GLENDA SANDERS
CUKIERECZEK
ROZDZIAŁ
1
- Spóźniłaś się.
Brigitte Dumont zmarszczyła brwi. Popatrzyła groźnie
na brata, siadając naprzeciw niego z talerzem sałatki,
która stanowiła jej lunch. Jadalnia była prawie pusta.
Przy rodzinnym stole pozostał jedynie Stephen
Dumont.
- Dobrze, że w ogóle udało mi się wyrwać - mruknęła.
- Właśnie wychodziłam, kiedy zadzwoniła Donna
Prescott z „Contemporary Canada". Chcą zamieścić w
najbliższym wydaniu wzmiankę o naszym weekendzie
z zagadką.
- „Contemporary Canada"? - ucieszył się Stephen.
- Ależ to świetna reklama!
- Mam nadzieję. Sam wiesz, jak bardzo BARF potrze-
buje tych pieniędzy.
BARF, czyli Okręgowe Towarzystwo Ochrony Środo-
wiska, planowało budowę nowego centrum w Bow
Valley. Na ten cel potrzebne jednak były dość znaczne
kapitały. Prawie udało im się zdobyć głównego
inwestora. Weekend z zagadką, o którym wspomniała
Brigitte, miał odbyć się w hotelu Dumontów za dwa
tygodnie. Chodziło o zebranie funduszy na kampanię
reklamową BARF-u, która powinna uświadomić
mieszkańcom Bow Valley konieczność dbania o
czystość środowiska.
- Jak tylko rozniesie się po okolicy, że sam C.H.Battle
zgodził się poprzeć to przedsięwzięcie, ludzie będą
walić drzwiami i oknami - zauważył Stephen.
- Donna już się o niego dopytywała. Wpadnie dziś wie-
czorem, aby przeprowadzić z nim krótki wywiad.
- Wcale się jej nie dziwię. Wszyscy chcieliby wiedzieć,
jaki
jest
naprawdę
twórca
jednego
z
najpopularniejszych
w
tym
kraju
komiksów
gazetowych.
Brigitte z niesmakiem pokręciła głową.
- Nie mogę pojąć, czym tu się zachwycać. - Popatrzyła
na brata. - Ten cały „Fantasy Fuzz" ma bardzo niski po-
ziom. W każdej historyjce występuje jakaś głupawa
lalunia z dużym biustem, którą on nazywa
Cukiereczkiem. Tak jakby nie było na świecie pięknych
i mądrych kobiet.
- I na tym właśnie polega cały dowcip. - Mężczyzna
roześmiał się.
- Nie widzę w tym nic zabawnego, ale skoro C.H.Battle
zgodził się napisać scenariusz i osobiście odegrać rolę
swojego detektywa, zasługuje na moją dozgonną
wdzięczość.
- Obiło mi się o uszy, że ten Battle jest kawalerem -
zauważył Stephen. - Biorąc pod uwagę twoją obecną
sytuację, może powinnaś...
- Jaką sytuację? - spytała chłodno Brigitte.
- Byłaś dziś głównym tematem rozmowy podczas lun-
chu.
Brigitte westchnęła.
- A cóż takiego zrobiłam tym razem?
- Jennifer z przekonaniem w głosie oświadczyła głośno,
że już najwyższy czas, by jej cioteczka Brigitte wyszła
za mąż.
Brigitte zmarszczyła brwi. Jej siostrzenica, Jennifer,
skończyła właśnie dwanaście lat. W tym wieku
dziewczęta zaczynają interesować się chłopcami i
planować własne i cudze zamążpójścia.
- To stwierdzenie musiało wywołać niezłe zamieszanie.
- O tak. Przez parę dobrych chwil panowała zupełna
konsternacja. Przekonywałem wszystkich, że pewnie
chodzi o tego bankiera ze Szwajcarii. Nie powinnaś
była pozwolić mu na tak łatwe zwycięstwo. - Stephen
żartobliwie pogroził siostrze palcem.
Brigitte rzuciła mu pełne urazy spojrzenie. Przez całe
dwa tygodnie broniła się przed natarczywymi zalotami
obleśnego Szwajcara ku uciesze całej rodziny
Dumontów.
- Ale Jennifer wyjaśniła, że bankier nie ma z tym nic
wspólnego - ciągnął Stephen. - Powiedziała, że to
dlatego, iż Nicole zażyczyła sobie, by kupić jej
koronkowy staniczek.
- Jej matka musiała się ucieszyć.
- A jakże. Claire głośno skarciła Jennifer, na co wtrąciła
się nasza zacna rodzicielka i przypomniała jej, że kiedy
Claire sama miała trzynaście lat, nie mówiła o niczym
innym, tylko o czarnych jedwabnych majteczkach. Na
to odezwał się Claude, napomykając niedyskretnie, że
Claire do dziś ma słabość do czarnej bielizny. Claire
straciła resztki zimnej krwi i zagroziła mu rozwodem,
jeśli będzie wywlekał ich osobiste sprawy podczas
rodzinnego posiłku.
- No tak! - Brigitte roześmiała się. - Typowy rodzinny
lunch u Dumontów. Szkoda, że mnie tam nie było.
- Uhm - przytaknął Stephen. - Nie mogę tylko zrozu-
mieć, co ma wspólnego koronkowy staniczek dla
Nicole z twoim zamążpójściem. Brigitte westchnęła
ciężko.
- Jeszcze i to! Wczoraj znalazłam u siebie pierwszy
siwy włos.
- Nie pojmuję, co to ma wspólnego z wyjściem za mąż.
- Żaden mężczyzna tego nie zrozumie. Latka lecą, a ja
nie staję się młodsza.
- Tak się składa, że jestem twoim starszym bratem,
siostrzyczko, a wcale nie wybieram się jeszcze na
tamten świat.
- Owszem, ale twoja żona, zresztą młodsza ode mnie,
spodziewa się dziecka, a moja siostrzenica, którą,
zdawałoby się, jeszcze nie tak dawno kołysałam do snu,
zażyczyła sobie koronkowego staniczka. - Zawahała się
przez chwilę, po czym dodała z goryczą: - Dziś rano
usłyszałam, jak jakiś chłopak wyraził się o mnie
„starsza pani".
- Pewnie też zauważył siwy włos na twojej grzywce -
zażartował Stephen.
Ale Brigitte wcale nie było do śmiechu.
- Wkrótce skończę dwadzieścia dziewięć lat. Wcale nie
jest mi przyjemnie, kiedy patrzę na Janet i mam świado-
mość, że jest przecież ode mnie młodsza. Oczywiście,
mam nadzieję, że się na mnie nie pogniewasz za to, co
powiedziałam - dodała pośpiesznie.
- Skądże znowu! - zapewnił siostrę Stephen. - Ale,
Brigitte, na litość boską, nikt nie podejmuje tak ważnej
decyzji tylko dlatego, że odkrył u siebie pierwsze
oznaki siwizny. Przede wszystkim należy znaleźć
odpowiedniego kandydata.
- Właśnie - przytaknęła. - Najwyższy czas, żebym za-
częła się za kimś takim rozglądać.
- O ile pamiętam, robisz to od czasu, kiedy dostałaś
swoją pierwszą buteleczkę perfum. Tata wspomniał o
tym przy lunchu.
- A więc moja słabość do perfum była kolejnym tema-
tem po bieliźnie Claire.
- Zaraz po groźbach o rozwodzie - przytaknął Stephen.
Przez dłuższą chwilę Brigitte jadła w milczeniu.
- Na dobrą sprawę - zamyśliła się - nie sądzę, żebym
miała większe trudności ze znalezieniem męża.
Mężczyźni uważają, że jestem atrakcyjna.
- Zdaniem twojej siostrzenicy otacza cię tłum przystoj-
nych wielbicieli, którzy uważają cię za uosobienie
seksu - potwierdził Stephen. - Nicole uważa, że gdyby
miała koronkowy staniczek, mogłaby konkurować z
tobą.
Brigitte w zamyśleniu pokiwała głową.
- Całkiem możliwe. Już teraz mężczyźni oglądają się za
nią. Muszę się pośpieszyć. - Roześmiała się. - Kiedy
Nicole dostanie wreszcie swój wymarzony staniczek,
stracę większość wielbicieli.
- A więc, jak znam Claire, masz jeszcze co najmniej
dwa lata - pocieszył ją brat.
Brigitte zerknęła na zegarek.
- Niestety, nie mam aż tyle czasu do przybycia naszego
honorowego gościa - zauważyła. - Mówił, że będzie
około drugiej, ale możliwe, że zjawi się wcześniej.
- Słyszałem, że ten cały, jak mu tam, Battle zbił niezłą
fortunkę na swoim komiksie. - Stephen popatrzył na
siostrę znacząco. - Może powinnaś się nim
zainteresować.
Brigitte z niesmakiem zmarszczyła zgrabny nosek.
- Nie sądzę, abym mogła myśleć poważnie o człowieku,
który zwraca się do kobiet per Cukiereczku.
- Ale zgodził się wziąć udział w akcji BARF-u - przy-
pomniał jej Stephen.
- Owszem. Jestem mu za to głęboko wdzięczna, co
6 ♦ CUKIERECZEK
jednak nie oznacza, że muszę za niego wyjść. Zresztą,
jak już będę bardzo niecierpliwa, zawsze mogę złamać
nogę, a ty zawieziesz mnie na którąś z tych
egzotycznych wysp, gdzie na pewno poznam księcia z
bajki. - Brigitte roześmiała się.
Stephen przecząco pokręcił głową.
- Nie sądzę, aby ta sama historia powtórzyła się w na-
szej rodzinie dwa razy.
Stephen Dumont poznał swą obecną żonę, Janet, na
Barbados, gdzie kurował złamaną na nartach nogę.
- Sama musisz zatroszczyć się o jakąś romantyczną
przygodę.
- Romantyczna przygoda. - Brigitte zamyśliła się. Za-
wsze lubiła towarzystwo mężczyzn, ale ostatnio ta
ustawiczna gra w kotka i myszkę zaczynała ją trochę
męczyć. Choć przez hotel Dumont przewijało się w
sezonie
narciarskim
mnóstwo
przystojnych
i
sympatycznych młodzieńców, tylko niewielu z nich
trafiało do prywatnych apartamentów Brigitte Dumont.
Romantyczna przygoda, powtórzyła w duchu. Może
tego mi właśnie potrzeba?
- Pomyślę o tym - oświadczyła na głos, podnosząc się z
krzesła. - Teraz muszę już uciekać.
Pospieszyła na górę, żeby odświeżyć się przed przyjaz-
dem honorowego gościa. Niezależnie od tego, co
myślała o C.H.Battle'u, autor popularnego komiksu był
ważną osobistością i należało mu się odpowiednie
traktowanie. Brigitte chciała być w jak najlepszej
formie, kiedy będzie go witała w progach hotelu
Dumont. Podmalowała usta i przyczesała związane w
koński ogon długie, ciemne włosy.
- Jak zawsze piękna - szepnęła i uśmiechnęła się do
swego odbicia w lustrze.
O tak! C.H. Battle zostanie przyjęty ze wszystkimi ho-
norami. Choć jej zdaniem twórca „Fantasy Fuzza" był
wstrętnym męskim szowinistą, reszta świata zdawała
się być nim oczarowana, a ponieważ wszyscy tak go
kochali, nie ulegało wątpliwości, że gotowi będą
zapłacić każde pieniądze, by ujrzeć go w akcji. Oto sam
wielki Fantasy Fuzz schodzi z kart komiksu i w swojej
charakterystycznej skórzanej kurtce przesłuchuje
podejrzanych w hotelu Dumont.
Początkowo nikt z członków BARF-u nawet w naj-
śmielszych marzeniach nie przypuszczał, że Battle
zgodzi się osobiście odegrać rolę detektywa podczas
weekendu z zagadką. Wysłano zaproszenie, ponieważ
ktoś przypomniał sobie, że Battle był członkiem
towarzystwa jeszcze zanim „Fantasy Fuzz" podbił
Amerykę. Brigitte dowiedziała się, że nikt nie skojarzył
sobie niejakiego Charliego Battle'a figurującego na
liście członkowskiej ze słynnym autorem popularnego
komiksu, póki Marjorie Ambrose, która zajmowała się
konkursem na najlepszy plakat o ochronie środowiska,
nie dostrzegła podobieństwa podpisu na jednym ze
starych plakatów ze znaczkiem, którym sygnował swoje
rysunki C.H.Battle. Marjorie i Brigitte postanowiły, że
plakat ten zostanie wystawiony na aukcji obok słynnej
skórzanej kurtki podarowanej przez twórcę „Fantasy
Fuzza".
Po drodze do recepcji Brigitte zajrzała do kuchni, gdzie
armia kucharzy uwijała się, przygotowując smakołyki
na wieczór rodzinny. Poniedziałkowe kolacje w hotelu
Dumontów, znane jako wieczory rodzinne, stały się
swoistą tradycją i nawet poza sezonem ściągały do
hotelu wielu gości. Brigitte zręcznie prześliznęła się do
miejsca, gdzie szef kuchni oblewał właśnie lukrem
imponujący trzypiętrowy tort. Mężczyzna zauważył
Brigitte. Pomachał jej ręką.
- No i jak? - spytał zadowolony. - Udał mi się tort, co?
Brigitte odwzajemniła uśmiech.
- Prawdziwe arcydzieło.
- Mais oui. Jestem artystą, n'est pas! - zamruczał
Gerard.
Brigitte przytaknęła.
- Chciałam tylko sprawdzić, czy nie przesadziłeś i nie
wymyśliłeś czegoś zbyt... zbyt ekstrawaganckiego -
zażartowała. - No wiesz, na przykład półnaga
dziewczyna wyskakująca z tortu czy coś w tym stylu.
- Mou Dieu! - Francuz załamał ręce w udanym prze-
strachu. - Dlaczego wcześniej nie wpadłem na ten
pomysł!
- Ponieważ lubisz swoją pracę i ten hotel.
Gérard uśmiechnął się szeroko. Prawdopodobieństwo
utraty przez niego posady w hotelu Dumont było takie
samo jak to, że Brigitte zostanie wydziedziczona, i
kucharz doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- To będzie najwspanialszy i najsmaczniejszy tort, jaki
udało mi się zrobić - zapewnił swoją pracodawczynię. -
Całe Bow Valley nie będzie mówić o niczym innym.
- Miejmy nadzieję - mruknęła Brigitte. - Po to właśnie
ta cała gala.
- Brigitte?
- Tak?
- Jak myślisz, czy mogłabyś... czy mogłabyś poprosić
pana Battle... - plątał się Gérard - mam tu gdzieś
niedzielne wydanie, gdyby pan Battle był tak
uprzejmy...
- Zostaw gazetę w recepcji. Zobaczę, co da się zrobić.
- Och, merci!
- Naprawdę podoba ci się ten komiks?
- O, oui. Pan Battle jest bardzo przebiegły. Nigdy nie
potrafię odgadnąć, kto jest mordercą, ale tym razem...
tym razem jestem prawie pewny, że to ta kobieta,
szwagierka ofiary. No wiesz, ta, którą Fantasy Fuzz
nazywa...
- Cukiereczkiem - dokończyła Brigitte.
- Oui, Cukiereczek. Mam zamiar skorzystać z tego po-
mysłu i umieścić na szczycie tortu małe lukrowe
Cukiereczki.
- Dobry pomysł - pochwaliła Brigitte.
- Maleńkie lukrowe kobietki - zapalił się Gérard.
- Blondynki, brunetki i rude.
Brigitte westchnęła ciężko. Pokiwała głową. Lukrowe
Cukiereczki na torcie! Cały świat wydawał się
wariować na punkcie „Fantasy Fuzza".
Charlie Battle ciągle jeszcze czuł się trochę nieswojo w
takich miejscach jak hotel Dumont. Sława i fortuna
spadły na niego nie tak dawno i nie zdążył
przyzwyczaić się do wystawnego życia, jakie wiedli
bogaci.
Miejsce to nie było mu tak zupełnie obce. Każdy z mie-
szkańców Bow Valley znał tę bajkową budowlę, która
wyglądała niczym przeniesiona z ośnieżonych szczytów
szwajcarskich Alp. Po raz pierwszy jednak znalazł się
w środku. Zaskoczyła go miła, prawie domowa
atmosfera przytulnie urządzonego holu. Centralne
miejsce zajmował olbrzymi kominek, przy którym
zziębnięci narciarze mogli ogrzać się po powrocie z gór.
Ze zdziwieniem odkrył, że wcale nie żałuje, iż zgodził
się wziąć udział w imprezie organizowanej przez
BARF.
Początkowo miał zamiar wykręcić się, ale nieopatrznie
wspomniał o zaproszeniu swemu agentowi prasowemu,
Joe'emu Blanningowi. Joe uznał, że nadarza się sposob-
ność pozyskania nowych sympatyków.
- Sam wiesz, że nie wszyscy lubią ,fantasy Fuzza"
- przekonywał Charliego. - Jeżeli poprzesz ochronę
środowiska, zyskasz na popularności.
I tak Charlie zgodził się napisać kolejną opowieść i oso-
biście odegrać rolę popularnego detektywa. Tego
wieczoru będzie mógł poznać Dumontów, właścicieli
hotelu, w którym miała odbyć się przygotowana przez
BARF impreza. Dumontowie byli popularni nie tylko w
Bow Valley. Jean-Pierre Dumont, wielokrotny złoty
medalista igrzysk zimowych, był znany z miłosnych
podbojów. Gdy przekroczył czterdziestkę, zakochał się
i poślubił młodziutką Mar-guerite. Stał się wzorowym
mężem i ojcem rodziny. To właśnie dzięki jego
staraniom zwykła, górska miejscowość wypoczynkowa
przeobraziła się w kurort znany i popularny wśród
amatorów zimowego szaleństwa.
- Czym mogę panu służyć? - Recepcjonista uśmiechnął
się na widok wchodzącego gościa.
- Mam tu zarezerwowany pokój. Na nazwisko Battle.
C.H.Battle.
- A tak. - Recepcjonista podsunął Charliemu księgę
gości. - Proszę się wpisać. Zaraz zawołam pannę
Dumont. Zaprowadzi pana na górę.
- Dziękuję, ale myślę, że poradzę sobie sam. Proszę
tylko wskazać mi, które to piętro.
Mężczyzna za biurkiem wyglądał na zmieszanego.
- Ale...
- Mam tylko jedną torbę i mogę ponieść ją sam - po-
wiedział Charlie.
- Nigdy nie spieramy się z naszymi gośćmi. - Za jego
plecami odezwał się melodyjny głos.
Charlie odwrócił się. Właścicielka głosu miała duże
błękitne oczy i uwodzicielski uśmiech.
- Jestem Brigitte Dumont - przedstawiła się, wyciągając
dłoń. - Witamy w hotelu Dumont, panie Battle.
Poczuł zapach jej perfum. Zwykle damskie perfumy
drażniły go i zaczynał kichać, ale te były inne. Świeży,
ostry zapach przywodzący na myśl szum drzew i szmer
górskiego strumyka, a jednocześnie tak bardzo kobiecy.
Z trudem wymamrotał uprzejme: miło mi panią poznać.
Jego uwagę zaprzątały kuszące, czerwone usta.
Ciekawe, czy były takie z natury, czy też pomadka
dodała im powabu.
Brigitte uwolniła dłoń z uścisku mężczyzny, wzięła od
recepcjonisty klucz i uśmiechnęła się.
- Nie mam nic przeciwko temu, żeby poniósł pan swój
bagaż sam, ale ponieważ jest pan naszym honorowym
gościem, chciałabym panu towarzyszyć.
Honorowy gość! O mało nie zaprotestował. Ciągle jesz-
cze nie potrafił przyzwyczaić się do roli znanej i
popularnej osobistości. Dobrze pamiętał długie, nocne
godziny spędzone nad szkicownikiem, kiedy to,
niepewny przyszłości, wymyślał coraz to nowe
historyjki w nadziei, że może któraś spodoba się
wydawcy.
- Proszę za mną - powiedziała Brigitte. - Obiecuję, że to
nie będzie bolało.
Charlie posłusznie sięgnął po torbę.
- A więc prowadź, Cukiereczku.
Brigitte groźnie zmarszczyła brwi. Cukiereczku! Co on
sobie właściwie wyobraża, ten cały Battle?! Że kim
jest? Fantasy Fuzzem?!
- Jak minęła podróż? - spytała, siląc się na uprzejmy
ton. Czekali na windę.
- Dobrze. - Trudno było nazwać interesującym przeży-
ciem godzinną jazdę trasą, którą przemierzył setki razy.
Krótko i treściwie, pomyślała Brigitte. C.H.Battle nie
jest zbyt rozmowny. Uważnym spojrzeniem obrzuciła
barczystą sylwetkę gościa. Czy to możliwe, aby tak
wyglądał autor komiksów? Spojrzenia kobiety i
mężczyzny zetknęły się i nagle winda stała się za mała
dla nich dwojga. Kiedy otworzyły się drzwi, Brigitte
odetchnęła z ulgą. Szybkim krokiem ruszyła w stronę
apartamentu, który zarezerwowano dla C.H. Battle'a.
Na plecach czuła uważny wzrok mężczyzny.
Szerokie okna salonu wychodziły wprost na ośnieżone
szczyty gór. Brigitte otworzyła przeznaczoną na bagaż
półkę w ścianie i uśmiechnęła się do Charliego.
- Oto pański klucz - powiedziała, wyciągając dłoń w
jego stronę. - Mam nadzieję, że spodoba się panu u nas,
panie Battle. Jeśli będzie pan czegoś potrzebował,
proszę wykręcić zero i poprosić kogoś z Dumontów.
Z największą przyjemnością, odpowiedział w duchu
Charlie, nie odrywając zafascynowanego wzroku od ust
kobiety. Sięgnął po klucz, ale zamiast wyjąć go,
zacisnął palce na drobnej dłoni Brigitte.
- Czy mogę pytać o konkretną osobę? - spytał cicho.
Brigitte powoli uwolniła rękę z uścisku i śmiało popa-
trzyła w ciemne oczy mężczyzny.
- My, Dumontowie, jednakowo poważnie traktujemy
obowiązki gospodarza.
Mężczyzna nie spuścił wzroku.
- Czyżby?
Brigitte lekko uniosła brwi.
- W takim razie, proszę wybierać.
- Nie omieszkam - zapewnił ją.
Ktoś zastukał do drzwi i Brigitte skinęła głową
Cha-rliemu, by otworzył. Na progu stał boy hotelowy w
służbowym uniformie. W wyciągniętych przed siebie
rękach trzymał ogromny, obwiązany kolorową wstążką
wiklinowy kosz.
- Pan C.H.Battle? - spytał grzecznie.
- We własnej osobie - potwierdził Charlie. Chłopak
wszedł do środka i ustawił kosz na stoliku.
- Z pozdrowieniami od hotelu Dumont.
CUKIERECZEK ♦ 14
Charlie popatrzył na Brigitte.
- Doprawdy, to niepotrzebne - powiedział i sięgnął po
portfel.
- Och, nie, proszę pana - uprzedził go boy. - To od
firmy.
- Mimo wszystko - upierał się Charlie. - A poza tym,
słyszałem, że w hotelu Dumont nikt nie spiera się z
gośćmi.
Zerknął na Brigitte, wciskając chłopakowi zwinięty
banknot.
- Dziękuję panu - skłonił się grzecznie boy. Zawahał się
przez chwilę, po czym dodał pośpiesznie: - "Fantasy
Fuzz" to mój ulubiony komiks, panie Battle. To
niesamowite, jak ten detektyw rozwiązuje wszystkie
zagadki. Policja powinna mieć kogoś takiego jak Fuzz.
- Szkoda, że to tylko postać z komiksów - zauważyła
Brigitte. - Może nie byłoby tylu przestępstw, gdyby
Fantasy Fuzz istniał naprawdę.
Boy wyjął z kieszeni złożoną gazetę.
- Wyciąłem to z dzisiejszego wydania - zaczął niepew-
nie. - Gdyby był pan tak dobry i...
- Nie ma sprawy - uśmiechnął się Charlie. Położył ga-
zetę na stoliku i złożył na niej swój podpis. Boy
podziękował mu gorąco i wyszedł, ściskając gazetę
niczym największy skarb.
Charlie zajrzał do owiniętego celofanem kosza.
- Co my tu mamy?
- Ot, po prostu parę drobiazgów, by uprzyjemnić panu
pobyt u nas - uśmiechnęła się Brigitte.
- Owoce, sery, a nawet wino. No, no, no. - Mężczyzna z
niedowierzaniem pokręcił głową, sięgając po butelkę.
Uważnie studiował nalepkę. - A szampan? Myślałem,
że to będzie szampan. Czuję się zawiedziony.
Brigitte obrzuciła go uważnym spojrzeniem.
- Jest pan pierwszym mężczyzną, który przyznał się, że
lubi szampana. Zwykle nasi panowie wolą wytrawne
Mo-selle. Oczywiście, zaraz to naprawimy. Zadzwonię
do recepcji, by przyniesiono szampana.
- Ależ nie! Ja tylko żartowałem - zaprotestował
Char-lie.
- Ja też - roześmiała się Brigitte. - Zresztą, nie mamy
teraz szampana. Zamawiamy go tylko raz do roku, w
sylwestra.
Mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony.
- To znowu blef?
- Aha. Dał się pan nabrać! - W jasnych oczach kobiety
błysnęły wesołe iskierki.
Charlie poczuł, jak oblewa go fala gorąca, ale szybko
wytłumaczył sobie, że piękna panna Dumont gości
przecież słynnego autora komiksów, a nie Charliego
Battle'a. Dlaczego jednak nie miał cieszyć się, że jest tu
z nim, taka śliczna, uśmiechnięta i pachnąca? Nagle
zapragnął poznać ją bliżej, dowiedzieć się o niej
wszystkiego.
- Wieczór rodzinny zaczyna się o siódmej, ale jest pan
zaproszony na szóstą do apartamentu rodziców -
poinformowała go Brigitte. - Chcemy, by poznał pan
wszystkich Dumontów. Będzie też moja przyjaciółka,
reporterka z „Contemporary Canada".
Charlie potakująco kiwnął głową na znak, że jej słucha,
ale był nieobecny duchem. Rozmyślał o stojącej przed
nim kobiecie, o jej oczach, włosach, ustach. Była tak
blisko! Dosłownie na wyciągnięcie ręki! Niestety,
zbierała się do wyjścia. Zaproszenie do apartamentu
rodziców było grzeczną formą pożegnania.
Charlie doskonale zdawał sobie sprawę, że uprzejmość
Brigitte wynikała z faktu, iż był honorowym gościem
hotelu Dumont, ona zaś córką właściciela. Zazdrościł
jej swobody, obycia.
- Pewnie chce pan teraz odpocząć po podróży. Proszę
pamiętać, jeśli będzie pan czegoś potrzebował,
wystarczy tylko zadzwonić.
Przekręciła gałkę i otworzyła drzwi. Za chwilę wyjdzie.
Charlie wiedział, że nie może do tego dopuścić, ale nie
przychodził mu do głowy żaden pomysł. Większą część
swego dorosłego życia Charlie Battle spędził w
samotności. Kobiety onieśmielały go, niweczyły
pewność siebie i zdolność logicznego myślenia. Zawsze
zazdrościł mężczyznom, którzy umieli postępować z
kobietami. I oto teraz, on, C.H.Battle, sławny autor
komiksów, jest sam na sam z piękną kobietą i tak po
prostu pozwala jej odejść. Nie! Tak nie może się stać!
Ale co robić?! Fuzz nie pozwoliłby jej zniknąć.
Wymyśl coś, Battle!
- Hej, Cukiereczku!
Brigitte zatrzymała się w progu. Odwróciła się i zasko-
czona popatrzyła na mężczyznę.
- Pan coś mówił?
Charlie schwycił stojącą na stoliku butelkę i pomachał
nią w powietrzu.
- Czy w zakres gościnności Dumontów wchodzi też
dotrzymanie towarzystwa samotnemu człowiekowi przy
szklaneczce wina?
Brigitte zmarszczyła brwi.
- Nie lubię popijać w samotności - powiedział cicho
Charlie.
Brigitte wahała się przez chwilę. Następnie skinęła
głową.
- No cóż - zaczęła wolno - nie możemy pozwolić, by
nasz honorowy gość upijał się samotnie w środku dnia.
Podeszła do baru i wyjęła z szafki plastikowe wiaderko
na lód.
- Pójdę po lód. Maszyna jest na końcu korytarza.
Charlie w milczeniu odprowadził ją wzrokiem. Był nie-
spokojny, a jednocześnie radośnie podniecony. Znał to
uczucie. Pojawiało się wtedy, gdy czekało go coś
nowego, nieznanego. Tym razem była to śliczna panna
Dumont.
ROZDZIAŁ
2
Brigitte wychodząc pozostawiła uchylone drzwi, toteż
wracając wśliznęła się do środka prawie bezszelestnie.
CH.Battle stał przy oknie, odwrócony plecami,
zapatrzony w ośnieżone szczyty gór. Brigitte
wykorzystała ten moment, by przyjrzeć się mu uważnie.
Mężczyzna w wytartych dżinsach w niczym nie
przypominał człowieka, który zdobył sławę i
popularność.
Już miała potrząsnąć kubełkiem, by w ten sposób za-
sygnalizować swoją obecność, kiedy mężczyzna odwró-
cił się.
- Piękny widok - zauważył, wyjmując ręce z kieszeni.
- Najładniejszy w całym hotelu - potwierdziła Brigitte,
stawiając kubełek z lodem na stole.
Ale nie tak śliczny, jak ty, pomyślał Charlie, chłonąc
wzrokiem każdy szczegół twarzy i sylwetki.
- Od dawna tu mieszkasz?
- Uhm. - Brigitte potakująco kiwnęła głową.
- Zazdroszczę ci. To musi być cudownie, patrzeć co
dzień na te góry. Czy to dlatego zawsze jesteś taka
pogodna i uśmiechnięta?
Brigitte wstawiła wino do kubełka z lodem.
- Kiedy byłam mała, myślałam, że z każdego okna wi-
dać góry.
- A ja zobaczyłem je pierwszy raz dopiero, gdy miałem
czternaście lat - wyznał Charlie.
- Myślałam, że urodziłeś się w Bow Valley.
- Moja mama stąd pochodzi. Przyjechaliśmy tu z Chi-
cago, po śmierci ojca.
- Miałeś wtedy czternaście lat, tak? Charlie potakująco
kiwnął głową.
Brigitte pomyślała o Nicole, która właśnie skończyła
trzynaście lat. Była jeszcze taka dziecinna i wrażliwa.
- Strata ojca musiała być dla ciebie straszna. - Popa-
trzyła na mężczyznę ze współczuciem.
Charlie obojętnie wzruszył ramionami.
- Jakoś to przeżyłem.
Brigitte sięgnęła po butelkę. Zręcznie oderwała oblepia-
jącą szyjkę butelki srebrną folię.
- Masz wprawę, co?
Brigitte odetchnęła z ulgą, wdzięczna za zmianę tematu.
- To po prostu jedna z umiejętności, jakich nabywa się
dorastając w miejscu takim jak to. Kiedyś
podkochiwałam się w kelnerze, który serwował wina.
- Nieodwzajemnione uczucie. - Domyślnie pokiwał
głową Charlie, choć trudno mu było wyobrazić sobie
mężczyznę, który potrafiłby się jej oprzeć.
- Był sporo starszy i bardzo przystojny, ale, niestety, jak
się okazało, wcale nie pociągały go kobiety - wyjaśniła
Brigitte. - Pod koniec lata wyjechał z Bow Valley z
barmanem
z
sąsiedniego
hotelu.
Kiedy
się
dowiedziałam, przepłakałam półtora dnia.
- Półtora dnia? - Charlie roześmiał się rozbawiony.
Brigitte zawtórowała mu wesoło.
- Tamtego roku wcześnie spadł śnieg. Wkrótce się po-
cieszyłam. Poznałam innych.
- Takich, którzy woleli kobiety - zażartował Charlie.
Oczyma duszy ujrzał otaczających ją przystojnych mło-
dzieńców z bogatych rodzin, którzy każdej zimy odwie-
dzali hotel Dumont. O tak, Brigitte Dumont z
pewnością miała wiele okazji, by się pocieszyć.
Ciekawe, czy z każdym honorowym gościem popijała
wino w jego pokoju.
Honorowy gość! I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno
był po prostu Charliem Battle'em, nie znanym nikomu
przeciętnym zjadaczem chleba. Oburzało go, że jedynie
dzięki sukcesowi, jaki odniósł „Fantasy Fuzz" mógł
teraz cieszyć się towarzystwem Brigitte Dumont. Nagle
sama jej obecność przestała mu wystarczać. Zapragnął
dotknąć jej, wziąć w ramiona. Właściwie dlaczego nie?
Był przecież kimś. Honorowym gościem. Zasłużył
sobie na to. Ciężko pracował na sukces. Całymi latami,
zgarbiony nad szki-cownikiem, kreślił postacie swoich
bohaterów wierząc uparcie, że w końcu musi się udać.
A poza tym, wcale nie zapraszał Brigitte Dumont. Była
tu z własnej woli. Chłodziła dla niego wino i
uśmiechała się kusząco.
- Kieliszki - powiedziała Brigitte. - Potrzebne nam
kieliszki.
Podeszła do kredensu i sięgnęła po szkło. Palce jej drża-
ły, kiedy zdejmowała z kieliszków papierowe osłonki.
Sama nie wiedziała, dlaczego peszył ją wzrok
Charliego. Mężczyźni często oglądali się za nią lub
taksowali oczyma, ale bardzo rzadko peszyły ją takie
spojrzenia. Co najwyżej była nimi na poły zirytowana,
na poły rozbawiona.
Z każdą chwilą czuła się coraz bardziej nieswojo. Sama
nie wiedziała już, czego pragnie bardziej: chwycić go za
klapy marynarki, przyciągnąć i pocałować, czy pobiec
do siebie na górę i wziąć zimny prysznic. Instynktownie
wyczuwała, że to pierwsze byłoby daleko bardziej
interesujące. Mimo to doskonale zdawała sobie sprawę,
że nie wolno jej poddawać się emocjom. Battle był
przecież honorowym gościem hotelu Dumont, a ona
towarzyszyła mu w określonej roli, a nie dla
przyjemności. Odetchnęła głęboko. Niestety, zimny
prysznic był w tych okolicznościach absolutnie
wykluczony. Wzięła kieliszki i podeszła do stołu. Miała
nadzieję, że resztki silnej woli i odrobina rozsądku nie
pozwolą jej rzucić się w ramiona mężczyźnie, którego
prawie wcale nie znała. Poza tym, nie była nawet
pewna, czy go lubi. Wyjęła butelkę z kubełka, otarła
ściereczką i podała Charliemu.
- To męska robota. Korkociąg jest w koszyku.
- A więc to korkociąg. Właśnie zastanawiałem się, do
czego służy ten dziwny przedmiot - powiedział z uśmie-
chem mężczyzna, biorąc z jej rąk butelkę.
- Jesteśmy wdzięczni, że zgodził się pan napisać scena-
riusz do naszego weekendu z zagadką. Tylko dlatego
udało się nam zainteresować naszą akcją tak poważny
dziennik jak „Contemporary Canada" - odezwała się
Brigitte. Z trudem powstrzymywała się, by nie wyrwać
mu z rąk korkociągu i pokazać, jak należy się nim
posługiwać.
- Cieszę się, że "Fantasy Fuzz" może się wreszcie na
coś przydać - odparł Charlie. W końcu udało mu się
uporać z korkociągiem. Kto wymyślił to urządzenie?!
Sięgnął po butelkę.
- Ta reporterka, która będzie dziś na kolacji, to moja
przyjaciółka.
Brigitte zafascynowanym wzrokiem przyglądała się, jak
duże, silne dłonie mężczyzny zręcznie wkręcają
korkociąg w szyjkę butelki. Korek wyskoczył z cichym
plaśnięciem. Brigitte i Charlie wymienili rozbawione
spojrzenia.
- No proszę! I komu potrzebny szampan? - Brigitte
roześmiała się.
- Z pewnością nie nam - zgodził się z nią Charlie, ale
rozlewając wino do kieliszków żałował, że nie jest to
jednak musujący trunek i że kieliszki to nie eleganckie
lampki do szampana, a on nie ma na sobie smokingu.
Przede wszystkim zaś było mu przykro, że Brigitte jest
tu z nim jedynie dlatego, że C.H.Battle jest honorowym
gościem, a ona córką właściciela hotelu.
- Za powodzenie naszego weekendu z zagadką. - Bri-
gitte wzniosła toast, unosząc kieliszek do góry.
- Za powodzenie - mruknął Charlie.
Toast! No jasne! Tak jak należy. Wytwornie. Na
miejscu. Ciekawe, czy Brigitte Dumont kiedykolwiek w
swoim życiu wypiła choć lampkę wina bez wznoszenia
toastów. Uniósł kieliszek i umoczył usta. Wino miało
przyjemny, lekko cierpki smak, naprzeciw niego zaś
siedziała piękna kobieta. Powinniśmy wznieść toast za
nas samych i za miłość, która nas za chwilę połączy,
pomyślał, uśmiechając się gorzko. Ciekawe, jak
smakowałyby jej usta?
- Czy ma pan już jakiś pomysł na ten scenariusz?
Ostatnia rzecz, o której mógłby teraz pomyśleć.
- Tylko dotyczący morderstwa - odparł niechętnie. - Z
całą resztą wolałem poczekać, aż poznam wszystkich
Dumontów.
- Rachel Wilkes zrobi dla nas ciało. Lalki to jej hobby.
- Lalki?
- Tak. Z gałganów, naturalnej wielkości, oczywiście.
Potrzebuje tylko paru wskazówek.
- Wskazówek?
Brigitte uśmiechnęła się znacząco.
- No, na przykład, czy pańska ofiara ma być mężczyzną
czy kobietą. Tak się składa, że są pewne różnice.
- Czyżby?
- A co, nie zauważył pan? Mężczyźni są na ogół wyżsi
od kobiet - stwierdziła Brigitte oschle.
- Proszę więc powiedzieć jej, że lalka ma być dosyć
wysoka.
Fuzz nigdy nie zajmował się morderstwami, których
ofiarami byłyby kobiety. Woli je całe i żywe.
- O tak - mruknęła Brigitte.
- Proszę?
- Nie takiego. Pański detektyw szczególnie lubi takie,
które, jak to się mówi, mają czym oddychać.
Charlie popatrzył na nią zaskoczony.
- Czyżbym miał do czynienia z wojującą feministką?
- Po prostu nie lubię, kiedy ktoś przedstawia kobiety
jako głupawe, naiwne stworzenia, cukiereczki!
- Doprawdy? - Mężczyzna roześmiał się.
Brigitte gniewnie zacisnęła usta. Uśmiech na twarzy
Charliego pogłębił się.
- Rozchmurz się, Cukiereczku. Ja tylko żartowałem.
- Proszę mnie tak nie nazywać.
- To tylko mała rozgrzewka przed naszym weekendem
z zagadką. Zagra pani rolę Cukiereczka.
Brigitte popatrzyła na niego zaskoczona.
- Ja?
- To chyba oczywiste. Siostrzenice pani są jeszcze za
małe, a pozostałe kobiety z rodziny Dumontów to
mężatki. Zostaje wiec tylko pani, mój słodziutki
Cukiereczku.
- Prosiłam, żeby nie zwracał się pan do mnie w ten
sposób - zaprotestowała Brigitte. - I wcale nie jestem
pewna, czy nadaję się do tej roli.
- Jasne, że się pani nadaje. A poza tym nie jest chyba
tak trudno zagrać, jak to pani określiła, głupawe,
naiwne stworzenie.
- No... nie wiem, czy mam... odpowiednie warunki.
Mężczyzna obrzucił uważnym spojrzeniem zgrabną,
kobiecą postać.
- Jak najbardziej. Nawet ma pani... czym oddychać.
- Coś takiego! - obruszyła się Brigitte. - Wypraszam
sobie!
Przerwało jej natarczywe buczenie, wydobywające się z
leżącej na stoliku torebki. Charlie odwrócił się zacieka-
wiony.
- Czyżby chowała tam pani jakiegoś pozaziemskiego
stwora?
- To mój beeper - wyjaśniła Brigitte, sięgając po toreb-
kę. - Przepraszam, ale muszę zadzwonić do recepcji.
