Zamieszczamy pierwszą część zapisów z dziennika od stycznia do maja
roku 1945 Eugeniusza Szermentowskiego, znanego krytyka sztuki i
literatury w okresie międzywojennym, przyjaciela Stanisława Ignacego
Witkiewicza. Dziennik ten jest interesujący jako obraz codziennego życia w
roku 1945, ludzkich udręk, początkowych nadziei - mimo zniszczeń - na
normalne życie tuż po wojnie w Polsce, a następnie stopniowego zanikania
tych nadziei. Drugą część tego dziennika, od czerwca do grudnia 1945,
zamieścimy w następnym numerze Zwojów. (AMK)
PRZEDWIOŚNIE
Kartki z dziennika
EUGENIUSZ SZERMENTOWSKI
Dąbrówka, 3 stycznia 1945
Od dwóch miesięcy w Dąbrówce pod Warszawą. Czekamy spokojnie końca
świata. Czemu tak blisko trupa Warszawy?
Warszawa 1945: Ulica Nowomiejska
(fot. L. Jabrzemski)
To tak jak z czułą rodziną, która w żaden sposób nie daje się wyprowadzić
po pogrzebie z cmentarza. Ale czy to nie wszystko jedno dokąd iść. Na
zachód? Tam się dopiero zacznie. A my o 10 km od linii frontu. O dziesięć?
Ech, chyba już tutaj front. Wystarczy nos wychylić przez lufcik: wojskowe
samochody ciężarowe, zenitówka, kręcące się w mundurach Niemiaszki.
Tuśmy przycupnęli przy cegielni, zaproszeni przez Skąpskiego. Dwa pokoiki
i kuchenka. Drabiniaste schody. Pierwsze piętro. W mieszkaniu graciarnia.
Ocalone obrazy i potrzaskane antyki. Kilka persów. Odkopane srebra i
porcelana. No i co dalej?
Co chwila warczenie motorów. Niemiaszki krzątają się, odjeżdżają i
przyjeżdżają. Ale przycichli jakoś, grzeczni, nawet uczynni. Kiedy ich się
poprosi, zabiorą do Warszawy. Za spirytus. Albo za złoto.
4 stycznia
Wczoraj w Warszawie. Szosa piaseczyńska pod obstrzałem. W pobliżu toru
wyścigowego na Służewcu jesteśmy w polu widzenia armat sowieckich. Widać
je gołym okiem na prawym brzegu Wisły. Na lewym - cmentarzysko.
Martwota. Ani żywej duszy. Dudni motor, wóz skacze na wybojach, głuchy
łoskot opon. Z rzadka gdzieniegdzie nudno kropnie pocisk artyleryjski. Na
Puławskiej grupka naszych robotników usuwa gruzy tarasujące jezdnię.
Na Pl. Unii już tylko sam cokół Lotnika z jednym butem. Lotnik leży
pokawałkowany z nosem utkwionym w ziemi.
Chrystus sprzed kościoła św. Krzyża leży rozciągnięty na środku ulicy. Nie
wypuszcza jednak z rąk krzyża. Głowa Kopernika potoczyła się pod sam dom
Karasia. Przed uniwersytetem na stosie gruzów nieruchoma figura z
rozkrzyżowanymi rękami. Niemcy wybuchają rechotem: figura okazuje się
manekinem krawieckim. Żart czy tylko przypadek?
Na Żoliborzu znowu ślady szabrowników. Brak dwóch tapczanów. Po obrazie
Masłowskiego tylko ramy. Zabrałem trochę książek i wyżymaczkę.
Ofensywa niemiecka [w Ardennach] zaczęta o świcie 16 grudnia utknęła.
Rosjanie wzięli Budapeszt. Idą na Wiedeń i na Śląsk. U nas zagadkowa cisza, z
rzadka przerywana kilkominutową kanonadą. Jutro spacer do Piaseczna.
Trzeba sprzedać to i owo, bo pieniądze topnieją. Całej parady 2800 zł.
Niepokój. Mogą nas wysiedlić. A dokąd? Żołnierze nadrabiają miną.
Wachmeister Hans powiada buńczucznie że lada dzień da im Führer do rąk
Wunderwaffe. Na tę Wunderwaffe czekają, jak na los loteryjny. Na razie
martwią się, w jaki sposób ulokować oszczędności zdobyczne i z szabru. Nie
wierzą ani w swój pieniądz ani w dewizy. Bo przecież skoro mają wygrać
wojnę, i złoto i waluta stracą na wartości. Tak właśnie rozumują.
O 4-tej już zmrok. Pocieszamy się jednak "na barani skok". Starania o
samochód do Częstochowy zawiodły. Zbyt ryzykowne. De publicis rzeczy dość
mętne. Arciszewski [premier polskiego rządu na uchodźstwie] podobno bez
wielkiego prestige'u. Powiadają, że komitet lubelski ma się ogłosić rządem
tymczasowym.
5 stycznia
Wczoraj końmi w Piasecznie. Na rynku jak w mrowisku. Obdarte figury
handlują czym mogą. Księgarenka. Jakiś sklep komisowo-jubilerski.
Sprzedałem złotą bransoletkę żony za 7500 zł. Poczyniłem drobne zakupy.
Kupiłem Warschauer (wciąż jeszcze Warschauer?) Zeitung z noworoczną
mową Hitlera. Wciąż to samo: walka do zwycięskiego końca, mętne obietnice
cudownej broni, utyskiwanie na bolszewickich i alianckich Żydów, którzy
wszystkiemu winni, oburzenie na metodę prowadzenia wojny przez aliantów.
Hm... czyżby istotnie tak bardzo niedelikatne?
W domu zastałem kilka listów. Hulka-Laskowski donosi z Żyrardowa że kilka
dni temu pochowali tam Karola Irzykowskiego. Umarła Maria
Rodziewiczówna zaraz po wyjściu z obozu pruszkowskiego. Na Ochocie
zginął w czasie powstania Juliusz Kaden-Bandrowski. Mój Boże, tak niedawno
spotkałem się z nim na obiedzie u L. Chociaż było to już po śmierci
pierwszego jego syna, trzymał się, mówił że przerabia "Barcza", radził
oszczędności lokować w dziełach sztuki. Hulka pisze że odbyło się
nabożeństwo żałobne za Kadena i Irzykowskiego. Była Zofia Nałkowska i ci
co najbliżej, bo dalszych nie podobna w porę zawiadomić. List z Żyrardowa do
Dąbrówki szedł cały tydzień.
Mróz. Czytam studium Józefa Ujejskiego o Conradzie. Gotówki koło 10 000.
Może wystarczy do końca miesiąca.
7 stycznia
Wczoraj Trzech Króli. Na obiedzie u nas mjr Lachowicz i Stanisław
Lipkowski. Skąpscy szczęśliwie dotarli na Podkarpacie, gdzie chcą przeczekać
burzę. Przyszła wiadomość o śmierci Ossendowskiego u Witaczków w
Milanówku. Nie chciałem wierzyć. Napisał do mnie przed świętami kartę: "W
obozach zachorowałem na owrzodzenie żołądka. Jest ze mną źle, i mam
wątpliwości, czy wybrnę z tego nieszczęścia tak bardzo nie na czasie, czy też
zakopią mnie na kartoflisku". Onegdaj mu odpisałem żeby się trzymał, że sam
cierpię na te przeklęte wrzody. Ocaliłem obszerną korespondencję z nim,
byliśmy ze sobą dobrze. Nie powiem żebym go lubił czytać, ale miał sławę
światową. Widziałem się z nim na pogrzebie jego żony, a później na pogrzebie
Nowaczyńskiego.
To znaczy - jeden po drugim. I w jakich okolicznościach!
Po obiedzie mały spacer. Za laskiem kabackim słychać strzelaninę. Przed
kilkoma dniami pocisk trafił w Pyrach leśniczego. Szedł z żoną. Dwa odłamki
utkwiły w płucach. Trup na miejscu.
15 stycznia
Radio podaje że na całym froncie zaczęła się ofensywa. Walki toczą się
głównie w okolicy Modlina i na przyczółku w Baranowie koło Sandomierza.
Chodzą słuchy, że nasze Niemiaszki przed ustąpieniem wysadzą w powietrze
cegielnię. To znaczy z nami razem. A chronić się nie ma gdzie.
Pada śnieg, którego dotąd tej zimy prawie nie widzieliśmy.
16 stycznia
W nocy ani mowy żeby zmrużyć oko. Wybuchy, detonacje, huk dział. Wśród
Niemców poruszenie. Czuwamy żeby nas nie wysadzili w powietrze razem z
cegielnią. Wachmeister Hans tłumaczy nam, że powinniśmy wszyscy wiać z
nimi, bo mogą przyjść bolszewicy. Pakują się na gwałt. O Wunderwaffe już
jakoś nie ma mowy. O północy wyruszają w drogę pierwsze ciężarówki.
Niemcy wieją. Owszem, mieli rozkaz wysadzić cegielnię, ale tego nie uczynią,
bo brak czasu. Dom trzęsie się, dygoce. Od strony lasku kabackiego łuna. Huk
armat taki że można ogłuchnąć. Pociski ze złotymi warkoczami przelatują nad
głowami. W pokoju wyleciała szyba.
Jesteśmy ubrani przepisowo: jesionka lub futro, na tym futerał pod postacią
Burberry czy drelicha. Czapka narciarska. Takież buty. Siedzimy przycupnięci
jak zające pod miedzą w czasie naganki. Tyle że mniej płochliwi. Serpentyny
pocisków krzyżują się nad nami, i można odróżnić "katiusze".
