Tekst opublikowany w:
Zeszyty Naukowe
Wyższej Szkoły Zarządzania Personelem w Warszawie
2005, 3.
Jacek Kochanowski
Przyczynki do fantazmatycznej teorii kultury.
Śladami Deleuza, Derridy i Foucaulta
Myśliciele
z
nurtu
francuskiego
poststrukturalizmu
powszechnie,
szczególnie w naszym kraju, uważani są za
twórców niesłychanie hermetycznych, a
ich teksty za bardzo trudne w odbiorze i w
zasadzie „nieczytelne” dla przeciętnego,
nawet
zaprawionego
w
tekstach
naukowych, czytelnika. Fakt ten sprawia,
że nader chętnie powiela się w związku z
tym stereotyp teorii postmodernistycznej
czy poststrukturalistycznej jako „bełkotu
kontrkulturowego” (por. Gellner 1997),
niezrozumiałego,
niepotrzebnego,
będącego tylko i wyłącznie rodzajem
intelektualnego dziwactwa. Tymczasem
poststrukturalizm nie jest, jak chce wielu,
przejściową
modą,
ale
nurtem
intelektualnym, który przeorał myślenie
socjologiczne, a nawet rzec można, iż
doprowadził
do
upadku
„rozumu
socjologicznego”, zarówno w jego wersji
pozytywistycznej, jak i hermeneutycznej.
Wydaje
się,
że
szczególnie
wiele
socjologia
zawdzięcza
poststrukturalizmowi w zakresie teorii
kultury. Społeczne analizy dotyczące
rzeczywistości kulturowej są tą dziedziną
badań, która najłatwiej i najbardziej
otworzyła się na paradygmat krytyki
postmodernistycznej, co najprecyzyjniej
można zaobserwować w rozważaniach
antropologicznych, nieco odleglejszych od
sztywnego
metodologicznego
i
teoretycznego
gorsetu
tak
zwanej
„tradycyjnej socjologii” (por. Kempny
1994, Burszta 1998, 2004). Badania
kultury już dawno, przede wszystkim ze
względu na swoją specyfikę, wymusiły na
badaczach
i
badaczkach
podejście
interdyscyplinarne, co m.in. doprowadziło
do powstania tzw. cultural studies –
wieloparadygmatycznych
i
wielodyscyplinarnych badań nad różnymi
aspektami kultury. W niniejszym artykule
chciałbym podjąć próbę socjologicznego
„opanowania” (o tyle, o ile to jest możliwe
w
przypadku
jakichkolwiek
pojęć)
podstawowych terminów z koncepcji
Jacquesa Derridy (por. Derrida 1993, 1999,
2002), Gillesa Deleuza (por. Deleuze
1997) i Michela Foucaulta (por. Foucault
1987, 1993, 2000) i sprawdzenia, w jaki
sposób pojęcia te mogę „pracować” w
obrębie
społecznej
(poststrukturalistycznej)
teorii
kultury.
Czym jest kultura?
Z
pewnym
zakłopotaniem,
charakterystycznym dla postmodernisty,
podjąć powinienem na początku problemy
definicyjne. Czym jest to, co zwiemy
kulturą i w jaki sposób podejście
proponowane
w
ramach
ujęcia
poststrukturalistycznego różni się (jeśli się
różni) od tego, które odnajdziemy w
tradycyjnych podręcznikach do socjologii?
Zajrzymy zatem do owych podręczników.
Piotr
Sztompka
kulturę
definiuje
następująco: „całościowy sposób życia
charakterystyczny dla danej zbiorowości,
na który składa się wszystko to, co ludzie
»robią, myślą i posiadają« jako członkowie
społeczeństwa (wzory działania, myślenia i
wyposażenia materialnego”. (Sztompka
2002, 255) Wydaje się, że ujęcie to w
sposób
dość
wierny
oddaje
sposób
myślenia o kulturze, jaki charakteryzuje
modernistyczną
socjologię,
zarazem
ujawniając
słabości
owego
sposobu
myślenia. Podstawową słabością jest, jak
sądzę,
ukryta
lokalność
(fragmentaryczność)
definicji
wypracowywanych
w
socjologii,
powiązana
z
próbą
usilnego
ich
domknięcia, a zarazem nadania im
charakteru holistycznego. Chodzi mi w
pierwszym rzędzie o lokalność temporalną:
jakkolwiek socjologia kultury respektuje
fakt, że kultura jest rzeczywistością
zmienną,
to
jednak
zazwyczaj
socjologiczne analizy z tego zakresu
podkreślają raczej ciągłość, niż zmianę,
raczej stabilność struktur kulturowych, niż
niestabilność, raczej to, co powtarzalne i
odtwarzalne, niż to, co zróżnicowane itp.
Ta lokalność temporalna ma źródło w
znacznie
szerszym
zjawisku
i
uwarunkowana
jest
podstawowymi
cechami dyskursu socjologicznego jako
takiego. Jak wiemy, socjologia zazwyczaj
bagatelizuje, jeśli nie zaciera, różnicę
społeczną, preferując o wiele bardziej
spektakularne
ujawnianie
tego,
co
najczęstsze,
powtarzalne,
modalne,
najbardziej charakterystyczne. Socjolog
modernistyczny, oddany wizji socjologii
jako dyscypliny „odzwierciedlającej”, a
zatem
dostarczającej
„zwierciadlanego
obrazu” tego, określono jako społeczne,
zazwyczaj
zadowala
się
szkicem –
wykonanym
bardzo
grubą
linią
–
oddającym to, co ów socjolog uznaje za
definicyjną cechę, kultury, społeczeństwa,
grupy czy zjawiska społecznego. Obraz ten
jest lokalny w sensie temporalnym (oddaje,
o ile oddaje, stan badanego zjawiska „tu i
teraz”, w związku z czym marginalizuje
znaczenie
niestabilności
zjawisk
społecznych),
ale
także
w
sensie
desygnatywnym: w gruncie rzeczy bowiem
opis socjologiczny sygnuje (opisuje) tylko
wybrane aspekty badanej rzeczywistości.
