Część II: Narodziny Bohatera
ROK PO BITWIE NA GEONOSIS
Powoli wytraciwszy prędkość nad szerokim na kilometr pasem zieleni, oddzielającym fabrykę
„Spaarti Creations” od północnego skraju posiadłości rodziny Binalie, ogromne dźwigi
towarowe zaczęły opuszczać magnetyczne chwytaki. Z miejsca, w którym stał, Kinman
Doriana nie dostrzegał ziemi pod nimi – wzgórza posiadłości zasłaniały mu widok – ale mógł
zgadywać, że unoszą się nad ostatnią ze zniszczonych machin wojennych, która dokonała tu
żywota w wyniku ataku Separatystów na fabrykę dwa dni wcześniej.
Złośliwa myśl przemknęła mu przez głowę: Neimoidianie – najeźdźcy dowodzący armią
droidów – przynajmniej nauczyli się , że nie można tak po prostu wjeżdżać maszynami na ten
zakazany kawałek łąki.
Rozglądając się wokół, aby mieć pewność, że zagajnik, w którym stoi, nie jest pod
obserwacją, wyjął holoprojektor i wystukał kod połączenia. Światełko kontrolne zamigotało,
gdy łączył się najpierw z najbliższym przekaźnikiem, następnie ze swoim statkiem i
specjalnym kanałem HoloNetu, a potem, już po drugiej stronie Galaktyki, z jednym z tuzina
węzłów na Coruscant, żeby w końcu dotrzeć na prywatne biurko samego Najwyższego
Kanclerza Palpatine`a.
Doriana obserwował dźwigi, zastanawiając się, czy Palpatine będzie mógł rozmawiać, czy też
znowu wyszedł na jedno ze swoich spotkań.
Wizerunek najbardziej rozpoznawalnej twarzy w galaktyce pojawił się w powietrzu nad
holoprojektorem.
- Mistrzu Doriana – odezwał się Palpatine, skinąwszy głową w stronę swojego doradcy. –
Masz dobre wieści?
- Obawiam się, że wręcz przeciwnie – oznajmił Doriana. – Separatyści nadal mają w ręku
„Spaarti Creations” i wygląda na to, że wreszcie zorientowali się, że przebywających
wewnątrz Cranscoców denerwują pojazdy lub żywe istoty na południowym skraju fabryki.
Teraz oczyszczają łąkę ze szczątków i uważam, że dzisiejszej nocy będą mogli przestawić
fabrykę na produkcję tego, co tylko będą chcieli.
- To niedobrze – przyznał ponuro Palpatine. – Czy znasz projekt D-90?
- Nie – powiedział Doriana. – Czy to jakiś nasz?
Palpatine skrzywił się.
- Raczej nie. To eksperymentalne droidy bojowe, ponoć tak wytrzymałe jak T-60 Federacji
Handlowej, ale o wiele bardziej wszechstronne.
- Rozumiem – powiedział Doriana. D-60 był ciężką, półtora raza większą od człowieka wersją
superdroidów bojowych, których Federacja Handlowa użyła po raz pierwszy w czasie Bitwy
na Geonosis. – O ile bardziej wszechstronne?
- Znacząco – stwierdził Palpatine. – Będą zorganizowane w małe oddziały, a nie w duże grupy
bojowe, więc będzie można ich używać zarówno jako komandosów, jak i zwykłej piechoty.
- To rzeczywiście niedobrze – zgodził Doriana. Więc w końcu Separatyści opracowali plany
nowej broni. – Myśli pan, że przybyli tu, aby rozpocząć ich produkcję?
- Tak twierdzi nasz wywiad – przyznał Palpatine. – Osobiście podejrzewam, że projekt nadal
ma kilka wad i dlatego chcą wykorzystać Spaarti do jego przetestowania i dokończenia. A jak
obecnie przedstawia się sytuacja?
- Sytuacja jest patowa – odpowiedział Doriana. – Komandor Roshton i jego żołnierze-klony
zajęli pozycje, niektórzy tutaj, w posiadłości Lorda Binalie’go, inni rozproszyli się po okolicy.
Nękają droidy gdzie tylko mogą, ale Separatyści w większości pozostają ukryci wewnątrz
fabryki, gdzie nie możemy im nic zrobić, nie ryzykując jej uszkodzenia.
- Czego nie chcemy ani my, ani oni – podsumował Palpatine. – Co z technikami?
- Binalie ma sekretny schron głęboko pod ziemią, który łączy się z tunelem prowadzącym do
fabryki. Są tam ukryci.
- Łączność?
- Separatyści nadal blokują miejscowy system komunikacyjny i kanał HoloNetu – wyjaśnił
Doriana. – Ale Roshton jakoś przekonfigurował swoje komlinki, żeby to obejść. Będą mogli
działać szybko, jeśli tylko dostaną szansę.
- A więc ją dostaną – powiedział Palpatine. – Leci do was lekki republikański krążownik z
wystarczającą siłą ognia, aby zniszczyć orbitujący nad wami statek dowodzenia droidami.
Ufam, że kiedy armia Separatystów będzie bezradna, komandor Roshton nie będzie miał
żadnego problemu ani z Neimoidianami, ani z ich technikami.
- Jestem tego pewien – zgodził się Doriana. – Kiedy możemy spodziewać się tego statku?
- Możliwe, że jeszcze dzisiejszej nocy – odrzekł Palpatine. – Możliwe, że za trzy dni. To zależy
na jaki opór natrafi, lecąc tam.
- Zrozumiałem – zapewnił go Doriana. – Dziękuję, Kanclerzu. Będziemy oczekiwać na ich
przybycie.
Palpatine obdarzył go zmęczonym uśmiechem. Doriana wiedział, jak ciężkim brzemieniem
była dla niego wojna.
- Proszę mnie nadal informować.
Obraz zniknął. Doriana przerwał połączenie i spojrzał na dźwigi. Holowały sczerniały wrak
ostatniej zniszczonej machiny wojennej z powrotem w kierunku fabryki, planując zrzucić go
gdzieś na rozległe tereny należące do Spaarti. Czemu Cranscocy nalegali, by ten i tylko ten
szczególny pas ziemi pozostał nienaruszony, nie wiedział nawet Lord Binalie.
Doriana patrzył, dopóki dźwigi i ich ładunek nie zniknęły za wystającym dachem fabryki, a
potem wstukał następny kod do holoprojektora. Załatwił oficjalne sprawy, zdając raport
człowiekowi, który mu płacił. Nadszedł czas, by zrobić to samo dla człowieka, który wydawał
mu rozkazy.
Jak zwykle, uzyskanie połączenia trwało dłużej. Doriana doskonalił cierpliwość, wpatrując się
leniwie w niebo i zastanawiając się, co Neimoidianie porabiają w fabryce. Teraz, kiedy
południowy trawnik został oczyszczony, będą pewnie chcieli nakłonić Cranscoców do
rozpoczęcia reorganizacji fabryki. Otwartym pozostawało pytanie, jaki charakter przyjmie ta
reorganizacja. Czy będą chcieli stworzyć prototypy D-90, jak uważał Palpatine? A może
myśleli o czymś innym?
W oddali słyszał buczenie repulsorowych wind…
I nagle, nad wzgórzami pomiędzy nim a fabryką, pojawiły się cztery niewielkie
transportowce, wraz z osłaniającą je przed ogniem ewentualnych snajperów eskadrą STAP-
ów. Cała grupa przemknęła szybko po niebie, następnie opadła w dół i raptownie łamiąc
formację, poczęła kołysać się w miejscu, nad pałacykiem Binalie`go. Z precyzją właściwą
jedynie zdalnie sterowanym maszynom, cztery transportowce jednocześnie dotknęły ziemi, a
z włazów wysypały się oddziały droidów bojowych.
- Melduj.
Doriana natychmiast skupił uwagę na holoprojektorze. Zakapturzony wizerunek Dartha
Sidiousa z nieodgadnionym wyrazem twarzy unosił się nad mała platformą projekcyjną.
- Wybacz, Lordzie Sidious – pośpieszył z przeprosinami Doriana. – Coś mnie rozproszyło.
Ku jego uldze, Sidious tylko lekko się uśmiechnął.
- Neimoidianie wreszcie wykonali ruch?
- W pewnym sensie, tak – powiedział Doriana, ośmielając się dzielić uwagę między
wizerunkiem swojego mistrza, a aktywnością wokół rezydencji poniżej. Droidy bojowe, kilka
szturmowych D-60 i dwa roboty-niszczyciele zgromadziły się na trawniku. Większość z nich
uformowała defensywny kordon wokół rezydencji, ale cztery droidy szturmowe zamiast
czekać przy transportowcu, stanęły tuż przy drzwiach wejściowych do budynku. Po chwili,
dwóch Neimoidian wynurzyło się z włazu i weszło między ochraniających ich mechanicznych
żołnierzy, kierując się w stronę drzwi.
