1
Katherine Parker
Gorzej być nie może
Przełożyła
Magdalena Szwarc
Elf
2003
2
Rozdział 1
N
atasha po raz trzeci sprawdziła zawartość plecaka, odhaczając
kolejno wszystkie rzeczy na liście, którą każdy z uczestników obozu dostał od
organizatora. Potem wzięła drugą kartkę ze spisem przedmiotów, które sama
uznała za niezbędne i upewniła się, że wszystko zapakowała.
Spokojna, że o niczym nie zapomniała, chwyciła plecak i zeszła na dół.
Ojciec już czekał na nią w samochodzie, a mama stała przy drzwiach
z dużym plastikowym pojemnikiem z kanapkami.
- Za dużo tego, nie zmieści mi się – zaprotestowała Natasha, ale była
już i tak trochę spóźniona, więc zrezygnowała z dyskusji z matką i wepchnęła
pojemnik do bocznej kieszeni plecaka.
Pocałowała mamę w oba policzki i pobiegła do samochodu – czy raczej
próbowała biec, bo plecak był tak ciężki, że nie bardzo jej na to pozwalał.
- Uff – odetchnęła, sadowiąc się na siedzeniu obok ojca. – Ruszaj,
Sandra już się na pewno denerwuje. – Za czterdzieści pięć minut cała grupa
uczestników obozu miała spotkać się na dworcu Greyhounda w Minneapolis,
skąd odjeżdżał autobus do Albuquerque, a ona i tata mieli jeszcze podjechać
po jej przyjaciółkę.
- Nie martw się, będziecie na czas – zapewnił ją ojciec i dotrzymał
obietnicy.
Dotarły na miejsce zbiórki akurat wtedy, kiedy pan Sellers, opiekun,
którego poznały na spotkaniu informacyjnym, zaczął odczytywać nazwiska
uczestników. Zanim zdążyły się rozejrzeć po grupie ustawionych w kręgu
dziewcząt i chłopców, Natasha usłyszała nazwisko, którego dźwięk zmroził jej
krew w żyłach.
- Clint Braddock!
- Jestem! – zawołał wysoki szatyn, podnosząc rękę. Rozejrzał się,
a kiedy jego wzrok zatrzymał się na Natashy, uśmiechnął się od ucha do
ucha.
- Co on tu robi? – szepnęła do przyjaciółki. – Nie widziałam go na liście.
Nie było go na spotkaniu informacyjnym.
3
- Nie wiem – odparła Sandra. – może załapał się w ostatniej chwili, bo
ktoś zrezygnował.
Natasha poczuła, że cały entuzjazm, z jakim podchodziła do tego
obozu, gdzieś się ulotnił.
Clint Braddock od dziesięciu lat, od pierwszego dnia, kiedy zaczęli
razem chodzić do zerówki, zatruwał jej życie. I najwyraźniej postanowił
zatruć jej również ten wyjazd.
- Nie ma Rona – powiedziała Sandra, nachylając się do ucha
przyjaciółki, z jej głosu wyraźnie przebijało rozczarowanie.
Natasha rozejrzała się i stwierdziła, że Rona rzeczywiście nie ma.
W innych okolicznościach jego nieobecność na pewno by ją ucieszyła, Ron
był bowiem najlepszym przyjacielem Clinta i zawsze kiedy gdzieś pojawiał się
jeden z nich, można było iść o zakład, że za chwilę pojawi się drugi. No ale
Clint i tak już tu był, więc co za różnica? Dla niej żadna, ale dla Sandry,
która od dawna podkochiwała się w Ronie, kolosalna.
Natasha była tak zdenerwowana, że nie usłyszała, kiedy opiekun
wyczytał jej nazwisko.
- Jest, jest! – zawołał Clint.
- Ty jesteś Natasha Osborne? – zapytał pan Sellers, uśmiechając się do
niego.
- Tu jestem – rzuciła Natasha najgłośniej, jak umiała, ostentacyjnie nie
patrząc w stronę Clinta – Czy on się nigdy ode mnie nie odczepi? – zwróciła
się do przyjaciółki.
Sandra jednak była tak przygnębiona, że wzruszyła tylko ramionami.
- Na pewno się spóźni – pocieszyła ją Natasha. – Zawsze się przecież
spóźnia – dodała, ale zanim zdążyła to powiedzieć uświadomiła sobie, że Ron
spóźnia się przecież zawsze razem ze swoim przyjacielem, a skoro Clint był
na miejscu zbiórki punktualnie, to Ron prawdopodobnie nie pojawi się
w ogóle.
- Cassy Tucker! – zawołał opiekun, rozwiewając w ten sposób resztki
nadziei Sandry, bo listę uczestników obozu ułożona alfabetycznie, więc
nazwisko Rona Thompsona musiałoby się znaleźć wyżej.
4
- No pięknie – powiedziała Natasha, wzdychając ciężko. – Jedna z nas
będzie miała przechlany obóz, dlatego że jedzie z nami pewien głupek,
a druga dlatego że inny nie jedzie.
- Wiesz, mimo to wolałabym być na twoim miejscu – wyznała Sandra.
Opiekun właśnie skończył czytać listę, kiedy podszedł do niego opalony
blondyn.
- Przepraszam, spóźniłem się kilka minut – rzekł, kładąc plecak na
ziemi.
Pan Sellers zerknął na zegarek i pokręcił głową.
- Powiedziałbym raczej, że kilkanaście. – Popatrzył z przyganą na
spóźnialskiego iż wrócił się do uczestników obozu: - Mam tylko nadzieję, że
nie będziecie brać z niego przykładu. Na tego typu wyprawach jak ta, która
nas czeka, zdyscyplinowanie jest rzeczą najważniejszą.
- Oczywiście, podpisuję się pod tym bez zastrzeżeń – potwierdził
gorliwie blondyn.
- To jest Jack Snyder – przedstawił go pan Sellers. – Jedzie z nami jako
mój pomocnik, chociaż szczerze mówiąc, Nowy Meksyk zna o wiele lepiej niż
ja, bo stamtąd pochodzi.
Jack uśmiechnął się do dziewcząt i chłopców, ukazując piękne zęby,
które na tle opalonej twarzy wydawały się wręcz nieprawdopodobnie białe.
Miał nie więcej niż dwadzieścia dwa lata i był nieprzyzwoicie przystojny.
Natasha i Sandra popatrzyły po sobie.
- Może jednak nie będzie tak źle – powiedziały jednocześnie.
M
acie ostatnią okazję, żeby skorzystać z dobrodziejstw cywilizacji
– powiedział pan Sellers w holu niewielkiego hotelu na przedmieściach
Albuquerque. – Radzę wam wyspać się wygodnie, bo przez najbliższe dziesięć
dni nie będzie takich luksusów jak łóżko.
Natasha nie brała jeszcze udziału w takiej imprezie, co więcej nigdy nie
spała w namiocie, myślała więc z niemałym niepokojem o tym, co ją czeka.
Bardziej jednak niż dyskomfortu wynikającego z braku zdobyczy cywilizacji
obawiała się tego, że nie podoła trudom obozu, że wymięknie. Wiedziała
5
wprawdzie, że znajdzie oparcie w Sandrze, która miała już zaprawę, bo ojciec
często zabierał ją i jej dwóch starszych braci na biwakowe wycieczki po
Minnesocie i Wisconsin. Mimo to Natasha bała się kompromitacji, zwłaszcza
w chwili, kiedy się okazało, że pomocnikiem pana Sellersa jest jeden
z najprzystojniejszych chłopaków, jakich w życiu widziała.
- Jutro spotykamy się o siódmej na śniadaniu na dole! – zawołał Jack,
próbując przekrzyczeć harmider, jaki się wywiązał w związku z przydziałem
pokoi. – Zejdźcie już z plecakami bo o wpół do ósmej mają podjechać busy,
którymi pojedziemy do Acoma Pueblo.
Natasha już ściskała w ręce klucz, zadowolona, że będzie spała
z Sandrą w dwuosobowym pokoju. Nie wszyscy mieli jednak takie szczęści co
one, okazało się bowiem, że część uczestników musi być ulokowana
w trzyosobowych pokojach.
Najwięcej zamieszania robiły dwie o rok młodsze od nich dziewczyny,
Sally i April, papużki nierozłączki, które za nic w świecie nie chciały być
rozdzielone na noc, i Marsha.
Tę ostatnią akurat Natasha potrafiła zrozumieć, bo sama nie miałaby
ochoty spać w jednym pokoju z dziewczyną, która odbiła jej chłopaka.
A Rebecca Stevens odbijanie koleżankom chłopaków traktowała jak hobby.
Kiedy w szkole pojawiała się nowa para, dziewczyny robiły zakłady, czy
i kiedy Rebecca wkroczy do akcji.
- Mogę poprosić o chwilę ciszy?! – zagrzmiał pan Sellers takim głosem,
że wszyscy zamilkli. – Przyglądam się wam, moi drodzy, i czarno widzę tę
naszą wyprawę. Skoro teraz, w hotelu, nie możecie dojść między sobą do
porozumienia, to co będzie, jak się naprawdę zrobi poważnie? A zrobi się,
możecie być tego pewni, - Popatrzył na swoich podopiecznych i ciągnął:
- wydawało mi się, że na spotkaniu informacyjnym mówiłem jasno
i wyraźnie. Jeśli macie do siebie jakieś żale i pretensje, to albo zostawiacie je
w Minneapolis, albo, jeżeli nie potraficie tego zrobić, rezygnujecie z obozu.
Taka wyprawa to nie miejsce na kłótnie i nieporozumienia. – Jeszcze raz
przesunął wzrokiem po twarzach dziewcząt i chłopców. – Jesteśmy grupą
i to, czy za dziesięć dni będziemy mogli uznać naszą eskapadę za udaną,
6
zależy przede wszystkim od tego, czy będziemy sobie pomagać i zgodnie
współpracować. Czy to jest jasne?
Zgodna współpraca zaczęła się od zgodnego pokiwania głowami.
Trudno tylko powiedzieć, na ile szczery był ten gest. Natasha w każdym razie
pomyślała: Współpraca? W porządku. Z jednym wyjątkiem. Nikt nie może
przecież ode mnie wymagać, żebym współpracowała z Cintem!
Zerknęła na Marshę, która po wystąpieniu pana Sellersa podeszła
z opuszczonymi ramionami do Rebecki i jej przyjaciółki Laury, i domyśliła
się, że ona również musi mieć swoje zastrzeżenia. Nie wiadomo, czy to pod
wpływem słów opiekuna o pomaganiu sobie nawzajem, ale tknięta nagłym
impulsem, Natasha spojrzała znacząco na Sandrę i skinęła głową, wskazując
na Marshę.
- Mogłybyśmy oddać Rebeccę i Laurze naszą dwójkę i spać we trójkę
z Marshą.
- Myślisz, że to dobry pomysł? – spytała Sandra z powątpiewaniem.
– Skoro mamy wszyscy ze sobą współpracować, to może lepiej, żeby te dwie…
- Nie dokończyła, bo przyjaciółka spiorunowała ją wzrokiem.
- Wszystko ma swoje granice – ucięła Natasha, wyjęła z kieszeni klucz
i podeszła do trójki dziewcząt.
Sandrze jednak przyszło do głowy, że mówiąc o granicach, jej
przyjaciółka ma na myśli raczej siebie i Clinta, a nie Marshę i Rebeccę.
- Zrobię, co tylko zechcecie – powiedziała uszczęśliwiona Marsha, kiedy
we trzy wchodziły po schodach na pierwsze piętro. – Nie wytrzymałabym
z nią w jednym pokoju. Uratowałyście mi życie. Naprawdę bym tego nie
zniosła. Mogę nawet z wdzięczności nosić za was plecaki.
- Swój ledwo niesiesz – zauważyła Sandra.
Niewysoka i bardzo drobna Marsha rzeczywiście uginała się pod
ciężarem plecaka.
Gdy znalazły się na piętrze, usłyszały z za sobą głosy, a po chwili
wyprzedziła je grupa chłopaków, wśród których Natasha zobaczyła Clinta.
Jak zwykle w takiej sytuacji, natychmiast odwróciła wzrok, ale zdążyła
zauważyć jego uśmiech od ucha do ucha.
- Słyszałaś, co mówił nasz opiekun? – zapytał.
7
Wiedziała, że zwraca się do niej, ale postanowiła udawać, że go nie
słyszy.
- Coś mi się zdaje, że nie wszyscy z nas zostawili swoje żale i pretensje
w Minneapolis – powiedział.
Zanim zdążyła pomyśleć, odwróciła głowę i znów dostrzegła ten
głupkowaty uśmiech, który zawsze tak ją irytował.
Miała zasadę, żeby nie reagować na jego zaczepki, i zwykle udawało jej
się tego przestrzegać. Dziś jednak nie wytrzymała.
- Szkoda tylko, że niektórzy nie zostawili w Minneapolis swojego tyłka
– rzuciła i zaczęła otwierać drzwi oznaczone numerem 17.
Kiedy weszła do pokoju, usłyszała jeszcze, jak Clint zwraca się do
kolegów:
- Tak wygląda zgodna współpraca, jak byście nie wiedzieli.
- Dlaczego ty go właściwie tak nie lubisz? – zapytała Marsha, kiedy
wszystkie trzy zrzuciły na podłogę ciężkie plecaki. – Zawsze mi się wydawało,
że to bardzo sympatyczny chłopak.
- Sympatyczny? On jest po prostu słodki – odparła Natasha
z sarkazmem.
- Coś ci zrobił? – dopytywała się Marsha, nie doczekała się jednak
odpowiedzi, więc spojrzała na Sandrę.
Natasha podążyła za jej wzrokiem, i uśmiech, który zaczynał wykwitać
na twarzy jej przyjaciółki, natychmiast zamarł. Ona i Sandra nigdy się nie
pokłóciły, ale kilka razy były już tego bliskie. Powód zawsze był ten sam.
Sandrę bawiła niechęć Natashy do Clinta, a właściwie powód tej niechęci,
a jej przyjaciółka traktowała tę sprawę śmiertelnie poważnie i nie tolerowała
w tej kwestii żadnych żartów.
Marsha na szczęście wykazała się wystarczającą spostrzegawością, by
zorientować się, że temat jest drażliwy, i bardzo skutecznie rozładowała
napięcie.
- Nie uważacie, że ten nasz Jack jest boski?
- Zabójczy – powiedziała Sandra.
- Niesamowity – rzuciła z rozmarzeniem Natasha.
8
Kiedy godzinę później, za radą pana Sellersa, leżały w łóżkach,
wykorzystując ten luksus, którego miały być pozbawione przez najbliższe
dziesięć dni, wciąż jeszcze mówiły o Jacku.
Natasha już prawie zasypiała, kiedy usłyszała:
- O rany!
Głos Marshy był tak alarmujący, że obie z Sandrą usiadły na łóżku.
- Co się stało? – spytały prawie jednocześnie.
- Jeszcze nic – uspokoiła je Marsha, jednak tylko połowicznie. – Ale się
stanie.
- Co się stanie? – zapytała Sandra, przecierając dłońmi oczy.
- Rebecca – powiedziała Marsha i nie musiała już niczego dodawać.
- No tak, takiemu facetowi jak Jack to ona nie przepuści – przyznała
Natasha.
- I co, będziemy patrzeć na to z założonymi rekami?
- W życiu! – rzuciła oburzona Sandra.
- Na pewno nie – oświadczyła Natasha z przekonaniem. – Musimy
połączyć nasze siły. Przecież nawet pan Sellers mówił, że powinniśmy ze sobą
współpracować – dodała już z mniejszym przekonaniem w głosie, bo zdawała
sobie sprawę, że ich opiekun niezupełnie taką współpracę miał na myśli.
9
Rozdział 2
N
azajutrz za pięć siódma, przepełnione entuzjazmem do solidarnego
działania, Natasha, Sandra i Marsha, dźwigając plecaki zeszły na parter do
małej hotelowej restauracji. W Sali było jeszcze dość pusto. Przy jednym
stoliku siedział pan Sellers z trzema chłopakami, a przy drugim Jack
w towarzystwie… Rebecki i jej przyjaciółki.
- No nie! – rzuciła cicho Marsha, - Już po wszystkim – dodała
z rezygnacją w głosie.
- Nie panikuj. Jeszcze nic straconego – uspokoiła ją Natasha.
– Musimy się po prostu bardziej starać.
- Jak? Wstawać godzinę wcześniej niż wszyscy? – spytała sceptycznie
Sandra.
- Jak trzeba, to w ogóle nie będziemy spać – powiedziała Marsha
z determinacją.
Jack zauważył je, gdy tak stały w progu restauracji i z konspiracyjnymi
minami szeptały o czymś, co wydawało się niezwykle ważne.
- Cześć, dziewczyny! – zawołał, błyskając swoimi pięknymi zębami.
– Macie z czymś problem?
My nie, ale ty możesz mieć, pomyślała Natasha, tak jak wczoraj
porażona jego urodą. Choć w autobusie przysiadł się do nich na chwilę, przez
przyciemniane okna nie zwróciła uwagi na jego oczy. Dopiero teraz
dostrzegła, że są czarne jak smoła i mają w sobie coś egzotycznego, zwłaszcza
w zestawie z jasnymi włosami, które nawet jeśli były nieco rozjaśnione, to
wyłącznie przez słońce. Takiego płowego odcienia blond nie można osiągnąć
za sprawą żadnej farby.
Marsha chciała coś powiedzieć, ale zająknęła się i zamilkła.
Jedynie Sandra okazała się w miarę przytomna.
- Nie wszystko w porządku – odparła. – A w ogóle to dzień dobry
– powiedziała głośno, zwracając się do wszystkich na sali.
- Dzień dobry – przywitał je z uśmiechem pan Sellers. – Dziesięć
punktów za punktualność – dodał, zerknąwszy na zegarek.
10
Natasha pomyślała, że pewnie by ich tak nie chwalił, gdyby znał
prawdziwy powód tej punktualności, która zresztą, jak się okazała, i tak była
niewystarczająca.
- Chyba dziewięć – zażartowała. – Dziesięć należy się komuś innemu
– dodała patrząc na Rebeccę. Starała się, jak mogła, żeby w jej głosie nie
zabrzmiał sarkazm, ale chyba niezupełnie jej się to udało.
Rebecca, która siedział plecami do wejścia, odwróciła się i z triumfem
w oczach popatrzyła na trzy dziewczyny, wciąż stojące przy drzwiach.
- Cześć – rzuciła protekcjonalnym tonem i zaczęła coś szczebiotać do
Jacka.
- Siadajcie dziewczyny, i jedzcie, bo takich bułeczek długo nie
zakosztujecie – powiedział pan Sellers.
Podeszły do stolika i usiadły, ale na razie, mimo kuszących zapachów
świeżego ciasta drożdżowego, nie jedzenie było im w głowie.
- Widziałyście? – szepnęła Marsha, zerkając ukradkowo na Rebeccę.
– Musiała w ogóle się nie kłaść, skoro zdążyła zrobić sobie taki makijaż.
Od dwóch lat, to znaczy od czasu, jak zaczęły chodzić z Rebeccą do
liceum, żadna nie widziała jej nigdy nieumalowanej.
- A tak się cieszyłam, że wreszcie zobaczę ją bez pełnego makijażu
– powiedziała Marsha z żalem w głosie.
- Naprawdę przesadziła – szepnęła Natasha, nie mogąc sobie odmówić
spojrzenia w stronę stołu, przy którym siedział Jack i dwie uśmiechające się
do niego słodko dziewczyny.
- Przestańcie tak szeptać – zmitygowała je rozsądna jak zawsze Sandra.
– Myślicie, że one nie wiedzą, że rozmawiamy o nich? – wyjrzała za
wychodzące na wschód okno. Choć dochodziła dopiero siódma słońce
trzymało jeszcze swój potencjał w karbach, widać było, że drzemie w nim
ogromna siła, która za dwie, trzy godziny da o sobie znać. Na twarzy sandry
pojawił się złośliwy uśmieszek. – Zapomniałyście, gdzie jesteśmy? Wiecie
może, jaka jest przeciętna temperatura w Nowym Meksyku?
Natasha i Marsha popatrzyły na nią, nie wiedząc, do czego zmierza.
- Pewnie jakieś dwadzieścia pięć stopni – odparła Natasha.
– A dlaczego pytasz?
11
Sandra nie odpowiedziała na jej pytanie, lecz zadała następne:
- Jak myślisz, ile stopni będzie w południe?
- Jakieś trzydzieści pięć, może nawet wię… - Nie dokończyła. Starając
się zachować dyskrecję, rzuciła okiem na Rebeccę, wdzięczącą się przed
Jackiem. – Jak z niej zacznie spływać ta tapeta… - Perspektywa ujrzenia
Rebecki w tym stanie była tak kusząca, że Natashy natychmiast poprawił się
humor i poczuła wilczy apetyt. – To co, zabieramy się za jedzenie?
Wstała i ruszyła w kierunku długiego stołu, od którego dochodziły
nęcące zapachy. Sandra i Marsha podążyły za nią, a kiedy przechodziły obok
Rebecki, wszystkie trzy uśmiechnęły się do niej tak słodko, że patrzyła Nanie
w osłupieniu, kiedy krzątały się przy bufecie, nakładając sobie jedzenie na
talerze.
- Pachnie pysznie.
Natasha usłyszała za plecami głos swego prześladowcy.
Clint z dwoma kolegami zjawił się w restauracji i podczas gdy tamci
najpierw poszli zająć stolik, on ruszył od razu do bufetu.
- Wyglądają naprawdę smakowicie – powiedział, kiedy Natasha
sięgnęła po bułeczkę.
Natychmiast cofnęła dłoń i przeszła dwa kroki dalej, żeby wziąć sobie
coś innego.
- Nie lubisz bułeczek cynamonowych? – zapytał zdziwiony Clint,
nałożył na swój talerz trzy, a po chwili zastanowienia dorzucił jeszcze jedną.
– Dziwne – dodał, wzruszając ramionami. – Zawsze myślałem, że nie ma
ludzi, którzy nie lubą bułeczek cynamonowych.
Natasha nałożyła sobie jakieś dziwnie wyglądające pieczywo, masło
i miód, nalała do szklanki soku pomarańczowego i wróciła do swojego
stolika. Kiedy usiadła i wypiła łyk soku, przy stoliku obok, dokładnie
naprzeciwko niej, usiadł Clint, a po chwili zjawili się jego koledzy z talerzami
pełnymi jedzenia. W pierwszym odruchu chciała się przesiąść na miejsce
obok, tak żeby siedzieć do niego bokiem, ale zreflektowała się, przypominając
sobie swoją zasadę: Lekceważ go.
Przekroiła bułkę, co okazało się wcale nie takie proste, bo była twarda
jak kamień. Szczerze mówiąc, już jej wygląd nie wróżył nic dobrego.
12
- Pyszna – powiedziała Sandra z ustami pełnymi bułeczki
cynamonowej.
Marsha ugryzła kawałek swojej.
- Po prostu niebo w gębie.
Zerkając zazdrośnie na talerze koleżanek, Natasha posmarowała swoją
bułkę masłem i polała miodem. Jeszcze zanim odgryzła pierwszy kęs,
zorientowała się, że coś jest nie w porządku. Nie przepadała za pieczywem
cebulowym, ale czasami jadała takie rzeczy. Tyle, że nie z miodem.
Z niesmakiem odłożyła bułkę.
- Coś nie tak? – spytała Sandra.
Natasha podniosła wzrok i napotkała spojrzenie Clinta.
- Nie, dlaczego? – odparła z udawanym zdziwieniem i z kamienną
twarzą zjadła całą cebulową bułkę z masłem i miodem. Zniosła to
bohatersko, ale kiedy połknęła ostatni kęs, poczuła coś, co niebezpiecznie
przypominała odruch wymiotny, więc natychmiast wypiła duszkiem całą
szklankę soku i odetchnęła z ulgą.
- Nic ci nie jest? – zapytała Marsha, patrząc na nią badawczo.
- A co miałoby mi być?
- Nie wiem, jakoś tak dziwnie wyglądałaś – odparła Marsha, po czym
zniżyła głos do szeptu. – Clint ani na chwilę nie spuszcza z ciebie wzroku.
Zauważyłaś?
Sandra uśmiechnęła się, lecz napotkawszy spojrzenie przyjaciółki, nie
odważyła się odezwać.
- Nie – odparła Natasha.
- Naprawdę – zapewniła ją Marsha – Chyba wpadłaś mu w oko.
Sandra, z uśmiechem błąkającym się na twarzy, wpatrywała się
w swoje dłonie.
- Też coś! – rzuciła Natasha.
- Próbowałyście bułeczek cynamonowych? Zapytała przechodząca obok
ich stolika Sally. – Zjadłam dwie i idę po dokładkę.
- Ja też – zawtórowała April, idąc jak cień obok przyjaciółki. Jakoś
jednak przeżyły tę całonocną rozłąkę.
13
- Pewnie, że próbowałyśmy – odrzekła Sandra, po czym rzuciła pod
nosem: - No, może nie wszystkie.
Natasha nie zwróciła na to uwagi, bo z rozmarzeniem myślała o tym, że
gdyby Clint zjadł szybko śniadanie i wyszedł z restauracji, mogłaby jeszcze
skosztować tego tak zachwalanego przez wszystkich przysmaku.
