ROZDZIAŁ 24
-Co?- zawołała Jasmine. Nie podzielałam jej zainteresowania.
-Cholera. . Powinnam była wygnać Cię za pierwszym razem, gdy Cię
zobaczyłam . Nie mam czasu na to, nie ze wszystkim innym. Ty powinnaś
być teraz w zaświatach. Kiyo mnie nie zabije.
-Mówię poważnie!- powiedziała Deanna- Jesteś w niebezpieczeństwie! -
Potrząsnęłam głową.
-Słuchaj, przykro mi z powodu Twojego męża … naprawdę. Ale nie każdy
facet jest morderczy. Nie przenoś tego do mnie.
-Nie robię tego! To jest prawda. Miałam odejść po … po … cóż, po tym
jak mój mąż został zatrzymany ….- Była żałobna przerwa. Jej historia
miała się skończyć, ale nie miała szczęśliwego zakończenia.
- Chciałam się pożegnać formalnie i poszłam szukając Cię … ale znalazłam
Kiyo zamiast …
Położyłam dłonie na biodra, żałując, że nie wzięłam różdżki. Nie
potrzebowałam
ducha z urojeniami.
-I wtedy powiedział, że mnie zabije?
-Nie. On powiedział, że inna królowa by to zrobiła.
-Jaka inna królowa?- spytała Jasmine.
-Ta blondynka. Królowa Wierzby. - Jasmine i ja wymieniłyśmy spojrzenia.
Nagle, zwariowane stwierdzenia Deanna stały się nieznacznie mniej
zwariowane.
-Co dokładnie podsłuchałaś?- Spytałam cicho.
-Powiedział jej, że jesteś w ciąży i, że poddasz się aborcji, jeżeli to
będzie chłopiec … ale był zaniepokojony. Martwił się ponieważ jeszcze tego
nie zrobiłaś.- Deanna spoglądała między naszymi twarzami, zdesperowana
byśmy jej uwierzyły -On powiedział, że to był prawdopodobnie tylko szok i,
że zrobiłabyś "właściwą rzecz", ale jeżeli tego nie zrobisz … cóż, Maiwenn
powiedziała, że muszą sprawić iż stracisz dziecko. Albo … jeżeli to nie
zadziała … Kiyo Cię zabije.
-To niedorzeczne- powiedziałam. -Kiyo nie zabiłby mnie.
-Kiyo nie chce, by proroctwo ziściło się,- powiedziała Jasmine. -To nie
jest niedorzeczne. - Zwróciłam się do niej
-On mnie kocha. Ten cały pomysł … to jest śmieszne.
-Dlaczego miałabym kłamać?- powiedziała Deanna. -Pomogłaś mi.
Pomagam Ci przez ostrzeganie Cię zanim przejdę do zaświatów. Mówię Ci,
słyszałam ich. Kiyo przysiągł, że upewni się iż proroctwo nie zostanie
spełnione.
-Kiyo. Kocha. Mnie.
-Dorian też Cię kochał - wskazała Jasmine. -I zobacz co on zrobił. Kiedy
pomyślisz o tym, Kiyo należy do takiego typu ludzi, którzy uważają, że
jedna tragiczna strata życia była warta by ochronić innych. Albo coś
równie głupiego jak to.
-Zrobiłby to. - Przyznaję, że mnie to zaskoczyło, a jednak … rozmyślając
nad słowami Deanny głębiej i głębiej, przypomniałam sobie moje pierwsze
spotkanie z Kiyo. Znalazł mnie na rozkaz Maiwenn. Nie wiedzieli jakiego
rodzaju osobą byłam, czy chciała wypełnić proroctwo czy nie. Nigdy nie
powiedział tego jawnie, ale moje wrażenie było, że oboje byli skłonni, by
użyć
ekstremalnych środków, by powstrzymać spadkobiercę Króla Burzy zanim
się urodzi. Nasza
relacja oczywiście zmieniła się od tego czasu, ale być może … być może
jakieś rzeczy nie….
-Ale on nie zaszedłby tak daleko- skończyłam.
-Chcesz zaryzykować?- spytała Jasmine miękko. -Być może nie zabiłby
Cię naprawdę, ale słyszałaś co on powiedział o Maiwenn "magiczna" aborcja.
Co Deanna twierdziła? Że Kiyo i Maiwenn zaplanowali by skończyć moją
ciążę, jeżeli bym tego nie zrobiła?
-Po prostu musimy porozmawiać- powiedziałam, mając nadzieję że
brzmię przekonywująco. Gdzieś gdzie wiem, że jestem bezpieczna.
-Kiyo jest w poczekalni.- powiedziała Jasmine, ponieważ w końcu brałam
to na poważnie. -Czy to jest bezpieczne miejsce?
-Prawdopodobnie nie.- Skończyłam ubierać się. -Muszą być tylne drzwi.
Zawsze są tylne drzwi. Pójdziemy … pójdziemy do domu. Wezmę moją broń
i wtedy pójdziemy do Tamtegoświata. On i ja możemy pomówić o tym
rozsądnie w Kraju Cierni. Będę tam bezpieczna.
-Nigdy tam nie dotrzesz- powiedziała Deanna. Praktycznie zapomniałam
o niej. -On może pójść za Tobą. Jak tylko odejdziesz stąd, on będzie
wiedział i przyjdzie po Ciebie.
-Jak on mógłby...
Lekko dotknęłam mojego ramienia, miejsca, gdzie Kiyo wbił mi swoje
paznokcie innej nocy. Wzięłam głęboki oddech.
-On mnie oznaczył.- powiedziałam. Podrapał mnie pierwszej nocy, kiedy
się poznaliśmy, zostawiając długo uzdrawianą ranę, która pozwoliła mu, by
wyśledzić mnie dokądkolwiek poszłam. Ta była mniejsza ale również
działała.
Jasmine już zmierzała do drzwi, tak pełna napięcia i zawzięcia przez co
wydawała się starsza.
-Więc pójdziemy prosto do Tamtegoświata. Będziesz bezpieczna tam.
Gdzie jest najbliższa brama?- Zamęczyłam mój mózg, myśląc o naszej
lokalizacji.
-Przez Park Morriswood. Dalej niż bym chciała.
-Cóż, musimy pójść wkrótce. Jeżeli pozostaniemy tutaj dłużej, doktor
przyjdzie spytać czy coś się stało. - powiedziała Jasmine. -I nie możemy
pozwolić by Kiyo znalazł nas na parkingu.
-Nigdy nie dotrzesz do parku na czas.- zapłakała Deanna. Groźnie
popatrzyłam, ale miała rację. Jasmine patrzyła na mnie pytająco. Przez
chwilę, rozważyłam wezwanie Volusiana, ale on mógłby szczęśliwie zabić
Kiyo i stwierdzić, że to było w mojej obronie. Nie byłam przygotowana na
to.
-Wiem, gdzie możemy pójść,- powiedziałam. -Chodźcie.