Konsekwencją
jest
pomijanie
tych
aspektów rzeczywistości społecznej czy
kulturowej, które socjologowi wydają się
nieistotne.
Ten aspekt socjologicznego myślenia
podkreślają aż trzy wyrazy w przytoczonej
powyżej
definicji:
„całościowy”,
„charakterystyczny”, „wszystko”. Od razu
zauważmy:
„wszystko”
to
termin
całkowicie równoznaczny z terminem
„nic”. Jeśli mówię bowiem „wszystko jest
piękne”, oznacza to to samo, co zdanie
„nic nie jest piękne”. Jeśli bowiem
„wszystko jest piękne” bez wyjątku, to
znaczy, że nie dysponujemy kryteriami
umożliwiającymi odróżnienie tego, co
piękne od tego, co brzydkie. Brzydota jest
nam potrzebna do tego, by móc oznaczyć
granicę pomiędzy tym, co piękne, a tym,
co niepiękne – w ten sposób funkcjonuje
maszyneria nowoczesnego myślenia, w
obrębie którego z całą pewnością pragnie
poruszać się Piotr Sztompka. Męskość
istnieje jako kategoria kulturowa tylko
dzięki temu, że wykreowano kategorię
kobiecości obejmującą to, co „nie-męskie”.
(por. Butler 1990, 1993; Mizielińska 2004;
Bourdieu 2004). Heteroseksualność (czy
inaczej
„norma
seksualna”)
jest
identyfikowalna
jako
kategoria
tylko
dzięki
temu,
że
istnieje
kategoria
homoseksualności, obejmująca wszystko
to, co „nie-heteroseksualne” (por. Foucault
2000). Kategorie te istnieją dzięki granicy
pomiędzy nimi a ich „negatywami”. Bez
kobiecości
nie
jest
możliwe
konceptualizowanie
męskości,
bez
homoseksualności
nie
jest
możliwe
konceptualizowanie
heteroseksualności,
bez
brzydoty
nie
jest
możliwe
konceptualizowanie piękna. Stąd jeśli
mówimy „wszystko” jest piękne (wszystko
jest
męskie,
wszystko
jest
heteroseksualne), mówimy tym samym
„nic nie jest piękne” (nic nie jest męskie,
nic nie jest heteroseksualne), bowiem nie
odwołujemy się do żadnej granicy, która
umożliwiałaby nam oddzielenie piękna od
brzydoty
(męskości
od
kobiecości,
heteroseksualizmu od homoseksualizmu),
a zatem do sprecyzowania, co mamy na
myśli mówiąc „wszystko”. To właśnie
poststrukturalizm zwraca naszą uwagę na
tę cechę języka: funkcjonuje on jedynie
dzięki binaryzmom, w obrębie których
jeden
człon
jest
odwrotnością
i
dopełnieniem (suplementem, jak powiada
Derrida) drugiego, podstawowego. Stąd
język jest możliwy tylko dzięki temu, co
niemożliwe:
dzięki
pęknięciom,
nieciągłościom,
negatywom,
zaprzeczeniom,
wyjątkom.
Możemy
wypowiedzieć
piękno
tylko
dzięki
istnieniu brzydoty, bez brzydoty piękno
pozostaje
kategorią
poza-sensowną.
Najprościej: skąd będziemy wiedzieć, że
Kraków jest pięknym miastem, jeśli nie
zobaczymy wcześniej miast, które są
brzydkie lub jeśli przynajmniej nie mamy
w
głowie
pewnego
wyobrażenia
(fantazmatu) o tym, jak wygląda miasto
brzydkie?
Zatem,
konkludując,
stwierdzenie Sztompki, iż kulturą jest
„wszystko to, co ludzie robią, myślą i
posiadają” nie znaczy nic i jest całkowicie
bezsensowne. Jeśli wszystko to, co ludzie
robią, jest kulturą, to w takim razie co jest
granicą kultury, gdzie się ona zaczyna i
kończy, gdzie jest jej początek i koniec?
Czy
rzeczywiście
każdy
rodzaj
działalności człowieka, każdy przejaw jego
aktywności jest kulturą? Oznacza kulturę,
lub lepiej, jest przez kulturę oznaczany?
Czy
wszystko,
co
posiadamy,
jest
przynależne do sfery kulturowej? O jakim
posiadaniu w takim razie mowa i jak
opisywana jest sytuacja nie-posiadania?
Jak odróżnić tego, który posiada od tego,
który nie posiada, skoro nie wiemy, co ma
posiadać? Cokolwiek? Wszystko? Nic?
Czym
jest
wreszcie
owa
myśl,
charakterystyczna zdaniem Sztompki, dla
kultury? Wszystko, co myślę, jest kulturą?
Ale skąd mam wiedzieć, kiedy zaczyna się
myśl konstytuująca kulturę i kiedy się
kończy? Czy myśl „jestem głodny” na
pewno przynależy do sfery kultury w
takim rozumieniu, w jakim chce ją
ujmować Sztompka? Bo ostatecznie cóż
oznacza
to
rzekome
dopełnienie
analizowanego stwierdzenia: kulturą jest
wszystko
to,
co
robimy
(myślimy,
posiadamy)
jako
członkowie
społeczeństwa? A kiedy myśl moja jest
myślą aspołeczną, kiedy myślę nie jako
członek
społeczeństwa,
ale
jako
aspołeczny atom? Kiedy posiadam nie jako
członek
społeczeństwa,
ale
jako
pozaspołeczny pustelnik? Które rzeczy
robię jako członek społeczeństwa, a które
poza tym społeczeństwem mnie stawiają?
