Od redakcji: Profesora
Kazimierza Jodkowskie-
go spotkaliśmy na Konfe-
rencji Pogranicza nauki:
protonauka – paranau-
ka – pseudonauka, jaka
odbyła się w Lublinie 15-
16 listopada b.r.. Prof.
Jodkowski zgodził się
odpowiedzieć na kilka
pytań.
Red.: Wydał Pan Profesor ostatnio książkę „Spór
ewolucjonizmu z kreacjonizmem. Podstawowe poję-
cia i poglądy”, starającą się uporządkować debatę
kreacjonistyczno-ewolucyjną. Stawiając obok siebie
podejście ewolucjonistyczne i kreacjonistyczne nieja-
ko nobilituje Pan Profesor kreacjonizm do rangi po-
dejścia naukowego. Nie jest to, delikat-
nie mówiąc, podejście popularne w
dzisiejszym środowisku naukowców. Jak
Pan Profesor je broni?
KJ: Kreacjonizm i ewolucjonizm z racji sporu są
ustawione obok siebie niezależnie od mojej woli.
Ustawienie takie nie musi nobilitować kreacjonizmu,
bo ewolucjoniści z reguły krytykują kreacjonizm za
pseudonaukowość rozważań. Dla mnie spór ewolu-
cjonizm-kreacjonizm jest czymś zastanym, czymś, co
analizuję filozoficznie i metodologicznie. W książce
więcej stron poświęciłem kreacjonizmowi, bo jest
mniej znany. Z całą pewnością nie wynika z tego
wniosek, bym ewolucjonizm i kreacjonizm traktował
na równi. Jeśli ktoś chce je tak traktować, to musi
umieć odpowiedzieć na pytanie, dlaczego olbrzymia
większość współczesnych uczonych traktuje kreacjo-
nizm nawet nie jako koncepcję wadliwą, ale jako
pseudonaukę.
Red.: Jak Pan Profesor ocenia perspektywy swobod-
nego uprawiania kreacjonizmu w świetle niedawnej
rezolucji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Euro-
py wzywającej instytucje oświatowe, by ostro sprzeci-
wiały się próbom przedstawiania kreacjonizmu jako
dyscypliny naukowej?
KJ: O ile dobrze pamiętam, w rezolucji tej chodziło o
zakaz propagowania kreacjonizmu w szkołach. Jest
to doskonale zgodne z tym, co pisałem wyżej – więk-
szość uczonych traktuje kreacjonizm jako pseudo-
naukę. Kreacjoniści mogą dalej uprawiać kreacjonizm
tak, jak to robią dzisiaj: wydawać własne publikacje,
spotykać się, tworzyć organizacje kreacjonistyczne
itp. I przekonywać opornych, że jest to koncepcja
naukowa. Na razie więc nie ma zakazu uprawiania
kreacjonizmu. Jest tylko zakaz propagowania go w
szkołach.
Red.: W swojej książce poświęca Pan Profesor miej-
sce zaangażowaniu kościołów w propagowanie kre-
acjonizmu. Jaka jest Pańska ocena tych działań z
pozycji filozofa nauki? Co kościoły powinny popra-
wić?
KJ: Zaangażowanie kościołów w tej sprawie jest
dobrym argumentem dla przeciwników kreacjonizmu,
że nie jest to nauka, ale pewnego typu religia w na-
ukowym przebraniu. Jeśli jednak kościoły propagują
kreacjonizm religijny, np. biblijny, to mają do tego
pełne prawo, byleby w swojej propagandzie wyraźnie
ten religijny charakter akcentowały. Niestety, wiele
publikacji wydanych pod szyldem kościelnym mocno
miesza sprawy religii i nauki. Jeśli chodzi o publikacje
kreacjonistyczne w prasie kościelnej, to – niestety –
często pojawiają się w nich błędy rzeczowe, czasami
polegające na niewłaściwym przetłumaczeniu termi-
nów technicznych.
Red.: W szeroko rozumianych kręgach chrześcijań-
skich popularny jest ewolucjonizm chrześcijański (czy
szerzej ewolucjonizm teistyczny). Jak ocenia Pan
Profesor tę koncepcję?