Opuściłyśmy pokój badań, wchodząc na korytarz. Obróciłam się w
przeciwnym kierunku do tego z którego przyszłyśmy. Weszłyśmy głębiej do
kliniki, obok więcej pokoji badań i ich laboratorium. Minęła nas para
lekarzy, ale szłyśmy wystarczająco pewnie by nikt nas nie zatrzymał.
Prawdopodobnie założyli, że zostaliśmy skierowani gdzieś. Tymczasem,
moje oczy szukały znaku wyjścia. Musiały być tu tylne drzwi. Pewnie
obłudni profesjonaliści zdrowia musieli pójść gdzieś na papierosa.
-Tutaj.
Wskazałam głową na znak wyjścia, modląc się by nie prowadził do drzwi
przeciwpożarowych, które byłyby bezużyteczne dla nas. Nie. To były tylko
zwykłe drzwi, które prawdopodobnie służy do utrzymania albo
transportów. Ktoś mógł zauważyć nas wtedy i zacząć pytać co robimy, ale
do tego czasu, byłyśmy już na zewnątrz za budynkiem.
-Eugenie, gdzie idziemy?- spytała Jasmine z niepokojem. Deanna zniknęła
dawno, być może teraz w końcu zostawiając ten świat spełniając coś w co
uwierzyła że było jej ostatnim obowiązkiem. Gdy szłyśmy szybko do
mojego samochodu, jakaś część mnie chciała myśleć, że ona kłamała. Ale
dlaczego? Tak jak powiedziała, nie miała żadnego powodu. Wcześniej
mówiła mi prawdę.
I z każdą mijającą sekundą, coraz bardziej walczyłam, zastanawiając się
co powinnam sądzić. Kiyo mnie kochał. Przecież walczył by mnie odzyskać …
ale bardzo chciał chronić ludzki świat. Za wszelką cenę? Zobaczymy.
Deanna pomyliła się; musiała. Moim najgorszym losem będzie
prawdopodobnie to że Kiyo zagada mnie na śmierć.
Dostałyśmy się do samochodu i krótko rozważałam próbowanie zrobienia
przerwy w parku Morriswood i bramie Tamtegoświata. Po tym wszystkim,
co Kiyo zrobi? Ruszy w pogoń za nami? Rzecz w tym, że z tym znakiem,
mógł mnie wyśledzić. Prawdopodobnie już czuł, że się oddalam. Jeżeli
zmierzałybyśmy, gdziekolwiek blisko parku on zrozumiałby to. Może będzie
próbował pokonać nas tam albo tylko złapać po drugiej stronie.
Nie, musiałam pójść gdzie indziej. Gdzieś z ochroną. Gdzieś gdzie
mogłabym być pewna, że jestem bezpieczna, aż cała ta wściekłość zniknie.
Twarz Jasmine była coraz bardziej zaniepokojona, gdy jechałyśmy od
lekarza. Obejrzała się za siebie, jak gdyby spodziewała się zobaczyć Kiyo
za nami. Kiedy wchejałyśmy do podmiejskiej dzielnicy, jej niepokój zmienił
się w zakłopotanie.
-Co to jest?
-Dom.- odpowiedziałam, wjeżdżając na podjazd dobrze utrzymanego
domu otoczonego drzewami i kwiatami. Ogród został ogrodzony płotem ale
nie mógłby ukryć wysiłku, który ktoś zrobił, by przekształcić przydomowe
podwórko Tucson w coś bujnego i zielonego.
Brama w ogrodzeniu była otwarta jak się spodziewałam.
-Kiyo tak naprawdę tego nie zrobi.- zamruczałam, wskazując na otwarte
drzwi. -Być może się martwi … ale możemy omówić to. Deanna przesadziła.
My przesadzamy.
Weszłyśmy do małej jadalni i w przyległej kuchni człowiek obrócił się
wokoło. Moje serce skoczyło kiedy go zobaczyłam. Znajoma, uprzejma
twarz. Siwiejące włosy. Tatuaże.
Roland.
Przyjechałam do domu moich rodziców.
Reakcje Rolanda były tymi jak u człowieka który spędził lata na walce i
treningu, ale nawet to nie przygotowało go na nas. Zdziwienie wypełniło
jego twarz, szybko zmieniając się w oburzenie.
-Eugenie! Co Ty tu...
-Weź swoją broń- rozkazałam, rzucając niełatwe spojrzenie za mnie.
Jasmine poszła za mną, gdy kroczyłam do niego. -Jakąkolwiek masz w
domu.- Nie poruszył się.
-Wiesz, że jesteś nie...
-Weź je!- Zawołałam. -Nie mamy czasu na to!
Nie wiem jak wyglądała moja twarz, ale to wystarczyło, by przebić ściany
bólu i gniewu, które zbudował między nami gdy dowiedział się o moim
zaangażowaniu w Tamtymświecie. Ryzykowałam przychodząc tutaj,
zakładając iż nie ważne co się zdarzyło Roland mnie ochroni. I miałam
rację. Zmienił się na moich oczach, nagle stał przede mną zaniepokojony i
troskliwy ojczym, który mnie wychował.
-Co jest...- Zanim mógłby skończyć, drzwi się otworzyły. Stał w nich Kiyo,
jego wyraz twarzy był ciemny i wzburzony.
-Co do diabła robisz? - spytał. -Dlaczego uciekłaś?
-Ty pierwszy- powiedziałam, cofając się o krok do Rolanda. -Co robisz?
Jasmine stanęła po mojej drugiej stronie. Moje oczy były zwrócone na
Kiyo, ale mogłam poczuć jak Roland spina się gotowy do walki. Być może on
nie wiedział o co chodziło, ale każdy mógł zobaczyć jak niebezpieczny był
Kiyo.
-Chciałem porozmawiać z Tobą a Ty zniknęłaś!- Kiyo zrobił krok naprzód
ale zatrzymał się widząc zjednoczony front, jaki Roland i ja -i tak, nawet
Jasmine-prezentowaliśmy.
-Rozmawiać? Czy to wszystko co chciałeś zrobić?
-Tak. Oczywiście .- Kiyo spojrzał między nami wszystkimi.-Obiecałaś,
Eugenie. Obiecałaś, że jeżeli to będzie chłopiec, pozbędziesz się tego.
-Jest także dziewczynka!- Zawołałam. -Nie możesz pozbyć się jednego
bez drugiego.
-To nie ma znaczenia,- powiedział. -Konsekwencje są zbyt duże.
-Nie mogę zabić niewiniątka. Ona nie zrobiła niczego.
-Nie bezpośrednio. Pozwalając jej żyć sprawiasz, że on też będzie żył. I
nie ma niczego niewinnego tam. On nie może żyć. Eugenie, wiesz to. Nie
próbuję być okrutny. Proszę. Zrób co trzeba. - Jasmine i Roland pozostali
cicho, podczas gdy rozgrywał się ten dramat. Tymczasem, zrozumiałam jak
przyprawiającego o mdłości języka używał by mnie zmusić. Pozbądź się
tego. On nie może żyć.