Innymi słowy: czym jest to „wszystko”,
które tworzy kulturę? Odpowiedź ze strony
lekceważonego
przez
Sztompkę
postmodernizmu (który uważa, oczywiście,
za przejściową i szkodliwą modę) brzmi:
to „wszystko” jest „niczym”. W tym
właśnie
kierunku
prowadzi
słynny
socjologiczny holizmu, będący parodią
metodologii
nauk
przyrodniczych:
w
dążeniu
do
efektownych
definicji
operujących
możliwie
dużymi
kwantyfikatorami, socjologia zjada własny
ogon, produkując puste nazwy, terminy
bez znaczenia, definicje niczego nie
definiujące. Powiada dalej Sztompka, że
kultura obejmuje „całościowy sposób
życia”.
Cóż,
oszczędzę
szanownym
Czytelniczkom
i
Czytelniczkom
następnego wywodu na temat braku
możliwości opisania „całości” w sytuacji,
gdy definicja wyjątku od owej całości nie
przewiduje. Warto także zauważyć, że
termin
„charakterystyczny”,
użyty
w
powyżej
definicji,
jest
równie
nieprecyzyjny.
Charakterystyczny
mianowicie dla kogo? Czy dla „członków
społeczeństwa”?
Czy też może dla
socjologa? Te dwie perspektywy, jak
dowodzi tego historia pozytywistycznych
badań społecznych, nie pokrywają się
nader często. Od choćby studia gender: dla
socjologa charakterystyczną cechą sytuacji
kobiet w Polsce jest daleko posunięta
galanteria, z jaką traktowana jest płeć
piękna. Natomiast dla samych kobiet
charakterystyczną cechą ich sytuacji jest
mniej
lub
wyraźniej
widziana
dyskryminacja (która zresztą jest często
opisywana poza tym terminem, ze względu
na „czarną legendę” feminizmu w Polsce).
Ponadto „charakterystyczny” znaczy w
metodologii pozytywistycznej zazwyczaj
„najczęściej obserwowany”, w związku z
czym pojawia się pytanie: dlaczego
„charakterystyczne” nie mogą być wyjątki
od reguły? Dlaczego charakterystyczne jest
to, co tożsame i powtarzalne, a nie to, co
nietożsame
i
zróżnicowane?
Jedyny
czytelny
element
definicji
Sztompki to ten, który autor sam
potraktował suplementarnie: umieszczone
w nawiasie stwierdzenie, że kultura to
„wzory działania, myślenia i wyposażenia
materialnego”. Tu odnajdujemy, jak się
wydaje, sedno socjologicznego myślenia o
kulturze. Bowiem także u Anthony
Giddensa czytamy, iż kultura, to: „typowe
dla danej grupy wartości, obrzędy i sposób
życia.” (Giddens 2004, 724). Wreszcie
klasyk, Ralf Linton, powiada: kultura jest
konfiguracją wyuczonych zachowań i ich
rezultatów, których elementy są podzielone
i przekazywane przez członków danego
społeczeństwa.” (Linton 2000). Istotnie,
przeglądając
podręcznikowe
definicje
kultury i odrzucając to, co w definicjach
tych
jedynie
symuluje
wiedzę,
stwierdzimy,
że
socjologowie
za
podstawowy element kultury uważają
normy i wartości, jakie w obrębie danej
społeczności wydają się być podstawowym
elementem procedur socjalizacji (zwanych
także
procedurami
normatywizacji).
Zasadniczą przestrzenią, w obrębie której
zachodzą
zjawiska
kulturowe
jest
przestrzeń dyskursywna (językowa), przy
czym skutki owych procesów i zjawisk
zazwyczaj dotyczą ciała i jego stylizacji
(przekładają
się
zatem
na
wzory
zachowania, gestykulacji, ubierania się,
mówienia itp.). Jeśli do tego ujęcia
dorzucimy słynną poprawkę Michela
Foucaulta mówiącą o tym, iż owe
procedury przekazywania norm i wartości
są
procedurami
przemocy
(bodącej
wyrazem instancji władzy), wówczas z
grubsza uzyskamy pogląd na to, co
socjolog ma na myśli, kiedy używa tego
wieloznacznego pojęcia „kultura”. Zatem:
socjologiczna
analiza
kultury
polega
przede wszystkim (choć z pewnością nie
wyłącznie) na analizowaniu sposobu, w
jaki
konstruowane
są,
utrwalane,
przekazywane,
internalizowane
i
wymuszane normy społeczne rozumiane
jako obowiązujące wszystkich członków
społeczeństwa oraz wartości społeczne
rozumiane jako cele, do osiągania których
zobligowani
są
wszyscy
członkowie
społeczeństwa. Kontekstem tych procesów
są mechanizmy przemocy polegające nie
tyle
na
bezpośrednim
wymuszaniu
adekwatności postępowania jednostek w
stosunku do oczekiwań otoczenia, ile na
ukrytym i niejawnym manipulowaniu
świadomością jednostek, w tym ich
obrazem siebie (zwanym w socjologii
tożsamością) w taki sposób, by członkowie
danej zbiorowości reguły panujące w jej
obrębie traktowali jako naturalne zasady
funkcjonowania w świecie, nie wiążące się
z żadnego typu przymusem. Z tego
powodu, choć wszyscy (zazwyczaj) jemy
nożem i widelcem, nikt z nas (zazwyczaj)
nie identyfikuje tego faktu w kategoriach
przemocy czy przymusu. Choć większość
z nas określa siebie jako osoby wyłącznie
heteroseksualne,
tylko
nieliczni
konieczność
takiego
określania
się
odczuwa jako przymus. Ponieważ zaś
rzeczywistość społeczna jest konstruowana
w obrębie języka i także poprzez techniki
dyskursywne dokonuje się wszczepianie
nam norm i wartości, toteż podstawowym
obszarem eksploracji socjologii kultury są
normatywne procesy językowe oraz skutki
owych procesów, jakie identyfikujemy na
powierzchni
naszych
ciał.
