Jayne Ann Krentz
Dar ognia
1
Rozdział pierwszy
T
o naprawdę bardzo głupi pomysł - oświadczyła Verity Ames. - Kiedy rozdawano
zdrowy rozsądek, dobry Bóg najwyraźniej o was dwóch zapomniał. A może po prostu
pominął wszystkich facetów.
Spojrzała ze złością na mężczyzn siedzących po przeciwnej stronie stołu. Jeden z nich
był jej kochankiem, drugi ojcem. Kochała obu, ale w tej chwili udusiłaby ich bez chwili
wahania. Jak mogło jej zależeć na takich zakutych łbach? To chyba świadectwo braku
charakteru.
- Uspokój się, Rudzielec. Już ci mówiłem, że w ogóle nie masz się czym przejmować.
To będzie po prostu bułka z masłem.
W gęstwinie siwiejącej rudej brody ojca zalśniły bielą zęby. Błękitne oczy skrzyły się
humorem. Emerson Ames - pisarz na pół, a poszukiwacz przygód na całym etacie - potężnie
zbudowany mężczyzna miał nienasycony apetyt na życie na jego najbardziej niebezpiecznych
ścieżkach. Verity odziedziczyła po ojcu płomiennorude włosy i niezwykłą barwę oczu.
Wychowywał ją samotnie po śmierci żony. Postarał się, aby jedyne dziecko otrzymało
gruntowne, choć może trochę nietypowe wykształcenie. Dopilnował, aby umiała zadbać o
siebie. Nie udało mu się jej jedynie zaszczepić własnego nieugaszonego pragnienia docierania
do najdzikszych zakątków świata. Verity bardzo ceniła sobie ciepło domowego ogniska.
- Nie próbuj mnie uspokoić, tato. Wysłuchałam waszego planu i uważam, że jest
bardzo ryzykowny. Samuel Lehigh sam wpakował się w kłopoty. Pozwól mu się z nich
wykaraskać. Nie ma potrzeby, żebyście wy się w to mieszali.
- Lehigh tym razem wpadł na całego. Potrzebuje pomocy. Kogoś, komu może zaufać -
odparł Jonas. Wyciągnął rękę i ujął z wdziękiem stojący przed nim kieliszek wódki. Jonas
Quarrel miał mnóstwo męskiego uroku, który był wynikiem jego spokojnej, wewnętrznej siły.
Verity uważała, że taką siłę mógłby posiadać szlachcic z epoki renesansu - cywilizowaną
dzikość.
Chociaż Jonas miał wdzięk i siłę Medicich, nie stroił się jak arystokrata. Tego
wieczora nosił swój zwykły strój – jasnoniebieską roboczą koszulę, dżinsy i zdarte buty.
Skórzany pas był popękany od wieloletniego noszenia. Quarrel nie ubierał się jak
2
renesansowy arystokrata, ale posiadał niezwykłe talenty Medicich czy Borgiów - z równą
łatwością posługiwał się sztyletem, jak cytował poezję.
Do wykonywania obecnego zajęcia miał z pewnością zbyt dobre kwalifikacje,
pomyślała Verity z przekąsem. Jonas Quarrel był jednym z nielicznych pomywaczy ze
stopniem doktorskim. Specjalizował się w historii renesansu, a zwłaszcza w broni i
strategiach tamtej epoki.
Nie był przystojny, ale mężczyźni o jego wdzięku i sile nigdy nie musieli podpierać
się tak powierzchowną rzeczą jak uroda. Gdy Verity spoglądała mu w oczy - barwy złotych
florenckich monet, inteligentne i pełne duchów przeszłości, nie interesował jej jego wygląd.
Umiał uwieść ją jednym dotknięciem, krótkim spojrzeniem. Kochała go całym sercem. Teraz
postanowił ją opuścić.
- Lehigh nie poprosiłby o pomoc, gdyby jej naprawdę nie potrzebował - przekonywał
Jonas niskim, matowym głosem. - Przez telefon nie pozostawił najmniejszych wątpliwości, że
Emerson jest jedyną osobą, co do której ma pewność, że załatwi sprawę okupu. Nie dał
Emersonowi wyboru. Musi pojechać do Meksyku i porozumieć się z porywaczami. Czy
naprawdę chcesz, żeby twój ojciec wyruszył sam?
Już kilka godzin temu Verity uświadomiła sobie, że przegrała tę bitwę, jednak nadal
prowadziła beznadziejną walkę.
- Może się tym zająć meksykańska policja.
Emerson pokręcił głową.
- Daj spokój, Rudzielec. Chyba wiesz, jak jest. Wciągnięcie glin to ostatnia rzecz, na
którą Lehigh może sobie pozwolić, nawet gdyby wierzył, że sami nie zgarną okupu i nie
uciekną z forsą. Trzeba sobie to jasno uświadomić. Jeśli masz do czynienia ze stróżami prawa
i porządku w Meksyku, grasz w ciemno. Nie, stary Sam wie, że to trzeba załatwić bez
rozgłosu.
- Czy naprawdę nie ma nikogo oprócz ciebie, kogo mógłby poprosić o wręczenie
okupu? - spytała Verity z niedowierzaniem.
Emerson wzruszył potężnymi ramionami.
- Nikomu nie może zaufać.
- To wiele mówi o trybie życia starego Sama i jego przyjaciołach - wymruczała
Verity. - Wyobraźcie sobie, że dożył sędziwego wieku - osiemdziesiątki - i nie ma nikogo na
ziemi, kogo mógłby wezwać na pomoc.
- Jak sądzisz, jak mu się udało dożyć tak sędziwego wieku? - Emerson parsknął. -
Widocznie nigdy nie zaufał niewłaściwej osobie.
3
Verity przez krótką chwilę bez słowa patrzyła na Jonasa. Spokojnie popijał wódkę i
nie odwracał spojrzenia. Wiedziała, że dalsza kłótnia nie ma sensu. Od wczorajszego dnia,
gdy Lehigh zadzwonił rano do restauracji, próbowała ich nakłonić do rezygnacji z wyprawy.
Zaakceptowanie decyzji ojca nie było takie trudne. Verity już dawno przyzwyczaiła się do
niespokojnego, pełnego przygód trybu życia Emersona. Jednak gdy myślała o wyjeździe
Jonasa, czute się tak, jakby ktoś wbijał jej nóż prosto w serce.
- Co z twoim pisaniem, tato? - spróbowała jeszcze raz, choć wiedziała, że to nic nie
da. - Mówiłeś, że masz ściśle określony termin oddania scenariusza tego futurystycznego
westernu. Nie dotrzymasz go, jeśli wybierzesz się do Meksyku.
- Przełożę termin - odparł gładko Emerson. - Jeśli wydawca się nie zgodzi, to jego
problem.
Verity skrzywiła się z niezadowoleniem i zwróciła się do Jonasa.
- Już zacząłeś robić prawdziwe postępy w nauce gotowania. Tyle się spodziewałam po
twoim gulaszu z fasolki szparagowej. Klienci go uwielbiają.
Jonas nieznacznie wykrzywił wargi.
- Jak wrócę, to dokończymy lekcje gotowania.
Verity położyła obie dłonie płasko na stole.
- Zatem - zaczęła, akceptując nieuniknione z kamiennym wyrazem twarzy - kiedy
ruszacie?
Jonas przyglądał się jej przez chwilę.
- Jutro rano. Wcześnie.
Skinęła głową.
- Powodzenia. Powiedzcie „cześć” ode mnie Samowi Lehighowi. - Wstała
gwałtownie, oszołomiona konsekwencjami przegranej walki. Jeśli to nie był koniec, to z
pewnością początek końca.
Być może byłoby lepiej, gdyby Jonas zerwał z nią wprost. Nie, jednak wówczas
byłoby znacznie gorzej. Na myśl, że może go już nigdy więcej nie zobaczyć, ogarnęła ją
rozpacz, lecz jeszcze trudniej było zaakceptować pojawianie się i znikanie Jonasa przez
następne pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat jej życia. Przeraziła ją wizja dziesięcioleci niepewnych
pożegnań i powitań.
Cholera, robię się sentymentalna, pomyślała Verity, zgarniając szklanki z najbliższego
stołu. Przeszła przez pustą restaurację do kuchni, ze złością mrugając oczami pełnymi łez,
które lada chwila mogły popłynąć po policzkach.
4
To było do niej niepodobne. Nigdy nie płakała. Zirytowała ją niezwykła reakcja. Co
się z nią dzieje? Wiedziała, że wcześniej czy później do tego dojdzie, że pewnego dnia Jonas
ulegnie niespokojnemu duchowi, dręczącemu go od wielu lat, zanim poznał Verity.
Verity próbowała przygotować się na ten dzień, ale gdy nadszedł, uświadomiła sobie,
że nie umie się obronić. Stała się przerażająco bezradna. W ciągu ostatnich kilku miesięcy za
bardzo poddała się Jonasowi, zbyt wiele z siebie dała. Zabrał wszystko, co była w stanie mu
dać, a teraz po prostu odchodził.
Prawdopodobnie wróci. Jednak nie mogła być pewna, czy wróci dla więzów miłości.
Nie mogła zyskać tej satysfakcji. Jeśli Jonas kiedyś wróci, to ze względu na więź psychiczną,
która ich łączyła. Potrzebował jej tylko z jednego powodu. Ostatnio Verity zaczęła się
zastanawiać, jak długo jeszcze będzie jej potrzebował, choćby tylko dla tej więzi.
Jonas Quarrel szybko nauczył się panować nad dziwacznym talentem do psychometrii,
który kiedyś groził mu obłędem lub przemianą w mordercę. Dzięki Verity odkrył drogę
kontrolowania podróży w wymiar, w którym w tajemniczym korytarzu czasu znajdowały się
zatrzymane na zawsze pełne przemocy chwile z przeszłości.
Tak, pomyślała wstawiając szklanki do zlewu. Jonas będzie do niej wracał tak długo,
jak długo będzie potrzebował jej pomocy w zrozumieniu swej tajemniczej, potężnej siły.
Jednak gdy tylko znajdzie się w punkcie, gdy będzie mógł ją sam kontrolować, odejdzie i
nigdy nie wróci.
Koniec mógł być jeszcze bardziej ostateczny, pomyślała Verity, gasząc światło w
kuchni. Jonas pewnego dnia mógł po prostu odejść w poszukiwaniu przygód i zginąć.
Wszystko jedno, i tak czekało ją dużo czasu, który spędzi samotnie.
Może nie tak całkiem samotnie, pomyślała nagle. Dotknęła delikatnie brzucha. Nie
było jeszcze powodu do paniki. Wielu kobietom od czasu do czasu spóźniał się okres.
Napięcie i kłopoty potrafiły dziwnie wpływać na kobiece ciało.
Włożyła ulubioną skórzaną kurtkę i otworzyła kuchenne drzwi do restauracji. W
lutową noc panowało przenikliwe zimno. Na ścieżce prowadzącej do ukrytych niedaleko
wśród drzew dwóch niskich domków lśniły pokryte lodem kałuże. Ostrożnie wybierała drogę
do wygodnego domu, który od jesieni dzieliła z Jonasem.
Czekała ją długa, mroźna zima.
W pustej restauracji nad dwoma mężczyznami siedzącymi przy stole zawisła ciężka
cisza. Jonas przysłuchiwał się odgłosowi zamykanych przez Verity drzwi i zastanawiał się,
jak długo ten głuchy dźwięk będzie go prześladował. Sięgnął po prawie pustą butelkę wódki.
5
- Będzie tu, gdy wrócisz - zapewnił go Emerson. - Verity nigdzie się nie wybiera.
Będzie tu na ciebie czekała.
- Chryste, nie sądziłem, że aż tak źle to przyjmie - wymruczał Jonas. - Spodziewałem
się wybuchu na początku, ale myślałem, że w końcu jej przejdzie i da się przekonać. Cholera,
myślałby kto, że wyjeżdżamy na rok, a nie na kilka dni.
Emerson przyglądał się zamyślony swojemu towarzyszowi.
- Jeśli chcesz się wycofać, wystarczy jedno słowo. Dam sobie radę.
- Nie rób z siebie durnia. To kompletna głupota, ty jeden na ich trzech, zwłaszcza
kiedy możesz mieć pod ręką wsparcie. Cholernie dobrze wiesz, że to przekazanie okupu nie
będzie takie łatwe i proste, jak powiedziałeś Verity. Zabiją Lehigha, jeśli tylko im się uda. Dla
nich tak będzie lepiej, mniejszy kłopot.
- Tak. Jestem pewien, że wziął to pod uwagę, gdy zwrócił się do mnie z prośbą o
podjęcie i przywiezienie gotówki.
- Udało mu się przekonać porywaczy, że jesteś jedynym facetem na Ziemi, któremu
można zaufać, że załatwi wymianę.
- Stary Sam to spryciarz. Ma rację. Gdyby poprosił o to kogoś innego,
prawdopodobnie grałby z porywaczami w bezika aż do sądnego dnia, czekając na
wykupienie. Przykro mi to mówić, ale większość z jego tak zwanych przyjaciół ledwo
położyłaby łapę na forsie, natychmiast zapomniałaby o więzach przyjaźni.
- Opłaca się mieć jednego czy dwóch przyjaciół na tym świecie - stwierdził Jonas.
- Jasne. Wiesz Jonas, jak już wspomniałeś o przyjaźni, naprawdę doceniam twoją
propozycję wyruszenia ze mną. Jednak nie chcę stać się przyczyną rozdźwięku między tobą a
moją córką.
- Między Verity a mną nie będzie rozdźwięku z powodu takiego głupstwa. - Jonas
przekonywał go pewnym głosem. - Dojdzie do siebie. Jest wściekła, bo przyzwyczaiła się, że
wszystko jest tak, jak chce. Wiesz, że to twoja wina. Wychowałeś ją na wyjątkowo
rozkapryszonego bachora.
- Sam nie wiem, Jonasie - westchnął Emerson. - Nigdy nie widziałem, żeby się
zachowywała tak jak dzisiejszego wieczora. Pod koniec jakby się poddała. To zupełnie do
niej niepodobne. Uczyłem ją, że trzeba do końca walczyć o swoje.
Jonas poczuł, jak zimna dłoń strachu zaciska mu się na sercu. Oszołomiła go myśl, że
Verity może zrezygnować z ich związku. Nie wziął pod uwagę tej możliwości. Przyzwyczaił
się do tego, że kompletnie poddawała mu się w łóżku, kłóciła z nim o karierę zawodową czy
raczej jej brak, pouczała, aby zmienił lekceważący stosunek do pracy. Uświadomił sobie, że
6
przez kilka ostatnich miesięcy upajał się jej uczuciem, uważając miłość Verity za coś
naturalnego.
Co gorsza, z wielką pewnością siebie założył, że nic nie zerwie łączącej ich więzi
psychicznej. Była podstawą całego związku i zawsze będzie ich łączyła.
Jonas postarał się uspokoić. Ta więź była jego atutem. Verity nie mogła temu
zaprzeczyć - łączyła ich znacznie mocniej niż miłość, seks czy interesy.
Jednak przez kilka ostatnich miesięcy dowiedział się, że Verity ma dość siły i
determinacji, aby doprowadzić do tego, co sobie zaplanowała.
Jonas zrozumiał, że jeśli postanowiła go skreślić, to wpadł w poważne kłopoty.
Dopił wódkę. Kieliszek stuknął głośno o blat, gdy odstawił go raptownie na stół.
Wstał.
- Lepiej będzie, jak wrócę do domku i wezmę się do pakowania.
- Dobrze - powiedział Emerson, marszcząc krzaczaste brwi. - Zamknę restaurację. Nie
zapomnij nastawić budzika. Musimy wyruszyć o piątej, jeśli chcemy złapać samolot do
Mexico City. Na lotnisko w San Francisco jedzie się półtorej godziny.
- Do zobaczenia o piątej - Jonas wyszedł, nie obejrzawszy się za siebie. Wstanie na
czas nie było w tej chwili jego największą troską. Ważniejsze było upewnienie się, że Verity
nie zamierza go zostawić.
Lista najważniejszych spraw w życiu Jonasa była krótka i prosta. Na pierwszym
miejscu był związek z Verity. Początkowo znalazła się tak wysoko, ponieważ pomagała mu
kontrolować jego dziwną moc. Teraz połączyły go z Verity nowe więzi. Namiętność, przyjaźń
i miłość splątały się z więzią psychiczną. Jonas nawet nie próbował rozdzielać czy analizować
więzi łączących go z Verity, ale wyczuwał, że ona od czasu do czasu zastanawia się nad tą
sprawą.
Kobiety mają talent do stwarzania problemów tam, gdzie dla mężczyzn w ogóle żaden
problem nie istnieje.
Znalazłszy się na zewnątrz Jonas wziął głęboki oddech. Zima ogarnęła małe
miasteczko Sequence Springs. W całej północnej Kalifornii panowały niezwykłe w tym
rejonie mrozy. W styczniu spadło trochę śniegu, a Jonas sądził, że nim skończy się luty,
spadnie go jeszcze więcej.
W Meksyku będzie ciepło, ale nie tak jak w łóżku Verity.
Jęknął w duchu, gdy pomyślał, że przez kilka następnych dni będzie spał bez swojej
rudej ślicznotki. Postawił obszyty futrem kołnierz nowej zamszowej kurtki. Podobała mu się,
7
zwłaszcza że był to prezent od Verity na Gwiazdkę. Gdy przyjechał do Sequence Springs, nie
miał nic ciepłego. Przedtem nie było mu to potrzebne.
Przez ostatnich kilka lat nieustannie wędrował w rejonie południowego Pacyfiku i w
Meksyku. Przebywał w miejscach o ciepłym, wilgotnym klimacie, gdzie wiała balsamiczna
bryza i nikomu nigdzie się nie śpieszyło. Pito tam za dużo rumu i tequilli i nie zastanawiano
nad przeszłością. Miejsca te pozbawiały chęci zbytniego skupiania się nad przyszłością. Tam
każdy mógł się ukryć, nawet przed samym sobą.
Jonas wcisnął dłonie głęboko w kieszenie kurtki i z pochyloną głową poszedł w
kierunku domku Verity. Widział rozjaśnione ciepłym światłem okna. Kilkaset metrów dalej,
nad brzegiem jeziora, potężne reflektory oświetlały imponującą, neoklasyczną fasadę
eleganckiego sanatorium Sequence Springs Spa. Budynek jaśniał w odległości, sprawiając
wrażenie prawie nie z tego świata. Verity czasami chodziła wieczorami do sanatorium, by
wymoczyć się w basenie z ciepłą wodą. Jonas miał nadzieję, że nie ma zamiaru iść tam i
dzisiejszego wieczora.
Pokonał kilka stopni i przemierzył ganek, w oknie poruszył się cień. Jonas trochę się
uspokoił. Verity była w domu, czekała na niego. Otworzył drzwi frontowe i wszedł do środka,
nie wiedząc, czego ma się spodziewać.
Gdy wszedł do prostego, pozbawionego ozdób pokoju i zamknął za sobą drzwi, Verity
gwałtownie się odwróciła. Była już gotowa do spania. Na długą flanelową koszulę nocną
włożyła pikowany szlafrok. Rude włosy upięła na czubku głowy, co podkreślało wystające
kości policzkowe i wielkie, pełne wyrazu oczy.
Jak zwykle Jonas poczuł ogarniającą go gorącą falę namiętności i jednocześnie
potrzebę chronienia swojego rudzielca. Potrzebowała go, powiedział sobie, nie po raz
pierwszy. Potrafiła być niesamowicie uparta, ale pod tą kolczastą zbroją kryła się słodka i
wrażliwa dziewczyna. Musi mieć kogoś, kto się nią zaopiekuje.
Była jeszcze trochę za chuda, przyznał Jonas, przyglądając się jej krytycznie. Tej zimy
próbował ją utuczyć, ale nie było to łatwe. Verity zbyt ciężko pracowała. Restauracja „No
Bull” należała do niej. Verity znała wszystkie blaski i cienie życia małego przedsiębiorcy.
Zeszłej jesieni Jonas zgłosił się na jej ogłoszenie i od tej pory pracował jako pomywacz,
kelner i chłopiec do wszystkiego. Później zaczęła go uczyć gotowania wykwintnych
wegetariańskich dań, które były specjalnością restauracji.
Polubił tę pracę, poza tym dodatkowe korzyści były oszałamiające - sypiał z samą
szefową. Wiedział także, że z tą szefową nikt poza nim nie spał. Gdy wkroczył w jej życie,
była dziewicą.
8
- Co pijesz? - spytał Jonas, zrzuciwszy z ramion kurtkę. Postanowił spróbować
porozmawiać z nią spokojnie i rozsądnie.
- Herbatę rumiankową - obejmowała dłońmi kubek. - Chcesz trochę?
- Nie, dzięki,
- Bardzo uspokaja. Pomaga zasnąć.
Przynajmniej na niego nie wrzeszczała. Jonas zaryzykował lekki uśmiech i powoli
zmierzył ją spojrzeniem.
- Mam lepsze lekarstwo. Chodź do łóżka, to ci je pokażę.
Zaczął rozpinać koszulę. Nic nie odpowiedziała. Stała popijając herbatę. Nie spodobał
mu się wyraz niepewności w jej spojrzeniu. Zimna dłoń, która już wcześniej ściskała mu
serce, powróciła boleśnie w to samo miejsce.
- O której ruszacie?
- O piątej. Wstanę czwarta piętnaście. Muszę tylko wrzucić parę rzeczy do torby.
Niewiele będzie mi potrzeba. Nie będzie nas zaledwie kilka dni. - Postarał się podkreślić
ostatnie zdanie.
- Podejrzewam, że wśród rzeczy, które zamierzasz wrzucić do torby, będzie twój
cholerny nóż? - spytała z ledwie tłumioną agresją.
- Słoneczko, od tak dawna wędruję z tym nożem, że bez niego czułbym się nagi. Nie
martw się. To jedynie ostrożność. Nie planuję skorzystania z niego.
- Nie wierzę ci - odparła spokojnie. - Nie jedziecie tylko po to, by dostarczyć okup,
prawda? Chcecie spróbować ocalić Samuela Lehigha.
Jonas zacisnął wargi. Zarzucił koszulę na ramię i przez chwilę uważnie przyglądał się
Verity.
- To tylko zamiana - porwany za okup. Nie ma powodu sądzić, że faceci
przetrzymujący Lehigha chcą czegoś więcej niż gotówki. To zwykły interes.
- Jasne.
Zniecierpliwiony Jonas wzruszył ramionami,
- Lehigh jest przyjacielem twojego ojca. Czy naprawdę spodziewałaś się, że Emerson
nic nie zrobi?
- Nie. - Upiła łyk herbaty.
- A czy spodziewasz się, że zostanę tutaj i pozwolę Emersonowi pojechać samemu do
Meksyku, by załatwić okup?
- Nie. - Verity odstawiła kubek na blat stołu. Na moment odwróciła się do Jonasa
plecami, a kiedy znów na niego spojrzała, uśmiechnęła się.
9
Nie był to jej zwykły olśniewający uśmiech, który sprawiał, że serca topniały ze
szczęścia, ale przynajmniej uśmiech. Dziwnie łagodny i jak na gust Jonasa zbyt pełen
mądrego, kobiecego zrozumienia.
W ciągu ostatniego tygodnia już kilka razy dostrzegł ślad tego uśmiechu na
delikatnych wargach Verity. Zaczął się czuć nieswojo, jakby Verity wiedziała o czymś, o
czym on nie miał pojęcia.
Rzucił koszulę na oparcie najbliższego krzesła i ruszył w jej kierunku. Kiedy
wyciągnął ramiona, wsunęła się w objęcie i otoczyła go rękami w pasie. Zanurzył usta w jej
włosach, gdy położyła mu głowę na nagiej piersi.
- Wrócę najszybciej, jak będę mógł, moja tyranko - przysiągł. Słodki zapach ciała
Verity sprawił, że rozluźnił się ciasny węzeł męczący Jonasa od kilku godzin. Wszystko
będzie dobrze, pocieszał się. Verity poczeka na jego powrót. To kobieta uwielbiająca dom.
Będzie tu.
- Powinieneś pójść dzisiaj wcześniej do łóżka - powiedziała cicho, lekceważąc jego
ostatnią uwagę. - Musisz się wyspać.
- To najlepszy z twoich dzisiejszych pomysłów.
Wziął ją na ręce i poszedł krótkim korytarzykiem do sypialni. Przez cienki materiał
koszuli nocnej i szlafroka wyczuwał jędrne mięśnie ud. Gdzieś w głębi zaczęło rosnąć
znajome, potężne pragnienie.
Zanim zaniósł ją do sypialni i zsunął szlafrok, dziwny łagodny uśmiech Verity znowu
pojawił się w jej oczach. Usiadła na łóżku i oparta o poduszki patrzyła, jak Jonas rozpina
spodnie.
- Wiesz co? To zaczyna być takie zwyczajne uczucie - powiedział nagle Jonas, gdy
skończył się rozbierać i wsunął obok niej pod kołdrę. Był podniecony i gotowy.
- Co takiego?
- Chodzenie z tobą co noc do łóżka. Wydaje się takie zwyczajne i naturalne.
Wyciągnął do niej ramiona i poczuł, że lekko zesztywniała.
- Może jest za zwyczajne - stwierdziła nie patrząc mu w oczy.
Jonas znieruchomiał.
- Co to ma do diabła znaczyć?
Verity wzruszyła ramionami.
- Nic takiego. Przyszło mi do głowy, że życie w Sequence Springs trochę ci się już
przejadło. Brakuje tu podniet.
Rozluźnił się i ukrył nos w zagłębieniu szyi Verity.
10
- Dla mnie wystarczy.
Poruszyła się w jego ramionach. Uwięził nogę Verity między kolanami, tak aby mógł
podciągnąć nocną koszulę. Po chwili leżała przed nim naga. Przesunął dłonią po jej ciele,
zachwycając się dotykiem delikatnych krągłości. Była taka miękka, słodka i ciepła. Przykrył
dłonią pierś i niemal natychmiast poczuł twardnienie sutka. Usłyszał, że wciągnęła głośniej
powietrze. Jęknął i pochylił głowę, aby dotknąć jej warg.
Palce Verity powędrowały w dół biodra Jonasa, przesunęły się po wnętrzu uda. Ujęła
w dłoń jego męskość. Potrafiła jednym dotknięciem doprowadzić go do kresu wytrzymałości.
Wiedziała dokładnie, jak pieścić. Doskonale wyczuwała, jak utrzymać pulsującą pełność, aż
Jonas płonął z namiętności. Kiedy go delikatnie ścisnęła, Jonas głośno wciągnął powietrze.
- Rany, kochanie, jakie to przyjemne - powiedział ochryple. - Twój dotyk czyni cuda.
- Dzięki tobie - wymruczała spokojnie. - Wszystkiego nauczyłam się od ciebie.
- Pamiętaj o tym - odciął się Jonas, gdy ogarnęła go zazdrość. - Z innym nigdy tak nie
będzie.
- Doprawdy? Wydawało mi się, że po ciemku wszyscy mężczyźni są tacy sami.
- Fałszywy mit. Całkowicie niezgodny z prawdą! - Zdecydowanym ruchem rozsunął
jej nogi, szukając palcami gorącego, wilgotnego wnętrza jej ciała. - Verity, wcale nie żartuję.
Wiesz przecież, że łączy nas szczególna więź. Jeżeli nie, to po co czekałaś, aż się zjawię, nie
wiążąc się z nikim?
Wyczuł w ciemności, że się uśmiecha.
- Nie raz, nie dwa dałeś mi wyraźnie do zrozumienia, że byłam sama, bo żaden
mężczyzna nie mógł wytrzymać mojego ostrego języka i wybuchów złości.
Jonas roześmiał się cicho.
- Tak, przyznaję, były to dodatkowe czynniki. Czekałaś na mnie, to główna przyczyna
twojej samotności. Nie wiedziałaś o tym, ale tak właśnie było. Na szczęście dla ciebie nie
przejmowałem się kolcami, gdy postanowiłem sięgnąć po różę.
- Przestań Jonas, dajesz popis arogancji.
- Mężczyzna powinien być dumny ze swoich osiągnięć, a poskromienie złośnicy to
prawdziwe osiągnięcie. Dziś niewielu facetów to potrafi. To zapomniana sztuka.
- Doprawdy?
- Aha. - Ześlizgnął się powoli w dół jej ciała, wdychając odurzający zapach, gdy coraz
bardziej zbliżał się do celu. Ułożył się między jej udami, uniósł jej nogi nad swoje barki.
Rozsunął ją delikatnie palcami i pochylił głowę.
- Jonas!
11
Krótkie, zadbane paznokcie Verity wbiły się w jego ramiona, gdy poznawał jej
intensywny, gorący smak. Słyszał ciche pomruki rozkoszy i cieszył ze sposobu, w jaki
odpowiadała na pieszczoty.
Zawsze odczuwał prymitywną dumę, że potrafi przeobrazić Verity z pedantycznej,
wiecznie niezadowolonej, agresywnie niezależnej tyranki w namiętną, uwodzicielską
czarodziejkę, pragnącą kochać się z nim i tylko z nim. Nigdy nie miał dość tego uczucia;
uświadomił to sobie, gdy Verity zadrżała w jego ramionach. Wiedziała, jak mu dać odczuć, że
jest mężczyzną. Uzależnił się od tego odczucia.
Pocałunek stał się głębszy. Sycił się jej nieziemskim, kobiecym smakiem i zapachem.
Paznokcie Verity przeorywały mu skórę. Tej nocy zostawi na nim swój znak. Zamierzał
zrobić to samo.
Robił wszystko, aby wytrzymać. Słuchał schrypniętych jęków rozkoszy. Przesuwał
gwałtownie językiem, aż zmieniła się w drżący, rozszalały kłębek kobiecości.
Nie mógł już dłużej czekać. Kiedy poczuł, że jej ciało zaczyna się wyprężać, położył
się obok niej. Wyciągnęła ramiona, przywarła do niego, otoczyła go nogami w pasie.
Poszukał jej ust i pozwolił, aby poznała swój smak na jego wargach. Pocałunek doprowadził
go do szaleństwa.
- Trzymaj mnie - wyszeptał głosem ochrypłym z pożądania. - Trzymaj się mnie,
Verity. - Używał niemal tych samych słów co wtedy, gdy uwalniał swą psychiczną moc
pozwalającą na zajrzenie w niebezpieczną przeszłość. Potrzebował jej, kiedy ogarniała go
przeszłość i wówczas, gdy rządziło nim pożądanie.
- Tak, Jonas, och, tak.
Pchnął powoli, mocno. Chciał poczuł zamykające się wokół niego jedwabiste ściany
delikatnego korytarza. Jak zawsze jej ciało przyjmowało go z pewnym oporem. Była
niewielka, ciasna i taka ciepła. Potem pod wpływem uporczywego, wypełniającego ją
nacisku, otwierało się gorące, wilgotne przejście. Zanurzył się w niej głęboko aż do
zatracenia.
Zagubili się w napływających falach pożądania. Kiedy Jonas poczuł, jak Verity w
paroksyzmie pragnienia zaciska się wokół niego, i usłyszał ciche okrzyki, bez wątpliwości
sygnalizujące wejście na sam szczyt, poddał się całkowicie wszechogarniającemu oceanowi
rozkoszy.
Eksplodował zaraz po niej. Wstrząsnął nim ochrypły okrzyk triumfu i zadowolenia.
Potem opadł na nią, ułożył głowę na jej piersi. Był mokry. Pozostał w niej. Czuł ostatnie,
12
niknące drżenie w jej głębi. Wrażenie przypominało niezwykle delikatny masaż
najwrażliwszej części ciała.
Wiedział już z doświadczenia, że jeśli zostanie tam, gdzie jest, wkrótce będzie chciał
zaczynać wszystko od początku. Jeśli miał się trochę przespać, powinien się powstrzymać.
- Kocham cię, Verity - wymruczał.
- Ja też cię kocham - wyszeptała.
Jeszcze trochę zaczekał, ciesząc się słodką, przedłużającą się chwilą po kochaniu.
Potem wysunął się z niechęcią i ułożył obok. Przyciągnął Verity do siebie i pomyślał, że teraz
już na pewno wszystko będzie dobrze.
Już zasypiał uspokojony, gdy Verity się odezwała.
- Pomyślałam sobie - powiedziała wyraźnie w ciemności - że przydadzą mi się
wakacje. Może gdzieś wyjadę, jak będziesz z tatą w Meksyku.
W jednej chwili prysnął spokój. Ogarnął go gniew. Wściekłość narodziła się z
prymitywnego lęku nękającego go już od kilku tygodni, do którego Jonas nie chciał się przed
sobą przyznać.
Lęku, że Verity jest coraz bardziej niezadowolona z mieszkającego u niej kochanka.
13
Rozdział drugi
W
akacje! - Jonas wyprostował się raptownie. - O co ci do diabła chodzi?
Verity leżała na plecach i zamyślona wpatrywała się w ciemność. Przestraszyła ją
gwałtowna reakcja Jonasa.
- Pomyślałam, że przydadzą mi się wakacje. Sam mówiłeś, że za ciężko pracuję –
podkreśliła rozsądnie. - Teraz jest wprost idealna pora na wypoczynek. Mamy środek zimy.
Interesy idą kiepsko. Wieczorami pojawia się tylko garstka turystów i parę osób z sanatorium.
Nikogo to nie obejdzie, jak zamknę restaurację na tydzień. O tej porze roku Hawaje są
cudowne.
- Uważasz, że nikogo to nie obejdzie, jak sama pojedziesz na tydzień słońca i
rozrywek na wyspy? - Jonas był oburzony. Pochylił się nad Verity i uwięził jej twarz w
dłoniach. - Mam dla ciebie wiadomość. Mnie obejdzie. Bardzo. Jeśli ci się zdaje, że pozwolę
ci pojechać na tydzień, żebyś paradowała w bikini przed chmarą plażowiczów, to wybij to
sobie z głowy.
Verity zaczęła się złościć.
- Ty możesz sobie polecieć do Meksyku na tydzień słońca i rozrywki, ale ja nie mam
do tego prawa, czy tak?
- Boże Wszechmogący - zawołał Jonas coraz bardziej zirytowany. - Wiesz dobrze, że
nie jadę do Meksyku dla zabawy. Nie próbuj udawać, że będą to wakacje.
- Mogłabym polecieć z wami. Poczekałabym na tatę i ciebie w Acapulco -
zaproponowała, zastanawiając się nad rożnymi możliwościami.
- W żadnym razie. Nie chcę, żebyś choćby zbliżyła się do Meksyku. Jak sądzisz, czy
będę w stanie myśleć spokojnie o załatwieniu sprawy, zastanawiając się, co ty wyprawiasz w
Acapulco? Zapomnij o tym, Verity. Zostaniesz tutaj, a ja nie będę musiał się o ciebie martwić.
Jeśli mówisz poważnie o wakacjach, wyjedziemy po naszym powrocie. Możesz spędzić ten
tydzień na rozmyślaniach, dokąd pojedziemy. Wszystko zaplanuj.
- Jak mogę cokolwiek zaplanować, jeśli nie wiem, kiedy wrócicie?
- Prawdopodobnie za tydzień. Jak długo może trwać organizowanie wymiany
porwanego za okup? Maksymalnie dziesięć dni. Zaplanuj wycieczkę za dwa tygodnie od dziś.
14
To powinno wystarczyć. Albo na przyszły miesiąc. Do diabła, rusz rozumem. - Jonas mówił z
zaciśniętymi zębami, najwyraźniej zmagając się ze sobą, aby zapanować nad złością.
Verity objęła go za szyję; poczuła napięcie szerokich ramion.
- Będziesz ostrożny w Meksyku, obiecujesz?
- Zawsze jestem ostrożny. Verity, co za głupi pomysł z tymi wakacjami. Nie chcę,
żebyś się stąd ruszała, dopóki nie wrócę. Słyszysz?
- Słyszę. - Pogładziła delikatnie kark Jonasa, wyczuwając jego gniew. Uśmiechnęła się
zalotnie. - Będę za tobą tęsknić.
Zawahał się na chwilę, potem powoli uspokoił i ułożył obok niej. Otoczył Verity
ramionami i przytulił.
- Też będę za tobą tęsknić, mała tyranko. Masz być grzeczna, kiedy mnie nie będzie.
- Jonas, uważaj na siebie, zatroszcz się o tatę. Już nie jest taki młody.
- Twój stary jeszcze może pogonić większość facetów młodszych od siebie. Jeśli
Emerson cokolwiek stracił z upływem lat, to dzięki sprytowi z nawiązką nadrabia braki. -
Pochylił się i musnął jej wargi. - Nie martw się o niego, słoneczko. Będę miał go na oku.
- Siebie też miej na oku. Trudno teraz znaleźć dobrego pomywacza.
- Jak to miło, gdy człowieka doceniają. Wystarczy, jak nie zaczniesz szukać następcy
na moje miejsce, kiedy mnie nie będzie.
- Dobrze, Jonas.
Przesunęła dłonią po mocnym, umięśnionym pośladku i zacisnęła palce.
- Jesteś nienasycona.
Pocałował ją w pierś. Miał ciepły, wilgotny język.
- Mam szczęście, że zawsze jesteś gotów sprostać wymaganiom.
- Szczęście nie ma tu nic do rzeczy. - Wsunął kolano między jej nogi. - Do diabła -
wyszeptał jej do ucha. - Prześpię się w samolocie.
E
merson zerknął przez okno jeepa i pomachał ręką do córki, która stała w drzwiach
restauracji. Verity pomachała w odpowiedzi i posłała całusa.
- Zdaje się, że zeszłej nocy się dogadaliście – stwierdził. - Verity wygląda na
pogodniejszą. Spodziewałem się wygłoszonego w ostatniej chwili wykładu o bezrozumnym
męskim egoizmie.
Jonas skręcił w drogę wylotową z Sequence Springs. Było jeszcze ciemno. Śpiące
miasteczko rozciągało się malowniczo nad brzegiem jeziora.
15
- Wczoraj wieczorem przez chwilę nie było tak wesoło. Powinieneś ją usłyszeć,
Emerson. Zaczęła mówić o wakacjach. Wakacjach bez towarzystwa. Pojmujesz? Coś o
wyjeździe na Hawaje, gdy my tymczasem będziemy w Meksyku. Gdyby mi nie rozorała
pazurami nogi ostatnim razem, gdy tego spróbowałem, to przerzuciłbym ją przez kolano i
wtrzepał tą drogą trochę zdrowego rozsądku do głowy. Planowała wyruszyć na wyspy, gdy
tylko odwrócę się do niej plecami.
Emerson na chwilę skrzywił usta. Przyglądał się zamyślony rozciągającej się przed
nimi drodze.
- Namówiłeś ją do zostania w domu?
- Oczywiście, do cholery. Powiedziałem jej, że jeśli naprawdę chce jechać na wakacje,
to pojedziemy po naszym powrocie z Meksyku. Może ten tydzień spędzić na planowaniu.
Będzie miała coś do roboty.
- Chyba przyda się jej odpoczynek - powiedział wolno Emerson. - Verity jakoś się
ostatnio zmieniła. Zauważyłeś?
Jonas milczał dłuższą chwilę.
- Zauważyłem - odezwał się w końcu. Wiele by dał, żeby się dowiedzieć, co jej chodzi
po głowie. Niejeden raz przyłapał ją na dziwnym zachowaniu, zapatrzeniu się w siebie, jakby
planowała jakieś zmiany w swoim życiu.
Ta myśl sprawiła, że Jonasa ogarnęło silne uczucie niepewności i jeszcze silniejsza
chęć posiadania. Zacisnął dłonie na kierownicy. Jeśli Verity myślała o zmianie kochanka,
lepiej zrobi, do cholery, jeśli o tym zapomni. Czekała na niego dwadzieścia osiem lat -
dwadzieścia osiem lat na pierwsze doświadczenie seksualne. Polubiła jego pieszczoty jak
delfin wodę. Jonasowi nie spodobało się przypuszczenie, że być może Verity zastanawia się
teraz, czy nie czekała przypadkiem na niewłaściwego faceta.
- Jesteś pewien, że namówiłeś ją do zrezygnowania z wyjazdu na Hawaje? - spytał
Emerson.
Jonas zacisnął szczęki. Przypomniał sobie poniewczasie, że zeszłej nocy Verity
zmieniła temat, nie przyrzekając niczego.
- Nie miałaby odwagi. Za dużo by ją to kosztowało.
- Oto pociecha z „bezrozumnego męskiego egoizmu”. Nic dziwnego, że my
mężczyźni tak starannie go uprawiamy. Daje nam miłe, przyjemne, całkowicie fałszywe
poczucie pewności, wtedy gdy go najbardziej potrzebujemy. - Emerson roześmiał się kpiąco.
16
Jonas zdjął rękę z kierownicy i dotknął schowanego w kieszeni złotego kolczyka.
Kolczyk należał do Verity. Nosił go przy sobie od dnia, w którym znalazł go w brudnej
meksykańskiej alejce.
- Niektórzy z nas czerpią poczucie bezpieczeństwa z innych źródeł.
Delikatne wibracje docierające ze złota złagodziły jego niepewność.
- Dobrze. Skoro nic nie możemy zrobić z moją córką, to chyba powinniśmy
porozmawiać o planach wyłuskania z matni Lehigha.
- Planach? - Jonas rzucił towarzyszowi szybkie, rozbawione spojrzenie. - Czy to
znaczy, że już coś wymyśliłeś?
- Hej, przecież żyję z pisania powieści, prawda? Oczywiście, że już coś wymyśliłem.
Poza tym cholernie dobrze wiesz, że nie możemy ot tak wrzucić gotówki i oczekiwać, że choć
raz jeszcze zobaczymy Lehigha w jednym kawałku. Musimy wejść i go stamtąd wyciągnąć.
- Zróbmy to, Emerson. Co wchodzi w grę?
- Między innymi ty i twój wierny nóż. Mamy szczęście, mój chłopcze, że jesteś bardzo
utalentowany.
C
ztery dni później Verity spędziła ranek w biurze jedynego agenta biura podróży,
jaki działał w Sequence Springs. Wieczorem było tak niewielu gości w restauracji, że
zamknęła wcześniej i powędrowała wąską ścieżką na basen w sanatorium. Pod pachą niosła
paczkę broszur reklamowych.
Sala z basenami była urządzona w stylu europejskim. Niewiele osób się kąpało.
Lśniąco białe i błękitne kafelki błyszczały w jaskrawym świetle, a w basenach zachęcająco
pękały bąbelki. Verity rozebrała się i wsunęła nago do ulubionego basenu z gorącą wodą
pachnącą leczniczymi minerałami. Położyła broszury na brzegu i zanurzyła się w kojącej
wodzie. Zaczęła oglądać zdjęcia rozświetlonych słońcem plaż i mórz południowych.
Wcześniej obiecała sobie, że nie spędzi następnego wieczora siedząc w domu i
czekając na telefon. Było bardzo mało prawdopodobne, że Jonas zadzwoni, skoro nie
pofatygował się do telefonu przez ostatnie cztery dni. Były to najdłuższe dni w życiu Verity.
Poza tym miała już dość wielokrotnego odczytywania wiersza, który znalazła na
karteczce przypiętej do poduszki w dniu wyjazdu Jonasa.
Czekaj mnie, pani moja, choć chłód ludzi nęka,
Czekaj, choć świat ścisnęła mroźnej zimy ręka,
17
Śnić będę, pani moja, ognisty sen złoty,
Sen płomienny rzewnej, serdecznej tęsknoty.
Jeśli sobie pojedziesz, nim wrócę w te strony,
To przysięgam, że będę cholernie wkurzony.
Cholernie wkurzony. Verity zmarszczyła nos. Jeśli Jonas spodziewał się, że ona
uwierzy, iż ten drobiazg jest renesansowym wierszem miłosnym, które, jak stwierdził,
swobodnie przekładał, to się grubo mylił. Wierszyk i tak nie stanowił zadośćuczynienia za
brak telefonu.
- Verity! Właśnie ciebie szukam. Dzwoniłam do restauracji i do domku, ale nikt nie
podnosił słuchawki. Przyszło mi do głowy, że może znajdę cię tutaj.
Verity uniosła wzrok znad zachwycającej fotografii oślepiająco białych domków w
kurorcie nad prywatną zatoką.
- Cześć, Lauro. O co chodzi?
Laura Griswald uśmiechnęła się radośnie.
- Nie jestem do końca pewna, ale mam przeczucie, że może znajdzie się zajęcie dla
Jonasa.
Verity odłożyła na bok broszurę.
- Zajęcie?
- Wiedziałam, że cię to zainteresuje. - Laura potrząsnęła głową, aż zalśniły sięgające
ramion kasztanowate włosy. Laura była uosobieniem zdrowia. We dwójkę z mężem
zarządzali sanatorium w Sequence Springs i stanowili jego najlepszą reklamę. Przykucnęła na
brzegu basenu. - Dziś wczesnym wieczorem zameldowało się w recepcji dwoje młodych ludzi
- chyba brat z siostrą. Wspomnieli, że szukają Jonasa Quarrela. Przyjechali do Sequence
Springs, aby go odnaleźć.
Verity wyprostowała się gwałtownie. Ostatnim razem, gdy ktoś go szukał, Jonas omal
nie zginął.
- Spytali o Jonasa po nazwisku?
- Właśnie. Powiedzieli, że chcą się z nim zobaczyć w sprawach zawodowych. Przecież
nie jechaliby taki kawał drogi, aby zatrudnić pomywacza, więc doszłam do wniosku, że musi
im chodzić o jego poprzedni zawód. Wiedziałam, że ciebie to zainteresuje, nawet jeśli Jonasa
nie. Próbowałaś skłonić tego faceta do powrotu do porządnego zajęcia od dnia, w którym
zaczął zmywać dla ciebie talerze.
18
- Chcę, żebyś wiedziała, że napisał artykuł dla czasopisma historycznego. Ukazał się
dwa tygodnie temu - oznajmiła z dumą Verity. - Jeśli chcesz, możesz dostać egzemplarz.
Zamówiłam dwadzieścia sztuk.
- Naprawdę? - spytała Laura ze zdumieniem. Wywarło to na niej wrażenie. -
Przypominam sobie, że coś o tym wspominałaś. Artykuł z jego specjalności? Coś o historii
renesansu?
- Właśnie. Porównanie współczesnych technik szermierczych ze stylem używanym w
późnym renesansie. - Nie warto było wspominać, że Jonas poznał te różnice w technikach na
własnej skórze. Na dowód została mu brzydka blizna na ramieniu.
Verity gderała, zrzędziła, nie dawała spokoju i nękała, aż Jonas w końcu uległ i napisał
artykuł. Złościło ją, że doskonale wykształcony umysł tak się marnuje, gdy tymczasem jego
właściciel zmywa talerze. Jonasowi to nie przeszkadzało.
Kiedy pocztą przyszła informacja o przyjęciu artykułu do druku, Verity stwierdziła, że
jest bardziej podniecona od Jonasa. Potem przypomniała sobie, że był wykładowcą w Vincent
College i pewnie drukował swoje prace w bardziej prestiżowych wydawnictwach. Mimo to
zaplanowała, że da do oprawienia jeden z dwudziestu egzemplarzy „Studiów Historycznych
Odrodzenia”. Zmusiła Jonasa do podpisania pozostałych egzemplarzy.
- Kim są ci ludzie i czego chcą od Jonasa? - spytała Verity.
- Jak już powiedziałam, to brat i siostra. Nazywają się Warwickowie. Doug i Elyssa.
Doug jest maklerem. Dwadzieścia dziewięć, może trzydzieści lat. Da się lubić. Elyssa jest
kilka lat młodsza. Dosłownie promieniuje słodyczą. Ciągle się uśmiecha. Aż mdli.
Podejrzewam, że interesuje się metafizyką.
- Chodzi ci o to, że wierzy w kryształy, duchowych przewodników i tak dalej?
- Takie odniosłam wrażenie. Natomiast Doug wydaje się normalny i podejrzewam, że
to on za wszystko zapłaci.
- Zastanawiam się, czego oni mogą chcieć od Jonasa?
Laura wzruszyła ramionami.
- Sama mi mówiłaś, że zanim Jonas kilka lat temu wyruszył w świat, zdobył sobie
reputację eksperta od stwierdzania autentyczności dzieł sztuki dla muzeów. Może
Warwickowie chcieliby zasięgnąć jego opinii co do jakiegoś kupionego przez siebie
przedmiotu? Jak myślisz, interesowałoby to Jonasa?
- Nie wiem, ale za to mnie interesuje. Najwyższy czas, aby ten człowiek wykorzystał
swoje wykształcenie i... doświadczenie. - Nigdy nie próbowała nawet wyjaśniać Laurze czy
19
komukolwiek innemu, że prawdziwy talent Jonasa miał związek z parapsychologią. - Bardzo
się boję, że Jonas zmarnuje sobie życie, tak jak mój ojciec. - Verity z irytacją pokręciła głową.
- Rozumiem. Reformowanie Jonasa to teraz twoje ulubione zajęcie. Masz szczęście, że
nie ma o to do ciebie pretensji - zachichotała Laura, bardzo dokładnie znając opinię
przyjaciółki o marnowaniu wykształcenia i zdolności. - Kiedy Jonas i twój ojciec wracają z
podróży w interesach?
- Mogą wrócić każdego dnia. - Verity zabębniła palcami o krawędź basenu i
zignorowała pytające spojrzenie Laury. Przecież nie mogła jej powiedzieć, że Emerson i
Jonas pojechali do Meksyku uratować starego, cieszącego się bardzo złą opinią przyjaciela
rodziny, który pozwolił się porwać. Tacy przyjaciele nie przynoszą chluby rodzinie.
Powiedziała Laurze, że Jonas pomagał Emersonowi załatwić pewną prywatną sprawę.
- Nie jestem pewna, jak długo Warwickowie zechcą czekać tu na niego - stwierdziła
Laura z powątpiewaniem w głosie.
- Jeśli Warwickowie mają dla Jonasa porządne zajęcie, to nie chcę ich zrazić mówiąc,
że nie wiem, kiedy wróci. Jeśli to będzie dobry interes, znajdę jakiś sposób, żeby ich
zatrzymać. Lauro, może ich do mnie przyślesz jutro w porze lunchu. Powiedz im, że
organizuję dla Jonasa pracę, albo coś w tym rodzaju.
Laura przechyliła głowę na bok.
- Organizujesz pracę Jonasowi?
Verity rozjaśniła się w uśmiechu.
- W gruncie rzeczy właśnie mianowałam się na stanowisko jego dyrektora
handlowego. Nie patrz tak na mnie, Lauro. Nie ma ochotników na to stanowisko, na pewno
nie jest nim Jonas. Wygląda na to, że wszystko spadło na mnie. - Zmarszczyła brwi, myśląc
intensywnie. - Wiesz, że przy odrobinie reklamy tego typu zajęcie mogłoby okazać się
całkiem dochodowe. Wiem, że nigdy go nie namówię do powrotu do świata nauki, ale
przecież mógłby wykorzystać swoją wiedzę pracując jako konsultant dla takich ludzi jak
Warwickowie. Właśnie tak!
- Właśnie co?
- Nazwiemy Jonasa konsultantem. Konsultantem historycznym. Jak to brzmi?
- Słyszę kółka obracające się w twojej głowie. - Laura podniosła się. - Dobrze.
Przekażę im twoje zaproszenie na jutrzejszy lunch. Mam tylko nadzieję, że Jonas nie będzie
miał do ciebie żalu, gdy wróci do domu i dowie się, że właśnie przyjęłaś dla niego zlecenie na
„konsultację historyczną”.
20
- Dam sobie radę z Jonasem - powiedziała Verity z przekonaniem, którego wcale nie
czuła. - Musi po prostu zrozumieć, że robię to dla jego dobra. Jest zbyt zdolny, aby przez całe
życie zmywać naczynia. Pewnego dnia podziękuje mi za to.
- Na twoim miejscu zastanowiłabym się wcześniej dwa razy, zanim zmusiłabym do
zmiany zajęcia wykwalifikowanego pomywacza-kelnera-chłopca od wszystkiego. Teraz
bardzo trudno o godnego zaufania pracownika. Jednak nie mam zamiaru psuć ci zabawy.
- Zabawy?
Laura uśmiechnęła się przelotnie.
- Nie udawaj przede mną niewiniątka. Wygląda na to, że świetnie się z Jonasem
rozumiecie. Ty wydajesz rozkazy, udzielasz mu lekcji na temat samodoskonalenia i zrzędzisz,
aż wreszcie on ma dość. Wtedy wstaje, przerzuca cię przez ramię i zanosi do łóżka tak jak w
zeszłym tygodniu. Barman Clement i reszta gości nieźle się z was naśmieli po waszym
wyjściu. Twój ojciec ryczał ze śmiechu.
Verity zarumieniła się. Bardzo dobrze pamiętała tamto wydarzenie.
- Taki wstyd. Byłam gotowa go zabić.
Było to wtedy, gdy Verity zaczęła namawiać Jonasa do napisania następnego artykułu.
Właśnie otrzymała przesyłkę z dwudziestoma egzemplarzami „Studiów Historycznych
Odrodzenia” i doszła do wniosku, że odniosła sukces i czekają ją następne. Przekonana, że
przed Jonasem otwiera się perspektywa kariery, zaryzykowała i posunęła się o jeden krok za
daleko.
Jonas wytrzymywał jej entuzjastyczny wykład przez całe popołudnie i początek
wieczoru. Stracił cierpliwość dopiero późnym wieczorem, gdy w barze sanatorium pili
ostatnią kawę w towarzystwie Laury i Ricka.
Wysłuchiwał właśnie kolejnej tyrady o tym, jak ważne jest napisanie jeszcze jednego
artykułu, skoro już dał się poznać i został zaakceptowany. Nagle wyjął jej z ręki szklankę z
sokiem, podniósł, ją, przerzucił przez ramię i w tej upokarzającej pozycji zaniósł do domku.
Potem kochał się z nią tak długo, aż Verity zapomniała o artykułach i samodoskonaleniu.
- Być może dla ciebie było to krępujące - powiedziała Laura z uśmiechem - ale
wszyscy obecni w barze na pewno na długo to zapamiętają. Co za widowisko!
- Właściwie to po czyjej jesteś stronie? - spytała z gniewem Verity.
Z twarzy Laury zniknęło rozbawienie.
- Jestem po twojej stronie - odrzekła z nieoczekiwaną powagą w głosie. - Wiesz o tym,
prawda? Przyjaźnimy się przecież.
Verity uśmiechnęła się smutno.
21
- Wiem.
- Mówię to jako przyjaciółka...
Verity skłoniła głowę.
- Przyjaciółka?
- Nie wiem, jak cię o to zapytać, więc spytam wprost. Czy coś się stało?
Verity zesztywniała.
- Stało?
- Wiesz. Inaczej mówiąc, czy coś jest nie w porządku? Ostatnio się zmieniłaś. Jakby
coś cię dręczyło. Zastanawiałam się, czy masz jakieś kłopoty. Jeśli tak, to chyba wiesz, że
możesz o nich opowiedzieć siostrzyczce Laurze.
Verity przeciągnęła ręką tuż pod powierzchnią kryształowo czystej wody. Małe fale
odbiły się od brzegów basenu.
- Wiem, Lauro. Dzięki. Nic się nie stało. Naprawdę. Ostatnio trochę myślałam. To
wszystko.
- O Jonasie i przyszłości?
- Mniej więcej.
- Chyba najwyższy czas. Kiedy wychodzisz za niego za mąż, Verity?
Verity uniosła raptownie głowę.
- Nikt mi się nie oświadczył - odpowiedziała cierpko.
- Od kiedy to Verity Ames czeka, aż ktoś inny, na dodatek mężczyzna, podejmie tak
ważną decyzję w jej życiu? - Kąciki ust Laury uniosły się do góry. - Nie oszukasz mnie.
Gdybyś chciała poślubić Jonasa, znalazłabyś sposób, żeby go do tego nakłonić.
- Jak sama zauważyłaś, Jonasa można do tego tylko nakłonić - odcięła się zirytowana
Verity.
- Niewykluczone. Jednak nie sądzę, by za bardzo się opierał, gdybyś go związała i
zaciągnęła do ołtarza.
- Niezbyt romantyczny obrazek.
- Żadna rozsądna kobieta nie bierze pod uwagę romantycznych złudzeń, gdy już
postanowiła dostać to, co chce. A ty jesteś bardzo rozsądna, Verity. Zatem muszę założyć, że
jeszcze nie wiesz, czego chcesz od Jonasa Quarrela. I tak wracamy do mojego poprzedniego
pytania. Co się stało, koleżanko?
Verity pomyślała o teście ciążowym, który po południu w miejscowej aptece najpierw
dokładnie obejrzała, a potem odłożyła na półkę. Przypomniała sobie, jak bez zastanowienia
22
Jonas wyjechał do Meksyku, biorąc ze sobą tylko zmianę bielizny i przerażający nóż, którym
tak dobrze umiał się posługiwać.
- Nic się nie stało, Lauro. Po prostu byłam ostatnio trochę przygnębiona. Chyba
przydałyby mi się wakacje. - Wyjęła rękę z wody i wzięła kolorową broszurkę. Krople wody
kapały na zdjęcie hotelu stojącego tuż przy plaży. - Hawaje nieźle wyglądają, prawda?
- Wakacje, hmmm... Wiesz co? Uważam, że to bardzo dobry pomysł.
N
astępnego dnia o drugiej po południu Doug i Elyssa Warwickowie weszli do
restauracji „Wirydarz”. Verity natychmiast uznała, że krótki opis Laury był bardzo
precyzyjny. Doug Warwick był przystojnym, młodym maklerem o doskonale ostrzyżonych
jasnobrązowych włosach i opaleniźnie z salonu piękności. Sportowa koszula pochodziła z
pracowni znanego krawca - Ralpha Laurena, a spodnie khaki miały nieskazitelny kant i
mankiety.
Kant i mankiety zrobiły wrażenie na Verity. Ostatnim razem, gdy pojechała z Jonasem
do San Francisco, usiłowała go namówić na kupno spodni z mankietami. Namawianie
przerodziło się w jedną z tych zbyt często zdarzających się sytuacji, gdy Jonas uparł się i nic
nie mogła na to poradzić. Wrócili do domu z nową parą levisów, które nawet nie były przed
uszyciem wyprane, jak w najmodniejszym modelu. Jonas nie przejmował się ubraniami.
Elyssa Warwick sprawiła Verity niespodziankę. Dzięki opisowi Laury Verity
przygotowała się na wielkie, błyszczące oczy i pogodny uśmiech. Jednak nie spodziewała się
niezaprzeczalnie atrakcyjnej twarzy, bujnych krągłości doskonałej figury ani opadających na
ramiona popielatych blond włosów obciętych na pazia.
Elyssa ubierała się wyłącznie na biało - biała jedwabna koszula rozpięta o jeden guzik
niżej, niż wymagała tego moda, biała, wełniana, rozszerzana spódnica i białe czółenka.
Nieskazitelna biel stanowiła doskonałe tło dla błyszczącej biżuterii ozdabiającej
wszystkie kończyny, palce i uszy. Wielkie, rzeźbione kawałki metalu zwisały przy
policzkach; kilkanaście rzędów kolorowych naszyjników spoczywało na pełnych piersiach;
bransoletki wyglądały jak sięgające łokci szerokie obręcze; złote opaski z małymi
dzwoneczkami otaczały kostki. Dzwoniła i pobrzękiwała przy każdym ruchu.
- Pani musi być Verity - powiedziała serdecznie Elyssa wyciągając smukłą dłoń. Na
szczupłych palcach nosiła pierścionki, a długie paznokcie pomalowała rożnymi, błyszczącymi
lakierami. - Laura Griswald wszystko nam o pani opowiedziała. Mówiła, że nie możemy
przegapić okazji spróbowania pani dań, skoro już jesteśmy w Sequence Springs.
23
Verity zaprowadziła gości do stołu.
- Proszę usiąść. Za kilka minut będę mogła z państwem porozmawiać. Muszę tylko
zajrzeć do kuchni. Mają państwo ochotę coś zjeść?
Doug Warwick dostrzegł w kacie lśniący ekspres do kawy i uśmiechnął się szeroko.
- Może filiżankę kawy z ekspresu. Zjedliśmy lunch w sanatorium.
Verity skinęła głową. Dwa miesiące wcześniej zainstalowano u niej ekspres.
Właściwie zainstalował go Jonas. W dwie godziny po przywiezieniu paczek Jonas złożył
urządzenie i uruchomił. Naprawdę dobrze było mieć go pod ręką.
Verity przygotowała dwie małe filiżanki mocnej kawy i zaniosła do stolika
Warwicków. Doug i Elyssa uśmiechnęli się z wdzięcznością. W kilka minut później, gdy
wyszedł ostatni klient, Verity nalała sobie filiżankę herbaty.
- O ile dobrze zrozumiałam, szukacie państwo Jonasa - powiedziała siadając przy
stoliku Warwicków. - Nie ma go w mieście. Wyjechał. W interesach. Ma zlecenie na
konsultacje u pewnego klienta w Meksyku.
Elyssa mieszała łyżeczka kawę. Wyglądało na to, że sprawiło to na niej wrażenie.
- Wyobrażam sobie, że dzięki tej pracy jeździ po całym świecie.
Verity zakasłała cicho.
- Naturalnie, to zajęcie o skali międzynarodowej. Bardzo dużo podróżuje. Jednak
spodziewam się, że niedługo wróci. W czasie jego nieobecności ja zajmuję się jego sprawami
zawodowymi. Mogłabym się dowiedzieć, w jaki sposób państwo o nim usłyszeli? Przez kilka
ostatnich lat na ogół pracował za granicą. Dopiero od niedawna uczynił z Sequence Springs
swoją kwaterę główną. - Zastanawiała się, czy nie przesadza. Gdyby Jonas ją słyszał,
rozglądałby się wokół, czym by jej tu przyłożyć.
Nawet jeśli Doug i Elyssa przejęli się faktem, że firma „konsultanta”, którego chcieli
wynająć, choć miała światowy zasięg, znajdowała się w wegetariańskiej restauracji w małym,
prowincjonalnym miasteczku, byli zbyt dobrze wychowani, aby dać jej to do zrozumienia.
- Jonasa polecił nam przyjaciel - powiedziała Elyssa. - Mój bliski znajomy, obdarzony
niezwykłą wprost intuicją. Wyjaśniłam mu, jakiego potrzebujemy eksperta, a on się popytał w
środowisku. Preston ma szeroki krąg znajomości.
- Preston Yarwood - wtrącił sucho Doug Warwick - całkiem nieźle zarabia na
prowadzeniu seminariów doskonalenia mocy psychicznych w Bay Area. Elyssa jest jego
wierną uczennicą od sześciu miesięcy. Zajmuje się takimi głupotami jak przewodnictwo
duchowe i metafizyczny masaż. Jeździ Porsche i nosi garnitury szyte na miarę. Podejrzewam,
że ten facet musi to robić dobrze.
24
- Daj spokój, Doug, nie pora teraz na wyśmiewanie Prestona - Elyssa łagodnym tonem
zwróciła mu uwagę. - To bardzo utalentowany człowiek, o wprost niezwykłej intuicji.
Cudowny nauczyciel. Potrafi przewidywać przyszłość, ale jest zbyt skromny, aby się do tego
przyznać.
- Bzdury. - Doug parsknął śmiechem. - Nigdy nie traci okazji, żeby przypomnieć
wszystkim o swoich tak zwanych wizjach.
- Nie możesz jednak zaprzeczyć, że znalazł dla nas pana Quarrela.
Verity uważnie przyglądała się Warwickom.
- W jaki sposób ten Preston odszukał Jonasa?
Elyssa uśmiechnęła się olśniewająco.
- Skontaktował się z wydawcą małego czasopisma specjalizującego się w studiach
historycznych nad renesansem. Rozumie pani, potrzebujemy eksperta w tej epoce. Redaktor
stwierdził, że właśnie opublikował artykuł pana Quarrela, który ma dużą wiedzę na temat
odrodzenia i mógłby nam pomóc. Powiedział Prestonowi, że kiedyś Jonas Quarrel był znany z
umiejętności oceny autentyczności niemal wszystkiego. Pan Quarrel napisał artykuł o
technikach szermierczych, czy tak?
Verity uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Czyżby go pani czytała?
- Obawiam się, że nie, chociaż zrobiłabym to z ogromną przyjemnością - odparła
Elyssa z wdziękiem.
- Przypadkiem mam jeden dodatkowy egzemplarz - przyznała Verity bez zająknienia.
- Dostanie go pani. Jestem pewna, że uzna go pani za bardzo interesujący. Temat został ujęty
niezwykle błyskotliwie.
- Jestem o tym przekonana.
- Co właściwie Jonas miałby ocenić? - Verity zwróciła się z tym pytaniem do Douga
Warwicka.
- Szesnastowieczną willę - odparł szybko.
Verity spoglądała na niego bez słowa.
- Willę? We Włoszech? - Wizja wakacji nad włoskim morzem przez chwilę zatańczyła
jej w głowie. To byłoby nawet lepsze niż Hawaje.
Doug spojrzał na nią poważnie znad brzegu maleńkiej filiżanki z kawą.
- Chciałbym, żeby to było takie proste. Gdyby „Koszmar Hazelhursta” stał we
Włoszech, nie miałbym żadnych problemów z przekonaniem inwestorów, że jest autentyczny.
25
Jednak ponieważ postawiono go na wysepce na północno-zachodnim Pacyfiku, sprawy się
trochę komplikują.
- Dobry Boże - zawołała Verity. - Jakim cudem szesnastowieczna renesansowa willa
znalazła się na amerykańskiej wyspie?
- Na przełomie wieków ekscentryczny krewny naszego zmarłego wuja, Eustis
Hazelhurst, zabrał ją z Włoch, przewiózł statkiem do Stanów i zrekonstruował. Nasz wuj,
Digby, był równie obłąkany jak jego krewniak. Odziedziczył willę po śmierci Eustisa. Dwa
lata temu umarł i wówczas ja dostałem w spadku tę potworność.
- Doug natychmiast wystawił ją na sprzedaż - wyjaśniła Elyssa. - Kogo stać na
utrzymanie i płacenie podatków za coś takiego jak „Koszmar Hazelhursta”? Sama
konserwacja kosztuje fortunę. Grupa inwestorów chce przekształcić ją w prawdziwy kurort.
Są bardzo zainteresowani, jednak zanim zapłacą wymienioną przez Douga cenę, żądają
dowodów, że willa jest autentyczna. Dlatego Doug postanowił wynająć kogoś cieszącego się
opinią dobrego eksperta, żeby obejrzał willę i napisał raport dla inwestorów.
Doug odstawił pustą filiżankę.
- Mówiąc szczerze, powinna pani wiedzieć od samego początku, że moja siostra ma
ukryte zamiary. Pragnie, aby pan Quarrel przy okazji oglądania willi poszukał skarbów.
- Ukrytych skarbów? - Verity była zachwycona.
Doug wzruszył ramionami.
- Prawdopodobnie to szukanie wiatru w polu, ale mój wuj zostawił intrygujące zapiski.
Skarb jest przypuszczalnie schowany gdzieś w willi.
- Uważam, że zanim sprzedamy willę, powinniśmy ją dokładnie obejrzeć - oznajmiła
stanowczo Elyssa.
Verity zmarszczyła brwi.
- Gdyby był jakiś skarb, czy nie znaleziono by go w czasie rozbiórki przed
transportem do Stanów?
Odpowiedział Doug.
- W pierwszej chwili też tak pomyślałem. Jednak wszystko wskazuje na to, że nie
rozebrano willi kamień po kamieniu. Pozostawiono nie naruszone bardzo duże fragmenty.
Robotnicy po prostu je obudowali ochronnymi kratami i przewieźli na statek. W willi
znalazło się również dużo mebli i dzieła sztuki, jednak niemal nic nie zostało. Biedny wujek
Digby musiał się wyprzedawać, żeby utrzymać dom.
26
- Wujek Digby był przekonany o istnieniu skarbu i o tym, że nadal jest ukryty w willi.
Spędził wiele lat na poszukiwaniach - dodała Elyssa. - Chyba to sensowne, żebyśmy sami
rzucili okiem, zanim pozbędziemy się domu.
Doug uśmiechnął się wyrozumiale spojrzawszy na siostrę.
- Gdyby pan Quarrel podjął się obu zleceń, chciałbym go zatrudnić na tydzień.
Nadszedł czas na interesy. Verity uśmiechnęła się rzeczowo. Miała nadzieję, że nie
wygląda na zbyt zachwyconą.
- Jak pan rozumie, czas Jonasa jest bardzo cenny, a przedsięwzięcie opisane przez
państwa, czyli ocena wilii kamień po kamieniu, będzie sporo kosztowało.
- Och - wtrąciła Elyssa - jesteśmy przygotowani na zapłacenie jego stawki, bez
względu na to, ile wynosi za cały tydzień. Być może nawet dłużej, jeśli to będzie konieczne.
Jak pani sądzi, czy pana Quarrela zainteresuje nasza propozycja?
- Uważam - odparła powoli Verity - że pan Quarrel będzie bardzo zainteresowany. -
Obrazy wakacji na wyspie w renesansowej willi natychmiast pojawiły się jej przed oczami.
Cieśnina Pugent to nie południowy Pacyfik, ale czasami trzeba się zadowolić czymś, co się
ma pod ręką. - Na ogół towarzyszę panu Quarrelowi w podróżach służbowych na terenie
Stanów - wtrąciła ostrożnie.
- Och, z przyjemnością panią powitamy wraz z panem Quarrelem - szybko
zaproponowała Elyssa. - Naturalnie pokrywamy wszystkie wydatki.
- Naturalnie - odparte swobodnie Verity, czując się jak prawdziwy dyrektor handlowy.
- Czy mogę państwu zaproponować jeszcze jedną filiżankę kawy, zanim przejdziemy do
szczegółów?
Z
anim Verity skończyła wyjaśniać wszystko Laurze, gdy moczyły się wieczorem w
basenie, doszła do wniosku, że odkryła w sobie ukryty do tej pory talent do interesów.
- Mógłby to być prawdziwy początek kariery Jonasa - powiedziała z entuzjazmem. -
Wprost idealny.
- Poszukiwanie skarbów wydaje się czysta stratą czasu - stwierdziła Laura.
- No to co? W najgorszym razie Doug dostanie porządny raport opisujący konstrukcję
i dane o willi. Powinien wystarczyć do wywarcia wrażenia na jego przyszłych inwestorach.
Jeśli Jonas przy okazji odnajdzie skarb, to już będzie nadmiar szczęścia.
- Uważasz, że Jonasowi spodoba się pomysł szukania skarbu?
- Dlaczego nie? Właśnie to może go naprawdę zainteresować.
27
- A ty z tego będziesz miała tydzień wakacji - podsumowała Laura kiwając głową. -
Wiesz, że to nie jest taki zły pomysł. Trochę niesamowity, ale kryje w sobie sporo
możliwości. Powinien Jonasowi odpowiadać.
Verity oparła głowę o kafelki basenu.
- Jonas nie będzie miał wyboru - przyznała. - Już przyjęłam to zlecenie w jego
imieniu. Warwickowie wypłacili mi pięćset dolarów zaliczki.
Laura zmarszczyła brwi.
- Jestem ciekawa, jak Jonas zareaguje na wieść o swoim nowym zajęciu konsultanta.
Verity sama się nad tym zastanawiała. Od wyjścia Warwicków myślała tylko o tym.
Teraz też śpiesząc się do domku ośnieżoną ścieżką szukała właściwej metody powiadomienia
Jonasa o przyjętym przez nią zleceniu.
Dróżka była zdradliwa. Na powierzchni powstała warstwa lodu. Verity wcisnęła ręce
głęboko w kieszenie kurtki i skuliła się przed zimnym wiatrem.
Stopnie prowadzące na ganek pokrywał lód. Uchwyciła się poręczy, aby utrzymać
równowagę. Nie paliło się światło nad drzwiami. Zmarszczyła brwi, pewna, że włączyła je
przed wyjściem. Być może żarówka się przepaliła. Jonas był dobry w takich drobnych
czynnościach jak wymiana żarówek.
Verity ujęła klamkę, gdy z wnętrza domu dobiegł ją cichy szmer. Ogarnęła ją radość.
Jonas wrócił!
- Jonas? Kiedy przyjechałeś? - Otworzyła pchnięciem drzwi i sięgnęła do wyłącznika.
- Dlaczego nie zapaliłeś światła?
Ciemny kształt runął przez drzwi, brutalnie odpychając ją na bok. Zachwiała się
raptownie do tyłu, buty ześlizgnęły się i zsunęły po oblodzonym schodku.
Tajemnicza postać przeskoczyła stopnie w szalonym pędzie. Verity ogarnął gniew.
Ruszyła za intruzem, lecz gdy zbiegała po schodach, stopnie nagle usunęły się jej spod
stóp.
Poczuła, że traci równowagę. Szarpnął nią ostry ból w prawej kostce.
W tym momencie myślała tylko o dziecku, które być może nosiła pod sercem.
Nie wolno jej upaść!
Rozpaczliwie uchwyciła się poręczy, łapiąc ją w ostatniej chwili, gdy wykręcony staw
wreszcie się poddał. Ledwo zdążyła.
Oddychała szybko, urywanie, z ust wydobywała jej się para. Opuściła się powoli na
oblodzony schodek i patrzyła bezradnie, jak intruz niknie między drzewami.
- Cholera, cholera, cholera - dygotała jak liść.
28
Po chwili zebrała siły, uświadomiła sobie, że nie może oprzeć się na skręconej kostce,
i pokuśtykała do środka, żeby zadzwonić do Laury.
Wkrótce zjawiła się przyjaciółka, a za jej plecami Warwickowie.
- Przypadkiem byli przy recepcji, gdy zadzwoniłaś - wyjaśniła Laura, pochylając się
nad Verity. - Rick miał pełne ręce roboty w barze.
- Lepiej będzie, jak zawieziemy panią do lekarza - stwierdził Doug Warwick,
oglądając puchnącą gwałtownie kostkę. - Zaniosę panią do samochodu.
Zanim Verity zdążyła pomyśleć o odpowiedzi, wziął ją na ręce i ruszył do drzwi.
Było to bardzo niefortunne wydarzenie, zważywszy na przyszłe stosunki służbowe, ale
gdy w godzinę później Doug wniósł ją z powrotem do wnętrza domku, w nagrodę za cały
jego trud przystawiono mu nóż do gardła.
- Co tu się, u diabła, dzieje? - spytał Jonas. Jego głos przypominał lodowate,
niebezpieczne warczenie dochodzące z mroku.
29
Rozdział trzeci
J
onas! Odłóż natychmiast ten nóż! Doprawdy, nigdy w życiu nie byłam tak
zawstydzona! - Verity pomacała ręką ścianę za plecami Douga. - Przepraszam cię, Doug.
Doug nawet nie drgnął. Stał nieruchomo jak posąg, trzymając Verity w ramionach.
Zamrugał, gdy zapaliło się światło, ukazując mężczyznę z nożem w ręku.
- To chyba jakieś nieporozumienie - wychrypiał.
- I mnie się tak zdaje - zgodził się Jonas złowieszczym szeptem.
- Jonas, przestań! To śmieszne. Co za upokorzenie. Spójrz na siebie. Wyglądasz
okropnie. - Verity posłała Jonasowi spojrzenie pełne furii. Z pewnością w tym stanie nie mógł
wywrzeć dobrego wrażenia na klientach. Najgorszy był oczywiście nóż trzymany tuż przy
gardle Douga, ale dżinsy, pognieciona, poplamiona robocza koszula i kilkudniowy zarost
jeszcze pogarszały sytuację. Złote oczy lśniły jak u drapieżnika. Przynajmniej wygląda
zdrowo, pomyślała z ulgą.
- Co tu się dzieje, Verity? - Jonas obrzucił ją krótkim, ponurym spojrzeniem i znowu
utkwił wzrok w swojej ofierze.
- Przestań się zachowywać jak neandertalczyk, to wszystko ci wyjaśnię.
- Niech to będzie dobre wyjaśnienie - odpowiedział Jonas opuszczając nóż z widoczną
niechęcią. - Postaw moją kobietę na ziemi, zanim zmienię zdanie co do noża – dodał w stronę
mężczyzny tulącego Verity w ramionach.
- Jej kostka - zdołał wymówić Doug.
Jonas natychmiast obejrzał nogi Verity i spostrzegł elastyczny bandaż otaczający
prawą stopę.
- Na miłość boską, Verity, co ci się stało?
- Skręciłam kostkę na ganku. Gdybyś zadał kilka uprzejmych pytań, zamiast rzucać się
Dougowi z nożem do gardła, oszczędziłbyś sobie trudu przeprosin.
- A kto ma przepraszać?
- Ty i to już wkrótce - oznajmiła Verity. Uśmiechnęła się ciepło do wciąż stojącego
bez ruchu Douga. - Taka jestem zawstydzona. Proszę mnie zanieść na kanapę, dobrze?
- Jest pani pewna, że nic pani z jego strony nie grozi? - spytał Doug, ostrożnie
układając ją na kanapie. Uważnie przyjrzał się Jonasowi.
30
- Dobre nieba, tak. Nic mi nie będzie. - Zaniepokoił ją wyraz twarzy Douga. Już
widziała rozwiewające się nadzieje na pokaźny czek za konsultacje. - Brak mi słów, aby
wyrazić wdzięczność za pańską pomoc. Nie wiem, co bym bez pana zrobiła. Naprawdę
bardzo przepraszam za... - Machnięcie ręką objęło Jonasa i jego nóż. - Czasami Jonas reaguje
nieodpowiednio do sytuacji. Żyje w napięciu. Jest pobudliwy. Szybko wyciąga wnioski. Wie
pan, jacy są ci naukowcy. Jednak zapewniam pana, że jest bardzo dobry w swojej
specjalności.
- Rozumiem. - Doug nadal wbijał wzrok w nóż, którego Jonas do tej pory nie odłożył.
- Sądziłem, że pana specjalnością jest historia renesansu.
Verity rozpaczliwie pragnęła uratować sytuację, zanim Doug uwierzy, że
specjalnością Jonasa jest podrzynanie gardeł.
- Jestem przekonana, że Jonas znakomicie spełni pańskie oczekiwania. Mogę panu
zagwarantować, że nie będzie więcej takich niezręcznych sytuacji. Jako jego dyrektor
handlowy osobiście dopilnuję, aby się właściwie zachowywał.
- Może będzie lepiej, jak tę sprawę przedyskutujemy rano - odrzekł Doug, cofając się
w kierunku drzwi. - Laura i Elyssa siedzą w samochodzie. Nie chciałbym, żeby na mnie
czekały. Dziś jest trochę zimno. Miło mi było pana poznać, panie Quarrel. Spodziewam się,
że miał pan udaną podróż w hmm.... interesach. Jak rozumiem, nie było pana przez jakiś czas
w kraju. - Już stał przy samych drzwiach. Jak dobry makler mówił aż do ostatniej chwili. -
Dobranoc, Verity. Niech pani uważa na kostkę. - Zatrzasnął drzwi za sobą.
W małym pokoiku zapanowała pełna napięcia cisza.
- Żyje w napięciu? - Jonas powtórzył ironicznie. - Pobudliwy?
Wrzucił nóż do otwartej brezentowej torby stojącej obok kanapy. Podszedł i pochylił
się nad Verity, oczy mu błyszczały.
- Coś musiałam wymyślić, żeby usprawiedliwić twoje kretyńskie zachowanie. - Verity
usadowiła się w rogu kanapy i spokojnie spotkała groźne spojrzenie Jonasa. Wtem zagryzła
dolną wargę. - Jonas, dobrze się czujesz?
- Czułem się całkiem dobrze, zanim wróciłem do domu akurat na czas, żeby obejrzeć,
jak przenosi cię przez próg chłopak z okładki „Kwartalnika dla prawdziwych dżentelmenów”.
Ćwiczenia dla panny młodej?
- Przestań się wygłupiać - zaprzeczyła opryskliwie. - Gdzie tata?
- W Rio z Lehighem. Emerson stwierdził, że musi pojechać na wakacje. Doszedł do
wniosku, że oglądanie bikini z trzech sznurków i kostiumów kąpielowych topless
paradujących po plaży to właśnie najlepszy relaks dla mężczyzny w jego wieku. A ja - ciągnął
31
obrażonym tonem Jonas - czułem się zobowiązany do pośpiesznego powrotu do domu do
kobietki, która, jak sądziłem, z niepokojem mnie oczekuje.
Verity zlekceważyła kąśliwą uwagę.
- A co z Samem Lehighem? Wszystko w porządku? Porywacze puścili go bez
kłopotów?
- Nic mu nie jest. Faceci, którzy go porwali, nie należeli do najbystrzejszych.
Jonas przesunął palcami po zmierzwionych włosach. Gdy napięcie osłabło, opanowało
go znużenie. Stłumił ziewnięcie.
- A tato?
- Też w porządku. Nikomu ważnemu nie stała się krzywda.
- Nikomu ważnemu? Co z porywaczami? - zapytała niespokojnie Verity.
Jonas zmrużył oczy.
- Jak już powiedziałem, nikomu ważnemu nie stała się krzywda. Ty, jako miłująca
prawo obywatelka, z zadowoleniem pewnie się dowiesz, że trójka, która przetrzymywała
Lehigha, korzysta obecnie z uprzejmości meksykańskiego więzienia.
Verity rozjaśniła się w uśmiechu.
- W końcu oddaliście sprawę w ręce policji? Tak się cieszę. Wiedziałam, że tak będzie
lepiej.
- Właściwie to nie przekazaliśmy ich policji - odparł ostrożnie Jonas. - Tylko
zostawiliśmy tych trzech pacanów na miejscu popełnienia przestępstwa. Wiesz, jak tam jest.
Każdy znajdujący się w pobliżu w chwili wkroczenia policji jest od razu uważany za
winnego.
- Zatem, dokładnie mówiąc, gdzie ich zostawiliście, gdy wkraczała policja? - spytała
podejrzliwie Verity.
- W magazynie pełnym narkotyków. Należało to chyba do jakichś krewnych. Trzech
głupców trzymało Lehigha na tyłach budynku. Jak wydostaliśmy Sama, dopilnowaliśmy,
żeby porywacze przez pewien czas nigdzie się nie wybierali. Potem Emerson anonimowo
zadzwonił po policję. Takie miłe, prestiżowe aresztowanie, które władze tak lubią. Nagłówki
w gazetach, medale dla wszystkich.
- Mam dziwne wrażenie, że coś zanadto wszystko upraszczasz.
- Próbuję się streszczać, aby powrócić do zasadniczego tematu - stwierdził Jonas
groźnie. - Kiedy i dlaczego pojawił się ten sir Galahad w garniturku?
- Nazywa się Warwick - odparła gniewnie Verity. - Doug Warwick. Wraz z siostrą
Elyssą zatrzymali się w sanatorium. Wieczorem skręciłam nogę na stopniach i zadzwoniłam
32
do Laury. Natychmiast przyjechała razem z Warwickami. Naprawdę uprzejmie z ich strony.
Byłam trochę przestraszona.
Jonas przykucnął obok kanapy. Delikatnie dotknął obandażowanej kostki.
- Przestraszyłaś się upadkiem?
- Nie, tym, co spowodowało mój upadek.
Jonas raptownie podniósł głowę.
- Ktoś był w domu, kiedy wieczorem wróciłam z sanatorium. Wybiegł i uciekając
potrącił mnie. Ledwie zdążyłam chwycić się poręczy, żeby nie zlecieć w dół po schodach.
Jonas patrzył na nią ze zdumieniem.
- Do cholery! Mówisz poważnie?
- Jak najpoważniej.
- Ktoś był tutaj? - Rozglądając się po wygodnie umeblowanym pokoju Jonas zacisnął
palce na kolanie Verity.
Powiodła spojrzeniem wokół siebie.
- Wygląda na to, że nic nie zabrał, prawda? Sprzęt grający stoi i telewizor także.
