Bronisław Komorowski. Kilka historii
Poza Lechem Kaczyńskim, III Rzeczpospolita nie ma szczęścia
do prezydentów. Komorowski podobnie jak Kwaśniewski jest konsekwentny
w konserwowaniu postkomunistycznego układu m.in. broniąc ludzi dawnych służb
specjalnych PRL. W sprawie śledztwa smoleńskiego jest najważniejszym obrońcą rosyjskiego
raportu MAK. Bilans obecnej kadencji jest przygnębiający.
NA STRONACH:
strona [1] Dwa lata pod żyrandolem
strona [2] Sprawa Smoleńska
strona [3] Andrzej Duda, O brutalnym przejęciu władzy po katastrofie
strona [4] O związkach Bronisława Komorowskiego z ludźmi wojskowych służb
strona [5] Jak Komorowscy „załatwili sobie” tytuł hrabiowski i herb Korczak
strona [6] Rodzinna historia Prezydentowej w aktach IPN
strona [7] Komorowski bierze służby. Historia z Bondarykiem, 10.01.2012
strona [8] Czego brakuje w aktach Komorowskiego w IPN?
6.12.2013 Studio TV Republika o Bronisławie Komorowskim
17.12.2013 Toronto. Wojciech Sumliński o tajemnicy tajnego “aneksu WSI”, który po
tragicznej śmierci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego przeszedł w posiadanie Bronisława
Komorowskiego
Ważniejsze publikacje:
Prezydent Komorowski odznacza… [listopad 2013]
Tomasz Łysiak, Prezydent „Panie Kochanku” [19.11.2013]
Prof. Zdzisław Krasnodębski, Bronisław Komorowski, prezydent radosny
[10.11.2013]
Globalna sieć wpływów i order dla Sorosa
Kumoterstwo orderowe [11.11.2012]
Kogo boi się Bronisław Komorowski? [2013]
Piotr Bączek, Kulisy „Afery marszałkowej”
Rok prezydentury Komorowskiego wzbudza zażenowanie, wywiad z prof.
Zdzisławem Krasnodębskim
Paweł Siergiejczyk
Dwa lata pod żyrandolem
III Rzeczpospolita nie ma szczęścia do prezydentów. Poza Lechem Kaczyńskim, który miał
sprecyzowaną wizję Polski, ale znacznie mniejsze możliwości jej realizacji, pozostali
prezydenci to postacie, którymi kierowała raczej próżność i egocentryzm niż interes państwa.
Trzeba jednak przyznać, że przy wszystkich swoich wadach Lech Wałęsa i Aleksander
Kwaśniewski byli jednak politycznymi przywódcami z krwi i kości, natomiast Bronisław
Komorowski nigdy taki nie był i już nie będzie. Dlatego w drugą rocznicę jego wyboru trzeba
stwierdzić jasno: Komorowski jest najsłabszym z prezydentów III RP, gdyż posiada
wszystkie wady swoich poprzedników, a nie ma żadnej ich zalety.
Lista słabości, błędów i przewin obecnego prezydenta jest bardzo długa. Tutaj ograniczymy
się do wskazania tylko tych najważniejszych.
Pałac udecki
Gdy 4 lipca 2010 r. o godzinie 20.00 największe telewizje ogłosiły zwycięstwo kandydata
PO, pierwszą osobą, której Komorowski podziękował za wsparcie, był Tadeusz Mazowiecki.
Ten wymowny gest zaskoczył wszystkich, łącznie z liderami Platformy, którzy w tym
momencie uświadomili sobie, że nowy prezydent nie będzie “ich prezydentem”,
ale prezydentem środowiska udeckiego. Co prawda on sam zawsze przedstawiał się jako
konserwatysta (był nawet wiceprezesem Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego), lecz
trudno odmówić racji Jarosławowi Sellinowi, który stwierdził kiedyś, że “w Komorowskim
czuje się nie tyle styl konserwatysty, co elitarność byłego członka Unii Demokratycznej”.
O przywiązaniu do udeckich korzeni świadczyły kolejne decyzje personalne Komorowskiego.
Szefem Kancelarii Prezydenta już w dniu katastrofy smoleńskiej (gdy Komorowski
w niejasnych do dziś okolicznościach przejął obowiązki głowy państwa) został Jacek
Michałowski, wywodzący się ze środowiska UD, a dokładniej z warszawskiego Klubu
Inteligencji Katolickiej. To właśnie KIK jest obecnie rezerwuarem kadr dla Pałacu
Prezydenckiego – przyznała to nawet “Polityka”, pisząc niedawno, że “niektórzy urzędnicy
prezydenta nazywają Kancelarię KIKcelarią lub programem Pierwsza Praca, bo dla części
z nich etat u prezydenta to pierwsze doświadczenie zawodowe w życiu”. Michałowski
zatrudnia więc kolejne już pokolenie KIK-owców, które można nazwać “wnukami
Mazowieckiego” (przynależność do KIK-u jest zresztą w dużej mierze dziedziczna, o czym
świadczą liczne przykłady klubowych “dynastii”: Wielowieyskich, Święcickich, Cywińskich,
Luftów, Przeciszewskich, Skórzyńskich, Sawickich).
