EWA NOWAK
PIĄTKI
ROZDZIAŁ 1
Ola Wrona, najciszej jak umiała, sięgnęła po książkę do biologii. Leżeć płasko na
tapczanie, z wyciągniętymi do góry rękami, i czytać podręcznik - na coś takiego byłoby stać
mało kogo, Oli jednak to odpowiadało.
Po pierwsze: było to bardzo obciążające dla mięśni przedramion - i o to właśnie
chodziło. Ćwiczyć, ćwiczyć, ciągle ćwiczyć i nigdy nie pozwolić, żeby ciało było silniejsze
od ducha. Zawsze być najlepszą w gminie, być kapitanem każdej drużyny i samej wybierać
zawodników do drużyny, a nigdy nie być wybieraną. Po drugie: na tapczanie obok Oli spali
Kubuś i Marzenka - jej siostrzeńcy w wieku przedszkolnym. Dzieci te, jak sądziła Ola, niemal
wcale nie potrzebowały snu. Fakt, że jeszcze śpią, a ona już nie, chciała wykorzystać. Bała
się, że jeśli na przykład podeprze się łokciem, to sprężyny mogą zaskrzypieć i bachory od
razu się pobudzą. Wtedy koniec ze spokojem, koniec z nauką, w ogóle będzie to koniec życia.
Tłuściochy, które wszystko robią razem, wskoczą na nią i zaczną wrzeszczeć, żeby im
pokazała, jakie ma twarde mięśnie brzucha i jak umie położyć każde z nich na rękę. I
oczywiście, żeby im zrobiła coś do jedzenia. Dlatego (mimo iż bardzo, ale to bardzo
potrzebowała skorzystać z łazienki) leżała nieruchomo i czytała rozdział o budowie roślin.
Wyróżniamy dwa rodzaje systemów korzeniowych: palisadowy i wiązkowy. Palisadowy
charakteryzuje się...
„E, to banalne!”.
Bezszelestnie przewróciła stronę, szukając czegoś, czego jeszcze nie umiała: Funkcje
korzenia - też banał. Wiadomo, korzeń musi trzymać roślinę w podłożu, musi wchłaniać z
gleby wodę i sole mineralne, no i może magazynować produkty przemiany materii, czego
przykładem jest marchewka.
Właśnie, marchewka! Marcheweczka, marchewunia. Jak byłoby fajnie, gdyby nie tych
dwoje tłuściochów. Zeszłaby spokojnie do łazienki, a potem do kuchni po marchewkę albo
nawet po kilka dobrych kanapeczek, nastawiłaby sobie muzykę i uczyłaby się, delektując się
sobotnim porankiem. A tak...
„Dlaczego moja siostra uważa, że to jest fajne, żeby te tłuściochy zawsze kłaść w
moim pokoju? Dziś jej wygarnę!”.
Wiedziała oczywiście, że tego nie zrobi. Dużo starsza siostra Oli spodziewała się
trzeciego dziecka. W zasadzie dziecko mogło pojawić się lada chwila, więc nie był to
najlepszy czas na „wygarnianie” siostrze. Zresztą Dorota była fajna. Zawsze, pomimo różnicy
wieku, bardzo się lubiły i rozumiały. No, może do czasu, aż Dorota postanowiła urodzić tę
dwójkę wszystko jedzących, natrętnych dzieciaków, nad którymi nikt w rodzinie nie mógł
zapanować.
Zamknąwszy oczy, Ola zaczęła bezgłośnie powtarzać, czego się nauczyła. Ktoś, kto
podglądałby ją (na przykład przez dziurkę od klucza), mógłby odnieść wrażenie, że ma w
poniedziałek bardzo ważny sprawdzian i do niego się przygotowuje. Jednak nie była to
prawda... Odkąd Ola złapała pierwszą jedynkę, bo pojechała na zawody do Mińska
Mazowieckiego - wygrała je i wróciła ze złotym medalem, myśląc, że jako chluba szkoły nie
musi odrabiać pracy domowej - od tego czasu postanowiła, że tak już nigdy nie będzie.
Uczyła się na zapas kilku następnych tematów, bo wyjazdy na zawody często były nagłe,
niespodziewane, nieprzewidziane i niewyobrażalne. Trzeba było przewidywać i planować
samemu.
Na dole skrzypnęły drzwi. Ola usłyszała energiczne kroki mamy, a zaraz potem
wolne, posuwiste kroki siostry. Na podwórku zaczął radośnie ujadać Ugryź - to znak, że
ojciec przyniósł mu miskę z jedzeniem.
Obok na tapczanie zaszeleściła pościel. Ola błyskawicznie zamknęła książkę i oczy -
zaczęła udawać, że śpi. Był to jedyny manewr zapewniający jej jeszcze odrobinę spokoju,
jakąś minutę albo dwie, ale dobre i to.
*
- On dostał o cztery kulki więcej niż ja! To niesprawiedliwe! Oddawaj!
Kuba i Marzenka, oboje w jednakowych leginsach i jednakowo opinających ich
okrągłe brzuszki bluzach, siedzieli w kuchni na taboretach. Majtając nóżkami, dawali rodzinie
dobrze znane przedstawienie.
- Babciu! Ona mnie grzebie w moim talerzu! Mamo! Mamo! Ona mnie wkłada rękę
do moich kulek!
- Ty mi pierwszy zacząłeś!
- Uspokójcie się i jedzcie grzecznie, bo mamusia trochę źle się czuje - odezwała się
Dorota, masując swój duży, ale zgrabniutki jak piłka do koszykówki, brzuszek.
- Może to jednak dziś... - Mama pochyliła się nad nią.
- Nie, na pewno nie. Po prostu źle spałam.
- Oddawaj mleko! Mamo, on mi upił moje mleko. Wypluj to, to moje!
Złe samopoczucie matki nie zrobiło na dzieciach specjalnego wrażenia.
Ola postanowiła najpierw trochę się przebiec, a potem, jeśli los będzie dla niej
łaskawy i dzieciaki znikną z kuchni, zjeść w spokoju śniadanie.
- A ty dokąd? - Mama spojrzała na nią podejrzliwie, jakby Ola miała na sobie nie dres,
ale co najmniej jedwabny szlafrok.
- Idę pobiegać.
- Oj, kupiłabyś u Górala mąkę, ze dwa kilo, co? - Mama zerknęła na starszą córkę, ale
ta w milczeniu patrzyła w okno, na nic nie reagując. - I ryż w torebkach, to się dziś
pomidorówkę zrobi.
- Mamo, idę pobiegać, potem kupię. Dlaczego ja muszę wszystko robić? - Już chciała
powiedzieć: „nie możesz iść sama?”, ale pomyślała, że to zła strategia. Powiedziała coś
innego: - Wszystko zrobię potem. Teraz...
- To poczekaj chwilę, weźmiesz dzieci.
- Mamo! Jak mam z nimi biegać?! One...
- Widzisz chyba, jaka jest sytuacja. Mogłabyś troszkę pomóc. Czy tak trudno zająć się
nimi, co? Pobiegać możesz zawsze. Kończcie już, to Ola pójdzie z wami do lasu. Nazbieracie
grzybków, pójdziecie daleko...
- Jak najdalej - mruknął dziadek (ojciec Oli), który właśnie wszedł.
- A zapałki nam dacie?
Odkąd Kuba zobaczył, jak drwale palą stare liście, był zafascynowany ogniem,
ogniskiem i zapałkami; uważał, że nie ma po co wybierać się do lasu bez zapałek.
- Nie! - warknęła Ola. - Jak ty jesz, jak?! Ja z takimi brudasami nie idę. Jeszcze kogoś
spotkam...
- Jaka ty jesteś, Oluś, nieprzyjemna - wtrąciła mama. - Zjedz jak człowiek, umyj im
buzie i zajmij się nimi trochę. Przecież to twoi siostrzeńcy. Kiedy byłam w twoim wieku,
uwielbiałam małe dzieci, po prostu przepadałam za nimi. Mogłam latać do sąsiadek i
niańczyć bez końca.
- Ja też lubię dzieci sąsiadek, szczególnie tych, co daleko mieszkają - mruknęła Ola, a
głośno powiedziała: - Ja też lubię dzieci, ale grzeczne, miłe, inteligentne, a nie jak nasze...
W tym momencie, jakby na potwierdzenie jej słów, rozległ się brzdęk tłuczonego
szkła.
- To ona, to ona macała mój talerz! Mamo, ona mi zbiła mój talerz! Babciu, zrób jej
coś! Uuu!
Kuba z całej siły uderzył Marzenkę w brzuch, aż ta spadła z taboretu.
- Mamo! Ja się złamałam! To przez niego.
Marzenka szybko się podniosła i złapała młodszego brata za włosy, chcąc wymierzyć
mu sprawiedliwość. - Dziadku, a ona mnie...
- Spokój! - wrzasnął ojciec Oli. - Trzy baby w domu, a nad dwójką dzieciaków
zapanować nie umieją. Wrzaski i wrzaski od rana! Nikt mi nie pomoże z tą pisaninę. Nikt.
Dorota nawet nie drgnęła, mama wyszła do spiżarni. Ojciec nie znosił wypisywania
faktur i był wtedy w bardzo złym humorze. Ola również nie poczuwała się, by pomóc ojcu.
Zaciskając zęby, zaczęła zbierać kawałki potłuczonego talerza. Już miała wstać, żeby
przynieść ścierkę, gdy podbiegł Kuba i z rozpędu wskoczył w rozlane mleko, znacząc
wszystko, nie wyłączając dresu i twarzy Oli.
Ola wrzuciła szkło do kosza i z całej siły uderzyła Kubę w pośladek.
- Jesteś obrzydliwym bachorem, Kuba! A ten rozdarł się na cały Stoczek.
- Mamo, ona mnie uderzyła! Mamo, uderz ją! Jak mnie boli! Mamo! Babciu! Pupka
mnie boli!
- Daj, daj, babcia zaraz pocałuje. Olka! - Mama, tuląc w ramionach udającego płacz
Kubę, zmarszczyła brwi. - Co się z tobą dzieje?! Ja sobie nie wyobrażam ciebie w roli matki.
Natychmiast przeproś Kubusia.
Ola rzuciła okiem na siostrę, która nerwowo masowała sobie brzuch.
- Mamo, Dorotka rodzi.
Wszyscy spojrzeli na okrągły brzuch Doroty. Ta wygramoliła się z fotela i
powiedziała:
- Czy ktoś może zadzwonić po karetkę... Ja muszę się uczesać... przecież taka
nieuczesana nie pojadę.
*
Lasy koło Stoczka są wspaniałe - pełne grzybów, jagód, kwiatów i dzikich zwierząt. O
każdej porze roku jest tu pięknie i cicho. Nic dziwnego, że mieszkańcy tak lubią je
odwiedzać. Teraz, w połowie października, lasy wręcz pełne były zbieraczy grzybów -
miejscowych i przyjezdnych.
Ola spojrzała na swój kosz. Sporo uzbierali. Kuba, gdy kazała mu wyrzucić
muchomora, położył się na ścieżce i krzyczał, że kocha tego muchomora i nigdy go nie
porzuci. W końcu przekupiła go cukierkiem o smaku grejpfrutowym. Potem siostrzeńcy
śpiewali, a raczej ryczeli piosenkę, która wydawała im się na czasie (Wiosna, wiosna już na
łące, powitalny będzie koncert).
- Ola, a ty jak myślisz, ile jeszcze dzieci będziemy mieli? - zapytał Kuba,
uświadamiając Oli, że to przecież nie musi być ostatnie dziecko w ich rodzinie.
Poczuła, że nagle ogarnia ją kompletny bezwład.
- Wiecie co? Usiądziemy na trawie. Tu jest ciepło i sucho. - Pomacała wilgotne liście.
Postawiła kosz koło siebie i z ulgą usiadła.
- A mogę cię przeczesać? - Marzenka uwielbiała wszystkich czesać, ale Ola tego nie
znosiła.
- Nie. Tyle razy ci mówiłam: nie, nie, nie - odpowiedziała.
Dzieci stanęły koło brzozy i zaczęły skubać korę. Kuba robił to delikatniej, jego
kawałki były o wiele dłuższe. Zdenerwowało to Marzenkę.
- Ty lepiej módl się, żeby to był brat, bo jak będzie siostra, to już ci mówiłam, jak od
nas dostaniesz. Aha, i nie licz no to, że ja i ona będziemy się z tobą bawiły. Dziewczynki nie
bawią się z chłopcami. Nigdy!
Kubie zakręciły się łzy w oczach. Czuł się bezsilny i bardzo nie chciał stracić
Marzenki jako kompana do zabaw. Zamrugał powiekami, otarł załzawione oczy w rękaw
bluzy i odszedł kilka kroków. Ola podejrzliwie spojrzała, co tym razem ma zamiar zmalować.
Ale Kuba ukląkł na grubej warstwie liści, złożył ręce i wzniósł oczy do nieba.
- Tylko pamiętaj - krzyknęła do niego Marzenka - że jak się modlisz o coś dla siebie,
to jest to wielki grzech, że zawracasz Panu Bogu głowę swoimi sprawami! - przypomniała mu
tonem surowej nauczycielki.
Kuba zacisnął usta. Po chwili Ola usłyszała, jak do siebie mruczy:
- Panie Boże, mam do Ciebie wielka prośbę. Czy możesz dać mojej siostrze Marzence
brata? Daj jej brata, tak bardzo Cię proszę o brata dla niej.
*
Dom Wronów znajdował się przy piaszczystej drodze biegnącej wzdłuż lasu. Przed
domem mama Oli miała swój ogród, teraz wypełniony wylewającymi się poza parkan
drobnymi chryzantemami.
Wracając z koszem pełnym grzybów i dwójkę milczących ze zmęczenia siostrzeńców,
Ola dostrzegła ruch na podwórku domu z kolumienkami, który w czerwcu kupiła jakaś
rodzina z Warszawy - wiecznie potargana matka i syn - dziwoląg, Szymon - sztywny jak kij,
w grubych okularach ze szkłami jak denka butelek. Kiedyś Ola widziała, jak on kopie piłkę...
To był dramat, parodia sportowca. Ola miała wyrobione zdanie na temat sąsiada i traktowała
go jak powietrze.
*
Ojciec siedział nad fakturami i aż pojękiwał, tak tego nie lubił.
Ola wybrała dużą miednicę i napełniła ją zimną wodą. Rozłożyła na stole gazetę i
wysypała na nią grzyby. Zaczęła je czyścić. Kilka okazów było bardzo ładnych i Ola trochę
żałowała, że nie ma mamy, bo przed nią mogłaby się pochwalić. Trudno.
- Jeść!
- Jeść! Zaraz umrę. Jestem najbardziej głodnym człowiekiem na Ziemi! O, jaki jestem
głodny. - Kuba odsłonił bluzę i pokazał biały, miękki brzuch.
- Ja jestem bardziej głodna - oświadczyła Marzenka i ukucnęła przed miską z
grzybami. Zanurzyła w niej ręce i zamoczyła sobie bluzę aż po łokcie. - Zresztą ja jestem
starsza i zawsze jestem bardziej.
- Takie niedobre dzieci jak wy w ogóle nie powinny dostawać jeść.
- Ola, daj im spokój! - cicho powiedział ojciec i zaraz do niej mrugnął. - Nie drażnić
potworków.
- Umyjcie ręce i idźcie sobie pooglądać telewizję. Ola wcisnęła każdemu z nich grubą
pajdę chleba z masłem i dżemem.
Kiedy dzieci wyszły, zadzwonił telefon. Ola zerwała się, myśląc, że to mama z
dobrymi nowinami, ale to była Lina, Karolina Skrzypczyńska - koleżanka z obozu
językowego we Władysławowie. Od powrotu ze zjazdu poobozowego w Choszcznie stale się
kontaktowały.
Karolina jak zawsze wypytała Olę, jak teraz jest w lesie. Mimo że mieszkała tak blisko
Warszawy i las miała za oknem. Karolina po raz kolejny przekonywała Olę, by założyła sobie
konto poczty elektronicznej. Potem znowu obgadały co ciekawsze wydarzenia z obozu.
- Wiesz, bardzo, ale to bardzo bym chciała cię odwiedzić. Może namówię mamę, to
przyjedziemy, co?
- Jasne. Ja też bym chciała.
Ola usłyszała za plecami tupot dziecięcych nóg, ale nie zwróciła na to uwagi, zajęta
rozmową i podekscytowana planami odwiedzin Karoliny.
Gdy tylko się pożegnały, telefon znów zadzwonił. Tym razem to była mama.
- Dorotka urodziła córeczkę. Waży 3300 gramów i ma 54 centymetry długości.
W głosie mamy nie było radości, a wręcz smutek.
„Może to tylko zmęczenie” - pocieszyła się Ola. Dlaczego mama, która tak kocha
dzieci, nie cieszy się z maleńkiej... no właśnie! Dlaczego mama nie powiedziała, jak jej na
imię? Zawsze, to znaczy dwa razy, dzwoniła i mówiła: „Dorotka urodziła Marzenkę” albo:
„Dorotka urodziła Kubusia”. A tu nic. Dlaczego?
