAntoninaRabastensa;wzbudziłwemnieuczuciatakgwałtowne,
iżmojanaukawielenatymucierpiała.
SłysząctoMarysiaBelhommeoświadczazłożywszyręce,żegdybyonawkimśsiękochała,tonigdynie
przyznałaby się do tego tak na głos, bez odrobiny wstydu. Anais spogląda na mnie spod oka, żeby się
przekonać,czyżartuję,czyteżnie,apannaSergentwzruszającramionamizabieranaswdrogępowrotną
do hotelu, lecz na każdym zakręcie musi czekać na którąś z nas, tak się wleczemy, rozsypane
sznureczkiem,marudne.
Obiad,nuda;odziewiątejznówogarnianasgorączka,byiśćodczytaćimionawybranychnabramietego
brzydkiegoraju.
-Niktnieidziezemną-oświadczapannaSergent-pójdęsama,awytupoczekacie.-Podnosisięjednak
takichórjęków,żemięknieipozwalanamiśćzesobą.
Tymrazemtakżezabieramynawszelkiwypadekświecę,leczniepotrzebnie,gdyżjakaśmiłosiernaręka
zawiesiłalatarnięnadarkuszempapieruznaszyminazwiskami...Ejże!Czyniezagalopowałamsięaby,
mówiąc ,,nasze"?... A jeżeli mojego tam nie ma? Anais zemdlałaby z radości! Przy akompaniamencie
okrzyków, popychania się, klaskania w ręce odczytują na szczęście; Anais, Klaudyna itd... Więc
wszystkie!Niestety,nie-opróczMarysi,„Marysianiezdała"-szepczeŁusia.„Marysiniemanaliście"-
mówicichoAnaisztrudemskrywającswojąbrzydkąradość.
BiednaMarysiaBelhomme,jakbywziemięwrosła,stoibladaprzedfatalnąkartkąwpatrującsięwnią
swym błyszczącym ptasim okiem, powiększonym teraz i okrągłym; później kąciki ust jej opadają i
wybucha głośnym płaczem. Panna Sergent zabiera ją, zmartwiona, a my idziemy za nimi nie zwracając
uwaginaoglądającychsięprzechodniów.
Marysiazaśszlochaijęczy.
-Mojedziecko,mojedziecko-mówipannaSergent-takniemożna.
Będziesz zdawać w październiku, wtedy pójdzie ci lepiej... Cóż to takiego jeszcze te dwa miesiące
nauki...
-Qch!-lamentujetamta,niepocieszona.
-No,mówięci,żewpaździernikuzdasz!Obiecujęcito!No,jesteśzadowolona?
Rzeczywiście to oświadczenie odnosi szczęśliwy skutek. Marysia przestaje popiskiwać jak miesięczny
psiak,któremuprzerwanossanie,iocieraoczy.
Chusteczkę ma tak mokrą, że tylko ją wyżymać, toteż wyżyma ją w prostocie ducha, gdy przechodzimy
przez most. Ten potwór Anais mówi na to półgłosem: „Gazety zapowiadają silny przybór Lissy..."
Marysiasłysząctowybuchaszalonymśmiechem,wktórymbrzmiąjeszczeresztkiłkań,imyśmiejemysię
także. No i proszę, chorągiewka obróciła się w drugą stronę i wszystko jest już dobrze; rozweselona
Marysiawierzy,żezdawpaździerniku,inieznajdujemyniclepszegowtenupalnywieczór,jakskakać
przezskakankęnaplacu(wszystkie,nawetJaubertówny!)ażdodziesiątej,przyksiężycu.
Nazajutrz panna Sergent przychodzi nas budzić już o szóstej, chociaż pociąg odjeżdża dopiero o
dziesiątej!„Wstawać,wstawać,guzdrały,trzebasięjeszczespakować,zjeśćśniadanie,wcaleniematak
dużo czasu!" Wibrująca, rozedrgana, z iskrzącymi się oczyma śmieje się, poszturchuje Łusię
wpółpriytomnązrozespania,popyehaMarysięBelhomme,któraprzecierasobieoczy,wkoszuli,wciąż
niemogącuzmysłowićsobie,cosięwokółniejdzieje.Mywszystkiejesteśmyzmordowane,któżjednak
poznałby w pannie Sergent duenię, która matkowała nam przez te trzy dni ? Szczęście przeistacza ją,
niedługo znów zobaczy swoją małą Aimee i z radości uśmiecha się wniebowziętym uśmiechem przez
całyczasjazdyomnibusemnadworzec.Marysiawydajesięniecomelancholijna,mamjednakwrażenie,
że tylko z obowiązku afiszuje tę smutną minę. A my paplemy na wyścigi, jedna przez drugą-każda
opowiadawrażeniaegzaminacyjnepięciuinnym,którejejwcaleniesłuchają.
-Jakbabciękocham!-wykrzykujeAnais.-Jakusłyszałam,żeonmniepytaodatypierwszych...
-Tylerazywammówiłam,żebyścieniepowtarzałycochwila:„Jakbabciękocham!"-przerywapanna
Sergent.
-Jakbabciękocham-podejmujeszeptemAnais-ledwozdążyłamotworzyćnotesik,którymiałamwręce,
alenajlepsze,żeontowidział,przysięgam,iniepowiedziałanisłowa!
- Och, ty kłamczuchu ohydny - wybucha uczciwa Marysia Belhomme wybałuszając oczy. - Byłam przy
tymipatrzyłam:niewidziałnic,boinaczejbyłbycizabrał,takjakzabrałlinijkętejzVilleneuve.
-Pilnujswegonosa,dobrze?MożesziśćpowiedziećRoubaudowi,żewPsiejGrociepełnojestkwasu
siarkowego.
Marysiaspuszczagłowę,czerwieniejeizaczynapłakaćnawspomnienieswychnieszczęść...Jarobiętaki
ruch,jakbymotwierałaparasol,coznówwyrywapannęSergentzjej„czarownychsnów".
- Anais, jesteś diabeł wcielony! Jeżeli będziesz dokuczać koleżankom, posadzę cię w osobnym
przedziale.
-Owłaśnie,dlapalących!-przytakuję.
-Aciebieniktniepytaozdanie.Bierzciewalizki,płaszcze,żeteżwyzawszemusiciesiętakgrzebać!
Wsadziwszy nas wreszcie do pociągu przestaje się nami zajmować, jakby nas w ogóle nie było, Łusia
zasypia z głową na moim ramieniu; Jaubertówny zatopione są w kontemplacji umykających pól i
drobnychchmureknabiałymniebie;Anaisobgryzapaznokcie;Marysiazapadawdrzemkęijejrozpacz
także.
W Bresles, ostatniej stacji przed Montigny, zaczynamy się powoli zbierać; jeszcze dziesięć minut i
będziemy na miejscu. Panna Sergent wyciąga kieszonkowe lusterko i sprawdza równowagę swego
kapelusza, nieład kędzierzawych, rudych włosów, okrutną czerwień warg - zaabsorbowana, drżąca,
wpółprzytomna; Anais szczypie policzki w złudnej nadziei, że wywoła choćby cień rumieńca, ja
wkładammójolbrzymichrozmiarówburzliwykapelusz.Dlakogotaksięszykujemy?Myniedlapanny
Aimóe, oczywiście... Dla nikogo? Dla obsługi na dworcu, dla woźnicy z omnibusu, starego Racalin,
sześćdziesięcioletniegopijaka,dlapółgłówkasprzedającegogazety,dlapsów,jakiespotkamypodrodze.
Oto Sapiniere, las Bel Air, gminne łąki, dworzec towarowy i wreszcie rozlega się jęk hamulców!
Wyskakujemy z pociągu za panną Sergent, która pobiegła już do swojej malej Aimee, rozradowanej i
podrygującej na peronie. Uścisnęła ją tak gwałtownie, że jej filigranowa zastępczyni poczerwieniała
tracąc oddech. Podbiegamy i my do niej i witamy się, jak przystało na grzeczne uczennice: „...dobry!
...zdrowie?"
Ponieważ jest ładnie, nic nie nagli, ładujemy walizki do omnibusu, a same wolnym krokiem wracamy
drogą między wysokimi żywopłotami, gdzie kwitną mlecznice, niebieskie i liliowawe, i Ave Maria o
kwiatachpodobnychdobiałychkrzyżyków.Uradowane,żewypuszczononasnawolność,żeniemusimy
powtarzaćhistoriiFrancjianikolorowaćmap,biegniemytoprzed,tozanaszymipaniami,któreidąpod
rękę, zespolone i dostosowując do siebie nawzajem długość kroku. Aimee pocałowała siostrę na
przywitanie i poklepała ją po policzku mówiąc: „No i widzisz, głuptasie, że to nie takie straszne?" A
terazstraciłajużzoczucałyświatpróczswejprzyjaciółki.
RazjeszczedoznawszyzawodubiednaŁusiagarniesiędomnieinieodstępujemniejakcień,szydząci
odgrażającsięszeptem:
-Wartosiębyłowysilać,żebyterazusłyszećtakiepodziękowanie!...
śliczne mi maniery, uwiesiła się tamtej i tak idą!... Jak im nie wstyd, tak wobec wszystkich ludzi na
drodze!-Akuratnajbardziejsięprzejmująludźminadrodze!
Wkraczamy do miasta w triumfie! Wszyscy wiedzą już, skąd wracamy, i znają wyniki egzaminu, gdyż
pannaSergentdepeszowała;stająwdrzwiachikiwająnamprzyjaźnie...Marysiawpadawcorazwiększe
przygnębienieichowasię,jakmoże.
Pokilkudniachnieobecnościszkołaukazujenamsięterazbardziejwyraziście:wykończona,ażzabardzo
wykończona, wylizana, biała, merostwo pośrodku, budynki szkolne po obu stronach, tu chłopcy, tam
dziewczęta, dziedziniec, gdzie na szczęście pozostawiono cedry, i trochę krzewów przystrzyżonych na
modłęfrancuską,iciężkieżelaznebramy-owielezaciężkieizagroźne-którezamykająsięzanami,i
klozety z sześcioma przegrodami, trzy dla starszych, trzy dla młodszych (dzięki wzruszającej
wstydliwościprojektantówkabinydlastarszychmajądrzwioddołudogóry,gdytymczasemkabinydla
młodszych mają drzwi tylko do połowy), i śliczne sypialnie na pierwszym piętrze o czystych szybach i
białych firankach. Biedni podatnicy długo jeszcze płacić będą za to wszystko. Można by pomyśleć:
koszary,takietojestśliczne!
Uczennicewitająnashałaśliwie;ponieważpannaAimeenaczasswegospacerkunadworzeczostawiła
je po prostu pod opieką anemicznej panny Griset, podłogi w klasach zasłane są papierami i najeżone
sabotami, które służyły jako pociski, pełne ogryzków z pierwszych jabłek... Jedno zmarszczenie rudych
brwi panny Sergent i wszystko wraca do ładu, skwapliwe dłonie zbierają ogryzki, stopy wysuwają się
cichoporozrzuconesaboty.
W brzuchu mi kruczy i zaraz idę na śniadanie, uradowana, że zobaczę Fanszetkę, ogród i tatusia;
Fanszetka, biała, smaży się na słońcu i przyjmuje mnie miauknięciem nagłym i zdziwionym; ogród jest
zielony,zaniedbanyizarosłychwastami,którewyciągająsiękugórze,gdyżwielkiedrzewazasłaniająim
słońce;atatuśklepiemnieczuleponiżejłopatki:
-Atygdziesiępodziewałaś?Wcalecięterazniewiduję!
-Ależ,tatusiu,zdawałamegzamin!
Powiadamwam,żeniemadrugiegotakiegojakon!Informujęgochętnieowydarzeniachostatnichdni,a
on gładzi swą długą biało-rudą brodę. Wydaje się zadowolony. Widocznie krzyżowanie ślimaków
musiałoprzynieśćmunieoczekiwanerezultaty.
Zafundowałam sobie parę dni odpoczynku i włóczęgi i odwiedziłam Matignons, gdzie zastałam Klarę,
mojąsiostręodkomunii,wełzach,gdyżjejukochanyopuściłwłaśnieMontignyinawetnieraczył
powiadomićjejotym.Zatydzieńbędziemiałanowego,któryznówopuścijąpotrzechmiesiącach,za
małoprzebiegła,byumiećutrzymaćchłopców,zamałopraktyczna,żebywydaćsięzamąż;ażeupiera
sięprzycnocie...zabawamożepotrwaćdługo.
Na razie pilnuje jeszcze swych dwudziestu pięciu owiec, malutka pasterka z opery komicznej, nieco
śmieszna,wkapeluszuzwielkimrondemosłaniającymjejtwarziwłosy(włosyrudziejąodsłońca,moja
droga!), w niebieskim fartuszku haftowanym biało i z białym romansem o czerwonym tytule Zabawa,
który kryje w koszyku. (To ja sama pożyczyłam jej książkę Augusta Germain, żeby wprowadzić ją w
życie!
Niestety, za wszystkie głupstwa, jakie jeszcze strzeli, ja może właśnie będę odpowiedzialna.) Jestem
pewna,żedopatrujesiępoezjiwswymnieszczęściu,smutnanarzeczona,którąporzucono,iżegdyjest
sama,chętnieprzybieratęsknepozy,„opuściwszyręcejakbrońbezużytku"
lub chyląc głowę z rozpuszczonym włosem. W trakcie gdy ona opowiada mi chude nowinki z tych
czterech dni i własne nieszczęścia, ja pilnuję owiec, ja posyłam po nie suczkę: „Nawróć je, Lisette!
Nawróćje!",ijapokrzykuję:„Hej,maluśkie!",żebynieszływowies;mamwtymjużwprawę.
- Jak się dowiedziałam, którym pociągiem odjeżdża-wzdycha Klara - zostawiłam owce Lisetcie i
poszłam do przejazdu. Tam zaczekałam, bo droga idzie pod górę i pociąg zwalnia. Zobaczyłam go,
pomachałammuchusteczką,przesłałammucałusy,zdajemisię,żemniewidział...
Wiesz,niejestemcałkiempewna,alewydawałomisię,żemiałczerwoneoczy.Możerodzicekazalimu
wrócić...Możedomnienapisze...
Łudźsię,tyromantycznestworzonko,nadziejanicniekosztuje.
Gdybymnawetusiłowałaotworzyćcioczy-itakbyśminieuwierzy
ła.
Po pięciu dniach włóczęgi po lasach, skąd wracałam podrapana o krzaki jeżyn, z naręczami leśnych
goździków,chabrówilepnicy,objedzonadzikimiwiśniamiiagrestem,odzywasięciekawośćitęsknota
zaszkołą.Wracam.
Zastajęwszystkiewkomplecie-dużesiedząnadziedzińcu,wcieniu,dłubiąccośleniwieprzyrobótkach
„nawystawę";małekołostudnichlapiąsięwwodzie;pannaSergentwtrzcinowymfoteluzeswąAimee
ustóp,siedzącąnawywróconejskrzynceodkwiatów,obiepogrążonewcichejrozmowie.Namójwidok
pannaSergentpodrywasięiobracanakrześle.
-Ach,wreszcie!Cóżtozaszczęśliwywiatrcięsprowadza?Niespieszyłaśsięzanadtozprzyjściemdo
szkoły! Panna Klaudyna wędruje po polach i nie pomyśli o tym, że rozdanie nagród się zbliża, a
uczenniceniemajązielonegopojęciaośpiewaniupieśninatęuroczystość.
-Ależ...Myślałam,żetopannaAimeeipanRabastens(Antonin)sąnauczycielamiśpiewu?
-Nieopowiadajgłupstw!Wieszdoskonale,żepannaLanthenayniemożeśpiewaćzewzględunagardło,
a co do pana Rabastensa, to już podobno w mieście zaczęli gadać na temat jego odwiedzin w naszej
szkole i lekcji śpiewu. Ach, Boże, ta rozplotkowana dziura! No, w każdym razie pan Rabastens nie
będzieprzychodziłwięcej.Niemożemyobejśćsiębezciebie,atyotymwieszinadużywasztego.Dziś
popołudniuoczwartejpodzielimydziewczętanagłosyidaszimtekstdoprzepisanianatablicy.
-Bardzochętnie.Acobędziemyśpiewaćwtymroku?
-Hymndonatury,Marysiu,idźposzukajumnienabiurku,Klaudynazaczniegoodczytywać.
Jesttopieśńchóralnanatrzygłosy,bardzoszkolarska.Sopranypiejązgłębokimprzekonaniem:
Płyniedaleko
Pieśniąjakrzeką
Hymnnaszporanny.'
Amezzosopranywtórującpowtarzają„dzyń,dzyń,dzyń",coma1PrzekładJadwigiDackiewicz.%
naśladowaćdzwonybijącenaAniołPański.Napewnobardzosiętospodoba.
Zacznąsięterazdlamnieprawdziwerozkosze,będęwydzieraćsięażdoochrypnięcia,śpiewaćjedeni
tensamurywekpostorazy,wracaćdodomuzupełniebezgłosuiwściekaćsięnasmarkule,którymani
ruszniemożnawbićdogłowy,żebyśpiewaływtakt.Gdybymchociażdostałacośzatownagrodę.
SzczęściemAnais,Łusiaijeszczeparęinnychmajądobrąpamięćsłuchowąijużzatrzecimzaczynająmi
wtórować.Przerywamy,bopannaSergentpowiedziała:,,Nadzisiajdosyć",byłobyokrucieństwemkazać
namdługośpiewaćprzytakiejsenegalskiejtemperaturze.
