background image

 

 
Tekst opublikowany w:  
Zeszyty Naukowe  
Wyższej Szkoły Zarządzania Personelem w Warszawie 
2005, 3. 

 
 

 

 
 
 

Jacek Kochanowski 

 

 

Przyczynki do fantazmatycznej teorii kultury. 

Śladami Deleuza, Derridy i Foucaulta  

 
 
 
Myśliciele 

nurtu 

francuskiego 

poststrukturalizmu 

powszechnie, 

szczególnie w naszym kraju, uważani są za 
twórców  niesłychanie  hermetycznych,  a 
ich teksty za bardzo trudne w odbiorze i w 
zasadzie  „nieczytelne”  dla  przeciętnego, 
nawet 

zaprawionego 

tekstach 

naukowych,  czytelnika.  Fakt  ten  sprawia, 
że  nader  chętnie  powiela  się  w  związku  z 
tym  stereotyp  teorii  postmodernistycznej 
czy  poststrukturalistycznej  jako  „bełkotu 
kontrkulturowego”  (por.  Gellner  1997), 
niezrozumiałego, 

niepotrzebnego, 

będącego  tylko  i  wyłącznie  rodzajem 
intelektualnego  dziwactwa.  Tymczasem 
poststrukturalizm  nie  jest,  jak  chce  wielu, 
przejściową 

modą, 

ale 

nurtem 

intelektualnym,  który  przeorał  myślenie 
socjologiczne,  a  nawet  rzec  można,  iż 
doprowadził 

do 

upadku 

„rozumu 

socjologicznego”,  zarówno  w  jego  wersji 
pozytywistycznej,  jak  i  hermeneutycznej. 
Wydaje 

się, 

że 

szczególnie 

wiele 

socjologia 

zawdzięcza 

poststrukturalizmowi  w  zakresie  teorii 
kultury.  Społeczne  analizy  dotyczące 
rzeczywistości  kulturowej  są  tą  dziedziną 
badań,  która  najłatwiej  i  najbardziej 

otworzyła  się  na  paradygmat  krytyki 
postmodernistycznej,  co  najprecyzyjniej 
można  zaobserwować  w  rozważaniach 
antropologicznych,  nieco  odleglejszych  od 
sztywnego 

metodologicznego 

teoretycznego 

gorsetu 

tak 

zwanej 

„tradycyjnej  socjologii”  (por.  Kempny 
1994,  Burszta  1998,  2004).  Badania 
kultury  już  dawno,  przede  wszystkim  ze 
względu  na  swoją  specyfikę,  wymusiły  na 
badaczach 

badaczkach 

podejście 

interdyscyplinarne,  co  m.in.  doprowadziło 
do  powstania  tzw.  cultural  studies  – 
wieloparadygmatycznych 

wielodyscyplinarnych  badań  nad  różnymi 
aspektami  kultury.  W  niniejszym  artykule 
chciałbym  podjąć  próbę  socjologicznego 
„opanowania” (o tyle, o ile to jest możliwe 

przypadku 

jakichkolwiek 

pojęć) 

podstawowych  terminów  z  koncepcji 
Jacquesa Derridy (por. Derrida 1993, 1999, 
2002),  Gillesa  Deleuza  (por.  Deleuze 
1997)  i  Michela  Foucaulta  (por.  Foucault 
1987,  1993,  2000)  i  sprawdzenia,  w  jaki 
sposób  pojęcia  te  mogę  „pracować”  w 
obrębie 

społecznej 

(poststrukturalistycznej) 

teorii 

kultury. 

background image

 
Czym jest kultura? 
 

pewnym 

zakłopotaniem, 

charakterystycznym  dla  postmodernisty, 
podjąć  powinienem  na  początku  problemy 
definicyjne.  Czym  jest  to,  co  zwiemy 
kulturą  i  w  jaki  sposób  podejście 
proponowane 

ramach 

ujęcia 

poststrukturalistycznego  różni  się  (jeśli  się 
różni)  od  tego,  które  odnajdziemy  w 
tradycyjnych  podręcznikach  do  socjologii? 
Zajrzymy  zatem  do  owych  podręczników. 
Piotr 

Sztompka 

kulturę 

definiuje 

następująco:  „całościowy  sposób  życia 
charakterystyczny  dla  danej  zbiorowości, 
na  który  składa  się  wszystko  to,  co  ludzie 
»robią, myślą i posiadają« jako członkowie 
społeczeństwa (wzory działania, myślenia i 
wyposażenia  materialnego”.  (Sztompka 
2002,  255)  Wydaje  się,  że  ujęcie  to  w 
sposób 

dość 

wierny 

oddaje 

sposób 

myślenia  o  kulturze,  jaki  charakteryzuje 
modernistyczną 

socjologię, 

zarazem 

ujawniając 

słabości 

owego 

sposobu 

myślenia.  Podstawową  słabością  jest,  jak 
sądzę, 

ukryta 

lokalność 

(fragmentaryczność) 

definicji 

wypracowywanych 

socjologii, 

powiązana 

próbą 

usilnego 

ich 

domknięcia,  a  zarazem  nadania  im 
charakteru  holistycznego.  Chodzi  mi  w 
pierwszym rzędzie o lokalność temporalną: 
jakkolwiek  socjologia  kultury  respektuje 
fakt,  że  kultura  jest  rzeczywistością 
zmienną, 

to 

jednak 

zazwyczaj 

socjologiczne  analizy  z  tego  zakresu 
podkreślają  raczej  ciągłość,  niż  zmianę, 
raczej  stabilność  struktur  kulturowych,  niż 
niestabilność,  raczej  to,  co  powtarzalne  i 
odtwarzalne,  niż  to,  co  zróżnicowane  itp. 
Ta  lokalność  temporalna  ma  źródło  w 
znacznie 

szerszym 

zjawisku 

uwarunkowana 

jest 

podstawowymi 

cechami  dyskursu  socjologicznego  jako 
takiego.  Jak  wiemy,  socjologia  zazwyczaj 
bagatelizuje,  jeśli  nie  zaciera,  różnicę 
społeczną,  preferując  o  wiele  bardziej 
spektakularne 

ujawnianie 

tego, 

co 

najczęstsze, 

powtarzalne, 

modalne, 

najbardziej  charakterystyczne.  Socjolog 
modernistyczny,  oddany  wizji  socjologii 
jako  dyscypliny  „odzwierciedlającej”,  a 
zatem 

dostarczającej 

„zwierciadlanego 

obrazu”  tego,  określono  jako  społeczne, 
zazwyczaj 

zadowala 

się 

szkicem  – 

wykonanym 

bardzo 

grubą 

linią 

– 

oddającym  to,  co  ów  socjolog  uznaje  za 
definicyjną  cechę,  kultury,  społeczeństwa, 
grupy czy zjawiska społecznego. Obraz ten 
jest lokalny w sensie temporalnym (oddaje, 
o  ile  oddaje,  stan  badanego  zjawiska  „tu  i 
teraz”,  w  związku  z  czym  marginalizuje 
znaczenie 

niestabilności 

zjawisk 

społecznych), 

ale 

także 

sensie 

desygnatywnym: w gruncie rzeczy bowiem 
opis  socjologiczny  sygnuje  (opisuje)  tylko 
wybrane  aspekty  badanej  rzeczywistości. 
Konsekwencją 

jest 

pomijanie 

tych 

aspektów  rzeczywistości  społecznej  czy 
kulturowej,  które  socjologowi  wydają  się 
nieistotne.  
 