Ranek śliczny, słoneczny. Na niebie warkot samolotów. Na szosie długi wąż
samochodów. Od czasu do czasu zadudni czołg opóźniony i gna na zachód. L.
w obawie o konie chciał je ukryć w cegielni, ale nie wlazły. Opowiadają różne
rzeczy: a to że Rosjanie już w Grójcu, a to że wzięli Modlin. To znaczy, tylko
ich patrzeć. W nocy padał śnieg. Teraz w słońcu taje, ale dokoła wszędzie
biało. Pole widzenia nadzwyczajne. Huk dział nie ustaje, ale jakby się nieco
oddalał.
17 stycznia
Dzień epokowy, Rano wkroczyli Rosjanie. Entuzjazm. Dzieci wzdłuż szosy z
kwiatkami w dłoniach. Strzałów nie słychać.
Na szosie dziwny widok. Pędem mknie w stronę Warszawy nowy wąż
pojazdów. Armaty. Czołgi. Jaszczyki. Taczanki. Do wózków zaprzężone
malutkie koniki syberyjskie wielkości kuców. Kosmate to, z długimi grzywami
i ogonami. Drobią kopytkami po jezdni oślizgłej gołoledzią, potykają się, ale
biegną, biegną.
- One oczień wynosliwyje - powiada oficer radziecki, wskazując koniki.
Nasze żołnierzyki z orzełkami na czapkach. Zmęczone to, licho obute,
zarośnięte. Gna to wszystko na oślep, śpieszy się, pędzi, goni. Na
brezentowych budach samochodów rosyjskie napisy: "Wpieriod na Berlin!" Na
lufach armatnich, na jaszczykach - cywile, nasi. Nie pytając o nic, pakują się,
pędzą do Warszawy razem z wojskiem. W Pyrach zdarzyła się katastrofa; Nie
wiedzieć skąd samolot zaczął ostrzeliwać zgromadzony tłum na szosie.
Kilkanaście ofiar.
18 stycznia
Bez przerwy istna procesja w kierunku Warszawy. Na wozach, na rowerach, na
piechotę. Dokąd i po co? Tutejszy ogrodnik ogołocił swoją cieplarnię z
alpejskich fiołków, które dzieci rzucają żołnierzom. Na terenie cegielni
nocowało kilku. Pili wódkę, strzelali na wiwat. Przed południem mieliśmy u
siebie pierwszą wizytę. Przyszło ich pięciu. Są z różnych stron: z Wilna, ze
Lwowa, z Płocka. Powiadają, że Częstochowa już wzięta. Rosjanie podchodzą
pod Kraków. W Lubelszczyźnie realizuje się już reforma rolna.
Daliśmy im kawy i chleb z masłem. Jeden z nich umył się w miednicy.
Opowiadają nam dziwne rzeczy. Osłupieliśmy.
20 stycznia
Byłem w Pyrach, żeby coś kupić do jedzenia. Akurat! Sklepy pozamykane,
mowy nie ma żeby coś dostać. Na szosie wciąż ruch niesłychany. Teraz już do
Warszawy i z Warszawy. Fury, samochody, jakaś przedpotowa dorożka. Pani
jedna ciągnie wózek dziecięcy naładowany pościelą. Ludzie taszczą tapczany,
fotele, rondle, miednice, balie, widziałem nawet dziecięce kolorowe kółka do
zabawy. W rowie dwa psy zastrzelone. Ciekawe, jak długo będą leżały. Na
stacji w Pyrach lista zabitych w onegdajszym nalocie.
Ogólne zdumienie budzi widok umundurowanych kobiet. Typy kałmuckie i
mongolskie przeważnie. Transparenty: "Witajcie rodacy!", "Niech żyją
partyzanci!", "Naprzód, na Berlin!". Na szosie babina sprzedaje poniemieckie
czekoladki. Paskudztwo niewiarogodne.
Rano mieliśmy wizytę dwóch żołnierzy. Chcieli coś do zjedzenia. Nie mamy
ani kawałeczka chleba. Wczoraj trzeba było pożyczyć od pp. M. Ofensywa
wszystkich nas zaskoczyła. Nie ma co jeść. Prądu brak, siedzimy wieczorami
przy świeczce. Zimno. Na drodze brud okropny, pełno słomy, pudełek po
papierosach, pustych blaszanek. Jakiś żołnierz zatrzymuje się i w rowie
przewija sobie onuce. Pomęczeni okropnie. Niektórzy leżą na wozach,
przykryci derkami, i śpią. Podobno władze urządzają się w Warszawie. Przy
braku wody, gazu, prądu, telefonów, centralnego ogrzewania!
Przeczytałem wczoraj dwie pierwsze lubelskie gazety: Rzeczpospolitą i
Zwyciężamy. Papier lichy bardzo, druk wyraźny. Uderza w artykułach wrogi
stosunek do A.K. Nazywa się te oddziały agentami Gestapo i szpiegami. Poza
tym artykuł Wasowskiego z podróży po Z.S.R.R.
21 stycznia
Mieliśmy wizytę bardzo sympatycznego Rosjanina. Por. Z. z Moskwy.
Oznajmił, że zajęto już Kraków i Łódź. Por. Z. wozi ze sobą w czasie całej
kampanii zszyte roczniki Prawdy, które mi pokazywał. Całe strony pokreślone
czerwonym i niebieskim ołówkiem, nawet krótkie wierszyki Diemiana
Biednawo, które miały u żołnierzy szalone powodzenie i których uczyli się oni
na pamięć. Na moje pytanie, po co wozi ze sobą ten ciężar, odparł że
dokształca się w ten sposób. Znać u niego pęd do wiedzy, pragnienie
docieczenia różnych arkanów kultury. Zwierzenia te były równie naiwne co
wzruszające.
- "Znajetie - powiada – cziewo nam, Russkim, nie chwatajet? Iskusstwa
dielikatno postuczat' w dwieri..."
Te słowa wydały mi się znamienne i dlatego je notuję. Dalej mówi o pomocy
amerykańskiej, jaką Rosja otrzymuje, o setkach tysięcy amerykańskich
czołgów, samochodów, samolotów, opon i owych puszek amerykańskiego
pochodzenia, na których widnieje rosyjski napis: "swinaja tuszonka".
Wielkie zaciekawienie budzi w nim widok lodówki i elektroluxu. Nigdy
czegoś podobnego nie oglądał. Pokazuję mu te urządzenia i przepraszam, że
nie mogę ich zademonstrować z braku prądu elektrycznego.
Jego inteligencja i delikatność, przy całym cywilizacyjnym prymitywiźmie,
jednają mu całą moją sympatię.
Na szosie mniejszy ruch. Władze zabroniły wywozić z miasta meble i
urządzenia domowe, gdyż tzw. szaber przybrał zastraszające rozmiary.
Najprzykrzejszy brak światła. Czytanie przy świeczce męczy. Wciąż także brak
wody bieżącej. Sklepy pozamykane, niczego do jedzenia kupić nie można.
Żyjemy jak antropofagi. Zdobyłem kilka nowych ulotek i wzbogacam nimi
moje archiwum. Chłodno. Na drzewach biały szron.
22 stycznia
Kilka listów przyniósł dziś listonosz. Ale jakże odmieniony! Już bez tej
szwabskiej czapki a skromnie po cywilnemu. W Robotniku czytam odezwę
tymczasowego rządu lubelskiego. Wzywa się naród do odbudowy, najostrzej
potępia się działalność A.K. i "Bora" [gen. Tadeusza "Bora" Komorowskiego,
dowódcy Armii Krajowej], a także rząd londyński. Mieliśmy wizytę dwóch
znajomych pań z Warszawy. Zabezpieczyły swoje warszawskie mieszkanie,
które jakimś cudem ocalało. Spotkały tam sąsiadów, którzy w ogóle nie
opuszczali miasta od chwili likwidacji powstania. Podobno wyglądają jak
cienie. Przez trzy miesiące ukrywali się na strychu w jakimś pustym basenie.
W dalszym ciągu nlc myślą tego schronienia opuszczać. Wydaje się, iż mają
umysł zmącony.
Jeść nie ma co. Sklepy wprawdzie już otwarte, ale dostać w nich można tylko
świeczki choinkowe, zapałki, zabawki dziecięce. Przy tym wszystkim
nieufność do pieniądza. Tak więc ogólny brak cukru, tłuszczów, papierosów. I
nikt nic nie ma, bo w obawie przed ewakuacją nie robiło się zapasów. Nosiłem
dziś w kubełku węgiel, bo chłopaki uchylają się od posługi, skoro oprócz
pieniędzy nic więcej nie można im zaofiarować. Na szosie ruch ustał. Do
Warszawy władze już nie wpuszczają furmanek. Wojska ani śladu, wszystko
na froncie. W sklepiku na kartki wydają marmoladę z buraków i cykorię.
Wzruszająco wygląda pierwsze obwieszczenie gminy z polską pieczęcią, którą
zdobi orzeł biały.
23 stycznia
Głód przeraźliwy. Jak na ironię! Można mieć złoto, brylanty, trochę gotówki,
cenne obrazy, dywany i czort wie co, a do gęby nie ma co włożyć. To samo co
w czasie powstania.
Biorę torbę i maszeruję cztery kilometry do Piaseczna. Na rynku kilka
chłopskich wozów. Koło jednego ścisk. Podchodzę. Ludzie wyrywają sobie z
rąk jakieś ochłapy. Okazuje się: końskie mięso. Co chwila tryumfator nurkuje z
tłumu dzierżąc w łapach krwawe ścierwo. Odchodzę ze wstrętem. A co ta
babina obok wyciąga z worka? Obcasy. Zwyczajne obcasy do obuwia.
