Courths Mahler Jadwiga Małżeństwo Felicji

background image

JADWIGA COURTHS-MAHLER

Ma

łżeństwo

Felicji

KATOWICE 1991

lAkapit

background image

ISBN 83-85397-17-5

Adaptacja tekstu i jego redakcja:

Anna Lubasiowa

Redakcja techniczna:

Lech Dobrzański

Projekt okładki i strony tytułowej

Marek Mosiński

Tytuł oryginału: „Hans Ritter und Seine Frau". Wydanie pierwsze
powojenne. P.P.U.Akapit sp. z o.o. Katowice 1991

Papier offset, ki. III, 70 g.

Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza

Cieszyn, ul. Pokoju 1

Zam. nr H15-k-91

background image

Felicja Wendland siedziała w małym pokoiku, który od czasu

śmierci ojca zajmowała w domu swej ciotki, pani Schleter. Pan radca
Schleter wraz z rodziną mieszkał w starym, ustronnym domu, należą-
cym do skarbu państwa. Budynek na zewnątrz przedstawiał się brzydko
i ponuro, lecz pokoje, zajmowane przez rodzinę radcy były ładne, jasne
i elegancko urządzone. Wewnątrz mieszkania znajdowały się nawet
dwie obszerne sale, których posadzki, na rozkaz pani radczyni, zostały
wywoskowane. Lśniły one jak lustra, a co najważniejsze, przy
wszelkich uroczystych okazjach można było w salach doskonale
tańczyć.

Felicja zajmowała maleńki, ciasny pokoik. Pani radczyni twierdziła,

że młoda panna powinna przywyknąć do skromnych warunków. Felicja
nie była już bowiem jak niegdyś ogólnie podziwianą i otoczoną rojem
wielbicieli córką generała, która odgrywała wielką rolę w domu swego
ojca. Została ubogą sierotą, która powinna była dziękować Bogu, że
znalazła schronienie u krewnych.

Zmarły generał Wendland był jedynym bratem pani radczyni, która

za jego życia chętnie chlubiła się tym pokrewieństwem. Teraz jednak
myślała o nim z niechęcią i nieraz powtarzała, wzdychając:

— Mój brat nie powinien był prowadzić domu na tak wielką skalę,

lecz pomyśleć trochę o przyszłości. Gdyby za życia bardziej oszczędzał,
corkajego miałaby zabezpieczony byt i nie potrzebowałaby szukać u nas
przytułku.

Oczywiście, że radczyni zachowywała pozory i wobec obcych nadal

powoływała się często na „swego brata, generała Wendlanda".

3

background image

Generał zmarł przed rokiem, a córka jego mieszkała od tej pory w

domu radczyni.

Na ogół krewni nie obchodzili się z Felicją nazbyt delikatnie.

Najwięcej serdeczności okazywał jej pan radca, który jednak większą
część dnia spędzał poza domem, a przy tym odgrywał w swej rodzinie
drugorzędną rolę.

Ton nadawała ciotka Laura, która czyniła to zawsze z ogromną

dumą i godnością. Zachowywała się ona wobec Felicji w ten sposób,
żeby biedna sierota była przekonana, iż rodzina poniosła dla niej
olbrzymią ofiarę.

Lorcia i Basia, dorosłe córki radcy, również nie okazywały kuzynce

zbyt wielkich względów. Dawniej, kiedy żył jej ojciec, były bardzo miłe
i serdeczne, bo to się opłacało. Wujaszek miał hojną rękę, a przy tym w
jego domu odbywały się często bale i zabawy, na których młodzi
oficerowie zachowywali się bardzo uprzejmie wobec siostrzenic genera-
ła.

Lorcia i Basia nie były bynajmniej brzydkie — były to przystojne,

jasnowłose dziewczęta. Ale typ ich urody był bardzo przeciętny. Nie
posiadały wiotkiej, eleganckiej figury, szlachetnych linii ani wdzięcz-
nych ruchów kuzynki. Ich jasne włosy wyglądały matowo wobec
przepysznego, metalicznego odcienia, jakim odznaczały się włosy
Felicji.

Poza tym Lorcia i Basia miały wodniste, niebieskie oczy, ocienione

jasnymi, prawie białymi rzęsami. Oczy te były niezbyt wyraziste, toteż
na ogół ludzie, a zwłaszcza panowie, woleli patrzeć w piękne brązowe
źrenice kuzynki, niż w oczy Basi i Lorci. A przecież to wcale nie było
dla sióstr przyjemne!

A przy tym —jak ta Felicja potrafiła się ubierać! Nawet w skromnej,

żałobnej sukienczynie wyglądała jak księżniczka. Teraz, na domiar
złego, żałoba się skończyła i Felicja mogła znowu nosić kolorowe, jasne
sukienki. A było jej w nich do twarzy, zwłaszcza w kolorze białym.

Po skończonej żałobie miała znowu bywać na spotkaniach towarzy-

skich, rautach i zabawach. Lorcia i Basia twierdziły wprawdzie, że ich
uboga kuzynka powinna siedzieć w domu, radczyni jednak mówiła, że
przez wzgląd na ludzi, trzeba ją wszędzie zabierać.

4

background image

Obecnie pozostawała siostrom jedna tylko pociecha. W domu radcy

miał się odbyć wielki doroczny bal, a Lorcia i Basia otrzymały z lej
okazji nowe „boskie" toalety. Felicja nie mogła sobie pozwolić na taki
zbytek i musiała przerobić jedną ze swych starych sukien. Miała ich
bardzo wiele; wszystkie pochodziły z okresu świetności i były
wprawdzie bardzo ładne i kosztowne, lecz niestety niemodne.

Toteż Felicja siedziała samotnie w swoim pokoiku, a w jej pięknych

zręcznych rączkach migała igła. Dziewczyna przerabiała suknię z kre-
mowego szyfonu, usiłując jej nadać modny fason. Szyła z zapałem,
policzki płonęły, a po ślicznej twarzy przebiegał co chwila, radosny,
rozmarzony uśmiech.

Na cóż jej były kosztowne, świetne toalety — wystarczyła jej

zupełnie ta stara sukienka. Wkrótce miała rozpocząć nowe życie. Będzie
musiała wtedy jeszcze bardziej oszczędzać, gdyż w przyszłości nie
czekały jej świetne zabawy, ani rozrywki, lecz ciche, skromne, ognisko
domowe. Ach, jakże się z tego cieszyła! Marzyła wciąż o swoim
maleńkim, własnym domku, w którym będzie się krzątała i
gospodarowała!

Uśmiechnęła się do siebie i wyjęła z małej szkatułki, stojącej na

stole, fotografię młodego oficera. Błyszczącymi oczyma spoglądała w
jego piękną twarz, po czym serdecznie ucałowała zdjęcie.

— Heniu, mój Heniu! Wkrótce już pobierzemy się i będziemy

należeli do siebie — szepnęła z uczuciem.

Promieniejąc szczęściem, odłożyła fotografię do szkatułki i zamknę-

ła ją na klucz. Potem znowu zabrała się gorliwie do szycia.

— Tak bardzo chciałabym pięknie wyglądać mój Heniu! Chcę,

żebyś był ze mnie dumny! I choć w przyszłości będę sobie sama szyła
sukienki, to postaram się, aby w nich także było mi do twarzy. Mam
przecież zręczne ręce. Ta suknia zajaśnieje również nowym
przepychem.
Ułożę miękkie fałdy z szyfonu, aby tworzyły rodzaj pelerynki i spadały
na rękawki. Spódniczkę trzeba podłużyć i zwęzić, gdyż w tym sezonie
nosi się dłuższe suknie, taka jest moda! Koronki muszę odpruć,
przydadzą mi się potem na przybranie mojej błękitnej, jedwabnej
sukienki, którą włożę przy następnej okazji. Przyszyję jeszcze tylko ten
szyfonowy kwiatek do paska — i wspaniała modna toaleta będzie
gotowa!

5

background image

Cieszyła się myślą o tym balu, na który się wybierała po raz

pierwszy od śmierci ojca. Kochała ojca bardzo i szczerze opłakiwała
jego stratę. Pomimo, że nie zabezpieczył jej przyszłości, zachowała o
nim najlepsze wspomnienie. Była jednak bardzo młoda, toteż nabrała
znowu ochoty do rozrywek.

A przede wszystkim cieszyła się, że na balu, wyprawionym w domu

ciotki, zobaczy znowu Henryka Forsta! Został zaproszony i przyjął
zaproszenie, wiedziała o tym od niego samego. Ostatnio spotkali się
przypadkiem w parku, a gdy podszedł do niej pod pozorem wymiany
kilku zdawkowych słów, Felicja spytała go o to.

Ach, jakże tęskniła za chwilą, w której będą mogli ze sobą

swobodnie pogawędzić! Podczas roku żałoby widywali się rzadko i
udawało im się niekiedy tylko zamienić ukradkiem parę zdań. Teraz
wszystko będzie inaczej! Teraz Henryk nareszcie poprosi oficjalnie o
jej rękę. Ta formalność była właściwie zbyteczna. Felicja skończyła
dwadzieścia dwa lata, była więc pełnoletnia i nikt nie miał prawa
sprzeciwiać się jej woli. Aby jednak uczynić zadość formie, należało,
by Henryk zawiadomił ciotkę i wuja o zaręczynach.

Gdy Felicja szyła ostatnie ściegi przy swojej sukience, ktoś

otworzył drzwi, a do pokoju weszła Basia Schleter.

M oj Boże! Jeszcze nie skończyłaś, Luniu? — zapytała

zdziwiona, przy czym w głosie jej brzmiało jakby niezadowolenie.

Felicja podniosła z uśmiechem głowę.

Muszę tylko przyszyć jeszcze kwiatek i suknia będzie gotowa —

odparła.

Basia podeszła bliżej i spojrzała z zaciekawieniem na sukienkę.

- Po co zadajesz sobie tyle trudu? Przecież suknia bez przeróbki

była także bardzo ładna.

- Mnie wydawała się nie dość elegancka i modna i wolałam ją

przerobić.

— Ja na twoim miejscu, wolałabym ją nosić w pierwotnym stanie.

Może się okazać, że wskutek przeróbki, suknia będzie źle leżała.

W słowach tych brzmiało więcej nadziei niż obawy. W pięknych
oczach Felicji zabłysły przekorne ogniki. Spojrzała z uśmiechem w
wyblakłe oczy Basi, mówiąc:

— Nie ma obawy, kuzyneczko, suknia nie straci fasonu.

6

background image

— Nie bądź zbyt pewna siebie. Mamusia powiada, że wszelkie

przeróbki są na ogół niewiele warte. Nie byłoby nieszczęścia, gdybyś
się
nie ubierała według ostatniej mody.

Felicja spojrzała z osobliwym wyrazem na niezadowoloną twarz Basi.

— Czy dlatego, że jestem ubogą sierotą, która korzysta z łaski

krewnych? Widzisz, Basiu, mnie taka robota kosztuje mało trudu,
czemu więc nie miałabym nosić modnej sukienki?

Basia udawała, że nie słyszy tych gorzkich słów.

— Ciekawa jestem, jak wyjdzie ta suknia — rzekła — myśmy

z Lorcią mierzyły właśnie nasze nowe toalety. Wypadły prześlicznie
i doskonale leżą.

— To mnie cieszy! Ja także skończę już za chwilkę.
Basia ujęła w dwa palce stanik i uniosła go w górę.

— O Boże, zmieniłaś cały stanik! Przymierz tę suknię, Lusiu!

— zażądała niecierpliwie, miała bowiem ogromną ochotę przekonać się
naocznie, że suknia kuzynki nie była tak ładna, jak jej własna.

— Zaraz, Basiu — zgodziła się Felicja, podnosząc się z krzesła.

— Jak ją włożysz, to przyjdź na dół do salonu, żeby mamusia

i Lorcią także cię obejrzały.

— Dobrze, Basiu, przyjdę za chwilę — odparła Felicja.

Basia wyszła, a na twarzy jej malowało się wyraźne niezadowolenie.

Złościło ją, że Lunia zadawała sobie tyle trudu, aby ładnie wyglądać.
Nie wiadomo dlaczego zależało jej na tym. Ale ona zawsze pragnęła
być najpiękniejszą, żeby zaćmić swoją osobą Basię i Lorcię.

Basia wzorem wielu ludzi sądziła innych według siebie. Gdy weszła

do saloniku zastała tam matkę siedzącą przy oknie z robótką. Zwracała
ona jednak więcej uwagi na swoje piękne ręce niż na haft. Lorcią, jak
dwie krople wody podobna do Basi, przerzucała żurnale.

— Gdzież jest Lunia? — zagadnęła radczyni.

— Będzie za chwilę gotowa. W pokoju jej wygląda jak w pracowni

krawieckiej. Okropny tam nieład! Popruła i pocięła całą suknię, żeby
nadać jej modny fason.

Radczyni wzruszyła ramionami. v — Nie chciałaby wyglądać gorzej

od was. Zresztą, ze względu na ludzi, lepiej żeby była przyzwoicie
ubrana. Inaczej nazywałoby się zaraz, że Lunia odgrywa w naszym
domu rolę Kopciuszka.

7

background image

Wkrótce zjawiła się Felicja.

Miała na sobie przerobioną sukienkę z szyfonu, która leżała

doskonale, otulając w miękkie fałdy przepyszny biust i smukłe biodra
dziewczyny. Okrągłe wycięcie odsłaniało łabędzią szyję i kark. Cudne,
białe ręce były obnażone powyżej łokcia. Cały strój robił wrażenie,
jakby pochodził z pierwszorzędnego magazynu. Panie były oszołomio-
ne. Felicja wyglądała tak uroczo, że widok jej odebrał im mowę.

Lorcia i Basia stwierdziły gniewnie w głębi ducha, że niełatwo

będzie im zaćmić na balu kuzynkę. Piękna figura i wdzięczne ruchy
Luni podkreślały jeszcze zalety sukni.

Przez chwilę panowało milczenie. Pierwsza przemówiła radczyni:

— Trzeba przyznać, że naprawdę jesteś bardzo zdolna, Luniu!

Suknia wygląda jak nowa — rzekła z kwaśną miną.

Ach, a ja uważam, że spódniczka jest za wąska! Wycięłaś zbyt

wiele materiału — krytykowała Lorcia.

Felicja spojrzała na nią z pewną wyższością. r Założę się, że nie jest
nawet o centymetr węższa od twojej nowej sukni odpowiedziała
spokojnie.

Według mego zdania pelerynka jest za szeroka! — krzyknęła

Basia, która z przykrością stwierdziła, że kuzynka wygląda zachwycają-
co.

- Chodzi o to, żeby przykrywała rękawy. Tego wymaga dzisiejsza

moda odparła Felicja.

O Boże, przy tym zamiłowaniu do szycia powinnaś zostać

krawcową! - - zawołała Lorcia, marszcząc pogardliwie swój krótki
nosek.

Lunia wiedziała, że chciano jej dokuczyć, lecz była do tego

przyzwyczajona. Żywiła zresztą nadzieję, że wkrótce już opuści ten
dom, gdzie udzielano jej tak niechętnie gościny, toteż wszelkie docinki
nie robiły na niej wrażenia. Uśmiechnęła się, mówiąc:

— Czemuż nie miałabym zostać krawcową? Kto wie, może kiedyś

wykorzystam w praktyce moje zdolności i założę sobie wielki magazyn.
W dzisiejszych czasach wiele wykształconych pań zajmuje się krawiec
twem. Niedawno czytałam nawet, że wdowa po jakimś lordzie otwo
rzyła sobie wielki salon mody, i zarabia podobno bajońskie sumy.

Radczyni rzuciła jej karcące spojrzenie.

8

background image

— Co za myśl, Luniu! Ta angielska lady to jakaś dziwaczka!

W gazetach jest dużo fałszywych wiadomości. Córka generała Wendlan-
da nie powinna myśleć o czymś podobnym, a tym bardziej wygłaszać
takich zdań.

Lunia pogładziła w zamyśleniu fałdy sukni.

— Czy

powiedziałam

coś

niewłaściwego,

droga

ciociu?

Muszę

przyznać, że zrealizowałabym ten pomysł... gdybyście mnie nie przyjęli
do siebie.

Radczyni oburzona odłożyła swoją robótkę.

— Chwała Bogu, żeśmy cię od tego uchronili. Nie wiesz, co mówisz,

Luniu. Twój ojciec nie zaznałby spokoju w grobie, gdyby usłyszał te
słowa.

Lunia westchnęła cichutko. Po chwili jednak twarz jej opromienił słoneczny

uśmiech.

— Ach, ciociu, ojciec mój był wesołym, prostym człowiekiem, który

żył chwilą. Na pewno nie uważałby takiego planu za wielki dramat. Nie
sądzę, żeby się bardzo zgorszył, posłyszawszy, że mam zamiar uczciwie
zarabiać na chleb. Martwiłby się raczej, wiedząc, że jestem wam
ciężarem. Przecież wy sami nie jesteście zamożni...

Radczyni wyprostowała się dumnie i rzekła surowo:

— Przestańmy już mówić na ten temat! Nie pozwolę obrażać

pamięci mego brata. Niestety, masz bardzo demokratyczne poglądy,
moja droga. Proszę cię bardzo, nie wspominaj mi o tym. Nie jesteśmy
wprawdzie bogaci, lecz wolelibyśmy się jeszcze bardziej ograniczyć niż
pozwolić, abyś twoje zamiary wprowadziła w czyn.

Lunia spojrzała na swoje wysmukłe ręce, tak delikatne i wypielęgnowane, że

wyglądały, jakby obca im była wszelka praca. Pomyślała, że nie pytałaby się nikogo
o pozwolenie, gdyby nie to, że życie jej miało się wkrótce potoczyć innym torem.
Milczała jednak, nie chcąc drażnić ciotki swoimi zapatrywaniami.

— Nie gniewaj się, ciociu, nie uczynię tego z pewnością. Przyszło mi

to na myśl, bo uważam, że szkoda,, iż nie mogę wykorzystać talentu,
który inna osoba chętnie spożytkowałaby.

Basia roześmiała się drwiąco.

— Ależ, Luniu, nie wmawiaj sobie, że masz talent. Posiadasz po

prostu zręczne palce, oto wszystko.

background image

— Dobrze, Basiu — zgodziła się z uśmiechem Lunia — nazywaj

to,
jak ci się podoba. A teraz przepraszam was bardzo, lecz muszę odejść.
Chciałabym się przebrać i sprzątnąć mój pokój, który nosi ślady mej
pracy.

Z tymi słowy Lunia wyszła.

— Dziwne stworzenie z tej Luni. Co też ona miewa za pomysły,

prawda mamo? — powiedziała Lorcia, potrząsając głową.

— A na domiar wszystkiego jest bezczelna! Rozmawia z nami

tonem pełnym wyższości, jak gdybyśmy były od niej zależne, a nie ona
od nas. Uważam, że Lunia za wiele sobie pozwala — dodała z gniewem
Basia.
Radczyni podniosła rękę.

Nie denerwuj się, Basiu! Prawdziwa dama powinna panować

nad swymi nerwami. Przestańmy się zajmować osobą Luni, gdyż chcę
wam powiedzieć coś ważnego. Wiecie obie jaką nadzieję pokładam w
jutrzejszym balu. Powtarzam wam raz jeszcze: bądźcie rozsądne. Pan
Ritter bywa u nas już od roku; wiem, że do nikogo nie przychodzi tak
często jak do nas. Powiedział mi sam, że ma zamiar się ożenić. Mam
wrażenie, że chętnie pojąłby którąś z was za żonę, gdyby mu ułatwiono
oświadczyny. Tacy panowie po trzydziestce lubią wygody i zazwyczaj
wahają się długo, zanim uczynią jakiś decydujący krok. Bądźcie mądre!
A przede wszystkim nie wchodźcie sobie nawzajem w drogę! Gdy jedna
z was zauważy, że Ritter okazuje więcej uwagi drugiej, niechaj
wówczas ustąpi siostrze. Wiecie zapewne, że Ritter jest bardzo, bardzo
bogaty! Majątek jego oceniają na miliony. Zbyteczne jest chyba
tłumaczyć wam, ile będziemy mieli korzyści, jeżeli Ritter połączy się z
nami węzłem rodzinnym. Jedna z was ma dwadzieścia, druga
dwadzieścia jeden lat. Najwyższy czas, żebyście powychodziły za mąż.

Podczas tej przemowy dziewczęta ukradkiem chichotały.

— Ależ, mamo! Jan Ritter jest okropnie nudny, spokojny i poważ-

ny. Trudno go rozruszać i zachęcić... — powiedziała Lorcia.

— Gdyby to była łatwa sprawa, nie miałabym potrzeby was uczyć,

jak się macie zachowywać! Ritter to świetna partia, a zauważyłam, że
nigdy prawie nie rozmawia z żadną panną, z wyjątkiem was obu.
Bądźcie rozsądne i nie wypuszczajcie tej szansy z rąk.
— A jeżeli Lunia wejdzie nam w paradę? — spytała Basia.

10

background image

— Nie — zaprzeczyła radczyni — to niemożliwe! Widywał ją

nieraz, lecz nie zrobiła na nim wrażenia. Ritter zamienia z nią niekiedy
kilka uprzejmych słów, lecz nigdy z nią nie żartuje i nie śmieje się, jak z
wami. A więc pamiętajcie o tym, co wam powiedziałam, moje dzieci!

* *

*

Jan Ritter wymknął się dyskretnie z gwarnej sali balowej. Nie

znajdował nigdy upodobania w tego rodzaju rozrywkach. Smutne,
twarde dzieciństwo i ciężka młodość, które miał poza sobą, uczyniły z
niego samotnika. Wystarczał sam sobie, przywykł do tego od wielu lat.

Dawniej, gdy nie obracał się jeszcze w tych kołach towarzyskich co

obecnie, marzył nieraz o świetnych zabawach i balach. Teraz, gdy
wywalczył sobie wysokie stanowisko i stał się niezależny, gdy wyrósł
ponad sferę, z której pochodził i zaczął bywać w wielkim świecie —
przekonał się, że bale i zabawy nie mogą mu dać wewnętrznego
zadowolenia.

Z niechęcią przyjmował wszelkie zaproszenia. Brał udział w zaba-

wach jedynie w tym celu, żeby przezwyciężyć samego siebie. Pragnął
bowiem opanować każdą sytuację i czuć się swobodnie w każdym
towarzystwie.

Nikt nie mógłby domyśleć się z jego zachowania, że czuje się w

towarzystwie skrępowany, że doznaje wrażenia, jakby każdy jego ruch
był niezręczny. On sam tylko zdawał sobie sprawę, że jego wytworne
maniery są czymś nabytym, że z wielkim trudem przyswoił sobie formy
towarzyskie, których nie mógł się nauczyć w środowisku, z jakiego
pochodził. Nikomu nie przyszłoby na myśl, że Jan Ritter nie czuje się
zupełnie pewny i swobodny, przebywając w gronie swych znajomych.

Dziś także, uczyniwszy zadość obowiązkom towarzyskim, uciekł od

zgiełku i wrzawy, czując ogromną potrzebę samotności i wytchnienia.

Basia i Lorcia, pamiętne dobrych rad matki, dotrzymywały mu na

zmianę towarzystwa i bawiły go przez jakiś czas rozmową. Potem
jednak obie panienki ogarnęła nagła ochota do tańca, toteż wmieszały
się do wesołego korowodu. Radczyni królowała w przyległym pokoju,

11

background image

otoczona gronem matek, więc dziewczęta skorzystały z tej nieobecności
i wymknęły się do sali balowej. Jan Ritter nie umiał tańczyć, toteż
dziewczyny nie potrafiły długo wytrzymać w jego towarzystwie.

Z wolna przesunął się koło tańczących par. Miał on zaledwie

trzydzieści osiem lat i byłby chętnie otoczył ramieniem którąś ze
strojnych tancerek, niestety jednak nie umiał tańczyć.

Wzrok jego przesuwał się z upodobaniem po wiotkich postaciach

kobiet i dziewcząt, które zdawały się unosić nad błyszczącą posadzką.
Jeszcze w owych czasach, gdy był skromnym urzędnikiem bankowym i
pobierał bardzo niskie, uposażenie, miał szczególny pociąg do pięk-
nych, elegancko ubranych kobiet. Gdy słyszał szelest jedwabnych
sukien, gdy widział wytworne panie, otulone w kosztowne futra, gdy
spoglądał na wysmukłe nóżki w lśniących pantofelkach, wówczas
budziła się w nim jakaś nieokreślona tęsknota. Serce jego zaczynało bić
w przyspieszonym tempie. Wyobrażał sobie wtedy, jakiego doznawałby
uczucia gdyby mógł kiedyś trzymać w ramionach taką delikatną,
pachnącą istotę.

Przechodził wtedy okres niestrudzonej, usilnej pracy, a bodźcem do

niej była myśl, że jeżeli w przyszłości dotrze do celu, to będzie mógł
mieć przy swoim boku taką właśnie wymarzoną kobietę. Później, gdy
stał się potentatem finansowym, poznał wiele pięknych i eleganckich
kobiet, przy czym miał możność przekonania się, że większość z nich
to puste lalki bez serca. On zaś pragnął, aby żona jego oprócz pięknej
powierzchowności posiadała również szlachetną, bogatą duszę. Nie
znalazł dotychczas tych zalet w żadnej kobiecie, dlatego właśnie
pozostał samotny.

Nikt nie posądziłby Jana Rittera o skłonność do marzeń i umiłowa-

nia ideałów. Wszyscy, którzy go znali, wiedzieli, że jest on
człowiekiem czynu, zdolnym do śmiałych, często nawet ryzykownych
posunięć. Wydawał się twardym, nieugiętym, stanowczym
człowiekiem, który bez wahania dąży do swego celu, rozważając
chłodno i trzeźwo mogące z tego wyniknąć korzyści.

Jan Ritter miał szerokie, energiczne czoło, głęboko osadzone, szaro-

niebieskie oczy i wąskie usta, ocienione krótko przystrzyżonym wąsem.
Wydatny podbródek zdradzał silną wolę. Jan był wysoki, dobrze
zbudowany, o ruchach spokojnych i opanowanych.

12

background image

Zazwyczaj oczy jego spoglądały bystro i chłodno. Skrzyły się, gdy

był wzburzony, patrzyły śmiało w życie, nie cofając się przed niczym,
gdy Jan miał wykonać jakieś ważne zamierzenie. Niekiedy jednak w
oczach tych palił się łagodny blask, malowała się w nich bezgraniczna
tkliwość. Nikt tego jednak nie widział, nikt — oprócz matki — ona
jednak nikomu tego nie zdradziła, gdyż nie bywała w tych kołach, gdzie
obracał się syn i nie spotykała jego eleganckich znajomych.

Jan Ritter był synem prostego rzemieślnika, który zginął jako ofiara

swego zawodu, gdy jedynak liczył zaledwie lat dziesięć. Matka musiała
pracować na chleb dla siebie i dla dziecka. Dołożyła ona niemało
wysiłków, aby Janek mógł nadal uczęszczać do szkoły realnej, w której
poprzednio umieścił go ojciec. Nie szczędziła trudów, aby tylko syn nie
przerywał rozpoczętej nauki, gdyż tego pragnął gorąco zarówno jej mąż
jak i Janek.

Jan, ukończywszy z doskonałym świadectwem gimnazjum, wstąpił

jako praktykant do małego banku. Szef jego ocenił od razu niepospolite
zdolności młodzieńca i wyrobił mu po skończonej praktyce doskonałą
posadę w pewnym banku angielskim. Jan wyświadczył swemu nowemu
chlebodawcy ogromną przysługę, zdobył się na pewne niebywale śmiałe
posunięcie, dzięki czemu oszczędził firmie ogromnych strat. Otrzymał
wówczas awans, a przy tym szef jego wypłacił mu oddzielnie dość
wysoką gratyfikację. Pieniądze te stały się kamieniem węgielnym jego
przyszłej fortuny. Po upływie kilku lat powierzono mu stanowisko
kierownicze w wielkim banku niemieckim. Wtedy opuścił Anglię i
powrócił do kraju.

Dzięki rozumnym i ostrożnym operacjom pomnożył swoje mienie.

Był niezwykle mądry, dzielny i pracowity, toteż po pewnym czasie
stanął na czele banku.

Raz, bawiąc u matki w swoim rodzinnym mieście, nabył ogromne

tereny łąkowe, które można było zakupić wyjątkowo tanio. Wyłożył
wtedy cały posiadany kapitał. W jakiś czas później place te zakupiło od
niego jakieś wielkie przedsiębiorstwo przemysłowe, płacąc za to cenę
dziesięciokrotną. Jan Ritter stał się bogatym człowiekiem.

Wtedy to zrzekł się swego stanowiska w banku. Chciał być zupełnie

swobodny i działać na własną rękę, do czego nadarzała się okazja w
jego mieście rodzinnym, które znajdowało się w stanie najwyższego
rozkwitu

13

background image

i rozrastało się z dnia na dzień. Niewiele osób wiedziało, że rozpoczął
w tym mieście swoją karierę. Bankier, u którego niegdyś praktykował,
od dawna już nie żył, a innych znajomych Jan prawie nie miał. Nie
rozmawiał także z nikim o swej przeszłości.

Wybrano go na członka rady nadzorczej najrozmaitszych spółek

akcyjnych i, mimo młodego wieku, stał się bardzo wpływową
osobistością. Nikt nie pytał o jego pochodzenie, wszystkie drzwi były
dla niego otwarte.

Wspinał się coraz wyżej,-nie tracąc nigdy z oczu swego celu. Szedł

pewnie naprzód, nie potknąwszy się ani razu. Im dalej szedł w górę,
tym pewniejsze stawało się jego spojrzenie. Miał w sobie coś, co
przypominało niezwyciężonych zdobywców.

Miał genialne zdolności, był niepospolicie pracowity, a przy tym

sprzyjało mu szczęście, bez którego z pewnością nie zdołałby zajść tak
daleko.

Jan Ritter mieszkał teraz w pięknej, wytwornej willi, którą kazał

wybudować według własnego planu. Marzył o tym, żeby w tej willi
królowała pani jego serca, lecz dotychczas nie znalazł jeszcze swego
ideału.

Nie wiedział o tym, że radczyni pragnęła wydać za niego jedną ze

swoich córek. Wiele było matek i panien na wydaniu, które rzucały na
niego przychylnym okiem. Nie brakło dziewcząt, które by chętnie
objęły panowanie w willi Rittera.

*

Basia i Lorcia zawirowały w tańcu, a Jan Ritter wymknął się z sali

balowej. Przy drzwiach, które prowadziły do przyległych pokoi, przesu-
nęła się obok niego jasna, powiewna postać dziewczęca — Felicja
Wendland.

Jej powiewna sukienka zaczepiła się o wypukłą oprawę pięknego

brylantowego pierścienia, który nosił na palcu, jako jedyną ozdobę, Jan
Ritter. Delikatna nitka jedwabiu zawisła na złotej klamerce. Przez
chwilę młodzi ludzie zostali jakby spętani niewidzialną nicią.

Jan powiedział kilka słów na swoje usprawiedliwienie, po czym

14

background image

swobodnie uwolnił fałdy pajęczej tkaniny z pierścionka, patrząc przy
tym z gorącą prośbą w piękne brązowe oczy dziewczyny. Po" twarzy
Felicji przemknął uśmiech.

— To nic ważnego, proszę pana, wyszłam obronną ręką. Zresztą

powinnam była sama uważać na moją suknię — rzekła uprzejmie.

Jan Ritter obrzucił przeciągłym spojrzeniem prześliczną twarz

dziewczyny. Ogarnęło go jakieś dziwnie rozkoszne uczucie, gdy trzymał
w palcach miękkie zwoje materiału, przy czym ręka jego musnęła
przypadkiem dłoń Felicji. Przez chwilę stał koło niej zupełnie blisko,
czując delikatną, dyskretną woń, która unosiła się z jej sukni. Pozostał
jednak, jak zawsze spokojny i opanowany.

— Nie, nie, proszę pani, to moja wina, że się sukienka zaczepiła.

Mój sygnet jest sprawcą złego, po czym zdjął z palca sygnet i schował
go
do kieszonki w kamizelce.

Zaśmiała się cichutko.

— Nie sprzeczajmy się, kto z nas ponosi winę — odparła i schyliła

głowę we wdzięcznym ukłonie, oddalając się szybko.

Jan przystanął, śledząc ją wzrokiem. Przez chwilę jeszcze słyszał

cichy szelest jej sukni. Oczy jego biegły za elegancką, wysmukłą
sylwetką dziewczyny. Jak dumnie i z jakim wdziękiem nosiła głowę.

Teraz skłoniła się iście królewskim ruchem pewnemu młodemu

oficerowi o twarzy Adonisa. Oficer ten zbliżył się do niej z uśmiechem,
prosząc ją do tańca.

Jan Ritter odwrócił się z wyraźnym uczuciem przykrości. Zdawało

się, że drażni go uśmiech młodego oficera. Zobaczył jeszcze, jak
młodzieniec otoczył ramieniem kibić Felicji i jak zaczął z nią tańczyć.

Jan sposępniał i przeszedł do przyległego pokoju, w którym

gawędziło grono starszych panów. Znał doskonale rozkład mieszkania,
toteż szybkim krokiem minął kilka pokoi i dotarł wreszcie do małego
saloniku pani domu. Paliła się tutaj jedna tylko lampa osłonięta
czerwonym abażurem. Salonik znajdował się na uboczu, Jan spodziewał
się, że będzie tu mógł przez kilka chwil zaznać spoczynku. Przy oknie,
w głębokiej niszy, stały dwa fotele. Jan cicho osunął się na jeden z nich,
po czym zapuścił kotarę za sobą. Był teraz pewny, że będzie mógł w tej
kryjówce odpocząć.

Z westchnieniem ulgi, oparł się wygodnie, położył dłonie na

poręczach i przymknął oczy.

75

background image

Myślał o Felicji Wendland. Oczyma duszy widział wyraźnie przed

sobą promienne, jasne zjawisko. Przywoływał w pamięci wszystkie
szczegóły jej osoby, przypominał sobie białe gładkie czoło, ocienione
złocistymi lokami, prześlicznie zarysowane usta, które potrafiły się z
takim wdziękiem uśmiechać, i słoneczne, cudowne oczy. Pamiętał
nawet maleńkie brązowe znamię na lewym policzku, które dodawało
niezwykłego czaru jej twarzyczce.

Ritter ujrzał po raz pierwszy Felicję Wendland w jakiś letni,

słoneczny poranek. Jechała konno przez wąską drogę, ciągnącą się
skrajem lasu. Była wówczas w towarzystwie swego ojca oraz kilku
oficerów. Śmiała się głośno, a jej dźwięczny srebrzysty śmiech rozgrze-
wał mu serce. Nie potrafił zapomnieć zarówno tego śmiechu, jak też i
widoku eleganckiej amazonki w obcisłej, czarnej sukni.

Wydawała mu się wówczas bardzo piękną, szczęśliwą i godną

zazdrości osóbką.

W kilka tygodni później, dowiedział się, że generał Wendland po

krótkiej chorobie zmarł. W parę dni potem, podczas jakiejś wizyty u
radczyni, przedstawiono mu Felicję. Nosiła wtedy żałobę i zrobiła na
nim wrażenie bardzo dumnej i niedostępnej panny. Zamieniła z nim
zaledwie kilka uprzejmych słów, po czym wyszła z pokoju. Miało to
miejsce w tym właśnie saloniku — Jan Ritter przypominał to sobie
bardzo dokładnie.

Radczyni nie podejrzewała, że Jan Ritter dlatego tylko składa jej tak

często wizyty, gdyż spodziewa się zobaczyć choćby na chwilę Felicję
Wendland. Już sam widok młodej dziewczyny, wywołał w nim
niezwykle radosne uczucie. Gdy udawało mu się z nią zobaczyć, co
zresztą zdarzało się rzadko i przelotnie, gdyż przezorna radczyni starała
się odsunąć piękną siostrzenicę od bogatego konkurenta — wtedy
cieszył się jakby mu ktoś spełnił gorące życzenie. W takich chwilach
przekomarzał się i żartował z Basią i Lorcią, co budziło wielką nadzieję
w sercu radczyni.

Dziś ujrzał po raz pierwszy Felicję w toalecie balowej, a kiedy

poprzednio stał tak blisko niej, gdy tak uprzejmie z nim rozmawiała,
doznał wrażenia, jakby serce jego zalewała gorąca fala krwi. Było to dla
niego uczucie nieznane, lecz przedziwnie rozkoszne.

Czy też Felicja była także płytką bezduszną lalką, jak większość

kobiet z wielkiego świata?

16

background image

Nie mógł w to uwierzyć. Oczy jej spoglądały dumnie, lecz malowała

się w nich dobroć, a jej dźwięczny śmiech zdradzał zdolność głębokiego
odczuwania. Jan Ritter byłby wiele dał za to, gdyby mógł choć raz
wejrzeć w głąb duszy Felicji.

Ocknął się nagle z zadumy, gdyż posłyszał szmer zbliżających się

kroków. Zaraz potem usłyszał szelest sukni kobiecej, a jednocześnie
głos tej młodej osoby, którą się w myśli zajmował. Przez szparę w
portierze ujrzał sylwetkę Felicji, oświetloną różowym blaskiem lampy.
Obok niej stał młody oficer o twarzy Adonisa — był to porucznik
Henryk Forst.

Ritter chciał wstać i zaznaczyć swoją obecność, lecz jakaś nieznana

siła paraliżowała jego ruchy. Felicja Wendland rzuciła się z tkliwym
okrzykiem w objęcia młodego oficera, a tuląc się doń, rzekła
serdecznie:

— Chwała Bogu, Heniu! Jesteśmy nareszcie sami i nikt nam nie

przeszkodzi. Możemy znowu swobodnie pogawędzić.

Pełnym miłości ruchem objęła szyję młodzieńca, który trwożnie

rozglądał się wokoło.

— Heniu, ach, Heniu! Jakie to przykre, że musimy się wciąż

ukrywać z naszą miłością. Jest mi to po prostu wstrętne — ciągnęła
Felicja.

Jan Ritter doznał uczucia, jakby mu nagle przestało bić serce. Było

mu bardzo nieprzyjemnie, że stał się mimo woli świadkiem tej intymnej
sceny, a jednak nie mógł wyjść ze swojej kryjówki, wiedząc, że
sprawiłby wiele przykrości i wstydu młodej pannie. Doszedł do
wniosku, że będzie najlepiej, gdy pozostanie spokojnie na swoim
miejscu, nie dając znaku życia, dopóki młodzi ludzie nie wyjdą z
saloniku. Teraz, kiedy już odkrył ich tajemnicę, nie będzie miało
znaczenia jeżeli usłyszy jeszcze kilka słów. Zresztą tę mimo woli
podsłuchaną rozmowę zachowa w najściślejszej dyskrecji.

Poczuł bolesny skurcz serca, widząc jak piękna dziewczyna tuli się

do młodego oficera. Jan Ritter obrzucił jego twarz niechętnym,
badawczym spojrzeniem.

Coś mu się nagle przypomniało. Czyż nie wymieniano nazwiska

porucznika Forsta w związku z córką radcy handlowego Volkmera, z
którym Jan Ritter prowadził interesy? Ależ tak — przecież Volkmer
sam wspominał mu kilka dni temu, że córka jego wkrótce zaręczy się z
pewnym oficerem, który już od kilku miesięcy stara się o nią. To

2 Małżeństwo Felicji

17

background image

niemożliwe?! Czyżby to ten sam oficer, który w tej chwili trzymał w
ramionach Felicję Wendland?

Jan Ritter, zazwyczaj tak opanowany i zrównoważony, doznał nagle

uczucia dziwnego niepokoju!

Porucznik Forst ujął teraz Felicję za ręce i, rozglądając się wciąż

lękliwie po mrocznym saloniku rzekł:

— Na miłość Boską, bądź ostrożna, Luniu! A gdyby ktoś poszedł

tutaj za nami?

Podniosła głowę i rzuciła mu spojrzenie pełne miłości. Jan Ritter

pochwycił je i zadrżał w swojej kryjówce.

— Tutaj nie przyjdzie żywa dusza. A zresztą, gdyby nawet... to

także nie byłoby nieszczęścia. Gdyby nas tu ktoś zastał, to nareszcie
skończy się to wieczne ukrywanie. My przecież nie mamy powodu
obawiać się ludzi!

Henryk Forst skubał nerwowo wąsiki, patrząc niepewnie w pro-

mienne oczy Felicji. Potem rzekł gwałtownie:

Tak, Luniu, to się wszystko musi skończyć! Obecny stan rzeczy

staje się nie do zniesienia zarówno dla ciebie, jak i dla mnie!

Och, kochany mój — odparła Felicja z uśmiechem — chwała

Bogu, że powiedziałeś te słowa, na które czekałam już od dawna.
Wiedziałam, że kiedyś położysz kres tej tajemniczości. No, nie marszcz
czoła, nie mam zamiaru robić ci wyrzutów z powodu twego milczenia.
Wszystko się przecież tak źle złożyło... Gdy przed chorobą mego ojca
wyznałeś mi swoją miłość, sądziliśmy, że nazajutrz będziemy mogli
ogłosić nasze zaręczyny. A gdyś przyszedł, aby prosić o moją rękę,
okazało się, że ojciec ciężko zachorował. Nie mogłeś się z nim
rozmówić — niestety — mój biedny, drogi tatuś zmarł, zanim zdążyłeś
prosić go o moją rękę. Podczas żałoby nasze zaręczyny były
niemożliwe. Ale teraz powiesz już wszystko ciotce i wujowi, prawda,
Heniu? Ach, najdroższy, znosiłam wszystkie przykrości w domu mych
krewnych, gdyż osładzała mi je myśl o naszym wspólnym szczęściu!
Wierz mi, że pobyt w domu ciotki Laury nie jest rozkoszą dla ubogiej
niepotrzebnej krewniaczki! Gdybym nie wiedziała, że zjawisz się
pewnego dnia, aby mnie oswobodzić, to byłabym już dawno poszła w
świat i sama zarabiała na chleb!

Jan Ritter słuchał z zapartym tchem.

— Oto kobieta, której od dawna na próżno szukam — myślał

18

background image

— kobieta dzielna, odważna, o sercu pełnym uczucia, zdolnym do
poświęceń! Niestety, nie potrafię jej zdobyć, utraciłem ją, zanim
zdołałem znaleźć podobny skarb!

Oficer jednak zmarszczył znowu czoło, po czym rzekł z wahaniem

w głosie:

— Co za nierozsądna myśl, Luniu! Przecież masz zapewniony

dostatni byt w domu twoich krewnych!

Zaśmiała się cicho i wyciągnęła przed siebie ramiona.

— Jakie to dziwne, że ten pomysł wydaje się wszystkim tak

nierozsądny, wszystkim, prócz mnie! Gdybym ciebie nie miała, wprowa
dziłabym go z pewnością w czyn. Ale nie patrz na mnie tak ponuro,
głuptasku, nie lękaj się, że ci ucieknę. Zostanę tutaj i będę czekała, aż
mnie stąd zabierzesz. Postaraj się jednak, ażeby to już wkrótce nastąpiło
mój jedyny!

Prośba jej tchnęła tak niewysłowioną słodyczą, że Jan Ritter objął

kurczowo poręcze fotela. Pomimo, że te wyrazy, wymówione tkliwym,
serdecznym tonem przeznaczone były dla innego — czuł, że gorąca fala
krwi napływa mu do serca. Zapomniał zupełnie o tym, że nie powinien
podsłuchiwać. Młoda para zajęła miejsce w dwóch fotelach, stojących
blisko jego kryjówki, toteż mógł doskonale obserwować twarze obojga.
Wpatrywał się w oczy Felicji, w których malowała się gorąca tkliwość
oraz w twarz Forsta, wyrażającą uczucie przykrości i zmieszania.
Zdawało mu się, że powinien zerwać się z miejsca i uderzyć w tę
piękną, męską twarz, której rysy zdradzały fałsz i obłudę.

Jednocześnie ogarnęło go uczucie niepokoju o tę śliczną, delikatną

dziewczynę, która z takim oddaniem składała swoją dumę u stóp
ukochanego mężczyzny.

Jan Ritter przypomniał sobie znowu, co mówiono o młodym

poruczniku i pannie Eli Volkmer.

Henryk Forst przesunął ręką po czole, jak gdyby nagle zrobiło mu

się bardzo gorąco.

— Droga Felu — odezwał się nagle wymuszonym tonem, który

raził szczególnie wobec tkliwych, serdecznych słów Felicji — dobrze
się
stało, że możemy dziś swobodnie pomówić ze sobą. Przyszedłem na ten
bal, mając nadzieję, że uda mi się porozumieć z tobą bez świadków,
gdyż
rozmowę taką uważam za konieczną. Już od dłuższego czasu zależy mi

19

v

background image

na tym, lecz nie nadarzała się nigdy okazja. Nie jest to wprawdzie
odpowiednie miejsce ani chwila do podobnych wyznań, lecz niestety
nie mam na to rady. A teraz proszę cię bardzo, żebyś mnie spokojnie
wysłuchała i starała się być rozsądna.