Kultura jako przestrzeń ujarzmienia
„Ujarzmić ludzi, znaczy wytworzyć w nich
«ja»” (Foucault 1993) – oto motto
socjologii kultury. Już Ojciec Freud
przekonywał nas, że kultura jest źródłem
cierpienia (por. Freud 1995), ponieważ
reguluje nasze popędy poprzez zakaz
realizowania ich wszystkich w dowolny
sposób, poprzez sublimację zakazanych
popędów
w
kulturowo
dozwolonych
obszarach
(np.
słynne
zalecenie
homoseksualistom, by popęd seksualny
realizowali zastępczo poprzez twórczość
artystyczną lub działalność charytatywną)
oraz poprzez regulację sposobu, w jaki
wolno
nam
realizować
dopuszczone
popędy. Dopiero jednak Foucault w sposób
ostatecznie przekonywujący opisał sposób,
w
jaki
w
obrębie
społeczeństwa
nowoczesnego
dokonuje
się
owa
kulturowa kontrola naszych pragnień.
Mechanizm ten omówiłem szczegółowo w
innym miejscu (por. Kochanowski 2004a,
2004b), dlatego tu zaznaczę jedynie:
nowoczesna kontrola kulturowa polega na
możliwie wczesnym wszczepieniu w
świadomość jednostek norm i wartości
kulturowych
i
podtrzymywaniu
ich
następnie
w
obrębie
„systemu
eksperckiego” (por. Giddens 2001), który
dzięki swemu statusowi „obiektywności”
odgrywa
rolę
ostatecznej
instancji
rozstrzygającej o tym, co „zdrowe” lub
„niezdrowe”. Ekspert to ten, który po
prostu „wie”, ponieważ ma dostęp do
wiedzy
czystej
i
nieuwarunkowanej,
podobnie,
jak
w
czasach
przednowoczesnych „wiedział” szaman
czy kapłan. Wbrew bowiem wrażeniu,
jakie usiłują na nas wywrzeć reprezentanci
wiedzy humanistycznej (i nie tylko jej) w
gruncie rzeczy różnica pomiędzy mitem a
nauką (przede wszystkim w odniesieniu do
normatywnych
konsekwencji
ich
funkcjonowania) jest różnicą dotyczącą
jedynie
deklarowanego
sposobu
uzyskiwania prawomocności wiedzy (por.
Horkheimer, Adorno 1994). W ten sposób,
w
oparciu
o
zaszczepiona
w
nas
przekonania i w odwołaniu do wiedzy
tabunu
otaczających
nas
ekspertów,
budujemy obraz nas samych, naszych
możliwości, naszych powinności oraz
obraz otaczającego nas świata. Zostajemy
w ten sposób ujarzmieni – mocą ukrytego
w nas, normatywnego «ja» - oraz
zablokowani – przywiązani do miejsca,
jakie wyznacza nam system normatywny.
Kultura jako przestrzeń rizomatyczna
Powiedzieć należy natychmiast: nie chodzi
tu o proste relacje typu władca – poddany.
Myśląc o władzy czy przemocy zazwyczaj
myślimy
o
niej
w
perspektywie
przedmiotowej: pytamy, kto sprawuje tę
władzę, kto ma z niej korzyść, gdzie jest
centrum owej władzy i jak jej można się
przeciwstawić?
Tymczasem
kulturowe
procesy normatywizacji mają charaktery
rizomatyczny, czyli kłączowaty. Teorię
kłącza wprowadził do humanistyki Gilles
Deleuze i jest ona dziś jednym z
konstytutywnych
elementów
socjologicznej teorii kultury, w powiązaniu
z analizami Foucaulta dotyczącymi technik
sprawowania
władzy.
Otóż
przemoc
kulturowa dokonuje się obrębie sieci
„naczyń włosowatych” (Foucault 1993)
czyli właśnie kłączy drobnych, rozsianych
relacji przemocy. Nie istnieje żaden
ośrodek tej władzy, któremu można być się
przeciwstawić w ramach jakiegokolwiek
jednego, stanowczego, jednoznacznego
aktu oporu. Przemoc zapośredniczona jest
w milionach codziennych interakcji, jakie
nas oplatają w obrębie naszych trajektorii
biograficznych.
