Czy odwiedziny ze strony istot
pozaziemskich są możliwe?
Stanton T. Friedman jest fizykiem atomowym, wykładowcą i autorem. Przez 14 lat pracował
jako fizyk jądrowy w takich firmach jak GE
1
, GM
2
, Westinghouse
3
, TRW4, Aerojet General
Nucleonics
5
i McDonnell Douglas
6
w ramach technicznie zaawansowanych i tajnych projektów. Od
roku 1967 prowadzi wykłady na temat zjawiska NOLi. Opublikował ponad 70 prac na temat NOLi i
brał udział w setkach radiowych i telewizyjnych programów. Aktywny badacz katastrofy w Roswell
i współtwórca nakręconego w roku 1979 filmu dokumentalnego UFOs are Real (NOLe istnieją
naprawdę). W roku 1996 wydał interaktywny CD-ROM zatytułowany UFOs: The Real Story
(„NOLe – prawdziwa historia”). Jest także autorem książki Top Secret/MAJIC („Ściśle
tajne/Majestic – prawda o UFO”). Jest obywatelem zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i Kanady.
Na stałe mieszka razem z rodziną w Kanadzie.
Wstęp
Istnieje bardzo prosta odpowiedź na pytanie: „Czy podróże do gwiazd są możliwe?” Zależy to,
podobnie jak w przypadku każdej podróży, od przyjętych założeń, rodzaju misji i dostępnych
środków technicznych. Ile czasu zabiera i kosztuje podróż z Fredericton w Nowym Brunszwiku do
San Francisco? To zależy, czy dana osoba wybierze samochód, autobus, pociąg czy samolot. Jeśli
poleci, to czy wyruszy z miejscowego lotniska oddalonego o 16 kilometrów, poleci do Toronto,
przesiądzie się do innego samolotu i wyruszy do San Francisco? A może pojedzie samochodem 293
kilometry do Bangor w stanie Maine, gdzie złapie samolot do Cincinnati, a stamtąd do San
Francisco? A może zatrzyma się na weekend i zarezerwuje miejsce na 14 dni naprzód lub na dwa
dni naprzód na samolot lecący w środku tygodnia, w którym to przypadku koszt znacznie wzrośnie?
Jeśli ta osoba pojedzie samochodem, to czy pojedzie trasą widokową, czy bezpośrednią? Czy
pojedzie bezpośrednio, mając do dyspozycji kierowców na zmianę, czy będzie zatrzymywała się na
noc w motelach? A może zdecyduje się na autostop, co byłoby z pewnością tańsze. Tak więc, to
zależy...
Poszukiwania pozaziemskiej inteligencji
Najczęściej przytaczanym argumentem przeciwko poglądowi głoszącemu, że Ziemia jest celem
odwiedzin statków obcych istot, wypowiadanym zazwyczaj przez ludzi wykształconych, często
profesorów, jest twierdzenie, że statek nie mógłby stamtąd dolecieć do nas. Podróże
międzygwiezdne są rzekomo niemożliwe ze względu na zbyt duże odległości i konieczna do takiego
celu energia musiałaby być o wiele za duża (jak na nasze możliwości).
Szczególnie hałaśliwymi w swoich atakach na zjawisko NOLi w ogólności i międzygwiezdne
podróże w szczególności są specjaliści SETI (Search for Extraterrestial Intelligence –
Poszukiwanie Pozaziemskiej Inteligencji), tacy jak dr Jill Tartar, dr Frank Drake i nieżyjący już dr
Carl Sagan. Osobiście uważam, że nazwa tej grupy winna raczej brzmieć kultyści SETI. W końcu to
kult charakteryzuje się charyzmatycznym przywództwem, silnym oporem przeciwko poglądom
wszystkich spoza jego kręgu, jasnym dogmatem i logicznymi błędami, których nie są oni w stanie
dostrzec, bez względu na to, ile stopni naukowych posiadają.
Dogmat zawarty jest w słowach:
„Ogrom wszechświata niewątpliwie zawiera w sobie wiele cywilizacji, niektóre z nich są
bardziej od nas zaawansowane, ponieważ nie istniejemy tu zbyt długo w porównaniu z wiekiem
wszechświata. Najwyraźniej nikt nie podróżuje do nas, jako że my, specjaliści od SETI,
wiedzielibyśmy o tym, gdyby tak było, poza tym znacznie mniej energii potrzeba do wysłania
sygnału niż do podjęcia podróży. Niektóre z tych cywilizacji posiadają niewątpliwie radiolatarnie
wysyłające sygnały przy zastosowaniu techniki odpowiedniej dla prymitywnych społeczeństw.
Chcą zwrócić naszą uwagę, więc mogą powoli przekazać nam wszystkie tajemnice kosmosu.
Skontaktowanie się byłoby jednym z największych wydarzeń w historii ludzkości. Nie możemy
stanowić zagrożenia dla siebie, jako że nigdy nie spotkamy się twarzą w twarz.
Jednak specjaliści poświęcą swoje życie na nasłuchiwanie sygnałów przy pomocy coraz
bardziej czułego sprzętu... dla dobra całej ludzkości”.
Na uwagę zasługuje to, że NASA, z całym szacunkiem dla jej wiarygodności, porzuciła
poszukiwania w tym zakresie (chodzi o nasłuch kosmosu) na rzecz poszukiwania życia
pozaziemskiego poprzez poszukiwanie planet wokół pobliskich gwiazd oraz miejsc w Układzie
Słonecznym zawierających wodę, takich jak Europa
7
i polarne regiony Księżyca, a kiedyś Mars.
Wspiera również aktywnie nowe koncepcje podróży w daleki kosmos... i nieodmiennie ignoruje
dane na temat NOLi.
Trzy główne punkty zainteresowania ludzi z SETI:
1. SETI prowadzi prawdziwe badania poprzez swoich specjalistów wyposażonych w
wyrafinowany, często bardzo spektakularny, sprzęt, taki jak na przykład radioteleskop Arecibo o
średnicy 305 metrów lub wyposażone w miliard kanałów urządzenie nasłuchowe skonstruowane
przez dra Horowitza z Harvardu. Jak dotąd brak dowodów na wizyty istot obcych, nie licząc
historyjek zamieszczanych brukowej prasie...
