Alison Roberts
Odwaga na pokaz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Hugo, wzywaja˛ pana do izby przyje˛c´! – zawołała
dyz˙urna piele˛gniarka, Megan.
– Juz˙ ide˛ – odparł doktor Hugo Patterson i zwracaja˛c
sie˛ do lez˙a˛cej w ło´z˙ku staruszki, dodał: – Nie ma wa˛tpli-
wos´ci, Nancy, złapała pani jaka˛s´ bakterie˛. W płucach
az˙ s´wiszczy. – Poklepał lez˙a˛ca˛ na kołdrze dłon´. – Po-
trzymamy pania˛ pod tlenem i zaaplikujemy antybio-
tyki. – Zerkna˛ł na Megan. – Zda˛z˙e˛ jeszcze przygotowac´
kroplo´wke˛?
– Chyba nie, bo sprawa jest raczej pilna. Lizzie mia-
ła dos´c´ zaniepokojony głos.
Wymienili spojrzenia. Byle błahostka nie była w sta-
nie wyprowadzic´ z ro´wnowagi przełoz˙onej piele˛gniarek
szpitala Lakeview. Hugo zapisał zalecenia w karcie cho-
roby, maja˛c nadzieje˛, z˙e jego dziewie˛c´dziesie˛cioletnia
pacjentka zwalczy zapalenie płuc.
– Wro´ce˛, jak tylko be˛de˛ mo´gł, Nancy – obiecał.
– Dzie˛kuje˛, złociutki. – Staruszka z trudem wydoby-
wała z siebie głos, ale jej serdeczny us´miech mo´wił
wszystko.
W drodze do izby przyje˛c´ Hugo zagadna˛ł Megan:
– A co z Nicola˛?
– Rozwarcie szes´c´ centymetro´w, a Nicola z trudem
wytrzymuje bo´l. Joan zaczyna sie˛ o nia˛ martwic´.
– W takim razie zaraz zajrze˛ na porodowy.
Lakeview było niewielkim szpitalikiem, wie˛c przejs´-
cie z oddziału na oddział trwało chwile˛. Gdy Hugo
wszedł do izby przyje˛c´, zauwaz˙ył, z˙e Lizzie rozmawia
z jakims´ me˛z˙czyzna˛.
– Musi pan jak najszybciej odjechac´ – przekonywała
go surowym głosem. – Z podjazdu moga˛korzystac´ tylko
karetki.
– Nie ma mowy! Przeciez˙ to szpital, nie? A w auto-
busie czekaja˛ pacjenci. Sa˛ tu w ogo´le jacys´ lekarze?
– W czym moge˛ pomo´c? – zapytał spokojnie Hugo.
– Nazywam sie˛ Patterson.
– Jestem kierowca˛ autobusu – burkna˛ł me˛z˙czyzna.
– Wszyscy pasaz˙erowie maja˛ rozstro´j z˙oła˛dka.
– Na moje oko – wtra˛ciła Lizzie – to lekkie zatrucie
pokarmowe.
W tym momencie rozległ sie˛ dzwonek telefonu
i Annie, recepcjonistka, zawołała:
– Dzwoni pan Payne. Jest bardzo roztrze˛siony.
– W takim razie poczekaj chwile˛, Lizzie. Dowiem
sie˛ tylko, co sie˛ stało, i zaraz wprowadzisz mnie w szcze-
go´ły. – Hugo przeja˛ł słuchawke˛ od Annie. – Tu Hugo
Patterson. O co chodzi, panie Payne? – Przez chwile˛
słuchał w milczeniu, potem rzekł: – Prosze˛ sie˛ uspokoic´.
Jak długo jej nie ma? Zauwaz˙ył pan dzis´ jakies´ niepoko-
ja˛ce objawy? – Przez kilka sekund zno´w słuchał od-
powiedzi, a w kon´cu poradził: – Jes´li w cia˛gu kilkunastu
minut nie znajdzie pan z˙ony, prosze˛ zadzwonic´ na
policje˛. Postaram sie˛ takz˙e przysłac´ karetke˛.
Dopiero gdy odłoz˙ył słuchawke˛, spostrzegł, z˙e Lizzie
potrza˛sa głowa˛.
4
ODWAGA NA POKAZ
– Nic z tego, wszystkie karetki sa˛ zaje˛te. Ostatnia˛
wysłalis´my do stacji wycia˛gu narciarskiego. Erin Wil-
loughby złamała re˛ke˛ podczas jazdy na snowboardzie.
– No nie! – zawołał Hugo. Nie po raz pierwszy
z˙ałował, z˙e pracuje w popularnym kurorcie. – Jak my
sobie poradzimy z tak nielicznym personelem?
– No włas´nie – przytakne˛ła ponuro Lizzie. –
A szczyt sezonu dopiero przed nami.
Hugo rozejrzał sie˛ po izbie przyje˛c´. Po gburowatym
kierowcy nie było s´ladu. Jego wzrok powe˛drował w kie-
runku podjazdu i stoja˛cego na nim autobusu. Wycho-
dzili z niego wyme˛czeni japon´scy turys´ci. Jedni trzyma-
li sie˛ za brzuch, inni nies´li w re˛kach papierowe torebki,
kto´rych najwyraz´niej uz˙ywali podczas jazdy. Lizzie po-
da˛z˙yła za wzrokiem Hugona i westchne˛ła.
– Mo´wiłam kierowcy, z˙e nie jestes´my w stanie
wszystkich przyja˛c´. Zadzwoniłam do ich lekarza hotelo-
wego z pros´ba˛ o pomoc. Na razie jedynie cze˛s´c´ pasaz˙e-
ro´w miała torsje, ale u z˙adnego nie stwierdzono odwod-
nienia.
Jeden po drugim turys´ci wchodzili do szpitala, kieru-
ja˛c sie˛ wprost do toalety.
– Przyprowadziłem wszystkich! – zawołał kierowca
z satysfakcja˛. – Wystarczy im dac´ jakies´ prochy, z˙eby
przestali wymiotowac´, i moz˙emy ruszac´ w droge˛.
– Wstrzymanie torsji tylko pogorszy ich stan – od-
parła chłodno Lizzie. – Wymioty pomagaja˛ pozbyc´ sie˛
toksyn z organizmu.
– A panu nic nie jest? – spytał Hugo, zwracaja˛c sie˛
do kierowcy.
5
ODWAGA NA POKAZ
– Nic a nic. To pewnie dlatego, z˙e nie jadłem z nimi
tego morskiego s´win´stwa. Poszedłem do pubu i zamo´wi-
łem sobie porza˛dny lunch.
– Turys´ci jedli sushi – wyjas´niła Lizzie. – Po dwo´ch
godzinach wszyscy zacze˛li wykazywac´ symptomy za-
trucia.
Ich rozmowe˛ ponownie przerwał głos recepcjonistki:
– Zno´w dzwoni pan Payne. Znaleziono jego z˙one˛,
ale odmawia powrotu do domu. Nawet uderzyła me˛z˙a
w twarz.
– Wygla˛da na to, z˙e choroba Altzheimera pani Payne
pogłe˛bia sie˛ – zauwaz˙yła Lizzie.
– Tak – westchna˛ł Hugo. – Jej ma˛z˙ nie daje juz˙ sobie
rady. Mam wraz˙enie, z˙e trzeba szukac´ dla niej domu
opieki.
Jeden z młodych Japon´czyko´w je˛kna˛ł nagle roz-
dzieraja˛co i nachylił sie˛ gwałtownie nad jednym z plas-
tikowych wiader przygotowanych zapobiegawczo przez
personel szpitala.
– Jak tylko wro´ci karetka, trzeba ja˛ natychmiast
wysłac´ do pan´stwa Payne – polecił recepcjonistce Hu-
go, a odwracaja˛c sie˛ z przepraszaja˛cym us´miechem
do japon´skich turysto´w, dodał: – Niestety, musze˛ pan´-
stwa zostawic´ na chwile˛. Mamy włas´nie poro´d z kom-
plikacjami. – Potem zwro´cił sie˛ do Lizzie. – Jes´li stan
pacjento´w pogorszy sie˛, be˛de˛ potrzebował pomocy in-
nego lekarza.
Po wydarzeniach w izbie przyje˛c´ oddział połoz˙niczy
sprawiał na nim wraz˙enie oazy spokoju.
Na korytarzu spotkał połoz˙na˛, Joan Pringle. Miała na
sobie s´wiez˙utki biały kitel, a jej długie jasne włosy były
6
ODWAGA NA POKAZ
starannie upie˛te na czubku głowy. Wygla˛dała na uoso-
bienie profesjonalizmu i kompetencji. Joan miała sym-
patyczne rysy twarzy, a jej niebieskie oczy przybierały
cze˛sto wyraz zadziwienia.
– W sama˛ pore˛, Hugo. Obawiam sie˛, z˙e petydyna
przestaje działac´, podobnie entonoks.
– W jakim stadium porodu jest pacjentka?
– Rozwarcie na siedem, moz˙e osiem centymetro´w.
To sytuacja sprzed dwudziestu minut, wie˛c nie sa˛dze˛,
z˙eby od tego czasu wiele sie˛ zmieniło. Jednak pacjentka
jest bardzo wycien´czona i moz˙e trzeba be˛dzie sprowo-
kowac´ poro´d. Jestem juz˙ przygotowana, ale zawołam
cie˛, kiedy uznam, z˙e nie dam sobie rady.
– Dobrze. Ciesze˛ sie˛, z˙e przynajmniej u ciebie wszy-
stko pod kontrola˛. W izbie przyje˛c´ mamy istny dom
wariato´w. Marze˛ juz˙, z˙eby nadszedł pia˛tek.
– Ja tez˙ – odparła Joan.
Widza˛c jej nies´miały us´miech, Hugo zawstydził sie˛.
Domys´lił sie˛, z˙e połoz˙na ma na mys´li ich pia˛tkowe
spotkania, on zas´ prozaicznie marzył o odpoczynku po
całym tygodniu pracy.
Odpowiedział jej serdecznym us´miechem, a potem
skierował sie˛ do pokoju pacjentki. Był to juz˙ drugi poro´d
Nicoli Cross. Na widok lekarza us´miechne˛ła sie˛.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e nadal jest pan na dyz˙urze, doktorze.
– Nawet gdyby tak nie było, i tak bym wpadł do pani,
Nicky. Mieszkam na tyle blisko szpitala, z˙e w razie
potrzeby zawsze zda˛z˙e˛ na czas. Czasami z˙ałuje˛, z˙e nie
kupiłem domu nieco dalej, za zakolem jeziora.
– O ile wiem, kupił pan cze˛s´c´ farmy Spencero´w?
– Nicola z ulga˛ przyje˛ła moz˙liwos´c´ rozmowy na neu-
7
ODWAGA NA POKAZ
tralny temat, dzie˛ki czemu mogła odwro´cic´ uwage˛ od
powracaja˛cych skurczo´w.
– Fakt, udało mi sie˛ kupic´ te˛ cze˛s´c´ nad jeziorem, na
kto´rej stały stare baraki dla postrzygaczy owiec i skład
wełny.
– Czy to prawda, z˙e jakas´ siec´ hoteli oferowała pani
Spencer miliony za te˛ farme˛? – wła˛czył sie˛ do rozmowy
Ben, ma˛z˙ Nicoli siedza˛cy obok z˙ony na ło´z˙ku.
– Trudno powiedziec´. Na pewno jednak zarobiłaby
o wiele wie˛cej, sprzedaja˛c farme˛ komus´ innemu niz˙
mnie. Tylko z˙e wiedziała, jak bardzo kocham to miejsce.
W zeszłym roku odziedziczyłem tez˙ jej psy. Moz˙e pani
Spencer chciała, aby doz˙yły swych lat w ulubionym
miejscu.
– Hugo dokonał adaptacji barako´w – wła˛czyła sie˛ do
rozmowy Joan – czynia˛c z nich uroczy domek.
Podeszła do umywalki i zacze˛ła myc´ re˛ce. Hugo
zastanawiał sie˛, czy aby nie dlatego, z˙e wspomniał
o psach. Mimo wielu odwaz˙nych wysiłko´w Joan z tru-
dem znosiła obecnos´c´ w domu zwierza˛t ze wzgle˛du na
ich mało higieniczne zwyczaje.
Nicola wyła˛czyła sie˛ z rozmowy. Pospiesznie włoz˙y-
ła na twarz maske˛ i zacze˛ła wcia˛gac´ głe˛bokie hausty
tlenu, staraja˛c sie˛ zapanowac´ nad bo´lem. Hugo prze-
czekał moment bolesnego skurczu i ja˛ zbadał.
– Rozwarcie niemal całkowite – poinformował mał-
z˙onko´w. – Na poro´d nie be˛dzie trzeba długo czekac´. To
oznacza jednak, z˙e nie moge˛ pani podac´ wie˛cej petydy-
ny, poniewaz˙ mogłoby to wpłyna˛c´ niekorzystnie na
system oddechowy dziecka.
– W takim razie obejdzie sie˛ bez – odparła zme˛czo-
8
ODWAGA NA POKAZ
nym głosem Nicola. – Wytrzymam, byle tylko wiedziec´,
z˙e to juz˙ niedługo. – Ponownie je˛kne˛ła i włoz˙yła maske˛
tlenowa˛ na twarz.
– Miałem nadzieje˛, z˙e drugi poro´d be˛dzie łatwiejszy
– odezwał sie˛ cicho Ben, obejmuja˛c ramiona z˙ony.
Nicola s´cia˛gne˛ła maske˛.
– Faktem jest, z˙e pierwszy poro´d był okropny i boje˛
sie˛, z˙e tym razem be˛dzie podobnie – rzekła z rezygnacja˛.
Jej słowa sprawiły, z˙e Hugo postanowił działac´ jak
najszybciej. Wczes´niej jednak musiał sprawdzic´, co sie˛
dzieje w izbie przyje˛c´ oraz z Nancy.
Gdy opus´cił sale˛ porodowa˛, na korytarzu natkna˛ł sie˛
na matke˛ Nicoli i jej dwuletniego synka, kto´rego roz-
sadzała energia. Widac´ było, z˙e babcia z trudem sobie
z nim radzi.
– Juz˙ trzy razy pokazywałam Henry’emu parking
– westchne˛ła na widok lekarza – ale jemu cia˛gle mało.
Znacznie bardziej lubi sie˛ przygla˛dac´ startuja˛cym i la˛du-
ja˛cym samolotom, a tych jak na lekarstwo.
– Chce˛ jechac´ autobusem! – zawołał nagle chłopczyk.
Hugo zorientował sie˛, z˙e małemu chodzi o autobus,
kto´ry przywio´zł japon´skich turysto´w.
– Nie da rady. – Pokre˛cił głowa˛. – Niezbyt ładnie
w nim pachnie. – Potem zwro´cił sie˛ do babci chłop-
czyka: – Tylko patrzec´, jak jego siostrzyczka lub braci-
szek pojawia˛ sie˛ na s´wiecie. Postaram sie˛ asystowac´
przy porodzie.
Jednakz˙e obcho´d pozostałych pacjento´w zaja˛ł mu
wie˛cej czasu, niz˙ sie˛ spodziewał. Wpierw okazało sie˛,
z˙e Megan nie dała rady wkłuc´ sie˛ w kruche z˙yły starusz-
ki, by podła˛czyc´ kroplo´wke˛, i Hugo stracił pie˛tnas´cie
9
ODWAGA NA POKAZ
minut, zanim zrobił to sam. Potem, gdy dotarł do izby
przyje˛c´, trafił na Erin, kto´ra czekała na niego wraz ze
Steve’em z pracowni rentgenologicznej. Hugo spojrzał
uwaz˙nie na podane przez technika zdje˛cie.
– Na szcze˛s´cie to nieskomplikowane złamanie –
mrukna˛ł do Erin. – Nie trzeba cie˛ wysyłac´ do wie˛kszego
szpitala. Jak mogłas´ nam to zrobic´? Nie zdajesz sobie
sprawy, z˙e mamy mało personelu?
– Przepraszam, Hugo. – Szeroki us´miech Erin kło´cił
sie˛ z powaga˛ jej sło´w. – Ale gdybys´ widział, jakie były
warunki do jazdy, sam bys´ szalał bez opamie˛tania.
Hugo pokiwał bez przekonania głowa˛. Nie było sensu
przypominac´ kolez˙ance, z˙e nie ma poje˛cia o jez´dzie na
snowboardzie.
Po zastosowaniu entonoksu Hugo i Lizzie ustawili
kos´c´ i włoz˙yli ramie˛ dziewczyny w gips.
– Dokon´cz opatrunek, Lizzie, i zro´bcie jeszcze jedno
przes´wietlenie, z˙eby zobaczyc´, czy ramie˛ jest prawid-
łowo nastawione.
– Oczywis´cie – przytakne˛ła siostra. – Czy mo´głby
pan jeszcze sprawdzic´, co z tymi japon´skimi turystami?
Hugo kiwna˛ł głowa˛ i przeszedł do miejsca, gdzie
siedzieli pasaz˙erowie autobusu. Kierowca pił herbate˛,
a bladzi Japon´czycy patrzyli na niego nieruchomym
wzrokiem.
– Z
˙
aden z pacjento´w nie wymiotował od ponad
dwudziestu minut – składała raport Annie. – Ale o stanie
ubikacji lepiej nie mo´wic´ – dodała zniz˙onym głosem.
– To chyba domys´lacie sie˛ pan´stwo, jak wygla˛da
autobus – mrukna˛ł kierowca, kon´cza˛c herbate˛. – Co´z˙
zrobic´, takie z˙ycie. Dzie˛kuje˛ za pomoc, panie doktorze.
10
ODWAGA NA POKAZ
– Nie ma za co. Na wszelki wypadek prosze˛ nie
proponowac´ swoim podopiecznym skoko´w na bungy
czy wycieczki motoro´wka˛. Potrzeba im spokoju. W ho-
telu zaopiekuje sie˛ nimi lekarka.
Ida˛c korytarzem, Hugo wyjrzał przez okno. Szybko
zapadała noc, jak zwykle w zimie, a czerwonawa po-
s´wiata widoczna na poszarpanych szczytach go´r zapo-
wiadała mro´z.
Turys´ci be˛da˛ mieli jutro ogromna˛ frajde˛. A przede
wszystkim zawodnicy w jez´dzie na snowboardzie w sty-
lu wolnym. Pro´cz oczywis´cie Erin, kto´ra ze wzgle˛du na
kontuzje˛ została wykluczona z zawodo´w.
Hugo z ulga˛ odkrył, z˙e pod jego nieobecnos´c´ Joan
sama odebrała poro´d Nicoli. Gdy wszedł do jej pokoiku,
przywitał go wzrok rozpromienionych rodzico´w.
– Mamy co´rke˛ – oznajmił z duma˛ Ben. – Sam prze-
cia˛łem pe˛powine˛.
– Moje gratulacje, wspaniała dziewczynka! – zawo-
łał Hugo i fachowym okiem ocenił stan dziecka. – Wy-
bralis´cie juz˙ pan´stwo imie˛?
– Tak! – zawołał Henry. – Mannie!
– Melanie – poprawiła go Nicola. – Chciałbys´ poca-
łowac´ siostrzyczke˛, Henry?
– Nie, bo jest brudna.
– Jeszcze jej nie wyka˛palis´my – wtra˛ciła Joan, pat-
rza˛c na Hugona. – Ocena w skali Apgara po minucie
wynosiła dziewie˛c´, a po pie˛ciu i dziesie˛ciu minutach
dziesie˛c´.
– Wie˛c jest zdrowa jak rydz. – Hugo us´miechna˛ł sie˛
do obojga rodzico´w. – Jak tylko pan´stwo sie˛ nia˛ nacie-
szycie, zbadam ja˛ dokładnie.
11
ODWAGA NA POKAZ
Po jakims´ czasie Nicola poczuła zme˛czenie, a Joan
zabrała dziecko, by je wyka˛pac´. Potem Hugo wreszcie
mo´gł je zbadac´. Z zadowoleniem stwierdził, z˙e dziew-
czynka pod kaz˙dym wzgle˛dem jest idealnie zdrowa.
Oddał malutka˛ Melanie Joan, kto´ra zawine˛ła ja˛ w pielu-
szke˛ i mie˛kkie białe przes´cieradło.
– Gdy patrze˛, jak zajmujesz sie˛ noworodkami – za-
uwaz˙ył Hugo – wydaje sie˛ to bardzo proste.
– Bo to jest bardzo proste. – Joan wzie˛ła dziewczyn-
ke˛ na re˛ce i us´miechne˛ła sie˛ do niej. – Czyz˙ nie jest
pie˛kna?
– Przecudna.
– Zdajesz sobie sprawe˛, z˙e odebrałam porody juz˙
ponad setki dzieci, odka˛d tu pracuje˛?
– No tak, to moz˙liwe... Jestes´ u nas prawie trzy lata.
Nie znudziła ci sie˛ ta praca?
– Alez˙ nie, uwielbiam ja˛!
Jednakz˙e w us´miechu Joan pojawiła sie˛ wyraz´na nut-
ka melancholii.
– Ale?
Joan zawahała sie˛. Rzuciła Hugonowi nies´miałe
spojrzenie i odparła z wahaniem:
– Czasami po prostu zastanawiam sie˛, ile jeszcze
przyjme˛ porodo´w, zanim be˛de˛ miała własne dziecko...
– Masz dopiero trzydzies´ci lat, Joan – Hugo starał sie˛
pokryc´ zmieszanie – i wiele czasu, aby zostac´ matka˛.
– Oczywis´cie – odparła z ocia˛ganiem. Widac´ było,
z˙e oczekiwała nieco innej odpowiedzi.
Ku jego uldze nagle zadzwonił pager.
– Musze˛ sie˛ dowiedziec´, co sie˛ dzieje – zawołał
pospiesznie. – Zajrze˛ do ciebie po´z´niej i przy okazji
12
ODWAGA NA POKAZ
sprawdze˛, co z Nicola˛. Moz˙e uda nam sie˛ napic´ razem
kawy przed twoim wyjs´ciem?
– Raczej nie – odparła Joan, spogla˛daja˛c na zegar.
– O o´smej mam lekcje˛ malarstwa. Nie moge˛ sie˛ zno´w
spo´z´nic´.
– W takim razie postaram sie˛ uwina˛c´ raz dwa. Moz˙e
jeszcze cie˛ złapie˛.
Jednakz˙e wbrew obietnicy nie spieszył sie˛ z obcho-
dem. Temat poruszony przez Joan był dla niego zbyt
kre˛puja˛cy i na razie wolał do niego wracac´.
Stan Nancy nie pogarszał sie˛, i juz˙ to było plusem.
Erin dostała kolejne s´rodki us´mierzaja˛ce, przekazał jej
tez˙ instrukcje, jak obchodzic´ sie˛ ze złamanym ramie-
niem. Gdy w kon´cu wro´cił na oddział połoz˙niczy, Joan
juz˙ nie było.
– Dawno wyszła? – spytał jedna˛ z piele˛gniarek.
– Jakies´ dwadzies´cia minut temu.
– A jak sie˛ czuje Nicola?
– Smacznie s´pi. Podobnie jak jej co´reczka.
– W takim razie czas, z˙ebym i ja troche˛ odpocza˛ł.
Droga, kto´ra˛ Hugo jechał do domu, wiodła woko´ł
jeziora Wakatipu. Czuł, jak z kaz˙da˛ minuta˛ opada
z niego napie˛cie. Poziom stresu sie˛gał dzis´ wyz˙yn.
Kochał swoja˛prace˛ i na szcze˛s´cie podobnie me˛cza˛ce dni
nalez˙ały do rzadkos´ci, choc´ mo´gł sie˛ spodziewac´, z˙e
w najbliz˙szym czasie sytuacja sie˛ powto´rzy, poniewaz˙
był szczyt sezonu i do Queenstown turys´ci napływali
nieprzerwana˛ fala˛.
Nie działo sie˛ tak przypadkowo – Queenstown jako
jedyne miasteczko z Nowej Zelandii doła˛czyło do grona
13
ODWAGA NA POKAZ
dwudziestu najprzyjaz´niejszych dla turysto´w miejsc na
s´wiecie.
Urzekało nie tylko zapieraja˛cymi dech w piersiach
widokami, ale takz˙e swoja˛ historia˛, legendami o nie-
gdysiejszych kopalniach złota. Waz˙na˛ atrakcje˛ stanowi-
ły takz˙e winnice, w kto´rych produkowano słynne wina.
Choc´ Queenstown zamieszkiwało zaledwie około
dwudziestu tysie˛cy mieszkan´co´w, w zimowym i letnim
szczycie sezonu przybywało tu drugie tyle turysto´w. Dla
personelu szpitala oznaczało to znacznie wie˛cej pracy,
czego Hugo dos´wiadczył dzis´ na własnej sko´rze.
Gdy skre˛cił w strone˛ domu, reflektory jego dz˙ipa
wychwyciły z mroku dwa przestraszone kro´liki. Us´mie-
chna˛ł sie˛ na ich widok i wysiadł z auta. Natychmiast
podbiegły do niego trzy dos´c´ leciwe psy, rados´nie go
witaja˛c i domagaja˛c sie˛ uwagi.
Sprawiedliwie wytargał kaz˙dego z nich za uszy, po
czym ruszył w strone˛ niskiego budynku usadowionego
niemal nad samym brzegiem jeziora.
Mimo przejmuja˛cego zimna zatrzymał sie˛ na chwile˛,
chłona˛c wzrokiem drz˙a˛ca˛ pos´wiate˛ ksie˛z˙yca na czarnej
powierzchni wody. Do rzeczywistos´ci przywro´cił go
ponaglaja˛cy skowyt psa. Przypomniał sobie, z˙e zwierze˛-
ta sa˛ głodne.
Wszedł do domu, podłoz˙ył do pieca troche˛ drewna,
a naste˛pnie nasypał karmy dla pso´w do trzech misek.
Wycia˛gaja˛c z lodo´wki resztki kolacji z poprzedniego
dnia, zauwaz˙ył po´ł butelki białego wina. Pomys´lał, z˙e
jeden kieliszek nie zaszkodzi, mimo iz˙ był na dyz˙urze.
Naste˛pnie sprawdził, czy na sekretarce ktos´ sie˛ nie
nagrał. Jedna z wiadomos´ci pochodziła od jego matki,
14
ODWAGA NA POKAZ
ale Hugo nie był w nastroju, by akurat w tej chwili na nia˛
odpowiadac´.
Podgrzał kolacje˛ w mikrofalo´wce i z talerzem w re˛ku
usiadł w ulubionym sko´rzanym fotelu. Po kolacji, gdy
włas´nie zastanawiał sie˛, czy nie sie˛gna˛c´ po fachowe
czasopismo, zadzwonił telefon.
– Wreszcie jestes´, synku! Dzwoniłam do ciebie
wczes´niej – usłyszał głos matki.
– Tak, mamo, wiem – odparł, czuja˛c ukłucie winy.
– Odsłuchałem twoja˛ wiadomos´c´, ale miałem w pracy
straszny młyn i chciałem chwile˛ odsapna˛c´. Powiedz, co
tam u ciebie?
– Doskonale, dzie˛kuje˛. Zreszta˛ nie dzwonie˛, z˙eby
rozmawiac´ o sobie. – Matka zawiesiła znacza˛co głos.
– A o kim? – spytał zdziwiony.
– O Maggie Johnston – odparła pani Patterson, a on
mocniej zacisna˛ł słuchawke˛ w dłoni. – Jestes´ tam jesz-
cze, Hugo?
– Tak...
– Nie chcesz chyba powiedziec´, z˙e zapomniałes´
Maggie?
– Oczywis´cie, z˙e nie – odparł ostroz˙nie.
W przedłuz˙aja˛cej sie˛ ciszy poczuł, jak zalewa go fala
wspomnien´, po cze˛s´ci szcze˛s´liwych, po cze˛s´ci smut-
nych, przebłyski gorzkich doznan´, ale i radosnego s´mie-
chu – całego z˙ycia, kto´re juz˙ dawno za soba˛ zostawił.
– Pewnie nie wiesz – cia˛gne˛ła pani Patterson – ale
z matka˛ Maggie jestem w stałym kontakcie. Wczoraj
do mnie zadzwoniła, bo chciała pilnie porozmawiac´
o Maggie.
– Dlaczego? Stało sie˛ cos´?
15
ODWAGA NA POKAZ
– Alez˙ nie, tylko w pia˛tek Maggie przyjez˙dz˙a do
Queenstown. Obiecałam, z˙e be˛dzie sie˛ mogła zatrzymac´
u ciebie.
– Co takiego? – Zerwał sie˛ z fotela. – Dlaczego to
zrobiłas´?
– Jak to dlaczego? – zdumiała sie˛ matka. – Przyjaz´-
nimy sie˛ od lat. Sa˛ jak rodzina. Przeciez˙ wiesz, jak
kiedys´ bylis´my sobie bliscy.
– Owszem, ale to było bardzo dawno.
Potrza˛sna˛ł głowa˛, jak gdyby nie dowierzał temu,
co usłyszał. Maggie zjawi sie˛ wkro´tce w Queenstown?
Ale po co?
– Czy ona przyjez˙dz˙a na narty? – dopytywał sie˛.
– Trudno powiedziec´. Nie pytałam, czy Maggie jez´-
dzi na nartach... Czy to waz˙ne?
– Alez˙ nie. Po prostu staram sie˛ dowiedziec´, co ja˛ tu
sprowadza.
– To proste. Dostała u was prace˛.
– Prace˛? – Zamilkł zdumiony i wycia˛gna˛ł butelke˛
z lodo´wki. – Jaka˛? Czym sie˛ zajmuje?
– Nie jestem pewna... – odparła matka. – O ile wiem,
kształciła sie˛ na piele˛gniarke˛.
Hugo omal nie palna˛ł sie˛ w czoło. No oczywis´cie.
Nagle struchlał i zacza˛ł sie˛ zastanawiac´ gora˛czkowo,
czy przypadkiem jego szpital nie poszukuje piele˛g-
niarek. Perspektywa pracy z Maggie napawała go co
najmniej niepokojem.
– Masz racje˛ – odparł po chwili. – Rzeczywis´cie
miała zostac´ piele˛gniarka˛. Ale chyba w kon´cu zdecydo-
wała sie˛ na inny zawo´d.
– Chyba rzeczywis´cie... – W głosie pani Patterson
16
ODWAGA NA POKAZ
zabrzmiało wahanie. – Jej matka mo´wiła cos´ o prowa-
dzeniu pojazdo´w, ale to chyba zbyt cie˛z˙ki zawo´d dla
dziewczyny?
– Maggie nie jest juz˙ dziewczyna˛, mamo, tylko
dorosła˛ kobieta˛. – Dokonał w mys´lach błyskawicznych
obliczen´: on ma trzydzies´ci szes´c´ lat, natomiast Maggie
o szes´c´ lat mniej. – Ma trzydzies´ci lat, co oznacza, z˙e na
pewno sama potrafi znalez´c´ sobie mieszkanie. Poza tym
istnieja˛ motele, w kto´rych nawet w pełni sezonu moz˙na
znalez´c´ poko´j.
– Fakt, zreszta˛ to samo mo´wiła jej matka. Ale
powiedziałam jej, z˙eby sie˛ nie wygłupiała. Niby czemu
dziewczyna ma płacic´ sto dolaro´w za noc, skoro Hugo
ma dom i mieszka w nim samotnie.
Ostatnie słowo pani Patterson wyraz´nie podkres´liła.
– I jest mi z tym bardzo dobrze, mamo – rzekł
cierpliwie. – Cia˛gle ci powtarzam, z˙e jestem szcze˛s´liwy,
a sytuacja, w jakiej sie˛ znajduje˛, bardzo mi odpowiada.
– Co nie zmienia postaci rzeczy, z˙e mieszkasz sam,
kochanie. To nie jest naturalne w twoim wieku. Juz˙
dawno powinienes´ był sie˛ ustatkowac´ i załoz˙yc´ rodzine˛.
Czy zdajesz sobie sprawe˛, z˙e w naszym ko´łku brydz˙o-
wym tylko ja nie mam wnucza˛t?
– Staram sie˛, jak moge˛. Wierz mi, mamo!
– Moz˙e. Ale pamie˛taj, synku, z˙e mam siedemdzie-
sia˛t lat i nie staje˛ sie˛ młodsza.
– Wcale nie wygla˛dasz na tyle – powiedział szybko.
Miał nadzieje˛, z˙e komplement pomoz˙e mu zmienic´
temat. – Nadal chodzisz na zaje˛cia jogi?
– Jak najbardziej! Ale nie staraj sie˛ zmieniac´ tematu,
synku.
17
ODWAGA NA POKAZ
– Nawet nie pro´buje˛... – westchna˛ł.
– Powiedz, jak długo widujesz sie˛ z ta˛ dziewczyna˛?
Jak ona ma na imie˛? Chyba Joan?
– Tak, Joan. Mniej wie˛cej od roku.
– I pobieracie sie˛?
– Decyzja o małz˙en´stwie nie moz˙e byc´ pochopna,
mamo.
– W przypadku moim i twojego ojca taka była,
i przez˙yłam z nim szesnas´cie wspaniałych lat.
W kro´tkotrwałej ciszy, kto´ra zapadła po słowach
matki, w pamie˛ci Hugona odz˙ył dramat przedwczesnej
s´mierci ojca, gdy Hugo miał zaledwie czternas´cie lat.
– Wierz mi, mamo, staram sie˛, jak moge˛. Ale znale-
zienie z˙ony i załoz˙enie rodziny to niełatwa sprawa.
– Gdyby Joan była odpowiednia˛ dziewczyna˛, na-
tychmiast bys´ sie˛ z nia˛ oz˙enił. Wygla˛da na to, z˙e musisz
szukac´ dalej.
– Nie mam czasu uganiac´ sie˛ za kobietami... – odparł
nieco z˙artobliwie, zbity z tropu spostrzegawczos´cia˛
matki.
Jej uwaga była wyja˛tkowo trafna. Zwia˛zek Hugona
z Joan, kto´ry włas´ciwie nie przekraczał ram przyjaz´ni,
powstał jako naturalna konsekwencja wspo´lnej pracy
w szpitalu i był na tyle sympatyczny, z˙e Hugo z ochota˛
w nim trwał. Az˙ do niedawna, a włas´ciwie do dzisiaj,
gdy Joan wspomniała o swej te˛sknocie do macierzyn´st-
wa. Teraz zas´ jego wa˛tpliwos´ci co do zwia˛zku z Joan
nasiliły sie˛ po słowach matki.
– O ile wiem, Maggie jest niezame˛z˙na – cia˛gne˛ła
matka.
Hugo wybuchna˛ł s´miechem.
18
ODWAGA NA POKAZ
– Mamo, przeciez˙ Maggie jest... – Zamilkł, zastana-
wiaja˛c sie˛, co włas´ciwie chciał powiedziec´.
Na pewno nie to, z˙e gdy widział ja˛ po raz ostatni, była
niemal dzieckiem, poniewaz˙ włas´nie przed chwila˛ przy-
pomniał matce, z˙e Maggie ma juz˙ trzydzies´ci lat.
– Chciałem powiedziec´, z˙e Maggie była zawsze dla
mnie jak siostra, zbyt bliska, z˙eby widziec´ w niej po-
tencjalna˛ z˙one˛.
– No włas´nie. – W głosie pani Patterson zabrzmiała
nutka triumfu. – Dlatego nie powinienes´ miec´ obiekcji,
z˙eby ja˛ przenocowac´.
Je˛kna˛ł w duchu. Us´wiadomił sobie, z˙e jakkolwiek by
sie˛ bronił, matka zawsze znajdzie kontrargument.
– Zgoda – rzekł nieche˛tnie. – Przez jakis´ czas moz˙e
u mnie pomieszkac´.
– No widzisz. Wiedziałam, z˙e sie˛ ucieszysz.
– Tego nie powiedziałem...
– Jej matce spadnie kamien´ z serca. – Pani Patterson
zignorowała słowa syna. – Mam wraz˙enie, z˙e martwi sie˛
o nia˛ bardziej, niz˙ to pokazuje.
– Jakos´ nie jestem zdziwiony – mrukna˛ł Hugo.
19
ODWAGA NA POKAZ
ROZDZIAŁ DRUGI
Nawierzchnie˛ drogi pokrywał zamarznie˛ty brudny
s´nieg.
Jada˛cy przed Maggie samocho´d wpadł nagle w po-
s´lizg. Obro´cił sie˛ woko´ł własnej osi i zarył z całym
impetem w zaspe˛.
Maggie delikatnie zahamowała, by i ja˛ nie spotkał
podobny los, i zjechała na pobocze – jak najdalej od
drogi, by nie uderzył w nia˛ kolejny przejez˙dz˙aja˛cy
samocho´d.
Zapaliła lampke˛ i wycia˛gne˛ła spod sterty rzeczy –
niemal całego swojego dobytku, kto´ry wiozła do Queen-
stown – apteczke˛ pierwszej pomocy. Potem wzie˛ła
telefon komo´rkowy i wystukała numer pogotowia, po-
daja˛c swoja˛ lokalizacje˛.
Gdy zauwaz˙yła z tyłu zbliz˙aja˛ce sie˛ auto, pomachała
re˛ka˛. Kierowca zatrzymał sie˛ tuz˙ obok, opuszczaja˛c
szybe˛.
– Czy ktos´ jest ranny? – spytał, wskazuja˛c oczami
rozbite auto.
– Jeszcze nie zda˛z˙yłam sprawdzic´. Prosze˛ na razie
wła˛czyc´ s´wiatła awaryjne, z˙eby nikt w pana nie uderzył.
– Wezwała pani karetke˛?
– Tak, juz˙ jest w drodze. Tymczasem sprawdze˛, czy
sama jakos´ moge˛ pomo´c. Prosze˛ sie˛ nie martwic´ – doda-
ła, widza˛c badawcze spojrzenie kierowcy. – Jestem
piele˛gniarka˛.
Maggie podbiegła do rozbitego auta. Drzwi od strony
kierowcy były zablokowane. Za szyba˛ dojrzała prze-
straszona˛ twarz kobiety przygniecionej do siedzenia
poduszka˛ powietrzna˛. Zastukała w okno.
– Halo, słyszy mnie pani? – Kobieta odwro´ciła po-
woli głowe˛ w jej strone˛. – Prosze˛ opus´cic´ szybe˛.
Kobieta wykonała jej polecenie. Maggie wsune˛ła gło-
we˛ do s´rodka, by jak najwie˛cej zobaczyc´. W fotelu pa-
saz˙era, obok kobiety, siedział me˛z˙czyzna.
– Czy kto´res´ z pan´stwa jest ranne?
– Ja... Nie mam poje˛cia – wyja˛kała kobieta. – Nawet
nie wiem, co sie˛ stało.
– Uderzylis´cie pan´stwo w zaspe˛.
– O Boz˙e! – Kobieta zalała sie˛ łzami. – Moglis´my sie˛
zabic´.
– Ale na szcze˛s´cie nic sie˛ nie stało. Nazywam sie˛
Maggie Johnston i jestem piele˛gniarka˛. Prosze˛ sie˛ skon-
centrowac´ i powiedziec´, czy kto´res´ z pan´stwa czuje ja-
kis´ bo´l.
– Ja nie – odparła kobieta.
– Mnie boli kark i z trudem łapie˛ oddech – odparł
me˛z˙czyzna. – Poza tym krwawie˛, chyba zraniłem sie˛
w ramie˛.
– Prosze˛ siedziec´ bez ruchu – instruowała Maggie
i zerkne˛ła na ubranie pasaz˙era. Sa˛dza˛c po ilos´ci krwi,
rana nie była głe˛boka. Odetchne˛ła, po czym obejrzała
sie˛, słysza˛c za soba˛ jakis´ ruch. W jej strone˛ poda˛z˙ała
grupka kierowco´w, kto´rzy zatrzymali sie˛ w pobliz˙u
miejsca wypadku. – Czy ktos´ z pan´stwa ma łyz˙ke˛ do
21
ODWAGA NA POKAZ
opon lub cos´ w tym rodzaju? Musze˛ otworzyc´ za-
blokowane drzwi.
– Ja spro´buje˛ – zaoferował sie˛ ogromny me˛z˙czyz-
na i podszedł do auta. Szarpna˛ł klamke˛, ale drzwi nie
poddały sie˛.
Maggie ponownie zadzwoniła na pogotowie.