Musiałam mu przeszkodzić, zanim narobił szkód. Właśnie sobie przypomniałam, że mam
zadzwonić do biura szeryfa i powiedzieć mu, czy coś nie zginęło. - Sięgnęła do aparatu
stojącego na stoliku obok.
Gdy wykręcała numer, Jonas dokładnie obejrzał pokój, zajrzał do szuflad i otworzył
szafy. Potem zniknął w korytarzyku prowadzącym do sypialni. Gdy wrócił, Verity właśnie
skończyła krótką relację i odkładała słuchawkę.
- Cholera, wyjechałem na niecałe pięć dni i od razu wpakowałaś się w kłopoty -
wymruczał ze złością wyglądając z kuchni.
- Nie wpakowałam się w kłopoty. Stałam się niewinną ofiarą intruza. - Verity
usłyszała stuk butelki o szklankę. - Przynieś mi sok.
W chwilę potem Jonas zjawił się z dwiema szklankami. W jednej był sok z żurawin.
- Czy zamknęłaś drzwi przed wyjściem? - Usiadł obok i podał jej sok.
- Nie. Wiesz przecież, że nigdy tego nie robię. Tutaj nie popełnia się przestępstw.
- Teraz zaczęto popełniać, prawda? Co za idiotyczna wymówka. Ile razy ci mówiłem,
żebyś zamykała frontowe drzwi na klucz?
- Ależ, Jonas...
- Trzeba natychmiast skończyć z tym samotnym łażeniem po nocy do sanatorium. Od
tej chwili albo ja idę z tobą, albo zostajesz w domu i szukasz sobie czego innego do roboty.
- Ależ, Jonas...
33
- Chciałbym wiedzieć, skąd temu Warwickowi przyszło do głowy, że może cię ot tak
sobie wziąć na ręce i nosić. Czemu się zgłosił na ochotnika do pomocy? Laura i Rick mogli
się tym sami zająć...
- Jonas...
- Jezu! Człowiek wraca do domu po ciężkim tygodniu w drodze i pierwsza rzecz, jaka
mu wpada w oczy, to własna kobieta, którą wnosi przez próg inny facet. To chyba wystarczy,
aby poważnie pomyśleć o ponownym wprowadzeniu do użytku pasów cnoty.
Verity straciła cierpliwość.
- Jonas, zaczynasz marudzić jak rozeźlony mąż. Chyba już dość powiedziałeś. Na
wypadek, gdyby to umknęło twojej uwagi, to ja jestem poszkodowaną stroną. Poza tym nie
chcę już więcej słyszeć ani jednego złego słowa o Dougu Warwicku. To bardzo miły
człowiek. Ważniejszy jest jednak fakt, że to nasz klient.
- Kim on jest?
Verity odchrząknęła cicho.
- Sądzę, że będzie lepiej, jak ci wszystko wytłumaczę rano. Wyglądasz na
zmęczonego, a Bóg jeden wie, jak jestem wykończona po wydarzeniach dzisiejszego
wieczora. Boli mnie noga. Chcę się położyć i trochę się przespać.
- O, nie. Co to znaczy, że Warwick jest naszym klientem?
- To długa historia. Naprawdę wolałabym wyjaśnić ci wszystko rano. - Uśmiechnęła
się do niego łagodnie. - To tylko interes. Tak się cieszę, że już jesteś w domu, cały i zdrów.
Bardzo się o ciebie martwiłam.
- Verity...
- Boli mnie noga w kostce. W pierwszej chwili myślałam, że ją złamałam. Na
oblodzonym ganku jest bardzo ślisko i niebezpiecznie.
- Do cholery, Verity...
- Jak dobrze mieć cię z powrotem w domu – powiedziała z zadumą. Dotknęła jego
ramienia, przesunęła palcami wzdłuż łokcia. - Wyglądasz jak wyżęty przez wyżymaczkę.
- Powinienem wziąć prysznic - przyznał i wypił do końca brandy.
- No to weź.
Podrapał się w brodę.
- Przydałoby się ogolić.
- Nie jestem pewna. Taka broda jest bardzo zmysłowa.
Dotknęła jego policzka. W jego spojrzeniu pojawiło się nagle pożądanie.
- Pragnę cię.
34
Verity uśmiechała się łagodnie i zachęcająco.
- Nie widzę powodu, dla którego nie miałbyś mieć wszystkiego, czego pragniesz dziś
wieczorem. Może zaczniesz od prysznica?
Jonas wpatrywał się w jej usta.
- Dlaczego ci na wszystko pozwalam? Wegetariańskie jedzenie musiało mi
rozmiękczyć mozg. - Pochylił się i długo, mocno ją pocałował. Potem ruszył do łazienki.
Verity poczekała na odgłos odkręconej pod prysznicem wody i wstała ostrożnie z
kanapy. Stwierdziła, że daje sobie całkiem dobrze radę, posługując się pogrzebaczem jak
łaską. Nucąc cicho pod nosem, zamknęła drzwi, zgasiła światła w saloniku i pokuśtykała do
sypialni.
Kiedy w piętnaście minut później otworzyły się drzwi od łazienki, Verity leżała w
łóżku, opierając się o poduszki. Rude włosy otaczały jej głowę płomienną aureolą. Włożyła
koszulę nocną, którą kupiła sobie wkrótce po tym, jak Jonas został jej kochankiem. Nie
uszyto jej na mroźne, zimowe noce. Było to delikatne jak mgiełka połączenie czarnej koronki
i atłasu, interesująco podkreślające miękkie krągłości jej piersi.
Jonas wyszedł z łazienki z ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Drugim ręcznikiem
wycierał gęste, ciemne włosy. Spojrzał na nią i raptownie się zatrzymał.
- Nie do wiary, że jeszcze niedawno byłaś zapiętą pod szyję starą panną. Pokonałaś
długą drogę. - Jonas rzucił oba ręczniki na krzesło i podszedł do łóżka. Przystanął, wpatrując
się w nią. Był bardzo podniecony. - Tęskniłem za tobą, kochanie.
- Cieszę się. - Verity zrobiła mu miejsce obok siebie, odwijając kołdrę. - Ja też za tobą
tęskniłam. Tak się bałam, że coś się wam stanie.
Położył się do łóżka i wziął ją w ramiona.
- Skończyło się na tym, że tobie coś się stało.
Pocałował ją w szyję i wsunął palce pod czarną koronkę przy staniku.
Kiedy ciepła, cudownie szorstka dłoń przesunęła się na jej brzuch, Verity znowu
pomyślała o tym, czego broniła wcześniej tego wieczora, kiedy walczyła, żeby nie upaść.
Może przyszedł już czas, żeby podzielić się podejrzeniami z Jonasem.
- Jonas?
Pocałował ją, jakby chciał dodać jej otuchy.
- Nie martw się. Będę uważał.
Przez ułamek sekundy myślała, że być może odgadł prawdę.
- Uważał na co?
- Na twoją kostkę.
35
- Och.
- Boże, jak ja cię dzisiaj pragnę. - Pieścił ją z narastającym pośpiechem, szukając tak
dobrze znanych magicznych miejsc. - Powitaj mnie w domu, ukochana. Muszę wiedzieć, jak
bardzo za mną tęskniłaś.
Może nie była to najlepsza chwila, żeby mu powiedzieć. Nie miała wątpliwości, że
Jonas myśli tylko o jednym. Kiedy zaspokoi potrzeby fizyczne, które go teraz zmuszały do
wysiłku, będzie zupełnie wyczerpany. Potrzebował wypoczynku, widziała to jasno. Poza tym
nie miała całkowitej pewności co do dziecka. Verity otoczyła ramionami szyję Jonasa i
przyciągnęła do siebie.
- Witaj w domu, najdroższy - wyszeptała, gdy przykrył sobą jej smukłe ciało. Wtem
zagarnął ją w mocnym uścisku i Verity natychmiast zapomniała o wszystkim spalając się w
ogniu namiętności.
Dużo później, gdy już prawie zasypiała, usłyszała zduszony szept Jonasa.
- Co mówisz? - spytała rozespana.
- Spytałem, czy naprawdę zachowywałem się przedtem jak wściekły mąż?
- Rozeźlony, a nie wściekły. To takie wyrażenie. - Nagle przeszła jej ochota na sen.
- Takie wyrażenie, co? - ziewnął Jonas. - Wiesz, przyszło mi do głowy, że właśnie
dokładnie tak się czułem, gdy Warwick wniósł cię na rękach do domu. Tylko, że słowo
„rozeźlony” nie całkiem oddaje mój stan ducha. „Wściekły” dokładniej odpowiada
rzeczywistości. Chciałem wepchnąć mu nóż w gardło. Verity, nigdy więcej mnie tak nie
zaskakuj.
Usłyszała w jego słowach wyraźne ostrzeżenie i zadrżała. Przypomniała sobie chłód w
jego spojrzeniu, gdy trzymał nóż tuż przy szyi Warwicka. Czasem warto było sobie
przypomnieć, że mężczyzna leżący obok nie był tylko pomywaczem ze stopniem doktorskim.
Potrafił być bardzo niebezpieczny; bezwzględny jak renesansowy arystokrata walczący w
obronie swojej własności.
Taki był kochany przez nią mężczyzna, ojciec jej dziecka. Jeśli nosiła pod sercem
dziecko.
Verity dotknęła brzucha. Upłynęło dużo czasu, zanim znowu zdołała zasnąć.
T
eraz rozumiesz - kończyła Verity następnego dnia przy śniadaniu - że to jest
wspaniała okazja dla ciebie. Zakładając oczywiście, że wczoraj wieczorem wszystkiego nie
popsułeś. Już wpłaciłam zaliczkę od Warwicków na specjalne konto w banku i załatwiłam, że
36
reszta również zostanie tam wpłacona po wykonaniu zlecenia. Pokrywają wszystkie koszty.
Tylko pomyśl, co to za idealna sytuacja! Pojedziemy na wakacje, za które nam zapłacą, a ty
będziesz miał świetny start w udzielaniu konsultacji.
Jonas powoli grzebał łyżką w resztce płatków owsianych. Z namaszczeniem
przeżuwał i połykał, zastanawiając się nad propozycją. Verity rano wyglądała na bardzo
zdecydowaną. W błękitnych oczach lśnił blask nadziei, ostrzegający, że musi bardzo
ostrożnie postępować. Najwyraźniej pragnęła, aby podjął się zlecenia dla Warwicków.
Jonasowi ten pomysł nie bardzo się spodobał. Wolałby zostać w Sequence Springs i spędzić
resztę zimy na kochaniu się z Verity i nauce gotowania wykwintnych wegetariańskich dań.
- Wakacje na wyspach San Juan w środku zimy to nie to samo co tydzień na Hawajach
- stwierdził Jonas.
- Wiem, ale ta okazja jest po prostu zbyt dobra, aby ją przegapić.
- Przeprowadzenie analizy willi będzie dość proste, ale czy uświadamiasz sobie, że nie
znajdziemy skarbu z czterechsetletniej legendy? To szukanie wiatru w polu...
- To samo powiedziała Laura. Za to ja uważam, że jeśli Warwickowie są gotowi płacić
za szukanie wiatru, to nie masz powodu do narzekań. Poza tym poszukiwanie skarbu to
sprawa uboczna. Najważniejszy jest raport o willi.
Jonas próbował znaleźć jeszcze jakiś argument przeciw wyprawie. Wymienił już
kilka, ale wszystkie zostały zbite. Cały pomysł wydawał się bezsensowną stratą czasu, ale jak
zwykle po spędzeniu nocy z Verity był gotów do poświęceń. Ta kobieta powoli, ale
konsekwentnie owijała go sobie wokół małego palca. Doszedł do wniosku, że mu to nie
przeszkadza.
- Powiem ci coś - odezwał się w końcu, postanawiając zachować się
wspaniałomyślnie. - Jeszcze dziś rano porozmawiam z Warwickami.
- Najpierw powinieneś przeprosić za nóż.
- Nie przeciągaj struny, Verity.
- Nie przeciągam struny. Chodzi mi o ciebie. Szczerze mówiąc, przyszło mi do głowy,
że nie byłbyś zadowolony zmywając do końca życia talerze.
- Nie wiem, w czym tkwi problem. Potrzebny ci pomywacz. Potrzebny ci również
konserwator. W mojej osobie masz obu za cenę jednego.
Verity uśmiechnęła się olśniewająco, uśmiechem pełnym obietnicy, który zawsze
pozbawiał Jonasa tchu.
- Ale zrobiłam interes - wymruczała. Zebrała talerze i miski. Dla podtrzymania
równowagi sięgnęła po pogrzebacz.
37
- Zajmę się talerzami. Jestem zawodowcem, pamiętasz? - Zmarszczył czoło z troską,
przyglądając się, jak Verity kuśtyka w kierunku kuchni z naczyniami pobrzękującymi w
dłoniach. - Usiądź, kochanie.
- Nie martw się o mnie. Kuśtykanie doprowadziłam do absolutnego mistrzostwa.
Chyba później wymoczę sobie nogę w basenie w sanatorium.
- Verity...
Zatrzymała się, żeby pocałować go w czoło.
- Dzięki, że zgodziłeś się wziąć tę pracę. Jestem pewna, że to początek wspaniałej
przyszłości.
- Nie powiedziałem, że podejmę się tej pracy. Zgodziłem się tylko porozmawiać z
Warwickami - przypomniał jej, wiedząc, że prowadzi beznadziejną walkę.
- Polubisz ich - zapewniła go spokojnie i podjęła powolną wędrówkę do kuchni. -
Elyssa jest trochę dziwna, ale Doug miły i zwyczajny. On... Aaaa!
Jonas zobaczył, jak stos misek chwieje się niczym wieżowiec podczas trzęsienia
ziemi. Patrzył zafascynowany, jak zsuwają się z pustego talerza po tostach i lecą
przyśpieszając ku drewnianej podłodze. Pochylił się bez namysłu, pochwycił miski jedną ręką
i ostrożnie postawił na stole.
- Jonas, jak ty to robisz? - spytała Verity z westchnieniem.
- Co?
- Masz tak doskonałą koordynację ruchów. Chyba nawet nie uświadamiasz sobie, jak
płynnie się poruszasz. To wprost zadziwiające.
Jonas uśmiechnął się lubieżnie.
- Czyżbyś na okrągło chciała mi mówić, że jestem dobry w łóżku?
Prychnęła z niezadowoleniem.
- Znowu okazujesz męską arogancję.
- Mógłbym ci pokazać coś bardziej męskiego, gdybyś odstawiła te talerze.
- Niektórzy z nas mają robotę do zrobienia. Dziś jest twój szczęśliwy dzień. Znalazłeś
się wśród wybrańców. Właśnie zaproponowano ci pracę w twojej specjalności. Kiedy
skończysz kawę, zadzwonię do sanatorium i ustalę godzinę spotkania z Warwickami. - Verity
zniknęła za drzwiami.
Jonas usiadł wygodniej, żeby porozmyślać przy kawie. Wyglądał przez okno na
ośnieżony las i przysłuchiwał się radosnemu pobrzękiwaniu talerzy w ciepłej kuchni za
plecami.
38
Jak dobrze znaleźć się w domu, pomyślał. Dobrze mieć namiętnego rudzielca
czekającego na powrót. Dobrze dzielić z nią łóżko i stół. Dobrze mieć książki poupychane na
jej półkach. Dobrze czuć, że jest miejsce, do którego się należy. Spodobała mu się myśl o
spędzeniu w ten sposób reszty życia. Zastanawiał się, jak Verity zareaguje na ten pomysł.
Nigdy nie mówiła zbyt wiele o wspólnej przyszłości. Ostatnio zaczęło go to trochę
martwić. Powszechnie uważano, że to kobiety na ogół szukają poczucia stabilizacji w
związku. To kobiety chcą obrączek, przysiąg i reszty symboli więzi, które łączą się z
małżeństwem.
Natomiast Verity ani razu nie wspomniała o małżeństwie. Gdy teraz się nad tym
zastanawiał, wydawało się to dziwne. Jonas zmarszczył brwi.
Zeszłej nocy zarzuciła mu, że zachowywał się jak wściekły, nie jak rozeźlony mąż.
Jonas obracał w myślach słowo „mąż”. Ciekawe, czy Verity kiedykolwiek wyobrażała sobie
siebie w roli żony.
Pewnie nie, pomyślał. Emerson wychował ją w bardzo niezwykły sposób. Wyjaśnił
kiedyś, że głównym celem było nauczenie Verity dawania sobie rady w brutalnym świecie. W
rezultacie stała się bystrą, polegającą wyłącznie na sobie, zapalczywą młodą kobietą, która
doskonale obchodziła się bez mężczyzny aż do chwili zjawienia się na scenie Jonasa.
Jonas nawet nie próbował się oszukiwać. Główną przyczyną pozostawania w
panieństwie tak długo był jej ostry język odstręczający każdego mężczyznę nadającego się na
męża. Tak dobrze posługiwała się językiem, jak on nożem, pomyślał z krzywym uśmiechem.
Ta pani nie wahała się używać swych ust. Ta myśl rozbawiła Jonasa. Wypił kawę i wstał.
Verity wysunęła głowę przez kuchenne drzwi.
- Może założysz krawat? - zaproponowała pogodnie.
- Chyba nie chcemy, żeby Warwickowie myśleli, iż pragnę wywrzeć na nich dobre
wrażenie, prawda?
- Jonas - zaczęła Verity zdecydowanym tonem - wypada, żebyś założył krawat. Masz
wyglądać jak zawodowiec.
Podszedł do niej, schylił głowę i pocałował ją mocno w usta.
- Jak już powiedziałem, młoda damo, nie przeciągaj struny.
V
erity w czasie formalnej prezentacji wstrzymała oddech. Po kilku minutach zupełnie
się uspokoiła. Nie miała wątpliwości, że Jonas właściwie się zachowa. Kiedy Doug Warwick
uświadomił sobie, że Jonas jest bardziej cywilizowany przy świetle dziennym, wyciągnął do
39
niego rękę w serdecznym geście powitania. Jonas uścisnął ją od niechcenia. Siedzieli we
czwórkę na słonecznej oszklonej werandzie: Jonas i Verity, Doug i Elyssa. Dzięki ścianom ze
szkła mieli rozległy widok na lśniące w zimnych promieniach słońca jezioro Sequence. Verity
spostrzegła, że Elyssa znowu ubrała się na biało - białe spodnie, biały sweter, białe pantofle.
Biżuteria błyszczała w słońcu.
- Przepraszam za wczorajsze nieporozumienie - powiedział Doug. Verity pomyślała,
że postąpił bardzo wspaniałomyślnie. Uśmiechnęła się do niego serdecznie.
- Doceniam pańską pomoc dla Verity - odparł Jonas wstrzemięźliwie. Rozsiadł się
wygodnie na sofie i przyglądał spod oka przyszłym klientom.
- Jak się dzisiaj czujesz, Verity? - Elyssa obejrzała kostkę. - Możesz stanąć na tej
nodze?
- Trochę. Jeszcze mnie boli, ale za kilka dni powinno być już w porządku. Laura
znalazła dla mnie laskę i teraz jest o wiele lepiej. - Pomachała drewnianą laską. - Została im.
Dwa lata temu Rick miał kłopoty z plecami.
- Mam przyjaciela - Elyssa mówiła dalej serdecznie. - Poznałam go na jednym z
seminariów Prestona. Zajmuje się kryształami. Prawdopodobnie mógłby coś dla ciebie zrobić.
- Powinienem was ostrzec, moja siostra naprawdę interesuje się tymi bzdurami -
powiedział cicho Doug Warwick pochylając się do Jonasa.
- Nie zwracajcie uwagi na Douga - łagodnie odcięła się Elyssa. - Nadal myśli liniowo.
Nie rozumie, że droga do poznania i oświecenia nie zawsze biegnie prostym,
jednowymiarowym szlakiem wytyczonym przez większość myślicieli Zachodu. Nie
zaakceptował jeszcze holistycznego podejścia do prawdy, jednak ufam, że zrobi to pewnego
dnia. Może już wkrótce.
- Jeszcze trochę poczekasz - wymruczał Doug.
- Uważam, że niektóre idee Nowej Ery są bardzo ciekawe - oznajmiła Verity. - W
końcu nie wszystkie są takie nowe. Niektóre znamy od ponad tysiąca lat. Musi w nich tkwić
choćby ziarnko prawdy.
- Oszuści równie dawno pojawili się w historii ludzkości - stwierdził ironicznie Jonas.
- To nie oznacza wcale, że w dzisiejszym oszustwie jest jakaś prawda, jak przed pięciu
tysiącami lat. Oto czym są idee Nowej Ery - dobrym oszustwem, ot co.
- Jonas! - Verity zgromiła go wzrokiem, marząc o tym, żeby zamilkł, zanim do końca
odstraszy klientów. - Nie zwracaj na niego uwagi, Elysso. Po prostu jest pełen zwykłych
akademickich uprzedzeń wobec niekonwencjonalnych metod poznania. - Cholerne
uprzedzenie jak na kogoś, kto sam ma zdolności parapsychiczne, pomyślała z ironia Verity.
40
- Doskonale rozumiem - zapewniła ją Elyssa, wpatrując się w Jonasa. Z niezwykłą
wyrozumiałością wysłuchiwała jego kąśliwych uwag. Zwróciła się do Verity. - Czy będziesz
mogła ze zwichniętą kostką towarzyszyć Jonasowi w podróży do naszej willi?
- Och, z pewnością. Nie mogę się już doczekać - zawołała Verity z animuszem,
próbując natchnąć Jonasa odrobiną entuzjazmu. Zignorował ją.
- Bez problemu mogę przygotować raport o willi - stwierdził. - Poza tym, jeśli dobrze
zrozumiałem, chcą państwo, żebym szukał jakiejś cholernej legendy. Powinienem ostrzec, że
z tego, co powiedziała mi Verity, wygląda to na zupełną stratę czasu. Czy są państwo pewni,
że chcą zapłacić za moje... hhmmm... konsultacje i pomoc w poszukiwaniu skarbu, który
prawdopodobnie nie istnieje?
Doug zachichotał.
- Może to się panu wydawać trochę idiotyczne, ale zapewniam, że wuj Digby był na
tropie czegoś, co jest ukryte w willi. Przed sprzedażą domu Elyssa chce sprawdzić, czy
czegoś nie znajdziemy. Ponieważ i tak wybiera się pan do willi i będzie ją dokładnie oglądał,
to mógłby pan jednocześnie się rozejrzeć, czy nie ma tam gdzieś skarbu.
- Nie przyszło państwu do głowy, że pański wujek miał po prostu nierówno pod
sufitem?
- Jonas! - syknęła Verity. Zachował się niesłychanie grubiańsko.
Elyssa uśmiechnęła się pogodnie.
- Nic się nie stało, Verity. Sami się nad tym zastanawialiśmy. Rzeczywiście mógł
całkiem zwariować. Na pewno był oryginałem. Jednak głęboko wierzył, że w willi kryje się
skarb. Zostawił pamiętnik ze szczegółowym opisem poszukiwań. Niestety notatki prowadził
po łacinie. W pewnym miejscu znalazł kryształ.
- Kryształ? - Verity pochyliła głowę z zaciekawieniem.
Doug przytaknął.
- Sam go widziałem mniej więcej pięć lat temu. Digby mi pokazał wkrótce po
znalezieniu. Był pewien, że to jakiś klucz. Kryształ jest zielony, ma około 5 cm długości. W
kształcie jaja z drobnymi nacięciami o bardzo dziwnej formie u dołu. Zniknął dwa lata temu
razem z wujem Digbym. Albo go gdzieś schował, albo miał przy sobie, gdy zaginął.
Jonas pochylił się do przodu, wykazując prawdziwe zainteresowanie.
- Uważał, że kryształ na pewno pochodził z epoki renesansu?
- Och, tak - potwierdziła Elyssa. Zabrzęczały bransolety, gdy odwracała się do Jonasa.
- Być może pod koniec życia cierpiał na uwiąd starczy, jednak kiedyś Digby Hazelhurst
41
cieszył się pewną sławą w kręgach akademickich. Trzydzieści lat temu uważano go za
eksperta w historii renesansu.
- Hazelhurst? - powtórzył Jonas. - Pańskim wujem był Digby Hazelhurst?
- Słyszał pan o nim?
- Pamiętam, że natknąłem się na jego wczesne prace o nauce w renesansie - odparł
Jonas powoli. - Zbierał się na nich kurz na półce w starej bibliotece w Vincent College.
Trafiłem na nie przez przypadek.
- Obawiam się, że wujek Digby, zanim umarł, zmarnował swą reputację - powiedział
Doug. - Jak mówiono, przez ostatnie dwadzieścia lat prace wuja stawały się coraz bardziej
dziwaczne. Koledzy go lekceważyli, na żadnej uczelni nie mógł dostać posady wykładowcy,
wreszcie czasopisma naukowe przestały go drukować. Wtedy wycofał się z życia naukowego
i schronił na wyspie, aby spędzić resztę lat na poszukiwaniu skarbu.
- Powiedział pan, że pański wuj umarł dwa lata temu.
Doug skinął głową.
- Zaginął na morzu. Nie miał powodu, aby w jego wieku wypływać samotnie na
cieśninę. Stary Digby zawsze był niezależny. Od wielu lat cierpiał na serce. Władze
stwierdziły, że prawdopodobnie miał atak serca i wypadł za burtę. Nigdy nie odnaleziono
ciała, chociaż fale wyrzuciły łódkę na sąsiednią wyspę.
- A państwu został pamiętnik, zrekonstruowana willa i zaginiony kryształ -
podsumował Jonas.
Elyssa roześmiała się głośno, zadźwięczały kolczyki,
- Doug ma rację. Naprawdę musimy sprzedać willę, nie stać nas na jej utrzymanie.
Jednak nie mogę znieść myśli, że przedtem nawet nie spróbujemy odnaleźć skarbu. Powinna
to być niezła zabawa, nawet jak nic z tego nie wyjdzie. Zaprosiłam kilkoro przyjaciół, aby
nam pomogli w poszukiwaniach.
Jonas zmrużył oczy.
- Jakich przyjaciół?
- Niech się pan nie martwi, nie będą wchodzili panu w drogę - zapewniła go
pośpiesznie. - Tam jest mnóstwo miejsca. Gospodyni Digby'ego, panna Frampton, nadal
mieszka w willi. Zajmie się gotowaniem i sprzątaniem.
- Jonas, na pewno będzie przyjemnie - z ożywieniem stwierdziła Verity.
Uniósł brwi i rzucił jej ironiczne spojrzenie.
- Prowadzenie interesów zostawiam mojemu dyrektorowi handlowemu - powiedział
do Warwicków. - Wygląda na to, że za dzień lub dwa spotkamy się w Seattle.
42
- Świetnie. - Doug wyjął z kieszeni mały, oprawny w skórę notes. - Chyba powinien
pan zajrzeć do pamiętnika. - Przerwał. - Czy przypadkiem zna pan łacinę?
- Nie miałem z nią jakiś czas do czynienia, ale dam sobie radę - odparł Jonas
skromnie. - Włoscy humaniści przykładali ogromną wagę do znajomości łaciny. Uważano, iż
jest to jedyny język właściwy do prowadzenia naprawdę ważnych zapisków. Widocznie
Digby uważał tak samo.
- W naszym wieku łacina stała się doskonałym szyfrem - zauważył Doug. - Nikt już
jej nie rozumie. Na końcu pamiętnika brakuje kilku stron. Jak pan widzi, zostały wyrwane.
Nie wiem, co się z nimi stało.
Elyssa pochyliła się w stronę Jonasa, gdy sięgał po pamiętnik. Zamigotało światło
odbite w kamieniach pierścieni.
- Panie Quarrel, chciałabym zadać panu osobiste pytanie...
- Jonas - poprawił z roztargnieniem, przeglądając zapiski.
- Zatem, Jonas... - Uśmiechnęła się z wyraźnym zadowoleniem. - Wybacz mi
wścibstwo, ale umieram z ciekawości. Czy to prawda, że masz zdolności psychometryczne?
W oczach Jonasa zapłonął gniew. Verity przestraszyła się, że cała sprawa natychmiast
się skończy. Miała ochotę kopnąć Elyssę.
- Wydawca czasopisma, w którym opublikowałeś swój artykuł, wspomniał, że kiedyś
zdobyłeś rozgłos sprawdzając autentyczność różnych dzieł sztuki dla muzeów i
kolekcjonerów - wyjaśniła Elyssa, zupełnie nieświadoma, że stąpa po krawędzi. - Na
podstawie opisu twojej działalności mój przyjaciel Preston Yarwood wywnioskował, że
musisz mieć zdolności parapsychiczne nazywane psychometrią. Czy to prawda?
- Bzdury - odparł Jonas i zacisnął zęby ze złości.
- Preston powiedział, że być może nie jesteś nawet świadomy, jak i dlaczego potrafisz
zidentyfikować przedmioty z przeszłości - ciągnęła Elyssa z niewinną miną. - Uważa, że
twoje zdolności mogą być nieuchwytne, że pewnie sam ich nie rozumiesz, a traktujesz jak coś
zwyczajnego.
- Kim jest Preston Yarwood? - zapytał Jonas. Minę miał coraz bardziej ponurą.
- Pan Yarwood jest przyjacielem Elyssy - wtrąciła Verity. - To właśnie on
skontaktował się z redaktorem pisma, który opublikował twój artykuł o renesansowych
technikach szermierczych. Redaktor polecił ciebie do tego zlecenia. - Obdarzyła Jonasa
najbardziej olśniewającym uśmiechem ze swego repertuaru. - Śmieszne, jak czasem wszystko
się składa, prawda? Gdybyś nie opublikował tego artykułu, Warwickowie nigdy by się o tobie
nie dowiedzieli i nie znaleźlibyśmy się na drodze do Waszyngtonu.
43
Zamyślony Jonas zabębnił palcami po pamiętniku Hazelhursta.
- „Śmieszne” to nie jest właściwe słowo.
44
Rozdział czwarty
C
o za obrzydliwa kupa kamieni. Nic dziwnego, że nazywają ją „Koszmar
Hazelhursta” - zawołała Verity. Była rozczarowana. Stała na rufie małej łodzi motorowej,
którą prowadził Doug Warwick, i przyglądała się ponurej fortecy.
Jonas rozjaśnił się w uśmiechu.
- Z pewnością daleko jej do dzieł Bramantego czy Bruneleschiego.
- Co to za styl?
Jonas wzruszył ramionami i obrzucił badawczym spojrzeniem nieregularną budowlę
wznoszącą się nad urwistą skałą wyrastającą z lodowatych fal cieśniny Puget. Była to
pozbawiona ozdób, solidna, dwupiętrowa kamienna konstrukcja. Surowa, nieatrakcyjna
fasada była podziurawiona maleńkimi okienkami i zwieńczona grubym, bezkształtnym
gzymsem okalającym dach.
- Chyba koniec piętnastego wieku, prawdopodobnie Mediolan, sądząc z całości.
Architekt z pewnością pozostanie na zawsze anonimowy.
- Zasłużył na to - odrzekła z niechęcią Verity. - Kiedy Warwickowie mówili o
włoskiej willi, wyobrażałam sobie coś trochę ładniejszego. - Hałas pracującego silnika łodzi
zagłuszał jej narzekania, toteż ich gospodarz, który był zajęty wprowadzaniem łodzi do małej
zatoczki, zapewne tego nie słyszał.
Jonas zachichotał, rozbawiony jej niezadowoleniem.
- Nie wszystko zbudowane w epoce renesansu jest architektonicznym cudem.
Wystarczy spytać mieszkańców Rzymu, Mediolanu lub Florencji. Największą zaletą domu
renesansowego było przygotowanie do odparcia zbrojnego ataku. To brzydactwo wygląda
właśnie tak, jakby zbudowano je specjalnie do tego celu.
- Na to wygląda. - Verity zadrżała. - W środku pewnie będzie ciemno i ponuro.
- Z pewnością nie jest to radosne wnętrze, ale chyba nie będzie ciemno. W środku jest
wewnętrzne podwórko. Pokoje mają znacznie większe okna w ścianach wychodzących na ten
dziedziniec.
- A co z kanalizacją?
45
- Nie martw się. Doug mnie zapewnił, że jego wuj zainstalował w południowym
skrzydle nowoczesną instalację wodną i elektryczność. To skrzydło na wprost nas. Hazelhurst
nie zamierzał prowadzić życia ascety na bezludnej wyspie.
Verity usłyszała radosną nutę w jego głosie i uśmiechnęła się szeroko.
- Zaczyna cię to bawić, prawda? Tyle cię musiałam namawiać do wzięcia tego
zlecenia, a już ci się podoba. Przyznaj się.
Jonas zerknął na torbę, w której schował pamiętnik Digby'ego Hazelhursta.
- W końcu ta wyprawa może okazać się interesującą przygodą.
- Wiedziałam - odparła Verity z satysfakcją. - Jonas, mam przeczucie, że to
prawdziwy początek twojej kariery konsultanta.
- Zobaczymy.
Verity nie przejęła się jego ostrożnością. Przez ostatnie dwa dni widziała, z jakim
zapałem wczytywał się w zapiski Hazelhursta. Spędzał nad nimi każdą wolną chwilę przed
wyjazdem z Sequence Springs, a w czasie lotu z San Francisco do Seattle nie odrywał się od
pamiętnika. Przeczytał również kilkanaście prac o architekturze renesansu. Pewnie by się do
tego nie przyznał, pomyślała Verity, ale podniecało go czekające zadanie.
Doug Warwick czekał na nich na lotnisku w Seattle. Laura miała rację - rzeczywiście
jeździł BMW. Pojechali na północ od miasta do przystani linii obsługujących wyspy San
Juan. Promem dotarli do jednej z większych, gęściej zaludnionych wysp. Stamtąd Doug
zabrał ich do małego portu, gdzie trzymał swoją łódź motorową.
- Wyspa, na której wuj Digby postawił swoją willę, jest za mała i zbyt skalista, aby
przybijały do niej promy - wyjaśnił Warwick, pomagając im przy wsiadaniu do łodzi. -
Przypływał tu tylko po zakupy i korespondencję.
- Czy ktoś mieszka na wyspie? - spytała Verity. Kuśtykała ostrożnie po trapie wsparta
na ramieniu Jonasa jak na poręczy. Wciąż bolała ją kostka.
- Tylko Maggie Frampton, gospodyni wuja Digby'ego. Byłem pewien, że odejdzie po
śmierci wuja. Jego zaginięcie naprawdę nią wstrząsnęło. Podejrzewam, że coś było między
nimi. Nie potrafię sobie wyobrazić powodu, dla którego miałaby chcieć zostać samotnie
wśród tych kamieni, ale ona wygląda na zadowoloną. Może używać tej motorówki, kiedy
tylko zechce jechać po zakupy czy w odwiedziny do siostry w Portland.
Wysepka była niewielka, taka trochę większa skała, porośnięta gęstym lasem
sosnowo-świerkowym. Ponurą atmosferę pogarszało szare niebo i przenikliwy, lodowaty,
wilgotny wiatr. Jonas miał rację, kiedy ją ostrzegał, że wyspy San Juan nie przypominają
Hawajów, pomyślała zniechęcona Verity.
46
W maleńkiej zatoczce u stóp willi dostrzegli pomost, do którego mieli dopłynąć. Doug
wyłączył silnik; po chwili Jonas skoczył na pomost i pochwycił rzucone cumy. Potem
wyciągnął rękę, żeby pomóc Verity wysiąść z łodzi.
- Przy odrobinie szczęścia wasze pokoje będą gotowe. Maggie to dobra dusza, ale
czasami jest trochę roztargniona. Nie przyzwyczaiła się do domu pełnego obcych ludzi -
wyjaśniał Doug, zbierając bagaż z rufy motorówki. - Wujek Digby rzadko przyjmował gości,
głównie dlatego, że pragnął towarzystwa naukowców, a pod koniec wszyscy się od niego
odsunęli.
Wejście do willi kryło się głęboko pod masywnym łukiem. Olbrzymie drewniane
drzwi otwarły się szeroko z gniewnym zgrzytem, gdy tylko Doug podszedł do nich. W środku
stała Elyssa Warwick, okryta od stóp do głów białą suknią podkreślającą zmysłowe krągłości.
Powitalny uśmiech był jak zwykle pełen pogody. Verity zastanawiała się, jak ktoś może
promieniować dobrocią i światłem bez elektrycznego zasilania.
- Przyjechaliście! - zawołała Elyssa, jakby były co do tego jakieś wątpliwości.
Zapatrzyła się na Jonasa. - Już zaczynałam się martwić. Preston miał wizję opóźnionego
samolotu. Spóźnił się?
- Kilka minut - przyznała Verity. - Mieliśmy krótki postój na pasie startowym.
- Wiedziałam - odparła Elyssa triumfalnym tonem. - Preston prawie nigdy się nie
myli. Jego wizje są takie wyraźne.
- Z żalem muszę ci wyznać, Elysso - zwrócił uwagę Jonas - że teraz niemal wszystkie
samoloty się spóźniają. Nie potrzeba żadnych zdolności parapsychicznych, aby przewidzieć,
że jakiś lot będzie opóźniony.
- Jeszcze nie poznałeś Prestona. Kiedy go poznasz, zobaczysz, że prawie cały czas ma
rację. - Dobrego humoru Elyssy nie zmącił sceptycyzm Jonasa. - Proszę, wejdźcie dalej.
Wszyscy już przyjechali. Maggie przygotowała wasze pokoje.
Verity uświadomiła sobie, że będzie miała z Elyssą problemy. W spojrzeniach, jakimi
obrzucała Jonasa, było coś takiego, że Verity zaczęła się martwić. Odniosła wrażenie, że
Elyssa nie uwierzyła Jonasowi, gdy ją zapewniał, że nie ma żadnych zdolności
parapsychicznych. Nie ulegało wątpliwości, że ją fascynował.
- Oto Maggie Frampton. - Elyssa odwróciła się, żeby przedstawić tęgawą kobietę z
burzą potarganych siwych włosów - stała w holu za jej plecami. - Wszyscy jesteśmy
całkowicie od niej zależni. Tylko ona wie, jak działa elektryczność i kanalizacja w tym
skrzydle. Nabywcy będą musieli wydać fortunę na unowocześnienie willi. Maggie, czy
mogłabyś zaprowadzić Verity i Jonasa do ich pokoi na górze? - Elyssa znowu obrzuciła
47
Jonasa uważnym spojrzeniem. - Kiedy już się odświeżycie, to proszę, zejdźcie do nas.
Chciałabym przed kolacją przedstawić wam moich przyjaciół.
Jonas skinął głową. Zerknął na kamienne schody, po czym wziął swoją brezentową
torbę i małą walizkę Verity. Potem uśmiechnął się ciepło do Maggie.
- Proszę wskazać nam drogę, pani Frampton.
Starsza kobieta przytaknęła i ruszyła po schodach. Maggie miała obfite kształty,
pomyślała Verity, ten typ figury, który kiedyś określano jako „rubensowski”. Jasnoniebieskie
oczy spoglądały ostro, przenikliwie. Nosiła kwiecistą podomkę chyba z lat pięćdziesiątych, a
na szyi cienki metalowy łańcuszek ukryty częściowo pod kołnierzykiem.
- Tędy prosto. - Maggie ruszyła ciężko po szerokich schodach. - Miły pokój mam dla
was, wychodzi na ogród. Jasne, nic takiego. Każdy pokój w tym cholernym budynku
wychodzi na ogród. Digby zawsze mówił, że te renesansowe typki nie mogły nikomu ufać
poza rodziną i właśnie dlatego tak budowali domy. Same kamienne ściany na zewnątrz, żeby
sąsiedzi się nie włamali, i mnóstwo miejsca wewnątrz, żeby korzystać z ogrodów. Zapewne
paru z nich dowiedziało się, że rodzinie też czasami nie można ufać.
Jonas uśmiechnął się.
- Paru z nich rzeczywiście piekielnie boleśnie dowiedziało się, że rodzina może być
bardzo zdradliwa.
Maggie zatrzymała się z ręką na kamiennej poręczy. Uniosła brwi, zerkając przez
pulchne ramię.
- Czy to prawda, co panienka Słoneczko gadała na dole? Jesteś jakimś dziwakiem-
psychomaniakiem, czy coś w tym rodzaju?
- Nie, proszę pani - odparł Jonas uprzejmie. - Z całą pewnością nie jestem dziwakiem-
psychomaniakiem.
- To dobrze. Mamy dość wariatów w tym domu, nie potrzeba nam jeszcze jednego.
Wystarczy wykonywanie rozkazów panienki Słoneczko. Nie wiem, co by Digby o tym
wszystkim myślał, po prostu nie wiem.
- Panienka Słoneczko? - powtórzyła zaciekawiona Verity.
- Ta dziewczyna Warwicków. Nazywam ją panienką Słoneczko, bo ciągle się
uśmiecha i twierdzi, że cały wszechświat pracuje, aby jej życie było świetne. Takie ciągłe
zadowolenie nie jest naturalne, gdyby mnie ktoś pytał o zdanie. Jasne, że nie dam złamanego
grosza za te bzdurne hokus-pokus ani za gości, co się w to bawią. W każdym razie nie ma w
tym nic nowego. Kiedy byłam mała, kręciły się takie same cudaki, ale przynajmniej były na
tyle uczciwe, że pracowały w cyrku albo na jarmarku.
48
- Całkowicie się z panią zgadzam, Maggie – powiedział Jonas. - Co Digby Hazelhurst
myślał o tym parapsychicznym ględzeniu?
Maggie wspięła się na ostatni stopień schodów.
- Stary Digby był w porządku jeszcze na jakieś dwa lata przed śmiercią. Potem zaczął
ciut dziwaczeć, tylko tyle wam powiem. Przecież stuknęła mu osiemdziesiątka. Miał prawo
być trochę drażliwy. Poza tym nie miało to na nas żadnego wpływu.
- Na nas? - spytała szybko Verity.
- Na niego i na mnie - wyjaśniła Maggie wzdychając z zadumą. - Razem miło
spędzaliśmy czas. Przeżyliśmy więcej lat na tej wyspie, niż chce mi się liczyć, i za całe
towarzystwo mieliśmy tylko siebie. Wcale się nie nudziliśmy. Mogę wam powiedzieć, że jeśli
chodzi o pewne sprawy, to starszy pan miał więcej wigoru niż student na tylnym siedzeniu
samochodu. Nie do wiary, jak to było w sali tortur na dole. Tak, tak właśnie.
Verity rzuciła rozbawione spojrzenie Jonasowi, który komicznie łypnął oczami.
W połowie korytarza Maggie otworzyła ciężkie drewniane drzwi. Zobaczyli rozległy
pokój z ogromnymi oknami zwieńczonymi łukami. Na środku pokoju stało szerokie łoże z
baldachimem. Kamienne ściany zdobiły wyblakłe gobeliny i dwa obrazy w zakurzonych
ramach. Nic nie przykrywało kamiennej podłogi.
- Odpowiada wam? - spytała Maggie z nadzieją w głosie. - Obawiam się, że to
najlepszy, jaki mogę wam zaproponować. Kiedyś w pokojach tego skrzydła stały całkiem
ładne meble, ale Digby musiał je sprzedać na utrzymanie. Łazienka na prawo. Dobrze, że
stary miał przynajmniej dość oleju w głowie, żeby poprowadzić instalację, kiedy odziedziczył
ten dom. Zapewniam was, że nie zostałabym z nim tyle lat, gdybym musiała używać nocnika.
- Bardzo nam się podoba - odpowiedziała Verity. Laska głośno stukała o kamienie
podłogi, gdy podeszła do wielkiego okna. Wyjrzała, oczekując widoku bujnego ogrodu.
Zobaczyła rozległy, zarośnięty chwastami podwórzec. Pośrodku stała fontanna, ale z
naczynia, które trzymała naga nimfa stojąca na okrągłej, nieforemnej kolumnie, nie płynęła
woda. Pusty basenik wypełniały śmieci i igły sosnowe.
- Do zobaczenia później. Krzyknijcie, jak będziecie czegoś potrzebowali - powiedziała
Maggie i zamknęła za sobą drzwi.
Verity odwróciła się od okna - zobaczyła, że Jonas ogląda szczegółowo pokój.
- Wszystko w porządku? - spytała cicho, chociaż była niemal całkowicie pewna, że tak
jest. Wiedziałaby, gdyby jakaś moc w pokoju oddziaływała na niego.
49
- Tak. - Jonas zatrzymał się przed wytartą tkaniną i przyglądał się nie dotykając jej.
Ledwie było widać renesansowe dziewice tańczące przed obrośniętą winoroślą altaną. -
Wszystko w porządku. Nawiasem mówiąc, łóżko jest nowe.
Verity zerknęła na ogromne łoże.
- To dobrze. Nie cieszyła mnie perspektywa spania w czterechsetletnim posłaniu.
- Za to gobelin pochodzi z szesnastego wieku. Możesz w to uwierzyć? Po prostu wisi
sobie tutaj i niszczeje przez te wszystkie lata. - Jonas pokręcił głową i podszedł do jednego z
dwóch ozdobnie oprawionych płócien. - Tak jak obrazy.
Verity wstrzymała oddech.
- To oryginały?
Skinął głową.
- Ten obraz na pewno. Warto byłoby zobaczyć, co się kryje pod kurzem. Mam
przeczucie, że malarz był równie drugorzędny jak architekt, który zaprojektował willę.
Verity oparła się o szeroki parapet okna, skrzyżowała ramiona i badawczo spojrzała na
Jonasa.
- Czy nie będziesz miał żadnych problemów z zaśnięciem tutaj?
- Nie, nic mi nie jest, Verity. Wszystko pod kontrolą. Wyczuwam kilka słabych
wibracji, ale dopóki dobrowolnie się na nie nie otworzę, nie będą mi przeszkadzać. Co za
ulga.
- To był powód, dla którego zgodziłeś się podjąć tę pracę, prawda? - spytała nagle
Verity. - Chciałeś sprawdzić, jaką kontrolę zyskałeś przez ostatnie kilka miesięcy.
Zerknął na nią, przemierzając pokój w kierunku otwartej torby.
- Jestem teraz o wiele silniejszy, Verity. To ja kontroluję. Nawet nie wiesz, jakie to
przyjemne uczucie. Wszystko zawdzięczam tobie. Samo przebywanie w pobliżu ciebie
sprawiło, że mam dość mocy, aby nie dać się wciągnąć w tunel czasu. Zanim cię poznałem,
nie mógłbym spać w autentycznej renesansowej willi. Wystarczyłyby wibracje uwięzione w
ścianach, aby nade mną zapanować. Chryste, jakie to przyjemne uczucie panować nad tą
cholerną właściwością.
- Widzę, że jesteś zdecydowany nie przyznać się pannie Słoneczko i jej kumplom, że
masz prawdziwe zdolności parapsychiczne.
- Nie mam zdolności parapsychicznych - zaprzeczył natychmiast Jonas. - To tylko
talent do psychometrii. Nie jestem jasnowidzem. Nie miewam wizji. Nie widzę przyszłości
ani nie umiem przewidzieć katastrof. Mogę tylko zobaczyć pewne sceny z przeszłości.
- Sceny przemocy.
50
- To bardzo ograniczony talent - stwierdził sucho Jonas. - Z całą pewnością nie mam
mocy parapsychicznych. Byłbym wdzięczny, gdybyś powstrzymała się od wspominania o
nim Elyssie czy jej znajomym.
Verity wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Sama nie wiem, Jonasie. Może w tym interesie z konsultacjami byłoby więcej forsy,
gdybyśmy dali do zrozumienia, że masz prawdziwy talent.
- W żadnym wypadku. Normalni, myślący racjonalnie ludzie nie uwierzyliby w moje
zdolności, a już na pewno nie chcieliby płacić za moje usługi. Tylko ekscentryczni dziwacy
byliby gotowi wynająć konsultanta przypisującego sobie talenty parapsychiczne. Doug
Warwick zatrudnił mnie jako specjalistę od renesansu, a nie wariata z Nowej Ery.
- Za to dostał obu - wymruczała zadowolona Verity.
Jonas natychmiast się zachmurzył.
- Nie ma nic z Nowej Ery ani we mnie, ani w moich zdolnościach.
- Wiem - zgodziła się chętnie Verity. Zniknęło jej dotychczasowe zadowolenie. -
Czasami wydaje mi się, że nie urodziłeś się w dwudziestym wieku. Bardzo dobrze radziłbyś
sobie w renesansie.
Podniósł jej brodę jednym palcem.
- Naprawdę tak myślisz?
- Tak myślę.
- Znali wówczas rożne sposoby poskramiania kobiet sprawiających kłopoty.
- Doprawdy? - spytała z uśmiechem. - Musisz mi kiedyś pokazać. Tymczasem
przebierzmy się do kolacji. - Odsunęła się od niego. - Mam nadzieję, że spakowałeś ten ładny
sweter, który dostałeś ode mnie na gwiazdkę.
- Wiesz, że tak. Sama mi go włożyłaś do torby.
- No właśnie.
- Pamiętałaś o moim swetrze zupełnie jak żona - powiedział cicho.
Verity pochyliła się nagle i zaczęła z zapamiętaniem rozpakowywać walizkę.
- Żona nie ma tu nic do rzeczy. Zapakowanie twojego swetra to obowiązek dyrektora
handlowego, który powinien pamiętać, że masz być odpowiednio ubrany dla klientów.
- Rozumiem. - Przez dłuższą chwilę uważnie się jej przyglądał, potem zaczął się
rozbierać.
Elyssa i Doug czekali na nich na dole w rozległym salonie, który biegł niemal przez
całą długość południowego skrzydła willi. Większa część pokoju kryła się w mroku. Stare
meble zasłonięto pokrowcami. Jedynie w niewielkim fragmencie salonu w pobliżu głębokiego
51
kominka zadbano o wygodę. Kilka osób siedziało na zniszczonych fotelach, gawędząc
spokojnie. W starym palenisku buzował ogień.
- Wejdźcie, czekaliśmy na was. Chciałam, żebyście wszystkich poznali.
Elyssa ruszyła im naprzeciw przy akompaniamencie brzęczenia biżuterii i szelestu
długiej, białej spódnicy. Wzięła Jonasa pod ramię i poprowadziła w stronę małej grupki.
Verity skrzywiła się za plecami swojego ukochanego, lecz dzielnie podążyła za nimi.
Młody, szczupły mężczyzna z brodą, w okrągłych drucianych okularach, wstał i podszedł do
niej. Miał ciemne oczy o poważnym spojrzeniu.
- Witam - powiedział niskim głosem i podał jej ramię. - Nazywam się Oliver Crump.
Pozwól, że ci pomogę.
- Dziękuję - odpowiedziała Verity i uśmiechnęła się olśniewająco, widząc, że Jonas
zerka na nią przez ramię. Zauważyła jego niezadowolone spojrzenie i jej uśmiech stał się
jeszcze szerszy. Zasłużył sobie na to, bo pozwolił, aby Elyssa go porwała. - Verity Ames.
Jestem dyrektorem handlowym Jonasa.
- Oliver jest uzdrowicielem - wyjaśniła Elyssa. - Prawda, Oliverze?
- Trochę zajmuję się ziołami i kryształami, to wszystko - odparł spokojnie Oliver. Na
widok obandażowanej stopy Verity ściągnął brwi. - Co ci się stało w kostkę?
- Poślizgnęłam się na oblodzonym ganku.
- Dawno?
- Kilka dni temu. - Spojrzała w dół. - Opuchlizna już się zmniejsza, ale wciąż jeszcze
trochę boli.
Crump doprowadził ją do ciężkiego drewnianego fotela z poduszką z wytartego
zielonego aksamitu. Szerokie poręcze i nogi były artystycznie rzeźbione. Verity oparła się
ostrożnie, zastanawiając się nad wiekiem mebla. Koniec dziewiętnastego wieku, z pewnością
nie renesans.
- Pozwól, że ci przedstawię ludzi, z którymi wspólnie przemierzam ścieżki poznania -
zaczęła Elyssa. Stała trzymając Jonasa za ramię i dłonią zatoczyła krąg wskazując twarze
gości. - Oliver Crump, jak już wspomniałam, jest uzdrowicielem. A oto Preston Yarwood,
tam, przy stoliku z alkoholami. Preston jest przywódcą naszej grupki. Cudowny nauczyciel,
potrafi zainspirować każdego. Od lat interesuje się parapsychologią, na długo przedtem,
zanim stała się taka popularna. Wiesz, że studiował u Ilheli Yonandy?
- Naprawdę? - spytała Verity, zastanawiając się, kim jest Ilhela Yonanda.
- Jak się macie? - Yarwood odezwał się z ciemnego kąta, gdzie nalewał napoje. -
Rozumiem, że wasz samolot się spóźnił. - W jego głosie dała się słyszeć nutka zadowolenia.
52
Kiedy Yarwood postąpił kilka kroków do przodu, aby skinąć Verity głową i uścisnąć
rękę Jonasowi, światło odbiło się od nagiej czaszki prześwitującej przez rzedniejące włosy.
Wyglądał na czterdzieści kilka lat. Niski, energiczny mężczyzna z rumianymi policzkami i
niewielkim brzuszkiem. Spojrzenie inteligentne i przenikliwe. Uśmiechał się tym pogodnym,
radosnym uśmiechem, który Verity zaczęła uważać za znak rozpoznawczy wyznawców
Nowej Ery.
Yarwood miał na sobie elegancki, drogi sweter w kolorze śliwki oraz dobrze skrojone
wełniane spodnie z mankietami. Verity była gotowa się założyć, że pantofle były włoskie. Na
przegubie nosił ciężki złoty zegarek z czarną tarczą cyferblatu. Ubiór Yarwooda zrobił na
Verity duże wrażenie. Widocznie prowadzenie seminariów doskonalenia zdolności
parapsychicznych przynosiło niezłe zyski. Wspominał o tym Doug.
- Co ci podać, Verity? - spytał uprzejmie Yarwood.
- Jakiś sok owocowy.
- Miałem przeczucie, że będziesz chciała sok - mruknął Preston cicho, jakby
sprawdziło się jeszcze jedno proroctwo. - A ty, Jonasie?
- Szkocką, jeśli masz pod ręką. - Jonas usiadł obok Elyssy.
- A to - ciągnęła Elyssa spokojnie, wskazując ręką następnego młodego mężczyznę
skulonego w rogu sofy - jest Slade Spencer. To nowy członek naszego kółka, chociaż od kilku
lat badał różne ścieżki, prawda, Slade?
- Tak, to właśnie ja. Zawsze w drodze ku oświeceniu.
Slade Spencer skupił się na nabijaniu fajki aromatycznym tytoniem. Dłonie mu lekko
drżały. Po zakończeniu zadania, wyciągnął przed siebie długie nogi w dżinsach. Slade
wyglądał na kogoś tuż przed, albo tuż po trzydziestce, ale Verity nie była pewna swej oceny.
Zignorował Jonasa i uśmiechnął się powoli do Verity, sięgając po szklankę stojącą na
stoliku. Miał pociągłą, ascetyczną twarz. Pod ciemnymi brwiami płonęły gorączką oczy. Był
tak chudy, że niemal przypominał szkielet. Wyczuwało się w nim nerwową energię, jakby
jakaś jego część stale pozostawała w ruchu lub jakby - co Verity uświadomiła sobie w
przebłysku intuicji - ciągle walczył o utrzymanie kontroli nad sobą.
- Przyznaję, że od pewnego czasu pociągała mnie koncepcja odmiennych stanów
świadomości - powiedział Slade, bardzo starannie wymawiając poszczególne słowa, jakby
obawiał się, że język może go zawieść. - Mam na ten temat swoją teorię, że większość z nas
żyje w bardzo nienaturalnym stanie świadomości, a normalny, naturalny stan właściwy
ludzkiej istocie to ten powszechnie uznawany za odmienny. Uważam, że prawdziwy
naturalny stan jest głęboko zmysłowy. Stan, w którym wykorzystujemy wszystkie zmysły,
53
aby poznać prawdziwe znaczenie przyjemności i indywidualnej satysfakcji. A co wy o tym
sądzicie? Czy zmierzasz w tym samym kierunku, Verity?
Verity zamrugała zakłopotana. Uświadomiła sobie, że Slade Spencer od kilku godzin
wyraźnie nadużywał alkoholu.
- Właściwie to interesuję się gotowaniem - powiedziała. Rozejrzała się wokół siebie i
napotkała obojętne spojrzenia. - Kuchnią wegetariańską - dodała szybko, z nadzieją, że dzięki
temu zyska sobie trochę aprobaty.
Oliver Crump, który milcząc wpatrywał się w płomienie, odwrócił się i spojrzał na nią
z nagłym zainteresowaniem.
- Będziemy musieli wymienić się przepisami - zaproponował i uśmiechnął się.
- Verity prowadzi doskonałą wegetariańską restaurację w Sequence Springs - wtrąciła
uprzejmie Elyssa. - Naprawdę pyszne jedzenie, bardzo zdrowe, naturalne. Próbowałam
wyjaśnić Maggie, że wszyscy wolelibyśmy dania wegetariańskie, ale obawiam się, że jest
trochę uparta na swój sposób. Nie jestem pewna, co dostaniemy na kolację.
- Uważam, że gotowanie - odezwał się Slade Spencer, wbijając w Verity ciężkie,
znaczące spojrzenie - jest najbardziej zmysłowe z wszystkich twórczych gatunków sztuki.
Odwołuje się do samych podstaw, prawda? Pobudza zmysły i zaspokaja nas niemal tak samo
jak seks. Czy zgodzisz się ze mną, Verity?
- Nigdy nie porównywałam gotowania z seksem - powoli zaczęła Verity. Zanim
zdążyła dokończyć zdanie, usłyszała głośny brzęk odstawianego na drewno szkła. Odwróciła
się i zobaczyła, że to Jonas pozbył się szklanki i posłał Spencerowi lodowate spojrzenie.
- Jeśli chcesz się pieprzyć z kalarepą, to twoja sprawa, Spencer. Jednak nie próbuj nic
kombinować z warzywnym sosem lub owsianymi ciasteczkami Verity. Zrozumiałeś?
W salonie rozległ się nerwowy chichot. Ostrzeżenie nie było zbyt subtelne. Spencer
wzruszył ramionami, usiadł głębiej na fotelu i skupił się na fajce i szklance.
Doug Warwick zmarszczył brwi i przejął kontrolę nad rozmową. Gdy zwrócił się do
Jonasa, w jego szklance zadźwięczały kostki lodu.
- Jak zamierzasz przeprowadzić ekspertyzę, Quarrel?
Jonas upił łyk szkockiej.
- Pierwszy etap to obejrzenie wszystkich skrzydeł i weryfikacja wieku oraz
autentyczności. Głównie chodzi o upewnienie się, czy mamy do czynienia z oryginalną
konstrukcją czy z fragmentami dodanymi w późniejszym okresie. Krewny Digby'ego mógł
sprowadzić tylko część willi, a resztę kazać zaprojektować i postawić tak, aby pasowało. To
dość często spotykana praktyka.
54
Doug pokiwał głową.
- Rozumiem. Nie pomyślałem o tym.
Jonas wziął szklankę do ręki.
- Gdy już dokładnie obejdę i obejrzę cały budynek, wówczas zajmę się detalami.
Wiadomo, czego się szuka. Architekci z piętnastego i szesnastego wieku byli dość
konsekwentni. Na przykład nawet całkowicie pozbawieni wyobraźni przestrzennej bardzo
cenili sobie matematyczną symetrię - rozpoczął wykład o renesansowych zasadach
perspektywy i ich wpływie na architekturę, co wywarło na słuchaczach duże wrażenie.
Wszyscy w salonie kiwali ze zrozumieniem głowami. Verity zasłoniła się szklanką, by
ukryć uśmiech. Jonas nie na próżno spędził na uczelni tyle lat - najlepszych mógł zakasować
akademickim gadaniem. Dostrzegł jej uśmiech i rozweseliło go to.
Fakt, że ten żart zrozumieli w salonie tylko oni, uświadomił Verity coś ważnego - stali
się parą. W pokoju pełnym obcych ludzi mogli w milczeniu podzielić się ze sobą radością.
Łączyły ją z Jonasem różne więzy, nie tylko więź psychiczna.
Ta świadomość ją wzruszyła. Wypiła następny łyk soku owocowego i w myślach
dodała jeszcze jeden dzień do własnego kalendarza. Nadal nie było żadnej wskazówki, że
chodzi o zwykłe opóźnienie. Zaczynało to wyglądać poważnie. Poczuła się dziwnie.
Nieuchronnie zbliżała się w swoim życiu do punktu zwrotnego, którego nigdy nie brała pod
uwagę.
Wieczorny posiłek składał się niemal wyłącznie z tłuczonych kartofli i gotowanej
marchwi. Maggie Frampton postarała się, jak umiała najlepiej, zaspokoić wymagania gości
Warwicków, ale nie ulegało wątpliwości, że nie była przyzwyczajona do gotowania dań
bezmięsnych.
- Dobry kotlet jeszcze nikomu nie zaszkodził - wymruczała, sprzątając talerze ze stołu.
- Skąd wy, ludzie, bierzecie proteiny?
Verity wskazano krzesło między Oliverem Crumpem a Sladem Spencerem. Slade był
nudny i wyraźnie pijany. Rozmowa z nim sprowadzała się do wysłuchania długiego
monologu o wrodzonej płciowości sfer.
Oliver Crump był jego przeciwieństwem. Odzywał się rzadko. Za okrągłymi
oprawkami szkieł kryło się skupione spojrzenie. Jednak gdy Verity wciągnęła go w dyskusję
o gotowaniu i ziołach leczniczych, okazało się, że ma rozległą wiedzę na ten temat.
Po drugiej stronie długiego stołu siedział Jonas między Prestonem Yarwoodem i
Elyssą. Tych dwoje przez cały wieczór zajmowało go sobą. Za każdym razem, gdy Verity na
nich zerkała, oślepiał ją blask pierścieni i egzotycznych bransolet Elyssy.
55
Elyssa dopiero po kolacji ogłosiła, jaką przygotowała dla wszystkich niespodziewaną
rozrywkę.
- A teraz - powiedziała zaprowadziwszy przyjaciół z powrotem do salonu - mam
nadzieję, że jesteście w odpowiednim nastroju i nastawieni na szczególną przyjemność.
Preston zgodził się przeprowadzić sesję oczyszczenia psychicznego. Pomyśleliśmy, że byłaby
to doskonała pomoc dla Jonasa przy poszukiwaniu skarbu.
Doug jęknął.
- Przepraszam, Jonas. Nie wiedziałem, że mają zamiar to zrobić. Jeśli chcesz, możesz
się wypisać.
- Czym do diabła jest sesja oczyszczenia psychicznego? - spytał nieufnie Jonas.
- To seans, na którym wszyscy próbujemy zjednoczyć nasze indywidualne energie w
jedną siłę, która jest w stanie przenieść nas na wyższy poziom świadomości. Gdy już
znajdziemy się na wyższym poziomie, będziemy mogli wyraźniej porozumiewać się za
pomocą intuicji. To bardzo skuteczna metoda otwierania umysłu. Jestem pewna, że uznasz
nasze spotkanie za pomocne - tłumaczyła Elyssa.
- Mnie się wydaje, że to bzdury - odparł Jonas grzecznie.
Verity jęknęła i rączką laski pchnęła Jonasa w żebro.
- Jonas, to interesy - wymruczała. - Zachowuj się jak trzeba.
Jonas pomasował sobie bok i przez chwilę uśmiechał się do Verity z groźną miną.
- Powiem wam coś. Róbcie sobie swoje spotkanie, a ja tymczasem obejrzę wilię.
- Och, Jonas, musisz do nas dołączyć - zawołała Elyssa i obrzuciła go błagalnym
spojrzeniem. - Te sesje są takie pobudzające. Czasem jestem w stanie skontaktować się z
Saranantą. Staję się jej pośredniczką - dodała skromnie. - Dopiero niedawno zaczęłam do niej
docierać, ale porozumienie jest coraz lepsze.
Verity usłyszała, że Slade Spencer cicho parsknął śmiechem. Widziała, że Jonas ma
kłopoty z zachowaniem powagi. Nadszedł czas dyplomacji.
- Nie wiedziałam, że jesteś pośredniczką - powiedziała szybko Verity. - Kim jest
Sarananta?
Na pytanie odpowiedział Preston Yarwood. Spoglądał serdecznie na Elyssę.
- Zdaje się, że Sarananta jest kapłanką świątyni z krainy o nazwie Utilan. Z tego, co do
tej pory się dowiedzieliśmy, Utilan być może jest zaginioną kolonią Atlantydy. Elyssa
dopiero niedawno nawiązała kontakt, zatem mało jeszcze wiemy.
Doug machnięciem ręki pokazał Jonasowi wyjście do holu.
56
- Rozumiem, że nie chcesz brać udziału w tej bzdurze. Idź i rozejrzyj się. My tutaj
pobawimy się z Elyssą w tę jej grę, a ty sobie wszystko obejrzysz. Uważaj na siebie i do jutra
ogranicz oglądanie do skrzydła południowego. Chyba ci wspomniałem, że w pozostałych
skrzydłach nigdy nie podłączono elektryczności. Zawędrujesz tam i nigdy nie wrócisz -
roześmiał się głośno Doug.
Jonas skinął głową i odprowadził Verity na bok.
- Zostaniesz z nimi - powiedział cicho. - Muszę sprawdzić kilka rzeczy, o których
przeczytałem w pamiętniku, a nie chcę, żeby któryś z tych cudaków kręcił się w pobliżu.
Verity przestraszyła się.
- Czy może cię to wciągnąć w tunel czasu? Nie wolno ci ryzykować, gdy jesteś sam.
Będę ci potrzebna.
- Uspokój się. Nie jestem głupcem. Na pewno nie będę ryzykował. Chcę się tylko
rozejrzeć.
- Bądź ostrożny - wyszeptała ogarnięta trwogą.
Uśmiechnął się.
- To ty powinnaś uważać. Wynoszenie na wyższy poziom świadomości wygląda na
bardzo niebezpieczną rozrywkę.
- Nie wierzę w to - mruknęła Verity. - Jedynej osoby w salonie, która ma prawdziwe
zdolności parapsychiczne, nie interesuje uczestnictwo w autentycznej sesji oczyszczenia
psychicznego. Psujesz im całą zabawę.
- Dość się już bawiłem w parapsychiczne gry w laboratorium Wydziału Badań
Zjawisk Paranormalnych w Vincent College - odparł ponuro Jonas. - Nie lubię ich. -
Pocałował Verity delikatnie w czoło. - Poza tym, dlaczego jesteś przekonana, że z gości tego
domu tylko ja mam talent parapsychiczny?
Spojrzała na niego rozszerzonymi ze zdumienia oczami.
- Uważasz, że ktoś z pozostałych ma rzeczywiste zdolności?
Serdecznym gestem potargał jej miedziane loki.
- Mówiłem o tobie, głuptasku. Przecież nie wchodzę w tunel czasu sam. Baw się
dobrze. Zobaczymy się później.
Verity dłuższą chwilę odprowadzała go wzrokiem, potem powoli wróciła do salonu.
Być może to dziwne, ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że ma jakieś parapsychiczne
zdolności. Jej zdaniem talent miał tylko Jonas. Ona jedynie pomagała mu go kontrolować.
57
Rozdział piąty
J
onas wędrował korytarzami willi z latarką w ręku i cieszył się wolnością. Dopóki nie
spotkał Verity, nigdy by nie mógł podjąć ryzyka wejścia do wnętrza tej czterechsetletniej
góry kamieni. W każdym kącie czyhałoby na niego niebezpieczeństwo. Każdy renesansowy
budynek tej wielkości był prawdopodobnie przepełniony wibracjami dawnych morderstw i
rozlewu krwi. Jonas Quarrel był nastrojony na wibracje przemocy, zwłaszcza na sceny, które
działy się w okresie odrodzenia.
Zbyt łatwo byłoby przez przypadek wejść do pokoju, w którym jakiś człowiek umarł
od ciosu sztyletu, lub wziąć do ręki zardzewiały kawałek metalu stanowiący przed wiekami
część miecza. Taki błąd wysłałby go natychmiast w psychiczny tunel, gdzie bez końca
rozgrywały się pełne przemocy wydarzenia z przeszłości i gdzie zabójcza emocjonalna
energia wypełniająca tamte sceny śmierci poprzez Jonasa szukała drogi do przyszłości.
Teraz oglądał kamienne ściany, wędrując po słabo oświetlonym korytarzu skrzydła
południowego. Hazelhurst z pewnością nie chciał za dużo wydać na instalację elektryczną.
Jonas wolał nie zastanawiać się nad jakością okablowania.
Koncentrował się kilka minut. Gdzieniegdzie wyczuwał słabe wibracje, ale były
bardzo stłumione, wystarczyły jednak, aby go przekonać, że budynek jest autentyczny.
Wyciągnął z kieszeni pamiętnik i skręcił do wschodniego skrzydła. Tutaj nie było prądu.
Włączył latarkę.
Większość drzwi w tym korytarzu była zamknięta. Oceniwszy grubość warstwy kurzu
na podłodze w tym skrzydle Jonas doszedł do wniosku, że Maggie Frampton dawno temu
zrezygnowała ze sprzątania tutaj. Nie sądził, aby skrzydło zachodnie i północne były w
lepszym stanie.
Poszedł obdrapanym korytarzem, skręcił znowu i otoczyła go jeszcze głębsza
ciemność. Doug Warwick miał rację. Tutaj można było kręcić się w kółko. Według zapisków
podanych w kiepskiej łacinie, pokój, w którym Digby Hazelhurst znalazł kryształ, znajdował
się w tym właśnie korytarzu.
Bez szczególnego trudu Jonas odnalazł właściwy pokój. Znajdował się pośrodku
korytarza w północnym skrzydle. Kilka okien zwieńczonych łukami wychodziło na mroczny
58
podwórzec. Jonas spojrzał przez zarośnięty ogród i zobaczył światło, które zostawił w pokoju
zajmowanym wspólnie z Verity.
Odwrócił się z powrotem do wnętrza pokoju i latarką oświetlił ściany. Pokój był
pusty. Żadnych wystrzępionych gobelinów ani rozsypujących się mebli, tylko nagie kamienne
ściany i podłoga.
Jonas otworzył pamiętnik i przerzucił kartki do strony, na której Digby opisał odkrycie
kryształu. Już dawno nie czytał tekstów pisanych po łacinie, ale potrafił rozszyfrować
bazgraninę Hazelhursta.
Południowa ściana. Trzeci kamień w podłodze pod rogiem z lewej strony. Mocno
nacisnąć kamień z prawej strony. Uważać na ostrze. Jestem pewien, że trucizna na czubku już
od dawna nie działa, ale jest jeszcze ostre. Ocalałem, kiedy odkryłem kryształ, bo mechanizm
uruchamiający pułapkę był zardzewiały. Konstrukcja pułapki wprost zachwycająca.
Oczywiście, naoliwiłem mechanizm. Szkoda, że nie mogę jej zrekonstruować.
- Dziękuję, Digby, stary przyjacielu. Dlaczego do diabła musiałeś naoliwić to
świństwo?
Jonas przykucnął przed wskazanym fragmentem ściany i dokładnie obejrzał kamienie.
Digby nie napisał, pod którym z nich kryje się pułapka. Zdradzieckie ostrze mogło wyskoczyć
ze ściany lub z podłogi, nawet z sufitu. Jonas zerknął do góry i odrzucił tę możliwość. Było to
zbyt nieprawdopodobne.
Próbował wyobrazić sobie, jaką pułapkę by zastosował, gdyby czterysta lat temu
chciał schować kryształ.
Człowiek próbujący otworzyć tajną skrytkę w podłodze przykucnąłby tak jak on.
Jonas ostrożnie przesunął palcami po kamieniu.
Coś zaświtało mu w głowie. Rzeczywistość zaczęła zakręcać i rozciągać się, tworząc
nie kończący się tunel. Jonas oderwał palce od kamienia, który wywołał tę nagłą reakcję.
Nie ośmielił się wstąpić w korytarz psychiczny bez Verity w pobliżu - była jego
oparciem. Jednak obecność dawnej przemocy wystarczyła, aby go ostrzec, że kiedyś w
przeszłości pułapka zadziałała i ktoś nie miał tyle szczęścia co Digby Hazelhurst. Dawno
temu jakaś zagubiona dusza umarła w tym pokoju szukając kryształu.
Umarł trzymając się w agonii za brzuch.
Jonas wciągnął powietrze i szybko wstał. Odsunął się od tego fragmentu podłogi,
który wysyłał niebezpieczne wibracje. Dość się już dowiedział. Sama myśl o morderczym
59
ostrzu wystrzeliwującym z podłogi i uderzającym między nogi wystarczyła, aby stał się
ostrożniejszy. Przystanął i rozejrzał się wokół siebie, szukając czegoś, co mógłby użyć do
uruchomienia pułapki. Wyszedł na korytarz i otworzył po kolei kilkoro drzwi.
Kiedy wszedł do trzeciego z kolei pokoju, kopnął w pudełko proszku do szorowania
podłogi. Widocznie jakiś czas temu Maggie Frampton próbowała utrzymać porządek w tym
skrzydle. Dowodem jej wysiłków była zapomniana w kącie szczotka na długim kiju.
Jonas wziął szczotkę i wrócił do pokoju, w którym znaleziono kryształ. Ostrożnie
wyciągnął przed siebie kij i nacisnął wskazany w pamiętniku kamień.
Z niemal niesłyszalnym świstem wystrzeliło spomiędzy kamiennych płyt podłogi
złowieszcze ostrze. Jonas uświadomił sobie, że gdyby przykucnął w tym samym miejscu co
przedtem, teraz nadawałby się tylko na członka chóru chłopięcego. Otarł pot z czoła.
Odczekał chwilę, potem postąpił ostrożnie kilka kroków okrążając drgające ostrze.
Chciał obejrzeć płytki otwór pod nim. Kamień odsunął się i ukazał puste wnętrze. Jonas
pochylił się, żeby zajrzeć do środka.
Natychmiast zrozumiał, że popełnił błąd, duży błąd.
Potężna fala emocji runęła ku niemu i nagle pojawiły się ściany tunelu psychicznego.
Jonas walczył rozpaczliwie, aby nie dać się wciągnąć w wir czasu. Wszechogarniające
przeczucie nieszczęścia omal go nie pochłonęło, gdy próbował pokonać nieubłaganą władzę
przemocy sięgającej z odległej przeszłości.
Czekała go śmierć. Śmierć czekała każdego, kto ośmielił się użyć kryształu!!!
- Verity! Verity!
Jonas nie wiedział, czy zawołał jej imię głośno, czy krzyczał w myślach. Oblewał go
pot, gdy zebrał całą siłę woli i wyszarpnął rękę z wydrążonego kamienia.
- Jonas?
Poczuł jej obecność przy sobie. To niemożliwe, powiedział do siebie oszołomiony.
Siedziała gdzieś na dole w innej części willi. Nie była dość blisko, aby mu pomóc.
- Jonas? Co się dzieje?
Verity sięgnęła po niego. Nie widział jej, ale czuł ją przy sobie. Kotwica w czasie
sztormu. Jonas zacisnął oczy i odturlał się od kawałka podłogi kryjącej pułapkę i wydrążony
kamień.
Nagle wszystko wróciło do rzeczywistości i znów normalnie widział. Obrazy
okrucieństw i śmierci zniknęły tak szybko, jak się pojawiły.
Ostrze wsunęło się z powrotem między kamienie, a otwór w podłodze nie zostawił
nawet śladu.
60
Jonas ciężko oddychał leżąc na podłodze. Wpatrywał się w róg pokoju, gdzie na
nieostrożnych czekała śmierć. Wiedział, że prawdziwe niebezpieczeństwo otaczające
zaginiony kryształ nie kryło się w ostrzu czyhającym między kamieniami. Bez względu na to,
czym był kryształ, jaką pełnił rolę, był złem. Gdy Jonas to zrozumiał, poczuł przeszywający
go dziki dreszcz podniecenia. Znalazł się na tropie ważnego odkrycia.
W tym momencie poszukiwanie skarbu stało się ważniejsze od ekspertyzy, którą miał
tu przeprowadzić. Stara willa kryła wiele tajemnic. Ważnych tajemnic. Musiał je odkryć.
Jonas wyprostował się powoli. Podniósł z podłogi latarkę i wycofał się z pokoju.
Wpatrywał się w niebezpieczny kamień do chwili, gdy znalazł się w korytarzu. Potem
dokładnie zamknął drzwi.
Gdy wracał do południowego skrzydła, wydawało mu się, że słyszy w głowie śmiech.
W pierwszej chwili sądził, że to jego wyobraźnia odtwarza echa rozbawienia Digby'ego
Hazelhursta. Potem uświadomił sobie, że ten śmiech jest znacznie starszy. Pochodzi mniej
więcej sprzed czterystu lat.
J
onas ma rację. Verity poczuła, jak rzeczywistość łagodnie wraca na miejsce. W
skroniach wciąż jeszcze walił puls i kręciło jej się w głowie. Wolałaby, żeby Slade Spencer
nie ściskał tak kurczowo jej prawej ręki. Z drugiej strony Doug Warwick delikatnie
przytrzymywał palcami jej dłoń. Poczuła się jak w pułapce.
Otworzyła oczy i rozejrzała się wokół niewielkiego kręgu napiętych twarzy przyszłych
posiadaczy mocy parapsychicznych. Doug Warwick wpatrywał się w ogień nad ramieniem
siostry. Wydawał się znudzony. Oliver Crump siedział z zamkniętymi oczami. Wyraźnie się
koncentrował, podobnie jak Elyssa i Preston Yarwood. Elyssa wydawała się tak rozmarzona,
jakby miała jakąś wizję. Preston zmarszczył brwi.
Slade Spencer kurczowo ściskał palce Verity. Odłożył fajkę i odstawił szklankę, aby
dołączyć do kółka. Wyczuwając spojrzenie Verity, otworzył jedno oko i mrugnął z powagą,
miażdżąc jej palce tak, że myślała, iż je złamie.
Verity wyrwała dłoń z jego ręki i wysunęła drugą ze słabego uchwytu Douga -
spojrzał na nią z pytającym uśmiechem.
- Znudziłaś się?
- Muszę... muszę iść do swojego pokoju - wyszeptała zmieszana Verity.
- Rozumiem, że chcesz odejść - wymruczał Doug. - Idź, masz wymówkę.
61
Slade skinął jej głową, gdy wychodziła z kręgu. Ciężkie, opuchnięte od nadużywania
alkoholu powieki przesłaniały oczy.
- Dobrej nocy, Verity. Do zobaczenia rano - mruknął.
Crump, Elyssa i Yarwood chyba nie zauważyli odejścia Verity. Widocznie skupiali
myśli na sprawach wyższych.
Verity wymknęła się z salonu. Przystanęła w lodowatym holu i poczekała, aż uspokoi
się jej oddech. Zniknęło uczucie zagrożenia, ale nie była w stanie się rozluźnić. Musiała
zobaczyć Jonasa i dowiedzieć się, co zaszło.
Poprzednio wir czasu wciągał ją razem z Jonasem tylko wtedy, gdy byli blisko siebie.
Łącząca ich więź nie wytrzymywała większej odległości jak kilka metrów. Teraz jednak była
gotowa przysiąc, że doznała znajomego uczucia wkraczania wraz z Jonasem w korytarz
psychiczny.
Mimo bólu nogi poszła szybko po kamiennych schodach do wskazanej im wcześniej
sypialni. Raptownie otworzyła drzwi w nadziei, że go tam zobaczy, lecz pokój był pusty.
- Do cholery, Jonas - mruknęła niezadowolona. - Gdzie jesteś?
Mógł być wszędzie w rozległej willi. Nie miały sensu poszukiwania w korytarzach.
Musiała usiąść i poczekać na jego powrót. Verity poszła do łazienki i zaczęła się
przygotowywać do snu. Ustaliła listę pytań, którymi zamierzała zasypać Jonasa, gdy tylko się
pojawi.
Jednak to nie Jonas czekał na nią, gdy wyszła z łazienki w długiej flanelowej koszuli
nocnej.
- Slade! - Verity zatrzymała się w pół kroku. Spencer siedział na brzegu łóżka i
wyglądał na bardziej pijanego niż przedtem.
- Nie martw się, Verity! - powiedział niewyraźnie. - Wiadomość dotarła, gdzie trzeba.
Pożegnałem głupawe kółko psychomaniaków zaraz po tobie. Powiedziałem wszystkim, że
jest mi niedobrze. I było mi niedobrze na samą myśl o Elyssie wpadającej w trans przekazu.
Przyszedłem tu, jak mogłem najszybciej. Masz pojęcie, jak długo nasz przyjaciel Jonas będzie
nieobecny? Może powinniśmy pójść do mnie?
- Co ty sobie wyobrażasz, że tu będziesz robił? Zwariowałeś? - Verity pochwyciła
szlafrok i obwiązała się paskiem. Zezłościła się, ale uświadomiła sobie, że Spencer jest zbyt
pijany, aby to zauważyć. - Upiłeś się, Slade. Może nie jesteś pijany, ta twoja fajka bardzo
dziwnie pachniała. Wynoś się stąd natychmiast!
Spojrzał na nią ze zdumieniem i urazą. Zamrugał opuchniętymi powiekami próbując
skupić wzrok na jej twarzy.
62
- Przecież chciałaś, żebym tu przyszedł. Zaprosiłaś mnie - wyjęczał.
- Wcale cię tu nie zapraszałam. Gdybyś był trzeźwy, wiedziałbyś o tym. A teraz
wyjdź. Natychmiast.
- Przejmujesz się, że chlapnąłem sobie parę drinków? Hej, to żaden kłopot, skarbie.
Jestem silny, zwarty i gotowy. Zobaczysz. Wiesz, że nie można odtrącać dobrego faceta. -
Uśmiechnął się głupkowato i zaczął rozpinać koszulę. - Czy nie byłoby bezpieczniej,
gdybyśmy poszli do mojego pokoju? Nie chciałbym, żeby Quarrel nas nakrył. Wiesz, o czym
mówię?
- Wynoś się stąd! - zażądała z wściekłością.
Slade spojrzał na nią pożądliwie.
- Hej, może wcale nie ma żadnego problemu. Może Quarrel wskoczył Elyssie między
nogi właśnie w chwili, kiedy rozmawiamy? Czy tak właśnie jest? Uzgodniliście to ze sobą?
Wiesz, że Elyssa jest przekonana, że ten facet to jakiś psychiczny, a ona lubi sypiać z
psychicznymi. Cały czas robi to z Yarwoodem. Nawet ze mną raz czy dwa razy. Palą ją
majtki i musi je ściągać. - Slade zmarszczył brwi. - Chyba próbowała z Crumpem, ale nie był
zainteresowany. Crump interesuje się wyłącznie swymi cholernymi ziołami i kryształami.
Verity z każdą chwilą była coraz bardziej zła. Slade wyglądał na zbyt pijanego, aby
mógł jej wyrządzić fizyczną krzywdę, ale nie potrafiła zmusić go do wyjścia. Miał rację w
jednej kwestii: myśl o wkroczeniu Jonasa w sam środek tej sceny nie była zbyt uspokajająca.
Wciąż miała w pamięci widok Jonasa trzymającego nóż tuż przy gardle Douga Warwicka.
Postanowiła coś zrobić.
Zdecydowanym krokiem przemierzyła pokój i chwyciła Slade'a za rękaw. Pociągnęła
z całej siły, aby zmusić go do wstania.
- Wyjdź - powiedziała przez zaciśnięte zęby. - W tej chwili.
Slade zakołysał się i otoczył ramieniem jej plecy dla podtrzymania równowagi.
Uśmiechnął się szeroko i pochylił ku niej, próbując pocałować ją w usta.
Verity uchyliła się i pociągnęła go w kierunku drzwi. Zmarszczyła nos czując silny
odór alkoholu w jego oddechu.
- Chcesz iść do mojego pokoju? Nie ma sprawy. Ruszamy.
W tym momencie Slade stracił równowagę i runął na ziemię.