Ola prosiła o ucałowanie Doroty i zabrała się do robienia kolacji.
*
- Cześć, Olka! Wyjdziesz?
W drzwiach stały Marta i Justyna - dwie nierozłączne przyjaciółki. Od pierwszej klasy
były zawsze razem i Ola bardzo im tej przyjaźni zazdrościła. Dużo by dała, żeby móc trzymać
się zawsze z nimi. Najfajniej by było, gdyby przyjaciółki się pokłóciły. Wtedy znalazłoby się
miejsce dla Oli. Ale co zrobić, skoro one nigdy się nie kłócą...
- Nie mogę, mamy nie ma i muszę... chyba że Marzena i Kuba pójdą z nami...
- E, to trudno. Cześć!
Oli zrobiło się przykro, że tak łatwo rezygnują z jej towarzystwa.
Znowu telefon, wściec się można. Tym razem to był Janusz, mąż Doroty.
Poinformował Olę, że Dorota urodziła córeczkę, która waży 3300 gramów i ma 54 centy-
metry długości. Dodał, że zabiera dzieciaki do domu. Ola musiała bardzo się pilnować, żeby
szwagier nie usłyszał radości w jej głosie. Jak to cudownie! Zaraz przyjedzie i je zabierze.
Może jeszcze uda się uratować sobotni wieczór, może nawet uda się dogonić Martę i Justynę?
Dzieciaki cicho bawiły się w pokoju Oli, więc nareszcie miała chwilę dla siebie.
Rzuciła się na fotel przed telewizorem i zapatrzyła w okno.
Powinna nakarmić indyki, ale bardzo jej się nie chciało. Stanęła jej przed oczami
Kaśka. Oferma! Piłki się boi! Odkąd Ola pamiętała, Kaśka zawsze była najgorsza z wuefu.
Szła do szatni jak na ścięcie i zawsze, gdy wybierano drużyny, ona zostawała ostatnia. Nikt
nie chciał z nią grać... I nic dziwnego!
Nagle Ola pomyślała, jak by się czuła, gdyby to ona...
„E, to niemożliwe - odgoniła tę myśl - po prostu sprężyłabym się, poćwiczyła i
koniec”.
*
Na podwórko wjechał samochód Janusza. Na miejscu obok kierowcy siedziała mama.
Widocznie spotkali się w szpitalu.
- Mamuś!
- No cześć, cześć. - Mama nawet jej nie pocałowała, tylko od razu zaczęła się krzątać.
- Indyki nakarmiłaś? Znowu nie? Dlaczego ja muszę ci każdego dnia o tym przypominać?
Ugryzia wybiegałaś? Gdzie dzieci?
- Nie wiem, chyba u mnie.
- To idź po nie, niech się szykują. Janusz zaraz je zabiera.
Ola, przeskakując po dwa stopnie, wbiegła po schodach i wpadła do swojego pokoju.
Na dywanie siedzieli jej siostrzeńcy. Każde z nich miało na głowie kapelusik zrobiony
z kolorowego pisma. Przed nimi piętrzyła się góra kolorowych kulek z pogniecionych gazet.
- Wiesz, bawimy się w zimę, a to są nasze śnieżki.
Olę coś tknęło. Wolno podeszła do stosu kulek. Tak, to były jej pisma, jej
„Trzynastki”. Ostatni numer Marzenka przedarła na jej oczach. Zgniotła w kulę i wrzuciła na
stos innych.
- Zabiję was! Mamo! - krzyknęła, bo usłyszała kroki na schodach. - Zobacz, co te małe
osły mi zrobiły! Podarli moje gazety! Odkupicie mi wszystko, smarkacze! Kto wam
pozwolił?!
- Ola, uspokój się. No, chodźcie do babci, dajcie no po słodkim buziaczku. A ty nie
odzywaj się do dzieci w ten sposób. Co ty sobie myślisz?!
- Mamo, ja jeszcze nie przeczytałam, chciałam wieczorem, już po...
- To tylko gazeta. Przestań histeryzować. Grzecznie się bawili. Zbierz te śmieci i
wyrzuć, a wy chodźcie ze mną. Babcia przywiozła wam coś słodkiego.
- Ja mam po nich sprzątać?! - Oli zakręciły się łzy w oczach. - Mamo, daj mi
pieniądze, może jeszcze kupię. Przecież wiesz, że czekam na wyniki konkursu.
- No, chyba żartujesz. Już ci dawałam. Trzeba było szybciej czytać. Kto pierwszy przy
stole, dostaje lizaka!
We troje wyszli z pokoju, a Ola ukucnęła nad stertą swoich zbieranych od dawna
numerów „Trzynastki” i drżącymi rękami rozprostowała ostatni, nieprzeczytany jeszcze
numer.
Ocalał kupon do losowania nazwisk szczęściar, które zostaną zaproszone na
zwiedzenie redakcji, i stroną z pocztą „Trzynastki”.
Ola słabo widziała, bo w oczach miała łzy, ale szybko wypełniła kupon i zaczęła
czytać. We wszystkich listach poza jednym różne dziewczyny prosiły, by napisano do nich, i
solennie obiecywały, że na pewno odpiszą. Jednak Ola wiedziała, że to nieprawda. Już trzy
razy próbowała nawiązać korespondencję z kimś, kto zapewniał, że odpisze na wszystkie
listy, i trzy razy nic, cisza. Jeden list był od chłopaka.
Cześć, dziewczyny!
Moja siostra czyta tę Waszą gazetę i zawsze zostawia ją w łazience, więc ja też jestem
w Waszych sprawach na bieżąco. Mam czternaście lat. Niespecjalnie się sobie podobam, ale
za to mam kota i fantastyczny widok z okna. Moi rodzice pracuję w szkole, a ojciec jest
dyrektorem. Jeśli któraś z was będzie bardzo chciała, to mogę jej ten widok opisać. Tylko nie
obiecuję, że odpiszę na wszystkie listy, bo nie mam pojęcia, ile ich przyjdzie. Fajna ta strona z
poradami intymnymi - czytam ją zawsze pierwszą.
Cześć! Dominik
Ola była tak oburzona, że minęła jej nawet ochota do płaczu.
„Bezczelny typek! Czyta naszą gazetę i jeszcze się z niej śmieje!”.
Byle jak wyrwała kartkę z zeszytu od biologii i nasmarowała mu dwie strony pouczeń.
Na końcu złożyła zamaszysty podpis. Gdy wkładała kopertę między książki, żeby ją w
poniedziałek wysłać, do pokoju wszedł ojciec.
- Cześć, tato. Potrzebna jestem na dole?
- Już skończyłem. Skaranie z tymi papierami. Ale chodź na chwilę, to ci coś pokażę. -
Co?
- Chcesz mieć niespodziankę? - Jasne.
Posłusznie poszła za ojcem.
Na podwórku było już ciemno. Słaby blask ulicznej lampy położył na zabudowaniach
jakąś dziwną, fioletową poświatę. Ola poczuła nagle rozrzewnienie, przypominając sobie, jak
często chodziła kiedyś z ojcem za rękę do sklepu. Ale to było kiedyś, zanim Dorota wyszła za
mąż i pojawiły się dzieci. Teraz nie miała co marzyć o tym, żeby dopchać się do własnych
rodziców.
- Tylko bądź cicho.
Przed drzwiami stodoły stał Janusz.
- Wchodźcie. - Ojciec uchylił boczne drzwi i wszyscy troje wślizgnęli się do środka.
Ola zadrżała. Jesienny chłód i dziwny szelest wywołały atmosferę grozy. Ola złapała
dłoń ojca.
- Zobacz, tam.
Ojciec ukucnął koło Janusza i obaj wpatrywali się w jakiś czarny punkt pod sufitem. -
Co to?
- Nietoperze - szeptem odpowiedział ojciec. - Nareszcie wiemy, gdzie zimują.
Stali tak parę chwil i wpatrywali się w dziwne wrzecionowate kształty.
Gdy wyszli przed stodołę, Janusz sięgnął po papierosa.
- Tylko nic nie mów dzieciakom. Na pewno zaraz by je przepłoszyli.
Nagle nad ich głowami coś przecięło powietrze. Trzy czy cztery nietoperze urządzały
nocne polowanie. Zwinne i tak szybkie, że ledwie dawały się obserwować, bo ludzkie oko za
nimi nie nadążało. Były fascynujące.
Stali tak we troje, słuchali ciszy i wpatrywali się w latających mieszkańców ich
gospodarstwa. Ola poczuła satysfakcję, że ojciec i Janusz tylko ją wtajemniczyli w swoje
odkrycie.
- W ciągu dnia możesz tu przyjść i je podejrzeć, ale ostrożnie.
- Dobrze, tato.
- No, chodźmy. - Janusz zgasił papierosa. - Trzeba by już jechać.
„O tak, zdecydowanie” - pomyślała Ola, słysząc zza drzwi domu piekielne walenie
sztućcami o garnki.
*
- Tato, tato, ja nie chcę jechać, ja chcę zostać z babcię!
- Tak, tato, ja też nie chcę! Ty nie umiesz gotować. Jak nie ma mamy, to będzie
nudno.
- Nie marudźcie, tylko jazda, szykować się, zakładać buty.
- Ale Januszku, posłuchaj... - zaczęła mama Oli. - Przecież ty chodzisz do pracy...
- Moja matka z nimi posiedzi.
- E... - skrzywiła się mama. - Tylko kłopot będzie. A ja i tak do stycznia pracy nie
mam i sama po całych dniach siedzę. Rano ja się nimi zajmę, a Olka wraca koło drugiej, to
potem będą mieli się z kim bawić.
„Nie, nie, nie, błagam! Niech oni jadą!”.
- No, nie wiem... - zawahał się Janusz.
- Tatusiu, ja nie chcę jechać! I Kaczy Kuper też nie chce! - Marzenka rozpłakała się i
rzuciła się babci na szyję.
- Sam widzisz. - Mama Oli wzięła Kubę na ręce. - No już, już, zostaniesz z babcią, z
dziadziusiem i Oleczką.
- To co, zostają?! - krzyknął sprzed telewizora ojciec.
- No, to niech zostaną - powiedział Janusz, a dzieciaki z wrzaskiem rzuciły się na
niego.
- Spokój i nie przeszkadzać, bo teraz z dziadkiem będziemy oglądać mecz.
- Ola, umyj dzieci i połóż. No, co tak stoisz z głupią miną? Aha, i sprawdź, czy dobrze
indyki zamknięte. Urgryzia wybiegałaś?
- Nie znoszę z nim biegać - mruknęła Ola.
- Idź i go wybiegaj.
- Dobrze, mamo.
Bieganie z Uryziem uważała za mordęgę. Pies zawsze tak się cieszył, gdy ktoś do
niego podchodził, że skakał, łapami brudził, ślinił. Koszmar. Ola wyszła z nim na drogę i
prawie natychmiast wróciła.
ROZDZIAŁ 2
Jak się masz, Ola!
Nie wiedziałem, że dziewczyny mogę znać takie słowa. Bardzo mi się podobało to, co
napisałaś. Kiedy przeczytałem rodzicom Twój list, powiedzieli, że musisz być
superdziewczyną i ja też tak myślę. Jak chcesz, to napisz do mnie. Podaję ci adres
internetowy, bo zwykłych listów to ja nie lubię. Przyślij e - maila jak najszybciej.
Naraziocha, Dominik
*
- No i czym ty się przejmujesz? - Głos Karoliny był zupełnie spokojny.
- Nie rozumiesz? Ja nie mam w domu komputera.
- A w szkole?
- Co w szkole?
- No przecież w szkole musisz mieć. Idź i załóż sobie konto.
- Tak, bardzo fajnie, ale ja kompletnie nie wiem, jak to się robi. Ja nie umiem...
- To chyba w miarę dobra okazja, żeby się nauczyć co? Nie bądź mimoza. Idź i kogoś
poproś. Jutro za dzwonię, to mi podasz adres do siebie. I pamiętaj, jak się czegoś bardzo
chce... i tak dalej. Olek cię pozdrawia.
„Jasne! Karolina ma komputer od dawna i łatwo jej powiedzieć: »idź, załóż, nie bądź
mimoza«. Nie, niestety, trudno. Nie muszę przecież pisać do jakiegoś chłopaka, którego na
dodatek w ogóle nie znam. Karolina wszystko bagatelizuje. Najważniejsze jest, że Olek, jej
kumpel, mnie pozdrawia. Ona w ogóle nic nie rozumie”.
Za oknem coś się poruszyło.
„To znowu ten okularnik Szymon. Łazi po drodze w tę i z powrotem. Myśli, że jak
tylko go zobaczę, to zaraz wyjdę. Niech sobie szuka towarzystwa w Warszawie. O, jak się
schylił po kamyk. Ale komiczny! Nawet skłonu nie umie zrobić. Niepotrzebnie toto żyje...”.
Ola odeszła od okna.
„No trudno, trzeba będzie coś wymyślić z tym komputerem. Jeśli inni mogli się
nauczyć, to ja chyba też nie jestem gorsza” - postanowiła i znów zbliżyła się do okna.
Szymon nadal tam był. Nudził się śmiertelnie, co było widać gołym okiem. Teraz
usiłował usiąść na płocie.
- Boże, po co stworzyłeś takie coś? - westchnęła Ola.
*
Ola wyszła na drogę, żeby wybiegać Ugryzia. Wszystko było lepsze niż to użeranie
się z siostrzeńcami. W krzakach, obok kilku splecionych ze sobą brzóz, coś się poruszyło. To
była Bogusia. Siedziała na swojej torbie - skulona i zmarznięta.
- Co się stało?
- Nic, kontempluję przyrodę! - warknęła.
Tak, to cała Bogusia. Zawsze wyniosła, zarozumiała, odpychająca. Mimo iż mieszkały
po sąsiedzku, Ola jej unikała.
- No to kontempluj sobie.
- Twoje pozwolenie nie jest mi akurat do tego potrzebne. - Spojrzała na nią
wyzywająco. - Ty oczywiście nie wiesz, dlaczego tu siedzę...
- Nie - szczerze odpowiedziała Ola.
- Jasne. Ciebie nic nie obchodzi poza lataniem w dresie. Polonistka zgubiła moje
wypracowanie! - wybuchła. - U mnie tak zawsze! Nigdy nie mam szczęścia! Rozumiesz to?!
Nigdy! Nigdy!
„To wariatka” - pomyślała Ola i czym prędzej się pożegnała.
*
- ... ale jak to? Nie wydali ci jej?
Dorota siedziała zapuchnięta od płaczu. Przed sobą miała talerz zupy, ale nie jadła.
- Oleczko, ona jest bardzo chora. Nikt nie wie... - Głośno przełknęła ślinę i znów się
rozpłakała.
- Ale dlaczego? - Ola poczuła, że też zaraz zacznie płakać.
- Nie wiem dlaczego. Dla niczego. Tak po prostu czasem bywa.
- Boże, Dorotka, i co to będzie?
- Nie wiem, nie wiem, nic nie wiem. Dlaczego to ja nie jestem chora? Dlaczego?
Żebyś ty ja widziała. Taka malusieńka i ma taką przezroczyste skórę, że pod nią wszystko
widać.
Obie siostry przytuliły się do siebie, bezgłośnie płacząc.
- Czy ja mogę ci jakoś pomóc?
- Chyba tylko, gdybyś trochę zajęła się dziećmi - nieśmiało powiedziała Dorota.
„Oczywiście. Znów to samo. Tylko dzieci i dzieci! Czy ktoś pomyślał, że może ja
mam ich po prostu dość?!”.
- Ola, pomogłabyś ojcu z tymi rachunkami, co? Ja do tego serca nie mam.
- Ja też nie, mamo. Zresztą mam jutro sprawdzian i muszę się pouczyć.
Mama spojrzała na nią z niepokojem, ale nic nie powiedziała.
- Daj jej spokój, mamo - stanęła w obronie siostry Dorota. - Ona też ma prawo do
własnego życia. Nie musi się przejmować cudzymi problemami.
Te słowa siostry nie przypadły Oli do gustu. Poczuła się bardzo głupio...
*
- ... i to by było na tyle. A jak będziesz miała jeszcze jakieś pytania, to masz mnie
przez miesiąc do dyspozycji.
- Student zaśmiał się, a Agnieszka, przewodnicząca klasy i etatowa wzorowa
uczennica, westchnęła, jakby miała zemdleć.
Kilku chłopców zachichotało, a po chwili zaczęli sobie pokazywać Agnieszkę
palcami.
- Dziękuję bardzo. Nie myślałam, że to takie proste - szczerze powiedziała Ola.
Raz, dwa, trzy i już miała adres internetowy. Jak to dobrze, że dostali „w przydziale”
tego studenta.