Ludziska rzucają się tłumnie i w oka mgnieniu rozkupują te obcasy. Zachodzę
w głowę, po diabła im obcasy. Ano, lokata kapitałów. Znajomy księgarz,
któremu dałem trochę książek do sprzedania, a który nie chciał ich brać więcej,
teraz prosi usilnie żebym mu je dostarczył. Ludzie wykupują wszystko, nawet
senniki egipskie i stare kalendarze. Odwiedziłem mjr. L. w szpitalu. Brud,
smród nie do wytrzymania. Lekarz, okazuje się, dobry mój znajomy z
Warszawy. Powiada, że brak lekarstw i środków opatrunkowych. A tu moc
ofiar ciężkich kontuzji. Obok majora młody chłopak z przestrzelonym płucem
wydziela fetor tak straszny, że zbiera się na mdłości. Dr Hryniewiecki
powiada, że nie ma czym żywić chorych i rannych.
Kiedym opuścił szpital, na rynku już pusto. Na placyku samotnie stoi jakiś
facet ubrany z waszecia, smętnie oparty o rączkę roweru. Bystrym wzrokiem
dostrzegam jakieś zawiniątko przytroczone do wehikułu, więc skręcam
ostrożnie i pytam, czy nie ma czego do sprzedania. Zmierzył mnie
lekceważącym wzrokiem.
- A pieniądze pan ma?
- Mam, mam - zapewniam go ochoczo.
- Jakie?
- Jak to, jakie! Młynarki.
Machnął ręką.
- Młynarki już nieważne. Trzeba mieć lubelskie.
Mina mi się wydłuża. Po wkroczeniu Niemców w 39-m została mi kupa
bezwartościowych banknotów. Teraz znowu 10 000 zł bez wartości. Można
będzie nimi wytapetować ściany. Zrozumiałem pustkę, która otacza
rowerzystę.
- Co pan tam ma? – indaguję już raczej teoretycznie, wzrokiem wskazując na
spore zawiniątko.
- Tytoń.
- Hm... tytoń - powtarzam w rozmarzeniu.
Za tytoń dostałbym na wsi wszystkiego. Można by go wymienić na jajka, na
przykład. Jajka na mąkę. Mąkę na chleb.
Facet jest z Otwocka. Mają tam już Rosjan od pół roku. Także nowe pieniądze.
Przyjechał zahandlować. A tu ani żywej duszy. To jest, żywych dusz dałoby się
policzyć na kopy. Cóż kiedy z młynarkami.
Wzdycham ciężko. Zwierzam mu się sekretnie że mam w domu złoto. Złote
dolary, ruble, funty, ale nie te nasze, na wagę, tylko sterlingi angielskie. Mam
jeszcze...
Rowerzysta słucha znudzony i pełen niesmaku. To go nie bierze. Co on chce
do cholery za ten parszywy tytoń!
- Weź pan obraz, lubisz pan landszafty?
Na co mu landszafty, on żąda lubelskich złotówek.
Coś tam jednak w tym moim wyliczeniu musiało go zahaczyć. Widzi, że tutaj
nie zrobi żadnego interesu. Po chwili więc decyduje się iść ze mną do
Dąbrówki. Prowadzi swój rower i bez wielkiego przekonania idzie ze mną.
Uważam żeby mi nie drapnął.
W domu roztoczyłem przed nim cały przepych Szecherazady. Mignąłem mu
przed nosem blauwajsem. Bez efektu. Na widok złotych monet spojrzał na
mnie podejrzliwie. Bierze mnie najwyraźniej za fałszerza, pomyślałem. Futro!
Porcelana! Kapce! Kilimek! Wodzi po pokoju zniechęconym wzrokiem. Nagle
drgnął. Poszedłem za jego wzrokiem. Czyżby go zwabił widok tej walizeczki
ze świńskiej skóry, w dodatku przestrzelonej na wylot w czasie powstania?
Kiwnął głową. Na ten gest skoczyłem jak rączy jeleń, postawiłem przed nim,
otrzepałem z kurzu.
- Tu z boku dziurka – powiadam lojalnie. - Od kuli.
Fachowo obejrzał ze wszystkich stron. Dziurka go nie zniechęca wcale.
Potrzebuje skóry na buty.
Targ w targ dał mi za tę dziurawą walizkę 3 kg tytoniu. Jesteśmy uratowani!
Po jego wyjściu sporządzamy z papieru rożkowate torebeczki, sypiemy tytoń.
W sklepiku nam to uczciwie odważyli po 10 deka.
Rzecz nabrała rozgłosu. Teraz zaczęła się do nas procesja. Przed domem
utworzył się wcale pokaźny ogonek. Chłopi wędrowali z jajkami, z mąką. Ktoś
przyniósł kurę. Ktoś inny zjawił się z workiem pełnym obcasów.
Odprawiliśmy go z kwitkiem. W starych obcasach kapitałów nie lokujemy!
Absolutnie!
No, więc jesteśmy nadal bez grosza, ale za to trochę zaopatrzeni w żywność.
Pogłoski najfantastyczniejsze. Podobno alianci już w Berlinie. Pewne
natomiast, że wczoraj padł Poznań. Ktoś, kto wrócił z Pruszkowa, opowiada
jak był świadkiem masakry Niemców, których tam otoczono. Poznał nawet
oddział, który stacjonował w Dąbrówce. Widział na własne oczy, jak
Wachmeister Hans strzelił sobie w łeb.
Napady bandyckie. Rzeźnika z Pyr postrzelono w brzuch i ograbiono. Na
murach moc nowych rozporządzeń. Otwierać sklepy, kasować starannie
niemieckie napisy, dostarczać kontyngentów żywności. Na Kennkarty mają
wymieniać pieniądze. Ale tylko 500 zł na łebka. Mizeria.
26 stycznia
Mroźno, dzień ładny. Wpadła mi w ręce nowa gazeta Życie Warszawy.
Pezydentem miasta został inż. płk Spychalski. Zarządzenie o meldowaniu się
w mieście. Pierwsza kawiarnia w Warszawie, Marszałkowska 77. Owszem,
byłem, widziałem. Czajnik z herbatą, gotowany na tzw. "kozie". Stół nakryty
papierem. Oprócz herbaty - nic więcej. Pierwsza jaskółka odradzającego się
miasta. Mimo zakazu wywozu z miasta ruchomości, wciąż ciągną wozy
obładowane i kopiaste.
Warszawa 1945: Ulica Freta
(fot. L. Jabrzemski)
Warszawa 1945: Ulica Marszałkowska, róg Wilczej.
(fot. Jan Bułhak)
Rosjanie pod Wrocławiem. Na zachodzie ofensywa aliantów idzie żółwim
krokiem. Pogłoski o zajęciu Berlina nie sprawdzają się. Z żywnością
mizernie. Ludzie puchną z głodu. Wczoraj jedna z tutejszych dziewcząt,
Bronia, poszła na Pragę. Daliśmy jej do sprzedania mój ostatni garnitur.
Wciąż brak prądu, wody. W mieszkaniu mróz siarczysty.
28 stycznia
Od dwóch dni pada śnieg. Późno zaczyna się tegoroczna zima. Znowu ruch na
szosie. Burczenie motorów, krzyki żołnierzy. Co wieczór przybywa cały park
ciężarówek. Mieliśmy wizytę trzech żołnierzyków obutych w "walionki". Nie
było ich czym poczęstować, tylko papierosem. Odżywiamy się wyłącznie
chlebem i kartoflami. Bronia dotąd nie wróciła z Pragi. Śnieżyca. Druga wizyta
żołnierzy. Szukają kwatery. Obejrzeli mieszkanie, zapytali ilu lokatorów.
Wszyscy trzej usiedli na kanapie przykrytej bucharą. Pomyśleć tylko, że na tej
samej kanapie siadywał przed laty król Wiktor Emanuel. Komiczne. W
kooperatywie D. kupiła paczkę zapałek (5 zł), dwie świeczki choinkowe po 16
zł i dwie torebki proszku do zębów. Nic więcej w sklepie nie ma. Ślicznie się
trzyma alpejski fiołek, podarowany nam na Nowy Rok przez mjr. Lachowicza.
Liści już prawie nie ma, tylko obfitość kwiatów, u szczytu bladoróżowych, a
niżej wpadających w ciemny karmin. Cudne kwiatki. Wyglądają jak
nieruchome motyle.
29 stycznia
Rosjanie prą naprzód. Zagarnęli warszawską administrację z gubernatorem
Fischerem na czele. Jakaś kobieta wędrująca spod Częstochowy opowiada, że
widziała na drodze konia zaprzęgniętego do wozu. Koń stał nieruchomo,
zamarzł na śmierć. Na wozie siedziało czterech Niemców spalonych na węgiel.
Czołgi toczą się po trupach, których nikt nie uprząta. Setki niemieckich
samochodów utknęły na zaporach, są pełne trupów.
Odwiedzają nas krasnoarmiejcy. Inteligentni, oczytani, biegli w literaturze, w
teatrze. Zanim skręcą w gazecie papierosa (wolą w tym celu gazetę niż
bibułkę), grzecznie pytają: - Razrieszitie zakurit'?
Na kwaterę do nas nie idą: ciasno i zimno. Mrozy ostre, do -23°C, jak dziś.
Dowcipnisie powiadają, że to Rosjanie-Sybiracy ten mróz i śnieg przywlekli.