Poczuła się tak, jakby spadła na nią ogromna, bezwładna lalka. Zwichnięta kostka
zawiodła ją boleśnie i Verity opadła na kolana. Osłabłe ciało Slade'a zwaliło się na nią.
Bezradnie przebierał nogami, próbując wstać. Leżeli na sobie na podłodze, gdy ktoś nagle
otworzył drzwi.
63
Jonas rzucił się bez słowa do przodu. Pochwycił Slade'a, ściągnął go z Verity i pchnął
na ścianę.
Spencer uderzył o kamienie z głuchym odgłosem. Jęknął i osunął się na podłogę,
niemal tracąc przytomność.
Verity zobaczyła, że Jonas ruszył w stronę swojej ofiary. Rozpoznała znajomy błysk w
jego oku.
- Jonas, nie! Jest po prostu pijany i zachował się jak idiota! - Z trudem wstała i z bólu
aż głośno wciągnęła powietrze.
- Jak idiota to się zgadza - stwierdził Jonas swym najłagodniejszym, najgroźniejszym
tonem. Szarpnięciem postawił chwiejącego się na nogach Spencera i wziął zamach.
- Hej, poczekaj chwilkę, stary. - Spencer odzyskał świadomość na tyle, żeby unieść
osłabłą dłoń. - Nie chciałem zrobić nic złego. Trochę się zabawić.
- Zatem żyj dalej i ucz się, Spencer. To taki rodzaj zabawy, który może cię zabić.
Lepiej trzymaj się kalarepy. Wara ci od Verity.
- Nie, nie, to nieporozumienie - zaprotestował rozpaczliwie Slade. - Myślałem, że ona
chce. Myślałem, że wszystkie dziewczyny w tej psychicznej branży to lubią. Do diabła,
Elyssa śpi z każdym.
- Masz rację w jednej kwestii - odparł Jonas. - Rzeczywiście zaszło nieporozumienie.
Verity sypia tylko ze mną, z nikim innym. - Pięść trzasnęła w szczękę Spencera. Podskoczyła
mu głowa, a Jonas zamachnął się, żeby uderzyć go po raz drugi.
- Och, nie, Jonas! - krzyknęła Verity. Skoczyła do przodu, aby pochwycić go za rękę. -
Przestań! Przemoc nie jest potrzebna. Przestań w tej chwili!
Odepchnął ją. Złote oczy płonęły. Verity zatoczyła się na ścianę i straciła równowagę.
Czując, że się przewraca, odruchowo złapała ręką gobelin.
- Verity! - zawołał Jonas i pochwycił ją. Położył rękę na tkaninie, opierając się o
ścianę i tuląc Verity w ramionach.
Gdy tylko Jonas dotknął gobelinu, Verity poczuła silne wibracje przepływające przez
niego ku niej.
- Co, do diabła! - Jonas odsunął Verity od ściany. - Rany, teraz właśnie tego mi trzeba.
Verity rozluźniła się trochę, gdy zniknęły niepokojące wibracje. Jonas spojrzał na
gobelin i przeniósł wzrok na rozciągniętego u swych stóp mężczyznę.
- Powinienem go zabić.
Verity z westchnieniem odgarnęła pasmo włosów z czoła.
64
- Jest pijany i Bóg jeden wie, co palił przez cały wieczór. Zanieś go do pokoju, żeby
mógł się wyspać. Nic się przecież nie stało.
- Facet próbuje cię zgwałcić, a ty mówisz, że nic się nie stało?
- Nie próbował mnie zgwałcić. Wyprowadzałam go z pokoju, kiedy stracił równowagę
i upadł na mnie.
W spojrzeniu Jonasa płonęła wściekłość. Dłuższą chwilę wpatrywał się w Verity bez
słowa. Potem pochylił się i złapał Spencera za kostkę.
- Zaraz wracam.
Wyciągnął Slade'a z pokoju jak worek śmieci.
Verity westchnęła ze znużeniem i opadła na łóżko. Odruchowo dotknęła kostki i aż
jęknęła z bólu.
Co za fatalna sytuacja. Jonas był wściekły, Spencer okazał się cholernie natarczywy, a
po drugiej stronie gobelinu kryło się niebezpieczeństwo. Nie wiedziała, który problem jest
najgorszy.
Prawdopodobnie Jonas.
Ułagodzenie go nie będzie łatwe; dostrzegła w jego spojrzeniu furię. Mogła się tylko
modlić, by właśnie w tej chwili Jonas nie robił krzywdy Spencerowi. Nie podobała się jej
myśl o ewentualnym procesie.
Jonas wkroczył do pokoju w chwili, gdy Verity zastanawiała się, jaki jest zakres jej
polisy ubezpieczeniowej.
- Co mu zrobiłeś? - spytała ostrym tonem.
- Wrzuciłem go do fontanny w ogrodzie.
Zaczął rozpinać flanelową koszulę.
- Co zrobiłeś?
- Słyszałaś. Popatrz sobie. - Skinął głową w kierunku okien i poszedł do łazienki.
- Och, Jonas, na miłość boską. Naprawdę go tam zostawiłeś? - Znała Jonasa już na
tyle, aby odgadnąć prawdę. Verity ostrożnie postąpiła kilka kroków w stronę okna i wyjrzała
na mroczny podwórzec. W przyćmionym świetle sączącym się z okien południowego
skrzydła dostrzegła ciemny kształt wyciągnięty w pustym baseniku fontanny. - Jonas, chyba
zaczęło padać.
- No to co? - Odkręcił wodę w staromodnej umywalce.
- Jak to: „no to co?”! Zostawiłeś Slade'a na zewnątrz, a temperatura jest bliska zera. W
dodatku zaczął padać deszcz. Na pewno dostanie zapalenia płuc.
65
- Nic mnie nie obchodzi, co się z nim stanie. Przy odrobinie szczęścia utonie. - Jonas
wyszedł z łazienki wycierając ręce w ręcznik. Rozpięta koszula ukazywała ciemne włosy
porastające pierś. Złote oczy wciąż rzucały iskry gniewu. - Verity, mam już tego dość. Po raz
drugi w tym tygodniu wchodzę i widzę na tobie jakiegoś faceta.
- Ależ Jonas, teraz mocno przesadziłeś i doskonale o tym wiesz. - Verity próbowała
przemówić do niego łagodnie. Czasami nie opłacało się walczyć z Jonasem Quarrelem tą
samą bronią. Poprawiła poły szlafroka. - Bądź rozsądny. Pierwszy raz wcale się nie liczy.
Doug Warwick po prostu próbował mi pomóc i o nic więcej nie chodziło. A tym razem trafił
się pijany głupiec, który chciał wykorzystać sytuację. Jestem pewna, że Slade rano będzie
strasznie zawstydzony.
- Strasznie zawstydzony, tak? Powiem ci coś. Powinien być cholernie wdzięczny, że
nie obudził się ze skręconym karkiem. - Jonas rzucił ręcznik na bok i podszedł do niej. - A tak
na marginesie, jak on się tu, do diabła, dostał?
Verity zrobiła krok do tyłu i poczuła krawędź parapetu wrzynającą się w plecy.
Odważnie zadarła brodę do góry.
- Drzwi były otwarte.
- Dlaczego te cholerne drzwi były otwarte? - Wyciągnął ręce i zacisnął na ramionach
Verity. Przyciągnął ją do siebie.
- Bo myślałam, że za chwilę wrócisz.
- Mam powyżej uszu przypominania ci o zamykaniu drzwi, Verity.
- Przecież nie mogłam się spodziewać, że wejdzie ktoś oprócz ciebie - zaprotestowała
urażona. - Słowo daję, Jonas. Jesteśmy tu gośćmi. Skąd miałam wiedzieć, że będą jakieś
kłopoty?
Zacisnął mocniej palce na jej ramionach.
- Przysięgam ci, moja pani, że pewnego dnia posuniesz się za daleko.
Dotknęła jego dłoni i popatrzyła mu uważnie w oczy.
- Jonas, zapomnij o Spencerze. Co ci się przydarzyło dziś wieczorem?
Popatrzył na nią zamyślony.
- Dotknąłem czegoś, czego nie powinienem był dotykać. Kamiennej podłogi.
- Czułam, że mnie wołasz. Tak się przestraszyłam. Dlatego wróciłam wcześniej do
pokoju.
- Następnym razem zatrzaśnij drzwi, Verity. - Zamknął jej usta mocnym pocałunkiem.
- Nie potrafię znieść widoku innego mężczyzny, który cię dotyka - wyszeptał nie odrywając
od niej warg. - Po prostu nie mogę tego wytrzymać.
66
Verity zachłysnęła się powietrzem, nagle uświadamiając sobie palący gniew ukryty
pod pożądaniem, które ogarnęło Jonasa. Jego język wsunął się brutalnie między jej wargi,
ostrzegając przed zbliżającym się pełniejszym posiadaniem. Przyciągnął ją jeszcze bliżej do
siebie, jakby w obawie, że mogłaby się wysunąć z jego objęć.
- Jonas - udało jej się powiedzieć - musimy porozmawiać.
- Za dużo mówisz - wymruczał zduszonym głosem. - Uważam, że to twój największy
problem. - Wtem zagarnął ją w ramiona i zaniósł do łóżka. Ułożył na kołdrze i zaczął
rozpinać spodnie.
Verity usiadła i odgarnęła włosy z czoła.
- Jonas, mówię poważnie. Dziś wieczorem coś się wydarzyło, prawda? Coś
niezwykłego, nawet jak dla ciebie. Chcę wiedzieć, co tu się dzieje.
- Powiem ci, co się dzieje. Za każdym razem, gdy tylko na chwilę się odwrócę,
wymykasz mi się z rąk. Nie sądź, że tego nie zauważyłem, nie jestem ślepy. Ostatnio ciągle
widzę to twoje dziwne spojrzenie. Spostrzegłem, że nagle coś przerywasz w połowie i stoisz
bez ruchu, zapatrzona przed siebie. Czułem, że o czymś myślisz... O swoich prywatnych
sprawach, których nie dzielisz ze mną.
- Na miłość boską, Jonas...
- Potem wracam do domu z Meksyku, dowiaduję się, że skręciłaś nogę, a jakiś facet
przenosi cię przez próg - nasz próg. Wchodzę dziś wieczorem do pokoju, do naszej sypialni, i
widzę, że jakiś palant uważał, że ma prawo się tu wprosić.
- Jonas, tracisz rozsądek.
- To prawda, że coś się dzieje, Verity. Zaczynasz się zastanawiać, czy podjęłaś słuszną
decyzję, kiedy wpuściłaś mnie do swego życia, tak? Zaczynasz mieć wątpliwości co do nas,
tak? Ale ja mam dla ciebie wiadomość, tyranko. Za późno. Należysz do mnie i zamierzam
dopilnować, żebyś nigdy o tym nie zapomniała.
Zrzucił buty i dżinsy. Usiadł ciężko na łóżku.
Verity odsunęła się od niego jak najdalej. Jonas wyciągnął rękę i pochwycił jej palce,
udaremniając ucieczkę.
- Jonas! Puść mnie!
Zlekceważył jej cichy okrzyk oburzenia i stoczył się na nią próbując przykryć ją swym
ciałem. Złote oczy płonęły.
- Nie zamierzam cię puścić, Verity. Nie rozumiesz? Nie mogę pozwolić ci odejść ode
mnie.
- Jonas, proszę, musimy porozmawiać.
67
- Już ci to mówiłem, za dużo gadasz. - Zaczął zsuwać z niej szlafrok. - Zawsze
wykorzystujesz usta do porozumiewania się w chwili, gdy możesz użyć ich do czegoś
całkiem innego, co jest bardziej szczere i co lepiej rozumiem.
Rozzłoszczona Verity zaczęła walczyć.
- Do cholery, Jonas, tak nie sposób się porozumiewać. Puść mnie! Chcę z tobą
pomówić. Naprawdę. Słuchaj, kiedy do ciebie mówię.
Ale Jonas nie słuchał. Rozsunął szlafrok i uwięził jej dłonie nad głową, tak że leżała
zupełnie bezradna. Potem uchwycił. brzeg flanelowej koszuli i zadarł aż do pasa.
Mimo zdecydowanej chęci zapanowania nad sytuacją Verity poczuła rozpalające się w
niej podniecenie. Jonas potrafił wzbudzić w niej pożądanie jednym dotknięciem. Tego
właśnie mężczyznę kochała całym sercem.
Miał jednak niepokojący zwyczaj odwoływania się do seksu, gdy tracił cierpliwość.
Typowo męskie podejście do problemu, pomyślała ze złością. Kiedy mózg odmawia
posłuszeństwa, górę biorą mięśnie.
Verity ogarnęła wściekłość. Zaczęła się wić i kopać go zdrową nogą.
- Puść mnie, potworze!
- Nie ruszaj się, męczyduszo. - Kiedy zareagowała kolejnym kopnięciem,
unieruchomił jej nogi kolanem. - O, teraz naprawdę się zezłościłem. - Przycisnąwszy ją całym
ciężarem ciała, przytrzymał i ściągnął koszulę nocną przez głowę.
- Nic mnie nie obchodzi, że się zezłościłeś. - Oczy Verity rzucały iskry gniewu i
pożądania.
- Powinno cię obchodzić.
Kiedy już pozbył się jej koszuli, wolną ręką sięgnął pod łóżko i złapał pasek od
spodni.
Verity spojrzała na Jonasa oczami rozszerzonymi ze zdumienia.
- Nie ośmielisz się!
- Już mam dość twojego dziwacznego zachowania - odpowiedział, szybko przytrzymał
jej przeguby i związał skórzanym pasem. Wolny koniec paska zapętlił na podtrzymującym
baldachim słupku i z powrotem przez węzeł wokół rąk Verity. Przywiązał ją do łóżka.
- Jonas, zwalniam cię! - To była jedyna groźba, jaka jej jeszcze została. Verity na
próżno próbowała wyswobodzić się z więzów.
- Nie możesz mnie zwolnić i dobrze o tym wiesz. Raz już próbowałaś i nie wyszło. -
Patrzył, jak leży bezradna i patrzy na niego groźnie. - Posłuchaj mnie, Verity, i słuchaj
68
uważnie. Jeśli zastanawiasz się, jak skończyć naszą znajomość, to czeka cię niespodzianka.
Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
- Nie muszę się zastanawiać, jak się ciebie pozbyć. Sam znikasz, kiedy masz ochotę.
Pięć dni w Meksyku i ani razu nie zadzwoniłeś! Przez pięć dni!
- Chryste, ciągle masz o to do mnie pretensję? - Zachmurzył się. - Myślałem, że już to
sobie wyjaśniliśmy. Sądziłem, że zrozumiałaś.
- Rozumiem tylko, że nic cię nie trzyma, kiedy masz ochotę gdzieś powędrować, i że
nawet nie chce ci się zadzwonić.
- Mówiłem ci, nie mogłem znaleźć telefonu. Poza tym nie próbuj mnie obwiniać za
swoje dziwaczne zachowanie. Zaczęło się przed moim wyjazdem do Meksyku.
- Czy możesz się dziwić, że chcę wszystko przemyśleć? - odparła ze złością. -
Cholernie dziwny jest ten nasz związek. - Szarpnęła znacząco skórzanym paskiem. - Każda
kobieta przy zdrowych zmysłach wolałaby poważnie zastanowić się, w co się pakuje, zanim
zgodziłaby się z tobą żyć.
- Wiedziałem. Myślałaś o nas, prawda? Założę się, że knułaś i kombinowałaś.
- Co z tego, jeśli rzeczywiście to robiłam? Powiedziałabym, że biorąc pod uwagę
okoliczności, to chyba całkiem normalna reakcja.
- Rozmyślanie nie jest dla ciebie normalne. Nie mam zaufania do pracy twojego
mózgu - mruknął.
- Szkoda. To mój mózg.
- Tak? Oto coś do przemyślenia dla twojego mózgu. - Wepchnął kolano między jej
nogi i zmusił do otwarcia na jego dotyk. Sięgnął w dół i zakrył dłonią wrażliwą miękkość,
którą wcześniej odsłonił.
- Jonas, ty draniu! - zaprotestowała, czując, że wilgoć już spływa na jego palce.
- Powiedz mi, że mnie nie pragniesz. Powiedz, że jesteś gotowa mnie wykopać. -
Wciąż trzymał dłoń w tym samym miejscu i co jakiś czas łagodnie naciskał.
Verity bezwiednie wygięła biodra w łuk. Jonas wsunął kciuk w wilgotne wejście.
Sięgał głęboko, drażnił, aż delikatne mięśnie zacisnęły się wokół jego palca. Verity wciągnęła
powietrze.
- Pewnego dnia, Jonas. Zobaczysz, pewnego dnia mam...
- Kocham cię, Verity.
- W dziwny sposób to okazujesz. - Znowu na próżno szarpnęła związanymi dłońmi.
Poczuła ciepły oddech na piersi. Jonas lekko ssał sutek. Ciało Verity ogarnęło drżące
oczekiwanie.
69
- Przy tobie człowiek musi się czasem zachować niekonwencjonalnie.
Osuwał się w dół jej ciała, smakując każdy centymetr. Verity czuła stalową twardość
jego męskości ocierającej się o jej biodro.
- Jonas, potrafisz mnie doprowadzić do szału.
- Powiedz mi, że mnie kochasz. - Podrażnił maleńki, wrażliwy pąk ukryty pod
płomiennym puchem w dole brzucha. - Powiedz, Verity.
- Cholernie dobrze wiesz, że cię kocham - zadrżała z rozkoszy i rozsunęła szerzej uda.
- Powiedz.
- Kocham cię. A teraz skończ tę idiotyczną scenę z wiązaniem i pokochaj się ze mną.
- Już myślałem, że nigdy o to nie poprosisz. - Jonas ułożył się wygodniej między jej
nogami.
- Rozwiąż pasek- rozkazała Verity. Miała głos schrypnięty z pożądania.
- Dlaczego? Tak mi się bardzo podobasz. Jesteś bardzo pociągająca. Wyżej podnieś
biodra. O tak. - Ukląkł między jej udami, rozsunął palcami miękkie płatki i wszedł powoli w
głąb. Gdy się napięła, pchnął mocniej. - O tak, dziecinko, właśnie tak. - Pochylił się do
przodu i oparł na łokciach.
Verity jęknęła i zamknęła oczy, gdy wypełnił ją sobą. Przez jej ciało przepływały
jedna za drugą fale gorąca.
- A teraz rusz swój śliczny tyłeczek, najmilsza. Dalej, pokaż mi, jak mnie kochasz.
- Musi być jakieś prawo zakazujące takich rzeczy. - Verity nagle wciągnęła powietrze,
gdy ścisnął jej krągłe pośladki. Puls gwałtownie przyśpieszył.
- Ty i ja tworzymy własne prawa w łóżku. Ruszaj się, kochanie - ponaglił. Tym razem
jego głos był niski i nieskończenie zmysłowy. Przytrzymując ją dłońmi, zatoczył małe kółko.
Natychmiast zareagowała.
- Jonas!
- Właśnie tak, najdroższa. Tak, właśnie tak chcę. Rany, kochana. Taka gorąca i ciasna.
Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Zobaczmy, czy możesz mnie wpuścić trochę głębiej.
Możesz. Chcę iść jak najdalej. Obejmij mnie nogami. Takie piękne, cudowne nogi. Dalej,
najmilsza, chcę, żebyś czuła, gdzie jestem.
- Och, Jonas, Jonas!
- Cholera, co za miłe uczucie, najdroższa.
Wypełniał ją sobą, wsuwał i wysuwał powoli, gdy ruszała biodrami w narastającym,
szaleńczym rytmie. Czuła wirujący wewnątrz ogień, czekający na wybuch.
70
Kiedy to się stało, pochwyciło wraz z nią i Jonasa. Jego ochrypły okrzyk zadowolenia
połączył się z jej cichymi jękami, gdy spalał ich płomień.
Jakie to dla niego typowe, przemknęło przez myśl Verity, żeby kochać się z nią w taki
dziki sposób; żeby wykorzystać seks, kiedy chciał dowieść swej racji; żeby przytłoczyć ją
namiętnością, gdy chciała poważnie porozmawiać o ich związku.
Jakie to dla niego typowe, że zrobił to wszystko cały czas pamiętając, aby nie urazić
jej zwichniętej kostki.
S
lade Spencer otworzył oczy, gdy zimne krople deszczu spadły mu na twarz.
Wszystko go bolało. Cholerny drań nie miał prawa go tak uderzyć, żadnego prawa. Spencer
nic nie mógł na to poradzić, że podobał się kobietom. Jeśli Quarrel chciał kogoś ukarać, to
powinien zbić tę swoją flirciarę. Verity narzucała się Spencerowi przez cały wieczór, przecież
widział. Jednak, jak zwykle, całą winę zrzucano na Slade'a.
Quarrel zachowywał się tak samo jak wszyscy, a Spencer miał już dość tego, że ludzie
traktują go jak śmieć. Pewnego dnia im pokaże.
Z jękiem podciągnął się na krawędź pustego baseniku. Poczuł mdłości. Poczekał
chwilę, ciężko oddychając, aż żołądek się trochę uspokoi. Dygotał.
Potrzebował pastylki, dwóch. Niestety, te przepisane przez lekarzy w klinice już nie
pomagały. Poza tym, co ci głupi lekarze wiedzą? Nikt go nie rozumie, uświadomił sobie
Spencer. Nikt naprawdę nie chce mu pomóc. Wszyscy sprzysięgli się przeciwko niemu.
Powinien to dawno zrozumieć.
Po powrocie do pokoju weźmie dwie tabletki, które mu dali w klinice i jeszcze dwie,
które dostał w zeszłym miesiącu od pośrednika. Te draństwa naprawdę działały. Kiedy je
brał, czuł się naprawdę dobrze. Sprawiały, że odzyskiwał nad sobą kontrolę. Było to
przyjemne uczucie.
Spencer powoli wyczołgał się z fontanny i mozolnie podreptał do ciemnego wejścia
do willi. Szedł w strugach deszczu i po raz tysięczny zadawał sobie pytanie, dlaczego
wszystko, czego się w życiu tknął, obracało się przeciw niemu.
Było to retoryczne pytanie. Slade wiedział, dlaczego nic mu się nie udawało. Wszyscy
byli przeciwko niemu. Sam walczył z całym światem.
I jak zwykle przegrywał.
71
Rozdział szósty
C
hcę, żebyś wiedział, że pewnego dnia wyrównam z tobą rachunki. - Verity
przeciągnęła się leniwie, obróciła na bok i oparła na łokciu. Podniosła skórzany pas, którym
Jonas związał jej ręce, i przeciągnęła przez sprzączkę kępkę włosów na piersi. - Nie będziesz
znał dnia ani godziny, ale kiedyś, gdzieś, kiedy będziesz się najmniej spodziewał, bum! i
dostaniesz za swoje.
Jonas uśmiechnął się złośliwie.
- Spodobał ci się ten numer z wiązaniem, co? - Wziął pas i wyjął z jej palców. Rzucił
obok łóżka. Klamra zadźwięczała spadając na podłogę.
Verity przybrała poważny wyraz twarzy.
- Nie, nie spodobał mi się ten numer z wiązaniem. Zostałam do niego zmuszona. To ty
lubisz wynaturzony seks. Zanim cię spotkałam, byłam taką miłą, grzeczną dziewczyną.
Wsunął jej dłoń pod głowę, przyciągnął i szybko, mocno pocałował.
- Cholera, ale ja lubię cię psuć - odparł z zadowoleniem. - Tak naturalnie to
przyjmujesz. Auuu! Cholera! - zawołał, gdy Verity uderzyła go w udo.
Rozbolała ją dłoń od ciosu, ale uznała, że było warto. Usiadła i skrzyżowała nogi.
- W porządku, Jonas, już dość zabawy i rozpraszających uwagę rozrywek. Jak zwykle
kochanie się sprawiło, że jesteś rozluźniony i pobłażliwy, ale teraz oczekuję kilku
odpowiedzi.
- Rozluźniony i pobłażliwy. Czy tak działa na mnie seks?
- Oczywiście. Jeszcze nie zauważyłeś? Przybywasz lwem, jeśli można się tak wyrazić,
a odchodzisz jagnięciem.
- Jagnięciem? - spytał z rozczarowaniem.
- Jagnię, kocię, szczenię, cokolwiek. - Verity machnęła ręką, wskazując cały świat
bezradnych, słabych istot, które przypominały obecny stan jego męskości.
- Gdybym nie był taki rozluźniony i pobłażliwy, tobym przedyskutował z tobą tę
kwestię.
- Może później. Teraz chcę usłyszeć odpowiedzi na kilka pytań.
Jonas odwrócił głowę na poduszce i wpatrzył się w trójkąt miękkich włosów.
72
- Jak mogę się skupić na udzielaniu odpowiedzi, kiedy widzę tylko twoje śliczne,
małe...
Verity schowała nogi pod kołdrę.
- Niektórzy myślą tylko o jednym.
- Nigdy mi nie pozwalasz na ociupinę rozrywki - poskarżył się, ale jego oczy śmiały
się wesoło.
- Masz rację. Jonas będzie bardzo biednym chłopcem, jeśli będzie się tylko bawił, a
nie pracował. Wracamy do interesów. Co się wydarzyło dziś wieczorem, gdy poszedłeś
pomyszkować po korytarzach „Koszmaru Hazelhursta”?
- Nie masz żadnego szacunku dla czterechsetletniej architektury?
- Nie, jeśli tak wygląda. Przestań żartować i opowiedz mi, co się wydarzyło. -
Popatrzyła na niego poważnie. - Przestraszyłam się dziś wieczorem. Czułam, że zbliżasz się
do jakiegoś niebezpieczeństwa.
- Wiem. Czułem twoją obecność.
- Gdzie byłeś?
- Gdzieś w północnym skrzydle. Na drugim piętrze.
- Ależ to bardzo daleko od mnie. Za daleko, żebyśmy mogli się połączyć.
Usiadł i oparł się o poduszki.
- Kontakt był słaby, ale czułem cię przy sobie. Oboje to czuliśmy. Myślę, Verity, że
nasza więź staje się mocniejsza.
Verity otuliła się prześcieradłem, okrywając piersi. Popatrzyła z roztargnieniem przez
okno.
- Ale tu zimno, prawda? Majątek trzeba wydać na ogrzewanie. Nic dziwnego, że
Warwickowie chcą jak najszybciej pozbyć się tego miejsca.
- Przeraża cię to, prawda? - cicho spytał Jonas. - Czy dlatego ostatnio odsunęłaś się
ode mnie? Wyczułaś, że więź między nami staje się mocniejsza, a nie jesteś pewna, czy tego
chcesz?
- Nie odsunęłam się od ciebie - zdecydowanie zaprzeczyła Verity. - Po prostu trochę
rozmyślałam, to wszystko. Teraz opowiedz mi dokładnie, co się wydarzyło.
Jonas założył ręce za głowę i dłuższą chwilę przyglądał się jej bez słowa.
- Znalazłem miejsce, gdzie schowano kryształ. Skrytka była pusta, co mnie nie
zdziwiło. Natomiast działała pułapka zostawiona na straży.
- Och, mój Boże. Jaka pułapka?
73
- Sztylet ukryty między dwiema kamiennymi płytami podłogi. Nacisk na wydrążony
kamień z kryształem uruchamiał mechanizm sprężynowy, wystrzeliwujący ostrze.
Zaprojektowano to tak, aby ostrze uderzyło w bardzo wrażliwą część ciała intruza. Musiał to
wymyślić typowy renesansowy umysł. Pomysł jest sprytny i brutalny.
- Mechanizm sprężynowy? Działał po tylu latach?
- Na szczęście Hazelhurst wspominał o nim w pamiętniku. Widocznie stary Digby tak
był zachwycony swoim odkryciem, że naoliwił mechanizm i ponownie go nastawił.
Verity jęknęła głośno.
- Hazelhurst musiał być obłąkany.
Jonasa zezłościł jej brak zrozumienia.
- Nie był głupcem, lecz naukowcem, którego naprawdę interesowała ta dziedzina.
Potrafię zrozumieć, dlaczego to zrobił - pewnie postąpiłbym tak samo. Uruchomienie
urządzenia sprzed czterystu lat to nie lada gratka.
- Nonsens. Pułapkę powinno się zniszczyć natychmiast i to na dobre - stwierdziła
rozsądnie Verity.
- Widocznie masz taki typ umysłu, który nie jest w stanie docenić ezoterycznych
radości prawdziwych naukowych badań historycznych - stwierdził Jonas protekcjonalnym
tonem.
- Doprawdy? Jaki mam typ umysłu? - Verity uśmiechała się ze sztuczną słodyczą.
- Kobiecy.
- Jak już ci zapowiedziałam, pewnego dnia...
- Obiecanki cacanki.
- Zobaczysz. - Verity pogroziła mu. - Za wszystko pożałujesz. Pewnego dnia zmuszę
cię, byś błagał o litość. Teraz opowiedz mi o tym krótkim błysku, gdy znalazłeś się za blisko
tego cholernego sztyletu. Trochę pochwyciłam, tylko tyle, żeby wyczuć, że ktoś tam umarł.
Czy to właśnie zobaczyłeś?
Jonas przytaknął.
- Tak, ale odniosłem wrażenie, że wydarzyło się to bardzo dawno temu. Może
dwieście lat, albo nawet wcześniej. Nie wyczułem nic późniejszego.
- Pewnie tę kupę kamieni przeczesywali inni poszukiwacze skarbów, próbując znaleźć
zaginione złoto, drogie kamienie czy inne precjoza, które, jak sądzili, tam ukryto. - Nagle
Verity zachmurzyła się. - Wiesz, Jonas, popełniłam dziecinny błąd, kiedy negocjowałam
twoje wynagrodzenie za to zlecenie. Zdecydowałam się na ryczałt, sądząc, że
prawdopodobnie nie został tu żaden skarb po tak długim czasie. A jeśli coś znajdziemy?
74
Powinnam była postąpić rozważniej i wytargować procent od wartości znalezionego skarbu
oprócz wynagrodzenia za raport o autentyczności willi.
Jonas zachichotał widząc jej zmartwioną minę.
- Oto kłopoty kadry kierowniczej. Jak to dobrze, że muszę tylko odwalać robotę
fizyczną. - Podniósł się raptownie i odrzucił prześcieradła. - Chciałbym wiedzieć, co się stało
z kryształem - przyznał sięgając po dżinsy. Przemierzył pokój w stronę gobelinu wiszącego
na ścianie. - Hazelhurst nie pozostawia w swoim pamiętniku żadnych wątpliwości, że uważa
kryształ za klucz do znalezienia skarbu. - Wyciągnął rękę przed siebie i dotknął lekko
wystrzępionej tkaniny. Potem odsunął materię i przesunął palcami pod nią.
Verity poczuła, że powietrze wokół zaczyna drżeć. Wstała z łóżka i włożyła szlafrok.
- W porządku, mistrzu. Co z tym fragmentem ściany?
- Jeszcze nie jestem pewien. Cokolwiek to jest, nie wystarczy, aby uruchomić
przenoszenie w korytarz psychiczny. Jednak coś tam wyczuwam. Popatrzmy pod gobelinem.
- Podniósł starą tkaninę i zerknął na ścianę. - Idziesz ze mną?
- Jestem przy tobie. - Podeszła i stanęła obok.
- Wyczuwam nieliczne słabe wibracje. Mogę utrzymać je pod kontrolą.
Verity kiwnęła głową i przygryzła dolną wargę. Poczuła, że znowu może oddychać.
Jonas położył dłoń płasko na ścianie i przesunął powoli po kamiennej powierzchni.
- Uważaj na pułapki - ostrzegła Verity.
- Sądzę, że wyczujemy je przed uruchomieniem.
- Tylko wtedy, jeśli uruchomił je przedtem jakiś nieszczęsny poszukiwacz skarbów -
podkreśliła Verity. Parapsychiczny talent Jonasa łączył się z przemocą. Jeśli w którymś
momencie przeszłości pułapki zostały uruchomione ze śmiertelnym skutkiem, wówczas Jonas
je odkryje. Jednak gdy nigdy ich nie użyto, nie zaalarmuje go żadne mordercze zdarzenie z
przeszłości.
- Wyczuwam jedynie słabe zagrożenie, niemal jak ostrzeżenie. Podobnie było, gdy
odsunąłem kamień, pod którym przechowywano kryształ. To dziwne. Zupełnie jakby ktoś
umieścił znaki ostrzegawcze, nie tylko kilka ukrytych sztyletów.
Nadal przesuwał dłonią po kamiennej ścianie. Kiedy dotknął pęknięcia w zaprawie,
rozległ się odległy, głuchy pomruk przywodzący na myśl staroświecką maszynerię pracującą
wewnątrz ściany. Verity zadygotała.
- Chyba coś tu mam - powiedział cicho Jonas.
Verity usłyszała w jego głosie powściągane podniecenie.
- Sprawia ci to przyjemność, prawda?
75
- Uważam, że powinienem się zająć poszukiwaniem skarbów. Co prawda nigdy mi to
nie zastąpi zmywania naczyń jako przynoszącej najwyższe zadowolenie pracy zawodowej, ale
mogłoby to być interesujące hobby. Co ty o tym myślisz?
- Dochodzę do wniosku, że chyba zwariowałam, gdy namawiałam cię na podjęcie się
tej roboty.
- Przecież to hobby, które możemy uprawiać razem. Niektórzy wspólnie jeżdżą na
nartach, inni grają w tenisa. A my będziemy w wolnych chwilach szukać skarbów. Na pół
etatu.
Verity rozważała wszystkie za i przeciw jego pomysłu, gdy wtem szeroki kawałek
ściany zaskrzypiał głośno, jęknął i otworzył się do wewnątrz. Z otworu wionęła fala stęchłego
powietrza.
- Fuj! - Jonas cofnął się szybko.
- Jak tu okropnie cuchnie. - Verity zerknęła w mroczne przejście. - Pewnie jest tu
mnóstwo szczurów.
Jonas odszedł, a po chwili wrócił z latarką i nożem.
- A to po co? - spytała z niezadowoleniem Verity patrząc na nóż.
- Nigdy nie wiadomo. Drzwi są tak ciężkie, że nie sądzę, aby się zamknęły, chyba że
je ktoś popchnie, ale na wszelki wypadek podstawię krzesło. Nie chciałbym, żebyśmy utknęli
w tym korytarzu. - Podciągnął ciężkie krzesło do otworu w ścianie i ustawił je na progu. - W
porządku. Stań za mną i niczego nie dotykaj.
- Nic mi nie mów, niech sama zgadnę - powiedziała Verity. - Wbrew temu, co
podpowiada zdrowy rozsądek, zbadamy to tajne przejście, tak?
- Szukamy skarbu, pamiętasz? Właśnie w takich miejscach ludzie przechowują skarby.
W każdym razie to jest miejsce, gdzie mogli je ukryć czterysta lat temu.
- Czy nadal odczuwasz słabe wibracje? - Verity nakładała pantofle. Jonas włożył już
buty i zapinał koszulę.
- Wyczuwam tylko mnóstwo dawnych ech. Nic szczególnego, nie ma się czym
przejmować.
- Skoro tak mówisz. - Poszła za nim mrocznym korytarzem. Przejście było wąskie.
Kamienny sufit znajdował się na tyle nisko, że mogła stać prosto. Jonas musiał pochylić
głowę.
- Czterysta lat temu mężczyźni byli dużo niżsi - zauważył.
76
Światło latarki ukazało pusty kamienny tunel, który prawdopodobnie biegł wzdłuż
wewnętrznej ściany sypialni. W miejscu połączenia z następną ścianą wewnętrzny korytarz
skręcił i teraz biegł wzdłuż niej.
- Jak sądzisz, czy przejście łączy całą willę tak jak główny korytarz? - spytała Verity.
- Możliwe.
- Ach. Spójrz, jak tu brudno. - Verity uniosła brzeg koszuli nocnej i głośno wciągnęła
powietrze. - Jonas, patrz na odciski stóp! Ktoś już tu był!
Jonas pochylił się, żeby obejrzeć ślady.
- Przykrywa je gruba warstwa kurzu. Chyba można spokojnie stwierdzić, że ktoś tu
spacerował bardzo dawno temu.
- Może sam Digby Hazelhurst.
- Niewykluczone. Ślady się nakładają, tak że trudno orzec, czy była tu jedna osoba czy
więcej. Prawdopodobnie Digby po odkryciu przejścia przechodził tędy kilkakrotnie. Założę
się, że go to podniecało.
Jonas wyprostował się i ruszył korytarzem.
- Jak tu zimno. Powinieneś był włożyć kurtkę.
- Tak, kochanie - odparł i nie zatrzymując się szedł dalej.
Verity powiodła spojrzeniem po ciemnym suficie kamiennego tunelu i powstrzymała
się od ciętej odpowiedzi.
- Jonas, chyba mi się to miejsce nie podoba.
- Chcesz wrócić do sypialni i poczekać na mnie?
- Nie, raczej zdecydowanie nie chcę.
- To trzymaj się mnie i przestań narzekać.
- Nie narzekałam. Tylko stwierdziłam fakt, a nie chcę... Auuu. - Verity przystanęła i
spojrzała w dół.
- Co się stało? - Jonas szybko odwrócił się w jej stronę i oświetlił ją latarką.
- Uderzyłam w coś stopą.
- Zobaczmy. Wygląda jak część starego miecza. - Jonas ujął ciemny, zaśniedziały
kawałek metalu. Pasował do jego dłoni, jakby go specjalnie dla niego wykuto.
- Czekaj! - krzyknęła Verity widząc, że kamienny korytarz przeobraża się w tunel,
istniejący, jak wiedziała, tylko w ich umysłach.
Nie zdążyła powstrzymać przejścia. Jonas mocno ściskał złamany miecz, a ściany
wiru czasu gęstniały wokół nich. Wstrzymała oddech, gdy znikała pierwsza rzeczywistość
77
pod naporem innej rzeczywistości. Kiedy otworzyła oczy, stała obok Jonasa w nie kończącym
się tunelu i patrzyła na zjawę zawieszoną tuż przed nimi w powietrzu.
Był to potężnie zbudowany mężczyzna o ponurej twarzy, czterdziesto-, może
pięćdziesięcioletni. Siedział przy rzeźbionym drewnianym stole zarzuconym księgami i
przyborami do pisania. Odziany był w aksamitny kubrak barwy czerwonego wina i
pończochy oraz krotką pelerynę bramowaną futrem. Kilka ciężkich pierścieni zdobiło palce
zjawy. Spod fałd peleryny wystawała inkrustowana drogimi kamieniami rękojeść miecza.
Na stole stała niewielka czarna skrzynka. Wyglądała na wykutą z jakiegoś ciemnego,
lśniącego kamienia. Była otwarta. Leżał w niej zielony kryształ w kształcie jaja.
Mężczyzna siedzący przy stole znajdował się w niewielkim kamiennym pokoju. Za
nim stała długa, czarna, ozdobnie rzeźbiona skrzynia. Wieko było uniesione. W środku
skrzyni lśnił stos złotych monet i drogocennych kamieni.
Verity wpatrywała się w postać unieruchomioną przez czas. Zjawa spojrzała na nią.
- Coś jest nie w porządku - wyszeptała zduszonym głosem. - W tym obrazie jest coś
dziwnego. Byłam już z tobą kilkanaście razy w korytarzu, ale jeszcze nigdy nie widziałam tak
upiornej wizji.
- Nic się nie rusza, to się nie zgadza. - Jonas postąpił kilka kroków do przodu. - Nie
ma akcji. - Scena przed nimi pozostawała nieruchoma, jakby wykuta w marmurze.
- Nie podoba mi się ta zielona poświata bijąca z kryształu. - Verity cofnęła się
ostrożnie. - Coś tu się dzieje naprawdę niedobrego, jestem pewna. Dlaczego ta zjawa nie
rusza się jak inne? Dlaczego nie jesteśmy świadkami jakiejś sceny przemocy związanej z
mieczem, który trzymasz? W przeszłości zawsze tak było w tunelu czasu.
- Nie wiem, co się dzieje, ale gotów jestem przysiąc, że to jest niegroźne. Mówiłem ci
setki razy, że sceny w korytarzu czasu to tylko zjawy. Nie mogą wyrządzić ci krzywdy.
- Wcale nie jestem tego taka pewna. Gdzie są smugi? Powinny być smugi.
Do tej pory zawsze, gdy wspólnie z Jonasem wkraczała w tunel czasu, nagle pojawiały
się dziwne, wijące się smugi. Skupiały się wokół Verity, jakby przyciągała je jakaś
niewidzialna siła. Właśnie jej zdolność związywania tych niebezpiecznych macek emocji
pozwalała Jonasowi kontrolować jego parapsychiczny talent. Bez niej pochłonęłyby go
wygłodniałe smugi kipiącej energii szukającej poprzez Jonasa drogi ucieczki do
rzeczywistego świata.
- Nie wiem - odparł cicho Jonas. Podszedł powoli do zjawy mężczyzny siedzącego
przy stole.
Verity wpatrywała się w wizję.
78
- Jonas, on chyba śledzi cię wzrokiem.
- To tylko złudzenie optycznie.
- Nie jestem pewna. Jonas...
- Masz rację, Verity, mówiąc, że ta wizja różni się od innych. W korytarzu czasu
zawsze widzieliśmy sceny przemocy związane z przedmiotem, który mnie tam wysłał. Nadal
trzymam rękojeść miecza, a nic się nie dzieje, żadnego gwałtu.
- Jak sądzisz, czy kryształ na stole to ten sam, który kilka lat temu znalazł Digby
Hazelhurst? - spytała szeptem Verity.
- Całkiem możliwe. Odpowiada opisowi. - Jonas jeszcze kilka minut przyglądał się
nieruchomemu obrazowi. Potem zawrócił i przystanął obok Verity. - To nie jest normalna
wizja.
Zadrżała.
- Jak możesz stwierdzić, że cokolwiek w tym korytarzu jest normalne?
- Wiesz przecież, że wszystko tam dzieje się według pewnych obowiązujących reguł i
praw fizyki. Wchodziłaś ze mną już tyle razy w korytarz, że o tym wiesz. Ta wizja nie pasuje
do poznanych przez nas zasad. Nie patrzymy na scenę gwałtu. Wewnątrz obrazu nic się nie
rusza i nie ma żadnego z tych węży energetycznych wysuwających się zawsze z obrazu i
próbujących mnie omotać.
- Zupełnie jakby siedzący przy stole człowiek odwrócił zasady, według których
wszystko tu działało. - Verity przytaknęła.
- Chryste, dowiaduję się czegoś nowego za każdym razem, gdy trafiam w to
zwariowane miejsce. - Jonas pokręcił ze zdumieniem głową. - Chciałbym wiedzieć, co to, do
diabła, znaczy.
- Uważam - zaczęła wolno Verity - że jeśli to jest kryształ, który potem znalazł Digby,
to w opowieściach o skarbach ukrytych w willi może być trochę prawdy. Spójrz na skrzynię
za jego plecami. Wysypują się z niej złote monety i drogie kamienie. Ten facet w pelerynie
mógł być pierwszym właścicielem skarbu.
- Jestem ciekaw, czy ten kawałek metalu, który trzymam w ręku, to rękojeść miecza w
wizji. W przeszłości przedmiot, który wciągał mnie w korytarz, zawsze się pojawiał.
Wszystko to jest inne, całkiem inne, kochana.
Intuicja Verity podpowiadała jej, co robić.
- Jonas, powinniśmy stąd wyjść. Naprawdę nie podoba mi się ta scena, ani trochę mi
się nie podoba. Ta parapsychiczna zabawa zawsze była dość dziwaczna, ale to jest jeszcze
dziwaczniejsze.
79
- Dobrze. Chcę zobaczyć, dokąd prowadzi to przejście. Chyba powinniśmy iść dalej. -
Upuścił rękojeść miecza.
Brzęknęła o kamienną podłogę w rzeczywistym korytarzu, tunel psychiczny zniknął.
Verity poprawiła szlafrok, gdy owionął ją podmuch zimnego powietrza.
- Weź miecz - powiedział Jonas. - Ma dużą moc. Jeśli znowu go dotknę, wskoczymy
od razu w korytarz czasu.
Verity pochyliła się i podniosła rękojeść.
- Mam go.
Miała właśnie coś powiedzieć o warstwie brudu pokrywającego metal, gdy
spostrzegła, że niknie promień światła przeświecający z sypialni do przejścia. Złowieszcze
skrzypnięcie, które rozległo się za rogiem, zbyt późno ją ostrzegło o tym, co się stało.
- Jonas, chyba drzwi się zamykają!
- Cholera jasna! - Jonas wyminął ją biegiem. W świetle latarki jego twarz wyglądała
niesamowicie.
Verity pokuśtykała za nim. Serce waliło jej mocno, gdy odległy promień światła
zwężał się, a potem całkiem znikł. Okrążyli róg korytarza w tej samej chwili, aby zobaczyć,
jak ciężkie drzwi z głuchym łoskotem wracają na miejsce.
W ciemności za zamykającymi się drzwiami coś zachrzęściło niesamowicie. Jakby
ktoś rzucił wiązkę drewna na kamienie. Albo przesunął po kamieniu kości.
Jonas podniósł wyżej latarkę. Verity raptownie wciągnęła powietrze, gdy spostrzegła
szkielet. Leżał tuż za potężnymi drzwiami. Kości przytrzymywały na miejscu resztki
schludnych ongiś spodni, bawełnianej koszuli w kratkę i sportowej marynarki ze sztruksu z
zamszowymi łatami na łokciach. Para okularów w złotej oprawie połyskiwała w kurzu obok
czaszki. Rękaw marynarki dostał się pod zamykające się drzwi, które poruszyły szkieletem
wywołując ten denerwujący chrzęst.
- Mój Boże, Jonas! Kości były tu przez cały czas! Nie zauważyliśmy ich, bo drzwi je
zasłoniły.
Jonas przesunął światłem latarki po wewnętrznej ścianie. Nie było żadnej klamki,
uchwytu, ani innego widocznego przyrządu do otwierania kamiennej bramy.
- Musimy założyć, że ktoś, kto zbudował to przejście, nie chciał zostać przez
przypadek uwięziony w tym korytarzu. Powinno być stąd jakieś proste wyjście.
- Najwyraźniej naszemu przyjacielowi nie udało się go znaleźć - stwierdziła ponuro
Verity.
80
Jonas spojrzał w dół na plątaninę kości i ubrania. Gdy światło latarki wędrowało po
szczątkach, nagle przyćmionym blaskiem zalśnił metal. Jonas przyklęknął obok kości i
obejrzał dokładnie ostrze wystające ze sztruksowej sportowej marynarki.
- Nie sądzę, aby nasz kolega zmarł z naturalnych przyczyn. Nie wygląda też, aby
zginął w tym korytarzu z głodu.
Sięgnął do kieszeni spodni.
- Co robisz? - zawołała Verity.
- Chciałbym się dowiedzieć, kim jest nasz nieznajomy albo raczej kim był. Tu coś
mamy. - Jonas wyciągnął z kieszeni sztywny, podniszczony skórzany portfel. Otworzył go i
dokładnie przyjrzał się fotografii łysego, uśmiechniętego mężczyzny w okularach w złotej
oprawie.
- I co? - ponagliła go Verity. - Chyba już nie zniosę więcej tajemnic. Czy to ktoś
znajomy?
- To Digby Hazelhurst.
- Rany boskie! Przecież podobno zaginął pływając czy coś w tym rodzaju.
- Żeglując.
- Biedny człowiek. Co za okropna śmierć! Chyba mam nową definicję „Koszmaru
Hazelhursta”. Wyobraź sobie, jak to jest, gdy jesteś uwięziony w tym okropnym korytarzu... -
Verity przerwała, gdy dotarło do niej ich położenie. - Och, Jonas, jak myślisz, czy będziesz
umiał znaleźć mechanizm otwierający drzwi od wewnątrz?
- Jestem dobry w ręcznej robocie, pamiętasz? Uspokój się, szefowo. Wydostaniemy
się stąd. Jednak nie chcę popełnić tego samego błędu co Hazelhurst.
- Jakiego błędu? Och, mówisz o tym wystającym żelastwie? Uważasz, że była to
jeszcze jedna pułapka?
- To niewykluczone. Ostrze jest stare i ciężkie. Prawdopodobnie początek szesnastego
wieku. Zobaczmy, czy jest jakaś wskazówka, skąd się tu znalazło.
Jonas pochylił się i podniósł kawałek metalu.
- Jonas, nie wiem, czy jestem gotowa do jeszcze jednej wyprawy - zaczęła mówić z
pośpiechem Verity, ale było już za późno. Płaskie kamienne ściany wygięły się wokół niej w
znajomy widok nieskończonego korytarza czasu.
- Verity?
- Jestem tutaj, Jonas - odwróciła się na dźwięk jego głosu. W wymiarze istniejącym
wewnątrz korytarza psychicznego Jonas stał niedaleko. Z pewnym wysiłkiem Verity mogła
jednocześnie kontrolować obie rzeczywistości. Potrafiła zachować świadomość istnienia
81
rzeczywistego, solidnego korytarza i w tym samym czasie koncentrować się na tunelu
psychicznym. Kręciło się jej trochę w głowie, ale coraz lepiej szło jej kontrolowanie obu
rzeczywistości.
- Tam. Prosto przed tobą. - Jonas postąpił krok w jej kierunku, wskazując mglistą
zjawę materializującą się przed nimi w korytarzu psychicznym. Miał ponury wyraz twarzy. -
Jest dość niewyraźny, prawda? Prawdopodobnie dlatego, że wydarzyło się to dość niedawno.
Verity spojrzała we wskazanym kierunku, wiedząc, że wizje były wyraźniejsze, gdy
mieli do czynienia ze starszymi zdarzeniami, zwłaszcza z okresu odrodzenia. Tym razem
widzieli akt przemocy bliski w czasie.
- Och, nie - wyszeptała bezradnie, gdy przed ich oczami błyskawicznie rozegrał się
okrutny dramat.
Nic nie można było zrobić i wiedziała o tym. Przypominało to oglądanie filmu - nie
kończącej się, nieustannie powtarzanej, nagłej śmierci Digby'ego Hazelhursta, uczonego i
poszukiwacza skarbów.
Scena drżała nieznacznie, jakby brakowało jej mocy, aby się ukazać. W bladej wizji
zobaczyli, że mężczyzna, którego zdjęcie znaleźli w portfelu, przesuwał rozczapierzonymi
palcami po kamiennej ścianie. W jego oczach pojawił się śmiertelny strach. Paznokcie
zgrzytały po zaprawie. Nagle w jego plecy wbito pociemniałe ostrze. Wokół rękojeści
sztyletu zaciskała się czyjaś dłoń. Na palcu tkwił drogocenny pierścień z rubinem.
Verity zaledwie zdążyła zauważyć pierścień, gdy ze sceny zaczęły się wydobywać
wijące się macki o przerażającej barwie, wydzielające ohydne światło. Przez chwilę kłębiły
się w miejscu, jakby szukały celu. Wtem ruszyły prosto w kierunku Jonasa.
Potem, jak zawsze, jakby wyczuły obecność Verity.
Wstrzymała oddech, jak zwykle trochę zdenerwowana, gdy macki bezmózgiej
emocjonalnej energii zaczynały niespokojnie roić się u jej stóp. Nie dotykały jej skóry, ale
bez ustanku krążyły wokół niej. Jonas mógł wówczas swobodnie oglądać zjawę.
- Wszystko w porządku? - spytał cicho.
- Tak.
- Chyba już dość zobaczyliśmy - Jonas upuścił stary sztylet. Upadł z brzękiem na
podłogę.
Natychmiast zniknęła i zjawa, i tunel psychiczny, zostawiając Verity i Jonasa w aż
nazbyt rzeczywistym korytarzu.
Verity spojrzała na Jonasa. Ledwie widziała jego twarz. Ustawił światło latarki na ten
odcinek ściany, który Digby Hazelhurst drapał, gdy wbito mu sztylet w plecy.
82
- Wiesz, Digby nie umarł, ponieważ przez przypadek uruchomił ukryty tu gdzieś
mechanizm pułapki. Rękojeść sztyletu ktoś trzymał.
- Wiem, Verity. A teraz zamilknij na kilka minut - dodał łagodnym tonem. - Muszę się
skupić.
Verity zagryzła wargę i obserwowała, jak Jonas przesuwa wrażliwe palce wzdłuż
odcinka ściany, którego przed śmiercią chciał dosięgnąć Hazelhurst. W chwilę potem coś
uniosło się między kamieniami.
- No i proszę - powiedział Jonas z cichą satysfakcją w głosie. - Mam. Zostaw tu miecz.
Będzie bezpieczny. Nikt go nie zobaczy i nie będzie zadawał niewygodnych pytań. Sztylet też
tu połóż. Nie chcę nikomu nic wyjaśniać.
Verity rzuciła na podłogę rękojeść miecza, gdy nagle otworzyły się ciężkie drzwi.
- Muszę ci się przyznać, że poczułam ulgę. Oczywiście, to wcale nie znaczy, że choć
przez chwilę wątpiłam, że nas stąd wyciągniesz - dodała lojalnie.
- Oczywiście. - Jonas poklepał serdecznie kamienne drzwi. - Zapewniam cię, że nie
ma nic tak ożywczego i interesującego jak kontakt z renesansowym umysłem.
- Powinieneś świetnie o tym wiedzieć - odparła Verity, wkraczając z korytarza do
bezpiecznej sypialni. - Sam taki masz.
83
Rozdział siódmy
J
onas wyszedł za Verity z kamiennego korytarza. Czuł większą ulgę, niż był gotów
się przyznać. Scena śmierci Hazelhursta dostarczyła bardzo cennej wskazówki. Jonas
wiedział, że gdyby nie to, co widział, musiałby spędzić tam wiele czasu, próbując znaleźć
mechanizm.
Gdy znalazł się w ciepłej sypialni, wydawało mu się, że znowu słyszy echo, echo
śmiechu z dalekiej przeszłości. Zaczął zamykać drzwi.
- Co robisz? - spytała Verity.
- A na co to wygląda? Chcesz spędzić noc wpatrując się w kości?
- Nie, oczywiście że nie, ale co z biednym Hazelhurstem? Musimy komuś powiedzieć,
że go znaleźliśmy.
- Był tam przez ostatnie dwa lata – stwierdził Jonas, patrząc na zamykające się z
głuchym skrzypnięciem drzwi. - Posiedzi jeszcze trochę.
Verity patrzyła na niego oczami szeroko otwartymi ze zdumienia.
- Masz zamiar nikomu nie mówić, że go znaleźliśmy?
- Jeszcze nie. Jeśli teraz to zgłosimy, rozpocznie się śledztwo. Powstanie tu nieliche
zamieszanie na kilka dni, a może tygodni. Rozejdą się pogłoski o skarbie i natychmiast zjawią
się tłumy reporterów, fałszywych radiestetów i Bóg jeden wie, kto jeszcze. Mamy tylko
tydzień, Verity. Chcę go spędzić szukając odpowiedzi na kilka pytań. W tym korytarzu kryje
się coś bardzo ważnego.
- Ale ktoś zabił Digby'ego. Nie umarł przez przypadek... w tym korytarzu popełniono
morderstwo.
- Wiem. Jednak morderca zniknął dwa lata temu. Do diabła, może sam w tym
korytarzu umarł, próbując znaleźć wyjście. Wiemy tylko, że leży na drugim końcu korytarza.
- Jonas raptownie przerwał, mając nadzieję, że nic nie zauważyła. Powinien wiedzieć, że ta
kobieta ma sokoli wzrok.
Verity powoli podeszła do okna.
- Na ręce trzymającej sztylet był pierścień. Duży pierścień z rubinem.
- Wiem. Zauważyłem go.
Obejrzała się za siebie przez ramię.
84
- Chyba był bardzo stary. Właściwie to wyglądał tak, jakby należał do góry klejnotów
ze skrzyni, którą widzieliśmy na końcu korytarza, albo jakby był to jeden z pierścieni, które
miał na palcach tamten mężczyzna z wizji.
- Można było zauważyć pewne podobieństwo - zgodził się ostrożnie Jonas. Dostrzegł
wyraz jej twarzy. Podszedł do Verity i otoczył ramionami. - Hej tam - powiedział cicho i
lekko nią potrząsnął. - Nie pozwól, aby poniosła cię wyobraźnia.
- Wiesz, o czym myślę?
- Tak. Zastanawiasz się, czy czterechsetletniemu mężczyźnie z nieruchomej wizji
udało się wrócić do życia, aby zabić starego Hazelhursta. To absolutnie niemożliwe.
- Jonas, sam powiedziałeś, że dowiadujesz się czegoś nowego za każdym razem, gdy
znajdziesz się w psychicznym tunelu. Nie wiesz wszystkiego o tamtej rzeczywistości.
Przyznałeś też, że w tej pierwszej wizji było coś dziwnego. A jeśli on wymyślił jakiś sposób
na przetrwanie w tunelu czasu i siedział tam przez te wszystkie lata pilnując swojego skarbu?
Jonas poczuł gwałtowne drżenie ogarniające jej ciało i mocniej objął ją ramionami.
- W żadnym razie. Uspokój się, kochanie. W tym korytarzu nie ma duchów, tylko
krótkie sceny z przeszłości. Pocztówki uwięzione w czasie. To wszystko.
- Pocztówka z tamtym mężczyzną siedzącym przy renesansowym stole wcale nie
wyglądała, jakby z tyłu ktoś napisał „Żałujcie, że was tu nie ma”. Odniosłam wrażenie, że ten
facet wcale nie chciałby nas widzieć.
- Ta wizja rzeczywiście była inna od wszystkich, z którymi mieliśmy do tej pory do
czynienia. Przyznaję. Jednak to nie ma większego znaczenia. Masz zbyt bujną wyobraźnię, co
rujnuje twój spokój ducha, kochanie. - Zdmuchnął z jej skroni pierścionek płomiennych
włosów i pocałował ją w czoło. Słodko pachniała i była taka ciepła. Poczuł napływającą falę
pożądania, jak zawsze po wyprawie w tunel psychiczny, a właściwie jak zwykle, gdy Verity
znajdowała się blisko.
- Ktoś zabił Digby'ego - przypomniała z uporem.
- Tak. Ale było to dawno temu. Chcesz usłyszeć, co mi przyszło do głowy?
Kiwnęła głową.
- Sądzę, że miał towarzysza pomagającego w poszukiwaniu skarbu. Kogoś, komu na
tyle zaufał, że pokazał przejście. Może nawet kogoś, komu zawierzył kryształ.
- I ten ktoś uznał, że skoro już zna przejście i wie, gdzie jest kryształ, nie potrzebuje
więcej Digby'ego?
- To ma sens.
85
- Gdzie jest ten ktoś? - nalegała Verity. Oparła dłonie na szerokim kamiennym
parapecie i wyjrzała przez okno w szumiącą deszczem ciemność.
- Kto wie? W pamiętniku nie ma żadnej wzmianki o odkryciu przez Hazelhursta
ukrytego przejścia, co oznacza, że musiał je znaleźć na krótko przed śmiercią. Albo nie zdążył
tego zapisać, albo informacja o przejściu znalazła się na wydartych kartkach. Nie natrafiłem
również na żaden zapisek o towarzyszu. Najlepiej będzie, jak porozmawiamy z Maggie
Frampton. Powinna wiedzieć, czy Hazelhurst zaangażował kogoś jeszcze do poszukiwań
skarbu.
- Dobry pomysł. Tymczasem... - Verity przerwała i zaczęła z natężeniem wpatrywać
się w mrok. - Jonas, on zniknął.
- Kto zniknął? - Powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem w stronę fontanny. - Chodzi ci o
Spencera? Może w końcu miał dość rozsądku, aby schronić się przed deszczem.
- Mógł tu wrócić, Jonasie. Miał dość czasu, żeby wrócić do naszego pokoju i
wyciągnąć krzesło spod drzwi. Może właśnie dlatego się zamknęły.
Jonas z pociemniałymi z gniewu oczyma rozważał przez chwilę tę możliwość.
- Zamknąłem drzwi do sypialni, więc jak się dostał do środka?
- Kto wie? Do drzwi może pasować wiele kluczy. Zamki w drzwiach w południowym
skrzydle wyglądają na nowe.
Jonas znowu potrząsnął nią lekko.
- Nie sądzę, to mało prawdopodobne. Nie mógł wiedzieć o przejściu, poza tym nie
ośmieliłby się tu wrócić, wiedząc, że będę z tobą. Był prawie w trupa pijany, niemal
nieprzytomny, gdy wrzucałem go do fontanny.
- Wygląda na to, że się pozbierał na tyle, aby stamtąd wyleźć - zauważyła.
Jonas spojrzał badawczo w mroczny ogród.
- Masz rację, odszedł. Chyba nie uderzyłem go dość mocno.
- Chciałabym tylko, abyś wiedział, że jeśli poda nas do sądu, to ty będziesz musiał
wszystko wyjaśnić komisji towarzystwa ubezpieczeniowego.
- Nie przejmuj się. Coś wymyślę - odparł Jonas, ani trochę nie zmartwiony. Był w tej
chwili pochłonięty zupełnie czym innym. Objął Verity w smukłej talii i przyciągnął do
swoich bioder. Dżinsy stały się za ciasne. - W samej rzeczy - wymruczał jej do ucha - coś już
mi przyszło do głowy.
- Chyba nie myślisz... o seksie, kiedy kilka metrów od nas leżą zwłoki.
- Nie miej takiej przerażonej miny. Ale z ciebie świętoszka, wiesz? Powtarzam raz
jeszcze: te zwłoki leżą tam kilka lat. Nie będą nam przeszkadzały. - Jedną ręką rozsunął
86
suwak w dżinsach, drugą przytrzymywał Verity wpół. Oswobodziła się jego twarda męskość.
Jonas puścił Verity na tyle, aby poczuła go przez pikowany szlafroczek.
- Jonas, jestem oburzona. Naprawdę uważam, że w takiej sytuacji powinieneś okazać
choć odrobinę szacunku.
- Chyba mi nie powiesz, że nie jesteś podniecona tak samo jak ja. Wejście do
psychicznego tunelu zawsze wywiera na nas taki wpływ. - Pochwycił ręką szlafrok i
podciągnął do pasa. Zacisnął dłonie na delikatnym, jędrnym tyłeczku. - Pochyl się do przodu,
kochanie - wyszeptał jej w zagłębienie szyi. - Oprzyj się na parapecie.
- Jonas, to okropnie krępujące. Ktoś nas może zobaczyć przez okno.
- Nikt nas nie zobaczy. Wszyscy są w tym skrzydle. Musiałabyś przejść do innej
części domu, żeby mogli cokolwiek zauważyć. - Poniewczasie przypomniał sobie, że sam
wędrował po innym skrzydle i miał stamtąd doskonały widok na ich sypialnię. Wyciągnął
rękę i zgasił lampkę przy łóżku. - Lepiej?
- Nie.
- Daj spokój, kochanie, przestań się kłócić. Wiesz przecież, że pragniesz tego tak samo
jak ja. Cholera, co to za uczucie mieć cię tak blisko. - Pochylił ją do przodu, aż musiała się
uchwycić parapetu. Krągłe pośladki wygięły się ku górze zachęcająco, ukazując ciepły,
kobiecy tunel gotowy do zdobycia od tyłu.
- Doprawdy, Jonas, mamy tu doskonałe łóżko, jeśli się przy tym upierasz. Zupełnie nie
rozumiem, dlaczego musisz... Poczekaj chwilę. Co robisz? To już można by uznać za
nienormalne, jeśli myślisz, że ci pozwolę... Och, Jonas...
Przytrzymał jej uda mocno, gdy zagłębił się w jedwabiste wnętrze. Poczuł, jak się
instynktownie zaciska, i pchnął mocniej, wsuwając się z trudem w jej wilgotne ciepło. Jęknął
głucho, gdy otoczyły go zroszone płatki. Przesunął dłoń do przodu, aby odnaleźć wrażliwy
pąk ukryty w gęstych, rudych lokach.
- Być w tobie to cudowne uczucie, najdroższa. Tak dobrze.
- Jonas - westchnęła namiętnie. Włosy opadały kaskadą na plecy. Miała rozchylone
wargi i zamknięte oczy.
Oddała mu się całkowicie, rozgorączkowana i roznamiętniona, jak zawsze.
Przynajmniej kiedy się z nią kochał, musiała o nim pamiętać, pomyślał. Zagubił się w
pulsującej ekstazie, lecz nagle uświadomił sobie, że Verity Ames stała mu się tak niezbędna
jak powietrze. Nie potrafił wyobrazić sobie życia bez niej.
87
Nagle zrozumiał, jakie to ważne, aby ona to samo czuła do niego. Wykorzysta seks
lub cokolwiek innego, co będzie mógł, aby usunąć z jej spojrzenia wyraz zamyślenia i
obcości. Nie mógł jej pozwolić odejść czy to fizycznie, czy psychicznie. Potrzebował jej.
Jonas przyzwyczaił się przez kilka ostatnich miesięcy, że z Verity miał dom.
N
astępnego ranka Verity przebudziła się wcześniej od Jonasa. Ocknęła się pewna
tego, co należy uczynić.
- Musimy porozmawiać z Maggie Frampton - przypomniała zaspanemu kochankowi,
wypychając go z łóżka i zaganiając pod prysznic. - Jeśli zejdziemy na dół wystarczająco
wcześnie, będziemy mieli szansę porozmawiania z nią, zanim ktoś z pozostałych gości zjawi
się na śniadanie.
- Kłopot z dyrektorami handlowymi polega na tym, że rzadko interesują się
samopoczuciem swoich podwładnych. Nie wyspałem się zeszłej nocy.
- Czyja to wina? - spytała bez współczucia. - Pośpiesz się z ubieraniem.
Maggie Frampton nuciła sobie w kuchni. Przygotowywała ciasto na naleśniki i w
pierwszej chwili wyglądała tak, jakby ich widok ją przestraszył. Miała na sobie kolejną
wypłowiałą podomkę ze swoich zbiorów, tym razem w kropeczki. Łańcuszek na szyi zniknął
pod nieskazitelnym, białym kołnierzykiem.
- Witajcie. Wcześnie wstaliście i to weseli jak szczygiełki. Nie przyszło mi do głowy,
że ktoś z tej czeredy to ranny ptaszek. Co powiecie na kawę? Świeżo parzona, stoi na blacie.
Stary Digby zawsze rano najpierw musiał się napić kawy. Doktor mu powiedział, że nie
powinien tego pić, ale Digby uważał, że filiżanka kawy potrzebna mu jest do włączenia serca.
Nalejcie sobie.
- Dzięki, Maggie. - Verity nalała kawę do dwóch filiżanek i jedną podała Jonasowi.
- Jak wam idzie szukanie skarbu? - spytała Maggie wyjmując z kredensu stos
wyszczerbionych talerzy.
- Wiesz o tym? - zdziwił się Jonas.
- Jak słyszałam, panna Słoneczko chce, żebyście mieli na to oko przy pisaniu raportu o
willi. Czysta strata czasu i energii. Digby miał całe lata na przeszukiwanie tego budynku i
nigdy nie znalazł nawet dziesięciu centów.
Jonas odchrząknął.
88
- Maggie, właściwie to chcieliśmy z tobą porozmawiać, bo może przypadkiem
będziesz mogła nam pomóc. Byłaś bardzo blisko z Hazelhurstem. Bliżej niż ktokolwiek inny.
O ile wiem, mieszkałaś z nim tutaj przez kilka lat.
- Ta willa stała się moim domem od dnia przyjazdu, dwadzieścia trzy lata miną w
czerwcu. - Maggie westchnęła ze smutkiem. - Tęsknię za starym draniem. Był jurniejszy od
diabła, ale mi to nie przeszkadzało. W dwójkę miło płynął nam czas. Jak zniknął, moja siostra
z Portland ciągle mnie namawiała, że powinnam wyjechać z wyspy, jednak nie mogę się
zdecydować. Tu jest mój dom. Nie mogę po prostu wstać i wyjść. Digby chciałby, żebym tu
została, wiem o tym. Tak mówił.
- Co mówił, Maggie? - łagodnie spytała Verity. Wyczuła głęboki smutek Maggie
Frampton. Było oczywiste, że ta kobieta wciąż opłakiwała Digby'ego Hazelhursta.
Maggie zastukała patelnią i pociągnęła nosem. Kilkakrotnie szybko zamrugała i
mówiła dalej już spokojniejszym tonem.
- Digby powtarzał, że to miejsce należy do nas - do niego i do mnie. Chciał, żebym
miała na nie oko. Willa była dla niego całym światem. Zawsze mówił, że tylko ja nigdy go
nie wyśmiewałam, ja jedyna go rozumiałam. Twierdził, że gdyby cokolwiek mu się
przydarzyło, to dopilnuje, abym mogła tu zostać tak długo, jak tylko zechcę. Jednak kiedy
zniknął, okazało się, że nie ma testamentu. Digby nigdy nie zmusił się do napisania ostatniej
woli. Takie to dla niego typowe, że odkładał pisanie, aż było za późno. W końcu sąd i kupa
prawników oddali wszystko Dougowi i Elyssie.
- Doug i Elyssa będą musieli to sprzedać - wtrąciła miękko Verity. - Nie stać ich na
utrzymanie. Jak Digby mógł oczekiwać, że będziesz w stanie zapłacić podatek spadkowy i
utrzymać dom?
- Będziecie się śmiać, ale Digby zawsze powtarzał, że gdy tylko znajdzie skarb, to
będzie mnóstwo pieniędzy, aby prowadzić dom w wielkim stylu. Miał ogromne plany
odkupienia mebli i obrazów, które przez lata sprzedał. Chciał odrestaurować willę tak, aby
wyglądała jak w szesnastym wieku. Och, miał mnóstwo planów. Och, Digby. Miałam mu
pomagać. Byliśmy zgrani, on i ja.
- Szkoda, że nie znalazł skarbu, którego szukał przez tyle lat - stwierdził Jonas; stał
oparty plecami o blat i popijał kawę.
- Nigdy nie uwierzyłam w tę historyjkę o skarbie, chociaż muszę przyznać, że byłoby
nieźle go znaleźć - odparła Maggie. - Jednak kiedyś myślałam, że dla Digby'ego największą
frajdą jest samo szukanie.
Verity uznała jej uwagą za niezwykle trafną.
89
- Rozumiem - przyznała spokojnie - że byliście ze sobą bardzo blisko.
Maggie pokiwała głową.
- Możesz się założyć o swoje portki, że byliśmy blisko. Nie miał nikogo innego, jego
przyjaciele uniwersyteccy go opuścili, a jeśli chodzi o rodzinę, można by pomyśleć, że był
sierotą.
- A co z Dougiem i Elyssą? - ostrym tonem spytał Jonas.
- Myślicie może, że chciało im się odwiedzać Digby'ego przed jego śmiercią? W
życiu. Och, Doug rzeczywiście przyjechał raz albo dwa kilka lat temu, ale to było wszystko.
A panny Słoneczko willa nigdy nie interesowała, dopóki jej nie odziedziczyła. Teraz potrafi
mówić tylko o skarbie. Figa z makiem - stwierdziła z satysfakcją. - Jeśli Doug nie potrafił go
znaleźć, to ona też nie znajdzie. To pewne jak w banku. - Zerknęła na Jonasa. - Ty też nie.
Chyba że jesteś o wiele mądrzejszy od Digby'ego, co mało prawdopodobne.
Jonas przytaknął poważnie.
- Pewnie masz rację. Digby był mądry, nawet genialny na swój sposób. Przeczytałem
niektóre z jego wczesnych prac o naturze nauki renesansowej. Pierwszorzędne. Hazelhurst był
uczonym w dawnym znaczeniu tego słowa. Wciąż pamiętam, ile się dowiedziałem o umyśle
renesansowym z artykułu o badaniach anatomii w szesnastym wieku. Rozumiał ludzi tamtej
epoki, wiedział, jak myśleli.
W oczach Maggie pojawił się blask wspomnień.
- O tak, anatomia to był jeden z ulubionych tematów Digby'ego. Kiedy sobie
przypomnę tamte noce, które we dwójkę spędziliśmy w sali tortur, badając ją dokładnie, to aż
się cała w środku rozpływam. - Blask znikł i pojawiły się łzy. Maggie otarła je wierzchem
dłoni.
Verity zakrztusiła się kawą. Kiedy Jonas wyciągnął rękę, aby uderzyć ją w plecy,
spostrzegła śmiech w złotych oczach.
- Maggie, czy Hazelhurst powiedział o skarbie jeszcze komuś poza Dougiem i Elyssą?
Czy kiedykolwiek prosił kogoś o pomoc w poszukiwaniach? - dopytywał się Jonas.
Maggie otworzyła lodówkę i wyjęła masło.
- Jasne. Kilku osobom mówił. Niezbyt wielu. Niewielu mógł ufać. A już cholernie nie
chciał, żeby jakiś historyk usłyszał o skarbie. Upierał się przy tym, naprawdę. Jednak co
chwilę wydawało mu się, że jest coraz bliżej, podniecał się i zapraszał jakiegoś starego
kumpla z dawnych akademickich czasów, aby posiedział tu trochę. Opowiadał mu o
legendzie i zmuszał, by przysiągł, że nikomu nic nie powie. Czasami ich to nawet
90
zaciekawiało i przez jakiś czas mu pomagali. Żaden z nich nie został zbyt długo. Zawsze
najbardziej bolało Digby'ego, że nikt z jego koleżków z uniwersytetu mu nie wierzył.
- Czy próbował kogoś jeszcze przekonać, żeby mu uwierzył? - spytał Jonas. - Kogoś
spoza uniwersytetu?
Maggie pokręciła głową.
- Raczej nie. Mówił tylko tym, których uważał za prawdziwych uczonych. Mówił, że
tylko oni mogą to docenić. Poza Dougiem, oczywiście. Powiedział Dougowi, ponieważ
siostrzeniec to krewniak i zasłużył, żeby poznać legendę, nawet jeśli nie ma czasu, aby pomoc
w poszukiwaniach.
- Czy to byli jedyni ludzie, którym mógł opowiedzieć legendę? - nalegał Jonas. - Kilku
przyjaciołom z uniwersytetu i Dougowi?
Maggie zmarszczyła czoło w skupieniu.
- Tak, był jeszcze jeden. Młody, napalony student z ostatniego roku, który zjawił się
twierdząc, że usłyszał o legendzie od profesora. Dzieciak gadał, że robi doktorat z historii i
specjalizuje się w sztuce renesansowej. Mówił, że zaciekawiła go willa i legenda. Miał
nadzieję, że Digby pozwoli sobie pomóc w szukaniu skarbu. Przekonywał, że współpraca z
uczonym o sławie Digby'ego będzie dla niego życiową szansą i inne takie bajdy. Gadał, że jak
znajdą skarb, to opisze znalezisko w kolorowym czasopiśmie, a Digby'emu dostanie się cała
należna sława.
- Czy pan Hazelhurst pozwolił mu sobie pomagać w poszukiwaniach? - spytała Verity.
- Przez jakiś czas. Digby już wtedy był trochę skołowaciały, jeśli rozumiecie, co mam
na myśli. - Maggie postukała się palcem w skroń. - Teraz myślę, że po prostu było mu
przyjemnie, że ktoś z uniwersyteckiego światka na tyle się zainteresował legendą, że chce mu
pomóc w poszukiwaniach. Jednak szybko posłał chłopaka w diabły. Powiedział, że dzieciak
jest zwykłym poszukiwaczem skarbów, a nie prawdziwym uczonym i że prędzej piekło
zamarznie, niż zrobi ten doktorat.
- Czy jeszcze ktoś kiedykolwiek zjawił się na wyspie? - zapytał Jonas.
- Przez te wszystkie lata trafiło się paru cwaniaków szukających skarbu, którzy
skontaktowali się z Digbym, że niby to usłyszeli o legendzie, ale Digby nigdy nie zawracał
sobie nimi głowy. Mówił, że nigdy nie wpuści do willi zawodowego poszukiwacza skarbów,
bo taki typ nie miałby dla niego ani odrobiny zrozumienia i nie umiałby docenić historii tego
domu.
- A co z tobą, Maggie? - chciała dowiedzieć się Verity. - Czy kiedykolwiek pomagałaś
Digby'emu w poszukiwaniach? Musiałaś przecież wiedzieć wszystko o postępach w pracach.
91
Maggie skupiła się na przygotowaniach do śniadania.
- Jasne, że pomagałam, kiedy tylko mogłam. Trzymałam drabinę, kiedy cal po calu
opukiwał sufit, takie rzeczy.
- Czy uwierzyłaś, że skarb istnieje? - spytała łagodnie Verity.
Maggie na chwilę przerwała pracę i stała bez ruchu wpatrując się w zarośnięty
chwastami ogród.
- Na początku, kiedy tu przyjechałam, miałam trochę nadziei, ale to tyle. Potem
zostałam ze względu na Digby'ego, a nie przez skarb. Boże, jak ja za nim tęsknię.
Nieskończenie radosny głos Elyssy przywitał ich zza drzwi, wdzierając się we
wspomnienia Maggie.
- Dzień dobry wszystkim. Czyż to nie piękny dzień? Naprawdę cudowny. Taki dzień
sprawia, że uświadamiasz sobie wszystkie swoje zmysły. W taki dzień człowiek naprawdę
może się dostroić do różnych poziomów rzeczywistości natury.
Verity wyjrzała przez okno.
- Pada deszcz.
Siąpiła ponura, równomierna, szara mżawka.
- Właśnie o to mi chodziło - odparła Elyssa, sunąc do blatu, aby nalać sobie kawy. -
Jak wam się spało? - Spojrzenie utkwiła w Jonasie.
- Świetnie. - Jonas dolał sobie kawy.
- Czy spanie w prawdziwej renesansowej willi nie wydawało wam się dziwne? -
spytała Elyssa przyglądając mu się uważnie. - Czy nie odczuliście żadnego kontaktu z
przeszłością?
- Nie. - Jonas odwrócił się, słysząc kroki w drzwiach. - Dzień dobry, Doug.
Doug Warwick wszedł do kuchni.
- Witam wszystkich. Jonas, czy jesteś gotów wrócić do pracy?
- Jasne - odparł Jonas. Zaczął szczegółowo omawiać wyniki badania kamień po
kamieniu zachodniego skrzydła. Doug uważnie słuchał opisu, jak rozróżniać oryginalną
konstrukcję od późniejszych dodatków i napraw.
Verity przysłuchiwała się z satysfakcją pełną dumy. Stwierdziła, że zainteresowała ją
wypowiedź Jonasa, chociaż doskonale wiedziała, że Jonas po prostu gra rolę, którą mu sama
narzuciła. Ten człowiek zna się na tym, pomyślała.
- Nie wolno zapominać o wpływie rozprawy Albertiego o architekturze - dodał z
poważną miną Jonas. - Napisał ją w piętnastym wieku. Oczywiście, wiele zaczerpnął z
klasycznych prac Witruwiusza. Alberti przyjął sporo zasad na wiarę i przekazał je swoim
92
współczesnym. Jednak oddziaływanie jego prac można dostrzec w większej części
architektury renesansowej. Ta willa nie jest może zbyt wybitnym przykładem, ale na pewno
postawiono ją według reguł Albertiego.
- Rozumiem - przyznał Doug. Widać było, że wypowiedź Jonasa wywarła na nim
duże wrażenie.
- W czasie, gdy tę willę stawiano, bardzo troszczono się o zachowanie harmonii
proporcji w architekturze. Przez to pewne cechy charakterystyczne daje się przewidzieć, co
ułatwia mi pracę.
Preston Yarwood i Oliver Crump weszli do kuchni w chwili, gdy Jonas rozpoczynał
wyrafinowany monolog o różnicach między architekturą Mediolanu a Florencji w szesnastym
wieku.
- Wielkie florentyńskie palazzo stały się wzorem dla innych miast-państw. - Jonas
mówił dalej, a wszyscy kiwali głową z mądrymi minami. - Każdy chciał mieć wielki dom jak
Palazzo Medici czy Palazzo Rucellai. Nawet w tej starej kupie kamieni to widać.
Verity dyskretnie przyglądała się swojemu kochankowi. Trudno było zrozumieć, gdzie
znikał brutal, a zjawiał się uczony, Jonasa naprawdę wciąga ta praca, pomyślała.
Jednak szybko jej zadowolenie zaczęło blednąć. Z drżeniem przypomniała sobie ciało
Digby'ego Hazelhursta w ukrytym przejściu. W pierwszej chwili poszukiwanie skarbu
wyglądało na miłe dodatkowe zajęcie w trakcie wykonywania ekspertyzy. Teraz już nie była
tego taka pewna. Jedynym pozytywnym aspektem tej sytuacji było stwierdzenie, że Jonas
rzeczywiście zainteresował się tą pracą, a nie mogła zlekceważyć niczego, co mogłoby mu
zapewnić perspektywę kariery.
Slade Spencer pojawił się dopiero w połowie śniadania. Kiedy przyszedł, wyglądał tak
okropnie, że nikt nie odezwał się nawet słowem. Zjadł niewiele i schronił się do saloniku,
zanim wszyscy skończyli jeść.
Verity potraktowała jego żałosne milczenie jako dobry znak. Być może nie zamierzał
ich podawać do sądu.
- Obawiam się, że nasz przyjaciel Slade trochę przesadził zeszłej nocy - zauważył
Preston. - Szkoda. Ten człowiek wyraźnie nie umie sobie odmówić. Nie jestem pewien,
Elysso, czy powinniśmy byli go zapraszać.
Elyssa uśmiechnęła się łagodnie.
- Nic mu nie będzie.
Oliver Crump nic nie powiedział, ale zmrużył powieki, odprowadzając wzrokiem
wychodzącego z pokoju Spencera.
93
Gdy Maggie sprzątnęła talerze, Jonas, Preston Yarwood i Warwickowie wstali, aby
zacząć oglądanie zachodniego skrzydła.
- Nie idziesz z nami? - spytał Jonas ze zdumieniem, gdy Verity oświadczyła, że ma
zamiar poczytać.
- Raczej nie. - Verity wzięła laskę. - Chyba nie będę nadwerężać kostki. Nie wygląda
dziś zbyt dobrze.
Crump popchnął drucianą oprawkę okularów głębiej na nos i zerknął na nogę Verity.
Potem bez słowa wstał i wyszedł z pokoju.
Elyssa potrząsnęła głową w kierunku oddalającej się postaci.
- Obawiam się, że nie jest rozmowny.
- Dobrze, w takim razie ruszamy - powiedział Doug. Objął dowództwo małej grupki i
wyprowadził ją z pokoju.
Verity powędrowała do salonu z książką, którą sobie przywiozła. Obok barku stał
Slade Spencer. Z progu zauważyła, że z buteleczki wyciągniętej z kieszeni koszuli wyjmuje
dwie tabletki. Włożył je do ust i popił długim łykiem whisky.
Podniósł głowę, gdy weszła do pokoju, ale nie patrzył prosto na nią. Drżały mu dłonie,
gdy wsuwał do kieszeni butelkę z lekarstwem.
- Przepraszam za wczorajszy wieczór - powiedział. - Chyba zrobiłem z siebie niezłego
durnia, co?
- Zapomnijmy o tym, dobrze? - zaproponowała szybko Verity. - Trochę za dużo
wypiłeś, a Jonas nie należy do najbardziej wyrozumiałych.
- Z przyjemnością zapomnę o tym cholernym wieczorze. - Spencer potarł szczękę. - I
tak niewiele pamiętam poza tym, że Quarrel ma mocny prawy sierpowy. Muszę przyznać, że
zasłużyłem sobie na to. Zupełnie źle zrozumiałem sytuację i chciałbym przeprosić. Jeśli to
jest dla ciebie jakieś pocieszenie, to czuję się jak rozdeptane gówno. Najgorszy kac, jaki mi
się trafił w życiu, i w głowie mi strzyka. Bardzo źle, że nie zostałem w fontannie. Utopienie w
deszczówce byłoby o wiele przyjemniejsze niż przebudzenie dziś rano. - Opadł na wytarty
fotel i wziął leżące na stoliku czasopismo wydane przed rokiem.
