Agnieszka Graczyk
Dzieci grobu
Nagła śmierć
Można zaryzykować stwierdzenie, że w XVIII wieku w społeczeństwie francuskim
wyróżniano przede wszystkim trzy stany: duchowieństwo, szlachtę i najliczniejszą,
nieposiadającą żadnych praw i przywilejów, tak zwaną resztę, czyli burżuazję,
drobnomieszczaństwo, proletariat (tanią siłę roboczą) i chłopstwo. Wśród szlachciców
najwyżej w hierarchii znajdowała się arystokracja. Należeli do niej wybitni myśliciele,
naukowcy oraz osoby bliskie ówczesnemu władcy, Ludwikowi XVI. Wiele rodzin z dziećmi
żyło dostatnio, opływając w luksusy, prowadząc szczęśliwe, niemalże bezproblemowe życie
na wyżynach. Majętni rodzice mogli zagwarantować swoim pociechom wszystko co
najlepsze. Dzieciom kupowano najdroższe zabawki i zapewniano gruntowne wykształcenie u
boku najlepszych profesorów Jednakże zdarzały się także rodziny wyjątkowe, wyróżniające
się na tle innych, skrywające swoje tajemnice. Jedną z nich było młode małżeństwo: wybitna
pianistka Eleonora i flecista Henryk. Należeli oni do wyjątkowo wysoko usytuowanego rodu
Augustów i od lat pragnęli mieć dziecko. Marzył im się syn, którego by wychowali na
świetnego muzyka i być może na przyszłego kompozytora. Tak... Mały, wesoło brykający,
utalentowany chłopiec idealnie dopełniłby ich rodzinę.
Eleonora i Henryk August starali się zrealizować swoje plany przez kilka lat, aż
wreszcie, z nieznanych powodów, ciężko zachorowali i zmarli. Stało się to w lipcu 1788 roku,
w ich domu w Paryżu. Śmierć muzyków odbiła się szerokim echem wśród całej arystokracji.
Możnowładcy zastanawiali się, jak mogło do tego dojść. Jednak w końcu uznali, że na dość
młode małżeństwo po prostu przyszła już pora i pogodzili się z tragiczną decyzją losu. Jako
że Augustowie byli najbardziej znanym i bogatym rodem w mieście, służby monarsze i
arcybiskup Paryża zaprosili na pogrzeb samego Ludwika XVI. Cała ceremonia odbyła się w
ciszy, celem zatuszowania tajemniczego faktu, iż najlepszym muzykom nie dane było
doczekać się potomka, faktu, który mimo wszystko nadal wzbudzał kontrowersje wśród
miejscowej szlachty. Takim to sposobem Augustowie tajemnicę swojej śmierci zabrali ze
sobą do grobu...
ROZDZIAŁ 1
Los Angeles, 29 czerwca 2005 roku
W Centrum Badań Archeologicznych zwołano nadzwyczajne zebranie najlepszej
grupy: dyrektor wpadł na nowy pomysł w sprawie wyjazdu na badania! Archeolodzy spotkali
się w gabinecie szefa. Mniej więcej po kwadransie zażartej dyskusji na temat, gdzie tym
razem rozpocząć wykopaliska, jakiś jasnowłosy mężczyzna odezwał się nieśmiało:
- Ale szefie, przeszukujesz groby już od wielu lat i do tej pory nic nie znalazłeś!
Wszelkie zwłoki po tak długim czasie już na amen się rozłożyły...
- Cisza! - krzyknął człowiek nazwany szefem. Był wysoki, miał łysiejącą czarną
czuprynę i bródkę w takim samym kolorze, chociaż pojawiły się już pierwsze oznaki siwizny.
Często groźny wyraz twarzy upodabniał go do złego czarnoksiężnika.
- Nie znoszę, gdy archeolodzy używają określenia „na amen”! Zapamiętaj to sobie
doskonale, Sydney, albo inaczej rozpatrzę możliwość zwolnienia ciebie! A teraz posłuchajcie
uważnie! Moim zdaniem nie natrafiliśmy na nic godnego uwagi, ponieważ skupialiśmy się na
jednym i tym samym miejscu, Egipcie nad Nilem...
- I co? Chcesz pewnie rozszerzyć poszukiwania aż do Morza Śródziemnego, dopóki
nie znajdziesz doskonale zachowanych ludzkich zwłok? - zadrwił Sydney. Szef spojrzał na
niego spode łba.
- Szukam czegoś więcej, niż doskonale zachowanych zwłok. Mam nadzieję natrafić na
jakąś głęboko skrywaną przed światem tajemnicę.
Sydney wzniósł oczy ku niebu, złożył ręce w modlitewnym geście, porozmawiał przez
chwilę w ciszy ze Zbawicielem, po czym powiedział z sarkazmem:
- No to mamy przesrane, szefie!
Wszyscy zebrani w gabinecie wstali, zaczęli naraz krzyczeć i bić brawo Sydney owi, a
ten nie poprzestał na klasycznych ukłonach, o nie! Odwiązał sobie krawat i rzucił w stronę
stojących pod oknem kobiet, co zakończyło się kolejną falą gorącego aplauzu. Szef
poczerwieniał na twarzy.
- CISZA! - ryknął mocno już rozdrażniony. Zdawał sobie sprawę z tego, że czasem
zachowuje się nieco despotycznie i wiedział doskonale, że podlegający mu zespół tego nie
znosi, ale, sam to przyznał, on po prostu nie był w stanie inaczej działać. Mężczyzna uważał,
że cały opracowany przez niego system runąłby, gdyby on nagle złagodniał i zrezygnował z
bycia „tym srogim”. Mimo to szanował swoich współpracowników i starał się nie podnosić
na nich głosu bez powodu, ale Sydney go szczególnie denerwował. Odzywał się bezczelnie,
krytykował każdą podjętą decyzję, zawsze musiał mieć własne zdanie... No ale cóż, był
jednym z najlepszych archeologów.
- Kontynuując, gdybyśmy zmienili miejsce wykopalisk, to na pewno znaleźlibyśmy
coś. Tyle jest jeszcze niezbadanych miejsc na ziemi. Myślałem ostatnio dużo o wyjeździe do
Francji. Chciałbym przebadać paryski cmentarz. Mam wrażenie, że to pomoże nam wykonać
ogromny krok do przodu w dziedzinie archeologii oraz że wyniki naszej pracy zostaną
zapisane na kartach historii na długie, długie lata. Kiedy...
- Mówił tak za każdym razem przed kolejnymi bezsensownymi ekspedycjami do
Afryki - powiedziała siedząca na składanym krzesełku pod oknem kobieta. Miała na imię
Alison, wcale nie chciała ukrywać faktu, iż to właśnie ona jest autorką sarkastycznej uwagi
pod adresem dyrektora. Wręcz przeciwnie, uważała swojego pracodawcę za diabła
wcielonego i ucieszyłoby ją, gdyby ów usłyszał jej przepełnioną ironią wypowiedź.
Alison związała gęste, kasztanowo rude włosy w koński ogon i zapaliła papierosa. Po
chwili prowokacyjnie rozpięła górne guziki swojego granatowego mundurka, założyła nogę
na nogę i przybrała najbardziej lekceważący wyraz twarzy, na jaki była w stanie się zdobyć.
- I co mi teraz zrobisz? - zadrwiła cicho. Zawsze była buntowniczką. Za młodu
powtarzano jej, żeby nigdy nikomu nie dała się zastraszyć, a gdyby jakiś facet jej
podskakiwał, to ma pełne prawo rozkwasić mu nos. Tak więc niewiele rzeczy potrafiło
przerazić Alison. Kobieta, jako dorosła już osoba, odważnie kroczyła przez życie do przodu.
Rozmyślania przerwał jej głos obok.
- Masz rację, kochanie, ja też go nie lubię.
To był David Costner, urodzony flirciarz i podrywacz. Słynął z tego, że romansował
niemal z każdą kobietą w Centrum Badań Archeologicznych. Od lat podkochiwał się w
Alison, stosując po drodze wszystkie znane mu sposoby na flirt. Ale chwyty, na które się
decydował, nie zawsze były trafne i na miejscu. Alison gwałtownie odsunęła się i zgasiła
papierosa.
- Nigdy więcej nie nazywaj mnie kochaniem, Dave! - warknęła. Mężczyzna odskoczył
od niej jak oparzony. Miał wcześniej ogromne powodzenie u przedstawicielek płci
przeciwnej, więc kosz od Alison nieco go zdziwił.
- Daj spokój, Al... - powiedział. Ton jego głosu wyraźnie stracił na słynnej pewności.
- Dosyć! - Alison wstała i przesiadła się na drugi koniec gabinetu, obok Sydneya,
oddanego przyjaciela i to nie tylko po fachu. Chciała uciec stamtąd, zostawić hen daleko za
sobą Davida i jego natarczywe spojrzenie. Nie, żeby miała coś do niego. Żadne uprzedzenia
nie wchodziły w grę. Po prostu niedawno rozstała się z kimś, kto był jej sercu bardzo bliski.
Zdaniem kobiety było nieco za wcześnie na kolejny związek.
Szef ponownie zabrał głos na sali:
- A więc postanowione. Jutro o 8.30 wyjeżdżamy spod budynku Centrum Badań
Archeologicznych na lotnisko. Samolot do Paryża odlatuje o godzinie 10.30. Do zobaczenia,
moi drodzy współpracownicy, nie spóźnijcie się!
Zebranie dobiegło wreszcie końca. Buntowniczy nastrój Alison nieco opadł. Myśl, że
następnego dnia wyrusza w prawdopodobnie najważniejszą podróż w swoim życiu oraz
gotowość do działania podniosły kobietę na duchu. Niemalże zapomniała o swojej niechęci
do Davida. Wszyscy wstali z krzeseł i wyszli na korytarz. Alison podążyła za nimi.
Opuszczając w towarzystwie Sydney a Centrum Badań Archeologicznych zauważyła, że
David puścił do niej oko. Tym razem uśmiechnęła się do niego szeroko i odwzajemniła gest.
Paryż, 1 lipca 2005 roku
Po długim locie ekipa archeologów z Los Angeles bezpiecznie dotarła do Francji. Na
Sydney u i Davidzie największe wrażenie zrobiła mijana po drodze do hotelu wieża Eiffla.
Zakupili na lotnisku lemoniadę, którą teraz pili, obserwując z wynajętego wcześniej,
pędzącego kabrioletu różnego rodzaju obiekty turystyczne. Sydney założył sobie za ucho
dołączoną do napoju parasolkę, zrobioną z wykałaczki i kawałka bibuły, i śpiewał lecącą z
radia piosenkę brytyjskiego zespołu Queen „Crazy little thing called love”. Nie szło mu tak
dobrze, jak Freddiemu Mercury emu. Po zameldowaniu się w hotelu Hipotel Paris Bordeaux
szef zarządził natychmiastowe zebranie w holu:
- Moi drodzy! - zaczął. - Myślą przewodnią tych wykopalisk są, jak doskonale wiecie,
prace na paryskim cmentarzu Montmartre, nazywanym także Cmentarzem Północnym.
Uzyskałem zgodę władz miasta na przeprowadzenie badań. Osobiście uważam, że
powinniśmy wyruszyć tam jak najszybciej. Co wy na to?
Zespół dopowiedział chórem:
- My na to: NIE!
- Może nie wiesz, Wasza Wysokość, że potrzebujemy trochę odpoczynku po podróży
trwającej niemal 20 godzin? - powiedziała z sarkazmem Alison, wyjmując z torebki papierosa
i zapalniczkę.
Szef spojrzał na nią ze złością.
- Nie pal, kobieto - warknął. Alison wzruszyła ramionami i odeszła w kierunku
pomieszczenia oznaczonego napisem: „PALARNIA”. Chciała iść na cmentarz, ale dopiero za
jakiś czas...
Archeolodzy pracowali już półtorej godziny, przeszukując groby, zdejmując kolejne
ciężkie, kamienne płyty, kopiąc w ziemi i wynosząc trumny na powierzchnię, a następnie
oglądając ich „zawartość”. W końcu szef zarządził przerwę. Zmęczona ekipa usiadła na
cmentarnych ławkach. David Costner, pomimo niedawnej niechęci Alison do swojej osoby,
znowu postanowił do niej zagadać.
- Cześć, Al - zaczął nieśmiało rozmowę.
- Cześć.
- Jak myślisz, czy w takim miejscu można swobodnie napić się piwa? - zapytał,
wyjmując z plecaka butelkę nieznanej marki, opatrzoną u dołu znacznikiem 6%. Alison
spojrzała na niego z wyraźną odrazą.
- Zwariowałeś? Alkohol na CMENTARZU?! Może trupy nie obraziłyby się, gdybyś
napił się czegoś, po czym byłbyś w stanie stać prosto! - krzyknęła. - Dave, odpuść sobie.
David z żalem na twarzy schował butelkę i wyjął wodę mineralną.
Minęły dwa tygodnie bezowocnego przekopywania grobowców. Szef, podobnie jak i
jego pracownicy, był już wyczerpany i rozdrażniony, jednak jakiś nieokiełznany impuls
podpowiadał mu, że ten wyjazd zakończy się sukcesem. Ostatniego dnia pracowali
wyjątkowo długo, od rana do późnego wieczora, z jedną przerwą, w południe. Około godziny
20.00 archeolodzy postanowili ponownie odpocząć, nieważne, jak wielki był upór ich
pracodawcy.
- Gdzie szef tak w ogóle jest? - zapytała Alison. Jej współpracownicy rozejrzeli się
dookoła.
- Nigdzie go nie widzę - odparł David.
- Zniknął jakieś dwie godziny temu - wtrącił Sydney.
Pewna kobieta imieniem Linda wytężyła wzrok. Jakaś postać zmierzała w ich
kierunku, pchając przed sobą taczkę z czymś ciemnym.
- Chyba znalazłam szefa! - zawołała.
Faktycznie, dyrektor pięć minut później dotarł do grupki archeologów wyraźnie
uradowany. „Ciemne coś” leżące na taczce okazało się czarnym, foliowym workiem.
- Znalazłem to, czego od wielu lat szukałem! - oświadczył. - To doskonale zachowane
zwłoki pewnej młodej Francuzki. Biedaczka zmarła w 1788 roku.
Niektórzy archeolodzy, nie mogąc pohamować ciekawości, zaglądali do worka i
mówili, kręcąc głowami:
- Niesamowite, 217 lat.
Jedynie Alison odważyła się zadać ciążące wszystkim na sercach pytanie:
- A jak nazywała się ta kobieta?
- Nazywała się Eleonora August.
ROZDZIAŁ 2
Eksperyment
Los Angeles, 16 lipca 2005 roku
Zwłoki Eleonory August przetransportowano bezpiecznie do USA. Wraz z ciałem do
kraju przyleciał także szef ze swoim zespołem. Mężczyzna przez niemal całą drogę patrzył się
z takim entuzjazmem na zawinięte w worek i specjalną folię ochronną ciało, że niektórych
wprawiał w obrzydzenie tego rodzaju zachowaniem.
Od razu po wylądowaniu „znalezisko” zabrano do laboratorium, gdzie zajęła się nim
doktor Joannie Stevens, wysoka, szczupła blondynka około czterdziestki, ubrana w sięgający
kolan biały kitel. Wyniki planowanej przez siebie sekcji zwłok Eleonory August zamierzała
przekazać archeologom telefonicznie.
10 minut później Joannie weszła na salę operacyjną i zabrała się do pracy. Najpierw
rozcięła klatkę piersiową i obejrzała serce. Zaskoczona doskonałym stanem ciała zajęła się
żołądkiem i macicą. I tu doktor Stevens przerwała swoją pracę nad zwłokami Francuzki...
Kobieta stanęła ze skalpelem w jednej ręce i nożycami w drugiej, patrząc w osłupieniu na
leżące przed nią ciało. Nie tego się spodziewała... W jednej chwili wybiegła na korytarz.
- Panie dyrektorze! - zawołała drżącym głosem. - Poproszę pana na chwilę!
Czas leciał szybko. Nadszedł sierpień. Wraz z początkiem nowego miesiąca kulę
ziemską obiegła wstrząsająca wiadomość (niektórzy odebrali ją jako żart, ale to już ich
problem): archeolodzy z Kalifornii na zachodnim wybrzeżu USA, podczas badań
prowadzonych we Francji, skupili swoją uwagę na paryskim cmentarzu. W wyniku
poszukiwań oraz wykopalisk znaleźli doskonale zachowane zwłoki pewnej młodej Francuzki
z XVIII wieku, która zmarła, będąc w 12. tygodniu ciąży! A co najbardziej zadziwiło ludzi to
fakt, że znajdujący się w jej ciele płód jakimś cudem przeżył w brzuchu zmarłej matki 217 lat
i jest w tej chwili, w stanie nienaruszonym, w jednym z nowoczesnych inkubatorów w
laboratorium w Los Angeles.
- Naukowcy i archeolodzy zdecydowali się utrzymać dziecko przy życiu w celu
poddania eksperymentowi jego szans na przeżycie we współczesnym świecie - informowała
doktor Joannie Stevens w porannych wiadomościach. Udało nam się ustalić płeć dziecka. To
chłopiec. Kiedy podrośnie, to znaczy osiągnie wiek około dziewięciu miesięcy, w jakim
zazwyczaj rodzą się niemowlęta, zostanie oddany do adopcji. Chcemy, aby nauczył się żyć
jak normalny człowiek z XXI wieku. Mamy...
Alison wyłączyła telewizor i weszła do połączonej z salonem kuchni. Oparła ręce o
blat stołu, pochyliła głowę i zamknęła oczy. O Boże... Szef miał rację! Ta cała wyprawa do
Paryża w istocie okazała się niezwykle istotna, a jej rezultat może mieć wpływ na rozwój nie
tylko dalszej archeologii, ale też i genetyki! Jakim cudem to dziecko przeżyło? Czemu się nie
rozwinęło dalej? Co z nim będzie, gdy dorośnie? Pozna prawdę, czy nie? Kobieta miała tyle
pytań, na które prawdopodobnie nikt nie znal odpowiedzi. Stała zamyślona przez kilka minut,
aż zadźwięczał dzwonek do drzwi. Alison wolno opuściła kuchnię i przeszła do przedpokoju.
- Kto tam? - krzyknęła, wyglądając przez wizjer. Odpowiedział jej głos, który w
najmniejszym stopniu spodziewała się teraz usłyszeć.
- To ja.
David Costner! O nie! I co teraz zrobić? Wpuścić go, czy nie? Kobieta z
westchnieniem jednak otworzyła drzwi, wskazała gościowi drogę do salonu i udała się do
kuchni, aby zrobić drinka. Tymczasem David Costner rozsiadł się, w dosyć swobodnej pozie,
na sofie.
- Co cię zdenerwowało, Al? - zapytał. - Nie złość się, ale to widać. Jesteś jakaś
niespokojna.
Alison ze złością wcisnęła mu do ręki szklankę wódki wymieszanej z sokiem
pomarańczowym z dodatkiem lodu i usiadła obok. Nie miała najmniejszej chęci spowiadania
się ze swoich przemyśleń i wątpliwości.
- To chyba nie twoja sprawa - warknęła.
David spojrzał na nią niczym labrador.
- Al, proszę, powiedz...
- Nie!
David zamilkł i zaczął pić swojego drinka.
Joannie Stevens wolnym krokiem przemierzała ogromne, pokryte granatowymi
płytkami pomieszczenie. Inkubator - wielki, przypominający słoik wypełniony wodą, stał
pośrodku, oświedony wątłym światłem jarzeniówki. W wodzie unosiła się malutka postać, po
dokładniejszych oględzinach można było stwierdzić, że przypomina ona dziecko. Joannie
podeszła bliżej i ze skupioną miną zapisała coś w notatniku.
- Dobrze ci idzie, mały - powiedziała z uśmiechem na twarzy, jeszcze zanim opuściła
laboratorium i udała się do domu.
Nowy dom
Los Angeles, 18 lipca 2020 roku
Czas leciał szybko. Od dnia, w którym amerykańscy archeolodzy odkryli na paryskim
cmentarzu doskonale zachowane zwłoki Eleonory August z żywym płodem w środku, minęło
już piętnaście lat. Tajemniczy chłopiec otrzymał na imię Nicolas. Na początku utrzymywany
przy życiu w inkubatorze, osiągnąwszy wiek niemowlęcia, został umieszczony w domu
dziecka, by tuż po jego piętnastych urodzinach, zaopiekowała się nim archeolog Alison.
W chwili, w której kobieta otworzyła drzwi do sierocińca, Nicolas z niezadowoloną
miną pakował ubrania do leżącej na łóżku walizki. Pokój, w którym do tej pory mieszkał, był
jasny i przestronny. W kącie stało pianino, a na szafie leżała piłka w biało-czarne łaty. Łóżko
ktoś przykrył kocem w szkocką kratę. Kiedy nastolatek ujrzał wchodzącą panią archeolog,
odwrócił się do niej plecami. Nie cieszył się na myśl, że musi opuścić dom dziecka. Spędził tu
całe swoje dzieciństwo, w zasadzie jednak nie miał wyboru. To ludzie z laboratorium w
porozumieniu z Alison i miejscowym sędzią zadecydowali za niego.
Nicolas nie był szczególnie wysoki, miał oliwkową cerę i czarne, lekko pofalowane
włosy, do tego piękne, duże, brązowe oczy. Zwykle nosił bluzy, dżinsowe spodnie i adidasy.
Potrafił też wspaniale grać na fortepianie. Alison, jako jeden z archeologów, którzy pracowali
w Paryżu przed piętnastoma laty, znała doskonale przeszłość chłopca, ale szef zabronił jej
udzielania jakichkolwiek informacji na ten temat adoptowanemu synowi. Daleko było do
stwierdzenia, że Alison się cieszyła. Ba, obstawianie przy tym, że pragnęła adopcji i zgodziła
się na nią dobrowolnie, mogłoby zostać uznane za spore naciągnięcie prawdziwych wydarzeń.
Chłopak przypominał jej o tym, że szef miał rację w związku z badaniami we Francji, a ona
się pomyliła. Jednak pozostali archeolodzy uznali, że najlepiej będzie dla Nicolasa, gdy
zajmie się nim ktoś z zespołu.
Mimo wszystko Alison postanowiła być miła i zapewnić chłopakowi jak najlepsze
warunki oraz zaoferować mu miłość, na jaką czekał przez piętnaście lat na ziemi i 217 lat w
ciele zmarłej matki. Tak, on z pewnością zasłużył na ciepło i rodzinny dom.
- Witaj, Nicolas... - zaczęła, ale chłopak jej przerwał.
- Nie chcę stąd odchodzić. Spędziłem tu najszczęśliwsze chwile swojego życia -
powiedział cicho, ze smutkiem w głosie. Kobieta westchnęła i usiadła na krześle nieopodal
fortepianu.
- Rozumiem cię doskonale. Decydując się na adopcję, zdawałam sobie w pełni
sprawę, że rozstanie z miejscem, w którym dorastałeś, może być dla ciebie trudne. W końcu
masz stąd wiele wspomnień. Jednak nie powinieneś mieszkać tu cały czas. Musisz
dowiedzieć się, jak wygląda prawdziwa rodzina. Inni chłopcy w twoim wieku mają domy,
matki, ojców... Moim zadaniem jest zapewnienie ci tego. Będziesz moim synem, a ja twoją
mamą. Zaopiekuję się tobą i pokocham tak, jak robiły to twoje wychowawczynie tutaj. Mam
nadzieję, że kiedyś i ty pokochasz mnie tak samo.