- Wygląda na to, że postanowili porozmawiać z Lordem Binalie – zaraportował Sidiousowi. –
Ale czy to im coś da? – Dorwana wzruszył ramionami, gdy grupka zniknęła w środku.
- Binalie najwyraźniej nie może przyspieszyć reorganizacji fabryki – powiedział Sidious. –
Może chcą, żeby był tłumaczem w rozmowach z Cranscocami. Wygląda na to, że rozumie
język ich kolorów skóry. Bardziej prawdopodobne, że szukają zakładnika.
- Możliwe – Dorwana skinął głową. – To byłoby dla nich użyteczne pod warunkiem, że
Roshton byłby skłonny negocjować.
- Upewnisz się, że będzie – odezwał się łagodnie Sidious. – Dotyczy to także tego Jedi,
Toriesa. Nie chce, żeby którykolwiek z nich narozrabiał, zanim przybędą siły Republiki.
Doriana zamrugał
- Wiedziałeś o tym?
Kolejny lekki uśmiech przemknął po twarzy Mrocznego Lorda.
- Myślałeś, że jesteś moim jedynym źródłem informacji, Doriana?
- Oczywiście, że nie, mój panie – odpowiedział szybko. Mimo to, nie mógł ukryć
rozczarowania. Wolał dostarczyć tą wiadomość osobiście.
- Ale informacja przydaje się tylko wtedy, kiedy można z niej skorzystać – ciągnął Sidious. – A
my nie możemy pozwolić na uszkodzenie fabryki ani Republice, ani Separatystom.
- Rozumiem, mój Panie – zapewnił Doriana.
- Doskonale – oświadczył Sidious. – Więc wypełnij rozkazy.
Obraz zniknął.
Doriana odłożył holoprojektor. Droidy skończyły formować kordon wokół rezydencji. Roboty
szturmowe pilnowały narożników i wejść, podczas gdy roboty-niszczyciele toczyły się wokół
budynku. Nie zanosiło się, żeby w najbliższym czasie ktokolwiek mógł tam wejść lub stamtąd
wyjść.
Patrząc na to wszystko, zastanawiał się, jak pracownicy Binalie`go reagowali na to nagłe
wtargnięcie. Ale jedyna osoba, którą mógł dostrzec, znajdowała się nieopodal wschodniego
skraju budowli: był nią ogrodnik, klęczący obok jednego z wymodelowanych krzewów. Nie
był najwidoczniej równie spostrzegawczy jak reszta pracowników, która już wcześniej wzięła
nogi za pas. Ogrodnik podniósł wzrok, ocierając czoło odzianą w rękawiczkę dłonią.
Doriana zesztywniał. To nie był ogrodnik.
To był komandor Roshton.
Mieląc w ustach przekleństwo, Doriana ruszył w jego kierunku, idąc tak szybko, jak mógł, nie
zwracając przy tym nadmiernej uwagi droidów. Ostrzeżenie Dartha Sidiousa odbijało się
jeszcze echem w jego głowie, a ten idiota Roshton gotów był wszystko zepsuć.
***
- Nie – oznajmił stanowczo Lord Pilester Binalie. – Nie zamierzam tu tak po prostu siedzieć i
pozwolić tym potworom zająć moją fabrykę.
- Rozumiem pańską frustrację – powiedział uspokajająco Jafer Tories – Ale jestem pewien, że
nie zamierzają niczego niszczyć. Gdyby tak było, zniszczyliby fabrykę z orbity.
- Wiem czego chcą: tego samego co Doriana i Republika – warknął Binalie. – Sęk w tym, że im
dłużej będzie trwał ten idiotyczny taniec, tym większa szansa, że ktoś w końcu stanie się
nieostrożny. A wtedy koniec ze „Spaarti Creations.”
- Ale Republika wyśle pomoc, prawda? – spytał siedzący po przeciwległej stronie biurka
dwunastoletni syn Binalie`go, Corf.
- Prawdopodobnie – ponuro odpowiedział chłopcu Binalie. – Ale wydaje mi się, że więcej
żołnierzy to ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy.
Tories zmarszczył brwi.
- A czemuż to?
- Tak jak już mówiłem – warknął Binalie. – Republika i Separatyści są jak para dokrików
walczących o kość. Co kogo obchodzi kto wygra, jeśli fabryka zostanie zniszczona?
- To co mamy robić? – spytał Tories
Binalie ściągnął na chwilę wargi
- Wyrzućmy stąd Separatystów sami, i to teraz, zanim Roshton i jego ludzie przegrupują się
do ataku. Przekupmy ich, zaszantażujmy, nawet pomóżmy im skończyć tą ich pracę, jeśli
obiecają, że się potem wyniosą.
- Nie mówisz poważnie – zaprotestował Tories, marszcząc brwi. Poczuł szept Mocy,
ostrzegający go o obecności w pobliżu obcych umysłów.
- Dlaczego nie? – rzucił Binalie – Czym się martwisz? Ględzeniem Roshtona o zdradzie? To
nic, tylko stek bz… – przerwał nagle, gdy ciężkie kroki zadudniły pod drzwiami gabinetu – Co
tam się dzieje? – wyszeptał, podnosząc się na nogi.
Z donośnym hukiem, wyważone drzwi wleciały do środka; powyginana konstrukcja odbiła się
od podłogi i przeleciała kolejne dwa metry, zatrzymując się po drugiej stronie pokoju. Klnąc,
Binalie ponownie opadł na fotel, sięgając ręką w kierunku jednej z szuflad biurka.
- Nie! – krzyknął Tories, używając Mocy, żeby zatrzymać jego rękę w miejscu.
Ledwie zdążył. Pół sekundy później, ogromne metalowe kształty dwóch droidów wkroczyły
do pokoju, unosząc gotowe do strzału, na stałe przymocowane do ich przedramion, ciężkie
blastery. Ich głowy i broń obracały się na około pokoju w poszukiwaniu niebezpieczeństwa, a
gdy go nie znalazły, droidy stanęły przy wejściu, w pozycji strażniczej.
Przez to, co było kiedyś drzwiami, weszło do pokoju dwóch, jaskrawo ubranych Neimoidian.
Pierwszy, noszący na głowie infułę dowódcy, miał na sobie niebieskie i purpurowe szaty,
podczas gdy drugi, ubrany był w prosty, czerwono-niebieski strój. Miał niebieskie nakrycie
głowy, z czterema powykręcanymi rogami na górze.
- Dzień dobry Lordzie Binalie – przywitał się dowódca, przesadnie oficjalnym głosem. – Ufam,
że nie przeszkadzamy?
Tories spojrzał ostrzegawczo na Binalie`go, i choć ten zdawał się nie zwracać na niego uwagi,
to jednak położył spokojnie pustą rękę na blacie.
- Oczywiście, że nie – warknął z nutą ironii w głosie. – Akurat dysponuję chwilą wolnego
czasu. Czego chcecie?
- Proszę mi pozwolić, że się przedstawię – rzekł Neimoidianin, rzucając okiem najpierw na
Toriesa, potem na Corfa. – Jestem Tok Ashel, dowódca Korpusu Ekspedycyjnego na Cartao. –
Wskazał na swojego towarzysza. – A to jest Dif Gehad, Główny Kreator Nowych Produktów.
- A jakież to nowe produkty zamierzacie produkować w mojej fabryce? – zainteresował się
Binalie.
Gehad zaczął otwierać usta, jednak Ashel mu przerwał.
- Nie tak szybko, Lordzie Binalie. Pozwól nam najpierw dokończyć prezentacji – czerwone
oczy spoczęły na Toriesie.
- Jestem Corf Binalie – przemówił silnym i wyzywającym głosem Corf, zanim obaj mężczyźni
mogli odpowiedzieć. – A to mój nauczyciel, Mistrz Jafer. – Czy to znaczy, że dzisiaj nie będzie
lekcji?
Ashel wydał dźwięk przypominający zgniatanie blaszanej puszki.
- Możliwe, młodzieńcze – powiedział przyglądając się Toriesowi. – Czego nauczasz, Mistrzu
Jaferze?
- Wszystkiego po trochu – odpowiedział Tories. – Etyki, rozsądku, dróg życia.
- Ach, filozof – Ashel zbył go machnięciem ręki i obrócił się z powrotem do Binalie`go. – A
teraz przejdźmy do interesów – skinął Gehadowi.
- Jak się pan zapewne domyśla, chcemy, by „Spaarti Creations” pracowały dla nas – wyjaśnił
precyzyjnie Główny Kreator. – Ale nadal nie potrafimy uruchomić linii montażowych. Teraz
powie mi pan jak to zrobić.
Binalie potrząsnął głową.
- Nie mogę.
- Nie mów głupstw – ostrzegł go Gehad. – Jesteś dyrektorem tej fabryki. Wiesz wszystko, co
trzeba.
- I owszem – zgodził się Binalie. – Ale wiem też, czego nie da się zrobić. Jedynie Cranscocy
potrafią obsługiwać system płynnego tłoczenia. Uniósł pytająco brwi – Założę się, że nie byli
skłonni współpracować?