Wykręciła zero i przedstawiła się. Przez dłuższą chwilę
słuchała uważnie. Z jej twarzy Charlie odgadł, że
wiadomość nie należała do przyjemnych. Brigitte
podziękowała rozmówcy i odłożyła słuchawkę.
- Niestety, obowiązki wzywają - powiedziała i pożeg-
nała się.
Punktualnie o szóstej Charlie zastukał do prywatnego
apartamentu Marguerite i Jean-Pierra Dumontów.
Drzwi otworzył mu Stephen Dumont, który uprzejmie
zaprosił Charliego do środka.
Najpierw przedstawiono go Donnie Prescott, reporterce
z „Contemporary Canada" i przyjaciółce Brigitte,
później zaś po kolei wszystkim członkom rodziny
Dumontów. Patriarcha rodu, Jean-Pierre, siedział na
szerokim, krytym skórą fotelu. Obok przycupnęła na
kanapie zaskakująco młoda i piękna Marguerite
Dumont w towarzystwie swojej
starszej córki, Claire i zięcia, Claude'a. Brigitte i jej
dwie siostrzenice, Jennifer i Nicole, siedziały na
przyniesionych z jadalni drewnianych krzesłach.
- No i, oczywiście, moja żona, Janet - zakończył pre-
zentację Stephen, uśmiechając siędo sympatycznej,
młodej kobiety w zaawansowanej ciąży.
Charlie przysiadł na brzeżku fotela. Ucichły rozmowy.
Zebrani w pokoju ludzie patrzyli na niego wyczekująco.
No tak, był przecież sławnym człowiekiem, twórcą
popularnego komiksu. Czuł się coraz bardziej nieswojo.
- Czy ma pan już jakiś pomysł? - Starsza siostra Brigit-
te, Claire była pierwszą, która przerwała krępującą
ciszę.
- Jesteśmy ciekawi, jakie role przeznaczył pan dla nas
- przyłączyła się jej szwagierka, Janet Dumont.
- Mam kilka pomysłów, ale to dopiero wersja próbna
- zastrzegł się Charlie.
Donna aż wychyliła się do przodu.
- Czy mogłabym wspomnieć o tym w moim artykule?
Brigitte odnotowała z niezadowoleniem, że zaintereso-
wanie przyjaciółki nie jest czysto zawodowe, choć
C.H.Battle zdawał się niczego nie dostrzegać.
- Chcę zagrać Cukiereczka - oznajmiła nagle Nicole i
przybrała kuszącą pozę, spoglądając na mężczyznę spod
na wpół opuszczonych powiek.
Brigitte przyjrzała się jej uważnie i stwierdziła, że biust
jej starszej siostrzenicy jest dziś wyjątkowo sterczący.
Pewnie znowu wypchała sobie staniczek, pomyślała z
rozbawieniem.
Brigitte nie była jedyną osobą, która dostrzegła te zmia-
ny. Ojciec Nicole, Claude, zmarszczył brwi i popatrzył
na żonę.
- Twoja córka za dużo czasu spędza przed telewizorem
- rzucił gniewnie.
- Jesteś za młoda, żeby zagrać Cukiereczka - poinfor-
mowała siostrę Jennifer.
- Wcale nie! - upierała się Nicole. - Prawda, panie
Bat-tle?
- No cóż... - zaplątał się Charlie.
Brigitte zrobiło się go żal. Postanowiła mu pomóc.
- Przykro mi, Nicole - zwróciła się do siostrzenicy. - Ta
rola została już obsadzona.
Nicole westchnęła żałośnie.
- Wiedziałam. Tobie zawsze trafiają się najlepsze kąski.
- Dosyć tego, Nicole! - zdenerwowała się jej matka.
Nicole zacisnęła usta.
- Mam dla ciebie równie ciekawą rolę - pocieszył ją
Charlie. - Zagrasz bardzo ważnego świadka.
- Świadka? - Dziewczynka rozchmurzyła się momen-
talnie.
- Zobaczysz, a raczej odkryjesz coś, co stanowić będzie
klucz do całej zagadki.
- Czy ja też mogę być tym... no, świadkiem? - włączyła
się Jennifer.
Charlie skinął głową.
- Ty i twoja siostra będziecie świadkami pewnego istot-
nego dla sprawy zdarzenia.
- Ale... - zaczęła Nicole, po czym umilkła skarcona
groźnym wzrokiem Claire.
Policzki Jennifer pokraśniały z zadowolenia.
- Świadkiem! Będę świadkiem! - Ucieszyła się. - Czy
mogę już teraz? - Popatrzyła pytająco na matkę.
Claire przytaknęła. Jennifer odwróciła się do Charliego.
- Zbierałyśmy gazety z całego tygodnia. Czy mogłyby-
śmy dostać pański autograf?
- Jasne, nie ma sprawy - zgodził się Charlie. Jennifer
zeskoczyła z krzesła i ruszyła do drzwi. Kiedy
mijała fotel Charliego, mężczyzna szepnął jej coś na
ucho. Jennifer potakująco kiwnęła głową i z tajemniczą
miną opuściła pokój.
Brigitte nie mogła oprzeć się wrażeniu, że na pozór
gburowaty i zgryźliwy C.H.Battle potrafi być naprawdę
czarujący.
- Myślę, że i dla pani mam rolę - poinformował Janet.
- A co z ofiarą? - zainteresowała się Donna.
- Musi to być ktoś znienawidzony przez wszystkich
Dumontów - wyjaśnił Charlie. - Tak, aby każdy miał
jakiś motyw, by się go pozbyć. Ofiarą będzie
narzeczony naszego Cukiereczka - popatrzył znacząco
na Brigitte.
- Który, rzecz jasna, nie będzie mi wierny - dokończyła
Brigitte, uśmiechając się krzywo.
- Co uczyni cię główną podejrzaną - zauważyła Donna.
- I będziesz musiała uwieść Fuzza - wtrąciła Nicole. Jej
rodzice wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- Stanowczo za dużo telewizji - mruknął Claude.
- Nie sądzę, aby było to konieczne - zaprotestowała
Brigitte, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi, bo oto do
pokoju wróciła Jennifer. Podeszła do Charliego i
wręczyła mu gazety, dużą książkę w twardej okładce
oraz plik czystych kartek z nadrukiem hotelu.
- Czy to wystarczy? - spytała cicho.
- W porządku. - Charlie wyjął z kieszeni marynarki
czarny flamaster. Ułożył na kolanach książkę, na niej
luźne czyste kartki i kilkoma ruchami flamastra
nakreślił na jednej podobiznę Jennifer. Dziewczynka aż
pisnęła z radości, kiedy Charlie umieścił pod rysunkiem
swój autograf i wręczył go jej.
- Teraz mnie, dobrze? - zawołała Nicole, przybierając
uwodzicielską pozę.
Charlie rysował z zaskakującą łatwością. W efekcie na
obrazku pojawiła się nieco starsza i bardzo atrakcyjna
Nicole. Pod rysunkiem umieścił napis: Cukiereczek
2010. Nicole aż pokraśniała z zadowolenia.
- Kto następny?
Donna odchrząknęła znacząco.
- Jeśli byłby pan tak uprzejmy... Obiecuję, że każę szkic
oprawić i powieszę w moim biurze.
- Kobieta reporter. - Charlie pochylił się nad kolejną
kartką papieru. Wkrótce pojawiła się na niej Donna w
długim męskim płaszczu, z zawieszonym na szyi
aparatem fotograficznym.
- Niech pan narysuje dziadka i babcię - poprosiła Jen-
nifer.
Charlie sięgnął po kolejną kartkę, by uwiecznić radość
życia emanującą z oblicza patriarchy rodu Dumontów i
pełen czułości uśmiech jego pięknej żony. Następnie
przyszła kolej na tryskającego energią Stephena,
uśmiechniętą Janet w poważnym stanie oraz Claire i
Claude'a.
- A teraz cioteczkę Brigitte - nalegała Jennifer. Charlie
obrzucił Brigitte rozbawionym spojrzeniem.
- Atak. Byłbym zapomniał. Nasz Cukiereczek.
Gniewnie zaciśnięte usta i zmarszczone brwi nie
umknęły
jego uwagi. Jakby na przekór namalował ją dokładnie
tak, jakby rzeczywiście była postacią z jego słynnego
komiksu, celowo dorysowując szeroki uśmiech i
głęboki dekolt
- Prawdziwa seksbomba! - wykrzyknęła Nicole, ob-
rzucając gościa pełnym podziwu spojrzeniem.
Charlie obojętnie wzruszył ramionami.
- No cóż, artysta przedstawia prawdę.
- A karykaturzysta rysuje karykatury - mruknęła pod
nosem Brigitte.
- Niektórzy ludzie uważają, że to właśnie w karykaturze
najlepiej odbija się otaczająca nas rzeczywistość
-wtrąciła Donna, sięgając po podobiznę Brigitte. -
Chciałabym umieścić któryś z pańskich rysunków obok
mojego artykułu. Może ten?
- Ale... - zaprotestowała Brigitte.
- Prawdziwy C.H.Battle - zachwycała się Donna. - Z
autografem, dobrze? Myślę, że udałoby mi się przeko-
nać wydawcę, by wypłacił panu honorarium.
Oczywiście, nie będzie to duża suma.
- Nie ma problemu - oznajmił Charlie, patrząc na
najwyraźniej zirytowaną Brigitte. - A honorarium
proszę przekazać na konto BARF-u.
No tak! - rozzłościła się Brigitte. Tu ją miał. Teraz nie
mogła już odmówić. Jak by to wyglądało.
- Brigitte mówiła, że dziś wieczór wystąpi pan w swojej
słynnej skórzanej kurtce - ciągnęła Donna.
Charlie potakująco kiwnął głową.
- Chciałabym sfotografować pana właśnie w tym stroju.
Może zrobilibyśmy to już teraz, zanim zaczną się scho-
dzić goście?
- Jak pani sobie życzy.
- Wspaniale! - ucieszyła się Donna. - A ty, Cukierecz-
ku? - popatrzyła na przyjaciółkę.
- Och, nie - zaprotestowała Brigitte. - Nie jestem... nie
jestem odpowiednio ubrana.
- Skądże znowu! Wyglądasz świetnie - nalegała Donna.
- Może tylko rozepniesz ten guziczek pod szyją. Fanta-
sy Fuzz i jego Cukiereczek. To będzie prawdziwa
bomba.
- Rozpiąć guziczek? - powtórzyła wolno Brigitte.
- To dla BARF-u - zapewnił Charlie.
- Tak, Brigitte - poparł go Stephen. - Wszystko dla
BARF-u. Trudno o bardziej chwalebny cel.
- Dumontowie zawsze dawali z siebie wszystko, kiedy
chodziło o słuszną sprawę - wtrącił Jean-Pierre.
Brigitte z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Mój własny ojciec!
- Ależ, skarbie! Mówimy o jednym guziczku. Nikt nie
każe ci się rozbierać.
- Jean-Pierre! - obruszyła się jego żona. Donna uniosła
aparat.
- Gotowi?
Brigitte obojętnie wzruszyła ramionami.
- Wobec tego spotkamy się w jadalni - pożegnała ro-
dzinę. - Ruszam, by ratować honor Dumontów. Cóż
znaczy jeden mały guziczek wobec tak ważnej sprawy.
W apartamencie Charliego Donna kazała im ustawić się
pod oknem.
- Świetnie! - zawołała, spoglądając przez obiektyw. -
Wspaniały widok i doskonałe tło. A przy okazji,
reklama dla hotelu. - Mrugnęła porozumiewawczo do
przyjaciółki.
Ale Brigitte nie podzielała tego entuzjazmu. Choć nigdy
nie odczuwała tremy występując przed publicznością,
wcale nie była zachwycona perspektywą pozowania do
wspólnego zdjęcia z przystojnym autorem popularnego
komiksu.
Charlie, ubrany w słynną skórzaną kurtkę Fantasy
Fuz-za, wydawał się jeszcze bardziej speszony. Donna
poprawiła kołnierz kurtki, pozostawiając dłoń na
ramieniu mężczyzny o ułamek sekundy dłużej, niż było
to konieczne. Brigitte bacznym spojrzeniem obrzuciła
przystojną twarz Charliego. Donna nie była
trzynastoletnią dziewczynką, która za dużo czasu
poświęca telewizji. Była dorosłą kobietą świadomą
swych wdzięków. Brigitte z satysfakcją odnotowała, że
na Charliem nie zrobiły one żadnego wrażenia.
Donna uniosła aparat.
- Spokojnie. To tylko aparat, a nie pistolet maszynowy.
Świetnie! Wspaniale! - Błysnął flesz. - A teraz ty,
Brigitte.
Podejdź do niego. Dobrze. Fantasy, niech pan na nią
popatrzy tak jak na tych rysunkach.
Charliemu niepotrzebne były żadne wskazówki. Kiedy
zobaczył, jak Brigitte wolno rozpina bluzkę, po plecach
przebiegł mu przyjemny dreszczyk.
Pod namiętnym spojrzeniem ciemnych oczu mężczyzny
na policzki Brigitte wystąpił rumieniec. Nie dość, że
wprost pożerał ją wzrokiem, to jeszcze działo się to w
obecności Donny. Tej samej Donny, która przed chwilą
robiła do niego słodkie oczy.
Błysnął flesz.
- Potrzeba nam trochę akcji - stwierdziła reporterka.
- Akcji? - wykrztusiła Brigitte.
- Fantasy, jest pan pisarzem, jak zachowałby się w ta-
kiej sytuacji pański Cukiereczek?
- Hm - odchrząknął Charlie. - Jako główna podejrzana,
próbowałaby z pewnością zjednać sobie detektywa.
- Słyszałaś, Brigitte? Masz go sobie zjednać. Brigitte
zacisnęła usta i zmarszczyła gniewnie brwi. Dobrze.
Sami tego chcieli. Już ona im pokaże.
- Czy to ma być coś w tym stylu? - spytała miękko,
przysuwając się do mężczyzny i patrząc mu zalotnie w
oczy.
No, na co czekasz? Pocałuj mnie! - kusiły błękitne
oczy.
- Świetnie, Brigitte! - pochwaliła przyjaciółkę Donna. -
Byłaś naprawdę wspaniała. Twój ruch, Fantasy.
Charlie zesztywniał. Doskonale zdawał sobie sprawę,
że Brigitte udawała. Grała rolę, którą on sam jej
wyznaczył. Dlaczego więc tak mocno biło mu serce?
Dlaczego brakło mu tchu? Czy Fantasy czułby to samo?
No właśnie, Fantasy! Co zrobiłby detektyw? Jak zacho-
wałby się w takiej sytuacji jego słynny bohater?
Pocałuj ją! Pocałuj ją, ty głupcze! Na co czekasz?
ROZDZIAŁ
3
Fantasy otoczył ramionami szczupłą kibić Cukiereczka
i przytulił ją do szerokiej, muskularnej piersi. To
właśnie on, a nie Charlie Battle chciwie wpił się w jej
kuszące wargi, ale nikt inny, tylko sam Charlie poczuł
ich słodycz. Nawet w najśmielszych marzeniach nie
przypuszczał, że może być tak wspaniale. Wypełniała
go radość. Tulił delikatne, kobiece ciało. Chciał, by ta
chwila trwała wiecznie.
Brigitte była początkowo zdezorientowana, ale już po
chwili uległa, poddając się mężczyźnie.
- Brawo, Brigitte! Świetnie, detektywie Fantasy! - po-
chwaliła rozbawiona Donna.
W jednej chwili Brigitte otrzeźwiała. Gwałtownie odsu-
nęła się od Charliego. Stała o kilka kroków od niego,
oddychając ciężko jak po długim, męczącym biegu.
Nieprzytomnym
spojrzeniem
obrzuciła
twarz
przyjaciółki.
Charliego zaskoczyło zachowanie Brigitte. Poczuł się
nim nawet urażony. Dlaczego odskoczyła od niego tak
nagle? Przecież sama tego chciała. Kusiła, uwodziła,
flirto-wała z nim przez całe popołudnie. On jedynie
odpowiedział na jej zaproszenie.
Fantasy Fuzz dał się złapać we własne sidła. Tylko że
słynny detektyw wcale nie byłby zażenowany. Tak,
Fuzz z pewnością potrafiłby wybrnąć z tej niezręcznej
sytuacji.
Charlie gorączkowo szukał w myślach odpowiednich
słów, właściwych gestów. Oczyma wyobraźni ujrzał
swego detektywa
w
towarzystwie Cukiereczka,
przyłapanych
przez
wścibską
reporterkę
w
niedwuznacznej sytuacji i nagle wszystko stało się
jasne. Już wiedział.
- O to chodziło, Cukiereczku? Zadowolona? - zwrócił
się do Donny.
Brigitte poczuła, jak policzki oblewa jej ciemny rumie-
niec. Jak on śmie! Jeszcze przed chwilą rzucił się na nią
niczym wygłodniały marynarz, który od miesięcy nie
widział kobiety, a teraz otwarcie flirtuje z jej
przyjaciółką! A to dopiero bezczelność!
- Czy jestem zadowolona? - Donna z ukontentowaniem
potrząsnęła głową. - Wypstrykałam chyba cały film.
- To dobrze - mruknął Charlie. Chciał spojrzeć na Bri-
gitte, lecz zabrakło mu odwagi. Nie był pewien, co
wyczyta z jej twarzy. Był ciekaw, czy ten pocałunek
zrobił na niej równie silne wrażenie jak na nim. A jeśli
tylko udawała? Wtedy wyszedłby na kompletnego
idiotę, a tego nie mógłby znieść.
- Do licha! - zniecierpliwiła się Donna, siłując się z
korbką statywu. - Ta wstrętna śruba znowu się zacięła.
Czy mógłby pan mi pomóc?
Charlie skwapliwie skorzystał z pretekstu, by znaleźć
się jak najdalej od Brigitte. Jej bliskość onieśmielała go.
Chwycił korbkę, pociągnął mocno i statyw z głuchym
łoskotem runął na podłogę. Charlie i Donna pochylili
się, by pozbierać rozsypane części, a Brigitte
postanowiła wykorzystać ten moment.
- Mam jeszcze parę spraw do załatwienia, zanim zacz-
nie się wieczór rodzinny - powiedziała szybko. -
Zobaczymy się przy kolacji.
Nim ktokolwiek zdołał zaprotestować, już jej nie było.
Winda przyjechała prawie natychmiast i na szczęście
okazała się zupełnie pusta. Brigitte weszła do kabiny i
odetchnęła z ulgą. Z przyzwyczajenia zerknęła na swoje
odbicie w wyłożonej lustrami ścianie i zamarła.
Policzki jej płonęły, oczy błyszczały nienaturalnie.
Wstyd czy może gniew? Westchnęła. Pewnie jedno i
drugie. Nie była już młodziutką, naiwną dziewczyną.
Przekonała się, że zdolności malarskie nie były
jedynym talentem, jakim matka natura obdarzyła
C.H.Battle'a. Dlaczego jednak mężczyzna, który tak
wspaniale całował, musiał okazać się takim głupcem?!
Nazwał ją Cukiereczkiem, a potem potraktował jak
jedną z tych postaci z komiksu. Brigitte gniewnie zmar-
szczyła brwi. Jak mógł całować ją tak namiętnie, a
zaraz potem flirtować z jej przyjaciółką!
Jean-Pierre Dumont zerknął na zegarek, nie kryjąc znie-
cierpliwienia.
- Nasz honorowy gość spóźnia się, Brigitte. Czy aby na
pewno przypomniałaś mu, że kolacja zaczyna się o
siódmej?
- Przypomniałam, przypomniałam. Pewnie Donna nie
skończyła jeszcze wywiadu. Odgrażała się, że chce wy-
ciągnąć z niego jak najwięcej informacji.
Brigitte rozejrzała się po sali. Ani śladu Charliego. Ona
również miała swoje powody, by się o niego niepokoić.
Nie powinien mieć trudności ze znalezieniem
właściwego stołu. Podczas wieczorów rodzinnych
Dumontowie zajmowali honorowe miejsce pośrodku
jadalni. Tego wieczoru Bri-gitte kazała przygotować
jedenaście nakryć. Rodzina Du-montów i dwoje gości,
C.H.Battle i Donna Prescott.
- Odniosłem wrażenie, że Donna miałaby ochotę wy-
ciągnąć z Charliego dużo więcej niż kilka informacji
-mruknął siedzący obok niej Stephen.
- To do niej podobne. - Brigitte uśmiechnęła się kwaś-
no. - Donna zawsze miała słabość do sławnych ludzi.
- Tylko że tym razem trafiła kulą w płot - zauważyła
Janet. - Battle wcale nie wyglądał na zainteresowanego.
- Był zbyt zajęty naszym słodkim Cukiereczkiem. -
Stephen roześmiał się.
Brigitte westchnęła.
- Proszę, nie nazywaj mnie tak.
- Czy możesz powiedzieć mi, o co w tym wszystkim
chodzi?
Brigitte zarumieniła się. Czyżby Stephen coś podejrze-
wał? Jak to możliwe? Skąd mógłby wiedzieć, co zaszło
na górze?
- Nie rozumiem twojego pytania - odpowiedziała, nie
patrząc na brata.
- Hm, zazwyczaj nie obrażasz naszych gości.
- Obrażam?
Stephen odwrócił się do żony.
- Moja siostrzyczka udaje niewiniątko. Popatrz, jak
znakomicie jej to wychodzi. Zawsze tak postępowała w
dzieciństwie, gdy spsociła.
- I zawsze się udawało! - Brigitte roześmiała się.
- Nie zmieniaj tematu. Battle przedstawił się jako arty-
sta, a ty nazwałaś go karykaturzystą.
Brigitte zmarszczyła brwi.
- A widziałeś, jak mnie narysował?
- Nie pojmuję, co ci się w tym szkicu nie podoba. My-
siałem, że zawsze chciałaś mieć... no wiesz. - Stephen
wykonał zamaszysty gest rękami gdzieś w okolicy
klatki piersiowej. - Kiedy byłaś młodsza, ciągle
narzekałaś, że jesteś płaska jak deska i wyglądasz jak
chłopak.
- To było dawno i nieprawda - zaperzyła się Brigitte. -
Zresztą, wcale nie jestem taka płaska. A poza tym duży
biust staje się z wiekiem nieapetyczny.
- Przynajmniej nie grozi ci, że będziesz miała na starość
obwisły biust - drażnił się z siostrą Stephen.
- A propos biustu - wtrąciła Janet, pochylając się do
ucha szwagierki. - Czy nie odniosłaś wrażenia, że
Nicole poprawia naturę?
Brigitte spojrzała przez stół na siostrzenice. Jennifer z
ożywieniem dyskutowała na jakiś temat z dziadkiem,
Nicole zaś z naburmuszoną miną niemrawo grzebała
widelcem w talerzu. Claire z niepokojem zerkała na
starszą córkę.
- Wygląda na to, że Claire też to zauważyła - szepnęła
bratowej do ucha.
- Biedna Nicole! - westchnęła Janet.
- Biedna Claire! - Stephen delikatnie poklepał żonę po
zaokrąglonym brzuchu. - Jesteś pewna, że naprawdę
tego chcesz?
- Nie całkiem - odparła Janet - ale jest już trochę za
późno, by zmienić zdanie. Jakoś będziemy musieli
sobie z tym radzić.
Brigitte z zażenowaniem odwróciła głowę. Gdzieś na
dnie serca poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Choć
bardzo lubiła szwagierkę, czasem była zazdrosna o
starszego brata.
Claire wyszła za mąż, gdy Brigitte była dzieckiem,
toteż wydawało jej się całkiem naturalne, że uwagę
starszej siostry zaprzątały jej własne dzieci i mąż. Ale
Stephen? O, to już całkiem inna historia. Brigitte
poczuła się nagle bardzo samotna. Każdy z Dumontów
miał życiowego partnera. Mama Jean-Pierra, Claire
Claude'a, Stephen Janet, tylko ona ciągle była sama.
Ponure rozmyślania Brigitte przerwało pojawienie się
Charliego i Donny. Jean-Pierre podniósł się, by powitać
gości. Uprzejmym gestem wskazał reporterce miejsce
obok siebie, a Charliemu wolne krzesło obok młodszej
córki. Charlie obrzucił Brigitte uważnym spojrzeniem.
Ta chłodno skinęła głową, po czym odwróciła wzrok.
Nie miała mu nic do powiedzenia. Odetchnęła z ulgą,
kiedy usłyszała, że Stephen przejął na siebie obowiązek
zabawiania gościa. Z drugiej strony stołu Claire ruchem
głowy dała znak, że czas zaczynać część artystyczną.
Wieczory rodzinne u Dumontów obrosły już tradycją.
Wkrótce po ślubie Marguerite Dumont wpadła na
pomysł
uatrakcyjnienia
zebrań
towarzyskich.
Początkowo sama grała na fortepianie znane i lubiane
przeboje. Wkrótce przyłączyły się do niej córki,
opowiadając dowcipy i zabawne historyjki z życia Bow
Valley. Z czasem poniedziałkowe spotkania przyciągały
coraz więcej gości.
Niewielka scena zajmowała przeciwległy koniec sali.
Senior rodu, Jean-Pierre Dumont, w towarzystwie
swych obu córek, Brigitte i Claire, powitał zebranych,
przedstawiając kolejno członków rodziny Dumont, po
czym opuścił podium. Brigitte i Claire, utartym
zwyczajem, zaczęły wieczór od krótkiej pogawędki.
- A więc, Brigitte - zwróciła się do siostry Claire -o
czym opowiemy dziś naszym gościom? Czy wydarzyło
się może ostatnio coś niezwykłego?
- Oczywiście. W hotelu Dumont zawsze coś się dzieje.
Opowiem wam o Mortie'em i Bernie'em.
- Chodzi ci o Moritza i Berna, nasze psy? - zdziwiła się
Claire.
- Właśnie.
- Wszyscy znają Moritza i Berna, prawda? - zaczęła
Claire, ale przerwały jej gromkie brawa. Dwa
sympatyczne bernardyny należały do ulubieńców
zarówno hotelowych gości, jak i mieszkańców całej
Bow Valley. - Ale dlaczego właśnie o nich chcesz dziś
rozmawiać? - zwróciła się do siostry.
- Hm, zawsze uważałam, że to ładne pieski. Claire
potakująco kiwnęła głową.
- I bardzo przyjacielskie.
- O tak! - zgodziła się Claire.
- Ale dopiero wczoraj odkryłam, jakie są mądre. Claire
popatrzyła na siostrę zaskoczona.
- Mądre? No, nie wiem...
- Przyglądałam się im, kiedy bawiły się wczoraj po
południu na podwórzu i usłyszałam jak Mortie
powiedział do Bernie'ego...
- Chwileczkę, Brigitte - przerwała jej siostra. - Przecież
psy nie potrafią mówić.
- Może inne nie, ale Bernie i Mortie należą do
wyjątków. Dlatego właśnie uważam, że są takie mądre -
upierała się Brigitte. - Czy wiesz, co Mortie powiedział
Bemie'emu?
Claire z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Aż boję się pomyśleć.
- Powiedział: BARF!
- Ależ, Brigitte! Wszystkie psy robią: barf, barf. Ludzie
nazywają to szczekaniem.
- Nie. - Brigitte przecząco pokręciła głową. - On nie
powiedział: barf, tylko BARF. Dużymi literami.
- O! - zdziwiła się Claire. - Chodzi ci o Towarzystwo
Ochrony Środowiska?
- No, nareszcie!
Claire ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Bardzo sprytne, siostrzyczko.
Ze swego miejsca przy stole Charlie z podziwem
patrzył na śliczną twarzyczkę Brigitte. Za jeden taki
uśmiech każdy mężczyzna byłby gotów skoczyć w
ogień. Kobieta, która potrafi tak się uśmiechać, z
pewnością wyszłaby cało z największych tarapatów.
Wyobraził ją sobie jako bohaterkę jednego ze swoich
komiksów. Stoi przed policyjnym detektywem i,
uśmiechając się niewinnie, zapewnia: „Słowo honoru,
panie oficerze, nie miałam pojęcia, że arszenik
rozpuszczony w kawie może być trujący. Chciałam
jedynie usunąć ten osad z dzbanka".
Ciemne włosy kobiety połyskiwały w świetle reflekto-
rów, gdy swobodnie, z uśmiechem opowiadała o
działalności BARF-u. Brigitte była nieodrodną córą
swego sławnego ojca. Charlie był prawie pewien, że
publiczne występy sprawiały jej przyjemność. Zupełnie
odwrotnie niż jemu. Ilekroć miał pojawić się przed
większą widownią, nogi odmawiały mu posłuszeństwa.
Chyba już nigdy nie zdoła się do tego przyzwyczaić. To
niepojęte, jak męcząca okazała się sława i popularność!
Większość życia Charlie spędził w otoczeniu stworzo-
nego przez siebie komiksowego świata. Przez całe lata
pochylony nad szkicownikiem kreślił sylwetki
bohaterów zabawnych opowieści w nadziei, że wreszcie
kiedyś uda mu się zainteresować nimi wydawców i
czytelników. W końcu pewnego dnia wszędobylski
detektyw o dźwięcznym imieniu Fantasy zwrócił uwagę
jednego
z
redaktorów
popularnej
gazety.
W
zaskakująco krótkim czasie Fantasy stał się ulubieńcem
całej Ameryki, a jego twórca bogatym i sławnym
człowiekiem.
- Wszyscy zdajemy sobie sprawę z konieczności wy
korzystania tak zwanych surowców wtórnych -
kontynuowała Brigitte.
- My sami, na przykład, często odświeżamy stare do-
wcipy - wtrąciła Claire, ku uciesze obecnych na sali.
Brigitte zgromiła siostrę wzrokiem.
- Hm, no cóż... obawiam się, że niewielki z tego poży-
tek dla środowiska, ale bądźmy teraz przez chwilę
poważni. 0 ile mi wiadomo, większość mieszkańców
naszej doliny zdaje sobie sprawę, jak ważne jest
zagospodarowanie odpadków. Niestety, ciągle jeszcze
w naszym okręgu nie ma chętnych do zajęcia się tymi
wszystkimi starymi gazetami, butelkami i puszkami,
które codziennie wyrzucamy na śmietnik.
- I właśnie dlatego powstał BARF.
- Racja. BARF chce uczynić nasze życie łatwiejszym, a
naszą dolinę czystszą i ładniejszą.
- Świetny pomysł - pochwaliła Claire. - A propos po-
mysłów, obiło mi się o uszy, że BARF coś planuje...
- Knuje.
- Co, proszę?
- Knuje. Knuje zbrodnię.
- Zbrodnię?
- Czyżbyś nie umyła dzisiaj uszu?
- Chyba zapomniałam. Czy ktoś tu wspominał o
zbrodni?
- Owszem - uśmiechnęła się Brigitte. - Morderstwo.
Właśnie tu, w hotelu Dumont...
- A więc o to chodzi - domyśliła się Claire. - Mówisz o
naszym weekendzie z zagadką, kiedy to hotelowi goście
będą mogli zabawić się w detektywów.
- Właśnie! Choć to wcale nie takie łatwe, jak się niektó-
rym wydaje. Na szczęście, nasi detektywi amatorzy
będą mogli liczyć na profesjonalną pomoc.
- Profesjonalną pomoc?
- Właśnie. Spróbuj zgadnąć. Pomogę ci. Z czym ci się
kojarzy słowo cukiereczek?
Przez widownię przeleciał szmer podnieconych
szeptów.
- Chyba nie chodzi ci o...? - Claire z niedowierzaniem
popatrzyła na siostrę.
- A i owszem! - Brigitte uśmiechnęła się triumfalnie. -
Panie i panowie, detektyw Fantasy Fuzz przybywa na
ratunek!
- Ale przecież Fuzz to tylko postać z komiksu - zdziwiła
się Claire.
- Racja. Ale tak się szczęśliwie składa, że jest dziś
wśród nas jego twórca. Panie i panowie, oto C.H.Battle,
autor waszego ulubionego komiksu. - Brigitte
wyciągnęła dłoń w stronę Charliego. - Panie Battle,
prosimy do nas.
Charlie zmarszczył brwi. Niechętnie podniósł się od
stołu. Miał cichą nadzieję, że może wystarczy, jeśli
skłoni się publiczności z tego miejsca, ale Brigitte
wołała go na scenę. Oczywiście, należało się
uśmiechać. Posłusznie rozciągnął wargi w krzywym
grymasie, choć wcale nie było mu do śmiechu, kiedy
tak stał przed tłumem żądnych sensacji widzów,
wystawiony na pastwę ciekawskich spojrzeń.
Domyślał się, że publiczność chce w nim widzieć nie
Charliego Battle'a, ale swego ulubionego bohatera,
niezłomnego Fantasy Fuzza. No tak! Niech pan pozwoli
uścisnąć sobie dłoń, doktorze Frankenstein, zakpił z
siebie w duchu. Nie pan jeden stworzył potwora.
Niemal nie zauważył, że stoi już na podium razem z
Brigitte i Claire. Młodsza córka Jean-Pierre'a pochyliła
się do mikrofonu.
- Panie i panowie, pozwólcie, że przedstawię wam pana
C.H.Battle'a!
Gorący aplauz ze strony zebranej na sali publiczności
zaskoczył go. Czuł się coraz bardziej nieswojo,
wystawiony na pokaz niby jakieś egzotyczne zwierzę.
Ale oto Brigitte objęła go ramieniem. Zdenerwowanie
zniknęło. Czuł ciepło bijące od delikatnego, kobiecego
ciała.
- Panie Battle - zaczęła Brigitte - jest pan członkiem
BARF-u, prawda?
Charlie obrzucił niespokojnym spojrzeniem podsunięty
mikrofon.
- Tak - odparł po dłuższej chwili.
- I, choć niewielu ludzi o tym wie, laureatem jednego z
konkursów na najlepszy plakat o ochronie środowiska
- ciągnęła Brigitte.
Mężczyzna skinął głową.
Brigitte popatrzyła na niego zdumiona. Doprawdy, cóż
to za mruk! Wcale nie ułatwiał jej zadania.
- Może opisze nam pan w paru słowach, jak wygląda
ten plakat - zaproponowała.
- Hm, no cóż - odchrząknął Charlie. - Namalowałem
drzewo, które próbuje przekonać drwala, by go nie
ścinał.
Choć mówił poważnym tonem, widownia zareagowała
śmiechem i brawami. Brigitte odetchnęła z ulgą.
Zerknęła na siostrę. Claire w wyciągniętych przed
siebie rękach trzymała namalowany przez Battle'a
plakat.
- Dziękuję, Claire. - Brigitte sięgnęła po mikrofon.
- To właśnie wspomniane dzieło. Przekażemy je wraz z
autografem autora na specjalną aukcję. Każdy z was ma
szansę, by stać się jego właścicielem.
- A propos zagadki - wtrąciła Claire. - Pan Battle nie
tylko zgodził się wystąpić w roli waszego ulubionego
detektywa. Zobowiązał się również nakreślić scenariusz
wieczoru z zagadką.
- O! - odezwała się Brigitte - Czyżby zbrodnia była
pańskim hobby?
Charlie uważnym spojrzeniem obrzucił uśmiechniętą
twarz kobiety. Prowokowała go specjalnie, czy robiła to
jedynie ze względu na widownię? Tak czy owak, jej
zachowanie całkiem zbiło go z tropu.
Nim jednak ktokolwiek z widzów zdążył się zoriento-
wać", Claire uratowała sytuację.
- Więc wszyscy Dumontowie mają być podejrzani?
Choć Brigitte nie należała do osób, które długo chowają
urazę, ciągle jeszcze nie mogła przeboleć krótkiego
epizodu, jaki miał miejsce podczas zdjęć w
apartamencie Charliego. Teraz zaś nadarzała się
doskonała okazja, by odpłacić mu pięknym za nadobne.
Przysunęła się bliżej i położyła dłoń na ramieniu męż-
czyzny, delikatnie gładząc go po szyi. Przytuliła
policzek do szerokiej, muskularnej piersi.
- Brigitte? - Claire popatrzyła groźnie na młodszą sio-
strę.
Brigitte zrobiła niewinną minkę.
- Ja tylko ćwiczę - oznajmiła z uśmiechem.
- Ach tak! - domyśliła się Claire. - Wiemy już, jaka rola
przypadła w udziale Brigitte.
Publiczność klaskając głośno, wesołymi okrzykami za-
chęcała Cukiereczka, by pocałował detektywa. Brigitte
sięgnęła po mikrofon i, zanurzając dłoń w gęstej
czuprynie mężczyzny, szepnęła omdlewającym głosem:
- Och, Fantasy!
Claire odchrząknęła znacząco.
- Przepraszam, że przerywam to interesujące przedsta-
wienie, ale czuję się w obowiązku przypomnieć, że
znajdujemy się w siedzibie Dumontów, a to
zobowiązuje.
Brigitte westchnęła żałośnie i niechętnie odsunęła się
od Charliego.
- Później, Fantasy - zagruchała do mikrofonu.
Publiczność nagrodziła ją gromkimi brawami.
- No cóż - podjęła Claire, kiedy brawa ucichły - to
jedynie przedsmak tego, co będziecie państwo mogli
zobaczyć podczas naszego weekendu z zagadką. Pan
C.H.Bat-tle zagra rolę słynnego detektywa, Brigitte
Dumont zaś wystąpi jako najsłodszy z Cukiereczków.
Teraz natomiast, panie i panowie, zachęcamy do
wspólnego śpiewania. Moje córki, Nicole i Jennifer,
wręczą państwu kartki ze słowami nowej piosenki.
Mają też pod ręką małe piszczałki dla tych z was,
którzy nie czują się na siłach, by wypróbować własne
głosy.
- Piszczałki zostały wprowadzone przez naszą bratową,
Janet - przejęła mikrofon Brigitte.- W każdy
poniedziałek ci z państwa, którzy uważają, że nie
potrafią śpiewać, mogą zakupić te oto piszczałki, by
bawić się razem z nami.
- Dziś wieczór, by uczcić pana Battle, który zaszczycił
nas swoją obecnością, przekażemy dochody ze
sprzedaży piszczałek na konto BARF-u. Za chwilę
zaczniemy wspólne śpiewanie, a tymczasem poprosimy
mamę, by zagrała coś lekkiego i przyjemnego dla ucha.
Panie i panowie, przy fortepianie Marguerite Dumont!
Brigitte wyłączyła mikrofon i odwróciła się do Char-
liego. Trafiła akurat na moment, kiedy mężczyzna
szykował się do opuszczenia sceny.
- Chwileczkę, nie tak prędko - powstrzymała go,
chwytając za rękaw.
Charlie odwrócił się gwałtownie. Na jego przystojnej
twarzy malował się gniew.
- Jest pan jeszcze potrzebny - wyjaśniła. Charlie groźnie
zmarszczył brwi.
- Po co?
- Chcemy zaśpiewać piosenkę na pana cześć. Patrzyła
na niego prosząco. Charlie zacisnął zęby.
- Mogę posłuchać siedząc przy stole - upierał się.
- Byłoby ciekawiej, gdyby pozostał pan na scenie.
Brigitte odniosła wrażenie, że mężczyzna nie ustąpi.
Miał taką niewyraźną minę, że gdyby dalej się opierał,
pozwoliłaby mu odejść. Czasem zapominała, że inni
ludzie nie są tak oswojeni ze sceną i widownią jak ona.
Charlie zawahał się przez chwilę, po czym ciężko wes-
tchnął. Brigitte zrobiło się go żal. Wyciągnęła rękę i
delikatnie uścisnęła dużą, ciepłą dłoń.
- Obiecuję, że to nie będzie bolało.
Charlie popatrzył na drobną kobiecą dłoń. Długie,
szczupłe palce. Te same, które jeszcze przed chwilą
pieszczotliwie głaskały jego szyję. Delikatne. Czułe.
Brigitte Dumont okazała się niebezpieczna, a jemu
brakowało doświadczenia w kontaktach z tego rodzaju
kobietami.
Z trudem oderwał wzrok od szczupłej dłoni i spojrzał w
niebieskie oczy. To był błąd. Wystarczył jeden załomy
uśmiech, by rozwiać wszystkie jego wątpliwości. Złote
ogniki w jasnych oczach przypomniały mu to, co
zdarzyło się wcześniej w jego apartamencie.
- Mam nadzieję, że udało nam się zainteresować gości
-powiedziała cicho Brigitte, by przerwać krępującą
ciszę.