Zmiana pieniędzy tylko do 28-go. Wycinają z Kennkarty niemieckiego
gawrona i zmieniają zaledwie 500 zł. Dalej ratuj się jak możesz. W szufladach
biurka pełno bezużytecznych banknotów. Kpt. Sjemionow powiada dziś:
- Wojna jeszczo dołgo prodlitsja.
Ładna perspektywa, czyżby druga wojna 30-letnia? Dał mi do obejrzenia kilka
ostatnich numerów Prawdy. Zdjęcia ruin warszawskich, parady wojskowe z
iluminacją, przemówienia członków rządu lubelskiego pełne obelg w stronę
"Bora" i rządu londyńskiego.
Zimno piekielne. Na domiar złego - piecyk dymi. Wieczorem na chudej
herbatce Lipkowski.
1 lutego
Odwilż. Wczoraj wieczorem, żeby nieco rozerwać D., poszliśmy do Rosjan.
Nikołaj-Azjata nakręcił patefon. Szły czastuszki, walczyk "O zakochanym
prusaku i pluskwie", "Gęba prosięca", mazur z Halki. Patefon chrypi
nieludzko. Nikołaj czuje ciągoty do tańca, chociaż bolą go zęby i gębę ma
przewiązaną pstrokatą chustką. Wszedł doktor-lejtnant w kożuchu. Podszedł
do umundurowanych łączniczek i zaczął je prosić do tańca. Zoja i Parasza
zażądały żeby zdjął kożuch. Wzruszył ramionami, ale zdjął. Te umundurowane
łączniczki w żołnierskich bluzach, na nóżkach mają jednak jakieś jedwabne
prunelki. Zoja zrzuciła w tańcu te prunelki, ale mimo to nie idzie jej. Doktor-
lejtenant zwrócił się więc do D. Zapytała mnie, czy może. Zgodziłem się
szarmancko. Doktór wspaniale tańczy, chociaż w butach z cholewami.
Prowadzi lekko i zgrabnie. Po skończonym tańcu przyprowadził mi D. i
grzecznie się ukłonił.
Powiadam do niego:
- Izbałowali żienszczinu i uchoditie.
- Kak tak?
- Ja sostrił. Takoj kałamburczik: izbałowali na bału!
Roześmiał się szeroko.
Rozmowy wciąż tylko o jedzeniu. Że nic nie ma oprócz kartofli i spleśniałego
chleba. Karbowy Mik. proponuje żartem żeby się nocą zakraść do cegielni i
zarżnąć ukrytą tam jałówkę. Nikita, chłop spod Kijowa, kładzie mi w uszy
kilka przykładów niemieckiego bestialstwa na Ukrainie. Spędzali wszystkich
mieszkańców na plac. Segregacja. Młodzi na roboty w głąb Niemiec. Starych
zamykali w chałupie, a pod chałupę podkładali ogień. Wszyscy się żywcem
palili. Jakiś esesman gwałcił 60-letnią staruszkę. Na krzyk przybiega jej syn.
Esesman zrywa się, pędzi z naganem, zapędza go do stodoły, zamyka i stodołę
podpala.
Nikita pyta mnie, co sądzę o kulturze Niemców. Nikt nie chce wierzyć, że to
naród o europejskiej kulturze. To im się wprost w głowie nie mieści. Czy to
wojna robi bestie z ludzi, czy to ich, Niemców, prawdziwa natura? Powiadam,
że już Tacyt użalał się na niemieckie okrucieństwa. Więc chyba taka natura.
Na obiad zacierki i placki kartoflane na oleju. Cud boski że ducha nie
wyzionęłem. Dziś znowu wszystkie samochody odjechały. Rosjanie pod
Berlinem. Nasi zaczęli już budować w cegielni "banię", ale nie zdążyli. W
Prawdzie czytam o debatach w angielskim parlamencie na temat polski i
grecki. Także o procesie opryszków z Majdanka: wszystkich pięciu publicznie
powieszono. Prasa podaje że Niemcy na terenach polskich wymordowali 6 do
7 milionów ludzi.
2 lutego
Od niedzieli brak gazet. Ktoś przyniósł wiadomość, że Hitler uciekł do Japonii.
Zaprzyjaźniłem się z kpt. Sjemionowem. Bardzo subtelny i inteligenltny facet.
Mam trochę książek rosyjskich, więc obiecałem mu zorganizować bibliotekę
rosyjską dla żołnierzy. Skończyli budowę łaźni, więc nie takie znowu brudasy.
Głód cholerny. Gilz także nie ma, więc trzeba się uczyć kręcić z bibułki.
4 lutego
Nauczyłem się kręcić papierosy z bibułki. Kształtem przypomina to trochę
Madejową maczugę. Krztuszę się, ale kurzę. Brak zapałek, więc ogień niecimy
przy pomocy fidybusa. Z powodu odwilży przecieka sufit. Ciężkie krople z
łoskotem spadają na podstawioną miskę. Żeby móc spać kładę ręcznik.
Pomyśleć: od pół roku nie zmieniłem ubrania, od dwóch miesięcy się nie
strzygłem. Wieczory przy świeczce od choinki. Gdybym miał talent Hamsuna,
napisałbym dalszy ciąg Głodu. Każdy gołąb, to mój wróg. Nawet wrona budzi
oskonę. Czemuż, ach, czemuż za młodu nie nauczyłem się chwytać ptaszki w
sidła! Kpt. Sjemionowowi wczoraj podarowałem rosyjski egzemplarz
Tynianowa Puszkin. Dziękował ze wzruszeniem. Żołnierz pewien, nazwiskiem
Aleksandrow, jedzie jutro po prowiant wojskowy do Garwollna. Jego
zwierzchnik pozwolił mu wziąć ode mnie pieniądze na kupno żywności dla
nas. Wysupłałem się i dałem mu 1500 zł, rzewnie wyliczając co bym też zjadł
z największym apetytem. Zołnierz śmieje się i z własnej inicjatywy obiecuje
przywieźć nam prawdziwą gęś. Gęś! Zapomniałem już smaku prawdziwej gęsi.
Obserwowałem dziś rano przez okno ablucje jednego żołnierza. Stał pochylony
na rozkraczonych nogach. Nabrał do ust wody z garnczka, wypluł ją na dłonie i
potem prychając z zadowoleniem mył nią twarz. Paradny widok! Ale jakie to
wszystko ma znaczenie, skoro ten żołnierz od Stalingradu gna Niemców aż
pod Berlin na piechotę! I cóż przy tym znaczy zmysł estetyczny. Priedrazsudok
i - bolsze niczewo!
A co się dzieje w Warszawie? Właśnie byłem tam wczoraj. Ruiny, ruiny, ruiny.
I na tych ruinach buduje się nową stolicę. Pałac Bruhlowski wygląda jak babka
z zakalcem, która się w piecyku zapadła. Dach leży gładko na fundamentach.
Ratusz - ażurowa siatka żelastwa. Mój dom oczyszczony z mebli dokładnie.
Na każdym ocalonym domku widoczny stempel: "Min niet". Ludzie grzebią w
tych zwaliskach, czasem się czegoś dokopią. Wyciągają jakieś beczki ze
śledziami, z saletrą, z solą bydlęcą. Momentalnie robi się tłok, wszyscy się
pchają, chcą uczestniczyć w zdobyczy. Co począć z willą? Zamurować czy
zostawić na pastwę losu? Za kilka dni nie zostanie tu ani jednej klamki, ani
jednej szybki. Niektóre domki świeżo spalone przez włóczęgów, którzy
zaprószyli ogień. Dla sowieckich żołnierzy przywiozłem trochę książek
rosyjskich z mojej biblioteki; kilkanaście tomów Lenina i jakąś "chrestomatię".
Bardzo byli wdzięczni. Nazajutrz otrzymali rozkaz aby niezwłocznie udać się
do Frankfurtu. Rozumiem, że Frankfurt ważniejszy od mojej obiecanej gęsi,
ale żal trochę marzenia i pieniędzy, bo Aleksandrowa ani słychu ani dychu.
Ach, te marzenia.
Powiadają, że na drogach cale falangi wloką się z obozów do Warszawy.
9 lutego
Rano niespodziewanie przyjechał Aleksandrow. Przywiózł żywą gęś. Złoty
człowiek! Zaprosiliśmy go na ucztę z prawdziwą starką Simona i Steckiego.
Czuję, że po przymusowej głodówce ciężko to odchoruję. Aleksandrow
śpieszy się, bo musi gonić swój oddział.
D. przywiozła z Piaseczna bochenek chleba i dwa pudełka zapałek. Zapłaciła
za to 100 zł srebrnym przedwojennym bilonem. Dolarów nikt brać nie chce, bo
kurs nieznany. Podobno gdzieś na Krymie odbywa się konfereneja wielkiej
trójki. Ma ona urządzić Europę. Ciekawe, jak nas urządzą. Zawsze to krzepiące
że o nas nie zapominają.
Nalot na kancelarię Rzeszy w Berlinie. Klops. Rano rąbałem węgiel, potem
nosiłem w kubłach wodę. Sprzedaliśmy trochę złota, żeby móc coś kupić do
zjedzenia. Gołębie latają za wysoko.