Verity usiadła niedaleko okna, podwinęła zdrową nogę pod siebie. W salonie zapadła
cisza. Próbowała skupić się na książce, ale przyłapała się na wyglądaniu na zarośnięty
chwastami ogród. Myślami powędrowała ku tajemnicy ukrytej wewnątrz swojego ciała.
Pewnego dnia będzie musiała pogodzić się z faktami - nie mogła dalej żyć w narzuconym
sobie zapomnieniu. Już wkrótce jej ciało postawi twarde warunki i zmusi ją do przyznania, że
czekają ją zmiany.
94
Jednak jakaś część jej świadomości nie chciała jeszcze poznać prawdy.
Pół godziny później Verity usłyszała stuknięcie drzwi. Podniosła głowę i uśmiechnęła
się do Olivera Crumpa, który stanął w progu trzymając garść różnych roślin. Miał ze sobą
ręczniki, miskę i dzbanek z parującą wodą. Oliver ruszył w jej kierunku.
- Cześć, Oliverze. Co przyniosłeś?
- Sądzę, że mogę sprawić, aby twoja kostka poczuła się o wiele lepiej - oświadczył
wesoło, klękając przed nią. - Pozwól mi ją obejrzeć.
Verity zawahała się przez moment, a potem powiedziała sobie w duchu, że nie
zaszkodzi pokazanie mu opuchniętej kostki.
- Zrobisz mi okład?
Crump pokiwał głową, ostrożnie zdejmując bucik i skarpetkę. Miał zaskakująco
delikatne palce.
- Jeśli mi wybaczycie - oznajmił Slade - pójdę poprosić Maggie o jeszcze jedną
filiżankę kawy. - Wyszedł z pokoju.
Crump zerknął przez ramię.
- Ten człowiek jest chory - powiedział cicho. - Jednak nie sądzę, aby przyjął czyjąś
pomoc.
Verity przytaknęła.
- Też mi się tak wydaje.
Oliver wyjął z kieszeni duży kawałek jasnożółtego kryształu i podał Verity.
- Weź. Trzymaj.
- Naprawdę zajmujesz się leczeniem kryształami? - spytała Verity, z zaciekawieniem
oglądając kamień.
- Czasami pomaga. Czasami nie. To zależy.
- Rozumiem - odparła, choć nie rozumiała, ale czuła się zobowiązania coś powiedzieć.
- Słyszałam, że wiele osób teraz używa kryształów do różnych celów. Sama prawie nic o nich
nie wiem.
- Nikt nie wie - przyznał Oliver Crump szorstko. - Mnóstwo jest takich jak Elyssa,
którym się wydaje, że coś wiedzą, ale w rzeczywistości nieliczni domyślili się, jak
wykorzystać kryształy i drogie kamienie. Ludzie posługują się nimi od tysięcy lat, ponieważ
bez trudu można wyczuć, że kryją w sobie moc. Sztuczka polega na tym, żeby się dowiedzieć,
jak tej mocy używać.
- Czy kryształy mają różną moc?
95
- Teoretycznie. Jednak jak już powiedziałem, nikt tak naprawdę nie wie o nich zbyt
wiele. Muszą być odpowiednio dostrojone czy zaprogramowane, jak mówią w branży
komputerowej. Czasami myślę, że prawie wyczuwam, jak uporządkować moce wewnątrz
kryształu, a kiedy indziej... - Wzruszył ramionami i porzucił temat.
Oliver zalał gorącą wodą rośliny, a potem zgniótł je w ręczniku.
- Będzie to trochę prowizoryczny okład, ale powinien zadziałać. - Obłożył ręcznikiem
kostkę Verity. Potem zerknął na kryształ, który trzymała w ręku. - Dlaczego tak go
głaszczesz? - spytał nagle.
Verity spojrzała na kryształ i ze zdumieniem uświadomiła sobie, że pociera go palcem
wskazującym.
- Nie wiem. Chyba po prostu bezmyślnie się nim bawiłam.
Oliver dotknął kryształu i zmarszczył brwi. Zaczął przesuwać po nim palcem.
Verity coś się nie podobało.
- Nie, nie tak. - Skupiła się przez chwilę, a potem powoli ujęła dłoń Olivera i
pokierowała jego palcem. Natychmiast wszystko wydało się ostrzejsze i wyraźniejsze, lepiej
dostrojone.
- Właśnie tak - wyszeptała. - Czy nie wydaje ci się, że tak jest lepiej?
- Tak. Znacznie lepiej. - Oliver głaskał kryształ dłuższą chwilę tak, jak mu pokazała.
Potem ich spojrzenia się spotkały.
- Wiesz, że jesteś - stwierdził spokojnie.
Verity wzdrygnęła się.
- Jestem co? - spytała ostrożnie.
- W ciąży. - Oliver przestał dotykać kryształu i zręcznie poprawił kompres.
Mocno zacisnęła palce na krysztale.
- Skąd wiesz? - spytała z napięciem w głosie.
Crump wzruszył ramionami i wyjął kryształ z jej palców.
- Niektóre sprawy są oczywiste. Pokazałaś mi prawdę w chwili, gdy dotknęłaś
kamienia. Wyczułem to. - Wrzucił migotliwy kryształ do kieszeni. - Jak kostka?
Popatrzyła na stopę, uświadamiając sobie nagle, że o wiele mniej ją boli.
- Lepiej. Znacznie lepiej. Dziękuję ci, Oliverze.
- Czy masz zamiar wkrótce powiedzieć Quarrelowi?
Zaskoczona Verity podniosła wzrok i napotkała poważne spojrzenie Crumpa.
- Niedługo mu powiem. Jeśli to prawda.
- To prawda. Im szybciej powiesz Quarrelowi, tym lepiej. Powinien o tym wiedzieć.
96
- Dlaczego?
- Ponieważ potrzebne mu przekonanie, że znalazł bezpieczne miejsce w twoim życiu.
Nigdy nie miał zbyt wielkiego poczucia bezpieczeństwa.
- Może nie będzie chciał zostać ojcem - powiedziała posmutniałym, niepewnym
głosem. - Niektórzy mężczyźni nie zostali stworzeni do ojcostwa.
- Quarrel nie jest jednym z „niektórych mężczyzn”. Quarrel to Quarrel. Jakoś jest z
tobą na zawsze związany. Nie rozumiem do końca tej więzi, ale ją wyczuwam. Powiedz mu
szybko o dziecku.
Crump wstał, zebrał swoje rzeczy i wyszedł z pokoju bez słowa.
Verity odprowadziła go spojrzeniem i długo patrzyła w tamtym kierunku.
Nadchodziła pora lunchu, gdy Verity doszła do wniosku, że jej kostka ma się znacznie
lepiej. Zdjęła kompres, wzięła laskę i poszła do kuchni pomóc Maggie w przygotowaniu
posiłku.
Maggie nie była przyzwyczajona do takiego tłumu gości, więc z wdzięcznością
przyjęła jej pomoc. Po sprawdzeniu zawartości spiżarni Verity przyszykowała smaczną
sałatkę i kanapki z serem i ziołami. Ekspedycja poszukiwawcza wróciła głodna.
- Chciałem ci coś powiedzieć - Jonas zwrócił się do Verity, gdy pochłonął trzecią
kanapkę. - Pożyczamy łódź i popłyniemy do tego małego miasteczka na tamtej wyspie. Na
tej, na której już byliśmy po drodze. Muszę zadzwonić w kilka miejsc.
- Po co? - spytała bez zastanowienia.
- Poszukiwania - wyjaśnił, jakby to było oczywiste. - Niestety, Digby nigdy nie
posunął się do zainstalowania telefonu. Lepiej spakuj parę rzeczy. Zostaniemy na noc i
wrócimy rano.
- Jesteś pewien, że nie chcesz, żebym z tobą popłynęła? - Elyssa spojrzała
współczująco na Verity. - Biedna Verity nie powinna forsować kostki.
- W gruncie rzeczy - odpowiedziała Verity - czuję się o wiele lepiej. - Nie miała
zamiaru odstąpić swojego miejsca w łodzi Elyssie Warwick. Panna Słoneczko i odrodzenie
stawały się coraz bardziej męczące.
P
reston Yarwood rozpoznał ten wyraz oczu Elyssy. Po lunchu poszedł do salonu,
nalał sobie whisky i zamyślił się głęboko. Głupia dziwka napalała się na Quarrela, to było
oczywiste.
97
Elyssa chętnie rozkładała nogi przed wszystkim, co chodziło w spodniach, pod
warunkiem, że facet twierdził, że ma moc psychiczną. Yarwood doszedł do wniosku, że
powinien był to przewidzieć - w końcu bardzo szybko rozłożyła je dla niego. Nie miało sensu
zaprzeczać, że była namiętna. Jeszcze żadna mu się tak nie oddawała jak Elyssa. Kiedy się z
nim gziła, wkładała w to całą duszę. Traktowała to jak duchowe doświadczenie. Była z
pewnością najlepszą dupą, jaką miał w życiu, i przyzwyczaił się do wyrazu uwielbienia w jej
oczach.
Irytowało go teraz jej ślinienie się na widok Jonasa Quarrela, jednak na razie nic nie
mógł na to poradzić. Yarwood jeszcze przez jakiś czas potrzebował Quarrela, ale pozostawali
naturalnymi wrogami. Kiedy wszystko się skończy, Yarwood im pokaże, kto ma prawdziwą
moc psychiczną.
Wtedy będą go bawiły błagania Elyssy, żeby ją wypieprzył.
98
Rozdział ósmy
C
zy masz zamiar mi powiedzieć, o co chodzi w tej wyprawie motorówką, czy muszę
zagrać w dwadzieścia pytań? - Verity wysiadła z łodzi. Podparła się laską dla utrzymania
równowagi na pływającym pomoście. Uświadomiła sobie, że kostka już jej tak nie boli jak
rano. - A tak przy okazji, gdzie nauczyłeś się prowadzić motorówki?
- Nie prowadzisz motorówki, Verity, tylko pilotujesz. Nie pamiętam, gdzie się
nauczyłem. Kiedy się długo pracuje na nabrzeżach różnych wysp, to wcześniej czy później
dochodzi się do wniosku, że warto wiedzieć, jak się stamtąd wydostać bez niczyjej pomocy,
gdy nadarzy się okazja. To zwykły środek lokomocji. - Jonas skończył cumowanie i sięgnął
do sterówki po wypchaną brezentową torbę.
Verity zmarszczyła nos.
- Czy kiedyś musiałeś opuszczać wyspę w pośpiechu?
- Raczej sobie nie przypominam - odparł sucho. - Już ci mówiłem, nauczenie się
pilotowania łodzi to była zwykła przezorność.
- Jak nauka posługiwania się nożem, co?
Jonas wykrzywił twarz w grymasie, gdy wyciągnął ciężką torbę ze sterówki. Nawet
nie zadał sobie trudu, aby odpowiedzieć na jej pytanie.
- Do diabła, Verity, co tu napakowałaś? „Nie martw się”, mówiłaś, „nie ma sensu
branie dwóch toreb, w twojej znajdzie się mnóstwo miejsca dla mojej koszuli nocnej i
suszarki”. Gdzie kupiłaś pięćdziesięciokilogramową suszarkę?
- Przestań narzekać. Nie jest aż tak ciężka i doskonale o tym wiesz. Oczywiście,
musiałam wyjąć trochę twoich rzeczy, żeby zrobić miejsce dla swoich, ale nie będą ci
potrzebne dziś wieczorem.
- Co zostawiłaś? - Spojrzał na nią groźnie, wskakując na pomost obok niej.
- Niewiele - zapewniła go wesoło. - Nie martw się. Teraz nadszedł czas, abyś mi coś
powiedział o tej wycieczce do cywilizacji. - Spojrzała na senne miasteczko okalające
niewielki port. - Czy naprawdę musieliśmy wyprawiać się aż tak daleko, żebyś mógł
zadzwonić?
- Wiesz, że nie ma telefonu w „Koszmarze Hazelhursta”?
Verity przejął dreszcz.
99
- Wolałabym, żebyś nie nazywał tak willi.
- To ty przecież powiedziałaś, że nazwa pasuje.
- Dobrze, już dobrze, później się pokłócimy na ten temat. Do kogo masz zamiar
zadzwonić?
- Caitlin Evanger. - Jonas wykrzywił usta z zadowolenia, kiedy Verity spojrzała na
niego ze zdumieniem.
- Caitlin? Dlaczego na miłość boską chcesz dzwonić właśnie do niej? - zawołała.
- Powiedziałem ci - poszukiwania. Evanger jest jedyną osobą, którą znam, a która
może znać odpowiedzi na pewne moje pytania. Poza tym jest nam coś winna.
Verity popatrzyła na Jonasa.
- W jaki sposób może nam pomóc?
- To właśnie Caitlin odziedziczyła wszystkie kartoteki zostawione przez Wydział
Studiów Paranormalnych, kiedy mądrzy, dalekowzroczni członkowie rady nadzorczej
Vincent College w końcu odzyskali rozsądek i zamknęli laboratorium. Pamiętasz, twierdziła,
że jest jedyną spadkobierczynią Elihu Wrighta.
- Jak mogłabym zapomnieć?
Elihu Wright był bogatym dziwakiem, który ufundował Wydział Badań
Paranormalnych w Vincent College. Właśnie w laboratorium wydziału Jonas rozwinął swoje
zdolności psychiczne do tego stopnia, że niemal stał się zabójcą. Umknął z laboratorium,
uciekając przed nieznaną mocą swego talentu. Dopiero gdy poznał Verity, zaczął uczyć się
kontroli nad swym niezwykłym związkiem z przeszłością.
- Nigdy nie było w kraju zbyt wiele miejsc, gdzie mógł się poddać testom każdy, kto
sądził, że ma zdolności parapsychiczne - mówił dalej Jonas. Vincent College dysponowało
jednym z niewielu działających legalnie laboratoriów na Zachodnim Wybrzeżu. Chcę się
dowiedzieć, czy ktoś z tego tłumu w wilii kiedyś się sprawdzał, a jeśli tak, jakie osiągnął
wyniki.
- Dlaczego chcesz sprawdzić Yarwooda, Elyssę i pozostałych? Co to ma wspólnego z
twoją pracą?
- Jeszcze nie wiem. Chcę po prostu dowiedzieć się wszystkiego, co się da, zanim
zrobię następny krok. Popełniono przecież morderstwo. Morderstwo i skarb. To silne
połączenie. Chcę tylko parę rzeczy sprawdzić.
- Zakładając, że Caitlin znajdzie stare kartoteki.
- Miała moje, prawda? - odparł Jonas z ponurą miną.
Verity odchrząknęła z zakłopotaniem.
100
- Tak, ale miała... hmmm... szczególny powód, aby je zachować.
- Pewnie że miała. - Jonas zarzucił torbę na ramię. - Gdy tylko znajdziemy jakiś
telefon, dowiemy się, czy miała dość rozsądku, aby przechować dane innych. Po pierwsze,
powinniśmy poszukać jakiegoś miejsca na noc. - Zatrzymał się na końcu przystani i rozejrzał
po malowniczych wiktoriańskich budynkach stojących przy ulicy biegnącej wzdłuż nabrzeża.
- W zasięgu wzroku nie ma Hiltona.
Verity uśmiechnęła się.
- Dzięki Bogu. Sprawdźmy jeden z tych oryginalnych małych pensjonatów, o których
czytałam. Miasteczka na wyspach z nich słyną.
- Skąd wiesz?
- Przywiozłam ze sobą przewodnik. Jest w torbie.
- Aha! - Jonas postawił na ziemi wypchaną torbę i odsunął suwak. - Wiedziałem, że
jest tu coś więcej, nie tylko koszula nocna i suszarka. - Przykucnął obok i zajrzał do środka.
Wyraz zdumienia na jego twarzy, gdy obejrzał efekt pośpiesznego pakowania Verity, zmienił
się w irytację. - Do jasnej cholery, Verity!
- Ależ, Jonas...
- Chyba oszalałaś! Myślałaś, że dokąd się wybieramy - z ekspedycją na Antarktydę?
- Jonas, bądź rozsądny. Jest zima, pamiętasz? Panuje zimno, w każdej chwili może
zacząć padać deszcz. Wolałam się zabezpieczyć, niż potem żałować.
- Dlatego wzięłaś parasol, kalosze, płaszcz przeciwdeszczowy, chyba roczny zapas
kosmetyków, dwie pary rajstop, dwie pary spodni, kilka par pantofli i sukienkę? - Podniósł
głowę i spojrzał na nią. - Wiem, że to zabrzmi głupio, ale spytam: po co wzięłaś sukienkę?
Zerknęła na migocący zielony jedwab. Niedługo nie będzie mogła go włożyć.
Niedługo jej ciało stanie się ociężałe i zaokrąglone.
- Myślałam, że moglibyśmy pójść na kolację w jakieś miłe miejsce - wymamrotała. -
Zabrałam dla ciebie krawat.
Jonas właśnie zaczynał coś mówić na temat krawata, co miało być zjadliwe i cięte, ale
z jakiegoś powodu zrezygnował. Bez słowa szukał w torbie tak długo, aż znalazł przewodnik.
Zasunął suwak, zarzucił torbę na ramię i wręczył książkę Verity.
- Proszę - burknął. - Wybierz miejsce. Jeśli można, niezbyt daleko stąd. Nie mamy
jucznych wielbłądów.
Verity otworzyła przewodnik i przejrzała listę pensjonatów na wyspie oferujących
łóżko ze śniadaniem.
101
- Jak ci się podoba Latarnia Morska? „W sypialniach znajdują się urokliwe antyki z
dziewiętnastego wieku, między innymi łoża z baldachimem. Hol ma wiele czaru prostoty, z
ogromnym kamiennym paleniskiem i widokiem na port. Śniadania obfite. Podają jajka,
rogaliki, świeżo wyciskany sok i morze dobrej kawy”.
- Dobrze - odparł Jonas. Złote oczy zalśniły w zimnych promieniach słońca. -
Podobają mi się zwłaszcza łoża z baldachimem. Tak długo, jak mam przy sobie ciebie, łoże z
czterema kolumienkami i mój wierny pas, wytrzymam.
Verity poczuła, że się rumieni.
- Zapamiętaj, że pewnego pięknego dnia odpłacę ci za tę sztuczkę z pasem, którą
wymyśliłeś wczorajszej nocy.
Jonas odsłonił zęby w lubieżnym uśmiechu.
- Wciąż słyszę tylko obietnice - zaśmiał się kpiąco.
Verity potrząsnęła grzywą płomiennych loków i wsunęła książkę do torebki.
- Zobaczysz. Ruszajmy. Według przewodnika Latarnia Morska jest zaledwie o kilka
przecznic stąd.
Spacer do oryginalnej wiktoriańskiej gospody okazał się trochę dłuższy, niż Verity
oczekiwała, ale Jonas ograniczył wyrzuty do minimum. Verity nie chciała sprawić mu
przyjemności i sama nie powiedziała ani słowa, chociaż z ogromną ulgą przywitała dotarcie
do celu. Czuła się winna, że zapakowała tyle rzeczy do jego torby.
Było zimno, wiał wilgotny wiatr. Verity doszła do wniosku, że miasteczko
wyspiarskie z pewnością wyglądało kolorowo i przytulnie w ciepłe, letnie miesiące, ale w
środku zimy wszystko wydawało się jednakowo szare.
- Wiesz, Jonas, może rzeczywiście miałeś rację, kiedy uprzedzałeś mnie, że wyprawa
na północny zachód nie będzie przypominała wycieczki na Hawaje.
- Pewnego dnia zaczniesz mnie słuchać, moja tyranko.
- Zawsze cię słucham,
Jonas zachichotał.
- Jak cholera.
- Po prostu nie zawsze biorę pod uwagę to, co mówisz. Ale to dotyczy również ciebie.
W pensjonacie Latarnia Morska było ciepło i przytulnie. Prowadziła go para w
średnim wieku - przywitali nowych gości uśmiechem i kieliszkiem sherry. Verity
zrezygnowała z sherry, toteż Jonas wypił obie porcje.
- Jesteś pewna, że nie chcesz? - spytał odstawiając niewielki kieliszek.
102
- Nie, dziękuje. - Gdzieś przeczytała, że kobiety w ciąży nie powinny pić alkoholu, i
postanowiła sprawdzić tę informację, kiedy pójdzie wreszcie do lekarza.
Pokazano im pokój wychodzący na port. Gdy tylko drzwi się zamknęły za żoną
kierownika, Verity zaczęła z entuzjazmem oglądać niedużą sypialnię.
Stało tam, zgodnie z obietnicą, łóżko z czterema kolumienkami i baldachimem. Pełen
uroku dziewiętnastowieczny fajansowy dzban i misę ustawiono na staroświeckiej toaletce.
Ściany ozdabiały pamiątki z morskich podróży.
- Wszystko jest takie czarujące - stwierdziła Verity z satysfakcją. - Takie oryginalne i
śliczne.
- Wszystko wyprodukowano na Tajwanie. - Jonas od niechcenia dotknął fajansowego
dzbanka. - To tyle, jeśli chodzi o fragment dotyczący umeblowania pokoi antykami. Jestem
ciekaw, jakie czekają nas jeszcze niespodzianki. Może całkiem przez przypadek zabraknie im
rogalików na śniadanie.
- To drobny szczegół. Nie bądź takim pesymistą. - Verity rozsunęła suwak
brezentowej torby i wyjęła zieloną jedwabną suknię. Zaniosła ją do szafy i już miała ją
powiesić na wieszaku, gdy rozejrzała się wokół i uświadomiła sobie, że czegoś brak. - Jonas,
nie ma łazienki! - zawołała.
- Na pewno jest. Na końcu korytarza.
- Na końcu korytarza! - Verity była zdruzgotana. - Za tę cenę?
- Obawiam się, że to cena za tę niesamowitą śliczność i oryginalność.
- O, cholera. Powinnam była wiedzieć, ale ten głupi przewodnik mnie nie ostrzegł.
- O co chodzi? To drobna niewygoda, nic więcej.
- O wiele więcej. Nienawidzę miejsc, gdzie łazienka jest na końcu korytarza - upierała
się Verity.
- Dlaczego? - Jonasa zdumiał jej wybuch.
Verity zagryzła wargi, wiedząc, że reaguje zbyt nerwowo. Nie chciała zepsuć
wieczoru. Odwróciła się z powrotem do szafy i wieszając resztę ubrań, próbowała wyjaśnić,
czemu się tak zdenerwowała.
- Chyba to ma związek z moim dzieciństwem. Kiedy dorastałam, mieszkaliśmy z tatą
właśnie w takich domach. Tahiti, Meksyk, Karaiby, wymień nazwę, na pewno tam byłam.
Wszędzie są speluny, gdzie łazienka jest na końcu korytarza.
- Trudno porównywać ten pensjonat z noclegownią na jakiejś dalekiej wysepce -
zauważył rozsądnie Jonas.
103
- Wiem, wiem. Tamte domy były tanie, brudne i w kiepskiej dzielnicy. Jednak chyba
dla mnie „łazienka na końcu korytarza” stała się symbolem takich zapluskwionych spelun.
Wyglądało na to, że tacie to nie przeszkadza, ale to nie on zgłaszał się na ochotnika do
wyszorowania łazienki w zamian za parę dolców mniej za czynsz.
Jonas uważnie ją obserwował; był zafascynowany.
- Dlaczego do diabła zgłaszałaś się na ochotnika?
- Ponieważ nikt inny by jej nie umył, gdybym tego nie zrobiła, a musiałam jej używać
wspólnie z wszystkimi pijakami, dziwkami i resztą dobranej ferajny, która z reguły
zamieszkuje takie miejsca - wybuchnęła.
- Hej, uspokój się, kochanie. - Jonas zagarnął ją w ramiona i łagodnie pogłaskał po
głowie. - Jeśli ci to tak bardzo przeszkadza, znajdziemy inny pensjonat.
Verity pociągnęła nosem, przełykając łzy, zdumiona własną reakcją. Ostatnio nawet
najmniejsze drobiazgi wytrącały ją z równowagi.
- Przepraszam - wybąkała i przytuliła się do Jonasa. - To głupota. Nie wiem, co we
mnie wstąpiło. To prześliczne miejsce - piękny widok, czyste prześcieradła. - Ukradkiem
otarła łzę z policzka. - Przewodnik się tym zachwycał.
- Od dawna wiadomo, że przewodniki podają nieprawdziwe informacje.
- Ale to jest miłe miejsce. - Verity uniosła głowę i jeszcze raz rozejrzała się wokół
siebie. - Naprawdę. Po prostu przez chwilę byłam okropnie rozczarowana, gdy uświadomiłam
sobie, gdzie jest łazienka. Już wszystko w porządku. Nie zwracaj na mnie uwagi.
Jonas spojrzał na nią uważnie. Uśmiechnęła się do niego uspokajająco i mrugając
odpędziła łzy.
- Jesteś pewna, że będzie ci wygodnie dzisiejszej nocy?
- Potraktuję to jako nauczkę z podroży - odparła.
Jonas pokiwał głową.
- Niezłe łóżko - zauważył zamyślony.
Verity spojrzała na niego i zmarszczyła brwi.
- Nie śmiej patrzeć na nie ani na mnie w ten sposób.
- Co się stało z twoją żądzą przygód, kochanie?
- Ta wyprawa zapewnia nam dość przygód i bez twoich wariackich pomysłów -
odparła. - Kiedy zamierzasz zadzwonić do Caitlin?
- Nawet w tej chwili. - Podniósł słuchawkę aparatu stojącego obok łóżka.
- Pozwól, że ja z nią pierwsza porozmawiam - poprosiła szybko Verity.
104
- Proszę bardzo. Nie mam specjalnej ochoty na tę rozmowę. Na myśl o tej kobiecie
wciąż dostaję gęsiej skórki.
- Jesteś po prostu uprzedzony. Nigdy jej nie lubiłeś.
Verity odnalazła numer w podniszczonym notesiku, w tym samym, w którym przy
haśle „tata” widniały niezliczone przekreślone adresy. Przez moment zastanawiała się, czy w
nadchodzących latach zapełni się podobnie przekreślanymi adresami Jonasa. Odsunęła
przygnębiające myśli i wykręciła numer. Słuchała dzwonienia i czekała, czy odbierze
słuchawkę Caitlin czy jej towarzyszka, Tavi.
Upłynął miesiąc od ich ostatniej rozmowy. Jonas nie wiedział, że Verity kilkakrotnie
od wypadków ostatniej jesieni dzwoniła do domu Evanger. Prawdopodobnie nie pochwalałby
tego, ale coś zmuszało Verity do upewniania się, że ta błyskotliwa, kapryśna artystka
przetrwała ciężkie przeżycia.
Podniesiono słuchawkę i odezwał się spokojny, łagodny głos.
- Tavi? Tu Verity. Jak leci?
- Verity, tak się cieszę, że dzwonisz. Wszystko idzie bardzo dobrze. Caitlin znowu
maluje. Czy to nie wspaniałe?
Verity uśmiechnęła się.
- Czy jest zadowolona ze swojej pracy?
- Chyba tak. Znasz ją, tak wiele wymaga od siebie. Natomiast właściciel galerii w San
Francisco, który zajmuje się jej obrazami, jest z pewnością zadowolony. Twierdzi, że to jej
najlepsze prace. Dodał coś o nowej emocjonalnej dojrzałości połączonej z niezwykłą
wrażliwością i świadomością. Caitlin się wścieka. Znasz jej opinię o krytykach sztuki.
Wszystkich uważa za robactwo.
- Wiem.
- Jednak uważam, że gdzieś w głębi czuje ulgę, że nie utraciła na zawsze tego, co
dawało jej dziełom taką siłę wyrazu. Przez chwilę sądziła, że jeśli raz na zawsze skończy się
ten straszliwy kontakt z przeszłością, to nie będzie się czuła zmuszona do malowania. Jednak
jej pragnienie tworzenia wydaje się równie silne co przedtem. Poczekaj, zaraz ją zawołam.
W chwilę później Caitlin podniosła słuchawkę.
- Verity? Tak się cieszę, że zadzwoniłaś. Co u ciebie?
- Kuśtykam po świecie, bo mam skręconą kostkę, ale poza tym wszystko w porządku.
Dowiedziałam się, że znowu malujesz.
105
Zapadła cisza. Verity wyobraziła sobie tę niezwykłą kobietę o poznaczonej bliznami
twarzy i wykręconej nodze. Przez moment zastanawiała się, czy rzeczywiście wszystko idzie
tak dobrze, jak wspominała Tavi.
- Caitlin? - przypomniała łagodnie o swojej obecności.
- Jestem. Tak, to prawda, znowu maluję. Właśnie się zastanawiałam, jak ci
powiedzieć, jaka jestem wdzięczna. Czuję się taka inna, Verity. Nie wydaję się sobie taka
stara jak sześć miesięcy temu, chociaż chyba mądrzejsza. Czy to nie dziwne uczucie?
Verity bezwiednie dotknęła brzucha.
- Nie - odparła. - Chyba dokładnie wiem, jak się czujesz.
- Wciąż jesteś z Jonasem?
- Jonasem? - Verity zerknęła na niego; stał przy oknie i obserwował port. - Tak, wciąż
z nim jestem.
Jonas spojrzał przez ramię. Miał ponurą minę. Uśmiechnęła się do niego słodko.
- To dobrze - powiedziała Caitlin. - Potrzebujecie siebie nawzajem i jesteście dla
siebie tacy dobrzy.
- Caitlin, dzwonię, bo chcę cię prosić o przysługę, a raczej to Jonas chce o to prosić.
- Słucham, Verity.
- Czy masz jeszcze stare kartoteki z Wydziału Badań Paranormalnych?
- Schowałam je w piwnicy. Dlaczego pytasz?
- Niech ci Jonas wytłumaczy. - Jonas podszedł i Verity podała mu słuchawkę.
- Mam pewną listę nazwisk, Caitlin - powiedział bez wstępu. - Muszę wiedzieć, czy w
starych kartotekach znajdują się na ich temat jakieś dane.
- Poczekaj chwilkę, wezmę coś do pisania. - Po drugiej stronie rozległ się cichy stukot.
- Już jestem, Jonas. Podaj mi te nazwiska.
- Elyssa Warwick, jej brat Doug, Oliver Crump, Preston Yarwood i Slade Spencer.
Sądzę, że ten ostatni może być uzależniony od narkotyków.
- Zobaczę, co znajdziemy z Tavi. Trochę to potrwa. Na kiedy potrzebujesz te dane?
- Jak najszybciej. - Jonas rzucił Verity ironiczne spojrzenie. - Verity wybrała mi nową
karierę zawodową. Właśnie jestem w połowie ekspertyzy. - Odczytał numer telefonu z
aparatu.
- Jaki tam jest kierunkowy? - spytała Caitlin.
- To na północnym zachodzie, niedaleko Seattle. Podobno oprócz pracy miały to być
też wakacje. Mieszkamy na wyspie w archipelagu San Juan.
- O tej porze roku?
106
- Tak. Verity sądziła, że to równie dobre jak Hawaje.
Caitlin cicho zachichotała.
- Czy nadal tak sądzi?
- Znasz Verity. Upiera się przy wyszukiwaniu jedynie jasnych stron rzeczywistości.
Tutaj też nieźle jej szło, dopóki nie odkryła, że łazienka w naszym pensjonacie jest na końcu
korytarza.
- Ciekawe. Pewnie przypominają jej się przytułki, w których mieszkała z ojcem, kiedy
była dzieckiem.
Jonas uniósł brwi ze zdumienia. Odsunął na chwilę słuchawkę od ucha i patrzył na nią
przez moment bez słowa.
- Skąd wiesz, w jakich miejscach mieszkała w dzieciństwie?
- Jesteśmy przyjaciółkami - odparła spokojnie Caitlin. - Rozmawiamy ze sobą. Mam
nadzieję, że pewnego dnia ty i ja też będziemy mogli zostać przyjaciółmi. Tymczasem na
pewno jestem ci winna przysługę. Zobaczę, czy w starych kartotekach znajdę coś o tych
ludziach.
- Dzięki. -To krótkie słowo przypominało raczej burknięcie, ale intencja była wyraźna.
Jonas odłożył słuchawkę. Odwrócił się i zobaczył, że Verity wyciąga z brezentowej torby,
która jakby nie miała dna, pantofle na wysokim obcasie i rajstopy.
- Utrzymywałaś z nią kontakt - powiedział dziwnie obojętnym tonem.
- Jesteśmy przyjaciółkami.
- Masz dość dziwne pojęcie o przyjaźni.
- Jeśli uważasz, że moi przyjaciele są dziwni - odcięła się Verity - to powinieneś
poznać mojego kochanka.
Przez chwilę myślała, że Jonas straci panowanie nad sobą. Zaskoczył ją, ponieważ
potraktował jej uwagę na serio.
- Naprawdę myślisz, że jestem dziwny, Verity? - spytał ostro. - Czy właśnie to cię
ostatnio dręczy? Doszłaś do wniosku, że jestem wariatem?
Żałowała, że w ogóle coś mówiła.
- Przestań się wygłupiać - odparła ze złością. - Oczywiście, że nie uważam cię za
wariata. Uważam, że jesteś najseksowniejszy na świecie, konkurować z tobą może tylko
czarna, koronkowa bielizna. A teraz przestań gadać bzdury i zacznij się ubierać. Już prawie
pora kolacji, poza tym w przewodniku znalazłam elegancką restaurację.
Jonas uśmiechnął się lekko, choć spojrzenie miał nadal niespokojne.
- Śliczną i oryginalną?
107
- Podobno jest to restauracja żeglarska - odpowiedziała Verity pogodnie.
- Czemu mnie to nie dziwi?
Podała mu pasek jedwabiu.
- Proszę.
- Co to jest?
- Bardzo śmieszne. Dobrze wiesz, że to krawat.
- Czy to aluzja, że mam się na wieczór ubrać wytwornie?
- Właśnie. - Wyjęła z szafy jedwabną sukienkę. - Do tego krawata włóż coś oprócz
dżinsów.
- Tak jest, szefowo.
G
odzinę później Verity spojrzała na Jonasa znad sałatki. Tym razem przewodnik nie
podawał nieprawdziwych informacji. Restauracja była żeglarska aż do bólu. W sposób, który
Verity wydawał się artystyczny, zawieszono na ścianach wypchane ryby, liny zawiązane w
zawiłe węzły oraz drobny sprzęt żeglarski. W menu figurowały ryby przygotowane na
wszelkie sposoby. Na szczęście podawano również kilka wegetariańskich dań z makaronem.
- Oryginalne miejsce, prawda? - spytała Verity gotowa bronić swych racji.
- Nikt poza mną w tej cholernej restauracji nie ma krawata.
- To oznacza, że miejscowi nie przebierają się do kolacji. To ich problem. Wyglądasz
zabójczo. - Verity uświadomiła sobie, że powiedziała prawdę. W jej oczach Jonas zawsze był
przystojny - silny, smukły i doskonale zbudowany. Obdarzony nieświadomym męskim
wdziękiem, który tak ją fascynował. Kruczoczarne włosy były jeszcze wilgotne, zmoczone
lekką mżawką padającą na zewnątrz. Oczy lśniły łagodnie w przyćmionym świetle.
Jonas dziwnie długo jej się przyglądał.
- Wiesz, sama bardzo ładnie wyglądasz. - Pochylił się i ujął Verity za rękę.
Moja pani gasi blask miesiąca,
Patrzę na nią bezradny i drżący.
Włosy płomień, oczy klejnoty skrzące,
Wtem uśmiecha się do mnie... moje słońce.
108
- Jeszcze jeden swobodnie przetłumaczony renesansowy wiersz miłosny sprzed
czterystu lat, który wymyśliłeś właśnie przed chwilą? - spytała Verity lekceważąco, jednak w
głębi duszy czuła się wzruszona.
- Cóż mogę ci powiedzieć? Jesteś moim natchnieniem - wyjaśnił skromnie.
W sercu wezbrała miłość do niego i Verity prawie dała się jej ponieść. Jednak
restauracja nie była najlepszym miejscem do informowania go o dziecku. Wolała powiedzieć
mu o tym nie w publicznym miejscu. Nie wiedziała, jak Jonas zareaguje.
- Po pierwsze, porozmawiajmy o zleceniu - powiedziała rzeczowo. Wyciągnęła dłoń
spod jego palców i ujęła widelec.
Jonas przez kilka sekund przyglądał się jej spod przymrużonych powiek. Potem
wzruszył ramionami i też wziął sztućce. Zaczął grzebać w sałatce, szukając grzybów.
- Dobrze. Najpierw porozmawiamy o zleceniu. O czym będziemy mówili potem?
- O nas.
Gwałtownie podniósł głowę. W mroku zalśniły złotem jego oczy.
- O nas? - powtórzył cicho.
- Później - odpowiedziała Verity. Była bardzo zdenerwowana.
- Verity...
- Proszę - spojrzała na niego błagalnie.
Jonas zaczął ją przekonywać, ale wyraz jej twarzy zmusił go do milczenia.
- Dobrze - zgodził się w końcu. - Później.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Powiedz mi, jakie jest twoje zdanie - opinia profesjonalisty na temat tego, co się
dzieje na wyspie?
- W mojej opinii profesjonalisty cała sytuacja na wyspie śmierdzi.
- Wy, prawdziwi uczeni, to umiecie dobierać słowa.
- To obowiązek zawodowy. Co prawda minęło parę lat, ale gdy obowiązek mnie
wzywa, potrafię, jak już wyjaśniłem, wciąż zetrzeć się z najlepszymi. Zauważyłaś?
- Zauważyłam - odparła sucho. - Wiesz co? Potrafisz wywrzeć nieliche wrażenie, jeśli
tylko zechcesz. Kiedy wygłosiłeś ten króciutki wykład przy śniadaniu o różnicy między
technikami budowlanymi Mediolanu i Florencji, wszyscy słuchali jak zauroczeni. A przecież
kiedy wykładałeś historię renesansu, architektura nie była twoją specjalnością. Skąd tak dużo
o tym wiesz?
- Łączy się to z moją dziedziną - wyjaśnił. - Kiedy badasz rożne renesansowe machiny
wojenne projektowane do burzenia ścian i całych budynków, dowiadujesz się trochę, jak te
109
ściany i budynki stawiano. Jednak niech ci nie przyjdzie do głowy zmuszanie mnie do
napisania artykułu o „Koszmarze Hazelhursta” do jakiegoś niewyraźnego historycznego
pisemka. Interesuje mnie wyłącznie napisanie raportu dla Douga.
- Ależ, Jonas, jeśli masz zamiar ustalić swoją reputację jako konsultant historyczny,
musisz zadbać o to, aby od czasu do czasu twoje nazwisko ukazywało się w druku. To bardzo
dobra reklama. A skoro już wspomniałeś „Koszmar Hazelhursta”, to wracajmy do sprawy.
- Uwielbiam sposób, w jaki wymawiasz słowo „sprawa”. Wyglądamy na parę
detektywów amatorów.
- Może rzeczywiście nimi jesteśmy. Już znaleźliśmy jedno ciało, prawda? Biedny
Hazelhurst. Jak sądzisz, co mu się przydarzyło?
- Moja opinia profesjonalisty brzmi następująco: wbito mu sztylet w plecy - odparł
Jonas chrupiąc sałatkę.
- Nie taki niezwykły koniec w renesansie - podkreśliła Verity. - Jonasie, ten pierścień
z rubinem na ręce tego, kto zasztyletował Hazelhursta, pojawił się w pierwszej wizji. Wiem,
widziałam go albo w skrzyni, albo u tamtego mężczyzny na palcu.
- Być może.
- Nie ma żadnego „być może”. Widziałam go.
- To absolutnie niemożliwe, aby ten facet z wizji ożył i zabił Hazelhursta - zapewnił ją
gwałtownie Jonas. - Zapomnij o tym.
- Dobrze, skoro to jest niemożliwe, to co nam zostaje?
Jonas zjadł ostatnią pieczarkę.
- Zostaje nam - zaczął powoli - możliwość, że Hazelhurst z kimś jeszcze znalazł skarb
lub co najmniej pierścień z rubinem, a facet ze sztyletem nie chciał się nim z nikim dzielić.
Verity odłożyła widelec i popatrzyła przeciągle na Jonasa.
- Dobry Boże, masz rację. To wyjaśnienie absolutnie do przyjęcia. Prawdopodobnie
dla samego pierścienia warto zabić, co przypomina nam o tym, że dwa lata temu Hazelhurst
zaangażował kogoś do poszukiwań skarbu. Chociaż Maggie mówiła nam, że nigdy nie miał
dość szczęścia, aby namówić do pomocy swoich kumpli z uniwersytetu.
- Wspomniała jednak, że na kilka miesięcy przed zniknięciem Hazelhursta pojawił się
facet, który twierdził, że jest absolwentem historii renesansu.
Verity skinęła głową.
- Za to powiedziała, że Hazelhurst nie pracował z nim zbyt długo. Uznał, że tamten nie
jest prawdziwym studentem, tylko poszukiwaczem skarbów.
110
- Niewykluczone, że po tym, jak go wykopali, facet wślizgnął się z powrotem do willi.
Jeśli zachowywał się dyskretnie, mógł ukrywać się w tej kupie kamieni bardzo długo, zanim
by go ktoś przyłapał.
- Może właśnie Hazelhurst go nakrył. Wpadł na niego w ukrytym przejściu. Jeden z
nich znalazł pierścień wraz z innymi przedmiotami, jak na przykład stary sztylet.
- Zaczęła się kłótnia. Bójka. - Jonas zamyślony pokiwał głową. - To możliwe.
- Co oznacza, że ktokolwiek znalazł się tu dwa i pół roku temu, już dawno zabrał
skarb i zniknął.
- To również jest możliwe. Prawdopodobne.
- Zatem należy stwierdzić, że tracimy czas - wyciągnęła wniosek Verity i westchnęła. -
Skarb zniknął.
- Niekoniecznie.
Spojrzała na Jonasa ze zdumieniem.
- A co to ma znaczyć?
Pokręcił głową.
- Nie sądzę, aby znaleziono prawdziwy skarb. Jeśli zaś znaleziono, to nie wydaje mi
się, aby złodziej go stąd zabrał.
- Dlaczego nie?
- Ponieważ skarb, bez względu na to, jaki jest, był bardzo dobrze strzeżony. Nie mógł
go ukraść zwykły poszukiwacz skarbów, nie tak łatwo. Podjęto środki ostrożności. Wyczułem
ich echo.
- Myślisz o pułapkach? Do tej pory mogły wszystkie zardzewieć, jak ta broniąca
dostępu do kryształu.
- Nie jestem pewien, czy wszystkie pułapki są mechaniczne. - Jonas skupił się nagle
na smarowaniu masłem kromki razowego chleba.
- Jonas, na miłość boską, co chcesz mi powiedzieć?
Zawahał się, potem odpowiedział spokojnie.
- Nie wiem. Jednak wyczuwałem bardzo mocno ostrzeżenie, prawdziwą groźbę w
pokoju, gdzie znaleziono kryształ. Jeszcze większa porcja dostała mi się od zjawy mężczyzny
siedzącego przy stole. Już wiele rzeczy wyczuwałem w korytarzu psychicznym, jednak ten
ostatni raz był inny.
- Inny? Jak?
111
- Gdybym to rozumiał, nasza „sprawa” byłaby rozwiązana - skończył Jonas,
odgryzając spory kęs świeżego chleba. - Wyczuwa się tam zagrożenie przemocą. Jakby coś
czekało i miało się wydarzyć.
- Wcale mi się to nie podoba. - Verity przedtem była głodna, lecz teraz szybko traciła
apetyt. - Czy uważasz, że powinniśmy wszystko rzucić i wrócić do domu?
- Żartujesz? Nie zostawiłbym tego teraz, nawet gdybyś mi za to zapłaciła.
- Do cholery, Jonas, sam przed chwilą powiedziałeś, że to niebezpieczne.
- Będę ostrożny. - Zamyślił się. - Spróbowałbym zbadać ten korytarz sam. Możesz
zostać w sypialni. Wszystko wskazuje na to, że więź między nami jest na tyle silna, że
przetrwa pewną odległość. Wezwę cię w myślach, jeśli będę cię potrzebował.
- Teraz posłuchaj mnie, Jonas! Nie pójdziesz sobie samotnie zwiedzać ukrytego
korytarza, a ja nie będę siedziała i czekała na ciebie w pokoju. Zabierzesz mnie ze sobą albo
nie pójdziesz wcale.
- Ależ, Verity - zaczął uspokajającym tonem.
- Nawet nie próbuj mnie namawiać do zostania. Nie wiesz, w co się pakujesz. Nie
wiesz, jak mocna okaże się więź między nami w prawdziwym niebezpieczeństwie, gdy
będziemy od siebie w dużej odległości. Ta cała ekspertyza to był mój pomysł, pamiętasz? To
ja cię wciągnęłam w tę sprawę, a umowa była taka, że i ja jadę. Jeśli zostajesz, to i ja zostaję.
Jeśli pójdziesz badać tajne przejście, idę z tobą.
- Verity, jesteś bardzo upartą kobietą.
- To dodaje mi uroku.
- Spróbuję o tym pamiętać.
- Jonas - zawołała Verity ostrzegawczym tonem. - Niech ci tylko nie przyjdzie do
głowy pomysł wymknięcia się cichaczem i zbadania korytarza, kiedy będę spała. Spróbuj
jakichś sztuczek, a nigdy ci tego nie wybaczę. Naprawdę.
- Słyszę.
Żałowała, że nie potrafi czytać cudzych myśli. Niestety, więź między nimi nie
obejmowała telepatii.
112
Rozdział dziewiąty
C
iekawe, czy Caitlin znajdzie jakieś informacje o Warwickach i ich znajomych.
Jestem gotowa się założyć, że nie znajdzie - powiedziała Verity, gdy wracali spacerem do
pensjonatu.
Wciąż mżyło, ale Verity była sucha. Jonas trzymał nad nią parasol. Szli przez
niewielką dzielnicę handlową miasteczka. Wszystko już było pozamykane na noc, ale w
większości okien wystawowych paliły się światła. Zadziwiająca różnorodność eleganckich
galerii sztuki i sklepików z wysmakowanymi przedmiotami znajdowała się wśród
zwyczajnych w małym miasteczku staroświeckich magazynów z towarami żelaznymi, biur
agencji ubezpieczeniowych i pośredników nieruchomości.
- Warto by tu zrobić zdjęcie - powiedział cicho Jonas.
- Może. Co o nich myślisz, Jonas?
- Uważam, że Doug Warwick to harujący na giełdzie makler, który chce jak
najszybciej pozbyć się kłopotliwego spadku. Zaspokaja zachciankę siostry, pozwalając mi na
poszukiwanie skarbu w ramach dodatkowego zajęcia.
- A Elyssa?
- Elyssa to typ entuzjastki z głową nabitą mrzonkami. Pociąga ją każda chwilowa
moda, na którą natrafi – nieszkodliwa. Preston Yarwood to oszust zbijający fortunę na
szaleństwie Nowej Ery. Oliver Crump to uczciwy facet, którego wciągnęły sprawy
paranormalne, ponieważ naprawdę go to interesuje. Prawdopodobnie ma niewinne zamiary.
- Slade Spencer?
- Spencer to taki człowiek, który włączy się we wszystko, co może mu dać szybki seks
i narkotyki. W innym czasie i miejscu byłby bitnikiem lub hipisem.
Verity zagryzła wargę.
- Slade wspomniał, że miał z Elyssą krótki romans. Przynajmniej twierdził, że spał z
nią raz czy dwa razy. Mówił też, że teraz Elyssa ma romans z Yarwoodem. Slade nawet
przekonywał mnie, że próbowała usidlić Olivera, ale odmówił. Mądry człowiek. Widocznie
Elyssa ma skłonność do psychicznych.
- Może lubi się kochać z psychicznymi. Wygląda na to, że bardzo dużo się
dowiedziałaś o pannie Słoneczko.
113
- Albo Spencer opowiedział mi same kłamstwa o niej. Co jest możliwe.
Jonas objął Verity ramieniem.
- Nie wiem. Prawdę mówiąc, jestem skłonny w to uwierzyć.
- Że Elyssa sypia z psychicznymi?
- Niektóre kobiety podniecają kierowcy wyścigowi, inne lubią policjantów. Jeszcze
inne uwielbiają guru. Elyssa wybiera psychicznych.
- Nie potrafię sobie wyobrazić dlaczego - stwierdziła Verity niewinnie.
- Jestem zdruzgotany.
- Zniesiesz to godnie. Zawsze to robisz. - Verity zastanawiała się przez chwilę. -
Wszystko sprowadza się do tego, że sądzisz, iż w willi naprawdę ukryto skarb i chcesz go
odnaleźć.
- Być może zabrzmi to idiotycznie, ale czuję się tak, jakby rzucono mi wyzwanie. Nie
tylko chcę odnaleźć ten cholerny skarb. Chcę się dowiedzieć, jak działa ta nieruchoma wizja.
Chcę wiedzieć, dlaczego jest inna od dotychczas widzianych w korytarzu czasu. Czuję, że
kryje się tam coś bardzo ważnego.
- Coś ważniejszego od skrzyni pełnej złota i klejnotów?
- Tak. - Zawahał się, a potem dodał cicho: - Nie spocznę, dopóki nie dowiem się, co
kryje się w tej wizji i tajnym przejściu.
Verity dokładniej otuliła się kurtką. Była zimna noc.
- Jonas, musimy być bardzo ostrożni.
- Zgadzam się.
- I cokolwiek się stanie, trzymamy się razem. Zrozumiałeś?
- Skoro już wspomniałaś o trzymaniu się razem - wtrącił gładko Jonas - co z tą
rozmową, którą mieliśmy przeprowadzić? Tą o nas?
- Poczekajmy do powrotu do domu. Och, Jonas, spójrz. - Verity zatrzymała się przed
witryną i stanęła wpatrując się w parę czerwonawo-pomarańczowych kolczyków.
Przezroczyste kamienie były oszlifowane i odbijały światło wystawy. Wewnątrz kamieni
tańczyły ogniki. Verity natychmiast się spodobały. - Czyż nie są piękne?
Jonas zerknął na pudełko.
- Chyba w porządku. Masz taki sam kolor włosów. Powinnaś dostać coś, co pasuje do
koloru twoich oczu, a nie włosów.
- Podobają mi się te czerwone kolczyki - uparła się Verity. - Czy będziemy mogli
wstąpić tutaj przed powrotem do domu?
114
- Zmieniasz temat, Verity. Nadszedł czas na obiecaną rozmowę. - Wziął ją pod ramię i
stanowczo odciągnął od witryny.
Być może postąpiła pochopnie, pomyślała Verity niepewnie, gdy wchodzili po
schodach na górę pensjonatu „Latarnia Morska”. Może powinna zaczekać do wizyty u lekarza
lub przynajmniej skorzystać z domowego testu ciążowego. Jedyne dowody, na jakich mogła
się oprzeć, to kalendarz i profesjonalna opinia Olivera Crumpa - jeśli była cokolwiek warta.
Verity czuła w głębi serca, że nie może dłużej zwlekać. Zebrała wszystką odwagę, gdy
przeszli przez cichy hol i po schodkach wspięli się na drugie piętro. Jonas otworzył drzwi,
wszedł za nią do środka i patrzył, jak podchodzi do okna.
- Słucham, Verity?
Zerknęła przez ramię i zobaczyła, że rozwiązuje krawat. Przyglądał się jej uważnie.
- Jonas, ostatnio sporo myślałam.
- Zauważyłem. - Odłożył krawat na bok i zaczął rozpinać koszulę. Przymrużył oczy. -
Właściwie to już miałem dość twojego dziwacznego zachowania. Zupełnie jakbyś znajdowała
się w innym świecie. Albo robiła wielkie plany, o których wcale mi nie mówisz. Ostrzegam
cię, Verity, znosiłem bardzo długo twoje humory, ale są pewne rzeczy, których nie będę
tolerował. Zachowywałem cierpliwość, ale już doszedłem do jej kresu. Chciałbym usłyszeć
jakieś wyjaśnienie. Nie mów mi tylko, że zwiodła mnie moja wyobraźnia.
Verity poruszyła się niespokojnie i utkwiła spojrzenie w tapecie w żeglarskie motywy.
Statek tonął, załoga wypadła za burtę, a płetwy rekinów przecinały wzburzone fale. Wiedziała
dokładnie, jak się w tej chwili czuli. Nerwowo przełknęła ślinę.
- Czasem wydarzają się rzeczy, których nikt specjalnie nie planował - zaczęła
ostrożnie, odwrócona plecami do Jonasa. - Albo coś się nie zgadza w czasie. To niczyja wina,
po prostu tak się zdarza.
- Venty, na miłość boską, przestań krążyć i powiedz mi, co masz powiedzieć!
- W porządku. Co sądzisz o zostaniu ojcem?
- Co? O, jasna cholera!
Rozległo się szuranie, tupnięcie i jeszcze jedno stłumione przekleństwo. Verity
odwróciła się raptownie i zobaczyła, że Jonas chwieje się, machając rozpaczliwie ramionami.
Spodnie zsunęły mu się do kolan i stracił równowagę. Uchwycił się desperacko kolumienki
łóżka i podskakiwał na jednej nodze. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie.
Verity ze zdumieniem przyglądała się, jak Jonas pada z łomotem na krawędź i osuwa
się na podłogę. Nigdy przedtem nie widziała, żeby stracił równowagę. Nagle zniknęła ta
niezwykła gracja tak właściwa jego ruchom.
115
Głośny huk towarzyszył opadnięciu Jonasa na plecy. Kostki zaplątały mu się w
opuszczone do połowy spodnie. Siedział na podłodze i patrzył na nią oczami pełnymi
zdumienia.
- Czy zechcesz powtórzyć pytanie? - zapytał ochryple.
Coś mocno zacisnęło się w żołądku Verity.
- Usłyszałeś je za pierwszym razem. Co myślisz o zostaniu ojcem?
- Rozumiem - odparł ostrożnie Jonas, zrzucając buty i spodnie i powoli wstając na
równe nogi - że to nie jest pytanie teoretyczne?
Verity objęła się ramionami i potrząsnęła głową.
- Obawiam się, że nie. Jestem w ciąży.
- Od jak dawna wiesz? - Odłożył spodnie na bok i podszedł do niej. Nie dało się nic
odczytać z jego spojrzenia.
Verity odwróciła wzrok na podłogę.
- Widzę, że nie jesteś zachwycony. Nie sądziłam, że będziesz.
- Pytałem, od jak dawna wiesz. - Wyciągnął rękę i podniósł jej podbródek do góry, tak
że musiała spojrzeć w jego płonące oczy.
- Od niedawna. Miałam pewne podejrzenia przed twoim wyjazdem z tatą.
- Zatrzymałaś je dla siebie.
- Nie chciałam wykorzystywać możliwości, że jestem w ciąży, jako metody na
zatrzymanie cię w domu.
- Czy nie przyszło ci do głowy, że mam prawo wiedzieć?
- Sama nie byłam pewna aż do dzisiaj rano - odparła gotowa do obrony.
- Co się takiego stało dzisiaj rano, co cię przekonało?
- W pewien sposób potwierdziły się moje podejrzenia - wyjaśniła Verity,
przypominając sobie dziwną rozmowę z Oliverem Crumpem. - Proszę, nie wrzeszcz na mnie.
Powiedziałam ci, jak tylko zyskałam pewność.
- Dziękuję. Naprawdę to doceniam - odrzekł z ponurą miną. - Verity, głuptasie. Nie
powinnaś tak długo zatrzymywać tej wieści dla siebie. Powinnaś była mi powiedzieć
natychmiast, gdy tylko nabrałaś najmniejszych podejrzeń. Nic dziwnego, że zachowywałaś
się tak emocjonalnie i miewałaś humory częściej niż zwykle. Powinienem był się domyślić.
Nie wiadomo dlaczego rozgniewały ją te słowa.
- Nie miałam humorów częściej niż zwykle. Nigdy nie miewam humorów, to jak może
być coś częściej niż nigdy? Zawsze zachowuję się rozsądnie i rozważnie. Powinnam cię
powiadomić, że mam mnóstwo zdrowego rozsądku, w przeciwieństwie do osób, które
116
mogłabym wymienić z imienia i nazwiska. I nie podoba mi się sugerowanie, że
zachowywałam się emocjonalnie i dziwnie!
- Cicho, kochana. - Roześmiał się beztrosko i mocno ją do siebie przytulił. - Uspokój
się. - Zaczął przesuwać dłońmi uspokajającym ruchem w dół i w górę jej pleców. - Tylko się
uspokój, kochanie. Wszystko będzie dobrze.
- Nie powiedziałeś, co myślisz o zostaniu ojcem. - Verity ukryła twarz w jego koszuli.
- Nie miałem za dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić - przyznał lekko. - Jednak
nie sądzę, żeby to była taka wielka sprawa. Szybko się uczę. Poza tym zawsze mogę poprosić
o radę Emersona. Wystarczy popatrzeć, jaki kawał roboty odwalił wychowując ciebie.
- Ależ, Jonas, to poważna sprawa! - Verity znalazła się na skraju łez i śmiechu. Nagle
wszystkie uczucia sąsiadowały ze sobą. Przywarła do Jonasa, otoczyła go ramionami w pasie.
- Jesteś pewien, że nie masz nic przeciwko temu?
- Myślałaś, że będę miał? - zdumiał się. - Czy dlatego nie potrafiłaś się zmusić, żeby
mi powiedzieć wcześniej?
- Nie byłam pewna, co na to powiesz. To ogromna odpowiedzialność.
- A zawsze martwiłaś się moim podejściem do obowiązków, co? - skończył z irytacją.
- Jezu. Nic dziwnego, że tak się przejęłaś moim wyjazdem z twoim ojcem na ratunek
Lehighowi. Pewnie zobaczyłaś w tym przykład, jak będzie wyglądało nasze życie od tej pory.
Z jednym wyjątkiem: że w przyszłości będziesz zostawała sama z dzieckiem, gdy mnie
przyjdzie ochota gdzieś się powłóczyć.
- Nie wiedziałam, co myśleć.
Potrząsnął nią lekko.
- Powiedziałem ci, że to jednorazowa sytuacja, a nie wzór postępowania na całe życie.
Jestem inny niż twój ojciec. Mamy podobne zainteresowania i doświadczenia, ale nie
jesteśmy tacy sami. Daj spokój, Verity. Czy naprawdę nie wierzysz mi ani trochę?
- Nie wiedziałam, co myśleć. Nie planowałam ciąży. Nawet o tym nie myślałam.
Przez cały czas się zabezpieczaliśmy i po prostu zakładałam...
- Nie zabezpieczaliśmy się przez cały czas. Właściwie to rzadko pamiętaliśmy o
zabezpieczeniu, kiedy wychodziliśmy z korytarza czasu - przypomniał jej bez osłonek. - A tej
zimy bardzo często odbywaliśmy seanse parapsychiczne.
Westchnęła.
- Wiem. Chyba przekonywałam samą siebie, że seks po wyprawach w korytarz czasu
jest w pewien sposób inny. Wydawał się zawsze taki nagły, taki wyczerpujący. Uważam, że
ma związek z wejściem w korytarz.
117
- Czy byłaś przekonana, że nie możesz zajść w ciążę tak długo, jak kochamy się na
wyższej płaszczyźnie? Płaszczyźnie psychicznej? Czy tak? - W jego głosie zabrzmiał śmiech.
- Nie próbuj śmiać się ze mnie!
- Nawet o tym nie marzę, najdroższa. Jednak jest coś bardzo zabawnego w twoim
przekonaniu, że seks po wyprawach w korytarz czasu jest inny od uprawianego zwykle. A
mówisz o rozwadze. I to mówi kobieta, która jest dumna ze swego zdrowego rozsądku,
niedostępnego innym, zwłaszcza samcom?
- Ostrzegam cię, Jonas!
- Tak jest, proszę pani - odparł chichocząc. - Słyszę ostrzeżenie w twoim głosie.
Wygląda na to, że ostatnio zasypujesz mnie groźbami i ostrzeżeniami. Po pewnym czasie
trudno je traktować poważnie.
- Nie wydajesz się zmartwiony. - Verity podniosła głowę, zaskoczona wesołością w
jego głosie. - Myślałam, że będzie to dla ciebie straszny wstrząs.
- Tak, wieści rzeczywiście w pierwszej chwili mocno mnie poruszyły, jak sama
widziałaś, ale na szczęście szybko doszedłem do siebie.
Verity zaczęła się uspokajać, naprawdę uspokajać, pierwszy raz od wielu dni.
Ogarnęło ją uczucie głębokiej ulgi. Nawet sobie nie uświadamiała, w jakim żyła napięciu.
- Nie masz nic przeciwko zostaniu ojcem?
- Gdybym miał - zapewnił spokojnie - nie zapominałbym o środkach ostrożności po
każdej wyprawie w korytarz psychiczny czy za każdym razem, gdy się kochaliśmy. Być może
mam pewne wady, kochanie, ale na ogół dbam o szczegóły. Zwłaszcza szczegóły tego typu.
Verity uśmiechnęła się drżącymi wargami i przełknęła łzy, które nie wiadomo skąd się
zjawiły.
- Zmieni się całe moje życie. To trochę przerażające. Nigdy nie zastanawiałam się nad
dziećmi. Wydaje mi się, że gdzieś tam w duchu doszłam do wniosku, że się do tego po prostu
nie nadaję.
- Chyba to pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz, gdy widzę cię tak niepewną siebie -
zauważył Jonas.
- Doszedłeś do siebie dużo szybciej ode mnie. Wciąż czuję się dziwnie. Czuję się tak
od dość dawna.
- Zostaw wszystko mnie, szefowo. Zajmę się za ciebie interesami. Będziesz musiała
tylko spokojnie siedzieć i tyć.
- Jonas, to nie jest śmieszne.
- Już od kilku miesięcy powtarzałem ci, że powinnaś przybrać na wadze.
118
- To raczej drastyczny sposób na utycie - wymruczała Verity.
Jonas zachichotał cicho, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.
- Pewnego pięknego dnia będziesz musiała nauczyć się paru rzeczy o życiu.
- Na przykład?
- Na przykład tego, że istnieją sprawy, nad którymi nawet tak niezależna, pewna
siebie, apodyktyczna tyranka jak ty nie ma kontroli. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć,
jaka będziesz ślicznie okrąglutka nosząc moje dziecko.
G
odzinę później Jonas leżał spokojnie, wpatrując się w sufit. Verity drzemała
przytulona do jego ramienia. Delikatne ciało rozgrzane i zaspokojone po miłości. Ze słabą,
kobiecą wonią łechcącą nos wymieszał się ostrzejszy męski zapach. Pierwotna strona Jonasa
zawsze czerpała zadowolenie z połączenia woni, unoszących się w powietrzu po kochaniu się
z Verity. Było to subtelne, ale jednoznaczne potwierdzenie jej posiadania.
Ogromną przyjemność sprawiała mu świadomość tego, co może zrobić z Verity.
Potrafił przeobrazić ją w ogień - słodki, rozpalony płomień. Całkowicie uzależnił się od
uczucia, jakie w nim wywoływała przyjemność dawania jej rozkoszy. Nawet nie chciał
myśleć o samotnym borykaniu się z okrutnym światem, bez Verity u boku. Ona ofiarowała
mu spokój umysłu, jedyny, jakiego zaznał od niepamiętnych lat.
Teraz nosiła jego dziecko.
Poczuł dziwne, niemal euforyczne rozgorączkowanie. Już wkrótce będzie ich troje -
rodzina. Czekały go wszystkie obowiązki ojca.
Niewiele wiedział o tej roli. Jego ojciec zostawił matkę tuż po narodzinach syna. Jonas
zaś wiedział, za czym tęsknił, gdy był dzieckiem. Za miłością ojca, pomocną dłonią
zjawiającą się w chwili potrzeby, rozmową o życiu z kimś bliskim. Za kimś, kto mógłby
pomóc w przygotowaniu do spotkania ze światem.
Jonas wiedział, co wiąże się z rolą ojca. Oznaczało to dawanie dziecku tego
wszystkiego, czego nie dał mu jego własny ojciec. Nie ma sprawy, poradzi sobie.
Jednak najpierw musiał dać Verity to, czego potrzebowała.
Był ślepy, głuchy i nierozumny, skoro nie uświadamiał sobie, jak Verity widziała ich
związek, jaki musiał się jej wydawać niepewny i bez przyszłości. Tak był zadowolony z
istniejącej sytuacji, że nie myślał o uczuciach Verity.
Fakt, że tak długo odkładała powiedzenie mu o dziecku, wystarczająco dowodził, że
Jonas niewybaczalnie zaniedbał zapewnienie jej poczucia bezpieczeństwa. Emerson Ames
119
mocno kochał córkę. Nauczył ją dbać o siebie i dopilnował, aby otrzymała gruntowne, choć
niezwykłe wykształcenie. Emerson dał jej bardzo wiele, ale jednego nie był w stanie
zapewnić. Normalnego domu.
Jonas był wściekły na siebie, że już wiele tygodni temu nie zrozumiał, że po
dorastaniu bez możliwości zapuszczenia korzeni Verity będzie potrzebowała głębokiego
poczucia bezpieczeństwa, zanim zdecyduje się urodzić dziecko. Nic dziwnego, że była
zamyślona i obca. Ciągle zdenerwowana, może nawet przestraszona.
Jonas wiedział, że pojawił się nagle i zburzył schludny, uporządkowany mały świat,
który Verity sobie zbudowała. Potem, zanim przyzwyczaiła się do jego obecności w swoim
domu, dał jej dziecko.
Kobieta, która kiedyś planowała, że spędzi życie samotna i niezależna od nikogo,
nagle stwierdziła, że wszystko przewróciło się do góry nogami i to w ciągu kilku krótkich
miesięcy. Jonas w myślach ustalał listę rzeczy, których Verity potrzebowała teraz od niego.
Przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa.
Pewności.
Świadomości, że może na niego liczyć.
Nazwiska dla dziecka.
Męża.
Jonas obrócił się na bok i delikatnie potrząsnął Verity. Rzęsy zamrugały i rozchyliły
się leniwie, ukazując głębię ciemnoniebieskich oczu.
- Co tam? - spytała ziewając. Przeciągnęła się ociężale, zakołysały się jej piersi. - Coś
się stało?
- Nic się nie stało. Właśnie postanowiłem, że się pobierzemy - oznajmił. - Jak tylko
wrócimy do Sequence Springs.
Przez dobre pół minuty Verity wpatrywała w Jonasa bez słowa.
- Pobierzemy. Dlaczego?
Nie takiej reakcji oczekiwał. Zmrużył oczy.
- Dlaczego? - Zdziwił się.
Skinęła głową.
- Dlaczego?
- Dla wielu bardzo oczywistych powodów - wybuchnął. - Mieszkamy razem i jesteś w
ciąży. Czego jeszcze ci potrzeba, żeby wyjść za mąż?
Usiadła i wyciągnęła rękę po szlafrok.
120
- Właśnie w tej chwili wpadło ci do głowy, że powinniśmy się pobrać? - spytała
grzecznie, zawiązując pasek.
- Leżałem myśląc o dziecku i przyszłości, o tym, jak dorastałaś bez domu.
Zrozumiałem, że prawdopodobnie bardziej cieszyłabyś się z dziecka, gdybyś miała poczucie
bezpieczeństwa. Dlatego mam zamiar się z tobą ożenić. - Jonas uświadomił sobie, że brzmi to
trochę pompatycznie, być może nawet protekcjonalnie. Nic na to nie mógł poradzić.
Spodziewał się, że Verity podskoczy do góry z radości na propozycję małżeństwa. Fakt, że
nie była zachwycona, wytrącił go z równowagi.
- To bardzo miło z twojej strony, że chcesz się ze mną ożenić, ale doprawdy nie sądzę,
żeby to było koniecznie, dziękuję bardzo.
Na moment Jonas kompletnie zgłupiał. Nie mógł uwierzyć własnym uszom. Kiedy po
kilku sekundach mózg znowu zaczął mu pracować, zrobił wszystko, co mógł, aby
powstrzymać się od głośnego wrzasku, który usłyszeliby wszyscy goście w zajeździe.
- O czym ty, do diabła, mówisz? - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Musimy się
pobrać.
Podciągnęła pod prześcieradłem kolana pod brodę i objęła je ramionami. Włosy miała
potargane. Takiego wyrazu zdecydowania i uporu na jej twarzy Jonas jeszcze nie widział.
- Nie widzę, żeby coś się zmieniło. Jeśli nie musieliśmy się pobrać w zeszłym
tygodniu, to w tym też nie musimy.
- Jesteś w ciąży!
- No to co?
Gorączkowo poszukiwał w myślach argumentów.
- Chcesz, żeby ten dzieciak urodził się jako bękart?
- W stanie Kalifornia nie ma bękartów. Według prawa każde dziecko jest z prawego
łoża. Twoje nazwisko można wpisać do metryki urodzenia.
- Bardzo ci dziękuję. - Szybko porzucił tę taktykę i spróbował innej. - Myślałem, że
chcesz małżeństwa. Sądziłem, że gdy wyjdziesz za mąż, będziesz się czuła pewniejsza,
szczęśliwsza. Myślałem, że docenisz poczucie stabilizacji. Verity, to śmieszne. Wiesz
przecież, że będziesz szczęśliwsza, gdy wyjdziesz za mąż, zwłaszcza że spodziewasz się
dziecka.
- Nie chcę wychodzić za mąż tylko dlatego, że jestem w ciąży.
Jonas wreszcie zaczął pojmować, w czym tkwi źródło odmowy.
- Chryste Panie - zaczął. - Chyba mi nie powiesz...
121
- Gdybyś naprawdę chciał się ze mną ożenić, to mogłeś się oświadczyć wielokrotnie w
ciągu kilku ostatnich miesięcy. Nie pisnąłeś ani słówka.
- Ależ, Verity...
- Jestem ciekawa, kiedy Caitlin zadzwoni. - Verity spojrzała na telefon, potem na
zegarek. - Dopiero dziesiąta. Caitlin to nocny marek. Pewnie wciąż jeszcze przeszukuje stare
kartoteki.
- Verity, zamilknij i posłuchaj mnie, do cholery. Wszystko poplątałaś - stwierdził
Jonas. - Tylko dlatego nie oświadczyłem ci się do tej pory, że... że... - Na miłość boską,
wymyśl coś, głupcze, dopingował sam siebie. Jak miał jej wyjaśnić, że nigdy przedtem aż do
dzisiaj nie przyszło mu to do głowy? Było tak przyjemnie. Wygodnie. Niczego mu nie
brakowało. - Nie było potrzeby. Chodzi mi o to, że nie było pośpiechu. Wszystko szło tak
dobrze, zaczynaliśmy się coraz lepiej poznawać. Utrwalaliśmy nasz związek. Tak, właśnie to
robiliśmy - utrwalaliśmy związek.
- Związek?
Jonas żałował, że nie przeczytał żadnej popularnej książki psychologicznej o
stosunkach między kobietami a mężczyznami, które przecież zawsze były burzliwe. Kłopot
polegał na tym, że tylko kobiety je czytały. Dlatego tylko kobiety znały właściwe słowa i
eufemizmy; tylko kobiety bez trudu władały słownictwem koniecznym przy wyczołgiwaniu
się z takiego bagna. Mężczyzna pozostawał bezradny i w tarapatach.
- W końcu dojrzał do tego, żeby się z tobą ożenić. Dziecko po prostu sprawę trochę
przyśpiesza. To wszystko.
Verity uśmiechnęła się ironicznie.
- Uspokój się, Jonas. Nie musisz wymyślać żadnych wymówek. Doceniam gest, ale
raz jeszcze zapewniam cię, że jest niepotrzebny. Doprawdy nie musimy się pobierać.
- To nie gest, do cholery. Nie wymyślać wymówek! Żądasz przeprosin? Proszę
bardzo. Przepraszam, że nie poprosiłem cię o rękę, zanim zaszłaś w ciążę. To było po prostu
przeoczenie.
- Nie przepraszaj. Nie chcę żadnych przeprosin. Nie podoba mi się, że jestem
przeoczeniem. - Na moment straciła panowanie nad sobą. Przez ułamek sekundy Jonas
widział, jak bardzo Verity czuje się zraniona. Potem zebrała się w sobie. - Do tej pory byłeś
wobec mnie uczciwy, nie psuj swojej kartoteki. Jak już powiedziałam, doceniam twoją
propozycję małżeństwa, ale nie ma takiej potrzeby. Nie ma powodu, aby nie mogło być dalej
tak, jak było przez ostatnie kilka miesięcy.
122
- A co z twoim ojcem? Myślisz, że mu się to spodoba? - Czepiał się ostatniej deski
ratunku i wiedział o tym.
Verity zachichotała.
- Znasz mojego ojca na tyle dobrze, żeby już wiedzieć, że skoro do tej pory nie ganiał
cię z dubeltówką, to już nigdy tego nie zrobi. Lubi cię. Jestem pewna, że będzie zadowolony z
dziecka. Wychował mnie tak, żebym sama podejmowała decyzje. Jeśli będzie ci się
naprzykrzał, powiedz mu, że postąpiłeś szlachetnie i proponowałeś małżeństwo. Kiedy
usłyszy, że to ja nie przyjęłam oświadczyn, wycofa się. Zna mnie.
- Ja też cię znam, Verity. Na tyle dobrze, aby wiedzieć, że podjęłaś złą decyzję.
Będziesz szczęśliwsza po ślubie. Zaufaj mi.
- Łączy nas psychiczna więź, ale nadal są rzeczy, których o sobie nie wiemy. Nie
zakładaj, że mnie do końca rozumiesz, i nie zakładaj, że wiesz, co jest dla mnie najlepsze. Nie
wiesz. A teraz, jeśli mi wybaczysz, muszę iść do łazienki na koniec korytarza. - Sięgnęła po
laskę i wysunęła się z łóżka,
- Może ty też nie rozumiesz mnie do końca - odpalił zrezygnowany. - Może sama
przyjęłaś błędne założenia, moja pani.
Nie zadała sobie trudu, aby odpowiedzieć. Wsunęła stopy w kapcie.
Jonas kilkakrotnie zacisnął i otworzył dłoń, przyglądając się jej ze smutkiem. Jeszcze
przed chwilą wszystko wydawało się jasne i proste. Mieszkali razem. Kochali się. Nosiła jego
dziecko. Nadszedł czas na ślub. Proste, logiczne rozwiązanie.
Nie przyszło mu do głowy, że Verity odmówi. Powinien był to przewidzieć, pomyślał
ze złością, odprowadzając ją spojrzeniem do drzwi. Powinien był wiedzieć, że Verity jest
uparta, nieokiełznana i zbyt niezależna, co wcale nie wychodzi jej na dobre. Już kilka razy
skarżył się na to jej ojcu.
Jednak tym razem Jonas zadrasnął kobiecą dumę Verity i zupełnie nie wiedział, jak
ma sobie z tym poradzić. Widocznie rudzielec był zbyt dumny, aby wyjść za niego tylko z
powodu dziecka.
Uświadomił sobie, że Verity pragnie, aby oświadczył się jej jak należy. Chciała, by
ożenił się z nią ze względu na nią samą, a nie dlatego, że pojawiły się dodatkowe
okoliczności.
Przecież nie żenił się z nią dla dziecka. Wiedział o tym dobrze, nawet jeśli Verity tego
nie rozumiała.
Dlaczego, do diabła, w zeszłym miesiącu nie pomyślał o ślubie? Odpowiedź nasuwała
się sama: w zeszłym miesiącu uważał, że związek z Verity jest pewny. Nie przyszło mu do
123
głowy formalne załatwienie sprawy, ponieważ wszystko szło gładko. Zakładał, że Verity też
jest szczęśliwa, przynajmniej do chwili, gdy nieoczekiwanie zaczęła się od niego odsuwać.
Jonas zastanawiał się przez chwilę, jak długo będzie miała do niego pretensję o
wybranie niewłaściwej pory na oświadczyny.
Telefon zadzwonił, gdy Verity dotarła do drzwi. Z ręką na klamce odwróciła się
czekając, aż Jonas przyjmie telefon.
Podniósł słuchawkę.
- Quarrel, słucham.
- Czy zadzwoniłam w nieodpowiednim momencie? - spytała uprzejmie Caitlin
Evanger. - Wydajesz się zmartwiony. Mogę odezwać się później.
Jonas sięgnął po pióro i papier.
- Teraz jest właściwa pora. Co znalazłaś?
- Nie natrafiłyśmy z Tavi na ślad danych o wszystkich podanych przez ciebie
nazwiskach poza jednym - powiedziała Caitlin. - Ale odszukałyśmy teczkę Prestona
Yarwooda.
124
Rozdział dziesiąty
V
erity puściła klamkę i zawróciła. Wiedziała, kto jest z drugiej strony linii, i
domyśliła się z wyrazu twarzy Jonasa, że Caitlin znalazła coś interesującego. Pochyliła się
nad łóżkiem i dostrzegła, że Jonas zapisuje imię i nazwisko Prestona Yarwooda.
- Yarwood? - spytał Jonas rzeczowo. - Jak dawno temu? Kto robił badania? Jakie
testy? Jesteś pewna? Cały zestaw czy tylko wstępne oceny? Dobrze, już dobrze, słucham.
W pokoju zapadła cisza. Verity słyszała tylko cichy dźwięk głosu Caitlin podającego
informacje, ale nie rozumiała poszczególnych słów. Po kilku minutach Jonas odłożył
słuchawkę z krótkim „dzięki”.
Gdy słuchawka stuknęła o widełki, Verity spojrzała na Jonasa wyczekująco.
- No i co?
Usiadł na brzegu łóżka, dopisując coś jeszcze do notatek.
- W starych kartotekach pojawiło się tylko jedno nazwisko - Yarwooda. Poddawano
go badaniom w laboratorium mniej więcej w tym samym czasie co mnie, chociaż nigdy go
nie spotkałem.
- Yarwood ma zdolności parapsychiczne? Prawdziwy talent? - spytała zaskoczona
Verity.
Jonas pokręcił głową.
- Nie. Jednak był całkowicie przekonany, że ma zdolności, ponieważ kilkakrotnie
żądał przeprowadzenia standardowych testów. Według Caitlin, pracownicy laboratorium
musieli mu w końcu powiedzieć, że nie mają zamiaru tracić więcej czasu na niego, bez
względu na to, jak wiele wpłaca do kasy wydziału. Twierdził, że testy były sfałszowane.
Wierzy we własny talent.
- Wiele osób, które interesują się parapsychologią, wierzy we własne zdolności -
powiedziała wolno Verity. - Kilka zbiegów okoliczności, parę snów, które można
wytłumaczyć na kilka sposobów i proszę, są jasnowidzami.
- Yarwood zalicza się właśnie do tej kategorii. Przynajmniej tak napisano w raporcie z
badań, który znalazła Caitlin. Kilka pomyślnych przepowiedni, niezła intuicja, bystry na tyle,
żeby rozumowo wyciągać wnioski i wprawiać zwykłych ludzi w zdumienie, jak to zrobił.
Przede wszystkim bardzo pożyteczna zdolność przekonywania innych, że wszystko, co
125
powie, potwierdza jego talenty parapsychiczne. Jednak nie mógł oszukać maszyn ani
uczonych z Vincent College. Natura obdarzyła Yarwooda wszystkimi zdolnościami bardzo
utalentowanego oszusta, chociaż nie parapsychicznymi. Nie na tym jednak polega problem.
- A na czym?
Jonas podniósł głowę znad notatek. Miał zamyślone spojrzenie.
- Podobno w jednym z raportów jest zapisek, że Yarwood w pewnych określonych
okolicznościach może być niebezpieczny.
- Niebezpieczny? Nie wierzę. To nie ten typ.
- W przeprowadzaniu testów w Vincent brało udział wielu psychologów - odparł Jonas
wolno. - Pamiętam ich. Zawsze szukali nienormalnego psychologicznego wzorca, aby
porównać go z rozwojem paranormalnych zdolności. Mocno wierzono w teorię, że ludzie,
którzy w badaniach wykazali zdolności parapsychiczne, w innych wykazywali odchylenia.
Byłem żywym dowodem słuszności tej teorii.
- Bzdura. Jesteś całkowicie normalną osobą - natychmiast zaprzeczyła Verity.
Posłał jej krzywy uśmieszek.
- Uwielbiam w tobie to, że bez zastanowienia rzucasz się w mojej obronie wbrew
wszelkim dowodom.
- Jakim dowodom? - spytała.
- O mało nie zabiłem niewinnego człowieka.
- Nie dlatego, że masz zaburzenia psychiczne – zaprzeczyła. - Tylko dlatego, że masz
niezwykłe zdolności, a wówczas jeszcze nie nauczyłeś się ich kontrolować.
- Nie jestem pewien, czy psychiatrzy tak naciągnęliby analizę, ale dzięki za zaufanie.
Skoro już mówimy o zaufaniu... Jeśli mi tak bardzo ufasz, to dlaczego nie zaryzykujesz i nie
wyjdziesz za mnie za mąż?
Verity na chwilę zabrakło słów.
- Rozmawiamy o Prestonie Yarwoodzie - odezwała się w końcu. Ach ten Jonas.
Potrafi myśleć tylko o jednym! Małżeństwo było ostatnią rzeczą, o której chciała mówić tego
wieczora. Sprawa Yarwooda była dobrą wymówką do zmiany tematu. - Dlaczego pracownicy
laboratorium sądzili, że jest niebezpieczny?
- Miało to coś wspólnego, cytuję, z „niezdolnością do pozbycia się obsesji”.
- Jednym słowem, naprawdę uwierzył w swój talent. Nie sądzę, aby to czyniło go
groźnym.
- Może tak, może nie. - Jonas zamknął notatnik i odłożył na stolik. - Żałuję, że Caitlin
nie znalazła żadnych danych o pozostałych.
126
- Dlaczego? Czego szukasz?
- Nie jestem pewien. Mam po prostu przeczucie, że powinienem o tych ludziach
więcej wiedzieć. - Milczał przez chwilę. - Pamiętasz, Warwickowie twierdzili, że Yarwood
dowiedział się o moim istnieniu od redaktora tamtego czasopisma historycznego. Jednak jeśli
Yarwood poddał się testom w Vincent College wówczas, gdy ja przechodziłem badania, mógł
tam i wtedy o mnie usłyszeć. Dlaczego o tym nie wspomniał?
- Być może dlatego, że nie usłyszał wtedy o tobie - odpowiedziała Verity z łagodnym
uśmiechem. - Może był tam, zanim zdobyłeś sławę.
- Tak, to możliwe.
- Czy to wszystkie informacje, jakie znalazła Caitlin?
- Wszystkie.
- Zatem - westchnęła - ruszam na koniec korytarza. Jeśli nie wrócę do rana, wyślij
ekipę ratunkową.
- Verity?
- Słucham, Jonas? - Raz jeszcze odwróciła się przy drzwiach.
- Przemyśl to.
Na korytarzu panował mrok. Przypomniał jej tamtą noc, gdy wróciła do domku w
Sequence Springs i zobaczyła, że nie pali się na ganku. Wspomnienie nie było przyjemne.
Spod drzwi nie przebijało światło. Albo byli z Jonasem jedynymi gośćmi, albo pozostali udali
się już na spoczynek. To dobrze, łazienka będzie wolna.
Verity mocniej otuliła się szlafrokiem i oparła na lasce. Uświadomiła sobie, że nie
musi się już tak bardzo podpierać. Kostka prawie nie bolała. Przypomniała sobie Olivera
Crumpa, okład i kryształ. Oczywiście, lekko skręcone kostki zwykle szybko się goją. Nie było
powodu przypisywania szybkiego wyzdrowienia jego umiejętnościom.
Na końcu korytarza padało przez okno z ulicy dość światła, by Verity dostrzegła
napisy na drzwiach: PANIE i PANOWIE. W dzieciństwie i wczesnej młodości mieszkała w
wielu miejscach, gdzie nie zawracano sobie głowy takimi drobiazgami.