Ale Clint, odkąd sięgała pamięcią, robił jej świństwa, więc dlaczego dziś
miałoby być inaczej?
Z zadowoloną miną – Natasha, oczywiście, na niego nie patrzyła, lecz
jeśli ktoś tak bezczelnie jak on siada naprzeciwko człowieka, to czasami,
chcąc nie chcąc, trafia się na niego wzrokiem – spałaszował wszystko, co
miał na talerzu, i poszedł po dokładkę. Wrócił, zjadł trzy bułeczki i podczas
gdy sala powoli pustoszała, on wciąż uparcie siedział przy swoim stoliku.
- No, moi kochani, czas się zbierać – powiedział pan Sellers, wyglądając
przez okno wychodzące na podjazd do hotelu. – Nasze busy już są.
Rozczarowana Natasha, wciąż czując w ustach niesmak, z ociąganiem
wstała od stołu, chwyciła plecak i wolnym krokiem ruszyła do holu. Rzuciła
jeszcze okiem na ogołocony już prawie z jedzenia bufet, obok którego
przechodziła, i wyłowiła spojrzeniem cynamonową bułeczkę, spoczywającą na
dnie koszyka na pieczywo. Leżała tam samotnie, jakby się prosiła, żeby ktoś
ją wziął.
Natasha nie mogła jej się oprzeć i już chciała po nią sięgnąć, ale
natrafiła na spojrzenie Clinta, który, jak to Marsha dobrze określiła, nie
spuszczał z niej wzroku, to znaczy z Natashy, nie z bułeczki.
Spięła się w sobie i energicznym krokiem opuściła restaurację,
a potem, podążając za innymi uczestnikami, wyszła przed hotel.
Rozejrzała się za Sandrą i Marshą. Marsha rozmawiała o czymś z Sally
i April, a Sandra dopiero po chwili pojawiła się przy hotelowym podjeździe.
Podeszła do Natashy i zerknąwszy na boki, wcisnęła jej coś do ręki.
- Jedz szybko – powiedziała jej do ucha. – On rozmawia z panem
Sellersem, więc cię nie zobaczy.
Natasha nie musiała patrzyć na to, co ma w dłoni. Choć wciąż
trzymała to cos w opuszczonej ręce, poczuła zapach cynamonu i ślinka
napłynęła jej do ust.
14
- Co… jak… dlaczego…?
- Najpierw zjedz, potem będziesz mogła pytać – poradziła jej Sandra.
Natasha skorzystała z rady. Pochłonęła bułeczkę w takim tempie, że
w innej sytuacji wydawałoby jej się to niemożliwe, i rozejrzała się niepewnie.
Clint właśnie wychodził z panem Sellersem z hotelu. Na jego widok
przetarła palcami usta, obawiając się, że zabłąkał się tam okruszek, który
mógłby ją zdradzić, i odwróciła wzrok.
- No to możesz już pytać – powiedziała Sandra.
- Skąd wiedziałaś?
- Co skąd wiedziałam?
- No, to że mam ochotę na bułeczkę cynamonową.
- Myślę, że po tej cebulowej bułce z miodem zjadłabyś wszystko, żeby
zabić ten smak.
- Wiedziałaś, że jest z cebulą? – spytała zdumiona Natasha.
- Już jak ją brałaś z bufetu.
- Nie! – zawołała oburzona Natasha, ale w obawie, że ktoś je usłyszy
znów zaczęła mówić półszeptem. – Wiedziałaś, jak smaruję cebulową bułkę
miodem i nic mi nie powiedziałaś? – Nie mogła w to uwierzyć.
- Uznałam, że skoro rezygnujesz z czegoś, co lubisz, tylko po to, żeby
komuś zrobić na złość, to powinnaś ponieść konsekwencje.
- I to się nazywa przyjaźń!
- Byłam pewna, że jak się zorientujesz, co to jest, to weźmiesz sobie
w końcu te bułeczki cynamonowe. – Sandra uśmiechnęła się. – A swoją
drogą to byłam pełna podziwu dla ciebie, kiedy patrzyłam, jak się zmagasz
z tym paskudztwem.
- Jesteś okropna.
- Ja? – spytała Sandra z miną niewiniątka.
Zajęte rozmową, nie zwróciły uwagi na to, że uczestnicy obozu zaczęli
już wsiadać do busów. Dopiero kiedy zobaczyły, jak stojąca kilkanaście
metrów dalej Marsha macha do nich rozpaczliwie, popatrzyły w kierunku,
który im pokazywała, i zobaczyły przy jednym z busów Rebeccę, nie
odstępującą na krok Jacka.
15
- Skoro nie uda nam się odciągnąć jej od niego, to dobrze by było
wsiąść razem z nią, żeby przynajmniej mieć kontrolę nad tym, co się dzieje
– powiedziała Sandra i nie czekając na reakcję przyjaciółki, ruszyła w stronę
Rebeki.
Natasha natychmiast podążyła za nią, dając po drodze znaki Marshy,
żeby zrobiła to samo. Zanim jednak doszły na miejsce, wyprzedziły je Sally
i April oraz cztery inne dziewczyny i wszystkie stoczyły się przy wejściu do
busa.
- Znowu za późno – rzuciła pod nosem Marsha.
Sandra policzyła szybko miejsca w samochodzie, i niestety, musiała
przyznać jej rację.
- Wsiadajcie do tamtego – zwrócił się do nich Jack.
Rozczarowane dziewczęta, chcąc nie chcąc, musiały się wycofać.
Natasha już chciała postawić nogę na stopniu drugiego busa, kiedy
w szybie zobaczyła uśmiechnięta twarz Clinta. Bez słowa obróciła się na
pięcie i ruszyła do trzeciego samochodu.
Marsha próbowała zaprotestować, ale kiedy Sandra puściła do niej
oko, rozłożyła ręce i obie poszły za Natashą.
- U mnie wszystkie miejsca są już zajęte! – Kierowca trzeciego busa,
widząc nadchodzące dziewczęta, wychylił głowę z okna i dał im znak, żeby
wracały.
Natasha zatrzymała się i rozejrzała bezradnie.
- Będziesz tu tak stała? – spytała ją Marsha.
- Są trzy samochody i akurat ja muszę jechać razem z tym idiotą
– wysyczała z wściekłością Natasha.
- Co się dzieję?! – zawołał pan Sellers. – Dlaczego nie wsiadacie?
– Dziewczęta nie ruszyły się, więc podszedł do nich zdecydowanym krokiem.
– Jest jakiś problem?
- Owszem – odparła Natasha, ale widząc dezaprobatę na twarzy
przyjaciółki, zawahała się i powiedziała: - Nie, skądże.
Opiekun, kręcąc głową, patrzył przymrużonymi oczami na trzy
dziewczyny wsiadające do busa. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi,
uśmiechnął się i rzucił pod nosem:
16
- Za dzień, dwa odechce im się tych fochów.
Natasha tymczasem, starając się unikać wzroku Clinta, położyła swój
bagaż obok innych plecaków i przez chwilę zastanawiała się, gdzie usiąść.
Wielkiego wyboru, niestety nie miała – wolne było jedno miejsce obok Clinta
i dwa miejsca w tym samym rzędzie po drugiej stronie przejścia.
Zdecydowała się oczywiście na to najbardziej oddalone od jej wroga. Wcisnęła
się przy tym w kąt przy oknie tak bardzo, że na podwójnym siedzeniu
spokojnie oprócz Sandry mogłaby się zmieścić jeszcze jedna osoba.
Marsha nie wykorzystała jednak tej okazji; z zadowolona miną usiadła
koło Clinta.
Chłopak uśmiechnął się do niej.
- Nie gryzę, prawda?
Natasha, trzymając się swojej zasady ignorowania go, patrzyła przez
okno, ale nie miała wątpliwości, do kogo skierowane jest to pytanie.
- No to ruszamy – oznajmił kierowca.
Gdy opuścili hotelowy podjazd i wjechali na ulicę, Natasha wciąż
patrzyła przez okno, choć szczerze mówiąc, nie było tu nic ciekawego do
oglądania. Podmiejska dzielnica, przez którą jechali, nie wyróżniała się
niczym szczególnym. Dokładnie tak samo wyglądały przedmieścia
Minneapolis i setek innych amerykańskich miast. Albuquerque nie było już
tym
dziewiętnastowiecznym
miasteczkiem
Dzikiego
Zachodu,
lecz
największym Nowego Meksyku, które straciło swój dawny charakter.
Na próżno wypatrywała śladów hiszpańskiej czy indiańskiej
architektury. Starą cześć miasta mieli zwiedzać dopiero ostatniego dnia, a na
razie mijali supermarkety, warsztaty samochodowe, magazyny, słowem nic
godnego uwagi.
Wszyscy pasażerowie busa najwyraźniej doszli do tego samego
wniosku, bo nikt nie interesował się widokami. Marsha rozmawiała
z Clintem, a po jakimś czasie przyłączyła się do nich Sandra, która raz czy
dwa próbowała wciągnąć do konwersacji przyjaciółkę, w końcu jednak
zrezygnowała, bo ta, nie odrywając wzroku od okna, odpowiadała tylko
półsłówkami.
17
Kiedy Albuquerque zostało w tyle, Natasha, która zawsze wolała
miejsca nieskażone cywilizacją, odetchnęła z ulgą. Urodziła się i wychowała
w leżącym na równinie Minneapolis, więc góry ją fascynowały, a po obu
stronach szosy, którą jechali, ciągnęły się skaliste nagie wzniesienia
o charakterystycznych dla Nowego Meksyku kształtach. Strome zbocza
opadały ostro, czasami pionowo, a wierzchołki były jakby ścięte nożem. Góry
przypomniały swoim kształtem stół, stad ich pochodząca z hiszpańskiego
nazwa – mesa.
Krajobraz za oknem na jakiś czas przyciągnął uwagę Natashy, nie na
długo jednak. Po kilkunastu minutach złapała się na tym, że nasłuchuje,
o czym mówią Sandra, Marsha i Clint. Pół godziny później z trudem
powstrzymała się, żeby się nie odezwać, zwłaszcza gdy zaczęli rozmawiać
o koniach. Od dzieciństwa uwielbiała te zwierzęta, a od pół roku, kiedy to
stała się właścicielką – ściślej mówiąc, współwłaścicielką – młodej klaczy
Kamelii, nie było dla niej bardziej pasjonującego tematu. Ale nawet miłość do
koni nie mogła jej skłonić do rozmowy z Clintem. Na chwilę odwróciła się
i zerknęła znacząco na przyjaciółkę.
Sandra albo tego nie dostrzegła, albo zlekceważyła. Z ukłuciem żalu
w sercu, z poczuciem, że została wyłączona poza nawias, i pewnością, że
czekają ją koszmarne dni, Natasha znów zaczęła patrzeć w okno.
18
Rozdział 3
K
iedy trzy busy stanęły na parkingu stóp wzniesienia, na którego
płaskim wierzchołku wybudowano Acoma Pueblo – Podniebne Miasto
– dochodziło południe.
Natasha wysiadła z klimatyzowanego wnętrza samochodu i zaparło jej
dech w piersi. Chwilę trwało, zanim zaczęła w miarę normalnie oddychać.
Przed rokiem spędziła z rodzicami wakacje na Jamajce, gdzie mogła się
przekonać, co znaczą upały. Tam jednak, dzięki wilgoci i morskiej bryzie,
klimat wydawał się bardziej znośny, tu powietrze było suche, a wysokiej
temperatury nie łagodził najlżejszy nawet powiew wiatru.
- ale duchota – rzuciła, rozglądając się za miejscem, w którym mogłaby
się schować przed słońcem. Dostrzegła jednak tylko kilka kaktusów
i rachitycznych wyschniętych drzew, niedających ani odrobiny cienia.
Poprawiła rondo płóciennego kapelusza, rozumiejąc teraz, dlaczego na liście
rzeczy, które miała zabrać na tę wyprawę, przy nakryciu głowy był
wykrzyknik.
- No, o to nam przecież chodziło – powiedziała Marsha, wskazując
ruchem głowy na Rebeccę, która właśnie wysiadła z samochodu i gestem
gwiazdy filmowej odrzuciła do tyłu włosy. – Ciekawe, jak nasza księżniczka
zniesie taki upał.
Natasha jednak bardziej martwiła się o siebie, nie należała bowiem do
ludzi, którzy nie mogą się doczekać, kiedy wreszcie nadejdzie lato. Miała
jasną, dość wrażliwą cerę, kiepsko znoszącą opalanie się. Zazdrościła
dziewczętom, które po dwóch, trzech dniach spędzonych na słońcu mają
piękną brązową opaleniznę; ona, jeśli nie smarowała się kremami
z najwyższym filtrem przeciwsłonecznym, spiekała się na raka.
Długo się zastanawiała, zanim zdecydowała się na ten wyjazd, ale
w końcu nie potrafiła się oprzeć perspektywie przemierzenia dzikich
górzystych terenów konno. Zgodnie z planem, wieczorem pojadą busami na
ranczo, położone w pobliżu niewielkiego miasteczka Grant, i rano cała grupa
wyruszy w dalszą wędrówkę na koniach.
19
Góry i konie – to przeważyło szalę, kiedy podejmowała decyzję, ale na
razie miała grzejące niemiłosiernie słońce i… Clinta, który najwyraźniej
uznał, że skoro prawie przez całą drogę z Albuquerque rozmawiał z Marshą
i Sandrą, to może się teraz do nich przyłączyć, i stanął koło trójki dziewcząt.
- Dlaczego właściwie nie jedziemy na górę busami? – zapytał.
Natasha swoim zwyczajem udała, że go nie słyszy.
- Bo tam nie wpuszczają żadnych samochodów poza tutejszymi
autobusami – pośpieszyła z odpowiedzią Marsha. – I Bogu dzięki – dodała.
– Wyobrażasz sobie, co by się działo, gdyby połowa mieszkańców Stanów
chciała tam wjechać swoimi wozami?
Acoma Pueblo, indiańska osada, która powstała prawie tysiąc lat
temu, należy do największych atrakcji Nowego Meksyku, nic więc dziwnego,
że co roku ściągają tu tłumy turystów. Nie jest przy tym skansenem; wciąż
żyją tu rodowici mieszkańcy, wyrzekając się podstawowych zdobyczy
cywilizacji, takich jak woda czy elektryczność.
- Pan Sellers coś mówi – zauważyła Natasha i poszła w stronę
opiekuna, wokół którego zebrała się już część uczestników obozu.
- Autobus odjeżdża dopiero za dwadzieścia minut. Macie czas, żeby
wejść do środka – oznajmił, kiedy pozostali podeszli pod niewielkie muzeum,
w którym, jak głosiły szyldy, można było również kupić pamiątki.
- Wchodzisz? – zwróciła się Sandra do przyjaciółki i nie czekając na
odpowiedź ruszyła do wejścia.
Natasha spojrzała na dziewczyny i chłopców, tłoczących się przy
drzwiach niewielkiego budyneczku. Już wkrótce miała zobaczyć kawałek
historii w prawie nienaruszonej postaci i wolała nie psuć sobie tego wrażenia
oglądaniem jakichś eksponatów w gablotach, wyrwanych ze swojego
pierwotnego otoczenia.
- Nie, idźcie beze mnie – rzuciła. Żeby znaleźć się w cieniu, cofnęła się
i stanęła przy ścianie zbudowanej z suszonych na słońcu cegieł adobe,
typowych dla tradycyjnej nowomeksykańskiej architektury.
- Nie lubisz oglądać skorup w muzeach? – zapytał Clint, który jako
jedyny poza nią nie wszedł do środka.
20
- Nie – burknęła Natasha, żałując, że została na zewnątrz. Odwróciła
się do niego bokiem z nadzieją, że zostawi ją w spokoju.
Clint milczał, ale wiedziała, że wciąż przy niej stoi; czuła na sobie jego
wzrok.
- Słuchaj… - odezwał się po chwili, lecz natychmiast zamilkł.
Coś w głosie chłopaka uderzyło ją jednak na tyle, że złamała swoją
zasadę i na niego spojrzała. I nie odwróciła od razu wzroku. Clint, zawsze
kiedy się do niej zwracał, mówił zaczepnym tonem, uśmiechając się
głupkowato – w każdym razie ona uważała, że jest to głupawy uśmiech. Teraz
nie słyszała w jego głosie ani śladu kpiny czy ironii, a twarz miał zupełnie
poważną.
Na pewno coś knuje, pomyślała
Przez chwilę panowała cisza. Dach wystawał zaledwie kawałek poza
ścianą muzeum i Natasha znów poczuła lejący się z nieba żar. Cofnęła się
jeszcze trochę, tak że przylgnęła plecami do budynku.
- Nie mogłabyś przynajmniej przez dziesięć dni traktować mnie tak jak
innych chłopaków na obozie?
Inni chłopcy mnie nie prześladują – odpaliła. – Nie czepiają się mnie,
nie stają co chwilę na mojej drodze, nie… - Tak ją poniosło, że zabrakło jej
słów. Wściekła na siebie, że straciła panowanie nad sobą, przywołała na
twarz wyraz chłodnego lekceważenia. – A może prościej by było, gdybyś ty
zaczął się zachowywać tak jakby mnie tu nie było? – zaproponowała już
spokojniej.
Clint długo się nad czymś zastanawiał.
- Mam inny pomysł – oznajmił w końcu.
- Wiesz, już na samą myśl o twoich pomysłach robi mi się słabo.
Na jego ustach pojawił się uśmiech, ale po kilku sekundach zniknął.
- To nie tego typu pomysł – zapewnił. – Gdybyś spróbowała w czasie
tego obozu traktować mnie tak jak innych chłopaków, mógłbym ci coś
obiecać.
Natasha spojrzała na niego podejrzliwie.
- Niby co? – spytała.
21
- Że jak wrócimy do domu, będę, jeśli oczywiście będziesz tego chciała,
zachowywał się tak, jakbym cię nie znał.
Trudno jej było to sobie wyobrazić.
- Nie będę się do ciebie odzywał – ciągnął Clint. – Nawet nie będę ci
mówił „cześć”. Jeśli cię zobaczę z daleka, przejdę na drugą stronę ulicy. Będę
ci po prostu znikał z oczu.
- A nie mógłbyś tego zacząć robić od dzisiaj?
- Chyba nie byłoby łatwo. Nasza grupa nie jest aż tak duża. Jesteśmy
wszyscy w pewnym sensie na siebie skazani.
Natasha musiała mu przyznać rację. Skazana na Clinta i na palące
słońce, którego promienie, mimo kapelusza, czuła na twarzy…
Z przerażeniem pomyślała o tym, że rano zapomniała się posmarować
kremem przeciwsłonecznym. Sama już nie wiedziała, od czego trudniej
będzie uciec, więc może byłoby prościej skupić się na jednym.
- Skąd mam wiedzieć, że dotrzymasz obietnicy? – zapytała podejrzliwie.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Mogę ci tylko dać swoje słowo – odparł.
Natasha zbyt długo go nie znosiła, żeby teraz mu zaufać. Ale
perspektywa świata bez Clinta wydawała się na tyle kusząca, że może warto
było spróbować.
- Będziesz w Minneapolis zachowywał tak, jakbyś mnie w ogóle nie
znał? – upewniła się.
- Jeśli nadal będziesz tego chciała, to tak.
- Co znaczy: „Jeśli nadal będziesz tego chciała”? – Nawet przez myśl jej
nie przeszło, że mogłoby być inaczej.
- No więc będę – rzekł Clint. – Pod warunkiem, że ty będziesz się tu, na
obozie, zachowywać tak, jakbyś mnie znała – dodał z uśmiechem, który tym
razem nie wydał się Natashy aż tak głupkowaty.
Była
już
właściwie
zdecydowana,
jednak
zwlekała
jeszcze
z odpowiedzią.
- No to jak, zgadzasz się? – ponaglił ją.
22
- Dobra – rzuciła i już chciała się od niego odwrócić, w porę jednak
przypomniała sobie, że właśnie przed chwilą coś ustalili. Będzie musiała nad
sobą trochę popracować, ale gra była warta świeczki.
Clint tymczasem od razu wykorzystał okazję do nawiązania rozmowy.
- Byłaś już kiedyś w Nowym Meksyku?
- Nie – odparła Natasha i na tym chciała zakończyć konwersację,
uświadomiła sobie jednak, że normalne stosunki między ludźmi nie polegają
tylko na odpowiadaniu na pytania. – A ty? – dodała po chwili.
- Byłem, ale miałem wtedy jakieś siedem lat i niewiele pamiętam.
- Krótką masz pamięć – rzuciła na pozór obojętnie. – Ja dokładnie
pamiętam to, co się działo, kiedy miałam siedem… nawet sześć lat – dodała
zaczepnym tonem. Zwłaszcza ten pierwszy dzień w zerówce, pomyślała.
- Ja też pamiętam niektóre rzeczy z tego okresu – powiedział Clint
i Natasha mogłaby przysiąc, że przez ułamek sekundy widziała na jego
twarzy uśmiech, tym razem, tak jak zawsze, głupkowaty. – Ale akurat z tego
wyjazdu niewiele zostało mi w głowie. Z tego, co słyszałem od rodziców, to
byliśmy w Santa Fe i w Taos, ale tu – wskazał na wzniesienie, na którym
przycupnęło Podniebne Miasto – nie dojechaliśmy.
Natasha, mrużąc oczy, poprawiła rondo kapelusza i obróciła się trochę,
żeby schować twarz przed słońcem, co nie uszło uwagi chłopaka.
- Jesteś uczulona na słońce? – zapytał.
- Nie – odparła. Nie miała ochoty zwierzać się przed nim ze swoich
problemów z cerą.
- Gorąco jak cholera. Nie przepadam za upałami.
- Ja też – powiedziała i natychmiast tego pożałowała. W ten sposób
przyznała przecież, że ona i Clint mają ze sobą coś wspólnego. – Ale trzeba
się będzie do nich przyzwyczaić. Nie ma co liczyć na to, że się ochłodzi.
- Chyba nie. Na cień też nie ma widoków. Zwróciłaś uwagę na to, że tu
prawie w ogóle nie ma drzew?
- No jakieś tam są. – Natasha wskazała rachityczne drzewka o małych
pożółkłych liściach.
23
- Ten facet, który prowadzi naszego busa, mówił, że w Albuquerque od
dwóch miesięcy nie spadła ani kropla deszczu. Nic dziwnego, że tu wszystko
usycha.
Rzeczywiście, nawet kilka rosnących w pobliżu kaktusów wyglądało
dosyć żałośnie.
- Może wejdziemy jednak do tego muzeum? – zaproponował Clint.
- Chyba nie ma już na to czasu – odpowiedziała Natasha, zerknąwszy
na zegarek. – Zresztą zobacz, jedzie już autobus.
Właśnie w tym momencie z budynku wyszła grupa uczestników obozu,
a wśród nich Sandra i Marsha. Między nimi szedł Jack.
Na widok przyjaciółki, gawędzącej z Clintem, sandrze opadła szczęka.
Marshy, która nie była do końca wtajemniczona w stosunki panujące między
tą dwójką, to że ze sobą rozmawiają, nie wydało się aż tak zaskakujące. Była
zresztą zajęta zupełnie czymś innym. Z triumfującą miną dawała Natashy
jakieś znaki.
Ta na początku nie wiedziała, o co chodzi, dopiero kiedy zobaczyła
skrzywioną Rebeccę, domyśliła się, w czym rzecz.
- Żałuj, że nie weszłaś do środka – powiedziała Sandra po tym, jak
otrząsnęła się z szoku. Jednym słowem nie skomentowała zmiany, jaka
nastąpiła w układach między jej przyjaciółką a Clintem.
- Udało się – szepnęła Marsha, która wyraźnie paliła się do tego, żeby
powiedzieć coś więcej, ale powstrzymywała ją przed tym obecność chłopaka.
Natasha uniosła kciuk mrugnęła do niej na znak, że wie, po czym
zwróciła się do Sandry:
- Warto było?
- Mają naprawdę piękną ceramikę i biżuterię. Szkoda, że nie widziałaś.
- Może jak będziemy wracać, to wejdziemy na chwilę – rzekł Clint,
patrząc na Natashę.
To, że zwracał się do jej przyjaciółki, aż tak bardzo nie zaskoczyło
Sandry – nie zdarzyło się to po raz pierwszy – ale to, że ona mu
odpowiedziała jak każdemu innemu koledze, wprawiło ją w osłupienie.
- Jeśli będzie jeszcze otwarte i będzie parę wolnych minut, to zajrzymy
do środka – powiedziała Natasha.
24
Rozdział 4
K
iedy wsiadali do autobusu, Natasha po raz pierwszy od czasu
wyjazdu z Minneapolis nie rozglądała się gorączkowo w poszukiwaniu
miejsca możliwie najbardziej oddalonego od tego, które zajmie Clint. Przy
okazji z ulgą stwierdziła, że chociaż jeden problem ma z głowy.
Po kilkunastominutowej jeździe stromą, krętą drogą wśród skał
autobus zatrzymał się przy misji San Esteban del Rey. Przed wyjazdem
z domu Natasha przeczytała przewodnik turystyczny po Nowym Meksyku
i wiedziała już co nieco o tym miejscu.