- I pamiętajcie - dorzuciła pani - że nie wolno nucić Hymnu do natury na pauzach, bo tylko będziecie
fałszowaćiprzekręcaćipotemniebędziecieumiałyzaśpiewaćjaknależynarozdaniunagród.Aterazdo
robotyiżebymniesłyszałazbytgłośnychrozmów.
My, starsze, mamy lekcje na dworze, żeby nam łatwiej szło szykowanie arcydzieł na wystawę robót
ręcznych!(Aczymogąbyćinneniż
„ręczne"? Nigdy jeszcze nie słyszałam o „nożnych".) Po rozdaniu nagród całe miasto przychodzi
podziwiać nasze robótki wystawione aż w dwóch salach: koronki, roboty na kanwie, hafty, przybraną
wstążkami bieliznę, wszystko rozłożone na stolikach. Na ścianach widzą ażurowe firanki, szydełkowe
kapy na spodach różnych kolorów, puszyste dywaniki przed łóżko z prutej wełny, przybrane sztucznymi
kwiatami,takżezwełnyczerwonejiróżowej,makatkinadkominekhaftowanenapluszu...Pannice,rade,
że mogą pokokietować trochę swymi desusami, dają na wystawę przede wszystkim mnóstwo strojnej
bielizny, batystowe koszulki w kwiatki, cudowne wstawki, majtki nowomodnego kroju z nogawką
ściąganą na wstążkę, staniczki na dole i u góry haftowane w ząbki, a wszystko ułożone na spodach z
kolorowego papieru, niebieskich, czerwonych, lilaróż, z przyczepionymi karteczkami, na których
nazwisko twórczyni wypisane jest wyraźnie pięknym rondem. Wzdłuż ścian stoją rzędem taborety
wyszywane krzyżykami: bądź to potworny kot, którego oczy tworzą cztery zielone krzyżyki z czarnym
pośrodku, bądź to pies o czerwonym grzbiecie i liliowawych nogach, z wywieszonym językiem barwy
buraczkowej.
Oczywiście chłopców, którzy przychodzą na wystawę razem z innymi, bielizna interesuje najbardziej;
stojądługoprzykwiecistychkoszulkachiustrojonychwstążkamimajtkach,trącająśięramieniem,śmieją
imówiąpocichuokropneświństwa.
Trzebapowiedzieć,żeszkołamęskateżurządzawystawę,którarywalizujeznaszą.Wprawdzietamnie
wzbudzają zachwytu podnieca-jące szczegóły damskiej garderoby, można jednak za to zobaczyć inne
cuda: nogi stołowe zręcznie utoczone, spiralne kolumny (moja droga, żebyś wiedziała, jak to trudno
zrobić!), wiązania ciesielskie w „jaskółczy ogon", wyroby z tektury ociekające klejem, a przede
wszystkimodlewyzgliny-dumęnauczyciela,któryochrzciłtęsalęskromnie„Saląrze
źby"-odlewy,powiadam,pretendującedomianareprodukcjifryzówzPartenonuiinnychpłaskorzeźb,
zamazane w rysunku, niezdarne, żałosne. „Sala rysunku" przedstawia widok niewiele bardziej
pocieszający: Zbójcy z Abruzzów zezują, król rzymski ma fluksję, Neron krzywi się straszliwie, a
prezydent Loubet w trójkolorowej ramce z kartonu i drzewa wygląda tak, jakby mu się zbierało nia
wymioty(todlategożemyślioswoimrządzie,wyjaśniaDutertre^którywciążniemożestrawićżenie
jest deputowanym). Na ścianach rysunki kiepsko lawowane, plany architektoniczne i „antycypacja (sic)
ogólnegowidokuWystawyzr.1900",akwarelazasługującanaodznaczenie.
Aż do końca roku książki pójdą w kąt, a my ukryte w cieniu będziemy szyć bez pośpiechu, co chwila
myjąc sobie ręce - pretekst do powałęsania się trochę-żeby nie zabrudzić spotniałymi dłońmi jasnych
włóczekibiałejbielizny;jadajęnawystawętylkotrzykoszulezcienkiegobatystu,różowe,fasonbebei
majtki takie same, bez rozcięcia w kroku - szczegół, którym moje koleżanki są zgorszone, i twierdzą
jednogłośnie,żeto„nieprzyzwoicie",słowodaję!
SiadammiędzyŁusiąiAnais,atasiedzikołpMarysiBelhomme,gdyżzprzyzwyczajeniatrzymamysię
zwartągrupką.BiednaMarysia!Musidrugirazwkuwaćdoegzaminuwpaździerniku...Ponieważnudziła
się śmiertelnie sama w klasie, pani zlitowała się nad nią i pozwoliła jej wychodzić razem z nami;
studiuje atlasy, czyta podręczniki historii Francji, to znaczy, czyta... książkę ma rozłożoną na kolanach,
pochyla głowę, ale oczami strzela w naszą stronę i nadsłuchuje, o czym rozmawiamy. Już ja sobie
wyobrażam,jakwypadnieegzaminwpaździerniku)
-Umieramzpragnienia!Maszbutelkę?-pytamnieAnais.
-Nie,zapomniałamwziąć,alezdajesię,żeMarysiama.
Jeszcze jeden z naszych obyczajów nieodmiennych i śmiesznych to przynoszenie czegoś do picia w
butelce, twierdzimy wszystkie, że jak tylko zaczynają się upały, woda w studni robi się nie do picia
(zawszezresztąjestniedopicia)iwobectegokażdaprzynosiwkoszyczku,aczasemwskórzanejteczce
lub płóciennym woreczku, butelkę jakiegoś zimnego napoju. Rzecz w tym, żeby był on mieszaniną jak
najbardziej dziwaczną, jak najdalej odbiegającą od tego, co zwykło się pijać. Żadne tam mleko
kokosowe,todobredlanajmłodszych.Mypijemywodęzoctem,odktórejbielejąustaiściskawdołku,
bardzokwaśnąwodęzcytryną,miętówkęwłasnegowyrobuześwieżychliścimięty,wódkęściągniętąz
kredensuiprzesłodzoną,sokzzielonychporzeczekodktóregoślinanapływadoust.Anaisżałujegorzko,
że nie chodzi już do nas córka aptekarza, która dostarczała nam niegdyś flakony miętówki prawie nie
rozcieńczonejalboteżwodęBotota1zcukrem;jatamjesieninaturąprostąiograniczamsiędobiałego
winazwodąselcerską,cukremiodrobinącytryny.Anaisopijasięoctem,aMarysiawyciągiemzlukrecji
tak mocnym, że jest prawie czarny. Ponieważ butelek z piciem przynosić nie wolno, przynosi je każda
zatkanekorkiemzwetkniętąweńdutkąpióraptasiego,copozwalaniewyciągającbutelkizkoszykskąd
wystaje tylko szyjka, popijać schyliwszy się pod pretekstem że upadł kłębek. Na małej pauzie (o
dziewiątejiotrzeciej)wszystkiepędządopompy,żebyoblaćbutelkiiochłodzićjenieco.Przedtrzema
latyjednazmałychupadłabiegnączbutelkąiuszkodziłasobieoko;zaszłojejpotembielmem.Potym
wypadku odbierano nam naczynia z piciem, i tak było przez tydzień... a potem znów któraś przyniosła
swoje, nazajutrz inna poszła za jej przykładem... i w miesiąc później wszystko wróciło do normy. Być
może panna Sergent nie wie o tym wypadku, który zdarzył się przed jej przybyciem; albo też woli
przymknąćoczy,żebymiećświętyspokój.
Nic się jakoś nie dzieje. Upał odbiera nam wszelką inicjatywę: Łusia nie naprzykrza mi się już tak ze
swoimi czułościami; nawet do kłótni nie mamy prawdziwej ochoty albo zaraz nam przechodzi; no,
rozleniwienieWodadopłukaniaust.(Przyp.tłum.)
ostateczne i tylko od czasu do czasu jakaś lipcowa burza sypiąc gradem wymiata nas z dziedzińca. W
godzinępóźniejniebojestczyste.
Spłatałyśmy psiego figla Marysi Belhomme, która pochwaliła się kiedyś, że przychodzi do szkoły bez.
majtek,bojejzagorąco.
Któregośpopołudniasiedziałyśmyweczterynaławcewtakimporządku:
Marysia-Anais-Łusia-Klaudyna.
Wyjaśniam przedtem mój plan najbliższym sąsiadkom i obydwie wstają, żeby umyć ręce; środek ławki
zostaje pusty, na jednym końcu Marysia, na drugim ja. Marysia drzemie nad arytmetyką. Podnoszę się
raptownie; ławka traci równowagę: Marysia rozbudzona nagłym wstrząsem fika koziołka piszcząc tak,
jaktotylkoonapotrafi,ipokazujenam...iżrzeczywiściechodzibezmajtek.Krzyki,śmiechy;dyrektorka
chceciskaćgromy,aleniemoże,bosamazanosisięodśmiechu;aAimeeLanthenaywolinawetodejść,
żebyuczenniceniewidziały,jakwyesięniczymstrutakotka.
Dutertreniepokazujesięodjakiegośczasu.Powiadają,żejestgdzieśnadmorzem,zbijabąkiiflirtuje
(aleskądonmapieniądze?).
Wyobrażamgosobiewbiałymflanelowymubraniu,wmiękkichkoszulach,wzbytszerokimpaskuizbyt
żółtychbucikach;uwielbiatakiestrojetrochęalacudzoziemiec,trochęaJaniebieskiptak,sambardzo
cudzoziemski w tych jasnych kolorach, opalony na czarno, ze zbyt błyszczącymi oczyma, spiczastymi
zębami i czarnym wąsem przyrudziałym na końcach, jakby mu go kto podsmalił. Jego niespodziewany
atakwtedywoszklonymkorytarzuszybkowywietrzałmizpamięci;wrażeniebyłosilne,alenietrwało
długo - zresztą wiadomo przecież, że z nim to wszystko tylko ot, tak sobie. Jestem pewno jakąś
trzechsetnądziewczynką,którąusiłowałściągnąćdosiebie,incydentbezznaczeniazarównodlaniego,j
akidlamnie.Miałbyznaczenie,gdybyrzeczdoszładoskutku,towszystko.
Jużterazmyślimywieleonaszychstrojachnarozdanienagród.
Pannie Sergent haftuje czarną jedwabną suknię matka, której zręczna ręka pokrywa dół sukni pękami
atłasowych kwiatów i wianuszkami, a ku górze puszcza od nich gałązki, wszystko to w tonach
fioletowych przytłumionych - całość niezmiernie wytworna, trochę może „dla starszych pań", lecz
nieskazitelna w kroju; ubrana zawsze ciemno i z prostotą, panna Sergent szykiem swych spódnic
zakasowuje wszystkie miejscowe damy, żony notariuszy, poborców podatkowych, kupców i rentierów!
Tojestjejmaleńkazemstakobietybrzydkiejidobrzezbudowanej.
PannaSergenttroszczysię,bywtymwielkimdniujejAimeerównieżbyłaładnieubrana.Z„Luwru"i
„BonMarche"nadchodząpróbkiiobieprzyjaciółkiwybierająjezprzejęciemnadziedzińcu,gdziemamy
zajęciawcieniu.Rozmyślamotym,żetasuknianiebędziezbytwielekosztowałapannęAimee;imaw
końcu rację, bo przecież za tych swoich siedemdziesiąt pięć franków miesięcznie - z czego trzeba
odliczyćtrzydzieścifrankównautrzymanie(którychniepłaci)itylesamonautrzymanieŁusi(któreteż
wsadza do kieszeni), i jeszcze dwadzieścia franków dla rodziców, mówiła mi Łusia-no więc z takiej
pensji-powtarzam,niekupiłabysobietejślicznejsukienkizbiałegomoheru,któregopróbkęwidziałam.
Wśróduczennicnależydodobregotonuudawać,żeżadnaniemyśliotym,jakąbędziemiałasukienkęna
rozdanie nagród. Wszystkie zastanawiają się nad tym już na miesiąc przedtem, nudzą matki, żeby
wyciągnąćodnichnawstążki,koronkilubchoćbytylkonaprzeróbkęiodświeżeniesukienkizubiegłego
roku-lecz nie wypada o tym mówić; od czasu do czasu pada pytanie zadane tonem obojętnego
zaciekawienia, jakby przez uprzejmość tylko: „A ty jak będziesz ubrana?" Odpowiedź, którą pytająca
zdajesięniemalpuszczaćmimouszu,utrzymanajestwtymsamymtonieobojętnymiwzgardliwym.
Wielka Anais zadała mi tradycyjne pytanie patrząc w inną stronę z wyrazem roztargnienia na twarzy.
Zapatrzonagdzieśdalekoodpowiedziałamniedbale:
-Och!Nicnadzwyczajnego...białymuślin...staniczekzkołnierzemwyrzucanym,wiązanymnaprzodzie,
wycięciewszpic...rękawyalaLudwikXV,bufiastewłokciui...towszystko.
Zawsze ubieramy się na biało na rozdanie nagród, ale odcień wstążek choux, kokard i pasków, które
staramysięzmieniaćcoroku,pochłanianasbardzo.
-Awstążki?-pytaAnaisledwootwierającusta.
(Czekałamnato.)
-Teżbiałe.
- Słowem Jak panna młoda! Ale wiesz, niejednej mogłoby się zdarzyć, że wyglądałaby w tej bieli jak
pchłanaprześcieradle.
-Iowszem.Alemnienaszczęściewbiałymjestdobrze.
(Powściekajsiętrochęaniołku.Wiadomo,źeztwojążółtącerąmusisz.
zawsze przybierać białą sukienkę wstążkami czerwonymi albo pomarańczowymi, bo inaczej
wyglądałabyśjakcytryna).
-Aty?Wstążkipomarańczowe?
Nie, skądże! Pomarańczowe miałam w zeszłym roku. Wstążki a la Ludwik XV, w prążki, lśniący
jedwabnyiatłasowynaprzemian,wkolorzemakowym'ikościsłoniowej.Sukienkabędziezkremowej
wełenki.
- A moja - oznajmiła Marysia Belhomme, której nikt nie pyta-z białego muślinu, a wstążki peruenche,
takieniebieskiewpadającewlilaróż,bardzoładne!
Jamamjużsukienkę-mówiŁusia,jakzawszewtulonawmojąspódnicęalboprzycupniętawmoimcieniu
-aleniewiem,jakiewstążkiwziąćdoniej;Aimeechce,żebyniebieskie...
-Niebieskie?Twojasiostrajest,zaprzeproszeniem,osioł.Jaksięmaoc/yzielonejakty,tosięnienosi
niebieskich wstążek, bo od tego aż zęby cierpną. Modystka na placu ma bardzo ładne wstążki, glace
zieloneibiałe...sukienkęmaszbiałą?
-Tak,muślinową.
-Dobrze.Terazwierćsiostrzedziuręwbrzuchu,żebycikupiłazielonewstążki.
-Obejdziesię,kupięsobiesama.
- Jeszcze lepiej. Zobaczysz, jak będziesz ładnie wyglądać; i na pewno żadna nie odważy się mieć
zielonychwstążek,borzadkokomujestwtymdobrze.
Biednamała!Wystarczy,żeniechcącypowiemjejcośmiłego,ajużsięcałarozpromienia...
PannaSergent,wktórejzbliżającasięwystawabudzipewneniepokoje,poszturchujenasipogania;sypią
się kary, kary, które polegają na tym, że po lekcjach musimy zrobić jeszcze dwadzieścia centymetrów
koronki, metr obrąbka lub dwadzieścia rzędów na drutach. Pani pracuje z nami także, bardzo ładnie
haftujewspaniałefirankizmuślinu,oiletylkoAimeejejnatopozwala.Urodziwazastępczyni,leniwa
jak kotka, której też ma naturę, wzdycha i przeciąga się wobec wszystkich uczennic ledwo zrobi
dwadzieścia ściegów, a pani która nie śmie na nią krzyczeć, mówi wtedy tylko, że ,,daje nam fatalny
przykład". Wówczas krnąbrna Aimee ciska robotę, spogląda na przyjaciółkę rozjarzonym wzrokiem i
rzucasięjejdorąkkąsającjeleciutko.Starszedziewczętatrącająsięłokciamizuśmiechem,młodszenie
mrugnąnawetokiem.
WielkiepismozpieczęciamiprefekturyistemplemmerostwaznalezioneprzezpannęSergentwskrzynce
do listów zamąciło dzisiejsze wyjątkowo rześkie przedpołudnie; pracują wszystkie głowy i wszystkie
języki. Dyrektorka otwiera pismo, czyta raz, drugi i nic nie mówi. Jej postrzelona towarzyszka,
zniecierpliwiona,żenicniewie,chwytajewswojepożądliwerączkiiwykrzykuje:„Ach!"i„To
dopierobędziezamieszanie!",takgłośno,żedygoczemyzpodniecenia.
-Tak-mówidoniejpannaSergent-wiedziałamotym,aleczeka
łamnaoficjalnezawiadomienie:tojedenzprzyjaciółdoktoraDutertre...
- Ależ to nie wszystko, trzeba powiedzieć uczennicom, bo przecież trzeba wywiesić flagi, iluminować,
będzieprzyjęcie...Niechpanitylkospojrzy,niemogąjużusiedziećnamiejscu!
Coprawda,toprawda!