Poruszyła się gwałtownie na fotelu i spojrzała na niego wzrokiem, w

którym malował się niepokój i lęk.

— Heniu, przemawiasz do mnie takim dziwnym tonem — rzekła

— co to ma znaczyć? Mówisz, żebym była rozsądna? Chcesz, bym cię
spokojnie wysłuchała? Co mi masz do powiedzenia?

Oczy jej spoglądały trwożnie i badawczo na młodzieńca. Forst

opuścił głowę starając się uniknąć jej spojrzenia.

- Boże drogi! — rzekł niecierpliwie — przecież od śmierci ojca,

nasz wzajemny stosunek musiał ulec zmianie! Czy nie pojmujesz tego,
Felu? — dodał szorstko.

Objęła kurczowo poręcze fotela, a na twarzy jej odbił się wyraz

przerażenia.

Nasz wzajemny stosunek, Heniu? — zapytała. — O, nie mów

tego, mój drogi! Miłość nasza jest tak wielka, że nic nie zdoła jej
zniweczyć... Zmieniły się jedynie warunki życiowe, ale to przecież dla
mnie nie może mieć żadnego znaczenia...

Spuścił oczy, aby nie patrzeć na nią.

- Niepodobna oddzielić jednego od drugiego, Felu! Wtedy, gdym

ci wyznał miłość — wtedy... wtedy sądziłem, że jesteś bogata. Wskazy
wał na to cały wasz tryb życia. Poza tym ojciec twój zajmował poważne
stanowisko, miał duże wpływy. Mógłby dla mnie wiele uczynić,
gdybym
został jego zięciem. Dlatego też byłem tak lekkomyślny i powiedziałem
ci, że cię kocham.

Rzuciła mu przerażone spojrzenie.

— Dlatego... byłeś... lekkomyślny? Lekkomyślny? Więc starałeś się

o mnie, bo... uważałeś mnie za majętną pannę... bo mój ojciec?...

— szepnęła bezdźwięcznie.

— No, tak — przerwał jej gwałtownie — wiesz przecież, że sam

jestem ubogi. Nigdy bym się nie odważył prosić o twoją rękę, gdybym
wiedział, że również nie posiadasz majątku... Nigdy bym cię nie narażał
na to, żebyś prowadziła ze mną nędzne życie...

20

background image

Odetchnęła, jakby jej okropny ciężar spadł z serca. Uśmiechnęła się

do Forsta, mówiąc:

— Ach, więc troszczyłeś się o mnie? O, ty przecież nie wiesz, jak

małe mam wymagania, jak mało wagi przywiązuję do zbytków. Potrafię
się urządzić, zadowolę się najskromniejszymi warunkami, gdyż
wszystko wynagrodzi mi twoja miłość...

— Zastanów się, Felu... Posiadam zaledwie trzydzieści tysięcy

marek... Odsetki z tej sumy, to mały dodatek do mej skromnej pensji...
Zaśmiała się niefrasobliwie.

— A ja mam dwadzieścia tysięcy marek, razem więc mamy

pięćdziesiąt tysięcy...

— To nie wystarczyłoby nawet na wymaganą kaucję — przerwał

Henryk.

— Brakuje nam dziesięć tysięcy, które jakoś zbierzemy. Mam

przecież jeszcze meble po moim ojcu... Część zatrzymamy, aby urządzić
nasz skromny domek, resztę można sprzedać. Zobaczysz, wszystko
będzie dobrze... Nie przypuszczasz nawet, jaką potrafię być oszczędną,
zapobiegliwą gospodynią.
W słowach jej brzmiała radosna ufność. Henryk
poruszył się niecierpliwie na fotelu.

— Zdaje ci się tylko, że to się da tak łatwo przeprowadzić.

W rzeczywistości wszystko przedstawia się inaczej. My oboje nie
jesteśmy stworzeni, żeby żyć w drobnomieszczańskich, skromnych
warunkach... A ponieważ zdaję sobie z tego sprawę, więc muszę być
rozsądny za ciebie i za mnie... Nie chcę, żebyś dla mnie ponosiła ofiary.
I dlatego proszę cię — zwróć mi słowo! W tych okolicznościach nie
możemy się połączyć. Wybacz mi, że wtedy dałem się unieść porywowi
miłości. Gdybym znał wasz stan majątkowy, gdybym wiedział, że ojciec
twój tak prędko umrze, nigdy bym nie wyznał ci mego uczucia...

Spojrzała na niego blada, z przygasłymi oczyma.

— Nie mówisz tego chyba serio? Po tym wszystkim, co nas łączyło,

chcesz zerwać ze mną? Heniu, o Boże, Heniu, więc ty mnie już nie
kochasz?

— O, Felu, kocham cię bardzo i niezmiernie żałuję, że jestem

zmuszony wyrzec się ciebie!
Przycisnęła ręce do serca.

21

background image

— Zmuszony? Przecież nic i nikt cię nie zmusza! Możemy być

szczęśliwi nawet w najskromniejszych warunkach. Ach, ty nie wyobra
żasz sobie nawet, jak małe mam obecnie wymagania. Spójrz na moją
suknię - - przerobiłam ją sama! Potrafię wszystko uszyć — jestem
bardzo zaradna. Przekonasz się, jak ładnie i jak tanio będę się ubierała.
Umiem prowadzić dom bardzo oszczędnie. Przecież my nie możemy się
rozstać. Czyż ty tego nie pojmujesz?

W słowach jej brzmiał lęk i słaba nadzieja. Jan Ritter czuł, że mu się

serce kraje. Porwał go szalony gniew i oburzenie! Nienawidził w tej
chwili Henryka Forsta.

Porucznika Forsta także wzruszyły słowa Felicji. Kochał ją napraw-

dę, naturalnie w tym stopniu, w jakim w ogóle był zdolny do
jakiegokolwiek uczucia. Nie kochał jej tak, jak sobie to wyobrażała, ani
jak ona kochała jego. Teraz pragnął za wszelką cenę pozbyć się jej,
pragnął zerwać krępujące go więzy. Przekonawszy się, że Felicja nie
rozumie o co mu chodzi, postanowił zerwać z nią zdecydowanie. Miał
bardzo mało czasu, a dziś wieczorem musiał opuścić ten dom, jako
wolny człowiek. Tak będzie najlepiej dla nich obojga. Uważał, że
Felicja w ten sposób prędzej pogodzi się z losem.

Zaczerpnął tchu, po czym rzekł ostro i zimno:

— Nie wiem, droga Felu, czy rzeczywiście potrafiłabyś żyć w

takich
warunkach. Muszę przyznać że bardzo w to wątpię. Wiem jednak na
pewno, że ja nie jestem do tego stworzony. Nie umiałbym znosić
niedostatku i pragę ciebie od tego uchronić. Dlatego też proszę cię:
rozejdźmy się w zgodzie! Zachowajmy piękne wspomnienia o naszej
miłości, podobnej do złotego snu. Rozwiążmy te pęta, którymi związali
śmy się w odmiennych okolicznościach... Właściwie... to... to... przecież
nic nas nie łączyło... Nieprawdaż, Felu?

Spojrzała na niego pełna osłupienia, a usta jej drżały.

— Jak to! Nic nas nie łączyło? Więc czymże ja byłam, jeśli nie

twoją
narzeczoną?

Nerwowym ruchem przesunął ręką po czole:

— O, Boże, bądź rozsądna, Felu! Nie przejmuj się tak bardzo, nikt,

oprócz nas dwojga, nie wiedział przecież o tym... Nie mogę inaczej
postąpić, robię to przecież także dla twego dobra! Byłoby szaleństwem,
gdybyśmy się związali na całe życie. Zresztą za późno już na to,
odciąłem

22

background image

sobie wszelką drogę do odwrotu, nie mogę zmienić tego co postanowi-
łem. Krótko mówiąc, Felu, zaręczyłem się z Elą Volkmer. Jutro mam
być u jej ojca i otrzymać jego pozwolenie. Wieczorem odbędzie się
wielki bal u państwa Volkmer i nasze zaręczyny zostaną oficjalnie
ogłoszone. Przyszedłem tu dziś wyłącznie dlatego, bo chciałem cię
przygotować. Wiem, że jesteś tam na jutro zaproszona wraz z twymi
krewnymi. Nie chciałem, aby ta wiadomość cię zaskoczyła. Proszę cię z
całego serca, bądź rozsądna i staraj się panować nad sobą! Ela
naturalnie nic nie wie, że byliśmy zaręczeni. Nie wspomniałem jej o
tym przez wzgląd na ciebie. Nie bierz tego tak tragicznie, Felu. Wierz
mi, stało się dobrze dla nas obojga. Będziesz mi kiedyś wdzięczna za
ten krok. A teraz daj mi rękę na pożegnanie...

Gdy mówił ostatnie słowa, w głosie jego zabrzmiało szczere

wzruszenie. Patrząc na Felicję, która złamana bólem, opadła na fotel,
poczuł mimo wszystko głębokie rozrzewnienie.

Nagle Felicja zerwała się z miejsca. Na jej bladej twarzy malowała

się boleść i oburzenie. Z jękiem załamała dłonie i cofnęła się o kilka
kroków. Potem zaś, wskazując mu ręką drzwi, zawołała drżąc ze wstydu
i bólu:

— Precz! Odejdź! Jesteś wolny! Zostaw mnie samą!
Zbliżył się, chcąc ująć jej rękę.
— Felu, uspokój się... Na miłość Boską... Bądź rozsądna... Felu...
Szybkim ruchem schowała rękę za siebie i zaśmiała się z gorzką
ironią. — Nie dotykaj mnie — krzyknęła. — Odejdź! Nie mogę patrzeć
na ciebie!

Wahał się przez chwilę. Felicja drżała na całym ciele i z trudnością

trzymała się na nogach. Raz jeszcze niemym ruchem wskazała mu
drzwi. Wtedy Henryk chwiejnym krokiem wyszedł z saloniku.

Felicja śledziła go błędnym wzrokiem. Twarz jej zmieniała wyraz,

malowały się na niej kolejno gniew, ból, oburzenie i pogarda. Wreszcie
zakryła oczy rękami i bezsilnie osunęła się na fotel.

— Jakże się wstydzę, och, jakże się wstydzę że kochałam tego

człowieka. Pogardzam nim! — szepnęła.

Wpiła paznokcie w poręcze fotela, a całą jej postacią wstrząsnęło

rozpaczliwe łkanie.

23

background image

— Kto mnie obroni? Kto pomści tę zniewagę? ^- zawołała pełna

zwątpienia.

Słysząc te słowa, Jan Ritter nie mógł dłużej wytrzymać w swej

kryjówce. Rozsunął kotarę i niespodziewanie stanął obok Felicji.

— Ja to uczynię, jeśli pani pozwoli! — rzekł stanowczo i spokojnie.
Zadrżała przestraszona i podniosła głowę. Na twarzy jej malował się

lęk i zawstydzenie.

— Pan? Pan tutaj? Skąd się pan tu wziął? — spytała drżącym

głosem.

Spojrzał na nią z gorącym współczuciem, nie zdradzając swego

wewnętrznego niepokoju.

— Byłem mimowolnym świadkiem pani rozmowy z porucznikiem

Forstem. Nie mogłem się wymknąć z niszy przy oknie, tak, aby pani
tego
nie spostrzegła. Oczywiście, że miałem zamiar zachować w ścisłej
dyskrecji tę tajemnicę i oddalić się niepostrzeżenie. Gdym jednak
posłyszał pani ostatnie słowa, nie mogłem dłużej wytrzymać w mej
kryjówce. Wyszedłem, aby zapytać czy pani chce zostać moją żoną?
Czy
zechce pani powrócić ze mną do salonu, jako moja narzeczona? Czy
chce pani, aby nasze zaręczyny nastąpiły wcześniej, niż zaręczyny
porucznika Forsta? Przypuszczam, że po tej obrazie — po tym
bezprzykładnym poniżeniu — miałaby pani maleńką satysfakcję!

Powstała z fotela, patrząc na niego z bezgranicznym zdumieniem. - Jak
to? Czy podobna? Pan chciałby, po tym wszystkim, co pan słyszał?... O,
Boże, ja chyba straciłam zmysły... Więc pan...

— Tak, proszę panią o rękę — odparł spokojnie, przy czym rysy

jego twarzy nie zmieniły się ani na chwilę.

Obrzuciła go zdumionym spojrzeniem.

— Dlaczego? Dlaczego pan to chce uczynić? Przecież pan mnie

wcale nie zna. Czym jestem dla pana?

— Jest pani bezbronną kobietą, której najświętsze uczucia zostały

zranione przez nikczemnika...

— Więc dlatego? To pana skłania, żeby mi ofiarować swoją rękę?

Może pan przecież wybrać, kogo pan zechce, najpiękniejsze,
najwytwor-niejsze panny... Wystarczy, jeżeli pan wyciągnie rękę —
żadna panu nie odmówi... — wyjąkała pełna niedowierzania.
— A jednak wyciągam rękę tylko po panią, właśnie po panią.

24-

background image

Musiała się oprzeć o fotel, gdyż nogi uginały się pod nią.

— Ale z jakiego powodu? Czy dlatego, że będąc rycerskim, nie

może
pan spokojnie patrzeć na tę zniewagę, jaka mnie spotkała?

Oczy jego pojaśniały zdecydowaniem. Był zupełnie spokojny, cho-

ciaż zdawał sobie jasno sprawę, że chodzi tu o poważną grę życiową.
Nie zawahał się jednak i rzucił wszystko na jedną kartę.

— Może także dlatego, ża pani odwaga, siła uczucia i ogromna

ofiarność wzbudziły we mnie gorącą sympatię!

Potrząsnęła głową.

— Uczucie i ofiarność przeznaczone dla innego? Był pan przecież

świadkiem naszej rozmowy — słyszał pan, jak błagałam, prosiłam... jak
się upokorzyłam wobec człowieka, który chciał się mnie pozbyć. O, pan
nie wie, co się dzieje w mojej duszy! Kochałam go przecież. Być może,
iż dotąd go kocham... I pan chciałby mnie' w tych warunkach poślubić?
O, panie jakżeż można być tak lekkomyślnym! A gdybym zgodziła się
na pańską propozycję, aby się zemścić za doznaną zniewagę? Gdybym
skorzystała z pańskiego chwilowego nastroju? — zawołała, pełna bólu i
goryczy.

— Traktuję moją prośbę zupełnie poważnie i rad byłbym, gdyby się

pani zgodziła — odparł spokojnie.

Felicję ogarnęło tak wielkie zdziwienie, że przez chwilę zapomniała

o swoim bólu. Spojrzała w jego nieruchomą twarz.

— Dziwny z pana człowiek! Opowiadano mi, że pan jest śmiały,

nieugięty, trzeźwy, że kieruje się pan zawsze głosem rozsądku...
Mówiono mi... mniejsza o to! W każdym razie, ja sama uważałam pana
za człowieka chłodnego, zrównoważonego, niezdolnego do wzruszeń
i porywów... A tymczasem okazuje się, że pan jest fantastą... Czemu pan
chce ponieść tak wielką ofiarę dla obcej, obojętnej dziewczyny, na
którą.
nigdy nie zwracał pan uwagi? Co z pana za człowiek?

Patrzył na nią i zauważył, że drżała na całym cieie. Była tak przejęta

jego oświadczynami, że zapomniała w tej chwili o pierwszym,
najdotkliwszym bólu. Nawet i teraz, gdy miotała nią burza
różnorodnych uczuć, nawet i teraz nie przestała być elegancką, pełną
wdzięku damą z wielkiego świata. Nigdy nie wydawała mu się
piękniejszą jak teraz, w postawie, pełnej pokory... Żadna kobieta nie
wydawała mu się bardziej godna pożądania, jak ta bezbronna
dziewczyna, porzucona

background image

przez nędznika. A jednocześnie w duszy jego wzbudziło się dla niej
jakieś dziwnie serdeczne, tkliwe uczucie...

Odgarnął włosy z czoła. - Jakim jestem człowiekiem? Nie mogę
udzielić w tym wypadku bezstronnej odpowiedzi. Jeżeli pani zgodzi się
zostać moją żoną, to może sama pani oceni moją właściwą wartość,
naturalnie, o ile pani uzna mnie za godnego takich zachodów. Pragnę
pani pomóc, żeby pani zapomniała o doznanym upokorzeniu... Zresztą,
już od dłuższego czasu noszę się z zamiarem małżeństwa... Nie
znalazłem jednak dotąd kobiety, która odpowiadałaby moim
wymaganiom. Pragnąłem poślubić kobietę z najlepszych sfer
towarzyskich, jakkolwiek sam jestem dorobkiewiczem. Może pani nie
wie, że jestem synem prostego rzemieślnika. Ojciec mój był cieślą;
dziesięć lat temu nie przyjmowano mnie jeszcze w eleganckich
towarzystwach. Wspominam o tym, aby nie wprowadzić pani w błąd co
do mojej osoby...

Spojrzała na niego z bolesnym wyrazem.

— To wszystko jest dziwne, takie dziwne... Nie wiem sama, co my

śleć o tym, co zrobić... Gdybym teraz przyjęła propozycję pana, a
muszę
przyznać, że mnie to bardzo nęci, to uczyniłabym to jedynie, żeby
pokazać
tamtemu, iż... nie umrę z zawiedzionej miłości... Wyszłabym za pana
po
to, żeby mu odpłacić za jego nikczemny postępek... A także dlatego, że
chciałabym wyjść z tego domu... Wiem, że jestem tylko ciężarem dla
mych
krewnych, mają mnie dosyć... W innych warunkach, spotkałaby pana na
pewno odmowa. Teraz pan wie, jakie przyczyny skłaniają mnie do
przyjęcia pańskiej propozycji. Jeżeli mimo wszystko pragnie pan pojąć
mnie za żonę, to się na to zgodzę... Czuję się w tej chwili bardzo źle,
jestem
wytrącona z równowagi... Kto wie, czy jutro nie będę żałowała swego
postanowienia? Kto wie, czy pan także nie będzie żałował?

Mówiła to wszystko prędko, niespokojnie. On jednak nie stracił

zwykłego spokoju.

— Nie namyślam się ani chwili i raz jeszcze proszę o rękę pani!
Wtedy wyciągnęła ku niemu drżącą dłoń.

— Jeśli pan tego chce — niech się stanie według pańskiego życzenia

- rzekła głosem drżącym ze wzruszenia.

Uścisnął mocno tę delikatną, białą rączkę, i ogarnęło go przy tym

dziwnie błogie uczucie. Wolno podniósł do ust jej dłoń.

26

background image

— Dziękuję pani! Jeżeli pani czuje się dość dobrze, aby powrócić

między ludzi, to chodźmy stąd. Pozwoli pani, że udam się do jej wuja
i zawiadomię go o naszych zaręczynach.

Z ust jego wyrwało się westchnienie. Oczy jego wywierały na nią

jakiś dziwny wpływ. Nie wiedziała, czy powinna się lękać, czy mu ufać.
Zdawała sobie jednak zupełnie jasno sprawę, że Jan Ritter pomógł jej
znieść godzinę upokorzenia, że on uchronił ją od beznadziejnej
rozpaczy. Jednocześnie mogła dzięki niemu pokazać Forstowi, że nie
ma zamiaru opłakiwać go przez cale życie. Czuła dla Jana bezgraniczną
wdzięczność, wiedziała, że mu nigdy nie zapomni tego szlachetnego
postępku. Spojrzała mu prosto w oczy, po czym rzekła niepewnie:

— Jeżeli pan sobie tego życzy, to możemy przejść do salonu.
Podał jej rycersko ramię i wyprowadził ją z pokoju. Szli spokojnie

przesuwając się wśród barwnego tłumu tancerzy.

Radczyni przywołała tymczasem obie córki, czyniąc im gorzkie

wyrzuty, że nie wiedzą, gdzie znikł Jan Ritter.

— Idzie, mamusiu! Idzie razem z Lunią! — zawołała nagle Basia

i podniosła się z miejsca, mając zamiar wykręcić się od matczynego
kazania.

— Zostań! — krzyknęła gniewnie radczyni.

Wszystkie trzy zdziwione i niespokojne przypatrywały się teraz

pięknej dorodnej parze, która tak dumnie kroczyła wśród tłumu. Na
razie nie wiedziały jeszcze, co to ma znaczyć. Porucznik Forst, który
stał na progu sali balowej, wodząc wokoło niespokojnym wzrokiem,
zauważył teraz Felicję, idącą pod rękę z Janem Ritterem.

Patrzył ze zdumieniem w bladą, spokojną twarz dziewczyny, która

dumnie odwróciła głowę, udając, że go nie dostrzegła. A Jan Ritter
spojrzał groźnie na oficera, tak, że Forst zaraz zadał sobie pytanie:

— Co to? Co miało znaczyć to spojrzenie?

Felicja stąpała jakby we śnie. Szła wsparta na ramieniu Jana, nie

wiedząc, co się z nią dzieje. Wreszcie stanęli oboje przed radcą, który
obrzucił ich wzrokiem, pełnym zdumienia.

Jan Ritter oznajmił mu w zwięzłych słowach, że zaręczył się z

Felicją i poprosił, żeby radca zawiadomił o tym swoich gości.

Radca Schleter, ogromnie zmieszany, obejrzał się za swoją połowicą.

27

background image

Znał jej plany dotyczące Rittera i czuł się ogromnie nieswojo, choć
cieszył się bardzo, że Felicja robi tak świetną partię.

Zaledwie zdołał wykrztusić kilka słów powinszowania, gdy nagle

zjawiła się obok niego małżonka, która uważała, że nie należy zbyt
długo pozostawiać Rittera w towarzystwie Felicji.

Usłyszawszy nowinę, straciła na chwilę panowanie nad sobą i

zaczerwieniła się ze złości, że bratanica sprzątnęła jej córkom sprzed
nosa bogatego konkurenta. Szybko jednak odzyskała równowagę
ducha, a nawet zdobyła się na radosny wyraz twarzy.

W kilka minut później, radca Schleter oznajmił zdumionym goś-

ciom, że jego wychowanka zaręczyła się z panem Janem Ritterem.
Wiadomość ta wywołała powszechne zdumienie, największą niespo-
dziankę jednak sprawiła Henrykowi. Gdy posłyszał tę nowinę, drgnął i
rzucił spojrzenie na Felicję. Ona jednak stała spokojna i chłodna,
wsparta na ramieniu Rittera i przyjmowała z wymuszonym uśmiechem
liczne powinszowania, które jej zewsząd składano. Porucznik Forst nie
spuszczał oczu z młodej pary, a Jan Ritter nigdy jeszcze nie wydawał
mu się tak dumny i imponujący, jak w tej chwili.

Oczy narzeczonych prześlizgnęły się w pewnej chwili po twarzy

Forsta. W oczach Jana znowu zabłysła pogróżka, a w spojrzeniu Felicji
malowała się zimna pogarda dla człowieka, który ją tak okrutnie
znieważył. Forst zacisnął zęby. Teraz dopiero począł sobie zdawać
jasno Sprawę, ile utracił, a właściwie czego się dobrowolnie wyrzekł.
Pożegnał się wkrótce z gospodarzami, a opuszczając ich dom, doznawał
niezwykle przykrego, dręczącego uczucia. Odzyskał teraz przecież
upragnioną wolność, a jednak — rzecz dziwna — nie był wcale
zadowolony.

* *

*

Nazajutrz rano cała rodzina radcy Schletera siedziała przy śniadaniu

w pogodnym nastroju. Felicja, skromny „Kopciuszek", była dziś
najważniejszą osobą. Jeszcze wczoraj wieczorem ciotka Laura zawez-
wała ją do siebie, aby ją wybadać jak doszło do zaręczyn z Janem
Ritterem. Felicja dawała wymijające odpowiedzi. Powiedziała jedynie,
że gdy siedziała w małym saloniku, zjawił się nagle Ritter, prosząc o jej

28

background image

rękę. Radczyni nie dowiedziała się nic więcej od bratanicy. Lorcia i
Basia otrzymały wczoraj także porządne „wcieranie" i udały się jak
niepyszne do swej wspólnej sypialni.

Podczas nocy radczyni pogodziła się z losem i przestała się martwić,

że żadna z jej córek nie potrafiła zdobyć serca Jana Rittera. Rano była
już dla dziewcząt o wiele uprzejmiejsza, a Felicji okazywała wyjątkową
życzliwość. Doszła po długich rozważaniach do wniosku, że przede
wszystkim pozbędzie się w ten sposób bratanicy, po wtóre zaś zadowo-
lona była, że to Felicja poślubi bogatego człowieka, a nie jakaś obca
kobieta. Nie było przecież pewne, czy Ritter byłby się ożenił z jedną z
jej córek. Miała zamiar wyciągnąć z tego małżeństwa wiele korzyści dla
siebie i swej rodziny, toteż zwracała się do bratanicy bardzo łaskawie.

Lorcia i Basia cieszyły się, że matka przestała się gniewać. One nie

martwiły się wcale, że Felicja zaręczyła się z Ritterem. Były zbyt
powierzchowne, zbyt płoche, aby marzyć o związku z człowiekiem tak
poważnym i głębokim jak Jan.

Toteż cała rodzina była dziś w dobrym humorze. Radca był

zadowolony, że małżonka się rozchmurzyła, a przy tym cieszył się, że
Felicja wychodzi za mąż.

Basia i Lorcia układały już plany dotyczące uroczystości weselnej.

Radczyni królowała w swoim fotelu, chwaląc lub ganiąc projekty córek.
Felicja siedziała biada i poważna, nie biorąc w rozmowie udziału.
Zdawało się, że jej te sprawy zupełnie nie obchodzą. Ciotka Laura,
kiwając głową, rzucała jej zdziwione spojrzenia, a wreszcie rzekła
niezadowolona:

— Wyglądasz, jakbyś nie była szczęśliwa, a przecież powinnaś

dziękować Bogu, że przypadł ci w udziale tak świetny los.

— Nie wiem, ciociu, czy to szczęście, że zostanę żoną Rittera —

rzekła cicho.

Basia ukradkiem trąciła Lorcię, a radczyni obrzuciła bratanicę

karcącym spojrzeniem.

— Dziwna z ciebie dziewczyna, Luniu! Grzeszysz, mówiąc coś

podobnego! Pomyśl tylko, że pozbywasz się od razu wszelkich trosk i
kłopotów, że będziesz miała zabezpieczoną przyszłość.

— To właśnie wzięłam pod uwagę, ciociu — odpada z wymuszo-

nym uśmiechem Felicja.

29

background image

— Rzecz jasna, że nie możesz kochać twego narzeczonego —

oświadczyła Basia.

— No, naturalnie — zaśmiała się Lorcia — przede wszystkim

Lunia go wcale prawie nie zna, a po wtóre nie można kochać tak
nudnego i poważnego człowieka. Zresztą, to przecież zbyteczne! Gdy
Lunia zostanie jego żoną, będzie mogła używać do woli wszelkich
rozrywek. Będzie się pięknie ubierała, nosiła eleganckie toalety, a
wtedy z pewnością nie zabraknie jej wielbicieli.
— Lorciu! — krzyknęła surowo matka.
Lorcia zachichotała i umilkła.

Lunia nie brała udziału w rozmowie, gdyż zdawała się nie słyszeć

tego, co mówią siostry. Nie potrafiła skupić myśli.

Dzisiejszej nocy nie zmrużyła oka. W duszy jej staczały zaciętą

walkę jakieś wrogie moce. Dotychczas jeszcze nie wiedziała jak się to
stało, że była już narzeczoną Jana Rittera. Wiedziała jedynie, że
wiedziona rozpaczą, uchwyciła się jego ręki niby koła ratunkowego, bo
nie chciała zatonąć w otchłani wstydu i bólu.

Leżąc na łóżku wpatrywała się zgaszonymi oczyma w ciemności

nocy i usiłowała uporządkować własne myśli. Wspominała owe dni,
gdy porucznik Forst wyznał jej swoją miłość, gdy porwał ją w ramiona i
całował tak namiętnie, tak gorąco jej usta, że uwierzyła bez zastrzeżeń
w jego miłość.

Wierzyła mu i kochała go. Zniosła śmierć ojca i utratę majątku

jedynie dlatego, że była przeświadczona o miłości Henryka. Spoglądała
uważnie w przyszłość, choć nie przedstawiała się ona w różowych
barwach. Miłość Forsta miała jej wynagrodzić wszystkie cierpienia.
Przy jego boku byłaby chętnie walczyła z każdą przeciwnością.

A teraz?

Teraz wiedziała już, że wtedy, gdy ona marzyła o wspólnej

przyszłości, Henryk starał się o rękę innej. Wiedziała, że zaręczył się z
Elą Volkmer, której ojciec mógł dać jedynaczce olbrzymi posag.
Wiedziała, że Forst ją oszukał i okłamał. Zrozumiała powód jego
długotrwałego milczenia, które dawniej uważała za subtelność.

Wówczas, gdy sądziła, że narzeczony pragnie przeczekać rok

żałoby, on ubiegał się o względy innej! Nie poczekał nawet aż Felicja
zwróci mu słowo! W tym czasie, gdy uważała się za jego narzeczoną,
on już tamtą

30

M

background image

obdarzał tym mianem! Podkreślił przecież, że właściwie nie byli ze sobą
związani! Pozbawił ją nawet prawa uważania się za jego narzeczoną. O,
jakże musiał się cieszyć, że los uchronił go od oficjalnych zaręczyn!
Usunął ją od siebie, jak natrętną kochankę! Nie miała przecież ojca,
który by zażądał od niego satysfakcji!

Jakże piekła, jak bolała ta rana w sercu! Felicję dławiło uczucie

wstydu, rumieniła się, myśląc o tym, że kochała człowieka, który jej
miłość uważał za ciężar.

Potem przypomniała sobie Jana Rittera, który był świadkiem jej

upokorzenia i męki i który nie zawahał się ani na chwilę, lecz stanął
rycersko przy jej boku, prosząc ją o rękę. Cóż to był za człowiek, o
którym jej kuzynki mawiały, że posiada zamiast serca maszynę do
liczenia?

Przecież okazał się zupełnie inny. Jeżeli chodziło o nią, to nie miał

potrzeby robić żadnych obliczeń, wiedział bowiem, że jest uboga i nie
wniesie mu posagu.

Słyszała nieraz, że jest śmiałym, niepospolicie zdolnym

handlowcem, człowiekiem, który z chłodną rozwagą osiągał wszystko,
czego zapragnął. Tak, był chłodny i opanowany, nawet w chwili
oświadczyn... Ugięła się przed nim, poddała się biernie jego woli...

A jednak ile szlachetnej prostoty było w jego słowach, gdy wyjawiał

jej, że jest synem rzemieślnika. Nie posiadał mimo wszystko cech
dorobkiewicza; wyglądał raczej jak zdobywca, u którego stóp korzy się
cały świat. Felicji imponowała jego indywidualność, nie potrafiła o niej
zapomnieć nawet wśród owej okropnej bezsennej nocy...

Nie przestawała się zastanawiać nad charakterem Jana Rittera,

starała się dociec, jakie pobudki skłoniły go do jego postępowania.
Wśród owych domysłów doznawała pewnej ulgi w cierpieniu; zaczęła
się powoli godzić z losem, choć przedtem byłaby najchętniej uciekła od
życia.

Aż do świtu dręczyły ją niespokojne myśli. Teraz także, siedząc przy

stole, zajęta była w duchu osobą Jana Rittera. Nie zdawała sobie sprawy
ze swych uczuć, nie wiedziała, czy napawa ją lękiem i odrazą, czy też
wzbudza w niej wdzięczność i sympatię. Wydawał się jej obcy, a jedno-
cześnie miała do niego zaufanie, jak do najlepszego przyjaciela,
któremu mogła powierzyć każdą tajemnicę. Obraz Forsta zbladł w jej
sercu, przesłonił go zupełnie obraz Jana Rittera.

31

background image

Gdy myślała o Henryku, czuła w sercu martwotę i pustkę. Zgasło

nagle uczucie, które dotąd stanowiło treść jej życia. A jednak
doznawała wrażenia, że w duszy jej powstała wielka, bolesna rana.
Sądziła, że nigdy już nie potrafi nikomu zaufać i wierzyć. Nawet
Janowi Ritterowi! Jemu także nie! Zapewne i on działał z egoistycznych
pobudek! Nie mogła uwierzyć, że wyciągał do niej bez powodu dłoń, że
chciał ją ratować! A zresztą, czy to małżeństwo będzie dla niej
zbawieniem. Czy nie było ono znowu bezgranicznym poniżeniem? Czy
Jan nie odbierał jej szacunku dla samej siebie, czy nie pozbawiał jej
resztek dumy? Czy nie będzie lepiej, jeżeli mu dziś powie, że była
wczoraj nieprzytomna, że się zastanowiła i doszła do wniosku, iż nie
może zostać jego żoną?

Odetchnęła z ulgą.

Tak, podziękuje mu, że się nad nią zlitował i zerwie te zaręczyny.

Kto wie, może Jan będzie z tego rad, może on sam żałuje dziś zbyt
pospiesznego kroku?

Postanowiła, że gdy będzie wolna, odejdzie z tego domu i pójdzie w

świat pracować na siebie. Ciotka Laura z pewnością nie przebaczy jej,
że się wyrzekła tak świetnej partii. Ale nawet w wypadku, gdyby ciotka
jej przebaczyła, ona nie zostanie dłużej u krewnych, którzy jej nie lubią
i znoszą jej obecność jedynie przez wzgląd na opinię. Felicja uspokoiła
się nieco i pragnęła teraz tylko, aby Jan Ritter wkrótce się zjawił.

W godzinę potem nadeszły dla Felicji przepyszne róże od Jana. Były

luźno związane i ułożone z wielką prostotą, lecz bardzo piękne.

- Kosztują majątek, droga Luniu! Ten gatunek jest szalenie drogi

rzekła radczyni i wstawiła kwiaty do wazonu.

Do wiązanki była dołączona kartka wizytowa, na której prócz

nazwiska był dopisek: „Szczerze oddany". Lunia patrzyła ze zdziwie-
niem na wizytówkę, myśląc przy tym, że Jan nie robi zupełnie wrażenia
„dorobkiewicza". I znowu ogarnął ją niezrozumiały niepokój.

Wkrótce potem przybył Jan. Spokojny, blady, na zewnątrz niewzru-

szony wszedł do małego saloniku radczyni — do tego samego, gdzie
wczoraj oświadczył się Luni. Dziewczyna stała za fotelem ciotki,
spoglądając z powagą na Jana. Nosiła granatową sukienkę bez żadnej
ozdoby, lecz wyglądała uroczo.

Gdy Jan Ritter obrzucił Lunie spojrzeniem, blade jej policzki

pokryły się rumieńcem.

32

background image

Lorcia i Basia przywitały się bardzo uprzejmie z Janem, lecz

wkrótce radczyni pod jakimś pozorem kazała im wyjść z pokoju. Ona
sama również po chwili powstała z miejsca, pragnąc, aby narzeczeni
mogli ze sobą porozmawiać bez świadków. Uważała, że w tym
wypadku nie należy zbyt ściśle przestrzegać form towarzyskich.

Gdy młoda para została sam na sam, panowało przez chwilę

milczenie. Lunia podniosła ku narzeczonemu pobladłą twarzyczkę.
Wargi dziewczyny drżały, w oczach malowała się trwoga. Jan był
spokojny jak zazwyczaj. Zacisnął tylko jeszcze mocniej wąskie usta, a
w twarzy jego nie drgał żaden muskuł. Jedynie oczy płonęły jakimś
wewnętrznym ogniem, ożywiając nieruchome rysy.

Lunia kilkakrotnie otwierała usta, pragnąc nadaremnie wydobyć

choćby jedno słowo. Wreszcie przemogła się i wyjąkała:

— Proszę pana... jestem panu bardzo wdzięczna... Zawstydza mnie

pańska dobroć... Ale dałam panu zbyt pospiesznie odpowiedź. Pan tego
chyba dziś żałuje! Nieprawdaż? Nie mogę pana poślubić, co by pan
pomyślał, gdybym przyjęła jego propozycję...

Osunęła się wyczerpana na krzesło. Jan podszedł do niej i spojrzał

jej w oczy:

— Co myślę o pani? Dałem temu wyraz przy moich

oświadczynach.
Myślę, że pani jest dzielną, szlachetną istotą i że człowiek, którego
zechce panią poślubić, powinien to uważać za wielki zaszczyt.

Obrzuciła jego twarz długim, badawczym spojrzeniem.

— Czy doprawdy jest pan tego zdania? Słyszał pan przecież moją

rozmowę z tamtym. Musiał pan również słyszeć, że byliśmy przez rok
potajemnie zaręczeni, a nawet... jeszcze mniej... bo... bo... przecież on
uważał, że nas nic nie łączyło. A jednak spotykaliśmy się nieraz,
rozmawialiśmy ze sobą... Okazywałam mu jawnie moją miłość...
całowałam go... Wczoraj jeszcze... rzuciłam mu się na szyję...
obsypywa
łam go, zapewne wbrew jego woli, pieszczotami... Ach, czuję się tak
przygnębiona, tak upokorzona... Czy to wszystko nie poniża mnie
w oczach pana?

Usta jej skurczyły się boleśnie, gdy wymawiała te gorzkie wyrazy.

Jan ujął delikatnie jej rękę i z szacunkiem podniósł ją do ust. Widać
było, że nie kieruje nim odruch banalnej galanterii, lecz że pragnie
wyrazić uczucie szczerego uwielbienia.

3

Małżeństwo

Felicji

33

background image

— Po co się pani dręczy takimi słowami i myślami? Nie

zauważyłem niczego w pani zachowaniu wobec tego człowieka, co by
nie wzbudziło we mnie głębokiego szacunku. Nikt nie może pani
czynić zarzutów, że ufała pani w swej niewinności mężczyźnie, który
nie zasługiwał na zaufanie. Powtarzam, że będę sobie uważał za
zaszczyt, jeżeli zechce pani zostać moją żoną. Być może, iż jest to
dziwne, że prosiłem o pani rękę w chwili, gdy dowiedziałem się że
serce pani należy do innego. Nie umiem pani tego wytłumaczyć, nie
wiem czy pani zrozumiałaby moje pobudki. Jestem dziwakiem, nie
umiem bawić kobiet, ani prawić im komplementów... Trudno mnie
zrozumieć... Być może, iż życie przy moim boku nie będzie wcale
łatwe, choć uczynię wszystko, co jest w mojej mocy, aby je pani
uprzyjemnić... Proszę panią gorąco, aby pani nie cofała swego
postanowienia i została moją żoną. Przejdźmy wspólnie przez życie jak
para dobrych przyjaciół. Czy zgadzasz się, Felicjo?

Spojrzała na niego z powagą.

Słowa pańskie wydają mi się dziwne. Nie wiem, czy słusznie

uczynię, przyjmując pana propozycję. A jednak zostanę pańską żoną.
Mam wrażenie, jakby pan miał nade mną jakąś nieokreśloną niepojętą
władzę, przed którą muszę się ugiąć.

Potrząsnął głową.

Nie, nie, rozumiem to inaczej. Uważam małżeństwo za związek

koleżeński w najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa. Nigdy bym nie
potrafił, uniesiony ślepą namiętnością, związać z sobą kobietę na całe
życie. To jednak, co czuję dla pani i co wiem o niej, daje mi rękojmię,
że nasze pożycie będzie harmonijne. Chodzi mi jednak o to, żeby pani
została dobrowolnie moją żoną, nie zaś pod wpływem jakiegoś przy-
musu.

Po twarzy jej przemknął słodki uśmiech, który wywołał w Janie

uczucie nieznanej tkliwości. Ach, jakże pragnął ucałować w tej chwili
usta Luni!

- Dobrze — poślubię pana dobrowolnie, powierzę się panu z

całym zaufaniem. Zbłądziłam i nie potrafię znaleźć właściwej drogi
życia, muszę mieć dobrego, pewnego przewodnika, który by mnie
prowadził. Pragnę, żeby pan nim został, pragnę znaleźć w panu oparcie
i opiekę. A jeśli się pan zgodzi, to chętnie oddam panu to wszystko, co
mi

34

background image

jeszcze pozostało. Spodziewam się, że Bóg pomoże mi, abym mogła się
odpłacić za to, co pan dla mnie uczynił! Uścisnął serdecznie jej rękę:

— Muszę ci zadać jeszcze jedno pytanie, Felicjo! Wystarczyłoby

jedno moje słowo, a porucznik Forst nie mógłby dziś wyprawić swych
zaręczyn z Elą Volkmer! Co by pani uczyniła, gdybym wyrzekł to
słowo,
gdyby Forst odzyskał wolność? Co by pani zrobiła, gdyby nagle spadł
na
niego majątek, gdyby mógł poślubić ubogą pannę i gdyby zapragnął do
pani powrócić? Czy zostałaby pani jego żoną? Proszę mi szczerze
i otwarcie odpowiedzieć na to pytanie!

Felicja zerwała się z miejsca i odrzuciła dumnie głowę. Zmarszczyła

czoło, a oczy jej zapłonęły ponurym blaskiem.

— Nigdy, nigdy nie powróciłabym do niego, odkąd poznałam jego

istotną wartość! Miłość moja umarła tej nocy wśród niewysłowionycłi
cierpień! Nie kocham porucznika Forsta, lecz ideał, za który go niegdyś
miałam. Jeśli go spotkam, to nie będę czuła nic, oprócz palącego
wstydu.
Tak, wstydzę się, że sobie wyobrażałam, iż kocham człowieka o tak
małej wartości. Jestem zbyt dumna, aby kochać mężczyznę, którym
pogardzam!

W stalowych oczach Jana Rittera błysnęła radość. Opanował się

jednak natychmiast i ujmując jej rękę spytał:

— Czy zgadzasz się, Felicjo, przejść przy moim boku długą drogę

życia?

— Tak — odparła z lekkim rumieńcem — chcę tego. I postaram się

być pańską wierną, oddaną przyjaciółką.

— Przyjaciele mówią sobie po imieniu — zauważył z uśmiechem.
Zadrżała i spłonęła rumieńcem.
— Masz rację, Janku!

Usłyszawszy te słowa, Jan poczuł, że krew zaczyna szybciej krążyć

w jego żyłach.

W chwilę potem weszła radczyni. Zastała narzeczonych, którzy

siedzieli w przyzwoitej odległości od siebie. Rozmawiali spokojnie ze
sobą.

Jan Ritter został zaproszony na obiad. Radczyni, mimo wrodzonej

oszczędności kazała zamrozić szampana. Przy stole omawiano rozmaite
sprawy dotyczące ślubu.

35

background image

Żegnając się po obiedzie, Jan spytał po cichu narzeczoną:

— Czy chcesz iść dziś wieczorem na bal do państwa Volkmer, czy

też wolałabyś, abyśmy nie chodzili?

Pobladła, lecz odpowiedziała spokojnie:

— Jeżeli sobie życzysz, to pójdziemy. Moja nieobecność mogłaby

zwrócić uwagę!

— Jak chcesz, Felicjo!

Nazywaj mnie ,,Lunią" — rzekła z uśmiechem — tak nazywają

mnie krewni i znajomi. „Felicja" to takie długie imię.

Skłonił się, opuściwszy nisko głowę, aby nie dostrzegła w jego

oczach błysku ogromnej radości. Nie chciał niepokoić narzeczonej.

— Uważam to za dowód wielkiego zaufania, dziękuję ci, Luniu!

— rzekł cicho, lecz na pozór zupełnie spokojnie.

* *

*

Gdy Henryk Forst wyszedł z domu radcy Schletera, nie

doczekawszy końca balu, ogarnęły go posępne myśli. Nie mógł pojąć,
że Lunia tak szybko znalazła dla niego następcę. Bolało go to, że jej
oczy, w których dotąd malowało się tkliwe uczucie, patrzyły dziś na
niego tak chłodno i wrogo.

Doznał nagle wrażenia, że utracił bezpowrotnie drogocenny skarb.

Błąkał się bez celu wśród mroków długiej zimowej nocy, nie przestając
przy tym myśleć o Felicji.

Czy to możliwe, że w tej samej godzinie, kiedy się z nim rozstała,

ofiarowała swoje uczucie innemu? Czy doprawdy tak prędko przebolała
rozstanie z nim? Okazywała mu zawsze tyle miłości — czy podobna
aby nagle przestała go kochać? Czy miłość kobiety nie bywa silniejsza,
bardziej głęboka? A może tylko rozpacz pchnęła ją do tego kroku, może
zaręczyła się z Ritterem, by doznać pociechy po stracie ukochanego
człowieka? Czy przemawiał przez nią może głos rozsądku? Opamiętała
się i oddała swoją rękę bogatemu konkurentowi...

Forst doznał uczucia niezmiernej przykrości. Przestał się cieszyć, że

Felicja nabrała nagle rozsądku. Cierpiał, myśląc o tym, że inny
mężczyzna będzie miał do niej prawo.

