Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Michał Choromański
Zazdrość i medycyna
Tom
Całość w tomach
Polski Związek Niewidomych
Zakład Wydawnictw i Nagrań
Warszawa 1989
Tłoczono w nakładzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_Bą1
Całość nakładu 100 egz.
Przedruk z Wydawnictwa
Poznańskiego, Poznań, 1979
Pisał A. Galbarski,
korekty dokonali:
J. Andrzejewska i
M.Kalbarczyk
O godzinie siódmej wieczorem w
całym mieście zgasło światło.
Wtedy właśnie stary Widmar
zapalił zapałkę i wściekły
popatrzył na zegarek. Człowiek,
na którego czekał, spóźnił się
już prawie o kwadrans. To było
nie do wiary! Widmar rozpiął na
piersi guziki kamizelki, gdyż
zrobiło mu się duszno, i
podszedł do okna. "Co się stało
ze światłem?" pomyślał. Pienił
się z rozpaczy i gniewu:
Strona 1
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
piętnastominutowe oczekiwanie
wyczerpało go do reszty. Nie
wiedział, co to mogło znaczyć.
Człowiek, na którego czekał,
odznaczał się punktualnością i
jemu w równej mierze zależało na
spotkaniu. "Ja go nauczę!"
powtarzał Widmar sapiąc i
kaszląc. Znowu zapalił zapałkę i
spojrzał na zegarek. Wskazówka -
do cholery! - nie przesunęła się
nawet na włos. Sapał tak
gwałtownie, że zapałki gasły mu
w ręku jedna po drugiej jak na
wietrze. Świecy nie znalazł.
Wtedy po raz drugi zbliżył się
do otwartego okna i wyjrzał
przez nie, oparty piersią i
brzuchem o parapet. Gorący
podmuch wichru rozwiał mu
natychmiast siwiejącą brodę i
powpychał kłaki włosów do
rozwartych ust, potem wyrwał
spod kamizelki krawat i chłosnął
nim starego Widmara po
zmienionej z lęku i gniewu
twarzy.
Na ulicy było szaro. Jedynie
na rogu, gdzie ogród Widmara
wyrywał się z zabudowań, przez
sztachety i bramę kraśniały
jesienne drzewa. Koło bramy po
kostki w rdzawych liściach stał
stróż.
- Czemu zgasło światło? -
krzyknął Widmar ochrypłym
głosem. Był doprowadzony do
pasji.
- To w całym mieście - odrzekł
stróż.
- Psiakrew! - i Widmar zamknął
okno.
O tej samej mniej więcej porze
w długim, białym korytarzu
pewnego gmachu zadzwonił dzwonek
po raz pierwszy.
Wtedy właśnie w mieszkaniu
krawca Golda dzieci jego,
pięcioletnia dziewczynka Anielka
i dziewięcioletni Boruch, bawiły
się jak gdyby nic w chowanego.
W tym mieszkaniu zgaszenie
światła przeszło bez większego
wrażenia, w pokoju i bez tego
było jasno, był piątek i na
stole pokrytym białym obrusem
paliły się świece.
Strona 2
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
- Popatrz - powiedziała Anielka - na ulicy zgasła
latarnia.
Miała czarne, wijące się
włosy, brudne łapska i nos w
sadzy.
- Mam latarnię w brzuchu -
odpowiedział Boruch niechętnie.
Wielki dziwak był z tego
chłopaka.
O tej samej porze monter
rozdzielczy, Izaak Gold, brat
krawca, ten sam, który przed
chwilą wyłączył prąd w
elektrowni, trzymał rękę na
dźwigni i wołał na całą halę
maszyn:
- Co się stało?! Cholery!!
Miasteczko tonęło w szarawej,
jesiennej mgle, tylko na
skrzyżowaniu ulic, niedaleko
domu starego Widmara kraśniały
jawory i klony.
Stary Widmar wybiegł na ganek
bez czapki. Wydało mu się, że
ktoś zapukał, lecz nikogo nie
było. Wiatr rzucił mu w twarz
kupą krwawych liści. Widmar
zamachał pięścią:
- Przecież nie mam już czasu
czekać na niego dłużej! - teraz
z gardła jego oprócz pomruków
wściekłości wyrywały się łkania.
W tej właśnie chwili w
wielkim, białym gmachu,
położonym na końcu miasta, po
raz drugi rozległ się dzwonek.
Zaraz potem jakaś kobieta w
bieli ze świecą w ręku pobiegła
co tchu wzdłuż korytarza. Wtedy
dzwonek ustał.
Miasteczko pogrążone w
ciemnościach odpoczywało. Sennie
przesuwały się czarne sylwetki
przechodniów. W dużych
lustrzanych szybach kawiarni
widać było marmurowe stoliki,
skąpo oświetlone świecami.
- Coś się stało na elektrowni!
- krzyknął stróż do Widmara.
Gorący wicher przylegał do
twarzy jak kompres. Płonące
liście wirowały dokoła, jak
gdyby z podziemia nagle
wybuchnęły płomienie. Jesienne,
purpurowe liście latały i
wznosiły się we mgle nad miastem
niby czerwona para.
Strona 3
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Wtenczas w wielkim, białym
gmachu po paru chwilach
zmechanizowanej bieganiny
nastąpiła znowu grobowa cisza.
Brama wyjazdowa rozwarła się
bezszelestnie i wielkie, czarne
auto wyjechało z niej, miękko
kołysząc się na resorach. Nagle
zmieniło bieg i pomknęło z
maksymalną szybkością, trąbiąc i
wyjąc klaksonem.
Mała Anielka siadła pod oknem
i zapłakała:
- Czemu tata nie idzie?...
Miał zaraz wrócić.
- Tata ma w brzuchu latarnię -
wysapał chłopak. Było to
najdziwniejsze dziecko spośród
dzieci. Popatrzył na siedem
świec palących się na stole,
potem spojrzał przez okno: mgła
i czerwone liście. - Słyszysz,
jak gra trąbka? To samochód.
Elektrotechnik Izaak Gold nie
wypuszczał z rąk dźwigni i
wymyślał na całą elektrownię:
- Czy dowiecie się wreszcie, co
się stało? Ścierwy!... - Starał
się ukryć wzruszenie. Gdy przed
chwilą wyłączył prąd, krew mu
się rzuciła do głowy, a w sercu
miał niepokój i ciekawość.
śylasta ręka jednak nie drgnęła.
Na skrzyżowaniu ulic, przed
gankiem swego domu, stary Widmar
chodził tam i z powrotem.
- Nie dowiem się niczego -
mamrotał zrozpaczony - niczego
się nie dowiem...
Klakson wył. Czarna limuzyna
mknęła z szybkością 110 km.
Wówczas to właśnie na ulicy
Batorego, koło pomnika wielkiego
męża stanu, człowiek, na którego
czekał Widmar - nieszczęśliwy
krawiec Abraham Gold, ojciec
Anielki i Borucha, brat
elektrotechnika - wyciągnął obie
ręce przed siebie, spojrzał w
niebo i zastygł.
Tragedia polegała na tym, że
stary Widmar miał młodą żonę.
Gdyby usłuchał swoich
znajomych, wybrałby lepszą dolę
i nie ożeniłby się wcale.
Niestety, przeklęte chore serce
Strona 4
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
ciągnęło go do sypialni tortur,
w której były nożyce, nożyczki i
szczypce, potworne matnie, z
których nie można było się
wydostać. Kto wie, ile lat
musiał jeszcze czekać, pożerany
niepewnością, gdy każda minuta
była igłą wbijaną pod paznokcie,
a noc - rozżarzonym żelazem, na
którym smażył się żywcem.
Albowiem nie ma okrutniejszej
nad niepewność męki, jak również
nie ma granic podłości, na jaką
się zdobyć może prawdziwa,
wielka miłość!
O takiej podłości myślał
Widmar, gdy tydzień temu spotkał
krawca Abrahama Golda.
Krawiec Abraham Gold był
bardzo brzydkim staruszkiem o
gołębim sercu. Za takiego
przynajmniej mieli go wszyscy
klienci. Lecz okazało się
później, że było inaczej.
- Słuchaj, Gold - powiedział
Widmar, gdy tylko usiedli obaj
na tarasie miejskiej kawiarni -
słuchaj, Gold. Przyszło mi
jednak do głowy, że to wszystko
jest nędznym nabieraniem z twej
strony.
Gorący jesienny wicher dął
gwałtownymi podmuchami.
Łopotały płócienne markizy niby
żagle białe w granatowe pasy.
- Ech, niech pan tak nie mówi
- odrzekł krawiec ze smutkiem.
Oparł siwowłosą, pomarszczoną
twarz na prawej ręce, potem
oparł ją na lewej i patrzył na
Widmara nieruchomo wyblakłymi,
łzawiącymi się oczami. Wzrok
ten, zupełnie niedorzeczny,
sprawił Widmarowi wyraźną
przykrość. Był przeczulony i
podejrzewał każdego, nawet
biedaka krawca, że nim pogardza.
- Dlaczego pan tak prędko się
zestarzał? - zapytał ni stąd, ni
zowąd. Zrobiło mu się jakoś
zimno i czuł instynktowny wstręt
do tej zasuszonej twarzy.
Dlatego może po raz pierwszy
powiedział do Golda: "pan". -
Niech pan spojrzy na mnie.
Jesteśmy prawdopodobnie w jednym
wieku, ale niech pan zobaczy,
Strona 5
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
jak ja się trzymam. Co prawda mam
tylko pięćdziesiąt pięć lat. A
pan?
- Mam trzydzieści osiem -
odpowiedział krawiec.
- Co?!
Dwóch panów, czytających
gazety przy sąsiednim
stoliku, podniosło głowy z
zaciekawieniem. Byli w letnich
koszulach, bez marynarek. Wicher
szarpnął. Koszule wydęły się jak
białe balony.
- Trzydzieści osiem -
powtórzył krawiec zawstydzonym
tonem, jak gdyby chciał
powiedzieć: "przepraszam pana
bardzo".
- Dobrze już, dobrze - mruknął
Widmar podejrzliwie. W duchu
myślał: "Jak mogłem uwierzyć
czemuś podobnemu nawet na
sekundę!" Popatrzył na
obrzydliwego staruszka,
siedzącego przed nim, i znowu
zrobiło mu się zimno. Miał
wrażenie, że siedzi koło
wentylatora. Albo jeszcze gorzej
- lecz odrzucił myśl o tej innej
możliwości.
- Wracajmy do naszej sprawy -
ciągnął sztucznym, chłodnym
tonem. - Co widziałeś wczoraj,
Gold?
- To samo, co zawsze. Tę
firankę znam już na pamięć.
Tylko... panie Widmar, ja... nie
mogę tego zrobić. - Krawiec
patrzył modlącym się wzrokiem.
Ten starzec wyglądał na
człowieka, który lada chwila się
rozpłacze. Pomimo to niespokojny
Widmar posądzał go nadal o
pogardę.
Milczeli przez dłuższy czas
obaj. Potem stary Widmar
wypowiedział z widoczną męką:
- Słuchaj, Gold, przecież
zawsze szyłeś dla mnie ubrania.
- Szyłem - odrzekł krawiec
cicho.
- Słuchaj, Gold, przecież
znasz mnie już przeszło dziesięć
lat. A ja zupełnie nie wiem, czy
miałeś na przykład żonę. Może ty
nie wiesz nawet, co to znaczy
męka? - Widać było, że Widmar
Strona 6
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
przyłapał siebie na jakimś
strasznym głupstwie, gdyż nagle
zaczerwienił się aż po uszy i
krzyknął wściekły: - Nie ma
żadnej męki! Nie ma! Chcę tylko
prawdy, prawdy.
- Nie ma żadnej męki -
powtórzył jak echo krawiec
Abraham Gold.
- Ja posądzam cię, Gold, o
zwykły szantaż. - Różowy,
purpurowy, fioletowy Widmar,
zdawało się, zaraz pęknie i
wysadzi w powietrze kawiarnię.
Krawiec oderwał ręce od twarzy i
wyciągnął je błagalnie.
- Niech pan mnie nie straszy,
panie Widmar...
Wicher wzniósł na taras obłok
kurzu i zerwał obrus z jakiegoś
stolika. Był przeraźliwie
gorący, lecz pomimo to Widmara
wciąż męczyło zimno. Stanowczo
prócz wiatru był przeciąg. Jakiś
śmierdzący powiew.
- Kelner! - krzyknął Widmar w
furii. Obecnie był
niepohamowanym bydlęciem, jak
zawsze gdy chodziło o nią. W
takich chwilach rozdwajał się z
szaloną szybkością, wprost w
oczach. Jeden Widmar rósł i
puchł do potwornych rozmiarów,
miał oczy nalane krwią, na
wargach pianę, rozsadzał go
gniew. Drugi Widmar malał w
oczach jak pęknięty dziecinny
balonik, siedział skulony w
kąciku, drżał i bał się samego
siebie.
- Kelner!! - ryczał ten
pierwszy - Proszę o grog, o grog
natychmiast! Czy tu nad moją
głową nie zapomnieli zamknąć
wentylatora? - I nagle wyrżnął
pięścią w stół: - Dlaczego ty na
mnie tak patrzysz, ty?!
Krawiec Gold siedział na
koniuszku krzesła. Jego wymięta
marynarka była pokryta puchem i
pierzem. Zdawało się, że ten sam
puch i pierze rosną na jego
głowie. Patrzył nieruchomym,
mętnym wzrokiem i stanowczo nic
prócz niewolniczego strachu w
tym wzroku nie było. Lecz stary
Widmar wyczuwał w nim pogardę, a
Strona 7
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
nawet ukrytą szyderczą myśl. Nie
było siły, która mogłaby mu
wybić z głowy to głupie
przypuszczenie.
- Panie Widmar - wyszeptał
krawiec. Jego żółte, drżące ręce
wyciągnęły się do Widmara
błagalnym lecz jednocześnie
natarczywym ruchem. Stary cofnął
się przerażony, aż krzesło
zaskowyczało pod nim. - Panie
szanowny, szanowny panie
Widmar!... Za nic nie mogę
zgodzić się na to... bo... widzi
pan... jeżeli pan się dowie na
pewno, to pan w takim stanie
może... - Martwa, wstrętna ręka
dosięgła wreszcie Widmara i
nagle kurczowo schwyciła go za
guzik kamizelki. Widmar
wybałuszył oczy. Widział suchy,
kościsty palec z granatowym
paznokciem jak u nieboszczyka.
- Co mogę? - zapytał.
Odpowiedź krawca była lekka
jak westchnienie. Prawie
niedosłyszalna.
- Może pan popełnić Bóg wie
co... - wykrztusił. To było
wszystko. Ogólnikowe, nic nie
mówiące zdanie. Ale właśnie
ogólnikowość tego powiedzenia
przygnębiła Widmara najbardziej.
- Uff - westchnął po chwili -
to mnie pan nastraszył. - Potem
zaryczał: - Kelner!! Grog,
natychmiast szklankę grogu!
Gdzie tu u was jest, do pioruna,
wentylator? To niedopuszczalne,
aby w taki duszny dzień człowiek
marzł jak szczenię. Czym tam
śmierdzi? Proszę zawołać
dyrektora! Przecież tu śmierdzi
jak... - nie dokończył po raz
drugi i odrzucił nasuwające się
porównanie. Coś zimnego o
ciężkim zaduchu szło od samego
krawca. Spojrzał na niego z
nienawiścią. Gold, zdawało się,
uczuł tę nienawiść i skręcał się
na krześle. Widmar miał chęć
zgnieść go jak pluskwę.
Uczyniłby to zapewne, gdyby nie
przeklęte chore serce. Łomotało
i rozsadzało mu klatkę piersiową. -
Uff! - jęknął. - Ten chłód, ten
wstrętny chłód!
Strona 8
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Wicher przebiegł przez taras,
taki duszny i dławiący, że pot
wystąpił wszystkim na ciele jak
gorąca para.
- Brr... - wzdrygnął się
Widmar z zimna. Był w swym
rozjuszeniu prawie piękny. Twarz
o czarnej, siwizną obramowanej
brodzie, orlim nosie i płonących
oczach przypominała proroka.
Jakaś młoda kobieta, która
przechodziła obok nich wzdłuż
stolików, spojrzała na niego z
zachwytem. Tu się kryła jego
zguba! Te młode kobiety! Im był
starszy, tym więcej podobał się
wszystkim! Lecz teraz nawet na
nią nie popatrzył...
- Panie Gold - znowu nazwał
krawca panem - wykona pan
wszystko. Ma pan dzieci i
potrzebuje pan pieniędzy. A ile
pan potrzebuje? Co?
Pożałował swych słów. Nie
wolno było poruszać tego tematu.
Zresztą niech diabli porwą
wszelką delikatność! Oddychał z
trudem. Lewy bok wydymał mu się
co sekunda. Był zdyszany, jak
gdyby przybiegł pędem na miejsce
jakiegoś nieszczęśliwego wypadku.
Krawiec Gold patrzył na niego
długim, zmęczonym wzrokiem.
Można było pomyśleć, że się o
coś modli.
- Panie Widmar - powiedział
nagle - Boruch pyta mnie się
dzisiaj, dlaczego jestem taki
mały.
- Boruch? Kto to?
- Mój syn. Dlaczego, tata, ty
jesteś taki maleńki? Czy ty
jesteś mały chłopczyk?
Stary Widmar słuchał z wielką
uwagą. Coś kojącego było w tym
dziwnym opowiadaniu. "Mój Boże -
myślał jednocześnie - gdyby taki
nastrój panował i między nami!
Dlaczego nie możemy mieć dzieci?
Ach, moja najdroższa!"
- Nie jestem mały chłopak,
odpowiadam, jestem tylko
niskiego wzrostu. - Aha,
rozumiem, to w takim razie
jesteś garbaty. - Nie,
odpowiadam, nie jestem garbaty.
Strona 9
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Zwyczajnie jestem sobie niski.
Zobacz, są przecie ludzie wielcy
i mali. - Aha, rozumiem, to w
takim razie jesteś jamnik.
- Opowiadasz mi bzdury! -
rozgniewał się Widmar raptem.
Chwycił się za lewy bok i
harczał. - Serce mi zaraz pęknie.
- Ech, to są takie głupstwa -
zgodził się krawiec szeptem. Był
zawstydzony jak wtedy, gdy się
przyznał, że ma trzydzieści
osiem lat.
- Ale serce to nic nie znaczy
- rzekł Widmar i wstał ciężko i
niezgrabnie. Doskonała myśl
przyszła mu do głowy. "Boruch?
pomyślał, to dobrze wiedzieć".
- Gold - zaczął - za dolary
można wychować syna na inżyniera
- i zamilkł groźny, a zarazem
kuszący. Jego piękne, o ciemnych
błyskach oczy ześliznęły się po
postaci krawca.
Abraham Gold stanął obok
niego. "Skąd on ma na sobie tyle
puchu? - pomyślał Widmar
przelotnie - cała pierzyna!"
Widać było, że krawiec walczy z
czymś w duszy. Po chwili z jego
zaczerwienionego oka wypłynęło
kilka łez mętnych i brudnych,
które pociekły wzdłuż nosa.
Drugie oko pozostało jednak
czyste i spokojne. Abraham Gold
szeroko rozwarł usta chcąc coś
wypowiedzieć. Stary Widmar nie
dosłyszał.
- Co? - i schylił się do jego
warg. Znowu nie dosłyszał. - Co?
- powtórzył i przysunął twarz
zupełnie blisko. Wtedy uczuł
taki zawrót głowy, że aż się
zachwiał na nogach. Z ust krawca
powiało na niego potwornym
chłodem i smrodem. Nie był to
żaden wentylator. Jego drugie
porównanie było
prawdopodobniejsze! Zionęło na
niego trupiarnią!
Wówczas po raz pierwszy od nie
wiedzieć ilu godzin zapomniał
Widmar o swym nieszczęściu i
spojrzał na krawca z dobrotliwym
zaciekawieniem, prawie ze
Strona 10
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
współczuciem. Podobnych wzruszeń
doznawał na pogrzebach.
- Spotkamy się jutro - wyrzekł
Gold z wysiłkiem. - Powiem panu
jutro...
- Niech mi pan tym zwlekaniem
nie zawraca głowy! - krzyknął
Widmar. - Nie dam się nabierać
jak głupi! - Walnął pięścią w
stół. Wicher, taki sam jak on
pasjonat, wleciał z hałasem i
skowytem na taras, przewrócił w
kącie czerwony parasol i prawie
rzucił rozmawiających sobie w
objęcia. W tej samej chwili ze
stolika zleciała szklanka, którą
Widmar strącił pięścią. W tej
samej chwili przeszła obok jakaś
pani i powiedziała od
niechcenia, jak gdyby do siebie.
- A cóż porabiają w domu młode
kobiety?
Wielki, czerwony parasol parł
na nich jak żywy. Wreszcie upadł
między nimi zasłaniając sobą
kawiarnię. Nastąpiła cisza.
"Miałem halucynacje", pomyślał
Widmar i z trwogą popatrzył na
plecy znikającej pani.
- Jutro o tej samej porze -
powiedział i oddalił się nie
podając krawcowi ręki. Nie
chciał dotknąć tego
rozkładającego się żywcem
starca. Poza tym kto wie, czy
starzec nie szydzi z niego i nie
pogardza nim w duszy. Gdyby tak
było w istocie, nie darowałby
sobie tej sprawy nigdy.
Fala podejrzliwości, wprost
jakaś mania prześladowcza,
ogarnęła go na nowo. Obejrzał
się w drzwiach. Ohydny, na wpół
martwy krawiec stał nad
stłuczoną szklanką pośrodku
kawiarni i rozmawiał z kelnerem.
Wyglądał na zawstydzonego i
bardzo nieszczęśliwego. Widmar
otarł twarz chustką i wypadł z
kawiarni na ulicę.
"Taka podłość! Taka podłość!"
myślał. Dławił się od wyrzutów
sumienia. Wzdłuż prawej ręki
biegały mrówki, może dlatego, że
przy powitaniu podał ją
Strona 11
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
krawcowi. Schował więc rękę do
kieszeni i mknął po ulicy jak
wicher. Potrącał przechodniów,
nie przepraszał, nie zatrzymując
się pędził dalej coraz prędzej.
"Taka podłość, taka podłość! -
myślał o sobie. - Nigdy nie
przypuszczałem, że miłość i
podłość to jedno i to samo."
Przed oczami wciąż jeszcze
miał obraz złośliwej pani, która
przeszła obok niego w kawiarni.
"Cóż to za głupstwo ona
powiedziała? Czy to może
wysyczał wiatr?"
Niepokój i uczucie, które
znał na pamięć, uczucie, którego
był niewolnikiem - owładnęły nim
nagle i zasłoniły sobą cały
świat. Ulica była pokryta
żałobnym welonem, słońce huśtało
się nad domami jak czarna piłka,
każdy mężczyzna, którego
spotykał, był zdrajcą i trupem,
każda kobieta była fantastycznym
kwiatem i - prostytutką. - Byle
prędzej być w domu! - mamrotał
jak obłąkany. Wicher pchał go z
tyłu niczym siła diabelska,
pchająca ku przeznaczeniu.
Nagle na rogu zobaczył kobietę
w czerwonej, prążkowanej
czapeczce i z czerwonym wąskim
szalem łopoczącym przy szyi.
Stanął jak wryty. - To
niemożliwe! - jęknął. Przeraził
się jej jak piekielnej zjawy.
Wszystko przed jego oczami
zamigotało z szaloną szybkością,
i drzewo, o które się oparł,
raptem samo zaczęło walić się na
chodnik.
Kobieta w czerwonej czapeczce
i szalu szła w jego stronę.
Patrzył na czerwień,
okrywającą jej głowę i szyję,
jak byk zmęczony i rozwścieczony
do ostateczności.
Kobieta, która szła naprzeciw,
nie była sama! Obok niej szedł
jakiś pan w jasnych spodniach i
granatowej marynarce.
Wtedy mgła i ciemność otoczyły
wszystko i na zawsze i Widmar
zamiast czapeczki i szala ujrzał
czerwoną kałużę krwi. Zbolałe
Strona 12
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
serce gotowe było wyskoczyć na
jezdnię, po głowie ktoś walił z
całej siły pięściami...
"Jestem naprawdę chory",
pomyślał Widmar. Zawrót głowy i
atak minął błyskawicznie:
kobieta, jak się okazało, miała
cienkie, karminowane usta i była
blondynką.
Uśmiechnął się niedobrym,
niejasnym uśmiechem i popędził
dalej. Rękę wciąż trzymał w
kieszeni, jak gdyby mógł schować
do kieszeni wstyd i własną
hańbę. - Jestem chory -
powtórzył - trzeba się leczyć. -
Coś śmiesznego i przykrego
zarazem skojarzyło się w nim ze
słowami: "leczyć się", gdyż
uśmiechnął się, a twarz miał złą
i rozbawioną jednocześnie. Lecz
koło swego domu opanował się
zupełnie i wszedł na ganek
pewnym, twardym krokiem.
śonę zastał w pokoju jadalnym.
Siedziała schylona nad książką.
Zauważył od razu, że książkę
trzyma do góry nogami. Przymknął
oczy, aby ukryć przewrotny blask
źrenic, i rzekł cicho:
- Czytasz zapewne coś
zajmującego?
- Nie czytam wcale -
odpowiedziała. Podniosła się z
krzesła i pocałowała go w usta.
- Co ci jest?
Nie odpowiedział, przerażony
tym pocałunkiem. Rzucił się w
bok. Pocałunek nie miał smaku.
Odniósł wrażenie, że dotknął
wargami kawałka papieru. Jednak
opanował dreszcz obrzydzenia i
pogłaskał żonę po wijących się,
czarnych włosach.
- Czy nikogo nie było? -
zapytał od niechcenia. Bał się
spojrzeń na nią, aby nie
zauważyć jej kłamliwych oczu. Z
ulgą usłyszał przeczącą
odpowiedź, choć nie wierzył jej
wcale. - Nikt? -powtórzył -
wydawało mi się, że spotkałem
doktora.
Nawet nie drgnęła. Oczy miała
jak zawsze matowe i spokojne i
nic, absolutnie nic nie można
Strona 13
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
było po nich poznać. Wtedy stary
Widmar uczuł poprzednią
nieuleczalną rozpacz. Stanął
obok żony i powiedział wolno:
- Czy chcesz, bym znowu mówił
o tamtym... - Nie wysłuchał
nawet jej odpowiedzi. Męczący
szereg ludzi, nienawistne męskie
postacie przeszły przez jego
mózg i odmaszerowały w wyobraźni
jak pluton widm. Wszystkich tych
mężczyzn umiał na pamięć,
nienadaremnie przez całą noc
odmawiał litanię strasznych
nazwisk. Czuł, że niedługo
wybuchnie na głos zdradzając
wszystko: Kyrie elejson! Chryste
elejson! Kyrie elejson!
Rotmistrz I pułku lekkokonnego
Andrzej Rozjemczy, major sztabu
generalnego Zgar-Wisowski,
doktor medycyny i szarlatanerii
Kroczyński i wielu innych...
Kyrie eleison!
Lista przeklętych nazwisk była
nieskończenie długa. Walcząc ze
wspomnieniami, które odbijały
się jak zgaga, stary Widmar
powtarzał: - Rebeko, Rebeko...
Widział na tle szyby ciemny
profil żony i czekał błagalnie.
Jeden ruch jej ręki, jedno
poruszenie głowy wystarczyłoby,
aby całe armie uwodzicieli
świata zniknęły w niepamięci.
Ale żona jego tego ruchu nie
zrobiła i Widmar postanowił
szybko: "Nie, nie. Nic jej na
razie nie powiem". Pomimo
zdenerwowania był znowu ostrożny
i wyrachowany, bo jedynie w
chwilach umiarkowanej miłości
tracił głowę, gdy zaś miłość
dochodziła do zenitu i łączyła
się tam z podłością, odzyskiwał
pewność siebie. "Nie powiem jej
nic i pokażę, gdzie prawda."
- Jestem od paru dni bardzo
zmęczony, nie powinnaś się na
mnie gniewać - rzekł nieszczerze.
- Ależ ja się na ciebie nie
gniewam - i spokojnie zasuwała
firanki na oknach.
Patrząc na jej ramiona piękne
aż do bólu, Widmar powtarzał bez
sensu: - Rebeko, Rebeko... -
Oddałby wszystko, aby się
Strona 14
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
dowiedzieć, co myśli w tej
chwili ta dziwna kobieta.
Mieszkał z nią przez dwa lata
pod jednym dachem i dopiero
teraz przekonał się, że nic o
niej nie wie. - Rebeko!...
A gdy jęczał w ten sposób,
patrząc z trwogą na ukochaną
linię ramion, nie przypuszczał
nawet, że mniej więcej tak samo
wykrzykuje w duchu doktor
Tamten, szybkimi krokami
zbliżający się do ich domu.
Jednak było właśnie tak. Z tą
tylko różnicą, że doktor to imię
powtarzał z wesołą beztroską, a
czasem z odcieniem złośliwości:
- Rebeko, Rebeko! - i
pogwizdywał przy tym w sposób
nader lekkomyślny. Zbliżał się
do ich domu wielkimi, zwinnymi
krokami. Zdawało się, że się
toczy po chodniku uperfumowany i
rozradowany.
Czarna głowa chirurga Tamtena
była rozwichrzona przez upalny
wiatr. Wiatr igrał z jego
rozpiętą granatową marynarką,
zachodzące słońce błyszczało
żałobnie na lakierkach chirurga
Tamtena i stygło dużą kroplą
krwi na perle jego krawata.
Chirurg Tamten miał pod pachą
kapelusz i laskę, a w tylnej
kieszeni - zawsze nabity
browning. Szedł, dziwnie
podskakując, jak gdyby tańcząc,
po kociemu schylając i prostując
grzbiet. Miał przepiękne,
żółtawe oczy i gdy mimochodem
darzył wzrokiem spotkane
kobiety, zdawało się, że rzuca w
nie garściami kwitnącego mleczu.
Gwizdał przy tym rytmicznie
murzyńską piosenkę, a w duchu
dorabiał do niej własne słowa:
"Rebeko, Rebeko, cóż na nas
czeka?"
Przeszedł obok kawiarni, nagle
zawrócił i wszedł do niej,
pozostawiając za sobą otwarte na
oścież drzwi, które wicher
zamknął natychmiast z hałasem
jakby wystrzału. Widocznie
gdzieś w głębi chirurg był
bardzo zdenerwowany, gdyż przy
tym ostrym, choć niewinnym
Strona 15
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
grzmocie odruchowo chwycił ręką
za tylną kieszeń spodni. Lecz po
chwili wyprostował się beztroski
i głupkowato uśmiechnięty,
kelner zbliżył się do niego z
poufałością dobrego znajomego i
chirurg obdarzył go pięknym,
żółtawym spojrzeniem.
- Koniak i wodę sodową -
rzekł i nagle udał zdziwienie.
Pośrodku tarasu, w wąskim
przejściu między stolikami
klęczał brzydki, wstrętny
staruszek i zbierał z liliowego
chodnika kawałki stłuczonej
szklanki. Starszy kelner, Piotr,
pochylony nad nim uśmiechał się
chłodno i nieżyczliwie.
- Daję panu raz jeszcze słowo,
że to nie ja stłukłem - słyszał
doktor Tamten usprawiedliwianie
się staruszka - nie ja to
zrobiłem, ale mogę przez
grzeczność pomóc panu pozbierać.
- Idź pan stąd lepiej, idź pan
- mruczał starszy kelner i
wreszcie, widocznie
zniecierpliwiony do reszty,
chwycił staruszka za łokieć i
przemocą postawił na nogi. Wtedy
chirurg poznał krawca Golda.
- Co pan tu robi? - zapytał.
Wicher przebiegł wzdłuż
tarasu, blacha zagrzmiała i
zaskowyczała żałośnie, kelner
przyniósł chirurgowi Tamtenowi
koniak i wodę, chirurg wypił od
razu pół syfonu i zapytał
powtórnie:
- Co pan tu robi?
Ale pomiędzy nim a starym
krawcem stał obecnie kelner w
białej kurtce.
- Nie pana pytam - podniósł
rękę chirurg. - Gdzie się
podział ten krawiec?
Jednak był to jeszcze ten sam
kelner, który w odpowiedzi
uśmiechnął się słodko i
pobłażliwie:
- Pan doktor mówi o krawcu? -
W głosie kelnera zabrzmiało
uprzejme zgorszenie. - Krawiec
stłukł szklankę i nie ma czym za
nią zapłacić.
Chirurg nacisnął na kurek
syfonu, woda trysnęła syczącą
Strona 16
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
smugą, chirurg spojrzał na
butelkę z żółtym koniakiem
zadowolony i rozradowany, potem
spojrzał przez okno na ulicę
umierającą w słońcu i
przypomniał sobie znowu ulubioną
piosenkę: "Rebeko, Rebeko, cóż
na nas czeka?!"
Przy stoliku obok siedział
człowiek, któremu chirurg miał
operować wyrostek robaczkowy.
Człowiek widocznie umierał z
pragnienia i gorąca, pił
szklankami wodę sodową i jadł
agrest. Chirurg mrugnął do niego
okiem, pogroził palcem wesoło i
trzy razy powtórzył: - Pestki,
pestki, proszę uważać na pestki.
Wszystko było jak najlepiej i
nikt nadal nie przypuszczał, że
chirurg Tamten jest niespokojny
i pełen najgorszych przeczuć.
Nawet wówczas, gdy tak głupio
nastraszył go krawiec Gold,
niczym nie zdradził istotnego
stanu swej duszy. Podniósł się
tylko z miejsca i spojrzał w
ślad za uciekającym krawcem
swymi żółtymi jak koniak oczami.
Chirurg pił trzeci kieliszek.
Już w mocnej głowie szumiała
miłość, na dnie zaś każdego
następnego kieliszka leżała naga
kochana kobieta. Wszystkie były
podobne do siebie, miały czarne
włosy i ciemne bizantyjskie
twarze. I każdą z nich chirurg
nazywał tym samym imieniem.
Potem uczuł, że czas nagli, że
trzeba iść, i chirurg Tamten
porywczym ruchem wziął z
sąsiedniego krzesła kapelusz i
laskę. Tym ruchem prawdopodobnie
wypłoszył kogoś, gdyż wówczas
coś ciemnego, jak gdyby cień
jakiś lub nietoperz,
prześliznęło się obok z przykrym
szelestem. Chirurg obejrzał się
szybko.
- A, to pan? Co pan tu robi? -
zapytał krawca Golda.
Starzec zastygł na miejscu,
jakby przyłapany na gorącym
uczynku. Po chwili wyszeptał:
- Pozdrawiam pana doktora.
Sposób wyrażania się starca
był chirurgowi dobrze znany
Strona 17
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
jeszcze ze szpitala. Zaśmiał się.
- Zuch z pana, trzyma się pan
dobrze. Jakże tam żebra? - i
natychmiast w fachowym umyśle
lekarza powstał obraz sali
operacyjnej, pośrodku której
leżał na stole uśpiony Gold.
Resekcja. Trzy dolne żebra.
Dreny. Szok pooperacyjny do
czterdziestu stopni. Poza tym -
przebieg normalny. W duchu
chirurg zawołał: "Operacje,
operacje!" To była druga rzecz
na ziemi, którą naprawdę kochał.
Z lekka rozmarzony koniakiem,
ukochaną kobietą i medycyną
patrzył prawie z rozczuleniem na
zgarbionego staruszka, któremu
uratował życie. Ten stał tuż
przy nim. Miał głowę pochyloną
na piersi, głowa trzęsła się,
rzadkie, rozczochrane włosy
chwiały się i kołysały jak
pierze dziwacznego ptaka.
Zaledwie oddychał, ale pomimo to
z ust jego wypływał smugami
przykry, ciężki zapach. Ten
oddech, chłodny i smrodliwy,
uderzył chirurga słodkimi
wspomnieniami. Chirurg pociągnął
nosem, nie zorientował się,
popatrzył na krawca niewidzącym
spojrzeniem i pomyślał zdziwiony
i wzruszony: "Co to?"
Odpychający, trupi zapach
przypomniał mu nagle zapomniane,
młodzieńcze czasy. Chirurg
powtarzał: - Co to? - pociągnął
nosem raz jeszcze i krzyknął
radosny i rozrzewniony: -
Prosektorium! - Szkoda - mruczał
pod nosem - szkoda...
Zapomniał o istnieniu krawca.
Człowiek, któremu miał operować
wyrostek robaczkowy, patrzył na
nich i podnosił brwi coraz
wyżej. Było bardzo gorąco. Wiatr
dusił i wywoływał poty. Chirurg
roztargnionym ruchem wyjął
chustkę i wytarł sobie szyję.
Ruch ten jego był jak zawsze
gwałtowny i kanciasty.
Chirurgowi zrobiło się smutno i
radośnie jednocześnie. Myślał o
minionych studenckich czasach,
wtem nagle coś znowu mignęło
przed jego twarzą i ktoś
Strona 18
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
krzyknął: - Pfe!! - Wtedy Tamten
opanował się, zapomniał o
marzeniach i zdumiony do
najwyższego stopnia zapytał
ostro:
- Co panu jest?
Krawiec, który przez cały
czas tkwił koło jego stolika,
zrobił teraz krok w tył,
podniósł rękę, jak gdyby chciał
ukryć swą twarz przed ciosem, i
jęknął raz jeszcze. W jego
załzawionych oczach odmalowała
się rozpacz. Cofnął się znowu o
krok, a potem przemknął między
stolikami i pobiegł w stronę
drzwi. Było to nieoczekiwane i
nad wyraz przykre. Chirurg
zerwał się z miejsca i spojrzał
za uciekającym krawcem swymi
żółtymi jak koniak oczami. Był
jak gdyby ubawiony całą tą
historią, tak przynajmniej
myśleli wszyscy w kawiarni, ale
nikt nie wiedział, że w duszy
myślał ponuro: "Wygląda to tak,
jakby ktoś z nas dwóch miał
nieczyste sumienie". Ale potem
pomyślał: "Rebeko!" i życie
znowu nabrało sensu, i
natychmiast zgasły urojone
strachy. Laskę i kapelusz wziął
pod pachę. Linia kochanych
ramion stała się znowu dla niego
wszystkim. Tak samo jak i dla
starego męża.
Stary mąż Widmar patrzył na tę
linię, stojąc tuż za plecami
żony we framudze okna. Oddychał
znajomym zapacham ciała i w
lekkim omroczeniu patrzył na jej
szyję, która w swej
nierzeczywistej piękności była
dlań nawet tragiczna. Sapał.
Serce znowu rozsadzało mu pierś.
W skroniach i uszach tętniła
krew tak głośno, jak gdyby ktoś
bębnił palcami w szybę lub
szybkim, dudniącym krokiem szedł
po drewnianym chodniku.
Tak było w istocie. To chirurg
Tamten podskakując i tańcząc
zbliżał się do ich domu.
Wystukiwał nogami takt wesołej
murzyńskiej piosenki. Gdy zaś
zatrzymał się przed domem,
zobaczył przez okno małżonków i
Strona 19
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zamachał ręką. Wywijał przy tym
laską jak młotkiem
chirurgicznym. śona spojrzała na
doktora zimno i nie poruszyła
się z miejsca. Stary Widmar
uśmiechnął się przyjaźnie,
wyszedł na jego spotkanie i sam
otworzył drzwi. Chirurg Tamten
przywitał się z nim szczerze i
serdecznie, a Widmar smętnie
popatrzył w jego oczy piękne i
żółte.
- Jak pańskie serce?
- Och, lepiej o tym nie mówmy
- i Widmar przepuścił przed
siebie gościa.
Nad miastem sunęły cytrynowe
chmury i dziwna, krwawa mgła
kłębiła się na zachodzie. Z
gorącego południa mknęły
kudłate obłoki, dopędzały się
wzajemnie i zlewały się nad
miastem w brudną lawinę. Potem
znowu rozpraszały się, toczyły
po niebie mgliste kule i znikały
na zachodzie w czerwonym dymie.
Na ulicy Batorego koło pomnika
wielkiego męża stanu rosły
modrzewie i jawory. Wiatr
szumiał liśćmi, łamał drobne
gałęzie, trząsł koronami.
Porywczy i niespodziewany zerwał
czapkę z głowy policjanta i
podrzucił ją w górę niby duży,
granatowy liść. Policjant
pobiegł za czapką, złapał ją
wreszcie koło parkanu i włożył
na głowę, przymocowując do
podbródka rzemykiem.
Wiatr pędził chmury, które,
ciemne i niespokojne, mknęły nad
miastem coraz szybciej.
Chirurg Tamten miał zdolność
do patrzenia na siebie samego w
pewnych okolicznościach i
chwilach życia jako na chorego,
którego ma zoperować. Wówczas
spoglądał na swe czyny z fachową
obojętnością.
Tegoż wieczoru, gdy wracał po
jedenastej dorożką do domu,
opowiadał sobie przebieg wizyty
u Widmarów z taką dokładnością,
jak gdyby spisywał anamnezę.
"Wszedłem do ich żółtego
salonu i zobaczyłem, że Rebeka
Strona 20
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
stoi nieruchomo we framudze
okna. Miałem wrażenie, że mnie
nie zauważyła. Byłem gotów nawet
pomyśleć, że gdy machałem do
niej ręką z ulicy, również mnie
nie widziała". Chirurg Tamten
zamyślony rozparł się na
miękkim, pokrytym białym
pokrowcem siedzeniu. Wieczór był
ciemny i duszny, dorożkarski koń
potykał się, wiatr dął
chirurgowi w twarz. "Rebeka
stała koło okna. Gdy przyjrzałem
się jej z bliska, przekonałem
się po raz setny, że jest
nieładna, prawie brzydka i że
nie wygląda młodo. Miała drobne
zmarszczki pod ciemnoszarymi
oczami i starcze fałdy wokoło
warg, wykrojonych w dziwaczny
półksiężyc. Oczy jej osadzone
były zbyt blisko, co nadawało
twarzy wyraz tępego skupienia i
jak gdyby rozpusty. Cera
natomiast była ciemna jak na
starych obrazach, ale wówczas
wydała mi się po prostu brudna.
Zdumienie moje prawie nie miało
granic, choć do takich jej
transformacyj jestem już do
pewnego stopnia przyzwyczajony.
Uczułem głód i niechęć.
Wiedziałem na pewno, że tej
kobiety nie kocham wcale".
W ten sposób chirurg skrzętnie
notował w pamięci każdy jej rys
i każde swe najdrobniejsze nawet
uczucie. Był przekonany o
prawdziwości i słuszności swych
spostrzeżeń i właśnie ta pewność
była dla niego najgorsza.
Stwierdził: "Jest to brzydka,
stara baba", i w tej samej
chwili zmuszony był do
stwierdzenia czegoś wręcz
przeciwnego: "Jest to
najładniejsza kobieta, jaką
znam, i kocham się w niej do
szaleństwa".
Spojrzał przed siebie,
zobaczył noc i czarne plecy
dorożkarza, splunął w bok i
postarał się nie myśleć. Jego
oczy fosforyzowały i paliły się
w ciemnościach jak oczy kota.
Według własnej diagnozy był
chory, ciężko i może
Strona 21
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
nieuleczalnie, chory - ponieważ
taka miłość bezsprzecznie była
chorobą. Pomyślał cynicznie, że
jedyną radą byłaby szczepionka
przeciwmiłosna, zaczął więc
wyobrażać sobie inne kobiety,
ale każda z nich znów miała
bizantyjską twarz i wszystkie
były do siebie podobne. Złamany
na duchu i zniechęcony do swej
wyobraźni, westchnął: - Rebeko...
Kilka godzin temu wzdychał tak
samo, siedząc na kanapie razem z
nią i Widmarem. Zapadł zmierzch.
Raptem Widmar odezwał się:
- Spotkałem dziś jakiegoś pana
w granatowej marynarce i letnich
flanelowych spodniach. Myślałem,
że to pan, doktorze.
Chirurg odpowiedział:
- Dużo ludzi ubiera się w ten
sam sposób.
- Ma się rozumieć. - Widmar
zakaszlał. Potem ni stąd, ni
zowąd zadał takie pytanie: - Czy
pan, panie doktorze, nie uważa,
że etyka lekarska bardzo się
różni od normalnych poglądów na
moralność?
Chirurgowi zrobiło się gorąco.
- Różni się od ogólnie
przyjętej etyki? - powtórzył. -
Nie uważam.
- A ja uważam - ciągnął stary
Widmar. - Lekarz zawsze okłamuje
chorych. To musi u niego potem
wejść w przyzwyczajenie i w
życiu prywatnym.
- Co to znaczy? - zapytał
chirurg gburowato.
W pokoju robiło się ciemno.
Twarz kobiety siedzącej między
nimi wyglądała jak ikona. Widmar
pochylił się naprzód
przestraszony przypuszczeniem:
może on ją w tej chwili
obejmuje? Pochylony naprzód
drgnął uradowany i uspokojony,
uczuł bowiem na swym kolanie jej
rękę. Krzyknął w duchu
rozpaczliwie jak umierający z
rozkoszy: "Jedyna moja!" Ręka
głaskała go po kolanie i
wszystkie troski i zmartwienia
stopniały natychmiast. "Przecież
taka ręka nie potrafi, nie może
skłamać!" pomyślał z
Strona 22
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
niezrozumiałą logiką.
"Coś takiego między nimi w
pewnym momencie zaszło",
przypomniał sobie potem chirurg
Tamten, rozparty w dorożce.
- Panie, jedź pan uważniej! -
krzyczał na dorożkarza. Było
ciemno, zza rogu wyjechał
samochód, koń szarpnął, latarnie
zalały na chwilę doktora rażącym
światłem i doktor o mały włos
nie wyleciał z dorożki.
- Uważaj! - krzyknął.
- Co?! - zawołał dorożkarz,
usiłując przekrzyczeć wicher.
"Wydaje mi się czasem, że ten
stary czyta w mej duszy, może
stąd powstaje we mnie poczucie
winy i niezasłużonego wstydu -
badał sam siebie chirurg, choć
miał już dość tej sprawy. - Gdy
siedzieliśmy wszyscy troje
milcząc i gdy stało się to z
moim kolanem, zadał mi nagle
pytanie o etyce, jakby widział
wszystko w ciemnościach nie
gorzej niż w południe. To było
niepokojące i byłem już
przygotowany na wiele różnych
rzeczy, chciałem nawet wyznać mu
wszystko. Na szczęście to
chorobliwe napięcie trwało
krótko, nic się nie stało.
Uczułem tylko, że Widmar
ucieszył się czymś
bezgranicznie. Odgadłem nawet,
że się uśmiecha jak człowiek
prawdziwie szczęśliwy, aż broda
mu drgnęła od uśmiechu. Nie było
wątpliwości, że coś pomiędzy
nimi zaszło w tej chwili. Ona
zwróciła ku niemu na sekundę
twarz, on pochylił się naprzód.
Potem wstał szybko i wówczas "to"
przestało męczyć moje kolano.
Widmar zapalił światło, podszedł
do nas. Twarz miał zmienioną,
przeistoczoną."
Tak było w rzeczywistości i
chirurg nie mylił się. Jedno
dotknięcie smagłej, ciepłej ręki
wystarczyło, aby Widmar odrodził
się przynajmniej chwilowo.
"Rebeko - myślał mąż - po cóż
mnie tak męczysz?" Uczuł ciężar
swych lat i przepaść leżącą w
różnicy ich wieku. Może to
Strona 23
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wszystko dlatego, że jest za
stary? Ale czemu w takim razie
leciały na niego młode kobiety,
blondynki i brunetki, brzydkie i
ładne?
W rogach salonu zapaliły się
złote lampy. Widmar uprzejmie
poczęstował chirurga papierosem,
chirurg nie palił i pokiwał
przecząco głową. Wtedy stary
Widmar wciąż jeszcze zadowolony
i szczęśliwy powiedział:
- Ale ja od razu poznałem, że
to nie był pan.
- Co takiego? - zaniepokoił
się chirurg Tamten.
- Poznałem, że ten człowiek w
granatowej marynarce i
flanelowych spodniach to nie pan
- powtórzył Widmar prawie
pieszczotliwie. Można było
pomyśleć, że tym oświadczeniem
chce zrobić gościowi największą
przyjemność.
Rozmowa mężczyzn toczyła się
gładko i nie zajmująco. Kobieta
milczała przez cały czas. Nikt
by nawet nie spostrzegł jej
obecności, gdyby emanujący z
niej erotyzm nie przypominał o
jej istnieniu. Słodkawy, mdły,
kojący, był rozlany po pokoju i
nie można było mu się oprzeć.
"Zupełnie jak chloroform",
pomyślał chirurg rozleniwiony i
senny.
Stary Widmar znowu poczęstował
chirurga papierosem, chirurg
powtórzył z przekąsem, że nie
pali, Widmar przeprosił i
zamknął papierośnicę z
trzaskiem. Patrzył przy tym
łagodnym wzrokiem
przebaczającego proroka, orli
nos miał naprawdę piękny.
Chirurg spojrzał mu w oczy
otwarcie i życzliwie, Widmar
dobrotliwie pogłaskał brodę, a
chirurg pogłaskał w kieszeni
chłodny browning. Wtedy mąż
pocałował żonę w czoło,
przeprosił i wyszedł.
- Bardzo przepraszam -
powiedział - mam dużo spraw i
muszę dziś jeszcze pracować.
Stał za drzwiami przez kilka
chwil i sapał. Czy aby nie
Strona 24
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
popełnił jakiegoś głupstwa?
Natychmiast przez głowę w szyku
prawie bojowym przedefiladowały
oddziały wstrętnych mężczyzn.
Kyrie elejson! Chryste elejson!
I-go lekkokonnego pułku
rotmistrz Andrzej Rozjemczy,
ułan i zawadiaka, żółtodziób,
porucznik Adaś, doktor medycyny
i szarlatanerii Zbigniew
Kroczyński i wielu innych, na
samym zaś końcu - dyrektor
Szpitala Wszystkich Świętych
chirurg Tamten... Chryste
elejson!
Stary Widmar pomyślał, że
lista nazwisk może przedłużyć
się w nieskończoność, jeżeli nie
ma kresu kobiecej wszeteczności.
śona jego pozostała sam na sam
z chirurgiem. Milczała jak i
przedtem, i to milczenie
działało na niego bardziej
podniecająco niż wszystkie znane
mu perwersyjne pieszczoty.
Zresztą chirurg miał wrażenie,
że coś mówiła, ale to było
jeszcze w obecności męża.
Wypowiedziała coś bardzo
głupiego, coś, co nie miało
żadnego sensu, jeden z
beznadziejnie banalnych
paradoksów, w których lubowała
się i poza które nie sięgała.
Powiedziała coś w rodzaju: -
Najmniejszy procent męskości
posiada stuprocentowy mężczyzna
- albo: - kobieta oddaje się
tylko temu, którego nie kocha. -
Było to bardzo przykre i chirurg
ze wstydem spojrzał na Widmara,
który widocznie przeżywał ten
sam wstyd. Widmarowi i
chirurgowi zrobiło się nijako,
obaj nawet zaczerwienili się,
gdyż jednakowo silnie reagowali
na kobiecą głupotę.
"Zresztą nic mnie to nie
obchodziło", konstatował chirurg
i przytrzymywał kapelusz. Kurz
zaprószył mu oczy, gdzieś wysoko
w niebie zamigotał księżyc żółty
i odpychający. Doktor Tamten
przetarł oczy i wymamrotał:
- Cóż to za piekielny wiatr...
"Ale gdy Widmar zamknął
papierośnicę i spojrzał na mnie
Strona 25
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
spode łba, przeczułem możliwość
wielkiej przykrości i w celach
samoobrony sięgnąłem do
kieszeni. Co zaś do mózgu
kobiety, to nie obchodzi on mnie
nigdy, uważam, że kobieta ma
ciekawsze organy." Rozważał w
ten sposób, chutliwy, rozpustny
i, co gorsza, trochę sztuczny i
nieszczery wobec swych ideałów.
Gdy zaś podjeżdżał do bramy
szpitalnej, wybiegł na jego
spotkanie młody asystent, a
wiatr podniósł do góry poły
białego fartucha. Chirurg Tamten
postarał się nie zauważyć
asystenta, snuł w pośpiechu swe
myśli dalej, aby nikt mu nie
mógł przeszkodzić. "Wiedziałem
na pewno, że ten człowiek może
mnie zadusić swymi rękami, choć
niewątpliwie czujemy do siebie
szczerą wzajemną sympatię."
Chirurg chciał jeszcze coś sobie
przypomnieć, rzecz, jak mu się
wydawało, ważną i nie cierpiącą
zwłoki, ale nie miał już czasu
na to. Do dorożki wskoczył
asystent. Biały fartuch jego był
poplamiony i śmierdział
jodoformem. Asystent rzekł:
- Panie dyrektorze, u
dwudziestego siódmego
temperatura trzydzieści dziewięć
i sześć i symptomy zapalenia
otrzewnej.
Chirurg Tamten westchnął i
wypowiedział kilka słów szeptem.
Asystent nie dosłyszał, czy były
to słowa pokory, czy też chirurg
wyłajał kogoś pod nosem
najplugawszymi wyrazami. Lecz
dyrektor szpitala Tamten już
zeskakiwał z dorożki prędki i
żwawy, jak gdyby kręgosłup jego
był z gumy. Skradającym się, z
lekka tańczącym krokiem wbiegł
na schody przed frontowymi
drzwiami, nucąc lekkomyślnie:
"Rebeko, Rebeko, cóż na nas
czeka?" W tyle szedł asystent i
mówił:
- Taki wiatr za tydzień
wymiecie wszystkich chorych na
tamten świat.
Dyrektor odpowiedział w
roztargnieniu i nie przypisując
Strona 26
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
znaczenia własnym słowom:
- Owszem, owszem. Może nawet
zdrowym ludziom życie połamać.
A gdy po upływie właśnie
tygodnia przypomniał sobie to
bezsensowne powiedzenie, myśli
jego pobiegły w kierunku
mistycznym i nasuwał mu się
wniosek, że pewne słowa,
wypowiedziane w pewnym nastroju,
nabierają znaczenia proroctwa.
Chirurg Tamten zamknął za sobą
drzwi i po raz ostatni spojrzał
przez szybę na żółty, drżący jak
w febrze księżyc.
Asystent już podawał
chirurgowi fartuch. Dyrektor
Tamten pogwizdywał wesołą
murzyńską piosenkę. Dwudziestego
siódmego wieźli po korytarzu na
kółkach. Siostra szorowała i
myła ręce.
Na ten sam żółty księżyc,
zjawiający się i znikający bez
ustanku, patrzył ze swego
podwórka nieszczęśliwy krawiec,
Abraham Gold.
Krawiec wrócił do domu od razu
po tej dziwnej przygodzie w
knajpie. Z kawiarni wyskoczył,
raczej wyfrunął jak wypłoszony
ptaszek, a wiatr podchwycił go i
potem pchał przez cały czas
wzdłuż ulicy. Krawiec podniósł
kołnierz podartej marynarki,
przerażony, że może się łatwo
zaziębić, "niczym robotnik w
fabryce". "I tu, i tam gorąco, i
tu, i tam przeciąg - porównywał
żałośnie - o przeziębienie
bardzo łatwo, a wyzdrowieć to
tylko łajdak potrafi."
Myśli te, powstające
mechanicznie, nie zatrzymywały
jego uwagi. Tak samo
mechanicznie powtarzał:
- Cacaca, cacaca, jaki to
skandal.
Zmartwiony i przygnębiony
wszedł na swoje podwórze,
zobaczył dzieci siedzące na
ganku i powiedział:
- Anielka i Boruch, podczas
takiego wiatru trzeba siedzieć w
domu, bo mogą pęknąć płucka i z
gardła wtenczas wyleje się cała
Strona 27
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
krew.
Dziewięcioletni Boruch
pomyślał na to: "Jaki ty jesteś
głupi. Ja właśnie chcę, żeby
wylała się krew gardłem, żeby
zobaczyć, jak to wygląda.
Zupełnie nie wiesz, co jest
ciekawe". Mała Anielka zaś
zaczęła płakać:
- Tata, on mnie bił przez
cały czas, jak ciebie nie było.
- Po cóż ty ją bił? - jęknął
krawiec. - Ja tobie ucho za to
oberwę.
Anielka przyglądała się tej
scenie z ciekawością, nie
wiedziała sama, po co skłamała,
ale kłamstwo takie zawsze
sprawiało jej przyjemność.
Na podwórku u krawca Golda
rosła jarzębina, jej purpurowe
grona huśtały się na gałęziach.
Różnokolorowe liście pstrą
chmurą kręciły się ponad gankiem.
- Chodźcie, dzieci, do pokoju!
- naglił krawiec. Można było
przypuścić, że boi się, aby
wiatr nie porwał go razem z
dziećmi i liśćmi i nie poniósł
ich gdzieś poza miasto.
W mieszkaniu czuć było pleśnią
i naftaliną. W jednym pokoju
była kuchenka, stał stół i dwa
łóżka. W drugim była krawiecka
pracownia. W tym drugim pokoju
wisiały na ścianaach obrazki z
żurnalów mód, wyobrażające
młodych, szykownych panów. W
kącie stał czarny manekin, na
stole leżały rozprute spodnie,
na dwóch krzesłach - deska do
prasowania i duże żelazko.
- Czy stryj Izaak nie wracał
jeszcze z elektrowni? - spytał
krawiec Gold.
- Nie - odpowiedział Boruch.
- Tak! - skłamała Anielka.
- Kto z was kłamie? - zapytał
krawiec, zmęczony i wciąż
nastraszony.
- Ja! - powiedział Boruch, a
siostrzyczka spojrzała na niego
rozbawiona. Rudy chłopak wydawał
się jej zawsze trochę wariatem.
Miał wrodzony wstręt do
kłamstwa, lecz chętnie kłamał,
jeżeli mógł tym przysłużyć się
Strona 28
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
komuś. Lubił także, żeby ktoś
popełnił świństwo, aby tego
kogoś ratować od hańby własnym
poświęceniem. Był bezsprzecznie
dziwakiem. Niedawno otrzymał od
jakiejś zamożnej pani dużego
konia na biegunacah, ale nie
mógł się nim bawić, ponieważ
dostawał zawrotów głowy i spadał
z tego konia na ziemię. Po
takich upadkach długo nie mógł
oprzytomnieć, leżał zwykle
pośrodku podwórka i krzyczał, i
cały podrygiwał. W następstwie
zapomniał tabliczki mnożenia.
Ojciec krzyczał, ile jest siedem
razy osiem, Boruch odpowiadał
szczerze, że nie wie, i oczy
jego zezowały przeraźliwie i
męcząco. Tego nieszczęsnego
konia na biegunach, na którym
nie mógł jeździć, wyniósł na
ulicę i ofiarował go wszystkim
znajomym dzieciom. Było to
wczesnym rankiem w niedzielę czy
święto, na zżółkłych, jesiennych
drzewach siedziały wrony,
chodnik koło domu był usłany
suchymi liśćmi. Rudy
dziewięcioletni Boruch,
bełkocząc coś niezrozumiałego i
tragicznego, wyniósł konia za
furtkę. Zaniepokojone wrony
zleciały z drzew z krakaniem.
Maleńki Boruch podniósł do góry
rudą, guzowatą głowę i spojrzał
w rozsłoneczniony błękit. Potem
krzyknął głośno na całą ulicę.
- Kto chce mego konia? - i
postawił go pośrodku chodnika.
Wtedy z podwórka wybiegła
Anielka, brudna i czarna jak
kominiarz, i zawołała z wyrzutem:
- Boruch, wariat, taki koń
kosztuje! Za ten koń dostaniesz
sto złotych i jeden metr
szewiotu!
Przybiegły z sąsiednich domów
chłopaki i dziewczynki, śmiały
się z Borucha i jego konia,
potem dwóch dorosłych chłopaków
usiadło na tego konia, koń
zachwiał się na cienkich
nóżkach, jak oszalały zahuśtał
się na biegunach i nagle zawalił
się pod nimi. Wrony latały nad
dzieciakami, a błękit niebios, w
Strona 29
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
który patrzał Boruch, wydawał
się czarny i chłodny jak
studnia. Anielka podbiegła do
jakiegoś przechodnia, starszego
pana. Pan zdziwił się:
- Dlaczegoś taka brudna?
Anielka skłamała zrozpaczona:
- Mnie kominiarz wrzucił do
komina!
Dzieciaki tymczasem wyciągały
włosy z końskiego ogona, chłopcy
krzyczeli: "Huź-ha!" a wśród
nich ruda, ognista głowa Borucha
wyglądała jak marchewka
wyrzucona przez kogoś na
śmietnisko. Potem zaproponowano
urządzić koniowi pogrzeb... Ale
nie jest to ważne.
Krawiec Abraham Gold rozpalił
ogień pod blachą, obrał
ziemniaki i umył rondel.
- Nigdy nie mogę się połapać,
które z was kłamie - powiedział.
Piec dymił. Oczy krawca
łzawiły, co chwila kaszlał i
wycierał nos. Boruch zbliżył się
do niego, przyjrzał się uważnie
i stwierdził rzeczowo:
- Tata znów płacze.
Maleńki krawiec siedział w
kucki zgarbiony. Milczał.
Dziewięcioletni Boruch
powiedział:
- Wszyscy ludzie, którzy
płaczą, mają w takim razie
dymiące piece.
Na to krawiec pokiwał głową z
zachwytem, wyszeptał przez łzy:
- Cacaca...
Wtem drzwi rozwarły się z taką
siłą, że na blasze podskoczył
rondel, a w szafie brzękło
szkło. To przyszedł brat krawca,
elektrotechnik Izaak Gold. Duży,
barczysty, w granatowej bluzie
stanął na progu.
- Dobry wieczór - powiedział.
Głos miał ochrypły, wilgotny.
Krawiec nie odpowiadał.
- Dobry wieczór - powtórzył
elektrotechnik i słowa jego
rozbrzmiały po mieszkaniu, a
potem wyrwały się przez otwarte
drzwi na ulicę.
- To dobrze, że znów
przyszedłeś - wyszeptał krawiec
i nie wstając z podłogi powoli
Strona 30
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
odwrócił się.
Boruchowi zapewne wydało się
to zabawne, gdyż raptem zaśmiał
się nerwowo:
- Haha!
W czajniku syczała woda,
ziemniaki gotowały się. Krawiec
wziął brata Izaaka pod rękę i
zaprowadził do sąsiedniego
pokoju. Tam nagle krawiec
przypomniał sobie chirurga
Tamtena. Potem coś jeszcze
skojarzyło się w jego umyśle z
tym chirurgiem i krawiec uczuł
ponowny strach. Dolna szczęka mu
drgała. Bał się wszystkiego.
Nawet spodnie leżące na stole
wywoływały w nim dziki lęk.
Wydało mu się, że spodnie są
nogami znajomego pana, który
zaraz zeskoczy ze stołu i
zacznie go ścigać. Wreszcie
uspokoił się trochę.
- Izaak - sapnął - ja myślałem
jeszcze o tym, że ty jesteś rudy.
Podniósł do góry lampkę,
oświetlił twarz brata, zobaczył
znajome rysy, piegi i rude
włosy. Oczy były także chabrowe.
- To cóż z tego? - rzekł
elektrotechnik. Potem dodał. -
Mówię ci, że nigdy twoja żona
mnie nie obchodziła. Nie
patrzyłem się nawet na
nieboszczkę.
- Cacaca - wyszeptał krawiec
zawstydzony - a jednak Boruch
jest bardzo do ciebie podobny.
Ani ona, ani ja nie mieliśmy
rudych włosów... Przepraszam cię
bardzo...
Krawiec usiadł na niziutkim
stołku, lampka drgała w jego
ręku. Za drzwiami przez szparkę
podglądał Boruch i dławiąc się
mówił do siostry:
- Patrz, jamnik, jamnik...
Nie słyszał, o czym rozmawiali
bracia: wiatr za oknami wył,
bracia mówili prędko i
niewyraźnie, woda w czajniku
bulgotała coraz głośniej. Potem
stryj Izaak wstał i westchnął:
- O tym trzeba będzie jeszcze
pomyśleć. Wszystko jedno, każdy
zarabia, jak może.
- Słyszysz? - powiedziała
Strona 31
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Anielka. Była to mała, rozsądna
kobiecina i wszystko, od
kłamstwa i wyrachowania
począwszy, tkwiło w niej w
stanie zarodkowym.
Elektrotechnik Izaak na
odchodnym powtórzył:
- Trzeba zarabiać, gdzie się
da, inaczej zdechniesz z głodu
razem z dziećmi. Ja ci nic nie
będę pomagał, jeżeli mnie
wyrzucą z elektrowni.
- Tak, tak, rozumiem - i
wstrętny, śmierdzący starzec
odprowadził brata do drzwi.
Potem jedli ziemniaki ze
śledziem. Głowa Anielki opadła
nagle na stół, łokcie miała na
stole oparte.
- Taki skandal - powiedział
krawiec - taka duża dziewczyna,
a zasnęła przy stole. - Wziął ją
na ręce i odniósł do łóżka. -
Boruch, kładź się także!...
A gdy chłopak zasnął, krawiec
obudził go lekkim
szturchnięciem. Zresztą było to
znacznie później, koło północy.
Przedtem krawiec jeszcze długo
pracował. Musiał przenicować
spodnie klienta, robota bardzo
pilna, choć wiedział z całą
pewnością, że klient tych spodni
nie potrzebuje zupełnie. Parę
razy wstawał i podchodził do
okna. Przez okno widział czarne
podwórze, czarny płot, a za
płotem czarną, dwupiętrową
kamienicę. Niepokoiło go coś
bardzo. Wyszedł wreszcie na
podwórko. Jarzębina skrzypiała i
jęczała. Ukazał się księżyc i
znowu zniknął. Krawiec stał na
podwórku dość długo. Dopiero
potem, gdy wrócił do pokoju,
spodnie leżały na stole jak
czyjeś nogi. Obudził Borucha
łagodnym szturchnięciem:
- Ty byś chciał być
inżynierem, Boruch?
- Uhu.
Krawiec pokiwał głową
niedowierzająco, jego wzrok
wyrażał tęsknotę.
- A ile będzie siedem razy
osiem? Nie wiesz? No, ja cię
bardzo proszę, może ty jednak
Strona 32
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
pamiętasz.
Ale Boruch powtarzał uczciwie,
że nie pamięta.
- Jakiż z ciebie może być
inżynier, ech!
Tak, niełatwo tu było oszukać
siebie i uciec od
rzeczywistości. O tym właśnie
rozmyślał krawiec Gold wówczas
jeszcze, gdy stał pośrodku
podwórka i przyglądał się
sąsiedniej kamienicy.
Na pierwszym piętrze, zaraz
nad płotem, było okno, o tej
porze już nie oświetlone. Lecz
krawiec odgadł po ciemku zarys
jasnej firanki, która jak zawsze
była zasunięta szczelnie.
Jarzębina jęczała jak żywa,
chmury mknęły po niebie, wzdłuż
ulicy dudniły koła. Krawiec Gold
spojrzał na księżyc, ten jakby
naigrawając się z niego, mrugnął
do niego okiem. Lecz krawiec nie
zwracał na nic uwagi, myślał
tylko o tym, że syn jego nigdy
nie będzie inżynierem, ale
pozostanie na całe życie idiotą.
Wzdłuż jezdni dudniły koła
dorożki, dorożkarski koń potykał
się i parskał. Wówczas zza węgła
trąbiąc wyjechało auto, człowiek
wychylił się z dorożki i
krzyknął:
- Panie, jedź pan uważniej!
W dorożce jechał chirurg
Tamten i krawiec słyszał, jak
gwizdał wesołą murzyńską
piosenkę. Modna piosenka
przypomniała krawcowi muzykę w
kawiarni, kawiarnia przypomniała
mu starego Widmara z jego
sprawami i znowu myśli potoczyły
się w kółko.
Patrzył upartym,
zahipnotyzowanym wzrokiem w okno
pierwszego piętra sąsiedniej
kamienicy, oparł się plecami o
jęczącą jarzębinę i pomyślał, że
takie sobie zwyczajne okno o
zasłoniętej firance może być dla
jednych szczęściem, a dla innych
nieszczęściem.
W tę noc wiatr oderwał
okiennicę z domu Widmara i
rzucił ją w krzaki. Druga połowa
Strona 33
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zawisła na jednym zawiasie i
łomotała w ramę okienną
przeraźliwie i błagalnie, jak
gdyby prosiła, żeby ją zdjęto i
wniesiono do domu. Nad ranem,
zniecierpliwiony hałasem, Widmar
wyszedł w piżamie do ogrodu i
wyrwał nieszczęsną okiennicę
razem z zawiasem.
Był świt. Widmar spał tylko
dwie godziny, we śnie widział
potworne koszmary, lecz wolał te
koszmary od rzeczywistości.
W gabinecie Widmara lampa
paliła się przez całą noc, w
powietrzu wisiały smugi
tytoniowego dymu. Widmar
siedział koło biurka i czytał do
późnej nocy pamiętniki Zofii
Dubilanki.
Z początku, gdy wiedział, że o
trzy pokoje siedzi jeszcze jego
żona z chirurgiem, litery
zlewały się w jedną czerwoną
plamę i nie rozumiał ani słowa.
W pewnej chwili chciał wstać i
pójść do salonu, powstrzymał się
od tego tytanicznym wysiłkiem
woli. "Nigdzie nie pójdę. Muszę
przeczytać do końca, choćby mnie
kosztować to miało życie."
Pamiętnik zmarłej kobiety był
zemstą jej zza grobu. Dostał się
on do rąk Widmara dopiero dziś,
w rocznicę jej śmierci, ale
zdołał w ciągu kilku godzin
zdecydować o jego losie.