-Jesteś bardzo szybki, by zabić Twoje własne dzieci,- powiedziałam w
niewierze, przypominając sobie co Jasmine mówiła kilka dni temu. -Nie
czujesz żadnych wyrzutów sumienia? Ty wiesz lepiej niż ja jak to jest być
rodzicem!
-Tak.- powiedział, zaciskając pięści. -Wiem. I to jest wspaniałe.
Chciałbym, żebyś mogła wiedzieć jak to jest ….
-Ale nie mogę? Nie mogę mieć tej samej szansy co Ty i Maiwenn macie?-
Kiyo potrząsnął głową.
-Nie jesteś taka jak Maiwenn. Nie możesz kiedykolwiek być- To było jak
cios w serce. Stałam oszołomiona w ciszy, a jego zapał złagodniał. Myślę, że
on odebrał moją reakcję jako akceptację.
-Słuchaj nie łapię tego- powiedział. -Nie rozumiem, dlaczego wypierasz
się wszystkiego co zawsze mówiłaś! Nigdy nie chciałaś dziecka — żadnego
dziecka. Jeżeli rozmyśliłaś się, wtedy … cóż, spróbuj znów. Po prostu nie
możesz mieć tych.
-I co wtedy? Będę mieć aborcje, aż będę miała dziewczynkę? Jakim
chorym sukinsynem jesteś?- Poruszyłam się bez uświadomienia sobie tego,
mój gniew eksplodował. Roland położył rękę na moim ramieniu,
powstrzymując mnie. To nie była sympatia. To było ostrzeżenie. To była
obronna strategia, trzymająca nas razem.
-Próbuję ochronić ludzki świat,- Kiyo powiedział. Nie podszedł bliżej, ale
był tak gotowy jak my, jego refleks był nawet szybszy.- I Ty też powinnaś.
-I co jeśli nie zrobię tego co chcesz?- Spytałam cicho. Nadszedł moment
prawdy. Westchnął.
-Nie chcę, by doszło do tego.
-Do czego?-Mój głos podniósł się ostro, udręka we mnie była gotowa, by
eksplodować.- Co zrobisz?
-Zabiorę Cię do Maiwenn — siłą. I wtedy … i wtedy ona się tym zajmie.
-Cholera, zrobiłbyś to- powiedziałam. Do diabła, chciałabym mieć broń.
Prawie zawsze
podróżowałam z nią — ale nie do lekarza. Kątem oka, widziałam, jak ręka
Rolanda spoczywa na stole i jest zawinięta dookoła czegoś. Różdżka. On
miał różdżkę w kuchni. Ależ oczywiście, że tak. W przeciwieństwie do
mnie, nie stał się nieostrożny. -Nigdy nie pozwolę by tak się stało. Nie
będziecie eksperymentować na mnie!
Twarz Kiyo pokazała mieszaninę emocji. Były smutek i rozczarowanie.
Troszczył się. Nie chciał tej walki między nami — ale też uwierzył w jego
większe dobro. Uwierzył, że on musiał zrobić cokolwiek by zatrzymać
proroctwo i wiedziałam wtedy, że Deanna powiedziała prawdę. Idealnie, on
tylko chciał by ciąża się skończyła. Jeżeli to było nie możliwe, wtedy byłam
tym kto musiał zostać wyeliminowany.
-Jak możesz to zrobić? - spytał, w jego głosie była zarówno groźba jak i
apel. -Jak możesz ryzykować to wszystko — tylko ratować jedno życie?
To był tylko ten moment, gdy słowa opuściły moje usta nauczyłam się
prawdy o sobie, co ukrywałam głęboko wewnątrz. Dziewczynka i chłopiec
nie mieli znaczenia. Tylko bicie serc — te małe, szybkie bicie serc walące
w moich uszach …
-Nie robię tego.- powiedziałam mu. -Ratuję dwa życia.
Przypieczętowałam mój los tym. Kiyo poruszył się tak szybko, że nie byłam
przygotowana na atak. Zerwał się do mnie, zmieniając się w wielkiego lisa,
obnażając kły i warcząc. Podmuch wiatru zwolnił — ale nie zatrzymał się —
jego skok dał wystarczająco czasu Rolandowi, by szarpnąć mnie z drogi.
Magia wiatru nie pochodziła ode mnie. To była Jasmine.
Nieprzyzwyczajona do tego rodzaju magii Jasmine dyszała, ale to
wystarczyło na tyle, aby kupić nam trochę czasu do ucieczki. Roland
wyciągnął mnie z kuchni, do salonu, gdzie mieliśmy więcej pola do manewru.
Kiyo poszedł za nami bez wahania, z całą swoją brutalną siłą i szybkością.
-On może zostać wygnany,- sapnęłam do Rolanda. -Tak samo jako
szlachta.
Roland szybko kiwnął głową na potwierdzenie. On już to wiedział, ale nie
miał koniecznej przerwy, by zrobić pełne wygnanie. Kiyo dotarł do nas,
rzucając się na mnie i pchając z dala od Rolanda. Upadłam mocno na
ziemię, waga Kiyo przygniotła mnie tam. Tak szybko jak przemienił się w
lisa, znów stał się człowiekiem. Nadal pokazując zdumiewającą szybkość,
pociągnął mnie za rękę. Nie wiedziałam, czy jego zamiarem było po prostu,
by zawieźć mnie do domu czy usiłowanie przeskoczyć do Tamtegoświata,
ale nie dałam mu szansy. Odzyskałam moje zmysły i wzięłam zaczerpnęłam
mojej magii. Powietrze stało się ciężkie i huragan odrzucił go daleko —
wraz z dużą częścią mebli moich rodziców. Kiyo skrzywił się gdy odzyskał
równowagę i jednocześnie zrobił krok w moją stronę.
-Psiakrew !- wrzasnął przez ryk wiatru. -Zatrzymaj to!
-Ty to zatrzymaj!- Krzyknęłam z powrotem. Magia paliła się w mojej
krwi i obojętnie jak
irytująco słaba byłam przez ciążę, moja władza nie zmalała za bardzo.-
Nawet nie wiemy, że to proroctwo jest prawdziwe! Już raz spotkałam
jedną fałszywą wróżkę. To wszystko może być na nic.
Roland i moja matka raz powiedzieli mi, że proroctw było bez liku w
Tamtymświecie. Do tej pory nigdy nie chciałam ryzykować, że moje się nie
spełnią.
-Ale nie wiemy tego!- Kiyo sprzeciwił się. Widzę rozdrażnienie na jego
twarzy. Utrzymałam burzę dookoła mnie, trzymając go na dystans i mając
nadzieję, że Roland zacznie wypędzanie.
-Nie możemy ryzykować. Proszę. Proszę wróć ze mną do Maiwenn.
Naprawimy to.