36

background image

Ciekawe, czy też Ritter już dawno pragnął poślubić Felicję? Ach,

była przecież tak piękna, że każdy mężczyzna mógł stracić dla niej
głowę. Teraz inny będzie całował jej usta, będzie ją obejmowali
pieścił...

Ta myśl wywołała w Henryku uczucie szalonej zazdrości. Nie

chciał, aby Lunia należała do innego. On sam nie dochował jej wiary,
tym niemniej jednak uważał, że ona powinna mu była pozostać wierna.
Nie miała prawa tak postąpić, choć on sam zerwał zaręczyny.

W duszy jego zawrzał bunt i gniew. Walczyły w nim sprzeczne

uczucia, aż wreszcie zbudziło się w nim to, co od dawna starał się w
sobie stłumić: gorąca miłość do Felicji. Nie była to wprawdzie czysta,
szczera miłość, lecz raczej pożądanie i zawiść, mimo to przeniknęła ona
całą istotę Henryka.

Toteż nastrój jego był godny pożałowania, gdy nazajutrz stał przed

radcą Volkmerem, oświadczając się o rękę jego córki Eli. Ela, radosna i
rozpromieniona, rzuciła mu się na szyję, on zaś musiał również udawać
szczęśliwego narzeczonego. Od wielu miesięcy starał się przecież o
względy posażnej panny, która była przeświadczona, że Henryk ją
kocha.

Co chwila nasuwały mu się porównania między Elą a Felicją. O,

jakże nieładna i bez wdzięku wydawała mu się narzeczona.

Była to wysoka wybujała dziewczyna o bladej, szczupłej twarzy.

Elegancka, powiewna sukienka nie zdołała osłonić i ukryć wadliwości
figury. Błękitne oczy Eli wydawały się Henrykowi wyblakłe i
pozbawione wyrazu, zwłaszcza kiedy przypomniał sobie dwie ciemne,
lśniące gwiazdy, które spoglądały na niego z bezgraniczną miłością.
Wprawdzie i Ela rzucała narzeczonemu rozkochane, tkliwe spojrzenia,
lecz nie budziły one echa w jego piersi.

Trzymając w objęciu Elę, Henryk myślał o Luni, której smukła,

piękna figura o szlachetnie zaokrąglonych liniach, wywoływała w nim
zawsze zachwyt.

— Nie — Henryk Forst, jako narzeczony Eli Volkmer, nie był wcale

tak zadowolony i szczęśliwy jak się tego spodziewał. Humor jego nie
poprawił się nawet podczas konferencji z przyszłym teściem, choć ten
ostatni wymieniał mu zawrotnie wysokie cyfry. Kiedy przyszedł
wieczorem do uroczyście przystrojonego domu swoich teściów, a Ela
wybiegła mu naprzeciw, poczuł do niej coś na kształt odrazy. O, jakże
niekorzyst-

37

background image

me wyglądała w swej gustownej, eleganckiej toalecie; musiał
przezwyciężyć swoją niechęć i obsypać ją pieszczotami, których od
niego żądała, lecz ogarniał go niemal wstręt do tej wątłej, kościstej
dziewczyny, pozbawionej zupełnie wdzięku. Jej radość, okazywana
jawnie z powodu zaręczyn, działała mu na nerwy.

Uczucie niechęci wzmogło się jeszcze, gdy do balowej sali weszła

Felicja, wsparta na ramieniu Jana Rittera. Wyglądała blado, a oczy jej
spoglądały dumnie i chłodno, choć blask ich był dziś jakby zgaszony.
Nigdy jednak nie wydawała się Henrykowi tak piękna, tak ponętna jak
tego wieczoru.

Jan Ritter i jego narzeczona stanowili przedmiot ogólnego zaintere-

sowania, gdyż ich zaręczyny były dla całego towarzystwa niespodzian-
ką. Znaleźli się wprawdzie tacy, którzy twierdzili, że Ritter bywał
bardzo często w domu pana Schletera, lecz i oni mniemali, że Ritter
stara się o jedną z córek radcy.

Druga para narzeczonych stanowiła również przedmiot ożywionych

rozmów. Rozprawiano z zapałem i sprzeczano się o to, czy Forst, czy
też Ritter jest „milszym" narzeczonym. Według zdania większości Forst
był stanowczo przystojniejszy, jednakże i Ritter miał sporo
zwolenniczek. Wszyscy natomiast zgadzali się jednogłośnie, że Felicji
Wendland należy się palma pierwszeństwa i że Ritter jest godny
zazdrości.

Ela Volkmer i Felicja były rówieśniczkami i znały się bardzo

dobrze. Chodziły razem na pensję, gdzie się ze sobą zaprzyjaźniły. Ela
miała zawsze wiele podziwu i sympatii dla pięknej, eleganckiej Luni.
Było to dobre, poczciwe stworzenie, tylko trochę rozpieszczone przez
rodziców, którzy psuli ogromnie wątłą, chorowitą jedynaczkę.

Przywitała się bardzo serdecznie z Lunią, wołając z zachwytem:

— Ach, Luniu, jak to ładnie, żeśmy się prawie jednocześnie

zaręczyły!

Ritter i Forst stali opodal obu panienek, mierząc się nawzajem

wrogim spojrzeniem. To spotkanie było nieuniknione, więc zarówno
Forst, jak też Ritter zachowywali pozory. Lunie ogarnęło dziwne
uczucie, gdy patrzyła w bladą, mizerną twarzyczkę Eli. Współczuła jej
z całego serca, a jednocześnie robiła samej sobie wyrzuty.

— Gdybym była uczciwa — myślała — to powinnam ostrzec Elę

przed jej narzeczonym. Powinnam jej powiedzieć, że chodzi mu jedy-

38

background image

nie o posag, że przy pierwszej okazji zdradzi ją, tak jak i mnie oszukał.

Potem jednak zastanowiła się i rzekła sobie w duchu:

— Trudno w takim wypadku być uczciwym, nikt chyba nie miałby

na to dość odwagi. Muszę zachować milczenie i patrzeć spokojnie, jak

biedną ufną dziewczynę okłamią, tak jak mnie okłamano. Jeżeli sobie
czegoś życzę, to tylko tego, by cała prawda została Eli oszczędzona,
żeby nigdy się nie dowiedziała o istotnej wartości swego męża.

I Felicja, przepełniona uczuciem głębokiej litości, otoczyła Elę

ramieniem i serdecznie ją ucałowała.

— Obyś zawsze była tak szczęśliwą, jak dziś, kochana Elu! — wy-

rzekła wzruszona. Ela, rozpromieniona, uścisnęła jej rękę.

— Ach, Luniu, jestem bezgranicznie szczęśliwa! Wyobraź sobie, że

papa z początku nie zgadzał się na nasz związek. Musieliśmy tak długo
czekać na zezwolenie ojca. Bo, prawdę mówiąc, jesteśmy przecież już
od dwóch miesięcy potajemnie zaręczeni, choć papa nie chciał słyszeć o
tym.

Henryk Forst zbladł, gdyż Felicja obrzuciła go lodowatym spojrze-

niem. Jan Ritter spojrzał zatroskany w twarz narzeczonej i delikatnym
ruchem położył jej rękę na ramieniu. Wtedy Lunia odwróciła się do
narzeczonego i uśmiechnęła się z wdzięcznością. Uśmiech jej wywołał
w Janie dziwne wzruszenie, Forst natomiast poczuł w tej chwili szaloną
zazdrość. Był wściekły, że Lunia uśmiecha się do Rittera, najchętniej
byłby odepchnął go od Felicji.

— Ach, tak — więc już od kilku miesięcy jesteś zaręczona?

— zabrzmiał jasny, dźwięczny głos Luni.

Ela ze śmiechem skinęła głową.

— Tak, Luniu! Papa nas ogromnie męczył i ciągle zwlekał z pozwo

leniem. Martwiliśmy się oboje, prawda, Heniu?

Felicja uśmiechnęła się pogardliwie, a Forst przesunął nerwowym

ruchem ręką po czole i rzekł:

— Droga Elu, te sprawy mogą tylko nas interesować, innych ludzi

nudzą.

— Mylisz się — przerwała filuternie Ela — narzeczeni zawsze się

interesują takimi sprawami. Prawda, Luniu?
— Ależ naturalnie, Elu, to co mi opowiedziałaś było bardzo

39

background image

ciekawe— odparła, doznając przy tym uczucia ogromnej satysfakcji,
myśląc o tym, w jak nieprzyjemnym położeniu znajduje się porucznik
Forst.

— Ty, Luniu, nie byłaś zapewne skazana na tak długi czas próby.

Nikt nie miał prawa wtrącać się do ciebie. A twój narzeczony — och,
ten
człowiek nie uznaje w ogóle przeszkód. Ojciec mój wyraził się
niedawno:
„Jan Ritter potrafi kierować życiem jak dobrze ujeżdżonym koniem.
Przeskakuje na nim najwyższe płoty, najszersze rowy".

Ritter skłonił się z-uśmiechem.

— Mam nadzieję, że ojciec pani nie chciał powiedzieć nic

niepochlebnego dla mnie.

— Ależ nie — zawołała Ela — podziwiam zawsze takich

mężczyzn, jak pan. Nam, słabym kobietom imponuje męska siła i
odwaga. Pamiętasz, Luniu, jakeśmy, będąc na pensji, marzyły wciąż o
takich bohaterach?
Ritter roześmiał się i skierował rozmowę na inny temat. Po chwili Ela
zapytała z ożywieniem.

— Kiedy odbędzie się ślub państwa? Czy nie moglibyśmy tego

samego dnia urządzić wesela?

Lunia lekko się zarumieniła.

— Nie ustaliliśmy jeszcze terminu ślubu, proszę pani — rzekł

Ritter pragnąc narzeczonej przyjść z pomocą.

— A my pobierzemy się w początkach marca, a potem pojedziemy

w podróż poślubną na południe. Wybieramy się do Kairu. Ponieważ
zaręczyliśmy się jednocześnie, więc byłoby bardzo przyjemnie, gdyby i
wasz ślub odbył się tego samego dnia... — szczebiotała Ela, tuląc się
tkliwie do narzeczonego, któremu te jawne czułości sprawiały wyraźną
przykrość.

Henryk Forst stał, jakby na rozżarzonych węglach, szukając

jakiegoś pretekstu, żeby się jak najspieszniej oddalić.

Lunia nie wiedziała, co odpowiedzieć na propozycję Eli, lecz i tym

razem Ritter ją wyręczył:

— To niemożliwe, proszę pani — powiedział żartobliwie — nie mo

żemy przecież narażać na to naszych wspólnych znajomych. Musieliby
łamać sobie głowę, czy mają tańczyć na jednym czy na drugim weselu.
Nie, panno Elu, jesteśmy wręcz obowiązani wyprawić wesele innego
dnia.

40

background image

— Ten argument przekonał mnie w zupełności — zaśmiała się Ela.

— Chodź, Elu! Przyszedł ten pułkownik Massberg z małżonką.

Musimy ich powitać — rzekł, pociągając za sobą narzeczoną. Nigdy
jeszcze widok zwierzchnika nie sprawił mu takiej radości. Skłonił się
przed Lunią i Janem, po czym oddalił się wraz z Elą.

Ritter ujął w swoje ręce chłodną, bezwładną dłoń Luni.

— Czy bardzo cierpisz? — spytał cicho.
Przymknęła na chwilę oczy.

— Wstydzę się, och wstydzę, że kochałam tego człowieka — rzekła

drżącym głosem.

— Uspokój się, moje biedne dziecko — rzekł miękko Jan.
Rzuciła okiem na jego surową, spokojną twarz o ostrych rysach. Nie

wyobrażała sobie, że potrafi przemawiać tak łagodnie i pieszczotliwie.
Wydawał się jej coraz bardziej zagadkowy. Lecz tkliwe brzmienie jego
głosu sprawiało jej ulgę, doznawała wrażenia, jakby jakaś kochająca
dłoń przesuwała się po jej zbolałym sercu, niosąc mu ukojenie.

Przez cały wieczór nie mogli rozmawiać ze sobą. Co chwila ktoś

podchodził, winszował, pytał. Co chwila rozłączano parę narzeczonych.
Ritter jednak nie spuszczał wzroku z Felicji. Pochłaniał oczyma wiotką,
wysmukłą postać, otuloną w zwoje błękitnego jedwabiu. Każdy jej ruch
był pełen wdzięku i prostoty. Jak cudnie złote włosy ocieniały jasne,
szlachetne czoło! Żadna z obecnych pań nie mogła się porównać z
Lunią pod względem urody i wdzięku!

Tego samego zdania był właśnie porucznik Forst, który wciąż

obrzucał Lunie niespokojnymi, pożądliwymi spojrzeniami. Zauważył to
Ritter, który pojmował doskonale, że przy boku Eli Volkmar trudno jest
zapomnieć o Luni. Za każdym razem, gdy Forst zbliżał się do Felicji,
Ritter podchodził do narzeczonej, jakby pragnąc ją uchronić od nowego
niebezpieczeństwa. A kiedy wsuwała mu rączkę pod ramię, kiedy
patrzyła mu serdecznie w oczy, kiedy muskała go jej suknia, wówczas
przenikało go uczucie gorącej tęsknoty, jakiego dotychczas nie potrafiła
obudzić w nim żadna kobieta.

A gdy Lunia z ufnością spoglądała na niego, wtedy mówił w duchu:

— I dla mnie wybije godzina szczęścia! Ta młoda, czarująca istota

będzie moją, będzie należała do mnie całą duszą.

Nigdy nie umiał rozmieniać swoich uczuć na drobną monetę.

41

background image

W sercu jego spoczywały nieprzebrane skarby tkliwości, które ukrywał
przed okiem ludzi. Teraz w duszy jego wzbierała gorąca miłość, a
jednocześnie słodka świadomość, że będzie niezwykle szczęśliwym,
gdy zwiąże się z Felicją. Postanowił zdobyć jej serce, uważał to za
zupełnie możliwe, gdyż nigdy nie wahał się przed żadną przeszkodą.
Na razie była smutna i zgnębiona, cierpiała jeszcze wskutek świeżej
rany, którą zadał jej Forst. Ritter wierzył jednak, że rana się zabliźni, że
zbolała dusza Felicji ozdrowieje. Wtedy stanie się ona znowu zdolna do
miłości, wtedy wybije oczekiwana godzina! Jan Ritter postanowił starać
się i walczyć o miłość Felicji, jak o bezcenny klejnot!

W ciągu wieczora Lunia miała jeszcze kilkakrotnie okazję do

rozmowy z Elą. Naiwna, poczciwa dziewczyna zwierzała się
przyjaciółce ze wszystkiego, co przepełniało jej serduszko! Należała do
natur, które nie potrafią ukryć w głębi duszy najświętszych swoich
uczuć. Toteż Ela opowiadała Luni wiele szczegółów z tych czasów,
kiedy Forst starał się o jej względy. Nie przypuszczała nawet w jak
złym świetle przedstawia swego narzeczonego.

— Ach! Luniu — mówiła — kocham tak dawno mego Henryka,

lecz on z początku nie zwracał na mnie uwagi. Nie należał do łowców
posagowych, którzy starali się o mnie, dowiedziawszy się o majątku
mego ojca. Marzyłam o nim długo i bezskutecznie, aż wreszcie
zakochał się we mnie tak gorąco, że nie mógł znieść takiego oddalenia.
Wyznał mi wszystko. Wiesz, opowiadał, że bardzo długo walczył ze
sobą, zanim powiedział mi, że mnie kocha. Obawiał się, abym nie
pomyślała, iż stara się o mnie dlatego, że jestem bogata. Taki głuptasek!
Prawda, Luniu, że można od razu wyczuć gdy się jest szczerze
kochaną? Ale papa odnosił się z wielką nieufnością do mego chłopca i
nie chciał słyszeć o zaręczynach. Musiałam prosić, błagać i
przekonywać, aż wreszcie uwierzył w jego miłość. Powiedziałam
rodzicom, że umrę z żalu, jeżeli nie zgodzą się na nasz związek. Ach,
był to okropny okres czasu dla nas obojga. Pocieszałam wciąż Henryka,
prosiłam, żeby miał cierpliwość. Wiedziałam, że papa ustąpi. Możesz
sobie wyobrazić, jaki Henryk był zdenerwowany, kiedy mu
oznajmiłam, że może przyjść do papy i oświadczyć się o mnie. Szalał z
radości i chciał nawet odwołać zaproszenie na bal u twego wuja.
Niestety, miał do omówienia jakąś ważną sprawę służbową ze swoim
kolegą, którego tylko u was mógł spotkać. Dlatego

42

background image

przyszedł. Po załatwieniu tej sprawy, natychmiast uciekł z balu i godzi-
nami jeszcze wałęsał się po ulicach. Krążył koło naszego domu, pod
moimi oknami, a ja spałam jak suseł... Powiedz sama, jaki to jedyny
chłopak, ten mój Henio...

Ela zamilkła wreszcie. Lunia ani jednym słowem nie przerwała tego

potoku słów. Przejrzała teraz na wskroś podwójną grę Forsta, oceniła
jego obłudę, która budziła w niej uczucie niesłychanej pogardy. Chciało
się jej płakać nad losem dobrej, ufnej Eli i nad własnym. Obie darzyły
głęboką miłością człowieka, który nie był zdolny do głębszych uczuć i
nie zasługiwał na nie.

Bolała ją jeszcze rana, którą zadał jej Forst, trudno bowiem zatrzeć

bez śladu coś, co stanowiło nadzieję i treść życia podczas dwóch lat.
Lecz jednocześnie Lunia doznawała uczucia wielkiej ulgi, że w porę
poznała nicość moralną człowieka, którego niegdyś pragnęła poślubić.
Widziała teraz życie w zupełnie innym świetle, nie przedstawiało się
ono w barwach różowych, jak sobie dotąd wyobrażała. Prosto i równo
ciągnęła się przed nią długa droga życia. Będzie kroczyła po niej przy
boku mężczyzny, który pragnął w niej znaleźć wiernego towarzysza i
mało wymagającą żonę. Sądził zapewne, że będzie godnie
reprezentowała jego dom, w zamian za oparcie i opiekę, których jej on
udzielił. Nie zależało mu na jej miłości, nie starał się jej okazywać
tkliwych uczuć, nie obsypywał jej pieszczotami, których nie mogłaby
odwzajemnić. Wargi jego ani razu nie dotknęły jej ust—i tak było
dobrze! W przeciwnym razie, byłaby jednak cofnęła dane słowo!

Myślała wiele o swoim pożyciu z Janem Ritterem. Czy doprawdy

małżeństwo dwojga ludzi, którzy duchowo byli sobie zupełnie obcy,
mogło upływać w harmonii? Felicję ogarniał niewytłumaczony lęk,
miała wrażenie, że powinna uciec gdzieś daleko, gdzie ją oczy poniosą...
Gdy patrzyła w chłodną, niewzruszoną twarz swego narzeczonego,
drżała z obawy, kiedy jednak zbliżał się do niej i przemawiał do niej
łagodnie, wówczas doznawała uczucia spokoju i pewności, czuła, że u
Jana znajdzie schronienie i opiekę.

W takich chwilach pragnęła ująć jego ręce, ukryć twarz w jego

dłoniach i prosić, jak zbłąkane dziecko;

— Pomóż mi znosić życie, bądź dla mnie dobry!

Słowa takie nie przechodziły jej przez usta. Gdy patrzyła na jego

chłodną, spokojną twarz, opuszczała ją odwaga.

43

background image

Wieczór minął wśród ciężkich walk i wzruszeń dla Luni, Forsta i

Jana. Każda godzina wydawała się Felicji wiekiem. Marzyła o chwili,
kiedy wreszcie znajdzie się w swoim pokoiku, kiedy będzie mogła
zrzucić maskę i znowu stać się sobą. Zanim krewni jej pożegnali się,
Jan Ritter raz jeszcze podszedł do Felicji.

— Czy mogę jutro przyjść, Luniu? Chciałbym z tobą omówić

rozmaite sprawy dotyczące naszej przyszłości. A może będziesz zbyt
zmęczona po balu?

Potrząsnęła przecząco głową.

— O, nie, zdążę wypocząć. Możesz przyjść, Janku — rzekła

uprzejmie.

— Jaka pora najbardziej ci dogadza? — zapytał.

— Zastosuję się do ciebie. Masz na pewno mniej czasu ode mnie.

Mnie jest wszystko jedno.

— W takim razie przyjdę w południe.

— Dobrze, będę cię oczekiwała i zawiadomię ciotkę, że przyjdziesz

o tej porze.

Jan wyszedł z Lunią do szatni i pomógł jej włożyć płaszcz

wieczorowy.

Następnie przeprowadził ją do powozu i pożegnał narzeczoną oraz

radczynię i jej córki. Radca musiał pieszo powracać do domu. Jan
ofiarował mu miejsce w swoim samochodzie, a staruszek z radością
przyjął tę propozycję.

— Nie jestem pierwszej młodości, a do domu mam daleką drogę.

Przy tym pogoda jest fatalna... Dziękuję panu za pańską uprzejmość
— mówił, opierając się wygodnie o miękkie poduszki samochodu.

— Czy dla pana zabrakło miejsca w powozie? — zagadnął Jan.
Radca zaśmiał się dobrodusznie.

— Gdy w powozie jadą cztery kobiety, wówczas nie można tam

wepchnąć nawet szpilki, bo Chodzi przecież o to, by suknie się nie
zgniotły. Od czasu, gdy Lunia znowu zaczęła bywać w świecie, ja
musiałem się wyrzec miejsca w powozie. Ustąpiłem jej bardzo chęt
nie, to taka miła dobra dziewczyna. Między nami mówiąc, cieszę się
bardzo, że Lunia wkrótce opuści nasz dom. Nie dlatego, żeby mi
przeszkadzała — broń Boże—to dziecko przypomina jasny promyczek
słońca — lecz pragnę tego dla jej dobra. Lunia nie może się czuć dob-

44

background image

rze w tych warunkach, a ja niestety nie jestem w stanie stworzyć jej
innych.

Ritter uścisnął jego rękę.

— Dziękuję panu za tę wskazówkę, panie radco. Zastosuję się do

niej w zupełności.

— Ależ ja nie dawałem panu żadnych wskazówek — bronił się

radca Schleter.

— Uważam pańskie słowa za dowód wielkiego zaufania, toteż

zachowam je w najściślejszej dyskrecji — odpowiedział z uśmiechem
Jan.
Radca skinął głową.

— Doskonale! Trzeba przyznać, że jazda pańskim samochodem jest

bardzo przyjemna. Lunia zrobi dobrą zamianę, jeżeli znowu mnie ustąpi
czwartego miejsca w wynajętym powozie, a sama usadowi się wygodnie
w tym eleganckim samochodzie.

* *

Gdy Jan Ritter siedział nazajutrz w saloniku radczyni, naprzeciwko

Felicji i jej ciotki — postanowił od razu przystąpić do rzeczy, jak to
było w jego zwyczaju. Zapamiętał doskonale, co mu napomknął radca,
podczas powrotnej drogi. On sam życzył sobie również, by nie odkładać
na zbyt daleką metę terminu ślubu. Myślał przy tym nie tyle o sobie, ile
o Felicji. Pojmował, że Lunia nie znajduje się we właściwym dla siebie
otoczeniu. Przypominała mu królewskiego łabędzia, którego zamknięto
przez pomyłkę w kojcu wraz ze stadem gęsi. To uszczypliwe
porównanie nasunęło mu się, gdy słuchał bezmyślnej paplaniny Lorci i
Basi, które nie pozwalały Luni dojść do słowa. Lunia znosiła z ogromną
rezygnacją ten potok wymowy, lecz kilkakrotnie rzucała błagalne
spojrzenie na narzeczonego, jakby prosząc go, by przyszedł jej z
pomocą.

Radczyni i jej córki potrafiły wyprowadzić z równowagi nawet

człowieka o tak silnych nerwach, jak Jan Ritter. Toteż wyobrażał sobie,
jak przygnębiająco musiało wpływać codzienne przebywanie w ich
towarzystwie na osobę tak subtelną i wrażliwą, jak Felicja.

Dlatego też Jan oświadczył krótko, że nie życzy sobie, aby zbyt

długo zwlekano z terminem ślubu.

45

background image

Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, droga Luniu, to

pragnąłbym, aby nasz Ślub odbył się w końcu lutego — rzekł
stanowczo, choć bardzo uprzejmie.

Lunia przelękła się. Tak prędko chciał ją uczynić swoją żoną, choć

wiedział, co się obecnie dzieje w jej duszy... Mimo to odparła cicho, że
się zgadza. W oczach jego wyczytała tak gorącą prośbę, że nie potrafiła
zdobyć się na odmowną odpowiedź. Zresztą, kiedyś ta chwila musiała
nastąpić, wszystko jedno czy wcześniej, czy później.

Radczyni natomiast gwałtownie zaprotestowała:

— Nie może być mowy o tak wczesnym terminie. Mamy teraz już

początek stycznia. W tak krótkim czasie nie zdążę wykończyć wyprawy
dla mojej bratanicy.

Ritter wykonał ruch ręką, jemu tylko właściwy, który robił zawsze,

gdy chciał zbić czyjeś zarzuty lub wątpliwości.

— Mamy jeszcze siedem tygodni przed sobą. Wyprawa powinna

być
w trzy tygodnie gotowa. Proszę wziąć pod uwagę, że mój dom jest
zupeł
nie urządzony i tylko pokoje, przeznaczone do osobistego użytku Luni,
zostaną inaczej umeblowane. Takie drobne zmiany dadzą się z
łatwością
wprowadzić. Chodzi więc tylko o wyprawę dla Luni. Można ją wykoń
czyć w ciągu czterech tygodni, jeżeli pani uda się do odpowiedniego
źródła.

Radczyni była zaskoczona jego energicznym wystąpieniem.

— Ależ, drogi panie, po co ten pośpiech?
W oczach Jana zabłysł gniew.

— Przecież pani słyszała, że zarówno Lunia, jak i ja ustaliliśmy ten

termin. Kiedy ja coś postanawiam, to mam zwyczaj rozważać przedtem
wszelkie okoliczności. Gdy jednak postanowienie zostało powzięte,
wówczas żadna siła nie odwiedzie mnie od niego.

Radczyni nie wiedziała, czy powinna się oburzyć, czy też

przychylić się spokojnie do życzeń Rittera. Wybrała wreszcie to drugie,
pragnąc żyć w zgodzie z bogatym krewnym, z którego zamierzała
wyciągnąć wiele korzyści. Pohamowała gniew i rzekła z cierpkim
uśmiechem.

— O Boże, jak trudno jest w takich wypadkach rozprawiać

z zakochanymi. Niechże pan weźmie pod uwagę, że przygotowania do
wesela zajmują także wiele czasu. Niech pan nie zapomina o tym, że
musimy wyprawić wspaniałą uroczystość, jaka przystoi dla ludzi tej
sfery, co pan i Lunia...

46

background image

— Tak, tak... Zostawiam pani pod tym względem zupełną swobodę

działania... Proszę wyprawić uroczystość, jaka pani najbardziej odpo-
wiada. Naturalnie, że musi pani uwzględnić również życzenia Luni.

— O, ja bym wcale nie chciała wystawnego wesela, przeciwnie,

pragnęłabym cichego ślubu... — wtrąciła Lunia.
Lecz radczyni nie dała jej dojść do słowa.

— Nie rozumiesz tego, moje dziecko. Twoje wesele musi być

wyprawione jak najokazalej, córka mego niezapomnianego brata,
generała Wendlanda nie może brać cichego ślubu, jak pierwsza lepsza
mieszczaneczka... Winna to jestem pamięci mego brata. Musimy się
również liczyć z wysokim stanowiskiem pana Rittera.

— Dobrze, proszę pani. Nie sprzeciwiaj się cioci, Luniu. My

przecież tego samego dnia po południu wyjedziemy, więc uroczystość
nie bardzo się nam da we znaki... Zostawiam pani wolną rękę. Proszę
nam wyprawić huczne wesele, i uwzględnić przy tym moje warunki i
swoje życzenia. Dam pani czek do mego banku, aby mogła pani
natychmiast rozpocząć wszelkie przygotowania, stawiam tylko jeden
warunek, a mianowicie by nasz ślub odbył się dnia 25 lutego. Czy
zgadzasz się, Luniu?
— Dobrze, Janku — rzekła z bladym uśmiechem Felicja.

— Dziękuję ci. A czy szanowna pani przychyli się do naszego

życzenia?

Gdy rozmawiał z radczynią, w tonie jego brzmiała lekka ironia.

Radczyni jednak nie wyczuła tego. Nie wpadło jej na myśl, że mógłby
się znaleźć człowiek, który by pozwolił sobie żartować z radczyni
Schleter. Wzmianka o czeku ostatecznie ją udobruchała.

— A więc, w imię Boże, zgadzam się! Zastosuję się całkowicie do

pańskich życzeń — rzekła zupełnie ułagodzona.

Co się tyczy wyprawy, to Lunia sama zadecydowała, mówiąc:

— Spodziewam się, że dwadzieścia tysięcy marek, które posiadam,

wystarczy na odpowiednią wyprawę. Suma ta musi pokryć wszystkie
wydatki — rzekła uprzejmie, lecz bardzo stanowczo.

Skinął głową. Pojmował doskonale, że w tym wypadku pragnęła

korzystać jedynie z własnych zasobów pieniężnych.

— Zrobisz, jak zechcesz, Luniu. Jestem zupełnie pewien, że w

każdej
sytuacji życiowej potrafisz się właściwie zachować — odpowiedział
Jan.

47

background image

Zapytał następnie, dokąd pragnie się wybrać w podróż poślubną,

Lunia jednak w tym wypadku pozostawiła narzeczonemu prawo
wyboru.

Jan poprosił także, aby Felicja powiedziała mu, jakie zmiany

chciałaby przeprowadzić w urządzeniu pokoi przeznaczonych dla niej.
Pragnąc mu sprawić przyjemność, wyjawiła mu swoje życzenia, choć
właściwie nie przywiązywała do tego żadnej wagi. Rozmowa ta zabrała
sporo czasu, tym bardziej, że radczyni również wypowiadała swoje
zdanie.

Wreszcie wszystkie szczegóły zostały omówione.

Ritter wstał z miejsca, aby się pożegnać. Zanim odszedł, ujął

jeszcze raz rękę Luni, mówiąc:

— Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę, droga Luniu.
— Jaką — spytała.

— Odwiedziłem wczoraj moją matkę, aby ją zawiadomić, że się

zaręczyłem. Pragnie ona poznać moją narzeczoną. Czy mogłabyś dziś
lub jutro pójść ze mną do niej?

Spojrzała na niego ze zdumieniem.

— Więc matka twoja żyje? Nie wiedziałam o tym — rzekła.
— Tak, Luniu.
— Ale matka nie mieszka w twojej willi?
— Nie, Luniu.
— A czy mieszka w naszym mieście?

— Tak, mieszka w małym domku na" przedmieściu, tam gdzie

zawsze mieszkała. Wstąpiłbym po ciebie i pojechalibyśmy tam samo-
chodem. Czy chcesz mi sprawić tę przyjemność?

— Naturalnie, Janku! Powiedz mi tylko, kiedy ci najwygodniej

pojechać. Gdybym wiedziała, że masz matkę, poprosiłabym cię sama,
abyś mnie z nią zapoznał. Kiedy więc wstąpisz po mnie?

— Dziś o czwartej po południu, o ile ci ta godzina odpowiada.

Zawiadomię matkę, aby nas o tej porze oczekiwała.
— Dobrze Janku, będę gotowa.
Pożegnali się i Jan wyszedł.

Gdy Lunia pozostała sama z radczynią, ta rzekła ze zdumieniem: -
Twój narzeczony nie wspominał nigdy, że matka jego żyje. Nigdy o
niej nie mówił, nikt jej nie widział. Wiem tylko tyle, że ma gospodynię,

48

background image

która mu prowadzi dom. Dlaczego właściwie nie powiedział nam, że ma
jeszcze matkę?

Lunia wzruszyła ramionami.

— Miał zapewne jakieś powody, droga ciociu — rzekła spokojnie.

— Właściwie nic nie wiemy o przeszłości Rittera, ani o jego

pochodzeniu — ciągnęła dalej radczyni.

Lunia mogła wprawdzie powiedzieć ciotce, że Jan jest synem

prostego rzemieślnika, nie chciała jednak mówić o tym, w obawie, że
radczyni wszczęłaby na ten temat nieskończone debaty.

Na szczęście do pokoju weszły znowu Basia i Lorcia. Radczyni

skierowała rozmowę na inne tory i opowiedziała im, że Ritter udzielił
jej pełnomocnictwa w sprawie urządzenia uroczystości weselnej.

Matka i córki zaczęły się gorliwie naradzać. Lunia siedziała w mil-

czeniu, jakby to wszystko wcale jej nie dotyczyło. Nie wtrącała się do
rozmowy, lecz nikt nie zwracał na to uwagi. Wtedy skorzystała ze
sposobności i wymknęła się do swego pokoiku. Czuła potrzebę samot-
ności, która sprawiała jej wielką ulgę.

Panie, zatopione w naradach, nie zauważyły nawet, kiedy zniknęła.

Ułożono cały program uroczystości weselnej, bez udziału obu najważ-
niejszych osób.

* #

*

Lunia nie wiedziała, jakie ma zająć stanowisko wobec matki swego

narzeczonego. Zastanawiała się również, jak się ubrać na tę pierwszą
wizytę.

Miała wrażenie, że elegancka suknia wizytowa będzie niewłaściwa.

Czuła, że taki strój w tym wypadku może razić. Nie znała tej starej
kobiety, nie wiedziała, jak zostanie przez nią przyjęta. Nie miała
pojęcia, czy matka Jana jest prostą, skromną osobą czy też nabrała
wytwornych manier, stosując się do wysokiego stanowiska syna? A
może była to jedna z owych „nowobogackich", która otoczyła się
niezwykłym, jaskrawym przepychem? W takim razie weźmie za złe
przyszłej synowej, jeżeli się na jej cześć nie wystroi. Trzeba było
zachować złoty środek. Felicja postanowiła zaznaczyć, że pragnie
nawiązać serdeczne stosunki

4 Małżeństwo
Felicji

49

background image

rodzinne, a jednocześnie podkreślić uroczysty charakter tego pierw-
szego spotkania.

Włożyła więc granatowy kostium z krótkim, obcisłym żakiecikiem i

futrzaną czapeczkę, przy której pięknie odbijały się jej złote włosy.
Ojciec na krótko przed śmiercią kupił jej tę czapeczkę wraz z
odpowiednią mufką i etolą. Felicja przypięła jeszcze do żakietu
bukiecik fiołków, klóry dopełnił jej skromnego lecz wytwornego
ubioru.

Gdy stanęła przed narzeczonym, zupełnie gotowa do wyjścia, oczy

Jana spoczęły na niej z niekłamanym zachwytem.

Radczyni czekała na próżno, żeby Jan i ją zaprosił. Lunia i Ritter

pożegnali się i razem wyszli z domu.

Jan Ritter wziął narzeczoną pod rękę i pomógł jej wsiąść do

samochodu. Wybrał tym razem nowe, piękne auto, które niedawno
kupił. Gdy Lunia zajęła już miejsce, usiadł koło niej i dał szoferowi
znak do odjazdu. Podczas drogi, narzeczeni zamienili ze sobą zaledwie
kilka słów. Lunia byłaby chętnie zapytała narzeczonego, jaka jest jego
matka, lecz przez poczucie delikatności nie uczyniła tego, w obawie,
aby go jakimś niebacznym słowem nie urazić. Wolała milczeć i
odwrócić się cicho twarzą do okna.

Jan przyglądał się jej ukradkiem. Jej regularny, piękny profil odbijał

się wyraźnie na tle szyby. Ritter nigdy jeszcze nie siedział tak blisko
Felicji. Ogarnęła go nagle jakby gorąca fala. Uważał, że to bardzo
trudno siedzieć tak blisko pięknej dziewczyny i zachowywać się przy
tym spokojnie.

Potem zaczął sobie wyobrażać spotkanie narzeczonej z jego matką.

Uśmiechnął się, a uśmiech ten tak był ciepły, tak tkliwy, że rozjaśnił

na chwilę jego surową twarz. Jan miał wrażenie, że wie z góry, jak
wypadnie to spotkanie obu kobiet, gdyż znał dobrze swoją matkę, a
zdawało mu się, że zna także na wskroś narzeczoną.

Samochód przebył szybko dość daleką drogę. Ku najwyższemu

zdumieniu Luni zatrzymał się w ubogiej dzielnicy robotniczej przed
małym niskim domkiem. Domek ten stał pośrodku maleńkiego ogródka,
w którym wszystkie grządki były starannie nakryte słomą i chrustem.
Ogródek był zasypany cienką warstwą śniegu, tylko z głównej dróżki,
wiodącej do domu, odgarnięto śnieg. Ścieżynę wysypano żółtym
piaskiem, aby nikt nie mógł się poślizgnąć i upaść.

50

background image

Jan Ritter wyskoczył z samochodu i pomógł wysiąść Felicji. Gdy

ujrzał w jej oczach wyraz ogromnego zdziwienia, na ustach jego ukazał
się uśmiech. Lunia patrzyła jakby z niedowierzaniem na skromne
domostwo, lecz nie zrobiła żadnej uwagi. Nie posiadała się ze zdziwie-
nia, że matka jej narzeczonego, który powszechnie uchodził za milione-
ra, mieszka w starym, ubogim domeczku.

Nieco zmieszana kroczyła obok narzeczonego przez maleńki ogró-

dek. Drzwi, prowadzące do domu były pomalowane na kolor zielony,
tak samo jak i okiennice. Dom posiadał cztery niskie okna na parterze
oraz małe okienko, należące do pokoiku na poddaszu. Okna lśniły od
czystości, a firanki zawieszone przy nich były śnieżnobiałe, lecz
sporządzone z taniego muślinu, często prane i pocerowane. Wzór ich
był bardzo pospolity.

Na parapetach stały rzędem doniczki z roślinami, które puszczały

pierwsze pąki.

Gdy doszli do domu, otworzyły się drzwi, a na progu stanęła niska,

krępa osoba mogąca liczyć około lat czterdziestu pięciu. Nosiła szarą
suknię w paski i biały nowiuteńki, świeżo uprany fartuch. Ukłoniła się
trochę niezgrabnie i zaśmiała się serdecznie:

— Dzień dobry panu, dzień dobry! A to pewno pańska narzeczona?

Dzień dobry jaśnie panienko — mówiła z szacunkiem, lecz zarazem
poufale.

Ritter ukłonił się jej uprzejmie.

— Dzień dobry, pani Wedlich! Cóż to, czy pani ma dziś honorowy

dyżur? — spytał żartobliwie.

Pani Wedlich, posługaczka jego matki, przychodziła zazwyczaj

tylko przed obiadem. Pani Ritter twierdziła, że nie ma dla niej zajęcia
na cały dzień, ponieważ sama nie chciała siedzieć bezczynnie. Dziś
jednak wolno było pani Wedlich pozostać także po obiedzie. Zresztą nie
wyszłaby tego dnia wcześniej, gdyż paliła ją ciekawość, jak wygląda
narzeczona młodego pana.

— Zostałam, proszę pana, bo ktoś musiał przecież ugotować kawę.

Pani Ritter wystroiła się w najlepszą czarną jedwabną suknię. Nie może
w niej krzątać się po kuchni, a tym bardziej gotować — opowiadała
z zapałem.

Jan skinął głową i roześmiał się.

51

4*

background image

— Doskonale, pani Wedlich! Proszę nam zaparzyć dobrą kawę, ale

trochę mocniejszą niż zazwyczaj.

Pani Wedlich wznosiła ręce do góry.

— Ależ ma się rozumieć, proszę pana. Zmełłam już podwójną

porcję, wiem przecież jaką pan pija.

Lunia ze zdziwieniem przysłuchiwała się tej rozmowie. Wydawało

się jej bardzo dziwne, że narzeczony rozmawia w tak poufnym
przyjacielskim tonie z tą prostą kobieciną. Jego sztywność i szorstkie
obejście różniły się zupełnie od dzisiejszego zachowania.

Pani Wedlich weszła tymczasem do wąskiej sionki o podłodze

wyłożonej cegłami. Lunia zaskoczona niezwykłą sytuacją, nieśmiało
kroczyła obok narzeczonego. Wreszcie posługaczka otworzyła drzwi, a
Jan Ritter wprowadził narzeczoną do miłego, skromnie urządzonego
pokoiku. Stały w nim proste, staroświeckie meble. Wszystko aż lśniło
od czystości.

Na środku pokoju stała średniego wzrostu kobieta w postawie nieco

pochylonej, właściwej dla ludzi, którzy spędzili życie przy ciężkiej
pracy. Twarz jej okalały gładko przyczesane, siwe włosy, upięte nad
karkiem w grube warkocze. Nosiła czarną jedwabną suknię, zapewne
najlepszą, jaką posiadała, która jednak była bardzo niemodna. Suknia ta
wyglądała mimo to jak nowa, widać było, że jej właścicielka musiała ją
szanować. Szyję otaczał śnieżnobiały kołnierzyk, takie same mankiety
zdobiły rękawy sukni. Kołnierz spięty był staroświecką złotą broszą w
kształcie związanej kokardy. Siwe włosy nakrywał czarny, koronkowy
czepek.

Na mądrej, poczciwej twarzy, malowało się wielkie wzruszenie.

Ręce jej, w których trzymała białą chusteczkę, silnie drżały. Nie były to
białe, delikatne ręce, lecz nosiły ślady ciężkiej pracy i znoju.

Twarz staruszki rozświecały wielkie, piękne szaro-błękitne oczy,

podobne barwą i wykrojem do oczu syna. Spojrzenie jednak miały inne
— były to kochające, tkliwe, serdeczne oczy matki. Patrząc w nie,
Lunia poczuła od razu gorącą sympatię do pani Ritter.

Przez chwilę obie kobiety stały naprzeciw siebie w milczeniu,

obrzucając się badawczym spojrzeniem. Potem Jan podprowadził do
matki swoją narzeczoną.

— Oto moja przyszła żona, mamo — rzekł wzruszony.

52

background image

W głosie jego brzmiała nuta wzruszenia, którą Lunia już znała. Nie

zwróciła jednak uwagi na spojrzenie, jakie zamienił syn z matką. Gdyby
w tej chwili rzuciła wzrokiem na twarz Jana, byłaby zdziwiona
wyrazem jego oczu.

Otrząsając się ze zmieszania, wyciągnęła rękę do starej kobiety.

Matka Jana ujęła ją w swoje drżące dłonie, a jednocześnie wzięła także
rękę syna. Ogarnięta wielkim, wzniosłym uczuciem miłości macierzyńs-
kiej, złączyła ręce obojga młodych ludzi. Wilgotnymi oczyma spog-
lądała przez chwilę na piękne brązowe źrenice Luni, po czym rzekła
drżącym głosem:

— Niech was Bóg błogosławi! Bądźcie ze sobą szczęśliwi, drogie

dzieci!

Wtedy Lunia pochyliła się szybko, aby pocałować rękę starej

kobiety.

Pani Ritter przestraszona, chciała cofnąć swą dłoń, mówiąc:

— Ależ, nie, nie... Mam twarde, spracowane ręce...
Felicja spojrzała na nią z powagą.

— Są to ręce matki, a ja matkę tak wcześnie straciłam... Proszę,

niech pani pozwoli — prosiła cicho, wstrząśnięta do głębi. Wzruszyło ją
ogromnie zachowanie staruszki, tak proste, lecz pełne godności.

Jan Ritter szybko się odwrócił. Czuł, że wzruszenie ściska mu

gardło. Obie kobiety przez chwilę jeszcze trzymały się mocno za ręce,
patrząc sobie w oczy.

Tymczasem Jan zdjął palto i kapelusz, po czym zbliżył się do

Felicji. Na twarzy jej nie znać już było śladu wzruszenia, odzyskała w
zupełności równowagę.

— Będzie ci za gorąco w żakiecie, droga Luniu. Matka nakryła już

do stołu, będziemy teraz pić kawę.

Wziął z rąk narzeczonej żakiet i futrzaną etolę. Lunia doszła do

lustra wiszącego nad staroświecką komodą i zdjęła czapeczkę. Jan sam
zaniósł swoje palto i żakiecik Luni do przedpokoju. Potem powrócił do
pokoju. Ani wyniosła postać Jana, ani elegancka sylwetka Luni nie
nadawały się do tak skromnego otoczenia. Pani Ritter nie spuszczała
wzroku z Felicji, a teraz rzuciła synowi rozpromienione spojrzenie.
Przez chwilę oboje patrzyli na siebie z niezmierną tkliwością. Gdyby
Lunia to spostrzegła, odkryłaby w narzeczonym nową zagadkę.

53

background image

Gdy odeszła od lustra, oczy Jana miały znowu swój zwykły,

chłodny wyraz.