Nikomu z nich nie udało się znaleźć żadnych wzmianek na temat UFO w jakichkolwiek
opracowaniach naukowych lub książkach, których jest w rzeczywistości bez liku.
Carl Sagan przypuszcza w swojej książce Demon Haunted World („Świat nawiedzony przez
demony”) rozliczne ataki na realność UFO. Wśród najchętniej przez niego cytowanych źródeł
znajduje się brukowiec Weekly World News. Nie ma tam wzmianki o przesłuchaniach w
Kongresie w roku 1968, na które złożyły się zeznania na piśmie 12 naukowców, wśród których
znajdował się, między innymi sam Sagan, dr James E. McDonald, dr J. Allen Hynek i ja. Nie ma
wzmianki na temat książki UFOs: Scientific Debate („NOLe – naukowa debata”), w której
zawarte są opracowania naukowców prezentowane na Bostońskim Zjeździe Amerykańskiego
Towarzystwa Postępowego, który odbył się w roku 1969. Książka została wydana nakładem
wydawnictwa Cornell University Press, na którym wykładał również Carl Sagan. Co więcej,
Sagan był jej współredaktorem i zarazem prezenterem!
W Are We Alone? („Czy jesteśmy sami?”) dr Frank Drake daje wielokrotnie wyraz absolutnej
pewności, że Ziemia nie jest odwiedzana przez obce istoty. Powtarza również do znudzenia, że
nikt nie może tu dotrzeć, ponieważ wymagałoby to za dużo energii, czasu etc. Wspomina tylko
jedną książkę na temat UFO – Out There („Gdzieś tam”) Howarda Bluma, która jest, delikatnie
mówiąc, mało precyzyjna i nienaukowa. Pomija milczeniem rozliczne książki napisane przez
naukowców (długa lista), a także prace na temat podróży międzygwiezdnych i badań o
charakterze inżynierskim.
2. Specjaliści z SETI uważają nie wiadomo dlaczego, że posiadają głęboką wiedzę na temat
zachowań obcych istot oraz Ziemian. Rozumieją nasze społeczeństwo i, co wielce zabawne,
społeczeństwo obcych istot. Zaawansowane społeczności pozaziemskie, oczywiście, nie mają
zamiaru tu przybyć, ograniczając się do wysyłania wiązek sygnałów, których celem jest
zwrócenie naszej uwagi i przekazanie nam tajemnic kosmosu. Nie stanowią dla nas zagrożenia
ani my dla nich, ponieważ nigdy się nie spotkamy oko w oko, jako że podróże międzygwiezdne
są niemożliwe. Żaden z rządów nie ukrywałby danych na temat obcych istot, ponieważ kontakt z
nimi byłby bardzo ważny dla ludzkości.
Nie potrafię wyobrazić sobie jakiejkolwiek grupy specjalistów gorzej przysposobionych do
zapewnienia poradnictwa w sprawach naszego zachowania, nie mówiąc już o zachowaniu istot
pozaziemskich, a także bezpieczeństwa. Od kiedy to radioastronomowie stali się ekspertami od
zachowań ludzi, a tym bardziej obcych istot? Psychiatrzy, psycholodzy, lekarze, prawnicy,
pielęgniarki, socjolodzy, ale radioastronomowie!? Biorąc pod uwagę wydatki naszej planety na
sprawy dotyczące bezpieczeństwa w wysokości około biliona dolarów i poniżej miliarda dolarów
rocznie na radioteleskopy, astronomię etc, która z tych dziedzin ma dla nas większe znaczenie?
3. Z podstawowych zasad fizyki ci wielce wykształceni kultyści potrafią określić i
wyeliminować możliwość odbywania podróży międzygwiezdnych w rozsądnym czasie, nie
wiedząc nic na temat konkretnych założeń misji, cech systemu napędowego, możliwości
bezpłatnego doładowywania w kosmosie i pewnych szczególnych celów podróży.
Ilekroć czynione są jakiekolwiek założenia, niemal zawsze są one dziełem dyletantów nie
mających pojęcia o konkretnych działaniach ludzi znających się na rzeczy, solidnych inżynierów
dążących do umożliwienia podróży w kosmosie. Nie rozumieją, że postęp techniczny niemal
zawsze bierze się z odmiennego podejścia do zagadnienia. Nie mają pojęcia, jak wiele
wynalazków opracowano w sekrecie, w porównaniu z tymi, które opracowano otwarcie, na
uczelniach.
Postaram się omówić każdy z tych tematów, przytaczając odpowiednie przykłady. Nie będzie to
zbyt piękny obraz dla tych, którzy przewodzą SETI i są oponentami poglądu mówiącego o realności
NOLi, to znaczy, że NOLe są pojazdami istot pozaziemskich.
Dość prominentną postacią wśród nowej generacji pseudonaukowych anyufologów jest dr
Lawrence Maxwell Krauss, profesor fizyki w Ambrose Swasey i profesor astronomii na
Uniwersytecie Case Western Reserve w Ohio położonego niedaleko należącego do NASA
Laboratorium Glenna. Dr Krauss ma imponujący życiorys, w tym staż w Harvardzie i Yale.
Opublikował ponad 150 prac i wielokrotnie występował w radiu i telewizji. Jest autorem między
innymi takich książek, jak Physics of Star Trek („Fizyka Star Treku”), Fear of Physics („Lęk przed
fizyką”) oraz najbardziej interesującej ze względu na temat naszych rozważań Beyond Star Trek
(„Poza Star Trekiem”). Książki te mają charakter popularyzatorski. Uniwersytet Case Western
Reserve przedstawia dra Kraussa jako nowego Carla Sagana.
Słyszałem o książkach z cyklu Star Trek, ale nie czytałem ich, ponieważ od fantastyki znacznie
bardziej interesuje mnie prawdziwa technika, choć muszę przyznać, że te odcinki serialu, które
widziałem, podobały mi się. Kiedy zostałem poproszony przez Jeffa Rense'a, prowadzącego audycję
radiową Sightings („Obserwacje”), do udziału w niej 20 marca 1999 roku razem z drem Kraussem,
miałem do odrobienia pracę domową, w ramach której przeczytałem bardzo negatywny komentarz
Kraussa zamieszczony w The New York Timesie z 17 lutego, który dotyczył programu
telewizyjnego stacji NBC opartego na książce Whitleya Striebera zatytułowanej Confirmation.