– Dzwonie˛ jeszcze raz w sprawie wypadku. W samo-
chodzie jest zablokowanych dwoje pasaz˙ero´w. Kobieta
chyba nie ma z˙adnych obraz˙en´, me˛z˙czyzna moz˙e miec´
uszkodzenie kre˛go´w szyjnych. Potrzebna jest straz˙ po-
z˙arna i sprze˛t od cie˛cia blachy, a takz˙e laweta.
Me˛z˙czyzna usiłuja˛cy otworzyc´ drzwi wczepił sie˛
teraz w rame˛ okna. Jedna˛ noga˛ zaparł sie˛ o bok auta
i z całych sił ponownie pocia˛gna˛ł. Tym razem drzwi
poddały sie˛ na tyle, z˙e szlochaja˛ca kobieta mogła
wygramolic´ sie˛ na zewna˛trz. Sprawiała wraz˙enie roz-
trze˛sionej. Maggie przekazała ja˛ pod opieke˛ kierowco´w,
sama zas´ otworzyła apteczke˛ i wcisne˛ła sie˛ ostroz˙nie do
s´rodka samochodu.
– Czy pana fotel jest tez˙ wyposaz˙ony w poduszke˛
powietrzna˛? – zapytała.
– Tak, ale jak widac´, nie zadziałała.
– Przynajmniej na razie... – odparła Maggie. Dobrze
wiedziała, z˙e wielu ratowniko´w przypłaciło z˙yciem
wadliwe funkcjonowanie poduszki powietrznej, kto´ra
otwierała sie˛ w tym momencie, gdy oni zajmowali sie˛
pacjentem. – Czy moz˙e pan opisac´, na czym polegaja˛
pana problemy z oddychaniem?
– Podczas wcia˛gania powietrza czuje˛ bo´l.
– Dobrze. Najpierw załoz˙e˛ panu kołnierz ortopedy-
czny, a po´z´niej pana osłucham. Jak sie˛ pan nazywa?
22
ODWAGA NA POKAZ
– Colin James.
– Czy na cos´ sie˛ pan leczy? Na przykład serce, ast-
me˛, nadcis´nienie? – zacze˛ła wypytywac´ Maggie.
Do czasu przyjazdu karetki miała juz˙ pełna˛ informa-
cje˛ dotycza˛ca˛ obojga pasaz˙ero´w. Uzyskała niemal cał-
kowita˛pewnos´c´, z˙e z˙adne z nich nie odniosło wie˛kszych
obraz˙en´. Bo´l karku me˛z˙czyzny wzia˛ł sie˛ przypuszczal-
nie z uderzenia głowa˛ o zagło´wek, natomiast kłopoty
z oddychaniem wynikały przypuszczalnie z szoku.
Gdy nadjechała reszta ekipy ratowniczej, a Maggie
przekazała swoje spostrzez˙enia, notatki i nazwisko,
nagle znalazła sie˛ w centrum ogo´lnego zainteresowa-
nia. Gdy do grupki policjanto´w i załogi karetki zbliz˙ył
sie˛ jej dowo´dca, młody ratownik, jeden z policjanto´w
zawołał do niego:
– Miej sie˛ na bacznos´ci, Jason! Ta przystojna dama,
kto´ra zaopiekowała sie˛ pasaz˙erami, to Maggie Johnston,
nowa kierowniczka oddziału ratowniczego w Lakeview,
a wie˛c twoja szefowa!
– Ładne rzeczy! – Twarz piele˛gniarza rozjas´nił u-
s´miech. – Witamy w prowincji Otago, Maggie.
– Dzie˛kuje˛. Miło mi – odparła. – Nawiasem mo´wia˛c,
nie spodziewałam sie˛, z˙e na powitanie be˛de˛ musiała
kogos´ ratowac´. Oficjalnie zaczynam prace˛ dopiero
w poniedziałek. – Ukradkiem przyjrzała sie˛ swemu
przyszłemu podwładnemu. Nosił kro´tkie dredy, miał
inteligentna˛ twarz i sympatyczny us´miech. Wycia˛gne˛ła
dłon´.
Młody piele˛gniarz potrza˛sna˛ł nia˛ serdecznie.
– Nazywam sie˛ Jason Locke. Ska˛dina˛d, sa˛dza˛c
z twoich telefono´w na pogotowie, spodziewałem sie˛, z˙e
23
ODWAGA NA POKAZ
na miejscu wypadku zastane˛ fachowca. Jak tam nasi
pacjenci?
– Bez zmian. Pani James wyszła z tej kolizji bez
szko´d. Jej ma˛z˙ ma bolesny kark, ale chyba z˙aden kra˛g
nie został uszkodzony. Na klatce piersiowej ma siniaki
od pasa, ale w płucach nie słychac´ szmero´w. Jama
brzuszna bez zmian, cis´nienie sto trzydzies´ci na dzie-
wie˛c´dziesia˛t. Na prawym przedramieniu ma niewielka˛
rane˛, kto´ra˛ juz˙ opatrzyłam, choc´ przypuszczalnie trzeba
be˛dzie załoz˙yc´ kilka szwo´w.
– Doskonale. – Jason kiwna˛ł głowa˛, potem zno´w
us´miechna˛ł sie˛ z˙artobliwie. – Skoro i tak wszystko
wiesz, to moz˙e wypełniłabys´ za mnie dokumenty?
– Az˙ tak z´le z personelem? – Maggie uniosła brwi.
– Az˙ tak z´le to nie, ale faktem jest, z˙e bardzo juz˙
czekalis´my na two´j przyjazd.
– To do rzeczy! Co mam robic´?
– Ja zajme˛ sie˛ noszami, a ty pomo´z˙ z wycia˛gnie˛ciem
pasaz˙era.
Gdy Maggie uporała sie˛ ze swym zadaniem, pomogła
takz˙e w wypełnieniu formularzy i zaproponowała, z˙e
pojedzie karetka˛ z pacjentami, jes´li ktos´ doprowadzi na
miejsce jej samocho´d.
– Dzie˛kuje˛ – odparł Jason. – Gdyby to był powaz˙ny
wypadek, na pewno skorzystałbym z propozycji, ale
w tej sytuacji dam sobie spokojnie rade˛ sam. Ty po tak
długiej podro´z˙y na pewno marzysz, z˙eby w kon´cu do-
jechac´ do miasteczka. Jutro zapraszam do stacji pogo-
towia i opowiem ci, co i jak.
– Rzeczywis´cie, chciałabym jak najszybciej znalez´c´
miejsce swojego tymczasowego noclegu. Boje˛ sie˛, z˙e
24
ODWAGA NA POKAZ
zaraz sie˛ s´ciemni, a adres wydaje sie˛ nieco skompli-
kowany.
– Powiedz, gdzie to, moz˙e ci pomoge˛.
– Musze˛ znalez´c´ zakre˛t szes´c´ kilometro´w za szpita-
lem, potem pojechac´ Spencer Road i szukac´ domu nad
jeziorem.
– To pewnie stara farma, w kto´rej mieszka doktor
Hugo Patterson!
– Rzeczywis´cie, włas´nie u niego mam sie˛ zatrzymac´
– wyjas´niła. – Ska˛dina˛d to mo´j stary znajomy.
– Powaz˙nie? – Jason potrza˛sna˛głowa˛z niedowierza-
niem. – Ale ten s´wiat mały! Czy to dlatego przywiało cie˛
do pracy włas´nie u nas?
– Alez˙ nie. – Na us´miechnie˛tej twarzy Maggie poja-
wił sie˛ jakby przelotny wyraz smutku. – Po prostu
szcze˛s´liwy zbieg okolicznos´ci. – Tak rzeczywis´cie było.
Maggie nie miała poje˛cia, z˙e Hugo Patterson mieszka
w Queenstown, kiedy starała sie˛ tu o posade˛ szefa stacji
pogotowia.
Na szcze˛s´cie problem noclegu miała tymczasowo
rozwia˛zany, co wcale nie znaczy, z˙e nie czuła sie˛ skre˛-
powana perspektywa˛ zamieszkania z Hugonem. Tym
bardziej z˙e to nie była jego inicjatywa. Dopiero gdy
sprawe˛ wzie˛ły w swoje re˛ce ich matki, Hugo wysłał jej
serdeczne zaproszenie.
Az˙ za serdeczne, zdaniem Maggie. Bo skoro tak mu
zalez˙ało, by zno´w sie˛ z nia˛ spotkac´, dlaczego nie
kontaktował sie˛ z nia˛ przez całe dwanas´cie lat?
Trudno jej było tez˙ zgadna˛c´, dlaczego matka Hu-
gona uznała za konieczne poinformowanie jej, z˙e jej
syn jest nadal kawalerem i z˙e pozostaje w zwia˛zku
25
ODWAGA NA POKAZ
z zupełnie nieodpowiednia˛ kobieta˛. Co´z˙ to ja˛, Mag-
gie, miałoby obchodzic´? Zaczynała sie˛ obawiac´, z˙e
wpla˛tuje sie˛ w sytuacje˛, kto´ra niekoniecznie moz˙e byc´
jej na re˛ke˛.
Ani odrobine˛ jednak nie z˙ałowała swojej impulsyw-
nej decyzji, by szukac´ pracy w zupełnie nowym zaka˛tku
Nowej Zelandii. Zbliz˙aja˛c sie˛ do Queenstown, patrzyła
z zapartym tchem na przepie˛kna˛ okolice˛. Nad malow-
niczymi jeziorami, z kto´rych najsłynniejsze to Wakatipu
o we˛z˙owych kształtach, wznosiły sie˛ majestatyczne
szczyty Południowych Alp.
Czytaja˛c w przewodniku o miejscu swojego pobytu,
Maggie dowiedziała sie˛, z˙e jezioro co pie˛c´ minut ,,od-
dycha’’ regularnymi przypływami i odpływami.
Maoryska legenda głosiła, z˙e jezioro powstało w za-
mierzchłych czasach, gdy pewien zły potwo´r został
podpalony w czasie snu, w wyniku czego z pobliskich
go´r spłyna˛ł cały s´nieg i lo´d, formuja˛c słynne jezioro,
kto´re miało az˙ osiemdziesia˛t kilometro´w długos´ci.
Ta wersja o pala˛cym oddechu olbrzyma odpowiadała
Maggie o wiele bardziej niz˙ wersja o tektonicznych
ruchach ziemi.
Pomys´lała, z˙e Hugo pewnie poda jej naukowe wyjas´-
nienie ,,oddychania’’ jeziora. Nie dlatego, by brakowało
mu wyobraz´ni czy poczucia humoru, lecz dlatego, z˙e
zawsze posiadał rozległa˛ wiedze˛ i moz˙na było mu
zaufac´.
Był dla niej wie˛cej niz˙ uosobieniem starszego brata.
We wczesnym z˙yciu Maggie Hugo był jedynym licza˛-
cym sie˛ me˛z˙czyzna˛ i kochała go ro´wnie mocno, jak jego
siostra Felicity. Ro´z˙nica wieku mie˛dzy nimi sprawiała,
26
ODWAGA NA POKAZ
z˙e zawsze wydawał jej sie˛ dorosły i mogła na niego
liczyc´, ilekroc´ zachodziła potrzeba.
Hugo opiekował sie˛ dziewczynkami, pomagał w za-
daniach domowych, spokojnie znosił ich psoty i psiku-
sy, a w przypadku wie˛kszych przewin – wymierzał
sprawiedliwa˛ kare˛. Nigdy nie miała do niego o to
pretensji. Wiedziała, z˙e nie zgadzał sie˛ na pewne jej
zachowania z troski o nia˛. Troski i prawdziwie braters-
kiej miłos´ci.
Nawet jako dziewczynka wiedziała, z˙e z˙ywi do niego
podobne uczucie i tym boles´niej przez˙ywała niedostatki
swej urody: pulchna˛ sylwetke˛, pryszcze, aparat korek-
cyjny na ze˛bach. No i te odraz˙aja˛ce w kolorze włosy
o konsystencji drutu.
Maggie nigdy i nikomu nie przyznawała sie˛ do swojej
szczenie˛cej miłos´ci, nawet Felicity. S
´
mierc´ siostry Hu-
gona w sposo´b naturalny zakon´czyła ich kontakty.
Ostateczna wersja głosiła, z˙e Felicity ponosiła cze˛s´-
ciowa˛ odpowiedzialnos´c´ za swoja˛ tragedie˛, a Maggie
była zbyt zdruzgotana, by twierdzic´, z˙e było inaczej.
Byc´ moz˙e zaproszenie przez Hugona do jego domu
ma oznaczac´, z˙e tamte wydarzenia nalez˙a˛ juz˙ całkowi-
cie do przeszłos´ci i z˙e maja˛ szanse˛ odnalez´c´ ponownie
bliskos´c´?
Ta mys´l sprawiła jej przyjemnos´c´, ale spowodowała
niepoko´j, kto´ry trudno było przypisac´ jedynie perspek-
tywie powrotu do traumatycznej przeszłos´ci. Jej zdener-
wowanie przed spotkaniem z Hugonem po tylu latach
wynikało bezsprzecznie z duz˙o głe˛bszych powodo´w,
jednak na razie wolała ich nie analizowac´.
Nie mogła tez˙ powstrzymac´ ciekawos´ci, jak Hugo
27
ODWAGA NA POKAZ
dzis´ wygla˛da. Jedyne jego zdje˛cie, kto´re miała, po-
chodziło sprzed pie˛tnastu lat. Czy wiek uja˛ł wyrazistos´ci
twarzy? Czy przerzedził ciemnobra˛zowe włosy? A mo-
z˙e zacza˛ł nosic´ okulary? Jakim me˛z˙czyzna˛ stał sie˛ Hugo
Patterson?
Dziewcze˛ce wspomnienia Maggie uczyniły z niego
heroiczna˛ postac´, z kto´ra˛ nie mo´gł sie˛ mierzyc´ z˙aden
me˛z˙czyzna. Co be˛dzie teraz, gdy po dwunastu latach ten
wyidealizowany obraz legnie w gruzach?
Jednakz˙e zdenerwowanie było stanem, kto´rego Mag-
gie nie tolerowała dłuz˙ej niz˙ przez chwile˛. O wiele
bliz˙sze jej było działanie, kto´rym przezwycie˛z˙ała kaz˙-
dy le˛k.
Moz˙e dlatego nigdy nie brakowało jej pewnos´ci
siebie w podejmowaniu nowych wyzwan´, na czym nie
zawsze dobrze wychodziła w dziecin´stwie i młodos´ci.
Z wiekiem nauczyła sie˛ roztropnos´ci i przewidywania
konsekwencji, a wie˛c i ma˛drego planowania – sta˛d
włas´nie decyzja o przyjez´dzie do Queenstown, po kto´-
rym wiele sobie obiecywała.
A teraz z rados´cia˛ mys´lała o nowej pracy, o wy-
zwaniu i satysfakcji, jakie ze soba˛ niosła. A takz˙e
o ponownym spotkaniu z Hugonem i szansie odnowie-
nia dawnej przyjaz´ni.
Kompleks szpitalny był łatwo zauwaz˙alny. Maggie
bez trudu spostrzegła takz˙e stacje˛ pogotowia. Jednakz˙e
nie zwolniła, aby przyjrzec´ im sie˛ lepiej, poniewaz˙
uznała, z˙e Hugo na pewno na nia˛ juz˙ czeka.
Po chwili odnalazła Spencer Road i zjazd na farme˛.
Na kon´cu dro´z˙ki znajdowało sie˛ jezioro, nad kto´rym
czuwał s´pia˛cy olbrzym, a na jego brzegu – dom. W nim
28
ODWAGA NA POKAZ
zas´ mieszka me˛z˙czyzna, kto´rego za chwile˛ ma spotkac´.
I tego spotkania Maggie zacze˛ła sie˛ nagle mocno oba-
wiac´.
– Przepraszam, z˙e sie˛ spo´z´niłem – zawołał Hugo.
– Jaki fantastyczny zapach!
– Był jeszcze bardziej fantastyczny po´ł godziny
temu – odparła Joan nieco kwas´no, ale natychmiast sie˛
rozpromieniła, gdy Hugo ucałował ja˛ w policzek i wre˛-
czył butelke˛ wina.
– O, biały burgund! Doskonale pasuje do ryby.
– Spo´z´niłem sie˛ – tłumaczył tymczasem Hugo – bo
tuz˙ przed moim wyjs´ciem ze szpitala przywieziono
ofiary wypadku.
– Ano tak – przytakne˛ła Joan. – Cos´ powaz˙nego?
– Na szcze˛s´cie nie, ale wiesz, jak to jest: trzeba
zrobic´ przes´wietlenie, wszystko sprawdzic´, a potem
musiałem wpas´c´ na chwile˛ do domu...
Z westchnieniem ulgi opadł na sko´rzana˛ sofe˛ o kre-
mowej barwie. Po roku znajomos´ci z Joan w jej miesz-
kaniu czuł sie˛ niemal jak u siebie. Zanim zda˛z˙ył na dobre
sie˛ rozsia˛s´c´, Joan postawiła na stole dwa talerze.
– Po co musiałes´ zagla˛dac´ do domu? – zapytała.
– Spodziewałem sie˛ gos´cia. Znajomej – odparł tro-
che˛ niepewnie. – Jechała z bardzo daleka i nie chciałem,
z˙eby pocałowała klamke˛.
– Kto to taki?
– Maggie Johnston. Znajoma z dawnych lat. Kiedy
przyjechałem, jeszcze jej nie było, wie˛c zostawiłem na
drzwiach kartke˛ z informacja˛, z˙e drzwi sa˛ otwarte i ma
sie˛ czuc´ jak u siebie w domu.
29
ODWAGA NA POKAZ
– Opowiedz mi cos´ o niej – poprosiła zaciekawiona
Joan.
– Jak mo´wiłem, jest to znajoma z dawnych lat. Moja
matka poprosiła mnie, z˙ebym ja˛ przyja˛ł w gos´cine˛ na
kilka dni.
– Aha. – Na ustach Joan pojawił sie˛ ponownie
us´miech. – Czyli to jakas´ kolez˙anka twojej matki?
– Niezupełnie – odparł i by zyskac´ na czasie, włoz˙ył
do ust ke˛s ryby. – Doskonała! A te małe zielone ku-
leczki? Co to?
– Kapary.
– Ano tak, małe wulkany smaku. Z
˙
ałuje˛, z˙e nie po-
trafie˛ tak doskonale gotowac´ jak ty.
– Dzie˛ki. – Pokiwała głowa˛. – A wracaja˛c do tej
Maggie. Co to znaczy, z˙e niezupełnie jest kolez˙anka˛
twojej matki?
Hugo stłumił westchnienie – nie udało mu sie˛ zmylic´
czujnos´ci Joan.
– Maggie jest dla mnie jak młodsza siostra. Była
najlepsza˛ przyjacio´łka˛ mojej rodzonej siostry, Felicity.
Kiedys´ były niemal jak bliz´niaczki.
– Nie wiedziałam, z˙e masz siostre˛.
– Bo nie mam – odparł z ocia˛ganiem. – Zgine˛ła
w wypadku samochodowym, kiedy miała osiemnas´cie lat.
– O Boz˙e! – Joan przykryła dłonia˛ usta. – Bardzo mi
przykro, Hugo.
– Przeciez˙ nie wiedziałas´ o tym. Nigdy ci o niej nie
mo´wiłem.
– W takim razie pewnie zno´w che˛tnie zobaczysz sie˛
z Maggie? – podsune˛ła ostroz˙nie.
– Se˛k w tym, z˙e nie wiem – odparł z namysłem. – Nie
30
ODWAGA NA POKAZ
widziałem sie˛ z nia˛ od czasu, kiedy wraz z Felicity po-
jechały do Europy, czyli dwanas´cie lat temu.
– To włas´nie w Europie twoja siostra miała wypadek?
– Tak, w Grecji. Jechały samochodem, na kto´ry
wpadł autobus i rune˛ły ze stromego zbocza.
– Czy to Maggie prowadziła?
– Nie. – Hugo zmarszczył brwi. – Dlaczego tak
sa˛dzisz?
– Wpadło mi do głowy, z˙e moz˙e winisz Maggie za
ten wypadek. I dlatego tak długo sie˛ z nia˛ nie widziałes´,
i nie zachwyca cie˛ ponowne spotkanie z nia˛.
– Moz˙e to i racja... Jednak moge˛ obarczac´ ja˛ wina˛
jedynie za to, z˙e wyjazd do Europy był jej pomysłem. Co
zreszta˛ jest oczywiste.
– Dlaczego takie to oczywiste?
– Poniewaz˙ to zawsze ona wpadała na szalone po-
mysły, a Felicity ochoczo sie˛ na nie godziła. Z drugiej
strony Maggie potrzebowała Felicity, z˙eby urzeczywist-
niac´ swoje szalone plany. Bez podszeptu Maggie, Felici-
ty pewnie nie pojechałaby do Europy, choc´ oczywis´cie
nie mam pewnos´ci.
– I od czasu wypadku Maggie nie starała sie˛ z toba˛
skontaktowac´? Przeciez˙ musiała zdawac´ sobie sprawe˛,
jak druzgoca˛ca była dla ciebie s´mierc´ siostry.
– Na pewno. Tylko z˙e sama była załamana. – Hugo
dodał w mys´lach, z˙e i on nie starał sie˛ skontaktowac´
z Maggie. Zrobił tak dlatego, z˙e tylko w ten sposo´b mo´gł
sobie poradzic´ z tragedia˛ – sam, bez obecnos´ci osoby,
kto´ra mu przypominała kaz˙da˛wspo´lnie spe˛dzona˛chwile˛
z siostra˛. Po chwili dodał: – Maggie takz˙e bardzo mocno
ucierpiała w wypadku. Do tego stopnia, z˙e nie mogła
31
ODWAGA NA POKAZ
przyjechac´ na pogrzeb Felicity. Po´z´niej kilka razy napi-
sała do mnie, ale jakos´ nie zdobyłem sie˛ na odpowiedz´.
I tak mijał czas. Z dni robiły sie˛ miesia˛ce, z miesie˛cy
lata, i obraz przeszłos´ci nieco sie˛ zatarł. Wydaje mi sie˛,
z˙e z˙adne z nas nie chciałoby do niej wracac´.
– To dlaczego teraz sie˛ zgodziłes´, z˙eby z toba˛ za-
mieszkała?
– Nie miałem wyjs´cia, bo zaoferowała jej to moja
matka. Wydaje mi sie˛ jednak, z˙e po takim czasie spot-
kanie z Maggie zniose˛ spokojnie. Do tamtych tragicz-
nych wydarzen´ w Grecji nabrałem juz˙ dystansu. Co
wcale nie znaczy, z˙e je wyrzuciłem z pamie˛ci. Dlatego
nigdy ci o nich nie wspomniałem.
– Rozumiem cie˛. – Joan pokiwała głowa˛. – I moz˙e
dobrze, z˙e ktos´ zamieszka z toba˛ na tym odludziu.
Byleby tylko Maggie nie zatrzymała sie˛ tam zbyt długo.
– Sie˛gne˛ła po srebrna˛ łyz˙ke˛. – Jeszcze troche˛ pstra˛ga?
Nie jest taki zły, prawda?
Dom był lekko os´wietlony, przez co sprawiał wraz˙e-
nie ciepłego i przytulnego. Ale takz˙e pustego. No, moz˙e
niezupełnie. Maggie przygla˛dała sie˛ z us´miechem trzem
psom, kto´re, gdy wysiadła z samochodu, natychmiast ja˛
otoczyły, we˛sza˛c podejrzliwie.
– Spokojnie, pieski, nie jestem włamywaczka˛. Mam
pozwolenie, aby tutaj wejs´c´. Zobaczcie. – Pomachała
arkusikiem papieru, kto´ry Hugo wywiesił dla niej na
drzwiach. – Jest tu wyraz´nie napisane, z˙e mam sie˛ czuc´
jak u siebie w domu. A takz˙e to, z˙e niebieska sypialnia
jest dla mnie. Dopisek głosi, z˙e na piecu stoi zupa, a wy
nie gryziecie.
32
ODWAGA NA POKAZ
Wycia˛gne˛ła dłon´ i dotkne˛ła delikatnie jednego z bia-
ło-czarnych łbo´w. Pies ostentacyjnie sie˛ od niej odsuna˛ł.
– Mam nadzieje˛, z˙e wasz pan jest nieco bardziej
przyjazny. A moz˙e to on gryzie?
Udaja˛c, z˙e nic sobie nie robi z podejrzliwych psich
spojrzen´, Maggie szybko przekroczyła pro´g i rozejrzała
sie˛ po całym domu.
Gło´wne pomieszczenie, salonik, nie było wielkie, ale
wydawało sie˛ przestronne ze wzgle˛du na usytuowanie
mebli rozstawionych pod s´cianami, z˙eby nie zagracac´
s´rodka. Z jednej strony wiodła te˛dy droga do kuchni
i cze˛s´ci jadalnej, z drugiej do pokoiku z telewizorem.
Salonik zamykały szklane drzwi, teraz zasłonie˛te gruba˛
kotara˛ chronia˛ca˛ wne˛trze przed chłodem zimowej nocy.
To nie przeszkodziło Maggie wyobrazic´ sobie widoku,
kto´ry musiał sie˛ roztaczac´ z saloniku w letni ranek, gdy
nad jeziorem wstaje słon´ce.
Takz˙e w jej sypialni znajdowały sie˛ szklane drzwi,
kto´re wychodziły na długa˛ werande˛. Stały na niej
wiklinowe fotele, jakby nie moga˛c sie˛ doczekac´, az˙
zno´w zrobi sie˛ cieplej i ktos´ na nich usia˛dzie.
Dom Hugona wydawał sie˛ bardzo stary, pokryty
patyna˛ wieku. Szerokie deski podłogowe doskonale
harmonizowały z drewnianymi balami stanowia˛cymi
strop, kto´re wyłaniały sie˛ z białego gipsowego sufitu.
Z kolei obie łazienki i kuchnia wyposaz˙one były nowo-
czes´nie. Jedyny wyja˛tek stanowił stary piec na drewno,
na kto´rym stała smakowicie pachna˛ca zupa.
Dopiero teraz Maggie poczuła, jak jest zme˛czona.
Podro´z˙ zacze˛ła poprzedniego dnia, nocowała w Christ-
church. Mimo to pewnie dotarłaby do celu w dobrej
33
ODWAGA NA POKAZ
formie, gdyby nie przerwa z powodu wypadku i konie-
cznos´ci udzielenia pomocy ofiarom, co mocno wypom-
powało ja˛ z energii.
Wycia˛gne˛ła z samochodu tylko najpotrzebniejsze
rzeczy i czym pre˛dzej wro´ciła do kuchni. Na drewnianej
desce obok piecyka lez˙ał smakowicie wygla˛daja˛cy bo-
chenek chleba. Maggie ukroiła sobie ogromna˛ pajde˛ i,
rozkoszuja˛c sie˛ pierwszym ke˛sem, nalała sobie miske˛
gora˛cej zupy.
Nagle zobaczyła wpatrzone w siebie oczy. Wpierw
dwie pary, potem trzy. Us´miechne˛ła sie˛ łobuzersko.
– Aha, wie˛c wcale nie jestem taka zła, jak trzymam
w re˛ku jedzenie, prawda?
Rozległ sie˛ stukot ogona o podłoge˛, potem drugi.
Maggie mogłaby przysia˛c, z˙e psy wymieniły mie˛dzy
soba˛ zawstydzone spojrzenia, zanim chyłkiem nie za-
cze˛ły sie˛ do niej zbliz˙ac´, przymilnie machaja˛c ogonami.
Maggie wycia˛gne˛ła w ich strone˛ kawałek chleba.
– No? Kto´ry be˛dzie taki odwaz˙ny?
Podaja˛c psom naste˛pny kawałek, miała nadzieje˛, z˙e
Hugo wro´ci do domu po kolacji. Bo inaczej z pewnos´cia˛
nie be˛dzie szcze˛s´liwy, gdy stwierdzi, z˙e zuz˙yła niemal
cały bochenek chleba w celu kupienia sobie psiej przy-
jaz´ni.
– Ale wcale nie musimy mu tego mo´wic´, prawda,
pieski? Udam, z˙e sama wszystko zjadłam.
Odstawiła pusty kubek i usiadła z podwinie˛tymi no-
gami w sko´rzanym fotelu. Zacze˛ła drapac´ psy za uszami
i z us´miechem patrzyła, jak z rozkoszy zamykaja˛ oczy.
Hugo wracał do domu o wiele po´z´niej, niz˙ zamierzał.
34
ODWAGA NA POKAZ
Został u Joan nieco dłuz˙ej z powodu jakiegos´ nieokres´-
lonego poczucia winy. Na pewno nie dlatego, z˙e sie˛
spo´z´nił... Na pewno nie dlatego, z˙e miał gos´cic´ u siebie,
młoda˛ kobiete˛...
Czuł sie˛ w stosunku do Joan niewyraz´nie, poniewaz˙
coraz bardziej był przekonany, z˙e jego zwia˛zek z nia˛
przestaje miec´ sens. Włas´ciwie nie tyle zwia˛zek co
przyjaz´n´, poniewaz˙ nie ła˛czyła ich fizyczna wie˛z´. Mimo
z˙e spotykali sie˛ od roku, nie odczuwał che˛ci, by is´c´ z nia˛
do ło´z˙ka. Joan coraz cze˛s´ciej zauwaz˙ała z sarkazmem,
z˙e rozumie me˛ski romantyzm i delikatnos´c´, ale roczne
zaloty bez konsumpcji wydaja˛ jej sie˛ nieco za długie.
Teraz jednak, gdy wracał do domu, odczuwał zbyt
wielkie zme˛czenie, by sie˛ przejmowac´ nastrojem Joan.
Tym bardziej z˙e miał na głowie Maggie. Z pewnos´cia˛
Maggie przywozi ze soba˛ mase˛ wspomnien´, do kto´rych
starał sie˛ przez lata zdystansowac´. Us´wiadomił sobie
nagle, z˙e byc´ moz˙e dlatego tak ocia˛gał sie˛ z powrotem do
domu. Choc´by nie wiadomo jak udawał przed soba˛, był
zdenerwowany perspektywa˛ spotkania z Maggie.
Co go czeka? Czego moz˙e sie˛ spodziewac´? Czy
Maggie be˛dzie usiłowała wro´cic´ do ła˛cza˛cej ich w prze-
szłos´ci zaz˙yłos´ci? Nie chciał tego, by nie budzic´ boles-
nych wspomnien´.
Zastanawiał sie˛ tez˙, czy bardzo sie˛ zmieniła. Zawsze
była z˙ywa jak ogien´ i zawsze pakowała sie˛ w tarapaty.
Moz˙liwe jednak, z˙e z wiekiem dojrzała i jest inna niz˙
dawniej.
Gdy podjechał pod drzwi, dom wydawał mu sie˛
wyja˛tkowo cichy i spokojny, wre˛cz za spokojny. Zaraz,
gdzie sa˛ psy? Zwykle go witały, teraz nie ma po nich
35
ODWAGA NA POKAZ
s´ladu. Nie słychac´ takz˙e Maggie. Moz˙e zme˛czyła sie˛
czekaniem i poszła spac´?
Po cichu przekroczył pro´g, by jej nie zbudzic´. Potem
na palcach wszedł do salonu i stana˛ł jak wryty.
Maggie rzeczywis´cie spała, ale nie w sypialni, lecz
skulona w kłe˛bek w wielkim fotelu. U jej sto´p, jak
samozwan´cza gwardia honorowa, lez˙ały dwa psy, w tym
Tuck, kto´ry nie akceptował z˙adnych nieznajomych.
Teraz – jak łagodny szczeniak – trzymał nos na siedzis-
ku obok dziewczyny. Co wie˛cej Lass, kto´ra była tak
nies´miała, z˙e Hugo całymi tygodniami zdobywał jej
zaufanie, lez˙ała najspokojniej w s´wiecie koło Maggie,
zwinie˛ta jak ona w kłe˛bek.
Przywitała pana wzrokiem pełnym poczucia winy
i przepraszaja˛co pomachała ogonem.
Poruszenie psa obudziło Maggie. Przez chwile˛ mru-
gała oczami zdezorientowana, nagle jej twarz oz˙ywiła
sie˛ w radosnym us´miechu. Zerwała sie˛ na ro´wne nogi.
– Hugo!
Brzmienie jej głosu wywołało w jego pamie˛ci miliar-
dy wspomnien´. Jak gdyby czas zatrzymał sie˛ w miejscu.
Zno´w słyszał dziewcze˛ce chichoty, w pamie˛ci stana˛ł mu
obraz dwo´ch dziewczynek, kto´re, choc´ bez przerwy mu
dokuczały, jednoczes´nie dzieliły sie˛ z nim tajemnicami
i szukały jego pomocy, gdy wpadały w kłopoty.
Teraz z tych dwo´ch dziewczynek została tylko Mag-
gie, lecz w jej oczach pojawiła sie˛ ta sama rados´c´. Hugo
wcia˛gna˛ł powietrze, staraja˛c sie˛ zapanowac´ nad emoc-
jami.
– Witaj, Maggie! To niesamowite, po tylu latach!
Ogromnie sie˛ ciesze˛.
36
ODWAGA NA POKAZ
Ku jego zdziwieniu w jego słowach nie było s´ladu
fałszu. Otworzył ramiona i wtedy, ku swojej konster-
nacji, zauwaz˙ył w zielonych oczach Maggie ogromne
łzy.
W naste˛pnej chwili rzuciła mu sie˛ na szyje˛, obej-
muja˛c go z całych sił, a on poczuł nagle, z˙e powraca do
niego cze˛s´c´ jego z˙ycia, o kto´rym mys´lał, z˙e jest bezpo-
wrotnie stracone.
37
ODWAGA NA POKAZ
ROZDZIAŁ TRZECI
– Alez˙ to fantastyczna dziewczyna! – zawołał kar-
diolog Donald Hamilton.
– Mmm... – mrukna˛ł Hugo, udaja˛c kompletny brak
zainteresowania.
– Jak sie˛ nazywa? – cia˛gna˛ł Donald.
– Maggie Johnston.
– I mo´wisz, z˙e jest piele˛gniarka˛?
– Włas´nie.
Obaj obserwowali Maggie przez okno. Było z nie-
go widac´ myjnie karetek, a w niej Maggie oraz Jasona
Locke’a. Maggie włas´nie prysne˛ła woda˛ z trzymane-
go w re˛ku szlauchu tuz˙ obok chłopaka. Zapewne zro-
biła to z premedytacja˛ – sa˛dza˛c po jej pisku i s´mie-
chu, gdy w odwecie Jason zamierzył sie˛ na nia˛ mok-
rym mopem.
– Chyba doskonale sie˛ bawi – zauwaz˙ył Donald.
– To w jej zwyczaju – odparł Hugo.
Nie zdawał sobie sprawy, z˙e w jego głosie zabrzmiał
ton zazdros´ci. Dlaczego to inni, a nie on odkrywali
w Maggie tyle wspaniałych cech: umieje˛tnos´c´ dostoso-
wywania sie˛ do sytuacji, talent do zdobywania sobie
przyjacio´ł, znajdowanie rados´ci w drobiazgach, choc´by
najbardziej trywialnych. I chyba najwaz˙niejsze – ogro-
mny wdzie˛k, kto´rym zjednywała sobie ludzi. Czyz˙ kto
inny, myja˛c karetke˛, mo´gł wzbudzic´ tyle zainteresowa-
nia czy wre˛cz zachwytu?
– Wro´c´my do rzeczy – powiedział niemal szorstko,
widza˛c rozanielony wyraz twarzy kardiologa.
– A tak – ockna˛ł sie˛ Donald. – Chodzi o Charliego
Barkera. Badałem go dzisiaj. Bardzo sympatyczny.
– To prawda. Ale tez˙ bardzo chory. Ma siedem-
dziesia˛t dwa lata, a od dwo´ch czeka na wszczepienie
bajpaso´w. Jego stan zaczyna sie˛ pogarszac´.
– Niestety, to prawda – westchna˛ł Donald – i oba-
wiam sie˛, z˙e niewiele jestem w stanie zrobic´. Lista
czekaja˛cych na operacje ros´nie, poniewaz˙ co chwila
zdarza sie˛ jakis´ przypadek nie cierpia˛cy zwłoki. Staramy
sie˛ o zwie˛kszenie funduszy, z˙eby przeprowadzac´ wie˛cej
zabiego´w, ale dota˛d bezskutecznie. Pewnie nie stac´ go
na zapłacenie?
– O ile wiem, to nie.
– Postaram sie˛ go przesuna˛c´ na wyz˙sze miejsce, ale
sam wiesz, z˙e niewiele moge˛ obiecac´.
Hugo pokiwał głowa˛, po czym zapytał:
– Moz˙e znajdziesz chwilke˛ na kawe˛ przed odlotem
do Dunedin.
Donald spojrzał na zegarek.
– Przykro mi, ale chyba musze˛ is´c´ na lotnisko.
– Odprowadze˛ cie˛. Przyda mi sie˛ spacer.
Ku zdziwieniu Hugona zaraz po wyjs´ciu z budynku
Donald nieco zboczył. Hugo dopiero po chwili zorien-
tował sie˛, z˙e kardiolog wybrał okre˛z˙na˛ droge˛, by przejs´c´
koło stacji pogotowia, a przede wszystkim placyku, na
kto´rym Maggie i Jason myli karetki. Hugo nie miał
wyboru...
39
ODWAGA NA POKAZ
– Maggie, pozwo´l – odezwał sie˛ do dziewczyny.
– To doktor Donald Hamilton, kardiolog z Dunedin,
kto´ry zajmuje sie˛ naszymi pacjentami. Donaldzie, to
Maggie Johnston, nasza nowa ratowniczka.
– Witam! – Maggie us´miechne˛ła sie˛ wesoło i wycia˛-
gne˛ła re˛ke˛ do kardiologa. Donald potrza˛sna˛ł nia˛ ocho-
czo. Oczy Hugona zwe˛ziły sie˛. Czy Donald musi tak
długo trzymac´ re˛ke˛ Maggie i gapic´ sie˛ na nia˛ tym za-
chwyconym wzrokiem?
– To miłe widziec´ nowa˛ twarz – trajkotał kardiolog.
– Jak sie˛ pani podoba w Queenstown?
– Jestem tu zaledwie kilka dni, ale z tego, co widze˛,
jest wspaniale. Jak cze˛sto pan nas odwiedza?
– Co miesia˛c, przynajmniej oficjalnie, bo jes´li tylko
nadarza sie˛ okazja, przylatuje˛ cze˛s´ciej. W Queenstown,
ze wzgle˛du na jego sławe˛, cze˛sto odbywaja˛ sie˛ konfe-
rencje, takz˙e lekarskie, co skrze˛tnie wykorzystuje˛.
– To rzeczywis´cie fantastyczne miejsce. Chyba
przez lata nie uda mi sie˛ poznac´ wszystkich atrakcji tych
okolic.
– Słysze˛ w pani głosie awanturnicza˛ nutke˛ – zauwa-
z˙ył z us´miechem Donald.
– Z
˙
yje sie˛ tylko raz! – zawołała Maggie. – Z
˙
ycie
powinno byc´ radosne, nie uwaz˙a pan?
– Jak najbardziej. – Donald energicznie pokiwał
głowa˛. Che˛tnie by kontynuował rozmowe˛, gdyby Mag-
gie nie dodała:
– Musze˛ sie˛ poz˙egnac´. Czeka na mnie go´ra papie-
ro´w. – Popatrzyła na Hugona. – O kto´rej wybierasz sie˛
do domu?
– Jak tylko be˛dziesz gotowa – odparł Hugo, zdaja˛c
40
ODWAGA NA POKAZ
sobie sprawe˛ z badawczego spojrzenia, jakim obrzucił
go Donald. Ze zdumieniem zauwaz˙ył, z˙e zrobiło mu sie˛
przyjemnie na mys´l, iz˙ kardiolog uwaz˙a ich za pare˛.
– Sprawdze˛ tylko, co u Nancy, czy antybiotyki zacze˛ły
działac´, i jestem gotowy.
Ruszyli z Donaldem na lotnisko. Nie uszli kilku kro-
ko´w, gdy kardiolog spytał niecierpliwie:
– Wydawało mi sie˛, z˙e jestes´ z Joan Pringle.
– Bo to prawda.
– A teraz nagle słysze˛, z˙e zabierasz Maggie do domu.