Ten  aspekt  socjologicznego  myślenia 
podkreślają aż trzy wyrazy w przytoczonej 
powyżej 

definicji: 

„całościowy”, 

„charakterystyczny”,  „wszystko”.  Od  razu 
zauważmy: 

„wszystko” 

to 

termin 

całkowicie  równoznaczny  z  terminem 
„nic”.  Jeśli  mówię  bowiem  „wszystko  jest 
piękne”,  oznacza  to  to  samo,  co  zdanie 
„nic  nie  jest  piękne”.  Jeśli  bowiem 
„wszystko  jest  piękne”  bez  wyjątku,  to 
znaczy,  że  nie  dysponujemy  kryteriami 
umożliwiającymi  odróżnienie  tego,  co 
piękne  od  tego,  co  brzydkie.  Brzydota  jest 
nam  potrzebna  do  tego,  by  móc  oznaczyć 
granicę  pomiędzy  tym,  co  piękne,  a  tym, 
co  niepiękne  –  w  ten  sposób  funkcjonuje 
maszyneria  nowoczesnego  myślenia,  w 
obrębie  którego  z  całą  pewnością  pragnie 
poruszać  się  Piotr  Sztompka.  Męskość 
istnieje  jako  kategoria  kulturowa  tylko 
dzięki  temu,  że  wykreowano  kategorię 
kobiecości obejmującą to, co „nie-męskie”. 
(por. Butler 1990, 1993; Mizielińska 2004; 
Bourdieu  2004).  Heteroseksualność  (czy 
inaczej 

„norma 

seksualna”) 

jest 

identyfikowalna 

jako 

kategoria 

tylko 

dzięki 

temu, 

że 

istnieje 

kategoria 

background image

homoseksualności,  obejmująca  wszystko 
to, co „nie-heteroseksualne” (por. Foucault 
2000).  Kategorie  te  istnieją  dzięki  granicy 
pomiędzy  nimi  a  ich  „negatywami”.  Bez 
kobiecości 

nie 

jest 

możliwe 

konceptualizowanie 

męskości, 

bez 

homoseksualności 

nie 

jest 

możliwe 

konceptualizowanie 

heteroseksualności, 

bez 

brzydoty 

nie 

jest 

możliwe 

konceptualizowanie  piękna.  Stąd  jeśli 
mówimy „wszystko” jest piękne (wszystko 
jest 

męskie, 

wszystko 

jest 

heteroseksualne),  mówimy  tym  samym 
„nic  nie  jest  piękne”  (nic  nie  jest  męskie, 
nic  nie  jest  heteroseksualne),  bowiem  nie 
odwołujemy  się  do  żadnej  granicy,  która 
umożliwiałaby  nam  oddzielenie  piękna  od 
brzydoty 

(męskości 

od 

kobiecości, 

heteroseksualizmu  od  homoseksualizmu), 
a  zatem  do  sprecyzowania,  co  mamy  na 
myśli  mówiąc  „wszystko”.  To  właśnie 
poststrukturalizm  zwraca  naszą  uwagę  na 
tę  cechę  języka:  funkcjonuje  on  jedynie 
dzięki  binaryzmom,  w  obrębie  których 
jeden 

człon 

jest 

odwrotnością 

dopełnieniem  (suplementem,  jak  powiada 
Derrida)  drugiego,  podstawowego.  Stąd 
język  jest  możliwy  tylko  dzięki  temu,  co 
niemożliwe: 

dzięki 

pęknięciom, 

nieciągłościom, 

negatywom, 

zaprzeczeniom, 

wyjątkom. 

Możemy 

wypowiedzieć 

piękno 

tylko 

dzięki 

istnieniu  brzydoty,  bez  brzydoty  piękno 
pozostaje 

kategorią 

poza-sensowną. 

Najprościej:  skąd  będziemy  wiedzieć,  że 
Kraków  jest  pięknym  miastem,  jeśli  nie 
zobaczymy  wcześniej  miast,  które  są 
brzydkie  lub  jeśli  przynajmniej  nie  mamy 

głowie 

pewnego 

wyobrażenia 

(fantazmatu)  o  tym,  jak  wygląda  miasto 
brzydkie? 

Zatem, 

konkludując, 

stwierdzenie  Sztompki,  iż  kulturą  jest 
„wszystko  to,  co  ludzie  robią,  myślą  i 
posiadają” nie znaczy nic i jest całkowicie 
bezsensowne.  Jeśli  wszystko  to,  co  ludzie 
robią, jest kulturą, to w takim razie co jest 
granicą  kultury,  gdzie  się  ona  zaczyna  i 
kończy,  gdzie  jest  jej  początek  i  koniec? 
Czy 

rzeczywiście 

każdy 

rodzaj 

działalności człowieka, każdy przejaw jego 

aktywności  jest  kulturą?  Oznacza  kulturę, 
lub  lepiej,  jest  przez  kulturę  oznaczany? 
Czy 

wszystko, 

co 

posiadamy, 

jest 

przynależne  do  sfery  kulturowej?  O  jakim 
posiadaniu  w  takim  razie  mowa  i  jak 
opisywana  jest  sytuacja  nie-posiadania? 
Jak  odróżnić  tego,  który  posiada  od  tego, 
który nie posiada, skoro nie wiemy, co ma 
posiadać?  Cokolwiek?  Wszystko?  Nic? 
Czym 

jest 

wreszcie 

owa 

myśl, 

charakterystyczna  zdaniem  Sztompki,  dla 
kultury? Wszystko, co myślę, jest kulturą? 
Ale skąd mam wiedzieć, kiedy zaczyna się 
myśl  konstytuująca  kulturę  i  kiedy  się 
kończy?  Czy  myśl  „jestem  głodny”  na 
pewno  przynależy  do  sfery  kultury  w 
takim  rozumieniu,  w  jakim  chce  ją 
ujmować  Sztompka?  Bo  ostatecznie  cóż 
oznacza 

to 

rzekome 

dopełnienie 

analizowanego  stwierdzenia:  kulturą  jest 
wszystko 

to, 

co 

robimy 

(myślimy, 

posiadamy) 