Komitet Honorowy Bronisława Komorowskiego 2010
Najbliższymi doradcami prezydenta również są dawni politycy UD. Obok samego
Mazowieckiego Komorowski zatrudnił w Kancelarii Jana Lityńskiego, Henryka Wujca
(z nieodłączną żoną Ludwiką), Jerzego Osiatyńskiego, Jerzego Regulskiego, Joannę Staręgę-
Piasek, Szymona Gutkowskiego (który zaczynał jako asystent Jacka Kuronia, a dziś zasiada
w zarządzie Fundacji Batorego), zaś ministrem ds. społecznych mianował Irenę Wóycicką,
byłą wiceminister pracy i jedną z najbliższych współpracownic Kuronia. Warto podkreślić,
że są to często osoby związane ze środowiskami żydowskimi (np. Wóycicka należy
do warszawskiej Gminy Wyznaniowej Żydowskiej), co zapewne pozostaje nie bez związku
z faktem, iż żona prezydenta,
Pozostali współpracownicy prezydenta to najczęściej ludzie, z którymi wiążą go nici osobistej
przyjaźni, a w takim wypadku kompetencje i życiorysy nie mają żadnego znaczenia. Dlatego
w otoczeniu Komorowskiego, który tak często chwali się swoimi opozycyjnymi korzeniami,
znajdziemy wieloletnich członków PZPR: profesorów Tomasza Nałęcza (niegdyś
wicemarszałka Sejmu z ramienia Unii Pracy) i Romana Kuźniara (głównego doradcę
ds. międzynarodowych), a także generała w stanie spoczynku Stanisława Kozieja (obecnie
szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego), Waldemara Strzałkowskiego (byłego szefa
Podstawowej Organizacji Partyjnej w Wojskowym Instytucie Historycznym im. Wandy
Wasilewskiej) i Macieja Klimczaka (wiceministra kultury w rządach SLD, obecnie
prezydenckiego ministra ds. kultury).
W Kancelarii są też ludzie z innych środowisk, ale głównie takich, z którymi związany był
sam Komorowski. Ministrami zostali więc: były wiceprezydent Warszawy Olgierd
Dziekoński, były wiceszef Kancelarii Sejmu Dariusz Młotkiewicz oraz były poseł
PO Sławomir Rybicki – wszyscy trzej należeli kiedyś do SKL. Prezydencki prawnik
Krzysztof Łaszkiewicz był wiceministrem skarbu w rządach Buzka i Tuska. A wśród
doradców Komorowskiego znajdziemy takie postaci, jak Krzysztof Król (były szef klubu
KPN i zięć Leszka Moczulskiego, po odejściu z Sejmu zatrudniony w firmach Ryszarda
Krauzego), Michał Kulesza (współautor reform samorządowych z lat 90.), Maciej Piróg
(wiceminister zdrowia w rządzie Buzka), Jerzy Pruski (były członek Rady Polityki Pieniężnej
i wiceprezes NBP za czasów Balcerowicza), Jarosław Neneman (wiceminister finansów
w rządzie Belki). Pałac Prezydencki stanowi więc reprezentację establishmentu III RP –
od lewicy do “umiarkowanej” prawicy, z dawną udecją w centrum.
Ordery dla swoich
Tych, których nie dało się zatrudnić
w Kancelarii, Komorowski dekoruje orderami. Szczególnym uznaniem prezydenta cieszą się
jego dawni koledzy z UW i PO oraz przedstawiciele szeroko rozumianego “salonu”, który tak
ofiarnie wsparł Komorowskiego, tworząc przed wyborami jego Komitet Honorowy. To im
przyznaje większość Orderów Orła Białego (Adam Michnik, Aleksander Hall, Jan Krzysztof
Bielecki, Henryk Samsonowicz, Andrzej Wajda, Wisława Szymborska, Andrzej
Wielowieyski, Władysław Findeisen, Jerzy Regulski) oraz najwyższe klasy Orderu
Odrodzenia Polski (m.in. Jacek Ambroziak, Halina Bortnowska, Stefan Bratkowski, Zbigniew
Bujak, Jerzy Ciemniewski, Jacek Fedorowicz, Hanna Gronkiewicz-Waltz, Stanisław
Handzlik, Julia Hartwig, Agnieszka Holland, Krystyna Janda, Stefan Jurczak, Maja
Komorowska, Krzysztof Kozłowski, Waldemar Kuczyński, Michał Kulesza, Anatol Lawina,
Janusz Lewandowski, Ewa Łętowska, Janina Ochojska, Janusz Onyszkiewicz, Wiktor
Osiatyński, Jerzy Owsiak, Józef Pinior, Krzysztof Pomian, Wojciech Pszoniak, Adam Daniel
Rotfeld, Anda Rottenberg, Andrzej Rottermund, Wiesław Rozłucki, Marek Safjan, Wojciech
Sawicki, Aleksander, Eugeniusz i Nina Smolarowie, Jacek Socha, Grażyna Staniszewska,
Jacek Taylor, Gołda Tencer, Edmund Wnuk-Lipiński, Jerzy Zimowski, Andrzej Zoll).