- To przez te resztki naszych pojazdów na południowym trawniku – przyznał Ashel. – Teraz
wiemy o tym ich tabu i uprzątnęliśmy szczątki.
- Ale nie chcemy, żeby coś takiego znowu nas powstrzymało – dodał Gehad. – Więc
powtarzam; powie mi pan jak mamy uruchomić ten system.
- I ja powtarzam: nie mogę – zripostował Binalie. – Ale mogę pomóc w inny sposób.
Chciałbym zaproponować układ…
- Nie będziesz nas dłużej powstrzymywał! – przerwał Ashel, pstrykając palcami w dość
skomplikowanym i najwidoczniej nieprzyzwoitym geście. – Ani ty, ani kryjące się w tunelu
pod południowym trawnikiem siły Republiki. O tak, wiemy, że tam są; dwa razy ich
odparliśmy, a teraz odcięliśmy ich od fabryki. Wiemy też, że drugi koniec tunelu jest gdzieś
tutaj. Nie zaprzeczaj temu!
- Nic nie poradzę na obecność sił Republiki – odparł coraz bardziej zdenerwowanym głosem
Binalie. – Mimo to, mogę wam pomóc…
- Tak. Powiesz nam jak przeprogramować maszyny – odezwał się znowu Ashel, tym razem
dobitniej niż poprzednio. – Albo poniesiesz konsekwencje.
Skóra na twarzy Binalie`go stężała i nawet pomimo bliskiej obecności dwóch obcych
umysłów, Tories wyczuł, że rozsądek Binalie’go uczynił to samo. Nawet atak na dom i
zniszczenie drzwi biura najwyraźniej nie zniechęciły go do pomysłu zaoferowania
Neimoidianom układu, dzięki któremu pozbyłby się ich z fabryki. Ale groźby, to było już coś
zupełnie innego.
- Co dokładnie masz na myśli? – zapytał zwodniczo spokojnym głosem.
- To – zanim Binalie zdążył odetchnąć, Ashel owinął swoimi długimi palcami ramię Corfa i
ściągnął go z krzesła. – Larwa pójdzie z nami – ciągnął Neimoidianin, przyciągając do siebie
chłopca. – Kiedy zdecydujesz się współpracować możesz dołączyć do nas w fabryce.
- Puść go – wycedził Binalie, wstając z fotela i ignorując wymierzone w niego lufy blasterów –
Już ci mówiłem…
- I nie zastanawiaj się zbyt długo – ostrzegł Ashel, cofając się do drzwi i ciągnąc ze sobą Corfa.
Tories zauważył, że oczy chłopca rozszerzyły się ze strachu – Jesteśmy cierpliwymi istotami,
ale nawet my, nie możemy być cierpliwi wiecznie..
Corf rzucił Toriesowi na wpół rozpaczliwe, na wpół błagalne spojrzenie. Ale Jedi już zmierzył
wzrokiem odległość i doszedł do wniosku, że nawet z przewagą zaskoczenia nie zdoła
pokonać dwóch droidów, zanim przynajmniej jeden z nich wystrzeli. Poza tym, nie wiedział,
jakie siły Neimoidianie zgromadzili na zewnątrz.
Co znaczyło, że musiał spróbować czegoś innego.
- Chwila – powiedział wstając – Chłopak ma dzisiaj do zdania dwa egzaminy. Nie pozwolę,
aby mi zakłócono harmonogram.
Neimoidianie zatrzymali się w drzwiach, patrząc na niego pozbawionymi wyrazu twarzami.
Tories sięgnął do ich umysłów, zastanawiając się jak ten gatunek był podatny na sugestie
Jedi. Rzadko używał tej sztuczki i nigdy na Neimoidianach. Jeśli by mu się nie udało, to i tak
musiałby stawić czoło tym droidom.
- Chłopak pójdzie z nami – oświadczył w końcu Ashel. – Jeśli chcesz, możesz iść z nim.
- Dziękuję – powiedział Tories, kłaniając się jak na guwernera przystało. Rzucając Binalie`mu
ostrzegawcze spojrzenie, dołączył do Neimoidian.
- Zdążysz go wiele nauczyć – rzucił Ashel, gdy wyszli na korytarz.
Tories zauważył, że czekały tam na nich jeszcze dwa wielkie droidy. Postąpił właściwie, nie
decydując się na atak.
- Lord Binalie jest uparty, nawet jak na człowieka. Możliwe, że zostaniesz z nami nieco dłużej.
- Nie martw się – powiedział Tories, ściskając uspokajająco ramię Corfa – Mam wszystko,
czego mi trzeba.
***
Dwaj Neimoidianie i ich eskorta byli ciągle w pałacyku, kiedy Doriana dotarł do Roshtona.
Komandor pochylał się nad krzakiem i, odwróciwszy twarz od swojego gościa, z powrotem
zajął się strzyżeniem rośliny.
- Co tu robisz? – syknął na niego Doriana.
- Opiekuję się roślinami, panie – powiedział Roshton drżącym starczym głosem, ścinając kilka
liści.
- Nie pleć bzdur, Roshton – warknął Doriana. – To ja.
Roshton spojrzał na niego podejrzliwie.
- Ach, mistrz Doriana – oznajmił, zarzucając akcent i fałszywą pracę ogrodnika. – Trafiłeś w
sam raz na przedstawienie.
- Jakie przedstawienie? – zapytał Doriana. – Co zamierzasz?
- Zaraz zobaczysz – powiedział Roshton, kierując wzrok w stronę rezydencji i pierścienia
otaczających ją robotów. – Widziałeś kiedyś fruwającego robota-niszczyciela?
- No… nie
- Więc teraz masz okazję – Roshton uchylił przód swojej tuniki, odsłaniając ukryty za klapą
komlink. – Siódemka, przygotuj się… teraz
Od strony domu dał się słyszeć huk eksplozji. Doriana obrócił się, w sam raz, żeby zobaczyć
jak jeden z robotów-niszczycieli wzbija się ponad głowy jego zaskoczonych towarzyszy. Za
nim, ze sczerniałej dziury w ziemi wydobywały się obłoki dymu.
- Dziesiątka: teraz.
Dokładnie pod stopami jednego z droidów szturmowych rozległa się kolejna eksplozja.
Wielka maszyna straciła równowagę i uderzyła głucho o ziemię.
- Skąd oni strzelają? – spytał Doriana, rozglądając się w zdumieniu. Nie widział żadnych
żołnierzy, nie mówiąc już o miejscach, w których mogliby się kryć.
- Później – uciął Roshton. – Piątka i ósemka, teraz!
Dwie następne eksplozje rozdarły linie obronne, każda posyłając po dwa droidy bojowe na
drugą stronę starannie przystrzyżonego trawnika.
- Zbliżają się ci delikatni – dodał Roshton, kiedy jasnokolorowe szaty Neimoidian pojawiły się
w drzwiach. – To powinno być zabawne.
- Wstrzymaj się – powiedział Doriana, przymrużywszy oczy. Dostrzegał coś między fałdami
ich szat… – Wstrzymaj ogień, Roshton – powtórzył tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Mają
syna Binalie`go.
Roshton wymamrotał coś pod nosem.
- Parszywe tchórze – wycedził z pogardą. – Nie mogą tak po prostu…
Nagle przerwał i nieznaczny uśmiech wykrzywił mu usta.
- No proszę. Nie tylko tchórze, ale i głupcy.
- Co takiego? – zdziwił się Doriana, marszcząc brwi.
- Mają Corfa Binalie’go – wskazał Roshton. – Ale mają też Jafera Toriesa.
Uniósł pytająco brwi.
- Tak jak mówiłem. Powinno być zabawnie.
***
Jeszcze dwa wybuchy, trzeci i czwarty jak policzył Tories, wstrząsnęły domem, gdy Ashel i
Gehad prowadzili ich holem wejściowym, w kierunku głównych drzwi rezydencji.
- Nie rozumiem – powiedział nerwowo Gehad, kiedy wyglądali na zewnątrz. – Skąd oni
strzelają?
- Czy to ważne? – wybuchnął Ashel, dając znak droidom. – Utworzyć kordon wokół
transportowca!
Droidy posłusznie opuściły swoje stanowiska i, zależnie od swoich możliwości biegnąc, tocząc
się albo tratując, ruszyły w kierunku pojazdu znajdującego się kilkanaście metrów dalej.
Uformowały dwa szeregi, celując bronią na zewnątrz, gdy kolejna eksplozja uderzyła w prawy
róg transportera, wyrzucając pojazd na metr w powietrze i niszcząc kawał jego osłony.
- To niemożliwe – krzyknął Gehad. – Jak oni to robią?
- Potem będziesz pytał! – zawarczał Ashel, wskazując na fabrykę Spaarti. – Spójrz, nasze
wsparcie powietrzne.