Charlie skinął głową.
Claire i Janet sprawdziły głośniki.
- Możemy zaczynać, jak tylko mama skończy grać.
Brigitte przytaknęła. Claire przedstawiła Janet, zapra-
szając wszystkich tych, którzy zakupili piszczałki, by
przyłączyli się do zabawy.
- A teraz proszę unieść piszczałki do góry. Zobaczymy,
De nas jest - ciągnęła. - Wspaniale! Dzisiaj
proponujemy specjalną piosenkę na cześć naszego
gościa, pana Battle, a zaśpiewamy ją na melodię
„Clementine". Aby i nasz gość mógł uczestniczyć w tej
zabawie, poprosimy Nicole, żeby wręczyła mu mały
prezent
Nicole, zaróżowiona z podniecenia, wysunęła się na-
przód. Claire podała jej mikrofon.
- Panie Battle, chcielibyśmy, aby przyjął pan tę pisz-
czałkę jako dowód naszej wdzięczności. Tym samym
czynimy pana honorowym członkiem naszego chóru.
Charlie podziękował i Nicole z zadowoloną miną opu-
ściła scenę.
- A więc zaczynamy! - zawołała Claire. - Gotowi?
- Gotowi! - zapewniły ją Brigitte i Janet.
Janet uniosła piszczałkę do ust. Charliemu nie pozosta-
wało nic innego, jak pójść za jej przykładem. Chcąc nie
chcąc nabrał powietrza i zadął w instrument. Na
szczęście pisk, jaki się z niego wydobył, utonął w
chórze podobnych dźwięków dobiegających z każdego
zakątka sali.
- A teraz spróbujemy jeszcze raz - zawołała do mikro-
fonu Claire. - Tym razem już ze słowami.
Marguerite Dumont uderzyła w klawisze fortepianu i
popłynęła piosenka o słynnym detektywie o dźwięcz-
nym imieniu Fantasy Fuzz, który potrafił rozwiązać
każdą zagadkę i któremu nie porafiła oprzeć się żadna
kobieta. Piosenka spodobała się. Rozbawiona
publiczność powtórzyła ją trzykrotnie. Kiedy umilkły
ostatnie tony melodii, Brigitte podeszła do mikrofonu.
- Panie i panowie, raz jeszcze pan C.H.Battle. Nasz
honorowy gość.
Podczas gdy widzowie głośnym aplauzem wyrażali
swój podziw i uznanie, Brigitte nachyliła się do ucha
Charliego.
- To już wszystko. Jest pan wolny. I jeszcze raz dzięku-
ję. Równy z pana facet.
Charlie pośpiesznie zszedł ze sceny. Stephen Dumont
powitał go przy stole, sięgając po butelkę.
- No i jak się panu podoba ten nasz rodzinny kabaret? -
spytał, napełniając kieliszki winem.
- Czy tak jest w każdy poniedziałek?
- Niestety. Ku mojej wiecznej zgryzocie i zmartwieniu.
Niech pan sobie wyobrazi, że Janet była zupełnie
normalną, trzeźwo myślącą dziewczyną, dopóki nie
przekabaciły jej moje siostry - dodał, patrząc na żonę.
- A pan nie śpiewa?
- Szybciej dałbym sobie odciąć język - zaperzył się
Stephen.
Charlie roześmiał się rozbawiony. Uniósł kieliszek, ale
nim zdążył umoczyć usta w winie, otoczyli go rozgorą-
czkowani łowcy autografów. Kiedy wreszcie podniósł
głowę znad ostatniego albumu, Claire zapowiedziała
właśnie najciekawszy punkt programu, duet taneczny
Brigitte i Jean-Pierre Dumont.
Starszy pan wstał od stołu i wyszedł na scenę. Po chwili
do ojca dołączyła Brigitte. Claire podała obojgu
meloniki i eleganckie bambusowe laseczki.
Charlie zafascynowanym wzrokiem przyglądał się tań-
czącej. Jak lekki i pełen wdzięku był jej taniec!
Podziwiał i jednocześnie zazdrościł. Zazdrościł jej
swobody i pewności siebie, która przebijała z każdego
ruchu. Ojciec i córka stanowili wyjątkowo dobraną
parę. Siwowłosy, dystyngowany dżentelmen i zwinna,
ciemnowłosa młoda kobieta. Charlie już wiedział, po
kim Brigitte odziedziczyła czarujący uśmiech i zalotne
spojrzenie.
Tancerze zakończyli występ. Jean-Pierre przyklęknął na
jedno kolano, na drugim przycupnęła Brigitte.
Nietrudno było odgadnąć, dlaczego ten punkt programu
cieszył się takim uznaniem wśród widzów. Straszy pan
zachwiał się udając, że pada. Brigitte roześmiała się
wesoło, zerwała mu z głowy kapelusz i czułym gestem
zmierzwiła siwą czuprynę. Jean-Pierre wyrwał córce
kapelusz i żartobliwie pociągnął ją za związane w
koński ogon włosy. Publiczność nagrodziła ich
gromkimi brawami.
Charlie przyglądał się tej scenie z mieszanymi uczucia-
mi. Widać było, że Brigitte czuje się na scenie jak ryba
w wodzie. Instyktownie wyczuwała, czego oczekuje od
niej publiczność. Zmieniała pozy niczym kameleon
barwę skóry.
Te wszystkie lata, westchnął w duchu. Te długie, spę-
dzone nad szkicownikiem noce. I wreszcie udało się.
Stał się bogaty i sławny. Jego nazwisko przyciągało
ludzi. Znalazł się w ekskluzywnym świecie Dumontów.
Dostał najlepszy pokój i powitała go osobiście córka
właściciela. Reporterka z poczytnego czasopisma
przeprowadziła z nim wywiad, a potem poproszono go
na scenę jako honorowego gościa. A jednak nie czuł się
szczęśliwy.
ROZDZIAŁ
4
Imponujący tort wniesiono na salę w momencie, gdy
Brigitte i jej ojciec zakończyli występ. Brigitte
poprosiła na scenę Gerarda, by głośno wyrazić mu
swoje uznanie za tak wspaniałe dzieło sztuki kulinarnej,
po czym dołączyła do reszty rodziny.
- A gdzie się podział nasz honorowy gość?
- Wymknął się, gdy zbieraliście z tatą oklaski - poin-
formował siostrę Stephen.
- Kiedy zszedł ze sceny, obstąpili go łowcy autografów.
Może to go zirytowało? - zaniepokoił się Jean-Pierre.
- Nie sądzę - mruknął Stephen.
- Może Donna namówiła go na jeszcze jeden wywiad? -
podsunęła Brigitte, choć nie zachwycała jej taka
ewentualność. Zauważyła, że jej przyjaciółka również
zniknęła.
- Wątpię. Donna wyszła dużo wcześniej. Jeszcze zanim
zaczęliście wspólne śpiewanie - odparł Stephen.
- Gérard był taki dumny z tego tortu - powiedziała Bri-
gitte. - Będzie niepocieszony, gdy dowie się, że Battle
nawet go nie spróbował.
- Może więc nasz gość powinien jednak spróbować tego
tortu - zauważył Stephen. - Chociażby ze względu na
Gerarda - dodał w odpowiedzi na pytające spojrzenie
siostry.
- No cóż, nie możemy przywiązywać gości do krzeseł,
by nie opuszczali jadalni przed deserem. - Brigitte roze-
śmiała się.
- Ten tort został upieczony na jego cześć, Brigitte
-upierał się jej brat. - Grzeczność wymaga, by ktoś
zaniósł mu kawałek.
- To nie taki zły pomysł - poparł syna starszy pan - Nie
podoba mi się to, że nasz honorowy gość wyszedł tak
wcześnie. Może zirytowali go ci łowcy autografów, a
może źle się poczuł. Zaniesiesz mu kawałek tortu i przy
okazji upewnisz się, czy wszystko w porządku - polecił
córce.
- Ale dlaczego ja? - zaprotestowała Brigitte. - Kto po-
wiedział, że to muszę być właśnie ja?
- Grzeczność tego wymaga - cierpliwie tłumaczył
Stephen. - To przecież twoja praca, zapomniałaś?
- Nakazałam pokojówce, żeby pościeliła mu łóżko i za-
niosła gorącą czekoladę. Może jeszcze mam osobiście
otulić go kołderką? - zniecierpliwiła się Brigitte.
- Jeśli będzie sobie tego życzył. - Starszy pan wzruszył
ramionami.
- Dziękuję, tatuśku. Jak to miło, że tak dbasz o moją
cnotę.
- Ależ, Brigitte! Nie rozumiem, co ma do tego twoja
cnota - żachnął się Jean-Pierre.
- No, bo... - zaczęła Brigitte. Westchnęła. Nie było
sensu dłużej się spierać. Wiedziała, że i tak ich nie
przekona. - No, dobrze. Zaniosę mu ten tort. Jak
myślicie, woli brunetki czy blondynki? A może rude?
Gérard naprawdę się postarał. Skoro już mamy mu się
podlizywać, dlaczego nie pójść na całość?
- Sprawdź, czy zostały jeszcze jakieś brunetki - poradził
Stephen. - Kiedy tańczyłaś, wprost nie mógł oderwać
od ciebie oczu.
- Daj spokój! - żachnęła się Brigitte.
- Jak myślisz, tato, czy to już miłość? - Stephen popa-
trzył pytająco na ojca.
- Hm. - Jean-Pierre zamyślił się. - Dama się zżyma, a to
coś znaczy.
- No wiecie! Wypraszam sobie takie żarty! - rozzłościła
się Brigitte. - Jeśli nie zjawię się na śniadaniu, możesz
szykować strzelbę - zwróciła się do ojca.
- Jeśli nie zjawisz się na śniadaniu, każę podać do po-
koju pana Battle śniadanie dla dwóch osób - zażartował
starszy pan.
- No wiesz, tato! - Brigitte z niesmakiem zmarszczyła
zgrabny nosek.
- Zanieś mu wreszcie ten tort, Brigitte.
- I pamiętaj, pod żadnym pozorem nie przyjmuj zapro-
szenia, by usiąść - ostrzegł ją brat.
Brigitte postanowiła nie odpowiadać na tę zaczepkę. W
chwilę potem z talerzykiem tortu w wyciągniętej dłoni
zapukała do drzwi apartamentu C.H.Battle'a. Miała na-
dzieję, że ta niespodziewana wizyta nie przerwie
czułego sam na sam twórcy „Fantasy Fuzza" i
wschodzącej gwiazdy „Contemporary Canada".
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast i Brigitte z
ulgą stwierdziła, że Charlie jest sam.
- O! Witaj! - Uśmiechnął się na jej widok, zapraszając
do środka.
Czy to wyobraźnia płata jej figle, czy C.H.Battle napra-
wdę ucieszył się z tej wizyty?!
- Nasz kucharz, Gerard, upiekł tort specjalnie na pański
przyjazd - zaczęła, wyciągając talerzyk w jego stronę. -
To prawdziwe arcydzieło. Pomyślałam... pomyśleliśmy,
że może zechciałby pan spróbować.
- Wygląda bardzo smakowicie.
- Przekażę to kucharzowi.
- Koniecznie. Zadał sobie naprawdę wiele trudu.
- Jest fanem pańskiego bohatera. Zostawił w recepcji
niedzielne wydanie gazety. Jeśli byłby pan uprzejmy
złożyć swój podpis, Gérard będzie wniebowzięty.
- Postaram się nie zapomnieć.
- Czy nie drażnią pana te bezustanne prośby o autograf?
- zaciekawiła się Brigitte.
Charlie zawahał się przez chwilę.
- No, nie wiem. To znaczy, chciałem powiedzieć, że to
miło mieć swoich sympatyków. Gdyby nie oni...
Urwał. Brigitte zastanawiała się, jak zakończyłby tę
wypowiedź, gdyby chciał być zupełnie szczery. Choć
autor popularnego komiksu wydawał się przyjaźnie
nastawiony do świata i ludzi, zauważyła, że
popularność mu ciążyła i nie lubił pozostawać w
centrum zainteresowania.
- Tak szybko pan wyszedł... Mężczyzna obojętnie
wzruszył ramionami.
- Myślałem, że to już koniec.
- Tata niepokoił się, czy to nie przez łowców autogra-
fów.
Charlie obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
- Czy to dlatego znalazła się pani tutaj?
- To jeden z powodów - odpowiedziała Brigitte szcze-
rze. - Chcieliśmy upewnić się, czy nic panu nie
potrzeba.
My. Ciągle to my. Przez krótką chwilę łudził się, że
Brigitte przyszła tu wiedziona potrzebą ujrzenia go.
- A więc, nic panu nie potrzeba? - powtórzyła.
- Jasne - skłamał mężczyzna. - Nic mi nie jest. Nic,
czego nie usunęłoby kilka ćwiczeń.
Brigitte popatrzyła na niego zaskoczona.
- Ćwiczeń?
Mężczyzna skinął głową. Zawinął rękawy koszuli, od-
słaniając imponujące mięśnie.
- Czuję się trochę spięty. To przez te występy. Publicz-
ność mnie peszy - wyznał cicho. - Właśnie miałem
zamiar skorzystać z sali gimnastycznej, ale
przeczytałem w broszurce reklamowej, że w
poniedziałki klub jest zamknięty ze względu na wieczór
rodzinny.
- No cóż, staramy się jak możemy, żeby zapełnić salę -
zażartowała Brigitte. - Ale wie pan co, panie Battle...
- Charlie. Proszę mówić mi Charlie.
- A więc, wiesz, Charlie - poprawiła się - prawdziwy
szczęściarz z ciebie. Tak się składa, że rozmawiasz z
właściwą osobą. Jeśli masz ochotę poćwiczyć...
- Nie chciałbym sprawiać kłopotu...
- Bzdura! To żaden kłopot. Raz w tygodniu zamykamy
wcześniej, żeby gruntownie posprzątać, ale o tej porze
sala jest już z pewnością wolna.
- No... nie wiem - zawahał się mężczyzna.
- Daj spokój - żachnęła się Brigitte. - Skorzystam z
okazji i też trochę poćwiczę.
Charlie nerwowo przeczesał palcami gęstą czuprynę.
- Muszę się przebrać.
- Możesz przecież skorzystać z łazienki.
- No, skoro naprawdę nie sprawię kłopotu.
- Czego ty właściwie chcesz, Charlie? - zniecierpliwiła
się Brigitte. - Pisemnego zaproszenia?
W chwilę potem mężczyzna wynurzył się z łazienki
ubrany w sportową podkoszulkę i spodnie od dresu.
Brigitte pełnym uznania spojrzeniem obrzuciła zgrabną,
barczystą sylwetkę.
- Pewno podnosisz ciężary - zauważyła, kiedy zjeżdżali
windą.
- Lubię być w formie.
- Od czego zaczniesz, ciężary czy bieżnia? - spytała,
gdy weszli do sali.
- Może wypróbuję tę nową maszynę do biegów narciar-
skich.
- Świetny pomysł! - pochwaliła Brigitte. Pomogła mu
zapiąć narty i ustawić stopery. - Mam zamiar
poćwiczyć trochę przy muzyce. Będę tu obok. -
Wskazała przeszkloną salkę o ścianach wyłożonych
lustrami. - Jeśli będziesz czegoś potrzebował, zawołaj.
Charlie przytaknął w milczeniu.
- A więc, do roboty! - zawołała Brigitte.
W chwilę później wyszła z szatni w szortach i obcisłej
koszulce. Charlie pomachał jej ręką. Przyjrzał się
zgrabnej, kobiecej sylwetce, wyginającej się w rytm
muzyki. Poczuł, jak robi mu się gorąco, bynajmniej nie
z wysiłku. Szczupłe ramiona, wąska talia, długie,
zgrabne nogi zrobiły na nim duże wrażenie. Czubkiem
języka zwilżył zaschnęte wargi.
Już wcześniej zauważył krągły tyłeczek Brigitte, ale
nawet nie przypuszczał, jak podniecająco będzie on
wyglądał w obcisłych, króciutkich szortach.
Muzyka zwolniła rytm, a ruchy kobiety stały się bar-
dziej zmysłowe. Charlie wyłączył maszynę i uwolnił
stopy z nart. Podszedł do dzielącej oba pomieszczenia
szklanej ściany. Brigitte zauważyła go w lustrze. Prze-
rwała taniec.
- Jakieś kłopoty? - zawołała, uśmiechając się życzliwie.
- Nie - mężczyzna przecząco pokręcił głową. - Tak
sobie patrzę. To chyba dość trudne.
- Taniec? Skądże znowu! Parę podstawowych kroków i
to wszystko. Chcesz spróbować?
Charlie zawahał się.
- Ja... ja nie tańczę.
- Żartujesz?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Nie potrafię.
Brigitte wyłączyła magnetofon.
- Naprawdę nie umiesz tańczyć?
- No cóż, nie wszyscy rodzą się tacy utalentowani jak
Dumontowie.
- Nie chciałam cię urazić. Po prostu do tej pory nie
znałam nikogo, kto by nie umiał tańczyć.
Zapadła krępująca cisza. Wreszcie Charlie zdecydował
się przerwać milczenie.
- Od jak dawna występujesz razem z ojcem podczas
wieczoru rodzinnego?
Brigitte wzruszyła ramionami.
- Nawet nie pamiętam. Tata nauczył nas tańczyć jeszcze
zanim zaczęłyśmy chodzić. Wcześniej tańczyłam z
Claire, ale ona zrezygnowała, kiedy była w ciąży z
Nicole.
- A twój brat?
- Stephen? Zna kroki, ale nie przepada za publicznymi
występami. Chciałyśmy nauczyć Janet, ale ona wolała
swoje piszczałki. Wiesz co, jeśli chcesz, mogłabym na-
uczyć cię tańczyć.
- Mam dwie lewe nogi - zaprotestował Charlie.
- Nie wierzę. Jeździsz przecież na nartach, prawda?
Jestem pewna, że w mig opanujesz box step.
- Box step? - zaciekawił się mężczyzna. - A co to ta-
kiego?
- Pokażę ci.
- Pewnie nie potrafię.
- Jasne, że potrafisz. To potrwa tylko chwilę - zapewni-
ła go. - Poczekaj, poszukam odpowiedniej muzyki.
Mamy tu całą taśmotekę. Na pewno coś się znajdzie.
Charlie otworzył usta, by zaprotestować, ale Brigitte
ubiegła go.
- Mam - oświadczyła z triumfalnym uśmiechem, wkła-
dając kasetę do magnetofonu. - To jest to.
Muzyka była słodka i nastrojowa. Charlie wiedział, że
znalazł się w tarapatach. Za chwilę będzie trzymał ją w
objęciach, dotykał delikatnej skóry, patrzył z bliska w
jasne oczy.
Brigitte ustawiła się przed mężczyzną.
- Gotowy? - Uśmiechnęła się zachęcająco. - A więc,
podaj mi, proszę, lewą rękę.
Charlie niechętnie spełnił to polecenie. Brigitte delikat-
nie zacisnęła szczupłe palce na dużej, ciepłej dłoni.
- Świetnie - oznajmiła, kładąc drugą dłoń na ramieniu
mężczyzny. - W ten sposób będzie mi łatwiej
przewidzieć twoje ruchy.
Charlie odwzajemnił uśmiech. Dziękował Bogu, że nie
musi nic mówić. Gardło ściskało mu wzruszenie.
- Obejmij mnie - poinstruowała go Brigitte. - Twoja
prawa dłoń powinna znaleźć się nieco poniżej mojej
łopatki. To tradycyjna pozycja. Oczywiście, są jeszcze
różne inne kombinacje.
- Kombinacje? - powtórzył zaskoczony.
- Niektórzy ludzie tańczą bardziej przytuleni - wyjaśniła
Brigitte. - Mężczyzna kładzie sobie dłoń kobiety na
piersi, ona zaś drugą obejmuje go za szyję.
- O!
- Dużo zależy od wzrostu obojga tancerzy.
- Od wzrostu?
- Uhm - przytaknęła Brigitte. - Istotna jest też muzyka i
to, czy...
- Tak?
- ... czy ludzie lubią ze sobą tańczyć - dokończyła cicho.
- Ale my zaczniemy od tradycyjnej pozycji. Na resztę
przyjdzie czas, kiedy opanujesz już podstawowe kroki.
Musisz być bardzo uważny - ciągnęła. - Będziesz na-
śladował moje ruchy, z tym że dokładnie na odwrót, a
to wymaga koncentracji. Popatrz. Robię krok do przodu
prawą nogą, więc ty musisz zrobić krok do tyłu lewą.
Jasne? A teraz do przodu i w bok prawą. Świetnie.
Lewa do prawej. Przenosisz cały ciężar ciała na lewą
stopę. Widzisz, to wcale nie takie trudne.
Charlie skinął głową.
- A teraz odpręż się i powtórzymy to jeszcze raz. Pa-
miętasz? Prawa do tyłu. Dobrze. Do przodu i w bok.
Świetnie! To właśnie tak zwany box step. Teraz należy
go tylko powtarzać.
- To wszystko? - Mężczyzna popatrzył na nią zasko-
czony.
- No cóż, nie jest to lambada czy tango, ale ten krok
pomoże ci wybrnąć z wielu sytuacji. - Brigitte
uśmiechnęła się. - No, spróbujmy raz jeszcze. Z
muzyką.
- Lewa do przodu - powtarzał cicho mężczyzna. - Pra-
wa, a teraz... - zawahał się.
- Razem - podpowiedziała Brigitte. - Przenosisz cały
ciężar ciała na lewą stopę.
Początkowo jego ruchy były trochę sztywne i
niemrawe, ale już po kilku taktach nie musiała
przypominać mu, co ma dalej robić.
- Pojętny z ciebie uczeń - pochwaliła.
- Nie wiedziałem, że to takie łatwe.
I przyjemne, dodał już w duchu. Chciał, by ta chwila
trwała wiecznie. Wiedział, że gdy umilknie muzyka, nie
będzie mu łatwo wypuścić partnerki z ramion. Wirowali
po sali. Brigitte zacisnęła palce na ramieniu mężczyzny.
- Masz wiele do nadrobienia - szepnęła miękko, przy-
tulając policzek do szerokiej piersi.
Charlie poczuł zapach perfum. Lekki, zmysłowy i świe-
ży niczym górski poranek. Nigdy dotąd nie było mu tak
dobrze. Chciał tulić ją w ramionach przez całą noc. Ta
jedna noc byłaby dla niego zadośćuczynieniem za
wszystkie
szkolne
potańcówki,
które
spędził
podpierając ściany, i bale, których unikał. Ta jedna noc
wystarczyłaby mu na całe życie, gdyby wiedział, że
Brigitte Dumont jest z nim dla niego samego, a nie
dlatego że był honorowym gościem w hotelu jej ojca.
Brigitte westchnęła. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz
czuła się tak dobrze i bezpiecznie w ramionach
mężczyzny. Ze sposobu, w jaki tulił ją do piersi,
zorientowała się, że nie jest mu obojętna. On również
jej się podobał. Wyobrażała sobie, że mógłby być
wspaniałym kochankiem. Silny i umięśniony, a
jednocześnie delikatny i czuły. Po plecach przebiegł jej
przyjemny dreszczyk podniecenia. Tak, C.H.Battle bez
wątpienia byłby najwspanialszym kochankiem, jakiego
znała. Przypomniała sobie jego gorące, namiętne wargi
na swoich ustach. Kiedy wypuścił ją z ramion, oboje
byli zaskoczeni siłą swoich doznań. A potem. .. potem
zniszczył wszystko, nazywając Donnę Cukiereczkiem.
Otworzyła oczy. Gwałtownie zamrugała powiekami. Jej
dłoń, spleciona z ręką mężczyzny spoczywała na jego
szerokiej, muskularnej piersi. Skąd się tam wzięła? Kto
ją tam przesunął? On czy może ona sama? Zresztą,
jakie to ma teraz znaczenie. Wiedziała, że oboje dążą ku
przeznaczęniu. Jeśli teraz nie przerwie tego tańca,
zostanie jeszcze jednym Cukiereczkiem do kolekcji.
Ciekawe którym? Tysiąc pięćsetnym, a może
pięćsetnym pierwszym? Mimo to nie potrafiła zdobyć
się na żadne działanie. Jakaś niewidzialna siła
przyciągała ją do niego. Możliwe, że i on czuł to samo.
Zdrowy rozsądek, a może instynkt samozachowawczy
podpowiadał jej, że inne Cukiereczki, te, które znał
przed nią, z pewnością odczuwały to samo. One
również dały się nabrać na uwodzicielskie spojrzenia i
chłopięcy urok. Fakt, że C.H.Battle zrobił na niej tak
duże wrażenie, wcale nie musiał oznaczać, że i ona
szczególnie go zainteresowała. Oczywiście, miała
wszelkie podstawy ku temu, by przypuszczać, że tak
właśnie było, ale...
Zatrzymała się nagle. Charlie o mało nie zaplątał się we
własne nogi.
- Brigitte? - Popatrzył na nią zaskoczony. - Co się stało?
Kobieta cofnęła się. Wolała zachować dystans. Kiedy
obejmował ją, nie potrafiła myśleć.
- Nic takiego. Zastanawiałam się tylko...
- Tak?
- Zastanawiałam się, co naprawdę czujesz, kiedy cału-
jesz kobietę.
ROZDZIAŁ
5
Charlie obrzucił Brigitte uważnym spojrzeniem.
- Myślałaś o naszym pocałunku?
- Tak - wyznała. - Niestety.
Charlie zmarszczył brwi. Skrzyżował ramiona na piersi
i zmierzył ją groźnym wzrokiem. Brigitte zagryzła
wargi, by powstrzymać uśmiech. Wyglądał niczym Pan
Proper z reklam proszków do czyszczenia, tyle że nie
był łysy i brakowało mu kolczyka w uchu.
- Jak mam to rozumieć? - mruknął gniewnie.
- To dlatego że... że mi się podobasz - powiedziała
cicho. - Przy tobie czuję się atrakcyjna, kobieca.
Nagle przyszła mu do głowy przerażająca myśl.
- Nie jesteś chyba mężatką, prawda? - Wiedział, że
niektóre kobiety nawet po ślubie pozostawały przy
swoim panieńskim nazwisku.
Brigitte obrzuciła go zdumionym spojrzeniem.
- Mężatką?
- No, może jesteś zaręczona lub coś w tym rodzaju
- plątał się Charlie.
- Czy myślisz, że wtedy byłabym tu z tobą?
- Skoro więc nie masz żadnych zobowiązań, dlaczego
uważasz, że nie powinienem był cię całować?
- Ponieważ boję się brać cię na serio - wyznała odważ-
nie Brigitte.
Charlie popatrzył na nią zaskoczony.
- Ale dlaczego?
- Bo ty nie traktujesz kobiet poważnie! - wypaliła.
Charlie zaśmiał się gorzko w duchu. Cóż za ironia losu!
Był ostatnim mężczyzną, któremu można by zarzucić
flirty i romanse. Kobiety zawsze go onieśmielały.
Stanowiły dla niego zagadkę.
- Co, u licha, chcesz przez to powiedzieć? Na jakiej
podstawie możesz twierdzić, że nie traktuję kobiet
poważnie?
- Nazywasz je Cukiereczkami! Charlie aż otworzył usta
ze zdumienia.
- Cu... ? Ależ, Brigitte! To Fantasy Fuzz nazywa kobie-
ty Cukiereczkami, a nie Charlie Battle!
- Powiedziałeś do mnie: Cukiereczku - upierała się
Brigitte.
- Ponieważ zgodziłaś się zagrać tę rolę.
- A Donna?
- Donna? Jaka Donna?
- Ta reporterka, która przeprowadzała z tobą wywiad.
- Brigitte ucieszyła się, że Charlie nie zapamiętał
imienia
jej
przyjaciółki. - Ją też nazwałeś
Cukiereczkiem.
- Ach, tak. No cóż, byłem trochę zażenowany tą całą
sytuacją. Zachowałem się jak mój bohater.
- Zażenowany?
- A ty nie?
- Tak,ale...
- Nie wiedziałem, jak postąpić ani co powiedzieć.
- Ja też - wyznała Brigitte. - I nadal nie wiem, co mam
sądzić o tamtym pocałunku. Czy to było na serio?
- Dobre sobie! Masz jeszcze wątpliwości?
- Nie byłam pewna, czy to mnie całujesz.
- A kogóż, u licha, miałbym całować? - zniecierpliwił
się Charlie.
- Cukiereczka! - wypaliła Brigitte.
- To chwyt poniżej pasa.
- Myślałam, że po prostu skorzystałeś z okazji. Charlie
z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Naprawdę? - W głosie mężczyzny zabrzmiała irytacja.
Brigitte milczała. Zastanawiała się, jak ułagodzić jego
gniew. Charlie postąpił krok do przodu. Stał teraz tuż
przed nią.
- Ja również mam powody, by wątpić w twoją szcze-
rość.
Brigitte popatrzyła na niego szeroko otwartymi ze zdzi-
wienia niebieskimi oczami.
- Co takiego?
- Tak. Wystarczy na ciebie popatrzeć. Zręcznie wyko-
rzystujesz swój urok.
- Wy... wykorzystuję swój urok? - zająknęła się.
- Owszem. Taka uprzejma i słodka, aż do przesady.
Choćby dziś, w jadalni, kiedy tuliłaś się do mnie w
obecności tych wszystkich ludzi.
- Ale... ale przecież to była tylko taka zabawa.
- Tak samo jak tamten pocałunek. Brigitte popatrzyła na
Charliego uważnie.
- Czy tylko tyle dla ciebie znaczył?
- A dla ciebie?
- To zależy.
- Od czego?
- Od tego, jak ty to traktujesz - odpowiedziała wolno
Brigitte. - Czy całowałeś żywą kobietę, czy jedną z tych
twoich
głupawych
laleczek,
które
nazywasz
Cukiereczkami.
- Ten pocałunek znaczył dla mnie... bardzo wiele
-wyznał po chwili.
Brigitte milczała. Charlie po raz kolejny wrócił
myślami do tamtych chwil, kiedy trzymał ją w
ramionach. Nie kłamał. Pocałunek zrobił na nim
ogromne wrażenie.
Brigitte stała przed nim, patrząc na niego szeroko
otwartymi jasnymi oczami. Była taka piękna i tak
bardzo jej pragnął. Bał się jej dotknąć, a jednocześnie
wiedział, że jeśli tego nie zrobi...
Nim zdążyła odpowiedzieć, zamknął jej usta pocałun-
kiem. Brigitte objęła Charliego za szyję i rozchyliła
wargi. Charlie całował zachłannie. Żadna z wcześniej
poznanych kobiet nie podobała mu się tak jak ona i
żadna nie działała na niego w ten sposób. Przytulił ją
mocniej do muskularnej piersi, unosząc lekko do góry.
Brigitte uświadomiła sobie nagle, że jeszcze chwila, a
będzie zgubiona. Ramiona mężczyzny były silne, a usta
namiętne i słodkie. Uniosła powieki. W ciemnych
oczach dostrzegła niekłamany zachwyt. Odwzajemniła
pełne czułości spojrzenie. Milczała, bo zabrakło jej
słów
Nigdy dotąd Charlie nie był w tak znakomitym
nastroju. Przepełniała go radość. Przyjrzał się Brigitte,
ustom nabrzmiałym od pocałunków, zaróżowionym
policzkom, pełnym blasku jasnym oczom.
- Teraz już mi wierzysz? - spytał cicho.
Brigitte uniosła dłoń i delikatnie pogłaskała go po twa-
rzy.
- Wierzę.
Powoli wracali do rzeczywistości. Brigitte wiedziała, że
w końcu urok chwili minie. Postanowiła ułatwić
Charlie-mu sytuację. Zapytała:
- Czy chcesz wypróbować jakiś inny sprzęt? Oboje się
roześmieli.
- Najwyższy czas, żebym wrócił do pokoju - oznajmił
Charlie.
- Muszę się przebrać. Trafisz sam?
- Jasne! I dzięki za...
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Ociągając się skierował się w stronę wyjścia. W pół
drogi zatrzymał się i odwrócił głowę. Przystojną twarz
wykrzywił lekki grymas.
- Jeśli jeszcze raz popatrzysz na mnie w ten sposób -
powiedział cicho - nie będę mógł odejść, Brigitte.
Skinęła głową na znak, że rozumie. Mężczyzna ruszył
do drzwi.
- Charlie? Zatrzymał się.
- Jeśli jeszcze raz popatrzę na ciebie w ten sposób,
będzie to oznaczało, że nie chcę, abyś odszedł.
Przez chwilę Brigitte miała wrażenie, że Charlie
jednym susem przemierzy dzielącą ich odległość,
porwie ją w ramiona i zaniesie... No właśnie, gdzie ją
zaniesie? Tu zawiodła ją wyobraźnia. Nie wiedziała,
dokąd mógłby ją zabrać. Zresztą, to i tak nie było
ważne. Ciągnęła ich ku sobie jakaś potężna,
niewidzialna siła. Siła, której nie potrafili się oprzeć.
Stała wstrzymując oddech. Czekała, by mężczyzna
uczynił pierwszy krok. Charlie otworzył usta, jakby
chciał coś powiedzieć, ale po chwili rozmyślił się,
odwrócił i pośpiesznie opuścił salę.
Z piersi kobiety wyrwało się żałosne westchnienie.
- Następnym razem, Charlie - powiedziała głośno, z
determinacją potrząsając głową - nie pozwolę ci odejść.
- Nie uwierzyłabyś, co za dziwak z tego C.H. Battle'a
- opowiadała Donna. - Od dwóch dni uganiam się za
ludźmi, którzy znali go, zanim stał się sławny.
Brigitte zmarszczyła brwi i poprawiła słuchawkę przy
uchu.
- Sądziłam, że artykuł miał dotyczyć BARF-u.
- To tylko pretekst. C.H.Battle to jest to. Dzwonię, bo
pomyślałam sobie, że może chciałabyś dodać coś
interesującego na jego temat.
- Ja? Chyba żartujesz. Poznałam go przecież tego sa-
mego popołudnia, co ty i reszta rodziny.
- Nie bądź taka skromna, Brigitte. Nie zapominaj, że
byłam świadkiem waszego namiętnego pocałunku. -
Donna roześmiała się.
Całe szczęście, że nie następnego, pomyślała Brigitte.
- A... tamto. To był tylko żart.
- No, nie powiedziałabym. Oceniłam go przynajmniej
na siedem w skali Richtera. Co ty na to?
- Hm.... - W głosie Brigitte pojawiła się figlarna nutka.
- Wiedziałam! - zawołała triumfalnie Donna. - A to ci
historia! Casanova z tego Battle'a. I wiesz co, nie
uwierzyłabyś, ale zanim „Fantasy Fuzz" uczynił go
sławnym, ten facet żył jak przysłowiowy pustelnik.
- To wszystko wyjaśnia - mruknęła Brigitte.
- Wyjaśnia? - podchwyciła Donna. - Co masz na myśli?
- Nie, nic takiego.
- Brigitte ! Nie uda ci się mnie zbyć. Co miałaś na myśli
twierdząc, że to wszystko wyjaśnia?
Brigitte westchnęła. Znała Donnę nie od dziś i wiedzia-
ła, że przyjaciółka wcześniej czy później wyciągnie z
niej prawdę. Nie na darmo Donna Prescott była jedną z
najlepszych dziennikarek „Contemporary Canada".
- Nie umiał tańczyć - wyznała niechętnie.
- Tańczyłaś z nim?
- Nie, a właściwie tak - plątała się Brigitte. - Pokazałam
mu kilka kroków. To wszystko - zakończyła. Nie miała
zamiaru zdradzać Donnie szczegółów. Na jej twarzy
pojawił się uśmiech, kiedy popatrzyła na leżący na
biurku rysunek. Znalazła go tego ranka w swojej
przegródce na listy. Przedstawiał parę tancerzy,
mężczyznę i kobietę, w strojach gimnastycznych.
Postaci były łudząco podobne do Brigitte i Charliego
Battle'a. Pod rysunkiem widniał podpis autora i krótka
notka: Dziękuję za nowe doświadczenie.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
- Uwierzyć w co? - zdziwiła się Brigitte. Zatopiona w
rozmyślaniach zapomniała, że rozmawia z przyjaciółką.
- Że ta prywatna lekcja tańca nic nie znaczy.
- No wiesz! - obruszyła się Brigitte. - Nie sądzisz chy-
ba, że... Nie należę do tego rodzaju kobiet!
- Może tak, może nie - filozoficznie stwierdziła przyja-
ciółka. - Widzę, że i tak niczego się od ciebie nie
dowiem. A propos, zdjęcia wyszły wspaniale. Jeśli
chcesz, przyślę ci odbitki.
Fotografie okazały się rzeczywiście udane. Przeglądając
je Jean-Pierre zauważył niby mimochodem, że nigdy
nie przypuszczałby, iż C.H.Battle będzie tak wdzięczny
za kawałek tortu. Brigitte z trudem powstrzymała się,
by nie przypomnieć mu, że zdjęcia zostały zrobione,
zanim Charlie miał okazję spróbować dzieła Gerarda.
Zresztą, nie było sensu. Zdawać by się mogło, że cała
rodzina uwzięła się, by jej dokuczyć. Stephen nie
zwracał się do niej inaczej, jak Cukiereczku. Nicole i
Jennifer naśladowały go z upodobaniem, mimo
upomnień Claire. Claude, jak to Claude, uśmiechał się
tylko pod wąsem, zaś Marguerite kilkakrotnie
wspomniała o osobistym zaangażowaniu Brigitte w
słuszną sprawę ochrony środowiska.
Brigitte ze stoickim spokojem znosiła te docinki,
ciesząc się w duchu, że nikt z rodziny nawet nie
podejrzewał, jak bardzo interesował ją przystojny autor
komiksów. Nie przypuszczali nawet, że Brigitte
rozpamiętuje wspólnie spędzone chwile i często
przypatruje się rysunkowi, który Charlie podarował jej
przed wyjazdem. To wszystko było jej tajemnicą. Zbyt
osobistą i zbyt drogą, by dzielić się nią z innymi.
Brigitte Dumont wzrastała w otoczeniu gości, licznie
odwiedzających hotel Dumont. Nie brakowało okazji
do spotkań, flirtów, a nawet krótkotrwałych romansów.
Miała już pewne doświadczenie i dlatego była w stanie
ocenić, że ta znajomość może okazać się czymś
istotnym w jej życiu. Rodzina Dumontów z
niecierpliwością oczekiwała powrotu Charliego, by
dowiedzieć się, jakie role wyznaczył im w scenariuszu
weekendu z zagadką. Brigitte spodziewała się, że uda
jej się odkryć, co właściwie czuje do przystojnego
autora komiksów.
Tymczasem zaś sprawy nie cierpiące zwłoki wymagały
zaangażowania Brigitte. Było jeszcze tyle do zrobienia!
Młoda kobieta przejrzała rezerwacje. Cztery pary
wyraziły chęć udziału w weekendzie z zagadką
bezpośrednio po wieczorze rodzinnym. Przez następny
tydzień wpłynęło niewiele zgłoszeń. Przygotowywana
przez BARF impreza miała odbyć się już za dwa
tygodnie, a ponad połowa miejsc nadal pozostawała
wolna. Brigitte wiedziała jednak z doświadczenia, że
większość biletów zostanie wykupiona w przeddzień
imprezy. Tylko w jaki, u licha, sposób miała przekonać
o tym członków komitetu organizacyjnego?!
Brigitte zaprzątały nie tylko przygotowania do weeken-
du z zagadką. Dziś, na przykład, spędziła wyjątkowo
pracowite przedpołudnie, rozmawiając z pewną bardzo
niezdecydowaną młodą parą na temat przyjęcia
weselnego. Nadejście poczty trochę poprawiło jej
humor, ponieważ wśród urzędowych pism i prospektów
reklamowych odkryła dużą, białą kopertę zaadresowaną
ręką Charliego. Pierwsza część listu zawierała prośbę o
przekazanie pewnych wskazówek rzeźbiarce, która
miała przygotować „ciało" ofiary. Druga kartka została
podzielona na pięć równych części. W pierwszych
czterech autor narysował ślady stóp, większe, należące
do mężczyzny i niniejsze, kobiece. Brigitte uśmiechnęła
się z rozczuleniem, kiedy uświadomiła sobie, że jest to
wzór kroku tanecznego, który pokazała Charliemu. W
piątej części zaś widniały otoczone wykrzyknikami
czerwone serduszka.