12 lutego
Od rana pada śnieg. Zbolały czytam w łóżku Gide'a i Rista Historię doktryn
ekonomicznych. Komunikat o konferencji trzech. Okazuje się, że się odbyła w
Jałcie. Ustalono wschodnie granice Polski: linia Curzona z nieznaczną
korekturą na naszą rzecz. Do rządu mają być dokooptowani nowi ministrowie
z Londynu. 25 kwietnia w San Francisco ma się odbyć konferencja na temat
bezpieczeństwa powojennej Europy. Ciekawe. Jak się zdaje, zachodnie granice
Polski nie zostały dotąd ustalone. Ogólne zdziwienie budzi fakt, że konferencja
tak błyskawicznie się skończyła, a miała trwać trzy tygodnie. Jutro Popielec, to
znaczy tegoroczny karnawał skończony. Szalenie był wesoły, nie ma co
mówić. Nie daj Boże żeby tak każdy.
Od czasu do czasu, żeby było weselej, jakieś wybuchy i detonacje. Okazuje się,
że to pirotechnicy i saperzy wysadzają miny. Na terenie cegielni odbyło się
rano polowanie. Milicja z bronią w ręku tropiła zwierzynę. Zwierzyna w
kalesonach pomykała w stronę lasku kabackiego. Był to jakiś folksdojcz, ale
zdołał umknąć. Myśliwi się poszkapili.
Wróciła z dalekiej podróży Bronia. Nie było jej dwa tygodnie. Dotarła aż do
Lublina. W jedną stronę jechała trzy dni i trzy noce, częściowo na stopniach
wagonów. Ludzie podróżują także na dachach. Przywiozła 3 kg słoniny i
trochę wieprzowiny. W zamian dała stare kapce.
Aresztowani Janusz Radziwiłł z synem Edmundem, Branicki z Wilanowa i
jeszcze paru panów z arystokracji. Jak wynika z mapy, Skąpscy, którzy
pojechali na Podkarpacie, wciąż są jeszcze "za granicą". Brak świeżych gazet,
więc nie wiadomo, czym się skończyło w Jałcie. Józio Strz. opowiada o
ewakuacji po powstaniu Banku Handlowego w Warszawie. Pan Strzelecki
zabrał kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Ktoś go podpatrzył, w lesie go
napadnięto, zamordowano i ograbiono. Bank ocalił jakieś resztki depozytów, w
tym także mój obraz Matejki Zygmunt August w ogrodzie wileńskim. Piecyk
dymi. Ja choruję, trzy dni w łóżku. Zjawił się u nas chłopiec, który wraca z
Wrocławia. Miał 16 lat kiedy go Niemcy zawlekli na przymusowe roboty.
Siedział u Bauera, wracał z ciężką walizką. Po drodze mu ją ukradli. Opowiada
o opuszczonych zagrodach chłopskich, w których świnie z głodu zagryzają się
wzajemnie. Pogoda śliczna, wiosenna. Świat jest piękny. Na froncie zginął
dowódca armii radzieckiej, gen. Czerniachowskij. Miał 36 lat. Ciężkie walki
trwają. Gazety podają wiadomość o hojnym darze radzieckim dla zniszczonej
Polski. Tysiące pudów mąki, cukru, owoców mają nas ocalić przed śmiercią
głodową. Rząd radziecki na prośbę rządu lubelskiego wysyła do nas swoich
budowniczych specjalistów, którzy mają dopomóc w odbudowie Warszawy. W
Rzeczpospolitej ciekawy artykuł Stefana Litauera o zmierzchu Londynu. Jeżeli
to prawda, co pisze, to doprawdy okropne. Pogoda zmienna, to śnieg, to
deszcz, to słońce. W rezultacie - błoto. Robotnicy wybrali Żorża Fuchsa na
przewodniczącego rady robotniczej i starają się uruchomić fabrykę. Wedel już
w ruchu. Poczta nareszcie funkcjonuje.
Turcja wypowiedziała wojnę Niemcom.
- Żeby wziąć udział w doli - objaśnił mnie piekarz, z którym jechałem
wózkiem.
Coraz więcej osób powraca z Niemiec, z obozów. Pewna pani powiedziała w
pociągu, że zajęła mieszkanie znajomych. Wszyscy zginęli w powstaniu, więc
nikt jej już nie wyrzuci.
W Moskwie umarł Aleksjej Tołstoj, autor Piotra Pierwszego. Jerzy Zaruba,
którego niedawno spotkałem, opowiadał mi o moskiewskiej wizycie delegacji
polskiej u Tołstoja. Telefonują. Telefon odbiera służący pisarza. Pytają, czy
mogą być przyjęci.
- Niet, poka niet. Towariszcz graf izwoliat spat' - brzmi odpowiedź.
Był to pańszczyźniany jeszcze służący Tołstojów. Nauczył się tytułu
"towarzysz", ale nie mógł się odzwyczaić od grafa. Więc oba tytuły połączył.
W Londynie w Izbie Gmin przemówienie Churchilla w sprawie polskiej.
Omówił granicę naszą na linii Curzona. Kto się z Polaków nie godzi, może
uzyskać obywatelstwo angielskie i pozostać w Anglii. Szalenie pomysłowe.
6 marca
Jestem chory. W łóżku czytam po angielsku Oscara Wilde w wydaniu Collinsa.
Bardzo odpowiednia lektura do chwili obecnej. Ubóstwienie antyku.
Hiperestetyzm. Homoseksualizm. Są tam nawet rozważania o socjaliźmie p.t.
The Soul of Man Under Socialism. Rozbrajające. Wilde powiedział gdzieś że
piękne grzechy, jak wszystkie piękne rzeczy, są tylko przywilejem ludzi
bogatych. No, w takim razie brzydko teraz będziemy grzeszyli. Ładne grzechy
nam w każdym razie nie grożą. W Rzeczpospolitej pasjonujące artykuły
Litauera o zbrodni katyńskiej, o śmierci gen. Sikorskiego, o konferencji
teherańskiej. Prawie nic dotąd o tych rzeczach nie wiedzieliśmy. Niemcy
wszystko musieli pofałszować. Bronia opowiada o nowej wyprawie do
Lublina. Ludzie kręcą się jak opętani. Na stopniach, na dachu, narażając się na
zmarznięcie, na śmierć. W Rzeczpospolitej wiersz Jarosława Iwaszkiewicza,
felietony Poli Gojawiczyńskiej i Jerzego Wyszomirskiego.
10 marca
Powrót zimy. Wczoraj minus 24°. Byłem w Pyrach. Śnieg w rowach, jak krem
na salaterce w Cukierni Szwajcarskiej. Wczoraj przyszła karta pocztowa od
Janka K., pisana 15 stycznia. Od tygodnia znowu brak gazet. Ludzie są
śmiertelnie wyczerpani, wylęknieni, zgłodniali. Wczoraj w dziwnych
okolicznościach przepadła bez śladu młoda kasjerka ze stacji kolejowej.
Tajemniczy samochód zatrzymał się na szosie, wywołano ją z domu i w
szlafroczku wywieziono w stronę Warszawy. Stary pan Bul., opój straszliwy,
połknął całą tubkę trucizny na szczury i dla pewności powiesił się na pasku od
własnych spodni. Została wdowa, córka i wnuki. Napad bandycki na plebanię
w Pyrach w czasie imienin X. Kacz. Biesiadnikom kazano upaść plackiem na
podłodze nie wyłączając solenizanta. Wszystkich obecnych uwolniono od
ciężaru szlachetnych metali, kamieni, pugilaresów i torebek.
Ogólne rozgoryczenie i rozczarowanie. Złudzenia prysły bez śladu. Ale
przecież wojna trwa. Żołnierze na frontach walczą. Może się coś zmieni. Ale
czy się zmieni? France ma rację mówiąc, że historia ludzkości, to ślepa walka
sprzecznych ze sobą sił (Bogowie łakną krwi).
"The Big Three" orzekła że Polska powinna być wielka, silna i potężna. Słowo
w słowo to samo oznajmili Amerykanie o Filipinach wkraczając do Manili...
16 marca
Pierwszy dzień wiosny. Wiatr, słońce. Byłem w Pyrach i zdobyłem gazetę.
Stare, znajome nazwiska: Irena Krzywicka, Andrzej Nowicki, Jerzy Waldorff.
Trzeba będzie także wziąć się do pisania. Pola Gojawiczyńska drukuje ciekawe
opowiadanie Kraty. Ktoś inny oblicza jak straszne straty ponieśliśmy w
dziedzinie sztuki. Spotkałem p. Garlińskiego, który miał znany salon sztuki na
Mazowieckiej. Rozgrabione i spalone zbiory Zofii Potockiej na Mazowieckiej i
"Skarbiec" Żalińskiej-Czernicowej na Kredytowej. O prywatnych zbiorach
lepiej nie wspominać. Z dymem poszła na przykład słynna kolekcja mebli i
pasów słuckich Benedykta Tyszkiewicza. Co nie uległo zagładzie we wrześniu
1939, to padło pastwą płomieni w czasie powstania.
No i ten przeklęty "szaber". Major zaprowadził mnie w Piasecznie do
mieszkania pewnego miłośnika obrazów. Jest to prostoduszny kupiec
handlujący farbami i pędzlami. Mali chłopcy znoszą mu różne Juliusze
Kossaki, Gierymskich, Wyczółkowskich, Masłowskich dosłownie za bezcen.
Oglądałem u niego pokoje od sufitu do podłogi wytapetowane cudownymi
obrazami. A znowu chłopi okoliczni starych tureckich modlitewników używają
w charakterze wycieraczek do butów.
Ceny diabelne. Wedle cen wolnorynkowych wypada, że kilo cukru kosztuje
dwa dolary, kilo mąki - dolara, kilo masła - trzy dolary.