Komuś, kto tak jak ona pochodzi z miasta liczącego sobie niecałe
dwieście lat, w którym zachowało się niewiele domów wybudowanych
w dziewiętnastym wieku, budowla wzniesiona w 1640 roku musi się wydać
pradawna. Nic więc dziwnego, że po wejściu do kościoła Natasha, patrząc na
klepisko pod stopami i sklepienie z potężnych bali prawie namacalnie czuła
powiew historii.
I najwyraźniej nie tylko na niej to miejsce zrobiło wrażenie. W grupie
dziewcząt i chłopców, jeszcze przed chwilą tak hałaśliwej, nagle zapanowała
przejmująca cisza. Kilka minut trwało, zanim ktoś odważył się odezwać
szeptem, a przecież Natasha znała swoje koleżanki i kolegów i wiedziała, że
szkole żadnemu z nauczycieli nie udało się ich skłonić do takiej dyscypliny
ani prośbami, ani groźbami.
Dzięki grubym murom we wnętrzu świątyni panował przyjemny chłód,
Natasha zwlekała więc z opuszczeniem jej.
- Nie wychodzisz? – zwróciła się do niej Sandra.
- Za chwilę.
- Za chwilę może być za późno – szepnęła Marsha, wskazując na
zmierzającą do wyjścia Rebeccę.
Natasha przypomniała sobie, że Jack spotkał przed kościołem
znajomego Indianina i nie wszedł do środka.
- Ja w każdym razie wychodzę – oznajmiła Marsha.
- Ja też – rzuciła Sandra i obie, najwyraźniej zapominając o powadze
miejsca, prawie biegiem ruszyły do drzwi.
25
- Z taką determinacją na pewno poradzicie sobie beze mnie
– powiedziała Natasha właściwie już do siebie.
- Co je tak pogoniło? – usłyszała za plecami głos Clinta.
Nie widziała wprawdzie, kto już wyszedł z kościoła, ale miała dziwną
pewność, że on wciąż tu jest.
- Nie wiem, chyba chcą zapytać o coś Jacka – skłamała na poczekaniu,
zdając sobie sprawę, że mogła wymyślić coś bardziej inteligentnego,
a powątpiewająca mina chłopaka tylko ją o tym przekonała.
- Pędziły tak, jakby się z kimś ścigały.
Bo się ścigały, pomyślała Natasha i z trudem powstrzymała uśmiech.
- Mało nie przewróciły przy drzwiach jakiejś dziewczyny, tej blondynki
– dodał Clint.
Tym razem nie zapanowała już nad mimiką twarzy i uśmiechnęła się.
- Coś kombinujecie, prawda? – zapytał po chwili chłopak, patrząc na
nią podejrzliwie.
Natashy już wcześniej przyszło do głowy, że Marsha i Sandra,
a zwłaszcza ta pierwsza – trochę za gorliwie zabrały się za realizację ich celu.
Jeśli tak dalej pójdzie, wkrótce wszyscy, łącznie z Jackiem i Rebeccą, będą
wiedzieli, o co chodzi, a to nie ułatwi im zadania. Postanowiła porozmawiać
z nimi o tym, kiedy będą same.
- Co miałybyśmy kombinować? – rzuciła.
Clint wzruszył ramionami.
- Bo ja wiem? – Podejrzliwość wciąż nie znikała z jego wzroku.
- Czemu właściwie tu jeszcze sterczysz? – spytała Natasha
poirytowanym głosem. – A w ogóle to odczep się ode mnie.
- Zapomniałaś o naszej umowie.
- Słuchaj, musimy coś ustalić. Nie możesz…
- Wydawało mi się, że już ustaliliśmy – przerwał jej Clint.
- Chwileczkę! Nie ustalaliśmy, że będziesz za mną wszędzie chodził
krok w krok, a ja będę to tolerować. Miałam cię tak traktować jak wszystkich
innych chłopaków, tylko tyle.
- No tak – przyznał.
26
- A widzisz tu jakichś innych chłopaków? – Natasha rozejrzała się.
W kościele poza nimi nie było nikogo.
- No, nie.
- Właśnie, żaden za mną nie chodzi krok w krok.
- Ale gdyby zamiast mnie był tu teraz Nick Kowalsky… albo Terrence
Rogers, to nie powiedziałabyś mu, żeby się odczepił.
Natasha musiała przyznać mu rację; nigdy bez jakiegoś szczególnego
powodu nie była nieuprzejma wobec kolegów.
- A poza tym – ciągnął Clint – wcale za tobą nie chodzę krok w krok,
jak to określiłaś. – Wszedłem tu razem z chłopakami, a potem też, o ile sobie
przypominam, trzymałem się od ciebie z daleka.
Teraz również nie mogła się z nim nie zgodzić; w czasie zwiedzania
kościoła rzeczywiście nie narzucał jej się ze swoim towarzystwem.
- No dobrze – rzuciła. – Masz rację. Przepraszam.
Przez ułamek sekundy widziała na twarzy chłopca uśmiech satysfakcji.
W porządku pomyślała, jeden zero dla ciebie, ale to jeszcze nie koniec
meczu.
- Widzisz te belki? – spytał Clint, nagle zmieniając temat.
Spojrzała w górę na sklepienie świątyni.
- Podobno ja budowano ten kościół, przyniesiono je tu z jakiejś góry,
ponad trzydzieści kilometrów stąd. I w czasie transportu żadna z nich ani na
chwilę nie dotknęła ziemi.
Natasha prawie z nabożną czcią patrzyła na potężne sosnowe bale.
- Możesz to sobie wyobrazić? – zapytał Clint.
- Nie bardzo. To musiała być katorżnicza praca.
Chłopak pokiwał głową.
- I mogę się założyć, że żadnemu z tych zakonników, którzy założyli
misję San Esteban, nie spadła przy tym ani kropla potu. Od tego mieli
przecież Indian.
Natasha spojrzała na niego, kryjąc zdziwienie. Słyszała opowieści
o tym, jakimi bezlitosnymi gnębicielami bywali pierwsi misjonarze, którzy
pojawili się przed wiekami w tej części Ameryki, ale nigdy nie
podejrzewałaby Clinta o to, że takie problemy zaprzątają jego myśli. Musiała
27
jednak przyznać, że nie podejrzewała, by jego myśli zaprzątały jakiekolwiek
problemy. I niezależnie od ich umowy nie chciała zmieniać swojego zdania
o tym chłopaku.
- Ja wychodzę – oznajmiła zdecydowanym głosem. – Oni już pewnie na
nas czekają.
N
ieprędko Natasha miała okazję porozmawiać z Sandrą i Marshą
i skłonić je do zmiany taktyki, a podczas zwiedzania Acoma Pueblo
utwierdziła się w przekonaniu, że musi to zrobić jak najszybciej. Jej
towarzyszki tak się zapędziły w swoich zabiegach, zmierzających do
niedopuszczenia Rebecki do Jacka, że z boku wyglądało to po prostu
śmiesznie. Co chwilę wymyślały jakieś preteksty, żeby przy nim być,
zasypywały go dziesiątkami pytań, na które on wprawdzie odpowiadał – na
tym przecież również polegała jego praca – po jakimś czasie jednak dostrzegła
w nim ślady zniecierpliwienia.
Robią z siebie idiotki, pomyślała, kiedy usłyszała kolejne słowa Sandry.
Byli właśnie we wnętrzu jednego z indiańskich domostw i stali wokół
Indianki, która na specjalnie do tego przeznaczonym wielki kamieniu
z wgłębieniem rozcierała ziarna kukurydzy.
- To strasznie ciężka praca – skomentowała Sandra, zwracając się do
Jacka. – Czy Indianie nie jedli popcornu?
Natasha złapała się oburącz za czoło i spuściła głowę. Kiedy uniosła ją
na chwilę, przechwyciła zawstydzone spojrzenie przyjaciółki. Sandra nie
należała do dziewcząt, które paplają trzy po trzy. Była raczej małomówna, ale
kiedy się odzywała, to zawsze sensownie. Miała również Doś wyrafinowane
poczucie humoru… aż do dziś.
Jack, który najwyraźniej nie był pewien, czy potraktować jej pytanie
poważnie, czy jak żart, milczał, co speszyło ją jeszcze bardziej. Natasha
zaczęła się zastanawiać, jak pomóc przyjaciółce, ale zanim zdążyła to zrobić,
odezwała się Rebecca.
- Jasne, że jadali – rzuciła drwiącym głosem. – I popijali coca-colą,
z kostkami lodu, oczywiście – dodała. Uśmiechnęła się słodko do Jacka,
a potem spojrzała z triumfem w oczach na Sandrę.
28
Ta zaczerwieniła się, bez słowa cofnęła o parę kroków i stanęła za
plecami Natashy.
- Ja się z tego wypisuję – szepnęła jej do ucha. – Nie jestem w stanie
dłużej robić z siebie kompletnej kretynki.
Jej przyjaciółka, nie próbując zaprzeczać, ze zrozumieniem pokiwała
głową.
Tymczasem Marsha, choć została na polu walki sama, nie poddawała
się. Na szczęście jej pytania kierowane do Jacka były już bardziej sensowne
i nie dawały Rebecce okazji do kpin.
- Jakich ona używa kosmetyków? – Indiańskie domostwa nie należały
do przestronnych, izba była niewielka i dziewczęta i chłopcy stali dość
stłoczeni, Sandra zadała więc przyjaciółce to pytanie szeptem.
Natasha wiedziała oczywiście, że chodzi o Rebeccę, która – mimo ich
nadziei – po kilku godzinach spędzonych w upale wyglądała tak, jakby
właśnie przed chwilą zrobiła sobie makijaż.
- Sama się nad tym zastanawiam – odszepnęła. – Ale Marsha nie daje
za wygraną.
- No wiesz, jak by to mnie Rebecca odbiła kiedyś chłopaka, też
byłabym bardziej zdeterminowana – odparła Sandra. – Ja w każdym razie…
- Ciii… - przerwała jej Natasha, widząc, że kilka głów odwraca się w ich
stronę.
Po paru minutach dołączyła do nich Marsha, która chwilowo przegrała
z Rebeccą batalię o uwagę Jacka.
- Dlaczego zostawiłyście mnie tam samą? – spytała z wyrzutem
w głosie.
Sandra wzruszyła ramionami, a Natasha szepnęła:
- Pogadamy później, jak będziemy same, dobrze?
Marsha najwyraźniej nie maiła ochoty odkładać tej rozmowy i pewnie
gdyby nie podszedł do nich Clint, uparłaby się, żeby ja kontynuować.
Po raz pierwszy w życiu Natasha była mu wdzięczna, że się przy niej
pojawił. I nie chodziło tylko o to, że ktoś mógłby je podsłuchać. Była przecież
w jednym z najciekawszych miejsc, jakie miała w okazję w życiu oglądać.
Właśnie znajdowała się w domu, w którym przed wiekami mieszkali jacyś
29
ludzie i ich życie tak niewiele różniło się od tego, jakie teraz wiedli w nim jego
obecni właściciele. Patrząc na kamień do rozdrabniania kukurydzy,
zastanawiała się, czy był tu już kilkaset lat temu i służył do tego samego
celu. Przyglądając się murom domostwa, wyobrażała sobie, jak przed
wiekami suszą się na słońcu cegły adobe, z których zostało zbudowane…
Ta izba, podobnie jak całe Podniebne Miasto, nie była miejscem,
w którym człowiek powinien zawracać sobie głowę jakimiś intrygami.
Natasha zawsze wzdrygała się przed patosem, teraz jednak czuła, że
zastanawianie się w takim miejscu nad tym, jak dać po nosie Rebecce, jest
świętokradztwem. I postanowiła trzymać się tego, dopóki nie wyjadą z Acoma
Pueblo.
Sandra i Marsha musiały to wyczuć, bo już nie wracały do tematu
Jacka i Rebecki. Co więcej trzymały się z daleka od chłopaka, dając tym
samym konkurentce okazję do zalewania go uwodzicielskimi uśmiechami
i słodkim szczebiotem. Marsha tylko od czasu do czasu zerkała w ich stronę
i prychała pod nosem.
30
Rozdział 5
W
autobusie w czasie jazdy z Acoma Pueblo na parking wciąż nie
miały okazji porozmawiać. Wymieniły się – jak wszystkie dziewczęta i chłopcy
– wrażeniami z Podniebnego Miasta, lecz na wiadomy temat nie padło ani
jedno słowo.
Zanim wsiedli do busów, pan Sellers zebrał swoich podopiecznych,
żeby im coś zakomunikować.
- Jeszcze kilka godzin i żegnamy się z cywilizacją – powiedział głośno,
tak żeby go wszyscy słyszeli. – Możemy to trochę odwlec, zatrzymując się
gdzieś na kolację, albo jechać od razu na ranczo, z którego jutro wyruszamy,
i tam przygotować sobie posiłek w polowych warunkach. Decyzję
pozostawiam wam. – Przerwał na chwilę, dając im czas do namysłu.
– Hamburgery z frytkami, czy puszki?! – zawołał.
- Hamburgery z frytkami!
- Puszki!
Oba okrzyki wydawały się równie głośne i trudno było określić, który
dominuje. Przez kolejne pięć minut zwolennicy każdej z opcji przekrzykiwali
się nawzajem.
Natasha, nienawykła do biwakowania, mimo że czuła dreszczyk
zbliżającej się przygody, należała do tych, którzy wołali „Hamburgery!”. Jej
przyjaciółka, weteranka weekendowych wypraw, do ich przeciwników.
Niezdecydowana Marsha, patrząc to na Sandrę, to na Natashę, raz wołała
„Puszki!”, a raz „Hamburgery!”.
Wrzask był tak niesamowity, że kierowcy wszystkich trzech busów
wychylili głowy ze swoich pojazdów, a ze sklepu z pamiątkami wyszła
ekspedientka, żeby sprawdzić co się dzieje.
Natasha, w której w końcu duch przygody zwyciężył lęk przed
nieznanym, już była skłonna przystąpić do opozycyjnego obozu, mając
nadzieję że w ten sposób przeciągnie na jego stronę niezdecydowaną Marshę
i ich dwa głosy być może przeważą szalę w tym pojedynku na okrzyki.
Sprawę jednak rozstrzygnął pan Sellers.
31
Natasha nigdy by nie uwierzyła, że ktoś byłby w stanie przebić się
przez ten harmider, ale jemu się to udało.
- Cicho!!! – zawołał tak donośnie, że wszyscy zamilkli. – Jeśli zawsze
w ten sposób będziecie podejmować decyzję – zaczął już trochę ciszej – nie
pozostanie nam nic innego, jak robić to za was. A na razie proponuję
głosowanie. Kto jest za hamburgerami?
Podniosło się szesnaście rąk, w tym pana Sellersa.
- Kto za puszkami?
Tym razem w górę wyskoczyło… również szesnaście rąk, w tym Jacka.
Pan Sellers przez chwilę pocierał czoło.
- Zaraz, zaraz – odezwał się w końcu. – Przecież jest was dwadzieścia
dziewięć osób, razem ze mną i z Jackiem trzydzieści jeden… skąd więc
trzydzieści dwa głosy?
- Może pomyliliśmy się w liczeniu – zasugerowała Rebecca i jak to ona
gestem gwiazdy filmowej odrzuciła do tyłu włosy.
- A może ktoś głosował dwa razy – powiedziała Marsha, patrząc na nią
wyzywająco. – Chyba nawet wiem kto.
- O co ci właściwie chodzi? – oburzyła się Rebecca.
- Dobrze wiesz o co.
- Nie będziemy tu stać i się kłócić – uciął ich dalszą dyskusję pan
Sellers. – Głosujemy jeszcze raz.
Tym razem szesnaście osób wyraziło ochotę na zjedzenie kolacji
w barze, a piętnaście na ranczo, co przesądziło sprawę.
- Naprawdę widziałam, jak dwa razy podnosiła łapę – poinformowała
Marsha w drodze do busa swoje towarzyszki. – Słowo honoru – dodała, jakby
się spodziewała, że jej nie uwierzą.
- Nie musisz się tak zastrzegać. Nie podejrzewamy cię o to, że sobie to
wymyśliłaś – uspokoiła ją Sandra. – Tylko po co, na miłość boską, ona to
zrobiła?
- Może rozmyśliła się w ostatniej chwili – próbowała znaleźć
wytłumaczenie Natasha. – Może się zagapiła i niechcący podniosła rękę po
raz drugi. – Nie miała o Rebecce najlepszego zdania, ale zawsze się
wystrzegała podejrzewania ludzi o to, że we wszystkim, co robią, mają jakieś
32
ukryte intencje. Sama często działała spontanicznie, więc przypuszczała, że
zdarza się to wszystkim, nawet Rebecce.
Marsha była jednak najwyraźniej innego zdania, a przynajmniej
w odniesieniu do swojej konkurentki.
- Zagapiła, akurat! Rozmyśliła się! – prychnęła. – Może i się rozmyśliła,
ale dopiero wtedy, jak zobaczyła, że Jack nie głosował za tym, żeby jeść
kolację w barze. Kiedy zorientowała się, że nie podniósł ręki, nagle pokochała
puszki.
Sandra i Natasha uśmiechnęły się do siebie. Może gdyby choć trochę
lubiły Rebeckę, gorliwość z jaką Marsha doszukiwała się w swojej
konkurentce wszystkiego co najgorsze, wydałaby im się nieco przesadna.
Miały jednak o Rebecce takie, a nie inne zdanie i w tej sytuacji reakcje ich
towarzyszki po prostu je bawiły.
- Może to i lepiej, że zjemy w barze – powiedziała Natasha. W końcu
głosowała za puszkami, lecz teraz, kiedy bus ruszał z parkingu, zaburczało
jej w brzuchu. Co prawda w Acoma Pueblo, tak jak wszystkie dziewczęta
chłopcy, kupiła sobie indiański placek kukurydziany, ale nie udało jej się
zapełnić pustki w żołądku po dosyć niefortunnym śniadaniu. – Jestem
głodna jak wilk.
- No, wyobrażam sobie – rzuciła Sandra i natychmiast odwróciła się.
Natasha była pewna, że jej przyjaciółka próbuje w ten sposób ukryć
kpiący uśmiech. Nie wytrzymała i szturchnęła ją w bok. Ta popatrzyła na nią
z udawanym zdziwieniem.
Natasha przypomniała sobie cebulową bułkę z miodem i zaczęła się
śmiać. Śmiała się coraz głośniej i nie była w stanie przestać. Po chwili
dołączyła Sandra. Po dwóch minutach miały łzy w oczach, po trzech siedziały
zgięte wpół, z głowami na kolanach.
Po pięciu poważnie już zaniepokojona Marsha chwyciła za ramię jedną
i drugą.
- Co wam się stało?
Natasha i Sandra na chwilę podniosły głowy, popatrzyły na siebie
z udawaną powagą i po chwili znów pokładały się ze śmiechu.
33
Wszyscy pasażerowie bus patrzyli na nie ze zdziwieniem; jedni
rozkładali ręce, któryś z chłopców stukał się w skroń. Nawet kierowca,
niemłody już mężczyzna o wyraźnie indiańskich rysach, na chwilę odwrócił
się i zapytał:
- Czego one się najadły w Acoma Pueblo?
- Oj, chyba nie w Acoma Pueblo – powiedział Clint, który jako jedyny
z pasażerów nie wydawał się zdziwiony zachowaniem koleżanek.
Z tajemniczym uśmiechem na twarzy patrzył, jak z głowami na kolanach
krztuszą się ze śmiechu, co jakiś czas patrzą na siebie, ale tylko po to, by po
chwili znów wybuchnąć śmiechem.
Marshy w pewnym momencie zrobiło się trochę przykro, że jej
towarzyszki nie wtajemniczają jej w swoje sprawy, tłumaczył sobie jednak, że
to normalne, bo przyjaźnią się przecież od lat. Gdyby Lucy była z nią na
obozie, też miałby swoje tajemnice, też śmiałby się z rzeczy, o których inni
nie mają pojęcia. Niestety, rodzice jej przyjaciółki w ostatniej chwili zmienili
urlopowe plany i Lucy, zamiast być teraz w Nowym Meksyku, spędzała
wakacje u dziadków na Sycylii.
Marsha i tak była wdzięczna Natashy i Sandrze, że ją przygarnęły – bez
nich czułaby się zupełnie samotna – przestała więc użalać się nad sobą
i z troską w głosie zwróciła się do siedzącego obok niej Clinta:
- Nic im nie będzie? Nie podławią się z tego śmiechu?
- Chyba nie – uspokoił ją. – Jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś się udusił
ze śmiechu.
Jakieś dziesięć minut później nie był już taki pewny tego, co mówił, bo
Natasha i Sandra zaczęły wykazywać dość niepokojące objawy. Krztusiły się,
a jeśli któraś na chwilę się prostowała, to tylko po to, żeby wytrzeć łzy
spływające po zaczerwienionej twarzy i zaczerpnąć kilka urwanych
oddechów.
- Musiały się czegoś naćpać – zawyrokował jego kolega Nick Kowalsky.
- Nie opowiadaj głupot – ofuknął go Clint. – One? W życiu!
Kierowca busa, widząc we wstecznym lusterku, że dwie osoby
podniosły się ze swoich miejsc i podeszły do Natashy i sandry, zaproponował,
że zatrzyma się na najbliższym parkingu.
34
Jego słowa dotarły do Natashy dopiero po chwili, ale kiedy tylko
zorientowała się, że to one są powodem zamieszania, w ciągu dosłownie kilku
sekund spięła się w sobie, wyprostowała się i odetchnęła głęboko i zawołała:
- Nie, naprawdę nie trzeba, wszystko jest w porządku. – nachyliła się
nad przyjaciółką i szepnęła: - Oni wszyscy myślą, że nam odbiło.
Sandra uniosła głowę i widząc twarze wpatrzonych w nią dziewcząt
i chłopców, natychmiast spróbowała się zmobilizować. Nie przyszło jej to
równie łatwo jak Natashy, ale po chwili siedziała już wyprostowana i gdyby
nie oczy pełne łez i zaczerwieniona twarz, wyglądałaby zupełnie normalnie.
- Na pewno mam się nie zatrzymywać? – zapytał kierowca, patrząc we
wsteczne lusterko.
- Na pewno – odpowiedziały jednocześnie.
- No, dobra – rzucił. – Zresztą i tak za dziesięć minut stajemy przy
barze La Placita.
Dopóki tam nie dotarli, w obawie, że wróci atak śmiech, na wszelki
wypadek na siebie nie patrzyły. Inni pasażerowie jednak co chwila na nie
popatrywali z jawną ciekawością. Nikt nie miał pojęcia, o co chodziło.
Z dwoma wyjątkami: Clinta, który znów zaczął się dziwnie uśmiechać i Nicka
Kowalsky’ego, który, oczywiście, wiedział swoje.
W przytulnym niewielkim barze, zbudowanym z cegły adobe,
ozdobionym przed wejściem girlandami czerwonych suszonych papryczek
chili, można było wprawdzie dostać hamburgery z frytkami, ale poza dwoma
chłopakami nikt tego nie zamawiał. Wszyscy woleli spróbować miejscowych
smakołyków.
Natasha wzięła sobie chiles rellenos, omlet z zielonym chili, nadziewany
serem, a na deser sopaipillas, meksykańskie naleśniki polewane miodem
z dodatkiem chili. Trochę się obawiała, czy połączenie miodu z ostrą
przyprawą nie jest zbyt ryzykowne – zwłaszcza że po dzisiejszym śniadaniu
miała na razie dość kulinarnych eksperymentów – ale była przecież w Nowym
Meksyku i jeśli chała spróbować tutejszych specjalności, musiała pogodzić
się z tym, że chili będzie we wszystkim.
Mimo jej obaw zarówno danie główne, jak i deser okazały się
przepyszne. Natasha była w świetnym humorze. Choć rano zapomniała się
35
posmarować kremem przeciwsłonecznym, udało się jej się ustrzec przed
poparzeniem. Najwyraźniej kapelusz zdał egzamin, bo nie czuła na twarzy
nawet najlżejszego pieczenia, co napawało ją optymizmem na najbliższe dni.
Clint zaczął się wreszcie zachowywać wobec niej normalnie. Stoły w barze La
Placita były tak duże, że dwa starczyły dla całej grupy obozowiczów. Clint
siedział przy tym samym co ona, ale wcale nie czuła się przez niego
prześladowana. Nie zwracał się do niej częściej niż do innych koleżanek
i kolegów, a kiedy to robił, wydawało jej się to całkiem normalne
i odpowiadała mu tak samo jak innym. Raz nawet pozwoliła sobie na coś,
o co jeszcze wczoraj nigdy by siebie nie podejrzewała – kiedy zobaczyła na
jego talerzu jakąś dziwnie wyglądającą potrawę, zapytała co to takiego.
- Kurczak z czekoladowym sosem mole – odparł.
- Czekoladowym?! Fuj! Kurczak z czekoladą?
- Nie z czekoladą, tylko sosem czekoladowym.
- Jaka to różnica? Kto wymyślił coś takiego?
- Z tego, co wiem, to Meksykanie – wyjaśnił. – To jest naprawdę dobre.
Chcesz spróbować? – spytał, podsuwając w jej stronę talerz.
Natasha skrzywiła się i potrząsnęła głową.
- Nie, dziękuję, wolę nie ryzykować.
- A ja mogę? – zapytał Nick Kowalsky i nie czekając na pozwolenie
kolegi, wziął z jego talerza wielki kawałek kurczaka.