KJ: Oceniam nie najlepiej. Choć ewolucjonizm chrze-
ścijański jest logicznie możliwy, to jednak faktyczny
sposób propagowania go odbieram jako próbę oszu-
kania ludzi wierzących. Ewolucjonizm chrześcijański
to pogląd, że Bóg stworzył życie i człowieka, ale
sposobem stworzenia była/jest ewolucja. Problem w
tym, że słowa „ewolucja” i „ewolucjonizm” są wielo-
znaczne. Dzisiejsza nauka przyjmuje ewolucję darwi-
nowską, a więc taką, w której nie ma udziału żaden
nadprzyrodzony czynnik. Mechanizm ewolucji to tylko
mutacje + dobór naturalny. Oczywiście, można twier-
dzić, że oprócz tego co jakiś czas działała ręka Bo-
ska, poprawiająca coś lub wyznaczająca kierunek
ewolucji. To też będzie ewolucja. Ale nie jest to taka
ewolucja, o jakiej mówią dzisiejsi uczeni. Kiedy zwykli
ludzie słyszą o chrześcijańskim ewolucjonizmie, to
myślą, że można pogodzić ich chrześcijańską wiarę
ze współczesną nauką, a to nie jest prawda. Gdyby
zwolennicy chrześcijańskiego ewolucjonizmu zwracali
na to uwagę, podkreślali, że mówią
o innej ewolucji, nie miałbym do
tego żadnych zastrzeżeń.
Red.: Na Konferencji wygłosił Pan
Profesor wykład pt. „O ewolucyjności kryterium de-
markacji”. Przedstawił Pan tam pogląd, że kreacjo-
nizm jest pseudonauką. Czy była to intelektualna
prowokacja?
KJ: Nie, to nie była prowokacja. Faktem jest przecież,
że olbrzymia większość uczonych, zwłaszcza biolo-
gów, uważa kreacjonizm za pseudonaukę. Dla mnie,
filozofa nauki, jest to fakt, który powinienem umieć
zrozumieć i wyjaśnić. Moim zdaniem w dotychczaso-
wej literaturze nikt nie umiał tego porządnie wyjaśnić,
choć było wiele prób. Według możliwych do utrzyma-
nia kryteriów demarkacji kreacjonizm jest co najwyżej
koncepcją błędną, nieprawdziwą, fałszywą, ale nie
pseudonaukową. Przykładowo: wg falsyfikacjoni-
stycznego kryterium demarkacji (o którym, nota bene,
jeden z Panów pisał u mnie pracę magisterską, gdy
jeszcze pracowałem na UMCS-ie) teoria jest nauko-
wa, gdy jest możliwe jej empiryczne
8
„
„
„
„ i d ź P O D P R Ą D ”
P O D P R Ą D ”
P O D P R Ą D ”
P O D P R Ą D ” nr 11/40/ listopad 2007
sprzeczności z uznawaniem ewolucji."
I rzeczywiście, po latach takiego prania mózgu
„wierzący” już powszechnie wiedzą, jak powstał świat.