Arnold Szyfman, który przez całą okupację ukrywał się u Ludwika Hieronima
Morstina, ze swoją niepożytą energią zabiera się do odbudowy Teatru
Polskiego. Wydaje także tom wspomnień okupacyjnych. W gazetach debaty
nad odbudową miasta. Podobno pod gruzami leży jeszcze około 150.000
trupów.
Wciąż kwękam, bóle potworne. Zażywam "Haemoglobinę", ale diabła tam.
Nieodzowna operacja.
22 marca
"Rząd czci pamięć Wielkiego Pisarza". Pod takim tytułem podaje dziennik
wiadomość iż rząd postanowił pozostawić spadkobiercom Sienkiewicza w
Oblęgorku 50 hektarów. Reszta ma pójść na parcelację. Jan Nepomucen Miller
w swoim felietonie apeluje do tych, co piszą dzienniki, żeby te zapiski
starannie przechowali, bo chwila historyczna i będzie to ciekawy materiał dla
późniejszych badań. To prawda, że wiele spraw i wrażeń szybko wietrzeje z
pamięci.
Wiosna. Na wierzbach delikatne bazie, popielate, miękkie, jak świeżo
wylęgnięte kurczątka. Na bzach pęcznieją pąki. Od strony lasu coraz głośniej
od nowych ptasich głosów. Na polach zaczęte podorywki. W oborze ocieliła
się krowa. Czarny cielak chwieje się za przegródką na cienkich nóżkach.
Dałem mu do miękkiego pyska palec, który ssał długo i cierpliwie. Pod
wieczór chłopaki otwierają gołębniki, i opalizujące w słońcu ptaki zrywają się
do lotu. Ale ociężałe i niemrawe jeszcze, opadają co chwila na kominy i dachy.
Więc chłopcy płoszą je kamykami i gałęziami. Przyleciało dziś pierwsze
stadko szpaków.
27 marca
Dziś apel tymczasowego rządu polskiego do mocarstw w sprawie udziału
Polski w konferencji w San Francisco. Nasz rząd wylicza tytuły i zasługi, jakie
Polska wniosła dla wspólnej sprawy, i domaga się udziału w konferencji.
Reforma rolna ma być ukończona do 1 kwietnia, ale idzie opornie. Brak ziarna,
nawozów, narzędzi, koni. Pogłowie koni w stosunku do r. 1939 jak 1:50. Z
Warszawy alarmujące wiadomości o wybuchu epidemii.
W ubiegłą niedzielę odbyło się u nas otwarcie świetlicy PPR. Salka
udekorowana biało-amarantowymi i czerwonymi chorągiewkami z bibułek.
Kilka afiszów: pełny tekst ustawy o reformie rolnej, odezwa gen. Roli-
Żymierskiego, "Niech żyje marszałek Stalin". Na jednym z afiszów polski
rolnik dziękuje radzieckiemu i polskiemu żołnierzowi za oswobodzenie od
Niemców. Do biblioteki zebrano już koło 150 książek. Dziś rano zdechł nam
na kolkę koń. Dorżnięto go i mięso rozprzedano wśród miejscowej ludności.
28 marca
Mowy Bieruta i Roli-Żymierskiego na warszawskim pogrzebie pięciu
poległych dowódców A.L. Obaj mówcy surowo potępiają powstanie A.K., nie
uzgodnione ani z Rosją, ani z armią polską walczącą na wschodzie.
Rosjanie wzięli Banską Bystricę. Alianci - Darmstadt, Russelsheim i Frankfurt
nad Menem. Gen. Rundstedt aresztowany. Podobno wielu esesmanów drukuje
własne fingowane nekrologi, urządza sobie uroczyste pogrzeby, żeby
zmartwychwstać w Buenos Aires czy Madrycie. Umarł Lloyd George w wieku
82 lat. Byłem po zakupy w Piasecznie. Na rynku spotkałem Romana Knolla,
naszego byłego ambasadora w Ankarze, Rzymie i Berlinie. Ledwom go poznał,
tak oberwany i wychudzony. Mówił mi że powstanie zaskoczyło go gdzieś na
prowincji. Spalony doszczętnie. Ukrywał się przed Niemcami. Nie nocował w
domu. Raz przydybali go, świecili w oczy latarką, krzyczeli:
- Da haben wir den Hund!
Na to Knoll z całym spokojem:
- Dlaczego zaraz Hund? Przez trzy lata akredytowany byłem jako ambasador
przy Hindenburgu. Wasi dzisiejsi ministrowie obżerali się u mnie, a dzisiaj -
Hund.
Jakoś wtedy zdołał im umknąć. Poznałem się z nim był w Królewcu jesienią
1929 podczas konferencji polsko-litewskiej. Knoll wypytywał mnie o wrażenia
z mojej podróży do Kowna i z moich rozmów z Valdemarasem i Zauniusem.
- Muszę sobie gdzieś kupić parę skarpetek - kończył rozmowę - czy może mi
pan pożyczyć 100 zł?
Poszliśmy razem szukać tych skarpetek. Czegóż to ludzie nie sprzedają. Jakiś
obszarpaniec dzierży parę wystrzępionych książek. Panie i panowie o twarzach
kulturalnych spacerują mając na ramionach kilimki, serwetki, sukienki,
spodnie. Miła panienka sprzedaje w słoikach musztardę, pewnie własnego
wyrobu. Jest bardzo zażenowana. Inna pani zakupuje moc rzeczy, głównie
garderobę. Powiada że pochodzi spod Wołkowyska, w Warszawie straciła
mieszkanie, w obozie w Mauthausen - męża. Po powstaniu wyszła z 2000 zł.
Teraz, kiedy otwiera torbę, przecieramy oczy ze zdumienia na widok takiej
ilości pieniędzy. Uśmiecha się, powiada że dorobiła się na handlu bibułką do
papierosów, ma miesięcznie dochodu około 50 000.
4 kwietnia
Huragan, wichura, deszcze, zimno. Ale pąki na drzewach trzaskają i zielone
listki wyrywają się na światło dzienne.
Alianci dochodzą do Fuldy. Rosjanie wzięli Gdańsk. Z tej racji iluminacja i
zwycięskie salwy w Warszawie. W związku z rychłą kapitulacją niepokój i
nowe pogłoski o wycofaniu "lubelek". Masz babo placek, siedzimy już na furze
"młynarek", teraz znowu "lubelki" dojdą do kolekcji.
Egzystencja nader przykra, zważywszy mój stan zdrowia. Rano przesiewam
miał węglowy, potem rąbię drzewo, dźwigam kubły z wodą. Przy tym
wszystkim gonitwa żeby coś kupić do jedzenia. Co pewien czas panika,
wszystko znika z półek sklepowych, nawet niewinne świeczki na choinkę.
Można zbzikować.
Do Łodzi przybył transport repatriantów z Wilna, razem koło 1000 osób.
Wśród nich wielu profesorów uniwersytetu, pisarzy, artystów. Przeszli
gehennę.
Pani Churchill w Moskwie jako gość rządu radzieckiego.
Przybyło do nas kilka pań z arystokracji. Między nimi wdowa po wojewodzie
Bnińskim, kandydacie na prezydenta Rzeczpospolitej, z domu Skórzewska.
Krewna owej sławnej Egerii Fryderyka II. Trzeba widzieć, jak ta starsza,
dostojna pani dźwiga dziś kubły z wodą ze studni, rąbie drewka na ogień,
zbiera kartofle. Męża jej, Adolfa Bnińskiego, we wrześniu 1939 zamordowali
Niemcy. Córka przedostała się na zachód.
9 kwietnia
Onegdaj w nocy dwukrotny czy trzykrotny nalot na Warszawę. Zenitówki prały
ostro, a miotły reflektorów zamiatały niebo. W dzisiejszej gazecie wiadomość
o wielkim łupie zagarniętym w Milhuzie [w Alzacji]. W kopalni węgla znaleźli
alianci sto ton złota w sztabach, miliardy marek, moc obcych walut i bezcenne
dzieła sztuki: Rembrandta, Rubensa, Van Dycka, Durera.
W Krakowie i w Łodzi ożywione życie kulturalno-artystyczne. Teatr
krakowski wystawia Uciekła mi przepióreczka..., łodzki przygotowuje
Fantazego. Z nową sztuką wystąpić ma Jarosław Iwaszkiewicz. Mówi się
także o wystawieniu Hioba Jerzego Zawieyskiego i Wesela.
Spotkałem w Piasecznie Maurycego de L. Były ziemianin spod Grodna,
zaprzyjaźniony z nami i z Witkacym. Po długich poszukiwaniach odnalazł
wreszcie żonę i młodszą córkę, Gaję. Starsza, Irenka, ranna w powstaniu,
wywieziona do Monastyru, więc już pewnie uwolniona przez Anglików.
Maurycy powiada, jak na rękach pani Nadziei umarł ciężko ranny w powstaniu
drugi syn Juliusza Kaden-Bandrowskiego, Paweł, jeden z dwóch "aciaków".
Pierwszego zastrzelili Niemcy tuż przed powstaniem. W ciągu roku zginęli
więc wszyscy trzej Kadenowie.
Stalin przyjął panią Churchill, która podróżuje po Rosji jako przewodnicząca
komitetu Funduszu Pomocy Rosji. Gen. SS Sepp Dietrich, dowódca obrony
Wiednia, rozstrzelany.
W kolejce pani N. robiła mi wymówki za to że ofiarowałem książki dla
świetlicy PPR w Dąbrówce. Odpowiedziałem, że trzeba popierać
wykształcenie prostych ludzi bez względu na przekonania polityczne. Nie
wiem, czy udało mi się ją, przekonać.