- Teraz się oddalam, a ty pisz. Jak będziesz chciała, to ci sprawdzę błędy - roześmiał
się. - Żartowałem, żartowałem. - Klepnął ją po ramieniu. - No, dziewczyny, teraz wy. Jakie
macie problemy komputerowe, co?
- A tylko komputerowe można zgłaszać? - zalotnie spytała Agnieszka.
- Nie tylko.
Wysoki, barczysty, z misternie wygoloną bródką, od pierwszej chwili spowodował, że
Agnieszka, zawsze zrównoważona i opanowana, zupełnie zwariowała na jego punkcie. Teraz
też - zamiast iść na spotkanie samorządu, wciąż zadawała mu jakieś pytania, a koledzy pękali
ze śmiechu.
Ola zaczęła pisać. Musiała to zrobić bardzo szybko, bo zaraz zaczynał się trening
przed ich piątkowym wyjazdem na zawody do Węgrowa, a pani od wuefu nie znosiła, gdy
ktoś się spóźniał.
Wczoraj rozmawiały z Karoliną przez telefon i mniej więcej ustaliły, co powinna
napisać nieznanemu chłopakowi w pierwszym, a raczej w drugim liście. Wszystko
zanotowała na brudno, na kartce. Teraz tylko przepisywała - wolno, uważnie, starając się
trafić w sam środek każdego klawisza.
Witam Cię, Dominiku!
Jak widzisz, piszę do Ciebie e - maila. Przez Ciebie zmusiłam się do tego, żeby poznać
komputer, bo wcześniej nie było mi to potrzebne. Uważam, że jesteś mi winien opis tego
widoku z okna, no i przy okazji uchyl rąbka tajemnicy, o co chodzi z tym kotem. Sądzę, że i tak
mnie nie przebijesz. Mieszkam na wsi i mam psa, który nazywa się Ugryź, koty (lekko licząc,
ponad dziesięć sztuk), króliki, indyki i... mam też kilka tajnych zwierząt, ale napiszę Ci o nich
dopiero w rewanżu za informacje o widoku i o kocie. Teraz już kończę, bo w wolnych
chwilach jestem sportowcem, a sportowiec musi dużo trenować.
Pozdrawiam Cię, Olka Wrona
Nagle uświadomiła sobie, że zupełnie nie wie, co teraz zrobić z tym listem. Co trzeba
nacisnąć, żeby to ruszyło w świat i za pomocą techniki, o której nie miała bladego pojęcia,
dotarło do tego całego Dominika.
- Proszę pana! - Podniosła rękę do góry i poszukała wzrokiem studenta.
Stał przy Agnieszce, udając, że jej słucha, ale wstukiwał SMS - a do swojej komórki.
- Już idę. No, co tam?
- Napisałam...
Zanim Ola się zorientowała, student przebiegł wzrokiem tekst.
- No i bardzo fajnie mu napisałaś, tylko wiesz... - głośno wciągnął powietrze i
przeczesał palcami swoją gęstą grzywkę - ...ten podpis.
- Ja się tak nazywam.
- Wiem, ale w takiej e - mailowej korespondencji trzeba sobie wymyślić jakiś nick.
- Nick?
- No, taki rodzaj pseudonimu. Może jakoś cię nazywają w domu?
- Olka.
- Ta... - Zamyślił się. - A wiesz co? Podaj mi swoją datę urodzenia.
Ola podała. Student przez chwilę coś mamrotał pod nosem.
- Już mam! Podpisz się tak: Piątka.
- Ale dlaczego Piątka? Co to ma oznaczać? To jakieś głupie.
- Nie żadne głupie, tylko intrygujące, tajemnicze.. takie jak ty. - Puścił do niej oko. -
Piątka. Niech on też trochę się pogłowi, co to może oznaczać. A to po prostu suma cyfr w
twojej dacie urodzenia. Cyfry tej sumy znowu sumujesz, aż w końcu otrzymujesz liczbę
jednocyfrową. Policz, to się przekonasz. Ja jestem trójka. - Znów do niej mrugnął. - Nie
słyszałaś o numerologii?
- Proszę pana! - Zniecierpliwiona Agnieszka posłała Oli mordercze spojrzenie.
„Chce robić z siebie zakochaną idiotkę, chce być pośmiewiskiem szkoły? Jej sprawa”
- Ola krytycznie oceniła postępowanie Agnieszki. Skasowała podpis „Olka Wrona” i napisała:
„Piątka”. Z pomocą studenta wysłała pocztę (okazało się to dziecinnie proste) i szybko po-
biegła na trening. Była spóźniona dwie minuty.
*
Z Marylką (bo tak otrzymała na imię córeczka Doroty) było bardzo źle. Kiedy
przyszła sąsiadka, mama popłakała się, choć udawała, że zaczyna jej się katar. Dwa razy
przyjechał Janusz i mama długo mu coś klarowała, ale tak, żeby nikt nie słyszał.
„Z malutką musi być gorzej” - pomyślała Ola.
Żal jej było tej siostrzeniczki i nawet czuła, że mogłaby trochę odciążyć mamę w
domowych sprawach czy zająć się dziećmi, ale jakoś nie mogła się do tego zmusić. Każdego
dnia rano i wieczorem modliła się, żeby jej maciupeńka siostrzeniczka, której nawet nie
widziała, wyzdrowiała jak najszybciej.
Od strony podwórka dochodziły słowa wyliczanki: „Kto się nie schowa, ten kryje”.
Ola postanowiła wykorzystać moment i zobaczyć, co słychać u nietoperzy.
Teraz, w środku dnia, gdy wnętrze stodoły było jasno rozświetlone, nietoperze gdzieś
się pochowały. Ola dokładnie obejrzała wszystkie belki pod sufitem i nic. W końcu rozbolała
ją szyja. Wyszła i cicho zamknęła za sobą drzwi. Omijając miotającego się na smyczy Ugry-
zia, przechadzała się po podwórku.
„Ciekawe, jak to będzie z tym Dominikiem? Czy odpisze? A może już się nie
odezwie?” - rozmyślała.
List, który mu wysłała, wydał jej się teraz beznadziejnie głupi.
„Co za głupoty mu napisałam! W wolnych chwilach jestem sportowcem... Jakbym była
co najmniej Otylią Jędrzejczak! Niestety, teraz już za późno. Może dostał tyle listów, że tego
ode mnie wcale nie przeczyta? Gdyby jednak przeczytał i gdyby odpisał, to byłoby fajnie.
Bardzo fajnie”.
Zamknęła oczy i stanęła twarzą do słońca. Grzało bardzo słabo.
Ocknęła się, słysząc szczęk otwieranej furtki. Mama wracała, więc Ola szybko
czmychnęła do kurnika. Jeśli mama ją zobaczy, na pewno zaraz wynajdzie jakąś robotę. W
kurniku brzydko pachniało, ale trudno. Lepsze to niż znów coś zrobić. Ola koniecznie musiała
skorzystać z łazienki. Wyczekała moment, aż mama wejdzie do pokoju. Wtedy wpadła do
domu i zamknęła się w łazience.
Znowu się zamyśliła.
„Fajnie byłoby mieszkać blisko Karoliny, poznać tego Olka, który przysyłał na obóz
takie długie śmieszne listy, mieć mamę tylko dla siebie i wygrać te piątkowe zawody, i żeby
Dominik...”.
- Ola, jesteś tam? - Mama zapukała do drzwi łazienki.
- Tak!
_ Wychodź!
- Zaraz.
- Wychodź, bo Kuba musi skorzystać.
- A ja to nie muszę? - Ola zdenerwowała się. Mimo że mogłaby już wyjść, usiadła na
brzegu wanny i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Ola, Kuba musi. - Ja też muszę. - Ola!
- Babciu, wyrzuć ją w końcu, bo się zsikam.
- Macie swój dom, to tam chodźcie sobie do łazienki.
- Ola, jak możesz w takiej chwili?!
- W jakiej, mamo? - Otworzyła drzwi i stanęła oko w oko z mamą.
- Myślałam, że jesteś mądrzejsza, a ty... jak dzieciak. Sprawdź, czy się pali w piecu i
wynieś miskę Ugryziowi.
- Znów mnie pobrudzi - jęknęła Ola, ale mama była już w łazience, przy Kubie.
- No chodź, Kubuniu, podwiniemy rękawki i zaraz babcia umyje ci buzię. Dlaczego ty
tak plujesz?
- Bo mi mydło wpychasz do buzi. Tfu!
- Naplułeś babci na bluzkę, ale to nic nie szkodzi.
„Oczywiście, to w ogóle nic nie szkodzi!”. Nie wiedząc, co ją napadło, krzyknęła:
- Wstrętny, gruby bachor! Tłusty Kaczy Kuper! Kuba, który akurat trzymał w rączce
prysznic, skierował strumień wody na Olę i zarechotał ze śmiechu.
- Zobacz, co on przez ciebie zrobił. Weź szmatę...
Ola pobiegła do swojego pokoju. Przy biurku siedziała Marzenka, a przed nią leżały
rozrzucone nowel żelowe pisaki. Turkusowy Marzenka trzymała w rączce.
- Patrz, chyba się skończył.
Ola spojrzała na rysunek. Połowa kartki była dokładnie zabazgrana. Marzenka
kolorowała niebo.
*
Na pierwszej lekcji była matematyka. Student, który Oli kojarzył się wyłącznie z
komputerami, nagle stanął przed ich klasą i zaczął bardzo dobrze tłumaczyć temat „Objętość
ostrosłupów”. Rozwiązywali właśnie samodzielnie zadanie, gdy Ola wyczuła, że ktoś stoi
obok jej ławki.
- Odbierałaś już pocztę?
Ola potrząsnęła głową. Rano siostrzeńcy schowali jej buty i nie zdążyła przed
lekcjami wpaść do biblioteki.
- To leć.
- Ale czy ja będę umiała?
„Oczywiście, że nie będę umiała. Po co on mi to powiedział? Teraz będę musiała
męczyć się przez pięć lekcji, zanim wreszcie pójdę do biblioteki. Na dodatek nie wiadomo,
czy on wtedy tam będzie i mi pomoże”.
Smutnymi oczami spojrzała na studenta, a ten w jednej chwili pojął wszystkie jej
zmartwienia.
- To teraz rozwiążcie sami czternaste, bo ja muszę... - Tu zrobił nieodgadniony gest.
- Wszystko w porządku? - Matematyczka zsunęła okulary z nosa.
- Oczywiście, muszę tylko na chwilę wyjść.
- Dobrze, dobrze.
Wrócił po pięciu minutach i z otwartym podręcznikiem zaczął przechadzać się po
klasie. Gdy doszedł do ławki Oli, spokojnym, niemal niezauważalnym gestem położył przed
nią jakąś kartkę.
Ola rozejrzała się po klasie. Wszystkie głowy były pochylone nad zeszytami. Tylko
Agnieszka wpatrywała się w nią wielkimi oczami.
Ola wzruszyła ramionami i zaczęła czytać.
Cześć, Piątko'.
Zacznę chyba od tego widoku, bo jestem Ci winien opis, ale że marny ze mnie literat,
to przesyłam zdjęcie. Jest w załączniku. Skrobnij, czy podoba Ci się tak samo jak mnie. Wiesz
już, co widzę z okna, więc teraz o moim kocie... Z tymi indykami to prawda? Słuchaj, poza
pieczenią to indyka widziałem jedynie na zdjęciu. Muszę Ci to od razu napisać, bo nie wiem,
czy będziesz chciała zadawać się z kimś tak upośledzonym przyrodniczo. Wracam do kota...
Do końca dnia Ola przeczytała ten list wielokrotnie. Mimo że student wydrukował jej
widok z okna Dominika (trochę się zdziwiła, że widać było spore góry, chociaż Dominik
mieszkał w Suwałkach), nie mogła uwierzyć, że jakiś chłopak, chyba bardzo fajny, pisze do
nie i czeka, żeby mu odpisała. Czy to w ogóle możliwe?
W domu zaraz zaczęła układać list do Dominika. Za dzwoniła też do Karoliny, żeby
jej coś podpowiedziała, ale Karoliny nie było. Musiała radzić sobie sama.
Kochany Dominiku!
„Nie »kochany«! Jeśli napiszę mu »kochany«, to co on sobie o mnie pomyśli?
Przecież nie chcę wyjść na kogoś, kto się narzuca albo ujawnia uczucia”.
Cześć, Dominik!
Gdy następnego dnia stukała e - mail do Karoliny, nadeszła odpowiedź od Dominika.
Zaczynała się tak:
Moja Piąteczko!
Sorry, że tak wyskakuję z tą „moją”, ale wiesz, czuję, że to nie będzie tylko zwykła
wymiana kilku listów. Czy mogłabyś przysłać mi swoje zdjęcie? Bardzo chciałbym je mieć. Co
ja bredzę... ja muszę je mieć... Muszę!...
ROZDZIAŁ 3
Moja Piąteczko!
Jak to fajnie, że do mnie piszesz. Odetchnąłem, gdy przeczytałem, że wcale nie
uważasz, że jestem odpychającym gargulcem. Byłem w tym roku z rodzicami w Paryżu i
widziałem gargulce na katedrze Notre Dame. Były identyczne jak ja. Nie wiem, dlaczego Ty
tak nie sądzisz. Myślę, że jesteś jedyną dziewczyną na świecie, która tak nie sądzi. Ja, tak
samo jak Ty, codziennie czekam na list i bardzo żałuję, że nie masz Internetu w domu. Może
namówisz starych? A co z tym zdjęciem? Dlaczego mnie tak dręczysz? Cieszę się razem z
Tobą, że masz te swoje nietoperze. Twój opis był niesamowity. Do tej pory nietoperze
kojarzyły mi się z krwiożerczymi, latającymi potworami, a Ty piszesz, że to bezradne,
oślepione dniem skórzane wrzeciona. Przeczytałem ten kawałek mamie. Powiedziała, że styl
masz super.
Nie chcę się narzucać, ale tak nam się fajnie gada. Może byśmy się spotkali, co?
Twój Dominik
*
Przed furtką stał Szymon.
- Przepraszam, że znów przychodzę. Mama pyta, czy nie mogą nam państwo pożyczyć
łopaty.
- A co będziecie robić?
- Mama chce wykopać jakieś kalie.
- Dalie - fuknęła Ola.
Już sobie wyobrażała, jak ten sztywny Szymon bierze łopatę i wbija ją sobie w stopę.
- Dalie? Może i dalie. Nie wiem. A ty... chodzisz tu do szkoły?
- Jasne. A gdzie mam chodzić? - zirytowała się Ola. - Przecież tu mieszkam. A jak to
jest, że wy nie tylko na weekendy przyjeżdżacie? Ty chyba dużo opuszczasz, bo często w
poniedziałki cię widzę.
- Ja dużo choruję i dlatego muszę być na powietrzu.
„Dużo choruje. To widać. Wymoczek”.
Ola bez słowa poszła po łopatę. Gdy wróciła, Szymon stał u nich na podwórku.
„Pewnie myśli, że go zaproszę do środka. Niedoczekanie!”. Podała mu łopatę i bez
słowa odeszła.
*
Cześć, Lina!
Pozdrawiam Cię najserdeczniej, jak umiem. Ciebie, Olka, Twoją mamę i tatę.
Zwierzaków chyba nie masz, więc pozdrawiam jeszcze tylko Twoją kolekcję muszli i już
koniec.
Słuchaj, chciałabym Cię ozłocić za to, że kazałaś mi nauczyć się korzystać z
komputera. Nasza bibliotekarka przychodzi zawsze koło siódmej i jeszcze przed lekcjami
możemy wysłać i odebrać wiadomości, bo w Stoczku mało kto ma komputer.
Pytasz, jak mi się żyje. Czasem jest mi bardzo źle, a czasem nawet całkiem fajnie.
Dostałam kartkę od Furteczek. Przysłały mi przepis na biszkopt. Już zrobiłam. Do Anki
Malinowskiej pisałam dwa razy, ale ona się chyba do nikogo nie odzywa, bo pani Szato
pytała mnie w liście, czy wiem, co u niej słychać. Ani Zuzia, ani Eliza też nic nie wiedzą, jeśli
odezwała się do Ciebie, to napisz, bo wszyscy są ciekawi, jak jej rodzice.
A teraz o Dominiku. Miałaś rację - zakochałam się w nim, dokładnie tak jak mówiłaś.
Nie wiem, skąd mogłaś od razu to wiedzieć, ale tak się stało. Tylko Tobie o tym mówię, bo nie
mam komu.
Pytasz o Marylkę. Już ją widziałam. Tylko raz, ale widziałam. Zanim weszłam na
oddział, kazali mi założyć foliowe ochraniacze, foliowy fartuch i czepek, a i tak Dorota
musiała błagać, żeby mnie wpuścili, bo tam nie wolno wchodzić dzieciom do lat szesnastu.