jako 

członkowie 

społeczeństwa?  A  kiedy  myśl  moja  jest 
myślą  aspołeczną,  kiedy  myślę  nie  jako 
członek 

społeczeństwa, 

ale 

jako 

aspołeczny atom? Kiedy posiadam nie jako 
członek 

społeczeństwa, 

ale 

jako 

pozaspołeczny  pustelnik?  Które  rzeczy 
robię  jako  członek  społeczeństwa,  a  które 
poza  tym  społeczeństwem  mnie  stawiają? 
Innymi  słowy:  czym  jest  to  „wszystko”, 
które tworzy kulturę? Odpowiedź ze strony 
lekceważonego 

przez 

Sztompkę 

postmodernizmu (który uważa, oczywiście, 
za  przejściową  i  szkodliwą  modę)  brzmi: 
to  „wszystko”  jest  „niczym”.  W  tym 
właśnie 

kierunku 

prowadzi 

słynny 

socjologiczny  holizmu,  będący  parodią 
metodologii 

nauk 

przyrodniczych: 

dążeniu 

do 

efektownych 

definicji 

operujących 

możliwie 

dużymi 

kwantyfikatorami,  socjologia  zjada  własny 
ogon,  produkując  puste  nazwy,  terminy 
bez  znaczenia,  definicje  niczego  nie 
definiujące.  Powiada  dalej  Sztompka,  że 
kultura  obejmuje  „całościowy  sposób 
życia”. 

Cóż, 

oszczędzę 

szanownym 

Czytelniczkom 

Czytelniczkom 

następnego  wywodu  na  temat  braku 
możliwości  opisania  „całości”  w  sytuacji, 

background image

gdy  definicja  wyjątku  od  owej  całości  nie 
przewiduje.  Warto  także  zauważyć,  że 
termin 

„charakterystyczny”, 

użyty 

powyżej 

definicji, 

jest 

równie 

nieprecyzyjny. 

Charakterystyczny 

mianowicie  dla  kogo?  Czy  dla  „członków 
społeczeństwa”? 

Czy  też  może  dla 

socjologa?  Te  dwie  perspektywy,  jak 
dowodzi  tego  historia  pozytywistycznych 
badań  społecznych,  nie  pokrywają  się 
nader często. Od choćby studia gender: dla 
socjologa  charakterystyczną  cechą  sytuacji 
kobiet  w  Polsce  jest  daleko  posunięta 
galanteria,  z  jaką  traktowana  jest  płeć 
piękna.  Natomiast  dla  samych  kobiet 
charakterystyczną  cechą  ich  sytuacji  jest 
mniej 

lub 

wyraźniej 

widziana 

dyskryminacja  (która  zresztą  jest  często 
opisywana poza tym terminem, ze względu 
na „czarną legendę” feminizmu w Polsce). 
Ponadto  „charakterystyczny”  znaczy  w 
metodologii  pozytywistycznej  zazwyczaj 
„najczęściej  obserwowany”,  w  związku  z 
czym  pojawia  się  pytanie:  dlaczego 
„charakterystyczne”  nie  mogą  być  wyjątki 
od reguły? Dlaczego charakterystyczne jest 
to,  co  tożsame  i  powtarzalne,  a  nie  to,  co 
nietożsame 

zróżnicowane?  

 
Jedyny 

czytelny 

element 

definicji 

Sztompki  to  ten,  który  autor  sam 
potraktował  suplementarnie:  umieszczone 
w  nawiasie  stwierdzenie,  że  kultura  to 
„wzory  działania,  myślenia  i  wyposażenia 
materialnego”.  Tu  odnajdujemy,  jak  się 
wydaje,  sedno  socjologicznego  myślenia  o 
kulturze.  Bowiem  także  u  Anthony 
Giddensa  czytamy,  iż  kultura,  to:  „typowe 
dla danej grupy wartości, obrzędy i sposób 
życia.”  (Giddens  2004,  724).  Wreszcie 
klasyk,  Ralf  Linton,  powiada:  kultura  jest 
konfiguracją  wyuczonych  zachowań  i  ich 
rezultatów, których elementy są podzielone 
i  przekazywane  przez  członków  danego 
społeczeństwa.”  (Linton  2000).  Istotnie, 
przeglądając 

podręcznikowe 

definicje 

kultury  i  odrzucając  to,  co  w  definicjach 
tych 

jedynie 

symuluje 

wiedzę, 

stwierdzimy, 

że 

socjologowie 

za 

podstawowy  element  kultury  uważają 

normy  i  wartości,  jakie  w  obrębie  danej 
społeczności wydają się być podstawowym 
elementem  procedur  socjalizacji  (zwanych 
także 

procedurami 

normatywizacji). 

Zasadniczą  przestrzenią,  w  obrębie  której 
zachodzą 

zjawiska 

kulturowe 

jest 

przestrzeń  dyskursywna  (językowa),  przy 
czym  skutki  owych  procesów  i  zjawisk 
zazwyczaj  dotyczą  ciała  i  jego  stylizacji 
(przekładają 

się 

zatem 

na 

wzory 

zachowania,  gestykulacji,  ubierania  się, 
mówienia  itp.).  Jeśli  do  tego  ujęcia 
dorzucimy  słynną  poprawkę  Michela 
Foucaulta  mówiącą  o  tym,  iż  owe 
procedury  przekazywania  norm  i  wartości 
są 

procedurami 

przemocy 

(bodącej 

wyrazem  instancji  władzy),  wówczas  z 
grubsza  uzyskamy  pogląd  na  to,  co 
socjolog  ma  na  myśli,  kiedy  używa  tego 
wieloznacznego  pojęcia  „kultura”.  Zatem: 
socjologiczna 

analiza 

kultury 

polega 

przede  wszystkim  (choć  z  pewnością  nie 
wyłącznie)  na  analizowaniu  sposobu,  w 
jaki 

konstruowane 

są, 

utrwalane, 

przekazywane, 

internalizowane 

wymuszane  normy  społeczne  rozumiane 
jako  obowiązujące  wszystkich  członków 
społeczeństwa  oraz  wartości  społeczne 
rozumiane  jako  cele,  do  osiągania  których 
zobligowani 

są 

wszyscy 

członkowie 

społeczeństwa.  Kontekstem  tych  procesów 
są  mechanizmy  przemocy  polegające  nie 
tyle 

na 

bezpośrednim 

wymuszaniu 

adekwatności  postępowania  jednostek  w 
stosunku  do  oczekiwań  otoczenia,  ile  na 
ukrytym  i  niejawnym  manipulowaniu 
świadomością  jednostek,  w  tym  ich 
obrazem  siebie  (zwanym  w  socjologii 
tożsamością) w taki sposób, by członkowie 
danej  zbiorowości  reguły  panujące  w  jej 
obrębie  traktowali  jako  naturalne  zasady 
funkcjonowania w świecie, nie wiążące się 
z  żadnego  typu  przymusem.  Z  tego 
powodu,  choć  wszyscy  (zazwyczaj)  jemy 
nożem  i  widelcem,  nikt  z  nas  (zazwyczaj) 
nie  identyfikuje  tego  faktu  w  kategoriach 
przemocy  czy  przymusu.  Choć  większość 
z  nas  określa  siebie  jako  osoby  wyłącznie 
heteroseksualne, 

tylko 

nieliczni 

konieczność 

takiego 

określania 

się 

background image

odczuwa  jako  przymus.  Ponieważ  zaś 
rzeczywistość społeczna jest konstruowana 
w  obrębie  języka  i  także  poprzez  techniki 
dyskursywne  dokonuje  się  wszczepianie 
nam  norm  i  wartości,  toteż  podstawowym 
obszarem  eksploracji  socjologii  kultury  są 
normatywne  procesy  językowe  oraz  skutki 
owych  procesów,  jakie  identyfikujemy  na 
powierzchni 

naszych 

ciał. 