Okoliczności były następujące:
Po obiedzie, gdy Widmar leżał
na werandzie, rozległ się
dzwonek z ulicy, wyszedł stróż i
Widmar słyszał, jak stróż
zapytał:
- Po co dzwonisz z ulicy?
Przecież do państwa wchodzi się
nie przez bramę, tylko przez
drzwi.
Chłopięcy głos odpowiedział:
- Muszę przejść do pana
Widmara przemysłowca przez ogród.
- Przez ogród? Idź, mówię ci,
naokoło!
Nastąpiła sprzeczka, słychać
było ciężkie pomruki wymyślania.
Widmar wstał, aby pójść
zobaczyć, co się tam dzieje, ale
w tej samej chwili jakiś chłopak
Strona 34
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wbiegł na werandę:
- Czy pan przemysłowiec? -
Potem wręczył Widmarowi paczkę i
dodał: - To dla pana anonimowe
papiery! Do widzenia! - Chłopak
zniknął równie niespodzianie,
jak się pojawił.
"Co za kawał?" pomyślał
Widmar. Otworzył paczkę i nagle
zrobił się fioletowy. śyły na
szyi nabrzmiały, serce znowu
waliło jak opętane. - Uff -
sapał - uf! - W paczce znalazł
zeszyt, na którym było napisane
znajomym charakterem pisma "O
zdradzie". - Cóż to znaczy? -
Chrapnął. Otworzył zeszyt i
zrozumiał. Był to pamiętnik
Zofii Dubilanki. "Czego ona ode
mnie chce po śmierci?" pomyślał,
choć jego chore serce w lot się
domyśliło całej prawdy.
Podejrzewając najgorsze, zaczął
czytać. Z początku znalazł opis
swego ślubu, historię poznania z
żoną i plotki, jakie się w
mieście wytworzyły wokoło ich
miłości. Wielu rzeczy nie
zrozumiał. - Babskie brednie -
burknął, wiele rzeczy było
ohydnych, nie do strawienia.
- To są obelgi! - wołał. - Jak
ona śmie takie rzeczy o mojej
żonie wypisywać? Paszkwil!
Na schodach werandy pojawił
się stróż:
- Czy pan mnie wołał?
Widmar trzasnął pięścią w
stół, był aż czarny z gniewu.
- Wołałem! Wołałem: paszkwil!
- zaryczał na cały ogród. -
Paszkwil i precz stąd! - Chciał
natychmiast zniszczyć
pamiętnik. Dla wspomnienia
zmarłej nie czuł żadnego
poszanowania. Ordynarna baba! -
wrzeszczał na cały dom. -
Przekupka!... - Nagle szlachetne
jego oburzenie przeistoczyło się
w stare, znajome dobrze uczucie.
Była to zazdrość
najprzedniejszego gatunku,
lepka, sprytna i piorunująca,
jednocześnie miała w sobie
ukrytą słodycz, której zawsze
ulegał. Obejrzał się za siebie,
na werandzie nikogo nie było, co
Strona 35
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
chwila zrywał się wiatr, w
ogrodzie dopalały się jesienne
krzaki. Zaczął przerzucać
pamiętnik z gorączkowym
pośpiechem. Jeżeli pisała, to
przecież nie bez jakiejś
podstawy. Szukał i wertował,
nagle znalazł całą prawie stronę
zapisaną nazwiskami.
To było straszne! -
Niemożebne! - Zawołał. Trzymał
się za serce, lewy bok mu
wydymało, przez chwilę myślał,
że skona. - Niemożebne! - Długą
listę nazwisk czytał wzdłuż i
wszerz.
- Cała litania! - wykrzyknął.
- Spis zaczyna się od ułana
Adasia! - Co za sprośne imię! -
Potem rotmistrz Rozjemczy, potem
major itd. itd. - Prostytutka,
zwyczajna prostytutka -
powtarzał, a w oczach stanęły
mu łzy.
Musiał być zresztą na to
przygotowany - musiał
odpokutować własną
lekkomyślność. Dwa lata temu,
gdy zaledwie ją poznał,
ostrzegano go przed tą kobietą.
Nie posłuchał wówczas, więc musi
ponosić skutki.
- Prostytutka - mamrotał i
groził pięścią. W głowie mu się
kręciło, pałające krzaki ogrodu
tańczyły w oczach.
Po chwili jednak wrócił do
względnej równowagi. "Zgoda -
myślał - wiem przecież od niej
samej, że miała przede mną
kochanka, wszak nie kryła się z
tym..." Wtem przypomniał sobie,
jak niedługo po ślubie
dowiedział się z opowiadań o
jakimś ułanie. Przybiegł do domu
szarpany przez ból i namiętność.
- Rebeko - rzekł - nic już nie
chcę słyszeć o twej przeszłości!
- Spojrzała na niego spokojnie i
prosto, nic z jej oczu nie
można było wyczytać. - To nie
słuchaj - odpowiedziała. - Nie
mogę nie słuchać, kiedy wszyscy
wokoło jak na złość tylko o tym
mówią! - To ci się tylko zdaje.
- Nie chcę, żebyś ze mną mówiła
takim tonem! - rozgniewał się
Strona 36
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
raptem. Wtedy zamilkła.
Popatrzył na nią prawdziwie z
nienawiścią. - Kto był ten ułan?
- spytał brutalnie. Milczała. -
Kto był ten ułan, pytam! -
Położyła mu rękę na kolanie - i
po kwadransie powiedziała: -
Mówiłam ci już przecież, że
nikogo nie kocham oprócz ciebie,
a przed tobą żyłam tylko z
jednym człowiekiem. - Uczuł od
razu, że kłamie. "Kłamiesz!"
Chciał krzyknąć i wtedy scena
zaczęłaby się od początku, lecz
spojrzał jej w oczy i pomyślał:
"Nie, takie oczy nie mogą
kłamać". Spojrzenie jej było
jasne i proste, ale jak gdyby od
wewnątrz puste, jak gdyby
stamtąd wyjrzała na niego
próżnia. Pomyślał, że gdy
otwiera powieki - otwiera drzwi
do jakichś ciemnych pokoi,
które, jak to wiedział teraz,
były pełne cieni nieuchwytnych
mężczyzn.
Znowu obudził się w nim
szlachetny odruch, był w głębi
moralnym człowiekiem i starał
się nie posądzać o niemoralność
innych ludzi. Postanowił pójść
do żony, pokazać pamiętnik i
oświadczyć, że nie wierzy
niczemu. Zapukał więc do jej
drzwi. Nikt nie odpowiadał.
"Może jest w salonie?" - lecz i
tam żony nie było. Wtedy
przeszedł po całym domu
ogarnięty niepokojem. Wreszcie
zaczął biegać tam i z powrotem,
rozsadzając mieszkanie krzykiem
i rozpaczą. Drobne fakty
dotyczące jej zachowania nabrały
raptem głębokiego, ukrytego
sensu, potwornego znaczenia,
wszystko świadczyło o
niewątpliwej zdradzie. - Dokąd
ona poszła? - krzyczał. - Dokąd
ona codziennie o tej samej porze
chodzi? I co znaczy ta przyjaźń
z lekarzem?
Powziął postanowienie i
wściekły i ponury wyszedł z
domu. Usiadł na ławce w parku
miejskim - park był pusty,
wicher zamiatał aleje.
Przytłoczony nawałem wprost
Strona 37
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
rewelacyjnych odkryć, Widmar im
dłużej zastanawiał się nad
pewnymi faktami, tym więcej
podziwiał własną ślepotę. Przede
wszystkim - tajemnicze znikania
z domu. Po drugie - jej samotne
spacery. Wreszcie ten chirurg.
Potem, o czym - u licha - mówił
krawiec? Przyniósł do miary
ubranie, stał w przedpokoju nie
dłużej niż kwadrans, lecz zdążył
pozostawić za sobą piętno
niesmaku i ciemnych aluzyj. O
czym on mówił?
Wówczas niespodzianie ujrzał
zbliżającego się krawca,
pomyślał: "W tym widzę palec
boży". Krawiec skierował się w
stronę fontanny. Widmar zawołał:
- Chodź pan tutaj!
Chwycił go za rękaw i powlókł
za sobą do kawiarni. Lecz do
ostatecznej rozmowy nie doszło,
gdyż krawiec zaczął jakoś
kręcić. Widmar powiedział:
- Nie wiem, może nie miałeś
żony i nie znasz męki. -
Przyłapał siebie, że palnął
głupstwo, i krzyknął wściekły: -
Nie ma żadnej męki. Chcę tylko
prawdy! Prawdy! - Gotów był na
największą podłość, byle się tej
prawdy dowiedzieć.
Chodziło o to, że w pamiętniku
oprócz listy istniejących czy
zmyślonych amantów, oprócz
brudnych spraw przeszłych, które
w gruncie rzeczy mógłby nawet
żonie darować, przeczytał
potworną plotkę, dotyczącą już
obecnego jej życia. Zofia
Dubilanka pisała:
"W szpitalu dowiedziałam się,
że tej kobiecie robiono niedawno
operację. Z początku mówiono, że
ślepej kiszki, potem, że
dołączyły się jakieś komplikacje
kobiece... Lecz opowiadają
także, że było to w istocie
całkiem co innego... Jeżeli to
jest prawda i jeżeli Widmar nic
o tym nie wie, to znaczy, że ona
zdradzała go już będąc jego
żoną. Obliczyłam to na palcach."
Gdy wieczorem Widmar
przypomniał sobie o tym ustępie,
Strona 38
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wyjął papierośnicę i ni stąd,
ni zowąd zapytał chirurga
Tamtena:
- Czy pan nie uważa, panie
doktorze, że etyka lekarska
bardzo się różni od normalnych
poglądów na moralność?
Z przyjemmnością stwierdził,
że chirurg był tym pytaniem
wyraźnie zaskoczony. Nie
zauważył jednak, jak na nie
zareagowała żona, gdyż wówczas
właśnie dotknęła jego kolana, a
on na chwilę zapomniał o
wszystkim. Uprzytomnił sobie
teraz, że ta pieszczota mogła
być zwyczajną kalkulacją. Wtedy
zaś opuścił ich uspokojony i
trochę rozkrochmalony. "Niech
się dzieje, co się ma dziać!"
Śpieszył do gabinetu, aby
przeczytać pamiętnik do końca.
W biurku znalazł list żony,
pisany do niego mniej więcej rok
temu, tuż przed jej operacją.
List był pełen czułostkowości i
głupich paradoksów, z którymi
nie mógł się pogodzić nawet w
chwilach największego
zamroczenia miłosnego. Poza tym
o faktach w liście było bardzo
mało.
"...badał mnie chirurg Tamten.
Mówią o nim, że znakomitość, ale
jak wszyscy znakomici ludzie
wygląda nie znakomicie. Orzekł,
że miałam lekki atak ślepej
kiszki i że operacja na razie
jest zbyteczna. Więc bardzo cię
proszę, nie przyjeżdżaj i nie
denerwuj się. Gdy wrócisz po
załatwieniu swych spraw,
ustalimy termin ewentualnej
operacji. Nie boję się jej, bo i
tak mnie licho nie weźmie..."
Teraz Widmar starał się
przypomnieć sobie dokładnie, w
jakich okolicznościach to
wszystko się odbyło. śonę
pozostawił zdrową, lecz jak to
sobie obecnie uprzytamniał,
nieco jak gdyby zmienioną czy
niespokojną. Po sześciu czy
siedmiu tygodniach otrzymał
niepokojącą wiadomość, że
zachorowała. Zerwał natychmiast
Strona 39
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
pertraktacje ze wspólnikami i
zatelegrafował, że wraca. Nie
pozwoliła mu jednak wrócić,
wstrzymała go depeszą, a potem
wysłała ten list. "Musisz
doprowadzić do końca swe
interesy - ja tego chcę!"
Pamiętał, że zdziwiła go i
wzruszyła taka troska o jego
sprawy, było to u niej nowe. Nie
przypuszczał wówczas, że idzie
tu całkiem o co innego. Chodziło
po prostu o to, by pozostał w
stolicy jak najdłużej. Mgliste
podówczas okoliczności wydawały
się dziś jasne, jeżeli tłumaczyć
wszystko właśnie z tego punktu
widzenia. Było oczywiste, że jej
bardzo zależało na tym, by mąż
przyjechał już po operacji. A
jeżeli tak, to znaczy, że
przypuszczenia Zofii Dubilanki
są słuszne.
Uczuł, że gotów przebaczyć
żonie całą jej przeszłość, żeby
tylko być pewnym, że tak nie
jest, że plotki nie mają
podstawy i że od czasu ich
współżycia nie zdradziła go ani
razu. Tęsknił. Fizyczne
wspomnienie lekkiej pieszczoty,
przeżytej dzisiejszego wieczoru
na kanapie, rozczuliło go nawet
mimo woli. Ale od razu skończył
z tym zabawnym w jego położeniu
rozczuleniem. Aby dodać sobie
siły, otworzył pamiętnik na
stronicy, na której Zofia
Dubilanka opisywała szczegółowo
słyszaną przez siebie plotkę.
Wzdrygał się z obrzydzeniem.
"Nie, teraz to już wszystko
skończone. Dowiem się prawdy,
jakakolwiek ona będzie."
Zadowolony pomyślał o swoich
planach w stosunku do krawca.
"O, ten mi się przydał w sam
raz! Ha ha, powiada - okno!
Okno?!"
Światło w żarówce zrobiło się
czerwone i ciemnawe, w
elektrowni prawdopodobnie
zmieniono prąd, dym tytoniowy z
papierosów, który snuł się po
gabinecie, stał się liliowy. Do
Strona 40
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
drzwi zapukano.
- Kto tam? - zapytał Widmar i
znowu uczuł, że przeklęte chore
serce ścisnęło się kurczowo.
"Będzie atak", pomyślał.
Prąd w elektrowni zmieniono,
żarówka paliła się jasno, dym
tytoniowy był złoty. W drzwi
pukano nadal, Widmar otworzył je
i chował pamiętnik do bocznej
kieszeni. Weszła żona.
- Nie wchodź, nie wchodź! -
krzyknął.
Trzymał się za serce i za
pamiętnik jednocześnie.
- Czuję się nieszczególnie -
wyjęknął - ale proszę cię, nie
zwracaj na to uwagi.
O mało nie stracił
przytomności. Patrzył na żonę
wybałuszonymi oczami i podziwiał
- gdzie, do kaduka, podział się
jej urok? W istocie. Wydała mu
się przez sekundę prawie
brzydka, zresztą zbiegło się to
u niego z nowym zawrotem głowy,
więc oczom swoim nie wierzył.
Kto wie, może i słusznie, bo po
chwili żona znowu była
uderzająco piękna.
Zachwiał się na nogach
ponownie, lecz teraz już stracił
równowagę i zwalił się na
stojące pod ścianą krzesło.
"Atak, atak", błysnęło w jego
świadomości. Poznał od razu
towarzyszący atakowi strach
śmierci. "Bóg z tobą! - chciał
krzyknąć do żony - przebaczam ci
wszystko!" Ale krzyknąć już nie
potrafił. Coś rzęziło w gardle,
oddech zrobił się nierówny i
gwiżdżący, Widmar zemdlał, lecz
nie zdążyła jeszcze żona rzucić
się ku niemu, a on już odzyskał
przytomność. "Nie przebaczę ci
nic!" pomyślał. Siedział wciąż z
wybałuszonymi oczami, twarz miał
wykrzywioną, ale oddychał
spokojnie.
- Wszystko to przez ten wiatr
- narzekał.
Chciał koniecznie nocować u
siebie w gabinecie. Na samą myśl
o jej sypialni dostawał zimnych
Strona 41
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
dreszczów... Pomimo to wiedział,
że wystarczyłoby jednego
skinienia palcem, by na
czworakach jak pies przyczołgał
się do niej... - Kyrie elejson!
- odmawiał. - Chryste elejson! -
Przy pomocy tej przedziwnej
litanii usiłował bronić się
przed czarami złego ducha. Lecz
gdy zamknął za żoną drzwi
gabinetu, omal nie zgrzytał
zębami ze złości: dlaczego nie
skinęła palcem?! Przestawał
panować nad sobą, ta gra za
bardzo zużywała jego nerwy.
Jedyne, co ratowało i
podtrzymywało go na siłach, to
były odświeżające jak fale
nawroty podłości. Zmywały z
niego całą niepewność. Zacierał
ręce i chichotał: - Tak, tak.
Doprowadzę tę grę do końca.
Trzeba tylko trzymać się w
karbach.
Drżącą jeszcze ręką nakapał do
kieliszka dziesięć kropel
"digipuratum" i wypił. Włożył
pomarańczową piżamę o krwawych
wyłogach i kieszeniach, przykrył
się pledem i chciał zasnąć.
śaluzja miotała się i
trzeszczała za oknem, w kominie
skowyczały i kwiliły jakieś
zwierzęta i Widmar bezskutecznie
przewracał się z boku na bok.
Bał się ciemności, lampy nie
gasił przez całą noc. Patrzył
przed siebie zmęczonymi od dymu
oczami. Rozważał różne
możliwości. Pomiędzy innymi
postanowił jutro rano, nie
zwlekając dłużej, złożyć pewną
ważną wizytę, która mogła mu
wiele wyjaśnić. "śe też nie
przyszło mi to wcześniej do
głowy? Mogłem był załatwić to
jeszcze dziś." Powzięte
postanowienie uspokoiło go nieco
i Widmar zapadł w krótki,
nerwowy sen. Sen ten trwał tylko
dwie godziny i był pełen
koszmarów, które odtąd miały
nawiedzać starego Widmara
codziennie. Między innymi śniło
mu się gdzieś nad ranem, że do
Strona 42
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
gabinetu weszła jak niegdyś
Zofia Dubilanka, zdjęła ze
ściany fuzję i wymierzyła w
niego. - Masz za swoje -
powiedziała. Rzucił się ku niej
i wyrwał z rąk zrozpaczonej
strzelbę. Nagle wystrzeliła mu w
ręku i Widmar obudził się
wskutek huku eksplozji. To w
okno przeraźliwie i błagalnie
łomotała żaluzja. Nie mógł
wytrzymać tego piekielnego
hałasu. Wyszedł cicho przed
werandę do ogrodu, zerwał
zwisającą na jednym zawiasie
okiennicę i cisnął ją w krzaki.
Jakiś ptaszek zaświergotał
wesoło i niedorzecznie, był
świt. Widmar myślał: "Dobrze,
żem to postanowił, za trzy
godziny już będę mógł pójść do
niego na wizytę".
O godzinie zaś dziewiątej rano
wymknął się z domu i pojechał
do Szpitala Wszystkich Świętych.
Chirurg Tamten również źle
spał tej nocy. Budzono go dwa
razy do chorego numer
dwadzieścia siedem, o trzeciej
wyciągał sączek choremu z
brzucha i zmieniał opatrunek. Po
godzinie obudzono go znowu, gdyż
przywieźli ze stacji tragarza z
rupturą.
Pomimo to chirurg obudził się
z rana jak zawsze rześki, wlazł
pod zimny tusz, woda była wonna
i błękitna, chirurg pluskał się
długo. Zza kaloryferu wyskoczył
czarny kot i wygiął grzbiet
mrucząc. Chirurg chodził w
żółtej, jedwabnej bieliźnie po
pokojach, zawiązywał krawat i
także mruczał. Do jadalnego
pokoju weszła gospodyni, chirurg
nie wiedzieć czemu nazywał ją
"ciotką". Przyniosła śniadanie.
Chirurg powiedział:
- Gdy zobaczę ciotkę mą...
Gospodyni nalała kawy i
odpowiedziała:
- śeby tylko pan doktor się
nie zaziębił.
Doktor w jedwabnej bieliźnie
chodził w dalszym ciągu po
pokojach, przyglądał się sobie w
lustrach i zawiązywał krawat.
Strona 43
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Pokoi było cztery. Ciemne,
ogromne, o lilkowych i
granatowych tapetach, wychodziły
oknami na północ. Czarny kot
biegał za doktorem i mruczał. -
Kiź, Kiź, Kiź - powiedział
Tamten i pogłaskał go za uchem.
Patrzyli na siebie jak starzy
przyjaciele, i kot, i chirurg
mieli jednakowo piękne, a nawet
podobne do siebie żółte oczy.
Chirurg wypił kawę jednym tchem,
dał kotu napić się ze spodeczka
i dopiero wówczas włożył białe,
płócienne spodnie i świeży
fartuch lekarski. Jego życie
prywatne urywało się. Otworzył
ciemne dębowe drzwi na korytarz,
przeszedł przez jadalnię sióstr
i szybko zbiegł po schodach do
swego gabinetu w prawym skrzydle
szpitala.
Na parterze po korytarzu
wałęsali się chorzy w błękitnych
chałatach, jeden chory był o
kulach i miał nogę
zabandażowaną. Chirurg przemknął
obok z uśmiechniętą, lecz
nieruchomą twarzą, powiedział na
prawo i na lewo: - Dzień
dobry, dzień dobry - i mknął
dalej. Wprost się toczył po
korytarzu zwinny, zgrabny.
Fartuch furgotał raźnie. Chory
na kulach zakuśtykał, dopędził
chirurga koło rentgenologicznego
gabinetu, skąd wyszła siostra
zakonnica. Chory zapytał nerwowo:
- Panie dyrektorze, czy
naprawdę nie ma pogorszenia? -
Dlaczego woda cieknie z kolana?
Dyrektor szpitala poklepał go
po ramieniu, z tym samym
nieruchomym uśmiechem rzekł:
- Głupstwo. Głupstwo. śadnego
pogorszenia. Wszystko jest na
dobrej drodze - i zniknął za
drzwiami. W gabinecie czekał na
niego młody asystent, medyk
Rubiński. Chirurg rzucił
mimochodem:
- A temu biedakowi trzeba
będzie, zdaje się, amputować
nogę.
Asystent schylił się uważny i
pilny. Chirurg przejrzał trzy
nowe historie choroby i
Strona 44
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
przeszedł do ambulatorium
chirurgicznego.
- Kolego! - zawołał przez
drzwi ginekolog - przyjdźcie na
chwilkę do mnie. Chcecie
zobaczyć ciekawy wypadek
"sarcinoma uteri"?
Dyrektor Tamten obejrzał chorą
na raka kobietę i znowu wrócił
do opatrunkowej. Starszy
ordynator Bogucki robił choremu
punkcję, chory siedział na
stole, ordynator wbijał mu igłę
między żebra pod łopatką.
- Proszę, proszę, niech pan
doktor robi - powiedział chirurg
Tamten. Potem gdy wyprowadzono
chorego, przywitali się. -
Ciężki dyżur miałem tej nocy -
rzekł chirurg Tamten - co
słychać nowego?
Starszy ordynator mruknął pod
nosem, że znowu kogoś
przejechali samochodem. Te
samochody to wprost plaga,
gorsza od gruźlicy!
- Jest tu chory z wywichniętym
łokciem, dyrektorze - powiedział.
Sanitariusz wybiegł na
korytarz i zawołał:
- Który z was z ręką?
Wszedł staruszek. Marynarkę
miał narzuconą na jedno ramię,
chirurg Tamten wziął go za chory
łokieć, staruszek krzyknął
cieniutkim, skrzypiącym głosem:
- A... a... a...! - Na to
chirurg ze sztucznym uśmiechem
na twarzy powiedział wesoło:
- Głupstwo, głupstwo.
Weszła siostra zakonnica w
białym kornecie. Chirurg jej nie
zauważył. Zapytał szybko:
- Jadł pan co dzisiaj?
Herbatę? Dobrze, to damy panu
eter.
Staruszka uśpiono. Zakonnica
weszła po raz drugi, chirurg
spojrzał z niezadowoleniem na
jej kornet:
- Cóż się stało? Ktoś
przyszedł? - Nastawię
zwichnięcie. Chory pod narkozą
jęczał głucho. Gdy chirurg już
mył ręce, przyszła siostra po
raz trzeci:
- Panie dyrektorze, jakiś pan
Strona 45
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
chce pana widzieć.
- Jestem teraz zajęty - i mył
ręce.
Podszedł młody asystent
Rubiński:
- Jakiś pan, panie dyrektorze,
chce pana widzieć.
- Słyszałem - warknął chirurg
i krzyknął do sanitariusza -
przygotować dla tej panienki z
kręgosłupem gips! A potem do
rentgena!
Staruszka wyniesiono śpiącego
na noszach. Doktor Tamten
przeszedł z opatrunkowej do
poczekalni, w poczekalni z ławki
wstał Widmar i zbliżył się do
niego.
- A? - rzekł chirurg. - Czy to
pan mnie poszukiwał?
- Tak jest.
- Proszę do mego gabinetu.
Widmar był w jasnobrązowym
ubraniu w granatowe kraty,
wyglądał pięknie i pyszałkowato,
lecz skoro tylko usiadł w
fotelu, od razu postarzał się i
wyszło na jaw jego zmęczenie. Z
widocznym trudem panował nad
zdenerwowaniem.
- Pan do mnie w charakterze
pacjenta? - i chirurg zmrużył
żółte oczy.
- Niezupełnie. Raczej jako mąż
pańskiej pacjentki.
Za drzwiami ktoś jęknął. Jakiś
metalowy przedmiot upadł na
podłogę, ktoś zaśmiał się:
- Ależ wiatr! Po cóż
otwierasz okno?
Chirurg trzymał ręce złożone
na stole i rytmicznie poruszał
wskazującymi palcami.
Odpowiedział błyskawicznie, choć
wydało się, że po dłuższej
przerwie:
- Słucham pana.
Przez głowę zaś przemknął
głupkowaty refren: "Rebeko, co
na nas czeka?"
- Panie doktorze - zaczął
Widmar z rozwagą - panu
zawdzięczam życie mojej żony.
Chirurg pochylił czarną,
kudłatą głowę:
- O!...
- Więc chciałbym od pana się
Strona 46
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
dowiedzieć, doktorze, jaki był
właściwie przebieg operacji.
Widmarowi wydało się, że
chirurg sposępniał, lecz
natychmiast twarz jego
rozjaśniła się i znów zjawił się
na niej wyuczony uśmiech.
- Przebieg? Jak najlepszy,
drogi panie.
Widmar bez trudu przyłapał
jego spojrzenie, było śmiejące
się, żółte, kocie. Patrzyli
sobie w oczy nie mrugając.
Widmar wyciągnął papierośnicę,
patrząc prosto w oczy
poczęstował doktora egipskimi.
Chirurg Tamten rzekł dobitnie:
- Niestety, nie palę!
- Przepraszam...
Za drzwiami znowu ktoś jęknął:
- Na miłość boską, zamknij
wreszcie okno! - Potem nastąpiła
cisza.
- Pan rozumie moją ciekawość,
doktorze. Obawiam się, czy
operacja... mm... nie mogłaby
pociągnąć za sobą konsekwencji,
które dopiero by teraz
wystąpiły... Chodzi mi głównie o
to - skłamał pośpiesznie Widmar.
- Medycyna takich konsekwencji
nie zna - odpowiedział chirurg z
martwym uśmiechem.
- Jestem laik - pośpieszył
Widmar z udaną pokorą.
Jednocześnie myślał: "Jakże
trudno grać tę komedię! Muszę
jednak spróbować, choć wiem, że
się nie da nabrać". - Ale
podobno... mm... zostawiają na
dłuższy czas ślad...
Chirurg milczał.
- Panie doktorze! Ja bardzo
proszę opowiedzieć mi, w jakich
warunkach odbyła się operacja. -
Głos Widmara z lekka drgnął.
- Ależ z największą
przyjemnością - rzekł chirurg.
- Czy to było zapalenie ślepej
kiszki?
- A jakże. Gdybyśmy odłożyli
operację jeszcze na dzień,
sądzę, że byłoby już za późno.
- Ach, tak? śona mówiła mi, że
pan z początku nie radził jej
robić operacji w ogóle...
- Ja? - zdumiał się chirurg.
Strona 47
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
To było najdziwniejsze. "Tego
już zupełnie nie rozumiem",
pomyślał. Potem rzekł: - Było to
rok temu i możliwe, że dlatego
nie przypominam sobie tej
okoliczności. Lecz zdumieniu
memu...
- O, przepraszam, przepraszam
- przerwał Widmar z obleśną
uprzejmością - pan mógł mnie źle
zrozumieć... Przypomina pan
sobie, że wówczas mnie nie było
w mieście. Przyjechałem już po
wszystkim, w dziesięć dni po
operacji, gdy rana była już
bardzo nieznaczna i opatrunki
zmieniano co drugi dzień. śona
nigdy nie opowiadała szczegółów
swej choroby. Pan zaś od razu
mnie uspokoił, ale... jakże w
istocie było z tą kiszką?!
Sposób, w jaki Widmar zadał
ostatnie pytanie, wyraźnie nie
podobał się chirurgowi.
"Czy to ma być pogróżka?" lecz
zlekceważył ten nieprzyjemny ton
i powiedział do Widmara wesoło i
bezdusznie, jak zwykł mówić do
chorych:
- A więc. Nigdy nie kryłem
przed panem i jaki byłby w tym
sens, że podczas operacji
wyjaśniło się przypadkowo, że
oprócz zapalenia wyrostka żona
pańska cierpiała na pewne
kobiece dolegliwości...
- Jakie?! - wykrzyknął Widmar.
- Cysta, proszę pana - odrzekł
chirurg chłodno. - Jest to
choroba dość pospolita i nie
bardzo zresztą straszna... Lecz
doprawdy nie pojmuję, czemu pana
interesują takie dawne dzieje.
- Nic w tym nie ma takiego
dziwnego - odrzekł Widmar
ponuro, i nagle, z trudem
hamując gniew, wysapał: - Czy
powiedział mi pan prawdę?
Chirurg wstał zgorszony. - Co?
- Obawiam się, że etyka
lekarska różni się od pojęć o
moralności zwykłych
śmiertelników. Lekarz może w
pewnych wypadkach nie ma prawa
powiedzieć prawdy? Może nawet
zabroniono mu mówić prawdę? Czy
to nie zabawne, panie doktorze,
Strona 48
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
że nie wolno człowiekowi mówić
prawdy, czy to nie zabawne?
Niech pan przynajmniej na to
odpowie, czy nie jest to tak,
jak mówię?
- Owszem - zgodził się chirurg
niechętnie, prawie pogardliwie.
Stanął koło okna, odwrócony do
Widmara plecami, i coś
majstrował koło swej twarzy. "Co
on tam robi?" zaciekawił się
Widmar przelotnie.
- Czy niczym więcej nie mogę
panu służyć? - zapytał chirurg
od okna.
Gniew i rozpacz porwały
ostatecznie Widmara: "Pal licho
wszelką dyplomację!" Wykrztusił:
- Panie doktorze, pytam raz
jeszcze, czy naprawdę nic się
nie kryło poza tą operacją? Mam
takie wrażenie, a nawet powiem
szczerze, mam pewne dane do
przypuszczenia, że wy coś przede
mną skrywacie.
- Jakie dane?
- A, zaciekawił się pan
wreszcie - mruknął Widmar
złowrogo. Potem dławiąc się
zazdrością, zawołał: - Niech mi
pan odpowie! Proszę pana!
Przecież wiem, że my się
znacznie lepiej rozumiemy, niż
się to wydaje. Jestem zmęczony
do ostatnich granic i zwracam
się do pana już jako do
człowieka! Elementarna moralność
nakazuje powiedzieć mi prawdę,
jakakolwiek ona jest. Proszę
pana o to, jak potrafi prosić w
pewnych życiowych wypadkach
tylko, słyszy pan? tylko
mężczyzna mężczyznę!
Chirurg odwrócił się od okna i
rozłożył ręce.
- Nie jestem mężczyzną -
powiedział sucho - jestem
lekarzem.
Widmar zamilkł. Siedział w
fotelu, swą czarną, z lekka
siwiejącą brodę schwycił w
kułak, gdy raptem ujrzał coś
bardzo dziwnego. Twarz chirurga
zmieniła się nie do poznania,
nie zrozumiał, na czym polegała
ta zmiana, ale potem sapnął
nawet ze zdziwienia. Zamiast
Strona 49
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
oczu chirurg miał krwawe dziury!
- Uff! - westchnął Widmar.
"Myślałem, że to Bóg wie co.
Przecież to są czerwone
okulary..."
Chirurg rzekł:
- Przepraszam, że nie mogę
więcej czasu panu poświęcić,
muszę iść do rentgena. Służę
panu poza tym w każdej chwili
chętnie.
Skierował się ku drzwiom, ale
Widmar nie wstawał. "Dziwny z
niego człowiek - pomyślał Tamten
- trzeba będzie go jednak
uspokoić" i natychmiast w paru
słowach sprowadził całą
poprzednią rozmowę do jakiegoś
niezrozumiałego zresztą żartu.
- Panie! bagatela! mówię panu,
że bagatela...
- Ale co? - spytał Widmar.
- Wszystko bagatela. Pojmuję
pański niepokój, chodzi o
zdrowie pańskiej żony, lecz
ręczę panu, że jest ona obecnie
zdrowa jak samo zdrowie!... Co
było, to minęło... Wielkie mi
rzeczy ślepa kiszka czy cysta!
Panie! Bywają dni, że ja po
dziesięć takich kiszek wycinam.
Panie! my takie operacje
guzikiem robimy!... Nie ma więc
czego się bać... Zresztą, jeżeli
taka pańska wola, prosimy do
nas. śonę pańską w każdej chwili
może zbadać specjalista...
Bagatela!
Widmar wreszcie wstał. "Nie,
nie da rady, trzeba grać komedię
dalej", pomyślał ze wstrętem.
- Proszę mi wybaczyć moje
zdenerwowanie, doktorze, miałem
dziwne przeczucia - i zgasił
papierosa. Wyszedł sapiąc i
chirurg słyszał, jak w
poczekalni spotkał się z
asystentem Rubińskim. O, to źle,
zaniepokoił się chirurg, to
niedobrze. Nie lubił asystenta i
nie bardzo mu ufał, więc
szczególnie nie była mu miła
myśl o tym, że Rubiński był
obecny przy opreacji Rebeki
Widmarowej.
Chirurg znowu biegł po
korytarzu, na oknach siedzieli
Strona 50
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
chorzy, chirurg spoglądał na
prawo i na lewo uśmiechając się
martwo. Fartuch i okulary, które
wdział dla przystosowania
wzroku, nadawały mu wygląd
automobilisty. Chirurgowi
Tamtenowi przez te okulary świat
wydawał się czerwony, jakby
zalany krwią. Wpadł do ciemnego
rentgenologicznego gabinetu. Nie
miał czasu już myśleć o swej
rozmowie z Widmarem.
Wtedy drzwi na korytarz
otworzyły się, z poczekalni
wyszedł Widmar razem z
asystentem Rubińskim. Widmar
powiedział:
- Więc zobaczymy się z panem
jeszcze dziś? Będę panu
niezmiernie wdzięczny.
Widocznie kończyli jakąś
rozmowę. Potem Widmar jeszcze
nie od razu opuścił szpital.
Chorzy widzieli go, jak
rozmawiał na podwórzu z
sanitariuszem Pawłem.
- Mam dobrą pamięć - odrzekł
sanitariusz na zadane mu przez
Widmara pytanie - pamiętam
prawie wszystkich chorych od
pięciu lat...
Następnie widziano Widmara
przechadzającego się po ogrodzie
szpitalnym z siostrą przełożoną.
Z nią również prowadził ożywioną
rozmowę, gdy zaś po paru
kwadransach opuszczał szpital,
miał już dość dokładne pojęcie o
operacji, która go tak
interesowała. Mógł mniej więcej
zrekonstruować w wyobraźni cały
jej przebieg i liczył nawet, że
do wieczora uda mu się wyjawić
wszystką prawdę.
Był jednakże bardzo
niespokojny. Szedł w wielkim
podnieceniu, gestykulując i
rozmawiając sam ze sobą.
Na ulicy Batorego z jakiegoś
sklepu wyleciał duży arkusz
brązowego papieru do pakowania,
potem jakaś stara koperta.
Papier pomknął wzdłuż jezdni,
furkocząc głucho, koperta
poleciała za nim. Duża, brązowa,
papierowa kula toczyła się jak
Strona 51
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wietrznik, aż wpadła z rozpędu
między nogi jakiejś zdążającej
na dół wytwornej i smukłej
kobiety. Czarna sukienka
łopotała, papier owinął się
wokoło kobiecych nóg, kobieta ze
śmiechem przytrzymując jaskrawy
szal, umykający jej z rąk,
oderwała brązowy papier, który
całował jej kolana. Kobieta
popłynęła na dół, walcząc z
wichrem niby pływak z
rozhukanymi bałwanami. Brązowy
papier pomknął dalej i stara
koperta dopędziła go w locie.
Wicher natomiast długo jeszcze
wyrywał jaskrawy szal z rąk
roześmianej kobiety.
Słońce było zasłonięte
mknącymi na północny zachód
chmurami.
Później Widmar sam opowiadał,
że nigdy nie był tak podniecony,
jak tego dnia. Zwierzał się
otwarcie przed krawcem Abrahamem
Goldem, że cały poranek i
popołudnie miał wrażenie, iż
nosi w piersi zamiast serca
jakąś piekielną maszynę, która
lada moment groziła wysadzeniem
go w powietrze.
- Byłem zupełnie jak opętany -
mówił - może to dlatego, że
poprzedniej nocy nie spałem i
miałem potworne bicie serca. W
mózgu wszystko mi się plątało i
bardzo mało obchodziła mnie cała
moralność ludzka, chociaż o niej
rozprawiałem jeszcze przed paru
godzinami. Jeżeli zdarzały się
chwile w mym życiu, że zdolny
byłem do zbrodni, to tego dnia
byłem zdolny do rzeczy gorszej
tysiąckrotnie, bo do podłości i
ostatniego łajdactwa. Ale,
powtarzam, byłem jak pijany.
- Z drugiej strony - dowodził
przedmiotowo - działałem
zupełnie świadomie, a nawet
rozważnie, i w pewnych chwilach
umysł mój był zadziwiająco
jasny. Pamiętam na przykład, jak
przyszła mi do głowy myśl o
tamtej bramie. Było to wprost
jakieś jasnowidzenie... Obok
naszej willi stoi dom z
rozwaloną bramą. Otuż
Strona 52
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
uprzytomniłem ją sobie w ciągu
sekundy, jeżeli nie krócej.
Wychodziłem wówczas ze szpitala.
Rzecz zastanawiająca, że
zobaczyłem tę bramę w swej
wyobraźni taką, jak powinna
wyglądać w nocy, chociaż zdaje
mi się, że w nocy nigdy się jej
nie przyglądałem. Zobaczyłem
wyraźnie ciemne wgłębienie i
kawałek rynsztoka. Potem to
wszystko wyleciało mi z głowy aż
do wieczora i tamtego krzyku. W
głębi duszy zaś byłem z czegoś
zadowolony, jak gdybym popełnił
nie podłość, lecz dobry uczynek,
albo jak gdyby sprawiedliwości
ludzkiej i boskiej stało się
zadość. Trząsłem się z radości.
Nie krępowali mnie całkiem
przechodnie, machałem rękami i
gadałem sam do siebie. Ktoś
zwrócił nawet uwagę: "Cóż to za
zwariowany jegomość!" Może go
potrąciłem. Wiem tylko, że
złości tej nie było granic. "A
więc to ty w taki sposób -
powtarzałem - grasz w chowanego?
Pozwalasz, żebym cię prosił, a
potem okazuje się, że nie jesteś
w ogóle mężczyzną, lecz
lekarzem?" O niej natomiast
prawie nie myślałem.
To było doprawdy
najdziwniejsze, gdyż istotnie w
świadomości Widmara nagle
zrobiła się jak gdyby ciemna
dziura, w której na szereg
godzin zapadła się myśl o żonie.
Zbierał zajmujące i ważne
informacje dotyczące jej i owej
choroby, lecz czynił to
mechanicznie i raczej dla
nieistotnej satysfakcji
poskromienia krnąbrnego
chirurga. Dopiero później, to
znaczy gdy wieczorem pozostał z
żoną sam na sam, zrozumiał
popełniony błąd, a także i to,
do jakiego stopnia nabrał go
sprytny i dziwny proces
psychicznego przesunięcia:
zamiast gniewać się na żonę,
gniewał się na Tamtena. Wtedy
uczuł szalony wstyd wobec
doktora. Skrzywdził człowieka
nie tylko mu nie wrogiego, ale z
Strona 53
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
którym w gruncie rzeczy mógłby
żyć w doskonałej przyjaźni.
Niestety, teraz już było trochę
za późno.
- Gdybym mógł przynajmniej raz
porozmawiać z nim szczerze! -
wykrzykiwał stary Widmar. -
Przecież z pewnością
dogadalibyśmy się w końcu! Lecz
- mówił do krawca dalej - lecz
wówczas gdy zobaczyłem Tamtena,
wchodzącego do kawiarni z laską
i kapeluszem pod pachą, wydał mi
się znowu winowajcą i sprawcą
wszystkiego. Nie wątpię, że
duszą moją kierował wtenczas
ktoś inny, jakaś sprytna istota,
która dążyła za wszelką cenę,
żeby gniew mój rozwiał się w
stosunku do żony i spadł na
kogokolwiek innego.
- Otóż - mówił - dopiero co
skończyliśmy naszą drugą
rozmowę, ty wstałeś, Gold, aby
pójść do brata, i pożegnałeś się
ze mną. Widziałem, jak we
drzwiach zetknąłeś się nos w nos
z chirurgiem. Byliście obaj jak
gdyby zdziwieni tym spotkaniem,
staliście naprzeciw siebie z
otwartymi ustami. Potem chirurg
uśmiechnął się, wzruszył
ramieniem i wszedł na taras,
wesoły i podrygujący. Zdawało
się nawet, że zaraz zatańczy
między stolikami. Ty zaś
zniknąłeś jak kamfora. Byłem
trochę na ciebie o to zły, ale
uspokoiłem się, gdy ujrzałem
ciebie stojącego po drugiej
stronie ulicy i patrzącego na
mnie przez okna kawiarni.
Chirurg usiadł o trzy stoliki
ode mnie, przynieśli mu syfon i
koniak, wtem chirurg mnie
zauważył i ukłonił się. Na
tarasie prawie nikogo prócz nas
nie było. Ja bym sam za innych
czasów spał w takie skwarne,
wietrzne południe i nigdzie bym
nie wychodził z domu, ale teraz
przecież musiałem biegać po
mieście jak ostatni makler.
Nikogo więc wokoło nas nie było.
Mogliśmy rozmawiać przez stoliki
nie opuszczając naszych miejsc.
- Widzę - rzekłem - że doktor
Strona 54
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
dziś zwolnił się jakoś
wcześniej? - Ano, uciekłem z
domu. Zdałem dyżur - powiada - a
teraz chciałbym posłuchać
muzyki. Powiedziałem mu na to,
że u nas w kawiarni są zamiast
muzyki kocie koncerty. Ale, ale
- dodałem - czy pan doktor się
nie gniewa za moje natarczywe
wtargnięcie dziś do szpitala?
Miałem, przyznaję się, bardzo
zły sen o żonie, jestem
neurastenik, przestraszyłem się
i przyjechałem z rana do pana
jak wariat. Głupia rzecz nerwy.
Mam nadzieję, że pan nic jej nie
powie o mojej wizycie? Uspokoił
mnie co do tego natychmiast, ale
z drugiej strony jego
uspokajająca odpowiedź
podziałała na mnie jak
najfatalniej. - Nic pańskiej
żonie nie powiem - rzekł - może
pan tego być zupełnie pewny. -
Dziękuję - pośpieszyłem. - Ale -
ciągnął - nie powiedziałbym nic
i panu, gdyby ona prosiła mnie o
milczenie. Lekarz, adwokat i
ksiądz nie mają prawa zdradzać
tajemnic.
Nie okazałem żadnego
wzruszenia, choć to mnie wiele
kosztowało. Tą nieostrożną
odpowiedzią jakby nakręcił i
puścił w ruch mechanizm
piekielnej maszyny, którą w
piersi już od samego rana
nosiłem. - Oczywista -
odpowiedziałem blado - nie
chciałbym zadawać niedyskretnych
pytań.
Mechanizm pracował wraz z
sercem coraz mocniej i
sprawniej. Przeprosiłem chirurga
i wybiegłem za tobą na ulicę.
Błagałem cię, abyś natychmiast
oddał dolary bratu. Widziałeś
przecież sam, że wyglądałem jak
somnambulik, o ile somnambulik
potrafi rozmawiać. Chirurg
siedział nadal i pił koniak.
Dłuższy czas nad czymś myślał,
wreszcie oświadczył mi, że jest
przepracowany i może dlatego
psuje mu się charakter. Bardzo
się nudzi w naszym mieście,
prawie nigdzie nie bywa. - Ależ
Strona 55
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
panie - powiedziałem - czemuż
pan tak rzadko w takim razie
bywa u nas?
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Byłem u państwa nie dalej
jak wczoraj.
- Bardzo pana prosimy do nas i
dziś, i kiedy pan tylko ma
ochotę - zapraszałem go jednym
tchem, aby nie dojrzał w głosie
mym ironii. - śona będzie
doktorowi rada na pewno -
dodałem prawie szydząc.
Szydzenie takie było jedynym, co
mi pozostawało. Wyglądało to
tak, jakbym schował rękę do
kieszeni i wygrażał mu stamtąd
pięścią. Nie miałem, niestety,
żadnych dowodów i wszystkie moje
przypuszczenia mogłyby wziąć w
łeb wraz z kalumniami Zofii
Dubilanki. Musiałem odnaleźć te
dowody. Postanowiłem ułatwić im,
a przede wszystkim żonie, żeby
bez obawy czyniła, co jej się
żywnie podoba.
- Więc pójdziemy do nas -
rzekłem gościnnie. Nie chciał
się zgodzić na to. Zdziwił mnie
nawet upór, z jakim się bronił.
Potem nagle wypił jeszcze jeden
koniak i spojrzał do kieliszka.
Patrzył na dno z takim
skupieniem i zachwytem, jak
gdyby poczynił tam oszałamiające
jakieś odkrycie. Jednocześnie
był wyraźnie rozanielony i twarz
miał błogą i rozpustną zarazem,
jak gdyby przypatrywał się
pornograficznej karcie. Pomimo
całego swego nastroju zwróciłem
na to uwagę. Trochę zażenował
się, gdy zapytałem go, co się
stało. Objaśnił mnie z
niezrozumiałym uśmiechem, że
lubuje się w sztuce
bizantyjskiej i że zobaczył w
załamaniu szkła coś, co
przypomniało mu pewien wzór.
Natychmiast potem zgodził się
już łatwo na moje zaproszenie i
wyszliśmy razem. Po drodze
chciał wziąć mnie pod rękę, ale
tego byłoby za wiele, usunąłem
się z niezadowoleniem.
Nie pamiętam dokładnie, co
było dalej, jest to męczące i
Strona 56
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
głupie uczucie. W pewnym
momencie wspomnienia moje
urywają się i w żaden sposób nie
mogę złapać wątku. Czasem wydaje
mi się, że wieczoru tego nie
przeżywałem w rzeczywistości i
że on mi się tylko przyśnił.
Zapomniałem także dużo rzeczy
ważnych, nie pamiętam na
przykład, jak wyglądała i co
robiła moja żona. Wiem, że
siedziała na kanapie, ale czy to
była ona, czy jakiś duch, nie
mógłbym przysiąc.
Gdy Widmar skarżył się w ten
sposób wobec krawca na zanik
pamięci, Abraham Gold
porównywał go z Boruchem, który
cierpiał na coś podobnego.
Porównując nie wiedział sam,
jak bliski był prawdy, gdyż
przypuszczalnie chorobliwy stan
Widmara graniczył z epilepsją. W
każdym razie, gdy Widmar z
chirurgiem wszedł do salonu,
wyglądał tak źle, był taki blady
i żółty, że obicia i firanki w
pokoju wydały się wyblakłe.
śona przyjęła ich chłodno. Na
widok gościa nie okazała żadnego
zdziwienia. Widmar wytłumaczył
to sobie po prostu tym, że
widocznie czekała na chirurga.
Prawdopodobnie zaprosiła go, ale
ma się rozumieć tak, żeby mąż o
tym nie wiedział.
Obecność kobiety wprowadziła
mężczyzn natychmiast w stan
lekkiej, duchowo-cielesnej
katalepsji. Obaj, Widmar i
chirurg, poruszali się i mówili
jak we śnie. Ani jeden, ani
drugi nie potrafiłby powtórzyć
już po kwadransie nawet części
rozmowy. Pomimo to, że była
płytka i pusta, miała głęboką
osnowę wewnętrzną, lecz
wyłącznie natury seksualnej. Pod
płaszczykiem nic nie mówiących
wyrazów i słów krył się niepokój
o wyjątkowym napięciu zmysłowym.
Było w tym jakieś niesamowite
połączenie pustki z treścią,
czegoś problematycznego z
niezaprzeczalnym.
Rebeka siedziała na kanapie.
Jednak jej obecność wydawała się
Strona 57
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
czymś zupełnie nierealnym -
Rebeka jako taka prawie że nie
istniała. Jej myślenie i aura
psychiczna nie zajmowała w
przestrzeni i czasie żadnego
miejsca. Można było patrzeć
przez nią jak przez szkło lub
jak w próżnię. Jej istnienie
było naprawdę problematyczne i
chirurg powątpiewał chwilami,
czy nie jest ona widmem. Taka
nierzeczywistość i, rzec można,
upiorność drażniły najbardziej,
chirurg pogardzał sobą jako
mężczyzną, że tyle czasu
poświęca głupiej kobiecej marze.
Ale z innej strony fakt jej
istnienia, i to istnienia
narzucającego wszystkim swe
prawa, był niezaprzeczalny. Choć
wydawało się, że na kanapie jest
pustka, zwyczajna dziura w
siedzeniu, i że tam nic nie
siedzi, wydawało się
równocześnie, a nawet wiedziało
się z całą pewnością, że
znajduje się tam jakaś
bezkształtna istota, a raczej
abstrakcyjna suma ludzkich
właściwości. Był to swego
rodzaju potwór. Składał się z
dziwacznego połączenia spojrzeń,
uśmiechów, poruszeń ramionami,
kobiecych nóg i piersi, brzucha,
a przede wszystkim pożądań
zmysłowych i zapachów. Zajmował
sobą cały pokój, w którym
zapanował nastrój, jaki panuje
na seansach spirytystycznych.
Na kanapie siedział duch, od
czasu do czasu materializujący
się wprost w oczach...
Chirurg znowu uczuł miłość i
tęsknotę, potem od erotycznej
woni rozbolała go głowa, chirurg
wstał żegnając się. Był wieczór,
było duszno. Rebeka spojrzała w
żółte oczy chirurga, chirurg
pocałował ją w rękę, mąż
odwrócił się.
Od tego momentu Widmar
pamiętał dobrze wszystko, co się
działo dalej. A było to tak:
- Czekamy na pana jutro -
rzekł.
Chirurg powiedział:
- O, nie. Dziękuję... Nie
Strona 58
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
można przecież codziennie.
Teraz Widmar wziął go pod rękę
i odprowadził do sieni, w sieni
chirurg chwycił kapelusz i laskę
porywczym ruchem, powiedział:
- Wiatr nie ustaje.
- Nie ustaje.
Obaj uśmiechnęli się, obaj
ukłonili się serdecznie, choć
powściągliwie, Widmar pogłaskał
brodę, a chirurg pogwizdując
wyskoczył na kamienny ganek.
Przez drzwi zionęło na Widmara
jak z otwartego pieca. Z
wysiłkiem zamnknąwszy drzwi,
Widmar natychmiast wrócił do
salonu. W tym samym czasie żona
zgasiła w salonie lampę i
przeszła do swego pokoju.
Widmar był podniecony i
wzburzony do najwyższego
stopnia. Myśli jego biegły w
dwóch kierunkach równolegle:
pierwszy - że doktor Tamten
wyszedł już na ulicę, drugi - że
na pewno żona i dzisiaj pożegna
się na progu sypialni.
Zapalił papierosa, ręka mu
drgała. W otwartych drzwiach
sypialni na pomarańczowym tle
zjawiła się ciemna postać żony.
Widmar zapytał:
- Rebeko? - A w duchu
westchnął z ulgą: "Doktor Tamten
już sobie poszedł." Przy świetle
palącego się papierosa rozróżnił
kochaną twarz. śona stała
nieruchomo, może czekała.
- Rebeko? - powtórzył
pytająco. Myślał: "Czy skinie
palcem?" Tęsknił za nią jak
młody narzeczony, gotów był
zaraz uklęknąć i całować jej
nogi. Lecz nie dała żadnego
znaku, na jaki czekał, wtedy w
duszy zawołał rozgoryczony: "Mam
przecież do niej prawo, nawet
prawnie według kodeksu!" Złamał
papierosa palcami, iskry
poleciały na dywan. Zaczął
złowrogo, a jednocześnie jak
gdyby w roztargnieniu:
- Rebeko...
Nie pozwoliła mu dokończyć.
Zrozumiała od razu i
odpowiedziała:
- Przecież od paru dni nie
Strona 59
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
czuję się dobrze...
"Jakże mogłem o tym
zapomnieć?" zdumiał się Widmar,
a jednocześnie znowu przypomniał
sobie doktora Tamtena. W tej
samej chwili Rebeka wyciągnęła
do męża twarz jakby do
pocałunku, Widmar drgnął, rzucił
złamany papieros do
popielniczki, zrobił krok
naprzód. W tej samej chwili na
ulicy za oknami rozległ się
krzyk, a potem trzask. Widmar z
wyciągniętymi rękami zrobił
jeszcze krok naprzód, Rebeka
cofnęła się w głąb sypialni,
była różowa od światła, Widmar
zaś był w cieniu. Spytała
nasłuchując:
- Ktoś krzyknął?
- Nic podobnego - odpowiedział
Widmar. Stał za progiem i targał
brodę.
W tej samej chwili na ulicy
rozległ się krzyk i powtórnie
trzask. Wówczas żona rzekła
ostro:
- Otwórz okno i zobacz, co się
stało na ulicy. Tam na pewno
ktoś krzyczał.
- Ależ nic podobnego -
powtórzył, lecz posłusznie
otworzył okno, wyjrzał w noc i
zapytał głośno:
- Co tam się stało?
- Nic - i chirurg Tamten
poszedł ulicą.
Była bardzo ciemna noc, gdy
wyszedł na schody przed domem
Widmara. Pogoda była paskudna,
dął wiatr. Chirurg zstąpił na
chodnik i od razu uczuł, że
wszystkie złe przeczucia znowu
rzuciły się na niego tłumnie.
"Trzeba położyć kres babskim
zabobonom", pomyślał. Złe
przeczucia i oczekiwanie
niebezpieczeństwa, które męczyło
go od paru dni, od dziś
przemieniły się w niezłomną
pewność, i już podczas wizyty
Widmara w szpitalu uczuł
zupełnie wyraźnie, że dzisiejszy
wieczór przyniesie mu
nieszczęście.
Wykonał trzy operacje,
powrócił do mieszkania,
Strona 60
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
postanowił nigdzie nie
wychodzić, nawet tam, gdzie
zwykł był chodzić prawie
codziennie. Chirurg jadł obiad,
czarny kot siedział na stole i
pomrukując patrzył na niego,
weszła gospodyni i chirurg
powiedział:
- Gdy zobaczę ciotkę mą.
Gospodyni odpowiedziała:
- Byłoby dobrze, gdyby pan
doktor położył się spać po
obiedzie.
Lecz chirurg spać nie chciał,
usiadł natomiast przy biurku i
zaczął pisać list do jedynego
swego przyjaciela, docenta
wiedeńskiej polikliniki,
Wilhelma von Fuchsa. Jeden ustęp
tego listu brzmiał:
"Odwiedził mnie dziś mąż tej
pacjentki, którą, pamiętasz,
operowaliśmy, gdy gościłeś u
mnie na urlopie. Historia tej
operacji i rola, jaką odegrała w
mym życiu, jest tobie, Willi,
dobrze znana, choć obawiam się,
że wciąż nie doceniasz jej
znaczenia.
Mąż chciał, że się tak wyrażę,
wywołać kolizję między sumieniem
ludzkim a sumieniem lekarskim,
byłoby to dość zabawne, gdyby
nie jego ponury wygląd i gdyby
nie męczyły mnie najgorsze
przeczucia. Nie wiedzieć czemu
wymagał ode mnie jakiejś
odpowiedzi, której, ma się
rozumieć, nie dałem, bo po
prostu nie mogłem jej dać.
Nie wiem, co sobie ubrdał, ale
wiem na pewno, że podejrzewa
mnie o stosunek z żoną. Czuję,
że Rebeka zaczyna być w mym
życiu czymś fatalnym. Nie mogę o
niej nie myśleć każdej wolnej
chwili. Mam ją ciągle przed
oczami, widzę wszędzie jej
ciemną twarz i także tę
niezwykłą linię, o której,
pamiętasz, mówiliśmy. Jedyny
ratunek dla mnie - praca. Toteż,
pracuję dużo..."
W końcu listu chirurg dopisał:
"Co do mego asystenta R. -
miałeś rację. Muszę go usunąć,
gdyż nie mam do niego zaufania
Strona 61
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
ani jako do medyka, ani do
człowieka. Prócz tego zachowuje
się on nietaktownie, i wiem, że
obgaduje mnie wobec ludzi..."
W czterech wysokich,
zwróconych na północ pokojach
robiło się ciemno i
nieprzytulnie. Chirurg, pomimo
że postanowił nigdzie nie
wychodzić, przebrał się i
uperfumował, po podwieczorku zaś
ku własnemu niezadowoleniu
opuścił szpital.
Spojrzał na siebie z boku,
pooglądał się ze wszystkich
stron na wylot jak w rentgenie i
przyszedł do przekonania, że
choroba jego posunęła się bardzo
i że nie obejdzie się bez
zabiegu chirurgicznego -
powiedzmy - bez amputacji
uczuciowej. "Postanowiłem nie
widzieć się z nią dzisiaj",
notował skrupulatnie jak do
historii klinicznego badania,
"pomimo to wiem, że będę jej
poszukiwał, póki nie znajdę i
nie zobaczę. Popadłem w nałóg,
potrzebuję jej i jej obecności
coraz częściej i w coraz
większych dawkach. Próby mojej
walki polegającej na stopniowym
zmniejszaniu się dawek, spełzły
na niczym. Muszę z nią zerwać i
powrócić do innych kobiet. Oto
"remediumamoris"." Lecz każda
inna kobieta, podsunięta mu
przez wyobraźnię w celach
kuracyjnych, przypominała mu
protezę podsuwaną choremu w
zamian amputowanej żywej nogi.
"To trudno - pomyślał -
ostatecznie jest lepsze to, niż
zostać nałogowcem". Niestety,
poza wszystkim miał młodzieńczą
jeszcze zdolność do lekceważenia
spraw poważnych, gdy znajdowały
się one w jego życiu
pozaszpitalnym. "Nikogo to
zresztą nie obchodzi - mówił do
siebie - jest to moja sprawa
prywatna. Nic w istocie w tym
nie ma nadzwyczajnego, rzecz
powtarza się od Adama: normalny
pociąg do kobiety, szczęśliwy
przypuszczalnie dobór seksualny,
prawidłowa wewnętrzna selekcja
Strona 62
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
itd. Poza tym za jedną sekundę
zmysłowego szczęścia czy nie
oddają ludzie wszystkiego?" Był
bardzo zmysłowy, czasem nawet do
rozpusty, a jednocześnie umiał
połączyć w sobie te przymioty z
liryczną wprost uczuciowością.
"Rebeko! - powtarzał uroczyście,
zachwycony samą myślą o niej -
kiedyż znowu ujrzę cudowną linię
twego ciała, twój brzuch
obsadzony liliami?" Po chwili
jednak zmienił się: lekkomyślny
i cyniczny, zakończył ten prawie
że salomonowy wykrzyknik
nieprzyzwoitym, męskim
powiedzeniem - "My ludzie
prości, nam byle pospać z
kobietką" - lub czymś jeszcze
gorszym.
Wpadł do kawiarni z piosenką
na ustach. Nic mu już nie
dokuczało, nic go już nie
obchodziło. Szpital, operacje,
choroby, chorzy, śmierć -
wszystko pozostało gdzieś poza
nim, gdzieś w tyle. "Rebeko, nie
męcz człowieka!..." podśpiewywał
bez sensu, gdy nagle zetknął się
nos w nos z Abrahamem Goldem.
Wesoły nastrój prysnął. Chirurg
spojrzał na krawca zaskoczony,
krawiec otworzył usta.
- Pan się zrobił kawiarnianym
bywalcem - burknął chirurg i
natychmiast w duszy jego wprost
się zaroiło od złych przeczuć.
Ale wzruszył ramionami i
podskakując poszedł dalej.
Kelner ukłonił się:
- Woda i koniak?
- Tak, tak - odpowiedział, a o
trzy stoliki od siebie zobaczył
Widmara.
Widmar wyglądał jak człowiek po
morskiej chorobie. Jego
niesamowicie piękna twarz była
blada i straszna, oczy płonęły
wręcz żarłocznym blaskiem.
- Raz jeszcze witam doktora!
Pan dziś jakoś wcześniej? -
wykrzyknął, chirurg zaś namacał
z satysfakcją coś w tylnej
kieszeni spodni. Równie
przyjemna była dla chirurga
świadomość: sześć naboi w
kolbie, jeden w lufie! Pomimo to
Strona 63
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
odrzekł pokojowo:
- Ano, uciekłem z domu,
przepracowany jestem - i pił
dalej wodę sodową z koniakiem i
lodem, tłumiąc gwałtem
niespokojne myśli. Później
Widmar podszedł do niego i
zaczął zapraszać do siebie:
- Koniecznie musi pan przyjść,
czekamy na pana, ja i żona...
To zaproszenie wydało się
chirurgowi czymś plugawym i
niebezpiecznym, instynkt
samozachowawczy kazał mu się
bronić co sił, więc tonem prawie
niegrzecznym odrzucił
zaproszenie:
- Nie! - rzekł - niestety,
nie! - Wypił jeszcze wody z
koniakiem, przypadkowo zajrzał
do kieliszka i stęknął ze
wzruszenia. Znowu w głowie
szumiała miłość, na szklanym
dnie kieliszka ujrzał nagą
kobietę. Widział jej brzuch,
którego linię znał na pamięć,
piękną, sczerniałą twarz
bizantyjskiej świętej. - Ach! -
stęknął. Owiała go nieprzeparta
chęć zobaczenia jej natychmiast,
cokolwiek się stać miało potem.
Widmar sam przeistoczył się w
anioła, który miał zaprowadzić
go do raju, "niech nawet do
piekieł!" pomyślał.
- Pójdziemy, pójdziemy - rzekł
wesoło i wziął "anioła" pod
rękę. .nv
"Gdyby stan takiej ekstazy
trwał jeszcze dłużej - wspominał
chirurg później - kto wie,
czybym w końcu nie ucałował
Widmara i nie wyznał całej
prawdy. Mogłem zwariować do
reszty i poprosić go wtedy o
rękę jego żony. Ale wkrótce
błogi ten nastrój rozwiał się i
znowu ogarnął mnie
niewytłumaczalny niepokój, który
nie minął nawet wówczas, gdy
zobaczyłem Rebekę. Przeciwnie,
rzekłbym, że radość z naszego
spotkania potęgowała jego
napięcie.
Nigdy jeszcze ta kobieta nie
wywarła na mnie wrażenia czegoś
bardziej irrealnego jak
Strona 64
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wtenczas. Doskonale, na
przykład, wyobrażałem sobie pod
suknią jej ciało, znałem je
przecież aż do najdrobniejszych
szczegółów, niedostępnych nawet
mężowi, pomimo to jednak po
prostu nie byłem pewny, czy to
ciało w ogóle istnieje. Na
domiar nie mogłem jak zawsze
ustalić, czy jest ono ładne, czy
brzydkie, podejrzewam czasami,
że nikt właściwie o tym nie wie.
Pamiętam, że w ten wieczór
opowiadała o rzeczach niewinnych
w sposób szczególnie sprośny,
tak że w pewnym momencie miałem
wrażenie, iż spadła z niej
suknia i zobaczyliśmy Rebekę
nagą. Tego było za wiele.
Wyczuwałem, że nastrój mój
sprawia jej sadystyczną prawie
przyjemność. Z trudem zmusiłem
się do odejścia. Niepokój mój
wciąż narastał, a gdy wyszedłem
na ulicę, wszystkie złe
przeczucia wybuchnęły we mnie z
potrójną siłą. Na dodatek
pogarszała moje samopoczucie i
działała drażniąco na nerwy
wyjątkowo ohydna pogoda".
Pogoda rzeczywiście była
bardzo zła. Wiatr rwał. Podmuchy
wiatru niosły ze sobą niezdrowy
zapach gnijących liści i
jesiennego próchna. Chirurg
zwymyślał pogodę, stał
nieruchomo przez parę minut,
poczekał, aż oczy przyzwyczają
się do ciemności. Potem szybkim
krokiem poszedł w dół ulicy.
Minął dom Widmara, podchodził
już do sąsiedniej kamienicy,
wtem z rozwalonej bramy dobiegł
go cichy śmiech. Chirurg
zatrzymał się. Odgadł w mroku
zarys kolana rynny deszczowej,
zza której wyłonił się jakiś
cień. Chirurg cofnął się, cień
zbliżył się do niego i czyjś
głos zapytał nad samym uchem
chirurga:
- Czy nie ma pan doktor czasem
ognia?
Gdy chirurg wspominał o tym
wypadku, podkreślał zawsze, że
najgorszą rzeczą były ciemności
otaczające wszystko i wynikające
Strona 65
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
stąd poczucie całkowitej
psychofizycznej dezorientacji.
"Mrok wokoło był tak gęsty, iż
wydawało mi się, że włożono mnie
do pustej flaszki po atramencie.
Istny to był cud, że potrafiłem
zobaczyć kolano złamanej
deszczowej rynny obok jakiegoś
wgłębienia, prawdopodobnie
bramy. Rynna mnie, zdaje się,
wyratowała. Szedłem ulicą bardzo
szybko i gdyby nic szczególnego
nie zwróciło mej uwagi, nie
zatrzymałbym się na pewno. Lecz
w pewnej krótkiej chwili
zauważyłem po lewej stronie od
siebie czarną linię pionową,
załamującą się pod kątem ostrym.
Domyśliłem się dziwnie prędko,
że to zarys deszczowej rynny. W
tym samym czasie, gdy to
pomyślałem, spostrzegłem ku
swemu przerażeniu, że linia
prostopadła załamała się nagle,
wypięła się w przód, stała się
wypukła i guzowata, wreszcie
nabrała kształtu męskiej głowy i
ramienia. Zarys tej męskiej
postaci momentalnie jak czarna
błyskawica utrwalił się na mej
siatkówce. Jednocześnie rozległ
się czyjś śmiech, a ja cofnąłem
się o krok. Wtedy poznałem
uczucie bezradności i
bezbronności, jakie wywołuje w
nas mrok. Wobec prawdziwego
nieszczęścia, lecz przy świetle,
człowiek nawet bez broni czuje
się bezpieczniejszy aniżeli
najlepiej uzbrojony człowiek
wobec urojonego
niebezpieczeństwa, ale w
ciemnościach. Nawet uderzyć coś
w ciemnościach jest bez
porównania trudniej niż przy
świetle. Ja osobiście przez
pewien czas miałem wrażenie, że
odzwyczaiłem się od władania
rękami i nogami".
- Nie palę - odrzekł chirurg
dość spokojnie.
- To szkoda!
Wiatr zawył przeraźliwie,
wysoka męska postać schyliła się
nad chirurgiem, potem chirurg
poczuł uderzenie kijem po
ramieniu i głowie, zachwiał się
Strona 66
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
na nogach i mimo woli krzyknął.
Bardziej zły niż przestraszony
odbiegł w tył, w stronę domu
Widmara, w ciemnościach
otrzymał znów uderzenie kijem i
upadł. Na ziemi czuł się
znacznie bezpieczniejszy.
Podniósł się żwawo, jak kot, na
jedno kolano, wyciągnął browning
i wystrzelił na chybił trafił.
Nagle uczuł tuż obok siebie
obecność jakiegoś człowieka,
wyciągnął rękę, namacał czyjąś
łapę i wystrzelił raz jeszcze.
Ktoś jęknął, następnie rozległo
się tupanie czyichś nóg, ktoś
uciekał po drewnianym chodniku.
Chirurg pogwizdywał już swoją
piosenkę, z rewolwerem w ręku
spojrzał pogardliwie i wesoło w
okna mieszkania Widmara, jedno z
okien rozwarło się i nad
parapetem zamigotała plama siwej
brody:
- Co tam się stało? - krzyknął
Widmar.
- Nic - i chirurg przeszedł
ulicą.
Widmar patrzył jeszcze przez
jakiś czas w ślad za nim.
Chirurg zdążył już dojść do
przecznicy, wsiąść do dorożki i
odjechać ze sto kroków, nim
stary Widmar zdecydował się
zamknąć okno. Gdy uczynił to i
odwrócił się, zobaczył przed
sobą żonę.
Chirurg tymczasem popędzał
dorożkarza i już dojeżdżał do
szpitala. Nikt na szczęście na
jego spotkanie nie wyszedł,
wszystko więc było w szpitalu w
porządku, ale gdy chirurg biegł
po schodach do swego mieszkania,
zobaczył starszego ordynatora
Boguckiego kłócącego się o coś z
sanitariuszem.