- Tak, trzeba im powiedzieć... Dziewczynki, postarajcie się słuchać i zrozumieć, co mówię. Z okazji
zjazdu kółek rolniczych przybędzie minister rolnictwa, Jan Dupuy i przy tej sposobności dokona także
inauguracji nowych budynków szkolnych; miasto będzie przybrane flagami, iluminowane, nastąpi
uroczyste powitanie na dworcu... a zresztą wszystko to obwieści obwoływacz miejski, więc nie
zawracajciemigłowyiuwijajciesięraz,dwa,żebyrobotygotowebyłynaczas.
Głębokie milczenie. A później wrzawa! Wykrzykujemy jedna przez drugą, robi się zamieszanie, nagle
rozlega się czyjś piskliwy głosik: „A czy minister będzie nas pytał?" Wsiadamy na tę głupią Marysię
Belhomme,botoonazadałapytanie.
Paniustawianasparami,choćtojeszczezawcześnie,ipuszczadodomu,rozwrzeszczane,rozgadane,by
mócsamejzebraćmyśliiwydaćodpowiedniedyspozycjewobliczuniesłychanegowydarzenia.
-Icotypowiesznato?-pytamnieAnaisnaulicy.
- Powiem, że zaczniemy wakacje o tydzień wcześniej, co mi się wcale nie uśmiecha; nudzę się bez
szkoły.
-Alebędąróżneuroczystości,bale,zabawynaplacach!
-Właśnieidużoludzi,przedktórymibędziemożnaparadować,niebójsię:jużjawiem,ococichodzi.
A żebyś wiedziała, że będziemy na widoku; Dutertre jest osobistym przyjacielem nowego ministra
(dlategowłaśniejegoekscelencjaświeżomianowanypanministerzapuszczasięażdotakiejdziuryjak
Montigny)inapewnobędziesięchciałnamipochwalić...
-Myślisz?Naprawdę?
-Głowędaję.Wszystkourządziłtak,żebywysadzićzsiodłaobecnegodeputowanego.
Anaisodchodzirozpromieniona,marzącorecepcjach,wczasiektórychdziesięćtysięcyparoczubędzie
sięwniąwpatrywało!
Obwoływacz miejski ogłosił już nowinę: czekają nas uciechy bez końca: przybycie pociągu
ministerialnego o dziewiątej, władze miejskie, uczniowie obydwu szkół, wszystkie wreszcie
najznamienitszeosobistościzMontignybędąoczekiwałyministraprzydworcu,uwrótmiastaibędąmu
towarzyszyć poprzez udekorowane flagami ulice aż do samych szkół. Tam, na specjalnie ustawionej
estradzie,panministerprzemówidozebranych!Wwielkiejsalimerostwaodbędziesięnastępniebankiet
z udziałem licznych gości. Potem nastąpi rozdanie nagród dorosłym (gdyż Jan Dupuy przywozi ze sobę
parę wstążeczek fioletowych i zielonych osobom, które zasłużyły się jego przyjacielowi Dutertre'owi -
posunięcie mistrzowskie). Wieczorem wielki bal w sali bankietowej. Orkiestra wojskowa z miasta
kantonalnego(palcelizać!)obiecałaswójłaskawywspółudział.Merwzywamieszkańców,bywywiesili
flagiiprzyozdobilidomyzielenią.Uff!Cóżzazaszczytdlanas!
Ranopanizapowiadauroczyście-widaćodrazu,żeczekająnasniebylewydarzenia-przybycieswego
ukochanego Dutertre'a, który z właściwą mu dobrocią udzieli nam szczegółowych wyjaśnień, jak i co
mamyrobićwczasieuroczystości.
PoczympanDutertreniezjawiasię.
Dopiero po południu, o czwartej, kiedy chowamy już do koszyczków roboty na drutach, koronki i
wyszywanie,Dutertrewpadaswoimzwyczajemjakbomba,bezpukania.Niewidziałamgoodczasu
„zamachu",niezmieniłsięodtejpory:ubranyzezwykłąmuwyszukanąniedbałością-kolorowakoszula,
jaśniutkigarnitur,długijasnyregatwsuniętynąszerokipas,któryzastępujemukamizelkę-pannaSergent,
Anais,AimeeLanthenay,wszystkieuważają,żeubierasięniesłychaniewytwornie.
Wtrakciegdyrozmawiaztymipaniami,jegooczywędrująwmojąstronę,oczypodłużne,trochęskośne,
oczyzłegozwierzęcia,którymumienadaćwyrazłagodności.Jużwięcejniedamsięnabrać,niewyjdęz
nimnakorytarz,skończyłosię!
-No,jaktammalutkie-woła-cieszyciesię,żezobaczycieministra?
Odpowiadamuniewyraźnyszmerpełenszacunku.
-Aterazuwaga!Powitaciegopięknienadworcu,wszystkienabiało!
Tojeszczeniewszystko,trzyspośródstarszychmająofiarowaćmukwiaty,przyczymjednawyrecytuje
gładkoparęsłów!
Spoglądamyposobiezudanymonieśmieleniemifałszywymprzestrachem.
-Nierobićmizsiebiegęsi!Jednanabyćnabiało,druganabiałozniebieskimiwstążkami,atrzeciaz
czerwonymi,żebyrazemwyszedł
sztandar trójkolorowy, he! he! całkiem milusi sztandarek! Ty (to znaczy ja) też oczywiście będziesz w
sztandarze, jesteś dekoracyjna, a poza tym chcę, żeby cię zobaczono. Jakie masz wstążki na rozdanie
nagród?
-Wtymrokuwszystkobiałe.
-Dobrze,kwiatkudziewiczy,stanieszpośrodku.Iwygłosiszmówkędomegoprzyjacielaministra,będzie
całkiemzadowolony,jakcisiębędziemógłtrochęprzypatrzeć,wiesz?
(Oszalałczyco,żebywygadywaćtakierzeczy!PannaSergentmniezamorduje!)
-Ktomawstążkiczerwone?
-Ja!-wołaAnaisdygoczącwnadziei.
-Dobrze,możeszbyć.
Tawariatkaoczywiścieskłamała,bowstążkimawprążki.
-Ktomaniebieskie?
-Japro...proszępana-jąkaMarysiaBelhommewpółżywazestrachu.
-Doskonale,całkiemudanatrójeczka.Acodowstążek,toniekrępujciesię,kupujcieśmiało,japłacę!
(Hm!)Ślicznepaski,oszałamiającekokardyikażdejzwasfundujębukietwjejkolorach!
-Och,tojeszczetyleczasu-mówię.-Zdążązwiędnąć.
-Cichosiedź,smarkulo,jużnadmiaremszacunkutotyniegrzeszysz!
Garbcisięodtegoniezrobi!Alemamnadzieję,żeinne,przyjemniejszewypukłościjużcisięporobiły!
Całaklasaparskaochodzo;pannaSergentśmiejesiękwaśno.
Przysięgnę,żeDutertresobiepodpił.
Paniwyrzucanaszadrzwijeszczeprzedjegowyjściem.Iodrazusłyszęzewszystkichstron:„Fiu,fiu,ty
to masz szczęście! Wszystkie zaszczyty dla ciebie! Nie ma obawy, żeby dla kogo innego!" Nie
odpowiadamnic,tylkoidępocieszyćŁusię,markotną,żeniezostaławybranadosztandaru:
-Niemartwsię,wzielonymbędziecinajlepiej...azresztątotwojawłasnawina,dlaczegoniewyrwałaś
sięodrazujakAnais?
-Och!-wzdychamała-tonic.Jakjesttyleludzi,tracęgłowęijeszczestrzeliłabymjakiegłupstwo.Ale
sięcieszę,żetybędzieszwitałaministra,anieAnais.
Dowiedziawszy się jak chwalebny udział wziąć mam w inauguracji szkół tatuś zmarszczył swój
burbońskinosizapytał:
~Udiabła!Czyijateżmamsiętampokazać?
-Skądżeznowu,tatusiu,typozostajeszwcieniu!
-A,todoskonale!Więcniemuszęzajmowaćsiętobą?
-Naturalnie,żenie,niezmieniajwniczymswoichprzyzwyczajeń,tatusiu!
Miasto i szkoła stają na głowie! Jeżeli tak dalej pójdzie, nie będę miała czasu o niczym opowiedzieć.
Zaczynamy teraz lekcje o siódmej rano, ale co to są za lekcje! Dyrektorka sprowadziła z miasta
kantonalnegoolbrzymiezwojebibułkiróżowej,jasnoniebieskiej,czerwonej,żółtej,białej;wśrodkowej
sali my, najstarsze-w charakterze głównych pomocników-dobieramy się do nich, liczymy cieniutkie
arkusze, składamy je wzdłuż w sześcioro, przecinamy, pocięte paski układamy jedne na drugich i
zanosimy pani. Ona wycina je w ząbki po brzegach, a panna Aimee rozdziela następnie pierwszej i
drugiejklasie.Trzeciej1niedajenic,gdyżtesmarkulepopsułybytylkobibułkę,ślicznąbibułkę,której
każdepasmozamienisięwnastroszoną,karbowanąróżęnadrucianejłodyżce.
Dobrze nam się teraz wiedzie! Książki i zeszyty śpią w zamkniętych pulpitach, a my pędzimy rano na
wyścigidoszkołyprzeistoczonejwpracownięsztucznychkwiatów.
Niewylegujęsięjużwłóżku,nie,taksięspieszę,zepasekzapinamczęstojużnaulicy.Czasemwszystkie
jesteśmyjużwklasie,gdynaszepanieschodządopieroitoniekrępującsiębynajmniej,jeżelichodzio
stroje.PannaSergentpokazujesięwpeniuarzezróżowegobatystuibezgorsetu,śmiało),ajejprzymilna
zastępczyni idzie za nią w rannych pantoflach, rozespana i czuła. Żyjemy teraz jak w rodzinie,
przedwczoraj rano panna Aimee umyła sobie głowę i kiedy zeszła włosy miała rozpuszczone i mokre
jeszcze, złote włos}7 miękkie jak jedwab, dość krótkie i wijące się lekko na końcach. Wyglądała jak
filuternymałypaźijejprzełożona,jejdobraprzełożonapożerałająwzrokiem.
Dziedziniec opustoszał; zaciągnięte firanki z serży spowijają nas w aurę błękitną i fantastyczną. Każda
starasię,żebyjejbyłojaknajwygodniej:Anaiszdjęłafartuchipodwinęłarękawwjakcukiernik,Łusia,
która podskakuje i biega za mną cały dzień, podkasała sukienkę i halkę jak praczka, żeby móc przy tej
okazjipokazaćkrągłełydkii.
delikatnepęciny.PaniulitowałasięnadMarysiąipozwoliłajejzamknąćksiążki;wpłóciennejbluziew
paskiczarneibiałe,jakzawszepodobnaniecodopierrota,kręcisięrazemznami,tniekrzywo,mylisię,
plącze w zwojach mosiężnego drutu, rozpacza i rozpływa się z radości w tej samej minucie,
nieszkodliwaitakpozbawionazłości,żeniedokuczamyjejnawet.
Panna Sergent wstaje i szybkim ruchem odsuwa firankę od strony podwórza chłopców. Ze szkoły
naprzeciw dobiega pobekiwanie głosów młodych i źle ustawionych: to pan Rabastens ćwiczy swych
pupilów w śpiewaniu republikańskiej pieśni. Pani czeka przez chwilę, a potem daje We Francji klasa
pierwszajestklasąnajstarszą.(Przyp.tłum.)znakręką,głosymilkną,ausłużnyRabastensnadbiegazgołą
głowąiróżowąróżąwbutonierce.
-Czybyłbypantakuprzejmyizechciałposłaćdwóchswoichchłopcówdopracowni,żebypocięlinam
drutnakawałkidwudziesto-pięciocentymetrowejdługości?
-Jużposyłam.Upaniwciążjeszczepracaprzykwiatach?
- O, to dłuższa sprawa; dla samej tylko szkoły potrzeba nam pięć tysięcy róż, a oprócz tego mamy
przyozdobićjeszczesalę,wktórejodbędziesiębankiet!
Rabastensznikabiegiem,zgołągłowąprzytymstrasznymsłońcu.W
kwadranspóźniejrozlegasiępukanieiwdrzwiachstajedwóchdryblasówpoczternaście,piętnaścielat;
przynoszą drut, nie wiedzą, co robić z własnym długim ciałem, czerwonym, i ogłupiałym,
podekscytowani,iżznaleźlisięwśródgromadydziewcząt,które-zgołymirękami,odsłoniętąszyjąiw
rozpiętychbluzkach-śmiejąsięzłośliwiezdwóchwyrostków.Anaisocierasięonichwprzelocie,ja
przyczepiamimniepostrzeżeniepapierowespiralnewężedokieszeni,ażwreszciewynosząsię,kontenci
inieszczęśliwi,gdytymczasempaniuciszanascochwila,alezniewielkimskutkiem.
Anais i ja składamy i przecinamy, Łusia pakuje i zanosi dyrektorce, Marysia układa na kupki. O
jedenastejzostawiamywszystkoiustawiamysię,bypowtarzaćHymndonatury.Kołopiątejzaczynamy
sięzbierać,wyjmujemylusterka;dziewuszkizdrugiejklasyprzesłaniająnamusłużnieczarnymfartuchem
szyby od tyłu i przed takim mrocznym zwierciadłem wkładamy kapelusze, ja roztrzepuję loki, Anais
poprawiazbytniskoosuniętywęzełirozchodzimysiędodomów.
Miastozaczynaogarniaćgorączkataksamo,jaknas;no,bopomyślcietylko!JanDupuybędzietuzasześć
dni! Chłopaki śpiewając na całe gardło i zacinając co sił liche szkapy wyjeżdżają rano kariolkami do
lasów gminnych - ale przysięgnę, że i do prywatnych także - wybierać i znaczyć drzewa na ścięcie;
świerki przede wszystkim, wiązy i osiki o aksamitnych liściach legną teraz setkami, trzeba przecież
uczcićświeżoupieczonegoministra!Wieczoremnaplacuprzeddomamidziewczętarobiąróżezpapieru
iśpiewają,byznęcićchłopców,którzyprzychodząimdopomocy.Dopierosiębędązwijać!Jużwidzę,
jaksiębiorądorobotyobiemarękami.
Stolarzerozbierająruchomeścianywwielkiejsalimerostwa,gdzieodbędziesiębankiet;nadziedzińcu
wyrasta wielka estrada. Pan delegat kantonalny, doktor Dutertre, zjawia się często i na krótko,
przyklaskujeprzygotowaniom,klepieporamieniumężczyzn,poszczypujewbrodękobiety,stawiawinoi
znika, żeby znów niedługo powrócić. Szczęśliwa kraina! A przez ten czas pustoszeją lasy, kłusownicy
mająwolnąrękęwednieiwnocy,wszynkachdochodzidobójek,ajakaśdziewczynaodkrówzChene-
Fendu dała swoje maleństwo na pożarcie świniom. (Po kilku dniach zawieszono dochodzenie, gdyż
Dutertre'owiudałosiędowieść,żedziewczynajestniepoczytalna...Niktniezajmujesięjużtąsprawą.)
Dziękitymmetodompandelegatsiejezło,alezyskałsobiezatozedwiesetkidrabów,gotowychiśćza
nimnaśmierćiżycie.Zostaniedeputowanym!Cóżtamznaczyreszta!vAmy?-Myrobimyróże.Pięćczy
sześćtysięcyróżtoniebyleco.
Najmłodszaklasafabrykujejakjedenmążpapierowewieńcewjasnychtonach,którepowiewaćbędątui
tam na wietrze. Pani boi się, że te przygotowania nie zostaną ukończone na czas, i co dzień każe nam
zabieraćdodomuzapasbibułkiidrutu;siedzimynadtympoobiedzie,przedobiadem,bezwytchnienia;
stoływewszystkichdomachzasłanesąterazróżami:białe,niebieskie,czerwone,różoweiżółtestroszą
się, sztywne i świeże na swych łodyżkach. Zajmują tyle miejsca, że nie wiadomo już, gdzie je kłaść,
wszędzie ich pełno, rozkwitają różnokolorowymi pękami i rano odnosimy całe ich naręcza do szkoły,
jakbyśmyszłyzłożyćżyczeniakrewnym.
Dyrektorka,któraażkipiodpomysłów,chcejeszcze,byuwejściadoszkółpostawićłuktriumfalny;boki
jego porosną gałęźmi świerku i rozwianym listowiem gęsto przetykanym różami. Fronton nosić będzie
napiszróżowychróżnatlemchu:
WITAMY!
Ślicznie,co?
Aleijateżwpadłamnagenialnypomysł:podsunęłammyśl,byustroićkwiatamisztandar,toznaczynas.
-Och!Tak!-wykrzyknęłyAnaisiMarysiaBelhomme.
- Więc dobrze. (I dlaczego by nie?) Anais, ty będziesz miała wianek z maków, ty, Marysiu, diadem z
bławatków,aja-samabiel,czystośćicnotawłożę...
-Co?Wianekzkwiatówpomarańczy?
-Jeszczenaniegozasługuję,proszęszanownejpani!Bardziejnapewnoniżty!
-Liliebędądlaciebiedostatecznienieskalane?
-Odczepsię!Wezmęmargerytki;przecieżwiesz,żetrójkolorowybukiettomargerytki,makiibławatki.
Chodźmydomodystki.
Zeskrzywionąiwyniosłąminąwybieramy,przebieramy,modystkamierzynamobwódgłowyiobiecuje
zrobićcoś„wnajlepszymguś-
cie".
Nazajutrzotrzymujemytrzywiankiktórewprawiająmniewroz-
pacz: wydęte pośrodku jak korona wiejskiej panny młodej; i jakże tu ładnie wyglądać w czymś takim!