Nasza
normatywizacja
dokonuje się na przykład w procesie
wychowywania nas przez rodziców –
procesie
uznawanym
za
fundament
socjalizacji. Owszem, jest to relacja
władzy tym większa, w im mniejszym
stopniu rodzice uznają podmiotowość
dziecka i jego prawo do samostanowienia
jako indywidualności. Niemniej jednak
podstawowym
w
tym
kontekście
problemem kulturowym nie jest władza
rodziców
nad
dziećmi
(skądinąd
wymagająca
także
zabiegów
analitycznych), lecz szerszy mechanizm
wymuszania normy kulturowej, w którym
to
procesie
rodzice,
najczęściej
bezwiednie, uczestniczą, pragnąc zresztą
dla dziecka oczywiście jak najlepiej. Co
więcej,
szanując
stanowisko
antypedagogiki (por. Schoenebeck 1991),
należy
chyba
całkowicie
w
duchu
foucaultiańskim powiedzieć, że nie jest
możliwe inne postępowanie, bowiem bez
pewnego obszaru przemocy (choć z
pewnością można definiować jego zakres)
nie jest możliwy jakikolwiek ład społeczny
(rozumiany
jako
komunikacyjnie,
polilogicznie ustanawiany system reguł
regulujących wzajemne relacje między
ludźmi). Owszem, z pewnością wiemy
dziś, że zakres owej przemocy był i jest
nadal wyraźnie zbyt szeroki oraz – co
ważniejsze – że funkcjonował nie jako
sprawiedliwie (por. Rawls 1994, 1998)
wynegocjowany
system
wzajemnych
relacji, ale jako schemat normatywny
sprzyjający
jednym
kategoriom
społecznym (np. mężczyznom czy osobom
heteroseksualnym) i spychający inne na
margines
(np.
kobiety
lub
osoby
homoseksualne). Przemoc ta ma charakter
strukturalny po pierwsze dlatego, że
stanowi immanentny składnik wszelkich
procesów kulturowych, po drugie dlatego,
że jej podstawowym nośnikiem jest
struktura języka, w obrębie którego
dokonują
się
wszelkie
interakcje
społeczne. Znów upraszczając można
powiedzieć: przemoc jest obecna we
wszelkich naszych codziennych relacjach i
to właśnie poprzez ową codzienność, w
przestrzeni
mikrospołecznej,
poprzez
drobne codzienne gesty, słowa, działania
dokonuje się wielkie i niezwykle trwałe w
skutkach dzieło naszego ujarzmienia. To,
co
inni
teoretycy
kultury
nazywają
relacjami
gry
pomiędzy
aktorami
społecznymi (por. Straffin 2004), z
perspektywy
poststrukturalistycznej
nazwać wypada relacjami przemocy, choć
wydaje się, że koncepcje te nie tylko nie są
ze sobą sprzeczne, ale wzajem się
uzupełniają.
Krytycy
teorii
przemocy
kulturowej
zwracają uwagę na to, że perspektywa
inspirowana pracami Foucaulta zdaje się
być
perspektywą
niezwykle
pesymistyczną,
przesadnie
wyolbrzymiającą znacznie przemocy w
procesach społecznych i kulturowych. W
odpowiedzi na tego rodzaju zarzut można
powiedzieć jedynie, że przesada ta jest
prawdopodobnie niezbędna do tego, by
przywrócić
równowagę
po
skrajnie
optymistycznych
teoriach
kultury,
w
których
nie
uwzględniano
w
ogóle
perspektywy
wymuszania
norm
i
związanej z tym wymuszaniem przemocy,
owocującej różnego rodzaju technikami
korekcyjnymi
(por.
Foucault
1993),
zmierzającymi do przywrócenia sferze
normatywnej każdej jednostki schodzącej
na manowce tzw. dewiacji społecznej.
Wydaje się, że także w tym wypadku
zadziałało prawo binaryzmu Derridy:
uświadomiliśmy sobie, jak gęste kłącze
przemocy nas oplata dopiero wówczas,
gdy pojawiły się w płaszczu normatywnym
pęknięcia,
uwarunkowane
zmierzchem
systemu nowoczesnego. Światło, jakie
poprzez owe pęknięcia wpadło do naszej
społecznej egzystencji uświadomiło nam,
że
jesteśmy
w
stanie
stopniowo
zastępować
przemoc
procedurami
komunikacyjnymi w taki sposób, by
rzeczywistość
kulturowa
była
rzeczywistością sprawiedliwą, by procesy
normatywizacji
nie
produkowały
wykluczeń i byśmy nauczyli się szanować
społeczność różNICę zamiast na oślep
zmierzać do społecznej tożsamości. Ten
postulat etyczno – filozoficzny stał się
podstawowym motywem, dla którego
badaczki
i
badacze
inspirowani
poststrukturalizmem zajęli się przede
wszystkim
identyfikowaniem
mechanizmów
generujących
niesprawiedliwość w odniesieniu głównie
do
kulturowego
fallocentryzmu
(„dominacji
męskiej”,
por.
Bourdieu
2004),
heteronormatywizmu
(„matrycy
heteroseksualnej”, por. Butler 1990) czy
kolonializmu
(„imperializmu
kulturowego”,
por.
Said
1991).
Niesprawiedliwość
ta
oznacza
ograniczenie możliwości autokreacyjnych
jednostek w imię porządku kolektywnego
ufundowanego
zazwyczaj
na
bazie
dominacji jednej z grup lub kategorii
społecznych.
Jeśli
zatem
poststrukturalistyczna
teoria
kultury
podkreśla, że konstytutywnym elementem
relacji kulturowych jest przemoc, to czyni
tak przede wszystkim ze względu na
stosunkowo świeżą wrażliwość badaczy
humanistycznych na te właśnie sfery
niesprawiedliwości, które dotąd dyskurs
naukowy
zbywał
pogardliwym
milczeniem. Nie oznacza to jednak, że
przestrzeń
kulturowa
to
wyłącznie
przestrzeń relacji przemocy, choć wydaje
się, że do modelu komunikacyjnego czy
też nawet do modelu bezinteresownej
wymiany wciąż nam bardzo daleko, stąd
identyfikacja obszarów przemocy wydaje
się być nadal bardzo pilnym zajęciem.