 
Kultura jako przestrzeń ujarzmienia  
 
„Ujarzmić ludzi, znaczy wytworzyć w nich 
«ja»”  (Foucault  1993)  –  oto  motto 
socjologii  kultury.  Już  Ojciec  Freud 
przekonywał  nas,  że  kultura  jest  źródłem 
cierpienia  (por.  Freud  1995),  ponieważ 
reguluje  nasze  popędy  poprzez  zakaz 
realizowania  ich  wszystkich  w  dowolny 
sposób,  poprzez  sublimację  zakazanych 
popędów 

kulturowo 

dozwolonych 

obszarach 

(np. 

słynne 

zalecenie 

homoseksualistom,  by  popęd  seksualny 
realizowali  zastępczo  poprzez  twórczość 
artystyczną  lub  działalność  charytatywną) 
oraz  poprzez  regulację  sposobu,  w  jaki 
wolno 

nam 

realizować 

dopuszczone 

popędy. Dopiero jednak Foucault w sposób 
ostatecznie  przekonywujący opisał sposób, 

jaki 

obrębie 

społeczeństwa 

nowoczesnego 

dokonuje 

się 

owa 

kulturowa  kontrola  naszych  pragnień. 
Mechanizm ten omówiłem szczegółowo w 
innym  miejscu  (por.  Kochanowski  2004a, 
2004b),  dlatego  tu  zaznaczę  jedynie: 
nowoczesna  kontrola  kulturowa  polega  na 
możliwie  wczesnym  wszczepieniu  w 
świadomość  jednostek  norm  i  wartości 
kulturowych 

podtrzymywaniu 

ich 

następnie 

obrębie 

„systemu 

eksperckiego”  (por.  Giddens  2001),  który 
dzięki  swemu  statusowi  „obiektywności” 
odgrywa 

rolę 

ostatecznej 

instancji 

rozstrzygającej  o  tym,  co  „zdrowe”  lub 
„niezdrowe”.  Ekspert  to  ten,  który  po 
prostu  „wie”,  ponieważ  ma  dostęp  do 
wiedzy 

czystej 

nieuwarunkowanej, 

podobnie, 

jak 

czasach 

przednowoczesnych  „wiedział”  szaman 
czy  kapłan.  Wbrew  bowiem  wrażeniu, 

jakie usiłują na nas wywrzeć reprezentanci 
wiedzy  humanistycznej  (i  nie  tylko  jej)  w 
gruncie  rzeczy  różnica  pomiędzy  mitem  a 
nauką (przede wszystkim w odniesieniu do 
normatywnych 

konsekwencji 

ich 

funkcjonowania)  jest  różnicą  dotyczącą 
jedynie 

deklarowanego 

sposobu 

uzyskiwania  prawomocności  wiedzy  (por. 
Horkheimer, Adorno 1994). W ten sposób, 

oparciu 

zaszczepiona 

nas 

przekonania  i  w  odwołaniu  do  wiedzy 
tabunu 

otaczających 

nas 

ekspertów, 

budujemy  obraz  nas  samych,  naszych 
możliwości,  naszych  powinności  oraz 
obraz  otaczającego  nas  świata.  Zostajemy 
w  ten  sposób  ujarzmieni  –  mocą  ukrytego 
w  nas,  normatywnego  «ja»  -  oraz 
zablokowani  –  przywiązani  do  miejsca, 
jakie  wyznacza  nam  system  normatywny.  
 
Kultura jako przestrzeń rizomatyczna 
 
Powiedzieć należy natychmiast: nie chodzi 
tu o proste relacje typu władca – poddany. 
Myśląc  o  władzy  czy  przemocy  zazwyczaj 
myślimy 

niej 

perspektywie 

przedmiotowej:  pytamy,  kto  sprawuje  tę 
władzę,  kto  ma  z  niej  korzyść,  gdzie  jest 
centrum  owej  władzy  i  jak  jej  można  się 
przeciwstawić? 

Tymczasem 

kulturowe 

procesy  normatywizacji  mają  charaktery 
rizomatyczny,  czyli  kłączowaty.  Teorię 
kłącza  wprowadził  do  humanistyki  Gilles 
Deleuze  i  jest  ona  dziś  jednym  z 
konstytutywnych 

elementów 

socjologicznej teorii kultury, w powiązaniu 
z analizami Foucaulta dotyczącymi technik 
sprawowania 

władzy. 

Otóż 

przemoc 

kulturowa  dokonuje  się  obrębie  sieci 
„naczyń  włosowatych”  (Foucault  1993) 
czyli  właśnie  kłączy  drobnych,  rozsianych 
relacji  przemocy.  Nie  istnieje  żaden 
ośrodek tej władzy, któremu można być się 
przeciwstawić  w  ramach  jakiegokolwiek 
jednego,  stanowczego,  jednoznacznego 
aktu  oporu.  Przemoc  zapośredniczona  jest 
w  milionach  codziennych  interakcji,  jakie 
nas  oplatają  w  obrębie  naszych  trajektorii 
biograficznych. 