Marysia i Anais, olśnione, przymierzają swoje wianki wpośród zachwyconego kręgu młodszych; ja nie
mówięnic,alebioręmojepowrósłododomuitamrozkręcamjebeztrudu.
Później na tej samej drucianej obręczy robię nowy wianek, leciutki i powiewny, margerytki wyglądają
jak gwiazdy opadłe przypadkiem to tu, to tam i gotowe oderwać się lada chwila; dwa czy trzy kwiatki
opuszczają się ku uszom, kilka wplątanych będzie z tyłu we włosy; przymierzam moje dzieło; no, nie
powiemwamnicwięcej!Oczywiścietamtymdwómteżniemamzamiarunicmówić.
Spadananasterazdodatkowarobota:papiloty!Ach,tegosobieniktnawetniepotrafiwyobrazić!Trzeba
wam wiedzieć, że w Montigny żadna uczennica nie pokazałaby się na rozdanie nagród czy też na
jakielkolwiek innej uroczystości nie ufryzowawszy się przedtem, jak przystało. Nic w tym dziwnego,
pewno, chociaż te sztywne loki i konwulsyjne skrety nadają głowie wygląd poirytowanej miotły; lecz
mamusietychwszystkichmałych,szwaczki,ogrodniczki,żonyrobotnikówikupcoweniemająaniczasu,
aniochoty,aniteżniepotrafiązakręcićpapilotówcórkom.Proszęzgadnąć,komuwięcprzypadatapraca,
niezbytczasempociągająca?Nauczycielkomiuczennicompierwszejklasy!Tak,toszaleństwo,alecóż,
takijestzwyczaj-tosłówkonawszystkostanowiodpowiedź.Natydzieńprzedrozdaniemnagródmałe
niedająnamjużżyćiwpisująsięnalistę.Pięćalbosześćnakażdąznas,conajmniej!Anajednągłowę
starannieutrzymanąiprzyjemną,ileżprzypadaczupryntłustych-jeśliniewręczzamieszkanych.
Dzisiaj zaczynamy kręcić papiloty dziewczynkom od ośmiu do jedenastu lat; przysiadają na podłodze i
powierzająnamswojegłowy,amyrobimynakrętkizkartekzestarychzeszytów.Wtymrokuzgodziłam
się przyjąć tylko cztery ofiary, a i to wybrane spośród czystych; każda ż pozostałych starszych fryzuje
sześćmałych!Wcaleniełatwarobota,gdyprawiewszystkiedziewczętawnaszejokolicymająszopęna
głowie.W
południe zwołujemy nasze potulne stadko; zaczynam od blondyneczki, której puszyste włosy wiją się
lekko.
-Jakto?Atytupoco?Ztakimiwłosamiichcesz,żebymcijekręciła?Przecieżtozbrodnia!
- No wiesz, pewno, że chcę, żebyś zakręciła* Miałabym być nie ufryzowana na rozdanie nagród, na
przyjazdministra?Cośpodobnego!.
- Będziesz brzydka jak czternaście grzechów głównych, będziesz miała sztywne włosy i głowę jak
szczotkadoodkurzaniaścian...
-Wszystkojedno,alebędęufryzowana.
Skorotakjejnatymzależy!Ipomyśleć,żekażdaznichpowietosamo!
Założęsię,żeitakaMarysiaBelhommenaprzykład...
-Marysiu,aletyniebędzieszsobiekręcić,prawda?Przecieżukładającisięsame...
- Ja? Mam sobie nie kręcić?-wykrzykuje z oburzeniem.-Chyba żartujesz? Miałabym być na rozdaniu
nagródtakaulizana?
-Ajaniebędęsobiekręcić.
-Och,ty,tobieibeztegodosyćsiękręcąisątakiepuszyste...apozatymwiadomo,żetyzawszerobisz
wszystkoinaczej.
Mówiąctonawijażywo-trochęnawetzbytżywo-długiepasmakolorudojrzałegozboża;siedzącejprzed
nią dziewuszki nie widać spod gąszczu włosów i tylko od czasu do czasu dobywa się stamtąd
przejmującyjęk.
Anaispastwisięnadswojąofiarą,atawyje.
-Nobopocoonamatylewłosów?-rzucaAnaiswcharakterzeusprawiedliwienia.-Człowiekmyśli,że
tojużkoniec,atodopieropołowa;chciałaś,tomasz,iniedrzyjsię!t
Kręcimy papiloty, kręcimy... Korytarz napełnia się szelestem zwija-nego papieru... Kiedy już
skończyłyśmy,małepodnosząsięzwestchnie-'
niem i ukazują głowy zjeżóne skrawkami papieru, na których można jeszcze odczytać: „Zadania...
moralna...diukdeRichelieu..."Przezteczterydnibędąchodziłytakustrojonepoulicach,doszkoły,bez
cieniawstydu.Mówiłamwamjuż,takijestzwyczaj.
...Samejużniewiemy,cosięznamidzieje;całydzieńjesteśmypozaszkołą,totu,totam,zanosimylub
przynosimy róże, prosimy-my cztery: Anais, Marysia, Łusia i j a - o kwiaty, żywe tym razem, do
przybrania sali na bankiet i rekwirujemy je wszędzie, zachodzimy (na polecenie pani, która liczy, że
naszemłodziutkiebuzierozbrojąnajbardziejopornych)doludzi,którychnigdydotądniewidziałyśmyna
oczy;i tak na przykład poszłyśmy do Paradisa, pisarza notarialnego, gdyż rozeszła się wieść, że ma
karłowateróżyczkiwdoniczkach,istnecuda.
Wyzbywszy się wszelkiej nieśmiałości wdzieramy się do jego spokojnego domostwa: „Dzień dobry
panu! Mówiono nam, że ma pan śliczne róże doniczkowe, potrzeba nam właśnie do żardynierek w sali
bankietowej,wiepan,przychodzimyzpolecenia...itd.,itd."Biedaczynabąkacośwrozłożystąbrodęi
poprzedzanasuzbrojonywsekator.Wychodzimyodniegoobjuczonedoniczkami,śmiejemysię,paplemy,
odcinamysięhardoludziomwznoszącymuwylotukażdejulicyłukitriumfalne.
Zaczepiająnas:„Hejtam,dziewuszki,jakwampotrzebajeszczekogośdotowarzystwa,tosięznajdzie...
auważajcietylko,bocośgubicie!
Lepiejpodnieśćtakązgubę!"Wszyscysięznają,wszyscymówiąsobiepoimieniu...
Wczorajidzisiajchłopacywyruszylikariolkamioświcieiwracajądopieroozmrokuniewidocznispod
gałęzibukszpanu,modrzewia,tui,spodstertzielonegomchupachnącegobagniskiem;apotemidąpić,jak
przystało. Nigdy jeszcze nie widziałam w stanie podobnego wzburzenia tej zgrai łobuzów, którzy
zazwyczaj gwiżdżą sobie na wszystko, nawet na politykę, teraz zaś, by umaić Jana Dupuy, wychynęli z
gąszczów,znor,zzarośli,gdzieczyhająnapastuszki.Ażsięwierzyćniechce!BandaLoucharda,sześciu
czy siedmiu nicponiów grasujących po lasach, paraduje teraz ze śpiewem, niewidoczna pod zwojami
bluszczu,którewlokąsięzanimipochodnikuszeleszcząccicho.
Ulicę walczą między sobą o pierwszeństwo, ulica Klasztorna wznosi trzy łuki triumfalne, gdyż ulica
Wielkazapowiedziała,żewzniesieichdwa,poobukrańcach.LeczulicaWielkaniedajezawygranąiz
obciosanych gałęzi świerkowych buduje istne cudo; średniowieczny zamek z wykuszami. Ulica des
Fours-Banaux tuż koło szkoły, pod artystyczno-ogrodowym wpływem panny Sergent ogranicza się do
zasłonięcia całkowicie fasad domów gęstwą pierzastych gałęzi, a potem między jedną stroną ulicy a
drugąrobidrewnianypomost,którypokrywasplątanym,zwisającymbluszczem;rezultat:szpaleruroczyi
zielony,rozkoszny,tłumiącydźwiękijakpokójobitymaterią;ludziechodzątamtędytamizpowrotemdla
przyjemności.WówczasulicaKlasztornarozwścieczona,traciwszelkiumiari,byteżmiećszpaler,łączy
swoje trzy łuki triumfalne festonami z mchu, w który powpinane są kwiaty. Na to ulica Wielka
najspokojniejzaczynausuwaćpłytyzchodnikaiustawialas,miłyBoże,tak,prawdziwylasekzmłodych
drzewwykopanychzkorzeniamiiwsadzonychterazpoobustronachulicy.
Wystarczyłoby jeszcze ze dwa tygodnie tego wojowniczego współzawodnictwa, a wszyscy
wymordowalibysięnawzajem.
Istne arcydzieło, klejnocik to nasza szkoła, nasze dwie szkoły. Jak wszystko już będzie skończone, ani
skraweczek muru nie wyjrzy spod zieleni, kwiatów i flag. Pani zawładnęła całą armią chłopców;
najstarsiuczniowie,młodsinauczyciele,wszystkotojestpodjejrozkazamiisłuchajejbezmrugnięcia
okiem. Łuk triumfalny u wejścia ujrzał już światło dzienne. Stojąc na drabinach pani i my cztery przez
trzygodziny
„wypisywałyśmy"różowymiróżami
WITAMY
nafrontonie,gdytymczasemchłopcyzabawialisięzerkaniemnanaszełydki.Zewsząd,zdachów,zokien,
z każdej nierówności muru wytrys-kuje i spływa taki potok gałęzi, wieńców, trójkolorowej materii,
sznurówpokrytychbluszczem,różizieleni,żepodtchnieniemwiatruobszernybudynekzdajesięfalować
odfundamentówdoszczytuikołysaćsięłagodnie.Doszkoływchodzisięunoszącszeleszczącejzasłony
z ukwieconego bluszczu, lecz feeria trwa; łańcuchy róż oplatają ściany, zwisają z okien; wygląda to
ślicznie.
Chociażtakjesteśmyzaradneitakśmiałoodwiedzamywłaścicieliogrodów,dziśranozabrakłokwiatów.
Ogólna konsternacja! Głowy w papilotach pochylają się, kręcą niespokojnie wokół pani, która
zastanawiasięzmarszczywszybrwi.
-Trudno,muszęmiećwięcej!-wykrzykuje-potrzebamijeszczekwiatówwdoniczkachnacałąetażerkępo
lewejstronie.Gońcy,domnie.
-Jesteśmy!
Wypadamywszystkiecztery(Anais,Marysia,Łusia,Klaudyna)spośródszemrzącegowiru,gotowebiec,
gdzienamkaże.
-Słuchajcie.PójdzieciedostaregoCaillavautą...
-Ooch!!!...
Niedałyśmyjejdokończyć.Boposłuchajcietylko:Caillavauttostaryharpagon,trochęstuknięty,złyjak
zarazaiokropniebogaty,którymawłasnydomiwspaniałeogrody,gdzieniezaglądaniktpróczniegoi
ogrodnika.Wszyscybojąsięgo,bojestzłośnik,nienawidzą,bojestskąpy,iszanująjakożywązagadkę.I
panichciałaby,żebyśmyposzłydoniegopokwiaty!Nie,chybaniemówitegopoważnie!
- ...Ta, ta, ta, ta! Myślałby kto, że posyłam was na ścięcie! Rozczulicie jego ogrodnika, a samego
Caillavautanawetniezobaczycie.Azresztą,cóżtoniemacienógdoucieczki,wrazieczego?Marszmi
wdrogę!
Ciągnę za sobą tamte trzy, bynajmniej nie zachwycone, gdyż czuję szaloną ochotę, pomieszaną z
niewyraźnym lękiem, by wtargnąć do starego maniaka. „Łusia, Marysia, no chodźcież-poganiam je-
zobaczymytamróżnecudaipotembędziemyowszystkimopowiadać...niemyślciesobie,takich,cobyli
ustaregoCaillavauta,możnapoliczyćnapalcach!"
Stoimyprzedzielonąbramą-sponadmuruwychylająsiękwitnąceakacje,którepachnązbytmocno-i
żadnaznasnieśmiepociągnąćzadzwonek.Wreszciejauwieszamsięułańcuszkairozpętujęstraszliwe
dzwonienienatrwogę;Marysiacofasięotrzykroki,gotowadoucieczki,aŁusiawzdrygasięichowa
odważnie za moje plecy. Nic, brama się nie otwiera. Ponowny alarm też nie odnosi skutku. Wówczas
podnoszę zasuwkę, która nie stawia oporu, i jak myszy wsuwamy się jedna za drugą, niespokojne,
zostawiając bramę uchyloną. Duży, wysypany piaskiem dziedziniec, biały dom o zamkniętych przy tym
słońcu okiennicach; dziedziniec przechodzi w zielony ogród, głęboki i tajemniczy dzięki gęstym
zaroślom.Przyglądamysięiniemamyodwagiruszyćsięzmiejsca;nadalaniżywegoducha,aniszmeru.
Na prawo od domu zamknięta cieplarnia pełna jest cudownych roślin... Kamienne schody schodzą
półkoliście ku wysypanemu piaskiem dziedzińcowi, a każdy stopień dźwiga płomieniste pelargonie,
babikęsyoprążkowatychbrzuszkachikarłowateróżyczkinazbytobsypanekwiatem.
Wyraźnanieobecnośćwłaścicieladodajemiśmiałości:
-Hej,tam,wyjdziekto?NiemyślimyzapuszczaćkorzeniwogrodzieŚpiącegoSkąpca!
-Ciicho!-mówiMarysia,przerażona.
-Coznaczy„cicho!"Właśnie,żetrzebawołać!Proszępana!Panieogrodniku!
Milczenie,niemaodpowiedzi.Znosemprzytkniętymdoszybyposuwamsięwzdłużcieplarniistaramsię
odgadnąć jej wnętrze; rodzaj ciemnoszmaragdowego lasu przetykanego jaskrawymi plamami jakichś
egzotycznychpewnokwiatów...
Drzwisązamknięte.
-Chodźmystąd-szepceŁusia,którejrobisięnieswojo.
-Chodźmystąd-powtarzaMarysiajeszczebardziejwystraszona.-Agdybytakstarywyszedłnaglezza
drzewa!
Natęmyśluciekająwszystkiedobramy,przywołujęjezcałychsił.
-Wariatki!Widzicieprzecież,żenikogoniema!Słuchajcie:każdawybierzepodwie,trzydoniczkiztych
najładniejszych,naschodach;nicnikomuniemówiączaniesiemyjedoszkoły;zobaczycie,jakiebędzie
wrażenie!
Mimo pokusy strach nie pozwala im się ruszyć. Biorę dwie kępki pantofelków Matki Boskiej
nakrapianychjakjajasikorkiidajęznaktamtym,żeczekam.WreszcieAnaisdecydujesiępójśćwmoje
ślady i unosi dwiepodwójne pelargonie, Marysia naśladuje Anais, Łusia także i wszystkie cztery
wycofujemysięostrożnie.Kiedyjesteśmyjużkołobramy,znowogarnianasabsurdalnylęk,pchamysię
jakstadoowiecprzezotwóribiegniemyażdosamejszkoły,gdziepaniprzyjmujenasokrzykamiradości.
Jednaprzezdrugąopowiadamynasząodyseję.
Dyrektorka, zaskoczona, nie wie przez chwilę, jak ma zareagować, w końcu jednak rozstrzyga
niefrasobliwie:„Jakośtopóźniejzałatwimy!
Totylkopożyczka-niezupełniemożedobrowolna."Nigdywięcejnieusłyszałyśmyanisłowanatentemat,
leczstaryCaillavautzjeżyłmuryswejposiadłościżelaznymiszpikulcamiitłuczonymszkłem(takradzież
zyskała nam pewne poważanie, ludzie u nas znają się na rozboju). Nasze kwiatki zostały ustawione w
pierwszym rzędzie, a później, w zamęcie ministerialnych odwiedzin zapomniano zupełnie o tym, by je
oddać,izostałyjakoozdobaogródkapannySergent.
OddawnajużogródtenjestjedynąkościąniezgodymiędzypannąSergentajejzażywnąjejmość-mamą;
ta,chłopkadoszpikukości,kopie,plewi,tępizajadleślimaki,ajejideałemsągrzędykapusty,porów,
kartofli-tak,bymożnaniewydającanigroszawyżywićcałyinternat!
Tymczasemcórka,naturabardziejsubtelna,marzyogęstychszpalerach,kwitnącychkrzewach,altankach
spowitych kapryfolium - słowem, o samych tylko roślinach bezużytecznych! Skutek jest taki, że bądź to
starsza pani Sergent obdziabuje pogardliwie motyką werniks japoński i płaczące brzozy, bądź też jej
córka depcze poirytowanym obcasem rosnący brzegiem szczaw i wonny szczypiorek. Zwijamy się z
uciechy patrząc na tę walkę. Chcąc być jednak sprawiedliwym, trzeba przyznać, że poza ogrodem i
kuchniąpaniSergentnigdynieukazujesięwpoluwidzenia,nieuczestniczywwizytach,niezabieragłosu
wdyskusjachipiękniedochowujewiaryswemururkowanemuczepcowi.