Nicolas podniósł na nią swoje oczy. Alison, widząc wypełniający je smutek, dodała:
- Słyszałam, że jesteś świetnym pianistą. Zagrałbyś coś dla mnie?
Nicolas rozpromienił się i od razu zasiadł do stojącego w kącie instrumentu
muzycznego. Z wyraźną radością dotknął klawiszy i już po chwili uszy Alison pieściła
najsłodsza melodia, jaką w życiu słyszała. A była to kompozycja tak zawiła i skomplikowana,
że kobieta była pełna podziwu, jak piętnastolatek radzi sobie z nią bezproblemowo. Grając,
Nicolas nie popełnił żadnego błędu, ani razu nie wypadł z rytmu. Znajdował się jakby w
odrębnym świecie, rządzonym przez muzykę. Widać było, że się tym pasjonuje. Kiedy
zabrzmiała ostatnia nuta, Alison otworzyła szeroko usta.
- To było niesamowite... - wykrztusiła w końcu, oszołomiona. - Skąd to znasz?
Chłopak wzruszył ramionami.
- Kiedyś słyszałem - odpowiedział. Zachowywał się teraz zupełnie inaczej, niż
kwadrans wcześniej. Uszła z niego cała niechęć do wyjazdu, wraz z kolejnym zagranym
dźwiękiem każda cząstka gniewu i nastoletniego buntu odlatywały daleko. Z lepszym
nastawieniem Nicolas wstał od instrumentu, wziął walizkę, uśmiechnął się szeroko do Alison
i oświadczył:
- Możemy jechać, mamo!
Centrum Badań Archeologicznych
Dyrektor siedział przy biurku w swoim gabinecie i bębnił palcami w połyskujący,
czarny blat. Przed nim stali jego trzej najbardziej pyskaci, ale i najlepsi pracownicy: Alison,
Sydney i David. Prowadzili zażartą dyskusję, której tematem był Nicolas.
- Co z nim? - zapytał w pewnym momencie szef, przerywając swoje nerwowe
staccato. Odpowiedzi udzieliła Alison.
- Ma pewną intrygującą umiejętność. Ujawnił ją już podczas naszego spotkania w
domu dziecka. Prawdopodobnie wdał się w swoją zmarłą matkę. Zagrał przy mnie na
fortepianie, słyszałam wszystko dokładnie. Ciężko mi było uwierzyć, że piętnastolatek ułożył
sam coś tak skomplikowanego. Jego dłonie poruszały się po klawiaturze z zadziwiającą
sprawnością. Grał przez kilka minut i nie pomylił się przy tym ani razu. Wiem, bo sama
kiedyś uczyłam się gry na tym właśnie instrumencie. Nie zdarzyło się też, by wypadł z rytmu.
Od początku do końca zachowywał pewność siebie. Nie wiem, co mam o tym myśleć...
Szef upił trochę kawy z kubka i zamyślił się. Możliwe było, że Nicolas odziedziczył
talent muzyczny po rodzicach. Jego matka była zawodową pianistką. Pewnie wrodził się w
nią. Rozmyślania przerwał mu Sydney:
- Ja, Alison i David próbowaliśmy dowiedzieć się od chłopaka czegoś o jego
doświadczeniu muzycznym, ale odpowiedzi, jakie uzyskaliśmy, okazały się kompletnie
pozbawione sensu.
Szef uniósł brwi.
- To znaczy? - zapytał.
- Nicolas twierdzi, że gra ze słuchu, jednak nie jest w stanie dokładnie określić, kiedy i
od kogo po raz pierwszy usłyszał te kompozycje. Mówi też, że nigdy nie pomylił się przy
żadnej melodii, jakkolwiek by ona była zaawansowana. Z rozmowy z dyrektorem domu
dziecka dowiedziałam się, że fortepian sprowadzono właśnie na życzenie mojego
adoptowanego syna. Wcześniej wymykał się i ukradkiem przedostawał do szkoły muzycznej,
chociaż nie był do niej zapisany - wyjaśniła Alison. Problemem, z którym przyszła do
Centrum Badań Archeologicznych, wprawiła swojego pracodawcę w zakłopotanie.
- To bardzo dziwna sprawa - stwierdził szef. - Rozważę ją, a jak tylko wpadnę na jakiś
pomysł. Skontaktuję się z wami - oświadczył, wstając z krzesełka obrotowego.
Z tonu jego głosu Alison, Sydney i David wywnioskowali, że życzy sobie w ciszy i
samotności porozmyślać nad przedstawionym mu problemem. Wszyscy po kolei opuścili
Centrum Badań Archeologicznych.
Po popisowym występie w domu dziecka Alison postanowiła zapisać Nicolasa do
szkoły muzycznej, aby rozwijał swój talent pod okiem profesjonalnych nauczycieli i
profesorów. Nastolatek dostał się do klasy fortepianu i fletu. Bezproblemowo przeszedł
egzaminy wstępne, zdobywając po drodze najwyższe wyniki spośród wszystkich kandydatów.
Kłopot pojawił się dopiero później, na zajęciach. Zdolności nieświadomego swojej
prawdziwej tożsamości Francuza zadziwiały jego kolejnych, coraz bardziej wymagających
instruktorów.
- Co mamy z nim zrobić? - zastanawiali się nieraz na głos, załamując ręce. Nicolas
potrzebował coraz trudniejszych i w większym stopniu skomplikowanych kompozycji do
ćwiczeń (utwory przeznaczone dla studentów opanowywał w przeciągu kilku minut). Ludzi
dziwił też fakt, że ciągle zapamiętale grywał te nieznane melodie, które prezentował na
egzaminach wstępnych. Na każde dotyczące ich pytanie odpowiadał niezmiennie:
- Mają dla mnie wartość sentymentalną.
Nicolas nie umiał dokładnie powiedzieć, skąd zna wyżej wspomniane kompozycje.
Czuł jednak, że w jakiś tajemniczy sposób pamięta je z czasów, kiedy był jeszcze bardzo
mały...
ROZDZIAŁ 4
Lekcja francuskiego
Los Angeles 2 września 2020 roku
Oprócz szkoły muzycznej Nicolas rozpoczął także edukację w liceum w Los Angeles.
Już pierwszego dnia szczególnie spodobały mu się zajęcia z języka francuskiego oraz
panująca na nich atmosfera. 2 września 2020 roku nastolatek i jego nowi znajomi weszli do
pracowni językowej nieco zestresowani, jako że pozostawali dopiero na etapie poznawania
nowego budynku szkolnego i nauczycieli. Nie wiedzieli za bardzo, czego mogą się
spodziewać. Zgadywali, jak będzie wyglądać ich przyszła nauczycielka francuskiego.
Zastanawiali się na głos, czy będzie młoda, w jakim wieku, czy lubi pracować z młodzieżą...
Zdziwili się, gdy w drzwiach zamiast kobiety ujrzeli starszego, łysiejącego mężczyznę w
spranym garniturze. Profesor minął ławki, zbliżył się do biurka, odłożył dziennik na blat i
powiedział:
- Witajcie, moi drodzy! Nazywam się profesor Dawson i od dzisiaj jestem waszym
nauczycielem języka francuskiego.
- Dzień dobry, panie Dawson! - zawołała zebrana w sali młodzież.
- Świetnie - ucieszył się profesor. - Skoro widzimy się po raz pierwszy, to chciałbym
się czegoś o was dowiedzieć. Jeżeli wasz zakres znajomości języka wam na to pozwala,
mówcie po francusku - sięgnął po dziennik, otworzył go na alfabetycznym spisie uczniów i
przeczytał:
- Nicolas August. Może pan na początek?
Chłopak wstał i rozejrzał się dookoła. Dwadzieścia osiem zaciekawionych par oczu
wpatrujących się w niego intensywnie trochę go krępowało. A poza tym... Co on niby miał o
sobie powiedzieć? Nigdy wcześniej nie mówił po francusku, jego pierwszy kontakt z tym
językiem miał dopiero nastąpić.
Nicolas nerwowo przełknął ślinę i spojrzał błagalnie na profesora. W tym samym
momencie coś się w nim jednak przełamało. Jakaś wewnętrzna bariera niepozwalająca iść
dalej, nagle pękła i chłopak wiedział już doskonale, co powiedzieć.
Centrum Badań Archeologicznych
- Co on teraz robi? - zapytał szef, wyglądając przez okno.
- Lekcje? Jakieś zajęcia?
- Tak jest w szkole, ma francuski.
-1 jak sobie radzi? Powoli do przodu?
- Wręcz przeciwnie. Powala nauczycieli swoją bystrością i talentem. W szkole
muzycznej potrzebuje coraz bardziej zaawansowanych ćwiczeń, w kilka minut opanowuje
utwory, które normalnie dla najlepszych studentów czasem stanowią problem. Mówię ci, to
nastoletni geniusz.
- Domyślam się.
- Co w takim razie z nim zrobimy?
Szef odwrócił się plecami do okna.
- Na razie niech żyje jak normalny człowiek, nieświadomy prawdy o swoim
pochodzeniu, a potem się pomyśli. Pozwolimy mu podążać wybranymi przez niego ścieżkami
życia.
Alison założyła ręce na piersiach.
- Niby jak mój syn ma poradzić sobie w świecie nieznanym jego rodzicom?
Szef westchnął.
- Nicolas jest inteligentniejszy od wielu z nas. Zrobimy tak: jeżeli chłopak dokona
jeszcze czegoś nadzwyczajnego, to przedstawimy go prezydentowi naszego kraju i
strzegącym jego bezpieczeństwa agentom. Niech oni podejmą ostateczną decyzję w tej
sprawie.
- Niech tak będzie.
Alison już chciała wyjść, gdy ręka szefa spoczęła na jej ramieniu.
- Al, informuj mnie od razu, jakby coś się działo. Pilnuj, aby Nicolas nie domyślił się,
że tak naprawdę pochodzi z innej epoki. Piętnaście lat temu wszystko zręcznie
zatuszowaliśmy, tyle tylko że nie wiem, na jak długo - szepnął mężczyzna. Kobieta usłyszała
w jego głosie niepokój.
- Oczywiście - obiecała. - Zadzwonię, jak tylko coś się stanie.
Szkoła
- No, Nicolas, powiesz nam coś o sobie? - zachęcał chłopaka nauczyciel, uśmiechając
się przyjaźnie. Nastolatek wstał i zaczął mówić płynną francuszczyzną:
- Witajcie wszyscy. Nazywam się Nicolas August. Tak jak wy, siedzę w tej pracowni
po raz pierwszy...
Przerwał, skrępowany. Klasa patrzyła na niego w osłupieniu, a siedząca ławkę dalej
blondynka zastygła w bezruchu, nie wiedząc, że ma otwarte usta. Chłopak zaśmiał się cicho i
kontynuował po francusku:
- No co? Przecież doskonale wiecie, że się przeprowadziłem. Skąd więc to zdumienie?
- Wybacz, że się wtrącam, ale nie dziwi nas wcale to, gdzie wcześniej mieszkałeś.
Jesteś w tej chwili na zajęciach z języka francuskiego dla początkujących, ale, sądząc po tym,
jak się wypowiadasz, uważam, iż będzie cię trzeba przenieść na wyższy profil dla
zaawansowanych. To właśnie zaskoczyło twoich kolegów! A teraz mów dalej, chłopcze, tak
przyjemnie się tego słucha.
- Moim hobby i pasją od najmłodszych lat jest muzyka. Od dawna gram na
fortepianie. Jestem samoukiem. Poza tym lubię sport.
- Jaka dziedzina najbardziej cię interesuje? - zapytał wykładowca.
- Piłka nożna. Zanim przyszedłem do tego liceum, często grywałem z dawnymi
kolegami.
Cała ta rozmowa nie odbywała się bynajmniej po angielsku... Nauczyciel z
zakłopotaniem podrapał się po łysinie, rozgarniając na boki siwe pozostałości, które kiedyś
zapewne były włosami.
- No dobrze. Eee... Siadaj, Nicolas. Zwykle za prezentacje nie stawiam ocen, ale...
Tym razem czuję się zmuszony zrobić wyjątek. Dostałeś A.
Nicolas usiadł zawstydzony i popatrzył na ławkę. Po upływie kilku minut nauczyciel
odezwał się ponownie.
- Czy twoja mama jest dzisiaj w domu?
- Tak.
Profesor upił kilka łyków kawy ze stojącej na parapecie filiżanki, spoglądając ze
zdziwieniem na swojego ucznia.
- Chciałbym z nią porozmawiać. Ale zanim to uczynię, muszę być absolutnie pewien
tego, że przez ostatnie dziesięć minut naprawdę po raz pierwszy w życiu mówiłeś po
francusku.
Nicolas przytaknął skinieniem głowy..
- Pierwszy raz. Proszę mi uwierzyć.
Nauczyciel westchnął.
- Jesteś pewny? Ani jednego słowa wcześniej nie wypowiedziałeś w tym języku?
- Ani jednego.
Wykładowca, wyraźnie zszokowany, odwrócił się plecami do klasy i zamknął
dziennik. Nigdy wcześniej w swojej karierze nauczyciela nie zetknął się z podobną historią:
tak dobrze znać francuski, pomimo tego że nie słyszało się go nigdy wcześniej. W tej chwili
jedynym sensownym wyjściem z sytuacji wydawała się mu rozmowa z opiekunką chłopaka.
Ach, jaka szkoda, że profesor nic nie wiedział ohistorii bliskich Nicolasa, o tym, co
wydarzyło się ponad dwa wieki temu z jego biologicznymi rodzicami...
- No trudno. Muszę zadzwonić do pani Alison i uprzedzić ją, że zjawię się wieczorem
- powiedział nauczyciel po cichu do siebie. W tym samym momencie zadźwięczał dzwonek
na przerwę i trzeba było opuścić klasę.
ROZDZIAŁ 5
Wizyta nauczyciela
Los Angeles, 2 września 2020 roku
Jeszcze tego samego dnia nauczyciel języka francuskiego postanowił odwiedzić
Nicolasa w jego domu oraz poważnie porozmawiać z Alison na temat dziwnego zachowania
chłopaka na lekcji. Ubrany w czarny garnitur (który zakładał jedynie na wyjątkowe okazje) o
godzinie 20.00 zapukał do drzwi pani archeolog. Kobieta otworzyła i wpuściła go do środka
kilka minut później.
- Witam szanownego pana profesora - powiedziała. - Domyślam się, że będziemy
rozmawiać o Nicolasie? - dodała.
- Tak. Stało się coś, co muszę bezwarunkowo z panią skonsultować. Ta sprawa nie
może czekać.
- Przyznam, że zaniepokoiłam się pańskim telefonem.
- Chłopak nie zrobił nic złego. W tym rzecz, że wprost przeciwnie.
Alison uniosła brwi ze zdumieniem, lecz szybko się opanowała i zaprowadziła
starszego mężczyznę do salonu. Usiedli obok siebie na sofie.
- Nie chcę być nieuprzejma, ale nie mamy dzisiaj zbyt wiele czasu na przyjmowanie
gości. Nicolas przygotowuje się do bardzo ważnego sprawdzianu w szkole muzycznej,
potrzebuje spokoju i skupienia.
- Doskonale panią rozumiem. Zapewniam, że nie będę przeszkadzał i uwinę się ze
wszystkim tak szybko, jak to tylko możliwe. Po pierwsze, chciałbym dowiedzieć się, czy
mówi pani po francusku?
Alison popatrzyła na nauczyciela ze zdziwieniem.
- Ja? Po francusku? Nie. Co to za niedorzeczny pomysł i co to ma wspólnego z moim
synem?
Starszy pan podrapał się w głowę.
- Bardzo dużo. Czy Nicolas uczęszczał kiedykolwiek na lekcje języka francuskiego?
- Też nie. Przynajmniej tak sądzę. Adoptowałam go w lipcu i sądzę, że jeszcze wielu
rzeczy muszę się dowiedzieć.
- To w takim razie ta historia na pewno panią zainteresuje. Otóż dzisiaj na zajęciach
poprosiłem chłopaka, aby spróbował powiedzieć coś o sobie, w miarę możliwości posługując
się językiem francuskim. Nicolas był na początku trochę zestresowany, ale w końcu zaczął
mówić. Tak płynnej francuszczyzny jeszcze nigdy nie słyszałem, nawet u swoich najlepszych
uczniów. Zapytany o znajomość języka stwierdził, że wcześniej nie miał z nim żadnego
kontaktu. Ja... Pani archeolog, czy wszystko w porządku?! - nauczyciel prawie krzyknął, gdyż
Alison nagle gwałtownie pobladła na twarzy i wpatrywała się w niego szeroko otwartymi
oczyma.
- Tak... Wszystko jest w jak najlepszym porządku - odpowiedziała kobieta słabym
głosem. Zwabiony okrzykiem profesora Nicolas przerwał ćwiczenia i zbiegł na dół. Jego
adopcyjna mama w mgnieniu oka doszła do siebie.
- Co się stało? - zapytał, patrząc to na Alison, to na wykładowcę. Staruszek poczuł
lekkie ukłucie wstydu na myśl, że zaniepokoił chłopaka swoim niepotrzebnym wybuchem
paniki. W końcu panującą w salonie ciszę przerwała kobieta.
- Nicolas, może zaprezentowałbyś naszemu gościowi ulubioną kompozycję na
fortepian? - zaproponowała. Nauczyciel francuskiego uśmiechnął się z entuzjazmem.
- O tak! Z chęcią posłucham, jak grasz!
Tak więc Nicolas zaprowadził swojego wykładowcę do pokoju na piętrze, gdzie stał
czarny fortepian koncertowy. Widząc, że staruszek wpatruje się w instrument z coraz
większym zaciekawieniem, chłopak od razu zaczął grać, zasłoniwszy sobie uprzednio oczy
opaską. Nauczyciel natomiast rozgościł się na stojącej nieopodal kanapie. Siedział wygodnie
oparty i przysłuchiwał się płynącej z wnętrza instrumentu muzyce.
Grający Nicolas wydawał się do tego stopnia oderwany od otaczającego go świata, że
grzechem byłaby próba odciągnięcia go od fortepianu. Podobnie, jak wcześniej w domu
dziecka w obecności Alison, tak i teraz kierowała nim niezachwiana pewność siebie. Nie
widział klawiszy, oczy miał zasłonięte, głowę wyprostowaną. Wydawać by się mogło, że
najzwyczajniej w świecie zaufał swoim palcom i pozwolił im działać swobodnie.
Zszokowany nauczyciel francuskiego stał się właśnie świadkiem niecodziennej, niezwykłej
sceny, kiedy to grający i instrument wzajemnie się dopełniają. Nierozerwalna symbioza, tyle
że nie miała ona miejsca w lesie czy gdziekolwiek indziej, ale w ceglanym domu, a ponadto
zachodziła między istotą żywą a przedmiotem pozbawionym uczuć.
Profesor odważył się odezwać dopiero wtedy, gdy zabrzmiała ostatnia nuta.
- Co to było? - zapytał,z trudem dobierając słowa. Wciąż znajdował się pod wpływem
tajemniczej melodii. Nicolas powoli odwrócił się i zdjął opaskę z oczu.
- To kompozycja muzyczna, którą kiedyś słyszałem. Nie pamiętam, kto ją przy mnie
grał. Musiało być to bardzo dawno temu. Ważne, że cały czas noszę ją w głowie.
Zaintrygowany nauczyciel kontynuował rozmowę.
- Zawsze ją pamiętałeś? Nicolas, nigdy nie zdarzyło się, że na przykład pomyliłeś
nuty?
- Nie.
Profesor uśmiechnął się.
- Twoja umiejętność gry na fortepianie ma podobne podłoże, co znajomość
francuskiego?
- Chyba... To znaczy, nie mam absolutnej pewności. Urodziłem się tutaj, w Los
Angeles, a czuję się, jakbym pochodził z Francji, jakby część tego kraju żyła we mnie.
W tej samej chwili na piętro weszła Alison z dwoma szklankami herbaty na tacy, a
Nicolas zamknął się w swoim pokoju.
- Rozmawiał pan z nim? - zapytała archeolog, siadając na sofie obok starego
profesora. Mężczyzna popatrzył niezdecydowanym wzrokiem na stojący przed nim fortepian,
jakby zastanawiał się, czy warto dalej drążyć ten temat. Jednak chęć poznania tajemnicy
geniuszu Nicolasa okazała się silniejsza.
- Tak. Pani syn jest ponadprzeciętnie inteligentny i utalentowany. Dzisiaj na lekcji
francuskiego odniosłem wrażenie, że on jako jedyny z całej klasy ma pojęcie o tym języku.
Nasza rozmowa przebiegała naprawdę swobodnie.
Iteraz jeszcze jego piekielny talent muzyczny!
Alison zamknęła oczy i na chwilę schowała twarz w dłoniach. Jeśli wyjawi
profesorowi chociaż rąbek tajemnicy Nicolasa, raz na zawsze zniweczy plany szefa,
dotyczące chłopaka... A jeśli wszystko przemilczy, to ma szansę doprowadzić eksperyment do
końca.
- Przykro mi, ale nie mam pojęcia, skąd u syna pojawiły się te wszystkie zdolności.
Jak już wspominałam, mieszka ze mną od niedawna i pewnie nie wiem o nim jeszcze wielu
rzeczy - skłamała.
Nauczyciel, nie domyślając się prawdy, wskazał na album fotograficzny leżący na
fotelu obokjasnożółta okładka została pomazana czarnym markerem, a na jej grzbiecie ktoś
koślawymi literami nabazgrał: „DOM DZIECKA”. Ten właśnie dziecięcy charakter pisma
przyciągnął uwagę profesora.
- Mogę? - zapytał, po czym wziął do ręki album, nie czekając na zgodę. Otworzył na
pierwszej stronie i z zafascynowaniem zaczął przyglądać się fotografiom, na których dwuletni
Nicolas radośnie bębni palcami w klawisze fortepianu, gra w piłkę nożną albo się uczy. Im
bliżej było nauczycielowi do końca albumu, tym berbeć na zdjęciach stopniowo dorastał. W
pewnym momencie profesor jakby ocknął się z głębokiego snu, gwałtownie oderwał wzrok
od fotografii przedstawiających dzieciństwo Nicolasa i spojrzał na zegarek.
- Dobry Boże, ale późno! Muszę już wracać! Przepraszam, zasiedziałem się! -
wykrzyknął.
- Zdarza się, proszę pana - powiedziała nieco chłodnym tonem Alison. Wstała, zeszła
na dół i wypuściła staruszka na zewnątrz. Gdy mężczyzna mijał ją, rzucił jeszcze na
odchodnym:
- Może to nie być dla pani szczególnie ważne, ale Nicolas powiedział dziś coś, co
mnie zdziwiło. Jak on to ujął...
O, tak: „Urodziłem się tutaj, w Los Angeles, a czuję się, jakbym pochodził z Francji,
jakby część tego kraju żyła we mnie”. Nie wiem, co to może oznaczać w ustach
piętnastolatka. Może to pani jakoś wytłumaczyć?
Alison pokręciła przecząco głową. Za wszelką cenę starała się ukryć drżenie ramion.