Wciąż pamiętała jedno nieprzyjemne spotkanie z pewnym pijakiem, który wiele lat
temu wszedł za nią do łazienki na końcu korytarza. Ojciec usłyszał jej krzyki i natychmiast
przybiegł. Pijaka od zatłuczenia na śmierć uratowało przybycie kilkunastu mieszkańców
domu. Odciągnęli Emersona od tamtego nie ze współczucia dla pijaka, ale z sympatii do
Amesa, którego wszyscy lubili i nie chcieli, aby go posadzono w więzieniu za morderstwo.
Verity doszła do wniosku, że nie ma miłych wspomnień z miejsc, gdzie łazienka
mieści się na końcu korytarza. Wolała apartament w Hiltonie lub Sheratonie!
127
Otworzyła drzwi od damskiej łazienki i odkryła, że tu też nie ma światła. Zaczęła się
denerwować, ogarnął ją gniew. Tego już za wiele! Za tę cenę należało im się przyzwoite
oświetlenie w łazience. Obudzi kierownika. Zdecydowana go odszukać zaczęła wycofywać
się z toalety.
Wyczuła obecność mężczyzny za swoimi plecami na ułamek sekundy przedtem,
zanim ramię w grubym wełnianym swetrze zacisnęło się na jej gardle. Wełna lekko pachniała
dymem. Ze strachu krew popłynęła jej szybciej w żyłach. Otworzyła usta, aby zacząć
krzyczeć, lecz wołanie zdusiła gorąca, wilgotna dłoń.
Verity zaczęła rozpaczliwie walczyć, rzucać się na wszystkie strony. Nadaremny
wysiłek - mężczyzna był o wiele od niej silniejszy. Szybko dał sobie z nią radę. Wyciągnął ją
na korytarz i ciągnął prawdopodobnie w kierunku schodów. Gdy zaczepiła nogą o drzwi,
gwałtowny ból przeszył skręconą kostkę. Verity instynktownie zacisnęła palce na rączce
laski.
Laska!
Bez zastanowienia machnęła ciężką, drewnianą laską, nie wybierając celu. Uderzyła
swego prześladowcę w nogę i usłyszała gwałtowne wciągnięcie powietrza. Ręka napastnika
zacisnęła się brutalnie na gardle Verity, dusząc ją.
Szarpnęła laską do tyłu, celując we wrażliwe miejsce. Koniec laski dosięgnął celu.
Usłyszała, że się krztusi. Zanim się pozbierał, ugodziła go znowu, mając nadzieję, że trafi w
pachwinę.
- Suka! - Wypowiedział to słowo z nienawiścią, ale prawie niesłyszalnie. Puścił Verity
i przykucnął zwijając się z bólu.
Verity natychmiast zamachnęła się laską, tym razem celując w głowę. Osobnik
uskoczył i ruszył na oślep w dół schodów.
Verity krzyczała, ile sił w płucach, mimo że prześladowca biegiem dotarł do holu.
- Jonas! Jonas!
Na końcu korytarza z hukiem otworzyły się drzwi - to Jonas pędził do niej.
Zauważyła, że nie zatrzymał się po drodze, żeby włożyć spodnie. Smukłe, muskularne ciało
lśniło jak u nagiego wojownika. Brakowało mu tylko miecza i tarczy.
- Verity, co się stało? Co u diabła dzieje się ze światłem? - Wyciągnął do niej ramiona
i przytulił mocno do siebie. - Nic ci nie jest? Co się stało?
- Schody - krzyknęła. - Uciekł tylnymi schodami. Rzucił się na mnie w łazience. Miał
coś na głowie, chyba pończochę. Wełniany sweter.
- Cholera! Dobrze się czujesz?
128
- Dobrze. - Trzęsła się, ale nic jej się nie stało. - On ucieka, Jonas, kimkolwiek jest. -
Wysunęła się z objęć Jonasa i pośpieszyła do okna. Gdy wyjrzała w ciemność ulicy, nie
zobaczyła nikogo.
- Prawdopodobnie już dawno gdzieś się schował, ale sprawdzę.
Jonas pobiegł z powrotem do pokoju i po chwili pojawił się w drzwiach w spodniach i
butach. Ruszył w dół po schodach, przeskakując po dwa, trzy stopnie i niemal wpadł na
kierownika i jego żonę.
- Co tu się dzieje? - zażądała wyjaśnień zatroskana żona kierownika. - Tyle hałasu.
Czy wszystko jest w porządku?
- Nie, nie w porządku - rzucił przez ramię Jonas, mijając ich szybko. - Jakiś żartowniś
właśnie napadł na moją żonę. Spróbuję go znaleźć. Wezwijcie policję.
Kobieta wpatrywała się zdezorientowana w Verity, jej mąż tymczasem włączył
światło na schodach.
- Bardzo przepraszam, moja droga. Nie wiedziałam, że państwo są małżeństwem.
- Drobne nieporozumienie - wymruczała Verity, nie starając się wyjaśnić, kto kogo nie
zrozumiał.
T
en wypadek - powiedziała Verity ponurym tonem w godzinę później - przypomina
mi wydarzenia tamtej nocy w Sequence Springs. Tym razem byłam uzbrojona. - Pomachała z
entuzjazmem laską. - I nie zwichnęłam kostki jak poprzednio. Wdzięczna jestem opatrzności
za te dobrodziejstwa. Boże, jak ja nienawidzę takich pensjonatów z łazienkami na końcu
korytarza. Możesz lubić oryginalność i przytulność. Ja opowiadam się za luksusem i wygodą.
- Piekielnie żałuję, że nie dostało mi się w ręce to bydlę. - Jonas krążył po małym
pokoiku, w tę i z powrotem, zatrzymując się przy oknie. Ze złością zwichrzył palcami włosy.
Nie znalazł napastnika w wełnianym swetrze. Kimkolwiek był, zniknął w zimnej, deszczowej
nocy.
Policjanci byli uprzejmi i rzeczowi. Zapewnili Verity i Jonasa, że sprawdzą pasażerów
na promach i będą mieli oczy otwarte przy patrolowaniu wyspy. Uważali, że mają duże
szanse znaleźć winnego. Mieszkała tu niewielka społeczność, rzadko trafiali się obcy. Jeśli
ten facet nie miał własnej łodzi, musiał wsiąść na prom. Oczywiście, zawsze istniała
możliwość, że napastnik pochodził stąd. Policjanci niechętnie przyznali, że podobny wypadek
miał miejsce w zeszłym miesiącu. Po drugiej stronie wyspy w uzdrowisku została zgwałcona
turystka i do tej pory nie znaleziono sprawcy.
129
- Więc macie tu jakiegoś bujającego na wolności faceta, który lubi napadać na
turystki? - spytał gniewnie Jonas.
- Tego nie powiedziałem, proszę pana - odpowiedział bardzo uprzejmie policjant. -
Powiedziałem tylko, że w uzdrowisku w zeszłym miesiącu wydarzył się podobny wypadek.
Nie można wykluczyć, że obie sprawy są ze sobą związane. Na razie tylko tyle mogę
powiedzieć. Zajmiemy się tą sprawą.
- Lepiej to zróbcie - burknął Jonas patrząc na nich groźnie. Verity wiedziała, że jest
zły na siebie, bo nie złapał jej prześladowcy.
- Nie powinienem był ci pozwolić iść samej do łazienki - stwierdził. - Trzeba było cię
odprowadzić.
- Nie bądź dla siebie zbyt surowy, Jonas. Kto mógł się domyślić, że na korytarzu grozi
mi jakieś niebezpieczeństwo? Po prostu przez przypadek znalazłam się w niewłaściwym
miejscu o niewłaściwej porze.
- To już drugi raz w ciągu ostatnich kilku dni, gdy byłaś w niewłaściwym miejscu o
niewłaściwej porze - wtrącił Jonas z gniewnym błyskiem oczu. - Jak to się dzieje, że masz
ostatnio takiego pecha?
Verity bezwiednie dotknęła wciąż jeszcze płaskiego brzucha.
- Dobre pytanie.
Jonas przemierzył pokój dwoma skokami. Przykucnął przy jej krześle i ujął ją za
przeguby obu dłoni.
- Na miłość boską, Verity. Nie mówiłem o dziecku.
Ze zdumieniem uniosła brwi.
- Ani ja.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, z czym musiał mu się skojarzyć jej obronny
gest.
- Kochanie, wiem, jakim wstrząsem musiało być dla ciebie odkrycie, że spodziewasz
się dziecka, ale wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Oboje umiemy się dostosować. Damy
sobie radę.
- Jedno z nas nie ma wyboru. Musi dać sobie radę - stwierdziła z ironią.
- Oboje damy sobie radę - powiedział stanowczo. - Verity, oboje w tym siedzimy, ty i
ja. Nie zapominaj.
Dotknęła zaciśniętej szczęki Jonasa i pomyślała, że jest ojcem jej dziecka.
Przypomniało jej się, jaka była pewna, że chce tego, co robi, tamtej nocy, gdy pierwszy raz
poszła z nim do łóżka.
130
Już wtedy wiedziała, że czekają ją problemy i ciągła niepewność, ponieważ z wielu
oczywistych powodów Jonas nie był dla niej odpowiednim mężczyzną. Jednak,
paradoksalnie, gdzieś w głębi duszy była przekonana, że Jonas jest właśnie tym jedynym, na
którego czekała całe życie, i że nikogo innego nie wybrałaby na ojca swego dziecka.
- Dobrze, Jonas, nie zapomnę.
Objął ją ramionami i tuląc ostrożnie, usiadł na brzegu łóżka.
- Naprawdę dobrze się czujesz? Nic ci ten drań nie zrobił?
- Uwierz mi, że wyrządziłam mu większą krzywdę niż on mnie. Ja i moja wierna
laska.
- Jak mogłaś wpaść w takie tarapaty idąc do łazienki na końcu korytarza?
- Kłopoty to moja specjalność.
M
żyło, gdy Jonas i Verity następnego ranka pożegnali Latarnię Morską. Buroszare
chmury rozciągały się aż po horyzont zapowiadając deszcz w dającej się przewidzieć
przyszłości.
- Kiedy brałaś prysznic, złapałem w radio prognozę pogody - powiedział Jonas, gdy
przemierzali miasto w kierunku portu. - Z Pacyfiku nadciąga sztorm.
- Mam nadzieję, że willa jest wodoodporna. - Verity zatrzymała się przed witryną
małego sklepu spożywczego. - Kupię trochę warzyw. Kończą się zapasy w spiżarni Maggie
Frampton.
- Nie chcę, żebyś zgłaszała się na ochotnika na szefa kuchni dla tej bandy - odparł
Jonas z surową miną. - Mamy być ekspertami, nie pomocą domową.
- Tak, ale chyba musimy coś jeść, prawda? Chcesz przez cały tydzień żywić się
tłuczonymi kartoflami? Po prostu kupię kilka rzeczy. To potrwa chwilkę.
Jonas spojrzał w głąb ulicy.
- Dobrze, spotkamy się tutaj za dwadzieścia minut.
- Dokąd idziesz?
- Zobaczę, czy nie ma tu gdzieś kiosku z gazetami.
Verity popatrzyła na niego podejrzliwie. Przysięgłaby, że zmyślił tę wymówkę na
poczekaniu.
- Kiosk z gazetami?
- Wrócę za kilka minut.
Podał jej parasol i ruszył przed siebie szybkim krokiem.
131
Verity stała pod osłoną parasola i odprowadzała go spojrzeniem. Podobał jej się w
nowej kurtce obszytej futerkiem, Jonas podobał się jej niemal we wszystkim. A także bez
niczego. Weszła do sklepu uśmiechając się do siebie.
Dwadzieścia minut później czekała na Jonasa pod markizą sklepową. U jej stóp stały
trzy duże siatki. Jonas minął róg, rzucił jedno spojrzenie i jęknął.
- Kto ma taszczyć do łodzi te wszystkie pakunki i moją torbę na dodatek?
- Ależ, Jonas, nie marudź. Jestem pewna, że sobie poradzimy. Proszę, weź swoją torbę
i jedną siatkę. Ja wezmę resztą zakupów.
- A co z twoją laską?
Verity wetknęła laskę pod pachę.
- Już nie jest mi potrzebna - odparła, uświadamiając sobie, że mówi prawdę. - Kostka
jest jeszcze trochę opuchnięta, ale nic więcej. Chyba pomógł okład Olivera Crumpa. A może
to wpływ kryształu.
- Uważam, że twoja noga sama się wyleczyła - mruknął Jonas, biorąc siatkę z
warzywami. - Nie trzeba szukać żadnych parapsychicznych przyczyn. Uważaj, jak idziesz.
- Nie lubisz Olivera?
- Chyba jest w porządku. Jeszcze jeden dziwak.
Verity zachichotała.
- Sam masz niezwykły psychiczny talent i masz odwagę nazywać go dziwakiem?
Przez chwilę nie odpowiadał.
- Chodzi chyba o to, że nie uważam swojego talentu za dziwaczny. Jest częścią mnie,
jak wzrok, słuch czy dotyk. Po prostu szósty zmysł. Przez większą część dorosłego życia
wpędzał mnie w kłopoty. Czasami myślałem, że doprowadzi mnie do szaleństwa, ale nigdy
nie wydawał mi się dziwny czy obcy. Jest częścią mnie - powtórzył. Zawahał się przez
chwilę, potem dodał. - Tak jak ty.
- Ja?
- Tak, ty - odparł z uśmiechem. - Sprawiasz mi mnóstwo kłopotów, czasami
doprowadzasz do szaleństwa, ale tkwię przy tobie. Jesteś częścią mnie. Proszę. - Żonglował
przez chwilę siatkami i brezentową torbą, aż z kieszeni kurtki wyłowił małą, białą paczuszkę.
- To dla ciebie.
- Prezent? Dla mnie? - spytała zaskoczona Verity i wzięła od Jonasa paczuszkę. Na
wierzchu znajdował się znak firmowy sklepu, w którym widzieli płomiennoczerwone
kolczyki. Od razu wiedziała, co znajdzie w środku. - Och, Jonas, jaki jesteś słodki. Dziękuję. -
132
Rozdarła papier i otworzyła pudełeczko. Zajrzała ciekawie do środka. Zamigotały płomienie
kamieni. - Są takie piękne! Najpiękniejsze!
- Nie były zbyt kosztowne - przyznał niechętnie Jonas. - Jesteś pewna, że właśnie o
nie ci chodziło?
- Jak najpewniejsza. Bajeczne. Dziękuję, Jonasie. - Verity stanęła na palcach i jakoś
udało jej się musnąć wargami jego policzek, choć przeszkadzały jej w tym siatki z zakupami.
- Wzruszyłam się, naprawdę. To takie miłe, że rano jeszcze o tym pamiętałeś.
- Nie mam przekonania co do koloru tych kolczyków - dodał Jonas, gdy ponownie
ruszyli w kierunku portu. - Nadal mi się wydaje, że ładniej byłoby ci w czymś dobranym do
twoich oczu.
- Chcę mieć właśnie takie. - Wsunęła pudełeczko do kieszeni. Nie mogła się doczekać
chwili, kiedy je założy. - Są takie jak trzeba.
- W takim razie - powiedział miękko Jonas - traktuj je jako prezent zaręczynowy.
Verity szarpnęła gwałtownie głową w bok.
- Nie możesz tego zrobić.
- Czego nie mogę zrobić? - spytał niewinnie.
- Nie możesz ofiarować prezentu z... łączącym się z nim zobowiązaniem.
- Verity - odparł ze znużeniem - jesteś już dość dorosła, aby wiedzieć, że wszystko w
życiu łączy się z zobowiązaniami. Poza tym jesteś na tyle bystra, by wiedzieć, że będę się
starał narzucić ci tyle zobowiązań, ile będę mógł. Chcesz mieć te kolczyki?
- Wiesz, że tak - wymruczała, ściskając w palcach pudełeczko. Pragnęła ich z całego
serca, bardziej niż wtedy, gdy po raz pierwszy dostrzegła je na wystawie. Przecież teraz
należały do niej.
- Zatem przyjmij je i łączące się z nimi zobowiązania.
- Nie muszę ich przyjmować na twoich warunkach.
- Nie masz wyboru. Byłbym wdzięczny, gdybyś przestała jęczeć. Jęczące kobiety są
wyjątkowo irytujące.
- Będę jęczeć tak długo, jak mi się spodoba. Ciężarne kobiety mają prawo jęczeć. -
Była to cięta odpowiedź, ale brakowało jej dowcipu, jednak Verity nic innego nie przyszło do
głowy. Nie miała zamiaru zwracać kolczyków. Jonas mógł łączyć z tym prezentem tyle
zobowiązań, ile mu się podoba. Nie musiała ich akceptować wraz z klejnotami.
- Właśnie to u ciebie lubię, kochanie. Zawsze walczysz do końca.
- Nie przeciągaj struny, Quarrel.
- Staram się.
133
C
zterdzieści minut po wypłynięciu z portu Jonas przycumował motorówkę w
zatoczce w pobliżu willi. Gdy wspinali się ścieżką ku starej fortecy, goniły ich ostre
podmuchy zbliżającego się sztormu. Doug Warwick czekał na nich u drzwi.
- Cieszę się, że zdążyliście przed sztormem - powiedział, zabierając z rąk Verity siatki
z zakupami. - W przeciwnym razie musielibyście siedzieć w mieście do jutra. Wolałbym
niepotrzebnie nie tracić więcej czasu w tym tygodniu. Dowiedziałeś się czegoś interesującego
ze swoich źródeł?
Ku zadowoleniu Verity Jonas nie obraził się na uwagę Douga o stracie czasu.
- Sprawdziłem kilka szczegółów - odpowiedział spokojnie.- A jak tutaj?
- Chyba rozpoczyna się ostry atak nudy - odparł Doug z kwaśną miną. - Piekielnie
żałuję, że Elyssa zaprosiła Crumpa, Spencera i Yarwooda. Wszyscy od wczoraj siedzimy w
domu, bo padał deszcz, i chyba zaczynamy działać sobie na nerwy. Spencer cały czas próbuje
sprowokować Yarwooda, a Yarwood i Elyssa się kłócą. Crump tylko czyta rozprawy o
ziołach leczniczych lub wałęsa po korytarzach. Jeśli chcecie znać prawdę, to ten facet wydaje
mi się trochę dziwny. Denerwuje mnie. Z radością przywitam koniec tego tygodnia. Jaki
będzie następny etap wielkich poszukiwań skarbu?
- Chyba zachodnie skrzydło - odparł Jonas i przeszedłszy na ton wykładowcy zaczął
rozprawiać o wpływie Leonarda da Vinci na architekturę Mediolanu oraz opisywać ślady tego
wpływu, które można dostrzec w zachodnim skrzydle.
- Nie wiedziałam, że Leonardo da Vinci w ogóle coś wybudował - wtrąciła Verity ze
zdumieniem.
Jonas przyglądał się jej z prawdziwą wyższością uczonego.
- O ile wiemy, rzeczywiście nic nie zbudował. Jednak pozostawił wiele teoretycznych
szkiców, które wywarły wpływ na Bramantego i innych.
- Och, rozumiem. - Urażona jego protekcjonalnym tonem, ruszyła szybko po
schodach. Kiedy zerknęła przez ramię za siebie, dojrzała w oczach Jonasa podejrzany błysk
rozbawienia. Ten człowiek potrafił wykorzystać nawet swoje uniwersyteckie wykształcenie,
kiedy chciał zapanować nad sytuacją, odkryła ze złością.
W sypialni panowało zimno, tak jak w pozostałych pokojach pełnej przeciągów willi,
ale przynajmniej łazienka była blisko. Verity włączyła mały grzejnik, wysuszyła włosy i
przebrała się w suche ubranie. Właśnie miała zejść na dół, żeby pomóc Maggie Frampton
przy kolacji, gdy ktoś zapukał.
134
Otworzyła drzwi i zobaczyła uśmiechniętą pogodnie Elyssę. Verity zmusiła się do
uśmiechu.
- Dzień dobry, Elysso. Co mogę dla ciebie zrobić?
- Jonas z Dougiem i pozostali goście poszli oglądać zachodnie skrzydło. Pomyślałam,
że to dobra okazja, abyśmy troszkę porozmawiały. Wydarzyło się coś bardzo ważnego.
Verity stłumiła niepokój.
- O czym chcesz ze mną rozmawiać, Elysso?
- Mogę wejść? - Elyssa wkroczyła do sypialni nie czekając na zaproszenie. Miała na
sobie białe wełniane spodnie i biały sweter, jasnopopielate włosy lśniły w świetle.
Dzwoneczki przy kostkach wesoło zadźwięczały. Verity poczuła się jak czupiradło w
dżinsach i flanelowej koszuli.
- Usiądź, proszę. - Verity nie przyszło do głowy, co innego mogłaby powiedzieć. W
końcu Elyssa była klientką. - Teraz słucham, co mogę dla ciebie zrobić?
Elyssa usiadła obok okna. Splotła ręce tuż pod pełnymi piersiami i spojrzała na Verity
z głębokim zrozumieniem.
- To będzie dla ciebie trudne, Verity, ale mam przeczucie, że zrozumiesz. Chciałabym
z tobą porozmawiać o Jonasie.
Niepokój Verity wzrósł.
- O czym?
Elyssa wyjrzała przez okno, widocznie zbierała myśli. Kiedy ponownie zwróciła
spojrzenie na Verity, jej wielkie oczy lśniły głęboką, odwieczną mądrością lub sztuczną
pewnością siebie. Obie te miny były bardzo do siebie podobne.
- Już ci mówiłam, że stałam się pośredniczką dla kapłanki dawnego obrządku o
imieniu Sarananta.
- Owszem - przytaknęła Verity próbując zachować obojętny, uprzejmy ton.
- Ostatnio mój kontakt z Saranantą bardzo się pogłębił. Dzisiaj ukazała mi się w wizji i
powiedziała dokładnie, co powinnam zrobić. Mam wypełnić wielkie przeznaczenie, Verity.
Zostanę matką wyjątkowo mądrego, niezwykle utalentowanego psychicznie dziecka.
Mimo niechęci do tej kobiety, Verity poczuła coś w rodzaju pokrewieństwa.
- Jesteś w ciąży?
- Jeszcze nie.
- Rozumiem. - Uczucie pokrewieństwa natychmiast zniknęło. Verity spróbowała
zmienić taktykę. - Co właściwie robiła Sarananta? Jakie są obowiązki kapłanki w świątyni?
Słyszałam dość dziwne historie o kobietach w starożytnych świątyniach.
135
- Sarananta była kapłanką miłości.
- Miałam przeczucie, że właśnie takie było jej hmmm... powołanie.
Elyssa wyjaśniała łagodnie.
- Była wyższą kapłanką, służącą bardzo ważnej bogini. Zadaniem Sarananty było
otrzymywanie darów miłości od mężczyzn, którzy przychodzili prosić boginię o łaskę...
- Innymi słowy, spała z każdym, kto pokazał się w świątyni z odpowiednią ilością
gotówki? - przetłumaczyła Verity.
- Kpisz ze mnie, ale jestem na to przygotowana. Taki już jest los pośrednika, że musi
znosić sceptycyzm i kpinę. Jednak dziś Sarananta odkryła przede mną głęboką prawdę o
moich związkach z nią. To zmieni całe moje życie, Verity.
- Co to za głęboka prawda?
- Jestem nią, a ona mną. - Oczy Elyssy lśniły z emocji. - Rozumiesz? Byłam Saranantą
w moim dawnym wcieleniu. Teraz przybyła, aby mi oznajmić, że muszę wypełnić takie samo
przeznaczenie w tym życiu, jakie wypełniłam w poprzednim w Utilanie.
- Chce, żebyś została prostytutką? Mam dla ciebie nowiny, Elysso. Być może była to
wielka kariera dwadzieścia tysięcy lat temu, ale dzisiaj uważa się, że jest bez przyszłości. Nie
zapewnia emerytury, nie dają zwolnień lekarskich i są bardzo ograniczone możliwości
awansu.
- Verity, spróbuj zrozumieć. To nie jest kwestia prostytucji czy żądzy. Jedynie miłości
bez więzi; miłości nie ograniczonej okolicznościami czy śmieszną dwudziestowieczną
moralnością. Moim przeznaczeniem jest obcowanie z mężczyzną, który jest moim
prawdziwym towarzyszem. Będę szczera, Verity. Rozmawiam z tobą jak kobieta z kobietą.
Sarananta odkryła mi, że to Jonas Quarrel jest moim towarzyszem. To on musi zasiać nasienie
w moim łonie; musi ono wzejść i zaowocować we mnie.
- Jonas? Chcesz... hmmm... nasienia Jonasa? - z trudem wykrztusiła Verity.
Bezczelność tej kobiety nie miała granic. - Chyba powinnam cię uprzedzić, że Jonas już
wykonał prace ogrodnicze w takim zakresie, w jakim dał radę.
Elyssa zignorowała jej uwagę.
- Jestem tu, aby cię prosić, żebyś mi go pożyczyła.
136
Rozdział jedenasty
E
lysso - Verity ostrożnie dobierała słowa, starając się pamiętać, że rozmawia z
klientką. - Bardzo mi przykro, że muszę ci to powiedzieć, ale czasy się zmieniły. Obawiam
się, że już nie dla Jonasa miłosne dary czy zaaprobowane przez guru obcowanie z kobietą.
- Rozumiem, że to, co usłyszałaś, wywołało u ciebie wstrząs - łagodnie odparła
Elyssa. - Jednak wyczuwam, że jesteś bardzo mądra i pełna zrozumienia. Uważam cię za
siostrę, oświeconą siostrę. Kiedy to przemyślisz, dojdziesz do wniosku, że połączenie z
Jonasem było nam pisane. Wypełniam jedynie rozkazy mojej astralnej mocy. Sprzeciwianie
im mogłoby się źle skończyć dla nas wszystkich.
- Jonas już ci przecież mówił, że nie sądzi, by miał jakieś talenty parapsychiczne -
wtrąciła szybko Verity.
Elyssa pokręciła głową z uśmiechem.
- Wiem na pewno, że je ma i to bardzo silne, chociaż postanowił temu zaprzeczać.
Preston wszystko mi o nim opowiedział.
Verity niespokojnie pochyliła się do przodu.
- Doprawdy? Co właściwie Preston Yarwood wie o Jonasie?
- Powiedział mi, że Jonas był kiedyś badany w Vincent College i nie stanowiło to
żadnej tajemnicy, że pracownicy laboratorium uważali go za obdarzonego wyjątkowymi
zdolnościami - bez oporu zaczęła mówić Elyssa. - Preston nic o tym nie wspomniał Jonasowi
ani innym, ponieważ to oczywiste, że Jonas woli zachować tajemnicę. Trudno go za to winić.
Natręctwo otoczenia może być bardzo przykre dla osoby naprawdę uzdolnionej. Preston
szanuje jego pragnienie utrzymania sekretu.
- Poczekaj chwilkę - przerwała Verity, próbując dociec prawdy o udziale Prestona
Yarwooda w ściągnięciu Jonasa do willi. - Preston twierdził, że odnalazł Jonasa, ponieważ
nawiązał kontakt z redaktorem ze „Studiów Historycznych Odrodzenia”.
Elyssa skinęła głową i machnęła ręką ze zniecierpliwieniem.
- Wszystko się zgadza. Jednak kiedy redaktor wymienił kilku specjalistów w tej
dziedzinie, a wśród nich Jonasa, Preston rozpoznał jego nazwisko i dlatego go wybrał.
Zgodziliśmy się, że powinniśmy poprosić Douga, aby wynajął eksperta od renesansu, który
przy okazji ma zdolności parapsychiczne. Douga nic nie obchodziły zdolności
137
parapsychiczne, chciał mieć tylko eksperta od historii. Jednak mnie i Prestonowi zależało na
uzyskaniu pomocy kogoś naprawdę utalentowanego. Jonas jest idealny dla nas wszystkich.
Kiedy Sarananta go ujrzała, natychmiast rozpoznała w nim mego prawdziwego towarzysza.
Czy teraz widzisz, jak wszystko się łączy w doskonałą całość? Harmonia życia zapiera dech
w piersiach, jeśli pozwoli się siłom natury pobiec ich własną drogą, prawda?
- Przyznaję, że dech w piersi zapiera mi bezczelność niektórych osób.
- Czujesz się urażona, ponieważ w ten sposób się do ciebie zwróciłam? Chciałam być
tylko wobec ciebie uczciwa, siostro. Ufam, że potrafię sprawić, abyś zrozumiała moją
sytuację. Masz otwarty umysł i sama szukasz prawdy. Zapewniam cię, że nie stanowię
żadnego zagrożenia dla twojego związku z Jonasem.
- Chcesz go sobie po prostu pożyczyć na chwilę, czy tak?
- Właśnie - przytaknęła Elyssa z uśmiechem szczęścia. - Stworzymy z Jonasem piękne
dziecko, dziecko o olbrzymich możliwościach. Chyba nie odmówisz światu takiej ludzkiej
istoty, prawda?
- Och, sama nie wiem. Świat jakoś obchodził się do tej pory bez takiej istoty. - Verity
usiadła wygodnie i wyciągnęła przed siebie nogi. - Powiedz mi, co się wydarzyło, gdy
Prestona badano w laboratorium w Vincent College.
Na gładkim czole Elyssy pojawiła się zmarszczka.
- Wyposażenie badawcze laboratorium nie było wystarczająco nowoczesne, aby
określić jego szczególny psychiczny dar.
- Zatem dlaczego sądzisz, że to samo wyposażenie było na tyle nowoczesne, aby
właściwie ocenić zdolności Jonasa? Może prowadzący badania pomylili się tak jak w
przypadku Prestona. Jonas twierdzi, że nie ma zdolności. Chyba zna siebie najlepiej.
- Jestem pewna, że Preston nie pomylił się co do Jonasa. Preston przez kilka wcieleń
wykształcił w sobie niezwykłą intuicję. Bardzo dokładną.
- Rozumiem. - Verity oparła ręce na poręczach fotela i wstała. - Elysso, przykro mi, że
muszę cię rozczarować, ale obawiam się, że Jonas nie byłby zbyt dobrym ogierem dla ciebie.
Nie jest tym, za kogo go uważasz, poza tym nie mogę pozwolić ci pożyczyć go sobie. Jonas
na swój sposób jest bardzo staroświecki. Nawet nie ośmieliłabym się postawić go w tak
krępującej sytuacji, wysyłając go do twojego łóżka. Poza tym... - Sytuacja zaczęła ją złościć. -
Poza tym - z ręką na sercu - uważam, że powinnam cię ostrzec: jeśli spróbujesz go uwieść...
Przerwała, bo otworzyły się drzwi i Jonas z pogodną miną wszedł do pokoju.
- Verity, zastanawiałem się właśnie, gdzie jesteś. Co zrobiłaś z latarką? Nie ma jej w
torbie, a przyda nam się w zachodnim skrzydle. Och, cześć, Elysso. Gawędzicie sobie?
138
Elyssa wstała. Rzuciła Jonasowi uśmiech kapłanki świątyni.
- Witaj, Jonas. Rozmawiałyśmy z Verity jak kobieta z kobietą. Już skończyłyśmy.
Wiem, że już nic więcej nie można powiedzieć. Do widzenia, Verity. Proszę, spróbuj
otworzyć swój umysł i pozwól, aby poprowadziło cię twe wewnętrzne światło. To jedyna
droga do osiągnięcia trwałego szczęścia i zadowolenia - powiedziała i wyszła z pokoju z
uśmiechem przeznaczonym dla Jonasa.
- O czym ona, do diabła, mówiła? - zażądał wyjaśnień Jonas, gdy za Elyssa zamknęły
się drzwi. - Co to była za pogawędka kobiety z kobietą?
- Dyskutowałyśmy o twoich możliwościach rozpłodowych.
- Ejże, do cholery. - Spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Elyssa pragnie korzystać z twoich usług przez jakiś czas. Aż do zajścia w ciążę. -
Verity stłumiła uśmiech. Nigdy nie widziała u Jonasa tak oburzonej miny. - Uważa, że
idealnie się do tego nadajesz. Chyba coś o tym wie. Widocznie spędziła jedno z poprzednich
wcieleń biegając za spodniami i to wcielenie również zamierza spędzić w ten sam sposób.
Pragnie cię, ale ponieważ jest szlachetną, szczerą, uczciwą ladacznicą, pomyślała, że najpierw
wyjaśni sprawę ze mną.
- Po kolei. Poprosiła cię o pozwolenie, żeby się ze mną przespać? - Na wystających
kościach policzkowych Jonasa pojawiły się ceglastoczerwone plamy. - Nie wierzę!
- Chyba jest to podejście Nowej Ery do kwestii braku mężczyzn.
- Verity, czy naprawdę chcesz mi powiedzieć, że siedziałaś sobie tutaj i spokojnie
rozprawiałaś o tym z tą blond lalą?
Uśmiechnęła się spokojnie.
- Naturalnie. My, kobiety, umiemy nawiązać ze sobą kontakt.
- Jezu, po prostu nie mogę w to uwierzyć! - Jonas uderzył otwartą dłonią w ścianę. -
No i co?
- Co, no i co? - spytała niewinnie.
- Co jej powiedziałaś, kiedy poprosiła o wypożyczenie mnie?
- Powiedziałam, że nie jesteś takim typem mężczyzny.
Jonas pochylił się nad Verity. Mina zdradzała, że jest o krok od ataku furii.
- Uważasz, że to wszystko jest bardzo śmieszne, prawda?
- Było z czego się śmiać. - Verity nie mogła dłużej powstrzymać chichotu. Oczy
wypełnione łzami ze śmiechu napotkały wściekłe spojrzenie. - Zastanawiałam się nad
wyznaniem jej, że już oddałeś mi wszystkie swoje siły rozrodcze i wątpię, czy jeszcze coś
zostało, ale bałam się, że możesz się obrazić.
139
- Powinienem przełożyć cię przez kolano. Do jasnej cholery, Verity, pewnego dnia
posuniesz się za daleko.
- Obiecanki, cacanki - odparła, przedrzeźniając go.
- To tylko żart. Oto, czym wszystko jest dla ciebie. Głupim żartem. Jakaś kobieta
mówi ci, że chce wskoczyć ze mną do łóżka i zrobić sobie dziecko, a ty się śmiejesz. Gdzie
jest ta cholerna latarka?
W końcu do Verity dotarło, że Jonas nie widzi w tej sytuacji nic śmiesznego. Był
rozżalony i dotknięty, jakby zraniło go, że nie jest o niego zazdrosna.
Otworzyła usta, chcąc mu wyjaśnić, że nie obawia się innych kobiet. Dla ich związku
lękała się najbardziej nieznanych cech samego Jonasa, a nie tak prostego i bezpośredniego
zagrożenia jak próbująca go uwieść kobieta. W niektórych sprawach ufała mu bez zastrzeżeń.
Jonas nigdy nie zdradziłby jej za plecami. Jednak nie miała wątpliwości, że on w tej chwili
nie jest w odpowiednim nastroju, aby dyskutować o ich związku.
- Latarka jest pod łóżkiem - powiedziała powoli Verity, odpowiadając na pytanie. -
Nie miałam jej gdzie schować, jak pakowałam torbę. - Verity pochyliła się i wyciągnęła duży
reflektor.
Jonas uniósł do góry błagalne spojrzenie.
- Czy schowałaś tam jeszcze jakieś inne moje rzeczy?
- Nie. Tylko to.
- Co za ulga.
Verity zignorowała jego sarkazm i powoli usiadła na łóżku. Nie wiedziała, jak ma go
przeprosić, że nie okazała dość zazdrości, więc postanowiła zmienić temat na
bezpieczniejszy.
- Wiesz co, Jonas? Elyssa i Preston oboje wiedzą, że byłeś testowany w Vincent
College. Preston nic o tym nikomu nie mówił. Twierdzi, że szanuje twoje pragnienie
zachowania tajemnicy. Powiedział tylko Elyssie, dlatego jest taka przekonana o twoich
zdolnościach.
Jonas z pochmurną miną zerknął znad latarki, w której sprawdzał baterie.
- Ile wiedzą o tym, co zaszło w Vincent College? Dowiedziałaś się czegoś?
Pokręciła głową.
- Nie, ale podejrzewam, że wiedzą niewiele, poza tym, że potwierdzono twoje
zdolności parapsychiczne. Prawdę mówiąc, właśnie to tak interesuje panienkę Słoneczko.
Chce współżyć z prawdziwym psychicznym. Może ogarnęły ją wątpliwości co do Prestona.
140
Jej mentorka - kapłanka świątyni - uważa, że twoje geny mogą dać niezwykle utalentowane
potomstwo.
- Zwariowała.
- Elyssa? - Verity spojrzała na Jonasa ironicznie. - Uważam, że Elyssa za bardzo się
daje porwać entuzjazmowi. Właśnie dlatego nie zrobiłam sceny. Właściwie jest całkiem
niegroźna no i to klientka, więc ja...
- Daj spokój. Muszę wracać do pracy. Warwick płaci mi za szczegółowe zbadanie tej
nory, a czas ucieka. Do zobaczenia na kolacji.
Gdy wyszedł z pokoju, Verity westchnęła. Siedziała wpatrując się bezmyślnie w
zakurzony obraz na ścianie i zastanawiała się, dlaczego nie wykazała dość zdrowego
rozsądku, aby wywołać awanturę o inną kobietę polującą na Jonasa.
Jak mogła wytłumaczyć Jonasowi, że nie uważa innych kobiet za zagrożenie? W
porównaniu z prawdziwymi niebezpieczeństwami, które musiał pokonać ich związek, inne
kobiety to była kaszka z mlekiem. Jonas, kochany, pomyślała ze smutkiem, nie wiesz, czym
jest prawdziwy strach i zazdrość. Znam je dobrze, ale nie mają nic wspólnego z innymi
kobietami.
Prawdziwy strach budził ją w środku nocy i zmuszał do rozmyślań, czy łącząca ich
psychiczna więź to wszystko, co trzyma Jonasa u jej boku. Prawdziwa zazdrość nękała ją
wizjami przyszłości, gdy ta więź się rozluźni, albo gdy Jonas odkryje, że już jej nie potrzebuje
do kontrolowania swego talentu. Głęboko w sercu Verity krył się jeszcze jeden lęk. Jonas w
pewien sposób przypominał ojca. Chodziło o tę część Jonasa, która łatwo poddawała się
pokusie przygody i przemocy. Za każdym razem, gdy dostrzegała ślad tej strony jego natury,
zaczynała się zastanawiać, jak długo jeszcze będzie mu wystarczało siedzenie w Sequence
Springs przy niej i dziecku.
Inne kobiety? Nie, Verity mogła tylko wyśmiać takie zagrożenie. Istniały inne sprawy
w ich związku, które wprawiały ją w panikę.
Jednak aż do tej pory nigdy nie przyszło jej do głowy, że Jonas też może się czegoś
lękać. Po raz pierwszy jasno zobaczyła, że nie tylko ona potrzebuje pewności.
Tak bardzo pochłonęły ją własne obawy i lęki, że nie zdawała sobie sprawy, iż Jonas
też się czegoś boi.
Po kilku minutach zastanawiania się nad tym odkryciem Verity przypomniała sobie o
nowych kolczykach. Wstała i podeszła do toaletki, żeby je założyć. Kiedy znalazły się na
miejscu, obróciła głowę w jedną, potem w drugą stronę, sprawdzając efekt.
141
Jonas się mylił - niepotrzebne jej były kolczyki pasujące do koloru oczu. Te czerwone
kryształy były idealne. Kiedy poruszała głową, tańczyły w ich wnętrzu ogniki.
W
szyscy stanowimy jedno w naszej wędrówce ku wyższym poziomom prawdy - z
dziwną intonacją zaczął Yarwood. - Nasza połączona energia to potężna siła. Wspólnie
przekażemy ją kryształowi, gdzie zostanie dostrojona i wzmocniona, a potem nam zwrócona.
Razem tego wieczora wyruszymy w podróż w wyższy wymiar. Razem odnajdziemy stan
odmiennej świadomości, w której bez trudu będziemy mogli pokonać ograniczenia zwykłej
logiki oraz wykorzystać naszą intuicję, aby dotrzeć do nowych odpowiedzi. Razem, musimy
działać razem.
W mrocznym ogrodzie bębnił deszcz. Verity słyszała odgłos kropli rozpryskujących
się o szyby w salonie. Jej lewą dłoń ściskał mocno Jonas, a prawą lekko podtrzymywał Oliver
Crump. Zmrużyła oczy i szybko rozejrzała się po małym kółku ludzi siedzących na podłodze
przed kominkiem.
W pokoju panował mrok, rozjaśniany jedynie blaskiem płomieni. Yarwood pogasił
wszystkie światła, mówiąc, że w ciemnościach łatwiej zharmonizować różne energie
psychiczne. Na środku kręgu leżał duży różowy kryształ. Yarwood wyjaśnił im, że należy
skupić energię psychiczną na kamieniu. Wówczas zgodnie z teorią kryształ powinien
ukierunkować ją i wzmocnić.
Verity zauważyła, że Jonas ma otwarte oczy i znudzoną minę. Po długich naleganiach
Elyssy z niechęcią dołączył do kółka. Spostrzegł spojrzenie Verity i błysnął uwodzicielskim
uśmiechem. Odpowiedziała mu smutną minką. Jak mu już wcześniej wyjaśniła, należało
spełniać zachcianki klienta.
- Wszyscy musimy się skupić - powiedział Yarwood z wyraźną przyganą w głosie.
Verity zrozumiała, że Preston musiał przyłapać ich na wymianie spojrzeń. Posłusznie
zamknęła oczy. Yarwood wrócił do wygłaszanej monotonnym, hipnotycznym tonem
deklamacji.
Jonas zaczął łaskotać środkowym palcem wnętrze dłoni Verity. Nie zwracała na to
uwagi, póki mogła, ale po chwili już nie mogła wytrzymać. Zacisnęła palce i Jonas przerwał.
Gdy tylko rozluźniła ostrzegawczy uścisk, zaczął znowu. Verity dotknęła go kolanem. Jonas
łaskotanie zamienił w długie, delikatne pocieranie, bardzo podniecające. Palec Jonasa zsunął
się powoli z dłoni na przegub i z powrotem w ruchu, który - jak wiedziała - naśladował seks.
142
Aby go ukarać, Verity użyła paznokci, Jonas posłusznie zaprzestał drażnienia jej dłoni
palcem, ale gdy tylko przestała wbijać mu paznokcie w dłoń, znowu zaczął.
Verity rozpaczliwie próbowała skoncentrować się na czym innym. Pomyślała o
legendarnym skarbie, wyobrażając sobie nieruchomą wizję renesansowego mężczyzny
siedzącego przy stole ze skrzynią pełną skarbów za plecami.
Nagle w jej myślach pojawił się błysk.
Zaskoczona, przestała się bawić z Jonasem. On też przerwał, jakby wyczuwając jej
zdziwienie. Znowu pojawiło się uczucie migotania. Różowy kamień leżał w środku kręgu.
Nie świecił, nie zmieniał barwy ani nie działo się z nim nic tajemniczego, jednak kolczyki
Verity nagle się rozgrzały.
Przejęta zmarszczyła brwi i zamknęła oczy. Jej wyobraźnia ciężko pracowała. Preston
Yarwood mówił cały czas, przynaglając wszystkich, aby się bardziej skoncentrowali. Verity
wolałaby, żeby zamilkł. Poczuła nagłą potrzebę skupienia.
Migocący w jej myślach obraz zaczął nabierać kształtu. Siedziała nieruchomo, mocno
ściskając rękę Jonasa.
Tym razem nie przypominało to wypraw z Jonasem do korytarza psychicznego. Było
inaczej. W jej głowie pojawił się niewyraźny obraz, który nie miał nic wspólnego z tunelem
czasu.
Wiedziała, że Jonas wyczuwa jej roztargnienie, bo mocno zacisnął palce na jej dłoni.
Z drugiej strony Oliver Crump również zaczął mocniej ściskać jej rękę.
Verity przyglądała się obrazowi. Mroczny pokój z kamienia. Pod ścianą
zapomnianego pokoiku stała rzeźbiona skrzynia z czarnego drewna.
Nagle owionął ich zimny powiew. Ogień zamigotał i niemal zgasł.
- Maggie musiała gdzieś zostawić otwarte okno - odezwała się Elyssa. - Jak tu zimno.
Jej słowa zakłóciły skupienie. Obraz zniknął nagle z wyobraźni Verity, a kolczyki
wystygły. Siedzący z prawej strony Verity Oliver Crump powoli uwolnił jej ręką. Kiedy
otworzyła oczy, zobaczyła, że przygląda się jej z dziwnym wyrazem twarzy. Jonas ścisnął jej
lewą dłoń tak mocno, że myślała, iż krew przestanie dopływać jej do palców.
- Sądzę, że wystarczy skupiania się na dziś wieczór - oznajmił Jonas wstając i ciągnąc
Verity za sobą. - Już późno, idziemy spać. Dobranoc wszystkim.
- Idę z wami - poparł go Doug Warwick. - Żałuję, że nie ma tu telewizora.
- Przynajmniej mamy gorzałkę - wymruczał Slade, podchodząc do barku. Ukradkiem
otworzył butelkę z lekarstwem. - Całkiem niezłą gorzałkę. - Popił tabletki haustem whisky.
143
Verity wcześniej spostrzegła, że w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin
powiększyły się siniaki Spencera. To całkiem normalne, że krwiak wygląda gorzej po dwóch,
trzech dniach. Wykrzywiła twarz w uśmiechu, mówiąc mu dobranoc, z nadzieją, że nie myśli
o telefonie do adwokata za każdym razem, gdy spojrzy w lustro.
- Każę Maggie znaleźć otwarte okno - wymruczała Elyssa, wychodząc z pokoju. -
Naprawdę nie jest zbyt wykwalifikowaną gospodynią, prawda?
Preston poszedł za nią.
Oliver patrzył przez chwilę uważnie na Verity zza okrągłych okularów w drucianej
oprawie.
- Dobranoc, Verity. Śpij dobrze.
- Chodźmy. - Jonas pociągnął Verity do drzwi, używając więcej siły, niż było to
konieczne. Gdy tylko dotarli do sypialni, zapytał surowo: - Teraz mów, co tam się stało?
Uwolniła rękę z uścisku i usiadła.
- Nie jestem pewna - odpowiedziała szczerze. - Czy też to widziałeś?
- Co miałem widzieć?
- Obraz pokoju. Pokoju z kamiennymi ścianami, w którym stała skrzynia. Jestem
gotowa przysiąc, że to ta sama skrzynia, którą widzieliśmy w wizji. Siedziałam tam w kręgu i
myślałam o skarbie. Zastanawiałam się, gdzie może być, kiedy nagle ten obraz mrocznej
komnaty wskoczył mi do głowy. Myślałam, że może też go widziałeś.
Jonas z pochmurną miną przemierzał niecierpliwie pokój, trąc energicznie kark.
- Tak naprawdę to nic nie czułem ani nie widziałem. Odniosłem tylko wrażenie, że
nagle znalazłaś się gdzie indziej. - Rzucił jej ostre spojrzenie. - Mam nadzieję, że nie
zaczniesz wierzyć w te bzdury o kryształach, energii astralnej i takich tam głupotach.
- Uwierzyłam w twoje parapsychiczne zdolności, prawda? - odcięła się Verity.
Zatrzymał się w połowie drogi przez pokój i spojrzał na nią surowo.
- To co innego.
- Rozumiem. Dziękuję ci, że mi to uświadomiłeś.
- Tak naprawdę to nie widziałaś żadnego obrazu pokoju, prawda? - zapytał.
- Widziałam.
- W wyobraźni.
- Możliwe. - Wzruszyła ramionami. - Albo wychwyciłam czyjeś myśli - powiedziała
powoli, zastanawiając się nad Oliverem Crumpem. - Jonas, nie sądzisz, że w tej grupie ktoś
może mieć prawdziwe zdolności parapsychiczne? Dzisiaj we dwójkę ze względu na klienta
oddawaliśmy się zabawie, ale któreś z nich naprawdę usiłowało przekazać energię
144
kryształowi. A jeśli ktoś z nich naprawdę na coś trafił, a ja zobaczyłam tylko odblask, jak
wtedy, gdy ty używasz swojej mocy?
- Nie mogę uwierzyć, że któryś z tych idiotów jest prawdziwym psychicznym - odparł
zimno Jonas.
- To nie są idioci. Dwoje z nich to nasi klienci. Jeden z pozostałych to bardzo miły
człowiek, badający zioła i kryształy, a jeszcze inny wierzy do tego stopnia w swoje zdolności,
że zapłacił za ich zbadanie.
- Yarwood - zastanawiał się przez chwilę Jonas. - Nadal w to nie wierzę. Gdyby
naprawdę miał jakiś talent, po co miałby namawiać Warwicków, żeby zapłacili mi za
ekspertyzę willi? Mógł zrobić to sam.
- Doug chciał, żeby zrobił to ktoś z uniwersyteckim cenzusem, zapomniałeś? Poza tym
Preston nie twierdzi, że ma talent do psychometrii, tylko że trochę potrafi przewidywać
przyszłość. To nie wystarczyłoby przy poszukiwaniu skarbu, nie wspominając już o
ekspertyzie willi. Elyssa i Preston czuli, że będziesz im potrzebny.
Jonas pokręcił głową.
- Nie wierzę, że Yarwood ma jakiekolwiek zdolności psychiczne. Ten człowiek to
oszust, zwykły oszust.
- I to taki, który uwierzył w swoje kłamstwo.
- Tacy są najniebezpieczniejsi.
Verity spojrzała na Jonasa.
- Wchodzimy dziś w nocy w ukryty korytarz?
- Ja wchodzę na pewno, jednak sądzę, że ty powinnaś zostać.
- Już o tym rozmawialiśmy. Nalegam, bo musimy iść razem. Ostrzegam cię, że jeśli
będę musiała, pójdę za tobą.
- Nie podoba mi się to - stwierdził, ale było widoczne, że nie ma zbyt wielkiej nadziei
na przekonanie Verity, żeby została.
- Musimy oboje być bardzo ostrożni. - Wstała. - Jestem gotowa, jeśli i ty jesteś gotów.
- Verity...
Stała już przy gobelinie i odsuwała go na bok.
- Obawiam się, Jonas, że cię nie opuszczę.
- W zdrowiu i chorobie? - spytał cicho.
W jego złotych oczach zobaczyła napięcie.
Odwróciła nerwowo wzrok.
- Lepiej się pośpieszmy, jeśli chcemy się choć trochę dzisiaj przespać.
145
- Tchórz - wymruczał. Podniósł latarkę i zapalił. - Stoisz dwa kroki za mną i nie
dotykasz niczego, czego ja nie dotknąłem, ani nie wchodzisz nigdzie, gdzie mnie przedtem
nie było.
- O tak, Wielki Psychiczny Łowco Nocy.
- Odezwij się tak raz jeszcze, to przywiążę cię do łóżka i zostawię, a sam obejrzę
tunel.
Verity zamilkła i uśmiechnęła się najpiękniej, jak umiała. Jonas westchnął i wziął do
ręki jej niepotrzebną już laskę. Zważył w ręku na próbę i wszedł do kamiennego korytarza.
- Nadal tu jest? - spytała Verity, wchodząc za Jonasem.
- Co nadal tu jest? - Jego głos wywołał ciche echo w korytarzu.
- Szkielet.
- Naturalnie, że wciąż tu jest. Jak sądzisz, dokąd mógł się udać?
Nie chciała zajrzeć za kamienne drzwi.
- Tylko pytałam. Do czego będzie ci potrzebna laska?
- Do szukania pułapek.
- Dobry pomysł.
- Dziękuję - odpowiedział z sarkazmem. - Nie wiem, na ile się przyda. Chyba będzie
lepiej, jak będę polegał na swoich psychicznych zdolnościach i śladach stóp, które zostawił
Digby czy jego kumpel. Nic nam nie grozi, jeśli będziemy szli tak jak inni.
Powoli przemierzali ukryty korytarz, podążając za odbitymi w kurzu śladami stóp.
Jonas prowadził; rzadko się odzywał.
Przez jakiś czas szli korytarzem skręcającym potem pod kątem prostym. Nagle Jonas
zatrzymał się i ukucnął. Przyglądał się kilkunastu stopniom prowadzącym ostro w dół.
- Korytarz znajduje się nadal między ścianami i schodzi na niższe piętro. - Zerknął
przez ramię. - Uważaj na tych stopniach. Są bardzo wąskie.
- Nie martw się, nie mam zamiaru raz jeszcze skręcić kostki. Czy ślady pochodzą
właśnie z tego kierunku?
- Tak. Digby musiał chodzić tędy kilka razy. Wygląda na to, że ktoś inny też tu był.
Trudno rozeznać się w tym kurzu, ale jestem gotów przysiąc, że tu widać dwa różne ślady
stóp.
- Digby i ten, kto go zabił. - Verity zadrżała.
- Prawdopodobnie. - Jonas wyprostował się i ruszył po stopniach w dół. - Te schody
chyba mijają pierwsze piętro. Wygląda na to, że idziemy dalej niż jeden poziom.
- Czy w renesansowych domach były piwnice?
146
- W tym jest. Było to połączenie magazynu i lochów. Miałem zamiar sprawdzić ją
jutro.
- Maggie Frampton wspomniała o sali tortur, prawda?
Schody prowadziły w nieskończoną ciemność. Promień latarki ją przecinał, ale nie
muskał nawet większej części mroku. Verity powtarzała sobie, że nie cierpi na klaustrofobię i
nie boi się ciemności. Jednak musiała przyznać, że coś wywoływało zimne dreszcze wzdłuż
kręgosłupa.
Schody gwałtownie się skończyły. Jonas zatrzymał się na ostatnim stopniu i oświecił
latarką nowy korytarz.
- Korytarz jest tak zaprojektowany, że może krążyć wokół całej willi - stwierdził z
niezadowoleniem. - Możemy spędzić tygodnie na oglądaniu.
- Nie mamy tygodni, tylko kilka dni. - Verity popatrzyła na niesamowite cienie
rzucane na ściany. - Po co budować tajne przejście, które po prostu krąży wokół domu?
Muszą być jeszcze inne wyjścia poza tym w naszej sypialni.
- Wygląda na to, że Digby lub jego przyjaciel znalazł tylko jedno - stwierdził Jonas,
przyglądając się śladom odbitym w kurzu.
- O co ci chodzi? - Verity podeszła bliżej.
- Wygląda na to, że jeden rodzaj śladów wychodzi prosto z tego odcinka ściany.
Prawdopodobnie są tu jeszcze jedne ukryte drzwi. Pozostałe ślady przychodzą z innego
kierunku w tym cholernym korytarzu.
Jonas omiótł kamienne ściany światłem latarki.
- Przy odrobinie szczęścia zastosowano tu taki sam mechanizm, jak w drzwiach
otwierających się w naszym pokoju. Proszę bardzo - dodał z satysfakcją w głosie. - Jeszcze
jeden dowód na renesansowe umiłowanie harmonii, proporcji i symetrii. Mechanizm w tych
drzwiach znajduje się dokładnie w tym samym położeniu, co na drugim końcu korytarza. Stań
z tyłu.
- Jonas, uważaj.
- Będę uważał, ale nie sądzę, żeby tutaj ukryto jakąś pułapkę. W tamtych drzwiach ich
nie było. - Przesunął palcami między kamieniami, zatrzymując się w różnych miejscach, i
delikatnie naciskał. Spotkała go w końcu nagroda, gdy rozległ się niemal ludzki jęk. W
kamiennej ścianie pojawiła się rysa i powoli do środka uchyliły się ciężkie drzwi.
Verity gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy Jonas oświetlił latarką pomieszczenie
przypominające komnatę strachu w muzeum figur woskowych.
- Czy to miłosne gniazdko Maggie i Digby'ego? - spytała oszołomiona Verity.
147
- A ty mi mówisz, że lubię wynaturzony seks - zakpił Jonas, wchodząc do pokoju.
Wypełniały go groźnie wyglądające maszyny, łańcuchy, kajdany i inne podobne narzędzia
zadawania bólu. Skierował promień latarki na ścianę. - Ładna kolekcja biczy.
- Jonas, jak możesz znieść to miejsce? - spytała Verity, wchodząc powoli za nim. -
Jeśli te straszne przedmioty naprawdę pochodzą z renesansu, muszą wywoływać straszne
wibracje.
- Nic nie czuję - odparł pogodnie Jonas. Dotknął zwisającego ze ściany długiego
łańcucha zakończonego kajdanami. - Nic a nic. - Obrócił kajdanki i przyjrzał się im dokładnie
w świetle latarki. Nagle zachichotał.
- Zauważyłeś coś śmiesznego? - spytała Verity.
- Wyprodukowano je w Hongkongu. Następne fałszywe antyki, kochanie. Tak jak
meble w pensjonacie.
- Och, co za ulga. - Verity rozejrzała się z dezaprobatą. - Jak można zbierać fałszywe
antyki tego rodzaju? To niesmaczne. Nie potrafię sobie wyobrazić skrzywionego umysłu
kogoś, komu sprawiałoby przyjemność kochanie się w takim miejscu. Maggie wygląda na
taką miłą osobę. A co do Digby'ego, wyobrażałam go sobie jako godnego szacunku, jeśli
nawet trochą ekscentrycznego uczonego. Nigdy nie przyszło mi do głowy... - przerwała. -
Jonas, to rzuca zupełnie nowe światło na osobę Digby'ego Hazelhursta.
Jonas rozjaśnił się w uśmiechu.
- Nie mogę się doczekać końca tej ekspertyzy, bo chcę napisać biografię tego
człowieka. - Znalazł przełącznik i zapalił światło. - Widocznie Hazelhurst uważał ten pokój za
bardzo ważny, skoro doprowadził tu prąd. - Jonas zdjął bicz ze ściany i dokładnie go obejrzał.
- Nie jestem pewna, czy jakiś poważny wydawca opublikowałby biografię Digby'ego.
Jonas, na miłość boską, odłóż ten bicz.
Roześmiał się cicho, przeciągając batem po palcach.
- Można się dużo nauczyć od takiego godnego szacunku uczonego jak Digby.
- Nie patrz tak na mnie.
Jonas lekko strzelił batem i Verity przestraszona podskoczyła, gdy bicz otoczył ją w
pasie. Wcale nie bolało. Jonas łagodnie pociągnął za rękojeść i Verity znalazła się przy nim.
- To nie jest zabawne - oznajmiła obrażonym tonem. Złapała za koniec bicza i zaczęła
odwijać. - Jest zrobiony z aksamitu - zawołała ze zdumieniem. - Nic dziwnego, że nie bolało.
- Chcesz poeksperymentować z innymi przyrządami? - spytał Jonas z miną pełną
nadziei.
148
- Z całą pewnością nie chcę - odparła Verity kończąc zwijanie bata. - Odłóż to
natychmiast na miejsce.
- Nigdy nie pozwalasz mi na odrobinę uciechy. - Odłożył aksamitny bat.
Verity przyjrzała się podłodze.
- Widzę, że Maggie tu sprząta. Bez wątpienia z sentymentu. Zastanawiam się, co tu z
Digbym robili.
- Założę się, że takie rzeczy, które wywołałyby ceglasty rumieniec na policzkach
takiej świętoszki jak ty.
- Ktoś coś mówił o dziwakach. - Puściła kajdanki, które oglądała, i spojrzała na
Jonasa. - Co teraz? Z powrotem do korytarza?
- Chyba nie. Robi się późno i powinnaś się przespać. Wracamy do pokoju. Nie ma
potrzeby się przedzierać. - Przeszedł przez salę tortur i otworzył drzwi. - Możemy skorzystać
z głównej drogi. Nie ma sensu wracać zimnym korytarzem.
- Co będzie, jak ktoś nas zauważy?
- Powiemy, że chciałaś się napić wody, a ja dotrzymywałem ci towarzystwa.
Bez żadnych przygód dotarli na drugie piętro. Kiedy mijali drzwi do pokoju Elyssy,
ich uwagę zwróciły podniesione głosy.
- Yarwood jest z Elyssą - zauważyła Verity, gdy przemykali obok. - Ciekawe, o co się
kłócą.
Jonas rzucił na zamknięte drzwi zamyślone spojrzenie.
- Nie wiem, ale chyba to coś poważnego. - Zatrzymał się, żeby posłuchać.
Verity zmarszczyła brwi.
- Pamiętasz, co Cailtin mówiła o Yarwoodzie? Że jest niebezpieczny. Może
powinniśmy się wtrącić.
- Ostatnią rzeczą, jaką robi osoba zdrowa na umyśle, jest wtrącanie się w kłótnie
dwojga sypiających ze sobą ludzi. To ty mówiłaś, że mają ze sobą romans, prawda?
- Tak mówił Slade. Yarwood wydaje się wściekły, prawda?
Podniesiony głos Prestona Yarwooda ledwie dało się słyszeć przez drewniane drzwi.
- Ty napalona dziwko - krzyczał Yarwood. - Do diabła, co to znaczy, że chcesz, żeby
wszystko między nami było skończone? To ja pierwszy uruchomiłem twoje psychiczne
możliwości, pamiętasz?
- Ależ Prestonie, wiesz przecież, że nie ma w tym nic osobistego. Bardzo cię
podziwiam, ale Sarananta mówi, że muszę poszukać innego towarzysza.
149
- W dupie mam Saranantę! Wiem, o co ci chodzi. Chcesz się pieprzyć z Quarrelem,
co? Nie mam zamiaru pozwolić ci pozbyć się mnie w taki sposób tylko dlatego, że chcesz
wskoczyć do łóżka z jakimś odmieńcem, bo uważasz, że ma większą moc psychiczną.
- Prestonie, proszę, krzyk nie jest konieczny. Postępuję jedynie zgodnie z radą
Sarananty. Jest moją duchową przewodniczką. Wiesz o tym.
- Będę wrzeszczał tak długo, jak mi się będzie żywnie podobało, do cholery. Nie
wykorzystuj Sarananty jako wymówki. Napalasz się na Quarrela, bo myślisz, że ma
psychiczną moc. Mam więc dla ciebie nowinę. Tylko ja w tym gronie mam prawdziwe
zdolności. Quarrel to szalbierz.
- Nie!
- Nie znalazł skarbu, prawda? Jest szalbierzem i tyle. Nie obchodzi mnie, co
powiedzieli tamci z laboratorium. Od początku wiedziałem, że tak będzie. Podejrzewałem to
już, kiedy byłem w Vincent i okazało się, że miałem rację. Quarrel nic dla nas nie znalazł.
Jeśli chcesz się przespać z kimś naprawdę obdarzonym mocami psychicznymi, śpij ze mną,
dziwko.
Verity obrzuciła Jonasa niespokojnym spojrzeniem.
- Strasznie jest wściekły. A jeśli ją skrzywdzi? Zapukam do drzwi. Udam, że chciałam
porozmawiać z Elyssą i nie wiedziałam, że ktoś jeszcze jest w pokoju. - Podniosła rękę, żeby
zapukać.
Jonas chwycił ją za przegub.
- Nie, nie zapukasz do drzwi. Zostawisz wszystko tak, jak jest. - Jonas pociągnął ją z
całej siły za sobą. Doprowadził ją do ich pokoju i wpychał właśnie do środka, gdy na końcu
holu z hukiem otwarły się drzwi. - Ruszaj się, Verity.
Nie miała wyboru.
Jonas zamknął za sobą drzwi, oparł się o nie i odetchnął z ulgą.
- Zdaje się, że Yarwood odkrył, iż panienka Słoneczko poszukuje nowych dawców
spermy.
150
Rozdział dwunasty
S
ztorm przeszedł w nocy, ale następny był już w drodze. Verity przystanęła pod
ociekającymi kroplami deszczu sosnowymi gałęziami i wpatrzyła się w zimne, stalowe fale
cieśniny. Widziała daleko prom stanu Waszyngton przesuwający się z gracją między
rozrzuconymi na morzu wyspami.
Rano coś zmusiło ją do wyjścia z ciemnej willi. Atmosfera była bardzo napięta. Mieli
na to wpływ Elyssa i Preston Yarwood, wciąż ze sobą skłóceni. Oliver Crump wydawał się
bardziej zatroskany niż zwykle, a Slade Spencer zaraz po śniadaniu zaszył się w salonie. Nie
zdradzał zainteresowania dalszym penetrowaniem willi. Verity wyczuła, że ta zabawa już mu
się znudziła.
Doug Warwick popłynął motorówką do miasteczka na innej wyspie, tłumacząc, że
musi zadzwonić do pośrednika zajmującego się sprzedażą willi. Maggie Frampton jak zwykle
zajęła się nie kończącym się sprzątaniem. Całe życie Maggie kręciło się wokół domu.
Verity myślała o przyłączeniu się do Jonasa, który miał obejrzeć niższy poziom willi,
ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Chciała zostać sama. Musiała coś przemyśleć.
Kiedy prom zniknął z pola widzenia, Verity odwróciła się i ruszyła w dalszą
wędrówkę brzegiem wyspy Hazelhursta. Myślała o Jonasie. Nie mogła się pozbyć uczucia, że
go zawiodła i nie ofiarowała mu czegoś, czego bardzo potrzebował.
Nie dała mu pewności.
Bardzo poruszyła ją świadomość, że on potrzebuje tego równie mocno jak ona. Tak
bardzo martwiła się o swoją przyszłość z nim, że nie zauważała jego lęków i obaw.
Natomiast on dobrze widział, że przez kilka ostatnich tygodni odsunęła się od niego;
dość często próbował do niej dotrzeć i dowiedzieć się, o co chodzi. Zmartwiło go, że nie
powiedziała mu o dziecku, gdy tylko nabrała podejrzeń, że jest w ciąży. Kiedy na dodatek nie
przyjęła jego oświadczyn, poczuł się urażony i rozzłoszczony.
Jonas miał prawo czuć się niepewny. Niepewność wyszła na jaw poprzedniego dnia
po południu, gdy Verity nie okazała zazdrości po usłyszeniu oburzającej propozycji Elyssy.
Przez ostatnie kilka lat Jonas prowadził niespokojne, samotne życie. Nękały go duchy
przeszłości. Stale groziło mu, że zapanuje nad nim parapsychiczny talent, którego nie potrafił
151
kontrolować. Taki człowiek potrzebował poczucia bezpieczeństwa i pewności, które powinna
mu dać ukochana kobieta. Zbyt wiele w jego życiu było spraw niepewnych i zawodnych.
Verity wiele myślała w nocy. Obudziła się rano z wyrzutami sumienia i nowym
spojrzeniem na Jonasa Quarrela. Miała do siebie żal, że ostatnio za bardzo pochłonęły ją
własne problemy. Nie zwracała dostatecznej uwagi na uczucia Jonasa.
Obeszła urwisty zakręt i zatrzymała się, żeby spojrzeć w dół do zatoczki. Już miała
pójść dalej, gdy zobaczyła małą łódkę wyciągniętą w połowie z wody i przywiązaną do
konara sosny. Była dość krótka, ale wąska i wyglądała na szybką. Rozejrzała się dookoła,
szukając przybysza. Nie spostrzegła nikogo. Na kamienistym brzegu nie zostały żadne ślady.
Verity postanowiła, że powie Dougowi Warwickowi, że na wyspie mogli znaleźć się
goście.
Odwróciła się i poszła jeszcze kawałek, zanim doszła do wniosku, że orzeźwiający
wiatr jest za zimny, aby wędrówka była przyjemna. Skręciła i zaczęła wracać do willi.
Nadszedł czas, żeby pomóc Maggie przy szykowaniu lunchu.
Kiedy Verity przyszła, Maggie nie było w kuchni. Doug Warwick jeszcze nie wrócił z
wyprawy do miasteczka. Crump i Spencer siedzieli w salonie, ale Verity nie miała ochoty na
rozmowę. Skierowała się do swojego pokoju.
Jednak Jonasa nie było w sypialni. Domyśliła się, że jest bardzo zajęty zarabianiem
wynagrodzenia za ekspertyzę. Verity postanowiła sprawdzić, jak mu idzie. Schodziła właśnie
do głównego holu, gdy natknęła się na Maggie Frampton.
- Hej, szukasz pana Quarrela? - spytała Maggie, zaskakująco chętna do udzielenia
pomocy. - Coś mi się zdaje, że postanowił sprawdzić lochy. Widziałam z nim panienkę
Słoneczko. - Maggie z dużą przyjemnością podzieliła się tą informacją.
- Dziękuję, Maggie. - Rozzłościła ją myśl o wspólnym oglądaniu przez Elyssę i Jonasa
sali tortur. - Czy był z nimi Preston?
- Nie. Pan Yarwood jest w swoim pokoju. Nie ma dobrego humoru, mogę cię
zapewnić. Wygląda na to, że się pożarli z panienką Słoneczko, co nie? - stwierdziła Maggie z
zachwytem.
- Chyba tak - zgodziła się Verity. - Przepraszam, Maggie. Wydaje mi się, że
powinnam zobaczyć, jak przebiegają poszukiwania skarbu.
- Zrób to. Ale już teraz mogę ci powiedzieć, że tu nie ma żadnego skarbu. Tylko
wielki, smutny, stary dom, którego nie lubił nikt poza mną i Digbym. Teraz Digby odszedł, a
mnie nawet nie dali szansy zadbania o to miejsce. - Maggie potrząsnęła głową i odeszła
korytarzem. Miała na sobie kolejną podomkę z widocznie nieskończonych zapasów.
152
Przyćmione światło zalśniło przez chwilę, odbite w zwykłym metalowym łańcuszku, który
miała na szyi. - Chyba zajmę się lunchem.
- Niedługo przyjdę ci pomóc - zawołała za nią Verity i zdecydowanym krokiem
ruszyła w kierunku kamiennych schodów.
Coś zmusiło ją do zatrzymania się na pierwszym stopniu i obejrzenia przez ramię.
Maggie obserwowała ją z dziwną, wyczekującą miną.
Wie coś, o czym nie mam pojęcia, pomyślała Verity, jednak miała przeczucie, że
wkrótce pozna sekret. Bez większego trudu odnalazła drogę do wnętrza willi, korzystając z
trasy poznanej poprzedniego wieczora, gdy wracali z Jonasem do swojego pokoju. Kiedy
dotarła do drzwi prowadzących do sali tortur, spostrzegła, że są otwarte. Nie zaskoczył jej
dobiegający ze środka słodki, przymilny głos.
- Jonas, pokierowano mną przy podejmowaniu tej decyzji. Otworzyłam się w pełni na
pozytywne siły obecne w moim wnętrzu. Zeszłam w głąb siebie i zasięgnęłam rady duchowej
strony mej natury. Sarananta pomogła mi zrozumieć, iż słuszne jest to, czego szukam.
Zapewniła mnie, że znalazłam się na odpowiedniej drodze. Jestem absolutnie pewna swych
poczynań.
- A ja nie - odezwał się zniecierpliwiony Jonas. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu,
Elysso, czeka mnie tu sporo roboty. Twój brat płaci mi duże pieniądze za raport i chciałbym
go przygotować na czas.
- Nie rozumiesz, Jonas. Czuję, że przez kilka kolejnych wcieleń przygotowywałam się
na ten moment. Cała moc mojego kobiecego ciała rozwijała się przez tysiące lat, aby rosło w
siłę, stawało się płodniejsze i doskonalej dostrojone do idealnego towarzysza. Jesteś moim
psychicznym towarzyszem. Zobaczysz. Kiedy złączymy się w prawdziwej harmonii, w twym
umyśle nie będzie co do tego żadnych wątpliwości.
Jonas przerwał jej.
- Posłuchaj, Elysso. Jestem pewien, że wierzysz we wszystko, co mówisz, ale chodzi o
to, że nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. Nie jestem twoim idealnym psychicznym
towarzyszem. Zaufaj mi w tym względzie, Elysso. Wiem, o czym mówię. Jeśli szukasz
psychicznego ogiera, to wracaj do Yarwooda lub kogoś innego.
- Nie, Jonas, właśnie ty jestem odpowiednim dla mnie mężczyzną. Jestem tego tak
pewna, jak tego, że jutro wstanie słońce. Zdenerwowałeś się trochę, to wszystko. Nie musisz
się denerwować. Wszystko ujrzałam w wizji. Widziałam wszystko na poziomie psychicznym
górującym nad tą płaszczyzną rzeczywistości. Widziałam, jak się kochamy piękną, wolną,
nieograniczoną miłością. Na tamtym poziomie czułam twoją dłoń na mej piersi. Dotknęły się
153
nasze wargi. Czułam twoje nasienie wpływające w głąb mego ciała. Teraz jest najlepszy czas
na połączenie rzeczywistości wyższego poziomu z tą rzeczywistością. To popołudnie jest
idealne. Sprawdziłam astrologiczne wykresy i medytowałam przy krysztale. Wszystko układa
się harmonijnie.
- Chodzi ci o to, że pozostali albo wyszli z willi, albo są zajęci - stwierdził bez
ogródek Jonas. - Przestań, Elysso. Mam tu coś do zrobienia. Verity będzie się zastanawiała,
gdzie jestem.
- Verity też wyszła z domu. Zresztą jestem pewna, że zrozumie. Wyczuwam w niej
bardzo świadomą psychicznie kobietę. Ona i ja jesteśmy siostrami, tak jak są nimi wszystkie
kobiety. Wie w głębi swego serca, że ty i ja musimy ze sobą obcować. Zgodzi się na to.
- Do diabła, nie znasz zbyt dobrze Verity, prawda?
- Właściwie - odparła Elyssa przymilnie - nie musi nawet o tym wiedzieć, jeśli wolisz
zachować tajemnicę.
- Elysso, jeśli zaraz stąd nie wyjdziesz, ja to zrobię. Do jasnej cholery, Elysso, zejdź
mi z drogi! Co ty sobie wyobrażasz? Elysso, nie rób tego. Do diabła, wychodzę stąd. Możesz
wyjaśnić bratu, dlaczego opóźnia się raport dla niego.
Dalszy ciąg protestów Jonasa nagle został przerwany.
Verity nie mogła już dłużej czekać. Otworzyła szeroko drzwi do sali tortur i stanęła w
progu, patrząc spod przymrużonych powiek na Elyssę w ramionach Jonasa.
Jonas zobaczył Verity w drzwiach i na chwilę zupełnie osłupiał. Właśnie wyzwalał się
z niechcianego uścisku Elyssy Warwick, gdy drzwi do komnaty otwarły się z trzaskiem i
ujrzał w nich wyraźnie rozjuszoną kochankę. Uświadomił sobie, że do tej pory nigdy jeszcze
nie widział na jej twarzy wyrazu tak wściekłego oburzenia.
- Verity! - Gniewnie się otrząsnął i uwolnił od Elyssy. - Verity, posłuchaj, to nie tak,
jak myślisz - zaczął szybko. Potem przerwał, bo nie był pewien, co sobie pomyślała. W końcu
wczoraj nie wyglądała na szczególnie zmartwioną, gdy Elyssa prosiła ją o pożyczkę.
Do diabła z tym. Jonas postanowił, że odłoży tłumaczenia na później. Jak się okazało,
nie musiał nic mówić. Zajęły się tym Verity i Elyssa. Siostry, co? Nigdy w życiu nie widział
dwóch kobiet, które mniej były podobne do siebie niż Verity i panienka Słoneczko. Jonas
oparł się o ścianę w pobliżu zwisających na łańcuchach kajdan, skrzyżował ramiona na piersi
i z zainteresowaniem przyglądał się bitwie.
Nie mógł oderwać wzroku od Verity. Była piekielnie rozsierdzona. Promieniowała
zajadłą furią, która niemal wywoływała pożar w komnacie. Czuł, że podnieca go sam widok
Verity wkraczającej swobodnym krokiem do sali - wyglądała jak prawdziwa pani willi.
154
Verity była niższa od Elyssy i znacznie szczuplejsza, ale szeroko otwarte oczy
rzucające błękitnozielone błyski, grzywa płomiennych loków i królewskie obejście sprawiły,
że całkowicie zapanowała nad sytuacją. Elyssa przypominała pudelkę przed lwicą.
- Sądziłam, że wczoraj dokładnie ci wytłumaczyłam, Elysso, że Jonasa nie da się
wykorzystać do roboty na boku. - W cichym, schrypniętym głosie Verity wyraźnie było
słychać ostrzeżenie. Zbliżała się do Elyssy w tak onieśmielający sposób, że ta bezwiednie
postąpiła kilka kroków do tyłu.
- Verity, proszę, reagujesz przesadnie. Co mam zrobić, żebyś zrozumiała? - spytała
Elyssa błagalnym tonem. - Połączenie Jonasa ze mną jest słuszne. Tak miało być.
Skonsumowanie musi mieć miejsce.
- Spróbuj cokolwiek skonsumować z Jonasem, a ja ci osobiście gwarantuje, że
znajdziesz się na bardzo wysokim psychicznym poziomie. Tak cię kopnę w tyłek, że nigdy
nie zlecisz.
Elyssa zamrugała zdumiona.
- Doprawdy, Verity, nie musisz się aż tak przejmować. Rozmawiamy tu o głębokiej
psychicznej duchowości.
- Czyżby? Odniosłam wrażenie, że rozmawiamy o szybkim numerku z moim facetem.
Jednorazowym skoku. Czy nie tego naprawdę chcesz, Elysso? Możliwości pociupciania się z
chłopem, który ma rzeczywisty parapsychiczny talent? Chcesz sprawdzić, czy jak się otrzesz,
to trochę ci zostanie? Dowiedzieć się, czy jest coś szczególnego w kochaniu się z
prawdziwym psychicznym? Posłuchaj mnie uważnie: nie będziesz miała okazji odkryć, co
tracisz. Raz jeszcze zbliż się do Jonasa, a rozedrę cię na strzępy i wrzucę do cieśniny Puget.
Zrozumiałaś mnie, siostro?! - Łagodne oczy Elyssy wypełniły się łzami.
- Nic nie rozumiesz. Twój umysł jest zamknięty. Nie pojmujesz, Verity? Mieliśmy z
Jonasem doświadczyć niezwykłego seksualnego przeżycia. To moje przeznaczenie. Muszę je
spełnić.
- Kto tak mówi? Wyjdź stąd, Elysso. Teraz. Nie wolno ci nawet podejść do Jonasa,
jeśli mnie przy nim nie będzie. Ruszaj się, ty, kokoto sprzed dwudziestu tysięcy lat!
Elyssa otworzyła szeroko oczy, wybuchnęła płaczem i wybiegła z pokoju pobrzękując
bransoletkami i naszyjnikami. Szloch odbił się głośnym echem w holu.
W zapadłej nagle pełnej napięcia ciszy Jonas poczuł ogarniającą go falę radości. Robił
wszystko, co mógł, aby się powstrzymać do pochwycenia Verity w ramiona i zatoczenia z nią
triumfalnego koła.
155
Jednak zmusił się do pozostania w tym samym miejscu, opierając się ramieniem o
ścianę, gdy Verity odwróciła się do niego. Nie chciał jej zepsuć zabawy. Miała prawo do
złości i za żadne skarby świata nie pragnął jej uspokajać. Wiedział, że w szerokim uśmiechu
ukazuje wszystkie zęby, ale nic na to nie mógł poradzić. Czuł się cholernie dobrze.
Verity przystanęła przed nim. Mocno zacisnęła delikatne wargi. Ściągnięte brwi
tworzyły nad noskiem jedną linię. Oczy były morzem płomieni, a z włosów strzelały iskry.
- Proszę, proszę - wymruczała łagodnym z pozoru tonem. - Wielki, dzielny, odważny
poszukiwacz skarbów został niemal zgwałcony przez klientkę.
- Skonsumowany - poprawił Jonas. - Groziło mi niebezpieczeństwo skonsumowania
przez klientkę, ale ty mnie uratowałaś.
- Uważasz, że to śmieszne? - Verity uniosła wzrok, wyraźnie zaintrygowana
kajdanami zwisającymi ze ściany za plecami Jonasa.
- Uważam, że była to cholernie nieprzyjemna scena, ale na szczęście przyszłaś -
wymruczał Jonas.
- Dlaczego? - nagle rzuciła pytanie Verity. - Nie czułeś pokusy harmonijnego
złączenia z panienką Słoneczko?
- Nie, nie czułem pokusy i dobrze o tym wiesz. Jednak było dość niezręcznie.
- Niezręcznie? - Verity wzięła jedną część kajdan i zaczęła nią bezwiednie machać. -
Niezręcznie to dość ciekawe określenie sceny, którą widziałam. Nie zauważyłam nic
niezręcznego w tym, w jaki sposób Elyssa obejmowała cię za szyję. Mnie wydawała się
całkiem zręczna.
Jonas zachichotał cicho i opuścił ręce. Oparł się jedną dłonią o kamienną ścianę, a
drugą położył na biodrze. Uśmiechnął się demonicznie do Verity.
- Nic o tym nie wiem. Wydawała mi się trochę przyciężka, zwłaszcza u góry.
Człowiek może się udusić wśród tych okrągłości, jeśli nie będzie uważał. Pewnie
przyzwyczaiłem się do takiego jednego chudego rudzielca, który jak się ze mną kocha, to
przypomina mi smukłego, niesamowicie podniecającego dzikiego kota.
- Wydaje ci się, że wszystko ujdzie ci na sucho po kilku pochlebstwach o moim
talencie w łóżku? - Verity uśmiechnęła się złowieszczo. Wciąż trzymała w ręku kajdanki.
- Nie kilka pochlebstw, mnóstwo pochlebstw.
- Mów je szybko, Jonas. - Na jego przegubie zatrzasnęły się kajdanki.
Jonas na kilka sekund zastygł w bezruchu. Demoniczny uśmiech znikł. Spojrzał ze
zdziwieniem na metalowe kółko więżące go przy ścianie.
- Czy to twój pomysł na żart, kochanie?
156
- Nie - odparła i przeszła tam, gdzie wisiała druga część kajdan. - Ani nie bawi mnie
myśl o tobie i panience Słoneczko figlujących wspólnie w sali tortur. Chyba mam dość
ograniczone poczucie humoru. - Przyglądała mu się uważnie, oceniająco. Ujęła drugą część
kajdan.
Jonas uśmiechnął się pocieszająco.
- Najdroższa, przecież cholernie dobrze wiesz, że do niczego by nie doszło. - Biedna
Verity. Naprawdę się przejęła, pomyślał. Nigdy przedtem nie czuła prawdziwej zazdrości.
Naturalnie, nigdy przedtem nie była zakochana, przypomniał sobie z zadowoleniem. Był
pierwszym i jedynym mężczyzną w jej życiu.
- Skąd mam wiedzieć, że do niczego by nie doszło?
Kajdany w jej palcach zataczały powolny, hipnotyczny łuk. Patrzyła na niego
rozszerzonymi ze zmartwienia oczami.
Jonasowi zrobiło się przykro. Zrozumiał, przez co teraz przechodzi. Wolną ręką
dotknął jej policzka.
- Spokojnie, kochanie. Wiem, co czujesz. Cholernie się zdenerwowałem tamtej nocy
po powrocie z Meksyku, gdy zobaczyłem, jak Warwick wnosi cię do domku, pamiętasz? A
kiedy znalazłem leżącego na tobie Spencera, kompletnie się rozkleiłem. Jednak okazało się,
że nic złego się nie stało.
- To było zupełnie co innego - zaprotestowała krótko.
- Diabła tam co innego.
Verity popatrzyła na niego srogo. Nagle, zanim Jonas się zorientował, co ma zamiar
zrobić, szybkim ruchem ręki zapięła mu na przegubie drugą część kajdan. Odskoczyła od
niego, w jej oczach zapłonął nowy błysk.
- Na miłość boską, Verity, co ty sobie do diabła wyobrażasz? - Zerknął na uwięzione
dłonie. Łańcuch był na tyle krótki, żeby można było złączyć dłonie. Był przykuty do ściany.
Nastrój rozbawionego, pobłażliwego zrozumienia szybko zaczął mu przechodzić.
- Zamierzam udzielić ci lekcji, mój drogi. - Verity odwróciła się do niego plecami, aby
obejrzeć kolekcję skórzanych i aksamitnych batów zawieszonych na ścianie. - Jeśli chcesz
bawić się w salach tortur z psychicznymi latawicami, to nadszedł czas, żebyś dowiedział się,
czym ci to grozi. - Wybrała bicz z długą rączką i wiązką miękkich, delikatnych witek na
końcu.