Najmilszym zajęciem-w tym krótkim czasie, jaki nam jeszcze pozostał-jest odwiedzanie szkoły i
wędrówki po odmienionych nie do poznania ulicach przypominających leśne drogi i aleje parku,
tchnącychprzejmującąwoniąświerczyny.Rzekłbyś,iżlasyotaczająceMontignywtargnęłydoń,przyszły
niemalże spowić je całunem... Trudno byłoby znaleźć dla tego miasteczka zagubionego pośród drzew
strójładniejszy,bardziejstosowny...Niepowiem„adekwatny",gdyżniecierpiętegosłowa.
Flagi,którezeszpecąizbanalizujątezielonealeje,zostanązawieszonejutro,arazemznimilampionyi
małekolorowelampki.Trudno!
Kiedypojawiamysięnaulicach,kobiety,chłopcywołająnasniekrępującsięwcale:„Chodźcienotu,
wysięnatymznacie,pomóżcienamprzypinaćróże!"
Pomagamy chętnie, wdrapujemy się na drabiny; moje koleżanki pozwalają nawet-mój Boże! dla
ministra!-objąć się wpół, a czasem i szczypnąć w łydkę; muszę powiedzieć, że nigdy nie pozwolono
sobienatakieżarcikiwstosunkudocórki„panaodślimaków".Zresztąztymichłopcami,którzyledwo
opuszcząrękę,jużniepamiętająoniczym,torzeczcałkiemniewinna,inawetniemożnaczućsiąurażoną;
nie dziwię się też wcale, że dziewczęta dostrajają się do ogólnego tonu. Anais pozwala na wszystko i
wzdycha tylko, że to tak mało; Fredzio znosi ją z drabiny. Touchart, zwany Zerem, wsadza jej pod
spódnicękłującegałęziesosny;Anaispopiskujejakmyszściśniętawdrzwiachiprzymykaomdlałeoczy,
niemającsiłyudawaćnawet,żesiębroni.
Panipozwalanamteraztrochęodsapnąć,abyśmyzachowałycałąświeżość,gdynadejdziewielkidzień.
Niewiemzresztą,cojeszczebyłobydoroboty,wszystkojużjestukwiecone,wszystkonaswoimmiejscu;
ciętekwiatystojąwwiadrzewpiwnicyiwyniesiesięjedopierowostatniejchwili.Naszetrzybukiety
nadeszły dziś rano w specjalnej skrzynce; pani nie pozwala jej nawet otwierać, oderwała tylko jedną
deskę,rozchyliłaniecobibułkęspowijającąpatriotycznekwiatyiwatęprzesyconąwilgotnymzapachem;
starszapaniSergentzniosłanatychmiastdopiwnicytęleciutkąskrzynkęwysypanąbryłkamijakiejś-nie
wiemjakiej-soli,którachronikwiatyodzwiędnięcia.
Dbałaonajważniejszeswepoddane-Anais,Marysię,Łusięimnie-dyrektorkawysyłanasdoogrodu,
żebyśmysobieodpoczęłynaławcepodorzechami.Osuwamysięnazielonąławkę,wcień;ogródwokół
nasbrzęczy;niemyślimyoniczym.NagleMarysiapodrywasię,jakbyjągiezukąsił,izaczynarozwijać
jedenzpapilotów,któreodtrzechdnipodrygiwałyjejnagłowie.
-Cotyrobisz?
-Chcęzobaczyć,czysięzakręciły!
-Ajaksięniezakręciły?
-Tojezmoczędziświeczorem,przedspaniem.Alenie,widzisz,skręciłysiębardzodobrze!
Łusiaidziezajejprzykłademipochwiliwykrzykujezawiedziona:
- No popatrz, zupełnie jakbym wcale nie kręciła! Tylko na końcach troszeczkę, ale wyżej wcale albo
prawiewcale!
Rzeczywiście jej włosy jedwabiste i miękkie są z gatunku tych, co wyślizgują się palcom i wstążce i
układająsiętaktylko,jaksamechcą.
- Bardzo dobrze-mówię do niej. - Będziesz miała nauczkę na przy szłość. To mi dopiero wielkie
nieszczęście,żeniewyglądaszjakstrachnawróble.
Lecz ona jest niepocieszona; ponieważ ich jazgot mnie męczy, odchodzę dalej i kładę się na piasku w
cieniukasztanów.Wgłowiemamzupełnyzamęt,toprzeztenupalizmęczenie...
Sukienkajużgotowa,udałasię...będęładnajutro,ładniejszaniżwielkaAnais,ładniejszaniżMarysia:to
niewielkasztuka,alejednakprzyjemnie...Niewrócęjużdoszkoły,tatuśwyślemniedoParyża,domojej
ciotki,którajestbogatainiemadzieci,itamwejdęwświatrobiącprzytymniezliczonąilośćgaf...Jakże
ja z moim upartym głodem zieleni obejdę się bez wsi? Sama myśl, że miałabym nie wrócić tutaj, nie
zobaczyć więcej pani i jej małej Aimee o złotych oczach, zwariowanej Marysi, paskudnej Anais, Łusi
spragnionej razów i pieszczot, wydaje mi się nonsensem... Byłabym tam nieszczęśliwa... A poza tym,
ponieważmamterazwolnąchwilę,mogęcośsobiepowiedzieć:żewgruncierzeczyŁusiapodobamisię
bardziej,niżsiędotegoprzedsobąprzyznaję:napróżnopowtarzamsobie,żeniejestnaprawdęładna,że
jejzwierzęcaprzymilnośćmawsobiecośzdradliwego,aoczyniemówiąprawdy;wszystkojedno,ma
jakiś sobie tylko właściwy wdzięk stworzonka różnego od innych, słabego, perwersyjnego w sposób
jeszczenaiwny-ibiałącerę,delikatnerączki,krągłeramionaimaleńkiestopkiAlenigdyoniczymsię
niedowie!Cierpizpowodusiostry,którąpannaSergentwydarłamisiłą.Wolałabymuciąćsobiejęzyk
niżprzyznaćsiędoczegokolwiek!
Pod orzechami Anais opisuje Łusi jutrzejszą sukienkę; podchodzę, zjeżona wewnętrznie i skora do
wbijaniaszpilekisłyszę:
- Kołnierzyk? Nie ma żadnego kołnierzyka. Dekolt w „ V " z przodu i z tyłu, przybrany „cykorią" z
jedwabnegomuślinuizakończonyczerwonąkokardą.
-„Cykoria"iczerwonakokardamakształtpomidora.Toniesukniabędzie,tylkoogródwarzywny!
- Jeżeli jaśnie pani przyszła tutaj po to, by olśniewać nas swym dowcipem, to może wrócić sobie na
piaseczek,nikttunaniąnieczekał!
-Tylkospokojnie;powiedznamlepiej,jakabędziespódnica,zjakimijarzynkamipodana?Zfrędzelkąz
pietruszki,co?Jakbymwidziała!
Łusiazaśmiewasięzcałegoserca;Anaisprzywdziewaszatęobrażonejgodnościiodchodzi;ponieważ
słońcesięjużzniża,wstajemytakże.
Wchwilikiedyzamykamyfurtkę,rozlegasięczyjśdźwięcznyśmiech,zbliżadonasiwidzimyAimee,jak
mija nas pędem, a za nią biegnie zadziwiający Rabastens i rzuca w nią kwiatami surmii. Z okazji tej
wizytyministerialnejnaulicach-atakże,jaksięokazujeiwszkole-zapanowałapewnaswoboda.Lecz
zaraznadchodzipannaSergent,pobladłazzazdrości,ześciągniętymibrwiami;słyszymy,jaktrochędalej
woła: „Panno Lanthenay, już dwa razy pytałam panią, czy umówiła się pani z uczennicami na wpół do
ósmej?" Lecz tamta, rozbawiona, uradowana, że na złość przyjaciółce wyprawia gonitwy z mężczyzną,
biegnie nde zatrzymując się i purpurowe kwiatki czepiają się jej włosów, ześlizgują po sukni... Będzie
scenadziświeczorem.
O piątej nauczycielki na próżno usiłują nas zgromadzić, rozpełzłyśmy się po wszystkich zakamarkach.
Wreszciedyrektorkapostanawiazadzwonićjaknaśniadanieidźwiękdzwonkaprzerywaoszalałygalop,
wjakipuściłyśmysię,Anais,Marysia,Łusiaija,podukwieconymsufitemsalibankietowej.
- Panienki! ~ woła pani swym odświętnym głosem-pójdziecie teraz prosto do domu i położycie się
wcześniespać.Jutrozbierzeciesiętutajowpółdoósmej,ubrane,uczesane,takżebynietrzebasiębyło
jużwamizajmować!Dostaniecieproporczykiichorągiewki;Klaudyna,AnaisiMarysiawezmąbukiety...
Acodalej...Codalej,tojużsięprzekonacienamiejscu.Aterazdodomu,uważajcietylkonakwiaty,jak
będziecieprzechodzićprzezdrzwi,iżebymowasniesłyszaładojutrarana!
Klaudyno-dorzuca-umieszswójtekstpowitalny?
-Jeszczejak!Anaisprzepytywałamniedzisiajtrzyrazy.
-A...arozdanienagród?-rozlegasięjakiśnieśmiałygłosik.
-Towjakiejśsposobnejchwili.Zresztąniewiadomo,możliwe,żepoprosturozdamwamksiążkitutaj,a
publicznegorozdawanianagródwtymrokuniebędziezewzględunainaugurację.
-Noa...Hymndonatury?
-Zaśpiewaciejutroprzedministrem.Aterazjużwasniema!
Ta krótka przemowa wprawiła w konsternację niejedną z małych; oczekiwały rozdania nagród jak
uroczystościjedynejwroku,rozchodząsięwięc,zdezorientowaneiniezadowolone,podsklepieniamiz
ukwieconejzieleni.
Mieszkańcy Montigny, zmęczeni i dumni, odpoczywają przed domami i podziwiają swe dzieło;
dziewczęta wykorzystują ostatnie chwile przed zapadnięciem mroku, żeby przyszyć jakąś koronkę czy
wstążkędozaimprowizowanegodekoltunawielkibalwmerostwie,mojadroga!
Jutrooświciechłopcywysypiątrasę,którąprzejdzieorszakministerialny,zielenią,kwiatamiipłatkami
róż.AjeślipanministerDupuyjeszczeniebędziezadowolony,toniechsięwypcha,widaćzadużema
wymagania!
Pierwszym odruchem, gdy otwieram oczy dziś rano, jest podbiec do lustra; kto wie, a nuż przez noc
spuchłaminaglepołowatwarzy?
Uspokojona, ubieram się starannie... Pogoda wspaniała, godzina dopiero szósta; mam czas na strojenie
się.Powietrzejestsucheiwłosy
„stoją" mi ładnie wokół głowy. Buzia trochę jak zawsze bledziutka i spiczasta, ale zapewniam was, że
oczyiustamamwcaleniebrzydkie.
Suknia szeleści cicho; spód z nie krochmalonego muślinu układa się miękko w rytm kroków i pieści
wąskiebuciki.Terazwianek:ach,jakżemiwnimdotwarzy!MalutkaOfelia,bardzojeszczemłoda,o
oczach tak dziwnie podkrążonych!... Tak, jeszcze jak byłam mała, mówiono mi, że mam oczy dorosłej
osoby;późniejnazywałosię,żetojest„niestosowne";trudnozadowolićjednocześniewszystkichisamą
siebie.Wolęzacząćodsiebie...
Najgorszeto ten bukiet,okrągły i zbity,który mnie zeszpeci. No,ale ostatecznie itak wetknę go potem
JegoEkscelencji...
Idę do szkoły rześkimi ulicami, calutka w bieli; chłopcy, którzy wysypują właśnie chodniki zielenią,
rzucajądosadne,niemożliwezupełniekomplementy„malutkiejpanniemłodej",atauciekaspłoszona.
Zjawiamsięwszkoleprzedczasem,amimotozastajęjużkilkanaściedziewuszekzokolicznychwsi,z
odległychferm;imniedziwotawstawaćlatemoczwartejrano.Śmieszneirozczulające,wielkogłowew
swychodświętnychfryzurachstoją,żebyniepognieśćmuślinowychsukienek,zbytmocnoufarbkowanych,
wydymającychsię,sztywnych,przewiązanychwpasieszarfamiwkolorzeporzeczkowymlubindygo;ich
opalonebuziewydająsięczarnenatletejbieli.Mojeprzyjściewitająkrótkim
„ach", szybko powstrzymanym, i milczą teraz, bardzo onieśmielone swymi galowymi sukienkami i
uczesaniem, skręcając w ręce (mają białe bawełniane rękawiczki) piękną chusteczkę, którą matka
skropiłaim
„perfumą".
Pań nauczycielek jeszcze nie widać, lecz na piętrze słychać jakieś drobne kroczki... Na dziedziniec
napływającoraztonowebiałeobłokiustrojonewewstążkiróżowe,czerwone,zieloneiniebieskie;jest
ich coraz więcej - przeważnie milczące, mierzą się w skupieniu wzrokiem, porównywają, robią
wzgardliweminki.Patrzącnatewłosyrozpuszczone,wijącesię,kędzierzawe,obfite,prawiewszystkie
jasne,rzekłbyś-obózGalijek.Naschodachrozlegasięgalopada,tomieszkankiinternatu-grupkazawsze
odosobnionaiwroga-wswychsukniachjeszczeodpierwszejkomunii;zanimiidzieŁusiapowiewna
jak biała angora, urocza w swych miękkich, falujących lokach, z cerą świeżutką jak róża. Czy nie
wystarczyłoby,jaksiostrze,szczęśliweuczucie,bypięknośćjejstałasięzupełna?
-Jaktyśliczniewyglądasz,Kladynko!Iwianekteżmaszcałkieminnyniżtamtedwie.Ach,jakatyjesteś
szczęśliwa,żejesteśtakaładna!
- Ależ, malutka, ty też jesteś dzisiaj bardzo ładna i apetyczna w swoich zielonych wstążkach, wiesz?
Naprawdę,ciekawezciebiestworzonko!Agdzietwojasiostraijejpani?
-Jeszczeniegotowe;sukniaAimeezapinasiępodpachą,wiesz.Ipanijejzapina.
-Notak,tomożepotrwaćdłużej...
Zgóryrozlegasięgłosstarszejsiostry:,,Łusia,chodźpoproporczyki!"
Podwórzenapełniasięmłodszymiistarszymidziewczynkamiiwszystkatabielraziwsłońcuoczy.(Za
dużozresztąróżnychodcienibiałego,któretłumiąsięnawzajem.)
Oto złotowłosa Liline o niepokojącym uśmiechu Giocondy i zielono-niebieskich oczach; a tu znów
tykowata„Maltyda",ażponiżejpasaokrytakaskadąwłosówbarwydojrzałegozboża;całestadkomałych
Vignalówien,pięćdziewczynekodośmiudoczternastulat,akażdapotrząsaobfitągrzywą,jakbyskąpaną
whennie,Janeczka,małaspryciaraoprzebiegłychoczkach,nadeptujesobienaciemnoblondwarkocze,
ciężkiejakciemnezłoto-ityle,tyleinnych;woślepiającymsłońcuwłosyichpłoną.
NadchodziMarysiaBelhomme,apetycznawswejkremowejsukiencezniebieskimiwstążkami,zabawna
wwianuszkuzbławatków.Lecz,miłyBoże,jakżewielkiesąjejdłoniewbiałychrękawiczkachzkoźlej
skórki!
WreszciezjawiasięAnaisioddychamzulgąwidząc,jakbrzydkojestuczesana,jakniezręcznieułożone
mafale;wwiankuzpurpurowychmakówzbytmocnowciśniętymnaczołoceręmazupełnietrupią.Ze
wzruszającąjednomyślnościąŁusiaijapodbiegamydoniejizasypujemyjąkomplementami:„Świetnie
ci,wiesz?Naprawdę,wniczymciniejesttakdotwarzyjakwczerwonym!"
Trochę nieufna z początku, Anais puszy się z radości i wszystkie trzy wkraczamy triumfalnie do klasy,
gdziezebranejużwkompleciedziewczynkiwitająowacyjnieżywytrójkolorowysztandar.
Zaleganabożnemilczenie:zgóryschodząnaszepanie,statecznie,powolutku,azanimiidądwieczytrzy
pensjonariuszki obarczone proporczykami na długich złoconych lancach. No cóż, muszę przyznać, że
Aimeemożnabyschrupaćnażywo,takjestponętnawswejbiałejsuknizlśniącegomoheru(spódnica
bezszwuztyłu,nimniej,niwięcej!)wsłomkowymkapelusikuprzybranymbiałągazą.Och,typaskudne
stworzenie!
Pani pożera ją oczyma, sama w opiętej czarnej sukni z lilaróżowym haftem, już wam ją opisywałam.
Rudowłosa złośnica nie jest może ładna, lecz suknia obciska ją jak rękawiczka, a spod niezwykle
szykownegoczarnegokapelusikaipłomiennychwłosówwidaćtylkoroziskrzoneoczy.
-Gdziejestsztandar?-pytanatychmiast.
Sztandarwysuwasięnaprzód,skromnyizadowolonyzsiebie.
-Dobrze...bardzodobrze!Chodźnotu,Klaudyno...wiedziałam,żebędzieszładniewyglądać.Pamiętaj,
żemaszmioczarowaćministra!
Lustrujespiesznieszeregiswegowojska,tupoprawiajakiśniesfornylok,tamobciągawstążkę,dopina
spódnicę Łusi, wsuwa wypadającą szpilkę we włosy Anais i sprawdziwszy wszystko swym groźnym
okiemchwytapękchorągiewekzróżnyminapisami:„NiechżyjeFrancja!
