Lewacki marsz przez uniwersytet. Co zostało
z tradycyjnej instytucji ?
Instytucja uniwersytetu sięga korzeniami średniowiecza. Jej wpływ
na tradycję europejską trudno przecenić. Jednak za sprawą marszu
przez instytucje uczelnie często stają się rozsadnikami lewicowej
ideologii.
W Stanach Zjednoczonych proces rewolucji na uniwersytetach
rozpoczął się na początku lat 60. XX stulecia. Zbiegł się on z rewoltą
czarnoskórych Amerykanów, a także ze zmianami w kadrze. Według
socjologa Seymoura Martina Lipseta po II wojnie światowej znacząco
wzrosła liczba lewicowo liberalnych profesorów na uczelniach w
Stanach.
Z kolei w 1963 roku na Uniwersytecie Cornell rozpoczęło się
różnicowanie kryteriów przyjęć w zależności od pochodzenia
rasowego (niższe wymogi dla czarnoskórych). Ponadto utworzono
wydział black studies z 28-letnim doktorantem jako dziekanem i 22-
letnim aktywistą w roli wykładowcy. Wydział otrzymał prawo do
nadawania stopni naukowych.
Tworzenie tego typu motywowanych ideologicznie jednostek szło w
parze z likwidacją zajęć z historii cywilizacji zachodniej „Western
Civilisation”. „Hey, ho – Western Civ have to go” – skandowali
lewaccy aktywiści w USA. Nauczanie wielkich ksiąg świata
zachodniego również poszło w odstawkę.
Od lat 60. XX wieku upłynęło już grubo ponad pół wieku. Przez ten
czas lewica dokonała zdumiewająco skutecznego marszu przez
instytucje. Dzisiejszy świat akademicki nie przypomina już tego sprzed
półwiecza. Zachodnie uczelnie – często na czele z amerykańskimi–
stały się rozsadnikami lewicowej ideologii. Tymczasem sprawa
„lewicowa edukacja jest niczym innym tylko zagrożeniem dla
cywilizacji zachodniej. Dzisiejsi przywódcy – politycy, prezesi,
dziennikarze, komentatorzy i inni trendsetterzy to wczorajsi studenci
uniwersytetów” – zauważa Joel Hilliker na „The Trumpet.com”.
Realizacji tego dzieła destrukcji sprzyja armia zawodowych
rewolucjonistów. Uniwersytet Michigan zatrudnia niemal 100
„administratorów różnorodności”. Jedna czwarta z nich zarabia
pensje sześciocyfrowe; ergo co najmniej 100 tysięcy „zielonych”.
Czym się zajmują? Tropią przejawy najróżniejszych nieprawidłowości
w programach akademickich, historii, sztuce czy programach
nauczania. Robota wygodna i w sumie mało wymagająca. Niestety o
sporej szkodliwości społecznej.
Z kolei w Wielkiej Brytanii pojawił się raport organizacji Universities
UK. Jego autorzy wzywają do dekolonizacji swych programów
akademickich aby stały się one „rasowo różnorodnymi i inkluzywnymi
środowiskami” – zauważa krytycznie Joel Hilliker. Niekiedy tego typu
polityka prowadzi do obniżania wyników. Wówczas jednak
zwolennicy tej opcji mają na to jasną odpowiedź: uprzedzenia
zawarte w programach akademickich. To zaś staje się doskonałym
wytłumaczeniem kiepskich wyników w nauce dla studentów. Zawsze
mogą oni oskarżyć rasizm o własne niepowodzenia.
Lewicowe skrzywienie akademickich elit prowadzi do osobliwego
zjawiska konserwatywnego populizmu. Jak twierdzi James
Bartholomew na łamach „The Spectator” zauważa, że o ile główny
problem lewicowych elit polega na zrozumieniu zwykłych ludzi, o tyle
dla zwykłych ludzi analogicznym problemem staje się rozumienie elit.
Te bowiem popierają sztampową kandydaturę Hilary Clinton czy też
biurokratyczną Unię Europejską. „Elita wydaje się wykształcona.
Dlaczego jest zatem tak głupia?” – zapytuje ironicznie autor. Jego
zdaniem kluczowe jest tu słowo „wyedukowany”. Co ono naprawdę
oznacza? „Nie oznacza, że wiesz wiele o świecie. Oznacza, że
wstrzyknięto ci poglądy i przypuszczenia nauczycieli”. Jego zdaniem
chodzi tu o osoby o niewielkim doświadczeniu rzeczywistego świata.
Badania pokazują ogromną przewagę lewicowców wśród naukowców
w Stanach Zjednoczonych. „Co szokujące badania akademickie
pokazują, że liberalizm zinfiltrował akademię i niszczy edukację
wyższą. Wielokrotne ostatnie badania z szanowanych instytucji
zidentyfikowały negatywne reperkusje wywołane przez liberalny
przechył (ang. creep) na uczelniach” – zauważa Lauren Cooley
washingtonexaminer.com. Do tego dochodzi częsta autocenzura
wśród studentów.
Z kolei George Yancey na łamach „The American Sociologist” zwrócił
uwagę na problem braku ideologicznej równowagi w środowisku
akademickim. Choć uprzedzenia cechują nie tylko liberałów lecz i
konserwatystów, to jednak lewicowców cechuje ogromna przewaga
liczebna. A sprawa to poważna. Uprzedzony ideologicznie naukowiec
nie weźmie bowiem pod uwagę teorii sprzeciwiających się jego
przekonaniom, nie uzna je za godne uwagi. W efekcie wyniki
produkowanych przez niego badań naukowych zaczną odzwierciedlać
to ideologiczne uprzedzenie i oddalać się od obiektywizmu. To
właśnie dzieje się w znacznym stopniu teraz.