Widząc je, Tories musiał przyznać, że było imponujące. Setka STAP-ów pojawiła się na niebie,
a ich rozciągnięta od wschodu do zachodu formacja zaczęła zbliżać się do posiadłości.
Ale STAP-y były ciągle za daleko, droidy w kordonie nadal szukały niewidzialnych
przeciwników, a Neimoidiane byli zbyt pochłonięci dbaniem o własne bezpieczeństwo, aby
uważać na więźniów. Czas się zabrać do roboty.
- Teraz – rzucił Ashel, odrywając się od częściowej osłony jaką dawały drzwi i biegnąc
pomiędzy szeregami droidów w stronę transportowca. Łapiąc ramię Corfa, Gehad również
zaczął biec ciągnąc chłopca ze sobą. Nie dobiegli daleko. Tories złapał drugie ramię chłopca i
zaparł się stopami o ziemię, tuż za drzwiami rezydencji. Przez chwilę Corf był rozciągnięty
między nimi niczym kawałek gumy. Gehad zatrzymał się i obrócił.
- Co ty… – warknął.
Nigdy nie dokończył pytania. W tej samej chwili, dwa droidy, które maszerowały za nimi,
pojawiły się po obu stronach rycerza Jedi. Jednym płynnym ruchem Tories sięgnął pod
płaszcz i aktywował wyciągnięty stamtąd miecz świetlny.
Gehad wydał z siebie krótki, gardłowy krzyk i puściwszy ramię Corfa, jakby go parzyło, zaczął
uciekać. Tories popchnął chłopca z powrotem w stronę drzwi i ciął mieczem w klatkę
piersiową droida po lewej. Lśniące zielone ostrze przecięło z łatwością grubą acertronową
zbroję i górna część robota uderzyła z hukiem w ziemię. Resztki maszyny, zachowując
równowagę, stały nadal wyprostowane, a ich bezgłowy korpus zdawał się spokojnie
oczekiwać na dalsze rozkazy. Toriesa już nie interesowało, czy się przewróci się, czy nie.
Droid szturmowy po jego prawej już reagował na nieoczekiwane zagrożenie, skręcając biodra
by wycelować broń. Tories obrócił się w prawo, odcinając mu przedramiona powyżej
przymocowanych blasterów. Drugie cięcie pozbawiło droida nóg. Zanim resztki upadły na
ziemię, Jedi był już w drzwiach rezydencji.
- Jazda stąd! – rozkazał Neimoidianom, unosząc miecz świetlny w pozycji obronnej. Jakby dla
potwierdzenia jego słów, kolejna eksplozja wzbiła w powietrze tumany kurzu. Dwaj obcy nie
potrzebowali dalszej zachęty. Zawrócili i, poprzez szpaler droidów, wbiegli na pokład. Ocalałe
roboty podążyły za nimi. Chwilę później transportowiec, w asyście trzech innych pojazdów,
odleciał z dużą prędkością na wschód.
- Nieźle – wydyszał Corf.
Tories obrócił się i zobaczył wpatrującego się weń z zachwytem chłopca.
- Wszystko w porządku? – zapytał.
Corf odruchowo skinął głową.
- Nigdy czegoś takiego nie widziałem – powiedział.
- Kwestia wyszkolenia – odrzekł Tories. Jeszcze raz wyjrzał na zewnątrz, a potem wyłączył
miecz. – Chodźmy powiedzieć twojemu ojcu, że nic ci nie jest – powiedział. – A potem –
dodał ponuro – może zechcecie udać się do schronu. Tu się robi nieprzyjemnie.
***
- Odlatują – oznajmił Roshton, gdy ostatni z droidów wspiął się do transportowca. Pierwszy
pojazd, z Neimoidianami na pokładzie, opuścił już lądowisko, oddalając się pod eskortą
STAP`ów. – Przez jakiś czas nie będą znów tego próbować.
- Możliwe – zgodził się Doriana, wciąż wpatrując się w resztki D-60, którego Tories w ciągu
sekundy przemienił w kupę złomu. Przebywał wśród Jedi przez większość swojego życia, ale
nigdy nie widział żadnego z nich w walce.
I po raz pierwszy zrozumiał, dlaczego Sidious chciał się ich wszystkich pozbyć.
- Jednostki z posiadłości: zabezpieczać – mówił Roshton do komlinku. – Jednostki z lasu i
miasta: przygotować się.
Z wysiłkiem Doriana wrócił do rzeczywistości.
- Co to znaczy „przygotować się”? – spytał. – I jak kierowałeś tymi strzałami?
- Nie udawaj głupca – zganił go Roshton. – To było tylko kilka właściwie umiejscowionych,
zdalnie sterowanych min. Czyżbyś przegapił to całe zamieszanie, które tu robiliśmy przez
ostatnie dwa dni?
- Miałem inne rzeczy na głowie – odciął się Doriana, patrząc na uciekające transportowce.
Zamiast podążać najprostszą drogą fabryki, zataczali głęboki łuk ku wschodowi. Ale cze…
I nagle się zorientował.
- Unikają południowego trawnika – powiedział. – Nie chcą ryzykować, że coś jeszcze się tam
rozbije i zirytuje Cranscoców
- Dokładnie tak, jak przewidziałem – oznajmił z ponurą satysfakcją Roshton. – Jednostki z
lasu: ubezpieczać. Jednostki z miasta: strzelać bez rozkazu.
Nagle kilkanaście blasterowych strzałów wyskoczyło z północnego krańca miasta Foulahn,
niszcząc STAP-y i odłupując kawały pancerza z transportowców.
- Co robisz? - zapytał Doriana. – Już ich przegoniłeś. To nie wystarczy?
- Nie – zapewnił go Roshton. – Jednostki z miasta: wykończyć ich.
STAP-y zaczęły się tymczasem odgryzać i niebo wypełniło się wielobarwnymi smugami
blasterowego ognia. Doriana zauważył, że wstrzymuje oddech, gdy patrzy na lawirujące
transportowce, desperacko usiłujące dolecieć do bezpiecznej fabryki. Jeśli zapalczywość
Roshtona zabije Neimoidian lub, co gorsza, sprawi, że zabiorą droidy z fabryki i zechcą
kontratakować...
I wtedy coś innego przykuło jego uwagę. Najpierw były to tylko dwa punkciki, które potem
zaczęły rosnąć w oczach.
- Roshton! – krzyknął wygrzebując elektrolornetkę i włączając ją. – Mamy towarzystwo.
- Daj mi popatrzeć – rzucił Roshton sięgając po przyrząd.
Doriana wyszarpnął mu go, przyciskając oczy do soczewek. Jeden rzut oka wystarczył.
- To dwa okręty desantowe C-9979 – poinformował Roshtona, oddając mu elektrolornetkę.
- Wygląda na to, że twoja zabawa w chowanego przekonała Separatystów, że trzeba
sprowadzić posiłki.
***
Dwa dni wcześniej, nierozważny wybór miejsca lądowania przez neimoidiańskiego dowódcę
umożliwił żołnierzom Roshtona spowolnić rozmieszczanie wojsk najeźdźców na tyle długo,
by siły Republiki zdążyły ewakuować się ze „Spaarti Creations.”
Teraz Separatyści nie powtórzyli tego błędu. Statki desantowe wylądowały na zachód i
północny wschód od miasta, na otwartej przestrzeni, gdzie żaden atak z bliska nie był
możliwy. Natychmiast rozpoczął się wyładunek pojazdów i żołnierzy.
Roshton ledwo zdążył nakazać swym żołnierzom odwrót, gdy transportery MTT i czołgi AAT
zaczęły posuwać się przez ulice Foulahn, wzdłuż drogi Portu Kosmicznego Triv, a nawet przez
najbardziej niezamieszkane, zalesione wzgórza na zachód i północ od kompleksu Spaarti.
Czołgi zajęły pozycje przy budynkach administracji i strategicznie położonych
skrzyżowaniach, podczas gdy transportery szybko znalazły miejsca, żeby pozbyć się
śmiercionośnego ładunku droidów bojowych, szturmowych i robotów-niszczycieli. Późnym
popołudniem, każdy metr kwadratowy, z piętnastu kilometrów wokół „Spaarti Creations”,
był w rękach Separatystów.
Z jednym małym wyjątkiem.
- Jeden C-9979 jest tutaj – powiedział Roshton, stukając w punkt na holomapie, prosto na
zachód od Foulahn. – Oddział AAT okupuje zachodnią część miasta i cały obszar na zachód i
północ od kompleksu Spaarti. – Drugi jest tutaj – wskazał punkt na północy, niedaleko rzeki
Quatreen, wijącej się pomiędzy miastem a kosmoportem Triv – i może kryć wschodnią część
miasta i port. Słyszałem, że kilka jednostek ruszyło w górę Quatreen w kierunku miasta
Navroc, ale nie mam potwierdzenia tej informacji. Tories przyglądał się Binalie`mu. Twarz
Lorda sprawiała wrażenie bladej, ale mogło to być tylko wynikiem oświetlenia pokoju.