Jonas przyglądał się jej czujnie. Nawet w normalnych warunkach trudno było
przewidzieć zachowanie Verity, a nigdy przedtem nie miał z nią do czynienia, gdy była
rozjuszona z zazdrości.
157
- Odłóż bicz, Verity - powiedział. - Zaszło to już za daleko.
- Nie sądzę. - Podeszła do drzwi i zamknęła je. Potem zasunęła zasuwę. Złowieszczo
zabrzmiał głuchy szczęk zamka. Ruszyła powoli z powrotem w jego stronę, przyglądając mu
się spod przymrużonych powiek. Machnęła lekko biczem. - Chcesz się bawić w salach tortur?
Zobaczmy, czy mogę cię nauczyć paru sztuczek.
Jonasa ogarnął śmiech i gwałtowne pożądanie. Podniecił go widok Verity
wkraczającej niczym bogini zemsty do sali tortur. Poczuł przypływ dzikiej satysfakcji, że
Verity pragnie go tak bardzo, iż gotowa jest o niego walczyć. W głowie kręciło mu się ze
szczęścia, gdy widział tę zaborczość w jej spojrzeniu.
Jednak teraz nie wiedział, co ma myśleć. Zastanawiał się, ile jest w tej grze
prawdziwego gniewu, a ile namiętności.
- Verity - powiedział z wymuszonym spokojem. - Zabawa zaszła za daleko. Gdzie są
kluczyki od kajdan?
Wyjęła je z kieszeni i rzuciła za siebie. Spadły na ziemię z cichym brzękiem, daleko
poza zasięgiem Jonasa. Zmarszczył brwi. Verity powoli zbliżała się do niego z dziwnym
uśmiechem na ustach.
- Lekcja pierwsza - oznajmiła wsuwając rączkę bata do tylnej kieszeni dżinsów. - W
sali tortur nie musisz mieć tyle na sobie. - Zaczęła rozpinać mu koszulę. - W salach tortur na
ogół jest bardzo gorąco.
Jonas jak zaczarowany wpatrywał się w jej palce. Nagle zaschło mu w gardle.
- Verity?
Rozsunęła brzegi koszuli i przeciągnęła smukłymi palcami po włosach na jego piersi.
Musnęła sutek, a Jonas gwałtownie wciągnął powietrze. Dżinsy nagle stały się za ciasne.
- Lekcja druga - wymruczała Verity, klękając przed nim i ściągając najpierw jeden but,
potem drugi. - Nie będziesz ukrywał się w takich miejscach z prostytutkami sprzed
dwudziestu tysięcy lat. Czy to jasne?
- Uwierz mi - odpowiedział Jonas z zaciśniętym gardłem. - To się nigdy nie powtórzy.
- Podniecał się coraz bardziej i coraz szybciej, tak że obawiał się, iż stanie się pierwszym
udokumentowanym przypadkiem samorzutnej eksplozji człowieka. Verity wstała. Jej dłonie
zajęły się suwakiem przy jego spodniach. - Skarbie, chyba naprawdę nie masz zamiaru tego
tak ciągnąć, co?
- Wierzę w skuteczność bardzo szczegółowej lekcji. - Suwak zasyczał pod jej ręką.
Palce zagłębiły się do środka i Verity uśmiechnęła się z zadowoleniem z tego, co tam
158
znalazły. Jonas głęboko odetchnął. Verity wsunęła dłonie pod pasek i ściągnęła spodnie z
bioder Jonasa.
Jonas jęknął, czując dotyk jej miękkich, ciepłych dłoni na nagiej skórze. Spojrzał w
dół i zobaczył swoją męskość wystającą z materiału spodenek. Verity nie musiała długo
namawiać go, aby do końca zrzucił dżinsy. Wtem zerknął na podłogę.
- Verity, to chyba nie jest najlepszy pomysł. Chodźmy na górę, do naszego pokoju.
Ktoś może tędy przechodzić i zainteresować się, co się dzieje. - Och, Boże - Jonas zamknął
oczy, gdy otuliła go dłońmi. Jej paznokcie delikatnie drażniły ciężką, pulsującą męskość. -
Verity, to szaleństwo.
- Tortura. Pomyśl, że to tortura.
- Dobrze, to tortura. Chyba jej nie przeżyję. - Wziął kilka głębokich oddechów,
próbując się opanować. Ma takie wspaniałe ręce, pomyślał w rozmarzeniu. Dokładnie
wiedziała, gdzie i jak go dotykać. Poczuł jej palce drażniące pełne, napięte półkule u
podstawy i bezwiednie wygiął ku niej biodra.
Verity puściła go i Jonas rozczarowany zaklął. Próbował jej dosięgnąć, przyciągnąć do
siebie blisko, aby skończyła to, co zaczęła. Jednak łańcuchy kajdan napięły się tylko i Jonas
otworzył oczy, pomrukując z niezadowolenia. Widok zaparł mu dech w piersi.
Verity rozpinała bluzkę. Zaraz zauważył, że nie miała na sobie stanika. Rozpinała
guziki prowokująco powoli, pozwalając, aby materiał rozchylając się ukazywał miękką
krągłość piersi. Nie zdjęła bluzki po rozpięciu. Zostawiła luźno, tak że materiał poruszał się
przy jej każdym geście, to odsłaniając, to ukrywając różowe sutki.
Jonas wpatrywał się w nią zachłannie, jeszcze bardziej rozgorączkowany widokiem
sterczącego sutka ukazującego się w mroku, jest tak samo podniecona jak ja, przyszło mu do
głowy. Ta myśl niemal doprowadziła go do szaleństwa.
Jeszcze nie mógł się rozbroić, powiedział sobie. Było zbyt dobrze, aby wszystko
zmarnować wczesnym, nie planowanym ujściem. Chciał zobaczyć, jak daleko posunie się
Verity. Musiał się dowiedzieć, co sobie wymyśliła. Kiedy sięgnęła po miękki bicz do kieszeni
dżinsów, pokręcił głową ze zdumieniem.
- Nie ośmielisz się - szepnął.
- Nie? - Przyglądała mu się bacznie, w skupieniu marszcząc brwi. Potem jakby na
próbę wyciągnęła przed siebie bicz.
- Przysięgam ci, Verity, jeśli spróbujesz coś zrobić tym biczem, to ja... Rany...
159
Aksamitne paski przesunęły się łagodnie po jego udzie i ruszyły w górę, aby podrażnić
sterczącą męskość. Jonas szarpnął się do tyłu. Musnęła go z drugiej strony, łaskocząc go
miękkim materiałem. Członek jeszcze się powiększył.
- Nieźle jak na psychicznego - wymruczała z drażniącym uśmieszkiem.
Jonas z trudem przełknął śliną i jeszcze raz głęboko odetchnął.
- Verity, a niech to, kiedy się uwolnię, to mi za wszystko zapłacisz.
- Ostrzegałam cię tamtej nocy, kiedy przywiązałeś mnie do baldachimu, że pewnego
dnia wyrównam rachunki.
Zakręciła biczem tak, że aksamit ciaśniej objął Jonasa. Potem delikatnie pociągnęła,
paski zacisnęły się na nim i niechętnie rozplątały.
- Verity, sama nie wiesz, co robisz - ledwie wydobył słowa.
- Nie wiem? - Uklękła przed nim i zastąpiła witki bicza gorącymi ustami. Jonas
wpatrywał się w jej głowę i walczył z całych sił, aby zachować panowanie nad sobą. Napiął
wszystkie mięśnie z wysiłku. Świat wypełniała mu lisica o płomiennej grzywie, która
najwyraźniej uważała go za swoją wyłączną własność. Pomyślał o rosnącym w niej dziecku i
chciał krzyczeć, aby wszyscy wiedzieli o jego zwycięstwie. Kiedy już był pewien, że za
chwilę eksploduje, Verity go puściła.
Ciężko oddychał; znalazł się o krok od krawędzi i teraz odzyskał odrobinę panowania
nad sobą. Patrzył, jak Verity odkłada bacik i rozpina dżinsy. Jonas przyglądał się
zafascynowany, jak wysuwa się z ubrania. Zgrabnie pozbyła się bielizny, a Jonas zacisnął
szczęki. Zaczynał się poddawać.
Odwróciła się do niego plecami i teraz w skupieniu patrzył na cudowne, podniecające
linie jej tyłeczka. Mógł cały dzień bez znudzenia na nie patrzeć.
Jednak Verity miała inne plany. Ciągnęła w jego stronę obitą materiałem ławkę.
- Co jest, do diabła? - zapytał, gdy dopchnęła ławkę do jego nóg.
- Rozsuń nogi - zażądała.
Zrobił to niechętnie, niepewny, o co jej chodzi. Ustawiła ławkę między jego udami,
Jonas poczuł się bezbronny. Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.
- Co teraz, pani oprawczyni?
- Siadaj!
Usłuchał i stwierdził, że łańcuchy miały akurat tyle luzu, aby mógł usiąść na ławce z
szeroko rozstawionymi stopami.
- Kochanie, wpędzisz mnie do grobu.
160
- Przeżyjesz. Może. -W jej oczach płonęło pożądanie, gdy podeszła do niego. Zgięła
kolano i usiadła okrakiem na ławce. Znalazła się bardzo blisko.
Jonas wciągnął do płuc korzenny, kobiecy zapach jej podniecenia i pomyślał, że zaraz
wystrzeli. Raz jeszcze bezwiednie wyciągnął ramiona, aby ją objąć i przyciągnąć do siebie,
ale łańcuchy mu na to nie pozwoliły. Rozluźnił się i zaklął cicho ze złości.
Verity ostrożnie usadowiła się na jego udach. Uchwyciła delikatnymi palcami jego
męskość, a potem powoli wsunęła w siebie. Robiła to niespiesznie, pozwalając ciału na
przygotowanie się na wejście.
Jonas gwałtownie wciągnął powietrze i zmusił się do wytrzymania tej słodkiej tortury.
Czuł znajomy, początkowy opór, potem otulające go miękkie płatki, aż wreszcie znalazł się u
kresu wąskiego przejścia. Odetchnął, bo długo wstrzymywał oddech. Verity zacisnęła palce
na jego ramionach i odchyliła głowę do tyłu. Zaczęła się unosić.
Jonas był na pół oszołomiony. Ogarnięta płomieniem namiętności była taka piękna.
Słodka, podniecająca, drżąca z pożądania.
Pragnęła go. Jonasa nigdy nikt tak nie pragnął ani nie potrzebował jak Verity.
- Verity - głos Jonasa był schrypnięty z żądzy. Wiedziała, że już nie wytrzyma. Miała
go w swej mocy, całkowicie na jej łasce. Nie miał żadnych szans. Kiedy pochyliła się ku
niemu, niemal brutalnie wepchnął język w jej usta, szukając gorącego mroku wnętrza. Poczuł,
że się zaciska, tak jak zwykle przed samym szczytem. Usłyszał cichy jęk i jego
rozgorączkowane ciało poddało się.
Jonas nie próbował nawet tłumić schrypniętego okrzyku rozkoszy towarzyszącego
jego szczytowaniu. Pławił się w wybuchu ulgi, który rozdarł jego ciało i pulsował ciężko we
wnętrzu Verity, aż poczuł się zupełnie wyczerpany.
Opadła na niego, oparła głowę na ramieniu i oddychała szybko. W zagłębieniu między
piersiami lśniła warstewka potu. Jonas, głęboko odprężony, wdychał zapach jej włosów, rude
loki ocierały mu się o nos.
- Kochasz mnie, co? - wycedził, gdy wreszcie odzyskał panowanie nad głosem.
- Bardziej niż kogokolwiek na świecie. - Nie poruszyła się.
- Nie pozwolisz żadnej latawicy w gorących majtkach mnie tknąć?
- Lepiej już nigdy nie dopuszczać do tak kompromitującej sytuacji - ostrzegła go
szybko Verity. Oczy jej błyszczały z rozmarzenia i rozkoszy, gdy uniosła głową i spojrzała na
niego. - Nie mówiąc już nic o tym, jak mogłabym się odegrać następnym razem. Słyszysz
mnie, Jonas?
161
- Słyszę - wyszeptał. Zacisnął dłoń w pięść i z całej siły pociągnął łańcuch. Słabe,
aluminiowe zapięcie rozpadło się z głośnym trzaskiem i uwolniło rękę. Zrobił to samo z
drugim ramieniem.
Verity wpatrywała się w jego uwolnione ręce. Była oburzona.
- Oszukiwałeś. Myślałam, że naprawdę jesteś przykuty. Mogłeś się w każdej chwili
uwolnić.
Jonas roześmiał się cicho i mocno ją do siebie przytulił.
- Nie byłem wolny od dnia, w którym cię spotkałem, ty mała tyranko. A za skarby
świata nie chciałbym, żeby ominęły mnie takie tortury.
Pocałował ją mocno. Usłyszał, jak tanie aluminiowe kajdanki z brzękiem obijają się o
kamienną ścianę.
Już nie robią tak solidnego wyposażenia lochów jak kiedyś, pomyślała.
162
Rozdział trzynasty
W
czasie lunchu panowała napięta atmosfera. Maggie Frampton podała lasagne bez
mięsa i minestrone, które pomogła jej przygotować Verity, ale nawet nie zadała sobie trudu,
żeby wygłaszać kąśliwe uwagi o braku zwierzęcego białka. Verity zauważyła, że Maggie jest
rozkojarzona.
Elyssa też nie była zbyt rozmowna, czego Verity nie żałowała. Zauważyła, że Elyssa
bardzo stara się ignorować Yarwooda, Jonasa i ją. Odzywała się tylko po to, aby spytać
Olivera Crumpa o kryształy lub warknąć na Maggie, że za wolno się rusza. Panienka
Słoneczko wiele utraciła ze swej słodyczy i pogody. Slade Spencer był tak samo ponury i
podenerwowany jak zwykle.
Doug Warwick i Jonas, widocznie nieświadomi napiętej atmosfery, siedzieli przy
końcu stołu i całkowicie pochłonięci rozmową rozważali spostrzeżenia Jonasa oraz ogólny
zarys raportu.
- Nie możemy twierdzić, że willa jest przykładem czystego stylu okresu renesansu -
powiedział Jonas. - Dlatego musimy podkreślić historyczne znaczenie tego miejsca. Nie
martw się, wszystko właściwie zabrzmi i wywrze odpowiednie wrażenie, zwłaszcza jeśli
weźmiesz pod uwagę fakt, że w tych okolicach nie masz zbyt wielkiej konkurencji. Gdyby ten
dom stał we Włoszech, ciężko byłoby kogoś przekonać, że to historyczny skarb, ale
prawdziwe renesansowe wille niezwykle rzadko spotyka się w Ameryce Północnej. Sądzę, że
mogę sklecić coś, co olśni twoich przyszłych inwestorów.
- Dobrze - odparł Warwick z wyraźną ulgą. - Chciałbym, żeby ten interes doszedł do
skutku.
Spencer odezwał się szyderczo.
- Sklecenie raportu to niezła robótka dla faceta z tytułem doktorskim, co Quarrel?
Zupełnie jak branie forsy za napisanie oszukańczej reklamy, żeby przepchnąć sprzedaż
nieruchomości. Niewiele ma to wspólnego z czystą i szlachetną nauką.
Verity już otworzyła usta, żeby coś wykrzyczeć w obronie Jonasa, ale ją uprzedził.
- Czysta i szlachetna nauka i pięćdziesiąt centów nie wystarczą dziś na filiżankę kawy
- stwierdził z zadziwiającym spokojem. - Nigdy zresztą specjalnie nie przejmowałem się
czystością i szlachetnością, jeśli chodziło o naukę. A co z tobą?
163
- Ze mną? - Spencer wzruszył ramionami. Filiżanka zastukała o spodeczek, gdy ją ujął
drżącymi palcami. - Zgadzam się z tobą. Pieprzyć czystą i szlachetną naukę. Gówno się za nią
kupi.
- Prawda - przytaknął Jonas i popatrzył znacząco na dziwnie pachnącą fajkę Spencera.
- Jednak nie wszyscy z nas zajmują się kupowaniem gówna.
Verity rzuciła Jonasowi ostre spojrzenie. Spencer się zaczerwienił, a wszyscy siedzący
przy stole udawali niezwykle pochłoniętych jedzeniem. Uwaga Jonasa zbyt jednoznacznie
dotyczyła problemu Spencera z narkotykami.
- Myślisz, że te literki przed nazwiskiem dają ci prawo do takich dowcipów? - spytał
Spencer ochryple.
- Nie, gdybym nie miał stopnia naukowego, prawdopodobnie mówiłbym to samo.
Wreszcie Doug Warwick wkroczył, żeby ocalić resztki rozmowy.
- Jak już wspominałem, chciałbym mieć ten raport dla inwestorów jak najszybciej.
Skoro wiemy, że willa jest autentyczna, możemy przystąpić do negocjacji.
Maggie Frampton wychodząc z kuchni usłyszała ostatnie zdanie. Westchnęła ze
smutkiem.
- To ostatnia rzecz, jaką Digby chciałby zobaczyć. Oddanie tego domu bandzie
przedsiębiorców budowlanych - wymruczała. - Mówił, że tylko prawdziwy uczony jest w
stanie docenić tę willę. Nie sądzę, żeby uważał budowlańców za uczonych.
Warwick uśmiechnął się łagodnie.
- Wiem, co czujesz, Maggie, jednak prawda jest taka, że nikogo poza konsorcjum
przedsiębiorców budowlanych nie stać na ten dom.
- Dawaliśmy sobie jakoś z Digbym radę.
- Niedługo by się wam to udawało. Kiedy odziedziczyłem willę, zostały do zapłacenia
podatki, a był to dopiero początek. Nie, jedynym rozwiązaniem jest sprzedaż.
- Doprawdy, Maggie - zabrała głos Elyssa. - Tak się zachowujesz, że można by
pomyśleć, iż to dom twoich przodków. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak można odczuwać
najsłabsze choćby przywiązanie do tej kupy kamieni.
Maggie spojrzała na nią z irytacją.
- Może nie potrafisz sobie tego wyobrazić, ponieważ nie masz zbyt wielkiego
doświadczenia w przywiązywaniu się do czegokolwiek dłużej niż na parę nocy.
Drugi raz przy stole zapanowała kompletna cisza. Yarwood wydawał się
rozzłoszczony, Elyssa zaczerwieniła się z gniewu. Doug Warwick ponownie się odezwał.
- Dość tego, Maggie - powiedział surowo. - Czekamy na deser.
164
Gdy Maggie wyszła z pokoju, Elyssa zwróciła się do brata.
- Nie powinniśmy byli jej pozwolić zostać tu tak długo. Byłeś dla niej za dobry. Takie
jak ona nie potrafią docenić wielkoduszności i hojności.
- Co miałem zrobić, Elysso? - spytał ze znużeniem Doug. - Potrzebowaliśmy kogoś do
doglądania domu. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś chciał dobrowolnie przyjąć tę pracę, a ty?
- Ucieszę się, kiedy wreszcie sprzedamy tę ruderę i będzie można ją stąd wykopać -
wymruczała Elyssa.
Verity uniosła brwi i spojrzała znacząco na Jonasa. Uśmiechnął się ze zrozumieniem.
Panienka Słoneczko niezbyt dobrze znosiła odmowę przywileju obcowania z wybranym
ogierem. Na pełnej wdzięku masce pojawiły się rysy.
Elyssa chyba sobie uświadomiła, że rujnuje wypracowany z takim trudem wizerunek.
Wstała raptownie od stołu.
- Wybaczcie mi proszę, czuję potrzebę zaczerpnięcia świeżego powietrza. Pójdę na
spacer.
- Pójdę z tobą - zaproponował Preston Yarwood; miał ponurą minę.
- Wolałabym, żebyś tego nie robił - odparła sztywno Elyssa.
- Chcę z tobą pomówić.
- Czy oboje zwariowaliście? - spytał Doug. - Na dworze jest zimno. Za chwilę znowu
zacznie padać.
Elyssa zlekceważyła jego uwagę i wyszła z pokoju. Yarwood twardo poszedł za nią.
Verity nie żałowała, że wychodzą.
Po ich wyjściu atmosfera w pokoju trochę się poprawiła. Verity zerknęła na Douga
Warwicka.
- Zapomniałam ci powiedzieć, że dziś rano widziałam małą łódkę w zatoczce.
- Pewnie wędkarz albo turysta - odparł Doug bez zainteresowania. - Na tych wodach
są setki wysp i wielu wodniaków lubi je zwiedzać. Wujkowi Digby'emu nigdy nie
przeszkadzali ludzie przybijający do wyspy na krótko, jeśli nie zawracali mu głowy.
Verity skinęła głową i spojrzała na Jonasa.
- Czy wracasz do pracy po lunchu?
- Tak, przecież za to mi płacą - powiedział z uśmiechem. - Spencer ma rację. Pieprzyć
czystą i szlachetną naukę. Robię to dla pieniędzy, jeszcze dwa dni powinny wystarczyć.
Spencer popatrzył na Jonasa ze złością i wstał.
- Muszę się napić - stwierdził i wyszedł z pokoju.
- Pójdę z tobą - powiedział Doug Warwick do Jonasa.
165
Kiedy wyszli z jadalni, Oliver Crump zerknął na Verity.
- Powiedziałaś mu? - spytał cicho.
- Powiedziałam - odparła z uśmiechem.
- Jest zadowolony.
- Wygląda na to, że nie ma nic przeciwko temu, choć sądziłam, że będzie zły -
przyznała ostrożnie.
- Jest wyraźnie zadowolony. Prawdopodobnie dlatego, że traktuje to jako jeszcze
jedno ogniwo w łańcuchu łączącym go z tobą. To bardzo zaborczy człowiek.
- Sporo wiesz o Jonasie.
Crump wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni duży kawałek żółtego kryształu.
- Twoja kostka wyzdrowiała.
- Stwierdziłeś to patrząc w kryształ?
Usta Olivera rozchylił rzadki u niego uśmiech.
- Nie, stwierdziłem to, ponieważ widzę, że nie używasz laski.
Verity roześmiała się głośno.
- Co za błyskotliwe rozumowanie. Myślę, że pomógł twój okład, Oliverze. Albo
kryształ. W każdym razie dziękuję.
Obracał kryształ w dłoniach, wydawał się zafascynowany.
- Co zamierzasz teraz zrobić z kryształem?
Oliver podniósł głowę. Był skupiony.
- Nie jestem pewien - odparł powoli. - Sporo myślałem. Jeśli pozwolisz, chciałbym
przeprowadzić eksperyment. - Położył kryształ na środku stołu, gdzie mogła go dotknąć,
gdyby wyciągnęła rękę.
- Jasne, jestem gotowa spróbować - powiedziała wesoło. - Co mamy zrobić?
- Wyleczyć ból głowy Maggie Frampton.
- Nie wiedziałam, że ją boli.
- Boli - potwierdził Oliver. - Powiedziała mi o tym przed lunchem.
- Wydawało mi się, że jest trochę blada. Czy zechce poddać się eksperymentowi z
kryształem?
Maggie weszła, aby zebrać ostatnie talerze.
- Jaki eksperyment? - spytała.
- Oliver mówi, że boli cię głowa. Chcesz zobaczyć, czy go wyleczy kryształem?
- Co za cholerna bzdura - odparła Maggie z niechęcią, ale usiadła obok Olivera. -
Digby'emu wcale by się takie głupoty nie spodobały.
166
- Na pewno nie zaszkodzi - zapewnił ją Oliver.
- Mam nadzieję, że to prawda. - Maggie potarła skroń. - Wzięłam aspirynę, ale nie
bardzo pomogła. Spróbuję z kryształem. Co mam robić?
Oliver podał jej kryształ.
- Trzymaj go po prostu w ręku. Zamknij oczy i spróbuj się rozluźnić. Postaraj się
oczyścić umysł.
- Oczyścić? - powtórzyła Maggie sceptycznie, ale zamknęła oczy, jak jej polecił.
Oliver gestem wskazał Verity, żeby obeszła stół. Bez słowa wstała i znalazła się z
drugiej strony.
- Położę rękę na krysztale, który trzyma Maggie - powiedział Oliver spokojnym,
łagodnym głosem. - Chcę, żebyś położyła rękę na mojej dłoni, Verity.
- Dobrze. - Poczekała chwilę, aż Oliver lekko dotknął kryształu. Potem położyła na
chwilę palce na jego dłoni.
Coś nie pasowało.
- Zrób wszystko, co uważasz za stosowne, Verity - cicho poprosił Oliver.
Verity zmarszczyła brwi i zamknęła oczy, próbując się skupić. Nagle rozgrzały się
czerwone kolczyki w jej uszach. Zastanawiała się przez chwilę, ale zrozumiała, że nie jest w
stanie opisać tego, co nie pasowało. Nie znalazła słów. Jednak wyczuwała sposób, w jaki
można było to poprawić.
- Tutaj - powiedziała, przesuwając lekko palce Olivera. - Tak. Właśnie tak. Dokładnie
tutaj.
- Tak, już mam. Teraz czuję, że jest dobrze. Dziękuję, Verity. Możesz opuścić rękę.
Verity otworzyła oczy i cofnęła się o krok. Przyglądała się zafascynowana, jak Oliver
przechyla kryształ w dłoni Maggie i mówi do niej cicho łagodnym, uspokajającym głosem.
Po pewnym czasie Oliver przestał mówić. Wyjął kryształ z dłoni Maggie.
- Otwórz oczy, Maggie.
Zamrugała; miała podejrzliwą minę.
- Hmmm. - Ostrożnie obróciła głowę to w jedną, to w drugą stronę. - Lepiej -
oświadczyła. - Jestem pewna. O wiele lepiej. Może rzeczywiście coś dają te kryształy.
- Albo w końcu podziałała aspiryna - zauważył ironicznie Oliver. - Nigdy do końca
nie wiadomo.
- Mimo wszystko dziękuję - powiedziała Maggie wstając. - Mam tylko nadzieję, że
lekarstwo podziała trochę dłużej. - Skinęła głową i wyszła z pokoju.
167
Zapadła krótka cisza. Oliver przyglądał się zamyślony Verity. Chciała go zapytać o
kryształy, gdy coś kazało jej spojrzeć na drzwi.
Stał tam Jonas i patrzył na nich. Trudno było odczytać, w jakim jest humorze. Z jego
złotych oczu zniknęło rozleniwienie i poczucie zadowolenia.
- Wróciłem, żeby spytać, czy nie wiesz, gdzie jest mój notes. Nie mogę go znaleźć.
- Chyba zostawiłeś go w salonie. Tuż przed samym lunchem coś w nim zapisywałeś. -
Uśmiechnęła się do niego, zastanawiając się, dlaczego kłamie. Mogła się założyć, że
doskonale pamiętał, gdzie zostawił notes.
Jonas zniknął bez słowa.
- Oto - stwierdził Oliver Crump - człowiek, który mógłby kogoś zabić, gdyby sądził,
że cię traci.
Verity była wstrząśnięta jego słowami.
- Zabiłby mnie? - szepnęła.
- Nie - odparł Crump, kręcąc głową z ponurym przeświadczeniem. - Ciebie nigdy. Ale
każdy mężczyzna, który próbowałby zabrać cię Quarrelowi, szybko przekonałby się, że jego
życie niewiele jest warte. Sądzę, że Jonas widział więcej przemocy niż większość mężczyzn.
Może sam jej używał. Bez względu na powody, to jest część jego natury i musisz się
przygotować do zaakceptowania jej.
Verity pomyślała, że Jonas doświadczał przemocy wielokrotnie, nie tylko w swoim
własnym życiu. Dobrze o tym wiedziała. Istniała więź psychiczna między Jonasem a
przemocą. Zastanawiała się, czy taka zdolność jest dziedziczna. Zsunęła rękę ze stołu i
dotknęła brzucha.
O
liver Crump siedział samotnie przy stole jeszcze długo po wyjściu Verity. Miał
rację. Verity Ames znała odpowiedzi na pytania, które już od dawna go dręczyły. Mogła go
nauczyć wielu rzeczy o kryształach, które pragnął poznać, już się dowiedział więcej, niż
oczekiwał.
Pomyśleć, że niemal odmówił Elyssie, gdy namawiała go na spędzenie tygodnia w
willi. Zdecydował się przyjechać z czystej ciekawości. Słyszał kiedyś plotki o Jonasie
Quarrelu i chciał poznać prawdę.
Jednak to Verity natychmiast zwróciła uwagę Crumpa.
168
Dziwne, ale wydawała się zupełnie nieświadoma swej mocy. Być może dlatego, że
była tak silnie związana z Quarrelem. Nie przyszłoby jej do głowy, że mogłaby nawiązać
psychiczny kontakt z kim innym. Verity Ames była bardzo niewinna i prawa.
Crump nie rozumiał natury więzi Verity z Quarrelem, ale wyczuwał, iż jest bardzo
silna. Budziła jego szacunek. Wiedział, że musi się dowiedzieć jak najwięcej od Verity w
czasie pobytu w willi, ponieważ Quarrel po wyjeździe nie pozwoli jej zbliżyć się do innego
mężczyzny, nawet do kogoś, kto szuka jedynie kontaktu psychicznego.
Crump uśmiechnął się szyderczo. Quarrel nie pozwoliłby Verity zbliżyć się zwłaszcza
do mężczyzny, który chciałby tego typu związku. W oczach Quarrela taka więź byłaby
groźniejsza od fizycznego uwiedzenia.
Jonas Quarrel był inteligentny i bardzo zaborczy.
Jednak Crump właśnie odkrył, że i on sam w pewien sposób jest zachłanny. Weźmie
od Verity, ile tylko się da, starając się nie przekroczyć granicy, za którą Quarrel będzie się
czuł zmuszony zgnieść go na miazgę.
V
erity w godzinę później zobaczyła Prestona Yarwooda wracającego szybkim
krokiem do willi. Siedziała sama w salonie, zwinięta w wygodnym fotelu z książką na
kolanach. Nie czytała. Zastanawiała się nad imieniem dla dziecka.
Kwestia imienia, jak właśnie sobie uświadomiła, wpłynęła na nią niezwykle
otrzeźwiająco. W dziwny sposób bardziej przekonała Verity o rzeczywistej sytuacji niż
cokolwiek innego. Nazwała coś, co do tej pory nie do końca było realne.
Była w ciąży, a ojciec dziecka chciał się z nią ożenić. Zakładając, że kochała ojca
dziecka i on utrzymywał, że ją kocha, wyglądało na to, że trzeba będzie szybko podjąć
decyzję. Verity wiedziała, że nie da rady zbyt długo tego przeciągać.
Jednak byłoby miło, gdyby Jonas wpadł na pomysł małżeństwa, zanim się dowiedział
o dziecku, pomyślała z żalem. Może to Laura Griswald miała rację, że Verity niewiele
zrobiła, aby mu ten pomysł podsunąć. Męski mózg najwidoczniej trzeba było najpierw
starannie przygotować, zanim się włączył i ruszył we właściwym kierunku.
Verity nigdy przedtem nie zastanawiała się nad małżeństwem. Emerson Ames sporo ją
nauczył, wlokąc ze sobą po świecie, ale nigdy nie wspominał o tym, że będzie jej potrzebny
mąż. Verity właśnie stawała się szczęśliwą, dobrze prosperującą samotną kobietą, kiedy w jej
życiu zjawił się Jonas Quarrel.
169
Prawdę mówiąc, pomyślała Verity, powinna przyznać, że Jonas nie ponosił wyłącznej
winy za niepodjęcie rozmowy o małżeństwie, dopóki nie okazało się, że zostanie ojcem.
Sama przecież też nie myślała o tym, zanim dowiedziała się, że jest w ciąży.
Verity doszła właśnie do kilku nieprzyjemnych dla siebie wniosków, gdy usłyszała
gniewne kroki Prestona Yarwooda na kamiennych schodach. Spojrzała w stronę drzwi salonu
i spostrzegła, że skulony wchodzi na górę. Wyjrzała przez okno - zobaczyła, że znowu
zaczęła padać mżawka. Panienka Słoneczko widocznie została na świeżym powietrzu, aby
obcować z przyrodą.
Verity zastanawiała się z niepokojem, czy Yarwood dowiedział się o próbie
uwiedzenia Jonasa przez Elyssę w sali tortur.
Wyobraziła sobie, jak by zareagował Jonas, gdyby znalazł się na miejscu Yarwooda.
Nie sądziła co prawda, by kiedykolwiek miała zamiar zdradzić Jonasa z innym mężczyzną.
Chodziło jednak o to, że Jonas był zaborczy, agresywny i opiekuńczy. Verity wiedziała, że
jeśli wyjdzie za niego, będzie musiała to zaakceptować i radzić sobie jakoś z tą stroną jego
natury.
Verity na kilka minut przestała myśleć o Elyssie. Wróciła do czytania i całkowicie
pochłonęła ją pogmatwana intryga, gdy nagle poczuła na skórze dotyk rozgrzewających się
czerwonych kolczyków.
Bezwiednie wyciągnęła rękę, aby je poprawić, rozmyślając o tym, w jaki sposób
czerwony kryształ wchłaniał ciepło jej ciała i promieniował. Crump wspominał, że to
właściwość kryształów.
Rzut oka przez okno wystarczył, żeby spostrzegła, iż mżawka zmieniła się w deszcz.
Elyssa naprawdę musi lubić obcowanie z przyrodą.
Verity próbowała wrócić do książki, ale nie mogła się skupić na zawiłej fabule.
Zaniepokojona podeszła do okna i wyjrzała na zarośnięty ogród.
Po kilku minutach ogarnęła ją niepohamowana chęć wyjścia z willi. Zirytowana
odwróciła się od okna. To było śmieszne. Nie chciała wychodzić na dwór w zimne,
deszczowe popołudnie. Rano dość długo spacerowała.
Jednak pragnienie rozprostowania nóg nagle stało się przemożne. Musiała się przejść.
Była przyzwyczajona do ciężkiej pracy. Wymuszony wypoczynek dawał się jej we znaki.
Widocznie nie była rozsądniejsza od Elyssy, pomyślała idąc na górę po kurtkę. Jakiś
odwieczny zew w tym północnym deszczu przywoływał ją tak mocno, że nie mogła się
oprzeć.
170
Kilka minut później skulona pod kapturem kurtki zastanawiała się, czy takie niemądre
zachowanie jest normalne u przyszłej matki. Bezwiednie skierowała się ku urwiskom.
Panowało przenikliwe zimno, zupełnie nie przypominające Hawajów. Gdyby miała odrobinę
rozumu, wróciłaby do środka i ogrzała się przy ogniu.
Verity dotarła do urwistego zakrętu nad zatoczką, w której wcześniej widziała łódź.
Zerknęła w dół. Łódź jeszcze tam cumowała, ale było też coś jeszcze. Kupka białych ubrań
leżała zanurzona w połowie w zimnej wodzie. Verity wszędzie rozpoznałaby te białe spodnie.
Leżała tam Elyssa Warwick, z głową tuż przy linii wody. Nie ruszała się.
Wstrząśnięta Verity uświadomiła sobie, że nie ma czasu, by biec do willi po Jonasa
lub kogoś innego. Natychmiast zaczęła nieporadnie zsuwać się w dół bokiem niskiego
urwiska. Najważniejsze było wyciągnięcie Elyssy z wody. Jeśli jeszcze żyła, największe
zagrożenie stanowiła utrata ciepła. Lodowata woda mogła w pół godziny całkowicie
wychłodzić ludzkie ciało.
Dotarcie na plażę nie było takie trudne, jak się Verity spodziewała. Adrenalina dużo
ułatwia, jak stwierdziła na pół ślizgając się i na pół zeskakując na kamienisty brzeg.
Wylądowała bez kłopotu na małych skałkach obsypanych sosnowymi igłami i pośpieszyła do
miejsca, gdzie leżała Elyssa. Przykucnęła przy niej i poszukała pulsu na szyi.
Panienka Słoneczko żyła. Jęknęła ciężko, kiedy Verity badała, czy nie krwawi i nie ma
połamanych kości. Zatrzepotała rzęsami.
- Sarananta? - szepnęła ochryple.
- Verity, nie Sarananta. Wszystko będzie dobrze, Elysso. Zaprowadzę cię do domu.
Możesz usiąść? Musimy wyciągnąć cię z wody. - Trudno było powiedzieć, jak długo Elyssa
leżała z nogami w szarych, lodowatych falach.
- W głowie mi się kręci - niewyraźnie powiedziała Elyssa. - Pomóż mi, Sarananto. -
Spróbowała bez powodzenia usiąść i natychmiast opadła w ramiona Verity. Zamknęła oczy.
Elyssa nie mogła pomóc. Verity ściągnęła kurtkę. Zadygotała, gdy deszcz zmoczył jej
głowę i ramiona. Zdjęła z Elyssy przemoczony żakiet i ubrała ją we własną ciepłą kurtkę.
Potem splotła ręce pod ramionami nieszczęsnej dziewczyny i zaczęła ją wyciągać z wody.
Nie było to łatwe zadanie. Elyssa nie należała do lekkich, ale w końcu Verity udało się
wydobyć ją na skalisty brzeg. Zerknęła na łódkę, zastanawiając się, gdzie podział się
właściciel. Pośpieszyła, aby zajrzeć do środka. W kącie leżał mały papierowy worek,
pomocnicze drewniane wiosło i wędki. Nic, co nadawałoby się do wykorzystania.
171
Nie było kluczyków, ale Verity odkryła na rufie otwarty schowek. W środku była
brezentowa płachta. Niezbyt wiele, ale przynajmniej ochroni Elyssę przed deszczem i będzie
jej trochę ciepłej. Verity wyciągnęła płachtę ze schowka i okryła nią skuloną postać.
Elyssa nie przypominała w tej chwili panienki Słoneczko. Nie była też szczególnie
pociągająca. Wyglądała tak, jakby miała zaraz umrzeć, jeśli Verity szybko nie sprowadzi
pomocy.
Verity wgramoliła się z powrotem na urwisko i pobiegła w kierunku willi. Tylko parę
razy zabolała ją skręcona kostka.
J
onas stał przy wąskim oknie na pierwszym piętrze willi, kiedy dostrzegł zarys
znajomej rudowłosej sylwetki biegnącej w kierunku domu. Pierwszą myślą, jaka mu przyszła
do głowy, było, że Verity nie powinna biegać, mając skręconą kostkę. Znowu mogła upaść.
Potem doszedł do wniosku, że ją udusi za wychodzenie na dwór bez kurtki. Miała na
sobie tylko sweter. Widocznie nic nie wiedziała o zachowaniu w czasie ciąży.
Gdy odwracał się od okna, przyszło mu do głowy, że ciąża zmieni charakter ich
związku. Bardzo szybko rodziła się w nim potrzeba utyskiwania. Oczywiście, wszystko dla
jej dobra.
Dotarł do głównego holu w tym samym momencie, gdy Verity wpadła przez drzwi
wejściowe.
- Co ty sobie, do diabła, wyobrażasz? Czemu biegasz bez kurtki? I co ty w ogóle
robisz na deszczu, na miłość boską? Gdzie twój rozum, kobieto? Odpowiadasz teraz za
dwoje, chyba wiesz o tym.
Stał wpatrując się w nią gniewnie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Ogarnęło ją
uczucie ulgi.
- Jonas! Dzięki Bogu! To Elyssa. Spadła. Leży nieprzytomna w zatoczce, gdzie ktoś
przycumował małą łódkę.
Jonas szybko zmienił ocenę sytuacji.
- Poszukaj Douga i każdego, kogo znajdziesz do pomocy.
Bez większych trudności wynieśli Elyssę na urwisko, Kiedy Doug przyniósł ją do
domu i położył na sofie przy kominku, Verity i Oliver Crump zaniepokojeni pochylili się nad
nieprzytomną kobietą. Zaczęli ściągać z niej przemoczone ubranie. Crump kazał przynieść
koce i gorącą wodę. Jeden po drugim, zjawili się wszyscy.
172
Jonas stał z tyłu i patrzył na rudą głowę pochyloną obok ciemnej głowy Olivera
Crumpa. Uświadomił sobie, że czuje taki sam niepokój, jak wtedy, gdy widział ich zajętych
kryształem.
Nie podobał mu się sposób, w jaki Crump wciągał Verity w swoje głupie
parapsychiczne gry. Zwłaszcza nie podobało mu się, że Verity zdawała się coraz bardziej
interesować Crumpem i jego cholernymi kryształami.
Preston Yarwood jako ostatni wszedł do salonu. Jonas obserwował jego wyraz twarzy,
gdy Preston dostrzegł nieprzytomną kochankę.
- Elyssa! Co się do diabła stało? - Yarwood podszedł do niej z pośpiechem, wyglądał
na naprawdę zaniepokojonego. - Co jej jest? Co się stało, do jasnej cholery?
- Musiała spaść - odparł Crump, przy pomocy Verity owijając Elyssę w koce. -
Prawdopodobnie deszcz spowodował, że na szczycie urwiska ziemia była miękka i śliska.
Żyje, ale jest nieprzytomna.
- Była cała i zdrowa, kiedy ją zostawiłem - powiedział Yarwood bezradnie. Przerwał
nagle, gdy wszyscy na niego spojrzeli.
Doug Warwick dłuższą chwilę przyglądał się Yarwoodowi, potem rzekł krótko:
- Jak tylko ją rozgrzejesz, Oliverze, zabieram ją do miasta. Na tamtej wyspie jest mały
szpital.
Oliver skinął głową; całą uwagę skupił na pacjentce.
- Prawdopodobnie doznała wstrząsu mózgu, ale nie widzę oznak innych obrażeń. Nie
sądzę, aby leżała zbyt długo w wodzie. Popłynę z tobą.
- Dziękuję - powiedział Doug i spojrzał na Verity. - Tobie też chcę podziękować,
Verity. Gdybyś jej nie znalazła...
- Woda wściekle zimna - stwierdziła ponuro Maggie Frampton. Pojawiła się kilka
minut wcześniej i stała sztywno w drzwiach. - Można umrzeć od wychłodzenia organizmu.
Hipotermia, tak się to nazywa.
- Wiemy, Maggie - wtrącił się Slade Spencer, przerywając jej. Jego udział w sytuacji
kryzysowej polegał na wrzuceniu jeszcze jednej pastylki do ust.
Pół godziny później Jonas odprowadził Olivera, Douga i dobrze owiniętą w koce
Elyssę do motorówki.
- Wrócimy rano - powiedział Doug, gdy Jonas rzucił mu liny.
- Dobrze. Do zobaczenia jutro.
Doug milczał przez chwilę, stojąc w podskakującej na falach łodzi.
173
- Elyssa i Yarwood ostatnio ciągle się kłócili - odezwał się w końcu. - Dziś rano
Yarwood z jakiegoś powodu był wściekły. Po południu sam wrócił ze spaceru.
Jonas spojrzał na niego i poczuł ogarniającą go falę współczucia. Gdyby cokolwiek
stało się Verity, też szukałby kogoś, kogo mógłby za to ukarać.
- Nie snułbym takich przypuszczeń - poradził łagodnie. - Przecież naprawdę mogła się
poślizgnąć i spaść.
Doug wykrzywił usta niepewnie.
- Wiem. Chyba trochę przesadziłem. Elyssa potrafi nieźle zaleźć za skórę, ale to moja
siostra.
Jonas pomyślał w duchu, że zgadza się z jego oceną. Elyssa rzeczywiście potrafiła
nieźle zaleźć za skórę. Jednak był jej coś winny. W końcu gdyby nie urządziła tej sceny
uwiedzenia w sali tortur Hazelhursta, ominęłoby go jedno z największych przeżyć
erotycznych.
Nie tylko kajdany i sposób zastosowania przez Verity aksamitnego bicza miał
wspominać do końca życia, lecz namiętność, zaborczość i zachłanność, z jaką Verity dała
Elyssie do zrozumienia, że Jonas należy do niej i tylko do niej.
Tak, zdecydował Jonas. Był coś winien panience Słoneczko. Stał na przystani, aż łódź
zniknęła mu z oczu.
Jednak kiedy wracał do willi, myślał o Prestonie Yarwoodzie. Caitlin Evanger
powiedziała, że w raporcie z badań w laboratorium uznano go za osobnika niebezpiecznego.
Jonas zastanawiał się nad własnym, niedawnym przeżyciem uczucia zazdrości. Była to
potężna siła. Poza tym wiedział z krótkich spotkań w psychicznym korytarzu, gdy docierał do
niego gniew oszukanego mężczyzny, że gwałtowna reakcja nie była u zazdrosnego człowieka
niczym wyjątkowym. Trzymał w ręku rapiery, których zdradzeni mężczyźni używali kiedyś
do pomszczenia honoru. Czuł, że niszcząca furia mogła doprowadzić mężczyznę do
popełnienia morderstwa.
Nie można było wykluczyć, że Yarwood poznał tego ranka siłę takiej furii.
Jonas otrząsnął się z tych myśli, gdy wszedł do głównego holu. Verity schodziła na
dół. Wysuszyła włosy i zmieniła ubranie.
- Odpłynęli bez kłopotów? - spytała niespokojnie.
- Już ich nie ma. - Jonas popatrzył na nią i podjął decyzję. - Nałóż kurtkę, Verity -
powiedział cicho. - Chcę pójść na spacer.
Zmarszczyła brwi.
- Teraz?
174
Przytaknął.
- Teraz. Przestało padać.
Zawahała się lekko. Myślał, że jeszcze o coś zapyta, ale nic nie powiedziała.
Pośpieszyła na górę i wróciła w suchej kurtce.
- Dokąd idziemy? - spytała.
- Na urwisko, gdzie spadła Elyssa.
Popatrzyła na niego pytająco.
- Podejrzewasz coś, prawda? - spytała, gdy wyszli na zewnątrz.
- Chciałbym tylko sprawdzić, czy coś tam jest.
- Chodzi ci o wibracje przemocy? Myślisz o jej kłótniach z Yarwoodem?
- Ten pomysł przyszedł też do głowy Dougowi. Jednak nie jestem pewien, co mam
myśleć. Chcę tylko sprawdzić, czy uda mi się coś wychwycić.
Skinęła głową.
- Jakoś nie wyobrażam sobie Yarwooda popełniającego coś tak drastycznego. To nie
ten typ.
- Każdy mężczyzna będzie takim typem, jeśli zostanie do tego popchnięty.
Verity rzuciła mu ostre spojrzenie, potem odwróciła wzrok. Nie musiał pytać, o czym
myśli. Zastanawiała się, czy on jest taki.
- Każdy mężczyzna, Verity - podkreślił spokojnie Jonas. - Nawet taka miła, łagodna
duszyczka jak Oliver Crump.
- Mylisz się - odparła z takim samym spokojnym przekonaniem, jaki dało się słyszeć
w jego głosie. - Człowiek taki jak Oliver nigdy by nie zabił, chyba że w samoobronie.
- Nie bądź tego taka pewna. - Ścisnął ją za ramię mocniej, niż było trzeba, zirytowany,
że stanęła w obronie Crumpa.
Nie odezwali się już do siebie słowem, aż doszli do urwiska nad zatoczką. Verity
wyjrzała przez krawędź.
- Miała szczęście, że tu jest niewysoko. Krzaki rosnące na dole prawdopodobnie
złagodziły upadek.
Jonas spojrzał w to samo miejsce.
- Gdyby źle wylądowała, złamałaby kark. - Poczuł, że Verity wstrząsnął dreszcz;
żałował, że się odezwał. - Zobaczmy, co się nam uda znaleźć.
- Jonas musisz czegoś dotknąć. Najlepiej tego, czego dotknęła, gdy zsuwała się z
krawędzi.
- Trzeba znaleźć miejsce, w którym stała, kiedy się to wydarzyło.
175
- Nie zobaczysz żadnych śladów stóp na igłach – stwierdziła Verity, gdy ruszyli
brzegiem urwiska.
- Nie, ale powinienem coś wyczuć, gdy trafimy na właściwe miejsce. Uważaj, gdzie
stajesz. - Mocniej ścisnął ją za rękę.
Zrobili jeszcze kilkanaście kroków, zanim Jonas poczuł, że powietrze wokół niego
drży w znajomym doznaniu. Verity natychmiast stanęła i obserwowała uważnie jego twarz.
- Tutaj? - wyszeptała.
- Blisko - potwierdził. - Bardzo słabo. Będę musiał popracować, żeby coś zobaczyć.
Jesteś gotowa?
Skinęła głową i złożyła dłonie przed sobą.
- Gotowa.
Jonas zbliżył się o krok do skraju urwiska i wibracje stały się silniejsze. Ogarniała go
oszałamiająca radość, że może kontrolować coś, co jeszcze niedawno nad nim panowało.
Dzięki Verity mógł zmierzyć się ze swym talentem.
Rzeczywistość zakręcała wokół niego, tworząc korytarz bez końca i bez początku.
Jonas pozostawał świadomy otoczenia, gdy wkraczał w psychiczny tunel. Widział, że Verity
doświadcza tego samego uczucia zagubienia, mając do czynienia z dwiema rzeczywistościami
jednocześnie. To było wykonalne. Kilka miesięcy temu walczył w pojedynku w czasie
rzeczywistym, w którym używał technik szermierczych „pożyczonych” z innego wymiaru.
- Verity?
- Jestem tutaj.
Wiedział, że jest blisko. Zawsze wyczuwał jej obecność. Była jego ubezpieczeniem.
Dostrzegał ją kątem oka - stała niedaleko za nim w mrocznym korytarzu. Wpatrywała się
wprost przed siebie w niewyraźny obraz powoli tworzący się przed nimi. Wizja była bardzo
mglista, prawdopodobnie dlatego, że wypadek wydarzył się tak niedawno, pomyślał Jonas.
Jego talent ujawniał się najlepiej, jeśli wizja pochodziła z czasów renesansu. Epokę tę Jonas
uważał za swoje najlepsze lata. W ciągu kilku ostatnich miesięcy jego moc na tyle wzrosła, że
potrafił wychwycić późniejsze sceny przemocy. Miało to jakiś związek z Verity. Nie tylko
pomogła mu w opanowaniu talentu, ale uczyniła go silniejszym. Jednakże tym razem nie
mógł sprawić, żeby to niedawne wydarzenie stało się wyraźniejsze.
- Jest tutaj, Jonas - szepnęła Verity. - Miałeś rację, patrz na smugi.
Przed nimi unosił się w powietrzu obraz kobiety spadającej z krawędzi urwiska. Była
to Elyssa - na jej twarzy malowało się przerażenie. Bezradnie machała rękami. Nie można
było zobaczyć, czy ktoś lub coś stało za nią, ale Jonas wyczuwał czyjąś obecność w wizji.
176
Wężowe macki gwałtownych emocji wysuwały się z ruchomej wizji, najpierw śpiesząc ku
niemu, a potem jakby przyciągał je magnes, w stronę Verity. Smugi były bardzo jasne i słabe
w porównaniu z tymi, jakie wyłoniłyby się ze starszej wizji.
- Cholernie zamglona - mruknął. - Nie wiem, co się tam dzieje.
- Może to był tylko wypadek, nieszczęśliwy wypadek - powiedziała Verity ze
ściśniętym gardłem.
- Nie. - Jonas był tego pewien tak samo jak Verity. Nie chciała tylko tego przyznać.
Jego talent nic nie dawał przy przypadkowych tragicznych śmierciach w burzy czy
katastrofie. Psychiczne zdolności, które niemal doprowadziły go do szaleństwa, wiązały się z
tym rodzajem przemocy, której kobiety i mężczyźni używali wobec siebie. - Ktoś był w to
zamieszany. Gdyby nikogo tu nie było, nic bym nie wyłapał. - Wyciągnął rękę i dotknął
jednej z bladozielonych smug otaczających stopy Verity. Drgająca macka skoczyła zachłannie
ku niemu, ohydny mały wąż, który chętnie by go ukąsił.
Słabe pozostałości gniewu, cierpienia i bólu ogarnęły Jonasa, gdy smuga próbowała
niepewnie otoczyć jego przegub. Szybko uwolnił się od smugi emocji i usunął się z jej
zasięgu. Pozbawiony ofiary wąż powrócił do drgającej masy otaczającej Verity.
- Nic ci nie jest? - spytała.
Nie mogła znieść, gdy dotykał niebezpiecznej smugi.
- W porządku. Chodźmy stąd. - W czasie rzeczywistym zrobił krok do tyłu i zszedł z
miejsca upadku Elyssy. Natychmiast zniknął niewyraźny obraz i korytarz psychiczny.
Verity rozcierała energicznie ręce.
- Naprawdę myślisz, że ktoś ją zepchnął? - zapytała.
Wzruszył ramionami.
- Coś się tu stało. Coś, co dotyczyło Elyssy i jeszcze jednej osoby, która odczuwała
gniew i głęboki ból. Wizja była ledwie widoczna, ale wiesz, że bym jej nie wywołał, gdyby
Elyssa spadła przez przypadek.
177
Rozdział czternasty
T
o musiał być Yarwood - powiedziała Verity spokojnie, gdy wracali do willi -
chociaż naprawdę nie mogę sobie tego wyobrazić. Musiał się jakoś dowiedzieć o
zamiłowaniu Elyssy do kręcenia z każdym mężczyzną ze zdolnościami parapsychicznymi.
Słyszeliśmy, jak się kłócili, pamiętasz? Jeśli dotarło do niego, co próbowała zrobić dziś rano,
mógł naprawdę oszaleć z wściekłości.
- Może.
Gwałtownie ściągnięte brwi Verity utworzyły ostrą linię.
- Co ma znaczyć to „może”? Czy jest jakieś inne wytłumaczenie?
Jonas wzruszył ramionami.
- Nie wiem, ale Elyssa kręciła już z wszystkimi od dawna, a Yarwood do tej pory nie
próbował jej zabić.
- Może przez cały czas nie wiedział, co robiła.
- To bez sensu. Musiał wiedzieć, jaka jest - upierał się Jonas.
- Miłość jest ślepa - odparła Verity filozoficznie.
- Bzdury. Kocham cię, ale doskonale widzę wszystkie twoje wady lub kłopoty, jakie
mi sprawiasz.
Verity szturchnęła go łokciem w żebra.
- Auu! To boli, do cholery. - Jonas przystanął i przyciągnął ją do siebie. W jego
oczach pojawił się znajomy błysk.
- Och, nie, nie zrobisz tego, nie tutaj, nie na lodowatej, mokrej ziemi - powiedziała, ale
podniecenie zaczynało wrzeć i w jej żyłach. Ogarnęło ją, gdy tylko spojrzała mu w oczy. -
Wiesz co, Quarrel? Sporo myślałam o tym, że tak rozpalasz się po każdym wejściu w korytarz
psychiczny, i doszłam do pewnych wniosków.
- Nie tylko ja się rozpalam po wejściu w korytarz - wymruczał, tuląc twarz do jej szyi.
- Już ci mówiłem, że nigdy nie doznałem takiego skutku ubocznego, dopóki nie poznałem
ciebie. Nie miałem takich problemów przez te wszystkie miesiące, kiedy badano mnie w
Vincent College. Ani potem, gdy ustalałem autentyczność zbiorów dla tylu muzeów i
kolekcjonerów. Nie, proszę pani, nigdy mnie coś takiego nie spotkało. Dopóki nie zetknąłem
się z tobą, moje myśli były czyste jak śnieg po wyjściu z korytarza.
178
- Nawet nie próbuj mi wmawiać, że to ja jestem przyczyną twej przypadłości. - Czuła
ciepło bijące z jego ciała. Jak zwykle, coś w jej brzuchu zaczęło się roztapiać. Kolana się pod
nią ugięły. Jeszcze chwila, a nie będzie mogła ustać.
- Wiesz, że nie możesz mnie okłamać, tyranko - stwierdził z zadowoleniem. - Czujesz
teraz dokładnie to co ja.
- Może, ale doszłam do wniosku, że to nie z powodu korytarza - odparła Verity.
- Nie? A dlaczego?
- To chodzi o ciebie, nie o przeżycia z korytarza. - Położyła Jonasowi dłonie na piersi i
nadaremnie próbowała odepchnąć go od siebie. - Ty mi to robisz. Chyba sposób, w jaki na
mnie patrzysz... Nie jestem pewna, ale wiem, że to nie korytarz, ponieważ zaczynam to czuć
dopiero wtedy, gdy uśmiechasz się do mnie tak znacząco. Wszystko to twoja wina.
Jonas zachichotał z zadowoleniem.
- Tak właśnie być powinno - stwierdził pogodnie. - Chodźmy na górę i poszukajmy
bicza. Teraz moja kolej.
- Jonas! - Verity zarumieniła się.
Jonas bez słowa pochwycił ją w ramiona i przeniósł przez próg willi.
Maggie Frampton przechodziła przez główny hol. Zerknęła na nich niepewnie.
- Zastanawiałam się właśnie, gdzie zniknęliście.
- Poszliśmy na krótki spacer - odpowiedział bez zająknienia Jonas. - Verity jest
wyczerpana.
- Wiem, o co ci chodzi - odparła Maggie z uczuciem żalu. - Kiedyś miewałam taką
samą wyczerpaną minę, gdy Digby zapraszał mnie na dół do sali tortur. - Odwróciła się i
ciężkim krokiem wyszła z holu.
- Naprawdę za nim tęskni - powiedziała cicho Verity. - Będzie jej bardzo trudno, gdy
Doug sprzeda ten dom.
- Skoro już wspomniałaś o tęsknocie - wymruczał Jonas, wchodząc po schodach - to
pozwól, że ci opowiem o swoim małym kłopocie.
- Ja już widziałam ten twój kłopot i wiem, że wcale nie jest mały.
M
aggie słuchała kroków Quarrela na kamiennych schodach, gdy wnosił Verity na
górę. Zacisnęła dłonie w pięści. Niczego tak nie pragnęła, jak tego, żeby wszyscy opuścili ten
dom. Żeby wszyscy się wynieśli. Digby czułby to samo.
179
Jakby pogardzał Prestonem Yarwoodem. Digby powiedziałby, że Yarwood to tylko
sprytny oszust. Wykopałby Olivera Crumpa i jego głupawe kryształy prosto przez frontowe
drzwi. Maggie nie podobał się sposób, w jaki Oliver przyglądał się wszystkim i wszystkiemu
zza tych okrągłych okularków. Coś jej mówiło, że widzi za dużo.
Pozostał Slade Spencer. Digby nawet przez minutę nie zniósłby ani jego, ani jego
narkotyków. Maggie zmarszczyła brwi, myśląc o Sladzie Spencerze. Było w nim coś
znajomego. Żałowała, że nie może sobie przypomnieć. Postanowiła, że jak tylko będzie miała
okazję, zerknie na jego rzeczy na górze. Mogła zrobić to bez trudu, miała klucz uniwersalny
do wszystkich pomieszczeń w willi.
Jednak największy problem stanowili Doug i Elyssa. Trzymali los willi w swoich
rękach.
P
óźniej Verity leżąc na brzuchu uniosła się na łokciu i pochyliła nad Jonasem, aby
zwrócić na siebie uwagę. Otworzył jedno oko i spojrzał na nią leniwie.
- Znowu wpatrujesz się we mnie ze złością. Czy ojciec nie ostrzegał cię, że od takich
min zrobią ci się zmarszczki? - spytał. - Sekutnicom grozi największe ryzyko. Muszą
przedsiębrać specjalne środki ostrożności.
Verity uniosła brwi.
- Na przykład jakie?
- Jak uśmiechanie się do kochanków i ćwiczenie mówienia „tak”.
- Za często mówię tak. Tylko popatrz, dokąd mnie to doprowadziło. - Gestem
wskazała rozrzuconą pościel.
Jonas udawał, że jest urażony.
- Robię to wszystko dla ciebie i takie dostaję podziękowanie.
- Dla mnie?
- Pewnie. Potraktuj to jak zabieg upiększający. Utrzymuje cię w dobrej formie i nieźle
nasmarowaną.
- Ale zabieg upiększający! Przez takie zabiegi za kilka miesięcy zmienię się w słonia -
poskarżyła się Verity.
Ku zdumieniu Verity Jonas spoważniał.
- Boisz się, kochanie? - spytał cicho.
Verity próbowała zaprzeczać, ale po chwili przyznała szczerze.
- Trochę.
180
- Nie bój się - poprosił łagodnie. - Będę przy tobie. Poradzimy sobie z tym razem, tak
jak w korytarzu czasu. Nie ma sprawy.
Verity skrzywiła usta w uśmiechu.
- Nie ma sprawy. Zapamiętam to.
Dotknął jej warg opuszką palca. Złote oczy błyszczały i spoglądały bardzo, bardzo
poważnie.
- Zrób to.
Westchnęła i przytuliła się do jego piersi. Siła Jonasa zawsze była dla niej źródłem
poczucia bezpieczeństwa. To prawda, że natura Jonasa miała też ciemną stronę, która dobrze
wiedziała, czym jest przemoc. Jednak Verity nie musiała się go obawiać.
- Jonas, tak bardzo cię kocham.
Patrzył na nią w skupieniu.
- To dobrze, bo bierzemy ślub. - Zanim zdążyła zaoponować, powiedział szybko: - A
teraz wyjaśnij mi, dlaczego przed chwilą wpatrywałaś się we mnie ze złością.
- Nie wpatrywałam się ze złością. Byłam tylko zatroskana.
- Wybacz mi zatem. Dlaczego wpatrywałaś się we mnie z zatroskaniem? - Potargał jej
włosy.
- Myślałam o Elyssie i Prestonie Yarwoodzie.
- I co o nich myślałaś?
Verity uniosła głowę i przygarbiła się nagle z napięcia.
- Jonas, kiedy rozmawialiśmy o tym, że może Yarwood zepchnął Elyssę z urwiska,
zapomnieliśmy o innym rozwiązaniu. O kimś, kogo w ogóle nie wzięliśmy pod uwagę.
Jonas położył głowę na poduszce i wpatrywał się w Verity z napięciem i powagą.
- Chodzi ci o właściciela łódki w zatoczce?
Verity jęknęła.
- Powinnam była wiedzieć, że już o nim pomyślałeś. Dlaczego nie wspomniałeś o tym
wcześniej?
- Byłem zajęty czym innym - odparł wyniośle.
- Pewnie tym, żeby jak najszybciej rozsunąć suwak w spodniach. Doprawdy, Jonasie,
jak na człowieka z przyzwoitym uniwersyteckim wykształceniem w pewnych kwestiach masz
zadziwiająco prymitywną mentalność. Widocznie stopień doktorski nie zabezpiecza przed
ślepą żądzą.
Jonas spojrzał na nią oczami szeroko otwartymi ze zdumienia.
- A myślałaś, że zabezpiecza?
181
- Miałam złudzenia co do uniwersytetu.
- Tylko ktoś, kto nie musiał przecierpieć formalnego procesu akademickiego
kształcenia, mógłby podzielać takie złudzenia. Bądź wdzięczna, że ojciec nigdy cię nie posłał
do prawdziwej szkoły. Skoro już o tym mówimy, to mam zamiar poprosić Emersona, aby
nadzorował edukację naszego dziecka.
- Odchodzimy od tematu - zauważyła Verity, dziwnie zaniepokojona uwagą Jonasa o
edukacji ich dziecka.
- Tak? Nie zauważyłem.
- Jeszcze jeden dowód, że myślisz tylko o jednym.
- To twoja wina, że tak jest - odparł beztrosko i ziewnął potężnie.
- Rozmawialiśmy o łodzi w zatoczce - przypomniała z uporem Verity.
- Obejrzę ją rano. Czy zauważyłaś coś szczególnego, gdy otworzyłaś schowek z tą
płachtą dla Elyssy?
Verity pokręciła głową, próbując sobie przypomnieć.
- Nie. Nie zauważyłam żadnych dokumentów ani dziennika pokładowego, ale też ich
nie szukałam. Jonas, ta łódka oznacza, że na wyspie jest ktoś obcy.
- Tak jak powiedział Doug, pewnie to turysta, który zatrzymał się tu na kilka dni.
- W taką pogodę?
Jonas zastanawiał się przez chwilę w milczeniu.
- Słyszałem, że ci faceci z północy są twardzi - odezwał się w końcu. Mogły to być
jakiś zapalony wędkarz.
- To gdzie jest? Dlaczego nie zauważył Elyssy? Dlaczego nie pojawił się, gdy
zeszliśmy do zatoczki, żeby ją wyciągnąć?
- Może rozbił obóz daleko od miejsca cumowania łódki i nic nie wiedział, że Elyssie
coś się stało.
- Lub - zaczęła Verity - to właśnie on ją zepchnął.
- Powstaje wówczas pytanie, dlaczego chciał ją skrzywdzić - stwierdził Jonas. - Jeśli
już o tym mówimy, to Preston Yarwood jest jedyną osobą z porządnym motywem.
- Na to wygląda, prawda? - zgodziła się z ponurą miną Verity.
- Verity.
- Hmmm? - Znała dobrze ten ton. Jonas używał go wtedy, gdy wydawał polecenie,
które miało być bez szemrania wykonane.
182
- Rano zobaczę, czy uda mi się znaleźć tego faceta od łódki - powiedział powoli Jonas.
- Tymczasem, bez względu na to, co się stanie, żądam, żebyś ani na chwilę nie została sama z
Yarwoodem
- Wciąż nie mogę go sobie wyobrazić jako gwałtownego, brutalnego typa.
Jonas zagarnął garść włosów Verity, przyciągnął ją ku sobie i szybko, mocno
pocałował.
- Jak na kobietę, która wychowała się w najplugawszych portowych miastach
zachodniego świata, strasznie mało wiesz o brutalnych typach. Jak możesz być taka naiwna,
skoro twoim ojcem jest Emerson Ames?
- Nie jestem naiwna!
- Jesteś. Na swój sposób. - Jonas przyjrzał jej się dziwnie zamyślony. - Uważam, że to
rozczulające. Pod kolczastym pancerzem kryje się słodka, delikatna i łagodna Verity, gotowa
widzieć we wszystkich tylko to, co najlepsze, dopóki nie dostanie w głowę i nie zetknie się z
dowodami czegoś zupełnie przeciwnego. Jesteś bardzo prostoduszna, kochanie. Nie chcę,
żebyś przebywała w tym samym miejscu co Preston Yarwood, jeśli nie ma mnie w pobliżu.
To rozkaz.
Uśmiech Verity był trochę za szeroki i za słodki.
- Czy mówiłam ci kiedyś, jak miękną mi kolana, gdy robisz się taki męski?
- To bardzo interesujące, Verity. Nie przypominam sobie, żebyś o tym wspominała.
Czy chcesz, abym cię przywiązał do tej kolumienki od baldachimu, żebyśmy mogli
przedyskutować tę twoją właściwość, czy wolisz tę z drugiej strony? Może wszystkie cztery
naraz?
Zaczęła go bezlitośnie łaskotać. Były pewne zalety mieszkania z mężczyzną pod
jednym dachem - dokładnie znała jego najwrażliwsze miejsca.
Jeśli w czasie lunchu atmosfera była napięta, to nastrój przy kolacji był jeszcze gorszy.
Bomba wybuchła, gdy posiłek się skończył.
Początek był nawet spokojny. W kamiennym pokoju panowało tłumione napięcie, ale
Verity doszła do wniosku, że właściwie tylko tego należało się spodziewać. Nie wiedziała,
czy pozostali doszli do tego samego wniosku, jeśli chodzi o przyczyny wypadku Elyssy, co
ona i Jonas, ale była pewna, że wszyscy o tym myślą.
Maggie Frampton podała resztki z lunchu w kamiennej ciszy. Verity przeczuwała, że
powrócił jej ból głowy. Slade Spencer pojawił się w salonie po wypiciu kilku drinków.
Operował nożem i widelcem z przesadną ostrożnością. Każdego, kto tyle pije, muszą dręczyć
demony przeszłości, pomyślała Verity.
183
Preston Yarwood pogrążył się w bolesnym, gniewnym milczeniu, co Verity
natychmiast zauważyła. W tym pokoju kryło się wiele bólu, uświadomiła sobie Verity, ale nie
wiedziała, co na to poradzić. Jadła szybko, jakby chciała uciec. Miała wrażenie, że też nie
chce przedłużać posiłku.
Gdy tylko było to możliwe, Verity odłożyła serwetkę na stół i rzuciła Jonasowi
szybkie, pytające spojrzenie. Skinął krótko głową i dokończył kanapkę.
Preston Yarwood przerwał narzucone sobie milczenie, gdy Verity zaczęła odsuwać
krzesło. Podniósł głowę i przykuł Jonasa spojrzeniem pełnym gniewu i cierpienia.
- Myślała, że jesteś prawdziwy, wiesz? - wycedził Yarwood. - Uważała cię za
prawdziwego, cholernego psychicznego pierwszej klasy.
Verity stężała i posłała Jonasowi niespokojne spojrzenie. Zignorował je. Oparł łokcie
na stole i popatrzył na Yarwooda, jakby mu rzucał wyzwanie.
- Rzeczywiście? - spytał cicho. - Ciekawe, czemu, do diabła, przyszło jej to do głowy.
- Skończ z tymi bzdurami, Quarrel. Cholernie dobrze wiesz, dlaczego Elyssie przyszło
to do głowy. Wiem o tobie wszystko. Byłeś w Vincent College.
- Mnóstwo ludzi było w Vincent College.
- Sprawdzali cię w Wydziale Badań Paranormalnych - stwierdził Yarwood.
Najwyraźniej był usposobiony wojowniczo.
- No to co? Słyszałem, że ciebie też tam badali. Jednak nie znaleźli u ciebie nawet
śladu parapsychicznych zdolności, prawda, Yarwood? Dlaczego sądzisz, że coś znaleźli u
mnie?
- Och, wiem, że coś znaleźli. - Yarwood schwycił kieliszek i wypił duży łyk Martini. -
Wiem wszystko o tych durnych pracownikach laboratorium i ich cholernych technikach
badawczych. Coś znaleźli. Miał to być wielki sekret. Stałeś się ich najcenniejszym królikiem
doświadczalnym i nikt nie chciał stracić cię dla jakiejś instytucji z pierwszej ligi. Dlatego
utrzymywali to w tajemnicy. Rozeszły się tylko plotki, mnóstwo plotek. Wszystkie muzea i
prywatni kolekcjonerzy chcieli, żebyś sprawdził ich zbiory, bo wierzyli, że masz prawdziwy
talent. Wierzyła w to również Elyssa.
- Ale ty wiesz lepiej, co, Yarwood?
- Dlaczego się ze mną bawisz, do cholery? - spytał rozjuszony Preston. - Znam cię.
Wiem, jaki jesteś prawdziwy. Jesteś tak cholernie prawdziwy, że próbowałeś zabić człowieka
w tamtym pieprzonym laboratorium! Może próbowałeś też zabić Elyssę. - Yarwood poderwał
się na równe nogi.
184
- Dlaczego miałbym chcieć zabić Elyssę? - spytał cicho Jonas. W jego oczach pojawił
się dziwny blask.
- Skąd, do diabła, miałbym to wiedzieć? Może nie podobało ci się, że za dużo o tobie
wie. Może chciałeś utrzymać swój cholerny talent w tajemnicy, tak abyś mógł z niego
korzystać do oskubywania takich ludzi jak Doug Warwick. Wiem tylko, że Elyssa o mało nie
zginęła na urwisku, a nie wierzę, że spadła przez przypadek. Jedynym człowiekiem tutaj,
który ma na koncie próbę morderstwa, jesteś ty, pieprzona psychiczna kanalio! - rzucił
Yarwood i ciężkim krokiem wyszedł z pokoju.
Slade Spencer obserwował rozgrywającą się scenę zaczerwienionymi oczami. Nie
odzywał się. Jonas bawił się nożem i zaciskał palce na rękojeści.
Verity siedziała nieruchomo, wpatrując się w otwarte drzwi. Była tak wściekła, że
przez chwilę nie mogła się poruszyć. Nagle odzyskała mowę.
- Jak on śmie cię oskarżać?! - Poderwała się.
- Siadaj, Verity.
- Nie usiądę. Ten człowiek rzucił straszliwe oskarżenie. Mam zamiar wszystko mu
wyjaśnić.
Ruszyła w kierunku drzwi. Gdy przechodziła obok krzesła Jonasa, wyciągnął rękę,
pochwycił Verity za przegub i zmusił do zatrzymania.
- Powiedziałem, siadaj. - Twarz Jonasa przybrała twardy, nieustępliwy wyraz.
- Ależ, Jonas, nie możemy pozwolić, aby myślał...
- Kto wie, co on myśli? Słyszeliśmy tylko to, co powiedział. Siadaj. - Pociągnął ją za
rękę i zmusił do powrotu na krzesło.
- Masz rację - odezwał się w końcu Slade Spencer. Mówił niewyraźnie. - Słyszeliśmy,
co powiedział. Czy to prawda? Zabiłeś jakiegoś nieboraka w laboratorium?
- Nie, nikogo nie zabił w laboratorium - zaprzeczyła gorąco Verity. - Yarwood kłamał.
- Dość, Verity - powiedział Jonas.
Spencer podrapał nos i urządził przedstawienie zapalania pachnącej dziwnie fajki.
Jadalnię wypełniła dusząca woń.
- Jak rozumiem, nie powiedział dosłownie, że kogoś zabiłeś, prawda, Quarrel?
Powiedział, że próbowałeś kogoś zabić. Przyjmuję, że to interesujące wydarzenie miało
miejsce w Vincent College?
- To nie twoja sprawa, Spencer.
- Hej, stary, mam chyba prawo wiedzieć, czy przebywam w tym samym domu co jakiś
pieprzony morderca.
185
Maggie Frampton stanęła w drzwiach od kuchni; z pochmurną miną wycierała ręce w
ścierkę.
- Jakie morderstwo?
- On nie jest mordercą! - krzyknęła Verity.
Jonas wstał i pociągnął Verity za sobą.
- Chodź, kochanie. Wyjdźmy stąd.
Verity próbowała się opierać.
- Ależ, Jonas. Muszę wyjaśnić. Nie chcę, żeby uważali cię za mordercę.
Obrzucił ją lodowatym spojrzeniem i pociągnął w kierunku drzwi.
- Daj spokój, Verity.
- To, że jesteś zbyt dumny, aby się przed kimś tłumaczyć - zawołała gniewnie - nie
oznacza, że ja nie mogę...
- Nie trzeba nic wyjaśniać. - Przeprowadził ją przez drzwi i dalej holem do
kamiennych schodów. - Yarwood ma rację.
- Co do wydarzeń w Vincent? Ależ Jonas, zaistniały przecież okoliczności łagodzące.
- Verity była rozdrażniona niesprawiedliwością oskarżenia.
- Jestem pewien, że każdy, kto wbija komuś nóż w plecy, będzie twierdził, że istniały
okoliczności łagodzące. Jeżeli to Yarwood próbował zabić Elyssę, z pewnością
przekonywałby wszystkich, iż miał powód.
- Jonas, przecież nie zabiłeś tamtego laboranta.
Wzruszył ramionami.
- Próbowałem.
- To był wypadek - Verity rozgniewała się. - Wypadek przy pracy. Ci ludzie igrali z
mocami, których nie rozumieli, i dlatego ktoś ucierpiał.
Jonas przyglądał się jej przez chwilę bez słowa.
- Verity, nawet jeśli znajdziesz wyjaśnienie wypadku w Vincent, nie możesz
zapominać o wydarzeniach sprzed kilku miesięcy u Caitlin Evanger. Nawet Yarwood nie wie,
jakie argumenty ma na poparcie oskarżenia mnie o zepchnięcie Elyssy do wody.
- U Caitlin Evanger to była wyłącznie samoobrona - oświadczyła Verity. Oczy płonęły
jej oburzeniem. - Na miłość boską, przecież zaatakował cię zawodowy zabójca.
Powolny uśmiech złagodził twardą linię ust Jonasa. Popatrzył na Verity - była bardzo
rozgniewana.
- Naprawdę mnie kochasz, co? - spytał cicho.
- Nie rozumiem, co to ma do rzeczy.
186
- Nie szkodzi.
Przeszli długim korytarzem do sypialni. Verity na tyle się uspokoiła, żeby zastanowić
się nad słowami Yarwooda.
- Jonas, czy wiesz, że jeśli Yarwood myśli, że to ty próbowałeś zabić Elyssę, to jest
niewinny? - spytała powoli. - Wydawał się naprawdę wstrząśnięty.
- Nie bądź głuptasem - odparł Jonas czule, zamykając za nią drzwi ich pokoju. - Jeśli
właśnie kogoś zabiłaś, to rzucenie podejrzenia na kogoś innego jest logiczne. Yarwood
wykorzystał posiadaną informację, aby zrobić to w obecności świadków.
- Świadków? Och, mówisz o Spencerze i Maggie?
- Tak. O Spencerze i Maggie. Kiedy Warwick i Crump wrócą jutro rano, Yarwood bez
wątpienia upewni się, czy słyszeli o mojej niesławnej reputacji.
- Wolałabym, żebyś tego nie mówił - upomniała go Verity.
Jonas wzruszył ramionami.
- Może Elyssa będzie pamiętała, co się stało, i rozwiąże za nas ten problem.
Tymczasem musimy przygotować się na możliwość, że Doug zechce jutro zakończyć
wszelkie prace. Nie będę miał o to do niego pretensji. Po tym, co przydarzyło się jego
siostrze, może chcieć jak najszybciej załatwić sprawę.
- Czy zdołasz napisać raport, jakiego oczekuje, na podstawie informacji, które już
zebrałeś?
- Nie miej tak zmartwionej miny, szefowo. Pewnie, że mogę napisać. Raport nigdy nie
stanowił problemu. Już po pierwszym dniu byłem gotów dać coś Dougowi dla jego klientów.
- Jonas krążył po pokoju. Teraz wziął latarkę i zarzucił kurtkę na siebie. - Natomiast dziś w
nocy mogę mieć ostatnią okazję, żeby poszukać skarbu.
Verity jęknęła.
- Powinnam była się domyślić. Wiesz, Jonas, chyba masz już obsesję na tle tego
skarbu. Nie jestem pewna, czy to zdrowy objaw. Właściwie, biorąc pod uwagę to, co się
przydarzyło Digby'emu, całkiem niezdrowy. - Nagle przerwała. - To dziwne, prawda?
- Co jest dziwne? Proszę, włóż kurtkę, w przejściu będzie zimno, a dziecko musi mieć
ciepło. - Rzucił jej okrycie.
- To dziwne - powiedziała Verity ubierając się - że dwie osoby bezpośrednio związane
z willą padły tu czyjąś ofiarą. Digby został zamordowany, a Elyssa niemal zginęła.
- Masz rację, to dziwne. Gotowa? - Jonas już stał przy ścianie i odsuwał gobelin, żeby
uruchomić mechanizm przy drzwiach.
Verity poruszała się o wiele wolniej.
187
- Co dziś będziemy robili?
- Poszukamy tego pokoju, który zjawia się w wizji z mężczyzną siedzącym przy stole.
Przetrząsnąłem każdy cal willi przez ostatnie kilka dni i nie znalazłem ani jednego
pomieszczenia, które odpowiada temu w wizji.
- Sądzisz, że jest gdzieś ukryty w tym korytarzu? - Verity zadrżała, gdy zimny powiew
powietrza wionął z mrocznego tunelu.
- Uważam, że to niewykluczone, iż korytarz do niego prowadzi. Dzisiaj się dowiemy.
Weź ze sobą rękojeść złamanego miecza na wypadek, gdybyśmy musieli raz jeszcze przyjrzeć
się wizji.
- Jonas, nie pochwalam tej wyprawy. Coś mi mówi, że popełniamy błąd. - Schyliła się
i podniosła zardzewiały kawałek metalu.
- Jedynym błędem, jaki prawdopodobnie popełniam, jest zabranie cię ze sobą.
- Nie puszczę cię samego - zaprotestowała.
- Tylko pamiętaj, żebyś wykonywała moje polecenia. Znasz zasady: stoisz za mną i
niczego nie dotykasz.
- Zupełnie jakbyś prowadził małe dziecko do sklepu z zabawkami - wymruczała. -
Tylko niczego nie dotykaj.
- Kiedy mały Jonas się zjawi, więcej się dowiemy o takich drobnostkach, prawda? Już
nas widzę: ty, ja i mały robimy wspólnie różne rzeczy.
- Co będzie, jak się zjawi mała Verity? - spytała. Ciepło jej się zrobiło na sercu, gdy
usłyszała, że mówi o nich trojgu jak o rodzinie.
- Nie jestem wybredny - odparł. - Jak się czujesz? Chyba jest tu zimniej niż
poprzednio.
- Na dworze jest zimniej. Pewnie zbliża się następny sztorm. Mam nadzieję, że Doug i
Oliver wrócą, zanim tu rano dotrze. Jonas, naprawdę z dużą przyjemnością opuszczę tę
wyspę. Jeśli o mnie chodzi, praca eksperta straciła swój urok. Będę się bardzo długo
zastanawiać, zanim znajdę ci jakieś następne zajęcie.
- Zrób to, szefowo.
Poszli po starych śladach stóp i zostawionych przez siebie aż do wejścia do sali tortur.
Jonas wskazał drzwi światłem latarki, lecz poszedł dalej.
- To nie dlatego, że nie chciałbym się tu zatrzymać i powspominać w sali tortur -
powiedział. - Zachowam w pamięci te słodkie chwile sceny uwiedzenia, jaką tu odegrałaś.
188
- Szczerze mówiąc, wolałabym, żebyś mi nie przypominał. - Verity z zażenowaniem
pomyślała o swoim napadzie seksualnej agresji. Nie chciała myśleć o tym, jak bardzo ją
poniosło.
- Dlaczego nie? - spytał wesoło. Potem zachichotał. - Wiem, co cię gryzie. Założę się,
że uważasz, iż takie zachowanie nie przystoi damie przy nadziei. Ale z ciebie świętoszka.
Verity postanowiła nie odpowiadać. Była zażenowana, natomiast Jonas wyraźnie
zadowolony.
Kamienny korytarz schodził coraz niżej w głąb willi. Verity straciła poczucie
kierunku. Już nie była w stanie powiedzieć, gdzie są, a nawet - w którym skrzydle. Otuliła się
szczelniej kurtką, wdzięczna Jonasowi, że kazał ją włożyć.
- Co do diabła - powiedział Jonas kilka minut później. Był wyraźnie zniechęcony.
Verity prawie na niego wpadła, kiedy nagle się zatrzymał. Wyjrzała zza jego ramienia
i zobaczyła, że korytarz kończy się kamienną ścianą.
- Och, nie! - zawołała. - Po prostu się tak kończy? To niesprawiedliwe.
- Pewnie wszystko pomieszali przy rekonstrukcji willi na wyspie - domyślał się Jonas.
Skierował światło latarki w dół. - Proszę, proszę. Ślady stop znikają w ścianie. Mamy tu
jeszcze jedne drzwi. Musimy tylko odnaleźć uruchamiający je mechanizm. Stań z tyłu,
kochanie. Bułka z masłem.
Jednak nie poszło tak łatwo. Prawie pół godziny zajęło Jonasowi znalezienie ukrytego
mechanizmu. Nie była to ta sama konstrukcja, z którą się już spotkali, i umieszczono ją w
podłodze, a nie w ścianie.
- No to mamy go - powiedział w końcu. Klęczał na podłodze i badał palcami spoinę
między dwiema kamiennymi płytami. W ścianie przed nimi rozległ się zgrzyt.
Verity wstrzymała oddech, gdy Jonas uruchomił mechanizm. Fala wilgotnego,
stęchłego powietrza buchnęła zza powoli otwierających się kamiennych drzwi. Jonas cofnął
się i pociągnął Verity za sobą.
- Jonas, a jeśli znajdziemy stos złotych florenckich monet lub skrzynię klejnotów? -
spytała Verity bez tchu. - Będziemy mogli posłać dziecko do Harvardu.
- Moje dziecko nie pójdzie do Harvardu - oświadczył Jonas. - Będziemy się martwili,
na co wydać złoto, jak je znajdziemy. Gotowa? - Ruszył w stronę otwartych drzwi i wpuścił
światło latarki do wnętrza małego, kwadratowego pomieszczenia.