Następnie zdobyłem z CWR egzemplarze wyżej wymienionych książek i dodatkową lekturę na
temat ich autora.
Wiele lat temu, w szkole średniej, byłem dobrym dyskutantem, a później uczestniczyłem w roku
1995 w debatach na temat UFO zorganizowanych przez Oxford Debating Society (Oksfordzkie
Towarzystwo Dyskusyjne), a także w programie telewizyjnym w Wielkiej Brytanii w roku 1997, na
Uniwersytecie Trinity w San Antonio w Teksasie z Philem Klassem i, oczywiście, w licznych
programach radiowych i telewizyjnych wspólnie z Klassem i wieloma innymi hałaśliwymi
oponentami. Fundamentalną zasadą w takich debatach jest znajomość argumentów oponenta i jego
sylwetki.
Ani w książkach, ani w komentarzu zamieszczonym w The New York Timesie nie znalazłem
niczego, co świadczyłoby, że dr Krauss wie cokolwiek na temat UFO. Jeszcze bardziej poruszyło
mnie to, że najwyraźniej wiedział bardzo mało na temat rozwoju zaawansowanych technicznie
systemów napędu. Oto dwa przykłady ilustrujące to, co powiedziałem:
1. W książce Beyond Star Trek na stronie 26 jest mowa o zaawansowanych technicznie
systemach napędu:
„Najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem, które może być już niedługo dostępne, są
rakiety termojądrowe, których opracowaniem zajmuje się obecnie zespół NASA z Centrum
Badawczego Lewisa położonego niedaleko mojego miejsca zamieszkania w Cleveland w stanie
Ohio”.
Ten cytat pokazuje, że Krauss nie ma zielonego pojęcia o testach z rakietami termojądrowymi,
które prowadzono w latach sześćdziesiątych w ramach programów KIWI, NERVA, PHOEBUS i
XE sponsorowanych przez Los Alamos, Westingham Astronuclear Lab w pobliżu Pittsburga (gdzie
i ja pracowałem) oraz przez Aerojet General z Sacramento. Rakieta Phoebus 2B o średnicy
niecałych 7 stóp (6,4 m) osiągała moc rzędu 4400 milionów watów, czyli dwa razy więcej od starej
Grand Coulee Dam (nazwa elektrowni wodnej).
2. W książce Beyond Star Trek na stronie 27 jest mowa o systemach napędu elektrycznego.
Czytamy tam:
„Jeśli zmieni się klimat polityczny i stosowanie reaktorów atomowych w przestrzeni
kosmicznej stanie się akceptowalne...”
Krauss najwidoczniej nie ma bladego pojęcia o tym, że w przestrzeń kosmiczną wysłano już
około trzech tuzinów reaktorów atomowych, z których jeden, Cosmos954, nawet przetrwał
częściowo powrót z orbity na Ziemię, lądując w północnej Kanadzie.
Krauss przyznaje, że synteza jądrowa (źródło energii gwiazd i bomby wodorowej) stanowi
interesujące źródło napędu, lecz mówi o reakcji jądra wodoru lub deuteru (ciężkiego wodoru) i
zadaje pytanie:
„W jaki sposób spowodować, aby całość wytworzonej energii uchodziła do tyłu i nie
spowodowała stopienia silnika?”
To pokazuje, że nie ma pojęcia o wielu badaniach prowadzonych w USA i Anglii („Projekt
Daedalus”), które wykazały, że znacznie efektywniejsza byłaby reakcja deuteru (D) i helu-3,
ponieważ w takim przypadku nie tylko uzyskuje się więcej energii na jednostkową reakcję syntezy
niż w przypadku reakcji D+D, ale, co więcej, niemal cała energia jest wytwarzana w postaci cząstek
naładowanych, a nie neutronów, które są produkowane głównie w innych reakcjach. Neutrony
rozbiegają się we wszystkie strony, zaś cząstki naładowane można ukierunkować polami
elektrycznymi i magnetycznymi, tak by były emitowane z rufy rakiety. Co więcej, emitowane
cząstki posiadają energię 10 milionów razy większą niż wytwarzane w rakiecie o napędzie
chemicznym. Te tematy są omawiane w wielu publikacjach. Pracowałem przy napędzie
wykorzystującym syntezę jądrową w roku 1962 w Aerojet General Nucleonics. Czemu nie odrobił
jak należy swojej pracy domowej?
Prawdziwie głupim argumentem przytaczanym przez Kraussa i wielu innych jest twierdzenie, że
istoty mieszkające gdzieś tam nie będą wiedziały, że jesteśmy tutaj, jeśli nie złapią sygnału
elektromagnetycznego pochodzącego na przykład z naszych wczesnych programów telewizyjnych.
Twierdzi nawet:
„Wydaje się niemal nieprawdopodobne, aby jakakolwiek cywilizacja mieszkająca tam [gdzie
dotrą sygnały naszej telewizji] miała czas na wysłanie misji na Ziemię, nawet posiadając
odpowiednie środki, tak aby dotarła ona na Ziemię w roku 1947”.
(To tak, jakby twierdzić, że Kolumb nie wyruszyłby w roku 1492, gdyby nie otrzymał dymnego
sygnału od Indian).
Należy zauważyć, że Krauss jest gotów przyznać, że być może obce istoty są w posiadaniu takich
środków technicznych, które umożliwifyby im dotarcie do nas w latach czterdziestych, lecz nie
wyruszyłyby przed otrzymaniem od nas sygnału. Błąd logiczny polega tu na tym, że skoro istnieje
wiele bliskich gwiazd równie starych jak nasze Słońce, a nawet starszych, to powstałe tam
cywilizacje mogły posiąść ten poziom techniki już setki, tysiące, a nawet miliony lat temu. Co
więcej, my, mieszkańcy Ziemi, od dziesięcioleci rozprawiamy o zbudowaniu radioteleskopów na
przeciwległych krańcach systemu słonecznego, aby móc odróżniać planety od gwiazd, wokół
których one krążą.
Ostatnie odkrycia planet wokół pobliskich gwiazd są następstwem możliwości przewidywania
ich istnienia na podstawie pomiarów wahań toru gwiazd, które prowadzone są z powierzchni Ziemi.