Kultura jako przestrzeń nomadyczna
Idąc dalej śladami myśli Deleuza nie
możemy pominąć jego słynnej, podjętej
także m.in. przez Baumana (por. Bauman
2000) metafory nomady (por. Deleuze
1997). Wydaje się, że nomadologię
analizować można w odniesieniu do teorii
społecznej
na
co
najmniej
dwóch
poziomach. Pierwszy poziom to poziom
teorii kultury, a zatem poziom metaopisu.
W tym ujęciu teoretyk jest wędrowcem
błąkającym
się
bo
białej,
pustej
przestrzeni, napotykającym od czasu do
czasu dziwne, nieczytelne lub wielo-
czytelne znaki, nie będącym w stanie
sporządzić
żadnego
rodzaju
mapy
powierzchni, po której się porusza.
Wszelkie ślady bowiem, które za sobą
pozostawia, natychmiast rozwiewa wiatr, a
zatem stopniowo zapomina, skąd przybył i
dokąd zmierza. Nie istnieją żadne znaki,
które
umożliwiłyby
mu
jakąkolwiek
orientację w terenie, które otworzyłyby
szansę
na
jakiekolwiek
wzięcie
eksplorowanej powierzchni w posiadanie.
Jak powszechnie wiadomo, socjologia i
antropologia kultury nie dopracowały się
jak do tej pory żadnych praw i nie
dopracują się ich także w przyszłości nie z
powodu
braków
warsztatu
metodologicznego,
lecz
powodu
charakteru
samej
rzeczywistości
kulturowej, która jest rzeczywistością
chronicznie
niestabilną,
zmienną,
rozchwianą, która nie posiada żadnego
stałego
czy
stabilnego
sensu,
lecz
przeciwnie – jej sens jest ściśle lokalny, a
zatem zmienia się w zależności od tego, z
jakiej perspektywy, z jakiej pozycji (w
rozumieniu derridiańskim, por. Derrida
1997) jest konstrukcja owego sensu
podejmowana. Ten sam proces kulturowy
będzie
jakże
różnie
opisywany
w
zależności od tego, z jakiego punktu
widzenia
opis
będzie
dokonywany.
Zjawisko
to
Rorty
nazywa
etnocentryzmem (por. Rorty 1999, Szahaj
2002), ale chodzi tu chyba o coś więcej,
niż o lokalizm epistemologiczny, o
subiektywizm. Chodzi o to, że kultura to,
przypominam, kłącze procesów, w tym
przede wszystkim procesów przemocy,
które nie tyle „są”, ile „stają się”, dzieją się
w tej właśnie chwili w tysiącach miejsca i
na tysiące sposobów. Tak zmiennej,
kapilarnej,
jak
powiada
Foucault,
rzeczywistości, nie jesteśmy w stanie objąć
żadnym aparatem teoretycznym, ponieważ
już w momencie, w którym włączamy
komputer, by zapisać swoje spostrzeżenia,
rzeczywistość
kulturowa
zamigotała
tysiąckrotnie, zmieniła się i nigdy w
gruncie rzeczy nawet nie zbliżyła do tego
jej modelu, do tej jej mapy, którą
pracowicie wyhodowaliśmy w naszych
głowach. Dzieje się tak przede wszystkim
z tego powodu, że kultura jest jedynie
pewnym
sposobem
myślenia
o
rzeczywistości, owszem, wytwarzającym
bardzo realne skutki, ale sposobem
myślenia
sytuacyjnym,
niezwykle
podatnym na wszelkie drgnięcia w
skomplikowanym
kłączu
procesów
kulturowych.
Stąd
drugi
poziom
nomadologii: kultura nie istnieje, podobnie
jak nie istnieje społeczeństwo. Nie istnieje
jako jakakolwiek możliwa do odrysowania
mapa ludzkich zachowań, które dzięki
prawidłowościom można w jakikolwiek
sposób
przewidywać.
Każdy
z
nas
uczestniczy
codziennie
w
tysiącach
interakcji – a to w ich obrębie „dzieje się”
kultura, mówiąc ściślej, dzieje się ona w
naszych umysłach w związku z owymi
interakcjami. Wiemy doskonale, ile w
owych interakcjach przypadkowości, ile
zmiennych i niestabilnych czynników,
które mogą je w dowolnej chwili w
dowolnym
kierunku
odkształcić.
Wystarczą
niekorzystne
warunki
biometeorologiczne, by relacja przyjaźni
zakończyła
się
karczemną
awanturą.
Wystarczy podwyżka w pracy, by dawny
wróg zasłużył nieoczekiwanie na nasz
uśmiech w związku z poprawą humoru. To
bagatelne przykłady, ale można w dowolny
sposób pomyśleć o wszelkich innych
sytuacjach życia codziennego, w których
staje się kultura. Jeśli tak jest, jeśli z tak
chimeryczną rzeczywistością mamy do
czynienia (czy możemy w ogóle mówić o
jakiejkolwiek stabilnej rzeczywistości?),
wówczas nie powinno nas dziwić, że
jakikolwiek stabilny, domknięty opis
kultury jest przedsięwzięciem całkowicie
daremny,
jest
wręcz
wzorcowym
przykładem
trudu
Syzyfa.
Tak, istnieje zjawisko nazywane w
socjologii instytucjonalizacją, a polegające
na próbie stabilizacji sensów kulturowych,
na
próbie
zamienienia
chybotliwej
rzeczywistości kultury na sferę bardziej
stabilną, a co za tym idzie, przewidywalną.
Prowadzi nas to do ostatniej cechy kultury,
o jakiej chciałbym napisać, cechy moim
zdaniem podstawowej: fantazmatyczności.