Hugo miał ochote˛ pobawic´ sie˛ kosztem kardiologa,
gania˛c go za ws´cibstwo, ale uznał, z˙e moz˙e to przynies´c´
szkode˛ opinii dziewczyny.
– Maggie zatrzymała sie˛ u mnie na jakis´ czas. Jes-
tes´my przyjacio´łmi z dawnych lat. Znam ja˛, odka˛d skon´-
czyła dwa latka.
– Naprawde˛? A teraz ile ma lat?
– Trzydzies´ci.
– I nie jest me˛z˙atka˛? Nie zauwaz˙yłem obra˛czki.
– Bo nie jest zame˛z˙na.
– A ma kogos´?
– Nie mam poje˛cia.
Tak rzeczywis´cie było. Ani on, ani Maggie nie
zwierzali sie˛ sobie ze swojego miłosnego z˙ycia, chociaz˙
miał wraz˙enie, z˙e Maggie wie o jego zwia˛zku z Joan.
Podczas tych kro´tkich chwil, kto´re ze soba˛ spe˛dzili,
w ogo´le nie poruszali spraw prywatnych, a zwłaszcza
przeszłos´ci. Rozmawiali na temat pracy, okolicy i to im
wystarczało.
– Jak długo ma u ciebie mieszkac´? – spytał Donald.
– Doka˛d nie znajdzie jakiegos´ mieszkania.
41
ODWAGA NA POKAZ
– O tej porze roku, w pełni sezonu, nie be˛dzie to
łatwe – zauwaz˙ył kardiolog.
– Na pewno – przyznał Hugo – ale mnie ona nie
przeszkadza. Moz˙e mieszkac´ jak długo chce. – Hugo
nagle zacza˛ł miec´ dos´c´ tej rozmowy. – Powiedz, jak tam
twoja z˙ona i dzieci?
– Mys´lałem, z˙e wiesz – odparł przygaszonym gło-
sem Donald. – Rozstalis´my sie˛.
– Przykro mi to słyszec´ – odrzekł z zakłopotaniem
Hugo.
– Zdarza sie˛... – Donald machna˛ł re˛ka˛.
– Niestety. – Hugo pokiwał ponuro głowa˛, i nagle z˙al
mu sie˛ zrobiło kolegi. Poz˙egnał sie˛ z nim serdecznie
i wro´cił do szpitala. Na korytarzu spotkał Joan.
– Czy to moz˙e Donald Hamilton? Ten facet, z kto´-
rym przed chwila˛ rozmawiałes´? – spytała.
– Tak. Wydaje mi sie˛, z˙e Maggie zawro´ciła mu
w głowie.
– Powaz˙nie? O ile wiem, jest z˙onaty.
– Włas´nie sie˛ dowiedziałem, z˙e juz˙ nie.
– W takim razie nie moz˙na miec´ do niego pretensji,
z˙e interesuje sie˛ innymi kobietami.
– Rzeczywis´cie.
Hugo starał sie˛ skoncentrowac´ na rozmowie z Joan,
ale mys´lami był daleko. Dlaczego tak bardzo draz˙ni go
ryzyko, z˙e Donald i Maggie mogliby sie˛ zejs´c´?
Czas najwyz˙szy, by przestał czuc´ sie˛ odpowiedzialny
za szcze˛s´cie i bezpieczen´stwo Maggie, tak jak w cza-
sach, kiedy dorastała. Maggie ma prawo robic´, co chce,
i wia˛zac´ sie˛, z kim chce. Nie potrzebuje od niego rad
w stylu starszego brata.
42
ODWAGA NA POKAZ
– To co? O sio´dmej, jak zwykle? – przerwała cisze˛
Joan.
– Prosze˛?
– W pia˛tek. – Na gładkim czole Joan pojawiła sie˛
zmarszczka. – Pytam, czy jak zwykle spotykamy sie˛ na
kolacji?
– Przykro mi, Joan, ale w ten pia˛tek nie dam rady.
Ekipa pogotowia przygotowuje powitalne przyje˛cie dla
Maggie, na kto´re zaprosiła takz˙e personel szpitala,
w tym i mnie. Obiecałem, z˙e przyjde˛. Mys´lałem, z˙e i ty
zostałas´ zaproszona?
– Bo zostałam. – Usta Joan s´cia˛gne˛ły sie˛ w wa˛ska˛
kreske˛. – Ale odmo´wiłam, tłumacza˛c, z˙e mam randke˛.
– Moz˙e jednak dasz sie˛ wycia˛gna˛c´? – namawiał
zmieszany Hugo. – Powinno byc´ fajnie.
Joan w zamys´leniu zaplatała palce.
– Włas´ciwie czemu nie? Najwyz˙szy czas, z˙ebym
poznała kobiete˛, z kto´ra˛ mieszkasz.
– Daj spoko´j. Przeciez˙ wcale z nia˛ nie mieszkam.
W tym momencie wpadła na nich us´miechnie˛ta
Maggie.
– Czas wracac´ do domu, Hugo. Nie wiem jak ty, ale
ja konam z głodu. – Nagle dostrzegła Joan. – O, prze-
praszam! Dzien´ dobry. Pani z pewnos´cia˛ jest Joan.
Hugo z trudem powstrzymał zdziwienie. Ska˛d u licha
Maggie mogła sie˛ domys´lic´, z kim rozmawia?
– Ma pani racje˛. – Joan zbliz˙yła sie˛ do Hugona, bio-
ra˛c go pod ramie˛. – Joan Pringle.
– Maggie Johnston. Bardzo mi miło. – Kobiety wy-
mieniły us´cisk dłoni.
Hugo zauwaz˙ył dziwny błysk w oczach Maggie. Znał
43
ODWAGA NA POKAZ
go zbyt dobrze z dawnych lat, i nie interweniował.
Pospiesznie poz˙egnał sie˛ z Joan, wyjas´niaja˛c:
– Rzeczywis´cie, musimy juz˙ wracac´. Maggie złapała
gume˛, a ja musze˛ bawic´ sie˛ w jej szofera.
Gdy oboje odeszli, Joan przez chwile˛ jeszcze patrzyła
na nich. Nie miała poje˛cia, co mogło oznaczac´ to dziwne
spojrzenie Maggie.
– Przyznaj sie˛ – Hugo zerkna˛ł na Maggie spod oka
– ska˛d wiedziałas´, z˙e to Joan?
– Twoja matka mi powiedziała, z˙e ktos´ taki istnieje,
wie˛c nietrudno sie˛ było domys´lec´ – odparła niewinnym
tonem.
Zbyt niewinnym, jak na jego gust. Zerkna˛ł na nia˛
jeszcze podejrzliwiej.
– Co jeszcze matka ci powiedziała?
– Niewiele wie˛cej. – Maggie unikała jego wzroku,
mie˛dzy innymi dlatego, z˙e uznała Joan za chybiony
wybo´r.
Gdy s´ciskała jej dłon´, odniosła wraz˙enie, z˙e trzyma
w re˛ku s´nie˛ta˛ rybe˛. Takz˙e w oczach Joan było cos´
rybiego. Od razu zacze˛ła wa˛tpic´, czy ten zwia˛zek ma
przyszłos´c´. A nastro´j jej sie˛ zwarzył, bo uznała, z˙e Hugo
moz˙e byc´ innego zdania.
– Joan to bardzo miła osoba – rzekł niepewnie,
a mocniejszym głosem dodał: – I utalentowana. – Wska-
zał na akwarele˛ na s´cianie izby przyje˛c´. – To jej dzieło.
– Niezłe – oznajmiła z prawdziwym uznaniem Mag-
gie. – Trzeba przyznac´, z˙e malowac´ umie. A co potrafi
jeszcze?
– Jest doskonała˛ piele˛gniarka˛ i wykwalifikowana˛
44
ODWAGA NA POKAZ
połoz˙na˛. Ma doskonała˛ re˛ke˛ do dzieci, a jej potrawy to
poezja.
– No, no. – Przez usta Maggie przemkna˛ł łobuzerski
us´miech. – To chyba doskonały materiał na z˙one˛.
– Jes´li moja matka kazała ci wysondowac´ mnie w tej
kwestii, a takz˙e jej wyte˛sknionych wnucza˛t, to daj sobie
spoko´j. Zawsze robie˛ to, co chce˛ i kiedy chce˛.
– Dobra maksyma – przyznała łagodnie Maggie.
– I jak najbardziej w moim stylu. – Wskoczyła do dz˙ipa
Hugona. – Kupimy cos´ gotowego na kolacje˛?
– Nie, dzis´ ja gotuje˛. Mam po uszy mroz˙onek.
Miał przepis na rybe˛ od Joan i z˙ywił nadzieje˛, z˙e
wyjdzie mu podobnie pyszna. Z jakichs´ jednak niewyja-
s´nionych powodo´w jego danie nie przypominało delicji
Joan. Pstra˛g był blady i wodnisty, a kapary wygla˛dały
jak przywie˛dły groszek. Jednak Maggie zdawała sie˛ ni-
czego nie zauwaz˙ac´.
– Doskonała sałata – zachwycała sie˛. – Zwłasz-
cza sos.
– Dzie˛kuje˛ – odburkna˛ł niewyraz´nie.
Wolał sie˛ nie przyznawac´, z˙e sos pochodził z puszki.
Obserwował spod oka Maggie, staraja˛c sie˛ wywnios-
kowac´ z jej miny, czy uwaz˙a rybe˛ za ro´wnie okropna˛ jak
on. Jednak nawet jes´li tak było, Maggie nie dawała tego
po sobie poznac´. Nagle przyłapał jej wzrok.
– Dlaczego tak sie˛ wpatrujesz w moje włosy?
– Damien padłby z zachwytu na ich widok – odparła
Maggie z łobuzerskim us´miechem.
– A kto´z˙ to, do diabła, jest Damien?
– Fryzjer z londyn´skiego East Endu. Zakochałam sie˛
w nim, ledwie przekroczyłam pro´g jego gabinetu.
45
ODWAGA NA POKAZ
Hugo unio´sł tylko brwi. Takie zachowanie Maggie
nie było dla niego niespodzianka˛. Tymczasem ona
cia˛gne˛ła:
– Spiesze˛ dodac´, z˙e było to uczucie platoniczne.
A gdyby nie było, to i tak nie miałam specjalnych szans
u Damiena. Podobnie zreszta˛ jak kaz˙da inna kobieta.
Trzeba go było widziec´, jak po raz pierwszy zobaczył
moje włosy.
Wyraz twarzy Maggie uległ gwałtownej przemianie.
Odłoz˙yła widelec i imituja˛c niski głos fryzjera, rzekła:
– O Boze, moja dłoga! Jak pani wygła˛da!
Hugo nie mo´gł powstrzymac´ s´miechu.
– I co dalej? – ponaglał.
– Wzia˛ł sie˛ za moja˛ fryzure˛ i stworzył mnie na nowo.
– Nie bardzo rozumiem?
Oczy Maggie rozszerzyły sie˛ ze zdumienia.
– Nie pamie˛tasz, jak wygla˛dały moje włosy?
– No tak... – Przywołał z pamie˛ci wspomnienia.
Kartoflowaty nos Maggie, piegi, aparat na ze˛bach. No
i... No tak, teraz przypomniał sobie płomienne włosy
stercza˛ce na wszystkie strony. – Były, jak by to powie-
dziec´, lekko zmierzwione...
– Dzie˛kuje˛ za delikatnos´c´ – rzekła pogodnie. – Trud-
no w ogo´le było nazwac´ je włosami. I nie potrafiłam
sobie z nimi poradzic´. Kiedy s´cie˛łam je na kro´tko,
przypominały ryz˙owa˛ szczotke˛. Gdy je zapuszczałam,
sterczały na wszystkie strony i wygla˛dały, jakbym wsa-
dziła palec do kontaktu.
– Teraz sa˛ zupełnie inne. – Hugo patrzył z za-
chwytem na kaskade˛ kasztanowych kre˛conych włoso´w,
kto´re opadały Maggie na ramiona. Nagle poczuł nie-
46
ODWAGA NA POKAZ
odparta˛ che˛c´, by je okre˛cic´ sobie woko´ł dłoni. Z trudem
przywołał sie˛ do porza˛dku.
Nie ma wa˛tpliwos´ci – Maggie bardzo sie˛ zmieniła.
Nic dziwnego, z˙e jej uroda tak poraziła Donalda Ha-
miltona.
– Dzie˛ki. – Us´miechne˛ła sie˛ promiennie.
Przez chwile˛ jedli w milczeniu.
– Ale, ale. – Nagle Hugo podnio´sł wzrok. – Nie
powiedziałas´ mi, dlaczego Damien byłby zachwycony
moimi włosami? Dlatego, z˙e sa˛ proste? Mys´lisz, z˙e
chciałby potraktowac´ je jaka˛s´ pomada˛, z˙eby sie˛ ,,tłoche˛
bałdziej kłe˛ciły’’?
Maggie zachichotała i potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Na pewno nie. Raczej zaproponowałby ci cos´
w rodzaju wosku. Zwłaszcza na grzywke˛, z˙eby nie
opadała tak na oczy. Nie masz dos´c´ odgarniania jej
cia˛gle z czoła?
– No pewnie. Dlatego staram sie˛ regularnie chodzic´
do fryzjera. Niestety, w zeszłym tygodniu nie miałem
czasu, bo wezwano mnie do jakiegos´ wypadku.
– Alez˙ nie ma sensu ich s´cinac´ – przekonywała
Maggie – bo jednoczes´nie pozbyłbys´ sie˛ tych jasnych
loko´w, kto´re dodaja˛ ci uroku... A moz˙e to juz˙ siwizna?
Pamie˛taj, z˙e musisz dbac´ o włosy, po´ki jeszcze je masz.
Zaraz, ile to ty masz lat? Trzydzies´ci szes´c´? – Kiwna˛ł
głowa˛, z˙uja˛c intensywnie kawałek ryby. – No widzisz.
Niedługo pewnie zaczniesz łysiec´.
– Dzie˛ki za miłe słowo – odparł ponuro.
– Nie ma za co. – Łypne˛ła łobuzersko. – A w torebce
mam jakies´ mazidło, kto´re tymczasem mo´głbys´ wy-
pro´bowac´. Zgoda?
47
ODWAGA NA POKAZ
– Przez trzydzies´ci szes´c´ lat radziłem sobie bez
mazideł. Dlaczego miałbym to robic´ teraz?
– A dlaczego nie? – Uniosła brwi ze zdumieniem.
– Moz˙e bys´ odkrył, z˙e taka odmiana ci odpowiada.
Przypomnij sobie, jak zmiana fryzury wpłyne˛ła na mo-
je z˙ycie.
– Moz˙liwe. Ro´z˙nica polega na tym, z˙e ja z mojego
z˙ycia jestem zadowolony.
– Jak chcesz – odparła niezmieszana. – Wspomniany
specyfik do włoso´w zostawiam w łazience na wypadek,
gdybys´ zmienił zdanie. – Wstała i z pustym talerzem
podeszła do lodo´wki. – Pewnie moje nadzieje sa˛ płonne
i nie znajde˛ u ciebie czekoladowych lodo´w?
– Oczywis´cie, z˙e nie. Lody sa˛ niezdrowe.
– W małych ilos´ciach maja˛ działanie terapeutyczne.
Powinienes´ to wiedziec´ jako lekarz – odburkne˛ła. – Tru-
dno. Jutro uzupełnie˛ zapasy, tym bardziej z˙e nie chce˛
wyjadac´ ci wszystkiego. Umawiamy sie˛, z˙e po´ki u ciebie
mieszkam, zakupy robimy na przemian, podobnie be˛-
dzie z gotowaniem. Tak wie˛c jutro moja kolej. Co lu-
bisz? Sushi? A moz˙e bardziej ne˛ci cie˛ kuchnia mek-
sykan´ska lub hinduska?
– Ja... – Hugo z trudem zbierał mys´li. – Wszystko
jedno, byle nie sushi. – W duchu zas´ dodał, z˙e po swojej
dzisiejszej potrawie na długo ma dos´c´ ryb we wszelkiej
postaci. – Zreszta˛, wole˛ gora˛ce posiłki.
– Doskonale. W takim razie mam pomysł, co jutro
ugotowac´.
Woda mineralna nie pomagała, choc´ pił ja˛ hektolit-
rami. Po pierwszym ke˛sie potrawy przygotowanej przez
48
ODWAGA NA POKAZ
Maggie Hugo postawił oczy w słup i z trudem łapał
oddech.
– Co´z˙ to za diabelstwo? – wykrztusił.
– Chili – odparła spokojnie. Wzie˛ła sobie na talerz
naste˛pna˛ porcje˛ mielonego mie˛sa z fasola˛ i pomidora-
mi. – Przeciez˙ chciałes´ zjes´c´ cos´ gora˛cego.
– Gora˛cego, ale nie pala˛cego! – zaprotestował. – Od
twojego chili wypali mi wne˛trznos´ci.
– Nie przesadzaj. Chili jest doskonałe. Przyspiesza
metabolizm i spalanie kalorii. – Hugo tylko przewro´cił
oczami i wypił duszkiem naste˛pna˛ szklanke˛ wody. –
Bardzo mi przykro, z˙e tak na ciebie podziałała moja
potrawa. Ale jedzenie, jak i z˙ycie, bez odrobiny przy-
praw jest nudne i bezpłciowe. – Nagle zerwała sie˛ na
ro´wne nogi, jakby sobie cos´ przypomniała. – Zamiast
wody napij sie˛ jogurtu. Jest w lodo´wce.
Pokiwał z rezygnacja˛głowa˛i zacza˛ł jes´c´ podany przez
Maggie jogurt. Nie przepadał za jogurtem, ale przynaj-
mniej nie palił jak diabli. Przeciwnie, po chwili musiał
przyznac´, z˙e złagodził skutki ostrych przypraw.
– Chyba rzeczywis´cie działa – mrukna˛ł.
– Musi – odparła z przekonaniem Maggie. – Nau-
czyłam sie˛ w ten sposo´b stosowac´ jogurt w Indiach,
kiedy po raz pierwszy skosztowałam jednego z ich
lokalnych specjało´w. – Ponownie spojrzała na niego
i dodała łaskawie: – Nie musisz kon´czyc´ swojej porcji.
Moge˛ ci przygotowac´ cos´ innego.
– Nie, nie trzeba – odparł pos´piesznie. – Teraz, kiedy
juz˙ nie pali, jest nawet całkiem znos´ne.
– Miło mi to słyszec´. Ale obiecuje˛, z˙e naste˛pnym
razem ugotuje˛ mniej pikantne chili.
49
ODWAGA NA POKAZ
– Be˛de˛ zobowia˛zany. A teraz opowiadaj, co tam
w pracy.
– Fantastycznie. Poznałam juz˙ niemal wszystkie za-
kamarki stacji i jej funkcjonowanie. Zauwaz˙yłam, z˙e
pomoc medyczna w Queenstown jest doskonale zor-
ganizowana. Dzis´ na przykład zostalis´my wezwani tyl-
ko raz, do jakiegos´ niefortunnego narciarza ze złamana˛
noga˛. A i tak niewiele mielis´my do roboty, poniewaz˙
kiedy dotarlis´my na miejsce, facet miał juz˙ noge˛ w gip-
sie. W zasadzie nasza rola ograniczyła sie˛ do przetrans-
portowania go do samolotu. O ile zda˛z˙yłam sie˛ zorien-
towac´, pogotowie nie ma tu zbyt wiele pracy. Bardzo sie˛
ciesze˛, bo włas´nie takiego spokojnego zaje˛cia szukałam.
Dos´c´ mam wielkomiejskich dramato´w i uczucia wy-
czerpania po kaz˙dym dyz˙urze. Po pracy marzyłam tylko
o tym, z˙eby odpocza˛c´ i sie˛ wyspac´. Tu znajde˛ czas na
inne rzeczy.
– Na przykład?
– Na przykład nauczanie wolontariuszy. Prace˛ nad
uproszczeniem procedur ratowniczych. Zajme˛ sie˛ tez˙
unowoczes´nieniem sprze˛tu.
– Wygla˛da na to, z˙e przy tak zapobiegliwej kierowni-
czce wasza administracja nie be˛dzie miała nic do roboty.
– Nie ma obawy, zadbam, z˙eby sie˛ nie nudzili.
Postaram sie˛ tez˙ odcia˛z˙yc´ troche˛ was, lekarzy. Jestem
przeszkolona do akcji ratowniczych przy uz˙yciu heliko-
ptero´w i jes´li zajdzie potrzeba, moge˛ latac´ zamiast was.
– To przynajmniej z mojej strony moz˙esz spodzie-
wac´ sie˛ wdzie˛cznos´ci. Panicznie boje˛ sie˛ latania.
– Strach to czasem dobra rzecz. Sprawia, z˙e z˙ycie
staje sie˛ interesuja˛ce.
50
ODWAGA NA POKAZ
– Moz˙e – odparł w zamys´leniu. – Ale czy z˙ycie musi
byc´ interesuja˛ce, z˙eby je nazwac´ dobrym? – Rozmowa
o zagroz˙eniu zbliz˙yła ich niepostrzez˙enie do tematu,
kto´rego dotychczas unikali. Maggie zastanawiała sie˛
zdenerwowana, czy Hugo włas´nie teraz nie zacznie
mo´wic´ o Felicity. Na szcze˛s´cie on kontynuował rozpo-
cze˛ty wa˛tek. – Mnie chyba bardziej odpowiada poczucie
bezpieczen´stwa. – Zerkna˛ł na nia˛ z˙artobliwie. – Czy nie
pora, z˙ebys´ wyrosła ze swojej awanturniczej natury?
– Mo´wisz jak moja matka. – Maggie odwzajemniła
us´miech. – A poza tym przeciez˙ zmieniam sposo´b bycia.
Włas´nie dlatego tu przyjechałam, w poszukiwaniu ciszy
i spokoju.
– Niby tak – odparł nie przekonany. – Zobaczymy
tylko, co z tego wyniknie.
Nagle popatrzył na Maggie wzrokiem, kto´ry pamie˛-
tała z dziecin´stwa: surowym, jednoczes´nie pełnym tro-
ski i uczucia. Takz˙e i ona spojrzała na niego z powaga˛,
zaraz jednak rozes´miała sie˛ wesoło.
– Ano, zobaczymy!
51
ODWAGA NA POKAZ
ROZDZIAŁ CZWARTY
Moz˙e rzeczywis´cie poczucie bezpieczen´stwa jest
milsze od ryzyka, mys´lała Maggie, patrza˛c w do´ł.
Helikopter, w kto´rym leciała, musiał zejs´c´ pod pułap
chmur i teraz niemal dotykał brzuchem s´niegu na
szczytach go´r. Maggie z trudem przestawiła mys´li na
przyjemniejsze tory. Wyjrzała przez okno i zauwaz˙yła
na jeziorze archaiczny parowiec.
– Ale statek! – zawołała.
– Niezwykły, prawda? – usłyszała w słuchawkach
głos Grahama Burgessa, pilota. – To ,,Earnslaw’’. Od
siedemdziesie˛ciu lat kursuje po jeziorze. Moz˙na sie˛ na
nim wybrac´ w rejs spacerowy.
– W takim razie juz˙ sie˛ pisze˛! – zawołała Maggie.
– Długo jeszcze be˛dzie trwała taka hus´tawka?
– Jaka˛s´ godzine˛.
– Mo´wi sie˛ trudno...
Usiłowała ukryc´ zdenerwowanie. Choc´ była przy-
zwyczajona do podobnych akcji ratowniczych, w tym
przypadku nie znała ani załogi, ani okolicy. W dodatku
owa go´rzysta kraina wydawała sie˛ o wiele bardziej nie-
bezpieczna niz˙ ta, do kto´rej przyzwyczaiła sie˛ w po-
przedniej pracy.
Zaczynała z˙ałowac´, z˙e tak sie˛ wszystkim chwaliła
swoim dos´wiadczeniem w lataniu helikopterami. Jak
gdyby zgaduja˛c jej mys´li, odezwał sie˛ w tym samym
momencie drugi pilot, Sam:
– To szcze˛s´cie, z˙e trafił nam sie˛ ktos´ tak dos´wiad-
czony jak ty. Akcja ratownicza be˛dzie duz˙o łatwiejsza.
– Dzie˛kuje˛ – odparła Maggie, nadrabiaja˛c mina˛.
Staraja˛c sie˛ uspokoic´, przypomniała sobie szczego´ły
wypadku, do kto´rego zostali wezwani. Wiedziała, z˙e
chodzi o pechowego mys´liwego postrzelonego w klatke˛
piersiowa˛ podczas polowania. Na podstawie takiego
opisu nie miała poje˛cia, czego sie˛ spodziewac´. Na
pewno nie zostały uszkodzone gło´wne arterie woko´ł
serca, bo inaczej ofiara zgine˛łaby na miejscu. Jednak tak
czy owak, rana tego rodzaju zawsze stwarza ogromne
zagroz˙enie dla z˙ycia, chociaz˙by ze wzgle˛du na ryzyko
wewne˛trznego wylewu. Potrza˛sne˛ła głowa˛, nie moga˛c
zrozumiec´ nierozwagi me˛z˙czyzn.
– Cze˛sto wam sie˛ zdarza, z˙e mys´liwi biora˛ sie˛ na-
wzajem za tropiona˛ zwierzyne˛?
– Niestety! – odparł Sam. – Zwłaszcza w przypadku
turysto´w z zagranicy, kto´rzy zwykle sa˛ niedzielnymi
mys´liwymi. Wizja ustrzelenia jelenia sprawia, z˙e do-
staja˛ amoku i zapominaja˛ o podstawowej ostroz˙nos´ci.
Helikopter nieco zwolnił i zszedł niz˙ej.
– Powoli zbliz˙amy sie˛ do celu – oznajmił gło´wny
pilot.
– Zrozumiałam. Przygotowuje˛ sie˛ do wyjs´cia! – za-
wołała Maggie, staraja˛c sie˛, by nie zadrz˙ał jej głos.
Wzie˛ła głe˛boki oddech. Choc´ Graham był dos´wiad-
czonym pilotem, a Sam doskonale manewrował drabin-
ka˛ i kołowrotem słuz˙a˛cym do opuszczania ratowniko´w,
nie potrafiła stłumic´ le˛ku. Nieubłaganie zbliz˙ała sie˛
53
ODWAGA NA POKAZ
chwila, gdy to ona stanie sie˛ najwaz˙niejszym członkiem
załogi. Zauwaz˙yła w powietrzu flary, kto´re koledzy
nieszcze˛snego mys´liwego wystrzelili do go´ry, by zwro´-
cic´ uwage˛ pilota.
– Jestes´my na miejscu – oznajmił z ulga˛ Graham.
– Wysokos´c´ trzysta metro´w. Schodzimy.
Maggie po raz kolejny sprawdziła zawartos´c´ pakun-
ku ze sprze˛tem ratowniczym. Sam wła˛czył panel kont-
rolny kołowrotu.
– Zeszlis´my na dwies´cie metro´w – os´wiadczył pilot.
Sam otworzył drzwi.
– Wypuszczam hak! – zawołał.
Nie było czasu na rozterki. Maggie musiała poste˛-
powac´ s´cis´le według procedury. Schwyciła sie˛ ogrom-
nego haka i poprawiła ekwipunek na plecach.
– Sto pie˛c´dziesia˛t metro´w! – zawołał Graham.
– Gotowa? – spytał Sam.
Choc´ nie dawał tego po sobie poznac´, był tak zdener-
wowany jak Maggie. Nie tylko ona znalazła sie˛ w sytua-
cji, gdy nie wiedziała, czego spodziewac´ sie˛ po wspo´ł-
towarzyszach. Sam i Graham tez˙ ryzykowali – jej brak
fachowos´ci moga˛ przypłacic´ z˙yciem. Wystarczyło, by
przez nieuwage˛ zahaczyła lina˛z hakiem o konary drzew,
a helikopter runie na ziemie˛. Zdaja˛c sobie sprawe˛,
o czym teraz mys´la˛, Maggie zebrała siły i kiwne˛ła gło-
wa˛. Potem ostroz˙nie przesune˛ła sie˛ do wyjs´cia i oparła
nogi na jednej z wa˛skich pło´z.
– Osiemdziesia˛t metro´w – wyliczał monotonnie Sam
ze wzrokiem wbitym w miejsce, gdzie czekał pacjent.
– Siedemdziesia˛t. Zaczynam wypuszczac´ line˛.
Maggie z trudem zmusiła sie˛ do oderwania od pło´z,
54
ODWAGA NA POKAZ
kto´re dawały choc´ odrobine˛ bezpieczen´stwa. Poczuła,
jak z˙oła˛dek podchodzi jej do gardła, a w sekunde˛ po tym
szarpnie˛cie. Wisiała w powietrzu tylko na uprze˛z˙y.
Sam uruchomił powoli kołowro´t, opuszczaja˛c Mag-
gie coraz niz˙ej. Poprawiła umocowanie noszy oraz
ekwipunku i po raz pierwszy odwaz˙yła sie˛ spojrzec´
w do´ł.
Wprawdzie okolica była mocno zalesiona, jednak dla
dos´wiadczonego pilota i operatora kołowrotu nie stano-
wiło to przeszkody nie do pokonania. Helikopter zata-
czał nad miejscem wypadku niewielkie koła.
– Szukamy przes´witu mie˛dzy drzewami – usłyszała
w słuchawkach głos Sama. – Jak oceniasz dystans od
ziemi?
Jej nogi unosiły sie˛ tuz˙ nad wierzchołkami drzew.
– Jakies´ dziesie˛c´, pie˛tnas´cie metro´w – odparła. Sku-
piaja˛c uwage˛ na zbliz˙aja˛cej sie˛ ziemi, usiłowała jedno-
czes´nie unikac´ konaro´w pobliskich drzew, by sie˛ w nie
nie zapla˛tac´.
– Osiem metro´w – odezwała sie˛ sekunde˛ po´z´niej.
– Szes´c´, cztery...
Obniz˙ała sie˛ teraz ledwie zauwaz˙alnie, co było dowo-
dem kunsztu Sama. Wreszcie dotkne˛ła stopami ziemi.
Natychmiast odczepiła zabezpieczenia, kto´rymi by-
ła przymocowana do haka. Sprawdziwszy, czy jest wy-
swobodzona z linek i pasa bezpieczen´stwa, pomachała
re˛ka˛ w strone˛ helikoptera.
Sam natychmiast wcia˛gna˛ł line˛ na pokład, a helikopter
wznio´sł sie˛ do go´ry, czekaja˛c, az˙ Maggie zakon´czy swoja˛
cze˛s´c´ operacji ratunkowej. W tym momencie ruszyli w jej
strone˛ towarzysze nieszcze˛snego mys´liwego.
55
ODWAGA NA POKAZ
– Prosze˛ zaja˛c´ sie˛ noszami! – krzykne˛ła do dwo´ch
z przodu. – Ja wezme˛ ekwipunek. Gdzie lez˙y ofiara?
– Pomie˛dzy drzewami, kawałeczek dalej. Jeden
z naszych kolego´w siedzi przy nim i tamuje krwotok.
– Leci z niego jak z fontanny – ostrzegł drugi
z me˛z˙czyzn, patrza˛c na Maggie z niedowierzaniem.
– Be˛dzie pani w stanie mu pomo´c?
– Zrobie˛, co w mojej mocy.
– I w jakim był stanie? – spytał Hugo, słuchaja˛c
relacji Maggie z ewakuacji mys´liwego.
– Niestety, w nie najlepszym.
Hugo siedział w swoim ulubionym fotelu, natomiast
Maggie na sofie z psami u swoich sto´p. Popijali lekkie
białe wino.
– Najpierw zauwaz˙yłam symptomy szoku i niesa-
mowicie niskie cis´nienie, siedemdziesia˛t pie˛c´ na czter-
dzies´ci. Załoz˙yłam mu maske˛ tlenowa˛, a naste˛pnie
zacze˛łam rozcinac´ ubranie, z˙eby ocenic´ rane˛. To dopie-
ro była zabawa. Wyobraz˙asz sobie, ile mys´liwy ma na
sobie warstw w s´rodku zimy?
– Az˙ nazbyt dobrze – odparł z roztargnieniem.
Oczami wyobraz´ni widział Maggie, kto´ra sama jedna
walczy o uratowanie rannego człowieka. W dodatku
robi to tuz˙ po spuszczeniu jej z helikoptera, co juz˙ samo
w sobie musiało byc´ targaja˛cym nerwy przez˙yciem.
Dos´wiadczał mieszanych uczuc´ – z jednej strony
podziwu dla jej odwagi oraz fachowos´ci, z drugiej de-
zaprobaty, z˙e naraz˙ała sie˛ na takie ryzyko.
– Rana wlotowa była po lewej stronie, dos´c´ nisko
– cia˛gne˛ła Maggie. – Uszkodziła kilka z˙eber i spowodo-
56
ODWAGA NA POKAZ
wała obfity krwotok. Kula nieznacznie naruszyła płuca,
ale niestety w duz˙ym stopniu wa˛trobe˛ i s´ledzione˛.
– Ile czasu zaje˛ło ci opatrzenie ran?
– Dwanas´cie minut – odparła z duma˛. Zaciekawienie
Hugona sprawiało jej ogromna˛ przyjemnos´c´.
– Poszło tak szybko, poniewaz˙ poprosiłam o pomoc
kolego´w rannego. Raz dwa umies´cilis´my go na noszach
i helikopter zabrał go do Dunedin. Graham i Sam to
wspaniała załoga.
– W takim razie pogratulowac´, i tobie, i im. Ja nie
moge˛ pochwalic´ sie˛ podobnymi wyczynami. Moimi pa-
cjentami były dzisiaj niemowlaki z infekcja˛ ucha i sta-
ruszkowie z chronicznym zapaleniem oskrzeli.
– Naste˛pnym razem moz˙esz poleciec´ zamiast mnie.
– Dzie˛kuje˛ bardzo, nie skorzystam. – Przez chwile˛
przygla˛dał sie˛ Maggie bez słowa. – W ogo´le sie˛ nie
bałas´?
– Przeciwnie, ledwie z˙yłam ze strachu! – zawołała.
– Ale trwało to bardzo kro´tko. Bo kiedy skoncentro-
wałam sie˛ na ratowaniu pacjenta, strach mina˛ł. Zreszta˛
nie skarz˙e˛ sie˛. Zagroz˙enie sprawia, z˙e taka praca nigdy
nie staje sie˛ nudna.
– A jeszcze niedawno przekonywałas´ mnie, z˙e przy-
jechałas´ tu po cisze˛ i spoko´j – przypomniał z przeka˛sem
Hugo. – Nie potrafie˛ cie˛ zrozumiec´, Maggie. Czy cia˛gle
chcesz sie˛ naraz˙ac´ na ryzyko?
– Alez˙ nie. – Zamkne˛ła oczy i oparła głowe˛ na
oparciu sofy. – Wycofam sie˛ z ryzykownych sytuacji,
kiedy zajde˛ w cia˛z˙e˛.
Hugo wlepił w nia˛ zdumiony wzrok.
– Zamierzasz zajs´c´ w cia˛z˙e˛?
57
ODWAGA NA POKAZ
Otworzyła oczy i popatrzyła na niego zdziwiona.
– Oczywis´cie. Zawsze chciałam miec´ dzieci.
– A kiedy dokładnie, jes´li wolno spytac´?
– Pewnie nie tak szybko, bo nie chce˛ byc´ samotna˛
matka˛. Poczekam, az˙ na horyzoncie pojawi sie˛ odpowie-
dni facet.
– A wie˛c nie ma jeszcze nikogo konkretnego? – spy-
tał u udawana˛ oboje˛tnos´cia˛.
– Nie. – Westchne˛ła lekko. – Jakis´ czas temu kre˛cił
sie˛ koło mnie taki jeden, ale sprawa sie˛ rozmyła.
– Dlaczego?
– Wspaniały facet, nieco starszy ode mnie, ale... –
Przygryzała w zamys´leniu dolna˛ warge˛. – Bardzo szyb-
ko okazało sie˛, z˙e jest nieznos´nym nudziarzem, bez
cienia skłonnos´ci do ryzyka. Co´z˙, nie moz˙na miec´
wszystkiego.
– To fakt.
Odczuwał w duchu wspo´łczucie dla partnera Maggie.
Jak ktokolwiek mo´gł marzyc´, by jej zaimponowac´, nie
maja˛c w sobie z˙yłki do przygo´d? Dobry Boz˙e, samo
dotrzymanie jej kroku w szalonych przedsie˛wzie˛ciach
było ogromnie trudne, a co dopiero chciec´ z nia˛ rywali-
zowac´. On nawet nie potrafił sobie wyobrazic´, z˙e byłby
w stanie zrobic´ cos´ takiego. Nagle napotkał spojrzenie
Maggie. Mimo z˙e była wyczerpana, jej oczy przybrały
zwykły dla niej, łobuzerski wyraz.
– Nie spiesze˛ sie˛ wie˛c ze znalezieniem naste˛pnego.
Bycie dziewica˛ całkiem mi odpowiada.
Omal nie zachłysna˛ł sie˛ winem. Nie tyle zdumiała go
otwartos´c´ wyznania Maggie, co raczej fakt, z˙e mogła
zachowac´ dziewictwo tak długo. Kobieta o tak oszała-
58
ODWAGA NA POKAZ
miaja˛cym wygla˛dzie musiała byc´ nagabywana przez
tabuny me˛z˙czyzn.
Miał taka˛ mine˛, z˙e Maggie zachichotała.
– Widze˛, z˙e nie czytujesz odpowiednich czasopism.
– Z pewnos´cia˛ – odparł niepewnie, nie wiedza˛c, co
ona ma na mys´li. – Jes´li juz˙ mam czas na lekture˛, to
sie˛gam po czasopisma fachowe.
– Istnieje niewielka szansa, z˙e teoria o wto´rnym
dziewictwie pojawiła sie˛ na przykład w ,,Lancecie’’.
– Maggie poprawiła sie˛ na sofie. – W skro´cie chodzi o to,
z˙e jes´li ktos´ nie uprawia seksu przez ponad rok, staje sie˛
ponownie dziewica˛ lub prawiczkiem. W pewnym sensie
rodzi sie˛ na nowo.
Odchrza˛kna˛ł zmieszany. Dopiero teraz zdał sobie
sprawe˛, z˙e Maggie z˙artuje sobie z niego. Przypomniało
mu to podobne rozmowy z nia˛ i Felicity, kiedy obie
wystawiały go na pro´be˛ ro´z˙nego rodzaju z˙arcikami
dotycza˛cymi kobiecych spraw, czasami wre˛cz intym-
nych, sprawdzaja˛c, kiedy uda im sie˛ go zawstydzic´.
I dziasiaj zareagował podobnie jak wtedy – z całych sił
starał sie˛ zachowac´ godnos´c´.
– Robi sie˛ po´z´no – oznajmił sztywno. – Wyprowa-
dze˛ jeszcze psy, a potem kłade˛ sie˛ spac´.
– Ide˛ z toba˛ – oznajmiła i zeskoczyła z sofy. – Spacer
nad jeziorem dobrze mi zrobi.
– W takim razie wkładaj płaszcz i czapke˛. Na dwo-
rze pada s´nieg.
– Dobrze, tatku – rzuciła mu ze s´miechem i ubrała
sie˛ w pos´piechu.
Sprawdził, czy drzwiczki do piecyka sa˛ zamknie˛te,
i wszedł do holu. Omal sie˛ nie rozes´miał na widok
59
ODWAGA NA POKAZ
Maggie i trzech pso´w. Przed chwila˛ sie˛ obudziły i teraz,
ziewaja˛c, kre˛ciły sie˛ koło jej no´g. Miał wraz˙enie, jak
gdyby nalez˙ała do ich gromadki i ro´wnie niecierpliwie
czekała na spacer.
Pomys´lał, z˙e mimo swojego dzielnego czynu pod-
czas ratowania mys´liwego i jej odwaz˙nych rozmo´w
o seksie Maggie nadal pozostaje dzieckiem. Mys´l, z˙e
sama miałaby miec´ dzieci, wydawała mu sie˛ niedorzecz-
na. Z drugiej strony, przeciez˙ ma dokładnie tyle lat co
Joan, a wie˛c jest dorosła.
Wyszli za pro´g i zanurzyli sie˛ w mroz´na˛ ciemnos´c´.
Maggie i psy z zachwytem patrzyli na wiruja˛ce płatki
s´niegu pojawiaja˛ce sie˛ w snopie latarki trzymanej przez
Hugona.