Słowo wierzący celowo w tym kontekście ująłem w
cudzysłów. Chrześcijanin to osoba, dla której oddawa-
nie chwały prawdziwemu Bogu jest nadrzędnym ce-
lem życia. Warto przy tej okazji zwrócić uwagę, jakiej
chwały Bóg dozna w niebie, gdy staną przed Nim
ludzie prawdziwie wierzący:
Upada dwudziestu czterech starców przed tym,
który siedzi na tronie, i oddaje pokłon temu, który żyje
na wieki wieków i składa korony swoje przed tronem,
mówiąc:
Godzien jesteś, Panie i Boże nasz, przyjąć
chwałę i cześć, i moc, ponieważ Ty stworzyłeś
wszystko, i z woli twojej zostało stworzone, i zaistnia-
ło. Obj. 4:10-11
Tak właśnie brzmią pierwsze słowa ludzi wypo-
wiedziane przed tronem Najwyższego, według relacji
ap. Jana. Kiedy skończy się czas głoszenia przez
Kościół ewangelii o darmowym zbawieniu w Jezusie,
Bóg pośle jednego ze swych aniołów z następującym
poselstwem dla świata:
I widziałem innego anioła, lecącego przez śro-
dek nieba, który miał ewangelię wieczną, aby ją
zwiastować mieszkańcom ziemi i wszystkim naro-
dom, i plemionom, i językom, i ludom, który mówił
donośnym głosem:
Bójcie się Boga i oddajcie mu chwałę, gdyż
nadeszła godzina sądu jego, i oddajcie pokłon
temu, który stworzył niebo i ziemię, i morze, i
źródła wód. Obj. 14:6-7
Widać stąd, że w niebie jakąś dziwną estymą
otaczają prawdę o osobistym i bezpośrednim stwo-
rzeniu wszystkiego przez Wszechmocnego. Wiążą ją
bezpośrednio z należną Bogu czcią i oddawaną Mu
chwałą. Myślę, że dobrze by się stało, gdyby wszyscy
wierzący (tym razem bez cudzysłowu) zdali sobie
sprawę z fundamentalnej dla Boga sprawy pochodze-
nia świata. Oddanie w tym dziele Przypadkowi bo-
skiej roli jest odarciem Pana Panów z należnej Mu
chwały. Jeśli poważnie traktujemy słowa jako w
niebie, tak i na ziemi, stańmy razem do walki o
prawdę o Stwórcy.
NAUKA A BIBLIA
Paweł Chojecki
D
la wielu postronnych obserwatorów nieja-
sna jest gorliwość biblijnych chrześcijan w
obronie bezpośredniej stwórczej aktywności naszego
Boga. Katolicy, widząc wzbierająca potęgę nauki w
kształtowaniu myślenia przeciętnego człowieka, już
dawno skapitulowali, a nawet czynnie włączyli się w
szerzenie ewolucyjnego mitu. Niedoścignionym przy-
kładem jest tu ksiądz-jezuita Teilhard de Chardin,
który stworzył filozoficzne podwaliny pod tzw.
„ewolucjonizm chrześcijański” i popularyzował
„naukowe” odkrycie swoich czasów — człowieka z
Piltdown. Miał on być brakującym ogniwem w ewolu-
cji homo sapiens, a okazał się zlepkiem kawałków
kości człowieka, szympansa i orangutana... Wybla-
kłym cieniem wielkiego „księdza-naukowca” jest
lubelski arcybiskup śyciński znany ze swoich wywo-
dów o rzekomej chrześcijańskiej wierze Darwina.
Ostatnio zasłynął szkoleniem swoich katechetów -
"jak łączyć wiarę i naukę, poznać różne rodzaje ewo-
lucjonizmu i dyskutować na temat bezkrytycznego
podejścia do kreacjonizmu". A jego adiutant ks. dr Lis
ujmuje bez ogródek cel KUL-awej edukacji: "Chodzi o
to, by wierzący wiedzieli, że katolicyzm nie stoi w
O CO TYLE
O CO TYLE
SZUMU?
SZUMU?
ks. P. Teilhard de Chardin
abp Józef śyciński
„Np. JE abp śyciński, chociaż postępowy i w ogóle, to przecież, kiedy trzeba, puszcza po archidiecezji
kopię cudownego obrazu Matki Boskiej i zaraz wszystko znowu jest w jak najlepszym porządku.”
N. Cz.
!
Michalkiewicz demaskuje
metodę śycińskiego:
WYWIAD Z PROF. JODKOWSKIM
cd. na str. 11
megas@richmond.pl
obalenie. Jeśli kreacjonizm twierdzi, że
Ziemia ma od 6 tys. do 10 tys. lat, to przecież istnieje
możliwość obalenia tego poglądu – uczeni dysponują
wieloma metodami wyznaczania wieku różnych
warstw Ziemi.