Kultura jako przestrzeń fantazmatyczna
Fantazmat to marzenie. Oto mój ulubiony
cytat z pracy prof. Marii Janion: „Mówiąc
uczenie,
fantazmat
jest
derywatem
marzenia, które najczęściej odwołuje się
do wyrazistego dualizmu kontrastów, tak
charakterystycznego
dla
romantyzmu.
Marzenie
romantyczne
przeciwstawia
sobie dwa miejsca bytowania i dwie
rzeczywistości. Czyni to na dodatek w
trybie wartościującym. Lepsze jest «tam»,
gorsze jest «tutaj». Dlatego romantyczny
marzący jest tam, gdzie go nie ma, a nie
ma go tu, gdzie jest.” (Janion, 2001, 63)
Otóż
rzeczywistość
kulturowa
to
konglomerat fantazmatów – marzeń o
świecie takim, jaki powinien być. Kultura
jest
sferą
skrajnie
zróżNICowaną,
ponieważ
fantazmaty
mają
zawsze
charakter
zindywidualizowany,
choć
oczywiście, przede wszystkim dzięki
procedurom normatywnym, odwołują się i
są
zakorzenione
w
fantazmatach
kolektywnych. Jak działają fantazmaty?
Cóż, świadomość pustki, świadomość
iluzyjność wszelkich znaczeń kulturowych,
świadomość braku sensu i celu ludzkiej
egzystencji jest, z niewiadomych zresztą
przyczyn, trudna do zniesienia. Jedynie
pewne
wersje
buddyzmu
potrafiły
pogodzić
umyśl
ludzki
z
pustką
przekonując nas, że w gruncie rzeczy to
Nicość jest naturalnym stanem człowieka,
zaś sens – wszelki sens i jakikolwiek sens
– jest na tę naturę zamachem. Poza
wyznawcami tych odmian buddyzmu
pozostała część ludzkości zmaga się z
lękiem przed pustką, radząc sobie przede
wszystkim
dzięki
wyobraźni,
dzięki
budowaniu w umysłach wizji świata
wypełnionego stabilnym, przejrzystym,
domkniętym,
jednoznacznym
sensem.
Otóż
w
tym
miejscu
pojawia
się
konieczność
przejścia
od
słowa
„wyobrażenie” do słowa „fantazmat”.
Fantazmat to coś więcej, fantazmat, choć
jest światem wyobrażonym, jest w gruncie
rzeczy światem bardziej realnym, niż świat
„rzeczywisty”.
Z
tego
powodu
w
stwierdzeniu, że kultura jest sposobem
myślenia,
wytwarzającym
bardzo
konkretne skutki na naszych ciałach, nie
ma niczego sprzecznego. Marzący jest tam,
gdzie go nie ma, nie ma go tu, gdzie jest.
Fantazmat jest gestem odmowy wobec
pustki i bezsensu, jest życiem w świecie
wyobraźni, który daje poczucie stabilności,
bezpieczeństwa,
przewidywalności.
Problem polega na tym, że fantazmat to
koniec końców marzenie, a te bywają
różne u różnych ludzi. Marzenie o tym, jak
powinien
wyglądać
świat
jest
podstawowym źródłem konfliktów, jest
także źródłem mechanizmów przemocy,
które
poprzez
różnorodne
techniki
manipulacji, normatywizacji, socjalizacji
mają skłonić uczestników danej przestrzeni
społecznej
do
podzielania
jednego,
konkretnego fantazmatu. Pragniemy, by
inni podzielali naszą wizję świata przede
wszystkim dlatego, że wówczas czujemy
się bezpiecznie: przecież w świecie
wymyślonym przez nas nic złego spotkać
nas nie może. Zmienne siły układu
kulturowego sprawiają, że utrwaleniu –
zinstytucjonalizowaniu – ulegają czasem
pewne fantazmaty (i normy na owych
fantazmatach oparte), podczas gdy inne
zostają zmarginalizowane. Stabilizacja ta
jednak jest jedynie chwilowym stanem
zawieszenia
aktualnym
do
kolejnego
przesilenia i zmiany w układzie sił
społecznych.
Jednym
z
wielkich
problemów
teorii
społecznej
jest
konceptualizacja mechanizmów przejścia
od wizji rzeczywistości społecznej jako
przestrzeni konkurencji pomiędzy tak
rozumianymi
fantazmatami
do
wizji
rzeczywistości jako sfery komunikacyjnej,
będącej rodzajem w miarę harmonijnie
współistniejącej
mozaiki
fantazmatów.
To tylko kilka podstawowym wątków
socjologicznej
analizy
kultury
podejmowanej
z
perspektywy
poststrukturalistycznej.
Zaledwie
naszkicowałem
kilka
podstawowych
kierunków
rozważań.
W
tekście
powyższym padło jednak zdanie, które z
pewnością mogło zaniepokoić: kultura nie
istnieje. Skoro kultura nie istnieje, co
znaczy: nie istnieje w żaden stabilny
sposób, zatem po co socjologia kultury?
Nie
ma,
naturalnie,
jednoznacznej
odpowiedzi na to pytanie, ja natomiast
zaryzykowałbym
tezę
następującą:
uprawianie socjologii kultury jest jednym z
aspektów Tworzenia tej kultury, jest po
prostu jednym z procesów kulturowych
(por. Kempny 1994). Zatem uprawianie
socjologii kultury w sposób wrażliwy na
obecne w kulturze procedury przemocy, na
niesprawiedliwość
i
wykluczenie,
na
konflikt i nienawiść może wspomóc te
procesy kulturowe, które przeciągają nasze
współuczestnictwo
w
przestrzeni
kulturowej
od
modelu
opartego
na
przemocy
do
modelu
opartego
na
porozumieniu
i
respektu
wobec
różnorodności
(różNICy)
naszych
fantazmatów. A zatem chyba warto?