Nie mo´gł powstrzymac´ us´miechu. Maggie z pewnos´-
cia˛ nie nalez˙y do spokojnych ducho´w, ale nie chciał,
z˙eby była inna, bo wtedy przestałaby byc´ soba˛. Ze
zdumieniem odkrył w sobie zadowolenie, z˙e nie znalaz-
ła dota˛d nikogo, z kim chciałaby miec´ dzieci. A jeszcze
wie˛ksze, z˙e nie kochała sie˛ od ponad roku. Natychmiast
zbeształ sie˛ w duchu. Nie chciał, by takie mys´li chodziły
mu po głowie, a tym bardziej zastanawiac´ sie˛, dlaczego
sprawiaja˛ mu przyjemnos´c´.
Gdy naste˛pnego dnia Maggie wybierała sie˛ do szpi-
tala, okazało sie˛, z˙e jej małe autko nie poradzi sobie z za-
sypanymi drogami.
– W takim razie pojedziemy dz˙ipem – zaoferował
Hugo. – Mam dzisiaj całodzienny dyz˙ur.
Jechali do szpitala droga˛usłana˛białym całunem s´nie-
gu. S
´
wit błyskawicznie przemieniał sie˛ w dzien´. Mag-
60
ODWAGA NA POKAZ
gie skierowała wzrok w strone˛ go´r, czekaja˛c, az˙ na ich
szczycie pojawi sie˛ pierwsza ro´z˙owa pos´wiata zwias-
tuja˛ca słon´ce.
Hugo rzucił jej ukradkowe spojrzenie, potem naste˛p-
ne. Miała lekko rozchylone usta i chłone˛ła z zachwytem
obraz okolicy, wodza˛c woko´ł roziskrzonym wzrokiem.
– Wprost nie do uwierzenia... – odezwała sie˛ naboz˙-
nym szeptem. – To chyba najpie˛kniejsze miejsce na
ziemi.
– Tak, jest tu niesłychanie pie˛knie – przyznał.
W duchu dodał, z˙e siedza˛ca obok niego dziewczyna
stanowi ro´wnie urokliwy widok. Nigdy by mu nie przy-
szło do głowy, z˙e Maggie przeistoczy sie˛ w tak pie˛kna˛
kobiete˛.
Uderzyło go, z˙e coraz cze˛s´ciej mys´li o niej włas´nie
w takich kategoriach. A przeciez˙ chodzi o Maggie, kto´ra˛
w dziecin´stwie otaczał opieka˛ jak młodsza˛ siostre˛, jak
Felicity. Chociaz˙ doznawał w stosunku do niej ro´z˙nych
uczuc´, przewaz˙ała sympatia. Jednak nie moz˙na ich było
nazwac´ przyjacio´łmi, poniewaz˙ dzieliła ich zbyt duz˙a
ro´z˙nica wieku.
Przypuszczalnie i Maggie miała tego s´wiadomos´c´,
bo chyba nie przypadkiem poprzedniego wieczoru na-
zwała go z˙artobliwie ,,tatkiem’’. Widac´ było dla niej
jasne, z˙e dzieli ich cała generacja. Mo´gł tez˙ podejrze-
wac´, z˙e choc´ on stanowi dla niej oparcie, pewnie wydaje
sie˛ jej nieskon´czenie nudny. Nie interesuja˛ go szalone
przygody, unika loto´w helikopterem, no i nie czytuje
popularnych czasopism dla kobiet opisuja˛cych wto´rne
dziewictwo.
Włas´ciwie Joan o wiele bardzie odpowiadała mu jako
61
ODWAGA NA POKAZ
kobieta. Powaz˙na, poukładana, przewidywalna. Choc´
jednoczes´nie niezbyt pewna siebie, co sprawiało, z˙e
szukała potwierdzenia u niego niemal we wszystkim:
fryzura, ubio´r, poste˛powanie z pacjentami. A zwłaszcza
w malarstwie, co było tym dziwniejsze, z˙e wykazywała
naprawde˛ nietuzinkowy talent.
Nie tylko on uwaz˙ał Joan za zdolna˛ malarke˛, o czym
przekonał sie˛ jeszcze tego samego dnia. Towarzyszył
jednemu z odwiedzaja˛cych ich regularnie specjalis´cie,
pulmonologowi Lewisowi Evansowi. Gdy szli koryta-
rzem, Joan akurat wieszała na s´cianie swo´j obrazek.
– Dzien´ dobry – zawołała do nich. – Czy mo´głbys´ mi
pomo´c, Hugo? Zerknij, czy prosto wisi.
– Moim zdaniem, tak – odparł. – Ska˛dina˛d twoje
nowe dzieło wygla˛da wspaniale.
– Dzie˛kuje˛. Miło mi to słyszec´. A tobie jak sie˛ po-
doba, Lewis? – zagadne˛ła.
– Bardzo – odparł z entuzjazmem. – To chyba ten
stary parowiec pływaja˛cy po jeziorze?
– Owszem – przytakne˛ła z zadowoleniem Joan.
– Naprawde˛ sama go namalowałas´? – spytał z niedo-
wierzaniem Lewis.
– Jasne! – Joan pokras´niała.
– Jest naprawde˛ fantastyczny. Masz wielki talent.
– Dzie˛kuje˛. – Joan zerkne˛ła na Hugona, kto´ry us´mie-
chem dodał jej otuchy.
– Sprzedajesz swoje obrazki? – spytał Lewis.
– Nigdy jeszcze nie pro´bowałam...
– A chciałabys´?
Joan zals´niły oczy, a na jej ustach bła˛kał sie˛ nie-
s´miały, czaruja˛cy us´miech.
62
ODWAGA NA POKAZ
– Chyba nie sa˛ az˙ tak dobre...
– Pozwole˛ sobie nie zgodzic´ sie˛ z toba˛ – odparł
Lewis. – Mam przyjaciela, kto´ry prowadzi galerie˛ w Du-
nedin. Na pewno podzieli moje zdanie. A moz˙e nawet
urza˛dzi ci wystawe˛?
– Jak sa˛dzisz, Hugo? – spytała niepewnie.
– Mys´le˛, z˙e powinnas´ spro´bowac´, jes´li masz ochote˛.
– A jez˙eli moje obrazki nie spodobaja˛ sie˛ gos´ciom
galerii?
– Na pewno sie˛ spodobaja˛ – odparli jednoczes´nie
Hugo i Lewis.
– Z
˙
eby cie˛ o tym przekonac´ – dodał Lewis – chciał-
bym prosic´ o jeden z obrazo´w, z˙eby go pokazac´ temu
znajomemu. Postaram sie˛ jak najszybciej zadzwonic´,
z˙eby przekazac´ jego opinie˛. – Us´miechna˛ł sie˛ do Joan.
– Pamie˛taj o moich słowach. Naprawde˛ masz talent. Do
widzenia.
Joan nie zapomniała o obietnicy Lewisa. Mys´l o wła-
snej wystawie zaprza˛tała cała˛ jej uwage˛, a gdy Hugo jak
zwykle zabrał ja˛w pia˛tkowy wieczo´r na kolacje˛, mo´wiła
tylko o niej.
– Strasznie sie˛ denerwuje˛ – wyznała.
– Musisz nabrac´ pewnos´ci siebie – zauwaz˙ył.
Pomys´lał, z˙e Maggie tak by nie zareagowała, lecz bez
wahania podje˛ła ryzyko. W przypadku sukcesu cieszy-
łaby sie˛ jak dziecko, w przypadku kle˛ski wzruszyłaby
ramionami. Taka postawa bardzo upraszcza z˙ycie. Kaz˙e
pro´bowac´ wszystkiego, co tylko moz˙na, i wynosic´ z tego
jak najwie˛cej pozytywnych dos´wiadczen´.
– Okazywanie pewnos´ci siebie opartej na zdolnos´-
63
ODWAGA NA POKAZ
ciach moz˙e byc´ odczytane jako zarozumialstwo – od-
rzekła Joan, a Hugo miał wraz˙enie, jakby czytała w jego
mys´lach. – Szkoda, z˙e nie słyszałes´, jak Maggie opowia-
dała o wczorajszym wypadku i wycia˛ganiu ofiary z sa-
mochodu.
– Owszem, słyszałem. Ekipa pogotowia odwaliła
kawał dobrej roboty – stwierdził Hugo. – Pracowała na
mrozie i miała do czynienia z pacjentem, kto´ry miał
powaz˙ny uraz głowy i kre˛gosłupa. Wydobycie go z auta
to prawdziwy sukces.
– Moz˙e, ale z tego, jak Maggie opowiadała, moz˙na
by wnioskowac´, z˙e sama przeprowadziła cała˛ akcje˛ ra-
tunkowa˛.
– Bo włas´ciwie tak było – odparł spokojnie. – Mag-
gie jest dos´wiadczona˛ ratowniczka˛. W wielu przypad-
kach moz˙e z powodzeniem zasta˛pic´ lekarza, i tak włas´-
nie było wczoraj.
– Moz˙e i tak – przyznała nieche˛tnie Joan. – Tylko
skoro jest taka˛ profesjonalistka˛, to dlaczego pozwala
sobie na tak swobodny wygla˛d i nie zepnie choc´by
włoso´w?
Hugo us´miechna˛ł sie˛.
– Po prostu Maggie uwaz˙a, z˙e nie ma tak mocnej
wsta˛z˙ki czy spinki, kto´ra poradziłaby sobie z jej włosa-
mi. Skoro jednak jestes´ taka czuła na punkcie wygla˛du,
dlaczego nie przyczepiasz sie˛ do Jasona? Jakos´ nigdy
nie słyszałem, z˙eby nie podobały ci sie˛ jego dredy.
– To zupełnie inna sprawa – odparła Joan i nagle
popatrzyła na Hugona z dziwnym wyrazem twarzy.
– Włas´nie sobie us´wiadomiłam, z˙e twoje włosy wy-
gla˛daja˛ jakos´ inaczej.
64
ODWAGA NA POKAZ
– Nie miałem czasu is´c´ do fryzjera, moz˙e dlatego.
– To dlaczego grzywka nie opada ci na oczy?
– Aha, o to chodzi. – Hugo poczuł lekkie zaz˙enowa-
nie. – To... odz˙ywka.
– Co takiego?
– Odz˙ywka do włoso´w. Pewnie nigdy bym po nia˛ nie
sie˛gna˛ł, ale Maggie zostawia kosmetyki w łazience
i dzis´ z ciekawos´ci jednego spro´bowałem.
– Tez˙ masz pomysły – mrukne˛ła. – A przy okazji, nie
znalazła sobie jeszcze mieszkania? Juz˙ przez trzy tygo-
dnie u ciebie siedzi. Ludzie zaczynaja˛ plotkowac´.
– Niech im po´jdzie na zdrowie – powiedział lekko
Hugo. Joan spojrzała na niego z dezaprobata˛, ale nic
sobie z tego nie robił. – Niech mo´wia˛, co chca˛, bo nie
mamy nic do ukrycia. A poza tym to moja sprawa, kogo
goszcze˛. – Joan milczała znacza˛co, daja˛c mu do zro-
zumienia, z˙e niezupełnie sie˛ z nim zgadza. – Maggie
szuka jakiegos´ lokum – odparł w kon´cu na jej milcza˛ca˛
wymo´wke˛. – W zeszłym tygodniu znalazła wymarzony
domek, ale potem dowiedziała sie˛, z˙e czynsz wynosi
szes´c´set dolaro´w tygodniowo. Nawet gdyby miała wspo´ł-
lokatorke˛, i tak byłoby za drogo.
– Niedaleko mnie jest wolne mieszkanie. Moge˛ po-
rozmawiac´ z włas´cicielem.
– Dobry pomysł – odparł z ocia˛ganiem.
Poczuł, z˙e bardzo by mu brakowało codziennej o-
becnos´ci Maggie. Widoku, gdy niezalez˙nie od pogody
biega na spacery z psami i gdy potem wraca zaro´z˙owio-
na, z roziskrzonymi oczami i rozwianymi włosami,
kto´rych nie ujarzmił z˙aden balsam. Jakos´ nie potrafił
sobie jej wyobrazic´ w zwykłym mieszkaniu.
65
ODWAGA NA POKAZ
– Moz˙e w takim razie powiesz o tym Maggie sama?
– Z che˛cia˛. Jes´li tylko uda mi sie˛ przerwac´ potok jej
sło´w. Zgodzisz sie˛, z˙e uwielbia mo´wic´?
– To prawda... Pewnie niedługo od tego oszaleje˛.
– Jak my wszyscy... moz˙e opro´cz Lizzie. Przywia˛za-
ła sie˛ do Maggie i traktuje ja˛ jak co´rke˛. Włas´ciwie
Megan tez˙ uwaz˙a – mo´wiła z namysłem Joan – z˙e
Maggie jest fantastyczna.
– Zawsze umiała zjednywac´ sobie przyjacio´ł – od-
parł. – Pamie˛tam, jak kiedys´ przyszło za nia˛ do domu
całe przedszkole. Kiedy przedszkolanki czyms´ sie˛ zaje˛-
ły, zaprowadziła dzieci do siebie. Gdy wro´ciłem ze
szkoły, przed domem stały trzy wozy policyjne.
– Pewnie dlatego udało jej sie˛ wszystkich przekaba-
cic´ i namo´wic´ do poła˛czenia imprezy dobroczynnej
z balem maskowym.
– Musze˛ przyznac´ – stwierdził – z˙e pomysł z balem
maskowym tez˙ do mnie nie przemawia.
– No włas´nie – podsumowała wyraz´nie zadowolona
Joan. – Skoczymy do mnie? Wybrałam kilka obrazo´w
i chciałbym zasie˛gna˛c´ twojej opinii, kto´re z nich wy-
stawic´.
– Niestety, obawiam sie˛, z˙e powinienem wpas´c´ do
szpitala – odparł. – Nancy nie wygla˛dała najlepiej...
– Moge˛ pojechac´ tam z toba˛ i poczekac´ – zapro-
ponowała.
– Nie ma sensu, bo i tak musze˛ szybko wracac´ do
domu. Maggie gdzies´ wyparowała i trzeba wyprowa-
dzic´ psy.
– Wyparowała? Gdzie?
– Nie wiem. Moz˙e jej zniknie˛cie ma cos´ wspo´lnego
66
ODWAGA NA POKAZ
z faktem, z˙e w Queenstown pojawił sie˛ zno´w nasz
kardiolog.
– Zdaje sie˛, z˙e nie jestes´ tym zachwycony?
– Jest dla niej nieco za stary...
– Przeciez˙ ma niewiele ponad czterdziestke˛. Lewis
Evans jest w podobnym wieku co Donald, i nadal jest
bardzo atrakcyjny.
Hugo zastanawiał sie˛, czy Joan stara sie˛ wzbudzic´
w nim zazdros´c´, czy po prostu mu dokuczyc´ za jego
zainteresowanie z˙yciem Maggie. Miał niejasne wraz˙e-
nie, z˙e i tak w oczach Joan juz˙ sie˛ pogra˛z˙ył. Nie tylko bez
przerwy wspominał Maggie, ale w dodatku nad towa-
rzystwo Joan stawiał koniecznos´c´ przebadania pacjentki
i wyprowadzenie pso´w na spacer. Mogło to wygla˛dac´ na
zwykła˛ wymo´wke˛ i Hugo us´wiadomił sobie z poczu-
ciem winy, z˙e taka chyba jest prawda.
– Moz˙e jednak mo´głbym wpas´c´ na mała˛ kawe˛ i zer-
kna˛c´ na twoje obrazki? – Starał sie˛ nadac´ głosowi ciepłe
brzmienie.
– Byłoby mi bardzo miło – odparła. Jes´li była zła, z˙e
jego wizyta ma trwac´ tak kro´tko, nie okazała tego.
Jemu zas´ przyszło do głowy, z˙e tak naprawde˛ Joan
nigdy nie starała sie˛ zburzyc´ dziela˛cej ich bariery. Wy-
powiedzi na temat jej wieku i che˛ci posiadania dzieci
niekoniecznie musiały miec´ na celu sprowokowanie go
do bardziej zdecydowanych działan´. Miał nadzieje˛, z˙e
tak jest. Joan była przyjemnym kompanem i pewnie
– jak sugerowała Maggie – doskonałym materiałem na
z˙one˛. Jednakz˙e on odkrył nagle, z˙e nie ma zamiaru tego
sprawdzac´.
Nurtowało go pytanie, kiedy doszedł do takiego
67
ODWAGA NA POKAZ
wniosku i dlaczego. On sam sie˛ nie zmienił, podobnie
jak Joan – ostatecznie nie bez kozery uwaz˙ano ja˛ za
uosobienie statecznos´ci. Moz˙liwe, z˙e ma do niego pre-
tensje o goszczenie Maggie. Ale przeciez˙ wie, z˙e trak-
tuje ja˛ jak młodsza˛ siostre˛.
A jednak niewidzialna bariera mie˛dzy nimi cia˛gle
rosła. Co zas´ najdziwniejsze, wcale sie˛ tym nie martwił.
68
ODWAGA NA POKAZ
ROZDZIAŁ PIA˛TY
– Czy mo´j nos jest tak czerwony, jak mi sie˛ wydaje?
– spytała z zaciekawieniem Maggie.
Hugo spojrzał na nia˛, odrywaja˛c sie˛ na chwile˛ od
jednego z pso´w, kto´rego włas´nie wycierał po spacerze
nad jeziorem.
– Owszem.
– Chyba go odmroziłam, nawet nie moge˛ sie˛ us´mie-
chac´. – Maggie wycierała Tucka, kto´ry ze stoickim
spokojem czekał, az˙ skon´czy. Nagle pies unio´sł pysk
i polizał ja˛ po twarzy. Maggie je˛kne˛ła i wytarła policzek
czystym rogiem re˛cznika.
– Dbasz o higiene˛ – rozes´miał sie˛ Hugo. – Mnie ich
lizanie nie przeszkadza.
– Ja tam wole˛ dbac´ o higiene˛ na swo´j sposo´b. Marze˛
o prysznicu, a takz˙e o płona˛cym kominku i talerzu
gora˛cej zupy. Przemarzłam na kos´c´.
– Rzeczywis´cie jest zimno, ale przynajmniej prze-
stał padac´ s´nieg. Po południu moz˙na by sie˛ wybrac´
wycia˛giem krzesełkowym na jakis´ szczyt. Widok
z go´r jest przepie˛kny, a poza tym jeszcze nie miałas´
okazji pojez´dzic´ na nartach. Skoro jednak jest ci
tak zimno, moz˙emy pojechac´ zamknie˛tymi wagoni-
kami do restauracji na szczycie i napic´ sie˛ gora˛cej
czekolady.
– Nie masz nic lepszego do roboty, niz˙ zabierac´ mnie
na zwiedzanie okolicy?
Udał, z˙e sie˛ zastanawia.
– Niestety, nie.
– Dlaczego ,,niestety’’?
– Poniewaz˙ alternatywa˛, przynajmniej dla mnie, by-
łoby zaszycie sie˛ gdzies´ w ka˛cie z fachowymi gazetami.
Co jedynie utwierdziłoby cie˛ w przekonaniu, z˙e moje
z˙ycie jest niesłychanie nudne. Podobnie jak ja sam.
– Alez˙ wcale nie jestes´ nudny – zaprzeczyła gora˛co.
– Owszem, twoje reakcje sa˛ przewidywalne, ale wcale
nie jestes´ nudny. – Zamys´liła sie˛. – Potrafisz jez´dzic´ na
nartach?
– Tak sobie, a ty?
– Nigdy nie miałam nart na nogach – odparła i oczy
jej sie˛ zas´wieciły. – A to oznacza, z˙e czeka mnie nowa
wspaniała przygoda. Zastanawiam sie˛, czy w okolicy
znalazłby sie˛ jakis´ przystojny szwedzki instruktor, kto´ry
dałby mi kilka lekcji.
– Wcia˛z˙ to poszukiwanie emocji! – Hugo potrza˛sna˛ł
głowa˛. – Nie wystarczyła ci randka z Donaldem Hamil-
tonem?
– Alez˙ to nie była randka! – Maggie podeszła do
piecyka i kucne˛ła, by otworzyc´ drzwiczki. – Chyba po
prostu brakowało mu towarzystwa. Przyjechał na jaka˛s´
konferencje˛, ale zjawił sie˛ nieco wczes´niej, wie˛c mnie
zaprosił do restauracji. Chciał mnie takz˙e zabrac´ na
koktajl przed konferencja˛, ale odmo´wiłam. Tak wie˛c
do domu przyjechałam wczes´niej niz˙ ty. – Włoz˙yła
kolejne polano do piecyka. – Na marginesie, bardzo
po´z´no wro´ciłes´ ze spotkania z Joan. Widocznie twoja
70
ODWAGA NA POKAZ
pani akuszerka ma głe˛bie˛ osobowos´ci, kto´rej jeszcze nie
odkryłam.
– Moz˙liwe – odparł wymijaja˛co. – Pamie˛taj poza
tym, z˙e jestes´my tylko dobrymi przyjacio´łmi.
– Chcesz powiedziec´, z˙e i ty jestes´ wto´rnym prawi-
czkiem?
– Niczego takiego nie chce˛ powiedziec´ – odparł
sztywno. – Przede wszystkim dlatego, z˙e to nie twoja
sprawa.
– Przepraszam. – Przygryzła wargi. Nie potrafiła
zrozumiec´, co ja˛ podkusiło, by zadac´ takie pytanie, co
nie zmieniało faktu, z˙e umierała z ciekawos´ci, jak to jest
z Hugonem i Joan. Sa˛dza˛c ze szpitalnych plotek, byli
niemal zare˛czeni. Maggie nie była zachwycona ta˛ wia-
domos´cia˛.
Gdyby sie˛ pobrali, to pewnie w zimowe popołudnie
siadywaliby w wysłuz˙onych fotelach i czytali. Mieliby
gromadke˛ dzieci o jasnych czuprynach, doskonale wy-
chowanych, kto´re takz˙e zatopione byłyby w lekturze lub
rysowały obrazki pocia˛go´w i wzgo´rz. Taka sielanka
byłaby sympatyczna, gdyby nie to, z˙e przy charakterach
Joan i Hugona bardzo szybko zamieniłaby sie˛ w nud-
ny rytuał. Hugo potrzebuje z˙ony, kto´ra pokazałaby mu
uroki z˙ycia.
Kogos´ takiego jak ona.
Ta mys´l zupełnie ja˛ zszokowała. Nawet w czasie
swojej szczenie˛cej miłos´ci do Hugona nigdy by jej nie
przyszło do głowy, z˙e mogłaby stanowic´ jego potencjal-
na˛ partnerke˛. Wydawał jej sie˛ z innego, całkowicie dla
niej niedoste˛pnego s´wiata. Starszy, inteligentniejszy,
atrakcyjny. Teraz jednak ta przepas´c´ mie˛dzy nimi jakby
71
ODWAGA NA POKAZ
sie˛ zmniejszyła. Moz˙e to z powodu upływu czasu,
a moz˙e dlatego, z˙e byli partnerami na niwie zawodowej.
Hugo zauwaz˙ył, z˙e Maggie stara sie˛ ukryc´ zaz˙enowa-
nie. Na szcze˛s´cie niezre˛czna˛ cisze˛ przerwał dzwonek
telefonu.
– Odbiore˛. – Hugo poderwał sie˛ gwałtownie z fotela,
z ulga˛ znajduja˛c pretekst, by wyjs´c´ z pokoju. Wzia˛ł
słuchawke˛, przez chwile˛ słuchał i nagle zmarszczył
czoło. – Prosze˛ sie˛ uspokoic´, Betty. Kiedy ma˛z˙ poczuł
bo´l? Zaz˙ył nitrogliceryne˛? Ile razy? W takim razie
trzeba go przewiez´c´ do szpitala. Postaram sie˛ jak naj-
szybciej przysłac´ karetke˛, ja zas´ be˛de˛ czekał na pan´stwa
w szpitalu.
Odłoz˙ył słuchawke˛. Maggie stała tuz˙ za nim.
– Pacjent z bo´lem w piersiach? Podejrzewasz zawał?
– bardziej domys´liła sie˛, niz˙ spytała.
– Tak, to Charlie Barker, jeden z moich starych
pacjento´w. Juz˙ od dłuz˙szego czasu czeka na wszczepie-
nie bajpaso´w.
Hugo ponownie wzia˛ł słuchawke˛ do re˛ki.
– Musze˛ wysłac´ po niego karetke˛.
– W czasie weekendu w pogotowiu sa˛ tylko wolon-
tariusze. Ja pojade˛.
– Przeciez˙ nie jestes´ na dyz˙urze.
– To bez znaczenia. Wolontariuszom brakuje kwali-
fikacji do tego rodzaju wypadku. Jak daleko mieszkaja˛
Barkerowie?
– Jakies´ dwadzies´cia minut sta˛d.
Maggie juz˙ sie˛ ubierała.
– Zbieraj sie˛, Hugo, kaz˙da chwila jest cenna.
– Masz racje˛, juz˙ ide˛. – Uznał, z˙e nie ma sensu sie˛
72
ODWAGA NA POKAZ
sprzeciwiac´. Co wie˛cej, w duchu cieszył sie˛ z jej to-
warzystwa. – Wez´miemy dz˙ipa, jest szybszy niz˙ twoje
auto.
Po chwili dotarli do stacji pogotowia. W drodze
Maggie wypytała szczego´łowo o historie˛ choroby Char-
liego: jakie brał leki, czy był alergikiem. Wyskoczyli
z dz˙ipa i wbiegli do stacji.
– Co sie˛ stało? – spytała zaskoczona wolontariuszka.
– Jeden z pacjento´w ma kłopoty z sercem – odparła
Maggie. – Wpadłam tylko po ekwipunek i jedziemy.
Czy przenos´ny defibrylator jest sprawny?
– Oczywis´cie. Czy chce pani, z˙ebys´my z nia˛ poje-
chali? – spytała druga z wolontariuszek.
– Dzie˛kuje˛. Mys´le˛, z˙e sobie poradzimy – odparł
Hugo.
– Lepiej zostan´cie w pogotowiu – dodała Maggie –
bo nie wiadomo, co jeszcze moz˙e sie˛ wydarzyc´.
Po chwili oboje siedzieli juz˙ w karetce. Hugona do-
słownie wcisne˛ło w fotel, gdy Maggie nacisne˛ła pedał
gazu do deski i z wyciem syreny pomkne˛ła w strone˛
gło´wnej drogi. Nie pierwszy raz siedział w karetce, ale
nigdy jeszcze tak nia˛ nie pe˛dził.
Jak tylko wyjechali na gło´wna˛ droge˛, Maggie wpadła
pomie˛dzy dwa autobusy, a potem wskoczyła w wolna˛
przestrzen´ obok jakiegos´ auta jada˛cego poboczem, by
przepus´cic´ karetke˛. Miejsca było tak niewiele, z˙e Hugo
zamkna˛ł oczy w przekonaniu, z˙e zaraz usłyszy chrze˛st
rozdzieranej blachy, jednakz˙e nic takiego nie nasta˛piło,
a gdy odwaz˙ył sie˛ unies´c´ powieki, mieli przed soba˛
pusta˛ droge˛.
Otworzył usta, by zwro´cic´ uwage˛ Maggie, z˙e szarz˙uje,
73
ODWAGA NA POKAZ
jednakz˙e widza˛c jej koncentracje˛ i opanowanie, zrezyg-
nował. Wolał zreszta˛ nie ryzykowac´, z˙e ja˛ rozproszy
i rzeczywis´cie znajda˛ sie˛ w niebezpieczen´stwie.
– Musisz mnie pilotowac´ – rzuciła.
– Na razie jedz´ prosto. Za wzgo´rzem skre˛cisz w trze-
cia˛ przecznice˛ po prawej stronie.
Gdy zjechali z gło´wnej drogi i zbliz˙ali sie˛ do domu
pan´stwa Barkero´w, Maggie wyła˛czyła syrene˛.
– Lepiej ich nie straszyc´. Pewnie i tak juz˙ przeszli
swoje – wyjas´niła.
Podjechała pod drzwi wejs´ciowe, w kto´rych niemal
natychmiast pojawiła sie˛ pani Barker, starsza kobieta
o dos´c´ surowym wygla˛dzie. Maggie sie˛gne˛ła po ek-
wipunek.
– Co mam wzia˛c´? – dopytywał sie˛ Hugo.
– To – odparła, podaja˛c mu aparat do rozruchu serca.
Gdy wyskoczyła z karetki, trzymaja˛c w jednym re˛ku
sprze˛t ratunkowy, w drugim butle˛ z tlenem, Betty Barker
uniosła w zdumieniu brwi.
– To Maggie Johnston – wyjas´nił Hugo, widza˛c jej
zdziwienie. – Jest nasza˛ nowa˛ ratowniczka˛.
– Bardzo sie˛ ciesze˛, z˙e pan przyjechał – oparła Betty,
wyraz´nie podkres´laja˛c słowo ,,pan’’.
Jez˙eli Maggie poczuła sie˛ uraz˙ona, nie dała tego po
sobie poznac´. A Hugo specjalnie ocia˛gał sie˛ z zaje˛ciem
sie˛ swoim długoletnim pacjentem, by zobaczyc´ Maggie
w akcji.
Juz˙ w chwili, gdy dos´wiadczył na własnej sko´rze, jak
fachowym jest kierowca˛, zacza˛ł ja˛ widziec´ nagle w zu-
pełnie innym s´wietle. Profesjonalny, niemal chłodny
spoko´j, jakim emanowała zaro´wno w roli kierowcy, jak
74
ODWAGA NA POKAZ
i ratowniczki, był dla niego całkowicie nowym rysem jej
osobowos´ci. Odnio´sł wraz˙enie, jakby ujrzał Maggie po
raz pierwszy w z˙yciu.
Ale nie było czasu na analizowanie doznan´. Ich pac-
jent czekał, siedza˛c przy kuchennym stole. Dla wpraw-
nych oczu juz˙ z daleka było widac´, z˙e stanowi klasycz-
ny przypadek ataku serca. Miał szara˛ twarz i zroszone
potem czoło.
Maggie złoz˙yła ekwipunek na stole, us´miechne˛ła sie˛
do niego ciepło i wycia˛gne˛ła plastikowa˛ maske˛ tlenowa˛.
– Dobry wieczo´r – rzekła łagodnym głosem. – Mam
na imie˛ Maggie i jestem ratowniczka˛. A pan to oczywis´-
cie Charlie Barker, prawda?
– Tak. Prosze˛ mi mo´wic´ Charlie – rzekł z wysiłkiem.
– Naprawde˛ moge˛ zwracac´ sie˛ do pana po imieniu?
– Przygotowuja˛c sprze˛t do podania tlenu, Maggie zaba-
wiała pacjenta rozmowa˛, by sie˛ rozluz´nił i choc´ na
chwile˛ zapomniał o bo´lu. – Zaraz podamy ci tlen,
Charlie, i postaramy sie˛ złagodzic´ bo´l. – Spojrzała na
Hugona. – Czy mo´głbys´ przygotowac´ aparat do EKG?
– Oczywis´cie. – Hugo otworzył torbe˛ i wycia˛gna˛ł
potrzebny sprze˛t. Słuchaja˛c rzeczowych pytan´ Maggie,
us´miechał sie˛ pod nosem.
– W kto´rym miejscu bo´l jest najsilniejszy, Charlie?
– Tutaj. – Pan Barker wskazał na mostek.
– Tylko w tym jednym miejscu?
– Takz˙e w lewym ramieniu i pod z˙uchwa˛.
Maggie zmierzyła pacjentowi cis´nienie.
– Sto czterdzies´ci na siedemdziesia˛t – oznajmiła.
Ponownie otworzyła podre˛czna˛ torbe˛ i zacze˛ła z niej
wyjmowac´ sprze˛t do kroplo´wki. Jednoczes´nie jakims´
75
ODWAGA NA POKAZ
cudem dostrzegała dokładnie wszystko, co robi Hugo,
i teraz zacze˛ła go instruowac´ w podła˛czeniu aparatu
EKG.
– Biała elektroda po prawej stronie, czarna po lewej,
czerwona takz˙e po lewej, poniz˙ej pe˛pka.
– Dzie˛kuje˛. Taki przenos´ny sprze˛t jednak mocno
ro´z˙ni sie˛ od szpitalnego – wyjas´nił nieco speszony
Hugo, widza˛c pytaja˛cy wzrok pani Barker. Potarł z˙elem
odpowiednie miejsca na sko´rze pacjenta i przyczepił
wszystkie elektrody. W tym czasie Maggie podła˛czyła
kroplo´wke˛.
– Hugo powiedział mi, z˙e nie masz alergii na leki.
To prawda, Charlie?
– Z tego co wiem, tak.
– Doskonale. Dostaniesz zastrzyk z morfiny, kto´ry
powinien ci ulz˙yc´. – Delikatnie robiła zastrzyk, obser-
wuja˛c jednoczes´nie twarz Charliego. – Czy zmniejsza
sie˛ nate˛z˙enie bo´lu?
Ze skupionej twarzy Maggie Hugo wywnioskował,
z˙e zdaje sobie sprawe˛ ze stanu pacjenta. Było oczywiste,
z˙e atak serca nie uste˛puje, a zwolniony puls moz˙e zapo-
wiadac´ ryzyko zatrzymania akcji serca.
Hugo wycia˛gna˛ł telefon komo´rkowy i odszedł kilka
kroko´w w gła˛b pomieszczenia, by pan´stwo Barker go
nie usłyszeli. Poła˛czył sie˛ ze szpitalem i poprosił o przy-
gotowanie transportu do szpitala kardiologicznego
w Dunedin.
Gdy wro´cił, Maggie pakowała juz˙ sprze˛t.
– Czy zaz˙ywałes´ dzis´ aspiryne˛ lub podobny lek?
– Tak – odparła za me˛z˙a Betty. – Jak tylko Charlie
wstaje z ło´z˙ka, ma przygotowane wszystkie lekarstwa
76
ODWAGA NA POKAZ
wraz z sokiem pomaran´czowym. I juz˙ moja w tym
głowa, z˙eby je zaz˙ył co do jednego. – Zmusiła sie˛ do
us´miechu. – Prawda, kochanie?
– Nie mam wyboru. – Charlie posłał z˙onie bolesny
us´miech. Widac´ było, z˙e stara sie˛ zaoszcze˛dzic´ jej
zmartwienia.
– Przygotuje˛ wo´zek – zaproponował Hugo. – Chyba
moz˙emy juz˙ wracac´ do szpitala.
– Alez˙ moge˛ po´js´c´ sam – obruszył sie˛ Charlie.
– Jestem za cie˛z˙ki dla takiej dziewuszki jak pani, a bo´l
juz˙ zelz˙ał.
– Nie ma mowy – odparła stanowczo Maggie i po-
słała Charliemu łobuzerski us´miech.
– Przyda mi sie˛ troche˛ gimnastyki. Pomys´l, jak
zwiotczałyby mi mie˛s´nie, gdyby wszyscy moi pacjenci
chcieli sami spacerowac´ do karetki. Betty, czy mogłaby
pani zapakowac´ dla me˛z˙a piz˙ame˛, szczoteczke˛ do ze˛-
bo´w, i tak dalej?
– Wszystko jest juz˙ gotowe – odparła Betty.
Maggie z pomoca˛ Hugona połoz˙yła pacjenta na wo´z-
ku i przypie˛ła go paskami.
– To dla ostroz˙nos´ci – wyjas´nił Hugo z us´miechem.
– Kiedy poczujesz, jak Maggie prowadzi, wszystko zro-
zumiesz.
– Mys´le˛, z˙e ona jest tak doskonałym kierowca˛, jak
i ratowniczka˛ – oznajmiła powaz˙nie Betty.
Maggie rzuciła Hugonowi rozbawione, ale i roz-
czulone spojrzenie. W cia˛gu naste˛pnej minuty wo´zek
z Charliem został umieszczony w karetce, a Hugo
i Maggie załoz˙yli pacjentowi maske˛ tlenowa˛ i pod-
ła˛czyli sprze˛t do monitorowania akcji serca. Betty
77
ODWAGA NA POKAZ
usiadła na brzegu wo´zka, trzymaja˛c re˛ke˛ me˛z˙a. Obok
niej przysiadł Hugo, by mo´c na biez˙a˛co sprawdzac´ stan
pacjenta.
– Gotowi? – rzuciła do tyłu Maggie.
– Tak – odparł Hugo. – Ruszajmy. Helikopter pew-
nie juz˙ leci. Jak dojedziemy do szpitala, powinien na nas
czekac´.
Maggie ruszyła.
– Wysyłamy cie˛ do specjalistycznego szpitala w Du-
nedin. Przy odrobinie szcze˛s´cia nie tylko cie˛ wykuruja˛, ale
w kon´cu wszczepia˛ bajpasy – tłumaczył Hugo, dodaja˛c
z˙artobliwie: – Jak widzisz, atak serca to najlepszy sposo´b,
z˙eby w kon´cu znalez´c´ sie˛ na szczycie listy oczekuja˛cych.
Maggie jechała szybko, choc´ nie z taka˛ brawura˛ jak
poprzednio. Na lotnisko przybyli pie˛tnas´cie minut przed
helikopterem. Wykorzystali ten czas na ponowne prze-
badanie Charliego i wypełnienie dokumento´w. Naste˛p-
nie Maggie pomogła wsadzic´ pacjenta do helikoptera.
Gdy wro´ciła do karetki, Hugo siedział obok Betty i ja˛
obejmował.
– Jestem przeraz˙ona – mo´wiła cicho. Teraz, gdy nie
było przy niej me˛z˙a, nie musiała juz˙ udawac´ me˛z˙nej.
– Czy mo´j Charlie z tego wyjdzie?
– Pewne jest, z˙e ma˛z˙ nie podda sie˛ bez walki, a zajma˛
sie˛ nim najlepsi specjalis´ci. Mys´le˛, z˙e to powinno pania˛
uspokoic´. Prosze˛ sie˛ trzymac´ i dzwonic´, jak tylko cos´
be˛dzie pani wiedziała.
– Dobrze, obiecuje˛. Dzie˛kuje˛ za wszystko – szep-
ne˛ła, a zauwaz˙aja˛c obecnos´c´ Maggie, dodała: – Pani
ro´wniez˙, skarbie, za tak wspaniała˛ opieke˛. Mielis´my
szcze˛s´cie, z˙e to pani do nas przyjechała.
78
ODWAGA NA POKAZ
– Nie ma za co dzie˛kowac´, Betty. – Maggie us´miech-
ne˛ła sie˛ serdecznie. – A teraz czas ruszac´, helikopter
czeka.
Maggie i Hugo stali na la˛dowisku, obserwuja˛c wzno-
sza˛cy sie˛ s´migłowiec.
– Szkoda, z˙e nie mogłem sie˛ z nimi zabrac´ – rzekł
Hugo.
– Jest w dobrych re˛kach – przekonywała Maggie. –
Niewiele bys´ pomo´gł, a tylko stracił czas.
– Ale przynajmniej mo´głbym podtrzymywac´ Betty
na duchu, bo inaczej gotowa zamartwic´ sie˛ na s´mierc´.
Wro´cili pod stacje˛ pogotowia. Maggie zostawiła
karetke˛ pod opieka˛ wolontariuszek i przesiadła sie˛ do
dz˙ipa.
– Do wszystkich pacjento´w jestes´ tak przywia˛zany?
– zapytała.
– Oczywis´cie, z˙e nie. Barkerowie maja˛ w moim ser-
cu szczego´lne miejsce.
– Czemu?
– Moz˙e dlatego, z˙e znam ich lepiej niz˙ innych pac-
jento´w. Charlie pomagał mi w pracach budowlanych
na farmie. Mordowalis´my sie˛ niemal przez rok, a Betty
bez przerwy do nas zagla˛dała. W ciepłe dni dotrzymy-
wała nam towarzystwa, robia˛c na drutach, a w chłodne
gotowała zupe˛. Mimo z˙e sa˛ małz˙en´stwem ponad pie˛c´-
dziesia˛t lat, najche˛tniej w ogo´le by sie˛ nie rozstawali.
– Jakie to pie˛kne – zauwaz˙yła cicho.