Wiesz, jaka ona jest malusieńka?! Takie różowe ciałko z długimi, chudymi rączkami. Dorota
strasznie płacze. Stoi przy Marylce i płacze. Mnie też się chciało płakać, ale pomyślałam, że
jakbym ja była taka chora, tobym nie chciała, żeby wszyscy przy mnie płakali. Zaczęłam do
niej mówiąc, że jest zdrowa i że ślicznie wygląda. Potem powiedziałam jej w tajemnicy, że
jestem zakochana, i pośmiałam się z moich koleżanek: z Kaśki, bo to straszna łamaga,
najgorsza na wuefie, i z Agnieszki, bo tak lata za tym studentem, że aż wstyd. Potem jeszcze
jej zaśpiewałam. Przyszedł mi do głowy tylko hymn szkoły, ale jej się chyba podobało, bo się
poruszyła.
W szkole wszystko normalnie (nie lubię pisać o szkole). Na zawodach zdobyłam trzecie
miejsce i pani była zła, bo liczyła na pierwsze. Nic jej nie mówiłam, że Marylka urodziła się
chora, ale ona następnego dnia sama do mnie podeszła i mnie przeprosiła, że była na mnie
zła, bo już wie, że Dorota urodziła chorą córeczkę. Wszyscy wiedzą i jak idę do sklepu, to
czuję, że tak na mnie dziwnie patrzą.
Dobrze, że o tym wszystkim napisałam, bo dzięki temu mi lżej. jak nie masz czasu albo
ochoty, to tego nie czytaj.
Piątka
PS Wiesz, dlaczego tak się podpisałam? Bo ja jestem Piątka (to z numerologii), jakbyś
miała jakieś książki o numerologii, to chętnie bym pożyczyła.
*
Kochana Oleczko!
Olek, gdy mu przeczytałam e - maila od Ciebie i ten fragment o szpitalu, aż się
popłakał. Powiedział, że jesteś wrażliwą duszą, i męczy mnie, że chciałby Cię poznać. Teraz
przerwę na chwilę pisanie, bo za dwie minuty kończy się licytacja książki, którą mam zamiar
dla Ciebie kupić. Numerologia, czyli o liczbach w naszym życiu. Już jestem. Masz książkę!
Wygrałam! Tylko się nie martw o pieniądze. To stara książka i zdobyłam ją za całe dwa złote!
Jestem genialna, prawda? Znów muszę odejść, bo Olek...
Poszedł na taras, pisze odę do Pauliny. Mamy chwilę spokoju. Słuchaj, gadałam z
moją mamą o Tobie i o tym, że Olek chce Cię poznać i... co byś powiedziała, gdybym do
Ciebie przyjechała w najbliższą sobotę? Moja mama powiedziała, że chętnie spędzi ten dzień
w lasach, o których tyle nam opowiadałaś na obozie, i że to żaden kłopot, więc jeśli nie masz
nic lepszego do roboty, niż tracić czas ze mną, to bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo
chciałabym Cię zobaczyć. Mam Ci tyle do opowiedzenia, że chyba zapiszę sobie wszystko w
punktach. A co tam u pana D. ? Wysłałaś mu już zdjęcie?
Twoja Lina
No właśnie, zdjęcie!
Ola wyciągnęła album ze zdjęciami. Dramat. Widziała, jakie zdjęcia miały
dziewczyny na obozie. Najlepsze miała Eliza - takie artystyczne. A ona? Same grupowe z
klasa. Trudno, napisze mu, żeby zapomniał o zdjęciu.
*
- Błagam cię, córeczko, nie zawracaj mi głowy jakimś przyjazdem. Mało jest spraw?
Pranie trzeba zrobić, bo już się w dwóch koszach nie mieści.
- Ja zrobię.
- A ta czwórka z polskiego? - Mama zmarszczyła brwi. - Jak nie poprawisz, to koniec
ze sportem.
- Poprawię. Mamuś, tak cię proszę, zgódź się. To moja najlepsza przyjaciółka...
- Takie gadanie. Jeszcze się wam sto razy zmieni. A zresztą, kto się zajmie dziećmi,
jak ty będziesz się z tą Karoliną włóczyć po lesie? I jej matkę trzeba czymś przyjąć. Okna
nieumyte, potem nas obgada.
- Mamo, ja wszystko zrobię i uproszę tatę, żeby się dziećmi zajął.
- No, jeszcze tego brakowało! Jeśli ty chcesz ojcu głowę zawracać, to już na pewno się
nie zgodzę. Całą nagrodę na jakiś wyjazd przeznaczyłaś i jeszcze są przez to kłopoty. Jaka
byłam głupia, że się na to zgodziłam.
Nie patrz tak, tylko trzyj marchewkę. Obóz z angielskim... Ja nigdy nie widziałam
morza, a żyję. Nie płacz. Skaranie boskie z tym wszystkim.
- Co się stało? - W progu stanął ojciec. - Jest coś do jedzenia?
- Ty wiesz, Olka chce tu zaprosić jakąś dziewczynę z Warszawy...
- I bardzo dobrze! To dobrze, że ma koleżanki. Musi znać różnych ludzi. A nie tak jak
ja... Albo las, albo te... faktury.
- Zgadzasz się, tatusiu?
- Oczywiście. My też mamy się czym pochwalić.
- Dziękuję, dziękuję, tato.
- A co ty niby będziesz jej takiego pokazywał, co? Ojciec mrugnął do Oli. Miał na
myśli nietoperze, o których mama nic nie wiedziała.
- Już my mamy coś takiego, żebyśmy mogli na biletach zarabiać. Czy ktoś może
uciszyć te wrzaski? Oluś, nie pomogłabyś mi przy tych fakturach, co?
- Teraz, tato, nie mogę. Muszę zacząć przygotowania!
*
Grzybowa udała się jak złoto. Do tego Ola sama zrobiła krokiety z grzybami i upiekła
biszkopt według przepisu Furteczek, dwóch sióstr bliźniaczek z Choszczna, które też były z
nimi na obozie i najlepiej ze wszystkich znały się na zajęciach gospodarskich. Do tej pory Ola
wspomina, jak raz pani Szato, organizatorce obozu (tego cudownego obozu, na którym Ola
poznała Linę), odpadła szlufka przy spodniach i Hania ją przyszyła Zrobiła to super.
Dom lśnił. Od strychu po piwnicę, wszystko było umyte, uprane i odkurzone. Ojciec
pracował w drewutni, a mama pojechała z kompotem do Doroty. Dzieci puszczały na
podwórku latawca. Ola co chwila wychodziła przed dom i sprawdzała, czy goście już
nadjeżdżają. Czas dłużył jej się niemiłosiernie. Minuty wlokły się, jakby były z gumy do
żucia. W końcu z asfaltowej szosy na ich piaskową drogę wtoczył się samochód.
- Ola!
- Linka!
Padły sobie w ramiona i tak się ściskały, że aż Ugryź zaczął ujadać.
- Mamo, pozwól, to jest właśnie moja Ola. Oleczko, to jest moja mama..
Mama Karoliny była w zgrabnych czarnych spodniach, w czerwonych, zamszowych
mokasynach i czerwonej krótkiej kurteczce; wyglądała tak dziewczęco, jakby była starszą
siostrą Liny, a nie mamą. Paznokcie miała pomalowane na dwa różne odcienie zielonego, ze
srebrnym wzorkiem. Ola poczuła, jak wspaniale mama Liny pachnie, i postanowiła, że kiedy
dorośnie i będzie miała własne pieniądze, musi też tak wyglądać. Koniecznie.
- Czy jestem brudna? - Pani Skrzypczyńska zaśmiała się, czując na sobie przenikliwe
spojrzenie Oli.
- Nie, nie. Ja przepraszam...
- Daj spokój. Moja mama wszystkim się podoba, nie tylko ciebie zatkało.
- Jak to dobrze, że dziś taka piękna pogoda.
- Na pomoooooc! - rozległ się dramatyczny wrzask od strony ogrodu. - Na
pomoooooc! Dziadkuuuu! Olaaaaaa!
Przez ułamek sekundy wszystkie trzy trwały w bezruchu, a potem jak na komendę
rzuciły się do ogrodu, skąd dobiegał krzyk.
- Ratuuunku! Kuba się utooopił! Kuba nie żyje! On go trzyma za ręce! Olaaa! Olaaa!
W opustoszałym, pełnym uschniętych badyli ogrodzie, na kamiennym podwyższeniu
leżał Szymon. Miał twarz przyciśniętą do betonowej pokrywy, a ręce ginęły w jakiejś dziurze.
Obok leżały połamane oprawki jego okularów i potłuczone szkło. Marzena była zapłakana i
brudna. Tuliła do piersi resztki latawca.
- Gdzie jest Kuba?
- Tam! - chlipnęła Marzenka.
- Już dłużej nie mogę! - wymamrotał Szymon.
I wtedy Ola zrozumiała, że betonowe podwyższenie to pokrywa szamba. Dziś rano był
beczkowóz. Widocznie nie zamknęli dokładnie.
- Boże, to szambo! - jęknęła.
- Odsuńcie się. Zabierz dziecko w bezpieczne miejsce! - krzyknęła mama Liny. Potem
zwróciła się do Szymona - Czy trzymasz brata?
- Nie.
Nagle zrobiło się bardzo cicho. Wszyscy zbledli.
- To znaczy trzymam, tylko że to nie mój brat. Ja tylko zobaczyłem, jak on wpada.
- Położę się koło ciebie i go przejmę. Tylko nie wolno ci go puścić. Czy on się rusza?
- Nic nie czuję. Mam zdrętwiałe ręce.
Ola stała jak sparaliżowana, mocno tuląc do siebie zapłakaną Marzenkę.
- Boże, błagam, niech on się uratuje. Niech już będzie z nami - wyszeptała Marzenka.
- Ja proszę dla niego, nie dla siebie - dodała zaraz.
Mama Liny zwinnym ruchem wstała i zrzuciła kurtkę. Podwinęła rękawy ładnej szarej
bluzki i przygotowała się do przejęcia Kuby.
Potem, gdy już było po wszystkim, wydawało im się, że trwało to bardzo długo. W
istocie upłynęła najwyżej minuta. Szymon odturlał się na bok i zaczął szukać swoich
okularów. Po chwili w otworze ukazały się raczki Kuby, a potem on sam. Śmierdział
okropnie. Mama Liny jednym ruchem owinęła go swoją kurtką, ułożyła na betonie, obtarła
mu usta dłonią, nabrała powietrza i zaczęła robić sztuczne oddychanie. Po chwili Kuba
zakasłał i zamrugał oczami, a mama Liny rozpłakała się. Usiadła na betonie i przytuliła
brudne ciałko obcego dziecka.
- Co tu tak śmierdzi? - W ogrodzie pojawił się ojciec Oli. Rozejrzał się i złapał
palcami za nos. Wbił oskarżycielski wzrok w mamę Liny. - Co pani zrobiła mojemu
wnukowi?
Szymon odnalazł swoje pogruchotane okulary. Choć tylko jedno szkło ocalało, założył
je na nos i spokojnie powiedział:
- Ta pani uratowała mu życie. Bo ja jak zwykle do niczego się nie nadaję.
*
Kuba, umyty i przebrany w czyste rzeczy, korzystając z uprzywilejowanej pozycji
uratowanego, wydawał Marzence surowe polecenia, a ta z pokorą je wypełniała. Mama Liny
siedziała przy stole w za małym dla niej dresie Oli. Miała rozmazany tusz pod oczami i była
potargana. Jej ubrania, razem z ubraniami Kuby, zostały po prostu spalone w piecu. Ojciec
Oli, który właśnie z pomocą sąsiada zasunął klapę, wszedł i ciężko usiadł] przy stole.
- Żeby nie pani i ten chłopak, toby nas już było o jedną duszyczkę mniej. A mnie się
wydawało, że jak z Warszawy...
- Nie jesteśmy z Warszawy, tylko spod Warszawy. Z Zielonki.
- To może dlatego - powiedział pogodnie ojciec. - Może pani by zupy zjadła? Mamy
grzybową.
- Chętnie.
Mama Liny posadziła sobie Kubę na jednym, a Marzenkę na drugim kolanie i
wychwalała ich, jacy są duzi i mądrzy. Ola nie mogła uwierzyć własnym oczom. Dzieci same,
z własnej woli, umyły ręce, grzecznie zjadły i... odstawiły swoje talerze do zlewu.
„Cud - pomyślała Ola. - Prawdziwy dzień cudów”.
Potem mama Liny stwierdziła, że trzeba koniecznie podziękować temu chłopcu. Niech
pan Wrona się tym nie kłopocze, tylko sobie pracuje, a ona z dziećmi sama to załatwi.
- Ty go na pewno dobrze znasz. Tak blisko mieszkacie - zwróciła się do Oli. - Co by
mu sprawiło przyjemność? Kupimy mu słodycze? A może wolałby coś innego?
Ola musiała się przyznać, że prawie wcale go nie zna. Wie tylko, jak ma na imię i że
na stałe mieszka w Warszawie.
Mama Liny nic nie powiedziała, tylko zdziwiona uniosła brwi. W sklepie U Górala
wybrała dla niego całe torbę łakoci i wszyscy poszli do domu Szymona.
Otworzył im Szymon, a za nim pojawiła się młoda kobieta. Była umorusana, w
rozciągniętym dresie, z potarganymi włosami.
- Dzień dobry. My przyszliśmy do bohatera, który... Iza, czy to ty?
- Monika! - Izka! - Monika!
Obie panie rzuciły się sobie na szyję. Cała reszta stała zdezorientowana.
- Linko, to jest Iza, moja szkolna koleżanka. Widziałyśmy się ostatnio na zjeździe
szkolnym. Boże, jak ja wyglądam.
- A ja jak wyglądam! Znów się objęły.
- Tak samo jak ja. Ale co ty tu robisz?
- Przyszłam, żeby podziękować za uratowanie życia temu ślicznemu chłopczykowi. -
Wskazała na Kubę. - Podziękować temu oto dzielnemu chłopcu. - Wskazała na Szymona. -
Nic nie wiesz?
- Nie. Szymon wrócił przed godziną i był w takim stanie, że ukarałam go za
zniszczenie nowych spodni i okularów.
- Ukarałaś go? To ty nic nie powiedziałeś matce? Szymon schował ręce za siebie i
tylko pokręcił głową.
- Fajny gość - mruknęła Lina. To dało Oli sporo do myślenia.
*
- Jak to nie masz żadnego zdjęcia, żeby mu wysłać? Ani jednego?
- Ani jednego. Mam tylko klasowe. Nawet na tych z Władysławowa, z obozu, zawsze
jestem z kimś.
- Dlaczego mi nie napisałaś?
Obie dziewczynki siedziały w pokoju na strychu i gadały. Mama Liny razem z mamą
Szymona poszły z dziećmi na spacer do lasu. Ola dobrze wiedziała, że mama Liny wolałaby
pobyć z koleżanką sama, ale zrobiła to dla nich. Poświęciła się z uśmiechem na twarzy. Ola
zaczynała Linie zazdrościć takiej matki.
Na biurku Oli leżały trzy grube książki o numerologii i dwie o chiromancji. Były to
prezenty od Liny. Ola nie wiedziała, co to jest chiromancja, ale Lina zapewniła ją, że jeżeli
kogoś interesuje numerologia, to chiromancja też zaciekawi. Karolina przywiozła jej także
piękną muszlę, gazetkę szkolną i kasetę wideo z filmem Rafała.
Obgadały wszystkie tematy, które Lina miała wypisane na kartce, a teraz Ola
opowiadała o Dominiku, czytała przyjaciółce jego e - maile i radziła się, co by zrobić z tym
zdjęciem. Lina zachowywała się, jakby był to zupełny drobiazg. Oli zrobiło się nawet trochę
smutno.
- I to jest ten twój wielki problem, tak?
- Tak.
- I tym się tak gryzłaś, tak?
- Tak.
- Rany, Oluś! Przecież moja mama ma ze sobą aparat. Poczekamy, aż wrócą, bo na
pewno zamknęła w bagażniku. Zaraz wypstrykam cały film i wybierzemy najlepsze zdjęcie.
- Chyba ich już słyszę.
Rzeczywiście, od strony lasu nadchodziła mama Liny z dziećmi. Trzymała oboje za
ręce i razem śpiewali. Na ramieniu mamy wesoło dyndał malutki aparat fotograficzny.
- Mamo, robiłaś zdjęcia?
- Tak, masę. Chciałam mieć pamiątki z tego dnia.
- A ile klatek ci zostało?
Ola z Linę popatrzyły na siebie z niepokojem. Mama wyjęła aparat z futerału i
spojrzała na wyświetlacz. - Jedno. Przepraszam, rozpędziłam się. „Dlaczego nie wzięłam
swojej cyfrówki?!” - pożałowała Karolina.
*
- Nie, nie, tak nie możesz się krzywić. Pamiętaj, że mamy tylko jedną klatkę. Jedne
szansę. Zapatrz się na drzewa. Nie, tak źle...