- Hej – obruszył się Clint. – Nie powiedziałem, że możesz.
- A jej pozwoliłeś.
- Ona nie zabrałaby mi pewnie pół porcji i nie ochlapała przy tym
połowy stołu – rzekł Clint, pokazując na plamy sosu czekoladowego.
- O rany, ale pycha – zachwycił się Nick. – Żałuj, że nie spróbowałaś,
jak ci dawał – zwrócił się do Natashy.
Musiała widać dość łakomie zerknąć na talerz z kurczakiem, bo Clint
podsunął go jej jeszcze raz.
- Spróbuj – zachęcił ją.
Ciemnobrązowy połyskliwy sos wyglądał tak kusząco, że nie potrafiła
się oprzeć i sięgnęła widelcem do talerza Clinta. Potrawa była rzeczywiście
pyszna, słodko-gorzka, a jednocześnie pikantna.
36
- Niebo w gębie – powiedziała i kiedy Clint jeszcze raz podsunął jej swój
talerz, bez wahania skorzystała z tej niemej propozycji i tym razem wybrała
większy kawałek.
- A koledze żałuje – poskarżył się Nick.
- Kolega, jak będzie się dalej tak nażerał, to wyleci z drużyny. Obiecałeś
trenerowi, że w czasie wakacji schudniesz dziesięć kilo – przypomniał mu
Clint.
- I co, niby taka ociupinka kurczaka miałaby mi w tym przeszkodzić?
Natasha zerknąwszy na talerz Clinta, zorientowała się, że niewiele już
na nim pozostało.
- Będziesz głodny – rzuciła. – Zjedliśmy ci więcej niż połowę.
– popatrzyła na swoją porcję. Jej chiles rellenos było prawie nieruszone.
– Może weźmiesz trochę ode mnie. Ja jeszcze mam deser – dodała, pokazując
apetycznie pachnące sopaipillas.
Chłopak nie zastanawiał się długo.
- Chętnie – odparł, po czym zwrócił się do Nicka: - A tobie nie
przyszłoby do głowy żeby się podzielić z kolegą?
- Pewnie, że by przyszło. – Nick uśmiechnął się od uch do ucha.
– Jakbym miał czym – rzekł, wskazując na stojącą przed nim pustą już
miskę po chili con carne.
Natasha właśnie przekładała połowę swojej porcji na talerz Clinta, gdy
usłyszała mówiącą jakby do siebie Sandrę:
- No proszę, proszę… Kto by pomyślał…
Natasha nigdy nie pozwalała przyjaciółce na to, by w jakikolwiek
sposób komentowała jej stosunek do Clinta, dziś jednak była w tak dobrym
nastroju, że puściła te słowa mimo uszu, co wprawiło Sandrę w jeszcze
większe zdumienie. Już wkrótce rozpocznie się ich wielka przygoda i nic nie
mogło zmącić radości, z jaką Natasha na nią czekała.
37
Rozdział 6
K
iedy trzy busy wiozące obozowiczów z Minneapolis skręciły z głównej
szosy w piaszczystą drogę, wiodącą ku wznoszącym się na horyzoncie
skalistym wzniesieniom o płaskich jak stół szczytach, zbliżał się wieczór.
Dziewczęta i chłopcy ze zniecierpliwieniem wyglądali przez okna,
wypatrując rancza, na którym na każdego z nich czekał wierzchowiec
i zapasy na dziesięciodniową wędrówkę.
Jechali już dobry kwadrans, a wokół, oprócz rdzawego piasku, były
tylko kamienie, kaktusy i skarłowaciałe krzewy. Widniejące w oddali góry nie
wydawały się ani trochę bliższe niż w chwili, kiedy zjechali z głównej drogi.
- Długo jeszcze będziemy tak jechać?! – zwołał ze zniecierpliwieniem
Nick Kowalsky.
Kierowca odwrócił się i uśmiechną szeroko.
- A co, śpieszysz ci się gdzieś? – zapytał.
- No, właściwie nie – przyznał chłopak. – Ale trochę tu trzęsie. – Droga
rzeczywiście była bardzo wyboista i mimo że nie jechali szybciej niż
trzydzieści kilometrów na godzinę, bus podskakiwał na każdej nierówności.
– Ile zostało nam jeszcze kilometrów?
- Nie więcej niż dwadzieścia pięć – odparł kierowca.
- To w tym tempie zajedziemy na miejsce, jak będzie ciemno.
Natasha zerknęła na zegarek; zbliżała się siódma. W Minneapolis o tej
porze roku mieliby jeszcze prawie dwie godziny do zachodu słońca, a tu za
godzinę zapadnie zmrok. Trochę ją to zaniepokoiło. Nigdy w życiu nie
rozstawiała jeszcze namiotu, a dziś w dodatku będzie to musiała zrobić po
ciemku. Wiedziała wprawdzie, że Sandra ma w tym wszystkim
doświadczenie, ale nie chciała tak we wszystkim zdawać się na przyjaciółkę.
Po chwili jednak uspokoiła się. Nie we wszystkim, pomyślała.
Kiedy przed dwoma miesiącami dowiedziały się o obozie w Nowym
Meksyku, zapaliły się do niego i poszły na zebranie informacyjne. Gdy
zobaczyły tłum dziewcząt i chłopców, Natasha, wiedząc, że liczba
uczestników jest ograniczona, uznała, że nie mają szans, i nawet nie chciała
czekać na rozpoczęcie zebrania. Powstrzymała ją przed tym Sandra, ale
38
dziesięć minut później to właśnie ona chciała wyjść. Okazało się bowiem, że
warunkiem wyjazdu do Nowego Meksyku są przynajmniej podstawowe
umiejętności jeździeckie.
- No to ja odpadam – powiedziała natychmiast Sandra i podniosła się
z miejsca.
Natasha przytrzymała ją za rękę.
- Uspokój się – szepnęła. – T jest nasz szansa na załapanie się ten
obóz. Dzięki temu odpadnie mnóstwo chętnych.
- Przecież ja nigdy w życiu nie siedziałam na koniu. Gdybym czasami
nie oglądała westernów, nie potrafiłabym odróżnić końskiego zadu od łba.
- Ale potrafisz. I to jest właśnie ta podstawowa umiejętność. Mamy dwa
miesiące. Nikomu poza Meghan nie pozwoliłabym wsiąść na Kamelię.
– Meghan była młodszą kuzynką Natashy. Przez kilka lat razem chodził na
kursy jeździeckie i kiedy pół roku temu nadarzyła się okazja nabycia młodej
rasowej klaczy, tata Natashy dogadał się ze swoim bratem, ojcem Meghan,
i wspólnie kupili ją dla swych córek. – Ale tobie pozwolę. Za dwa miesiące
będziesz mogła startować w zawodach jeździeckich.
- Akurat – rzuciła Sandra. Nie była przekonana, ale została na swoim
miejscu i słuchała słów prowadzącego zebranie.
Pięć minut później to ona musiała przytrzymać za rękę przyjaciółkę,
która chciała wyjść, kiedy usłyszała, że kolejnym warunkiem uczestniczenia
w obozie jest odporność na promienie słoneczne.
- Nie pamiętasz, co się ze mną stało dwa lata temu? – spytała Natasha.
– Wtedy nad jeziorem – wyjaśniła.
- Siadaj – powiedziała Sandra. – Jeśli ktoś ma rude włosy i cerę jasną
jak mleko i jest na tyle głupi, żeby przez sześć godzin leżeć plackiem na
słońcu, tylko dlatego, że koniecznie chce się mieć taki kolor skóry jak Crystal
– ich koleżanka Crystal była Mulatką – to nie powinien się dziwić, że potem
ma krwawe bąble.
- Przesadzasz – powiedziała Natasha, choć wiedziała, że przyjaciółka
ma rację.
- Są kremy, a poza tym nie będziesz przecież na obozie chodzić
w kostiumie kąpielowym – przekonywała ją Sandra.
39
Wytrwały do końca zebrania i okazało się, że na trzydzieści miejsc było
dwudziestu dziewięciu chętnych. Natasha dotrzymała słowa i po kilku
lekcjach z instruktorem, które Sandra opłaciła z pieniędzy zaoszczędzonych
z kieszonkowego, pozwoliła jej dosiadać Kamelii.
Z kolei Sandra, od jakiegoś czasu zarażona internetowym wirusem,
godzinami siedziała przy komputerze, próbując znaleźć w przedstawianych
w Internecie ofertach różnych firm kosmetycznych kremy, które
najskuteczniej mogły ochronić jej przyjaciółkę przed poparzeniem
słonecznym.
I tak dziewczyna, która jeszcze dwa miesiące temu konie widziała tylko
w telewizji, na zdjęciach albo w kinie, i druga, która traktowała słońce jak
dopust boży, miały przemierzać wierzchem dzikie tereny Nowego Meksyku,
gdzie cień można znaleźć tylko pod kaktusem.
Kiedy godzinę później trzy busy wjechały między dwa wzniesienia,
połowa słońca skryła się już za płaskimi wierzchołkami. Po pięciu minutach
jazdy wąwozem, miejscami tak wąskim, że samochody tylko dzięki zręczności
kierowców nie ocierały się o skalne ściany, droga nagle się rozszerzyła
i znaleźli się… No właśnie, Natasha nie potrafiłaby nazwać tego miejsca.
Dolina? Równina? Jedyne określenie, jakie przychodziło jej do głowy, to raj.
Najbardziej zaskoczyły ją kolory. Po całym dniu patrzenia na
rdzawoczerwone skały i piasek zapomniała już, że istnieje taka barwa jak
zieleń, nie zielonkawa szarość czy żółcień z odcieniem zgniłej zieleni – taka
jaką miały liście mijanych w drodze rachitycznych drzew i krzewów
i wyschniętych kępek trawy – lecz prawdziwa soczysta zieleń.
Kilkudziesięciohektarowy teren, porośnięty bujną roślinnością, ze
wszystkich stron otaczały wysokie na kilkaset metrów góry o prawie
pionowych ścianach, tworząc jakby zamknięty krąg. Natasha rozejrzała się
i stwierdziła, że wąwóz, którym właśnie przyjechali, jest jedyną drogą łączącą
to miejsce z resztą świata. W życiu nie widziała czegoś piękniejszego.
Minąwszy poletka, na których uprawiano kukurydzę, chili i jakieś
inne, nieznane jej rośliny, a potem niewielki sad dojechali do przeciw ległego
krańca doliny i zatrzymali się przed parterowym domem z cegły adobe.
- Jak tu ładnie – zachwyciła się Marsha.
40
- Patrzcie tam! – zawołał ktoś z grupy.
Kilkadziesiąt metrów za domem ze stromej skały spływały kaskady
wody, tworząc imponujący wodospad.
Wszyscy rzucili plecaki i poszli w tamtą stronę i wtedy zobaczyli ukryta
wśród drzew prawdziwą perłę tej doliny – małe jeziorko. Krystalicznie czysta
wda, która, pieniąc się i rozbryzgując, spływała ze skał, znajdowała tu swoje
ujście.
- Po prostu bajka – powiedziała Natasha, kiedy wreszcie po chwili
oniemienia z zachwytu była w stanie wydusić z siebie słowo.
- Tylko co się z tą wodą dzieje? – rzuciła jak zawsze trzeźwo myśląca
Sandra. – Przecież spływa jej tu tyle, że nie może wyparować.
- Też masz się nad czym zastanawiać! – prychnęła Natasha.
- Znaleźliśmy się w raju, a ta zamiast oniemieć z wrażenia, myśli o tym co się
dzieje z wodą.
Kilku chłopców zdążyło zdjąć buty i weszło do jeziorka. Natasha miała
ochotę zrobić to samo, ale jeden po drugim wychodzili na brzeg i widząc ich
twarze, domyśliła się, że woda jest okropnie zimna.
Sandra tymczasem wróciła do nurtującego ją problemu.
- A wyobraź sobie, ze w nocy byłaby porządna ulewa – powiedziała.
– Jak myślisz, co by się wtedy stało?
- Jak to co? – odparła Natasha. – Zalałoby całą dolinę i potopilibyśmy
się wszyscy – dodała z kpiącym uśmiechem. Jej przyjaciółka obok swoich
licznych zalet miała jedną niewątpliwą wadę: była skrajną pesymistką.
- Czym się tak martwicie? – zapytał przechodzący obok nich Jack.
- Tym, że w nocy zaleje nas woda – odpowiedziała Natasha.
- Czym? – zdumiał się. – Tu nigdy nie ma powodzi – dodał.
- To co się dzieje z tą wodą, która spływa ze skał? – dociekała Sandra.
– przecież nie wsiąka w ziemię ani nie wyparowuje w takich ilościach.
- Masz rację – przyznał. – Jutro wam pokażę, co się z nią dzieje.
A dzisiaj możecie spać spokojnie. Nie grozi nam potop.
Zza domu wyszedł nieznajomy mężczyzna w dżinsach o kraciastej
koszuli i pomachał do niego.
41
- To Zuri, nasz gospodarz – wyjaśnił dziewczętom Jack. – Chodźmy,
pewnie chce rozdzielać sprzęt.
Ruszyły za nim, ale Natasha zatrzymała się jeszcze na chwilę, żeby
popatrzyć na wodospad. W ostatnich promieniach zachodzącego słońca
wyglądał zjawiskowo. I przyszło jej do głowy, że warto było się narażać nawet
na bąble na skórze, które może jej wyskoczą jutro czy pojutrze, żeby to
zobaczyć.
Przed domem, obok sterty namiotów i innych sprzętów, stał gospodarz
i kobieta, którą Jack przedstawił jako żonę, Temaę. Zuri miał wprawdzie
czarne jak smoła włosy i bardzo ciemne oczy, ale rysy jego twarzy
wskazywały na to, że jedno z jego rodziców było białe; Temaa natomiast
– drobna i mimo zmarszczek wciąż jeszcze piękna – musiała być czystej krwi
Indianką.
Po chwili na progu domu stanęła dziewczyna. Wystarczyło jedno
spojrzenie, by wiedzieć, że jest córką gospodarzy – była młodszą kopią matki.
- To nasz córka – powiedział Zuri, choć i tak nikt nie miał co do tego
wątpliwości.
- Cześć – przywitała się dziewczyna, zwracając się do wszystkich.
– Mam na imię Zechiti. – Uśmiechnęła się i jeszcze raz powtórzyła swoje imię,
najwyraźniej przyzwyczajona do tego, że nie jest łatwe ani do wymawiania,
ani do zapamiętania.
Była śliczna. Tak śliczna jak ta dolina, pomyślała Natasha, a kiedy
Zechiti podeszła do Jacka i padli sobie w ramiona, nie miała najmniejszych
wątpliwości, że ta para jest w sobie śmiertelnie zakochana.
- I w ten sposób nasz problem sam się rozwiązał – powiedziała cicho do
Sandry i Marshy.
- No nie wiem – rzuciła z powątpiewaniem Marsha. – Rebecca lubi
wyzwania. Ja konkurencja jeszcze bardziej mobilizuje do walki.
- Są trzy namioty czteroosobowe, dwa trzyosobowe, a pozostałe to
dwójki – oznajmił Zuri, podchodząc do sterty sprzętu.
- Wytrzymacie ze mną w jednym namiocie? – spytała z niepokojem
Marsha.
- Jasne – odparła bez wahania Natasha.
42
Sandra udała, że się zastanawia.
- Ale pod warunkiem, że nie chrapiesz.
- Przecież spałyśmy razem w Albuquerque – przypomniała jej Marsha
z lękiem w głosie. – Słyszałyście coś w nocy?
Sandra miała zupełnie poważną minę.
- Nie, tyle, że w namiocie bardziej niesie – powiedziała i zanim Marsha
zmartwiła się na dobre, roześmiała się. – Jak będziemy tu sterczeć, to
zabiorą wszystkie trójki i naprawdę wylądujesz z Rebeccą w jednym
namiocie.
Marshy nie trzeba było dwa razy powtarzać; kilka sekund później,
przepchnąwszy się przez grupę dziewcząt i chłopców, już stała przy Zurim
i prosiła:
- Dla nas trzyosobowy.
- Ta to się umie rozpychać – rzekła Sandra. – Trochę się wczoraj
bałam, że jak weźmiemy ją do swojego pokoju to będziemy miały ją na głowie
przez cały obóz, ale jest całkiem fajna, prawda?
- Prawda – odparła Natasha. – I jaka zaradna – dodała głośniej, widząc,
że Marsha idzie do nich, dumnie unosząc nad głową swoją zdobycz.
- Mówiłyście cos o mnie? – domyśliła się Marsha.
- Pewnie – przyznała Sandra i z kamienną twarzą dodała: - Właśnie
mówiłyśmy o tym, jaka jesteś okropna, i zastanawiałyśmy się na tym, czy
wytrzymamy z tobą do końca obozu.
Marsha przez chwilę miała zmartwioną minę, ale w końcu spojrzała
podejrzliwie na swoje towarzyszki i roześmiała się.
- I tak wiem, że przygarnęłyście mnie tylko dlatego, że nie chce wam
się samym rozkładać namiotu – powiedziała z triumfem w głosie.
- Nie dość, że taka zaradna, to jeszcze jaka domyślna – droczyła się
z nią dalej Sandra. – A rozkładałaś już kiedyś namiot?
- Też pytanie! – obruszyła się Marsha. – Setki razy.
- To dobrze, bo już myślałam, że będę się musiała męczyć sama z tą
manualną niedojdą. – Sandra wskazała palcem na swoją przyjaciółkę.
- Hej! – zawołała Natasha z udawanym oburzeniem, ale po pierwsze
była przyzwyczajona do dość cierpkiego poczucia humory przyjaciółki, a po
43
drugie w głębi ducha cieszyła się, że Sandra nie będzie skazana wyłącznie na
jej pomoc przy rozbijaniu namiotu. Wcale nie uważała się za manualną
niedojdę, ale akurat ta czynność nie nudziła w niej entuzjazmu. Ona myślała
już o czymś innym. Rozglądała się po dolinie, nigdzie jednak nie widziała
koni, a przecież tu miały na nich czekać.
Gdy gospodarz zaprowadził ich w miejsce, gdzie mogli rozbić obóz, i jej
towarzyszki od razu zabrały się do pracy, Natasha zapytała, co ma robić.
Sandra patrzyła na nią przez chwilę, po czym odparła:
- Wiesz co? Najlepiej będzie, jak sobie pójdziesz zwiedzać ranczo i nie
będziesz nam się plątać pod nogami. – Wzięła z rąk przyjaciółki aluminiowy
pręt, z którym ta nie wiedziała, co począć. – Albo jak chcesz, to patrz i się
ucz.
Natasha przez jakiś czas stała i obserwowała krzątające się
dziewczęta, ale to widowisko nie było dla niej na tyle ciekawe, żeby na długo
przykuć jej uwagę, podeszła więc do Zuriego i zapytała o konie.
- Są tam, w zagrodzie – oznajmił, wyciągając rękę w stronę gęsto
rosnących drzew.
- Za tymi wysokimi drzewami? – upewniła się.
- Właśnie tam.
- A kiedy będziemy mogli je zobaczyć?
- Dzisiaj jest już trochę za późno na to, żebyście je sobie wybierali.
Zrobiło się już całkiem ciemno. Lepiej będzie, jak przyjrzycie się im rano,
i wtedy każde z was zdecyduje, którego chce dla siebie.
- To będziemy mieli możliwość wyboru? – zdziwiła się Natasha, lecz
jednocześnie bardzo ją to ucieszyło.
Zuri zamyślił się.
- Ja zawsze mówię, że to one wybierają nas – rzekł po chwili. – Ale
owszem, będziecie mogli wybierać. Koni jest pięćdziesiąt. Dwa nie wchodzą
w rachubę, bo na jednym zawsze jeździ pan Sellers, a na drugim Jack.
– chyba zauważył podniecenie w oczach dziewczyny, bo uśmiechnął się
i powiedział: - Widzę, że nie możesz się już doczekać. Jak chcesz, to możesz
pójść obejrzeć je teraz – zaproponował. – Mamy pełnię – dodał, zerkając
w górę. – Może sobie już dzisiaj któregoś upatrzysz.
44
- Dziękuję! – zawołała zachwycona dziewczyna i pobiegła w stronę
zagrody.
Kiedy minęła wysokie drzewa, zwolniła kroku. Wielkie stado za
ogrodzeniem było tak spokojne, że nie chciała niczym burzyć tej harmonii.
Prawie na palcach podeszłą do zagrody, oparła się o drewnianą poprzeczkę
i wciągnęła do nosa powietrze. Jeśliby ją ktoś zapytał, co w koniach lubi
najbardziej, bez chwili zastanowienia powiedziałaby, że zapach. Kiedy
w każdą sobotę i niedzielę przyjeżdżała do stadniny, w której jej ojciec
i wujek wynajęli boks dla Kamelii, pierwsze, co robiła, to przykładała twarz
do szyi swojej ulubienicy i długo rozkoszowała się jej zapachem.
Zwierzęta zauważyły jej obecność, bo w stadzie zapanowała lekkie
poruszenie, któreś zarżało cicho, inne zaczęło poruszać się nerwowo. Po
chwili jednak uznały pewnie, że intruz jest niegroźny, i znów zapanował
spokój.
W jasnej poświacie księżyca Natasha dokładnie widziała sylwetki,
trudniej natomiast było z rozróżnieniem ich maści. Kilkanaście było zupełnie
ciemnych, domyśliła się więc, że są kare. Wypatrzyła też kilka siwych,
a wyraźne czarne plamy na białej sierści dwóch wierzchowców nie
pozostawiały wątpliwości, że te są tarantowate, przy większości jednak miała
trudności z określeniem, czy to gniadosz czy bułanek. Ale ją i tak najbardziej
interesowały kare, o błyszczącej czarnej sierści, takie jak Kamelia.
W pewnej chwili właśnie jeden z nich uniósł łeb i Natasha miała
wrażenie, ż na nią patrzy. Kiedy wolnym krokiem ruszył w jej stronę,
przekonała się, że się nie myliła. Z bijącym sercem czekała, co będzie dalej.
Jakieś dziesięć metrów od miejsca, w którym stała, zwierzę zatrzymało się.
Z tej odległości zobaczyła, że to klacz.
- Piękna jesteś – powiedziała cicho. – Naprawdę piękna, tak jak moja
Kamelia.
Zwierzę, jakby zwabione jej głosem, znów wolno ruszyło przed siebie
i zatrzymało dopiero przy ogrodzeniu.
Natasha wyciągnęła rękę, tak żeby nie spłoszyć klaczy, i pogłaskała ją
po pysku. Ta, zbliżywszy się jeszcze o krok, schyliła łeb, domagając się
dalszych pieszczot.
45
- Wybrałaś mnie – szepnęła dziewczyna. – Naprawdę mnie wybrałaś.
Jesteś piękna i mądra, wiesz? – mówiła dalej, nie przestając głaskać ją po
pysku. – No, powiedz, jak masz na imię, no powiedz, proszę. – Mimo wysokiej
opinii o inteligencji koni wiedziała, że domaganie się od niego, by zdradził
swoje imię, nie najlepiej świadczy o jej inteligencji. A jednak dowiedziała się,
jak to piękne zwierze ma na imię. Tyle, że nie od niego osobiście.
- Cheu – usłyszała za plecami i aż podskoczyła.
Za nią stała córka gospodarzy. Kiedy na westernach mówiono
o Indianach, którzy potrafią skradać się zupełnie bezszelestnie, zawsze w to
powątpiewała, teraz jednak się przekonała, jak bardzo się myliła.
- Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć – wytłumaczyła się Zechiti.
– Ale tak wam się dobrze rozmawiało, że nie chciałam wam przeszkadzać.
– była nie tylko śliczna, ale i przemiła.
Natasha roześmiała się.
- To był raczej monolog niż rozmowa – sprostowała.
- Nie. Cheu na pewno chciała ci coś powiedzieć. Przecież przyszła do
ciebie. – Zechiti pogłaskała klacz po pysku. – Zdradziłaś mnie, ty
niewdzięcznico.
- To twój koń? – zapytała Natasha, nie potrafiła ukryć smutku w głosie.
- Kiedy przyjeżdżam do domu w czasie wakacji, jeżdżę najczęściej na
niej. To moja ulubienica. Prawda, Cheu?
Zwierzę, jakby w odpowiedzi, pochyliło łeb.
- Ale możesz ją wziąć – powiedziała Zechiti, widząc rozczarowanie na
twarzy Natashy. – Jakoś wytrzymam bez niej przez te kilka dni.
- Nie, nie mogę ci tego zrobić.
- Będę ją miała dla siebie przez resztę wakacji. Zdążę się nią nacieszyć
– przekonywała Zechiti. – A poza tym ona ciebie wybrała – dodała i czule
zwróciła się do klaczy: - Prawda, że wybrałaś… - Popatrzyła pytająco na
Natashę. – Nie wiem nawet jeszcze, jak masz na imię.
- Natasha.
- Wybrałaś Natashę. – Zechiti kontynuowała rozmowę ze swoją
pupilką. – I od jutra ona będzie się opiekowała tobą, a ty nią, prawda?
46
- Nie wiem, jak ci dziękować. Tak się cieszę. Ona jest całkiem podobna
do mojej klaczy Kamelii.
- Ja też się cieszę, że właśnie ty będziesz jej dosiadać.