– Na pewno niezwykłe – potakna˛ł Hugo, wjez˙dz˙aja˛c
na gło´wna˛ droge˛. – I s´wiadczy o tym, z˙e wybo´r partnera
to piekielnie waz˙na sprawa. Choc´ moz˙e to szcze˛s´cie,
a nie s´wiadome działanie? Bo na przykład, patrza˛c na
79
ODWAGA NA POKAZ
Betty i Charliego, trudno uwierzyc´, z˙e sa˛ tak dobranym
małz˙en´stwem. Wydaja˛ sie˛ jak woda i ogien´.
– Przeciwien´stwa sie˛ przycia˛gaja˛.
– Tak, choc´ nie zawsze na dłuz˙sza˛ mete˛. W ich
przypadku wygla˛da to tak, z˙e Betty cia˛gle sie˛ martwi,
a Charlie podnosi ja˛ na duchu. Z kolei Charlie jest
w gora˛cej wodzie ka˛pany i pakuje sie˛ w ryzykowne
sytuacje. Betty mityguje go, s´cia˛ga na ziemie˛, i stara sie˛
nie dopus´cic´, z˙eby zrobił sobie krzywde˛.
– Ja bym tego nie zniosła! – zawołała z oburzeniem.
– Czego?
– Z
˙
eby ktos´ mnie mitygował i s´cia˛gał na ziemie˛.
– No tak! – parskna˛ł Hugo. – To juz˙ wiem, dlaczego
tamten facet nie miał szans.
– Kto´ry? – zdziwiła sie˛.
– Ten, kto´rego rzuciłas´ ponad rok temu.
– A, Brian! No tak, ten to dopiero potrafił s´cia˛gac´ na
ziemie˛. Nie mo´wia˛c o tym, z˙e chyba umarłby ze strachu,
gdyby jechał ze mna˛ z taka˛ szybkos´cia˛ jak dzis´.
Hugo poczuł kolejna˛ fale˛ sympatii i wspo´łczucia dla
byłego narzeczonego Maggie.
– Musze˛ przyznac´ – rzekł ostroz˙nie – z˙e i mnie
podczas jazdy serce podchodziło do gardła.
– Niepotrzebnie sie˛ bałes´ – odparła lekko. – Ostate-
cznie cos´ tam potrafie˛. A wracaja˛c do tej ostroz˙nos´ci
Briana... Moz˙e to kwestia wieku, macie mniej wie˛cej
tyle samo lat.
Hugo milczał. Mimo sympatii do dawnego partnera
Maggie nie był zachwycony tym poro´wnaniem.
– Na plus trzeba ci zaliczyc´, z˙e nie starałes´ sie˛ mnie
hamowac´ – dodała ze s´miechem. – Bardzo to sobie cenie˛.
80
ODWAGA NA POKAZ
Tym razem odpowiedział jej us´miechem. Istnieje
szansa, z˙e nie jest takim ciamajda˛ i nudziarzem, jak sie˛
Maggie moz˙e wydawac´.
– A gdybym pro´bował, czy to by cokolwiek zmie-
niło?
– Oczywis´cie, z˙e nie!
– Sama widzisz. – Odwzajemnił jej us´miech, po
czym spowaz˙niał. – Nawiasem mo´wia˛c, s´wietnie sobie
radzisz nie tylko jako kierowca, lecz takz˙e jako ratow-
niczka. Doskonale sie˛ spisałas´ przy Charliem. Byłem
pod wraz˙eniem.
– Dzie˛kuje˛...
Dotarli do domu. Maggie weszła do s´rodka, staraja˛c
sie˛ panowac´ nad ruchami, poniewaz˙ po słowach Hugo-
na miała ochote˛ skakac´ z rados´ci. Nigdy jeszcze nie
usłyszała od niego podobnych komplemento´w. Co wie˛-
cej, w jego tonie pobrzmiewała jakas´ niezrozumiała
duma, co sprawiało jej szalona˛ przyjemnos´c´. Pokrywa-
ja˛c zmieszanie, zawołała:
– Brrr, alez˙ tu zimno. Trzeba jak najszybciej napalic´
w piecu i podgrzac´ zupe˛.
Po chwili siedzieli juz˙ na swoich miejscach i bez
pos´piechu jedli gora˛cy posiłek. Gdy skon´czyli, rozsiedli
sie˛ wygodnie, nie maja˛c najmniejszej ochoty opuszczac´
kre˛gu ciepła płyna˛cego od piecyka. Hugo zerkna˛ł za
okno.
– Chyba nie jest to pogoda na wło´czenie sie˛ po oko-
licy – zauwaz˙ył.
– Masz racje˛. – Maggie zrobiła przy sobie miejsce
dla Lass. – Włas´ciwie nie miałabym nic przeciwko
temu, z˙eby tym razem spe˛dzic´ popołudnie po twojemu.
81
ODWAGA NA POKAZ
– W takim razie czuj sie˛ jak u siebie w domu. – Hugo
wskazał stos czasopism medycznych.
Zatopili sie˛ w lekturze. Po jakims´ czasie Maggie
stwierdziła ze zdumieniem, z˙e takie wspo´lne czytanie
jest niesamowicie przyjemne. Znalazła wiele interesuja˛-
cych dla siebie artykuło´w, a Hugo z najwie˛ksza˛ ochota˛
odpowiadał na jej pytania i uwagi.
Rozmawiali na ro´z˙ne tematy, zastanawiaja˛c sie˛ mie˛-
dzy innymi, jak radza˛ sobie Barkerowie w Dunedin. Ze
szpitala kardiologicznego nie otrzymali z˙adnej infor-
macji, totez˙ zaczynali sie˛ niepokoic´.
W kon´cu, koło pia˛tej, Hugo zdenerwował sie˛ nie na
z˙arty. Wzia˛ł za słuchawke˛ i zadzwonił do Dunedin.
Po chwili jego twarz rozjas´niła sie˛. Odłoz˙ył słuchawke˛
i zawołał:
– Charlie natychmiast po przylocie trafił na sto´ł
operacyjny. Nie tylko poradzono sobie z atakiem serca,
ale wszczepiono mu bajpasy. Juz˙ jest po zabiegu i lez˙y
na intensywnej terapii. Chyba wszystko przebiegło bez
zakło´cen´.
– To s´wietnie! – zawołała rozpromieniona Maggie.
– Nawet nie masz poje˛cia, jak sie˛ ciesze˛! – mo´wił
z oz˙ywieniem Hugo. – Trzeba to uczcic´. Co bys´ powie-
działa na kieliszek wina?
– Z najwie˛ksza˛ ochota˛.
Przyjemnie sie˛ siedziało przy kominku. Na dworze
było tak ponuro, z˙e nawet psy nie miały ochoty wy-
s´ciubic´ nosa.
– Za ciebie, Maggie. – Hugo wznio´sł kieliszek. – Za
two´j rewelacyjny pomysł, z˙eby przyjechac´ do Queens-
town.
82
ODWAGA NA POKAZ
Z rados´cia˛ spełniła toast, po czym zawołała:
– A teraz za Charliego, za jego szybki powro´t do
zdrowia.
– A teraz – Hugo ponownie wznio´sł kieliszek – za
twoja˛mistrzowska˛jazde˛. Po takim dos´wiadczeniu doce-
niam wartos´c´ z˙ycia.
Ale ani on, ani Maggie nie podnies´li kieliszka do ust.
Nagle oboje spowaz˙nieli. Przez chwile˛ patrzyli na siebie
bez słowa, w kon´cu Maggie powiedziała cicho:
– Chciałam tylko, z˙ebys´ wiedział, z˙e to nie była
moja wina. Mo´wie˛ oczywis´cie o wypadku w Grecji...
– Wiem, Maggie. – Starał sie˛ nadac´ słowom jak
najwie˛cej ciepła.
– To nie była takz˙e wina Felicity... – cia˛gne˛ła od-
waz˙niej Maggie. – Autobus wypadł zza zakre˛tu prosto
na nas.
– To tez˙ wiem – powto´rzył łagodnie.
– Wiedz takz˙e, z˙e wyjazd do Aten nie był moim
pomysłem. Felicity uparła sie˛, z˙e chce zobaczyc´ Ak-
ropolis.
– To dla mnie nowa informacja... – Nie wiedział,
czemu odczuł tak ogromna˛ ulge˛.
– Mimo to przez cały czas wine˛ za wszystko przypi-
sywałam sobie – wyszeptała. – Wiem, z˙e ty tez˙...
– Nieprawda – odparł stanowczo. – Wierz mi.
– A jednak nie odpowiedziałes´ na z˙aden mo´j list!
– Przez jakis´ czas po prostu nie mogłem sie˛ po-
zbierac´. – Obracał kieliszek w dłoni, wpatruja˛c sie˛
w czerwony płyn. – Dlatego, z˙e to gło´wnie siebie
obwiniałem za całe zdarzenie. To ja miałem sie˛ opieko-
wac´ Felicity po s´mierci ojca. Mame˛ okre˛ciła sobie
83
ODWAGA NA POKAZ
woko´ł paluszka, wie˛c to ja musiałem czuwac´, z˙eby nie
zrobiła jakiegos´ głupstwa. Starałem sie˛ wskazywac´ jej
potencjalne zagroz˙enia, ale...
– Ale ja psułam ci szyki – w oczach Maggie pojawiły
sie˛ łzy – bo cia˛gle namawiałam ja˛ na jakies´ głupstwa.
– Ja bym to uja˛ł inaczej. – Z trudem powstrzymał
wzruszenie. – Felicity nie mogła sie˛ od ciebie oderwac´,
zawsze doskonale sie˛ bawiłys´cie. Byłas´ wie˛c dla niej
dobrym, a nie złym duchem.
– No tak... Ale czasami cudem wychodziłys´my cało
z naszych szalonych zabaw – chlipne˛ła Maggie. – Pa-
mie˛tasz, jak kiedys´ uznałys´my, z˙e jestes´my wro´z˙kami
i pro´bowałys´my latac´ po pokoju? Dzie˛ki Bogu nic nam
sie˛ wtedy nie stało, mniej szcze˛s´cia miała jakas´ drogo-
cenna figurka.
– Porcelanowa pastereczka – przypomniał Hugo,
a na jego ustach pojawił sie˛ melancholijny us´miech.
– Schowałys´cie kawałki do pudełka po butach i wsune˛-
łys´cie je pod ło´z˙ko w mojej sypialni.
– A ty potem godzinami ja˛ sklejałes´. Udało ci sie˛ to
tak doskonale, z˙e mine˛ło wiele miesie˛cy, zanim matka
zorientowała sie˛, z˙e figurka jest rozbita.
– A pamie˛tasz, jak uznałys´cie, z˙e be˛dzie wam do
twarzy w czarnych włosach? Miałys´cie wtedy po dwa-
nas´cie lat.
– Rzeczywis´cie. – Maggie zachichotała. – Felicity
wygla˛dała jak wampirzyca, a moje włosy zrobiły sie˛
zgniłozielone.
– A to, jak pojechałys´cie do kina, spo´z´niłys´cie sie˛ na
autobus i wro´ciłys´cie autostopem?
– No pewnie! Byłes´ ws´ciekły jak nie wiem co.
84
ODWAGA NA POKAZ
– Bo przeciez˙ mogłys´cie trafic´ na jakiegos´ szalen´ca!
– Bez obaw. Zanim wsiadłys´my, dokładnie sobie
obejrzałam, kto nas podwozi. Kierowca był siwowłosy
i miał koloratke˛.
– I oczywis´cie unikne˛łys´cie reprymendy, zaprasza-
ja˛c go potem do nas na herbate˛. Ksia˛dz tak przeja˛ł sie˛
swoja˛ rola˛, z˙e wygłosił kazanie o lekkomys´lnos´ci mło-
dych dam.
– Tak, pamie˛tam – rozes´miała sie˛. – Mys´lałam, z˙e
nigdy nie skon´czy. Musiałam sie˛ powstrzymywac´, z˙eby
nie patrzec´ na Felicity, bo chyba skonałybys´my ze
s´miechu, a ty jeszcze bardziej bys´ sie˛ zezłos´cił. – Mag-
gie urwała nagle. Jej us´miech znikł, z oczu popłyna˛ł
strumien´ łez. – Och, Hugo... Nawet nie masz poje˛cia,
jak za nia˛ te˛sknie˛.
Hugo pochylił sie˛ w strone˛ Maggie i mocno ja˛ obja˛ł.
– Ja takz˙e... – wyszeptał.
– Ciebie tez˙ mi bardzo brakowało – chlipała Maggie.
– Mys´lałam, z˙e winisz mnie za s´mierc´ Felicity i z˙e juz˙
nigdy nie be˛dziesz chciał mnie zobaczyc´.
– Juz˙ wiesz, z˙e tak nie było. Wiem takz˙e, kim byłas´
dla Felicity i co dla niej zrobiłas´. Kochała cie˛ z całego
serca. Przez˙yła z toba˛ najszcze˛s´liwsze chwile swojego
z˙ycia. Moz˙liwe, z˙e dzie˛ki tobie w cia˛gu swoich dzie-
wie˛tnastu lat doznała wie˛cej szcze˛s´cia niz˙ wiele oso´b
w cia˛gu całego z˙ycia.
Wtulaja˛c policzek we włosy Maggie, czuł ich oszała-
miaja˛cy zapach i mie˛kkos´c´.
– Mys´lisz, z˙e nasz bo´l po stracie Felicity kiedys´
zmaleje? – spytała cicho.
– Mys´le˛, z˙e tak – odparł łagodnie.
85
ODWAGA NA POKAZ
– To było tak dawno temu, a wydaje sie˛, z˙e wczoraj...
– A jednak mine˛ło niemal dwanas´cie lat.
Nagle po raz pierwszy od przyjazdu Maggie Hugo
us´wiadomił sobie, ile w cia˛gu tego czasu sie˛ zmieniło.
Maggie nadal moz˙e oczekiwac´ od niego troski i pocie-
chy, jak w czasach, gdy była dzieckiem. Nadal tez˙ w jej
charakterze dominuje urocza nuta szalen´stwa. Jednak
teraz miał do czynienia z dorosła˛ kobieta˛, w dodatku
przes´liczna˛, i trzymanie jej w ramionach było dla niego
co najmniej kre˛puja˛ce. Inaczej tez˙ ja˛ postrzegał po tym,
jak zobaczył ja˛ w akcji jako kierowce˛ karetki i ratow-
niczke˛. Odnajdywał w niej teraz ma˛dros´c´, siłe˛ i pewnos´c´
siebie, kto´rych dawniej nie miała.
Bliskos´c´ Maggie stawała sie˛ coraz bardziej kre˛puja˛-
ca. Us´wiadomił sobie z zaz˙enowaniem, z˙e jego ciało
bardzo jednoznacznie reaguje na jej fizyczny powab.
Dotychczas jedynie dostrzegał jej atrakcyjnos´c´ jako
kobiety, teraz jej dos´wiadczał. Jednoczes´nie miał wra-
z˙enie, z˙e odkrywaja˛c seksualnos´c´ Maggie, jak gdyby
zdradza ich wspo´lne wspomnienia z lat młodos´ci.
Musiała zauwaz˙yc´ te˛ gre˛ uczuc´ na jego twarzy
i domys´liła sie˛ przynajmniej po cze˛s´ci, z czego wynika-
ła. Zwłaszcza gdy nagle dostrzegła w jego oczach
czujnos´c´ po tym, jak sie˛ przytulili. Widac´ us´wiadomił
sobie, z˙e oboje sa˛ doros´li i nie moz˙e jej traktowac´ tak
samo jak dawniej.
Takz˙e i ona us´wiadomiła sobie, z˙e w ich relacjach
zaszła jakas´ zmiana. Hugo przestał byc´ namiastka˛ star-
szego brata, a ona jego przyszywana˛siostrzyczka˛. Takz˙e
i ona odczuła poz˙a˛danie i zastanawiała sie˛, czy Hugo ma
ten sam problem. Mo´gł o tym s´wiadczyc´ błysk poz˙a˛da-
86
ODWAGA NA POKAZ
nia, kto´ry zauwaz˙yła w jego oczach, ale był tak kro´tki,
z˙e moz˙e było to złudzenie.
Bardziej jednak było moz˙liwe, z˙e po prostu dokony-
wała projekcji budza˛cych sie˛ w niej uczuc´ z nadzieja˛, z˙e
Hugo je odwzajemni. Sa˛dza˛c po jego naste˛pnej reakcji,
ma na to niewielkie szanse. W jakims´ momencie gwał-
townie sie˛ od niej oderwał, niemal ja˛ odpychaja˛c. Od-
wro´cił sie˛ bez słowa i dołoz˙ył drewna do pieca, potem
gwizdna˛ł na psy.
– Czas na spacer, pieski! – zawołał z udana˛ beztros-
ka˛. – Trzeba łykna˛c´ troche˛ s´wiez˙ego powietrza, nawet
jes´li pada s´nieg.
Ale potrzebował s´wiez˙ego powietrza przede wszyst-
kim dla siebie, dlatego tym razem nie namawiał Maggie
na spacer. Mys´l, z˙e mogła dostrzec w jego twarzy
poz˙a˛danie, przeraz˙ała go. Biedna dziewczyna, widzi
w nim opiekuna, namiastke˛ starszego brata, a on omal
sie˛ na nia˛ nie rzucił! O nie, musi sie˛ postarac´, by Maggie
nadal czuła sie˛ z nim bezpieczna.
87
ODWAGA NA POKAZ
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
– Rzeczywis´cie, bardzo tu ładnie.
Maggie wygla˛dała z okna karetki na niewielkie
osiedle połoz˙one na skraju Queenstown. Był słoneczny
dzien´ i odbite od s´niegu s´wiatło sprawiało, z˙e budynki
wygla˛dały jak domki dla lalek. Podjechali do jednego
z nich.
– Jest wie˛kszy niz˙ sie˛ wydaje – wyjas´nił Jason.
Dwoma kołami stana˛ł na krawe˛z˙niku, by nie tamowac´
ruchu na wa˛skiej uliczce. – Ma cztery sypialnie. Chodz´
do s´rodka.
Mimo z˙e okolica podobała sie˛ Maggie, ruszyła za
Jasonem z ocia˛ganiem. Włas´ciwie ani razu nie stwier-
dziła wyraz´nie, z˙e jest zainteresowana wynaje˛ciem po-
koju w budynku, w kto´rym mieszka Jason, ale nie
chciała sprawiac´ mu przykros´ci.
– Zdaje sie˛, z˙e dos´c´ blisko sta˛d do kompleksu hand-
lowego – zauwaz˙yła.
– Wszystko mamy pod nosem. Nie trzeba nawet
gotowac´, bo w pobliz˙u jest mno´stwo knajpek, a jak
wypije sie˛ za duz˙o, moz˙na na piechote˛ wro´cic´. – Pus´cił
do Maggie oko.
– To rzeczywis´cie fajnie – odparła, bardziej z obowia˛-
zku niz˙ przekonania. Poczekała, az˙ Jason otworzy drzwi,
i spytała: – Nie jest tu aby czasami za głos´no w nocy?
– Owszem, to dos´c´ rozrywkowa dzielnica. Queens-
town w ogo´le te˛tni z˙yciem, nie tylko w sezonie turys-
tycznym.
Nie odpowiedziała. Nie chciała wspominac´ przy
Jasonie, z˙e o wiele bardziej od gwarnego osiedla
pocia˛ga ja˛ cisza i spoko´j panuja˛ce woko´ł posiadłos´ci
Hugona.
Weszli do s´rodka. W gło´wnym pomieszczeniu, kto´re
wyraz´nie pełniło funkcje˛ salonu doste˛pnego dla wszyst-
kich lokatoro´w, natkne˛li sie˛ na me˛z˙czyzne˛ ubranego
jedynie w szorty. Był mniej wie˛cej w wieku Jasona,
wysoki, szczupły, jasnowłosy. Na widok gos´ci us´miech-
na˛ł sie˛, jego niebieskie oczy błysne˛ły. Maggie odniosła
wraz˙enie, z˙e patrzy na pogan´skiego boz˙ka.
– Czes´c´, Sven! – zawołał Jason. – Widze˛, z˙e juz˙
wstałes´. – Podał re˛ke˛ koledze i odwro´cił sie˛ do Maggie.
– To Sven, wprost ze Szwecji, instruktor jazdy na
nartach.
– Naprawde˛? – Maggie takz˙e sie˛ us´miechne˛ła, stara-
ja˛c sie˛ ukryc´ zmieszanie.
W uszach natychmiast zabrzmiał jej z˙art, kto´ry rzu-
ciła niedawno w obecnos´ci Hugona, o poszukiwaniu
przystojnego instruktora narciarskiego, najlepiej ze
Szwecji.
– Moz˙e Maggie wprowadzi sie˛ na miejsce Donny
– wyjas´nił Jason. – Fantastycznie, prawda?
– Fantastycznie – potwierdził Sven. Mocny skan-
dynawski akcent dodawał mu uroku. – Jez´dzisz na
nartach, Maggie?
– Jeszcze nie, ale chciałabym sie˛ nauczyc´.
– Co sie˛ stało, z˙e tak wczes´nie dzis´ wstałes´, Sven?
89
ODWAGA NA POKAZ
– wtra˛cił Jason. – Zwykle zwlekasz sie˛ z ło´z˙ka około
południa.
– Lisa musiała is´c´ do pracy – wyjas´nił Sven ze
smutkiem – wie˛c wstałem razem z nia˛.
– Lisa to przyjacio´łka Svena – wytłumaczył Jason.
– Ach tak – mrukne˛ła Maggie i atrakcyjnos´c´ Svena
nagle w jej oczach zmalała.
Zacze˛ła rozgla˛dac´ sie˛ po pomieszczeniu. Przede
wszystkim uderzyła ja˛ ciasnota, było tez˙ dos´c´ zabałaga-
nione. Na podłodze walały sie˛ buty narciarskie i sterty
gazet. W zlewie lez˙ały brudne talerze.
– W tym tygodniu ja zajmuje˛ sie˛ sprza˛taniem – wyja-
s´nił Jason z grymasem, widza˛c jej spojrzenie – ale cia˛gle
cos´ mi wyskakuje.
– Nie przejmuj sie˛ – odparła Maggie. – Sama tez˙ nie
nalez˙e˛ do pedanto´w.
– Chodz´, pokaz˙e˛ ci ten wolny poko´j.
Przeszli na go´re˛, gdzie Jason wskazał jej drzwi.
Otworzyła je i wsune˛ła głowe˛ do s´rodka. Pod s´ciana˛ stał
rza˛d nart, a połowe˛ pokoju zajmował czyjs´ plecak. Okno
natomiast wychodziło na kubły ze s´mieciami z sa˛sied-
niej restauracji.
Maggie przypomniała sobie swoja˛ sypialnie˛ w domu
Hugona, z przeszklonymi drzwiami, za kto´rymi roz-
taczał sie˛ widok na jezioro i go´ry. Z trudem powstrzy-
mała westchnienie na mys´l, z˙e miałaby sie˛ stamta˛d
wyprowadzac´. Poczuła takz˙e dziwny ucisk w z˙oła˛dku,
kto´rego natury wolała nie dra˛z˙yc´. Zerkne˛ła na zegarek.
– Dzie˛ki za pokazanie pokoju i w ogo´le propozycje˛.
Musze˛ sobie to wszystko poukładac´. A po´ki co, chyba
czas wracac´ do pracy. Po kogo jedziemy?
90
ODWAGA NA POKAZ
– Po Dulcie Payne. Jak pewnie wiesz, cia˛gle jej
szukamy lub ska˛ds´ przywozimy. – Jason wspia˛ł sie˛ na
miejsce kierowcy, Maggie usiadła obok. – Ma ponad
osiemdziesia˛tke˛ i cierpi na Alzheimera, jednak jej ma˛z˙
nie zgadza sie˛ na umieszczenie jej w domu opieki.
W dos´c´ regularnych odste˛pach czasu znika z domu
i potem wszyscy jej szukaja˛. Ostatnio nie poznała me˛z˙a,
nawet uderzyła go w twarz.
– Biedak – mrukne˛ła ze wspo´łczuciem. – O ile
wiem, pani Payne ma przejs´c´ w szpitalu dodatkowe
badania. Moz˙e zatrzymanie jej u nas na kilka dni to
jednak pierwszy krok przed umieszczeniem jej w domu
opieki?
– Na pewno nie. Stary Tom nigdy by sie˛ na to nie
zgodził. Powiedział kiedys´, z˙e z˙ona zajmowała sie˛ nim
przez całe z˙ycie, wie˛c teraz on be˛dzie sie˛ nia˛ opiekował
az˙ do kon´ca.
Wro´cili do stacji po potrzebne formularze. Gdy
Maggie zaje˛ta była przygotowaniami do wyjazdu,
w drzwiach ła˛cza˛cych pogotowie ze szpitalem stana˛ł
nagle Hugo.
Jego widok nie powinien był jej zdziwic´. Ostatecznie
wiedziała, z˙e ma dzis´ dyz˙ur, wie˛c dlaczego zabiło jej
raptownie serce i dlaczego unikała jego wzroku?
Oczywis´cie, doskonale znała odpowiedz´ na oba pyta-
nia, lecz nie chciała jej formułowac´ nawet we własnych
mys´lach. Ratuja˛c sie˛ przed okazaniem zmieszania, sku-
piła sie˛ na tematach zawodowych.
– Sprawa z pan´stwem Payne nie be˛dzie łatwa – rzekł
Hugo. – Tom nie chce oddac´ Dulcie do szpitala nawet
na kilka dni. Jednak ma chroniczne problemy z oddy-
91
ODWAGA NA POKAZ
chaniem, kto´re ostatnio sie˛ nasiliły. Nie ma szans, z˙eby
w takim stanie poradził sobie z opieka˛ nad z˙ona˛.
– Czy twoim zdaniem Tom be˛dzie chciał przyjechac´
z nia˛ do szpitala? – spytała Maggie.
– Nawet na pewno, i to by nam ułatwiło zadanie.
Potem sam moge˛ odwiez´c´ go do domu.
– Doskonale – rzekła Maggie. – Tymczasem zaj-
miemy sie˛ nimi, jak umiemy. Jason s´wietnie sobie radzi
ze starszymi ludz´mi.
Po wyjs´ciu Hugona Maggie siedziała chwile˛ w zamy-
s´leniu. Nie mogła sie˛ otrza˛sna˛c´ z ponurego nastroju,
w kto´ry popadła po obejrzeniu z Jasonem swego potenc-
jalnego pokoju. Nie chodzi o to, z˙e mieszkanie jej nie
zachwycało, lecz o to, z˙e musi wyprowadzic´ sie˛ od
Hugona.
Nie poprawiało jej nastroju spostrzez˙enie, z˙e w obec-
nos´ci Hugona od pewnego czasu czuje skre˛powanie.
A dokładnie od tygodnia, od rozmowy o Felicity, kiedy
w ich relacjach nasta˛piła wyraz´na zmiana, zwłaszcza
gdy nagle przytulili sie˛ do siebie. Jedna˛ z cech tej
zmiany była taka sama bliskos´c´, jaka kiedys´ ich ła˛czyła.
Stali sie˛ zno´w jak rodzina, choc´ nie ła˛czyło ich z˙adne
pokrewien´stwo. I w tym tkwi zagroz˙enie, bo nie ma
naturalnej przeszkody płyna˛cej z wie˛zo´w krwi, kto´ra by
ich ratowała przed zapomnieniem sie˛.
Takie ryzyko istniało zwłaszcza w przypadku Mag-
gie, kto´ra˛ coraz cze˛s´ciej nawiedzały wspomnienia jej
szczenie˛cej miłos´ci do Hugona. Ilekroc´ go widziała,
dos´wiadczała podniecenia, kto´remu towarzyszyło znacz-
nie głe˛bsze uczucie. Choc´ starała sie˛ powstrzymac´,
coraz cze˛s´ciej tez˙ wodziła za nim oczami.
92
ODWAGA NA POKAZ
Co gorsza, z uczuciem zaz˙enowania odkryła, z˙e
chłonie wzrokiem cała˛ jego postac´, obserwuja˛c na
przykład, jak opinaja˛ mu sie˛ na udach dz˙insy. Albo
przygla˛da sie˛ z lubos´cia˛ jego dłoniom, gdy czyta jakies´
czasopismo, i wyobraz˙ała sobie, jak te dłonie bła˛dza˛ po
jej ciele.
Hugo z pewnos´cia˛ ani podejrzewał, jakie nia˛ targaja˛
uczucia, poniewaz˙ nie ma szans, by je mo´gł odwzajemnic´,
a wie˛c nie wychodził poza role˛ przyszywanego starszego
brata. Poza tym był przeciez˙ zwia˛zany z Joan, a Maggie
nie miała zwyczaju kras´c´ innym kobietom me˛z˙czyzn.
Tak wie˛c to niespodziewane zauroczenie było jedy-
nie jej problemem i albo sobie z nim poradzi, albo be˛dzie
musiała jak najszybciej wyprowadzic´ sie˛ z domu nad
jeziorem, by nie naraz˙ac´ sie˛ na cia˛głe pokusy i emoc-
jonalne me˛ki.
Tymczasem musiała ratowac´ sie˛ strategia˛, kto´ra ni-
gdy jej nie zawodziła – koncentracja˛ na pracy.
Przegla˛daja˛c liste˛ potrzebnego wyposaz˙enia do stacji
pogotowia, kto´ra jak zwykle wydłuz˙ała sie˛ w nieskon´-
czonos´c´, Maggie przypomniała sobie, z˙e cze˛s´c´ pienie˛-
dzy moz˙e uda sie˛ zdobyc´ podczas balu poła˛czonego ze
zbieraniem datko´w na szpital i pogotowie. Perspekty-
wa balu skłoniła ja˛ takz˙e do rozwaz˙enia bardziej przy-
ziemnych spraw. Zostały zaledwie dwa tygodnie, a ona
jeszcze nie pomys´lała o kostiumie. Jako pomysłodaw-
czyni nie moz˙e sie˛ pojawic´ w byle czym.
Nie moz˙e tez˙ prosic´ o rade˛ Hugona, bo ten podcho-
dził do pomysłu balu z rezerwa˛. Gdy kilka dni wczes´-
niej spytała go, co zamierza włoz˙yc´, wzruszył ramiona-
mi i mrukna˛ł:
93
ODWAGA NA POKAZ
– Nie mam poje˛cia. Joan cos´ wymys´li. Pewnie wypo-
z˙yczy jakies´ kostiumy dla mnie i dla siebie w Dunedin.
– Jak to? – Maggie potrza˛sne˛ła głowa˛, nie rozumie-
ja˛c. – Jest ci oboje˛tne, w co sie˛ ubierzesz?
– Yhm. Nienawidze˛ balo´w kostiumowych. Czyj to
w ogo´le był pomysł?
– Mo´j – przypomniała mu z lekko uraz˙ona˛mina˛– ale
nie przejmuj sie˛. Mys´le˛, z˙e Joan znajdzie cos´ odpowied-
niego. – Zachowanie Hugona rozdraz˙niło ja˛, wie˛c doda-
ła: – Najlepszy byłby dla ciebie stro´j Drakuli. Doskonale
bys´ sie˛ prezentował z ogromnymi wampirzymi ze˛bis-
kami i s´ciekaja˛ca˛ z nich krwia˛. Jednoczes´nie ubio´r
hrabiego wymaga fraka, wie˛c w tan´cu prezentowałbys´
sie˛ wys´mienicie.
– Moz˙e. Tylko z˙e ja nienawidze˛ tan´czyc´.
Maggie spojrzała na niego z niedowierzaniem. Jak
moz˙na nie lubic´ tan´czyc´? Moz˙e Hugo rzeczywis´cie jest
o wiele bardziej sztywny i ponury, niz˙ jej sie˛ zdawało?
W jej słowach brzmiała teraz otwarta złos´liwos´c´:
– Tym bardziej utwierdzam sie˛ w przekonaniu, z˙e
stro´j Drakuli byłby dla ciebie znakomity. Wypoz˙yczy-
my ci trumne˛ i wygodnie sobie w niej polez˙ysz, a inni
be˛da˛ sie˛ bawic´.
– Ciekawe, za kogo ty sie˛ przebierzesz? – odparował
Hugo, nie zbity z tropu. – Za Pipi Langstrump?
Maggie zastanawiała sie˛, czy to sugestia do jej nie-
sfornych włoso´w, kto´re rzeczywis´cie mogłyby sterczec´
na wszystkie strony, gdyby ich nie ujarzmiała odpowie-
dnimi specyfikami. Bardziej jednak podejrzewała, z˙e
Hugo ma na mys´li jej nieokiełzana˛ nature˛ – i to ja˛
zabolało.
94
ODWAGA NA POKAZ
Czyz˙by z dawnych czaso´w pamie˛tał jedynie jej
nieodpowiedzialne, cze˛sto szczeniackie wyskoki? Czy
nadal uwaz˙a, z˙e jest niedojrzała i nie uznaje z˙adnych
ograniczen´?
Westchne˛ła. Pakuje sie˛ w niezłe tarapaty, skoro byle
z˙arcik Hugona wywołuje w niej taka˛ frustracje˛. Co
gorsza, w rozwia˛zaniu tej sytuacji zdana jest jedynie na
siebie. Istnieje jedno wyjs´cie: musi ochłona˛c´ w swym
afekcie, poniewaz˙ dzis´ – podobnie jak dawniej – nie ma
u Hugona najmniejszych szans.
Jej ponure rozmys´lania przerwał dzwonek telefonu.
Słysza˛c głos Donalda Hamiltona, szybko podje˛ła decy-
zje˛. Zapraszaja˛c go jako swojego partnera, zaoszcze˛dzi
sobie i Hugonowi niezre˛cznej sytuacji.
– Doskonały pomysł, Maggie! – zawołał przeje˛ty
Donald. – Mam poszukac´ dla ciebie jakiegos´ kostiumu
w Dunedin?
– Dzie˛kuje˛, mys´le˛, z˙e poradze˛ sobie sama. – Maggie
podobał sie˛ głos Donalda: głe˛boki, zmysłowy, pełen
ciepła. – Kilka lat temu brałam lekcje tan´ca brzucha.
Poprosze˛ matke˛, z˙eby przysłała mi kostium, kto´rego
wtedy uz˙ywałam. Przebiore˛ sie˛ za egzotyczna˛ tancerke˛
rodem z legendy o lampie Alladyna.
– Juz˙ sie˛ nie moge˛ doczekac´, kiedy cie˛ zobacze˛.
W takim razie postaram sie˛ znalez´c´ dla siebie cos´
w podobnym stylu. W przyszłym tygodniu przylatuje˛ do
was na konsultacje˛. Proponuje˛ wspo´lny lunch, to ob-
gadamy szczego´ły.
Wysiłek włoz˙ony w organizacje˛ balu okazał sie˛
zaskakuja˛co wielki. Hugo był mile zaskoczony odzewem
95
ODWAGA NA POKAZ
lokalnej społecznos´ci. Dekoracje i os´wietlenie, jedzenie
i picie były najwyz˙szej klasy, a gos´ci i sponsoro´w
pojawiło sie˛ istne mrowie. Elegancki garnitur, kto´ry
zaproponowała mu Joan na bal kostiumowy, wydawał
mu sie˛ doskonałym i przemys´lanym wyborem. Z jednej
strony mo´gł tłumaczyc´, z˙e przebrał sie˛ za Jamesa Bonda,
z drugiej – unikna˛ł koniecznos´ci włoz˙enia jakiegos´
dziwacznego kostiumu, w kto´rym wygla˛dałby jak pajac.
Wybo´r Joan był doskonały takz˙e ze wzgle˛do´w praktycz-
nych – w czasie balu miał dyz˙ur, wie˛c w kaz˙dej chwili
mo´gł wro´cic´ do szpitala, nie wzbudzaja˛c sensacji ws´ro´d
pacjento´w.
Jednakz˙e teraz, gdy znalazł sie˛ w sali, poczuł sie˛
zupełnie nie na miejscu. Miał wraz˙enie, z˙e zno´w bardzo
mu blisko do kategorii nudziarzy, kto´rych Maggie nie
tolerowała. W otoczeniu ro´z˙nej mas´ci przebieran´co´w
bardziej przypominał wymuskanego kelnera niz˙ uczest-
nika balu kostiumowego.
Sterczał teraz samotnie jak palec w odprasowanym
garniturze, maja˛c w zasie˛gu re˛ki tabuny zakonnic, ksie˛-
z˙y i ro´z˙nych postaci historycznych i filmowych, a takz˙e
cała˛ menaz˙erie˛ zwierza˛t, diabło´w, cygano´w i innych
dziwacznych postaci. Dostrzegł nawet, jak jeden z jego
najbardziej konserwatywnych kolego´w przebrał sie˛ za
Frankensteina, a cicha i spokojna Megan włoz˙yła na
siebie frywolny fartuszek francuskiej pokojo´wki.
Z
˙
eby choc´ troche˛ pokryc´ zmieszanie, zacza˛ł roz-
gla˛dac´ sie˛ po sali. Szukał Maggie, kto´ra nie chciała mu
sie˛ przyznac´, jaki kostium włoz˙y, co tylko zwie˛kszyło
jego ciekawos´c´. Nagle usłyszał koło siebie czyjs´ zdu-
miony głos:
96
ODWAGA NA POKAZ
– Dobry wieczo´r, panie doktorze. – Annie, młoda re-
cepcjonistka przebrana za klauna, przygla˛dała mu sie˛
z rozbawieniem. – Nie wiedział pan, z˙e to bal kos-
tiumowy?
– Alez˙ wiedziałem – wyja˛kał zmieszany. – Prze-
brałem sie˛ za Jamesa Bonda...
– Aha, rozumiem – oznajmiła Annie, choc´ z jej
twarzy nie znikał powa˛tpiewaja˛cy wyraz. Jednak nie
zda˛z˙yła nic dodac´, bo porwał ja˛ do tan´ca jakis´ dziko
wygla˛daja˛cy kowboj.
W chwile˛ po´z´niej u boku Hugona pojawił sie˛ prezes
zarza˛du szpitala.
– Wspaniały bal, prawda? Przy takim tłumie potenc-
jalnych sponsoro´w be˛dzie nas chyba stac´ na zakup
sprze˛tu USG?
– Całkiem moz˙liwe – zgodził sie˛ Hugo. – Nawet by
mi do głowy nie przyszło, z˙e bal be˛dzie sie˛ cieszył takim
zainteresowaniem.
Nie mo´gł nie zauwaz˙yc´, z˙e i prezes bił go na głowe˛
odwaga˛ w doborze stroju. Przebrał sie˛ za Henryka VIII
i w poro´wnaniu z wykwintnym strojem kro´la garnitur
Hugona jeszcze mniej przypominał jakikolwiek kostium.
– Zobacz, Hugo, wszyscy tan´cza˛ – zawołała Joan,
kto´ra nagle pojawiła sie˛ u jego boku.
– Tak, widze˛ – odparł – ale ja na razie spauzuje˛.
Widze˛ obok ciebie jakiegos´ ksie˛dza. Moz˙e jemu za-
proponujesz?
– To Lewis – rozes´miała sie˛ Joan i przywitała sie˛
z pulmonologiem.
Podczas gdy oni rozmawiali, Hugo ponownie rozej-
rzał sie˛ po sali. Dojrzał Jasona, kto´ry ze swoimi blond
97
ODWAGA NA POKAZ
dredami udawał supermana. Obok niego kre˛ciła sie˛ Erin
nadal z re˛ka˛ w gipsie, co wygla˛dało interesuja˛co, zwaz˙y-
wszy z˙e przebrała sie˛ za kotke˛. A potem... potem do-
strzegł Maggie.
Dosłownie zaparło mu dech w piersiach, poniewaz˙
Maggie wygla˛dała cudownie. Była boso, paznokcie
u sto´p pomalowała na jaskrawoczerwony kolor. Kostki
zdobiły jej bransolety, na nogach zas´ powiewały obszer-
ne pantalony. Piersi okrywał jej stanik zdobiony boga-
to cekinami, a w pe˛pku skrzył sie˛ sztuczny kamien´. Wło-
sy miała rozpuszczone, co wraz z przez´roczystym welo-
nem okrywaja˛cym usta jeszcze bardziej podkres´lało
niesamowita˛ urode˛ jej oczu, ozdobionych egzotycznym
makijaz˙em.
Teraz dopiero zauwaz˙ył krocza˛cego u jej boku Araba
trzymaja˛cego ja˛ za re˛ke˛. Choc´ oboje znajdowali sie˛ dos´c´
daleko, wydawało mu sie˛, z˙e rozpoznaje w nim Donalda
Hamiltona. Odwro´cił wzrok. Nie chciał, by Maggie go
zauwaz˙yła. A zwłaszcza tego, z jakim zachwytem jej sie˛
przygla˛dał. Odchrza˛kna˛ł.