— Proszę, niech pani siądzie na kanapie — rzekła staruszka,

najwidoczniej zmieszana, lecz ożywiona pragnieniem, aby przyjąć jak
najlepiej swego gościa.

Lunia otrząsnęła się z uczucia niepewności i odzyskała swobodę.

Czuła, że obecność jej krępuje starą kobietę. Pragnęła jej przyjść z
pomocą. Ona sama była dość wyrobiona towarzysko i potrafiła
opanować każdą sytuację.

Z miłym uśmiechem usadowiła staruszkę na kanapie, mówiąc do

niej życzliwie.

— To zapewne pani zwykłe miejsce.

— Tak, ale to miejsce honorowe, a pani jest moim gościem

— odparła pani Ritter, spoglądając kolejno na Lunie i na syna, który
z uśmiechem obserwował obie kobiety.

Lunia potrząsnęła głową.

— Nie chciałabym być uważana jedynie za gościa, pragnę się czuć

tutaj jak u siebie w domu. I proszę cię bardzo, droga mamo, żebyś mi
zaczęła mówić po imieniu i uważała mnie za córkę.

Pani Ritter podniosła oczy i patrząc na piękną miłą twarzyczkę

Luni, uścisnęła serdecznie dłoń przyszłej synowej.

— Jesteś bardzo dobra, moje dziecko! Masz takie dobre oczy i na

pewno szlachetne serce. Jeżeli pozwolisz, to chętnie będę ci mówiła po
imieniu. Bardzo to ładnie z twojej strony, że zgadzasz się na to,
pomimo,
że ja jestem tylko prostą, skromną kobietą. Każda inna na twoim
miejscu byłaby zbyt dumną, żeby pragnąć tego.

— O, byłoby to bardzo brzydkie uczucie dumy, droga mamo!

— Nie, nie, ja sama wiem, co wypada. Pochodzisz przecież z zupeł

nie innego środowiska niż ja. Janek mówił mi, że twój ojciec był
generałem. O Boże, jakże się wtedy przelękłam! Pomyślałam, że mój
chłopak chyba zgłupiał do cna! Coraz wyżej sięga, coraz wyżej... Nie
uznaje żadnej przeszkody... Kto by to się spodziewał, że córka generała
będzie moją synową... Nie miałam z początku odwagi prosić, żebyś
mnie
odwiedziła, chociaż bardzo pragnęłam cię poznać... Ale Janek powie
dział, że przyjdziesz na pewno; mówił, że jesteś bardzo ładna i
elegancka,
ale wcale nie dumna. O tym przekonałam się teraz... Ależ ten mój

54

background image

chłopak... Nie ulęknie się niczego, wspina się coraz wyżej, coraz da-lej-

W głosie staruszki brzmiało wzruszenie, zmieszane z trwogą.

Lunia zajęła miejsce obok niej, po czym westchnęła. Spojrzała przy

tym na Jana, który stał naprzeciw niej, wsparty o komodę i w milczeniu
przysłuchiwał się rozmowie obu kobiet.

— Droga mamo — rzekła Felicja z powagą — Janek w swoim

wyborze żony nie dał wcale dowodu, że sięga tak wysoko. Przeciwnie,
okazał się w tym wypadku bardzo skromny. Mógł zrobić o wiele lepszą
partię. Ja jestem biedną dziewczyną, samotną sierotą, którą przygarnęli
krewni. Janek mógł znaleźć bogatszą żonę...

— Nie mów tego, nie mów — zawołała staruszka — nie wmawiaj

mu, że ma niewielkie wymagania... Chłopak przecież i tak nie cofa się
przed niczym... Pomyśl tylko, urodził się w tym maleńkim domku, a
teraz mieszka we wspaniałej willi, podobnej do pałacu... Kiedy się
czasem zastanawiam nad tym, czego już mój Janek dokonał, to aż mi się
w głowie kręci... Zawsze go pytam: czy chcesz się wspiąć jeszcze
wyżej? A on wtedy odpowiada: — Tak, mamo! Kto wysoko stoi, ten
może więcej ogarnąć wzrokiem. Odziedziczył pewnie naturę ojca. Ten
lubił się także wspinać na szczyt rusztowania, przy każdej nowej
budowie musiał on przez chwilę stać na najwyższym miejscu, nie
bacząc na niebezpieczeństwo. Nie czuł najmniejszego zawrotu głowy,
nie lękał się niczego, aż wreszcie któregoś dnia runął z tej wysokości,
zabił się biedaczek na miejscu. Leżał spokojny, nieruchomy, ale na
twarzy miał radosny uśmiech. Od tego czasu, boję się wciąż, aby mój
Janek także nie runął. Dlatego właśnie nie chciałam, żeby został
rzemieślnikiem. Ojciec jego także pragnął, żeby syn się uczył i oddał go
do gimnazjum. Chciał, żeby jego chłopak daleko zaszedł. A ja się
lękam, żeby teraz nie stoczył się po jakiejś pochyłości. Dlatego, drogie
dziecko, powinnaś go powstrzymać w jego biegu. Ja nie mogę tego
uczynić, bo nie bywam w waszych kołach. Ale ty będziesz ciągle przy
jego boku i ciebie prędzej posłucha niż mnie. Może ty potrafisz go
przekonać.
Staruszka wyczerpana tym potokiem słów zamilkła.

Lunia znowu rzuciła okiem na Jana, który stał nieporuszony przy

komodzie. W twarzy jego nic się nie zmieniło, tylko oczy błyszczały,
jak polerowana stal, zdradzając wewnętrzne wzruszenie. Oczy jego
spotkały

55

background image

się nagle ze spojrzeniem narzeczonej, a wtedy zapalił się w nich jeszcze
gorętszy płomień.

Wtedy Lunia doznała nagle dziwnego uczucia. Miała wrażenie, że

potrafiłaby wraz z tym człowiekiem unosić się w górę, ku słońcu, nie
doznając przy tym zawrotu głowy. Pojmowała jednak, że jego stara,
prosta matka nie mogła się z nim udać na wyżyny, że z daleka śledziła
wspaniały lot syna, że żywiła obawy o swego jedynaka.

Ujęła delikatnie w obie dłonie twardą spracowaną rękę staruszki i

rzekła:

— Nie lękaj się o Janka, droga mamo! Stoi on na mocnych nogach

i ma spokojne, pewne spojrzenie. Jestem przekonana, że nigdy nie
uczyni kroku, nie rozważywszy poprzednio, czy nie potknie się na tej
drodze.

Jan zbliżył się szybko do stołu.

— Widzisz, mamo, Lunia zna mnie tak krótko, a pokłada więcej

ufności w moje siły, niż ty, która mnie znasz całe życie — zauważył z
uśmiechem.

— Tak, tak, mój chłopcze... Serce matki rzadko kiedy zdobywa się

na odwagę. Nie mówmy jednak o tym. Zawołaj panią Wedlich i
powiedz jej, żeby przyniosła kawę. A potem usiądź z nami przy stole.
Jan krzyknął przez na pół uchylone drzwi:

— Pani Wedlich! Prosimy o kawę!

Lunia roześmiała się. Rozglądała się ze zdumieniem po małym

skromnym pokoiku. Nie posiadała się ze zdziwienia, że narzeczony
zostawił matkę w tym ubogim otoczeniu. Pokoik był wprawdzie jasny i
miły, lecz bardzo prosto umeblowany. Nie pojmowała, dlaczego Jan nie
mieszka razem z matką w swojej wilii.

W tej chwili weszła do pokoju pani Wedlich, niosąc zastawę do

kawy. Serwis był z białej porcelany w drobne, niebieskie kwiatki, nad
którymi unosiły się małe motylki. Pani Wedlich uroczyście postawiła
tackę pośrodku stołu, przysunęła filiżanki i poprawiła obrus. Widać
było, że pragnie jak nadłużej przypatrywać się pięknej, eleganckiej
panience.

— Czy mam nalać kawę? — spytała usłużnie.
— Nie, nie trzeba. Zajmę się tym sama — odparła pani Ritter. Pani
Wedlich wolnym krokiem wysunęła się z jadalni.

56

background image

Jan patrzył za wychodzącą, nie mogąc się powstrzymać od śmiechu.

Matka chciała porozlewać kawę do filiżanek, lecz Lunia ją wyprze-

dziła.

— Siedź spokojnie, kochana mamo — powiedziała z uśmiechem

— ja cię zastąpię.

I z tymi słowy zaczęła się krzątać koło stołu. Najpierw nalała kawy

matce, potem napełniła filiżankę Jana, wreszcie swoją.

Jan nie odrywał wzroku od narzeczonej. Z zachwytem śledził jej

zręczne ruchy, pełne niewysłowionego wdzięku. Wydawało mu się, że
jakaś księżniczka zabłądziła do mieszkania matki, napełniając cały
pokój światłem i blaskiem. Wysmukłe, białe, ręce wykonywały swoją
czynność tak prędko, że przyjemnie było patrzeć na nie.

Kawa była bardzo dobra, a na środku stołu stała duża babka, która

wydawała smakowitą woń. Widać było na pierwszy rzut oka, że to
ciasto domowego wypieku.

Lunia wzięła kawałek babki i zaczęła jeść z widocznym apetytem.

Jan uśmiechnął się do matki, która pełna obawy, śledziła młodą
dziewczynę. Wiedział, że matka sama upiekła ciasto, a teraz lękała się,
czy będzie ono smakowało Luni. On sam lubił bardzo ten gatunek ciasta
i jadł dużo, pragnąc matce sprawić przyjemność.

Felicja zupełnie odzyskała pewność i czuła się swobodnie w tej

niezwykłej sytuacji. Siedziała przy prostym, czysto nakrytym stole,
jakby od dzieciństwa do tego przywykła. Uważała nawet, że ta godzina
podwieczorku posiada wiele swoistego uroku.

Gdy po chwili sięgnęła po drugi kawałek — uczyniła to oczywiście,

aby sprawić radość gospodyni — pani Ritter odetchnęła z widoczną
ulgą, a na twarzy jej odmalowała się ogromna radość.

— Czy babka smakuje ci, córeczko?
Lunia z uśmiechem skinęła głową.

— Jest doskonała, droga mamo! Dlatego wzięłam jeszcze kawałek.

Zapewne upiekłaś sama to ciasto, bo mi tak smakuje!

Rozradowana pani Ritter skinęła głową.

— Mój Janek ogromnie lubi ten gatunek, choć teraz przecież jest

wielkim panem i przywykł pewno do innych smakołyków. Spodziewa
łam się, że i tobie będzie ono smakować.

57

background image

Ritter pomyślał w duchu, że Felicja całym swoim zachowaniem

potrafiła sobie całkowicie zaskarbić względy jego matki. Wiedział, że
staruszce spadł kamień z serca. Obawiała się tak pierwszego spotkania
z elegancką, wytworną synową. A jednak pragnęła ją poznać osobiście,
żeby się przekonać, czy jej syn uczynił dobry wybór.

Pani Ritter zupełnie pokonała onieśmielenie i z wielkim

ożywieniem gawędziła z młodą parą. Słyszała kilkakrotnie, że syn
nazywa swoją narzeczoną „Lunią", a imię to wydawało się jej bardzo
dziwne. Wreszcie zdobyła się na odwagę i zagadnęła:

— Powiedz mi, córeczko, jak cię mój Janek nazywa? Zdaje mi się,

że
mówi do ciebie ,,Lunia". Czy dobrze zrozumiałam?

— Tak, mamo!

— Ale to chyba nie jest twoje właściwe imię, tylko jakieś spieszcze

nie?

Felicja lekko się zarumieniła, przyszło jej bowiem na myśl, że jej

narzeczony z pewnością nie starałby się spieszczać jej imienia.

— Nazywam się Felicja, droga mamo, a Łunia to tylko skrót —

odparła z uśmiechem.

— Felicja, Felicja... — powtórzyła pani Ritter, jakby pragnąc to

imię wyryć sobie w pamięci — to jakieś bardzo rzadkie imię, nigdym
go dotąd nie słyszała. Muszę przyznać, że imię „Lunia" podoba mi się o
wiele bardziej i jakoś lepiej się dla ciebie nadaje. Takie jest dźwięczne,
a ładne, jak ty sama. Och, bo ty jesteś taka śliczna... Mnie, starej
kobiecie wolno ci to powiedzieć... Masz taką zgrabną figurkę i złote
włosy jak wróżka z bajki. Gdym była dzieckiem, wyobrażałam sobie
zawsze wróżki i królewny z takimi złocistymi włosami... Janek zresztą
także sobie w ten sposób przedstawiał królewny... Jeżeli pozwolisz to
będę cię nazywała Lunią...

— Proszę cię, mamo. Przywykłam tak do tego skrótu, że zapomnia-

łam prawie, iż nazywam się Felicja...

Narzeczeni siedzieli przeszło godzinę w małym skromnym mie-

szkaniu. Powoli zapadła szara godzina. Zapalono lampę, która napełniła
pokoik łagodnym blaskiem. Zapanował w nim miły, ciepły nastrój...

Wreszcie Jan podniósł się z krzesła. - Musimy już iść, Luniu, jeżeli nie

chcesz się narażać na niełaskę

58

background image

szanownej cioci radczyni — rzekł z lekką ironią, gdyż ilekroć mówił o
radczyni nie potrafił powstrzymać się od drwin. Lunia również wstała.

— Tak, trzeba wracać do domu. Jeżeli pozwolisz, kochana mamo,

to wkrótce znowu cię odwiedzę z Jankiem.

Oczy starej kobiety zabłysnęły radością.

— Naprawdę? Przyjdziesz do mnie? Nie wstydzisz się mego

niskiego
pochodzenia?

Lunia pochyliła się i pocałowała ją w rękę.

— Jakże możesz mówić coś podobnego? Jesteś przecież matką

człowieka, z którym zamierzam ręka w rękę przejść całą drogę życia. Ja
sama nie mam już rodziców. Czyż nie pojmujesz, że wzbudzasz we
mnie
uczucie głębokiej sympatii i szacunku i że pragnę się stać twoją córką
w całym tego słowa znaczeniu?

Wtedy pani Ritter ujęła w obie ręce głowę Luni i pocałowała ją w

czoło.

Z ulicy dobiegł dźwięk klaksonu samochodowego. Ritter podał

szoferowi dokładnie godzinę, o której miał po niego przyjechać.
Pożegnał się serdecznie z matką i wyprowadził Lunie do sieni.

Pani Wedlich stała przed samochodem, odpędzając ciekawską

dzieciarnię. Usłużnie otworzyła drzwiczki, po czym z głębokim
ukłonem zamknęła je za narzeczonymi.

Przez chwilę jeszcze stała na ulicy, śledząc wzrokiem odjeżdżający

samochód. Potem pobiegła lotem strzały do domu i wpadła od razu do
jadalni.

— Boże drogi — zawołała — ta narzeczona pana Jana to prawdzi-

wie wielka pani! Może paniusia być dumna z takiej synowej! W ogóle,
nasz pan Jan to zuch chłopak! Niełatwo znaleźć takiego. Elegancki,
mądry, a przy tym wcale się nie „stawia". I znowu mi dał dziesięć
marek... Paniusia chyba jest bardzo rada?

— Spodziewam się, że jak Bóg da, to się wszystko dobrze ułoży —

odparła pani Ritter, gładząc w zamyśleniu biały obrus — a resztki babki
może pani zabrać dla siebie i dla swojej córki. Dzisiejszy dzień uważam
za święto i chciałabym wszystkim zrobić jakąś przyjemność...
— Bóg zapłać, paniusiu! Paniusia to ma dobre serce, bo sama wie,

59

background image

jak to bywa u biednych ludzi. To mówiąc, rozpromieniona pani Wedlich
zapakowała resztę ciasta.

Ritter i jego narzeczona siedzieli w milczeniu naprzeciw siebie. Jan

bezustannie wpatrywał się w poważną, zadumaną twarz Felicji. Od
czasu do czasu surowe jego oblicze rozjaśniał przelotny uśmiech.
Odnosiło się wrażenie, że czytał dokładnie wszystkie myśli dziewczyny.

Wreszcie Lunia nagłym ruchem ocknęła się z zadumy i spytała

raptownie:

— Dlaczego matka twoja nie mieszka razem z tobą?

Usta jego drgnęły, w oczach zapalił się skryty płomień. Czekał na to

pytanie. Ze zwykłym sobie spokojem i powagą, odparł:

— Prowadzę dom w wielkim stylu, co by nie odpowiadało mojej

matce. Czułaby się w mojej willi bardzo źle...

Na tym wyjaśnieniu Lunia musiała poprzestać. Zamilkła, zadając

sobie wciąż pytanie, czy Jan Ritter wstydzi się swojej matki, dlatego, że
jest ona prostą, niewykształconą kobietą.

Czemu nie stworzył jej innego otoczenia, jeżeli już nie chciał, aby

zamieszkała z nim razem? Myśl o tym nie przestawała dręczyć Luni.
Być może, iż prosta, poczciwa kobiecina, nie byłaby na właściwym
miejscu we wspaniałej willi — a jednak była to przecież jego matka,
która ciężko dla niego pracowała, aby mu umożliwić naukę w
gimnazjum. Czyżby Jan był w gruncie rzeczy „nowobogackim"
najgorszego rodzaju? Czyżby się wstydził swej matki? W takim razie
nie mógł być dobrym człowiekiem, którego można by darzyć
zaufaniem.

Jan Ritter domyślał się, jakie wątpliwości trapiły Lunie, nie powie-

dział jednak ani słówka na swoje usprawiedliwienie. Uważał, że
powinna sama zrozumieć w przyszłości jego pobudki, że powinna go
pojąć i nabrać do niego zaufania. Słowa nie zdały by się na nic. Trzeba
się było tylko uzbroić w cierpliwość.

Lunia, pełna zwątpienia rozstawała się z narzeczonym. Wydawał się

jej znowu tak niezrozumiały i zagadkowy, że z obawą patrzyła w
przyszłość.

* *

*

60

background image

Nazajutrz Jan Ritter udał się sam w odwiedziny do matki. Gdy

usiedli razem w skromnej jadalni, odezwał się z uśmiechem:

— Przyjechałem tylko na dziesięć minut, bo mam bardzo mało

czasu, mamo. Chciałem się ciebie tylko zapytać czy jesteś zadowolona
z mego wyboru. Jakże ci się podoba moja narzeczona?

Staruszka popatrzyła przez chwilę na syna, potem odpowiedziała:

— Jest to bardzo piękna i elegancka panna, a przy tym ma czułe,

dobre serce. Może jest nawet cokolwiek za delikatna dla ciebie.
Wprawdzie i ty stałeś się wielkim panem, lecz pochodzisz przecież
z prostej rzemieślniczej rodziny. Mimo to nie lękałabym się o twoje
szczęście, gdybym miała pewność, że... że Lunia cię naprawdę, całym
sercem kocha.

Spojrzał na matkę.

— Och, wy bystre, przenikliwe matczyne oczy, nic przed wami się

nie ukryje — pomyślał, po czym rzekł z uśmiechem:

— Więc nie wierzysz, że Lunia mnie kocha?
Potrząsnęła przecząco głową.

— Nie kocha się tak, jakbym tego pragnęła. Ceni bardzo twoje

zdolności, ma do ciebie wielkie zaufanie, ale to nie jest miłość.
Byłabym
wiele dała, żebyście się w mojej obecności, choć raz jeden serdecznie,
gorąco pocałowali. Jesteście sobie zupełnie obcy. Zapewne wiele się
zmieni, gdy się pobierzecie. Wiem, że wielcy państwo nie mają
zwyczaju
sobie okazywać nawzajem swoich uczuć, bo to nie wypada. W pożyciu
małżeńskim wasz stosunek stanie się zupełnie inny. Spodziewam się, że
dożyję tej chwili, gdy porwiesz w ramiona twoją Lunie i przy mnie
wycałujesz ją tak mocno, aż jej zabraknie tchu. Wtedy będę zupełnie
zadowolona. Bo ty, mój chłopcze, kochasz tę piękną, delikatną panien
kę o złocistych włosach. A zresztą, wcale ci się nie dziwię, bo sama ją
serdecznie polubiłam.

Pogładził rękę matki.

— Nie obawiaj się, mamo, będziemy bardzo szczęśliwi. Lunia

doznała niedawno bolesnego rozczarowania, którego nie zdążyła jeszcze
przeboleć. Musi przede wszystkim odzyskać spokój. Ale jest ona
przecież słodkim, kochanym stworzeniem, nieprawdaż mamo?

— Prawda, mój chłopcze. Nie będę się zresztą mieszała do twoich

spraw, masz więcej rozumu od twej starej matki. Zawsze marzyłeś

61

background image

o pięknej, eleganckiej żonie. I trzeba przyznać, że wyszukałeś sobie
najlepszą i najpiękniejszą. Zaśmiał się serdecznie.

— Masz ze mną prawdziwy krzyż pański, mateczko. Pogłaskała go po
głowie ruchem, pełnym miłości.
— Taki krzyż łatwo znosić — odparła z uśmiechem.
W kilka chwil później Jan Ritter pożegnał matkę i odjechał.

Szybko jak sen zbiegły ostatnie tygodnie, które dzieliły Lunie od

dnia ślubu. Nie miała jednej wolnej chwili, musiała codziennie
załatwiać jakieś sprawunki, albo też odbywać ważne narady z radczynią
lub Janem. Ten ostatni oddał do dyspozycji swój samochód, z którego
radczyni nie omieszkała jak najczęściej korzystać.

Pani radczyni zabrała się z wielkim zapałem do dzieła, toteż dzięki

jej zdolnościom organizacyjnym i gorliwości wszystko było na czas
gotowe. Poczyniła wszelkie przygotowania do wspaniałej uroczystości
weselnej, dopilnowała, aby wyprawa Luni była w porę wykończona.
Zaproszono na ślub mnóstwo gości, między innymi również Henryka
Forsta oraz jego narzeczoną z rodzicami.

Gdy nadszedł dzień ślubu, w domu radcy już od samego rana

panował niezwykły ruch, zgiełk i zamieszanie.

Lorci i Basi nie zamykały się usta. Paplały bez przerwy, przy czym

jedna z nich nie pozwoliła drugiej dojść do słowa. Co chwila wpadały z
jakimś niemądrym zapytaniem do pokoju Luni, dręcząc kuzynkę swoim
gadulstwem.

Siostry nie przestawały się dziwić, że Lunia, pełna niewiarygodnej

obojętności, siedzi w swoim pokoju, nie spojrzawszy nawet na wspania-
łą suknię ślubną.

Lorcia i Basia jako druhny otrzymały nowe jasnoniebieskie sukienki

i były z tego powodu bardzo szczęśliwe. Były wprawdzie przekonane,
że będą ślicznie wyglądały, mimo to zasypywały Lunie pytaniami, czy
w niebieskim jest im do twarzy i czy fryzura ich dobrze wypadła.
Dopytywały się również, czy Lunia nie ma bicia serca i podziwiały jej
spokój i obojętność w tak uroczystym dniu.

Lunia zresztą dziwiła się samej sobie, zwłaszcza że ciągłe wizyty

Basi i Lorci działały jej na nerwy. Wreszcie nie mogła wytrzymać
dłużej

62

background image

i zamknęła drzwi na klucz, nie będąc w stanie odpowiadać więcej na
błahe, bezmyślne pytania kuzynek.

Gdyby Lorcia i Basia mogły zobaczyć co się dzieje w sercu Luni,

wówczas przekonałyby się, że jej spokój i obojętność są pozorne.

Nawet w chwili, gdy zupełnie gotowa, w ślubnym stroju i welonie

oczekiwała przybycia narzeczonego, nawet wtedy ogarniała ją chęć
odwrotu. Przychodziło jej do głowy, że nie powinna iść do ołtarza z
Janem Ritterem, że należy się cofnąć póki czas, lecz jakaś nieznana,
okrutna silą paraliżowała jej wolę.

Lunia była bladą i poważną panną młodą, lecz mimo to wyglądała

porywająco, oczy paliły się wewnętrznym blaskiem, a przejrzysty welon
i wieniec mirtowy odbijały się pięknie od jej złocistych włosów.

Gdy Jan Ritter zobaczył ją w tym stroju, został na chwilę olśniony

jej niezwykłą urodą i czarem. Zbladł ze wzruszenia i zacisnął kurczowo,
ręce, jakby szukając jakiegoś oparcia.

On również wyglądał bardzo korzystnie w eleganckim, świetnie

skrojonym fraku, który doskonale leżał na jego wysmukłej figurze. W
milczeniu wsunął rękę pod ramię Felicji i wszedł z narzeczoną do
powozu. Oboje nie byli w stanie wymówić słowa, oboje uświadomili
sobie, że czynią poważny, decydujący krok. Jan Ritter nigdy nie miał
zwyczaju cofać się przed żadnym, ryzykownym posunięciem, tym
razem jednak i jego ogarnęła niepewność. Zastanawiał się, czy w tym
wypadku także uda mu się zwyciężyć los.

Lunia rada była, że Jan milczy. Czuła, że nie mogłaby mu

odpowiedzieć, gdyby przemówił do niej. Była pewna, że gdyby jej
przyszło w tej chwili wymówić choćby jedno słówko, straciłaby
zupełnie panowanie nad sobą.

Jan zauważył, że narzeczona kilka razy nerwowo drgnęła, jakby

ciałem jej wstrząsały dreszcze. Wtedy ogarnęło go wielkie, gorące
współczucie i ślubował sobie, że zawsze będzie miał przede wszystkim
na celu jej szczęście, że w jej pomyślności będzie szukał własnego
zadowolenia.

Wszystko, co nastąpiło potem, wydawało się Luni ciężkim, dręczą-

cym snem. Gdy wchodziła do kościoła ujrzała zebrane eleganckie
towarzystwo. Nie rozróżniała zupełnie twarzy gości, widziała jedynie
jakiś barwny zamglony obraz.

63

background image

Z ogólnego chaosu różnorodnych wrażeń i uczuć zapamiętała

jedynie pewien drobny epizod.

Oto, gdy wsparta na ramieniu Jana przechodziła między ostatnimi

szeregami krzeseł kościelnych, ujrzała w bocznej nawie, ukrytą za
wysokim filarem twarz starej kobiety, zalaną łzami. Dwie spracowane
ręce uniosły się błogosławiącym ruchem w górę, dwoje poczciwych,
kochających matczynych oczu spoglądało ze wzruszeniem na młodą
parę, podczas gdy usta poruszały się, szepcąc słowa żarliwej modlitwy.

Lunia mimo woli przystanęła. To przecież była jej teściowa! Czemu

siedziała sama, na uboczu? Czemu nie znajdowała się wśród grona
gości weselnych? Z ust Felicji wyrwał się stłumiony okrzyk. Chciała się
zatrzymać, chciała się o to zapytać. Lecz Jan przycisnął mocno jej ramię
i pociągnął za sobą. On również widział staruszkę w czarnej sukni i
płaszczu, w czarnym staroświeckim kapeluszu, która ukryła się przed
oczyma zebranych. Matka i syn przez chwilę patrzyli sobie z miłością w
oczy, witając się jakby tym spojrzeniem. Gdy matka podniosła w górę
błogosławiące dłonie, Jan uśmiechnął się do niej z uczuciem i pochylił
głowę w niemej podzięce. Lunia jednak nie zauważyła tego, spoglądała
jedynie na jego matkę, łamiąc sobie głowę, dlaczego staruszka ukryła
się na uboczu.

Felicja stąpała przez kościół jakby we śnie. Jakby przez sen

wymawiała słowa przysięgi i ocknęła się dopiero przerażona, gdy
usłyszała własne: „Tak!" Rozglądała się wokoło, jakby się teraz dopiero
przebudziła. W tej chwili jednak otoczono ją ze wszystkich stron,
składając jej powinszowania. Ona jednak zdawała się nie widzieć
eleganckich panów i pań w wytwornych toaletach, lecz szukała wciąż
wzrokiem starej, skromnie ubranej kobiety, której hie mogła odnaleźć.

Dręczyła ją wciąż niepewność. Najchętniej odsunęłaby od siebie

świetne grono gości i zawołała, żeby ją podprowadzić do matki jej
męża.

Potem usiłowała uspokoić samą siebie, odegnać trapiące wątpliwo-

ści.

— Zapewne zobaczę ją podczas kolacji. Sądzę, że będzie siedziała

w pobliżu nas — myślała.

Gdy wraz z mężem jechała do hotelu, gdzie miała się odbyć uczta

weselna, nie miała odwagi zapytać o matkę. Lękała się po prostu, jak
wypadnie jego odpowiedź.

64

background image

Podczas kolacji na próżno rozglądała się wokoło. Serce jej się

ścisnęło, całym ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Nie mogła się już
dłużej powstrzymać od pytania:

— Gdzie twoja matka, Janku? Widziałam ją w kościele, stała

w bocznej nawie, z daleka od całego towarzystwa. Potem nagle znikła
mi
z oczu. Nie widzę jej tutaj. Dokąd poszła twoja matka? — mówiła
drżącym głosem Lunia.

Podniósł na nią wzrok. Twarz jego była blada i nieruchoma. Tylko

czoło przecinała głęboka bruzda, a oczy spoglądały ponuro przed siebie.

— Moja matka wprost z kościoła pojechała do domu. Pragnęła

tylko być świadkiem naszego ślubu, lecz nie weźmie udziału w uroczys
tości weselnej. Zobaczysz ją potem raz jeszcze, przyjdzie na dworzec,
gdy będziemy wyjeżdżali.

Lunia patrzyła przenikliwie na twarz męża. Zdawało się jej, że jakaś

obca ręka schwyciła w lodowaty uścisk jej serce. Czyżby mąż nie
pozwolił swej matce pokazać się gościom? Czy nawet w dniu
dzisiejszym pragnął ją ukryć przed okiem swych znajomych? A może
się jej wstydził? Czy takie postępowanie nie świadczyło o jego złym
charakterze? Czy mogła pokładać ufność w człowieku, który nie potrafił
uszanować swojej matki?

Miała wciąż przed oczyma zalaną łzami twarz staruszki, jej spraco-

wane ręce, które wznosiły się błogosławiącym ruchem nad głową syna.
Serce Luni przejmował nieopisany ból, którego nie umiała wyrazić, lecz
który przenikał jej całe jestestwo.

Lunia była w istocie wyjątkowo cichą i poważną panną młodą.

Henryk Forst, który wraz z Elą siedział naprzeciw młodej pary, nie

odrywał wzroku od bladej, smutej twarzy, która tak uroczo wyglądała w
zwojach białego welonu.

Ostatnie tygodnie strawił wśród męki i cierpienia. W sercu jego

wzmagała się piekąca zazdrość i gorące pragnienie, żeby odzyskać
miłość Luni. Starał się bezskutecznie o kilka chwil rozmowy z Felicją.
Chciał ją prosić o przebaczenie, chciał jej zadać pytanie, które paliło go,
jak bolesna rana; pragnął się dowiedzieć, czy Lunia kocha Rittera, czy
pogrzebała to wszystko, co niegdyś żywiła dla niego samego.

Zdawało mu się, że jeśli Lunia mu powie, iż nie kocha Rittera,

wówczas będzie mógł odzyskać spokój.

5 Małżeństwo
Felicji

65

background image

Nigdy jednak nie zdarzała się okazja do rozmowy. Lunia unikała

Henryka. Spoglądała na niego z chłodną pogardą, a przy tym nigdy nie
była sama, gdyż Ritter nie odstępował jej ani na chwilę.

Teraz została żoną Jana, a on sam musiał słuchać pieszczotliwych

słów Eli, musiał pod stołem ściskać tkliwie jej dłoń i obsypywać
narzeczoną czułymi słowami. Miał przy tym uczucie, że powinien
odepchnąć Elę, że powinien zerwać się z miejsca, stanąć obok Luni i
głośno zawołać:

— Ona jest moja! Należy do mnie, tylko do mnie! Wszystko inne —

to kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo!

Siedział jednak spokojnie, odpowiadając mechanicznie na pytania

Eh, darząc narzeczoną pieszczotliwymi nazwami, których nie mogła się
nigdy dość nasłuchać, jadł i pił, uśmiechał się, a wszystko to robił, jak
automat, tylko oczy jego zdradzały wewnętrzne rozdarcie.

Oczy Luni raz jeden prześlizgnęły się po jego twarzy i spotkały się z

niespokojnym płonącym spojrzeniem Forsta, potem panna młoda
odwróciła głowę, zachowując się w ten sposób, jakby w ogóle go nie
widziała.

Podczas kolacji wygłoszono mnóstwo toastów i mów na cześć

młodej pary. Potem Basia zadeklamowała rozrzewniający wiersz,
zapewniając w poetycznych zwrotach Lunie, że „minęły wiośniane
dni", że Lunia „pierzchła z wesołego grona sióstr", aby pójść „na ciężką
walkę o byt przy boku ukochanego" i „usuwać mu ciernie z drogi
życia". Aby nie wywołać zbyt poważnego nastroju, radczyni
postanowiła po tej deklamacji dać „wesoły numer do programu".

Ten „wesoły numer" był żartobliwym dialogiem, wypowiedzianym

przez dwie młode panienki, przebrane za wieśniaczki. Potem przyszła
kolej na Lorcię, która zjawiła się w stroju „wróżki", przepowiadając
nowożeńcom ogromne szczęście.

Jeden numer programu następował po drugim; na zakończenie były

jeszcze przedstawione żywe obrazy, które poprzedzał bardzo zabawny
prolog, pióra pana radcy.

Radczyni nie szczędziła trudu, aby uroczystość weselna odbyła się

wspaniale. Ponieważ kolacja miała miejsce w pierwszorzędnym hotelu,
a potrawy i trunki były wyśmienite, więc też panował wyjątkowo miły,
wesoły nastrój wśród gości.

66

background image

Tylko nowożeńcy zachowywali się bardzo cicho i poważnie.

Gdy goście powstali od stołu i rozproszyli się po przyległych

apartamentach, gdzie roznoszono kawę i likiery, zjawiła się służba,
która wyniosła stoły i uprzątała wszystko. Następnie poczyniono
przygotowania do tańców.

Po pierwszych dwóch tańcach, radczyni zbliżyła się niepostrzeżenie

do Luni mówiąc:

— Musisz się teraz przebrać. Wszystko jest przygotowane w zare

zerwowanym dla ciebie pokoju, gdzie czeka twoja nowa panna służąca.

Lunia skinęła głową.

— Dobrze, ciociu. Dziękuję ci raz jeszcze za twoje starania i w

ogóle
za wszystko, coś uczyniła dla mnie — szepnęła.

Radczyni otarła łzy koronkową chusteczką i rzekła rozrzewniona:

— Chętnie ponosiłam dla ciebie te trudy, Luniu, jesteś przecież

dzieckiem mego jedynego brata. A teraz jedź z Bogiem, moja kochana!
Życzę ci szczęśliwej podróży! Najlepiej będzie, jeżeli przejdziesz teraz
przez dwa puste, przyległe pokoje, skąd prowadzą schody na górę.
Wtedy nie spotkasz nikogo po drodze i nikt cię nie zobaczy, a ja już
uprzedzę twego męża, że poszłaś się przebrać.

Radczyni ogromnie dbała o pozory i nie przeoczyła żadnego

szczegółu. Lunia raz jeszcze serdecznie jej podziękowała, po czym
niepostrzeżenie wymknęła się z sali.

Znalazłszy się w pierwszym pokoju, odetchnęła z ulgą. Rada była,

że mogła się wycofać z wesołego grona gości i że ma przed sobą cichą
godzinę odpoczynku. Czuła ogromną potrzebę samotności i
wytchnienia.

Szybko minęła pierwszy pokój i weszła do następnego. Zaledwie

jednak przekroczyła próg, gdy nagle zjawił się jakiś oficer, który
zastąpił jej drogę. Lunia podniosła oczy: przed nią stał Henryk Forst,
blady, drżący, przygnębiony. Źrenice jego płonęły, na twarzy malowała
się błagalna prośba.

— Luniu, Luniu... Zanim odejdziesz, powiedz mi choć jedno słowo

przebaczenia — mówił głosem ochrypłym ze wzburzenia.

Wyprostowała się dumnie i ująwszy ręką tren swojej ślubnej sukni,

odparła chłodno:

— Wypraszam sobie podobną poufałość, panie poruczniku. Nie ma

pan najmniejszego prawa nazywać mnie po imieniu...

67

5*

background image

Zacisnął kurczowo ręce.

— Nie bądź tak okrutna, Felu... Powiedz mi tylko, że mi przeba

czasz... Błagam cię o jedno dobre słowo — mówił zdławionym głosem,
pożerając wzrokiem czarujące, białe zjawisko.

Zmarszczyła czoło, a w oczach jej zapłonął gniew.

— Proszę mnie przepuścić! — zawołała oburzona.
— Nie przepuszczę cię, póki mi nie powiesz, że mi przebaczyłaś.
Wtedy odwróciła się wyniośle i cofnęła się do pierwszego pokoju.
Postanowiła, że wyjdzie z sali przez inne drzwi.
Zaledwie jednak przestąpiła próg, gdy ujrzała Jana, który szedł jej
naprzeciw, jakby umyślnie przywołany. Lunia szybko podbiegła do
męża.

— Proszę cię, zaprowadź mnie do mego pokoju — powiedziała

zdenerwowana.

Spojrzał w jej twarz i domyślił się od razu, że coś się stało. Nie py-

tając o nic, podał jej ramię.

Gdy oboje znaleźli się w przyległym pokoju, zastali tam Forsta,

który wciąż jeszcze stał, jakby skamieniały na tym samym miejscu.

Oczy Jana zabłysły groźnie. Pojął od razu, dlaczego Lunia była tak

zdenerwowana i z jakiego powodu prosiła, by ją odprowadził.

— Pańska narzeczona wszędzie pana szuka, poruczniku — rzucił

lodowatym tonem, po czym przeszedł z Felicją koło Henryka, nie
spojrzawszy nawet.

Forst zacisnął zęby, a twarz jego wykrzywiła się boleśnie. Gdy

nowożeńcy zniknęli mu z oczu, zaśmiał się szyderczo:

— Moja narzeczona! Moja narzeczona — szeptał z goryczą.
Rozstrojony, wstrząśnięty do głębi powrócił do sali balowej.
Ela wybiegła mu na spotkanie.

— Szukałam cię wszędzie, Heniu! O Boże, jakiś ty blady! Co ci

jest kochanie?

— Boli mnie głowa. Przepraszam cię, Elu, lecz muszę cię na chwilę

opuścić... Przejdę się... Na świeżym powietrzu ból głowy prędko
minie...

— Mój biedny, słodki skarbie! Poczekaj, noszę przy sobie zawsze

tabletki aspiryny... Weź jedną, to ci dobrze zrobi... Głowa cię przestanie
boleć, kochanie...
Pełen rezygnacji, musiał się poddać i przełknąć tabletkę.

68

background image

*

*

*

Pani Anna Ritter przechadzała się po peronie koło pociągu, który

miał zabrać w dalekie strony jej syna i jego młodą żonę.

Miała na sobie znowu czarną jedwabną suknię, długi czarny płaszcz

i mały, niemodny kapelusz. Wyglądała bardzo skromnie i niepozornie.

Przed drzwiami przedziału pierwszej klasy stał służący Jana Rittera.

Przed chwilą nadał na bagaż kufry państwa, a teraz czekał przed
zarezerwowanym przedziałem na dalsze polecenia swego pana.

Młoda para przybyła na krótko przed odejściem pociągu. Pani Ritter

podeszła do syna i synowej i ujęła ręce obojga.

— Pragnęłam was pobłogosławić na drogę, moje kochane dzieci.

Jedźcie z Bogiem i wracajcie zdrowi i szczęśliwi — powiedziała
serdecznie.

Lunia wysunęła rękę z ramienia męża, po czym objęła staruszkę i

czule ją uścisnęła.

— Było mi bardzo przykro, że nie przyszłaś na nasze wesele, droga

mamo. Ogromnie mi ciebie brakowało — rzekła.

Stara kobieta rzuciła niepewne, błagalne spojrzenie na twarz syna,

którego czoło zmarszczyło się boleśnie. Rozchmurzył się jednak
natychmiast, dostrzegłszy w oczach matki wyraz gorącej prośby. Lunia
zauważyła, że syn i matka porozumiewają się wzrokiem, lecz nie
rozumiała tych wzajemnych znaków.

— Więc myślałaś o mnie, córeczko? To bardzo ładnie z twojej

strony — rzekła z uśmiechem pani Ritter, gładząc pieszczotliwie rękę
Luni. — Ja również uczciłam na swój sposób dzień waszego ślubu,
myślami wciąż byłam przy was. Zdaje się jednak, że najwyższy czas,
abyście zajęli miejsca, bo jeszcze się spóźnicie i pociąg bez was
odjedzie.

Jan Ritter uścisnął rękę matki, po czym podszedł do swego

służącego.

— Kazałem szoferowi zaczekać przed dworcem, proszę odprowa

dzić moją matkę do samochodu i odwieźć ją do domu — rzekł
półgłosem.

Lunia nie dosłyszała tych słów, gdyż właśnie żegnała się z matką

Jana.

69

background image

— Chodź, Luniu, pora wsiadać — upomniał ją Jan i pomógł jej

wejść do przedziału.

Potem objął szybko matkę, spojrzał jej serdecznie w oczy i ucałował

staruszkę.

— Żegnaj, mamusiu, do widzenia!
— Do widzenia, synku, życzę wam obojgu szczęśliwej podróży! Lunia
wychyliła się przez okno. Twarz jej była bardzo blada. Jan wskoczył do
przedziału. Staruszka nie odrywała oczu od obu
młodych twarzy. Usta jej poruszały się bezdźwięcznie, zdawało się, że
szepcą żarliwe słowa modlitwy.

Potem pociąg ruszył.

Lunia wciąż jeszcze stała przy oknie, kłaniając się z daleka i macha-

jąc chusteczką tak długo, dopóki teściowa nie znikła jej z oczu.
Widziała również służącego, który trzymał się na uboczu, lecz nie
dojrzała już, jak podszedł do staruszki, by odprowadzić ją do
samochodu.

Gdy pociąg oddalił się, Lunia osunęła się w kąt przedziału. Jan

zbliżył się do żony i zamknął okno.

Będzie nam zbyt chłodno — odezwał się spokojnie.

Nie odpowiadała. Ogarnął ją nagle szalony strach. Po raz pierwszy

była sam na sam z Janem, a ta świadomość napełniała ją nieopisanym
lękiem. Wcisnęła się w kąt przedziału, drżąc nieśmiało.

Jan spojrzał na żonę. - Czy ci tutaj wygodnie, Luniu? Może się

posuniesz? — zapytał.

Potrząsnęła w milczeniu głową. Nie ruszała się z miejsca, siedziała

wciąż nieruchomo, ze spuszczonymi oczyma.

Mamy przed sobą długą drogę, Luniu. Może byś przynajmniej

zdjęła płaszcz i kapelusz -— poprosił, siląc się na spokój.

Drżącymi palcami rozwiązała woalkę i zdjęła kapelusz. Jan wziął go

z jej rąk i umieścił w siatce bagażowej. Machinalnie rozpięła płaszcz,
który osunął się z jej ramion. Nie miała siły wstać, kolana się pod nią
uginały.

Jan przez chwilę patrzył w milczeniu na żonę. Zauważył, że drżała,

że trzęsły się jej ręce. Dostrzegł również wyraz lęku na jej twarzy.
Wtedy pochylił się nad Lunią i pogładził delikatnie złociste, lśniące
włosy żony, jakby pragnąc ją tym ruchem uspokoić.

Była to pierwsza pieszczota, którą obdarzył Lunie. Młoda kobieta

drgnęła i przymknęła oczy.

70

background image

W stalowych oczach mężczyzny zapłonął nagły blask, a wąskie, zaciśnięte

wargi zadrżały... Natychmiast jednak Jan odzyskał zwykły spokój, a nawet
zdobył się na uśmiech. Ujął delikatnie twarz Luni w obie ręce i spojrzał żonie w
oczy.

— Popatrz na mnie, Luniu — rzekł dziwnie miękko.
Otworzyła oczy i spojrzała pełna lęku na męża.

Jan potrząsnął żartobliwie głową.

— Czy wyglądam tak strasznie, Luniu? Uspokój się, moje biedne

dziecko. Wierz mi, że nigdy nie uczynię nic takiego, co by mogło w tobie
wzbudzić obawę czy lęk. Nigdy nie zażądam od ciebie tego czego byś mi
nie chciała ofiarować dobrowolnie. Obiecuję ci to solennie, nie masz
więc powodu do niepokoju. A teraz zdejmij przede wszystkim płaszczyk,
który ci tylko zawadza...