Dominacja lewicy i tyrania politycznej poprawności prowadzi do
zastraszania nauczycieli. Doświadczony nauczyciel amerykańskiego
koledżu Edward Schlosser na łamach Vox.com zwraca uwagę na
problemy związane z histerią liberalnych studentów, prowadzące
niekiedy do utraty pracy przez wykładowców. Podaje przykład
jednego z adiunktów, który stracił zatrudnienie wskutek zalecenia
wykładowcy nakłaniającego go (horrible dictu!) do zapoznania się z
tekstami Edwarda Saida i Marka Twaina.
Edward Schlosser na łamach Vox.com zauważa ponadto, że jako
wykładowca boi się liberalnych studentów i ich reakcji. Współcześnie
– także w świecie akademickim – kluczowe okazują się nie
obiektywne prawdy, lecz uczucia. Niemożliwe staje się
udowodnienie, że do ich naruszenia nie doszło. To skutek tak zwanej
polityki tożsamościowej. Ta polega bowiem na przedkładaniu swych
uczuć i opinii nad obiektywne prawidłowości.
Absurd dociera nad Wisłę
Zastraszanie to stanowi problem także w Polsce. Profesor Ewa
Budzyńska pracująca przez 28 lat na Uniwersytecie Śląskim została
oskarżona przez studentów, którzy oskarżyli ją o nietolerancję,
homofobię, radykalny katolicyzm, krytycyzm wobec aborcji, a nawet
antysemityzm. Profesor przedstawiła bowiem klasyczną definicję
rodziny, pokazywała badania o negatywnym wpływie żłobków na
rozwój dzieci et cetera. Promowała więc normalne konserwatywne
poglądy. To jednak dla niektórych zbyt wiele. Dlatego też profesor
Wojciech Popiołek z komisji dyscyplinarnej stwierdził, że naukowiec
„formułowała wypowiedzi w oparciu o własny, narzucany studentom
światopogląd o charakterze wartościującym, stanowiące przejaw
braku tolerancji wobec grup społecznych i ludzi o odmiennym
światopoglądzie, nacechowane wobec nich co najmniej niechęcią, w
szczególności wypowiedzi homofobiczne, wyrażające dyskryminację
wyznaniową, krytyczne wobec wyborów życiowych kobiet
dotyczących m.in. przerywania ciąży”. Profesor już w wieku
emerytalnym nie chciała użerać się z neobolszewizmem opuściła
uczelnię.
Inna sprawa – rektor UKM profesor Andrzej Tretyn zawiesił profesora
Aleksandra Nalaskowskiego na trzy miesiące z powodu artykułu
„Wędrowni gwałciciele”. Decyzję tę podjął rektor UMK, następnie
jednak ją anulował. Problemy spotykają także osoby głoszące poglądy
pro-life. Ofiarą politycznej poprawności padł między innymi dr
Tymoteusz Zych, pragnący wygłosić wykład pod tytułem „Prawne
aspekty ochrony rodziny w szkołach, urzędach i instytucjach kultury”.
Zaplanowano go na Wydziale Prawa UAM w Poznaniu 13 marca 2019
roku. Następnie jednak cofnięto zgodę na wykład przeniesiono go na
Wydział Teologii UAM. To symboliczne zepchnięcie do getta osób o
innych niż lewackie spojrzenie na prawo. Jak ponadto czytamy w
raporcie Instytutu Ordo Iuris [omawianym przez wiara.pl], odwołano
także wykład holenderki Ireny van der Wende oraz dr Wiesławy
Stefan, specjalistki od symbolu poaborcyjnego. W 2019 roku ich
wykłady odwołały 2 znane uczelnie. Powód: sprzeciw studentów. Na
profesora Jacka Bartyzela własny rektor doniósł do prokuratury. Ta
jednak śledztwo umorzyła.
Uczelnie na zachodzie i coraz częściej także w Polsce w znacznym
stopniu uległy więc dyktatowi politycznej poprawności. Na szczęście
istnieją wciąż uczelnie nie kłaniające się mu. Często są to małe
instytucje, niczym amerykański Saint Thomas College w
Kalifornii. Uczniowie studiują tam tak zwane wielkie księgi świata
zachodniego – największe dzieła z różnych dziedzin począwszy od
Homera.
Uczniowie nie czytają tych prac: Homera, Szekspira, Platona,
Euklidesa, świętego Augustyna, Kartezjusza, Newtona i wielu innych,
jako wyjątkowego przykładu ludzkiej kreatywności – dowiadujemy się
ze strony thomasaquinas.edu. Nie czytają ich także po to, by
zaznajomić się z zachodnią kulturą i cywilizacją. Uczniowie College’u
Świętego Tomasza z Akwinu czytają Wielkie Księgi, ponieważ bardziej
niż inne dzieła pozwalają one – o ile się je czyta w świetle nauki
Kościoła – na poznanie prawdy o rzeczywistości.
Poznanie tej prawdy, a nie ideologiczne pragnie mózgu stanowi zaś
główny cel uniwersytetów.
Marcin Jendrzejczak
Ten współczesny upadek uniwersytetu ma swoją głęboką przyczynę
w odrzuceniu Objawienia Bożego w Jezusie Chrystusie, które
prawdziwie oświeca ludzki rozum, pokazując mu prawdziwe relacje
pomiędzy Bogiem, człowiekiem i światem. Bez tego Światła ludzki
rozum, chociaż ukierunkowany na praktyczne opanowanie i
przekształcenie materii, nie jest w stanie prawidłowo powiązać jej z
Duchem ją kształtującym, tym samym gubiąc sens oraz istotę
ludzkiego życia.
Zbyszek