Nasza 

normatywizacja 

dokonuje  się  na  przykład  w  procesie 

background image

wychowywania  nas  przez  rodziców  – 
procesie 

uznawanym 

za 

fundament 

socjalizacji.  Owszem,  jest  to  relacja 
władzy  tym  większa,  w  im  mniejszym 
stopniu  rodzice  uznają  podmiotowość 
dziecka  i  jego  prawo  do  samostanowienia 
jako  indywidualności.  Niemniej  jednak 
podstawowym 

tym 

kontekście 

problemem  kulturowym  nie  jest  władza 
rodziców 

nad 

dziećmi 

(skądinąd 

wymagająca 

także 

zabiegów 

analitycznych),  lecz  szerszy  mechanizm 
wymuszania  normy  kulturowej,  w  którym 
to 

procesie 

rodzice, 

najczęściej 

bezwiednie,  uczestniczą,  pragnąc  zresztą 
dla  dziecka  oczywiście  jak  najlepiej.  Co 
więcej, 

szanując 

stanowisko 

antypedagogiki  (por.  Schoenebeck  1991), 
należy 

chyba 

całkowicie 

duchu 

foucaultiańskim  powiedzieć,  że  nie  jest 
możliwe  inne  postępowanie,  bowiem  bez 
pewnego  obszaru  przemocy  (choć  z 
pewnością  można  definiować  jego  zakres) 
nie jest możliwy jakikolwiek ład społeczny 
(rozumiany 

jako 

komunikacyjnie, 

polilogicznie  ustanawiany  system  reguł 
regulujących  wzajemne  relacje  między 
ludźmi).  Owszem,  z  pewnością  wiemy 
dziś,  że  zakres  owej  przemocy  był  i  jest 
nadal  wyraźnie  zbyt  szeroki  oraz  –  co 
ważniejsze  –  że  funkcjonował  nie  jako 
sprawiedliwie  (por.  Rawls  1994,  1998) 
wynegocjowany 

system 

wzajemnych 

relacji,  ale  jako  schemat  normatywny 
sprzyjający 

jednym 

kategoriom 

społecznym (np. mężczyznom czy osobom 
heteroseksualnym)  i  spychający  inne  na 
margines 

(np. 

kobiety 

lub 

osoby 

homoseksualne).  Przemoc  ta  ma  charakter 
strukturalny  po  pierwsze  dlatego,  że 
stanowi  immanentny  składnik  wszelkich 
procesów  kulturowych,  po  drugie  dlatego, 
że  jej  podstawowym  nośnikiem  jest 
struktura  języka,  w  obrębie  którego 
dokonują 

się 

wszelkie 

interakcje 

społeczne.  Znów  upraszczając  można 
powiedzieć:  przemoc  jest  obecna  we 
wszelkich naszych codziennych relacjach i 
to  właśnie  poprzez  ową  codzienność,  w 
przestrzeni 

mikrospołecznej, 

poprzez 

drobne  codzienne  gesty,  słowa,  działania 
dokonuje  się  wielkie  i  niezwykle  trwałe w 
skutkach  dzieło  naszego  ujarzmienia.  To, 
co 

inni 

teoretycy 

kultury 

nazywają 

relacjami 

gry 

pomiędzy 

aktorami 

społecznymi  (por.  Straffin  2004),  z 
perspektywy 

poststrukturalistycznej 

nazwać  wypada  relacjami  przemocy,  choć 
wydaje się, że koncepcje te nie tylko nie są 
ze  sobą  sprzeczne,  ale  wzajem  się 
uzupełniają.  
 
Krytycy 

teorii 

przemocy 

kulturowej 

zwracają  uwagę  na  to,  że  perspektywa 
inspirowana  pracami  Foucaulta  zdaje  się 
być 

perspektywą 

niezwykle 

pesymistyczną, 

przesadnie 

wyolbrzymiającą  znacznie  przemocy  w 
procesach  społecznych  i  kulturowych.  W 
odpowiedzi  na  tego  rodzaju  zarzut  można 
powiedzieć  jedynie,  że  przesada  ta  jest 
prawdopodobnie  niezbędna  do  tego,  by 
przywrócić 

równowagę 

po 

skrajnie 

optymistycznych 

teoriach 

kultury, 

których 

nie 

uwzględniano 

ogóle 

perspektywy 

wymuszania 

norm 

związanej  z  tym  wymuszaniem  przemocy, 
owocującej  różnego  rodzaju  technikami 
korekcyjnymi 

(por. 

Foucault 

1993), 

zmierzającymi  do  przywrócenia  sferze 
normatywnej  każdej  jednostki  schodzącej 
na  manowce  tzw.  dewiacji  społecznej. 
Wydaje  się,  że  także  w  tym  wypadku 
zadziałało  prawo  binaryzmu  Derridy: 
uświadomiliśmy  sobie,  jak  gęste  kłącze 
przemocy  nas  oplata  dopiero  wówczas, 
gdy pojawiły się w płaszczu normatywnym 
pęknięcia, 

uwarunkowane 

zmierzchem 

systemu  nowoczesnego.  Światło,  jakie 
poprzez  owe  pęknięcia  wpadło  do  naszej 
społecznej  egzystencji  uświadomiło  nam, 
że 

jesteśmy 

stanie 

stopniowo 

zastępować 

przemoc 

procedurami 

komunikacyjnymi  w  taki  sposób,  by 
rzeczywistość 

kulturowa 

była 

rzeczywistością  sprawiedliwą,  by  procesy 
normatywizacji 

nie 

produkowały 

wykluczeń  i  byśmy  nauczyli  się  szanować 
społeczność  różNICę  zamiast  na  oślep 
zmierzać  do  społecznej  tożsamości.  Ten 

background image

postulat  etyczno  –  filozoficzny  stał  się 
podstawowym  motywem,  dla  którego 
badaczki 

badacze 

inspirowani 

poststrukturalizmem  zajęli  się  przede 
wszystkim 

identyfikowaniem 

mechanizmów 

generujących 

niesprawiedliwość  w  odniesieniu  głównie 
do 

kulturowego 

fallocentryzmu 

(„dominacji 

męskiej”, 

por. 

Bourdieu 

2004), 

heteronormatywizmu 

(„matrycy 

heteroseksualnej”,  por.  Butler  1990)  czy 
kolonializmu 

(„imperializmu 

kulturowego”, 

por. 

Said 

1991). 

Niesprawiedliwość 

ta 

oznacza 

ograniczenie  możliwości  autokreacyjnych 
jednostek  w  imię  porządku  kolektywnego 
ufundowanego 

zazwyczaj 

na 

bazie 

dominacji  jednej  z  grup  lub  kategorii 
społecznych. 

Jeśli 

zatem 

poststrukturalistyczna 

teoria 

kultury 

podkreśla,  że  konstytutywnym  elementem 
relacji  kulturowych  jest  przemoc,  to  czyni 
tak  przede  wszystkim  ze  względu  na 
stosunkowo  świeżą  wrażliwość  badaczy 
humanistycznych  na  te  właśnie  sfery 
niesprawiedliwości,  które  dotąd  dyskurs 
naukowy 

zbywał 

pogardliwym 

milczeniem.  Nie  oznacza  to  jednak,  że 
przestrzeń 

kulturowa 

to 

wyłącznie 

przestrzeń  relacji  przemocy,  choć  wydaje 
się,  że  do  modelu  komunikacyjnego  czy 
też  nawet  do  modelu  bezinteresownej 
wymiany  wciąż  nam  bardzo  daleko,  stąd 
identyfikacja  obszarów  przemocy  wydaje 
się  być  nadal  bardzo  pilnym  zajęciem. 
 