W przeciwieństwie do poprzednika, który odznaczał wielu zasłużonych przedstawicieli
Kościoła, Komorowski nadaje ordery tylko nielicznym duchownym, i to tym z nurtu
“otwartego”, jak abp Tadeusz Gocłowski, bp Alojzy Orszulik, abp Józef Życiński
(pośmiertnie) czy o. Wacław Oszajca.
Antydyplomata
Według konstytucji, prezydent jest najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej
w stosunkach z innymi krajami. Niestety, Bronisław Komorowski nigdy nie posiadał talentów
dyplomatycznych, a jako głowa państwa niejednokrotnie udowadniał wręcz antytalent w tej
dziedzinie. Dość wspomnieć całą serię gaf, które popełnił w pierwszym roku urzędowania:
fatalne spotkanie Trójkąta Weimarskiego w Wilanowie, gdy nie wystarczyło miejsca
pod parasolem dla prezydenta Francji (choć zmieścili się prezydent Polski i pani kanclerz
Niemiec), a po wejściu do pałacu Komorowski rozsiadł się w fotelu, nie czekając na swoich
gości; uroczysty obiad dla szwedzkiej pary królewskiej, podczas którego prezydent wzniósł
toast kieliszkiem królowej; jakże wymowna pomyłka, że “w porozumieniu z premierem jest
już przygotowywana strategia naszego wyjścia z NATO” (chodziło o wyjście wojsk
z Afganistanu); wreszcie pamiętny wpis do księgi kondolencyjnej w ambasadzie Japonii,
gdzie Komorowski jednoczył się z ofiarami katastrofy “w bulu i w nadzieji”.
W gafy obfitowała szczególnie pierwsza wizyta
Komorowskiego w Stanach Zjednoczonych w grudniu 2010 r. Podczas spotkania w Białym
Domu, ku zaskoczeniu, a nawet przerażeniu Baracka Obamy, polski prezydent zaserwował
mu takie porównanie: “Bo z Polską i USA to jest, panie prezydencie, jak z małżeństwem.
Swojej żonie należy ufać, ale trzeba sprawdzać, czy jest wierna”. Na konferencji prasowej
w Waszyngtonie mówił zaś o amerykańskiej obecności wojskowej w kontekście misji w Iraku
i Afganistanie: “Kiedy wybieramy się na dalekie polowanie, ważne jest, żeby nasze domy,
nasze żony i dzieci były bezpieczne. Wtedy poluje się lepiej”.
Zaś w kontekście restrykcyjnych kwestionariuszy wizowych dla ubiegających się o wjazd
do USA, które sam musiał wypełnić, Komorowski rzucił: “Ja się nie obrażam. Prostytucji nie
uprawiam, ludobójstwa też nie, ale muszę powiedzieć, że jak musiałem wypełnić pytanie, czy
nie jestem terrorystą, to ręka mi zadrżała. Nie chciałbym skłamać Stanom Zjednoczonym,
a mam pewną wątpliwość. W czasach komunistycznych byłem terrorystą. Tak przynajmniej
opiewały niektóre zarzuty formułowane przez prokuratora komunistycznego. Nie wiem, mam
pisać prawdę czy nieprawdę w tych kwestionariuszach”. Z kolei w wykładzie, jaki wygłosił
za oceanem, prezydent tłumaczył Amerykanom, czym jest bigos, a także na czym polegało
bigosowanie w dawnej Rzeczypospolitej: “krewka szlachta chwytała za szable i takiego,
który psuł ustrój państwa, który psuł prawo, po prostu brała na szable nim zdążył uciec. (…)
Nie wiem, jak sobie z tym poradzi Unia Europejska, ale tam jest liberum veto i od czasu
do czasu trzeba brać się za bigosowanie”.