Nie odpowiedziałam, zamiast tego nadal utrzymywałam burzę. Moje
spojrzenie pozostało na Kiyo, ale czułam swędzenie magii szamanów —
ludzkiej magii — zaczynającej błyszczeć. Roland naprawdę wykonywał
zaklęcie wygnania. Kiyo przekształcił się znów w lisa i z tą dodatkową siłą
zaczął przedzierać się przez tarczę z burzy dookoła mnie i znów
przygniótł mnie do podłogi. Pozostał jako lis tym razem, trzymając
kurczowo tę siłę. Trzymał zębami moją koszulkę, przy ramieniu i
wrzasnęłam w bólu. Moja magia zadrżała i ku mojemu zdziwieniu, on zaczął
ciągnąć mnie — powoli — przez salon. Jego postęp został zatrzymany
kiedy mały kawałek stołu uderzył go w plecy. Mówię wam, te rzeczy są
śmiertelne. Instynktownie, uniósł przeciw jego napastnikowi: Jasmine.
Popchnął ją daleko a ona zatoczyła się. Warcząc, Kiyo wrócił do mnie i
miałam dziwne przeczucie, że moja szansa zmalała, nie wiedziałam czy
będzie próbował zabrać mnie czy od razu zabić. Mógł trzymać się ludzkich
myśli w formie lisa, ale one stawały się słabsze im dłużej był zmieniony.
Nagle odwrócił się ode mnie, patrząc w złote oczy Rolanda, który stał
pewnie z różdżką w ręce. Wyczułam wygnanie wcześniej z powodu mojego
treningu. Teraz, z zaklęciem w pełnej sile, Kiyo mógł poczuć to także.
Opuszczając mnie z powodu nowej groźby, Kiyo gonił do Rolanda.
Wrzasnęłam, gdy cała ta zwierzęca władza cisnęła do mojego ojczyma,
przyciskając go do ściany. Różdżka wyleciała z ręki Rolanda. Zaklęcie
wygnania rozpadło się. Kiyo znów się zmienił nadal trzymając w pułapce
Rolanda. Roland był silny ale
nie mógłby się dopasować do siły Kiyo. Zmaganie było bezużyteczne.
-Przestań- żądał Kiyo. -Oboje przestańcie.
Jego ręka zacisnęła się na szyi Rolanda. Roland zaczął sapać, gdy stracił
dopływ powietrza. Natychmiast, pozwoliłam magii opaść. Kiedy to zrobiłam,
poczułam, że Jasmine pożyczała swoją siłę mi, chociaż nawet nie zdawałam
sobie z tego sprawy. Ona również przerwała i stanęła przy mnie po raz
kolejny.
-Puść go- warknęłam, poruszając się nieznacznie. Wiedziałam, że nie
mogłabym wygrać z Kiyo
w fizycznej walce, ale też nie mogłam pozwolić mu skrzywdzić Rolanda.
-To nie o niego chodzi. Nie rań go.
-Uwierz mi,- powiedział Kiyo, -Nie chcę.- Jego oczy były ciemne i znów
ludzkie, ale był w nich nadal jakiś dziki błysk.-Chodź ze mną a wypuszczę
go.
-Iść z tobą,- powiedziałam stanowczo. -Do Maiwenn?
-Podziękujesz mi później,- powiedział Kiyo.
Mój umysł gonił szalenie. Roland walczył o oddech. Jak dużo czasu mu
zostało? Czy Kiyo naprawdę zabiłby go? Zastanowiłam się, czy mogłabym
użyć innego wybuchu magii. Kolejny atak wiatru? Błyskawica? Mogłabym
utworzyć kontrolowany wir wewnątrz, ale to prawdopodobnie zabiłoby ich
obu. I, jeżeli poszłabym z Kiyo … pozwolić mu wziąć mnie do Maiwenn …
cóż. Nie będzie z tego wyjścia, żadnej ucieczki. Roland wyglądał na
gotowego, by zemdleć. Jego niebieskie oczy wbijały się we mnie i wtedy,
szybko, on spojrzał na moje stopy. Myślałam, że to świadomość iż
ponieśliśmy klęskę, ale wtedy widziałam cel w jego oczach. Jego różdżka
była blisko moich stóp, niedaleko . Nie zdradziłam się przed Kiyo że ją
zauważyłam. Oczy Rolanda wróciły do mnie, była w nich jakaś wiadomość.
-Proszę,- błagałam, zastanawiając się co Roland chciał, bym zrobiła. -
Wypuść go- Nie mogłabym rzucić pełnego zaklęcia wygnania. Nie było
wystarczająco czasu. Kiyo wypuściłby Rolanda, prawda, ale wtedy znów by
mnie zaatakował. Szczerze nie wiedziałam jak długo Kiyo zagra to
bezpiecznie. Usiłował "sensownych” rozwiązań: zmusić mnie, bym poszła do
Maiwenn, szantażu z Rolandem, et cetera. Prędzej czy później, jeżeli
naprawdę wierzył w groźbę proroctwa, po prostu wyeliminowałby mnie.
Roland nadal gapił się na mnie, nadal chciał, bym zrobiła coś o czym myślał,
że nas uratuje. On mnie szkolił. Pewnie mogłabym zrozumieć to. Musiałam.
Co różdżka mogłaby zrobić? Rzucała zaklęcia. Wypędzała stworzenia,
wysyłając je z tego świata ….
Czułam, jak moje oczy poszerzają się. Wiedziałam co chciał bym zrobiła.
Zrobienie tego uratowałoby jego, byłam pewna, ponieważ Kiyo wypuściłby
go i podążyłby za mną … do Tamtegoświata. Roland chciał, bym otworzyła
bramę dla siebie. Mogłam to zrobić. To było szybkie zaklęcie, jedno, dla
którego miałam siłę. Wypędzenie kogoś zabierało bardzo dużo czasu i
wysiłku. Ale otwarcie bramy i przejście? To mogłoby zostać zrobione
szybko.
Jeżeli to mogłoby zostać zrobione. Wchodzenie było łatwe. Przechodzenie
przez światy bez wsparcia było trudne i nawet ja miałam kłopot z
przechodzeniem przez fizyczne bramy ostatnio w moim osłabionym stanie.
Przejście bez wsparcie mogło być niemożliwe nawet dla mnie. Przedtem
robiłam to tylko raz i to zabrało mnóstwo mocy. I drogi Boże, to zabolało.
Jeżeli mogłabym zrobić to, chociaż … znalazłabym się z dala od Kiyo a on
wypuścił by Rolanda, żeby ścigać mnie. To mogłoby kupić dla mnie czas, by
uciec w bezpieczne miejsce. Jedyną rzeczą, która mogła sprawić że to
będzie możliwe było to iż miała kotwicę w Tamtymświecie. Jeżeli
skoczyłabym bez żadnego stałego celu, mogłabym skończyć złapana w
pułapkę między światami, moja istota by się rozpadła. Psiakrew, to nadal
mogło się zdarzyć, ale kotwica zmniejszyłaby prawdopodobieństwo. Nie
wiedziałam gdzie byłam w związku z układem w Tamtymświecie, ale
najbliższa kotwica ściągnęła by mnie, jeżeli to zadziała.
Czas, by się dowiedzieć.