Bibliografia:
Adorno T. W., Horkheimer. M., 1994,
Dialektyka
oświecenia
:
[fragmenty
filozoficzne],
tłum.
M.
Łukasiewicz,
Wydawnictwo
Instytutu
Filozofii
i
Socjologii
PAN,
Warszawa.
Bauman Z., 2000, From Pilgrim to Tourist
- or a Short History of Identity, w:
Questions of Cultural Identity, ed. S. Hall,
P. du Gay, London - New Delhi.
Bourdieu P., 2004, Męska dominacja,
tłum. L. Kopciewicz, Oficyna Naukowa,
Warszawa.
Burszta J. W., 1998, Antropologia kultury :
tematy, teorie, interpretacje, Zysk i S-ka,
Poznań.
Burszta J. W., 2004, Różnorodność i
tożsamość : antropologia jako kulturowa
refleksyjność, Wydawnictwo Poznańskie,
Poznań.
Butler J., 1990, Gender Trouble. Feminism
and the Subversion of Identity, Routledge,
New
York
-
London.
Butler J., 1993, Bodies that matter : on the
discursive limits of "sex", Routledge, New
York
–
London.
Deleuze G., 1997, Różnica i powtórzenie,
tłum. B. Banasiak i K. Matuszewski, KR,
Warszawa.
Derrida J, 1993, Pismo filozofii, tłum. B.
Banasiak,
Inter
Esse,
Kraków.
Derrida J, 2002, Marginesy filozofii, tłum.
A. Dziadek, J. Margański i P. Pieniążek,
KR,
Warszawa.
Derrida J., 1997, Pozycje : rozmowy z
Henri Ronsem, Julią Kristevą, Jean-Louis
Houdebinem i Guy Scarpettą, tłum. A.
Dziadek, Kwartalnik Literacki "FA-art",
Bytom.
Derrida J., 1999, O gramatologii, tłum. B.
Banasiak.
KR,
Warszawa.
Foucault M., 1987, Historia szaleństwa w
dobie klasycyzmu, tłum. H. Kęszycka,
PIW,
Warszawa.
Foucault M., 1993, Nadzorować i karać:
narodziny więzienia, tłum. T. Komendant,
"Aletheia"
:
"Spacja",
Warszawa.
Foucault M., 2000, Historia seksualności,
tłum. B. Banasiak, T. Komendant i K.
Matuszewski,
Czytelnik,
Warszawa.
Freud S., 1995, Kultura jako źródło
cierpień,
tłum.
J.
Prokopiuk,
KR,
Warszawa.
Gellner E., 1997, Postmodernizm, rozum,
religia, tłum. M. Kowalczuk, PIW,
Warszawa.
Giddens A., 2001, Nowoczesność i
tożsamość : "ja" i społeczeństwo w epoce
późnej nowoczesności, tłum. A. Szulżycka.
PWN,
Warszawa.
Giddens A., 2004, Socjologia, tłum. A.
Szulżycka,
PWN,
Warszawa.
Janion
M.,
2001,
Projekt
krytyki
fantazmatycznej, w: M. Janion, Prace
wybrane, t. 3, Zło i fantazmaty, seria
Klasycy Współczesnej Polskiej Myśli
Humanistycznej,
Universitas,
Kraków.
Kempny M., 1994, Antropologia bez
dogmatów - teoria społeczna bez iluzji,
Wydawnictwo
Instytutu
Filozofii
i
Socjologii
PAN,
Warszawa.
Kochanowski J, 2004b, Kultura: przemoc
czy komunikacja? Pomiędzy Foucaultem a
Habermasem, „Zeszyty Naukowe WSZP w
Warszawie”,
2004,
2,
4-17.
Kochanowski
J.,
2004a,
Fantazmat
zróżNICowany. Socjologiczne studium
przemian tożsamości gejów, Universitas,
Kraków.
Linton R., 2000, Kulturowe podstawy
osobowości, tłum. A. Jasińska-Kania,
PWN,
Warszawa.
Mizielińska J., 2002, Poza kategoriami...
Kilka uwag na temat queer theory, w:
„Furia
Pierwsza”,
2002,
7.
Mizielińska J., 2004, De-Konstrukcje
kobiecości, slowo – obraz Terytoria,
Gdańsk.
Rawls J., 1994, Teoria sprawiedliwości,
tłum. M. Panufnik, J. Pasek, A. Romaniuk.
PWN,
Warszawa.
Rawls J., 1998, Liberalizm polityczny,
tłum. A. Romaniuk, PWN, Warszawa.
Rorty R., 1999, Obiektywność, relatywizm
i prawda, tłum. J. Margański. Aletheia,
Warszawa.
Said E. W., 1991, Orientalizm, tłum. W.
Kalinowski,
PIW,
Warszawa.
Schoenbeck H., Antypedagogika w dialogu
:
wprowadzenie
w
rozmyślanie
antypedagogiczne tłum. D. Sztobryn,
Wydawnictwo
Uniwersytetu
Mikołaja
Kopernika,
Toruń.
Straffin, Ph. D., 2004, Teoria gier, tłum. J.
Haman,
Scholar,
Warszawa.
Szahaj A., 2002, Ironia i miłość :
neopragmatyzm Richarda Rorty'ego w
kontekście
sporu
o
postmodernizm,
Fundacja Na Rzecz Nauki Polskiej –
Wydawnictwo
Uniwersytetu
Wrocławskiego,
Wrocław.
Sztompka P., 2002, Socjologia : analiza
społeczeństwa, Znak, Kraków
.