Brigitte sięgnęła po telefon i wykręciła numer
rzeź-biarki. Podyktowała wskazówki Charliego, po
czym wsunęła kartkę do specjalnej przegródki z
napisem: Weekend z zagadką. Drugi rysunek włożyła
do
szuflady
biurka,
tuż
obok
pierwszego
zatytułowanego
przez
mężczyznę
„Nowe
doświadczenie".
W kilka dni później Donna przesłała jej egzemplarz
„Contemporary Canada". Artykuł przyjaciółki był
poświęcony głównie postaci autora "Fantasy Fuzza".
Donna nie przesadziła. Biografia C.H.Batde'a była
naprawdę fascynującą lekturą. Jego ojciec, detektyw z
wydziału zabójstw chicagowskiej policji, zginaj
zastrzelony przez uzbrojonego bandytę, kiedy chłopak
miał czternaście lat. Matka Charliego, Kanadyjka z
pochodzenia, wróciła wraz z synem do rodzinnego
miasteczka. Przez długi czas Charlie nie potrafił
zaadaptować się w nowym środowisku. Cichy i
nieśmiały, był bardzo przeciętnym uczniem. Szkolni
koledzy nazywali go odludkiem i ponurakiem.
Jedynymi imprezami, w jakich brał udział, były
doroczne wystawy obrazów i plakatów.
„Charlie zawsze malował coś w swoim zeszycie, pod-
czas gdy inni robili notatki z lekcji. Uważaliśmy go za
dziwaka, wspominał jeden z kolegów".
„W college'u Charlie uchodził za samotnika, choć był
jednym z założycieli kółka plastycznego".
„Podziwialiśmy go za jego talent i poświęcenie, powie-
dział jeden z członków kółka. Charlie nigdy nie brał
udziału w prywatkach i wspólnych wypadach za miasto.
Interesowała go tylko sztuka".
„Był naprawdę wyjątkowy, wspominała koleżanka ze
studiów. Taki silny, milczący. Otaczała go aura
tajemniczości. Wszystkie dziewczyny chciały z nim
chodzić, ale on nigdy się z żadną nie umawiał. Nie
wiedziałyśmy, dlaczego. Było oczywiste, że interesują
go dziewczyny. Miał taki intrygujący sposób patrzenia".
Brigitte zmarszczyła brwi. A więc to tak! Nic
dziwnego, że i ona dała się nabrać na te jego
„interesujące spojrzenia". Miał sporo czasu, by
udoskonalić tę technikę. Czytała da-lej.
„Jego prace były naprawdę dobre, zapewniał kolega z
gazety. Miał dar trafiania w samo sedno sprawy. Był
świetnym rysownikiem. Nie istniało dla niego nic poza
pracą. Miał naturę samotnika. Pojawiał się na
przyjęciach, ale nigdy nie włączał się do rozmowy.
Zazwyczaj stał gdzieś na uboczu. Wszyscy byliśmy
ciekawi, jak wygląda jego życie prywatne, ale on chyba
w ogóle go nie posiadał. Nigdy nie wspominał, że
pracuje nad komiksami".
„Historia C.H.Battle'a przypomina więc bajkę o Ko-
pciuszku, który w jedną noc ze służącej przemienił się
w królewnę. Fascynujące przygody sympatycznego
detektywa o dźwięcznym imieniu Fantasy Fuzz
przyniosły ich autorowi popularność i fortunę. Mimo to
sukces nie zawrócił mu w głowie. Ten przystojny,
pociągający mężczy-zna...
Cała Donna! - pomyślała Brigitte, krzywiąc się lekko.
Czyżby była zazdrosna?! Przebiegła wzrokiem dalszą
część artykułu. Nagle jej uwagę przykuło własne
nazwisko, które pojawiło się przy końcu strony.
„.. .która zgodziła się odegrać rolę Cukiereczka w orga-
nizowanym przez BARF weekendzie z zagadką,
określiła ten pocałunek na siedem w skali Richtera".
A to spryciara! Przecież to nie ja powiedziałam, tylko
ona sama. Brigitte z niedowierzaniem pokręciła głową.
Czytała dalej.
„Potwierdza się opinia szkolnych koleżanek i kolegów
twórcy słynnego detektywa. Brigitte Dumont, która
udzielała panu Battle pierwszej w jego życiu lekcji
tańca wyznała nam w sekrecie: Powiedział mi, że nigdy
przedtem nie miał okazji, by nauczyć się tańczyć".
Brigitte zmarszczyła brwi. Ach, ta Donna! To nie było
przeznaczone do druku! Po chwili gniew minął. No cóż,
na drugi raz będzie ostrożniejsza. Popatrzyła raz jeszcze
na duże, kolorowe zdjęcie, którym przyjaciółka
ozdobiła swój artykuł. Fantasy Fuzz trzymający w
objęciach Cukiereczka. Charlie z pewnością zachowa je
do swego albumu. Który mężczyzna nie byłby dumny
czytając, jak wysoko oceniono jego umiejętności w
całowaniu?
ROZDZIAŁ
6
W ciągu trzech dni od ukazania się „Contemporary
Ca-nada" wszystkie bilety na weekend z zagadką w
hotelu Dumont zostały wyprzedane. Brigitte zadzwoniła
do zarządu BARF-u, by podzielić się dobrą nowiną i
wysłała do Donny Ust z podziękowaniem za artykuł,
który przyczynił się do rozreklamowania pożytecznej
imprezy.
Przyszło jej też na myśl, że jest jeszcze ktoś, kto chciał-
by pewnie usłyszeć pomyślną wiadomość. Miała
nadzieję, że może Charlie sam się z nią skontaktuje.
Niestety, mężczyzna milczał. Długo zastanawiała się,
czy wypada jej samej do niego zadzwonić. Wreszcie
zdecydowała, że nawet zwykła grzeczność wymaga, by
powiadomić go o przygotowaniach do wekeendu z
zagadką. Tak. Stanowczo powinna to zrobić,
przekonywała samą siebie. Za nic nie przyznałaby się,
że chciała po prostu usłyszeć Char-liego.
Po wystukaniu numeru włączyła się automatyczna se-
kretarka. Nagrany na taśmie głos powiadamiał z
chłodną uprzejmością, że właściciel głosu jest teraz
nieobecny, ale prosi o pozostawienie wiadomości.
Brigitte opowiedziała w paru słowach o wynikach
sprzedaży biletów na weekend z zagadką i poprosiła,
żeby Charlie zadzwonił do niej, jeśli będzie miał jakieś
pytania. Podała swój prywatny numer telefonu, by nie
musiał łączyć się z nią przez centralkę hotelu.
Minął już prawie tydzień bez żadnej wiadomości od
Charliego. Brigitte przekonywała samą siebie, że może
zbytnio absorbowały go obowiązki zawodowe. Równie
dobrze mógł wyjechać z miasta. Możliwe, że
pozostawione przez nią informacje całkowicie
zaspokoiły jego ciekawość. Czuła się rozczarowana,
choć nie wierzyła w nagły brak zainteresowania.
Doskonale pamiętała tamten ostatni pocałunek. No i te
rysunki, które przysłał. Liczyła dni dzielące ich od
następnego spotkania. Wtedy właśnie zaświtała jej w
głowie pewna myśl. Automatyczna sekretarka mogła
być przecież zepsuta! Możliwe, że Charlie wcale nie
otrzymał jej wiadomości. Może powinna zadzwonić
jeszcze raz, by upewnić się... Już miała sięgnąć po
słuchawkę, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
Automatyczna sekretarka w domu Charliego Battle'a
działała sprawnie. Charlie otrzymał wiadomość od
Brigitte. Prawdę mówiąc, wysłuchał jej głosu, ponieważ
był w domu, kiedy zadzwoniła. Zabrakło mu odwagi,
by podnieść słuchawkę i przyznać się, że ją słyszy.
- Cześć! Tu Brigitte Dumont.
Pogodny, wesoły głos. Taki jak ona sama. Przez
moment ujrzał przed sobą jej uśmiechniętą twarz,
życzliwie spoglądające błękitne oczy, pełne, słodkie
usta. Poczuł zapach perfum. Zaraz jednak uprzytomnił
sobie, że to Brigitte zdrajczyni. Oszukała go.
Podstępnie zbliżyła się do niego, skłoniła do zwierzeń,
a potem wykorzystała. I pomyśleć, że odkrył przed nią
najskrytsze tajemnice. Zapomniał o ostrożności.
Musiała się nieźle bawić. Był z nią szczery jak nigdy
przedtem z żadną inną kobietą. Ładnie mu odpłaciła,
nie ma co! Opowiedziała o wszystkim swojej przyja-
ciółce, tej wścibskiej reporterce z „Contemporary
Canada". Wystawiła go na pośmiewisko całej Ameryki!
Tak. Sam kupił tę przeklętą gazetę. Był ciekaw, co też
Donna o nim napisała. Spodobało mu się zdjęcie, jakie
umieszczono obok artykułu. Przypomniało mu, jak
wspaniale się czuł, trzymając w ramionach śliczną
spadkobierczynię fortuny Dumontów. Uśmiechnął się
na poły z dumą, na poły z rozbawieniem, kiedy
przeczytał podpis pod zdjęciem: Siedem w skali
Richtera. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to
Brigitte użyła tego określenia.
Nie potrafił przypomnieć sobie koleżanki z klasy, która
nazwała go dziwakiem, toteż wcale nie poczuł się
urażony. Zirytowała go natomiast wypowiedź kolegi z
college 'u, ale ponieważ przebijał przez nią przyjazny
ton, szybko darował mu tę drobną niedyskrecję.
Najbardziej jednak zabolała go zdrada Brigitte Dumont.
Otworzył się przed nią jak przed kimś bardzo bliskim, a
ona go zawiodła. Wyraźnie dał jej przecież do
zrozumienia, ile znaczą dla niego wspólnie spędzone
chwile, ona zaś podała do publicznej wiadomości
szczegóły z jego życia osobistego. Podstępem i słod-
kimi uśmiechami skłoniła go, by odkrył przed nią swoje
prawdziwe ja i wykorzystała to, by okrasić pikantnymi
szczegółami artykuł przyjaciółki.
Niebacznie jej zaufał. Tak bardzo pragnął być z nią, że
zapomniał o ostrożności, co Brigitte skwapliwie
wykorzystała. Nigdy jej tego nie wybaczy.
Ze złością wyrwał kartkę z leżącego na biurku szkiców-
nika, zmiął i cisnął do kosza. Jeszcze do niedawna
bawiła go myśl, że jego Cukiereczki do złudzenia
przypominają Brigitte Dumont. Zastąpił wprawdzie
koński ogon fryzurą z blond loczków, ale pozostał
kuszący uśmiech i błękitne oczy. Za każdym razem
odkładał odrzucone rysunki na osobną kupkę, by
pokazać Brigitte, jak często myślał o niej podczas
pracy. Teraz zaś wszystkie te szkice, zmięte w małe
kulki papieru, znalazły się w koszu na śmieci. Nie
potrafił myśleć o niej inaczej niż Brigitte zdrajczyni.
Przerażał go zbliżający się weekend z zagadką.
Wiedział, że nie może zawieść. Dał słowo. Obiecał.
Poza tym, scenariusz był już gotowy, a z tego, co
mówiła przez telefon Brigitte wynikało, że wszystkie
bilety zostały wyprzedane.
Zresztą, czyż nie potrafi wcielić się w postać Fantasy
Fuzza nawet u boku Brigitte zdrajczyni? W końcu to
tylko dwa dni.
Poradzi sobie.
Brigitte z trudem hamowała zniecierpliwienie. Przez ca-
łe przedpołudnie bezskutecznie usiłowała dojść do
porozumienia z członkami komitetu organizacyjnego
przygotowującego
w
hotelu
doroczny
zjazd
absolwentów miejscowego college'u. Zaczęło się od
tego, że dwóch z pięciu uczestników spotkania spóźniło
się na zebranie i wszystkie szczegóły dotyczące
uroczystej kolacji i dancingu musiały zostać
przedyskutowane raz jeszcze. Brigitte miała szczerą
ochotę wstać i wyjść. Powstrzymywała ją jedynie
świadomość, że hotel Dumont szczycił się sprawną
obsługą i dbałością o gości. Poza tym, to wcale nie ich
wina, że zebranie wypadło akurat tego samego dnia,
kiedy miał się pojawić sławny C.H.Battla. Chcąc nie
chcąc, Brigitte cierpliwie wysłuchiwała pytań,
podsuwała rozwiązania i pomagała podejmować
decyzje.
Wreszcie udało jej się ustalić menu uroczystej kolacji i
wybrać sposób udekorowania sali. Zdążyła już
pogodzić się z myślą, że z pewnością nie uda jej się
powitać osobiście honorowego gościa. Obawy
potwierdziły się, kiedy wpadła do recepcji. Charlie
właśnie wchodził do windy.
No nie! Myślała, że będzie miała choć chwilkę czasu,
by przyczesać włosy i odświeżyć się przed tym
spotkaniem. Ruszyła w stronę windy, ale w tej samej
chwili drzwi kabiny zamknęły się. Podeszła do biurka
recepcji.
- Czy to był pan Battle?
Sarah, recepcjonistka z dziennej zmiany, popatrzyła na
nią spłoszona.
- Tak, panno Dumont. Wspomniałam panu Battle, że
jest pani na zebraniu i że zaraz panią zawołam, ale on
powiedział, żeby pani nie przeszkadzać.
Brigitte wzruszyła ramionami.
- No cóż, pan Battle nie jest małym chłopcem. Jestem
pewna, że nie miał trudności ze znalezieniem
właściwego pokoju.
- Chyba nie był w najlepszym humorze - zauważyła
Sarah.
Czy dlatego, że nie wyszłam mu na powitanie? - pomy-
ślała Brigitte.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Był jakiś taki... obcesowy, jakby przyjazd tutaj nie był
mu w smak.
- Hm... Czy posłano już na górę kosz z upominkami?
Sarah skinęła głową.
- Jak tylko się zameldował.
- W takim razie powinien już dotrzeć. Chyba pójdę na
górę i zobaczę, co się da zrobić, żeby poprawić nastrój
naszemu honorowemu gościowi.
W kwadrans później odświeżona i uczesana Brigitte za-
pukała do drzwi apartamentu Charliego Battle'a. Drzwi
uchyliły się natychmiast. Dziewczyna powitała gościa
radosnym uśmiechem.
Mężczyzna mruknął coś niewyraźnie na jej widok. Stał
w progu, mierząc ją niechętnym spojrzeniem.
- Ja... myślałam, że może miałbyś ochotę napić się wina
- zaczęła, potrząsając trzymanymi w dłoniach kieli-
szkami.
Charlie przyglądał jej się ponuro.
- Nie sądzę - burknął po dłuższej chwili.
Choć Brigitte nie rozumiała jego zachowania, postano-
wiła, że nie da się tak łatwo zbyć.
- Skądinąd wiem, że zwykle nie masz nic przeciwko
lampce wina wczesnym popołudniem - przypomniała z
uśmiechem.
- Nie dziś.
Brigitte obrzuciła go zaniepokojonym wzrokiem.
- Daj spokój, Charlie. Odpręż się. Rozchmurz.
- Właśnie to miałem zamiar zrobić.
Brigitte czekała, aż mężczyzna usunie się z przejścia i
wpuści ją do środka, ale Charlie nadal tkwił w
drzwiach.
- Słyszałam, że ludziom zdarza się czasem wstać z
łóżka lewą nogą, ale to już chyba przesada -
zniecierpliwiła się.
- Spotkamy się za dwie godziny, aby omówić scena-
riusz. Muszę mieć trzeźwą głowę.
- A więc otrzymałeś moją wiadomość?
- Owszem. - W jego głosie było tyle samo entuzjazmu,
co w głosie skazańca, któremu właśnie odczytano
wyrok.
Zwykle Brigitte potrafiła radzić sobie z humorami in-
nych ludzi. Tym razem jednak instynkt podpowiadał
jej, że nie były to tylko kaprysy czy przejściowy zły
nastrój. Charlie wcale nie był zdenerwowany. Z jego
zachowania wyraźnie przebijała wrogość.
Dlaczego? Co się stało? Pytania same cisnęły się na
usta, ale zabrakło jej odwagi, by je wypowiedzieć
głośno. Patrzyła na mężczyznę szeroko otwartymi ze
zdziwienia błękitnymi oczami, szukając w jego
spojrzeniu czułości i zrozumienia. Znalazła jedynie
chłodną obojętność.
- No cóż, w takim razie zobaczymy się później - po-
wiedziała cicho.
Charlie przytaknął w milczeniu. Odwrócił głowę,
unikając jej badawczego wzroku. Wiedział, że gdyby
teraz spojrzał w te pełne smutku jasne oczy, byłby
zgubiony.
- Witamy w hotelu Dumont, panie Battle - dodała Bri-
gitte, po czym odwróciła się i wolno ruszyła
korytarzem.
Charlie westchnął. Powinien być zadowolony, że tak
szybko udało mu się jej pozbyć. Odczuwać ulgę, że nie
musi tłumaczyć, wyjaśniać. Być z siebie dumnym, że
potrafił zapanować nad emocjami, nie dał się zwieść jej
urokowi.
Ze złością zatrzasnął drzwi pokoju. Przekręcił klucz.
Tak. To było proste. O wiele trudniej jednak będzie mu
wyrzucić Brigitte Dumont z serca.
Brigitte celowo spóźniła się na umówione spotkanie. Po
nieprzyjemnym powitaniu wolała uniknąć sam na sam z
C.H.Battle'em.
Pośrodku pokoju leżała szmaciana kukła rozmiarów do-
rosłego mężczyzny. Obok przyklęknął Charlie Battle.
Towarzyszyły mu zaróżowione z podniecenia Jennifer i
Nicole.
- A więc to jest nasza ofiara - stwierdziła Brigitte, sia-
dając na kanapie.
- Nazywał się Vincent Langton, ale Nicole i ja mówiły-
śmy do niego wujaszek Vin - poinformowała ciotkę
Jennifer.
- Zginął od strzału prosto w serce z tej oto broni - do-
dała Nicole, potrząsając trzymanym w ręku pistoletem.
Claire zbladła.
- Odłóż to natychmiast, Nicole!
- Przecież on wcale nie jest prawdziwy - odparła dziew-
czynka. - Pan Battle kupił go w sklepie z zabawkami.
- Wygląda jak prawdziwy - zdziwiła się Brigitte.
- Wiele rzeczy tak wygląda, choć są zwykłymi imita-
cjami. Podobnie rzecz ma się z niektórymi ludźmi -
zauważył Charlie, patrząc na nią znacząco.
Po raz pierwszy od chwili, gdy Brigitte weszła do poko-
ju, mężczyzna popatrzył jej prosto w twarz. Ciarki
przeszły jej po plecach. Dlaczego w jego wzroku było
tyle nienawiści? Co takiego zrobiła?
- Nie rozumiem, dlaczego sprzedają takie paskudztwa w
sklepach z zabawkami. - Claire z niesmakiem potrząs-
nęła głową.
- To replika prawdziwego pistoletu. Niektórzy ludzie
kolekcjonują je jak inni ołowiane żołnierzyki czy
modele samochodzików - wyjaśnił Charlie.
- Ładne hobby, nie ma co. - Claire zmarszczyła brwi. -
Odłóż to, Nicole.
- Ale...
- Już raz powiedziałam.
Nicole niechętnie spełniła polecenie matki.
- Czy mogę już rozlewać krew? - spytała Jennifer. W
ręku trzymała buteleczkę z ciemnoczerwonym,
gęsta-wym płynem, mającym imitować ludzką krew.
- Dopiero kiedy rozłożą dywan - odparł Jean-Pierre.
Odwrócił się do Brigitte. - Stephen i Claude poszli na
strych po ten stary dywan z przedpokoju. No wiesz, ten
poplamiony farbą. Nasz nieszczęsny nieboszczyk
będzie się mógł na nim wykrwawić na śmierć.
- To powinno spodobać się widzom.
- Nicole i ja zajmiemy się tym - oświadczyła Jennifer z
poważną miną.
Janet położyła dłoń na zaokrąglonym brzuchu.
- To ja już sobie pójdę.
Brigitte roześmiała się rozbawiona
- A więc, kto opowie mi coś więcej o naszym drogim
nieboszczyku? Jak mu tam, Langley, Langów?
- Langton - poprawił ją ojciec. - Był najlepszym przy-
jacielem Stephena.
- Byli w tej samej drużynie narciarskiej - dodała
Marguerite Dumont. - Traktowaliśmy go prawie jak
syna.
- Właśnie dlatego nazywałyśmy go wujaszkiem
Vin-nie'em - wtrąciła Jennifer.
- Ku niezadowoleniu swego ojca - uzupełniła Claire -
choć dla świętego spokoju Claude starał się to
tolerować.
- O! Czyż nie czyni go to podejrzanym? - spytała Bri-
gitte.
- Nie bardziej od Claire - zauważyła jej matka. - To
właśnie ona jest głównym powodem takiego stanu
rzeczy, a Dumontowie znani są ze swej porywczości.
Claire westchnęła ciężko.
- Przecież to już tyle lat...
- Mam nadzieję, że chociaż ty nie romansowałaś z tym
podrywaczem Langtonem. - Brigitte popatrzyła
pytająco na matkę.
- No cóż. - Marguerite Dumont zrobiła niewinną minkę.
- Kiedyś. To był sylwester. Vincent leczył akurat
złamane serce i trochę za dużo wypił. Stephen i twój
ojciec przywołali go do porządku. Następnego dnia
bardzo wszystkich przepraszał. Zresztą, nikt z nas nie
potraktował tego poważnie.
Brigitte popatrzyła na ojca.
- Chyba że znany ze swej porywczości Jean-Pierre nie
potrafił zapomnieć o tym incydencie. Dusił w sobie
gniew i czekał na odpowiedni moment, by się zemścić.
- W takim razie on również jest podejrzany - zauważyła
Claire. - Nieźle pomyślane, panie Battle. A ty, Brigitte
- odwróciła się do siostry - nie jesteś ciekawa, co ci
przypisano?
- Aż boję się pytać.
- Masz najlepszy motyw ze wszystkich Dumontów,
Cukiereczku - oświadczył Charlie. - Zmarły był
twoim...
- Kochankiem! - wypaliła Nicole.
- ... narzeczonym - dokończył mężczyzna.
- Pokłóciłaś się z nim przy kolacji. Wszyscy słyszeli
- dodała Jennifer.
- Dałaś mu w twarz - cieszyła się Nicole. - Powiedzia-
łaś, że o wszystkim wiesz.
- No, no, no. - Brigitte z niedowierzaniem pokręciła
głową. - Jak się okazuje, niezły gagatek z tego
Vincenta. A więc, ja również miałam powód, by
pragnąć jego śmierci.
- I to niebłahy. Dwa miliony dolarów.
- Dwa miliony dolarów?
- Langton uczynił cię głównym spadkobiercą swojego
majątku - wyjaśnił Charlie. - Oczywiście, najpierw
musiałaś podpisać intercyzę przedmałżeńską.
- Intercyzę przedmałżeńską? Jakież to romantyczne!
- zadrwiła Brigitte. - Drogi Vinnie był doprawdy
czarującym kochankiem.
- Będziesz bogatą kobietą, Cukiereczku. O ile nie
skończysz na krześle elektrycznym.
Jennifer aż pokraśniała z zadowolenia.
- Będziesz musiała pocałować Fuzza, cioteczko Brigitte
- poradziła - żeby był po twojej stronie.
Do pokoju weszli Stephen i Claude, dźwigając ciężki,
zwinięty w długą belę dywan. Charlie uniósł kukłę, po
czym ułożył ją na rozwiniętym dywanie.
- Czy mogę już zaczynać? - Nicole sięgnęła po butele-
czkę z płynem imitującym krew.
- Jeszcze momencik. - Charlie uśmiechnął się.
- To ja wychodzę - oznajmiła Janet. Stephen westchnął.
- Nie znosi widoku krwi, nie może się schylać, nie
wolno jej pić wina, nie może patrzeć na jajecznicę...
- A ty nie możesz urodzić dziecka, więc jesteśmy kwita
- podsumowała Janet, biorąc męża pod ramię. -
Chodźmy, tatuśku. Właśnie przyszła świeża dostawa do
kiosku z pamiątkami. Mogę ponaklejać ceny, pod
warunkiem, że będziesz otwierał kartony.
- No, nie wiem, czy będę w stanie - mruknął Stephen.
- Właśnie straciłem najlepszego przyjaciela.
- Zanim zaczniesz się nad nim użalać, pomyśl o tej
reporterce z gazety sportowej, którą Vincent sprzątnął
ci sprzed nosa. Jak ona miała na imię?
- Samantha.
- Ach, więc i Stephen miał powód, by życzyć śmierci
panu Langtonowi - zauważyła Brigitte.
- Cóż to za motyw! - pogardliwie prychnął jej brat.
- To stara historia. A poza tym - uśmiechnął się do żony
- Vinnie zrobił mi przysługę. Inaczej nigdy nie
poznałbym Janet.
- No, no. Nie podlizuj się. I tak będziesz musiał otwie-
rać kartony.
- O Boże! Co za nudziara!
- Nie wiem, co byś zrobił bez tej nudziary - ucięła
dyskusję Janet, biorąc męża pod ramię i popychając w
stronę drzwi.
- Czy możemy już rozlać krew? - dopytywała się
Nicole.
- Tak - zezwolił Charlie. - Tylko bądźcie uważne.
Trzeba zrobić to tak, by rana wyglądała naturalnie.
- Chyba zaczekam do jutra i obejrzę to razem z gośćmi
- oznajmiła Marguerite Dumont.
- Będziemy na dole, w recepcji - poinformował zebra-
nych Jean-Pierre, podając żonie ramię. - Powinniśmy
osobiście powitać naszych gości.
Brigitte postanowiła skorzystać z okazji.
- Pójdę z wami, tatku - oświadczyła, podnosząc się z
kanapy. - Jeśli zrobi się tłoczno, pomogę recepcjonistce.
Charlie popatrzył na nią zaskoczony.
- Nie możesz jeszcze odejść. Nie powiedziałem ci, na
czym polega twoja rola.
- A... tak. - Brigitte niechętnie opadła z powrotem na
kanapę.
Jak mogła zapomnieć?! Na dobrą sprawę, nic w tym
dziwnego. Miała tyle innych obowiązków. Przejęła wię-
kszość spraw związanych z prowadzeniem hotelu.
Oczywiście, nikt nie nalegał, by po ukończeniu szkoły
wróciła do Bow Valley i podjęła tu pracę, ale wydawało
jej się to całkiem naturalne. Poza tym, naprawdę
kochała ten hotel. Tu się urodziła i wychowała. Nie
wyobrażała sobie, że mogłaby kiedyś opuścić to urocze
miejsce. Była zła na siebie, że pozwoliła, by życie
prywatne przeszkodziło jej w sumiennym wypełnianiu
codziennych obowiązków. Zmarszczyła brwi.
Dobrze, panie Battle, zaperzyła się w duchu. Bądź
gbu-rowaty i niegrzeczny! Możesz do woli obnosić tę
nadętą minę! Nic a nic mnie to nie obchodzi. Ten
weekend ma być największym sukcesem roku i dopnę
swego. Z twoją pomocą lub bez niej.
Z rozmyślań wyrwał Brigitte wybuch śmiechu.
90 ♦ CUKIERECZEK_
- Ale bomba! Świetnie! - wykrzykiwała Nicole. Obie
dziewczynki
klęczały
na
środku
pokoju,
zafascynowanym wzrokiem przyglądając się, jak
sztuczna krew wąskim strumyczkiem spływa z piersi
„ofiary" i wolno wsiąka w dywan.
- Gdzie to się kupuje? - zainteresowała się Jennifer.
- Niech pan jej nie mówi! - wtrąciła pośpiesznie Claire.
- Ale, mamo...
- Powiedziałam - ucięła krótko Claire.
- Jeszcze trochę, dobrze? - nalegała Jennifer.
- Wystarczy - mruknął Charlie. - Nie wszyscy mogą
znieść takie widoki.
- Mięczaki! - stwierdziła pogardliwie Nicole.
- Nicole! - skarciła ją matka.
- Czy pamiętacie, co macie mówić, jeśli ktoś zapyta
was o pana Langtona? - zwrócił się do sióstr Charlie.
- Kochałyśmy wujaszka Vinnie'ego - wyrecytowała
Jennifer, przybierając smutną minkę. - Za każdym
razem, kiedy tu przyjeżdżał, przywoził nam słodycze i
zabawki.
- I traktował mnie jak dorosłą kobietę - wtrąciła Nicole.
- Podrywał mnie - zachichotała. - Na Boże Narodzenie
pocałował mnie w usta. Mamie się to bardzo nie
spodobało.
Brigitte uśmiechnęła się, patrząc na starszą siostrę.
- No proszę! Nie tylko wzgardzona kochanka, ale prze-
straszona matka.
- Ty również nie byłaś tym zachwycona - poinformował
ją Charlie. - A jaka była twoja reakcja? - zwrócił się do
Nicole.
- Byłam trochę zmieszana. Chciałam, żeby nikt o tym
nie wiedział - powtórzyła wyuczoną rolę dziewczynka.
- Świetnie!-pochwalił ją mężczyzna.
- Dlaczego nie chce pan nam powiedzieć, co mamy
ukrywać? - dopytywała się Nicole.
- Powiem wam później. W ten sposób unikniemy ryzy-
ka, że niechcący coś się wam wypsnie. Dowiecie się
razem ze wszystkimi.
- Myślę, że powinnam wiedzieć wcześniej - upierała się
dziewczynka.
- Wtedy nie byłoby to takie ciekawe. - Charlie uśmie-
chnął się.
Nicole odwzajemniła uśmiech. Ona również dała się
zwieść jego urokowi, pomyślała Brigitte, patrząc na sio-
strzenicę.
- Jeśli skończyłyście już pomagać panu Battle, czas
przebrać się do kolacji - zarządziła Claire.
- Czy mogłybyśmy zostać jeszcze chwilę? - nalegała
Nicole.
- Macie już tylko pól godziny - przypomniała jej matka.
- Akurat tyle, żeby zmienić sukienki i zapleść włosy.
Dziewczynki niechętnie podniosły się z dywanu, pożeg-
nały się grzecznie i posłusznie pomaszerowały za
matką. Brigitte została sam na sam z C.H.Battle'em.
Cały wysiłek skoncentrowała na tym, by nie okazać
zdenerwowania. Nieważne, że potrafił być naprawdę
czarującym człowiekiem. Cóż z tego, że pachniał tak
samo jak wtedy, kiedy ją całował. To wszystko było
teraz bez znaczenia. Zresztą, nie byli tu dla
przyjemności. Już niedługo hotelowa jadalnia zapełni
się gośćmi, którzy zapłacili grube pieniądze, by w
towarzystwie sławnego detektywa głowić się nad roz-
wiązaniem zagadki tajemniczego morderstwa w hotelu
Dumont.
- Zatem... - zaczęła, przesiadając się z kanapy na
krzesło, jak najdalej od mężczyzny.
ROZDZIAŁ
7
Brigitte usiadła wygodnie i założyła wysoko nogę na
nogę. Charlie musiał w duchu przyznać, że miała
wspaniałe nogi. Trudno było zapomnieć, jaką
atrakcyjną i pociągającą kobietą jest Brigitte Dumont.
Ona zaś ze swej strony wcale mu tego nie ułatwiała.
- Zatem - powtórzył, naśladując jej ton.
Przez chwilę patrzyli na siebie z nieukrywaną
niechęcią.
- Kto pierwszy znajdzie ciało? - zapytała Brigitte.
- Twój brat, Stephen - odparł Charlie. - Vincent był jego
przyjacielem. Kiedy Langton nie pojawi się na kolacji,
Stephen pójdzie na górę do jego pokoju, by dowiedzieć
się o przyczynę spóźnienia.
- I, jak przypuszczam, zastanie tam swoją siostrę, stoją-
cą w jakimś powiewnym negliżu nad ciałem kochanka z
dymiącym rewolwerem w dłoni?
- Mam nadzieję, że w swojej kolekcji bielizny znaj-
dziesz stosowny strój.
Brigitte popatrzyła na niego zaskoczona.
- Nie jestem pewna. Mam chyba jakąś koszulkę, ale nie
sądzę...
- Tylko żartowałem - przerwał jej Charlie. - Nikt nie
byłby tak głupi, aby dać się przyłapać z bronią w ręku
nad ciałem ofiary.
- Nawet Cukiereczek? - W głosie Brigitte zabrzmiała
ironiczna nutka.
- Rewolwer, a raczej pistolet zostanie znaleziony do-
piero jutro - wyjaśnił sucho mężczyzna. - Dziś wieczór
będziesz spokojnie jadła kolację w towarzystwie gości i
wraz z innymi głośno zastanawiała się, co też
zatrzymało Vincenta.
- Czyżby jakaś nowa miłostka? - zadrwiła. Charlie
zignorował tę zaczepkę.
- Nie zaszkodzi, jeśli będzisz lekko zniecierpliwiona.
Możesz od czasu do czasu zerkać wymownie na
zegarek i puste krzesło. Chcesz, aby goście domyślili
się, że coś jest nie w porządku. Pod koniec kolacji
mimochodem zapytasz Stephena, czy nie wie, co
zatrzymało Vincenta. Twój brat i jego żona wyraźnie
się zmieszają. Stephen zaoferuje się, że pójdzie na górę
i sprawdzi, czy Vincent jest u siebie w pokoju.
- Chcesz, by goście to słyszeli? Mężczyzna przytaknął.
- Będą mogli później porównać swoje notatki i omówić
to, co usłyszeli. Pod koniec wieczoru okaże się, że
każde wypowiedziane podczas kolacji słowo jest bardzo
istotne. Nim jednak to nastąpi, chcę, żeby pozostawali
w niepewności, czy chodzi o niegroźny kryzys w
rodzinie, czy może to już część naszej zagadki.
- A ty? Będziesz na kolacji? Charlie przecząco pokręcił
głową.
- Nie zapominaj, że Fantasy Fuzz pojawia się dopiero,
kiedy morderstwo zostanie odkryte.
- W jaki sposób to się stanie?
- Tak, jakby to wszystko działo się naprawdę - odparł
Charlie. - Przeanalizujmy to jeszcze raz. Stephen idzie
na górę i znajduje swego najlepszego przyjaciela
martwego. Jak myślisz, co by wtedy zrobił?
- Bez wątpienia zadzwoniłby na policję.
- A oni przysłaliby Fuzza. Co dalej?
- Potem zawiadomiłby ojca.
- Jak?
Brigitte zamyśliła się. Charlie przyglądał jej się z
mimowolnym zachwytem. Usta młodej kobiety były
takie kuszące! Postanowił jednak, że drugi raz nie
popełni tego samego błędu i nie pozwoli wywlekać
swoich spraw osobistych na forum publiczne.
- Stephen z pewnością nie chciałby opuścić miejsca
zbrodni. Ktoś mógłby tam wejść i zatrzeć ślady -
myślała głośno Brigitte. - Pewnie zadzwoniłby do
recepcji i poprosił, by przekazano ojcu wiadomość.
- Hm. - Mężczyzna zmarszczył brwi.
Przez chwilę Brigitte poczuła nieodpartą chęć, by po-
dejść do niego, usiąść mu na kolanach i pocałunkami
wygładzić zmarszczki na czole. Na szczęście, szybko
opanowała tę pokusę, przypomniawszy sobie, jak
zmienne
bywały
humory
przystojnego
autora
komiksów. Zważywszy jego obecny nastrój, nie
zdziwiłaby się, gdyby ją odepchnął.
- Vincent był twoim narzeczonym - ciągnął mężczyzna.
- Stephen z pewnością chciałby powiedzieć ci, co za-
szło, nim dowiedzą się o tym inni członkowie rodziny.
- Możliwe - zgodziła się Brigitte. - Kazałby ojcu zabrać
mnie ze sobą na górę?
- Właśnie. Dokładnie tak. Starszy pan przeczyta kartkę
od Stephena, podejdzie do ciebie i poprosi, żebyś
wyszła z nim na chwilę. Będziesz zaskoczona i głośno
zapytasz, co się stało.
- Myślę, że nie zrobiłabym tego - zaprotestowała Bri-
gitte.
- Czego?
- No, gdyby ojciec podszedł do mnie podczas kolacji i
poprosił, bym z nim wyszła, starałabym się robić jak
najmniej zamieszania.
- Możesz chyba trochę poudawać - burknął Charlie. -
To przecież twoja specjalność.
Brigitte popatrzyła na niego zdziwiona. Skąd się wzięła
ta wrogość w jego głosie? Dlaczego jest taki złośliwy?
- Wkrótce potem wróci twój ojciec i głośno oznajmi, że
zostało popełnione morderstwo, a wszyscy goście
proszeni są o pomoc w odnalezieniu winnego. Dobrze
by było podzielić ich na grupy.
- Już o tym pomyślałam. Przy kolacji, obok każdego
nakrycia, znajdzie się odwrócona do góry karta. Cztery
kolory to cztery grupy, figury zaś utworzą piątą.
- Bardzo pomysłowe - niechętnie przyznał Charlie.
- Drobiazg - mruknęła Brigitte. - Czy chcesz, aby ze-
społy po kolei zapoznawały się z „miejscem zbrodni"?
- Właśnie. Twój ojciec przedstawi mnie jako detektywa
Fuzza z miejscowej policji, a ja przeprowadzę wizję
lokalną, zwracając uwagę detektywów amatorów na
pewne istotne szczegóły. Potem goście będą pewnie
chcieli porozmawiać z tobą i Stephenem. Czy jest tu
jakaś salka konferencyjna lub coś w tym rodzaju?
- Oczywiście - zapewniła Brigitte.
- Przyprowadź ze sobą żonę Stephena, Janet. Na tym
etapie wy troje jesteście najbardziej podejrzani. Vincent
był twoim narzeczonym i najlepszym przyjacielem
twego brata. To właśnie Stephen odkrył ciało, Janet zaś
jest w ciąży i wszyscy będę ciekawi, jak przyjęła
wiadomość o tragedii.
- Czy mam też zabrać ze sobą zapas chusteczek?
- Od czasu do czasu możesz uronić łezkę czy dwie -
poinstruował Charlie. - Wyobraź sobie, że to wszystko
stało się naprawdę. To ułatwi sprawę. Będziesz
zrozpaczona, to całkiem naturalne. Postaraj się sprawić
wrażenie, że coś ukrywasz. Przygotuj się na to, że
wezmą cię w krzyżowy ogień pytań.
- W krzyżowy ogień pytań? - zdziwiła się Brigitte.
-Przecież dopiero co straciłam narzeczonego.
- Będą bezlitośni. Przekonasz się. Współmałżonkowie i
narzeczeni ofiary zawsze są najbardziej podejrzani. A
szczególnie, kiedy chodzi o piękną kobietę. Będą
chcieli wiedzieć, jak naprawdę układały się stosunki
między tobą i Vinnie'em. Spytają, czy byliście
kochankami.
- I co mam odpowiedzieć?
- Wykręcaj się. Udaj zawstydzoną. Możesz wzruszyć
ramionami i stwierdzić, że byliście zaręczeni - dodał,
naśladując piskliwy kobiecy głos.
Brigitte z trudem powstrzymała śmiech.
- Innymi słowy, mam przyznać się do winy, unikając
odpowiedzi wprost.
- To nie powinno być trudne. Przy twoich zdolnościach.
Choć pozornie stwierdzenie to brzmiało jak komple-
ment, Brigitte wyczuła w głosie mężczyzny wyraźną
drwinę.
- Spytają też - ciągnął - czy byłaś mu wierna i czy
Vincent cię nie zdradzał. Te pytania powinny
wyprowadzić cię z równowagi. To nasunie podejrzenie,
że wasz związek nie należał do udanych. Pamiętaj, aby
wszystkie grupy uzyskały te same informacje. Nasi
detektywi obejrzą najpierw „miejsce zbrodni", a potem
każda grupa będzie miała kwadrans na rozmowę z tobą,
Stephenem i Janet.
- Musimy przygotować coś, by wypełnić im czas, kiedy
będą czekali na swoją kolej - myślała głośno Brigitte. -
Przed kolacją zaśpiewamy „Balladę o Fantasy Fuzzie".
Claire może uczyć słów.