NiechżyjeRepublika!Niechżyjewolność!NiechżyjePanMinister!..."
itd., w sumie jest ich że dwadzieścia, i rozdziela je między Łusię, Jakubertówny i inne wybrane, które
pąsowieją z dumy i trzymają drzewce, jakby to była gromnica, ku zazdrości zwykłych śmiertelniczek
kipiącychgniewem.
Ostrożnie,jakbytobyłyklejnoty,wyjmujemyzwatynaszetrzybukietyprzewiązanetrójkolorowąszarfą.
Dutertre wiedział, na co wydać pieniądze z tajnych funduszów; ja dostałam kamelie białe, Anais
czerwone; Marysi przypada w udziale wielki bukiet aksamitnych bławatków, gdyż natura nie
przewidziawszy ministerialnych odwiedzin nie postarała się o niebieskie kamelie. Małe popychają się,
żebyzobaczyć,ijużzaczynająsiękuksańceiskargi.
-Spokój!-wołapani.-Myślicie,żejamamczasnato,żebypilnowaćkażdej?Sztandar,tutaj!Marysiaz
lewej strony, Anais z prawej, Klaudyna pośrodku, i wychodźcie już na podwórze, prędko! Tego by
jeszcze brakowało, żebyśmy się spóźniły! Te, co niosą proporczyki, idźcie za nimi czwórkami, według
wzrostu...
Schodzimyzestopniganku,niesłyszymyjuż,comówipani;Łusiainajstarszezuczennicidązanami,ich
chorągiewki trzepoczą nam leciutko nad głowami; w rozlegającym się za nami tupocie stada baranów
przechodzimypodumajonymłukiem...
WITAMY!
Tłum,któryoczekiwałnaulicy,odświętniewystrojony,rozentuzjazmowany,gotówkrzyczeć:Niec
hżyje",bylekomu,witanaszepojawieniesięgłębokim:„Ach!",jakimwitasięfajerwerki.Dumnejak
pawięta,zespuszczonymioczami,omałozeskóryniewychodzączzadowolenia,idziemypowolutkuz
bukietami w dłoniach po wysypanych zielenią chodnikach; dopiero po paru minutach zaczynamy zerkać
posobieizamieniaćuszczęśliwione,wniebowzięteuśmiechy.
Ale pyszna zabawa! - wzdycha Marysia spoglądając zachwyconym wzrokiem na zielone aleje, które
przemierzamywolnomiędzydwomaszpaleramiosłupiałychzpodziwuwidzów,podsklepieniemzliści
nie dopuszczających słońca, tak że przesącza się tu jedynie nieprawdziwe i urocze światło leśnych
zarośli.
Pewno,żepyszna!Możnabypomyśleć,żewszystkotonanaszącześć!
Anais nie odzywa się ani słowem, zbyt zaabsorbowana własną godnością, zbyt zajęta wypatrywaniem
pośródrozstępującegosięprzednamitłumuznajomychchłopaków,którychchciałabyolśnić.Aprzecież
niewyglądadziśładniewtejbieli-nie,niewyglądaładnie,amimotojejwąskieoczkatryskajądumą.
Na skrzyżowaniu koło rynku słyszymy wołanie: „Stać!" Musimy poczekać, aż dołączą do nas chłopcy,
długi czarny wąż, którego nie sposób utrzymać w ryzach; ci smarkacze spaleni słońcem i niezręczni w
swych galowych stroj&cb/wydają ritoi się dzisiaj godni głębokiej pogardy; duże, niezdarne dłonie
trzymajądrzewcaproporców.
Nie zważając na nasze dostojeństwo, wszystkie trzy oglądamy się teraz za siebie: Łusia i jej
współtowarzyszkistojąwspartewojowniczooproporce;małąrozpierapróżność,trzymasięprostojak
Fanszetka,kiedykogośkokietuje,ibezprzerwyśmiejesięcichutkozradości!Ajakokiemsięgnąć,pod
sklepieniemzzieleninic,tylkobufiastesukienkiinastroszonegłowy,nic,tylkoniekończącesięszeregi
armiiGalijek.
„W drogę!" Ruszamy, lekkie jak mysikróliki, schodzimy w dół ulicą Klasztorną, mijamy zielony mur
cisówobstruganychnożycami,mającyprzedstawiaćśredniowiecznyzamek,aponieważnadrodzesłońce
piecze mocno, zatrzymujemy się w cieniu akacjowego lasku, tuż za miastem; tu czekać będziemy na
pojazdyministerialne.Chwilawytchnienia.
-Niezsunąłmisięwianek?-pytaAnais.
-Nie...Zresztązobaczsama.
Podajęjejmałekieszonkowelusterko,którewzięłamzesobąprzezornie,isprawdzamy,czyrównowaga
naszych przybrań głowy nie została zachwiana. Tłum, który szedł za nami, zbyt ścieśniony na drodze,
stratowałżywopłotypoobustronachidepczebeztroskopokosy.
Rozochocenichłopacyniosąwiązankikwiatów,proporce,atakżeibutelki!(Tak,tak,samawidziałam,
jakjedenzatrzymałsię,przechylił
głowęipiłzlitrowejbutli.)
Paniez„towarzystwa"posiadałynatrawieubrammiasta,niektórenaskładanychkrzesełkach,wszystkie
pod parasolkami. Tam będą czekać, to bardziej dystyngowanie, nie wypada okazywać zbytniej
gorliwości.
Na czerwonych dachach stacji powiewają chorągwie, w tamtą też stronę biegnie tłum; wrzawa się
oddala.PannaSergent,caławczerni,ijejAimee,caławbieli,któredotądbiegałynieustannieoboknas
towtę,towtamtąstronę,pilnującporządku,terazsiadajązadyszanenazboczu,podniósłszyspódnice,by
ichsobieniepozielenić.Myczekamystojąc,niechcenamsięrozmawiać-japowtarzamwmyślimówkę
powitalną,niecogłupawą,dziełoAntoninaRabastensa:
„SzanownyPanieMinistrze!
MłodzieższkolnazMontigny,znaręczamikwiecia,jakiewydałanaszaziemiarodzinna..."
(Chciałabympoznaćtego,cowidziałunaskiedypolakamełiowe!)
„...przyszłatutajpełnawdzięcznościpowitać..."
Dobiegająca naszych uszu przytłumiona wrzawa potężnieje szybko i przybliża się, słychać radosne
ękrzyki,tupotigalopadę...Spoglądamywnapięciunazakrętdrogi...Wreszcie,wreszcieukazujesięstraż
przednia; zakurzone dzieciaki ciągną za sobą gałęzie i wrzeszczą, za nimi tłum ludzi, później dwa
półkryte powozy migoczą w słońcu, a wreszcie dwa czy trzy landa, skąd wyciągają się jakieś ręce i
machająkapeluszami...
Zamieniamysięcałewewzrok...Pojazdysącorazbliżej,zwalniają,sąjużkołonasizanimzdążyłyśmy
pozbieraćzmysły,odziesięćkrokówodnasotwierająsiędrzwiczkipierwszegopowozu.
Wyskakujejakiśmłodzieniecwczerniipodajeramiępanuministrowirolnictwa.Mimostarań,bynam
zaimponować, Jego Ekscelencja nie ma dystynkcji ani za dwa grosze. Ten grubasek z brzuszkiem gila,
zroszony potem i co chwila ocierający swe nieciekawe czoło, oczy o twardym spojrzeniu i rudawą
bródkę wydaje mi się nawet nieco zabawny. Swoją drogą, on nie jest w białej muślinowej sukience, a
czarnesukienneubranieprzytakimsłońcu...
Chwilazaciekawionegomilczeniaizarazpotemniedorzeczneokrzyki:
„Niech żyje pan minister! Niech żyje Rolnictwo! Niech żyje Republika!..." Jan Dupuy dziękuje gestem
zwięzłym,leczwystarczającym.
Jakiś gruby jegomość w stroju haftowanym srebrem, w dwurożnym kapeluszu, z dłonią na perłowej
rękojeścimałejszpadyzajmujemiejscepolewicyjegoznakomitości,jakiśstarygenerałzsiwąbródką,
wysokiiprzygarbiony,obstawiagopoprawicy.Imponującetriozbliżasięwnasząstronęzpowagą,w
eskorciefrakówzczerwonymiwstęgami,zezłotymiagrafkamidoorderów,zMedżidiami.Pośródramion
i głów dostrzegam triumfującą twarz tego łajdaka Dutertre'a, witanego oklaskami przez tłum, który łasi
siędoniego,jakoprzyjacielaministraiprzyszłegodeputowanego.
Szukam wzrokiem pani i ruchem brwi pytam; „Czy mam już zacząć mój mały speech?" Kiwa, że tak;
pociągam więc za sobą moich dwóch akolitów. Zapada niespodziewane milczenie; Boże! Czy Jasię
odważęmówićwobectychwszystkichludzi?Byletylkoniezdławiłamnietaprzeklętatrema!Najpierw
wszystkie razem zanurzamy się w spódnice w pięknym ukłonie, od którego muślin śpiewa: „fuiiitii", a
potemjazaczynam,aleztakimszumemwuszach,żeniesłyszęwłasnychsłów:*
„SzanownyPanieMinistrze!
Młodzież szkolna z Montigny, z naręczami kwiecia, jakie wydała nasza ziemia rodzinna, przyszła tutaj
pełnawdzięcznościpowitać..."
Zaraz jednak odzyskuję pewność siebie i ciągnę mowę, w której Rabastens zaręcza o naszym
„niewzruszonymprzywiązaniudoinstytucjirepublikańskich",zrównymspokojem,jakbymdeklamowała
w klasie Suknię Eugeniusza Manuel. Zresztą oficjalne trio i tak mnie nie słucha; minister umiera z
pragnieniaimyślitylkootym,żebysięczegośnapić,apozostałedwieosobistościwymieniająszeptem
uwagi:
-Panieprefekcie,skądwzięłosiętomałezjawisko?
-Niemampojęcia,paniegenerale,ślicznajakmalowanie.
- Zupełnie jakiś mały prymityw (ten też!) i jeżeli wszystkie tutejsze dziewczęta są do niej podobne, to
niechmnie...
„...byzechciałpanprzyjąćtekwiatyziemiojczystej!..."-kończęwyciągającbukietdoJegoEkscelencji.
Anais, nienaturalna jak zawsze, gdy chce być dystyngowana, wręcza swój prefektowi, a Marysia
Belhomme,purpurowazwrażenia,ofiarowujeswójgenerałowi.
Ministerbąkacośwodpowiedzi,łowiętylkoposzczególnesłowa:
„Republika... troska rządu... wiara w przywiązanie"; złości mnie ta postać. A potem stoimy oboje bez
ruchu,onija;wszyscyczekają,ażwreszcieDutertrepodpowiadamuszeptem:„Pocałujżeją!"
Więc mnie całuje, ale niezręcznie (kłuje mnie tą swoją szorstką brodą). Orkiestra wojskowa rżnie
Marsyliankę, a my robimy w tył zwrot i maszerujemy w stronę miasta, a za nami oddziałek z
proporczykami; reszta uczennic i uczniów rozstępuje się, by nas przepuścić i-wyprze-dząjąc
majestatyczny orszak ministerialny-przechodzimy pod „zamkiem", wracamy pod zielone sklepienie.
Wokół nas rozlegają się krzyki dzikie i świdrujące, a my-jakbyśmy nic nie słyszały! Wyprostowane i
ukwieconeprzyjmujemyhołdskładanytyleżsamonamcoministrowi.
Ach, gdybym miała więcej wyobraźni, zobaczyłabym nas od razu w myślach jako trzy córki króla,
wkraczającezojcemdojakiegoś„zacnegogrodu";dziewczynkiwbielitonaszedamydworu,wiodąnas
teraznaturniej,wczasiektóregodzielnirycerzewalczyćbędąozaszczyt...Czyabytylkotenieszczęsne
chłopaki nie nalały rano za dużo oliwy do kolorowych lampek? Dzieciaki po właziły teraz na słupy,
wrzeszczą i tak nimi trzęsą, że ładnie byśmy wyglądały! Nic nie mówimy, nie mamy o czym mówić,
pochłonięte jedynie tym, by jak najkorzystniej uwypuklać kształty na benefis gości z Paryża i skłaniać
głowętak,bywiatrrozwiewałnamwłosy...
Wchodzimy na dziedziniec szkolny, zatrzymujemy się, zaczyna robić się tłoczno, tłum napływa ze
wszystkich stron, szturmuje ogrodzenie, przełazi przez nie. Końcem palców odsuwamy dosyć chłodno
koleżankizbytskoreotoczyćnas,zasłonić,wymieniamykwaśne:„Uważaj!-Atyprzestańsięwreszcie
tak wdzięczyć! Dosyć cię już naoglądali od samego rana!" Wielka Anais przeciwstawia docinkom
wzgardliwe milczenie, Marysia Belhomme denerwuje się, a ja ledwo się powstrzymuję, by nie zdjąć
pantofelkainieprzyłożyćnimtejpaskudniejszejzJaubertówien,któramniecichaczempopchnęła.
Minister w towarzystwie generała, prefekta, całego mnóstwa różnych radców, sekretarza i nie wiem
czegotamjeszcze(niebardzoznamsięnatym),torującychmudrogępośródtłumu,wszedłnapodiumi
sadowisięwpięknym,zbytbogatymwzłoceniafotelu,którymerspecjalniedlaniegokazałwynieśćze
swego salonu. Marna to pociecha dla biedaka, przykutego w tym niezapomnianym dniu do łóżka przez
podagrę!JanDupuypocisięiociera;ileżbydał,abytobyłjużjutrzejszydzień!Cóż,zatomupłacą...Za
nim,wkoncentrycznychpółkolachsiadająrajcowiezradygłównej,radamiejskazMontigny...wszyscy
ci panowie ociekają potem, pachnie tam pewno nie najprzyjemniej... No, a my? To już ma być koniec
naszej chwały? Tak nas tu zostawili na dole i nikt nam nawet krzesła nie poda? Nie, tego za wiele!
„Chodźcie, siądziemy!" Nie bez trudu dopychamy się aż do estrady, my - sztandar - i te, co niosły
chorągiewki. Tam, zadarłszy głowę, przywołuję półgłosem Dutertrea, który gawędzi z prefektem
pochylonynadoparciemjegofotelatużzbrzegu:
-Proszępana!Proszępana!Paniedoktorze,niesłyszypan?...
Doktorze!
Tozawołaniedotarłodoniegoprędzejniżinneipochylasięterazwnasząstronę,uśmiechnięty,ukazując
kły:
-Toty?Czegochciałaś?Mojegoserca?Proszę,jaknajchętniej!
Takwłaśniemyślałam,jestjużwstawiony.
- Nie, proszę pana, wolałabym raczej krzesło dla siebie i jeszcze parę krzeseł dla moich koleżanek.
Zostałyśmytunadolesamiutkie,pośródzwykłychśmiertelników,tozgroza!
-Towołaopomstędonieba!Siadajcien&stopniachestrady,sznureczkiem,żebyludziemielichociażna
kogopopatrzeć,jakbędziemyichzanudzaćgadaniem.Chodźcie!
Niekażemysobietegopowtarzać.Anais,Marysiaijawdrapujemysiępierwsze,ŁusiaiJaubertównyza
nami, a potem reszta potykając się o niesione chorągiewki, zahaczając nimi o stopnie, wyciągając je z
pasją,zzaciśniętymizębamiispuszczonymioczyma,wprzeświadczeniu,żewszyscysięztegośmieją.
Jakiśmężczyzna-zakrystian-litujesięnadbiedaczkami;zbieraodnichusłużnieproporczykiiodnosi;
białesukienki,kwiaty,sztandarydałypewnopoczciwcowizłudzenie,żebierzeudziałwprocesjiBożego
Ciała,tylkotakiejtrochębardziejświeckiej,iposłusznyzakorzenionemuprzyzwyczajeniuodbieraodnas
świece,toznaczy,chciałampowiedziećproporczyki,podkoniecuroczystości.
Usadowionejaknatroniespoglądamynatłumunaszychstópinaszkołynaprzeciwko,takuroczedzisiaj
podzasłonązieleni,kwiatów,podruchliwymprzybraniem,którekryjeichkoszarowychłód.Codoreszty
pospólstwa, to znaczy koleżanek, które stoją na dziedzińcu, spoglądają na nas zawistnie, trącają się
łokciamiiśmiejąsiękwaśno-gardzimynimi.
Na estradzie ktoś odsuwa krzesło, pokasłuje, robimy więc pół obrotu, by zobaczyć mówcę. Jest nim
Dutertre, stoi pośrodku, szczupły i podniecony, i przygotowuje się do przemówienia, ale bez żadnej
karteczki,zpustymirękami.Zalegagłębokacisza.Jaknasumierozlegasięnaglepłaczjakiegośmalca,
którychciałbydodomu,ijaknasumiebudzitośmiech.Apotem:
„PanieMinistrze..."
Nie mówi dłużej niż dwie minuty; jego przemówienie, zręczne i napastliwe, pełne niewybrednych
komplementówisubtelnychamorderczychaluzji(prawdopodobnietylkoznikomąichczęśćpochwyci
łam),jestniemiłosiernedlaobecnegodeputowanego,aczarującewstosunkudoresztyrodzajuludzkiego;
wstosunkudoznamienitegoministraidrogiegoprzyjaciela-napewnorazemmaczalipalcewróżnych
brudnychsprawkach-wstosunkudodrogichwspółobywateli,dopaninauczycielki,„którejzasługitak
daleceniepodlegajądyskusji,iżsamaliczbadyplomówiświadectwukończeniaszkołyuzyskanychprzez
uczennicezwalniamnie,proszępaństwa,odkoniecznościwygłaszaniajakichkolwiekpochwał"...(Panna
Sergent, na dole, spuszcza skromnie głowę), w stosunku, słowo daję! do nas samych, „kwiaty, które
przyszłyzkwiatami,dziewczęcysztandarpatriotycznyiuroczy".