Kultura jako przestrzeń nomadyczna 
 
Idąc  dalej  śladami  myśli  Deleuza  nie 
możemy  pominąć  jego  słynnej,  podjętej 
także  m.in.  przez  Baumana  (por.  Bauman 
2000)  metafory  nomady  (por.  Deleuze 
1997).  Wydaje  się,  że  nomadologię 
analizować  można  w  odniesieniu  do  teorii 
społecznej 

na 

co 

najmniej 

dwóch 

poziomach.  Pierwszy  poziom  to  poziom 
teorii  kultury,  a  zatem  poziom  metaopisu. 
W  tym  ujęciu  teoretyk  jest  wędrowcem 
błąkającym 

się 

bo 

białej, 

pustej 

przestrzeni,  napotykającym  od  czasu  do 

czasu  dziwne,  nieczytelne  lub  wielo-
czytelne  znaki,  nie  będącym  w  stanie 
sporządzić 

żadnego 

rodzaju 

mapy 

powierzchni,  po  której  się  porusza. 
Wszelkie  ślady  bowiem,  które  za  sobą 
pozostawia, natychmiast rozwiewa wiatr, a 
zatem stopniowo zapomina, skąd przybył i 
dokąd  zmierza.  Nie  istnieją  żadne  znaki, 
które 

umożliwiłyby 

mu 

jakąkolwiek 

orientację  w  terenie,  które  otworzyłyby 
szansę 

na 

jakiekolwiek 

wzięcie 

eksplorowanej  powierzchni  w  posiadanie. 
Jak  powszechnie  wiadomo,  socjologia  i 
antropologia  kultury  nie  dopracowały  się 
jak  do  tej  pory  żadnych  praw  i  nie 
dopracują się ich także w przyszłości nie z 
powodu 

braków 

warsztatu 

metodologicznego, 

lecz 

powodu 

charakteru 

samej 

rzeczywistości 

kulturowej,  która  jest  rzeczywistością 
chronicznie 

niestabilną, 

zmienną, 

rozchwianą,  która  nie  posiada  żadnego 
stałego 

czy 

stabilnego 

sensu, 

lecz 

przeciwnie  –  jej  sens  jest  ściśle  lokalny,  a 
zatem  zmienia  się  w  zależności  od  tego,  z 
jakiej  perspektywy,  z  jakiej  pozycji  (w 
rozumieniu  derridiańskim,  por.  Derrida 
1997)  jest  konstrukcja  owego  sensu 
podejmowana.  Ten  sam  proces  kulturowy 
będzie 

jakże 

różnie 

opisywany 

zależności  od  tego,  z  jakiego  punktu 
widzenia 

opis 

będzie 

dokonywany. 

Zjawisko 

to 

Rorty 

nazywa 

etnocentryzmem  (por.  Rorty  1999,  Szahaj 
2002),  ale  chodzi  tu  chyba  o  coś  więcej, 
niż  o  lokalizm  epistemologiczny,  o 
subiektywizm.  Chodzi  o  to,  że  kultura  to, 
przypominam,  kłącze  procesów,  w  tym 
przede  wszystkim  procesów  przemocy, 
które nie tyle „są”, ile „stają się”, dzieją się 
w  tej  właśnie  chwili  w  tysiącach miejsca i 
na  tysiące  sposobów.  Tak  zmiennej, 
kapilarnej, 

jak 

powiada 

Foucault, 

rzeczywistości, nie jesteśmy w stanie objąć 
żadnym  aparatem  teoretycznym,  ponieważ 
już  w  momencie,  w  którym  włączamy 
komputer,  by  zapisać  swoje  spostrzeżenia, 
rzeczywistość 

kulturowa 

zamigotała 

tysiąckrotnie,  zmieniła  się  i  nigdy  w 
gruncie  rzeczy  nawet  nie  zbliżyła  do  tego 

background image

jej  modelu,  do  tej  jej  mapy,  którą 
pracowicie  wyhodowaliśmy  w  naszych 
głowach.  Dzieje  się  tak  przede  wszystkim 
z  tego  powodu,  że  kultura  jest  jedynie 
pewnym 

sposobem 

myślenia 

rzeczywistości,  owszem,  wytwarzającym 
bardzo  realne  skutki,  ale  sposobem 
myślenia 

sytuacyjnym, 

niezwykle 

podatnym  na  wszelkie  drgnięcia  w 
skomplikowanym 

kłączu 

procesów 

kulturowych. 

Stąd 

drugi 

poziom 

nomadologii: kultura nie istnieje, podobnie 
jak nie istnieje społeczeństwo. Nie istnieje 
jako jakakolwiek możliwa do odrysowania 
mapa  ludzkich  zachowań,  które  dzięki 
prawidłowościom  można  w  jakikolwiek 
sposób 

przewidywać. 

Każdy 

nas 

uczestniczy 

codziennie 

tysiącach 

interakcji – a to w ich obrębie „dzieje się” 
kultura,  mówiąc  ściślej,  dzieje  się  ona  w 
naszych  umysłach  w  związku  z  owymi 
interakcjami.  Wiemy  doskonale,  ile  w 
owych  interakcjach  przypadkowości,  ile 
zmiennych  i  niestabilnych  czynników, 
które  mogą  je  w  dowolnej  chwili  w 
dowolnym 

kierunku 

odkształcić. 

Wystarczą 

niekorzystne 

warunki 

biometeorologiczne,  by  relacja  przyjaźni 
zakończyła 

się 

karczemną 

awanturą. 

Wystarczy  podwyżka  w  pracy,  by  dawny 
wróg  zasłużył  nieoczekiwanie  na  nasz 
uśmiech w związku z poprawą humoru. To 
bagatelne przykłady, ale można w dowolny 
sposób  pomyśleć  o  wszelkich  innych 
sytuacjach  życia  codziennego,  w  których 
staje  się  kultura.  Jeśli  tak  jest,  jeśli  z  tak 
chimeryczną  rzeczywistością  mamy  do 
czynienia  (czy  możemy  w  ogóle  mówić  o 
jakiejkolwiek  stabilnej  rzeczywistości?), 
wówczas  nie  powinno  nas  dziwić,  że 
jakikolwiek  stabilny,  domknięty  opis 
kultury  jest  przedsięwzięciem  całkowicie 
daremny, 

jest 

wręcz 

wzorcowym 

przykładem 

trudu 

Syzyfa. 

 
Tak,  istnieje  zjawisko  nazywane  w 
socjologii  instytucjonalizacją,  a  polegające 
na  próbie  stabilizacji  sensów kulturowych, 
na 

próbie 

zamienienia 

chybotliwej 

rzeczywistości  kultury  na  sferę  bardziej 

stabilną, a co za tym idzie, przewidywalną. 
Prowadzi nas to do ostatniej cechy kultury, 
o  jakiej  chciałbym  napisać,  cechy  moim 
zdaniem  podstawowej:  fantazmatyczności.  
 