- Myślę, że będą zbyt zaaferowani, by się nudzić. Claire
zdradzi im, że ty i Vincent byliście zaręczeni, Claude da
do zrozumienia, że nie lubił Langtona, dziewczynki zaś
będą ze łzami w oczach wspominać dobrego wujaszka.
Brigitte roześmiała się rozbawiona.
- Od razu wiedziałam, że ten weekend z zagadką to
świetny pomysł. Ale nigdy nie przypuszczałam, że to
takie ekscytujące. Jestem pod wrażeniem, Charlie.
Zaskoczyła go. Wypowiedziała jego imię słodko i
czule. Wyobraził sobie, jak szepcze je w zupełnie
innych, daleko bardziej intymnych okolicznościach.
- Więc to dlatego BARF zażyczył sobie samego
C.H.Battle'a? - rzucił ostro, zły za to swoje
rozmarzenie.
Brigitte popatrzyła na niego zaskoczona. W głosie męż-
czyzny zabrzmiał gniew. Nie miała pojęcia, co mogło
być tego przyczyną. Czyżby uważał, że go
wykorzystano? Nie. To zupełnie nie trzymało się kupy.
BARF zwrócił się do niego z uprzejmą prośbą, a on z
ochotą przystał na propozycję. Czyżby był aż tak
dwulicowy?
- Czy nie powinniśmy włączyć do akcji kogoś z pra-
cowników hotelu? - spytała.
- Czy są zaprzyjaźnieni z rodziną?
- Oczywiście.
- A więc wiedzieliby o twoich zaręczynach z
Vincen-tem Langtonem?
- Żartujesz! W tym hotelu nie można nawet kichnąć w
samotności.
- W takim razie posłużymy się barmanem. Vincent czę-
sto odwiedzał bar w towarzystwie różnych członków
rodziny. Poza tym, co tu ukrywać, lubił sobie wypić.
Brigitte z niesmakiem zmarszczyła zgrabny nosek.
- Nie ma co! Ładnego narzeczonego mi wybrałeś.
- Czy mogłabyś wprowadzić do komputera, że Vincent
zameldował się w hotelu we czwartek wieczorem i
poprosić w recepcji, by przekazywali tę informację
gościom?
Brigitte westchnęła.
- To trochę niezgodne z przepisami, ale chyba możemy
zrobić wyjątek.
- A co myślisz o pokojówce, która sprząta na górze? -
zamyślił się Charlie. - Z pewnością byłaby ciekawa, jak
układało ci się z Vincentem.
- Ciekawa?
- No wiesz, jak każda kobieta. Szukałaby śladów na
potwierdzenie, że odwiedzałaś swego narzeczonego w
jego pokoju. Mogłaś zostawić szczotkę do włosów,
szczoteczkę do zębów, koszulkę.
Brigitte zmarszczyła brwi.
- Możliwe, choć mogę cię zapewnić, że gdyby okazało
się, iż rozsiewa jakieś plotki, natychmiast zostałaby
zwolniona. Mimo to, nie można wykluczyć, że
pokojówki bywają ciekawskie. Może powinniśmy
wprowadzić ją w całą sprawę. Mogłaby być ważnym
świadkiem. W końcu popełniono morderstwo.
- Dobry pomysł - przytaknął Charlie. - Pokojówka
mogłaby podsunąć naszym detektywom, że w życiu
Vin-centa Langtona była jakaś inna kobieta.
- No nie! Doprawdy nie wiem, co ja mogłam widzieć w
tym wstrętnym, dwulicowym draniu - zdziwiła się
Brigitte.
- Powiem krótko: pieniądze. Brigitte zmarszczyła brwi.
- Skoro był taki bogaty i najwyraźniej wcale mu na
mnie nie zależało, dlaczego, u licha, chciał się ze mną
ożenić?
Charlie zawahał się. Na końcu języka miał odpowiedź,
że jest tysiąc powodów, dla których mężczyzna
chciałby związać się z kobietą taką jak ona. Zamiast
tego stwierdził sucho:
- Otwórz oczy, Cukiereczku. Vincent tak naprawdę ko-
chał tylko siebie. No i może jeszcze narty. Twoja
rodzina posiada ekskluzywny hotel w górach. Gdyby
cię poślubił, mógłby do końca życia popijać najlepszą
whisky, flirtować z pięknymi kobietami i nikt nigdy nie
zapytałby go nawet, w jaki sposób zarabia na życie.
- Wcale się nie dziwię, że ktoś go w końcu zastrzelił -
stwierdziła Brigitte. -À propos, kto wyświadczył światu
tę przysługę?
- W niedzielę przy śniadaniu pewna osoba złoży bardzo
dramatyczne oświadczenie - oznajmił tajemniczo
mężczyzna.
Brigitte z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Naprawdę nie mógłbyś uchylić rąbka tajemnicy?
Charlie roześmiał się rozbawiony.
- Jesteś zupełnie taka sama jak twoja siostrzenica. Tak.
Tylko że Brigitte Dumont nie miała trzynastu lat.
Była dorosłą kobietą, świadomą swego uroku i
atrakcyjności. Podczas gdy Nicole złościła się i robiła
naburmuszoną minkę, Brigitte uśmiechała się
uwodzicielsko.
Do licha! Dlaczego wtedy ją pocałował? Dlaczego
spróbował tych słodkich, czerwonych ust? Teraz nie
potrafił już myśleć o niczym innym. Czy to naprawdę
takie ważne, że była odrobinę niedyskretna? Gdyby
znów mógł wziąć ją w ramiona i posmakować tych
miękkich, słodkich warg...
Większość ludzi uważała, że to wspaniałe uczucie
być sławnym człowiekiem. Dlaczego więc nie skorzy-
stać z nadarzającej się okazji, by mieć z tego coś dla
siebie?
- No cóż, w takim razie chodźmy na dół - stwierdziła
Brigitte, podnosząc się z krzesła.
Charlie popatrzył na nią zaskoczony.
- Co proszę?
- Jeśli zejdziemy teraz do baru, unikniemy tłoku. O tej
porze jest tam prawie pusto - wyjaśniła. - Będziesz
mógł porozmawiać z barmanem. Kto wie, może jeśli
wlejesz w siebie trochę alkoholu, to uda mi się
wyciągnąć z ciebie, kto zamordował mojego
niewiernego narzeczonego - dodała z uśmiechem.
- Zapomnij o tym. Mam wyjątkowo mocną głowę.
Zgodnie z przewidywaniami Brigitte w „San Sousi",
hotelowym nocnym klubie, było prawie pusto. Brigitte
zaprowadziła Charliego prosto do baru, gdzie
przedstawiła go ciemnowłosemu młodzieńcowi.
- Jake, to pan C.H.Battle. Chciałby porozmawiać z tobą
chwilę. Charlie, to Jake, najlepszy barman po tej stronie
gór.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
- To pan jest ten gość od „Fantasy Fuzza"? Charlie
przytaknął.
Brigitte podniosła opuszczany blat i wsunęła się za kon-
tuar.
- Idź z panem Battle, Jake. Zastąpię cię przy barze.
- Już się robi, szefowo.
Brigitte odprowadziła ich wzrokiem, po czym
rozejrzała się po półkach. Miała nadzieję, że żadnemu z
gości nie przyjdzie do głowy zamówić coś bardziej
skomplikowanego od dżinu z tomkiem czy rumu z colą.
Charlie w skrócie zapoznał barmana z sytuacją.
- Vincent nie należał do pana ulubionych klientów -
tłumaczył. - Nie podobał się panu sposób, w jaki
traktował swoją narzeczoną, pannę Dumont. Tak się
składa, że bardzo lubi pan Brigitte. Może pan nawet
udawać, że jest w niej trochę zadurzony.
- To nie będzie trudne - powiedział barman. Miał około
trzydziestu lat, długie, związane w ogonek włosy i syl-
wetkę boksera.
Charlie popatrzył w stronę baru, gdzie Brigitte wesoło
rozmawiała z gośćmi.
- Czy... czy coś was łączy? - spytał cicho. Jake
popatrzył na niego zaskoczony.
- Człowieku! To córka właściciela. Poza tym jest moją
szefową. Nawet by na mnie nie spojrzała.
- Aprobowałeś?
- Tylko w marzeniach - wyznał Jake. - Jestem tu prze-
cież barmanem.
- Czy myślisz, że to mogłoby jej przeszkadzać?
- Brigitte? Skądże! Ona dla wszystkich jest miła i
przyjaźnie nastawiona.
- Więc dlaczego nie próbowałeś?
- Ponieważ lubię swoją pracę i zależy mi na posadzie.
Ale
przede
wszystkim
cenię
wygodne życie.
Przypuśćmy, że nawet coś by z tego wyszło. Ona nadal
byłaby córką właściciela, a ja barmanem.
- Pewno ma wielu adoratorów.
- Kręci się koło niej wielu facetów, ale Brigitte trzyma
ich na dystans. Nie każdy ma to szczęście, by się do
niej zbliżyć.
Mnie się to udało, pomyślał Charlie. A przynajmniej tak
mu się wydawało. Przypomniał sobie o zdradzie, jakiej
dopuściła się Brigitte i ogarnął go gniew. Dosyć! Nie po
to tu jest, by dyskutować o prywatnym życiu pięknej
panny Dumont.
- Tak więc, wracając do scenariusza, Langton ostro
flirtował z innymi kobietami - wyjaśniał Jake'owi. -
Tamtego feralnego popołudnia również tu był. Brigitte
przyszła po niego. Zapłacili rachunek i zaraz wyszli.
Nie wyglądali na szczęśliwych. Poprzedniego wieczoru
Vincent spotkał się tu z Claire. Pomyślał pan, że to
trochę dziwne, bo Claire rzadko odwiedzała bar i
zawsze w towarzystwie Claude'a. Dlatego właśnie
obserwował ich pan. Wyglądali, jakby się o coś spierali.
Claire była bardzo zdenerwowana i wkrótce wyszła.
Aha, proszę pamiętać, że nie jest pan zbyt rozmowny.
Proszę czekać na konkretne pytania.
- Jasne! Buzia na kłódkę. Odpowiadam dopiero, kiedy
zapytają. - Jego uwagę zwrócił mały ruch przy barze. -
Miło mi było pana poznać, panie Battle - powiedział
wstając - ale lepiej już wrócę do pracy. Ten gość, który
właśnie wszedł, pija tylko Harveya Wallbangersa, a
Brigitte gotowa podać mu tequile lub coś w tym
rodzaju.
Charlie podniósł się od stolika, by powitać nadcho-
dzącą.
- Dobra wiadomość - uśmiechnęła się Brigitte. - Roz-
mawiałam z jedną z pokojówek. Angie zgodziła się
zostać dziś trochę dłużej i odpowiadać na pytania
naszych detektywów. Musisz tylko powiedzieć jej, co
ma mówić. Angie świetnie nadaje się do tej roli. To
straszna gaduła. Usta jej się nie zamykają.
- Wspaniale.
- Skoro więc nie masz już żadnych pytań, pójdę do
recepcji i wprowadzę dane Vincenta do komputera.
- W porządku - przytaknął Charlie. - Ja zaś porozma-
wiam z szefem kuchni. Chcę podziękować mu za ten
wspaniały tort.
- Gérard będzie wniebowzięty. O ile wiem, szykuje
podobny na dzisiejszy wieczór. Zaprowadzę cię do
kuchni.
Charlie z podziwem obserwował kucharza. Gérard pod-
niecony tą niecodzienną wizytą dwoił się i troił,
wyjaśniając swemu ulubionemu autorowi tajemnice
sztuki kulinarnej.
ROZDZIAŁ
8
Brigitte westchnęła, opierając łokcie o blat długiego,
konferencyjnego stołu.
- Nigdy nie przypuszczałam, że smutek może być tak
wyczerpujący.
- Szok również. - Janet przyłączyła się do narzekań
szwagierki. - Gdybym musiała choć minutę dużej
trzymać się za brzuch, przysięgam, że wpadłabym w
histerię.
- Pierwsze trzy zespoły nie były takie złe, ale te dwa
ostatnie... Szkoda gadać - ocenił Stephen. - Z trudem
powstrzymałem się, by nie walnąć tamtego grubasa w
okularach po gębie, kiedy zaczął sugerować coś więcej
niż męską przyjaźń między mną i Vincentem.
- A... tamten. To jakiś prawnik z Montrealu - wyjaśniła
Brigitte. - On i jego trzej koledzy celowo pozamieniali
się kartami, by znaleźć się w innych grupach.
Konkurują ze sobą.
- Powinienem był się tego domyślić po sposobie zada-
wania pytań.
- Myślę, że jesteś po prostu trochę zmęczony. - Janet
czule poklepała męża po policzku. - Poza tym, dobrze
mu odpowiedziałeś.
- O tak! - potaknął Stephen.
- Teraz, kiedy jesteśmy sami, czy możesz powiedzieć
mi, co naprawdę stało się z twoją ręką? - poprosiła
Brigitte, patrząc na duży ciemnofioletowy siniec na
prawej ręce brata.
Stephen uniósł dłoń do góry i przyjrzał się jej z zachwy-
tem.
- Charlie namalował to posługując się farbkami do je-
dzenia, które pożyczył u Gerarda - wyjaśnił. - Wygląda
zupełnie jak prawdziwy, co?
- Nawet mnie udało ci się zmylić - przyznała Brigitte.
- To świetnie! - ucieszył się Stephen. - Charlie kazał mi
mówić, że uderzyłem się, przestawiając kartony z pa-
miątkami. Kiedy spytałaś przy kolacji, co mogłoby
pozostawić taki ślad, a ja odpowiedziałem, że nie
pamiętam, detektywi aż zapomnieli o jedzeniu.
- Oczywiście, wszyscy domyślili się, że pobiłeś się z
Vincentem, bo ofiara ma na twarzy podobnego siniaka.
Dlaczego tak upierałeś się przy tamtej wersji?
- Charlie mu kazał - włączyła się Janet. - A propos,
domyślasz się może, kto jest mordercą?
- W niedzielę rano nastąpi pewne dramatyczne wyzna-
nie - odparła Brigitte, naśladując tajemniczy ton
Charlie-go. - Ciekawe, kto to będzie.
- To jeszcze nie takie pewne - wtrącił Stephen. - Charlie
chce odsunąć ten moment najdalej jak to możliwe. Póki
co, tylko ty, siostrzyczko, możesz spać spokojnie.
- Ja? - zdziwiła się Brigitte. - Dlaczego właśnie ja?
- Ponieważ Cukiereczek zawsze okazuje się niewinny.
- Tylko w sprawie o morderstwo - dodała Brigitte.
- Jeśli o mnie chodzi, też mam zamiar dobrze się wy-
spać - oznajmiła Janet, podnosząc się od stołu. - Nawet
jeśli to ja zamordowałam Vincenta Langtona, choć
doprawdy nie pojmuję, dlaczego miałoby mi zależeć na
śmierci najlepszego przyjaciela mego męża.
- A może tamten grubas miał rację - podsunęła Brigitte.
- Może ta przyjaźń nie była aż tak niewinna.
Brat rzucił jej pełne urazy spojrzenie.
- Chodźmy - ponagliła męża Janet. - Pomożesz pewnej
bardzo zmęczonej i bardzo ciężarnej podejrzanej poło-
żyć się do łóżka.
- Tylko pod warunkiem że ja też będę mógł wejść do
tego łóżka - zastrzegł Stephen.
- Nie ulega wątpliwości, że już raz się w nim znalazłeś.
- Brigitte roześmiała się.
- A ty, co będziesz robić? - zainteresowała się Janet
- Pójdziesz do baru?
- Nie sądzę. - Brigitte przecząco pokręciła głową.
- Myślę, że to nie byłoby na miejscu. Nie zapominaj, że
właśnie straciłam narzeczonego. Zajrzę na „miejsce
zbrodni" i zobaczę, jak sobie radzi nasz wspaniały
detektyw.
Janet obrzuciła ją uważnym spojrzeniem.
- Oczywiście, to zainteresowanie jest czysto zawodo-
we?
- Jasne! - zapewniła Brigitte, choć stwierdzenie to mi-
jało się z prawdą. Nie mogła doczekać się chwili, kiedy
znajdzie się z Charliem sam na sam.
Zapukała cicho. Drzwi otworzyły się prawie natych- .
miast i Brigitte znalazła się twarzą w twarz z Charliem.
Mężczyzna zmarszczył brwi. Brigitte z trudem
opanowała chęć, by rzucić się mu w ramiona i zażądać
wyjaśnień,
dlaczego tak nagle zmienił swój stosunek do niej i przez
cały dzień był chłodny i odpychający.
- Ja... ja chciałam sprawdzić, czy wszystko w porządku
- wyjąkała, wchodząc do środka. —
- Jak najbardziej - zapewnił ją Charlie. - Nasi detektywi
byli bardzo dociekliwi. Jeden miał nawet aparat i przez
cały czas robił zdjęcia.
- Wiem. Sfotografował też siniak na ręce Stephena. Nie
mam pojęcia, skąd się biorą takie pomysły.
- O tak! Język mi zesztywniał od odpowiadania w kółko
na te same pytania. - Dał się słyszeć kobiecy głos.
Brigitte rozejrzała się dookoła.
- Angie? - zdziwiła się. Dopiero teraz zauważyła poko-
jówkę. - Nie zauważyłam cię.
- Właśnie wychodziłam i wspomniałam panu Battle, że
od tego gadania zaschło mi w gardle - tłumaczyła
Angie. - Pan Battle był tak miły, że zaproponował
drinka.
- O! - Brigitte popatrzyła na butelki znajdujące się na
stoliku.
- Znaleźliśmy je w barku - wyjaśnił Charlie. - Proszę
dopisać to do mojego rachunku.
- Nie bądź śmieszny - skarciła go Brigitte. - Jesteś
przecież naszym honorowym gościem. Zostawię tylko
kartkę dla pokojówki, żeby uzupełniła zapasy.
- A może się do nas przyłączysz? - zaproponował męż-
czyzna.
- Hm... jeśli znajdzie się trochę białego wina. - Brigitte
przysiadła na krześle. Pożerała ją ciekawość, co
naprawdę robiła Angie sam na sam z Charliem. Na
pierwszy rzut oka wszystko wyglądało całkiem
niewinnie.
- O co cię najczęściej pytali? - zwróciła się do poko-
jówki.
- O całą masę rzeczy. Przede wszystkim, czy znalazłam
coś niezwykłego w pokoju pana Langtona? Czy sądzę,
że pan Langton miał jakichś gości? Czy nie
zauważyłam przypadkiem, jak ktoś wchodzi lub
wychodzi z jego pokoju? Czy znałam go osobiście i czy
nie dostrzegłam nic dziwnego w jego zachowaniu?
Brigitte z uwagą przyglądała się pokojówce. Angie była
wysoką, postawną kobietą około czterdziestki. Miała
utlenione na platynowy blond włosy, a szeroki uśmiech
odsłaniał nierówne zęby. Angie mogła podobać się
mężczyznom. Była miłą, wesołą osobą, o pogodnym
usposobieniu i życzliwym spojrzeniu ciemnych oczu.
Mimo to Brigitte jakoś nie potrafiła wyobrazić jej sobie
z młodszym o dobre pięć lat C.H.Battle'em.
Zresztą, kto wie, pomyślała z niechęcią. Może tlenione
blondynki były w jego typie. Z pewnością nie można
było powiedzieć tego o filigranowych brunetkach.
- I co odpowiedziałaś?
Brigitte zaczęła żałować, że w ogóle przyjęła to zapro-
szenie. Gdyby Charlie nie chłodził dla niej butelki
białego wytrawnego wina, opuściłaby pokój pod byle
pretekstem.
- Dokładnie to, co mówił mi pan Battle - opowiadała
Angie. - Że łóżko wyglądało, jakby ktoś w nim spał i że
ostatniej nocy musiała odwiedzić pana Langtona jakaś
kobieta, prawdopodobnie pani, panno Brigitte. Chyba
nie ma pani nic przeciwko temu?
Brigitte wzruszyła ramionami.
- Taki był scenariusz.
- Och, to taka świetna zabawa! - ciągnęła Angie. -A
pani, panno Brigitte, gra Cukiereczka, prawda? To musi
być cudowne.
- Owszem - potwierdziła Brigitte.
- Wszyscy z obsługi zastanawiają się, kto jest mordercą.
Robią nawet zakłady - paplała wesoło pokojówka.
- Tak? A kogo typują?
- Większość mężczyzn uważa, że to musiała być pani,
ponieważ była pani z nim zaręczona, ale ci, którzy
czytują "Fantasy Fuzza" wiedzą, że to niemożliwe, bo
Cukiereczek zawsze jest niewinny. Najwięcej osób
stawia na pana Stephena. Kiedy usłyszeli o tym jego
wypadku z ręką... - u-rwała i popatrzyła pytająco na
Charliego. - A może uchyliłby pan rąbka tajemnicy i dał
biednej Angie zarobić parę dolarów?
- Przykro mi. - Charlie bezradnie rozłożył ręce.
- Nawet ja nie znam nazwiska mordercy - dodała Bri-
gitte.
- Naprawdę? - zdziwiła się Angie. - Hm, w takim razie
wszyscy mają równe szanse.
Brigitte sięgnęła po butelkę i napełniła kieliszek.
- Dziękuję, że zgodziłaś się zostać dziś dłużej i pomóc
nam, Angie - zwróciła się do pokojówki.
- Nic wielkiego. To naprawdę świetna zabawa. Zrobiła-
bym to nawet za darmo, choć nie przeczę, że przyda się
te dodatkowe parę groszy. Będę mogła przesłać je
mojej ma-łej.
Brigitte popatrzyła na nią zaskoczona.
- Masz córkę? Pokojówka skinęła głową.
- Jest na uniwersytecie - oświadczyła z dumą. - Pracuje
wieczorami, żeby zarobić na studia. Chce zostać biolo-
giem.
- Musisz być z niej bardzo dumna.
- Jestem. - Angie dopiła drinka i odstawiła szklankę.
Westchnęła. - Świetnie się bawiłam, ale na mnie już
pora - oznajmiła, podnosząc się z kanapy. - W kuchni
będą chcieli wiedzieć, jak było, a jutro rano trzeba
wstać do pracy.
Charlie odprowadził ją do drzwi. Nie wrócił na swoje
miejsce. Stał oparty o kontuar baru i mierzył Brigitte
uważnym spojrzeniem.
Brigitte umoczyła usta w winie.
- Przepraszam, jeśli przeszkodziłam - powiedziała ci-
cho.
W niczym nie przeszkodziłaś.
- To dobrze - uśmiechnęła się. - Myślałam... Chciałam
tylko spytać, czy nie potrzebujesz już tego pokoju.
Mam rezerwację na jutro rano.
- Nie, skądże! Nie będzie już nam potrzebny.
- Możemy zanieść kukłę do mojego biura.
- Pomogę ci - zaproponował. Brigitte przecząco
potrząsnęła głową.
- Zawołam boya i powiem mu, żeby wziął ze sobą
wózek na brudną bieliznę. Przykryjemy Vincenta
prześcieradłem i zwieziemy służbową windą.
Mężczyzna przytaknął w milczeniu.
- Charlie?
- Tak? - Ciemne oczy mężczyzny mierzyły ją z chłodną
obojętnością.
- Sama się wszystkim zajmę - dokończyła sucho.
-Możesz już iść.
Ale Charlie wcale nie chciał odchodzić. Chciał porwać
ją w ramiona, przytulić do piersi i zatrzymać tak na
zawsze, na resztę życia. Choć jednak bardzo pragnął to
uczynić, jakaś niewidzialna siła trzymała go w miejscu,
krępowała ruchy.
Brigitte patrzyła na mężczyznę wyczekująco. Dlaczego
nic nie mówi? Dlaczego tak stoi i patrzy na nią
głodnymi oczyma?
- Naprawdę możesz już iść - powtórzyła. - Dam sobie
radę.
Kazała mu odejść. Wyraźnie dawała do zrozumienia, że
nie chce go tutaj. Cóż robić? Charlie skinął głową i wy-
szedł z pokoju. Czuł jednocześnie gniew, wstyd i
upokorzenie. Po chwili ochłonął i odetchnął. Był
ocalony, bezpieczny, choć zarazem opuszczony.
Większość życia spędził samotnie, ałe nigdy dotąd
samotność nie wydawała mu się tak dojmująca.
Brigitte odczekała, aż umilkną na korytarzu kroki męż-
czyzny, po czym ukryła twarz w dłoniach. Z jej piersi
wyrwał się żałosny jęk. Nie miała pojęcia, w jaki
sposób uda jej się przetrwać ten weekend. Na dodatek
w roli Cukiereczka! Ta postać narzucała przecież
określony sposób bycia. Powinna uśmiechać się
zalotnie i flirtować z Charliem detektywem. Może
nawet będzie musiała go, o zgrozo, pocałować!
Dobry Boże! Na pewno będzie musiała go pocałować. I
do tego w obecności tłumu gości. To nie byłoby takie
trudne, gdyby... Brigitte zadrżała, bo oto uświadomiła
sobie, że jest zakochana.
ROZDZIAŁ
9
Brigitte z narastającym zainteresowaniem obserwowała
ostrą wymianę zdań pomiędzy siostrzenicami. Nicole i
Jennifer zaczęły od pełnych wyrzutu spojrzeń i
gniewnych pomruków, które w krótkim czasie
przerodziły się w otwartą kłótnię. Jennifer poderwała
się. Odepchnięte gwałtownym ruchem krzesło z
głuchym łoskotem runęło na podłogę. Wszystkie głowy
zwróciły się w stronę stołu zajmowanego przez rodzinę
Dumontów.
Nicole
obrzuciła
młodszą
siostrę
wymownym spojrzeniem.
- A obiecałaś, że nikomu nie powiesz! - zawołała
oskarżycielsko.
- Ale ja naprawdę muszę - broniła się Jennifer. - To
zbyt niebezpieczne. - Podeszła do siedzącej po
przeciwnej stronie matki i pochyliła się do jej ucha.
- O Boże! Nie! - wykrzyknęła Claire. Popatrzyła na
męża, po czym zerwała się od stołu i podeszła do
starszej córki. Claude pośpieszył za żoną. Claire mijając
Charliego rzuciła cicho:
- Pan też powinien o tym wiedzieć.
Charlie wolno podniósł się z krzesła i dołączył do pozo-
stałych. Claire szeptem zwróciła się do starszej córki.
Nicole posłusznie wstała od stołu i opuściła jadalnię
pod opieką rodziców i honorowego gościa.
Brigitte z zadowoleniem odnotowała zainteresowanie,
jakie wzbudziła ta scenka. Jej siostrzenice bezbłędnie
odegrały wyznaczone role. Claire i Claude okazali
zrozumiałe w takiej sytuacji zaniepokojenie i
rodzicielską troskę.
Jennifer była w siódmym niebie. Nareszcie znalazła się
w centrum uwagi. Stała pośrodku sceny, a pięćdziesiąt
par oczu przyglądało jej się uważnie, chłonąc każde
słowo.
Wszystko wskazywało na to, że weekend z zagadką
będzie największym wydarzeniem roku nie tylko w
hotelu Dumont, ale w całym Bow Valley. Brigitte
cieszył ten fakt, chociaż pojawienie się autora"Fantasy
Fuzza" wprowadziło zamieszanie w jej życie prywatne.
Poranna narada przed śniadaniem była dla niej
prawdziwą torturą. Choć przez cały czas czuła na sobie
uważny wzrok Charliego, mężczyzna zdawał się
zupełnie ją ignorować. Rozmawiał ze wszystkimi poza
nią. Początkowo myślała, że może to ona jest trochę
przewrażliwiona, ale kiedy wychodzili z pokoju,
podszedł do niej Stephen i zapytał:
- Czy on nadal gniewa się na ciebie za nazwanie go
karykaturzystą?
Brigitte obojętnie wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, o czym mówisz.
Zatroskana mina brata świadczyła, że Stephen wcale jej
nie uwierzył.
- Daj spokój! To drobiazg - ucięła krótko.
Nie miała zamiaru zwierzać się nikomu z tego, co
zaszło wczorajszego wieczoru między nią i Charliem.
Zresztą, cóż mogła powiedzieć? Że spędzili razem kilka
miłych chwil, a ona od razu się zakochała? Że
podarował jej dwa śmieszne rysunki, z których jasno
wynikało, że nie była mu obojętna, a potem zjawił się
tu, traktując ją wręcz wrogo?
Drzwi otworzyły się i do jadalni wkroczył detektyw
Fuzz wraz z resztą towarzystwa. Oznajmił, że właśnie
przed chwilą doręczono mu narzędzie zbrodni, po czym
wyjął z kieszeni kurtki zawinięty w serwetkę pistolet.
Poprosił również, by wszyscy członkowie rodziny
Dumontów weszli na scenę.
Z widowni posypały się pytania. Kto znalazł broń i kie-
dy? Jaki to kaliber? Skąd wiadomo, że z tej właśnie
broni zastrzelono Vincenta Langtona?
Fuzz złożył formalne oświadczenie, z którego
wynikało, że wnuczka pana Dumont, Nicole Silvani,
znalazła broń w podstawce jednej z popielniczek
stojących w korytarzu przy windach na piętrze, na
którym popełniona została zbrodnia. Był to
dziewięciomilimetrowy
półautomatyczny
pistolet
produkcji niemieckiej. Z oględzin zwłok wynikało
niezbicie, że Vincent Langton zmarł na skutek rany od
kuli kaliber 22 lub 38. Dopóki kula nie zostanie
usunięta z ciała i nie dokona się specjalnej ekspertyzy
batalistycznej, trudno stwierdzić z absolutną pewnością,
że znaleziony pistolet jest narzędziem zbrodni. Goście
chcieli również wiedzieć, kiedy i w jakich
okolicznościach Nicole znalazła broń. Charlie podsunął
więc dziewczynce mikrofon.
- Znalazłam go wczoraj wieczorem - szepnęła Nicole,
rzucając przestraszone spojrzenie w stronę stojącej
nieopodal matki.
Brigitte była dumna z siostrzenicy. Urodzona aktorka!
- Mama nie pozwoliła mi wejść do pokoju, gdzie leżał
wujaszek Vinnie, więc kiedy wszyscy poszli spać,
pojechałam tam - opowiadała Nicole. - Gdy
wychodziłam z windy, zauważyłam, że jedna z
popielniczek stoi trochę krzywo. Chciałam ją poprawić
i wtedy... wtedy znalazłam ten pistolet. Schowałam go
do torebki.
- Właśnie odesłano popielniczkę do laboratorium
-wtrącił Fuzz.
- Dlaczego nie poinformowałaś wcześniej o swoim od-
kryciu? - zwrócił się do dziewczynki jeden z
detektywów amatorów otaczających scenę.
- Bałam się.
Fuzz opiekuńczo objął szczupłe plecy dziewczynki.
- Czego się bałaś, skarbie? - spytał miękko. Nicole
ukryła twarz na piersi mężczyzny.
- Bo... bo ktoś zamordował wujaszka Vinnie'ego i...
- Znasz ten pistolet, prawda, Nicole? Czy to dlatego
bałaś się powiedzieć o swoim odkryciu? Wiesz, do
kogo należy ta broń, czy tak?
- Nie! - wykrzyknęła Nicole, z trudem powstrzymując
łkanie.
Fuzz odwrócił się do Brigitte.
- A pani, Cukiereczku? Pani też rozpoznaje ten pistolet,
prawda?
Brigitte zadrżała. Po raz pierwszy nazwał ją Cukierecz-
kiem. Publiczność zareagowała gromkimi brawami.
Brigitte odczekała, aż brawa umilkną, po czym,
przybierając słodką minkę, uśmiechnęła się niewinnie
do detektywa.
- Ja?... Ja nie znam się na... pistoletach.
- No jasne! - mruknął Fuzz, po czym przeniósł wzrok
na Stephena. - A pan, Dumont? Kolekcjonuje pan broń?
- Skądże! - zaprzeczył pytany. - Nigdy nie miałem w
ręku pistoletu.
- Wiec może pański przyjaciel? Czy to Vincent
Lang-ton gromadził pistolety?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Jedyna broń, jaką u niego widziałam, to stary
samu-rajski miecz - wtrąciła Brigitte. - Wisiał nad
kominkiem.
- Dzięki za pomoc, Cukiereczku - uśmiechnął się Fuzz,
po czym odwrócił się do Claire. - A pani, pani Silvain?
Czy wie pani, do kogo należy ten pistolet?
- Czy mogłabym przyjrzeć się z bliska temu pistoleto-
wi? - nieoczekiwanie do przodu wysunęła się
Marguerite Dumont.
Fuzz bez słowa podał jej broń.
- Osoba, do której należy ten pistolet, nie ma nic wspól-
nego z popełnioną w tym domu zbrodnią - oświadczyła
stanowczo Marguerite, oddając detektywowi broń.
- Skąd ta pewność?
- Jestem tego pewna, ponieważ ten pistolet jest moją
własnością.
Na widowni dały się słyszeć podniecone głosy.
- Należał do mojego ojca - ciągnęła pani Dumont. - To
pamiątka z wojny. Widzi pan ten napis na kolbie?
- Kto wiedział o jego istnieniu? - dopytywał się Fuzz.
- Hm... - zamyśliła się Marguerite - ja, mój mąż, moje
dzieci... Wątpię, aby Nicole czy Jennifer go widziały.
Nie trzymam broni na wierzchu. Zresztą, zachowałam
ten pistolet jako jedyną pamiątkę po moim zmarłym
ojcu.
- Można wiedzieć, gdzie pani go przechowywała?
- W górnej szufladzie kredensu, pod obrusami mojej
matki. Nigdy ich nie używam, ale czasami... czasami
lubię na nie popatrzeć.
- A gdzie jest ten kredens?
- W naszym apartamencie.
- Tak więc tylko najbliższa rodzina wiedziała o
istnieniu tego pistoletu i miała do niego dostęp? -
nalegał detektyw.
Marguerite Dumont popatrzyła na niego z niepokojem.
- No, nie powiedziałabym. Dwa razy w tygodniu służba
hotelowa sprząta cały apartament. Każda z pokojówek
mogła znaleźć tę broń, zabrać ją i... komuś
przehandlować. Możliwe, że stało się to już dawno.
- Czy broń była naładowana?
Marguerite rzuciła Charliemu pełne urazy spojrzenie.
- Nie jestem taka głupia, by trzymać naładowany pisto-
let w domu, w którym są dzieci, detektywie Fuzz. Cho-
ciaż... była amunicja. W takim kartonowym pudełku.
Mój ojciec lubił sobie postrzelać na Nowy Rok, kiedy
jeszcze żył. Nie sądzę jednak, aby od jego śmierci ktoś
używał tego pistoletu.
- Myli się pani, pani Dumont - odparł Charlie. - Wy-
gląda na to, że ktoś z niego strzelał. I to całkiem
niedawno.
Marguerite zbladła.
- Chyba nie sądzi pan, że Vincent został zabity z tej
właśnie broni?
- To się okaże - oznajmił Fuzz i przystąpił do zbierania
odcisków palców osób, które przypuszczalnie dotykały
pistoletu.
- Mając odciski palców należące do obu dziewczynek -
wyjaśnił - zaoszczędzimy pracy kolegom z laborato-
rium. Nie będą musieli głowić się nad identyfikacją
odcisków palców osób, które przypuszczalnie nie miały
ze zbrodnią nic wspólnego - dodał, po czym
oświadczył, że udaje się do laboratorium policyjnego.
Brigitte wraz z resztą rodziny pozostała w jadalni, by
odpowiadać na pytania gości.
Detektyw Fuzz pojawił się z powrotem dopiero pod ko-
niec lunchu, by poinformować zebranych, że tak jak
przypuszczał, kulę, którą wyjęto z ciała ofiary,
wystrzelono
z
pistoletu
będącego
własnością
Marguerite Dumont. Choć oficjalny raport z sekcji
zwłok nie został jeszcze ogłoszony, koroner powiedział
mu w sekrecie, że denat zmarł na skutek postrzału w
klatkę piersiową z bliskiej odległości. Siniaki i
opuchlizna na twarzy powstały na dobrych parę godzin
przed śmiercią.
Goście uzyskali też informację, że testy batalistyczne
wykazały, że morderca był prawdopodobnie tego
samego wzrostu co ofiara.
- A więc uważa pan, że był to mężczyzna? - dopytywali
się detektywi amatorzy.
- No cóż - odchrząknął Fuzz. - O ile mi wiadomo, pan
Langton liczył około metra siedemdziesięciu pięciu
centymetrów. Tyle samo, co średniego wzrostu kobieta
w pantoflach na wysokim obcasie. Na przykład pani,
Cukiereczku - odwrócił się do Brigitte. - Jest pani
średniego wzrostu, prawda?
- Nie mierzyłam się ostatnio - odparła Brigitte. -A może
pan chciałby mnie zmierzyć? - spytała, uśmiechając się
zalotnie.
Charlie zacisnął zęby. Nigdy dotąd nie zdarzyło się,
żeby Fantasy Fuzz stracił koncept. Ale do tej pory
sławny detektyw nie miał do czynienia z Brigitte
Dumont.
- Jakieś metr sześćdziesiąt pięć, co? - zauważył głośno.
Brigitte zmarszczyła brwi. Jak on śmiał patrzeć na nią
w ten sposób! I to w obecności tych wszystkich ludzi.
Już ona mu pokaże!
- Wiesz, Fuzz, lubię facetów, którzy zwracają uwagę na
szczegóły - odpowiedziała, przysuwając się bliżej.
- To mój zawód, Cukiereczku. Skrzywienie zawodowe.
- Gdyby nie mój stan, ryknęłabym sobie czegoś
mocniejszego - westchnęła Janet, sięgając po puszkę
coli.
- Co za dzień! Nawet zagorzały abstynent nie odmó-
wiłby sobie drinka po tym, co dzisiaj przeszłyśmy -
zgodziła się z bratową Brigitte, łykając dwie aspiryny.
Siedziały w przytulnym salonie Stephena i Janet, gdzie
skryły się przed natrętnymi detektywami amatorami.
- Nasi goście traktują tę zabawę bardzo serio - zauwa-
żyła Brigitte.
- I to jak! - przytaknęła Janet. - Mam już serdecznie
dosyć tych wszystkich pytań. Kiedy jeden z nich po raz
setny zapytał mnie, co stało się Stephenowi w rękę,
oświadczyłam, że w kłótni uderzyłam go wałkiem do
ciasta.
- Poważnie? - Brigitte roześmiała się.
Naprawdę - zapewniła Janet. - A najlepsze w tym
wszystkim, że on mi chyba uwierzył. Pewnie myśli, że
odkrył bardzo ważny motyw.
- To jeszcze nic - oznajmiła Brigitte. - Wyobraź sobie,
że wczoraj wieczorem w barze jeden z tych wścibskich
gości próbował mnie upić, żeby wyciągnąć jakieś
informacje. Miał czelność pytać, czy przypadkiem
Vincent i ja nie mieliśmy jakichś... hm, szczególnych
upodobań seksualnych. Na szczęście udało mi się uciec,
nim posunął się za daleko.
- Chwilami to przestaje być śmieszne. - Janet
westchnęła. - Trzy osoby pytały mnie, ile mam wzrostu.
A właśnie, czy ty nosisz czerwone koronkowe
majteczki?
- Więc ciebie również o to pytali?
- Wygląda na to, że Angie powiedziała naszym detekty-
wom, iż ścieląc łóżko w pokoju nieszczęsnego
Vincenta, znalazła czerwone majteczki. Skoro nie są
twoje, to znaczy, że nasz Vinnie nie był grzecznym
chłopcem.
- Był wstrętnym draniem - burknęła Brigitte, popijając
wino. - Dziewczynki świetnie się dziś rano spisały, nie
sądzisz?
- O tak! - zgodziła się jej bratowa. - Przypadkiem sły-
szałam, jak Nicole opowiadała o wszystkim jednej ze
swoich przyjaciółek. Była w siódmym niebie, a kiedy
jeszcze sam wielki C.H.Battle objął ją ramieniem, o
mało nie zemdlała. To jej słowa.
- Klasyczny przypadek szczenięcego zauroczenia.
- Skoro mowa o C.H.Battle'u... - zaczęła Janet.
- Nie wiedziałam, że rozmawiamy o Battle'u - prze-
rwała jej Brigitte. - Przysięgłabym, że mówiłyśmy o
tym, co Nicole opowiadała przyjaciółce.