Jeśli my potrafiliśmy zaplanować bezpośrednie obserwacje planet w czasie nie przekraczającym
życia moich dzieci, to obce istoty mogły dokonać tego już wieki temu. Każda z położonych w
sąsiedztwie bibliotek od dawna zawiera dane na temat planet układu słonecznego (ich masy,
rozmiary i czasy obiegu wokół Słońca). Możemy być pewni, że obcy Kolumbowie sprawdzili nas
już dawno temu.
Jeśli nie ma tam nikogo, kto byłby w stanie dokonać takich obserwacji, to znaczy również, że nie
są oni zdolni do wysłania do nas sygnałów, które moglibyśmy odebrać.
Jeszcze bardziej błędny jest pogląd, że radio stanowi ostateczny środek porozumiewania się.
Postęp dokonuje się dzięki temu, że staramy się zrobić coś inaczej. Byłoby głupotą twierdzenie 45
lat temu, że szczytem osiągnięć przenośnych urządzeń obliczeniowych jest suwak logarytmiczny.
Współczesne kalkulatory kieszonkowe są znacznie wydajniejsze, lżejsze i tańsze od suwaków
logarytmicznych. Lasery nie są li tylko lepszym źródłem światła. Rakiety nuklearne nie są li tylko
lepszymi rakietami o napędzie chemicznym. W każdym z przytoczonych przypadków nowa,
ulepszona metoda wykonywania czegoś wykorzystuje zupełnie odmienne od poprzednich, nowo
odkryte własności fizyczne i nic jest jedynie nową, ulepszoną wersją starego urządzenia, tak jak
układ scalony nie jest ulepszoną rurą próżniową. To, z czym mamy do czynienia, nie jest
pogwałceniem praw fizyki, lecz ich lepszym rozumieniem przez ludzi z wyobraźnią... na której brak
cierpią kultyści SETI i demaskatorzy zjawiska UFO.
Kolejne zarzuty
Jednym z najpopularniejszych argumentów na niemożliwość odwiedzin Ziemi przez gości z
kosmosu jest założenie, że muszą oni pochodzić z odległych gwiazd, a może nawet z odległych
galaktyk. Nasza własna galaktyka zwana Drogą Mleczną, która rozciąga się na przestrzeni około
80.000 lat świetlnych i ma miąższość blisko 15.000 lat świetlnych, jest dużym, spłaszczonym
spiralnym naleśnikiem zawierającym około 200 miliardów gwiazd. Kolejna większa galaktyka leży
w odległości około miliona lat świetlnych. Galaktyki składają się miliardów gwiazd. Słońce jest
oddalone od centrum naszej galaktyki o około 28.000 lat świetlnych. Żadna z tych odległości nie
dotyczy naszych gości z kosmosu. Jeśli chodzi o mnie, przywiązuję znacznie większe znaczenie do
naszego najbliższego sąsiedztwa. Jak podaje Dickinson, w odległości nie przekraczającej 54 lat
świetlnych znajduje się około 1000 gwiazd, z których 46 jest bardzo podobnych do naszego słońca i
można się spodziewać, że posiadają one planety, a także życie, jako że nie odkryliśmy jak dotąd
niczego unikalnego w naszym układzie planetarnym.
Być może równie ważnym faktem jest to, że niektóre gwiazdy z naszego najbliższego sąsiedztwa
są miliard lat starsze od naszego Słońca. Niektóre z nich mają w sąsiedztwie inne podobne do
Słońca gwiazdy i to w odległości znacznie bliższej niż ma je nasze Słońce. Alfa Centauri
8
jest
odległa o niecałe pięć lat świetlnych, zaś Tau Ceti
9
jest znacznie bardziej podobna do Słońca i
oddalona o 11 lat świetlnych. Natomiast Dzeta 1 i Dzeta 2, dwie gwiazdy z gwiazdozbioru Sieci
(Reticulum) widniejące na południowym nieboskłonie, są oddalone są od siebie o zaledwie 1 rok
świetlny. Będąc na planetach jednej z nich można by bezpośrednio obserwować planety drugiej.
Muszę tu dodać, że obie te gwiazdy, widoczne jedynie z półkuli południowej, są około miliard lat
starsze od Słońca, z czego wynika, że ewentualna cywilizacja istniejąca na którejś z planet jednej z
nich miała dość czasu na skolonizowanie planet drugiej gwiazdy i rozpoczęcie podróży na zewnątrz
swojego układu. Mówienie o konieczności przebycia ogromnych odległości rzędu setek tysięcy lat
świetlnych, aby znaleźć inną cywilizacje, wydaje mi się równie głupie, jak przekonywanie, że moja
rodzina musi obejść się dziś wieczorem bez chleba, tu, we Fredericton w Nowym Brunszwiku w
Kanadzie, ponieważ ja, ojciec rodziny, nie mogę dotrzeć do tej fajnej piekarni w Melbourne w
Australii i wrócić, tak by nie spóźnić się na obiad. Moja żona delikatnie wypchnęłaby mnie z domu
i kazała podreptać do sklepu spożywczego oddalonego o niecałe półtora kilometra.
Zła nauka w wykonaniu dobrych ludzi
Warto przyjrzeć się kilku z wielu proklamacji na temat niemożliwości podróży, aby zdać sobie
sprawę, jak ważne są założenia dla określenia ostatecznych wniosków.
Dr Simon Newcomb był jednym z wielkich astronomów amerykańskich XIX wieku. W
październiku 1903 roku opublikował pracę dowodzącą, że jedynym sposobem uniesienia w
powietrze statku powietrznego będzie balon. Działo się to na dwa miesiące przed pierwszym lotem
dwóch utalentowanych mechaników rowerowych, Orville'a i Wilbura Wrightów, który odbył się w
Kilty Hawk w Północnej Karolinie. Nie było przy tym, oczywiście, żadnych kamer telewizyjnych,
które mogłyby dokonać zapisu wydarzenia, przez co przez wiele lat jedynie niewielu ludzi wierzyło,
że to wydarzenie rzeczywiście miało miejsce. Chodziły słuchy, że bracia Wright upierali się przy
swoim osiągnięciu jedynie w celu uzyskania funduszy.