- Panie, to jest grzech -
chrypiał stary lekarz - dlaczego
nie zameldowaliście krwotoku na
drugim oddziale? Chory dzwonił
przez trzy kwadranse!... Gdzie
siostra przełożona?... -
Ordynator dygotał i prawie
płakał. Siwobrody, o łysym,
lśniącym czole, trząsł
Strona 67
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
sanitariuszem, jak gdyby mógł
tchnąć w niego całą swą miłość
do bliźniego i niepokój o życie
ludzkie.
- Słuchajcie, kolego - zaczął,
gdy ujrzał dyrektora szpitala,
Tamtena. - Dwa krwotoki... Na
pewno przez wiatr... jedna
siostra nie nadąży... Ja sam
mogę, ale ja...
Chirurg ukłonił się z powagą.
- Panie doktorze - rzekł.
Nigdy nie nazywał staruszka:
"panie kolego". - Panie
doktorze, zrobię wszystko, czego
pan zażąda. Druga siostra?
Oczywista, oczywista... -
trzymał się za głowę.
Stary lekarz przestraszył się:
- Kochany, skąd macie guz na
czole, kochany?
Na to chirurg powiedział:
- Wypadek, panie doktorze.
Staruszek przestraszył się
jeszcze bardziej.
- Samochód?! - prawie krzyknął.
- Nie - uśmiechnął się chirurg
- kij.
Po schodach przemknęła w dół
siostra. Bogucki rzekł:
- Ja was proszę, nie jeźdźcie
nigdy samochodami, bo to Bóg wie
ile ludzi kaleczy!...
Chirurg znał ten strach
staruszka przed samochodami,
uśmiechnął się znowu i powtórzył:
- Kij...
Lecz staruszek nie miał już
czasu słuchać. Ocierając oczy,
poleciał do swego chorego z
krwotokiem, po drodze mruczał:
- Sam będę przy nim przez całą
noc, sam. Po co te siostry
męczyć?
Dyrektor szpitala spoglądał za
nim po raz pierwszy poważnie i
smutno. Cicho, na palcach
przeszedł po korytarzach, potem
nakazał siostrze, by pilnowała
ordynatora, żeby się nie
przemęczał.
- Aha, jeszcze jedna rzecz -
dodał - gdyby przywieźli
ranionego kulą rewolwerową,
proszę mnie obudzić. - W domu
chirurg obmył głowę, guz był
nieznaczny. Chirurg rzekł do
Strona 68
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
kota: - Kiź, KIź, Kiź - kot był
bardzo zadowolony i wygiął
grzbiet.
W tym samym czasie Widmar
siedział w swym gabinecie i
wściekły szperał w listach żony.
"Czy dowiem się, na przykład -
myślał zły - czemu się ona
uśmiechała? Co oznaczał ten
uśmiech przed chwilą?" Gdy po
wypadku z chirurgiem i krzyku na
ulicy zamknął wreszcie okno,
obrócił się i zobaczył przed
sobą żonę. Po raz pierwszy w
życiu widział ją jak gdyby
zamyśloną.
- To krzyczał doktor Tamten -
wyrzekła w końcu.
- Cóż znowu? - odpowiedział
uspokajająco. - Widziałem go,
jak szedł sobie spokojnie ulicą.
- Wiem, że to on krzyczał -
powtórzyła i wówczas Widmar
nagle zauważył, że na twarzy jej
zjawił się uśmiech. Ten uśmiech
zbił go zupełnie z tropu. "Czemu
ona się uśmiechnęła?" niepokoił
się, gdyż ani rusz nie mógł tego
pojąć. W gabinecie jeszcze przez
dłuższy czas nie mógł ochłonąć z
dziwnego wrażenia. "Uśmiechnęła
się, ale czemu?" Wściekły
przerzucał kartki, lecz w
listach nie znalazł nic,
aczkolwiek sam papier listowy
śmierdział zdradą i kłamstwem.
Nazajutrz krawiec poszedł do
elektrowni miejskiej aby
zobaczyć się z bratem,
elektrotechnikiem Izaakiem,
któremu miał wręczyć pewną sumę
pieniężną za obicie dyrektora
Szpitala Wszystkich Świętych,
Tamtena.
Krawiec pozostawił dzieci
bawiące się na podwórku. Boruch
trzymał w ręku dużego latawca,
Anielka trzymała swego latawca
za długi ogon, zrobiony ze
szmacianych pasemek. Boruch był
czerwony, Anielka - czarna.
Wiatr dął trzeci dzień z
rzędu, jarzębina rosnąca
pośrodku podwórka zgubiła już
wszystkie liście, pęki jagód
huśtały się jak szalone, pień
Strona 69
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
jarzębiny był pęknięty. Zbliżała
się późna jesień. Pomimo to dni
były płomiennogorące, a w nocy
wśród upalnego wiatru było parno
i nieznośnie.
Boruchowi nie powodziło się
jak zwykle: siostra jego stłukła
filiżankę i powiedziała, że to
on; duży biały pies z brązową
plamą na nosie przyszedł na ich
podwórko i za nic nie chciał
pójść sobie stamtąd; na koniec
latawiec, którym bawił się
Boruch, wymknął mu się raptem z
rąk i zginął na zawsze w
przestworzach. Zresztą do tego
przyczyniła się trochę
nieznajoma dziwaczna pani, pani,
która zjawiła się w oknie.
Było to w samo południe,
krawiec poszedł do elektrowni,
Boruch majstrował coś koło
latawca, siostra zaś pomagała
trzymając za ogon. Wiatr
rozwiewał krwawą jak liście
jesienne czuprynę Borucha.
Gdzieś w górze coś brzękło.
Boruch podniósł głowę i
zobaczył, że to w sąsiedniej
kamienicy z trzaskiem rozwarło
się okno na pierwszym piętrze.
Boruch był bardzo maleńkiego
wzrostu, płot mu przeszkadzał
dojrzeć, co się w tym oknie
dzieje, więc odbiegł na drugi
koniec podwórka i wgramolił się
na pakę ze śmieciem. W rękach
trzymał kurczowo latawca,
Anielka, dokuczliwa i zła,
wrzeszczała, ciągnąc za
szmaciany ogon, lecz Boruch
zapatrzony nie słuchał. W
rozwartym oknie domu naprzeciw
stała pani, którą już trochę
znał, straszna i pociągająca
zarazem. Pani czesała
grzebieniem włosy krótkie, lecz
bujne, wzrokiem zaś błądziła
gdzieś ponad kominem ich dachu.
Najstraszniejsze było, że nie
miała na sobie sukni. Koronkowa,
kremowa koszula zwisała z
jednego ramienia, widać było
nagie ciało i przedziwnie różową
pierś. Ten nienaturalny różowy
kolor skóry zaniepokoił Borucha.
Wydał mu się wyraźnie straszny,
Strona 70
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
a jednocześnie słodkawy i Boruch
był przekonany, że gdyby polizać
językiem, to skóra miałaby smak
karmelka. Najbardziej zaś
niepokoiły go, a nawet wstręt w
nim budziły te piersi, których
workowaty kształt był dlań
niezrozumiały i przykry. "Po co
te worki?" pomyślał rozsądnie,
ale wtem Anielka pisnęła z dołu:
- Złaź ze śmietnika! Cholera a
nie Boruch!
Nie złaził, bo patrzył z
rozwartymi ustami na karmelkową
panią, mdłą i dziwną. Anielka ze
złości rozpłakała się na dobre,
pani przestała rozczesywać
włosy, spojrzała na psa, na
Anielkę, na Borucha. W zdumieniu
podniosła brwi do góry,
wyszczerzyła ładne zęby i
krzyknęła do nich głosem
radosnym, ale Boruch uczuł, że
radość była udana i że głos pani
był nieprawdziwy i niedobry.
- Ty?! - krzyknęła pani. - Cóż
ty tam robisz? Czy może mnie
podglądasz, smarkaczu?
- Nie jestem smarkaczem -
odpowiedział Boruch poważnie -
jestem listonoszem.
- Masz ci! - zaśmiała się pani
głośno.
Boruch miał ucho nadzwyczaj
wrażliwe na kłamstwo, od razu
przyłapał w tym śmiechu fałsz.
Naga pani poruszyła się w oknie
niespokojnie i dodała:
- Nie mów nikomu, żeś mnie tu
widział! Dobrze, panie
listonoszu?
Nagie ciało wychyliło się
przez okno, przeraźliwie różowe
ramiona trzęsły się, pani śmiała
się z całego serca szczerze i
wesoło, tak że nawet Anielka
przestała beczeć, a duży, biały
pies przybłęda zakręcił z
zadowoleniem ogonem. Lecz małego
Borucha nie dało się tak łatwo
nabrać. Boruch nie wierzył
śmiechowi pani i spozierał na
nią nieufnie. Był to chłopak o
rzadkim drogocennym talencie.
Niektóre dzieci już prawie od
Strona 71
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
kołyski słyszą dźwięki i słowa
lub widzą obrazy, a potem
wyrastają na wielkich artystów.
Boruch natomiast posiadał talent
bardziej niezwykły i cenny, miał
bowiem ucho zbudowane w taki
cudowny sposób, że w lot chwytał
najmniejszą nieszczerość ludzką
i czule jak kamerton reagował na
kłamstwo i prawdę.
- Hej, panie listonoszu -
zawołała na niego goła pani w
oknie - a gdzież twoje listy?
Wiatr nadleciał furkocząc,
jarzębina jęknęła, wiatr wyrwał
Boruchowi latawca i wzniósł go
wysoko w niebo.
- Aj!! - wrzasnęła Anielka.
Boruch zmieszał się z
początku, a potem naburmuszony i
tryumfujący krzyknął:
- Oto mój list! - i wskazał do
góry. Słyszał jednocześnie swym
uchem, że mówi prawdę.
Rzeczywiście, latawiec jak
biały list wznosił się w niebo
coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie
zniknął z oczu. Pani pogardliwie
machnęła ręką, powtórzyła raz
jeszcze: - Więc nie mów nikomu -
i szybko zamknęła okno. Potem
zasunęła koronkową kremową
firankę.
- Cóż ty zrobiłeś z latawcem!
- rozpaczała na całe podwórko
Anielka, a pies wtórował basem.
Boruch zlazł ze śmietnika i z
niewiadomych powodów zapłakał.
Łzy u niego zawsze poprzedzały
kurcze i mdlenie, wkrótce więc
leżał pod jarzębiną i podrygiwał
nogami. Lecz na szczęście było
to już wtedy, gdy krawiec wrócił
do domu.
Przybył, a raczej przyfrunął,
popędzany przez wiatr potężny i
coraz silniej huczący. Abraham
furtkę za sobą zamknął uważnie,
miał bowiem takie
przyzwyczajenie, i obejrzał się
tchórzliwie, trochę tajemniczy w
swej bezgranicznej brzydocie.
Spozierał na wszystkie strony,
jak gdyby ktoś czaił się na
niego, nieżyczliwy i czyhający.
Strona 72
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
W niebo patrzył również
lękliwie, jakby i tam chował się
jakiś wróg.
- Boruch! - zawołał na chłopca
- czemu ty płaczesz?
- On mnie znowu bił - kłamała
Anielka.
Boruch miał twarz zmienioną,
spłakaną. Coś zaczął bełkotać o
jakiejś pani w oknie. Tym
opowiadaniem krawiec był bardzo
wzruszony. Ciekawość wprost
przelewała się przez niego,
razem z bryzgami śliny
wybuchnęła mu z ust:
- Jaka pani? Gdzie, w którym
oknie? - Zbladł i trząsł się ze
strachu. - Pani, mówisz, że
pani? Mój syn, Boruch, a
powiedz, jak ona wyglądała? Czy
pamiętasz, że miała czarne
włosy? Bardzo, mówisz, czarne?...
Ale w tej chwili Boruch zaczął
zezować, na wargach miał różową
pianę. Wrzasnął dziwnym,
gardlanym głosem i upadł
podrygując. Krawiec Gold zrzucił
z siebie marynarkę i przykrył
nią wykrzywioną twarz syna. W
duchu powtarzał modlitwy
stosowane w takim wypadku.
Anielka zazdrościła Boruchowi,
że tak zabawnie potrafi fikać
nogami, duży biały pies wreszcie
uciekł z ich podwórka i słychać
było, jak zaszczekał przed domem
smętnym basem. Gdy zaś Boruch
odzyskał przytomność,
nieszczęśliwy krawiec nie
zapytał go tym razem o tabliczkę
mnożenia. Obawiał się, że syn
jego zapomniał nie tylko, ile
będzie siedem razy osiem, lecz i
jeszcze o czymś daleko
ważniejszym.
- Jakie ta pani miała włosy?
Powiedziałeś, że czarne jak
kruk? Powtórz raz jeszcze...
Ku jego rozczarowaniu Boruch
odrzekł:
- Ta pani była blondynką. Na
pewno blondynką. Miała różowe
worki i jasne jak słoma włosy...
Krawiec niczego więcej nie
mógł się dowiedzieć z tego
Strona 73
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
bełkotu.
- Idź, Boruch, połóż się. -
Sam natomiast wyleciał na ulicę.
"Trzeba będzie przynajmniej
dowiedzieć się od pana Widmara,
co o tym sądzi", myślał.
Wiedział, że Widmara znajdzie
jak zwykle na tarasie miejskiej
kawiarni. Było to ich trzecie z
rzędu spotkanie sam na sam.
- Dzień dobry panu - rzekł
krawiec tonem, w którym uniżenie
i patos brzmiały jednocześnie.
Widmar, który coś bazgrał na
skrawku papieru, drgnął od
nieoczekiwanego okrzyku.
Pohamował odruch obrzydzenia i
gniewu - pomimo wszystko w żaden
sposób nie mógł się przyzwyczaić
do odpychającej, makabrycznej
aury jaką rozsiewał krawiec.
Potem, gdy opanował się, rzekł
nawet przyjaźnie:
- Słuchaj, Gold, zebrałem
prawie cały materiał. Ale ta
przeklęta rzecz nie jest jednak
jeszcze zupełnie wyświetlona!
Krawiec usiadł na brzeżku
krzesła, łzawiące oczy utkwił w
starego Widmara, żółte zaś ręce
z ciemnofioletowymi jak u
nieboszczyka paznokciami
skrzyżował na piersi.
- Rozumiesz - ciągnął Widmar i
widać było, że nie zależy mu na
uwadze swego rozmówcy ani na
tym, żeby ten go zrozumiał.
Zależało mu jedynie na
wypowiedzeniu się, na ulżeniu
sobie słowami. Mógł opowiadać
byle komu, aby tylko opowiadać.
Bełkotał więc, patrząc przed
siebie gorejącym, wściekłym
wzrokiem: - Przeklęta rzecz,
rozumiesz, nie jest jeszcze
dokładnie wyświetlona. Co to
może być ta ósma minuta?
- Ósma minuta? - zapytał
krawiec. - Ósma?... ale ja
chciałem panu co innego donieść.
- A?! - zawołał Widmar i jak
gdyby oprzytomniał nagle.
Przeczuł od razu, o co chodzi. -
Okno.
- Okno - powtórzył starzec i
zawstydził się. Jąkając się
powiedział Widmarowi o synu
Strona 74
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
swym, Boruchu, i o pani w oknie.
- Ale - dokończył - powiada
później, że była blondynką.
Był to oczywiście wielki
zawód. Widmar powiedział:
- Jeżeli okaże się, że to
wszystko blaga lub wymysł, to ja
ci pokażę!
Krawiec był przygotowany na
jakąś awanturę, schylił się
nawet, bo był pewien, że Widmar
znowu trzaśnie w stół albo rzuci
się na niego z pięściami. Na
szczęście obeszło się bez
skandalu. Widmar był widać czym
innym przejęty. - Ósma minuta -
powtarzał i tarł czoło.
- Z tą operacją - powiedział
wreszcie - to sam diabeł nie
rozumie, jak to było w istocie.
Oni wszyscy są matołkami.
Ostatnie słowa odnosiły się
prawdopodobnie do Rubińskiego,
siostry przełożonej i
sanitariusza Pawła, z którymi
Widmar widywał się i rozmawiał
już kilkakrotnie. Rubińskiego
zaprosił na śniadanie do
kawiarni i męczył go przez dwie
bite godziny jak sędzia śledczy
zbrodniarza.
- Musi mi pan opowiedzieć, jak
tam było, ale tak po ludzku.
Przecież pan jako fachowiec musi
rozumieć. Obiecuję panu, że nie
zrobię ze słów pańskich żadnego
użytku. - Lecz wszystko to nie
odniosło najmniejszego nawet
skutku. Albowiem ósma minuta
była nie do rozgryzienia. - To w
takim razie - zaproponował
Widmar - czy nie dałoby się
jakoś, abym ja sam przeczytał
historię choroby w zeszłorocznym
archiwum?
- Wątpię, ażeby tam cokolwiek
zostało - odpowiedział Rubiński.
Był to moment, kiedy medyk
przestraszył się własnej
niedyskrecji. - Byłem
nieostrożny i głupi, żem panu to
powiedział - tłumaczył się
zaczerwieniony. - Jest to z mej
strony czyn prawie karygodny.
Widmar pośpieszył go uspokoić.
- Przede wszystkim nic mi pan
nie powiedział - zaczął sprytnie
Strona 75
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
i obłudnie. - Po drugie:
dyrektor szpitala odnosi się do
nas obu jednakowo niechętnie.
Niechętnie, słyszy pan?...
- O tak! - zawołał Rubiński z
ulgą. Dał się natychmiast złapać
na ten prymitywny haczyk.
Nienawiść jego do doktora
Tamtena była sprężyną, którą
Widmar mógł naciskać, ile
chciał, nie obawiając się
przesadzić i śmiało korzystając
ze wszystkich wynurzeń, jakie
potem następowały.
- Więc bardzo pana proszę,
niech pan zobaczy akta -
poprosił na pożegnanie, a sam
został w kawiarni roztrzęsiony
wiadomościami. Teraz był tylko
nimi przejęty.
- Operacja! - krzyknął do
krawca. - Ty wiesz, jak się ta
operacja odbyła?!
Operacja
Informacje dotyczące wiadomej
sprawy, jakie zebrał Widmar,
były prawie wyczerpujące, prócz
jednego tylko punktu, który
pozostał nie wyświetlony.
Chodziło o to coś, co zaszło
podczas operacji i wprawiło
chirurga w taki szał i
przygnębienie. Chodziło o to coś
zagadkowego, co nastąpiło po
ośmiu minutach od czasu uśpienia
chorej i pierwszego cięcia. Po
tych właśnie ośmiu minutach
zaszła na sali operacyjnej rzecz,
w której istotnej treści ani
asystent Rubiński, ani siostra
przełożona nie mogli się połapać.
W każdym razie wyglądało to
prawie na jakąś katastrofę, było
groźne - i jeden, jak i druga, a
również i gotujący narzędzia
sanitariusz Paweł, mieli
wrażenie, że się znajdują na
tonącym statku lub w teatrze, w
którym nagle wybuchł pożar i
panika. Była chwila, gdy
sanitariusz Paweł chciał nawet
rzucić wszystko i uciekać na
korytarz, do takiego stopnia był
przerażony. Ósma zaś minuta była
tylko pierwszą w szeregu minut,
Strona 76
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
które zlały się później w
kwadranse, dłużące się godzinami.
Asystent Rubiński twierdził, że
siostra przełożona była tak
przejęta strachem, że gdy po
ósmej minucie rozwarła szeroko
usta, to tak już pozostała aż do
końca operacji wpatrzona w
chirurga czerwonymi z natężenia
oczami. - Wyglądała jak zdechły
wróbel z otwartym dziobem -
porównywał Rubiński. Widmar,
który rozwinął swą wywiadowczą
działalność z wprawą zawodowego
detektywa, pomimo wszelkich
starań nie potrafił dojrzeć dna
rzeczy. Gdy celem stwierdzenia
zeznań Rubińskiego indagował
sanitariusza Pawła i dopytywał
się o ten tak potrzebny mu
moment, nie dowiedział się
niczego nowego. Sanitariusz
wspominał o tym bardzo
niechętnie.
- Przerażeni byliśmy wszyscy -
mówił. - Od dziesięciu lat
pracuję z panem doktorem i
jeszcze nigdy nam się to nie
przytrafiło. Zrozumiałem od
razu, że coś się stało.
Gotowałem w sąsiedniej sali
narzędzia, gdy zaś wniosłem je
do operacyjnej, natychmiast
uczułem jakiś nieporządek.
Siostra wyglądała tak, jak gdyby
to ona była zachloroformowana, a
nie chora. Rubiński był czerwony
jak ćwikła. I nic dziwnego, bo
za chwilę to się zaczęło i
Rubiński miał rzeczywiście czego
się bać! Przecież to gwizdnęło
sobie i wybuchnęło trzy razy
koło samego jego policzka!
- Jedynie - powiadał dalej -
nie wzruszył się ten Niemiec.
Był nieruchomy przez cały czas i
tylko coś parę razy po niemiecku
powiedział do pana dyrektora.
Palce miał tak prędkie, że aż
zimno było na nie patrzeć.
Znakomita głowa z tego Niemca. -
Mówił, jak się domyślił Widmar,
o docencie von Fuchsie.
- A czy Niemiec długo mieszkał
u dyrektora? - spytał Widmar.
- O, przecie jakie trzy
tygodnie, nie mniej. Gościł u
Strona 77
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
nas, i wtedy właśnie był przy
operacji.
Zresztą o tym fakcie Widmar
wiedział już od Rubińskiego.
Było to mniej więcej tak:
Na tydzień przed operacją
przyjechał z Wiednia von Fuchs i
zamieszkał u swego przyjaciela,
chirurga Tamtena. Była chłodna
jesień. Docent przyjechał w
grubym, ciepłym płaszczu, szyję
miał owiązaną dużą jedwabną
chustką. Gdy wychodził ze
sleepingu, przywitał go chirurg
Tamten.
- Jestem ci bardzo wdzięczny -
powiedział do niego po
niemiecku. - W tym roku nie
miałem urlopu i mowy nie było o
wyjeździe za granicę.
Uścisnęli się za ręce i
patrzyli sobie w oczy. Chirurg
powiedział z troską:
- Zmizerniałeś bardzo.
Na to docent:
- O nie, nie. To ty raczej
wyglądasz na przepracowanego - i
podniósł kołnierz płaszcza. Był
to wysoki, chudy, kościsty
mężczyzna. Twarz miał bladą,
prawie przejrzystą. W wyglądzie
jego było coś z artysty, tak iż
tragarz, który niósł za nim
walizkę, myślał, że niesie
futerał ze skrzypcami. Takie
samo dziwne wrażenie odnieśli
chorzy w Szpitalu Wszystkich
Świętych, gdy zobaczyli docenta
von Fuchsa kroczącego razem z
chirurgiem przez ogród
szpitalny. Tworzyli istotnie
zabawną parę. Chirurg posuwał
się naprzód swymi szybkimi,
elastycznymi krokami, wydawało
się, że to jakieś zwierzę
przedziera się przez gąszcze
krzaków. Obok, prawie nie
tykając ziemi, szedł, a raczej
płynął wysoki i chudy docent.
Gdy zdjął czapkę, chorzy ujrzeli
blade, wysokie czoło i długie,
jasnozłote włosy. "Przyjechał do
dyrektora jakiś muzyk",
pomyśleli chorzy. Potem widzieli
go tylko raz jeszcze, wówczas
gdy z chirurgiem Tamtenem robili
obchód i chirurg Tamten
Strona 78
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
pokazywał mu urządzenia w
szpitalu.
Na ogół zaś widywano go
rzadko. Codziennie po
podwieczorku wychodził na spacer
i wracał dopiero późnym
wieczorem. Pewnego razu, a było
to na dwa dni przed operacją
Rebeki Widmarowej, wyszedł razem
z chirurgiem w kierunku miasta.
Natychmiast po ich odejściu do
szpitala zatelefonowano.
Odbierał telefon Rubiński.
- Pana doktora Tamtena nie ma,
tylko co wyszedł. Czy telefonuje
do niego pani w sprawie
prywatnej? - zapytał.
- Nie! - odpowiedział przez
telefon czyjś zniecierpliwiony
kobiecy głos. - Potrzebuję
pomocy lekarskiej i chciałam
prosić do siebie pana doktora.
Głos był przykry, jak gdyby
zachrypnięty, poza tym
Rubińskiego irytował narzucający
się, prawie rozkazujący ton.
- Niestety - rzekł - pan
doktor przyjść do pani nie
będzie mógł na pewno. Nie ma go
teraz. Może natomiast przyjechać
do pani którykolwiek z
dyżurujących lekarzy.
- To mi nie odpowiada -
posłyszał w odpowiedzi. - W
takim razie, może by pan wskazał
mi, gdzie mam pana doktora
szukać. Zresztą przyznam się, że
teraz to już w sprawie całkiem
prywatnej.
- Nie wiem, może w kawiarni -
odrzekł Rubiński i zawiesił
słuchawkę.
I natychmiast potem do
kawiarni, gdzie zwykł był
siadywać Tamten, zatelefonowano,
a starszy kelner Piotr odszukał
stolik, przy którym siedzieli
chirurg i docent von Fuchs, i
poprosił doktora Tamtena do
telefonu.
- Do mnie? - mruknął
chirurg z niezadowoleniem. -
Trzeba było powiedzieć, że mnie
nie ma. Przepraszam cię, Willi -
i podszedł do budki
telefonicznej.
- Przy aparacie Tamten -
Strona 79
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
rzekł. "Cóż to za potworny
głos!" pomyślał. - Bardzo żałuję
- krzyknął do słuchawki - ale
naprawdę przyjść nie mogę. Może
mnie zastąpić asystent. -
Membrana zaharczała i chirurg
wyraźnie posłyszał jakiś pomruk.
"Na pewno jakaś stara wiedźma -
pomyślał - co ona tam gdera?"
Nagle kobiecy głos w telefonie
zmienił się, stał się śpiewny i
melodyjny. Wydało się, że to
mówi ktoś całkiem inny. - Halo,
słucham! - krzyknął doktor
zdziwiony. Nie wiedzieć czemu,
uczuł lekkie podniecenie
zmysłowe, głos w słuchawce
zrodził w nim szereg
lubieżnych, prawie niezdrowych
skojarzeń erotycznych. "Powinna
być młoda, ładna, półnaga i
leżeć w łóżku", pomyślał teraz.
Był nawet przekonany, że tak
jest.
- Mam straszne bóle i bardzo
cierpię - mówił głos, a
chirurgowi zdawało się, że
słucha przez radio transmisji
cudownego koncertu. Ale potem
obudził się w nim lekarz, więc
rzekł tonem znużonym, lecz
cierpliwym:
- Dobrze. Zaraz przyjadę.
- Wołają mnie do chorej -
powiedział do przyjaciela. - Nie
mogłem przez telefon zrozumieć,
co jej się stało...
Świat choroby i cierpienia,
od którego uciekł do swego życia
prywatnego, znowu zjawił się
przed jego oczami jak
nieznośne, nieodstępne widmo.
Szpital, chałaty, opatrunki,
narzędzia błysnęły w umyśle, i
chirurg Tamten, krzywiąc twarz w
sztucznym, nieżywym uśmiechu,
wyszedł z kawiarni. Docent von
Fuchs widział go przez okna, jak
jechał w dorożce wyprostowany i
poważny. Gdy zaś po dwudziestu
minutach powrócił, zadziwił
docenta przeistoczonym, jakby
promieniejącym wyglądem. Był
zakłopotany i dziwnie wzruszony.
- Bardzo ciekawe - powtarzał -
bardzo ciekawe.
Docent spojrzał na niego
Strona 80
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wnikliwie, trochę
bezceremonialnie, lecz wówczas
zdaje się o nic się jeszcze nie
dopytywał. Milczeli obaj, jak
gdyby zrozumieli, że zaszło coś,
o czym na razie nie należało
mówić. Dopiero po powrocie do
szpitala, gdy po kolacji
siedzieli na ławeczce w
ogrodzie, mieli dłuższą rozmowę,
której przypadkowym świadkiem
był medyk Rubiński. Rubiński o
tej wysoce interesującej dla
Widmara rozmowie opowiadał mu ze
wszystkimi szczegółami:
Wyszedłem wieczorem, aby się
trochę przejść. Noc była
księżycowa i dość chłodna.
Wziąłem ze sobą składane
krzesełko, miałem niedawno
ischias, więc bałem się siedzieć
na wilgotnej ławce. Ustawiłem je
wygodnie w krzakach i zapaliłem
papierosa, gdy nagle posłyszałem
tuż koło siebie głosy. Poznałem
dyrektora i docenta. Myślałem,
że przejdą obok, lecz zatrzymali
się i siedli na ławeczce w
pobliżu. Przez gałęzie drzew
widziałem ich całkiem wyraźnie w
zielonkawym świetle księżyca.
Dyrektor był w sportowym ubraniu
i jak zawsze bez czapki, docent
miał na sobie gruby, ciepły
płaszcz i szyję owiązaną
chustką. Mówił dyrektor. Był
wzruszony, jeżeli nie wzburzony,
i mówił tak głośno, że mimo woli
słyszałem wszystko. Rozumiem po
niemiecku dość dobrze,
uchwycenie treści nie sprawiło
mi wielkiej trudności. Dyrektor
mówił:
- Jechałem do chorej trochę
zmęczony i zły. Jestem
przepracowany, cała robota spada
na mnie. W szpitalu na nikim
naprawdę nie mogę polegać.
Von Fuchs odpowiedział coś tak
cicho, że nie dosłyszałem. W
ogóle ma głos matowy i, jeśli
można się tak wyrazić, bardzo
skromny. Rozróżniłem tylko ku
swemu strapieniu, że wymienił
moje nazwisko.
- O, to biedak - odrzekł
Strona 81
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
dyrektor.
Przyznam się, że byłem
zaintrygowany i niespokojny.
Przysłuchiwałem się więc
uważniej i gdy von Fuchs znowu
zaczął mówić, podchwyciłem
prawie wszystko. Von Fuchs mówił:
- Nie podoba mi się twój
medyk. Mam instynkt do ludzi i
nigdy się nie mylę. Wydaje mi
się niesympatyczny, a nawet
wręcz podejrzany. Tylko, broń
Boże, nie chcę mu tym zrobić
żadnej krzywdy...
Nie wiedziałem, co mam robić.
Chciałem wstać i demonstracyjnie
przejść obok nich, ale nie
zdążyłem tego uczynić, ponieważ
dyrektor odezwał się:
- Bóg z nim. Nie jest to
ważne. Wciąż mam w głowie tę
moją wizytę u pacjentki. - I
zaczął opowiadać tak szybko jak
nakręcony młynek. Czułem się
głupio, gdyż teraz nie wypadało
już wstać. Zresztą nie mogłem
tego zrobić, przykro by mi było,
gdyby domyślili się, że
podsłuchuję ich rozmowy.
Siedziałem więc cicho i paliłem
papierosa. Miałem jednak
nadzieję, że wstaną sobie
wkrótce i pójdą.
- Wszedłem do salonu -
opowiadał dyrektor - i dałem
wizytówkę. W salonie tapety,
firanki, meble - wszystko było
żółtego koloru. Przez chwilę sam
nawet pomyślałem, że jestem
kanarkiem. - Pani leży bardzo
chora - powiedziała służąca -
prosiła, aby pan doktor
zaczekał. Chodziłem wzdłuż
salonu wściekły. Nie wiedziałem,
gdzie mam patrzeć, bo w głowie
mi się kręciło i aż żółto miałem
w oczach. Wreszcie
zniecierpliwiony odszukałem
dzwonek i zadzwoniłem. Nie mam
czasu dłużej czekać,
powiedziałem, proszę mnie
zaprowadzić do chorej. - Zaraz,
zaraz, odrzekła służąca. Potem
otworzyła drzwi i wprowadziła
mnie do sypialni. W łóżku pod
żółtą kołdrą leżała jakaś
kobieta. Widziałem jej ciemną
Strona 82
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
twarz i ciemne nagie ramiona.
Przywitałem się. - Dzień dobry -
odpowiedziała i obrzuciła mnie
szybkim, rzec by można,
złodziejskim spojrzeniem -
dlaczego nie przyjechał doktor
Tamten? - Jak to? - zapytałem.
Kobieta poruszyła się na łóżku i
zauważyłem, że biodra jej
zadrgały. Nie mogłem tylko
zrozumieć, czy to z jakiejś
ukrytej rozkoszy, czy też z
powodu cierpienia. - Przecież
pan nie jest doktorem Tamtenem.
Odrzekłem sucho, że właśnie
jestem doktorem Tamtenem i że
przyjechałem zawezwany
telefonicznie. - Ach tak? -
rzekła kobieta jakby zdziwiona i
rozczarowana. Było to śmieszne i
rozgniewało mnie do najwyższego
stopnia. Zapytałem sztywno: - Co
pani dolega? - i kazałem jej
podnieść koszulę. Uczyniła to
niezwłocznie i z wprawą
prostytutki. Nie wiem sam
dlaczego, ale starałem się nie
patrzeć na nią. Zbadałem rękami
jej brzuch patrząc na poręcz
łóżka. Przy dotyku odczuwała
ostre bóle w okolicach wyrostka.
- Pani ma gorączkę -
powiedziałem. - Ile? -
Trzydzieści osiem i pięć.
Zbadałem puls. Tętno było
przyśpieszone i nawet
dostrzegłem alorytmię. Widoczne
tylko było, że jest
zdenerwowana. I dziwna rzecz,
gdy wziąłem ją za rękę, miałem
wrażenie, że to nie ja ją
trzymam, lecz ona mnie.
Poprawiłem kołdrę i wstałem. -
Nic groźnego, proszę pani. Ślepa
kiszka. Na razie można nie
operować. Poczekamy, aż atak
minie. Wymiotów pani nie miała?
Przestraszyła się nagle: -
Wymiotów? Dlaczego? Nie, dzięki
Bogu nie miałam!... To trzeba
robić operację?... - Niech się
pani uspokoi, rzekłem i
uczułem, że i mnie nagle
ogarnął niewytłumaczony
niepokój. Na razie niech pani
poleży zupełnie spokojnie, aż
ucichną bóle. Nic nie jeść,
Strona 83
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
tylko herbatę bez cukru, parę
łyków. Gdy już miną ostre
objawy, trzeba będzie jednak
zoperować. - Operacja? - jęknęła
i wtedy po raz pierwszy
przyjrzałem się jej uważnie.
Była nieładna, cerę miała
żółtawą, dziwnie ciemną, jak
przy chorobie Adissona. Przyszło
mi nawet na myśl, że jest to
jakaś swoista pigmentacja skóry.
Co do jej oczu, to naprawdę nie
umiem ci powiedzieć, jakiego
były koloru. Były wielkie i
olśniewające, tak że raziło mnie
ich światło i blask. Powtarzam,
że stanowczo wydawała mi się
raczej brzydka niż ładna. Ale
wtedy o tym jeszcze nie
myślałem, gdyż przejęty byłem
jedynie jej przykrym niepokojem,
który i mnie się udzielił
chwilowo. Przeczuwałem, że ta
kobieta boi się czegoś okropnie,
lecz tłumaczyłem to sobie
zwykłą obawą chorego przed
operacją. Głupstwo, głupstwo -
powiedziałem - to nie jest żadna
operacja, to zabawka. - Więc
jest to tylko zapalenie ślepej
kiszki - rzekła - dzięki Bogu.
Wciąż śniły mi się jakieś
strachy. - Jakie? - spytałem.
Milczała. - Jakie? - powtórzyłem
i nie wiem sam, dlaczego byłem
taki natarczywy, chyba że
kierowała mną podświadoma
ciekawość diagnozy. Zamiast
odpowiedzi zaczęła mnie prosić,
abym koniecznie, i to zaraz,
wziął ją do szpitala. - Jestem
sama w domu i bardzo się boję.
Mój mąż wyjechał. Niech pan
doktor to zrobi. - Nie ma
konieczności, odpowiedziałem,
powinna pani poleżeć bez ruchu
parę dni i to wszystko. Odwiedzę
panią jutro. Stałem już w
drzwiach, ale zmusiła mnie do
powrotu. - Panie doktorze! -
krzyknęła. I wtedy to właśnie
wyraz jej twarzy zmienił się nie
do poznania. Wydała mi się
najładniejszą kobietą, jaką
widziałem w życiu!...
Von Fuchs powiedział coś
prawie szeptem i potem
Strona 84
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zakaszlał. Poprawił chustkę
naokoło szyi.
- Czy nie jest ci zimno? -
zapytał dyrektor.
- O, nie! - Fuchs znowu
kaszlnął. Po chwili powiedział:
- Nikt właściwie nie wie, czy
dana kobieta jest brzydka, czy
ładna. Może nawet kastraci o tym
nie wiedzą.
Dyrektor Tamten zaśmiał się,
ale śpieszno mu było opowiadać
dalej. Obaj byli zalani zielonym
światłem. Docent był zupełnie
przejrzysty, jak gdyby ze szkła,
dyrektor miał śmiertelnie bladą
twarz i tylko oczy mu
fosforyzowały.
- Teraz, gdy sobie przypominam
- mówił dyrektor - to dochodzę
jednak do przekonania, że w
istocie była ładna. Lecz,
rozumiesz, nigdy mnie przedtem
nie obchodziło, czy pacjentka
moja jest ładna, czy nie. Na tym
polega cały kawał. Otrząsnąłem
się, jak mogłem z niesamowitego
uczucia, które raptem mnie
owiało. Dobrze, zgodziłem się...
W tej chwili docent von Fuchs
znowu zaczął kaszleć. Chirurg
zaniepokoił się:
- Co ci jest? Lepiej pójdziemy
do domu.
- O, nie - odrzekł Fuchs i
znowu kaszlał. - Wydało mi się
tylko, że dochodzi mnie dym
tytoniowy. Jak gdyby ktoś tu
palił.
Siedziałem jak mysz pod miotłą
- opowiadał Rubiński Widmarowi.
- Struchlałem, gdy posłyszałem
to zdanie. Sądziłem, że zaraz
wstaną i zaczną szukać mnie w
krzakach. Kretyn ze mnie!
wymyślałem w duchu, trzeba było
zgasić papierosa. Rozumie pan
moje położenie. Czułem wstyd i
jednocześnie oburzenie i gorycz.
Zgasiłem papierosa o podeszwę i
chciałem już, pal licho! wstać i
pójść sobie, nie zważając na
nich. Wtem dyrektor odezwał się:
- Nie, to ci się tylko wydaje.
Tu nikt nie może palić.
- O, tak - kiwnął głową Fuchs.
Strona 85
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
- Ale jednak wydawało mi się,
że...
Obaj byli zieleni, jak gdyby
tylko co wyleźli z wody, i jak
dwaj topielcy byli pokryci
rzęsą. Słychać było, jak ciężko
i nierówno, z wielkimi przerwami
oddycha docent. Mówią, że jest
chory na gruźlicę. Więc dyrektor
ciągnął: - Dobrze. Niech się
pani do nas przeprowadzi.
Przyślę po panią samochód, aby
pani nie roztrzęsło. Była
widocznie zadowolona i uspokoiła
się od razu. Na pożegnanie
wyciągnęła do mnie dłoń i tym
ruchem znowu wprawiła mnie w
zakłopotanie. Zrobiła to
istotnie w sposób nader dziwny,
w każdym razie nie praktykowany.
Wyrzuciła całe ramię naprzód i
chwyciła mnie za rękę jak gdyby
jakimś haczykiem. Potem bardzo
prędko odepchnęła moją rękę,
która, pamiętam, zawisła w
powietrzu. Dziwna istota,
pomyślałem. Podziałało to na
mnie drażniąco i raczej przykro.
Wyszedłem zirytowany.
- Byłeś zmieniony, gdy
wróciłeś do kawiarni - szepnął
docent. - Domyśliłem się wówczas
coś niecoś. Ja swego czasu
leczyłem jedną staruchę
baletnicę. Kiedy tańczyła nago,
to wszyscy mężczyźni myśleli, że
ma szesnaście lat. Miłość jest
nie lepszą chorobą od wszystkich
innych.
- Ja się jej w każdym razie
boję - odrzekł chirurg Tamten i
wstał.
Po chwili obaj poszli, i
słyszałem w oddali kaszel
docenta Fuchsa. Wtedy wstałem
również, złożyłem krzesełko i
wróciłem do szpitala.
- Czy nie przywieźli żadnej
nowej chorej? - zapytałem
dyżurującą siostrę.
- Owszem. Pani Widmarowa. W
separatce pod sto pierwszym. Pod
sto pierwszym rzeczywiście
znalazłem pańską żonę. Przyznam
się panu, że bawiła mnie cała ta
historia. Pan pozwoli powiedzieć
szczerze: myślałem, że zobaczę
Strona 86
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
demona, lecz poznałem
sympatyczną, spokojną niewiastę.
Wydawało mi się, że dyrektor
mówił o brunetce, lecz
prawdopodobnie omyliłem się,
gdyż żona pańska jest przecież
jasną szatynką. Leżała w łóżku
różowa i uśmiechnięta. śona
pańska należy bezsprzecznie do
najbardziej pogodnych i zacnych
ludzi, jakich znam...
Czuła się podówczas jeszcze
niedobrze. Boleści nie ustawały,
chociaż gorączka, przypominam
sobie, trochę już spadła. Gdy
zapytałem o jej samopoczucie,
otworzyły się drzwi i wszedł
dyrektor.
- Co pan tu robi? - zadał mi
pytanie niby półżartem, chociaż
czułem, że jest na mnie o coś
zły. - Pan dziś nie dyżuruje.
Odpowiedziałem, że zastępuję
chwilowo doktora Boguckiego.
- Aha, aha! - zaczął
uśmiechać się, jak to on zawsze
robi. Zupełnie jak chińska
maska. Potem zwrócił się do
chorej chłodno i oficjalnie: -
Jakże się pani u nas czuje? - i
wyciągnął mnie za sobą na
korytarz. Nie był bynajmniej
wzruszony lub wzburzony, jak mi
się to wydawało w ogrodzie.
Staliśmy pod drzwiami i wówczas
kazał mi szeptem, abym uważnie
śledził przebieg ataku u chorej.
- W razie groźnych symptomów
proszę mi dać znać natychmiast.
Lecz nic złego w przeciągu
nocy nie zaszło. Ordynator
Bogucki, który parę razy w nocy
przychodził do chorej,
twierdził, że spała dobrze i
gorączkę miała niewielką.
Zabawny staruszek z naszego
starszego ordynatora. Znany jest
z tego, że się tak boi
samochodów!... Słyszał pan o nim
na pewno...
Więc rano wszystko było w
porządku. Dyrektor Tamten wpadł
na chwilę razem ze mną pod sto
pierwszy, obserwowałem go
podczas wizyty bacznie, lecz nie
zdradził się z niczym. Był
obojętny jak w stosunku do
Strona 87
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wszystkich innych chorych i
bezdusznie żartował.
- Bolała głowa? - zapytał
wychodząc.
- Trochę - odrzekła chora. -
Ale ja wiem dlaczego. -
Zatrzymał się na progu:
- Dlaczego?
- Bo tu, nie wiem skąd,
pachnie benzyną. Nie znoszę
tego zapachu.
- Benzyną? - powtórzył i
zwrócił się do mnie:
- Czy wy, kolego, czujecie
zapach benzyny? - i mocno
pociągnął nosem.
- Nie czuję, panie dyrektorze.
- Aha, aha! - i wybiegł na
korytarz. Toczył się jak zawsze
po schodach i coś wesoło mruczał
pod nosem.
Była to, pamiętam, środa, bo
miałem właśnie dyżur. Do pani
spod sto pierwszego przyniesiono
kwiaty, dwa duże bukiety, ale
sanitariusz nasz mówił, że to
ona sama sobie kazała kupić, aby
stłumić w pokoju zapach benzyny.
Paweł latał na jej usługi, tak
że zaniedbywał własne obowiązki,
aż wreszcie dyrektor to zauważył
i dał mu naganę. Siostry zaś
chorą nie bardzo lubiły. Nie
pamiętam, o co im właściwie
szło.
Środa minęła spokojnie,
byliśmy pewni, że wszystko już
będzie dobrze. Mniej więcej
około północy wszedłem do
dyżurki i siadłem do pracy. Nie
poszedłem do siebie, bo bałem
się zasnąć, a musiałem
przygotowywać się do egzaminu z
patologii ogólnej. Przez szklane
drzwi dyżurki widziałem część
korytarza na wpół oświetlonego
stłumionym światłem. Korytarz
wydawał się czarny i długi. W
samej jego głębi widziałem
siedzącą przy stoliku siostrę
zakonnicę. Głowę miała sztywnie
wyprostowaną, ręce nieruchomo
trzymała na stole. Podziwiałem,
jak można w takiej pozycji spać.
Obok na posadzce stało coś
czarnego, domyśliłem się, że to
są jej buciki, nogi zaś miała
Strona 88
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
owinięte pledem. Dyżur
zapowiadał się spokojnie. Nikt
do godziny pierwszej nie
dzwonił. Ciężko chorych, zdaje
się, nie było, mogłem więc bez
przeszkody się uczyć, a siostra
spać. Lecz około wpół do drugiej
w nocy rozległ się dzwonek.
Był przeraźliwy i ostry.
Podniosłem głowę znad książki i
zobaczyłem, że siostra już
zrzuciła z nóg pled i wkłada
zamiast bucików miękkie
pantofle. Schyliłem głowę i
czytałem dalej, ale dzwonek nie
ustawał i wprost rozdzierał mi
wnętrzności. Cóż tam się stało,
u diabła? pomyślałem. Siostra
biegła po korytarzu aż na drugie
skrzydło, słyszałem, jak
trzasnęła drzwiami. Ale po
chwili już widziałem, jak mknęła
z powrotem. Wyszedłem naprzeciw
niej. Biegła niezgrabnie, nogi
jej się plątały w długiej,
sztywnej spódnicy.
- Pod sto pierwszy, panie
doktorze - wysapała.
- Co się stało? - spytałem.
- Zlazła na podłogę -
posłyszałem, ale już sam byłem
w separatce.
Chora zwisała z łóżka. U
wezgłowia jej zobaczyłem mokrą,
białawą plamę. Powieki chora
miała przymknięte, widać było
wywrócone gały oczne w
zezującym, nieprzytomnym
spojrzeniu. Złapałem tętno. Było
nitkowate, uciekające.
- Otworzyć okno! - krzyknąłem
do siostry.
Wtem chora jak gdyby przyszła
do siebie, znowu wykręciła się
cała na łóżku, spełzła na sam
brzeg i zaczęła szczękać zębami.
Wiedziałem już, o co chodzi. Z
ust jej ciekł żółtawy płyn.
- Zimny okład! - krzyknąłem do
siostry, a sam pobiegłem do
dyżurki. Połączyłem się
telefonicznie z mieszkaniem
dyrektora. Odezwał się
natychmiast.
- Panie dyrektorze -
powiedziałem - sto pierwszy:
zapaść i wymioty.
Strona 89
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
- Aha - odpowiedział chirurg
Tamten - na stół operacyjny!
W noc ze środy na czwartek
chirurg Tamten i przyjaciel
jego, docent Wilhelm von Fuchs,
rozmawiali długo, siedząc przy
kominku. Noc była wyjątkowo jak
na porę roku zimna, w kominku
palił się ogień, docent von
Fuchs trzymał duże, wydelikacone
ręce nad samym ogniem.
- Problemat małżeństwa robi
się coraz bardziej niepokojący.
Rola kobiety w naszych czasach
jest już tak wielka, że aż
niebezpieczna i niezdrowa.
Chirurg Tamten mruknął po
kociemu:
- Rola kobiety zaczyna się i
kończy w łóżku. Przynajmniej dla
mnie.
- Chciałbym wierzyć -
westchnął docent. - Lecz,
niestety, nie znam ani jednej
pary małżonków czy też
kochanków, gdzie by rola kobiety
kończyła się tylko na tym.
Mężczyzna za nic nie uwierzy w
to, że kobieta robi z nim
wszystko, co tylko zechce. Ale
pogodziłbym się z tym nawet,
gdyby chciała przynajmniej
czegoś dobrego. Wpływy jej są
obniżające, jeżeli nie
destrukcyjne. Znam dziesiątki
artystów i uczonych, którzy
zrezygnowali z połowy swych
ambicji pod wpływem żon. Kobieta
jest bezwzględna. Dąży do
zaspokojenia swych potrzeb z
wytrwałością, na jaką nie stać
przeciętnego mężczyznę. Dąży
także do zaspokojenia swego
instynktu panowania nad nim. Nie
ma ani jednej kobiety uległej
lub zwyciężonej. Nie ma.
- Wątpię! - Chirurg znowu
zaśmiał się i mruknął. - Takiego
problematu nie można traktować
na smutno! - Ale docent ciągnął
dalej:
- Charakterystyczne jest i
właśnie smutne to, że nie
zgadzają się z mymi poglądami
tylko mężczyźni. Kobiety w duchu
przyznają mi rację zawsze.
Strona 90
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Mężczyźni natomiast będą kpili
lub starali się na ten temat nie
mówić. Są idee, które nie mają
powodzenia właśnie dlatego, że
są przykre. Kto wie, czy nie
zachodzi tu proces psychicznego
stłumienia, taki sam, jak
stwierdzili u poszczególnych
jednostek psychoanalitycy.
Człowiek zapomina, stara się
nie myśleć o tym, co jest
niewygodne dla jego sumienia, co
zakłóca poniekąd jego równowagę
psychiczną. Ten sam proces
może odbywać się w ogólnoludzkiej
"Psyche". Są idee jakby skazane
na niepowodzenie z góry. Zależy
to jedynie od tego, czy
zakłócają spokój ludzki, czy
nie. Sama idea chrześcijaństwa
dopiero wówczas została przyjęta
przez ogół, gdy Królestwo Boże
na ziemi, dobroć samarytańska i
pełna poświęceń miłość do
bliźniego, rzeczy zgoła
niewygodne, złagodzono
obietnicami Królestwa w Niebie i
nagrody za każdy dobry uczynek.
Chirurg siedział uśmiechnięty,
sprawa ta obchodziła go jak
najmniej. Chirurg powiedział:
- Nie jest tak źle. Pomimo
wszystko świat idei się rozwija.
A co do twego stosunku do
kobiet, to może i masz rację,
ale przecież do dziś dnia
emancypacja kobiet nie zrobiła
nam nic złego.
Docent powiedział:
- Właśnie tak mówią wszyscy
mężczyźni. Zauważ, że na
przykład do Weiningera, którego
pierwszego zaniepokoiła rola
kobiety we wszechświecie, płeć
męska odniosła się wręcz nawet
wrogo. Tak, tak. Wrogami jego
teorii są przede wszystkim
mężczyźni. Jest to bardzo
ładnie, ale nie bardzo mądrze.
Panowanie kobiety nad każdym z
nas jest zbyt widoczne, aby się
z tym nie liczyć. śyjemy w
czasach zbliżającego się
matriarchatu.
Była późna noc. Docent von
Fuchs wstał, wysoki i chudy.
Ogień dopalił się. Z kominka
Strona 91
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
bezdźwięcznie zeskoczył kot
chirurga. Docent długo i męcząco
kaszlał.
- Trzeba iść spać... - Patrzył
przed siebie niebieskimi bladymi
oczami gruźlika. Twarz miał
spokojną, piękną. Znowu
przypominał jakiegoś artystę.
Przed odejściem długo opowiadał
chirurgowi o ciekawym wypadku
raka, jaki miał u siebie w
poliklinice w Wiedniu. -
Operowałem wiedząc, że wypadek
jest zupełnie beznadziejny -
mówił. Potem po kolei myli się w
łazience. Stara gospodyni wstała
i zgasiła w całym mieszkaniu
światła. O godzinie zaś wpół do
drugiej w nocy, gdy chirurg
Tamten i docent von Fuchs
dopiero co zasnęli, zadzwonił
telefon stojący koło łóżka
chirurga. Chirurg obudził się
natychmiast, przyłożył do
gorącego ucha słuchawkę:
- Słucham - rzekł chirurg.
Za ścianą również mechanicznie,
posłuszny wieloletniemu nawykowi,
obudził się docent, włożył
do ust pastylkę eukaliptusową
i nasłuchiwał. Chirurg przez
telefon poznał głos Rubińskiego:
- Numer sto pierwszy ma zapaść
i wymioty - i zapytał:
- Kto to jest sto pierwszy?
Pani Widmarowa? - Telefon
chrypiał, gwizdał, chirurg rzekł
prosto: - Aha. W takim razie na
stół operacyjny!
Rzucił słuchawkę, szybko jak
nakręcony automat ubrał się i na
palcach, aby nie zbudzić
przyjaciela, wyszedł do salonu,
a w salonie zobaczył docenta von
Fuchsa w długiej, sztywnie
zaprasowanej białej piżamie w
zielone pasy.
- Masz nagłą operację? -
zapytał docent bez zdziwienia.
Chirurg odpowiedział:
- Ta sama chora ze ślepą
kiszką.
- Wymioty? - zapytał docent.
Chirurg odpowiedział:
- Podejrzewałem już od samego
rana. Bolała ją głowa.
- O, tak - rzekł docent,
Strona 92
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
ruszając szczękami. W ustach
miał pastylkę eukaliptusową.
Chirurg Tamten włożył fartuch.
- Przepraszam, że cię
obudziłem - i chciał wybiec z
mieszkania, ale zatrzymał go
docent:
- O, nie - powiedział - ja
pójdę ci asystować.
- Nie, nie. Przyjechałeś
przecież wypocząć.
- O, nic nie szkodzi - i
docent von Fuchs zaczął się
także ubierać.
- Weź moją koszulę z szafy! -
krzyknął chirurg Tamten i
prędki, i zmechanizowany
wyleciał przez pustą jadalnię
sióstr na korytarz szpitalny.
Docent przebrał się również
szybko i sprawnie, każdy ruch
miał jak gdyby obliczony,
ekonomiczny, wziął z bielizny
Tamtena chirurgiczną koszulę, a
potem włożył na siebie świeży
fartuch. W fartuchu wydawał się
jeszcze szczuplejszy, odgarnął
złote włosy z wysokiego czoła i
wyszedł.
Sunął po korytarzu w swych
białych sandałach bezszelestnie
jak widmo, patrzył wprost przed
siebie nieruchomym, bezdusznym
spojrzeniem. Drzwi, które
zamknęły się za nim, zamknęły w
prywatnym mieszkaniu Tamtena
życie prywatne obu lekarzy.
Spokojny, chłodny, bez
najlżejszego szmeru prześliznął
się do sali operacyjnej. W
pierwszej sali huczał
sterylizator, palił się
elektryczny piec, było bardzo
gorąco i duszno jak w oranżerii.
W pierwszej sali stały wzdłuż
ścian trzy duże szklane szafy z
narzędziami, z prawej strony
była muszla, nad którą
połyskiwał niklem kran o
długiej, wystającej rączce. W
drugiej sali o szklanym suficie,
przez który widać było czarne
niebo, stał pośrodku wąski,
surowy w kształtach stół
operacyjny, nad nim zwisała nie
dająca cieni lampa
"scialitique", z boku stał duży
Strona 93
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
reflektor, w kącie biały
metalowy stolik, na którym
leżały niklowe pudła.
W pierwszej sali nad muszlą
stał chirurg Tamten w
płóciennych białych spodniach, w
wysokich powyżej kostek,
lśniących, czarnych kaloszach, w
koszulce o krótkich rękawach i w
ceratowym fartuchu. Chirurg
Tamten stał schylony nad muszlą
i mył, i szorował ręce grubą
szczotką. Co parę chwil łokciem
odmykał wystający kran, zmywał
gorącą wodą pianę i znowu mydlił
ręce aż po same ramiona. Adiuwat
Rubiński również szorował ręce,
stał trochę dalej, chirurg
burknął w jego kierunku: -
Kolega mógł umyć ręce wcześniej
- weszła siostra przełożona
jeszcze zaspana i blada i
zaczęła przygotowywać flaszki z
eterem. Sterylizator huczał,
sanitariusz Paweł kręcił się
koło pieca i gotował narzędzia,
docent von Fuchs nawykłym ruchem
zrzucił z siebie fartuch i
pozostał jak i Tamten w białych
spodniach i wydekoltowanej,
kobiecej koszulce bez rękawów.
Narzucił na siebie ceratowy
fartuch, potem wziął wolną
szczotkę i szorował, i mył ręce.
Była godzina druga w nocy,
chirurg Tamten otworzył kran
łokciem, zmył pianę:
- Gdzie chora? - zapytał
sanitariusza - proszę nalać mi
jeszcze mydła.
Sanitariusz wybiegł na
korytarz, chirurg krzyknął za
nim:
- Przywieźć chorą! - Medyk
Rubiński tarł łokcie szczotką i
docent von Fuchs również mył i
szorował ręce. Trąc długie,
chude palce i nie patrząc na
podłogę, docent jednocześnie
trafił prawą nogą w białym
sandale do wysokiego kalosza i
zmywał pod kranem pianę. Na sali
było gorąco, pachniało eterem i
czymś stęchłym, lecz chirurg
Tamten i docent wchłaniali
znajome powietrze jak balsam.
Wózek toczył się po korytarzu
Strona 94
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
z cichym turkotem, na wózku
leżało coś białego, obok szła
dyżurująca siostra, a wózek
popychał sanitariusz Paweł. Była
godzina druga z minutami,
lekarze myli i szorowali ręce,
drzwi na salę rozwarły się cicho
i na kółkach wjechała przykryta
prześcieradłem chora. Ani
chirurg Tamten, ani docent nie
obejrzeli się, stali schyleni
nad muszlą. Piana leciała na
wszystkie strony, chirurg
powiedział tylko: - Można zacząć
- i znowu szczotką tarł skórę.
Sanitariusz popychał wózek do
drugiej sali, tam już czekała na
chorą siostra przełożona, wózek
już się wtoczył do sali
operacyjnej, wtem chora
krzyknęła zdławionym głosem.
Chirurg Tamten zapytał
szorstko:
- Co się stało?
Docent podniósł na chwilę
głowę, spojrzał w kierunku wózka
i uśmiechnął się z lekka, jak
gdyby na pamięć znał wszystko,
co ma nastąpić. Chora krzyknęła
zdławionym głosem:
- Narzędzia!
Wtedy chirurg pokazał w
sztucznym uśmiechu wszystkie
zęby i mył ręce. Lecz chora
patrzyła nadal na szklane szafy
z błyszczącymi nożami i drżała
na całym ciele.
- Nic się pani nie stanie -
powiedziała siostra - to są
narzędzia do innych operacji.
Wózek przysunięto do samego
stołu operacyjnego, sanitariusz
i siostra na rękach przenieśli
chorą, a potem wózek usunięto.
Chorej już dano zastrzyk
morfiny-kofeiny-atropiny-kamfory,
leżała przeto trochę otumaniona
i tylko raz albo dwa westchnęła.
Siostra przełożona zdjęła z niej
koszulę, chora leżała przez
chwilę naga, sanitariusz
skierował promienie lampy
scialistycznej na sam brzuch.
Potem białymi wiązadłami
przywiązano ręce i nogi chorej
do stołu, nad twarzą wzniesiono
drucianą kratę, a na nią rzucono
Strona 95
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
serwetę.
- Ja się boję! Panie doktorze!
- jęknęła.
Z sąsiedniej sali szorujący
ręce chirurg odpowiedział
automatycznie:
- Głupstwo, głupstwo.
Wszystko szło z początku jak
najlepiej - opowiadał potem
medyk Rubiński - aparat
funkcjonował bez zarzutu. Gdy
skomunikowałem się telefonicznie
z dyrektorem, powróciłem pod sto
pierwszy i kazałem siostrze
obudzić przełożoną, gdyż zaraz
będzie operacja. Przełożona
zwykle u nas daje narkozę. Sam
zaś zrobiłem chorej zastrzyk
przedoperacyjny i siedziałem
przy niej, aż się trochę
uspokoiła. Nigdy nie widziałem
bardziej zdenerwowanej osoby.
Trzęsła się i wciąż pytała,
dlaczego ma wymioty i czy w
pokoju nie śmierdzi benzyną.
Pozostawiłem ją później i
poszedłem na salę przygotować
się do operacji. Zaraz po mnie
przyszedł dyrektor. Myślałem, że
jak zawsze będę asystował, lecz
nagle zjawił się docent i zaczął
się także przygotowywać. Byłem
nawet z tego rad, bo sądziłem,
że mniej będę miał kłopotów. I
rzeczywiście zapowiadało się
wszystko normalnie. Wyczułem, że
dyrektor jest spokojny i w
dobrej formie. Obecność docenta
dodawała jeszcze większej
pewności. Gdy po piętnastu
przepisowych minutach mycia rąk
wszedłem do operacyjnej, chora
leżała już pod maską. Dyrektor i
docent nie odezwali się do
siebie ani jednym słowem.
Zabawnie było na nich patrzeć.
Co to znaczy wprawa! Poruszali
się zupełnie jak zgalwanizowane
trupy. Zacząłem już szykować
serwetki.
Na sali operacyjnej stał w
kącie sanitariusz Paweł i
ostrzył brzytwę. Chora jeszcze
nie była uśpiona, więc
powiedział do niej ostrzegawczo:
- Niech się pani nie boi,
zaraz będę panią golił - i
Strona 96
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zaczął golić jej brzuch.
Chora dziwnie drgnęła, brzuch
i pagórek Wenus poruszyły się i
sanitariuszowi nie wiedzieć
czemu wydało się, że pieści
własną żonę.
- Już! już - krzyknął chirurg
z pierwszej sali, a docent
powiedział:
- O, tak.
Teraz myli ręce spirytusem,
potem podnieśli je do góry i tak
z podniesionymi rękami stali
przez chwilę jak księża podczas
modlitwy.
- Już! - krzyknął chirurg
Tamten sucho i rozkazująco. I
wtedy pierwsze krople eteru
upadły na maskę, i sanitariusz
Paweł wyciągnął szczypcami ze
sterylizatora wysterylizowane
fartuchy.
Nogi chorej były przykryte
prześcieradłem, pierś również i
tylko widać było nagi brzuch.
Siostra przełożona siedziała na
stołku u wezgłowia, jedną ręką
przytrzymywała twarz chorej, w
drugiej trzymała flaszkę z
eterem, z której sączyły się
jedna po drugiej krople.
Zapachniało ostro i mdło, w
sąsiedniej sali sanitariusz
wyjął szczypcami gazowe maski,
narzucił docentowi jedną z nich
na twarz, przymocował na karku i
wtedy widoczne były tylko przez
wąską szparkę spokojne,
niebieskie oczy.
Medyk Rubiński przypadkowo
zajrzał przez drzwi i pomyślał,
patrząc na docenta: "Kogo on mi
przypomina? Aha, zdaje się
Szopena!" Lecz w tej chwili
chirurdzy znowu podnieśli ręce
do góry i sanitariusz zaczął
zawiązywać z tyłu tasiemki ich
fartuchów. Wtedy chirurdzy
wciągnęli brązowe, gumowe
rękawiczki.
Chora oddychała ciężko,
zaczęła się dusić. Siostra
trzymała mocno jej szczękę,
chora nagle zaczęła wić się,
wykręcać. Było cicho. I nagle na
całą salę z brzucha chorej
wydostały się dziwne dźwięki.
Strona 97
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
- Hau! Hau! Hau!... -
szczekała głośno jak pies.
- Proszę spokojnie oddychać! -
krzyknął z sąsiedniej sali
chirurg Tamten.
- Hau, hau, hau!...
Siostra przełożona mocniej
przyciskała do ust i nosa chorej
siateczkę, którą przykrywała
przesiąknięta eterem wata, i
powiedziała spokojnie:
- Cicho, cicho.
Chora zaszczekała raz jeszcze,
chciała jak gdyby zerwać się ze
stołu, potem raptem wyprostowała
się i zesztywniała.
Jestem na ogół już
dostatecznie przyzwyczajony do
przykrych scen, które się
odbywają przed operacją - mówił
Rubiński - ale wówczas,
pamiętam, to szczekanie zrobiło
na mnie szczególnie niemiłe
wrażenie. Przestraszyłem się
mimo woli, że chora umiera,
chociaż wiedziałem, że tak nie
jest. Dyrektor zaś i docent byli
niewzruszeni jak mumie. To od
razu uspokoiło moje nerwy.
Powtarzam, że wszystko
zapowiadało się jak najlepiej i
nigdy nie przeszłoby mi nawet
przez głowę, że coś podobnego
może się stać podczas ósmej
minuty. Atmosfera była zgoła
łagodna i zupełnie pewna.
Zdziwił mię tylko jeden
szczegół. Widziałem przez drzwi,
jak dyrektor spojrzał na leżącą
na stole chorą i nagle odwrócił
się do docenta i coś powiedział.
Trwało to krótko, ale wyczułem,
że zauważyli coś jak gdyby
bardzo ciekawego. Potem obaj już
w maskach weszli do operacyjnej.
W istocie. Chirurg był
opanowany, trochę znużony jak
przed każdą operacją. Nie
interesował się chorą wcale,
zrobił się częścią maszyny,
którą sam od wielu lat wprawiał
w ruch. Czuł się precyzyjnie
pracującym aparatem. Zaliczał
się do chirurgów niezwykle
spokojnych, zawsze pewnych
siebie, nie tracących głowy i
nie unoszących się podczas
Strona 98
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
operacji. Nikt z asystujących mu
kiedykolwiek nie pamiętał
wypadku, aby kogoś zwymyślał lub
się uniósł w zdenerwowaniu.
Przeciwnie, w najbardziej
niebezpiecznych chwilach był
przesadnie uprzejmy, a nawet
wykwintny. Nigdy nie powiedział
ani jednego przykrego słowa,
najwyżej odzywał się z delikatną
niecierpliwością: - Niech kolega
mi poda prędzej, na miłość boską
- lub coś w tym rodzaju. Nic nie
mogło go wyprowadzić z równowagi
fachowej. Dlatego też o ósmej
minucie chirurg Tamten wspominał
później zawsze z niesmakiem.
"Byłem pewny swej zimnej krwi
jak maszynista, który wlazł na
lokomotywę, znaną mu od lat
trzydziestu. Ale przez drzwi
zobaczyłem brzuch chorej i
speszyłem się trochę, gdyż
przyłapałem siebie na tym, że po
raz pierwszy spojrzałem na nagie
ciało nie jako lekarz, lecz jako
mężczyzna. Ta przeklęta linia
brzucha!"
Chirurg Tamten odwrócił się i
rzekł do docenta:
- Patrz, patrz!
Docent odpowiedział: - "O,
jawohl!" - i też patrzył przez
chwilę na nagi brzuch leżącej na
stole operacyjnym kobiety. Linia
brzucha była rzeczywiście i
piękna, i niepokojąca. Lecz jej
piękno zgasło natychmiast w
oczach obydwu lekarzy i obaj
znowu widzieli przed sobą tylko
kawałek ciała chorej numer sto
pierwszy, którą trzeba było
operować z powodu "appendicitis".
Człapiąc kaloszami po kaflowej
posadzce, chirurg szybko
przeszedł do operacyjnej, za nim
przesunął się docent von Fuchs.
Siostra przełożona powiedziała:
- Tylko co zasnęła, panie
dyrektorze.
Chirurg Tamten nagle
spoważniał, spochmurniał i
patrząc na brzuch, zapytał:
- Która minuta? Proszę
zapamiętać.
Siostra odpowiedziała.
- Druga szesnaście, panie
Strona 99
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
dyrektorze.
Więc o drugiej szesnaście
chora była uśpiona. Medyk
Rubiński pedantycznym ruchem
zajodynował prawą stronę
brzucha, potem obłożył go
serwetkami ze wszystkich stron,
przymocowując serwety pensami.
Wreszcie pozostała tylko
nieznaczna część ciała w
kształcie wąskiego prostokąta.
Był ciemnobrązowego koloru. O
drugiej szesnaście z sekundami
chirurg Tamten powiedział
spokojnie:
- Lancet.
Stał schylony po prawej ręce
od chorej, docent von Fuchs stał
po lewej, a medyk Rubiński
podawał narzędzia. Rubiński
szybko podał lancet, a docent
zgrabnie jak prestidigitator
złapał w powietrzu hak.
Narzędzia pobłyskiwały chłodno.
- Opuścić nogi - powiedział
chirurg i natychmiast spod ziemi
wyrósł sanitariusz Paweł i
miękko nacisnął dźwignię stołu
operacyjnego.
Maszyna operacyjna, składająca
się z pięciu ludzi, była
ostatecznie puszczona w ruch i
pracowała ściśle i bez omyłek.
Operator i asystujący zlali się
w jedną dziwną istotę, w
jakiegoś potwora, hydrę o pięciu
głowach i dziesięciu rękach,
której wszystkie ruchy były
dokładnie obliczone i
matematycznie skoordynowane. Nie
było ani jednego poruszenia
zbytecznego i wszystko szło jak
gdyby po naoliwionych szynach.
Chirurg miał powiedzieć:
"Opuścić głowę chorej na dół
również", ale jego życzenie
odgadli w lot i siostra, i
sanitariusz, który w tej samej
chwili nacisnął drugą dźwignię u
stołu. Wówczas docent poruszył
ramionami z uznaniem. W swej
nieomylnej precyzji praca
zapowiadała się przyjemnie,
budziła coś w rodzaju
artystycznego natchnienia.
Pierwsze cięcie otworzyło
Strona 100
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
skórę i warstwę białawego
tłuszczu, który od razu zalał
się krwią.
- Gazę - powiedział chirurg,
lecz nie czekając na to, już
Rubiński podał gazę docentowi i
docent natychmiast wytarł ranę.
Ręce chirurgów były już we krwi.