Mimo tych wpadek Komorowski nigdy nie stracił dobrego samopoczucia, a początek swojej
aktywności międzynarodowej porównał nawet do zdobycia “korony Himalajów”: spotkania
z papieżem, prezydentami USA, Rosji, Francji, Niemiec. W rzeczywistości jednak ta
zagraniczna aktywność prezydenta niewiele Polsce przyniosła. Szczególnie wyraźnie widać
to na kierunku wschodnim. Zapowiadany przez Komorowskiego podczas wizyty w Polsce
Dmitrija Miedwiediewa “dobry rozdział w relacjach polsko-rosyjskich” ograniczył się tylko
do gestów, i to krótkotrwałych: o ile obchody pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej
odbyły się na najwyższym, prezydenckim szczeblu, to już druga rocznica została
sprowadzona do poziomu ministrów kultury obu krajów. Co więcej, sam Komorowski
wielokrotnie dawał wyraz swemu nonszalanckiemu podejściu do tej tragedii. Np. pytał,
“dlaczego w ogóle jechał taki bizantyjski orszak do tego Smoleńska”, a po publikacji raportu
MAK oświadczył, iż “podjęto próbę lądowania w warunkach klimatycznych braku widoczno-
ści, w których absolutnie ta próba lądowania nie powinna mieć miejsca” i dodał, że w jego
przekonaniu “sprawa jest w sposób arcybolesny prosta”. Wielce charakterystycznym gestem
było też zaproszenie gen. Wojciecha Jaruzelskiego na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa
Narodowego przed wizytą prezydenta Rosji.
Szczególnie pielęgnowane przez polskiego prezydenta kontakty z Wiktorem Janukowyczem
również pozostają pustym gestem. W maju br. Komorowski samotnie bronił idei szczytu
państw naszego regionu w Jałcie, który – ze względu na bojkot pozostałych prezydentów –
ostatecznie został odwołany przez samych Ukraińców. Na nic zdają się też prezydenckie
deklaracje na temat dobrej współpracy z Litwą, które pozostają w jaskrawej sprzeczności
z polityką władz litewskich wobec mniejszości polskiej. A grudniowa wizyta w Chinach
zaowocowała jedynie sprzedażą Chińczykom części Huty Stalowa Wola.
Prestiż, zaszczyt, blamaż i hańba
Pierwsze tygodnie prezydentury Komorowskiego przebiegały pod znakiem konfliktu wokół
krzyża ustawionego przed Pałacem Prezydenckim po katastrofie smoleńskiej. Kancelaria
Komorowskiego rozgrywała ten konflikt tak, jakby celowo dążyła do jego eskalacji: najpierw
podpisano porozumienie z władzami kościelnymi i harcerskimi o przeniesieniu krzyża
do kościoła Św. Anny i ogłoszono termin przeniesienia, w wyznaczonym dniu próbowano siłą
usunąć obrońców krzyża i w końcu przerwano całą akcję, następnie otoczono cały teren
stalowym płotem i dopuszczono do wulgarnej manifestacji przeciwników krzyża, po kilku
dniach minister Michałowski z zaskoczenia i w pośpiechu odsłonił tablicę pamiątkową
na fasadzie Pałacu Prezydenckiego, a miesiąc później ten sam Michałowski również bez
zapowiedzi przeniósł krzyż do pałacowej kaplicy, skąd dopiero po dwóch miesiącach, znów
po cichu, przeniesiono go do kościoła Św. Anny. Taka “gra w kotka i myszkę” najwyraźniej
miała na celu kreowanie obrazu opozycji jako “sekty smoleńskiej” i zarazem odwracanie
uwagi społeczeństwa od coraz bardziej dotkliwych skutków rządów PO (np. podwyżki
podatków).
Ogólnie jednak Bronisław Komorowski pozostaje prezydentem dosyć biernym w polityce
krajowej, nie stanowiąc żadnej przeciwwagi dla premiera Tuska. Lider PO nie bez powodu
wykreował go na ten urząd, dodając wcześniej, że prezydentura to “prestiż, zaszczyt,
żyrandol, pałac i weto”. Przy tym, jeśli chodzi o weto, to obecny prezydent w ciągu dwóch lat
zastosował je tylko wobec dwóch ustaw (o utworzeniu Akademii Lotniczej w Dęblinie
i o nasiennictwie – w części odnoszącej się do GMO), a dwie inne skierował do Trybunału
Konstytucyjnego (o ograniczeniu zatrudnienia w administracji i o kwotowej waloryzacji rent
i emerytur w 2012 r.). Całą resztę decyzji parlamentu, a więc setki ustaw, Komorowski
zaakceptował – np. ostatnio podniesienie wieku emerytalnego, choć w kampanii wyborczej
zapowiadał, że nie ma takiej potrzeby. Mizernie wyglądają też inicjatywy ustawodawcze
prezydenta: od momentu przejęcia obowiązków prezydenta Komorowski zgłosił zaledwie 11
projektów ustaw, w tym tak kontrowersyjne, jak nowelizacja konstytucji pogłębiająca
uzależnienie od Unii Europejskiej czy zmiana ustawy o zgromadzeniach, która wyraźnie
ogranicza prawo do demonstracji obywateli.