Lunia milczała, lecz w znacznym stopniu uspokojona pozwoliła, by pomógł

jej zdjąć okrycie. Odwiesiwszy je, Jan usiadł naprzeciwko Felicji i pochylając
się ku niej, spojrzał jej spokojnie w oczy i rzekł:

— Nie byłbym nalegał na tak wczesny termin ślubu, gdyby mi nie

chodziło o ciebie, Luniu. Uczyniłem to jedynie dla twego dobra...
Przyspieszyłem nasz ślub, nie dlatego, żeby cię jak najprędzej posiąść, bo
wiem przecież, co się dzieje w twojej duszy, wiem, że wciąż jeszcze nie
możesz przeboleć tak ciężkiego przeżycia. Zależało mi jedynie na tym,
byś opuściła dom twej ciotki, gdzie się źle czułaś i nie miałaś spokoju.
Pragnąłem skrócić twój pobyt w tym domu, gdzie spotkało cię tak
bolesne rozczarowanie. Uważam, że powinnaś teraz odpocząć, a pe
wien jestem, że wśród ciszy zaznasz ukojenia, że czas zabliźni wszystkie
rany. Ta podróż przyniesie ci wiele wrażeń; rozerwiesz się trochę
i zapomnisz o smutnych myślach. Wierz, mi, Luniu, pragnę na razie być
jedynie twoim wiernym, oddanym przyjacielem, któremu możesz ufać
bez zastrzeżeń.

Lunia głęboko odetchnęła. Policzki jej pokryły się delikatnym rumieńcem.

Słowa Jana wywarły na niej silne wrażenie.

— Przecież tylko dobry, szlachetny człowiek może pomyśleć i postę

pować w ten sposób — rzekła sobie w duchu.

Potem ujęła nagle jego rękę i spojrzała na męża z gorącą prośbą.

— Janku — szepnęła — tyś taki dobry, taki subtelny! Pragnę ci

71

background image

wierzyć, mogłabym darzyć cię bezgranicznym zaufaniem, gdyby nie
pewna rzecz, która wzbudziła we mnie wątpliwość. Podniósł jej rękę do
ust.

— Nauczysz się jeszcze ufać mi nawet w takim wypadku, gdyby

wszelkie pozory świadczyły przeciwko mnie — powiedział —
podobnie
jak ja w każdej sytuacji życiowej będę ufał tobie.

Westchnęła cichutko.

— Och, Janku, ja ci tak pragnę wierzyć... Jest tylko coś, co mnie

w tobie razi... To mnie tak boli i dręczy... Już dawno chciałam cię
spytać

0 to... A dziś szczególnie wiele myślałam o tym.

— Powiedz mi więc, Luniu, o co ci chodzi.
Odetchnęła pełną piersią.

- Dlaczego twoja matka nie przyszła na nasze wesele? Dlaczego w

kościele stała na uboczu jak obca? Czemu nie mieszka w twojej willi?

1 czemu pozostawiłeś ją w tak skromnym otoczeniu, zamiast stworzyć
jej
inne warunki? Och, Janku, tak mnie dręczy pewna okropna myśl...
Widzisz, gdyby się okazało, że się wstydzisz twojej matki, wówczas
nigdy nie potrafiłabym ufnie kroczyć przy twoim boku, choć bardzo mi
na tym zależy. Przedstawiłbyś mi się w tak złym świetle, że gotowa
bym
była zapomnieć wszystko, co ci mam do zawdzięczenia. Staram się
usilnie odegnać wszelkie wątpliwości, bo przecież taki rys charakteru
nie
licuje z twoim postępowaniem. Przeciwnie, całe twoje zachowanie
wzbudza we mnie sympatię i głęboki szacunek. Tylko ta jedna plama
nie
zgadza się z pojęciem, jakie mam o tobie.

Przez chwilę patrzył jej poważnie w oczy, po czym odparł z
uśmiechem. Odgadłem dokładnie twoje myśli. O, bo ja cię dobrze
znam, Luniu, o wiele lepiej niż ty mnie. No spójrz mi choć raz
odważnie w oczy. Czy wyglądam na potwora? Ja miałbym się wstydzić
mojej matki? Nie, dziecko, masz o mnie bardzo złe mniemanie. Fakt, że
wzięłabyś mi za złe podobne postępowanie, świadczy pięknie o twoim
charakterze. Odpowiedź na szereg pytań, które mi zadałaś otrzymasz po
powrocie od mojej matki. Ja sam nie udzielę ci wyjaśnienia, wymagam
od ciebie zaufania bez względu na to, jak wypadnie odpowiedź. Jestem
pewny, że zaczniesz mi wierzyć, gdy mnie tylko lepiej poznasz.

Oczy jej napełniły się łzami. Poczuła nagle wielką ulgę jakby ciężar

spadł jej z serca. Znowu ujęła rękę Jana:

72

background image

— Przebacz mi, że tak źle myślałam o tobie. W tej samej chwili,

kiedy dawałam wyraz moim wątpliwościom, doznałam wrażenia, że są
one bezpodstawne. Nie umiałam sobie wytłumaczyć twego postępowa
nia, stanęłam nagle w obliczu tylu zagadek. Pomyśl, że podczas
ostatnich tygodni, nie miałam jednej swobodnej chwili, nie mogłam się
nigdy skupić... Ja sama nie wiem jeszcze, co się we mnie dzieje... A
przy
tym, jak wiesz... przeżyłam wielkie rozczarowanie... W takich razach,
człowiek mimo woli staje się nieufny...

Jan zatrzymał jej rękę w swoich dłoniach.

— Oduczysz się nieufności — rzekł Jan stłumionym głosem, gdyż

z drobnej rączki zdawał się płynąć jakiś tajemniczy fluid, który
sprawiał,
że krew szybciej zaczęła krążyć w jego żyłach.

Uścisnął serdecznie jej rękę, po czym wypuścił ją z dłoni. Pragnął

zapanować nad sobą, musiał się silić na spokój. Chodziło o to, żeby nie
zachwiać zaufania Luni, zdobytego kosztem tylu trudów.

Toteż po chwili Jan skierował rozmowę na inny temat. Lunia

uspokoiła się, a nawet po pewnym czasie poczuła się bardzo dobrze w
towarzystwie Jana. Było jej dziwnie przyjemnie i błogo na duszy,
pozbyła się wszelkich wątpliwości i obaw.

Pociąg przejeżdżał właśnie przez zaśnieżone lasy Turyngii. Jan

pokazywał żonie piękne krajobrazy, zwracając jej uwagę na cuda
przyrody. Lunia słuchała jego słów, odzyskując przy tym równowagę
ducha. Straciła wszelki lęk przed mężem, a w duszy jej zbudziła się
nadzieja, że jako żona Jana Rittera, będzie wiodła miłe, spokojne życie.

Podczas całej podróży zachowanie Jana było tak delikatne i subtel-

ne, okazywał on żonie tyle troskliwości, że Lunia poczuła się wzruszoną
do głębi. Z rozrzewnieniem i ogromną wdzięcznością patrzyła, jak Jan
starał się ją rozweselić i rozerwać.

Czas minął jej o wiele prędzej, niż się tego spodziewała. Wreszcie

pewnego dnia młodzi małżonkowie udali się w powrotną drogę.

* *

*

Stosownie do życzenia Felicji, Jan Ritter oznajmił swojej

gospodyni, niejakiej pani Haller, że w przyszłości małżonka jego sama
będzie się

73

background image

zajmowała domem. Staruszka była rada z tego obrotu rzeczy, gdyż od
dawna nosiła się z zamiarem odpoczynku. Miała zaoszczędzoną dość
pokaźną sumkę i pragnęła utrzymywać się z procentów. Jan uprosił
gospodynię, by zaczekała jeszcze na jego powrót i pobyła kilka tygodni
w jego domu, aby wtajemniczyć Lunie we wszystkie arkana gospodar-
cze. Pani Haller z przyjemnością przystała na to, tym bardziej, że Jan
obiecał jej dość wysoką zapłatę.

Toteż w willi Rittera wszystko było gotowe na przyjęcie młodej

pani. Pokoje Luni, które miały zostać na nowo umeblowane i
urządzone, były całkowicie wykończone.

O tej porze, kiedy spodziewano się przyjazdu młodej pary, zjawiła

się nagle w willi Rittera pani radczyni z córkami. Zajęły one miejsce w
przestronnym, elegancko urządzonym holu, gdzie ustawiły się w
pobliżu wejścia. Lorcia i Basia trzymały w rękach wiązanki kwiatów.

Jan i Lunia ujrzeli je z daleka, co nie wzbudziło w nich szczególnej

radości. Jan z niezadowoleniem zmarszczył czoło. Spostrzegłszy to,
Lunia spojrzała filuternie w jego zachmurzoną twarz.

— Trzy gracje na progu twego domu — szepnęła żartobliwie do

męża.

Wiedziała, że lubił bardzo, gdy była wesoła, lecz nie domyślała się,

że jej figlarny uśmiech wywoływał w nim uczucie bezgranicznego
szczęścia. Uważał to za niezbity dowód, że bolesna rana Luni zaczyna
się zabliźniać.

Janek szybko wyskoczył z samochodu i pomógł wysiąść swojej

żonie. Ująwszy ją po ramię, uścisnął mocno jej dłoń i rzekł cicho:

— Przestępujesz teraz przez próg mego domu, Luniu. Oby ci

towarzyszył spokój i szczęście, bodajbyś nie zaznała tutaj ani jednej
smutnej godziny!

Spojrzała mu w oczy:

— Jeśli Bóg da, to i dla ciebie wstąpi w te progi wraz ze mną

szczęście i spokój! — odparła ze wzruszeniem.

Trzymając się za ręce, weszli oboje do domu.

Na samym wstępie zostali obsypani nie milknącym potokiem słów,

który rozproszył uroczysty nastrój. Basia i Lorcia paplały bez ustanku, a
radczyni wtrącała od czasu do czasu pełne namaszczenia uwagi. Jan z
trudnością tylko hamował niezadowolenie.

74

background image

Gospodyni, pani Haller, wraz z całą służbą stała skromnie na

uboczu. Wreszcie Jan energicznie uprowadził żonę od trzech gadatli-
wych pań i podszedł z nią do pani Haller, aby poznać je ze sobą.

Ku najwyższemu oburzeniu i zdumieniu radczyni, młoda para

gawędziła stanowczo z większym ożywieniem i zainteresowaniem z
panią Haller, aniżeli z nią i z jej córkami... Oburzenie to wzmogło się
jeszcze, gdy Jan nie zatrzymał nieproszonych gości na obiedzie.
Radczyni liczyła stanowczo na to zaproszenie, a tymczasem Ritter
zwrócił się do niej ze spokojem:

— Mój wóz jest oczywiście do dyspozycji pań. Ani Lunia, ani też ja

nie pozwolimy, żeby pani i córeczki odbywały tę długą drogę pieszo.
Zostaną panie odwiezione do domu. Dziękujemy bardzo za miłe
odwiedziny, lecz Luni potrzeba spokoju i musi koniecznie odpocząć po
trudach podróży.

Zanim radczyni zdołała coś na to odpowiedzieć, Jan ujął ją pod

ramię i odprowadził do auta. Panie usiłowały na próżno ukryć
oburzenie.

Gdy samochód ruszył, Jan wrócił do holu. Lunia spojrzała z komicz-

ną powagą na męża i rzekła:

— No, Janku, pozbyłeś się gości bardzo prostym i skróconym

sposobem. Czy widziałeś twarz ciotki Laury?

Jan wybuchnął śmiechem.

— Trudno, moja droga! Nie miałem zamiaru spożywać pierwszego

obiadu w moim domu, w towarzystwie tych trzech gadatliwych dam.
Czy postąpiłem bardzo niewłaściwie, Luniu?

Lunia zmarszczyła zabawnie czoło.

— Obawiam się, że tak. Zaznaczyłeś zbyt wyraźnie, że jesteś

panem
domu. Będę musiała odwiedzić ciotkę Laurę i przeprosić ją za twój
postępek.

Jan pogładził pieszczotliwie rękę żony.

— Widzisz, Luniu, zaczynają się twoje trudne obowiązki. Musisz

naprawiać moje błędy — rzekł serdecznie.

W tym samym czasie, radczyni, siedząc w aucie dawała upust

swemu niezadowoleniu.

— Jestem oburzona i zgorszona! Co właściwie myśli sobie ten

Ritter? Jak śmiał nas wyprosić? To jakiś człowiek bez wychowania,
zupełny gbur!

75

background image

— Ach, mamusiu, jego postępowanie nie dziwi mnie zupełnie, ale

Lunia mogła przecież poprosić nas do stołu. Nie zapytała nawet, czy
napijemy się herbaty — zauważyła Lorcia.

— Po to stałyśmy przeszło godzinę w holu. A same kwiaty

kosztowały trzy marki! Lunia w ogóle traktowała nas bardzo z góry.
Rozmawiała z nami tak wyniośle, jakby chciała zaznaczyć, że jest żoną
milionera — pieniła się Basia.

— Aha! Nie zwróciła uwagi na kwiaty i położyła je na stole —

dorzuciła Lorcia.

— Taka to wdzięczność — wtrąciła z goryczą radczyni —

poświęcałam się dla niej, przygarnęłam do siebie, obchodziłam się jak z
rodzoną córką... ile pracy i kłopotów miałam przed jej weselem! Ładnie
mi się odwdzięczyła, nie ma co mówić!

— Tak, a przecież tylko nam ma do zawdzięczenia, że Jan Ritter się

z nią ożenił! Gdyby nie my, to by go wcale nie miała okazji poznać.
Uważam Lunie za niewdzięczną istotę — oświadczyła Basia.

Lunia nie przypuszczała, że ciotka i kuzynka będą się wyrażały o

niej w tak ostrych słowach, że oskarżą ją o niewdzięczność. Domyślała
się jednak, że postępek Jana wywoła oburzenie radczyni. Mimo to, rada
była, że mąż jej wystąpił tym razem tak energicznie.

Lunia bynajmniej nie była niewdzięczna. Już od dawna myślała o

tym, żeby krewnym sowicie odpłacić się za to, co dla niej uczynili;
rozmawiała nawet na ten temat z Janem. W głębi duszy jednak nie
miała nic wspólnego z ciotką i jej córką, nie potrafiła dostosować się do
ich mentalności. Jedynie wuja uważała za pokrewną duszę.

W uroczystym nastroju zasiadła Lunia przy stole, naprzeciw swego

męża. Zanim siedli do obiadu, Jan oprowadził żonę po całym domu,
zaznaczając, że to wszystko stało się od dziś dnia jej własnością.

Lunie ogarnęło dziwne wzruszenie. Powiedziała sobie, że byłaby

niewdzięczna, gdyby się nie cieszyła, że ta wspaniała, przepysznie
urządzona willa będzie odtąd jej domem rodzinnym.

Gdy chciała jednak powiedzieć mężowi kilka słów podziękowania,

Jan odrzekł z uśmiechem:

— Jeżeli się będziesz tylko dobrze czuła w moim domu, to starczy

mi
to za wszelkie nagrody. Innej wdzięczności nie pragnę, droga Luniu.

Teraz siedzieli naprzeciwko siebie. Służący wnosił jedno danie za

76

background image

drugim i za każdym razem bezgłośnie znikał. Pani Haller, osoba bardzo
taktowna, prosiła aby mogła jadać w swoim pokoju. Dawniej dotrzymy-
wała Ritterowi towarzystwa podczas posiłków, lecz w przeciągu
ostatnich tygodni nie chciała przeszkadzać młodym małżonkom. Pod
koniec obiadu, Lunia rzekła z uśmiechem do męża.

— W twoim domu panuje godny podziwu porządek. Wszystko

idzie jak w zegarku.

— Tak, wymagam od służby dobrej, dokładnej roboty. A przy tym

pani Haller jest bardzo pracowita i sumienna.
Lunia cicho westchnęła.

— Nie wiem czy potrafię ją zastąpić, choć dołożę do tego

wszelkich
starań — rzekła z wahaniem w głosie.

Obrzucił zachwyconym spojrzeniem jej uroczą twarzyczkę. Była

teraz znowu taka świeża i rumiana, jak owego dnia, gdy ujrzał ją po raz
pierwszy jadącą konno.

— Jestem przekonany, że jeśli zechcesz, potrafisz wszystko.

Zresztą
służba moja zna dokładnie swoje obowiązki i potrzebny jej jest jedynie
nadzór. Pani Haller w przeciągu krótkiego czasu wtajemniczy cię we
wszystkie arkana gospodarstwa. Pragnę jednak, byś rządziła według
własnej woli i upodobania, żebyś wniosła wszędzie indywidualną nutę...

Uśmiechnęła się filuternie:

— Mam nadzieję, że nie zawiodę twego zaufania — powiedziała.
— Jestem tego pewien, przecież prowadziłaś dom twego ojca. A

poza tym uważam cię za osóbkę bardzo energiczną, która wszystko co
zechce potrafi wykonać.

— O, gdybym to rzeczywiście potrafiła! — wymknął się okrzyk z

ust Luni.
— Co byś wówczas uczyniła? — zagadnął Jan.

Spuściła oczy i potrząsnęła głową. Na policzki jej wystąpił lekki

rumieniec.

— Ach, rozmaite rzeczy, których nie potrafię dokonać, bo mi do

tego brak odwagi lub zdolności — odparła.

Nie mogła przecież powiedzieć mężowi:

— Gdybym mogła, to przełamałabym twój niewzruszony spokój

i dumę, obudziłabym twe serce, aby zabiło głośno i gorąco... Nauczyła-

77

background image

bym cię kochać, pokazałabym ci, czym jest prawdziwe szczęście i
miłość, ty twardy, nieugięty zimny człowieku!

Gdy Lunia pochwyciła siebie samą na tym życzeniu, ogarnął ją

nagły lęk. Nie miała przy tym pojęcia, ile kosztuje męża ten pozorny
spokój i obojętność. Nie wiedziała przecież, że Jan ją kocha; uważała
jego powściągliwość za objaw chłodnego temperamentu, sądziła, iż Jan
nie jest wrażliwy na wdzięki kobiece.

Gdyby lepiej znała życie i ludzi, musiałaby dojść do wniosku, że

mężczyzna, okazujący kobiecie tak wiele starania i subtelności, musi ją
kochać, że niepodobna, aby nie zrobiła na mężu żadnego wrażenia.

Lunia zastanawiała się nieraz nad charakterem Jana, dziwiła ją

dwoistość jego usposobienia, nie potrafiła jednakże znaleźć rozwiązania
zagadki, ponieważ nie przychodziło jej na myśl, że Jan ją kocha.

Do pokoju wszedł właśnie służący, toteż Lunia miała dość czasu, by

się opanować. Gdy małżonkowie pozostali sami, zapytała znowu:

— Czy odwiedzimy w najbliższych dniach twoją matkę?

Jan obrzucił żonę tak przenikliwym spojrzeniem, że speszona

spuściła oczy.

— Co do mnie, to nie będę miał czasu. Jestem teraz bardzo zajęty,

czeka mnie wiele ważnych spraw, które muszę załatwić. Może byś na
razie sama pojechała do matki i przekazała jej ode mnie pozdrowienia?

Twarz jej ożywiła się.

— Bardzo chętnie, jeżeli nie masz nic przeciwko temu.
— Możesz zawsze robić to, co ci sprawia przyjemność. Lunia spojrzała
z powagą na męża.

— Ach, Janku, wydaje mi się niekiedy, że najważniejszym celem

twego życia jest sprawianie mi przyjemności. Dajesz mi tyle dowodów
dobroci, obsypujesz mnie tak hojnie darami, a przy tym zachowujesz się
tak, jakby to było zupełnie naturalne. A ja — ja wciąż stoję przed tobą
z pustymi rękami. Tak mnie to boli, że nie mogę nic uczynić dla ciebie.
Czuję się taka uboga, wstydzę się, że wciąż mnie czymś obdarzasz, a ja
nie mogę ci się odwzajemnić. Dawno już chciałam ci to powiedzieć.

Oczy Jana zabłysły, szybko jednak opanował się i odparł spokojnie:

- Nie wiesz sama, jakie skarby posiadasz, Luniu. Już tym samym,

że zgodziłaś się dzielić moje życie, sprawiłaś mi wielki dar. Nie pragnę

78

background image

innej nagrody. Nie dziw się, że chcę w miarę możności uprzyjemnić ci
życie, uważam to za swój pierwszy obowiązek!

Mówił to bardzo spokojnie, siląc się na obojętność. W duszy jednak

myślał:

— Cierpliwości! Cierpliwości! Wkrótce już wybije moja godzina!

Słowa męża, wypowiedziane chłodnym, rzeczowym tonem, nie

wywołały u Luni najmniejszego wzruszenia. Jan wydawał się jej
bardziej oschły i niedostępny niż kiedykolwiek.

Zastanawiała się wciąż nad dziwnymi sprzecznościami w jego

charakterze. Za każdym razem, gdy wydawało się jej, że zdoła pozyskać
odrobinę jego uczucia, Jan Ritter zamykał się w sobie i odstraszał ją
swoim szorstkim, obojętnym zachowaniem.

* *

*

Nazajutrz Jan Ritter pożegnał się zaraz po śniadaniu z żoną, gdyż

miał do załatwienia wiele ważnych spraw.

Dzień był piękny, pogodny i ciepły. W nocy padał drobny deszczyk

majowy, po którym wszystko wokoło pokryło się zielenią. Duży,
starannie utrzymany ogród, który otaczał willę Rittera, przedstawiał
piękny widok w swych świeżych wiosennych szatach.

Lunia śledziła wzrokiem męża, który przeszedł wysypaną piaskiem

ścieżkę i zatrzymał się przy furtce. Przed domem czekał już na niego
samochód. Młoda kobieta spoglądała z przyjemnością na wysoką,
smukłą postać i pewne, elastyczne ruchy męża. Powierzchowność Jana
nie zdradzała zupełnie jego pochodzenia.

Gdy samochód ruszył, Lunia udała się do pani Haller, żeby

zasięgnąć u niej rozmaitych rad i wskazówek. Jan powiedział, że wróci
dopiero na obiad, który jadano o godzinie drugiej. Toteż Lunia miała
jeszcze dość czasu i postanowiła skorzystać z tego i odwiedzić teściową.

Nie chciała się przyznać samej sobie, że dlatego spieszyła się tak do

matki Jana, ponieważ pragnęła otrzymać od niej odpowiedź na wiele
dręczących pytań. Chciała dowiedzieć się prawdy, a Jan odmówił jej
wszelkich wyjaśnień.

Lunia kazała zaprząc do powozu i około południa stanęła przed

79

background image

małym niskim domkiem. W ogródku było zielono, drzewa puściły pąki,
z ziemi wychylały się barwne wiosenne kwiaty. Wielki krzak bzu, który
rósł przed domem, uginał się pod ciężarem na pół rozkwitłego kwiecia.
Gdy Lunia wysiadła z powozu, owionął ją oszałamiający zapach bzu.

Mały domek wyglądał teraz bardzo malowniczo i o wiele ładniej,

niż zimą, gdy Lunia była tu po raz pierwszy.

Drzwi domu były otwarte na oścież. Lunia ujrzała ku swemu

zdumieniu, że wychodzi stąd kilkanaście skromnie ubranych kobiet,
zapewne żon robotników. Każda trzymała w ręku duży garnek albo też
kosz z pokrywą. W sieni stało także kilka kobiet, które pakowały garnki
do koszyków lub owijały je papierem. Po kuchni krzątała się pani
Wedlich oraz teściowa Luni w szarej wełnianej sukni i szerokim
fartuchu. Podawała właśnie ostatniej kobiecie duży garnek, z którego
unosiła się para i wielce smakowita woń.

Gdy wysmukła, elegancko ubrana kobieta ukazała się w sieni,

zwróciły się na nią oczy wszystkich. Pani Anna Ritter dostrzegła
również synową i wydała okrzyk radości:

— Córeczko moja! — zawołała, a w jej stalowych oczach błysnęła

radość.

Szybko podbiegła do młodej kobiety, objęła ją i serdecznie

ucałowała. Robotnice spoglądały na to ze zdumieniem. Pani Ritter
zwróciła się do nich ze śmiechem:

— No, ruszajcie prędzej do domu, bo wam obiad wystygnie—łajała

żartobliwie.

Pani Wedlich wyprowadziła kobiety z sieni, zamknęła za nimi

drzwi, po czym powróciła do kuchni. Pani Ritter zawołała na nią:

— Niech się pani śpieszy, żeby córka jak najszybciej zjadła coś

ciepłego. Po obiedzie proszę na chwilę wpaść do mnie. Być może, że
będę miała jeszcze trochę roboty dla pani.

— Zapewne przyszłam nie w porę, droga mamo? — spytała Felicja,

zdumiona tym wszystkim co widziała.
Pani Ritter uśmiechnęła się dobrotliwie. - Co znowu, dziecinko, co
znowu! Nie bierz mi za złe, że cię przyjmuję w mojej codziennej sukni.
Gdybym wiedziała, że dziś przyjdziesz, byłabym się przebrała i
odprawiła trochę wcześniej moje stołowniczki. A teraz chodźmy do
pokoju.

80

background image

Spoglądała z uśmiechem na zarumienioną twarz Luni i zaprowadziła

synową do jadalni, gdzie na oknach stało teraz mnóstwo doniczek z
kwitnącymi kwiatami.

— Co to były za kobiety, mamo? — zagadnęła Lunia.
Pani Ritter zmieszała się, lecz wreszcie odparła.

— Ach, dziecinko, to są moje stołowniczki! Widzisz, muszę mieć

jakieś zajęcie, bo by mi się inaczej czas dłużył... A Janek daje mi tak
dużo
pieniędzy, że mogę sobie pozwolić na to, aby nakarmić kilkoro
biednych
ludzi. Są to wszystko ubogie kobiety, które ciężko pracują przez cały
dzień, by zapewnić sobie i swoim dzieciom utrzymanie. Nie mają czasu
i tylko w niedzielę mogą gotować. Dlatego też ja z panią Wedlich gotuję
dla nich duży kocioł strawy. W południe przychodzą i każda zabiera
tyle, ile jej potrzeba dla siebie i rodziny. Muszę przecież także przydać
się
na coś, a to mi sprawia wielką przyjemność. Tylko w niedzielę
odpoczywam. Wtedy mogę próżnować do woli.

Lunia poczuła, że ogarnia ją wielkie, niezwykłe wzruszenie. Ujęła

spracowaną dłoń teściowej w swoje białe ręce i oparła na niej policzek.

— Jakaś ty dobra, mamo, jakaś ty dobra! Myślisz tylko o innych,

nie o sobie!

Pani Ritter zaśmiała się.

— Ach, dziecko, ja sama przecież zaznałam w życiu biedy. Pamię

tam, jak to było, gdy mąż mój spadł z rusztowania. Całymi dniami nie
miałam łyżki ciepłej strawy dla mego chłopca. Nie mogłam gotować, bo
pracowałam poza domem. A teraz, gdy mi Bóg pobłogosławił, gdy
memu Jankowi dobrze się wiedzie, postanowiłam pomagać tym ubogim
kobietom. Zresztą, sprawia mi to wiele radości. To chyba zupełnie
zrozumiałe, prawda, Lunieczko?

Lunia pieszczotliwie pogładziła jej rękę.

— Gdybyż to inni ludzie byli tak miłosierni, jak ty, kochana mamo!

Ale czy ta praca cię nie męczy? Czy nie mogłabyś w inny sposób
udzielać wsparcia tym kobietom? Jestem pewna, że Janek dałby ci
więcej pieniędzy dla twoich ubogich, gdybyś go tylko poprosiła o to.

— Nie, nie, Luniu... Nie chciałabym się pozbawiać tak wielkiej

radości. Przecież teraz czuję przynajmniej, że jestem potrzebna, że się
mogę komuś przydać. Muszę pracować i byłabym bardzo nieszczęśliwa,
gdybym trawiła życie w bezczynności. Ja miałabym prosić Janka

6 Małżeństwo
Felicji

81

background image

o pieniądze? Ach, Luniu, on mi tyle daje... Trudno uwierzyć, jaki ten
chłopak bywa lekkomyślny... Rozrzuca pieniądze pełnymi garściami,
nie potrafi, nikomu odmówić...

Lunia uśmiechnęła się, lecz oczy jej przy tym błysnęły łzami

wzruszenia.

— Tak, mamo zauważyłam to od dawna...

Pani Anna Ritter zajęła miejsce pod oknem, przy małym stoliku.

— Usiądź, córeczko, i opowiedz mi trochę o waszej podróży. Czy

przyjemnie spędziliście czas?

Lunia przysunęła mały drewniany zydelek i usiadła obok teściowej.
Pani Ritter roześmiała się.

— Teraz siedzisz koło mnie, jak mój Janek. On także najchętniej

siada na tym zydelku, zostało mu to jeszcze z czasów dzieciństwa. Gdy
był małym chłopcem, dosiadał go okrakiem, mówiąc, że ten zydel to
jego konik.

— Czy Janek często cię odwiedza? — spytała Lunia z

zainteresowaniem.
Matka skinęła głową, rozpromieniona.

— Naturalnie, córeczko, kilka razy na tydzień. Teraz oczywiście,

gdy się ożenił, będzie bywał rzadziej. Ale dawniej przychodził bardzo
często, każdą chwilę, wolną od interesów spędzał u mnie. O, mój Janek
jest dobrym synem, który kocha i szanuje swoją starą matkę, pomimo,
że jest prostą kobietą. Tak, Luniu, Janek ma bardzo dobre serce, choć
wydaje się na pozór bardzo szorstki. Uparciuch z niego wielki, to
prawda, lecz serce ma jakby z wosku. Gdym w zeszłym roku na jesieni
zachorowała, spędził dziesięć dni u mnie, nie odstępował na chwilę
łóżka, choć pani Wedlich pielęgnowała mnie tak troskliwie. Ale on nie
chciał się stąd ruszyć, całymi nocami czuwał przy mnie. Tylko nad
ranem kładł się na godzinkę w swoim małym pokoiku na poddaszu.
Sypiał tam będąc dzieckiem. Zajmował ten pokoik tak długo, póki nie
dostał tej dobrej posady w Anglii. A jak wyjechał, to co miesiąc przy
syłał mi pieniądze, żeby mi nie zbywało na niczym.

Lunia słuchała tego wszystkiego z wypiekami na twarzy.

— Musisz mi pokazać pokoik Jana — rzekła wreszcie.

Pani Ritter spojrzała trochę zaniepokojona na eleganckie pantofelki

na wysokich obcasach, które wysuwały się spod sukni synowej.

82

background image

— Do tego pokoiku prowadzą bardzo wąskie i strome schody —

zauważyła.

— Och! — zaśmiała się Lunia —już ja się tam dostanę. Potrafię się

wspinać i skakać jak wiewiórka.
— W takim razie, zgoda! Czy chcesz zaraz tam iść?

— Nie, później. Najpierw chciałabym się ciebie o coś zapytać,

mamo.

— O co chodzi, córeczko?

— Powiedz mi, mamo, dlaczego nie byłaś na naszym weselu?

Twarz starej kobiety przybrała niespokojny, zalękniony wyraz.

— O Boże, jeszcześ nie zapomniała, Luniu? Czy bardzo się gniewa-

łaś na mnie? Nie, córeczko, nie powinnaś mi tego brać za złe! Janek
także posprzeczał się ze mną o to, po raz pierwszy kłóciliśmy się ze
sobą. Wpadł w okrutny gniew, kiedym mu powiedziała, że przyjdę tylko
do kościoła i stanę niepostrzeżenie w jakimś kąciku za filarem. Za nic
nie chciał się zgodzić na to...
Z ust Luni wyrwało się drżące westchnienie.

— A dlaczego ci na tym zależało, droga mamo?
Pani Ritter westchnęła.

— Widzisz, kochanie, Janek już nieraz mnie strofował, ale to nic

nie
pomaga. Jestem prostą, skromną kobieciną i nie umiem się odpowiednio
zachować w eleganckim towarzystwie. Teraz już za późno, żebym się
nauczyła. Jestem pewna, że narobiłabym rozmaitych głupstw, a ludzie
wyśmieliby mnie tylko. Mnie tam wszystko jedno, niech by się ze mnie
wyśmiewali... Ale chodzi mi o Janka... Chłopak martwiłby się okrutnie,
gdyby się ktoś ośmielił szydzić z jego matki. Przy tym mój syn jest
w gorącej wodzie kąpany. Jakby coś takiego usłyszał, to gotów by
zrobić
awanturę. Bo chociaż Janek stał się wielkim panem, kocha i szanuje
starą matkę. Nie zniósłby, gdyby ktoś na mnie krzywo spojrzał,
wpadłby
zaraz w okrutną złość. Po cóż mam go narażać na przykrości? Byłabym
bardzo złą matką, gdybym dopuściła do tego. Cieszę się bardzo, że ty
jesteś dobrą, szlachetną kobietą, bo mój chłopiec cierpiałby, gdybyś się
ode mnie dumnie odwróciła i nie chciała mnie znać. A od jego
znajomych trzymam się z daleka, jestem w tym wypadku uparta jak
Janek. Błagał mnie, żebym przyszła na wasze wesele, prosił żebym
jeden
raz ustąpiła, obawiał się, co ty pomyślisz, jak mnie nie zobaczysz. Ale

83

6*

background image

prośby ani perswazje nie wskórały. Nie gniewaj się na mnie, Luniu, ale
to przecież była tylko troska, żeby nie popełnić jakiejś niezręczności i
nie sprawić wam kłopotu. Kiedy Janek wtedy nalegał, rozpłakałam się z
żalu. Wtedy przestał się dąsać, roześmiał się, pocałował mnie i
powiedział: „W imię Boże, mamo, jeżeli masz z tego powodu mieć tyle
zmartwienia, to lepiej, żebyś nie przychodziła. Ale nie płacz, bo nie
mogę patrzeć na twoje łzy". Wtedy się uspokoiłam i uczciłam dzień
waszego ślubu na swój sposób. Poszłam do kościoła, a potem na
dworzec. Ze stacji powróciłam do domu waszym samochodem. Latem
często jeżdżę na spacer autem lub powozem. Janek mi go przysyła, a
jak ma czas, to sam jeździ ze mną. Jeśli nawet spotykamy po drodze
kogoś ze znajomych, to przecież nie jestem zmuszona z nim
rozmawiać, a z daleka nikt się nie domyśli, że jestem prostą, zwyczajną
kobietą.

Lunia ukryła twarz na kolanach staruszki. Było jej przykro. O, jakże

skrzywdziła męża bezpodstawnym podejrzeniem, jakże niesłusznie
posądzała Jana!

Po chwili podniosła głowę i zapytała drżącym głosem:

— Dlatego zapewne mieszkasz w tym małym domku na przedmieś-

ciu? Dlatego nie chcesz się przenieść do willi twego syna?

— Tak, Luniu! Czułabym się bardzo nieszczęśliwa w tym pięknym

pałacyku. Janek mnie raz tam zabrał i musiałam wszyściuteńko
obejrzeć, lecz odetchnęłam dopiero, gdy wróciłam do domu. Nie
przydałabym się na nic, nie umiałabym prowadzić gospodarstwa w
takim domu. Zresztą Janek miał dotąd panią Haller, a teraz ma ciebie.
Zawadzałabym tylko. A poza tym jest jeszcze jedno. Żyłam w tym
domeczku z moim mężem, spędziłam tu całą młodość, byłam
szczęśliwa. Przez te drzwi wyszedł mój mąż po raz ostatni, wołając z
uśmiechem: „Do widzenia, Anusiu, zobaczymy się wieczorem!" Przez
te drzwi przynieśli mi w trzy godziny później jego ciało. A w kilka dni
potem wyniesiono tędy jego trumnę. Gdy się całym sercem kocha
męża, to się takich rzeczy nie zapomina. Wtedy naturalnie
wynajmowaliśmy tylko ten domek od gospodarza. Potem, gdy Janek się
wzbogacił, kupił go dla mnie, bo wiedział, że pragnę tu pozostać do
końca życia. Daje mi zawsze moc pieniędzy, żebym sobie niczego nie
odmawiała, odwiedza mnie często i przynosi mnóstwo dobrych rzeczy.
Nawet wino mi przysłał, żebym piła na wzmocnienie. Pieniędzy mam
tyle, że nie jestem w stanie

84

background image

wydać wszystkiego, chociaż wspieram jeszcze moich ubogich.
Poczekaj, Luniu, muszę ci coś pokazać.

Wstała i podeszła do komody, po czym wyjęła z górnej szuflady

małą, blaszaną szkatułkę, którą otworzyła małym kluczykiem. Potem
postawiła przed Lunią otwartą kasetkę, mówiąc:

— Widzisz, córeczko, chowam tutaj wszystkie pieniądze, których

nie wydaję. Janek mi wytłumaczył, że jeśli się kupuje papiery wartościo
we, to pieniądze przynoszą odsetki. Zaczęłam więc kupować pożyczkę
państwową. Powiedział mi także, jakie papiery są najpewniejsze i uzbie
rałam już trzydzieści tysięcy marek. Powiedz sama, czy to nie majątek?
Odsetki zużywam na moje utrzymanie, toteż mogę wciąż bardziej
oszczędzać. Bardzo się z tego cieszę, bo trzeba ci wiedzieć, że boję się
okrutnie, by mego chłopca nie spotkało jakieś nieszczęście. Czytałam
kiedyś, że pewien milioner stracił jednego dnia cały majątek, a potem
się
zastrzelił, bo się lękał ubóstwa. Spodziewam się, że Jankowi nie zdarzy
się nic podobnego, chociaż ten chłopak niczego się nie lęka. Gdyby
jednak miało mu się przytrafić coś złego, to schowałam dla niego
te papiery na wszelki wypadek. Domek również stanowi jego własność,
miałby już cośkolwiek na początek i mógłby zacząć na nowo. To dla
mnie wielka pociecha. A jeżeli mu nie będzie trzeba tych pieniędzy, to
odziedziczą je moje wnuczęta. Janek nic nie wie o skarbach w mojej
komodzie i musisz mi przyrzec, że nie zdradzisz tej tajemnicy. Gniewał
by się na mnie, że nie wydaję wszystkiego. A ja biorę wciąż pieniądze
i oszczędzam je dla niego na czarną godzinę. Tylko pamiętaj, nie
wspominaj mu o tym!

Przesunęła ręką po swoich skarbach, a Lunia wstała z miejsca i

serdecznie uściskała staruszkę. Ze słów teściowej tchnęło tyle szlachet-
ności, świadczyły one o tak wielkiej duszy, że Lunie ogarnęło uczucie
wstydu. Wydawała się sobie bardzo mała wobec tej wspaniałomyślnej
staruszki. Zdawała sobie sprawę, że dotychczas przechodziła bezmyśl-
nie obok ludzkiej nędzy. Wprawdzie za życia ojca wspierała ubogich
jałmużną i brała udział we wszystkich dobroczynnych imprezach, cóż to
jednak znaczyło w porównaniu z działalnością starej kobiety, która tak
głęboko umiała pojąć miłość bliźniego.

— Ach, mamo, gdybym potrafiła wyrazić, co czuję w tej chwili!

Gdybym umiała ci powiedzieć jak bardzo cię szanuję i podziwiam! Nie

85

background image

powinnaś doprawdy obawiać się, że ktokolwiek śmiałby się z ciebie...
Proszę cię bardzo, porzuć te płonne obawy i przenieś się do nas, do
domu twego syna. Będziemy cię kochali i pielęgnowali, a jeżeli nie
masz ochoty, to nie potrzebujesz przecież bywać na wielkich zebraniach
towarzyskich. Mogłabyś prowadzić spokojne ciche życie, lecz za to
byłabyś stale w pobliżu twego Janka.

Pani Ritter spiesznie otarła oczy, a potem ujęła macierzyńskim

ruchem w obie ręce twarz młodej kobiety i złożyła pocałunek na czole
Luni.

— Jesteś dobrym, poczciwym dzieckiem, masz złote serduszko.

Wiem, że uszczęśliwisz mego Janka, a gdy go lepiej poznasz, wtedy
pokochasz go całą duszą — rzekła z rozrzewnieniem.

Lunia zarumieniła się i spuściła oczy, aby nie patrzeć w badawcze,

zatroskane oczy matki, które zdawały się przenikać w głąb jej serca.
Czyżby stara kobieta wiedziała, że została żoną Jana, nie kochając go?

— Czy przeprowadzisz się do nas, mateczko? — zagadnęła.
Pani Ritter gwałtownie potrząsnęła głową.

— Nie, córeczko, teraz tym bardziej nie. Jesteście młodym małżeń

stwem, przeszkadzałabym wam tylko. Dziękuję ci jednak, żeś wypowie
działa to życzenie. Nie wiesz, ileś mi tym sprawiła radości. Zostaw
mnie
w moim domku, Luniu. Córka pani Wedlich wychodzi wkrótce za mąż,
a wtedy staruszka przeniesie się do mnie na stałe. Ona także nie chce
zawadzać młodej parze. Wtedy będę miała zawsze kogoś przy sobie i
nie
będę się czuła samotna. Pani Wedlich gotowa za mnie w ogień
wskoczyć.
Dostanie małą alkowę koło jadalni i będziemy sobie razem mieszkały.
Odwiedzajcie mnie tylko często, bo wasze wizyty to moja największa
radość.

— Więc nie odstąpisz od swego postanowienia?

— Nie, córuchno, jestem uparta jak Janek. Ten, jak sobie coś wbije

do głowy, to nic go od tego nie odwiedzie. Gdybym chciała mu ustąpić,
to uczyniłabym to od dawna, bo przecież od wielu lat prosi mnie o to.

Lunia zamyśliła się głęboko. Ogarnęła ją radość, że wszystkie

zagadki zostały rozwiązane, że mogła teraz innymi oczyma patrzeć na
swego męża. Och, jakiż był wspaniały i szlachetny! Jakże go
skrzywdziła niesłusznym posądzeniem! Lunia doszła do wniosku, że
dotychczas nie doceniała Jana. Obsypywał ją bezustannie dowodami
przywiązania,

86

background image

a ona wciąż jeszcze wątpiła w niego, dopatrywała się w każdym
postępku egoistycznych pobudek! Zraniona boleśnie przez nikczemnego
człowieka, nie potrafiła już nikomu wierzyć, odnosiła się nieufnie do
Janka. Nie znała dotąd mężczyzny, który by się okazał takim altruistą
jak jej mąż. Ach, nigdy chyba nie będzie w stanie odwdzięczyć się za
wszystko, co uczynił dla niej! Jakże ubogą, małą i bez znaczenia
wydawała się samej sobie. A przecież pragnęła z całego serca złożyć mu
dowody wdzięczności, odpłacić za jego wielkoduszność!

Szybkim ruchem otarła oczy, które zaszły łzami.

Matka Jana obrzuciła badawczym spojrzeniem zadumaną twarz

Luni. Nie odzywała się, nie chcąc młodej kobiecie mącić chwil skupie-
nia. Dopiero gdy Lunia podniosła na nią oczy, pani Ritter rzekła:

— Czy chcesz teraz obejrzeć pokoik mego chłopca?
Młoda kobieta zerwała się z miejsca.
— Tak, droga mamo, pokaż mi go zaraz.

Obie wyszły z jadalni. Do pokoiku na poddaszu prowadziły wąskie,

kręte drewniane schody. Pani Ritter otworzyła drzwi i obie kobiety
znalazły się w małej, ciasnej komórce o pochylonych ścianach. Stało tu
wąskie, żelazne łóżko, zasłane czystą, białą kapą, obszytą kolorowymi
frędzlami, przy oknie stał prosty, drewniany stolik, nakryty barwną,
płócienną serwetką. W kącie znajdowała się umywalnia, nad którą
wisiało małe lusterko, obok zaś niska brązowa szafa. Nad małą
komódką wisiała zbita z desek półka, zapełniona rozmaitymi książkami.

Lunia ogarnęła wzruszonym spojrzeniem skromny pokoik, po czym

podeszła do półki z książkami. Ta mała biblioteczka zaspakajała
niegdyś duchowe potrzeby jej męża.

W jednym rzędzie stały obok siebie rozmaite podręczniki szkolne,

obok nich zajmowały miejsce książki naukowe z dziedziny handlowej i
kupieckiej, dalej szły opisy podróży, powieści Vernego, Freytaga. Na
ostatniej półce znajdowało się sporo najrozmaitszych tomików. Leżały
tu książki z czarodziejskimi baśniami, a nawet pierwsze książeczki z
obrazkami, które zachowały na pamiątkę kochające ręce matki.

Lunia wzięła do ręki jedną z takich książeczek i pełna wzruszenia

otworzyła ją. Przerzucała stronice, spoglądając na barwne obrazki, pod
którymi niewprawna dłoń dziecięca podpisała objaśnienia:

87

background image

— To jest koń! To jest orzeł!
Nigdzie nie brakowało napisu.

Lunia odłożyła książkę na miejsce i zauważyła z uśmiechem: Jak
starannie zachowałaś to wszystko, mamo! Tak, córeczko — odparła
pani Ritter — z każdą z tych książek związane jest jakieś wspomniene.
Czasami otwieram je i czytam, a wtedy powstaje przede mną cała
przeszłość.

Staruszka podeszła do półki, wyjęła jakiś tomik i otworzyła go.