Ograniczone zasoby energii w schronie Binalie’go, nie mówiąc już o obawie przed wykryciem
przez zajmujące górne piętra droidy, spowodowały, że Lord zdecydował się wyłączyć
wszystko, oprócz oświetlenia awaryjnego.
- Jaka jest obecna sytuacja? – spytał Tories.
- Utknęliśmy tu – powiedział ciężko Roshton. – Moi żołnierze robią co mogą, żeby
powstrzymać droidy, ale nie mamy wystarczająco wielu ludzi, żeby zmusić ich do powrotu do
statków desantowych. Mistrz Doriana mówi, że kanclerz Palpatine obiecał pomoc, ale ona
ciągle może być parę dni drogi stąd.
- A tymczasem, obie armie rozniosą Foulahn na strzępy – warknął Binalie.
- Trzymamy się z dala od fabryki, prawda?- odpowiedział Roshton. – Czy nie tego pan chciał?
- Chciałem, żeby cała ta przeklęta wojna toczyła się z dala od mojej planety – odgryzł się
Binalie.
- Obawiam się, że te wybory nie zawsze należą do nas – powiedział spokojnie Doriana. – To
nie był pomysł komandora Roshtona, by prowadzić wojnę tutaj.
- Więc będziemy tu tak po prostu siedzieć i pozwolimy im obrócić miasto w perzynę?
- Na pańskim miejscu skupiłbym się na najważniejszej kwestii – powiedział cierpko Roshton.
– Gdy zajdzie słońce, zmuszą Cranscoców do rozpoczęcia reorganizacji. A wtedy może się pan
pożegnać z nadzieją na uratowanie miasta czy planety.
- Co pan ma na myśli? – spytał Corf, zbliżając się do swojego ojca.
- Separatyści chcą zacząć produkcję nowych robotów szturmowych – wyjaśnił mu Roshton. –
Kiedy to zrobią, każda godzina spędzona przez nich w fabryce będzie oznaczać silniejszą
armię droidów na Cartao. Jeśli nic ich nie powstrzyma, prędzej czy później będą mieli
wystarczająco duże siły, żeby pokonać wszystko, co wystawi przeciwko nim Republika –
spojrzał znów na Binalie`go. – A wtedy, jedynym sposobem by ich powstrzymać będzie…
- Nie – zaprotestował kategorycznie Binalie. – Niech pan nawet o tym nie myśli.
- Myśli pan, że chcę zniszczyć Spaarti? – zapytał zimnym głosem Roshton.- Te nowe komory
klonujące, które budowaliśmy mogłyby przechylić szalę zwycięstwa na stronę Republiki w
kilka miesięcy, a to jest jedyne miejsce gdzie możemy je dopracować na tyle szybko, by
uzyskane klony były najwyższej próby. Jednocześnie, nie możemy pozwolić, żeby ruszyła
produkcja tej nowej linii szturmowych D-90. Przykro mi, ale wybór jest bardzo ograniczony.
- Chwila – przerwał Doriana, prostując się i wyciągając zza pasa holoprojektor. – Możemy
mieć jakieś wieści.
Włączył urządzenie i nad platformą projekcyjną pojawił się wizerunek głowy Iktotchi z
górującymi nad nią dystyngowanie ukształtowanymi, zakrzywionymi w dół rogami. Słowa
były zbyt niewyraźne, żeby Tories mógł je zrozumieć, ale nagle Doriana się uśmiechnął.
- Dziękuję generale – powiedział podchodząc do Roshtona. – Komandorze, generał Fyefee
Tiis z republikańskiego krążownika „Whipsaw” chciałby zamienić z panem słowo.
Wziął krzesło stojące obok Roshtona, ustawiając holoprojektor tak, żeby obydwaj mogli
słyszeć i widzieć. Bez czekania na zaproszenie, Tories też do nich podszedł. Doriana łypnął na
niego okiem, ale nie powiedział ani słowa.
- … z dziesięcioma w pełni wyekwipowanymi kanonierkami szturmowymi LAAT/i do pańskiej
dyspozycji – mówił generał Tiis, kiedy Tories usiadł.
- To tylko czterystu żołnierzy – zauważył powątpiewająco Roshton. – Niewiele zdziałają
przeciwko trzem C-9979 pełnymi czołgów i droidów, chyba, że uda wam się zniszczyć ich
statek dowodzenia.
- Dziękuję za sugestię – oznajmił sucho Tiis. – Mieliśmy zamiar tak zrobić. Kanonierki
wystartują się za pięć minut; przylecą do was za trzydzieści. Zaatakujemy statek dowodzenia
za piętnaście.
Obraz zniknął.
- Zdążymy zanim Cranscocy zaczną? – spytał Doriana.
Binalie sprawdził swój zegarek i wzruszył ramionami.
- Słońce zajdzie za jakieś dziesięć minut. Kiedy przybędą kanonierki, będzie już prawie
zupełnie ciemno.
- Więc mamy szansę pozbyć się Separatystów, zanim skończą reorganizację – dokończył
Doriana. – Doskonale. A co my będziemy robić, komandorze?
- Zwiążemy wroga walką – Roshton wyciągnął swój komlink. – Przed przylotem kanonierek,
ja i moi ludzie powinni wywołać tu całkiem niezły chaos. Z odrobiną szczęścia, odwrócimy
uwagę Neimoidian na tyle długo, żeby móc przedostać się przez tunel i odbić fabrykę.
- Nie możecie tego zrobić – sprzeciwił się Binalie.
- Będziemy tak ostrożni jak tylko się da – zapewnił go Roshton.
- Nie o to mi chodziło – odrzekł Binalie. – Ten neimoidiański dowódca, Ashel, powiedział, że
zablokowali tunel od strony fabryki.
- Czy tak dobrze, że nie przebije się nawet Jedi z mieczem świetlnym? – Roshton pokręcił
głową. – Bardzo w to wątpię.
- Będziesz nadal ryzykował uszkodzenie fabryki – zauważył Doriana. – Czemu nie poczekać na
zniszczenie statku dowodzenia? Neimoidianie na pewno nie podejmą walki, jeśli ich armia
nie będzie nadawała się do użytku.
- Są dwa powody – powiedział Roshton. – Po pierwsze: nie chcę pozwolić, żeby Separatyści
zaczęli niszczyć fabrykę, kiedy się przekonają, że przegrali. I po drugie: powinienem być z
moimi ludźmi tam, na zewnątrz, a nie czaić się tutaj. Im szybciej włączę się do akcji, tym
lepiej.
- To dość kiepskie uzasadnienie dla taktycznych decyzji – ostrzegł Doriana. – Lord Binalie ma
rację: nie chcemy żadnych walk wewnątrz fabryki.
- Powiedz to Neimoidianom – odciął się Roshton. – Za dziewiętnaście minut to będzie ich
decyzja, nie moja.
- Chwileczkę - powiedział powoli Tories, gdy Roshton podnosił do ust swój komlink. Zalążki
pomysłu zaczęły pojawiać się w jego głowie. Nieco dziwnego i niebezpiecznego, ale mającego
szanse powodzenia.
- A gdyby tak zmusić te wszystkie droidy do walki na zewnątrz?
- Ciekawe jak? – warknął Binalie. – Neimoidianie to tchórze. Nie pozwolą im wymaszerować
na zewnątrz. Tym bardziej, jeśli spodziewają się ataku na tunel.
- Chyba, że będą myśleli, że tunel jest bezpieczny – zauważył Tories. – A granice fabryki nie.
Binalie zamrugał.
- Pogubiłem się.
- Oczywiście – powiedział, wyprostowując się na krześle Roshton – Tak jak mówiłem, wiedzą,
że Jedi mógłby się przebić przez tunel. Wiedzą też z własnego niemiłego doświadczenia, co
znaczy stanąć naprzeciwko jednemu z nich w bitwie.
- Więc co pan sugeruje? – spytał Doriana, marszcząc brwi. – Żebyśmy wysłali mistrza Toriesa
na czele twoich żołnierzy na zewnątrz?
- Dokładnie tak – odrzekł Roshton. – Niech zaatakują, powiedzmy, wschodnią bramę fabryki.
Separatyści nie będą mieli innego wyboru, jak tylko rzucić przeciwko nim wszystko, co mają.
Doriana cicho prychnął.
- Brzmi samobójczo.
- Nie dla Jedi – głos Binalie’go ponownie wyrażał nadzieję na odebranie wrogom nietkniętej
fabryki. – Możesz to zrobić Mistrzu Tories. Wiem, że możesz.
- Proszę – dodał Corf, patrząc błagalnie na Toriesa.
- Chwilę – wtrącił Doriana. – Nie jestem taki pewien, czy mogę zezwolić na takie działanie.
Ten atak narazi fabrykę na niebezpieczeństwo.
- Albo to zrobimy, albo fabryka zostaje w rękach Separatystów – rzucił Roshton. – Po czyjej
właściwie jest pan stronie?