Newcomb, kiedy mu o tym doniesiono, stwierdził, że być może poleciał tylko pilot, po czym
dodał, że takie pojazdy nigdy nie zdołają unieść pasażerów. Warto tu podkreślić, że pierwszy
samolot i jego cały lot (112 stóp – 34 m) zmieściłyby się w całości wewnątrz współczesnego
samolotu pasażerskiego Boeing 747. Jest oczywiste, że pierwszy samolot, któremu udało się
wznieść w powietrze, nie mógł konkurować szybkością z pociągami i samochodami – poza tym nie
było w tym czasie ani lotnisk, ani stacji benzynowych – w związku z czym twierdzono, że samoloty
nigdy nie znajdą szerokiego zastosowania i będą jedynie drogą zabawką bogatych ludzi...
W latach dwudziestych profesor Bickerton „udowodnił” (przynajmniej ku własnej satysfakcji),
że umieszczenie czegokolwiek na orbicie wokółziemskiej jest niemożliwe. Zupełnie prawidło
wykazał, że najlepsze materiały wybuchowe mają energię dziesięciokrotnie mniejszą niż konieczna
do wyniesienia na orbitę użytecznego ładunku. To prawda, lecz nieistotna z dwóch względów:
1. Istnieje cały szereg chemicznych paliw rakietowych, które dają znacznie większą energię niż
materiały wybuchowe i energia ta jest wyzwalana w sposób ułatwiający jej opanowanie.
2. Nie istnieje potrzeba umieszczania na orbicie samej rakiety, a jedynie jej ładunku. Bickerton
faktycznie dowiódł, że do wyniesienia na orbitę jednego funta ładunku potrzeba aż dziesięć funtów
paliwa, ale to już zupełnie inne zagadnienie.
Jeden z moich ulubionych przykładów złej nauki w wykonaniu przyzwoitych ludzi dotyczy prac
gruntownie wykształconego astronoma, dra Campbella, profesora astronomii na Uniwersytecie
Western Ontario, który przeprowadził w roku 1941 szczegółowe badania zmierzające do określenia
początkowej wagi rakiety o napędzie chemicznym zdolnej do przewiezienia człowieka na Księżyc i
z powrotem. Jego ostateczny wniosek głosił, że w chwili startu rakieta musiałaby ważyć milion
milionów ton, do czego doszedł na podstawie swojej doskonałej znajomości fizyki i totalnego braku
wiedzy na temat techniki rakietowej. Pomyłka w mnożniku wagi wyniosła zaledwie 300.000.000!
Kiedy astronomowie i fizycy, ci nie znający się na lotach kosmicznych, dokonują obliczeń, niemal
zawsze ich błąd wyraża się astronomiczną cyfrą. Oto przykłady:
1. Dr Campbell, podobnie jak dr Krauss, zakładał zastosowanie rakiety jednostopniowej.
Problem polega na tym, że jest bardzo trudno rozpędzić rakietę do prędkości większej niż uzyskana
w chwili wyczerpania paliwa, jeśli jednak zastosuje się rakietę wielostopniowa, każdy z członów
zaczyna rozpędzanie rakiety od prędkości początkowej uzyskanej w wyniku wyczerpania
poprzedniego członu. Jest również oczywiste, że przy okazji pozbywamy się zbędnego ciężaru
wyczerpanego członu. Złożenie Campbella było złe, zastosowanie rakiet wielostopniowych jest
dyskutowane od wielu dziesięcioleci, zaś Campbell żył w błogiej nieświadomości istnienia
literatury na ten temat.
2. Campbell założył, że maksymalne przyspieszenie, które można zastosować, wyniesie 1 g, czyli
9,81 m/s
2
. Olbrzymią zaletę stanowi dotarcie na orbitę jak najszybciej, ponieważ Ziemia ściąga nas
w dół z kontrprzyspieszeniem 1 g... które można uznać za swego rodzaju „grawitacyjne tarcie”. Im
krótszy jest czas dotarcia na orbitę, tym mniejszy płacimy „mandat”. Astronauci muszą znosić
szczytowe przyspieszenia w wysokości około 5 g. W rzeczywistości są oni zdolni do przetrwania
przyspieszeń rzędu 14 g przez okresy liczone w minutach, pod warunkiem że siła jest skierowana od
tyłu do przodu, i właśnie w tej pozycji astronauci zostają umieszczeni przed startem, a nie jak w
windzie.
Przyspieszenie stanowi drugi aspekt lotów kosmicznych, niemal zawsze błędnie pojmowany
przez uczonych akademickich, z któiych część utrzymuje, że 8 g jest jego maksymalną wielkością,
jaką może wytrzymać człowiek. To, ile człowiek może wytrzymać w powiązaniu z pozostałymi
aspektami lotu, zależy od czasu trwania, kierunku, wartości, stanu zdrowia astronauty etc. W
rzeczywistości są tacy, którzy mogą wytrzymać 30 g przez 1 sekundę, pod warunkiem właściwego
rozłożenia skutków tego przyspieszenia.
3. Campbell zakładał zbyt małą prędkość w chwili wyczerpania się paliwa, co nie miałoby
miejsca, gdyby odrobił swoją pracę domową.
4. Campbell zakładał, że rakieta musiałaby być wyhamowywana przy powrocie na Ziemię z
prędkości kosmicznej wynoszącej 40.200 km/h. To założenie nie jest pozbawione sensu. Niestety,
założył on, że jedynym sposobem wykonania tego zadania jest odpalenie rakiet hamujących.
Oczywiście każdy kilogram paliwa koniecznego do ich odpalenia pod koniec podróży musiałby być
wystrzelony na początku podróży, wyhamowany przy lądowaniu na Księżycu, przyspieszony przy
starcie z Księżyca i następnie wyhamowany przy lądowaniu na Ziemi. Jest oczywiste, że żaden
inżynier o zdrowych zmysłach nie planowałby w ten sposób takiej podróży. W rzeczywistości
musimy przechytrzyć matkę naturę i zmieniając kąt wejścia w atmosferę zmusić ją do wykonania
tego zadania za nas, za darmo. Takie podejście powoduje ogromną różnicę w wielkości niezbędnej
masy startowej. Genialni naukowcy powinni wiedzieć, że lepiej być sprytniejszym niż
silniejszym.