Z szybkością, która dorównywała Kiyo, sięgnęłam po różdżkę i wtedy
chwyciłam za rękę Jasmine. Zabranie jej sprawiało, że moje zadanie jest
trudniejsze, ale nie zostawiłabym jej z Kiyo. Z różdżką, wezwałam
konieczną magię i otworzyłam bramę do Tamtegoświata. Kiyo zrozumiał co
się działo i wypuścił Rolanda, próbując dotrzeć do mnie — ale było za
późno. Rzuciłam się do otworu, trzymając Jasmine i wiedziałam, że to
zamknie się natychmiast za nami, po prostu, ponieważ nie mogłabym
trzymać otwartej bramy tak długo.
Czułam to tak boleśnie jak ostatnio, jakbym uderzała o podłogę w budynku.
W dół, w dół, w dół. Rozbić, rozbić, rozbić. Każda warstwa była bardziej
bolesna niż poprzednia i z każdym uderzeniem, czułam jakbym była
rozrywana. Prawdopodobnie tak było i niszczyłam Jasmine ze mną,
odrywając nasze dusze od ciał.
Wtedy, poczułam szarpnięcie. Później - było tylko jedno uderzenie:
prawdziwe. Jasmine i ja
uderzyłyśmy w twardą kamienną podłogę. Moje ciało krzyknęło z bólu.
Prawdziwego, fizycznego bólu. Już byłam obolała od walki z Kiyo a teraz,
przebijanie się przez światy wzniosło ten ból na nowy poziom.
Nudności wezbrały we mnie i walczyłam mocno by nie zwymiotować.
Słyszałam, że Jasmine
krzyknęła, ale obraz dookoła nas był rozmazany podczas, gdy mój
zdezorientowany umysł próbował zebrać się w całość. W końcu, świat
wszedł do skupienia, kolory i linie stawały się ostre. Słaby szum magii w
powietrzu, ten, który był zawsze obecny, powiedział mi, że przybyłam w
stanie nienaruszonym do Tamtegoświata.
I Dorian patrzył w dół na mnie.
ROZDZIAŁ 25
-Ow.- Zamknęłam oczy, gdy kolejna fala nudności potoczyła
się przeze mnie. Kontrola, kontrola. Kilka głębokich oddechów później,
otworzyłam oczy i spotkałam spojrzenie Doriana.
-Niespodziewane,- powiedział. -I niepożądane.
Usiadłam u podnóża jego tronu w sali bankietowej, która była stłoczona. To
musiała być pora posiłku, ale nikt nie zwracał uwagi na jedzenie.
Wszyscy byli na nogach, gapiąc się na wieczorową rozrywkę, która
dosłownie spadła w ich środek. Spojrzałam wokoło, zastanawiając się jak
zostałam ściągnięta do tego miejsca i wtedy znalazłam to — sprężynka,
którą zostawiłam tutaj jako moją kotwicę. Wcześniej miała swój własny
pokój, ale teraz leżała na stole obok tronu Doriana.
Nie było czasu by o tym rozmyślać. Zwróciłam się do Jasmine, która
wyglądała na zdezorientowaną i chorą tak jak ja się czułam ale nie
wydawała się cierpieć na jakieś trwałe uszkodzenie. Jej ciało i dusza były
nietknięte. Obejrzałam się na Doriana i spróbowałam wstać ale moje nogi
ugięły się pode mną. Zaczęłam spadać i chwyciłam się jego szaty
instynktownie. Jasmine, z zadziwiającą szybkością poruszyła się, by mnie
złapać i podtrzymać.
-Gościnność- złapałam oddech. -Proszę.
Niepożądany komentarz Doriana był przypomnieniem, że aktualnie nie
miałam udzielonej
gościnności i, że technicznie byłam bezbronna i narażona na atak w jego
murach. Fakt, że jeszcze się to nie stało uważałam za dobry znak i,
chociaż jego twarz mniej więcej
pozostała niezmieniona, była iskra ciekawości w jego oczach. On nie mógłby
zignorować
mnie będącą na kolanach, błagając go o ochronę. Jeszcze nie . Obojętnie
jak rozgniewany był na mnie, ten rodzaj ciekawości był zbyt nieodparty dla
jego natury. Zaczął mówić, niewątpliwie gotowy z jakimś bystrym
dowcipem, ale przerwała mu Jasmine, gdy chwyciła się go i dodała jej apel
do mojego.
-Proszę. Daj nam Twoją ochronę. Pośpiesz się!
Dorian zmarszczył brwi, już nie zdolne, by schować jego ciekawość i
zaskoczenie.
-Córki Króla Burzy, błagają mnie o pomoc, gdy jedna dała mi jasno do
zrozumienia, że nie chce mnie więcej widzieć. Powiedz mi, dlaczego nie
powinienem was wyrzucić albo uwięzić.- Zatrzymał się w zamyśleniu. -Albo
pozwolić Twoim ludziom wykupić was. Całkiem niezły zysk, wyobrażam
sobie.
-Dorian...- zaczęłam. Nagle, było poruszenie przy wejściu do sali. Grupa
straży Doriana ukazała się — z Kiyo między nimi. Nie zostałam zaskoczona,
że pokazał się tak szybko. Mój znak prowadził go do mnie i kiedy nie mógł
skoczyć bezpośrednio do zamku Doriana, prawdopodobnie przeszedł przez
bramę.
-Panie- powiedział jeden ze strażników. -On szuka wejścia...
Kiyo miał te dzikie, wściekłe spojrzenie i nikt w tej sali nie mógłby mieć
wątpliwości, że on był przygotowany do bitwy. Straż Doriana na pewno
odwołali się do tego i zamknęli szeregi, gdy on kroczył naprzód. Miałam
uczucie, że Kiyo chciał walczyć prosto przez nich, ale rozsądek i
opanowanie trzymało go w ryzach — na razie. Tymczasem, na jego widok
zmusiłam nogi do posłuszeństwa i stanęłam na nogi. Jasmine chwyciła moją
rękę, pomagając mi się podnieść i jak jedność, cofnęłyśmy się nieznacznie,
żeby stanąć w jednej linii z Dorianem. Świat wirował trochę, ale
odmówiłam pokazać moją słabość. Nie zemdlałabym.
-Pozbądź się go,- powiedziałam, próbując nie brzmieć histerycznie.
-Odmów mu gościnności i wyrzuć go.
-Ona jest wyrzutkiem tutaj,- warknął Kiyo, zaciskając pięści. -I to nie
ma z Tobą nic wspólnego. Odeślij ją.
Napięcie i cisza wypełniły przestrzeń i wszystkie oczy obróciły się do
Doriana. Ani Kiyo ani ja — ani Jasmine, dla tej sprawy — nie mieliśmy
udzielonej gościnności i ochrony w królestwie Doriana w tej chwili. Nie
mieliśmy żadnej gwarancji bezpieczeństwa. Psiakrew, jeżeli Kiyo
zdecydowałby zaatakować mnie właśnie teraz, nikt nie musiał
interweniować.
Bylibyśmy wielkim obiadowym pokazem. Zastanowiłam się jak dobrze ja i
Jasmine potrafiłybyśmy sie bronić, jeżeli to wystarczyłoby by dać nam
szansę, by uciec do mojej własnej ziemi, jeżeli Dorian nie pomógłby nam.