Z niewoli niemieckiej uwolniono kardynała Hlonda.
13 kwietnia
Wczoraj zmarł Franklin Delano Roosevelt.
Prezydent F. D. Roosevelt przyjmuje Premiera Stanisława Mikołajczyka
The White House, 7 czerwca 1944.
(Arthur Bliss Lane, I saw Poland Betrayed)
Alianci zajęli Erfurt, Weimar, Coburg i Heilbronn. Układ ZSRR z Titą o
wzajemnej współpracy zawarty na lat dwadzieścia. Kupiłem tygodnik
Odrodzenie. Przeważnie wspomnienia wojenne i okupacyjne.
Po południu na przedstawieniu w świetlicy PPR Malcharek prosił, żeby mu
zredagować sprawozdanie dla gazet. Rąbałem drzewo. Nędza okropna. Ludzie
radzą sobie jak kto umie.
Najlepiej dają sobie radę sklepikarze, handlarze, spekulanci. Rozbrająca jest
konkurencja, jaką starają się im robić tzw. inteligenci. Na rynku w Piasecznie
spotyka się niezwykłe typy i sceny. Młodziutka uczennica trzyma w dłoni
kilkanaście par sznurowadeł. Jakiś pan w pluszowym kapeluszu i w getrach
dzierży w wyciągniętej dłoni garstkę pokruszonych drożdży. Niektórzy
zdobywają się nawet na rozpaczliwą energię. Pan Skotnicki, który ma dwoje
małych dzieci, wyrabia w domu mydło. Stoi na rynku z żoną, i drze się na całe
gardło: "Mydło, mydło, do mydła!". Jego żona obok wygląda jak manekin w
domu mody. Na ramionach udrapowane jakieś sukienczyny, ręczniki, serwetki.
Podchodzą do niej babiny, macają, patrzą pod światło, czy nie ma dziur,
targują się zawzięcie.
Woźnica jakiś chce kupić od przekupki buty. Buty wydają mu się nie do pary,
więc ironicznie woła:
- Tak, tak, każda para z innego sklepu!
Baba zaperzona jak furia klnie się, że towar nieszabrowany, miała własny
sklep, próbuje wyciągnąć spod chustki patent handlowy, ale w rezultacie nie
wyciąga.
W Warszawie na dużą skalę akcja ekshumacyjna, do której zwerbowano
ludność. Podobno w związku z rozkładem ciał trzeba będzie niektóre dzielnice
miasta ewakuować.
Irena Krzywicka pracuje nad książką o Boyu. Zofia Nałkowska i Stefan Jaracz
weszli do warszawskiej rady miejskiej jako zasłużeni radni. D. wyjechała do
Łodzi, więc sam gospodaruję. Przyniosłem wody, węgla, drzewa. Zrobiłem
sobie śniadanie, potem zmywanie. zamiatanie, odkurzanie. Odwiedziła mnie
hrabina G. Z komicznym żalem utyskuje, że przyjdzie jej chyba umrzeć z
głodu, bo nie potrafi ani gotować ani palić w piecu. Niosła od znajomych w
miseczce kilka obranych kartofli i radziła się, co z nimi robić. Udzieliłem
porady.
Bardzo niespokojnie. Plotki, pogłoski, alarmy. Na Pradze wynikła panika,
pochowano towary, nie chcą przyjmować pieniędzy, bo... Berlin zajęty, bo...
konferencja w San Francisco. Do tej konferencji przywiązuje się wielkie
znaczenie, niektórzy mylnie biorą ją za kongres pokojowy.
Odnaleziono grób Kadena-Bandrowskiego. Ukrywając się przed Niemcami po
zamordowaniu przez nich jego pierwszego syna, miał się schronić w domu
przy ul. Sękocińskiej 3. Jak informują mieszkańcy domu, w czasie powstania
znaleziono na strychu amunicję. Kaden, który pomagał przy transporcie
amunicji, został ranny od wybuchu granatu. Ciężka kontuzja brzucha po 24
godzinach spowodowała śmierć. Zakopano pisarza w osobnej mogile w
pobliżu Pl. Narutowicza.
21 kwietnia
D. wróciła z Łodzi. Otwarto tam wspaniały sklep z rosyjskimi smakołykami.
Ryby wędzone, konserwy, kawior, papierosy rosyjskie, wino. Trochę tego
przywiozła, więc mieliśmy ucztę. W Łodzi życie pozornie idzie normalnym
trybem: gaz, elektryczność, tramwaje. Nie chce się po prostu wierzyć,
porównywając ten stan z widokiem zgliszcz Warszawy.
Ma nas odwiedzić przedsiębiorca pogrzebowy, namiętny zbieracz książek.
Książki kupuje wyłącznie dla ich pięknej oprawy, a na lekturę nie ma czasu.
Wiadomości bardzo niepokojące. Mówi się o partyzantce leśnej, o
aresztowaniach, napadach, zabójstwach. W Lublinie np. zabito porucznlka-
kobietę, notuje się wiele napaści na Żydów.
Po południu u nas kilkanaście osób na herbatce. Ubawiłem towarzystwo
opowiadaniem o moim przyjacielu, przedsiębiorcy pogrzebowym, i o jego pasji
do książek w ładnej oprawie. Przyjęcie było bardzo wytworne: srebra,
porcelana, kryształy. Po herbatce wywołałem ogólną wesołość dźwigając
kubełek ze śmieciami.
Nominacje nowych ministrów i wojewodów. W Anglii zniesiono obowiązek
zaciemniania.
25 kwietnia
Walki na ulicach Berlina. Zamach na dom Mussoliniego w Mediolanie. Dziś
zaczyna się konferencja w San Francisco.
Przybył mój przyjaciel, przedsiębiorca pogrzebowy z Piaseczna. Pała wielką
miłością do książek. Powiada że uczucie to odziedziczył po ojcu, wyssał z
mlekiem piersi matczynej. Ale książki w brzydkiej, zwykłej oprawie nawet do
ręki nie bierze. Taki już z niego esteta.
- A czyta pan dużo? - pytam.
- Skąd znowu. Czasu brak. Trzeba kręcić, kombinować.
Wieczorem kąpiel W jakimś szafliku czy balii. Szaflik pożyczany, kocioł
pożyczany, nożyczki do paznokci pożyczane. Niech to diabli!
29 kwietnia
W okolicy Torgau w Saksonii spotkanie wojsk anglo-amerykańskich z
radzieckimi. W związku z tym uroczysta deklaracja Stalina, Trumana i
Churchilla. Mussolini schwytany przez partyzantów nad jeziorem Como.
Petain opuścił Szwajcarię, udając się do Francji jako więzień stanu. Wywiad
Mołotowa dla 500 dziennikarzy, głównie na temat Polski. Dymisja Goeringa.
Koniec III Rzeszy. Do jej "tysiąclecia" zabrakło tylko 990 lat.
Tutejszy proboszcz odwiedził nas, gdyż sporządza ewidencję parafian.
Powiedział, że przed paroma dniami odbył się cicho w Piasecznie pogrzeb 86-
letniego prezesa Polskiej Akademii Literatury, Wacława Sieroszewskiego.
W Warszawie (wraz z Pragą) znowu 400.000 mieszkańców. Na jedną izbę
wypada trzy i pół osoby. Ruszyła warszawska elektrownia. Otwarcie rady
miejskiej i przemówienie prezydenta Tołwińskiego na temat odbudowy stolicy.
Przewiduje się że potrwa to 10 lat. Zapowiedź szeregu nowych dekretów.
Jeden z nich ma ograniczyć prawo własności nieruchomości miejskich.
Wywiad z Jarosławem Iwaszkiewiczem w związku z porozumieniem polsko-
radzieckim. Kilku profesorom uniwersytetu wytoczono postępowanie
dyscplinarne z racji ich rzekomej "współpracy" z Niemcami.
Z braku jakichkolwiek dochodów D. wzięła się, biedactwo, do handlu
radzieckimi smakołykami. Zabawne są nazwy niewinnych karmelków:
"Dynamo", "Granat"; czekoladki o takich nazwach jak " Tank", "Amfibia",
"Bomba", "Pistolet".
Ludzie biegają jak mrówki. Handlują, pośredniczą, spekulują. Pani M. wyszła
z Pruszkowa z 2000 zł. Dziś ma pół miliona i zakłada w Poznaniu restaurację.
Ktoś inny na handlu bibułką do papierosów zarobił 3 miliony.
30 kwietnia
Wojna ma się ku końcowi. Wiosna w całym rozkwice! Ale czemu nas trapią
złe sny? Jakieś katafalki, trumny, nekrologi. Mnie się śniła fotografia z dwoma
bliźniaczo do siebie podobnymi nieboszczykami w trumnach. Obaj blondyni z
monoklami w oku. I zapach kadzidła i sosnowych wieńców, który czułem
długo jeszcze po przebudzeniu.
Mussoliniego rozstrzelano razem z jego kochanką, Clarą Petacci. Mieliśmy tu
dzisiaj uroczyste pochody od rana. Robotnicy z wielką powagą nieśli ogromne
plakaty z napisem: "Niech żyje P.P.R", "Niech żyje demokratyczna Polska".
Pochód zakończył się zebraniem w świetlicy PPR.
4 maja
Radio niemieckie podało wiadomość o śmierci Hitlera. "Sobakie sobaczja
smiert'!". Od strony Warszawy słychać saluty i radosną. pukaninę. Wczoraj
odbyliśmy uroczystą procesję do grobów ofiar pomordowanych w lasku
kabackim. W San Francisco Mołotow polemizował w sprawie zaproszenia na
konferencję Argentyny.