5. Campbell nie tylko założył, że pojazd będzie musiał posiadać całą energię konieczną do
wyhamowania pojazdu w drodze powrotnej, ale również to, że będzie musiał zabrać całą energię
konieczną na dolot do Księżyca. Dobrzy inżynierowie robią użytek z „bezpłatnego” doładowania,
zawsze kiedy jest taka możliwość. Startujemy na wschód z szerokości bliskich równika, co pozwala
na bezpłatne uzyskanie prędkości początkowej rzędu 1600 km/h (taka jest prędkość liniowa ciała
znajdującego się na równiku, która wynika z ruchu obrotowego Ziemi). Nadajemy rakiecie tylko
taką prędkość, by po osiągnięciu apogeum swojej podróży spadla ona – w przypadku braku
przyciągania Księżyca – z powrotem na Ziemię. Ten fakt w znacznej mierze wpływa na początkową
masę paliwa.
Proszę wyobrazić sobie rakietę, której użyteczna ładowność (ciężar tego, co chcemy w niej
przewieźć) stanowi 2 procenty ciężaru startowego. Przypuśćmy teraz, że udało się zmniejszyć ciężar
konstrukcji rakiety startowej – poprzez udoskonalenie procesu spalania lub ulepszenie paliwa – o 1
procent. Oznacza to, że udało się nam zwiększyć ładowność użyteczną o 50 procent – to prawdziwa
premia pochodząca z małych ulepszeń we właściwym miejscu i czasie.
Większość prawdopodobnie zauważyła, że używamy bezpłatnie pól grawitacyjnych planet, aby
dotrzeć głębiej w kosmos. Może to również odgrywać rolę w dalszych podróżach. Sonda Cassini
wykorzystała w drodze do Saturna pola grawitacyjne Ziemi i Wenus, uzyskując w ten sposób po
drodze bezpłatne, wspomagające kopniaki. Lecąc do zewnętrznych części układu słonecznego,
sondy Pioneer używały pola Jowisza, aby zbliżyć się do Saturna, zaś pola Saturna, aby polecieć
dalej w kierunku Urana i Neptuna. Amerykański pojazd kosmiczny, obecnie orbitujący wokół
Marsa, wykorzystał marsjańską atmosferę, mimo iż jest ona bardzo rozrzedzona, do zaokrąglenia
swojej orbity, posługując się bateriami słonecznymi a nie silnikiem napędowym.
Kolejnym przykładem wykorzystania w kosmosie bezpłatnego doładowania (energią) jest użycie
energii słonecznej tam, gdzie to tylko możliwe. Główną trudność w tym przypadku stanowi fakt, że
jej intensywność maleje proporcjonalnie do kwadratu odległości od Słońca i z tego względu panel
słoneczny znajdujący się w odległości od Słońca pięciokrotnie większej od dystansu między
Słońcem i Ziemią (w pobliżu Jowisza) otrzymywałby jedynie 1/25 (4%) energii na jednostkę
powierzchni w stosunku do tej, jaka docierałaby do niego, gdyby znajdował się w pobliżu Ziemi.
Radioizotopowe generatory termoelektryczne, które były stosowane w naszych wszystkich
sondach lecących w kierunku Marsa i dalej, jak również w księżycowych laboratoriach na
Księżycu, są także dobrą ilustracją uzyskiwania czegoś za nic. Radioaktywny pluton 238
wypromieniowuje cząstki alfa, które są natychmiast absorbowane przez materiał znajdujący się
obok. Zastosowanie odpowiednich termopar sprawia, że różnica temperatur wytwarza elektryczność
i to bez jakichkolwiek części ruchomych. Ciepło wydzielające się podczas reakcji rozpadu maleje
bardzo powoli w czasie z powodu długiego okresu połowicznego rozpadu plutonu 238, który – tak
się akurat składa – nie może być stosowany do konstruowania broni jądrowej. Jest to więc proces
odmienny od dostarczania paliwa do turbin gazowych lub silników wykorzystujących siłę odrzutu.
Energia radioaktywnego rozpadu pochodzi od Matki Natury, a nie od firmy wypuszczającej rakietę.
Wielkim problemem dla inżynierów jest to, że w próżni każde ciepło wytwarzane w wyniku
pracy dowolnego urządzenia generującego energię musi być w końcu wypromieniowane w
przestrzeń. Kosmiczne odpromienniki, bez względu na to jak są cienkie, posiadają jednak masę. Im
ich powierzchnia jest większa, tym większy ciężar i tym większe trudności z ich otwarciem po
starcie. Prawa fizyki mówią, że ilość ciepła wypromieniowywana przez powierzchnię jest wprost
proporcjonalna do czwartej potęgi temperatury wyrażonej w skali absolutnej. Mówiąc prościej, jeśli
uda się podwoić temperaturę radiatora, to potrafi on wypromieniować 2x2x2x2 (czyli 16) razy
więcej ciepła. To oznacza, że przy budowie większości systemów napędu kosmicznego brany jest
pod uwagę stosunek wagi na kilowat a nie wydajność.
Jeśli chodzi o sondy wysyłane poza układ słoneczny, można oczekiwać, że będą one
wykorzystywały pole grawitacyjne Słońca, nie zbliżając się do niego zbyt mocno, i przynajmniej na
początku będą kierowały się ku gwiazdom, do których zbliża się Słońce i które zbliżają się do nas.
W idealnym przypadku można by wykorzystać pole grawitacyjne czarnych dziur, gdyby udało się
znaleźć jakieś w pobliżu.
Poważnym błędem, jaki popełnia wielu krzykliwych negatorów możliwości podróży
międzygwiezdnych, jest założenie, że wszyscy potencjalni podróżnicy z naszego sąsiedztwa mogą
przybywać wyłącznie ze swoich rodzinnych planet i że ich statek kosmiczny musi przewozić ze
sobą całość paliwa potrzebną do podróży tam i z powrotem. To tak, jakby twierdzić, że jadąc przez
kraj pojazdem z silnikiem spalinowym musimy wieźć ze sobą cały zapas paliwa konieczny na drogę
do punktu docelowego i z powrotem. Co więcej, musimy wieźć ze sobą tlen konieczny silnikowi,
zamiast używać dostępnego po drodze powietrza, zatrzymywać się na stacjach benzynowych w celu
uzupełnienia paliwa oraz wstępować do restauracji i moteli, aby kupić żywność i zapewnić sobie
schronienie na noc w czasie drogi.