Doktor Tamten wyrzucił gazę
pensetem do wiadra, w wiadrze
coś chlusnęło, na ranie było
widać parę naczyń krwionośnych,
z których sączyła się krew.
- Pens - powiedział chirurg i
złapał pensem naczynie, a docent
chwycił, nie patrząc, z rąk
Rubińskiego nitkę i zawiązał
żyłkę, tamując krew. Potem
błyszczącymi hakami w kształcie
niezgrabnych, małych grabi z
dwóch stron chwycił za brzegi
ranę i ją rozszerzył.
- Nóż - monotonnie powiedział
chirurg Tamten i przeciął
następną warstwę, do której
docent niezwłocznie wpakował
nową gazę. Krwawą szmatę chirurg
wyrzucił do wiadra.
Już widać było otrzewną, rana
była długości prawie siedmiu
centymetrów, miała kolor
fiołkowo-różowy. Chirurg znowu
pensami zatkał naczynia, pensy i
ciężkie haki zwisały po obydwu
stronach rany, brzęcząc przy
każdym poruszeniu. Docent hakami
rozszerzył ranę jeszcze
bardziej, chirurg powiedział: -
Nożyce. - Rubiński podał jedną
ręką nożyce, a w drugiej trzymał
nici w pogotowiu. Otrzewna była
już otwarta i od razu na wierzch
wylazły połyskujące mdłożółtawe,
fioletowe kiszki. Chirurg
odrzucił w bok dwa brudne pensy
i nożyce, sanitariusz pochwycił
je w lot i położył do
sterylizatora.
Hydra o pięciu głowach i
dziesięciu rękach poruszała się
w niezawodnym rytmie, przebieg
operacji był niezwykle pomyślny
w każdym odcinku. Palce chirurga
jak dwadzieścia ruchliwych macek
biegały z błyskawiczną
dokładnością. Chora oddychała
Strona 101
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
głęboko i równo, siostra
przełożona wylała już pół
flaszeczki z eterem, sanitariusz
w sąsiedniej sali cicho gotował
narzędzia.
Sala iskrzyła się w
przenikliwym, białym świetle
elektrycznym, wszystko było w
bieli i tylko ręce i fartuchy
chirurgów kraśniały plamami
jasnej krwi.
- Ile minut? - zapytał chirurg
jednostajnym głosem.
- Osiem, panie dyrektorze -
odpowiedziała siostra, a chirurg
rozszerzył ranę i włożył rękę do
wnętrzności chorej.
Wtedy to właśnie stało się coś
niespodziewanego i
przerażającego w swej nagłości.
Rubiński zauważył, że na
górnej części nosa, bo przez
maskę widać było tylko oczy i
kawałek nosa, że na górnej
części nosa chirurga zjawiła się
nagle kropla potu. W tej samej
chwili docent szybko nachylił
się nad raną, chirurg Tamten
podniósł głowę i spojrzał na
docenta i docent od razu jak
gdyby coś odgadł.
- "Olala, na so was" -
powiedział cicho.
Na nosie chirurga wystąpiła
druga kropla potu, nos się
zaczerwienił, chirurg powiedział
zmienionym, głuchym głosem, jak
gdyby coś go dusiło:
- "Das se-he ich zum dri-tten
Mal..."
Potem wykrzyknął:
- "Ein-ge-ka-tselt!!"
- "O, jawohl" - szepnął docent.
Była chwila niepokoju i
zdziwienia i ten niepokój, niby
iskra elektryczna wybuchnąwszy w
chirurgu Tamtenie, przerzucił
się na Rubińskiego, na siostrę i
sanitariusza. Wówczas od razu
wszystko się popsuło. Mechanizm
operacyjny pracować zaczął
arytmicznie niczym rozklekotany
motor. Chirurg Tamten opanował
się w okamgnieniu, był znowu
spokojny i trzeźwy, lecz było
Strona 102
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
już za późno.
- Nożyce - powiedział chirurg
prawie sennie, Rubiński
gorączkowym ruchem podał mu
pens, w gardle chorej zaczęło
coś charczeć, chirurg rzucił
pensem mimo ucha Rubińskiego i
powiedział:
- Gówniarz.
Pens z łoskotem upadł na
kaflaną posadzkę, chora jęczała
i dusiła się, chirurg powiedział
do siostry:
- śeby mi chora oddychała
spokojnie!
Siostra zaczerwieniła się aż
po uszy, i rozwarła usta: w
flaszeczce już nie miała ani
kropli eteru, zapasowa zaś
butelka zniknęła spod rąk.
- Nożyce - powtórzył chirurg
sennie, Rubiński drżącymi rękami
niezgrabnie podał mu pens,
chirurg rzucił mu pensem w twarz
i powiedział: - Gówniarz.
Nagle brzuch chorej zafalował
razem z piersią, chora znowu
zaszczekała: - Hau, hau! - a
siostra przełożona nie miała ani
kropli eteru pod ręką.
Chirurg powoli odwrócił ku
niej twarz w masce, nos miał
zupełnie mokry, chirurg rzekł
skandując:
- śe-by mi cho-ra od-dy-cha-ła!
Docent, który się domyślił
wszystkiego, odezwał się chłodno:
- Eter!
Sanitariusz gotujący w
sąsiedniej sali narzędzia
odgadł, że jest potrzebny, i
wbiegł do operacyjnej.
- Nie ma eteru! - rzekła
siostra prawie płacząc.
- Wygotowane narzędzia
natychmiast! - rzekł Tamten.
Sanitariusz stracił głowę, nie
mógł odnaleźć butli z eterem w
kącie, woda zaś w sterylizatorze
jeszcze się nie gotowała.
- Nożyce - powtórzył chirurg
po raz trzeci, spojrzał na
przełożoną, siedzącą z
wybałuszonymi oczami, i rzekł
sucho:
Strona 103
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
- Wyciągnąć język!
W tym samym czasie Rubiński
wsunął mu do rąk nóż, chirurg
cisnął nożem z całej siły nad
głową Rubińskiego i powiedział:
- Gówniarz.
Wtedy docent, giętki i żwawy,
odtrącił Rubińskiego łokciem,
prawie nie spojrzawszy, chwycił
ze stolika nożyce i podał
chirurgowi. Tamten rozciął
nożycami ranę i wydłużył ją,
docent zaś odezwał się
pieszczotliwie:
- "O, jawohl!"
Siostra przełożona opowiadała,
że ze strachu zupełnie straciła
zdolność poruszania się. "Po raz
pierwszy słyszałam, że dyrektor
wykrzyknął podczas operacji
nieprzyzwoite słowo. Ale
niepokój ogarnął mnie jeszcze
wcześniej. Nie wiem, co się
stało podczas tej ósmej minuty.
Przeraziłam się tak, że
straciłam pamięć. Nic nie
wiedziałam, co mam robić. Wtem
posłyszałam jak gdyby z oddali,
że chora się dusi, a może nawet
się budzi. Zapomniałam na
śmierć, co w takich wypadkach
należy czynić. Przyciskałam
tylko kurczowo maskę do jej
twarzy, a nad głową trzymałam
flaszeczkę i dopiero po chwili
zauważyłam, że zabrakło eteru.
Nie mogłam wydobyć z siebie ani
słowa, żeby zawołać
sanitariusza. Najgorsze było, że
nie wiedziałam, gdzie jest
zapasowa butla. Sanitariusz
wbiegł na chwilę, aby mi podać,
potem, nie wykonawszy tego, nie
wiedzieć czemu wybiegł z
powrotem do gotujących się
narzędzi. Zaczął się wprost
jakiś koszmar!"
Sanitariusz istotnie przez
jakiś czas biegał tam i z
powrotem jak opętany przez
diabła. - Co się stało z
dyrektorem? - bełkotał. Był
przerażony do najwyższego
stopnia, gdyż woda w
sterylizatorze za nic nie
chciała się gotować. - Zaraz
Strona 104
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
przyniosę, zaraz przyniosę -
powtarzał i rozpaczliwie
patrzył, czy nie ukażą się na
wodzie pęcherzyki. Lecz
powierzchnia wody była spokojna.
"Chciałem nawet już rzucić
wszystko i uciec na korytarz -
opowiadał później. - Szczególnie
wtedy, gdy przez drzwi
zobaczyłem, jak nóż przeleciał
tuż nad głową Rubińskiego. Ten
był czerwony i biały na
przemian, siostra zaś siedziała
z otwartymi ustami, aż przykro
było na nią patrzeć".
- Narzędzia wygotowane! -
powiedział chirurg sucho,
rozkazująco. - Wyciągnąć język!
- Ale ani sanitariusz, ani
siostra nic nie mogli zrozumieć.
"Myślałam, że zwariuję - mówiła
przełożona - co robić z
językiem? Z jakim językiem?
Wszystko wyleciało mi z głowy.
Przez sekundę zachciało mi się
samej wyciągnąć i pokazać język.
Byliśmy wszyscy jak gdyby
obłąkani".
Takie samo wrażenie odniósł
medyk Rubiński. "Siostra
przełożona siedziała bezradna
jak zdechły wróbel z otwartym
dziobem. Ja w niczym nie mogłem
się zorientować. Naszło na mnie
chwilowe zaćmienie. Słyszałem
doskonale, że dyrektor
powiedział: - nożyce -
wiedziałem, gdzie one są, a
pomimo to wziąłem pens. Ręce mi
skakały i każde narzędzie
wydawało mi się strasznie
ciężkie. Co było potem, prawie
że nie pamiętam. Nastąpiło we
mnie męczące rozdwojenie. Z
jednej strony czułem, że muszę
robić to a to, z drugiej -
chorobliwie ciekawiło mnie tylko,
co się stało i czemu dyrektor
był podczas tej ósmej minuty
speszony. Zainteresowanie moje
było niezdrowe, sam to czułem,
przypominało idee prześladowcze.
Wiem jeszcze, że docent mnie
odtrącił i sam podał nożyce. Jak
bezmyślny obserwator patrzyłem
na ranę i pamiętam, że raz nawet
chciałem zajrzeć do jamy
Strona 105
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
brzusznej, ale nie udało mi się,
ponieważ chirurg i docent
natychmiast zasłonili plecami,
jak gdyby naumyślnie, całe pole
operacyjne. Wtedy przyglądałem
się ich palcom jak jakiś kretyn.
Przychodziły mi do głowy myśli
zupełnie ni w pięć, ni w
dziewięć. Myślałem, że ręce
dyrektora są zgrabne, mocne,
ruchliwe jak u małpy. Tak jest,
ręce miał naprawdę małpie. Palce
natomiast docenta, długie,
cienkie, artystyczne,
przypominały palce muzyka. Znowu
pomyślałem głupio, że jest
podobny do Szopena, a gdy
przebiera palcami, to jak gdyby
wygrywał jakieś skomplikowane
pasaże muzyczne. Nic poza
palcami nie widziałem. Wtem
chora zaczęła się dławić.
- Język! - warknął chirurg.
"Zobaczyłem przerażenie
siostry i zrozumiałem jej stan.
Domyśliłem się także, że z nią
się coś dzieje i że zaszło coś,
czemu ona nie może zapobiec.
Jedną ręką trzymała głowę
chorej, drugą szukała czegoś na
podłodze. Sanitariusz popatrzył
na mnie błędnym wzrokiem i
zobaczyłem, że ze strachu wziął
do rąk już wygotowane narzędzia
i wskutek tego teraz znowu był
zmuszony wyrzucić je do
sterylizatora. Wszystko szło do
góry nogami. Ale najbardziej
straszny i przykry moment
dopiero nastąpił po chwili,
kiedy z jamy nagle buchnęła krew
strumieniem.
- Pens - powiedział dyrektor,
nie podnosząc głowy.
"Nie miałem już ani jednego
pensa wygotowanego. Ręce mi
latały po stoliku bez skutku.
Machnąłem ręką na sanitariusza,
Paweł desperacko uderzył pięścią
w sterylizator, który zahuczał.
- Pens - powtórzył Dyrektor
swym normalnym, spokojnym głosem
i to dodało mi trochę otuchy.
Ale przecież wszystko jedno, nie
miałem pod ręką ani jednego
pensa".
- Hau, Hau! - szczekała chora.
Strona 106
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Wydawało się, że zaraz skoczy.
Wtedy docent jedną ręką puścił
hak i zrzucił łokciem z jej
twarzy maskę.
- Mund aufmachen! - powiedział
i wówczas dzięki Bogu, siostra
zrozumiała, i palcami wysunęła
naprzód dolną szczękę. W tym
samym czasie krew tryskała z
jamy brzusznej jak fontanna,
docent wpakował tam gazy,
chirurg powtórzył: - Pens!... -
ale pensa nie było.
Długimi, subtelnymi palcami
docent wyciągnął krwawy tampon,
rzucił go na podłogę, wpakował
do rany nową gazę i znowu w tej
samej chwili stała się rzecz
nieoczekiwana i straszna.
Chirurg podniósł głowę do
góry i nagle przeraźliwym,
cieniutkim, nieludzkim głosem,
tak przenikliwym, że słyszeli go
chorzy na parterze, wrzasnął na
cały szpital:
- P-e-ens!!!
Było to jak uderzenie piorunu.
W tej samej chwili wszystko się
zmieniło. Siostra, odmawiając
pacierz, domyśliła się, że
trzeba wyciągnąć chorej język,
westchnęła głęboko i z ulgą.
Siostra zobaczyła pod swymi
nogami butlę z eterem i chwyciła
ją od razu.
- Dodać eteru! - wrzasnął
chirurg Tamten. Lecz siostra już
zdążyła odkorkować butlę i
krople znowu polały się na
maskę. Jednocześnie woda
zagotowała się i sanitariusz
wbiegł z narzędziami, ale już
Rubiński nagle ujrzał tuż przed
sobą na stole czysty pens i
rzucił go wprost chirurgowi do
rąk.
- Ile minut?! - krzyknął
chirurg Tamten. Uchwycił pensem
naczynie, docent zawiązał węzeł
chirurgiczny, pens zabrzęczał.
Dolna szczęka chorej opadła, na
brodę wylazł nabrzmiały, siny
język, potem siostra przykryła
jej twarz serwetą i wyrzekła z
trudem:
- Dwanaście, panie dyrektorze.
- Przygotować wzierniki
Strona 107
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
głębokie! - krzyczał na całą
salę chirurg. I potem: - Nie
skakać mi! Za pysk! Za pysk!
Już zupełnie posłuszny jego
woli, Rubiński żwawo szykował
nowe narzędzia. "Poruszaliśmy
się wszyscy jak we śnie, jak
zahipnotyzowani. Bez
najlżejszego szmeru. Ale byliśmy
już spokojniejsi, bo tym
krzykiem rzeczywiście wziął nas
za pysk. Podawałem narzędzia bez
pomyłek i wciąż zerkałem na
jamę, lecz, niestety, nic nie
widziałem. Zrozumiałem, że
zaszła jakaś komplikacja.
Wiedziałem, że już nie chodzi o
ślepą kiszkę, i orientowałem
się, że operujemy genitalia.
Dyrektor wciąż grzebał się w
jajnikach, z początku z prawej,
potem i z lewej strony. Byłem
bardzo zmęczony i z trudem
trzymałem się na nogach.
Pamiętam, jak dyrektor krzyknął
raz jeszcze, ale to na cały głos:
- Ile minut?!
- Trzydzieści pięć, panie
dyrektorze.
"Docent rzucił okiem na
miarowo poruszające się piersi
chorej i powiedział:
- O, można...
- Dodać eteru! - rozkazał
dyrektor. A potem, jakby znużony
i roztrzęsiony jednocześnie,
ostatnim wysiłkiem zawołał, aż
mi ciarki przeszły po ciele:
- Obetrzeć nos!
"Rozumiałem, o co mu chodzi,
ale przeraziłem się, czy
zrozumie to sanitariusz. Mógł
przecież rzucić się i wytrzeć
nos chorej. Na szczęście jednak
połapał się, o co chodzi, i gdy
dyrektor odwrócił na chwilę
twarz, otarł mu chustką górną
część nosa i czoła. Sanitariusz
mówił, że chustka od razu
zrobiła się mokra, jak gdyby
podłożył ją pod kran z wodą".
- Ile minut? - wrzeszczał
chirurg Tamten.
- Czterdzieści trzy, panie
dyrektorze.
Twarz chirurga była pochylona
nad samą raną, docent łyżkę
Strona 108
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wsunął w głąb jelita, chirurg
widział przed sobą wśród
krwawego płynu i skrzepu
wyrostek robaczkowy zlepiony z
guzem pękniętej trąbki...
- Puls?! - krzyknął.
- Sehr gut...,
- Dodać eteru! - i chirurg
wygrzebał z brzucha garść
krwawych strzępów. Cisnął je na
podłogę.
- Doskonale... - rzekł docent
chłodno, a chirurg wrzasnął:
- Ile minut?! - głos miał
zachrypnięty.
- Pięćdziesiąt jedna, panie
dyrektorze.
- Szew do otrzewnej.
Brzęczały instrumenty,
Rubiński przewlókł nitkę przez
półokrągłą igłę, docent chwycił
igłę pensem. Imadło zamknęło się
z metalowym trzaskiem.
- Zaprzestać narkozy!... -
wykrzyknął chirurg i nałożył
pierwszy szew.
Była godzina trzecia minut
siedem w nocy.
Trudno mi osądzić, czy to w
istocie była tylko krwawa cysta,
czyli torbiel, jak później
wytłumaczył mi dyrektor -
opowiadał Rubiński. - Przez cały
czas operacji, począwszy od tej
ósmej minuty nie widziałem pola
operacyjnego. Chciałem tam
zajrzeć parę razy, ale wciąż
albo docent, albo dyrektor,
zasłaniali mi plecami wszystko.
Teraz przypominam sobie, że
Tamten i Fuchs rozmawiali
jeszcze o czymś po niemiecku,
ale tak szybko i niezrozumiale,
że nie mogłem uchwycić, o co
szło... W ogóle gdyby nie ten
strach i napięcie, byłoby istną
przyjemnością patrzeć na nich.
Palce mieli tak giętkie i
posłuszne i tak rytmicznie
wykonywali wszystko, że wydawało
mi się wciąż, że nie robią
operacji, lecz grają na jakimś
skrwawionym fortepianie na
cztery ręce. Gdy nałożyli
ostatni szew, popatrzyli na
siebie z zakłopotaniem, jak
Strona 109
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
gdyby maskując wzajemne
zadowolenie.
"Zdjąłem z nich maski i
zdziwiłem się, do jakiego
stopnia docent był blady.
Wyglądał jak trup.
- To dopiero praca -
powiedział dyrektor.
- O, jawohl!... - i po raz
pierwszy widziałem, jak docent
się uśmiechnął. U takich ludzi
wyrabia się z czasem dziwny
stosunek do fachu. Miałem
wrażenie, że obaj są śmiertelnie
znużeni, ale szczęśliwi.
Dyrektor nawet zaczął coś
podśpiewywać wedle swego
frywolnego zwwyczaju. Nałożył
opatrunek w ciągu sekundy..."
Na sali operacyjnej był
dławiący upał. Siostra
przełożona ze zdenerwowania
jeszcze się trzęsła, chora cicho
przez sen jęczała. Rubiński
chciał otworzyć okno, ale
chirurg powiedział:
- Nie trzeba, nie trzeba, pan
się może przeziębić - i wskazał
na docenta.
Wtoczono wózek, siostra i
sanitariusz przenieśli na niego
chorą. Rubiński zauważył, że
chirurg spojrzał na jej ciemną
twarz z wielkim
zainteresowaniem. Wózek
odjechał. Lekarze myli ręce
milcząc. Następnie wyszli na
korytarz i szli obaj jednakowo
prędko, chirurg Tamten swoimi
kocimi, sprężystymi krokami, a
docent von Fuchs płynął w
powietrzu jak widmo. Ich kitle
furkotały. W mieszkaniu u siebie
chirurg wyjął z szafy koniak,
docent przebrał się w piżamę.
Chirurg wypił parę kieliszków i
powiedział:
- Kiedy robi się trepanację,
trzeba mieć mózg w głowie, kiedy
się operuje kobietę, trzeba mieć
w głowie genitalia!...
Wichura miotała się nad
miastem czwarty dzień z rzędu.
Widmar wrócił do domu
chyłkiem. W głowie miał chaos.
Wszystko, o czym się dowiedział
Strona 110
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
w ciągu ostatnich trzech dni,
zmieszało się w przedziwną
gmatwaninę obrazów i wrażeń.
Pamiętniki Zofii Dubilanki, z
którą, mniemał, nic go już nie
łączyło, plotki, operacja,
Tamten, krawiec, okno, Rubiński
- tworzyli nieznośną plątaninę.
Usiłował uporządkować swe
wrażenia. Podzielił je przede
wszystkim na aktualne i
przeszłe. Do przeszłości
oczywiście należały wiadomości
dotyczące prywatnego życia jego
żony sprzed dwóch lat. Litania
sprośnych nazwisk jej byłych
kochanków była czymś nie do
sprawdzenia, ale przebaczyłby
jej brudną młodość, gdyby miał
pewność, że od czasu ich
małżeńskiego współżycia była mu
wierna. Temu jednak gwałtownie
przeczyła operacja, której,
niestety, nie można było
zaliczyć do spraw przeszłych.
Poza tym do teraźniejszości
odnosiły się takie fakty, jak
jej obecne niekontrolowane
życie, doktor Tamten i okno, o
którym tyle opowiadał krawiec.
Widmar postanowił porozmawiać
z żoną w sposób, jak mu się
wydawało, wymyślny i przebiegły.
"Zapytam ją z początku, czy
znała takich a takich panów.
Potem jak gdyby przypadkiem
zaskoczę ją pytaniem: - Ukryłaś
przede mną prawdziwy przebieg
operacji? Nie kryj przede mną
prawdy! - Wreszcie zapytam ją,
czy nie zna, na przykład... O,
nie, pytać na razie nie będę!"
Znowu przypomniał sobie
opowiadanie Rubińskiego i
westchnął głęboko. - Jakżeż tam
było z tą operacją? - powtarzał.
Od czasu ślubu nie rozstawał się
z żoną na jeden nawet dzień,
prócz właśnie tych dwóch
miesięcy, kiedy zmuszony był
wyjechać do stołecznego miasta w
interesach. Powrócił już po
operacji. "Niedorajda ze mnie -
wymyślał - przecież Zofia
Dubilanka miała rację. Nie żyłem
wówczas z żoną przeszło dziewięć
tygodni!" Po powrocie znowu nie
Strona 111
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
żył z nią, ponieważ nie była
jeszcze zdrowa. W tym czasie
właśnie poznał doktora Tamtena,
który co drugi dzień przyjeżdżał
do niej robić opatrunki.
Dlaczego jednak tak
zbagatelizował wobec niego całą
chorobę? "Zapłacę za prawdę
wszystko!"
Wrócił do domu i w
przedpokoju nasłuchiwał. Ale nie
przychwycił niczyich głosów,
więc cicho przekradł się do
siebie. Okna były pozamykane.
Wiatr huczał, nie było czym
oddychać. Widmar pomyślał:
"Będzie deszcz". Ale choć
deszczowe chmury w zawrotnym
pędzie mknęły nad miastem, ani
jedna kropla nie spadła na
ziemię.
Chciał pozorować nieobecność w
domu i zamknął się na klucz.
Lecz w porze kolacyjnej do drzwi
zapukano.
- Chodź na kolację -
powiedziała żona, jak mu się
wydawało, niespokojnie. - Czy
źle się czujesz? Widziałam, jak
cichaczem wróciłeś.
Widmar wyszedł.
- Oczywiście, czuję się
niedobrze - powiedział - ale to
chyba od tego wiatru.
Starannie unikał jej
spojrzenia. Nie patrząc na nią
odgadł, że się uśmiechnęła.
"Czemu ona wciąż od wczoraj się
uśmiecha? Zobaczymy, kto będzie
się śmiał ostatni!" Ponury
usiadł przy stole i jadł milcząc.
- Co to za mięso? - zapytał
nagle. śona powiedziała, że to
pularda. - To taka kura? -
zapytał z nagłym zaciekawieniem.
- Taka kura.
Przypominał w tej chwili
wariata. Nic bowiem nie było
śmiesznego ani w tej nazwie, ani
w potrawie. "Pularda - pomyślał
niedorzecznie - to kura, którą
pozbawiono kobiecości!" Bieg
jego kojarzeń był chorobliwie
przyśpieszony, prawie dowolny,
gdyż słowo "pularda" skojarzyło
się w jego umyśle z czymś tak
potwornie śmiesznym, że ni stąd,
Strona 112
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
ni zowąd schylił się nad
talerzem i wybuchnął śmiechem.
Nie zwracał już uwagi na żonę,
wiedział, że siedzi strapiona.
Upuścił z rąk widelec i trząsł
się nad talerzem, dławiąc się
tłumionym chichotem. "Jakie to
zabawne! Co też mi przychodzi do
głowy?"
- Bardzo kruche, pulchne mięso
- mówił, pękając od wewnętrznego
śmiechu. - Biedna kura.
Ostatni raz jadł tę potrawę.
Od tej kolacji nabrał do niej
takiego organicznego wstrętu, że
na samą myśl prawie, że dostawał
mdłości. "Za nic już nie będę
jadł tego świństwa!" pomyślał
raptem i odsunął od siebie
talerz. W głowie miał ohydne
obrazy: widział krew, kurę,
której wycięto organy rozrodcze,
oskubano pierze i puch. Było to
pozbawione widocznego sensu i
może właśnie przez to takie
straszne i odpychające. Jego,
rzec można, wariacka wesołość
minęła bezpowrotnie, wstrząsnął
nim przykry dreszcz, nie znał
żadnego środka, by odczepić się
od prześladowczej, krwawo-kurzej
wizji.
- Napiję się wódki -
powiedział. Nie lubił alkoholu i
na ogół nie był do niego
przyzwyczajony. Po dwóch
kieliszkach uczuł nagłe
rozrzewnienie, jak gdyby potok
czułości przerwał taśmę i ruszył
naprzód, niszcząc po drodze
wszystko. O pulardzie na
szczęście zapomniał, inaczej
dostałby pomieszania zmysłów.
"Zachowywałem się bardzo
nieostrożnie - pomyślał. - Byle
tylko nie zauważyła mego
nienormalnego podniecenia."
Spojrzał na żonę i uspokoił się.
Wyraz twarzy miała zupełnie
obojętny, prawie kamienny.
Zapytał od niechcenia:
- Czy przypominasz sobie tego
majora, jak on się nazywał,
Andrzej Rozjemczy?
Pozornie nie zdziwiła się,
chociaż czuł, że jest jak gdyby
trochę zaskoczona. "Aha?"
Strona 113
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
triumfował. Posłyszał bladą
odpowiedź, że majora Rozjemczego
poznała gdzieś w towarzystwie,
ale na ogół go nie pamięta.
- Tak? - zapytał Widmar. Była
sekunda, że chciał wstać,
podejść do niej znienacka,
chwycić za pulchną szyję i
dusić, aż powie całą prawdę.
Ale dziwna rzecz: zazdrość pod
wpływem alkoholu przeistoczyła
się w tęsknotę zmysłową.
Paliła się złota lampa,
powieszona abażurem do góry
nogami, przeto oświetlony był
tylko sufit. Widmar zapalił
papierosa, spojrzał na żonę
spode łba i powiedział:
- Przyjdę do ciebie, bo mam z
tobą do pomówienia.
- Dobrze - odpowiedziała i jej
łatwa zgoda podnieciła go
jeszcze bardziej. Wszedł za nią
do sypialni jak urzeczony.
W łóżku uczuł się natychmiast
podwójnie pijany. Shylony nad
twarzą żony, patrzył na znajome,
kochane rysy, i był bliski już
najwyższej ekstazy, wtem nie
wiedzieć czemu przyszło mu do
głowy: "Ona na pewno miała ten
sam uśmiech i tak samo trzymała
rękę z kim innym..."
Ta myśl od razu stłumiła
rozkosz, uczuł ból psychiczny i
zniechęcenie, ale gdy tylko myśl
uciekła - znowu był bliski
szczęścia. Chciał już krzyknąć
ekstatycznie, że wierzy jej i
przebacza, widział zasnute mgłą
oczy i wtem z podświadomości
wylazła nieproszona myśl:
"Przecież ona w tej chwili nic
nie przeżywa i tylko bacznie
obserwuje!... Po cóż ona udaje?"
Znowu był zniechęcony i każde
dotknięcie i poruszenie się
sprawiało mu przykrość. Niczym
nie zachwiana pewność, że żona
nie przeżywa nic, że w istocie
leży bierna i jedynie symuluje
szczęście, zrobiła z niego
impotenta. Ale... Schylony
obejrzał jej ramiona, głowę,
pierś. Każdy kawałek skóry znał
na pamięć i tą znajomością
kochanego ciała upił się na nowo.
Strona 114
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
W głowie miał jasną pustkę,
był pewny zbliżającej się chwili
szczęścia, coś nim targnęło
gwałtownie, lecz w tej samej
sekundzie wyobraził sobie dolną
część jej brzucha, zobaczył
plastycznie pewną rzecz i jęknął
ze wstrętu. Wszelka zmysłowa
radość zniknęła od razu, leżał
obok żony przygnębiony własną
bezsilnością. Posłyszał, jak
powiedziała: - Tobie nie wolno
pić, to cię męczy. - Przez
chwilę pomyślał, że może ma
słuszność, ale potem zrozumiał,
że nie alkohol był przyczyną
nagłego zobojętnienia. Rzecz
polegała całkiem na czym innym.
Spojrzał na jej brzuch i palcem
dotknął blizny.
- Czy bardzo cię bolała ta
cysta? - zapytał. I zadał
jeszcze jedno pytanie: - Czy
wciąż ci jeszcze przybywa na
wadze?
Zdziwił się, że dopiero teraz
uprzytomnił sobie ten zwłaszcza
fakt. Dwa lata temu była
szczupła, prawie chuda. Od roku,
to znaczy po operacji, nagle
zaczęła tyć, zwłaszcza w
biodrach. Głaskał palcami
miękką, matową skórę blizny i
nie czekając na odpowiedź,
rzucił:
- Co ci mówił doktor Tamten na
drugi dzień po operacji?
Patrzył na nią nieruchomym,
tępym spojrzeniem, przypominał
sobie dalsze opowiadanie
Rubińskiego:
- Co do tej cysty, to obecnie
mam wielkie wątpliwości - mówił
medyk. Opowiem panu jeden fakt
szczególnej wagi. Idzie o tę
wizytę nocną pana dyrektora u
chorej pod sto pierwszym.
Pamiętam o tym bardzo dobrze, bo
wówczas utkwiła mi w głowie jak
jakaś zagadka. Oczywiście, już
wtedy czułem, że sprawa jest
niejasna.
Na drugi dzień po operacji
chora leżała w swej separatce,
czuła się źle, wciąż wymiotowała
i po narkozie długo nie mogła
się obudzić. Wpadłem do niej
Strona 115
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
parę razy. Skarżyła się na worki
z wodą, którymi obłożono jej
brzuch. - Jest mi bardzo
niewygodnie! Zrzucę z siebie to
wszystko!... - Zdenerwowanie jej
wzmogło się całkiem naturalnie,
kiedy pod wieczór umieszczono w
jej osobnym pokoju jeszcze jedną
chorą. Szpital nasz był
przepełniony. Po południu
przywieźli chorą na gruźlicę
nerek. Nie mieliśmy gdzie jej
umieścić. Wtedy starszy
ordynator Bogucki, ten sam,
który tak się boi samochodów,
kazał ją przenieść pod sto
pierwszy. śona pańska była tym
bardzo przygnębiona."
- śona nic panu nie mówiła o
tej chorej? - pytał Widmar z
żywym zaciekawieniem. On jeden
tylko wiedział, kim była ta
chora. Któż by mógł przypuścić,
że dziwnym zrządzeniem losu była
to Zofia Dubilanka.
- Nic szczególnego -
odpowiedział wówczas Rubiński -
gniewała się tylko strasznie.
Trzeba panu wiedzieć, że na ogół
chore kobiety są nieznośne.
Nigdy nie tolerują obok siebie
żadnej innej cierpiącej osoby.
Uspokajałem pańską żonę, jak
mogłem.
- Ależ to chwilowo! - mówiłem.
- No, no... po cóż się tak
denerwować!... - Sąsiadka jej
już spała. Zapytałem jeszcze
pańską żonę, czy już nie dokucza
jej zapach benzyny.
- O, niechże pan doktor o tym
lepiej nie wspomina! - krzyknęła.
"Wyszedłem. Na korytarzu było
ciemno, zaczął się nocny dyżur.
Śpiesznie szedłem do siebie, aby
odpocząć. Gdy byłem już koło
swych drzwi, posłyszałem szmer
na drugim końcu korytarza.
Obejrzałem się, ale nie
zobaczyłem nikogo. Wtem zza
szafy wychylił się dyrektor.
Poznałem go pomimo półmroku.
Zastanowiła mnie tajemniczość, z
jaką się pojawił. Zatrzymałem
się więc i patrzyłem, co będzie
dalej. Po chwili dyrektor
wyszedł zza szafy, obejrzał się
Strona 116
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
i cicho, skradającym się krokiem
przebiegł do drzwi pod sto
pierwszy. Wszedł tam nie pukając.
Zastanowiła mnie dziwna, nocna
wizyta. Czekałem przez dłuższy
czas, wreszcie sam podszedłem do
separatki. Dyrektor siedział tam
bardzo długo. Przecież nie może
robić opatrunku, myślałem, nie
ma tam ani siostry, ani
potrzebnych materiałów. O czym
on tak długo może rozmawiać?
Wtem posłyszałem urywek zdania.
Dyrektor jakby powiedział: -
godziny później... kto wie,
jakby się to skończyło...
Mam przeświadczenie, że pani
teraz będzie niepłodna.
"A więc to taka rzecz,
pomyślałem. Dyrektor powiedział
coś jeszcze, lecz tegom nie
dosłyszał. Potem w pokoju coś
stuknęło, jak gdyby odsunięto
krzesło. Domyśliłem się, że
dyrektor wstał. Tak było
rzeczywiście. Rozwarły się
drzwi, zobaczyłem pokój
oświetlony niebieskim światłem,
poręcz łóżka i stojącego plecami
do mnie dyrektora.
- Może pani być zupełnie
spokojna - mówił i ręką z tyłu
szukał po omacku klamki drzwi.
Potem dodał chłodno, prawie
urzędowo: - O tym wiem tylko ja
i mój przyjaciel, który razem ze
mną panią operował, docent von
Fuchs. Nikt prócz nas o tym nie
będzie wiedział nigdy...
W pokoju rozległo się coś w
rodzaju syczenia żmii. -
Tsss!... - syczał przerażony
głos. Odwróciłem się na pięcie.
Zdążyłem już dojść do końca
korytarza, gdy zobaczyłem
dyrektora, który wypadł spod sto
pierwszego jak bomba. Ciekawa
to była wizyta!...
Przypominam sobie także, że
zdaje się tegoż wieczoru
dyrektor mówił do pańskiej żony:
- ...jakie mogą być skutki?
Trudno przewidzieć. W większości
wypadków przechodzi to bez
znaczenia. Gdyby zaś nastąpiła
degeneracja drugiego jajnika, to
oczywiście, że może się to na
Strona 117
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
pani odbić. Będzie pani miała
skłonność do tycia".
Teraz utkwiwszy mętne
spojrzenie w bliznę, Widmar
pytał z uporem:
- Co ci powiedział doktor
Tamten na drugi wieczór po
operacji?
Odpowiedź była jak zawsze
niezadowalająca. Umiał na pamięć
wszystkie jej wykręty. Z
początku odpowiedziała, że nie
pamięta.
- Postaraj się jednak
przypomnieć - wyszeptał z
możliwym spokojem. Wtedy
zamilkła, odpychająca i
zamknięta w sobie. Milczenie
było drugim wykrętem. Nagle coś
zahuczało przeraźliwie, dom się
zatrząsł, coś z rumotem spadło
na dach, a na ulicy jakiś późny
przechodzień krzyknął - Trzy-maj
ka-pelusz!... - Wiatr znowu
runął na dach z hałasem wybuchu.
śona usiadła na łóżku.
- Nie pamiętam takiej pogody -
rzekła. Można było pomyśleć, że
przeraził ją ten huk, ale Widmar
wytłumaczył sobie jej strach
inaczej.
- Ty w ogóle nic nie pamiętasz
- rzekł - w takim razie mogę ci
przypomnieć. - Z satysfakcją
zauważył, że cień przemknął po
jej twarzy. - Doktor przyszedł
do ciebie późnym wieczorem, aby
powiedzieć, żeś nie miała
zapalenia ślepej kiszki.
- Nie rozumiem - odpowiedziała
cicho.
"Złapałem ją wreszcie!"
pomyślał Widmar i dodał:
- Dlaczego nie rozumiesz?
Przecież powiedział ci tylko,
że miałaś... - rozkoszował się
pauzą - ...że miałaś cystę!
Wyczuł, że natychmiast się
uspokoiła. "Nie na długo!"
cieszył się w duchu.
- Tak, tak - potakiwał -
oczywiście, żeś mi sama o tym
już opowiadała. Ale dlaczego -
zapytał - nie mówiłaś mi o tym,
że chirurg Tamten uprzedzał cię,
że zaczniesz tyć? I czy na ogół
i do dziś dnia nie znosisz
Strona 118
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zapachu benzyny?
Miał wrażenie, że zmiażdżył ją
zupełnie. Lecz w tej samej
chwili przysunęła się do niego
ciałem i złapawszy spojrzenie
Widmara, zatrzymała je w swoim.
- Nie pamniętam - powiedziała
z uśmiechem.
Zęby połyskiwały, wargi były
suche i czerwone. Zrozumiał w
lot, że władza jej nad nim jest
nieograniczona. Ogromna fala,
wprost jakiś bałwan czułości
zalał go i poniósł w otwarte
morze jej ramion.
- Przecież ty mnie kochasz? I
zawsze mnie będziesz kochała,
prawda?
- Kocham! - odpowiedziała.
Uwierzył, że tak jest, bo
chciał w to uwierzyć. Niezwykła
chwila męki i radości zbliżała
się, ściany pokoju wirowały,
łóżko było gotowe wzlecieć w
powietrze. Lecz znowu wszystko
spełzło na niczym, ponieważ
znowu z podświadomości
wygramoliła się zabójczo trzeźwa
myśl: "Na pewno tak samo się
uśmiechała i tak samo mówiła:
Kocham!" potem zabrzmiały słowa
Rubińskiego: "Nie byłoby takiego
kramu około tej operacji, gdyby
to była tylko cysta!"
Tym razem zniechęcenie było
absolutne. I wówczas gdy tylko
zgasło w nim wszelkie
podniecenie, uczuł się po raz
pierwszy jak gdyby wolny od
wpływu kochanej kobiety.
Zestarzała się w oczach, była
plugawa, kłamliwa. "Trzeba się z
nią rozwieść", pomyślał
obojętnie. Leżała przed nim
jakaś drewniana różowa trumna,
pełna kłamstw i obłudy, mógł
rozwalić o nią głowę i nie
dowiedziałby się prawdy!
Wówczas uczucie jego dla żony
odwróciło się w jakąś inną
stronę i od tej chwili zaczął
kochać tą inną, odwróconą
miłością. Proces był
następujący: rozczarowanie i
zawód złamały pierwotne uczucie,
tak że nic poza rozczarowaniem i
zazdrością nie pozostało. Wtedy
Strona 119
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
miłość zwróciła się tylko ku
samej sobie i pokochała własne
rozczarowanie i cierpienie. "Tak
kochać, jak ja kochałem -
rozpaczał - i spotkać się z
obrzydliwym kłamstwem! Dlaczego
nie powie mi prawdy?!" Klęknął
przed nią i postanowił zrobić
ostatnią próbę.
Nastąpiła przykra, poniżająca
scena. Przymilny, prawie słodki,
błagał o słówko prawdy, całował
ją po rękach i nogach. Wiedział,
że zgodziłby się pozostać
niewolnikiem jej na całe życie,
byle tylko być pewnym
przynajmniej przez kwadrans jej
miłości. Nie, tego byłoby za
mało! Więc, aby mógł być pewny,
że nigdy mu nie skłamie...
- Ścierpię każdą prawdę -
błagał - lecz przyznaj się,
Rebeko, Rebeko! Odpowiesz mi,
czy nie? - krzyknął wreszcie
zniecierpliwiony. Już miał dość
tej żebraniny. Zazdrość
najprzedniejszego gatunku
rzuciła go gdzieś w przestrzeń
ponad tym milczącym kobiecym
grobem. Bok mu się wydymał,
serce łomotało. "Przecież ona
dziś jeszcze mogła być tam i z
nim się całować!"
Z potarganą brodą i włosami
Widmar usiadł na krawędzi łóżka
jak na krawędzi przepaści i
wysapał.
- To jakże tam było, Rebeko, z
tym nie urodzonym dzieckiem?
To pytanie zadał Widmar żonie
we wtorek w nocy. Tegoż dnia
przed przyjściem do domu
rozmawiał, jak wiadomo, z
medykiem Rubińskim. Spotkali się
w parku miejskim, stali w
pobliżu fontanny i rozmawiali,
prawie krzycząc, gdyż wiatr
tłumił słowa. Rubiński był w
białym tenisowym ubraniu i
pomarańczowych butach. Ręce miał
nieproporcjonalnie długie,
prawie sięgające kolan, i cienką
żylastą szyję, na której huśtała
się duża, nieforemna głowa. Na
samym jej czubku mieścił się
słomkowy kapelusz, medyk
przytrzymywał go oburącz. Oczy
Strona 120
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
miał trochę zezowate: prawe
patrzyło wprost przed siebie,
lewe uciekało gdzieś w bok.
Rubiński krzyczał:
- Stało się to, czegom się
najwięcej obawiał!
- Mianowicie?
- Za miesiąc kończy się mój
kontrakt w szpitalu i dyrektor
dziś uprzedził mnie, że zostanę
zwolniony. Motywował głupio!
- Aha!
Rubiński prawym okiem patrzył
na Widmara, lewym na fontannę.
Poruszał czarnym wąsikiem i
krzyczał:
- Nie ma pan pojęcia, ilem się
nacierpiał z tą pracą. Cieszę
się nawet, że opuszczam szpital!
Teraz nie będę się nawet krył,
że uważam dyrektora za wariata!
Kupa różnokolorowych liści
spadła na nich z jakiegoś
drzewa. Przytrzymując kapelusz
Widmar krzyknął:
- Współczuję z panem! Ale czy
udało się panu przejrzeć
archiwum?
- Nic w historii choroby nie
pozostało. Napisano tylko... cóż
za wiatr, na miłość boską!...
Napisano, że podczas operacji
natrafiono na cystę, którą
usunięto!...
- Psiakrew!...
Obłok kurzu zawirował wokoło
nich i pomknął dalej. W parku
nie było żywej duszy. Wzdłuż
alei biegł tylko biały kundel,
którego duża, kosmata sierść
podnosiła się w wichrze.
- Teraz mogę panu otwarcie
powiedzieć - prawie wrzeszczał
Rubiński - że to była tak zwana
po łacinie... chodźmy stąd, bo
taki wiatr, że nie można
rozmawiać!...
- Co? - krzyknął Widmar, nic
nie słysząc.
- Po łacinie nazywa się...
Wiatr!... Co się, psiakrew,
dzieje!...
- Jak? - krzyknął co tchu
Widmar.
- Mówię "extra uterina"!...
- "Extra uterina"?
- Tak!... "Extra uterina",
Strona 121
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
czyli ciąża pozamaciczna!...
Wiatr ustał na chwilę, aby
zerwać się znowu, taki nagły i
silny, że Widmar zachwiał się na
nogach.
- Co panu jest? - krzyknął
Rubiński.
- Nic! To od wiatru! -
odpowiedział. Obliczał:
"Dziewięć tygodni mnie nie było
w domu, dziewięć tygodni z nią
nie żyłem, więc teraz wszystko
jest jasne".
- Mogła być jednocześnie i
krwawa cysta! - krzyczał dalej
Rubiński. - Ale sądząc ze
wszystkiego, była to przede
wszystkim ciąża. Pomylić się co
do diagnozy jest dość łatwo.
Ciąża pozamaciczna wywołuje
czasem takie same symptomy, jak
i zapalenie wyrostka
robaczkowego i często przechodzi
bez żadnych typowych objawów, to
znaczy krwotoków. Są tylko
nieokreślone boleści w boku, a
potem gdy następują nudności,
mdlenia i wymioty, mogą one być
podobne do oznak ropnego
zapalenia wyrostka, jeżeli
występuje gorączka, i w takim
wypadku trzeba na gwałt
operować. Całe szczęście, że
myśmy wówczas zdążyli!... A poza
tym wszystkim charakterystyczne
były rozmaite szczegóły... Na
przykład chora ze wstrętem
skarżyła się na zapach benzyny,
którego w pokoju nie było. Takie
dziwactwa są typowe dla kobiet w
ciąży!...
- Czy może mi pan przysiąc...
- zaczął Widmar, ale wiatr
zdmuchnął tryskającą fontannę i
kaskada wody chlusnęła w
rozmawiających. Stali mokrzy od
głów do stóp. Medyk odskoczył w
bok.
- To dopiero kąpiel! Chodźmy
stąd...
Był straszliwy upał. Gdy
wychodzili z parku, zobaczyli
leżący na bruku słup z afiszami.
Duży zielony plakat odkleił się
nagle i wzleciał, porwany przez
wiatr, ponad dach dwupiętrowej
kamienicy. Widmar chwycił
Strona 122
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Rubińskiego za rękę:
- Czy może mi pan przysiąc,
że tak było w rzeczywistości?
Medyk prawie grubiańsko wyrwał
rękę. Spojrzał na Widmara
zezującym okiem i rzekł
wykrętnie:
- Niestety, nie mogę! To są
tylko moje przypuszczenia!...
- To znaczy? - i Widmar znowu
chwycił go za rękę.
Zmieszali się z przechodniami,
lecz wszyscy na ulicy biegli
popędzani przez wiatr, nikt więc
na nich nie zwracał uwagi.
Jedynie jakiś staruszek w
marynarce z surowego jedwabiu i
w takichże spodniach wyszedł z
bramy i przechodząc potrącił
Rubińskiego.
- A? - powiedział Rubiński. -
Pan doktor?...
Był to w istocie starszy
ordynator Bogucki. Źle ogolony,
ze srebrzystą, trzydniową
szczeciną na policzkach,
staruszek lekarz przeprosił i
przywitał się:
- Dzień dobry koledze, dzień
dobry panu. Co za okropna
pogoda, nieprawdaż... Ja sam
dziś zanotowałem osiemnaście
krwotoków na mieście!... Właśnie
biegnę do chorego... Taki wiatr
to plaga dla gruźlików!
Starszy ordynator Bogucki miał
już przejść na drugą stronę
ulicy, wtem szybko cofnął się na się chodnik.
- O rany boskie! - krzyknął.
Rycząc motorem bez tłumika,
mknął ulicą do góry wyścigowy
samochód o dużym, wystającym
przodzie. Staruszek zamachał w
ślad za nim laską, był cały
spocony ze strachu:
- Czy widzieliście państwo, o
mały włos mnie nie przejechał!
Szatański wymysł, te samochody!
- I lekarz, uważnie patrząc na
prawo i na lewo, ostrożnie
przebiegł przez jezdnię.
Widmar chwycił Rubińskiego za
rękę i zapytał:
- To znaczy?
- To znaczy - odpowiedział
medyk - że są to przypuszczenia,
lecz faktycznie mogła to być
Strona 123
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
równie dobrze cysta i prócz
różnych podejrzeń nie mam
żadnych dowodów, aby twierdzić,
że tak nie jast...
- Proszę pana - zapytał Widmar
- czy w ogóle taka operacja
powoduje skutki?
- W większości wypadków
przechodzi bez znaczenia -
sumiennie tłumaczył Rubiński -
ale nie mogę krzyczeć na takim
wietrze!...
Po ulicy mknęły liście,
papiery, słupy kurzu, blaszane
dachy jęczały i zgrzytały, z
dachu wielopiętrowego, białego
gmachu, położonego na krańcu
miasta, zleciały czerwone,
ceglaste dachówki. Schylony ku
twarzy Widmara, medyk wrzeszczał
na całą ulicę:
- Po wycięciu jednego jajnika
może nastąpić degeneracja
drugiego, jeżeli drugi był
chory... Wówczas mogłoby to
pociągnąć przede wszystkim
niepłodność... a poza tym daleko
idące zmiany w psychice, w
szczególności zaś w życiu
seksualnym... Są to na ogół
bardzo rzadkie wypadki, chociaż
całkiem możliwe... Zresztą
naprawdę nic panu dokładnie nie
jestem w stanie powiedzieć...
Rubiński kaszlnął, raczej
nawet splunął i widać było, że
znowu jest niezadowolony z
samego siebie. Więc ciągnął
coraz wykrętniej:
- ...Podczas operacji mogli
natrafić na zwyczajny guz...
albo ja wiem zresztą na co... a
krwotok mógł być z całkiem
innych przyczyn... Oto wszystko,
proszę pana...
Błądzące oko Rubińskiego
zobaczyło nagle przed sobą duże,
różowe ucho Widmara. Było
zarośnięte szarym puchem, wydało
mu się samodzielną istotą,
żyjącą osobliwym życiem.
Łapczywie chwytało każdą
wiadomość i słowa Rubińskiego
wsiąkały w nie jak w różową
watę. To ucho napełniło
Rubińskiego raptowną niechęcią.
"Po co to wszystko opowiadam?"
Strona 124
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
rozzłościł się.
- Śpieszę się - rzekł i
odszedł. Ku jego zadowoleniu
Widmar go nie zatrzymywał.
Popatrzył tylko za nim marszcząc
brwi. Medyk Rubiński szybko
zdążał w kierunku szpitala.
Widmar zapamiętał na całe
życie, jak z tyłu wygląda jego
sylwetka. Zapamiętał zupełnie
automatycznie dużą, huśtającą
się na cienkiej szyi głowę i
spiczaste ramiona, z których
jedno było jakoś szczególnie
wysoko zadarte. Zapamiętał białe
sportowe ubranie i pomarańczowe
buty, chociaż ani wygląd
Rubińskiego, ani jego ubranie
nie ciekawiły go zgoła.
Ciekawiło go całkiem co innego.
"To nic, to nic - zacierał ręce
- jutro, najdalej pojutrze będę
wiedział wszystko". Wyrzutów
sumienia nie czuł najmniejszych,
sprawdzało się na każdym kroku;
stwierdził jeszcze, że upadlanie
się w miłości jakby potęguje
uczucie.
Tejże nocy, gdy przekonał się
nagle, że stał się impotentem,
nie wytrzymał balansowania na
granicy upodlenia i miłości.
- Więc jakże tam było, Rebeko,
z tym nie urodzonym dzieckiem?
Milczała spokojnie i bez
cienia zakłopotania. "Po com to
powiedział?" pomyślał z żalem.
Po dłuższej przerwie ona
odpowiedziała, że właściwie nie
rozumie, o co mu chodzi.
- Znowu nie rozumiesz? -
zakipiał. I natychmiast w
chorobliwym natchnieniu
wyłuszczył przed nią wszystkie
swoje medyczne wiadomości. Mówił
jednak bardzo ogólnikowo i
oględnie. Wskutek pewnej choroby
czy też operacji kobieta może
zostać na całe życie niepłodna.
Wtedy przypomniał sobie kolację
i potrawę, która go tak
rozśmieszyła.
- Kobieta o jednym jajniku nie
może kochać! - krzyknął.
Wstał szybko i chciał biec do
swego pokoju, ale nagle
Strona 125
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zatrzymał się na progu.
Rzecz polegała na tym, że po
tylu dniach prastarej choroby,
której nazwa: zazdrość, w
organizmie jego powstała
pospolita fizyczna reakcja.
System nerwowy, nieoszczędnie
trwoniący energię sentymentalną,
przypominał teraz wyładowany
akumulator. Gdyby w tej chwili
Widmarowi udało się nawet
przyłapać żonę "in flagranti",
nie zdołałby wywołać w sobie
dawnego oburzenia. Kto wie, czy
uwierzyłby własnym oczom.
Zdrowie organizmu ludzkiego
jest zbudowane na kłamstwie.
Jedyną prawdziwą kuracją, do
której pcha człowieka sama
natura, jest oszukiwanie samego
siebie. W szybki, obłudny
sposób, niepostrzeżenie dla
Widmara kłamstwo zaćmiło jego
pamięć i oto Widmar widział
jasno, że Rebeka nigdy go nie
zdradziła i po dziś dzień
dochowała mu wierności. Przez
sekundę zobaczył żonę taką, jaka
była jeszcze parę tygodni temu.
Ujrzał łagodną, spokojną twarz o
prawdomównych oczach i
wyrozumiałym, kochającym
uśmiechu. Takich oczu i takiego
uśmiechu nie może mieć kłamca!
"Wszystko na świecie odbywa
się znacznie prościej -
pośpiesznie stwierdzał Widmar,
aby do reszty omamić siebie. -
śyłem w świecie zmyślonych
strachów. Nikt z normalnych
ludzi nie przeżywa podobnych
rzeczy!" Sypialny pokój żony,
którego przedtem tak
nienawidził, przestał być wrogi
i nieżyczliwy. Wszystkie
przedmioty w tym pokoju znał
dobrze i zanadto był pewien ich
bezduszności, aby posądzać na
przykład stare z różanego drzewa
łóżko o zdradę i obłudę. Zmyliła
go złudna prostota otaczających
go rzeczy i zjawisk. Wydawało
się niemożliwością, aby w tym
pokojowym otoczeniu mogły
zachodzić zdarzenia straszne w
swej nieprawdzie.
Taki stan tłumaczył się
Strona 126
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
pospolitym znużeniem. Widmar był
do takiego stopnia znużony stałą
niepewnością i rozjątrzeniem
samego siebie, że teraz brakło
mu sił, aby nie wierzyć w
dalszym ciągu. Stokroć łatwiej
byłoby postąpić tak, jak
postępują w podobnych wypadkach,
to znaczy - zamknąć oczy. Toteż
przez chwilę poddał się kuszącej
słabości. Ręce zwisały mu wzdłuż
piżamy, głowę pochylił na
piersi, nad głową zaś, ponad
sufitem i dachem szalała burza.
Stał w drzwiach i patrzył w
kierunku łóżka w stanie
zupełnego niezdecydowania.
Trwało to krótko. Gorący wiatr
jakby wdarł się pod czaszkę
Widmara, osmalił rozleniwiony
mózg i oto w mózgu powstał obraz
potrawy.
Oddychał coraz trudniej.
Widmar chwycił się za lewy bok,
serce zastygło i przewróciło się
w klatce piersiowej z przykrą
powolnością. Widmar spojrzał na
żonę i potem rzucił jej w twarz
jak kawałkiem błota:
- Pularda!
Poczuł drastyczne zadowolenie
i jak gdyby rozkoszował się
własnym bezwstydem. Był dumny,
że nie uległ rozbrajającej
łatwowierności i potrafił
zachować jasność umysłu. "Nic
nie jest proste i nic nie jest
jasne - myślał teraz - proste i
jasne wydaje się wszystko
dopiero w chwilach zaćmienia
umysłu. Wszystkie kobiety
czyhają na podobny moment. Każda
kobieta wie, że mężczyzna
dojdzie do kresu swej zazdrości
i posłuszny jakimś żywotnym
prawom samozachowawczym stanie
się łatwowierny, odrzuci
wszelkie podejrzenia, zdepcze
poszlaki, aby tylko jak
najszybciej przestał się męczyć.
Wtedy kobieta może z nim robić
wszystko, co zechce!" Szybko
wybiegł z sypialni mamrocząc: -
Pularda, pularda!... - Wiedział,
że w domu zacznie się jakaś
awantura: żona prawdopodobnie
rozpłacze się, potem niepomna
Strona 127
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
siebie z krzykiem przybiegnie do
jego gabinetu. "Co będzie
dalej?" myślał. Zabrakło mu
wyobraźni lub też w wyobraźni
jego powstało widmo tak groźne,
tak tchnące śmiercią, że
postarał się natychmiast o nim
zapomnieć. Wyciągnął z biurka
pamiętniki Zofii Dubilanki i po
raz pierwszy uczuł wdzięczność
do tej zmarłej kobiety. Poczuł
nawet tęsknotę za jej cieniem,
który widocznie dba o niego w
życiu pozagrobowym, skoro
przysyła mu te pamiętniki.
Przerzucał kartki i wchłaniał w
siebie bezlitosną treść,
wytężywszy słuch i czekajaąc w
dalszym ciągu, że zaraz nastąpi
katastrofa. Ku jego strapieniu
żona jednak nie przybiegła.
Doznał lekkiego rozczarowania,
jakby żałował, że jeszcze nie
nastąpiło upragnione rozwikłanie
wszystkiego i nie stało się
wreszcie to, co się stać miało.
Nie słyszał ani płaczu, ani
zbliżających się kroków. Słyszał
tylko wycie wiatru, skrzypienie
pni w ogrodzie, łoskot jakichś
walących się przedmiotów i
nieustanne dźwięki wystrzałów. -
Jak na polowaniu! - wyrzekł
bezmyślnie i spojrzał na
dubeltówkę wiszącą nad kanapą.
Patrzył na czarne lufy i
powtarzał:
- Dlaczego ona nie przyszła?
Czy już się boi?... - Ale żona
jego leżała, zwinąwszy się w
kłębek, podłożywszy rękę pod
głowę, i spała spokojnie.
Księżyc był niewidoczny tej
nocy, gdyż chmury zasnuwały całe
niebo. Na krańcu miasta wiatr
dopadł smrekowego lasu i szalał
w nim przez całą noc, a nad
ranem ujrzano wyrwane z
korzeniami pnie drzew i
rozrzucone po całym polu
połamane gałęzie. Wiatr w
obłędnym wirze przerzucił się na
drugi kraniec miasta i tam, w
podwórku jakiegoś
wielopiętrowego białego gmachu,
kręcił się obłędny i dziki.
Potem szarpnął bramą wjazdową i
Strona 128
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zaczął walić w nią słupami
żółtego piasku i kurzu. Przez tę
bramę borykając się z wiatrem
weszli jacyś ludzie i kilka
kobiet w bieli, wiatr runął na
nich śmieciem, liśćmi i
piaskiem, ludzie w bieli pomimo
wszystko przebiegli przez
podwórko i zniknęli w gmachu.
Tego rana na ulicach prawie
nie było przechodniów. Coraz
potężniejszy, pałający ogniem
wiatr z zawrotną szybkością
leciał wzdłuż chodników,
niszcząc po drodze wszystko, co
było słabe i chwiejne,
zamiatając bruk i pędząc przed
sobą kolumny kurzu i próchna.
Tegoż wietrznego ranka krawiec
Gold otworzył drzwi na ganek,
lecz zamknął je czym prędzej i
zabronił dzieciom wychodzić z
domu. Pomimo tej obrzydliwej,
dławiącej niepogody, Widmar
słaniał się przez cały dzień po
mieście, niecierpliwie oczekując
wieczoru. W kieszeni marynarki
chował pamiętniki Zofii
Dubilanki.
Historia poznania się Widmara
z jego przyszłą żoną, jak
również historia ich małżeństwa
i miłości była skrupulatnie
spisana w pamiętnikach
wieloletniej kochanki Widmara,
zmarłej rok temu w Szpitalu
Wszystkich Świętych. Wyjątki z
nich po pewnej przeróbce
literackiej brzmiały mniej
więcej tak:
...Byliśmy z Widmarem w
kinie. Dawano "Białych Diabłów".
Wtedy zaszło to, z czym nie mogę
się pogodzić do dzisiejszego
dnia. Pamiętam, że przyszliśmy
trochę za wcześnie, wyświetlano
reklamy, których Widmar nie
znosi. - Trzymają publiczność
jak stado baranów - oburzył się
- i zmuszają do oglądania
rzeczy, które nikogo nie
obchodzą. - Był jak gdyby
szczególnie rozdrażniony tego
wieczoru. Pogłaskałam go po ręce
i powiedziałam coś śmiesznego,
na niego to dobrze działa, gdy
Strona 129
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
ja się śmieję. Ale wtedy
spojrzał na mnie prawie złym
okiem, tak że nawet uczułam, jak
moja twarz poczęła zamarzać.
Trochę to mnie ubawiło, trochę
pogniewało, ale daleka byłam
jeszcze od myśli, że może mnie
kiedykolwiek opuścić. Tak, tak.
Byłam go zbyt pewna. A może
właśnie dlatego, że zaczęłam
kochać go bardziej niż on mnie,
przestałam panować nad nim i
straciłam głowę.
Pomyślałam wówczas, że może on
wie o tym i myśli o tym, lecz
uspokoiłam się, ponieważ byłoby
to niemożliwe i zawsze mogłabym
mu udowodnić, że tak nie było.
Ostatnie zdanie jak i wiele
innych w tym rodzaju wydawało
się Widmarowi wyzute z
wszelkiego sensu. Babskie
brednie! - myślał czytając - nic
nie można zrozumieć!
...Najlepiej będzie przestać
się nim zajmować, postanowiłam.
Zaczęła się komedia bardzo
głupia, lecz ja się śmiałam
przez cały czas, bo mnie
śmieszyła.
- Dlaczego się tak śmiejesz? -
zapytał. Mówił całkiem
spokojnie, lecz coś mnie
zaniepokoiło w jego głosie. Nie
umiałabym określić, co to było.
Odpowiedziałam w rozgoryczeniu,
że mogę sobie pójść, jeżeli go
drażnię, lub coś podobnego, ale
wtem zauważyłam, że Widmar
patrzy w przejście. W przejściu
stało dziesięć osób, które się
spóźniły, było tam kilka pań, od
razu zgadłam, na którą patrzy.
Stała profilem. Futro miała
rozpięte, widziałam
krepdeszynową podszewkę i
kawałek pomarańczowej sukni,
wyciętej na piersi wąskim
trójkątem. Ta kobieta była
prawie brzydka, poza tym stara i
bez żadnego wdzięku. Ale ja
czułam, że powinna się podobać
Strona 130
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
mężczyznom i widziałam, że
Widmar patrzy na nią. Nie
pokazałam po sobie, że to
zauważyłam, przestałam tylko się
śmiać. W duszy jednak jeszcze
nic sobie z tego nie robiłam.
Wiedziałam na pewno, że Widmar
nie może beze mnie żyć, nie
wyobrażałam sobie, ażeby mogło
być inaczej. Nagle pani
odwróciła się w naszą stronę,
spojrzała gdzieś ponad naszymi
głowami, potem widocznie
zauważyła wolne miejsce w naszym
rzędzie i skierowała się ku nam.
Sposób, w jaki chodziła, raczej
posuwała się, wydał mi się
wprost bezczelny. Prześlizgiwała
się między ludźmi jak między
gałęziami jakichś nieszkodliwych
krzaków, nawet bezceremonialnie
potrącała wszystkich łokciami.
Gdy kilku panów i pań
zatarasowało jej drogę, myślałam
z dziwną ulgą, że już wreszcie
sobie nie da rady. Istotnie, tak
było przez chwilę. Znikła w
ciżbie męskich płaszczy, ale
natychmiast potem zjawiła się
znowu. Jak nurek niespodziewanie
wynurzyła się na powierzchnię i
oto już płynęła w naszą stronę
faliście, poruszając przy
chodzeniu to lewym, to prawym
ramieniem. Wyglądała zupełnie
tak, jak gdyby była zawodową
pływaczką. Spojrzałam mimo woli
na jej nogi: miała długie i
ładne, lecz uczułam, że moje są
znacznie zgrabniejsze. Tymczasem
ta kobieta zbliżała się do nas,
przeszła, lecz nawet na mnie nie
spojrzała. Powiedziała tylko: -
Przepraszam bardzo! - ale takim
rozgniewanym tonem, jak gdybyśmy
to my mieli ją przepraszać, że
znaleźliśmy się na jej drodze.
Głos miała niski, mówiła przez
nos, jakby była zakatarzona.
Powtarzam, że nie spojrzała na
mnie nawet, i to mnie oburzyło.
Przecież wiedziałam na pewno, że
przez cały czas obserwuje mnie
tak samo jak ja ją. Czułam to
wyraźnie. Ale jakkolwiek było,
ta kobieta przepłynęła obok,
trąciwszy mnie kolanem, okrągłym
Strona 131
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
i bardzo ciepłym. Widmar wstał,
aby jej wygodniej było przejść,
a ja wówczas pomyślałam, że to
dobrze, że wstał, ponieważ teraz
ona nie dotknie go kolanem.
Niestety, dotknęła go piersią.
Udawałam w dalszym ciągu, że
nie zauważyłam tego, jak on
drgnął. Potem kiedy w przerwie
zapalono światła, rzuciłam jak
gdyby od niechcenia:
- Widziałeś tę panią? To na
pewno jakaś pływaczka... ma
jedno ramię krzywe.
- Czy pływaczki mają krzywe
ramiona? - zdziwił się.
- Nie wiem - odpowiedziałam. -
W takim razie na pewno jest
biuralistką.
Był bardzo roztargniony i
najwidoczniej nie zwracał na
mnie uwagi. Oczy utkwił w ekran,
ale od czasu do czasu odwracał
głowę w lewo, tak że widziałam
tylko jego kark. Poza tym w
półmroku rozróżniałam jego
brodę, która odbijała się ciemną
plamą na błyszczącym
kołnierzyku. Nagle pochylił się
w przód i patrzył w ziemię z
takim uporem, że aż mi się
zrobiło przykro.
- Jeżeli nie bawi cię kino, to
możemy iść - rzekłam sucho i
wstałam, ale dziwnym trafem w
tej samej chwili zapalono znowu
światła, ponieważ coś zepsuło
się w taśmie.
- Ależ jaka ty jesteś dzisiaj
niespokojna!... - powiedział z
przekąsem i patrzył w ziemię.
Schyliłam się również, ale
ponieważ jestem krótkowzroczna,
nie zobaczyłam nawet skrawka
podłogi.
- Cóż ty tam widzisz? -
zapytałam i ziewnęłam. Udzielił
mi się czyjś niepokój. Na pewno
ktoś jest niespokojny,
pomyślałam i przeczuwałam, że
zaraz coś nieprzyjemnego ma
nastąpić. Może rzeczywiście
lepiej byłoby wówczas wyjść z
kina, nie czekając końca filmu,
który był popsuty, bo urywał się
co parę minut. Wśród
publiczności słychać już było
Strona 132
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
pomruki i w pierwszym rzędzie
ktoś zaczął stukać nogami.
Poczułam się nieswojo i
przywidziało mi się, że wszyscy
czują się tak samo.
- Więc cóż ty tam widzisz? -
powtórzyłam, podczas gdy on
wciąż siedział z utkwionym w
podłogę wzrokiem. Potem
odpowiedział spokojnie, że
wydało mu się, że ktoś w
przejściu zgubił rękawiczkę.
Zwyczajną, skórzeną rękawiczkę.
Zgasło światło, znowu turkotał
aparat projekcyjny i błękitny
promień wytrysnął ponad naszymi
głowami. Na srebrzystym płótnie
w nocnej zawiei zjeżdżali z
jakiejś góry narciarze. Uciekali
w popłochu przed zwałami chmur,
co chwila przerażeni oglądali
się za siebie, potem z
karkołomną szybkością zwalili
się w jakąś przepaść... Wśród
publiczności ktoś głośno
westchnął i na chwilę jak gdyby
również z przerażenia urwała się
muzyka. Pamiętam, że byłam
bardzo przejęta obrazem i tą
gonitwą na wyścigi z żywiołem,
ale najbardziej się przeraziłam,
kiedy narciarze, zaśnieżeni od
stóp do głowy rzeczywiście jakby
"biali diabli", natknęli się w
zaspie na trupa jakiejś kobiety.
Zapomniałam o wszystkim i
patrzyłam na ekran ze strachem i
ciekawością, bo nie mogłam
zrozumieć, skąd się ten trup
wziął. Kobieta leżała na wpół
zasypana śniegiem, miała nogi w
drastyczny sposób zgięte w
kolanach i rozłożone, wiatrówka
jej była rozcięta na piersiach i
na piersi widać było czarną,
wstrętną ranę. Jeden z
narciarzy podniósł ją na plecy
i jak to bywa w kinie, pokazał
publiczności ogromną, przerażoną
twarz. Potem znowu zobaczyliśmy
ich z góry, jak gdybyśmy
siedzieli na obłoku, w następnej
chwili staliśmy już z tyłu i z
tyłu zobaczyliśmy trupa. To był
straszny widok, uśmiechnęłam się
nawet z obrzydzeniem, ale wtem
spostrzegłam, że jedno ramię
Strona 133
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
było krzywe...
Poruszyłam się w krześle,
czułam się bowiem niesamowicie i
chciałam się przytulić do
Widmara, wyciągnęłam rękę, aby
chwycić go za rękaw, ale w
ciemnościach trafiłam tylko na
puste miejsce. Byłam pewna, że
mi gdzieś zniknął. Wtem muzyka,
która ryczała przeraźliwie,
urwała ze zgrzytem, na sali
zapadła noc i znowu nic nie było
widać, nawet bielejącego płótna.