– Zgoda! – zawołał do Joan. – Zatan´czmy.
Orkiestra grała wspaniale, a parkiet był tak zatłoczo-
ny, z˙e nikt nie zwro´cił uwagi na nieco oryginalny styl
tan´ca Hugona. Po jakims´ czasie zaprowadził Joan do
baru, by sie˛ czegos´ napic´. W tym momencie ponownie
doła˛czył do nich Lewis.
– Zapomniałem ci cos´ powiedziec´, Joan! – zawołał.
– Chodzi o twoje obrazy i o wystawe˛.
Podczas gdy Joan i Lewis omawiali swoje sprawy,
Hugo ponownie rozejrzał sie˛ po sali. Nie miał prob-
lemo´w ze znalezieniem Maggie. Woko´ł niej utworzyło
98
ODWAGA NA POKAZ
sie˛ grono entuzjasto´w patrza˛cych, jak wykonuje taniec
brzucha. Tan´czyła z typowa˛ dla siebie urocza˛ non-
szalancja˛ i rados´cia˛ z˙ycia, z jakimi podchodziła do
wie˛kszos´ci spraw.
Tak jak sie˛ domys´lał, towarzysza˛cym jej Arabem był
Donald Hamilton. Skonstatowanie tego faktu natych-
miast popsuło mu nastro´j. Jednakz˙e nie miał czasu na
analizowanie swych emocji, poniewaz˙ zabrze˛czał jego
telefon komo´rkowy. Recepcjonistka ze szpitala.
– Bardzo mi przykro – zawołał do Joan i Lewisa – ale
musze˛ was zostawic´. Jestem na dyz˙urze i włas´nie mnie
wezwano.
– O nie! – Joan załamała re˛ce. – Zabawa dopiero sie˛
zaczyna, a ja w dodatku sie˛ dowiedziałam, z˙e jeden
z moich obrazo´w został kupiony.
– To fantastycznie. Gratuluje˛ z całego serca. A teraz
naprawde˛ przepraszam, musze˛ pe˛dzic´. Postaram sie˛
wro´cic´ na tyle szybko, z˙eby odwiez´c´ cie˛ do domu.
– Nie trzeba, nie chciałabym zawracac´ ci głowy.
Poprosze˛ Lewisa, dobrze?
– Alez˙ prosze˛! – zawołał Lewis i napełnił kieliszek
Joan szampanem.
– Mys´le˛, z˙e moz˙esz wzia˛c´ do domu Maggie – zasu-
gerowała Joan.
– Ska˛d ten pomysł? – Hugo zamrugał zaskoczony.
– Jak by ci to powiedziec´... – Joan spojrzała w bok.
– Dowiedziałam sie˛ włas´nie od Lewisa, z˙e Donald wca-
le nie jest rozwiedziony. Z
˙
ona rzeczywis´cie go rzuciła,
ale zno´w sa˛ razem.
– To prawda – wtra˛cił Lewis. – Nie dalej niz˙ w ze-
szłym tygodniu jadłem z nimi kolacje˛.
99
ODWAGA NA POKAZ
– Uwaz˙am, z˙e powinienes´ cos´ zrobic´ w tej materii
– kontynuowała Joan – zanim sprawy tych dwojga nie
zajda˛ za daleko.
– Przede wszystkim nie wiemy, w jakim kierunku
zmierza ich zwia˛zek – zauwaz˙ył Hugo – a poza tym
chyba nie mamy prawa wtra˛cac´ sie˛ w ich sprawy. A te-
raz wybaczcie...
Hugo z ulga˛ opuszczał bal, a z jeszcze wie˛ksza˛ kon´-
czył rozmowe˛ o Maggie.
Okazało sie˛, z˙e przypadek, do kto´rego go wezwano,
nie nalez˙ał do powaz˙nych. Czekała na niego pacjentka
w s´rednim wieku, kto´ra skarz˙yła sie˛ na potworny bo´l
głowy. Po zbadaniu jej i wykluczeniu powaz˙niejszych
neurologicznych schorzen´ Hugo uznał, z˙e to przypusz-
czalnie silna migrena. Kobieta sie˛ uspokoiła, usłyszaw-
szy taka˛ diagnoze˛, jednakz˙e z ulga˛ przyje˛ła propozycje˛,
by zostac´ na obserwacji.
Skoro juz˙ przyjechał do szpitala, jak zwykle zaj-
rzał do Nancy. Na jego widok wykrzykne˛ła ze zdu-
mienia.
– Dobry Boz˙e! Co´z˙ pan tutaj robi o tak po´z´nej porze?
Czy wydarzył sie˛ jakis´ wypadek?
– Mam dyz˙ur, wezwano mnie do izby przyje˛c´. Na
szcze˛s´cie nic powaz˙nego. Pomys´lałem wie˛c, z˙e spraw-
dze˛, co u pani.
– Wszystko po staremu. Czuje˛ sie˛ znacznie lepiej i to
mi wystarczy. – Przyjrzała mu sie˛ uwaz˙niej. – Jakos´
dziwnie jest pan ubrany.
– Wracam z balu – wyjas´nił.
– Chyba niezbyt udanego – zauwaz˙yła Nancy.
100
ODWAGA NA POKAZ
Hugo us´miechna˛ł sie˛. Nancy dostrzegała rzeczy, kto´-
rych inni nawet nie podejrzewali. Z wiekiem zdobyła nie
tylko dos´wiadczenie, ale i prawdziwa˛ ma˛dros´c´.
– Ma pani racje˛, che˛tnie stamta˛d zwiałem. Czułem
sie˛ tam nieswojo, zupełnie nie na miejscu – wyjas´nił,
zaskoczony swoja˛otwartos´cia˛. – Prawde˛ mo´wia˛c, wszy-
scy pro´cz mnie przyszli w kostiumach, jak przystało na
bal przebieran´co´w.
– Wie˛c dlaczego pan sie˛ nie przebrał?
– Nie wiem. – Zamys´lił sie˛. – Zawsze uwaz˙ałem, z˙e
bale kostiumowe to głupota, w dodatku z˙enuja˛ca. Dzis´
zacza˛łem sie˛ zastanawiac´, czy z powodu swojego roz-
sa˛dku, kto´rym tak sie˛ dotychczas chlubiłem, czegos´
w z˙yciu nie trace˛.
Nancy poklepała go po dłoni.
– Sekret polega na tym, z˙e trzeba byc´ rozsa˛dnym dla
innych, a nie dla siebie. – Hugo przez chwile˛ rozwaz˙ał
jej słowa. Moz˙liwe, z˙e tak długo był ostoja˛ i uosobie-
niem rozsa˛dku dla innych, z˙e stało sie˛ to jego druga˛ na-
tura˛. – Bycie rozsa˛dnym nie jest złe – cia˛gne˛ła łagod-
nie Nancy. – Ale powygłupianie sie˛ od czasu do czasu
nikomu nie zaszkodzi. Z
˙
ycie jest kro´tsze niz˙ sie˛ wydaje,
trzeba z niego czerpac´ gars´ciami.
Hugo miał wraz˙enie, jak gdyby słyszał Maggie, tylko
w starszym wydaniu. Odwzajemnił serdeczny us´miech
Nancy.
– Dzie˛kuje˛ pani za ma˛dra˛ rade˛, a teraz zno´w musze˛
byc´ bardzo rozsa˛dny i poprosic´, by postarała sie˛ pani
zasna˛c´.
Hugo czuł sie˛ zbyt zme˛czony, by wracac´ na bal.
Z nadzieja˛, z˙e Donald Hamilton zatroszczy sie˛ o swoja˛
101
ODWAGA NA POKAZ
partnerke˛ i odwiezie ja˛, gdy impreza sie˛ skon´czy, wsiadł
do auta i ruszył do domu.
Choc´ dochodziła druga, Maggie jeszcze nie było.
Pomys´lał gorzko, z˙e moz˙e znajduje sie˛ teraz w jakims´
pokoju hotelowym z Donaldem Hamiltonem.
Małz˙en´skie problemy Donalda ani go zie˛biły, ani
grzały. Inaczej jednak przedstawiała sie˛ sprawa z Mag-
gie. Jej los był dla niego niezmiernie waz˙ny. O wiele
bardziej niz˙ chciałby sie˛ do tego przyznac´.
Dygotała z zimna. Ubio´r tancerki jest z pewnos´cia˛
ogromnie atrakcyjny, ale nie nadaje sie˛ do dłuz˙szego
noszenia w s´rodku zimy. Z ulga˛ zobaczyła, z˙e Hugo
zostawił rozpalony piec, by mogła sie˛ ogrzac´. Jego
troska ja˛ wzruszyła.
Nagle ze zdumieniem odkryła, z˙e wcale nie poszedł
spac´. Siedział w fotelu i patrzył na nia˛ ze sroga˛ mina˛.
– Jest trzecia nad ranem – warkna˛ł. – Gdzies´ ty, do
diabła, sie˛ podziewała?
– Przeciez˙ doskonale wiesz – odparła zaskoczona.
– Chyba nie czekałes´ na mnie?
– Wyobraz´ sobie, z˙e tak!
– Przepraszam, ale po jakie licho?
Teraz z kolei on nie rozumiał jej zdumienia. Jest
rzecza˛ naturalna˛, z˙e sie˛ niepokoił. Nadal był poruszony
i nie potrafił nad tym zapanowac´, zwłaszcza gdy na nia˛
patrzył – stała przed nim po´łnaga i w po´łmroku wy-
gla˛dała jeszcze bardziej atrakcyjnie.
– Czekałem, bo sie˛ o ciebie niepokoiłem – rzekł
w kon´cu spokojniej. – A poza tym chciałbym ci cos´
powiedziec´.
102
ODWAGA NA POKAZ
– Co takiego?
– Donald nie jest rozwiedziony.
– Wiem – odparła. – Jest w separacji.
– To dlaczego nadal mieszka z z˙ona˛?
Uniosła dumnie głowe˛. Donald okazał sie˛ na tyle
doskonałym towarzyszem, z˙e choc´ na moment zapom-
niała o Hugonie. Wykazał sie˛ tez˙ taktem i gdy odrzuciła
jego zaproszenie do pokoju na kieliszek wina, wie˛cej jej
nie nagabywał.
Wzbudziło to jej szacunek, a Hugo nie ma prawa z´le
go osa˛dzac´. W dodatku traktuje ja˛ jak nastolatke˛, kto´ra
musi sie˛ tłumaczyc´ z po´z´nego powrotu do domu.
– Wybacz, ale to, co robie˛, nie jest twoja˛ sprawa˛.
– Owszem, jest, poniewaz˙ lez˙y mi na sercu twoje
dobro.
– A mnie twoje – odparowała – ale nie odwaz˙yłabym
sie˛ ci powiedziec´, jak nieodpowiednia jest dla ciebie
Joan.
– Bo to nieprawda.
– Mam inne zdanie.
– Przynajmniej ona nie pozostaje z nikim w zwia˛zku
małz˙en´skim.
– Moz˙e podobnie jest z Donaldem? A nawet gdyby
było inaczej, sama sie˛ o tym przekonam – cia˛gne˛ła
Maggie ze złos´cia˛. – Na miłos´c´ boska˛, Hugo, nie po-
trzebuje˛ nian´ki. Nie jestem twoja˛ siostrzyczka˛.
Zapadła cisza. Maggie wiedziała, z˙e jej słowa za-
brzmiały ostro, lecz w kon´cu musiały pas´c´. Po chwili
dodała łagodniej:
– Juz˙ jestem dorosła, Hugo. Moge˛ robic´, co chce˛
i kiedy chce˛. Podobnie jak ty.
103
ODWAGA NA POKAZ
Podeszła do niego i szybko cmokne˛ła go w usta.
Potem najzwyczajniej w s´wiecie odwro´ciła sie˛ i ruszyła
w strone˛ drzwi. W progu zatrzymała sie˛ i przerywaja˛c
martwa˛ cisze˛, powiedziała lekko:
– Dobrej nocy. S
´
pij dobrze.
104
ODWAGA NA POKAZ
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
Dobrze jej mo´wic´ ,,s´pij dobrze’’, mys´lał ponuro.
Mo´głby mo´wic´ o szcze˛s´ciu, gdyby w ogo´le zmruz˙ył
oczy. Jeszcze nigdy nie czuł sie˛ tak poruszony.
Nie chodziło o pocałunek. Odczytał go jako che˛c´ po-
kazania przez Maggie, z˙e jest dorosła i moz˙e robic´, co
chce. Jednak ten pocałunek wywołał w nim burze˛ e-
mocjonalna˛, kto´ra zatrze˛sła fundamentami budowanymi
przez całe z˙ycie.
Nie potrafił sprecyzowac´, co dokładnie sie˛ stało.
Wiedział tylko, z˙e jego s´wiat zaczyna sie˛ chwiac´. Musi
jak najszybciej znalez´c´ przyczyne˛ i ja˛ usuna˛c´. Maggie
pewnie nie ma poje˛cia, jak jej pocałunek podziałał.
Całowała go i obejmowała tysia˛ce razy w z˙yciu i przy-
puszczalnie nie widziała ro´z˙nicy pomie˛dzy cmoknie˛-
ciem go w policzek czy w usta.
Dlaczego wie˛c dla niego stanowi to taka˛ ro´z˙nice˛
i dlaczego nigdy nie poczuł nic podobnego, gdy całował
Joan czy jaka˛kolwiek inna˛ kobiete˛? Je˛kna˛ł z bezsilnej
złos´ci.
Poz˙a˛da Maggie. Nie moz˙e sie˛ dłuz˙ej okłamywac´, z˙e
jest inaczej. Tylko jak to sie˛ zacze˛ło? Przypuszczalnie
wtedy, gdy po raz pierwszy dostrzegł, jak atrakcyjna˛
kobieta˛ sie˛ stała. Taka reakcja jest oczywista chyba
u kaz˙dego me˛z˙czyzny. Jednak mniej oczywiste wydaje
sie˛ spostrzez˙enie, z˙e jego poz˙a˛danie przekracza zwykłe
normy. Jak to ma sobie wytłumaczyc´? Gorzej jeszcze
– jak to zaakceptowac´?
Co ma do diabła pocza˛c´? Przeciez˙ nie moz˙e unikac´
Maggie. Mieszka z nia˛ pod jednym dachem, codziennie
rano widzi jej rozespane oczy i zmierzwione włosy,
kto´rych nie dotkna˛ł jeszcze grzebien´. A gdy przygoto-
wywał sie˛ do snu, takz˙e i wtedy towarzyszył mu jej
widok, jak siedzi skulona na sofie i czyta. Niepostrze-
z˙enie stała sie˛ cze˛s´cia˛ jego domu i całego s´wiata.
Czy ma z pełna˛ szczeros´cia˛ powiedziec´ jej, co do
niej czuje i poprosic´, by poszukała innego mieszkania?
Nie. Przyznanie sie˛, z˙e jej poz˙a˛da, zniszczyłoby zaufa-
nie i przyjaz´n´, kto´ra ich ła˛czyła. Maggie z pewnos´cia˛
doznałaby szoku, a jednoczes´nie straciłaby cos´ bardzo
waz˙nego – przekonanie, z˙e ma u boku kogos´ w rodzaju
brata. Takie poczucie pustki mogłoby ja˛ sprowokowac´
do rzucenia sie˛ w ramiona pierwszego lepszego me˛z˙-
czyzny.
Oczywis´cie, natychmiast pomys´lał o Donaldzie. Czy
całowała go? Czy to niemiłe uczucie, kto´rego teraz
dos´wiadcza, to zazdros´c´? Zaczerpna˛ł gwałtownie po-
wietrza. Nie, to tylko głe˛boki niepoko´j. Obawa, z˙e
Maggie pakuje sie˛ w kolejne kłopoty, jak wiele razy
dota˛d. I gdyby teraz zamieszkała osobno, nie byłby
w stanie uchronic´ jej przed nimi.
W takim razie wszystko musi zostac´ po staremu.
Poz˙a˛danie jest uczuciem przejs´ciowym i tak intensyw-
nym, z˙e pewnie szybko sie˛ wypali. Jes´li starannie je
ukryje, nic nie zagrozi jego przyjaz´ni z Maggie.
106
ODWAGA NA POKAZ
– Jak ci sie˛ spało? – spytała rano, gdy wszedł do
kuchni. Wygla˛dała jak zwykle rados´nie i s´wiez˙o.
– Doskonale, dzie˛kuje˛ – skłamał. Teraz dopiero do-
strzegł, z˙e Maggie cos´ energicznie miesza w garnku.
– A co´z˙ ty, u licha, gotujesz?
– Owsianke˛, w sam raz na zimowy poranek.
– Owsianke˛? Przeciez˙ to najokropniejsza potrawa
na s´wiecie, nie sa˛dzisz?
– Wcale nie. Kiedy sie˛ doda bra˛zowy cukier i bita˛
s´mietane˛, jest pycha. – Przyjrzała mu sie˛ uwaz˙nie. –
Wygla˛dasz na zme˛czonego i niewyspanego.
– Nie, dobrze sie˛ czuje˛ – zaprzeczył słabo.
– Zjedz troche˛ bitej s´mietany, to ci sie˛ poprawi
nastro´j. – Nabrała na palec białego puchu i wsune˛ła go
do ust. – Ale pyszne!
Hugo zamkna˛ł oczy. Przeszył go dreszcz, podobnie
jak wczoraj, gdy Maggie go pocałowała. Musi natych-
miast skupic´ mys´li na czyms´ innym. Zacza˛ł kartkowac´
jakies´ pismo.
– Mam zaległos´ci w lekturze. Chciałbym tez˙ opisac´
kilka ciekawych przypadko´w, z kto´rymi miałem do
czynienia. Moz˙liwe, z˙e po dyz˙urze zatrzymam sie˛ nieco
dłuz˙ej w szpitalu.
Była to jedyna wymo´wka, kto´ra mu w tej chwili
przyszła do głowy, lecz na razie – po´ki nie upora sie˛
z burza˛ uczuc´ – wolał unikac´ bliskos´ci Maggie.
Po s´niadaniu szybko sie˛ z nia˛ poz˙egnał i w ponurym
nastroju pojechał do szpitala. Jednodniowa ucieczka nie
moz˙e przynies´c´ rozwia˛zania. Zastanawiał sie˛, jakie ma
opcje.
Moz˙e wyjechac´ z Queenstown, ma sporo zaległego
107
ODWAGA NA POKAZ
urlopu badawczego i moz˙e go spe˛dzic´ gdziekolwiek
w s´wiecie. Tylko czy w ten sposo´b zapomni o Maggie?
Włas´ciwie nie musiał sobie odpowiadac´ – miał stu-
procentowa˛ pewnos´c´, z˙e be˛dzie zz˙erac´ go te˛sknota i z˙e
kaz˙dego dnia be˛dzie marzył, z˙eby byc´ wraz z nia˛.
Moz˙e w takim razie powinien bardziej zaangaz˙owac´
sie˛ w zwia˛zek z Joan? Lecz to by oznaczało, z˙e traktuje
ja˛ instrumentalnie, a na to nie pozwalała mu przyzwo-
itos´c´. Chyba z˙e... Chyba z˙e jego zwia˛zek z Joan nie tyle
sie˛ pogłe˛bi, co podryfuje w innym kierunku.
Skoro tak bardzo wytra˛ciła go z ro´wnowagi s´wiado-
mos´c´, z˙e poz˙a˛da Maggie, moz˙e to uczucie osłabnie, gdy
zacznie poz˙a˛dac´ innej kobiety. Moz˙e tak gora˛ce prag-
nienie Maggie wzie˛ło sie˛ z prostego faktu, z˙e od
dłuz˙szego czasu nie był w fizycznym zwia˛zku z z˙adna˛
kobieta˛? Gdyby zacza˛ł spe˛dzac´ wie˛cej czasu z Joan,
moz˙e i ona wzbudziłaby w nim poz˙a˛danie. Ostatecznie
nalez˙y do bardzo atrakcyjnych kobiet.
Jednoczes´nie Maggie koniecznie powinna dostrzec
zmiane˛ jego stosunku do Joan. On zas´ uzyska w ten
sposo´b dwie rzeczy: Joan upewni sie˛, z˙e ich zwia˛zek
moz˙e nabrac´ innego wymiaru, Maggie zas´ dowie sie˛, z˙e
Hugo nie wykorzysta swej roli, jaka˛ pełni w jej z˙yciu, do
egoistycznych celo´w i z˙e nie straci w nim przyjaciela, na
kto´rego zawsze moz˙e liczyc´.
Tak, najwaz˙niejsze to piele˛gnowac´ te˛ ich przyjaz´n´,
bo to chyba najwie˛kszy dar, jaki od losu otrzymali.
Maggie ła˛czy go z przeszłos´cia˛ i nie chciał tej wie˛zi
stracic´. Moga˛ zno´w spokojnie rozmawiac´ o Felicity.
Wspominanie jej stało sie˛ czyms´ naturalnym, ponie-
waz˙ oboje ja˛ kochali. A teraz, gdy juz˙ wyjas´nili sobie
108
ODWAGA NA POKAZ
dawne nieporozumienia, mogli rozmawiac´ o Felicity
bez bo´lu.
Ale zalez˙ało mu na podtrzymaniu przyjaz´ni z Maggie
takz˙e z innych powodo´w. Maggie reprezentowała pe-
wien styl z˙ycia, kto´ry dotychczas był mu obcy, a miano-
wicie lubiła podejmowac´ ryzyko. Co wie˛cej, Maggie
uczyła go takz˙e rados´ci z˙ycia, cieszenia sie˛ drobiaz-
gami, a taki dar mało kto posiada.
Niepokoiło go tylko jedno. Czy moz˙liwe, z˙e jego
relacje z Maggie ogranicza˛ sie˛ do przyjaz´ni? I co be˛-
dzie, jes´li mimo wysiłko´w z jego strony zwia˛zek z Joan
nie wypali, a on nadal be˛dzie marzył tylko o Maggie?
Pomys´lał, z˙e musi jak najszybciej ustalic´, co włas´ciwie
czuje do Maggie, czy jest szansa, z˙e pozostana˛ przy-
jacio´łmi.
Nadszedł czwartek. Maggie przywiozła na sygnale
rodza˛ca˛ kobiete˛, Marie Jessop, kto´ra była w trzydzies-
tym szo´stym tygodniu cia˛z˙y. Poczuła nagle skurcze
i zauwaz˙yła krwawienie, wie˛c natychmiast wezwała
karetke˛. Zanim Maggie i Jason przywiez´li ja˛ do szpitala,
krwotok ustał, jednakz˙e skurcze powtarzały sie˛ juz˙ co
pie˛c´ minut.
Joan i Hugo byli mocno zaniepokojeni stanem pac-
jentki. W dodatku zrobiło sie˛ lekkie zamieszanie, ponie-
waz˙ wraz z Marie przyjechały jej dzieci – bliz´niaki
Christopher i Max oraz dwuletnia Michelle.
– Nie moz˙na było ich zostawic´ – wyjas´niła Maggie.
– Ma˛z˙ jest kierowca˛ cie˛z˙aro´wki i wyjechał w trase˛.
Joan przygotowała aparature˛ do zbadania Marie.
Zaje˛ła sie˛ tez˙ dziec´mi, wzdychaja˛c z rezygnacja˛.
109
ODWAGA NA POKAZ
– Dzieci moga˛ posiedziec´ w poczekalni – zapropo-
nowała. – Jest tam pełno zabawek, a na razie Christopher
i Max moga˛ zaopiekowac´ sie˛ siostra˛, po´ki nie znaj-
dziemy kogos´ z personelu.
– Nie! – krzykne˛li chłopcy ro´wnoczes´nie. – Zosta-
niemy z mamusia˛.
Tymczasem Hugo pomagał Maggie przenies´c´ Marie
do ło´z˙ka.
– Skurcze nadal co pie˛c´ minut – relacjonowała Mag-
gie. – Straciła sporo krwi.
– A tak prosiłam me˛z˙a, z˙eby dzis´ nie jechał – je˛czała
Marie. – Czułam, z˙e cos´ sie˛ wydarzy.
Tymczasem dzieci nabierały coraz wie˛kszej s´miało-
s´ci, a gdy Jason chciał przetransportowac´ wo´zek z jednej
sali do drugiej, chłopcy uczepili sie˛ ko´łek.
– Michelle juz˙ jechała. Teraz na nas kolej!
Widza˛c, co sie˛ dzieje, Joan zaproponowała Maggie:
– Ja zajme˛ sie˛ Marie, a moz˙e ty zabrałabys´ dzieci do
poczekalni?
– A nie moga˛ zostac´ ze mna˛? – wła˛czyła sie˛ Marie.
– Wolałabym miec´ je na oku.
– No dobrze – westchna˛ł Hugo. – Przyniose˛ zabawki
z poczekalni i niech posiedza˛ sobie w ka˛cie pokoju.
– W takim razie ja wracam do karetki – powiedział
Jason – a Maggie na wszelki wypadek niech z wami
zostanie.
– Dzie˛kuje˛, tak be˛dzie najrozsa˛dniej – odparła.
Miała intuicyjne wraz˙enie, z˙e lepiej byc´ na miejscu.
Joan nie wygla˛dała na szcze˛s´liwa˛, widza˛c, z˙e po salce
kre˛ca˛ sie˛ dzieci.
Maggie pomogła Marie sie˛ przebrac´ i posadziła ja˛ na
110
ODWAGA NA POKAZ
szpitalnym ło´z˙ku. Tymczasem Christopher znalazł sie˛
przy umywalce, z całych sił pocia˛gna˛ł za ra˛czke˛ i silny
strumien´ wody uderzył z całym impetem w s´cianki,
opryskuja˛c zaro´wno jego, jak i brata. Obaj chłopcy
zachichotali zachwyceni.
– Chyba jednak trzeba skoczyc´ po te zabawki – za-
uwaz˙yła Maggie. – Moz˙e ja to zrobie˛?
– Byłbym bardzo wdzie˛czny – powiedział Hugo.
Widac´ było, z˙e wzmagaja˛cy sie˛ chaos mocno go de-
koncentruje, a stan pacjentki stawał sie˛ zbyt powaz˙ny,
by mo´gł ryzykowac´ bła˛d. Po zbadaniu Marie stwierdził,
z˙e akcja porodowa przebiega bez komplikacji. W nor-
malnych okolicznos´ciach Joan doskonale poradziłaby
sobie bez niego, dzis´ jednak brakowało jej spokoju,
zapewne z powodu obecnos´ci dzieci.
Chrisopher włas´nie wpadł na nowy pomysł i co
chwila chował sie˛ za zasłona˛, wzbudzaja˛c piskliwy
chichot swej siostrzyczki. Z kolei Max wczołgał sie˛ pod
krzesło, staraja˛c sie˛ zwro´cic´ na siebie uwage˛ matki.
Joan spojrzała z rozpacza˛ na dzieci, wycia˛gne˛ła
Maksa spod krzesła i postawiła go na nogi. Potem wzie˛ła
za re˛ke˛ Christophera i zaprowadziła obu chłopco´w do
ka˛cika, gdzie Maggie włas´nie rozstawiała zabawki.
– Siedz´cie tutaj spokojnie i sie˛ bawcie – poleciła.
– Jak be˛dziecie grzeczni, dostaniecie loda, a jak nie
– schyliła sie˛, by dobrze ja˛ słyszeli – to obiecuje˛ wam
klapsa.
Hugo znieruchomiał. Na szcze˛s´cie Marie nie słyszała
Joan. Natomiast na pewno usłyszeli ja˛ obaj chłopcy, bo
z przeraz˙ona˛ mina˛ usiedli sztywno w ka˛cie. Po chwili
doła˛czyła do nich siostra. Maggie, kto´ra przygotowywała
111
ODWAGA NA POKAZ
dla nich zabawki, uniosła brwi i wymieniła z Hugonem
znacza˛ce spojrzenie, ale nie rzekła ani słowa.
Po chwili chłopcy odzyskali pewnos´c´ siebie i z ka˛ci-
ka zacza˛ł dobiegac´ coraz wie˛kszy hałas. Joan odeszła od
ło´z˙ka pacjentki i zbliz˙yła sie˛ do Maggie.
– Moz˙e bys´ sie˛ jednak nimi zaje˛ła? – rzuciła ostro.
Gdy Joan wro´ciła do pacjentki, Maggie poszeptała
cos´ z dziec´mi. Potem wzie˛ła Michelle na re˛ce i ruszyła
do wyjs´cia, prowadza˛c za soba˛ obu chłopco´w, na kto´-
rych twarzach widac´ było zachwyt i podniecenie. W se-
kunde˛ po tym Hugo i Joan zapomnieli o całym incyden-
cie, poniewaz˙ akcja porodowa wchodziła w ostatni etap,
a jej efektem było przyjs´cie na s´wiat kolejnej co´reczki
Marie.
Gdy pacjentce juz˙ nic nie groziło, Hugo przypomniał
sobie o dzieciach i Maggie. Zacza˛ł ich szukac´ po całym
szpitalu, lecz nikt ich nie widział. Powoli narastała
w nim irytacja. Miał na głowie mno´stwo spraw, a teraz
musi sie˛ bawic´ w detektywa.
To, niestety, jest podobne do Maggie. Poste˛powac´
według jakiegos´ szalonego planu, nie zastanawiaja˛c sie˛,
jaki to moz˙e miec´ wpływ na innych. Nagle us´wiadomił
sobie, z˙e ta sytuacja cos´ mu przypomina. No tak... Po-
dobne zdarzenie miało miejsce wiele lat temu, gdy Mag-
gie była jeszcze dzieckiem i przyprowadziła do domu
całe przedszkole. Dzieci szybko ogołociły lodo´wke˛ ze
wszystkiego, co sie˛ dało zjes´c´.
Nie zwlekaja˛c, ruszył zdecydowanym krokiem
w strone˛ szpitalnej kuchni. Tak jak sie˛ spodziewał,
znalazł tu cała˛ czwo´rke˛, a Ethel – kuchmistrzyni – przy-
gla˛dała sie˛ całej scenie z rozbawieniem. Christopher
112
ODWAGA NA POKAZ
i Max stali przy stole, mieszaja˛c cos´ zapamie˛tale w ogro-
mnej misce, natomiast Maggie i Michelle wrzucały do
s´rodka czekoladowe wio´rki.
– Potrzeba nam ogromnie duz˙o czekolady – Hugo
usłyszał głos Maggie. – Jest zdrowa jak nie wiem co.
– Ale tylko w małych dawkach – rzucił od drzwi.
Maggie obejrzała sie˛ i przywitała go us´miechem.
– Chciałem wam powiedziec´ – Hugo zwro´cił sie˛ do
bliz´niako´w – z˙e macie druga˛ siostrzyczke˛ i mamusia
bardzo chciałaby wam ja˛ pokazac´.
– Ale my nie chcemy is´c´ do mamusi – poinformował
go spokojnie Max. – Chcemy zostac´ z Maggie.
– No włas´nie – dodał powaz˙nie Chris. – Bo nie chce-
my dostac´ klapsa.
– Nie dostaniecie – przekonywał Hugo, marszcza˛c
brwi.
Pomys´lał, z˙e Joan nigdy nie powiedziałaby czegos´
podobnego, gdyby nie ogromny stres i zdenerwowanie.
Przeciez˙ wiele razy widział, jak doskonale radzi sobie
z dziec´mi i ile okazuje im serca. Wiedział tez˙, z˙e ilekroc´
zachodzi potrzeba, Joan potrafi zachowac´ ład i porza˛dek
we wszystkim, co robi, i taka˛ ceche˛ trudno przecenic´.
Z kolei talent Maggie do szybkiego zjednywała sobie
dzieci stanowi idealna˛ ceche˛ niani lub łagodnej cioci,
lecz niepodobna wyobrazic´ ja˛sobie w roli matki. Domo-
we ognisko szybko przemieniłoby sie˛ w cyrk lub dom
wariato´w.
– Wierze˛, z˙e wolałybys´cie zostac´ tutaj – odparł,
odwracaja˛c sie˛ do dzieci – trzeba jednak wracac´ do
mamusi.
– Jeszcze chwila, juz˙ prawie kon´czymy! – zawołała
113
ODWAGA NA POKAZ
Maggie. – Moz˙e bys´ na razie sam wro´cił do Marie
i powiedział, z˙e za kilka minut do was doła˛czymy,
przynosza˛c herbate˛ i ciasteczka zrobione własnore˛cznie
przez jej dzieci?
– No dobrze – mrukna˛ł.
Uznał, z˙e nie ma sensu stawiac´ na swoim.
Mijał kolejny dzien´. Hugo us´wiadomił sobie, z˙e ani
o krok nie posuna˛ł sie˛ ze swoim planem, by przemienic´
przyjaz´n´ z Joan w gora˛cy romans. Zdecydował, z˙e
trzeba działac´ szybko. Pech w tym, z˙e najbliz˙szy week-
end nie wchodził w gre˛, poniewaz˙ Joan wyjez˙dz˙a do
Dunedin, by pokazac´ włas´cicielowi galerii kilka swoich
prac.
Nie mieli tez˙ okazji spotkac´ sie˛ po jej powrocie, bo
naste˛pnego dnia zadzwoniła do niego do domu z prze-
prosinami, wyjas´niaja˛c, z˙e nagle zachorowała jej matka.
– Mam nadzieje˛, z˙e to nic powaz˙nego? – zmartwił
sie˛ Hugo, obserwuja˛c, jak Maggie krza˛ta sie˛ po kuchni.
– Gdybym mo´gł pomo´c, jestem do dyspozycji.
– Dzie˛kuje˛, jakos´ sobie poradze˛ – odparła Joan. – To
chyba zwykłe przezie˛bienie.
– Miejmy nadzieje˛. Zapomniałem spytac´, jak ci po-
szło w Dunedin?
– Doskonale! Włas´cicielowi ogromnie podobały sie˛
moje dzieła. Chciałabym cie˛ zaprosic´ na wystawe˛ w so-
bote˛ o pia˛tej. Nawet nie masz poje˛cia, jaka jestem
podniecona.
– Domys´lam sie˛. Bardzo sie˛ ciesze˛, z˙e ci sie˛ udało
przebic´, Joan. – Zerkna˛ł w kierunku Maggie.
Teraz lez˙ała na podłodze przed kominkiem, jedna˛
114
ODWAGA NA POKAZ
re˛ka˛ przygarniaja˛c Lass, druga˛ drapia˛c Tucka po brzu-
chu. Pomys´lał, z˙e zaproszenie na wystawe˛ to dobra
okazja na realizacje˛ planu. Zwłaszcza z˙e zatrzymaja˛ sie˛
w Dunedin na noc.
– W sobote˛, powiadasz? Zgoda, przyjade˛.
115
ODWAGA NA POKAZ
ROZDZIAŁ O
´
SMY
W sobote˛ rano okazało sie˛, z˙e drogi nadal sa˛ pokryte
grubo szronem.
– Chyba nie jestes´ na tyle nierozsa˛dny, z˙eby je-
chac´ tak wczes´nie? – zapytała Maggie, wygla˛daja˛c
przez okno. – Na drogach jest jedna wielka s´liz-
gawica.
– Masz racje˛, poczekam do południa. Do Dunedin sa˛
cztery godziny jazdy, powinienem zda˛z˙yc´ na pocza˛tek
wystawy.
– Pod twoja˛ nieobecnos´c´ zajme˛ sie˛ gospodarstwem,
a takz˙e twoja˛ psia˛ rodzina˛. – Maggie spojrzała na
zwierzaki, kto´re zacze˛ły z zapałem merdac´ ogonami.
– Prawda, pieski?
Hugo us´miechna˛ł sie˛ melancholijnie. Wcale nie miał
ochoty jechac´. Przez chwile˛ zmywali naczynia w mil-
czeniu. Gdy skon´czyli, Maggie zaproponowała:
– Ubieraj sie˛. Wyskoczymy z psami na spacer. Juz˙
sie˛ nie moga˛ doczekac´, widzisz?
Obejrzał sie˛ za siebie. Jego trzy leciwe psy stały pod
drzwiami. Na widok Maggie oz˙ywiły sie˛, a jeden z nich,
Seth, wydał cos´ w rodzaju cichego radosnego szczek-
nie˛cia. Maggie rozes´miała sie˛ i uniosła wyz˙ej trzymana˛
w re˛ku torbe˛.
– Spokojnie. To nie dla was – poinformowała swo´j
psi klub wielbicieli. – To dla rybek. Powinnys´cie juz˙ to
wiedziec´.
Hugo z us´miechem pokre˛cił głowa˛ i zacza˛ł wkładac´
ciepłe ubranie. Nadal nie potrafił zrozumiec´, jak to sie˛
dzieje, z˙e najbardziej prozaiczny aspekt z˙ycia staje sie˛
czyms´ niezwykłym, gdy bierze w nim udział Maggie.
Postanowił jej pokazac´ malownicze pejzaz˙e, jakie
potrafi tworzyc´ gruby szron – białe kwadraty na siatce
ogrodzenia, konary drzew i krzaki pokryte biała˛ zmarz-
lina˛ niczym puchem. Wydawało mu sie˛, z˙e szronowe
dzieła sztuki nigdy jeszcze nie osia˛gne˛ły takiej perfek-
cji. Moz˙e dlatego, z˙e miał u swojego boku Maggie?
– Czuje˛ sie˛ jak w krainie Narni! – wołała Maggie,
chłona˛c z zachwytem otaczaja˛cy ich krajobraz. – Tylko
czekac´, jak zza wzgo´rza wyłoni sie˛ biała wiedz´ma na
saniach, machnie ro´z˙dz˙ka˛ i zamieni nas w kamien´.
Us´miechna˛ł sie˛ w duchu. Pomys´lał, z˙e wiedz´ma
musiałaby miec´ pote˛z˙na˛ ro´z˙dz˙ke˛, z˙eby unieruchomic´
kogos´ tak pełnego z˙ycia jak Maggie.
– No, dos´c´ tego ogla˛dania! – zawołał. – Czas na
codzienny spacer nad jeziorem, skoro chciałas´ nakar-
mic´ ryby.
Lekka bryza marszczyła powierzchnie˛ jeziora, a uno-
sza˛ce sie˛ opary mgły nadawały mu tajemniczy charak-
ter. Jednoczes´nie sprawiały, z˙e trudno było odro´z˙nic´
brzeg od miejsca, w kto´rym zaczynało sie˛ jezioro.
– Nie zbliz˙aj sie˛ do brzegu – ostrzegł Hugo. – Jest
piekielnie s´lisko.
– Dobrze, dobrze. Nie martw sie˛.
Przed pojawieniem sie˛ Maggie nigdy nie przyszłoby
mu do głowy, z˙eby zima˛ karmic´ pstra˛gi. Uwaz˙ał, z˙e to
117
ODWAGA NA POKAZ
niemoz˙liwe, bo ryby musza˛ tkwic´ w letargu. Lecz
Maggie sie˛ uparła i od kilku tygodni dzien´ w dzien´
rzucała rybom okruszki chleba. Jej wysiłki w kon´cu
przyniosły efekt, tak jak dzis´.
– Sa˛! Widze˛ je. Cztery, nie, szes´c´ pstra˛go´w! – wołała
w podnieceniu.
– To doskonale, ale uwaz˙aj – powto´rnie ostrzegł
Hugo.
Stała na niewielkim pomos´cie, a obok niej czatowały
psy w nadziei, z˙e jakis´ kawałek chleba dostanie sie˛ im.
– No, ostatnia porcja! – Zamachne˛ła sie˛ i rzuciła
gars´c´ chleba w strone˛ wody. Cze˛s´c´ nie dotarła do celu,
lecz spadła na pomost. Psy w jednej chwili rzuciły sie˛ po
zdobycz.
– Lass! – krzykna˛ł Hugo. – Seth, Tuck, wracajcie!
Zagwizdał z całych sił. Tuck i Seth nieche˛tnie po-
słuchały, natomiast Lass nie. Juz˙ sie˛gała pyskiem kawał-
ko´w chleba, gdy nagle jej łapa pos´lizne˛ła sie˛. Rozległ sie˛
plusk i pies znikna˛ł pod powierzchnia˛ wody.
– Lass! – krzykne˛ła przeraz˙ona Maggie. – O Boz˙e!