- Proszę się nie obrażać – powiedział zimno Doriana. – Chce pan zająć przeciwnika, dopóki
„Whipsaw” nie zniszczy statku dowodzenia, proszę bardzo. Ale trzymaj się pan z dala od
Spaarti.
- Zaufaj nam, mistrzu Doriana – powiedział Roshton. – Albo raczej zaufaj Jedi.
Po twarzy Doriany przebiegł grymas.
- Cóż, jeśli tak stawia pan sprawę… niech będzie.
Roshton spojrzał na Toriesa.
- Mistrzu Tories?
- Najpierw sprawdźmy, czy uda mi się przebić przez droidy na górze – powiedział Tories,
podnosząc się na nogi.
- Sprawdźmy, czy nam się uda – poprawił go Roshton, dołączając do Jedi. – Tak jak mówiłem,
muszę być z moimi ludźmi
- Obaj jesteście szaleni – oświadczył Doriana – Ale jeśli wszyscy idą, mogę i ja. Roshton
pokręcił głową.
- Przykro mi. Bez urazy, ale nie chcę, żeby wchodzili nam w drogę biurokraci. - I nie będą –
zapewnił go Doriana. – Ale jako przedstawiciel Kanclerza Palpatine, nie tylko mam prawo z
wami iść, ale jestem nawet zobligowany to zrobić.
Twarz Roshtona wykrzywił grymas.
- Dobrze, niech będzie jak pan chce. Więc, jeśli już jesteśmy gotowi…
Corf nabrał powietrza.
- Nie – powiedział Tories tonem nie znoszącym sprzeciwu, zanim chłopak zdążył się odezwać.
– Ty i twój ojciec zostajecie tutaj.
- Ale…
- Corf – odezwał się ostrzegawczo Binalie.
Chłopak uciszył się.
- W porządku – powiedział Roshton, włączając komlink. – To wyrzućmy ich z lądowiska.
***
Doriana nigdy się nie dowiedział, ile robotów znajdowało się w posiadłości. Wiedział tylko, że
pomiędzy ich trójką, a zewnętrznymi drzwiami było ich osiem. Tories pozbył się ich
wszystkich szybko, skutecznie i zadziwiająco cicho.
Jeszcze kilka kroczyło dumnie w zapadającym zmierzchu na około budynku, tak jakby był ich
własnością. Jedi pozbył się także tych.
Do obszaru, który Roshton i jego porucznik ustalili jako punkt zbiórki, było ponad pięć
kilometrów. Na szczęście, dwóm żołnierzom udało się przemycić między patrolami droidów
niewielki śmigacz i czekali teraz na nich przy wschodnim skraju posiadłości. Po krótkiej
jeździe, połączonej z zygzakowaniem i sporadycznymi postojami, byli już na miejscu.
Gdy ścigacz się zatrzymał, czekał już na nich porucznik oddziału klonów, stojący pod osłoną
kępy drzew, jakiś kilometr od nagich ścian fabryki Spaarti.
- Witam, komandorze – powitał Roshtona, gdy nowoprzybyli stanęli przed nim. – Cieszę się,
że się wam udało.
- Ja także – odpowiedział Roshton. – Jak sytuacja?
- Zebrałem dwustu żołnierzy – zameldował porucznik, pokazując na około. Doriana rozejrzał
się, ale gdziekolwiek się kryli, robili to dobrze. – Reszta jest ciągle w mieście, kryjąc się przed
przeszukującymi domy droidami – ciągnął porucznik. – Według ostatniego raportu,
kanonierki zbliżają się od południa. Powinny osiągnąć zasięg wystarczający do wystrzelenia
rakiet za około pięć minut, a do otwarcia ognia laserowego jakieś dwie minuty później.
Pierwsza salwa będzie sygnałem do ataku dla naszych żołnierzy.
- Co ze statkiem dowodzenia droidami? – zapytał Roshton
Porucznik wskazał głową na niebo.
- Wygląda na to, że atak już się rozpoczął.
Doriana spojrzał w górę. Trudno mu było cokolwiek dostrzec przez dryfujące po niebie
chmury, ale wydawało mu się, że widzi blade rozbłyski laserowego ognia. - Nie wiecie, jak im
idzie? – zapytał.
- Generał Tiis nie marnuje czasu na informowanie nas o tym – oznajmił sucho porucznik.
- W porządku – uciął Roshton. - Tego czy, i kiedy go zniszczy, łatwo się dowiemy. Jak
przedstawia się sytuacja na ziemi?
- Pierwszy C-9979 jest jakieś trzy kilometry na południe stąd – zameldował porucznik –
Większość ich sił została rozmieszczona w porcie kosmicznym i we wschodniej części
Foulahn, ale przy desantowcu zostały na straży jeszcze przynajmniej trzy AAT i dwieście
droidów bojowych.
- Trzy kilometry – powiedział Doriana, zerkając na zwodniczo radosne światła miasta. – Czy
to aby nie za blisko?
- To bardzo blisko – zgodził się Roshton. – I tak powinno zostać. Gdyby pan kiedyś walczył z
Neimoidianami, wiedziałby pan o tym, że najbardziej lubią mieć miażdżącą przewagę. Założę
się, że perspektywa dostania nas w krzyżowy ogień będzie dla nich zbyt kusząca, żeby się jej
oprzeć.
Odwrócił się do Toriesa.
- Jakieś ostatnie spostrzeżenia albo sugestie, Mistrzu Tories?
Przez chwilę Tories spoglądał w kierunku ledwie widocznej na tle ciemniejącego nieba ściany
fabryki. Tymczasem Doriana przyglądał się profilowi Jedi i, obserwując tańczące w jego
białych włosach światełka zastanawiał się, jakie myśli mogły przelatywać przez ten
przeszkolony umysł.
Jak oni myślą, zastanowił się nagle. Wiedział co nieco o zachowaniach i reakcjach Jedi, a jako
człowiek, który często przekazywał Radzie Jedi wiadomości od Palpatine`a, już wcześniej się
nauczył, jak wykorzystywać ich obawy i priorytety na własny użytek.
Ale jaki był tok ich rozumowania? Czy taki jak normalnych ludzi? Czy może coś w ich treningu
czyniło z nich gatunek bardziej obcy, niż jakiegokolwiek inny współtworzący Republikę?
Gdzieś z południa doszedł ich słaby odgłos wielokrotnych eksplozji. Gdy po chwili dołączył do
niego odgłos blasterowego ognia, Tories wyprostował się:
- Nic nie przychodzi mi do głowy, komandorze – oznajmił, wyciągając spod płaszcza miecz
świetlny. – Zaczynajmy.
Ruszył w kierunku fabryki szybkim, stanowczym krokiem. Po chwili aktywował broń i zielone
ostrze wystrzeliło w górę, świecąc niczym latarnia, gdy wkraczał w ciemności.
- Cóż, nie stójmy tu tak poruczniku – powiedział Roshton.
- Tak jest – odpowiedział żołnierz, najwidoczniej zaskoczony śmiałością Jedi. – Wszystkie
jednostki: naprzód.
Doriana poczuł, że wstrzymuje oddech. Nagle cały obszar wokół nich zaroił się od żołnierzami
wyłaniającymi się z cieni, stert liści i kryjówek w ziemi. Ustawili się za Toriesem, formując
zgrabny szereg.
Roshton coś mówił.
- Słucham? – Doriana oderwał oczy od milczących żołnierzy.
- Pytałem, czy reprezentant Kanclerza nie zechciałby do nas dołączyć – powtórzył komandor,
wkładając na głowę hełm.
- Dziękuję, ale myślę, że zostanę tutaj – odpowiedział Doriana. – Widziałem już w akcji
pańskich żołnierzy, ale nie miałem możliwości obserwowania ludzi generała Tiisa – co
prawda nie widział w ciemnościach wyrazu twarzy Roshtona, ale nie mógł nie usłyszeć nuty
cynizmu w jego głosie.
- Oczywiście – powiedział dowódca. – Czy mam tu zostawić straż?
- To nie będzie potrzebne – zapewnił Doriana. – Ale, jeśli to możliwe, chciałbym pożyczyć
pański drugi komlink, żeby być na bieżąco.
- Nie ma sprawy – burknął Roshton, wyciągając zza pasa komlink. – Tam, za tym grubym
drzewem, powinien być dobry punkt obserwacyjny.
Doriana uśmiechnął się do siebie. Zadziwiało go, jak łatwo ludziom wydawało się, że mogą go
obrazić.
- Dziękuję, komandorze – powiedział spokojnie. – Oczekuje pełnego raportu po pańskim
powrocie.
***
Przebyli może połowę drogi, kiedy natknęli się na pierwszą linię posterunków wokół fabryki.