Znowu się coś popsuło!
pomyślałam i szepnęłam: - Gdzie
jesteś?... - Nikt mi nie
odpowiedział, fotel obok mnie
był pusty, wszyscy wokoło mnie
pozrywali się z miejsc. - Co się
stało, dlaczego ciemno?! - ktoś
krzyknął. Lecz już nie było
ciemno, ponieważ nagle nad
samymi naszymi głowami w kamerze
operatora filmowego wybuchnął
płomień i po chwili już cała
ściana była w ogniu. Krzyknęłam
i zaczęłam szamotać się pomiędzy
krzesłami. Ktoś mnie pchnął z
całej siły i pośliznął się obok,
wiedziałam, że to kobieta. Zdaje
mi się, że wołałam Widmara, ale
nie rozróżniałam ani postaci,
ani twarzy. Wszystko się
pokręciło, tam były męskie ręce,
a tam kobiece nogi, ktoś
przerzucił przeze mnie płaszcz,
aż zachwiałam się i upadłam
piersią na poręcz fotela. Wtedy
na szczęście otwarto wszystkie
drzwi na oścież i zapalono
światła. Panika ucichła, bo w
gruncie rzeczy nie było żadnego
niebezpieczeństwa i jednego
strażaka w kasku wystarczyło,
aby zgasić cały ogień. Lecz
prawie wszyscy śpieszyli ku
wyjściu.
Koło otwartych drzwi czekał na
mnie Widmar i jak to robi
zwykle, kiedy jest zły, głaskał
spokojnie swą wypielągnowaną
brodę. Rzuciłam się ku niemu i
chciałam rzec coś przykrego i
uszczypliwego, ale wtem znowu
przepłynęła obok nas tamta
kobieta.
Posuwała się między ludźmi
Strona 134
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
swym bezczelnym sposobem, tym
razem towarzyszyło jej paru
wojskowych. Z tyłu ramiona jej
przypominały ramiona trupa.
- Na pewno stchórzyłeś!... -
powiedziałam do Widmara
naumyślnie głośno. Ściskało mnie
coś za gardło i chciałam płakać.
Uśmiechnął się do mnie
mechanicznie i miałam wrażenie,
że ten uśmiech nie do mnie był
skierowany. Omyliłam się, bo
przecież tamta kobieta już
przeszła obok nas. Dlaczego
przypisuję jej takie znaczenie?
pomyślałam i wciąż jeszcze,
pamiętam, drżałam. Przypominam
sobie, że ktoś mnie uderzył, że
uderzyłam się o poręcz.
- Posłuchaj... - zaczęłam.
Uśmiechał się w dalszym ciągu.
Wziął mnie pod rękę i
wyprowadził na ulicę. Pod
latarnią stała gromadka ludzi.
Padał deszcz, chodniki
połyskiwały. Gromadka ludzi,
sami wojskowi, oczekiwali
prawdopodobnie dorożki. Wśród
nich natychmiast zauważyłam
tamtą kobietę. Przede wszystkim
rzuciło mi się w oczy jej
przepyszne futro, które z oddali
przypominało tygrysią skórę.
Zmrużyłam oczy, aby lepiej
widzieć. Na nogach miała duże
boty i wskutek tego nogi
wyglądały jak patyczki. Nagle
Widmar puścił moją rękę, kiwnął
mi głową i zdecydowanym krokiem
zbliżył się do tamtej. Czy on
zwariował? pomyślałam. Widmar
trzymał lewą rękę w kieszeni
płaszcza, potem wyjął coś z
kieszeni i uchylił kapelusza.
- Przepraszam bardzo - rzekł
głośno - zdaje mi się, że to
pani zgubiła rękawiczkę.
Podał jej żółtą, skórzaną
rękawiczkę.
Widziałam, jak kobieta
spojrzała mu w oczy nachalnym,
świdrującym spojrzeniem. Nie
wiedzieć czemu wydało mi się
jednocześnie, że jestem bardzo
brzydka...
Tego wieczoru postanowiłam
naumyślnie zbagatelizhować
Strona 135
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wszystko. Jechaliśmy dorożką do
domu. Widmar całą drogę skarżył
się na ból serca, ma daleko
posuniętą nerwicę. Lecz tego
wieczoru byłam przekonana, że z
wyrachowaniem rozprawia tyle o
swych dolegliwościach, aby tym
skuteczniej odwrócić moją uwagę.
Ten ustęp zawsze Widmara
ogromnie drażnił. - Jak można
było być tak zarozumiale głupią!
Kobiety nie posiadają ani
krztyny wyczucia, są natomiast
pewne siebie i tego urojonego
wyczucia! - wołał w szczególnym
oburzeniu, gdyż pamiętał
dokładnie, że właśnie tego
wieczoru miał po powrocie do
domu pierwszy atak sercowy. -
Kobiety żyją w mętnym świecie
swych przeczuć i tak zwanej
intuicji i trudno im
wytłumaczyć, że zjawiska
odbywają się inaczej, niż im się
wydaje. Babskie brednie! -
powtarzał Widmar.
...Byłam dla niego ozięble
czuła, tak że na tle tej
uplanowanej czułości wyczuł tego
wieczoru swą samotność. Można
niczego nie odmawiać mężczyźnie,
ale robić to z taką wewnętrzną
obojętnością, że uczuje się
uboższy i samotny jak nigdy.
śałuję jednak swego
postępowania, było zanadto
ryzykowne.
Po dwóch tygodniach przyszedł
do mnie i od razu po oczach
jego, jak również po niepewnych
ruchach poznałam, że mnie
zdradził. Mężczyźni nie potrafią
się kryć.
- A więc - powiedziałam
wesoło. Sama nie rozumiem
dlaczego byłam wtedy taka
wesoła. - A więc poznałeś tamtą
kobietę?
Położył kapelusz na krześle,
sam zaś stanął przed lustrzaną
szafą i pieścił palcami brodę.
Zauważyłam, że siwe jej
obramienie jak gdyby się
zmniejszyło. Czy się farbuje?
pomyślałam. Uśmiechnął się do
Strona 136
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
mnie w lustrze jakimś smętnym
uśmiechem i był to raczej
uśmiech mięśni.
- Poznałem - rzekł po chwili i
przyglądał się swemu odbiciu
albo też przyglądał się mnie, bo
i ja byłam w lustrze widoczna.
- Od razu się tego domyśliłam
- powiedziałam z tą samą
wesołością pomimo woli - ty zaś
nigdy niczego się nie domyślasz!
Odbicie jego w lustrze
przybrało postawę zniechęconą i
zarazem czujną. Byłam w tej
chwili gotowa powiedzieć mu nie
wiedzieć co, by udowodnić mu
jego łajdactwo. Zaczęłam
wymachiwać rękami, ponosiło mnie
przyjemne uczucie, że zaraz
powiem mu prawdę, ale
przyłapałam w szafie jego
spojrzenie i na powtórne
pytanie, co to znaczy,
odpowiedziałam:
- Nigdy nie domyślasz się
tego, że cię kocham.
Okazuje się, że była to
najgorsza prawda, jaką mogłam
powiedzieć. Lustro zasnuło się
parą, widziałam nasze ciemne
postacie i plamy twarzy.
Oświadczył mi, nie odwracając
głowy, że nigdy nie wiązał się
ze mną żadnym słowem. Jasne
było, do czego zmierza. Nie
wytrzymałam i wybuchnęłam
płaczem i wyrzutami.
Powiedziałam mu, że nie ceni mej
wierności i poświęcenia, że
zupełnie go nie obchodzi jedyna
kobieta, która go prawdziwie
kocha.
- Ode mnie natomiast idziesz
do byle kogo!... - krzyknęłam.
Rozgniewał się tak, że aż mi
zabrakło tchu w piersiach.
Lustro jakby sczerniało. Widmar
odwrócił się do mnie.
- Do byle kogo?... - powtórzył
ze zdziwieniem.
Streściłam wtedy wszystkie
plotki jakie znałam:
- ...Ta kobieta żyła i z tym,
i z tamtym panem, zapytaj się
ich, co ona jest warta. Każdy o
niej wie wszystko!...
Pomimo jego wewnętrznego
Strona 137
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
spokoju byłam przekonana, że
jest wściekły do ostatnich
granic.
- Ona cię zdradza może nawet
w tej chwili, kiedy ty tu
siedzisz ze mną!... -
krzyczałam. - Ale to wam
wszystkim się należy!... -
Czułam się zła i na nowo wesoła.
- Myślisz, że i ja cię nie
zdradzam?... - wybuchnęłam
śmiechem i z satysfakcją piąte
przez dziesiąte spowiadałam się
przed nim ze wszystkich swych
niewierności. - Co? Nic o tym
nie wiedziałeś? Przecież wszyscy
w mieście mówią o tym, że jesteś
przeze mnie rogaty!...
Nie wiedział o tym nic i wtedy
nagle uczułam, jak w duszy mej
stało się pusto i głucho, jak
gdyby zabrakło wnętrzności,
serca i w ogóle wszystkiego. On
rzeczywiście o niczym nie
wiedział, niczego nie
podejrzewał. Czy to Pan Bóg
odbiera mężczyznom rozum w
podobnych sytuacjach? Kłamię!
chciałam krzyknąć, aby go
uspokoić, ale chwycił już
kapelusz i trzasnął drzwiami.
- Leć więc od jednej zdrady do
drugiej! - krzyknęłam wesoło i
na złamanie karku zbiegłam za
nim po schodach. - Zaczekaj!...
Szedł ulicą, wprost mknął,
wymykał mi się w tłumie. Dobrze!
zgodziłam się i weszłam do
kawiarni. Był południowy
dansing. Wszystkie stoliki były
zajęte.
...Wszystkie stoliki były
zajęte, pamiętam, również
pewnego popołudnia, kiedy
wypuszczono mnie ze szpitala i
wydawało się, że w zdrowiu moim
nastąpiła poprawa. Przyszłam do
kawiarni, bo nie wiedziałam,
gdzie mam się podziać. Widmar
ożenił się już prawie rok i od
tego czasu nie widziałam go ani
razu. Nie robiłam sobie z tego
nic, bo wiedziałam, że jeżeli
się to wykryje, ja zaś
przeczekam, to on wróci. Kobieta
powinna umieć czekać. Tylko raz
Strona 138
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
napisałam do niego list, że jest
przedziwnie podły i że taką
rzecz można zmyć tylko krwią.
Nie odpisał. Znam go jednak
dobrze i wiem, że list ten
zrobił swoje. Sama zaś czuję
dokładnie, że to, co jest
przeznaczone, leży w
nieuniknionej linii tworzenia
się rzeczywistości miłosnej, to
znaczy samej miłości i
niechybnego powrotu jednego do
drugiego.
Gdy Widmar czytał to zdanie,
zwykle wybuchał na całe gardło.
- Oto jedyna rozrywka w tym
paszkwilu! - wołał, zacierając
ręce, ale znowu w męczącym
skupieniu wchłaniał w siebie
następne zdania, które jak na
złość były jasne i rzeczowe:
...Poza tym Widmar nie może
pozostać z tą kobietą, ponieważ
zaraz dowie się ode mnie, że go
zdradza na pewno i że miała
przeszłość ciemniejszą, niż...
Zofia Dubilanka użyła w tym
miejscu plugawego i strasznego
porównania. Potem pisała, że
Rebeka Widmarowa była zwyczajną
pułkową damą. Rotmistrz I pułku
lekkokonnego, Adam Rozjemczy,
zapoczątkował drastyczną listę
kochanków, która obejmowała
prawie całą stronę. - Cóż za
wstrętne kłamstwo! - wołał
Widmar z bólem, ale nie mógł
oderwać się od ponurej i
lubieżnej lektury. Pożerał
oczami kartkę, którą umiał już
na pamięć, i gdy odwracał ją, i
czytał następną stronę, wciąż
miał przed oczami widma
umundurowanych mężczyzn. Na tej
następnej stronicy Zofia
Dubilanka opisywała wypadek,
jaki zaszedł w kawiarni wkrótce
po operacji Rebeki Widmarowej i
po wypuszczeniu jej ze szpitala.
...Wszystkie stoliki były
zajęte. Starszy kelner jednak
dobrze mnie zna, więc wyszukał
mi jakiś stolik bardzo
Strona 139
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
niewygodny, bo stojący w samym
kącie. Nie byłam samotna, ale
nie chcę, aby Widmar wiedział, z
kim byłam. Tańczono tango. Trąby
jazz-bandu połyskiwały nad
głowami tańczących. Niestety,
siedzieliśmy tak blisko
orkiestry, że jakaś trąba
ryczała mi wprost do ucha, więc
byłam zupełnie zamroczona.
Rzucano serpentyny i confetti.
Obok nas wciąż przesuwał się
kelner z coraz to nowym wiadrem,
z którego sterczały szyjki
mrożonych butelek. Zastanawiało
mnie, kto tak dużo pije, i
szukałam oczami i face-…-main
tego rozbawionego towarzystwa.
Ale były przede mną i wokoło
mnie same głowy i gołe ramiona,
ani rusz nie mogłam zobaczyć i
towarzyszący mi pan był
zirytowany, że wciąż odwracam
głowę. Gdy jednak zobaczyłam ten
stolik, natychmiast ucichłam i
jeżeli spozierałam w tamtą
stronę, to teraz tylko ukradkiem.
Przy stoliku siedzieli Widmar
z żoną i jeszcze kilku panów.
Byli to widocznie jacyś
przyjezdni, bo nikogo z nich nie
znałam. Widmar siedział obok
żony i miał tak rozradowaną
twarz, że wolałam o jej wyrazie
zapomnieć na zawsze. Był
opalony, smagły, prawie czarny.
Zęby mu błyszczały przy każdym
poruszeniu warg. śona jego co
chwila wstawała od stolika, gdyż
zapraszał ją do tańca ten lub
inny pan. Miała na sobie
czerwoną jak ogień suknię i
czerwony obcisły kapelusz z
czarnym wyzywającym piórem. Gdy
podnosiła się z krzesła, trącała
prawdopodobnie Widmara lub też
dotykała go jakoś czy robiła mu
inny znak, ponieważ natychmiast
uśmiechał się w jej stronę.
Zauważyłam to parokrotnie. Ale
oto zaszedł wypadek, o którym on
na pewno do dziś nie wie, gdyż w
tym właśnie czasie razem z
jakimś panem wyszedł do bufetu.
Tamta kobieta tańczyła. Przy
stoliku więc pozostało jakieś
zupełnie nie znajome mi
Strona 140
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
towarzystwo. Teraz zadaję sobie
pytanie: dlaczego tak zawsze
bywa, że mąż wychodzi do bufetu
wówczas właśnie, gdy z żoną ma
się coś stać? Można naprawdę
pomyśleć, że istnieje jakaś
niemoralna siła, która układa
wypadki właśnie w taki sposób,
by ułatwić ludziom zdrady i
kłamstwo. Wątpię, żeby to był
przypadek, gdyż każdy człowiek w
swym życiu napotyka podobne
zjawiska. Wiem na przykład na
pewno, że jeżeli kobiecie
przyjdzie myśl zdradzić, to
równolegle z powstaniem tego
zamiaru zobaczy nagle, do
jakiego stopnia jest to proste i
wykonalne. Wszystkie wypadki
natychmiast potoczą się same w
jednym określonym kierunku,
zdążając do celu. Mąż nigdy nie
wejdzie do pokoju w chwili, gdy
żona całuje kochanka, wejdzie
natomiast zawsze w parę minut
potem. Dlaczego? Wśród
dziesięciu znajomych mężczyzn
mąż zawsze będzie zazdrosny o
dziewięciu niewinnych,
dziesiątego zaś, z którym żona
go zdradza, nigdy nie będzie
podejrzewał. Dlaczego? Musi być
w tym jakieś ukryte prawo, bo
inaczej nie zdarzałoby się to na
każdym kroku. Jeżeli zaś jest to
prawo, to wszystkie zdrady i
kłamstwa są czymś naturalnym i
przez samą przyrodę chronionym.
Wydaje się, że prawo to tkwi
poniekąd w czasie. Zdradzająca
strona żyje jak gdyby szybciej,
zdradzana natomiast zawsze się
spóźnia. Chce mi się nawet
śmiać, kiedy o tym myślę i
wspominam. Kochankowie dopiero
co spojrzeli na siebie
porozumiewawczo i uścisnęli się
za ręce, mąż siedzący obok
odwraca się do nich w chwilę
potem, ze spóźnieniem o ułamek
sekundy, gdy twarze kochanków są
już całkiem obojętne. Dlaczego?
Widmar wyszedł do bufetu
właśnie wtedy, gdy z jego żoną
zaszedł ten wypadek na sali
dansingowej. Zginął za kotarą i
Strona 141
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
poszedł w kierunku bufetu z
takim pośpiechem, jak gdyby
parła nim właśnie ta
nadprzyrodzona niemoralna siła.
Był przy tym wesoły i beztroski.
Dlaczego wesołym i beztroskim
człowiek bywa właśnie wtedy,
kiedy za jego plecami dzieją się
rzeczy naprawdę najgorsze?
Jeżeli uważać to za
rekompensatę, to taka
rekompensata przypomina
szyderstwo i nie jest bynajmniej
pocieszająca. Ciężka liliowa
kotara opadła za nim, na
dansingu był tłok i gwar i nikt,
ma się rozumieć, jego wyjścia
nie zauważył.
Tymczasem żona Widmara kręciła
się pośrodku sali. Wyróżniała
się w tłumie czerwienią swej
sukni, ginęła wśród tańczących,
aby znów nią błysnąć, i można
było pomyśleć, że wtedy wprost
wybuchała ogniem. Grano tango.
Pary poruszały się z wolna,
rozleniwione i zmysłowe, nad
samym moim uchem ryczał srebrny
otwór jakiejś trąby.
Parę razy wydało mi się, że
przyłapuję w tłumie czyjeś oczy
utkwione we mnie, lecz było to
uczucie widocznie bezpodstawne.
Wtem na sali w tłumie
tańczących coś takiego się
stało, gdyż nagle wirujące i
zlepione ze sobą pary zastygły i
potem twarzami zwróciły się ku
jakiemuś niezrozumiałemu dla
mnie ośrodkowi. śywy krąg ludzki
zwarł się wokoło swej
niewidzialnej osi, niewidzialnej
z początku, ale już po chwili
zobaczyłam, że oś ta była
jaskrawoczerwonego koloru. Stała
zupełnie nieruchomo w objęciach
partnera, który wyzwolił
wreszcie z wysiłkiem jedną rękę
i zaczął rozpaczliwie wymachiwać
nią w powietrzu. Czerwona oś
tkwiła nieruchomo. Głowę miała
odrzuconą w tył, a ramiona
opadały ociężałe i bezwładne
wzdłuż ciemnej marynarki
partnera. Potem powoli zaczęła
Strona 142
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
się osuwać na podłogę, miało się
wrażenie, że to jakiś płomień
piekielny zapada się pod
ziemię. Ręka partnera, która
wznosiła się nad głowami, znowu
z rozpaczliwą szybkością opadła
w dół i bezskutecznie usiłowała
trzymać na ziemi ten usuwający
się w otchłań słup żywego ognia.
Podniosłam się z krzesła, aby
lepiej widzieć, przyłożyłam do
oczu szkła i wtedy zobaczyłam,
że tamta kobieta zemdlała
podczas tańca w objęciach
partnera. W dalszym ciągu tkwiła
nieruchomo pośrodku sali
dansingowej i wszyscy zastygli
wokoło, nie wiedząc, co należy
czynić. Potem, gdy zobaczyłam,
że oczy jej są otwarte i że
widocznie nimi porusza, skoro od
czasu do czasu połyskują białka,
przyszło mi na myśl, że żona
Widmara jest po prostu pijana. W
każdym razie była na pół
przytomna. Nie mogła się ruszyć
i głowa jej coraz bardziej
nachylała się w tył. Patrzyłam
na to jak na ciekawe zjawisko
teatralne, byłam podniecona,
uśmiechałam się przez cały czas,
gdy zaś podniosłam się z
krzesła, ponownie uczułam znowu
utkwiony we mnie wzrok.
Szybko odwróciłam głowę w
kierunku tego spojrzenia, które
wciąż wymykało się przede mną w
tłumie. Myślałam, że to już
wszedł Widmar, ale kotara
wisiała, szczelnie zasłaniając
wejście do bufetu. Muzyka grała
bez przerwy, prawdopodobnie
muzykanci nie chcieli
przestraszyć publiczności
jeszcze bardziej. Zresztą działo
się to wszystko nie dłużej niż
minutę. Odwróciłam głowę całkiem
w prawo, szukając spojrzenia,
które na pewno było skierowane
we mnie, i wtedy zobaczyłam w
jednej z lóż jakiegoś pana,
który szybko wstał i rozpychając
ludzi łokciami, wybiegł na
środek sali. Widocznie siedział
w loży samotny i dziwiłam się,
Strona 143
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
że go przedtem nie zauważyłam,
gdyż loża była o parę kroków ode
mnie. Pan ten wydał mi się
znajomy, lecz przez dłuższy czas
nie mogłam się zorientować, kto
to może być, ponieważ postać
jego, przemykającą się w tłumie,
widziałam tylko z tyłu.
Spostrzegłam jednak, jak skoczył
z kanapy ze zwinnością i
gwałtownością ruchów cyrkowego
gimnastyka. Na stole pozostały
butelki z alkoholem, stolik się
zachwiał, ale butelki się nawet
nie poruszyły. Pan prześliznął
się między sąsiadami, szybko i
zgrabnie ominął wszystkie
stoliki, słyszałam, jak po
drodze mówił mechanicznie i
jednostajnie: - Przepraszam,
przepraszam!... - I za każdym
słowem "przepraszam" czarna jego
głowa odwracała się w prawo lub
w lewo jak dobrze naoliwiona
maszynka. W miarę jak się
poruszał, tłum rozstępował się
przed nim, pary rozpierzchały
się i w końcu pan pozostał razem
z tamtą kobietą i jej partnerem
we troje pośrodku pustej,
pokrytej serpentynami i confetti
sali.
Na widok zbliżającego się
pana tamta kobieta jak gdyby
trochę oprzytomniała. Cóż to za
farsa! pomyślałam i o mało nie
roześmiałam się ze złości. Lecz
nie była to jednak farsa. W tej
samej bowiem chwili pan pochylił
się ku tamtej kobiecie i mocno
chwycił ją pod rękę. Wówczas
zobaczyłam wyraźnie jej twarz.
Była odpychająco blada, ziemistą
bladością umierającej.
Zrozumiałam, że cierpi fizycznie
i jest na wpół oszalała z
jakiegoś bólu. Zrobiła jednak
posłusznie krok naprzód
prowadzona przez pana.
- Kto jest ten pan? -
zapytałam towarzysza i usiadłam
z powrotem przy stoliku z miną
najzupełniej obojętną.
- Doktor Tamten - odpowiedział.
Zrobiło mi się trochę smutno,
jak zawsze, gdy uprzytamniam
Strona 144
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
sobie swą krótkowzroczność.
Muzyka grała tango w dalszym
ciągu i znowu pary zaczęły
wirować. Po chwili obok mnie
przeszli chirurg Tamten i żona
Widmara. Podniosłam do oczu
face-…-main i zobaczyłam z
odległości dwóch kroków ich
twarze. Były zupełnie spokojne,
jak gdyby nic się nie stało.
Chirurg uśmiechał się fałszywie
i nienaturalnie i coś mówił.
Widmarowa słuchała go w
roztargnieniu, nie patrząc nawet
na niego. Zauważyłam przez
szkła, że prawy policzek ma
upudrowany, a lewy nie i
odruchowo spojrzałam na prawe
ramię doktora. Miał oczywiście,
nie omyliłam się, na ramieniu
białawą plamę, jak gdyby był
obsypany mąką. Gdy przechodzili
tuż koło naszego stolika,
chirurg powiedział: - Głupstwo,
nie wolno... jutro zobaczę,
głupstwo... - ale z tych urywków
nie mogłam niczego zrozumieć.
Pochwyciłam jednak ostatnie
zdanie w całości - ...za
wcześnie tańczyć nie wolno, bo
można wywołać haemorragię!... -
Gdy to powiedział, spotkaliśmy
się oczami i wreszcie
przyłapałam spojrzenie, które
mnie śledziło podczas
podwieczorku. Było żółte,
czujne, jak gdyby miał się na
baczności. Ukłonił się szybko,
ja zaś odłożyłam face-…-main.
Zdążyłam jednak przedtem
zauważyć pewien ciekawy
szczegół: chirurg żegnając się z
tamtą, odwrócił się naumyślnie do
mnie plecami, pochylił się
szybko i musnął wargami jej
nagie ramię. Mogę przysiąc, że
tak było na pewno. I ma się
rozumieć, że dopiero w sekundę
potem wrócił Widmar.
Wyszedł zza kotary w tym
momencie, gdy chirurg Tamten
stał już wyprostowany i twarz, i
spojrzenie miał zupełnie bez
wyrazu, jak gdyby bezduszne.
Zrobił już nawet parę kroków w
kierunku swego stolika i chociaż
prawie dotknął Widmara
Strona 145
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
ramieniem, Widmar go nie
spostrzegł i nie zauważył. Rzec
można, że ta niemoralna siła, o
której pisałam, uczyniła go na
chwilę ślepcem. Uczyniła zaś,
ponieważ widocznie była
sojuszniczką tamtych. Widmar
usiadł obok żony z taką
rozbrajającą ufnością i z
głupkowatą wiarą, że chciałam
krzyknąć do niego poprzez głowy
i stoliki wszystko, co
wiedziałam już o szpitalu i
operacji.
Zazwyczaj gdy Widmar dochodził
do tego miejsca w pamiętniku,
wydawało mu się, że dochodzi do
jakiejś krawędzi, za którą
wprost roiło się od
nienawistnych, nieznanych mu
postaci. - Kyrie elejson! -
wołał z mistyczną zjadliwością.
Od tego miejsca Zofia Dubilanka
zaczynała streszczać wszystkie
plotki dotyczące przeszłości i
teraźniejszości Rebeki
Widmarowej. Z plugawą
dokładnością opisywała jakieś
narzeczeństwa, które jakoś nigdy
nie kończyły się ślubem, pisała
o kochankach, z których każdy
był według pisemnych zeznań
Zofii Dubilanki albo pijakiem,
albo degeneratem. "Był to
człowiek, który nigdy nie
rozstawał się z kokainą!" pisała
na przykład o jakimś malarzu,
"miałam nawet wrażenie, że
wąchali kokainę razem". Widmar
na szczęście znał osobiście tego
malarza i wiedział na pewno, że
nigdy kokainistą nie był. Taki
fakt wpływał pocieszająco, gdyż
podrywał zaufanie do reszty
podanych wiadomości. - Paszkwil!
- ryczał z bluźnierczą
satysfakcją Widmar. - Szkoda, że
ta baba nie żyje!... - Lecz gdy
czytał następny ustęp, ustęp o
szpitalu i o pogłoskach
szpitalnych, milczał, ponieważ
pogłoski w zatrważający sposób
odpowiadały rzeczywistości,
którą już częściowo potrafił
odtworzyć na podstawie zebranych
informacji. "Sprawdziłem, że to
Strona 146
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
jest prawda - myślał - w takim
razie inne rzeczy mogą być
również prawdziwe. Przecież
nigdy bym nie przypuścił, że
Tamten kocha się w mej żonie!
Jeszcze mniej uwierzyłbym, że
Rebeka odpowiada mu
wzajemnością!" - Takie oczy!
Takie nogi!... - Wykrzykując:
"Oczy i nogi", przypominał
wariata; lecz wykrzyknik ten był
tylko logicznym skrótem
następującego alogicznego
rozumowania: "Kobieta o takich
oczach i o takich nogach nie
mogłaby kłamać codziennie, co
godzina, co chwila. Przecież
kłamstwo kładzie fizyczne piętno
na zewnętrznym wyglądzie
człowieka!"
Stosunek Widmara do żony był
do tego stopnia już poplątany,
że nie mógł dostosować do niej
owego pseudopsychologicznego
odkrycia. Znajdował się zanadto
blisko cudzego życia, aby mieć o
nim pojęcie przedmiotowe. Zdrada
bowiem ma swój pewien wymiar,
który ogarnąć da się dopiero z
odległości znacznie dalszej, niż
na to pozwala osobiste
współżycie. Można żyć w wielkiej
kamienicy, nie podejrzewając,
jak ona z zewnątrz wygląda.
Dopiero perspektywa umożliwi nam
ogarnięcie całości. Może dlatego
ludziom żyjącym poza obrębem
naszego prywatnego życia łatwiej
jest spostrzec jego kłamstwo.
Może dlatego Widmar znał gorzej
od swoich przyjaciół dzieje
własnego małżeństwa i może
rzeczywiście dlatego Zofia
Dubilanka twierdziła z takim
uporem i pewnością, że w
szpitalu poznała dokładnie
ostatnią zdradę Rebeki, której
Widmar nawet nie podejrzewał. W
szpitalu każdy chory, każdy
sanitariusz lepiej i jaśniej
rozumiał toczące się wypadki niż
najbliższy człowiek na ziemi,
jakim miał być mąż.
O tych szpitalnych wypadkach
Zofia Dubilanka pisała rozwlekle
i ze szczególną przyjemnością.
Strona 147
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
...Miałam ostry atak i ciężkie
zapalenie nerek - pisała już na
trzy tygodnie przed śmiercią,
która miała nastąpić w Szpitalu
Wszystkich Świętych. Jak się
okazało, był to zaniedbany
proces gruźliczy. Chirurg Tamten
wykonał operację, której skutki
były opłakane. - Przywieźli mnie
do szpitala z kasy chorych. W
szpitalu jak na złość wszystkie
miejsca były zajęte. Ordynator
Bogucki spotkał mnie na
schodach. Wyszłam z trudem z
dorożki samochodowej, dorożka
nagle zaczęła ryczeć motorem i
biedny staruszek tak się
przeraził, że w pierwszej chwili
odskoczył za próg i przymknął za
sobą drzwi.
- Nie znoszę samochodów -
powiedział i z niepokojem
prowadził mnie pod rękę. Miałam
straszne bóle, zgięta w pasie z
trudem się poruszałam, ale pod
opieką starego lekarza od razu
się uspokoiłam. Ten staruszek
jest w ogóle bardzo lubiany
przez chorych. Wprowadził mnie
do poczekalni, przejrzał
analizę, potem zadzwonił na
siostrę i zniknął w kancelarii.
Wracał jednak co parę minut i
mówił: - Przepraszam panią
najmocniej! - i znowu znikał.
Okazało się, że w szpitalu nie
było ani jednego wolnego
miejsca. Słyszałam, jak szukano
doktora Tamtena: - Gdzie jest
doktor Tamten? - wołano. Był na
operacji. Zastępował go
ordynator Bogucki. Staruszek
usiadł wreszcie obok mnie i
powiedział przepraszająco:
- Proszę pani, wszystkie łóżka
są zajęte. Ale na razie
umieścimy panią w separatce
razem z inną chorą, która tam
leży po operacji...
Zabrał mnie do opatrunkowej i
badał, lecz tak delikatnie i
ostrożnie, że prawie nie czułam
jego rąk.
- Nic groźnego - mówił
pocieszająco. Byłam jednak
wymęczona nieoczekiwaną chorobą
i nie mogłam temu uwierzyć.
Strona 148
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Siedziałam półnaga, było mi
trochę zimno, więc zaczęłam
płakać. Wciąż przypominałam
sobie Widmara. Wtedy Bogucki
zaczął mnie bawić rozmową,
opowiadał o byle czym, aby tylko
rozproszyć moją uwagę. Nie
wiedział, jak ma mnie pocieszać,
bo im lepszy robił się dla mnie,
tym bardziej chciało mi się
płakać. Przypominam sobie, że
mówił o jakichś samochodach, i
był to taki nieoczekiwany temat
rozmowy, że mimo woli słuchałam.
Opowiadał, że według danych
statystycznych łatwiej być
przejechanym przez samochód, niż
wygrać los na loterii.
- Taki straszny wynalazek! -
powtarzeł jakby w zgorszeniu i
mył ręce. - Trzeba koniecznie,
aby wszyscy się asekurowali!...
Mnie osobiście lepiej krajcie
żywcem na kawałki, za nic nie
pojadę samochodem!...
Potem mówił coś o córce,
skarżył się trochę. Nie mogłam
tego zrozumieć, czy córka jego
żyje, czy też zdarzył się jej
jakiś samochodowy wypadek.
- Ostrzegam, ostrzegam
wszystkich! - wołał i już
zaczynał mnie drażnić
nienormalnymi objawami. -
Widziałem sam - powiada - jak
pewnemu grubasowi kierownica
wbiła się w brzuch. Leżał pod
kołami i wskutek właśnie tej
kierownicy nie można go było
wyciągnąć. Był to
Austro-Deimler. Ośmiocylindrowy
diabeł, co?...
A gdy kładli mnie na nosze,
powiedział wesoło:
- Oto jest dopiero bezpieczny
sposób podróżowania! - i
towarzyszył mi na pierwsze
piętro. - Nie tam, nie tam! -
krzyknął, bo chcieli mnie przez
omyłkę zanieść do sali ogólnej.
- Pod sto pierwszy!
Siostra otworzyła drzwi do
separatki i zobaczyłam pokój, w
którym było pełno kwiatów. Na
łóżku leżała na wznak jakaś
kobieta. Jedną rękę miała
wyciągniętą wzdłuż ciała, drugą
Strona 149
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zaś zakrywała oczy. Pomimo to
poznałam ją od razu.
Leżała głową do drzwi, moje
natomiast łóżko stało nie
opodal, w tyle, wezgłowiem
zwrócone do okna. W ten sposób
nasze głowy prawie się dotykały,
lecz żeby się zobaczyć,
musiałyśmy usiąść na łóżkach i
patrzeć na siebie ponad
poręczami i poduszkami. Ona tego
zrobić w żadnym razie nie mogła.
Zauważyłam przelotnie, że
kołdra, którą była okryta,
wydęła się jakoś szczególnie
koło jej bioder, wyglądało to
tak, jak gdyby miała duży,
ciężarny brzuch, lecz w istocie
były to tylko grzejki z wodą. Na
te worki narzekała od samego
początku. Nie wolno jej było się
ruszać, więc niecierpliwiła się
i co kwadrans wołała lekarzy i
siostry. Boguckiemu
powiedziała, że już więcej nie
może wytrzymać i że jeżeli nie
zdejmą z jej żołądka - tak się
właśnie wyraziła, nie
powiedziała z brzucha, lecz z
żołądka - nie zdejmą tych
straszliwych balonów, to sama je
zrzuci. Bogucki zaraz zaczął
krzątać się koło niej i
przepraszać. Było mu nad wyraz
przykro. Czuł się szczerze
zawstydzony, ale po co zdejmować
termofor, kiedy powinien
przynosić ulgę. Burknęła w
odpowiedzi coś bardzo
niegrzecznego, a gdy ordynator
zamknął za sobą drzwi, dodała,
że życzy mu trzykrotnego
przejechania przez samochód.
Potem jęczała i wciąż poruszała
ręką po atłasowej kołdrze, aż
wreszcie ten drapiący szelest
zaczął mnie drażnić.
Wtem wleciał do naszego pokoju
doktor Tamten. Nie widziałam,
jak wszedł, słyszałam tylko, jak
stuknęły drzwi, potem lekkie,
prawie bezszelestne kroki i oto
biała postać w chałacie
lekarskim zasłoniła mi widok w
oknie. Pochylił kudłatą,
rozwianą głowę i oparł się
rękami o białe, malowane plecy
Strona 150
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
krzesełka.
- Jakżeż się pani czuje? -
zapytał i twarz jego, która była
w cieniu, rozbłysła w
nieustannym uśmiechu. Biały rząd
zębów przeciął ją w poprzek.
Zapytał mnie następnie, czy u
nas w rodzinie nikt nigdy nie
chorował na gruźlicę, i był jak
gdyby bardzo zadowolony, gdy
powiedziałam, że ojciec mój
umarł na suchoty. Pokiwał głową
i zęby znowu oświetliły mu twarz.
- Widziałem pani analizę -
powiedział - nic takiego
nadzwyczajnego nie ma... Pani
poleży parę dni w tym pokoju...
- Nie skończył, ponieważ w tym
samym momencie na sąsiednim
łóżku rozległ się wręcz
zwierzęcy pomruk. Wtedy chirurg
odszedł od okna i zaczął chodzić
wzdłuż pustej ściany pokoju. -
Wszystkie łóżka są zajęte -
tłumaczył się i czułam z całą
pewnością, że tłumaczył się nie
przede mną. - Zresztą możliwe,
że za parę godzin zwolni się
łóżko, ale na męskim oddziale.
- W tyle za mną na łóżku ktoś
znowu się poruszył i mruknął,
lecz teraz z wyraźnym, nawet
kokieteryjnym zadowoleniem.
Chirurg przyciszonym głosem
zapytał:
- Nie czuje pani przykrego
zapachu benzyny? - i znowu
pojawił się przede mną w oknie,
lecz elastycznie odwrócił się na
pięcie i już w następnej chwili
był w drugim kącie pokoju. W
odpowiedzi posłyszeliśmy śmiech.
Było to takie niestosowne,
nagłe i niezrozumiałe, że aż
zapomniałam o swojej chorobie i
chciałam usiąść na łóżku. Śmiech
był dźwięczny, płynny, zupełnie
jak u małej dziewczynki. Rozległ
się tak blisko mych uszu, że z
początku wydało mi się, że mam
na głowie słuchawki radiowe lub
że to śmieją się poduszki, na
których leżałam. Cóż to był za
dziwny, piękny śmiech! Trzeba
mieć złote gardło! pomyślałam
bez zawiści. Cała separatka była
rozkołysana tym śmiechem. Ta
Strona 151
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
kobieta miała zamiast strun
głosowych jakieś niesamowite
skrzypce! Dźwięki nabiegały
jeden po drugim, wznosiły się,
opadały jak rulady najlepszej
muzyki. Nie wiem sama, z czym
dałoby się ten śmiech porównać.
Dochodził do najwyższych nut i
potem toczył się w dół bez
jednego zgrzytu jakąś śmiejącą
się kaskadą!... Był to wprost
jakiś koncert śmiechu!...
Chirurg przestał chodzić z kąta
w kąt, podźwignęłam głowę i
zobaczyłam, że przystanął koło
kaloryferu.
Najwidoczniej w świecie był
zdziwiony. Patrzył w kierunku
łóżka tej kobiety, jak gdyby na
materacu zamiast chorej zobaczył
jakąś jazz-bandową orkiestrę.
Zdaje mi się nawet wykrztusił: -
Na miłość boską! - i klasnął w
ręce. Potem zrobił parę szybkich
kroków i już z zupełnie inną
twarzą, jakby to powiedzieć - z
twarzą, która zatraciła swój
prywatny charakter, zapytał:
- Dlaczego pani płacze?
Gdy to wypowiedział,
uprzytomniłam sobie, że
właściwie śmiech był strasznie
wymęczony, że było to raczej
łkanie i szloch niż śmiech!
- Proszę leżeć spokojnie! -
warknął chirurg.
Znowu nie widziałam nikogo, bo
przeszkadzały mi poręcze i
poduszki. Zauważyłam tylko na
ścianie ponad sobą rękę w
białym rękawie, która szukała
dzwonka. Po chwileczce przyszła
siostra i chirurg powiedział:
- Proszę przynieść miedniczkę,
chora ma wymioty!
Jak się okazało, były to torsje
i nudności po narkozie
operacyjnej. Czuć było eterem.
Doktor Tamten usiadł na łóżku
chorej, słyszałam, jak
skrzypnęły sprężyny, a chirurg
powiedział cicho, prawie
szeptem, że przyjdzie jeszcze
raz dziś wieczorem, ponieważ ma
coś ważnego do zakomunikowania.
Następnie ktoś mlasnął wargami,
wydało mi się, że to dźwięk
Strona 152
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
pocałunku. Jakkolwiek było,
wiem, że tak było, ponieważ
czułam, że między nimi coś jest.
Po dwóch zaś godzinach mnie
zabrano z separatki i
przeniesiono do innego
skrzydła...
Otóż wtedy to właśnie
dowiedziałam się w szpitalu, że
tej kobiecie robiono wczoraj
operację. Z początku mówiono, że
ślepej kiszki, potem, że
dołączyły się jakieś komplikacje
kobiece, cysta czy coś w tym
rodzaju. Lecz opowiadają także,
że było to w istocie całkiem co
innego... Jeżeli to jest prawda
i jeżeli Widmar nic o tym nie
wie, to znaczy, że ona, już
będąc jego żoną, zdradziła go...
Obliczyłam to na palcach...
Tak pisała Zofia Dubilanka,
która miała umrzeć w Szpitalu
Wszystkich Świętych wskutek
ciężkiej operacji i
niewydolności lewej nerki.
Chirurg Tamten po dokładnej
cystoskopii, to znaczy zbadaniu
obu nerek, skonstatował
gruźlicę, wykonał operację i
nerkę usunął, lecz nastąpiło
uogólnienie procesu i pozostała
zdrowa nerka okazała się
niewydolna, i po dwóch mniej
więcej tygodniach Zofia
Dubilanka umarła. Przed śmiercią
spisywała dokładnie wszystko, co
wiedziała o żonie Widmara, i
pisząc pamiętniki, miała
wrażenie, że pisze testament.
Z tym dziwacznym testamentem w
kieszeni Widmar latał po mieście
od samego rana. Wstał wcześnie,
a gdy wyszedł na ulicę,
zrozumiał nagle, że po ulicach,
po chodnikach i brukach chodzą
same upiory w spódnicach. Tak
było niezaprzeczalnie. Łaził po
mieście i przyglądał się
kobietom. Odczuwał fizyczny
wstręt do wszystkich, amoralność
kobiety działała na niego
odrażająco - lecz jednocześnie
wstręt ten wywoływał w nim
jakieś szczególnie wielkie,
niemoralne podniecenie i
Strona 153
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zainteresowanie każdą spotkaną
kobietą. Zwiększona pobudliwość
zmysłowa graniczyła prawie z
erotomanią. I rzecz szczególna:
pobudliwość ta jak gdyby
promieniowała na zewnątrz i
wszystkie mimo woli ją wyczuwały.
Mężczyzna nasycony miłością
może przebywać w towarzystwie
roznamiętnionej nawet kobiety w
warunkach najbardziej
sprzyjających poufnej przyjaźni
i pomimo to nie wzbudzić w niej
nawet odruchu fizycznego
zaciekawienia. Lecz wystarczy mu
w stanie miłosnego nienasycenia
wyjść, powiedzmy, na ulicę, aby
każda przechodząca kobieta
spojrzała na niego z niepokojem.
Tak było i teraz. Wszystkie
patrzyły na niego chociażby
nawet przelotnie i wszystkie
pozostawiały lepkie, namacalne
spojrzenia na jego brodzie, na
jego czerwonych wargach, na jego
oczach. Starał się więc patrzeć
tylko w ziemię, w płyty
chodnika, aby nie czuć tych
wzrokowych dotknięć, gdyż każde
z nich przypominało mu miłość, a
każda miłość kryła w sobie
zarodki pospolitej,
nieuniknionej zdrady. Na ziemi
zaś widział kobiece nogi, te po
trzykroć przeklęte tajniki
najgorszego kłamstwa.
Z oburzenia Widmar nawet
przystanął na środku chodnika.
Coś z grzmotem sunęło obok
niego. Dudnił bruk, Widmar
zobaczył o parę kroków mknącą w
dół ulicy dorożkę. Niosła się w
obłoku, zakurzona, widział ją
jakby w tumanie. W dorożce
siedział rozparty chirurg
Tamten. Był cały szary, zasypany
kurzem, ale uśmiechnął się jak
zawsze. Na kolanach trzymał duże
niklowe pudło. "Dokąd on
jedzie?" pomyślał Widmar i
natychmiast stracił go z oczu.
Dochodziło południe. Widmar
postanowił nie wracać do domu aż
do wieczora, kiedy wszystko się
miało wyjaśnić, i wbiegł do
kawiarni, aby coś przegryźć.
Kelnerzy byli w białych letnich
Strona 154
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
kurtkach, starszy kelner Piotr
ocierał pot z czoła.
- Nie mam czym oddychać!... -
skarżył się.
Jakaś kobieta piła przez słomkę
oranżadę, jedną szklankę, drugą,
trzecią. "Czy to nie mnie się
pytała parę dni temu o moją
żonę?" przypomniał sobie Widmar.
Przełknął filiżankę zimnej zupy
i wziął gazety. Czytać jednak,
jak się okazało, nie mógł.
Wszędzie, na każdej stronie, na
każdej szpalcie znajdował
notatki o samobójstwach i
zbrodniach na tle zazdrości,
zdrad, miłosnych waśni.
Piętnaście wypadków dziennie,
więcej - sto! Jeszcze więcej -
tysiące!... Dopiero wtedy
rzuciła mu się w oczy potworna
statystyka. śyjemy i nie
uświadamiamy sobie po dziś
dzień, że największą plagą
ludzkości jest miłość!
Spojrzał przez okno. Na ulicy
był niewiarygodny kurz, bruk jak
gdyby się dymił. Pomimo to
wyszedł na schody i od razu oczy
i usta zaprószyło mu piaskiem.
Ściany domów, chodniki kurzyły
się i dymiły, ulica zniknęła za
szarożółtą zasłoną, nagle
zasłona rozdarła się w samym
środku i w samym środku ulicy
wyłonił się z obłoku jadący
dorożką chirurg Tamten.
Chirurg trzymał na kolanach
metalowe pudło z narzędziami,
twarz miał uśmiechniętą i
nieruchomą zarazem; chirurg,
siedzący w dorożce, przesunął
się obok oszołomionego Widmara i
zginął w kurzącej się mgle jak
zjawa. Było to takie nierealne i
fantastyczne, że Widmar znowu
posądził samego siebie o
halucynację, i gdyby nie to, że
w ostatniej chwili chirurg go
zauważył i ukłonił się, myślałby
nadal, że śni. Ale Tamten
podniósł ramię, Widmar odruchowo
zdjął kapelusz, chirurg zniknął
razem z dorożką i tylko przez
chwilę jeszcze gdzieś ponad
chmurą piasku widniał biały
rękaw koszuli. "Dokąd on
Strona 155
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
jedzie?" pomyślał Widmar. Nagle
uprzytomnił sobie, że właściwie
nie wie, co w tej chwili robi
jego żona i gdzie ona w tej
chwili może być. Wrócił do
kawiarni i kazał kelnerowi
zatelefonować do domu.
- Proszę zapytać tylko, czy
jest pani Widmarowa w domu. -
Ale zaledwie kelner zamknął za
sobą drzwi budki telefonicznej,
Widmar uczuł, że Rebeki w domu
nie ma na pewno. Gdy kelner
wrócił, zapytał wprost: - Dokąd
pani poszła?
- Wyszła na miasto -
odpowiedział kelner - służąca
mówi, że do fryzjera.
- Chciałbym ujrzeć tego
balwierza! - rzekł Widmar
niezrozumiale. Potem zawołał: -
W taką pogodę!...
Sam zaś, nie bacząc na pogodę,
znowu wyszedł na ulicę.
- Jeżeli nawet nie dowiem się
prawdy, muszę tę sprawę
zlikwidować! - zawołał głośno ku
przerażeniu przechodniów.
Przypomniał sobie swój gabinet i
koszmary, które nawiedzały go w
nocy. Co noc śniło mu się, że do
gabinetu wchodzi jak niegdyś
Zofia Dubilanka, lecz z całkiem
innymi niż niegdyś zamiarami.
"Taką rzecz można zmyć tylko
krwią!" wołała. Wiedział, że
zaraz chwyci ze ściany strzelbę,
lecz bezwładny nie mógł się
poruszyć. "Ja cię też
zastrzelę!" krzyczał i budził
się od własnego krzyku.
Naoliwione lufy dubeltówek,
patrony ze śrutem i dziwaczne,
czerwone kałuże - jak gdyby ktoś
zabryzgał wszystko czerwonym
atramentem - migotały przed jego
oczami.
Znowu na ulicy było pełno
upiorów w spódnicach, wprost się
roiło od postaci kobiecych na
każdym rogu, z każdej kamienicy
wychodziła biała lub kolorowa
suknia i płynęła naprzeciw.
Wreszcie na ulicy Batorego
niedaleko pomnika wielkiego
męża stanu zobaczył gromadkę
ludzi, składającą się z samych
Strona 156
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
mężczyzn. Byli to jacyś
robotnicy. Pomimo, że była to już
pora podwieczorkowa i że
Widmarowi wypadało się śpieszyć
- wciąż miał takie wrażenie, że
się spóźni na umówione spotkanie
z krawcem Goldem - zatrzymał się
i przez pewien czas przyglądał
pracy.
Dwóch robotników kopało na
dziedzińcu czyjejś willi dół,
kilku innych dźwigało niewielki
słup telegraficzny. Nagle jeden
z nich wydał się Widmarowi
znajomy, jak gdyby znał go i
widywał się z nim przedtem,
przyjrzał mu się bacznie, a
potem nawet stęknął ze
zdziwienia. Robotnik był
wysokiego wzrostu, barczysty,
włosy miał rude i rozwiane, co
chwila na dziedzińcu rozlegał
się jego głos:
- Halo, trzymaj, bracie, ten
drut!... Dawaj mi porcelanową
szpulkę!... Gdzie rękawiczki?!
Krzątał się tam i z powrotem,
jego granatowa bluza i bufiaste
granatowe spodnie zjawiały się
to tu, to tam, aż wreszcie
wybiegł za furtkę i stanął koło
sztachet, tuż obok Widmara. Był
to elektrotechnik, monter
rozdzielczy Izaak Gold, brat
krawca. Stał przez minutę
nieruchomo i patrzył gdzieś w
górę. Mruczał przy tym przez
zęby, że takiego wiatru nie
pamięta, odkąd żyje.
- Cóż za cholera! - krzyknął
wreszcie. - Nic nie widać! Halo,
bracie, ile wolt ma ten przewód?
- Wtem pochylił głowę i zobaczył
przed sobą Widmara. Zdrętwiał,
lecz opanował się szybko i zdjął
czapkę. - Witam pana dobrodzieja
- rzekł uniżenie.
Widmar zrobił niewyraźny ruch
ręką i otworzył usta, monter
rozdzielczy był przygotowany na
jakieś pytanie, ale Widmar
wzruszył ramieniem i przeszedł
obok milcząc. Słyszał, jak z
tyłu monter krzyczał:
- Psia pogoda!... Ile,
powiadam, wolt?
Pochyliwszy głowę naprzód
Strona 157
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Widmar mknął chodnikiem
wymachując i klnąc. Nie
wiedział, co ma począć. Do
zmierzchu została co najmniej
godzina. "Skąd ja wiem, że
zdradza mnie właśnie o
zmierzchu?" pomyślał nie bez
dowcipu i biegł jeszcze
szybciej. Może właśnie w
południe!" Niepokoiła go
świadomość, że żony nie ma w
domu. "Mamże w takim razie pójść
do jej fryzjera?" I nagle, nie
dochodząc do placu, na którym
stał pomnik, zawrócił i
skierował się w stronę pierwszej
przecznicy. Niepoczytalność jego
wzrastała z każdą niemal
sekundą. Gdyby w tej chwili
przyłapał żonę na zdradzie,
byłby popełnił najstraszliwszą
zbrodnię bez zająknięcia. I oto
gdy podchodził już do
fryzjerskiego salonu, którego
szyld zgasł w dymiącym się
kurzu, coś parsknęło mu pod
uchem i Widmar zobaczył tuż
przed zakładem dorożkę.
- Ach tak! - zawołał Widmar i
szybko ukrył się w jakiejś
bramie po drugiej stronie ulicy.
Z podziwu godną cierpliwością
czekał kwadrans. Po kwadransie
zobaczył, że drzwi domu
naprzeciwko rozwarły się i przez
parę chwil czerniały otworem.
Natomiast drzwi fryzjerskiego
zakładu były przez cały czas
zamknięte.
W otwartych drzwiach domu
naprzeciwko ukazał się chirurg
Tamten. Trzymał w rękach
połyskujące pudło z narzędziami,
czarne, rozwichrzone włosy
opadały mu na czoło, chirurg
Tamten, odwrócił się tyłem do
Widmara i coś mówił, nawet
krzyczał w czarny otwór
rozwartych drzwi.
- Jeżeli się powtórzy krwotok z
nosa... - słyszał jego krzyk
Widmar - dać lekarstwo, które
zostawiłem! Trzymać w siedzącej
pozycji! - Potem odwrócił się
szybko i przystanął na progu z
miną człowieka, którego spotkała
jakaś przykra niespodzianka.
Strona 158
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Pomimo to zdjął kapelusz i
ukłonił się.
- Dzień dobry panu! - krzyknął
i wtedy Widmar zażenowany i
zawstydzony wyłonił się z bramy.
Zdjął również kapelusz.
Tymczasem chirurg wsiadł już do
dorożki. Miał przy tym wyraz
twarzy tak skupiony i poważny,
jak gdyby wykonywał
najtrudniejszą operację.
Dorożkarz ruszył, lecz chirurg
głowy nie odwrócił, na Widmara
powtórnie nie spojrzał. Widmar
zresztą uniknąłby tego
spojrzenia. Stał bowiem
nieruchomo i patrzył na słup w
pozie skręconej i sztucznej.
"Dlaczego ja go wciąż spotykam?"
myślał, nie rozumiejąc, że był
to jeden ze zwykłych roboczych
dni chirurga.
W taki roboczy dzień chirurg
jeździł od domu do domu, z
mieszkania do mieszkania,
błyskawiczny, kanciasty,
ruchliwy. W taki roboczy dzień
chirurg Tamten jeździł z
opatrunku na konsylium, z
konsylium na zabieg
chirurgiczny, jeździł w dymie,
wichrze i kurzu, rozparty w
dorożce, czując, że zamiast
grzbietu ma gumowy plaster.
Uśmiechał się sztucznie na prawo
i na lewo spotkanym na ulicach
matkom i ojcom wyratowanych
przez niego dzieci, żonom,
mężom, braciom i siostrom
wyratowanych lub zabitych przez
niego pacjentów. W kieszeni
chirurga Tamtena leżała
dzisiejsza gazeta dużego
stołecznego miasta, w której na
pierwszej stronie wśród szpalt,
poświęconych najważniejszym
wypadkom politycznym, w czarnych
ramach wydrukowano szereg
podziękowań za: "Niezwykle
troskliwą opiekę i świetnie
przeprowadzoną operację, która
uratowała życie naszej małej,
panu doktorowi Tamtenowi,
naczelnemu lekarzowi Szpitala
Wszystkich Świętych, składamy tą
drogą gorące podziękowania i
serdeczne Bóg zapłać!" Lecz
Strona 159
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
przyzwyczajony do wdzięczności i
przekleństw, chirurg Tamten nie
przejmował się już swoją
popularnością. Śmiertelnie
znużony, lecz niestrudzony,
wykonywał swój obowiązek,
którego romantycznego, prawie
nadludzkiego ciężaru już nie
odczuwał. Romantyzm zresztą,
według jego mniemania, tkwił
całkiem gdzie indziej,
mianowicie w jego prywatnym
życiu i przejściach ostatnich
dni. Zdawał sobie sprawę, że
niestety romantyzm ten był
podejrzanego gatunku, ale na
razie nie było na to rady. -
Jest to jakaś wręcz patogeniczna
kobieta! - powtarzał rozgniewany
i rozczulony zarazem. W istocie,
jej siła chorobotwórcza była
niezwykła. Ani odległość, ani
czas nie mogły go już uleczyć. -
Powinno jednak nastąpić
rozwiązanie! - mruknął i
przyłapał samego siebie na tym,
że pomimo wszystko czeka na to
rozwiązanie, tak jak gdyby nie
miało mu przynieść najgorszego
smutku. Lecz zdecydowany smutek
jest lepszy od niepewnej
radości, więc gdyby był wiedział
o czekającym go ostatecznie
nieszczęściu, byłby raczej
szczęśliwy. - Rebeko! - wzdychał
zupełnie wniebowzięty, a potem
nagle zobaczył czyjś cień,
stojący w bramie, i nachmurzył
się odruchowo: "Dlaczego ja go
wciąż spotykam?" Tak samo
pomyślał Widmar, stojący
nieruchomo na chodniku. Zapadł
zmierzch. Kłębowisko chmur i
żółtego kurzu opadło na dachy
domów i zwisało nad chodnikami
jak ruchoma, dławiąca mgła.
Widmarowi nigdy w życiu nie
udało się przypomnieć sobie, jak
spędził resztę tego popołudnia.
Wiedział tylko, że jeszcze w
ciągu dobrych paru godzin błąkał
się po mieście, od czasu do
czasu wpadając do miejskiej
kawiarni. Zaćmienie umysłu było
tak wielkie, że zapomniał nawet,
gdzie i na kiedy umówił się z
Strona 160
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
krawcem Goldem. Ubrdał sobie, że
właśnie w kawiarni miejskiej.
Dlatego też był szczególnie
zaniepokojony, kiedy go tam nie
zastał. Gdy w kwadrans później
dowiedział się od niego, że
mieli się spotkać całkiem gdzie
indziej, był szczerze zdumiony.
Siedział sam przy stoliku
podparłszy głowę rękami i
bezmyślnie wpatrując się w jeden
punkt, przytomniał jedynie na
widok każdej kobiety, jaka
ukazywała się na tarasie
kawiarni. Każda bowiem w sposób
niewytłumaczalny przypominała mu
żonę. Pamiętał także, że
usiłował zobiektywizować uczucie
zazdrości, które już od paru
dni nie dawało mu spokoju.
Całe współczesne ujęcie tego
rzekomo brzydkiego uczucia było
mu dobrze znane, był pomimo
wszystko człowiekiem kulturalnym
i oczytanym. Spostrzegł jednak
nieszczerość umysłu gotowego w
każdej chwili do wytłumaczenia
najbardziej pierwotnych odruchów
i instynktów ludzkich. Umysł
jest pewnego rodzaju aparatem,
służącym jedynie do
usprawiedliwienia naszej
uczuciowości. Człowiek
zawiedziony w miłości potrafi
zbudować nie najgorszą teorię,
podnoszącą do ideału każdą
zawiedzioną miłość. Człowiek
zdradliwy zawsze udowodni
moralność własnej zdrady. W
podobny sposób zazdrosny Widmar
przekonywał siebie, że zazdrość
jest uczuciem niezbędnym i
świadczącym o prawdziwej
miłości. Umysł jego natychmiast
podsunął mu szereg dowodów,
podkreślających słuszność tego
twierdzenia. Zrozumiał, że
miłość jest zawsze związana z
pojęciem wyłączności, zwłaszcza
wtedy, gdy jest prapierwotna w
swych przejawach. Im bardziej
szczere jest uczucie, tym
bardziej jest ciemne i straszne.
Czy obecne dążenie ludzkości do
higieny duszy i ciała nie wymaga
przewietrzenia wielkich
stosunków uczuciowych, a co za
Strona 161
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
tym idzie - zniszczenia
nadbudówek kulturalnych, które
stłumiły i ujęły w przyzwoite
ramy autentyczne uczucie? Nie
wątpił, że jeśli się miłość
pozbawi zazdrości, wtłoczy się
ją w ramy nowego konwenansu.
Taki konwenans wydawał mu się
szczególnie brzydki i
niemoralny, albowiem w chwili
zrezygnowania z prawa
wyłączności miałby dla ukochanej
dużo pogardy i mało miłości.
"Największą zbrodnią jest
nielojalność wobec samego
siebie!" pomyślał z
filozoficznym patosem. "Nikt nie
ma prawa deptać własnego
uczucia, jest to wbrew
przyrodzie!... I właściwie po co
byłoby to robić?..."
Znowu słowo "zbrodnia" nasunęło
mu myśl o dubeltówkach wiszących
nad kanapą w jego gabinecie.
Gdyby w tej chwili miał jakiego
bliskiego przyjaciela,
poprosiłby go na pewno, aby
zabrał z jego domu wszelką broń.
Lecz takiego przyjaciela nie
miał, jak w ogóle nie mają
przyjaciół mężczyźni zbyt zdolni
do kochania kobiet. Każdy bowiem
mężczyzna zakochany w kobiecie
wcześniej czy później opuści
swego przyjaciela. Zresztą w tym
wypadku Widmar był nawet
poniekąd zadowolony. Pozostawała
mu zupełna swoboda działania.
Z grzmotem odsunął od siebie
stolik, wstał, ocknął się i
zobaczył z tęsknotą, że na ulicy
było już ciemno. Wtedy
postanowił wrócić do domu i nie
czekając dłużej na krawca wziąć
w ręce inicjatywę. Oznaczało to
ni mniej, ni więcej tylko
zabójstwo. Ciemności na ulicy
znowu wydały się krwawą
czerwienią, wiatr szarpał i
pękał jak wystrzały na polowaniu.
- Ależ nie!... - zawołał nagle
na całą ulicę Widmar i
przystanął. Oczywiście, że nie
mógł zdecydować się na ten
nieodwracalny krok, dopóki nie
będzie miał dostatecznej
pewności. Mignęła przed jego
Strona 162
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
oczami twarz żony, przypomniał
sobie z bolesną ścisłością
wszystkie jej pieszczoty i słowa
i znowu przestał wierzyć w
prawdopodobieństwo własnych
podejrzeń. Zawstydził się nawet
ich nieszlachetności. - Przecież
w gruncie rzeczy to ja ją
zdradzam swymi posądzeniami! -
mamrotał w oślepieniu
uczciwości. Szedł coraz wolniej,
im bliżej zaś był domu, tym
bardziej zwalniał kroku. Widział
już czarny zarys willi i
rozwaloną bramę obok. Gdy mijał
bramę, zza rynny znowu wyłonił
się czyjś cień.
Widmar drgnął i przypomniał
sobie chirurga Tamtena.
- Kto tam!? - krzyknął i
ucieszył się ogromnie, że to nie
był nikt inny, tylko krawiec
Gold.
- Cóż za ohydny czas, szanowny
panie!... - rzekł do Widmara z
nieoczekiwaną poufałością.
- A, to pan! - zawołał radośnie
Widmar. Potem krzyknął szeptem:
- Dlaczegoż pan nie był w
kawiarni, gdzie na pana czekałem?
- Umówiliśmy się z szanownym
panem spotkać w tej bramie -
odpowiedział krawiec uniżenie, a
Widmar wtedy dopiero przypomniał
sobie, że tak było w istocie. -
Czekam na pana od pół godziny...
- słyszał skrzeczący starczy
głos. Jednocześnie zionęło od
niego stęchłą piwnicą. Zapach
ten był niepokojący, przypominał
zarazem woń kadzidła i
trupiarni. "Cóż to za
karawaniarz!" drgnął Widmar i
przypomniał sobie jeszcze, że
Rebeka parę dni temu zwróciła
uwagę na ten smród i przypisała
mu znaczenie złowieszczej
przepowiedni. O tym samym
zapachu opowiadał kiedyś
żartując doktor Tamten. Chirurg
twierdził, że lekarze i księża
znają szczególną woń, unoszącą
się nad łóżkiem umierającego.
Jak gdyby proces rozkładu
zaczynał się na parę dni przed
śmiercią. Jest to odor mortis,
który zawsze świadczy o
Strona 163
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
niechybnym końcu. Ale przecież
krawiec Gold nie był chory? I
nie leżał w łóżku?...
- Cóż to za ohyda!... -
powtórzył Widmar, lecz na
szczęście wiatr zaczął dąć w
inną stronę.
- Więc pójdziemy, szanowny
panie? - rozległ się w
ciemnościach szept krawca.
- Tak, tak, ma się rozumieć -
powiedział Widmar i obaj szybko
poszli ulicą w górę.
Gdy przechodzili obok domu
Widmara, obejrzeli się
jednocześnie i zauważyli, że w
domu wszystko było ciche i
ciemne.
- Nikogo nie ma w domu -
powiedział krawiec.
Widmar milczał. Był taki mrok,
że nie widzieli się nawzajem. W
pewnej chwili Widmarowi wydało
się, że idzie sam i że krawiec
gdzieś zniknął.
- Gdzie się pan podział? -
krzyknął zaniepokojony. Wicher
natychmiast porwał jego słowa,
więc nie usłyszał samego siebie.
- Jestem tuż przy szanownym
panu! - doleciał do niego po
dłuższej przerwie głos krawca.
Okazało się, że szedł obok niego
tak blisko, że ramieniem dotykał
jego ramienia.
- Nie ręczę panu, że to się
stanie właśnie dzisiejszego
wieczoru - mówił starczy,
półżywy głos.
Drugi głos zasapany i gniewny
odpowiedział:
- Dziś wieczorem to się może
skończyć na twojej skórze!
- Szanowny panie, szanowny
panie!... - ciągnął w
przerażeniu pierwszy głos jak
gdyby z zaświatów. - Ja nawet
dziś już widziałem wszystko...
Drugi głos odpowiedział jeszcze
brutalniej:
- Milcz!
Potem zabrzmiał desperacką
nutką:
- śe też takie chamskie, psie
oczy mogły to widzieć!
W ciemnościach nagle rozległo
się coś w rodzaju współczującego
Strona 164
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
westchnienia.
- Milcz! - krzyknął w męce
drugi głos i teraz wydało się,
że dolatuje z przeciwnego
chodnika. Ale westchnienia nie
ustawały. Dolatywały nawet
poprzez skowyt wiatru, do
takiego stopnia były głośne i
urągliwe. Wreszcie ucichły i
rozległy się słowa, których z
początku nie można było
zrozumieć:
- Przyniosła-mu-cukierki...
- Jakie cukierki? - krzyknął
drugi głos.
- Boruchowi przyniosła cukierki
- powtórzył krawiec Gold, ale
Widmar nic nie zrozumiał. Znowu
poczuł czyjeś dotknięcie, jak
gdyby nietoperz musnął go
skrzydłami po ramieniu,
gwałtownie usunął się w bok i
zapytał:
- Czy to jeszcze daleko? Nic
nie widzę!
- Już jesteśmy - odpowiedział
krawiec.
Znajdowali się przed
dwupiętrową kamienicą, której
niejasne zarysy gubiły się w
czarnych chmurach. Po lewej jej
stronie, wzdłuż chodnika uciekał
w głąb ulicy płot, w którego
końcu widać było dość jasną
czworokątną plamę.
Prawdopodobnie była to otwarta
furtka, którą wiatr od czasu do
czasu zamykał, i wówczas jasna
plama nagle znikała. Nad furtką
czerniał dach jakiegoś
parterowego, niepokaźnego domku.
Płot, ciągnący się po lewej
ręce, widocznie okalał domek,
tak że między płotem a kamienicą
było ledwie dostrzegalne
przejście, bardzo wąskie i
ciemne. Przejście prowadziło na
dziedziniec.
Kamienica wyglądała na nową i
jeszcze nie dokończoną budowlę.
Prawdopodobnie była zamieszkana
tylko częściowo, gdyż w żadnym z
okien frontowych nie paliło się
światło. Tu i ówdzie pozostało
rusztowanie i przez mgłę widać
było sterczące belki. Tuż przed
nogami Widmara stał okrągły
Strona 165
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
ciemny przedmiot, jak się
okazało beczka z wapnem. Obok
niej widać było coś szarego.
Były to granitowe schody ganku.
Reszta tonęła w ciemnościach.
- Czy mamy iść tędy po
schodach? - zapytał Widmar z
nagłą niechęcią. Stał obok
krawca Golda, możliwe, że nawet
twarzą w twarz, ale chociaż
patrzył właśnie w to miejsce,
gdzie powinien był być krawiec,
nie widział absolutnie nic.
Dopiero gdy coś czarnego
wzniosło się do góry tuż przed
samymi jego oczami, odgadł
raczej, niż zobaczył, że krawiec
wskazuje ręką w kierunku
jaśniejącej furtki.
- Nie, proszę szanownego pana -
posłyszał Widmar znajomy szept -
musimy przejść przez tamte
podwórko.
- Dlaczego nie wejść wprost do
tego domu? - zawołał Widmar, a
jednocześnie coś zimnego i
mokrego chwyciło go za rękę. -
Niech mnie pan puści! - krzyknął.
Już w chwili gdy przystanęli
przed schodami dwupiętrowej
kamienicy, w Widmarze budziła
się mglista świadomość
popełnionego łajdactwa. śył od
paru dni w stanie ciągłego
oszukiwania sumienia i oto
teraz, gdy był już u celu swych
dążeń i bliski wykonania
powziętych zamiarów, przyłapał
siebie na tym oszustwie. Z
nieoczekiwaną siłą poruszyła się
w nim cenzura moralna, którą był
zdeptał haniebnie i brutalnie. -
Miłość i podłość to jedno! -
powtórzył, aby przyjść do
siebie, lecz tym razem ta
maksyma podziałała na niego
raczej gorsząco. Wstydził się
nie tylko uczynić krok w
kierunku furtki, lecz nawet się
poruszyć. Został odwartościowany
we własnych oczach i skutkiem
tego stracił pewność siebie.
Poruszanie się w ciemnościach i
skradanie się wzdłuż płotu
wydało mu się czymś tak
poniżającym i bolesnym, że
wolałby zostać w tej chwili
Strona 166
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
spoliczkowany publicznie przez
najgorszego kochanka swej żony,
niż to czynić. "Przecież
zrobiłem już jedną podłość!" z
udręką przekonywał siebie mając
na myśli wypadek z chirurgiem
Tamtenem. Usiłował ostatecznie
zdewaluować samego siebie, aby w
ten sposób ułatwić sobie przykre
położenie. "Jedna podłość czy
dwie, czy trzy - to już nie gra
roli!" myślał w pośpiechu i
znowu poczuł, jak coś wilgotnego
chwyciło go za rękę. Lecz
wspomnienie o łajdackim pobiciu
chirurga Tamtena, które urządził
za pieniądze, nie zrodziło w nim
żadnych wyrzutów. Całą sprawę
traktował bardzo lekko. Zbić
kogoś, kto się umizga do żony,
nie jest znowu takim karygodnym
łajdactwem! Zwłaszcza, jeżeli
ten ktoś nie ma tyle odwagi, aby
uczciwie się przyznać do
wszystkiego i ponieść należne
konsekwencje. Lecz śledzenie i
niewiara w stosunku do osoby
najbliższej i najbardziej
kochanej - jakież to wstrętne i
niskie zajęcie!