Ola siedziała na pniaku ubrana w bluzkę Liny, na odgarniętych do tyłu włosach miała
okulary. Patrzyła na drzewa, a Lina krążyła wokół niej, mamrocząc:
- Nie, nie, wciąż nie masz w oczach tego, czego szukam. Wiesz co? Pomyśl o
ostatnich zawodach. No nie, co się stało?
- Niepotrzebnie mi przypomniałaś... Zajęłam trzecie miejsce.
- To pomyśl o Dominiku. Ale się zrobiłaś czerwona... Też źle. Wiesz co? Chodźmy w
inne miejsce, bo tu jakoś nic nie idzie.
Wzięły się za ręce i pobiegły w stronę domu z kolumienkami. Za furtką pokazała się
głowa Szymona mrużącego oczy. Miał na nosie połamane okulary.
- Cześć! Czekolada zjedzona?
- Prawie! Idziecie oglądać dzięcioły?
- Tu są dzięcioły? Wspaniale! Poczekajcie tylko chwilę, bo coś mi wpadło do buta. -
Karolina schyliła się.
Ola stanęła koło Szymona i obrzuciła go uważnym spojrzeniem. Taki sztywniak, taki
wymoczek, a umiał...
- Już gotowe.
- Co gotowe? - zapytali oboje.
- Zdjęcie Oli. Nareszcie byłaś naturalna i tak fajnie patrzyłaś.
- E... Szkoda, że tak bez uprzedzenia... - skrzywiła się Ola.
- A mogę liczyć na odbitkę? Tylko że... - spochmurniał Szymon - ...my tu jesteśmy
ostatni raz w tym roku, bo dom już gotowy do zimy.
- Nie martw się, Oleczka na pewno ci przyśle. Bohaterowi się nie odmawia, prawda,
Ola?
- Jasne.
- Ale szkoda, że nie zrobię już zdjęć nietoperzom.
- Jakim nietoperzom?
- Nie pokazałaś mu? Tak blisko siebie mieszkacie, a...
- On tu tylko przyjeżdża.
- To co, pokażemy mu?
- Jasne, bohaterowi się nie odmawia - wolno powiedziała Ola.
Gdy już napatrzyli się na nietoperze, wygłaskali wszystkie koty, wyprowadzili
Ugryzia na spacer i obgadali - Szymon nagle zapytał:
- Może potrzebujecie przyjaciela?
- Ja mam dwoje: Olka i Olę. Fajnie, nie?
- Mnie wystarczyłby chociaż jeden... Zabrzmiało to tak smutno, że dziewczynki aż
znacząco na siebie spojrzały.
*
Kochana Linko!
Muszę Ci koniecznie napisać, co powiedziała moja mama po Waszym wyjeździe.
Powiedziała, że jeszcze nigdy nie widziała tak fajnej pani z Warszawy jak Twoja mama, a
najbardziej ją ujęło, że była tak normalnie ubrana. Jak się dowiedziała, dlaczego chodziła w
moim dresie, to chciała Kubę zbić, ale uciekł. Moja mama Was zaprasza. Kiedy przyjedziesz?
Twoja Ola
*
Kochana Oleczko!
Olek mi zazdrości, że przeżyłam taka fajna przygodę z tym szambem. Tajna, bo dobrze
się skończyła. Do Olka przyjechał jego kuzyn Paweł i obaj znikli mi z oczu. Przesyłam Ci
Twój portret (w załączniku). Jutro wyślę cztery odbitki zwykłą pocztą. Musisz sama przyznać,
że wyszłaś genialnie. Rafał, co uważam za bardzo niegrzeczne, zdziwił się, że ja zrobiłam
takie dobre zdjęcie. Kończę, bo Olek z Pawłem grzebią w moich filmach. Muszę ich
przypilnować. Pa!
*
Drogi Dominiku!
Przesyłam Ci moje zdjęcie. Trochę się boję, jak je ocenisz.
Cieszę się, że jest już poniedziałek, bo trochę tęskniłam. Tak mnie ucieszył Twój list.
Fajnie opisałeś mi swojego kolegę. Tylko czy on się nie obraża za to przezwisko? „Cycek”...
U nas nigdy tak byśmy się nie przezywali. Muszę Ci powiedzieć, że ja też... chyba... się w
Tobie zakochałam. Najpierw myślałam, że to głupie, bo przecież się nie znamy, ale
przyjaciółka mi uświadomiła, że przecież znamy się bardzo dobrze, prawda? Tak dużo wiem o
Tobie - więcej niż o kolegach, z którymi od lat chodzę do jednej klasy. Cieszę się, że Ty też...
wiesz co...
Teraz opiszę Ci ten ostatni weekend, choć to, co się u nas działo, jest nie do
uwierzenia...
*
Cześć, Szymonie!
Moi rodzice bardzo serdecznie Cię pozdrawiają. Siostra i szwagier też. Mam nadzieję,
że masz się dobrze. Przesyłam Ci moje zdjęcie, bo Lina uważa, że tak trzeba. No trudno.
Najlepiej zrobisz, jak je skasujesz. Ja bym tak zrobiła z Twoim, więc bądź dżentelmenem. To
cześć.
Olga Wrona
ROZDZIAŁ 4
Nasze życie składa się z liczb. Otaczają nas od pierwszych, minut życia i mają na nas
wielki wpływ. Trudno w to uwierzyć, ale łatwo się przekonać, że tak jest. Zróbmy próbę.
Przypomnij sobie, kiedy miał miejsce początek czegoś bardzo dla ciebie ważnego. Nie musi to
być zaraz twój ślub czy decyzja o rozwodzie. Może to być dzień przyznania kredytu
hipotecznego lub, jeśli jeszcze chodzisz do szkoły, rozpoczęcie zajęcz muzyki czy pierwsza
randka. Ma to być dla ciebie ważne i powinnaś pamiętać, kiedy się zaczęło. Za pomocą cyfr
zapisz datę. Teraz zsumuj wszystkie cyfry. Dodawaj je do siebie tak długo, aż wyjdzie ci liczba
jednocyfrowa. W ten sposób sprawdzisz, jak ta sprawa rokuje. Jeśli suma cyfr jest równa
jeden...
Ola musiała chwilę się zastanowić, kiedy był początek. Czy wtedy, gdy napisała list
do Dominika, czyli ten dzień, gdy dzieciaki zniszczyły jej „Trzynastkę”? Nie. Jako pierwszy
trzeba przyjąć dzień, gdy Dominik odpisał. To był prawdziwy list, nie e - mail. Ola do tej
pory go ma.
Szybko zaczęła szukać. List wyglądał teraz całkiem inaczej niż w dniu, kiedy go
dostała. Był wymięty; widać było, że ktoś go czytał dziesiątki razy.
Daty, niestety, nie było.
„Zaraz, zaraz... kiedy? Już wiem!”.
Ola wzięła kalendarz i przez chwilę go kartkowała. Zaraz zapisała datę i zsumowała
cyfry: zero.
„Nie, przecież to niemożliwe! Zero nie może wyjść... Szesnaście, czyli jeden dodać
sześć. Siedem. Tak, to jest siedem! Siedem! Szczęśliwa liczba!”.
Ola wróciła do lektury.
Jeśli cuma cyfr to siedem: nie licz, że coś z tego będzie. Siedem jest podobne do
krzyża, który trzeba będzie udźwignąć, a więc czekają cię kłopoty, które na pewno...
„Bzdura. Cała to numerologia jest nic niewarta. Głupi student!”. Ola postanowiła
zmienić swój nick i powiedzieć studentowi, co o nim sądzi.
Przez trzy kolejne dni okazało się to niemożliwe, ponieważ student był chory.
Pojechał do Warszawy i miał, o czym najlepiej wiedziała Agnieszka, wrócić w piątek. Zresztą
może to i dobrze, bo dziś były ważne zawody.
Pani obsadziła Olę na końcu sztafety, żeby w razie czego uratowała honor całej
drużyny.
Znów na wuefie Kaśka nie została wybrana przez kapitana żadnej drużyny.
„Niech się weźmie za siebie. Innej rady nie ma” - pomyślała Ola.
*
- Mamo, czy jest w domu kawa zbożowa?
- A co znowu wymyśliłaś?
- Chciałabym się napić. Nigdy nie próbowałam.
- Też ci się zachciało! Pij mleko i przestań mnie denerwować. Trzeba dziś Dorocie
czyste rzeczy zawieźć, przecież na Janusza wcale liczyć nie można. Nawet od opieki nad
dziećmi się wymiguje. - Tu mama lekko chrząknęła, jakby przypomniała sobie, jak to było
naprawdę.
- Babciu, co to jest ta awa zbożowa?
- Nie awa, tylko kawa. To taka bardzo dobra kawa, tylko że nie jest szkodliwa jak taka
dla dorosłych i dzieci mogą ją pić.
- A jest dobra?
- Bardzo - odparła mama OH, a ta już wiedziała, o co teraz poprosi Kuba i co dostanie.
- Babciu, to ja chcę się napić tej awy. - Ja też, ja też! Ja pierwsza chciałam się jej
napić! - włączyła się Marzenka. - Babciu, daj nam awy! Awy!
Mama Oli szybko odwróciła się w stronę kuchni, mieszając resztki wczorajszej zupy, i
powiedziała:
- No to idź i kup, skoro wszyscy troje tak chcecie.
- Dzięki, mamo! - Ola rzuciła się matce na szyję, jakby sprawa kupna kawy zbożowej
była nagle najważniejsza na świecie.
- Leć szybko, bo się spóźnisz do szkoły. Aha... - Mama podniosła rękę i odgarnęła Oli
opadające jej na czoło włosy. - Zobacz jeszcze, czy indyki dobrze zamknięte, bo miałam zły
sen.
*
Mimo że zaczynał się listopad, pogoda była wprost wrześniowa. Ciepło sprawiło, że
sezon grzybowy przedłużył się, więc codziennie Ola szła z siostrzeńcami przynajmniej na
godzinę do lasu i zawsze wracali z pełnym koszem. Bardzo często widziała Bognę, wciąż w
rym samym miejscu.
„Dlaczego Bogna znów jest taka dziwna?” - rozmyślała.
Nie rozebrała się na wuefie i milczała, gdy nauczycielka stawiała jej jedynkę, zamiast
po prostu powiedzieć, że ktoś ukradł jej torbę ze strojem. Dziwaczka. Ciekawe, co Dominik
robi na wuefie? Pewnie grają cały czas w nogę. A może, tak jak u nich w szkole, mają turnieje
hokeja na trawie? Ciekawe, jak Dominik wygląda z kijem?
*
- ...gratuluję ci, Oleńko! Jestem z ciebie dumna! Taki czas! Widziałam, że ten trener z
Węgrowa z tobą rozmawiał. - Nauczycielka przełknęła ślinę. - Może chciał, żebyś u niego
trenowała?
- Tak.
- I co ty na to?
- Nic. Powiedziałam, że pani mnie trenuje i że mama nie zgodzi się, żebym dojeżdżała
do Węgrowa.
- To cudownie! - Nauczycielka aż klasnęła w ręce. - To znaczy, ja oczywiście chcę
tylko twojego dobra i myślę, jestem o tym wręcz przekonana, że zajdziesz daleko w sporcie,
prawda?
Jeszcze wczoraj Ola odpowiedziałaby: „Tak, prawda! Sport to mój żywioł, moje życie,
moja jedyna szansa, żeby chociaż czasem nie sprzątać po tej wstrętnej dwójce bachorów i nie
mieć ich na głowie!”. Jednak dziś... a raczej wczoraj, kiedy odebrała e - mail od Dominika -
sport wydał jej się, tak jak i jemu, czystą stratą czasu. On grał na gitarze i lubił rano, zamiast
śniadania, wypić kawę zbożową z mlekiem. Pił kawę i lubił muzykę gitarową, a sport uważał
za stratę czasu.
- Tylko, wie pani, trochę mnie boli kolano - powiedziała Ola bardzo cicho.
- Będzie jedno miejsce na zawodach w Zielonce. Pomyślałam o tobie...
- W Zielonce? Kiedy?
- Chyba w piętek. A co? Czułabyś się na siłach?
- Tak, tak. To na pewno w Zielonce?
- Widzę, że jest w tobie duch prawdziwego sportowca. Na słowo „zawody” aż cię
zelektryzowało. Zawsze uważałam, że jest za mało rywalizacji w szkole. Stanowczo za mało.
*
Karolina tak się ucieszyła na wieść o przyjeździe Oli do Zielonki, że w e - mailu
zrobiła dwa błędy, co jej się nigdy nie zdarzało. Jasne, że Ola nie powinna wracać po
zawodach, tylko przyjechać do niej, a w niedzielę wieczorem mama Karoliny ją odwiezie. To
przecież tylko siedemdziesiąt kilometrów.
Dla Karoliny wszystko było łatwe. Jej wydawało się, że to nic takiego - Ola powie po
prostu mamie, a ta na pewno się zgodzi. Na pewno! - tak uważała Karolina.
- ...nawet mowy nie ma. Myślisz, że mi już nie powiedzieli, że ty ciągle przy
komputerze siedzisz? napomnij o tym. Zresztą nie ma się kto dziećmi zająć...
- Ja nie mogę się całe życie nimi zajmować!
- No, teraz to już na pewno nie pojedziesz. Dorota w szpitalu, od Marylki nie może
odejść. Chyba widzisz, jaka jest sytuacja.
- Babciu, dlaczego od Marylki nie można odejść? Czy ona jest niebezpieczna?
- Widzisz, co narobiłaś?!
Mama surowo spojrzała na Olę, jakby pytanie Kuby było jej winę.
I wtedy zadzwonił telefon.
- Dzieci, bądźcie cicho. Na pewno dzwoni wasz tatuś. Ale to nie był Janusz.
- Halo? Dzień dobry, poznaję. Cieszę się, że smakowało... Tak, tak. Dobrze, rozejrzę
się. Oczywiście, kiedy tylko pani może. A tak, tak... wspominała. No, w zasadzie...
Ola stanęła przed mamę, składając ręce jak do modlitwy.
- No dobrze. Tak. Niech już tak będzie. Dobrze, na pewno coś się znajdzie. Czyli
najlepiej blisko lasu, tak? Ja też pozdrawiam. Do widzenia.
- Mamo! Mamo! To pani Skrzypczyńska, prawda? Dziękuję ci! Dziękuję!
- Ale o co chodzi? - zainteresowała się Marzenka.
- O nic - odparła mama Oli. - Ola jedzie do Warszawy. Nie ma w tym nic ciekawego. -
Tymi słowami zamknęła serię pytań.
- A o czym pani Skrzypczyńska mówiła, że coś blisko lasu?
- Ty się lepiej oducz tej ciekawości. Namocz pranie, bo Kubuś w błoto się przewrócił.
*
Ola siedziała w kucki na klepisku w stodole i obserwowała, jak dwa nietoperze tulę się
do siebie przez sen. Odkąd Lina tak się nimi zachwyciła, Ola często tu zaglądała. Było to
zawsze połączone z dreszczykiem emocji - trzeba było tak manewrować, żeby siostrzeńcy nic
o tym nie wiedzieli. Gdy się udało - można było siedzieć, słuchać ciszy, głaskać jednego z
kotów, które lubiły tu spać, i marzyć o Dominiku.
Prawdę mówiąc, każdy moment był dobry, żeby o nim marzyć. Jaki jest? Jak mieszka?
Czy kiedyś go zobaczy? Najbardziej lubiła wyobrażać sobie ich pierwsze spotkanie. Jeszcze
do wakacji nie umiała tak marzyć, ale Zuzia Szato, córka jej wychowawczyni z obozu ję-
zykowego, kilka razy pokazała im, jak ona marzy, jak Umie wszystko dokładnie sobie
wyobrazić, wywołać nowy świat - świat swoich marzeń. Najpierw się z niej trochę śmiały, ale
potem każda po cichu zaczęła to robić. Ola też.
Po raz nie wiadomo który przeczytała e - maile od Dominika (miała wydrukowane).
Potem zamknęła oczy i zobaczyła przed sobą zamazaną twarz chłopaka.) Nie widziała go
dokładnie, ale czuła, że jest przystojny.) Był od niej wyższy, bardzo wysportowany, w jednej
ręce trzymał kubek z kawą zbożową, a w drugiej gitarę. Potem kubek gdzieś zniknął, a
Dominik usiadł na słomie koło kotów i zaczął grać - tylko dla niej.
Grał i grał. Koty spały, nietoperze lekko kołysały się, poruszane własnymi oddechami,
a Ola słuchała. Już dwa razy mama ją wołała, jednak Ola nie mogła teraz wyjść - chciała
dosłuchać do końca.
Gdy Dominik skończył, wyciągnął gitarę w jej stronę i powiedział:
- Teraz ty!
Kiedy Ola wyszła, była zupełnie zmieniona; miała szkliste oczy, mocne wypieki na
policzkach, błędny wzrok. Mama przyłożyła jej dłoń do czoła i spytała, czy czasem nie jest
chora.
Ola zaśmiała się w duchu.
