wp.pl
Bronili ciała prezydenta przed Rosjanami? "Nieprawda".
Jak podaje "Nasz Dziennik", oficerowie Biura Ochrony Rządu, którzy czekali 10 kwietnia na
płycie lotniska w Smoleosku i byli jako jedni z pierwszych na miejscu katastrofy, nie chcieli
wydad Rosjanom ciała prezydenta Lecha Kaczyoskiego. Według gazety, podczas
ochraniania ciała prezydenta mieli użyd broni, za co zostali zawieszeni w czynnościach.
Jednak rzecznik BOR mjr Dariusz Aleksandrowicz w rozmowie z Wirtualną Polską
zdementował te doniesienia.
Według "Naszego Dziennika" na polecenie władz rosyjskich wszystkie ciała miały zostad
przewiezione do Moskwy. Zdaniem jednego ze świadków zajścia, funkcjonariusze BOR
utworzyli wokół ciała prezydenta kordon, nie godząc się na jego wydanie Rosjanom. Ciało
prezydenta szybko zlokalizowano dzięki chipowi zainstalowanemu w marynarce.
Funkcjonariusze widzieli też ciało Marii Kaczyoskiej, ale nie byli już w stanie go zabezpieczyd.
Za służbę do kooca zostali zawieszeni w czynnościach. Jako powód podano nieautoryzowane
użycie broni - czytamy w "Naszym Dzienniku". Rzecznik BOR zdementował jednak
doniesienia gazety. Jako pierwsze poinformowało o tym radio RMF FM. Informację tę
potwierdziła także Wirtualna Polska.
Według mjr. Dariusza Aleksandrowicza jedyną prawdziwą informacją podaną przez "Nasz
Dziennik" jest fakt, że dwaj funkcjonariusze byli na miejscu tragedii jako jedni z pierwszych.
Natomiast ciała Lech Kaczyoskiego nie zlokalizowano dzięki specjalnemu chipowi, bo takiego
urządzenia w ogóle nie było. Wbrew doniesieniom gazety oficerowie nie użyli też broni i nie
zostali zawieszeni.
Biuro Ochrony Rządu zapowiada wydanie oficjalnego dementi tych rewelacji prasowych.
Nasz Dziennik
BOR do kooca przy prezydencie.
Pięd tygodni po katastrofie prezydenckiego Tu-154M, przyparty do muru, szef MSWiA Jerzy
Miller przyznaje po publikacji "Naszego Dziennika", że polscy oficerowie BOR byli "jednymi z
pierwszych", którzy dotarli do miejsca upadku maszyny na lotnisku Siewiernyj. Jakie jeszcze
informacje ukrywa przed opinią publiczną rząd?
BOR potwierdza: oficerowie Biura Ochrony Rządu rozpoznali i zabezpieczyli ciało
prezydenta tuż po katastrofie Tu-154M na lotnisku w Smoleosku. Byli na miejscu jako
"jedni z pierwszych". Wszystko wskazuje na to, że tylko dzięki determinacji tych mężczyzn
ciało Lecha Kaczyoskiego nie zostało wywiezione do Moskwy. - Słyszałem od naszych
pracowników, którzy tam byli, że dwóch oficerów BOR stało nad ciałem prezydenta i nie
pozwalało go nikomu tknąd - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Andrzej Duda,
minister w Kancelarii Prezydenta.
Oficerowie Biura Ochrony Rządu na lotnisku w Smoleosku nie użyli broni, funkcjonariusze
BOR nie zostali zawieszeni w pełnieniu obowiązków służbowych - deklarował wczoraj gen.
bryg. Marian Janicki, szef BOR. Biuro Ochrony Rządu ograniczyło się do stwierdzenia, że
zabezpieczono ciało prezydenta. Tymczasem szef MSWiA Jerzy Miller jeszcze przed
konferencją gen. Janickiego mówił o zabezpieczeniu trzech ciał, które nie miały byd
przewożone do Moskwy. Czyje to były ciała i dlaczego ostatecznie nie przetransportowano
ich bezpośrednio do Polski, nie wiadomo. - Funkcjonariusze BOR we wszystkich operacjach
ochronnych, w których my uczestniczymy, wykonują pracę z pełnym zaangażowaniem i
determinacją. (....) Dementuję informację o użyciu broni na lotnisku w Smoleosku przez
funkcjonariuszy BOR - mówił wczoraj wyraźnie zdenerwowany gen. Janicki.
I chociaż generał Janicki zapewnił, że oficerowie BOR "nie użyli broni", to jednak dziennikarze
nie mieli szansy zadad mu pytania, czy funkcjonariusze oddali strzały ostrzegawcze.
Rozporządzenie w sprawie szczegółowych warunków i sposobu postępowania przy użyciu
broni palnej określa bowiem oddanie strzałów ostrzegawczych jako czynnośd "przed użyciem
broni".
Twierdził również, że współpraca z Rosjanami funkcjonariuszy BOR układała się dobrze.