Droidy otworzyły ogień i blasterowe błyskawice zaczęły przecinać niebo, przelatując
nieszkodliwie miedzy maszerującymi żołnierzami, albo odbijając się od ich zbroi. Parując
mieczem nadlatujące strzały, Tories wpatrywał się w mrok, by w świetle wrogiego ognia
zorientować się w jego szyku bojowym. Droidy między żołnierzami a wschodnią bramą
fabryki nie ruszały się z miejsca, podczas gdy następne spieszyły z północy i południa, by do
nich dołączyć.
- Wygląda na to, że wszystkie wysunięte posterunki mają zamiar się z nami spotkać. –
mruknął idący obok niego Roshton.
- Najwidoczniej – zgodził się Tories, spoglądając przez ramię, jednak dostrzegał jedynie
światła miasta i kosmoportu. – Jakieś oznaki ognia krzyżowego?
- Dwa AAT i jakieś pięćdziesiąt droidów właśnie ruszyło na północny wschód – powiedział
Roshton. – Powinniśmy je wkrótce zobaczyć. Ach...
Tories odwrócił się. Wschodnie wejście do fabryki otworzyło się, odsłaniając nowy oddział
robotów, spieszących na pomoc pierwszej linii.
- Nadchodzą posiłki – oznajmił Roshton. – Założę się, że już niedługo zobaczymy dwa AAT.
Tories wiedział, że wtedy przyjdzie czas by ruszyć.
- Jak długo będziesz mógł ich powstrzymywać? – zapytał, odbijając jeszcze jeden strzał i
gasząc swój miecz. Roshton spojrzał na niego spode łba, zasłaniając ręką mikrofon w hełmie.
- Co masz na myśli?
- Zakładamy, że wysłali już większość droidów na zewnątrz – wyjaśnił mu Tories. – Gdy się
tam dostanę, powinienem zdobyć przewagę nad Neimoidianami. Jeśli są tak tchórzliwi, jak
mówisz, może zdołam ich przekonać, by się poddali, nawet jeśli Tiisowi nie uda się zniszczyć
statku dowodzenia.
- Jak masz zamiar się tam dostać? – chciał wiedzieć Roshton. – Obstawili wszystkie wejścia.
- Zostaw to mnie – odparł Tories, kiwając głową w lewo. – Ale muszę iść, zanim uda im się
zamknąć ten wyłom. Więc jeszcze raz: jak długo możesz ich powstrzymywać?
- Tak długo, jak to będzie potrzebne – powiedział Roshton, rozglądając się dookoła i
zdejmując rękę z mikrofonu. – Poruczniku, wygląda na to, że przed nami i na prawo jest małe
zagłębienie. Okopiemy się tam – spojrzał ponownie na Toriesa. – Powodzenia.
Tories skinął głową i obrócił się, poświęcając chwilę, by zorientować się w sytuacji. Potem,
sięgnął po Moc, schylił się i pobiegł.
Jedi potrafili osiągać niewiarygodne prędkości, przynajmniej na krótkie odległości. Tories
wykorzystał tą umiejętność do granic możliwości, a jego nogi zmieniły się w rozmytą plamę
na tle ziemi, gdy przemykał obok linii wroga, zaczynającej tworzyć półokrąg wokół
otoczonych żołnierzy-klonów. Dwa spóźnione droidy wyłoniły się nagle z ciemności przed
nim, ale po chwili zmieniły się w kupę złomu, gdy użył Mocy, by pchnąć je do tyłu. Kiedy
wreszcie jego energia i szybkość wygasły, stał już przy południowo-wschodnim krańcu
fabryki, z dala od zakazanego południowego trawnika, na przeciwko stromej, wysokiej na
trzy piętra ściany.
Spojrzał w górę na wyrastający przed nim mur. Trzy piętra – to było za wysoko na skok,
nawet dla niego. Ale w połowie wysokości ściany, tam, gdzie mógł jeszcze sięgnąć,
znajdowała się linia przykrytych żaluzjami otworów wentylacyjnych, każdy szeroki na jakieś
dziesięć centymetrów.
Mógł mieć tylko nadzieję, że ojciec Lorda Binalie`go zbudował te wywietrzniki z taką samą
dbałością jak wszystko inne w „Spaarti Creations.” Zaciskając dłonie na mieczu świetlnym i
upewniwszy się, że trzyma palec z dala od aktywującego go przycisku, ugiął kolana, otworzył
się na Moc i skoczył.
Będąc już w górze, dostrzegł najbliższy otwór, oświetlony jedynie przez błyski laserowego
ognia pochodzące z miejsca, gdzie walczył Roshton.
Użył Mocy, aby sięgnąć żaluzji i wygiąć je do poziomu.
Kiedy zatrzymał się w szczytowym punkcie skoku, wepchnął rękojeść miecza między dwie
żaluzje. Metal zazgrzytał w proteście, gdy Tories zawisł całym swoim ciężarem na rękojeści,
ale ku jego uldze, żaluzje wytrzymały. Sięgając po Moc, oparł się mocno na zaklinowanym
mieczu i odbił się znowu w górę. Uchwycił się krawędzi dachu końcami rozczapierzonych
palców i podciągnąwszy się, rozpłaszczył na zimnym permabetonie. Obróciwszy się, wychylił
się znad krawędzi, wyswobodził miecz z żaluzji i przywołał go z powrotem do ręki. Kanonada
na wschodzie najwyraźniej się nasilała, gdy Jedi ześlizgiwał się w ciszy po dachu w kierunku
najbliższego świetlika. Kiedy tam dotarł, starł rękawem brud z szyby i zajrzał do środka.
Podłoga fabryki była pusta. Użył Mocy, próbując wyśledzić pobudzone umysły obcych, które
wyczuwał poniżej. Może są dalej na zachód? Pewnie tak, zdecydował, trochę dalej na
zachód. Zmarszczył brwi próbując wyobrazić sobie plan fabryki... no jasne. Tchórzliwi, albo
po prostu bardzo ostrożni Neimoidianie mogli znajdować się gdzieś w Czwartej Strefie
Produkcyjnej, gdzie mogli mieć oko na tunel prowadzący do posiadłości Binalie`go.
Ruszył w tym kierunku, rozglądając się nad głową za zabłąkanymi patrolami na STAP-ach. Ale
wszystkie, które mógł dostrzec były dość daleko i albo nurkowały w kierunku oddziałów
Roshtona, albo zataczały ciasne kręgi wokół okrętu desantowego nieopodal zachodniego
wejścia do fabryki. Kakofonia nadchodzących od wojsk Republiki dźwięków wzbierała na sile,
gdyż najprawdopodobniej droidy z C-9979 były już wystarczająco blisko, by włączyć się do
walki.
Nagle nowy dźwięk wzbił się w powietrze i Tories odwrócił się w samą porę, by dostrzec
republikańską kanonierkę, która nurkując zasypywała roboty gwałtownym laserowym
ogniem. Potem poderwała się w górę i, gdy przygotowywała się do następnego nalotu,
eksplodowała nagle jaskrawą, czerwono-żółtą kulą ognia. Tories był już przy świetliku nad
Poziomem Czwartym. Znowu starł trochę kurzu z transpastali i spojrzał w dół.
Byli tam, dokładnie pod nim na platformie kontrolnej: dwóch Neimoidian, którzy wcześniej
wtargnęli do gabinetu Lorda Binalie`go i jeszcze kilku innych, w bardziej stonowanych
strojach, wszyscy zgromadzeni razem wokół ustawionego przed Cranscocami pulpitu.
Główny Kreator, Gehad, wskazywał na coś na wyświetlaczu, najwyraźniej sprzeczając się o to
z komandorem Ashelem. Wokół platformy zgromadziło się pół tuzina droidów-strażników z
bronią w pogotowiu.
Zasuwka świetlika była po wewnętrznej stronie, dokładnie naprzeciw Toriesa. Użył Mocy, by
ją przesunąć i otworzył go. Wziąwszy głęboki oddech, wślizgnął się do środka.
Wylądował na platformie dokładnie za komandorem Ashelem, na ugiętych kolanach, by
złagodzić uderzenie o ziemię. Ktoś zapiszczał, a Ashel zdążył tylko drgnąć, zanim
wyprostowany już Tories otoczył ramieniem jego klatkę piersiową i przytknął mu do głowy
wylot miecza świetlnego
- Niech nikt się nie rusza – ostrzegł.
Ale droidy już pociągały za spust. Zanim Tories zdążył powiedzieć coś jeszcze, a Ashel w ogóle
cokolwiek, obróciły się w stronę platformy i plunęły ogniem w stronę Jedi. Tories odskoczył
od Ashela i innych, włączając miecz świetlny i odbijając nadlatujące strzały. Dwie sekundy
później dymiące szczątki wszystkich sześciu droidów leżały na ziemi zniszczone rykoszetami
od ich własnego ognia. Zanim oszołomieni Neimoidianie zdążyli zareagować, Tories
doskoczył do nich i ponownie chwycił Ashela za szaty.
- Spróbujmy znowu – powiedział łagodnie. – Niech nikt się nie rusza.
- Czego chcesz? – spytał Ashel drżącym głosem.