- Życie mojego syna zawsze było, jest i będzie „zapisane na pięciolinii” w postaci
tylko jemu znanej kompozycji. Nicolas... Odkąd mieszkam z nim, odnoszę wrażenie, że cały
czas jest panem swojego życia - szepnęła.
Profesor westchnął.
- Ma pani absolutną pewność, że nie wie, skąd chłopak ma te wspaniałe talenty?
Alison pomyślała, że za nic nie może zdradzić tajemnicy laboratorium, tajemnicy
strzeżonej głównie przed samym Nicolasem.
- Naprawdę nic nie wiem. Dziękuję za wizytę.
- Do widzenia.
- Wzajemnie.
Kiedy za nauczycielem zatrzasnęły się drzwi, Alison odetchnęła. Och... Tak mało
brakowało... Szef na sto procent nie wybaczyłby jej, gdyby zataiła przed nim tego typu
incydent, jaki miał miejsce dzisiejszego dnia... Była 22.10, o tej porze archeolog wolała nie
dzwonić do swojego pracodawcy. Mogła go niechcący obudzić.
Wtem Alison usłyszała dźwięk wibracji komórki. Nie zwlekając ani chwili, kobieta
spojrzała na wyświetlacz. Dzwonił Sydney!
- Może chociaż on doradzi mi, co mam teraz zrobić? - powiedziała Alison do siebie,
po czym odebrała połączenie i wyżaliła się przyjacielowi z pracy z dręczącego ją problemu.
- Nie ma rady, musisz do szefa zatelefonować - stwierdził Sydney po blisko dziesięciu
minutach słuchania zwierzeń współpracownicy. - Nasz drogi dyrektor kazał informować
siebie o każdym dziwactwie Nicolasa. Pewnie wścieknie się, że chcesz coś od niego o tak
późnej porze, ale trudno, to nie twoja wina. Przecież tylko wykonujesz jego rozkazy.
- Jasne...
- Alison... - w głosie Sydneya słychać było rozbawienie.
- Szef nie będzie miał prawa wściekać się o to, że działając na jego zlecenie,
niechcący go obudziłaś - mężczyznę ta sytuacja nie tylko bawiła, wręcz trząsł się ze śmiechu.
- Ach, moja droga... Musisz się jeszcze sporo nauczyć o buncie - dodał na koniec. - Dobranoc.
- Dobranoc.
Dyrektor smacznie spał, kiedy telefon na szafce nocnej zadzwonił. Mężczyzna powoli
usiadł na brzegu łóżka i odebrał.
- Czego?! - warknął, przecierając oczy. - Alison, czemu budzisz mnie w nocy? Co?!
Mówi po francusku?! - wściekły i nieco ironiczny ton mężczyzny nieco złagodniał. - Popis w
szkole? No ale...Tak, jego rodzice byli Francuzami, na dodatek niezwykle utalentowanymi
muzykami. I co z tego?! Do jasnej cholery, spójrz na zegarek! Nieważne, nie obchodzi mnie,
że kazałem! Na Boga, to, że jakiś piętnastolatek zna francuski, nie jest wystarczającym
powodem, aby dzwonić do mnie o TAKIEJ porze! Do widzenia!
- warknął, po czym rzucił słuchawkę.
Szef miał ochotę paść z powrotem na łóżko i dalej spać, ale nie był w stanie. Cały czas
myślał o tym, co przed chwilą usłyszał, o tym, że Nicolas wykazuje umiejętności i zdolności
o wiele bardziej rozwinięte, niż u jego rówieśników:
- gra na fortepianie zawiłe, nieznane kompozycje, przy czym nigdy się nie myli,
- zna francuski, choć nigdy go wcześniej nie słyszał. Szef bez słowa podszedł do
biurka, wyjął z szuflady skoroszyt z hasłem: „OPERACJA NICOLAS”, otworzył go i napisał
na pierwszej kartce od góry:
Eksperyment nr 1 Osoba: Nicolas August Kraj pochodzenia: Francja Data urodzenia:
18.07.2005 Daty urodzenia matki i ojca:
Eleonora Jean August (12.08.1764)
Henryk August (23.10.1763)
Opinia ekspertów: Naradzić się z prezydentem kraju.
ROZDZIAŁ 6
Mecz
Los Angeles, 30 września 2020 roku
Nicolas poznał w liceum bardzo wielu przyjaciół, z którymi uwielbiał spędzać czas.
Najczęściej chłopcy przesiadywali u któregoś z nich w domu i surfowali po Internecie,
jednakże często także grali w piłkę nożną. Sportowa pasja połączyła nastolatków, stała się
niemal głównym tematem ich rozmów. Pewnej niedzieli Nicolas i jego koledzy umówili się
na towarzyski mecz z drużyną z San Francisco. Grę zaplanowano na godzinę 17.00. Gdy
oczekiwana pora wreszcie nadeszła, Nicolas wkroczył na zielone, świeżo skoszone boisko w
Los Angeles razem ze swoją drużyną oraz w asyście dwóch najlepszych kumpli, Josha i
Kevina. Po drodze obserwowali kibicujące zarówno LA, jak i San Francisco cheerleaderki.
Wśród tych drugich uwagę młodego Francuza przykuła jedna dziewczyna - podobnie jak
Nicolas nie należała do najwyższych osób, była za to bardzo ładna i uchodziła za
niedoścignione marzenie wszystkich chłopców w swojej szkole. Spod burzy czarnych loków
sięgających niemal do pasa spoglądały błyszczące, błękitno-szare, duże oczy. Dziewczyna
uśmiechała się łagodnie, pijąc wodę mineralną z plastikowej butelki.
Nicolas zapewne przyglądałby się jej dalej, gdyby sędzia nie nakazał rozpoczęcia gry.
Na początku prowadziła drużyna z San Francisco, jednak Los Angeles szybko odrobiło stratę.
Po upływie trzydziestu minut drużyna Nicolasa wygrywała. Drugi gol, trzeci, czwarty...
Młody, nieświadomy swojej prawdziwej tożsamości Francuz dawał z siebie wszystko,
zupełnie jakby chciał popisać się przed czarnowłosą cheerleaderką. Chłopaki z LA, spragnieni
zwycięstwa, nawet nie zauważyli, kiedy mecz dobiegł końca. Ze zdziwieniem patrzyli na
zmierzającego ku nich uśmiechniętego sędziego z ogromnym, złotym pucharem w ręce.
Kevin oniemiały zdołał jedynie powiedzieć:
- Aha. Wygraliśmy - po czym zemdlał.
Alison gotowała właśnie wodę na herbatę, kiedy zawibrowała jej komórka. Kobieta na
początku pomyślała, że Nicolas chce ją poinformować o wyniku meczu, ale mina jej zrzedła,
kiedy spojrzała na wyświetlacz. Laboratorium...
- Czego?! - warknęła wściekła do słuchawki. Pytania z serii: „Co Nicolas teraz robi?”
albo „Skąd on to wszystko umie?” zaczynały ją już powoli drażnić i miała powyżej uszu
odpowiadania na nie.
- Na twoim miejscu byłbym milszy, albo chłopak straci szansę na wielką muzyczną
karierę - powiedział po drugiej stronie dyrektor. Alison bardzo się nie spodobał władczy ton,
jakim się do niej zwracał.
- Nicolas jest na meczu - wyznała ze złością. Szefa to nie ruszyło.
- Wiem o tym doskonale - odrzekł spokojnie. - Chodzi oto, że niedaleko laboratorium
jest organizowany koncert charytatywny. Twój syn mógłby tam wystąpić. Co ty na to?
- W sumie czemu nie? Nicolas się ucieszy. Ale kiedy dokładnie i o której godzinie jest
ten koncert?
Szef zamyślił się.
- Za miesiąc, chyba o 17.00
- Ok. Szefie, mam jedno zastrzeżenie, co do twojego cudownego eksperymentu na
moim synu.
- Tak? A mianowicie?
- Jesteś trochę niekonsekwentny w tym, co robisz. Kiedy Nicolas „przyszedł na
świat”, nagłośniłeś całą sprawę w mediach. Teraz każesz mi zataić przed nim jego prawdziwą
tożsamość! Wiedz, że on i tak się kiedyś zorientuje, a wtedy straci zaufanie do mnie!
Szef wybuchnął śmiechem.
- Al, to było piętnaście lat temu.
- Ale żyją ludzie, którzy pamiętają „sensację laboratoryjną” z 2005 roku.
- Trudno. To jak w końcu z tym koncertem?
- Porozmawiam z Nicolasem. Do zobaczenia jutro w pracy.
Ostatecznie mecz wygrała drużyna z Los Angeles. Chłopcy z San Francisco siedzieli
smutni na trybunach, daremnie szukając pocieszenia w swoim towarzystwie, a tajemnicza
dziewczyna z czarnymi lokami kłóciła się zawzięcie z jednym z pokonanych piłkarzy.
Obydwoje z oddaniem gestykulowali i krzyczeli. W pewnym momencie dryblas, wyraźnie
zdenerwowany, uderzył swoją rozmówczynię z całej siły w twarz, aż ta upadła na trawę.
- No, Dylan, teraz to już przesadziłeś. Zrywam z tobą!
- krzyknęła. Całe zajście widział Nicolas. Natychmiast rzucił piłkę na ziemię i
podszedł do wściekłego chłopaka nerwowo pocierającego sobie prawą rękę.
- Co ty najlepszego wyprawiasz? - zapytał tak spokojnie, że zabrzmiało to niemal
złowrogo. - Bić dziewczynę? Niżej upaść już nie mogłeś - stwierdził, po czym, upewniwszy
się, że dryblas odszedł, przykucnął i szeptem zapytał:
- W porządku?
Dziewczyna podniosła głowę, spojrzała na niego z przestrachem i odrzekła słabym
głosem.
- Tak... Tak sądzę.
Zawstydzony wzrok wbiła w zieloną murawę, jedną ręką nerwowo skubała źdźbło
trawy, a dolna warga drgała jej niepokojąco. Mogła być zwiastunem wszystkiego: od
załamania nerwowego po atak histerii. Nicolas, widząc, że nieznajoma nie umie dojść do
siebie po niedawnej awanturze, delikatnie chwycił ją pod ramię i pomógł wstać.
- Zaprowadzę cię na trybuny - zadecydował stanowczym tonem. Cheerleaderka wcale
nie sprzeciwiała się, wsparta na ramieniu młodego Francuza krok za krokiem dotarła w końcu
do pierwszego rzędu kolorowych ławek. Kiedy oboje usiedli, Nicolas powiedział:
- Nie chcę się wtrącać, ale na moje oko twój związek przechodzi właśnie kryzys.
Dziewczyna otarła łzy rękawem biało-niebieskiej bluzki.
- Wtrącasz się - stwierdziła, uśmiechając się lekko. - Mam na imię Julia. A ty?
- Nicolas.
Milczeli tak przez chwilę, aż w końcu uspokoiła się i doszła do siebie. Kiedy
ponownie uniosła głowę, a jej błękitno-szare spojrzenie napotkało wzrok Nicolasa, ten nagle
poczuł, że traci wątek. Tak wiele miał do niej pytań, a teraz... Nie wiedział, od czego zacząć.
To, co się z nim w tej chwili działo, było dla niego obce, dziwne, zarazem tajemnicze i
pociągające. Z trudem dobierając słowa, zapytał:
- Ten chłopak... Który cię uderzył... On... Chodziłaś z nim?
Julia wyrusza ramionami.
- To, co kiedyś nas łączyło, dzisiaj jest nieaktualne. Zerwałam z nim. Na imię ma
Dylan i uważa się za niewiadomo kogo. Drażnił mnie już od jakiegoś czasu, a po meczu
przegiął zdecydowanie.
Nicolas popatrzył na nią uważnie. Zainteresowanie wzbudziła w nim jej nienaturalnie
ciemna karnacja i wyjątkowo czarne włosy, ciemniejsze nawet od jego własnych. Ponadto
rysy twarzy miała jakieś takie... egzotyczne.
- Nie wyglądasz mi na Amerykankę - wypalił. - Obserwuję wiele dziewczyn w moim
liceum i żadna nie ma tak brązowej skóry.
Julia uśmiechnęła się.
- Mam na nazwisko Al-Keda, tak jak mój ojciec.
- Jesteś Arabką? - zapytał Nicolas.
- W połowie. Mama pochodziła z Sudanu. Tata po jej śmierci, z szacunku i wielkiej
miłości do zmarłej, przyjął jej nazwisko. Chciał ją w ten sposób upamiętnić - wyjaśniła.
Nastolatek poczuł nagłą potrzebę poznania historii rodziny Julii.
- Opowiedz mi coś więcej! - poprosił niemalże błagalnie. Dziewczyna roześmiała się.
- No, nie wiem, czy mogę ci zaufać - powiedziała. - Losy mojej mamy były dość
tragiczne - tu gwałtownie spoważniała.
- Możesz mi wierzyć, że wszystko, co tu za chwilę usłyszę, zostanie między nami -
szepnął Nicolas, szczególnie akcentując ostatnie słowa „między nami”. W geście przysięgi
położył sobie prawą dłoń po lewej stronie klatki piersiowej, w miejscu, w którym powinno
być serce. Coś w jego głosie wzbudziło zaufanie u Julii. Zaczęła opowiadać.
- Tata urodził się w San Francisco. W wieku siedemnastu lat opuścił rodzinne miasto i
wyjechał do Sudanu. Osiedlił się w stolicy, Chartumie. Przez rok poszukiwał pracy, aż w
końcu postanowił otworzyć własny biznes. Wraz z jednym ze swoich sudańskich przyjaciół
założył sieć sklepów obuwniczych „Keda-Abdul” w całym kraju. Okazało się to trafionym
pomysłem. Obaj doskonale zarabiali i nie mieli problemów z utrzymaniem się. W dniu jego
dziewiętnastych urodzin poznał mamę.
Tata był wtedy młody i niedoświadczony w sprawach sercowych. Nie wyjechał do
Sudanu w celu znalezienia miłości, wolał skupić się na pracy i zarobkowaniu. Z okazji
urodzin wziął dzień wolny i wybrał się do restauracji. Gdy siedział przy stole, podeszła do
niego pewna dziewczyna. Chociaż założyła strój kelnerki i buty na szpilkach, aby udawać
wyższą, nie mogła mieć więcej niż czternaście lat. Odznaczała się niezwykłą urodą, a przede
wszystkim oliwkową karnacją, trochę ciemniejszą, niż moja. Wtedy jeszcze tata nazywał się
John Flannery.
Tą czternastoletnią dziewczyną była przyszła żona pana Flannery ego, moja mama.
Wywodziła się z biednej, składającej się z fanatyków religijnych rodziny. Z racji braku
środków na utrzymanie musiała dorabiać jako kelnerka w pobliskiej restauracji. Jej rodzice, a
moi dziadkowie, to ludzie o dość zacofanych poglądach. Nie pozwalali córce robić nic bez
uprzedniego zapytania ich o zgodę, pilnowali od rana do wieczora (z wyłączeniem godzin
spędzanych w pracy) i zmuszali do długich modlitw do Allaha (nie biorąc pod uwagę
odmiennych przekonań religijnych nastolatki). Podsumowując to wszystko, dorzucając
absolutny zakaz posiadania chłopaka oraz wymagane posłuszeństwo, można by rzec, że
mama miała zrujnowaną młodość. Nic dziwnego, że w końcu iskierka buntu w niej zamieniła
się w pożar. Wtedy wbrew woli rodziców zatrudniła się jako kelnerka. Jej ojciec, a mój
dziadek, na to jeszcze przymknął oko. Rodzina potrzebowała dodatkowych funduszy.
Pewnego dnia mama jak zwykle wybrała się do pracy. Nie spodziewała się, że już
niedługo w jej życiu zajdą ogromne zmiany, a ona sama będzie musiała zmierzyć się z
zadaniem zbyt trudnym dla nastolatek w jej wieku. Będąc w restauracji zobaczyła przy
jednym ze stolików chłopaka. Nie przypominał Sudańczyka, miał bielszą karnację i jasne
włosy. Mógł być starszy od niej o jakieś cztery, pięć lat. Podeszła do niego, aby przyjąć
zamówienie, kompletnie zapomniawszy o kobiecym obowiązku noszenia okrycia głowy.
„W czym mogę pomóc?” - zapytała, uchwyciwszy jego spojrzenie, paraliżujące i
przenikające jej duszę na wskroś. Poczuła się jak prześwietlona promieniami rentgenowskimi,
o których tyle wiedziała z telewizyjnych programów medycznych. Chociaż nie wymieniła z
tym chłopakiem jeszcze ani jednego zdania, już odnosiła wrażenie, że wie o nim wszystko.
- Tym chłopakiem był twój tata? - zapytał Nicolas.
- Tak. Wtedy w restauracji zakochał się w mamie od pierwszego wejrzenia. Z
wzajemnością. Tego dnia zamówił jedynie kawę i ciasto, ale towarzyszył mamie do końca jej
zmiany, rozmawiał z nią niemal cały czas, wyręczał w trudniejszych zadaniach. Kompletnie
nie zwracał uwagi na to, że pozostali klienci, rodowici Sudańczycy, spoglądali na niego
krzywo.
Przez następne dwa tygodnie spotykali się w ukryciu. Mama mówiła w domu, że idzie
się uczyć do biblioteki, a w rzeczywistości szła na spotkanie z tatą. Skończyło się na tym, że
obydwoje uciekli razem z Sudanu i potajemnie wzięli ślub. Mama miała dosyć życia pod
dyktaturą rodziców, chciała się usamodzielnić, a ponadto zakochała się i nie zamierzała za nic
zrezygnować ze swojej pierwszej miłości. Złożyło się, że tata zapragnął w jakiś sposób uczcić
tę „nierodzinną” uroczystość i przypieczętować związek.
Jak się już pewnie domyślasz, owocem pomysłu taty jestem ja. Tego samego dnia, w
którym się urodziłam, po mamę przyjechał jej ojciec. Ani tata, ani ja nie mamy pojęcia, jak ją
znalazł. Stwierdził, że śledził ją przez całe ostatnie dziewięć miesięcy. Był potwornie
wściekły. Krzyczał, że jego rodzona córka zhańbiła go w oczach całego rodu Al-Keda, że
przez nią stracił honor, że musi odpowiedzieć za to, co zrobiła, przed Allahem. Dziadek
zabrał mamę do domu i z tego, co wiem, pobił do tego stopnia, że posiniaczona i
zakrwawiona trafiła do szpitala. Zmarła tam w przeciągu kilku zaledwie godzin.
Tata się załamał. Po ukochanej pozostało mu jedynie dziecko, którego nie planował.
Postanowił jednak dać z siebie wszystko i sprawdzić się jak najlepiej w nowej roli ojca.
Wiedział, że tego chciałaby moja mama. Zaopiekował się mną najlepiej, jak tylko potrafił.
Porzucił życie w Chartumie i wrócił do rodzinnego San Francisco. Aby uczcić pamięć zmarłej
żony, zmienił nazwisko z Flannery na Al-Keda. Od tej pory znienawidził Arabów za ich
kulturę, stosunek do świata i do kobiet. Poprzysiągł sobie, że nigdy już nie wybierze się do
Sudanu, ani nie pozwoli mi tam wyjechać. Po dziś dzień miotają nim sprzeczne uczucia. Chce
o wszystkim zapomnieć, ale jednocześnie pragnie pamiętać. To pierwsze symbolizuje wyjazd
z Sudanu oraz fakt, iż nie mogę przed osiągnięciem pełnoletniości odwiedzić Afryki.
Natomiast mój związek z Dylanem został przez tatę zaaranżowany. Byliśmy nawet zaręczeni,
ale sam wiesz, jak się to skończyło. Tego typu rzeczy, jak wczesne planowanie ślubów
swoich dzieci, są na stałe zakorzenione w kulturze arabskiej. Także zmiana nazwiska taty to
akt honoru dla mamy.
Nicolas jednym zgrabnym ruchem otarł łzę i szepnął:
- Jezu... Jeżeli te wszystkie „próby uczczenia pamięci” przeprowadzone przez Johna
Al-Kedę powiodły się, to twoja mama już jest w niebie!
Julia uśmiechnęła się blado.
- Ona zawsze była dla mnie świętą, chociaż jej nawet nie znałam. Dzięki, że mnie
wysłuchałeś. Do tej pory niewiele osób chciało to zrobić.
- Drobnostka. Mam do ciebie pytanie...
- Tak?
- Bo wiesz... Wydaje mi się, że... niezbyt przepadasz za Dylanem i... zastanawiam się,
czy... jakiś inny chłopak nie „przypadłby” twojemu tacie do gustu...
Ta jedna, krótka wypowiedź wystarczyła, aby rozweselić Julię.
-„Inny chłopak”, czyli słynny Nicolas August, spec od piłki nożnej i fortepianu? -
zapytała ze śmiechem.
Nicolas uniósł brwi do góry.
- To tak o mnie mówią? Spec od piłki nożnej i fortepianu?
- No tak. Jesteś sławny nie tylko w Mieście Aniołów.
- Aha. Szkoda, że o tym nie wiedziałem. To jak? Możemy się... zaprzyjaźnić?
- Jasne - odpowiedziała Julia z entuzjazmem, opierając głowę na ramieniu Nicolasa.
Chłopak objął ją w pasie, delikatnie i ostrożnie, jakby obchodził się z ptakiem, którego łatwo
spłoszyć. Ptak jednak nie uciekł. Siedzieli tak w milczeniu przez dłuższy czas.
ROZDZIAŁ 7
Pierwszy pocałunek
Los Angeles, 15 października 2020 roku
Czas leciał szybko. Między nastolatkami zrodziło się coś więcej, niż zwykła przyjaźń.
Nicolas zorientował się, że to dziwne uczucie, jakiego doznał na boisku po meczu podczas
pierwszego spotkania z Julią, to było to, o czym tak zażarcie rozprawiali jego szkolni
koledzy: pierwsza miłość. Pewnego dnia wybrał się ze swoją dziewczyną do San Francisco,
by poznać pana Johna Al-Kedę. Spotkanie przebiegło spokojnie, w przyjaznej atmosferze.
Tata Julii polubił nowego chłopaka swojej córki i zaakceptował związek. Od tego czasu
młodzi zakochani spotykali się codziennie albo w Los Angeles, albo w San Francisco. Razem
chodzili do kina, do restauracji, albo do późna przemierzali długie plaże na wybrzeżu stanu
Kalifornia. Pewnego wieczoru wybrali się nad ocean. Szli na granicy piasku i wody, od czasu
do czasu uciekając przed rozpędzonymi falami.
- Podobno świetnie mówisz po francusku - powiedziała Julia, patrząc z rozmarzeniem
na czerwone w świetle zachodzącego słońca wody Pacyfiku. Samotna mewa przeleciała jej
nad głową i usiadła na falochronie.
- Nicolas... - powtórzyła Julia nieco głośniej. Chłopak podszedł do niej i objął ją w
pasie od tyłu.
- Tak... Znam francuski. Ale czy świetnie? Tego nie jestem w stanie stwierdzić -
zamruczał dziewczynie do ucha. Ta odwróciła się i, patrząc mu głęboko w oczy, zapytała:
- Powiadają, że to język miłości. Czemu w takim razie rozmawiamy po angielsku?