Oczywiście, w okresie wczesnych podróży było znacznie trudniej niż później, ponieważ cała
infrastruktura nie była jeszcze gotowa: drogi były nieutwardzone, zaś po drodze trzeba było
polować na żywność i wieźć ze sobą sterty kanistrów z benzyną. Lecz kiedy już podróże się zaczną,
czas potrzebny na stworzenie infrastruktury okazuje się być zadziwiająco krótki w kosmicznej skali
czasowej. Jednym z bardzo atrakcyjnych aspektów zastosowania syntezy jądrowej w charakterze
napędu rakiet, jakie sam pomagałem budować w latach sześćdziesiątych, było to, że „paliwem” są
izotopy wodoru i helu, dwóch najlżejszych i jednych z najbardziej pospolitych pierwiastków we
wszechświecie, pierwiastków, z których zbudowane są niezliczone gwiazdy typu słońca. W
kanadyjskich reaktorach nuklearnych stosuje się ciężką wodę (D
2
O) w charakterze nośnika ciepła i
„moderatora”. Tak więc wytwarzanie deuteru to nic wielkiego. Wydaje się również, że gazowe
planety-giganty naszego układu, takie jak Jowisz oraz większość ostatnio odkrytych planet,
posiadają w swoich atmosferach He-3.
Jeśli chodzi o przylot do nas bezpośrednio ze swojej rodzinnej planety, to chciałbym napomknąć,
że w mojej najdłuższej turze odczytów, która trwała 35 dni i podczas której odwiedziłem 15 stanów,
wygłosiłem wykłady w 25 kampusach... Było to w czasie, gdy byłem znacznie młodszy. Jeździłem
od kampusu A do kampusu B, nie zaś do kampusu A do domu i z domu do kampusu B, i potem
znowu do domu etc. Przypuszczam, że bazy obcych istot mogą być nawet w systemie słonecznym,
tyle że nie potrafimy ich jeszcze zaobserwować.
Biorąc pod uwagę jawne skrywanie najważniejszych danych na temat NOLi (odnalezione rozbite
pojazdy obcych istot z ich ciałami) i najlepsze obserwacje wojskowe dokonane z udziałem licznych
świadków, pilotów, radarów lotniczych i naziemnych oraz przy pomocy satelitów NERO, można by
się zastanawiać, czy powiedziano nam prawdę na temat obserwacji dokonanych na powierzchni
Księżyca i Marsa. Zastanawia, dlaczego nie wysłano na Księżyc rakiet Apollo 18 i Apollo 19, mimo
iż rakiety i załogi były gotowe. Może jakieś obce istoty dały nam do zrozumienia, żebyśmy się tam
nie pchali, zanim nie uzgodnimy wspólnych działań? Jednym z dwudziestu głównych powodów
przybycia na Ziemię, które sam odnotowałem, jest objęcie kwarantanną naszej prymitywnej
społeczności, której głównym zajęciem są plemienne wojny. Niemal każdy, komu zadałem pytanie:
„Gdybyś był obcą istotą, czy chciałbyś, żeby Ziemianie, biorąc pod uwagę ich rodzaj przyjaźni, a
właściwie wrogość, odwiedzili cię?” – odpowiedział zdecydowanie: „Nie!”
Podobnie głupawy sposób rozumowania prezentuje dr Krauss i jemu podobni, kiedy podkreślają,
że podczas gdy kształt spodka może mieć jakieś uzasadnienie w środowisku atmosfery, to z całą
pewnością nie ma on sensu w warunkach próżni kosmicznej. To prawda, lecz zupełnie nieistotna,
jako że nikt poza krzykliwymi nagatorami nie sugeruje, że niewielkie, mierzące od 3 do 18 metrów
średnicy spodki obserwowane w pobliżu powierzchni ziemi są pojazdami międzygwiezdnymi. W
końcu jest wiele doniesień mówiących o olbrzymich, zazwyczaj cygarowatych, „statkach matkach”,
które obserwowano bliżej górnych warstw atmosfery, a nie powierzchni naszej planety. Opisując je,
piloci (obserwatorzy) używali określeń w rodzaju: „dwukrotnie większy od lotniskowca”,
„pięciokrotnie większy od samolotu Boeing 747” itp. Z drugiej strony olbrzymia większość z ponad
5000 raportów dotyczących śladów lądowania pochodzących z 65 krajów zgromadzonych przez
Teda Philipsa dotyczy małych, okrągłych pojazdów.
Przypominam, że wiele samolotów atakujących północnych Wietnamczyków w latach
sześćdziesiątych, Irak w czasie operacji Pustynna Burza lub niedawno Jugosławię, nie leciało do
swoich celów bezpośrednio ze Stanów Zjednoczonych. Wiele z nich, uzbrojonych w rakiety typu
„cruise”, startowało z olbrzymich lotniskowców o napędzie atomowym, które nie wyglądały ani nie
przemieszczały się w sposób przypominający samoloty, rakiety lub helikoptery. Dokonany 7
grudnia 1941 roku japoński atak na Pearl Harbor został przeprowadzony z lotniskowców.
Atakowani rzadko widzą pojazdy-nosiciele.
Po co tu przybywać?
Carl Sagan i wielu innych zadają głupawe pytania w rodzaju: „Po co wszyscy ci archeolodzy z
sąsiedztwa mieliby przylatywać na tę mało ważną planetę położoną na peryferiach naszej
galaktyki?” Latam dużo i spodziewam się spotkać jeszcze wielu archeologów w charakterze
towarzyszy podróży.
My, Ziemianie, przechodzimy właśnie przez krytyczny i bardzo krótki okres transformacji – z
rasy uwięzionej na swojej własnej planecie i zdolnej do zabijania jedynie członków własnej rasy do
istot zapatrzonych w kosmos i zdolnych do rozbojów poza naszą planetą. Ponieważ czas przemiany
jest krótki, z pewnością krótszy od dwóch stuleci, wszystkie cywilizacje z najbliższego sąsiedztwa
traktują nas przypuszczalnie jako potencjalne zagrożenie, które należy bacznie obserwować i jeśli to
możliwe, obłożyć kwarantanną, dopóki się nie zjednoczymy. Tego rodzaju punkt widzenia jest
według mnie oparty na rozsądnej przesłance, a konkretnie na założeniu, że przedmiotem
szczególnej uwagi każdej technologicznej cywilizacji jest jej bezpieczeństwo i możliwość
przetrwania.