Była to książka z bajkami. Pani Ritter zdawała się czegoś szukać,
wreszcie zatrzymała się i, pokazując Luni barwną ilustrację,
przedstawiającą złotowłosą królewnę, rzekła:

— Widzisz, Luniu, to był niegdyś ulubiony obrazek Janka. Nieraz,

siedząc u moich nóg na zydelku, przypatrywał mu się uważnie i mówił:
„Jak dorosnę, mamusiu, to się ożenię z królewną o złotych włosach".
Ten chłopak zawsze postawi na swoim. Ożenił się naprawdę z
królewną,
która ma śliczne złote włosy i podobna jest do wróżki.

Lunia roześmiała się cicho i ucałowała matkę.

— Lubisz jak widzę bajki, mamusiu! Niestety nie jestem królewną

ani wróżką, bo gdybym nią była, mogłabym sprawić cud i dać szczęście
twemu Jankowi.

Stara kobieta spojrzała przeciągle, badawczo w piękną twarz

synowej.

— Czy szczerze tego pragniesz, córeczko? — zapytała.
Lunia przycisnęła dłonie do serca.

— Tak, mamo, tak! Jan wyświadczył mi wiele dobrego, pragnę

całym sercem okazać mu wdzięczność.

Oczy staruszki zajaśniały radosnym blaskiem.

— Jeżeli tylko posiadasz trochę dobrej woli, to z pewnością spełni

się twoje życzenie!

Lunia westchnęła, nie dając odpowiedzi. W duszy jednak myślała:

— Nie, nie potrafię go uczynić szczęśliwym, jestem mu przecież

zupełnie obojętna. Cóż ja znaczę w jego oczach? Ten człowiek szuka
innego szczęścia, jemu nie może zapełnić życia miłość kobiety...

Miłość? Lunia zadrżała, jakby lękając się własnych myśli. Czyżby

pragnęła ofiarować mu miłość?

Przesunęła nerwowo ręką po czole, po czym szepnęła nieśmiało:

88

background image

— Podaruj mi, mamusiu, tę książkę ze złotą królewną z bajki...

Bardzo cię o to proszę...

Pani Ritter z uśmiechem podała jej książkę.

— Dobrze, Luniu, zatrzymaj ją sobie. Cieszę się, żeś mnie o nią

poprosiła...

Młoda kobieta mocno przycisnęła książkę do siebie. Serce jej biło

przy tym tak prędko i mocno, iż zdawało się, że słyszy jego przy-
spieszone uderzenia. Raz jeszcze obrzuciła przeciągłym spojrzeniem
mały, skromny pokoik. Ręka jej przesunęła się ukradkiem, pieszczot-
liwie po wąskim łóżeczku.

Nie wiedziała, że matka Jana dostrzegła ten ruch i że w oczach

staruszki zabłysła ogromna radość.

Obie kobiety w milczeniu opuściły poddasze. Znalazłszy się na dole,

Lunia pożegnała serdecznie teściową. Matka Jana odprowadziła ją do
furtki. W ogródku młoda kobieta ułamała kiść bzu i przypięła do sukni.

— Twój bez cudownie pachnie! — zwróciła się Lunia do matki,

wdychając z rozkoszą słodką woń.

— Tak, Luniu — zażartowała staruszka — zapach bzu w maju

wywołuje bicie serca.
Gdy Lunia w chwilę potem siedziała w powozie, powtórzyła cicho:

— Zapach bzu w maju wywołuje bicie serca!

Czyżby z tego powodu jej serce tak mocno, tak głośno biło?

Otworzyła książkę i odszukała obrazek ze złotowłosą królewną i

przyglądając się pięknie wymalowanym, biało-różowym policzkom
królewny, która nosiła na głowie złotą koronę, roześmiała się cichutko
do siebie.

Wkrótce potem Lunia przybyła do domu, a w kilka chwil później

nadszedł jej mąż. Udał się do małego saloniku, gdzie żona go oczekiwa-
ła. Lunia powitała go radosnym spojrzeniem, dając mu poznać, że
cieszy się z jego powrotu.

Patrzył z uśmiechem w jej błyszczące oczy, z których zniknął wyraz

nieufności, jaki zauważył, podczas ostatnich tygodni.

— Zdaje się, Luniu, że byłaś u mamy? — zapytał Jan. Zaczerwieniła
się i ujmując jego dłoń, rzekła:
— Tak, Janku... i zapytałam ją o wszystko... Wiem teraz, że się

89

background image

omyliłam, że krzywdziłam cię mymi podejrzeniami. Nidy już nie będę
wątpiła w ciebie i w przyszłości będę ci zawsze ufała, nawet wówczas,
gdy twoje postępowanie wyda mi się niezrozumiałe.

Pocałował ją w rękę, a w oczach jego zapalił się radosny blask.

Przez kwadrans mogli jeszcze ze sobą gawędzić w małym saloniku

Luni. Młoda kobieta zagłębiona w fotelu siedziała naprzeciw męża.
Natychmiast po powrocie do domu przebrała się do obiadu. Nosiła
białą, powiewną sukienkę, przybraną koronkami i srebrnym paskiem.
Wiedziała, że Jan lubił, gdy jest ładnie ubrana, więc stroiła się, by
sprawić mu przyjemność.

Spod fałd sukni wychylały się zgrabne nóżki w jedwabnych pończo-

chach i eleganckich pantofelkach. Do paska przypięła Lunia kiść bzu,
który wydawał oszałamiającą woń.

Zapach bzu w maju!

O, jakże mocno biło serce Janka, gdy siedział naprzeciw swej

pięknej żony!

Do pokoju wsunął się służący i oznajmił, że podano do stołu. Jan

podniósł się z miejsca i wszedł z żoną do wspaniale urządzonej,
przestronnej jadalni.

* *

*

Nazajutrz wczesnym rankiem Jan odwiedził swoją matkę, nie

bacząc na to, że miał bardzo mało czasu. Pragnął się dowiedzieć
koniecznie od matki jak wypadły odwiedziny Luni, gdyż żona nie
rozmawiała z nim zupełnie na ten temat.

Za to matka opowiedziała mu wszystko dokładnie, nie pomijając ani

jednego szczegółu swej rozmowy z Lunią. Nie napomknęła jedynie o
swoich skarbach w komodzie.

Gdy Jan dowiedział się, że Lunia zwiedziła pokoik na poddaszu i że

prosiła, aby matka podarowała jej książkę z bajkami, jego oczy
zajaśniały szczęśliwie.

Jednej tylko tajemnicy nie wyjawiła stara kobieta: nie wspomniała

synowi, że Lunia pieszczotliwie pogładziła jego wąskie łóżeczko.

90

background image

— Tego nie wolno dotknąć słowem, to wielka święta tajemnica

— myślała staruszka.

Była prostą, skromną kobietą, lecz posiadała wiele wrodzonej

subtelności. Uważała, że Janek na dziś dosyć ma radosnych nowin.

Jan nie posiadał się z uciechy i pełen był najpiękniejszych nadziei.

W tym samym czasie Lunia poszła złożyć wizytę rodzinie radcy. Na

początku ciotka z córkami przyjęły ją bardzo chłodno i z wielką
rezerwą. Nie usiłowały nawet ukryć, że czują się obrażone
postępowaniem krewnych.

Potem jednak, gdy Lunia zaprosiła wszystkich na następny wieczór,

na kolację, gniew minął, a zaproszenie zostało łaskawie przyjęte.

— Będziemy w ścisłym gronie rodzinnym, droga ciociu, pragnę po

raz pierwszy przyjąć was u siebie — mówiła Lunia.

Basia i Lorcia, słysząc te słowa ożywiły się. Zaczęły się z wielkim

zaciekawieniem dopytywać, jak Luni przeszła podróż, co widziała i
zwiedziła. Słuchając opowieści kuzynki, wzdychały tęsknie, marząc
również o tak pięknej podróży poślubnej.

— Ach, jakaż to musi być przyjemność! — myślały dziewczęta.
Potem kuzynki zaczęły opowiadać o weselu Eli Volkmer i Henryka

Forsta.

— Była to uroczystość równie świetna jak twoje wesele, Luniu.

— Tak, lecz Ela wyglądała bardzo brzydko. Nigdy jeszcze nie

widziałam tak nieładnej panny młodej, choć miała na sobie prześliczną
suknię ślubną i niezmiernie kosztowny welon. Była niepozorna, zwłasz-
cza przy boku Forsta, który wyglądał cudownie, choć nie robił
wrażenia, że jest szczęśliwy.

— Ja to również zauważyłam. Chwilami spoglądał tak ponuro przed

siebie...

— Trudno, przecież wiadomo, że się sprzedał. Niemożliwe, żeby

się z Elą ożenił z miłości.

— Tak, tak... bogate dziewczyny dostają najprzystojniejszych mę-

żów, nawet jeżeli same są brzydkie...
— Ela kocha go do szaleństwa, patrzy w niego jak w tęczę...
Obu siostrom nie zamykały się usta.

Radczyni ciężko westchnęła.

91

background image

— Tak, tak... Bogate dziewczęta zawsze znajdują mężów, choćby

nawet były, Bóg wie, jakie brzydkie...

— Tak, tak Luniu, ale to jednak bardzo smutne, że mężczyźni

wyłącznie myślą o posagu. Twój mąż stanowi chlubny wyjątek.
Oczy Luni zabłysły.

— O, to w ogóle wyjątkowy człowiek — powiedziała z głębokim

przekonaniem.

Lorcia trąciła Basię, która zachichotała.

— Aj, Luniu, powiedziałaś te słowa takim rozmarzonym tonem.

Zdaje się, że się po uszy zakochałaś w swoim mężu.

Obie siostry spojrzały ciekawie na zarumienioną twarz kuzynki.

— Basiu — upominała radczyni —jakże można być tak niedyskret

ną! Zresztą, mówiłam wam już nieraz, że miłość przychodzi później
w małżeńskim pożyciu. Zapamiętajcie to sobie!

Siostry znowu zaczęły mówić o weselu Eli. Obie bawiły się

„bosko", a na deser podano do stołu świeże truskawki.

— Pomyśl, tylko Luniu! Świeże truskawki w marcu! — wołała

Lorcia, lecz Basia przerwała jej opowiadając dalej:

— I wyobraź sobie, że każda druhna otrzymała od radcy Volkmera

śliczny medalion z fotografiami młodej pary na pamiątkę wesela.
Lorcia przyniosła medaliony, żeby je pokazać Luni.

— Ela przysyła nam często widokówki — trajkotała Basia —

pewnie
już wkrótce powrócą z podróży poślubnej, bo urlop jej męża się
kończy...

Lunia, słuchając tych wiadomości, doznawała jednego tylko wraże-

nia: ogarniało ją ogromne współczucie dla Eli. Pragnąc zmienić temat
rozmowy, odezwała się do sióstr:

— Przypomniałam sobie, że odwiedziłam was właśnie w tym celu,

aby wręczyć wam drobne podarki, które przywiozłam z podróży. Mój
mąż pozwolił mi wybrać dla was coś, czego ja sama nie mogłabym
kupić.
Prezenty właściwie pochodzą od niego. Kupiłam je w Paryżu.

Wyjęła z torebki mały pakunek i usunąwszy sznurek i bibułkę

wydobyła dwa małe puzderka. Nacisnąwszy sprężynkę, podała otwarte
etui kuzynkom. Z ust Lorci i Basi wydarły się okrzyki radości i zachwy-
tu. Każde pudełeczko zawierało kosztowny pierścionek. Basia otrzyma-
ła piękny szafir, otoczony wianuszkiem z brylantów, Lorcia dostała taki
sam pierścień, lecz ozdobiony szmaragdem. Kamienie były duże,

92

background image

pięknie szlifowane i najczystszej wody, a oprawa ich odznaczała się
bardzo misterną robotą.

Siostry nie posiadały się z zachwytu. Natychmiast włożyły

pierścionki na białe wypielęgnowane paluszki, przypatrując się jak
pięknie zdobią ich ręce.

Radczyni włożyła binokle, a przekonawszy się, że pierścionki są

rzeczywiście bardzo kosztowne, uśmiechnęła się z zadowoleniem.

Basia i Lorcia uściskały serdecznie Lunie, powtarzając raz po raz, że

to „bardzo ładnie z jej strony, iż nie zapomniała o nich podczas podróży
poślubnej", zapewniały, że pierścionki są najwspanialszymi klejnotami,
jakie znajdują się w ich posiadaniu. Wreszcie obie doszły do wniosku,
że Janek jest „zachwycającym człowiekiem" i że jeszcze raz osobiście
złożą mu podziękowanie.

Oburzenie na Jana, który wczoraj tak prędko pożegnał krewne,

pierzchło zupełnie. Radczyni znowu spoglądała bardzo łaskawie na
Lunie, a gdy młoda kobieta odchodziła, kuzynki o mało jej nie zadusiły
z nadmiaru serdeczności.

Gdy Lunia znalazła się za drzwiami, odetchnęła z prawdziwą ulgą.

Uświadomiła sobie znowu, że między nią a krewnymi nie może być
mowy o jakimkolwiek wzajemnym zrozumieniu. Były jej one tak obce,
tak dalekie, jakby pochodziły z innej planety. Mimo woli przyszło jej na
myśl, co by się z nią stało, gdyby owego pamiętnego dnia nie zjawił się
Ritter, podobny do jakiegoś legendarnego rycerza, który staje w obronie
uciśnionych. Co by się stało, gdyby nie poprosił o jej rękę i nie wyrwał
z niestosownego dla niej środowiska?

Ach, jakże miłe i beztroskie życie pędziła w domu męża! Jaki Janek

był delikatny, ileż składał jej dowodów dobroci, jak dbał o jej spokój i
pomyślność!

Dlaczego? Dlaczego to czynił? Czym była dla niego, jaką wartość

posiadała w jego oczach? Reprezentowała jego dom, była jedynie
ozdobą pięknej willi... Nie dbał o nią więcej niż o swoją gospodynię,
którą miała odtąd zastąpić... A poza tym? Lunia nie potrafiła znaleźć
odpowiedzi na te dręczące pytania.

Ogarnął ją nagle dziwny niewytłumaczony niepokój. I zbudziło się

w niej gorące pragnienie, żeby stać się mężowi potrzebną, nieodzowną
towarzyszką, żeby zapełnić jego życie.

93

background image

Lunia stała się pilną i uważną uczennicą pani Haller. Z wielkim

zapałem zabrała się do pracy, pragnąc poznać dokładnie wszystkie
szczegóły, dotyczące prowadzenia tak wielkiego domu. Okazała w tej
dziedzinie wiele zdolności i orientowała się doskonale, gdyż przez
pewien czas zastępowała panią domu u swego ojca.

Podczas pierwszego przyjęcia, które miało miejsce po ślubie Jana,

pani Haller sprawowała jeszcze wieczorem swoje obowiązki i pomagała
Luni. A gdy wieczorem młoda kobieta w eleganckiej sukni, stojąc przy
boku męża, przyjmowała gości, gdy oczy zebranych spoczywały z nie-
kłamanym zachwytem na jej smukłej postaci, Jan Ritter czuł się
niewypowiedzianie szczęśliwy i dumny.

Między młodymi małżonkami panował teraz dziwny stosunek. W

sercu Luni zaszła niepostrzeżenie ogromna zmiana. To, co niegdyś
czuła dla Henryka Forsta, dziś należało do przeszłości. Czasami jeszcze
nachodziły ją wspomnienia, lecz wtedy doznawała jedynie przykrego
uczucia wstydu, gdy pomyślała, że strwoniła tyle szczerej miłości dla
człowieka tak małodusznego i niegodnego jej. Och, jakże się różnił jej
mąż od porucznika Forsta! Nie można było nawet porównać obu!

Z początku powoli, potem coraz mocniej i wyraźniej, zakiełkowało

w jej sercu nowe uczucie. Była to miłość wielka, silna, głęboka; miłość
zrodzona z wdzięczności, podziwu i szacunku, która ogarnęła stopnio-
wo całą istotę Luni. Im bardziej pojmowała charakter męża, im bardziej
ceniła jego wartość moralną, tym więcej poczęły ją pociągać jego zalety
fizyczne. Teraz podobała się jej powierzchowność Jana. Potrafiła się
nieraz wpatrywać przez długie chwile w jego energiczną twarz o
ostrych rysach. Wyobrażała sobie wtedy, jak wyglądałaby jego twarz,
gdyby z niej znikł wyraz surowości i powagi, gdyby opromienił ją blask
miłości.

Ogarniała ją nieprzeparta chęć, żeby uczynić coś, co spędziłoby

chmury z jego czoła, lecz zawsze brakło jej odwagi, gdyż nie przypusz-
czała, że Jan ją kocha.

Jan zapominał niekiedy o tym, że powinien panować nad sobą.

Zdarzało się wtedy, że Luni udało się pochwycić jedno z jego gorących,
rozkochanych spojrzeń, wówczas młodą kobietą wstrząsał rozkoszny

94

background image

lęk i zadawała sobie pytanie czy nie byłoby możliwe zdobyć serce
męża. Posiadała dosyć kobiecości, aby podkreślić swoje wdzięki, a
czyniła to niby nieznacznie, lecz z wyraźnym zamiarem wyprowadzenia
Jana ze zwykłego spokoju.

Ach, Lunia nie przeczuwała, jak wiele go ten spokój kosztował! Nie

wiedziała z jakim trudem przychodziło mu udawanie chłodu i obojętno-
ści! Nie domyślała się, że dusza ukochanego już dawno do niej należy!

Gdy w oczach Jana gasły owe krótkie, namiętne błyski, gdy

spoglądał znowu chłodno i spokojnie na żonę, wtedy Lunie ogarniał
niewymowny smutek. Wtedy ukrywała w głębi serca swoje gorące
uczucie, stawała się cicha, milcząca, często smutna. Jan przypuszczał w
takich razach, że prześladuje ją jeszcze wspomnienie przeszłości. Wtedy
jeszcze troskliwiej ukrywał ogień, płonący w jego piersi, w obawie, aby
przedwcześnie rozgorzały płomień nie strawił tego, co tak cierpliwie i
mozolnie odbudowywał.

Lunia bardzo często odwiedzała swoją teściową. Pani Ritter musiała

jej wtedy opowiadać rozmaite epizody z dzieciństwa syna. Młoda
kobieta chętnie słuchała tych opowieści, bo dotyczyły jej męża.

Między innymi Lunia dowiedziała się od matki, że Jan był nieśmiały

wobec kobiet i że nie potrafił trwonić swych uczuć na miłostki.

— Należy on do mężczyzn, którzy kochają raz w życiu, lecz kochają

wówczas całym sercem i na wieki — mówiła pani Ritter.

Lunia z zapartym tchem wsłuchiwała się w te słowa. Ach, gdybyż

jej udało się obudzić w mężu tę ogromną, jedyną miłość! Ach, być
kochaną przez takiego człowieka, jak on. Jakże wspaniałe wydawało się
Luni to uczucie!

Gdy młoda kobieta siedziała na małym zydelku u stóp matki i

patrzyła rozmarzonymi oczyma przed siebie, wtedy drżące wargi
staruszki opromieniał tkliwy, radosny uśmiech. Myślała wówczas o
swoim synu i jego bezgranicznej tęsknocie, myślała jak pragnie
doczekać chwili, w której ta czarująca, młoda istota odda mu się całym
ciałem i duszą, będzie niepodzielnie należała do niego.

Niekiedy Jan towarzyszył żonie i przyjeżdżał do małego domku na

przedmieściu. Wtedy oboje potrafili żartować jak dzieci. Gdy nie było
pani Wedlich, Lunia szła do małej kuchenki i parzyła kawę. Jan mełł
kawę w młynku i pragnął pomagać Luni w rozmaitych czynnościach

95

background image

gospodarskich, lecz był przy tym bardzo niezręczny. Oboje wybuchali
głośnym śmiechem, który rozbrzmiewał jasno po całym domu. Stara
matka, wciśnięta w kąt kanapy, wtórowała im także.

Młoda para czuła się doskonale, a krzątanina po małej skromnej

kuchence, w której gospodarowali ,,na żarty", stanowiła dla nich
świetną zabawę.

— Zdaje się, że w najskromniejszych warunkach, byłaby z ciebie

dzielna, pracowita gosposia — zauważył raz Jan, spoglądając błyszczą
cymi oczyma na żonę.

Lunia zakasała właśnie rękawy jedwabnej bluzki i wyjmowała z

blaszanego pudełka kostki cukru, którymi napełniała cukiernicę.
Ukończywszy tę czynność, odpowiedziała:

— Gdybym nie została twoją żoną, musiałabym żyć w znacznie

skromniejszych warunkach. Sądzę, że potrafiłabym się dostosować do
wszystkiego, odziedziczyłam tę właściwość po moim ojcu. Ten potrafił
jednego dnia żyć w największym zbytku, a nazajutrz spożywać
razowiec
ze słoniną w jakiejś nędznej, wiejskiej gospodzie lub spać pod gołym
niebem. Nigdy przy tym nie tracił dobrego humoru. Zdaje się, że we
mnie płynie żołnierska krew ojca.

Lunia pokrajała babkę, którą teściowa zawsze piekła dla niej, po

czym ułożyła kawałki ciasta na talerzu. Ustawiła wszystko na tacy,
którą zaniosła do jadalni. Jan szedł za żoną, niosąc wysoki dzbanek z
kawą.

Wszyscy troje zasiedli przy stole. Młodzi ludzie przekomarzali się z

matką, a staruszka co chwila wybuchała radosnym śmiechem.

Były to błogie rozkoszne godziny, na których dnie kryły się różne

tajemnicze cuda dla obojga młodych ludzi. A dusze ich wciąż szukały
się wzajemnie...

* *

*

W tym samym czasie Henryk Forst i jego żona powrócili z podróży

poślubnej. Teściowie jego wynajęli dla młodej pary eleganckie
mieszkanie na pierwszym piętrze, mieszczące się w domu, położonym
w najpiękniejszej dzielnicy miasta.

96

background image

Państwo Volkmer pragnęli z początku, żeby córka i zięć zamieszkali

wraz z nimi w ich obszernym, pięknym domu, gdzie chcieli urządzić dla
nich całe piętro.

Ela jednak sprzeciwiła się temu życzeniu, gdyż zauważyła, że

Henryk nie ma na to ochoty. Myślała jedynie o tym, żeby mężowi
sprawić przyjemność. Zdawało się, że czyta z jego oczu każde jego
życzenie.

Po raz pierwszy w życiu cieszyła się Ela ze swego majątku, gdyż

mogła dzięki swoim środkom uprzyjemnić życie ukochanemu mężowi.

Henryk i Ela spędzili dłuższy czas w Kairze, gdzie prowadzili

bardzo wystawne życie. Zwłaszcza Henryk z prawdziwą namiętnością
rzucił się w wir najrozmaitszych zabaw i rozrywek, pragnąc w ten
sposób zagłuszyć uczucie tęsknoty i bólu. Nie mógł przeboleć rozstania
z Felicją, nie mógł znaleźć zapomnienia. Coraz gorętszym płomieniem
wybuchało w nim pragnienie zdobycia Luni.

Ela zdawała się nie mieć własnej woli. Nie opuszczała żadnej

zabawy, towarzyszyła wszędzie ubóstwianemu mężowi, który
gorączkowo szukał ciągłej zmiany wrażeń.

Ten tryb życia był jednak ponad siły wątłej, chorowitej kobiety.

Czuła się bardzo zmęczona i wyczerpana. Wolałaby też mieć swego
męża wyłącznie dla siebie, zamiast przebywać z nim wciąż w
towarzystwie innych ludzi. Zauważyła również, że kobiety ścigają
pożądliwymi spojrzeniami młodego, pięknego mężczyznę. Zdawało się
jednak, że Henryk nie zwraca na żadną z nich uwagi, co napełniało
biedną, małą kobietkę uczuciem niewysłowionego szczęścia. Toteż nie
odstępowała go ani na chwilę, bywała z nim wszędzie, nie bacząc na to,
że ciągłe rozrywki podkopują jej słabe zdrowie.

Nie skarżyła się nigdy. Wiedziała, że Henryk czuje nieprzepartą

odrazę do choroby i wszystkiego, co było z tym związane.

Z godną podziwu energią walczyła przeciw własnej słabości, znosiła

wszelkie trudy i zmęczenie, choć przechodziło to jej siły. Henryk Forst
nie zwracał na to uwagi. Nie dbał w ogóle o swoją młodą żonę, która
przecież kochała go nade wszystko i żyła wyłącznie myślą o nim.

W nim jednak rosła tęsknota za Lunią oraz gorące pragnienie

posiadania tej kobiety, która była dla niego niedostępna, stracona na
zawsze.

7 Małżeństwo
Felicji

97

background image

Czasami, gdy spragniona miłości Ela tuliła się tkliwie do piersi

męża, Henryk nie mogąc zapanować nad okrutną męką, porywał żonę w
objęcia, przymykał oczy i próbował sobie wyobrazić, że trzyma w
ramionach Lunie. Wtedy Ela czuła się szczęśliwa, nie przypuszczając
ani na chwilę, że to obraz drugiej kobiety wzbudził w mężu nagły
wybuch czułości.

Forst nie sądził nigdy, że będzie do tego stopnia cierpiał nad utratą

Luni. Póki kochała go, jeszcze myślał, że potrafi się jej wyrzec.
Przepych i bogactwo wydawały mu się wówczas bardziej godne
pożądania. Obecnie, gdy posiadł upragniony majątek, a Lunia przestała
go kochać i poślubiła innego, zdawało mu się, że nie potrafi znieść
rozłąki.

Z okrutną zazdrością myślał o Janie Ritterze, któremu wolno było

posiadać Lunie, podczas gdy on sam nadaremnie o niej marzył.
Dręczyła go bolesna niepewność i raz po raz zadawał sobie pytanie, czy
Lunia naprawdę kocha swego męża, czy podobna, że zupełnie zapo-
mniała o przeszłości i gorącej miłości, którą niegdyś okazywała mu
jawnie i bez zastrzeżeń.

Ela nie domyślała się co działo się w duszy jej męża. Odurzała ją

świadomość złudnego szczęścia, nie domyślała się, że pieszczoty,
którymi ją obsypywał, przeznaczone tfyły dla innej.

Forst starał się, aby Ela nie zauważyła jego stanu ducha. Podczas

rzadkich godzin spokoju i skupienia czuł dla żony wiele wdzięczności.
Rozumiał dobrze, ile ma jej do zawdzięczenia, bo przecież dzięki niej
pozbył się wielu trosk i kłopotów materialnych.

Eli została oszczędzona świadomość, że mąż jej nie kocha. Czuła się

szczęśliwa, niepokoiła się tylko stanem swego zdrowia. Wyglądała
blado i mizernie, miewała częste zawroty głowy i omdlenia. Wtedy
serce jej biło mocno i nieregularnie, a przy tym dręczyły ją tak silne
duszności, że nieraz brakło jej tchu.

Pocieszała się w takich wypadkach jak mogła, kładąc te wszystkie

objawy na karb rozstrojonych nerwów. Sądziła, że są to zwykłe
dolegliwości, jakie się często przytrafiają młodym mężatkom. Mężowi
nie wspominała o tym ani słowem.

Wreszcie jednak rada była, że urlop Henryka kończy się i że musieli

oboje pomyśleć o powrocie. Jednocześnie martwiła się, że
najpiękniejszy

98

background image

okres jej pożycia małżeńskiego dobiega kresu. Wiedziała, że Henryk
wiele czasu będzie musiał poświęcać służbie.

Teraz wprowadzili się do swego nowego mieszkania.

Lunia dowiedziała się od kuzynek o powrocie Eli i Henryka Forsta.

Zastanawiała się nad tym, jak w przyszłości ułożą się jej stosunki z
młodym małżeństwem. Spotkanie z Forstami było nieuniknione, bywało
się przecież w tym samym towarzystwie, miało się wielu wspólnych
znajomych. Przy tym Jan Ritter prowadził wiele wspólnych spraw z
radcą handlowym Volkmerem, trudno więc było ignorować jego córkę i
zięcia. A poza tym Lunia i Ela przyjaźniły się od dawna, jeszcze ze
szkolnych czasów.

Lunia doznawała uczucia przykrości, myśląc o tym, że będzie się

spotykała z Forstem i rozmawiała z nim w obecności osób trzecich. W
dodatku trzeba się było nawzajem odwiedzać, bywać u siebie... Lunia
najchętniej byłaby pomówiła z mężem otwarcie na ten temat i
zasięgnęła jego rady, jak ograniczyć jego spotkania.

Brakło jej jednak odwagi, by poruszyć tę sprawę, czuła dziwny lęk,

myśląc o tym, że miałaby z Janem mówić o Henryku.

Jan wiedział również o powrocie Forsta i jego małżonki. On również

zastanawiał się nad przyszłością. Bardziej jednak interesowało go
pytanie, czy Lunia potrafi zachować się obojętnie wobec Forsta, czy
spotkanie z nim nie zrobi na niej zbyt silnego wrażenia. Toteż i Jan nie
chciał poruszać tego drażliwego tematu.

Lunia postanowiła spokojnie czekać na bieg wypadków. Oczekiwa-

nie to zresztą nie miało potrwać długo.

Było to w kilka dni po powrocie Eli i Henryka. Lunia siedziała przed

południem w swoim saloniku i przeglądała książki, które jej właśnie
nadesłano z księgarni, gdy służący oznajmił jej wizytę Eli Forst.

Lunia przyjęła ją w saloniku. Gdy Ela weszła, Lunia przeraziła się

wyglądem przyjaciółki. Serce jej ścisnęło się na widok tej bladej^
mizernej twarzy i zapadłych oczu, podkrążonych ciemnymi sińcami.

Przyjaciółki przywitały się serdecznie. Trudno było o większy

kontrast, jak te dwie postacie kobiece: Lunia w całej pełni rozkwitłej
wiośnianej urody, wysmukła, zgrabna, o wesołych, słonecznych oczach,
— obok niej zaś zgarbiona Ela — blada, wątła, o zgaszonym spojrzeniu
i zmęczonych ruchach i postawie.

99

background image

Obie nosiły eleganckie, jasne suknie wiosenne jednakowej prawie

barwy, lecz jakaż różnica była w ich wyglądzie.

Lunia uniesiona nagłym porywem ogromnego współczucia przycią-

gnęła ku sobie Elę i objąwszy ją usiadła z nią na kanapie.

— Co słychać, Elu? Czy dobrze się czujesz? — pytała serdecznie.
Na bladą twarz Eli wystąpiły lekkie rumieńce, usta jej rozchylił

uśmiech.

— Widzę, że i ciebie niepokoi mój wygląd i dlatego pytasz, jak się

czuję...

— Tak, Elu. Czy daleka podróż nie zmęczyła cię przypadkiem?
Ela uśmiechnęła się znowu i spuściła oczy, jakby zawstydzona.

— Bynajmniej, Luniu. Jestem trochę bledsza, niż zwykle, lecz to

nic ważnego. Moi rodzice także się z początku bardzo przerazili i
naturalnie wezwali natychmiast doktora. Moja matka jest taka
nerwowa, ciągle się o mnie lęka... No i okazało się, że lekarz był
zbyteczny.

— To doskonale. Zdaje się, że wasza nieobecność trwała dość

długo...

— Tak, trzy miesiące. Ach, Luniu, trzy cudowne miesiące, podczas

których byłam niezmiernie szczęśliwa... Ale teraz kończy się dla mnie
okres wesołego, beztroskiego życia... Tak, droga Luniu...

Lunia zadrżała. Czyżby Ela zdążyła już poznać prawdę? Czyżby jej

ktoś otworzył oczy?

— Co chcesz przez to powiedzieć, Elu?—zapytała pełna niepokoju.
Ela ciężko westchnęła i troszkę zawstydzona spuściła oczy.

— Czy naprawdę nie domyślasz się, Luniu? Około Bożego Naro

dzenia nie będziemy już sami, spodziewamy się w tym czasie dziecka.

Lunie ogarnął dziwny lęk i niepokój. Ujęła rękę przyjaciółki,

mówiąc:

— Więc będziesz matką? Ach, Elu, mała Elu, jakie to dziwne...
Ela kiwnęła głową i spojrzała na Lunie wzruszona.

— Tak, Luniu, dziwne i takie niespodziane. Ten fakt zmieni całe

moje życie. Dotychczas żyłam tylko dla siebie, robiłam, co mi się
podobało. Wszystko w domu kręciło się koło mojej osoby. A teraz...
teraz mam nagle poznać troski macierzyństwa...

— Ale i rozkosze macierzyństwa — dodała Lunia ze wzruszeniem

w głosie.

100

background image

Nie mogła się pozbyć uczucia niepokoju, patrząc na wychudłą, bezkrwistą

twarzyczkę Eli. Młoda kobieta wydawała się wyjątkowo wątła i słaba.

Oczy Eli zajaśniały bezgraniczną tkliwością.

— Tak, Luniu, poznam również rozkosze macierzyństwa... Pragnę

łabym mieć syna, który by pod każdym względem był podobny do
swego ojca...

Lunia mimo woli zacisnęła ręce, myśląc w duchu:

— Ach, ty biedactwo!

Ela zaczęła prosić przyjaciółkę, aby ją jak najczęściej odwiedzała.

— Wyobraź sobie, że lekarz wymaga ode mnie, aby się już teraz

szanowała. Powiada, że należę teraz nie do siebie, lecz do mego dziecka,
muszę dla niego dbać o zdrowie. Widzisz, moja droga, zanim.takie
dzieciątko otworzy oczy, sprawia już mnóstwo kłopotów. A z mojej
mamy okropny tchórz. Każe mi ciągle leżeć i wypoczywać. Oni by
w ogóle chcieli, żebym się całymi dniami wylegiwała na kanapie, a to jest
przecież takie nudne. Henryk jest ogromnie szczęśliwy. Gdy powiedzia
łam mu o tym, wiesz, aż zbladł ze wzruszenia. Ach, Luniu, to, że mój mąż
jeszcze mnie tak kocha — wydaje mi się cudem. Nie jestem przecież
wcale ładna. Wolałabym, gdybyśmy jeszcze przez kilka lat mogli być
sami. Co robić, trzeba się pogodzić z losem... Teraz nie wolno mi dużo
wychodzić, proszę cię więc bardzo, żebyś mnie często odwiedzała. Byłaś
zawsze moją ulubioną koleżanką... Basia i Lorcia obiecały także, że
przyjdą... Spotkałam je przed chwilą.. Ale one są takie głośne i gadatli
we, działają mi na nerwy... A przy tym nie są zamężne, więc nie mogę
z nimi rozmawiać tak otwarcie jak z tobą. Więc przychodź często, czy
przyrzekasz mi, Luniu?

Lunia przystała na tę prośbę. Nie mogła w żaden sposób odmówić Eli.

Pomijając inne względy, było jej żal wątłej, słabowitej istoty. Gdy myślała o
niej, miała ochotę płakać nad jej losem.

Do tej pory Ela zdawała się być szczęśliwa, wierzyła, że jest szczerze

kochana. Ale co będzie potem, gdy z oczu jej spadnie zasłona? Cóż jej
wówczas pozostanie?

Ela gawędziła jeszcze przez chwilę, zwierzając się Luni z rozmaitych

tajemnic, których bardziej skryte natury nie zwykły wyjawiać osobom trzecim.
Wreszcie zabrała się do wyjścia.

101

background image

Lunia, stojąc przy oknie, przez dłuższy czas prowadziła ją wzro-

kiem...

Gdy Ela opowiedziała mężowi, że odwiedziła młodą panią Ritter, I

len ryk niezwykle blady i wzburzony zerwał się z miejsca. Ela leżała na
kanapie, on zaś siedział poprzednio przy żonie.

Ela spojrzała na niego przerażona, toteż Henryk z trudem się

opanował.

- Nie powinnaś wychodzić, Elu — rzekł zdławionym głosem.

— Ach, Heniu — odparła żona z uśmiechem — przecież nie grozi

mi
żadne niebezpieczeństwo. Zarówno ty, jak i mama, przesadzacie
w waszych obawach o moje zdrowie. Najchętniej owinęlibyście mnie
w watę. No, nie gniewaj się, kochanie, jestem rzeczywiście trochę
osłabiona, już podczas podróży czułam się nieszczególnie. Ale wtedy
nie
wiedziałam jeszcze czemu to przypisać. Bałam się tylko bezustannie, że
w drodze zachoruję. Teraz jednak znamy przyczynę mego niedomaga
nia... Przyrzekam ci solennie, że będę dbać o zdrowie, aby się wkrótce
poprawić. Lunia również zwróciła uwagę na mój wygląd i zapytała
mnie, czy się dobrze czuję.

Odwrócił się na chwilę od żony:

— Tak? A co jej powiedziałaś? — spytał jakby od niechcenia.

— Powiedziałam jej prawdę. Przecież Lunia jest także mężatką,

a przy tym moją przyjaciółką. Była bardzo miła i pełna zrozumienia.
Wygląda zresztą świetnie. Zdaje się, że jeszcze wyładniała.

Henryk Forst patrzył tępo na szyby. Oczy jego płonęły posępnym

blaskiem. Wydawało mu się, że widzi przed sobą Lunie w całej pełni
wiośnianej urody. Zacisnął mocno zęby.

— Usiądź przy mnie, kochanie — prosiła Ela.

Usiadł w fotelu stojącym przy kanapie.

— Lunia przyrzekła mi, że będzie mnie często odwiedzała, pf

osiłam
ją o to — ciągnęła dalej Ela.

Henryk westchnął cicho. Doznawał wrażenia, jakby był sparaliżowa-

ny. Potem obrzucił spojrzeniem wątłą postać żony, tonącą w zwojach
jedwabiu i koronek. Wzbudzała w nim głębokie współczucie. Miał
ochotę wyznać, że jej nie kocha, błagać ją o przebaczenie, wyspowiadać
się ze swojej męki. Lecz pamiętał dobrze słowa lekarza, który powie-
dział, że zdrowie Eli pozostawia wiele do życzenia, że młoda kobieta
ma

102

background image

wadę serca i powinna się wystrzegać wszelkich wzruszeń. Lekarz
podkreślał, że Ela powinna się bardzo szanować i unikać wstrząsów,
gdyż najlżejsze zdenerwowanie może się nie tylko odbić na jej zdrowiu,
lecz nawet grozić jej życiu. Zalecił jej przede wszystkim absolutny
spokój.

Henryk wyrył sobie w pamięci te słowa, nie wychodziły mu one z

głowy. Przemógł się, usiadł koło żony i gawędził z nią przez chwilę,
obsypując ją pieszczotami, które zawsze sprawiały jej taką przyjemność.

Potem pod jakimś pozorem wyszedł z pokoju Eli.

Chmurny, posępny kroczył przez pokoje zbytkownie urządzonego

mieszkania. Słońce świeciło jasno przez jedwabne story, odbijając ich
wzór na woskowej posadzce. Wszystko wokoło Henryka świadczyło o
bogactwie i przepychu. W jego gabinecie stała ogniotrwała kasa, jakiej
zazwyczaj używają tylko bardzo bogaci ludzie. Miał teraz wszystko, o
czym marzył, a pomimo to nie czuł się szczęśliwy. Szczęście mógł
jedynie posiąść przy boku cudnej, złotowłosej Luni. Ach, gdybyż ona
mieszkała z nim w tych wspaniałych pokojach, gdyby z nią mógł dzielić
bogactwo, ach, wówczas wiedziałby po co żyje!

— Felu, Felu moja! Ach, czemu nie mogłem ci stworzyć odpowied-

nich warunków, czemu okrutny los nas rozłączył? Kocham cię przecież,
kocham tylko ciebie, tylko ciebie! — szepnął Henryk.

* *

Lunia opowiedziała swemu mężowi w zwięzłych słowach, że odwie-

dziła ją dziś przed południem Ela Forst. Jan natychmiast spostrzegł, że
Lunia jest poważnie nastrojona i odniósł wrażenie, że zmiana usposo-
bienia pozostaje w ścisłym związku z wizytą Eli. Nie powiedział jednak
na ten temat ani słowa.

Przez kilka dni Lunia zwlekała z wizytą. Potem doszła do wniosku,

że niepodobna, aby Ela tak długo czekała na jej odwiedziny i
postanowiła iść do przyjaciółki.

Wybrała umyślnie wczesną godzinę, spodziewając się, że o tej porze

nie zastanie Henryka, który miał służbę. Za wszelką cenę pragnęła
uniknąć spotkania z nim.

103

background image

Z biciem serca weszła do mieszkania młodej pary i odetchnęła

dopiero z ulgą, dowiedziawszy się od służącego, że pan wyszedł i tylko
pani jest w domu.

Po chwili służący wprowadził ją do buduaru Eli. Młoda kobieta

leżała na kanapie i widząc przyjaciółkę, zawołała z radością:

t- Ach, jak dobrze, że przyszłaś! Usiądź przy mnie, Luniu i

wybacz, że nie wstaję. Wiesz przecież, że doktor kazał mi leżeć.

Lunia pogłaskała pieszczotliwie szczupłą, przeźroczystą rękę chorej.

— Nie przepraszaj mnie, Elu, to nic nie szkodzi. Jak się dzisiaj

czujesz, moja droga?

— Ach, ciągle bez zmiany. Jestem zmęczona, trochę osłabiona, lecz

na ogół czuję się dobrze. Zdaje się, że spokój naprawdę mi służy, lecz
nudzę się przy tym okropnie. Cieszę się, że przyszłaś, bo mój mąż jest
ciągle zajęty. Matka spędza wprawdzie większą część dnia u mnie, ale
ona wciąż drży o moje zdrowie, nie pozwala mi nawet za dużo mówić,
żebym się nie przemęczyła...

Zapewne potrzebny ci jest całkowity spokój. Ja także nie

pozwolę ci dużo mówić, lecz sama ci będę opowiadała...

— Ach, Lunieczko najdroższa, pozwól mi trochę pogadać. Wiesz

przecież, że jeszcze na pensji nazywano mnie „panią Gadulską".
Uważam to przymusowe milczenie za największą karę.

Gawędziły przez chwilę, póki nie weszła pani radczyni Volkmer.

Powitała Lunie bardzo serdecznie, lecz zatroskany wyraz jej twarzy
świadczył o tym, że nie przestają jej gnębić myśli o zdrowiu Eli.

Ela śmiała się z matki, żartowała z jej wiecznych obaw i twierdziła,

że ją „po prostu tyranizuje". Lunia dostosowała się do żartobliwego
tonu przyjaciółki, przyznawała jednak słuszność jej matce i starała się
wyperswadować Eli rozmaite szkodzące jej zdrowiu pomysły.

— Nic ci nie pomoże, Elu, musisz się poddać kurateli — rzekła.

— Przyrzeknij mi przynajmniej, że będziesz często przychodziła —

prosiła chora.

— Dobrze, obiecuję ci to — odparła Lunia, widząc znaki, jakie jej

dawała pani Volkmer.

Lunia pożegnała przyjaciółkę. Odczuwała wciąż obawę, że Forst

może wcześniej powrócić do domu. Pani Volkmer również podniosła
się z miejsca.

104

background image

— Odprowadzę panią, droga pani Felicjo — rzekła.
— Jak to, mamo, ty także odchodzisz?

— Tak dziecko. Przyjdę po obiedzie znowu, wtedy gdy Henryka nie

będzie w domu. Teraz zapewne nadejdzie lada chwila, więc nie będziesz
sama.

Lunia, posłyszawszy te słowa, zaczęła się spiesznie zabierać do

odejścia. Nie uniknęła jednak niepożądanego spotkania. Zanim wyszła z
pokoju, stanął na progu Henryk Forst. Dowiedział się ód służącego, że u
żony jego jest w tej chwili pani Parter, toteż natychmiast wbiegł do
buduaru Eli. Z pobladłą twarzą i płonącymi oczyma powitał Lunie.

Młoda kobieta zachowywała się wobec niego zupełnie spokojnie i w

chłodnym konwencjonalnym tonie odpowiadała na jego spieszne,
nerwowe zapytania. Starała się przy tym unikać spojrzeń Henryka, który
wpatrywał się w nią z gorącą, błagalną prośbą. Z trudnością panował
nad sobą, gdyż wydawała mu się obecnie jeszcze piękniejsza, jeszcze
bardziej godna pożądania niż zazwyczaj. Cierpiał w głębi duszy, że
okazywała mu jedynie obojętność, że jej oczy zdawały się go nie
dostrzegać.

W kilka chwil później, Lunia wyszła razem z matką Eli. Gdy

znalazły się na schodach, pani Volkmer przystanęła i rzekła z ciężkim
westchnieniem:

— Ach, droga pani Felicjo, gdyby pani wiedziała, co się dzieje w

mej duszy! Nas wszystkich tak niepokoi zdrowie Eli, mój mąż i zięć
martwią się ogromnie, najwięcej jednak cierpi serce matki.