Nicolas przesunął czubkiem nosa po wardze Julii, jakby badał ich zewnętrzną
strukturę. Zadanie to pochłonęło całkowicie jego uwagę. Nastolatka nie uczyła się
francuskiego, oglądała za to kilka francuskojęzycznych filmów. Skupiła się, aby przypomnieć
sobie ten jeden jedyny zwrot w tym języku, jaki mógł się jej teraz przydać. Stanęła na
palcach, przysunęła usta do ucha Nicolasa i szepnęła:
- Je t’aime, Nicolas.
To powiedziawszy, objęła go za szyję i pocałowała. Nicolas poczuł, jakby cały świat
dookoła niego zawirował, a chwilę potem zniknął. Byli tylko oni, tylko Julia... Parę minut
później „oderwali się” od siebie. Powrót do rzeczywistości okazał się dla niektórych nieco
brutalny. Julia nieprzytomnie spytała:
- Gdzie my jesteśmy?
Nicolas zaśmiał się.
- Sądzę, że trafiłem do raju. Otrzymałem przed chwilą wszystko, o czym marzyłem
przez ostatni miesiąc. Dałaś mi siebie. Nigdy nikogo tak nie kochałem. Tylko ty i ja i ocean.
- Tak... Jak romantycznie. Kto by pomyślał, że zakocham się w muzyku.
Zbliżyli się do linii wody. Julia ostrożnie weszła na pierwszy falochron, zmuszając
stojącą na nim mewę do odlotu. Nie wiedząc, że jest „śledzona”, dziewczyna podążała dalej z
szeroko rozstawionymi rękami w celu utrzymania równowagi, aż poczuła czyjeś ręce na
swoich łopatkach i z głośnym pluskiem wylądowała w wodzie.
- Nicolas! Czyś ty oszalał?! - krzyknęła wynurzywszy się. Dostrzegła chłopaka na
falochronie nieopodal miejsca, z którego spadła. Zauważyła, że ten pokłada się ze śmiechu.
Przyszedł jej do głowy nikczemny pomysł. Podpłynęła cicho do Nicolasa i kiedy ten nie
patrzył, złapała go za nogawkę od spodni i ściągnęła do wody.
- Ej! Tak nie można! - wrzasnął nastolatek, wpadając w chłodną, orzeźwiającą toń. -
To był cios poniżej pasa!
- W miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone - stwierdziła Julia.
Pocałowali się raz jeszcze, po czym Nicolas powiedział:
- Płyńmy lepiej do brzegu, bo jeszcze się przeziębisz.
Gdy oboje znaleźli się na plaży, Julia nieco buntowniczo zapytała:
- Coś ty taki troskliwy?
- Po prostu nie chcę, abyś się rozchorowała. Martwię się o ciebie.
- Też bym nie chciała, aby stało ci się coś złego - szepnęła Julia.
Szef postanowił spędzić wieczór w swoim domku na plaży. Słońce już chowało się za
horyzontem, roztaczając wszędzie czerwonawą poświatę. Mężczyzna zaparzył sobie herbatę i
z parującym kubkiem w ręce wyjrzał przez okno. Dostrzegł jakąś nastoletnią parę spacerującą
po piasku. Dziewczyna trzymała za rękę ciemnowłosego chłopaka i goniła fale. To mógł
być... Szef wypuścił kubek z rąk, który upadł na podłogę i potłukł się z głośnym hukiem, a
gorący płyn rozlał się dookoła.
- Co?! - krzyknął dyrektor, uderzając pięścią w szybę. W tamtym chłopaku na plaży
rozpoznał Nicolasa. - Nie wolno ci! Przynajmniej nie teraz! - wrzeszczał jak oszalały. Nie
zdawał sobie sprawy z tego, że jeżeli nastolatek jakimś cudem go usłyszy, to i tak nie będzie
wiedział, kim on jest.
Koncert dobroczynny
Los Angeles, 30października 2020 roku
Pod koniec października w pobliżu laboratorium zorganizowano koncert
charytatywny. Zbudowano w tym celu prowizoryczną scenę i sprowadzono niezbędny sprzęt
oraz instrumenty muzyczne. Impreza zapowiadała się wspaniale i pomimo iż zaplanowano ją
na godzinę siedemnastą, niektórzy goście przybyli już o szesnastej.
W końcu na scenie pojawił się mężczyzna ubrany w czarny garnitur, z kartką i
mikrofonem w ręce.
- Witam wszystkich zebranych na dorocznym koncercie dobroczynnym! - ogłosił. -
Dziś wystąpią przed państwem młodzi debiutanci z Los Angeles. Młodzież zaprezentuje
swoje talenty w dziedzinach: śpiew solo i w zespołach, gra na gitarze, skrzypcach i
fortepianie oraz taniec hip-hop, jazz i taniec towarzyski. Wszystkie zgromadzone datki
zostaną przekazane na cele charytatywne. Zapraszam na scenę naszego pierwszego artystę, z
kategorii...
Nicolas był potwornie blady. Stresował się. Już niedługo miał po raz pierwszy w życiu
wystąpić przed tak ogromną publicznością. Bał się, że coś pójdzie nie tak. Julia ze wszystkich
sił starała się go uspokoić. Delikatnym ruchem zaczęła głaskać go po twarzy.
- Kochanie, nie martw się - szepnęła. - Zawsze szło ci świetnie, czemu więc teraz
miałoby być inaczej?
- Nie wiem... Mam złe przeczucia - chłopakowi głos drżał tak, że ledwo mówił.
- Nicolas, nigdy jeszcze nie popełniłeś żadnego błędu, grając na fortepianie. Taki
występ to dla ciebie pikuś. Jesteś najlepszy, jesteś gwiazdą tej sceny i zabraniam ci myśleć
inaczej.
Chłopak spróbował przejąć tok rozumowania swojej dziewczyny. Wyobraził sobie
siebie, jak z dumą zasiada do fortepianu, jak z pewnością siebie dotyka klawiszy i po prostu
robi to, w czym jest dobry. Tak... On jest najlepszy. Tak... Nic złego się nie stanie, przecież to
tylko występ. Nieważne, że będzie na niego patrzeć niemal całe Los Angeles. Ujął twarz Julii
w dłonie i pocałował. W tym samym momencie rozległ się głos prezentera:
- Nasz koncert trwa! Zapraszamy teraz na scenę Nicolasa Augusta, kategoria:
fortepian!
Chłopak zbladł jeszcze bardziej.
- Ja chyba nie dam rady - jęknął. Poczuł jakiś ciężar w okolicach żołądka. Julia
pokręciła głową.
- Nie kłam. Idź tam i daj czadu! - rozkazała.
- No dobrze. Spróbuję.
Chwilę potem Nicolas wyszedł na scenę z dumnie uniesioną głową i, witany głośnymi
brawami, zasiadł do fortepianu. Stało się dokładnie tak, jak to sobie wyobraził. Widok
instrumentu dodał mu odwagi. Skupił całą swoją energię na melodii, którą od miesiąca, od
chwili poznania Julii, nosił w swoim sercu. Wróciła mu pewność siebie. Zaczął grać.
Kompozycja, którą teraz prezentował, w ogóle nie przypominała niczego, co grywał
wcześniej. Była ujmująca, pełna magii. Za pomocą dźwięków opowiadała historię zapisaną w
niej nieodczarowywanym zaklęciem: historię pierwszej miłości nastolatka zdolnego kochać
drugą osobę całym sercem i całym umysłem. Utwór poruszał dusze wszystkich zebranych
ludzi. W drugim rzędzie pewna starsza pani trzymała się za serce, obok jakaś dziewczynka
płakała cichutko, na tyłach budziły się ze snu niemowlęta. Tymczasem młody czarodziej dalej
grał. Po skończonym występie rozległy się długie owacje. Oficjalnie zaproszeni przez
organizatorów koncertu przedstawiciele władz Los Angeles także bili gorące brawa na
stojąco. Również klasa z liceum Nicolasa wstała z krzeseł i zaczęła skandować jego imię.
Kevin i Josh, przyjaciele nastoletniego Francuza, podsumowali występ swojego kolegi takim
słowem, że siedząca nieopodal kobieta spojrzała się na nich krzywo. Okrzyki zachwytu
trwały jeszcze długo. Każdy wiwatował na cześć Nicolasa, tego geniusza muzyki,
znajdującego się na scenie, obok czarnego fortepianu koncertowego. Chłopak ukłonił się
nisko, po czym wrócił za kulisy. Od razu podeszła do niego Julia. Objęła go za szyję i
szepnęła:
- No i widzisz? Mówiłam, że dasz radę.
- Jak mógłbym nie dać? Zależało mi, aby ten występ wyszedł mi najlepiej. Muzyka,
którą grałem, była szczególna.
Złożył na ustach Julii delikatny pocałunek. Ta zapytała:
- Tak? Czemu?
Pocałował ją ponownie.
- Ponieważ skomponowałem ją dla ciebie. Jesteś moją inspiracją od dnia, w którym
cię poznałem. Musiałem jakoś dać upust temu, co do ciebie czuję, bo w chwilach, gdy nie
byłaś blisko mnie, zaczynałem wariować.
Julia zaśmiała się cicho.
- Wiesz... Czasami mam tak samo - powiedziała. Tymczasem prezenter zapowiedział
kolejnego artystę.
Widzowie byli zbyt zajęci albo występami, albo własnymi sprawami, nie mogli więc
zauważyć dosyć dziwnego zachowania pewnej niskiej, blondwłosej okularnicy. Dziewczyna
starała się niepostrzeżenie uciec spod sceny. Panika izdenerwowanie sprawiły, że przewróciła
się kilka razy, zdzierając skórę z łokci i kolan.
Po oddaleniu się, uciekinierka odetchnęła z ulgą i wyjęła z kieszeni jeansów telefon
komórkowy. Na ekranie widać było okno dyktafonu z migającym w prawym górnym rogu
czerwonym kółeczkiem. Okularnica westchnęła. Wiedziała doskonale, co ten symbol
oznacza. Ze nagrywanie zostało zakończone, a ona właśnie popełniła przestępstwo. Ale
przecież nie miała złych intencji! Po prostu musiała upewnić się, że ten utalentowany
chłopak, który chwilę temu występował, jest taki sam, jak ona, że też jest Dzieckiem Grobu,
jak to ujęto w laboratorium... Przecież musi być. Takiego talentu muzycznego nigdzie się nie
spotka! Żaden współczesny kompozytor nie umiałby w tak rewelacyjny sposób zagrać na
fortepianie! Tak... idealnie, biegle, z wirtuozowską sprawnością, z wyjątkową łatwością, bez
żadnej pomyłki!
Okularnica schowała telefon do kieszeni i z westchnieniem udała się na skraj Los
Angeles, do porzuconego na polu namiotu, który pełnił funkcję jej lokum, odkąd dziewczyna
uciekła z sierocińca. Na miejscu wyjęła z plecaka laptopa, podłączyła za pomocą USB
komórkę i zgrała kompozycję Nicolasa. Następnie, dziękując Stwórcy za wi-fi, opublikowała
ją w serwisie internetowym YouTube. Liczyła na to, że znajdą się ludzie zaciekawieni tym
fenomenem, gotowi zagłębić się w tajemnicę nieznanego jej artysty...
ROZDZIAŁ 9
Szum oceanu
Los Angeles, 15 listopada 2020 roku
Nicolas z łatwością dostosował się do społeczeństwa XXI wieku, pomimo iż
pochodził z innej, starszej epoki. Rozwijał się prawidłowo zarówno pod względem
fizycznym, jak i psychicznym, nie chorował. To wszystko spowodowane było zapewne
nieświadomością co do prawdziwej tożsamości, którą to Alison trzymała w tajemnicy.
Chłopak miał w Los Angeles swoje ulubione miejsce, w którym mógł się wyciszyć,
zrelaksować, odpocząć od zgiełku typowego dla tętniącego życiem miasta i od marudzenia
nauczycieli w szkole. Kiedy po prostu czasem chciał pobyć sam, szedł na molo, siadał na jego
brzegu, bose stopy maczał w wodzie i cieszy! się trwającą chwilą. W takich momentach
docierało do niego, ile tak naprawdę zyskał dzięki wyprowadzce z domu dziecka. A zyskał
wiele: kochającą matkę, wierną i oddaną dziewczynę, przyjaciół, możliwość rozwijania
pasji... Dużo by tu wymieniać.
Pewnego dnia postanowił przyprowadzić tam Julię. Zamierzał pokazać jej pewną
łódkę. W rzeczy samej była to raczej rozpadająca się łupinka, ledwie trzymająca się na
wodzie.
- Może wygląda niepozornie, ale należała do naprawdę wyjątkowej osoby - rzekł
chłopak. - Do mojego przyjaciela, pana Jurka Hamiltona. Był on starym schorowanym
rybakiem, potrzebował pomocy przy połowach. Wielu ludzi radziło mu, aby zrezygnował z
tego i zajął się własnym zdrowiem, ale on zawsze odpowiadał, że za bardzo kocha to, co robi
i nigdy nie porzuci rybołówstwa.
- Jak go poznałeś? - zapytała Julia.
- Po raz pierwszy spotkałem go podczas jednej z wielu wycieczek na plażę. Często tu
jeździliśmy, gdy jeszcze mieszkałem w domu dziecka - wyjaśnił. Julia była jedyną osobą,
której zdradził, że został adoptowany. Inni znajomi ze szkoły myśleli, że mieszkał z Alison od
zawsze.
- Jak to się stało, że narodziła się między wami przyjaźń?
- Cóż... Z początku dużo rozmawialiśmy i okazał się naprawdę miłym, aczkolwiek
cierpiącym człowiekiem. Co najważniejsze, cierpiał tylko fizycznie. Nie powiedział mi tego
wprost, zauważyłem po prostu, jak się poruszał. Z każdym naszym kolejnym spotkaniem miał
coraz więcej problemów zdrowotnych, jednak nigdy się nie uskarżał. Chorobę miał gdzieś.
Starał się ze wszystkich sił, jakie mu pozostały, żyć dalej i wypełniać swoją pasję. W końcu
jednak zapytałem się, co mu jest - Nicolasowi głos zadrżał. Julia wzięła go za rękę.
- Powiedz - poprosiła cicho.
- Okazało się, że od lat walczył z rakiem. Nieraz potrzebował pomocy przy
najprostszych czynnościach, nie tylko przy łowieniu ryb. Starał się jednak ignorować swoją
dolegliwość, nie zgadzał się na żadną wizytę w szpitalu. W końcu jednak zdecydował się na
operację, ale niestety było już za późno, nastąpiły przerzuty i...
Julia przytuliła się do Nicolasa, jakby całą sobą chciała mu okazać, że jest przy nim.
- Nick, tak mi przykro. Strata przyjaciela bardzo boli - szepnęła. Chłopak pogłaskał ją
po głowie.
- Wiem. Przed operacją pan Jurek poprosił mnie, abym w przypadku jego ewentualnej
śmierci zaopiekował się „Szumem oceanu” - wskazał na łódeczkę przycumowaną do mola za
pomocą liny. - Musimy to zrobić, musimy ją odnowić i ukryć bezpiecznie.
- Dlaczego?
- Państwo chce przejąć posiadłość pana Hamiltona, jego domek i wszystkie rzeczy.
Moim obowiązkiem jest wypełnić pozostawione przez pana Jurka zadanie. Jestem mu to
winien. Gdy chorował, postanowiłem mu pomóc. Przychodziłem na molo niemal codziennie.
Pan Jurek zawsze na mnie czekał! Planowaliśmy naprawić wspólnie łódkę ipopłynąć na niej
do tamtej wyspy (wskazał ręką niewielki zalesiony ląd dokładnie naprzeciwko nich). On
wspierał mnie przez cały czas, zanim Alison wzięła mnie do siebie! Zastępował mi tatę,
którego nigdy nie miałem, o wiele lepiej, niż wszystkie panie z sierocińca! To z nim mogłem
porozmawiać na każdy temat! On mnie doskonale rozumiał... - zabrzmiało to tak, jakby
nastolatek tłumił emocje w sobie przez dłuższy czas. Julia, nie puszczając Nicolasa, podniosła
głowę i spojrzała mu głęboko w oczy.
- Kochanie, obiecuję ci, że razem doprowadzimy „Szum oceanu” do stanu
używalności. Obiecuję ci także, że popłynę z tobą na tamtą wyspę! - po czym pocałowała
Nicolasa w usta. Ten, nie zastanawiając się ani chwili, odpowiedział jej tym samym.
Następnego dnia po południu Nicolas i Julia poszli do sklepu z narzędziami i nabyli
odpowiedni sprzęt do naprawy łódki oraz poradnik, z którego mieli dowiedzieć się, jak
zmodernizować „Szum oceanu”, a następnie skierowali się w stronę molo. Podczas gdy
Nicolas starał się zreperować rozlatującą się łupinkę, Julia zabrała się za przeglądanie rzeczy
w domku pana Hamiltona. Miała nadzieję znaleźć tam coś, co pomoże jej zgadnąć, kim pan
Jurek był w przeszłości i czemu tak bardzo przywiązał się do swojego zawodu rybaka.
Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to sterta starych gazet i ta w kącie. Pisma na samym dole
pożółkły i rozpadały się pod wpływem najdelikatniejszego dotyku; Julia bała się cokolwiek
uszkodzić, działała więc ze szczególną ostrożnością. Zanurzyła rękę w stercie i wyczuła pod
palcami coś twardego, przypominającego okładkę jakiejś książki.
- Co robi książka w górze śmieci? - zapytała na głos samą siebie, po czym wyciągnęła
tajemniczy przedmiot, rozsypując na boki gazety. Okazało się, że znalazła stary, z podartą i
posklejaną taśmą brązową okładką zeszyt z napisem: „PAMIĘTNIK”. Zaciekawiona,
otworzyła go na pierwszej stronie, zapominając o tym, że właśnie wkracza w prywatność
człowieka, którego nawet nie znała.
24.12.1942 roku
Dziś. Wigilia. Mama, babcia i ciocia gotują od rana potrawy tak pyszne i wspaniałe,
że David z sąsiedztwa oddałby mi swój rower w zamian za zjedzenie z nami Wieczerzy. Mam
nadzieję, że Mikołaj przyniesie mi tę wymarzoną łódkę, o którą go poprosiłem.
Jurek
Obok znajdowała się pożółkła, gruba koperta wypełniona zdjęciami, na których
siedmioletni, szczerbaty dzieciak z radością rozpakowuje prezenty. Jednym z nich była
zabawkowa łódka z plastikowym masztem i żaglem z wykrochmalonej bawełny. Julia
zamknęła kopertę i odłożyła ją na miejsce, po czym otworzyła pamiętnik kilkanaście kartek
dalej.
Tym razem na fotografiach młody Jurek odbierał dyplom na uczelni, obejmował czule
w pasie jakąś dziewczynę, a w końcu pracował nad czymś w szopie. W pewnym momencie
pojawiła się też nabazgrana w pośpiechu notatka bez daty:
Udało się! Wreszcie ją skończyłem! Moja pierwsza prawdziwa łódka! Mam wrażenie,
że razem dokonamy wielu rzeczy!
Julia otworzyła zeszyt przy końcu i wypadł jej na kolana wycinek z gazety z roku
1962. Dziewczyna przebiegła szybko wzrokiem po tekście i zawołała Nicolasa. Gdy ten
zdyszany przybiegł, przeczytała mu na głos:
NIEZWYKŁA PODRÓŻ AMERYKAŃSKIEGO RYBAKA!
Pan Jurek Hamilton (27), z zawodu rybak, zbudował małą łódkę o nazwie „Szum
oceanu”, na której wkrótce potem opłynął kulę ziemską. Wyprawa zajęła mu prawie rok.
Niestety, ten zdumiewający młody człowiek odmówił udzielenia wywiadu.
- Wow! - powiedzieli jednocześnie Julia i Nicolas. Chłopak przyglądał się wycinkowi
dziwnym wzrokiem. Nie wiedział czemu, ale poczuł się właśnie, jakby w rzeczywistości był
kilkakrotnie starszy od pana Hamiltona.
- Ciekawa jestem, ile tajemnic jeszcze pozostało do odkrycia... - zastanawiała się na
głos Julia. Piętnastolatek przytaknął jej.
ROZDZIAŁ 10
Rozstanie w Białym Domu
Waszyngton, Biały Dom, 1 grudnia 2020 roku
Julia i Nicolas naprawili „Szum oceanu” i ukryli łódkę wśród drzew na Wyspie
Hamiltona (jak nazwali niewielki ląd naprzeciwko plaży). Podczas gdy cieszyli się z dobrze
wypełnionego zadania, wieść o fenomenalnym występie młodego Francuza w zatrważającym
tempie rozchodziła się po Internecie. Ktoś nielegalnie nagrał fragment koncertu
charytatywnego i opublikował go w sieci, w serwisie YouTube. Tak się złożyło, że na
perfekcyjną kompozycję piętnastolatka natrafił sam prezydent Stanów Zjednoczonych.
Zaciekawiony mężczyzna, po kilkakrotnym odsłuchaniu ujmującej nostalgią melodii, poprosił
swoich dwóch najlepszych agentów bezpieczeństwa, Alberta i Edwarda, oodnalezienie
chłopaka i sprowadzenie go do Białego Domu. Zadziwił go talent młodego Amerykanina i
pragnął osobiście z nim porozmawiać na ten temat.
Los Angeles, Wyspa Hamiltona
Julia parkowała wypożyczony od ojca skuter wodny wśród zarośli na Wyspie
Hamiltona, a Nicolas pobiegł do zbudowanego przez siebie domku na drzewie, gdy rozległ się
niespodziewany szum w powietrzu, nadleciał helikopter, wylądował na piasku i wysiedli z
niego dwaj ubrani w czarne garnitury mężczyźni. Od razu podeszli do dziewczyny. Jeden z
nich (jeśli wierzyć wizytówce, miał na imię Albert) zapytał oficjalnym tonem:
- Czy znasz przypadkiem Nicolasa Augusta?
Julia popatrzyła uważnie na przybyszów i ogarnęła ją panika. Wyglądali na ludzi
pełniących ważne funkcje w państwie. Nastolatka pomyślała, że nie zdziwiłaby się, gdyby się
okazało, że pracują dla samego prezydenta. Ale co w takim razie by robili agenci rządowi na
maleńkiej, niewidocznej na mapach wysepce i po co by pytali o Nicolasa? Kurczę, a jeśli on
się w coś wpakował?
- Znam go - odparła. Stojąc przed tymi ludźmi, patrząc im w oczy, nie umiała
skłamać. - Czy mogą panowie powiedzieć mi, kim są i z jakiego powodu szukają mojego
chłopaka?
- Wysłał nas prezydent Stanów Zjednoczonych. Nie możemy udzielić ci dalszych
informacji. Mamy odnaleźć Nicolasa Augusta. Wiesz może, gdzie on jest? - zapytał Albert.
- Jest tu ze mną. Zaraz go przyprowadzę - powiedziała Julia, po czym zniknęła między
drzewami.
Drugi agent zaczął się niecierpliwić. Rozglądał się dookoła. Jego wzrok prześlizgnął
się po panoramie Los Angeles, aż zatrzymał się na napisie wyrytym jakimś ostrym
narzędziem w korze najbliższego drzewa.