- Niechże mnie pan puści! -
powiedział do krawca głucho.
Potem pochylił głowę i
posłusznie stąpał naprzód.
Teraz widział, jak majaczyła
przed nim czarna skulona postać.
Była tak blisko niego, że prawie
po piętach deptał krawcowi.
Nagle postać krawca wyrosła na
jasnym tle otwartej furtki.
- Dokąd mnie pan prowadzi? -
zapytał Widmar. Było mu przykro,
że nie widział własnego ciała.
Poruszał się przeto z trudem.
- Tu jest mój dom - szepnął
krawiec zamierającym głosem. I
znowu coś czarnego wzniosło się
nad jego głową. Była to ręka,
którą wskazywał w kierunku swego
domku. Potem ostrożnie zamknął
furtkę.
- Boruch już na pewno śpi -
ciągnął głosem konającego.
Na podwórku koło płotu coś
jęczało i skrzypiało. Ale ten
jednostajny, dokuczliwy dźwięk
zginął w rumocie i grzmocie
Strona 167
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
nadbiegającej wichury.
Krawiec skoczył w bok jak gdyby
zdmuchnięty wiatrem i przytulił
się ciałem do płotu. Przez
chwilę zatracił orientację i nie
poznawał własnego podwórka.
Gdzie był jego dom, gdzie była
jarzębina, gdzie była tamta
kamienica? - nic nie widział.
Czuł ze strachem, jak chwieje
się płot, gotowy, zdawało się,
runąć na niego. Gdy po chwili
wiatr zacichł, zapytał:
- Czy pan widział tamte
światełko?
Nie było żadnej odpowiedzi.
Wszystko wokoło tonęło w takich
ciemnościach, że krawiec z
łatwością mógł przypuścić, że
już znajduje się w trumnie.
Najgorsze zaś było to, że nic
nie wskazywało na obecność
Widmara. Mógł być, a równie
dobrze mógł nie być.
- Czy szanowny pan widzi tamte
światełko? - powtórzył krawiec.
Jak i poprzednio nie usłyszał
żadnej odpowiedzi. Przyszło mu
do głowy, że w podwórku
rzeczywiście nie ma nikogo.
Wtedy zaczął poruszać przed sobą
ręką, macał powietrze i płot
coraz bardziej rozpaczliwymi
ruchami. Ale z początku nie
namacał nic.
- Gdzie pan jest, panie
szanowny? - zapytał płacząco.
Wtedy pod ręką namacał twarz i
miał wrażenie, że wsadził rękę
pod strumień gorącej wody. Gotów
był nawet pomyśleć, że na jego
palec lunął gorący deszcz.
- Co panu szanownemu jest? -
zapytał wstydliwie i
omdlewająco. Sam zaś uspokoił
się trochę, ponieważ uczuł obok
siebie żywą istotę. Najbardziej
bałby się w tej chwili samotności.
Ale żywa istota zachowywała się
nader dziwnie. W każdym razie nie
zdradzała zupełnie oznak życia.
Wiedział, że znajduje się tuż obok
niego, przywarta do płotu, lecz
jej absolutna nieruchliwość i
milczenie napajały go taką
niepewnością, że zdecydował się i
znowu wyciągnął rękę. Wtedy
Strona 168
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
ponownie natknął się na coś
gorącego i zalanego wodą. W tej
chwili wolałby pomyśleć, że w
istocie włożył rękę do wrzątku,
niż domyślać się prawdy. Przecież
myśl o tym, że dotykał palcami
twarzy Widmara, była straszniejsza
od najbardziej dzikiego wymysłu.
- Co się z panem stało? -
powtórzył drżąco i ku swemu
odprężeniu poczuł, jak obok
niego coś się wreszcie poruszyło.
- W klatce piersiowej!... -
posłyszał wściekły szept i
zdumiał się nawet, że ktoś może
do takiego stopnia wściekać się
na własną klatkę piersiową. Od
razu jednak potem w szepcie
zabrzmiało wyjaśnienie:
- Serce łomoce w klatce!... - i
coś mignęło w miejscu, gdzie
powinna była być twarz Widmara.
Widocznie ocierał sobie twarz
chustką. - Już przeszło! -
posłyszał po chwili, a krawiec,
który ocierał palce o spodnie,
pomyślał: "Jeżeli on się spocił
i to był pot, to on się spocił w
oczodołach!"
- Co to tak skrzypi? - rozległ
się głos Widmara.
- To nic nie jest, proszę
szanownego pana, to skrzypi
jarzębina - odpowiedział i dodał
usłużnie:
- Czy pan widzi tamte światełko?
- Widzę - mruknął Widmar.
Po prawej stronie od nich ponad
płotem widać było z boku
kamienicę i czarne zarysy
kominów. Na pierwszym piętrze w
jednym z pokojów paliła się
lampa. Pomimo to, że okno było
szczelnie zasłonięte żółtą
firanką, światło przedostawało
się na zewnątrz drgającą smugą.
I oto w oknie na tle firanki
raptem zjawił się czyjś cień.
Można było rozróżnić kanciaste
ramiona i rozczochraną głowę,
lecz nie można było zgadnąć, czy
był to cień męski, czy kobiecy.
- Chodźmy - wykrztusił Widmar.
Był to już ten sam, dobrze
krawcowi znany głos. Krawiec
chciał błagalnie wyciągnąć w
jego kierunku ręce, ale
Strona 169
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zrozumiał, że Widmar w
ciemnościach tego gestu nie
zobaczy, i pozostał bez ruchu.
Jęknął tylko:
- Boże mój, niechże pan nic
złego nie zrobi!...
- Chodźmy - powtórzył Widmar i
chwycił go za marynarkę. - Cóż
to za podłość! - usłyszał
krawiec, ale nie zrozumiał, do
kogo ten wykrzyknik się odnosi.
Doszli już do rogu płotu i
zawrócili na lewo. Obaj potykali
się co sekunda o jakieś pnie i
kamienie. Gdy byli już prawie
pod oknem, przystanęli.
- Ciszej, panie szanowny,
ciszej - stęknął krawiec i
zamarł.
Kanciasty cień w oknie stał
nieruchomo i tylko w pewnym
momencie jak gdyby poruszył
głową. Ten ruch wydał się
Widmarowi znany i od razu
wytłumaczył mu wszystko.
- Rebeko! - zawołał
zachrypniętym głosem, ale na
szczęście nowy podmuch wiatru
zagłuszył jego krzyk.
- Nie, proszę szanownego pana -
doleciał zagrobowy szept krawca
- to zdaje się kto inny...
Lecz słowa te nie dotarły do
świadomości Widmara. nieruchomy
cień w oknie przylgnął do szyby,
potem zaczął podrygiwać i rzucać
się z boku na bok. Z podwórka
wyglądało to, jak gdyby cień
szamotał się z czymś
niewidzialnym. Trwało to krótko.
Cień odchylił się w głąb pokoju,
coś trzasnęło i jednocześnie
firanka rozpruła się na dwie
części jakby przecięta nożem. W
tej samej chwili okno rozwarło
się na oścież, cień wychylił się
do połowy nad parapetem i
wyciągnął rękę z czarnym,
połyskującym przedmiotem w
pięści. Wtedy poprzez wycie
wiatru i skrzypienie jarzębiny
rozległ się babski, przenikliwy,
prawie histeryczny krzyk:
- Kto tam?! Bo będę strzelać!...
Krawiec Gold przykucnął pod
płotem i kurczowo trzymał się
Strona 170
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
kolana Widmara. Ponad samą jego
głową padała smuga drżącego
światła. Widmar stał w cieniu.
Od okna dzielił go płot i wąskie
przejście, wystarczało podnieść
rękę i chwycić za brzeg desek,
aby przesadzić jednym susem tę
ostatnią przegrodę.
- Kto tam?! - rozległ się
ponownie babski wrzask i cień w
oknie wychylił się jeszcze
bardziej.
Teraz można było rozpoznać
rewolwer, plamę ręki i
błyszczący mankiet koszuli.
Wysunięte przez okno ramię wolno
kreśliło w powietrzu łuk, jak
gdyby szukało w powietrzu czegoś
i nie mogło znaleźć. W pewnej
chwili trafiło jednak na to coś
i zatrzymało się, i wtedy
Widmarowi wydało się, że lufę
skierowano w niego.
Dopiero w chwili następnej
uświadomił sobie, że stał
przecież w takich ciemnościach,
iż z okna nie było go widać
zupełnie. Zresztą kwestia ta w
ogóle przestała być aktualna.
Cień bowiem wychylony przez okno
tak samo szybko zniknął, jak się
pojawił. Wyciągnięta ręka z
rewolwerem oparła się na
parapecie, cień tkwił bez ruchu,
jak gdyby w niezdecydowaniu,
potem w oknie rozległ się
opryskliwy, lecz prawie wesoły
pomruk. Chociaż była to najmniej
odpowiednia pora do
jakichkolwiek porównań,
Widmarowi pomruk ten przypominał
"koci śmiech". Takimi właśnie
słowami określił nieoczekiwane i
wesołe mruczenie. "Jak gdyby w
oknie siedział jakiś duży kot i
wzgardliwie chichotał!"
porównywał. Cień chwiał się nad
parapetem, następnie wyprostował
się i zaraz potem trzasnęła rama
okienna i opadła firanka.
- Czy szanowny pan widział? -
zapytał krawiec Gold. Wciąż
jeszcze kucał i słowa jego
wyrywały się jak gdyby wprost z
otwartej mogiły.
Widmar spojrzał w dół, ale
zobaczył pod nogami tylko
Strona 171
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
poruszający się w ciemnościach
krzak. Więc rzekł do tego krzaka:
- Nic nie widziałem, właśnie
że nic nie widziałem!
- Nie wiem, czy szanowny pan
będzie mógł zobaczyć coś więcej
- szepnął z dołu krawiec.
- Muszę!... - chrapnął Widmar,
raz jeszcze przyjrzał się
mówiącemu krzakowi i nagle
kopnął go nogą. - Wstawaj!
Wtedy krzak urósł przed nim do
rozmiarów niskiego drzewka.
Płochliwa smuga światła kładła
się wąskim pasmem na trawę, ale
Widmar, jak i krawiec, bali się
wyjść z cienia. Byli schronieni
przed wiatrem zasłoną płotu i
kamienicy i krawiec słyszał
nawet całkiem wyraźnie ciężki i
nierówny oddech Widmara. Parę
razy przechwycił nastawionym
uchem jakieś gardlane dźwięki,
jakieś niejasne połączenia
smętnych westchnień i
najgorszych przekleństw. Potem
przyłapał długie, niepowiązane
zdanie, że koniecznie muszą
dostać latarkę, że bez latarki
nic się nie da zrobić w taką
bestialską pogodę!
- Czy tu w pobliżu nie ma
jakiegoś sklepu? - usłyszał
niedorzeczne pytanie i długi
szereg niepowiązanych słów: -
dubeltówki... jak na
polowaniu!... śrutem!...
Śrutem... - czy coś w tym
rodzaju. Wtedy krawiec pomyślał,
że Widmar ostatecznie zwariował.
Miał poniekąd ku temu zupełnie
namacalne podstawy. Dalsze
zachowanie Widmara przypominało
beznadziejny obłęd. Zaczął sapać
tak gwałtownie i z takim
wysiłkiem, że krawcowi Goldowi
wydało się, że Widmar zaraz
pęknie. Potem bełkocząc i
zabryzgując twarz krawca śliną,
tłumaczył mu rozkazująco i
niecierpliwie, że muszą
natychmiast znaleźć się w
kamienicy!
- Przecież to nic nie znaczy,
że ktoś był w oknie!... Każdy
Strona 172
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
może być w oknie!... - błędnie
bełkotał Widmar, nie wiedząc, że
swymi niepoczytalnymi
wykrzyknikami doprowadza krawca
wprost do zawrotu głowy. - Mogą
to samo zrobić rękami, co i
dubeltówką! - sapał, a krawiec z
rozpaczy i strachu był bliski
zupełnej utraty przytomności.
Gdy zaś Widmar chwycił go za
ramię i powlókł za sobą w
kierunku furtki, krawcowi wydało
się, że po chwili będzie już w
samym piekle.
- Panie szanowny, panie
szanowny!... - paplał.
Obłęd Widmara zdawał się nie
ulegać wątpliwości. Gdy wybiegł
na ulicę, skierował się na
prawo, zamiast na lewo, potem
oprzytomniał, zrozumiał, że
biegnie w przeciwnym kierunku,
zawrócił, ale ni stąd, ni zowąd
przebiegał na drugą stronę
ulicy. Postaci jego w dalszym
ciągu nie było widać i krawiec
tylko zgadywał ją po ruchach.
Dopiero gdy stanęli przed beczką
z wapnem, rozróżnił na tle
szarych schodów czarne nogi
Widmara. Nogi jak gdyby były
zmęczone ciągłą bieganiną i
teraz wypoczywały.
- Czy tu jest dzwonek?
Krawiec drgnął i zaczął
szczękać zębami. Przypominało to
kłapanie czaszki.
- Nie wiem, panie szanowny.
Zdaje mi się, że jest -
odpowiedział. Z niepokojem i
przerażeniem śledził czarną,
bezkształtną masę, poruszającą
się przed nim. Był to tułów
Widmara. Nogi zaś, które widział
wyraźnie, stały nieruchomo na
schodach. Te nogi działały
prawie kojąco. I oto w pewnej
chwili ku jego desperacji prawa
noga zgięła się w kolanie i
podniosła się do góry.
- Panie szanowny? - jęknął
niepomny siebie. Był cały mokry.
Czuł, jak koszula przyklejała mu
się do ciała. Ale w tej samej
chwili, ku jego szczęściu czy
Strona 173
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
też nieszczęściu, stało się coś,
czego się najmniej spodziewał.
Mianowicie w wąskim przejściu
pomiędzy płotem a kamienicą
rozległy się kroki. Jednocześnie
prawa noga Widmara znowu się
wyprostowała i cofnęła się. Z
początku obaj myśleli, że odgłos
słyszanych przez nich kroków był
tylko szemraniem kamieni
toczonych przez wiatr, lecz wnet
stracili resztę wątpliwości.
Ktoś najwyraźniej w świecie,
ciężko stąpając kutymi butami,
szedł w przejściu. I zaraz potem
w przejściu zamigotało coś
białego.
Krawcowi wydało wię, że Widmar
pochylił się tułowiem naprzód i
stęknął:
- Suknia!...
- Ciszej, panie szanowny! -
szepnął z rozpaczliwą
modlitewnością. Uczynił to
odruchowo w obawie o własną
skórę i dopiero po sekundzie
przyłapał się na tym, że
popełnił głupstwo.
Biała postać w przejściu
przystanęła i oto poczęła
zbliżać się do nich jak mgliste
widmo. Z odległości dwóch kroków
doleciał do nich zachrypnięty
bas:
- Czego panowie sobie życzą?
Była chwila wahania. Krawiec
wyczuł jakimś wyostrzonym nocnym
zmysłem, że Widmar jest zbity z
tropu i nie wie, co ma
odpowiedzieć. Gdy zaś bas
przeciągle i nieżyczliwie
powtórzył: - Czego sobie panowie
życzą? - krawiec wyczuł nawet,
że Widmar gotów jest zeskoczyć
ze schodów i uciekać ulicą jak
nastraszony sztubak. To poczucie
napełniło krawca swoistą
złośliwą radością. Omal nawet
nie zaśmiał się z makabrycznego
zadowolenia. "Aj jaj jaj!"
pomyślał, lecz od razu nastrój
jego prysnął. Widmar odsunął go
na bok, zeskoczył ze schodów,
krawiec słyszał, jak piasek
Strona 174
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
skrzypnął pod jego butami.
Widmar zakrył swymi czarnymi
ramionami białą postać i zapytał:
- Czy pan jest może stróżem?
Mówił takim spokojnym i
opanowanym głosem, jakiego nigdy
jeszcze u nikogo nie słyszał.
Głos ten brzmiał poniekąd jak
zjawisko nadnaturalne. -
Aj jaj jaj! - powtarzał krawiec.
- Przepraszam bardzo - ciągnął
w ciemnościach niewzruszony głos
Widmara - może pan w takim razie
powie, gdzie tu mieszka doktor
Tamten?
- Tu nikt na stałe nie mieszka
- odpowiedział stróż wykrętnie.
Od razu po tych słowach
błysnęło, zielonkawoczarne
światełko. To Widmar zapalił
zapałkę. Zgasła prawie
natychmiast, ale jej krótki
błysk wystarczył, aby zobaczyć
dwie twarze przysunięte ku
sobie. Krawiec westchnął z ulgą.
Nie były to bynajmniej widma,
lecz ludzie z krwi i kości.
Zapałka zgasła i Widmar
powtórzył głośno:
- Nic mnie nie obchodzi, czy
tu kto mieszka na stałe, czy nie
- wyrzekł gderliwie. - Stał się
nagły wypadek w szpitalu i
wzywają chirurga Tamtena.
Stróż odpowiedział również
gburowato, a nawet wrogo:
- O, nie moja sprawa.
- Niech pan weźmie to za
fatygę - powiedział Widmar i
jednocześnie doleciał krawca
metalowy brzęk. Wówczas stróż
umilkł. Po raz drugi błysnęła
zapałka i ponieważ Widmar
przykrywał ją dłońmi, paliła się
względnie długo. Krawiec
zobaczył różowe, świecące się
ręce i pochylone ku sobie
twarze. Tym razem twarz stróża
była obojętna, a nawet senna.
Stróż tego wieczoru wyszedł
bez marynarki i kamizelki, w
samej tylko koszuli. Po omacku
zdołał wybrnąć z przejścia i
wyjść przed kamienicę. Gdy koło
beczki z wapnem, na kamiennych
schodach zobaczył jakąś ciemną
plamę, która zdawała się
Strona 175
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
poruszać, a następnie posłyszał
coś w rodzaju szeptu, pomyślał z
początku, że się odbywa jakieś
psie wesele. "A kysz!" chciał
krzyknąć, ale potem zrozumiał,
że psom jest obca ludzka mowa i
że w każdym razie nie słyszał
psów rozmawiających ze sobą
ludzkimi słowami. Nie
przypuszczał jednak, żeby to
byli złodzieje.
- Czego sobie panowie życzą?
- rzekł na wszelki wypadek
groźnie, i odruchowo zakasał
rękaw, podczas gdy czarny,
niezgrabny Widmar zbliżał się do
niego. Przy świetle zapałki
rozróżnił wykrzywione, a zarazem
dziwnie spokojne rysy twarzy. W
wyrazie jej było coś z kamienia,
jeżeli kamień mógłby mieć jakiś
cierpiący wyraz. Nie odczuł do
tego człowieka żadnego zaufania.
- Nic nie wiem o doktorze
Tamtenie! - powiedział nieufnie,
ale wtedy człowiek stojący
naprzeciwko niego wcisnął mu do
ręki dwie czy trzy monety. Taka
hojność świadczyła poniekąd o
uczciwych zamiarach nocnego
gościa. Jednocześnie coś zaczęło
mu świtać w głowie.
- Może panu stało się jakieś
nieszczęście? Czy ktoś jest
chory? - zapytał wahając się.
Posłyszał w odpowiedzi zdanie
takie proste, że stracił resztę
wątpliwości i nieufności.
- A no, jeżeli żona pańska
jest chora, to inna sprawa!...
- powtórzył stróż i zaczął
odwracać głowę na nowo
zaniepokojony.
Bo oto gdy prawie zupełnie się
uspokoił, posłyszał gdzieś jak
gdyby wydzierający się z jakiejś
jamy szept i kłapanie zębów.
Wydało mu się, że ktoś
westchnął: - Aj jaj jaj! - lecz
jakkolwiek patrzył nader uważnie
na wszystkie strony, nic oprócz
czarnej mgły nie zauważył.
- Jednak miałem rację, że był
tu pies, przecież wyraźnie szuka
zębami pchły!... - burknął pod
nosem, ale krawiec ukryty za
beczką przyłapał się na ponownej
Strona 176
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
nieostrożności i czym prędzej
zamilkł. "Cacaca!" powtarzał,
ale teraz tylko w duszy.
"Cacaca, powiedział, że żona
jego jest chora!"
- Moja żona jest śmiertelnie
chora! - powtórzył Widmar z
pogardliwą powagą i wtedy całe
jego zachowanie i nocna wizyta
wydały się stróżowi całkiem
wytłumaczone. Brzdęknął
pieniędzmi, chrząknął i rzekł z
gburowatym współczuciem:
- To co innego, proszę pana.
Doktór Tamten ma pokój na
pierwszym piętrze, na lewo! -
Potem widocznie przypomniał
sobie o czymś i dodał: - Proszę
tylko nie mówić, że panu o tym
powiedziałem!
Przed oczami Widmara biała
koszula zaczęła się cofać,
płynąć w powietrzu, wreszcie
odpłynęła tak daleko, że
wydawała się małym obłoczkiem.
To łatwe zniknięcie stróża, a
razem z nim ostatniej przeszkody
z zewnątrz, wydało się Widmarowi
opatrznościowe.
- Sam los widocznie tego chce!
- powiedział głośno albo też
pomyślał. - Przeżywał stan
takiego rozdwojenia osobowości,
że nie wiedział, które jego "ja"
jest zewnętrzne, a które
wewnętrzne, które myśli i
rozważa, a które czyni i mówi.
"Czy to, co ja popełniam, jest
wynikiem mego rozumowego
postanowienia, czy też odruchem
namiętności?"
I znów przekonał się o
dwuznacznej roli ludzkiego
umysłu. Z jednej strony wiedział
dokładnie, że kieruje jego
czynami ciężkie i nieprzeparte
uczucie, z drugiej - wszystkie
jego ruchy były celowe i
skontrolowane przez rozum. Mózg
jego pośpiesznie i zgrabnie
dorabiał do jego poczynań
usprawiedliwiające motywy.
Najbardziej nawet patologicznemu
stanowi tak zwanego afektu
towarzyszy zawsze ścisłe i
chłodne rozumowanie. Obecnie,
gdy zdecydował się wejść do
Strona 177
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
pokoju chirurga Tamtena, nie
wiedział sam, czy to
postanowienie wypływa z chęci
dowiedzenia się ostatecznej
prawdy, czy jest logicznym
skutkiem rozważań. Zresztą nie
dowiedział się o tym nigdy.
Zupełnie spokojny, podziwiając
nawet ten spokój wszedł na
ganek. Gdy otworzył drzwi
wejściowe, znowu poruszyło się w
nim coś w rodzaju palącego
wstydu, ale teraz dość szybko i,
rzec można, wprawnie, pozbawił
się tego uczucia.
- Muszę wiedzieć! Za wszelką
cenę muszę wiedzieć! - powtarzał
w porywie przesądnej ciekawości.
Miał przeświadczenie, że gdyby
raz się dowiedział, kim była w
istocie jego żona, wyleczyłby
się ze swojej namiętności.
- Słuchaj, Gold - rzekł
ochryple - pójdziesz naprzód i
zapukasz do drzwi.
W klatce schodowej czuć było
wilgocią i świeżą farbą. Do tego
zapachu przyłączył się jakiś
inny, słodkawy i śmiertelny,
lecz Widmar już nie zwracał na
to uwagi.
- Pójdziesz naprzód! - i
popchnął krawca z tyłu, ale
krawiec usunął mu się spod rąk,
można powiedzieć, rozpłynął się
w powietrzu. Gdyby Widmar w tej
chwili zachowywał się nadal
spokojnie i celowo, nie
potrafiłby prawdopodobnie zmusić
go do zrobienia jednego nawet
kroku. Krawiec gdzieś zginął na
schodach. Obaj jednak
przyzwyczaili się do tego, że co
chwila gubili się wzajemnie.
Widmar więc wiedział dobrze, że
krawca w tej chwili odnajdzie.
Ale kto wie, czy zdołałby w tej
chwili zapanować nad nim, jak to
robił dotychczas. Krawiec
bowiem, trzymając się kurczowo
poręczy, zawisł nad nią, gotowy
zwalić się na złamanie karku ze
schodów. Pośliznął się potem na
stopniach i na wpół leżąc, na
wpół wisząc w powietrzu, był
bliski ostatniego tchnienia. Nie
byłoby nic dziwnego, gdyby
Strona 178
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Widmar, zapaliwszy zapałkę
ujrzał przed sobą chłodnego
trupa. I wtedy właśnie,
kierowany raczej instynktem niż
prawdziwym gniewem, Widmar nie
licząc się z okolicznościami
zaczął szurgać po schodach,
wywołując nieznośny hałas.
Bełkotał i mamrotał przy tym
całkiem głośno i bełkot jego
roznosił się po klatce schodowej
rwącym potokiem zwariowanych
słów:
- Śrutem... śrutem!... Sam los
tego chce... Mówił, że
etyka lekarska?!... Śrutem... a
gdzież jej miłość? I ta niby
prawda w oczach?...
Potem wykrzyknął na cały głos
i echo powtórzyło jego słowa z
lubieżną usłużnością:
- Kobieta bez jajników nie
potrafi kochać!
Właśnie takie zachowanie
Widmara, ten koszmar
niewidzialnych, lecz
ogłuszających ruchów i
miażdżących swym odgłosem słów
okazał się w stosunku do krawca
jedynie galwanizujący. Skoczył
natychmiast jak gdyby po
zastrzyku ożywczego eliksiru.
Stał na stopniach i gwałtownie w
ciemniściach poruszał rękami,
wyrażając kolejno rozpacz i
błaganie o litość. Było to
wprost jakieś cudowne
zmartwychwstanie na schodach.
Nawet szept jego przestał być
mogilnym szemraniem nieboszczyka.
- Panie szanowny, panie
szanowny - mówił szybko i z
nieoczekiwaną przytomnością - ja
wszystko zrobię, tylko niech pan
nie krzyczy, niech pan będzie
cicho! - Prawie rzucił się
Widmarowi w objęcia i przez
chwilę stali przytuleni do
siebie, póki Widmar go nie
odtrącił.
- Idź naprzód - szepnął.
Miał gdzieś w głębi
nieokreślony wstręt do samego
siebie, lecz znowu z łatwością
przełknął to uczucie.
Jednocześnie przyłapał siebie,
że bezskutecznie szuka w
Strona 179
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
kieszeniach jakiegoś twardego
lub ostrego przedmiotu. Ale nic
prócz własnej włochatej pięści
nie miał.
- To wystarczy! - burknął z
lekkomyślną zbrodniczością. Czuł
wewnątrz siebie tak rozsadzającą
siłę, że był pewny zwycięstwa w
każdej walce. Jego miękkie i
niewygimnastykowane mięśnie
stały się jak z granitu. Mógłby
w ostatniej chwili stawiać
skuteczny opór dziesięciu
kochankom.
Prawdopodobnie fizyczna siła
ludzka polega nie tyle na
sprawności i wielkości bicepsów,
ile na braku wszelkiej
refleksyjności. Uderzenie
nabiera siły dopiero wówczas,
jeżeli nie jest poprzedzone
zastanowieniem się. Dlatego też
w większości wypadków głupi
człowiek jest fizycznie
mocniejszy od mądrego. Tym się
również tłumaczy siła wariata,
którego moc podczas ataku furii
wydaje się nadludzka. Podobną
rzecz przeżywał Widmar, gdy w
zupełnym zamroczeniu umysłu,
lecz jednolitej swej rozpaczy
chwycił krawca wpół, wiedząc, że
jeszcze jedno poruszenie
ścięgna, a z krawca zostanie
naprawdę mokra miazga. Nie
obchodziło go nic. Ciemność
zdawała się nie istnieć.
Stopnie, które przeskakiwał,
same spływały mu spod nóg, niósł
i popychał przed sobą krawca,
potykającego się, padającego,
ale pomimo to biegnącego coraz
wyżej.
- Cicho! - szepnął z
bezmyślnym uporem. - Cicho!... -
I potem gdy byli już na
półpiętrze, krawiec wyśliznął mu
się z rąk. Teraz na schodach
wszystko zacichło, słychać było
tylko ciężkie oddechy.
"Trzeba być rzeczywiście
ostrożniejszym", oprzytomniał
Widmar. Szczególnie orzeźwiająco
podziałała na niego wąska żółta
szparka.
Widniała nad ich głowami,
przecinając czarną przestrzeń
Strona 180
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
niby złota nitka. Była to
szparka źle dopasowanych drzwi.
Dopiero wtedy drogą powtórnego
przypomnienia uprzytomnił sobie
Widmar hałas, który sprawili
przedtem na schodach. Odgłos ich
kroków, ich walki, wrzask
podniesionego głosu dotarł z
opóźnieniem minuty do jego
słuchu. Wszelkie dźwięki już
dawno zamarły w kamienicy, w
klatce schodowej było ciemno i
cicho, a w uszach Widmara
dopiero wówczas rozbrzmiało
przerażające echo poprzedniej
hałaśliwej sceny. Przez sekundę
zabrakło mu tchu w piersiach.
Potem jednak pomyślał, że jeżeli
ten potworny hałas na schodach
nie spowodował dotychczas
żadnego wypadku, powiedzmy,
nagłego otwarcia drzwi, to za
tymi drzwiami wywołał takie
przygnębienie, iż sparaliżował
znajdujących się tam ludzi.
Albo, co gorsza, ludzie
znajdujący się za drzwiami byli
tak zajęci sobą, że nic nie
słyszeli!
Ostatnie przypuszczenie było
zgoła prawdopodobne i zupełnie
bezlitosne. Otaczający go mrok
stał się krwawoczerwony. Chciał
już sam rzucić się ku drzwiom,
wyciągnął rękę, aby chwycić
klamkę, lecz równocześnie
posłyszał miarowe i spokojne
stukanie i cofnął się ku ścianie.
Nie widział nadal nic. śółtą
szparkę przerwała pośrodku
czarna plama. Domyślił się, że
to ręka krawca Golda. Na pukanie
nikt nie odpowiedział i za
drzwiami było całkiem cicho.
Szereg rozdzierających obrazów
przemknął w wyobraźni Widmara.
Widział wszystko, co mogło się w
tej chwili dziać w łóżku.
Znajome i jakże poufne ruchy,
pieszczoty i słowa,
przetransportowane na cudze
łoże, wydawały się obelgami i
torturą. Niemal modlił się w
duchu najbardziej bluźnierczymi
wyrazami, aby przyśpieszyć czas,
który dłużył się w
Strona 181
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
nieskończoność. "Aby prędzej,
do cholery! aby prędzej, do
licha ciężkiego!..."
Znowu rozległy się stuknięcia.
I wówczas w ostatecznym, prawie
bydlęcym otępieniu zmysłowym
Widmar posłyszał głos:
- Proszę!
Był to głos szybki, stanowczy,
brzmiała w nim nuta radości.
"Dlaczego radości?" pomyślał
Widmar.
- Proszę! - rozległo się za
drzwiami i oto jedna połówka
drzwi otwarła się na oścież. Nie
były zamknięte. Wystarczyło
krawcowi lekko nacisnąć klamkę,
aby się bezszelestnie otworzyły.
- Proszę! - powtórzył ktoś po
raz trzeci i teraz nie ulegało
wątpliwości, że ten ktoś był
zniecierpliwiony i uradowany.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła
się Widmarowi w oczy, było puste
łóżko. Na łóżku nie było nikogo,
ale widocznie ktoś na nim leżał
przedtem, gdyż pościel była
zmięta. Wtedy szukającymi oczami
obejrzał cały pokój. Drugą
rzeczą, która rzuciła mu się w
oczy, było okno zasłonięte żółtą
firanką, a tuż pod oknem postać
siedzącego w krześle chirurga
Tamtena.
Chirurg Tamten w chwili
otwarcia drzwi żwawo się
podniósł, można nawet
powiedzieć, że zerwał się z
krzesła jak oparzony. Lecz zanim
to zrobił, Widmar zdążył
zauważyć, że siedział nieruchomo
w pozie świadczącej o głębokiej
zadumie. Siedział w krześle,
wyciągnąwszy przed siebie nogi i
trzymając oburącz głowę. W
pochyleniu jego ramion było coś
nowego, czego Widmar w chirurgu
jeszcze nie znał albo nie
podejrzewał. Wykrzywiona linia
zgarbionych pleców jak gdyby
symbolizowała jakieś wewnętrzne
załamanie. Przynajmniej takie
wrażenie odniósł Widmar, chociaż
spostrzegł to przelotnie i
bezmyślnie. Równie przelotnie
stwierdził ze zdumieniem, że
między nim i chirurgiem istniało
Strona 182
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
jakieś nie dające się zaprzeczyć
podobieństwo. Prawdopodobnie
tkwiło ono w samej atmosferze,
jeżeli nie rzec: w "aurze"
chirurga, gdyż przecież nie
mogło istnieć w jego fizycznej
postawie, tak odmiennej i
charakterystycznej. Podobieństwo
to było tak rażące, że gdyby
Widmar nie miał poczucia
własnego "ja", pomyślałby, że w
pokoju siedzi nie chirurg
Tamten, lecz Widmar. Taka
śmieszna myśl pozostała jednak
bez skutku i znaczenia jako
niepotrzebne skondensowanie
faktów.
Chirurg zerwał się z krzesła,
perła na jego krawacie błysnęła
żałobnym ognikiem i podobnym
czerwonawym połyskiem błysnęły
lakierki. Lecz sposób, w jaki
chirurg skoczył, pomimo pozornej
rześkości i żwawości miał
wszystkie cechy zmęczenia, a co
za tym idzie: wysiłku, aby
zmęczenie w sobie zdławić. Ruchy
jego były zanadto stanowcze i ta
przesada zdradzała ich
nienaturalność. Potrząsnął
głową, tak że czarne kudłate
włosy opadły mu na czoło, i
zawołał wymęczony i ucieszony:
- Proszę!
Wyciągnął nawet ręce przed
siebie i wtem zastygł osłupiały.
Drzwi, które rozwarły się na
oścież, powoli zaczęły zamykać
się przed samym jego nosem.
Zauważył tylko czyjeś ramię,
które dzieliło drzwi na dwie
części w poprzek i ciągnąc za
klamkę, zamykało drzwi w tak
przezorny i ostrożny sposób, jak
gdyby były tarczą. Chirurg nie
zdołał jeszcze się poruszyć i
opuścić wyciągniętych rąk, gdy
drzwi się już zamknęły i nie
pozostał żaden namacalny dowód
prawdy tego wręcz niepojętego
zdarzenia. Jedynie na dole
rozległ się jakiś przeciągły
rumor, przypominający tupanie
wielu biegnących po schodach
nóg. Rumor ten jednak zlał się
zaraz z wiatrem i kto wie, czy
nie wiatr był jego prawdziwą
Strona 183
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
przyczyną. Wdarł się do klatki
schodowej i zawył niedobrym,
ostrzegawczym wyciem. Na ulicy
przewrócił beczkę z wapnem i
potoczył ją po chodniku, o mało
nie zabiwszy krawca Golda.
Krawiec łkał i szlochał jak na
pogrzebie:
- Panie szanowny, panie
szanowny...
Ciemności dławiły go do
takiego stopnia, że stracił
wiarę, iż kiedykolwiek ujrzy
dzienne światło. Czarna,
bezkształtna masa wciąż się
kręciła wokoło niego, wiedział,
że to Widmar wciąż jeszcze nie
chce go puścić i dławi go niczym
nocna zmora. Nie uwierzył więc
własnym oczom i zmysłom, gdy
posłyszał pożegnalne słowa i
poczuł coś w rodzaju klepania po
ramieniu.
Widmar jednak w istocie żegnał
się, jeżeli można nazwać
żegnaniem się dwa, trzy wyzwiska
i mocne uderzenie w miejsce,
gdzie w dzień powinien był być
kark krawca. Ten dziwny sposób
pożegnania wynikał raczej z
przyzwyczajenia niż z prawdziwej
wściekłości. W duszy bowiem
Widmara wszystko się chwilowo
ułożyło i uspokoiło.
Była to pierwsza reakcja,
pierwsze nasycenie męką, które
przeżył i ktore zostawiło w nim
spustoszenie i niezdolność do
przejmowania się czymkolwiek.
Gdy Widmar przekonał się, że
łóżko było puste, a w pokoju nie
było nikogo oprócz chirurga
Tamtena, doznał wzruszeniowej
ulgi, a zarazem stracił resztę
woli i sił. Nie znalazł w sobie
cienia spodziewanej radości,
chociaż było oczywiste, że żona
dziś przynajmniej go nie
zdradziła. A może nie zdradziła
go w ogóle?
W każdym razie wściekłość i
nienawiść do doktora stały się
bezużyteczne. "Muszę być
ostrożny i wytrzymać do końca",
pomyślał machinalnie. Sam
chirurg nic go nie obchodził, po
co więc popełniać nieodwracalny
Strona 184
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
krok, który nie tylko nie
wyjaśni sprawy, lecz przeciwnie,
zagmatwa ją i da żonie możność
zatarcia wszelkich śladów?
Stoczył się ze schodów razem z
krawcem i na ulicy sapał ciężko
i z widocznym zakłopotaniem.
Poza wszystkim uczuł niewymowną
erotyczną tkliwość i wdzięczność
dla żony, że stało się właśnie
tak i że prawdopodobnie męka
jego była tylko podłością
nieszlachetnego niedowiarka.
"Rebeko!" wykrzyknął w duchu, a
jednocześnie trzymając krawca za
kark dobijał go rozkazami i
pogróżkami:
- śebyś jutro przypilnował mi
tej sprawy ostatecznie! -
dokończył.
Krawiec w odpowiedzi krzyczał
coś na całą ulicę, ale wichura
tłumiła każdy dźwięk.
- Pamiętaj, pamiętaj! -
wrzasnął Widmar w ślad za nim.
Potem odwrócił się i szedł w
górę. W pewnym miejscu wyrżnął o
słup telegraficzny, który stał
zupełnie pochyło koło sztachet
jakiegoś domu. Przypomniał
sobie, że właśnie w tym miejscu
widział w południe pracujących
robotników i elektrotechnika
Izaaka Golda. "Tego słupa chyba
wczoraj nie było?", pomyślał i
brnął dalej, ostrożnie
przesuwając nogi. Z równym
powodzeniem mógłby iść z
zamkniętymi oczami. Ze
wszystkich stron wyrastały przed
nim nieznane i nieoczekiwane
przedmioty: pień, kamień,
beczka, nawet złamane koło
jakiegoś wózka.
- Nie pamiętam takiej wichury
- mruczał apatycznie.
Zobojętniał prawie na wszystko.
- Rebeko! - wzdychał. Powoli
wzmagała się ulga i zaczął już w
duszy błogosławić żonę za
szczęśliwy koniec tego wieczoru.
Gdy jednak podszedł do swego
domu, przypomniał sobie pewną
rzecz, która od razu wytrąciła
go z błogiego stanu jakiej
takiej równowagi.
Mianowicie przypomniał sobie,
Strona 185
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
że w pokoju nie było nikogo
oprócz chirurga Tamtena - był to
fakt niezaprzeczalny.
Przypominał sobie, że łóżko było
puste - był to także
niezaprzeczalny fakt. Ale nagle
uprzytomnił sobie, że na łóżku
leżał jakiś czerwony przedmiot,
który wówczas natychmiast
zauważył, lecz któremu wtedy,
niestety, nie przypisywał
należytego znaczenia, a nawet
jakoś dziwnie o nim zapomniał.
Teraz natomiast w wyobraźni
uplastycznił go sobie z całą
dokładnością. Widział i
wiedział, że czerwonym
przedmiotem, leżącym na łóżku -
był szalik jego żony.
Nazajutrz krawiec wstał o
świcie, świergotały ptaki,
cytrynowe chmury kłębiły się nad
jarzębiną, krawiec wyszedł na
podwórko i melancholijnie
patrzył w niebo. Wiatr nie
ustawał.
- Cacaca - wypowiedział z
wyrzutem krawiec i patrzył w
górę, i wtedy syn jego, Boruch,
szturchnął łokciem Anielkę i
rzekł dziwacznie:
- Tata patrzy w niebo jak mój
latawiec. Zaraz, zaraz, poleci!
- Jesteś kłamczuch! -
krzyknęła Anielka i zapłakała.
W tym samym czasie budzono już
chirurga Tamtena, był piątek i w
szpitalu był dzień operacyjny. W
tym samym czasie Widmar wrócił
do swego gabinetu z sypialni
żony, z którą spędził obrzydliwą
miłosną noc. Krawiec Gold,
chirurg Tamten i Widmar o tej
samej porze pomyśleli o jednej i
tej samej kobiecie.
Był wczesny ranek, z
elektrowni na robotę wyszli
robotnicy razem z monterem
rozdzielczym, Izaakiem Goldem.
Szli w granatowych bluzach i
granatowych bufiastych
spodniach, z kieszeni spodni
sterczały szyjki butelek i
czarne narzędzia. Poprzedniego
dnia zakładali elektryczną
instalację w pewnej willi,
Strona 186
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
znajdującej się w połowie drogi
pomiędzy domem krawca a Widmara,
wkopali słup i dziś jeszcze
mieli dołączyć willę do sieci,
przeprowadzając druty boczne do
ulicznych przewodów. Prąd w
linii głównej był o napięciu
trzech tysięcy wolt, w linii zaś
przeznaczonej do zasilania domów
napięcie było normalne -
dwieście dwadzieścia.
A więc w piątek o godzinie
siódmej robotnicy byli już przy
pracy, chirurg Tamten pryskał
się pod prysznicem, krawiec stał
nieruchomo na podwórku, Widmar
zaś znowu postanowił zobaczyć
się z chirurgiem Tamtenem. Ten
piątek, obfity w tragiczne dla
wszystkich zdarzenia, zaczął się
dla chirurga szeregiem
niepowodzeń. Był bowiem w jego
praktyce szpitalnej pechowym
chirurgicznym dniem.
Tego pechowego dnia chirurg
Tamten miał wykonać jedenaście
operacji. Pierwsze siedem było
czyste i łatwe, następne cztery
ropne i ciężkie. O godzinie
ósmej rano chirurg Tamten wszedł
w maskę.
Stał nad stołem operacyjnym,
przez szklany sufit patrzyło
szare, zachmurzone niebo,
chirurg Tamten miał wykonać trzy
operacje phrenico-exhauresis
które pogardliwie nazywał
"katarynką". Pacjent leżał
zamroczony morfiną, wciąż
wzdychał. Ciężko wzdychał
asystujący ordynator Bogucki.
Pole operacyjne, znajdujące się
nad lewym obojczykiem chorego,
było znieczulone schleichem,
czyli jednoprocentowym rozczynem
novokainy, pierwsze
powierzchowne cięcie nie
sprawiło żadnego bólu, pomimo to
chory, posłyszawszy chrzęst
krajanej skóry, jęknął.
- Nic pana nie boli, po co pan
udaje? - rzekł chirurg. Po
chwili jednak, gdy odszukał
nerw, powiedział: - Teraz będzie
pana bolało. - Przeciął nerw,
chory wrzasnął. - Gdzie boli? -
Strona 187
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zapytał chirurg spokojnie,
rzeczowo.
- Przepona! - wrzasnął chory.
Szarpnął się, ale ręce i nogi
miał związane płóciennymi
pasami, siostry i sanitariusz
Paweł trzymali go za głowę i
łokcie.
- Głupstwo, głupstwo - rzekł
chirurg prawie wesoło. Okręcał
nerw naokoło pensa, nerw długim
białym sznurkiem powoli wyłaził
z otwartej rany, chirurg kręcił
pensem jak korbą, chory wył i
jęczał na całą salę.
- Zupełnie katarynka -
powiedział Tamten - tu kręcę, a
tam śpiewa!...
Nerw wreszcie wyśliznął się z
cichym pluśnięciem.
- Już! powiedział chirurg
Tamten. Chory sapał. - Drugi! -
krzyknął Tamten i odszedł do
okna.
Jednocześnie do sali
operacyjnej sprowadzono drugiego
chorego, był w bieliźnie i w
niebieskim chałacie.
- Zdjąć chałat i koszulę -
rzekła siostra przełożona.
Obnażony do pasa chory
siedział na stole operacyjnym i
dygotał, na plecach miał
czerwone plamy ze zdenerwowania.
Przywiązano go białymi
płóciennymi pasami do stołu i
znowu zrobiono zastrzyk
znieczulający z novokainy, tym
razem nad obojczykiem prawym.
Ponad szklanym sufitem mknęły
ciemne, kędzierzawe chmury,
chirurg Tamten odszedł od okna i
zmienił rękawiczki:
- Znowu katarynka - powiedział.
Jednocześnie na dole stuknęły
drzwi. To wszedł do klatki
schodowej Widmar. Wyglądał tak
dziwnie, że siostra, która
przypadkowo spotkała go na
schodach, spytała:
- Czy pan jest chory? Niech
pan usiądzie na ławce.
- Nie jestem chory - wysapał
Widmar - przyszedłem zobaczyć
się z doktorem Tamtenem.
- Pan dyrektor jest na
operacji - odrzekła siostra.
Strona 188
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Musnęła Widmara białym,
nakrochmalonym kornetem i
zniknęła w gabinecie
laryngologicznym.
Widmar został sam na
korytarzu, po korytarzu snuli
się chorzy w niebieskich
chałatach, Widmar usiadł na
ławce, a jeden z chorych
podszedł do niego.
- Czy to może pańską żonę
operują dziś na ślepą kiszkę? -
zapytał chory.
Widmar spojrzał na niego z
ukosa.
- Nie pańska rzecz! - odciął
się. A potem posępnie: - Nie
jestem żonaty...
Każde usunięcie nerwu
przeponowego,
phrenico-exhauresis trwało
przeciętnie siedem minut, o
godzinie więc dziewiątej chirurg
Tamten stał nad stołem
operacyjnym, wykonując już
czwartą z rzędu operację, teraz
operował wyrostek ślepej kiszki,
widział przed sobą kobiecy
brzuch obłożony serwetkami i
powtarzał co parę sekund.
- Kompres, ligatura, pens,
kompres, gaza, ligatura.
O godzinie dziewiątej minut
dwadzieścia chorą na noszach
wyniesiono z operacyjnej,
chirurg trzymał w rękach
wyrostek i pokazywał go
asystującemu ordynatorowi
Boguckiemu:
- Był już stan zapalny - mówił.
Na cienkiej żółtoróżowej
kiszeczce widać było fioletowe
plamy. Chirurg przeciął lancetem
kiszeczkę, wewnątrz była brązowa
masa.
- śadnych kamyczków -
tłumaczył chirurg Tamten - tylko
kał.
Zdjął ze zmęczonych,
czerwonych rąk rękawiczki i
machał rękami w powietrzu.
Tymczasem do sali wtoczono na
wózku siwowłosą starą kobietę.
- Wymiotów pani nie miała? -
zapytał Tamten i wówczas
przypomniał sobie, że takie samo
pytanie zadał rok temu Rebece
Strona 189
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Widmarowej. Wówczas zaczęła się
jego męka. W siwowłosej,
sczerniałej ze starości kobiecie
zobaczył obraz ukochanej.
Jodynował brzuch i wzdrygał się
z przerażenia. "Głupstwo,
głupstwo" - mówił do siebie
uspokajająco.
- Proszę liczyć! - powiedział
ni stąd, ni zowąd do chorej...
ale chora już spała.
- Kompres, hak, ligatura! -
powtarzał. Przyłapał siebie, że
operuje jak we śnie.
Tymczasem Widmar siedział na
korytarzu i czekał. Wreszcie
zniecierpliwiony wstał i zapukał
laską do drzwi operacyjnej.
Drzwi były obite wojłokiem i
białą ceratą, uderzenia wypadły
stłumione, zdziwiony chory
podbiegł do Widmara i zapytał:
- Co pan robi?
Widmar zamachał laską.
- Chcę się tam dostać! -
rzekł. Potem jak gdyby
oprzytomniał. - Poczekam - rzekł
obojętnie i usiadł z powrotem na
ławkę. Nagle zaczął przyglądać
się otoczeniu z miną człowieka,
który na każdym kroku robi coraz
to nowsze odkrycia.
Było to ciekawe zjawisko
psychologiczne. Dotychczas cała
wewnętrzna strona życia wydawała
mu się nierealna, zasnuta mgłą
zazdrości. Obecnie wszystko się
odwróciło: osobiste życie,
zdrada żony, ciąża pozamaciczna,
Tamten, krawiec, okno - wydały
mu się czymś zupełnie nie
istniejącym. Inna natomiast
rzeczywistość wyłoniła się na
wierzch z nieodpartą,
narzucającą się realnością.
Człowiek bliski śmierci
spostrzega z nieubłaganą
ostrością zwykłe, codzienne
zjawiska powstające wokoło
niego. Człowiek bliski
katastrofy osobistej przeżywa...
Chirurg Tamten po raz pierwszy
przez czas całej swojej praktyki
spostrzegł, że jego technika
chirurgiczna nie może załatać
braków lekarskiego natchnienia.
Narzędzia były tępe i
Strona 190
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
niezgrabne, pacjentka, leżąca
przed nim na stole, wydawała mu
się już martwa. "Rebeko!"
pomyślał lodowaciejąc. Jego
prywatne życie ni stąd, ni zowąd
zjawiło się na sali operacyjnej,
aby wlać się z krwią chorej
staruszki, na której również
wykonywał "appendoctomię".
- Ligatura - powiedział mimo
to spokojnie i mechaniczny
spokój głosu powrócił mu spokój
prawdziwy. Widział oczami jak
gdyby trzeciej osoby z niezwykłą
wyrazistością wszystko, co się
działo wokoło. Było dwóch
chirurgów: jeden wykonywał
operację, drugi patrzył na to
krytycznie i nieufnie. Drugi
chirurg, bezduszne boskie
stworzenie, widział przed sobą
tylko rzeczy nieżywe, które nie
bacząc na to poruszały się
według praw jakiejś ukrytej
mechaniki. W podobny sposób
człowiek bliski śmierci
spostrzega z niezwykłą ostrością
zwyczajne, codzienne zjawiska
powstające wokoło niego. W
podobny sposób człowiek,
znajdujący się w obliczu
katastrofy osobistej, przeżywa
świat zewnętrzny. Stary Widmar w
podobny sposób zauważył ze
zdumieniem człowieka, który
zrobił nadzwyczajne odkrycie,
że... siedzi na korytarzu
szpitalnym: po korytarzu snuli
się chorzy. Widmar patrzył na
szare ściany, na szklane szafki
z lekarstwami, stojące wzdłuż
ścian, i ściany, jak i szafki,
jak chorzy wydawali mu się
niesamowitym objawieniem.
Nad drzwiami wisiał zegar,
strzałka wskazywała godzinę
dziesiątą minut dziesięć.
Chirurg Tamten operował
zwyczajną ślepą kiszkę już
przeszło pół godziny!
Drzwi sali ogólnej otworzyły
się i Widmar zobaczył przez nie
duży pokój, w którym stało sześć
albo osiem łóżek. Na jednym z
nich, najbliższym progu, leżał
na wznak jakiś chory. Twarz miał
żółtą, nos ostry, wystający,
Strona 191
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
oczy zamknięte.
Na łóżku obok siedział inny
chory z obandażowaną głową. Z
tej samej sali wyszedł w
towarzystwie siostry chory ze
sztywną, zgiętą w łokciu ręką.
Był blady i niespokojny.
- Niech pan posiedzi na razie
na ławce - powiedziała do niego
siostra.
Chory usiadł obok Widmara.
Widmar z drobiazgową
dokładnością obejrzał jego
chałat, zegar nad drzwiami wybił
godzinę wpół do jedenastej.
Siostra zakonnica stanęła w
pobliżu, po korytarzu zaś
szybkim krokiem przeszedł
ginekolog szpitalny. Po paru
minutach wrócił i zapytał
siostrę:
- Pan dyrektor operuje?
Widmar posłyszał, jak siostra
odpowiedziała szeptem:
- Prawie godzina, jak robi
ślepą kiszkę!
- Prawie godzina? - zawołał
szeptem ginekolog. Widocznie
zrozumiał coś niepokojącego,
zapiął na wszystkie guziki
płaszcz lekarski i zniknął w
operacyjnej.
- Mieli mnie operować o
godzinie dziewiątej - zaczął
chory ze sztywną ręką -
tymczasem już dochodzi
jedenasta. - Był podniecony,
gadatliwy. Działał na niego
przedoperacyjny zastrzyk
morfiny. Opowiedział Widmarowi,
że miał rękę złamaną i że kość
mu się źle zrosła. - Teraz
trzeba łamać na nowo.
Znowu upłynął kwadrans.
Wreszcie wyszedł z operacyjnej
sanitariusz Paweł. Pokręcił
głową.
- Bardzo gorąco! - poskarżył
się Widmarowi i zrobił palcem
znak do chorego ze sztywną ręką:
- Na pana kolej! Idź pan do
sali!
- Chcę się zobaczyć z
dyrektorem! - rzekł Widmar i
rzucił się ku drzwiom, ale na
progu zetknął się z wychodzącym
ginekologiem i medykiem
Strona 192
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Rubińskim. Ginekolog mówił:
- Zwyczajną ślepą kiszkę
przeszło godzinę?!...
- Jak z kamienia!... -
odpowiedział Rubiński cicho.
Drzwi zamknęły się przed samym
nosem Widmara. Zdążył tylko
zauważyć przez szparkę, jak w
opatrunkowej koło okna siedział
cały w bieli chirurg Tamten.
Głowę w masce pochylił na pierś,
ręce zwisały mu wzdłuż kolan
prawie do ziemi.
Zegar wybił wpół do dwunastej.
Widmar został znowu sam na
korytarzu, siostra powiedziała
do niego:
- Niech pan poczeka. Pan
dyrektor jest teraz bardzo
zajęty!
Czekał więc apatycznie. Wtem w
operacyjnej rozległ się krzyk i
Widmar podskoczył na ławce. To
krzyczał chory, którego zaczęto
operować, zanim go ostatecznie
uśpiono. Dzień był pechowy.
- Pechowy dzień - szepnęła w
pierwszej sali siostra do
gotującego narzędzia
sanitariusza. Sanitariusz
pokręcił głową.
Chirurg Tamten stał schylony
po raz szósty nad stołem
operacyjnym.
- Podać mi stołek - powiedział
wreszcie.
Usiadł, ale siedzieć było
niewygodnie, więc po minucie
wytrącił spod siebie stołek nogą
w kaloszu i znowu stał zgięty w
pasie.
Już dotarł do złamanej kości,
kość łokciowa była złamana w
dwóch miejscach, chirurg Tamten
nagle z przerażeniem zobaczył na
kości twarz Rebeki Widmarowej.
Twarz na szczęście po chwili
znikła. Ale Tamten już nie mógł
dobrze zorientować się w
prawidłowym ułożeniu kości.
- Rentgenogram! - powiedział
oschle.
Siostra przyniosła zdjęcie
rentgenologiczne, chirurg razem
z nią podszedł do okna. Siostra
przyłożyła do szyby czarną
fotografię, chirurg z
Strona 193
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
rozkrzyżowanymi w powietrzu
rękami stał za jej plecami i
przez sekundę patrzył na kliszę
pod światło. Potem obrócił się
na pięcie i znowu pochylił nad
raną.
Lśniący świder obracał się w
jego rękach, chirurg świdrował
złamaną kość, kość zarysowała
się pod świdrem.
- Uch!... - westchnął adiuwat
Rubiński i spojrzał na siostrę
przełożoną porozumiewawczo.
Chirurg Tamten milczał,
świdrował kość w nowym miejscu.
Wtedy coś pękło. To pękł przy
wiązaniu metalowy szew.
- Penseta - powiedział chirurg
cierpliwie, chociaż wiedział, że
znowu straci cząstkę
drogocennego czasu. - Czemu pan
kolega wzdycha? - zapytał
zjadliwie i adiuwat Rubiński
zaczerwienił się aż po uszy.
A w tej chwili z drugiego
piętra znoszono już na noszach
chorego z ciężką, zaniedbaną
przepukliną. Po dwudziestu
minutach Widmar wreszcie
zobaczył, jak się otworzyły
drzwi operacyjnej i jak stamtąd
na wózku wytoczono chorego, z
którym niedawno rozmawiał. Chory
spał. Gdy przewożono go obok
ławki, Widmar poczuł ciężki
smród eteru.
- Jak długo mam jeszcze
czekać? - zapytał siostrę.
Siostra zlitowała się nad nim
i rzekła:
- Zaraz pójdę się dowiedzieć.
Lecz w operacyjnej zobaczyła
dyrektora, który znowu siedział
w kącie przy oknie. Twarz w
masce pochylił na piersi, ręce w
świeżych rękawiczkach opadłszy
zwisały nad kaflową posadzką.
Był zgarbiony i oto wydał się
siostrze podobny do dziecka. Nie
starczyło jej odwagi podejść do
niego. Cofając się tyłem, cicho,
na palcach wyszła za drzwi.
Zresztą nie miałaby nawet czasu
zamienić z nim dwóch słów. W tej
samej bowiem chwili siostra
przełożona krzyknęła z drugiej
sali: "Śpi!" i chirurg Tamten
Strona 194
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
podskoczył na krzesełku, jak
gdyby była w nim ukryta
sprężyna, i człapiąc kaloszami,
prawie przebiegł do operacyjnej.
Na stole wzdymał się potworny,
zdeformowany brzuch chorego na
przepuklinę, otyłego i tłustego
starca.
- Nożyce! - rzekł Tamten
raźnie, sztucznie. Potem
błyskawicznie: - Gaza, pens,
ligatura, pens, hak, ligatura!...
Dzień był pechowy. Otrzewna
okazała się zupełnie przegniła,
nie wytrzymywała żadnego szwu!
Rozpływała się między palcami,
rozdzierała się w strzępy!
Chirurg Tamten ręką powpychał
wnętrzności chorego do jamy
brzusznej i zaczął zszywać
otrzewną, ale zamiast otrzewnej
były strzępy, gałgany, różowe,
przegniłe łachmany! Medyk
Rubiński usłyszał, że spod maski
chirurga Tamtena rozległo się
coś w rodzaju zgrzytania. Dzień
był pechowy, był taki dzień, że
wystarczyło chirurgowi dotknąć
żywego ciała, aby przeistoczyło
się natychmiast w zgniliznę i
próchno, aby spod jego ręki
rozsypało się w krwawe szmaty
wprost trupiego rozkładu.
Było kwadrans po dwunastej,
otrzewnej wciąż jeszcze nie
udało się zszyć, na korytarzu
siedział Widmar jak skamieniały.
- Uch!... - westchnął adiuwat
Rubiński i spojrzał na
przełożoną porozumiewawczo.
- Czemu pan kolega wzdycha? -
warknął Tamten ostro.
Na salę wszedł ordynator
Bogucki w fartuchu i masce i
badał tętno chorego. Tymczasem
na dole, na parterze robiono już
zastrzyk przedoperacyjny chorej
na ropniak opłucnej, a
jednocześnie na podwórko
szpitalne wjechała fura, na
której przywieźli chłopa chorego
na wrzód żołądka. Wypadek nagły
i cięki, chory cierpiał na
krwawe wymioty, była konieczna
natychmiastowa pomoc
chirurgiczna, na podwórku koło
fury zakrzątały się siostry i
Strona 195
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
pielęgniarze, a po chwili
zawezwano z sali operacyjnej
ordynatora Boguckiego.
Staruszek stoczył się po
schodach, po drodze potrącił
Widmara, który zerwał się z
ławki, myśląc, że to biegnie
chirurg Tamten, staruszek
Bogucki wybiegł na podwórko i
chwycił chłopa za rękę. Od razu
po nitkowatym, zanikającym
tętnie poznał zwiększający się
upływ krwi, Bogucki kazał
natychmiast przygotować chorego
do operacji, i oto w ścisłym
rozkładzie operacyjnego dnia
powstał zator.
Rozkład dnia operacyjnego był
ułożony przez chirurga jeszcze
poprzedniego wieczoru, chirurg
znał na pamięć kolejność
operacji i prawie dokładnie mógł
obliczyć czas trwania każdej z
nich. Lecz już od samego
początku wszystko szło do góry
nogami, a kiedy około godziny
wpół do pierwszej przywieźli
chorego z wrzodem żołądka i
krwotokiem wewnętrznym, chorego,
który wklinował się pomiędzy
siódmą a ósmą operację, chirurg
Tamten zrozumiał, że porządek
dnia tego jest zakłócony
beznadziejnie. Stał w dalszym
ciągu schylony nad jamą
brzuszną, której ani razu nie
mógł załatać, otrzewna
rozpływała mu się między palcami
razem z narastającymi minutami,
chirurgowi w tej chwili dano
znać, że ordynator Bogucki
przygotowuje do operacji chłopa
chorego na "ulcus ventriculi",
chirurg odpowiedział na wpół
przytomnie:
- Dobrze, zaraz... proszę mi
podać klemy!...
Na korytarzu zegar wybił
godzinę pierwszą. - Nie mogę
dłużej czekać! - powtarzał
Widmar posępnie, ale tkwił
nieruchomy i apatyczny.
Wszystko, co się działo na
zewnątrz niego, przygniatało go
nadal swą zabójczą
wyrazistością, jaskrawością,
raziło oczy, słuch, powonienie.
Strona 196
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Widział długi, szary korytarz
szpitalny, po korytarzu snuli się
chorzy o kulach, o laskach, z
nogami, z rękami, z głowami
obandażowanymi białą gazą, każdy
z nich pachniał eterem, jodyną,
chorobą.
Po szesnastu minutach męki
otrzewną udało się zszyć,
chirurg z wysiłkiem przesuwając
nogi oddalił się od stołu,
wkładał czyste rękawiczki, po
chwili zaś znowu, po raz ósmy
stał zgięty w pasie, pochylony
nad uśpionym chłopem. Od razu po
otwarciu otrzewnej buchnęła
krew. Była to perforacja, czyli
przeżarcie ściany żołądka przez
wrzód, krew zalała kompresy,
serwetki, prześcieradła i cały
stół operacyjny. Chirurg z
chłodną zaciętością usiłował
zatamować krwotok, lecz krew
tryskała i buchała coraz
bardziej.
- Głupstwo, głupstwo!... -
szepnął jak echo.
Ale praca nie była głupstwem.
Tego pechowego dnia zatamowanie
krwotoku i operowanie pękniętego
wrzodu trwało całe sześć
kwadransów. A gdy o godzinie
drugiej z minutami chirurg
Tamten przeszedł razem z
asystentami do drugiej, brudnej
sali operacyjnej, gdzie
wykonywano tylko brudne, ropne
operacje, o jego pechowym dniu
mówiono już prawie w całym
szpitalu.
- Ledwie zahamował krwotok! -
powiedział ktoś obok Widmara,
lecz Widmar siedział nieruchomo,
myśląc o zdradzie i zazdrości.
W brudnej sali operacyjnej
leżała przygotowana do operacji
na ropień opłucnej kobieta. Już
przy pierwszej punkcji, inaczej
mówiąc nakłuciu próbnym, chirurg
stwierdził ropień znajdujący się
między szóstym a piątym żebrem,
chorą położono na prawy bok,
chirurg Tamten rzekł do
Boguckiego:
- Proszę śledzić serce! - i
wziął do ręki skalpel. Ciął
spokojnie, pewnie, prawie
Strona 197
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zamaszyście.
I oto przekonał się ku swemu
osłupieniu, że pomiędzy szóstym
a piątym żebrem nie było żadnego
ropnia!
Niepowodzenia tego dnia doszły
do największego napięcia,
skupiły się wszystkie w małym
odcinku opłucnej, w ropniu,
który znajdował się nie wiadomo
dlaczego o jeden centymetr
wyżej, niż powinien był być!
- Tętno dobre! - powiedział
Bogucki, a Widmar siedzący jak
posąg na korytarzu, poruszył się
wreszcie i zapalił papierosa.
Potem zaczął przechadzać się tam
i z powrotem, zatrzymał się koło
białych, obitych ceratą drzwi
operacyjnej, patrzył na zegar.
"Powiem mu wszystko, co wiem o
jego garsonierze! - myślał. -
Ciekawy jestem, czy będzie
wypierał się nadal! Ba, przyznam
się nawet do zamachu na jego
życie!" Wypalił drugiego
papierosa.
- Kiedyż się skończą te
operacje! - burczał.
Strzałka na zegarze posuwała
się już ku godzinie trzeciej, za
drzwiami w operacyjnaj wszystko
było ciche jak w grobie, drzwi
były zamknięte szczelnie i żaden
dźwięk nie przedostawał się
przez nie.
W głębi korytarza z łazienki
wyszedł jakiś chory chłopak, za
nim szła sanitariuszka, niosąc
emaliowany basen i "kaczkę".
Rozległ się dzwonek. Z ogólnej
sali ktoś zawołał:
- Sanitariuszko, proszę o
basen od pół godziny!...
- Już niosę - odrzekła
sanitariuszka.
Zapachniało nieczystościami i
kwaśnym moczem. Jednocześnie
inna sanitariuszka roznosiła na
tacy obiad. Na korytarzu była
cisza, chorzy rozeszli się po
salach. Widmar stał naprzeciwko
drzwi operacyjnej i palił
papierosa za papierosem. Zegar
wybił trzy razy, wtem...
Widmar odrzucił na bok
papierosa i spojrzał przed
Strona 198
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
siebie, nic nie rozumiejąc.
Drzwi obite białą ceratą
rozwarły się przed nim, z
operacyjnej wybiegła siostra, a
drzwi z poświstem natychmiast
zatrzasnęły się za nią.
Szeleszcząc nakrochmalonymi,
sztywnymi spódnicami, siostra
przemknęła obok niego, szepcząc
samymi wargami: - Jezus Maria,
Jezus Maria, gdzie się podziała
kamfora?! - Po minucie leciała z
powrotem, dziwnie kulejąc,
łamiąc po drodze szyjkę ampułki.
Wtem znowu rozwarły się drzwi i
Widmar zobaczył przed sobą
opatrunkową, w której nie było
żywej duszy. Pomimo to ktoś w
opatrunkowej krzyknął:
- Sztuczne oddychanie!...
"Czyj to głos?" pomyślał
Widmar i aż się spocił z
niepojętego strachu. Poznał, że
zachrypnięty, zdławiony głos był
głosem dyrektora Tamtena. "Co
się stało?" pomyślał. Siostra
znikła w opatrunkowej, drzwi
zostały na wpół otwarte. Słychać
było metalowy brzęk i czyjeś
szybkie kroki po posadzce, jak
gdyby ktoś biegał wzdłuż i
wszerz operacyjnej. Potem
zmieniony, syczący głos chirurga
Tamtena krzyknął: -
Strophantiny! - i natychmiast
drugi, starczy głos - "Na pewno
ordynator Bogucki!" pomyślał
Widmar - powtórzył: -
Strophantiny! Zastrzyk do serca!
- trzeci kobiecy głos powtórzył
już we drzwiach: - Strophantiny?
- i siostra po raz drugi
wybiegła na korytarz. Gdzieś na
dole przeraźliwie i bez ustanku
dźwięczał dzwonek, ze wszystkich
oddziałów zbiegały się
pielęgniarki. Siostra wróciła,
niosąc w ręku długą, cienką
szprycę. Natychmiast potem drzwi
się zamknęły i Widmar znowu nic
nie słyszał.
- Co się stało? - zapytał
jakiejś sanitariuszki, ale stała
milcząc.
Minęło dobrych parę minut.
Była cisza. I wtedy stała się
rzecz, o której Widmar zawsze
Strona 199
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
potem wspominał z zimnym
dreszczem.
Drzwi operacyjnej otworzyły
się z takim impetem, jak gdyby
wysadzono je dynamitem, i na
próg wyleciał Tamten. Był od
stóp do głowy we krwi. W
zbroczonej krwią ręce trzymał
gazową maskę, na głowie miał
białą czapeczkę jak kucharz.
Spod czapeczki wyłaziły czarne,
zupełnie mokre włosy. Górna
warga chirurga Tamtena poruszała
się jak u zająca, chirurg Tamten
nagle wyszczerzył zęby i
uśmiechnięty, szybko oddalił się
korytarzem w kierunku swego
mieszkania.
Widmar oprzytomniał i pobiegł
za nim. "Wszystko jedno, co mnie
to może obchodzić!" myślał.
Dogonił go i chwycił ze wstrętem
za skrwawiony rękaw.
- Panie! Wiem, gdzie jest
pańska garsoniera!! - krzyknął.
Chirurg z podniesioną górną
wargą spojrzał na niego błędnie.
"Zupełnie kościotrup w
chałacie!" przemknęło przez mózg
Widmara. Wtem chirurg odtrącił
go z całej siły.
- Co? - zapytał jąkając się.
- Co-co?... Pan rozumie, ropień
przesunął się pod samo serce!...
Pan rozumie!...
Potem wrzasnął coś po łacinie
i zniknął w jadalni sióstr.
- Co się stało? - bełkotał
Widmar. Zobaczył Rubińskiego i
podszedł do niego z tym samym
zapytaniem. Lecz medyk bardzo
się śpieszył.
- Umarła pod nożem - rzucił w
przelocie. .nv
wychodził ze szpitala, zetknął
się na schodach z ordynatorem
Boguckim. Nie przywitawszy się
nawet z nim, chciał go ominąć,
ale staruszek z nieoczekiwaną
stanowczością zastąpił mu drogę.
- Przepraszam pana bardzo -
rzekł dobrotliwie. - Widziałem,
że pan długo czekał na
dyrektora. Czy nie mogę być panu
pomocny? - zawstydził się
widocznie własnej odwagi i
dodał: - Jako lekarz.