Verity weszła za nim i podążyła za światłem latarki. Nagle ogarnęło ją przemożne
odczucie, że już to przeżyła. Ten pokój widziała poprzedniego wieczora w czasie drugiej sesji
świadomości psychicznej, gdy założyła nowe kolczyki.
189
- Jonas, znam ten pokój. Widziałam go. Powinna tu gdzieś stać czarna skrzynia.
- Chryste. Masz rację. Tam stoi.
Masywna, rzeźbiona kamienna skrzynia zajmowała kąt pomieszczenia
przypominającego celę. Jonas podszedł do niej ostrożnie.
- Chyba nic ci nie grozi - powiedziała Verity. - Ślady stóp biegną do skrzyni i z
powrotem. - Jednak nie podobała jej się czarna skrzynia. Przypominała trumnę. Verity
poczuła, że kolczyki zaczęły się rozgrzewać. - Widzieliśmy ją w wizji, prawda? Były w niej
złote monety i klejnoty.
Jonas dotarł do kąta i obejrzał skrzynię z wszystkich stron.
- Zamek jest otwarty. Zobaczmy, co jest w środku.
- Jonas, uważaj. - Verity poczuła, że ogarnia ja fala lęku. - Nie dotykaj jej. Nie
powinniśmy jej otwierać. Zapomnij o Harvardzie, jest tyle dobrych uniwersytetów stanowych.
Chodźmy stąd.
Za późno. Jonas uniósł wieko czarnej skrzyni. Mimo obaw Verity nie mogła się
oprzeć pokusie - podeszła bliżej i zajrzała do środka.
- Pusta - stwierdziła z rozczarowaniem połączonym z ulgą. - Cholera, zastanawiam się,
czy opróżnił ją ten, kto zabił Digby'ego.
- Prawdopodobnie. Sama skrzynia będzie warta fortunę dla jakiegoś muzeum.
Przyjrzyj się rzeźbom. Jest wspaniała. Szkoda, że należy do Douga i Elyssy. Dostaniemy
tylko wynagrodzenie za ekspertyzę. - Jonas podniósł głowę. W świetle latarki rysy jego
twarzy wydawały się surowe. - Daj mi rękojeść miecza.
Verity zacisnęła palce na złamanym mieczu.
- Po co? - spytała podejrzliwie.
- Chcę jeszcze raz spojrzeć na tę wizję mężczyzny przy stole. Sprawdzić, czy to jest
ten sam pokój.
- Jestem pewna, że ten sam. Jednak nie wiem, czy powinniśmy bawić się tą wizją. Jest
w niej coś bardzo dziwnego.
Niecierpliwie wyciągnął rękę i wyjął jej z palców kawałek metalu. Nie powiodła się
próba udzielenia dobrej rady, pomyślała Verity, gdy ściany mrocznej celi zaczęły się zaginać
wokół nich. Tacy ludzie jak Jonas rzadko słuchają dobrych rad.
Verity wstrzymała oddech, gdy obraz zamigotał i zaczął przybierać ostateczny kształt.
Kolczyki coraz bardziej się rozgrzewały. Sięgnęła do uszu, aby je zdjąć; cały czas wpatrywała
się w zjawę mężczyzny. Kimkolwiek był, umiał posłużyć się przemocą, pomyślała nagle.
190
Potrafiła to dostrzec w odpychających arystokratycznych rysach twarzy i wrogim spojrzeniu
nieruchomych oczu.
Na stole leżał mały, zielony kryształ w kształcie jaja. Verity wydawało się, że pulsuje
w odbitym świetle latarki. Nie, to niemożliwe, przekonywała samą siebie. Obrazy powstające
w korytarzu psychicznym nigdy nie reagowały na światło padające z zewnątrz. Istniały
niezależnie w czasie i przestrzeni.
Verity krzyknęła cicho, gdy kolczyki rozgrzały się tak bardzo, że zaczęły parzyć ją w
palce.
Nagle zrozumiała.
- Jonas - szepnęła. - Kryształ. Ten na stole. Wciąż jeszcze jest w willi. I to bardzo
blisko. Jestem tego pewna.
191
Rozdział piętnasty
D
laczego sądzisz, że kryształ wciąż tu jest? - Jonas wpatrywał się uważnie w
nieruchomy obraz widniejący przed nimi. Ostre płaszczyzny jego twarzy oświetlało trujące
zielone światło bijące z wizji.
- Nie jestem pewna. Czuję, że leżący tu kryształ próbuje się połączyć ze sobą
istniejącym w czasie rzeczywistym. Zupełnie jakby próbował wykorzystać do tego moje
kolczyki, ale się nie udało. Wiem, że to brzmi idiotycznie. - Verity pokręciła głową.
Doznawała niepokojącego poczucia nierzeczywistości. Było całkiem inaczej niż zwykle w
czasie wyprawy w korytarz psychiczny.
- Nic w tej wizji nie ma sensu - powiedział Jonas. - Właśnie to mnie dręczy. To nie
jest zwykła scena z korytarza czasu. Muszę się dowiedzieć, o co tu do diabła chodzi, Verity.
Nie wyjdę stąd, dopóki się tego nie dowiem.
- Nie ma tu przemocy, a przecież ty wychwytujesz tylko sceny przemocy.
- Ale dostrajam się do niej używając przedmiotu związanego z przemocą. To jest
normalne.
Verity postąpiła krok do tyłu.
- Zupełnie jakby coś okropnego miało się dopiero wydarzyć.
- Cholera, Verity, chyba masz rację. Właśnie tak. Oto odpowiedź. Oglądamy scenę na
krótko przed tym, jak zaczęła się akcja. Ten facet prawdopodobnie siedział przy stole, gdy
ktoś wszedł i go zabił.
- Dlaczego więc nie oglądamy sceny śmierci? Dlaczego oglądamy ją na kilka sekund
przedtem?
- Nie wiem, ale muszę się dowiedzieć. Wyczuwam ostrzeżenie, zupełnie jakby ten
facet przy stole rzucał mi wyzwanie, abym się do niego dostał.
- Albo żebyś odkrył jego skarb - podsunęła Verity, rozglądając się po nagich ścianach
celi. - Widocznie nie uświadamia sobie, że ktoś już go odnalazł.
Jonas podszedł do skrzyni i przesunął dłonią po ciężkim, ozdobnie rzeźbionym wieku.
- Nie jestem pewien, czy skarb zniknął.
- Jonas, nie rob tego - powiedziała Verity, obserwując niespokojnie zjawę.
- Mam nie dotykać skrzyni? Dlaczego?
192
- Przysięgam, że znowu ścigał cię wzrokiem.
- To tylko złudzenie optyczne - odparł beztrosko.
Verity zagryzła wargi, przyglądając się zjawie. Pełna skarbów skrzynia nadal stała za
plecami mężczyzny.
- Dlaczego nie odnaleziono tego pokoju przy rozbiórce i transporcie willi tutaj?
- Kto wie? Digby pisze w pamiętniku, że jego krewny kazał pozostawić duże
fragmenty willi nietknięte i w ten sposób ją przewieziono. Ten pokój jest tak mały, że mogli
go tu przetransportować w jednym kawałku. Może nikt nie zdawał sobie sprawy, że coś się
kryje za tymi ścianami. Z zewnątrz wyglądało to pewnie jak jeden solidny kamienny blok.
Niewykluczone zresztą, że szalony krewny Digby'ego znalazł pokój i skrzynię i kazał
wszystko odrestaurować dokładnie tak, jak było. W każdym razie pewnie to on znalazł skarb,
chociaż nikomu nigdy się do tego nie przyznał. Ekscentryczny to bardzo łagodne słowo na
określenie krewniaka Digby'ego.
- Jednak resztę mebli sprzedano. Nie potrafię sobie wyobrazić, czemu przeoczono tak
drogocenną skrzynię.
- Digby nic nie wiedział o skrzyni. Przynajmniej aż do końca życia. Może zresztą
skrzynia tu pozostała, ponieważ ktoś chciał, aby jej stąd nie ruszano.
- Kto?
- Facet z wizji? - zapytał miękko Jonas. - Digby doszedł do wniosku, że skarb,
wszystko jedno jaki, jest chroniony przez klątwę. Tak brzmiał jeden z jego ostatnich zapisków
w pamiętniku.
Verity zamknęła oczy.
- Jonas, nie mów tak. Nie zajmujemy się usuwaniem klątw z nawiedzonych domów.
Jesteś konsultantem, a nie pogromcą duchów. Sprawdzasz autentyczność przedmiotów.
Piszesz świetne artykuły o historycznym znaczeniu starej broni lub willi, a przy okazji
jakiegoś skarbu. To tyle. To jest zakres twoich obowiązków.
- Jest tu, Verity. Wiem.
Zdaje się, że Jonas w ogóle jej nie słuchał.
- Co tu jest? - spytała.
- Skarb.
- Zwariowałeś? Zniknął. Skrzynia jest pusta. Ktoś już tu wszedł i zgarnął łup. Potem
od niechcenia zasztyletował biednego Digby'ego przy wyjściu.
- Sama powiedziałaś, że jesteś pewna, iż kryształ jeszcze tu jest - przypomniał jej
cicho Jonas.
193
Verity trzymała w ręku ciepłe czerwone kolczyki. Zerknęła na kryształ na stole w
wizji. Wydawało się jej, że do niej mrugnął.
- To co innego - odparła z głębokim przekonaniem.
- Nie, to to samo. Wiesz, że kryształ wciąż jest w willi, a ja wiem, że skarb też tu nadal
jest. Cokolwiek ten facet próbował ochronić, wciąż jest zamknięte, bezpieczne i nienaruszone.
- Trudno się z tobą kłócić - odparła Verity i westchnęła. Wiedziała, że Jonas doznaje
tego samego poczucia pewności, co ona. Nie mogła przeciwstawić się jego logice. - W
porządku, załóżmy na czas dyskusji, że masz rację. Co robimy dalej?
- Muszę skłonić Douga Warwicka, żeby pozwolił nam tu zostać trochę dłużej -
powiedział Jonas, przechodząc przez pokój i stając obok niej. Oboje spojrzeli na wizję.
Groźny mężczyzna przy stole patrzył na nich z zaciekłą nienawiścią.
- Mam przeczucie, że jutro po powrocie będzie chciał wszystko skończyć.
- Nie możesz go za to winić. Jak już powiedziałeś, ma wszystko, czego chciał dla
przyszłych inwestorów, stwierdzenie autentyczności i profesjonalny opis willi. Teraz kiedy
Elyssa zniknęła ze sceny, Doug nie będzie musiał tracić czasu na zaspokajanie jej zachcianek
i zainteresowania zjawiskami paranormalnymi.
- Muszę się dowiedzieć, o co tu chodzi, Verity. Muszę wiedzieć, co ten facet z wizji
uważał za takie ważne, że postanowił to zamknąć w czasie.
Verity odwróciła głowę i popatrzyła bacznie na Jonasa.
- Uważasz, że zamknął to w czasie? Że znalazł sposób na przechowywanie w
korytarzu czasu? Jonas, czy ty rozumiesz, co powiedziałeś? Sugerujesz, że mężczyzna z wizji
miał zdolności parapsychiczne.
Jonas utkwił spojrzenie w starym człowieku, a po chwili wolno pokiwał głową.
- Może właśnie takie same zdolności jak ja. Verity, nie ma powodu sądzić, że jestem
jedynym człowiekiem na ziemi, który urodził się ze zdolnością wchodzenia do tunelu czasu.
Jeśli ten facet też miał do niego dostęp? Jeśli znalazł sposób na schowanie w nim czegoś?
Verity poczuła chłód. Otuliła się szczelniej kurtką.
- Taka myśl mogłaby mi nie dać zasnąć.
- Muszę to wiedzieć, Verity.
- Nawet jeśli jest to niebezpieczne? A jeśli słusznie wyczuwasz sygnały ostrzegawcze
wysyłane z wizji?
- Pułapki. - Jonas uśmiechnął się ponuro. - Ten człowiek lubił zastawiać pułapki.
Prawdziwy renesansowy typ.
194
- Nie chcę, aby ojciec mojego dziecka uruchomił jedną z tych pułapek - stwierdziła
Verity.
- Będę ostrożny.
- Doprawdy? - Ani przez chwilę mu nie wierzyła. - Jonas, uważam, że powinniśmy
zrezygnować.
- Muszę się dowiedzieć, o co tu chodzi. Muszę poznać prawdę.
Zrozumiała, że dalsza dyskusja jest beznadziejna.
- Myślisz, że uda ci się przekonać Douga, aby nam pozwolił zostać tu dłużej?
- Znajdę sposób - odparł Jonas z przekonaniem. - Chodź, wracamy do pokoju. Nic
więcej nie zrobimy dzisiejszej nocy. Będzie nam potrzebny kryształ. - Jonas oddał Verity
rękojeść złamanego miecza. Wizja i korytarz zniknęły. - Naprawdę go wyczuwasz?
- Kryształ? Naprawdę. - Verity zastanawiała się nad tym, wychodząc za Jonasem z
małego pokoju. - Natomiast nie wiem, gdzie jest. Czuję tylko, że nadal znajduje się w willi. -
Dotknęła palcem kolczyków. - Być może jest sposób...
- Jaki? - zapytał Jonas. Był bardzo zaintrygowany.
- Oliver bardzo dużo wie o kryształach. Kiedy pracowaliśmy razem, wyczuwałam
różne rzeczy. Sama nie wiem. Prawdę mówiąc, nie wiem, co robię. Istnieje jednak cień
szansy, że Oliver mógłby mi pomóc w dostrojeniu się do tego zaginionego kryształu.
- Nie chcę, żeby Crump się w to mieszał - oznajmił stanowczo Jonas.
- Dlaczego nie?
- Ponieważ nie chcę, żeby mu przyszło coś do głowy.
- Na przykład co?
Jonas raptownie stanął i odwrócił się do niej. Za ostrym światłem latarki stanowił
ciemną, potężną postać. Verity czuła promieniującą z niego agresję i zaborczość. W końcu
odezwał się lodowatym głosem.
- Nie chcę, żeby mu przyszło do głowy, że jesteś dla niego jakąś psychiczną partnerką;
że może cię wykorzystać do pomocy przy dostrajaniu się do tych cholernych kryształów,
którymi się ciągle bawi. Pojmujesz?
Verity doznała olśnienia.
- Chodzi ci o to, że nie chcesz, aby mnie wykorzystał tak jak ty?
Przez moment sądziła, że posunęła się za daleko. W mroku oczy Jonasa zalśniły jak u
drapieżnej bestii. Kamienny korytarz wydawał się ciaśniejszy niż zwykle, a Verity nagle
poczuła, że znalazła się w pułapce. Wstrzymała oddech, lecz nie oderwała oczu od
nieruchomej twarzy swego towarzysza.
195
Jonas przełamał niebezpieczną ciszę.
- Słusznie - przytaknął bardzo spokojnie. - Nie chcę, żeby wykorzystał cię tak jak ja.
Nie chcę, żeby jakiś mężczyzna na ziemi wykorzystywał cię tak jak ja. Cieszę się, że tak
dobrze się rozumiemy. - Odwrócił się do niej plecami i ruszył dalej korytarzem.
Verity poszła za nim, żałując, że nie ugryzła się w język. Postanowiła, że nie odezwie
się ani słowem, dopóki nie osłabnie gniew Jonasa. Czasami kobieta musi poczekać na
właściwy moment.
Jonas stanął przed drzwiami prowadzącymi do sali tortur. W milczeniu odnalazł
mechanizm otwierający i coś przy nim robił, aż drzwi otworzyły się ze zgrzytem.
Tym razem nie było pikantnych uwag o namiętnej oprawczyni, gdy Verity i Jonas
przechodzili przez pokój, a potem na korytarz. Przez całą drogę do sypialni żadne nie
odezwało się słowem. Verity była zupełnie przemarznięta, gdy ściągnęła kurtkę, a uczucia
chłodu nie wywołało kiepskie ogrzewanie willi. Nie powinna była nic mówić o Oliverze
Crumpie, stwierdziła poniewczasie. Najlepiej byłoby nie poruszać tego tematu.
Jonas zamknął drzwi do sypialni. Każdy jego ruch był staranny i ostrożny. Wrzucił
latarkę do torby i usiadł na brzegu łóżka. Spod przymrużonych powiek patrzył, jak Verity
wyjmuje koszulę nocną i szlafrok.
- Naprawdę myślisz, że cię wykorzystuję? - spytał w końcu.
Udała bardzo zajętą rozpinaniem guzików bluzki.
- Nie powinnam była tak mówić. Byłam na ciebie zła, że robisz tyle zamieszania o
Olivera Crumpa.
- Nigdy nie byłaś mnie do końca pewna, prawda? Nie możesz zapomnieć, że
podstawowym powodem, dla którego znalazłem się w twoim życiu, był fakt, iż wiedziałem,
że potrafisz mi pomóc w opanowaniu mojego cholernego talentu. Właśnie dlatego odkładasz
nasze małżeństwo na później. Jakaś część ciebie jest śmiertelnie przerażona na myśl, że
jedyną prawdziwą więzią łączącą nas jest więź parapsychiczna.
- To nieprawda. Łączy nas bardzo wiele, jak już wspominałeś.
- Pewnie, że tak. I w dodatku zostaniemy rodzicami. - Jonas przeciągnął dłonią po
włosach. - Chyba nie powinienem urządzać ci sceny z powodu Olivera i jego kryształów.
- Nie, z pewnością nie powinieneś tak na mnie naskoczyć - odparła sztywno Verity. -
Lubię Olivera. Jest taki miły i szczery. Próbowałam ci tylko powiedzieć, że jeśli odnalezienie
tego głupawego kryształu tyle dla ciebie znaczy, to on mógłby w tym pomóc.
- Nie chcę, żeby się z tobą łączył.
- Nie „łączę” się z nim. Nie w ten sposób jak z tobą.
196
- Dobrze, w takim razie, co z nim robisz, kiedy się bawicie kryształami? - spytał ostro
Jonas. Zerwał się na równe nogi i zaczął krążyć po pokoju. - Widziałem, jak się dotykaliście,
kiedy próbowaliście wyleczyć ból głowy Maggie.
- Do końca nie wiem, co się działo, jeśli w ogóle coś się działo. Czułam tylko, że
Oliver jakoś potrafi dostroić się do kryształu, a ja... ja mogę mu w tym pomóc. Trochę. -
Verity opadła na łóżko, przyciskając do siebie koszulę nocną i szlafrok.
- Czy w ten sam sposób, w jaki pomagasz mi w korytarzu czasu? - ostro zapytał Jonas.
- Nie. To zupełnie coś innego. Nie jest tak osobiste jak z tobą. Nie czuje się żadnego
bezpośredniego kontaktu. Przykro mi, Jonas. Nie umiem tego wyjaśnić. - Spojrzała na niego
ze złością. - Zresztą co to za wielka sprawa? Myślałam, że nie wierzysz w moc kryształów.
- Chyba wierzę w moc jednego, szczególnego kryształu - odparł bez żenady. - Tego,
który mężczyzna z wizji zostawił w willi. Musimy go znaleźć, żeby dowiedzieć się, co się
dzieje w pokoiku na końcu korytarza.
- Uważam, że nie powinniśmy się dowiadywać, co się dzieje w tym pokoju. Nie
podoba mi się to. W ogóle mi się nie podoba.
Przeszedł przez pokój i stanął przy niej.
- Muszę wiedzieć, Verity.
Podniosła głowę i spojrzała na niego.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Po prostu muszę poznać prawdę. Nie spocznę, dopóki nie rozwiążę tej
zagadki.
- Nawet jeśli oznacza to wykorzystanie mnie i Olivera Crumpa? - spytała szyderczo.
Jonas chwycił ją za ramiona i postawił na nogi.
- Nie potrzebujemy Crumpa.
- Nie jestem taka pewna. Nic nie wiem o kryształach. To on jest tu ekspertem.
- Poradzimy sobie bez niego, do cholery.
- Skąd wiesz? Wygląda na to, że to ja umiem korzystać z kryształu i ja chciałam
usłyszeć jakąś profesjonalną radę od Olivera.
Jonas zacisnął szczęki.
- Chcesz współpracować z Oliverem Crumpem, bo jest zawodowcem? W porządku,
pozwolę ci na to, ale pod jednym warunkiem.
- Jonas, chyba nie pojmujesz, w jakiej jesteś sytuacji. To ja robię ci przysługę. Nie
masz prawa stawiać warunków, jak mam to zrobić.
197
- Do diabła! - zaklął. - Zanim spróbujesz czegokolwiek z Crumpem i jego cholernymi
kryształami, musisz mi dać słowo honoru, że wyjdziesz za mnie.
Verity spojrzała na niego oczami rozszerzonymi ze zdumienia. Nie mogła uwierzyć w
to, co właśnie usłyszała.
- Wyjaśnijmy sobie coś. Nie pozwolisz mi pracować z Oliverem, nawet po to, aby ci
pomóc odnaleźć zaginiony kryształ, jeśli nie zgodzę się wyjść za ciebie?
- Kocham cię, ruda wiedźmo - powiedział ochryple. - Nie mam zamiaru ryzykować
utraty ciebie dla jakiegoś innego mężczyzny, który mógłby cię złapać na więzi
parapsychiczne. Raczej zrezygnuję z szukania kryształu, niż podejmę takie ryzyko.
Verity stała nieruchomo w jego uścisku, próbując zebrać i uporządkować myśli.
- Uważasz, że jeśli zgodzę się wyjść za ciebie, uchroni mnie to od zwabienia przez
innego psychicznego?
- Jeśli zgodzisz się mnie poślubisz, dotrzymasz obietnicy. Znam cię dobrze, Verity.
- Wygląda na to, że niezbyt dobrze, skoro sądzisz, że musisz mnie zastraszyć i
szantażować, żeby mnie zmusić do wyjścia za ciebie za mąż. - Uśmiechnęła się nagle.
Wpatrywał się w nią nieufnie.
- Verity?
- Kocham cię, Jonas. Mówiłam ci to już setki razy. Wyjdę za ciebie.
Przytulił ją mocno, z westchnieniem ulgi.
- Jezu, najwyższy czas, moja pani.
Verity skłoniła głowę na jego pierś i uspokoiła się w cieple jego ramion. Objęła go w
pasie i syciła się jego siłą.
- Wiesz co, Jonas? Kiedy cię poznałam, nie przypuszczałam, że będziesz miał ochotę
na żeniaczkę.
- A ja odniosłem wrażenie, że interesuje cię wyłącznie praca zawodowa i samotność.
Oboje musieliśmy się o sobie wiele dowiedzieć.
- Mam nadzieję, że postępujemy słusznie.
- Oczywiście - zapewnił ją stanowczo. Podniósł jej brodę i musnął wargami jej usta. -
Uwierz mi, jedynym wyjściem dla nas jest małżeństwo. Nie zniósłbym innego rozwiązania.
Uświadomiłem to sobie tamtej nocy, gdy powiedziałaś mi, że jesteś w ciąży.
Znowu delikatnie przeniósł wargi na jej usta i zaczął całować ją coraz mocniej. Jego
ramiona zacisnęły się wokół niej. Przyciągnął Verity blisko do jędrnych ud. Umyślnie stanął
w rozkroku i mocno ją przytulił, aby mogła poczuć jego żar. Męskość uwięziona w dżinsach
198
opierała się o łagodną krągłość jej brzucha. Verity poddała się namiętności, jak zawsze bez
trudu ogarniającej ich oboje.
- Trudno mi będzie myśleć o sobie jako o mężatce - wymruczała.
- Nie martw się, będę ci o tym przypominał przy każdej okazji. - Jonas wziął ją na ręce
i położył na łóżku.
J
onas?
- Tak? - w ciemności rozległ się rozleniwiony, senny pomruk.
- Jeśli mamy się pobrać, to uważam, że powinniśmy to zrobić porządnie.
- Porządnie? O co ci chodzi? Jest tylko jeden sposób. Robisz badanie krwi, dostajesz
pozwolenie, kupujesz obrączkę, mówisz kilka zdań przed przedstawicielem władz. Potem
idziesz do łóżka. Dużo to roboty?
- Chcę mieć ładny ślub. Huczny. Z tortem i elegancką sukienką. Żeby wszyscy z
Sequence Springs przyszli do kościoła.
- Powinienem był się domyślić.
- Będzie fajnie - zapewniła go Verity z rosnącym entuzjazmem w miarę wyobrażania
sobie dalszych szczegółów. - To jedyna okazja, żeby włożyć piękną suknię ślubną do ziemi.
- Verity, jeszcze nie tak dawno planowałaś, że w ogóle nie wyjdziesz za mąż. Skąd to
nagłe zainteresowanie suknią i tortem? - zaczął narzekać Jonas.
- Ostatnio zmieniłam zdanie w wielu sprawach. Jeśli mam wyjść za mąż, chcę to
zrobić porządnie - oświadczyła z uporem.
- Kochanie, zorganizowanie hucznego ślubu wymaga czasu - Jonas podsunął rozsądny
argument. Zaborczym gestem położył dłoń na jej brzuchu. - A tego właśnie najbardziej nam
brak.
- Laura mi pomoże. Wcale nie trzeba dużo czasu, żeby wszystko zorganizować. Poza
tym nie mamy szans utrzymać dziecka w tajemnicy. Wszyscy w Sequence Springs będą
wiedzieli, że jestem w ciąży, gdy tylko zapiszę się do lekarza.
Jonas westchnął ciężko.
- Naprawdę nie sądzę, żebyśmy musieli przez to przechodzić.
- Właśnie tego chcę.
- Jesteś upartą tyranką. - Przekręcił się na bok i wyciągnął do niej ramiona. - Czego ja
dla ciebie nie zrobię, moja pani? - Ucałował gorąco dołek w jej szyi.
- Naprawdę nie masz nic przeciwko temu, co?
199
- Przeżyję. Rozumiem, jakie to ważne, aby spełniać zachcianki dam przy nadziei. -
Przesunął powoli usta w dół między jej piersiami.
- Dziękuję, Jonas.
- Nie dziękuj mi. Przygotuj się tylko, że zaraz po pokrojeniu tortu zmieniasz suknię
ślubną na koszulkę nocną z czarnej koronki.
Verity zachichotała, czując nagle ogarniającą ją radość.
- Kocham cię, Jonas.
- Ja też cię kocham, moja tyranko. Dałem ci chyba wreszcie ostateczny dowód.
Gdybym cię tak szaleńczo nie kochał, z pewnością nie zniósłbym takiego wygłupiania się jak
huczny ślub.
Jego gorący, wilgotny język znalazł małe zagłębienie w jej brzuchu. Jego palce
zsunęły się do wnętrza ud Verity.
Verity zadrżała z rozkoszy i obróciła głowę tak, aby mogła pocałować bliznę znaczącą
silne ramię. Będą przy nim bezpieczni, ona i dziecko. Zadba o nich i ochroni. Teraz wiedziała
o tym na pewno.
Jonas był z nią tak mocno związany, jak ona z nim.
V
erity obudziła się przed samym świtem. Odwróciła głowę na poduszce i popatrzyła
w okno. Na zewnątrz panowała całkowita ciemność. Sztorm dotarł na wyspę w szaleńczych
podmuchach wichru i deszczu.
- Doug z Oliverem nie będą mogli przypłynąć, dopóki burza się nie uspokoi -
stwierdził Jonas, przeciągnął się i usiadł na brzegu łóżka. - Może upłynie wiele godzin do ich
powrotu. Albo cały dzień.
Verity patrzyła, jak porusza się w mroku. Wiedziała, co mu chodzi po głowie.
- Masz zamiar spędzić każdą wolną chwilę na poszukiwaniu skarbu, prawda?
- Cholerna prawda. - Włożył dżinsową koszulę i sięgnął po spodnie. - Jednak najpierw
chcę rzucić okiem na łódkę w zatoczce.
- Jonas, na dworze jest ciemno. Nic nie zobaczysz.
Zerknął na zegarek.
- Zanim się tam dostanę, będzie już jasno. - Zniknął na kilka chwil w łazience. Wrócił
stamtąd i podszedł do łóżka. Pochylił się i mocno objął Verity. Oczy błyszczały w mroku. -
Zostaniesz tu, dopóki nie przyjdę. Nie chcę, żebyś wałęsała się po tym domu beze mnie.
- Chyba nie myślisz, że Yarwood spróbuje mi zrobić krzywdę?
200
- Nie wiem, co myśleć. Wszystko w tej chałupie jest obłąkane. Dlatego zostań i nie
ruszaj się stąd do mojego powrotu. - Pocałował ją szybko, mocno. - Nie martw się. To nie
powinno potrwać zbyt długo. Wrócę na długo przed śniadaniem. Nikt nawet się nie
zorientuje, że mnie nie było. - Wyprostował się i sięgnął po nową kurtkę.
Verity natychmiast usiadła w łóżku.
- Zniszczysz kurtkę na deszczu.
- To po co, do diabła, kupować kurtkę, jeśli nie można jej nosić na deszczu?
Włożył rękę do swojej brezentowej torby i wyjął nóż. Próbował zrobić to po kryjomu,
ale Verity zobaczyła, co się dzieje. Zagryzła wargi i nic nie powiedziała. Prawdę mówiąc,
była zadowolona, że nie wychodzi bezbronny w taką okropną pogodę.
- Chyba nie sądzisz, że właściciel łódki wciąż tam jest? Nikt przy zdrowych zmysłach
nie obozuje na świeżym powietrzu przy takim sztormie.
- Jestem skłonny się z tobą zgodzić, zwłaszcza co do ostatniej kwestii. Co podsuwa
różne ciekawe rozwiązania.
- Na przykład jakie?
- Na przykład takie, że właściciel łódki zatrzymał się tutaj, w willi. Jest tu mnóstwo
wolnego miejsca. Człowiek mógłby się w tym ohydztwie ukrywać przez wiele dni. Nawet
gdybyś wiedziała, że tu jest, i ruszyła na poszukiwania, to i tak trudno byłoby go znaleźć.
Verity otworzyła usta ze zdumienia.
- Dobry Boże. Nie pomyślałam o tym. Masz rację. Mógłby się ukryć w którymś
skrzydle i ukrywać się tak długo, ile by mu się podobało. Uważaj na siebie, Jonas.
- Będę uważał. - Podszedł do drzwi. - Prześpij się trochę. Niedługo wrócę.
- Spać? Chyba żartujesz! Teraz, kiedy mi powiedziałeś, że jakiś szaleniec krąży po
willi?
- Nie powinienem był o tym mówić - mruknął i wyszedł.
- Nie, z pewnością nie powinieneś był o tym mówić - powiedziała, lecz zamiast
odpowiedzi usłyszała tylko cicho zamykające się drzwi.
Verity opadła z powrotem na poduszki. Przez pewien czas leżała z ponurą miną, lecz
nie potrafiłaby teraz odwrócić się na drugi bok i zwyczajnie zasnąć. Nie teraz. Zresztą zawsze
wcześnie wstawała. Odrzuciła kołdrę i podniosła się z łóżka. Skrzywiła się lekko, czując
nieznaczny ból w biodrach. Jonas zeszłej nocy był trochę za bardzo ożywiony. Ten człowiek
zawsze znalazł sposób, aby zostawić na niej swój ślad, pomyślała z przekąsem, idąc do
łazienki.
201
Teraz chciał założyć jej obrączkę na palec. Byłby to znak na całe życie. Jednak kiedy
spojrzała w lustro, ze zdziwieniem ujrzała na swojej twarzy ciepły, rozmarzony uśmiech.
Ogarnęło ją głębokie uczucie ulgi.
Decyzja została podjęta - miała poślubić Jonasa. Kiedy już postanowiła zrobić ten
krok, zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak długo z tym zwlekała. Powinna była zaufać
intuicji, tej samej intuicji, która posłała ją prosto w jego ramiona za pierwszym razem.
Na tym świecie nie było żadnych gwarancji. To prawda, że związek z Jonasem
przeżywał dziwaczne zakręty i pozostawały pytania, na które nigdy nie uzyska odpowiedzi.
Jednak kochała go, a on kochał ją. Byli ze sobą związani na dobre i złe. Teraz będą mieli
dziecko. Zatem biorąc wszystko pod uwagę, małżeństwo wydawało się rozsądnym, słusznym
rozwiązaniem.
Gdy wyszła spod prysznica i zaczęła się ubierać, ogarnął ją dziwnie znajomy niepokój.
Właśnie wpięła w uszy czerwone kolczyki i pochyliła się, żeby włożyć buty, gdy nagle
poczuła ucisk w dołku.
- Och, Boże. Tylko nie poranne mdłości - poprosiła na głos. Wstrzymała oddech i
powoli ucisk zelżał.
Zaczęła się uspokajać, kiedy uświadomiła sobie, że kolczyki rozgrzewają się coraz
bardziej. Verity siedziała cała spięta. Natychmiast skojarzyła ciepło wydzielane przez
kolczyki z jakimś nieprzyjemnym wydarzeniem. Rozejrzała się niespokojnie po pokoju.
Wszystko wydawało się w idealnym porządku, a jednak nie mogła się rozluźnić.
Kolczyki cały czas pozostawały boleśnie ciepłe, a Verity czuła już niepokój nie do
opanowania. Tak było też poprzedniego dnia, kiedy musiała wyjść na spacer i znalazła Elyssę
pod urwiskiem.
Och, nie, już więcej nie, prosiła Boga. Próbowała zlekceważyć rosnące uczucie
podniecenia, ale na próżno.
Wtem pomyślała o Jonasie samotnie wędrującym w sztormie. Skoczyła na równe nogi
i ruszyła do drzwi.
Tylko nie Jonas, proszę, nie pozwól, żeby coś się stało Jonasowi!
Wybiegła na korytarz i pośpieszyła bezwiednie do schodów, zanim sobie
uświadomiła, że z Jonasem wszystko jest w porządku. Nie wiedziała, skąd to wie, ale
wyczuła, że to nie Jonas wywołał ją z pokoju.
Jednak wydarzyło się coś okropnego, strasznego. Kryształy przez moment płonęły w
jej uszach, potem trochę ostygły.
202
Verity zeszła po schodach i skręciła w korytarz prowadzący do kuchni. Jeśli Maggie
już wstała, to może będzie mogła zapewnić Verity, że wszystko jest w porządku.
Jednak Maggie nie było w kuchni. Już to było niezwykłe. Verity już przekonała się, że
zwyczaje gospodyni były ustalone. O tej porze Maggie powinna parzyć kawę.
Wychodząc z kuchni Verity zaczęła sobie wyobrażać Maggie Frampton. Jej niepokój
wzrósł jeszcze, gdy w myślach zobaczyła ją w wyblakłej podomce i starym, metalowym
naszyjniku. Verity znowu weszła po schodach i ruszyła długim korytarzem prowadzącym na
koniec południowego skrzydła.
Zapukała do drzwi pokoju Maggie, ale nie usłyszała odpowiedzi. Nacisnęła klamkę i
stwierdziła, że drzwi są otwarte. Nie mogła się powstrzymać, pchnęła je szeroko i zawołała:
Maggie?
Żadnej reakcji. Verity odwróciła się, czując zimny podmuch w korytarzu. Pośpieszyła
schodami w dół. Dotarła do parteru, ale szła dalej.
Na pół świadomie wiedziała, że idzie do niesławnej sali tortur, ale nie potrafiłaby
odpowiedzieć, dlaczego to robi. Wiedziała tylko, że musi poszukać tam Maggie.
W piwnicy paliło się słabe światło. Drzwi do sali nienormalnych rozkoszy były
zamknięte. W chwili, gdy Verity ich dotknęła, wiedziała, że nie chce wiedzieć, co się za nimi
kryje. Rozumiała też, że nie ma wyboru.
Przekonując się, że jej wyobraźnia tego ranka zupełnie zwariowała, Verity otworzyła
drzwi.
Przed nią była nieprzenikniona ciemność. Ledwie oddychając, przesunęła dłonią po
ścianie, szukając staroświeckiego przełącznika. Znalazła go i niechętnie przekręciła.
Natychmiast zauważyła dwie rzeczy.
Maggie Frampton leżała na plecach na podłodze przy ścianie z biczami. Jej głowa
spoczywała w kałuży krwi. Maggie się nie ruszała.
Drugą rzeczą, która uderzyła Verity, były otwarte na oścież kamienne drzwi
prowadzące do ukrytego korytarza.
Wstrząśnięta Verity przez sekundę nie mogła się ruszyć. Nagle ogarnęły ją mdłości.
Najwyższym wysiłkiem woli zmusiła się do przejścia przez salę do leżącej Maggie.
Verity wyczuła słaby puls na szyi Maggie i z ulgą przełknęła ślinę. Na pierwszy rzut
oka Maggie wydawała się martwa. Kałuża krwi obok jej głowy była przerażająca.
Słaby, jakby znajomy zapach zakręcił w nosie Verity, gdy pochyliła się nad Maggie.
Nagle uświadomiła sobie, że zna tę duszącą woń. Wąchała ten zapach krótko tamtej nocy, gdy
zaatakowano ją w łazience w zajeździe. Odór stęchłego dymu.
203
W willi paliła tylko jedna osoba.
Verity przesunęła dłonią po szyi Maggie. Musiała wydostać się stąd i odnaleźć Jonasa.
Palcami musnęła łańcuszek noszony stale przez Maggie i nagle czerwone kolczyki zaczęły ją
parzyć.
Kierowana instynktem i narastającym podejrzeniem, Verity ostrożnie wyciągnęła
łańcuszek spod kołnierzyka spranej podomki.
Na końcu łańcuszka lśnił zielony kryształ.
Verity wpatrywała się w kamień, zahipnotyzowana rzeczywistym istnieniem tego, co
do tej pory było jedynie obrazem uwięzionym w czasie. Próbowała pojąć znaczenie tego
odkrycia, gdy nagle usłyszała zbliżające się korytarzem szybkie, ciężkie kroki.
Ogarnął ją strach. Człowiek, który uczynił krzywdę Maggie, wracał, aby dokończyć
ponurego dzieła. Verity wiedziała to na pewno, tak jak znała imię swoje i... jego.
Podniosła się raptownie, mocno ściskając zielony kryształ. Metalowy łańcuszek pękł,
ale tego nie zauważyła. Odwróciła się i pobiegła jedyną drogą ucieczki - w otwarte drzwi
ukrytego korytarza.
Wpadła w nie kończący się tunel ciemności. Gdzie jest Jonas i jego potężna latarka,
kiedy tak go potrzebuje? Starając się nie wywołać hałasu, Verity przesuwała się cal po calu
wzdłuż ściany korytarza. Musiała jak najdalej odsunąć się od snopa światła bijącego z
otwartych drzwi do sali tortur.
Znalazła się już o kilka stóp od drzwi, kiedy usłyszała odgłos tarcia, wyraźny hałas
powstający przy ciągnięciu ciała. Verity nigdy w życiu nie słyszała tego dźwięku, jednak
rozpoznała go natychmiast.
Nieprzytomne, pulchne ciało Maggie Frampton zostało bezceremonialne wrzucone
przez drzwi i wepchnięte w korytarz. Ciemna postać weszła do środka i szybko oświetliła
korytarz latarką.
Światło dotknęło obcasa buta Verity, gdy odwróciła się i uciekła w nieprzeniknioną
ciemność.
204
Rozdział szesnasty
W
idział ją! Była pewna, że oświetliło ją światło latarki. Verity biegła nieostrożnie w
mrok, jedną rękę trzymając na murze. Jak daleko jeszcze do schodów? Adrenalina wpływała
do żył, gdy nasłuchiwała kroków ścigającego ją Slade'a Spencera.
Po kilku sekundach pojęła, że żaden dźwięk nie dobiega zza jej pleców. Nawet
zbliżającego się do niej śladu światła latarki. Rzuciła niespokojne spojrzenie przez ramię i
zobaczyła, że snop światła dochodzący z sali tortur zaczyna się zwężać.
Slade nie miał zamiaru ścigać jej w korytarzu - chciał ją uwięzić wewnątrz!
Chwilowa ulga przemieniła się w wszechogarniający strach, gdy ostatnia plama
światła zniknęła z kamiennego korytarza. Drzwi do tunelu zatrzasnęły się z głośnym
łomotem. Zapanowała grobowa cisza i Verity otoczyły nieprzeniknione ciemności.
Czuła pod palcami zimny kamień. Miała oczy szeroko otwarte, ale równie dobrze
mogła być ślepa. Po prostu nie było światła, żadnego światła.
Zwalczyła atak klaustrofobii i zaczęła powoli, ostrożnie stawiać kroki. Maggie była
uwięziona tu razem z nią. Biedna kobieta może właśnie umierała. Verity wydawało się, że
minęły całe wieki, zanim dotarła do nieruchomej postaci.
- Przepraszam, Maggie.
Gospodyni nie usłyszała jej przeprosin - była nieprzytomna. Verity macała w
ciemnościach, aż zlokalizowała ranę głowy Maggie. Trudno było się rozeznać, ale Verity
wydawało się, że krew nie płynie z rany obficie. Tylko trochę się sączy.
Verity ułożyła głowę Maggie na zimnych płytach podłogi i wyprostowała się w
ciemnościach. Musiała ją stąd wyciągnąć. Mogła się tylko modlić, że kiedy wreszcie uda się
jej otworzyć kamienne drzwi, Slade Spencer nie będzie na nią czyhał w sali tortur.
Prawdopodobnie uciekł po uwięzieniu swoich ofiar w tunelu. Pewnie założył, że
Maggie nie żyje, a Verity nie będzie wiedziała, jak otworzyć drzwi.
Uświadomiła sobie, że rzeczywiście nie wie, jak to zrobić. Starała się ze wszystkich sił
zapanować nad strachem, zagrażającym w ciemnościach. Zamknęła oczy i próbowała
przypomnieć sobie ruchy Jonasa, gdy otwierał drzwi.
205
Radość połączona z ulgą, którą poczuła, gdy przesuwające się po kamieniu palce
natrafiły na mechanizm, natychmiast została zmącona, kiedy próbowała go uruchomić. Nic
się nie poruszyło, nic się nie stało.
Po kilku minutach nadaremnego wysiłku Verity musiała pogodzić się z faktem, że
albo coś źle robi ze starym mechanizmem, albo Slade zniszczył zamek z tamtej strony.
Dłonie Verity zwilgotniały. Zaczęła drżeć. Nigdy przedtem w korytarzu nie było tak
zimno. Zmusiła się do logicznego myślenia.
Skoro nie mogła uciec przez to wyjście, musiała spróbować wyjść przez drzwi
wychodzące do sypialni.
Uklękła przy Maggie.
- Maggie? Słyszysz mnie? - Nie usłyszała odpowiedzi. Verity mówiła dalej,
uspokajającym tonem. - Znam inne wyjście. To trochę potrwa, ale je znajdę. Kiedy je znajdę,
sprowadzę pomoc. Trzymaj się, Maggie. Zostań tu do mojego powrotu, dobrze?
Verity wstała i ruszyła zdecydowanie korytarzem. Czekał ją długi spacer. Kiedy
nadepnie na kości Digby'ego Hazelhursta, będzie wiedziała, że wyjście jest blisko.
Verity żałowała, że łącząca ją więź psychiczna z Jonasem nie jest bardziej użyteczna,
tak jak na przykład telepatia. Zrobiłaby wszystko, aby natychmiast ostrzec Jonasa przed
Slade'em Spencerem.
Wykorzystałaby też okazję, aby poinformować go, że od początku miał rację - ta
psychiczno-konsultacyjna robota była zdecydowanie nieodpowiednia.
Ł
ódź zniknęła. Jonas stał na skraju urwiska, patrząc na zatoczkę, gdzie Verity
znalazła Elyssę. Ręce wcisnął głęboko w kieszenie kurcząc się przed zimnym, przenikliwym
wiatrem. Na falach pojawiła się biała piana. Deszcz smagał jak biczem. Było dość szarego
światła, aby dokładnie widzieć kamienistą plażę.
Było nie do pomyślenia, żeby zdrowy na umyśle człowiek zaryzykował wyruszenie w
takiej małej łodzi prosto w szalejący sztorm. Chyba że była to kwestia życia i śmierci. Nawet
wówczas, myślał Jonas ponuro, gdyby był na miejscu faceta z łodzi, poszukałby innego
rozwiązania.
Mógł się założyć, że łódź i jej właściciel kryli się gdzieś na wyspie.
Jonas podniósł głowę i przez chwilę przyglądał się urwiskom. Na wybrzeżu wyspy
było mnóstwo maleńkich zatoczek i zakamarków, gdzie dałoby się bez trudu schować łódź.
Gdyby ktoś chciał usunąć łódkę z widoku, wystarczyło przycumować ją gdzie indziej.
206
Biorąc pod uwagę okropną pogodę, nikomu nie chciałoby się poświęcić zbyt wiele
czasu na przeciąganiu łodzi w inne miejsce. Wolałby to zrobić szybko i wrócić pod
bezpieczny dach willi.
Co oznaczało, myśląc logicznie, że łódź musi być gdzieś blisko.
Jonas ruszył skrajem urwiska, przyglądając się badawczo brzegowi. W bladym świetle
świtu nietrudno było przegapić małą szarą łódkę.
Piętnaście minut później znalazł ją w niewielkiej zatoczce, jeszcze węższej od
poprzedniej. Ktoś przywiązał ją w pośpiechu do wystającej gałęzi świerka. Podskakiwała
szaleńczo na wzburzonych falach bijących o skalisty brzeg.
Zejście w dół po niewysokim klifie nie zabrało zbyt wiele czasu. Jonas wspiął się na
niewielką skałę, aby pochwycić linę cumującą łódkę; chwilę później znalazł się na
podskakującym pokładzie. W chwili, gdy pochylał się, żeby otworzyć schowek, oblały go
bryzgi zimnej wody.
W pierwszym schowku nie było nic, co mogło pomóc w identyfikacji łodzi, tak jak
powiedziała Verity. Skulony w mokrej kurtce Jonas szybko otworzył następny.
Znalazł kamizelkę ratunkową ze stemplem „własność przystani Dream Harbor”. Obok
następnej kamizelki ratunkowej leżały zmięte instrukcje obsługi łodzi.
Nic więcej do identyfikacji. Łódź wypożyczono. Dopóki sztorm nie minie i nie będzie
można wydostać się z wyspy, nie było jak sprawdzić, kto ją pożyczył. Nawet jeśli odnajdzie
właściciela przystani Dream Harbor, też może niczego się nie dowiedzieć. Tak łatwo oszukać
przy wypełnianiu papierów przy wypożyczaniu łodzi.
Jonas zamknął schowek i zaczął oglądać dno łodzi. Stopy obmywała mu spora ilość
wody. Dostrzegł małą, zgniecioną torebkę pływającą w kącie. Bezwiednie złapał ją i zajrzał
do środka. Na dnie torebki leżał mokry kawałek papieru - paragon z kalifornijskiej apteki.
Jonas nagle przypomniał sobie Slade'a Spencera wyjmującego tabletki z małej
buteleczki.
- Jezu Chryste, ale jestem głupi. - Jonas wyskoczył z łodzi. Zręcznie zachowywał
równowagę na śliskich skałach, przeskakując z jednej na drugą, aż znalazł się na plaży. Potem
wspiął się na niskie urwisko i ruszył biegiem w stronę willi.
Nie korzystał z latarki, poza oświetleniem wnętrza schowka w łodzi. Nie chciał
ryzykować, że ktoś wyglądający przez okno zobaczy go wychodzącego lub wracającego do
willi.
Jednak ktoś inny opuszczający willę nie był tak ostrożny.
207
Wąski promień światła przesuwał się między drzewami, zbliżając się do Jonasa.
Dziwacznie podskakujące światło wskazywało, że osoba trzymająca latarkę biegła na
złamanie karku.
Jonas zatrzymał się i usunął z drogi. Słabe światło świtu jeszcze nie rozjaśniło mroku
pod gęstymi gałęziami. Mógł się bez trudu ukryć między drzewami, by zobaczyć, kto biegnie
w stronę wybrzeża.
Musi to być Spencer, pomyślał Jonas. Nikt inny nie wiedziałby, gdzie jest łódź poza
człowiekiem, który ją przeciągał zeszłej nocy. Dlaczego tak się śpieszy? Spencer od wielu dni
wydawał się pogrążać w alkoholowej nieświadomości.
Jonasowi nie spodobało się to pytanie, a jeszcze mniej podobały mu się nasuwające się
odpowiedzi. Poczuł skurcz w żołądku na myśl o Verity. Dopóki siedziała w sypialni,
przekonywał się, nic jej nie grozi. Nie było powodu, dla którego Verity i Spencer mieliby się
teraz spotkać.
Światło latarki przemknęło obok przy akompaniamencie chrapliwego oddechu.
Spencera ogarnęła panika - Jonas czuł zapach strachu tego człowieka.
Jonas wyszedł spomiędzy drzew i rzucił się naprzód.
- Nie! - zaskrzeczał Spencer padając na ziemię. - Nie, cholera, nie. Puść mnie, ty
wredny draniu. Zabierz te śmierdzące łapy. Puść mnie! - Szarpał się pod ciężarem Jonasa,
machając dziko latarką i pistoletem.
Jonas przygwoździł wijące się ramię z bronią. Spencer walczył z niezwykłą siłą.
Dostał ataku histerii i bronił się z szaleńczą furią.
Latarka trafiła Jonasa w szczękę. Zatoczył się do tyłu, jednak trzymał mocno ramię
Spencera z pistoletem i kurczowo ściskał z zaciętą determinacją, skręcając, aż nabrał
pewności, że za chwilę słabe kości przegubu Spencera muszą się złamać.
Spencer krzyknął; rozległ się wysoki, cienki pisk rozpaczy i wściekłości, a potem
pistolet upadł na rozmokłą ziemię.
Jonas zamachnął się, żeby uderzyć z całej siły, ale zrezygnował z niesmakiem z
dodatkowego wysiłku. Nie miało sensu bicie ofiary. Spencer szlochał, całkowicie
unieruchomiony przez swoje emocje.
- To był wypadek! - wykrztusił Slade między spazmami. Leżał w błocie, osłaniając
twarz ramieniem. - Cholerny wypadek. Nie planowałem tego. Weszła po prostu w złym
momencie. Zaczęła wrzeszczeć, że wszystko o mnie wie. Musiałem coś zrobić, nie
rozumiesz? Musiałem ją uciszyć.
208
Jonasa ogarnęło śmiertelne przerażenie. Chwycił koszulę Slade'a i szarpnął nim, aż
usiadł.
- Kogo uciszyłeś, Spencer? Kogo?
Spencer zamrugał, dziwnie umykał spojrzeniem.
- To stare pudło Frampton. A kogóż by innego? Wiedziała, mówię ci. Jakoś się
domyśliła, kim jestem. - Spencer powstrzymał szloch. - Taki byłem pewien, że mnie nie
rozpozna. W klinice bardzo schudłem, dostałem szkła kontaktowe, zgoliłem brodę. Taki
byłem cholernie pewny. Jednak poznała mnie, stara raszpla. Poznała mnie. Uderzyłem ją, a
ona upadła jak worek kartofli. Po prostu upadła, mówię ci. Nie chciałem jej zabić.
Wbrew temu, co słyszał, Jonasa ogarnęło mdlące uczucie ulgi. W pierwszej chwili
myślał, że Spencer zabił Verity.
- Zabiłeś Maggie? Dziś rano? - Potrząsnął Spencerem. - Odpowiadaj, do jasnej
cholery!
- Muszę się stąd wydostać. Wszystko poszło nie tak. - Spencer rozejrzał się wokół
siebie szklanym wzrokiem. - Hazelhurst powiedział, że tak będzie. Zawsze twierdził, że skarb
chroni klątwa czy coś w tym rodzaju. Głupi staruch, szaleniec. Był szalony, wiesz? Te świnie
z kliniki powiedziały, że przekręciło mi się parę klepek, ale Hazelhurst był prawdziwym
wariatem.
Jonas miał wątpliwości, kto był wariatem, a kto nie, ale nie była to najlepsza pora, aby
o tym dyskutować. Wyglądało na to, że z Verity było wszystko w porządku, jednak musiał
wrócić do willi i się upewnić, a potem poszukać biednej Maggie Frampton.
- Ty obłąkany skurwielu! - krzyknął Jonas. - Zabiłeś Hazelhursta, prawda? - Rozpinał
pas Spencera. - To ty byłeś tym studentem, który zjawił się tu dwa lata temu, żeby mu pomóc
w poszukiwaniu skarbu. Maggie w końcu dziś rano cię rozpoznała. Czy właśnie to się stało?
Powiedziała, że wie, kim jesteś?
- Musiałem zabić Hazelhursta - wyjaśnił Spencer. Nagle jego twarz przybrała
przerażająco normalny wyraz. - Bał się, rozumiesz? Stracił odwagę. Nie chciał mi
powiedzieć, co zrobił ze skarbem, powtarzał, że nikt nie powinien go dotykać. W skrzyni
został tylko pierścień, kawałek metalu i sztylet. Wiedziałem, że Hazelhurst dotarł tam
pierwszy i znalazł resztę. Próbowałem go zmusić, żeby mi powiedział, ale nie chciał. Stary
łajdak upierał się, że skrzynia była pusta, kiedy ją znalazł. Wiedziałem lepiej.
- Dlatego zabiłeś go sztyletem znalezionym w skrzyni, czy tak? - Jonas pociągnął
Spencera do pozycji stojącej i pasem związał mu przeguby na plecach.
209
- Musiałem go zabić. Cholernie się bał. Stary głupiec nic by mi nie powiedział, ale
byłem pewien, że sam znajdę. To musiało być gdzieś w willi. Nie potrzebowałem go, żeby mi
wskazał, gdzie to jest.
- Jednak nie znalazłeś skarbu, co? - spytał Jonas ciągnąc Spencera z powrotem do
willi. - Zabiłeś dwoje ludzi, ale zyskałeś tylko pierścień, uzależnienie od alkoholu i parę
poprzekręcanych klepek we łbie. Może Hazelhurst miał rację. Może ten skarb jest przeklęty.
Powinieneś go zostawić w spokoju. Powiedz mi, skąd masz tę wynajętą łódkę? Doug
przywiózł cię motorówką, prawda?
- To było proste. Gdy tylko dowiedziałem się o planach spędzenia tygodnia w willi,
wypożyczyłem łódź. Potem nająłem dzieciaka, żeby mi ją tu przyprowadził. Ukryłem ją w
pierwszej zatoczce, a dzieciak przewiózł mnie z powrotem na tamta wyspę. Powiedziałem
mu, że planowałem skorzystać ze skifa do łowienia ryb z przyjaciółmi w tym tygodniu.
- Dlaczego sądziłeś, że będzie ci potrzebna łódź?
Spencer spojrzał na Jonasa, jakby ten zwariował.
- Żeby wydostać się z tej cholernej wyspy, gdyby coś poszło źle.
- Tak jak dziś rano? - spytał ostro Jonas.
- Przestraszyłem się, jak musiałem uderzyć tę starą wścibską ropuchę. Wiesz co, teraz,
jak o tym myślę, to wydaje mi się, że nie mam się czego bać, co nie? Nikt mi nie może
dowieść, że zabiłem starego Hazelhursta, nawet jeśli ktoś znajdzie jego ciało. Poza tą starą
raszplą. Kiedy mnie rozpoznała, zrobiła się podejrzliwa. Powiedziała mi, że mnie
obserwowała, nawet przeszukała moje rzeczy wieczorem. Rano znalazła mnie w sali tortur.
- Co robiłeś w sali tortur o tej porze?
Slade zamyślił się, spojrzenie miał nieobecne.
- W końcu postanowiłem, że muszę jeszcze raz spojrzeć na ten cholerny pokój ze
skarbem. Nie chciałem wracać do tego strasznego tunelu, ale musiałem. Jestem pewien, że
gdzieś tam kryje się rozwiązanie za tajemnicy. Nie spałem całą noc, tylko o tym myślałem.
Bałem się, że możesz przypadkowo natrafić na tunel, mimo że wyrwałem ostatnie strony z
pamiętnika Hazelhursta. Wreszcie doszedłem do wniosku, że nie mam wyboru, tylko tam
wrócić. Jezu, jak ja nienawidzę tego tunelu. Tam jest tak ciemno.
- Maggie cię tam znalazła?
- Musiała mnie śledzić przez całą noc, czekać na mnie, suka. Oskarżyła mnie, że dwa
lata temu zrobiłem coś Hazelhurstowi. Zaczęła wrzeszczeć jak wariatka, nie chciała się
zamknąć. Cholerna suka nie chciała zamknąć cholernej jadaczki.
- Wtedy ją uderzyłeś.
210
- Musiałem. - Jakaś pokrętna chytrość pojawiła się w oczach Slade'a. - Przestraszyłem
się. Tyle było krwi. Wiedziałem, że muszę się stamtąd wydostać, więc pobiegłem do swojego
pokoju, spakowałem rzeczy i wyszedłem. Potem uświadomiłem sobie, że gdybym ukrył ciało
w tunelu, nikt nigdy niczego by się nie domyślił. Wróciłem do sali tortur, ale się spóźniłem.
Paliło się światło i zrozumiałem, że ktoś już ją znalazł. Była tam Verity. Zobaczyłem ją, kiedy
wciągałem ciało Maggie do tunelu. Widocznie wbiegła tam, żeby się schować, kiedy
usłyszała, że idę.
Jonas zamarł. Obrócił się, w jego oczach pojawiła się groźba.
- Co zrobiłeś Verity?
Spencer spoglądał na niego, mrugając, gdy krople deszczu wpadały mu do oczu. W
jego spojrzeniu świeciła chytrość obłąkańca. Powoli się uśmiechnął.
- Zostawiłem ją w tunelu razem ze starą dziwką. Nic nie wiesz o tunelu, prawda? To
była wielka tajemnica Hazelhursta. Verity teraz w nim jest i nigdy jej nie znajdziesz. Nikt
nigdy żadnego z nich nie znajdzie. Jednak tak jest najlepiej, rozumiesz? Nie ma dowodu. Tak
długo, jak wszyscy są pogrzebani w tunelu, nie ma dowodu.
- Czy zraniłeś Verity, czy tylko zostawiłeś ją w tunelu? - spytał Jonas zaciskając ręce
na szyi Spencera. Z gniewem i rozpaczą szukał prawdy w obłąkanych oczach Spencera. -
Odpowiedz mi, cholerny draniu. Co zrobiłeś Verity?
- Nigdy jej nie znajdziesz ani ciała tej Frampton. Tak jak nikt nie znalazł zwłok
Hazelhursta. Verity pewnie myślała, że się przede mną ukryje, dlatego tam wbiegła.
Wydawało jej się, że będzie bezpieczna w tunelu. A teraz jest tam zamknięta na wieki. Nie
ma dowodu. Nie ma dowodu. - Spencer zaczął chichotać. Potem nagle się przestraszył. - Moje
pigułki. Pora na moje pigułki.
- Nie dostaniesz swoich pigułek, dopóki mi nie powiesz, czy skrzywdziłeś Verity. -
Jonas próbował zachować spokój pamiętając o tym, że ma do czynienia z szaleńcem.
Spencer spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Nie skrzywdziłem Verity. Nie musiałem. Mówiłem ci już, że stamtąd nie wyjdzie.
Głupia kobieta wbiegła prosto do tunelu. Nigdy nie znajdzie wyjścia. Hazelhurst kilka
miesięcy uczył się otwierania drzwi. Nawet jeśli znajdzie zamek, nie zadziała. Zniszczyłem
mechanizm z zewnątrz. Jedyny świadek, rozumiesz. Jest jedynym świadkiem. Tylko ona
widziała, jak wpycham ciało Maggie do tunelu.
Jonas pomyślał o Verity zagubionej w nieskończonej ciemności ukrytego korytarza.
Jeśli nie mogła się wydostać przez drzwi do sali tortur, to musiała znaleźć drogę do wyjścia w
211
sypialni. Nigdy nie pokazał jej, jak uruchomić mechanizm. Będzie drżała ogarnięta
przerażeniem w nieprzejrzanej czerni tunelu, szukając sposobu otwarcia drzwi.
Jonas zajrzał w obłąkane oczy Slade'a Spencera. Niczego się już od niego nie dowie.
Trzasnął pięścią w szczękę Spencera, który z westchnieniem upadł na ziemię. Z kącika ust
popłynęła krew.
Jonas zostawił Spencera leżącego w błocie i pobiegł do willi. W drzewach wył wiatr.
Biły go gałęzie, a deszcz przypominał lodową szybę.
Wpadł przez frontowe drzwi do cichej willi i pognał po schodach na drugie piętro
długimi, rozpaczliwymi skokami. Potem pośpieszył korytarzem do sypialni.
Wbiegł do pokoju. Drzwi prowadzące do tunelu były zamknięte. Walczył gwałtownie
z mechanizmem ukrytym pod gobelinem i wreszcie zobaczył, jak drzwi otwierają się ciężko
do środka. Wydawało mu się, że trwa to wieki.
Szybko spojrzał w rozszerzający się otwór. Nigdzie śladu Verity. Albo nie mogła
odnaleźć drogi do sypialni, albo wciąż próbowała rozpaczliwie otworzyć drzwi na drugim
końcu tunelu.
Jonas przecisnął się przez szczelinę, gdy tylko było dość miejsca. Skierował światło
latarki na prawo. Verity nie było w zasięgu wzroku.
Zza drzwi rozległ się chrzęst kości i odgłos drapania, Jonas błyskawicznie odskoczył
przyjmując postawę obronną. W świetle latarki ukazała się twarz jego ukochanej.
Verity wyszła zza drzwi - miała surowy, zdecydowany, wyraz twarzy. Spojrzenie było
dziwnie rozkojarzone. Szła z ramionami uniesionymi nad głową, palce zacisnęła na rękojeści
sztyletu, którym został ugodzony Digby Hazelhurst. Kości Digby'ego zagrzechotały u jej stóp.
Jonas pośpiesznie zniknął z zasięgu jej ramion i uniósł do góry obie ręce.
- Spokojnie, kochanie. Jestem człowiekiem rozsądnym. Chcesz opóźnić ślub o kilka
tygodni, żeby kupić elegancką suknię ślubną? Przełożymy ślub, nie ma sprawy.
- Jonas! - Verity upuściła sztylet. Zastukał o kamienie, gdy rzuciła się Jonasowi na
szyję. - Najwyższy czas.
- Co za przyjemne uczucie, że człowieka doceniają. - Jonas ogarnął Verity ramionami
i ściskał tak mocno, jakby obawiał się, że zniknie. Mogła wydać z siebie tylko ciche piśnięcie.
- Jezu, kochana, jak ja się bałem. Powinienem był wiedzieć, że nie będziesz dygotała ze
strachu. Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że byłabyś świetna w roli Lady Macbeth?
- Ty się bałeś? Chcesz się ze mną licytować? W życiu nie byłam taka przerażona.
Przed chwilą nie wiedziałam, kto wchodzi do tunelu. W środku jest tak ciemno, że kiedy
otworzyłeś drzwi, zupełnie mnie oślepiło. Myślałam, że to Slade. - Verity podniosła głowę,
212
spojrzała szeroko otwartymi oczyma. Mrugała szybko. - Jonas, Spencer niemal zabił Maggie.
Leży na tamtym końcu korytarza, nieprzytomna, krwawi. Musimy ją wyciągnąć. Potem trzeba
coś zrobić ze Slade'em.
- Już się nim zająłem. Natknąłem się na niego, jak uciekał do łodzi. Wpadł w panikę,
bo myślał, że zabił Maggie i zamknął was obie na wieki w tunelu. Podejrzewam, że utracił
resztki zimnej krwi i doszedł do wniosku, że najwyższy czas się wycofać. Nie wiem, jak
daleko miał zamiar dotrzeć przy takim sztormie. Jest na zewnątrz, związany. Chodźmy stąd.
Jestem pewien, że masz dość tego tunelu na całe życie.
- Musimy wyciągnąć Maggie. Nie możemy jej tak zostawić.
- Ja się tym zajmę - powiedział łagodnie Jonas. Pociągnął ją za sobą do sypialni. Była
roztrzęsiona, ale panowała nad sobą. Właśnie tacy są tyrani, pomyślał z dumą. Są twardzi.
Wtem zobaczył, że Verity spogląda na coś, co właśnie wyciągnęła z kieszeni. - Co tam masz?
Bez słowa otworzyła dłoń i pokazała mu zielony kryształ w kształcie jaja.
Jonas postąpił krok do przodu, oszołomiony jej odkryciem.
- Gdzie to, do diabła, znalazłaś? - spytał cicho.
- Należy do Maggie. Miała go na łańcuszku, który stale nosiła na szyi. Musiał dać jej
go Digby. Znalazłam go, gdy sprawdzałam na szyi puls. Chyba chwyciłam go, gdy
usłyszałam kroki Spencera. Śmieszne, nawet nie zauważyłam... - Popatrzyła na niego
pytająco. - Jonas, to ten właściwy. Tego kryształu szukałeś. Tym, jak sądzę, możesz otworzyć
wizję.
Spojrzenie Jonasa powędrowało od brzydkiego zielonego kryształu ku jej poważnej
twarzy.
- Spencer mówi, że Hazelhurst znalazł tylko sztylet, tamten kawałek rękojeści miecza i
pierścień z rubinem, jednak nie wątpi, że reszta skarbu nadal gdzieś tu jest.
- Tak jak ty - podsumowała spokojnie Verity. Zerknęła na kryształ. - Jonas, czy
wierzysz w klątwy?
- Nie, ale czuję wielki respekt przed zawiłymi drogami, po jakich wędrował
renesansowy umysł. Natomiast umysł renesansowy obdarzony zdolnościami
parapsychicznymi to już wprost przekracza granice wyobraźni. Nie sądzę, żeby klątwa
chroniła skarb, ale wierzę głęboko, że ktoś bardzo starannie go schował. Hazelhurst wierzył,
że kryształ stanowił klucz, i uważam, że mógł mieć rację.
Verity spojrzała na niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Chcesz sprawdzić, prawda? Wcześniej czy później spróbujesz otworzyć tamtą
nieruchomą wizję.
213
- Jeśli tego nie zrobię, to prawdopodobnie skończę szalony jak Hazelhurst lub
obłąkany jak Spencer - stwierdził ostro Jonas. - Muszę poznać prawdę.
Skinęła głową.
- Tak, potrafię to zrozumieć. - Ostrożnie schowała kryształ do kieszeni. - Kiedy
przyjdzie czas, będziesz potrzebował mojej pomocy.
Jonas się przestraszył.
- Dlaczego tak mówisz? - spytał, gdy odwracała się do niego plecami.
Spojrzała przez ramię, wyraz jej twarzy trochę złagodniał. - Mogę dostroić ten kryształ
do tego leżącego na stole w wizji.
Jednym długim skokiem znalazł się przy niej i schwycił ją w ramiona.
- Verity? Co ty mówisz? Jesteś pewna?
- Niestety, tak. Jestem całkiem pewna, że potrafię to zrobić. Nie pytaj mnie jak. Sama
tego nie rozumiem. Jeśli chcesz mojej opinii jako twego agenta, to proponuję, żebyśmy
zapomnieli o tym pomyśle. Jednak wiem, że nie zechcesz mnie posłuchać. - Znowu się
odwróciła i weszła do łazienki zmyć brud i krew z rąk.
P
o kilku manipulacjach śrubokrętem, który Jonas znalazł w kuchni, udało mu się
otworzyć wejście w sali tortur. Spencer był zbyt przerażony, aby dokładnie zniszczyć zamek.
W korytarzu leżała nieprzytomna Maggie. Jonas z trudem zaniósł ją po schodach do
salonu, gdzie ułożył ją na kanapie. Nie ocknęła się, ale oddychała równomiernie i krwawienie
ustało. Verity otuliła ją kołdrą i wyszła z Jonasem, aby przyprowadzić Slade'a Spencera.
Zamknęli go w spiżarni.
- Co z nim zrobimy? - spytała Verity, wchodząc za Jonasem na górę.
- Nic nie możemy z nim zrobić, dopóki Warwick i Crump nie wrócą motorówką. Z
całą pewnością nie mam zamiaru opuszczać wyspy w tej małej łódce, która Spencer wynajął.
Tymczasem chciałbym sprawdzić, czy w rzeczach Spencera nie znajdziemy brakujących stron
z pamiętnika. Może je zachował.
- Doug i Oliver jeszcze przez wiele godzin nie będą w stanie dopłynąć tutaj -
zauważyła Verity, gdy szli korytarzem do pokoju używanego przez Spencera.
- To prawda.
- Lepiej będzie, jak obudzimy Yarwooda i powiemy, co się stało. I pomyśleć, że przez
cały czas niesprawiedliwie posądzaliśmy go, iż nie jest dobry - stwierdziła z goryczą Verity. -
214
Podejrzewam, że to Spencer zepchnął Elyssę z urwiska. Może myślał, że łódka zwróciła jej
uwagę.
- Sam już nie wiem - odparł zamyślony Jonas. - Wspominałaś o łódce, a on nie
próbował cię zabić.
- Wtedy nie, ale przedtem próbował zrobić mi krzywdę - oznajmiła spokojnie Verity.
Jonas gwałtownie poderwał głowę do góry.
- Co? Próbował cię skrzywdzić? Kiedy?
- Tamtej nocy, gdy zatrzymaliśmy się w pensjonacie.
- To ten żartowniś, który próbował cię wyciągnąć z łazienki? - spytał zaskoczony
Jonas. - To był on? Jesteś pewna?
- Rozpoznałam zapach tytoniu, który pali. Tamtej nocy poczułam zaledwie lekki
powiew, nie dość, aby zapamiętać. Nie rozpoznałam go, kiedy palił w domu, ponieważ woń
była znacznie silniejsza i niemal obezwładniająca. Jednak kiedy wyczułam ten zapach raz
jeszcze w sali tortur, wiedziałam, że to ten sam tytoń. Tutaj nikt nie pali poza Spencerem.
Jonas ruszył korytarzem, ogarnięty furią.
- Zabiję go.
Verity chwyciła go za ramię.
- Nie, poczekaj, Jonas. Nie ma potrzeby. Siedzi już pod kluczem.
- Powinienem był go udusić tamtej nocy, kiedy cię podrywał. - Strząsnął jej rękę z
ramienia.
Verity raz jeszcze chwyciła go i przytrzymała za rękaw.
- Jonas, stań. Posłuchaj mnie. Wszystko jest pod kontrolą, przemoc nie jest potrzebna.
Bóg jeden wie, że dość jej było w tym domu. Obudźmy Yarwooda i powiedzmy, co się
dzieje. Ma prawo wiedzieć.
Zaskrzypiały drzwi. Odwrócili się oboje.
- Cieszę się, że tak uważasz, Verity. - Preston Yarwood stał w progu swojej sypialni. -
Bardzo chciałbym dokładnie wiedzieć, co się dzieje. A kiedy już skończycie opowieść,
wszyscy wyruszymy na poszukiwanie zaginionego skarbu Hazelhursta. Kiedy go już
znajdziemy, to obawiam się, że zajdzie konieczność pewnej drobnej zmiany planów.
Rozumiecie sami, że zbyt wielu poszukiwaczy skarbów psuje obraz.
- Do diabła, jak masz zamiar to zrobić, Yarwood? - spytał cicho Jonas.
- Doszedłem do wniosku, że nie potrzebujemy łączyć twego nazwiska z tym właśnie
znaleziskiem, przyjacielu. Jesteś oszustem, rozumiesz? To ja mam tu jedyny prawdziwy talent
parapsychiczny, a odnalezienie skarbu raz na zawsze tego dowiedzie. Oto mój plan i tylko
215
mnie przypiszą całą zasługę. Kiedy już będzie po wszystkim, ludzie będą musieli przyznać, że
mam psychiczną moc. Ponieważ ty i Verity tajemniczo znikniecie, nikt nie będzie mógł
wyprowadzić ich z błędu.
Verity wstrząśnięta długo przyglądała się twarzy Prestona Yarwooda, a gdy spuściła
wzrok, dostrzegła w jego dłoni pistolet.
216
Rozdział siedemnasty
J
onas spoglądał na pistolet w ręce Prestona Yarwooda. Ten człowiek wyglądał tak,
jakby dokładnie wiedział, co ma z nim zrobić. „W raporcie napisano, że jest niebezpieczny”,
powiedziała Caitlin Evanger.
- Nie ma żadnego skarbu, Yarwood. - Jonas odsunął się kilka kroków od Verity,
utrudniając Yarwoodowi jednoczesne celowanie do nich obojga.
- Nie próbuj mi niczego wmawiać, Quarrel - odparł miło Yarwood. - Skarb tu jest,
wiem o tym. Od początku to przeczuwałem.
- I kto tu mówi o wmawianiu - mruknął Jonas. - Chorujesz na gorączkę złota.
- Wiem, że tu jest - uciął Preston. - Widzisz, kazałem przetłumaczyć fragmenty
pamiętnika Hazelhursta. Nie wszystko, ale dość, aby zrozumieć, że na coś natrafił. Mówię ci,
jest tutaj. Usłyszałem też wystarczająco dużo przed chwilą, żeby nabrać przekonania, że
jesteście blisko celu. Zatem zabierzecie mnie, kiedy pójdziecie rozwiązywać tajemnicę.
- Mówię ci, że nie ma żadnego skarbu.
Oczy Yarwooda zapłonęły gniewem.
- Nie okłamuj mnie. Wiem, że znalazłeś coś naprawdę ważnego. Dość się nasłuchałem
w laboratorium Vincent College i wiem, że jesteś do tego zdolny. Dlatego nakłoniłem ich,
żeby cię wynajęli. Pokażesz mi, gdzie jest ten skarb, do jasnej cholery! Musisz się pośpieszyć.
Crump i Warwick wrócą, gdy tylko ucichnie sztorm. Chodź tu, Verity.
Jonas zesztywniał. Wiedział, co zaraz nastąpi.
- Zostaw ją w spokoju, Yarwood. Będę współpracował, ale ostrzegam cię, nie ma
czego szukać.
- Coś tu jest. A ty wiesz gdzie. Pokażesz mi. Chodź tu, Verity. Podejdź tu natychmiast,
albo zaraz wywiercę parę sporych dziurek w twoim gachu.
Verity niechętnie zrobiła krok naprzód.
- Nie zbliżaj się do niego, Verity - powiedział spokojnie Jonas. - Chce cię wykorzystać
jako zakładniczkę.
Yarwood uśmiechnął się lekko.
217
- Masz rację, Quarrel. A jeśli natychmiast tutaj nie podejdzie, pierwszą kulą
przestrzelę ci ramię. Nie będzie ci potrzebne przy prowadzeniu mnie do skarbu. Właściwie
mógłbyś to zrobić nie korzystając w ogóle z rąk. - Wycelował pistolet.
- Przestań! - krzyknęła Verity. Podeszła sztywnym krokiem i stanęła przed
Yarwoodem.
- Cholera jasna, Verity. - Było już za późno i Jonas o tym wiedział. Patrzył z bezsilną
wściekłością, jak Yarwood chwyta Verity za rękę i przyciąga blisko siebie. - Puść ją,
Yarwood. Powiedziałem ci, że będę współpracował. Pokażę ci, co znaleźliśmy, ale ostrzegam
cię, że to niewiele. Tylko pusta skrzynia w tajnym pokoju. Spencer był tam przed nami,
Yarwood. Do diabła, prawdopodobnie ktoś znalazł się tam przed nim. Może sto lub dwieście
lat temu we Włoszech. Skarb zniknął.
- Nie wierzę ci. Jest przecież kryształ - warknął Yarwood, kierując zachłanne
spojrzenie na dłoń Verity. - Wciąż tu jest. Dość przeczytałem z pamiętnika Hazelhursta, by
wiedzieć, że nikt niczego nie znajdzie bez kryształu. A wy go macie, prawda? Otwórz dłoń,
Verity. Pokaż mi go.
Verity rozprostowała palce i pokazała zielony kryształ.
- Nic z tego dobrego dla ciebie nie wyniknie, Prestonie. Nie wiesz, jak go użyć. Nikt z
nas nie wie.
- Dowiemy się, prawda? Pokaż mi ten znaleziony przez siebie ukryty pokój.
- Powiedziałem ci, że nic w nim nie ma, ty głupi draniu.
- Pokaż mi, albo zacznę strzelać do tej pani. - Yarwood przytknął lufę pistoletu do
gardła Verity.
- Nie! Nie rób jej krzywdy, do diabła. Jeśli chcesz zobaczyć ten pokój, to ci go pokażę.
Nic z tego nie będziesz miał, bo tam nic nie ma. - Jonas zapragnął zabić Yarwooda. Verity nic
nie powiedziała. Spojrzała tylko na Jonasa ze spokojną wiarą, która do reszty odbierała mu
odwagę.
- Chodźmy zobaczyć ukryty pokój. - Yarwood przyciągnął Verity jeszcze bliżej.
Jonas pomyślał o sztylecie, leżącym w stosie kości tuż za drzwiami prowadzącymi to
tajnego przejścia.
- Tędy - powiedział spokojnie i poszedł pierwszy do sypialni, którą dzielił z Verity.
Yarwood ruszył za nim, prowadząc Verity przed sobą. Lufa ani na moment nie
oderwała się od jej szyi.
Kiedy Jonas pchnął drzwi do sypialni, natychmiast ujrzeli szczelinę ukazującą tajne
przejście. Yarwood przystanął i patrzył zafascynowany.
218
- Tajne przejście - szepnął Yarwood. - Dokąd prowadzi?
- Do pustego skarbca. - Jonas zatknął kciuk za pasek. - Cierpisz na klaustrofobię,
Yarwood? To przejście jest wąskie jak gardło i mroczne jak grzech. Trzeba długo iść do
skarbca.
- Nie strasz mnie, Quarrel. - W oczach Yarwooda pojawiło się gorączkowe
podniecenie. - Tylko nie próbuj żadnych sprytnych sztuczek, jak wejdziemy do środka. Zabiję
Verity, zanim coś mi zrobisz.
Verity odezwała się cicho.
- Przy wejściu leżą zwłoki, Prestonie.
Zadrżał lekko.
- Czyje? - spytał.
- Sądzimy, że Hazelhursta - odparła. - Pod koniec życia doszedł do wniosku, że skarbu
chroni klątwa. Slade Spencer zgodził się z nim. Może mieli rację. Żaden z nich nie miał
okazji się nim cieszyć.
- Pokażcie mi pokój - rozkazał Yarwood i popchnął Verity z całej siły w stronę
szczeliny w ścianie. - Ty pierwszy, Quarrel.
Jonas posłusznie ruszył do wejścia. Po drodze wziął latarkę i nową kurtkę. Nie będzie
miał wiele czasu, żeby znaleźć sztylet i schować w kieszeni. Musiał jakoś odwrócić uwagę
Yarwooda.
- Pozwól, że najpierw usunę z drogi ciało Hazelhursta. Verity robi się od niego
niedobrze. - Miał nadzieję, że Yarwoodowi też zrobi się niedobrze na myśl o przeskakiwaniu
przez stos starych kości.
- Dalej - szybko powiedział Yarwood. - Zepchnij je gdzieś. Czy stary łajdak naprawdę
tu umarł?
- Tak. Piekielne miejsce na odwalenie kity, co? - Jonas znalazł się w przejściu.
Trzymał latarkę skierowaną na ścianę na wprost. Podłoga kryła się w mroku rozjaśnionym
jedynie smugą światła docierającą z sypialni. Ledwie dostrzegł czubek ostrza leżącego wśród
rozrzuconych kości. Za jego plecami Verity zaczęła coś mówić drżącym głosem. Odgadła, co
próbuje zrobić i próbowała odwrócić uwagę Yarwooda.
- Tam jest okropnie, Prestonie - powiedziała. - Kości Hazelhursta leżą rozrzucone po
całej podłodze. Można zobaczyć czaszkę i resztę. Łatwo sobie wyobrazić, jak przed śmiercią
próbował za wszelką cenę znaleźć mechanizm otwierający drzwi. Może przyśnić się w nocy.
Uważam, że miał rację. Odnalazł skarb, a jego śmierć spowodowała strzegąca go klątwa.
219
- Zamknij się, głupia - zawołał zniecierpliwiony Yarwood, ale stał za plecami Verity,
gdy Jonas przykucnął na podłodze korytarza. - Pośpiesz się, Quarrel.
- Śpieszę się, ale mam tu trochę roboty. - Jonas w myślach podziękował Verity za
odegranie roli przestraszonej, słabiutkiej kobietki. Po jej opowieści Yarwood nie palił się do
ruszenia nie kończącym się mrocznym korytarzem. Jonas doszedł do wniosku, że mógłby też
dodać parę subtelnych aluzji. - Trzeba uważać, żeby te drzwi nie zamknęły się, kiedy
będziemy w środku. Chyba nie chcesz skończyć jak Digby. Zechcesz wepchnąć tu krzesło,
Yarwood?
- Dawaj krzesło - polecił Yarwood Verity. - Dalej, rusz się! Szybciej!
Verity odegrała scenę ciągnięcia po podłodze najcięższego krzesła w pokoju. Takiego
właśnie odwrócenia uwagi Jonas potrzebował. Pochylił się szybko i zagrzechotał kośćmi w
ciemności.
- Przepraszam, Digby, stary przyjacielu - mruknął. - Akademicka społeczność nigdy
zbytnio cię nie szanowała, prawda? - Przykrył dłonią ostrze i wsunął je do rękawa.
Rzeczywistość zaczęła migotać w znajomy sposób. Jonas pokonał przemianę i szybko
ukrył zabójczo wąskie ostrze w kieszeni kurtki. Rzeczywistość powróciła do normalnego
kształtu, gdy tylko przestał dotykać sztyletu. Musiał być bardzo ostrożny i nie dotknąć go,
dopóki nie będzie gotowy go użyć. Nie miał ochoty ciągłe obserwować sceny mordowania
Hazelhursta w czasie posuwania się ukrytym korytarzem.
- W porządku, wygląda na to, że to musi wystarczyć. - Jonas wstał i kopnął pantofel
Hazelhursta odsuwając go z drogi.
- Skończyłeś? - zawołał Yarwood, zaglądając niepewnie w mrok.
- Najlepiej jak umiałem. Jeśli masz słabe nerwy, to wchodząc nie patrz na lewo.
- Nie martw się o moje nerwy - odciął się Yarwood. Popchnął Verity do wejścia.
Zawisła nad nim ciemność korytarza. Właśnie wtedy Yarwood uświadomił sobie, że w tej
sytuacji trzymający latarkę ma taką samą przewagę jak człowiek z bronią. - Daj latarkę
Verity, Quarrel.
Jonas stłumił przekleństwo i podał latarkę Verity. Spojrzała na niego szeroko
otwartymi oczami i Janas zobaczył u nich tyle zrozumienia, że wiedział, iż Verity spróbuje
coś zrobić.
Bał się, że ona nie wyjdzie z tego bez szwanku. Był tego pewien. W milczeniu
pokręcił głową. Ruch był ledwie zauważalny. Wiedział, że zrozumiała wiadomość, ponieważ
dostrzegł w jej spojrzeniu płonące rozczarowanie. Jonas odwrócił się i ruszył w ciemność.
220
- Nie tak szybko, Quarrel. - Yarwood pchnął przed siebie Verity i poszli. - Trzymaj się
w zasięgu światła. Chcę cię cały czas widzieć.
- Nie martw się. Nie mam szczególnej chęci zlecieć ze schodów.
- Jakich schodów?
- Przed nami. Ten korytarz prowadzi prosto w dół do podziemi willi. Kończy się na
tym samym poziomie co sala tortur. Rozluźnij się, Yarwood. Czeka nas długi spacer.
V
erity ściskała mocno latarkę, zastanawiając się gorączkowo, co planuje Jonas.
Czuła, że znalazł sztylet, i wiedziała, że coś zamierza, ale nie wiedziała co.
Jednak nie wykonał żadnego ruchu, nie dał znaku, gdy we trójkę schodzili po wąskich
schodkach na dolny poziom korytarza. W końcu uświadomiła sobie, że Jonas rzeczywiście
prowadzi Yarwooda do ukrytego pokoju. Właściwie dlaczego nie? Nie było tam czego
szukać.