- Wyspa Hamiltona? - przeczytał niepewnie, drapiąc się w głowę, co nadało mu
niezbyt inteligentny wygląd. Nikt nie zwrócił jednak na niego najmniejszej uwagi.
Po upływie kwadransa Julia wróciła w towarzystwie czarnowłosego, opalonego
chłopaka ubranego w sportowy, zielony t-shirt i jeansy obcięte na wysokości kolan. Wyglądał
na nieco zaskoczonego obecnością dwójki mężczyzn w garniturach, którzy wyglądali na
plaży tak absurdalnie, że nastolatek z trudem powstrzymywał śmiech. Zbliżył się jednak i
uprzejmie przedstawił.
- Podobno chcieli się panowie ze mną widzieć. W jakiej sprawie? - zapytał. Albert
odchrząknął i wyjaśnił formalnym tonem:
- Nicolas, o twoim talencie muzycznym jest już głośno nawet w Waszyngtonie.
Prezydent Stanów Zjednoczonych przypadkowo natrafił na jedną z twoich kompozycji w
Internecie. Odsłuchana melodia tak go oczarowała, że zapragnął odnaleźć cię, zaprosić do
Białego Domu i osobiście poznać. Mamy sprowadzić cię tam jak najszybciej.
Nicolas poczuł, że cała sytuacja go przerasta. Oddalił się, usiadł na piasku i ukrył
twarz w dłoniach. To, co właśnie działo się w jego życiu, było do tego stopnia dziwne i
sur-realne, że wydawało się aż niemożliwe. Nie marzył o światowej sławie. Nie potrzebował
popularności. Sprawdzony przepis na szczęśliwą egzystencję stanowiła dla niego możliwość
rozwijania sportowych i muzycznych pasji oraz obecność Julii. Miał kochającą matkę, znalazł
miłość, posiadał ogromne talenty... Niczego więcej nie chciał. Ponadto, obecność tak
ważnych, współpracujących z głową państwa osób przerażała go. Albert i jego kolega po
fachu byli swego rodzaju odzwierciedleniem władzy spoczywającej w rękach prezydenta. W
oczach piętnastolatka niemal emanowali potęgą. Kim on był w stosunku do nich? Prochem?
Okruchem? Czuł się przytłoczony tym, co spoczęło na jego barkach. Wiedział, że nie da rady
podjąć słusznej decyzji bez zasięgnięcia porady kogoś dojrzalszego i posiadającego o wiele
większe doświadczenie życiowe od niego. Problem jednak sam się rozwiązał. Albert
oświadczył:
- Udamy się teraz do twojego miejsca zamieszkania, Nicolas. Muszę porozmawiać z
twoją matką.
Nastolatek odetchnął z ulgą. Cieszył się, że nie został ze wszystkim sam. Czym
prędzej wsiadł z Julią na skuter wodny jej ojca i wrócił na stały ląd. Dziewczyna poszła do
siebie do domu, aby porozmawiać z tatą na temat wyjazdu do Waszyngtonu; ani przez chwilę
nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby opuścić swojego ukochanego w tak trudnej,
aczkolwiek ważnej dla niego sytuacji. Nicolas natomiast poczekał, aż helikopter wyląduje.
Gdy wysiedli z niego agenci, wsiadł z nimi do taksówki i pojechał do Alison. Kiedy Albert i
jego współpracownik prowadzili dyskusję z jego matką, on w pośpiechu wrzucał
najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka, absolutnie pewien, że kobieta pozwoli mu jechać. Ona
była w stanie poświęcić wszystko, zrobić każdą rzecz, aby jej syn rozwijał swoją muzyczną
pasję. Zastanawiał się, czy także i Julia będzie mogła mu towarzyszyć. Bardzo mu na tym
zależało. Znał już trochę jej tatę, pana Al-Kedę, i wiedział, że w tak bliskiej mu kulturze
arabskiej, której nieudolnie próbował się wyprzeć, jakoby miała nie mieć z nim żadnego
związku, wyjazd piętnastolatki z chłopakiem na drugi koniec kraju nie jest rzeczą dobrze
odbieraną. Chłopak żywił nadzieję, że cywilizacja amerykańska wywarła jednak jakiś wpływ
na ojca jego ukochanej i „zliberalizowała” poglądy mężczyzny na wychowanie współczesnej
młodzieży, zwłaszcza na kwestię pierwszych związków. Wkładając do bagażu sweter,
spojrzał na oprawioną w kolorową ramkę fotografię przedstawiającą jego i Julię. Zdjęcie stało
oparte o wazon. Znajdowali się na nim na plaży. Słońce zachodziło, pozostawiając po sobie
czerwonawą poświatę. On obejmował ją od tyłu w pasie, jej włosy rozwiewał wiatr. Razem
patrzyli się na barwny Pacyfik. Palce ich dłoni były splecione. Wyglądali na takich
szczęśliwych... Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołał, odwracając wzrok od fotografii. Weszła Alison.
- Nicolas, kochanie, panowie Albert i Edward wszystko mi wyjaśnili. Możesz jechać,
jeśli chcesz - oświadczyła. - Wiem, że zaopiekują się tobą i pomogą w razie jakichkolwiek
kłopotów.
- Dobrze, dziękuję. - odparł. - Mamo... - zaczął niepewnie.
- Co się stało?
- No bo ja... Trochę mnie to przytłacza. Ten wyjazd, spotkanie z prezydentem... Mam
wrażenie, że od tej pory moje życie zupełnie się zmieni, z tym, że nie wiem, czy na dobre.
Alison uśmiechnęła się.
- Będzie dobrze, nie musisz się niepokoić. Prawdopodobnie zyskasz sławę, o jakiej nie
śniło się twoim kolegom ikoleżankom ze szkoły - powiedziała.
Nicolas pokręcił głową.
- Nie pragnę sławy. Wystarczy mi to, co mam - zaoponował zgodnie z prawdą.
- Jesteś o wiele bardziej dojrzały i wrażliwszy, niż twoi rówieśnicy. Mam absolutną
pewność, że sobie poradzisz - odrzekła kobieta. Ucałowała nastolatka w czoło, po czym
zapytała:
- A co z Julią? Jedzie z tobą?
- Mam taką nadzieję. Teraz pewnie rozmawia na ten temat ze swoim ojcem.
- Jeżeli jednak okaże się, że ona będzie ci towarzyszyć, pamiętaj, nie rób nic głupiego
i nie zmuszaj jej do czegoś, czego nie chce! - przestrzegła syna Alison. Choć był już prawie
dorosły i wiedziała, iż da sobie radę, nadal martwiła się o niego. To miała być dla Nicolasa
pierwsza dłuższa podróż poza granice stanu Kalifornia (przynajmniej pierwszy tego rodzaju
wyjazd od czasu jego narodzin). Chłopak chwycił plecak i zszedł po schodach na parter.
- Może chciałbyś poczekać jeszcze z godzinę lub dwie? Mógłbyś wtedy poćwiczyć -
zaproponował Albert. Piętnastolatek zaprotestował.
- Nie, skądże. Nie potrzebuję dodatkowego czasu. Mogę wyjechać choćby zaraz.
Gotową kompozycję noszę cały czas w głowie - oświadczył. - Mam tylko jedną prośbę.
Chciałbym podjechać pod dom Julii, tej dziewczyny, która towarzyszyła mi na Wyspie
Hamiltona. Obiecała, że spyta się swojego taty, czy może jechać ze mną, a zależy mi na jej
wsparciu i obecności obok.
- Nie ma problemu - stwierdził Albert. Razem z Edwardem udali się do czekającej na
nich taksówki. Nicolas uścisnął na pożegnanie Alison i dołączył do nich. Zajmując tylne
siedzenie w samochodzie, zadzwonił do swojej ukochanej. Ta, rozradowana, nie dała mu
dojść do słowa.
- Mogę jechać! - krzyknęła. - Tata stwierdził, że jestem wystarczająco
odpowiedzialna, a poza tym zapewniłam go, że będę miała opiekę.
- To cudownie! - ucieszył się chłopak. W duchu gorąco podziękował panu Al-Kedzie
za jego decyzję.
Waszyngton, Biały Dom
W tej samej chwili, kiedy Julia i Nicolas lądowali na lotnisku w Waszyngtonie, w
Białym Domu odbywało się ważne dla głowy kraju spotkanie.
W jednym z najbardziej reprezentacyjnych gabinetów siedział prezydent i wpatrywał
się w stojącą przed nim mniej więcej czternastoletnią dziewczynę, blondynkę w okularach.
Spojrzenie mężczyzny aż emanowało fascynacją. Nastolatka nie wydawała się być tak samo
pozytywnie nastawiona do spotkania. Chociaż do Białego Domu zgłosiła się sama, zaczynała
pomału żałować tej decyzji. Czuła się onieśmielona obecnością tak ważnej osoby. Prezydent
to zauważył:
- Drogie dziecko, nie musisz się mnie bać. Nic złego ci się tu nie stanie. Wszelki stres
jest zupełnie zbędny - obiecał kojącym tonem terapeuty. - Chcę tylko porozmawiać z tobą o
czymś ważnym. Gdy wyczuł, że dziewczyna nieco się rozluźniła, zadał pierwsze pytanie.
- Jak masz na imię? - cały czas używał łagodnego, pełnego ciepła tonu głosu.
- Isabelle.
- Skąd pochodzisz?
- Mam włoskie korzenie. Mama, będąc ze mną w ciąży, wyjechała do Francji.
Osiedliła się w Paryżu. Potem wybuchła tam jakaś epidemia i ona zmarła, zanim jeszcze
przyszłam na świat. Był rok 1822.
Gdyby Isabelle nie wpatrywała się uparcie w swoje znoszone trampki, zauważyłaby
pewnie, jak gwałtownie zmienia się wyraz twarzy prezydenta. Teraz widniało na niej szczere
zdumienie, pomieszane z szokiem. Mężczyzna szybko się opanował i kontynuował dyskusję:
- Jesteś absolutnie pewna? - spytał.
Isabelle uśmiechnęła się blado. Podniosła wzrok i wbiła go w oczy przywódcy
Ameryki, zupełnie jakby chciała upewnić go, że nie zmyśla.
- Zdaję sobie doskonale sprawę, że to, co powiedziałam, zabrzmiało wyjątkowo
absurdalnie, jednak taka jest prawda - rzekła. - Mogę to panu udowodnić.
- Mów! Mów wszystko, co wiesz! - niemal błagalnie krzyknął prezydent. Widać było,
że cała ta historia coraz bardziej go intryguje.
Isabelle kiwnęła głową, nie odwracając wzroku.
- Jak już wcześniej wspomniałam, nie miałam szansy poznać swojej mamy, gdyż
zmarła ona na jakąś epidemię tuż przed moimi narodzinami. Stało się to niemalże tuż po
zachorowaniu, po wyjeździe do kliniki do Francji. Moje pierwsze wspomnienie jest dziwne, j
ednak pamiętam dokładnie, że „obudziłam się” w wielkim pomieszczeniu wyłożonym
granatowymi płytkami. Dookoła stały wielkie słoje wypełnione wodą. Niektóre były otwarte,
a jeden z nich ktoś najwyraźniej usiłował zniszczyć, bo leżał roztrzaskany na podłodze. Potem
przyszedł mężczyzna ubrany w kitel z twarzą zasłoniętą białą maską. Towarzyszyła mu
podobnie wyglądająca kobieta. Człowiek ten w pewnym momencie odsłonił swoją twarz.
Zobaczyłam, że miał krótką czarną bródkę z pojedynczymi pasmami siwizny. Oświadczył mi,
że jakimś cudem przeżyłam w brzuchu zmarłej mamy 183 lata, po czym wskazał na kalendarz
ścienny z motywem pór roku. Chociaż byłam wcześniakiem, umiałam odczytać datę. Był 2
września 2005 roku. Mężczyzna z czarną bródką ponownie wskazał na kalendarz. Tym razem
jego palec skierowany był na lipiec. Powiedział, że jakiś czas przede mną narodził się
podobny do mnie chłopiec, że przyszedł na świat w taki sam sposób, że pochodził z Francji...
W tym momencie Isabelle nie wytrzymała i wybuchła płaczem.
- Dowiedziałam się później, że to granatowe miejsce to laboratorium w Los Angeles.
Ten facet, który rozmawiał ze mną, stwierdził, że „dzięki swojej matce” wyrosnę na geniusza,
tak jak tamten chłopiec. Powiedział także, że skoro mama i tata byli najwybitniejszymi w
całych ówczesnych Włoszech matematykami, to ja powinnam odziedziczyć po nich
ponadprzeciętną pamięć, wybitnie rozwiniętą od dnia narodzin. Rodzice tego drugiego
dziecka to najlepsi muzycy osiemnastowiecznej Francji: ona grała znakomicie na fortepianie,
on na flecie. Niestety zmarli gwałtownie. Zgodnie z założeniami człowieka z czarną bródką
ich syn będzie niezwykle utalentowanym pianistą, jak tylko trochę podrośnie. Panie
prezydencie, czy mogę coś pokazać?
- Oczywiście, moja droga - oświadczył drżącym głosem mężczyzna.
Opowieść, którą właśnie usłyszał, mocno nim wstrząsnęła. Zastanawiał się, jak coś
takiego jest możliwe. Nie wątpił w to, że ta tajemnicza blondwłosa okularnica mówi mu
prawdę. Okazywane przez nią emocje zdradzały, że nie kłamie. I tu Isabelle przedstawiła całą
historię swojego życia w języku włoskim, po czym jęknęła.
- Sam pan widzi... Nigdy nie rozmawiałam z nikim po włosku, jedyny obcy język,
jakiego się uczyłam, to hiszpański. Nie zdziwiłabym się, gdyby tamten chłopiec znał
perfekcyjnie francuski. Jesteśmy jakby... Nie wiem zbytnio, jak to określić... Jesteśmy
Dziećmi Grobu... Potrafimy odtwarzać bezbłędnie to, co robiły nasze mamy, gdy były z nami
w ciąży. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że umiem mówić po włosku i pamiętam dzień, kiedy
przyszłam na w świat? Normalnie urodzone dzieci nie mają żadnych wspomnień z tak
wczesnego etapu w swoim życiu.
Prezydentowi w tym momencie przychodziło do głowy już tylko jedno jedyne pytanie.
- Wiesz może, jak nazywa się ten chłopiec, który „urodził się” przed tobą? Ten z
francuskimi korzeniami?
Isabelle kiwnęła głową.
- Nazywa się Nicolas August - szepnęła.
Mężczyźnie szybciej zabiło serce.
W tej samej chwili do Białego Domu dotarła Julia z Nicolasem. Nastoletnia para, na
swoje nieszczęście, przechodząc obok drzwi do salonu, usłyszała fragment rozmowy
przywódcy kraju z Isabelle, ten fragment, w którym opowiada ona o swoim pochodzeniu.
Zaciekawieni zatrzymali się, chcąc wysłuchać do końca dyskusji. Podczas gdy Julia
odczuwała coraz większą gulę w żołądku, Nicolas odnosił wrażenie, że jakaś zimna
substancja wypełnia mu żyły. Nie mógł uwierzyć w to, co docierało do niego zza
zamkniętych drzwi salonu. Coraz więcej szczegółów układało się w logiczną całość. Nigdy
nie uczęszczał na lekcje francuskiego, a mimo to znał doskonale ten język i umiał posługiwać
się nim płynnie. Potrafił znakomicie grać na fortepianie, chociaż w ogóle nie chodził na żadne
zajęcia muzyczne. Odtwarzał na tym instrumencie nieznane kompozycje, które zadziwiały
wszystkich. Nie był w stanie określić, skąd je znał. Gdy dotykał klawiszy, palce same
odnajdywały rytm, a melodia płynęła prosto z jego serca. Zawsze czuł jednak, że ktoś kiedyś
mu grywał do snu te same utwory. Nie wiedział jednak, kto to był. Zrozumiał teraz także,
skąd wzięło się u niego wrażenie, że tak naprawdę nie pochodzi z Los Angeles, a z Paryża.
Jeśli to wszystko, o czym opowiadała ta nieznajoma dziewczyna, to prawda, to... Kim on
właściwie jest? Jak to się stało, że przeżył ponad dwa wieki w ciele martwej kobiety? Tak
wiele pytań cisnęło mu się na usta. Zapominając o Julii, nie myśląc o zasadach dobrego
wychowania, pchnął z całej siły drzwi, które z hukiem uderzyły o ścianę. Znalazł się w
przepięknym gabinecie z kominkiem, ogromnym biurkiem i wysokimi oknami. Na sofie
pośrodku siedział prezydent i patrzył się na niego z zaskoczeniem, zupełnie jakby także nie
mógł uwierzyć w te rewelacje. Przed nim stała blondynka w okularach. Płakała.
Nicolas zbliżył się do nich, oddychając głęboko i usiłując się uspokoić. Chciał podejść
do całej sprawy z dystansem. Lecz kiedy chwilę później otworzył usta, wydobyło się z nich
jedynie ciche zapytanie:
- To prawda?
W Isabelle jakby wstąpiła energia. Pełna optymizmu rozpromieniła się i oświadczyła:
.
- Oczywiście. Jesteś taki sam, jak ja - oświadczyła. - Obydwoje umiemy robić
niezwykłe rzeczy, pochodzimy z odmiennych epok, mamy talenty, o jakich nie śniło się
współczesnym geniuszom - powiedziała, kładąc chłopakowi rękę na ramieniu. Emanowała
pewnością siebie, której tak bardzo jej brakowało w trakcie rozmowy z najważniejszą osobą
w państwie.
Julia słuchała krótkiego dialogu Nicolasa z nieznaną dziewczyną z niedowierzaniem.
Starała się podejść do tego racjonalnie, jednak nie umiała. Patrząc na tę blondwłosą
okularnicę, ogarnął ją ogromny gniew. Nie zastanawiając się długo, wbiegła do pokoju,
zepchnęła dłoń tej małolaty z ramienia Nicolasa i zapytała:
- Isabelle, tak?
Blondynka kiwnęła głową.
- Miło mi. Ja jestem Julia Al-Keda, jego dziewczyna - z tonu, z jakim wypowiedziała
słowo „dziewczyna”, wcale nie wynikało, iż jest jej miło. Nastolatka była wściekła i
jednocześnie przerażona, że być może Isabelle odbierze jej Nicolasa, że jej rewelacje
zafascynują go do tego stopnia, że zapomni, kto powinien być dla niego najważniejszy. Z tego
strachu straciła nad sobą panowanie. Chciała zranić swoją rywalkę, skrzywdzić ją tak, żeby
już nigdy nie mogła nikomu opowiadać o Dzieciach Grobu... - Opanuj się, blondyno!
Możesz mu mówić, co tylko chcesz, ale zachowaj dystans, z łaski swojej! Nawet nie
wiesz, co mój chłopak przeszedł na korytarzu, słuchając twojego idiotycznego wykładu!
Isabelle zarumieniła się.
- Spokojnie, tylko spokojnie... Ja tylko wyjaśniałam mu, że...
- Ze jest taki sam, jak ty?! - Julia wcale nie zamierzała się uspokoić. - Wygadujesz o
nim bzdury, myślisz, że w nie uwierzy...
- Wierzę jej - oświadczył cicho Nicolas. Nigdy wcześniej nie widział swojej
ukochanej aż tak wściekłej i nie wiedział, co ma w takiej sytuacji zrobić. Julia spojrzała na
niego, zszokowana.
- Wierzysz? - zapytała.
- Tak.
- Świetnie! - warknęła.
Okularnica uznała za stosowne się wtrącić.
- Wy jesteście tutaj z mojego powodu. To wszystko przeze mnie - powiedziała.
Julia zmarszczyła brwi.
- Co to ma znaczyć?
- Pamiętasz koncert charytatywny, w którym Nicolas brał udział?
- Jasne, że pamiętam. Skąd ty o nim w ogóle wiesz?
- No więc, byłam tego dnia w Los Angeles i ukradkiem nagrałam występ twojego
chłopaka, a następnie opublikowałam go w Internecie. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z
tego, iż działam nielegalnie, ale... Po prostu musiałam się upewnić, że się nie myliłam co do
jego tożsamości - to powiedziawszy, Isabelle wyjaśniła wszystkim pokrótce, jak działa
aplikacja Google Musie, poprzez którą umieściła nagranie z koncertu w sieci.
- A ja zupełnie przypadkowo natrafiłem na rewelacyjną kompozycję Nicolasa, gdy
pewnego dnia przeglądałem swoje ulubione strony internetowe. Melodia oczarowała mnie, w
związku z czym postanowiłem odnaleźć was i zaprosić do Waszyngtonu - dokończy!
prezydent z uśmiechem.
Po chwili zwrócił się bezpośrednio do młodego Francuza:
- Miałem nadzieję, że osobiście zagrasz dla mnie na fortepianie - mężczyzna sądził, że
jego wyjaśnienia przemówią do rozumu roztrzęsionej Julii oraz sprawią, że wreszcie się
uspokoi.
Nastolatka usiadła na sofie i ukryła twarz w dłoniach. Nadal nie mogła uwierzyć, że to
wszystko, co usłyszała o przeszłości swojego chłopaka, to prawda. Przecież tak doskonale
odnajdywał się w społeczeństwie dwudziestego pierwszego wieku! Nie miał żadnych
problemów zdrowotnych! Jedyne, co go wyróżniało, to niesłychane zdolności muzyczne oraz
perfekcyjna znajomość francuskiego! Poza tym fakt, iż płód żyje w brzuchu zmarłej matki
217 lat, wydawał się jej zupełnie niemożliwy z punktu widzenia biologicznego. Takie rzeczy
po prostu nie zachodziły w środowisku naturalnym. Była jeszcze jedna okoliczność. Nicolas,
jako nienarodzone dziecko, musiał przetrwać w ciele pani August w niezmienionym stanie
rozwoju, zupełnie jakby czas się dla niego zatrzymał. Julia nie należała do grona osób
wierzących, nie brała więc pod uwagę interwencji sił wyższych. Jednego była zupełnie
pewna: właśnie odkryta tajemnica nie zmieniła jej uczuć do ukochanego. W dalszym ciągu
darzyła go taką samą miłością. Uspokoiwszy się, uznała swoje wcześniejsze zachowanie za
żenujące. Podniosła głowę i spojrzała na Isabelle z fascynacją pomieszaną ze wstydem.
- Przepraszam cię - szepnęła.
- Nie ma sprawy. Doskonale cię rozumiem. Na twoim miejscu zareagowałabym tak
samo. W końcu nieczęsto człowiek dowiaduje się, że jego druga połówka, żyjąca w
dwudziestym pierwszym wieku, została spłodzona w innej epoce.
- Więc nie zmyślałaś? Cały czas mówiłaś prawdę? Wiesz może, w którym roku zmarli
rodzice Nicolasa?
- W 1788 roku. Czy teraz mogłabym porozmawiać z twoim chłopakiem na osobności?
Panie prezydencie, jeśli nie ma pan również nic przeciwko temu, wyszłabym z Nicolasem na
chwilę na korytarz.
- Oczywiście.
Po upływie pół godziny Julia zaczęła się poważnie denerwować. W końcu nie
wytrzymała i zniecierpliwiona zapytała przywódcę kraju, w dalszym ciągu przejętego
opowieścią Isabelle:
- Tak długo rozmawiają... Może zajrzę do nich?