Co słysząc, Marysia Belhomme traci głowę i zakrywa sobie twarz dłońmi, Anais ponawia daremne
wysiłki, by się zaczerwienić, a ja nie mogę się powstrzymać od wdzięcznego zafalowania kibicią.
Zebranipatrząnanasiuśmiechająsię,aŁusiamrużydomnieoko.
„..FrancjiiRepubliki"
Oklaski i okrzyki nie ustają przez pięć minut, tak gwałtowne, że aż nam gwiżdże w uszach; gdy się już
trochęuspokoiły,Anaismówidomnie:
-Popatrz,widziszMonmonda?-Gdzie?...Aha,widzę.Noico?
-CałyczasgapisięnaJoublinównę.
-Atobietoniedajespokoju,tak?
-Ę,gdzietam!Aletrzebamiećdziwnygust!Popatrztylko!Podsadza
"jąnaławkęipodtrzymuje!Założęsię,żesprawdza,czymajędrnełydki.
-Prawdopodobnie.BiednaJoasia,niewiem,czytoprzyjazdministratakjąporuszył!Jestczerwonajak
twojewstążkiidrżycochwila...
-Słuchaj,wiesz,ktojestterazprzedmiotemwestchnieńRabastensa?
-Nie.
-Spójrznaniego,tobędzieszwiedziała.
Rzeczywiście,naszczaruśwpatrujesięwkogośuporczywie.AtymkimśjestmojaniepoprawnaKlara!
Ubrana w jasnobłękitną sukienkę zwraca wdzięcznie swe piękne, nieco melancholijne oczy w stronę
czarodziejskiego Antonina... Proszę! Moja siostra od komunii znów się zakochała! Nie upłynie wiele
czasu, a usłyszę romantyczne opowieści o spotkaniach, radości, rozstaniu... Boże, jakże mnie się chce
jeść!
-Marysiu,niejesteśgłodna?
-Trochę.
-Jazemdlejęniedługozwycieńczenia.Słuchaj,jakcisiępodoba
,nowasukniamodystki?
- Wcale, za krzykliwa. Jej się wydaje, że jak coś się rzuca w oczy, to jest ładne. A wiesz, że merowa
sprowadziłaswojąsuknięzParyża?
- I co z tego? Wygląda jak pudel w przebraniu. A zegarmistrzowa jest w tej samej bluzce co dwa lata
temu!
-Cochcesz,odkładanaposagdlacórki,marację!
GrubiutkiJanDupuywstałirozpoczynareplikę,oschle,zgodnąminą,ażsięśmiaćchce.Naszczęście
nie mówi długo. Wszyscy klaszczą, my też, z całych sił. Zabawne wszystkie te poruszające się głowy,
wymachująceręce,wdole,unaszychstóp,wszystkieteotwarteustaziejąceokrzykami...Iślicznesłońce
górą!Trochętylkozagorąco..,Szurgotodsuwanychkrzeseł,panowiewstają,namdająznak,żeby
śmyzeszły,panministeridzienaśniadanie,chodźmyimycośzjeść!
Znoszone przez ciżbę, która przepycha się w rozmaitych kierunkach, z trudem, wychodzimy wreszcie z
dziedzińca szkolnego na plac, gdzie tłum przerzedza się trochę. Dziewuszki w białych sukienkach
rozchodzą się same albo z promieniującymi dumą mamusiami, które na nie czekały; my trzy także
pożegnamysięzaraz.
-No,jakcisiępodobało?-pytaAnais.
-Iowszem,bardzobyłoładnie.
- A ja... mnie... No, ja się spodziewałam, że to będzie bardziej zabawne... Jakoś tak było trochę
niemrawo.
- Och, daj spokój, aż słuchać przykro. Oczywiście wiadomo, czego tobie brakowało: gdybyś była
zaśpiewałacośsolocałauroczystośćodrazuwydałabycisięowieleładniejsza.
-Możeszsobiegadać,cochcesz,wcalemnietymniedotkniesz;wiadomo,dlaczegotakmówisz!
-Aja-zwierzasięMarysia-nigdysięjeszczetakświetnieniebawiłam.Isłyszałyście,comówiłdonas...
Samajużniewiedziałam,gdziesięschować!...Októrejgodziniezbieramysiępopołudniu?
-Punktodrugiej.Toznaczyowpółdotrzeciej,samarozumiesz,żeprzyjęcienapewnosięwcześniejnie
skończy.No,todozobaczenia.
Wdomutatuśpytamniezzainteresowaniem:
»Melinędobrzemówił?
*-Melinę?AdlaczegonieSully?ToprzecieżJanDupuy,tatusiu!
-Aprawda,prawda.
Podobammusięjednakiprzyglądasięswejcórcezprzyjemnością.
Pośniadaniuprzygładzamwłosy,poprawiammargerytkiuwianka,otrzepujękurzzmuślinowejsukienkii
walczączcałychsiłzpotężnąchętkąucięciadrzemkiczekamcierpliwie,ażnadejdziedruga.Boże,jak
tambędziegorąco!-Fanszetka,nieruszajsukienki,tomuślin.Nie,niebędęłapałacimuch,niewidzisz,
żeprzyjmujęministra?
Wreszciewychodzę;uliceszumiąjużitętniąodgłosemkrokówzmierzających-jednomyślnie-wstronę
szkół.Coraztoktośspoglądanamnie-niesprawiamitospecjalnejprzykrości.
Wszkolezastajęjużprawiewszystkiekoleżanki;buzieczerwone,muślinowesukienkipomięteioklapłe,
brak im już tej świeżości, jaką miały rano. Łusia przeciąga się i ziewa; zbyt prędko jadła, chce jej się
spać, jest za gorąco, „ m a ochotę gryźć". Tylko na Anais nie znać żadnej zmiany, tak samo blada, tam
samochłodna,bezcieniasłabościaniwzruszenia.
Wkońcuschodząinaszepanie.PannaSergent,wwypiekachburczynaAimee,którapoplamiładółsukni
malinami; rozpuszczone stworzenie dąsa się, wzrusza ramionami, odwraca i nie chce dojrzeć czułej
prośbywoczachprzyjaciółki.Łusiapodpatruje,pienisięiwyśmiewa.
- No, są już wszystkie?-irytuje się pani (jej prywatne niehumory skrupiają się jak zawsze na naszych
niewinnychgłowach).-Trudno,idziemy,niemamzamiarustaćtudosamej...niemamzamiaruczekaćtu
godzinami.Ustawciesięparami,raz,dwa!
Zamienił stryjek! Przestępujemy teraz z nogi na nogę na wielkim podium, gdyż pan minister nie może
jakośwstaćodkawyzdodatkami.
Dołem tłum faluje, spogląda na nas, śmieje się: spocone twarze ludzi, którzy sobie podjedli... Panie
poprzynosiłyskładanekrzesełka;oberżystazulicyKlasztornejpozestawiałławkiibierzepodwasuod
miejsca,chłopcyidziewczętatłocząsiętamipopychają;wszyscyciludzie,podochoceni,grubiańscyi
roześmiani,czekającierpliwie,zabawiającsięsłonymiżarcikami,którerzucająsobiezdalekaiśmieją
sięprzytymgłośno.Copewienczasjakaśdziewuszkawbielitorujesobiedrogęnapodium,wchodzipo
stopniach, a pani wpycha ją do ostatnich rzędów, zirytowana, że się spóźniają i tłumiąca gniew pod
woalką, tym bardziej jeszcze wściekła, że Aimee kokietuje długimi rzęsami i pięknymi oczyma paru
subiektówprzybyłychzVilleneuvenarowerach.
Głośne „ach!" unosi tłum w stronę otwierających się drzwi sali bankietowej, w których ukazuje się
ministerweskorciefrakówjeszczeczerwieńszy,jeszczebardziejspoconyniżrano.Ludzierozstępująsię
przednimnietakjużonieśmieleni,uśmiechającsięjakdoznajomego;zostałbytujeszczezetrzydni,a
pierwszy lepszy polowy klepiąc go po brzuchu poprosiłby o trafikę dla swojej synowej, tej co to,
biedaczka,niemamęża,amatrojedzieci.
Panigrupujenaspoprawejstroniepodium,gdyżministerijegoświtasiądąwtymwłaśnierzędzie,by
lepiej nas słyszeć. Panowie zajmują miejsca; Dutertre, koloru juchtowej skóry, śmieje się i dobrze już
podchmielonyrozmawiazbytgłośno.Panigrozinamstraszliwymikarami,jeżelibędziemyfałszować,i
dalejże!ZaczynamyHymndonatury.
Horyzontykolorowe,
Pełnecudnychbarwniebiosy!
Naprzód,śmiało,wstajezorza!
Udręczeniamamydosyć!
(Jeżeliniewystarczajejudręczenieministerialnejświty,tomadoprawdywielkiewymagania!)
Słabegłosikigubiąsięnieconaodkrytejprzestrzeni;robię,comogę,bypilnowaćjednocześniedrugichi
trzecichgłosów.JanDupuynieznaczniekiwadotaktugłową,jestsenny,marzymusię„PetitParisien".
Gorliwe oklaski wyrywają go z rozmarzenia; wstaje, podchodzi do panny Sergent i gratuluje jej
niezręcznie, a ona stroszy się natychmiast, spogląda w ziemię i chowa w swą skorupę... Co za dziwna
kobieta!
Naszomiejscezajmująterazchłopcyibaranimigłosamiciągnąidiotycznąpieśń:
Sursumcorda!sursumcorda!
Wgóręserca!Niechnaswiodą
Słowaowedowspólnoty!
Nicniebędzienamprzeszkodą
Wmarszudoobranychcelów!
Niechżesięegoizmstaje
Obcynam!Towrógojczyzny!
Zdrajca,którysięsprzedaje!1
Ponichkolejnaorkiestręmiejscowegostowarzyszeniaśpiewaczego.
Cóżzanudy!Gdybymtakmogłaznaleźćjakiśspokojnykącik...Azresztą,ponieważniktniezwracana
nasuwagi,najlepiejnicnikomuniemówiącpójdęsobiedodomu,rozbioręsięipolezędoobiadu.Będę
potemświeższanabalu!
O dziewiątej stojąc na ganku wdycham pierwsze chłodniejsze powiewy wieczorne. W górze ulicy pod
łukiem triumfalnym dojrzewają wielkie kolorowe owoce z papieru. Czekam, gotowa już, w
rękawiczkach,zbiałympłaszczykiempodpachąibiałymwachlarzemwręce,naMarysięiAnais,które
mająpomniewstąpić...Słyszęlekkiekroki,znajomegłosy,toone...
- Oszalałyście czy co? - protestuję. - O wpół do dziesiątej wybierać się na bal! Ależ to kpiny, na sali
będziejeszczeciemno.
-Mojadroga,panipowiedziała:„Zaczniesięowpółdodziewiątej,tutajjużkidziesątacy,zawszeim
pilno,jeszczesobiedobrzeustniewytrą,ajużpolecąnabal!"Takpowiedziała.
-No,totymbardziejniemamyconaśladowaćtutejszychchłopakówidziouszek!„Fraki",jeżeliprzyjdą
na bal, to najwcześniej koło jedenastej, jak w Paryżu, a my już będziemy zziajane od tańca. Lepiej
chodźcietrochędoogroduzemną.
Towarzyszą mi niechętnie w przechadzce po mrocznych alejach, gdzie moja kotka Fanszetka, jak my w
białejsukience,gonićmywewdzięcznychsusach...Słyszącobcegłosywdrapujesięnieufnienaświerk,
skąd jej oczy śledzą nas jak dwie zielone latarki Zresztą Fanszetka pogardza mną teraz: egzamin,
inauguracja - nigdy nie ma mnie w domu, nie łapię jej much, całego mnóstwa much, które jak na rożen
nadziewałamjejprzedtemnaszpilkęodkapelusza,aonazdejmowałajeostrożnieizjadałapokasłując
czasem,gdyjakieśskrzydełkoutkwiłojejwgardle;zrzadkatylkoczęstujęjączekoladąwkawałkachi
odwłokamimotyli,któreuwielbia,aczasemzapominamnaweturządzićjejwieczorem„pokoik"między
dwoma Larousse'ami. - Cierpliwości, Fanszetko! Będę miała teraz dość czasu, by zatruwać ci życie i
zmuszaćdoskakaniaprzezserso,gdyż-niestety!-niewrócęjużdoszkoły...
AnaisiMarysianiemogąjużustaćnamiejscu,odpowiadająmijedynieroztargnionym„tak"albo„nie"-
mająmrówkiwnogach.
Chodźmywięc,skorotakimspieszno.
-Zobaczycie,żenaszychpańjeszczenapewnoniema!
- Och, wiesz, im wystarczy zejść z góry i już są na sali, a przedtem zerkną sobie przez drzwi, czy już
pora.
-No,więcwłaśnie,amy,jakprzyjdziemyzawcześnie,tobędziemywyglądałyjakidiotki,nic,tylkomy,
czterykątyipiecpiąty.
- Ojej, jak ty nudzisz, Klaudyno, jeżeli nikogo nie będzie, pójdziemy bocznymi schodami na górę do
dziewczynekizejdziemy,jakjużbędziezkimtańczyć.
-Dobrze,taktozgoda
A ja się bałam, że będzie pusto na Bali! Zapełniona jest już więcej niż w połowie parami wirującymi
przydźwiękachorkiestrymieszanej(którausadowiłasięnaukwieconympodiumwgłębisali),orkiestry
złożonejzTrouillardaiinnychskrzypków,pistonówipuzonistówmiejscowychorazkilkuniedobitków
stowarzyszeniaśpiewaczegowczapkachzgalonami.
Musimy torować sobie drogę poprzez gęstwę ludzi zaglądających przez drzwi wejściowe otwarte na
oścież,bosłużbaporządkowaunas...
Tuwłaśnieobgadujesięstrojedziewczątiplotkujenatematpartańczącychzsobązbytczęsto.
-Mojapani,żebytaksięwydekoltować!Istnalafirynda!
-Apewno,itojeszczecopokazuje?Skóręikości!
-Jużczwartyraz,czwartyraztańczyzMonmondem!Jakbymjabyłajejmatką,tobymjejdobrzenatarła
uszuiposłaładodomuspać.
-CipanowiezParyżatotakjakośtańcząnaswojąmodłę,nieponaszemu.
-Aboirzeczywiście!Jakbysiętoprzykażdymkrokubało,żesięrozsypie!Naszechłopakitosiętam,
dziękiBogu,nieleniąiruszyćnieboją!
Toprawda,mimożeMonmond,wyśmienitytancerz,niepozwalasobienażadneakrobacjezewzględuna
obecnośćgościzParyża.PięknychłopakztegoMonmondaipannygosobiewyrywają!Koncypientod
notariusza,buziajakmalowanie,włosyczarne,kręcone-jakżetusięoprzeć?
Wchodzimy nieśmiało między jedną a drugą figurą kadryla, przechodzimy godnie przez całą salę i
siadamy-trzygrzecznedziewuszki-naławce.
Czułam, sama widziałam, że moja sukienka, włosy, wianek tworzą całość nie do pogardzenia-lecz
ukradkowe spojrzenia i nagłe znieruchomienie twarzy dziewcząt odpoczywających po tańcu i
wachlującychsięutwierdzająmniewtymprzeświadczeniuidodająmipewnościsiebie.Mogęspokojnie
rozejrzećsięterazposali.
„Fraków" niestety nie ma wiele! Cała oficjalna świta odjechała pociągiem o szóstej, żegnaj, ministrze,
generale, prefekcie, cały ministerialny orszaku! Zostało tylko pięciu czy sześciu młodych ludzi, jakichś
tam sekretarzy, niczego sobie zresztą; skupieni teraz w kącie, najwyraźniej doskonale bawią się
obserwując zabawę - na pewno nigdy takiej nie widzieli. A reszta tancerzy? Cała młodzież męska z
Montigny i okolic, dwóch czy trzech w źle skrojonych frakach, inni w zwykłych marynarkach; rzewne
strojejaknabal,którykonieczniechcianoprzedstawićjakooficjalny.
Tancerkitosametylkodziewczęta,gdyżwtymdzikimkrajukobietyprzestajątańczyć,jakwyjdązamąż.
Ależsiędziśpostroiłytepanny!
Suknie z niebieskiej gazy, z różowego muślinu, podkreślają jeszcze smagłość cery tych czerstwych
wieśniaczek, włosy zbyt przylizane, za mało puszyste, rękawiczki z białego kordonku i-wbrew
plotkarkomprzydrzwiach-zamałedekolty;wycięciastanikówzatrzymująsięzbytwcześnie,tamgdzie
zaczynasiębielijędrnakrągłość.
Orkiestra wzywa pary do tańca i w wirze muskających nam kolana spódnic widzę moją Klarę,
rozmarzoną i bardzo ładniutką, w-ramionach pięknego Antonina Rabastensa walcującego zajadle, z
białymgoździkiemwbutonierce.