Ale – wbrew temu, co mówił Tusk – prezydentura to nie tylko prestiż i “żyrandol”. To także
wpływ na ważne decyzje personalne, o czym Tusk przekonał się zaraz po wyborach
prezydenckich, gdy prezydent-elekt niespodziewanie obsadził dwa miejsca w Krajowej
Radzie Radiofonii i Telewizji swoimi bliskimi współpracownikami (Janem Dworakiem
i Krzysztofem Luftem), dzięki czemu zapewnił sobie realny wpływ na media publiczne
i w ogóle na rynek medialny. Jeszcze jako pełniący obowiązki prezydenta Komorowski
doprowadził do wyboru Marka Belki na prezesa NBP, a niedługo potem obsadził
kierownictwo Sztabu Generalnego i dowództwa rodzajów wojsk – w dużej mierze stawiając
na generałów wywodzących się z sowieckich uczelni. Generalskie awanse to kolejne istotne
narzędzie wpływu prezydenta na politykę państwa (na początku kadencji Komorowski
zablokował awanse kilku kandydatów ministra obrony Bogdana Klicha), podobnie jak
decyzje dotyczące prokuratury. Zresztą obecny prezydent ewidentnie prowadzi “wojnę
podjazdową” z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem: najpierw ulokował
na stanowisku szefa Krajowej Rady Prokuratury jego konkurenta, Edwarda Zalewskiego,
a potem bronił szefa prokuratury wojskowej, gen. Krzysztofa Parulskiego, którego Seremet
postanowił odwołać (ostatecznie zdecydował sam Tusk, wobec którego Komorowski musiał
ustąpić). Notabene Zalewski i Parulski to dawni PRL-owscy prokuratorzy rodem z PZPR.
Z nominacji Komorowskiego pochodzą też nowi prezesi: Trybunału Konstytucyjnego –
Andrzej Rzepliński, i Sądu Najwyższego – Stanisław Dąbrowski.
Jednak Tusk doskonale wiedział, o kim mówi, gdy wypowiadał sławetne zdanie
o “żyrandolu” i “pałacu”. Znał bowiem Komorowskiego od wielu lat i zdawał sobie sprawę,
że jest to miłośnik celebry, przecinania wstęg, pustych przemówień i wizyt bez znaczenia.
Takich imprez prezydent i jego żona w każdym miesiącu “obsługują” dziesiątki, co
znakomicie wypełnia ich czas oraz zapewnia dobre samopoczucie. Nie ma przy tym
znaczenia, że także na polu krajowym Komorowski często się ośmiesza. Np. gdy podczas
obchodów 30. rocznicy porozumień sierpniowych w Szczecinie (gdzie doprowadzono
do likwidacji stoczni) przekonywał, że “nie tylko Amerykanie mają statuę wolności, ale my
też mamy swoją wielką, wspaniałą statuę wolności, a tą statuą wolności są przecież portowe
i stoczniowe dźwigi, które widać z daleka, które świadczą o tym, że potrafiliśmy wznieść
Polskę wysoko”. Albo ostatnio, 24 czerwca, w Gdyni, gdzie stwierdził, że “Marynarka
Wojenna to fragment rozwijającej się, bezpiecznej i nowoczesnej Polski”.
Gwoli uczciwości trzeba przyznać, że prezydent czasami staje na wysokości zadania, np. gdy
kilkakrotnie skrytykował żądania Ruchu Autonomii Śląska (ostatnio 22 czerwca, podczas
obchodów 90-lecia powrotu części Śląska do Polski, gdzie oświadczył, że “nie warto
powracać do historycznych już, anachronicznych koncepcji autonomii”). Niestety, takich
wypowiedzi Komorowskiego jest niewiele. Dominuje niepotrzebne pustosłowie, a zdarzają
się też deklaracje skandaliczne, jak rok temu w Jedwabnem, gdzie Tadeusz Mazowiecki
odczytał list prezydenta w 70. rocznicę zbrodni na Żydach, zawierający stwierdzenie, że jej
sprawcy “sprzeniewierzyli się Rzeczypospolitej. Podnieśli rękę na swoich żydowskich
współobywateli. W tej stodole w Jedwabnem sprawcy tych zdarzeń, sami tego nie rozumiejąc,
podpalili także wielowiekowe ideały Rzeczypospolitej, dumną tradycję kraju, który nazywano
kiedyś w Europie państwem bez stosów. Mieszkańcy Jedwabnego, obywatele polscy
narodowości żydowskiej, spłonęli w tej stodole zapędzeni do niej przez swych polskich
sąsiadów. (…) Jedwabne to nie tylko nazwa symbolizująca dramatyczne wydarzenia z czasów
II wojny światowej. To także ważny znak w zbiorowej świadomości i pamięci Polaków.