Mężczyzna, zamyślony, kiwnął głową, odsyłając tym samym nastolatkę na korytarz.
Dziewczyna zbliżyła się do drzwi i zamarła.
-...O Jezu... Isabelle... W takim razie naprawdę jesteśmy podobni... Gdzie mieszkałaś
przez te wszystkie lata, gdy ja żyłem w domu dziecka?
- Także byłam w sierocińcu, ale w innym. Uciekłam stamtąd tuż po ostatnich świętach
Bożego Narodzenia. Od tej pory mieszkałam to tu, to tam... Zbudowałam sobie nawet szałas,
jednak nie przetrwał on zbyt długo. Po kilku dniach rozleciał się. A jak wyglądała twoja
przeszłość?
- Wychowywałem się w domu dziecka i z tym miejscem wiążą się moje
najwspanialsze wspomnienia, zanim zostałem adoptowany. Na fortepianie umiałem grać od
zawsze, chociaż nie chodziłem na żadne lekcje. Nikt nigdy nie uczył mnie także francuskiego.
Pierwszy kontakt z tym językiem miałem w liceum. Potem moje życie stało się piękniejsze,
ponieważ poznałem Julię. Zakochałem się. Nie tłumaczono mi, na czym polega młodzieńcza
miłość, sam musiałem wszystkiego się dowiedzieć.
- Jakie masz plany na najbliższą przyszłość, biorąc pod uwagę fakty, które poznałeś?
- Zamierzam wrócić do Los Angeles jak najszybciej i opowiedzieć o wszystkim
Alison, mojej przyszywanej mamie. Chciałbym skończyć za parę lat liceum z jak najlepszymi
wynikami, a potem dostać się na studia muzyczne.
- Jak zapatrujesz się na związek z Julią?
- Cóż... Świadomość, kim naprawdę jestem, nie zmieniła mojej miłości do niej.
Oddałbym za nią życie, jeśli byłaby taka konieczność. Chciałbym, aby nasz związek trwał
całą wieczność. Na razie jednak zamierzam odsunąć na bok sprawy sercowe i skupić się na
dokładnym zbadaniu historii swojej rodziny. Julia od dzieciństwa znała swoją przeszłość oraz
wydarzenia z życia rodziców, mnie to nie było dane. Odnośnie jej, zastanawia mnie tylko
jedna rzecz. Czemu zareagowała tak agresywnie, słysząc twoją wypowiedź?
- Nie wiem, Nick... Może ma jakieś problemy nerwowe?
- Nie przeginaj! To, że ci w końcu uwierzyłem, nie oznacza, że wolno ci obrażać moją
ukochaną!
- No dobrze. Przepraszam. Zgoda?
- Zgoda.
Rozległ się głośny pisk i tupot stóp. Oszalała z radości Isabelle rzuciła się Nicolasowi
na szyję. W tym samym momencie Julia otworzyła drzwi i wyszła na korytarz.
- Co wy robicie? - zapytała.
Chłopak, wyraźnie zniesmaczony, zdjął ręce dziewczyny ze swojego karku i odsunął
się od niej.
- Rzuciła się na mnie - oświadczył. - Nic nie mogłem poradzić. Przykro mi, że weszłaś
akurat teraz.
- Podejrzewałaś nas o coś? - spytała Isabelle.
Julii bardzo nie spodobał się ton, z jakim wypowiedziała słowo „nas”.
- Zdziwiło mnie to, że tak długo rozmawialiście - wyjaśniła. - Poza tym, ty w ogóle
nie znasz Nicolasa. Trochę dziwnie wyglądało, gdy tak na dzień dobry przytuliłaś się do
niego.
Okularnica uśmiechnęła się ironicznie.
- Nick, mówiłam ci, że ona ma jakieś problemy ze sobą. Bo w końcu podejrzewa cię o
zdradę, chociaż nie ma ku temu powodów. Ostrzegałam cię! - oświadczyła.
W Julii aż się zagotowało. „Ostrzegałam cię”?! Co to ma znaczyć?! Na co ta blondyna
sobie pozwala?! Ponadto użyła wobec Nicolasa zdrobnienia, którym Julia określała swojego
chłopaka w romantycznych sytuacjach! Tego już było za wiele.
- Isabelle! A już miałam zamiar cię polubić. Jak mogłaś posądzić mnie o coś takiego,
jak zarzucanie mojemu ukochanemu zdrady? - dziewczynę zaniepokoiła nutka paniki w
głosie.
Isabelle postanowiła ukazać złośliwą stronę swojej osobowości i zakpić sobie z Julii.
Jednym zdecydowanym ruchem pocałowała Nicolasa w usta.
- Proszę cię bardzo. Teraz już masz pretekst do tych swoich chorych podejrzeń! -
zawołała.
W tej chwili Julii puściły nerwy. Oszalała z gniewu, gotowa walczyć w obronie
swojego uczucia, rzuciła się na swoją rywalkę i już po minucie obydwie dziewczyny biły się
w najlepsze. Zaangażowały się w walkę do tego stopnia, że prezydentowi z trudem udało się
je rozdzielić.
- Uspokójcie się natychmiast! - powiedział stanowczo, odciągając potarganą Isabelle
w stronę sofy. Julia, ocierając dolną wargę z krwi, stanęła nieopodal drzwi. Nicolas usiłował
ją uspokoić, jednak sam stracił nad sobą panowanie.
- Co się z tobą dzieje, dziewczyno?! - krzyknął. - Jednego dnia twierdzisz, że mnie
kochasz, jesteś spokojna i wrażliwa, a drugiego...
- Och, daj spokój! Widziałam, jak Isabelle się na ciebie patrzyła! Wściekłam się,
ponieważ pomyślałam, że chce mi ciebie odebrać! I ten pocałunek... Niby wiem, że zrobiła to,
aby mnie sprowokować. Udało jej się. Poza tym słyszałeś, co o mnie wygadywała. Każdemu
normalnemu człowiekowi puściłyby nerwy.
- Normalnemu... - prychnęła Isabelle.
Nicolas skarcił ją spojrzeniem. Ujął twarz swojej ukochanej w dłonie, spojrzał jej
głęboko w oczy i wolno szepnął:
- Nigdy, przenigdy nie dopuszczaj do siebie myśli, że mógłbym pokochać
kogokolwiek innego, tak jak kocham ciebie. Wybacz mi, jeśli zrobiłem coś, co cię
zdenerwowało.
- Ty nie zrobiłeś nic. To ja cię przepraszam. Przepraszam też pana, panie prezydencie.
Zachowałam się bardzo dziecinnie.
Mężczyzna kiwnął głową, jakby chciał tym samym oznajmić, że puszcza wszystko w
niepamięć. Isabelle spojrzała wymownie w sufit.
- Żałosne - stwierdziła.
Teraz Julia popatrzyła na nią wilkiem. Isabelle zdecydowanym krokiem zbliżyła się
do Nicolasa:
- Wybieraj: życie w dwudziestym pierwszym wieku z Julią u boku, czy możliwość
dokładniejszego zbadania historii swojej rodziny ze mną? - zapytała.
Julia uznała za stosowne się wtrącić:
- Nick, chcę, byś wiedział dwie rzeczy. Pierwsza: cokolwiek wybierzesz, zawsze będę
cię kochać. Druga: osoba, na której naprawdę ci zależy, która jest tą jedyną, nigdy nie
postawiłaby cię przed podobnym wyborem - oznajmiła.
Zdawała sobie sprawę, że jeśli Nicolas zdecyduje się pójść z Isabelle, będzie to
znaczyło koniec dla nich jako pary. Prezydent uniósł w górę ręce w geście poddania.
- Zostawiam was samych. Dajcie mi znać przez Alberta, gdy już rozwiążecie konflikt -
to powiedziawszy, opuścił gabinet i wyszedł na korytarz.
- Wróćmy do tematu. Chcę wiedzieć, co wybierze Nicolas - uparcie kontynuowała
Isabelle.
Chłopak przez kilka minut patrzył się niezdecydowany na swoje buty. Ważyły się
dwie niezwykle ważne dla niego kwestie i każda z nich miała ogromny wpływ na jego dalsze
życie. Nie chciał stracić Julii, kochał ją całym sobą, jednak z drugiej strony nigdy nie znał
swojej przeszłości, a teraz nadarzała się idealna okazja, aby dowiedzieć się czegoś więcej na
temat osiemnastowiecznej Francji, społeczeństwa, w którym żyli jego rodzice, na temat ich
śmierci oraz zdarzeń, jakie zaszły na paryskim cmentarzu, w konsekwencji czego jego matka,
Eleonora August, stała się doskonałym przykładem anomalii genetycznej. W końcu podjął
decyzję. Z trudem powstrzymując łzy, oświadczył drżącym głosem:
- Julia... Zdaję sobie sprawę, że postępuję teraz jak ostatni drań, ale... Zrozum, nigdy
nie znałem swoich bliskich, nie wiedziałem do tej pory, kim jestem. Ty dorastałaś pod opieką
ojca, mnie to szczęście nie było dane. Chętnie poprosiłbym cię o towarzyszenie mi w
poszukiwaniu wiadomości, dotyczących mojej rodziny, jednak wiem, że nigdy się na to nie
zgodzisz. Kocham cię całym sobą, całą duszą, całym umysłem. Tak mi przykro - spróbował ją
objąć, jednak Julia odepchnęła jego rękę. Płakała.
- A więc taki jest nasz koniec? - zapytała przez łzy. - Zawsze wierzyłam, że razem się
zestarzejemy, wspólnie przejdziemy przez życie. Tyle dla mnie znaczyłeś... - to
powiedziawszy, Julia pochwyciła swój porzucony na podłodze plecak i wybiegła z gabinetu.
Minęła zdziwionego prezydenta. Ignorując przepełnione bólem nawoływania
Nicolasa, opuściła Biały Dom. Nie zatrzymała się nawet po to, by złapać oddech. Jej były
chłopak błagalnie poprosił przywódcę kraju o załatwienie transportu na lotnisko...
ROZDZIAŁ 11
Osamotnienie
3 grudnia 2020 roku
Po ucieczce z rezydencji prezydenta USA Julia nie wróciła od razu do rodzinnego San
Francisco. Noc spędziła ukryta w ogrodach Białego Domu, a następnego dnia, ze względu na
ryzyko złapania przez Alberta lub Edwarda, wyruszyła do Kalifornii. Zdecydowała się na
podróż autostopem. Gdy stała na ulicy z wyciągniętą ręką i wyprostowanym kciukiem, czuła
na sobie karcące spojrzenia widzących ją ludzi. „Pewnie mają mnie za prostytutkę.. -
pomyślała sobie.
Mijające ją osoby obserwowały coraz bardziej wychudzoną i zaniedbaną
piętnastolatkę. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, w jak zatrważającym stopniu się
zmieniła. Z każdym dniem coraz bardziej przypominała zombie: uwidoczniły się u niej kości
policzkowe, skóra straciła dawny, zdrowy odcień, oczy jakby się powiększyły. Prezydent
wysłał za nią pościg, ale póki co nastolatka pozostawała nieuchwytna.
Również Nicolas nie radził sobie dobrze z rozstaniem z ukochaną. Całe życie straciło
dla niego sens. Po powrocie do Los Angeles wszystko przypominało mu Julię, słyszał jej głos
w każdym podmuchu wiatru, we wszystkich kroplach deszczu dostrzegał jej przepełnioną
bólem twarz. Zachowanie chłopaka budziło coraz większy niepokój Alison. Nastolatek
miewał huśtawki nastrojów, unikał fortepianu jak ognia. Przesiadywał też całe dnie w
wybudowanym przez siebie domku na drzewie i patrzył się bez celu na ukrytą w zaroślach
Wyspy Hamiltona łódkę „Szum oceanu”.
Dodatkowo nastroju Nicolasowi nie poprawiał fakt, że Isabelle przyjechała do Los
Angeles razem z nim. Teraz nie opuszczała go ani na krok, próbując stale pouczać go, jak
powinien żyć we współczesnym świecie ze świadomością tego, kim jest naprawdę. W kilka
tygodni po zerwaniu z Julią chłopak poczuł, że dłużej już nie zniesie Isabelle ciągle
powtarzającej mu, że każde Dziecko Grobu rodzi się geniuszem i posiada nadnaturalnie
rozwinięte talenty. W końcu nie wytrzymał.
- Posłuchaj mnie uważnie, dziewczyno! Doskonale radziłem sobie w dwudziestym
pierwszym wieku bez ciebie. Twoja obecność jest zbędna! Sprowokowałaś Julię. To przez
ciebie ją straciłem! Matko... Gdybym wcześniej wiedział, że tak to się skończy, nie
zdecydowałbym się na poznanie sekretów mojej rodziny... Co ja mówię! W ogóle bym nie
jechał do Waszyngtonu!
Również bardzo martwił się o Julię jej tata. Dla niego samotne dni w pustym domu w
San Francisco, bez żadnych wieści od córki, trwały niemiłosiernie długo i oznaczały
niekończące się pasmo zmartwień. Po upływie miesiąca ten udręczony psychicznie człowiek
zaczynał pomału tracić nadzieję, że nawet pomimo zawiadomienia policji dziewczyna
kiedykolwiek się znajdzie. Mimo to jednak na każdy dźwięk telefonu, na każde pukanie do
drzwi, gwałtownie zrywał się na nogi. Zawsze, niestety, spotykało go rozczarowanie. Z
czasem zrezygnował z wyrobionego przez siebie w ciągu ostatnich tygodni rytuału,
polegającego na codziennym wydzwanianiu do kolejnych posterunków policji w całym stanie
Kalifornia. Rezultatem tego zwykle była rozmowa:
- Tu posterunek policji w Los Angeles (...), mówi posterunkowy (...), w czym mogę
pomóc?
- Dzień dobry, moje nazwisko Al-Keda. Chciałbym zgłosić zaginięcie córki Julii, lat
piętnaście. Niewysoka, czarne loki, ciemna karnacja...
- W porządku, już zapisuję. Kie...
- Jak pan może mówić „w porządku”?! Nic nie jest takie, jakie powinno być! Moje
dziecko, moje jedyne dziecko... - szlochał pan Al-Keda do słuchawki.
- Proszę się uspokoić. Otrzymujemy dziennie wiele zgłoszeń, w których zaniepokojeni
rodzice informują nas o tym, że ich syna lub córki nie ma w domu.
- Julia nie uciekła! Wyjechała ze swoim chłopakiem do Waszyngtonu. Miała wrócić
dwa dni później, a minęło ich już siedem (dwa tygodnie, trzy, miesiąc...)!
- Doskonale rozumiem pański niepokój, sam jestem ojcem. Proszę udzielić mi więcej
szczegółów, może okoliczności zaginięcia?
- Chłopak córki został zaproszony przez prezydenta państwa do Białego Domu. Julia
przekonała mnie, abym pozwolił jej mu towarzyszyć. Zgodziłem się. Nie sądziłem, że może
stać się coś takiego... Niestety, nie znam okoliczności, w jakich doszło do zaginięcia.
- Rozumiem, że nie ma pan żadnego kontaktu z córką?
- Wyłączyła telefon.
- W takim razie dziękujemy panu za złożenie zeznań. Zrobimy wszystko, co w naszej
mocy, aby ją odnaleźć.
Codziennie pan Al-Keda odbierał kilka telefonów z kolejnych posterunków i słyszał
po drugiej stronie:
- Bardzo nam przykro, ale dalsze prowadzenie śledztwa zostaje zawieszone. Zgodnie z
przepisami prawnymi po upływie czterdziestu ośmiu godzin od chwili zaginięcia wpisuje się
nazwisko poszukiwanej osoby na listę zaginionych. Tak postąpiliśmy w przypadku pańskiej
córki. Będziemy z panem w kontakcie, w przypadku uzyskania jakichkolwiek informacji
dotyczących pańskiej córki.
Mężczyzna do tego stopnia przejął się sprawą Julii, że przestał chodzić do pracy,
rozchorował się i zrezygnował z opuszczania swojego domu. Z utęsknieniem wyczekiwał na
chociażby jeden telefon z któregokolwiek z posterunków z informacją, że śledztwo zostaje
wznowione. Czekał bardzo długo. W końcu, 24 grudnia 2020 roku, w wigilię, pan Al-Keda
zdecydował się skontaktować z policją po raz ostatni. Drżącą ręką wykręcił numer na
komisariat w Waszyngtonie, miejscu, gdzie cały jego koszmar się rozpoczął. Po trzech
sygnałach ktoś odebrał. W słuchawce rozległ się poirytowany, męski głos:
- To znowu pan? Zdaje mi się, że wspominałem wcześniej, iż nazwisko Julii widnieje
na Uście osób zaginionych! Nic więcej nie możemy zrobić!
- Proszę się nie rozłączać! Dziś wigilia, a mojej córki nie ma. Nie wiem, czy jeszcze
żyje. Tak święta nie powinny wyglądać. Te dni należy spędzać w rodzinnym gronie! - jęknął
roztrzęsiony ojciec. - Proszę dać mi jakąś nadzieję! Nie pozwólcie mi się poddać!
- Panie Al-Keda, chciałbym panu jakoś pomóc, ale nie jestem w stanie. Życzę
wesołych świąt!
Po tej rozmowie telefonicznej tata Julii załamał się i zagłębił w smutku. Rozpacz i
niepokój pokonały niegdyś silnego emocjonalnie człowieka.
ROZDZIAŁ 12
Szokujące informacje
San Francisco, 6 stycznia 2021 roku
Minęły kolejne dwa tygodnie. Julia w dalszym ciągu nie pogodziła się z odejściem od
Nicolasa. Chłopak znaczył dla niej wszystko. Nie widziała sensu w powrocie do domu,
zapomniała o tacie czekającym na nią z niecierpliwością. Mimo to autostopem dotarła do San
Francisco. Nie wiedziała, czemu to robi, co nią kieruje. Chyba po prostu chciała prześledzić
stare szlaki, którymi podążała jako mała dziewczynka. Widok znajomych ulic wywołał u niej
poczucie nostalgii. Z wrażeniem, że coś ciężkiego przygniata jej klatkę piersiową, ostrożnie,
nie chcąc zostać zauważona, minęła dom rodzinny i udała się do centrum miasta. Przed
oczami stanęły jej pierwsze randki z ex-chłopakiem, Dylanem, z którym spotykała się, zanim
poznała Nicolasa.
Pod wieczór Julia była bardzo zmęczona. Szybko odnalazła jakiś brudny i pełen
drewna, aczkolwiek cichy kącik pomiędzy barem a delikatesami, wyjęła scyzoryk, chwyciła
kawałek drewnianej belki i zaczęła rzeźbić. Nigdy wcześniej tego nie robiła, a mimo to
wiedziała doskonale, jak wykonać następny ruch. Gdy już się ściemniło, na dłoni dziewczyny
spoczywało małe, drewniane serduszko. Nastolatka z westchnieniem schowała nożyk i serce
do plecaka, po czym usiłowała ułożyć się w miarę wygodnie na chłodnej ziemi. Starała się
usnąć, jednak coś jej w tym przeszkadzało. Nie umiała stwierdzić, co to było. Być może
wrażenie, że za chwilę stanie się coś złego? Nigdy wcześniej nie miała podobnego przeczucia,
a teraz najzwyczajniej w świecie ogarnął ją niepokój o samą siebie. Jedną ręką przetarła oczy,
drugą zarzuciła sobie na ramię plecak i już zamierzała stamtąd uciec, gdy poczuła na swoich
barkach czyjeś silne ręce. Wydawały się one podejrzanie męskie. Zaskoczona popatrzyła w
górę i z trudem, ze względu na ciemność, rozpoznała twarz Dylana, swojego byłego chłopaka.
- Witaj, maleńka... - powiedział chłopak obleśnym tonem, przesuwając swoim nosem
po twarzy Julii, od skroni aż po linię żuchwy. Wzdrygnęła się. Już znała powód
nawiedzającego ją niepokoju. Tymczasem napastnik kontynuował złowieszczą litanię o
wyraźnym podtekście erotycznym:
- Tęskniłem za tobą. Wybaczyłem ci odejście... Mam nadzieję, że także za mną
tęskniłaś. Masz może ochotę na małe co-nieco? - i nie czekając na odpowiedź, Dylan
popchnął przerażoną, pozbawioną szans na jakikolwiek akt samoobrony, dziewczynę na stos
drewna, po czym sekundę później sam upadł od ciosu cegłą w głowę. Tajemniczy wybawca
Julii podał jej rękę i pomógł wstać.
- Trzymasz się jakoś? - zapytała Isabelle.
Julia wytrzeszczyła oczy. Nie spodziewała się spotkać jej w San Francisco, ani w
żadnym innym miejscu.
- Nie pytaj, co tutaj robię, ani skąd wiedziałam, gdzie cię szukać. Nie ma na to czasu.
Musimy natychmiast jechać do Los Angeles. Nicolas ma poważne kłopoty.
- Ja... - Julia zaczęła zszokowana, ale koleżanka uciszyła ją jednym machnięciem ręki.
- Nic nie mów, po prostu mi zaufaj - powiedziała.
Los Angeles, Centrum Badań Archeologicznych
W Centrum Badań Archeologicznych zwołano nadzwyczajne zebranie dotyczące
eksperymentu numer jeden. Podczas gdy archeolodzy schodzili się do gabinetu szefa i
zajmowali wyznaczone miejsca przy stole, on stał przy oknie, jedną ręką przytrzymywał
podniesioną zasłonę i z fałszywym skupieniem obserwował świat po drugiej stronie szyby.
Tak naprawdę starał się pohamować zdenerwowanie. Bał się, co nie zdarzało mu się często.
Po pięciu minutach dotarli wszyscy zaproszeni uczestnicy spotkania. Mężczyzna odwróci! się
do nich:
- Moi drodzy współpracownicy... - zaczął z typową dla swojej osoby pewnością
siebie, jednak głos dość szybko mu się załamał. - Stała się rzecz straszna.
- Co się stało? Znowu masz jakieś zwidy? - zawołał drwiąco z ostatniego rzędu
Sydney. Zdziwił go ton głosu pracodawcy, jednak nie przywiązał do tego zbytniej uwagi.
- Co tym razem chcesz odnaleźć? Dziecko z przyszłości? Kosmitę?
- Nie... - odpowiedział cicho szef. Nie miał siły, aby zganić Sydney’a za arogancki
komentarz - co najdziwniejsze, zamiast dawnej żądzy władzy, w jego głosie pobrzmiewał
najprawdziwszy niepokój. - Chodzi o Nicolasa. Skontaktowałem się z prezydentem USA za
pośrednictwem jego agentów bezpieczeństwa i dowiedziałem się, że chłopak poznał prawdę,
a przy tym swoją prawdziwą tożsamość. Nasz eksperyment jest już więc skończony - wyjaśnił
tonem człowieka, któremu jest wszystko jedno.
ROZDZIAŁ 13
Eksperyment numer dwa
Los Angeles, Centrum Badań Archeologicznych, 6 stycznia 2021 roku
- Stało się coś strasznego - rzekł szef, wydmuchując hałaśliwie nos w chusteczkę. -
Nicolas zna prawdę.
Niektórzy z siedzących najbliżej członków zespołu zakryli sobie rękami usta, inni
siedzieli z otwartymi. Nawet Alison nie dała rady utrzymać emocji na wodzy.