— Czy pani uważa stan Eli za groźny? Mam wrażenie, że państwo

niepotrzebnie się przejmujecie. Przecież to przechodzi większość mło-
dych mężatek — rzekła Lunia, pełna współczucia, pragnąc pocieszyć
nieszczęśliwą matkę, aczkolwiek zdrowie Eli w niej samej wzbudzało
poważne obawy.

Starsza pani ciężko westchnęła, położyła rękę na ramieniu Luni i,

rozglądając się trwożnie wokoło, rzekła:

— Niestety, stan Eli jest bardzo, bardzo groźny. Musimy na nią

ogromnie uważać.

I w krótkich słowach powtórzyła Luni diagnozę lekarza. Lunia zlękła
się.

— Teraz pojmuję w zupełności niepokój pani. Miejmy jednak

nadzieję, że wszystko pomyślnie się skończy i Ela powróci do zdrowia.

105

background image

Pani Volkmer otarła oczy.

— Ach, mój Boże! Nie powinniśmy byli wcale pozwolić na to,

żeby
Ela wychodziła za mąż. Gdybyśmy jednak zabronili jej poślubić
Henryka, byłaby uschła z tęsknoty za nim. A tak, miała przynajmniej
kilka miesięcy niezmąconego szczęścia. Kto wie, może w jej stanie
zajdzie poprawa, wszystko spoczywa w ręku Boga. Gdyby tylko Ela
chciała się spokojnie zachowywać! Droga pani Felicjo, niech pani ją
często odwiedza, proszę o to serdecznie. Mamy tyle kłopotu, aby
skłonić
ją do pozostania w domu.

Lunia przyrzekła to pani Volkmer. Powróciła do domu bardzo

poważna i przygnębiona. Mężowi swemu opowiedziała, że odwiedziła
Elę Forst, która jest cierpiąca. Wspomniała mu także, iż zarówno Ela
jak jej matka prosiły ją usilnie, aby często odwiedzała młodą kobietę.

Jan obrzucił żonę badawczym, przenikliwym spojrzeniem.

Wydawała mu się blada i smutna; dawno już jej nie widział w takim
stanie.

Przypisywał to spotkaniu z Forstem, gdyż Lunia i o tym mu

opowiedziała.

— Spełnienie tej obietnicy sprawi ci przykrość — zauważył po

chwili.

— To prawda, a jednak muszę od czasu do czasu odwiedzać Elę.

— Najgorsze, że nie będziesz mogła unikać spotkań, które wytrąca-

ją cię z równowagi — rzekł Jan z powagą.

— Które w każdym razie są bardzo nieprzyjemne i których

pragnęłabym unikać — odparła Lunia, odgarniając włosy z czoła.
Jan spojrzał na nią z niepokojem i pomyślał:

— Nie przebolała jeszcze wszystkiego... Zanim nie potrafi spokoj

nie, chłodno obcować z tym człowiekiem, dopóty nie ma dla mnie
żadnej
nadziei.

Lunia jednak od dawna przebolała zerwanie z Henrykiem. Spotka-

nia z nim sprawiały jej przykrość, przychodziła jedynie przez wzgląd na
biedną Elę, zauważyła bowiem spojrzenie Forsta i wyraz pożądania,
malujący się w jego oczach. Odczuwała to gorące, pożądliwe spojrzenie
jak obrazę. A przede wszystkim przyszło jej na myśl, jak mało dba
Forst o Elę, jeżeli nawet teraz, gdy życie żony było zagrożone, potrafił
zapomnieć o tym. Obawiała się, że Forst będzie się starał zbliżyć do
niej, że gotowa się powtórzyć scena, jaka miała miejsce w dniu jej
ślubu.

106

background image

Nie pojmowała dlaczego Forst po tym, gdy ją haniebnie zdradził i

prosił o zwrócenie mu słowa, teraz jeszcze ścigał ją spojrzeniem pełnym
pożądania. Przecież postępek jego świadczył zupełnie jasno, że nigdy
jej prawdziwie nie kochał. Czego więc teraz od niej chciał, po co ją
zaczepiał?

Nie przyszło jej na myśl, że odkąd poślubiła innego mężczyznę, z

tlejących popiołów jego uczucia wybuchła teraz szalona namiętność.
Zazdrość wskrzesiła w nim pragnienie posiadania jej, a świadomość, że
Lunia należy do innego mężczyzny podsycała jeszcze to pragnienie.

Lunia wyczuwała intuicyjnie, że Forst będzie się starał o spotkanie i

dlatego wspomniała, że byłaby chętnie uniknęła tego. Nie domyślała
się, ile bólu sprawiało Janowi jej niespokojne zachowanie i zatroskany
wyraz twarzy.

Tak minęło znowu kilka tygodni. Zdawało się, że między Janem a

jego żoną wyrósł jakiś wysoki nieprzebyty mur, który ich rozdzielał.
Oboje kochali się, lecz nie wiedzieli o tym. Oboje pragnęli ukryć swoje
uczucie, toteż silili się nawzajem na niewzruszony chłód i obojętność,
co utrudniało wzajemne porozumienie.

* *

*

Nastało lato. Lunia często przychodziła do Eli Forst, stwierdzając

przy tym za każdym razem, że przyjaciółka wyglądała coraz gorzej, jest
coraz słabsza i po prostu niknie w oczach.

Dotychczas udawało się Luni uniknąć spotkania z Henrykiem Fors-

tem. Pytała się zawsze Eli, o której godzinie jej mąż powraca ze służby.

— Wiesz, Elu, chciałabym cię odwiedzać o takiej porze, gdy

będziesz sama. Gdy jest przy tobie twoja matka, albo mąż, wówczas
moje towarzystwo staje się zbędne.

Ela w swojej naiwności powtórzyła kiedyś mężowi, że Lunia pyta

się zawsze o to, kiedy go nie ma w domu. Toteż Forst zaczął
manewrować w taki sposób, aby zastać jeszcze Lunie u Eli.

Mieszkanie Forstów znajdowało się blisko willi Ritterów, toteż

Lunia odwiedzając Elę szła pieszo. Przechodziła tylko przez ogród
miejski i małą boczną uliczkę, aby znaleźć się w domu.

107

background image

W ostatnich czasach Luma zauważyła, że Forst powraca zawsze do

domu wcześniej, niż się tego spodziewała jego żona. Była dość
przewidująca, aby się domyśleć, że czyni to w tym celu, aby się z nią
spotkać. Dlatego też wychodziła od Eli o pół godziny wcześniej, aby
uniknąć spotkania z Forstem.

Pewnego dnia jednak spóźniła się o kilka minut i zaledwie wyszła z

mieszkania Forstów, natknęła się przed domem na Henryka.

Skinęła mu lekko głową, mając zamiar przejść dalej, on jednak

zastąpił jej drogę i zapytał uprzejmie, siląc się przy tym na spokój:

— Czy pani wraca od mojej żony? Jakże pani znalazła dziś Elę?
Lunia musiała odpowiedzieć na to pytanie. Przyszło jej do głowy, że

może Forst nareszcie się opanował. Odparła też spokojnie.

— Uważam, że od ostatniej mojej wizyty w stanie jej zdrowia nie

zaszła zmiana na gorsze.

— Bardzo to uprzejmie, że pani tak często odwiedza moją żonę —

rzekł z pozornym spokojem, z którym nie licowało ponure spojrzenie
jego oczu.

— Ela jest moją przyjaciółką, więc nie ma w tym nic

nadzwyczajnego — odparła Lunia, przyspieszając kroku. Ponieważ
Forst nie odchodził od jej boku, zwróciła na niego poważne spojrzenie
swoich pięknych oczu i rzekła prędko, prawie szorstko:

— Nie chcę pana dłużej zatrzymywać, panie poruczniku. Zapewne

żona pańska oczekuje pana w tej chwili.

— Ela spodziewa się mnie dopiero za pół godziny. Toteż nic nie

stoi na przeszkodzie, bym panią odprowadził. Proszę mi jednak
szczerze i otwarcie powiedzieć, czy towarzystwo moje sprawia pani
przykrość? Wiem przecież dobrze, iż pani mnie unika.

Lunia doznała niemiłego wrażenia. W głosie Henryka brzmiał tak

niekłamany żal, że młoda kobieta zadawała sobie pytanie, czy nie
osądziła go zbyt surowo i czy nie należałoby się z nim pogodzić.

— Sądzę, że nie mamy sobie nawzajem nic do powiedzenia — zau-

ważyła tonem znacznie łagodniejszym.

— Myli się pani — wybuchnął namiętnie — ja mam pani nieskoń-

czenie wiele do powiedzenia.

Weszli właśnie do ogrodu. Droga prowadziła wśród cienistych

drzew. Ogród był prawie pusty, gdyż o tej porze panował zazwyczaj

108

background image

mały ruch. Przy tym znajdowali się w miejscu ustronnym, a gęste
zarośla skrywały ich przed okiem ludzi.

Lunie znowu ogarnął niepokój. Ten wybuch Forsta sprawił jej

wyraźną przykrość. Zmierzyła porucznika chłodnym, wyniosłym spoj-
rzeniem.

— W każdym razie nie ma pan nic takiego do powiedzenia, co

miałabym ochotę usłyszeć. Skończmy, proszę, tę rozmowę. Pragnę
sama
powrócić do domu.

Forst przerwał jej z wyrzutem:

— Pani jest okrutna! Tak okrutna, jak tylko potrafią być kobiety!
Odrzuciła dumnie głowę.

— Zdaje się, że i mężczyźni doskonale to potrafią — zawołała

z goryczą, przypominając sobie zachowanie jego w stosunku do biednej
chorej Eli i do niej samej.

— O, nie! Kobiety bywają bardziej okrutne...

— Nie będziemy na ten temat prowadzić filozoficznych sporów.

Żegnam pana, panie poruczniku — odparła z zimną ironią.

Wyciągnął do niej rękę.

— Niech mi pani odpowie tylko na dwa pytania, błagam panią o to.

A potem... potem odejdę i przestanę się pani narzucać...

Przystanęła na drodze.

— Dobrze, niech pan pyta i niech się to wszystko raz skończy! Pożerał
ją oczami.
— Niech pani powie szczerze, czy... czy pani kocha swego męża? Na
twarz Luni wystąpiły ciemne rumieńce.

— Na to pytanie z pewnością nie dam panu odpowiedzi, gdyż

uważam je za bezczelne! — odparła drżącym głosem.

Forst zbladł jak płótno.

— Luniu, więc ty mnie nienawidzisz? — spytał chrapliwie.
Wyprostowała się dumnie, obrzucając go pogardliwym spojrzeniem:

— Po cóż miałabym trwonić tak silne uczucie dla takiego

człowieka,
jak pan? Nie odczuwa się nienawiści, tam gdzie się pogardza — rzekła
dobitnie.

Jęknął znowu, a twarz jego wykrzywiła się bólem.

— Luniu, Luniu, gdybyś wiedziała, ile wycierpiałem, ile dotąd

cierpię! Gdybyś wiedziała, jak strasznie boleję nad tym, że się ciebie

109

background image

wyrzekłem, wówczas zabrakłoby ci odwagi do wymówienia tych
nielitościwych słów! Jesteś przecież kobietą o tkliwym sercu, ulituj się
nade mną! Och, Luniu cierpię jak potępieniec i kocham cię do
szaleństwa! Ciebie jedną będę kochać do końca życia!

Lunia stała jak sparaliżowana. Okrutna męka, która biła z jego słów

wzbudzała w niej przerażenie. Jednocześnie oburzało ją, że Henryk
ośmielił się przemawiać do niej w taki sposób.

— Proszę odejść, proszę się natychmiast oddalić. Zabraniam panu

odzywać się do mnie tak poufale. A teraz żegnam! Pragnę być sama!

— rzekła drżąc z gniewu i obrazy.

Zastąpił jej ponownie drogę. Wokoło panowała głucha cisza, nie

widać było żywej duszy. Lunię ogarnął strach, gdy patrzyła na tego
mężczyznę, podnieconego do ostatnich granic, nie umiejącego pohamo-
wać swej namiętności. Napełniało ją uczucie gniewu, oburzenia oraz
pogardy zmieszanej z litością.

— Niech pani się zmiłuje nade mną — błagał ochrypłym głosem

— niech pani mi przynajmniej powie, że pani mi wybaczyła... Och,
proszę mną nie pogardzać, błagam panią.

— Nie chcę z panem dłużej rozmawiać, proszę mnie natychmiast

przepuścić! — krzyknęła głośno, nie posiadając się z oburzenia i czując
przy tym jakiś dziwny lęk.

Pochwycił jej rękę.

— Jedno słówko przebaczenia, Luniu, jedno jedyne słówko — żeb

rał Henryk.

Chciała mu wyrwać rękę, lecz trzymał ją mocno w swej dłoni.

— Proszę puścić moją rękę... Chcę być sama... Pan chyba rozum

stracił? — krzyknęła Lunia przerażona.

W tej chwili odchyliły się zarośla i na drodze pokazał się jakiś

mężczyzna. Dosłyszał on zapewne wołanie Luni, gdyż obrał najkrótszą
drogę i przebiegł na przełaj przez trawnik.

Z ust Luni zerwał się cichy okrzyk — na drodze obok Forsta stał jej

mąż!

Jednym jedynym spojrzeniem ogarnął sytuację. Oczy jego pełne

gniewu zwróciły się na zmienioną twarz Forsta, żyły na czole
nabrzmiały z oburzenia.

Forst ujrzawszy Jana wypuścił natychmiast z uścisku rękę Luni.

110

background image

Ritter podszedł do niego i stanął tuż przy nim.

— Czy nie dosłyszał pan, panie poruczniku? Żona moja dziękuje za

pańskie towarzystwo! — rzekł ostro.

Forst bezwiednie cofnął się o kilka kroków. Ritter podążył za nim.

Obydwaj stali teraz na uboczu w pewnym oddaleniu od Luni, która
niezdolna była postąpić kroku. Ritter zmierzył Forsta groźnym spojrze-
niem i powiedział cicho, aby Lunia nie mogła słyszeć jego słów:

— Wiem, panie poruczniku, że odegrał pan w życiu mej żony

niezbyt zaszczytną rolę. Zauważyłem już dwa razy, że narzuca się pan
mojej żonie. Aczkolwiek jestem zdecydowanym przeciwnikiem poje
dynków, to jednak oświadczam panu, że jeżeli jeszcze raz spotkam pana
na drodze mej żony wbrew jej woli, to skorzystam z przysługujących mi
w tym wypadku praw... Jeżeli nie czynię tego w tej chwili, to jedynie
przez wzgląd na pańską chorą małżonkę, której zdenerwowanie grozi
śmiercią.

Powiedziawszy te słowa, odwrócił się od na pół przytomnego

oficera, podszedł szybko do Luni i biorąc ją pod rękę, poprowadził w
stronę domu.

— Dobrze się stało, że poszedłem ci naprzeciw — rzekł spokojnie,

pragnąc, aby Lunia odzyskała równowagę ducha.

Czuł, że drżała na całym ciele i wiedział, że jest bardzo

zdenerwowana, choć istotna przyczyna tego wzburzenia nie była mu
znana.

Jan nie po raz pierwszy wychodził na spotkanie żony; bardzo często

ogarnięty jakąś niejasną trwogą wychodził naprzeciw Luni, zwłaszcza
gdy wiedział, że powraca ona z wizyty od Eli Forst.

Lunia jednak podczas sceny z Forstem była tak zdenerwowana, że

zupełnie o tym zapomniała. Gdy Jan niespodziewanie stanął przed nimi,
serce jej zadrżało z przerażenia. Co Jan usłyszał z jej rozmowy z
Forstem? Jeżeli słyszał wszystko, wówczas — tak, wówczas pojedynek
między Janem a Henrykiem będzie nieunikniony.

Zdawała sobie z tego zupełnie jasno sprawę. Widząc, że jej mąż

rozmawia cicho na uboczu z Forstem, nabrała pewności, że sprawdzą
się jej obawy. Poczuła bolesny skurcz serca. Była córką żołnierza, toteż
nie miała żadnej wątpliwości, że pojedynek odbyć się musi. Wiedziała,
że nieraz z przyczyn bardziej błahych dochodzi do wyzwania,
wiedziała, że mężczyźni nazbyt krewko i pochopnie chwytają za broń.

111

background image

Wydawało się jej, że jakiś ciężar przytłacza jej serce. Nienawidziła

w tej chwili Forsta, jako sprawcę nowego, ogromnego nieszczęścia,
które z jego powodu miało zawisnąć nad jej głową. Lunia bowiem
drżała o życie swego męża, którego kochała tak gorąco i głęboko, jak
nigdy nie kochała Forsta.

Nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Z trudnością posuwała się

naprzód, wsparta na ramieniu męża. Nie była zdolna wymówić słowa,
spoglądała tylko na Jana szeroko rozwartymi oczyma, w których
malował się bezgraniczny lęk. On jednak nie zauważył tego. Twarz jego
była zimna i niewzruszona, jakby kamienna, usta mocno zaciśnięte.

Przez całą drogę nie odezwał się do żony. Powracali w milczeniu do

domu.

# *

*

Henryk Forst przez chwilę stał jeszcze na drodze, i patrząc tępo w

jeden punkt myślał o Luni. Pogardzała nim, zatem kochała swego męża.

Ritter wiedział co zaszło między nim a Felicją, zatem ona sama

musiała mu wyznać prawdę. A teraz odeszli oboje, ręka w rękę, on zaś
pozostał tutaj odtrącony, jakby napiętnowany, jak skazaniec. Ritter
jedynie dlatego nie chciał dopuścić do skandalu, aby żadne wzruszenie
nie zaszkodziło życiu Eli, pragnął tylko przez wzgląd na chorą
załagodzić sprawę.

Życie Eli? Czy doprawdy groziło jej jakieś niebezpieczeństwo? Tak,

tak... Trzeba jej oszczędzać wszelkich wzruszeń, nie wolno się jej
denerwować — brzmiało orzeczenie lekarza.

Ach, cóż w tej chwili znaczyło dla Henryka życie Eli?

Lunia gardziła nim, przedstawiał dla niej tak małą wartość, że nie

uważała go nawet za godnego nienawiści. Twierdziła, że to zbyt wielkie
uczucie, aby je trwonić dla niego. A jednak on ją kochał, okazał się
wierniejszy, niż ona... Przecież on ofiarował innej jedynie swoją rękę,
podczas gdy Lunia oddała mężowi serce, darzyła go swym uczuciem...
Zdradziła mu nawet tajemnicę przeszłości, powiedziała mężowi co ją
łączyło z Henrykiem... Stał przedtem przed Ritterem, jak skarcony

112

background image

smarkacz, musiał spokojnie słuchać jego słów, nie mogąc zareagować
na nie!

Na domiar złego, winien był jeszcze wdzięczność Ritterowi, że nie

dopuścił do skandalu przez wzgląd na Elę.

Henryk zgrzytał zębami z wściekłości i wolnym krokiem ruszył w

stronę domu.

W tej chwili nie czuł się na siłach, żeby wejść do Eli i normalnie

rozmawiać z żoną. W okropnym nastroju wszedł do swego gabinetu,
gdzie znękany i przybity, osunął się na fotel. Oparłszy głowę na dłoni,
wpatrywał się martwym wzrokiem przed siebie.

Ela posłyszała kroki męża, gdy powrócił, a teraz czekała z

niecierpliwością, aby nareszcie zjawił się w jej buduarze. Z początku
sądziła, że Henryk się przebiera, gdy jednak minęło pół godziny, a on
wciąż nie przychodził do niej, nie potrafiła dłużej pohamować
niepokoju i niecierpliwości.

Zapominając o swoim stanie, zerwała się gwałtownie z kanapy. Przy

tym ruchu nogi jej zaplątały się w długi, powłóczysty szlafroczek z
koronek. Poprawiając jego fałdy, Ela uczyniła nieostrożne posunięcie,
poślizgnęła się i upadła.

Leżała przez chwilę bezwładna, nie mając siły, żeby się podnieść.

Przestraszyła się niespodziewanym upadkiem, serce jej biło mocno, w
przyspieszonym tempie. Napadły ją także dokuczliwe mdłości.
Wreszcie z wielkim trudem podniosła się, starając się głośnym
śmiechem stłumić nagły przestrach.

— Ach, nie wolno tego powiedzieć Henrysiowi. Nie wspomnę mu

wcale, że upadlam. Skrzyczał by mnie na pewno za moją niecierpliwość
— myślała.

Przez chwilę stała, nie ruszając się z miejsca i przyciskając dłonie do

serca, aby uspokoić w ten sposób gwałtowne jego bicie. Potem wyszła z
buduaru, aby udać się do gabinetu męża. Po drodze kilkakrotnie
przystawała, doznając co chwila dziwnego zawrotu głowy. Miała
wrażenie, że ziemia usuwa jej się spod nóg.

Zwalczyła mężnie to przykre uczucie i weszła z uśmiechem do

pokoju męża. Zastała go w tej samej pozycji; siedział nieruchomo na
fotelu, ukrywszy twarz w dłoniach.

— Na miłość boską, co ci jest, kochanie? Dlaczego nie przyszedłeś

do mnie? — zapytała przerażona.

8 Małżeństwo
Felicji

113

background image

Drgnął raptownie i spojrzał na nią przygasłymi oczyma. Na widok

tej bezkrwistej, wychudłej twarzy, poczuł nagle głęboką odrazę.

— Boże drogi, czyż nie można mieć godzinki spokoju? — krzyknął

ze złością tonem, jakiego jeszcze nigdy nie słyszała.

Spojrzała na niego drżąca i strwożona.

— Co ci się stało? O, Boże! — zawołała pełna bólu.
Zerwał się z miejsca i rozpaczliwym ruchem załamał dłonie.

— Dobrze, dobrze... Uspokój się... Przyjdę zaraz do ciebie...

Odejdź
stąd, połóż się... przecież nie wolno ci wstawać... ja zaraz przyjdę...
mam
szalony ból głowy... — mówił gwałtownie.

Ela obrzuciła go spojrzeniem pełnym rozpaczy, po czym wolno

wyszła z pokoju. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, musiała się
opierać o ścianę. Czuła zawrót głowy, w oczach jej malował się wyraz
okropnego lęku. Miała wrażenie, że jakaś lodowata ręka ściska jej
serce, nie pozwalając jej swobodnie oddychać.

Znalazłszy się w buduarze zachwiała się na nogach i upadła jak

martwa na kanapę. Miała ochotę krzyczeć, lecz zabrakło jej sił: z ust jej
wydobywał się żałosny, cichy jęk. Drżąc na całym ciele, położyła się
wreszcie i wybuchnęła płaczem. Łzy przyniosły jej pewną ulgę. Płakała
rozpaczliwie, przy czym całym jej ciałem wstrząsały co chwila
dreszcze. W tym stanie zastał ją Henryk, który nareszcie odzyskał
spokój i, pamiętny słów lekarza, pośpieszył do buduaru żony.

Widząc, że Ela wciąż jeszcze żałośnie łka, pochylił się nad nią pełen

troski. Zauważył, że żoną wstrząsają dreszcze.

— Elu, na miłość boską, Elu! Uspokój się, maleńka! Nie wolno ci

się denerwować. Dlaczego tak płaczesz, mój słodki głuptasku? — pytał
zaniepokojony.

— Ach, jedyny mój, czy ty mnie już nie kochasz? Byłeś przedtem

taki dziwny, taki zagniewany... Przemawiałeś do mnie tak surowo...
Czy przestałeś mnie kochać?

Zacisnął zęby. Potem z jękiem ukrył głowę na jej kolanach.

Dręczyły go gorzkie wyrzuty sumienia, robił sobie wymówki, że nie
pamiętał o stanie żony i nie potrafił się opanować.

— Jakież to niemądre pytanie, Elu! Przyszedłem po prostu zły do

domu, bo miałam scysję z moim szefem. Jakże można taki drobiazg tak
brać do serca. A moja lekkomyślna żoneczka zaraz wstała i przybiegła

114

background image

do mnie, choć lekarz surowo zabronił... Musiałem cię skrzyczeć,
kochanie. A teraz zastaję cię zalaną łzami, rozstrojoną... Martwię się o
ciebie.

Ostatnie te słowa były prawdą. Ela drżącymi rękami pogłaskała jego

włosy.

— Jeżeli mnie tylko kochasz, to nie dbam o nic — rzekła,

uszczęśliwiona, lecz mimo to wstrząsały nią wciąż dreszcze.

Otulił ją troskliwie pledem.

— Och, ileż sprawiasz mi troski i zmartwienia, moje ty niemądre

kociątko. Czy nie wiesz, że doktor zabronił ci się denerwować?

Uśmiechnęła się ufnie do męża, załkała po raz ostatni jak małe

dziecko, które uspakaja się po długim płaczu, po czym oparła policzek o
dłoń Henryka.

— Nie martw się o mnie, jedyny. Jestem pewna, że to małe

zdenerwowanie wcale mi nie zaszkodzi. Zanadto się lękacie o moje
zdrowie.

Przyniósł szklankę wody, i podał jej proszek, który lekarz zalecił na

uspokojenie w wyjątkowych wypadkach.

— Weźmiesz teraz proszek, a potem położysz się na kanapie

i będziesz cichutko leżała. Postaraj się zasnąć, kochanie.

Przełknęła posłusznie proszek.

Odwrócił się, by nie widziała jego twarzy, na której malowało się

cierpienie.

— Mam mnóstwo roboty, dziecinko. Po obiedzie będę ci dotrzymy-

wał towarzystwa jak długo tylko zechcesz. Na razie jednak powinnaś
wypocząć. Prześpij się, Elu! Wiem, że gdy zostanę przy tobie, z
pewnością nie zaśniesz.

— Zasnę, obiecuję ci solennie... Już zamykam oczy, ale teraz nie

odchodź ode mnie.

Stłumił westchnienie i podszedł do okna, wodząc wokoło tępym

wzrokiem.

— Nie wytrzymam tego, nie zniosę... Całe życie wytrwać w tym

kłamstwie... Ja chyba oszaleję — myślał zrozpaczony.

I serce jego, pogrążone w głębokim bólu, wzywało tęsknie postać

Luni, której nie potrafił zapomnieć.

— Henryku! — zawołała błagalnie Ela.

115

background image

Wtedy odwrócił się od okna i pochylił nad żoną. Ucałował jej oczy,

mówiąc:

— Śpij kochanie. Zostanę przy tobie, ale teraz nie mów już ani

słówka...

Pełen rezygnacji siadł w fotelu stojącym obok kanapy. Ela ujęła rękę

męża, położyła się na boku i przymknęła oczy. Przez chwilę panowała
cisza. Z ust młodej kobiety dobywał się świszczący, urywany oddech.

Forst raz po raz spoglądał na jej woskowobladą, wychudłą twarz o

zamkniętych oczach. Gałki oczne poruszały się szybko pod powiekami,
co sprawiało niesamowite wrażenie. Henryk zauważył, że Ela nie śpi, że
ponownie wstrząsają nią dreszcze. Tak przeszło kilkanaście minut,
wśród których Forst zapomniał o wszystkim, pochłonięty troską o
zdrowie żony.

Nagle Ela drgnęła uniosła się na kanapie i z jękiem opadła ponownie

na poduszki. Na twarzy jej malował się wyraz ogromnego cierpienia i
strachu.

— Na litość boską! Co ci jest, Elu? — spytał Henryk pełen trwogi.

— Ach, tak mi niedobrze... mam boleści... Henryku... doktora...

niech przyjdzie doktor... o... Boże...

Zerwał się z miejsca i gwałtownie nacisnął dzwonek. Do pokoju

weszła natychmiast pokojówka Eli.

— Proszę zaraz zatelefonować... niech przyjdzie doktor... i pani

Volkmer... ale prędko, prędko... — rozkazał służącej.

Potem padł na kolana przed żoną.

— Elu, moja biedna, Elu! To z mojej winy, z mojej... Przeze mnie

się
zdenerwowałaś, moje biedne, biedne dziecko... Ja jestem sprawcą
złego... —jęczał, pełen rozpaczy, patrząc na wykrzywioną bólem twarz
żony.

Ela, nie bacząc na cierpienie, zmusiła się do uśmiechu. Ten jej

śmiech ranił mu serce, gdyż objawiał mu całą moc jej bezgranicznej
miłości.

— Nie rób sobie wyrzutów, to nie twoja wina... ja sama jestem

winna, ja sama... Zataiłam przed tobą, że przedtem upadłam, zanim
jeszcze przyszłam do twego gabinetu... Nie mogłam się ciebie docze
kać... wstałam gwałtownie z kanapy i potknęłam się... Było mi
niedobrze, miałam zawrót głowy, ale nie chciałam ci tego powiedzieć...
Powinnam ci była to wyznać... Nie rób sobie wyrzutów, kochany mój,

116

background image

jedyny... ja jestem tylko winna... ja sama... — mówiła drżąc na całym
ciele.

Wyrazy te z trudem dobywały się z jej ust. Henryk ukrył twarz w

poduszkach.

— Elu, moja nadroższa Elu, czy bardzo cierpisz? — zapytał.
Dotknęła po omacku palcami jego głowy.

— Nie... nie... kiedy... ty jesteś... przy mnie... nic mnie nie... boli...

Zostań tylko... trzymaj mnie... trzymaj... mocno.

Z jękiem przytuliła się do męża, który przygarnął ją ramieniem.

Przycisnął ją mocno do siebie, gładząc pieszczotliwie jej wychudłą
twarzyczkę. Na czoło chorej wystąpiły ogromne krople potu.

Gdy wreszcie nadszedł lekarz, Henryk odetchnął z ulgą.

— Co się stało? — zapytał natychmiast doktor.

— Upadłam, panie doktorze! — zawołała z wysiłkiem, zanim

Henryk zdołał dać lekarzowi żądaną odpowiedź.

Doktor pochylił się nad nią, żeby ją zbadać. Twarz jego nosiła

spokojny, nieprzenikniony wyraz, właściwy wszystkim lekarzom.

W tej samej chwili zjawiła się również matka Eli, która pełna lęku

pospieszyła natychmiast do łoża córki.

* *

*

Po scenie, która zaszła w ogrodzie miejskim, Lunia powróciła do

domu niesłychanie zdenerwowana. Drżała, nie mogąc wydobyć ani
słowa.

Jan Ritter pożegnał się natychmiast z żoną.

— Muszę jeszcze wyjść przed obiadem, mam coś ważnego do

załatwienia — rzekł spokojnie, patrząc zatroskany na pobladłą twarz
Luni. Spotkanie z Forstem wywołało silny wstrząs u jego żony, mu
siała się ogromnie tym przejąć, jeżeli teraz jeszcze nie przyszła do
siebie. Błogie nadzieje, które kiełkowały w jego sercu, były więc
najwidoczniej przedwczesne. Jan przypuszczał, że Forst nie stał się
jeszcze dla Luni całkowicie obojętnym, choć w tak ostry sposób
odepchnęła go od siebie.

Co też ten człowiek mógł powiedzieć Luni? Dlaczego była taka

117

background image

podniecona, rozstrojona? Jan zauważył, że Forst był również w naj-
wyższym stopniu wzburzony, widać to było wyraźnie z jego twarzy...

Nie chciał pytać Luni, postanowił jednak przy pierwszej okazji

energicznie rozprawić się z Forstem i powiedzieć mu, by na przyszłość
nie zbliżał się do jego żony.

Jan pragnął, aby Lunia przede wszystkim odzyskała spokój i miała

czas opanować się. Dlatego też, pod pozorem, że ma coś do załatwienia,
wyszedł spiesznie z domu.

Lunia weszła do swego pokoju, gdzie bezsilnie osunęła się na

krzesło. Nie zdejmując kapelusza ani rękawiczek, siedziała w
milczeniu, bez ruchu.

— Poszedł zapewne szukać sekundantów — myślała, dygocąc ze

strachu.

Potem zerwała się z miejsca i zaczęła niespokojnie krążyć po pokoju.

— O, Boże, o Boże! Co takiego uczyniłam, że mnie chcesz tak

strasznie ukarać? Pojedynek z mego powodu! Janek ma teraz narażać
życie po tym wszystkim, co już zrobił dla mnie! To niemożliwe, by taka
była Twoja wola. Ojcze Niebieski! Co począć, aby nie dopuścić do
tego?
Janku, Janku! Ja nie chcę, żebyś ty umierał, nie chcę, nie chcę...
Kocham
cię, Janku, kocham... Ubóstwiam cię, mój jedyny... Nie wolno ci
umrzeć, nie wolno...

Padła przed kanapą na kolana, przeginając się całym ciałem

naprzód. Ukrywszy głowę w poduszkach, leżała jakby bezwładna, pełna
niewysłowionego lęku i rozpaczy.

Po długiej chwili podniosła się wreszcie i machinalnie zdjęła

kapelusz i rękawiczki. Błędnymi oczyma wpatrywała się przed siebie.

— Co począć? — myślała zrozpaczona.

Nie potrafiła jednak zebrać myśli, ani znaleźć żadnej rady. Myślała

o jego matce, o Eli — wstrząsały nią dreszcze. Co się stanie, jeżeli
matka straci swego jedynaka? Albo Ela męża? Przy obecnym stanie
młodej kobiety oznaczałoby to pewną śmierć. Doszła do wniosku, że
jakikolwiek będzie wynik pojedynku, pociągnie on za sobą w każdym
wypadku ogromne nieszczęście.

A wszystkie te cierpienia zawdzięczała Henrykowi! Nienawidziała

go w tej chwili, przeklinała! Przecież cokolwiek złego spotykało ją w
życiu, to zawsze za jego przyczyną!

118

background image

Gdyby miała utracić Janka, wówczas pragnęła także śmierci, całe jej

życie byłoby zmarnowane. Kochała go bez granic. Jej miłość, która
początkowo tak nieśmiało wschodziła, teraz zapuściła głębokie korzenie
w jej sercu. Jego wielkoduszność, szlachetny, męski charakter, niezwyk-
ła subtelność i prawość, wzbudziły w niej z początku ogromny podziw,
który z biegiem czasu przekształcił się w silne, głębokie uczucie.

Ukrywała przed nim trwożnie tę miłość. Była przekonana, że mąż jej

nie kocha, nie chciała mu się narzucać ze swoją miłością.
Przypuszczała, że zależy mu na zwykłym koleżeńskim stosunku. Ach,
jej to już od dawna nie mogło zadowolić! Marzyła, by ją Jan pokochał,
tęskniła za jego miłością, starała się ją zdobyć, używając w tym celu
broni, jaką natura dała do ręki kobiecie.

Niekiedy, gdy udawało się jej podchwycić jedno z jego gorących,

namiętnych spojrzeń, budziła się w niej nadzieja, że i Jan zdolny jest do
gorętszych uczuć. A gdy wyobrażała sobie wówczas, jakby to było,
gdyby Jan ją pokochał, wówczas drżała, wstrząsana przeczuciem
nieznanej, nieopisanej rozkoszy. Miłość tego mężczyzny musiała być
czymś niezwykłym, wspaniałym, zawierała w sobie niewysłowione
szczęście.

A teraz miała go utracić, zanim zdołała się spełnić paląca tęsknota,

zanim potrafiła pozyskać jego serce! Zawistny los chciał zburzyć jej
słodkie nadzieje, sprowadzić na nią nieszczęście, uczynić ją tak nędzną,
jaką jeszcze nigdy w życiu nie była! Och, jakże słabe wydawało się jej
uczucie, którego doznawała po rozstaniu z Forstem! Nie dawało się ono
porównać z tym lękiem i rozpaczą, jakie w tej chwili miotały jej duszą!

Z głośnym łkaniem opadła na kanapę, nie przestając myśleć o tym,

co czynić, aby ocalić życie Jana. Czy miała może iść do jego matki i
wyjawić jej wszystko? Nie, nie... Jeżeli miało dojść do pojedynku, to i
matka nie mogła temu zaradzić. A może udać się do Eli i powiedzieć, co
jej grozi? Nie, to było także bezskuteczne. A przy tym strach i
zdenerwowanie mogłyby zabić biedną Elę. Ach, gdybyż mogła znaleźć
jakieś wyjście z tej sytuacji, gdybyż mogła coś uczynić dla uratowania
męża.

Długo tak leżała pogrążona w boleści, gdy nagle usłyszała za

drzwiami głos Jana. Mówił coś, a ton jego głosu brzmiał zupełnie
spokojnie.

119

background image

Lunia zerwała się z miejsca i zaczęła nadsłuchiwać, przyciskając

dłonie do bijącego niespokojnie serca.

— To on! To on przyszedł! Ach, Boże, nie zabieraj mi go, zostaw

mi mego męża. A może dręczę się tylko niepotrzebnie wytworami
własnej wyobraźni? Przecież Janek jest zupełnie spokojny... Kto wie, a
może wcale nie dojdzie do pojedynku? Jeżeli Janek nie słyszał tego, co
mówił do mnie Forst, to rzecz nie przedstawia się wcale tak strasznie
jak ją sobie wyobrażam. Janek jest taki opanowany, spokojny... Może
obawy moje okażą się płonne? Ale, nie... Po cóż by rozmawiał cicho na
uboczu z Forstem? To nie mogło być nic innego jak wyzwanie!

Ach, gdyby przynajmniej mogła uzyskać pewność!

Drżącymi rękami przygładziła włosy i doprowadziła do porządku

zgniecioną sukienkę. Nie miała teraz ochoty zmieniać ubrania.

Po chwili weszła do jadalni, gdzie czekał już na nią Jan. Na

zewnątrz była zupełnie spokojna, lecz serce jej przepełniał głuchy lęk.

Jan obrzucił stroskanym spojrzeniem bladą twarz Luni. Jakże

mizernie wyglądało biedactwo! Zdawało się, że ktoś zgasił blask w jej
oczach.

Począł się zastanawiać, czy nie byłoby najlepiej, gdyby przestała

zupełnie bywać u Eli Forst. Można by przecież znaleźć jakiś powód,
aby upozorować to zerwanie. Za jakieś kilka dni, gdy Lunia zupełnie
odzyska spokój, pomówi z nią o tym. W każdym razie Jan postanowił,
że w przyszłości będzie czuwał nad żoną, by ustrzec ją przed
natarczywością Forsta. To przecież niesłychana bezczelność z jego
strony, żeby wciąż prześladować Lunię swoim natręctwem! Jeżeli w
swoim czasie mógł z wyrachowania wyrzec się jej z zimną krwią, to i
teraz powinien zapanować nad swymi uczuciami.

Nie wpadło mu na myśl, że Lunia sądzi, iż między nim a Forstem

odbędzie się pojedynek. Nie przypuszczał ani na chwilę, iż tylko temu
należy przypisać jej bladość i zdenerwowanie. Gdyby wiedział jakie
podejrzenie powstało w głowie Luni, byłby ją z pewnością uspokoił.

Jan Ritter był zdecydowanym przeciwnikiem pojedynków, które

uważał za głupią farsę. Oburzało go do głębi, że ślepy traf miał
rozstrzygać w takim wypadku, kto ma słuszność lub jej nie ma.
Twierdził, że to krzycząca niesprawiedliwość, aby mężczyzna, świado-
my swoich praw, stawał się jeszcze celem pocisków swego
przeciwnika.

120

background image

Nigdy też bez konieczności nie poddałby się temu, uważając, że
wszelkie spory można załatwić w inny sposób.

Małżonkowie w milczeniu siedzieli przy stole. Jan zauważył, że

Lunia z trudnością zmusza się do jedzenia. On również nie miał apetytu.

Natychmiast po obiedzie Ritter przeszedł do swego gabinetu

zamiast, jak to zwykle, pogawędzić jeszcze przez godzinkę z żoną.

Lunia niespokojnie błąkała się po całym domu. Co chwila zatrzymy-

wała się przed drzwiami gabinetu Jana. Mniemała, że zamknął się u
siebie, aby sporządzić ostatnią wolę na wypadek, gdyby poległ w
pojedynku.

Zdawało się jej chwilami, że nie wytrzyma dłużej tej dręczącej

niepewności, że powinna iść do męża i zwierzyć mu się ze swego lęku i
niepokoju. Przypadek sprawił, że podczas popołudnia przyszło do Jana
dwóch mężczyzn, którzy mieli z nim prowadzić jakieś handlowe
pertraktacje.

Lunia przypisywała tym odwiedzinom zupełnie inne znaczenie.

Ogarnięta złym przeczuciem, przemknęła się na palcach do pokoju
sąsiadującego z gabinetem męża, pragnąc podsłuchać coś z rozmowy.
Postanowiła za wszelką cenę zdobyć pewność, czy rozmawiają o
pojedynku.

Tymczasem nieznajomi przyszli do Jana w zgoła innym celu.

Chodziło o zakup dużych terenów łąkowych, na których miały być
wybudowane domy mieszkalne i o stworzenie osiedla podmiejskiego.
Grunty te leżały za miastem, w pobliżu lasu i dzięki swemu
korzystnemu położeniu, nadawały się doskonale do tego celu. Jan Ritter
miał powołać do życia towarzystwo akcyjne, które by się zajęło
eksploatacją terenów. On sam ułożył ten plan i zadeklarował znaczny
wkład jako swój udział w spółce. Ponieważ wiedziano, że Jan jest
bardzo rzutki i przedsiębiorczy, że przeważnie szczęście mu sprzyja,
przeto znalazło się jeszcze kilku przedsiębiorców, którzy również
pragnęli ze znacznymi wkładami przystąpić do organizującej się spółki.
Panowie przyszli do Jana na konferencję w tej właśnie sprawie i
umówili się, że jutro rano pojadą z nim razem obejrzeć owe tereny.

Lunia zrozumiała zaledwie kilka słów. Słyszała przez drzwi pytania

i odpowiedzi, jakiś niewyraźny szmer, przesuwanie krzeseł... Dopiero,
gdy narada doszła do końca, dobiegł ją dźwięk głosu Jana i posłyszała
wyraźnie, jak mówił:

121

background image

— Więc na tym staję, moi panowie! Jutro przed ósmą spotkamy się

na skraju lasu, przy łąkach! Nie mam chyba potrzeby dodawać, że
należy w tym wypadku zachować jak najściślejszą dyskrecję! Warunki

panom znane...

Felicję przebiegł zimny dreszcz.

Więc to była prawda? Więc to okropne miało jutro nastąpić? Jan

jutro rano wyjdzie z domu, umówił się na ósmą rano... Kto wie, czy
powróci?

Chwiejąc się na nogach, przeszła do innego pokoju i padła złamana

na krzesło. Słyszała jeszcze oddalające się kroki obu panów, dźwięk
zamykających się drzwi. Słyszała także, jak Jan, odprowadziwszy
swoich gości, powrócił do swego gabinetu.

— Jutro o ósmej rano... Jutro o ósmej rano... — szumiały w jej

uszach okropne słowa.

Wyobraźnia jej pracowała gorączkowo. Widziała przed sobą strasz-

ne obrazy. Wydawało się jej, że przed nią leży Jan, martwy, blady... Na
twarzy jego nie było kropli krwi... Usta miał zaciśnięte, oblicze, jakby
wyryte z kamienia. A oczy jego były zamknięte, te jasne, mądre,
władcze oczy, w których niekiedy rozpalały się gorące płomienie, niby
zapowiedź niewymownego szczęścia. Luni wydawało się, że serce
pęknie jej z bólu i rozpaczy.

Nie mogła już nawet myśleć o Eli Forst... Nie potrafiła się w tej

chwili zastanawiać nad tym, jak Ela będzie cierpiała, gdy nie Jan, lecz
Henryk padnie ofiarą pojedynku. Z obawy o Jana stała się egoistką. Cóż
znaczyła dla niej Ela albo Forst? Dla niej istniał jedynie Janek, jej mąż,
którego kochała, którego nie chciała utracić, gdyż nie umiałaby teraz już
żyć bez niego.

Ach, jakże nienawidziła Forsta, który był sprawcą tego nowego

cierpienia! Najpierw z zimną krwią porzucił ją, potem zaczął się
narzucać, ubliżać wciąż swoim zachowaniem, a teraz... Teraz, miała
jeszcze dzięki niemu utracić ukochanego małżonka, do którego należało
jej serce, przepełnione najgorętszą miłością...

Ach, jakże cierpiała, myśląc o tym, że ma utracić Jana!

Nie wiedziała, ile czasu upłynęło, lecz wciąż siedziała nieruchoma,

jakby bezwładna. Ocknęła się dopiero przerażona, gdy nagle otworzyły
się drzwi, i na progu pokoju stanął jej mąż.

122

background image

Z ust jej wyrwał się okrzyk przestrachu.

— Co się stało? — krzyknęła, niezdolna zebrać myśli.

Jan zbliżył się do niej i spojrzał pełen niepokoju i troski na jej

pobladłą twarz.

— Zdaje się, że jeszcze się nie uspokoiłaś, Luniu, od chwili owego

zajścia, które miało miejsce przed południem. Jesteś wciąż jeszcze
ogromnie wzburzona. Martwi mnie to, tym bardziej, że nie mogę ci
pomóc. Przyrzekam ci jednak, że porucznik Forst przestanie z pewnoś
cią mącić twój spokój — rzekł półgłosem.