Ja zaproponowałem rozwiązanie, wg które-
go pseudonaukowość kreacjonizmu wynika nie z tego
czy innego kryterium demarkacji, ale z pewnego
głębszego, bardziej podstawowego założenia dzisiej-
szej nauki, założenia wyznaczającego dziedzinę, w
której można uprawiać naukę, i sposób tego uprawia-
nia. Założenie to nazwałem epistemicznym układem
odniesienia. Ten układ odniesienia jest zmienny w
czasie. Dawniej był taki, że nawet wybitni biologowie i
fizycy mogli być i byli kreacjonistami. Dzisiaj, dokład-
niej: od czasów Darwina, jest inny. Dzisiejszy episte-
miczny układ odniesienia ma naturalistyczny charak-
ter: jako naukowe akceptowane są tylko wyjaśnienia
naturalne. W nauce nie wolno mówić o cudach czy
nadprzyrodzonych przyczynach.
Red.: W części Konferencji poświęconej psychiatrii dr
Piotr Bylica (Instytut Filozofii UZ) wskazał na stosun-
kowo nowe zjawisko wprowadzenia do naukowej
psychiatrii pojęć: opętanie i trans, dotychczas zare-
zerwowanych dla sfery religii (Międzynarodowa Orga-
nizacja Zdrowia, Klasyfikacja chorób i problemów
zdrowotnych z roku 1992). Nastąpiło też otwarcie na
współpracę z duchownymi (egzorcystami) w terapii.
Jak Pan Profesor skomentuje tę niekonsekwencję: z
jednej strony współczesna nauka mieni się być czysto
naturalistyczną i zwalcza wszelkie odniesienia do
Boga w pytaniach o genezę, a w (uważanej za na-
ukową) psychiatrii posiłkuje się religią?
KJ: Skomentuję to tak, jak Pan mówi – jest to niekon-
sekwencja. Najwyraźniej kontrola środowiska nauko-
wego nie jest dokładna i czasami coś się komuś
wypsnie. W przypadku psychiatrii pewnie jest tak, że
nie ma jeszcze pewności, czy naprawdę jest to dzie-
dzina naukowa i stąd ta zmniejszona czujność. W
każdym razie ja myślę, że ta „wpadka” zostanie
wkrótce naprawiona.
Dziękujemy Panu Profesorowi za przyjemność
wymiany myśli! Radosław Kopeć i Paweł Chojecki
1
Klementyna z Tańskich Hofmanowa, Listy o wychowywaniu dziew-
cząt, Wrocław 1833, ss 28-30, 33-38 [w:] Źródła do dziejów nauczania
domowego dzieci polskich w XIX i początku XX wieku, pod red.
Krzysztofa Jakubiaka, Grażyny Karłowskiej, Moniki Nawrot, Adama
Winiarza, Bydgoszcz 2005, ss. 57-58.
2
Tamże
3
Tamże
4
Tamże
Czy była Pani uczona w domu? Czy chodziła
Pani do przedszkola? Ma Pani dobre wspomnienia
ze szkoły?
- Ja, mój mąż, moje siostry i wszystkie dzieci z
mojej ulicy, a także z mojej klasy nie chodziliśmy do
przedszkola, bo go po prostu nie było. Rodziny były
liczne i wielopokoleniowe, dlatego dziećmi zawsze
ktoś z rodziny mógł się zająć. Przedszkola w czasach
socjalizmu w Polsce stały się koniecznością z powodu
tzw. transformacji społecznej. Kobiety do pracy - to
upadek rodziny pokoleniowej.
Moje wspomnienia ze szkoły podstawowej...
Pamiętam do dziś mój pierwszy dzień w szkole. Czu-
łam się bardzo zagubiona, niepewna, pełna obaw
wśród masy dzieci, których nie znałam. Na swojej
ulicy miałam liczne grono rówieśników, z którymi
spędzałam wiele czasu na wspólnych zabawach - byli
to wszyscy „swoi”. Myślę, że pewnie uciekłabym do
domu, gdyby nie oparcie dorosłych, którzy mi towarzy-
szyli w tym dniu. Sporo czasu musiało upłynąć, zanim
całkowicie przystosowałam się do nowej sytuacji.