- Mój syn przechodził ostatnio bardzo trudny okres. W związku z ogromnym ciosem,
jakim było dla niego odejście Julii, miał wiele problemów. Do tego jeszcze odkrył, że przez te
sześć miesięcy wspólnego mieszkania stale go okłamywałam. Obawiam się, że więcej mi już
nie zaufa! - niemal wykrzyczała szefowi w twarz. Ten spojrzał się na nią ponuro, marszcząc
czoło.
- A czy on wie, że na jego dziewczynę, Julię, napadł ostatnio jej były? - zapytał.
Alison pokręciła przecząco głową.
- Jeszcze nic nie wie. Wprawdzie piszą o tym w dzisiejszej prasie... Nicolas został sam
w domu. Odkąd poszukują go agenci prezydenta, w ogóle nie wychodzi na dwór. Mam
nadzieję, że nie dorwał się do najnowszej gazety!
Szef gwałtownie znieruchomiał.
- Co to znaczy, że poszukują go służby bezpieczeństwa?!
Archeolog westchnęła, zanim wyjaśniła:
- Ludzie, których przypadkowo mijam na ulicy lub w sklepach, twierdzą, że nasza
szanowna głowa kraju boi się o swoją władzę. Podobno wieść o tym, że rodzą się geniusze,
porządnie nim wstrząsnęła. Prezydent wystraszył się, że takie dziecko mogłoby w przyszłości
odebrać mu stanowisko. Zwabił mojego syna do Białego Domu nie po to, aby podziwiać jego
talent muzyczny. On chciał go uwięzić, odseparować od społeczeństwa, aby już nie stanowił
dla nikogo zagrożenia. Gdy Nicolas udał się z powrotem do Los Angeles, prezydent
zdecydował się wysłać za nim pościg. Z zasłyszanych plotek wnioskuję, że jego najlepsi
agenci, Albert i Edward, krążą gdzieś po Zachodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Oni
nie mogą go znaleźć, po prostu nie mogą! Po jakimś czasie do Los Angeles dotarła jakaś
dziewczyna, chuda blondynka średniego wzrostu, w okularach. Ponoć miała na imię Isabelle.
Twierdziła, że przyjaźni się z moim synem.
Szef wzdrygnął się.
- Dziwne, że zainteresowali się Nicolasem, a na Isabelle nie zwrócili uwagi. Ona jest
przecież taka sama - wyrwało mu się.
Przez salę przeszedł pomruk. Tu i ówdzie rozległy się podniecone szepty. W końcu
wstał Sydney i drwiąco zapytał:
- Czyżbyś miał przed nami jakąś tajemnicę?
Widać było, że wprawił tą sugestią swojego pracodawcę w nie lada zakłopotanie.
Mężczyzna wodził oczami bez celu po sali, nadaremno szukając wybawienia i wyraźnie nie
wiedząc, co odpowiedzieć, aż w końcu David Costner wstał i krzyknął:
- No, dalej, człowieku! Mów, co ukrywasz!
Szef westchnął ze zrezygnowaniem, po czym zaczął swoją opowieść:
- Isabelle to drugi eksperyment - szepnął. - Wiedziałem, że nie zgodzicie się na
ponowny wyjazd do Francji, więc udałem się tam sam, miesiąc po naszych badaniach. Nie
wiem, czemu, ale ziemia, na której stoi paryski cmentarz, ma chyba jakieś paranormalne
właściwości, gdyż znalazłem kolejne doskonale zachowane zwłoki kobiety z żywym płodem
w macicy, właściwości, których nikt nigdy nie zbadał, nie bada i najprawdopodobniej nie da
rady zbadać. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co tam się dzieje. To ponad moje
możliwości. Tym razem to była matka Isabelle, z pochodzenia Włoszka. Zmarła w
dziewiętnastym wieku tuż po przyjeździe na leczenie do paryskiej kliniki.
Jej córkę postanowiłem włączyć do eksperymentu. Dla lepszego efektu
zdecydowałem, że po „porodzie” powiadomię dziewczynkę, kim jest i jakie ma korzenie,
testując tym samym jej inteligencję na etapie rozwoju noworodkowego. No wiecie... Sensem
doświadczenia było to, że Nicolas nie miał zielonego pojęcia o całym eksperymencie i akcji w
Paryżu, a Isabelle dorastała z pełną świadomością swojego pochodzenia. Ona...
W tym momencie Sydney uznał za stosowne się wtrącić.
- Skoro jedno z nich miało znać prawdę, a drugie nie, to umieszczanie tych
piętnastolatków w tym samym mieście, nawet tak dużym, jak Los Angeles, było czystym
idiotyzmem! Nie myślałeś, szefie, że kiedyś prawdopodobnie dojdzie między nimi do
spotkania?! Sam zniszczyłeś sobie eksperyment, panie Wszystko-Robię-Najlepiej-Szefie! -
warknął, po czym opuścił gabinet, trzaskając z całej siły drzwiami. Tak samo postąpił David i
cała reszta zespołu. Została jedynie Alison.
- Coś się stało? - zapytał szef. - Ostatnio milczysz.
Kobieta westchnęła ciężko. Ręce założyła na wysokości klatki piersiowej.
- Martwię się o Nicolasa. Został sam w domu, a nie wie nic o próbie gwałtu Julii. Jest
taki wrażliwy. Kochał ją całym sobą. Dodatkowo może w każdej chwili przeczytać w gazecie
artykuł o tym napadzie. Boję się, że coś głupiego strzeli mu do głowy. Szefie, ja muszę jechać
do domu!
- Tak, tak, jedź...
Stojąc w drzwiach, Alison odwróciła się jeszcze po raz ostatni i posłała swojemu
pracodawcy pełne żalu spojrzenie.
- Jeśli mojemu synowi albo Julii stało się coś złego, to będzie to tylko i wyłącznie
twoja wina!
Potem Alison opuściła Centrum Badań Archeologicznych. To był ostatni raz w jej
życiu, gdy widziała szefa.
ROZDZIAŁ 14
Powrót Julii
Los Angeles, 6 stycznia 2021 roku
Nicolas był sam w domu. Ostatnimi czasy w ogóle nie wychodził na dwór, nie tylko
ze względu na ryzyko schwytania przez agentów prezydenta. Świeże powietrze przypominało
mu o Julii, o ich wspólnych spotkaniach, naprawie łódki i wyprawach na Wyspę Hamiltona.
Teraz już chłopak wszystko rozumiał. Umiejętność mówienia po francusku
odziedziczył po rodzicach, a melodie, które tak zapamiętale odtwarzał na fortepianie,
skomponowała za życia jego matka.
„Nie jestem jakiś inny... A sądziłem, że umiem więcej od swoich kolegów...” - myślał
załamany. Tajemnica, jaką owiana była historia jego rodziny, nie miała dla niego żadnego
znaczenia. Nie przejmował się też faktem, iż Alison go okłamywała. Rozstanie z Julią
okazało się najdotkliwszym ciosem, wywołało ogromne cierpienie jego duszy oraz ciała,
doprowadziło m.in. do zaburzeń pracy serca. Po miesiącu od zerwania z dziewczyną chory
organ zaczął wolniej bić. Pewnego dnia Nicolas doszedł do wniosku, że Julia chodziła z nim
tylko ze względu na popularność oraz jego nadnaturalne zdolności, a uciekła, ponieważ
dowiedziała się prawdy, o której on sam nie miał zielonego pojęcia. Była 19.00 i Alison
powinna niedługo wrócić z pracy. Nastolatek spróbował się zdrzemnąć, ale bezskutecznie.
Nagle zadzwonił stojący na szafce nocnej budzik i trzeba było wziąć lekarstwa.
Chłopak miał od pewnego czasu problemy z sercem, w związku z czym musiał łykać
specjalne tabletki regulujące jego pracę. Gdy był już w kuchni, zauważył leżącą na stole
gazetę. Tak dawno nie miał kontaktu ze światem zewnętrznym! Zaciekawiony otworzył ją na
pierwszej stronie i przeczytał:
NIESAMOWITY ATAK NA PIĘTNASTOLATKĘ!
Tuż po ucieczce nastoletniej Julii z Białego Domu zaniepokojony prezydent poprosił
swoich najlepszych agentów o skontaktowanie się z jej byłym chłopakiem. Panowie Albert i
Edward znakomicie wywiązali się z powierzonego im zadania. Po odnalezieniu
siedemnastoletniego Dylana Mitchela, poinformowali go o zajściu w Białym Domu i dodali,
że Julia w 90% dotrze wkrótce do rodzinnego San Francisco. Chłopak natrafił na Julię
niedługo po spotkaniu z agentami. Znalazł ją zaszytą w kącie między barem a delikatesami.
Po krótkiej wymianie zdań doszło do próby gwałtu. Atak został jednak przerwany przez
blondynkę w okularach o nieznanej tożsamości. Dziewczyna uderzyła Dyłana cegłą w głowę,
a następnie wraz z oszołomioną Julią uciekła. Obecne miejsce ich pobytu nie jest znane. Nasz
informator wolał zachować anonimowość, w związku z czym nie umieszczamy w gazecie
jego nazwiska.
Nicolasowi po przeczytaniu artykułu zatrzęsły się ręce. Odżyły w nim wspomnienia z
niedalekiej przeszłości. Dylan... Ten bydlak z boiska... Dzięki Bogu Isabelle była wtedy w
pobliżu! Chłopak podarł gazetę na kawałki i już miał wypić stojącą na stole herbatę z
lekarstwem, gdy nagle poczuł ostry ból w sercu, stracił przytomność i osunął się bezwiednie
na ziemię.
Alison wróciła z Centrum Badań Archeologicznych do domu. Była 19.37.
- Nicolas, jesteś? - zawołała, wieszając płaszcz w szafie. Nikt nie odpowiedział, więc
kobieta powtórzyła zapytanie, wchodząc do kuchni. W pewnym momencie coś chrupnęło jej
pod butem. Okazało się, że nadepnęła na kawałki potłuczonego porcelanowego kubka
leżącego w herbacianej kałuży.
- Nicolas, to wcale nie jest zabawne! Coś ty tu narobił? - krzyknęła Alison. W jej
głosie pobrzmiewała nutka irytacji.
Wtem zobaczyła swojego syna leżącego bez żadnych oznak życia na podłodze. Obok
była sterta białych karteczek o nierównych brzegach, które kiedyś zapewne tworzyły gazetę.
W całości zachowało się jedynie zdjęcie czarnowłosej dziewczyny o arabskich rysach twarzy.
Alison od razu domyśliła się prawdy.
- On to przeczytał... Ten artykuł... Tylko nie to! - jęknęła, po czym zadzwoniła po
karetkę.
7 stycznia 2021 roku
W końcu Julii i Isabelle udało się zatrzymać jakiś samochód. Początkowo dziewczyny
nie zauważyły umiejscowionej na dachu tabliczki z napisem: „TAKI”.
- Dzień dobry, do Los Angeles proszę! - zakomunikowała Isabelle, wyciągając w
stronę kierowcy plik banknotów. Julia rzuciła jej pytające spojrzenie.
- Nie ma sprawy, panienki - odparł taksówkarz.
Okazał się być niezwykle sympatycznym, a co najważniejsze, niezadającym wielu
pytań człowiekiem. Chociaż na siedzeniu obok leżała najnowsza gazeta, nie skojarzył twarzy
jednej z siedzących z tyłu dziewczyn ze zdjęciem na okładce.
Po pewnym czasie dziewczyny dotarły do Los Angeles. Miasto tonęło w słońcu, a na
przybrzeżnych falach oceanicznych szaleli surferzy. Było dość ciepło, nawet jak na styczeń.
Jakimś cudem wycieńczona Julia, wspierana przez Isabelle, dotarła do domu Nicolasa, domu,
który kiedyś odwiedzała niemal codziennie. Zdziwiła się, że drzwi są otwarte. Weszła do
środka bez pukania i ujrzała siedzącą na schodach Alison. Kobieta miała zaczerwienione oczy
i drżały jej ramiona. Gdy na dźwięk czyichś kroków uniosła głowę, wzdrygnęła się.
- O, Julia! zawołała zaskoczona. - Co tu robisz? Wszyscy się o ciebie martwiliśmy! Ja,
mój syn... Co się z tobą działo?
Dziewczyna spuściła wzrok.
- Nie mogłam wrócić wcześniej. Nie byłam w stanie... Można powiedzieć, że
bezskutecznie szukałam sensu swojego życia - wyjaśniła nieco chaotycznie, jednak Alison
wszystko zrozumiała. Wyłapała też sens niewypowiedzianych przez Julię słów. Ta
kontynuowała:
- Do powrotu namówiła mnie Isabelle. Przekazała mi, że Nicolas ma jakieś kłopoty.
Alison splotła ręce na piersiach.
- Poszukują go agenci prezydenta - pokrótce wyjaśniła nowo przybyłej sytuację. Oczy
piętnastolatki nagle zwilgotniały.
- Gdzie jest Nicolas? Muszę go przeprosić za moje zachowanie w Białym Domu! -
niemalże krzyknęła. Pani archeolog pokręciła głową.
- Tutaj go nie znajdziesz - odparła. - Jest w szpitalu. Tyle ostatnio przeszedł... Jeśli
chcesz, zawiozę cię do niego.
- Bardzo chętnie skorzystam z pani propozycji! - oświadczyła Julia.
- Tylko najpierw zadbaj nieco o siebie. Wyglądasz okropnie - zasugerowała Isabelle,
po czym zapytała Alison:
- Czy pozwoliłaby pani skorzystać Julii z prysznica?
Kobieta kiwnęła głową, po czym objęła młodą Arabkę i zaprowadziła na górę. Po
drodze szepnęła:
- Pożyczę ci coś z moich ubrań. Te twoje nie nadają się już raczej do użytku.
Dwie godziny później cała trójka siedziała już w kabriolecie Alison i jechała do
szpitala. Kobieta zwróciła się do Julii po raz ostatni:
- Skoro nasz kochany prezydent zwariował i ściga Nicolasa po całej Ameryce, to nie
pozostaje wam nic innego, jak dobrze się ukryć.
- Znam idealne miejsce, pani archeolog - powiedziała Isabelle. - Sama ukrywałam się
przez dłuższy czas, mam więc w tym doświadczenie. Zaopiekuję się Nicolasem i Julią,
obiecuję.
- Będę ci za to dozgonnie wdzięczna, kochana - odpowiedziała archeolog.
ROZDZIAŁ 15
Ucieczka
Los Angeles, 7 stycznia 2021 roku
Julia siedząc w kabriolecie Alison, odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Tak się
cieszyła, że wreszcie zobaczy swojego ukochanego i wszystko mu wyjaśni. Może nawet
wrócą do siebie... Po odświeżającym prysznicu w domu pani archeolog, czuła się wspaniale, a
jej długie, dopiero co umyte czarne loki powiewały na wietrze. Zastanawiała się, jak będzie
przebiegało spotkanie, czy Nicolas jej wybaczy, czy dalej ją kocha pomimo ich kłótni...
Sala, w której leżał Nicolas, miała ściany pokryte kremowo-żółtymi płytkami. Ze
środka sufitu zwisała żarówka i kilka kabli; główne oświetlenie dawały lampy stojące.
Nicolas był w pomieszczeniu sam. Przeszedł kilka zabiegów, w wyniku których do
serca wszczepiono mu rozrusznik. Dzięki temu chłopak czuł się nieco lepiej. Leżał na łóżku,
gdy przyszedł do niego lekarz i ze zdziwioną miną zapytał:
- Nicolas, czy byłeś na dzisiaj umówiony z jakąś czarnowłosą dziewczyną?
Chłopak usiadł i popatrzył na lekarza uważnie.
- Czarnowłosą? - powtórzył takim tonem, jakby z całego zdania wyłapał tylko to jedno
słowo.
- Tak. Nastolatka, taka jak ją opisałem, mniej więcej piętnastoletnia, o arabskich
rysach twarzy, stoi na korytarzu i wypytuje o ciebie. Towarzyszą jej rudowłosa kobieta i
blondynka w okularach.
Nicolas nie potrzebował już więcej dowodów na to, że to właśnie Julia, jego ukochana
Julia, wróciła. W jednej chwili zerwał się z łóżka i wybiegł na korytarz. Nie miał szans ujrzeć
czegokolwiek, bo wszelką widoczność przesłoniła mu burza czarnych loków. Minęło pięć
minut. Nicolas jedną ręką delikatnie, jakby dotykał motyla, odgarnął ciemne włosy na bok i
dokładnie zlustrował wzrokiem scenerię szpitalnego korytarza. Obok składanych krzesełek
stała jego przyszywana matka, Alison i triumfująca Isabelle...
- Nick, wybacz mi, że zachowałam się wtedy jak idiotka. Teraz przeze mnie tu jesteś.
Byłam żałosną egoistką! - usłyszał w okolicach swojego prawego ucha. Wplótł palce w gęste,
czarne loki i szepnął:
- Julia, kochanie, daj spokój. Sam też nie zachowywałem się tak, jak powinienem. Nic
dziwnego, że się wściekłaś. Ogarnęła mnie chorobliwa obsesja poznania sekretów mojej
rodziny. To mnie zaślepiło! Nigdy nie chciałem się z tobą rozstawać. Ta próba czasowa
okazała się ponad moje siły.
- Ponad moje też.
- Skoro się już pogodziliście, może wtajemniczymy Nicolasa w plan ucieczki, co? -
wtrąciła Isabelle, gdy tylko zauważyła, że usta Julii i jej chłopaka podejrzanie zbliżają się do
siebie. Nie, na takie rzeczy zdecydowanie teraz nie mieli czasu.
- Ok.
Alison opowiedziała wszystko pokrótce i zabrała nastolatków do kabrioletu (Nicolas
wcześniej przebrał się z piżamy w przywiezione przez matkę jeansy i t-shirt). Sama zasiadła
za kierownicą. Gdy wyruszyli, piętnastolatek poprosił błagalnym tonem:
- Mamo, podjedź na chwilę na plażę. Widać z niej Wyspę Hamiltona. Razem z Julią
zostawiliśmy na niej kilka drobiazgów, które mogą nam teraz pomóc w ucieczce.
Alison spojrzała na syna, unosząc brwi.
- Jak ważne były te rzeczy? - zapytała, dociskając pedał gazu i skręcając w stronę
piaszczystego brzegu. Po upływie pięciu minut archeolog dostrzegła małą, porośniętą
drzewami wysepkę.
- Dostanę odpowiedź? - spytała zniecierpliwiona, hamując na piasku.
Julia, Nicolas i Isabelle wybiegli niemal od razu z samochodu, wsiedli na coś w
rodzaju motoru wodnego i odpłynęli w kierunku Wyspy Hamiltona.
Do domku na drzewie.
Los Angeles, Wyspa Hamiltona, 7 stycznia 2021
W chwili, w której biało-czarny skuter wodny ojca Julii dotarł do plaży na Wyspie
Hamiltona, Alison miała jakieś złe przeczucia, że już nigdy nie zobaczy swojego syna.
Wrażenie to było tak silne, że kobieta wysiadła z auta z zamiarem zawołania Nicolasa i
nakłonienia go do powrotu na stały ląd. Kiedy już przygotowała się do krzyku, rozpętało się
piekło.
Dantejskie sceny na wybrzeżu Los Angeles rozpoczął huk skrzydeł helikoptera.
Maszyna przyleciała nad las na Wyspie Hamiltona. Otworzyły się drzwi i jakaś postać,
prawdopodobnie mężczyzna, zaczęła zrzucać podejrzane pakunki na bujny gaj. Gdzieś wśród
drzew znajdował się piętnastoletni adoptowany syn pani archeolog, jego dziewczyna oraz
koleżanka.
Po upływie sekundy Alison zrozumiała, czym były owe tajemnicze paczki. Dotarło to
do niej w momencie, kiedy rozległ się odgłos wybuchu, a horyzont przesłoniła pomarańczowa
ognista chmura. Ci ludzie z helikoptera zamierzali wysadzić wysepkę! Gdy wyspa płonęła w
najlepsze, helikopter zawrócił i zatrzymał się na plaży. Kobieta była do tego stopnia
przerażona, że nawet tego nie zauważyła. Nie zdawała też sobie sprawy, że wysiadły z niego
dwie ubrane na czarno postacie i cicho zmierzały w jej kierunku.
- Dzieci! - zdołała jedynie krzyknąć, wyciągając ręce w kierunku palącego się lądu,
gdy poczuła na szyi ukłucie i padła nieprzytomna na piasek ze strzykawką sterczącą w
karku...
Julia i Nicolas wdrapali się do domku na drzewie i otworzyli schowek w pniu.
Następnie chłopak wyjął stamtąd kartkę zwiniętą w rulon i przewiązaną jakimś starym
sznurkiem.
- Złazimy - oświadczył i zaczął schodzić. Gdy także i Julia znalazła się z powrotem na
ziemi, obydwoje usłyszeli ogłuszający huk i poczuli zapach spalenizny.
- Tu jest tak gęsto, że nawet nie widać, w którym miejscu podłożono ogień... - jęknęła
dziewczyna.
- To nie podpalenie. Ktoś rzucił bombę! - wrzasnął Nicolas.
- Zakryjcie sobie usta! - zasugerowała Isabelle.
Wykonawszy polecenie, trójka nastolatków rzuciła się biegiem na oślep między
drzewa i krzewy, licząc w duchu na to, iż za niedługo znajdą się z powrotem na plaży. Ostre
gałązki chlastały ich ramiona, wystające korzenie utrudniały szaleńczy bieg, ale za to w
zupełności ułatwiały potykanie się.
- Nie martwcie się, jeśli wybuchy zniszczyły skuter wodny. Nadal możemy się stąd
wydostać. Użyjemy do tego celu „Szumu oceanu”. Kiedy leżałem w szpitalu, Alison nieco
podrasowała tę łódeczkę. Dobudowała kajutę z łóżkiem...
- Dobry pomysł! - zawołała Julia. Jej głos był nieco zniekształcony, jako że usta
zakryła fragmentem koszulki. Isabelle roześmiała się.
- Chodźcie, przetransportujmy łódkę na brzeg - zaproponowała. Wspólnymi siłami
wydobyli „Szum oceanu” z kryjówki i nie bez trudu przepchnęli go na plażę. Zgodnie z
obawami Nicolasa skuter wodny ojca Julii tonął właśnie kilka metrów od brzegu. Dziewczyna
spojrzała na niebo. Helikopter wydał jej się podejrzanie znajomy... Przypominał ten, którym
przylecieli na wyspę Albert i Edward. Nie... To nie mogli być oni...
- Osz kur**! - zaklęła.
- Nie martw się, tylko wsiadaj! - ponaglił ją jej ukochany, spychając łódkę na wodę.
Następnie pomógł Isabelle i swojej ukochanej wejść na pokład. Modląc się, by pasażerowie
helikoptera nie zdecydowali się nagle popatrzeć na wodę, nastolatka zaszyła się w kabinie.
Sekundę później dołączył do niej Nicolas. Isabelle wolała zostać na zewnątrz...
Nicolas przekręcił od środka klucz w zamku od kajuty i usiadł obok Julii na wąskim
łóżku, przykrytym czerwonym kocem w zieloną kratę.
- Czemu tak się zaniepokoiłaś na widok tego helikoptera? Nie zrozum mnie źle, zdaję
sobie sprawę z tego, iż jego pasażerowie zrzucali bomby, co samo w sobie było przerażające.