Podniosła ku niemu oczy pełne trwogi i żalu. Usta jej drżały, gdy

mu odpowiedziała:

— Ach, przecież właściwie nic się nie stało, Janku, doprawdy nic

takiego... Ja., ja byłam bardzo szorstka... odpowiedziałam bardzo ostro
Forstowi, bo... bo... w ogóle nie chciałam z nim mówić... nie chciałam
z nim przebywać sam na sam... Pragnęłam aby się oddalił i dlatego
powiedziałam mu kilka ostrych słów. Ale to naprawdę rzecz bez
znaczenia...

Teraz Jan zaczął sobie w inny sposób tłumaczyć niepokój i wzburze-

nie Luni. Przypuszczała zapewne, że ją podejrzewa, że jej nie ufa. Jeżeli
to tylko było powodem jej obawy, jeżeli ta myśl ją dręczyła, wówczas
nie wszystko jeszcze było stracone. Położenie Jana przedstawiało się
zatem lepiej, niż sądził, nie należało się tylko zniechęcać i tracić
odwagi.

Przesunął łagodnie ręką po włosach Luni.

— Bądź spokojna, Luniu. Wiem, że nie pada na ciebie nawet cień

podejrzenia. Wiem, że nie ty starałaś się o to spotkanie, że nie ponosisz
żadnej winy. A teraz uspokój się, drogie dziecko. Daję ci słowo, że
Forst nigdy już nie stanie na twej drodze. Na razie przestaniesz także
bywać u Eli Forst. A teraz zostawiam cię samą i proszę cię bardzo, abyś
się uspokoiła. Wyglądasz bardzo źle, musisz wypocząć i przyjść do
siebie.

— Dokąd idziesz? — spytała pełna lęku, widząc, że Jan zabiera się

do odejścia.
— Chcę pojechać do matki, nie byłem już u niej od kilku dni.
Zacisnęła mocno ręce.

— Idzie do matki, żeby się z nią pożegnać — pomyślała na pół

przytomna z bólu.

— Do matki? — spytała bezdźwięcznie.

123

background image

— Tak, Luniu. Nie proszę cię, byś mi towarzyszyła, bo lepiej

będzie,
jeżeli teraz wypoczniesz. Potrzebny ci jest spokój...

Przymknęła oczy. Nie, nie potrafiłaby w obecnym nastroju siedzieć

spokojnie między mężem a jego matką, nie umiałaby się opanować,
mając serce ściśnięte, wiedząc na pewno, że mąż przyszedł pożegnać
staruszkę.

— Tak, nie pójdę tym razem... Wolę pozostać w domu... Pozdrów

mamę i powiedz jej, że przyjdę do niej jutro... tak... jutro...

Jan pożegnał się...

— A teraz uspokój się, Luniu — rzekł cicho swoim dźwięcznym,

głębokim głosem, który tak lubiła.

Po odjeździe Jana Lunia rozpoczęła znowu wędrówkę po całym

mieszkaniu. Zatrzymała się nawet w gabinecie męża, choć zazwyczaj
nigdy nie wchodziła do tego pokoju. Pieszczotliwym ruchem przesunęła
ręką po płycie biurka, po czym z głośnym łkaniem padła na fotel,
stojący przed biurkiem.

Przez chwilę siedziała nieruchomo, zakrywszy twarz rękami. Potem

opuściła dłonie, wpatrując się martwym wzrokiem w biurko. Też przed
nią leżał notatnik. Na wierzchniej kartce przeczytała słowa, skreślone
naprędce przez Jana:

— Ósma rano, łąki pod lasem.

Lunia jęknęła, jakby otrzymała w tej chwili śmiertelny cios. Ujrzała

w swej wyobraźni Jana leżącego na łące z przestrzeloną piersią,
bladego, zbroczonego krwią.

-— Janku, Janku! — zawołała, pełna rozpaczy.

Potem zerwała się z miejsca i znowu zaczęła krążyć po pokojach.

Wciąż jeszcze rozmyślała, jakby zaradzić złemu. A gdyby tak udać się
do Forsta i poprosić go, by oszczędził życie jej męża. Ach, to by
przecież nie zdało się na nic! Gdyby oszczędzał swego przeciwnika, to
sam naraziłby się na niebezpieczeństwo. Najszlachetniejszy człowiek
dba przecież przede wszystkim o własne życie, a cóż dopiero taki
człowiek jak Forst. Idąc do niego, naraziłaby się jedynie na
upokorzenie, lecz nie osiągnęłaby celu.

A Jan? Gdyby powiedziała mu, że wie o wszystkim, gdyby go

poprosiła, aby się cofnął i nie dopuścił do pojedynku, gdyby go błagała
o to... Ach, wiedziała, co nastąpiłoby wtedy! Zaprzeczyłby po prostu, że

124

background image

między nim a Forstem ma się odbyć pojedynek, uspokoiłby ją jakimś
niewinnym kłamstwem a nazajutrz rano udałby się na umówione
miejsce nadstawiając pierś pod broń przeciwnika.

Jutro o ósmej rano!

Słowa te wbiły się w jej mózg, czuła je tak wyraźnie, że uczucie to

sprawiało jej ostry ból. Jakże nienawidziła Forsta! Ach, czemuż była
tylko bezbronną kobietą, która nie mogła uczynić nic innego, jak tylko
cierpliwie czekać. W swoim obecnym stanie byłaby zdolna pochwycić
pistolet i przyłożyć go do piersi Henryka. Aby uratować Jana, gotowa
była zastrzelić bez litości Forsta.

Przelękła się własnych, niedorzecznych myśli, które jej nasuwały

rozstrojone nerwy.

Tak mijały ciężkie, ołowiane godziny, a jednak upływały szybko,

nie dawały się zatrzymać w biegu. Pod wieczór Jan powrócił do domu.
Przekazał żonie serdeczne pozdrowienia od matki.

Potem oboje zasiedli do kolacji. Panowało głębokie milczenie. Jan z

bólem serca wpatrywał się w ciemne, podkrążone oczy Luni, z których
znikł zwykły blask.

— Coś ją najwyraźniej dręczy — myślał przygnębiony — gdybym

tak mógł poznać przyczynę tego nastroju. Nie ulega wątpliwości, że
cierpi ona pod wpływem jakiejś silnej depresji duchowej.

Uważał jednak, że najlepiej będzie nie zamęczać żony pytaniami.

Powinna była sama uspokoić się i odzyskać równowagę.

Gdy siedzieli jeszcze przy stole, do pokoju wszedł służący i oznajmił:

— Przyszedł pan radca Volkmer i chciałby się rozmówić z panem

w ważnej sprawie, nie cierpiącej zwłoki. Poprosiłem pana Volkmera do
salonu.

Jan natychmiast powstał, nie zauważywszy, że Lunia bezsilnie

osunęła się na krzesło.

— Przepraszam cię, Luniu, przypuszczam, że to nie potrwa długo

— rzekł spokojnie i wyszedł z pokoju.

Lunia siedziała jakby sparaliżowana. Po co Volkmer tu przyszedł?

W jakim celu zjawił się o tak późnej porze? A może dowiedział się o
pojedynku, który miał się odbyć między Janem a jego zięciem? Mo/e
przyszedł, żeby załagodzić całą sprawę, żeby pojednać zwaśnionycli?
Może sprowadził go strach o Elę, którą takie wzruszenie mogło zabić?

125

background image

Ach, gdyby Volkmer wiedział o wszystkim! W takim razie nie

należało tracić nadziei, bo może nie dojdzie do krwawego porachunku.
Ach, gdybyż on wiedział, gdyby wiedział...

Siedziała wciąż nieruchoma, bezwładna i czekała.

Wreszcie Jan powrócił. Wyglądał bardzo poważnie, bardzo blado,

był najwyraźniej czymś zaniepokojony i unikał jej spojrzenia, jakby w
obawie, że zapyta go o przyczynę tej zmiany.

— Czego... czego Volkmer chciał od ciebie? — spytała Lunia

ochrypłym głosem, a oczy jej wpatrywały się w zmienioną twarz męża.

Jan opuścił wzrok. Twarz jego drgnęła. Odnosiło się wrażenie, że

toczy jakąś wewnętrzną walkę ze sobą, że pragnie opanować silne
wzburzenie.

Nic ważnego, przyszedł w pewnej sprawie i prosi mnie, bym go

jutro zastąpił. Muszę zamiast niego pertraktować z pewnym
towarzystwem, on sam nie będzie się mógł tym zająć...

Lunia przesunęła ręką po czole.

— A ty... czy się zgodziłeś... czy zajmiesz się tą sprawą? — spytała,

mając przy tym wrażenie, że słyszy z jakiejś dali własny głos.

— Tak — odparł Jan z roztargnieniem — jutro rano nie będę ci

mógł dotrzymywać towarzystwa przy śniadaniu. Wyjadę z domu przed
ósmą...

Była bliska omdlenia. Nie miała już potrzeby mamić się złudną

nadzieją, nic nie zdołało wstrzymać przeznaczenia. Jeżeli Volkmer
istotnie przybył, żeby pojednać przeciwników, to na pewno wysiłki jego
nie odniosły skutku. Stanęło na tym, że Forst i Jan będą się jutro o
ósmej pojedynkowali.

Przed nią starano się to ukryć. Nie wolno jej było wiedzieć o

niczym. W podobnych wypadkach zawsze postępowano w taki sposób.
Kobiecie wolno było wiedzieć o dokonanym fakcie, wtedy, gdy nie
można już było niczemu zaradzić. Dopiero wówczas stawała wobec
spełnionej okropności i powinna była znosić w pokorze straszny cios.
Gdy spadł już grom, gdy zbrodnia została dokonana, gdy przeciwnicy
pławili się we krwi; tak, wtedy zaczynało dopiero przysługiwać
kobiecie pewne prawo, wolno jej było aż do dna wychylić kielich
cierpienia.

Jan był tego wieczoru tak bardzo zdenerwowany i roztargniony,

toteż nie zważał w takim stopniu jak zazwyczaj na zachowanie żony.

126

background image

Sądząc jednak, że Luni przede wszystkim jest potrzebny spokój, nie
chciał jej zatrzymywać wieczorem, lecz powiedział, że czuje się zmę-
czony i pragnie się wcześniej udać na spoczynek. Po kolacji pocałował
ją w rękę, życząc jej dobrej nocy. Raz jeszcze pogłaskał ją po włosach,
mówiąc:

— Wyśpij się dobrze, Luniu. Powiem, żeby cię jutro rano nie

budzono. Ja zjem śniadanie bardzo wcześnie, bo muszę z samego rana
załatwić ważne sprawy. Dobranoc, Luniu, odpocznij, a jutro będziesz
się lepiej czuła.

Lunia wpatrywała się w niego tępym wzrokiem. Z trudem stłumiła

na ustach cisnący się krzyk. Odchodził od niej w ten sposób, odchodził
tak — może już na zawsze! Czy doprawdy nic nie znaczyła w jego
życiu, jeżeli nawet w takiej chwili nie umiał się zdobyć na inne
pożegnanie? Szedł na śmierć zrównoważony, chłodny, opanowany, lecz
pożegnanie z nią nie wywołało u niego szybszego bicia serca.

A ona gotowa była przecież biec za nim, objąć rękami jego kolana i

zawołać:

— Nie odchodź ode mnie, pozwól mi umrzeć ni/cm z tobą. Jeżeli

tego trzeba, chętnie poniosę śmierć, tylko nic opuszczaj mnie, nie
zostawiaj mnie samej.

Złamana na ciele i duszy, przeszła chwiejnym krokiem do swojej

sypialni. Płonącymi oczyma wpatrywała się w mroki nocy.

— Ojcze Niebieski, zmiłuj się nade mm^ nliluj się, dopomóż mi

w mojej niedoli! Nie zabieraj mi go, nie zabieraj, mój Bo/e! modliła
się żarliwie, osuwając się na kolana.

* *

Tej nocy Lunia wcale nie położyła się do łóżka. Panna służąca

pomogła jej rozebrać się i narzuciła na ramiona swej pani biały, miękki
szlafroczek.

Lunia nie mogła zasnąć. Chodziła po pokoju, aż wreszcie znużona i

śmiertelnie wyczerpana położyła się na kanapce. Do pierwszej w nocy
w gabinecie Jana paliło się światło. Potem Lunia usłyszała szmer
kroków; mąż jej wchodził po schodach na górę do swojej sypialni.

127

background image

Szybkim ruchem przekręciła wyłącznik i zgasiła u siebie lampę. Nie
chciała, żeby zauważył, iż dotąd nie zasnęła.

Nadsłuchiwała z zapartym tchem, póki nie posłyszała dźwięku

zamykających się za nim drzwi.

Była śmiertelnie znużona, lecz nie mogła usnąć. Widziała, jak z

wolna pierzchają mroki nocy, jak nadchodzi dzień, ów dzień, który miał
przynieść jej nieszczęście. Na bladym niebie gasły gwiazdy, zbliżał się
szary, mglisty poranek. Nagle jednak zza chmur ukazało się słońce.

Z ogrodu dolatywał świergot przebudzonych ptaków. Ich cienkie

trele wydawały się Luni ostre i piskliwe, nie mogła ich słuchać. Drżąc z
zimna po bezsennej nocy, zamknęła okno, jakby mogła w ten sposób
powstrzymać budzące się ze snu życie.

Bolała ją głowa. Wyjęła szpilki z włosów, warkocze niby dwa złote

węże, opadły na biały szlafroczek.

Dygotała na całym ciele. Wzięła ciepły szal, zarzuciła go sobie na

ramiona i otuliwszy się szczelnie, osunęła się znużona na fotel. Obok,
na stoliku leżał jej zegarek. Wskazówki przesuwały się niemiłosiernie,
czas biegł. Piąta godzina... szósta... Teraz w domu rozpoczął się ruch i
krzątanina. Służba wstała, zaczynał się dzień roboczy.

Wskazówki przesunęły się... Była już siódma...

Lunia zaczęła niespokojnie nadsłuchiwać i nagle drgnęła. Usłyszała

wyraźnie, jak otwierają się i zamykają drzwi od sypialni męża. Czynił
to bardzo ostrożnie i cicho, obawiając się zapewne, by jej nie obudzić.
Teraz posłyszała jego kroki. Zatrzymał się przez chwilę przed drzwiami
jej sypialni, nasłuchując, czy jeszcze śpi. Potem oddalił się na palcach i
zaczął schodzić na dół.

Lunia poczuła okropne, dławiące przerażenie. Drżąc na całym ciele

oparła się o drzwi. I nagle pojęła jasno, że nie może dopuścić, aby Jan
odszedł od niej bez pożegnania, że musi raz jeszcze zobaczyć swego
męża.

Goniąc ostatkiem sił otworzyła drzwi. Zapomniała o tym, że jest w

szlafroczku, że rozpuszczone włosy opadają w nieładzie na ramiona. Na
korytarzu natknęła się na służącego męża. Niósł właśnie ubranie, które
przed chwilą oczyścił.

— Gdzie jest mój mąż? — wykrztusiła bezdźwięcznie.

Służący przestraszył się trochę jej nieoczekiwanym pojawieniem.

Spojrzał zaskoczony w jej bladą twarz.

128

background image

— Pan jest w gabinecie. Mam właśnie tam zanieść śniadanie, bo

pan
za chwilę wyjdzie z domu — wyjaśniał pospiesznie.

Przebiegła szybko obok niego, wpadła na schody. Długi tren szlaf-

roczka wlókł się za nią, na ramionach kołysały się złociste warkocze.

— Morowa kobieta! — pomyślał z uznaniem lokaj, odprowadzając

ją zdziwionym spojrzeniem.

Nikt dotąd jeszcze nie widział młodej pani w takim stroju,

wychodziła zawsze ze swego pokoju całkowicie ubrana.

Lunia nie zważała na to, że jest w negliżu. Pochłaniała ją całkowicie

jedna tylko myśl: musiała za wszelką cenę raz jeszcze zobaczyć Janka,
raz jeszcze pomówić z nim zanim odejdzie.

Pobiegła wprost do gabinetu męża. Przed drzwiami zatrzymała się

zdyszana i zaczerpnęła głęboko tchu. Drżącą ręką nacisnęła klamkę, po
czym szybko weszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Znalazłszy się wewnątrz, oparła się bezsilnie o ścianę. Wydało się

jej, że widzi swego męża, jakby poprzez zasłonę mgły.

Jan był już zupełnie ubrany i siedział przy biurku. Słysząc jej kroki,

nie odwrócił się w przekonaniu, że to wszedł służący. Gdy jednak
zauważył, że w pokoju panuje wciąż niezwykła cisza, odwrócił się i
ujrzał Lunie.

Z na pół stłumionym okrzykiem zerwał się z miejsca i obrzucił ją

płomiennym spojrzeniem. Poczuł głębokie rozrzewnienie patrząc jak
bezradna i drżąca opiera się o drzwi, niezdolna wymówić słowa. Jeden z
jej złotych warkoczy zwisał na pół rozpleciony z ramienia. Jasne włosy,
z lekka potargane, otaczały delikatną twarzyczkę, w której płonęły
brązowe oczy.

Starając się panować nad sobą, Jan zbliżył się do żony. Pojął

natychmiast, że musiało ją o tej porze sprowadzić tu coś niezwykłego.

— Nie śpisz już, Luniu? Nie potrzeba ci czegoś? Mówiłem ci, że

z samego rana muszę wyjechać z domu.

Spojrzała na niego z tak wielkim bólem i rozpaczą, że zbladł ze

strachu. Na twarzy jego odmalowała się troska i niepokój, a oczy
spoglądały na Lunie z tak bezgraniczną miłością, że młoda kobieta
zadrżała.

— Na miłość boską, powiedz mi Luniu, co ci się stało spyta!

panując z trudnością nad wzruszeniem, jakie go ogarnęło.

9 Małżeństwo
Felicji

129

background image

Wtedy wyciągnęła ku niemu ręce, postąpią kilka kroków naprzód,

zachwiała się na nogach i osunęła się bezwładnie do jego stóp, zanim
zdołał powstrzymać ją od upadku. Oplotła ramionami jego kolana i
zawołała głosem, pełnym udręki:

— Nie odchodź ode mnie, Janku, nie odchodź tak ode mnie!... Nie

opuszczaj mnie, nie przeżyję tego...

Jan przeraził się i pobladł. W tonie tym brzmiał wyraz, który

wyjawił mu wszystko, co żyło dla niego w duszy Luni.

Nie rozumiał znaczenia tych słów, czuł tylko, że wstrząsnęło nią coś

potężnego, co nareszcie zerwało pieczęcie z jej serca, które dotąd było
zamknięte dla niego.

Wzruszony do głębi, pochylił się nad nią i ruchem pełnym miłości

przygarnął ją do siebie.

— Luniu, Luniu... Powiedz, co się stało?

Położyła mu ręce na ramionach, trzymając się kurczowo, aby nie

upaść.

— Nie wolno ci pójść na śmierć, Janku, nie wolno ci odejść beze

mnie, pragnę umrzeć wraz z tobą. Wiem, że masz zamiar pojedynkować
się z Forstem, słyszałeś wczoraj, że odważył się mówić mi o swej
miłości,
a wtedy go wyzwałeś... Wiem wszystko... Dziś o ósmej odbędzie się
pojedynek... odjeżdżasz teraz, żeby z nim walczyć... Nie potrząsaj
przecząco głową, nie dam się zwieść tym niewinnym kłamstwem.
Wczoraj było u ciebie dwóch panów, z którymi omawiałeś warunki...
Dręczona okrutną obawą, podsłuchiwałam pod drzwiami i słyszałam,
że dziś o ósmej masz się z nimi spotkać pod lasem. A potem
przeczytałam jeszcze notatkę na twoim biurku. Nie zaprzeczaj, Janku!
Pojechałeś potem do twojej matki, żeby się z nią pożegnać... Och,
Janku,
twoja biedna, stara matka!... A wczoraj wieczorem przyszedł Volkmer,
pragnąc zapewne załatwić tę sprawę pokojowo, lecz usiłowania jego
spełzły na niczym. Gdyś powiedział mi wczoraj, że rano wyjdziesz
z domu, wówczas pojęłam, że i prośby Volkmera spełzły na niczym...
Czuwałam całą noc, modliłam się, starałam się na próżno pokonać
rozpacz... A teraz chcesz odejść, chcesz mnie opuścić, iść bez pożegna
nia... Ach, Janku, czyż ja dla ciebie nic nie znaczę? Och, nie porzucaj
mnie, nie potrafię żyć bez ciebie...

Wzburzona, drżąca, wyrzucała z siebie namiętnie potok słów,

130

background image

wpijając się kurczowo palcami w ramiona Janka, jakby się spodziewała,
że w ten sposób uda się jej go zatrzymać.

Jan nagle objął ją silnymi ramionami i przycisnął do siebie mocno

drżącą postać.

— Luniu! Luniu! Więc ty mnie kochasz? Powiedz, czy kochasz

mnie? — zapytał z tak wielką radością, że na dźwięk jego głosu Lunie
przeszedł dreszcz.

Jan w tej chwili niczego nie rozumiał, o niczym nie pamiętał;

przepełniony był błogą świadomością, że oto trzyma w objęciach
ukochaną istotę, która drży z lęku o niego. Zdawało mu się, że jej słowa
brzmią jak cudowna pieśń miłości, że kryje się w nich spełnienie jego
namiętnej tęsknoty.

A Lunia, prawie bez sił, spojrzała w jego oczy, płonące blaskiem,

przepotężnej miłości.

— Kocham cię... Ubóstwiam... — szepnęła, zapominając o wszyst

kim i poddając się mocy tych władczych oczu.

Wargi jego spoczęły na jej spragnionych ustach, przylgnęły do nich

mocno i gorąco. Oboje zatonęli w pocałunku.

Gdy wreszcie wypuścił ją z objęć, oboje zmierzyli się wzrokiem,

jakby się ocknęli z cudownego snu. Twarze obojga opromieniał wyraz
niewymownego szczęścia.

— Żono moja — rzekł Jan cicho, lecz z tak bezbrzeżną tkliwością,

że
Lunia zadrżała z rozkoszy — żono moja, ty najsłodsza, najukochańsza,
nareszcie jesteś moją! Teraz mam cię przy sobie i nie opuszczę cię
nigdy.
O, jakże cię kocham, moja ty cudna, jedyna... Jakże tęskniłem za
godziną, w której oddasz mi twe serce!

Spojrzała na niego jakby we śnie, pełna niedowierzania, szczęśliwa,

a jednak wciąż jeszcze trapiona obawą. Potem przytuliła się do niego
mocno, patrząc mu w oczy, z których mogła wyczytać, że jest kochana
tak wielką miłością, jaka rzadko której kobiecie przypada w udziale.

— Janku! Janku!

Całą moc i głębię swego uczucia zaklęła w te krótkie wyrazy.

Spłoniona, przytuliła policzek do jego twarzy, pytając drżącym głosem:

— Więc to prawda? Więc to nie sen? Ty mnie kochasz, Janku? Znowu
złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
— Czy nie czujesz tego, Luniu? Czy nie słyszysz, jak serce moje bije

131

background image

przy twoim? Czy nie dostrzegłaś burzy, którą mną miotała, czy nie
zauważyłaś, jak całą siłą panowałem nad sobą, aby cię nie zrazić?
Walczyłem i zdobywałem twoją miłość jak najcenniejszy skarb, który
mogło mi ofiarować życie. Zdawało mi się, że jestem jeszcze bardzo
daleki od celu. Niekiedy, gdy patrzałaś na mnie ufnie i tkliwie twymi
cudnymi oczyma, wierzyłem, że uda mi się pozyskać twe serce.
Wczoraj jednak ogarnęło mnie ponownie zwątpienie. Zauważyłem, że
po rozstaniu się z Forstem byłaś niezwykle wzburzona, sądziłem więc,
że nie jest ci on jeszcze obojętny.

Lunia, ocknęła się przerażona i ogarnięta lękiem zarzuciła ramiona

na szyję Jana.

— Ach, Janku, Janku, przecież to był tylko lęk o ciebie... Boję się

okropnie... A teraz mam się rozstać z tobą... o Boże... mam cię utracić
w takiej chwili... gdy życie jest tak piękne, tak czarowne... gdy
uśmiechnęło się do nas szczęście... O, mój najdroższy, mój jedyny,., nie
odchodź ode mnie, nie opuszczaj mnie, Janku...

Bezsilna, złamana, pełna przerażenia, zachwiała się na nogach. Jan

podtrzymał ją, potem wziął na ręce jak małe dziecko i ułożył wygodnie
na kanapie. Nie wypuszczając żony z objęć, pochylił się nad nią czule,
mówiąc:

— Uspokój się, moje biedne dziecko. Jakież okropne

przypuszczenia
wylęgły się w twej wyobraźni. Przestań myśleć o tych głupstwach... Nie
jestem tak lekkomyślny, żeby się pojedynkować. Jestem przeciwnikiem
tego rodzaju spraw honorowych, podczas których nieszczęście spada
przeważnie na rodzinę ofiary. Nie, kochanie, potrafiłbym w inny sposób
dochodzić swoich praw, zamiast dobrowolnie stać się igraszką ślepego
losu.
A czy przypuszczasz, że w takim wypadku odszedłbym od ciebie bez
słowa?
Nie, najdroższe moje serce, raz przecież musiałbym ci powiedzieć, jak
cię
kocham. Pokochałem cię w tej chwili, gdy posłyszałem z twoich ust
wyrazy
miłosne, może nawet i trochę wcześniej... Te słowa miłości
przeznaczone
były dla innego, lecz ja postanowiłem zmusić cię do tego, abyś kiedyś
powiedziała je do mnie. I osiągnąłem swój cel, najsłodsza żono!
Marzyłem
wśród godzin oczekiwania i tęsknoty, abyś przemówiła do mnie tak
gorąco,
tak namiętnie, jak mówiłaś poprzednio... Zmagałem się ze sobą, bo nie
chciałem ci przedwcześnie wyjawiać swoich uczuć. A teraz, uspokój
się,
kochanie. Nie mam zamiaru pojedynkować się z Forstem!

132

background image

Lunia wybuchnęła płaczem, a te łzy przyniosły jej ukojenie. Pełnym

miłości ruchem otarł jej oczy.

— A o czym rozmawiałeś z Forstem? — spytała, nie mogąc się

jeszcze pozbyć lęku.

Jan zmarszczył posępnie czoło.

— Powiedziałem mu, że nie chcę go po raz trzeci spotkać na twej

drodze.

Wątpiła wciąż jeszcze, nie potrafiła otrząsnąć się z uczucia trwogi.

— A ci panowie, którzy byli wczoraj po południu? A dziś rano

masz
przecież wyjechać?

Co to znaczy?

Ucałował jej usta i oczy, po czym odparł z uśmiechem:

— Z tymi panami miałem się spotkać dziś o ósmej na skraju lasu

i obejrzeć z nimi tereny łąkowe, na których mają być wybudowane
wille.
Zdaje się jednak, że ci panowie będą się musieli dziś obejść beze mnie.
Nie mogę przecież zostawić teraz samej mojej słodkiej żony, która się
o mnie tak boi... O, Luniu, najdroższa, jedyna moja... Błogosławię twój
strach, dzięki któremu padłaś mi w ramiona. Kio wie, jak długo jeszcze
musiałbym się daremnie ubiegać o względy mojej tłumnej księżniczki.
Nie mam teraz czasu do załatwiania interesów, muszę się dokładnie
przekonać, czy ta słodka, cudna istota, którą trzymam w objęciach jest
moja, naprawdę moja... Dzisiaj Jan Riller pragnie być lekkomyślny
i zaniedbać ważne sprawy. Och, obejmij mnie, ukoi liana, przytul się
mocno, mocno...

Tego nie trzeba było Luni powtarzać dwa razy, Przepełniona

nieopisanym szczęściem, przylgnęła do męża zarzuciwszy mu ręce na
szyję. Policzki jej pałały radosnym blaskiem.

Jan Ritter zapomniał nie tylko o swoich sprawach, lecz o całym

świecie...

Zegar zadzwonił ósmą, co przypomniało mu o obowiązkach.

Zostawię cię na chwilę, moja słodka. Służący musi jechać samo-

chodem na łąki i zawiadomić tych panów, że nie przyjadę. N ie chcę,
żeby na próżno czekali.

Wyszedł szybko z gabinetu, lecz po chwili już. znowu znalazł się

przy boku żony. Usiadłszy przy niej oplótł szyję jej złocistymi
warkoczami i zawołał wesoło:

133

background image

— Tak, złotowłosa księżniczko, teraz uwikłałaś mnie na wieki

w złote sidła!

Spojrzała na niego z tkliwością, a w oczach jej zabłysnął filuterny

uśmieszek, który wywierał na Janku nieprzeparty urok.

- Więc chcesz koniecznie posiadać złotowłosą księżniczkę, mój

najmilszy. Muszę zresztą przyznać, że na obrazku wybranka twego
serca nie wygląda zbyt pięknie.

Ucałował jej ręce, po czym zaśmiał się szczęśliwym śmiechem.

I znowu usta ich połączyły się w długim upojnym pocałunku.

Szybko mijał im czas... Zapomnieli o całym świecie, pamiętając

tylko o tym, że nareszcie odkryli miłość, że rozwarły się przed nimi
złote wrota szczęścia, że zaświeciło dla nich jasne, promienne słońce.

Po pewnym czasie dopiero przypomniała sobie Lunia wczorajszą

wizytę radcy Volkmera.

— Czego on chciał od ciebie, Janku? Po jego odejściu byłeś taki

blady, wydawałeś mi się ogromnie wzburzony...

Twarz Jana przybrała wyraz powagi. Pogłaskał pieszczotliwie włosy

żony, mówiąc:

— Przyszedł do mnie z bardzo złą nowiną. Nie powiedziałem ci

tego,
bo widziałem, że jesteś bardzo rozstrojona. Teraz jednak wyznam ci
prawdę. Volkmer miał dziś rano pojechać ze mną na łąki, aby
pertraktować
z tymi panami. Zamierzał on również wejść do spółki. Przyszedł mnie
właśnie poprosić, żebym odłożył konferencję na inny dzień, albo też go
zastąpił. Wpadł do mnie tylko na chwilę, gdyż spieszył się do córki,
dokąd
lekarz zawezwał go telefonicznie. Ela Forst upadła wczoraj, stan jest
bar
dzo ciężki... Trzeba ją operować... Volkmer był bardzo niespokojny.

Lunia pobladła i zadrżała.

0 mój Boże! Biedna, biedna Ela!
Jan przygarnął ją do siebie.

— Tak, biedne dziecko. Jest zbyt wątła, zbyt delikatna, nie powinna

była w ogóle wychodzić za mąż, tym bardziej, że ma słabe serce. Ale
nie
myśl teraz o tym, kochanie. Ta godzina należy do nas, poświęcimy ją
wyłącznie naszemu szczęściu. Doznałaś w życiu wiele cierpień i zawo
dów, pragnę uczynić wszystko, abyś o tym zapomniała.

1 znowu Jan obsypał żonę pieszczotami, a ona chłonęła jego

pocałunki z rozkoszą.

134

background image

Cały ranek spędzili razem, gdyż Jan ani na chwilę nie chciał puścić

żony od siebie. Oboje mieli sobie nieskończenie wiele do powiedzenia.
Gdy jednak słońce wpadło przez szyby, oznajmiając, że nadchodzi
południe, Lunia zerwała się z miejsca, wołając: — Już południe! Och,
Janku, jak ja wyglądam. Chodzę jeszcze w szlafroku i jestem potargana,
aż strach... Co też powie moja panna służąca, gdy zobaczy mnie w tym
stroju i w tej fryzurze.

Ujął w rękę jej warkocze.

— Może mam cię uczesać? — przekomarzał się z uśmiechem.

— Lepiej nie. Wyobrażam sobie jak by to wyglądało — odparła

żartobliwie.

Jan rozplótł warkocze Luni, a gdy rozpuszczone włosy otuliły jej

postać niby złocisty płaszcz, zanurzył pałającą twarz w chłodnych,
pachnących splotach. Lunia, śmiejąc się radośnie, otuliła go włosami.
Stali przez chwilę, złączeni silnym uściskiem, a serca obojga mocno,
gwałtownie biły. Wreszcie Lunia uwolniła Jana ze złotych sideł,
zgarnęła zręcznie włosy i skręciła je w węzeł.

— Ustatkuj się teraz, ty szalony chłopaku, pozwól mi przyjść do

siebie. Trzeba być rozsądnym. Ja muszę się przebrać i zakrzątnąć koło
gospodarstwa. Dziś dostaniesz wystawny obiad, bo to dla mnie
uroczyste święto. I włożę najpiękniejszą suknię, żeby się podobać
memu
mężowi. Pragnę dla niego być piękna, tak piękna, żeby mnie nigdy nie
mógł opuścić, żeby mnie kochał wiecznie...

Z okrzykiem szczęścia zawisła na szyi Jana, ucałowała go raz

jeszcze, po czym wyrwała się zjego objęć. Zanim zdołał ją zatrzymać,
wymknęła się szybko z pokoju.

Jan stanął na środku pokoju. Oczy jego płonęły radością. Wyciągnął

przed siebie ramiona w poczuciu własnej siły. Z ust jego wydarł się
okrzyk rozkoszy:

— Moja jest, moja...

Lunia przemknęła się cichaczem do swego buduaru, rada, że nie

spotkała po drodze nikogo ze służby. Przygładziła naprędce włosy, po
czym zadzwoniła na pannę służącą.

Ta ostatnia miała dziś trudne zadanie do spełnienia, gdyż Lunia

zalecała jej pośpiech, a przy tym była tak wybredna przy wyborze sukni
jak nigdy w życiu.

135

background image

Gdy punktualnie stawiła się w jadalni, gdzie czekał na nią Jan,

jaśniała urodą i wdziękiem młodości. Nie można było poznać, jak
ciężką walkę duchową stoczyła tej nocy, szczęście zatarło na jej twarzy
ślady bólu.

Jan nie posiadał się z zachwytu. Podszedł do swej uroczej żony i

podprowadził ją uroczyście do stołu. W oczach jego migotały przy tym
swawolne iskierki, toteż Lunia co chwila spoglądała ze zdumieniem w
oblicze męża. Gdzież się podziały ostre linie ust, surowy wyraz twarzy,
chłodne, obojętne spojrzenie?

Młoda kobieta w nagłym porywie szczęścia przytuliła policzek do

dłoni męża. Jej wargi przesunęły się pieszczotliwie i z ogromną
wdzięcznością po silnej, muskularnej ręce mężczyzny. Chciał jej tego
zabronić, a wtedy Lunia gorąco i mocno przycisnęła usta do ręki Jana.

— Zostaw — prosiła miękko — ta kochana, droga, silna dłoń

zawiodła mnie do mego szczęścia.

Młoda para zasiadła do stołu, lecz okazywała niewielki apetyt. Mieli

obecnie tyle ważniejszych spraw na głowie... Lecz nawet w tej godzinie
szczęścia mieli się zetknąć z ciemnymi stronami życia. Podczas obiadu,
zadzwonił telefon... Ktoś prosił Jana w bardzo pilnej i ważnej sprawie...

Był to radca handlowy Volkmer, który oznajmił drżącym głosem, że

córka jego po szczęśliwie przebytej operacji, zmarła nagle na zawał
serca.

— Moja żona co chwila mdleje, a zięć jest bliski utraty zmysłów.

Nigdy nie przypuszczałem, że Henryk tak bezgranicznie kocha naszą
biedną, małą Elę — opowiadał radca, zupełnie załamany tragedią.

Nie przypuszczał, że Henryk Forst dlatego szaleje z rozpaczy, gdyż

w głębi duszy czuje się winny i czyni siebie odpowiedzialnym za śmierć
żony.

Henryk był rzeczywiście wstrząśnięty do głębi i rozpaczał bardzo po

stracie swej młodej żony. Dopiero w ostatniej chwili, czuwając przy
łożu chorej, poznał i ocenił cały ogrom, całą potęgę jej miłości. Ela,
wijąc się z bólu, potrafiła jeszcze zdobyć się na uśmiech dla
ukochanego męża, starała się go usprawiedliwić w oczach innych, zdjąć
z niego odpowiedzialność.

Henryk Forst byłby potworem bez serca, gdyby tyle czystego,

gorącego uczucia nie poruszyło go do głębi.

136

background image

*

*

*

Jan powrócił do jadalni i starając się oszczędzać jak najbardziej

Lunie, powiedział jej o śmierci Eli. Młoda kobieta z głośnym łkaniem
przypadła do piersi męża.

— Ach, Janku!... Biedna, biedna Ela!... Wydaje mi się po prostu

niesprawiedliwe, że jestem w podobnej chwili taka szczęśliwa...

Przytulił ją serdecznie do siebie.

— Nie wolno ci tak mówić i myśleć, Luniu. Każdy człowiek

powinien się wdzięcznym sercem radować ze swego szczęścia i nie
mącić
sobie jasnych godzin myślą o cudzej niedoli, na którą nie ma rady.
Pozwól biednej Eli spoczywać w spokoju, kto wie, może się dobrze
stało.
Przecież nie mogłaby do końca życia pozostać szczęśliwa, bo całe jej
szczęście polegało na tym, że wierzyła w złudzenia. Nie sądzę, aby
w przyszłości los oszczędził jej rozczarowań. Na pewno i ona poznałaby
kiedyś istotną wartość moralną swego męża...

Lunia przytuliła policzek do twarzy Jana.

— Ach, jakiż mnie spotkał dobry los! Jakże nieszczęśliwa stałabym

się przy boku Henryka Forsta...

Jan obrzucił ją płomiennym spojrzeniem.

— Więc jesteś zadowolona z zamiany? — zagadnął.
Namiętnym ruchem oplotła mu szyję rękami i zatapiając wzrok

w jego oczach, rzekła cicho, drżącym głosem:

— Ty wskazałeś mi najwyższą wartość życia, ty jeden, ty mój

jedyny... W twojej miłości poznałam dopiero prawdziwe szczęście...
Kocham cię, kocham cię szalenie, bezgranicznie, najdroższy, najmilszy
mój mężu...

Usta ich złączyły się w gorącym, namiętnym pocałunku.

Nazajutrz młoda para pojechała na przedmieście, do matki Jana

Rittera.

Poczciwa staruszka powitała ich, jak zwykle radosnym uśmiechem.

Jan i Lunia udali się znowu do małej kuchenki, aby razem zaparzyć
kawę. Ta czynność jednak trwała dziś wyjątkowo długo, gdyż oboje
szeptali sobie nawzajem słodkie słowa miłości, obsypując się co chwila
pieszczotami.

137

background image

Pani Ritter nadsłuchiwała ze zdumieniem, łowiąc uchem dźwięki

srebrzystego radosnego śmiechu i cichy szmer tkliwych słów.
Potrząsnęła kilkakrotnie głową i zadumała się głęboko.

Gdy wreszcie młodzi, niosąc kawę, weszli do pokoju, zwróciła się

do nich z uśmiechem:

— Zdaje się, że jesteście dziś oboje w wyjątkowo dobrym humorze?
Jan uśmiechnął się jak swawolny chłopiec.

— Tak, mateczko, ale pragniemy i ciebie wprawić w dobry humor.

Poczekaj, zobaczysz zaraz to, coś tak bardzo chciała oglądać — rzekł,
promieniejąc z radości.

Po czym porwał Lunie w objęcia i zaczął okrywać jej twarz, oczy i

usta namiętnymi pocałunkami, tak długo, póki nie straciła tchu i nie
zawołała, aby ją puścił.

Nie wypuszczając żony z uścisku, zaśmiał się i powiedział:

— Cóż, mamo, jakże ci się to podobało? Czy dość gorąco wycało

wałem moją ukochaną? A może spodziewasz się dalszego ciągu?
W takim razie gotów jestem zacząć na nowo.

Pani Ritter otoczyła ramionami młodą parę. Oczy staruszki zwilgot-

niały.

— Pozwól teraz odetchnąć trochę twojej Luni. Potem jednak może

nastąpić powtórzenie, bo ten widok doprawdy spodobał mi się ogrom-
nie — odparła na pół z uśmiechem, na pół ze łzami.

— Bardzo chętnie, mamo. Jestem zawsze do tego gotowy, a i Lunia

także — rzekł Jan i raz jeszcze prędko pocałował Lunie.

— No... nie bądź taki śmiały — groziła Lunia żartobliwie — bądź

grzeczny, bo za karę nie dostaniesz ani jednego całusa.

— Ja bym się wcale nie zadowolił jednym — odparł Jan z uśmiechem.
Lunia spojrzała na matkę.
— Widzisz, mamo, jaki to niesforny chłopak!
Staruszka zaśmiała się dobrotliwie:

— A mówiłam ci przecież Luniu, że ten chłopak niczego się nie

ulęknie i nie cofnie się przed niczym. Wszystko potrafi pokonać,
wszystko zdobyć, nawet taką piękną dumną księżniczkę, jak ty.

Lunia spojrzała promiennie w oczy Janka.

— Tak, mamo, jemu nikt oprzeć się nie zdoła. A ja... ja pragnę z

nim
razem lecieć ku słońcu.

138

background image

Przypadła do piersi Jana, który mocno przytulił żonę;

— Szybujcie więc razem na wyżyny i korzystajcie z każdej go

dziny szczęścia. Życie jest krótkie — rzekła uroczyście starusz
ka.

Jan i Lunia spojrzeli sobie miłośnie w oczy.

* *

*

W dwa dni później odprowadzono Elę Forst na ostatni spoczynek.

Trumna jej tonęła w powodzi kwiatów.

Lunia i jej mąż znajdowali się również w żałobnym orszaku.

Wyrwali się z pełni szczęścia, aby złożyć garść kwiecia na mogile
przedwcześnie zgasłej Eli. Oboje zauważyli rozpacz Forsta, który stał
jakby skamieniały nad ostatnim łożem małżonki. Lunia, świadoma
swego szczęścia, poczuła w tej chwili, że może mu wszystko
przebaczyć. Wsparta na ramieniu Jana podeszła do Henryka i podała mu
rękę. Po twarzy Forsta przebiegło drgnienie, usta jego dotknęły ręki
Luni.

— Dzięki! — szepnął cicho.

Jan również wyciągnął do niego dłoń. Henryk przez jedną chwilę

wahał się, po czym jednak pochwycił wyciągniętą rękę i mocno ją
uścisnął. Obaj mężczyźni patrzyli na siebie w milczeniu, Henryk,
patrząc na stalowe oczy Rittera, pomyślał:

— Lunia wybrała godniejszego ode mnie. Nie zasłużyłem na jej

miłość, ani też na uczucie mojej biednej, maleńkiej Eli.

Pochylił głowę i wlepił wzrok w masę róż, które okrywały jego

młodą, zmarłą żonę.

W jakiś czas potem, Henryk otrzymał urlop i udał się w długą

podróż. Teściowie jego, którzy przypisywali jego rozterkę duchową
rozpaczy po stracie Eli, nalegali, aby zięć wyjechał i rozerwał się. Ela
przed śmiercią wyraziła życzenie, aby rodzice uważali Henryka za syna,
aby mieszkał u nich i zastąpił im zmarłe dziecko. Państwo Volkmer
uważali to życzenie za święte i postanowili je spełnić. Tak więc Ela,
nawet na łożu śmierci, obsypała dobrodziejstwami ukochanego męża.
Henryk nie kochał wprawdzie swej młodej żony, lecz wzruszony tyloma
dowodami miłości, czcił jej pamięć, jak świętej.

139

background image

Henryk nigdy już nie rzucił najlżejszego cienia na szczęście Felicji.

Nauczył się panować nad sobą i wyrzekać się własnych pragnień.
Godziny spędzone przy umierającej Eli uszlachetniły, zahartowały jego
duszę. Po powrocie z urlopu przez pewien czas trzymał się z daleka od
Luni i Jana, tak długo, póki nie odzyskał spokoju i nie poczuł się
zdolny, by patrzeć bez zawiści na bezgraniczne szczęście jakiego Lunia
doznała przy boku swego męża.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Courths Mahler Jadwiga Malzenstwo Felicji 2
Courths Mahler Jadwiga Małżeństwo Felicji
Courths Mahler Jadwiga Wojenna zona
Courths Mahler Jadwiga Dzieci szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Gdyby życzenia zabijały
Courths Mahler Jadwiga I będę ci wierna aż do śmierci
Courths Mahler Jadwiga Zagadka w jej życiu
Courths Mahler Jadwiga Odzyskany Klejnot
Courths Mahler Jadwiga Tajemnica rubinowego pierścienia (Zbrodnia na zamku Truenfelds)(Gryzelda)
Courths Mahler Jadwiga Sprzedane dusze
Courths Mahler Jadwiga Zareczynowy naszyjnik
Courths Mahler Jadwiga Zakładniczka
Courths Mahler Jadwiga Miłosne wyznanie doktora Rodena
Courths Mahler Jadwiga Przez cierpienie do szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Czarodziejskie ręce

więcej podobnych podstron