Natashy zrobiła się przyjemnie. Od pierwszej chwili polubiła tę
dziewczynę o egzotycznej urodzie i wyglądało na to, że sympatia jest
wzajemna.
- Szkoda, że nie jedziesz z nami – powiedziała całkiem szczerze, kiedy,
pożegnawszy się z Cheu, ruszyły w stronę obozowiska. – Ty i Jack…
- Zawahała się, bo nie chciała być zbyt wścibska. – Wydawało mi się, że wy…
Zechiti roześmiała się.
- Tak, Jack to mój chłopak.
- Więc dlaczego zostajesz?
- Z Jackiem w ciągu roku akademickiego widzę się prawie codziennie.
Studiujemy razem z San Diego – wyjaśniła – a rodziców odwiedzam tylko
w czasie wakacji i dłuższych przerw w zajęciach.
- Ale on też jest z Nowego Meksyku, prawda? – zainteresowała się
Natasha. – W Acoma Pueblo słyszałam nawet, jak rozmawia z tamtejszymi
ludźmi w jakimś indiańskim narzeczu.
- Tewa – powiedziała.
Natasha spojrzała na nią pytająco.
- Tewa to jedno z pięciu narzeczy używanych przez Indian z Nowego
Meksyku – wytłumaczyła Zechiti. – Jest jeszcze Tiwa, Towa, Keresan
i Zunian, ale ojciec Jacka pochodzi z plemienia, które posługuje się Tewa.
- Jego ojciec jest Indianinem? – zdziwiła się Natasha.
- Prawie nikt nie chce w to uwierzyć, a przecież wystarczy tylko
spojrzeć w jego oczy.
Natasha przypominała sobie, że już na dworcu autobusowym
w Minneapolis zwróciła uwagę na oczy Jacka, dziwnie kontrastujące
z kolorem jego włosów, skóry i rysami twarzy.
Kiedy doszły do obozowiska, już chciała się pożegnać ze swoją nową
znajomą, ale nagle przyszło jej coś do głowy. Wahała się chwilę, lecz w końcu
zebrała się na odwagę. Skoro Zechiti była na tyle miła, że zgodziła się oddać
jej na wyprawę swoją klacz, to może zrobi też coś dla sandry.
47
- Mam do ciebie prośbę – zaczęła niepewnie. – Moja przyjaciółka jeździ
na koniach od niedawna, nie ma zbyt wielkiego doświadczenia, trochę się
boję, że jak trafi na jakiegoś narowistego wierzchowca, to może mieć kłopoty.
- Nie ma sprawy – powiedziała Zechiti, - Rano przypilnuję, żeby nikt
nie zabrał ci Cheu, a dla twojej przyjaciółki wybiorę jakieś spokojne i mądre
zwierze. Już nawet wiem które.
- Jesteś wspaniała – rzuciła Natasha. Przemknęło jej przez głowę, żeby
spróbować jeszcze porozmawiać o koni dla Marshy, ale doszła do wniosku, że
to byłoby już nadużywaniem uprzejmości tej miłej dziewczyny. Poza tym
Marsha, która od dziecka jeździła na koniach, na pewno sobie poradzi.
– Naprawdę szkoda, że z nami nie jedziesz.
- Zaczęły się zbiory chili, muszę pomóc rodzicom – rzekła Zechiti.
– Poza tym byłam już kilkanaście razy na tej trasie, którą będziecie jechali.
Spodoba ci się, zobaczysz.
Natasha pożegnała się z nią i weszła na teren obozowiska.
Sandra i Marsha siedziały koło rozstawionego namiotu i z czegoś się
śmiały. Kilka metrów dalej Clint, Nick i jeszcze dwóch chłopaków o coś się
kłóciło.
- Co wam tak wesoło? – zwróciła się Natasha do swoich towarzyszek.
Sandra skinęła głową, wskazując leżącą na ziemi płachtę namiotu
i porozrzucane bezładnie aluminiowe pręty.
- Już dwa razy im się zawalił – powiedziała. – Kłócą się o to, który pręt
połączyć z którym.
- Proponowałyśmy, że im pomożemy, ale ujeli się honorem – wtrąciła
Marsha. – A w ogóle to gdzie się tak długo podziewałaś? – spytała. – Już
chciałyśmy iść cię szukać.
- Poszłam oglądać konie – wyjaśniła Natasha, sadowiąc się na trawie
i wyciągając przed siebie nogi.
- I jak? Jakie one są? – zaczęła się wypytywać Sandra.
- Konie jak konie – odrzekła spokojnie Natasha. Teraz to ona miała
okazję, żeby się trochę podroczyć z przyjaciółką.
- Konie jak konie! Łatwo ci mówić! No, powiedz, jakie one są. Spokojne
czy dzikie?
48
- Pewnie jedne są spokojne, a inne narowiste. Zobaczymy, na jakiego
trafisz. – Przerwała na chwilę, ale kiedy zobaczyła strapioną twarz
przyjaciółki, postanowiła dłużej się nad nią nie znęcać. – Nie bój się,
dostaniesz najspokojniejsze i najmądrzejsze zwierzę w całym stadzie.
Na chwilę zapanowała zamieszanie, no namiot chłopaków zawalił się
po raz trzeci, co wywołało jeszcze bardziej burzliwą kłótnię między nimi.
- Mówiłem ci, że te dwa pręty muszą być przy wejściu! – zawołał Nick
Kowalsky.
- Może im jednak pomożemy – powiedziała cicho Marsha. – Będą się
szamotać z tym do rana.
- Pomożemy, ale tym razem sami muszą nas o to poprosić – odparła
Sandra i wróciła do przerwanej rozmowy z przyjaciółką. – Skąd wiesz, jakiego
dostanę konia?
- Bo sama ci go załatwiłam – odrzekła z dumą Natasha. – Z Zechiti.
Spotkałam ją przy końskiej zagrodzie.
- I wsypałaś mnie, że nie umiem jeździć konno? – spytała Sandra
z lekkim wyrzutem.
- Ujęłam to nieco delikatniej. Tak czy inaczej Zechiti obiecała, że
wybierze ci najspokojniejsze i najmądrzejsze zwierzę w całym stadzie.
Sandra, zwykle nie skora do wylewności, zerwała się z miejsca
i ucałowała przyjaciółkę w oba policzki.
- Widzisz – wytknęła jej Natasha. – Nawet taka manualna niedojda jak
ja może się na coś przydać.
Obok ich namiotu przebiegły dwie dziewczyny z ręcznikami i innymi
przyborami toaletowymi.
- Nie idziecie się myć? – spytała Sally Brooks, która potknęła się na
wyciągniętych nogach Natashy i mało się nie przewróciła.
- Gdzie, w tym jeziorku? – zapytała z przerażeniem Sandra. – Chłopcy
mówili, że woda jest lodowata.
- Nie uspokoiła ją przyjaciółka Sally, April. – Gdzieś na tyłach domu są
podobno jakieś prowizoryczne prysznice.
Natasha ucieszyła się, bo już od dłuższego czasu niepokoiła ją myśl, że
pójdzie spać nieumyta. Liczyła się wprawdzie z tym, że na obozie nie będzie
49
warunków do normalnych zabiegów toaletowych, na ale jeden dzień życia
w brudzie mniej to zawsze coś.
- To co, idziemy? – zwróciła się do swoich towarzyszek, lecz żadna nie
odpowiedziała, bo właśnie w tym momencie rozległ się okrzyk:
- Hura, udało się!
Zerknęły w stronę chłopaków. Ich namiot wreszcie stanął.
- Brawo, brawo! – zawołała Sandra z wyraźną kpiną w głosie.
Nick Kowalsky podszedł do dziewcząt i triumfalnie oznajmił:
- I udało nam się bez waszej pomocy. Jak nas ładnie poprosicie, to
jutro może ustawimy wasz…
Nie dokończył, ponieważ za jego plecami rozległ się brzęk i w takim
trudzie ustawiany namiot po raz czwarty runął na ziemię.
Przez dłuższą chwilę żaden z chłopaków się nie odzywał.
Dziewczyny popatrzyły po sobie i zdusiły śmiech.
- Jak nas ładnie poprosicie – zaczęła w końcu Sandra, cedząc każde
słowo – to może…
- Prosimy – rzucili jednocześnie Nick i Nathan Sullivan.
- Ładnie prosimy – poparł ich Terrence Rogers.
- Bardzo ładnie prosimy – dołączył się do nich Clint.
50
Rozdział 7
G
odzinę późnie były już w swoim namiocie. Sandra i Marsha wsunęły
się w śpiwory, a Natasha wciąż jeszcze siedziała przeczesując palcami włosy,
próbowała je wysuszyć. Wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, rano będzie miała
na głowie jeden wielki kołtun.
Ognistorude kręcone włosy, które w dzieciństwie były jej
przekleństwem, a od kilku lat powodem do dumy, teraz mogły się okazać
naprawdę poważnym problemem. Przed wyjazdem spodziewała się tego
i nawet się zastanawiała, czy ich nie obciąć. W końcu uznała jednak, że nie
po to zapuszczała je prawie do pasa, żeby teraz, dla kilku dni, które miała
spędzić w Nowym Meksyku, pozbywać się czegoś, co uważała za swój
największy atut.
- Musimy zmienić taktykę – zaczęła Marsha szeptem, bo nie wszyscy
obozowicze położyli się już spać i co jakiś czas słychać było głosy i kroki
kogoś, kto przechodził obok namiotu.
- A ta w kółko o jednym – powiedziała Sandra, wzdychając.
- Przecież wczoraj umówiłyśmy się, że zrobimy wszystko, by nie
dopuścić, żeby Rebecca…
- Ale od wczoraj sytuacja się zmieniła – przypomniała jej Natasha.
– Jack ma dziewczynę.
- Po pierwsze, nie wiemy na pewno, czy ta Zachuti to jego dziewczyna.
- Zechiti – poprawiła ją Natasha. – I wiemy, bo sama mi o tym
powiedziała.
- A po drugie – ciągnęła Marsha – to tym bardziej zmobilizuje Rebeccę.
- I co z tego? On i tak na nią nie poleci.
- Jesteś tego pewna?
Natasha zawahała się. Gdyby była chłopakiem, nawet by nie
popatrzyła na taką dziewczynę jak Rebecca, jeśli miałaby taką jak Zechiti.
Rebecca mimo swojej lalkowatej buzi i świetnej figury przy Zechiti wyglądała
po prostu pospolicie. No, ale ona nie była chłopakiem.
Ta chwila wahania dała Marshy do ręki argument.
- No widzisz! Nie jesteś pewna!
51
- Zgoda, nie jestem pewna, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne.
- Musisz więc przyznać, że pewne ryzyko istnieje.
- Zawsze istnieje jakieś ryzyko.
Marsha milczała, ale w świetle latarki, którą powiesiły pod sufitem
namiotu, widać było, że nad czymś usilnie myśli.
- Mówiłaś, że polubiłaś tę Zachuti – odezwała się w końcu.
- Zechiti. Tak, polubiłam.
- I nie przeszkadzałoby ci, że facet zdradza dziewczynę, którą lubisz,
która oddaje ci swego konia – o tym Natasha opowiedziała swoim
towarzyszką pod prysznicem – która ma znaleźć bezpiecznego wierzchowca
dla twojej najlepszej przyjaciółki, która…
Marshy zabrakło argumentów, ale Natasha zdążyła już poznać siłę
przekonywania i nie miała wątpliwości, że wkrótce znajdzie następne.
- Nie próbuj mną manipulować – uprzedziła ją.
- Właśnie – włączyła się do rozmowy Sandra. – Przygarnęłyśmy pod
swój dach intrygantkę i manipulatorkę – powiedziała, pokazując palcem na
Marshę.
Ta jednak przyzwyczaiła się już do sarkazmu sandry i w ogóle nie
zareagowała na jej słowa.
- Nie byłoby ci żal tej dziewczyny? – spytała, patrząc na Natashę.
- Chryste! No dobrze, byłoby.
Sandra zaniepokojona kierunkiem, w jakim zmierza rozmowa,
natychmiast znów się do niej włączyła.
- O, nie. Mnie już w to nie wciągniecie – oświadczyła z mocą. – Przez
cały dzień zachowywałam się jak idiotka.
- To prawda, że z tym popcornem trochę przesadziłaś.
- Łatwo ci mówić! Ty sobie stałaś z boku, a ja już nie wiedziałam, co
wymyślić. Róbcie sobie, co chcecie. Ja się w każdym razie z tego wypisuję.
Nie będę dłużej robić z siebie kretynki.
- Nikt cię o to nie prosi – powiedziała Marsha. – Przecież mówiłam, że
musimy zmienić taktykę.
- Masz jakiś pomysł? – zapytała z powątpiewaniem Natasha.
- Problem w tym, że nie.
52
- No to idziemy spać – zarządziła Sandra. – O wpół do szóstej jest
pobudka. Jeśli się nie wyśpimy, to będziemy przysypiać na koniach.
– Zerknęła na wiszącą latarkę. – Zgasisz? – zwróciła się do Nataszy. – Ty nie
musisz się wysuwać ze śpiwora. – Przewróciła się na bok i zamknęła oczy.
– Dobranoc.
Włosy Nataszy były jeszcze wilgotne, zgasiła więc latarkę, żeby światło
nie przeszkadzało jej przyjaciółce, ale dalej siedziała, roztrzepując palcami
loki. W namiocie panowała zupełna cisza. Kiedy Natasha myślała już, że obie
jej towarzyszki zasnęły, usłyszała szept Marshy:
- Chyba mam pomysł.
Natasha stłumiła śmiech, żeby nie obudzić przyjaciółki.
- Czy ty nigdy nie dajesz za wygraną? – spytała. – Nie znam nikogo
bardziej upartego niż ty.
- Trzeba napuścić na Rebeccę któregoś z naszych chłopaków.
- Głupi pomysł – oceniła go Natasha bez chwili wahania.
- Niby dlaczego?
- Choćby dlatego, że przy Jacku każdy z naszych chłopaków wysiada.
- Przesadzasz – zaprotestowała Marsha. – Jest paru przystojnych.
- Na przykład który?
- No… na przykład Clint.
- Chyba oszalałaś! – rzuciła Natasha, podnosząc głos na tyle, że
Sandra obróciła się na drugi bok w swoim śpiworze i coś mruknęła. – Ciii…
- szepnęła, jakby chciała przywołać swoją rozmówczynię do porządku.
- To przecież ty krzyczysz, a nie ja – przypomniała jej Marsha.
- Jak mam nie krzyczeć, skoro opowiadasz takie bzdury?
- Wiesz, to że nie lubisz Clinta – zaczęła Marsha i zaraz przerwała.
– Chociaż dzisiaj miałam wrażenie, że coś się zmieniło…
- Nic się nie zmieniło – oznajmiła Natasha szorstkim głosem.
- Widać coś mi się przywidziało – powiedziała Marsha, próbując
załagodzić sytuację. – W każdym razie nie lubisz Clinta i dlatego nie potrafisz
spojrzeć na niego obiektywnie. Ale to jest naprawdę bardzo przystojny
chłopak.
53
Clint przystojny? – pomyślała Natasha. Nigdy nie miała powodu się
zastanawiać, czy jest przystojny, czy nie, bo przecież nawet gdyby wyglądał
jak Brad Pitt, i tak by go nie znosiła.
- Rebecca i tak na niego nie poleci – stwierdziła, chcąc uciąć dalsze
dyskusje na temat atrakcyjności Clinta.
- Poleci, poleci – zapewniła ją Marsha. – Oczywiście pod warunkiem, że
zainteresuje się nim jakaś dziewczyna i Rebecca się o tym dowie. Któraś
z nas musiałaby zacząć kręcić się koło niego. – Przerwała i w namiocie znów
zapanowała cisza.
- Nieee – odezwała się w końcu Natasha, domyślając się, o którą z nich
Marshy chodzi. – Zapomnij, ja na pewno nie będę uganiać się za Clintem.
- Przecież on by wiedział, że robisz to tylko po to, żeby odciągnąć
Rebeccę od Jacka.
- I tak nie będę za nim ganiać – oświadczyła Natasha z takim
zdecydowaniem, że Marsha najwyraźniej uznała dalsze przekonywanie jej za
bezowocne.
- Może Sandra by się zgodziła – powiedziała cichutko po chwili
milczenia.
- Co? Na co mam się zgodzić? – zawołała Sandra tak głośno, że było ją
pewnie słychać w sąsiednim namiocie.
- Myślałyśmy, że śpisz – zaczęła się tłumaczyć spłoszona Marsha.
- Jak mam spać, kiedy wy cały czas gadacie? I jeszcze próbujecie mnie
w coś wrobić. No więc na co mam się zgodzić?
Marsha pokrótce wyłuszczyła swój plan. Potem przez jakiś czas
rozmawiały i kiedy odparła wszystkie argumenty mające wykazać
bezsensowność tego pomysłu, Sandra zapytała zrezygnowanym głosem:
- Jednego tylko nie rozumiem, dlaczego to ja mam się podkładać, a nie
ty?
- Bo… bo… - zająkała się Marsha. – Bo wydaje mi się, że ty to zrobisz
najlepiej.
- A mnie się wydaję, że próbowałyście mnie w to wrobić tylko dlatego,
że spałam i nie mogłam się bronić – powiedziała Sandra oskarżycielskim
tonem. Po chwili jednak dodała już bardziej ugodowo: - No dobrze. A co
54
chcecie powiedzieć Clintowi? Że urządzamy całe to przedstawienie tylko
dlatego, że chcemy dać po nosie Rebecce?
- A niby po co to robimy? – wtrąciła Natasha.
- Dla Zechiti? – rzuciła niepewnie Marsha.
Wszystkie trzy wiedziały jednak doskonale, że to tylko próba
znalezienia szlachetnej przykrywki dla celu, który bynajmniej szlachetny nie
był.
- Oni i tak uważają nas, dziewczyny, za intrygantki – rzekła Sandra
pouczającym tonem. – Chcecie ich jeszcze utwierdzić w tym przekonaniu?
- Kogo masz na myśli, mówiąc „oni”.
- Chłopaków w ogóle, a Clinta w szczególności.
Natasha nigdy nie przywiązywała wagi do tego, co Clint o niej myśli,
i umowa, którą tego dnia zawarli, nic w tej kwestii nie zmieniła.
- A co mnie obchodzi, za kogo oni w ogóle czy Clint w szczególności nas
uważają?
Sandra chyba chciała dalej drążyć ten temat, ale Marsha nie dała jej
dojść do głosu.
- Mam pomysł.
- A to nowość – rzuciła Sandra z sarkazmem w głosie. – Marsha ma
pomysł. Coś takiego…
- Nie nabijaj się ze mnie. Daj mi skończyć. Możemy powiedzieć
Clintowi, że któraś z nas zakochała się w Jacku.
- Mogłabym wiedzieć która? – zapytała Sandra. Kąśliwość nie znikała
z jej głosu.
- Mnie prawie nie zna – powiedziała Marsha niepewnie. – Nie sadzę,
żeby miał ochotę zrobić coś dla dziewczyny, którą zna tylko z widzenia, ale
z wami…
- Tylko nie ja – przerwała jej ostro Natasha.
- I tu się z tobą zgadzam – poparła ją Sandra. – Jeśli powiemy, że
zakochałaś się w Jacku, Clint z całą pewnością nie zgodzi się zająć Rebeccą.
- A niby dlaczego? – zapytała Natasha.
55
- Nie rozumiem cię. Najpierw zarzekasz się, że tylko nie ty, a kiedy
człowiek przyznaje ci rację, zaczynasz się czepiać. To co? Chcesz, żeby
powiedzieć Clintowi, że…
- Nie coś ty.
- No więc skoro Marsha nie i ty nie, to stanęło na tym, że ja mam się
kochać w Jacku, a jednocześnie mizdrzyć się do Clinta. Pięknie, po prostu
pięknie.
- Ale Clint będzie wiedział, że ty się za nim uganiasz tylko na niby, żeby
Rebecca pomyślała, że ma konkurentkę – powiedziała Marsha, jakby to
w jakiś sposób zmieniło sytuację.
- Cudnie, po prostu cudnie – ciągnęła Sandra, nie zwracając uwagi na
jej słowa. – Muszę tylko uważać, żeby mi się nie pokręciło. Bo jeszcze zacznę
się mizdrzyć do Jacka, udając, że kocham się w Clincie. – Myślała nad czymś
przez chwilę, po czym dodała sennym głosem: - W porządku, ale pod jednym
warunkiem. To Natasha pogada jutro z Clintem i wytłumaczy mu, o co
chodzi.
Natasha chciała zaprotestować, ale kiedy uświadomiła sobie, że byłoby
to nie fair wobec jej przyjaciółki, która choć podchodziła do tej intrygi
najbardziej sceptycznie z nich trzech, w końcu wzięła na siebie prawie cały
jej ciężar, zgodziła się.
Już wsuwała się do śpiworu, gdy coś przyszło jej do głowy. Wyciągnęła
rękę i potrzasnęła ramieniem Marshy.
- Cholera – zaklęła. – Uknułaś ten plan, ale to ja i Sandra mamy go
realizować. A tymczasem ty będziesz się trzymała od niego z daleka
– powiedziała i roześmiała się.
- Mówiłam, że to intrygantka i manipulatorka – wymamrotała Sandra
przez sen.
- Jak wy możecie mnie podejrzewać o takie rzeczy? – odparła Marsha
z udawanym oburzeniem. – Wcale nie będę się trzymać z daleka. Będę was
wspierać całą duszą i ciałem.
56
Rozdział 8
K
iedy Natasha wyszła z namiotu, panował jeszcze mrok.
W Minneapolis w czerwcu robi się jasno już po czwartej, tu, ponad tysiąc
pięćset kilometrów na południe o tej porze roku dzień nie tylko wcześniej się
kończy, ale i później nastaje.
Wciągnęła do płuc kilka haustów chłodnego powietrza i spojrzała na
wschód. Zza rdzawoczerwonych gór okalających dolinę wyzierały pierwsze
promienie słońca. Zadrżała na myśl o tym, że trzeba będzie wejść pod
prysznic. Wieczorem woda była nagrzana słońcem, ale teraz, po chłodnej
nocy, pewnie będzie zimna. Nie miała jednak czasu na zastanawianie się nad
tym. Za godzinę mieli wyruszyć, a wcześniej trzeba było się umyć, coś zjeść,
złożyć namiot, przepakować rzeczy z plecaka do toreb, które wieczorem
rozdał wszystkim Zuri, i wybrać konie. Na szczęście dziś nie musieli sami
przygotowywać sobie śniadania; miała się tym zająć żona gospodarza. Mimo
to było co robić, zwłaszcza że pod prysznicami panował tłok i Natasha
musiała kilka minut czekać, aż któryś się zwolni.
Piętnaście po szóstej, po wypiciu kubka gorącej czekolady
przyprawionej – a jakżeby inaczej! – chili i zjedzeniu w biegu kukurydzianego
placka polanego miodem, dźwigając skórzane torby, tak pomyślane, by
można je było przytroczyć do koni, Natasha i jej towarzyszki ruszyły w stronę
zagrody dla koni.
Przemknęła jej przez głowę myśl, że Zechiti mogła zaspać albo
zapomnieć o swojej obietnicy, ale natychmiast zganiła się za to w duchu. Ta
piękna Indianka miała w sobie coś takiego, co nie pozwalało wątpić, że na jej
słowach można polegać.
I rzeczywiście. Przed otwartym wejściem do zagrody, przy którym
zgromadziła się już duża grupa obozowiczów, stała Zechiti, trzymając za uzdę
dwa wierzchowce. W jednym Natasha natychmiast rozpoznała Cheu, drugi
był klasycznym bułankiem.
- Ten czarny jest mój, a bułany twój – zwróciła się Natasha do swojej
przyjaciółki.
- Bułany? – spytała Sandra z przerażeniem w oczach.
57
Wiedząc, że jeszcze dwa miesiące temu jej przyjaciółka tylko dzięki
westernom potrafiła odróżnić łeb konia od jego zadu, Natasha wytłumaczyła
jej cierpliwie:
- Bułanek to taki koń, który ma jasno- albo ciemnobrązową sierść
i czarną grzywę i ogon.
- Aha – odparła z ulgą Sandra, po czym znów się zafrasowała. - I te
bułanki są na pewno spokojne i nie zrzucają jeźdźców z grzbietów?
- Ten na pewno jest – uspokoiła ją Natasha i na tyle, na ile pozwoliła
jej przewieszona przez ramię ciężka torba, przyspieszyła kroku.
Na jej widok Cheu poruszyła się i zarżała.
- Poznała cię – powiedziała Zechiti. – Cześć.
- Cześć – przywitała się Natasha. – To jest moja przyjaciółka, ta
o której ci wczoraj mówiłam – dodała, odwracając się w stronę Sandry.
- Słyszysz, Morro? – powiedziała Zechiti, zwracając się do bułanka.
– To jest Sandra. To ona będzie teraz twoją przyjaciółką.
Sandra ostrożnie zrobiła jeden krok, potem drugi, wyciągnęła rękę
i bardzo delikatnie pogłaskała konia po pysku. Zwierzę płynnym ruchem, tak
jakby to ono nie chciało jej wystraszyć, wyciągnęło łeb w stronę dziewczyny,
która w czasie wyprawy miała być jego najbliższą istotą.