Naród ofiar musiał uznać tę niełatwą prawdę, że bywał także sprawcą”.
Artykuł ukazał się w tygodniku „Nasza Polska” Nr 27 (870) z 3 lipca 2012 r.
Kancelaria familijna
Kogo zatrudnia prezydent Komorowski
180 milionów złotych – tyle wynosi tegoroczny budżet Kancelarii Prezydenta RP. To 9 mln zł
więcej niż w roku 2011 i 25 mln zł więcej niż w 2010 r. (w ostatnim roku urzędowania Lecha
Kaczyńskiego). Dla porównania: tegoroczny budżet Kancelarii Premiera to niespełna 117 mln
zł – półtora miliona mniej niż rok wcześniej. A przecież i konstytucyjnie, i faktycznie władza
Donalda Tuska jest nieporównanie większa niż Bronisława Komorowskiego. Z kolei
Kancelaria Sejmu ma w tym roku do wydania 412 mln zł – o 18 milionów mniej niż
w poprzednim. Tyle że posłów jest 460, zaś Komorowski – jeden. A zatem prezydent
to najdroższy i najszybciej drożejący organ władzy w III RP.
Na co idą tak wielkie pieniądze, które dostaje Pałac Prezydencki? Przede wszystkim
na utrzymanie “dworu” głowy państwa. Określenie “dwór” nie jest tu żadną przesadą, jeżeli
wziąć pod uwagę, ilu ludzi zatrudnia Kancelaria i podległe jej Biuro Bezpieczeństwa
Narodowego. Zapytaliśmy o to Biuro Prasowe Kancelarii Prezydenta, ale do momentu
zamknięcia numeru nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Z dalece niepełnych szacunków
prasowych z poprzednich lat wynika, że prezydencki personel liczy dziś powyżej 400 osób –
więcej niż za kadencji każdego z poprzedników Bronisława Komorowskiego.
Z KOR-u albo z KIK-u
Gdy dwa lata temu obecny prezydent oficjalnie obejmował urząd, szef jego Kancelarii
deklarował, że zamierza zwolnić ok. 80 pracowników, których zatrudnił jeszcze Lech
Kaczyński. “W kancelarii są osoby, które są politykami. Nie widzę dla nich miejsca” –
stwierdził wówczas Jacek Michałowski. Dziś ta deklaracja może jedynie wywołać pusty
śmiech, bo Pałac Prezydencki pod rządami Komorowskiego pełen jest polityków, choć
zwykle takich, którym w ostatnich latach “powinęła się noga” i w żaden inny sposób nie
mogliby powrócić w orbitę władzy.
“Co wieczór prezydenccy doradcy: Tadeusz Mazowiecki, Jan Lityński i Henryk Wujec,
razem z ministrem Olgierdem Dziekońskim (…), naradzają się przy herbacie i ciasteczkach.
Do spotkania dołącza zazwyczaj Bronisław Komorowski” – tak opisywano kulisy
podejmowania decyzji w Pałacu Prezydenckim na łamach “Rzeczpospolitej” w styczniu 2011
r. Owych doradców, czyli dawnych polityków Unii Wolności, w Platformie Obywatelskiej
nazywa się “familią”.
Dziś owa “familia” rozrosła się jeszcze bardziej. Obok Mazowieckiego, Lityńskiego i Wujca
jako doradców etatowych prezydent Komorowski ma znacznie liczniejszy zastęp “doradców
społecznych”, wśród których znajdziemy takie postacie, jak były minister finansów Jerzy
Osiatyński i była wiceminister pracy Joanna Staręga-Piasek (oboje to wieloletni posłowie UD
i UW), autorzy reformy samorządowej z rządu Mazowieckiego – Jerzy Regulski i Michał
Kulesza, udecki wicewojewoda opolski, a potem wiceminister zdrowia w rządzie Buzka,
Maciej Piróg, który przez ostatnich 10 lat kierował Centrum Zdrowia Dziecka, czy też
Szymon Gutkowski, niegdyś asystent Jacka Kuronia, członek zarządu Fundacji Batorego
i lider młodzieżówki UW, a dziś dyrektor generalny agencji reklamowej DDB. A przecież
sam minister Jacek Michałowski to jeden z założycieli Unii Demokratycznej i organizatorów
kampanii wyborczej Mazowieckiego w 1990 r., potem ważny urzędnik Kancelarii Senatu,
dokąd wprowadził go wicemarszałek Andrzej Wielowieyski, z którym Michałowski
współpracował jeszcze od lat 70. w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej.