- Jest wspaniały jako Fuzz - nie dawała za wygraną
Janet. - Publiczność go uwielbia.
- To zrozumiałe. Bilety wcale nie były takie tanie.
- Daj spokój, Brigitte - żachnęła się jej bratowa. - Mo-
żesz być ze mną szczera. Jesteśmy tu same. Wiem, że
coś was łączy.
- Akurat!
- Nie jestem ślepa. Widziałam, jak on na ciebie patrzy.
- Spojrzenia to jego specjalność. Nie czytałaś artykułu
Donny?
- Ale tylko na ciebie tak patrzy - zauważyła Janet. -
Tamtego wieczoru, gdy tańczyłaś z ojcem, wprost poże-
rał cię wzrokiem.
- Kiedy tańczyłam?
- No wiesz, na wieczorze rodzinnym. Stephen też to
zauważył.
- Stephen ma kompleks starszego brata. Zawsze podej-
rzewał wszystkich mężczyzn, którzy się koło mnie
kręcili, że mają jakieś nieczyste zamiary.
- Nikt nie mówi o zamiarach! Ale gołym okiem widać,
że mu się podobasz.
Brigitte odstawiła pusty kieliszek.
- Naprawdę?
- No jasne! - zapewniła ją bratowa. - To musi być
okropne, kiedy masz ochotę poznać kogoś bliżej, a cała
rodzinka bacznie cię obserwuje - dodała współczująco.
Brigitte westchnęła.
- Nie wiem, co się ze mną dzieje, Janet. To takie
skomplikowane. Chyba się zakochałam, a on jest taki...
taki dziwny.
- Dziwny? - Janet popatrzyła na szwagierkę
zaskoczona. Brigitte opowiedziała jej całą historię.
- Sama widzisz, że to tak, jakbym znała dwie różne
osoby - zakończyła cicho. - Czułego, delikatnego
mężczyznę, w którym się zakochałam i niegrzecznego
gbura, który mnie nie cierpi.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Janet z niedowierzaniem
pokręciła głową.
- Przecież sama widziałaś, jak on mnie traktuje. Raz
jest...
- Nie mówię o Charliem - przerwała szwagierce Janet. -
Miałam na myśli ciebie.
- Mnie?
- Kiedy wyszłam za Stephena i zamieszkałam w hotelu
Dumont, wydawałaś mi się szalenie pewną siebie
osobą.
- Ja?
Janet przytaknęła.
- Jesteś ładna, zgrabna, pełna życia, otoczona tłumem
wielbicieli - ciągnęła Janet - Nie wiedziałam, czy będę
potrafiła cię polubić, ale jesteś taka miła, że lubiłabym
cię, nawet gdybyś nie była siostrą Stephena - dodała.
- A teraz trudno ci uwierzyć, że ten chodzący ideał
może mieć jakieś problemy z mężczyznami?
- Trudno - przytaknęła Janet. - Choć widzę, że ta hi-
storia mocno ci dopiekła.
- A więc okazuje się, że nawet ideał nie jest wolny od
trosk. - Brigitte zaśmiała się. - Coś takiego!
- Nie chciałam cię zranić. - Janet popatrzyła na nią
przepraszająco. - Jeśli słuchałaś mnie uważnie,
powinnaś wiedzieć, że ja tylko nie spodziewałam się, że
będę kochać cię jak siostrę. A tak właśnie jest, Brigitte.
I bardzo się o ciebie martwię.
Brigitte westchnęła.
- Wiesz, zawsze zastanawiałam się, dlaczego jesteś wo-
bec mnie taka nieufna.
- Robisz wrażenie bardzo pewnej siebie osoby. Chyba
trochę się ciebie obawiałam - wyznała Janet. -1 wiesz,
co myślę, Brigitte? Charlie jest pewnie nieśmiały. Może
on też się ciebie trochę boi.
- Charlie? Nieśmiały?! - Brigitte popatrzyła na bratową
zaskoczona. - Mówię ci, ten facet to skała.
Przypuszczasz, że się mnie obawia. Ależ on ma nade
mną ogromną przewagę!
- Nie o to chodzi. Podejrzewam, że on lęka się zaanga-
żować.
Brigitte zmarszczyła brwi.
- Ale dlaczego?
- Na Boga, Brigitte! - zniecierpliwiła się Janet. - Czy ty
naprawdę tego nie widzisz? Popatrz na swego ojca. Na
całą rodzinę Dumontów. Czy możesz mu się dziwić, że
czuje się onieśmielony?
Brigitte zamyśliła się.
- A więc niech i tak będzie - stwierdziła po chwili. -
Zastanówmy się jeszcze raz. Jest nieśmiały. A może ma
już kogoś i dlatego wolałby się ze mną nie wiązać? Po
trzecie, mógł dojść do wniosku, że nie podoba mu się
moja fryzura lub coś w tym rodzaju.
- Wygląda na to, że teraz ty powinnaś zadać naszemu
detektywowi parę pytań - podsumowała Janet.
Brigitte ze smutkiem potrząsnęła głową.
- Myślisz, że nie próbowałam?
- I co?
- Tak na mnie spojrzał, że stchórzyłam. Chyba przestra-
szyłam się tego, co mogłabym usłyszeć.
- Zastanów się, Brigitte. Czy może być coś gorszego od
niepewności?
- Hm... - Brigitte zamyśliła się. - Mogłoby okazać się,
na przykład, że jest nieuleczalnie chory.
- Musisz się dowiedzieć - upierała się Janet Brigitte
obrzuciła ją uważnym spojrzeniem.
- Wiesz co, Janet, nie byłam zachwycona, kiedy Ste-
phen ożenił się z tobą - wyznała cicho. - Wkrótce
jednak przekonałam się, że jesteś dla niego bardzo
dobra i przebaczyłam ci, że zabrałaś mi brata. Teraz zaś
naprawdę się cieszę, że tak się stało, ponieważ dla mnie
również jesteś bardzo dobra.
- Mam wrażenie, że jesteśmy siostrami.
- Jak to wrażenie? - Brigitte żartobliwie pogroziła Janet
palcem.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się i do salonu
wkroczył Stephen Dumont w towarzystwie Charliego
Battle'a.
- A! Więc tu się ukrywacie! - zawołał Stephen, spoglą-
dając na żonę i siostrę. - Zniknęłyście tak nagle. Charlie
chciałby zamienić z wami parę słów.
- Myślałam, że do jutra rana mamy wolne - poskarżyła
się Janet. - O ile pamiętam, drużyny miały dziś wieczór
naradzić się nad rozwiązaniem.
- No właśnie, trzeba dać im nowy temat do rozmyślań -
wyjaśnił Charlie. Popatrzył na Brigitte. - Czas, by
wkroczył do akcji nasz Cukiereczek.
Brigitte popatrzyła na niego zaskoczona.
- Pewnie chciałby pan naradzić się z Brigitte sam na
sam - domyśliła się Janet - Możecie skorzystać z
naszego salonu. Mamy jeszcze do załatwienia parę
spraw w sklepiku, prawda Stephen? - Delikatnie
popchnęła męża w stronę drzwi.
- Ależ, Janet! - zaprotestował Stephen. - Ta rozmowa
nas również dotyczy.
- Owszem - przytaknął Battle. - Wyznanie, jakie uczyni
Brigitte, będzie dotyczyło jednego z was. To powinno
zbić z tropu naszych detektywów amatorów.
Oczywiście, pod warunkiem, że Brigitte będzie
dostatecznie przekonywająca.
- Do tej pory spisywała się bez zarzutu - pochwalił
siostrę Stephen.
- O tak! - zgodził się Charlie. - Brigitte jest urodzoną
aktorką, prawda, Cukiereczku?
Brigitte rzuciła mu pełne urazy spojrzenie.
- Staram się - burknęła.
- A więc - klasnęła w ręce Janet - czego się panowie
napiją? Kieliszek brandy?
A może by tak kieliszek cykuty? - pomyślała Brigitte.
Mężczyźni przecząco pokręcili głowami.
- Wracamy właśnie z baru - wyjaśnił Stephen. - Charlie
przesłuchiwał mnie w sprawie tego wypadku z ręką. Ci
nasi goście mają doprawdy niesamowite pomysły. Skąd
im przyszło do głowy, że Janet mogła uderzyć mnie
wałkiem do ciasta?
- Ach, ci detektywi! A więc - Janet przeniosła wzrok na
Charliego - jaki mamy program wieczoru?
- Mam zamiar zadać naszemu Cukiereczkowi bardzo
intymne pytanie - oznajmił z tajemniczą miną Charlie.
- Czyżby chodziło o słynne koronkowe majteczki? -
podsunęła Brigitte.
Mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony.
- A więc już cię o to pytali? Brigitte potakująco kiwnęła
głową.
- To świetnie!
- Czy mógłbyś powiedzieć mi, co mam odpowiadać?
Chciałabym jak najszybciej mieć to za sobą.
Charlie przystąpił do objaśnień.
- To wszystko? - spytała chłodno, kiedy przerwał.
Mężczyzna zmierzył ją spojrzeniem. Usta wykrzywił
mu złośliwy uśmieszek.
- A na koniec - zaczął wolno - na koniec Cukiereczek
pocałuje detektywa.
ROZDZIAŁ
10
- Cu-kie-re-czek! Fan-ta-sy! - skandowali uczestnicy
weekendu z zagadką.
Brigitte zmarszczyła brwi. Była zdenerwowana, chociaż
już wiele razy występowała przed publicznością.
- Chciałbym zadać pani kilka pytań. Dotyczą one pew-
nego słodkiego drobiazgu, który znaleziono na miejscu
zbrodni - zaczął Charlie, wcielając się w rolę swego
Fantasy Fuzza.
Brigitte zmusiła się do uśmiechu.
- Czyżby miał pan na myśli ten element damskiej gar-
deroby, o którym nie powinno się wspominać w
obecności osób trzecich, detektywie Fuzz? - zapytała,
przybierając pozę charakterystyczną dla postaci
Cukiereczka.
- Czy to pani własność, Cukiereczku? - Detektyw wyjął
z kieszeni kurtki plastikową torebkę.
Brigitte Cukiereczek zatrzepotała rzęsami.
- Nigdy nie rozmawiam o... takich rzeczach z mężczy-
zną.
- Są czerwone, Cukiereczku. Czerwone, koronkowe
majteczki.
- A fe, detektywie!
- Założę się, że dobrze pani w tym kolorze.
- Wolę siebie bez żadnych ozdób. - Słowom tym towa-
rzyszyło znaczące mrugniecie.
Mężczyzna czubkiem języka zwilżył zaschnięte wargi.
- O tym porozmawiamy później. Nie odbiegajmy od
tematu.
- Och, Fantasy! - zagruchała Brigitte, przysuwając się
bliżej. - Rozmowy są takie nuuudne.
- Przykro mi, Cukiereczku, ale tę musimy przepro-
wadzić do końca. - W głosie mężczyzny pojawiła się
stanowcza nutka. - A więc, czy te... majteczki są pani
własnością? - Fantasy Fuzz wyjął czerwone damskie
majteczki.
Przez krótką chwilę Brigitte Cukiereczek patrzyła na
mężczyznę szeroko otwartymi z przerażenia błękitnymi
oczami. Nerwowo rozejrzała się po sali, jakby szukała
pomocy u publiczności.
- A więc, Cukiereczku? - powtórzył detektyw. - Cze-
kam na odpowiedź.
- Czy... czy znalazł je pan w pokoju... w pokoju
Vin-centa?
- Dokładnie w łóżku pani narzeczonego.
- Owszem - stwierdziła krótko, sięgając po majteczki. -
Są moje.
Mężczyzna gwałtownie cofnął rękę.
- Nie tak szybko, Cukiereczku - uśmiechnął się. - Nie
sądzę, aby to był pani rozmiar.
- Oczywiście, że mój - upierała się Brigitte. - Chyba nie
sądzi pan, że bielizna znaleziona w łóżku mojego na-
rzeczonego mogłaby należeć do innej kobiety.
- A gdzie kupiła pani te majteczki?
- Tam, gdzie zawsze kupuję moją bieliznę - odpowie-
działa Brigitte, podchodząc do mężczyzny. - Jest taki
mały butik. Nazywają go „Rajem grzechu".
Charlie zmuszony był poczekać z kolejną kwestią, aż
umilkną oklaski.
- „Raj grzechu"? To bardzo... interesujące. Jak pani
myśli, czy sprzedają tam bieliznę dla kobiet w ciąży?
- Bieliznę dla kobiet w ciąży? Z czerwonej koronki?
Pan chyba żartuje. - Brigitte roześmiała się z
przymusem.
- Wobec tego proszę przeczytać ten napis na metce -
mężczyzna podsunął jej majteczki. - „La Sexy Mama".
Ekskluzywna firma produkująca bieliznę dla kobiet,
które mimo swego stanu chcą być atrakcyjne.
- Nigdy nie czytam napisów na metkach. Patrzę jedynie,
czy koronka jest wystarczająco przejrzysta - szepnęła
Brigitte, kładąc dłoń na ramieniu detektywa.
- Te majteczki pochodzą z kompletu. Co pani na to?
Brigitte obojętnie wzruszyła ramionami.
- Pewnie właściciel postanowił sprzedawać obie części
oddzielnie.
- Możliwe... zakładając, że te majteczki rzeczywiście są
pani własnością.
- Oczywiście, że są.
- Nie sądzę, Cukiereczku.
- Dlaczego miałabym kłamać? Mężczyzna obrzucił ją
uważnym spojrzeniem.
- Może czuje się pani zażenowana, że pani narzeczony
spotykał się z inną kobietą.
- Jest pan bardzo... pomysłowy, detektywie. - Brigitte
bliżej przysunęła się do mężczyzny.
- A może chce pani uchronić kogoś przed podejrzenia-
mi?
Brigitte szeroko otworzyła błękitne oczy.
- Uchronić przed podejrzeniami? Dlaczego miałabym
chronić kogoś, z kim, jak pan twierdzi, zdradzał mnie
mój narzeczony?
- Może dlatego, że zamieszany jest w tę sprawę ktoś
bardzo pani bliski. Ktoś, kogo pani kocha i podejrzewa,
że byłby zdolny zamordować Vincenta Langtona.
- To nie w moim stylu! Nie jestem aż tak szlachetna.
- A jaka pani jest? - Charlie obrzucił ją uważnym spo-
jrzeniem.
- Słodka i bardzo, bardzo pociągająca - szepnęła Bri-
gitte Cukiereczek, otaczając ramionami szyję Fantasy
Fuz-za. - Jestem pewna, że pan to zauważył. Jest pan
przecież detektywem.
- Owszem - przytaknął Fuzz, pochylając się do jej ust
- A czy zauważył pan też, że mam usta wprost stworzo-
ne do całowania? - Brigitte uniosła lekko głowę.
Patrzyła prosto w ciemne oczy mężczyzny.
- Czy ta odpowiedź panią zadowala? - szepnął Fuzz i
pocałował kuszące, czerwone wargi.
Nie potrafił pozostać obojętny wobec kobiety, której
każdy uśmiech, spojrzenie i gest pobudzały jego
zmysły. Jak mógł być taki głupi i przypuszczać, że nie
poruszy go ten pocałunek? Poczuł, jak wargi Brigitte
rozchylają się, zapraszając go do środka.
Brigitte mocniej przywarła do szerokiej, muskularnej
piersi. Widownia gromkimi brawami nagrodziła
aktorów. Charlie rozluźnił uścisk, ale nie wypuszczał
Brigitte z ramion. Była mu za to głęboko wdzięczna.
Nie wiedziała, czy zdołałaby utrzymać się na nogach o
własnych siłach. Ciekawe, czy on to wyczuł, pomyślała.
Wewnętrzny głos szeptał jej nagląco: powiedz coś,
Brigitte, powiedz coś! Minęła jednak dobra chwila, nim
udało jej się wydusić:
- Och, Fantasy!
Oświetlający scenę reflektor przesunął się na widownię.
Dopiero teraz Brigitte uświadomiła sobie, gdzie się
znajduje. Zawstydzona, korzystając z ciemności,
pośpiesznie opuściła scenę. Przez wyjście służbowe
przedostała się na pusty o tej porze korytarz. Winda
zawiozła ją na górę, do jej własnego apartamentu.
Kiedy zapaliły się światła, Charlie ze zdumieniem roze-
jrzał się po sali. Gdzie, u licha, podziała się Brigitte?
Nie zauważył nawet, kiedy wyszła. Jeszcze przed
chwilą trzymał ją w ramionach, a teraz stał tu zupełnie
sam. Przy stoliku czekali na niego Stephen i Janet.
- Chciałbym zamienić z tobą parę słów, Battle
-oświadczył Stephen, biorąc Charliego pod ramię i
popychając w stronę wyjścia. Janet pośpieszyła za nimi,
zapewniając po drodze detektywów amatorów, że za
chwilę ona i jej mąż będą do ich dyspozycji.
- Jeden z prawników myśli, że postanowiłeś przyznać
się do winy - poinformowała męża, kiedy znaleźli się za
drzwiami. - Zaproponował, że będzie cię bronił.
- Nie zawracaj mi teraz głowy - odburknął Stephen,
odwracając się do Charliego. - Gdyby nie to, że jesteś
naszym gościem, Battle, a ci ludzie zapłacili grube
pieniądze, aby oglądać cię w akcji, wyrzuciłbym cię
stąd na zbity pysk.
Charlie popatrzył na niego zaskoczony.
- Nie bardzo rozumiem.
- Nie udawaj durnia, Battle - warknął Stephen. - Chodzi
o moją siostrę.
- O Brigitte? - Charlie westchnął. Pośpiech, z jakim
Brigitte opuściła scenę, nie umknął uwagi jej rodziny.
Był jak przyznanie się do winy.
- Nie wiem, o co w tym wszystkim dokładnie chodzi,
ale nie jestem ślepy - zżymał się Stephen. - Nic nie
mówiłem, bo uważałem, że Brigitte jest wystarczająco
dorosła, by decydować o swoim życiu. Ale też nigdy
przedtem nie widziałem jej w takim stanie. A więc,
Battle, oczekuję, że powie mi pan, co tu się, u Ucha,
dzieje?
- Stephen! - cicho wtrąciła Janet, kładąc dłoń na ramie-
niu męża. - Ktoś powinien pójść do Brigitte.
- Idź sama. Zaraz do ciebie dołączę.
- Powiedziałam gościom, że za chwilę wrócimy - przy-
pomniała mu żona. - Niech idzie Charlie.
- On? - zdziwił się Stephen. - Przecież to z jego powodu
Brigitte...
- Właśnie dlatego - przerwała mężowi Janet. - Oczy-
wiście, jeśli zależy mu, by to naprawić.
Charlie potakująco skinął głową.
- Chciałbym z nią porozmawiać.
Stephen zmierzył go groźnym spojrzeniem, ale Janet
już wyjaśniała Charliemu, jak trafić do apartamentu
zajmowanego przez Brigitte Dumont.
- Jeśli ją skrzywdzisz... - zaczął ostrzegawczo Stephen.
- Nie skrzywdzę jej - obiecał Charlie. Choć nie miał
pewności, czy ta rozmowa coś wyjaśni, wiedział, że
musi spróbować porozmawiać z Brigitte.
Kiedy w chwilę później Brigitte uchyliła drzwi, Charlie
odniósł wrażenie, jakby chciała mu je zatrzasnąć przed
nosem. Jednak chyba zmieniła zamiar, ponieważ
gestem zaprosiła go do środka. Miała na sobie tę samą
suknię, w której wystąpiła przed publicznością. Czarny,
połyskliwy materiał ciasno opinał zgrabną sylwetkę.
Charlie z ulgą zauważył, że na policzkach nie było
śladu łez.
Brigitte wróciła na kanapę, Charlie zaś przysiadł na
stojącym obok krześle. Zatroskanym spojrzeniem
obrzucił smutną twarz kobiety. Męczyło go poczucie
winy.
- Chcę tylko wiedzieć, dlaczego - odezwała się Brigitte
głucho brzmiącym głosem.
- Dlaczego co?
- Nie jestem dzieckiem, Charlie. Przez ten hotel prze-
wija się mnóstwo mężczyzn. Wiem, że jestem
atrakcyjna i wielu z nich próbuje mnie podrywać -
urwała i odwróciła wzrok. Przez dłuższą chwilę
przyglądała się swoim dłoniom. Charlie chciał jej jakoś
pomóc, ale nie bardzo wiedział, co ma robić.
Zastanawiał się, jak by zareagowała, gdyby teraz
podszedł do niej, otoczył ramionami i... No właśnie.
Nawet Fuzz nie potrafiłby wybrnąć z takiej sytuacji,
pomyślał.
Brigitte odchrząknęła.
- Czasami spotykam mężczyzn, których chciałabym
poznać bliżej, ale oni po paru tygodniach wracają do
swoich miast. Czasem telefonują lub piszą listy.
Niektórzy nawet wracają. - Na jej twarzy pojawił się
blady uśmiech. - Inni obiecują, że napiszą lub
zadzwonią, choć nigdy nie dotrzymują słowa. Ale
nigdy, nigdy przedtem nie zdarzyło się, żeby ktoś
umyślnie zranił moje uczucia.
Zranił jej uczucia?! Charlie popatrzył na nią zaskoczo-
ny, a jednocześnie zawstydzony. Czuł się winny,
ponieważ takie właśnie były jego zamiary. Chciał ją
zranić, aby zemścić się za zdradę, której dopuściła się,
odkrywając przed światem jego sekrety. Jednak nawet
w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że może
mu się to udać. Nie zdawał sobie sprawy z władzy, jaką
miał nad tą piękną i pewną siebie kobietą.
- Brigitte...
- Wiem, że jest w tym również i moja wina - przerwała
mu Brigitte. - Ubzdurałam sobie, że te wspólnie
spędzone chwile są dla ciebie równie ważne jak dla
mnie.
- I są.
- Rozumiem, że wyjeżdżając chciałeś podziękować mi i
dlatego zostawiłeś tamten rysunek - ciągnęła - ale dla-
czego przysłałeś mi kolejny?! Czy taką przyjemność
sprawia ci dręczenie mnie?
- A nie przyszło ci do głowy, że ja również mogłem
poczuć się dotknięty? - spytał Charlie.
- Ty? Dotknięty? Czym? - Brigitte popatrzyła na niego
zdumiona.
- Myślałem, że to, co zaszło między nami wtedy... Coś
takiego nie zdarza się codziennie. Nie mogłem
doczekać się, kiedy znowu cię zobaczę i wtedy właśnie
przeczytałem ten artykuł w ..Contemporary Canada".
- ..Contemporary Canada"? Chodzi ci o artykuł Donny?
- Owszem - przytaknął chłodno mężczyzna. - Ten sam,
w którym oceniłaś nasz pocałunek na siedem w skali
Richtera.
- I dlatego tak się zachowywałeś? Dlatego traktowałeś
mnie jak powietrze? Z powodu jakiegoś głupiego
artykułu?
- Brigitte z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Dla mnie nie był głupi - zaprotestował mężczyzna.
- Wy, Dumontowie, jesteście może przyzwyczajeni, że
piszą o was w gazetach, ale ja nie. Zaufałem ci,
ponieważ... do licha, ponieważ ci zaufałem. Polubiłem
cię, a ty... Ty płaczesz?
- Tak! Masz rację! Płaczę! - wybuchnęła Brigitte, roz-
mazując łzy na policzkach. - Ale nie myśl, że płaczę
dlatego, że mnie to zabolało. Płaczę ze złości, panie
C.H.Battle.
- Jesteś na mnie zła?
- Jak śmiałeś! - Poderwała się z kanapy. - Jak mogłeś
przypuszczać, że po tym, co zaszło między nami, pobie-
głam do Donny i opowiedziałam jej wszystko, żeby
miała czym okrasić swój wstrętny artykuł?! Jak śmiesz
traktować mnie w ten sposób!
- Byłaś jedyną osobą, której powiedziałem, że nie
umiem tańczyć - bronił się mężczyzna.
- Tak, ale nie mówiłeś, że to tajemnica.
- Żartowałaś na temat naszego pocałunku!
- Nie bądź śmieszny! - żachnęła się Brigitte. - A
poza tym, to Donna tak powiedziała, a ja... ja tylko nie
zaprzeczyłam. A co, wolałbyś, żebym skłamała?
Większość mężczyzn byłaby dumna z takiej oceny.
- Nie jestem większością mężczyzn.
- Nie, ale nie zapominaj, że jesteś sławny. To o tobie
był ten artykuł.
- To, co zaszło między nami, powinno pozostać naszą
prywatną sprawą, a ty wygadałaś się jakiejś reporterce.
- To wcale tak nie było! - zaperzyła się Brigitte. - Don-
na stwierdziła, że zrobiłeś na niej wrażenie samotnika, a
ja wspomniałam, że nie umiesz tańczyć. Zresztą,
rozmawiałam z przyjaciółką, a nie reporterką. Skąd
mogłam wiedzieć, że wykorzysta to w artykule. A poza
tym, nie rozumiem, o co się pieklisz. Przecież to ty
właśnie
zaaranżowałeś
przed
Donną
tamto
przedstawienie! - wypaliła.
- Tylko cię pocałowałem.
- To tak, jakbyś twierdził, że King Kong to tylko małp-
ka.
- Do niczego cię nie zmuszałem.
- No nie! Wypraszam sobie te insynuacje!
Zamilkli. Brigitte z powrotem opadła na kanapę. Opu-
ściła głowę. Gwałtownie zamrugała powiekami, by po-
wstrzymać napływające jej do oczu łzy. Na próżno.
- Czy wiesz, że to naprawdę boli, Charlie? - odezwała
się cicho. - Czy uważasz, że tylko dlatego, iż noszę
nazwisko Dumont, nie jestem zdolna do prawdziwych
uczuć? Powinnam była się tego domyślić. Nie ty
pierwszy tak mnie oceniłeś. To tak, jakbyś zakładał, że
przez cały czas udawałam.
Charlie zerknął ukradkiem na twarz kobiety skulonej w
rogu kanapy. Płakała.
- To nie jest tak - zaprzeczył.
- Właśnie, że jest. - Brigitte energicznym ruchem otarła
łzy. - Dokładnie to samo usłyszałam dziś od mojej bra-
towej. Myślała, że jestem tak opanowana i pewna
siebie, że nikt nie jest w stanie mnie zranić.
- Nigdy nie chciałem...
- Ale bardzo szybko uwierzyłeś, że mogłabym być tak
próżna, by wypaplać wszystko Donnie. Czy myślisz, że
ja marzę o rozgłosie?
- Nie, wcale tak nie uważam, tylko... To wszystko jest
dla mnie takie nowe - plątał się Charlie. - Widzisz,
zawsze byłem bardzo nieufny i ostrożny. Bałem się ci
zaufać.
- Bałeś się mi zaufać? - Brigitte nie kryła swego zasko-
czenia. - Czy dlatego, że nazywam się Dumont?
- To wszystko stało się tak nagle. Miałem wrażenie, że
ziemia usuwa mi się spod nóg.
- Nie ty jeden - gorzko wtrąciła Brigitte. Charlie
obrzucił ją zdumionym spojrzeniem.
- Przepraszam - szepnął. - Tak bardzo się bałem,
Brigitte. Zaufałem ci, a potem... potem przeczytałem
ten artykuł.
Charlie przysiadł na brzegu kanapy. Tak bardzo chciał
jej pomóc.
- Niewiele wiem o kobietach, Brigitte - zaczął. - Brak
mi doświadczenia. Naprawdę nie chciałem cię zranić.
Lękałem się i nadal lękam tego, co do ciebie czuję.
Z piersi kobiety wyrwało się pełne żalu westchnienie.
- Proszę cię, nie płacz.
Brigitte żałośnie pociągnęła nosem.
- Widzę, że naprawdę niewiele wiesz o kobietach,
Charlie.
Mężczyzna skinął głową.
- Ostatnią rzeczą, jakiej oczekuje kobieta, kiedy płacze,
to usłyszeć, by przestała.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Och Charlie, Charlie! - Na zapłakanej twarzyczce
Brigitte pojawił się blady uśmiech. - Czy nie uważasz,
że pocałunek byłby o wiele bardziej skutecznym
rozwiązaniem?
ROZDZIAŁ
11
Charlie trzymał Brigitte tak blisko, że prawie nie mogła
oddychać. Całował ją, szepcząc pełne czułości miłosne
zaklęcia. Pragnął wynagrodzić Brigitte wszystkie
chwile zwątpień i cierpienia. Mocno tulił ją do piersi,
jakby w obawie, że odwróci się i odejdzie. Na wargach
czuł słony smak łez.
- Nie mogłem przestać o tobie myśleć - wyznał. - Nie
byłem nawet w stanie pracować. Czy wiesz, że
wszystkie Cukiereczki z moich historii miały twoje
rysy? Przepraszam, że sprawiłem ci ból. Byłem w
błędzie. Teraz to rozumiem.
- Wystarczy - przerwała mu Brigitte. - Już dosyć po-
wiedziałeś, Charlie. Wszystko, co należało. Teraz czas
przejść do czynów.
Mężczyzna szeroko otwartymi oczami patrzył na
wzniesioną ku niemu twarz. Pragnął jej tak bardzo!
Brigitte odwróciła się plecami.
- Rozepnij mi sukienkę, Charlie - poprosiła, zerkając
przez ramię.
Charlie z niecierpliwością rozsunął zamek. Ukazały się
gładkie plecy i szczupłe ramiona. Brigitte podniosła się
z kanapy i wolno ruszyła przez pokój. Gestem nakazała,
by szedł za nią. Weszli do sypialni. Brigitte zatrzymała
się przy łóżku. Charlie był tuż za nią. Tak blisko, że
słyszał jej przyspieszony oddech. Brigitte czekała.
Mężczyzna przyglądał jej się pełnym zachwytu wzro-
kiem. Skóra kobiety była koloru kości słoniowej i
jeszcze nim jej dotknął, wiedział, że będzie aksamitnie
gładka i miękka.
- Chcę cię pieścić całą - szepnął drżącym z podniecenia
głosem.
- Byłabym rozczarowana, gdybyś tego nie zrobił - od-
powiedziała Brigitte, uśmiechając się zalotnie.
Charlie wolno uniósł dłonie i położył je na nagich ra-
mionach kobiety. Brigitte wyprężyła się. Jeden ruch
wystarczył, by suknia opadła na podłogę. Zaróżowione
policzki, pełne, wilgotne usta, błyszczące oczy nie
pozostawiały wątpliwości. Brigitte pragnęła go. Żaden
mężczyzna nie powinien oglądać kobiety w takim
stanie, jeśli nie zamierza się z nią kochać, pomyślał
Charlie. To zbyt niedyskretne.
Brigitte drżącymi palcami sięgnęła do guzików koszuli
Charliego. Przysunęła się bliżej i przytuliła policzek do
gorącej skóry. Westchnęła cicho. Nigdy przedtem nie
czuła się tak dobrze, tak bezpiecznie. Gwałtownym
ruchem zsunęła z ramion mężczyzny rozpiętą koszulę.
Charlie pomógł jej, uwalniając ręce z rękawów. Poczuł
na nagiej skórze dotyk pełnych piersi. Wolno pochylił
się do ust Brigitte.
Należała do niego. Choć było oczywiste, że swoim po-
stępowaniem wyrządził jej krzywdę, nie chowała urazy.
Jej szczerość i oddanie wzruszyły go do głębi.
Pośpiesznie zrzucił buty i pozbył się reszty ubrania.
Nagi odwrócił się do Brigitte.
Siedziała na brzegu łóżka, wolno zsuwając z nóg cien-
kie pończochy. Charlie przyglądał się jej oczarowany.
Brigitte zauważyła to spojrzenie. Podniosła się i
zbliżyła do mężczyzny.
- Kocham cię, wiesz? - szepnęła, biorąc jego twarz w
dłonie.
To wyznanie zaskoczyło go. Nie był na nie
przygotowany i wcale nie był pewny, czy chce i może
wyznać to samo. Brigitte objęła go i mocno przywarła
do silnego, muskularnego ciała. Nie potrafił już dłużej
pozostać obojętny. Nie namyślając się długo, chwycił ją
w ramiona i rzucił na łóżko, przykrywając sobą. Prawie
natychmiast Brigitte przekręciła się na bok, uwalniając
się od jego ciężaru. Leżała na nim, okrywając jego
twarz, szyję, ramiona namiętnymi pocałunkami. Była
nienasycona. Drżącymi z niecierpliwości palcami
szukała czegoś pod poduszką.
- Włożyłam ją tam dziś rano - szepnęła, wyciągając
spod poduszki małą foliową paczuszkę. - Wiedziałam,
że się przyda.
Brigitte klęczała nad leżącym. Ciemne włosy otaczały
zarumienioną twarz, wargi nabrzmiały od pocałunków,
oczy błyszczały. Nie spuszczając wzroku z twarzy
Char-liego, wsunęła palce za gumkę koronkowych
majteczek i jednym szybkim ruchem pozbyła się
ostatniej części garderoby.
Charlie wiedział, że nie potrafi już dłużej czekać. Po-
pchnął ją lekko na poduszki i pochylił głowę do
ślicznych. piersi. Delikatnymi muśnięciami języka
pieścił nabrzmiałe sutki. Brigitte zacisnęła palce na
ramionach mężczyzny. Była gotowa. Rozsunęła uda, a
on wszedł w nią powoli,
ostrożnie. Objęła go ciasno nogami, pozwalając, by stali
się jednym ciałem. Gdy wspólnie osiągnęli ekstazę,
Brigitte krzyknęła i z całych sił przywarła do Charliego.
Leżeli spleceni ramionami, oddychając ciężko. Brigitte
wyciągnęła rękę i odgarnęła wilgotny kosmyk z czoła
mężczyzny.
- Wszystko w porządku? - Charlie zaniepokojonym
spojrzeniem obrzucił twarz Brigitte.
- O tak!
- Jestem chyba za ciężki, co?
- Jesteś wspaniały.
- Hm, muszę cię przeprosić. - Charlie wycofał się do
łazienki.
Kiedy wrócił, Brigitte leżała na łóżku, oparta na łokciu.
Miała na sobie skórzaną kurtkę Charliego i swoje
koronkowe majteczki.
- Wszystko w porządku? - powtórzył mężczyzna, sia-
dając na brzegu łóżka.
Brigitte przekręciła się na plecy.
- Och, Fantasy!
- Byłaś w łóżku z Charliem Battle'em - stwierdził
chłodno. - Fantasy Fuzz to tylko postać z komiksu.
Brigitte usiadła na łóżku, zaalarmowana ostrą nutą w
głosie mężczyzny.
- Tylko żartowałam.
- Chciałbym, żebyś o tym pamiętała.
- Dlaczego mam wrażenie, że nie traktujesz mnie po-
ważnie? - spytała cicho.
- Ależ traktuję cię jak najbardziej poważnie - zapewnił
Charlie.
- Nie jestem naiwną gąską, Charlie. Nie czytuję nawet
twojego komiksu. Wiem, że Charlie Battle to nie
Fantasy Fuzz, a ja kocham Charliego.
- Mówisz serio?
Brigitte przysunęła się bliżej.
- Tak, Charlie. Obawiam się, że tak - szepnęła mu do
ucha.
Charlie milczał przez dłuższą chwilę, nim zdołał zapy-
tać:
- Ale dlaczego właśnie mnie?
- Nie wiem. - Brigitte uśmiechnęła się, otaczając ra-
mionami szyję mężczyzny. - Jesteś przystojny, ale
znam wielu przystojnych mężczyzn... - zamyśliła się. -
Nawet nie próbowałeś mnie podrywać.
- No cóż, kobiety zawsze mnie onieśmielały - wyznał
Charlie.
Brigitte popatrzyła na mężczyznę przez zalotnie opusz-
czone rzęsy.
- Masz za to całą masę innych zalet - szepnęła, pochy-
lając się do jego ust.
- Brigitte...
- Nic nie mów, Charlie. Nie musisz nic mówić.
Ledwie Brigitte zdążyła wziąć szybki prysznic i popra-
wić makijaż, a już trzeba było zejść na dół. Właśnie
zaczynała się aukcja. Kiedy przekroczyła próg jadalni,
prawie natychmiast wyrosła przy niej Janet.
- Wszystko w porządku? - spytała cicho, pochylając się
do ucha szwagierki.
- O tak! - Uśmiechnęła się Brigitte. - W najlepszym.
- Wiedziałam. Wystarczyło popatrzeć na Charliego,
kiedy się tu zjawił. Wiedziałam.
- Już tu jest? - zdziwiła się Brigitte. Janet skinęła głową.
- Odpowiada na pytania.
- A jak wam poszło?
- Tak jak zaplanowaliśmy. Wyznałam niechętnie, ze
czerwone majteczki są moją własnością, a Stephen
przyznał, iż to on uderzył Vincenta - odparła Janet. -
Wygląda na to, że przekonałam ich. Stephen nadal jest
głównym podejrzanym, choć głośno zaprzeczył, jakoby
to on zastrzelił swego najlepszego przyjaciela. Nasi
detektywi uznali za podejrzany fakt, że skłamałaś
mówiąc, iż majteczki należą do ciebie. Uważają, że
chcesz chronić ukochanego brata. À propos chronienia.
Szkoda, że nie widziałaś Stephena w akcji.
- Stephena? Janet przytaknęła.
- Przyparł Charliego do muru. Taka mała demonstracja
braterskiej miłości. Z trudem udało mi się zażegnać
kłótnię.
- Wiedziałam, że musisz mieć coś wspólnego z tą
niespodziewaną wizytą Charliego - domyśliła się
Brigitte.
- Podałam mu jedynie wskazówki, jak trafić do twojego
apartamentu - wykręciła się Janet. - Chciał cię przepro-
sić.
- I to właśnie zrobił - kiwnęła głową Brigitte, uśmie-
chając się tajemniczo. - A więc mój starszy braciszek
stanął dziś w obronie cnoty siostry. Mam nadzieję, że
nigdy nie dowie się, że jego starania odniosły akurat
przeciwny skutek.
- Martwił się o ciebie, Brigitte. Zrób coś z tym uśmie-
chem.
- Czy aż tak to widać?
- Skądże! - Janet roześmiała się. - Tylko kiedy się na
ciebie patrzy.
- Hm, trudno. - Brigitte wzruszyła ramionami. - C'est la
vie! - Zerknęła w stronę sceny. Fantasy Fuzz
odpowiadał na rozliczne pytania. - Mam wrażenie, że
nasz detektyw potrzebuje pomocy.
- Chyba tak - przytaknęła Janet. - A więc, zobaczymy
się później.
Brigitte z trudem przecisnęła się przez otaczający Char-
liego tłumek. Mężczyzna zauważył ją i powitał
pytającym spojrzeniem. Brigitte uśmiechnęła się w
odpowiedzi.
- Podoba mi się twoja kurtka, Fantasy - zaczęła głosem
Cukiereczka. Podeszła i położyła dłoń na okrytym skórą
ramieniu mężczyzny. - Czy mogłabym ją pożyczyć?
- Nie - burknął Charlie, oblewając się rumieńcem. Miał
nadzieję, że nikt tego nie zauważył. - Jeśli jednak tak ci
się podoba, powiem w sekrecie, że za chwilę zaczyna
się aukcja, na której będziesz mogła kupić sobie taką
samą.
Brigitte zalotnie zatrzepotała rzęsami.
- Chyba skorzystam z okazji.
- Nie wiedziałem, że lubisz skórę, Cukiereczku.
- Lubię nosić ją na gołe ciało - szepnęła Brigitte, przy-
suwając się jeszcze bliżej.
Charlie poczuł, jak robi mu się gorąco. No, no. Zanosi
się na długi wieczór, Fantasy, pomyślał.
ROZDZIAŁ
12
- Jesteśmy tu dziś, by odkryć prawdę - oznajmił Fantasy
Fuzz. - Zaczniemy od ciebie, Cukiereczku - dodał, wy-
ciągając palec w stronę Brigitte, która wraz z resztą
rodziny siedziała na ustawionych na scenie krzesełkach.
Brigitte popatrzyła na detektywa szeroko otwartymi ze
zdziwienia błękitnymi oczami.
- Ależ Vincent był moim narzeczonym! - zaprotesto-
wała płaczliwie. - Dlaczego miałabym go zabić?
- Nikt nie mówi, że go zabiłaś. Próbujesz jedynie osło-
nić mordercę. Szczególnie, że twoim zdaniem
morderstwo
było
w
pełni
uzasadnione
i
usprawiedliwione.