„Jestem, mamuś, chora. Z miłości”.
*
Cześć, Olu!
Okulary mam już nowe. Oprawki są bardzo fajowe, pokażę Ci latem. Mój ojciec
założył morskie akwarium - hodujemy kraby i krewetki. Mama mówi, że potrzebny jest nam
jeszcze krokodyl. Niestety, sądzę, że ona żartuje. Twoje zdjęcie jest super! Odpisz, bo jak się
dostaje list, to trzeba odpisać. Teraz kończę, bo idę do dermatologa, gdyż wyskoczyły mi
pryszcze. Moja mama pozdrawia Twoich rodziców.
Szymon Cukierkiewicz
Ola pomyślała, że głupszego listu nie widziała.
„Ma pryszcze! Komu się pisze takie rzeczy?! To się ukrywa, a nie rozgłasza!”.
Gdyby nie widziała na własne oczy, nigdy by nie uwierzyła, że ktoś taki może się
bohatersko zachować. A jednak!
*
Ola rozmarzona szła przez las. Widziała cztery zające, sarnę i cztery ganiające się po
drzewach dudki. Każde z tych spotkań od razu uznawała za bardzo dobry znak, za pomyślną
wróżbę. Gdy wychodziła, jako alibi wzięła kosz na grzyby, żeby w razie czego móc
powiedzieć, że przecież robi coś pożytecznego. Nawet dużo zebrała, więc postanowiła teraz
trochę odpocząć. Usiadła na trawie i oparła się plecami o drzewo. Dominik, jej Dominik! Nie
było dnia, żeby do niej nie pisał. Codziennie o wpół do ósmej chciało jej się iść do szkoły, bo
było po co. Niby Wszystko było jak zawsze - dzieciaki rozrabiały, a ona Po nich sprzątała,
Dorota pokazywała się tylko czasem, trzeba było się uczyć na zapas, zbliżały się zawody, nie-
toperze wciąż spały... Ale jednak wszystko się zmieniło - była zakochana! Ciągle nuciła coś
pod nosem. Gdzieś jest chłopak, który o niej myśli, pisze do niej, mówi, że ją lubi, a nawet
więcej niż lubi... Życie jest piękne! Wracając do domu, natknęła się na Bogusię.
- Co ty tu robisz? - zapytała ją Ola.
- A ty co tu robisz?
- Byłam na grzybach.
- Ja też byłam na grzybach! Odczep się! Ciesz się, że twoja praca z plastyki wisi na
wystawie.
A tej o co znów chodzi? Aha. Ola już wiedziała. Na klasowej wystawie zmieściły się
prace wszystkich dziewczyn... poza pracą Bogusi. Rzeczywiście tę Bognę wciąż prześladował
pech. Tak się zawsze starała i nic. Nawet pani od polskiego postawiła na jej pracy kawę, a
potem wstydziła się oddać taką oblaną i kazała jej pisać wypracowanie jeszcze raz. Ola
usłyszała to przypadkowo, gdy polonistka zwierzała się innej nauczycielce. W sumie biedna
ta Bogusia... Nic dziwnego, że jest taka wściekła...
- No, co się tak gapisz! Idź i ciesz się, szczęściaro! - Ostanie słowo Bogna wysyczała
ze złością.
- Bogusia...
- Odczep się, rozumiesz! Wszyscy się ode mnie odczepcie! - krzyknęła na cały głos i
zaczęła uciekać przed siebie.
„To jednak skończona wariatka. Ciekawe, czy Dominik by ją gonił? Na pewno tak. On
ma taki dobry charakter, że wszystkimi się przejmuje. Wszystkich chciałby pocieszać.
Dominik...”. Westchnęła i zapomniawszy o Bogusi, ruszyła do domu.
*
Był czwartek.
Cichutko, żeby nie pobudzić dzieciaków, Ola wstała z łóżka. Jeszcze raz sprawdziła,
czy wszystko ma. Już kilka razy zmieniała koncepcję, co ze sobą zabrać. Chociaż Karolina
błagała ją, żeby się niczym nie przejmowała - Ola przejmowała się wszystkim. Za
dwadzieścia sześć godzin zadzwoni budzik i zacznie się ten cudowny, czarodziejski dzień.
Odbierze list od Dominika, bo na pewno będzie, potem tylko dwie lekcje i pojadą busikiem na
zawody. Wygra jak nic, bo aż rozsadza ją energia. Już czuła złoty medal na szyi. A potem
zabierze ją mama Karoliny. To już jutro, już jutro! Ola zrobiła dwa przysiady. Aha, Dominik
tego nie popiera! Wróciła do normalnej pozycji.
Usiadła na tapczanie, potem wyciągnęła rękę i odruchowo okryła Kubę, bo się
rozkopał.
„Żeby tak wytrzasnąć skądś gitarę... Tylko skąd? Może ktoś ma? Muszę napisać o tym
Karolinie... A nie, już jej pisałam. Powiedziała, że pomyśli, co da się zrobić, ale potem chyba
o tym zapomniała, bo nie wróciła do tego tematu. Trudno”.
Idąc do szkoły, uczyła się wiersza na poniedziałek, bo wiedziała, że u Karoliny raczej
nie będzie na to czasu, a przecież nie może przyjść nieprzygotowana. Kuła więc dzielnie
Panią Twardowską Mickiewicza:
Jedzą, piją, lulki palą,
Tańce, hulanka, swawola;
Ledwie karczmy nie rozwalą,
Cha cha, chi chi, hejża, hola!
Wyrecytowała do końca i weszła do szkoły. W bibliotece już paliło się światło.
Punktualnie o siódmej piętnaście Ola zajęła swoje ulubione stanowisko. Lubiła siadać koło
okna, bo tu nikt nie mógł jej zaglądać przez ramię. Wstukała swoje hasło i odebrała pocztę.
Był e - mail od Dominika, a nawet dwa, co się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Zawsze robiła tak
samo: przepisywała sobie z kartki to, co chce mu opowiedzieć, a dopiero potem czytała jego
list i komentowała lub odpowiadała na jego pytania. Teraz tak samo. Napisała mu, że bardzo
się cieszy na to, co zdarzy się już jutro. Potem zaczęła czytać.
Cycek, słuchaj! Szykuj karton marlborasów, bo wygrałem. Ta idiotka z pipidówki
przysłała mi podobiznę swojej facjaty (masz do wglądu jako dowód rzeczowy). Jaka mina, ja-
ka poza! Wieśniaczki to jednak dorodne dziewuchy, nie to, co nasze blokowe zdechlaki. Ale
jaja, mówię Ci! Piszę do niej codziennie różne dyrdymały, a ona mi się zwierza. Kocha mnie!
Rozumiesz?! Nigdy byś nie przypuszczał, co takim małolatom siedzi pod czachami. Czasem to
tak się śmieję, że aż mi włosy pod pachami się jeżę. A wiesz, jaka jest jej największa
tajemnica? Nigdy nie zgadniesz! Ma w stodole nietoperze! Rozumiesz? Ona ma stodołę!
Znasz kogoś, kto ma stodołę?! Może w niej zrobić kawiarenkę internetową! Chyba jej to
zaproponuję! Jak to przeczytałem, to tak żeśmy się z Lolkiem śmiali, że on aż się Zakrztusił.
Też postanowił przejęć czyjeś korespondencję. Bo wiesz, jak to było? Mam takiego sąsiada...
wabi się Dominik, kujonek w okularkach, zawsze w czystych spodniach, ale nie ma jak mu się
do piór dobrać, bo jego stary jest naszym dyrciem. Więc okradamy jego skrzynkę pocztową. I
tam właśnie były listy dwudziestu czy trzydziestu smarkul, bo on dał ogłoszenie do jakiegoś
babskiego pisma! Wyobrażasz sobie? Napisaliśmy do kilku, ale tylko ta odpisała. Mówię ci,
love story jak z Harlequina, więc zakład przegrałeś.
Wieczorem u Łabędzia zadyma. Wpadnij o ósmej.
Heniutek
*
Kochana Moja Oleczko!
Czy wiesz, że Twoje zdjęcie noszę zawsze na sercu i nikt mi go nie wydrze? Jest tylko
moje. Zawsze gdy piję swoją awę (fajnie mi opisałaś Kubę, teraz też zawsze mówię awa) albo
gdy gram na gitarze, chyba wiesz, o kim myślę. Jak zawsze,] gdy odbieram pocztę od Ciebie,
drży mi serce. Pisałaś, że Tobie zasycha w ustach - mnie dokładnie tak samo. Nie wiem, czy ty
też to czujesz, ale chyba jesteśmy sobie przeznaczeni, jak Shrek i Fiona albo jak...
- Ola, Ola! O Boże, ona zemdlała! - krzyknęła bibliotekarka.
Zaczęła machać rękami w stronę studenta, a ten w trzech susach był już przy Oli.
- Niech ktoś pobiegnie po pielęgniarkę!
Student usiadł na podłodze i zaczął delikatnie klepać ją po bladej jak papier buzi,
jednocześnie wydając polecenia.
- Cetner, podaj wody! Kalbarczyk, otwórz okno! Stecki, dawaj swój plecak, bo trzeba
jej podłożyć pod nogi! Nowak, odsuń się! Ola, Ola! Słyszysz mnie?
Ale Ola nikogo nie słyszała. I nie chciała już nigdy usłyszeć.
ROZDZIAŁ 5
Jeszcze zanim nauczycielka otworzyła usta, Ola już wiedziała, co powie. I
rzeczywiście, powiedziała dokładnie to.
- Trudno, tak bywa. Najważniejsze, że nasza szkoła była reprezentowana. Czasem
trzeba też przegrać. Chyba nie martwisz się za bardzo?
Nauczycielka uśmiechnęła się krzywo i widać było, że zazdrośnie patrzy na koleżankę
ze szkoły, która wygrała.
Oli popłynęły łzy.
„Co mnie obchodzą jakieś zawody? Chcę, żeby było już rok później albo sześć lat,
żebym o tym zapomniała! Tylko że ja nigdy o tym nie zapomnę. Nigdy, bo czegoś takiego się
nie zapomina. Nigdy!”.
- Ola, daj spokój, nie ma co płakać. Raz lepiej, raz gorzej. Dobrze, że się przejęłaś, ale
niech to będzie dla ciebie motorem do jeszcze intensywniejszej pracy. Może to jednak był
błąd, że po tej przygodzie w bibliotece wystawiłam ciebie? No, nie wiem, nie wiem. Ale co,
już w porządku, tak?
Ola skinęła głową i zaczęła szukać w kieszeniach chustek. Nie płakała, tylko łzy
zasłaniały jej świat, jakby miała na nosie zaparowane okulary. Bardziej czuła, niż widziała, że
koledzy z innych szkół patrzą na nią, a nawet pokazują ją palcami.
„Patrzcie! Przegrała i teraz ryczy. Ale widok!”.
Szybko poszła do szatni. Umyła się, przebrała i wydmuchała nos.
„Jak Shrek i Fiona... Nie, nie, nie! Nie będę o tym myślała! Nie będę! Było, minęło.
Trudno”.
Ukryła twarz w dłoniach, a łzy, jakby tylko na to czekały, jedna za drugą zaczęły
uciekać jej z oczu.
„Jak ja to powiem Karolinie? Ona tak się cieszy na mój przyjazd, a ja najchętniej
wróciłabym do domu”.
Przed oczami stanęli jej siostrzeńcy. Jak chętnie posłuchałaby teraz paplaniny
dzieciaków. Jak fajnie byłoby pójść przed siebie z Ugryziem...
„Co ja mam zrobić? Byłam taką idiotką! Gdybym miała trochę więcej rozumu, na
pewno wcześniej bym się zorientowała. A tak... Głupiej gęsi można wmówić, co się chce, a
ona wszystko weźmie za dobrą monetę. Boże, czy ja muszę żyć? Dlaczego to musiało spotkać
mnie? Dlaczego? Czy nie mogłeś wybrać jakiejś innej dziewczynki i jej to zrobić?
Wytłumacz mi, po co mi to zrobiłeś? Po co?! Jestem głupią idiotką z pipidówki. Ten cały
Heniutek ma rację. Ktoś taki jak ja nie zasługuje na nic lepszego!”.
*
Mama Karoliny prowadziła samochód, ale raz po raz zerkała na Olę. A ta siedziała
sztywno. Splotła ręce i patrzyła w migające za oknem chmury. Za jej plecami Karolina cały
czas coś ćwierkała i co drugie zdanie powtarzała, że to najfajniejszy weekend w jej życiu. Ola
w myślach powtarzała: „A mój najgorszy”.
- Nasza Oleńka jest chyba zmęczona. Czy ty czasem nie masz gorączki?
Nie odrywając wzroku od drogi, mama Karoliny wyciągnęła rękę w stronę czoła Oli,
ale nie trafiła i prawie wsadziła jej palec w oko.
- Oj, przepraszam! - roześmiała się. Miała wysoki, czysty śmiech.
„Ja już nigdy nie będę się tak śmiała”.
- Nie. - Ola poczuła chłodną dłoń na swoim czole. - Na pewno nie masz gorączki, ale
jesteś trochę niewyraźna, prawda?
- Trochę.
- Czy coś się stało? Zabiję, jeśli ktoś sprawił ci przykrość. - Karolina wychyliła się z
tylnego fotela. - O! - krzyknęła i wyciągnęła przed siebie rękę, pokazując na kogoś. - Jest
Olek!
Olek zgrabnie zeskoczył z murku. Rozwinął szeroki pas błękitnego materiału. Na nim,
trochę krzywo, wielkimi literami ktoś napisał:
WITAMY PRZEDSTAWICIELKĘ STOCZKA W NASZYCH ZIELONYCH PROGACH.
NIECH NAM ŻYJE OLEŃKA W. HURRA!
- Cały Olek! - Mama roześmiała się. - No, wyskakujcie. Rozgość się, Oleńko. Zjedzcie
coś, a ja jadę po zakupy. Jak wrócę, to będę. Pa!
Ola wolno wysiadła z samochodu. Karolina nie pozwoliła jej nawet wziąć torby. Sama
ją dźwigała, jakby bojąc się, że Ola może uciec. Olek trzymał przez chwilę transparent, żeby
Ola mogła przeczytać, po czym rzucił go, jakby był nic niewart.
- Cześć, Ola, jestem Olek. Jeśli Linka mówiła ci coś złego o mnie, nie wierz jej. To
straszna kłamczucha. A jeśli mówiła ci coś dobrego, to pamiętaj, że ona zawsze mówi
prawdę. A ten transparent to moja dziewczyna wymyśliła - dokończył z autentyczną dumą.
- Czyli całe to przedstawienie było tylko po to, żeby się pochwalić, że masz
dziewczynę, tak?! - fuknęła Karolina. - Ale jestem głodna.
- To prawda, jesteś strasznie podła. - Olek skinął głową.
- Głodna! - Podła!
- Głodna!
- No, przecież mówię: podła, podła, podła. Ola, no powiedz sama: czy ona nie jest
podła?
Nie bardzo rozumiejąc, co się tu dzieje, Ola pokręciła przecząco głową.
- Nie jest? Tak to jest zadawać się z babami. Idę sobie od was! Moja noga tu nie
postanie! Żebyście mnie błagały na klęczkach... Podłe żmije! - Był już kilka metrów od nich,
kiedy odwrócił się i pogroził im pięścią. - Już nigdy!
Obie przez chwilę patrzyły w ślad za nim.
- Czy on się na nas obraził? - niepewnym głosem zapytała Ola.
- Ależ skąd! Wie po prostu, że chcemy pogadać. Za dwie godziny na pewno przyleci,
bo dłużej nie wytrzyma. Jego Paulina ma anginę, więc teraz będzie stał pod jej oknem i
śpiewał ballady po rosyjsku. A jak już ktoś z lokatorów go przepędzi, to przyjdzie do nas.
Zobaczysz. Zapraszam panią.
Lina otworzyła drzwi na oścież i królewskim gestem zaprosiła Olę do swojego
mieszkania.
- Wow! - wykrzyknęła Ola, bo Linka nigdy jej nie wspominała, że ma takie piękne
mieszkanie.
*
Była sobota rano. Lina jeszcze spała, a Ola bezgłośnie uczyła się na poniedziałek.
Nawet udało jej się na chwilę zapomnieć o Heniutku vel Dominiku i mimo że w zasadzie
mogła już skończyć, z własnej woli zaczęła wkuwać następny rozdział. Dzięki temu
zapomniała.
Wczoraj, zaraz po zwiedzeniu wielkiego mieszkania Liny, Ola zadzwoniła do domu,
żeby powiedzieć, że dotarła cała i zdrowa. Odebrał ojciec. Okazało się, że za cztery dni
Marylkę wypisują do domu. Wszystko minęło. Ojciec się wzruszył. Ola się popłakała, a zaraz
za nią Lina. Stały objęte, łzy leciały im z oczu, ściskały się i całowały. Potem naprawdę nie
było jak Lince o wszystkim opowiedzieć. Była taka roziskrzona, taka szczęśliwa. Zaraz wy-
słała e - maila do pani Szato, że Ola jest u niej. Przygotowała masę wspaniałego jedzenia.