Wśród prezydenckich ministrów najbardziej aktywna medialnie jest Irena Wóycicka, dawna
działaczka KOR, UD i UW, zastępczyni Jacka Kuronia w ministerstwie pracy. Warto zwrócić
uwagę, że Wóycicka – podobnie jak Lityński, Ludwika Wujec (żona Henryka, która wraz
z nim odbierała nominację w Pałacu Prezydenckim) czy prezydentowa Anna Komorowska –
pochodzi z rodziny żydowskich komunistów (jej ojciec po wojnie był jednym z pierwszych
dyrektorów FSO). Takie nagromadzenie osób wywodzących się ze stalinowskiej
“żydokomuny” z pewnością nie jest przypadkowe i stanowi ważną część odpowiedzi
na pytanie o zdumiewającą karierę Komorowskiego – od mało znanego dyrektora w URM
za rządów Mazowieckiego do prezydenta RP.
Z SKL, KPN i… PZPR
Pozostali ministrowie to znajomi prezydenta z kolejnych etapów jego politycznej drogi.
Olgierd Dziekoński (wiceprezydent Warszawy w latach 90.), Krzysztof Łaszkiewicz
(wiceminister skarbu w rządach Buzka i Tuska), Dariusz Młotkiewicz (przez wiele lat wysoki
urzędnik w resorcie rolnictwa, związany z Arturem Balazsem, potem wiceszef Kancelarii
Sejmu) oraz Sławomir Rybicki (były poseł PO, niegdyś bliski współpracownik Lecha Wałęsy
i Macieja Płażyńskiego, brat Arkadiusza Rybickiego, który zginął w Smoleńsku) to dawni
członkowie Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, którego Komorowski był współtwórcą
i wiceprezesem. Germanista, dyplomata i dziennikarz Jaromir Sokołowski kierował
gabinetem Komorowskiego jako marszałka Sejmu – dziś odpowiada w Kancelarii Prezydenta
za politykę zagraniczną.
W otoczeniu głowy państwa niemałą grupę stanowią ludzie wywodzący się z PZPR. Bardzo
aktywnymi medialnie doradcami prezydenta są profesorowie Tomasz Nałęcz (pierwszy
wiceprzewodniczący SdRP, potem założyciel Unii Pracy i SdPl, które to partie reprezentował
na fotelu wicemarszałka Sejmu) i Roman Kuźniar (przez wiele lat ważny urzędnik MSZ –
od czasów ministra Skubiszewskiego po Rotfelda, za rządów PiS odwołany z funkcji
dyrektora Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych z powodu antyamerykańskich
poglądów). Ciekawa jest także obecność w ekipie Komorowskiego ministra Macieja
Klimczaka, byłego wiceministra kultury w rządach SLD i ambasadora na Łotwie,
wywodzącego się ze środowiska “Ordynackiej”.
Osobny rozdział w polityce personalnej obecnego prezydenta stanowi kierownictwo Biura
Bezpieczeństwa Narodowego. Na jego czele już 10 kwietnia 2010 r. stanął gen. Stanisław
Koziej, niezwykle płodny autor prac na temat obronności, w dodatku z tytułem profesorskim,
ale i były członek PZPR oraz niespełniony polityk – były wiceminister obrony, który opuścił
resort po konflikcie z ministrem Sikorskim. Na zastępcę do BBN wziął sobie Zdzisława
Lachowskiego, bliskiego współpracownika Adama Daniela Rotfelda, a wcześniej – jak
wynika z zasobów IPN – współpracownika PRL-owskiego wywiadu o pseudonimie “Zelwer”.
Inną interesującą postacią, która doradza Komorowskiemu od początku lat 90., jest Waldemar
Strzałkowski, długoletni pracownik Wojskowego Instytutu Historycznego im. Wandy
Wasilewskiej, gdzie kierował Podstawową Organizacją Partyjną PZPR.
Grono doradców prezydenta uzupełniają takie osoby, jak Krzysztof Król, zięć Leszka
Moczulskiego i były szef klubu parlamentarnego KPN, który 20 lat temu odegrał niemałą rolę
przy obalaniu rządu Jana Olszewskiego, a w ostatnich latach – jako pracownik firm Ryszarda
Krauzego – z równą pasją atakował PiS. Albo Jerzy Pruski, niegdyś członek Rady Polityki
Pieniężnej, wiceprezes NBP u boku Leszka Balcerowicza, a za rządów Platformy prezes
banku PKO BP. Dziś Pruski reprezentuje głowę państwa w Komisji Nadzoru Finansowego.