– Sto´j, Maggie! – krzykna˛ł ro´wnie rozpaczliwie.
W ułamku sekundy domys´lił sie˛, co Maggie zamie-
rza, ale było za po´z´no. Wprawdzie Lass wynurzyła sie˛
i zacze˛ła płyna˛c´ do brzegu, ale Maggie tego nie widziała
i ruszyła w kierunku, gdzie pies znikna˛ł.
Rozległ sie˛ głos´ny plusk. W przeciwien´stwie do psa
Maggie miała na sobie cie˛z˙kie zimowe ubranie i buty,
kto´re w mgnieniu oka pocia˛gne˛ły ja˛w do´ł. Szok, jakiego
doznała, wpadaja˛c do lodowatej wody, sparaliz˙ował jej
ruchy. Miała wraz˙enie, z˙e czas sie˛ zatrzymał i nie posuwa
sie˛ ani o centymetr, pro´buja˛c wypłyna˛c´ na powierzchnie˛.
118
ODWAGA NA POKAZ
Co sie˛ dzieje? Dlaczego tak opornie jej to idzie?
Przeciez˙ jezioro nie jest głe˛bokie. Domys´lała sie˛, z˙e to
wraz˙enie bezruchu bierze sie˛ z panicznego le˛ku.
W kon´cu wynurzyła głowe˛. Zauwaz˙yła, z˙e Lass
płynie dzielnie do brzegu. A takz˙e z˙e w strone˛ jeziora
biegnie Hugo, by skoczyc´ jej na ratunek.
– Nic mi nie jest! – zawołała. – Zostan´ na brzegu,
Hugo. – Lodowata temperatura paraliz˙owała jej oddech.
Po kaz˙dych kilku ruchach musiała sie˛ zatrzymywac´, ale
w kon´cu sie˛gne˛ła stopami dna. – Juz˙ jestem, widzisz!
Brodziła w strone˛ brzegu, pomagaja˛c sobie dłon´mi.
Hugo wbiegł do wody i złapał ja˛ za re˛ke˛. W tym
momencie Maggie poczuła, z˙e zaczyna dygotac´. Wie-
działa, z˙e to nie przelewki. Hugo chwycił ja˛ w ostatniej
chwili, ratuja˛c przed upadkiem.
– Ty wariatko! – wrzasna˛ł ws´ciekły.
– Przepraszam – wyja˛kała, szcze˛kaja˛c ze˛bami.
Z prawdziwym niepokojem odkrywała u siebie kolejne
symptomy mocnego wyzie˛bienia organizmu. Dłonie
i stopy miała juz˙ dre˛twe, nie ustawały tez˙ problemy
z oddychaniem. Choc´ wydostała sie˛ z wody, temperatu-
ra jej ciała nadal spadała.
Po chwili Hugo wpadł do domu, ale nie zatrzymał sie˛
koło pieca.
– Gdzie mnie niesiesz? – wykrztusiła Maggie.
– Pod gora˛cy prysznic – odwarkna˛ł.
Posadził ja˛ na desce klozetowej i odkre˛cił maksymal-
ny strumien´ gora˛cej wody.
– Rozbieraj sie˛.
– Alez˙...
– Z
˙
adnych ale! – warkna˛ł. – Masz poje˛cie, jaka
119
ODWAGA NA POKAZ
zimna jest woda w jeziorze? A na zewna˛trz nadal trzyma
mro´z. Chyba nie musze˛ ci wyjas´niac´, czym jest hipoter-
mia?
Wolała nie wdawac´ sie˛ w dyskusje˛. Podniosła re˛ce
z cie˛z˙kimi od wody re˛kawicami, ale nie mogła ruszyc´
nawet palcem.
– Hugo! – je˛kne˛ła z rozpacza˛. – Nie moge˛.
Zakla˛ł i zacza˛ł ja˛ szybko rozbierac´. Sytuacja była tak
dramatyczna, a ona tak przeraz˙ona, z˙e nie mys´lała
o wstydzie. Z przeraz˙eniem zerkne˛ła na palce u sto´p.
Były trupio blade, co jeszcze bardziej sie˛ uwidaczniało
przy czerwonym lakierze, kto´rym pomalowała paznok-
cie, wybieraja˛c sie˛ na bal.
Gdy s´cia˛gał z niej sztywne od wody dz˙insy, miała
wraz˙enie, z˙e zdziera z niej sko´re˛. Widza˛c, z˙e jego palce
sa˛ zbyt zgrabiałe z zimna, by poradzic´ sobie z zapie˛ciem
bluzki, po prostu gwałtownie ja˛ rozerwał. Guziki poto-
czyły sie˛ po podłodze z chrze˛stem. Potem natychmiast
podnio´sł Maggie i zaprowadził ja˛ w strone˛ kabiny.
– Właz´! – zawołał. – Bielizna moz˙e zostac´. Siedz´ tak
długo, az˙ zrobi ci sie˛ ciepło.
Po kilku minutach Maggie zawołała:
– Juz˙ nie mam zdre˛twiałych sto´p i dłoni. Sko´ra za-
czyna sie˛ ro´z˙owic´.
– W takim razie wyjdz´ i wysusz sie˛ dokładnie. Da-
łem ci do ło´z˙ka elektryczny koc. Nie moz˙na dopus´cic´,
z˙eby temperatura ciała spadła jeszcze bardziej.
Zawinie˛ta w re˛czniki przybiegła do sypialni, z tru-
dem panuja˛c nad nadal sztywnymi nogami.
– Dobrze. Gdzie masz pidz˙ame˛ lub koszule˛ nocna˛?
– Nie uz˙ywam – odparła.
120
ODWAGA NA POKAZ
Patrza˛c nieco w bok, szybkim ruchem zerwała re˛cz-
nik i wskoczyła pod koc. Hugo wcia˛gna˛ł gwałtownie
powietrze. Jes´li dotychczas uwaz˙ał, z˙e Maggie na niego
nie działa, to widok jej zgrabnych no´g i je˛drnych piersi
całkowicie zachwiał ta˛wiara˛. Musi jak najszybciej uciec
z jej pokoju, najpierw jednak sprawdzi, czy na pewno
nic juz˙ jej nie grozi.
Czuja˛c, jak wreszcie zaczyna sie˛ rozgrzewac´, Maggie
zaproponowała sennie:
– Wskakuj ze mna˛ do ło´z˙ka, Hugo.
– Co takiego? Maggie!
– Przeciez˙ tez˙ przemarzłes´. Nawet nie zda˛z˙yłes´ s´cia˛-
gna˛c´ mokrych spodni.
– Zaraz to zrobie˛.
– Zro´b to teraz.
Jaka˛s´ cze˛s´cia˛ swojego umysłu Maggie zastanawiała
sie˛, co prowokuje ja˛ do takich sło´w, ale nie potrafiła sie˛
skupic´. To, z˙e unikne˛ła cudem s´mierci, wprawiło ja˛
w dziwny stan.
Nie obchodziło ja˛, czy Hugo wie, co do niego czuje.
Wie˛cej nawet, chciała, by sie˛ dowiedział, z˙e go kocha.
A przede wszystkim, by odwzajemnił jej uczucia. Nic
innego w tym momencie sie˛ nie liczy.
– Prosze˛, Hugo. – Ze˛by zno´w zacze˛ły jej szcze˛kac´.
Pomys´lał, z˙e nie czas na umoralniaja˛ce gadki. Mag-
gie chyba rzeczywis´cie potrzebuje jego obecnos´ci. Po
swoim wypadku, kto´ry mo´gł skon´czyc´ sie˛ tragicznie,
pragnie emocjonalnego ciepła, czyjegos´ dotyku. A kto´z˙
moz˙e ofiarowac´ jej wie˛cej niz˙ on – człowiek, kto´rego
zawsze uwaz˙ała za starszego brata?
Istniał tez˙ inny powo´d. Rzeczywis´cie musiał jak
121
ODWAGA NA POKAZ
najszybciej s´cia˛gna˛c´ dz˙insy, bo nogi juz˙ zupełnie mu
zdre˛twiały, a wolał na razie nie zostawiac´ Maggie samej
w obawie, z˙e jej stan sie˛ pogorszy.
– Zgoda, ale tylko na minutke˛, az˙ ogrzeje˛ nogi.
Z Maggie natychmiast uleciała sennos´c´, uste˛puja˛c
miejsca podnieceniu. Ilez˙ razy marzyła o takiej chwili.
Wprawdzie niezupełnie tak ja˛ sobie wyobraz˙ała, ale
nawet taka rzeczywistos´c´ jest lepsza niz˙ tysia˛ce marzen´.
Po chwili Hugo połoz˙ył sie˛ obok i mocno ja˛ obja˛ł.
Zawsze wiedziała, z˙e w podobnej chwili, z głowa˛ na
jego silnym ramieniu, be˛dzie sie˛ czuła włas´nie tak
cudownie. Z rozkoszy przymkne˛ła oczy i wsune˛ła dłon´
pod jego koszule˛.
Czuja˛c jej dotyk, Hugo zacisna˛ł ze˛by i chwycił jej
re˛ke˛. Wiedział, z˙e inaczej mogłoby sie˛ skon´czyc´ bar-
dzo z´le.
Tylko dlaczego on tak sie˛ torturuje? Przeciez˙ poz˙a˛da
Maggie az˙ do bo´lu, a taka sytuacja daje mu pretekst, by
przytulac´ ja˛ ile sił. Czy miał jednak pewnos´c´, z˙e na tym
sie˛ skon´czy?
– Alez˙ milutko... – wymruczała.
Hugo tylko westchna˛ł i nadal mocno trzymał jej re˛ke˛.
Bał sie˛, z˙e gdyby ja˛ pus´cił, przesune˛łaby sie˛ w inne
miejsce i Maggie natychmiast by odkryła, jak ogromna˛
fizyczna˛ przyjemnos´c´ mu sprawia. Odchrza˛kna˛ł i, stara-
ja˛c sie˛ nadac´ głosowi beznamie˛tne brzmienie, spytał:
– Cieplej juz˙, Maggie?
– Tak, ale czuje˛ sie˛ troche˛ dziwnie.
– W jakim sensie?
– Morzy mnie sen.
– To normalne po takim szoku. Sen dobrze ci zrobi.
122
ODWAGA NA POKAZ
– Ale ja nie czuje˛ sie˛ zme˛czona – zaprotestowała.
– Dlatego włas´nie to dziwne. Czuje˛ sie˛ podniecona.
Mocniej zacisna˛ł ze˛by, czuja˛c, z˙e Maggie jeszcze
bardziej sie˛ w niego wtula. Miał wraz˙enie, jak gdyby
komo´rki jego ciała poła˛czyły sie˛ z komo´rkami ciała
Maggie w jednym harmonijnym i cudownym doznaniu
przyjemnos´ci.
Musi jak najszybciej wycofac´ sie˛ z tego ło´z˙ka, zanim
zrobi cos´, czego oboje be˛da˛ z˙ałowali.
Maggie natychmiast wyczuła, z˙e cos´ jest nie tak.
– Chyba nie masz zamiaru wstawac´? Nadal jest mi
zimno.
– Moz˙e w takim razie nie jest to najlepszy sposo´b na
rozgrzanie cie˛?
– Przeciwnie. – Maggie uwolniła dłon´ i przejechała
nia˛ powoli po jego klatce piersiowej, az˙ do pasa.
Zebrał wszystkie siły, by zwalczyc´ pokuse˛ i nie
odpowiedziec´ na pieszczote˛. Musiał wzia˛c´ sie˛ w gars´c´.
Fizyczny i psychiczny wstrza˛s sprawiły, z˙e Maggie
zachowuje sie˛ jak odurzona. On przeciez˙ nie moz˙e tego
wykorzystywac´.
– Zbyt wiele przeszlis´my razem, Maggie – rzekł
ostroz˙nie. – Ła˛czy nas masa wspomnien´ i cudowna
przyjaz´n´. Seks moz˙e to wszystko zniszczyc´, co wcale
nie znaczy, z˙e nie miałbym ochoty. Waz˙ne tez˙, z˙e
moglibys´my kogos´ skrzywdzic´.
– Jak to? – Zbierała mys´li. Czyz˙by mu chodziło
o Donalda? Przeciez˙ Donald nic dla niej nie znaczy.
– Chodzi o Joan – sprecyzował Hugo.
Zastanawiał sie˛, czy bardziej stara sie˛ przekonac´
siebie czy Maggie. Jednak musi znalez´c´ jakies´ wyjs´cie,
123
ODWAGA NA POKAZ
a przypomnienie o istnieniu Joan daje mu moz˙liwos´c´
ochronienia Maggie przed sama˛ soba˛ i przed nim.
Nie pomylił sie˛.
– Masz racje˛, nie pomys´lałam o niej. – Odsune˛ła sie˛
od niego. – Przepraszam, Hugo. Zapomnij o tych wszys-
tkich bzdurach, kto´re powiedziałam.
– Juz˙ zapomniałem – rzekł pospiesznie. – Cieplej?
– Tak. – Mocno zamkne˛ła oczy. – Teraz chyba rze-
czywis´cie sie˛ zdrzemne˛.
– Dobry pomysł.
Ostroz˙nie wysuna˛ł sie˛ spod koca i natychmiast po-
czuł otaczaja˛cy go chło´d. Jednak chło´d, jaki czuł w ser-
cu, był jeszcze intensywniejszy. Schylił sie˛ po swoje
spodnie i nagle zatrzymał w po´ł ruchu.
– Pozostajemy przyjacio´łmi, Maggie?
– Oczywis´cie – odparła sennym głosem, po czym
odwro´ciła sie˛ plecami i dodała: – Jestes´my przyjacio´ł-
mi, Hugo.
Przez kilka naste˛pnych dni sprawdzał, czy niebez-
pieczna przygoda nad jeziorem nie spowodowała jakie-
gos´ stałego uszczerbku na zdrowiu Maggie.
– Jestes´ pewna, z˙e nic ci nie jest? – dopytywał sie˛.
– Nie odczuwasz objawo´w zapalenia płuc czy czegos´
podobnego?
– Nie, wszystko dobrze. Nie widziałes´ gdzies´ moich
buto´w?
– Lez˙a˛ pod stołem.
– A gdziez˙by indziej! – mrukne˛ła z sarkazmem. –
Alez˙ ze mnie bałaganiara. Chyba komus´ tak porza˛dne-
mu jak ty trudno ze mna˛ wytrzymac´?
124
ODWAGA NA POKAZ
– Nie narzekam, wre˛cz przeciwnie – odparł łagod-
nie, niemal pieszczotliwie.
Ta deklaracja i jej forma były chyba jedyna˛ aluzja˛ do
sytuacji sprzed kilku dni, gdy znalez´li sie˛ razem w ło´z˙ku.
Kro´tka cisza, kto´ra nasta˛piła, us´wiadomiła obojgu, z˙e
pamie˛taja˛ kaz˙de słowo i kaz˙dy ruch z tamtego dnia.
– Czy Joan dzisiaj wraca? – spytała w kon´cu Maggie,
zmieniaja˛c temat.
– Chyba nie. Stan jej matki nie polepszył sie˛.
– Mam nadzieje˛, z˙e nie jest ws´ciekła z powodu two-
jej nieobecnos´ci na wystawie?
– Nie. Wyjas´niłem, co sie˛ stało.
– To s´wietnie.
Maggie nadrabiała mina˛, staraja˛c sie˛ nie pokazywac´,
z˙e zwia˛zek Hugona z Joan wcale nie jest jej oboje˛tny.
Jednoczes´nie dre˛czyła ja˛ gorzka mys´l, z˙e gdyby Hugo
poro´wnywał ja˛ z Joan, musiałaby wypas´c´ bardzo blado,
jako wzo´r nieodpowiedzialnos´ci. Taka postrzelona mło-
da ge˛s´, mimo wieku. Tak, w poro´wnaniu z nia˛ Joan jest
uosobieniem dojrzałos´ci, tak wie˛c i ona musi pokazac´,
z˙e ta cecha nie jest jej obca.
– Postanowiłam wynaja˛c´ poko´j w mieszkaniu Ja-
sona – oznajmiła. Starała sie˛ mo´wic´ swobodnie, ale jej
głos zabrzmiał nieco piskliwie. Odchrza˛kne˛ła i juz˙
swoim zwykłym tonem dodała: – Wyprowadzam sie˛
w pia˛tek.
– Jestes´ pewna, z˙e to dobra decyzja? – spytał Hugo,
czuja˛c nagły ucisk w z˙oła˛dku.
Unikała jego wzroku, uwaz˙ała bowiem, z˙e to bardzo
zła decyzja. Lecz nie chciała dłuz˙ej cierpiec´, przebywa-
ja˛c w tym samym mieszkaniu co Hugo, kochaja˛c go tak
125
ODWAGA NA POKAZ
bardzo i wiedza˛c, z˙e on nigdy nie odwzajemni jej
uczucia.
Po wypadku nad jeziorem stało sie˛ dla niej jasne, z˙e
jej obecnos´c´ w tym domu jest dla Hugona kre˛puja˛ca.
Wyczuwała w nim takie samo napie˛cie i zdenerwowanie
jak pierwszego dnia, gdy tu przyjechała. Wtedy jednak
ich z´ro´dłem były niewyjas´nione fakty z przeszłos´ci do-
tycza˛cej jego siostry.
Tym razem czuła sie˛ podobnie, poniewaz˙ go kocha-
ła, jednak on zwia˛zany był z inna˛. I choc´ z pewnos´cia˛
kochał ja˛, Maggie, to tylko jak siostre˛, nie jak kobiete˛.
Nie ma wie˛c szans, by to sie˛ zmieniło, tylko z˙e Hugo jest
zbyt delikatny, by jej to os´wiadczyc´, ona zas´ wstydziła-
by sie˛ spytac´ go wprost.
– Tak, mys´le˛, z˙e to dobra decyzja – odparła i z uda-
wanym entuzjazmem dodała: – Uwaz˙am, z˙e be˛dzie
fantastycznie. Pewnie przez cały czas be˛dziemy orga-
nizowali imprezy.
– No tak. – Pokiwał głowa˛. – Z
˙
ycie pełne wydarzen´
to ostatecznie two´j z˙ywioł.
– Włas´nie – odparła z us´miechem i natychmiast
odwro´ciła głowe˛, bo czuła, z˙e jeszcze chwila, a wybuch-
nie płaczem.
Tak, przekonywała sama˛ siebie, pora nauczyc´ sie˛
dojrzałos´ci. Na pewno sobie poradzi. Musi.
Okazało sie˛, z˙e przyzwyczajenie sie˛ do nowej sytua-
cji poszło łatwiej, niz˙ przypuszczała. Przede wszystkim
oderwała sie˛ mys´lami od Hugona, a to było najwaz˙niej-
sze. Nowa sytuacja pomogła jej takz˙e sprecyzowac´
własne da˛z˙enia i odczucia.
126
ODWAGA NA POKAZ
Kiedy kilka dni po´z´niej Donald zaproponował jej
wspo´lny lunch, odparła:
– Przykro mi, Donaldzie, nic z tego. Nie sa˛dze˛, z˙eby
to sie˛ spodobało twojej z˙onie.
– Alez˙ jestes´my w separacji, juz˙ ci mo´wiłem!
– Ja słyszałam inaczej.
Donald przez chwile˛ milczał.
– No dobrze, be˛de˛ z toba˛ szczery, Maggie. Nadal
mieszkam z z˙ona˛, ale jedynie tymczasowo. Mielis´my
pewne problemy i nadal je mamy, wie˛c nie ma szans na
scementowanie naszego zwia˛zku.
– Wcale mnie to nie dziwi – odparła chłodno – a ja
nie mam ochoty stac´ sie˛ kolejnym problemem w wa-
szym małz˙en´stwie, kto´ry tym bardziej by wam to
uniemoz˙liwił.
Tak zdecydowane załatwienie sprawy mniej ja˛cieszy-
ło, niz˙ oczekiwała. Us´wiadomiła sobie, z˙e odprawienie
Donalda niczego nie zmieniło. Cia˛gle be˛dzie odprawiała
kolejnych me˛z˙czyzn, poniewaz˙ z˙aden z nich nie ma szans
w poro´wnaniu z Hugonem Pattersonem.
Wesoła i beztroska atmosfera panuja˛ca w nowym
mieszkaniu bardzo dobrze jej robiła, jednak nie potrafiła
wypełnic´ pustki, kto´ra ja˛ osaczyła po wyprowadzce od
Hugona.
Upłyna˛ł juz˙ tydzien´. W tym czasie rzadko widywała
go takz˙e w pracy, co tylko zwie˛kszało jej te˛sknote˛.
Pokonanie tego uczucia okazało sie˛ trudniejsze, niz˙ sie˛
spodziewała, wie˛c pozostawało jej jedynie przeczekac´
najgorszy okres.
W czwartek siedziała na dyz˙urze z Jasonem. Nagle
zadzwonił telefon. Jason podnio´sł słuchawke˛ i je˛kna˛ł.
127
ODWAGA NA POKAZ
– Znowu Dulcie Payne. Nie ma jej od godziny.
Trzeba szybko ruszyc´ w teren, z˙eby sie˛ nie nabawiła
hipotermii.
Maggie i Jason wsiedli do karetki i wyruszyli na
poszukiwania. Dulcie Payne znaleziono dopiero koło
o´smej. Lez˙ała na cmentarzu ze złamanym nadgarstkiem
i była mocno wyzie˛biona. Maggie i Jason natychmiast
sie˛ nia˛ zaje˛li, a po powrocie do szpitala oddali ja˛ w re˛ce
radiologa i Hugona, kto´ry akurat pełnił dyz˙ur. Gdy Hugo
wraz z Maggie czekali na zdje˛cia, doła˛czył do nich ma˛z˙
Dulcie, Tom.
– Re˛ke˛ pan´skiej z˙ony wsadzilis´my juz˙ w gips – ode-
zwał sie˛ Hugo – a teraz staramy sie˛, z˙eby temperatura
jej ciała wro´ciła do normy. Wyliz˙e sie˛ z tego, ale czas
najwyz˙szy porozmawiac´ o przyszłos´ci. To nie moz˙e
dłuz˙ej trwac´. Nie dacie sobie rady.
– Nie chce˛ oddawac´ jej do domu opieki – powiedział
cicho Tom i po jego pobruz˙dz˙onych policzkach spłyne˛-
ły łzy.
Maggie wzie˛ła go za dłon´.
– Prosze˛ nam wierzyc´, Tom, wiemy, jaka to trudna
decyzja. Kocha pan Dulcie i chciałby pan przychylic´ jej
nieba. – Tom pokiwał głowa˛. Wolna˛ re˛ka˛ wycia˛gna˛ł
z kieszeni ogromna˛ chusteczke˛ i wytarł nos. – Ona tez˙
pana kocha, choc´ czasami nie jest w stanie tego sobie
przypomniec´. A skoro pana kocha, chciałaby dla pana
jak najlepiej, prawda?
– To fakt, zawsze sie˛ o mnie troszczyła – odparł Tom
łamia˛cym sie˛ głosem. – Zawsze o mnie dbała. Jestes´my
razem szes´c´dziesia˛t lat. Nie chce˛ sie˛ z nia˛ rozstawac´.
– Moz˙e nie be˛dzie trzeba – rzekła Maggie i zwro´ciła
128
ODWAGA NA POKAZ
głowe˛ w strone˛ Hugona. – Czy macie tu gdzies´ w po-
bliz˙u osiedla dla emeryto´w ze stała˛ opieka˛ medyczna˛?
– Owszem. – Hugo spojrzał na nia˛ bystro. – Jedno
z nich jest niedaleko szpitala.
– Sa˛ tam mieszkania dla małz˙en´stw?
– Tak, tylko z˙e ogromnie drogie.
– To niewaz˙ne. – Twarz Toma pojas´niała. – Mam
pienia˛dze. Tylko najpierw musiałbym obejrzec´ to miej-
sce, zanim podejme˛ decyzje˛.
– W takim razie pojedz´my razem – zaproponowała
Maggie. – Mam dos´wiadczenie i nosa w takich spra-
wach. Zgłosze˛ sie˛ do pana za kilka dni, tylko poznam
szczego´ły. A na razie do widzenia, musze˛ biec do siebie.
Przez chwile˛ obaj me˛z˙czyz´ni spogla˛dali za Maggie.
Po raz pierwszy od długiego czasu na ustach Toma
pojawił sie˛ us´miech.
– Alez˙ to przemiła dziewczyna – mo´wił zachwyco-
ny. – Przypomina mi moja˛ Dulcie sprzed szes´c´dziesie˛-
ciu lat.
Hugo tylko pokiwał głowa˛. Wcia˛z˙ jeszcze nie ochło-
na˛ł ze zdumienia, widza˛c, w jak ma˛dry, a jednoczes´nie
taktowny sposo´b Maggie poradziła sobie z trudnym
problemem.
Tym bardziej us´wiadomił sobie ogromna˛pustke˛, jaka˛
odczuwał od dnia, gdy wyprowadziła sie˛ z jego domu.
129
ODWAGA NA POKAZ
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
– Witaj, Joan, miło cie˛ zno´w zobaczyc´.
– Witaj, Hugo.
– A juz˙ sie˛ bałem, z˙e nigdy nie wro´cisz.
– Powaz˙nie? – Joan rozes´miała sie˛. – Siadaj, zrobie˛
kawe˛.
Zdawał sobie sprawe˛, z˙e jego us´miech jest nieco
wymuszony. Teraz, gdy zobaczył Joan po dłuz˙szym
czasie, us´wiadomił sobie, z˙e nie wyobraz˙a sobie tej
kobiety u swojego boku. Musiał jasno postawic´ sprawe˛
i nie wiedział, jak to zrobic´, by jej nie zranic´. Zawsze
starał sie˛ poste˛powac´ uczciwie, a poza tym ła˛czyła go
z Joan prawdziwa przyjaz´n´.
Siadaja˛c na sofie, przesuna˛ł na bok sporych roz-
miaro´w walizke˛.
– Musiałas´ przywiez´c´ mase˛ rzeczy. Wygla˛da, jakbys´
sie˛ pakowała.
– Bo tak jest w istocie. – Joan postawiła przed nim
filiz˙anke˛ kawy. – Musimy porozmawiac´, Hugo.
Kiwna˛ł głowa˛. Włas´nie to samo miał jej zapropono-
wac´. Zdziwił go tylko wyraz jej twarzy. Czyz˙by domys´-
lała sie˛, co jej chciał zakomunikowac´? A moz˙e chodzi
o cos´ innego? Moz˙e Joan ma jakis´ problem?
– Nadal martwisz sie˛ o matke˛?
– Nie, na szcze˛s´cie czuje sie˛ juz˙ lepiej. Chodzi o cos´
innego... – Joan zawiesiła głos. – Chciałam ci oznajmic´,
z˙e podczas naszej wczorajszej rozmowy telefonicznej
nie byłam do kon´ca z toba˛ szczera.
– To znaczy? – Hugo gubił sie˛ w domysłach, o co
Joan chodzi, tym bardziej z˙e miała niezwykle powaz˙na˛
mine˛.
– Jestes´my przyjacio´łmi, prawda, Hugo? – odezwała
sie˛ w kon´cu z wahaniem.
– Oczywis´cie. Nawet bardzo dobrymi.
– A przyjaciele powinni byc´ ze soba˛ szczerzy, zgo-
dzisz sie˛ ze mna˛?
– Najzupełniej – potwierdził.
Odpowiadał ostroz˙nie, staraja˛c sie˛ dociec, w jakim
kierunku zmierza ta rozmowa. Moz˙e podczas swej
nieobecnos´ci w Queenstown Joan doszła do podobnych
wniosko´w co on, z˙e albo ich znajomos´c´ przeistoczy sie˛
w pełny zwia˛zek kobiety i me˛z˙czyzny, albo ogranicza˛
sie˛ tylko do przyjaz´ni?
– Se˛k w tym – cia˛gne˛ła Joan – z˙e nie wyszlis´my poza
ramy przyjaz´ni.
– To prawda. Miałem jednak nadzieje˛, z˙e z czasem
nam sie˛ to uda.
– Podobnie jak ja. No i nie udało sie˛.
– Na to wygla˛da... – Hugo waz˙ył słowa. – Bardzo cie˛
lubie˛, Joan, i podziwiam zaro´wno za prace˛ w szpitalu,
jak i talent malarski.
– Dzie˛kuje˛ za miłe słowa. Nie zmienia to faktu, z˙e po
prostu sie˛ nie kochamy.
– No tak... – przyznał, zaskoczony niezwykła˛ bezpo-
s´rednios´cia˛ Joan. – Pewne jest natomiast, z˙e bardzo sie˛
lubimy...
131
ODWAGA NA POKAZ
– Lubienie kogos´ to nie to samo co miłos´c´. – Joan
posłała mu słaby us´miech. – Wielu ludziom sie˛ wydaje,
z˙e tak jest, wie˛c sie˛ pobieraja˛ i cze˛sto ich małz˙en´stwa
okazuja˛ sie˛ udane. Mnie taka perspektywa wydaje sie˛
smutna, poniewaz˙ gdy pozna sie˛ prawdziwe uczucie,
trudno zgodzic´ sie˛ na mniej. W kto´ryms´ momencie
naszej znajomos´ci mys´lałam nawet, z˙e cie˛ kocham...
Teraz wiem, z˙e tak nie było.
– Ska˛d ta pewnos´c´? – spytał, lecz nagle dostrzegł
w oczach Joan błysk, kto´rego nie znał, i domys´lił sie˛
prawdy, zanim odpowiedziała. – Poniewaz˙ kochasz ko-
gos´ innego, czy tak?
– Włas´nie...
– Lewisa Evansa?
Pokiwała głowa˛.
– Nie wiem, jak to sie˛ stało, Hugo. Moz˙liwe, z˙e cos´
mie˛dzy nami zacze˛ło sie˛ juz˙ na balu lub nawet nieco
wczes´niej, kiedy podziwiał moje obrazy. Potem, pod-
czas wystawy, zaopiekował sie˛ mna˛, kiedy zobaczył, jak
jestem rozczarowana, z˙e nie przyjechałes´. Po wernisaz˙u
zaprosił mnie na kolacje˛, a po kilku dniach os´wiadczył
mi sie˛. Przyje˛łam jego os´wiadczyny, Hugo.
– W takim razie moje serdeczne gratulacje. – Nie
miał poje˛cia, co w takiej sytuacji mo´gł innego powie-
dziec´. – Mam nadzieje˛, z˙e be˛dziecie szcze˛s´liwi.
Joan s´cisne˛ła go lekko za re˛ke˛.
– Nie martw sie˛, ty tez˙ sobie kogos´ znajdziesz. Za-
kochasz sie˛ i tak jak ja odkryjesz, czym jest prawdziwa
miłos´c´.
Siedział w milczeniu. Powinien czuc´ ulge˛, poniewaz˙
Joan zaoszcze˛dziła mu trudnych wyjas´nien´. Widza˛c
132
ODWAGA NA POKAZ
jednak, jak jest szcze˛s´liwa, odkrył ku swojemu zdumie-
niu, z˙e jej zazdros´ci. Zazdros´ci Joan, poniewaz˙ znalazła
miłos´c´.
– Moz˙e i mnie uda sie˛ w kon´cu spotkac´ kogos´ od-
powiedniego... – wyrwało mu sie˛ bezwiednie.
– Z pewnos´cia˛ – odparła zdecydowanie Joan – a wte-
dy zobaczysz, z˙e ani przez chwile˛ nie be˛dziesz chciał
byc´ bez tej osoby. Z
˙
e bez przerwy be˛dziesz o niej mys´lał
i za nia˛ te˛sknił, jes´li cos´ was rozdzieli.
Słuchaja˛c Joan, Hugo us´wiadomił sobie nagle, z˙e
bardzo te˛skni za Maggie, z˙e przez cały czas o niej mys´li
i z˙e ani na chwile˛ nie chce bez niej byc´. Tymczasem Joan
cia˛gne˛ła:
– Osoba, kto´ra˛ kochasz, bez przerwy be˛dzie cie˛ roz-
s´mieszac´, choc´ to, co be˛dzie mo´wic´, niekoniecznie be˛-
dzie wydawac´ sie˛ s´mieszne innym.
Maggie bez przerwy mnie rozs´miesza, mys´lał Hugo.
W ostatnich tygodniach, gdy mieszkali razem, s´miał sie˛
cze˛s´ciej i che˛tniej niz˙ przez wiele ostatnich lat.
– I nie be˛dziesz sie˛ zastanawiał przez rok – zakon´-
czyła Joan z lekka˛ przygana˛ w głosie – czy is´c´ z ta˛ osoba˛
do ło´z˙ka.
– Masz racje˛... – westchna˛ł.
– A na koniec zwro´ce˛ ci jeszcze uwage˛ – powie-
działa lekko Joan – z˙e nie musisz szukac´ daleko. Mag-
gie cie˛ kocha.
– Oczywis´cie, z˙e mnie kocha – odparł Hugo – jak
siostra starszego brata. I podobnie ja ja˛ kocham. Ale to
nie ten rodzaj miłos´ci, o kto´rym teraz mo´wisz.
– Alez˙ ten, ten! – przekonywała go ze s´miechem.
– Kiedy ja˛ spotkałam po raz pierwszy i zobaczyłam, jak
133
ODWAGA NA POKAZ
na ciebie patrzy, poczułam ukłucie zazdros´ci. Wtedy nie
wiedziałam, dlaczego, teraz juz˙ wiem, poniewaz˙ tak samo
ja patrze˛ na Lewisa, kiedy rozmawia z inna˛ kobieta˛. To,
co Maggie czuje do ciebie, dalekie jest od platonicznej
miłos´ci, uwierz mi. Zreszta˛ to naturalne, bo Maggie nie
jest twoja˛ siostra˛ i z pewnos´cia˛ nie chce nia˛ byc´.
– Nawet gdyby rzeczywis´cie Maggie mnie kochała,
to nasz zwia˛zek nie miałby szans. Ona doprowadziłaby
mnie do szału. Jest nieodpowiedzialna, lekkomys´lna,
a w dodatku straszna z niej bałaganiara. – Us´miechna˛ł
sie˛ melancholijnie. – Czasami jest zupełnie nieznos´na,
jak dziecko.
– Moz˙e wie˛c potrzebuje kogos´ takiego jak ty?
– Moz˙liwe – przyznał.
Jednoczes´nie pomys´lał, z˙e jego ocena Maggie jest
jednostronna i bardzo niesprawiedliwa. Poniewaz˙ w pra-
cy jest szczytem profesjonalizmu i odpowiedzialnos´ci,
a poza tym ma mase˛ cech, kto´re ro´wnowaz˙a˛jej niedosta-
tki: jest odwaz˙na, fascynuja˛ca i urocza. Jest po prostu...
soba˛.
– Nie moz˙liwe, tylko na pewno! – zawołała z prze-
konaniem Joan i odprowadziła go do drzwi.
W progu us´ciskała go i spytała:
– Nadal jestes´my przyjacio´łmi, Hugo?
– Oczywis´cie, Joan.
Jada˛c dz˙ipem, zastanawiał sie˛ nad ta˛rozmowa˛. Poku-
sa, by uwierzyc´ w to, co mo´wiła Joan, była ogromna.
Przeciez˙ to Maggie poprosiła go, by sie˛ z nia˛ połoz˙ył
do ło´z˙ka po tym, jak wpadła do jeziora, i po jej
zachowaniu mo´gł wnioskowac´, z˙e nie skon´czyłoby sie˛
na tym.
134
ODWAGA NA POKAZ
Wo´wczas, w przekonaniu, z˙e czyni tak dla dobra
obojga, udało mu sie˛ wywina˛c´ z niezre˛cznej sytuacji, bo
przypomniał o swym zwia˛zku z Joan. Ale co be˛dzie
jutro, gdy po szpitalu rozejdzie sie˛ wies´c´ o jej zare˛czy-
nach z Lewisem? Nie be˛dzie juz˙ przeszkody, kto´ra
broniłaby jemu i Maggie zbliz˙enia. Pod warunkiem, z˙e
Maggie takz˙e be˛dzie tego chciała.
Na mys´l, z˙e mogłoby byc´ inaczej, ogarne˛ła go pani-
ka. Miał ochote˛ zawro´cic´ w strone˛ domu Maggie, by
natychmiast wybadac´, jaka byłaby jej reakcja, gdyby jej
powiedział, z˙e istnieje szansa na ich zwia˛zek.
Jednakz˙e wia˛z˙e sie˛ z tym pewne ryzyko. Jes´li Joan sie˛
myli, to jego wyznanie miłos´ci moz˙e go os´mieszyc´.
Przeciez˙ tak naprawde˛ nic nie wskazywało na to, by
Maggie była w nim zadurzona – pro´cz, oczywis´cie,
sytuacji po wypadku nad jeziorem, kto´ra˛ tłumaczył jej
oszołomieniem.
Przeciwnie, zbyt wiele przemawiało za tym, z˙e jest
dla Maggie nieodpowiedni, z˙e ona szuka kogos´ zupeł-
nie innego. Kogos´, kto by nie s´cia˛gał jej na ziemie˛, nie
torpedował szalonych pomysło´w. W tym sensie on, po-
dobnie jak poprzedni partner Maggie, musi wydawac´ sie˛
jej okropnym nudziarzem.
Jego wa˛tpliwos´ci z minuty na minute˛ rosły. Skoro
Maggie go kocha, jak twierdzi Joan, to dlaczego sie˛
wyprowadziła? Czyz˙ nie był to wyraz´ny sygnał, z˙e jego
towarzystwo jej nie odpowiada?
Westchna˛ł i z cie˛z˙kim sercem jechał dalej. Obiecał
sobie tylko, z˙e jutro postara sie˛ porozmawiac´ z Maggie
i jes´li to moz˙liwe, wyjas´nic´ sytuacje˛, bo me˛czenie sie˛ tak
dłuz˙ej zaczynało byc´ ponad jego siły.
135
ODWAGA NA POKAZ
Upłyne˛ły trzy dni od czasu, gdy Maggie widziała go
po raz ostatni. Po wyprowadzce z domku nad jeziorem
siła˛ rzeczy ich kontakty uległy ograniczeniu.
Nie widywała go takz˙e w szpitalu i wre˛cz szukała
pretekstu, by choc´ na moment sie˛ z nim spotkac´. Nie
mogła jednakz˙e odwiedzic´ go bez waz˙nego powodu,
poniewaz˙ dowiedziała sie˛, jak wszyscy, o zare˛czynach
Joan z Lewisem i nie chciała, by Hugo zinterpretował jej
wizyte˛ jako wyraz wspo´łczucia lub sondaz˙u, czy u jego
boku jest juz˙ wolne miejsce.
Jej rozmys´lania przerwał brze˛czyk telefonu.
Dzwoniła Marie Jessop. Jej miesie˛czna co´reczka
miała jakies´ dolegliwos´ci, kto´re mocno ja˛ niepokoiły.
Sama nie mogła przyjechac´ do szpitala, bo jak zwykle jej
ma˛z˙ był w trasie, a ona miała na głowie czwo´rke˛ dzieci.
Maggie i Jason natychmiast wsiedli do karetki i po
chwili witali sie˛ z Marie.
Na widok Maggie dwuletnia Michelle podbiegła do
niej z otwartymi ramionami, a bliz´niaki Christopher
i Max zawołali:
– Ciasteczka! Chcemy zno´w piec ciasteczka!
– Dzis´ nie da rady – odparła z us´miechem.
Pogłaskała obu chłopco´w po jasnych czuprynach
i zwro´ciła sie˛ do Marie:
– Co sie˛ dzieje?
– Opowiem wszystko w drodze – zaproponowała
Marie.
Wzie˛ła co´reczke˛ na re˛ce i, zostawiwszy starsze dzieci
pod opieka˛ sa˛siada, wsiadła do karetki.
– Przede wszystkim martwi mnie gora˛czka Lucy i to,
z˙e nie moge˛ dociec objawo´w.
136
ODWAGA NA POKAZ
Jedynie tyle zda˛z˙yła wyjas´nic´, bo dojechali do szpita-
la, gdzie czekał juz˙ Hugo.
Spojrzenia Maggie i Hugona spotkały sie˛ na kro´tka˛
chwile˛. Maggie wydawało sie˛, z˙e w jego wzroku zauwa-
z˙a błysk rados´ci, kto´ra ogarne˛ła takz˙e ja˛. Nie miała
jednak czasu, by utwierdzic´ sie˛ w swym przekonaniu,
poniewaz˙ trzeba sie˛ było zaja˛c´ chora˛ dziewczynka˛.