Po prostu... Wsiadając do łódki miałaś minę, jakbyś coś przede mną zataiła - powiedział.
Dziewczyna popatrzyła na wyłożoną linoleum podłogę. Zdecydowała się niczego nie
ukrywać.
- Ten helikopter... To był ten sam, którym agenci prezydenta przylecieli po ciebie na
Wyspę Hamiltona z zaproszeniem do Białego Domu - szepnęła. - Pamiętasz, co mówiła
Alison? Głowa kraju oszalała, boi się o swoją władzę. Poszukuje ciebie!
Nicolas zbladł.
- Sugerujesz, że znowu zostali wysłani, tym razem aby mnie unicestwić?
- Być może.
Julia przytuliła Nicolasa i delikatnie zaczęła głaskać go po głowie.
- Niczym się nie martw. Uciekniemy. Isabelle wszystkim się zajmie, ona ma przecież
o wiele lepsze doświadczenie w terenie - mówiła do Nicolasa, chociaż wydawać by się
mogło, że stara się tymi słowami uspokoić siebie samą. Chłopak wtulił twarz w jej włosy.
Pachniały tak świeżo...
- Kochanie, chciałbym wierzyć, że stanie się, tak jak mówisz, ale w obecnej sytuacji
nie mogę mieć absolutnej pewności. Lada chwila możemy wszyscy zginąć, mogę cię stracić.
A tak strasznie za tobą tęskniłem w ciągu ostatniego miesiąca! O nikim innym nie myślałem!
Chciałbym jakoś ten okres odrobić.
Julia całą sobą naparła na Nicolasa, jakby chciała mu zademonstrować, w jaki sposób
mogą nadrobić stracony czas i pocałowała go prosto w usta.
- Życia może zabraknąć w każdej chwili. Lepiej wykorzystać jak najszybciej dany
nam moment, gdyż „jutro” ani trochę nie jest pewne - szepnęła.
Chłopak nie potrzebował żadnych dalszych wyjaśnień, aby zrozumieć, o co jej
chodziło. W jego głowie zresztą kłębiła się podobna myśl, tylko zaproponowanie
czegokolwiek w tym kierunku było dla niego czymś w wysokim stopniu krępującym.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - zapytał cicho. Jego głos stał się niższy i
zachrypnięty.
- Jestem absolutnie pewna. Nic nie sprawi, że zmienię swoją decyzję i nastawienie - to
rzekłszy, wpiła się w usta Nicolasa.
Całowała go tak, jakby właśnie miała do tego ostatnią w swoim życiu okazję. Chciała
dać z siebie jak najwięcej, okazać chłopakowi, że kocha go całą sobą. Nicolas myślał
podobnie. Martwił się, że albo on, albo Julia, niedługo umrą. W pewnym momencie
przemknęła mu przez głowę wizja, że jeśli na serio zostaną złapani, to może już nigdy więcej
nie spotkać ukochanej. Nie zastanawiając się długo, poddał się romantycznym zapędom
Julii...
Stary kościół przy drodze
Los Angeles, 7 stycznia 2021 roku
Po kwadransie „Szum oceanu” dopłynął do plaży w Los Angeles. Julia i Nicolas
udawali, że nic w kajucie nie zaszło i postanowili w końcu poszukać bezpiecznej kryjówki dla
całej trójki.
- Znam idealne miejsce - powiedziała Isabelle. - To pewien stary kościółek przy
drodze wyjazdowej z Los Angeles. Od dawna nikt go nie odwiedza.
- Skoro stoi blisko drogi, to agenci prezydenta pomyślą sobie, że...
- Ze na pewno nas tam nie ma. No bo kto o zdrowych zmysłach ukrywałby się w
miejscu tak bardzo wystawionym na widok publiczny? A nawet jeśli zdecydują się wejść do
środka, to przecież zdążymy uciec tylnym wejściem, prawda?
Julia, co prawda niechętnie, przyznała rację Isabelle. Nicolas objął ją ramieniem i tak
podążali przed siebie. Po opuszczeniu plaży skierowali się na drogę wyjazdową z LA.
W tym samym czasie prezydent nakazał wstrzymać ogień na Wyspie Hamiltona.
Wściekły, trącił nogą nieprzytomną Alison i krzyknął:
- Cholera jasna! Ten chłopak znowu mi uciekł! Musiał być na tamtej wyspie!
Widziałem skuter wodny! Ja...
- Panie prezydencie, czy mogę coś zasugerować? - zapytał jeden z agentów. - Pamięta
pan Isabelle, tę blondynkę, która była ponad miesiąc temu w Białym Domu?
- Pamiętam, tego dnia chyba nigdy nie zapomnę. A co?
- Ona zaprzyjaźniła się z Julią, nawet uratowała jej życie. W zasadzie to od tego
momentu rozpoczęła się ich bliższa znajomość, a Julia spotykała się z Nicolasem. Kiedy ta
mała wysepka płonęła, zauważyłem Isabelle, jak steruje łódką z kajutą. Kierowali się w stronę
plaży na stałym lądzie. Najprawdopodobniej uciekali.
- Nie sądzę, by sama znajdowała się na pokładzie. Ktoś musiał z nią tam być...
- No właśnie! Może w kajucie ukrywali się Julia i Nicolas?
- No tak! - przywódca kraju klasnął z radości w dłonie, zapominając, że jest już
dorosłym człowiekiem. - Albercie!
- wywołany agent wypiął dumnie pierś i wyprostował się, salutując. - Przygotuj się,
mam zadanie dla ciebie. Masz wyruszyć do Los Angeles, odnaleźć tę „świętą trójcę”, a potem
zabić Nicolasa! Dokładnie tak! Wtedy moje stanowisko i moja władza nie będą już
zagrożone! Nie potrzebuję go w Białym Domu! Lepiej od razu zlikwidować problem, a nie
się z nim bawić w kotka i myszkę! Albercie, jeżeli dobrze wykonasz zadanie, mianuję cię
dowódcą Armii Narodowej! - oświadczył tonem szaleńca.
Albert wzdrygnął się. W oczach prezydenta dostrzegł groźne błyski zwiastujące
katastrofę. Jednak wizja bliskiego awansu niemalże go opętała. Mężczyzna był do tego
stopnia zaślepiony, że nie docierało do niego to, że kazano mu dokonać zabójstwa na
niewinnej osobie...
- O, popatrzcie! To on! - wrzasnęła Isabelle. Drżącą ręką wskazywała jakiś budynek w
oddali. Radość w jej głosie była aż zanadto niestosowna do sytuacji. - Co z was takie
smutasy? - zapytała, patrząc jak Julia i Nicolas idą bez słowa przed siebie. Chłopak podniósł
głowę i odparł ze smutkiem pomieszanym ze zmęczeniem:
- No jak myślisz, czemu jesteśmy w ponurych nastrojach? - warknął z sarkazmem. -
Ciekawe, jakbyś ty się czuła, gdyby to na ciebie najważniejsza osoba w kraju nasłała agentów
bezpieczeństwa! Nieważne, że już za kilka minut się schowamy! Żadna kryjówka nie pokona
ryzyka i strachu, w jakim muszę żyć!
Kąciki ust Isabelle opadły.
- Rozumiem, że jesteś wściekły. Ja tam się jednak cieszę, że pomału zbliżamy się do
celu. To ON!
Tym razem to Julia podniosła głowę.
- Jaki „ON”? Co ty znowu wygadujesz? - wypowiadała słowa niewyraźnie, głosem
pozbawionym energii. Szła tak bez przystanku przez dłuższy czas i marzyła o chociażby
chwili odpoczynku. Isabelle uśmiechnęła się szeroko, cała rozpromieniona.
- Mam na myśli kościół.
Dziesięć minut później pchnęła ciężkie, dębowe drzwi do świątyni. Budynek w istocie
byt stary i wyglądał na opuszczony od wielu lat. Pachniało stęchlizną, w powietrzu unosił się
kurz. Szarawy pył „przyozdabiał” też ławki i ołtarz. Okna pokryte były pajęczyną. Jednak
miejsce to miało w sobie swego rodzaju urok, było niemalże przesiąknięte tajemnicą.
- Rozgośćcie się - powiedziała Isabelle.
Julia uśmiechnęła się blado:
- Nareszcie... - szepnęła.
ROZDZIAŁ 18
Koniec
7 stycznia 2021 roku
Zbliżał się wieczór. Julia, Nicolas i Isabelle przemienili kościółek przy drodze w swój
własny, prywatny hotel: ołtarz pełnił rolę jadalni, a konfesjonały stały się prowizorycznymi
łóżkami. Młody Francuz stworzył niewielką kuchnię i postanowił przygotować dziewczynom
kolację. Z racji niezbyt urozmaiconego wyboru składników do potrawy, zdecydował się
przyrządzić jabłka w opłatku.
- Podano do stołu - zażartował w końcu, niosąc parujący talerz gorących owoców.
Wszyscy starali się wprowadzić przyjazną atmosferę i nie zważać na nieustające ryzyko
pojmania przez agentów. Uczta się zaczęła.
Albert wraz z Edwardem szli właśnie drogą wyjazdową z Los Angeles i zastanawiali
się, w jakich miejscach mogła ukryć się poszukiwana przez nich grupa nastolatków. W
pewnym momencie natknęli się na stary kościół. Edward popatrzył podejrzliwie na okiennice,
ale widocznie nie dostrzegł w nich nic niepokojącego, gdyż ruszył dalej. Nagle poczuł na
ramieniu rękę Alberta.
- Co jest? - zapytał, odwróciwszy się na pięcie. - Kolego, nie sądzisz chyba, że te
małolaty zamieszkały w kościele? - zadrwił. - Światła są pogaszone, nic nie wskazuje na
jakąkolwiek obecność.
- Ja, w przeciwieństwie do ciebie, drogi Edwardzie, rozważam każdą możliwość.
Popatrz jeszcze raz na ten kościół. Wygląda na opuszczony od dawna. Na miejscu tych
dzieciaków uznałbym to miejsce za dobrą kryjówkę. A co jeśli ktoś tam rzeczywiście jest i
nie pali lamp dla zmyłki?
Edward zamyślił się. Jego współpracownik miał rację. Trzeba wziąć pod uwagę
wszystkie opcje.
- No dobrze, sprawdźmy więc ten kościół - poddał się.
Trójka nastolatków kończyła właśnie kolację, kiedy Isabelle wpadła na pomysł
zorganizowania warty.
- Uważam, że któreś z nas powinno stróżować na zewnątrz i w razie nadejścia
niepożądanych gości powiadomić nas za pośrednictwem esemesa. Możemy się zmieniać co
godzinę - zaproponowała.
Nicolas wstał i wziął do ręki pustą tacę po owocach.
- Poczekajcie z wszelkimi postanowieniami na mnie, odniosę to do kuchni. Wrócę w
przeciągu minuty - to rzekłszy, zniknął.
- Ja mogę iść pierwsza - oświadczyła Julia. - Nicolas powinien cały czas przebywać w
środku, to on jest „na celowniku”.
- No dobrze - powiedziała Isabelle, wręczając koleżance latarkę. - Za pół godziny się
ściemni. Uważaj na siebie. Ukryj się dobrze. Obok parkingu przykościelnego rosną krzaki. A
jak coś zobaczysz, napisz nam o tym.
- Ok - Julia wymknęła się tylnym wyjściem, aby wykonać powierzone jej zadanie.
Tymczasem wrócił Nicolas.
- Gdzie Julia? - zapytał zaniepokojony.
Isabelle wyjaśniła mu, co ustaliła z dziewczyną.
Nastolatek już otwierał usta, aby powiedzieć na głos, co myśli o samotnym wysyłaniu
jego ukochanej w obecnych okolicznościach na dwór, gdy zawibrowała mu komórka. To był
sygnał esemesa. Chłopak wyjął urządzenie z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz.
„Wiejcie. ONI tu są!” - przeczytał. W tej samej chwili drzwi kościoła otworzyły się z
taką siłą, że drewno uderzyło o ściany, robiąc w nich dziury. Panowie Albert i Edward
wbiegli do świątyni bardzo szybko, w konsekwencji czego Nicolas i Isabelle nie mieli ani
sekundy czasu na to, aby się schować. Chłopak w panice wybrał najgorszą możliwą drogę
ucieczki - schody prowadzące na kościelną wieżę. Jego koleżanka rzuciła się za nim,
krzycząc, że tylko idiota ucieka do góry. Ale nie było już odwrotu, gdyż Albert i Edward
ruszyli w pogoń za Isabelle. Ich ciężkie kroki odbijały się złowrogim echem po całym
kościele. W końcu Nicolas dotarł do końca schodów. Nie namyślając się długo, pchnął
torujące mu drogę drzwi i znalazł się na kościelnej wieży, w miejscu przypominającym taras
widokowy.
Chociaż zaczynało się już ściemniać, a noc jeszcze nie nadeszła, Julia zza krzaków
widziała wyraźnie wszystko, co zaszło na wieży: najpierw wzrok dziewczyny zarejestrował
jej ukochanego wbiegającego na taras, a następnie znajomych agentów prezydenta z groźnie
wyglądającymi pistoletami w dłoniach oraz jaskrawożółtymi napisami: „NATIONAL
ARMY” na plecach, podążających w śmiercionośnym wyścigu za nim. W pewnym momencie
jeden z nich, prawdopodobnie ten o imieniu Albert, wystąpił do przodu i zaczął bardzo głośno
krzyczeć coś o Dzieciach Grobu, więzieniu, awansie i jakimś stanowisku. Isabelle nigdzie nie
było widać. Serce Julii zabiło szybciej. W końcu mężczyzna ów wyciągnął w kierunku
chłopaka pistolet...
W tym samym momencie na parkingu pod kościółkiem zatrzymała się wielka czarna
pancerna limuzyna, z której wysiadł prezydent we własnej osobie. Zamierzał powstrzymać
Alberta i Edwarda przed dokonaniem ostatecznego rozrachunku z Nicolasem, gdyż w trakcie
wielogodzinnych rozmyślań zrozumiał, iż mordowanie nastolatka przez kogoś innego niż on
sam, mijało się z celem. Lepiej byłoby doprowadzić go żywego do Białego Domu i tam
dopiero wykończyć, bez udziału osób trzecich... Tak... Wtedy miałby absolutną pewność, że
chłopak nie przeżyje! Prezydent zdecydowanym głosem powiedział do megafonu:
- Wstrzymać ogień!
Jednak było już za późno. Albert opętany wizją obiecanego sukcesu wrzasnął na całe
gardło, że zarabia właśnie na zasłużony awans i nie zamierza marnować żadnej okazji na
drodze do rozwoju swojej kariery, po czym nacisnął spust.
Julię zdziwiło nagłe pojawienie się prezydenta. Co go tu ściągnęło aż z odległego
Waszyngtonu? Czemu wygląda na zaniepokojonego i zniecierpliwionego? Może chce
sprawdzić, czyjego wysłannicy wywiązali się z zadania? Nie, raczej nie... Gdyby chciał się
upewnić, po prostu zadzwoniłby do nich... Albert i Edward to jego najbardziej zaufani agenci.
Kolejnym szokującym zdarzeniem okazało się polecenie prezydenta o wstrzymaniu ognia.
Dlaczego wydał taki, a nie inny rozkaz? Czemu do diabła zmienił zdanie odnośnie Nicolasa?
Czyżby nagle serce i mózg zaczęły mu właściwie pracować i zrozumiał, że władza nie jest w
życiu najważniejsza?
Z rozmyślań wyrwał nastolatkę ogłuszający huk, jakby ktoś wystrzelił z pistoletu.
Wychyliła się ostrożnie zza krzaków, co w mgnieniu oka rozwiało jej wszelkie wątpliwości
dotyczące usłyszanego sekundę wcześniej odgłosu. Do Julii dotarło, kto strzelał oraz jaki
obrał sobie cel. Utwierdził ją w tym widok spadającej z tarasu postaci. Całe ciało dziewczyny
ogarnął paraliż.
Słysząc odgłos wystrzału, ludzie jak nigdy wcześniej zainteresowali się małym
kościółkiem przy drodze. Samochody podążające drogą wyjazdową z Los Angeles
zatrzymywały się na parkingu i wysiadali z nich ich pasażerowie, spragnieni sensacji. Julia
starała się brać głębokie wdechy, ale jakoś nie potrafiła się uspokoić. Przeczuwała, że osoby,
która spadła z kościelnej wieży, nie da się już uratować. Tak bardzo chciała opuścić kryjówkę
i pobiec na ten pieprzony parking, chociażby po to, aby zobaczyć ciało na własne oczy!
Wiedziała jednak, że ujawnienie się może ją drogo kosztować. Ostatkiem sił tłumiła więc w
sobie emocje i zmuszała się do pozostania na miejscu. Nagle rozległ się histeryczny wrzask
jakiegoś dzieciaka, a nieznajoma starsza kobieta zaczęła na głos odmawiać różaniec.
- Nastaną straszne dni dla Ameryki - oświadczyła niespodziewanie między jedną
dziesiątką „Zdrowaś Mario” a drugą.
Julia zadrżała. Słysząc słowa modlitwy, nie wytrzymała. Opuściła bezpieczną
kryjówkę i przecisnęła się przez zgromadzony tłum w kierunku kościoła. Pierwsze, co
zobaczyła, to Nicolasa leżącego na betonie. Nie zważając na lamentujących gapiów, zrobiła
krok do przodu i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że na czole chłopaka widnieje okrągła,
czerwona, ociekająca krwią dziura po kuli.
I oto Julia Al-Keda otrzymała ostateczny dowód odnośnie tego, kto spadł z wieży.
Dziewczyna, widząc martwe ciało swojego ukochanego, straciła zdolność ruchu. Wpatrywała
się tępym wzrokiem w zwłoki i oczyma wyobraźni odtwarzała sobie minione kilka miesięcy,
kiedy to po raz pierwszy w życiu zakochała się, odwiedziła Waszyngton, a w końcu poznała
tajemnice, o jakich nawet nie śniła, tajemnice, które sprawiły, że znalazła się tu i teraz nad
martwym Nicolasem. Nawet prezydent milczał. Oto nieopatrznie spełniło się jego okrutne
życzenie, aby nastoletni Francuz zniknął z powierzchni ziemi i przestał wreszcie zagrażać
jego karierze. Po upływie kilku minut mężczyzna i Julia jednocześnie spojrzeli w górę na
kościelną wierzę. Ona dostrzegła na niej śmiejącego się diabolicznie potwora, on widział
tylko uśmiechniętego ponuro Alberta. Ona była gotowa przysiąc, że na niebie zaczęły zbierać
się ciemne chmury, on nie zauważył żadnych zwiastunów nagłej zmiany pogody.
- To niemożliwe! - wrzasnęła w pewnym momencie Julia.
- Nicolas, ty tylko śpisz, prawda? Zaraz się obudzisz i powiesz, że to wszystko to
jeden wielki żart? Potem skombinujemy razem wodę i zmyję ci tę okropną farbę z czoła? -
jednak powoli docierało do niej, że te słowa brzmią bezsensownie, gdyż leżący metr dalej
Nicolas był ewidentnie martwy.
- Przykro mi, dziecko. On ci już nie odpowie... - usłyszała. Poznała po głosie, że
autorką tych słów była staruszka, chwilę wcześniej odmawiająca różaniec.
Nie miała siły, aby płakać. Nie miała siły, aby uciekać i ratować się przed Albertem i
Edwardem. Nie miała siły, aby poszukać Isabelle. Miała siłę jedynie na to, aby położyć się
obok Nicolasa i czekać, aż ktoś strzeli jej w głowę. Kiedy zmuszała mięśnie do
przyklęknięcia, poczuła na ramieniu czyjąś rękę.
- Julia? Musimy iść. Teraz na pewno będą nas szukać - mówiła Isabelle. - No chodź.
On nie chciałby, aby agenci dopadli i ciebie.
W końcu Julia uległa. Trzymając Isabelle za rękę, przepchnęła się przez tłum i
unikając wzroku zdezorientowanego prezydenta, opuściła teren kościółka.
Dziewczyny odeszły po cichu i udały się w siną dal, odprowadzane blaskiem
zachodzącego słońca.
EPILOG
Julia
Lipiec 2021 roku
Życie jest takie kruche... Zupełnie jak szklanka, którą upuściło się niechcący na
ziemię. Nadal nie potrafię się otrząsnąć, chociaż od wydarzeń w kościele minęło już pół roku.
Mniej więcej w trzecim miesiącu po Jego odejściu zaczął mi rosnąć brzuch.
Kopie mnie. Dziecko Nicolasa. Wiem doskonale, co stało się z rodzicami mojego
Ukochanego, jak „barwny” miał On życiorys, zanim się poznaliśmy tamtego dnia na meczu
piłki nożnej. Obiecałam sobie oraz Maleństwu, które rośnie mi tuż pod sercem, że nie umrę
przed jego narodzinami. Po prostu nie mogę mu zapewnić życia Dziecka Grobu... Nie chcę...
Zwłaszcza w obecnej sytuacji.
Prawdziwym oparciem jest dla mnie Isabelle. Pomaga mi i wspiera mnie,
gdziekolwiek się znajduję i cokolwiek robię. To ona nie pozwala mi się załamać, gdy czasem
podczas rzadkich i ryzykownych wędrówek po Los Angeles odwiedzamy miejsca, w których
bywałam kiedyś regularnie z Nim. Widziałyśmy scenę, na której odbył się koncert
charytatywny. Nicolas tak się wtedy stresował! Chciałabym móc znowu go pocieszać i
mówić, że występ przed publicznością to nic strasznego.
Teraz prezydent oraz jego agenci mają na oku nas: mnie i Isabelle. Podobno w
poszukiwania zaangażowano nawet część wojska! Staramy się pozostać nieuchwytne,
mieszkamy to tu, to tam. Powróciłam do włamywania się do cudzych domów i korzystania z
łazienek obcych ludzi. Moja przyjaciółka kradnie ze sklepów odzież i jedzenie. Nie mamy
innego wyjścia, musimy tak postępować. Pójście do pracy nie wchodzi w grę. Ktoś mógłby
nas rozpoznać i powiadomić odpowiednie służby.
Isabelle sugeruje, żeby rozpocząć przygotowywania do walki z Armią Narodową.
Wyśmiała moje zapytanie, jak niby dwie dziewczyny, w tym jedno Dziecko Grobu, a druga z
zaawansowaną ciążą, mają pokonać żołnierzy? Twierdzi, że takich, jak Nicolas może być
więcej, trzeba tylko dobrze przeszukać cmentarz w Paryżu, albo poczekać, aż sami się
ujawnią. Jej zdaniem wojna jest nieunikniona. Optymizm Isabelle mnie irytuje. Ona chyba nie
rozumie, że nie chcę być teraz wesoła. W ogrodzie za domem pana Jurka Hamiltona
przyrządziła coś w rodzaju sali gimnastycznej na świeżym powietrzu. Naiwna i głupia...
A najgorsze jest to, że Nicolasa nie ma przy mnie. On na pewno znalazłby jakieś
rozwiązanie! Był taki mądry... Ale niestety musiał umrzeć! Kur**, pieprzony Albert! Cholera
jasna... Na zewnątrz leje deszcz. Co mnie to obchodzi?! Idę się przejść na molo...