11
„
„
„
„ i d ź P O D P R Ą D ”
P O D P R Ą D ”
P O D P R Ą D ”
P O D P R Ą D ” nr 11/40/ listopad 2007
W
czasach, w których przyszło nam żyć,
można zaobserwować pogłębiającą się
tendencję w zacieraniu różnic między płciami. Dziew-
częta są męskie, a chłopcy niewieścieją. W efekcie
trudno niekiedy powiedzieć, z kim ma się do czynie-
nia. Wydaje się, że jest to efekt między innymi zanie-
dbań w wychowaniu dziewczynek przez matki, a
raczej tego, że pozostawiają kształtowanie swoich
córek tylko szkole i to szkole koedukacyjnej, która
psuje zarówno dziewczęta, jak i chłopców, bo prze-
cież jej celem nie jest przygotowanie kobiety i męż-
czyzny do pełnienia ich ról życiowych. Nie chodzi mi
tu bynajmniej, by kreować wzór lalki, bo takich nigdy
nie brakowało i nie brakuje, ale o takie dziewczęta,
które byłyby zaradne, ciche, wytrwałe, szanujące
swoich ojców i mężów, delikatne, czułe… po prostu
kobiece. Media, szkoła i same matki wyśmiewają taki
wzór kobiety i kształtują w dziewczętach męskie
cechy, które każą im walczyć o pozycję społeczną
oraz egoistycznie spełniać swoje zachcianki i pragnie-
nia. W rezultacie mają, a kolejne będą miały, bardzo
duże problemy w dobrym wypełnieniu swoich obo-
wiązków jako żony i matki, o ile w ogóle będą się do
tego nadawały.
Dla przypomnienia, jak w polskich domach
poważnie podchodzono do wychowywania dziewcząt,
przytoczę kilka fragmentów książki Klementyny z
Tańskich Hoffmanowej z 1833 r. „Listy o wychowywa-
niu dziewcząt”: „Ja chcę na przykład, żeby moje
dziewczęta umiały niewiele wprawdzie rzeczy, ale
gruntownie i dobrze; a żadnej nauki technicznymi
słowy, z reguł, uczyć ich nie myślę; bo sądzę, że ten
sposób szkolny, dla mężczyzn konieczny, dla nas
nieprzyzwoity. W kobiecie, wszystko co się umiejętno-
ści tyczy, powinno być łagodne, nieśmiałe, na wpół
ukryte; wszystko, co umie, powinna umieć jakby z
natchnienia, jakby niechcący; wtenczas nauka nie
szkodzi bynajmniej powabom płci jej właściwym,
owszem, dodaje jej wdzięku, zniknie on zupełnie,
skoro po męsku uczyć ją będę” […]
„Bez żadnego zatem przymusu mężczyznom
wyższość przyznawać będą, skromności przy świetle
nie stracą, i nigdy kobietami być nie przestaną”.
1
Pani Klementyna krytykuje również praktykę
oddawania dzieci na wychowanie obcym osobom.
Współcześnie uważa się, że najważniejsze dla więzi i
relacji dziecka z matką są trzy pierwsze lata, a potem
to już może samo ruszać na podbój świata, zwanego
umownie przedszkolem. Nie chcę umniejszać warto-
ści i radości z tych pierwszych lat po pojawieniu się
dziecka w rodzinie, ale zgadzam się w zupełności z
Panią Hoffmanową, że najważniejsza rola matki i ojca
zaczyna się właśnie później, bo: „Fizyczne wychowa-
nie można bezpiecznie komu innemu powierzyć,
główny tylko zostawiając sobie dozór; bo każda pra-
wie piastunka równie dobrze jak matka dziecko prze-
winie, wykąpie, umyje, ubierze; ale nad moralnym,
nikt lepiej od matki czuwać nie potrafi. Od drugiego
roku staram się więc mieć jak najczęściej dziewczynki
m o j e
p r z y
sobie,
w piątym
r o k u
zaczęłam
uczyć czytać dziewczęta moje, do tej chwili nauki ich
kończyły się na rozmowach ze mną i na ręcznych
zatrudnieniach.”
2
„śal mi zawsze tych matek, które bez koniecznej
potrzeby między siebie i córki obcą stawiają osobę;
nie wiedzą zapewne, jakiej się pozbawiają pociechy.