- Chyba pan żartuje! - Brigitte nie kryła oburzenia. -
Kochałam Vincenta Langtona!
- I dlatego właśnie tak bardzo cierpiałaś z powodu jego
zdrad, prawda, Cukiereczku? A kiedy jeszcze okazało
się, że twój narzeczony zdradzał cię z twoją własną
bratową...
Brigitte pobladła.
- To nieprawda! - zaprzeczyła drżącym głosem, rzuca-
jąc zaniepokojone spojrzenie w stronę brata.
- Skłamałaś mówiąc, że koronkowe majteczki znale-
zione w łóżku narzeczonego są twoją własnością -
ciągnął oskarżycielsko sławny detektyw.
- Kupiłam je w butiku „Raj grzechu" w zeszłym mie-
siącu - broniła się Brigitte.
- Owszem, ale nie dla siebie. Kupiłaś je dla swojej
bratowej, prawda, Cukiereczku?
- Nie!
- Sprzedawczyni dobrze cię zapamiętała. Pomyślała so-
bie, że to ładnie z twojej strony, iż chcesz zrobić
prezent żonie Stephena. Kto mógł przypuszczać, że te
same majteczki znajdzie pokojówka. Kiedy pokazałem
ci je wczoraj wieczorem, od razu je rozpoznałaś, ale
myślałaś tylko o tym, by osłaniać brata.
- Tak! - wybuchnęła Brigitte. - Skłamałam, ale wcale
nie zrobiłam tego, aby uchronić Stephena od posądzenia
o morderstwo. Nie chciałam, żeby dowiedział się, iż
Janet tam była. Przepraszam, Stephen - dodała cicho,
patrząc na brata.
- Mogłaś oszczędzić sobie fatygi, Cukiereczku
-stwierdził Fuzz, spoglądając na Janet Dumont - Twój
brat doskonale wiedział, że jego żona odwiedziła
Vincenta Langtona w jego pokoju, nieprawdaż, pani
Dumont? Właśnie dlatego poszedł tam zaraz po niej i
wrócił z posiniaczoną ręką. Wiedział, ponieważ sama
mu pani o tym powiedziała.
- Tak. Wyznałam mu wszystko. - Ciemne oczy Janet
Dumont napełniły się łzami.
Fuzz pokiwał współczująco głową i odwrócił się do
Stephena Dumonta.
- Żona opowiedziała panu o wszystkim, prawda? Nie
przypuszczała jednak, że wpadnie pan w taką
wściekłość.
- On ją szantażował! - wybuchnął mężczyzna. - Janet...
- urwał i popatrzył na żonę. - Parę miesięcy temu
- zaczął spokojniejszym już tonem - miał miejsce
pewien, nazwijmy to, wypadek. Musiałem wyjechać w
interesach, a przedtem posprzeczaliśmy się trochę.
Vincent był akurat w hotelu. Mój tak zwany przyjaciel
postanowił więc skorzystać z okazji i pocieszyć moją
żonę.
- To był mój błąd - wtrąciła Janet, ocierając łzy. - Mam
słabą głowę. Vincent dolewał mi i dolewał, a ja nie
potrafiłam odmówić. Zanim się spostrzegłam... Potem
bardzo żałowałam. Wiedziałam, że skrzywdziłam
Stephena... - urwała.
- ... i przysięgła pani sobie, że on nigdy się o tym nie
dowie - dokończył za nią Fuzz. - Jak szlachetnie.
Niestety, Vincent miał inne plany.
- Chciał, żebym została jego kochanką - rozpłakała się
na nowo kobieta. - Groził, że jeśli się nie zgodzę, powie
o wszystkim Stephenowi. Prosiłam go i błagałam, ale
on tylko się śmiał. W końcu musiałam się zgodzić.
Poszłam do jego pokoju, rozebrałam się nawet, ale nie
mogłam. Po prostu nie mogłam! Nie na trzeźwo i nie po
tym, co przeszłam. Kiedy chciał mnie dotknąć, dałam
mu w twarz, zabrałam ubranie i uciekłam.
Detektyw pokiwał ze zrozumieniem głową i odwrócił
się do Stephena.
- Tę właśnie historię usłyszał pan od żony, prawda?
Mężczyzna przytaknął.
- Był pan na nią zły, ale to nic w porównaniu z niena-
wiścią, jaką czuł pan do Vincenta Langtona - ciągnął
Fuzz.
- Mało, że zrobił z pana rogacza, ale zranił również
pańską siostrę, która go przecież kochała. Na dodatek,
zmusił pańską ciężarną żonę, by poszła z nim do łóżka.
- Uderzyłem go! - wyznał Stephen. - Ma pan rację,
zaślepiała mnie nienawiść. Walnąłem go w szczękę i
jeszcze parę razy w żołądek. Gdyby sekcja wykazała, że
zmarł na skutek pobicia, mógłbym uwierzyć, że to ja go
zabiłem, ale kiedy wychodziłem, Vincent jeszcze żył.
Siedział na dywanie, rozcierając sobie szczękę. Słyszy
pan? On żył!
- A więc, wracamy do punktu wyjścia. - Detektyw roz-
łożył ręce. - Kto zabił Vincenta Langtona? Czyżby
jednak nasz słodki Cukiereczek?
Brigitte zmarszczyła brwi.
- Może dowiedziała się o jego zdradach i postanowiła
położyć im kres - ciągnął Fuzz, uśmiechając się
znacząco. - A może to wcale nie była piękna i dumna
Brigitte? Może winna jest młodsza pani Dumont?
- Ja? - Janet patrzyła na detektywa szeroko otwartymi
ze zdziwienia ciemnymi oczami.
- Uwiódł panią, a potem próbował szantażować. Mąż
wcale nie miał zamiaru wybaczyć pani tej zdrady.
Langton zniszczył pani małżeństwo, a pani zemściła się
zabijając go-
- Nie wiedziałam nawet, że mama ma ten pistolet
-broniła się Janet.
- Pani nie, ale mąż pani doskonale wiedział, kto i gdzie
przechowuje w tym domu broń. Może doszedł do
wniosku, że parę ciosów pięścią nie jest wystarczającą
karą dla takiego drania jak Vincent Langton.
- To niemożliwe! - zaprotestowała Janet - Wrócił ze
spuchniętą ręką i musiałam zrobić mu okład z lodu.
Rozmawialiśmy, a potem... potem pogodziliśmy się.
Stephen przez cały wieczór nie opuszczał naszego
pokoju.
- Czyżbyśmy więc znowu utknęli w martwym punkcie?
- zamyślił się Fuzz.
Jean-Pierre Dumont podniósł się ze swego krzesła. Wy-
szedł na środek i stanął naprzeciw sławnego detektywa.
- Panie Fuzz - zaczął gniewnym tonem - od trzech dni
przesłuchuje pan moją rodzinę, wyciągając na światło
dzienne sprawy, o których wszyscy wolelibyśmy zapo-
mnieć. Jeśli posiada pan dowody winy przeciwko
jednemu z nas, dlaczego nie aresztuje go pan? Mam już
dosyć tej głupiej zabawy w szukanie winnego. Jeśli zaś
nie ma pan żadnych dowodów, nalegam, aby
natychmiast opuścił pan mój hotel.
- Owszem - odparł detektyw - posiadam dowody. Na
przykład, ta broń, z której zastrzelono Vincenta
Langtona. Należała do pańskiej żony, nieprawdaż?
Starszy pan zmierzył go pełnym oburzenia spojrzeniem.
- Czyżby sugerował pan, że Marguerite...? Ależ to
nonsens!
Czyste szaleństwo!
Moja
żona
to
najłagodniejsza, najdelikatniejsza z kobiet, jakie znam.
A znałem ich wiele, jak pan wie.
Fuzz zmarszczył brwi.
- Nie da się ukryć, że pistolet jest własnością pańskiej
żony, choć o jego istnieniu wiedziały wszystkie
państwa dzieci. Mało tego, znały miejsce jego
przechowywania. Załóżmy, że pańska starsza córka,
Claire Silvani, nadal była zakochana w panu Langtonie.
Vincent nie tylko oficjalnie zaręczył się z jej młodszą
siostrą, ale wziął się również za najmłodszą latorośl
rodu Dumontów, Nicole. Samo to mogło wystarczyć,
by Claire znienawidziła dawnego kochanka. Kiedy zaś
dowiedziała się, co go łączyło z żoną Stephena, nie jest
wykluczone, że postanowiła skończyć z Langtonem i na
zawsze uwolnić rodzinę od jego osoby.
- To śmieszne! - żachnęła się Claire. - Owszem, kiedyś
go kochałam, ale to było dawno. Bardzo dawno.
Jeszcze zanim poznałam mojego obecnego męża,
Claude'a. Tak jak reszta rodziny cieszyłam się z
zaręczyn Brigitte i Vincenta, co zaś się tyczy tamtego
pocałunku... No cóż, wszyscy byliśmy tego świadkami.
Tylko Nicole zrobiła z niego wielkie halo.
- Możliwe więc, że rzeczywiście nic pani nie czuła do
Langtona - zgodził się Fuzz. - Możliwe jednak, że pani
mąż mógł myśleć inaczej.
Claire popatrzyła na niego zaskoczona.
- Claude?
- No cóż, zazdrość to bardzo brzydkie uczucie. I silne.
- To tylko pańskie teorie, detektywie - zniecierpliwił się
Jean-Pierre. - Obawiam się, że będę zmuszony prosić,
by raczył pan opuścić mój dom.
- To dziwne, że tak bardzo zależy panu, abym sobie jak
najszybciej poszedł - stwierdził Fuzz.
Marguerite Dumont podniosła się z krzesła.
- Mój mąż nie chciał być niegrzeczny, panie Fuzz
-przepraszała. - Wszyscy jesteśmy ostatnio trochę
podenerwowani. Oczywiście, może pan zostać w hotelu
jak długo pan sobie życzy, ale jestem pewna, że myli
się pan, szukając mordercy w naszej rodzime.
Prawdopodobnie ktoś wykorzystał moją nieuwagę i
wykradł pistolet, aby rzucić podejrzenia na kogoś z
Dumontów.
- Nie sądzę, pani Dumont. - Fuzz przecząco pokręcił
głową. - Osoba, która zastrzeliła Vincenta Langtona,
miała pomocnika. Powiem więcej, tym pomocnikiem
był ktoś z państwa rodziny.
- Pomocnika? - zdziwili się wszyscy Dumontowie.
- Owszem - przytaknął detektyw. - Bardzo sprytnego
pomocnika. Osoba ta widziała, jak morderca chowa
pistolet w podstawce popielniczki i szybko skojarzyła
sobie wszystkie fakty. Później, kiedy wszyscy już spali,
wróciła w to miejsce i wyjęła broń ze schowka. Nie
chciała, by odnalazł ją ktoś inny. To było naprawdę
bardzo sprytne, Nicole. Powiedz nam, kogo chciałaś
osłonić?
Oczy wszystkich zebranych zwróciły się na Nicole.
- To był przypadek - upierała się dziewczynka.
- Ten numer już nie przejdzie, Nicole - ostrzegł ją de-
tektyw. - Pobraliśmy twoje odciski palców, by
porównać je ze śladami na pistolecie i popielniczce,
pamiętasz? W laboratorium okazało się, że zarówno
broń, jak i popielniczka są zupełnie czyste. Żadnych
śladów, Nicole. Czy wiesz, co to oznacza? Przecież to
niemożliwe. Przez hol przewija się codziennie mnóstwo
osób. Część z nich to palacze. Z pewnością wiele osób
dotykało tej popielniczki przed tobą. Jej metalowa
powierzchnia jest idealnym podłożem dla odcisków
palców.
Nicole czubkiem języka zwilżyła zaschnięte wargi.
- Może wytarł je morderca.
- Możliwe - zgodził się Fuzz - ale to musiałoby się stać,
zanim ty dotknęłaś obu przedmiotów. Twoje odciski
powinny zostać zarówno na popielniczce, jak i na
pistolecie. Nawet jeśli to morderca je wytarł, co nie
wydaje mi się prawdopodobne, ty musiałaś dotykać obu
przedmiotów, by wyjąć broń ze schowka. Skoro zaś ani
na pistolecie, ani na popielniczce nie było żadnych
śladów, jest tylko jedna możliwość. To ty wyjęłaś broń
ze schowka, a potem dokładnie wytarłaś oba
przedmioty, a zrobiłaś to, ponieważ dobrze wiedziałaś,
kto włożył pistolet do popielniczki. Kogo starasz się
osłonić, Nicole?
- Nie!
- Morderca nie zostawiłby broni w tak łatwym do od-
krycia miejscu, gdyby nie to, że bardzo się spieszył -
ciągnął detektyw, nie zważając na protest dziewczynki.
- Wiedział, że pistolet zostanie znaleziony, ale wiedział
również, że nie nastąpi to wcześniej niż nazajutrz rano,
kiedy pokojówki sprzątają korytarz. Mimo to z jakiegoś
tylko sobie znanego powodu - możliwe, że usłyszał
nadjeżdżającą windę lub potrzebował więcej czasu do
namysłu - zdecydował się ukryć broń w podstawce
popielniczki. Być może zdążył wytrzeć oba te
przedmioty, ale nawet jeśli to zrobił, powinny się tam
znaleźć twoje odciski, Nicole. Jesteś mądrą
dziewczynką. Widziałaś osobę, która chowała broń, a
kiedy dowiedziałaś się o morderstwie, wróciłaś tam,
żeby ukryć pistolet i wytrzeć popielniczkę. Kto to był?
Powiedz nam, kto to był, Nicole!
- Nikogo nie widziałam. - Dziewczynka przecząco po-
kręciła głową. - Znalazłam ten pistolet zupełnie
przypadkowo.
- To prawda - wtrąciła Jennifer. - Tak mi powiedziała.
- Nicole rozpoznała mordercę - ciągnął Fuzz. - Wie-
działa jednak, że musi go chronić. Dlatego nie
powiedziała
o swoim odkryciu nikomu, nawet siostrze. Tak,
Jennifer. Przecież to właśnie ty opowiedziałaś o
wszystkim rodzicom. Nicole musiała zdawać sobie z
tego sprawę.
- To nieprawda! - upierała się Nicole. - Nikogo nie
widziałam. Tam nikogo nie było. Tylko ta popielniczka.
Stała trochę krzywo...
- Jesteś dzielną dziewczynką, Nicole. Musisz bardzo
kochać mordercę, skoro jesteś gotowa kłamać, by go
uchronić przed karą.
- Nie kłamię! To wszystko prawda!
- Kłamiesz - powtórzył Fuzz. - Wytarłaś popielniczkę
1i wytarłaś pistolet. Kogo osłaniasz, Nicole?
- Nie! Nie! Nie!
- Panie Fuzz, tego już doprawdy za wiele - zdenerwo-
wał się Jean-Pierre. - Nie podobają mi się pańskie
metody prowadzenia śledztwa. Moja wnuczka jest już
dostatecznie zdenerwowana śmiercią pana Langtona.
Nie pozwolę, aby się pan nad nią znęcał. Poza tym,
Nicole nie jest kłamczucha.
- Zgoda. - Fantasy obrzucił dziewczynkę pełnym
współczucia spojrzeniem. - Nicole nie jest kłamczucha.
Weźmy jednak pod uwagę niecodzienne okoliczności
tej sprawy. Nie co dzień młoda dama dowiaduje się, że
jej ulubiony wujaszek Vinnie został zamordowany.
Nicole jęknęła cicho.
- Panie Fuzz, niech pan oszczędzi cierpień temu bied-
nemu dziecku - rozkazał Jean-Pierre.
- ... i nie co dzień ta sama młoda dama uświadamia
sobie, że mordercą jest jej ukochany dziadunio - dokoń-
czył Fuzz.
Starszy pan Dumont zastygł w bezruchu.
- Langton zasłużył sobie na śmierć, jaka go spotkała,
prawda, panie Dumont? - ciągnął detektyw, nie
spuszczając wzroku z poszarzałej twarzy siwowłosego
dżentelmena. - Chciał zniszczyć pańską rodzinę. Igrał z
uczuciami pańskiej młodszej córki, flirtował z wnuczką
i zagrażał małżeństwu pańskiego syna. To był właśnie
jego najgorszy błąd. Błąd, za który przeszło mu
zapłacić życiem, prawda, panie Dumont? Ma pan dwie
wnuczki.
- Kocham moje wnuczki nad życie - oświadczył starszy
pan.
- Ale pańskie wnuczki noszą nazwisko Silvain, a nie
Dumont. A nawet gdyby brzmiało ono Dumont i tak
kiedyś wyjdą za mąż i przyjmą nazwiska swoich
mężów. Dziecko, które nosi w swoim łonie Janet, może
być chłopcem. Gdyby Vincentowi udało się rozbić
małżeństwo pańskiego syna, Janet odeszłaby, zabierając
dziecko ze sobą. Nawet jeśli to dziewczynka, bez żony
Stephen miałby niewielkie szanse na obdarzenie pana
męskim potomkiem. Nie wiadomo, czy udałoby mu się
ożenić i spłodzić syna jeszcze za pańskiego życia,
prawda, Dumont?
- W pańskich ustach to brzmi jak obelga - obraził się
starszy pan. - Robi pan ze mnie tyrana, zaprzątniętego
jedną myślą: kto przejmie królestwo. Czy to źle, że
próbowałem chronić moją rodzinę? Widziałem, jak
Janet wychodzi z pokoju Vincenta zapłakana.
Poszedłem za nią i słyszałem jej łkania. Dobiegły mnie
odgłosy walki z pokoju Langtona, po czym Stephen
wypadł stamtąd jak oszalały i popędził na górę.
Wszedłem do środka i oświadczyłem Vincentowi, że
chcę, aby natychmiast opuścił hotel i zostawił moją
rodzinę w spokoju. Ale on tylko się śmiał. Groził, że
jeśli odejdzie, to tylko z Brigitte, ponieważ Brigitte go
kocha. Nie mogłem na to pozwolić. Nie mogłem
dopuścić, by ten podły, występny drań zniszczył moją
rodzinę. To wszystko, co mam. Tak, panie Fuzz, to ja
zastrzeliłem Vincenta Langtona. I gdyby było trzeba,
bez wahania zrobiłbym to jeszcze raz.
- Jean-Pierre! - wykrzyknęła Marguerite Dumont, pod-
rywając się z krzesła. Podbiegła do męża i otoczyła jego
szyję ramionami. - Nie mów nic więcej, kochany.
Weźmiemy najlepszego adwokata. Wyciągniemy cię z
tego.
Ignorując te ostrzeżenia, starszy pan odwrócił się do
Nicole.
- Nie chciałem cię w to mieszać, skarbie - powiedział
miękko. - Panie Fuzz, przyznałem się do winy. Nie ma
potrzeby dręczyć dłużej tego biednego dziecka.
- Bardzo bystrego dziecka - zauważył Fuzz. - Nicole
chciała odwiedzić wujaszka Vinnie'ego. Kiedy była już
w połowie drogi, drzwi otworzyły się gwałtownie i
zobaczyła pana, opuszczającego pokój Langtona.
Ukryta za załomem korytarza widziała, jak chowa pan
broń.
- Winda zatrzymała się piętro wyżej - wyjaśnił starszy
pan. - Wiedziałem, że ktoś jest w środku.
- Nicole odczekała, aż pan odjedzie, po czym pobiegła
do pokoju Vincenta Langtona. Kiedy nikt nie
zareagował na pukanie, zrozumiała, że stało się coś
złego. Wtedy właśnie wyjęła broń ze schowka,
starannie wycierając pozostawione przez pana ślady. -
Fuzz urwał i popatrzył na dziewczynkę. - Musiało ci
być bardzo ciężko, Nicole, gdy dowiedziałaś się o
morderstwie.
Dziewczynka podniosła się z krzesła. Podbiegła do
dziadka.
- Tak mi przykro, dziaduniu - zaszlochała, tuląc się do
piersi starszego pana. - To wszystko moja wina.
Gdybym lepiej ukryła ten pistolet...
- I tak bym się przyznał. - Jean-Pierre ze smutkiem
pokiwał głową. - Vincent Langton zasłużył sobie na
śmierć, ale ja przeceniłem swoje siły. Nie nadaję się na
kata. Cieszę się, że prawda wyszła na jaw.
Fuzz wyciągnął z kieszeni parę błyszczących metalo-
wych kajdanków i zapiął je na przegubach starszego
pana. Błysnął flesz. To reporter z miejscowej gazety
uwiecznił ten pełen dramatyzmu moment na kliszy.
Detektyw ujął więźnia pod ramię. Ruszyli w stronę
wyjścia.
- Fantasy! - Brigitte Dumont poderwała się z krzesełka.
- To... to mój ojciec.
Mężczyzna obrzucił ją pełnym współczucia spojrze-
niem.
- Przykro mi, Cukiereczku. To moja praca.
Brigitte zastąpiła mu drogę. Położyła dłoń na ramieniu
mężczyzny.
- Cco... co teraz będzie? - spytała cicho, patrząc mu w
oczy.
- No cóż - uśmiechnął się gorzko detektyw. - Wkrótce
odbędzie się rozprawa w sądzie. Możesz płakać i błagać
ławę przysięgłych o miłosierdzie. Zważywszy na
podeszły wiek, nienaganną przeszłość i towarzyszące
tej sprawie okoliczności, pewnie skończy się na wyroku
w zawieszeniu.
- Och, Fantasy! - westchnęła żałośnie Brigitte. Otoczyła
ramionami szyję mężczyzny i mocno przywarła do jego
piersi.
Sala zatrzęsła się od braw. Zebrani w jadalni goście
głośno komentowali zręczne zakończenie, porównywali
z własnymi teoriami. Brigitte krążyła w tłumie,
dziękując za udział w imprezie, podczas gdy Charlie
otoczony grupą gości podpisywał reklamujące imprezę
plakaty.
Weekend z zagadką okazał się większym sukcesem, niż
zakładano. Brigitte zaś nie mogła doczekać się chwili,
kiedy zostanie z Charliem sam na sam, by wyrazić mu
swoją wdzięczność i okazać, ile znaczyły dla niej
spędzone z nim wspólnie chwile.
Zastała go na górze, w apartamencie, który sama dla
niego wybrała. Mężczyzna właśnie się pakował.
- Chciałam zaprosić cię na kolację. Dziś wieczór - po-
wiedziała cicho. - Myślałam, że zostaniesz trochę
dłużej.
Charlie zaciągnął zamek walizki.
- Przepraszam, Brigitte, ale muszę wracać. Mam masę
zaległości. Wiesz, że ostatnio miałem trudności z
koncentracją - zażartował.
To wszystko stało się tak nagle, myślał, potrzebuję cza-
su, by się z tym oswoić.
- Tak bardzo ci się spieszy? Charlie wzruszył
ramionami.
- Chciałem zdążyć do domu przed zmrokiem.
Brigitte uśmiechnęła się.
- Jest lato. Dni są długie.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał cicho
Char-lie, choć znał odpowiedź. Wyczytał ją w
błyszczących oczach, zaróżowionych policzkach,
kusząco rozchylonych wargach. Pochlebiało mu, że
kobieta nie ukrywa swoich uczuć, ale jednocześnie
trochę go to krępowało.
- Spróbuję pomóc ci w odzyskaniu koncentracji.
- Myślisz, że znasz sposób?
- Nawet parę. - Brigitte roześmiała się, przysuwając
bliżej.
Charlie westchnął, otwierając zapraszającym gestem ra-
miona.
- Ile też muszę wycierpieć dla tego przeklętego komi-
ksu! - zażartował.
Leżeli ciasno spleceni ramionami. Mężczyzna uniósł
głowę. Spojrzał na zegarek.
- Muszę się zbierać - stwierdził ze smutkiem. Brigitte
popatrzyła na niego uważnie.
- Zostań - poprosiła cicho.
- Nie mogę.
Nie było mu łatwo zrezygnować z tej jakże kuszącej
propozycji. Szczególnie gdy trzymał w ramionach
ciepłe i miękkie ciało Brigitte. Mimo to wiedział, że nie
może jej przyjąć. Potrzebował czasu, by przemyśleć
wszystko, co zaszło podczas tego szalonego weekendu.
Nigdy przedtem nie był tak blisko z żadną kobietą.
Brigitte Dumont była też pierwszą, która wyznała, że go
kocha. Pierwszą, która była z nim szczera.
- Nie mogę zostać - powtórzył. - Bardzo bym chciał, ale
nie mogę.
- Jesteś pewien? A może chociaż do jutra? Jutro ponie-
działek. Wieczór rodzinny. Będzie mowa o weekendzie.
To świetna reklama dla twego komiksu - kusiła.
- Nawet gdybym został, to wiesz, że nie przepadam za
publicznymi występami. Czuję się głupio, kiedy tak
stoję na scenie, niby jakieś dziwowisko.
- Nie przesadzaj - żachnęła się Brigitte. - To przecież
nic takiego. Moglibyśmy nawet zatańczyć coś razem.
Duet: Fantasy Fuzz ze swoim Cukiereczkiem. To
świetny pomysł
- zapaliła się. - No, jak, Charlie?
Mężczyzna nie podzielał jej entuzjazmu.
- Nie jestem artystą.
- Nie musisz być. Nikt tego od ciebie nie wymaga
- przekonywała. - To nie balet, Charlie. Po prostu, wy-
jdziesz i zatańczysz. Nauczę cię w pół godziny.
- Muszę wracać, Brigitte.
- Więc może innym razem?
- Nie!
- Myślałam, że lubisz ze mną tańczyć.
- Owszem, ale tylko gdy jesteśmy sami. Wiesz, jak
peszy mnie publiczność.
- Znam na to świetny sposób. Po prostu, wyobraź sobie,
że jesteś zupełnie sam, że na sali nie ma nikogo.
Charlie obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
- Ty nie musisz niczego sobie wyobrażać, co? Ty ko-
chasz występować.
- Hm... - zamyśliła się Brigitte. - To pewnie dlatego, że
przyzwyczaiłam się od dziecka.
- Jesteśmy zupełnie inni, Brigitte - stwierdził Charlie,
całując ją lekko w policzek.
Brigitte odwzajemniła pieszczotę.
- Więc sprawdźmy... te różnice - zaproponowała.
- Przed chwilą to robiliśmy.
- Więc zróbmy to jeszcze raz.
- Nie mam już sił. Zamęczysz mnie - stwierdził Charlie
ze śmiechem.
Brigitte zawtórowała mu cichym, zmysłowym śmiesz-
kiem.
- Nie powinieneś kłamać kobiecie, kiedy jesteś nagi
- zamruczała, wsuwając dłoń pomiędzy splecione w
uścisku ciała. - Łatwo to sprawdzić.
- Ach, ty rozpustnico! - żartobliwie zganił ją Charlie, po
czym westchnął cicho, kiedy zwinne palce Brigitte za-
mknęły się na jego drżącej z podniecenia męskości.
- Pragniesz mnie - drażniła się kobieta.
- Mam przeczucie, że na pragnieniu się nie skończy
- stwierdził Charlie, chwytając ją za nadgarstki i
unosząc jej dłonie do góry. - Teraz jesteś moja.
- Od pierwszej chwili, kiedy nazwałeś mnie Cukierecz-
kiem - wyznała cicho Brigitte.
- Czy zawsze jesteś taka szczera w kontaktach z męż-
czyznami?
- Życie jest za krótkie, by udawać. To stare chińskie
przysłowie. Oznacza, że...
- Wiem, co oznacza. Ale większość ludzi uwielbia takie
gierki w kotka i myszkę.
- A ty?
- Nigdy nie opanowałem tej sztuki.
- A ja nigdy nie byłam w tym dobra. Nie potrafię ukry-
wać swoich uczuć.
Błękitne oczy popatrzyły na niego ufnie.
- Nie powinnaś patrzeć tak na mężczyznę, gdy jesteś w
jego rękach - ostrzegł Charlie.
- Więc kochaj się ze mną. - Brigitte uśmiechnęła się
zachęcająco.
Charlie posłusznie spełnił to życzenie.
- Co robisz, kiedy nie tańczysz na scenie i nie uwodzisz
detektywów? - zainteresował się Charlie dużo później,
ciekaw, jak wygląda jej życie.
- Jestem kimś w rodzaju dobrej wróżki.
- Czyżby we współczesnym świecie było jeszcze dla
nich miejsce?
- Hotel Dumont jest znany ze sprawnej obsługi. Orga-
nizujemy konferencje, zjazdy, przyjęcia weselne, no i
różne akcje dobroczynne.
- Jak na przykład ten weekend z zagadką? Brigitte
przytaknęła.
- Jednym z moich jutrzejszych obowiązków będzie na-
pisanie oficjalnego podziękowania do niejakiego
C.H.Bat-tle'a.
- Mam nadzieję, że będzie gorące.
- Jeszcze jak! Wymienię wszystkie twoje zalety - za-
pewniła go Brigitte z uśmiechem.
- O jakich zaletach myślisz?
- Chwileczkę, niech no się zastanowię... A więc, tak,
hojność, wspaniałomyślność, gotowość do poświęceń
-wymieniała z zapałem. - A kiedy już skończą mi się
zalety, przejdę do talentów. A propos, scenariusz był
naprawdę świetny.
- To dopiero będzie list.
- Nie list, arcydzieło. Prześlę kopię do twojej redakcji.
- A może dostarczyłabyś go osobiście?
- Do Nowego Jorku?
- Miałem na myśli egzemplarz przeznaczony dla mnie.
Sama wiesz, że nie można dziś ufać poczcie.
- Chcesz,abym...
- Chcę, abyś mnie odwiedziła - dokończył za nią Char-
lie. - Zobaczysz moje studio.
Brigitte zawahała się.
- Bardzo... bardzo bym chciała je obejrzeć. A pokażesz
mi swoje „niegrzeczne" rysunki? - uśmiechnęła się.
Mężczyzna odetchnął z ulgą. A więc się zgadza.
- No, nie wiem. - Zamyślił się. - Jesteś taka swawolna,
że jeszcze przyszłoby ci do głowy coś brzydkiego.
- Chciałbyś, co? Przyznaj się.
- Zamiast tego pokażę ci wszystkie odrzucone przez
wydawców szkice - zaproponował Charlie.
ROZDZIAŁ
13
Charlie niecierpliwie przechadzał się po pokoju.
Czekał. Czekał na odgłos podjeżdżającego samochodu,
zatrzaskiwanych drzwiczek, a potem na rozjaśnione
uśmiechem błękitne oczy Brigitte Dumont.
Był gotowy na jej przyjęcie. Odkurzył dywany, umył
podłogę, uzupełnił zapasy w lodówce. Kupił nawet
nową pościel w modny geometryczny wzór. Teraz zaś
stał pośrodku pokoju nie wiedząc, jak się zachować.
Chciał wybiec przed dom, ale nogi odmówiły mu
posłuszeństwa. Nigdy przedtem nie występował w roli
gospodarza i zupełnie nie potrafił się w niej znaleźć.
Przez okno widział, jak Brigitte wyjmuje z bagażnika
dużą torbę i idzie w stronę domu. Grzeczność
nakazywała jej pomóc
Na widok zbliżającego się mężczyzny, Brigitte zatrzy-
mała się.
- Cześć! - wykrzyknęli równocześnie.
Charlie wyjął z rąk kobiety torbę i zarzucił ją sobie na
ramię. Drugą ręką objął Brigitte i ruszyli w stronę
domu.
- No cóż - oznajmił, kiedy weszli do małego holu - wi-
taj u Charliego!
Brigitte rozejrzała się dokoła.
- Podoba mi się twój dom. Jest przytulny.
- Usiądź, proszę. Zaniosę twoją torbę na górę.
Kiedy wrócił, Brigitte siedziała w fotelu. Na jej kola-
nach wyciągnięty wygodnie ulokował się duży,
pręgowany kocur.
- Bumerang! Psik! Niedobre kocisko! - zganił kota
Charlie.
Bumerang leniwie otworzył jedno oko i rzucił swemu
panu pełne urazy spojrzenie. Wcale nie zamierzał
opuścić wygodnego legowiska.
- Po prostu go zepchnij - poradził Charlie. - Brak mu
obycia. A poza tym uważa pewnie, że ten fotel należy
do niego.
- Nic nie szkodzi. - Brigitte podrapała kota za uchem.
Nie wiedziałam, że masz kota. To jakoś mi do ciebie
nie pasuje.
- Należał do ludzi, od których kupiłem ten dom - wy-
jaśnił Charlie. - Próbowałem go się pozbyć, ale ciągle
wracał.
- I stąd to imię - domyśliła się Brigitte. Bumerang,
jakby wiedząc, że o nim mowa, zamiauczał
głośno i przeciągnął się leniwie, nastawiając kark do
głaskania.
- Co za natręt! - Charlie z niesmakiem pokręcił głową.
Krzywe spojrzenia nie zwiodły Brigitte. Kot był wesoły
i dobrze odkarmiony. Nie ulegało wątpliwości, że
cieszył się sympatią swego pana.
- Obiad będzie dopiero za godzinę. Pomyślałem, że
może najpierw pokażę ci moje studio, a potem zrobimy
sobie mały spacerek po okolicy. Brigitte uśmiechnęła
się.
- Jest tylko jeden mały problem. - Wskazała na rozło-
żonego na jej kolanach Bumeranga.
- Po prostu zepchnij go na podłogę - poradził Charlie,
po czym ostrożnie podniósł śpiące zwierzę i przeniósł je
na kanapę. Bumerang zamiauczał protestująco, ale już
po chwili zwinięty w kłębek pochrapywał smacznie na
nowym miejscu.
- Mam nadzieję, że schowałeś wszystkie „brzydkie"
rysunki.
- A komu potrzebne rysunki? - odparł Charlie w odpo-
wiedzi i wziął ją w ramiona.
- Z pewnością nie nam. - Brigitte przytuliła policzek do
piersi mężczyzny. - Bałam się, że wcale za mną nie
tęskniłeś.
- A skąd wiesz, że tęskniłem?
- Kobieca intuicja i - przysunęła się bliżej - twoje ciało
mówi samo za siebie.
- Jesteś tak samo zepsuta jak przedtem - zażartował
mężczyzna.
- A ty tak samo mnie pragniesz.
- Później, Cukiereczku - powiedział Charlie, niechętnie
wypuszczając ją z objęć. - Teraz pokażę ci miejsce,
gdzie przyszedł na świat Fantasy Fuzz i cała kupa jego
nie chcianych braci i sióstr.
- Podoba mi się twoje studio - stwierdziła Brigitte, roz-
glądając się po pracowni.
- To jeden z powodów, dla których kupiłem ten dom.
Brigitte z uwagą oglądała przypięte do szkicownika ry-
sunki, na których był uwieczniony sławny detektyw.
- Kiedy to się ukaże?
- Za jakieś dwa do trzech tygodni.
- A więc jak na razie wszyscy wielbiciele Fuzza zasta-
nawiają się, kto jest mordercą?
Mężczyzna obojętnie wzruszył ramionami.
- I pozwoliłeś mi poznać rozwiązanie? Nie boisz się, że
zdradzę tajemnicę?
- Nie zrobisz tego.
- Ale jeszcze dwa tygodnie temu wcale nie byłeś tego
pewny.
Charlie ujął twarz Brigitte w obie dłonie. Popatrzył jej
w oczy.
- Wtedy jeszcze cię nie znałem.
- A teraz uważasz, że już mnie znasz?
- Inaczej nie byłoby cię tutaj.
Brigitte westchnęła. Otoczyła ramionami szyję mężczy-
zny.
- Tak bardzo mi ciebie brakowało - szepnęła. Charlie w
milczeniu pochylił głowę do jej ust. Pragnął
jej tak bardzo, że nie potrafił już dłużej czekać. Dywan
pokrywający podłogę był gruby i miękki. Obiad
odwlekł się o kolejną godzinę.
Potem wybrali się na długi spacer po okolicy. W lokal-
nej wypożyczalni video wybrali na wieczór
romantyczną komedię. Podczas gdy w piekarniku
piekła się aromatycznie pachnąca pieczeń, Charlie
pokazał Brigitte resztę szkiców.
- Czy zawsze rysujesz tylko ludzi? - zaciekawiła się,
przeglądając rysunki.
- Tak jest łatwiej. Ludzie rozmawiają, czują, myślą.
- A dlaczego nie zwierzęta?
- Jakoś nie widzę siebie w roli autora „Przygód kota
zwanego Bumerangiem".
- A co byś powiedział na łosie? Elinor i Elven, para
kanadyjskich łosiów, które postanawiają osiedlić się w
mieście.
- Dzięki Bogu, że nie umiesz rysować.
- Dlaczego? To świetny temat - zapaliła się Brigitte. -
W okresie godowym Elven sprowadza sobie cały
harem. Sąsiedzi są zszokowani. No wiesz, same
hałasy...
Oczywiście,
Elinor
będzie
zupełnie
zdezorientowana. Z jednej strony instynkt, z drugiej zaś
zasady.
- Jeśli może być coś gorszego od gadających zwierząt,
to problemy moralne. - Charlie skrzywił się. - Wierz mi,
Brigitte, świat nie chce czytać i słuchać o moralności.
- Ach tak! - zaperzyła się Brigitte. - Tylko historyjki o
nadętym detektywie i jego głupawych Cukiereczkach?!
Charlie popatrzył na nią zaskoczony. Brigitte położyła
dłoń na ramieniu mężczyzny.
- Nie bierz tego do siebie, Charlie. Nie chciałam cię
urazić.
- Wcale nie czuję się urażony. Rysuję komiksy, bo lubię
to robić. Nie zamierzam uzdrawiać ani wychowywać
ludzkości.
- Ale przyznasz, że ten twój Fuzz to wstrętny męski
szowinista.
- Możliwe, ale czy to takie istotne? Ludzie lubią Fuzza,
bo uważają, że jest zabawny. Mężczyźni zazdroszczą
mu, a kobiety... kobiety marzą o kimś takim i wszyscy
są zadowoleni, ponieważ Fantasy istnieje tylko na
papierze.
- Akurat!
- Nie sądź, że ja i mój bohater to jedno - zastrzegł się
pośpiesznie Charlie. - Detektyw Fuzz to nie autoportret,
Brigitte.
- Gdybym tak myślała, nie pozwoliłabym ci mówić do
siebie Cukiereczku.
- Na pewno. A teraz chodźmy dalej. Zobaczysz moją
salę tortur.
- Tortur?
- W pewnym sensie - odparł Charlie, otwierając drzwi. -
Tu zmagam się z moimi problemami.
- Musisz mieć ich bardzo dużo. Tyle tu sprzętu. -
Bri-gitte zdumionym spojrzeniem objęła ciężkie sztangi
i han-tle.
- Większość należała do mojego ojca - wyjaśnił Charlie.
- Mama chciała się tego pozbyć, ale się nie zgodziłem.
Zawarliśmy porozumienie. Zatrzymałem sprzęt pod wa-
runkiem, że będę z niego korzystał. I tak właśnie
zacząłem ćwiczyć.
- Widać rezultaty. - Brigitte pełnym podziwu spojrze-
niem objęła szerokie bary i muskularną sylwetkę
mężczyzny.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Czym zasłużyłem sobie na takie uznanie? Brigitte
pociągnęła nosem.
- Co tak wspaniale pachnie? Umieram z głodu.
Po obiedzie obejrzeli przyniesiony z wypożyczalni film.
Przytuleni usadowili się wygodnie na kanapie. Brigitte
nigdy przedtem nie czuła się tak szczęśliwa.
Zaprotestowała, gdy Charlie uniósł ramię, by wyłączyć
magnetowid.
- Zostańmy tu. Na zawsze. Mężczyzna roześmiał się.
- Do rana oboje mielibyśmy sztywne karki i zdrętwiałe
nogi.
- O to będziemy się martwić rano.
Charlie pochylił się i czule pocałował ją w czoło.
- Na jutrzejszy ranek mam inne plany.
- Czyżbyś próbował przekupstwa, detektywie Fuzz?
- Jeśli to jedyny sposób, by cię stąd ruszyć.
- A zaniesiesz mnie?
- Tylko pamiętaj, że sama o to prosiłaś.
Nim Brigitte zdołała zorientować się, co się dzieje,
zwisała głową w dół, przerzucona przez ramię
Charliego.
- Aleja tak nie chcę!
- Trzymaj się i przestań się wiercić.
- Neandertalczyk!