Całe napięcie w mgnieniu oka zniknęła z twarzy sandry, a Natasha
odetchnęła z ulgą. W ciągu ostatnich dni często zastanawiała się, czy z czysto
egoistycznych pobudek nie skłoniła przyjaciółki do wzięcia udziału
w eskapadzie, do której ta nie była jeszcze dostatecznie przygotowana.
Cheu, jakby obrażona, że nie zwraca się na nią uwagi, schyliła łeb
i otarła się nim o ramię Natashy.
- Nie zapomniałam o tobie – zapewniła ją dziewczyna i wzięła z rąk
Zechiti uzdę klaczy.
Marsha tymczasem obserwowała zwierzęta, wypatrując wierzchowca
dla siebie.
- Spodobał ci się któryś? – zagadnęła ją Zechiti.
- Jeszcze nie. – Po chwili jej wzrok spoczął na białym ogierze w czarne
plamki, trzymającym się w pewnym oddaleniu od reszty stada. – Ten
tarantowaty jest piękny.
58
- Tarantowaty? – zdziwiła się Sandra.
- To nazwa maści konia, biały w czarne plamy – wyjaśniła jej Natasha.
– Dosyć rzadka, ale bardzo ładna.
- Ach, Burro – powiedziała Zechiti, kiwając głową. – Wszystkim się
podoba. Ma tylko jedną wadę, jak się na coś uprze, to nie ma na niego siły.
Dlatego tak go nazwaliśmy. Po hiszpańsku burro znaczy osioł.
- To całkiem tak jak Marsha! – zawołała Sandra. – Tworzylibyście
świetną parę. Nie zastanawiaj się, bierz tego konia.
- No, nie wiem, czy to dobry pomysł – wyraziła swoje wątpliwości
Natasha. – Wyobraź sobie, że jedno będzie chciało iść w prawo, drugie
w lewo.
- Będzie ciekawie, będziemy mogli stawiać zakłady, które postawi na
swoim – odparła Sandra.
Marsha zrobiła obrażoną minę.
- Możecie sobie mówić, co chcecie, ja i tak go wezmę. – Spojrzała na
Zechiti. – Jeśli, oczywiście, mogę.
- Już się zdecydowałaś? – upewniła się Zechiti. – Bo… - zaczęła, ale
widząc determinację na twarzy dziewczyny, zawołała do ojca, który krzątał
się między końmi w zagrodzie: - Tato, przyprowadź nam Burro.
Zuri spojrzał na trzy dziewczyny, stojące przy jego córce; dwie trzymały
już za uzdę wierzchowce, trzecia – najdrobniejsza – najwyraźniej czekała na
Burro.
- Powiedziałaś im, że…?! – zawołał do córki.
- Tak, wszystko wiedzą.
Zuri pokręcił głową, wahał się przez chwilę, w końcu jednak zrobił to,
o co prosiła go córka.
- Odważna z ciebie dziewczyna – rzekł, przekazując Marshy uzdę
ogiera.
P
iętnaście minut później duża grupa jeźdźców, z panem Sellersem na
czele i ciągnącym dwa zapasowe konie Jackiem na końcu, opuściła ranczo.
59
Okazało się, że wąwóz, którym wczoraj tu przyjechali nie jest jedyną
drogą łączącą tę dolinę z resztą świata. Nieopodal wodospadu, ukryte wśród
skał, znajdowało się przejście, na tyle wąskie, że musieli tam wjeżdżać
gęsiego.
Przez kilkaset metrów jechali jeden za drugim. Wrażenie było
niesamowite. Po prawej i po lewej pionowe skały, tak blisko siebie, że gdyby
się rozpostarło ramiona można by było dotknąć ich jednocześnie. W takich
warunkach grupa posuwała się bardzo powoli. Również potem, kiedy wąwóz
rozszerzył się na tyle, że kilka koni mogło stanąć obok siebie, kamieniste
podłoże wydawało się na tyle nierówne, że nie było mowy o kłusie, nie
mówiąc już o galopie.
Gdy tylko było to możliwe, Natasha zrównała się z jadącą przed nią
Sandrą.
- No i jak ci się jedzie? – zapytała.
- Nie jest tak źle.
- Widzisz, mówiłam ci – powiedziała Natasha, choć w głębi duszy
wiedziała, że optymizm przyjaciółki jest trochę przedwczesny. Z całą
pewnością nie będą w czasie całej wyprawy jechać stępa, poza tym obawiała
się, jak Sandra zniesie wielogodzinne przebywanie na koniu. Pamiętała, że
sama po pierwszej dłuższej wycieczce na Kamelii miała tak obolałą pupę, że
nie była w stanie siedzieć. Postanowiła jednak nie mówić o tym przyjaciółce
przed wyjazdem na obóz i teraz też powstrzymała się przed tym. Najdalej
wieczorem Sandra sama się o tym przekona.
Kiedy wąwóz jeszcze bardziej się rozszerzył, dołączyła do nich Marsha.
- Widziałyście? – spytała alarmującym głosem. – Ona jedzie koło Jacka.
Natasha, podniecona rozpoczynającą się wyprawą, zapomniała
o wieczornych ustaleniach i zupełnie nie zwracała uwagi na to, gdzie
podziewa się Rebecca. Zerknąwszy przez ramię, zobaczyła ją, jadącą na
karym koniu, obok zamykającego pochód Jacka.
- Nie wygląda to najlepiej – stwierdziła Marsha.
- Przesadzasz. Jadą koło siebie, i tyle. Nic z tego jeszcze nie wynika.
- Ale może wyniknąć – nie dawała za wygraną Marsha. – Nie
rozmawiałaś z Clintem?
60
- Kiedy miałam rozmawiać? Widziałaś przecież, jak rano wszyscy się
spieszyli.
Marsha smutno pokiwała głową.
- No tak, a biedna Zachuti…
- Przestań – przerwała Natasha. – To dziwne, że tak bardzo się
przejmujesz dziewczyną, której imienia nawet nie jesteś w stanie zapamiętać.
– Zechiti, Zechiti – powtórzyła.
- No więc biedna Zechiti… - ciągnęła Marsha.
- Dobrze – rzuciła Natasha, nie pozwalając jej skończyć. – Koło
południa mamy się zatrzymać na trzygodzinny postój. Obiecuję ci, że
pogadam z Clintem, jak tylko trafi się okazja.
Sandra, która z kpiącym uśmieszkiem przysłuchiwała się tej rozmowie,
zmieniła temat:
- No i jak sobie radzisz z tym swoim Osłem? – zapytała Marshę.
Ta zgromiła ją wzrokiem.
- Z Burro, a nie z Osłem – sprostowała z dumą, po czym pochyliła się
i pogłaskała ogiera po karku. – Jesteś Burro, a nie żaden Osioł.
Zwierzę, jakby na znak, nagle stanęło w miejscu. Podczas gdy Natasha
i Sandra jechały dalej w normalnym tempie, Marsha, mijana z prawa i lewa
przez innych jeźdźców, walczyła ze swoim wierzchowcem, by ruszył przed
siebie.
Po kilku minutach Natasha, zaniepokojona tym, że ich towarzyszka
jeszcze do nich nie dołączyła, odwróciła się kilka razy. Na końcu pochodu
jechało jednak kilku chłopców i Rebecca, ale nigdzie nie było widać Marshy
i Jacka.
- Jednak postawiła na swoim – zwróciła się do Sandry.
- A może to ten jej Burro postawił na swoim.
- Może.
Minęło kolejnych kilka minut, a po Marshy i Jacku nie widać śladu.
- Chyba zawrócę i sprawdzę, co się z nią dzieje – wpadła na pomysł
Natasha.
61
- Nie, błagam, nie zostawiaj mnie samej! – zawołała Sandra. – Jak
jesteś w pobliżu, to czuję się pewniej na koniu. A Marshą się nie przejmuj.
Jeśli ma z czymś problem, to Jack na pewno jej pomoże.
- Wiesz, chodziło mi bardziej o coś innego. Chciałam zawrócić nie
dlatego, że niepokoję się o Marshę, ale żeby zobaczyć, kto w końcu wygra tę
próbę sił, Burro czy ona.
- A jak myślisz?
Natasha przez chwilę milczała.
- No jasne, że Marsha – rzuciła w końcu i roześmiała się głośno.
I nie myliła się. Kiedy po jakimś czasie usłyszała odgłosy kilku
kłusujących koni odwróciła się i zobaczyła Marshę i Jacka. Dziewczyna,
oczywiście dosiadała Burro, a nie któregoś z zapasowych wierzchowców.
- Jak go przekonałaś, żeby się ruszył z miejsca? – spytała Natasha, gdy
Marsha zrównała się z nimi.
- Mam swoje sposoby.
- W to nie wątpimy – powiedziała Sandra, uśmiechając się. Nagle
jednak uśmiech zniknął z jej ust, a na twarzy odmalowało się przerażenie.
Natasha natychmiast zorientowała się, co tak wystraszyło jej
przyjaciółkę.
Wąwóz, teraz szeroki na kilkanaście metrów, znów się zwężał, a jego
dotychczas zupełnie płaskie dno, w którym przeszkodę stanowiły jedynie
liczne kamienie, wznosiło się tworząc bardzo wąską stromiznę.
- Ja tam nie wjadę – oświadczyła Sandra.
Natasha rozumiała jej lęk. Sandra dotychczas jeździła konno tylko na
płaskim terenie, a stromizna, którą mieli do pokonania, mogła budzić obawy
nawet doświadczonych jeźdźców.
Tymczasem pan Sellers, jadący na czele, zatrzymał się przed
zwężeniem i czekał na resztę obozowiczów.
- I oto mamy przed sobą jeden z najtrudniejszych etapów naszej
wyprawy – oznajmił. – Nie wpadajcie w panikę – dodał, widząc niepokój na
twarzach niektórych dziewcząt i chłopców. – Uprzedzam was, że nie będzie
lekko, ale pewnie po tym spacerku, który mamy za sobą, nie spodziewaliście
się, że już dziś stanie przed wami takie trudne wyzwanie.
62
- Nie gdzie tam, fajnie jest, że coś się wreszcie będzie działo! – zawołał
buńczucznie któryś z chłopaków.
Niestety, większość grupy, nawet jeśli nie była tak przerażona jak
Sandra, nie podzielała jego optymizmu.
- Większość waszych koni przemierzała tę trasę już kilkadziesiąt razy
– ciągnął pan Sellers – i zna ten kawałek. Jeśli zdacie się na ich instynkt
i nie będziecie przy tym lekkomyślni, powinno nam się udać.
- Słyszysz? – szepnęła Natasha do swojej przyjaciółki. – To samo
mówiła Zechiti. Jeżeli nie będziesz wiedziała, co robić, zdaj się na Morro.
- Łatwo powiedzieć, zdaj się na Morro… - powiedziała Sandra
i westchnęła.
Natasha przypomniała sobie, jak to było, kiedy sama uczyła się jeździć
konno, i wniosek, do którego doszła, nie był budujący. Po pierwszych dwóch
miesiącach nauki – nawet po roku – nikt by jej nie zmusił, żeby wjechała na
taką stromiznę. Jeśli Sandra tego dokona, naprawdę będzie miała powód do
dumy.
- Najważniejsze na tym kawałku – instruował ich dalej pan Sellers
swoim tubalnym głosem – jest zachowanie odpowiedniego dystansu.
Pamiętajcie, że cokolwiek by się nie działo, nie wolno wam się zbliżyć do
jadącego przed wami jeźdźca na odległość mniejszą niż dziesięć metrów.
Zwłaszcza w drugiej części tego odcinka. – Rozejrzał się po grupie
i kontynuował bardzo poważnym głosem: - Bo to, co teraz widzicie, to jeszcze
nic. Po jakichś sześciuset metrach wspinania się będziemy prawie kilometr
zjeżdżać w dół. A miejscami stromizna jest większa niż tutaj. – Wskazał ręką
zwężenie wąwozu. – Pamiętajcie, nie więcej niż dziesięć metrów – powtórzył
i jako pierwszy wjechał na stromiznę.
- Nie, ja zawracam – rzuciła Sandra. – Nawet jeśli jakoś mi się uda
wjechać na górę, to zjeżdżając, polecę na pysk i skręcę sobie kark.
Natasha nie wiedziała, jak ją uspokoić. Sama miała poważne obawy co
do przyjaciółki i nie była pewna, czy cokolwiek, co powie, zabrzmi
przekonująco.
Tymczasem kilka co odważniejszych osób ruszyło już za panem
Sellersem i czasu było niewiele. Na szczęście przyszła jej z pomocą Marsha,
63
która podjechała do Sandry i zaczęła ją przekonywać, że nic jej się nie może
stać. Sięgnęła przy tym po argument, który Natashy nie przyszedł do głowy.
Z tego, co mówił pan Sellers i Jack, takie wyprawy organizowano tu już od
kilku lat. Jeśli któremukolwiek z uczestników wcześniejszych obozów coś by
się stało, z całą pewnością nie kontynuowano by ich.
Sandra – nie wiadomo, czy dlatego, że uznała ten argument za
sensowny, czy też dlatego, że obawiała się kompromitacji – dała za wygraną.
- No dobra – rzuciła. – Ale ty – zerknęła na Marshę – pojedziesz przede
mną – a ty – prawie oskarżycielsko wyciągnęła palec w kierunku Natashy
– za mną.
- Jak tylko sobie życzysz – powiedziała Natasha, a kiedy jej
przyjaciółka się odwróciła i odjechała kawałek, szepnęła do Marshy: - Jesteś
po prostu niesamowita.
Ta uśmiechnęła się szelmowsko.
- Nie chcę wyjść na interesowną, ale nie uważasz, że coś mi się za to
należy?
- Przecież ci powiedziałam, że jak tylko trafi się okazja, to
porozmawiam z Clintem. A teraz ruszaj już, bo Sandra jeszcze się rozmyśli.
64
Rozdział 9
P
an Sellers nie mylił się. Druga – niestety, dłuższa – część tego etapu
trasy była o wiele trudniejsza. Ale nie mylił się również co do koni. Kiedy
Natasha zorientowała się, że trzeba zwolnić albo przyspieszyć, skręcić
w prawo czy w lewo, aby wyminąć jakiś skalny występ, zanim zdążyła
ściągnięciem uzdy albo spięciem piętami boków zwierzęcia dać mu znak,
Cheu sama robiła to, co powinna. Morro, którego, mimo przestrzegania
dziesięciu metrów dystansu, starała się ani na chwilę nie tracić z oczu,
zachowywał się podobnie.
Natasha, widząc jednak sztywną postawę przyjaciółki, która ani
w czasie wspinania się pod górę, ani podczas zjeżdżania w dół ani razu się
nie odwróciła, wciąż czuła się niepewnie.
- Nie bądź taka spięta! – zawołał do Sandry, wyczekując na moment,
kiedy odcinek drogi będzie na tyle bezpieczny, żeby odwrócić jej uwagę.
– Takie napięcie udziela się koniom.
- Nic mi nie mów! – krzyknęła Sandra. – Jak zsiądę z tego konia, to już
nikt mnie na niego nie posadzi!
Natasha mniej się teraz przejmował tym, co będzie później. Czuła, że
jeśli jej przyjaciółka pokona ten niebezpieczny odcinek, nic już jej nie
przerazi. Teraz zaczęło ją niepokoić coś innego. Promienie słońca, które
dotychczas kryły się za wysokimi skałami po obu stronach wąwozu, zaczęły
padać pionowo i nie można się było przed nimi schować. Rano nie
zapomniała posmarować kremem przeciwsłonecznym wszystkich
nieosłoniętych ubraniem części ciała, ale w tym upale spływała cała potem,
podejrzewała więc, że wraz z nim spłynęła też znaczna część kremu.
Zerknęła na zegarek. Było wpół do dwunastej. Zgodnie z planem, koło
południa mieli wyjechać z wąwozu i przeczekać godziny największej spiekoty
w cieniu. Na razie jednak widziała przed sobą tylko stromą kamienistą
ścieżkę i ani trochę cienia.
Dopiero kwadrans po dwunastej dojechali do miejsca, w którym wąwóz
nagle się rozszerzał, a jego dno znów zrobiło się płaskie.
65
Natasha spięła Cheu piętami i zrównała się z przyjaciółką. Po chwili
dołączyła do nich Marsha.
- Nie wiem, jak to wytrzymałam – powiedziała Sandra i kilka razy
odetchnęła z ulgą.
- Byłaś niesamowita – pochwaliła ją Natasha.
- To nie ja tylko on – zaprotestowała Sandra. – Byłeś po prostu
wspaniały, Morro. – Pochyliła się i pocałowała swojego wierzchowca
w wilgotny od potu kark. – Nigdy ci tego nie zapomnę.
- To dzięki Zachu… - zaczęła Marsha i natychmiast się poprawiła:
- Gdyby nie Zechiti, nie wiadomo, czy…
- Tak, wiem, gdyby nie Zechiti, dostałabym pewnie twojego Osła
i skręciłabym sobie kark. Pamiętam o tym i zrobię wszystko, żeby żadna
Rebecca ani inna słodka blondynka nie odbiła jej chłopaka. – Kilka godzin
napięcia może i zmęczył Sandrę, ale z całą pewnością nie stępiła jej
sarkazmu. – A swoją drogą ty i Jack też znikliście nam wszystkim z oczu.
Ciekawe, co tak długo robiliście tam z tyłu.
- No wiesz! – oburzyła się Marsha.
Dziewczęta, przekomarzając się ze sobą, nawet nie zauważyły, kiedy
wyjechał z wąwozu. Przed sobą miały niemierzone kilometry kwadratowe
pustyni.
- Gdzie tu jest cień?! – zapytała żałośnie Natasha i nie czekając na
odpowiedź którejś z towarzyszek, spięła konia piętami i ruszyła w kierunku
pana Sellersa. – Będziemy jechać przez tę pustynię?! – zawołała, zbliżywszy
się do niego na kilka metrów.
- Nie – uspokoił ją opiekun. – Pierwszego dnia to byłoby zabójcze. – Nie
zamierzamy się z wami za bardzo cackać, ale narażanie was na coś takiego
byłoby ryzykowne.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Odwróciła się, kiedy usłyszał, że tuż za
nią zatrzymuje się jakiś wierzchowiec, i zobaczyła Clinta. Jechał na pięknym,
prawie białym ogierze.
Najwyraźniej obudziły się w nim te same obawy co u Natashy, bo zadał
to samo pytanie:
- Jedziemy teraz przez tę pustynię?
66
- Nie – odrzekł pan Sellers. Uśmiechnął się i dodał: - Tłumaczyłem już
twojej koleżance, że nie jesteśmy takimi szaleńcami. – Ogarnął wzrokiem
grupę i przeliczył jeźdźców. – Brakuje tylko Jacka i jednej osoby.
– Zastanowił się nad czymś, po czym rzekł: - Nie będziemy się smażyć na tym
upale. Pokażę wam miejsce postoju, a sam wrócę i sprawdzę, co się z nimi
dzieje.
Ujechali jakieś dwieście metrów wzdłuż stoku mesy, którą podczas
jazdy wąwozem mieli po lewej, kiedy ich oczom ukazały się pokryte soczystą
zielenią drzewa i krzewy.
Pan Sellers zwrócił się do Clinta i Natashy:
- Pojedziecie tam wszyscy, rozsiodłacie konie i poczekacie na mnie,
Jacka i… - Spojrzał na nich pytająco. – Wiecie właściwie, kogo brakuje?
Clint i Natasha obejrzeli się za siebie i przypatrzyli się jadącej za nimi
grupie.
- Nie ma chyba tej blondyny – rzekł Clint. – Tej… no wiesz… - Puścił na
chwilę uzdę swojego wierzchowca i zakreślił dłońmi dwie kule przed swoją
piersią.
Natasha roześmiała się.
- Masz na myśli Rebeccę?
- Tak… chyba tak.
Nie wiadomo dlaczego, ale Natashy nagle sprawiło przyjemność to, że
jest chłopak, który nawet dokładnie nie wiem, jak ma na imię dziewczyna
uważana za najlepszą laskę w szkole.
- Nie, Rebecca jest – powiedziała. Kiedy się obejrzała, właśnie jej
szukała w pierwszej kolejności, podejrzewając ją, że specjalnie została w tyle,
żeby podrywać Jacka, ale dostrzegła ją w samym środku grupy.
Clint zatrzymał się i odwrócił na koniu.
- Brakuje Terrence’a Rogersa! – zawołał. – Tak, na pewno go nie ma!
- To co, pojedziecie dalej sami? – zapytał pan Sellers, kiedy Clint znów
zrównał się z nim i Natashą. – Poradzicie sobie?
- jasne – rzucił Clint.
- I wiecie, co najpierw trzeba zrobić na postoju?
- Zająć się zwierzętami, rozsiodłać je i napoić – odparła Natasha.
67
- Brawo – pochwalił ją opiekun. – Przepraszam, ale jeszcze nie
zdążyłem spamiętać waszych imion. Ty jesteś…
- Natasha – podpowiedziała mu dziewczyna.
- A ja Clint – przedstawił się chłopak, kiedy pan Sellers spojrzał na
niego pytająco.
- To ja zawracam, a wy wiecie, co macie robić.
- Tak jest – odparł Clint, salutując mu jak dowódcy w wojsku.
Po chwili usłyszeli, jak ich opiekun, mijając resztę dziewcząt
i chłopców, nakazuje im, by jechali za Natashą i Clintem i słuchali ich
poleceń.
- Terrence Rogers? – zdziwiła się Natasha. – Czy to nie on przypadkiem
tak się cieszył, że wreszcie coś się dzieje, kiedy stanęliśmy przed tą
stromizną.
Clint uśmiechnał się.
- Cały Terrence. Zawsze tak hojraczy, ale jak przyjdzie co do czego…
Nie skończył i Natasha domyśliła się, że odezwała się w nim męska
solidarność. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie powinna zatrzymać konia
i poczekać na Sandrę, doszła jednak do wniosku, że droga jest bezpieczna
i przyjaciółka poradzi sobie bez niej, a ona może nie znaleźć już lepszej okazji
na porozmawianie z Clintem.
Postanowiła więc zacząć od razu.
- Słuchaj, mam do ciebie wielką prośbę.
- Mów, jeśli tylko będę mógł…
- Na pewno będziesz mógł – przerwała mu Natasha. – Nie wiem tylko,
czy będziesz chciał. Bo widzisz… Sandra zakochała się w Jacku.
Clint popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Sandra? – upewnił się. – Zawsze mi się wydawała taką trzeźwo
myślącą dziewczyną.
- Uważasz, że trzeźwo myślące dziewczyny się nie zakochują?
- Nie, ale tak po dwóch dniach…
Natasha znów nie dała mu dokończyć.
- Nie słyszałeś o miłości od pierwszego wejrzenia?
68
- Pewnie, że słyszałem, nawet… - Przerwał, spojrzał na Natashę i spytał
rzeczowym tonem: - No dobrze, ale nawet jak się zakochała, to co ja mam do
tego? Mam iść do Jacka i powiedzieć mu…
- Nie – ucięła. – Chodzi o coś zupełnie innego. Widzisz, wydaje nam się,
że Rebecca ma na niego oko, a ona jak się uprze na jakiegoś chłopaka, to nie
odpuści.
- Dalej nie rozumiem, co ja mam z tym wszystkim wspólnego.
- Na razie nic. Ale z grubsza rzecz biorąc, chodzi o to, żeby ona uparła
się nie na Jacka, tylko… - Natasha uśmiechnęla się, kiedy zobaczyła
zdumioną i jednocześnie przerażoną twarz chłopaka.
- Na mnie? – spytał z niedowierzaniem.
Starając się ukryć uśmiech, pokiwała głową.
- Rebecca? Ta… ta…?
- Ta z… - Natasha, tak jak Clint parę minut wcześniej, zakreśliła przed
piersiami dwie kulę, trochę większe niż on.
- Chcecie, żebym zaczął przystawiać się do tej idiotki?
Natashy znów zrobiła się dziwnie przyjemnie na myśl, że może jednak
nie wszyscy chłopcy zwracają uwagę wyłącznie na ładną buzię, długie nogi
i to coś, co przed chwilą tak obrazowo pokazała.
- Niezupełnie – sprostowała. – To ona zacznie się przystawiać do ciebie.
- Nie – rzucił Clint już nieco spokojniejszym głosem. – Ona nigdy nie
zwracała na mnie uwagi. Chyba nawet nie wie, jak mam na imię.
- Ale zacznie zwracać uwagę.
Clint popatrzył na nią pytająco.
- Zacznie, jak się dowie, że Sandra się w tobie kocha.
Chłopak zatrzymał konia i przetarł ręką czoło.
- Już nic nie rozumiem. To w kim ona się w końcu kocha, w Jacku czy
we mnie?
- W Jacku – uspokoiła go Natasha. – Ale Rebeccę najbardziej interesują
tacy faceci, koło których kręci się jakaś dziewczyna, więc kiedy dowie, że
Sandra się w tobie kocha, od razu zacznie cię kokietować. A wtedy nie będzie
miała już czasu na Jacka.
69
- Oczekujecie ode mnie, że zmarnuję sobie ten obóz na to, żeby
zajmować się tą idiotką.
- Zaraz idiotką – rzuciła niezbyt szczerze Natasha. – Przecież jej nie
znasz.