- Chcę, żeby to się skończyło – odrzekł Tories. Spojrzał na Cranscoc’ów przyczajonych
naprzeciwko konsoli systemu ciekłego tłoczenia, zastanawiając się jak to znosili.
Ale jeśli byli zaniepokojeni, zaskoczeni, czy nawet całkowicie świadomi tego, co się dzieje, on
tego nie dostrzegał. – Skontaktuj się ze statkiem dowodzenia i nakaż im kapitulację.
- To niemożliwe – Ashel wykonał ostrożny gest wskazując na resztki maszyn. – Nie możemy
się z nim skontaktować, chyba, że przez droidy, a ty zniszczyłeś je wszystkie. - Niby racja –
przyznał Tories. Prawie na pewno to było kłamstwo, ale łatwo można było to sprawdzić. –
Dobrze. To teraz idziemy.
- A dokąd? – spytał bojaźliwie Gehad.
- Tak się składa, że wiem, gdzie są inne droidy, których możecie użyć – wyjaśnił mu Tories. – I
zważcie na to, że prawdziwe kłopoty to te, których ja wam mogę przysporzyć.
***
Ciągle trzymając Ashela, sprowadził ich po schodach z platformy. Neimoidianie
zapieczętowali tunel przez zwykłe, solidne zespawanie przedniego brzegu rampy z podłogą i
Jedi poświęcił tylko kilka sekund na przecięcie spawu. Ashel zadrżał w jego uścisku, ale nic
nie powiedział.
Ich kroki odbijały się złowieszczym echem, gdy szli przez opuszczoną fabrykę. Tories rozglądał
się bacznie wokół, przygotowany na ewentualny atak, ale najwyraźniej Neimoidianie
rzeczywiście posłali resztę droidów na zewnątrz.
Bitwa wciąż wrzała, gdy dotarli do wschodnich drzwi i wyszli na nocne powietrze. - Oto twoje
droidy – oznajmił Tories, popychając Ashela w kierunku świateł i hałasu. – Pogadaj z nimi.
- Chyba żartujesz – zaprotestował Neimoidianin, kuląc się w uścisku Toriesa. – Nie jesteśmy
wyposażeni...
- Szkoda – przerwał Tories. – Ale jeśli to jedyny sposób by je powstrzymać...
Przerwał, gdy nagle blasterowy krąg ognia wokół żołnierzy Roshtona ucichł. Coś nad nim, po
lewej stronie, zwróciło jego uwagę i zobaczył parę STAP-ów uderzającą w ziemię. Uniósł
głowę, by spojrzeć w nocne niebo. W samą porę by dostrzec, prawie dokładnie nad sobą,
znikający już blask rozszerzającej się chmury gazu.
Generał Tiis i jego załoga zrobili swoje.
- Możemy sobie darować rozmowę z droidami – podsumował Tories.
Widział teraz, jak ludzie Roshtona opuszczają swoje pozycje i biegną w stronę jego i
otwartego już szeroko wejścia do fabryki.
- Idziemy – rzucił, przypinając z powrotem miecz do pasa i popychając Neimoidian w
kierunku nadchodzących żołnierzy.
Obie grupy spotkały się w połowie drogi.
- Widzę, że nie próżnowałeś – powitał Toriesa Roshton, zatrzymując się i pokazując
żołnierzom, by szli dalej w kierunku fabryki. – Jak jest w środku?
- Z tego co wiem, pusto – odrzekł Tories. – Tunel też został odblokowany, jeśli chcesz wziąć
tam techników
- Doskonale – powiedział Roshton z ponurą satysfakcją. – Powiemy Cranscocom, żeby
przywrócili fabrykę do poprzedniego stanu, a potem niech wracają do roboty.
- Wątpię, żeby Neimoidianom udało się wiele zmienić – powiedział Tories. – Torsie przy
okazji, co powinienem z nimi zrobić?
Roshton spojrzał w kierunku fabryki.
- Może weź ich do komandora Bratta? Jest w jednej z kanonierek, które lecą pozbyć się
drugiego C-9979.
- Nie ma problemu – zgodził się Tories. – Zobaczymy się później.
Roshton skinął głową i pospieszył do swoich ludzi. Tories skierował swoją gromadkę w
przeciwną stronę.
- To jeszcze nie koniec – ostrzegł Ashel, gdy tak szli. – Jeszcze nas nie pokonaliście - Tylko ci
się tak wydaje – powiedział Tories. Dotarli do miejsca, w którym ostatnio walczyli żołnierze
Roshtona. Tories zatrzymał się, patrząc na miejsce niedawnej bitwy. Dosłownie cały obszar
usiany był zniszczonymi droidami, pomiędzy którymi leżały ciała kilkunastu żołnierzy-klonów
w poczerniałych pancerzach. Kilka pojazdów wciąż płonęło, a wśród nich kanonierka, która
została wcześniej zniszczona na oczach Jedi. W środku tej masakry, stała jeszcze jakaś setka
pozbawionych kontroli ze statku dowodzenia droidów, wyprostowanych, lecz o dziwnie
spuszczonych głowach.
Nadal na nie patrzył, gdy niespodziewanie, z szarpnięciem, powróciły do życia.
Przez jakieś pół sekundy najzwyklejsze zaskoczenie zmroziło go do szpiku kości. Ale jego
więźniom to wystarczyło. Ashel wyszczekał jakiś rozkaz i Neimoidianie padli płasko na ziemię.
Nagle Tories znalazł się w samym środku kręgu wycelowanych w niego blasterów. Nie było
czasu na subtelności a jedyna droga ucieczki prowadziła w górę. Wyskoczył w powietrze,
aktywując miecz świetlny i ciął za siebie, gdy przelatywał nad przebudzoną nagle armią
droidów, wierząc, ze Moc poprowadzi jego rękę i odbije strzały. Wylądował na ziemi i,
uchylając się od gradu pocisków, które osmaliły mu szatę, począł biec w kierunku miasta,
oddalając się od fabryki.
- Tak, uciekaj Jedi – roznoszący się w powietrzu, kpiący głos Ashela, był jeszcze bardziej
dotkliwy niż najbliżej przelatujące strzały. – Opowiedz nam o tych kłopotach, których możesz
nam przysporzyć.
Tories nie odpowiedział. Przed sobą słyszał odgłosy wznowionego ostrzału, dochodzące z
Foulahn, a z wyczuwanej w umyśle fali nagłego cierpienia wywnioskował, że siły Republiki
zostały tak samo zaskoczone, jak on. Jeśli nie udałoby mu się do nich dotrzeć i wspomóc je
na czas, przegrałyby tą bitwę.
Nie dotarł.
I przegrały.
***
- Moim zdaniem, Separatyści wreszcie zaczęli uczyć się na własnych błędach – skomentował
Doriana, gdy on, Tories i Binalie stali na jednym z północnych balkonów rezydencji. – Musieli
znaleźć sposób na zminiaturyzowanie matrycy służącej do kontroli droidów na tyle, żeby
trzymać jej duplikat na powierzchni planety. Nie, żeby to miało jakieś znaczenie, ale wydaje
mi się, że jest w jednym z okrętów desantowych.
- I nawet tego nie możemy być pewni – stwierdził gorzko Binalie, drżąc w chłodnym, nocnym
powietrzu. – Oni wszyscy nie żyją, prawda?
- Nie żyją, albo są w rozsypce – potwierdził cicho Tories i Doriana mógł usłyszeć w jego głosie
ból i wyrzuty sumienia. – Oprócz tych, którzy poszli z Roshtonem do fabryki.
Binalie westchnął.
- To tak, jakby też już byli martwi, prawda?
- Nie widzę innej możliwości – przyznał się Doriana, patrząc w kierunku „Spaarti Creations”.
Nad fabryką, setka STAP-ów krążyła po nocnym niebie, niczym lśniący w świetle kilkunastu
szalejących pożarów padlinożercy.
Na terenach wokół kompleksu, niedostrzegalne dla trzech mężczyzn, stało na straży tysiąc
droidów i kilkanaście czołgów. A między posiadłością Binalie`go i fabryką, gryzący dym wciąż
unosił się z krateru, w miejscu, w które uderzyły rakiety z czołgu torpedowego Separatystów,
zawalając tunel i odcinając żołnierzom Roshtona ostatnią drogę ucieczki.
Separatyści byli skrupulatni i pamiętali o wszystkim.
- Jedynym powodem, dla którego ciągle żyją jest to, że Separatyści nie chcą zniszczyć fabryki,
próbując ich stamtąd wyrzucić – ocenił Doriana.
- Ale nie muszą, prawda? – cicho przemówił Tories. – Zanim generał Tiis będzie mógł tu
wrócić z wystarczającą ilością żołnierzy, umrą z głodu.
- Tak – odezwał się Binalie. – Ironia losu, czyż nie? Komandor Roshton uczynił wszystko, żeby
przejąć fabrykę. I dokonał tego.
- Tak. I tam właśnie umrze.