- Argentyna - mówił - współpracowała z Niemcami, Polska z nimi walczyła.
Jeżeli mamy zapomnieć grzechy Argentyny, nie powinniśmy zapominać o
zasługach Polski.
Gen. Rola-Żymierski mianowany marszałkiem Polski. Wybory samorządowe
w Paryżu bardzo charakterystyczne. Wybrano 27 komunistów, 27 socjalistów,
reszta w mniejszości.
Jesteśmy jakby odcięci od świata. Od szeregu miesięcy żadnej poczty. Cudem
dziś uniknąłem nieszczęścia. Rąbałem drzewo, duży odłamek trafia mnie w
szkło okularów, szkło pęka i wpada do oka. Przez chwilę myślałem że już po
oku. Poczciwa sąsiadka wyjęła ze łzawiącego oka kawałki szkła.
Poznałem młodego, 22-letniego Żyda z Piaseczna. Cztery lata ukrywał się w
ziemiance w lesie kabackim. Uciekł z ghetta przez mur, w lasku wykopał sobie
jamę i trzy tunele 80-metrowej długości. Te tunele go ocaliły. Kiedy odkryła go
granatowa policja, powiedział: "Zaraz, tylko się ubiorę" i - dał nura w swój
tunel. Strzelali do niego, pokazał mi zniekształcony wielki palec u ręki.
Żywności dostarczał mu gajowy. Żyd ów nazywa się Mesyng i jest z zawodu
malarzem. Zarabia już i daje sobie radę. Gontarek opowiedział mi historię
innego Żyda tutejszego. Abso1utnie nie był typem semickim, więc się nie
ukrywał. Kiedyś pił wódkę z przybyłymi policjantami. Jeden z tych
policjantów z pijackim uporem powtarza w kółko:
- Pokaż k...a, pokaż k...a.
Tamten wzdraga się, chce odejść. Nie puszczają. go, póki nie pokaże. Kiedy
tak się stało, na miejscu go zastrzelili.
7 maja
Sprostowanie TASSa w sprawie zaginięcia polskich polityków. Prasa angielska
od pewnego czasu przypisuje władzom rosyjskim fakt zaginięcia 15 czołowych
polskich osobistości politycznych, które przed Wielkanocą udały się do
Moskwy. TASS stwierdza że osoby te wcale nie zaginęły, lecz po prostu
aresztowano je w Moskwie za działalność dywersyjną. I llość tych osób nie jest
15, ale 16. Na czele grupy stoi gen. Okulicki.
Jutro proszeni jesteśmy na obiad do hr. K. Paradne są, swoją drogą, te stosunki
towarzyskie ludzi kompletnie i doszczętnie zdeklasowanych. Ach, jak trudno
odwyknąć od pewnych elementarnych reguł kulturalnych, obyczajowych.
9 maja
Wczoraj uroczysty obiad u Kw. Z okazji imienin Stanisława L. Żorżyk Fuchs,
ten od fabryki czekolady, opowiada zabawne ale niecenzuralne anegdoty.
W Odrodzeniu ciekawy felieton Jerzego Putramenta pt. "Poprawki
historyczne".
Dzisiaj dzień epokowy. W nocy z 8 na 9 maja o 23:01 Niemcy skapitulowały
wobec wszystkieh sojuszników, Wojna trwała 2077 dni. Trzeba dodać noce do
tego.
A więc mamy pierwszy dzień pokoju. Dlaczego ten dzień niczym się nie różni
od innych? Dlaczego wszyscy są smutni? Dlaczego wszyscy są piekielnie
zmęczeni i bez krzty radości życia? Tyle sobie po tym dniu obiecywano, a tu -
zwyczajny, taki sam jak inne. Stąd – rozczarowanie. Godzina policyjna
skasowana, ale ludzie, w obawie przed napadami, boją się o zmroku
wychodzić z domu. Uczymy się, wedle recepty Nietzschego, żyć
"pericolosamente". Starsza pani Rac. zapytała mnie serio, czy już znalazłem
syntezę. Ze wstydem musiałem się przyznać że nie znalazłem. Wiem, że znów
dojdą do głosu pacyfiści i humanitaryści. Będą się rozwodzili nad piękną i
szlachetną naturą człowieka, będą nawoływali do miłości bliźniego i do
pokoju. I znów poeci pisać będą wiersze w rodzaju "Rżnij karabinem w
bruk" ...Aż do następnej wojny i do następnej rzezi. A za ich plecami stoi sobie
polski diablik i chichocze, chichocze, chichocze...
Właśnie, kiedy bazgrzę te słowa, słychać od strony Warszawy salwy
tryumfalne dział zwiastujące POKÓJ.
2077 dni i 2077 nocy. Dni i nocy koszmaru, okrucieństw, mordów. 2077 dni i
tyleż nocy bez chwili wytchnienia, ciszy, spokoju.
Salwy warszawskie tego upragnionego ukojenia nie dają.
12 maja
Na słupach plakaty o częściowej mobilizacji kilku roczników. Jakże to? Wojna
się skończyła a już zaczyna się mobilizacja?
13 maja
Wczoraj zabawa w Pyrach. Jedna pani biega do drugiej żeby pożyczyć
sukienki. Biedactwa. Chcą potańczyć, bo przecież wojna się skończyła.
Wybiera się nawet pani G., chociaż w ósmym miesiącu ciąży. Żeby tylko
popatrzeć.
Wizyta pani W. Cóż za akumulator energii. Wciąż jeździ i handluje. Teraz
jedzie do Bydgoszczy, bo tam tańszy bimber. Ale nęcą ją Katowice, bo tam
jedna jej znajoma za kilo słoniny dostała płaszcz gabardinowy, który znowu w
Siedlcach sprzedała za 1300 zł i zarobiła 1000 zł. Więc ona też tam jedzie.
Widzę ją, jak całą Polskę przemierza ze wschodu na zachód i z północy na
południe. Handluje absolutnie wszystkim: bibułką, papierosami, kawiorem,
bielizną, bimbrem. Wyżywa się.
Sprzedaliśmy trochę książek. Kupiliśmy koguta.
Żona marszałka Rommela oświadczyła że mąż jej otruł się oskarżony przez
Hitlera o zdradę stanu.
W zjeździe ZAIKSu w Warszawie uczesttylko 37 członków. Ogłoszono
nazwiska tych, którzy "z cała pewnością" zmarli w czasie wojny, m.in. Edward
Boye, Leo Belmont, Wacław Grubiński.
Bez naszej wiedzy chłopcy urządzili na podwórku walkę kogutów z udziałem
naszego. Czarny walczył z brązowym. Czarny chcąc uniknąć ciosów tamtego
najpierw nauczył się przeskakiwac nad nim a potem chował głowę pod jego
brzueh. W końcu uciekł. Złapano go i nalano mu do dzioba bimbru. Z mętnymi
oczami znów się rzuciły na siebie dziobiąc się zajadle, chwiejąc na nogach,
okręcając w miejscu ze splecionymi szyjami. Po zabawie Mik. jednym cięciem
topora uciął łeb naszemu. Jutro go zjemy.
7 maja
Times ogłasza wywiad Parkera z marszałkiem Stalinem.
1. Co dotyczy aresztowanych działaczy polskich z gen. Okulickim,
ludzie ci nle mieli żadnych przywilejów gwarancyjnyeh; aresztowani
zostali za dywersję na zapleczu armii radzieckiej.
2. Nowy rząd polski może być tylko demokratyczny i opierać się winien
na tymczasowym rządzie lubelskim. Żadnego innego rządu Stalin
nie uzna.
3. Stalin uzna taki tylko nowy rząd polski, który zachowa dobre
stosunki z Rosją.
Powrócili z Podkarpacia Skąpscy, którzy się tam ukryli w obawie przed
ofensywą. Halszka powiada że nabawili się ostrego szkorbutu. Pieska jej, skye-
terriera Kajmaka, otruli jacyś niegodziwcy.
Przemówienie Hilarego Minca (Minc to mój szkolny kolega, u
Konopczyńskiego siedziałem z nim w jednej ławce.) Minc jest wicepremierem
i ministrem przemysłu. Oświadczył że zatrudnienie robotników w przemyśle
stanowi 66% stanu przedwojennego, produkcja natomiast zaledwie 15-20%.
Stąd alarm.
Z Lubelszczyzny dochodzą wiadomości o zaciętych walkach partyzantów.
Rząd londyński przeciwny jest powrotowi do kraju obywateli i podobno
kieruje robotników do Niemiec. Konflikt anglo-francuski w strefie Lewantu.
De Gaulle wyraźnie oświadczył że zamieszki i strzelaninę w Damaszku
sprowokowali Anglicy. Kilkaset ofiar. Wśród aliantów wzajemna nieufność.
Pani Roosevelt nawet artykuł napisała na temat strachu. Jak z niego wynika,
Ameryka boi się Rosji i Anglii, dlatego chce ratować Niemcy - niby dla
zachowania równowagi.
Wiadomości 46/659, Londyn, 16 listopada 1958.
Teksty Eugeniusza Szermentowskiego oraz o podobnej tematyce zamieszczone
w Zwojach:
•
Eugeniusz Szermentowski: Witkacy,
Zwoje 3/31, 2002
•
Wacław Gluth-Nowowiejski: Stolica jaskiń,
Zwoje 1/34, 2003
•
Maria Wolska: Warszawa wczesnym rokiem 1945,
Zwoje 1/34, 2003
Copyright © 1997-2003
Zwoje