Clint skrzywił się.
- I nie mam specjalnej ochoty na bliższe poznawanie jej.
Natasha milczała przez chwilę, zastanawiając się, jakich jeszcze użyć
argumentów.
- Wiesz, jak by ci zazdrościli inni chłopcy – powiedziała w końcu.
– Większość z nich marzy o tym, żeby Rebecca zwróciła na nich uwagę.
– Wbrew obiegowej opinii, że to dziewczyny są próżne, wiedziała, że chłopcy
im w tym dorównują albo nawet je prześcigają, i postanowiła to wykorzystać.
- Mam to gdzieś – rzucił Clint bez chwili wahania.
Natasha uznała, że trzeba go podejść z innej strony.
- Zawsze mi się wydawało, że lubisz Sandrę.
Przyszło jej na myśl, że przebywanie z Marshą robi swoje, zaczęła
bowiem sięgać po te same metody co ona. Ale jak się okazało były one
skuteczne, przynajmniej na tyle, że Clint zaczął się zastanawiać. Postanowiła
więc kuć żelazo póki gorące.
- Obiecałeś, że spełnisz moją prośbę, jeśli będziesz mógł…
- Ale nie mogę – rzucił.
- Nie chcesz, a nie nie możesz, a to jest duża różnica.
- Dalej mi się nie chce wierzyć, że taka dziewczyna jak Sandra może się
ot tak zakochać.
- No właśnie – przytaknęła mu Natasha. – Więc skoro już jej się to
przytrafiło, to tym bardziej trzeba jej pomóc.
- Naprawdę ją lubię, ale…
- Oj, przestań, przecież Rebecca cię nie zje.
Kilkadziesiąt metrów jechali stępa w milczeniu. Kiedy usłyszeli odgłos
zbliżających się wierzchowców reszty grupy, Natasha zorientowała się, że nie
ma już dużo czasu na przekonywanie Clinta.
- No to jak, zrobisz coś dla koleżanki?
- Masz na myśli siebie czy Sandrę? – zapytał, uśmiechając się.
70
Nie wiedząc, która odpowiedź byłaby lepsza, odparła dyplomatycznie:
- Dla nas obu. – Obserwowała uważnie Clinta i choć nie powiedział
jeszcze tak, wiedziała już, że jej się udało. I zupełnie nie spodziewała się
pytania, które po chwili padło.
- No dobra, zgodzę się, ale pod warunkiem, że szczerze mi odpowiesz.
Dlaczego ja? Jest piętnastu innych chłopaków.
Natasha tuż za plecami słyszał tętent koni. Nie było czasy na wykręty.
- Bo zostałeś uznany za najprzystojniejszego chłopaka w naszej grupie.
Clint spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Miałaś odpowiedzieć szczerze – przypomniał jej.
- To była szczera odpowiedź – zapewniła go Natasha.
- Przez kogo? – dociekał.
- No, przez Marshę, Sandrę… - patrzył na nią wyczekująco, więc
dodała: - i przeze mnie. – To drobne kłamstwo, jako służące sprawie, przeszło
jej dosyć gładko. Poza tym wcale nie była pewna, czy to kłamstwo, nigdy
bowiem nie zastanawiała się nad tym, czy Clint jest przystojny, czy nie. – To
jak, pomożesz Sandrze?
- Dobrze, zrobię, co będę mógł, ale nie oczekujcie ode mnie zbyt wiele.
- Wystarczy, że będziesz się uśmiechał do Rebecki, rozmawiał z nią i…
Tylko, proszę cię, nie mów jej, że jest idiotką. – Uśmiechnęła się z udawaną
niewinnością. – Skup się raczej nie na jej intelekcie, tylko na przymiotach jej
ciała – dodała, znów zakreślając dłońmi kule przed swoimi piersiami, tym
razem, dla zachęcenia chłopaka, olbrzymie.
71
Rozdział 10
D
ochodziła trzecia, słońce nie było już takie dokuczliwe, konie po
prawie trzech godzinach odpoczynku w cieniu pod drzewami wydawały się
wypoczęte. Chłopcy i dziewczęta zdążyli już zjeść kanapki, które sami sobie
przygotowali, i pochlapać się w jeziorku, w którym wcześniej napoili
zwierzęta. Po kilkugodzinnej jeździe w upale zimna woda cudownie chłodziła.
Nic właściwie nie stało na przeszkodzie, żeby ruszać dalszą drogę, poza
tym że wciąż nie pojawiał się ani pan Sellers, ani Jack i Terrence. Niektórzy
już zaczynali się niepokoić.
Równo o trzeciej ujrzeli sylwetki trzech wierzchowców, ale jeździec był
tylko jeden.
- Co się dzieje? – zwróciła się do Natashy Marsha. – Gdzie są ci dwaj
pozostali?
Sandry przy nich nie było. Poinformowana przez przyjaciółkę, że grunt
został przygotowany, i mocno dopingowana przez Marshę, kręciła się już koło
Clinta. Marsha nie traciła czasu i już zdążyła roznieść wśród dziewcząt wieść
o tym, jak to Sandra nagle zakochała się w Clincie i świata poza nim nie
widzi. Z Rebeccą nie rozmawiała od czasu, kiedy ta odbiła jej chłopaka, ale
postarała się, żeby wiadomość dotarła do niej pośrednio.
- Nie mam pojęcia – odparła Natasha. – Zdaje się, że to pan Sellers.
– Konie i jeździec zbliżały się na tyle, że wyraźnie rozpoznała sylwetkę
opiekuna.
Dziesięć minut później wszystko się wyjaśniło.
Terrence Rogers jakoś wjechał na górę, ale kiedy trzeba było zjeżdżać,
spojrzał w dół, po czym zsiadł z konia i oznajmił, że dalej nie pojedzie.
Najpierw przekonywał go sam Jack, potem, kiedy dołączył do nich pan
Sellers, we dwóch robili, co mogli, by uspokoić chłopaka i przekonać go, żeby
wsiadł na konia. Kiedy wreszcie jakoś im się to udało, zawrócił i oświadczył,
że wraca na ranczo. Po chwili zorientował się jednak, że aby przebyć tę samą
drogę, którą przyjechali, najpierw będzie musiał zjechać w dół, i znów
zawrócił konia. Pół godziny nie mógł się zdecydować, czy chce jechać dalej,
72
czy wracać, w końcu ocenił jedną i drugą stromiznę i postanowił
zrezygnować z wyprawy.
Pan Sellers zjechał z nim i Jackiem na dół, po czym z zapasowymi
wierzchowcami wrócił do reszty grupy, a Jack miał dostarczyć Terrence’a na
ranczo i dogonić ich w miejscu, w którym zatrzymają się na nocleg.
- Mogliśmy się tego spodziewać po Terrensie – powiedział Nick
Kowalsky. – On zawsze robi z siebie bohatera, a w ostatniej chwili tchórzy.
- Właśnie! – zawołał Nathan Sullivan. – Pamiętacie, jaka w zeszłym
roku… - zaczął, ale Clint nie dał mu skończyć.
- Przestań. On może po prostu mieć lęk wysokości.
Nathan wyraźnie w to powątpiewał, lecz na widok miny Clinta nie
kontynuował swojej opowieści.
Natashy było trochę żal Terrence’a. wiedziała, że niezależnie od tego,
czy miał lęk wysokości, czy nie, będzie się wstydził kolegów, i spodobało jej
się to, że Clint się za nim wstawił.
- Co on będzie robił przez tydzień na ranczu? – zwróciła się do pana
Sellersa.
- O to nie musimy się martwić – odparł. – Zuri na pewno znajdzie dla
niego jakieś zajęcie. – Popatrzył na zegarek. – Nie możemy dłużej zwlekać,
musimy jak najszybciej ruszać. Mamy przed sobą kawał drogi, a najpóźniej
za cztery godziny zrobi się ciemno. – Napoję tylko mojego konia i te dwa
zapasowe, dam im kwadrans odsapnąć i jedziemy.
- Ale pan też musi trochę odpocząć – powiedziała Natasha z troską
w głosie, widząc, jak ich opiekun wyciera spocone czoło.
- Właśnie – poparł ją Clint. – Ja pójdę napoić konie, a pan sobie
usiądzie gdzieś pod drzewem i trochę odpocznie. – Pójdziesz ze mną, Sandra?
- Jasne – odparła, uśmiechając się do niego promiennie.
- A tymczasem dziewczyny zrobią panu jakieś kanapki – zarządził
Clint.
- Właśnie, musi pan być strasznie głodny – rzekła Marsha, wyraźnie
zadowolona, że jej plan jest tak sprawnie wcielany w życie. – Chodź, zrobimy
panu Sellersowi coś do jedzenia – zwróciła się do Natashy. – A wy – mrugnęła
do Sandry – idźcie już napoić te biedne spragnione zwierzęta.
73
Przez chwilę patrzyła, jak oddalają się z końmi w stronę jeziorka, po
czym zerknęła na Rebeccę.
- Chyba łyknęła przynętę – szepnęła do Natashy. – Zobacz tylko, jak na
niego patrzy.
Rzeczywiście, Rebecca wyraźnie śledziła wzrokiem oddalającą się parę.
Dziesięć minut później, kiedy Sandra i Clint wrócili z końmi, Rebecca
podeszła do nich i chyba po raz pierwszy w życiu zwróciła się do Clinta.
Natasha i Marsha siedziały koło pana Sellersa, który zdążył się już
posilić i leżał wyciągnięty na trawie, z kowbojskim kapeluszem nasuniętym
na twarz.
- Z całą pewnością chwyciła – stwierdziła Natasha.
Uśmiechnięta Marsha pokiwała głową.
- Niesamowite jest to jeziorko – powiedziała Sandra, która zostawiła
Clinta z Rebeccą i przysiadła się do swoich towarzyszek. – Skąd na takiej
pustyni nagle bierze się woda?
- Może pod spodem jest jakieś źródło – zasugerowała Natasha.
Sandra pokręciła głową.
- Obeszłam je prawie dookoła. Wygląda tak, jakby wypływało spod
skał.
- Bo tak jest – rzekł pan Sellers, który nagle jakby ocknął się
z drzemki. Zsunął z twarzy kapelusz i oparł się na łokciu. – Pamiętacie to
jeziorko na ranczu Zuriego? To z wodospadem.
- Tak – powiedziała Natasha. – Sandra zastanawiała się wczoraj
wieczorem nad tym, co się dzieje z wodą, która w takich ilościach spływa
z góry wodospadem.
- No to tu ma odpowiedź. – Pan Sellers wskazał ręką na jeziorko.
- Niemożliwe – rzuciła Sandra z niedowierzaniem. – Chce pan
powiedzieć, że to ta sama woda, że z jeziorka w dolinie wypływa podziemna
rzeka, płynie pod tą górą i tu wyłania się na powierzchnię?
- Właśnie to chciałem powiedzieć.
- Niesamowite – szepnęła Sandra z zachwytem w oczach.
74
- Dobrze, że o tym napomknęłaś – pochwalił ją pan Sellers. – To zwykle
Jack opowiada o tym uczestnikom obozów, kiedy tu przyjeżdżamy. To jedna
z największych atrakcji tej trasy. – Podniósł się i przywołał resztę grupy.
Opowiedział wszystkim o jeziorku i zarządził wymarsz.
Jechali wzdłuż wąskiej, miejscami prawie wyschniętej rzeczki, która
brała swój początek w jeziorku i żłobiła swoje koryto przy mesie.
Pan Sellers poprosił Clinta, do którego najwyraźniej nabrał już
zaufania, żeby, nie zbaczając z trasy przy rzeczce, jechał na czele, a sam
z dwójką zapasowych wierzchowców postanowił pilnować tyłów. Piaszczyste
podłoże było na tyle równe, że po pięciu minutach jazdy stępa przeszli
w kłus.
Natasha zerknęła na przyjaciółkę.
- Radzisz sobie? – spytała.
- Jasne. Po tej wspinaczce i zjeżdżaniu na łeb, na szyję nic mnie już
chyba nie przerazi – odparła Sandra. – Wiesz nie mogę uwierzyć, że odpadła
już jedna osoba z naszej grupy i tą osobą nie jestem ja.
- A mnie to wcale nie dziwi. Zawsze w ciebie wierzyłam.
- Hej! – zawołała Marsha, która na początku jechała zaraz za Clintem,
ale teraz wstrzymała swojego konia i czekała na swoje towarzyszki.
- Co, twój Osiał znowu się uparł i nie chce jechać dalej? – zapytała ją
Sandra.
- Nie! I nie mów tak na niego, bo się obrazi i znów stanie.
- Przepraszam, ale myślałam, że takie mądre zwierzę jak on zna kilka
języków, więc nie ma znaczenia, czy się na niego mówi osioł po hiszpańsku,
czy po angielsku.
Marsha zbyła jej żarty lekceważeniem ramion.
- Nie sądzisz, że powinnaś jechać przy Clincie? – spytała.
- Po co, skoro ona już się nim zainteresowała. – zdziwiła się Sandra.
Niedawno Rebecca pogalopowała obok nich i przeszła w kłus dopiero wtedy,
jak zrównała się z Clintem.
- Jeśli zbyt szybko zrezygnujesz i nie będziesz pokazywała, że ci na nim
zależy, ją to przestanie bawić, da sobie z nim spokój i znów zacznie się
czepiać Jacka.
75
- Coś w tym jest – przyznała Natasha.
- Dobrze, ale umówmy się co do jednego. Mogę w tym przedstawieniu
brać udział w czasie postojów, ale na trasie nie będę się wygłupiać. Mam
jeszcze problem z utrzymaniem się w siodle, a wy oczekujecie, że będę sobie
zawracała głowę Rebeccą, Clintem, Jackiem… i
- I Zachu… Zechiti – podpowiedziała jej cicho Marsha.
- Zamknij się!
N
a nocleg zatrzymali się, kiedy ostatnie promienie słońca kryły się
wśród gór. Namioty rozbili między drzewami rosnącymi przy rzeczce
w miejscu, gdzie tworzyła rozlewisko. Po ciemku rozkładali namioty
i skromną polową kuchnię, to znaczy trzy maszynki z butlami gazowymi
i kilka garnków.
Kolacja, na którą składała się pomidorówka z puszki i parówki
– również z puszki – nie była zbyt wyszukana, ale po dniu spędzonym na
koniu smakowała znakomicie.
- Ale mam obolałą pupę – poskarżyła się Sandra, przykucając na
brzegu rozlewiska, żeby umyć naczynia.
- Nie chcę cię straszyć, ale nastaw się, że jutro rano może być jeszcze
gorzej – uprzedziła ją uczciwie Natasha.
- Gorzej? – jęknęła Sandra. – Nie, to niemożliwe. Gorzej być nie może.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz.
- Po co ją tak straszysz? – wtrąciła Marsha. – Sandra tak się dzisiaj
dzielnie spisywała.
- Mówisz o moich wyczynach jeździeckich czy może o czymś innym?
- Właściwie to o czymś innym – przyznała szczerze Marsha.
- No, myślę, że jeżeli o to chodzi, to nie możesz mi zarzucić, że byłam
za mało gorliwa. – Sandra rzeczywiście, gdy tylko zsiadła z konia, nie
odstępowała Clinta na krok.
- Ale na koniu też radzisz sobie całkiem nieźle – pochwaliła ją Marsha,
przecierając naczynia piaskiem z dna rzeki. W ramach troski o środowisko
76
naturalne nie używali środków do mycia naczyń, korzystali ze starych
sprawdzonych sposobów.
- Jak długo będę musiała jeszcze tak za nim…? – zaczęła Sandra, ale
Natasha jej przerwała.
- Ciii. – zamarła w bezruchu.
Za ich plecami rozległ się dziwny dźwięk.
Dziewczęta wstrzymały oddech. Ten dźwięk dało się określić tylko
w jeden sposób: to było grzechotanie. Wszystkie trzy uświadomiły to sobie
jednocześnie i w tym samym momencie z dzikim piskiem rzuciły się do
ucieczki. Wbiegły na sam środek rozlewiska i zatrzymały się. Zanurzone po
pas drżały – nie z zimna, bo woda w ciągu dnia zdążyła się nagrzać, lecz
przerażenia.
- Czy grzechotniki pływają? – spytała Natasha.
- Nie, chyba nie – odparła Marsha.
- W takim razie tu nam nic nie grozi.
- I co, będziemy tak stać przez całą noc? – rzuciła Sandra.
- Ja tam nie wrócę – oświadczyła jej przyjaciółka.
- Możemy przecież wyjść na brzeg w innym miejscu – wpadła na
pomysł Marsha.
- I tak musimy ta wrócić po naczynia – stwierdziła Sandra. – Poza tym,
wydaje mi się, że nie mamy się czego bać. Narobiłyśmy tyle pisku, że każdy
grzechotnik by się przestraszył i uciekł. – Nie czekając na to, co powiedzą jej
towarzyszki, poszła w stronę brzegu.
- Ona chyba ma rację – powiedziała Marsha i ruszyła za nią.
Natasha dopiero po dłuższej chwili, kiedy tamte były już na brzegu
i zbierały naczynia, z ociąganiem poszła ich śladem.
Kiedy w pośpiechu wyjmowała z wody swoją miskę i kubek,
w krzakach za ich plecami coś zaszeleściło i rozległ się stłumiony śmiech,
a potem grzechotanie.
Natasha chciała cofnąć się do rzeki, ale uświadomiła sobie, że ktoś im
zrobił głupi kawał, prawdopodobnie któryś z chłopaków. Jeszcze niedawno
byłaby przekonana, że to Clint, ale teraz, o dziwo to podejrzenie wcale nie
przyszło jej do głowy.
77
Rozzłoszczona Sandra wpadła pomiędzy krzaki i po chwili wyszedł
z nich Nick Kowalsky, a za nim Nathan Sullivan.
Obaj szczerzyli zęby.
- Przyszliśmy tutaj, bo narobiłyście takiego wrzasku, że chcieliśmy
zobaczyć, czy nic wam się nie stało – rzekł Nick z miną niewiniątka.
- Bardzo śmieszne – rzuciła Natasha.
- Głupki – bąknęła Marsha.
- Masz rację – poparła ją Sandra. – Zawsze mówiłam, że faceci to
kompletne głupki.
- Clint też? – zapytał Nathan, uśmiechając się. Najwyraźniej nie tylko
Rebecca dostrzegła jej zainteresowanie Clintem.
- On też tu z wami jest? – zapytała z niesmakiem.
- Nie.
Sandra weszła w swoją rolę i powiedziała:
- Więc jest tym wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Nick gwizdnął.
- No proszę, proszę – rzucił. – Nie wiem czy go będziesz dalej tak
bronić, kiedy wrócisz do obozowiska i zobaczysz, jak sobie grucha z Rebeccą.
- Kompletne głupki – powtórzyła Sandra i wszystkie trzy, ostentacyjnie
lekceważąc Nicka i Nathana, ruszyły w stronę namiotów.
Gdy odeszły kilka kroków, znów usłyszały za plecami grzechotanie.
Marsha odwróciła się i zobaczyła, że Nick potrząsa ręką, w której coś
trzyma.
Bez słowa komentarza obróciła się na pięcie i dogoniła swoje
towarzyszki.
- Już wiem, co to było – powiedziała. – Teraz sobie przypomniałam.
Wczoraj przed tym barem, w którym zatrzymaliśmy się na kolację, jakiś
Indianin sprzedawał różne gadżety. Miał grzechotki, które przy potrząsaniu
wydają takie dźwięki jak prawdziwy grzechotnik.
- A my, idiotki, dałyśmy się nabrać tym kretynom.
78
Rozdział 11
N
azajutrz Sandra obudziła się cała obolała i kiedy próbowała usiąść,
jęknęła głośno i opadła na śpiwór. Przy trzech kolejnych próbach było tak
samo.
- Miałaś rację – zwróciła się do Natashy. – Może być gorzej. Właśnie
jest.
- Tym razem wolałabym nie mieć – powiedziała Natasha, patrząc na
nią ze współczuciem. Skoro ją, nawykła do dłuższych wypraw na koniu,
bolała pupa, to jak się musiała czuć Sandra? Wiedziała jednak, że jeśli
zacznie się nad nią użalać, to tylko pogorszy sprawę.
- Nie dam rady wsiąść na konia – oświadczyła Sandra.
- Dasz radę – przekonywała ją przyjaciółka. – To tylko zakwasy.
- To nie są zakwasy. Wiem, co to są zakwasy, miałam je kilka razy po
ćwiczeniach na siłowni. Ja mam obity tyłek – żaliła się dalej Sandra. – Jak
mam wsiąść na konia skoro nie jestem w stanie się podnieść?
- Słuchaj, poradziłaś sobie wczoraj na tym trudnym kawałku.
Cieszyłaś się, że nie jesteś pierwszą osobą, która odpadła z grupy. Chcesz
być tą drugą?
- Wszystko mi jedno – rzuciła Sandra, odwracając się plecami do
przyjaciółki.
Natasha żałowała, że nie ma Marshy. Ta, ze swoją siłą przekonywania,
pewnie prędzej skłoniłaby Sandrę do tego, żeby wstała, ale Marshy dzisiaj
akurat wypadł dyżur na przygotowywanie śniadania i wyszła z namiotu pół
godziny wcześniej,
Nie namyślając się długo, Natasha wciągnęła szybko dżinsy, narzuciła
koszulę i pobiegła do prowizorycznej kuchni. Marsha krzątała się tam razem
z dwiema innymi dziewczętami.
- Śniadanie jeszcze nie gotowe! – zawołała, widząc zbliżającą się
Natashę. – Będzie za jakieś dziesięć minut.
- Ja nie na śniadanie. Słuchaj. Może byśmy się zamieniły. Ja zastąpię
cię przy przygotowywaniu jedzenia, a ty wrócisz do namiotu i spróbujesz
przekonać Sandrę, żeby wstała.
79
- A co jej jest? – zaniepokoiła się Marsha.
- Ma zakwasy. Mówi, że ma obity tyłek. Wiesz, ona po raz pierwszy
w życiu spędziła tyle godzin na koniu. Wierzę, że ją bardzo boli, ale musi
przecież jechać dalej. Ty lepiej potrafisz przekonywać. – Natasha popatrzyła
błagalnie na Marshę.
- Nie jestem cudotwórcą. Sama pamiętam, jak czułam się kiedyś po
całym dniu w siodle. Wiem, że na drugi dzień nic nie zmusiłoby mnie do
tego, żeby znów wsiąść na konia.
- Ale ty nie miałaś pod ręką takiej jednej, która namówiłaby ślepego na
zwiedzanie muzeum, a głuchego na koncert w filharmonii.
- Chyba mnie trochę przeceniasz – rzuciła Marsha, ale widać było, że
ta wiara koleżanki w jej siłę perswazji sprawia jej satysfakcję. – No, dobrze
pójdę do niej. – Ruszyła w stronę namiot, lecz zatrzymała się jeszcze, żeby
wydać Natashy instrukcję: - Tu właściwie wszystko jest już zrobione, trzeba
tylko poczekać, aż woda się zagotuje i wsypać puszkę czekolady w proszku.
Natasha nie przeceniła jej jednak, bo dziesięć minut później Sandra
przywlokła się na śniadanie. W przeciwieństwie do innych, którzy przysiedli
na trawie, ona jadła na stojąco.
O wpół do siódmej, kiedy wyruszali w drogę, z obolałą miną wspięła się
na konia.
- Jesteś naprawdę dzielna – pochwaliła ją Natasha.
Przyjaciółka zgromiła ją wzrokiem.
- Jeśli jeszcze raz naślesz na mnie tę manipulatorkę, to nie będę cię
chciała dłużej znać.
Natasha roześmiała się.
- Jak jej się udało przekonać cię, żebyś wstała?
- Już nawet nie pamiętam – rzuciła Sandra, wzruszając ramionami.
– Dla niej to była chyba pestka. Ona potrafiłaby namówić umarłego, żeby
wstał z grobu.
- Znowu na mnie plotkujecie! – zawołała Marsha, która na chwilę
wysforowała się do przodu, żeby sprawdzić, czy Rebecca jest tam, gdzie być
powinna, to znaczy przy Clincie, i z zadowoloną miną dołączyła do swoich
towarzyszek. – Wszystko w porządku – poinformowała je.
80
- To znaczy, że mogę sobie dać już spokój z lataniem za Clintem
– powiedziała Sandra.
- Dobrze by było, żebyś od czasu do czasu wykazała nim trochę
zainteresowania, żeby zapał Rebecki nie osłabł.
- Jak sobie życzysz. Z tobą i tak nie ma sensu dyskutować, tak czy tak
w końcu będę musiała zrobić to, co ty będziesz chciała.
- Czy ja jestem jakąś despotką? – spytała Marsha z udawanym
oburzeniem.
- Nie, skądże. Taka drobna i delikatna dziewczyna jak ty despotką? Co
za pomysł!
Jechali wciąż wzdłuż tej samej rzeczki co wczoraj, tyle że jej koryto było
wyschnięte. Tylko anemiczne krzaki i karłowate drzewa o rdzawo żółtych
liściach – jak okiem sięgnąć, jedyne ślady roślinności – pokazywały, gdzie
mogła płynąć.
Mesa, przy której jechali, wydawała się ciągnąć w nieskończoność.