Miała dla niej w prezencie niesamowitą muszlę, która mieniła się chyba wszystkimi
istniejącymi kolorami. Nazywała się Tibia Martini. Lina pogasiła światła. Zapaliła wielką
białą świecę, w której zatopione były różne suszone owoce i ziarenka kawy. Piły dietetyczną
colę i jadły turecką chałwę. To był najgorszy moment, żeby powiedzieć o tym wstrętnym e -
mailu, który Ola odebrała przez przypadek.
Lina miała elegancką kartkę, nadpalona w rogach, i kolejno czytała tematy, które
powinny obgadać. Gadały i gadały. W końcu, gdy na liście został tylko temat „Dominik”, Ola
szeroko ziewnęła i zapytała, czy mogę już iść spać, bo ledwo trzyma się na nogach. Leżąc i
słuchając pochrapywania Liny, obmyślała, jak jej to powiedzieć. Nie miała żadnego pomysłu.
- Cześć! Co ty, uczysz się? - Karolina rozłożyła ręce i zaczęła ziewać. - Która
godzina? O, już dziesiąta. Zobacz, moja mama zostawiła nam kartkę na stole, że nie będzie jej
do wieczora, żebyśmy mogły się nagadać. Przyjedzie po nas o siódmej, bo idziemy do kina.
Widziałaś już Wybacz mu?
- Nie.
- Dlaczego masz taką minę? Chcesz mleka, kawy, kawy zbożowej, herbaty, soku, coli,
mineralnej? A może wycisnąć ci sok z pomarańczy? Aha! - Lina stuknęła się palcami w
czoło. - Zapomniałam, co mi pisałaś. Dla pani kawa zbożowa à la Dominique. Tylko wiesz
co? Ubierzmy się najpierw, bo Olek ma być o wpół do jedenastej. Mnie to nie przeszkadza,
ale nie wiem, czy chcesz, żeby oglądał cię w koszuli.
- Fajnie mieć przyjaciela?
- Jeszcze fajniej przyjaciółkę! - Lina w dwóch susach znalazła się przy Oli i uścisnęła
ją mocno.
Znów nie było dobrego momentu, żeby to powiedzieć. Ponadto Lina nakryła stół na
trzy osoby i widać było, że w napięciu czeka na Olka.
Olek trzymał przed sobą ogromne nieforemne pudło. Lina stanęła obok niego i oboje
na trzy cztery, podając Oli pakunek, powiedzieli chórem:
- To dla ciebie.
Ola niepewnie się uśmiechnęła. Wstydziła się swojej głupoty, nie pomyślała, żeby im
coś przywieźć. Rozpakowała prezent. Olek umył ręce i zaczął głośno chrupać kajzerki. Lina
natomiast przykucnęła obok Oli, jakby czekając, co powie, gdy zobaczy, co to takiego.
- Gitara! - Ola mało nie wypuściła instrumentu z rąk. - Ja nie mogę... to drogie... i w
ogóle...
- Daj szpokój! - z pełnymi ustami krzyknął Olek. - Jak fowiedzieliśmy, że
fotrzefujemy fitarę dla osoby, która naprawdę fce frać, to feść osób się zgłosiło. Ta jest Fiolki,
naszej fumfeli. Bierz, bo u niej tylko się kurzy. Jej starzy dali nam z focałowaniem ręki.
- Ja nie mogę - jęknęła Ola i już nie panując nad sobą, położyła gitarę na podłodze i
wybiegła z płaczem do łazienki.
- Co jej jest?
- To ze szczęścia - lekkim tonem rzucił Olek, ale z bardzo niespokojną miną wstał.
Podeszli pod drzwi łazienki. Usłyszeli wyraźny, głośny szloch. Olek spojrzał na Linę i
szeptem powiedział:
- Nie, to na pewno nie ze szczęścia.
*
- To znaczy, że ty od czwartku jeszcze nikomu tego nie powiedziałaś? - Olek wbił w
nią spojrzenie.
- No... tak. Bo komu miałam powiedzieć? Nie mam komu.
Ola, zgarbiona i smutna, nie odrywała wzroku od swoich rąk.
- Widzisz! Zobacz, jaka ona jest dzielna. My to zaraz byśmy zalali się łzami albo... -
Karolina westchnęła.
- Ja się też zalałam. Na zawodach spaprałam wszystko. Ale najgorszy był ten
czwartek...
Ola po raz drugi opowiedziała o okropnym e - mailu od Heniutka. Było to jednak inne
opowiadanie niż za pierwszym razem. Ola mówiła wolno, spokojnie, krótkimi zdaniami, ale
łez i tak nie umiała pohamować.
- Przepraszam was na chwilę, ale jestem tak zdenerwowany, że muszę się przejść.
Mam ochotę zabić tego gościa.
Nie zapinając kurtki, Olek wyszedł od Liny. Dziewczynki zostały same.
Lina nie bardzo wiedziała, jak mogłaby pocieszyć przyjaciółkę. Pokój, od drzwi aż po
okna, wypełniony był smutkiem.
- Przepraszam, że tak zepsułam...
- Natychmiast przestań. Co zepsułaś? Nic nie zepsułaś. Czasem jest wesoło, a czasem
smutno. Ja nie potrzebuję przyjaciółki tylko na wesołe chwile. Potrzebuję na wszystkie.
*
Po jakichś dwóch godzinach wrócił Olek. Zdjął kurtkę i wszedł do pokoju.
Zachowywał się bardzo spokojnie. Udawał wręcz, że w ogóle nic się nie stało.
- Witam. A co tu tak smutno? Może byśmy poszli do teatru? - zaproponował.
- Zwariowałeś? Też masz pomysły. Wiesz co, idź sobie, jeśli cię to wszystko nic a nic
nie obchodzi - wściekła się na niego Lina.
- Aha - nadal spokojnie mówił Olek. - Czyli do teatru iść nie chcecie. Trudno. Teatr
przyjdzie do was.
Olek wyciągnął koszulę ze spodni i rozwalił się na kanapie.
- Cześć, jestem Heniutek. Mówi wam coś moja ksywa? Podawałem się za Dominika.
Chyba macie mi coś do powiedzenia? - Dziewczynki niepewnie spojrzały na siebie. - Ty -
wskazał Linę - wal pierwsza.
Karolina przez chwilę mu się przyglądała. Następnie skrzyżowała ręce na piersiach,
stanęła w groźnej pozie i zmarszczyła brwi.
- Słuchaj, ty świnio niedomyta! Wiesz, że tak się nie postępuje? Jak mogłeś być tak
podły?! Mam ochotę pojechać do ciebie i cię zabić. Czy wiesz, jaką przykrość sprawiłeś...
Olek, nadal udając Heniutka, wstał i przeciągnął się.
- Jaką niby krzywdę? - powiedział zmienionym, grubym głosem. - Ja do tej całej Olki
nic nie mam. Co to? Zgrywać się nie wolno? Ona mnie nic nie obchodzi, Niech sobie robi, co
chce. Wiesz, co mi raz zrobili kumple? Jak ojciec wrócił z pracy i mnie lał, to nagrali na
magnetofon, jak go błagam, żeby mnie nie bił, i potem w szkole puszczali to przez cały dzień
na wszystkich przerwach. Albo jak była w szkole choinka i każdy rodzic miał przynieść
prezent dla swojego dziecka, to moi starzy mi przynieśli rózgę. Na oczach wszystkich
dzieciaków dali mi rózgę. I jak myślisz, jak ja się czułem?
- Nie udawaj takiego pokrzywdzonego przez życie. Myślisz, że jak tobie wyrządzili
krzywdę, to ty możesz robić tak samo innym?!
Lina znów się wściekła. Olek jednak nie wypadał z roli.
- Me. Można też inaczej. Nie wiesz, jak to jest? jak ktoś zalezie ci za skórę tak, że
odechciewa ci się żyć, to albo możesz od tej chwili zmienić się na gorsze...
Olek zawiesił głos i zerknął na Olę, a ta dokończyła myśl:
- Albo na lepsze.
W pokoju zapadła cisza. Wszyscy troje patrzyli na siebie, jakby rozumiejąc, że oto
właśnie teraz nadeszła ta przełomowa chwila, od której zależy, co Ola zrobi z tym przykrym
doświadczeniem.
*
Olek, któremu Ola bardzo zaimponowała tym, że postanowiła wybaczyć Heniutkowi,
ułożył naprędce wierszyk:
Niech cymbał Heniutek odczuje czynu skutek. Niech fala dobrego dotrze aż do niego.
Zarykiwali się, śpiewając to na różne melodie, aż w końcu Ola bezradnie rozłożyła
ręce.
- Ja już nie mogę, nie mam siły.
Olek chwycił jej dłoń.
- Ja cię kręcę, ale masz fajne bransolety bogactwa. Jeszcze takich nie widziałem. Lina,
patrz jaka mocna linia serca.
- A skąd ty tak dobrze się na tym znasz? - zdziwiła się Lina.
- Sama czytasz tę „Trzynastkę”, czytasz i nic w niej nie umiesz wyczytać. A ja jestem
taki inteligentny, że zerknąłem dwa razy...
- Ach, ty podły gadzie! Zauważyłam, że brak mi jednego numeru!
- Masz rację, jestem głodny. - Podły?
- Głodny jak wilk.
- Podły jak padalec!
- Lecz wesoły jak zakalec! - Jak walec!
- Jak palec!
- Jak... wiewiórka! - dodała Ola i wszyscy znów wybuchnęli śmiechem.
Gdy tego dnia Ola kładła się spać, wprost nie mogła uwierzyć, że rano była załamana.
Teraz aż brzuch bolał ją od śmiechu. Lina i Olek to... czarodzieje.
*
- Było wspaniale. Dziękuję ci.
- To ja ci dziękuję. Tobie i Olkowi. Na pewno nie Wejdziecie?
- Nie, nie, już bardzo późno. Napisz, proszę cię, napisz zaraz. Ja zadzwonię. I
pamiętaj: robimy wszystko tak, jak ustaliliśmy. O, jeszcze gitara, zapomniałabyś o niej.
- Nie. - Ola pokręciła głową. - Na pewno bym niej zapomniała.
- To cześć! Na razie!
- Na razie, Linka. I dzięki!
Było już po ósmej wieczorem. Wiał lodowaty wiatr, a niebo było usiane gwiazdami.
Nad lasem wisiał śliczny rogalik księżyca i świecił jak bardzo mocna latarka. Ola oparła się
plecami o parkan i patrzyła w ślad za odjeżdżającym samochodem.
Nie chciało jej się jeszcze wchodzić do domu. Zaraz zaczną się pytania, dzieciaki
rzucą się na nią. Na pewno od razu złapią gitarę i będą chciały na niej grać. Zerwą struny...
Nie, jeszcze chwila jej się należy.
Była u Liny tylko dwa i pół dnia, a wydawało jej się, że spędziła tam co najmniej
miesiąc. Mięśnie brzucha nadal ją bolały od śmiechu. Przypomniała sobie, jak Olek zsumował
cyfry w swojej dacie urodzenia i wyszło mu cztery. Potem w dacie Pauliny i wyszło mu
dziewięć. Wpadł w rozpacz, że nie pasują do siebie. Postanowił od tego roku zmienić swoją
datę urodzin i wydrukował kilka zaproszeń na te urodziny w zmienionym terminie. On był
szalony. Olek, Lina... Miała dwoje prawdziwych przyjaciół i tylko to się liczyło.
W krzakach koło drogi coś się poruszyło. To oczywiście Bogna. Siedziała w swoim
stałym miejscu i objąwszy kolana rękami, kołysała się na boki, coś pomrukując. Na widok Oli
wstała.
- I co? Fajnie było?
- Bardzo. Co ty znów tu robisz? Jest upiornie zimno.
- Nic. A to co? Gitara? Dostałaś od tej swojej... - Bogna głośno przełknęła ślinę -
przyjaciółki?
- Tak. Od niej i od Olka. - I co robiliście?
Oli ścisnęło się serce.
- Wiesz, czego się nauczyłam? Wróżenia z ręki.
- Nie wierzę w takie bzdury - fuknęła Bogna.
- To sobie nie wierz. Daj łapę, lewą. O patrz! Tu masz linię życia... Ale fajna,
pokręcona.
- Mam nadzieję, że nie będę długo żyła - powiedziała Bogna, ale pochyliła się nad
własną dłonią i zaczęła ją uważnie oglądać.
- Muszę cię zmartwić. Będziesz żyła długo, szczęśliwie i... zobacz, dorobisz się masy
pieniędzy...
- E, forsa mnie nie interesuje. Co jeszcze tam widzisz?
- No... - Ola szybko się zastanowiła i w jej głowie zapaliła się żarówka. Olśniło ją. -
Będziesz miała serdecznego przyjaciela, takiego na całe życie, i będziecie się zawsze
wspierać. I spotka cię jakieś szczęście.
- Serio? E, tylko takie tam gadanie.
Obie milczały przez chwilę. W końcu Bogna niewyraźnie wymamrotała:
- Jak chcesz, jutro mogę przyjść po ciebie, to razem pójdziemy do szkoły. Chyba że
nie chcesz.
- Pewnie, że chcę. Przyjdź.
- Przyjdę! - wesoło zawołała Bogna, a Ola podniosła gitarę, otrzepała spodnie i poszła
w stronę swojego domu.
Przed samym progiem spojrzała na gwiazdy i powiedziała do nich:
- Jeżeli widzicie teraz tego Heniutka, to przekażcie mu pozdrowienia. Biedny chłopak.
Cicho otworzyła drzwi i weszła do środka.
- Ola! Ola! Moja Ola wróciła! - Marzenka zawisła jej na szyi. - Jest moja ukochana
Oleńka! Tylko moja Ola!
- Moja Ola wróciła! - Kuba o mało się nie popłakał. - Babciu, powiedz jej, że Ola jest
tylko moja. Nie dość, że trzy razy nazwała mnie Kaczy Kuper, to jeszcze zabiera mi Olę.
- Babciu, prawda, że ja najbardziej kocham Olę? Kaczy Kuper wcale jej nie kocha.
- Babciu, powiedz tej siostrze Kaczego Kupra, żeby...
ROZDZIAŁ 6
Od dwóch dni sypał śnieg. Stoczkowskie lasy zamieniły się w białe oazy spokoju,
poprzecinane tropami zostawionymi przez liczne zwierzęta. Przy każdym domu, w którym
mieszkały dzieci, jak grzyby po deszczu wyrosły bałwany. Przed domem Wronów stanęły
rzędem cztery sztuki, z czego jeden był tak wielki, że ojciec, który pomagał go lepić, oparł go
o ścianę domu. Bałwany z wolna zamieniały się w smukłe góry śniegu, bo tylko co
ambitniejsze dzieciaki je odśnieżały.
Kto tylko mógł, znosił ze strychu lub wyciągał z piwnicy sanki i biegł na górkę. Olę i
Bogusię od zjeżdżania bolały wszystkie kości. Mimo że Ola była wysportowana, mięśnie
bolały ją tak samo jak wszystkich miłośników sanek.
Była siódma trzydzieści. Dzień ledwo się obudził i tylko dzięki śniegowi było już
jasno.
W bibliotece paliły się wszystkie światła. Ola chuchnęła w dłonie, jakby czekała ją
bardzo ciężka praca, i zaczęła pisać.
Cześć, Dominiku!
Bardzo serdecznie dziękuję Ci za e - maila, którego przysłałeś mi w czwartek. Cieszę
się, że miło Ci się ze mną koresponduje. Niestety, z przykrością muszę Cię poinformować, że z
powodów ode mnie niezależnych nie będzie mogło to trwać dłużej. Gra na gitarze idzie mi
świetnie. Dziękuję, że mi to podpowiedziałeś {poważnie! bez Ciebie nigdy bym nie zaczęła).
Nie pisz do mnie, bo ten adres będzie od dziś nieaktualny. Mam bardzo dużo pracy i, niestety,
muszę zrezygnować z przyjemności pisania do Ciebie. Pozdrawiam! Na pociechę zostaje Ci
zawsze moje zdjęcie.
Olga Wrona
Przeczytała swój list. Bardzo dobrze, tak jak radził Olek: żadnej zemsty, żadnego
odgrywania się za swoje krzywdy.
- Proszę pana, czy może pan podejść do mnie?
Student, pochylony nad stolikiem Agnieszki, podniósł głowę.
- Już, już. Chwila!
- Czy da się tak zrobić, żeby poczta przychodząca od jednej osoby nie dochodziła do
mnie, żeby te listy się jakoś odbijały od mojej skrzynki?
Student uważnie na nią spojrzał.
- Masz bardzo interesujące życie wewnętrzne. - Podrapał się po czole. - Zaraz ci
ustawię filtr. Ale adres chcesz zostawić?