- Służę pani! - Charlie przyłożył Brigitte delikatnego
klapsa.
- Zaloty z epoki kamienia łupanego! - zawołała Brigitte,
kiedy mężczyzna niemal rzucił ją na łóżko.
Charlie pośpiesznie uwolnił się z ubrania.
- To niezbyt mądrze obrażać kogoś, kto jest dwa razy
większy i silniejszy - powiedział, podchodząc do łóżka.
- Cała drżę - szepnęła Brigitte.
- Ze strachu? - drażnił się z nią Charlie. Brigitte lekko
uniosła biodra.
- Nie.
- Niegrzeczna dziewczynka! Do licha! Ja też drżę.
Następnego ranka Brigitte niechętnie otworzyła jedno
oko. Na poduszce tuż obok jej głowy ułożył się
Bumerang. Właśnie trącał ją miękką łapką.
- Bumerang! Co ty tu robisz?
Bumerang miauknął głośno, urażony tym niegościnnym
powitaniem i zeskoczył na podłogę.
- A gdzie twój pan? - Brigitte rozejrzała się po pokoju.
Zasnęła w ramionach Charliego. Musiała być bardzo
zmęczona. Nic dziwnego, pomyślała, przypominając
sobie ostatnią noc. Zerknęła na zegarek. Dziesiąta.
Może Charlie jest w kuchni i przygotowuje dla nich
śniadanie?
Wykąpała się, po czym wciągnęła krótką jedwabną ko-
szulkę, której nie zdążyła włożyć poprzedniego
wieczora.
Zajrzała do kuchni. Pusto. Może wyszedł po świeże
pieczywo, zastanawiała się, stojąc w korytarzu.
Charakterystyczne uderzenie metalu o metal rozwiało
jej wątpliwości. Charlie ćwiczył.
- Słyszałem, jak chodzisz po domu - powiedział na
powitanie.
- Bumerang postanowił mnie obudzić.
- Przeklęty kot! Pewnie jest zazdrosny.
- Pewnie tak. Czy pozwolisz, że popatrzę, jak sobie
radzisz?
- Jasne!
Brigitte zachwycona przyglądała się grze mięśni na
ciele mężczyzny. Mimowolnie wyciągnęła dłoń i
delikatnie przeciągnęła palcem po naprężonym udzie.
- Oszalałaś! Czy zdajesz sobie sprawę, co mogłoby się
stać, gdybym upuścił tę sztangę?! - zawołał Charlie.
- Przepraszam - wyjąkała. - Chciałam tylko...
- To ćwiczenie polega przede wszystkim na koncentra-
cji.
Brigitte opuściła głowę.
- Już cię nie dotknę.
- Nie wtedy, gdy trzymam nad głową stukilową sztangę.
- Po jej minie poznał, że zabolały ją te słowa. - Ja też
przepraszam, Brigitte - dodał. - Przestraszyłaś mnie.
- To się już nie powtórzy.
- Brigitte?
- Wszystko w porządku. Nic mi nie jest - zapewniła go.
- Ćwicz dalej. Nie przeszkadzaj sobie.
Mężczyzna niechętnie wrócił do przerwanego ćwicze-
nia. Brigitte przyglądała się temu ze zmarszczonym
czołem. Koncentracja! Phi! Też mi coś!
Charlie odetchnął z ulgą, gdy Brigitte zostawiła go sa-
mego. Był tak zajęty ćwiczeniem, że nie zauważył, iż
znowu się pojawiła. Dostrzegł ją dopiero wtedy, kiedy
usiadła na przeciwnym krańcu jego ławeczki. Była
naga.
- Nie zwracaj na mnie uwagi - szepnęła. - Ćwicz dalej.
Charlie uniósł sztangę do góry. Zawsze był dumny
z umiejętności koncentrowania się w każdej sytuacji,
ale nigdy dotąd nie ćwiczył w obecności nagiej kobiety.
- Masz szczęście, że nie upuściłem sztangi.
- Mam szczęście - potwierdziła Brigitte, pochylając się
nad leżącym - ale wcale nie dlatego.
Wyciągnął ręce, by ją objąć, ale Brigitte była szybsza.
Schwyciła go za przeguby.
- Teraz ty jesteś moim niewolnikiem.
Charlie nie potrafił się oprzeć. Miała rację, był jej nie-
wolnikiem. Zaczęła obsypywać go pocałunkami i piesz-
czotami, bezbłędnie odnajdując najbardziej czułe
miejsca. W chwilę potem otworzyła się dla niego,
przyjmując go w miękką wilgoć swego spragnionego
ciała...
Później, dużo później Brigitte osunęła się na pierś męż-
czyzny. Nie wypuszczając jej z objęć, Charlie ostrożnie
usiadł na ławeczce. Brigitte otworzyła oczy.
- Wiedziałam, że nie będziesz mnie chciał tutaj, ale... -
zaczęła niepewnie.
- Wszystko w porządku, skarbie. Było wspaniale.
- O tak!
- Brigitte?
Brigitte popatrzyła pytająco.
- Nigdy więcej tu nie wchodź, dobrze?
Brigitte zrozumiała. To było jego sanktuarium i nie
miał zamiaru niczego zmieniać.
- To byłoby wysoce niewskazane - przyznała z uśmie-
chem.
ROZDZIAŁ
14
Kolejny wieczór rodzinny w hotelu Dumont okazał się
bardzo udany. Brigitte wróciła do stolika zgrzana i
spocona. Tańczyli mambo. Opadła na krzesło i sięgnęła
po szklankę z wodą.
- A to co? - zdziwiła się, patrząc na opartą o swój
talerzyk dużą, białą kopertę z nadrukiem hotelu.
- To do ciebie - poinformował ją brat. - Ściśle tajne.
Boy chciał szukać cię w tym wirującym tłumie, ale
obiecałem, że dostarczę ci ją do rąk własnych, jak tylko
ochłoniesz po tych latynoamerykańskich szaleństwach.
Brigitte rozpoznała pismo.
- To od Charliego.
- Nie otwieraj! - ostrzegł ją Stephen. - Jeszcze wybu-
chnie.
- Nie martw się. Powiedz Claire, żeby mnie zastąpiła.
Minął już prawie miesiąc od wizyty u Charliego. Na
pożegnanie przyrzekł, że niedługo przyjedzie, by razem
mogli spędzić weekend. Niestety, w przeddzień Charlie
zadzwonił z przeprosinami. Chicago postanowiło
uczynić autora przygód popularnego detektywa
honorowym obywatelem miasta. Trzeba było przesunąć
spotkanie. I tym razem wszystko sprzysięgło się
przeciwko nim. Z wizytą w Chicago wiązała się cała
masa imprez towarzyszących: konferencje prasowe, bal
dobroczynny, spotkania autorskie. Charlie nie mógł
dokładnie określić, kiedy uda mu się wyrwać.
Teraz okazało się, że Charlie jest w hotelu. Podał jej
numer pokoju i krótką informację, by posłużyła się
swoim kluczem. Brigitte zapukała cicho do drzwi, a
kiedy nikt nie odpowiadał, posłuchała zamieszczonej w
Uście rady. W pokoju było ciemno. Po omacku
przesunęła dłonią po ścianie, szukając kontaktu.
Usłyszała znajomy śmiech. Pochwyciły ją silne
ramiona.
- Przestraszyłeś mnie.
- Ciii...
W ciemnościach Charlie pomógł jej pozbyć się ubrania,
po czym wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko. Kochali się
w milczeniu, napawając się sobą. Później, kiedy leżeli
ciasno spleceni ramionami, Brigitte usłyszała pełen
czułości szept:
- Kocham cię, Cukiereczku.
Brigitte obudziła się w przeświadczeniu, że to wszystko
musiało jej się przyśnić. Powoli uniosła powieki i jej
twarz rozjaśnił radosny uśmiech. Obok niej leżał
Charlie, oddychając równo przez sen. Ostrożnie wstała
z łóżka, zebrała porozrzucaną na podłodze garderobę i
ubrała się. Cicho zamknęła za sobą drzwi, wieszając na
klamce tabliczkę z napisem: Nie przeszkadzać.
W swoim apartamencie wykąpała się, zmieniła strój i
zbiegła na dół. Wzywały ją obowiązki. W recepcji
zastała Claire.
- O! Dzień dobry! - powitała siostrę Brigitte.
Claire przeprosiła recepcjonistę i pośpieszyła za Brigitte
do jej biura.
- To twoje „dzień dobry" jest podejrzanie radosne - za-
uważyła.
Brigitte uśmiechnęła się tajemniczo.
- Jak się miewa Charlie?
- Po staremu.
- Wspominał o pobycie w Chicago? Brigitte popatrzyła
na siostrę zdziwiona.
- Nie rozmawialiśmy o Chicago. A dlaczego pytasz?
- To pewnie nic takiego.
- Ale powiedz co?
- Właśnie przeglądałam gazetę. Na pierwszej stronie
umieszczono zdjęcie Charliego.
- To świetnie! - ucieszyła się Brigitte.
- Brigitte!
- Tak?
- On nie jest sam na tej fotografii.
- O?
- Ma na sobie tę słynną skórzaną kurtkę i trzyma w ra-
mionach jakąś aktorkę - wypaliła Claire.
- Blondynkę?
Claire potakująco kiwnęła głową.
- Jakaś gwiazdka przedpołudniowych seriali telewizyj-
nych.
Brigitte milczała.
- Pewnie to tylko reklama. Tak jak w przypadku nasze-
go weekendu z zagadką - ciągnęła Claire.
- Pozwól mi zobaczyć.
Jej własne zdjęcie z Charliem, które ukazało się w
„Contemporary Canada", też miało tylko przysporzyć
popularności imprezie organizowanej przez hotel
Dumont. Jedynym pocieszeniem był fakt, że Charlie nie
całował wydekoltowanej blond piękności.
Brigitte wsunęła gazetę pod pachę i ruszyła do windy.
Po drodze wstąpiła do kuchni, skąd pożyczyła
plastikowe wiaderko. Na piętrze napełniła wiaderko
lodem i, posługując się służbowym kluczem, otworzyła
drzwi do pokoju Charliego. Mężczyzna spał smacznie.
Brigitte, nie namyślając się długo, odrzuciła na bok
kołdrę i wysypała zawartość kubełka wprost na nagie
ciało śpiącego mężczyzny.
Charlie gwałtownie usiadł na łóżku.
- Co, u licha...? - zawołał na widok Brigitte.
- A to! - odpowiedziała Brigitte, podtykając mu pod nos
gazetę.
Chariie zamrugał powiekami. Wstał z łóżka, owijając
się prześcieradłem. Sięgnął po gazetę.
- A... to - mruknął niechętnie.
- Czy tylko tyle masz mi do powiedzenia? Mężczyzna
ziewnął szeroko.
- A więc senator żyje.
- Co takiego?! - zniecierpliwiła się Brigitte. - Jaka ja
byłam głupia! Powinnam była mieć więcej rozumu...
- A co ma twój rozum do tego?
- Jak to co? - wybuchnęła Brigitte. - Jesteś na pierwszej
stronie gazet z tą wyfiokowaną lal unią, po tym jak...
jak ty i ja...
- Senator miał zawał pod koniec zeszłego tygodnia i nie
wiadomo było, czy z tego wyjdzie - tłumaczył
cierpli-wie mężczyzna. - Na wszelki wypadek redakcja
przygotowała artykuł o jego życiu i zasługach.
Zapowiedzieli, że jeśli senator nie umrze, zamieszczą
nasz materiał.
- Chariie! Nic mnie to nie obchodzi. Chcę wiedzieć, jak
mogłeś bawić się w Fuzza i Cukiereczka po tym, jak...
jak...
- Jesteś zazdrosna? Chyba nie podejrzewasz, że Lauren
i ja...
- Nie muszę podejrzewać! Widzę! - zżymała się Brigit-
te. - I cała Ameryka widzi to samo! Mam tylko
nadzieję, że dobrze się bawiłeś z tą... z tą...
- Chodzi ci o to, czy dobrze mi się pracowało z Lauren?
- Nie. Mam nadzieję, że dobrze ci się „pracowało" ze
mną.
- Ty to co innego. Gdyby nie fakt, że chodziło o Zwią-
zek Emerytowanych Policjantów i Żołnierzy, nigdy
bym się nie zgodził.
- Związek Emerytowanych Policjantów?
- Tak. Ta organizacja pomaga również rodzinom poli-
cjantów, którzy zginęli na służbie - wyjaśnił. - Kiedy
zastrzelono mojego ojca, mama i ja dostaliśmy od nich
zapomogę, dzięki której mogliśmy wyprowadzić się z
Chicago, a ja mogłem nadal uczęszczać do college'u.
- Rozumiem. - Brigitte skinęła głową. - Nie wypadało ci
odmówić.
- Ojciec Lauren to jakaś gruba ryba. Kiedyś pracował w
policji. Czy nie napisano o tym w artykule?
- Przeczytałam tylko podpis pod zdjęciem - wyznała
zawstydzona. - Do licha, Charlie, to zdjęcie zupełnie
zbiło mnie z tropu. Mogłeś mnie chociaż uprzedzić.
- Miałem zamiar opowiedzieć ci o wszystkim.
- Więc dlaczego tego nie zrobiłeś?
- Nie miałem ochoty na rozmowę - powiedział cicho,
biorąc ją w ramiona - chciałem ciebie.
Brigitte otoczyła ramionami szyję mężczyzny.
- A jednak coś powiedziałeś, pamiętasz?
- Tak.
- To dobrze. - Uśmiechnęła się, rozchylając usta.
- Przepraszam, że cię nie uprzedziłem - szepnął z usta-
mi na jej wargach. - Czy mogę ci to jakoś wynagrodzić?
Brigitte zawahała się przez chwilę.
- Hm, no cóż. Możesz chyba paść na kolana i błagać o
przebaczenie.
- Wolałbym paść na kolana i całować twoje stopki.
- Niech i tak będzie - wspaniałomyślnie zgodziła się
Brigitte.
- Ale najpierw...
Kiedy wreszcie Charlie oderwał wargi od jej ust, Brigit-
te zauważyła:
- Coraz lepiej ci idzie. Czy aby na pewno nie ćwiczyłeś
w Chicago?
Suknia z cichym szelestem opadła na podłogę. Charlie
przyklęknął i pochylił głowę do stóp Brigitte.
- Och, Charlie! - westchnęła cicho, obejmując go za
ramiona i zmuszając, by podniósł się z kolan.
Nim się zorientowała, mężczyzna pochwycił ją na ręce,
zaniósł na łóżko i namiętnym pocałunkiem zamknął jej
usta. Dopiero kiedy ochłonęła, zdała sobie sprawę, że
coś ostrego i zimnego uciska jej plecy. Wybuchnęła
śmiechem. To Charlie odegrał się na niej za
nieprzyjemną pobudkę, jaką mu wcześniej urządziła.
Zanosząc się od śmiechu, wygramolili się z mokrej
pościeli.
- Ładny bałagan, nie ma co! - zauważyła Brigitte.
- Ty zaczęłaś.
- Zostałam sprowokowana.
- Ale chyba trochę przesadziłaś.
- Więc jesteśmy kwita.
- Owszem.
- Brutal!
- Złośnica!
- Brutal. - powtórzyła Brigitte, podchodząc bliżej.
- Rozpuszczony bachor! - Charlie zamknął ją w uści-
sku.
- Miałeś całować mnie po nogach i błagać o przebacze-
nie - przypomniała.
- Rozpustnica!
- Słyszałam, że z kostkami lodu można robić wiele
przyjemnych rzeczy.
- Na przykład?
- Nie mam pojęcia. - Brigitte uśmiechnęła się niewin-
nie.
- W takim razie, zrobimy to w tradycyjny sposób
-stwierdził mężczyzna.
- Zrobimy co?
- To, co oboje bardzo lubimy.
Brigitte o mało nie zapomniała o zebraniu wyznaczo-
nym na ten ranek. Omówienie spraw służbowych
przeciągnęło się i było już dobrze po dwunastej, kiedy
spotkała się z Charliem w hotelowej jadalni.
- Szkoda, że nie zszedłeś wczoraj na dół. Tańczyliśmy
mambo.
- Słyszałem, ale nie byłem w nastroju.
- Hm.
- Potrzebowałem trochę ciszy i spokoju. Brigitte
uśmiechnęła się.
- Oboje wiemy, czego ci było potrzeba.
- Nie tylko mnie.
- Opowiedz mi o Chicago - poprosiła. - Jak się udało
spotkanie?
- Wszystko poszło świetnie. Joe Blanning, mój agent
prasowy, nie był pewien, czy uda mu się to
zorganizować w tak krótkim czasie, ale członkowie
klubu wykupili wszystkie bilety. Ojciec Lauren
zaproponował, żeby jego córka odegrała rolę
Cukiereczka. To dla niej świetna reklama. Jest aktorką.
- Naturalnie.
- To nie był mój pomysł, Brigitte.
- Wierzę. To BARF wymyślił weekend z zagadką. Twój
agent ukradł im pomysł - stwierdziła sucho.
- Niezupełnie - sprostował Charlie. - Ofiarą był jeden z
członków klubu, a reszta wystąpiła w roli podejrzanych.
- Na szczęście mieli fachową siłę do pomocy.
- Brigitte! Ile razy mam ci powtarzać, że Lauren i ty to
dwie różne sprawy - zniecierpliwił się mężczyzna.
- Uwierz mi.
Brigitte westchnęła.
- Gdybym ci nie wierzyła, nie byłoby mnie tutaj. Słu-
chaj, Charlie, uważam się za inteligentną kobietę i nie
było mi łatwo odgrywać rolę twego głupiutkiego
Cukiereczka.
- Cukiereczek nie ma z tym nic wspólnego.
- Mimo to, byłam wściekła, gdy zobaczyłam to zdjęcie
- ciągnęła. - Wiem, że nie mam prawa ci nic narzucać,
ale nie odpowiada mi, że pozujesz do zdjęć z
wydekoltowanymi blond wampami.
- Dobry Boże! To ci dopiero ironia losu! Czy uważasz,
że nie mam nic lepszego do roboty, niż uganiać się po
kraju w poszukiwaniu, jak to nazwałaś, blond
wampów?!
- Nie, skądże! Tylko przez ostatni miesiąc. W Chicago.
- To już się więcej nie powtórzy - zapewnił ją Charlie.
- Nie zamierzam przez resztę życia odgrywać Fantasy
Fuz-za.
- A więc co robiłeś poza tym?
- Oprah Winfrey zaprosiła mnie do swego programu
- opowiadał mężczyzna, wdzięczny za zmianę tematu.
- Powinnaś to obejrzeć. Zaprosiła prawdziwego
detektywa z policji, wydawcę, Lauren i działaczkę z
Ruchu Wyzwolenia Kobiet. Dopiero mi się dostało.
Miałaś rację, że moje Cukiereczki to głupawe laleczki.
- No cóż, drobne brunetki unikają porównań z blon-
dynkami o posągowych kształtach.
Charlie obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
- Jesteś dwa razy, co ja mówię, dziesięć razy ładniejsza.
- Nie jesteś zbyt rozmowny, Charlie - stwierdziła. - Ale
zawsze trafiasz w sedno.
Mężczyzna popatrzył na nią zaniepokojony.
- Chyba się nie rozpłaczesz?
- Nawet jeśli, to tylko dlatego, że cię tak bardzo ko-
cham, ty głuptasie.
ROZDZIAŁ
15
Po raz pierwszy w tym roku Charlie napalił w kominku.
Siedzieli na kanapie, przytuleni, zapatrzeni w ogień.
Brigitte spędzała u Charliego kolejną sobotę i niedzielę.
- Joe Blanning dzwonił do mnie wczoraj.
- To twój agent prasowy, tak? - upewniła się. Charlie
skinął głową.
- Chce, żebym wystąpił w Nowym Jorku. Kolejny
weekend z zagadką. Tym razem chodzi o budowę
centrum onkologicznego.
- A kto zagra Cukiereczka? Charlie zawahał się przez
chwilę.
- Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać.
- Domyśliłam się. Kogo proponują?
- Jeszcze nikogo.
- Nie mów, że Meryl Streep jest zajęta - zadrwiła Bri-
gitte. - A co odpowiedziała Michelle Pfeiffer?
- Powiedziałem, że zgodzę się tylko pod jednym warun-
kiem. - Charlie postanowił nie reagować na zaczepkę.
- Tak? A co to za warunek? Wywiad dla
„News-weeka"? - Brigitte nie ustępowała.
- Nie ułatwiasz mi sytuacji. Brigitte popatrzyła mu w
oczy.
- Jestem zazdrosna. Niełatwo ze mną wytrzymać. Ale
dobrze. Co to za warunek?
- Że niejaka Brigitte Dumont zagra Cukiereczka.
Brigitte z niedowierzaniem pokręciła głową.
- A to dopiero! I co on na to?
- Uważa, że coś się za tym kryje. - Charlie uśmiechnął
się.
- Czy zdajesz sobie sprawę, co to oznacza? Mężczyzna
przytaknął.
Brigitte popatrzyła na niego z uwagą.
- Czy jesteś na to gotowy?
- Wolę publicznie ogłosić, co nas łączy, niż zgodzić się
na coś, co mogłoby sprawić ci przykrość. Zrobimy to
razem albo wcale.
- Co zamierzasz im powiedzieć?
- Komu?
- Reporterom. - Brigitte zwinęła dłoń w pięść i uniosła
ją do ust, udając, że jest to mikrofon. - Panie Battle, czy
mógłby pan zdradzić, jakie są pańskie zamiary wobec
tej młodej damy?
- Niecne - krótko podsumował Charlie.
- A tak na serio?
- Bez komentarza. Brigitte przysunęła się bliżej.
- Przecież mówiłeś, że zamierzasz rozgłosić, co nas
łączy.
- Myślałem, że to ci odpowiada.
- Owszem - przytaknęła. - Jestem zadowolona, ale
wiesz, jacy są dziennikarze. Nigdy nie rozmawialiśmy o
przyszłości, a co im odpowiesz, jeśli zapytają cię o
dalsze plany?
- To, co słyszałaś. Bez komentarza.
- Bez komentarza? - powtórzyła zaskoczona.
- Nie musimy odpowiadać na takie osobiste pytania,
Brigitte.
- A... a gdybym ja zapytała cię o to samo? Mężczyzna
zawahał się.
- Przecież wiesz, co do ciebie czuję.
- A więc jakie masz wobec mnie zamiary, Charlie?
- Nigdy dotąd żadna kobieta nie zrobiła na mnie takiego
wrażenia.
- Nie pytam o seks, Charlie. Pytam o twoje zamiary.
Charlie popatrzył na nią zdziwiony. Przecież
powiedział
jej, że ją kocha. Czegóż jeszcze chciała?!
- Masz na myśli... uhm, małżeństwo i... te rzeczy? -
wykrztusił wreszcie.
- Te rzeczy już nastąpiły - przypomniała mu Brigitte.
Gdyby zażartował sobie z jej pytania lub próbował dać
jakąś wykrętną odpowiedź, wiedziałaby, jak sobie pora-
dzić. Jego zaskoczenie zupełnie zbiło ją z tropu.
- To zabrzmiało, jakbyś oskarżała mnie, że cię uwiod-
łem, a przecież... - bronił się.
Brigitte westchnęła.
- Chyba się nie zrozumieliśmy, Charlie.
- Było nam ze sobą dobrze, prawda? Brigitte
zmarszczyła brwi.
- Mówię o naszym związku, a ty mieszasz do tego seks.
- To chyba jedno i to samo.
- Niezupełnie. Jedno jest częścią drugiego. Przynaj-
mniej dla mnie - urwała. - Teraz rozumiem, dlaczego...
Po prostu nie zrozumieliśmy się, Charlie. Zresztą, czego
można oczekiwać po córce takiego ojca, co? Skąd
mogłeś wiedzieć, że kiedy córka Jean-Pierra Dumonta
rzuciła się na ciebie jak wygłodniała samica, córka
Marguerite Dumont marzyła o białych koronkach...
- I całej reszcie - dodał Charlie.
- I całej reszcie - powtórzyła Brigitte - Zasypiać i bu-
dzić się przy twoim boku, jeść razem śniadanie i... -
głos załamał jej się lekko - mieć gromadkę dzieci.
- Brigitte, ja... nigdy nie przypuszczałem...
- I to właśnie najbardziej mnie boli - chlipnęła żałośnie
Brigitte. Przytuliła mokry od łez policzek do piersi
Charliego.
Charlie trzymał ją w ramionach, całował, szeptał do
ucha słowa pełne czułości. Cóż mógł jej obiecać?
Kobieta taka jak Brigitte Dumont, piękna, mądra,
dobra, zasługiwała na to, o czym marzyła. Na miłość,
wierność, małżeństwo. Brigitte uniosła głowę. Czekała.
Charlie oddałby wszystko, co miał, żeby móc
powiedzieć jej to, co pragnęła usłyszeć.
- Jesteś mi droższa niż wszystko inne na świecie.
Brigitte ze smutkiem pokiwała głową.
- Z każdym rokiem, z każdym dniem jestem starsza,
Charlie. Nie mam zamiaru być już dłużej panienką
Dumont.
- Nie jesteś jeszcze taka stara.
- Chcę tylko tego, co każda kobieta.
- Ja...
- Nic nie mów, Charlie - przerwała mu ostro. - Widzę
po twojej minie, że jeszcze o tym nie myślałeś. Nie
mam zamiaru błagać cię, żebyś się ze mną ożenił.
Obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
- Wiesz, Brigitte, czasem wolałbym, żebyś nie była taka
szczera i otwarta.
- Najwyższy czas, żebyś jednak o tym pomyślał - ciąg-
nęła, nie zwracając uwagi na jego słowa. - Żebyś się
zastanowił nad swoim życiem, Charlie. Nad sobą, nad
nami. Nie możemy ciągnąć tego bez końca. Od
weekendu do weekendu, bez żadnych perspektyw. -
Brigitte patrzyła teraz prosto w oczy mężczyzny. -
Pomyśl o tym, Charlie. Wcześniej czy później będziesz
musiał się ze mną ożenić lub pozwolić mi znaleźć
kogoś, kto nie będzie miał takich oporów.
Zdecydowane postawienie sprawy przez Brigitte wpły-
nęło na postawę obojga. Cieszyli się na wspólny wypad
do kina, ale film okazał się niezbyt interesujący. Po
powrocie kochali się, ale spędzone razem chwile
przepełnione były smutkiem. Zabrakło poprzedniej
radości i spontaniczności. Brigitte odetchnęła z ulgą,
kiedy weekend dobiegł końca.
Charlie odprowadził ją do samochodu.
- A co z wyjazdem do Nowego Jorku? - spytała cicho,
unikając jego wzroku.
- Joe uważa, że to byłaby świetna reklama.
- A co sądzą wydawcy? Czy mogą zmusić cię, żebyś się
zgodził?
Charlie przecząco pokręcił głową.
- Nie jestem ich własnością. Jednak wolę żyć z nimi w
zgodzie. Nie bardzo wierzę w tę reklamę, ale może uda-
łoby się zebrać trochę gotówki na budowę centrum.
- Kiedy masz dać im odpowiedź?
- Jak najwcześniej. Najlepiej do końca tygodnia.
- To niezbyt ładnie, że zwalasz cały ciężar decyzji na
mnie. Nie chcę, żebyś przeze mnie zadarł ze swoim wy-
dawcą.
- Więc czego oczekujesz? - zniecierpliwił się mężczy-
zna. - Nie wystąpię z żadną inną kobietą. Nie będę
ryzykował. Następnym razem mogłabyś potraktować
mnie nie lodem, ale na przykład gorącą kawą -
zażartował.
Brigitte potrząsnęła głową. Charlie objął ją ramieniem i
przyciągnął do piersi.
- Wiesz co, przemyśl to jeszcze raz i zadzwoń do mnie
w środku tygodnia, dobrze, Cukiereczku?
Ale Brigitte miała inny pomysł.
- A może wpadłbyś jutro na wieczór rodzinny? Mogli-
byśmy porozmawiać.
- Brigitte... - zaczął niepewnie mężczyzna.
- Rozumiem - przerwała mu ostro Brigitte.
- Co rozumiesz?
- Masz zamiar podać do publicznej wiadomości, co nas
łączy, ale nie chcesz, aby moja rodzina domyśliła się
czegoś. Weekend z zagadką, tak. To twoja specjalność,
co? Ale wieczór rodzinny? Skądże znowu! Ile razy
prosiłam cię, żebyś został, zawsze wykręcałeś się
nawałem zajęć.
- Chciałaś, żebym zatańczył, a ja naprawdę nie jestem
tancerzem.
- A ja nie jestem słodką idiotką, a mimo to zagrałam
twojego Cukiereczka - wybuchła Brigitte.
- To co innego.
- Dlaczego? Dlatego, że autorem był C.H.Battle?
- Dlatego że każdy wiedział, że grasz. Nie jesteś słodką
idiotką. Czy to musi być akurat wieczór rodzinny? -
spytał Charlie. - Gdybym przyjechał we środę,
mógłbym zostać na weekend.
- I nie ryzykowałbyś, że zostaniesz rozpoznany, co, de-
tektywie? - rzuciła ostro Brigitte. - Nie musiałbyś
obawiać się, że ktoś dowie się o tym, co łączy cię z
Brigitte Dumont.
- Nie obchodzi mnie, czy ktoś się dowie, czy nie! - wy-
buchnął mężczyzna. - Gdyby tak było, czy prosiłbym
cię, żebyś pojechała ze mną do Nowego Jorku?
- Nie obchodzi cię, że świat dowie się o C.H.Battle'u i
Brigitte Dumont. Co innego Charlie Battle. O! To już
całkiem inna sprawa.
Mężczyzna opuścił głowę. Wyglądał tak żałośnie, że
Brigitte znienawidziła samą siebie za to, co musiała
zrobić.
- Miałeś rację, że poprawiłeś mnie wtedy, no wiesz,
pierwszy raz.
Charlie popatrzył na nią pytająco.
- Szepnęłam: Och, Fantasy! Przypomniałeś mi, że to
Charlie Battle kochał się ze mną, a nie jakiś wymyślony
bohater komiksów. Nawet nie C.H.Battle, tylko Charlie.
Zwykły, szary Charlie. Jedyne o co proszę, to żeby ten
Charlie był równie szczery w swoich uczuciach jak
C.H.
Brigitte uniosła dłoń i delikatnie odgarnęła ciemny kos-
myk z czoła mężczyzny.
- Nie będziesz musiał tańczyć, Charlie. W tygodniu są
urodziny Claude'a i dziewczynki przygotowały małą
niespodziankę. Nie będę też nikomu cię przedstwiać.
Nie mogę jednak obiecywać, że nie zostaniesz
rozpoznany. Było nie było jesteś sławnym człowiekiem,
Charlie, i musisz się z tym pogodzić.
Charlie delikatnie ujął twarz Brigitte w swoje dłonie.
Jej skóra była taka gładka. Szczupła, dziewczęca
sylwetka w zaskakujący sposób kontrastowała z
temperamentem i siłą ducha. Brigitte nie bała się
kroczyć przez życie bez udawania i obłudy. Otwarcie i
szczerze okazywała swe uczucia. Nagle zrozumiał, jak
bardzo ją kocha i ile dla niego znaczy.
- Wcale się ciebie nie wstydzę - oświadczył, pochylając
się do jej ust - Jesteśmy umówieni, tak, Cukiereczku?
Przez cały dzień Brigitte zupełnie nie potrafiła skoncen-
trować się na tym, co robi. Jakby na złość,
przeznaczenie uparło się, by pokrzyżować jej plany.
Najpierw Nicole wróciła ze szkoły zdenerwowana.
Oznajmiła, że zapomniała o bardzo ważnej próbie
szkolnego chóru i nie może jej opuścić. Jennifer uparła
się, że nie wystąpi bez siostry, wobec czego trzeba było
przesunąć urodziny Claude'a na kolejny poniedziałek.
Brigitte została bez programu na wieczór.
Claire wpadła na pomysł, że poszuka nut nowych piose-
nek. Brigitte udała się więc na poszukiwanie Janet, by
uprzedzić ją o zmianie planów. Niestety, mimo
godzinnych poszukiwań nie znalazła ani Janet, ani
Stephena.
Kiedy w końcu Janet skontaktowała się z nią, dla
odmiany zniknęły Claire i Marguerite. Jean-Pierre
przypuszczał, że pojechały do miasta po sprawunki,
ponieważ Jennifer podarła swój ulubiony sweter i
uparła się, że jeszcze tego wieczoru musi mieć
podobny.
- No nie! - wykrzyknęła Brigitte. - Chyba wszystko
sprzysięgło się dziś przeciwko mnie. Ta próba chóru
Nicole zupełnie pokrzyżowała mi plany. Za dwie
godziny zaczną się schodzić goście, a ja nie mam
żadnego programu - lamentowała.
- Doprawdy, skarbie, zawsze możesz przecież zatań-
czyć ze swoim starym ojcem - pocieszył ją starszy pan.
- Pamiętasz „Herbatkę we dwoje"?
Brigitte uśmiechnęła się blado.
- Dzięki, tatku.
- A teraz powiedz mi prawdę, dlaczego jesteś taka spię-
ta?
- Mam randkę - wyznała cicho.
- Z panem Battle? Brigitte przytaknęła. Jean-Pierre
zmarszczył brwi.
- Może powinienem pożyczyć od sąsiada dubeltówkę,
żeby upewnić się, czy ma wobec ciebie uczciwe
zamiary?
Brigitte roześmiała się rozbawiona.
- No nie! To byłaby ironia losu! W swoim czasie,
pewno nie raz musiałeś salwować się ucieczką przed
jakimś rozjuszonym rodzicem z dubeltówką, co?
Przyznaj się, tatku!
- To zupełnie co innego.
Brigitte uspokajająco poklepała ojca po ramieniu.
- Na razie poczekaj jeszcze z tą dubeltówką. Mam na-
dzieję, że uda mi się przekonać go bez używania siły.
Z gabinetu ojca Brigitte udała się wprost do swego
apartamentu. Napuściła wody do wanny i postanowiła
wziąć długą, gorącą kąpiel. Wypoczynek przerwało jej
ciche pukanie. Pośpiesznie wyskoczyła z wanny, nie
tracąc czasu na wycieranie się. Owinęła się tylko
szlafrokiem i pospieszyła do drzwi. Miała nadzieję, że
to Charlie przyjechał nieco wcześniej.
Za drzwiami stała Jennifer. Claire przysłała ją z wiado-
mością, że znalazła nuty i Marguerite właśnie się z nimi
zapoznaje.
- Dzięki Bogu! - odetchnęła z ulgą Brigitte. - A propos,
podoba mi się twój sweter, Jennifer.
- Dziękuję. Mam jeszcze taki sam turkusowy, a Nicole
ma porwane dżinsy.
- Porwane? Czyżby coś się jej stało? - zaniepokoiła się
Brigitte.
Jennifer roześmiała się.
- Nie, to taka moda. Są całe postrzępione.
- I z pewnością bardzo drogie - dodała Brigitte.
- Nicole ma dziury na kolanach.
- To niezbyt rozsądne - zauważyła Brigitte.
- Chciała takie z dziurami na udach, ale mama się nie
zgodziła.
- I bardzo słusznie.
Jennifer ciekawie rozglądała się po pokoju. Jej uwagę
przyciągnęła leżąca na łóżku jedwabna suknia.
- Włożysz tę sukienkę dziś wieczór? Brigitte
przytaknęła.
- Mam randkę.
- Z panem Battle?
Brigitte obrzuciła siostrzenicę podejrzliwym spojrze-
niem. Czyżby wszyscy już wiedzieli?
- Uhm - mruknęła.
- On jest bardzo fajny - ucieszyła się Jennifer.
- O tak! - zgodziła się Brigitte.
Charlie spóźniał się. Brigitte z trudem przebrnęła przez
otwierający wieczór monolog o zakochanych łosiach.
Jej myśli zaprzątał Charlie. Gdzie on, u Ucha, się
podziewa? Dlaczego się spóźnia? A może miał
wypadek?!
Podała mikrofon Claire i pośpieszyła do stołu.
- Są jakieś wiadomości? - spytała, pochylając się w
stronę brata.
Mężczyzna przecząco pokręcił głową.
- A jeśli miał wypadek?
- Pewnie tylko złapał gumę.
- To niemożliwe - denerwowała się. - To już prawie
dwie godziny.
Stephen obojętnie wzruszył ramionami.
- Może to jakaś poważniejsza awaria.
Chcąc nie chcąc, Brigitte musiała wracać na scenę.
Aktorzy się zmieniają, przedstawienie trwa. Co za
idiota wymyślił tę zasadę? Myślała o Charliem. A może
zmienił zdanie? Uśmiechając się krzywo, dobrnęła do
ostatniej zwrotki wesołej piosenki o zakochanym łosiu.
Jeszcze tylko „Herbatka we dwoje" i będzie wolna.
Za kulisami zauważyła ojca.
- Są jakieś wiadomości od Charliego? - spytała z na-
dzieją.
Starszy pan przecząco pokręcił głową.
- Nie martw się, moja mała. Na pewno się zjawi.
- Chyba że zmienił zdanie.
- Gdzie twoja wiara, moja droga? Tylko głupiec mógłby
tak postąpić, a ten twój Battle wcale na takiego nie
wygląda.
Brigitte powtarzała wyuczone w dzieciństwie kroki i
gesty. Ze zdumieniem odkryła, że taniec uspokoił ją i
odprężył. Odtańczyła swoją solówkę i odczekała trzy
takty. Za chwilę dołączy do niej ojciec. Odwróciła się i
oniemiała. W kręgu padającego z reflektora światła stał
niejeden mężczyzna, ale dwóch. Na twarzy
Jean-Pierre'a Dumonta pojawił się pełen nostalgii
uśmiech, kiedy ujął wyciągniętą ku niemu dłoń córki i
połączył ją z ręką młodszego mężczyzny.
Brigitte nie wierzyła własnym oczom. Czy to naprawdę
on? W eleganckim czarnym smokingu, białej koszuli i
meloniku? C.H.Battle? Jej Charlie?!
Po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat pomyliła kro-
ki. Szybko jednak złapała rytm w silnych ramionach
Charliego. W głowie kłębiły jej się pytania. Kiedy?
Jak? Dlaczego? Zakończyli taniec tą samą figurą, którą
Brigitte wykonywała od lat z ojcem. Charlie
przyklęknął na jedno kolano, na drugim zaś posadził
sobie Brigitte.
- Romantycznie, co? - szepnął jej do ucha, uśmiechając
się radośnie.
- Panie i panowie, pozwólcie sobie przedstawić: pan
C.H. Battle, twórca waszego ulubionego komiksu,
fantasy Fuzz" - oznajmiła Claire, wysuwając się zza
pleców tancerzy.
- Charlie Battle - poprawił mężczyzna, kiedy Claire
podsunęła mu mikrofon. Nie wypuszczając mikrofonu z
rąk, odwrócił się do Brigitte i patrząc jej w oczy
oświadczył uroczystym głosem: - Brigitte Dumont,
kocham cię do szaleństwa, czy zechcesz zostać moją
żoną?
Brigitte pisnęła radośnie i rzuciła się Charliemu w ra-
miona.
- To chyba miało oznaczać tak - powiedziała Claire do
mikrofonu.
Widownia zatrzęsła się od oklasków. Charlie wziął Bri-
gitte na ręce i opuścił scenę.
Później Brigitte dowiedziała się, że Charlie spędził cały
ranek na poszukiwaniu smokingu, a po południu uczył
się od Stephena kroków do ,.Herbatki we dwoje".
Usłyszała, jaką wyśmienitą zabawę miała Nicole,
udając, że zapomniała o bardzo ważnej próbie, po to, by
można było przełożyć urodziny Claude'a. To jednak
nastąpiło dużo, dużo później.
Tymczasem zaś czuła, że obejmują ją silne ramiona
mężczyzny, który kocha ją do szaleństwa i który
właśnie przed chwilą oświadczył się jej w obecności
tylu ludzi! Zakochani, wymykając się ukradkiem z
jadalni, nie zauważyli ukrytych za zakrętem korytarza
dwóch podekscytowanych dziewcząt. Jedna z nich
miała na sobie turkusowy sweter, druga zaś porwane
dżinsy. Z piersi tych młodych dam wyrwało się ciche
westchnienie,
kiedy
rozmarzonym
spojrzeniem
odprowadzały zakochaną parę.