Mogłabym odgadnąć myśli Doriana — czy raczej, jego zakłopotanie.
Chęć zabicia mnie przez Kiyo nie miała żadnego sensu. Pytając dlaczego
Dorian działał by przeciw swojej naturalnej postawie wszechwiedzącej
osoby Plus, Kiyo i ja nie byliśmy jego ulubionymi ludźmi teraz.. Uleganie
obu z nas znaczyło ustępstwo, którego Dorian nie chciał zrobić.
-Chwała Ci!
Niespodziewany, chrapliwy głos sprawił, że podskoczyłam i nawet Dorian
cofnął się trochę. Z
tłumu wyszła Masthera, jej białe włosy płynęły za nią a jej oczy były tak
inteligentne jak zawsze. Wystąpiła z celem i — ku mojemu całkowitemu
zdziwieniu — opadła na kolana przede mną. Wpatrzyła się w górę we mnie i
oczekiwałam zwykłego rozproszonego i zwariowanego spojrzenia. Zamiast
tego, widziałam strach i zachwyt. Nawet uwielbienie.
-Chwała Ci, Królowo Jarzębin i Cierni. Chwała Ci, przynosząca
życie.Widzę to...widzę życie rosnące w Tobie, matce która wypełni
proroctwo!
Dotknęła swoją kościstą ręką mojego brzucha, odsunęłam się od niej.
-Nie dotykaj mnie!- Zawołałam.
-Widzę to,- płakała. -Promieniejesz, Królowo Jarzębiny i Cierni. Niesiesz
spadkobiercę. Zabłyśniesz z nim.
-Dorian!-zawołał Kiyo, odwracając naszą uwagę. Jego twarz stała się
ciemna na słowa Masthery. Pełne ujawnienie było ostatnią rzeczą, której
by chciał.- Oddaj ją mi! Trzymaj się z dala od tego! - Znów spojrzałam
błagalnie na Doriana.
-On będzie próbował mnie zabić.- powiedziałam. -Jeżeli mnie wyrzucisz,
on i Maiwenn przyjdą po mnie. Proszę daj nam Twoją gościnność.
Dorian — jak większość w sali — był oniemiały przez proroctwo Masthery.
Dorian przymusowo sprowadził swój wyraz twarzy do neutralności, ale
spojrzenie, które mi posłał, gdy obrócił się do mnie było tak ciężkie i
przeszywające, że prawie znów byłam na kolanach.
-Czy to prawda? - spytał półgłosem, żeby prawdopodobnie tylko Jasmine
usłyszała.-Jesteś w ciąży?
Nie było żadnego powodu by kłamać lub udawać. Szybko kiwnęłam głową.
Jego następne pytanie prawie rozbiło moje serce. Próbował tak mocno, by
utrzymać poziom jego głosu stały i silny, ale usłyszałam tęsknotę i
desperację.
-Czy jest ... jest jakaś szansa ... że ...
Nie mógł skończyć ale nie musiał tego robić. Chciał wiedzieć, czy on był
ojcem. Milion myśli goniło przez moją głowę. Czy rzeczy były by inne jeśli
odbylibyśmy prawdziwy stosunek, gdy byliśmy razem? Czy zaszłabym w
ciążę z jego dzieckiem, zamiast Kiyo? Być może.
Być może nie. Sex nie zawsze prowadził do ciąży, zwłaszcza ze szlachtą.
Mogłabym
nadal skończyć z dziećmi Kiyo albo zostawić to dyskusji godnej
ojcowskiego sporu.
Jeżeli zaszłabym w ciążę z Dorianem, moja przyszłość była by podpisana i
przypieczętowana. On poruszyłby niebo i ziemię, bym była bezpieczna.
Prawdopodobnie mogłabym skłamać
teraz. Szlachta nie miała żadnych testów na ojcostwo. To uprościłoby
rzeczy — ale nie mogłabym tego zrobić.
-Nie,- powiedziałam miękko.
Twarz Doriana uspokoiła się i zadziwiająca fala żalu i smutku wypełniła
mnie w odpowiedzi na wulkan emocji, które musiały przejść przez niego
również. On nie miał żadnego powodu, by pomóc mi, nie po tym co uznawał
za moją zdradę. I na pewno, nie gdy nosiłam w sobie dzieci innego
człowieka.
-Proszę,- powiedziała Jasmine. Jej niebiesko - szare oczy były duże i
zdesperowane. Nie widziałam jej nigdy tak pokornej i łagodnej. I na pewno
nigdy nie oczekiwałam, że zachowa się tak na moją korzyść. - Proszę
pomóż nam. Proszę daj nam Twoją gościnność. Wasza Wysokość.
Moje oczy nadal były utkwione w Dorianie, moje serce nadal było złamane z
powodu bólu, który mu zadałam. Z boku, usłyszałam, jak Kiyo ostrzega
znów Doriana
-To jest między Eugenie i mną. Oddaj mi ją i to się kończy. Jeżeli nie,
Maiwenn i Bóg wie, kto jeszcze przyłączą się.
-Przepraszam,- powiedziałam do Doriana, zaledwie słyszalnym głosem. -
Tak bardzo przepraszam.
-Proszę,- Jasmine powtórzyła, prawie na skraju łez teraz. -Gościnność.
Cały świat zależał od Doriana. Nikt nie oddychał. Wtedy, nagle, on obrócił
się ode mnie.
-Przyznaję- powiedział gładko. -Córki Króla Burzy są pod moją ochroną.
Usuńcie kitsune i nie pozwólcie mu znów wejść. - Straże były w ruchu
prawie zanim Dorian skończył mówić. Kiyo walczył ze wszystkim dopóki
ktoś go nie złapał i zaczął ciągnąć do tyłu.
Zrobili mały postęp, chociaż jego zmagania były ogromne, on był silny, tak
szaleńczo silny i to przestraszyło mnie, gdy pomyślałam co by się zdarzyło,
jeżeli zostałabym mu oddana w moim osłabionym stanie.
-Dorian!- ryknął Kiyo, nadal walcząc ze strażnikami. -Nie rób tego!
Będziesz żałować!
Dorian wrócił do jego normalnej lakonicznej osoby.
-Masz się do mnie zwracać "Królu Dorianie" albo "Wasza Wysokość"-
odpowiedział. -I nie sprzeciwisz się rozkazom w moim domu.
Podłoga zadrżała i usłyszałam sapanie od zebranych. Niespokojnie,
przypomniałam sobie komentarz Doriana, o tym że mógłby zburzyć zamek,
jeżeli by chciał.
Ściany pozostały nietknięte, jednakże duża część kamiennej podłogi
pęknęłą, wydobywając
więcej krzyków lęku. Przed moimi oczyma, płyta kamienia przekształciła i
rozciągnęła się,lecąc w powietrzu na Kiyo. To zawinęło się wokół niego,
łacząc jego ramiona w rodzaju magicznego kaftana. Kiyo, został
zaskoczony i przestał walczyć, ale jego krzyki nie ustały.