Naszychnauczycielekniemajeszcze(zważampilnienadrzwiodbocznychschodów,którymizejdą),gdy
jedenz„fraków",skłaniasięprzedemną.Nieodmawiam;jestdosyćprzystojny,zawysokijakdlamnie,
tańczydobrze,nieprzyciskamniezamocnoispoglądanamniezgóryrozbawionymwzrokiem...
Jakaż ja jestem głupia! Zamiast myśleć tylko o przyjemności tańca, sycić się czystą uciechą, że mnie
poproszonopierwsząiAnaiszerkanamegotancerzazazdrosnymokiem-czujęsmutek,niemądrymoże,
lecz tak dojmujący, że z trudem powstrzymuję łzy... Dlaczego? Ach, dlatego że...-nie, nie mogę być
szczera aż do dna, mogę tylko napomknąć ledwie...-mam duszę całą obolałą, bo ja, która nie lubię
tańczyć,chciałabymtańczyćzkimś,kogokochałabymzcałegoserca,chciałabym,żebytenktośbyłtutaj,
bym mogła odprężyć się zwierzając mu to wszystko, co zwierzam tylko Fanszetce lub poduszce (nawet
nie memu dzienniczkowi), bardzo mi tego kogoś brak, czuję się tym upokorzona, i wiem, że będę tylko
tego,kogopokochamipoznamdogłębi-no,sametakienieziszczalnemarzenia.
Mójwysokitancerznieomieszkałmnieoczywiściezapytać:
-Lubipanitańczyć?
-Nie,proszępana.
-To...dlaczegopanitańczywtakimrazie?
-Zawszelepszetoniżnic.
Dwaobrotywmilczeniu,apóźniej:
-Czywolnomistwierdzić,żedoskonaledobrałasobiepanitowarzyszki,byodbijaćodnichurodą?
-Och,mójBoże,stwierdzićwolno.ChociażMarysiajestzupełnieładna.
-Słucham?
-Mówię,żetawniebieskimniejestbrzydka.
- Ja... nie bardzo gustuję w tego rodzaju urodzie... Czy pozwoli mi pani już teraz poprosić ją do
następnegowalca?
-Proszębardzo.
-Niemapanikarneciku?
-Nie,aletonicnieszkodzi.Znamtutajwszystkichibędępamiętać.
Odprowadzamnienamiejsce,aledwosięodwrócił,Anaisgratulujemi:„Ho!ho!mojadroga!",tonem
takzjadliwym,jaktylkomożna.
-Prawda,żeprzystojny?Ażebyświedziała,jakmiłosięznimrozmawia!
- Och! wszyscy wiedzą, że najsmaczniejsze kąski przypadają dziś tobie. Mnie do następnego tańca
poprosiłFredzio.*
-Amnie-mówirozpromienionaMarysia-Monmond!0,patrzcie,pani!
Rzeczywiście, nawet obydwie panie. Jedna za drugą ukazują się we drzwiach w głębi sali: najpierw
malutka Aimee, która zmieniła tylko staniczek u sukni na balowy, bielutki, powiewny, odkrywający jej
ramiona delikatne i pulchne, a we włosy nad uchem wpięła róże białe i żółte, które ożywiają jeszcze
złotojejoczu-choćnietrzebaimróż,bybłyszczały.
Panna Sergent jak zawsze na czarno, lecz w sukni naszywanej pajetkami, z bardzo małym dekoltem
ukazującym ciało złotawe i jędrne; jej puszyste włosy obejmują ognistym obłokiem nieładną twarz i
rozjarzone oczy - całość robi całkiem niezłe wrażenie. Za nią wije się wąż pensjonarek w białych
sukienkachzapinanychpodszyjęibylejakich;Lusiapodbiegadomnieiopowiadami,żemimozakazu
siostryzrobiłasobiedekolt„podwijającpodspódkołnierzyk".Miałarację.Niemalwtejsamejchwiliw
drugichdrzwiachpojawiasięDutertre,czerwony,podekscytowany,głośny.
Z racji krążących po mieście plotek to jednoczesne wejście przyszłego deputowanego i jego
protegowanejzwracaogólnąuwagę.Alecoztego?
Dutertre kieruje się prosto w stronę panny Sergent, kłania jej się, a że orkiestra zaczyna właśnie grać
polkę,bierzejąhardowtany.Ona,wpąsach,oczymapółprzymknięte,niemówianisłowaitańczy,daję
słowo,zwdziękiem!Inneparyteżpodejmujątaniecitamcidwojeprzestająskupiaćnasobiespojrzenia.
Odprowadziwszydyrektorkęnamiejscepandelegatkantonalnypodchodzidomnie-wyróżnieniebardzo
dlamniepochlebneiogólniezauważone.Tańczypolkę-mazurkęzwerwą,niewalcując,leczrobiączbyt
częsteobroty,przyciskającmniezbytmocnodosiebieizbytwieleszepczącmiwewłosy:
-Jesteśślicznajakmalowanie!
-Popierwsze,paniedoktorze,dlaczegomówimipanpoimieniu?
Jestemjużchybadosyćduża.
-Też!Miałbymsiękrępować!Atomidopierodorosłaosoba!...Och,tetwojewłosyitenwianek!Jakże
jabymcigochętniezabrał.
-Zapewniampana,żetoniepanmigozabierze.
-Siedźcichoalbopocałujęcięprzywszystkich!
-Nikogobytoniezdziwiło,nienatakierzeczypansobiepozwalał...
- To prawda. Ale dlaczego nie przyjdziesz nigdy do mnie? Tylko ze strachu, bo oczy to masz
szelmowskie!...Poczekaj,poczekaj,niedziś,tojutro,alecięupoluję;nieśmiejsiętak,bosięwkońcu
rozzłoszczę.
-Och,niechpannierobizsiebiewilkołaka,boitakpanunieuwierzę.
Śmiejesięukazujączęby,ajamyślęsobiewgłębiduszy:„Gadajzdrów:następnejzimybędęwParyżui
niezobaczymysięwięcej!"
Dutertre zaprasza teraz do tańca małą Aimee, a mnie tymczasem kłania się Monmond w alpakowej
marynarce.Nieodmawiam,skądże!
Byle tylko mieli rękawiczki, bardzo chętnie tańczę z miejscowymi chłopcami (tymi, których dobrze
znam),sądlamniemilinaswójsposób.
A później tańczę znów z moim „frakiem", z którym tańczyłam pierwszego walca, aż do chwili kiedy
wymykamsięnabokprzykadrylu,żebysięniezrobićzaczerwona,aidlategoteż,żekadrylwydajemi
sięśmieszny.Klarapodchodziisiadakołomnie,cichairozmarzona,osnutamelancholią,zktórąjejdo
twarzy.
-Słuchajno-wypytuję-słyszałemjużzróżnychust,żepodobnopięknyAntoninstraciłsercedlaciebie?
-Och,myślisz?...Ludzieniemogąnicmówić,bonicniebyło.
-Nowiesz,przedemnąsięchybaniebędzieszkryła!
-Skądże!Alekiedynaprawdęnictakiegoniemamiędzynami.
Spotkaliśmysiędotąddwarazy,tenjesttrzeci:wiesz,onmówiwsposóbtaki...ujmujący!Iprzedchwilą
pytał,czychodzęczasemsamawieczoremnaspacerwstronęSapiniere.
-Wiadomo,cotoznaczy.Icoodpowiesz?
Uśmiechasięwmilczeniuzwyrazemwahaniaipożądliwości.Pójdzie.
Śmieszne są te dziewczęta! Oto jedna z nich, ładna i cicha, sentymentalna i uległa, którą, od czasu gdy
skończyłaczternaścielat,rzuciłokolejnozpółtuzinakawalerów.Nieznasięnarzeczy.Innasprawa,żei
jateżsięnieznam,choćtylemędrkuję.
Odtegonieustannegowirowania,ajeszczebardziejodwidokuwirującychwokółmniepar,zaczynami
sięwkońcukręcićwgłowie.
Prawie wszystkie fraki już sobie poszły, lecz niezmordowany Dutertre obtańcowuje nadal dziewczęta,
któremusiępodobająlubchoćbytylkosąbardzomłode.Porywaje,kręcisięznimi,tulije,apóźniej
zostawia, ogłupiałe, lecz niezmiernie rade. Poczynając od północy atmosfera staje się z każdą chwilą
corazbardziejfamilijna.Niemajużnikogoz
„obcych", sami tylko przyjaciele, świąteczni bywalcy szynku Trouillarda-tyle że tutaj, w tej dużej sali
wesoło przybranej jest wygodniej, a świecznik daje światło lepsze niż trzy lampy naftowe. Obecność
doktora Dutertre bynajmniej nie onieamieia chłopaków, wprost przeciwnie, i Monmond nie boi się już
oderwać nóg od podłogi Wywija nimi teraz w górze nad głowami tancerzy lub też rozpina je na
niebywałą szerokość we wspaniałym „szpagacie". Dziewczęta podziwiają go i parskają śmiechem w
chusteczki skropione tanią wodą kolońską. „Spójrz tylko, pęknąć można! Drugiego takiego jak on na
całymświecieniema!"
Nagle ten wariat przemierza salę jak cyklon unosząc ze sobą tancerkę niby tłumok, gdyż założył się „o
skopek białego wina" płatny w urządzonym na podwórzu bufecie, że „machnie się" przez całą salę
sześciomakrokami;ludzietłocząsię,bygozobaczyć,podziwiają.
Monmondwygrał,alejegotancerka-FifinkaBaille,małapuszczalska,któraroznosipomieściemlekoi
coktosobieżyczy-ciskagozpasjąiwymyślamu:
- A ty durniu jeden ogoniasty! Przecież mi mógł na nic poharatać sukienkę! Poprosisz ty mnie jeszcze,
zobaczysz!
Publicznośćzaśmiewasię,achłopakikorzystająześcisku,żebypodszczypywać,łechtaćipoklepywać,
coimsięnawiniepodrękę.Robisięjużzawesoło,niedługotrzebabędzieiśćdodomu.WielkaAnais,
którejudałosię*wreszciedokonaćpodbojunajakimśzapóźnionym
„fraku",przechadzasięznimposali,wachluje,śmiejejakgruchającygłośnogołąb,uszczęśliwiona,że
zabawasięożywia,ajejuczestnicysącorazbardziejpodnieceni;przynajmniejwreszciektośjąpocałuje
wszyjęalboiniewszyję!
GdziemógłsiępodziaćDutertre?PannieSergent,którarozstającsięzeswympięknympanemdelegatem
odzyskujenatychmiastwłaściwąsobieczułąwładczość,udałosięwreszciezagonićAimeedojakiegoś
kątaiurządzajejscenęzazdrości;tamtasłuchawzruszającramionami,zoczymagdzieśdalekoiupartym
czołem. Co do Łusi, to tańczy bez wytchnienia - „nie opuściłam jeszcze ani jednego" - przechodząc z
jednych ramion w drugie; wprawdzie chłopcy nie uważają, by była ładna, lecz gdy któryś z nich ją
zaprosi,wracapóźniej,takmiłojestczućjąwramionachzwinną,malutką,przytulnąilekkąjakpłatek
śniegu.
Panna Sergent zniknęła teraz, rozgniewana, być może, widokiem swej ulubienicy walcującej, mimo jej
zaklęć, z jakimś wystrojonym blond dryblasem, który przyciskają do siebie i muska wąsami jej usta, a
ona ani okiem nie mrugnie. Dochodzi pierwsza, nie bawi mnie to już wcale i zaraz pójdę. Podczas
przerwy w jakiejś polce (tutaj polkę tańczy się w dwóch częściach, ą między jedną a drugą tancerze
przechadzają się wokół sali trzymając się pod rękę) przychwytuję Łusię i zmuszam ją, by usiadła na
minutkę:
-Jeszczecięniezmęczyłatapraca?
-Zostaw!Mogłabymtańczyćokrąglutkitydzień!Jakbymwcalenógniemiała...
-Więcbawiszsiędobrze,tak?
-Abojawiem?Niemyślęoniczym,wgłowiemampustkę,totakprzyjemnie!Izresztąlubię,jakktoś
mnietuli...Jakmnietakprzycisną,awalcjestszybki,miałabymochotękrzyczeć!
Atocoznowu?Jakieśtupoty,piski,ktośdałkomuśsiarczystegopoliczkaiobrzucagowyzwiskami...Czy
to chłopaki się biją? Nie, słowo daję, odgłosy dochodzą z góry! Wrzaski stają się tak przejmujące, że
spacerujące pary przystają; ludzie niepokoją się i jakaś dobra dusza, poczciwy i śmieszny Antonin
Rabastens, pędzi do drzwi od schodów wewnętrznych, otwiera... Hałas wzmaga się, z osłupieniem
poznaje głos mamy Sergentowej, krzykliwy głos starej wieśniaczki, która wrzeszczy jakieś okropne
rzeczy. Zastygli na miejscu, wszyscy słuchają w całkowitym milczeniu, z oczyma utkwionymi w drzwi,
skąddochodzitenjazgot:
-Tywyciruchujeden,jużtysobiemniepopamiętasz!Aitentwójdochtórtakże,commumietłenatyłku
połamała!Commuwlała,tommuchociażwlała!Juzemoddawnaczuła,żecośsiętuświęci!Nie,nie,
perełeczko,niebędęcicho,wielamnietamobchodzągościenabalu!Aniechusłyszą,ładnychrzeczysię
dowiedzą!Zarazjutrozrana,nie,zarazterapakujęmanatki,itylemniewidzieli!Jawtakimdomuspala
niebędę!Świniojedna,tośtyskorzystała,żesięspiłjakbelaicałkiemjużbyłniewładny(sic!),żebygo
zaciągnąć do łóżka, tego łajdaka, co każdą kieckę obłapi? To dlatego ci pensyje podnieśli, suko jedna!
Jakbym ci tak była kazała krowy doić, jak ja sama, to by ci takie pomyślenie do łba nie przyszło! Ale
poczekaj,zapłaciszzato,wszystkimpowiem,niechciępalcamiwmieściepokazują,niechcisięwoczy
śmieją,tegochcę!Dużomitamożezrobićtentwójpandelegat,choćznasięzsamymministrem!
Jakemmuprzyłożyła,totylkozmykał,taksięzestrachał!Będzieciemisiętułajdaczyćwłóżku,cojaje
codzieńranosamaścielę!Inawetsięścierwojedno,niezamknie!Aucikołwkoszuliinoiboso,ażeż-te
swojewstrętnebuciskaostawił!Amasz,niechjetawszyscyobejrzą!
Słychać stukot butów skaczących po stopniach; jeden spada aż na dół, na próg, w światło, delikatny,
połyskujący lakierek... Nikt nie śmie go ruszyć. Rozjuszony głos cichnie, oddala się w głąb korytarza,
gubi się w trzaskaniu drzwi; ludzie spoglądają po sobie własnym uszom nie wierząc. Złączone wciąż
jeszcze pary same nie wiedzą, co robić, nasłuchują, lecz ukradkowe uśmieszki zaczynają się powoli
rysowaćnadrwiącychwargach,obiegająszyderczocałąsalęażdoestrady,gdziegrajkowiebawiąsię
terazniegorzejodinnych.
SzukamoczamiAimee;dostrzegamjąbiałąjakwłasnasukienka,zrozszerzonymioczymautkwionymiw
lakierku, pośmiewisku dla wszystkich spojrzeń. Jakiś młody człowiek podchodzi do niej miłosiernie i
zaprasza ją, by wyszła i mogła ochłonąć trochę... A ona rozgląda się wokoło z przerażeniem, wybucha
łkaniemiwybieganadwór...(Płacz,mojedziecko,płacz,tetrudnechwilepozwolącipóźniejdocenić
smakradości.)Pojejucieczceniktsięjużniekrępuje,uradowaniludzietrącająsięłokciamiipogadują:
„Widziałtoktocośpodobnego!"
Iwtedywłaśnierozlegasiękołomnieszalonyśmiech,śmiechprzejmujący,urywany,napróżnodławiony
chusteczką:toŁusiaskurczonawedwojenaławcewijesię,płaczezradości,anatwarzymawyraztak
niezmąconegoszczęścia,żeimnieteżudzielasięjejśmiech:
-Oszalałaś,Łuska,czegotakrechoczesz?
-Ach!ach!...zostaw...tozbytpiękne...ach!nigdybymsięnieośmieliłaspodziewaćczegośtakiego!Ach!
ach!terazmogęjużstądodjechać,będęmiałauciechęnadługo...Boże,miódwsercu!...
Zaciągamjądokąta,żebyuspokoiłasiętrochę.Wsaliwszyscyplotkująwnajlepsze,niktnietańczy...Co
zaskandalobiałymranku!...
Leczskrzypcerzucająjakąśzabłąkanąnutkę,podejmująjąkornetyipuzony,jakaśparapoddajenieśmiało
krokpoleczki,dwienastępne,apotemwszystkieinneidąwjejślady;ktośzamykabocznedrzwi,żeby
schować gorszący lakierek, i bal rozpoczyna się na nowo, jeszcze weselszy, jeszcze bardziej
rozochocony po tym widowisku tak zabawnym i nieoczekiwanym! Ja idę do domu najzupełniej
szczęśliwa,żetąpamiętnąnocąwieńczęmojelataszkolne.
Zegnajcie, lekcje, żegnaj, dyrektorko ze swoją przyjaciółką; żegnaj, przymilna Łusiu i niedobra Anais!
Opuszczamwas,bywkroczyćwświat;niechcemisięwierzyć,bymógłbyćrówniezabawnyjakszkoła.
TableofContents
Rozpocznij