Strona 200
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
"Czy to są kpiny?" pomyślał
Widmar. Odpowiedział mrukliwie,
że miał do Tamtena sprawę
całkiem prywatną.
- O, przepraszam,
przepraszam!... - zawstydził się
jeszcze bardziej staruszek i z
zupełnie niejasnych przyczyn
zaczął opowiadać Widmarowi o
swoim ogromnym doświadczeniu
lekarskim. - Czy pan wie -
oświadczył w końcu - że staremu
lekarzowi wystarczy spojrzeć na
chorego, aby rozpoznać charakter
jego cierpienia? Jest na
przykład typ histeryków,
których zgaduję natychmiast.
Widmar oparł się o drzwi.
- Czy może pan widzi we mnie
przyszłego pacjenta? - zapytał.
- Broń Boże!... Chociaż... -
staruszek zaczerwienił się -
...chociaż mam wrażenie, że
zgaduję rodzaj pańskiego
cierpienia.
Obok nich przeszedł
sanitariusz Paweł. Niósł na
plecach materac. Materac
przypomniał Widmarowi łóżko,
łóżko przypomniało Widmarowi
wszystko i wówczas właśnie
powziął ostateczną decyzję.
Myśląc o tym, że dziś wieczorem
o godzinie siódmej, gdy tylko
krawiec doniesie mu o schadzce
żony z chirurgiem Tamtenem,
weźmie broń i przychwyci ich na
gorącym uczynku, zapytał:
- Ciekawy jestem, jaka jest
pańska diagnoza.
- Bardzo pospolita - rzekł
lekarz i pochylił wzrok. -
Niestety, mniej więcej każdy
człowiek na to choruje...
Chorobę tę nazwałbym pewną
nieudolnością. - Patrząc w
podłogę, mówił o tym, że na ogół
na ziemi nie ma tragedii, są
tylko mniej lub bardziej
nieudolni tragicy. - I to jest
najgorsze! - zawołał z
patetycznym smutkiem. - Bo tacy
są nieudolni, bo tacy
nieudolni!...
Z całego jego zachowania i
sposobu mówienia wynikało, że
plotki, które krążyły po
Strona 201
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
miasteczku, dotarły i do jego
starczych uszu i z mało
zrozumiałych powodów usiłował
dać to Widmarowi do poznania.
Stał się tak wylewny, że wyznał
nawet otwarcie, co sądzi o
miłości.
- Bardzo piękne uczucie -
wzdychał i z uznaniem kręcił
głową. - Bardzo!... - Widmar zaś
patrzył na niego ponuro. "Czego
on ode mnie chce?" myślał, a w
głowie układał plan działania na
dzisiejszy wieczór.
- Przepiękne uczucie -
powtórzył Bogucki marzycielsko -
lecz, wie pan, dla nierobów. Co?
Z oddziału gruźliczego w
kierunku sali opatrunkowej
parami sunęli chorzy. Słychać
było ciche rozmowy i nieustający
kaszel, przerzucający się z
jednego chorego na drugiego.
Widmar patrzył na ten przegląd
gruźliczy z coraz większym
zaciekawieniem. W zaduchu
przeżyć z ostatnich dni jak
gdyby otwarła się furtka na
świeże powietrze. Najdziwniejsze
było to, że przykry skądinąd
pochód suchotników odegrał w tym
wypadku rolę zdrowego przeciągu.
Widmar jednak tego zupełnie nie
zrozumiał.
- Idą po swój zastrzyk
arszeniku - rzekł Bogucki
wyjaśniająco, a potem dodał
tonem człowieka, który
nadaremnie usiłuje przekonać
samego siebie: - Bardzo piękne i
ważne uczucie... - i znowu dodał
z rozczulającą uczciwością: -
Ważne, ale dla kobiet. Co?
Miękko i treściwie opowiedział
o tym, że jeżeli człowiek długo
i istotnie obcuje z ludzkim
nieszczęściem: - Wie pan,
śmierć... wie pan, choroba!... -
to w końcu przestaje szanować
prywatne cierpienia.
- Wszystkie te prywatne męki
są wynikiem lubowania się w
tragediach. A przecież taka
zawiedziona miłość, panie, to
nie jest to samo, co być
przejechanym przez samochód!
Strona 202
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Nieoczekiwane zakończenie
rozśmieszyłoby każdego, ale
Widmar tylko ze zdziwieniem
zmarszczył brwi.
- Cóż to za plaga! Cóż to za
diabelski wynalazek! - prawie
krzyczał starszy ordynator.
Wymachiwał ręką i tupał nogami z
oburzenia i strachu. Zdawało
się, że dostawał skrętu
wnętrzności na wspomnienie o
samochodach. Przybladł nieco i
oczy mu latały. - Jakiś zepsuty
hamulec, jakieś tam pęknięcie
gumy i, panie, trup! Trup na
miejscu! Przekraczają wszystkie
szybkości, przecież to zbrodnia!
Ja bym pozwolił jeździć tylko z
szybkością ośmiu kilometrów na
godzinę jak parą koni. Na co
więcej? Więcej - śmierć!
Był zabawny i rozbrajający w
swym legendarnym lęku przed tymi
"maszynami diabła". - Taka
maszyna zawiezie pana z
szybkością stu kilometrów na
samą żarzącą się patelnię
Belzebuba, zanim pan zdąży się
obejrzeć, panie!...
- Niechże pan doktor nie robi
z samochodów tragedii - rzekł
Widmar z grubiańskim triumfem.
Nawet nie pożałował starego
Boguckiego, któremu sprawił
swoją uwagą widoczną przykrość.
Ordynator wydawał się bardzo
przygnębiony. Trząsł siwą głową
i chciał coś na swoje
usprawiedliwienie powiedzieć,
lecz Widmar był już na
dziedzińcu szpitalnym. - Głupi
staruszek! - mamrotał.
Aby dojść do końca dziedzińca,
miał zrobić jakieś pięćdziesiąt
kroków, te pięćdziesiąt kroków
były najbardziej realnym
przeżyciem, jakiego w tym
okresie doznał. Wchłaniał w
siebie przyrodę i ludzi, w
większości wypadków chorych,
których spotykał na ścieżkach,
jako coś niezwykle życiowego i
konkretnego. Wnikliwie wpatrywał
się we wszystko. I jeżeli
niektórym wydaje się zasługą i
Strona 203
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
trudnością ujrzeć w życiu tak
zwaną dziwność istnienia, to w
tym wypadku Widmar przekonał
się, że znacznie trudniej,
zaszczytniej i właśnie dziwniej
- ujrzeć prostotę i prawdę
życia. Równolegle do tego uczuł
małość i nieważność własnego
"ja". Wypadek w szpitalu,
którego był świadkiem, zaprzątał
mu głowę, i śmierć kobiety obcej
i nieznanej weszła w jego życie
jak gdyby osobiste jakieś
nieszczęście. Ponury orszak
chorych przeszedł przez jego
mózg, zastępując plutony
znienawidzonych kochanków. -
Kyrie elejson! Kyrie elejson! -
odmawiał i tym razem zupełnie
nie uświadomił sobie procesu,
odbywającego się w jego duszy.
Póki znajdował się na dziedzińcu
szpitalnym - szpital rzucił na
niego urok - był przejęty
nieświadomie powagą i patosem
ginącego i walczącego zespołu
ludzkiego. Lecz wystarczyło
wyjść za ogrodzenie, aby siła
uroku przestała działać. Otrząsnął
się i natychmiast zapomniał o
wszystkich chorobach i
operacjach, które w istocie nie
obchodziły go wcale. Chirurg
Tamten, zbroczony krwią dopiero
co zarżniętej kobiety, mimo
powagi i poszanowania, które
wzbudzał po tym wypdaku, będzie
jednak ofiarą własnej i cudzej
nielojalności.
- Dzisiejszego wieczora to się
skończy! - wykrzyknął Widmar i
spojrzał na zegarek.
Dochodziła godzina czwarta.
Krawiec twierdził, że słyszał
przez okno, jak Rebeka obiecała
chirurgowi Tamtenowi odwiedzić
go w garsonierze o godzinie
siódmej. Plan Widmara był prosty
i naiwny: Około godziny szóstej
wieczorem uda, że wychodzi na
miasto, w istocie schowa się
gdzieś w ogrodzie, aby upewnić
się, czy żona wyjdzie z domu.
Gdy tylko to nastąpi, wejdzie z
powrotem do mieszkania i będzie
Strona 204
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
czekał na Krawca Golda, który
natychmiast powiadomi go o
schadzce. Wtedy razem z nim, czy
nawet sam, pobiegnie do
garsoniery doktora Tamtena -
wszakże znajdowała się
niedaleko, tuż za pomnikiem
wielkiego męża stanu na ulicy
Batorego. Przestrzeń tę można
było łatwo przebiec w ciągu
pięciu minut.
Wychodząc ze szpitala Widmar
postanowił raz jeszcze zobaczyć
się z krawcem Goldem, aby umówić
się z nim ostatecznie. Otworzył
furtkę i wszedł na podwórko, o
którym po wczorajszych
wypadkach miał pojęcie jako o
czymś ogromnym i czarnym. W
dzień wyglądało to całkiem
inaczej. Było przede wszystkim
małe i brudne - wzdłuż
okalającego płotu nie było ani
krzaków, ani pni lub kamieni, o
które można byłoby się potknąć.
Trudno było pojąć, dlaczego
wczoraj wszystko wydawało się
niesamowite, pełne piętrzących
się przeszkód i przygód.
Kamienica również jak gdyby
zmieniła swoje kształty.
Czerwony kolor cegły nadawał jej
charakter wesoły, a nawet
przytulny. Tylko okno zasłonięte
żółtą firanką zachowało w sobie
cząstkę wczorajszego wieczornego
nastroju. Na tle niezamieszkałej
kamienicy - w innych oknach
szyby były nawet zabryzgane
wapnem - odbijało się żółtą,
niepokojącą plamą. Widmar
odwrócił się szybko i wszedł do
przedsionka.
W przedsionku czuć było
pleśnią i naftaliną. Na podłodze
leżał obrazek z żurnalu mód,
przedstawiający jakiegoś pana w
smokingu i z laską w ręku. Twarz
tego pana pomimo całej swej
banalności przypominała chirurga
Tamtena.
- Czy jest kto w domu? -
zapytał Widmar i nogą nadepnął
obrazek.
Na progu ukazało się jakieś
czarne, zamorusane sadzą
Strona 205
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
stworzonko. Była to Anielka.
Miała na sobie białą perkalową
sukienkę w czerwone kwiatki,
brudnymi, chudymi jak patyczki
rękami trzymała się za policzki,
jej błyszczące żydowskie oczęta
patrzyły na Widmara prawie z
kobiecą chciwością.
- W domu nie ma nikogo -
odpowiedziała.
Wtedy ukazała się za jej
plecami ruda jak marchew głowa
dziewięcioletniego brata.
- Tata jest w domu -
powiedział smętnie.
- Kto z was kłamie? - krzyknął
Widmar i spojrzał na nich z
obrzydzeniem. To nagłe zjawienie
się dzieci wydało mu się przykrą
halucynacją. "Takie potworki
mogą się przyśnić tylko podczas
delirium!"
- On! - krzyknęła Anielka i
wskazała brata.
Dziewięcioletni rudy Boruch
pochylił głowę i szepnął ze
wstydem:
- Tak, to ja.
- Gdzie ojciec? - zapytał
Widmar.
- Tata umarł!... - krzyknęła w
rozpaczy Anielka.
- Ojciec siedzi w pracowni -
odpowiedział Boruch. Wielki
dziwak był z tego chłopaka.
Wyostrzonym, genialnym słuchem
pochwycił w głosie Widmara nutkę
wręcz tragiczną. Groźny, brodaty
pan o błyszczących oczach i
garbatym nosie wydał mu się
biblijnym prorokiem. "Ten pan ma
w sobie wszystkich głupich
ludzi!" pomyślał dziwnie.
- Panie szanowny - powiedział,
naśladując ojca. - Jeżeli pan
jest prorokiem, to dlaczego pan
nie zabija ludzi piorunem?
Wtedy otworzyły się drzwi
pracowni i ze spodniami w ręku
wszedł krawiec Gold.
Znieruchomiał i patrzył na
Widmara modlącym się, psim
wzrokiem.
- Witam szanownego pana -
rzekł po przerwie pompatycznie.
- Zdolnego ma pan syna -
mruknął Widmar i zmusił się do
Strona 206
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
położenia dłoni na rudej,
kędzierzawej głowie. - Wyrośnie
na dobrego inżyniera.
- Boruch - odezwał się krawiec
żałośnie. - Ile będzie siedem
razy osiem?
- Pięćdziesiąt jeden -
odpowiedział Boruch. Nasłuchiwał
coraz uważniej i dlatego był
nieco roztargniony. Ni stąd, ni
zowąd głos Widmara przypomniał
mu panią w oknie. Jego muzykalne
ucho rozróżniło zupełnie podobne
nuty. Tak było w istocie. Jak to
się często zdarza między
małżonkami, intonacje głosu
Widmara i Rebeki były prawie
identyczne. I nie wiadomo było,
kto kogo w tym wypadku
naśladował. Wreszcie Boruch
usunął głowę spod ciężaru
Widmarowej ręki.
- U każdej baby pod spódnicą
są chwasty! - powiedział
niezrozumiale, a krawiec w
zachwycie przerzucił spodnie z
jednej ręki do drugiej:
- Cacaca!...
- Chcę panu powiedzieć dwa
słowa - rzekł Widmar, który nic
nie słyszał. Znowu żył w wąskim
korytarzu osobistych trosk i
doznań. Apatyczny i zbolały
dążył tylko do jednego celu:
zobaczyć na własne oczy, jak "to
się odbywa"! Krawiec pochylił
się niewolniczo i otworzył na
oścież drzwi do pracowni.
- Właśnie przenicowuję pańskie
spodnie - rzekł z patetyczną
miną karawaniarza. Wykonywał tę
łatwą robotę od paru dni,
zwlekając jak gdyby naumyślnie,
gdyż nie miał najmniejszego
przekonania do tej pracy.
Wiedział przecież z całą
pewnością, że klient tych spodni
nie potrzebuje zupełnie.
Obaj zniknęli za drzwiami i
natychmiast do dziurki od klucza
Anielka przywarła okiem.
- Ten pan usiadł na desce do
prasowania!... - pisnęła.
Znowu na piecu bulgotał
czajnik, na stole stały brudne
talerze ze śledziami, na ganku
wiatr walił w drzwi złamaną
Strona 207
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
miotłą.
Nie zbliżając się nawet do
progu i nie podsłuchując, Boruch
słyszał, jak pan z proroczą
brodą krzyknął w pracowni: -
Siadaj, Gold, za dolary
wyjedziesz nawet do Ameryki.
- Ten pan płacze!... -
skłamała Anielka.
Za ścianą dał się słyszeć
rumor przesuwanych krzeseł.
Potem głos Widmara zawołał: -
Będę czekał na pana o godzinie
siódmej. Jak tylko pan ich
zauważy, zaraz przybiegnie pan
do mnie!... - O godzinie siódmej
będę na pewno! - odpowiedział
krawiec, a Boruch pomyślał:
"Tata szepleni tak smętnie, jak
gdyby był już w synagodze!"
Tkwił nieruchomo pośrodku
pokoju, podczas gdy Widmar
ocierając czoło chustką,
przemknął obok.
W ten piątek, kiedy
rozegrały się ostateczne
wypadki, wiatr był tak groźny,
że szkoły i gimnazjum zamknięto
i dzieci nie wypuszczono na
ulicę. Po południu cały cyklon
nadciągał nad miasto i kładąc
smreki, zrywając z chałup dachy,
wirował nad nim przez parę
godzin.
Pomimo to chirurg Tamten jak
zwykle przyszedł do kawiarni.
Zdyszany walką z wiatrem, wpadł
do bufetu, starszy kelner Piotr
wyszedł naprzeciw niego, chirurg
rzucił się do budki
telefonicznej.
- Halo! - krzyczał do
słuchawki. Nad aparatem wisiało
ogłoszenie: "Podczas burzy
uprasza się nie rozmawiać!" -
Halo! - krzyczał - czy u chorego
po samochodowym wypadku
wystąpiły ogniskowe objawy
mózgowe?
Na drugim końcu drutu
telefonicznego odpowiadał
ordynator Bogucki.
- Tak jest, panie dyrektorze.
Prawostronne porażenie...
- Opatrunki robić na miejscu!
- krzyczał chirurg i powiesił
słuchawkę. Nie wysłuchał nawet
Strona 208
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
do końca skarg Boguckiego na
samochody i niebezpieczeństwa
samochodowej jazdy. Umiał na
pamięć wszystkie lamenty starego
antyautomobilisty. Nie przejął
się także pogorszeniem zdrowia
nowego chorego. Dzień był
pechowy. Wieloletnie
doświadczenie pouczało, że takie
dni są nieuniknione w praktyce
każdego chirurga, nie było też
na to żadnego lekarstwa. Oby
tylko niepowodzenia nie
rozprzestrzeniły się na całe
jego prywatne życie. - Rebeko,
Rebeko, jestem kaleką! -
bezmyślnie podśpiewywał chirurg
i sączył koniak. Wstrząs, jaki
przeżył po dzisiejszej nieudanej
operacji, minął wkrótce. Nie był
młodzikiem, początkującym
lekarzem, którego taki wypadek
mógł złamać na duchu. - Nie moja
wina! - powtarzał z beztroską
bezwzględnością. Lecz gdyby
nawet była w tym jego wina, nie
przejmowałby się również.
Kilkanaście lat temu wziął na
swe ramiona odpowiedzialność -
słuszną czy niesłuszną - za
cudze życie i nie uginał się
nigdy pod jej ciężarem. Tylko od
czasu do czasu od tego dnia,
tego pamiętnego tragicznego
piątku stawał przed jego oczami
obraz chorej numer trzysta
czternaście, umarłej pod nożem
na stole operacyjnym. Wtedy
szybko odsuwał od siebie ten
skrwawiony cień i podśpiewywał:
- Rebeko, Rebeko, jestem kaleką!
- Był nadal pełen niejasnych i
niedobrych przeczuć. Tego
pamiętnego piątku miał się
zobaczyć z ukochaną kobietą po
raz ostatni. Z takim
przynajmniej postanowieniem
wyszedł ze szpitala. Lub też
stanie się dzisiejszego wieczoru
coś niezwykłego, co zniweczy
całą poprzednią mękę. "Dlaczego
ona nie może się zdecydować?"
myślał. Po raz pierwszy w życiu
miłość jego stała się czymś
więcej niż zabawą, na którą
pozwalał sobie w godzinach
wolnych od urzędowania i przyjęć
Strona 209
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
lekarskich. Zabawa ta zaczynała
go drogo kosztować. Gdyby nie
bezwzględne zaufanie, którym
darzył swoją kochankę, nie
mógłby wytrzymać tak długiego
okresu niepewności i takiego
dwuznacznego położenia. Ale
chutliwy i sentymentalny,
przypisywał kochance własne
uczciwe i romantyczne cechy
charakteru. Był pewny, że
wszelkie wielkie uczucie robi
człowieka moralnym i budzi w
otoczeniu same zalety i cnoty. -
Miłość i dobro to jedno! -
wykrzykiwał banalnie. -
Prawdziwa miłość pociąga za sobą
zupełną szczerość i prawdę
wzajemną. Pokochać kogoś, to
znaczy stać się wobec niego
uczciwym i moralnie
pełnowartościowym! - Dlatego też
w tym poszczególnym wypadku nie
znał właściwie uczucia zazdrości
i nawet sceptycznie odnosił się
do tego "potwora z zielonymi
oczami". "Kochać się wzajemnie,
znaczy wzajemnie być pewnym
siebie! Gdzież byłoby miejsce na
podejrzenia, zdrady i
zazdrość?!" Poza tym wierzył w
równoległość miłosnych doznań.
Sprawdzał to już parokrotnie.
Gdy tęsknił za nią, wiedział z
całą pewnością, że ona tęskni
również. Rzuceni w różne części
miasta o jednej i tej samej
porze dnia myśleli o sobie
jednocześnie tymi samymi
słowami, sprawdzał to
parokrotnie. Ale dziś czuł się
zmęczony. Ciężki operacyjny
dzień, przetykany ciągłymi
niepowodzeniami, ciemne,
nieokreślone przeczucia,
świadomość tego, że jest bliski
katastrofy i wszystkie siły
ziemskie i boskie sprzysięgły
się przeciw niemu - wytworzyły
nastrój przygniatający. "To
nieładnie z jej strony!... -
pomyślał z wyrzutem i widział na
dnie kieliszka drogą bizantyjską
twarz, do której się modlił
poprzez koniak i wszystkie
operacje - to nieładnie, że
wciąż zwleka. Prawda naszego
Strona 210
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
uczucia wymaga logicznych
skutków!" Tego pechowego piątku
przekonał się, że cała jego
życiowa filozofia jest dziurawa
i pod wielu względami nie
wytrzymuje krytyki. Znowu
przypomniał sobie umarłą na
stole kobietę z ropniem opłucnej
i przełknął to wspomnienie z
takim trudem, jak gdyby cierpiał
na dysfagię: "Zbyt po znachorsku
traktowałem miłość - myślał -
trzeba było od razu wziąć ją pod
mikroskop!"
Dotychczas odnosił się do tego
popularnego uczucia jak do
nieszkodliwego zaburzenia w
organizmie, powiedzmy, lekkiego
drażnienia błon śluzowych, coś w
rodzaju kataru erotycznego. Lecz
gdy się przekonał, że ostry stan
kataralny może przejść w ciężki
stan chroniczny, stracił wiarę w
siebie i nie potrafił odnaleźć
jej więcej. Miłość jego
przerosła wszelkie oczekiwania.
Było to wprost jakieś
hiperamoris. Nie podejrzewał
nawet siebie o zdolność do
takiej hipertrofii uczuciowej.
Z początku usiłował bronić się
męskim cynizmem i bagatelizować
całą sprawę. Nie dało to
pomyślnych wyników i chirurg
Tamten stał się zupełnie
bezbronny. Przypominało to
położenie lekarza, który gdzieś
na wsi na urlopie miał wykonać
nagłą operację, a pod ręką nie
miał żadnego narzędzia prócz
kuchennego noża, lub dajmy na
to, brzytwy do golenia.
Przekonał się, że istnieje
miłość tragiczna i
pełnowartościowa, która oto
zajęła sobą całe jego życie i
wkraczała nawet w dziedzinę jego
obowiązków. Chciałby ją
wypędzić, ponieważ przyzwyczaił
się do samotności i nie
wyobrażał sobie, aby ktoś na
zawsze podzielił z nim jej
poufność. Czuł, że teraz coś się
złamało, zmieniło i że teraz
musi zbudować na nowo wszystko.
Był to wypadek dość pospolity,
casus vulgaris, gdyż
Strona 211
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
dziewięćdziesiąt procent
mężczyzn w ten sposób żegna się
z hardą samotnością własnej
jaźni. Im lekkomyślniej traktuje
mężczyzna miłość, tym łatwiej
jej podlega, a potem nawet w
niej się zatraca. Lekkomyślne
bowiem podejście do tej nader
patogenicznej sprawy zmniejsza
odporność psychiczną, co pociąga
za sobą łatwość kompletnego
zamroczenia miłosnego.
Chirurg Tamten był już
przygotowany do wszelkich
ustępstw wobec siebie. Tego
piątku postanowił zrobić
wszystko, co było w jego mocy,
aby konsekwentnie rozwikłać
swoje położenie. "Miłość jest
prawdą!" pomyślał z nielicującą
z jego prywatnym życiem powagą.
Nacisnął kurek syfonu, woda
sodowa prysnęła na obrus,
chirurg wypił szklankę jednym
łykiem i snuł dalej: "Jeżeli
jest prawdą, nie mamy prawa
trzymać jej w zawieszeniu!
Możliwe, że teoretycznie nie
uznaję miłości dotychczas, lecz
mnie osobiście spotkał cud!"
Zmarszczył się odruchowo z
profesjonalnym uśmieszkiem, gdyż
słowo "cud" w medycynie nie
istniało. "Jeszcze dziś rozmówię
się z nią ostatecznie!"
postanowił i spojrzał w okno.
Chmury sunęły nad dachami
domów, zasnuwając górne piętra
mgłą i dymem. "Niedobrze,
niedobrze!" powiedział ktoś
przechodząc obok chirurga,
chirurg skrzywił się, wtem
zobaczył pochylonego nad sobą
kelnera Piotra.
- O co chodzi? - zapytał.
Mruczał pod nosem: - Rebeko,
Rebeko, jestem kaleką!
Ospała, spuchnięta twarz
kelnera była bledsza niż zwykle.
- O pogodę! - odpowiedział, a
chirurg żachnął się:
- O jaką pogodę, psiakrew? Nie
rozumiem!
Właściciel kawiarni wyszedł
zza lady bufetu, niósł w rękach
okrągły przedmiot połyskujący
szkłem. Właściciel trząsł
Strona 212
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
przedmiotem z całych sił, a
potem patrzył na niego ze
zdumieniem.
- Zegarek? - zapytał Tamten.
- Barometr - ukłonił się
kelner.
Na sali jazzbandzista wyrżnął
miedzianym talerzem w gong,
jęknął saksofon i runęły
lubieżne dźwięki fortepianu i
skrzypiec. Znajoma murzyńska
piosenka, podrygując
pornograficznymi nutami,
wydostała się przez kotarę na
taras i oto nad kudłatą głową
chirurga Tamtena zatańczyła
rymowana przestroga: "Rebeko, co
nas czeka?"
Starszy kelner Piotr
wypowiedział coś z wysiłkiem,
usiłując przekrzyczeć wiatr i
jazzband, ale pomimo to chirurg
słyszał tylko jedno słowo: -
powariowały!...
- Tak - odrzekł w
roztargnieniu - tak, muzykanci
powariowali.
- Nie! - krzyknął starszy
kelner uprzejmie. - Nie o
muzykantach mówię, panie
dyrektorze. Mówię, że barometry
powariowały w całym mieście!
Drzwi od ulicy rozwarły się z
łoskotem i jakaś kobieta wbiegła
na taras. Włosy miała rozwiane,
spódnicę zawiniętą powyżej
kolan. - Co to będzie! -
zawołała. Nagle jedno z drzew
rosnących na chodniku pod oknami
tarasu zachwiało się i z suchym
trzaskiem zwaliło na jezdnię. Po
chwili podmuch wiatru podniósł
je i rzucił gałęziami w okna
przeciwległej kamienicy. Chirurg
widział, jak błyszczący deszcz
stłuczonego szkła runął z okien,
lecz pochwycony przez wiatr
zginął natychmiast nad głowami
biegnących przechodniów.
- Trzymajcie dziecko! -
wrzasnął chirurg. Widział przez
okno, jak z jakiegoś sklepu
wprost na mknące drzewo
wyskoczyła mała dziewczynka.
Wszyscy w kawiarni powstawali od
stolików, w sali dansingowej
jazzband ryczał nie ustając.
Strona 213
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Chirurg Tamten, uśmiechając się
urzędowo, odtrącił gapiów,
przemknął szybko między
stolikami, chciał już wyjść na
ulicę, ale zatrzymał go starszy
kelner Piotr.
- Wszystko się skończyło
dobrze, panie doktorze.
- Aha - powiedział Tamten i
znowu pił koniak.
Dziecko leżało na chodniku,
nawet nie było przerażone. Ze
śmiechem podniosło się na
czworaki i wpełzło do sklepu.
Dochodziła godzina szósta.
Chirurg Tamten wstał i nie
bacząc na wichurę, wybiegł z
kawiarni.
Było chmurno. W mieszkaniu
krawca Golda zapalono świece,
dzieci jego, Anielka i Boruch,
bawiły się w chowanego. Krawiec
zaś siedział na podwórku
ukrywszy się przed wiatrem za
węgłem domu.
Elektryczne światła zabłysły
na tarasie kawiarni właśnie z
uderzeniem godziny szóstej, to
znaczy natychmiast po wyjściu
chirurga Tamtena. I właśnie z
uderzeniem godziny szóstej
zaczął padać deszcz.
Była to nie widziana w tej
miejscowości, wręcz tropikalna
ulewa. Czarne, atramentowe niebo
jak gdyby się rozwarło i potoki
żółtoszarej wody runęły w dół.
Już w ciągu sekundy ulice
pokryły się spienionymi
strumieniami. Strumienie rycząc
mknęły po chodnikach i jezdni,
krawiec Gold wbiegł do
przedsionka mokry do nitki.
Chirurg natomiast miał gumowy
płaszcz. Zawinięty w płaszcz,
wściekle i raźnie, prawie wesoło
pomrukując, przeskakiwał przez
kałuże i rwące potoki. Znowu
nadleciała chmura i zrobiło się
ciemno jak w nocy. Tylko na rogu
paliła się seledynowym światłem
elektryczna latarnia. Chirurg
Tamten obejrzał się szybko za
siebie, wskoczył na szare,
kamienne schody i zginął za
drzwiami sąsiedniej kamienicy.
I od razu potem deszcz
Strona 214
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
przestał padać. Krawiec, który
pilnie śledził okno przeciwległej
kamienicy, zauważył, jak
zapalono w pokoju lampę,
spostrzegł żwawy cień chirurga
Tamtena, przylgniętego do szyby,
potem ujrzał, jak zapadła żółta
firanka. Wtedy krawiec wyszedł
znowu na ulicę.
Prawie jednocześnie usłyszał
poprzez świst mknących po
ulicach mgieł dudnienie kopyt i
kół. Ciężko walcząc z wichrem,
podjechała do sąsiedniej
kamienicy dorożka z podniesioną
budą. Krawiec przywarł do płotu
i posuwając się bokiem, zrobił
parę kroków.
- Aj jaj jaj!... - westchnął
krawiec - muszę się przekonać w
taką pogodę!...
Z dorożki wyskoczyła Rebeka
Widmarowa i biegnąc zniknęła z
początku w przejściu, potem
zawróciła i weszła na schody.
Zatrzymała się, spojrzała na
beczkę z wapnem i jak gdyby
wietrzyła coś nosem. Uderzył ją
dziwny zapach zgnilizny. Ten
zapach coś jej przypominał, ale
co - nie mogła zgadnąć. Zniknęła
w tumanie i krawiec usłyszał,
jak drzwi zatrzasnęły się za nią.
- Muszę się jednak dowiedzieć,
czy to na pewno ona - postanowił
krawiec Gold, który po
wczorajszym wieczorze stał się
wyjątkowo odważny. Nie miał
zresztą już nic do stracenia.
Jeżeli bał się, to tylko jednej
rzeczy - wściekłości Widmara. Ból
i namiętność rozsadzająca tego
człowieka doprowadziły go do
stanu bezwładu. Krawiec wszedł z
powrotem na swoje podwórko i nie
spuszczając wzroku z okna, wlazł
na płot. Przejście było tak
wąskie, że mógł ręką dotknąć
parapetu.
"To może i dobrze, że taka
pogoda - myślał krawiec - na
ulicy nie ma psa..." Usiadł na
płocie i wyciągnął rękę.
Od razu pokrył się zimnym
potem i zaczął dygotać. Przemógł
jednak strach i ponownie dotknął
mokrej szyby. Przekonał się, że
Strona 215
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
okno nie było zamknięte, więc
pociągnął za ramę i
bezszelestnie je otworzył.
Wówczas za drugą ramą posłyszał
każde słowo następującej rozmowy:
- Dlaczego nie przyszłaś
wczoraj? - zapytał chirurg z
wyrzutem.
- Drogi, nie gniewaj się na
mnie. Tak strasznie za tobą
tęskniłam - odpowiedział niski,
kobiecy głos. - Nie mogłam
wczoraj wyjść z domu, mąż
siedział ze mną przez cały
wieczór.
Była cisza, a potem rozległo
się lekkie pluśnięcie pocałunku.
- Mąż był w domu? - zapytał
Tamten i prawdopodobnie w
pytaniu tym Rebeka usłyszała coś
niepokojącego.
- Tak - rzekła szybko - a
dlaczego się pytasz?
Znowu była cisza, a potem
żwawy cień chirurga przeszedł z
jednego kąta pokoju w drugi.
- Wczoraj wydało mi się, że on
tu był.
- Niemożliwe!...
Kobiecy głos dochodził jak
gdyby od strony, gdzie powinno
było stać łóżko.
- Czekałem na ciebie -
opowiadał chirurg - i nie
wiedziałem już, gdzie mam się
podziać.
- Mój mały!... - przerwał
kobiecy głos z niewymowną i
smętną pieszczotliwością.
- Tak, tak - ciągnął chirurg -
bardzo mnie wymęczyłaś w tych
ostatnich dniach, Rebeko...
Czekałem i myślałem o tobie, że
dłużej już tak nie wytrzymam i
że trzeba jakoś z tym skończyć.
Wtem rozległo się pukanie do
drzwi, zawołałem: "Proszę",
drzwi się otworzyły i zobaczyłem
nawet rękę, która trzymała za
klamkę. Ale w chwili następnej
zamknęły się przed samym moim
nosem i gdy wybiegłem na schody,
nikogo już nie było. Może to
wszystko mi się przywidziało. Od
paru dni mam wciąż
nieprzyjemności i przytrafiają
Strona 216
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
mi się same dziwne wypadki.
Chodzę z rewolwerem i niebawem
wskutek zdenerwowania postrzelę
jakiegoś niewinnego człowieka,
który nieopatrznie mi się nawinie
pod rękę...
- Zastrzelisz?... - zapytała
Rebeka z ciekawością.
- Wczoraj o mały włos nie
zacząłem strzelać przez okno -
rzekł chirurg i znowu cień jego
przesunął się przez pokój. - Ni
stąd, ni zowąd przywidziało mi
się, że ktoś tam chodzi. Było to
zupełnie głupie i wstydzę się tego
teraz. Ale wczoraj nie potrafiłem
się opanować, otworzyłem okno i
wychyliłem się z rewolwerem w
ręku. Ma się rozumieć, że nie było
nikogo. Roześmiałem się nawet z
własnej głupoty. Były takie
wściekłe ciemności i taka wściekła
wichura, że wątpię, aby ktokolwiek
wylazł z domu prócz nas...
Rozległ się cichy śmiech
Rebeki.
- Jesteśmy głupi jak wszyscy
mądrzy ludzie, którzy kochają -
powiedziała.
Tym razem jej zamiłowanie do
paradoksów nie zraziło chirurga
Tamtena. Pochłaniało go widać co
innego.
- Taka szarpanina - mówił -
wytrąca mnie z równowagi. Tak
dłużej trwać nie może. Dlaczego
nie liczysz się ze mną?
- I ty mnie to mówisz? -
odpowiedziała Rebeka ze smutkiem
i poniekąd z rozczarowaniem. -
Wiesz przecież, ilem dla ciebie
już zrobiła.
- To za mało - odrzekł
chirurg. Cień jego zniknął, a
głos dochodził teraz również od
strony łóżka. Tak było w
rzeczywistości, siedział bowiem
obok Rebeki i roztargnionym
ruchem wygładzał fałdy żółtej
atłasowej kołdry. Oprócz łóżka w
pokoju stał stół, szafa, parę
krzeseł, a pod oknem duży,
skórzany fotel. Pokój miał
charakter niezamieszkany,
hotelowy, nieprzytulny.
- To za mało - powtórzył
chirurg Tamten. - Nasza miłość
Strona 217
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wymaga stanowczych kroków.
Mówiłem ci zawsze, że jak się
okazało, nie nadaję się do
przelotnego romansu.
- Czegóż ty chcesz? - zapytała
Rebeka. Rękę powoli przesuwała po
kołdrze, aż wreszcie dotknęła
dłoni chirurga.
- Wszystkiego - odpowiedział
szorstko, lecz szorstkość
rozpłynęła się wskutek
nieoczekiwanego dotknięcia i
słowo: "wszystkiego" brzmiało po
prostu erotyczną aluzją.
- Przecież masz wszystko -
rzekła z uśmiechem. Pochyliła
się ku niemu i pocałowała go w
usta.
Nie mógł złapać tchu. Dławił
się i tracił przytomność, jak
gdyby narzucono mu na twarz
maskę z chloroformem.
- A-a-a! - westchnął głucho
i ruchem, do którego oboje już
się przyzwyczaili, odrzucił w
tył jej tułów.
Usunęła mu się jednak spod
ręki. Wtedy od razu oprzytomniał
i spojrzał na nią uważnie.
- Co ci jest? Ty się boisz? -
zapytał. Wyraz twarzy miała
jakiś nieznany i obcy.
- Nie - odpowiedziała - tylko
jest mi dzisiaj jakoś dziwnie
przykro.
Nie obstawał. Po pierwsze
dlatego, że zgodnie z prawem
równoległości miłosnych doznań
uczuł fizyczny chłód, widocznie
jako odpowiednik jej nastroju.
Po drugie, zanadto dobrze znał
kobiety, aby nie liczyć się ze
wszystkimi zmianami w ich
płciowym usposobieniu. "Kobieta
ma lepszy instynkt i trzeba jej
słuchać!" pomyślał i
przypatrywał się jej z uwagą.
Stanowczo była jakaś inna. Nagle
zapytała:
- Czy na pewno zamknąłeś drzwi?
Wstał i chociaż wiedział, że
zamknął drzwi na klucz od razu
po jej przyjściu, podszedł do
nich, aby przekonać się raz
jeszcze i uspokoić ją. Wrócił na
miejsce i powtórzył.
- Ty się boisz!
Strona 218
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
- Niczego się nie boję -
odpowiedziała bez przekonania.
potem zaczęła się uśmiechać i
uśmiech jeden za drugim spływał
po jej twarzy. Był to obraz
zupełnie onieśmielający,
odbierający wszelkie siły i
możność ruchu, był to obraz,
który zawsze doprowadzał
chirurga Tamtena do zmysłowej
rozpaczy. Spływające uśmiechy
działały na niego jak
nieprzerwany deszcz pieszczot,
podniecenie jego wzmagało się do
takiego beznadziejnego stopnia,
że cokolwiek by stać się mogło w
ich miłości - najlepsze,
najpełniejsze, najgłębsze - nic
nie potrafiłoby nasycić go i
ukoić. Najbardziej krwiożercza
chciwość, zachłanność,
wyłączność erotyczna wznosiła
się w jego ciele, czuł żal i
tęsknotę tym bardziej
intensywną, że nie było siły,
aby ją zaspokoić. Gdyby mógł,
połknąłby kochankę wraz z jej
rękami, nogami, brzuchem jak
narkotyczną truciznę i lekarstwo.
Wymagało to dużego wysiłku,
aby teraz pomimo wszystko
zachować trzeźwość umysłu i
powiedzieć:
- Tak, jesteś niekiedy bardzo
odważna, nawet podziwiam twoją
odwagę...
Wiedział, że jednak mówi nie
to, co chce, i nie takim tonem,
jak należało. Wtedy przymusił
się do innego tonu:
- Niekiedy jesteś tchórzliwa!
- rzucił.
Z niezmierną łagodnością i
słodyczą poprosiła go, aby
wytłumaczył, w jakich to bywa
wypadkach, i potem zalotnie
zapytała:
- Czy może tchórzliwa jestem
wtedy, gdy ryzykuję mieć z tobą
dziecko?
I w tej samej sekundzie stało
się coś, czego się już nie dało
ani rusz naprawić. Rebeka
widocznie za późno się w tym
zorientowała, przygryzła wargę i
w jej ciemnych, olbrzymich
oczach błysnęło jakieś chłodne i
Strona 219
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
czujne światło. Szybko, prawie
niepostrzeżenie spojrzała na
chirurga. Ale chirurg Tamten
siedział obok niej nieszkodliwie
stumaniały i tylko pokręcił
głową. To ją niesłusznie
uspokoiło.
- Przecież nie możesz mieć
dziecka - powiedział chirurg ze
szczerym i mętnym zdumieniem. -
Przecież podczas operacji... ten
drugi jajnik i zrosty... -
urwał. Wyglądał przy tym jak
człowiek, który zbaraniał na
widok jakiegoś zagadkowego
zdarzenia. Potrząsnął jednak
głową. Rebeka spojrzała na jego
czarne, piękne włosy, chirurg
powiedział czule: - Przepraszam,
że ci o tym przypominam! - I
Rebeka zaczęła płakać. Odrzuciła
głowę w tył i drobne, fiołkowe
łzy spływały z początku po
skroniach, potem wzdłuż uszu,
ciekły po kościach szczęk i
kapały na szyję i ramiona. Twarz
jej pozostawała nieruchoma i
tylko dolna warga z lekka
drgała. Warga wydała się
spuchnięta, zatraciła wyraźne
kontury, kraśniała rozlaną,
wzruszającą plamą.
Na ogół kobiece łzy nigdy nie
odbierały chirurgowi siły,
przeciwnie, wzbudzały w nim chęć
do jakiegoś protestu: było to
nieodpartym dowodem dobroci i
miękkości jego charakteru. Bał
się własnego rozczulenia, bo
wiedział, że grozi mu niechybną
zgubą, zatraceniem się w kimś
innym, a takie zatracenie
równało się ni mniej, ni więcej,
tylko moralnej śmierci.
- Jesteś tchórzliwa, jeżeli do
dziś dnia nie potrafiłaś
rozwiązać naszego położenia -
rzekł chirurg i starał się nie
patrzeć na jej łzy, które
jednocześnie nagle przestały
ściekać. Jeszcze dwie albo
cztery wypłynęły z wewnętrznych
kącików jej oczu, lecz zrobiły
to, chciałoby się rzec,
odruchowo. Spływały, tak
zgrabnie omijając rzęsy, że na
policzkach nie pozostała żadna
Strona 220
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
plama rozmytej farby.
- Ależ drogi, przecież robię
wszystko, czego chcesz i co
każesz - słodko powiedziała
Rebeka.
- Chcę, abyś wreszcie wszystko
powiedziała mężowi albo abyś
pozwoliła, żebym się z nim
rozmówił! - wykrzyknął chirurg
i kanciastym protestującym
ruchem usunął się na koniec
łóżka. Ten odruch widocznie
trochę ubawił Rebekę, gdyż na
twarzy jej zjawił się
przebaczający, wyrozumiały
uśmiech.
- Przecież dawno już to
zrobiłam - rzekła szczerze.
Potem westchnęła cierpliwie i
kiwnęła głową, jak gdyby chciała
powiedzieć: "Jakiż ty jesteś
nieznośny, głupi, ale jakiż ty
jesteś kochany!"
- Zwlekasz za długo -
odpowiedział chirurg. - Wiem, że
twój mąż mnie podejrzewa, ślepy
zresztą zrozumiałby wszystko,
ale jestem wobec ciebie związany
słowem i nic mu nie mogę
powiedzieć. Zrozum, że takie
położenie jest dla mnie nad
wyraz przykre. Nie chcę dłużej
kryć się przed nim i uważam, że
to jest niegodne nas. Przecież
na pewno nie miałaś z nim więcej
żadnych rozmów?
- Rozmawiałam z nim nie dalej
jak wczoraj, dlatego właśnie,
niestety, nie mogłam tu przyjść
- odparła z urazą.
Chirurgowi zrobiło się
przykro, więc dotknął jej
ramienia ręką i przeprosił:
- Robię ci wyrzuty tylko
dlatego, że tak bardzo cię
kocham. Ale o czym z nim mówiłaś?
- O tobie, chociaż ani razu
nie wymieniłam twego imienia -
rzekła gorzko, a chirurgowi
wydało się, że jest wobec niej
ostatnim łajdakiem.
- Rebeko! szepnął ckliwie.
Ale teraz ona odsunęła go ręką
i mówiła smętnym, wciąż jeszcze
obrażonym głosem:
- Pomimo to twoje imię wisiało
cały czas nad naszą rozmową, tak
Strona 221
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
samo jak wisi nad całym moim
życiem.
Milczała zadumana.
- Mąż nie wychodził przez całe
popołudnie z domu - opowiadała
po chwili. - Siedział w
gabinecie, podparłszy głowę
rękami, i nic nie robił. To mnie
tak martwiło, że nie masz
pojęcia. Widziałam, że się
męczy i że jest bardzo smutny.
Zapytałam go po przyjacielsku,
co mu jest. Odpowiedział, że
boli go serce. Potem przez cały
wieczór z nim rozmawiałam.
Przecież trzeba go przygotować
do naszego rozstania. Ty jesteś
dobry, więc to rozumiesz.
- Nie wiem, czy jest dobrocią
utrzymywać kogoś w ciągłej
niepewności - rzekł chirurg.
- Niepewności?... - powtórzyła
Rebeka. - Ale czy nie spełniłam
twej prośby i nie powiedziałam
od razu mężowi, że jestem w kim
innym zakochana i że teraz już
nie mogę z nim tak żyć?
- To jest takie naturalne, że
nie może być twoją zasługą -
odpowiedział chirurg.
W tym wypadku nie było dla
nikogo dwóch zdań. Sądził, że
uczucie łączące go z Rebeką
pociąga za sobą natychmiastowe i
proste rozwikłanie wszystkich
spraw życiowych. Poza tym
organicznie nie mógł zrozumieć
możliwości podwójnego życia.
Wiedział również, że dla
zakochanej kobiety jest przykre
wszelkie dotknięcie obcego
mężczyzny, i uważał to za
najlepszą broń przyrody wobec
zdrady. Cóż więc było
niezwykłego w tym, że Rebeka
dotrzymała ich miłosnej umowy?
Cóż więc mogło być bardziej
naturalne niż to, że od czasu,
jak zostali kochankami,
przestała żyć z mężem? Miał
tylko żal do niej, że dotychczas
nie odważyła się oświadczyć
mężowi stanowczo, że opuszcza go
na zawsze. "Powinienem ją do
tego zmusić", postanowił.
- Przestałaś żyć z mężem... -
zaczął.
Strona 222
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
- A czy wiesz, jakie to było
trudne? - przerwała cierpko.
Widać było, że coś ją bolało i
że jest niezrozumiana. - Jest mi
przykro o tym mówić, ale nie
wiesz, jaki jest mój mąż. Dla
niego współżycie fizyczne
stanowi o wszystkim...
Chirurg milczał. Patrzył na
firankę, lecz tak roztargnionym
wzrokiem, że nie zauważył, jak
wydyma się od wiatru. Na stole
paliła się niska elektryczna
lampa, która spod abażuru
rzucała światło tylko na podłogę
i część łóżka. Sufit i reszta
pokoju była w cieniu.
- Brzydko, że ci to opowiadam
- brzmiał niski głos Rebeki -
ale musisz na przykład wiedzieć,
że mąż nie uszanował mnie jako
kobiety nawet wtedy po operacji,
kiedy nie było mi wolno.
Chirurg nawet się nie
poruszył, chociaż zrobiło mu się
niewymownie żal tej ukochanej,
biednej kobiety, którą ktoś
śmiał sponiewierać. Smutek,
który go ogarnął, przewyższał
nawet dręczącą świadomość, że
ukochana kobieta swego czasu
należała do kogoś innego.
"Przeszłość nie istnieje -
pomyślał. - Z chwilą gdy jest
moją, nic złego już się nie może
stać".
- Po operacji nie wolno mi
było żyć sześć tygodni - mówiła
wstydliwie.
- Sześć tygodni - powtórzył
chmurnie.
- Pomimo to mąż przyszedł
znacznie wcześniej, prawie zaraz
po operacji. To było takie
straszne, że nie mogłam go
odpędzić w nocy od siebie!...
Jej ciemna, żółtawa twarz
zrobiła się jeszcze ciemniejsza.
Ściągnęła brwi i patrzyła w
jeden punkt skośnym, trochę
zezującym spojrzeniem.
- Cóż to za kabała! -
westchnęła.
- Właśnie - ucieszył się
Tamten - ale obecnie łatwo ci z
nią skończyć!
- Mylisz się - rzekła i teraz
Strona 223
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
w głosie jej brzmiało coś w
rodzaju politowania. Chirurg był
jednak o tyle jeszcze wnikliwy,
że zdobył się na delikatne
pytanie:
- Może lepiej o tym nie mówić?
Lecz Rebeka ciągnęła dalej:
- Właśnie dlatego, że jemu
bardzo na mnie fizycznie zależy,
trudno mi było wszystko
powiedzieć! - zawołała. -
Powiedziałam jednak, że kocham
kogoś innego, że na razie go nie
opuszczam, ponieważ stanowimy
jakąś, powiedzmy, spółkę
życiową, handlową...
przyjacielską, ale że nie mogę z
nim żyć, przynajmniej teraz.
Może to wszystko minie, i wtedy,
powiedziałam, znowu do niego
wrócę. Wierz mi, że nie mogłam
załatwić tej sprawy inaczej.
- Oczywiście - rzekł chirurg.
- Sam to rozumiesz -
pośpiesznie wtrąciła Rebeka. -
Wiem, że sprawiam mu straszny
ból. Przeżył to tak, że bałam
się nawet o jego życie.
Podtrzymywała go tylko dziecinna
wiara we mnie i w to, że nigdy
go nie opuszczę. Zaciął się w
sobie i czeka cierpliwie, aż się
wszystko ułoży i powrócę do
niego.
Podniosła rękę żałośnie, a
jednocześnie uśmiechnęła się
dobrotliwie.
- Ja natomiast wiem, że to już
jest niemożliwe!... - zakończyła
z determinacją.
Ręka jej wciąż jeszcze była w
powietrzu, chirurg pochwycił ją
obiema rękami i pocałował,
podczas gdy Rebeka z miłością
patrzyła na jego pochyloną
kudłatą głowę. - Mój mały!... -
szepnęła.
Oboje wiedzieli dokładnie, co
ma nastąpić w chwili następnej i
ta pewność podniecała ich
jednakowo. Chirurg pochylił się
ku niej, Rebeka nagle się
zgarbiła, jak gdyby wyjęto z jej
ciała kręgosłup, chirurg objął
ramionami podatne, rozpływające
się ciało, firanka zaś w oknie
wydęła się znowu. "Przecież to
Strona 224
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
jest największą prawdą",
pomyślał chirurg olśniony złudną
głębią płciowego podniecenia.
Jednocześnie poczuł, że
bezwładne ciało, które
obejmował, zrobiło się twardsze,
a potem nieugięte. Wtedy
wypuścił je z rąk i wyprostował
się uspokojony. "Jednak ona się
czegoś boi", stwierdził.
- Co ci jest? - zapytał.
- Mówiłam ci już, że jest mi
dziś jakoś przykro - przeprosiła
go przymilnie. Potem przytuliła
się do ramienia chirurga i
rzekła jednym tchem:
- Prawda, że w tym pokoju
spotykamy się po raz ostatni?
Nie wiem dlaczego, ale już
przestałam mieć do niego
zaufanie. Wynajmij pokój gdzie
indziej, dobrze?...
- Ależ owszem - odrzekł
uspokajająco.
- Chociaż... - urwała i
patrzyła wkoło ckliwym, smętnym
spojrzeniem - chociaż tak się do
niego przyzwyczaiłam!...
PomyKśl, jest nieprzytulny,
hotelowy, wstrętny, każda inna
kobieta nie mogłaby tu kochać na
pewno. Ale ja go tak polubiłam
właśnie dlatego, że byłam tu
razem z tobą...
Przez sekundę oczy jej
zatrzymały się na wydętej
firance. - Dlaczego nie
zamkniesz okna? - zapytała.
Chirurg odpowiedział
machinalnie:
- Jest zamknięte - i zmusił ją
do dalszej rozmowy, której
główny temat wciąż mu się
wymykał. - Nie chcę, aby tak
trwało dłużej! - oświadczył z
wysiłkiem i dodał: - Istnieje
przecież, na Boga, moralność
ciała, moralność jak każda
inna... I nieprawdą jest, że w
zhańbionym ciele dusza może
pozostać niewinna... Nigdy tak
nie bywa.
- Nie rozumiem, o co chodzi -
odpowiedziała - wszakże wiesz o
tym, że zrobię wszystko co
każesz. Nie mam już żadnej
woli... Powiedz więc, czego
Strona 225
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
chcesz, i wszystko zrobię...
Brak wszelkiego oporu z jej
strony zachwiał chirurga
w pewności siebie i wartość
poprzednich jego wymagań zmalała
do kaprysu niecierpliwego
kochanka. Wyrzekł niepewnie:
- Musisz dziś jeszcze przyznać
się mężowi do wszystkiego i
rozstać się z nim.
- Ależ mój drogi - powiedziała
ze zdziwieniem - przecież to
jest niemożliwe. - Kącikiem oczu
zobaczyła prawie brutalny odruch
chirurga Tamtena i rzekła po
macierzyńsku: - Mój mały,
dlaczego mnie tak męczysz? Wiesz
dobrze, że będzie tak, jak sam
tego zapragniesz.
Uderzył ręką po kołdrze, aż
brzękły sprężyny w materacu.
Chciał powiedzieć coś bardzo
ostrego, lecz wstrzymał się,
gdyż zaciekawiła go inna całkiem
niejasna sprawa.
- Właściwie dlaczego ty tak
zwlekasz? - zapytał.
- Chcę złagodzić mężowi cios,
który go czeka - odpowiedziała z
godnością.
- Nie omyliłem się, gdy
myślałem, że miłość i moralność
to jedno - wyszeptał. Nie
widział czujnego spojrzenia
Rebeki. Spoglądała na niego z
macierzyńską dbałością.
- Mój mały, mój synku... -
powtarzała.
Widocznie za oknem zrobiła się
noc, gdyż cienie w pokoju na
ścianach i na suficie były coraz
bardziej czarne i wyraziste.
Zasłonięta pomarańczowym
abażurem lampa rzucała wokoło
siebie skąpy krąg światła,
oświetlając tylko nogi Rebeki i
chirurga Tamtena, podczas gdy
głowy obojga tonęły w czerwonej
mgiełce. Uroda Rebeki bardzo na
tym zyskiwała. Jej twarz
wydawała się jak gdyby z
jakiegoś różowego kamienia, nie
było widać ani jednej
zmarszczki. Chirurg patrzył na
nią, topniejąc i tracąc resztki
przytomności. Wiedział, że może
zrobić z tą kobietą wszystko, co
Strona 226
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zechce, i to onieśmielało go, i
odbierało mu pewność w
postępowaniu, gdyż nic tak nie
osłabia jak poczucie
bezwzględnej władzy.
Czując, że wszystkie wymagania
jego są niesłuszne, a co
najważniejsze - niepotrzebne,
chirurg Tamten zrezygnował
prawie ze wszystkich swoich
żądań. Aby upewnić się
dostatecznie, zadał tradycyjne
pytanie: - Czy naprawdę mnie
nigdy nie opuścisz? - a gdy
usłyszał spokojne i pewne: - Tak
- poczuł po raz pierwszy w życiu
ciężar swojej przyszłości. Przed
jego oczyma przesunęła się sala
operacyjna, na stole leżały
trupy zarżniętych ludzi. Po raz
pierwszy w życiu wyolbrzymił
sobie znaczenie swego
tragicznego fachu do rozmiarów
prawie katastrofy i jednocześnie
zdumiał się, że do dziś dnia
potrafił bez niczyjej pomocy
ciężar ten wytrzymać. Teraz gdy
pomoc przyszła niespodziewanie w
postaci najdroższej i jakżeż
ciemnej, niepokojącej kobiety,
poczuł się mały, słaby i wyzbyty
wszelkich sił, potrzebnych do
dalszej walki. Patrzył na
okrągłe, pokryte połyskującym,
ciemnym jedwabiem ramię i miał
jedyną tylko chęć; położyć się
na tym ramieniu i przeżyć stan
zupełnego zapomnienia. -
Rebeko!... - wyrzekł samymi
tylko wargami i zagarnął ją w
objęcia jak kupę jakiejś
nieskalanej hygroskopijnej gazy,
jak najdroższe, ciężko chore
ciało, które miał wyratować
nożem chirurgicznym.
Była to terapia najbardziej
mądra i jedyna wobec choroby,
która się nazywała: miłość.
Znowu ruchem, który znali na
pamięć, pochylił jej tułów,
wargami odszukał olbrzymie
spuchnięte wargi, przywarł do
nich jak do szklanki z jakimś
cudownym lekarstwem i pił
gorzkawą, gęstą ślinę. W chwili
następnej głowy ich wgniotły się
w poduszki i krąg światła nie
Strona 227
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
padał więcej na kolana i nogi,
po prostu dlatego, że w
promieniu tego kręgu nóg już nie
było, był natomiast brzeg
drewnianego łóżka i róg
zwisającej kołdry. Jednocześnie
ze skrzypnięciem sprężyny na
dole stuknęły drzwi rozwarte
przez wiatr, w oknie jeszcze
bardziej wydęła się firanka.
Lecz ani chirurg Tamten, ani
Rebeka nic nie słyszeli i nie
widzieli.
Zresztą nie przyszłoby im
nawet do głowy, że ktoś może ich
podsłuchiwać i na nich patrzeć.
Najdalej idące przeczucia nie
mogłyby nasunąć obrazu krawca
Golda, siedzącego na płocie i
patrzącego psim, modlącym się
wzrokiem na firankę, która
wydęła się przed nim do takiego
stopnia, że odsłoniła cały
pokój. Wtedy zobaczył lampę
palącą się na stole i
połyskującą białym fajansem
muszlę. Z lewej zaś strony
zobaczył łóżko.
Wtenczas krawiec zeskoczył z
płotu, usiłując to zrobić jak
najbardziej bezszelestnie.
Zawisł rękami na belce, a potem
całym ciężarem ciała padł na
miękką wilgotną ziemię. Było
ciemno i duszno. Krawiec chwycił
się za głowę i wybiegł z
podwórka wzdychając i jęcząc.
Przelotnie zauważył świece,
palące się w jego mieszkaniu, i
dzieci kręcące się naokoło
stołu. "Zaraz do nich wrócę!"
pomyślał krawiec błogo, a sam z
zacietrzewieniem walczył z
wichurą, która zdawała się
odpychać go w kierunku domu.
Tani filcowy kapelusz co chwila
zlatywał mu z głowy, poły
marynarki łopotały, nogawice
spodni oblegały nogi. Było to
przykre, zwłaszcza dlatego, że
ubranie krawca namokło przedtem
pod deszczem i teraz przyklejało
się do jego ciała chłodnym
kompresem. Drżał z zimna, i
strachu, dygotał cały i niczym
nie mógł powstrzymać nerwowych
dreszczy. Każdy jego krok był
Strona 228
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zmaganiem się z rozpętanym
żywiołem, pomimo to dążył
naprzód, myśląc z przerażeniem,
że już na pewno dochodzi siódma
godzina i że Widmar na niego
czeka.
Chirurg Tamten w pewnym
momencie, zupełnie
nieodpowiednim, a w każdym razie
nie końcowym, poczuł nagle
wytrzeźwienie i zdołał spojrzeć
w dół wzrokiem już całkiem
przytomnym. Ujrzał erotycznie
obojętną twarz o wytężonym,
skupionym wyrazie. Ten wyraz
ochłodził jego cielesne zapały,
chirurg podniósł się i zapytał:
- Jesteś jakaś inna niż
zwykle, co ci jest?
- Nie wiem - odpowiedziała.
Za tą odpowiedzią krył się
cały świat, nieznany, obcy,
kobiecy. Chirurg Tamten wyczuł,
że to nie ona, lecz raczej on
nie wie nic i stoi przed jakąś
ścianą, przed tajemniczym
procesem, którego na razie nie
mógł rozpoznać. Pojął tylko, że
powinien w tej chwili być czuły,
wnikliwy i dobry, więc
powiedział:
- Rozumiem twój stan. Ale
ręczę ci, że potrafię obronić
cię przed wszelkim
niebezpieczeństwem.
Zauważył równocześnie, że
znowu drobne fiołkowe łzy
ściekały po skroniach Rebeki. Na
ogół przyzwyczajony do kobiecych
łez, w tym wypadku był
zaskoczony. Zwykle kobiece łzy
są związane z jakimś wyraźnym
celem, są poniekąd utylitarne,
ale łzy Rebeki wydawały się
całkiem bezprzedmiotowe i
bezcelowe. Więc o ile chirurg
odnosił się przedtem do płaczu
niechętnie, podejrzliwie i
sceptycznie, o tyle teraz
odniósł się do niego poważnie i
z poszanowaniem. Pochylił się ku
jej skroniom i zaczął scałowywać
słone, niepojęte krople. Ręce
Rebeki leżały wzdłuż kołdry
nieruchomo, ale potem jedna z
nich podniosła się i objęła
Strona 229
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
chirurga za szyję. Uczyniła to
jednak odruchowo, jak gdyby z
obowiązku.
- Mój mały! - posłyszał
chirurg szept i z jeszcze
większą czułością przywarł do
mokrej, pokrytej łzami skóry.
Jak przez mgiełkę zobaczył
szeroko otwarte, utkwione w
sufit oczy. Naagle poczuł
wstrząs, a ręka, obejmująca go
za szyję, zwolniła go, a nawet z
siłą odepchnęła.
- Na miłość boską! Ktoś idzie
po schodach - syknęła Rebeka i
szybkim ruchem poprawiła na
kolanach suknię. Chirurg
odwrócił głowę w kierunku drzwi.
Ale nic prócz wiatru nie było
słychać.
- To ci się tylko wydało -
powiedział spokojnie, chłodnym
tonem tak jak podczas operacji,
gdy musiał opanować
zdenerwowanie zmęczonych
asystentów. Sam zaś w głębi
również podzielał niepokój
Rebeki. Wiedział z miłosnej
praktyki, że każda kobieta,
odwiedzająca mężczyznę w hotelu
lub garsonierze, od czasu do
czasu przeżywa nieokreślony
strach, całkiem instynktowny i
zwierzęcy, odbierający jej
spokój i chęć do jakichkolwiek
pieszczot. Wiedział również
rzecz dziwną, ale statystycznie
sprawdzalną, że taki strach
poprzedza zawsze jakieś
rzeczywiste niebezpieczeństwo.
- Na pewno ktoś tam chodził! -
wykrztusiła Rebeka i zaczęła
drżeć na całym ciele.
- Nie bój się, nawet gdyby
ktoś chodził, to każdemu damy
radę - odpowiedział chirurg.
- Koniecznie zobacz, czy tam
nikogo nie ma! - rzekła
rozkazująco i po raz pierwszy w
głosie jej chirurg posłyszał
szorstką, egoistyczną nutkę.
Mówiła tak, jak gdyby obecność
chirurga przestała ją obchodzić.
Chirurg poczuł się trochę
dotknięty, ale potraktował to
jako niezdrowe przeczucie. Wyjął
z kieszeni płaszcza, wiszącego
Strona 230
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
na haku obok szafy, elektryczną
latarkę i podszedł do drzwi.
Przekręcił klucz i bardzo
ostrożnie i powoli uchylił
drzwi. Jednocześnie skierował
jaskrawy promień latarki w
czarną szparę. Przekonał się od
razu, że za drzwiami nie było
nikogo. Wtedy otworzył drzwi
całkiem i wyjrzał na schody. W
klatce schodowej było ciemno,
wąski promień światła przeszył
ciemności i wówczas na schody
padł czarny, wyrazisty cień
poręczy. Na dole huczał wiatr.
Chirurg wodził latarką w
powietrzu, po kolei oświetlając
każdy kąt, potem wrócił do
pokoju i zamknął drzwi.
- Nie ma nikogo - powiedział
wesoło - jesteś w takim samym
nastroju, w jakim byłem wczoraj.
To dlatego, że kradniemy miłość,
zamiast uczciwie do niej się
przyznać.
- Rozumiesz, dlatego, że
jestem taka zdenerwowana i jest
mi jakoś przykro, dlatego
trudno mi w tej chwili spokojnie
tobie się poddać - powiedziała
Rebeka i teraz znowu wydała się
chirurgowi bliska i dobrze
znana. - Rozumiesz - ciągnęła -
ja sama nie wiem, czego się
boję, ale to mi przeszkadza
przeżyć szczęście.
- Oczywiście - odrzekł. -
Wyczuwam to i dlatego również
dzisiaj nie byłem szczęśliwy - i
korzystając z tego, że głowę
miał jasną, nie zaczadzoną
pożądaniem, usiadł obok Rebeki
na łóżku i zaczął:
- Słuchaj, czy poprzednie
twoje uczucie było podobne do
tego, co przeżywamy obecnie?
"Jakież utarte pytanie!"
pomyślał resztkami krytycyzmu.
Zdawał sobie jeszcze sprawę z
tego, że im staje się ckliwszy,
tym bardziej głupieje. Cóż
robić, kiedy w prawdziwej
miłości człowiek przede
wszystkim zatraca wszelką
oryginalność. Im większa jest
miłość, tym banalniejsze są jej
przejawy. "Nie będę się tego
Strona 231
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wstydził", pomyślał i ciągnął:
- Ja nigdy nie przypuszczałem,
że coś podobnego jest możliwe...
to znaczy, że można tak kochać.
Kiwnęła głową.
- Ja również.
- Nawet wtedy?... - zapytał
chirurg.
Uśmiechnęła się smutnie i
dobrotliwie:
- Jakże możesz porównywać?
- Dlaczego nie czekałaś na
mnie? - westchnął.
Teraz wspomnienia o
przeszłości Rebeki sprawiały mu
tylko pogodny ból. Z jej
opowiadań znał całe jej życie.
Wiedział, że wyszła za mąż
bardzo późno, nie tyle z
miłości, ile z przekonania, że
jest niezbędna w życiu Widmara,
który kochał ją długie miesiące,
nim wreszcie zdobył siłą swego
uczucia i uporu. Z początku
wydawało się jej, że pokochała
go, ale potem niestety,
przekonała się, że jej miłość
była tylko odbiciem jego miłości
i prawie od razu po ślubie
stosunek jej do męża stał się
zgoła przyjacielski. - Jest do
mnie strasznie przywiązany! -
powtarzała. - I ja do niego
również... ty to rozumiesz... -
Z jej opowiadań, które przyszły
jej dość łatwo i radośnie, a
jednocześnie były pełne wręcz
dziewiczego wstydu, z jej
opowiadań chirurg Tamten
wiedział, że przed ślubem miała
narzeczonego, jakiegoś
wojskowego, z którym żyła parę
lat, ale który ją w końcu
opuścił. Nie bała się
konkubinatu, gdyż jest zdolna z
otwartym czołem patrzeć ludziom
w oczy, jeżeli kocha... - Ale w
tym wypadku nie kochałam
również... - zwierzała się
chirurgowi Tamtenowi. Nie
kochała również i wtedy, kiedy
po raz pierwszy i jedyny
zdradziła męża.
To wyznanie było dla niej
szczególnie trudne. Z jej słów
wynikało, że rok temu, podczas
nieobecności męża, spotkała
Strona 232
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
przypadkowo przyjaciela swego
byłego narzeczonego i uległa mu
zupełnie nieoczekiwanie. Było to
w lesie, dokąd poszła z nim na
przechadzkę. Owszem, nie
przeczy, że jej się podobał, ale
tylko fizycznie. Było to wprost
jakieś opętanie ciała. Młody i
dziarski ułan pociągał ją oprócz
dziarskości jakąś swoistą,
kobiecą urodą i zapachem
końskiego potu. Lecz nigdy nie
przypuszczała, że to ostatecznie
się stanie. Gdy szli do lasu,
była jak najdalej od tej myśli.
Pamięta tylko, że ułan, który
szedł z tyłu, w pewnym momencie
spojrzał jej w sam kark i to
spojrzenie wywołało poczucie
nieznośnego gorąca w całym jej
ciele. Potem uczucie minęło i
pozostała tylko ciekawość. Na
przechadzce byli nie dłużej niż
dwadzieścia minut. Stało się to
tak szybko, że nawet nie
pozostawiło żadnego wrażenia.
Rozstała się z nim natychmiast i
więcej nigdy nie chciała się z
nim zobaczyć. - On nawet nie
wie, że potem miałam operację...
O operacji zaś wspominała
zawsze jak o sprawiedliwej
karze. - Z drugiej strony było w
tym przecież moje największe
szczęście! - mówiła z dziecinnym
uśmiechem - gdyby nie operacja,
może nie poznałabym ciebie!...
- Przeżyłam wtedy straszne
rzeczy. Gdybyś nie był dla mnie
taki dobry, już wtedy w szpitalu
na pewno bym sobie coś złego
zrobiła. Czułam taki wstręt do
siebie. Musiałam wszystko
ukrywać przed mężem, chociaż nie
wiem, jak by on do tego się
odniósł. Wiesz, mam wrażenie, że
on nie może mieć dzieci, chociaż
bardzo tego pragnie. Ja zaś nie
mogę mu teraz powiedzieć, że to
jest moja wina i że już teraz
nigdy nie będę mogła zostać
matką!... Od tego zaś ułana
otrzymywałam przez dłuższy czas
listy, przysyłał mi kwiaty,
wciąż chciał zobaczyć się ze mną
Strona 233
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
i był, czułam to, bardzo
zdziwiony, że się to nigdy już
między nami nie powtórzyło.
Obecnie gdy chirurg
przypominał sobie jej
zwierzenia, zrobiło mu się
niewymownie smutno.
- Dlaczego na mnie nie
poczekałaś?... - zapytał miękko.
- Czyż mogłam wiedzieć, że
spotkam ciebie, że się stanie
taka niezwykła radość?... -
szepnęła.
- Biedna moja, biedna!... -
westchnął chirurg. Należał do
typu mężczyzn, którzy kochając
muszą litować się i żałować. Ale
potem stanowczo potrząsnął głową
i wziął Rebekę za rękę.
- A jakże było z tymi innymi
trzema kochankami? - zapytał
żartobliwie i głupkowato.