Kultura jako przestrzeń fantazmatyczna 
 
Fantazmat  to  marzenie.  Oto  mój  ulubiony 
cytat  z  pracy  prof.  Marii  Janion:  „Mówiąc 
uczenie, 

fantazmat 

jest 

derywatem 

marzenia,  które  najczęściej  odwołuje  się 
do  wyrazistego  dualizmu  kontrastów,  tak 
charakterystycznego 

dla 

romantyzmu. 

Marzenie 

romantyczne 

przeciwstawia 

sobie  dwa  miejsca  bytowania  i  dwie 
rzeczywistości.  Czyni  to  na  dodatek  w 
trybie  wartościującym.  Lepsze  jest  «tam», 
gorsze  jest  «tutaj».  Dlatego  romantyczny 
marzący  jest  tam,  gdzie  go  nie  ma,  a  nie 
ma  go  tu,  gdzie  jest.”  (Janion,  2001,  63) 
Otóż 

rzeczywistość 

kulturowa 

to 

konglomerat  fantazmatów  –  marzeń  o 
świecie  takim,  jaki  powinien  być.  Kultura 
jest 

sferą 

skrajnie 

zróżNICowaną, 

ponieważ 

fantazmaty 

mają 

zawsze 

charakter 

zindywidualizowany, 

choć 

oczywiście,  przede  wszystkim  dzięki 
procedurom  normatywnym,  odwołują  się  i 
są 

zakorzenione 

fantazmatach 

kolektywnych.  Jak  działają  fantazmaty? 
 
Cóż,  świadomość  pustki,  świadomość 
iluzyjność wszelkich znaczeń kulturowych, 
świadomość  braku  sensu  i  celu  ludzkiej 
egzystencji  jest,  z  niewiadomych  zresztą 
przyczyn,  trudna  do  zniesienia.  Jedynie 
pewne 

wersje 

buddyzmu 

potrafiły 

pogodzić 

umyśl 

ludzki 

pustką 

przekonując  nas,  że  w  gruncie  rzeczy  to 
Nicość  jest  naturalnym  stanem  człowieka, 
zaś  sens  –  wszelki  sens  i jakikolwiek sens 
–  jest  na  tę  naturę  zamachem.  Poza 
wyznawcami  tych  odmian  buddyzmu 
pozostała  część  ludzkości  zmaga  się  z 
lękiem  przed  pustką,  radząc  sobie  przede 
wszystkim 

dzięki 

wyobraźni, 

dzięki 

budowaniu  w  umysłach  wizji  świata 
wypełnionego  stabilnym,  przejrzystym, 
domkniętym, 

jednoznacznym 

sensem. 

Otóż 

tym 

miejscu 

pojawia 

się 

background image

konieczność 

przejścia 

od 

słowa 

„wyobrażenie”  do  słowa  „fantazmat”. 
Fantazmat  to  coś  więcej,  fantazmat,  choć 
jest  światem wyobrażonym, jest w gruncie 
rzeczy światem bardziej realnym, niż świat 
„rzeczywisty”. 

tego 

powodu 

stwierdzeniu,  że  kultura  jest  sposobem 
myślenia, 

wytwarzającym 

bardzo 

konkretne  skutki  na  naszych  ciałach,  nie 
ma niczego sprzecznego. Marzący jest tam, 
gdzie  go  nie  ma,  nie  ma  go  tu,  gdzie  jest. 
Fantazmat  jest  gestem  odmowy  wobec 
pustki  i  bezsensu,  jest  życiem  w  świecie 
wyobraźni, który daje poczucie stabilności, 
bezpieczeństwa, 

przewidywalności. 

Problem  polega  na  tym,  że  fantazmat  to 
koniec  końców  marzenie,  a  te  bywają 
różne u różnych ludzi. Marzenie o tym, jak 
powinien 

wyglądać 

świat 

jest 

podstawowym  źródłem  konfliktów,  jest 
także  źródłem  mechanizmów  przemocy, 
które 

poprzez 

różnorodne 

techniki 

manipulacji,  normatywizacji,  socjalizacji 
mają skłonić uczestników danej przestrzeni 
społecznej 

do 

podzielania 

jednego, 

konkretnego  fantazmatu.  Pragniemy,  by 
inni  podzielali  naszą  wizję  świata  przede 
wszystkim  dlatego,  że  wówczas  czujemy 
się  bezpiecznie:  przecież  w  świecie 
wymyślonym  przez  nas  nic  złego  spotkać 
nas  nie  może.  Zmienne  siły  układu 
kulturowego  sprawiają,  że  utrwaleniu  – 
zinstytucjonalizowaniu  –  ulegają  czasem 
pewne  fantazmaty  (i  normy  na  owych 
fantazmatach  oparte),  podczas  gdy  inne 
zostają  zmarginalizowane.  Stabilizacja  ta 
jednak  jest  jedynie  chwilowym  stanem 
zawieszenia 

aktualnym 

do 

kolejnego 

przesilenia  i  zmiany  w  układzie  sił 
społecznych. 

Jednym 

wielkich 

problemów 

teorii 

społecznej 

jest 

konceptualizacja  mechanizmów  przejścia 
od  wizji  rzeczywistości  społecznej  jako 
przestrzeni  konkurencji  pomiędzy  tak 
rozumianymi 

fantazmatami 

do 

wizji 

rzeczywistości  jako  sfery  komunikacyjnej, 
będącej  rodzajem  w  miarę  harmonijnie 
współistniejącej 

mozaiki 

fantazmatów. 

 
To  tylko  kilka  podstawowym  wątków 

socjologicznej 

analizy 

kultury 

podejmowanej 

perspektywy 

poststrukturalistycznej. 

Zaledwie 

naszkicowałem 

kilka 

podstawowych 

kierunków 

rozważań. 

tekście 

powyższym  padło  jednak  zdanie,  które  z 
pewnością  mogło  zaniepokoić:  kultura  nie 
istnieje.  Skoro  kultura  nie  istnieje,  co 
znaczy:  nie  istnieje  w  żaden  stabilny 
sposób,  zatem  po  co  socjologia  kultury? 
Nie 

ma, 

naturalnie, 

jednoznacznej 

odpowiedzi  na  to  pytanie,  ja  natomiast 
zaryzykowałbym 

tezę 

następującą: 

uprawianie socjologii kultury jest jednym z 
aspektów  Tworzenia  tej  kultury,  jest  po 
prostu  jednym  z  procesów  kulturowych 
(por.  Kempny  1994).  Zatem  uprawianie 
socjologii  kultury  w  sposób  wrażliwy  na 
obecne w kulturze procedury przemocy, na 
niesprawiedliwość 

wykluczenie, 

na 

konflikt  i  nienawiść  może  wspomóc  te 
procesy kulturowe, które przeciągają nasze 
współuczestnictwo 

przestrzeni 

kulturowej 

od 

modelu 

opartego 

na 

przemocy 

do 

modelu 

opartego 

na 

porozumieniu 

respektu 

wobec 

różnorodności 

(różNICy) 

naszych 

fantazmatów.  A  zatem  chyba  warto? 
 