Było to jednak tylko złudzenie. Kiedy koło południa objechali duży skalny
występ, zobaczyli drugą mesę, która z dala wydawała się częścią tej
pierwszej. Oddzielał je szeroki wąwóz i właśnie tam wjechali.
Godzinę później stanęli w dolinie ze wszystkich stron otoczonej górami,
podobnej do tej, w której znajdowało się ranczo Zuriego, ale znacznie
mniejszej. Również roślinność nie była tu tak bogata jak tam, ale
w porównaniu z tym, co widzieli na trasie, wydawała się bardzo bujna. Było
także jeziorko, większe nawet niż to na ranczu i miejscami dosyć głębokie.
- Radzę wam skorzystać z kąpieli – powiedział pan Sellers, kiedy po
rozsiodłaniu i napojeniu koni i zjedzeniu lanczu wszyscy odpoczywali pod
drzewami. Wszyscy poza Sandrą, która w obawie, że nie będzie mogła wstać,
na wszelki wypadek cały czas stała. – Na nocnym obozowisku i tam gdzie
zatrzymamy się jutro w południe, nie będzie żadnej wody oprócz tej, którą
mamy ze sobą.
Organizatorzy obozu tak wytyczyli trasę, żeby w miarę możliwości
– wszystkie miejsca postoju, zwłaszcza te, gdzie mieli nocować, były przy
jakiejś wodzie. Tylko na dwóch nocnych obozowiskach mieli być zdani
81
wyłącznie na własne zapasy wody, a te, żeby nadmiernie nie obciążać
zwierząt były przeznaczone do picia, gotowania i co najwyżej umycia zębów.
Po słowach pana Sellersa wszyscy zerwali się jak na komendę.
Dziewczęta rzuciły się do swoich toreb po kostiumy kąpielowe i osłaniając się
nawzajem ręcznikami, przebrały się.
Woda była potwornie zimna, ale świadomość, że następna okazja do
umycia się trafi się dopiero jutro wieczorem, podziałała. Dziewczyny wzięły ze
sobą mydła, szampony i ręczniki i po chwili jeziorko zmieniło się w wielką
łaźnię.
Godzinę później, kiedy słońce nie przypiekało już tak ostro, Natasha
siedziała na brzegu, roztrzepując palcami wilgotne włosy. Jakieś dwadzieścia
metrów od niej na rozłożonych obok siebie ręcznikach leżeli Clint i Rebecca.
Obserwował ich kątem oka. Właściwie powinna się cieszyć, a jednak coś ją
w tym wszystkim denerwowało. Może to, że prawdopodobnie myliła się
wczoraj, sądząc, że nie wszyscy chłopcy zwracają uwagę tylko na ładną buzię
i długie nogi. Bo patrząc teraz na Clinta, nikomu nie przyszłoby do głowy, że
jeszcze wczoraj nazywał Rebeccę idiotką.
- Nie powinnaś się trochę pokręcić koło Clinta? – zwróciła się do
Sandry.
Albo jej się wydawało, albo przyjaciółka spojrzała na nią podejrzliwie.
- Po co? – spytała Sandra. – Nic nie wskazuje na to, żeby Rebecca
traciła zainteresowanie nim. – Zerknęła na Marshę. – Prawda?
Marsha przytaknęła jej.
- Więc po co mam im przeszkadzać? – rzuciła Sandra.
Natasha mogłaby przysiąc, że na ustach jej przyjaciółki błąka się
kpiący uśmieszek. Znów zerknęła dyskretnie w stronę Clinta i Rebecki.
Chłopak właśnie się podniósł i podszedł do stojącego na samym brzegu
jeziora Jacka. I nagle Natashy zabrakło tchu.
Uroda
Jacka,
który
dotąd
wydawał
się
jej
jednym
z najprzystojniejszych facetów, jakich w życiu spotkała, bladła przy stojącym
przy nim chłopaku. Clint był od niego wyższy, ramiona miał szersze
i wspaniale umięśnione – bez przerostu muskułów, czego nie cierpiała, bez
82
grama tłuszczu. Pociągła i bardzo już męska jak na siedemnastoletniego
chłopaka twarz harmonizowała z całą sylwetką.
Cholera, zaklęła w duchu, on jest naprawdę przystojny. I nie wiadomo
dlaczego, ta myśl okropnie ją rozzłościła. Zamiast się uspokoić, zaczął sobie
po kolei przypominać wszystkie świństwa, jakie jej robił w przeszłości. Jak
pierwszego dnia w zerówce zawołał na jej widok „Marchewa!”, jak nazajutrz
przykleił do ławki jej spódniczkę, tak że kiedy Natasha wstała, spódnica wraz
z majtkami została na ławce, a cała klasa wybuchła śmiechem na widok
gołej pupy Natashy, jak kilka lat później na klasowej wycieczce nad jezioro
wrzucił jej za kołnierz zdechłą rybę…
K
olejne dni wyprawy minęły podobnie. Wstawali skoro świt, jedli
śniadanie, przygotowywane przez te osoby, na które akurat przypadała kolej,
składali namioty, pakowali bagaże, siodłali konie i ruszali w dalszą drogę.
Koło południa zatrzymywali się na postój, zwykle tam, gdzie była woda
i drzewa – raz tylko musieli szukać cienia wśród skał – a koło trzeciej, kiedy
słońce nie było już takie dokuczliwe, znów wyruszali. Wieczorami rozbijali
namioty, kolejna grupa osób przygotowywała ciepły posiłek – Natasha
obiecywała sobie, że po powrocie z obozu już nigdy nie weźmie do ust
parówek, które codziennie były na kolację – i kładli się spać, żeby rano
wyruszyć dalej.
Trasa wiodła wzdłuż skalistych gór o ściętych szczytach. Teren był
przeważnie płaski, tylko w kilku wąwozach musieli, tak jak pierwszego dnia,
najpierw wspinać, a potem zjeżdżać w dół. Piątego dnia wjechali do takiego
wąwozu i opuścili go godzinę później po tym, jak zaszło słońce. Wszyscy byli
tak zmęczeni, że zrezygnowali z kolacji na ciepło, a kilku chłopaków
postanowiła w ogóle nie rozkładać namiotów. W ubraniach wsunęli się do
śpiworów, które położyli pod drzewami.
Natasha, Sandra i Marsha, choć ostatnio myły się poprzedniego dnia
w południe, nie skorzystały z możliwości, jakie dawał im płynący przy
obozowisku potok, i zdecydowały, że odłożą kąpiel na rano.
83
- W życiu nie byłam taka brudna – powiedziała Natasha wsuwając się
do śpiwora.
- Mam to gdzieś – rzuciła śpiącym głosem Sandra.
- Ja chyba też – oznajmiła Marsha, która w przeciwieństwie do jej
towarzyszek nie sprawiała wrażenia zmęczonej – Zwróciłyście uwagę, że oni
cały czas byli dzisiaj ze sobą.
- O rany – westchnęła Sandra. – Masz siłę jeszcze o tym gadać.
Marsha, czując, że nie znajdzie w niej teraz rozmówczyni, zwróciła się
do jej przyjaciółki:
- Widziałaś?
- Nie! – odparła Natasha. – Bałam się, jak Sandra poradzi sobie na tych
stromiznach, i skupiałam całą uwagę na niej. – Natasha skłamała. Owszem,
widziała, że Clint i Rebecca cały czas jadą koło siebie, i coraz bardziej ją to
denerwowało.
Przed godziną, kiedy stanęli na nocleg, Clint, przechodząc obok
Natashy, zatrzymał się i zagadnął ją cicho:
- No i jak? Dobrze się wywiązuję ze swojego zadania?
- Świetnie – rzuciła oschłym tonem.
Chłopak przyglądał jej się przez chwilę.
- Coś jest nie tak? – spytał w końcu.
- Nie, skądże, spisujesz się doskonale – odparła, teraz już wyraźnie
rozdrażnionym tonem.
- To cieszę się – rzekł nieco zbity z tropu. – Jednego tylko nie rozumiem
– dodał, kiedy Natasha się odwróciła i chciała odejść. – Dlaczego Sandra,
skoro jest taka zakochana w Jacku, nie wykorzystuje okazji, że odciągam od
niego Rebeccę. Ani razu jej przy nim nie widziałem.
Rozłoszczona Natasha wzruszyła tylko ramionami i odeszła.
Z
każdym dniem zachowanie Clinta denerwowało ją coraz bardziej. To,
co na początku było misternie uknutym przez dziewczęta planem, teraz
wymknęło im się spod kontroli.
Nawet Marsha zaczęła się niepokoić.
84
- On chyba trochę przesadza – powiedziała, widząc, jak Clint i Rebecca
na postoju znów siadają koło siebie. – Słuchajcie, może on się w niej
zakochał – dodała ze zgrozą.
- Może – rzuciła Sandra i uśmiechając się tajemniczo, zerknęła na
swoją przyjaciółkę. – Jak myślisz? Uważasz, że Clint mógł się zakochać
w Rebecce?
Natasha chciała ukryć wściekłość, obawiając się, że Sandra może
wyciągnąć Bóg wie jakie wnioski, ale nie była w stanie się opanować.
- A co mnie to obchodzi – odparła dość opryskliwie, wstała i poszła do
Cheu.
- Dzieje się coś, o czym nie wiem? – zwróciła się Marsha do Sandry.
- A tego byś oczywiście nie zniosła.
- Dlaczego wciąż się mnie czepiasz? – Marsha zrobiła nadąsaną minę.
– Pewnie się zdziwisz, ale bardzo was polubiłam… Tak, wyobraź sobie, że
ciebie też, chociaż sama nie wiem za co. I skoro coś jest nie w porządku, to
chciałabym o tym wiedzieć. Może mogłabym jakoś pomóc.
- Tylko nie to! – rzuciła Sandra. – Znowu wymyślisz jakąś
skomplikowaną intrygę, a tego już nie zniosę.
Marsha popatrzyła na nią z wyrzutem.
- Wszystko jest dobrze, wierz mi – uspokoiła ją Sandra. – Jest tak, jak
powinno być. Trzeba tylko zostawić pewne sprawy, żeby potoczyły się same.
Marsha nie miała zielonego pojęcia, o jakie sprawy chodzi, ale kiedy
patrzyła na Sandrę, której twarz rozjaśniał uśmiech satysfakcji, była pewna,
że ta wie, o czym mówi.
85
Rozdział 12
N
awet się nie obejrzeli, jak nadszedł ostatni dzień ich wędrówki.
Wszystko wskazywało na to, że wyprawa zakończy się bez żadnych groźnych
incydentów. Co prawda Nick Kowalsky w którymś momencie przesadził
z wygłupami na koniu i wierzchowiec go zrzucił, ale chłopcu na szczęście nic
się nie stało.
Pozostał ostatni etap trasy. Tego dnia mieli się zmierzyć z pustynią,
a na koniec wjechać krótkim wąwozem na ranczo Zuriego. Okazało się, że są
trzy drogi, łączące tę dolinę ze światem – ta, którą przyjechali busami, ta,
którą wyruszyli na konną wędrówkę i ta, którą mieli poznać dzisiaj.
Pan Sellers i Jack uprzedzali wszystkich uczestników obozu, że ten
ostatni dzień będzie najtrudniejszy, ale nikt w to specjalnie nie wierzył. Cóż
może być trudnego w jechaniu przez pustynię?
Nie musieli długo czekać, żeby się przekonać, jak bardzo się mylili. Po
trzech godzinach jazdy przez pustynię, wszyscy mieli ochotę zawrócić.
Natasha nastawiła się na walkę ze słońcem i rano wyjątkowo grubo
posmarowała się kremem. Ale to nie słońce było tego dnia ich największym
wrogiem. Kiedy wjechali kilka kilometrów w głąb pustyni, zerwał się wiatr,
który w miarę jak posuwali się do przodu, nasilał się coraz bardziej. Sam
wiatr nie byłby tak uciążliwy, gdyby nie miliony niesionych jego pędem
drobnych i ostrych ziarenek piasku, przed którymi nie sposób było uciec.
Mimo że wszyscy, zgodnie z radami Jacka i pana Sellersa, włożyli
okulary i zakryli dolną część twarzy, piasek wnikał wszędzie, nawet pod
ubranie.
Po godzinie jazdy w takich warunkach Natasha czuła się tak, jakby
miała na ciele tysiące ukąszeń insektów, a gęsta chmura unoszącego się
piasku przed nimi wskazywała na to, że ta męczarnia nieprędko się skończy.
Po raz pierwszy naprawdę żałował, że wybrała się na ten obóz.
- Trzeba być debilem, żeby dobrowolnie narażać się na coś takiego!
– zawołała do jadącej obok niej Sandry. – I jeszcze za to płacić.
- Co?! – odkrzyknęła jej przyjaciółka. – Nie słyszałam, co mówiłaś!
86
- Nieważne! – rzuciła Natasha i wypluła z ust piasek, który dostał się
do nich mimo chusty zasłaniającej twarz.
Męczyli się nie tylko uczestnicy wyprawy. Ten dzień nie był łatwy
również dla zwierząt. Konie, które w normalnych warunkach mogłyby ten
płaski teren pokonywać galopem – zwłaszcza że zużyto już prawie wszystkie
zapasy żywności i wody pitnej i nie były zbyt obciążone – poruszały się
bardzo wolnym kłusem, walcząc z piaskiem i siłą wiatru.
Najgorsze w tym wszystkim wydawało się jednak to, że nie było widać
końca tej wędrówki. Kiedy wyruszyli rano, pan Sellers pokazał im widniejące
na horyzoncie góry, do których mieli dotrzeć. Teraz w tumanach piasku
widoczność była prawie żadna. Trzeba było bardzo uważać, żeby nie wpaść
na kogoś jadącego z przodu albo nie zboczyć z trasy i się nie zgubić. Nic więc
dziwnego, że opiekunowie na zmianę co dziesięć minut jeździli wzdłuż grupy
i liczyli jeźdźców.
Natasha zadrżała ze zgrozy na myśl, że mogłaby zostać sama na
środku tej wrogiej pustyni. Nie patrzyła na zegarek, nie wiedziała, jak długo
już jadą ani jak długo jeszcze przyjdzie im się zmagać z nieprzyjazną naturą.
Co chwila – tak jak polecił pan Sellers – zerkała tylko, czy obok jadą
Sandra i Sophie Masterson. Każdy miał przydzielone dwie osoby, których
miał pilnować, i w razie gdyby któraś znikła z oczu, natychmiast zawiadomić
o tym opiekunów. Nie mogła się zorientować, kto miał pilnować jej; wiedziała,
że nie Sandra i Marsha. Miała tylko nadzieję, że nie Nick Kowalsky i Nathan
Sullivan, których uważała za najbardziej postrzelonych i lekkomyślnych
chłopaków na obozie.
Upewniwszy się, że Sandra i Sophie jadą w grupie, przymykała oczy
i zdawała się na Cheu. Kochana Cheu ani razu nie zawiodła jej w czasie tej
wyprawy i Natasha głęboko wierzyła, że dzięki niej jakoś przetrwa również
dzisiejszy dzień.
Chyba na chwilę przysnęła, bo kiedy się ocknęła, coś się zmieniło.
W panice rozejrzała się po grupie i odetchnęła z ulgą, widząc Sandrę
i Sophie. Siła wiatru wyraźnie osłabła. Widoczność stała się lepsza i choć
było dość ciemno, zobaczyła w oddali zarysy gór.
87
Zerknęła na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest dopiero
czwarta. O tej porze dnia powinno być jeszcze zupełnie jasno. Czyżby mi się
popsuł? – pomyślała, jeszcze raz sprawdzając godzinę.
W tym momencie przejechał obok niej Jack. Zatrzymał się koło
jadącego na czele pana Sellersa i o czymś przez chwilę rozmawiali. Natasha
zobaczyła, że Jack wskazuje przy tym na niebo nad górami. Spojrzała
w tamtą stronę i zrozumiała, że jej zegarek się nie popsuł.
Od strony gór nadciągały granatowe ciężkie chmury, które zasłoniły już
prawie połowę nieba.
Jack zawrócił i przejeżdżając obok dziewcząt i chłopców, wydawał
polecenia:
- Ruszamy galopem! I tak nie uciekniemy przed burzą, ale mamy
jeszcze szansę, że nie złapie nas na środku pustyni.
Wiatr, jak to zwykle bywa przed burzą, ustał zupełnie i wkrótce ciszę
pustyni zakłócał tylko tętent galopujących koni.
K
iedy burza się rozpoczęła, zostało im jeszcze nie więcej niż pięć
kilometrów do mesy, której skalne załomy mogły użyczyć im schronienia.
Natasha, która jakoś przetrwała piaskową nawałnicę, i była
przekonana, że najgorsze mają już za sobą, znów musiała się przekonać, jak
bardzo się myliła. Prawdziwe piekło rozpoczęło się dopiero teraz.
Nagle zrobiło się kompletnie ciemno, a z nieba spłynęły hektolitry
wody. Błyskawice, które na razie widać było tylko z daleka, coraz bardziej się
przybliżały. Słychać było rżenie przerażonych zwierząt i okrzyki wydających
polecenia opiekunów. Natasha, podobnie jak inni, słyszała jednak tylko
pojedyncze słowa i nie wiedziała, co robić.
Rozejrzała się za Sandrą i Sophie, ale przez ulewę widziała zaledwie
w promieniu dwóch metrów. Tylko rżenie i niespokojne oddechy koni oraz
urwane okrzyki upewniały ją, że nie oddaliła się od reszty grupy. Uznała, że
jest to w tych warunkach jedyna metoda na orientowanie się w sytuacji.
Miała tylko nadzieję, że Sandra i Sophie instynktownie zachowają się tak
samo i będą raczej próbowały słyszeć niż widzieć.
88
- Sandra, gdzie jesteś?! – zawołała ile sił w płucach. – Sophie, jesteś
gdzieś tu?!
Odpowiedział jej tylko grzmot, po którym natychmiast niebo rozjaśniła
błyskawica. Natashy udało się w tym momencie zobaczyć sylwetki kilku
jeźdźców, lecz żadnego nie była w stanie rozpoznać.
Kolejna błyskawica nastąpiła prawie jednocześnie z grzmotem i to ona
tak przeraziła Cheu, że zwierzę zerwało się do biegu. Dziewczynie już się
wydawało, że udało jej się zapanować nad klaczą, kiedy piorun uderzył
w ziemię kilkanaście metrów przed nimi.
Cheu stanęła dęba i tym razem Natasha nie była już w stanie odzyskać
nad nią kontroli. Kiedy zwierzę, rżąc dziko, jeszcze raz uniosło się na tylnych
kończynach, przednimi wierzgając w powietrzu, zdążyła zareagować tylko
w jeden sposób: osłoniła rękami głowę.
Spadła na prawą nogę i natychmiast poczuła w kostce ostry ból.
Tymczasem nie dalej niż trzydzieści metrów od niej uderzył w ziemię
następny piorun i Cheu zerwała się do biegu.
Natasha spróbowała się podnieść, ale kiedy stanęła na prawej nodze,
ugięły się pod nią kolana i upadła. Nie ponawiała już próby, bo i tak nie
wiedziałaby przecież, dokąd iść. Przywarła plecami do mokrej ziemi i nawet
nie starała się osłaniać twarzy przed strugami spływającej z nieba wody.
Poza szumem ulewy i grzmotami piorunów, które dochodziły z coraz
większego oddalenia, nie słyszała żadnych głosów. Poczuła się na tyle
bezpiecznie, że usiadła. Kiedy kolejna błyskawica na chwilę rozjaśniła niebo,
Natasha próbowała coś dostrzec, ale wokół nie było nikogo.
Spełnił się jej największy koszmar – została sama, ze skręconą kostką,
na pustyni.
89
Rozdział 13
Nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło od chwili, kiedy Cheu zrzuciła ją
z siodła, może godzina, może dwie albo nawet trzy. Burza już przeszła, ale
deszcz wciąż padał. Natasha co jakiś czas zbierała w sobie siły, podnosiła się,
szła kilkadziesiąt metrów, po czym wyczerpana znów siadała. Podejrzewała,
że kręci się w kółko. Przemoczona, zmarznięta i głodna, straciła już nadzieję,
że ktoś ją tutaj znajdzie przed świtem. Musiała się nastawić na spędzenie
samotnie nocy na tym pustkowiu. Do tego dochodził jeszcze niepokój o Cheu,
Sandrę, Sophie i innych.
Zerknęła na zegarek. Zielone luminescencyjne cyferki pokazywały wpół
do jedenastej. Słońce wschodziło tu o szóstej. W najlepszym wypadku znajdą
ją dopiero za siedem i pół godziny.
Natasha starała się być dzielna, ale kiedy po raz kolejny popatrzyła na
zegarek i zorientowała się, że minęło dopiero dziesięć minut, podczas gdy jej
wydawało się, że to cała wieczność, nie wytrzymała i po raz pierwszy się
rozpłakała.
Drugi raz zalała się Łazami, gdy na chwilę przysnęła i zbudziwszy się,
sprawdziła godzinę z nadzieją, że może zbliża się świt. A tymczasem jeszcze
nie minęła północ. Tym razem nie próbowała już walczyć ze łzami.
I właśnie wtedy usłyszała jakiś głos. W pierwszej chwili uznała, że się
przesłyszała – taka dźwiękowa fatamorgana – ale potem nie miała już
wątpliwości.
Głos był wyraźny, co więcej, słyszała swoje imię.
Lekceważąc ból w kostce, zerwała się na równe nogi i zawołała:
- Tu jestem! Hej, jestem tutaj! – krzyczała rozpaczliwie, obawiając się,
że ten ktoś jej nie usłyszy i pójdzie sobie dalej.
Po chwili jednak usłyszał tętent konia i kuśtykając, ruszyła w stronę,
z której dochodził. Wkrótce ujrzała w ciemnościach sylwetkę wierzchowca
i jeźdźca.
- Tu jestem! – zawołała jeszcze raz i odetchnęła z ulgą.
90
Nie rozpoznała jeźdźca, dopóki nie zeskoczył z konia. Bez chwili
wahania, zapominając o skręconej kostce, rzuciła się w jego wyciągnięte
ramiona.
- O Jezu, jak ja się o ciebie balem – szepnął Clint.
Natasha wtulona w chłopca, czuła na włosach jego oddech i było jej
tak dobrze jak jeszcze nigdy w życiu. I nie wiadomo dlaczego, bo przecież nie
groziło jej już spędzenie nocy w samotności na pustkowiu, jeszcze bardziej
zalała się łzami.
- Płaczesz? – spytał Clint, odsuwając ją na chwilę od siebie, żeby
zobaczyć jej twarz.
- Nie, ja tylko… - zaczęła, ale nie była w stanie skończyć.
Clint pochylił głowę i poczuła najpierw na jednym oku, potem na
drugim jego ciepłe wargi, które, scałowując spływające po policzkach łzy,
przesunęły się w dół i zatrzymały na ustach dziewczyny. Przez chwilę ich
wargi tylko się muskały, a potem złączyły się w pocałunku, który
– przynajmniej dla Natashy – mógłby się nigdy nie kończyć.
Zapomniała o całym świecie, a także o skręconej kostce, i kiedy oparła
na prawej nodze ciężar całego ciała, poczuła potworny ból i jęknęła.
- Coś ci się stało? – zapytał wystraszony Clint.
- Nie, nic takiego – odparła, lecz kiedy spróbowała zrobić krok,
zachwiała się.
- A jednak coś ci jest.
- Skręciłam sobie tylko kostkę, to nic takiego. Powiedz mi lepiej, co
z innymi, z Sandrą, Marshą…
- Nikomu nic się nie stało.
- A z Cheu? – zapytała z niepokojem Natasha.
- Wróciła na ranczo. Zuri, widząc ją, tak się wystraszył. Że wziął kilku
facetów, którzy pracowali u niego przy zbiorach chili, i wyjechał nam na
spotkanie. Jeden z tych facetów poprowadził całą grupę przez wąwóz na
ranczo, a pan Sellers, Jack, Zuri i ten drugi Indianin postanowili cię szukać.
- A ty? – zapytała Natasha. – Czemu nie jesteś na ranczu?
- Uprosiłem ich, żeby mi pozwolili wziąć udział w poszukiwaniach.
- I tak łatwo się zgodzili?
91
Clint nie odpowiadał przez chwilę.
- Powiedziałem im, że jesteś moją dziewczyną – wyznał w końcu.
– Chodź, pomogę ci wsiąść na konia. Musimy jechać, wszyscy się strasznie
o ciebie martwią.
Natasha uśmiechnęła się.
- Powiedziałeś, że jestem twoją dziewczyną? – zapytała zadziornie.
Chłopak pokiwał głową.
- Ostatnio wydawało mi się, że wolisz dziewczyny z… no… - Zatoczyła
rękami dwie olbrzymie kule przed piersiami.
- Jesteś okropna. Żeby najpierw napuścić człowieka na taką idiotkę,
a potem jeszcze się z niego nabijać.
- To nie podobają ci się takie…? – Jeszcze raz powtórzyła ten sam gest,
tyle że teraz kule miały monstrualne rozmiary, i roześmiała się.
- Nie. Podoba mi się taka jedna goła pupa, którą widziałem jakieś
dziesięć lat temu.
- Świnia – rzuciła Natasha, ale nie miała nic przeciwko temu, kiedy ta
świnia jeszcze raz ją pocałowała.