Dyrektorzy starzy i nowi
O ile ministrowie i doradcy Komorowskiego to postacie na ogół znane, to urzędnicy nieco
niższego szczebla z jego Kancelarii pozostają całkowicie anonimowi. Ale to wcale nie
znaczy, że nie ma wśród nich osób równie charakterystycznych. Najlepszym tego przykładem
jest Paweł Lisiewicz, dyrektor Gabinetu Prezydenta. Ten 33-letni dziś poznaniak kierował
kiedyś młodzieżówką Unii Wolności, był asystentem udeckiego eurodeputowanego Jana
Kułakowskiego, potem rzecznikiem prasowym ministra Aleksandra Grada, a także członkiem
kilku rad nadzorczych (koncernu energetycznego Enea, Polskiej Agencji Informacji
i Inwestycji Zagranicznych oraz spółki Presspublica, wydającej dziennik “Rzeczpospolita”).
Co ciekawe, bratem dyrektora jest Piotr Lisiewicz, szef działu krajowego “Gazety Polskiej”.
Skoro jesteśmy już przy powiązaniach rodzinnych, to warto zauważyć, że Biurem
Współpracy Instytucjonalnej w Kancelarii Prezydenta kieruje Anna Budzanowska, żona
obecnego ministra skarbu. A szefem Biura Ochrony i Informatyki jest Konrad Komornicki,
niegdyś jeden z najmłodszych działaczy ZChN, syn gen. Leona Komornickiego, który za
prezydentury Wałęsy był zastępcą szefa Sztabu Generalnego WP, gen. Tadeusza Wileckiego.
Na drugim biegunie znajdują się najstarsi urzędnicy Kancelarii, których żaden z prezydentów
nie zdecydował się pozbyć. Biurem Prawa i Ustroju kieruje Andrzej Dorsz, a Biurem Obsługi
Organizacyjnej Prezydenta – Janusz Strużyna. Obaj rozpoczęli pracę jeszcze w Kancelarii
Rady Państwa PRL, za czasów Henryka Jabłońskiego. Do Kancelarii Prezydenta przeszli
wraz z gen. Jaruzelskim, awansowali za prezydentury Wałęsy i Kwaśniewskiego, a potem
przetrwali Lecha Kaczyńskiego, by doczekać kadencji Komorowskiego. Warto zresztą dodać,
że nie wszyscy dyrektorzy z ekipy Kaczyńskiego zostali zwolnieni przez ministra
Michałowskiego, np. Biurem ds. Wystąpień Prezydenta i Patronatów nadal kieruje Jolanta
Grzywacz-Borensztejn, a wicedyrektorem Biura Prasowego jest Roman Wilkoszewski,
gdański dziennikarz TVP, który miał organizować kampanię wyborczą Lecha Kaczyńskiego
w 2010 r.
Ale i obecny prezydent zatrudnił niektórych dyrektorów. Na czele Biura Kadr i Odznaczeń
postawił Małgorzatę Naumann, która była szefową Biura Prawnego TVP z nominacji prezesa
Jana Dworaka, obecnego szefa KRRiT, bliskiego przyjaciela Komorowskiego. Dyrektorem
Biura Prasowego – a faktycznie rzecznikiem prasowym głowy państwa – została Joanna
Trzaska-Wieczorek, wcześniej wiceszefowa Biura Prasowego Sejmu u boku marszałka
Komorowskiego. Z kolei Biurem Kultury i Dziedzictwa w Kancelarii Prezydenta (które
nadzoruje minister Klimczak) kieruje Agnieszka Celeda-Honkisz, szefowa redakcji kultury
Polskiego Radia w czasach, gdy mediami rządziła koalicja SLD-PSL-PO (do 2006 r.).
I jeszcze jedna ciekawa nominacja: dyrektorką Biura Polityki Społecznej (które podlega
minister Wóycickiej) została Ilona Gosk, w latach 2003-2012 szefowa Fundacji Inicjatyw
Społeczno-Ekonomicznych. A FISE to jedna z wielu udeckich instytucji założonych
na początku “transformacji ustrojowej”. Na czele Rady Programowej fundacji stoi Henryk
Wujec, jej członkiem honorowym był Jacek Kuroń, a pierwszym prezesem FISE była Helena
Góralska, nieżyjąca już posłanka UD i UW.
Artykuł ukazał się w tygodniku „Nasza Polska” Nr 33 (876) z 14 sierpnia 2012 r.