Oficerowie pracowali na lotnisku do późnych godzin nocnych, do czasu wywiezienia stamtąd
ostatniego ciała. Janicki tłumaczył, że zachowanie oficerów BOR, które wykazali
bezpośrednio po tej tragedii, zyskało wielkie uznanie wśród funkcjonariuszy i kierownictwa. -
Funkcjonariusze ci nadal są w czynnej służbie - mówi mjr Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik
BOR.
Zaznacza, że chodzi tu o ogół czynności, które funkcjonariusze podejmowali na miejscu
katastrofy. - Nic więcej nie mogę powiedzied - dodaje rzecznik BOR.
Tuż po lakonicznym oświadczeniu gen. Janicki zastrzegł, że nie będzie odpowiadał na żadne
pytania ze strony dziennikarzy, ponieważ - jak zapewniał - ma to związek z toczącym się
postępowaniem, które ma na celu wyjaśnienie przyczyn katastrofy.
W rozmowie z "Naszym Dziennikiem" mjr Aleksandrowicz tłumaczył, że na miejsce tragedii
na lotnisku Siewiernyj 10 kwietnia, oprócz dwóch oficerów BOR, którzy czekali na płycie
lotniska na prezydenta, przybyli potem kolejni funkcjonariusze. Rzecznik BOR nie potrafił
jednak sprecyzowad, ilu ich było.
BOR odmówiło "Naszemu Dziennikowi" kontaktu z oficerami, którzy byli na miejscu
katastrofy. - Oficerowie ci udzielają szczegółowych wyjaśnieo organom prowadzącym
śledztwo, a nie prasie - stwierdził Aleksandrowicz.
Odpowiadając na pytanie, czy istnieją jakieś procedury określające postępowanie oficerów
BOR w przypadku katastrofy, w której ginie głowa paostwa, mjr Aleksandrowicz skwitował,
że takich nie ma. Tłumaczył, że byłby problem z ich osobnym ustaleniem w przypadku
każdego rodzaju katastrofy. - Gdyby to nie była śmierd w wypadku lotniczym, tylko np.
samochodowym, to te procedury musiałyby byd inne. Tych możliwości jest zbyt wiele, by
określał je jeden dokument. Funkcjonariusze BOR zrobili wszystko, co uważali za najbardziej
istotne i co trzeba było w takim wypadku zrobid - zastrzegł rzecznik BOR. Podkreślił, że
oficerowie kierowali się doświadczeniem zawodowym i byli w stałym kontakcie z
kierownictwem. Na pytanie, jak zostało zabezpieczone ciało prezydenta, rzecznik BOR
odpowiada tylko, że "ciało prezydenta na pewno było zabezpieczone".
Aleksandrowicz ostrożnie odniósł się do oceny samego artykułu "Naszego Dziennika"
poświęconego akcji BOR w Smoleosku. - Biuro Ochrony Rządu dementuje tylko i wyłącznie
pewne nieścisłości zawarte w artykule - powiedział. Pytao związanych z katastrofą z 10
kwietnia nasuwa się coraz więcej. Otóż szef MSWiA Jerzy Miller stojący na czele polskiej
komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleoskiem
potwierdził wczoraj, że oficerowie byli na smoleoskim lotnisku oraz że rozpoznano i
zabezpieczono ciała trzech osób. Wedle komentarza Millera, funkcjonariusze przekazali
Rosjanom wolę strony polskiej, by ciał trzech zidentyfikowanych ofiar nie wywozid ze
Smoleoska do momentu, aż na miejsce dotrze premier Donald Tusk. Tej kwestii BOR nie chce
komentowad. - Wiem, że oni *funkcjonariusze BOR+ byli przy ciele prezydenta do momentu
przybycia polskiej delegacji z bratem pana prezydenta i premierem Donaldem Tuskiem -
mówi Aleksandrowicz.
Jak podkreśliła Małgorzata Woźniak, rzecznik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i
Administracji, minister był "bardzo poruszony artykułem". Praktycznie nie dając nam dojśd
do słowa, Woźniak nie odpowiedziała na pytania o to, czyje ciała miały nie zostad
przetransportowane do Moskwy i dlaczego ostatecznie nie przewieziono ich bezpośrednio
do Polski.
Wczoraj, tuż przed lakonicznym oświadczeniem szefa BOR, gen. Janicki spotkał się z szefem
MSWiA Jerzym Millerem. Nie wiadomo, co było przedmiotem spotkania. BOR i resort milczą.
- Dziwię się, że sprawa zachowania się oficerów BOR jest otoczona taką tajemnicą. Trudno od
każdego z nas wymagad, byśmy nie interesowali się tym, co stało się z prezydentem
Rzeczypospolitej i najwyższymi dostojnikami paostwowymi. Jestem zbulwersowany
stanowiskiem rządu, który postępuje tak, jakby nie chciał, by obywatele wiedzieli o
katastrofie. Utrzymywanie tajemnicy tylko wzmaga nieufnośd do rządu - ocenia Antoni
Macierewicz, były wiceszef MON.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100515&typ=po&id=po01.txt