Oznacza to, że należy mieć na oku prymitywy z sąsiedztwa, skoro sygnały dobiegające z ich
atmosfery niosą obraz skażenia wskazujący na proces industrializacji, a jeszcze uważniej przyglądać
się im, kiedy widać oznaki, że mogą opuścić swoją planetę zaopatrzeni w broń jądrową, której na
ich planecie jest w bród. Część tych broni jest tak skonstruowana, że może być przenoszona przez
rakiety. Należy pamiętać, że w latach 1938-1946 my, Ziemianie, zamordowaliśmy 50.000.000
osobników naszego własnego gatunku. Nawet teraz z powodu uleczalnych chorób i głodu umiera
codziennie co najmniej 30.000 dzieci. Wydajemy znacznie więcej na wymyślanie wydajniejszych
metod zabijania ludzi niż na ich leczenie i karmienie.
Jaką metodą?
Do najbliższych gwiazd można próbować dolecieć wieloma metodami. Na samym początku
będzie to wymagało bardzo dużo czasu, pieniędzy, wysiłku, wytrwałości, odwagi i wyobraźni.
Jednym z bardziej intrygujących sposobów byłoby przekonanie naszych gości, aby zabrali nas ze
sobą, podobnie jak to zrobił Kolumb z kilkoma tubylcami napotkanymi na początku. Mimo iż
sugerowano już cały wachlarz możliwości (napęd oparty na rozbiciu jądra, reakcji syntezy jądra,
antygrawitacji, energii próżni, laserach skierowanych do tyłu rakiety oraz systemach hybrydowych,
na przykład systemie laserowo-plazmowym dra Leika Myrabo z Rensselaer Polytechnical Institute
etc), osobiście sądzę, że nasi goście stosują technologie, o których nic nie wiemy.
Postęp pojawia się, kiedy robimy coś inaczej, w nieprzewidywalny sposób. Proszę zauważyć, że
zaledwie 500 lat temu jeden ze statków Magellana opłynął kulę ziemską w około dwa lata. Prom
kosmiczny okrąża ziemię w 90 minut. Pony Express
10
miał w roku 1860 rozkład kursów, który
umożliwiał przenoszenie wiadomości z St. Joseph w stanie Missouri do Kalifornii w osiem dni, przy
czym po drodze następowała zmiana koni i jeźdźców. Dyliżans pokonywał tę drogę w 28 dni. Po
osiemnastu miesiącach Pony Express zastąpił telegraf, który stanowił lepszy sposób przekazywania
informacji. Teraz mamy Internet i coraz szybsze modemy. Olbrzymie komputery zainstalowane w
General Electric, gdy zaczynałem tam w roku 1956 pracę, miały 64 kilobajty pamięci. Komputer
osobisty („pecet”) mojego wnuka ma ponad 10 gigabajtów i zużywa znacznie mniej energii na
wykonanie znacznie bardziej skomplikowanych zadań... i nie w nim rur próżniowych.
Warto przypomnieć, że dr Lee DeForrest, wynalazca rury próżniowej, która uczyniła radio
wynalazkiem o charakterze praktycznym, stwierdził w roku 1957, że pomysł, aby człowiek poleciał
na Księżyc, wylądował tam, nazbierał trochę kamieni i przywiózł je na Ziemię w celu ich zbadania,
to najbardziej zwariowana idea, godna Juliusza Verne'a. Oświadczył:
„Mam czelność twierdzić, że bez względu na osiągnięcia techniczne przyszłości, nigdy do
tego nie dojdzie”.
Wystarczyło zaledwie dwanaście lat, aby udowodnić mu, jak bardzo się mylił.
Dr Krauss stwierdził, że odwiedziny obcych istot są tak nieprawdopodobne, że szkoda mu czasu
na czytanie literatury poświęconej zjawisku UFO. To tak, jakby powiedział: „Nie zawracajcie mi
głowy faktami, mam zdecydowany pogląd na tę sprawę”. Cóż za dziwna postawa u młodego
zdolnego naukowca przełomu drugiego i trzeciego tysiąclecia.
Przypisy:
1. Skrót od General Electric Co. – jedna z największych amerykańskich firm o mocno zróżnicowanym profilu
produkcyjnym, w ramach którego wytwarza aparaturę elektryczną i elektroniczną, tworzywa sztuczne, silniki
lotnicze, aparaturę medyczną, a także świadczy usługi finansowe.
2. Skrót od General Motors Corporation – amerykańska firma, które przez większą część XX wieku była
największym na świecie producentem samochodów, części do pojazdów mechanicznych, silników oraz
wyrobów stosowanych w przemyśle kosmicznym i obronnym.
3. Westinghouse Electric Corporation – jedna z głównych amerykańskich firm produkujących aparaturę
elektryczną oraz główny amerykański producent reaktorów atomowych.
4. TRW Inc., a wcześniej w latach 1958-1965 Thompson Ramo Woolridge Inc. – główny amerykański producent
skomplikowanego wyposażenia i systemów dla przemysłu i rządu.
5. Areojet General Nucleonics – pierwszy amerykański wytwórca silników rakietowych na paliwo stałe i ciekłe.
6. McDonnell Douglas Corporation – główny amerykański producent myśliwców odrzutowych, samolotów o
przeznaczeniu komercyjnym oraz pojazdów kosmicznych.
7. Chodzi tu o czwarty co do wielkości księżyc Jowisza. Jego średnica wynosi 3138 km (dla porównania średnica
Ziemi wynosi 12742 km, czyli jest cztery razy większa) i krąży wokół Jowisza po orbicie oddalonej od niego o
670.900 km.
8. Alfa Centauri to potrójna gwiazda w gwiazdozbiorze Centaura (Centaurus), oddalona od nas o 4 lata świetlne.
9. Tau Ceti to gwiazda w konstelacji Wieloryba (Cetus) odległa od nas o 11 lat świetlnych.
10. System transportu poczty w formie sztafety jeźdźców dosiadających kucyków używany głównie do
komunikacji między Missouri i Kalifornią w latach 1860-1861.
Autor: Stanton T. Friedman
Magazyn UFO NR 3 (55) VII-IX 2003