-Eugenie! Nie wiesz co robisz! To nie jest koniec! Eugenie!
-Wyprowadzić go.- powiedział Dorian zimno. -Teraz. Jeżeli będzie się
opierał albo próbował się przemienić zabijcie go.
Straż śpieszyła się, by wypełnić rozkazy kiedy Kiyo kontynuował
wrzeszczenie znieważając mnie, Doriana, i świat. Spodziewałam się, że
będą przemieszczać się szybko, ponieważ Dorian miał rację. Jeżeli Kiyo
przemieniłby się w lisa, wyśliznąłby się poza jego kamienne więzienie.
Oczywiście , musiałby przemienić się w małego lisa, który zrobiłby małą
szkodę, ale nadal. To było dużo lepsze dla nas wszystkich, gdy Kiyo był na
zewnątrz murów.
Strażnicy musieli odnieść sukces, ponieważ nikt więcej za nimi nie poszedł.
Jasmine zwróciła się do Doriana.
-Powinieneś i tak go zabić.- powiedziała stanowczo. Jej standardowa
odpowiedź.
Duch uśmiechu migotał na ustach Doriana, chociaż jego oczy były nadal
twarde.
-Jesteś prawie tak zachwycająca jak Twoja siostra,- spostrzegł. -Nie
ważne jak bardzo jestem rozgniewany przez was dwie teraz, przyznaję,
rzeczy będą na pewno zabawne z Tobą w pobliżu. I wkrótce staną się
bardzo zabawne.- To zostało skierowane do mnie.
-Jeżeli myślisz, że wcześniej wywołałaś wojnę, to jeszcze wszystkiego
nie widziałaś moja droga. Przysporzyłaś mi trochę kłopotów.
Zaledwie go słyszałam. Adrenalina szybko znikała z mojego ciała i cały ten
ból od walczenia z Kiyo zaczął wracać. Czułam się chora i moje otoczenie
znów zaczęło wirować.
-Przepraszam,- zdołałam powiedzieć do Doriana, tuż przed upadkiem.
ROZDZIAŁ 26 - KONIEC
-Więc, niech się upewnię, że dobrze zrozumiałem.- Westchnęłam i
przesunęłam się na łóżku, wiedząc, że Dorian powtarzał tę rozmowę
głównie dlatego, ponieważ lubił widzenie mojej niewygody.- Twoja
"technologia" może powiedzieć Ci, że masz chłopca i dziewczynkę, kiedy
jeszcze się nie urodzili i pozwala Ci słuchać bicia ich serc- kontynuował. -
Ale kilka leków w niewytłumaczalny sposób całkowicie przeciwdziała temu
drugiemu, który podjęłaś w celu zapobiegania ciąży.
-Wzięłaś- zamruczałam. -Widząc to teraz, wydaje się to trochę bez
sensu.
Dorian wychylił się z powrotem w luksusowym fotelu, jego twarz wyrażała
nadmierne dramatyczne rozważanie. Po zemdleniu, dano mi pokój dla gości
godny mojej pozycji, "gościnność” po prostu znaczyła ochronę i w żaden
sposób nie wiązała się z czyimiś zakwaterowaniami. Ten pokój nie był tak
miły jak Doriana, oczywiście, ale materac był gruby i puszysty a zielony
aksamitny baldachim pasował do ciężkiej brokatowej pościeli.
Tak chora jak się czułam, szczerze byłabym zadowolona, by zwinąć się
gdzieś na podłodze. Obudziłam się jakąś godzinę temu, samotnie w
ogromnym pokoju z wyjątkiem Doriana.
-Co za fascynująco dziwaczny zwrot zdarzeń,- dumał, podpierając ręką
podbródek.-Jeżeli myślisz, że ludzie boją się Żelaznej Korony to tylko
poczekaj aż ta wiadomość się rozniesie. Co właśnie się dzieje.
Położyłam rękę na czoło. -Czy to nie wystarczy, że noszę w sobie dziecko,
które według przepowiedni podbije świat? Dlaczego wszystko sprowadza
się do polityki?
-Ponieważ nosisz w sobie dziecko z proroctwa- odpowiedział.-Jest to
rodzaj rzeczy od którego ludzie odczuwają silne uczucia.
-Myślałam, że prawie każdy chciał zdobyć ludzki świat.
-Większość- zgodził się. -Ale nie wszyscy. Zwłaszcza Ci którzy ...
widzieli Twoje poczynania do tej pory — mogą się bać, że najpierw
będziesz chciała podbić ten świat.
Przewróciłam się na moją stronę, dając mi lepszy widok jego. Od
wcześniejszego widowiska,
Dorian zamaskował jakiekolwiek osobiste uczucia, które czuł na temat
mojej ciąży, przełączając się w tryb sprytnego władcy.
-Ale nie Ty,- powiedziałam. -Zawsze byłeś za tym... spełniającym się
proroctwem.
-Nigdy nie robiłem z tego sekretu. - zgodził się. -Od momentu gdy się
poznaliśmy.
To było prawdziwe, przynajmniej. Trzymał się tego pragnienia, gdy byliśmy
zaangażowani.
-Za to miałeś inne sekrety.- Zarzuciłam mu.
Nie odpowiedział od razu, ale te zielono-złote oczy przyglądały mi się w
zamyśleniu.
-Tak. Tak, mam. Sekrety, których teraz żałuję.
To uciszyło mnie na chwilę. Nie oczekiwałam jakiegoś rodzaju przeprosin.
Coś we mnie zmiękło. -Naprawdę?
-Jeżeli nie oszukałbym Cię o Żelaznej Koronie.- wyjaśnił,-Nadal
bylibyśmy razem.
Mogłam tylko się gapić. Część mnie nigdy nie przestała go kochać. Trudno
było w to uwierzyć, że wyznawał tutaj swoje uczucia, przyznając iż nasz
związek był ważniejszy niż jego intrygi. To dało mi nowe spojrzenie na
niego, jedno, które zdumiewało … jednak spodobało się mi.
-I, jeżeli nadal bylibyśmy razem, - kontynuował, -Byłbym szczęśliwie
obdarzony dzięki tej medycznej wpadce.
Tak bardzo nowe spojrzenie. Jęknęłam i obróciłam się.
-Oczywiście . Oczywiście to jest prawdziwe źródło Twojego żalu. Nie
będziesz prowadził rewolucji.
Usłyszałam, jak on wstaje i usiadł na łóżku obok mnie. Kilka sekund później,
on rzeczywiście miał czelność położyć się koło mnie. Poruszyłam się by
zrobić miejsce.
-Tu chodzi o coś więcej niż rewolucję.- powiedział.- Powiedziałem Ci, gdy
się poznaliśmy, że chciałbym mieć z Tobą dziecko bez względu na jakieś
proroctwo.
-Nie jestem przekonana, że część "ze mną" jest istotna.
Dorian dotknął mojego policzka i zwrócił moją twarz do niego.