Ta osoba, dopełniając ich powinności, wchodzić musi
w ich prawa, odbiera im ufność i przywiązanie dzieci, i
tę chlubę, tę zasługę, która spływa na matkę, kiedy
córka przez nią jedynie wychowywana, cnotą i świa-
tłem jaśnieje. Ja znam powinności niewiasty i tak je
wysoko cenię, żebym tych starań nie odstąpiła komu
innemu.”
3
Mówi też o obowiązkach, które matki powinny
nakładać na swoje córki, i jest to raczej niepoprawny
politycznie pogląd na pracę dzieci.
„Z wolna, ale wcześnie dziecię sposobić do
pracy należy, maleńkie i łatwe zrazu zadawać mu
powinności, pomnażać z wiekiem ich trudności i
liczbę, a tak nieznacznie zatrudnienie drugim życiem
stanie się dla niego. Ja nawet zaraz od początku
postanowiłam sobie prawo nie opuszczania tych nauk
dziewcząt moich, i dawania ich ile możności o regu-
larnej godzinie, czy miały ochotę czy nie.”
4
Nic dodać, nic ująć. Mam nadzieję, że uda mi
się wychować moje córki w takim właśnie duchu.
BŁĄD PREMIERA KACZYŃSKIEGO!
Jednym z błędów premiera w kampanii wybor-
czej było zbyt ostre w naszym kraju wypowiedzenie
walki korupcji. Zapomniał on o tym, że w okresach
okupacji zarówno niemieckiej, jak i sowieckiej naród
nasz nauczył się kraść. Każdy prawie dorabiał do
głodowych zarobków. We wszystkich zakładach
państwowych pracownicy „organizowali” wszystko,
co się dało, nie tylko rzeczy, ale i narzędzia. W moim
mieście znam tylko dwóch stolarzy (ze Spółdzielni
stolarskiej), którzy się nie wybudowali. Pozostali
pobudowali domy, choć mizernie zarabiali. Specjal-
nie uszkadzali meble, później je przeceniali i za
grosze kupowali, następnie usterki usuwali i po
trochę niższej cenie niż w sklepie sprzedawali. I tak
by można mnożyć przykłady w zakładach mięsnych,
m e t a -
lowych i
i n -
n y c h .
L e k a -
rze
za
s w e
m a r n e
pensje
p o b u d o -
wali wille. Tylko trzech lekarzy we Wschowie miesz-
ka do dziś w blokach. Nauczyciele nie kradli, bo nie
mieli czego. Kredy nie weźmie, bo co z nią zrobi?
Niektórzy nauczyciele dorabiali jednak korepetycjami
dla słabych i nie tylko. Specjalnie stwarzali sytuacje
zagrożenia repetowania klasy. W urzędach np. pra-
wa jazdy bez łapówki nie można było dostać. I teraz
ci wszyscy łapówkarze strasznie się przestraszyli,
zarówno ci, którzy dawali, jak i ci, którzy brali. Pomy-
śleli, że jak zaczną szukać, to ich znajdą, więc zagło-
sowali za „Platformą”, która te sprawy najprawdopo-
dobniej rozmyje, sporo afer unieważni. Jeśli chodzi o
młodzież, to ta się nabrała na obiecanki „złotych
gór”, a już się przebąkuje o odpłatności za studia.
Karol Muszkieta
95% Polaków przyznaje się, że są wierzący. Do
kościoła uczęszcza około 46%, a komunię przyjmuje
około 16%. Ciekawe, czy ci, którzy okradali zakłady
państwowe i społeczne, korzystali z sakramentów
świętych. Mnie się wydaje, że jak państwowe, to
można było coś podwędzić. Bo do tego Państwo
przyzwyczajało. W Kościanie w latach 80-tych były w
sądzie dwie sprawy. Jedna babka za kradzież dwu
kostek masła w SAM-ie dostała 3 miesiące aresztu,
a inna za kradzież pensji koleżance z pracy (1400 zł)
dostała karę w zawieszeniu. Oto była sprawiedli-
wość.
LISTY DO
REDAKCJI
Być kobietą, być kobietą…
Anna Kopeć
Przypisy:
WYWIAD Z PROFESOREM ...
cd. ze str. 8