Bibliografia: 
 
Adorno  T.  W.,  Horkheimer.  M.,  1994, 
Dialektyka 

oświecenia 

[fragmenty 

filozoficzne], 

tłum. 

M. 

Łukasiewicz, 

Wydawnictwo 

Instytutu 

Filozofii 

Socjologii 

PAN, 

Warszawa. 

Bauman Z., 2000, From Pilgrim to Tourist 
-  or  a  Short  History  of  Identity,  w: 
Questions of Cultural Identity, ed. S. Hall, 
P.  du  Gay,  London  -  New  Delhi. 
Bourdieu  P.,  2004,  Męska  dominacja, 
tłum.  L.  Kopciewicz,  Oficyna  Naukowa, 
Warszawa. 
Burszta J. W., 1998, Antropologia kultury : 
tematy,  teorie,  interpretacje,  Zysk  i  S-ka, 
Poznań. 
Burszta  J.  W.,  2004,  Różnorodność  i 
tożsamość  :  antropologia  jako  kulturowa 
refleksyjność,  Wydawnictwo  Poznańskie, 
Poznań. 

background image

Butler J., 1990, Gender Trouble. Feminism 
and  the  Subversion  of  Identity,  Routledge, 
New 

York 

London. 

Butler J., 1993, Bodies that matter : on the 
discursive limits of "sex", Routledge, New 
York 

– 

London. 

Deleuze  G.,  1997,  Różnica  i  powtórzenie, 
tłum.  B.  Banasiak  i  K.  Matuszewski,  KR, 
Warszawa.  
Derrida  J,  1993,  Pismo  filozofii,  tłum.  B. 
Banasiak, 

Inter 

Esse, 

Kraków. 

Derrida J, 2002, Marginesy filozofii, tłum. 
A.  Dziadek,  J.  Margański  i  P.  Pieniążek, 
KR, 

Warszawa. 

Derrida  J.,  1997,  Pozycje  :  rozmowy  z 
Henri  Ronsem,  Julią  Kristevą,  Jean-Louis 
Houdebinem  i  Guy  Scarpettą,  tłum.  A. 
Dziadek,  Kwartalnik  Literacki  "FA-art", 
Bytom. 
Derrida  J.,  1999,  O  gramatologii,  tłum.  B. 
Banasiak. 

KR, 

Warszawa. 

Foucault  M.,  1987,  Historia  szaleństwa  w 
dobie  klasycyzmu,  tłum.  H.  Kęszycka, 
PIW, 

Warszawa. 

Foucault  M.,  1993,  Nadzorować  i  karać: 
narodziny  więzienia,  tłum.  T.  Komendant, 
"Aletheia" 

"Spacja", 

Warszawa. 

Foucault  M.,  2000,  Historia  seksualności, 
tłum.  B.  Banasiak,  T.  Komendant  i  K. 
Matuszewski, 

Czytelnik, 

Warszawa. 

Freud  S.,  1995,  Kultura  jako  źródło 
cierpień, 

tłum. 

J. 

Prokopiuk, 

KR, 

Warszawa. 
Gellner  E.,  1997,  Postmodernizm,  rozum, 
religia,  tłum.  M.  Kowalczuk,  PIW, 
Warszawa. 
Giddens  A.,  2001,  Nowoczesność  i 
tożsamość  :  "ja"  i  społeczeństwo  w  epoce 
późnej nowoczesności, tłum. A. Szulżycka. 
PWN, 

Warszawa. 

Giddens  A.,  2004,  Socjologia,  tłum.  A. 
Szulżycka, 

PWN, 

Warszawa.  

Janion 

M., 

2001, 

Projekt 

krytyki 

fantazmatycznej,  w:  M.  Janion,  Prace 
wybrane,  t.  3,  Zło  i  fantazmaty,  seria 
Klasycy  Współczesnej  Polskiej  Myśli 
Humanistycznej, 

Universitas, 

Kraków. 

Kempny  M.,  1994,  Antropologia  bez 
dogmatów  -  teoria  społeczna  bez  iluzji, 
Wydawnictwo 

Instytutu 

Filozofii 

Socjologii 

PAN, 

Warszawa. 

Kochanowski  J,  2004b,  Kultura:  przemoc 
czy komunikacja? Pomiędzy Foucaultem a 
Habermasem, „Zeszyty Naukowe WSZP w 
Warszawie”, 

2004, 

2, 

4-17. 

Kochanowski 

J., 

2004a, 

Fantazmat 

zróżNICowany.  Socjologiczne  studium 
przemian  tożsamości  gejów,  Universitas, 
Kraków. 
Linton  R.,  2000,  Kulturowe  podstawy 
osobowości,  tłum.  A.  Jasińska-Kania, 
PWN, 

Warszawa. 

Mizielińska  J.,  2002,  Poza  kategoriami... 
Kilka  uwag  na  temat  queer  theory,  w: 
„Furia 

Pierwsza”, 

2002, 

7. 

Mizielińska  J.,  2004,  De-Konstrukcje 
kobiecości,  slowo  –  obraz  Terytoria, 
Gdańsk. 
Rawls  J.,  1994,  Teoria  sprawiedliwości, 
tłum. M. Panufnik, J. Pasek, A. Romaniuk. 
PWN, 

Warszawa. 

Rawls  J.,  1998,  Liberalizm  polityczny, 
tłum.  A.  Romaniuk,  PWN,  Warszawa. 
Rorty R., 1999, Obiektywność, relatywizm 
i  prawda,  tłum.  J.  Margański.  Aletheia, 
Warszawa. 
Said  E.  W.,  1991,  Orientalizm,  tłum.  W. 
Kalinowski, 

PIW, 

Warszawa. 

Schoenbeck H., Antypedagogika w dialogu 

wprowadzenie 

rozmyślanie 

antypedagogiczne  tłum.  D.  Sztobryn, 
Wydawnictwo 

Uniwersytetu 

Mikołaja 

Kopernika, 

Toruń. 

Straffin, Ph. D., 2004, Teoria gier, tłum. J. 
Haman, 

Scholar, 

Warszawa. 

Szahaj  A.,  2002,  Ironia  i  miłość  : 
neopragmatyzm  Richarda  Rorty'ego  w 
kontekście 

sporu 

postmodernizm, 

Fundacja  Na  Rzecz  Nauki  Polskiej  – 
Wydawnictwo 

Uniwersytetu 

Wrocławskiego, 

Wrocław. 

Sztompka  P.,  2002,  Socjologia  :  analiza 
społeczeństwa, Znak, Kraków

.