- Tak, adres tak... Tylko żeby od tego... - Ola pokazała adres internetowy Heniutka -
już nic do mnie nie dochodziło.
- A co, pokłóciliście się? - Student ściszył głos, jakby licząc na to, że Ola zacznie mu
się zwierzać.
Ola jednak głośno odpowiedziała:
- Wręcz przeciwnie. O kłótni nie ma mowy, tylko...
- Proszę pana - wesoło zawołała Agnieszka. - Kiedy pan do mnie podejdzie?
Student zaczął szybko stukać w klawiaturę. Potem podszedł do Agnieszki.
„No, pięknie! - pomyślała Ola, patrząc ukradkiem, jak kilku chłopców znowu
pokazuje Agnieszkę palcami. - Trzeba coś z tym zrobić”.
*
Cześć, Ola!
Nie wiem, czy mnie jeszcze pamiętasz, bo mnie prawie nikt nie pamięta, ale jak do
mnie napisałaś e - mail, to pewnie mnie pamiętasz. Chyba że się mylę. Bardzo Ci dziękuję, że
do mnie napisałaś! Bardzo! Do mnie nikt nigdy nie pisze. My na pewno nie przyjedziemy do
Stoczka, bo mama boi się jeździć zimą. Teraz mam dużo nauki, bo nadrabiam. Siedzę po
całych dniach i nikt mnie nie odwiedza. Tydzień temu miałem zapalenie gardła. Fajnie, że mi
napisałaś o swoich przyjaciołach z Zielonki. ]a nie mam Ci co pisać. To cześć.
Szymon
*
Oleczku!
Na pewno będziesz ze mnie dumny, bo umiem już grać sześć utworów na gitarze. Nie
muszę jeździć do Węgrowa, bo w Stoczku jest nauczycielka, która mnie uczy. Chodzimy do
niej razem z moje koleżanką Bogusią. Jeszcze raz podziękuj tej Violi, że zrobiła mi taki
prezent. Miałeś oczywiście rację, że nie warto obrażać się na gitarę ani na awę zbożową. Piję
ją codziennie, ale na pewno wiesz o tym od Linki.
Właściwie to piszę do Ciebie w innej sprawie. Czy ja kiedyś mówiłam Ci o Szymonie?
To jest ten chłopak, który z mamą Liny uratował Kubę. Napisał mi bardzo smutnego e -
maila. Aż mi się płakać chciało, jak go czytałam. Czy nie miałbyś może pomysłu, jak mu
pomóc? Wiem, że jesteś niezawodny. Książką do tarota jestem bardzo zainteresowana.
Oczywiście nie zmieniam nicka. jestem Piątką niezależnie od tego, co o mnie sądzi
Heniutek. Pozdrawiam!
*
Od kilku chwil Ola stała przy oknie, popijając zimną kawę zbożową. Rozmyślała.
Marta i Justyna pokłóciły się. Nie odzywały się do siebie. Każda wyraźnie szukała kogoś
nowego do pary. Jest szansa, żeby marzenie się spełniło.
„Jakie marzenie? Żeby rozbić taką przyjaźń?”.
Ola aż pokręciła głową. Sama się dziwiła, że kiedyś mogła w ogóle coś takiego
pomyśleć.
- Ola, skoczysz do Górala po kisiel? Kup dwa. Najlepiej żurawinowe, bo dzieci lubią.
- Już idę, mamo! Może coś jeszcze zrobić?
Zabrzmiało to tak wesoło, że mama spojrzała na nią podejrzliwie.
- Wybierz mi numer do tej swojej koleżanki, co u nich byłaś.
- Ale po co?
- Chmielewscy chcą sprzedać dom. A matka Karoliny chce kupić. Wcześniej ci nie
mówiłam, żebyś nie była rozczarowana... Co mnie tak ściskasz? Udusisz mnie.
*
To był dobry dzień. Wszystko szło zgodnie z planem.
Ola leżała na tapczanie. Właśnie skończyła powtarzać biologię. Trzymając ręce pod
głową, szukała w myślach, komu by tu jeszcze pomóc.
Całkiem przypadkowo udało jej się postawić studentowi tarota. Wyszło, że koło niego
jest wielka miłość. Agnieszka zaczerwieniła się, ale student klasnął w ręce i powiedział, że to
wszystko prawda, bo on ma w Warszawie narzeczoną i latem planują wziąć ślub.
Agnieszka zrobiła się czerwona, ale szybko się opanowała. Następnego dnia przyszła
do szkoły uśmiechnięta; rozwiesiła masę plakatów dotyczących jej nowego samorządowego
pomysłu. To był pierwszy dzień, kiedy nikt się z niej nie śmiał.
Udało się też pomóc tacie z fakturami. To było dziecinnie proste. Wystarczyło tylko
spytać, jak to się robi. Całość zajmowała kilka minut. Dzięki temu ojciec odzyskiwał humor i
nawet chciało mu się urządzić dzieciom kulig.
I tylko jedno ją męczyło - jak przekonać Bogusię, że jej pech się skończył.
Tu pomógł Oli przypadek. Okazja nadarzyła się niemal natychmiast.
*
- Jest list do ciebie.
Ola ostrożnie wzięła do ręki kopertę. Adres był wydrukowany, a z boku odczytała
firmowy napis: „Wydawnictwo Egmont”.
A więc jest, jest! Zanim otworzyła kopertę, już wiedziała, że udało się, dostała
zaproszenie na cały dzień do redakcji „Trzynastki”, żeby zobaczyć, jak powstaje pismo.
Zadowolona i szczęśliwa wybiegła przed dom.
Zaraz na drodze natknęła się na Bogusię. Już, już chciała podzielić się z nią szczęśliwą
wiadomością, gdy dotarło do niej, że Bogusia też wysłała kupon konkursowy. Przecież dwa
razy mówiła, że na pewno jej kupon zaginął, bo ona ma już takie szczęście. Coś wpadło Oli
do głowy.
*
- Dzień dobry! Czy to „Trzynastka”?
- Tak, słucham.
- Ja... ja nazywam się Olga Wrona i dostałam dziś zaproszenie do redakcji.
- To gratuluję!
- Ale ja chcę odstąpić je swojej przyjaciółce? Mogę?
- Oczywiście. Możecie po prostu przyjechać razem.
Wystarczyło wtajemniczyć studenta, żeby wydrukował na kopercie adres Bogusi. Ola
wysłała list do Karoliny, a ta specjalnie pojechała do Warszawy, żeby był prawdziwy
pocztowy stempel.
Bogusia zwariowała ze szczęścia! Pokazywała wszystkim zaproszenie, pożyczyła od
Agnieszki bluzkę, od Marty wisiorek, a od Kaśki torebkę.
Kiedy wracały do domu, Bogna zauważyła, że coś leży na chodniku.
- Zobacz, co znalazłam! - W jej dłoni lśniła pięciozłotówka. - Jestem bogatą
szczęściarą!
Ola aż pokręciła głowę. Sama nie zauważyła tej monety. Czyżby pech naprawdę już
opuścił Bogusię?
*
Na wuefie dziewczyny grały w kosza. Jak zawsze kapitanami drużyn były Ola i
Justyna - dwie najlepsze zawodniczki. One zaczęły wybierać składy drużyn.
- Kaśka! - krzyknęła Ola i rzuciła szarfę w jej stronę. Koleżanki spojrzały po sobie ze
zdziwieniem. Że też Ola chce mieć w drużynie taką ofiarę. Ale Ola spokojnie powiedziała:
- Miałam sen. Proroczy. Kaśka była królową, a my padałyśmy przed nią na twarz. To
musi coś znaczyć.
Ilekroć piłka wpadła Oli w ręce, ta kierowała ją w stronę Kasi; dosłownie
bombardowała ją podaniami. Na początku Kasia uciekała przed piłką, psuła podania. W
końcu rzuciła dobrze, a Ola krzyknęła:
- Widzicie?! W sny trzeba wierzyć.
Wtedy zobaczyła to, na co czekała: leciutki, nikły uśmiech Kasi. Poczuła nawet lekkie
rozczarowanie, że to jest aż tak proste.
Wieczorem zadzwonił telefon. To była Kasia.
- Wiesz... - zaczęła bez wstępów. - Opowiedziałam wszystko mamie i ona mówi...
Dziękuję ci. Jesteś kochana. Jutro jest wuef, a mnie nie boli brzuch. Pierwszy raz w życiu
przed wuefem nie boli mnie brzuch. Mnie od dwóch lat nikt nie podał piłki...
*
Cześć, Olka!
Jakiś czas temu pytałaś mnie, czy nie mam pomysłu na Szymona. Nic ci nie pisałem,
bo co Ci miałem pisać. Zajrzyj do niego na stronę. Chyba znajdziesz tam coś miłego.
Wyobraź sobie, że Paulina przejęła się numerologią i tym, że nie pasujemy do siebie.
Nie znasz jakiejś teorii, która by pozwalała udowodnić, że my idealnie do siebie pasujemy?
To tylko żart! Ja i tak wiem, że pasujemy.
Jeszcze jedno: moja ciotka z mężem i z moim ciotecznym bratem, Pawłem
(wspominałem Ci o nim), chcą wyjechać na cały dzień gdzieś do lasu. Czy to byłby dla Was
duży kłopot, gdyby zostawili samochód u Was na podwórku? Wuj strasznie się trzęsie o swoje
autko. Mój brat cioteczny to fajny gość. Samotny...
„Samotny? Co to ma niby znaczyć?”.
Chciała zaraz zapytać Olka, o co mu chodziło, ale jakoś wyleciało jej to z głowy.
Weszła na stronę Szymona.
Na początku nie było nic ciekawego. Kilka zdań o nim, jakieś śmieszne rysunki z
dzieciństwa, kilka zeskanowanych pamiątek z wyjazdów i... zaraz... jest tu coś jeszcze.
„Moi przyjaciele”.
Ola szybko najechała myszką na to pole.
Pierwsze, co zobaczyła, to zdjęcie Olka i obok jej zdjęcie. Pod spodem krótki opis.
To jest Ola, moja przyjaciółka. Spotykamy się tylko latem, ale za to często ze sobą
korespondujemy.
Dalej był długi opis incydentu z szambem, ale Szymon zupełnie pominął swoją rolę.
Ola wróciła do miejsca ze swoim zdjęciem.
„Bardzo dobrze wyszłam. Jestem taka roześmiana. Kiedy to było robione?”.
Zapragnęła, żeby już było lato, żeby na każdy weekend albo przynajmniej na co drugi
przyjeżdżała Karolina. Będą mogły nagadać się do woli, chodzić do lasu, wstawać rano i
obserwować sarny.
*
Cześć, Aniu!
Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam. Wiem, że wszystkie dziewczyny, i nawet pani
Szato, próbowały do Ciebie pisać, a Ty nie odpisujesz, nie dzwonisz, wcale się nie odzywasz.
Kiedy napisałam do Ciebie poprzedni list, a Ty nie przystałaś ani słowa odpowiedzi, byłam
na Ciebie zła i uważałam, że zadzierasz nosa albo jesteś po prostu źle wychowana. Teraz
myślę inaczej. Ostrzegam Cię, że nie przestanę do Ciebie pisać. Co tydzień wyślę list i będę
czekała. Coś mi mówi, że w końcu do mnie napiszesz.
Stawiałam sobie pasjansa i wiem, że na pewno tak będzie. Poza tym ja jestem piątką,
a Ty dwójką. Wyższa liczba może bardzo pomóc niższej. To numerologia, na pewno o niej
słyszałaś. Jeśli nie - chętnie napiszę Ci, o co w niej chodzi. Czekam na list od Ciebie. Aha,
podaję też mój adres internetowy. Cześć, Dwójko!
Pozdrawiam - Piątka
*
- Ola, co ty masz na głowie?
- Marzenka mnie przeczesała. Ślicznie, prawda? Mama aż pokręciła głową.
- Babciu, wiesz, ja mam tu linię grzeczności. Zobacz, jaka długa i mocna. Ola mi
pokazała. Jak ktoś ma taką linię, to zawsze jest grzeczny - przekonywał Kuba.
- Naprawdę?
- Tak - stanowczo odpowiedział Kuba, po czym po raz nie wiadomo który zaczął
przyglądać się swoim liniom papilarnym. W końcu oderwał od nich wzrok i podszedł do
babci: - Babciu, może ci pomóc?
- A skąd nagle taki pomysł?
- Oj, babciu, ty wcale nie słuchasz. Ja muszę tak, bo mam mocną linię grzeczności.
Chcę ponosić te talerze. I noże też. I masło. Niech nikt nic nie robi. Ja zrobię wszystko.
*
- To był najfajniejszy dzień... - zaczął Paweł, brat cioteczny Olka.
Jego rodzice siedzieli w kuchni u Wronów, pili herbatę z cytryną, zachwycali się, jak
tu w Stoczku jest pięknie, i pytali, czy nie ma czasem jakiegoś domu do wynajęcia na lato.
Przed domem chodzili w tę i z powrotem Ola i Paweł.
- Tak, cieszę się, że wam się podobało.
Oboje zamilkli. Po długiej zimowej wyciecze wcale nie odczuwali zimna. Oboje
uważali, że jest wręcz gorąco. Czuli jakieś dziwne napięcie. Sami nie wiedzieli, skąd się
wzięło.
- Wiesz, wszystko, co mi mówił Olek, to prawda.
- O czym? - O tobie.
- A co on ci mówił?
- Że jak tylko cię zobaczę, to z miejsca się zako... O kurczę! - Paweł zakrył sobie usta
tak mocno, że aż plasnęło.
Z domu wyszli rodzice Pawła.
- No, dzieci, żegnajcie się, bo już całkiem ciemno. Paweł nachylił się nad Olą i
podając jej rękę, zapytał:
- Mogę do ciebie napisać?
- Pewnie.
Ojciec Pawła odśnieżał lekko przyprószony samochód. Mama siedziała na miejscu
kierowcy, bo to ona miała prowadzić. A Ola i Paweł stali, wciąż nie mogąc rozłączyć swoich
rąk.
- To cześć.
- Cześć.
- To ja napiszę.
- Fajnie.
W układzie ich rąk nic się nie zmieniło.
- Może namówię rodziców...
- Bardzo dobrze...
Ręce nadal były złączone.
- A ty przyjedziesz do Karoliny? Bo ja blisko mieszkam.
- Zaraz do niej napiszę.
- Paweł, czekamy!
Gdy znikły już światła samochodu, Ola dostrzegła, że przy furtce stoi Bogusia.
- Co tu robisz?
- Nic. Nie chciałam ci przeszkadzać - powiedziała po prostu i wzdychając, złapała się
za serce.
Ola spojrzała na nią. Jak mogła jej kiedyś nie lubić? Jak mogła uważać, że Bogusia
jest złośliwa i egoistyczna?
- Jesteś prawdziwą przyjaciółką! - Rzuciła się jej na szyję. - Widzisz, widzisz! -
Wyciągniętą pięścią pogroziła gwiazdom na niebie.
- Do kogo to mówisz? Do Boga? - z trwogą zapytała Bogusia.
- Nie - zaśmiała się Ola. - Do takiego jednego... Nic ci nie mówiłam... Posłuchaj.
Przeczytałam ogłoszenie w „Trzynastce”...
Ola mówiła i mówiła. Wydeptały spory kawałek ścieżki w śniegu, zanim opowieść
dobiegła końca. Obie co chwila wybuchały śmiechem. Ola z radością uświadomiła sobie, że
nie tylko może normalnie o tym mówić, ale wręcz ją to śmieszy.
- Ty to masz fajnie, zawsze przytrafi ci się coś dobrego - podsumowała Bogusia.
- To nieprawda. Wszystkim przytrafia się w miarę to samo. Tylko że trzeba w tym
widzieć dobre strony. Ja musiałam po prostu zrozumieć, jak je dostrzegać.
- Muszę się od ciebie jeszcze dużo nauczyć.
- A ja od ciebie.
*
Ola, jej rodzice, Dorota z mężem, Kuba i Marzenka stali wokół dziecięcego łóżeczka i
wpatrywali się w maleńką, bladą twarzyczkę Marylki. Wzruszenie wypełniało cały pokój.
- Jak się rodzą takie małe dziewczynki, to trzeba im czegoś życzyć. Jak Śpiącej
Królewnie. Ja jej życzę, żeby była taka ładna jak ja - oznajmiła Marzenka.
- A ja jej życzę... - zaczął Kuba, ale Marzenka mu przerwała:
- Życzą tylko dziewczynki. Ja, babcia, mama i Ola. Ty nie możesz.
Kuba zaraz się obraził. Mama Oli pogłaskała maleńki paluszek i powiedziała:
- Ja jej życzę, żeby zawsze była zdrowa.
- A ja, żeby była mądra - powiedziała Dorota.
- A ja... - Ola się zawahała... - żeby dzięki niej ludzie byli szczęśliwi.
- Ja już jestem dzięki niej szczęśliwy.
- I ja.
- I ja.
- I ja.