Chciał żartować, powiedzieć
coś zabawnego, aby za wszelką
cenę uspokoić Rebekę i powrócić
sobie i jej dobry, beztroski
nastrój. - Nigdy w życiu nie
martwiłem się dłużej niż pięć
minut! - mruknął wesoły i nawet
pogniewał się na samego siebie,
że przez tyle czasu babrał się w
rzeczach ponurych i
niekonkretnych. Chciał
powiedzieć coś dowcipnego, aby
po chwili zacząć się śmiać i
przynajmniej na razie zapomnieć
o wszystkim. Ale ponieważ nic
dowcipnego nie przyszło mu do
głowy, wyrzekł pierwsze lepsze
zdanie, które mu się nawinęło. Z
tego jednak powiedzenia wyszedł
lichy, a co najważniejsza,
nietaktowny żart.
- A jakżeż było z tymi innymi
trzema kochankami? - zapytał
głupkowato i czekał, że w tej
chwili Rebeka się roześmieje.
Rebeka jednak nie roześmiała się.
Wtedy podniósł na nią oczy i
zauważył, nic nie rozumiejąc, że
wyraz jej twarzy zrobił się
chłodny i odpychający. Usiadła
na łóżku i spytała wyzywająco:
- Kto ci to powiedział?
W pierwszym odruchu chciał od
Strona 234
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
razu przyznać się do niemądrego
żartu, lecz sam nie wiedząc
dobrze dlaczego, postanowił ten
żart kontynuować. "Dlaczego ona
nawet się nie uśmiechnie, chce
we wszystkim widzieć dziś smutne
rzeczy?" pomyślał i żartował
dalej:
- Jeden z moich przyjaciół -
rzekł lekkomyślnie i prawie
ucieszył się ze swej naiwnej
mistyfikacji.
- Który? - zapytała szybko.
- Tego ci nie mogę powiedzieć
- rzekł rozbawiony - ale wiem o
tobie wszystko.
- To nieprawda! - powiedziała
ostro.
Zachowanie się Rebeki było
zupełnie niepojęte. Zamiast
roześmiać się i uśmiechnąć,
zamiast pogłaskać go po głowie:
"Po cóż mnie nabierasz, mój
mały!" siedziała nieruchomo i z
widocznym natężeniem myślała o
czymś, jak gdyby usiłowała coś
sobie przypomnieć.
- Wiem, kto to mógł
powiedzieć! - rzekła wreszcie.
- A, jeżeli wiesz, tym
lepiej... Dlaczegoż sama mi o
tym nie powiedziałaś? - i
zamrugał żółtymi oczami. Wciąż
czekał, że zaraz ona się
uśmiechnie. Lecz nie uśmiechnęła
się. Wręcz przeciwnie, stała się
jeszcze bardziej zamknięta w
sobie, czujna, a nawet wroga.
- Nie mówiłam ci o tym
dlatego, że nigdy mnie nie
pytałeś - odparła.
- Co? - zapytał chirurg
zupełnie otumaniony i nie
rozumiejąc dosłownie nic.
I dopiero teraz spostrzegł, że
jest strasznie zmieszana,
zgubiona i że zupełnie zatraciła
panowanie nad sobą. Otworzył
usta i siedział w najwyższym
osłupieniu. A gdy w chwili
następnej zrozumiał wszystko,
zrobiło mu się potwornie zimno i
poczuł, że się pokrył gęsią
skórką.
- Głupstwo, głupstwo -
Strona 235
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
powiedział chirurg sucho.
Było to w istocie głupstwo,
ale głupstwo popełnione przez
Rebekę. Gdy połapała się w tym,
nie było już żadnego ratunku,
albowiem Tamten połapał się
również, Rebeka uśmiechnęła się,
lecz uśmiech wyszedł jakiś
niejasny, chirurg powtórzył
urzędowym, szpitalnym tonem: -
Głupstwo, głupstwo!
- Mój mały, źle mnie
zrozumiałeś - pośpieszyła
Rebeka. Ku jej konsternacji i
jeszcze większemu niepokojowi
chirurg wyszczerzył zęby w
sztucznym bezdusznym uśmiechu.
- Więc opowiedz mi wszystko -
rzekł.
- Nic nie mam do powiedzenia -
odparła.
Milczała. Widać było, że ma
się na baczności i pilnie śledzi
każdy wyraz jego twarzy i każdy
ruch.
- Nie o nich mi chodzi! -
rzekł chłodno Tamten. - Mogłabyś
ich mieć nawet tysiące! Ale
dlaczego skłamałaś?
- Ależ mój drogi, przecież ja
cię na pewno w niczym nigdy nie
okłamałam - i Rebeka załamała
dłonie.
- Skłamałaś - powtórzył
chirurg Tamten, a Rebeka
przypomniała sobie, że taki sam
wyraz twarzy miał wówczas, gdy
przed operacją mył ręce.
- Nie!... - A potem zaczęła,
płacząc i połykając w pośpiechu
słowa: - Przecież mnie nie
pytałeś... Przecież mówiłam ci
zawsze wszystko... całą
prawdę!... Czego ty ode mnie
chcesz?!...
- Prawdy - odpowiedział.
Patrzyła na niego przez pewien
czas, widać było, że starała się
zebrać myśli.
- Nie wiem, dlaczego mnie
męczysz - powiedziała wrogo.
- Broń Boże! - zaprzeczył i
powtórzył: - Więc powiedz mi,
jak to było?
Wreszcie zdecydowłała się:
- Nie chciałam ci robić
przykrości. Wiesz, że
Strona 236
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
powiedziałabym to trochę
później, ale powiedziałabym na
pewno.
"W istocie - pomyślał Tamten -
to jest takie proste
wytłumaczenie!" Zatracił grunt
pod nogami i zupełnie nie
wiedział, co ma na to
odpowiedzieć. Pochwyciła w lot
jego rozterkę i znowu po raz nie
wiedzieć który tego wieczoru
zaczęła płakać. Był to jak gdyby
ostatni argument, którego
chciała użyć. Niestety, tym
razem jej płacz wywołał inny
skutek, niż się spodziewała.
Ponieważ łzy w tym wypadku były
celowe, wyczuwało się, jeżeli
tak można się wyrazić, ich
użyteczność, podziałały na
chirurga jak zwykle, wzbudziły w
nim po prostu niechęć i jeszcze
większą nieufność. Fachowym,
automatycznym gestem zacierał
ręce, wyglądało to tak, jak
gdyby było mu zimno, a
jednocześnie jak gdyby szczotką
mył ręce nad muszlą w sali
opatrunkowej.
Ponieważ w głowie chirurga
Tamtena roiło się od wątpliwości
i ponieważ teraz potrafił
spojrzeć na siedzącą obok
kobietę pod nowym kątem
widzenia, cały szereg faktów
stanął przed nim w innym
świetle. Wystarczy mieć jakąś
trzymającą się kupy teorię,
jakiś wyraźny pogląd na rzecz i
chcieć tym poglądom wierzyć, aby
wszystkie fakty układały się w
łańcuch dowodów zupełnie
zdawałoby się niezbitych. Lecz
wystarczy zmienić pogląd, aby te
fakty świadczyły o czymś wręcz
odmiennym. I oto nagle
chirurgowi Tamtenowi
przypomniało się dziwne i jak
gdyby bezsensowne powiedzenie
Rebeki jeszcze na początku ich
rozmowy "Czy może tchórzliwa
jestem wtedy, gdy ryzykuję mieć
z tobą dziecko!" zapytała i
jeszcze wtedy pytanie to
wydawało mu się zastanawiająco
tajemnicze. Teraz dopiero
zrozumiał jego istotne znaczenie.
Strona 237
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
- Słuchaj - wyrzekł - dlaczego
powiedziałaś przed chwilą, że
nie boisz się mieć ze mną
dziecka?
Wzruszyła ramieniem i
przestała płakać.
- Nie pamiętam - odpowiedziała
szczerze.
Spojrzał jej w oczy, ale z
oczu nic, absolutnie nic nie
można było wyczytać.
- Na pewno mówiłaś to każdemu
innemu mężczyźnie, aby udowodnić
własną miłość... - rzekł. Był
przygotowany do nowego
przeczenia i kłamstwa, ale
nieoczekiwana odpowiedź Rebeki
zmyliła go i znowu wytrąciła z
równowagi:
- Tak! Mówiłam!... - rzekła
wyzywająco, a nawet wręcz
napastliwie.
- Głupstwo, głupstwo -
powiedział chirurg Tamten i
wyszczerzył zęby w sztucznym
uśmiechu.
Była sekunda, kiedy nic nie
czuł, nic nie wiedział, jak
gdyby przeżywał stan kompletnej
anestezji. Wstrząs był zbyt
wielki, aby miał siły na niego
zareagować. Pomimo to wstał
szybko, nawet zerwał się z łóżka
i nie wiedzieć czemu podbiegł do
okna. Nie zauważył
prawdopodobnie ani wydętej
firanki, ani że okno było
otwarte. Automatycznie je
zamknął, stał kilka chwil
nieruchomo, wpatrzony w żółte
płótno firanki, gdy zaś wreszcie
się odwrócił, zobaczył w nie
dającym się opisać zakłopotaniu,
że Rebeka stoi pośrodku pokoju i
rozbiera się.
"Jakie to wstrętne! -
pomyślał, a jednocześnie: - Mój
Boże, jakie to piękne!"
Z zadziwiającą szybkością
zrzucała z siebie suknię, potem
z trzaskiem rozpięła na sobie
gumowy pasek i wtedy poza
pomarańczową jedwabną koszulką
dała się wyczuć niezwykła, po
trzykroć przeklęta linia brzucha.
- Co ty robisz! - zawołał
chirurg i podbiegł ku niej.
Strona 238
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Strzępy myśli przemknęły mu
przez głowę. - Przecież po tym
wszystkim to jest niemożliwe! -
powtarzał.
Lecz niestety, było to całkiem
możliwe. Przytuliła się do
niego, poczuł jej ciepłe ciało.
"O, jakże nieszczęśliwe",
pomyślał z niedorzecznym
miłosnym poirytowaniem, wyczuł
jej zrozpaczone gorączkowe
ruchy, pojął, że trzyma go się w
tej chwili jak ostatniej deski
ratunku. Bydlęcy tragizm
udzielił mu się natychmiast,
czuł przejmujący ból,
towarzyszący największej
zmysłowej radości, chirurg
wyszeptał błędnie: - Rebeko! -
ale znowu na twarz narzucono mu
maskę kobiecego chloroformu i
żółte iskry zamigotały przed
jego oczami. Było straszliwie
niewygodnie, poduszki gniotły,
wydawało się, że całe łóżko było
zawalone przeszkadzającymi
poduszkami, więc po chwili
poduszki leżały już na podłodze.
Wszystkiego było za mało. Nie
dało się ani wypić, ani połknąć,
ani wchłonąć tego najdroższego,
znienawidzonego ciała, nie można
było zatrzymać wymykającej się z
najbardziej czułych ramion i
pieszczot - miłości. Posłyszał
gdzieś w oddali wstrząsający
krzyk Rebeki: - Ty mnie kochasz!
Ty mnie kochasz na pewno! - Był
to krzyk, który napełnił go
strachem i jeszcze większą żądzą
i tęsknotą. Krzyk przeszedł
przez całe jego ciało jak
strumień białego, gęstego ognia.
- Ty mnie kochasz na pewno! Ja
to wiem! Ja to czuję! -
krzyczała na cały dom.
Odszukał jej wargi i połykał
jej krzyk razem z olbrzymim
językiem, który zapełniał mu
całe usta. W tej właśnie chwili
przeżył moment odprężenia i
nasycenia, ale w tej chwili
zorientował się, że coś jest nie
w porządku.
Tak. Innymi słowami tego nie
dałoby się określić. "Coś
Strona 239
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
takiego jest nie w porządku",
pomyślał. Był jednak do takiego
stopnia jeszcze senny i rozbity,
że nie potrafił nawet się
zdziwić. W ogóle nie starczyło
mu trzeźwości, aby zgadnąć, co
się stało.
Rzecz zaś polegała po prostu
na tym, że kiedy w wiadomym
momencie otworzył oczy i
spojrzał przd siebie w twarz
Rebeki, nie zobaczył absolutnie
nic prócz czarnej pustki. Czuł
na swoich policzkach i nozdrzach
jej gorący, gorzkawy oddech,
włosy jej muskały go po
policzkach, ale pomimo to nie
widział nic prócz
nieprzeniknionej nocy. "Coś
takiego jest nie w porządku!"
pomyślał leniwie, ale w chwili
następnej oprzytomniał, żwawo
podniósł się na materacu i
obejrzał się. W pokoju było
ciemno.
- Czy to ty zgasiłaś światło?
- zapytał. Wyciągnął rękę i
natknął się na trochę wilgotne,
nagie ciało. Rebeka siedziała
obok niego.
- Nic podobnego - powiedziała
spłoszonym, zdziwionym szeptem.
Wtedy chirurg wyskoczył z
łóżka i znowu natknął się na
czyjeś nagie ramię. Poczuł
nawet, że ramię drżało drobnym
nieustającym dreszczem.
- Na pewno przepaliła się
żarówka - rzekł uspokajająco -
albo może sznur wyskoczył z
kontaktu...
Zrobił krok w kierunku stołu,
lecz zamiast stołu uderzył się
o fotel.
- Cóż to za głupi kawał? -
rzekł.
Z drugiego kąta pokoju doszły
go słowa Rebeki:
- Widzisz, nie darmo się bałam
- i słychać było, jak ręką maca
po ścianie.
- Ależ nic się nie stało
strasznego - odrzekł.
- Ja się nie darmo bałam...
Wiedziałam, że coś takiego się
stanie... - Powtarzała i wtedy
chirurg, aby opanować jej
Strona 240
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
strach, prawie krzyknął:
- Nic nie mów i bądź
spokojna!... - W tej samej
chwili przewrócił na stole
szklankę, która spadła z
wstrząsającym hałasem.
- Głupstwo, głupstwo -
mruknął, a z kąta pokoju
posłyszał brutalny szept:
- Zapalże prędzej światło!
- Głupstwo, głupstwo -
powtórzył i siłą nawyku
uśmiechnął się martwym,
szpitalnym uśmiechem, chociaż
uśmiechu tego nikt nie mógł
zobaczyć. Był już zupełnie
spokojny i każdy ruch jego był
ostrożny i obliczony.
Zgrabnymi, przyzwyczajonymi do
najbardziej precyzyjnej pracy
palcami obszukał cały stół,
namacał lampę, odkręcił i
wkręcił żarówkę, potem sprawdził
kontakt - ale bezskutecznie.
Lampa się nie paliła.
- Prawdopodobnie jest zepsuta
- powiedział.
Jednocześnie rozległ się
trzask przekręcanego kontaktu
koło drzwi i usłyszał głos
Rebeki:
- Druga lampa nie pali się
również.
Widocznie teraz ona
przewróciła jakiś przedmiot,
gdyż coś z grzmotem spadło na
podłogę.
- Przewróciłam krzesło -
posłyszał po chwili.
- Zaraz zapalę latarkę -
odpowiedział.
Wydało mu się, że schował
latarkę do kieszeni płaszcza,
ale ku swojej złości tam jej nie
znalazł.
- Gdzież ją podziałem? -
zapytał.
Oczy jego szybko
przyzwyczajały się do ciemności,
lecz w pokoju było dwa razy
ciemniej niż w gabinecie
rentgenologicznym, więc pomimo
wszystko w dalszym ciągu nie
widział nic. W pewnym momencie
coś go uderzyło w plecy, chirurg
drgnął i szybko jakby broniąc
się wyciągnął przed siebie ręce,
Strona 241
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
rękami zaś dotknął chłodnawych i
w tej chwili trochę miękkich
piersi.
- Zaziębisz się - powiedział i
ostrożnie po omacku zaprowadził
Rebekę do łóżka. Czuł się głupio
i był zirytowany całą tą
przygodą. - Gdzież, u licha ta
latarka! - mruczał. Na szczęście
odszukał koło poręczy łóżka. -
Mam! - krzyknął i odsunął guzik.
Silny błękitny promień
przeciął pokój, złamał się na
ścianie i mglistą plamą światła
odbił się na suficie, potem
wędrując oświetlił drzwi, szafę,
podłogę, wreszcie zatrzymał się
na nagich, pięknych nogach. Po
chwili jednak noga podniosła
się, stała się ciemniejsza i
chirurg zobaczył schylony tułów
Rebeki, która szybko, prawie
gorączkowo wciągała pończochy.
- Ciekawa jestem, co się stało
- mówiła.
- Widocznie w domu są zepsute
stopki lub zaszło krótkie
spięcie - odpowiedział. Położył
latarkę na stole i podszedł do
okna.
- Nie otwieraj!... - poprosiła.
Pomimo to otworzył i wyjrzał
za okno w burzliwą,
nieprzeniknioną noc.
- Cóż za ciemności! - zawołał,
lecz Rebeka jego głosu nie
słyszała, ponieważ za oknem
działa się wprost jakaś
kakofonia wrzasków, wycia,
grzmotów szalejącej wichury.
Chirurg zatrzasnął ramę i
odskoczył z okrzykiem:
- Cóż to za piekło!
- Wyobraź sobie - powiedział,
a Rebeka podniosła głowę z
niecierpliwym niepokojem -
wyobraź sobie, że światło zdaje
się zgasło w całym mieście.
To ją raczej uspokoiło.
- Ach tak - powiedziała i
zapinała podwiązki.
- Na pewno wichura uszkodziła
coś w elektrowni. Ani jednej
latarni... ani jednego
światełka... - rzekł chirurg.
Patrzył na nią pytająco i trochę
nieśmiało. Uczuła widocznie ten
Strona 242
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wzrok, gdyż podniosła głowę i
uśmiechnąła się:
- Muszę już iść, kochanie. Na
pewno jest bardzo późno...
Spojrzał na zegarek i
odpowiedział: - Siódma.
Włożyła buciki i wstała.
Obecnie ubierała się znacznie
wolniej i jak gdyby smakując w
każdym szczególe swej toalety.
Od czasu do czasu ukradkiem
patrzyła na chirurga i wtedy
chirurg widział jej połyskujące
ciemne oczy. Była w półcieniu.
Latarka leżała na stole, rzucała
światło w górę, tak że
oświetlony był tylko sufit.
Chirurg czuł się zanadto
wyczerpany i wymęczony, czy
własnym szczęściem, czy też
nieszczęściem, więc kosztowało
go to dużo wysiłku, aby rzec:
- Słuchaj, byłaś dla mnie
niedobra, ale pomimo wszystko
zdaje mi się, że ci
przebaczyłem... za bardzo cię
kocham...
Zapinając z tyłu jakąś
sprzączkę, wyciągnęła do niego
głowę i rozwarła usta. Chirurg
odsunął krzesło, które stało na
drodze, postąpił naprzód i
dotknął wargami jej warg, ale
odsunęła się zgrabnie i rzekła
zalotnie:
- Nie przeszkadzaj mi się
ubierać!... - wtedy zatrzymał
się pośrodku pokoju.
- Słuchaj - powiedział ponuro
- przebaczyłem ci, ale to jednak
nie może przejść bez śladu. Coś
ty zrobiła, coś ty zrobiła!... -
powtarzał w kółko, potem
potrząsnął opadającymi na czoło
włosami i dokończył: -
Mniejsza... Nie mogę ci nie
wierzyć, bo inaczej...
przestałbym kochać.
Znowu wyciągnęła szyję i
czekała z rozchylonymi wargami.
Lecz po chwili wypuścił ją z rąk.
- Obiecaj mi - rzekł - że się
rozstaniesz z mężem. Dziś
jeszcze, zaraz gdy tylko wrócisz
do domu, wyznasz mu wszystko.
Oplotła go rękami ruchem tak
desperackim, lecz jednocześnie
Strona 243
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
pełnym wdzięczności i
wzruszenia, że poczuł się
zupełnie rozbrojony. Przywarła
ustami do jego ucha i szepnęła
wyraźnym, poważnym szeptem:
- Dobrze. Uczynię wszystko, co
chcesz.
Wtedy ogarnęły go radość i
spokój, których dotychczas w
życiu nie doznał. Prawo zaś
równoległości miłosnych doznań
podpowiadało mu, że podobną
radość przeżywa i ona.
- Zrobisz to dzisiaj na pewno
- rzekł chirurg.
- Na pewno - odrzekła z
przekonaniem.
- Nie skłamiesz mi więcej? -
zapytał chirurg.
- Nie kłamię nigdy! Trzeba mi
wierzyć!... - odpowiedziała i
chirurg patrzył na nią wzrokiem
prawie załzawionym, jak gdyby w
istocie patrzył na bizantyjską
madonnę. "Miłość robi z ludzi
świętych. Jak gdyby ktoś nas w
tej chwili pobłogosławił!"
pomyślał z niebywałą u niego
bogobojnością. Lecz pierwsza
opanowała się Rebeka.
- Trzeba się śpieszyć, trzeba
się śpieszyć - paplała i jak
mała dziewczynka wydymała wargi.
- Śpiesz się, śpiesz się -
powtórzył chirurg. Wtem
spostrzegł, że znowu jest
niespokojna, obraca głową na
prawo i na lewo i wciąż czegoś
szuka oczami.
- Zapomniałam u ciebie
przedwczoraj szalika -
powiedziała - taka jestem głupia.
Wyjął szalik z szafy i
narzucił jej na ramiona.
- Och nigdy, nigdy! - zawołała
i poprosiła o skrawek jakiegoś
papieru.
- Dlaczego nie chcesz włożyć
na siebie? - zapytał
niepodejrzliwie.
Klasnęła dłońmi.
- Jakiż ty jesteś kretyn!... -
i słowo "kretyn" wypowiedziała
jak najczulszą pieszczotę. -
Przecież jestem w płaszczu! -
zawinęła szalik w papier, a
potem włożyła na siebie kapelusz
Strona 244
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
i nieprzemakalny żółtawy płaszcz.
- Chodźmy!... - zawołała.
Na progu zatrzymał ją raz
jeszcze i powtórzył:
- Więc dziś, zaraz!... trzeba
już z tym skończyć! Jestem
zmęczony pracą. Gdy wejdziesz w
moje życie, dodasz mi siły...
potem nigdy mnie już nie
opuścisz, prawda?...
Oświetlił latarką jej twarz,
zobaczył głębokie uczciwe
spojrzenie i usłyszał:
- Nigdy!
Westchnął głęboko. Przez cały
czas, kiedy szli po schodach,
słyszał nabrzmiały radością
głos. Rebeka mówiła o tym, że
jej nie będzie już trudno
powiedzieć mężowi całej prawdy,
że teraz już się zdecydowała
zupełnie i zerwie ostatecznie z
dawnym życiem.
- To jest przecież takie
proste - mówiła gorączkowo -
przecież nie mogłabym żyć już z
nikim prócz ciebie!
Koło drzwi wejściowych
zatrzymała się.
- Zgaś latarkę - powiedziała.
Znowu zapadły ciemności.
- Więc do jutra - powiedziała.
- Oczywiście - odrzekł
chirurg. - Ale gdzie?
- Jeszcze raz tu... Tak się
przyzwyczaiłam do tego pokoju...
Przyjdę tu jutro o szóstej i
opowidm ci, jak się to wszystko
ułożyło. - Musnęła go wargami i
wybiegła na ganek.
I natychmiast oboje wpadli jak
gdyby do jakiejś czarnej jamy, w
której coś bez ustanku zgrzytało
i łopotało.
- Odprowadzę cię do domu! -
krzyknął chirurg.
- Broń Boże! - posłyszał po
chwili kobiecy krzyk.
- Nie pu-szczę cię sa-mą!! -
wrzasnął, połykając potworne
ilości powietrza.
- Do ju-tra!... - posłyszał z
oddali.
Wtedy przeczekał jeszcze parę
chwil na ganku, podniósł
kołnierz płaszcza, zawinął
nogawice spodni i zapalił
Strona 245
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
latarkę. Zobaczył wywróconą
beczkę i rozlane po chodniku
wapno. Błękitny promień wydawał
się niepewny i bezradny. Chirurg
zeskoczył na chodnik i
sprężystym, raźnym krokiem
poszedł ulicą w kierunku
Szpitala Wszystkich Świętych.
Lecz nie zdążył jeszcze
przejść dwudziestu kroków, gdy
zobaczył dwie świecące się
kropki mknące wprost na niego,
które rosły mu w oczach.
Jednocześnie wiatr rozpędził
chmury i oto część nieba stała
się prawie jasna. Chmury
rozsuwały się coraz bardziej, aż
wreszcie powietrze stało się
przejrzyste i wtedy wyjaśniło
się, że do nocy jeszcze było
daleko i że dopiero zapadał
zmierzch. Rozproszona mgła
uciekała wzdłuż ulicy, widać
było połyskujący bruk i fasady
domów. Po większej części w
oknach było ciemno i tylko tu i
ówdzie za szybami paliły się
świece.
Chirurg jednak latarki nie
zgasił, oświetlał przed sobą
kamienie i kałuże, pomimo to był
tak roztargniony i zajęty czym
innym, że nie patrzył pod nogi i
stąpał właśnie po tych kałużach.
W półmroku zapadającego
zmierzchu dwie świetliste kropki
mknące naprzeciwko niego wyrosły
nagle do rozmiarów dwóch
reflektorów. Chirurg rozpoznał
przód dużej, czarnej limuzyny,
która mknęła z zawrotną
szybkością, i przystanął na
chodniku jak wryty. Słyszał nie
ustające i nie milknące wycie i
trąbienie klaksonu, limuzyna,
zarzucając tylnymi kołami po
mokrym bruku i kreśląc zabójcze
zygzaki, przemknęła obok, a
chirurg stał z otwartymi ustami,
jak gdyby rażony piorunem.
Zjawienie się limuzyny nie
zdziwiło go bynajmniej, wszakże
rozpoznał ją od razu, lecz
przerażona, zdawałoby się
obłąkana twarz, którą zobaczył
za białą szybą oświetlonego
Strona 246
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
samochodowego wnętrza, wydała mu
się czymś tak niesamowitym, że o
mało nie krzyknął. Brodata,
wykrzywiona twarz huśtająca się
w oknie przemknęła przed nim jak
obraz zupełnie niewiarygodnej,
wariackiej wizji! Limuzyna już
dawno zniknęła za węgłem, w
oddali powoli zamierała
alarmująca trąbka, chirurg zaś
wciąż jeszcze tkwił pośrodku
jakiejś kałuży i bezmyślnie
wodził oczami wokoło.
- Co się stało? - zapytał
głośno.
Potem podniósł głowę, spojrzał
w niebo, spoważniał, odwrócił
się na pięcie i jeszcze szybciej
poszedł w kierunku szpitala.
Tok jego myśli był
następujący: "Przestałem być
samotny. Stało się to, co
właściwie jest całkiem
niemożliwe, a nawet kto wie, czy
potrzebne. Zresztą kobieta i
mężczyzna stanowią dopiero
człowieka i gdybym nie spotkał
Rebeki, pozostałbym nadal czymś
połowicznym. Jesteśmy taką
jednolitą, organiczną całością,
że teraz nie potrzebuję się
obawiać kłamstwa lub zdrady,
ponieważ czuję wszystko, co ona
czuje, i znam wszystkie jej
myśli". Wspomnienie o niedawnej
rozmowie i o tym, jak nędznie
przyłapał Rebekę na kłamstwie,
wydało mu się wstrętne.
"Zachowałem się wobec niej jak
szpicel!" pomyślał z
obrzydzeniem.
Lecz wspomnienie to pomimo
wszystko nasunęło mu inne
jeszcze refleksje: "A jeśli ona
rzeczywiście mnie okłamywała?
Gdyby się okazało, że jest
niewierna, że mnie zdradzi, że
wcześniej czy później mnie
opuści? Co będzie wtedy?
Przecież niekiedy zachowanie się
jej tak niezwykłe przeczy
faktom, albo też fakty przeczą
zachowaniu".
- Och, te fakty! - burknął i
jednocześnie przypomniał sobie
pewien drobiazg.
"Rebeka powiedziała, że
Strona 247
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wczoraj nie przyszła, bo mąż
siedział przez cały czas w domu
i musiała go uspokajać i o czymś
rozmawiać. Lecz jakżeż to mogło
być, kiedy?..."
Rzeczywiście. Chirurg
przypomniał sobie, że spotykał
Widmara przez cały wczorajszy
dzień, spotykał go prawie na
każdym kroku.
- Głupstwo, głupstwo -
powiedział chirurg i pośliznął
się na mokrym kamieniu.
Nie wiedział, jak opanować
gwałtowną tęsknotę. Było jasne,
że Rebeka mówiła nieprawdę.
Jakże mogła rozmawiać z mężem,
kiedy mąż był w mieście!...
"Skłamała, skłamała!..." -
pomyślał zrozpaczony.
Pochwycił równowagę, przeszedł
na drugą stronę ulicy i po
chwili szedł już szosą
prowadzącą do szpitala. Latarka
jego wżynała się w liliowy
półmrok, wiatr po raz pierwszy
od tygodnia, zdawało się, ustał,
powietrze było ciche, świeże. Od
czasu do czasu mijały chirurga
postacie przechodniów, miasto
nadal było pogrążone w parującej
mgle, ktoś, mijając chirurga
powiedział:
- Już pół godziny, jak w
elektrowni wyłączono prąd!
Chirurg powtarzał: - Zdrada i
kłamstwo!... a więc znowu mnie
okłamała... cóż ja teraz mam
począć?...
Ze złości omal nie cisnął
latarką o bruk.
- Głupstwo, głupstwo -
mruknął i pomyślał wyniośle i z
trudem: "Wielkie mi rzeczy!...
Pozostanę samotny!"
Obecnie rozważania jego
brzmiały mniej więcej tak:
Człowiek rodzi się samotny i
umiera samotny. Tkwi to w
naturze rzeczy i jest prawem
przyrody. Lecz prawdopodobnie
wskutek wadliwego wychowania
człowiek nie traktuje samotności
jako mal nŠcessaire, lecz
usiłuje bronić się przed nią,
szukając wyjścia w ucieczce.
Ucieczką taką jest miłość,
Strona 248
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
której durzący czar przynosi
zapomnienie. Lecz jest to
paliatyw. Wcześniej czy później
minie czar i człowiek z jeszcze
większą ostrością wyczuje własną
samotność. Wtedy zaczynają się
wszelkie tragedie. Czy nie
lepiej od razu zrezygnować z
nadaremnych trudów i pogodzić
się z logiką konieczności?
Dzieci powinny być wychowywane
od najwcześniejszych lat w
świadomości, że są beznadziejnie
samotne, lecz że uświadomienie
sobie tej samotności jest ich
siłą. Wtedy mogą sobie pozwolić
na wszelkie miłości bez obawy,
że jakikolwiek zawód może je
złamać. Będą na przykład
wiedziały, że każde
rozczarowanie trwa tylko
ograniczony czas, zależny od
wrażliwości osobnika i natężenia
uczucia. Nieszczęścia osobiste,
jeżeli nie są chorobą lub
śmiercią, nie zasługują na
szacunek, są one zawsze
przemijające. O tym poucza
ogólnoludzkie doświadczenie i
wszystkie biblioteki świata. Nie
jest słuszne, by każdy człowiek
przekonywał się na sobie, i
przerabiał sam na nowo starą
drogę po to, aby w końcu dojść
do tych samych opłakanych
rezultatów, co jego poprzednicy.
Znacznie prościej uwierzyć im na
słowo i starać się zacząć żyć
właśnie od tego momentu, kiedy
oni skończyli. A więc na
przykład, jeżeli cudze
doświadczenie poucza, że
wszelkie cierpienia miłosne
trwają maksimum kilka lat i że
jednak zawsze mijają, czy nie
lepiej zamiast babrać się w
nich, skrócić okres ich trwania.
Okazuje się, że jest to całkiem
możliwe. Wystarczą do tego tylko
skondensowane pigułki
cierpienia, ekstrakt miłosnej
męki, wynaleziony w tej chwili
przez doktora Tamtena.
Chirurg uśmiechnął się
złośliwie i zboczywszy z szosy,
szedł skrótem poprzez jakąś
łąkę. Przeskakiwał z kępki na
Strona 249
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
kępkę, omijał drzewa, które
poruszając gałęziami rzucały na
niego chłodne krople, chirurg
dochodził już do bramy
szpitalnej i myślał o swych
pigułkach.
Był to radykalny, choć trochę
koński środek. Cierpiący
człowiek w myśl tej kuracji nie
powinien całkiem zwalczać w
sobie ani męki, ani bólu, wręcz
przeciwnie, powinien je w sobie
rozjątrzać. Długotrwałość
cierpienia zależy w większości
wypadków od walki, którą
człowiek z nim toczy: im
zajadlej zwalcza i depcze, tym
dłużej ono trwa. Gdyby natomiast
domyślił się i zaczął folgować
własnemu cierpieniu,
doprowadzając siebie nawet do
ataków zupełnego szału rozpaczy,
przekonałby się, że wkrótce
zabrakłoby mu sił, a nawet
ochoty rozpaczać w dalszym
ciągu. A więc po każdym ciosie
nie trzeba ani podróżować, ani
szukać zapomnienia gdzie
indziej, lecz należy pogłębić w
sobie cierpienie do ostatecznego
stopnia. To o cierpieniu. O
miłości zaś - trzeba wreszcie
zrozumieć, że nie jest i nie
powinna być celem w życiu.
Jeżeli natomiast będzie na
drugim planie, to nigdy nie
będzie niebezpieczna.
Gdy chirurg to pomyślał, nagle
w dużym białym gmachu,
znajdującym się o setkę kroków
przed nim, zapaliło się światło.
Jednocześnie wzdłuż szosy
zapłonęły latarnie.
Krok chirurga stał się jeszcze
bardziej elastyczny i
podskakujący, przez chwilę
poczuł na ramionach zamiast
płaszcza fartuch chirurgiczny, a
na twarzy - maskę gazową, w ręku
- miał wrażenie, że zamiast
latarki trzyma skrwawiony
skalpel. Ukochana praca, która
przedtem zbladła, a nawet
obrzydła, teraz pociągała ku
sobie mocniej od wszelkiego
erotycznego popędu. Wtedy
objawił mu się patos jego fachu.
Strona 250
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Był to odstraszający, lecz jakże
podziwu godny widok. Po ciemnej
łące przeszli przed nim
nieskończonym szeregiem chorzy.
Trzymali w rękach skrwawioną
gazę i watę, wznosili nad
głowami niepotrzebne już kule.
Jak na paradzie przesunęły się
przed nim niczym tanki i armaty
operacyjne stoły, aparaty
rentgenologiczne, diatermiczne,
maszyny prostujące i łamiące
chore członki. Niby reflektory
oświetlały ten wieczór kwarcowe
lampy i ratującą świętą bronią
rozbłysły w ich świetle
wszystkie chirurgiczne narzędzia.
- Samotność i praca - zawołał
chirurg.
Lecz gdy otwierał bramę
szpitalną, niechcący przypomniał
sobie rzecz nader prostą.
"Przecież Rebeka nie
powiedziała, że Widmar siedział
przez cały dzień w domu.
Powiedziała tylko, że rozmawiała
z nim przez cały wieczór. Więc w
takim razie nie skłamała..."
Wtedy zawstydził się swych
podejrzeń i myśląc o tym, że
jutro jednak zacznie się
zupełnie inne życie razem z
kobietą, która będzie jego
towarzyszką, powiedział głośno:
- Wierzę - i otworzył żelazną
bramę. Przed nim wznosił się
jaskrawo oświetlony biały
szpital.
Było ściśle kwadrans po
siódmej. Równo pół godziny
przedtem krawiec Abraham Gold
zeskoczył z płotu i pobiegł do
Widmara. Krótka droga, którą
miał odbyć, była najcięższą
drogą tego nieszczęśliwego
człowieka, była dla niego czymś
w rodzaju Golgoty.
Było bardzo ciemno, na
szczęście jednak nie tak jak
poprzedniego wieczoru. Ciemności
właściwie wynikały tylko z chmur
i mgły, która wznosiła się nad
miastem. Gdy wiatr je rozpędzał,
robiło się zupełnie jasno, lecz
po chwili wszystko znowu
zakrywały czarne tumany i wtedy
Strona 251
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
wydawało się, że jest późna i
głucha noc. Był to ostatni dzień
tego wietrznego, burzliwego
tygodnia. Wichura i burza ustały
prawie natychmiast po tragicznym
wypadku, który wydarzył się
krawcowi Goldowi, i prawie
natychmiast po wybiciu godziny
siódmej wszystko się
wypogodziło. Można było
pomyśleć, że niebywały wicher,
który zleciał z gór na miasto,
dmuchał i szalał tylko po to,
aby dopomóc krawcowi w jego
chęci ostatecznego rozwikłania
własnego życia. Krawiec Gold
bowiem sądził zupełnie słusznie,
że ta jego nad wyraz uciążliwa
podróż będzie ostatnim etapem w
jego życiu do jakiejś lepszej
przyszłości. Miał tylko jedną
myśl: dotrzeć jak najszybciej do
Widmara, powiedzieć mu, co
widział, otrzymać pieniądze i
wreszcie skończyć z tą ciemną i
przykrą sprawą, w której trybach
szamotał się już od tygodnia.
Teraz gdyby nawet chciał, nie
mógł się z nich wydostać.
Tydzień temu krawiec Gold
dowiedział się z dziecinnego
paplania i bełkotu Borucha, że w
sąsiedniej kamienicy ktoś
wreszcie zamieszkał. Nie
przypisałby temu znaczenia,
gdyby nie przypadek. Tegoż
bowiem poranku zobaczył przez
okno chirurga Tamtena. I tegoż
poranku dziewięcioletni Boruch
powiedział mu, że widział, jak
do kamienicy wchodziła żona jego
klienta.
Wtedy krawiec poszedł do
Widmara, miał właśnie odnieść do
miary ubranie, i w przedpokoju
spotkał Rebekę. Na jego widok
Rebeka żachnęła się.
- Cacaca, proszę się mną nie
krępować - powiedział delikatnie
krawiec i wyczuł, że wiadomość,
którą mógłby dostarczyć
Widmarowi, byłaby i dla Widmara,
i dla niego jednakowo
pożyteczna. Rebeka wróciła do
salonu i krawiec słyszał, jak
powiedziała mężowi:
- Przyszedł do ciebie twój
Strona 252
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
krawiec z ubraniem. Cóż to za
odrażający staruszek!
- Zaraz, zaraz - odpowiedział
Widmar. - Dlaczego odrażający?
- Nie wiem - odpowiedziała -
ma taki dziwny zapach, jakby
miał zaraz umrzeć albo już
umarł...
Widmar roześmiał się i wyszedł
do przedsionka. Wtedy krawiec
omotał go rojem najbardziej
ciemnych aluzji.
- Panie szanowny, panie
szanowny - powiedział krawiec -
może pan się interesuje pewnym
oknem?
- Jakim oknem? - zdziwił się
Widmar. - Jest mi potrzebne
ubranie, a nie okno...
- Proszę szanownego pana -
powiedział krawiec - właśnie
przyniosłem panu pysznie
skrojone ubranie... Pasuje w sam
raz dla człowieka, który chce
się zemścić. Jeszcze proszę pana
nie wyciągnąłem fastrygi...
- Jesteś chory staruszek -
powiedział Widmar - co ci się
należy za robotę?
- Może by mi pan zapłacił
jeszcze więcej - powiedział
krawiec - gdyby się okazało, że
jestem panu jeszcze potrzebny.
- Idź pan stąd! - zezłościł
się Widmar, krawiec wyskakując
przez drzwi na ulicę, krzyknął:
- Widziałem przez okno
chirurga Tamtena!...
Zauważył po twarzy Widmara, że
wreszcie dopiął swego. I potem
nie zdziwił się zupełnie, gdy
Widmar przyłapał go w parku
miejskim. Dalsze wypadki
rozwijały się całkiem poza jego
wolą. Ostatnio nawet parę dni
działał zupełnie jak urzeczony
jakąś złą siłą...
Zła siła pchała go teraz w
plecy, wiatr zaś odpychał go w
tył. Krawiec szedł wzdłuż płotów
i ścian domów, od czasu do czasu
przystawał i odpoczywał, potem
znowu po omacku, nogami szukając
drogi brnął naprzód. Wicher
uderzał w jego pierś, krawiec
zapiął mokrą, nasiąkłą deszczem
marynarkę, wiatr zdmuchnął przed
Strona 253
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
nim kałużę i bryzgi błota
poleciały krawcowi w twarz.
- Ajajaj!... - stęknął krawiec.
Szedł, borykając się
rozpaczliwie, kapelusz oburącz
nasunął na sam nos, krawcowi
wydawało się, że każdy jego krok
równał się przeskakiwaniu
jakiejś śmiertelnej przepaści.
Był już w pobliżu pomnika, na
ulicy Batorego, od domu Widmara
dzieliło go najwyżej
kilkadziesiąt metrów. Krawiec
wzdychał, klął i z niezmiernym
wysiłkiem posuwał się naprzód.
- To nie wiatr, to sam diabeł!
- wykrzykiwał.
Prąd powietrza był tak mocny,
że zbijał go z nóg. W pewnym
momencie niewidzialna siła
cisnęła krawca o mur i krawiec o
mało nie wyzionął ducha. Ale
odsapnął i z desperacką odwagą
przebiegł na drugą stronę
chodnika. Dygotał z zimna. Mokre
ubranie, które po chwili miało
odegrać taką fatalną rolę,
przylegało do ciała nieznośną,
wilgotną i zimną szmatą. Nagle
niebo się rozjaśniło i krawiec
przymrużywszy oczy zobaczył o
parę kroków od siebie czarne
zarysy pomnika wielkiego męża
stanu. Obok pomnika zobaczył
jakąś skuloną postać i odgadł,
że to policjant. W istocie,
posterunkowy, założywszy ręce w
rękawy, stał zgarbiony, szukając
ukrycia za brązowym posągiem. W
następnym momencie wszystko
zginęło w ciemnościach i w
przeraźliwym poświście mknących
mgieł. Krawiec zrobił jeszcze
krok naprzód i wtem natknął się
na prawie zupełnie wywrócony
słup telegraficzny. Zorientował
się, że znajduje się obok willi,
w której tego piątku
elektrotechnik Izaak Gold
zakładał instalację elektryczną.
Krawiec Gold ominął słup,
odskoczył w kierunku sztachet,
niebo się ponownie rozjaśniło i
krawiec zobaczył, jak leciały na
niego nici jakiejś olbrzymiej
czarnej pajęczyny. Odruchowo
wyciągnął rękę, aby tę pajęczynę
Strona 254
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
rozerwać, gdyż jakby zagradzała
mu drogę, wicher rozpędził
chmury i krawiec nieruchomo
pozostał na chodniku z ręką
wyciągniętą w powietrzu. Głowa
mu się kurczowo podniosła do
góry, stężał nagle i patrzał w
szare niebo z takim wyrazem
twarzy, jakby chciał wyrzec:
"Szanowny panie!..."
Stało się to na parę minut
przed siódmą. Widmar czekając na
niego, rzucał się po pustych
pokojach i co parę minut patrzył
na zegarek.
- Dlaczego on nie przychodzi?
- powtarzał. Według jego
obliczeń krawiec miał przyjść
już dziesięć minut temu i to
dziesięciominutowe oczekiwanie
wyczerpało go do reszty. -
Cokolwiek się stanie, przyłapie,
czy nie przyłapie, ale dłużej
czekać nie mogę i z tą sprawą
dzisiaj skończę! - bełkotał i
znowu spojrzał na zegarek.
Wskazówka - do cholery! - nie
przesunęła się nawet o włos. -
Ja go nauczę! - zgrzytał Widmar.
Sapał i kaszlał. Wiedział, że
już przekroczył ostatnią granicę
i teraz nic go nie powstrzyma
przed krwawym końcem. O tak!
Nawet z przyjemnością zobaczyłby
teraz drogą, jedyną twarz zalaną
śmiertelnym czerwonym płynem.
Krawiec się spóźnił już o cały
kwadrans. Przecież odznaczał się
punktualnością i jemu w równej
mierze zależało na spotkaniu.
- Może coś się stało! -
wściekał się Widmar i targał
brodę.
Ale najdalej idące domysły nie
mogłyby powiedzieć mu prawdy.
Nie przypuściłby przecież nigdy,
że krawiec Gold zastygł pośrodku
chodnika z ręką wyciągniętą do
góry i patrzy w niebo.
Jakiś przechodzień spostrzegł
krawca, ale ponieważ szedł drugą
stroną ulicy, nie zauważył
szczegółów, widział tylko
śmieszną, małą postać wyprężoną
w dziwacznej pozie i z
wyciągniętą ręką, więc
Strona 255
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
przechodzień nie zwróciwszy na
to uwagi szedł dalej. W pewnym
jednak momencie odwrócił głowę i
ze zdumieniem patrzył na
nieruchomą postać. Było szaro,
ale robiło się coraz jaśniej,
więc wkrótce przechodzień
zauważył szczegół tak
zastanawiający, że zawrócił,
obejrzał się i rzucił się z
krzykiem do policjanta,
stojącego koło pomnika. W
przerwie pomiędzy jednym a
drugim podmuchem wiatru
policjant posłyszał wrzaski
biegnącego ku niemu przechodnia,
ale już sam spostrzegł dziwne
zjawisko, tkwiące pośrodku
trotuaru, i przytrzymując poły
łopoczącego płaszcza, rzucił się
w kierunku krawca na przełaj.
Policjant i przechodzień biegli
obok siebie, popychając się
łokciami, wreszcie zatrzymali
się koło słupa, a przechodzień
zrobił krok, jak gdyby chciał
chwycić krawca w objęcia. Lecz
wtedy policjant odtrącił
przechodnia i krzyknął
ostrzegawczo:
- Nie ruszać!
Przechodzień cofnął się
przelękniony, krawiec Abraham
Gold tkwił nieruchomo, wpatrzony
w niebo, policjant zaś zaczął
wymachiwać rękami jak człowiek,
który zupełnie stracił głowę.
Przechodzień zawołał:
- Ale trzeba przecież coś
robić!...
Policjant w dalszym ciągu jak
młyn obracał rękami i nic z
siebie nie zdołał wykrztusić.
Potem widocznie przyszła mu do
głowy jakaś myśl, policjant
krzyknął:
- Niechże pan nie pozwala
nikomu go ruszać!... - i
wielkimi susami, plącząc się w
płaszczu, pobiegł wzdłuż ulicy.
Wiatr znowu zasnuł wszystko mgłą
i dymem, policjant wwalił się do
jakiegoś sklepu i zdyszany
zapytał:
- Gdzie telefon?
Telefon znajdował się obok
kasy za ladą, policjant chwycił
Strona 256
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
słuchawkę, ale przypomniał
sobie, że nie pamięta
potrzebnego numeru, więc w
pośpiechu zaczął przerzucać
książkę telefoniczną. Potem
grubym, szczerniałym palcem
obrócił parę numerów na liczniku
automatu i tupiąc ze
zdenerwowania nogą, krzyczał do
słuchawki: - Halo, halo, halo!...
I w tej samej chwili w
gabinecie naczelnego inżyniera
elektrowni miejskiej delikatnie
mruknął telefon. Siedzący przy
biurku inżynier podniósł
słuchawkę do ucha i powiedział
parę razy:
- Nic nie słyszę... proszę
mówić wyraźniej!...
Lecz w chwili następnej
widocznie zrozumiał brzęczące w
słuchawce słowa, gdyż
natychmiast bez jednego słowa
wyłączył telefon.
Policjant, ciągnąc nosem i
bezmyślnie poruszając szczękami,
dobijał się telefonicznie już do
drugiego miejsca, policjant
znowu krzyczał: - Halo, halo!...
- naczelny zaś inżynier
elektrowni, trzymający przy uchu
słuchawkę, zmienił kontakty i w
następnej sekundzie połączył się
z halą maszyn. I dopiero
wówczas, gdy z hali odezwał się
jeden z robotników, naczelny
inżynier osłaniając usta ręką
rzekł dobitnie:
- Człowiek pod prądem!
Wyłączyć prąd!
I natychmiast potem w hali
maszyn zahuczał alarmujący
sygnał. Posłuszny temu żałosnemu
dźwiękowi stojący koło tablicy
rozdzielczej monter Izaak Gold
pociągnął natychmiast za
dźwignię i przesunął ją na sto
osiemdziesiąt stopni. Wtedy w
całym mieście zgasło światło.
Trzymając rękę na dźwigni,
monter rozdzielczy Izaak Gold
zawołał na całą halę:
- Co się stało? Cholery!!!
Zgaszenie światła w Szpitalu
Wszystkich Świętych wywołało
podwójny popłoch. Była to pora
kolacji, chorzy rozeszli się po
Strona 257
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
salach, więc na korytarzu
pierwszego piętra była tylko
przełożona i sanitariusz Paweł.
Siostra niosła tacę z
lekarstwami, sanitariusz trzymał
oburącz drewniany piec
elektryczny, szli naprzeciwko
siebie i gdy się mijali, siostra
zapytała sanitariusza:
- Czy Paweł nie wie, czy
przychodzili już krewni
tamtej?...
Sanitariusz wiedział, o kim
mowa, i odpowiedział:
- Odnieśliśmy nieboszczkę do
kostnicy. Jak na razie nikt się
po nią nie zgłaszał...
Potem zamienili jeszcze parę
słów i Paweł wciąż narzekał, że
dzisiejszego dnia jemu również
we wszystkim się nie powodzi.
- Stłukłem tylko co, proszę
siostry, cztery żarówki w tym
piecu.
Siostra westchnęła:
- Nie ma rady... Są takie
dnie... Dobrze przynajmniej, że
dyrektor po tym wypadku nikogo
więcej nie operował.
- Bałem się dzisiaj pana
dyrektora jak ognia... - zaczął
sanitariusz i urwał. W tej samej
bowiem chwili zgasło światło.
Ani siostra, ani sanitariusz
nie poruszyli się: siostra bała
się stłuc tacę z lekarstwami,
sanitariusz zaś kurczowo trzymał
elektryczny piec.
- Cóż to, u choroby ciężkiej!
- zawołał sanitariusz i wreszcie
postawił piec na posadzce. -
Przepraszam bardzo siostrę.
Na korytarzu było ciemno i
tylko szarymi kwadratami
jaśniały okienne szyby. Siostra
ostrożnie podeszła do okna i
postawiła na parapecie tacę.
- Niech Paweł zaświeci zapałkę
i pójdziemy szukać świec -
powiedziała. - Powinny być w
spiżarni.
Drzwi sali ogólnej otworzyły
się, na korytarz wyjrzała postać
jakiegoś chorego, potem
otworzyły się jakieś inne drzwi
i ktoś zapytał:
- Co się stało, proszę
Strona 258
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
siostry, dlaczego nie ma światła?
- Zaraz będzie - odpowiedziała
siostra i razem z sanitariuszem
zniknęła w spiżarni. Ktoś
przemknął po schodach wołając:
- Sprawdzałem stopki, wszystko
w porządku!...
W tej samej chwili na dole, na
parterze rozległ się cienki,
szklany, przenikliwy dźwięk.
Siostra, która przykucnęła w
spiżarni, usłyszała ten dźwięk i
odwróciła głowę. Sanitariusz
odwrócił się również i
powiedział:
- Tak jest, proszę siostry.
- Ale czy tam na dole nikogo
nie ma?! - zawołała siostra.
Szklany, przenikliwy dźwięk,
jeszcze bardziej wołający i
natarczywy, rozległ się
ponownie. Wówczas siostra
rzuciła na podłogę paczkę ze
świecami, chwyciła w ręce jakiś
ogarek i podczas gdy sanitariusz
psując zapałki jedną po drugiej,
zapalał go, siostra mamrotała:
- Jakiż to naprawdę
nieszczęśliwy dzień!...
Dźwięk rozległ się po raz
trzeci, siostra wybiegła co tchu
na korytarz, a potem stoczyła
się po schodach z niesamowitą
jak na jej tuszę szybkością.
Dopadła dzwoniącego aparatu
telefonicznego i chwyciła
słuchawkę.
- Pogotowie ratunkowe! -
krzyknęła. - Kto mówi?
Posłyszała męski głos:
- Mówi posterunkowy policji!
Człowiek rażony prądem!...
- Gdzie? - zapytała.
- Ulica Batorego, koło pomnika
- zgrzytnęło i siostra rzuciła
słuchawkę...
Dotychczas poruszała się
szybko i pewnie, zachowując
względny spokój, lecz już w
chwili następnej nagle
uprzytomniła sobie pewną rzecz i
wówczas straciła głowę.
Na korytarzu koło niej stał
sanitariusz Paweł, zacierał ręce
i wydymał policzki, można było
pomyśleć, że się skręca od
tłumionego śmiechu.
Strona 259
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
Karetka pogotowia czekała już
przy drzwiach wejściowych,
szofer niecierpliwie trąbił,
siostra zaś i sanitariusz stali
naprzeciwko siebie w półciemnym
korytarzu i patrzyli sobie w
oczy, myśląc jednocześnie o tym
samym. Pierwsza oprzytomniała
siostra.
- Czemu się Paweł śmieje?! -
krzyknęła karcąco. A potem
zapytała niepewnie: - Czy jest
pan dyrektor?
- Wyszedł na miasto! -
odpowiedział z dziwnym
chrząknięciem sanitariusz. Wtedy
siostra zapytała jeszcze
niepewnie:
- A doktor Rubiński?
- Wyszedł na miasto! - odrzekł
sanitariusz i zaczął kaszleć w
kułak.
- To w takim razie jest tylko
dyżurny lekarz? - zawołała
siostra i klasnęła w dłonie.
Opanowała się jednak i sapiąc,
i pojękując, z ogarkiem w ręku
pobiegła na pierwsze piętro do
dyżurki. W dyżurce zaś siedział
i temperował ołówek ordynator
Bogucki.
Gdy wbiegła siostra, wstał
szybko i zapytał:
- Co się stało? Może jakiś
krwotok?
- Wypadek na mieście!... -
krzyknęła siostra, prawie nie
panując nad sobą.
- Bardzo dobrze - odpowiedział
staruszek - bardzo dobrze...
zaraz tam pobiegnę!...
- Nie, panie doktorze!...
Wzywają karetkę! - krzyknęła
siostra w rozpaczy - na pana
czeka nasze auto!
Lecz ordynator Bogucki już
wybiegł z dyżurki. Po chwili
zjawił się na schodach u
wejścia, za nim zbiegli siostra
i sanitariusz, starszy ordynator
zobaczył czarną limuzynę z
czerwonymi krzyżami na szybach i
przystanął w pozie człowieka,
który zaraz zemdleje. Siostra
odruchowo przysunęła się do
niego ramieniem i dotknęła
łokciem, chcąc go podtrzymać,
Strona 260
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
ale w tej samej sekundzie
ordynator Bogucki wyprostował
się i skoczył ku samochodowi.
- Którędy się do niego włazi?
- wymamrotał. Chciał był usiąść
obok szofera, nie potrafił
jednak otworzyć drzwiczek i
wyjąkał: - prędzej, prędzej!...
Motor warczał, przód limuzyny
drgał, szofer patrzył na
starszego ordynatora osłupiały.
Potem zdjął czapkę, położył ją
obok na siedzeniu i znowu
patrzył na Boguckiego
wybałuszonymi oczami.
- Czy... pan doktor...
pojedzie... samochodem? -
zapytał wreszcie.
Starszy ordynator potknął się,
sanitariusz rozwarł przed nim
tylne drzwi, staruszek
rozgniewał się i zatupał nogami:
- Ja... samochodem?... Ale
dlaczego bym nie miał pojechać
samochodem?... Ja zawsze jeżdżę
samochodami!...
Potknął się znowu, a potem
wprost zwalił się, upadł do
karetki i na pytanie kierowcy, z
jaką szybkością ma jechać,
zawołał ze łzami w głosie:
- Przekrocz pan wszystkie
szybkości, do diabła!...
Samochód zaryczał, karoseria
zadrgała jeszcze bardziej,
samochód targnął i ruszył wolno,
stary zaś lekarz zwalił się na
białą ławkę karetki.
- Jedź pan szybciej!... -
krzyknął.
Miękko kołysząc się na
resorach, karetka dojechała do
bramy rozwartej na oścież,
wyjechała na szosę i oto nagle
zmieniła bieg. Pomknęła jak
strzała, zniknęła w półmroku i
tylko przez chwilę widać było
światło jej reflektorów, które
kreśliło w powietrzu karkołomne
łuki...
Było parę minut po siódmej,
czas kiedy porywy wiatru były
najbardziej gwałtowne, a burza
dochodziła do zupełnego
rozpętania żywiołu. Na ulicach
było ciemno, nie paliła się ani
Strona 261
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
jedna latarnia, z rzadka
migotały we mgle postacie
biegnących przechodniów. W tej
właśnie chwili Widmar,
doprowadzony do ostatecznej
wściekłości nadaremnym
oczekiwaniem, znowu zapalił
zapałkę i spojrzał na zegarek.
Wskazówka przesunęła się tylko o
parę minut. Widmar kaszlał i
sapał tak gwałtownie, że zapałki
gasły mu w ręku jedna po drugiej
jak na wietrze. Świecy nie
znalazł, więc w ciemnościach
zbliżył się do otwartego okna i
wyjrzał przez nie oparty piersią
i brzuchem o parapet. Gorący
podmuch wiatru rozwiał mu
natychmiast brodę i powpychał
kłaki do rozwartych ust. Potem
wyrwał spod kamizelki krawat i
chłosnął nim Widmara po
zmienionej z gniewu i rozpaczy
twarzy.
Była chwila ciszy, chmury
rozpierzchły się na wszystkie
strony i na ulicy stało się
szaro. Jedynie na rogu, gdzie
ogród Widmara wyrywał się poza
sztachety, w cytrynowych i
rdzawych liściach stał stróż.
- Czemu zgasło światło?! -
krzyknął Widmar ochrypłym głosem.
- To w całym mieście!... -
odrzekł stróż. Złote, krwawe,
pomarańczowe liście leciały na
niego, ale po chwili nadciągnął
wiatr, niebo się zachmurzyło i
znowu nic nie było widać.
W takim nieprzeniknionym mroku
ulicą Batorego mknęła karetka
pogotowia, sanitariusz Paweł bez
przerwy naciskał guzik klaksonu,
trąbka ryczała rozdzierająco,
strzałka zaś na zegarze
szybkości wskazywała 110
kilometrów na godzinę. Nagle na
mokrym bruku samochód zarzucił
tylnymi kołami, szofer pomimo to
nacisnął pedał i dodał gazu,
maszyna się wyprostowała, a
sanitariuszowi Pawłowi,
siedzącemu przy kierowcy, wydało
się, że w karetce ktoś wrzasnął
nieludzkim głosem.
Światła reflektorów przecinały
ulicę na ukos. Samochód z
Strona 262
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
poświstem przemknął bokiem
jezdni i cudem tylko nie rozdarł
opon o brzeg chodnika. Brzegiem
zaś chodnika szedł chirurg
Tamten. Znowu zrobiło się jasno,
pomimo to chirurg Tamten latarki
nie zgasił, nogą trafił do
jakiejś kałuży, odwrócił się i
zastygł.
Stał pośrodku chodnika
ogłuszony, oniemiały, miał usta
otwarte, latarka zaś o mało nie
wypadła mu z rąk. Samochód minął
z przerażającym rykiem. Chirurg
Tamten od razu poznał swoją
karetkę pogotowia, zobaczył
jeszcze w oddali szofera i
sanitariusza Pawła, a potem
mignęły przed nim oświetlone
okna samochodowego wnętrza.
Wtedy za białą szybą zobaczył
starczą, siwobrodą twarz
ordynatora Boguckiego i o mało
nie krzyknął. Twarz, zupełnie
błędna i niesamowita, huśtała
się w oknie i zniknęła razem z
samochodem. Limuzyna już dawno
wsiąkła w mgłę, w oddali powoli
zamierała alarmująca trąbka, ale
chirurg wciąż jeszcze tkwił
pośrodku kałuży i bezmyślnie
wodził oczami wokoło.
- Co się stało?! - zawołał
głośno. Potem podniósł głowę i
poważny, i surowy jeszcze
szybciej poszedł w kierunku
szpitala.
W tym samym czasie w
mieszkaniu krawca Golda dzieci
jego, Boruch i Anielka, bawiły
się jak gdyby nic w chowanego. W
tym mieszkaniu zgaśnięcie
światła przeszło bez większego
wrażenia, w pokoju i bez tego
było jasno, był piątek i na
stole pokrytym białym obrusem
paliły się świece.
- Popatrz - powiedziała
Anielka - na ulicy zgasły
wszystkie latarnie!... - Miała
czarne, wijące się włosy, brudne
łapska i nos od sadzy.
- Mam latarnię w brzuchu! -
odpowiedział Boruch niechętnie.
Wielki dziwak był z tego
Strona 263
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
chłopaka.
I w tej samej chwili mała
Anielka nagle przestała się
bawić. Siadła pod oknem i
zapłakała.
- Czemu tata nie idzie?...
Miał zaraz wrócić!...
- Tata ma w brzuchu latarnię -
wysapał chłopak. Było to
najdziwniejsze dziecko spośród
dzieci. Popatrzył na siedem
świec palących się na stole,
potem spojrzał przez okno: mgła
i czerwone liście. - Słyszysz -
zapytał - jak gra trąbka? To
samochód.
Wiatr zawodził jakąś piosenkę,
przylatywał i odlatywał, zza
chmur ukazało się wysokie,
jesienne, chłodne niebo, w
pobliżu zaś domu Widmara, na
skrzyżowaniu ulic, jawory i
klony paliły się umierającym
blaskiem.
Stary Widmar wybiegł na ganek
bez czapki. Wydało mu się, że
ktoś zapukał, z początku do
okna, a potem do drzwi, lecz
nikogo nie było. Wiatr rzucił mu
w twarz kupą iskrzących się
liści. Widmar zaczął wymachiwać
pięścią:
- Przecież nie mam już czasu
czekać na niego! - Teraz z
gardła jego oprócz pomruków
wściekłości wyrywały się łkania.
Na skrzyżowaniu ulic, przed
gankiem swego domu chodził tam i
z powrotem: - Nic się nie dowiem
- mamrotał zrozpaczony - nic się
nie dowiem... - Nagle poprzez
wiatr, nucący jakąś piosenkę,
doleciał go turkot motoru i
wibrująca trąbka. Wypogodziło
się prawie całkiem i
jednocześnie promień
zachodzącego słońca przedarł się
przez dym i opary, i oto jedna
chmurka zaczaiła się krwawą
czerwienią ponad dachem białego,
wielopiętrowego gmachu,
mieszczącego się na końcu miasta.
I wtedy karetka pogotowia
zwolniła bieg, i zatrzymała się
koło pomnika wielkiego męża
Strona 264
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
stanu. Sanitariusz Paweł
otworzył drzwiczki i wyskoczył
pierwszy. I od razu na ulicy
zapachniało jodoformem, eterem i
czymś stęchłym. Nie patrząc
nawet na chodnik, na którym
leżał pokręcony kurczowo krawiec
Gold, sanitariusz obiegł szybko
karetkę naokoło, ale już z
karetki powoli wysiadał
ordynator Bogucki. Był spocony.
Twarz jego była czerwieńsza od
krzyżów namalowanych na szybach
samochodu.
- Gdzie chory? - zapytał
pomimo to spokojnie, a
sanitariusz Paweł poskrobał się
za uchem.
Wokoło ciała krawca Golda
zebrała się już niewielka
gromadka mieszkańców, policjant
podszedł do starszego ordynatora
i zasalutował:
- Nieszczęśliwy wypadek, panie
doktorze. Jakiś człowiek chwycił
ręką za główny przewód o wysokim
napięciu.
Lecz staruszek już go nie
słuchał. Usiadł w kucki, poły
lekarskiego fartucha rozłożyły
się na mokrym chodniku, stary
lekarz wziął rękę krawca i długo
bezskutecznie szukał tętna.
Potem pochylił się do jego
zastygłych, skrzywionych ust i
powąchał. Poczuł znajomy
słodkawy zapach prosektorium,
trupiarni, śmierci.
Jeden z gapiących się
przechodniów zauważył:
- Był w mokrym ubraniu, tym
łatwiej go zabiło!...
Stary lekarz podniósł się,
pokiwał głową, a potem kazał
sanitariuszowi przenieść trupa
do karetki.
- Czy pan doktor pojedzie z
nami z powrotem? - zapytał
sanitariusz.
Staruszek rozgniewał się znowu
i tupnął nogą:
- Nie! - krzyknął
niecierpliwie - wolę się
przejść!... - i jak był bez
czapki, w białym fartuchu, z
Strona 265
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
ołówkiem w ręku oddalił się
kulejącym starczym krokiem.
A w tym samym czasie Widmar,
miotający się tam i z powrotem
przed gankiem swego domu,
zauważył zbliżającą się ku niemu
postać.
Od razu rozpoznał żonę.
Zjawiła się zza węgła i sunęła
naprzeciw niego spokojnie i
pewnie. Była w deszczowym
płaszczu i w obcisłej, skórzanej
czapeczce. Pod pachą trzymała
jakąś paczkę zawiniętą w gazetę.
Widmar poczuł, że coś zdławiło
mu gardło, i jednocześnie ostry
ból przebódł mu chore serce.
"Wszystko jedno! - pomyślał -
już nie mam powrotu". Dziko
spojrzał wokoło, ujrzał na bruku
i na chodniku krwawe kałuże,
jesienne drzewa i niebo było
zasnute czerwoną parą... Widmar
stąpnął naprzód i z grubiańską
siłą chwycił żonę za łokieć.
- Gdzie byłaś?! - krzyknął. -
Gdzie bywasz codziennie o tej
porze?!...
Jedną ręką trzymał ją
kurczowo, drugą zaś wolno
podnosił do góry, aż wreszcie
dotknął skurczonymi palcami
pięknej, okrągłej szyi. Poczuł
ciepło skóry i mimo woli palce
jego zaczęły się wokoło niej
zaciskać. "Wszystko jedno!"
myślał.
- W kinie - odpowiedziała
spokojnie.
- Kłamiesz!... - krzyknął.
Spojrzał w jej oczy. W półmroku
rozróżnił tylko ich olśniewający
blask, lecz jednocześnie wydało
mu się, że są pełne łagodnego
uśmiechu i miłości. Wtedy
onieśmielony i obezwładniony
jakąś nadzieją, tłumiąc dech w
piersi, jęknął:
- Rebeko... czy ty mnie...
kochasz?...
Ciepłą, wąską dłonią
pogłaskała go po czole i
zgarnęła mu na skroniach włosy.
Pod pachą trzymała zawiniątko, w
którym był szalik.
Strona 266
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
- Przecież sam o tym wiesz -
odpowiedziała - po cóż się
pytasz?...
Chwycił jej dłoń obiema rękami
i przycisnął do swojej twarzy.
Dłoń pachniała znajomymi
perfumami i jeszcze jakąś inną
wonią, lecz nie domyślił się
nawet, że ta dziwna woń była
męska i specyficzna.
Nowy nawrót zazdrości
wstrząsnął nim gwałtownie.
Widmar wykrztusił:
- Na pewno zdradzasz mnie z
doktorem Tamtenem?!...
Nie spuszczał z niej oczu. I
znowu zobaczył jej spojrzenie:
jasne, kochające, dobrotliwe.
- Mój mały - powiedziała -
jakiż ty jesteś niemądry!...
Trzeba mi wierzyć. Przecież sam
widzisz, jak mnie nudzi ten
chirurg. Przychodzi do nas co
drugi dzień, siedzi i prawie nic
nie mówi... - Potem dodała z
troską: - Po co ty się
męczysz?... Czy sam tego nie
czujesz, że jestem ci wierna?...
"Nie! to byłoby niemożliwe,
żeby ona kłamała!... Ona nie
kłamie na pewno!" pomyślał z
niewymowną radością Widmar i
wreszcie uczuł całym swym
jestestwem, że żona mówi prawdę.
Odszukał jej wargi i tu, na
ulicy, bezwstydnie pocałował.
Drgnął jednocześnie, gdyż poczuł
sekretne, miłosne dotknięcie jej
ręki.
Był coraz bardziej rozbrojony.
Przeżycia ostatniego tygodnia
wydały mu się koszmarem i
potworną niesprawiedliwością,
podłością w stosunku do niej.
Wszyscy ludzie chcieli ją zawsze
oczernić, może przez zawiść,
może z głupoty, ale jak on, jej
jedyny prawdziwy przyjaciel,
mógł przyłączyć się do tej
nędznej zgrai?! Kompromitujące
fakty? Nie ma żadnych, są tylko
plotki!... Operacja i extra
uterina? - łgarstwo i nędzne
domysły tego łajdaka
Rubińskiego. Okno i garsoniera
chirurga Tamtena? Przecież to
był zwyczajny szantaż na wpół
Strona 267
Horomanski Michal - Zazdrosc i medycyna
2007-05-08
zdechłego krawca! Za pieniądze
można oczernić każdego
człowieka!...
- Rebeko!... - bełkotał Widmar
niepomny siebie ze szczęścia. -
Przecież ty mnie nigdy nie
zdradziłaś i nigdy nie
zdradzisz?... Prawda?...
- Nigdy - odpowiedziała, a
potem z niecierpliwością: -
Dlaczetgo mi nie wierzysz?!...
Wtedy zupełnie złamany, lecz
jednocześnie do głębi szczęśliwy
Widmar powiedział ze wstydem i
pokorą:
- Przepraszam cię bardzo.
- Nie ma za co - odpowiedziała
prosto.
Zakopane 1932 r.
Strona 268