– Prosze˛ opowiedziec´ – Hugo zwro´cił sie˛ do Marie
– co sie˛ dokładnie dzieje?
– Od rana mała jest nieswoja. Płacze, nie ma apetytu
i jest apatyczna.
– W dodatku ma przyspieszona˛ akcje˛ serca i dos´c´
wysoka˛ temperature˛ – wła˛czyła sie˛ Maggie. – Az˙
trzydzies´ci dziewie˛c´ i po´ł stopnia. Jednoczes´nie brak
szmero´w w płucach, nie ma tez˙ oznak zatrucia pokar-
mowego, wymioto´w czy biegunki.
– Dzie˛kuje˛, Maggie. – Hugo posłał jej us´miech
i odwro´cił sie˛ do Marie. – Zaraz obejrzymy pani
co´reczke˛. Prosze˛ usia˛s´c´ na kozetce i trzymac´ ja˛ w ra-
mionach.
– Moz˙e zostane˛ – zaproponowała Maggie. – Jestem
juz˙ po dyz˙urze i che˛tnie pomoge˛.
– Byłbym ci bardzo wdzie˛czny – odparł z zadowole-
niem Hugo.
Maggie juz˙ niemal zapomniała, jaki ma wyraz twa-
rzy, gdy sie˛ us´miecha. Jednoczes´nie podziwiała jego
fachowos´c´ i sposo´b obchodzenia sie˛ z malutka˛ pacjent-
ka˛. Trzymał dziewczynke˛ w ramionach jak najdroz˙szy
skarb.
Maggie poczuła ucisk w gardle. Te˛skniła za Hugo-
nem bardziej, niz˙ jej sie˛ zdawało.
137
ODWAGA NA POKAZ
– Gora˛czka jest rzeczywis´cie wysoka – przyznał
Hugo, zbadawszy dziewczynke˛ – lecz na razie trudno
jednoznacznie stwierdzic´ jej przyczyny.
– Nie jest to, nie daj Boz˙e, zapalenie opon mo´zgo-
wych? – spytała Marie z przeraz˙eniem.
– Zrobimy dodatkowe badania, z˙eby sie˛ upewnic´,
ale raczej wykluczam taka˛ moz˙liwos´c´ – odparł uspoka-
jaja˛co Hugo.
– Gdybym miała takie podejrzenie – wła˛czyła sie˛
Maggie – pe˛dziłabym do szpitala na złamanie karku.
Hugo podnio´sł wzrok i us´miechna˛ł sie˛ porozumiewa-
wczo do Marie.
– Prosze˛ sie˛ cieszyc´, z˙e to pania˛ omine˛ło. Kiedy
Maggie siedzi za ko´łkiem i wła˛cza syrene˛ alarmowa˛,
wste˛puje w nia˛ prawdziwy diabeł. – W kro´tkim spoj-
rzeniu, kto´re jej rzucił, było tyle ciepła i uznania, z˙e
Maggie cudem opanowała zmieszanie. – Wygla˛da na to,
z˙e Lucy ma jaka˛s´ infekcje˛ – cia˛gna˛ł powaz˙niejszym
tonem. – Trzeba zrobic´ badania krwi i moczu, a takz˙e
wymaz z gardła. Niestety, potrzebna be˛dzie takz˙e punk-
cja, z˙eby wykluczyc´ zapalenie opon.
– O nie! – wykrzykne˛ła Marie z pobladła˛ twarza˛.
– Prosze˛ sie˛ nie przejmowac´ – uspokoił ja˛ łagodnie.
– Zabieg nie jest ani groz´ny, ani bolesny. W dodatku
damy jej miejscowe znieczulenie, wie˛c nic nie poczuje.
To raczej na pewno infekcja, a kiedy juz˙ be˛dziemy mie-
li wyniki, podamy co´reczce antybiotyk w kroplo´wce.
Poprosimy Maggie, z˙eby sie˛ tym zaje˛ła. Zanim została
ratowniczka˛, pracowała jako piele˛gniarka pediatryczna.
Pomoz˙esz mi, Maggie, prawda? – Zwro´cił na nia˛ pytaja˛-
cy wzrok.
138
ODWAGA NA POKAZ
– Oczywis´cie.
Maggie zrobiło sie˛ ciepło koło serca. Zdawała sobie
sprawe˛, z˙e Hugo mo´głby poprosic´ o pomoc kogos´
z personelu, a jednak wybrał ja˛. Us´miechne˛ła sie˛ do
Marie.
– Prosze˛ sie˛ nie martwic´. Zajmiemy sie˛ Lucy naj-
lepiej jak moz˙na.
Wykonanie testo´w okazało sie˛ dos´c´ pracochłonne,
a zrobienie punkcji tak malutkiemu dziecku wymagało
ogromnej koncentracji. Nie było wie˛c mowy, by Maggie
i Hugo mogli porozmawiac´ na tematy bardziej osobiste.
Gdy w kon´cu skon´czyli, Hugo zagadna˛ł:
– Przydałaby ci sie˛ filiz˙anka kawy. Masz jeszcze
troche˛ czasu?
– Owszem. – Z trudem zdobywała sie˛ na lekki ton.
Przeciez˙ o takiej chwili marzyła od kilku dni.
Ida˛c obok niego korytarzem, czuła, jak wali jej serce.
Nie miała wa˛tpliwos´ci, z˙e ucieszył sie˛ na jej widok.
Jeszcze bardziej uradowało ja˛ spostrzez˙enie, z˙e ani
troche˛ nie wydaje sie˛ przygne˛biony zerwaniem z Joan.
Czy to jednak oznacza, z˙e goto´w jest do nowego zwia˛z-
ku, zwłaszcza z nia˛?
– Kon´czysz juz˙ dyz˙ur? – zapytała.
– Jeszcze nie. Musze˛ poczekac´ na wyniki Lucy.
Sama wiesz, z˙e infekcja u tak małego dziecka moz˙e byc´
groz´na. Nie jestem pewien, czy nie przyjdzie mi spe˛dzic´
w szpitalu całej nocy.
– Moz˙e w takim razie pojade˛ do ciebie, nakarmie˛
psy, a potem wyprowadze˛ je na spacer? Nie martw sie˛
– dorzuciła szybko – robie˛ to z czystego egoizmu.
Ogromnie za nimi te˛sknie˛.
139
ODWAGA NA POKAZ
– A one za toba˛ – rzekł markotnie Hugo. – Odka˛d
wyjechałas´, mam wraz˙enie, z˙e sie˛ postarzały o kilka lat.
– Daj spoko´j! – parskne˛ła, kryja˛c zmieszanie. – Mie-
szkałam z wami zaledwie kilka tygodni. To zbyt kro´tki
okres, z˙eby zmienic´ czyjes´ z˙ycie.
– Moje zmieniłas´ – powiedział cicho.
Jak gdyby na jakis´ niewidoczny sygnał nagle oboje
przystane˛li, odwro´cili sie˛ do siebie i stoja˛c w milczeniu
w pustym, ska˛po os´wietlonym korytarzu patrzyli sobie
w oczy.
Maggie miała wraz˙enie, jak gdyby za sprawa˛ jakiejs´
tajemnej siły powietrze woko´ł nich naelektryzowało sie˛
i oz˙yło.
– Te˛sknie˛ za toba˛, Maggie – wyszeptał Hugo.
Wyraz jego oczu poruszył ja˛ do głe˛bi, a słowa do-
tkne˛ły jakiejs´ jej cza˛stki, do kto´rej nikt jeszcze nie miał
doste˛pu. Odniosła wraz˙enie, z˙e cały s´wiat wstrzymuje
oddech, czekaja˛c wraz z nia˛ na naste˛pne słowa. W kon´-
cu Hugo powiedział ledwie słyszalnie:
– Mys´le˛... Mys´le˛, z˙e cie˛ kocham.
Przez chwile˛ nie mogła wydobyc´ głosu. Wpatrywała
sie˛ w twarz Hugona i powtarzała w mys´lach jego słowa.
W kon´cu zaczerpne˛ła powietrza i łamia˛cym sie˛ głosem
spytała:
– Mys´lisz... To znaczy, z˙e nie wiesz na pewno?
– Alez˙ tak, wiem! – zawołał.
Czuł narastaja˛ca˛ panike˛. Nadeszła przeciez˙ chwila,
na kto´ra˛ czekał. Musi podja˛c´ ryzyko. Nie ma juz˙
z˙adnych zobowia˛zan´ wobec Joan, moz˙e kochac´ Maggie
pełnym uczuciem me˛z˙czyzny do kobiety, a tu nagle
zaczyna przeraz˙ac´ go mys´l, z˙e Maggie nie pragnie go tak
140
ODWAGA NA POKAZ
bardzo jak on jej. Albo z˙e nieostroz˙nym słowem lub
zachowaniem moz˙e zniszczyc´ cos´, czego juz˙ nigdy
w z˙yciu nie dos´wiadczy.
– Wiesz, z˙e zawsze kochałem cie˛ jak siostre˛ – po-
spiesznie mo´wił dalej – a teraz kocham cie˛ jak kobiete˛.
Nie wyobraz˙am sobie bez ciebie z˙ycia. Pragne˛ cie˛
bardziej, niz˙ to moz˙na wyrazic´, lecz z powodu naszego
siostrzano-braterskiego układu uwaz˙ałem, z˙e to uczucie
jest nie ma miejscu. No i nie wiedziałem, czy i ty mnie
pragniesz...
– Och... – Na ustach Maggie pojawił sie˛ łobuzerski
us´miech. – Ten problem łatwo moz˙na rozwia˛zac´.
– Jak? – Miał wraz˙enie, z˙e nie wytrzyma juz˙ dłuz˙ej
napie˛cia.
Us´miech Maggie znikł, a jej twarz stała sie˛ tak
skupiona i powaz˙na jak wtedy, gdy zajmowała sie˛
pacjentami.
– Trudno wyrazic´, jaka jestem szcze˛s´liwa, Hugo
– powiedziała cicho. – Poniewaz˙ i ja cie˛ kocham. Od
zawsze.
Widza˛c jej roziskrzone oczy, marzył, by wycia˛gna˛c´
re˛ke˛, zanurzyc´ palce w jej kasztanowe loki i dotkna˛c´
wargami jej ust. Wiedział, z˙e Maggie pragnie tego
samego, czuł to. Otaczaja˛ce ich elektryzuja˛ce napie˛cie
miało swoje z´ro´dło w poz˙a˛daniu i nie byłoby tak silne,
gdyby emanowało jedynie z niego. Powstrzymał sie˛, by
jej nie obja˛c´ z całych sił, lecz wymagało to ogromnego
wysiłku.
– Nie chciałbym niczego zepsuc´ – powiedział zdu-
szonym głosem – stracic´ tego, co juz˙ mamy, Maggie.
Poczucia, z˙e jestes´my przyjacio´łmi, wre˛cz rodzina˛, bo to
141
ODWAGA NA POKAZ
bezcenny dar. Mam na mys´li emocjonalne bezpieczen´st-
wo, poczucie akceptacji, wie˛z´, kto´rej nic nie moz˙e
zniszczyc´.
– I nie stracimy tego! – zapewniła go gora˛co. – Po-
niewaz˙ ta wie˛z´ jest cze˛s´cia˛ nas juz˙ na zawsze. Zostaja˛c
kochankami, tylko ja˛ wzmocnimy i nadamy nowy wy-
miar naszej przyjaz´ni.
Kochankowie...
Samo to słowo wzbudziło w nim dreszcz, gdy pomys´-
lał o sobie i Maggie. Nadal jednak nie miał pewnos´ci,
czy powinni uczynic´ ten krok.
– Bardzo bym tego pragna˛ł... jednak nie chciałbym
tłumic´ twojej z˙ywotnos´ci, powstrzymywac´ szalonych
pomysło´w, z kto´rych słyniesz, bo szybko bys´ mnie
znienawidziła.
– Ja zas´ nie chciałabym cie˛ denerwowac´ swoimi
nieodpowiedzialnymi wyskokami. – Us´miechne˛ła sie˛.
– Moz˙e uda nam sie˛ znalez´c´ wspo´lny grunt?
– Innymi słowy, ty be˛dziesz wymys´lac´ ro´z˙ne fantas-
tyczne rzeczy, a moim zadaniem, jako nadwornego
nudziarza, be˛dzie torpedowanie twoich pomysło´w, czy
tak?
– Cos´ w tym stylu. – W oczach Maggie zno´w pojawił
sie˛ ten łobuzerski błysk, kto´ry tak uwielbiał. – Jeden
z tych pomysło´w włas´nie przyszedł mi do głowy. Chce˛,
z˙ebys´ mnie pocałował. Tu, w tej chwili.
– A ja twoim zdaniem powinienem odpowiedziec´,
z˙e byłoby to zachowanie niegodne dorosłych oso´b.
Maggie milczała. Ich spojrzenia spotkały sie˛. W tym
samym momencie Hugo zanurzył palce w jej włosy,
przesuna˛ł pieszczotliwie dłonia˛ po jej karku, a ona
142
ODWAGA NA POKAZ
zarzuciła mu re˛ce na szyje˛, przycia˛gaja˛c go z całych sił
do siebie. Ich usta spotkały sie˛ delikatnie i na kro´tko,
potem jeszcze raz.
Po chwili oderwali sie˛ od siebie i zacze˛li taksowac´ sie˛
wzrokiem, jak gdyby zobaczyli sie˛ po raz pierwszy.
A potem całowali sie˛ ponownie, tym razem bardzo
długo i namie˛tnie. Oboje mieli wraz˙enie, z˙e nikt nigdy
tak sie˛ jeszcze nie całował.
143
ODWAGA NA POKAZ
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
Wiedziała, z˙e ten pocałunek zapamie˛ta na zawsze.
Stoja˛c przed lustrem w łazience, przesune˛ła palcami po
wargach. Na wspomnienie dotyku ust Hugona przeszył
ja˛ dreszcz. Marzyła o tym, z˙e ich pocałunek be˛dzie
cudowny, ale nie podejrzewała, z˙e az˙ takie wywrze na
niej wraz˙enie.
A to był jedynie pocałunek.
Niedługo, moz˙e nawet dzis´ wieczorem, ich znajo-
mos´c´ przybierze inny wymiar, co niesie z soba˛ obietnice˛
niezbadanych rozkoszy. Nie ma sie˛ jednak co spieszyc´.
Czas, gdy poła˛cza˛ sie˛ w pełnym zwia˛zku kobiety
i me˛z˙czyzny, nadejdzie naturalnie, jak ich pierwszy
pocałunek. I doznaja˛ podobnego uczucia spełnienia
i wszechogarniaja˛cej harmonii.
Tak, kochała Hugona. Zawsze tak było i zawsze
be˛dzie. Kochała go za inteligencje˛, poczucie humoru,
a nawet za to jego rozsa˛dne podejs´cie do z˙ycia – ponie-
waz˙ dzie˛ki temu był jak skała. Dawał poczucie moc-
nego, solidnego oparcia. Zawsze moz˙na było na niego
liczyc´ – na jego opieke˛, na wskazo´wki i pomoc, gdy cos´
poszło nie tak.
Kiedy go przekonywała o moz˙liwos´ci znalezienia
wspo´lnego gruntu, nie były to czcze słowa. Rzeczywis´-
cie uwaz˙ała, z˙e moz˙e duz˙o skorzystac´ na rozsa˛dku
Hugona i jego wywaz˙onej ocenie sytuacji. Ona zas´ moz˙e
wnies´c´ w jego s´wiat oz˙ywienie, sprawic´, by nigdy nie
przeistoczył sie˛ w nudnego sztywniaka. Ujmuja˛c rzecz
symbolicznie, nie pozwoli, by Hugo kiedykolwiek po-
jawił sie˛ na balu przebieran´co´w w nieskazitelnym gar-
niturze.
Nie potrafiła przewidziec´, na ile taki układ sie˛ spraw-
dzi. Jednego była pewna: zostana˛ ze soba˛ do kon´ca
z˙ycia, be˛da˛ mieli gromadke˛ dzieci i sfore˛ pso´w i nadal
be˛da˛ mieszkac´ nad jeziorem pomie˛dzy go´rami, kto´re
pokochała tak samo jak Hugona.
Gdy kon´czyła, do drzwi łazienki zastukał Jason.
– Po południu robimy wypad w go´ry! – zawołał. –
Erin i Micky chca˛ spro´bowac´ jazdy na skuterze s´niez˙-
nym. Przyła˛czysz sie˛?
– Jade˛ odwiedzic´ Hugona. – Maggie starała sie˛, by
jej głos brzmiał naturalnie. – Wyskoczymy z psami na
spacer.
– Hm, ekscytuja˛cy pomysł – mrukna˛ł Jason.
Maggie us´miechne˛ła sie˛. Ska˛d Jason moz˙e miec´
poje˛cie, z˙e spacer z Hugonem jest dla niej najbardziej
ekscytuja˛ca˛ rzecza˛ pod słon´cem? Jej samej wydawało
sie˛ to dziwne, z˙e tak zwykła czynnos´c´ przyprawia ja˛
o bicie serca.
Spotkanie ze znajomymi nie pocia˛gało jej takz˙e z in-
nych wzgle˛do´w. Chciała byc´ z Hugonem sama. Jego
obecnos´c´ wystarcza jej za cały s´wiat.
Gdy dojez˙dz˙ała do domku nad jeziorem, z trudem
panowała nad podnieceniem. Hugo otworzył drzwi, lecz
zanim zda˛z˙ył cos´ powiedziec´, w strone˛ Maggie rzuciły
sie˛ trzy oszalałe z rados´ci psy.
145
ODWAGA NA POKAZ
W kon´cu, gdy umilkł jazgot, Hugo oznajmił:
– Włas´nie miałem telefon ze szpitala, z˙e mam wol-
ne. Okazało sie˛, z˙e Lucy ma lekkie zakaz˙enie dro´g
moczowych. Zaleciłem odpowiedni antybiotyk i juz˙ jest
lepiej. Tak wie˛c jestem całkowicie do twojej dyspozycji
– zakon´czył z szerokim us´miechem.
Ton jego głosu i błysk w oczach sprawiły, z˙e Maggie
zrobiło sie˛ gora˛co. Oboje wiedzieli, z˙e krok po kroku
zbliz˙aja˛ sie˛ do momentu, gdy zostana˛ kochankami.
Intensywnos´c´ oczekiwania i zwia˛zane z nim pod-
niecenie były tak wielkie, z˙e Maggie chyba po raz
pierwszy w z˙yciu poczuła onies´mielenie i musiała
odwro´cic´ głowe˛, aby unikna˛c´ pala˛cego wzroku Hugona.
– Mys´lałam... – wyja˛kała – z˙e po´jdziemy z psami na
spacer...
– Juz˙ je wyprowadziłem. – Jego głos brzmiał dziw-
nie głucho, totez˙ domys´liła sie˛, z˙e czuje sie˛ ro´wnie
nieswojo jak ona. – W ramach poszukiwania wspo´lnego
gruntu pomys´lałem, z˙e masz ochote˛ na cos´ bardziej
ryzykownego, niz˙ wyprowadzanie pso´w na spacer. Tak
wie˛c proponuje˛ gdzies´ wyskoczyc´, a potem... – tym
razem zmieszany odwro´cił wzrok – a potem wro´cimy do
domu, zjemy kolacje˛, napijemy sie˛ dobrego wina i...
Nie musiał kon´czyc´. Oboje wiedzieli, co sie˛ stanie
potem, na dywanie przed kominkiem czy moz˙e w ło´z˙ku.
Pewnos´c´, z˙e taki be˛dzie finał dzisiejszego dnia, po-
działała na nich kre˛puja˛co. Napie˛cie płyna˛ce z oczeki-
wania było ogromnie przyjemne, choc´ szarpało nerwy.
Ale nie było wyboru.
Nie potrafili, ot tak, rzucic´ sie˛ od razu na siebie
w s´wietle dnia.
146
ODWAGA NA POKAZ
Maggie podchwyciła spojrzenie Hugona i domys´liła
sie˛, z˙e on jest takiego samego zdania. Przypomniała
sobie, co przed chwila˛ powiedział o wspo´lnym wypa-
dzie. Pomys´lała, z˙e włas´ciwie to dobre rozwia˛zanie.
Powinni spe˛dzic´ troche˛ czasu ze soba˛, by odwaz˙yc´ sie˛
na krok, kto´ry ich dzieli od fizycznego spełnienia.
Ska˛dina˛d bardzo ja˛ zaskoczyła ta gotowos´c´ z jego
strony, by dostarczyc´ jej rozrywki, czy nawet ryzyka,
kosztem swojego spokoju, i tym bardziej go za to
kochała.
– To co bys´ chciał zrobic´? – spytała Maggie. – Po-
skakac´ na bungy?
Przyja˛ł jej z˙art z kamienna˛ twarza˛.
– Jes´li włas´nie na to masz ochote˛, z przyjemnos´cia˛!
– Nie – odrzekła ze s´miechem – z˙artowałam. Chcia-
łam tylko sprawdzic´, jak daleko sie˛ga twoje pos´wie˛ce-
nie. Moz˙e bys´my sie˛ wybrali pojez´dzic´ na skuterze
s´niez˙nym razem z Jasonem i Erin?
– A chciałabys´?
– Tak naprawde˛, to nie. Chciałabym byc´ dzisiaj tyl-
ko z toba˛.
– A ja z toba˛. – Jego twarz wyraz´nie pojas´niała.
– W takim razie wez´my cos´ do jedzenia i wyskoczmy na
spacer w go´ry.
– Doskonały pomysł.
– Trzeba tylko sprawdzic´ rozkład jazdy kolejki.
– Przeciez˙ mo´wiłes´, z˙e chcesz byc´ tylko ze mna˛?
Moz˙emy pojechac´ autem.
– Ale... – Nie dokon´czył mys´li.
Jazda autem w go´rach w zimie jest bardzo niebez-
pieczna. Z drugiej strony wypad kolejka˛ go´rska˛ musi
147
ODWAGA NA POKAZ
wydawac´ sie˛ Maggie piekielnie prozaiczny, a on z ca-
łych sił starał sie˛ jej udowodnic´, z˙e nie zanudzi sie˛ przy
nim na s´mierc´.
– Masz racje˛, ale ty prowadzisz – dodał. – Jestes´
lepszym kierowca˛ ode mnie, a na szcze˛s´cie nie masz pod
re˛ka˛ syreny alarmowej, wie˛c nie ryzykuje˛, z˙e poniesie
cie˛ fantazja.
– Zgoda, w takim razie bierzemy dz˙ipa. Be˛dziemy
w nim bezpieczni jak w domu przed kominkiem.
Okazało sie˛ jednak, z˙e nie mogli jechac´ dz˙ipem.
Hugo nie domkna˛ł drzwi i pala˛ce sie˛ przez cała˛ noc
s´wiatełko wyczerpało akumulator.
– W takim razie musimy wzia˛c´ two´j samocho´d –
os´wiadczył Hugo.
Spojrzała na niego niespokojnie. Czy on zdaje sobie
sprawe˛, jak niebezpieczna jest jazda jej niewielkim au-
tem po oblodzonej go´rskiej drodze?
– Na pewno?
– Oczywis´cie.
– Jestes´ absolutnie wspaniały, Hugo! W takim razie
wskakujemy do samochodu i jazda.
Wzia˛ł z soba˛ przewodnik i podczas jazdy opisywał
Maggie wszystkie ciekawsze miejsca. Ona wolała jed-
nak nie rozgla˛dac´ sie˛ zanadto, poniewaz˙ jako profes-
jonalny kierowca wiedziała, co oznacza jazda s´liska˛
go´rska˛ droga˛.
Zwłaszcza gdy przebiega ona nad kanionem, kto´rego
brzegi na dodatek były pokryte s´niegiem i zaspami, co
nie pozwalało stwierdzic´, gdzie dokładnie kon´czy sie˛
droga, a zaczyna przepas´c´.
148
ODWAGA NA POKAZ
Maggie wiedziała tylko, z˙e po´ki koncentruje uwage˛
na jez´dzie i w miare˛ moz˙liwos´ci trzyma sie˛ s´rodka drogi,
sa˛ bezpieczni.
Co pewien czas przystawali, by w spokoju obejrzec´
jakies´ szczego´lnie malownicze miejsce.
Maggie najbardziej podobały sie˛ kaskady zrobione
przed laty przez poszukiwaczy złota.
– Shotover River, na kto´ra˛ patrzysz – wyjas´nił Hugo
– uznawano za najbogatsza˛ w złoto rzeke˛ na s´wiecie.
– Szkoda, z˙e nie mamy dz˙ipa – zauwaz˙yła Maggie.
– Pojechalibys´my jeszcze wyz˙ej.
– Wyprawimy sie˛ na sam szczyt innego dnia. Mog-
libys´my oczywis´cie po´js´c´ na piechote˛, ale zaje˛łoby to
jakies´ dwie godziny, i wro´cilibys´my do samochodu
o zmierzchu. A nawet z takim mistrzem kierownicy jak
ty bałbym sie˛ wracac´ po ciemku.
– Masz racje˛. Mnie z kolei nie pocia˛ga wycieczka
przy takim mrozie. To co, wracamy?
– Tak. Nie wiem jak ty, ale ja nabrałem ogromnego
apetytu.
Nie wiedziała, jak interpretowac´ jego słowa, zwłasz-
cza z˙e uja˛ł jej dłon´ i lekko us´cisna˛ł. Miała wraz˙enie, z˙e
Hugo wcale nie mys´li o jedzeniu.
– Ja ro´wniez˙ – odrzekła cicho. – Wracajmy.
Przypuszczalnie to mys´l o tym, co ich czeka po po-
wrocie, sprawiła, z˙e Maggie tym razem jechała nieco
szybciej. Moz˙liwe tez˙, z˙e rozpraszała ja˛ bliskos´c´ Hugo-
na. A moz˙e denerwowała ja˛ niewielka moc samochodu,
kto´ry na wzniesieniach ledwie pia˛ł sie˛ w go´re˛. Tak czy
owak, Maggie cze˛sto naciskała pedał gazu.
Teraz włas´nie z wyciem silnika wjez˙dz˙ała na kolejne
149
ODWAGA NA POKAZ
wzniesienie. Nie zorientowała sie˛, z˙e potem droga opada
gwałtownie w do´ł, totez˙ po przejechaniu szczytu roz-
pe˛dzony samocho´d pognał do przodu.
Wolała nie ryzykowac´ gwałtownego hamowania
w obawie przed pos´lizgiem. Zanim pomys´lała, co ro-
bic´ dalej, lewe koła wjechały na pas s´niegu tuz˙ obok
urwiska. Kierownica zupełnie przestała reagowac´ na jej
ruchy. Samocho´d uderzył bokiem w zaspe˛ i zacza˛ł sie˛
obracac´.
Maggie wiedziała, z˙e nie ma juz˙ nadziei. Przednie
koła zjechały całkowicie z drogi. Podwozie auta za-
szorowało po s´niegu zmieszanym ze z˙wirem, a jego
przo´d nieubłaganie skierował sie˛ w strone˛ przepas´ci.
Wszystko wydarzyło sie˛ zbyt szybko, by poczuła
strach, a tym bardziej, by mogła zareagowac´, nawet
gdyby było to moz˙liwe. Z całych sił chwyciła Hugona za
re˛ke˛ i zamkne˛ła oczy. Przez głowe˛ przemkne˛ła jej mys´l,
z˙e jes´li maja˛ zgina˛c´, to zgina˛ razem.
– Maggie – usłyszała po chwili jego głos. Był dziw-
nie spokojny i opanowany. – Kochanie, otwo´rz oczy.
Zmusiła sie˛ do podniesienia powiek, ale pocza˛tkowo
nie potrafiła zinterpretowac´ tego, co ujrzała.
Odwro´ciła głowe˛ i poczuła nagle kołysza˛cy ruch,
kto´ry przyprawił ja˛ o ciarki.
– Nie ruszaj sie˛ – poprosił Hugo. – Postaraj sie˛, z˙eby
ci nie drgna˛ł nawet muskuł. Zatrzymalis´my sie˛ na samej
krawe˛dzi. Przednimi kołami wystajemy nad przepas´c´. Na
razie nic nam nie grozi, ale musimy ogromnie uwaz˙ac´.
– O Boz˙e! – je˛kne˛ła w kon´cu Maggie. – Co ja na-
robiłam? Przepraszam cie˛, Hugo...
– Za nic sie˛ nie win´. – Mimo grozy sytuacji głos
150
ODWAGA NA POKAZ
Hugona brzmiał spokojnie i koja˛co. – Z
˙
yjemy i to jest
najwaz˙niejsze. A teraz słuchaj...
– Tak... – wyja˛kała potulnie.
– Musimy obcia˛z˙yc´ tył samochodu. Najpierw ode-
pniemy pasy bezpieczen´stwa, tylko powolutku, potem
jeszcze ostroz˙niej odchylimy oparcia maksymalnie do
tyłu. Zgoda?
– Zgoda – odrzekła z trudem.
Na mys´l o tym, co by sie˛ stało, gdyby cie˛z˙ar samo-
chodu z przodu sie˛ zwie˛kszył, poczuła, jak po plecach
spływa jej stro´z˙ka potu.
Hugo powoli pus´cił jej dłon´ i z najwie˛ksza˛ ostroz˙nos´-
cia˛ odpia˛ł pas bezpieczen´stwa. Maggie poszła w jego
s´lady, lecz nie potrafiła powstrzymac´ drz˙enia.
– Spokojnie, skarbie. Nic nam nie be˛dzie. – Mimo
grozy sytuacji ani na chwile˛ nie tracił spokoju i opano-
wania. – Teraz powoli sie˛gnij do lewarka pod siedze-
niem i delikatnie unies´ go do go´ry, a potem oprzyj sie˛
powoli całymi plecami na oparciu fotela.
Gdy Maggie zesztywniałymi dłon´mi wykonywała
polecenie, takz˙e i Hugo zacza˛ł powoli odchylac´ sie˛ do
tyłu. Po chwili obydwoje znalez´li sie˛ niemal w pozycji
lez˙a˛cej.
W tym momencie rozległ sie˛ chrze˛st tocza˛cych sie˛
spod podwozia kamieni, a Maggie miała wraz˙enie, z˙e ze
strachu oszaleje.
– Spokojnie, nic sie˛ nie stało – szepna˛ł uspokajaja˛co.
– A teraz słuchaj dalej. Powoli przeczołgamy sie˛ na tył
samochodu.
– Jak to? Po co? – wyja˛kała przeraz˙ona. – Nie mo-
z˙emy poczekac´, az˙ nadejdzie pomoc?
151
ODWAGA NA POKAZ
– A ile samochodo´w mijalis´my dzis´ po drodze,
Maggie?
– Z
˙
adnego... – wyszeptała.
A to oznacza, z˙e sa˛ zdani na własne siły.
– Widzisz wie˛c – mo´wił dalej – z˙e musimy sami
wydobyc´ sie˛ z tarapato´w.
Miała ochote˛ krzyczec´ z ws´ciekłos´ci i strachu. To ona
wpakowała ich w takie tarapaty. W dodatku strach zbyt
mocno ja˛ paraliz˙ował, by mogła samodzielnie mys´lec´
i działac´.
– Poradzisz sobie, kochanie – mo´wił koja˛cym gło-
sem Hugo, widza˛c wyraz jej twarzy. – Oboje sobie
poradzimy.
Ruszyła do tyłu pierwsza. Mimo z˙e przesuwała sie˛
centymetr po centymetrze, poczuła, z˙e samocho´d drgna˛ł
i ponownie usłyszała potworny zgrzyt podwozia o z˙wir.
Gdy w kon´cu dotarła na tylne siedzenie, przez chwile˛
oboje nasłuchiwali z zapartym tchem, czy zgrzyt sie˛ nie
powto´rzy. Na szcze˛s´cie auto stało nieruchomo.
– Teraz ja przesune˛ sie˛ do ciebie – rzekł Hugo
po´łgłosem – potem rozbijemy szybe˛ i wydostaniemy sie˛
na zewna˛trz.
Gdy zacza˛ł przesuwac´ sie˛ powolutku do tyłu, auto
zno´w lekko sie˛ zakołysało. Maggie zadrz˙ała, z trudem
łapia˛c oddech. Pragne˛ła z całych sił, by Hugo znalazł sie˛
juz˙ przy niej. Jego spoko´j i pewnos´c´ siebie dodałyby jej
sił, a słowa wyszeptane do ucha – odwagi.
Jednakz˙e szybko odkryli, z˙e z tyłu samochodu jest za
mało miejsca dla dwo´ch oso´b. Trzeba było zmienic´ plan.
– Musisz wybic´ okno, kochanie – powiedział cicho.
– Ale nie mam czym!
152
ODWAGA NA POKAZ
– Z tyłu powinna byc´ apteczka. Nie masz w niej
czegos´ metalowego? Na przykład latarki?
Maggie nawet nie drgne˛ła. Bała sie˛ ruszyc´ choc´by
o milimetr.
– Skarbie, musisz to zrobic´ – szeptał Hugo. – Uda ci
sie˛, zobaczysz.
Wzie˛ła sie˛ w gars´c´ i wymacała apteczke˛. W tym
momencie z jej ust wydobył sie˛ nerwowy s´miech.
– Włas´nie sobie us´wiadomiłam, z˙e w apteczce mam
zbijak do okien. Jak mogłam zapomniec´?
Wymierzyła dokładnie w ro´g okna i uderzyła, stara-
ja˛c sie˛, by impet uderzenia nie rozkołysał samochodu.
Z ulga˛ usłyszeli zgrzyt ostrza wbijaja˛cego sie˛ w szybe˛,
choc´ sam odgłos w napie˛tej ciszy zabrzmiał jak wy-
strzał, a Maggie instynktownie sie˛ skuliła.
Przy kolejnym uderzeniu szyba rozprysła sie˛ na
kawałki. Samocho´d drgna˛ł minimalnie, i tym razem
takz˙e głos Hugona lekko zadrz˙ał.
– Doskonała robota – przyznał. – Jeszcze troche˛,
i be˛dziemy wolni.
Maggie usune˛ła wszystkie stercza˛ce fragmenty szkła.
Na umo´wiony znak zacze˛ła powoli wypełzac´ przez
okno, a Hugo ro´wnoczes´nie przesuwał sie˛ na miejsce,
kto´re ona zwalniała.
Musieli zachowac´ skoordynowany jednostajny ruch,
by zapobiec rozkołysaniu samochodu. Poza tym w chwi-
li, gdy Maggie wyskoczy z auta, tył musi byc´ obcia˛z˙ony
co najmniej tak samo jak poprzednio.
Gdy upewniła sie˛, z˙e Hugo jest tuz˙ za nia˛, wysune˛ła
sie˛ z auta i wyla˛dowała na drodze.
W oknie pojawiła sie˛ głowa Hugona. Jego ruch
153
ODWAGA NA POKAZ
spowodował, z˙e auto lekko sie˛ zachybotało. Hugo po-
czuł, z˙e jedna jego stopa uwie˛zła mie˛dzy fotelami.
W ostatniej sekundzie przekre˛cił sie˛ na bok, uwal-
niaja˛c noge˛ i wysuwaja˛c sie˛ jednoczes´nie z samochodu.
W tym momencie auto rune˛ło w przepas´c´.
Lez˙a˛c na drodze, słyszeli huk blachy uderzaja˛cej o ka-
mienie i łoskot spadaja˛cej lawiny. Po chwili dobiegło
ich echo odbite od s´ciany kanionu, jak gdyby i po dru-
giej stronie wydarzył sie˛ podobny wypadek.
Hałas był tak potworny, z˙e Maggie skuliła sie˛ ze
strachu. Hugo obja˛ł ja˛ i przytulił twarz do jej policzka,
az˙ ucichł ostatni przeraz˙aja˛cy dz´wie˛k.
Przez chwile˛ jeszcze lez˙eli, boja˛c sie˛ poruszyc´, wcze-
pieni w siebie tak, jakby nadal zagraz˙ało im niebez-
pieczen´stwo.
Po paru sekundach ciałem Maggie wstrza˛sna˛ł szloch.
Zacze˛ła sie˛ reakcja na chwile grozy.
– Jestes´ cała? – spytał Hugo.
Nie była w stanie wydusic´ słowa. Pokiwała tylko
głowa˛. Widza˛c, co sie˛ z nia˛ dzieje, Hugo zamilkł.
Trzymał ja˛ w ramionach, szepcza˛c uspokajaja˛ce ser-
deczne słowa, az˙ powoli sie˛ uspokajała.
– Omal nie doprowadziłam do tragedii – powiedzia-
ła łamia˛cym sie˛ głosem. – Nie wiem, jak cie˛ prze-
praszac´...
– Nie musisz. To był wpadek, Maggie. Najwaz˙niej-
sze, z˙e z˙yjemy. Nie wiem jak ty, ale ja bardzo lubie˛ ten
stan. Co wie˛cej, nigdy jeszcze nie cieszyłem sie˛ tak
bardzo z z˙ycia.
Us´miechna˛ł sie˛, ale lekkie drz˙enie głosu zdradzało,
z˙e z trudem dochodzi do siebie.
154
ODWAGA NA POKAZ
– Moge˛ tylko obiecac´ – mo´wiła Maggie – z˙e od teraz
we wszystkim be˛de˛ sie˛ ciebie słuchała. Be˛de˛ tak rozsa˛d-
na, z˙e mnie nie poznasz.
– Lepiej nie. – Us´miechna˛ł sie˛ i pocałował ja˛ delikat-
nie. – Kocham cie˛ taka˛, jaka jestes´, i ufam, z˙e pomoz˙esz
mi cieszyc´ sie˛ pełnia˛ z˙ycia.
– Pod warunkiem, z˙e be˛dziesz studził moje pomysły.
Jak widac´, bywam groz´na.
– Tylko czasami – odparł ciepło. – W takim razie be˛de˛
czuwał, z˙eby chronic´ cie˛ przed niebezpieczen´stwem.
– Obiecujesz?
– Obiecuje˛. I niech to be˛dzie nasza umowa: ty
postarasz sie˛, z˙eby nasze z˙ycie było interesuja˛ce, a ja,
z˙eby było bezpieczne. Pasujemy do siebie jak ulał.
Przytuliła sie˛ do niego jeszcze mocniej. Zupełnie nie
czuła chłodu zapadaja˛cego zmierzchu.
– Co teraz? – zapytała.
– Zadzwonie˛ na policje˛ i zaczniemy schodzic´ w do´ł,
z˙eby sie˛ rozgrzac´.
Pomo´gł jej podnies´c´ sie˛ na nogi. Czuła, z˙e kolana
nadal ma jak z waty. Spojrzała w miejsce, w kto´rym
jeszcze przed chwila˛ stał samocho´d, i z trudem stłumiła
ponowna˛ fale˛ przeraz˙enia.
– Omal nie zgine˛lis´my... – wyszeptała.
Hugo obja˛ł ja˛ ramieniem.
– Przynajmniej zgine˛libys´my razem. – Odwro´cił
Maggie do siebie i pocałował z czułos´cia˛. – Nie chciał-
bym bez ciebie z˙yc´, kochanie. To była pierwsza mys´l,
kto´ra mi zas´witała w głowie podczas tego wypadku.
– Teraz mnie masz, i to na wieki. Zawsze tak było,
choc´ kiedys´ tego nie chciałes´.
155
ODWAGA NA POKAZ
– To sie˛ zmieniło. Postaram sie˛ pokazac´ ci, jak bar-
dzo. Poczekaj tylko, az˙ wro´cimy do domu. Do naszego
domu – jego us´miech rozszerzył sie˛ – i do naszego
ło´z˙ka.
– Juz˙ nie moge˛ sie˛ doczekac´ – szepne˛ła. – Moz˙e
w takim razie chodz´my szybciej. Mam nadzieje˛, z˙e nie
zme˛czymy sie˛ za bardzo, zanim dotrzemy do domu.
Ich spojrzenia spotkały sie˛. Wiedzieli, z˙e nigdy sie˛
nie zme˛cza˛. Rozes´miali sie˛ i schwyciwszy sie˛ za re˛ce,
zacze˛li ostroz˙nie schodzic´ w do´ł.
Unikne˛li s´mierci. Razem.
A teraz zamierzali z˙yc´.
Ro´wniez˙ razem.
156
ODWAGA NA POKAZ