-Naprawdę w to wierzysz? Czy naprawdę wierzysz, że moje uczucia do
Ciebie były tak małe że Ty będąca matką mojego dziecka nie znaczy dla
mnie całego świata?
-Nie wiem w co wierzę,-Powiedziałam uczciwie. -Nawet nie wiem, czy
mam energię albo motywacje, by analizować naszą relację kiedy sprawy
idą naprzód. - Położyłam ręce na brzuchu. Oczy Dorian poszły za tym
gestem, zupełnie zniewolone.
-Wbrew twoim głupim ojcowskim wyborom, to …- On dotarł do mojego
brzucha i od razu się wycofał. -To jest cud. To jest spełniające się
proroctwo. To jest życie. I naprawdę, Kiyo nie jest już istotny. On
zrezygnował z jakichkolwiek roszczeń do tych dzieci. Są Twoje i tylko
Twoje teraz.
Moje palce zacisnęły się na moim brzuchu, nie boleśnie, ale w bardziej
zaborczy sposób.
-Nadal nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo odrzucił
własne dzieci. Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo odrzucił mnie...
-Wątpię, żeby to było tak łatwe. Nie tak łatwo jest o Tobie zapomnieć.-
Była w tym mała nuta goryczy.- Ale jego sprzeciw do proroctwa był zbyt
wielki. Tak jak moja pomoc jest wystarczająco duża by wziąć Ciebie...
wbrew Twojej zdradzie ... zacząć szaleństwo, które ma nadejść. - Zdrada?
Zaczęłam mówić mu, że on był ostatnim, który powinien oskarżyć kogoś o
to... ale powstrzymałam się.
-Czy ludzie myślą, że jesteś tak szalony by to zrobić?
-Ledwie,- parsknął. -Większość będzie myślała, że to są moje dzieci, w
każdym razie, ironicznie
wystarczająco.- Nikt oprócz Jasmine nie usłyszał mojej krótkiej wymiany
o ojcostwie z Dorianem w sali. Zmarszczyłam brwi.
-Myślę, że czasami Kiyo także w to wierzy.
-Bo tak może być.- Moją pierwszą reakcją była myśl, że to jakiś żart ale
jakikolwiek ślad humoru zniknął z jego twarzy.
-Myślę, że nie do końca rozumiesz genetykę.
-Rozumiem, że rodzicielstwo jest czymś więcej niż więzy krwi.-
powiedział, nadal śmiertelnie poważny.
-I jak powiedziałam: on zrezygnował z jakichkolwiek żądań. Masz
kontrolę, i jeśli on lub inni będą kwestionować pochodzenie dzieci to nawet
lepiej. Po prostu zadeklaruj, że jestem ojcem. Miej to zapisane, a przez
nasze prawo dzieci będą moje dla wszystkich zamiarów i celów.- Coś w
tym mnie zaniepokoiło.
-Co masz na myśli mówiąc zamiary i cele?
On wzruszył ramionami trochę zbyt obojętnie.
-Tytuły. Prestiż. Ochrona. Dziedzictwo ... jeżeli oboje będą
wystarczająco silni, by utrzymać moje królestwo. Który, zgadzając się z
proroctwem, Twój syn powinien być.
-Nie wiem,-powiedziałam. Mogłyby być jakieś korzyści bezpieczeństwa
dla tego rodzaju "adopcji" przez szlachtę ale miałam uczucie, że Dorian
nie mówił mi wszystkiego... zwłaszcza rzeczy, które przyniosą korzyść
tylko jemu. Nadal był mną zaniepokojony. Nie lubił Kiyo. Nie było żadnego
powodu, żeby podjąć taką decyzję.
-Ja muszę pomyśleć o tym.
-Myśl szybko- Dorian powiedział. -Rzeczy będą w ruchu wkrótce,
szczególnie gdy wrócimy do Twojego Kraju.
-Dlaczego?- Spytałam. -Dlaczego chciałbyś uznać dzieci kogoś innego?
To znaczy, rozumiem, że chcesz aby proroctwo się ziściło, ale nie musisz
podejmować dodatkowych kroków.
-Być może czyjeś dzieci są lepsze niż nie posiadanie ich w ogóle-
powiedział.
To było inne dziwne oświadczenie od niego, zaskakujące. Zarówno
filozoficzna i wzruszająca. Jednak nadal wierzyłam, że było tutaj jakieś
oszustwo. To nie było z miłości do mnie. Już nie. Jego ręka znów poruszyła
się do mojego brzucha i tym razem nie zabrał jej, chociaż upewnił się by
trzymać ją daleko od mojej ręki.
-Pozwól, że zadam Ci pytanie. -powiedział kiedy nic nie odpowiadałam. -
Dlaczego postanowiłaś zatrzymać dzieci? Czy boisz się nieświętej
procedury, której Twoi ludzie używają, by skończyć życie? Czy byłaś
niezdolna, by żyć z krwią Twojej córki na Twoich rękach?
Mój myśli wróciły z powrotem do tego dnia u doktora. Tego dnia? Psiakrew.
To było zaledwie dziś rano. Tak dużo zdarzyło się od tego czasu że mogły
minąć tygodnie. Moja okropna walka z Kiyo zamazała wspomnienia, ale
teraz, widok USG wrócił do mnie, obrazy i dźwięki tak prawdziwe i żywe
jak gdybym doświadczała ich od nowa.
-Usłyszałam bicie ich serc- powiedziałam w końcu. -I widziałam ich.- Cóż,
w pewnym sensie. Te
plamy nadal niewiele mi mówiły, ale punkt był nieistotny.
-I kiedy zrobiłam …- poszłam po omacku, by wyjaśnić moje uczucia. -Ja
tylko … po prostu chciałam ich. Oboje. Reszta nie miała znaczenia.
Powolny, dziwny uśmiech rozprzestrzenił się na twarzy Doriana.
-To,- zadeklarował, - jest największa rzecz szlachty jaką kiedykolwiek
od Ciebie słyszałem.
-To jest śmieszne.
-Nie bardzo. Ludzie traktują życie bardzo beztrosko. Szczerze mówiąc,
po tak długim czasie, zacząłem myśleć, że jesteś bardziej ludzka.
-Nienawidzę Ci tego mówić ale jestem.
Dorian ułożył się wygodniej i jego ręka na moim brzuchu poruszyła się tak
że leżała na mnie, prawie, ale nie całkiem w uścisku. To było zaborcze, jak
bym była nagrodą, która spadła mu na kolana.
-Czyżby, moja droga? Wyrażasz filozofie jak my. Nosisz dziecko, które
rzekomo zdobędzie ludzki świat — świat, do którego nie możesz wrócić
przez chwilę , wiedząc że to dałoby kitsune przewagę. Jesteś
bezpieczniejsza tutaj w tym świecie, gdzie, chciałbym dodać, rządzisz nie
jednym ale dwoma królestwami. To,- zadeklarował tryumfalnie, -robi z
Ciebie, w mojej opinii, bardziej szlachtę niż człowieka.
Odwróciłam się, nie spotykając jego oczu — ponieważ miałam zwariowane
uczucie, że on miał rację.