Jednak ciepło kolczyków dotykających skóry i chłód zielonego kryształu w kieszeni
mówiły co innego. Im bardziej zbliżali się do ukrytego pokoju, tym mówiły wyraźniej. Verity
nawet na chwilę nie zapomniała o pistolecie wycelowanym w jej kark, ale zaczęła się martwić
czym innym. Tajemnice wizji były równie zabójcze jak kule w pistolecie Yarwooda. Verity
przeczuwała, że Jonas postanowił zaryzykować w ukrytym pokoju.
Dotarli do końca korytarza. Jonas stanął przed kamienną ścianą kryjącą wejście do
ukrytego pokoju.
- Oto jest, Yarwood.
- Gdzie? Pokaż mi, do jasnej cholery. Widzę tylko pustą ścianę.
- Patrz. -Jonas zaczął uruchamiać mechanizm.
Yarwood jak zahipnotyzowany patrzył, jak ściana odsunęła się ze zgrzytem. Oddychał
ciężko. Verity wyczuwała rosnące w nim napięcie.
- O, kurwa - powiedział Yarwood podnieconym, rozgorączkowanym tonem.
Drzwi otworzyły się powoli, odsłaniając mały, zimny pokój. Jonas wszedł do środka.
Yarwood wepchnął za nim Verity. Verity bezwiednie skierowała światło latarki na ciężką,
czarną skrzynię.
- Niech to szlag - mruknął Yarwood. - Co w niej jest?
- Już ci mówiłem, Yarwood. Nic nie ma.
- Coś musi być w środku. To skrzynia. Skrzynia na skarby.
221
- Sam zobacz. - Jonas podszedł do leżącej na podłodze zardzewiałej rękojeści miecza.
Podniósł ją.
Verity wstrzymała oddech, zbyt późno uświadamiając sobie, co właśnie zrobił Jonas.
Chciał wywołać wizję. Jednak dlaczego teraz?
Pokój nagle zaczął się zwijać wokół niej. Verity z wszystkich sił próbowała zachować
świadomość wydarzeń w czasie rzeczywistym, nawet wówczas, gdy została wciągnięta w
korytarz psychiczny.
Wizja pojawiła się przed nimi, ostrzejsza, mocniejsza i świecąca groźniej niż
przedtem. Kryształ w kieszeni stał się lodowato zimny, a kolczyki w uszach Verity zapłonęły.
- Jonas? - szepnęła szukając go w korytarzu czasu. Wiedziała, gdzie stoi w czasie
rzeczywistym. Stał spokojnie spoglądając na skrzynię. Natomiast w korytarzu psychicznym
mogła do niego mówić, a Yarwood nie usłyszy ani słowa.
- Kryształ może być kluczem - powiedział Jonas do Yarwooda. - Jednak do tej pory
nie domyśliliśmy się, jak go użyć. - W korytarzu psychicznym znalazł się za plecami Verity. -
Musimy się naradzić. Gdybym wykorzystał sztylet do wejścia w korytarz, Yarwood by nie
zauważył. Nie zwraca uwagi na kawałek metalu.
- Zobacz, jak obraz zaczyna pulsować. Jonas, nie podoba mi się to.
- Myślisz, że mnie się podoba? To nasza jedyna szansa. Yarwood nie dopuści, abyśmy
stąd wyszli żywi.
Verity sięgnęła do kieszeni i zacisnęła palce na krysztale. Przeniknął ją chłód. Kryształ
leżący na stole nagle zapłonął jaskrawym, migoczącym światłem.
- Jonas, zaraz coś się stanie.
- Cholera, masz rację. Jak tylko znajdę sposób na otwarcie. Musimy raz jeszcze
odwrócić jego uwagę. Za kilka sekund Yarwood zacznie się zastanawiać, dlaczego tak stoimy
bez ruchu i wpatrujemy się w pustą skrzynię.
- Dwa kryształy dostrajają się do siebie. - Verity nagle zrozumiała. - Czuję to. Och,
mój Boże, Jonas, nie tego chcieliśmy. Nic dobrego z tego nie wyjdzie. Wszystko się
rozpadnie. To niebezpieczne.
- Wytrzymaj jeszcze chwilkę.
Verity zaciskała zęby, żeby znieść przenikliwe zimno. Czuła drżenie dopasowujących
się do siebie dwóch zielonych kryształów, dostrajających się w tej niezwykłej formie czasu i
przestrzeni istniejącej w korytarzu psychicznym.
W czasie rzeczywistym Yarwood postąpił kilka kroków do skrzyni, ciągnąc ze sobą
Verity.
222
Wizja promieniowała jaskrawym światłem.
- Cholera jasna - zawołał cicho Jonas, gdy jego uwagę zwrócił zielony blask pulsującej
wizji. - Otworzymy tego drania. - W jego głosie nagle dało się słyszeć podniecenie. - W
końcu otworzymy i dowiemy się, co tu, do diabła, się dzieje.
W korytarzu Verity spoglądała na niego gniewnie.
- Jonas! Zapomniałeś o Yarwoodzie i pistolecie? Byłabym ci wdzięczna, gdybyś
skupił się na naszym podstawowym problemie.
- Wszystko pod kontrolą, szefowo - zapewnił ją Jonas trochę zbyt nonszalancko. W
czasie rzeczywistym zwrócił się do Yarwooda. - Dalej, Yarwood. Dobrze się przyjrzyj.
Widzisz? Nic tam nie ma, chociaż sama skrzynia jest bardzo cenna. Musisz wymyślić sposób,
jak ją stąd wyciągnąć przed powrotem Warwicka. Mógłby niezbyt uprzejmie potraktować
oszukańczego jasnowidza kradnącego rodzinne antyki.
- Nikogo nie oszukuję, kanalio. - Zniecierpliwiony Yarwood ruszył do przodu. -
Potrzymaj wieko, Verity. Daj mi latarkę.
W korytarzu psychicznym, gdzie mogli się porozumiewać bez przeszkód, Verity
spojrzała na Jonasa.
- Czy powinnam mu dać?
- Zrób to powoli. Jest jak zahipnotyzowany. Nie myśli ani o tobie, ani o mnie. Skupił
się na skarbie, sławie i fortunie zdobytej jako ktoś, kto dowiódł swych zdolności. Należy do
mnie.
W czasie rzeczywistym Verity wyciągnęła do Yarwooda rękę z latarką, który ją
pochwycił. Puściła ją, uświadamiając sobie, że Yarwood już nie celuje w nią z pistoletu.
Preston pochylił się nad skrzynią, oświetlając wnętrze.
Jonas poruszył się w czasie rzeczywistym - sunął w stronę Yarwooda z szybkością
trzaskającego bicza. Verity nie widziała dokładnie, co się stało, ponieważ jedyne światło w
pokoju było skierowane do wnętrza skrzyni. Wyczuła drugi obraz pojawiający się na chwilę
w korytarzu psychicznym. Przypominał scenę, w której biedny Digby Hazelhurst dostał cios
sztyletem w plecy. Scena zniknęła natychmiast, gdy Jonas puścił sztylet.
Następny dźwięk, jak usłyszała, to był zduszony okrzyk Yarwooda wpadającego do
skrzyni. Latarka spadła na podłogę, podobnie jak trzymany przez Yarwooda pistolet.
Nawet w idealnych warunkach byłoby trudno śledzić obie rzeczywistości
jednocześnie. Zanim do świadomości Verity dotarł fakt, że Jonas ugodził Yarwooda
sztyletem, zielony kryształ w wizji nagle zapłonął jaskrawym światłem. Dwa kryształy
skończyły dostrajanie - wizja została otwarta.
223
- Jonas, ten człowiek w wizji! On żyje!
W czasie rzeczywistym Jonas znieruchomiał w chwili, gdy miał właśnie podnieść z
podłogi latarkę i pistolet.
- Niemożliwe! Nikt nie przetrwa czterystu lat w tym korytarzu. To sztuczka, pułapka
chroniąca skarb.
- Porusza się. Nigdy przedtem się nie poruszył - odparła Verity ochryple. Była to
prawda. Mężczyzna wstawał od stołu. Podniósł dużą kartkę papieru i przytrzymał przed sobą,
jakby zapraszał gestem, żeby przeczytali napisane przez niego słowa. Stronę wypełniało
staroświeckie pismo.
Jak przyciągnięty niewidzialnym łańcuchem Jonas zrobił krok do przodu, aby spojrzeć
na kartkę. Nagły skurcz gniewu wykrzywił rysy zjawy. Starzec rzucił papier i sięgnął do
rękojeści miecza.
- Jonas, co się dzieje?
- Nie wiem - wymruczał Jonas. - Jednak to staje się cholernie rzeczywiste.
- Wracaj! - krzyknęła Verity. - Puść miecz!
- Nie mogę - odparł ponuro Jonas. - Palce zacisnęły mi się wokół niego.
- Och, mój Boże! Co teraz?
- Nie wiem. Trzymaj się z daleka.
- Jonas, za chwilę stanie się coś okropnego. Czuję to.
- Wiem - przytaknął cicho Jonas. - Też to czuję.
Verity zacisnęła kryształ w dłoni i zastanowiła się, co oznaczały jego słowa. Ogarnął
ją strach, że za chwilę się dowie. Wtem dostrzegła jadowito zielone, wijące się smugi emocji,
które sunęły z samego środka wizji.
- Oto są, Jonas. Zastanawialiśmy się, dlaczego nie ma w tym obrazie macek emocji,
ale są tu. Cały czas były uwięzione w wizji.
- Zbliżają się do ciebie - powiedział Jonas, podchodząc do obrazu. - Przytrzymaj je,
Verity. Musisz je przytrzymać, albo oboje zginiemy.
- Nie wiem, czy zdołam - szepnęła Verity, gdy ciemnozielone smugi na próżno
próbowały otoczyć Jonasa, a potem opornie ruszyły ku niej. Chłód promieniujący z zielonego
kryształu zadawał jej coraz większy ból. Tylko kolczyki dawały jej odrobinę ciepła.
Potrzebny był jej ogień, a nie lodowate wibracje starego zielonego kryształu.
Verity postąpiła bez zastanowienia. W czasie rzeczywistym sięgnęła ręką i szybko
wyjęła z uszu kolczyki z kryształu o barwie ognia. Ułożyły się w jej dłoni, promieniując
ciepłem pociechy, który wydawał się przeciwstawiać chłodowi w drugiej dłoni.
224
Wtem spostrzegła, że zjawa mężczyzny wyciągnęła z pochwy miecz. Trzymał go w
górze, przygotowując się do potężnego ciosu. Spojrzenie utkwił w Jonasie.
- Czy jesteś pewien, że cię nie widzi? - spytała przerażona Verity. Zielone smugi
wirowały i wiły się wokół jej kostek.
- Uważam, że tak zaprojektował ten obraz, aby wyglądał na rzeczywisty - odparł
Jonas. Stał tuż przed wizją. Rękojeść złamanego miecza wciąż była uwięziona w jego dłoni. -
Znalazł sposób na zamknięcie tej sceny w czasie. Zrobił to celowo. To nie jest przypadkowy
obraz pochwycony w korytarzu czasu.
- To takie rzeczywiste - powiedziała. - Bardziej rzeczywiste niż to, co widzieliśmy do
tej pory.
- Złudzenie optycznie. Musi być złudzeniem.
- Już to mówiłeś. Jednak tym razem mnie nie przekonałeś. - Zielony kryształ nagle
zaczął silnie drgać w jej dłoni. Zielonkawy blask wizji zdawał się rozszerzać, sprawiając, że
obraz wydawał się większy. Mężczyzna w wizji uniósł miecz jeszcze wyżej. Złowrogie oczy
płonęły z gniewu. Peleryna odsłoniła potężne ramiona.
Zielonkawe światło kryształu wypełniało cały pokój. Verity otworzyła usta do krzyku,
ale było już za późno.
- Jonas, to rzeczywistość. Jesteśmy w środku wizji!
Uświadomiła sobie ze zgrozą, że stali się jej częścią. Gniew mężczyzny z wizji był
niemal namacalny. Był rzeczywisty. Chyba nagle dostrzegł Verity, bo skoczył ku niej i zaczął
zataczać mieczem łuk, jakby chciał ściąć jej głowę. Chciał ją zabić.
- Jonasie!
Żadnej odpowiedzi. Verity próbowała odrzucić zielony kryształ, ale odkryła, że nie
może go puścić. Próbowała się poruszyć, ale stwierdziła, że stoi jak przykuta do miejsca.
Uniosła głowę do góry i ogarnięta pełnym zdumienia przerażeniem zobaczyła, jak miecz
zaczął swój zabójczy krąg. Miała umrzeć! Pochwycona w wizji miała umrzeć z ręki
człowieka, który czekał na to czterysta lat. Nie mogła choćby zamknąć oczu.
- Tknij ją, a zginiesz! - Jonas krzyknął nagle do zjawy. - Jest moja. - Bez ostrzeżenia
stanął w wizji obok Verity. Trzymał miecz w dłoni, cały miecz, a nie tylko zardzewiałą
rękojeść. Zielone smugi otaczały jego ramię. Skoczył, aby stanąć między Verity a mężczyzną,
który jej groził! - Zostaw ją w spokoju, draniu! - ochryple zawołał Jonas. - To mnie chcesz, to
ja przedarłem się przez to cholerne zamknięcie. - Potem przerwał i powiedział coś po włosku.
Stary człowiek nie wydawał się zainteresowany kwestią języka. Zachowując
milczenie, skupił uwagę na Jonasie i uniósł miecz.
225
Jonas się uchylił i odskoczył na bok. Ostrze ominęło jego głowę zaledwie o kilka cali.
Podniósł się z przyklęku i ciął wprost zjawę.
Stary człowiek zrobił krok do tyłu z wyrazem zdumienia na twarzy. Raz jeszcze
zamachnął się z nienawiścią. Teraz Jonas skoczył nieostrożnie do przodu, posuwając się pod
łuk opadającej broni. Jego własne ostrze wyprzedziło miecz przeciwnika i zatopiło się w
piersi mężczyzny. Ofiara otworzyła usta w bezgłośnym krzyku agonii i gniewu. Padła twarzą
do ziemi.
Miecz pękł w dłoni Jonasa, została tylko rękojeść.
Verity chciała krzyknąć, ale zabrakło jej tchu. Wizja zaczęła drgać. Zielone smugi
otaczające ramię Jonasa skoczyły mu do gardła.
Verity wyczuła nienasycony głód smug i wiedziała, co się zdarzy. Czysta energia
emocjonalna uwięziona w obrazie czterysta lat temu walczyła teraz o swoją wolność. Jonas
był przekaźnikiem, którego odwieczna energia mogła użyć, aby wedrzeć się do
teraźniejszości.
Emocje rządzące tą sceną przed czterystu laty mogły uciec tylko przez Jonasa. Ogarną
go, doprowadzą do szaleństwa albo przeobrażą w zabójcę. Za każdym razem, gdy wstępował
w korytarz psychiczny, groziło mu to niebezpieczeństwo.
Tylko Verity mogła mu pomóc w opanowaniu tej mocy, jednak nigdy nie próbowała
kontrolować smug energii o tej sile.
Zacisnęła palce na kolczykach. Koncentrując się na nich, zdołała rozewrzeć palce
drugiej dłoni. Zielony kryształ upadł na podłogę. Z przemożnym uczuciem ulgi skupiła się
całkowicie na płonących kryształach kolczyków.
Poczuła ogień w dłoni i przycisnęła go do piersi. Jaskrawe czerwone światło
przeświecało przez jej palce. Wibracja była silna, czysta, potężna.
Verity postąpiła dwa kroki do miejsca, gdzie Jonas na kolanach walczył z owijającymi
go żywymi zielonymi jęzorami. Jego twarz stała się maską cierpienia i gniewu. Spojrzał na
nią surowo.
- Wynoś się stąd! - rozkazał ochryple. - Wynoś się stąd natychmiast! Zamknij za sobą
drzwi tego pokoju i nigdy nie próbuj ich otworzyć.
- Nie zostawię cię tutaj.
- Zrób to, Verity. Zrób to dla mnie, dla dziecka, dla siebie. Zrób to teraz, do cholery.
- Kocham cię, Jonas. Nie mogę cię tu zostawić.
- Jeśli kochasz mnie tak bardzo, jak ja ciebie, zrobisz to. Pośpiesz się, Verity. Na
miłość boską, pośpiesz się. Zamknij te drzwi za sobą, nikomu o nich nie mów. Idź. Proszę,
226
idź. Już dłużej nie wytrzymam. Gdy tylko smugi zapanują nade mną, będę próbował zabić
każdego, kto znajdzie się w tym pokoju. Rozumiesz?
- Nie - szepnęła. - Nie rozumiem.
- Nie pojmujesz? Stanę się tym, kto teraz będzie dla niego strzegł tego cholernego
skarbu. Zamorduję każdego, kto wejdzie do tego pokoju, nawet ciebie.
- Nigdy byś mnie nie skrzywdził - powiedziała łagodnie i uklękła obok niego.
- Verity.
- Jonas, połóż rękę na mojej dłoni. - Wyciągnęła zaciśnięte palce. Kolczyki pulsowały
ciepłem. - Zrób to, Jonas. Teraz.
Złote oczy spoglądały ponuro, gdy uniósł twarz pozbawioną wyrazu. Z ogromnym
wysiłkiem powoli uniósł rękę, w której nie trzymał już rękojeści miecza. Dotknął jej
płonących palców.
- Tak - szepnęła, gdy poczuła, że rozpoczął się proces strojenia. - Właśnie tak. Tylko
się mnie trzymaj. Ogień jest silniejszy od wszystkiego, co ten łotr zostawił. Ogień jest świeży,
nowy i nigdy się nie starzeje. Smugi pochodzą z przeszłości i muszą tam pozostać.
Kolczyki promieniowały ciepłem. Verity poczuła palce Jonasa zaciskające się
brutalnie na jej zwiniętej dłoni.
Między jej palcami rozkwitał ogień.
Zielone smugi otaczające szyję Jonasa zaczęły się rozluźniać. Verity skierowała je ku
masie wijącej się wokół jej stóp, a one niechętnie usłuchały.
Ostatnia z zielonych smug opuściła Jonasa i dołączyła do pozostałych.
W czasie rzeczywistym coś stuknęło o podłogę kamiennej celi. Verity spojrzała w dół
i zobaczyła, że to rękojeść złamanego miecza, którą Jonas wykorzystał do wejścia w wizję.
Korytarz psychiczny nagle zniknął i wraz z nim zniknęły resztki jadowitej zieleni.
Płomienny blask w dłoni Verity zbladł. Palce Jonasa odsunęły się z jej ręki.
W małym pokoju zapanowała ciemność, rozświetlana jedynie latarką palącą się na
próżno wewnątrz pustej skrzyni.
Verity westchnęła z ulgą. Nie lubiła mroku panującego w ukrytym pokoju, ale teraz
wydawał się normalny.
- Już po wszystkim, Jonas. Jesteśmy wolni.
Nie usłyszała odpowiedzi, tylko ciężki łomot. Pobiegła do skrzyni, odepchnęła ciało
Yarwooda i chwyciła latarkę.
Skierowała światło na Jonasa i zobaczyła, że leży na kamiennej podłodze. Był
nieprzytomny.
227
Rozdział osiemnasty
„
C
oś zniknęło. Przepadło. Wypaliło się w blasku zielonej trucizny”.
Jonas próbował zlekceważyć dalekie głosy domagające się uwagi. Chciał skupić się na
tym, co było nie w porządku, ale głosy ciągle go wołały.
Jeden głos był męski i szorstko pocieszający. Drugi kobiecy - żądający i uparty.
Rozpoznał ten drugi głos i chciał powiadomić jego właścicielkę, że za chwilkę się zjawi.
Teraz był zajęty.
- Jonas! Słyszysz mnie? Powiedz coś, do cholery! Mów do mnie! Jonas, natychmiast
mi odpowiedz! Słyszysz mnie? Nie możesz mi tego zrobić. Nie pozwolę ci. Otwórz oczy i
odpowiadaj! Odpowiadaj, draniu!
Gdzieś głęboko w bezdennej ciemności Jonas uśmiechnął się do siebie. Jak zwykle
Verity wierciła mu dziurę w brzuchu. Jego ruda tyranka siedziała na tronie, więc ze światem
wszystko było w porządku.
Spróbował otworzyć oczy. Chciał zobaczyć twarz Verity. Słyszał wściekłość w jej
głosie.
- Ostrzegałem cię przed zmarszczkami - powiedział, gdy udało mu się unieść powieki.
Zastanawiał się, dlaczego mówi tak ochryple, jakby był pijany. Wtem zobaczył twarz Verity i
zachciało mu się śmiać. - Wyglądasz tak, jakbyś nie wiedziała, czy chcesz mnie ucałować,
czy udusić. Co przeskrobałem tym razem?
- Och, Jonas, tak strasznie się bałam. - W jej pięknych oczach zapłonęła radosna ulga.
- Hej, jestem tu, kochanie. Spokojnie.
Przytuliła się do niego, objęła ramionami.
- Tak się martwiłam. Wszyscy się martwiliśmy. Tyle godzin byłeś nieprzytomny. Co
ci jest?
- Nic mi nie jest. - Zobaczył, że Verity ma wilgotne policzki. Płakała przez niego,
uświadomił sobie ze zdumieniem. Poczuł dotyk jej miękkich piersi i pomyślał, że po raz
pierwszy to on leży na łóżku. Otoczył ramieniem Verity i zaplątał palce w płomienne loki.
Potem stwierdził, że wpatruje się w jej włosy i wspomina inne źródło ognia. Nagle zacisnął
dłoń. - Verity?
228
Podniosła głowę z olśniewającym uśmiechem ulgi i zadowolenia. Otarła łzy szybkim
gestem ręki.
- Jesteś pewien, że nic ci nie jest?
Wydała mu się bardzo zaniepokojona.
- Wszystko w porządku. A co z tobą?
- Czuję się dobrze, jeśli pominąć fakt, że właśnie przez ciebie pierwszy raz w życiu tak
się przeraziłam. - Usiadła na brzegu łóżka. - Słowo daję, Jonas, jak mogłeś tak zemdleć przy
mnie? Czy masz choćby blade pojęcie, jak trudno było wyciągnąć cię z tego korytarza?
Musiałam znaleźć prześcieradło i przewrócić cię na nie, żeby w ogóle móc ruszyć cię z
miejsca. Naturalnie, prześcieradło nadaje się tylko do wyrzucenia.
- Naturalnie. - Patrzył na nią zdezorientowany, ale zadowolony.
- Potem, kiedy już upewniłam się, że żyjesz, musiałam wrócić do tego strasznego
pokoju i wyciągnąć Prestona na drugim prześcieradle. Też był nieprzytomny i ważył chyba z
tonę. Jeszcze do tej pory bolą mnie ramiona. Czuję się tak, jakbym przez kilka dni robiła
pompki.
- Yarwood żyje? - Jonas próbował zrozumieć coś z płynących słów.
- Ledwie. Oliver uważa, że przeżyje. Oboje, Yarwood i biedna Maggie są w szpitalu.
Doug zabrał ich na większą wyspę kilka godzin temu. Powinien niedługo wrócić i
prawdopodobnie przywiezie ze sobą policję. Wszystko się strasznie pogmatwało.
Jonas otworzył usta, żeby zadać pytanie, ale zanim znalazł słowa, pojawiła się przed
nim znajoma twarz.
- Witaj z powrotem, Quarrel - powiedział Oliver Crump. - Nie byliśmy pewni, dokąd
sobie poszedłeś. Doug uważał, że powinniśmy cię wysłać do szpitala razem z pozostałymi,
ale Verity i ja postanowiliśmy się sprzeciwić.
- Nie byliśmy przekonani, że lekarz będzie miał lepszy pomysł na kurację niż my -
odparła ostro Verity. - Nawet nie wiedzielibyśmy, jak wyjaśnić lekarzowi sytuację. Dlatego
zatrzymaliśmy cię tutaj, a Doug zabrał tamtych. Oliver użył kryształu. - Uniosła lśniący
kamień o barwie cytryny.
- Domyśliłem się z opowieści Verity, że to kryształ wyrządził szkodę - wyjaśnił
Oliver. - Prawdopodobnie był to skutek uboczny procesu strojenia. Nie potrafiła do końca
wytłumaczyć, co wydarzyło się w tamtym pokoju, ale sądziłem, że to logiczne, aby
wykorzystać kryształ do usunięcia dolegliwości. Czy możesz sobie wyobrazić podsuwanie
takiej propozycji lekarzowi dyżurnemu na izbie przyjęć?
229
- Patałachy zamknęliby was w pokoju bez klamek, a we mnie bez końca wbijaliby
igły. - Jonas jęknął i pomasował sobie skronie. Bolała go głowa, ale biorąc wszystko pod
uwagę, była to niska cena za to, co się wydarzyło. - Dzięki, że podjęliście strategiczną decyzję
zatrzymania mnie tutaj. Nienawidzę izb przyjęć. Pełno tam zarazków. Wchodząc, strasznie się
ryzykuje.
Ściągnięte brwi Verity utworzyły jedną linię.
- Jesteś pewien, że dobrze się czujesz?
Zrobił taką minę, żeby wzbudzić jej współczucie; manifestował, że cierpi z godnością.
Verity zazwyczaj dawała się na to nabrać.
- Głowa mnie trochę boli, ale to wszystko.
- Och, biedny Jonas. - Pochyliła się nad nim i zaczęła łagodnie masować mu skronie.
Tak ładnie pachniała pochylona nad nim - odrobina kobiecego potu wymieszana z tą
cudownie znajomą wonią właściwą jej i tylko jej. Jonas wciągnął zapach głęboko w płuca.
- Jak czuje się Maggie?
- Odzyskiwała przytomność, gdy zanieśliśmy ją na motorówkę - odparł Crump. - A
tak przy okazji, to Elyssie nic nie będzie. Obudziła się zeszłej nocy i przypomniała sobie, kto
ją zepchnął.
- Nigdy byś w to nie uwierzył, ale to Maggie zepchnęła Elyssę z urwiska - powiedziała
Verity.
- Maggie ją pchnęła? - powtórzył zdumiony Jonas. I nagle zrozumiał. - Ze względu na
plany sprzedania willi?
Verity przytaknęła.
- Bardzo przejęła się decyzją Douga o sprzedaży. Maggie uważała willę za swój dom i
sądziła, że ma prawo tu zostać. Poszła wczoraj za Elyssą, żeby sprawdzić, czy nie mogłaby
przekonać jej, aby namówiła Douga do rezygnacji ze sprzedaży, ale Elyssa nie była w
najlepszym nastroju do rozmowy. Pokłóciły się, Maggie straciła panowanie nad sobą i
uderzyła ją. Elyssa zachwiała się i spadła. Przestraszona Maggie wróciła biegiem do domu.
- Czy Maggie zdawała sobie sprawę ze znaczenia noszonego przez nią cały czas
zielonego kryształu? - spytał Jonas.
- Wiedziała, że był ważny dla Hazelhursta, dlatego ze względów sentymentalnych był
też ważny dla niej. Nie wiedziała, że to klucz do skarbu - powiedział Crump. - Tolerowała
poszukiwania Hazelhursta, ponieważ go kochała. Uważała, że szukanie skarbów to jego
hobby.
230
- Hazelhurst prawdopodobnie sądził, że kryształ będzie u niej bezpieczny. Nikt nie
zwróciłby uwagi na stary łańcuszek noszony przez gospodynię - myślała na głos Verity.
Jonas skinął głową; potem skrzywił się, bo najlżejszy ruch wywoływał ból.
- Spencer był studentem, który się wkradł podstępem kilka lat temu do willi i omamił
Hazelhursta. Kiedy Hazelhurst doszedł do wniosku, że Slade jest zwyczajnym
poszukiwaczem skarbów o lepkich palcach, wykopał go na zbity pysk. Jednak Spencer
oszalał na punkcie znalezienia skarbu. Kilkakrotnie chyłkiem zakradał się do willi. Pewnej
nocy spostrzegł Hazelhursta wchodzącego w ukryte przejście i śledził go aż do pokoju ze
skrzynią. Pobili się, a Spencer ścigał Hazelhursta korytarzem do wyjścia w sypialni. Zabił go
znalezionym w pokoju sztyletem. Potem zebrał wszystko, co zostało ze skarbu, czyli
właściwie tylko pierścień z rubinem, i uciekł. Po drodze, jak przypuszczam, przypomniał
sobie o pamiętniku. Wyrwał kilka ostatnich kartek, w których Hazelhurst mógł wspomnieć o
ukrytym przejściu lub o nim.
- Ale ciało zostawił w ukrytym przejściu - wtrącił Crump. - Rozmawiałem z nim przed
chwilą. Nigdy nie był zbyt zrównoważony, a po zamordowaniu Hazelhursta naprawdę zaczął
się psychicznie sypać. Przez ostatnie dwa lata powoli i systematycznie wariował, coraz
głębiej wpadając w paranoję i uzależniając się od narkotyków. Grozą napawała go myśl, że
jego zbrodnia zostanie wykryta. Mógł myśleć tylko o tym, stało się to jego obsesją.
- Slade miał willę na oku - dodała Verity. - Nawet przyłączył się do seminariów
psychicznego rozwoju prowadzonych przez Yarwooda, żeby móc obserwować Elyssę. Kiedy
dowiedział się, że Warwickowie mają zamiar kogoś zatrudnić, żeby dokładnie obejrzał dom,
postanowił, że musi też tu przyjechać i dopilnować, żeby nikt nie znalazł biednego Digby'ego.
To właśnie on był tym włamywaczem, którego zaskoczyłam tamtej nocy w Sequence Springs.
Próbował znaleźć jakieś informacje na twój temat.
- Od prawie dwóch lat jest psychicznym wrakiem - wtrącił Crump. - Bał się
śmiertelnie, że się domyślisz, kim jest. Popłynął za wami dwa dni temu na sąsiednią wyspę,
żeby poznać wasze zamiary. Obserwował wasz pokój w pensjonacie, kiedy Verity poszła do
łazienki.
- Drań - mruknął Jonas. - Co chciał z nią zrobić?
- Nie jestem pewien, czy miał jakiś plan - odparł powoli Crump. - Prawdopodobnie po
prostu chciał ją przestraszyć. Sądził, że jeśli ją porządnie nastraszy, to może zrezygnujecie z
poszukiwań skarbów i wyjedziecie.
- To samo, zupełnie przez przypadek, chciała osiągnąć Maggie pierwszej nocy, gdy
zamknęła nam drzwi do korytarza - dodała wesoło Verity. - Próbowała nas przerazić.
231
Zaplanowała sobie, że otworzy drzwi następnego dnia. Dlatego była taka zaskoczona, gdy
rano weszliśmy cali i zdrowi wcześnie do kuchni, choć jeszcze nie otworzyła drzwi.
Jonas patrzył na Verity ze zdumieniem.
- To Maggie zamknęła drzwi? Wiedziała o ukrytym przejściu?
- O, tak, wiedziała o tym, ale nigdy tam nie wchodziła. Bała się.
- Dlatego nie znalazła kości Digby'ego - stwierdził Jonas.
- Za to Slade wiedział tylko o jednym wejściu do tunelu w sali tortur - ciągnęła Verity.
- Nie miał pojęcia, że tamtej nocy, gdy zabił Hazelhursta, Digby próbował uciec przez inne
wejście. Dlatego kiedy zniszczył zamek w drzwiach w sali tortur, sądził, że zamknął Maggie i
mnie na dobre.
- Co za gmatwanina - zdumiał się Jonas.
- Wygląda na to, że ją rozplątałeś - zauważył Crump. - Przepraszam was na chwilę,
pójdę po coś od bólu głowy - powiedział i zniknął za drzwiami łazienki.
Jonas pragnął spokojnie leżeć i rozkoszować się łagodzącym ból dotykiem palców
Verity, ale nasuwające się pytania nie dawały mu spokoju.
- Co zrobili ze Spencerem?
- Doug zabrał go razem z pozostałymi.
Jonas wciągnął głęboko powietrze i złapał Verity za rękę.
- Omal nie doprowadziłem do twojej śmierci.
- To rzecz dyskusyjna - odparła z figlarnym uśmiechem. - Ktoś nie uprzedzony
mógłby stwierdzić, że to ja niemal doprowadziłam do twojej śmierci. Przecież to ja
namówiłam cię do podjęcia się tej pracy, pamiętasz?
Machnął ręką.
- Gdyby cokolwiek ci się stało, nie chciałbym się obudzić. Dobry Boże, Verity, kiedy
sobie pomyślę, jakie to było niebezpieczne, ciarki przechodzą mi po plecach. - Pokręcił ze
zdumieniem głową. - Nie powinnaś była zostać, kiedy kazałem ci wyjść. Nie powinnaś była
ryzykować.
Ujęła jego twarz w dłonie.
- Jesteś głuptasem. Nie mogłabym cię zostawić w tamtym pokoju. Tak samo jak ty nie
zostawiłbyś mnie. Już chyba powinieneś to wiedzieć.
Jonas zamknął na chwilę oczy. Miała rację. Na pewno jedno nie opuściłoby drugiego.
Nie było sensu wrzeszczeć na nią teraz, że podjęła ryzyko.
- Twoje czerwone kolczyki jakoś zadziałały, prawda?
- Tak. Jednak nie pytaj mnie jak. Nie rozumiem tego.
232
- To był ogień. Podążałem za nim, uciekając z zimna. - Jonas poruszył niespokojnie
głową na poduszce. Nie pamiętał, jak naprawdę wykorzystał ogień, aby nie poddać się
szaleństwu. - Prawie nas dostał, chyba wiesz.
- Kto? Ten okropny mężczyzna z wizji? - Verity zadrżała.
- Nazywał się Giovanni Marino. Przynajmniej tyle się o nim dowiedziałem, gdy
pochwyciłem smugi, ale niewiele więcej.
- Jonas, co tam się wydarzyło? Ożył, prawda?
Jonas potrząsnął głową zaprzeczając, ale kiedy to zrobił, zabolało go jeszcze bardziej.
- Nie. Mieliśmy do czynienia ze zjawą z korytarza, a nie z istniejącym człowiekiem.
Jednak tę zjawę stworzył geniusz, który przypadkiem był obdarzony tymi samymi
parapsychicznymi zdolnościami co ja. Chryste, Verity, to było straszne. Ten drań Marino
wyprzedził mnie o całe lata świetlne. Wiedział o wiele więcej ode mnie o korytarzu
psychicznym.
- Może dlatego, że był od ciebie dużo starszy - podkreśliła Verity. - Miał więcej czasu
na poznanie swej mocy. Będąc w jego wieku prawdopodobnie będziesz lepiej rozumiał swój
talent.
Jonas uśmiechnął się lekko. Zawsze mógł liczyć na to, że Verity powie coś
podnoszącego na duchu, kiedy tylko będzie tego potrzebował.
- Nie jestem tego pewien. Marino znał klucz do zrozumienia, jak obrazy zachowują się
w korytarzu. Pojmował zasady.
- Widzieliśmy na stole książki o matematyce i astrologii. Może odkrył prawa fizyczne
rządzące w korytarzu.
- Pewnie popełniłem błąd specjalizując się w historii renesansu - zauważył Jonas
ironicznie. - Powinienem był trzymać się nauk ścisłych. Zawsze ostrzegano mnie przed
doktoryzowaniem się w sztukach wyzwolonych.
Verity nie chciała tego słuchać.
- Dobrze, zatem ten łotr Marino wiedział coś o funkcjonowaniu korytarza. A dalszy
ciąg tej historii?
- Bardzo prosty. Domyśliłem się mniej więcej, co tam się dzieje, kiedy wizja w końcu
zaczęła się ruszać. Znalazł sposób na utrwalenie obrazu zbliżającego się aktu przemocy i
przechowanie go w korytarzu czasu. Wybrał wizję, którą pragnął zachować, i celowo ją
zatrzymał.
Verity spojrzała na niego oczami rozszerzonymi ze zdumienia.
- Robi wrażenie, jak się o tym myśli.
233
- Wrażenie, rzeczywiście. Widocznie kiedy Marino utrwalał obraz, który widzieliśmy,
udało mu się również pozostawić przy tym subtelne ostrzeżenie, przeczucie zagrożenia.
Chciał odstraszyć wszystkich wędrujących po tunelach czasu, gdyby przypadkiem natrafili na
wizję przy poszukiwaniu skarbu.
- Mówiłeś mi, że za pierwszym razem, gdy oglądaliśmy wizję, poczułeś, że coś cię
ostrzega.
- Właśnie tak było. Ale ponieważ jestem prawdziwym mężczyzną, który nie zna lęku,
zlekceważyłem ostrzeżenie. - Jonas skrzywił się z niesmakiem. Od pierwszej chwili
opanowało go pragnienie odkrycia tajemnicy nieruchomej wizji.
- Jonas, to nie twoja wina. Nie miej żalu do siebie. - Verity poklepała go po głowie.
Jonas gwałtownie wciągnął powietrze, gdy ból przeszył mu skronie.
- Och, najdroższy - zawołał Verity ze skruchą. - Zabolało?
Uśmiechnął się blado.
- Zasłużyłem na to.
- Przepraszam. - Wróciła do łagodnego masażu. - Zatem Marino zostawił obraz jako
ostrzeżenie dla innych psychicznych o podobnym talencie. Jak do tego pasuje reszta?
- Zamierzał sam mieć dostęp do wizji w późniejszym terminie. Chciał się dostać do
skarbu, rozumiesz. Zielony kryształ był kluczem. Zaprogramował go tak, aby uruchamiał
obraz.
- Po co zostawiać jednocześnie wizję i klucz do niej?
- Wiedział, że będzie musiał na krótko wyjechać z miasta. Obraził potężnego
przedstawiciela miejscowej arystokracji i jedynym rozsądnym zachowaniem była ucieczka.
Planował, że wróci później i odzyska skarb.
- Czy to znaczy, że skarb był jakoś zamknięty w korytarzu razem z obrazem?
- Był tam przez cały czas. Zobaczyliśmy go, gdy obraz zaczął się rozrastać.
- Co to znaczy? Widzieliśmy stos złota i drogich kamieni w skrzyni - przypomniała
Verity - ale skrzynia jest teraz pusta.
- Nie tego skarbu strzegł Marino. Złoto nie było dla niego tak ważne, jak odkryte
przez niego tajemnice korytarza psychicznego. Sporządził notatki i zostawił je zamknięte w
obrazie.
- Ten kawałek papieru, który nam pokazał po rozpoczęciu sceny! - zawołała Verity.
- Właśnie. Formuły i notatki na tym kawałku papieru były jego prawdziwym skarbem.
Prawdopodobnie bał się go zostawić. A nie wiedział, czy nie zostanie zatrzymany,
przeszukany lub nawet obrabowany w czasie ucieczki z miasta.
234
- Dlatego zrobił coś w rodzaju odpowiednika fotografii swojej pracy - oczy Verity
rozszerzyły się ze zdumienia. - Co za błyskotliwy pomysł. Miał dostęp do obrazu dzięki
kryształowi.
- Niezupełnie - odparł Jonas myśląc o tym, czego dowiedział się w zmaganiu z
zielonymi smugami. - Kryształ uruchamia obraz. Jeśli można tak powiedzieć, włącza film.
Jednak aby uzyskać dostęp do wizji, musiał mieć zwykły klucz. Taki sam, jakiego ja używam.
- Przedmiot związany z przemocą - powiedziała wolno Verity. - Oczywiście. Musiał
coś zostawić, co wiązało się z gwałtowną sceną w obrazie. Rękojeść miecza?
- Nie był to ten właśnie przedmiot, który zamierzał zostawić - stwierdził cicho Jonas. -
Kluczem do obrazu w korytarzu miał być sztylet. Marino zamierzał zabić kogoś sztyletem, a
potem używać sztyletu, aby dostać się do wizji, gdzie było ukryte jego dzieło.
- Zaplanował morderstwo? - spytała wstrząśnięta Verity.
- Postanowił stworzyć obraz, a potem popełnić morderstwo, aby utrwalić go w
korytarzu?
- Tylko tak można było to zrobić.
- Kogo miał zamiar zabić?
Jonas zacisnął wargi.
- Zaplanował sobie morderstwo jedynej osoby, która wiedziała, do czego jest zdolny.
W ten sposób mógł zyskać pewność, że odkryte przez niego sekrety pozostaną tajemnicą.
- Ale kto mógł wiedzieć o jego odkryciach?
Dłuższą chwilę Jonas patrzył na Verity bez słowa.
- Pomyśl, Verity. Kto to mógł być? Kto znałby go na tyle dobrze, aby zdać sobie
sprawę, że rozwiązał pewne znaczące zagadki korytarza?
W spojrzeniu Verity pojawiło się zdumienie.
- Jego ubezpieczenie - szepnęła. - Osoba, która kontrolowała smugi, kiedy wchodził w
korytarz. Mój Boże.
Jonas z ponurą miną skinął głową.
- Właśnie. Jednak Marino popełnił drobny błąd. Nie miał okazji użyć sztyletu przeciw
niej.
- Jego ubezpieczeniem była kobieta?
- Aha. Śliczna, młoda żona arystokraty. Miała na imię Isabella. Uwiódł ją, kiedy
zorientował się, jak może mu pomóc.
- Isabella - Verity powtórzyła cicho imię.
235
- Tamtej nocy Marino czekał na nią w komnacie. Miał zamiar utrwalić obraz sceną jej
zamordowania. Posłał po nią i jak zwykle przyszła do niego. Jednak tym razem nie przyszła
sama. Jej mąż, podejrzewając, że ma romans - chociaż biedny facet nawet nie mógł wiedzieć,
do jakiego stopnia jego żona była związana z tamtym - poszedł za nią. Wszedł do pokoju tuż
za nią. Mężczyzna siedzący za stołem zrozumiał, co się stało, i chwycił za miecz zamiast za
sztylet. Jak większość arystokratów Marino umiał dobrze władać mieczem.
- Ale mąż go zabił?
Jonas przytaknął.
- Z wielką przyjemnością. Matteo równie dobrze posługiwał się mieczem, a poza tym
był młodszy i szybszy od Marina. W końcu to śmierć Marina utrwaliła obraz w korytarzu. W
ten sposób rękojeść złamanego miecza stała się kluczem umożliwiającym dostęp do wizji,
chociaż już nie było nikogo, kto mógłby go użyć.
- Jonas, aż trudno uwierzyć, że było to tylko złudzenie.
- Już ci mówiłem, że Giovanni Marino był geniuszem i dobrze wiedział, co robi. Tak
bardzo mu się powiodło przy tworzeniu obrazu, że kiedy zaczął się rozwijać, oboje
myśleliśmy, że staliśmy się jego częścią. Byłaś Isabellą, a ja jej zazdrosnym mężem Matteo.
- Myślę, że było to coś więcej - zauważyła Verity.
Uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Złudzenie prawdopodobnie dlatego wydawało się nam rzeczywiste, ponieważ
pasujemy temperamentem i mogliśmy przyjąć ich role. Byliśmy też w bardzo podobnej
sytuacji, więc rozumieliśmy tamtych ludzi. Chyba nikogo bardziej nie chciałbym zabić niż
właśnie mężczyznę, który miałby dość mocy, aby cię ze sobą zabrać do korytarza. - Jonas
zdał sobie sprawę, że zaciska pięści.
Verity delikatnie rozprostowała mu palce.
- Uspokój się, Jonas. Już po wszystkim.
Zmusił się do wzięcia kilku wolnych oddechów i poczuł, że napięcie powoli go
opuszcza.
- Opowiedziałem ci wszystko, co wiem. Teraz powiedz mi, co się stało z kryształami.
- Nadal tego nie rozumiem - przyznała otwarcie Verity. - Czułam, jak zielony kryształ
dostraja się do kryształu w obrazie.
- Założę się, że jedną z tajemnic, które ten facet z wizji próbował ukryć, była technika
dostrajania kryształu tak, aby stał się kluczem uruchamiającym obraz. - Cholera. Wiele by
dał, aby poznać te tajemnice. Teraz, kiedy już wiedział, co się działo, Jonas domyślał się, że
musi istnieć bezpieczny sposób uruchamiania wizji. Chciał przeczytać manuskrypt.
236
- Kiedy pochwyciłeś smugi korytarza, skupiłam się na czerwonych kryształach,
zamiast na zielonych. Zdawało mi się, że kryje się w nich pozytywna moc. - Verity niepewnie
potrząsnęła głową. - Czułam, że mogę ich użyć. Dostroić je, sprawić, aby mi pomogły. Nic
takiego nie czułam trzymając zielony kryształ. Wydawał mi się niebezpieczny.
- Znalazłaś sposób, aby wykorzystać czerwone kryształy do wyciągnięcia mnie z
uścisku smug, prawda? - Jonas patrzył na nią pytająco. - Tym razem te cholerne węże złapały
mnie na dobre. Były silniejsze od tych, z którymi spotykałem się w korytarzu. Chwyciłem je,
ponieważ przez chwilę naprawdę myślałem, że to rzeczywistość. Uwierzyłem, że za chwilę
zginiesz. Pochwyciłem uczucia i umiejętności Matteo, nagle stałem się nim.
- Wierzę, że nas ocaliłeś. Ta walka była rzeczywista. Jestem przekonana, że
znaleźliśmy się wewnątrz wizji. Jednak kiedy się skończyła, nie mogłeś się pozbyć smug.
- Były zbyt potężne, ponieważ sama wizja była cholernie mocna. Stałbym się żywym
duchem Mattea. Nie jego całego, lecz tej cząstki pozostawionej w korytarzu. Tej cząstki
wściekłości skupionej jedynie na zemście i zabijaniu. Bałem się, że zwrócę się przeciw tobie,
tak jak Matteo prawdopodobnie zwrócił się przeciw Isabelli. Giovanni Marino zemściłby się
zza grobu.
- Matteo zamordował żonę po tym, jak zabił Marina? - spytała Verity z oburzeniem.
- Nie wiem, co się naprawdę wydarzyło - odparł uspokajająco Jonas. - Dla nas historia
kończy się wraz ze śmiercią szaleńca. Odniosłem tylko wrażenie, że w pozostawionych przez
Mattea resztkach emocji wyczuwam równie wielki gniew na żonę, jak i na jej uwodziciela.
Verity oparła się wygodnie.
- Nie sądzę, żeby ją zabił - oświadczyła po chwili. - Myślę, że gdy już zabił Marina,
odzyskał rozsądek i zrozumiał, że jego żona była po prostu niewinną ofiarą. Założę się, że
zamknęli komnatę, wrócili razem do domu i żyli długo i szczęśliwie.
Jonas popatrzył na nią pobłażliwie.
- Wygląda to na sympatyczne, wesołe zakończenie.
- Ale mało prawdopodobne, co, Quarrel? - odezwał się od drzwi Crump. - Ludzie w
renesansie mieli dość niemiłe poglądy na zemstę, prawda?
Jonas gwałtownie obrócił głowę, czym znowu wywołał tępy, pulsujący ból.
- Nie słyszałem, jak wchodzisz - powiedział ze złością. - Dawno tu stoisz?
- Dość dawno. - Oliver uśmiechnął się pogodnie. - Nie martw się. Nie będę próbował
opowiedzieć tego Warwickowi ani nikomu innemu. Nie jestem pewien, czy sam to rozumiem.
- Podszedł do łóżka i wyciągnął rękę, na której leżały dwie białe tabletki. - Proszę. Weź i
wezwij mnie rano.
237
Jonas podejrzliwie przyglądał się tabletkom.
- Co to jest? Jakieś ziołowe hokus pokus?
- Można tak powiedzieć. To aspiryna. - Drugą ręką podał Jonasowi szklankę wody.
Jonas usiadł ostrożnie, wziął szklankę i popił tabletki.
- Wolałbym, żebyś nikomu nie pisnął słowa o tym, co słyszałeś.
- Nic nie powiem - obiecał spokojnie Oliver. - Kto by mi uwierzył poza innymi
psychicznymi? Rzadko kiedy spotyka się tych prawdziwych. Ty jesteś pierwszy. - Potem
uśmiechnął się lekko. - Jednak Elyssa i Yarwood mieli rację, co? Naprawdę masz
parapsychiczny talent? Psychometria?
- Coś w tym rodzaju - odparł Jonas niechętnie.
- To bardzo niezwykła zdolność - wtrąciła Verity z entuzjazmem. - Potrafi wychwycić
pewne obrazy z przeszłości, kiedy dotyka związanego z tym przedmiotu. Niestety, jest w
pewien sposób ograniczony. Może dostroić się jedynie do scen przemocy.
Jonas jęknął.
- Verity, chyba już dość.
- Za to - ciągnęła Verity - ta zdolność umożliwia mu stwierdzenie autentyczności
wszelkiego rodzaju starych przedmiotów, nawet jeśli nie miały związku z przemocą.
Właściwie to nie widzi obrazu krzesła czy biżuterii, tak jak to się dzieje przy broni, ale
wyczuwa wiek przedmiotu. Wystarczy, aby poznać, czy nie jest podróbką.
- Verity, wątpię, czy Crumpa naprawdę to interesuje.
- Mówiłam Jonasowi, że powinien wykorzystać swoje zdolności do założenia firmy
konsultacyjnej. Właśnie dlatego nakłoniłam go, żeby podjął się tej pracy. Nie uważasz,
Oliverze, że to świetny pomysł?
- Nie wtedy, gdy oboje możecie zginąć - stwierdził bez ogródek Oliver.
Jonas wymienił z nim znaczące spojrzenie.
- Dzięki za słowa pełne mądrości. Całkowicie się z nimi zgadzam.
Verity odwróciła się do niego.
- Chwileczkę. To, co się tutaj wydarzyło, to tylko pech, nic więcej. Potraktuj to jak
wypadek przy pracy. Szanse powtórzenia się czegoś takiego to chyba miliardy do jednego.
- Coś mi mówi, że twoje obliczenia nie są trafne - zaprotestował Jonas.
- Dlatego następnym razem będziemy ostrożniejsi - stwierdziła pogodnie Verity. - W
końcu to zlecenie zostało ukończone z powodzeniem. Doug otrzyma na piśmie ocenę willi
tak, jak sobie tego życzył, a Elyssa uzyska parę odpowiedzi na pytania o legendarny skarb.
Wszystkim możemy pokazać tajne przejście i skrzynię. Powinno to zadowolić wszystkich
238
zainteresowanych. Żałuję co prawda, że nie znaleźliśmy nic więcej, tylko pustą skrzynię.
Odkrycie stosiku złotych florenckich monet byłoby ładnym uzupełnieniem. I piękną reklamą.
- Chyba przeżyję bez reklamy - wyznał Jonas, siadając na brzegu łóżka.
- Rzeczywiście, możesz pożyć trochę dłużej bez tego - poparł go Crump. Rozjaśnił się
rzadko u niego widzianym uśmiechem.
- Teraz, kiedy mam zostać ojcem, muszę dobrze się zastanowić, zanim podejmę
niepotrzebne ryzyko - zgodził się Jonas.
Verity wpatrywała się w nich ze złością.
- Czemu odnoszę wrażenie, że jeszcze jedna możliwość zrobienia kariery przez Jonasa
spaliła na panewce?
- Pogódź się z tym, kochanie. Urodziłem się, żeby zmywać dla ciebie naczynia. Poza
tym za kilka miesięcy będę się uczył nowego zajęcia. Mam zamiar zostać piekielnie dobrym
ojcem.
Kąciki ust Verity uniosły się do góry, spojrzenie złagodniało.
- Tak myślisz?
- Mam do tego talent, tak samo jak do tego, żeby być dobrym mężem. Czuję to.
- Chyba powinnam zainwestować w suknię ślubną - stwierdziła Verity. - Trzeba to
zrobić porządnie.
- Musimy się pośpieszyć z zaciąganiem cię do ołtarza - powiedział spokojnie Jonas,
przesuwając spojrzeniem po jej smukłej postaci. - Już niedługo będziesz za gruba, żeby wbić
się w suknię ślubną.
Rzuciła w niego poduszką.
V
erity leżała w milczeniu w ciemnościach pod baldachimem i przysłuchiwała się, jak
Jonas rzuca się i kręci. Wiedziała, że nie spał, choć do łóżka poszli dwie godziny temu.
Kochał się z nią cały czas się kontrolując, jakby musiał się upewnić, że wszystko wróciło do
normy. Jednak potem nie zasnął.
Verity zamknęła oczy i natychmiast zaczęła drzemać, lecz za chwilę obudził ją
niespokojny ruch Jonasa. Miała dość. Coś go dręczyło i nadszedł czas, by o tym porozmawiać
otwarcie. Odrzuciła kołdrę; usiadła wsparta o poduszki.
- Jonas, przestań udawać, że śpisz - poprosiła cicho. - Powiedz mi, co się dzieje.
Przez chwilę leżał nieruchomo, potem odwrócił się na plecy. Oczy zalśniły mu w
ciemności.
239
- Chcę jeszcze raz rzucić okiem na manuskrypt w tej cholernej wizji - przyznał
otwarcie.
Verity westchnęła głęboko.
- Tak myślałam.
Zapadła długa cisza, potem odezwał się Jonas.
- Nie wiem, czy możemy to zrobić bez ryzyka, że wplączemy się tak samo jak
poprzednio.
- Tym razem wiemy, czego się spodziewać. Mogę znowu zabrać ze sobą czerwone
kolczyki. Wiem, jak ich użyć, gdyby sprawy poszły źle. Będziemy bezpieczni tak długo,
dopóki nie pochwycisz żadnej smugi.
- Nie mogę ci pozwolić na takie ryzyko.
- Nie możesz beze mnie wywołać wizji - podkreśliła spokojnie - bo smugi na pewno
by cię oplątały. - Podjęła decyzję. Odrzuciła kołdrę. - Odkładanie tego na później nie ma
sensu. Możemy zaraz mieć to z głowy. - Zacisnęła wargi. - Tym razem musimy po prostu
pamiętać, że patrzymy na wizję. Nie stanowimy jej części. Będę wiedziała, co robię. Puszczę
zielony kryształ w momencie, gdy uruchomi się obraz. Sądzę, że mogę wykorzystać kolczyki
do kontrolowania wszystkiego potem.
- Trochę to potrwa - odparł Jonas; usiadł. - Manuskrypt był po łacinie, napisany
pismem szesnastowiecznym. Muszę przyjrzeć się z bliska. Problem polega na tym, że wizja
jest tak cholernie mocna, a ryzyko na tym, że może nas zmusić, abyśmy uwierzyli, że jest
rzeczywista. - Przesunął palcami po włosach. - Do diabła, nie wiem, Verity. Nie powinienem
ci pozwolić zbliżyć się ponownie do wizji. Sam nie powinienem się zbliżyć.
Verity usiadła na brzegu łóżka.
- Przecież nie zaśniesz przez całą noc, jeśli nie spróbujesz przeczytać manuskryptu.
Doprowadzi cię to do obłędu. Nie sądzę, żebyśmy mieli jakiś wybór.
Jonas pokręcił głową.
- Nie jestem pewien, czy mogę ci pozwolić podjąć ryzyko.
Verity wstała, obeszła łóżko dookoła i stanęła obok Jonasa.
- Musisz. Tu chodzi o twoje zdolności parapsychiczne. Im lepiej nauczysz się je
kontrolować, tym bezpieczniejsi będziemy oboje, a twój talent bardziej użyteczny. Kto wie,
na co natkniesz się następnym razem w korytarzu? Możemy to zrobić. Wiem, że możemy. -
Wzięła kolczyki z czerwonego kryształu. - Zielony kamień został w tamtym pokoju. Nikt o
nim nie pamiętał w tym całym zamieszaniu. - Włożyła buty i ruszyła w kierunku gobelinu.
- Verity, wracaj - rozkazał Jonas. Wstał gwałtownie. - Powiedziałem, wracaj.
240
Jednak Verity już znalazła ukryty mechanizm otwierający wejście do korytarza.
Ciężkie kamienne drzwi zazgrzytały i zaczęły się otwierać. Verity chwyciła latarkę i rzuciła
Jonasowi wyzywający uśmiech.
- Chyba mi nie pozwolisz wejść do tego okropnego przejścia samej, prawda?
- Jezu, ale z ciebie uparciuch. - Jonas już wkładał dżinsy.
Wiedziała, że nie będzie się z nią długo spierał, próbując ją powstrzymać. Trzeba było
to zrobić i oboje zdawali sobie z tego sprawę. Jonas nie mógł zlekceważyć tajemnic łączących
się z jego parapsychicznymi zdolnościami. Im lepiej je rozumiał, tym lepiej dla nich obojga,
powiedziała sobie Verity ruszając mrocznym korytarzem.
Jonas znalazł się za jej plecami i dotknął jej ramienia.
- Kocham cię, chyba wiesz o tym.
- To dobrze. - Podała mu latarkę. - Też cię kocham.
- Domyśliłem się. W przeciwnym razie nie zrobiłabyś ani jednego kroku w tym
cholernym korytarzu. Przynajmniej już nie ma tu kości Digby'ego. Proszę, potrzymaj. -
Wręczył jej pióro i notes. - Ja wezmę latarkę.
Drzwi do ciemnej celi były otwarte. Verity nie zawracała sobie głowy zamykaniem
ich, gdy już wyciągnęła stąd Jonasa i Prestona.
- Tam leży zielony kryształ - powiedziała, gdy promień latarki przeciął kamienną
podłogę. - A tam jest rękojeść miecza. Jesteś gotowy?
- Jak zawsze. Trzymaj się blisko mnie, gdy będziemy w korytarzu. Ostatnim razem za
bardzo zbliżyliśmy się do obrazu. Chyba dlatego tak łatwo wessało nas do środka.
- Musisz stanąć blisko wizji, żeby przeczytać manuskrypt. Pewnie będziemy musieli
odtworzyć tę scenę kilka razy. Czytaj na głos, a ja będę notować.
- Jak każę ci wyjść, to nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów.
- Nie usłyszysz - zapewniła go. Wzięła do ręki zielony kryształ. - Dziwne, nie wibruje
tak jak poprzednio. Kolczyki też się nie rozgrzały.
- Zobaczymy, co się stanie. Trzymaj się, jedziemy. - Jonas pochylił się i wziął rękojeść
złamanego miecza.
Nic się nie stało.
Verity przygotowała się do przejścia w korytarz psychiczny. Po krótkiej chwili zdała
sobie sprawę, że ściany celi nie zamykają się wokół nich.
- Jonas?
Milczał zdumiony. Widziała surowe rysy jego twarzy w ostrym świetle latarki. Złote
oczy płonęły.
241
- Jonas, co się stało? - wyszeptała.
- Zniknął. -Jonas był strasznie rozczarowany.
- Co zniknęło?
- Mój talent. Jestem pusty. Nic nie czuję. Ani jednej cholernej wibracji. Cokolwiek się
wydarzyło dzisiejszego popołudnia, wypaliło mnie.
242
Rozdział dziewiętnasty
T
ydzień upłynął od powrotu do Sequence Springs, a Verity nigdy w życiu nie była
tak bliska rozpaczy. Wszystko się zmieniło między nią a Jonasem. Nie mówili o ślubie.
Żadnych rozmów o dziecku. Ucichły żarty, sprzeczki. Skończyło się radosne godzenie w
łóżku. Jonas co prawda nie przestał jej dotykać, ale sposób uprawiania miłości radykalnie się
zmienił.
Verity wyczuwała w nim zaciętą rozpacz, zamiast różnych odcieni namiętności, do
których przyzwyczaiła się w ostatnich miesiącach. Wyglądało to, jakby próbował czegoś
dowieść, ale Verity nie rozumiała czego.
Wiedziała, że bardzo przeżył utratę zdolności. Próbowała to lekceważyć, udawać, że
nic się nie stało, że jego parapsychiczny talent wkrótce powróci. Jednak Jonas sam siebie
przekonał, że zniknął na dobre, a Verity zastanawiała się w duchu, czy ma rację.
Jeśli jego talent się wypalił, co to dla niej oznaczało?
Niepokoiła się coraz bardziej, gdy Jonas chował się za rosnącym murem milczenia.
Może potrzebny mu jakiś okres żałoby, wmawiała sobie. Parapsychiczny talent był zmorą
całego jego dorosłego życia, ale stanowił jego część. Utrata zdolności musiała przypominać
stratę ręki lub nogi czy któregoś ze zmysłów. Verity zmuszała się do zrozumienia i
pobłażliwości. Wiele ją kosztowało zachowanie dobrego nastroju i łagodności.
Nie poganiała go, aby skończył raport dla Warwicków. Nie namawiała do pisania
nowych artykułów dla czasopism akademickich. Odłożyła na jakiś czas wielkie plany
nakłonienia go do przygotowania materiału o renesansowej broni dla „National Geographic”.
Nie poruszała kwestii następnego zlecenia.
Jednak im bardziej stawała się wyrozumiała, tym szczelniej Jonas zamykał się w
sobie. Była to dręcząca spirala, a im głębiej w nią wpadała, tym częściej odżywały wszystkie
stare lęki. Bała się, że Jonas wkrótce ją opuści, i to na dobre.
Chodziło przecież o to, rozmyślała ponuro, że on już jej nie potrzebuje tak jak kiedyś.
Już nie była jego psychicznym ubezpieczeniem. Została ledwie kochanką i matką jego
dziecka, którego nigdy nie planował.
Na domiar złego w środku zimy w restauracji nie było ruchu. Verity miała mnóstwo
czasu na myślenie.
243
- Kiedy ślub? - spytała Laura Griswald pod koniec tygodnia. Siedziały po godzinach
we dwie w basenie uzdrowiska. Kryształowo czysta woda parowała i bulgotała wokół nich.
- Nie jestem pewna, czy będzie jakiś ślub - odparła cicho Verity.
- Chcesz powiedzieć, że jeszcze nie rozmawialiście o małżeństwie? - Laura uniosła
brwi z niedowierzaniem. - Myślałam, że jak wrócicie z tych wakacji na północy, to już
wszystko będzie ustalone.
- Też tak myślałam.
Laura pochyliła się do niej wyraźnie zatroskana.
- Verity, chyba nie twierdzisz, że Jonas nie chce się z tobą ożenić? Nie chce dziecka?
- Nie wiem, czego on chce - odparła Verity sięgając po ręcznik. - Nie jestem pewna,
czy sam wie.
- Nie mogę w to uwierzyć. Byłam pewna, że między wami wszystko się ułoży.
- Mężczyźni są trochę bardziej skomplikowani, niż kiedyś sądziłam - stwierdziła
szorstko Verity. - Przynajmniej taki jest Jonas. - Odwróciła się szybko, żeby Laura nie
spostrzegła łez w jej oczach, i pośpieszyła do szatni.
Włożyła dżinsy i żółtą bawełnianą koszulę. Poszła do baru. Jonas miał tam na nią
czekać. Nadal upierał się, że będzie jej towarzyszył, gdy szła wieczorem wymoczyć się w
basenie. Nie pozwalał jej na samotny powrót do domku oblodzoną ścieżką.
Verity spostrzegła go, gdy weszła do holu. Siedział pochylony z naturalnym
wdziękiem na barowym stołku. Pił właśnie resztki szkockiej. Nie był sam.
- Tato! Wróciłeś! - Verity podbiegła do ojca. - Kiedy przyjechałeś?
Ojciec obrócił się na barowym stołku i wziął córkę w niedźwiedzi uścisk.
- Dotarłem godzinę temu. Znalazłem Jonasa w barze i pomyślałem, że dotrzymam mu
towarzystwa, aż się zjawisz.
Verity zignorowała Jonasa skupionego całkowicie na resztkach whisky. Uśmiechnęła
się promiennie do ojca.
- Czy Jonas już ci przekazał wieści?
- Jakie wieści?
Jonas zamarł. Rzucił Verity przez ramię zirytowane spojrzenie. Nie zwróciła na niego
uwagi.
- Jestem w ciąży. - Verity wyznała to i patrzyła, jak ojciec ze szczęścia skacze na
równe nogi.
Emerson Ames wydał z siebie okrzyk radości, chwycił córkę w pasie i okręcił wokół
siebie. Dwie osoby siedzące przy najbliższym stoliku szybko się uchyliły.
244
- Jesteś w ciąży? Będę miał wnuka? Niech cię Bóg błogosławi, moja kochana
rudowłosa córko! Dlaczego do diabła trwało to tak długo? Hej! Nalej mi następnego drinka,
Clement. Dużego. Niech tam, nalej wszystkim w tej knajpie jeszcze jednego drinka. -
Emerson odwrócił się do małej grupy gości. - Tę kolejkę ja stawiam, ludzie. Pijcie. Będę
dziadkiem. - Rozległy się nieśmiałe oklaski i śmiech uznania. - Emerson objął krzepkim
ramieniem plecy córki i przytulił ją mocno do siebie, uśmiechając się szeroko do Jonasa nad
głową Verity. - A kiedy ślub? Muszę sobie uszyć nowy garnitur.
Jonas obrócił się bokiem na stołku; oparł łokieć na brzegu baru. Patrzył na Verity spod
przymrużonych powiek.
- Czy ktoś coś mówił o ślubie?
W mgnieniu oka radosna mina Emersona zamieniła się we wściekłość. Puścił Verity.
- O czym ty, do diabła mówisz? Verity powiedziała, że jest w ciąży. Nie zdecydowałeś
się jeszcze poprosić mojej córki o rękę, sukinsynu?
W barze zapadła cisza. Barman Clement jęknął. Verity wstrzymała oddech.
Jonas wstał z irytującą powolnością. Zatknął kciuki za pasek i spojrzał z ponurą miną
na Emersona.
- Atakujesz niewłaściwą osobę, Ames. Poprosiłem twoją córkę, żeby za mnie wyszła.
Piekielnie długo to trwało, zanim ją przekonałem. Kiedy już mi się to udało, pewne sprawy
się zmieniły. Ważne sprawy. Chcesz wiedzieć, kiedy będzie ślub? Spytaj Verity. Odniosłem
wrażenie, że trapią ją wątpliwości.
Verity aż usta otworzyła ze zdumienia.
- Jonas. Jak mogłeś tak myśleć?
Odwrócił się do niej.
- Cholernie głupie pytanie. A co miałem myśleć przez cały zeszły tydzień? Znowu
zachowywałaś się cholernie dziwnie. Jeszcze trudniej się domyślić, o co ci chodzi, niż wtedy,
kiedy się pałętałaś z nieszczęsną miną i nie wiedziałaś, czy powiedzieć mi o dziecku czy nie.
- Ja się zachowywałam dziwnie? Co za obrzydliwe posądzenie. Specjalnie odwracasz
kota ogonem. To ty się dziwnie zachowywałeś. I to ja odniosłam wrażenie, że już nie jesteś
zainteresowany małżeństwem.
Emerson rozzłoszczony zrobił krok naprzód.
- Co tu się dzieje? Co z wami?
- Trzymaj się z daleka, Emerson. - Jonas rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. - To
sprawa tylko Verity i moja.
245
- Dobrze, świetne miejsce wybraliście sobie na załatwianie prywatnych spraw - ryknął
Emerson w odpowiedzi.
- Masz rację. Chodźmy, Verity. Wyjdźmy stąd, do cholery! - Jonas złapał ją za rękę i
ruszył w stroną drzwi.
- Auuu. Puść mnie, cholerniku. Nie mam zamiaru znosić twoich zagrywek
jaskiniowca. Jestem w ciąży. Mam prawo do odrobiny szacunku i troski.
- A ja mam prawo do odrobiny szczerości - warknął, ciągnąc ją przez drzwi baru. -
Rzygać mi się chce od tej słodyczy i pogody, jaką mi ostatnio serwowałaś. Jeśli masz mi coś
do powiedzenia, to powiedz wprost. Nie musisz stąpać na paluszkach wokół mnie tylko
dlatego, że już nie mam...
- Tylko dlatego, że już nie masz czego? - podjudzała go Verity, gdy przeciągnął ją
przez urządzony w stylu wiejskim hol i wypchnął na zimne nocne powietrze.
Jonas zatrzymał się i spojrzał wprost na nią.
- Tylko dlatego, że już nie jestem mężczyzną, jakim byłem przedtem, do cholery!
Verity wpatrywała się w niego oczami szeroko otwartymi ze zdumienia.
- Nie jesteś już mężczyzną, jakim byłeś przedtem? Och, Jonas! - Zaczęła chichotać.
Przykryła dłonią usta, próbując się pohamować, lecz nie była w stanie ukryć wyrazu
rozweselenia w oczach. - Nie jesteś mężczyzną, jakim byłeś przedtem? Jonas, to paradne.
Zabrzmiało to tak, jakby cię wykastrowali czy co. Nie tym mężczyzną, co przedtem.
Niewiarygodne. Nie wierzę własnym uszom. To ja skakałam na paluszkach przez cały
tydzień, myśląc, że właśnie masz zamiar mnie zostawić, a ty cały czas sądziłeś, że nie chcę
wyjść za ciebie, bo już nie jesteś mężczyzną, jakim byłeś przedtem. Ale z nas para głupców.
- Dlaczego, do diabła miałbym cię zostawić? - Szukał odpowiedzi w jej twarzy, a
potem pochwycił ją w ramiona i lekko nią potrząsnął. - Powiedz mi, Verity. Dlaczego
miałbym odejść?
- Ponieważ już mnie nie potrzebujesz - wyjaśniła, tracąc dobry humor. Popatrzyła mu
w oczy. - Jonas, spójrz na to z mojego punktu widzenia. Przyszedłeś do mnie przede
wszystkim dlatego, że potrzebowałeś psychicznego ubezpieczenia. Kiedy próbowałam się od
ciebie dowiedzieć, czy mnie kochasz, czy czujesz się ode mnie zależny ze względu na więź
psychiczną, wyśmiewałeś moje obawy. Mówiłeś, że nie ma potrzeby rozróżniania tych dwóch
więzi. Jednak teraz, gdy jedna z tych więzi zniknęła, nie wiem, jak poznać, na ile silna jest
teraz ta jedyna, która pozostała.
- Kochanie, nie zdawałem sobie z tego sprawy. - Otoczył ją mocno ramionami i ukrył
twarz w jej włosach. - Przechodziłem przez to samo, tylko z drugiej strony. Wiedziałem, że
246
wykorzystywałem więź psychiczną, aby cię zatrzymać. Bałem się, że teraz, gdy zniknęła,
zmienisz nastawienie do małżeństwa ze mną. Kiedy zaczęłaś mnie tak dziwnie traktować,
byłem przekonany, że zrezygnowałaś. Nie mogłem się domyślić, o co, do diabła, chodzi.
Odkąd wróciliśmy z tej cholernej wyspy, przestałeś mnie strofować i zrzędzić.
Verity tak raptownie podniosła głowę, że uderzyła go w brodę. Usłyszała cichy
chrzęst, ale zlekceważyła grymas bólu Jonasa. Oczy błyszczały jej z oburzenia i ulgi.
- To tyle o traktowaniu cię w rękawiczkach. Starałam się być miła i wyrozumiała.
Doszłam do wniosku, że musisz się przyzwyczaić. Nie wiedziałam, jak zareagujesz na utratę
psychicznej zdolności. Nie chciałam cię popędzać ani do niczego zmuszać. Ale strasznie się
przejmowałam.
- Kochanie, w chwili, w której przestałaś mi wiercić dziurę w brzuchu, zrozumiałem,
że mam kłopoty. - Potarł stłuczoną szczękę.
- W chwili, w której przestałeś mnie prowokować przy każdej okazji, wiedziałam, że
mam kłopoty.
Ujął jej twarz w dłonie.
- Masz rację. Byliśmy parą idiotów. Nie po raz pierwszy i pewnie nie po raz ostatni.
Jednak przysięgam, że kocham cię całym sercem. Nic tego nie zmieni. To, co do ciebie czuję,
nie zależy do więzi psychicznej. Gdybym nie był tego pewien, to z pewnością nie
dowiedziałbym się tego w tym tygodniu. Chciałaś, żebym potrafił rozróżnić więź psychiczną i
więzy miłości. Potrafię to rozróżnić, uwierz mi. Nie chcę nigdy więcej przechodzić przez
takie piekło.
Verity uniosła ręce i chwyciła go za przeguby. Uśmiechnęła się do niego z całą
miłością, którą miała w sercu.
- Czy to oznacza, że w końcu zrobisz ze mnie uczciwą kobietę?
Rozpromienił się.
- Jasne, że tak. Jak tylko dostaniemy pozwolenie i kupimy obrączki.
- I sukienkę - przypomniała mu Verity. - Nie zapominaj o sukience.
Spojrzał w dół na jej łagodnie zaokrąglony brzuch. Górny guzik dżinsów był odpięty.
- Jak już mówiłem, musimy się pośpieszyć.
- Hej! - rozległ się u wejścia tubalny głos Emersona. - Załatwiliście już te swoje
sprawy? Chryste, strasznie tu zimno. To niezdrowo tak tu stać dla pani przy nadziei.
Verity jęknęła słysząc głos ojca. Wtuliła nos w kurtkę Jonasa.
- Co mu się stało? Wszyscy w uzdrowisku muszą wiedzieć, co się dzieje? Taki wstyd.
Jonas zachichotał.
247
- Chyba to nic nowego, co? - Zerknął na przyszłego teścia nad rudą głową Verity. -
Nie ma sprawy, Emerson. Strzelba nie będzie ci potrzebna.
- Miło to słyszeć. Domyśliłem się, że mieliście jakieś zakłócenia na łączach. Trzeba
było tylko was trochę popchnąć do naprawy.
- Daj spokój, Ames. Nikt ci nie uwierzy. Sami się zajęliśmy naprawianiem
wszystkiego, idź i napij się jeszcze. Masz za sobą długą podroż.
- Dokąd idziecie? - spytał Emerson.
- Do domu. - Jonas wziął Verity pod ramię i poprowadził do ścieżki wijącej się wśród
drzew w kierunku domku.
Emerson odprowadził ich wzrokiem uśmiechając się z zadowoleniem. Potem obrócił
się na pięcie i wrócił do baru.
- Clement, dobry człowieku - zawołał do barmana. - To oficjalne oświadczenie. Moja
córka mówi, że ma zamiar za niego wyjść. Podaj najlepszą wódkę. Rosyjską.
- Po co tyle kłopotu? - odparł Clement i uśmiechnął się leniwie. - Każda wódka
smakuje tak samo.
- Ucho od śledzia. - Emerson usiadł na stołku. - Poproś tu Griswaldów i lepiej od razu
zawołaj cały personel uzdrowiska. Nadszedł czas wypłaty.
- Jeśli Jonas kiedyś się dowie, że przyjmowałeś zakłady na to, kiedy on i Verity
ogłoszą zaręczyny, to obedrze cię żywcem ze skóry.
Emerson spojrzał na niego z obrażoną miną.
- To tylko przyjacielska gra i tyle.
- Podejrzewam, że teraz wszystkich nas wciągniesz w zakłady, kiedy urodzi się
dziecko - powiedział Rick Griswald, stojąc w drzwiach.
Emerson uśmiechnął się szeroko.
- Doskonały pomysł. Dlaczego sam na niego nie wpadłem?
J
onas?
- Tak, kochanie? - Jonas wessał sutek Verity i delikatnie ugryzł. Z zadowoleniem
poczuł przeszywający ją dreszcz. Niespiesznie kochał się z nią tej nocy. Mieli za sobą bardzo
długi tydzień. To prawda, że często byli ze sobą w łóżku przez ostatnich kilka dni, ale nie
potrafił się rozluźnić i cieszyć tym.
Przez ostatni tydzień był tak ogarnięty rozpaczą, że poddał się obsesji - postanowił
wymusić na niej pozostanie z nim poprzez stałe podtrzymywanie więzi seksualnej. Tego
248
wieczora pragnął tylko kochać się z przyszłą panną młodą nie zastanawiając się, kiedy
wyrzuci go za drzwi.
- Powinniśmy byli porozmawiać zaraz po tym, jak to się stało. - Verity wplątała palce
w jego włosy, gdy całował ją gorąco w rowek między piersiami.
- Potem, jak co się stało?
- Po wydarzeniach w ukrytej komnacie. Nasz błąd polegał na tym, że o tym nie
rozmawialiśmy. Wiem, że bardzo przejąłeś się odkryciem, że nie masz już zdolności
parapsychicznych, ale nie chciałam dyskutować na ten temat, dopóki nie będziesz gotowy.
Ciągle czekałam na to, że się otworzysz i opowiesz mi, co czujesz.
- Bałem się rozmowy o tym, ponieważ nie potrafiłem przewidzieć, jak zareagujesz. -
Przesunął dłonią po krągłym biodrze Verity. - Już ci to wyjaśniałem. Lękałem się, że
mógłbym ci podsunąć pretekst do dyskusji o naszym związku.
- Co w tym złego? Powinniśmy częściej dyskutować o naszym związku. Musimy o
tym mówić.
Jonas uniósł głowę; jego oczy zalśniły w ciemności.
- Dyskusje o związkach denerwują mnie. Wolałbym pójść z tobą do łóżka niż
rozmawiać o tym.
- Dobrze, ale sam widzisz, do czego nas doprowadziło takie podejście w zeszłym
tygodniu - przypomniała mu z naganą w głosie. - Kochaliśmy się często, ale nasz związek się
rozpadał, ponieważ nie potrafiłeś się otworzyć i opowiedzieć mi, co naprawdę czujesz.
Jonas postanowił sprawdzić, czy szybkie, pokorne przyjęcie całej winy na siebie
uciszy ją.
- To wszystko moja wina. Powinienem był z tobą o tym porozmawiać. Naprawdę to
schrzaniłem, kochanie. Przepraszam. - Wsunął palce w miękki trójkąt włosów nad udami i
odetchnął jej jedynym w swoim rodzaju zapachem.
- Och, Jonas, tak naprawdę to nie była twoja wina - zaprzeczyła łaskawie Verity.
Uśmiechnęła się łagodnie w ciemności. - Rozumiem, jakie musiało to być bolesne. Do tylu
zmian musiałeś się przystosować. To cud, że nie popadłeś w głęboką depresję czy w coś
podobnego.
- Czy w coś podobnego - powtórzył z roztargnieniem. Skupił uwagę na tym, jaka była
miękka i ciepła. Niczego teraz nie pragnął bardziej, jak zanurzenia w rozkosznym cieple
Verity. Pragnął pociechy jej fizycznej reakcji i spokoju ducha, który zawsze przychodził
potem.
- Za to teraz możemy o wszystkim porozmawiać otwarcie.
249
- Tak. Musimy o tym kiedyś porozmawiać. - Pochylił głowę i pocałował gęste, rude
loki ukrywające jej kobiecą tajemnicę.
- Jonas, dlaczego nie pomówimy teraz?
- Teraz? To chyba nie jest najlepszy pomysł, kochanie. - Wsunął palce między jej uda
i wciągnął głęboko powietrze, gdy poczuł, jak jej podniecenie rośnie.
- Jonas, to jest doskonały moment.
- Nie, najdroższa, to nie jest doskonały moment. Mam zupełnie inne plany.
- Inne plany? - spytała z cudowną niewinnością.
Jonas stłumił jęk, gdy opuszka kciuka przesunęła się po wrażliwym pąku ukrytym
wśród puchu.
- Zgadnij.
Verity zadrżała w odpowiedzi na pieszczotę.
- Chodzi ci o seks?
- Zaczęłaś pojmować. - Rozsunął delikatne płatki i opuszką palca łagodnie zatoczył
koło. Poczuł wilgoć. Jej ostry, pikantny zapach ogarniał go, zapalał.
- Jonas, seks nie zastąpi dobrego porozumienia. - Wciągnęła cicho powietrze, gdy
pieszczota stała się bardziej żarliwa.
- Potraktuj to jako inną formę porozumienia, bez użycia słów. - Pochylił głowę i
językiem dotknął wilgotnej skóry. Potem wsunął palec w miękką ciemność.
- Myślałam, że w tej formie porozumienia osiągnęliśmy mistrzostwo - wyszeptała
Verity. - Naprawdę powinniśmy porozmawiać. Mówię poważnie, Jonas. Przestań. Musimy się
nauczyć rozmawiać, kiedy zaczynają się kłopoty.
- Verity - zaczął, próbując ją ostrzec, że coraz szybciej wyczerpuje się jego
cierpliwość. - Jest pora na gadanie i pora na kochanie. Zaufaj mi. To nie jest pora na gadanie.
- Do cholery, Jonas, jeśli mamy się pobrać, nalegam, abyśmy ćwiczyli
porozumiewanie się za pomocą słów. - Zacisnęła palce na jego ramieniu.
Jonas powoli usiadł i spojrzał na kobietę, którą miał zamiar poślubić.
- Chcesz używać ust do porozumiewania się?
- Myślę, że tak będzie najlepiej - odparła z poważną miną. - Przynajmniej w tej chwili.
To nie dlatego, że nie chcę się z tobą kochać, ale czuję po prostu, że musimy się nauczyć
porozumiewać na poziomie werbalnym.
Jonas pokiwał głową, podejmując nagłą decyzję.
250
- Dobrze. Chcesz używać ust, no to jazda, używaj. - Oparł się na poduszkach i
wyciągnął rękę. Przytrzymał Verity za kark i popchnął jej głowę łagodnym, ale stanowczym
ruchem w dół ku wznoszącej się ciężko męskości.
- Jonas, wiesz dobrze, że nie o to mi chodziło!
- Otwórz usta, kochanie, i pokaż mi, jak potrafisz się porozumiewać w ten sposób.
- Ty draniu! Próbuję przeprowadzić ważną, rzeczową rozmowę.
Jej oddech owionął pełny, zaokrąglony czubek jego broni, a Jonas pomyślał, że za
chwilę eksploduje.
- Nie mogę się doczekać miodu kobiecej mądrości, który spłynie z twoich ust,
ukochana. - Pchnął ją naprzód, gdy rozchyliła usta, aby raz jeszcze zapewnić go o wadze
dyskusji słownej. - O, tak jest lepiej. - Westchnął z rozkoszy, gdy jej ciepłe wargi zacisnęły
się wokół niego. - Znacznie lepiej. Cudownie porozumiewasz się ustami, kochanie.
Ostatnią spójną myślą, jaka mu przyszła do głowy, było, że może żyć bez tej części
siebie, która łączyła się z przeszłością. Jednak oszalałby, gdyby stracił Verity.
Była jego przyszłością.
V
erity?
Poruszyła się, rozespana i zaspokojona.
- Tak? Jonas?
- Przez chwilę byłem przerażony. Naprawdę przerażony. Jakby zniknęła część mnie.
Noga albo ręka.
Verity natychmiast się rozbudziła, słuchając tego wyznania strachu.
- Rozumiem, Jonas. Wiedziałam, że tak musiało to wyglądać, ale nic nie mówiłeś. Nie
wiedziałam, jak cię skłonić do rozmowy.
- Nie mogłem o tym mówić. Bałem się, że utrata zdolności spowoduje możliwość
utraty ciebie. Nie poradziłbym sobie z tym. Teraz już wszystko jest w porządku.
Uśmiechnęła się z cichą ulgą i pochyliła się nad nim. Pocałowała go lekko.
- Wszystko będzie dobrze. Jonas, kochałabym cię i tak, bez względu na to, co byś
stracił.
- Wiesz, czego bałem się najbardziej? Że zabierze mi ciebie ktoś tak jak Oliver
Crump.
- Nie musiałeś się obawiać, że ucieknę z Oliverem. Bardzo go lubię, ale nie kocham.
Obrócił głowę na poduszce i spojrzał na nią. Złote oczy były poważne i skupione.
251
- Znalazłaś w nim coś. Coś podobnego do tego, co znalazłaś we mnie.
- Nie - zaprzeczyła stanowczo. - Nie było to nic podobnego. Zostaliśmy z Oliverem
przyjaciółmi. Niczym więcej.
- A co z twoją zdolnością dostrajania kryształów?
Verity uśmiechnęła się łagodnie.
- Przecież ona nie sprawiła, że czułam do Olivera coś więcej poza przyjaźnią. Więź,
czy cokolwiek nas łączyło, nie stała się... uwodzeniem, tak jak to jest z tobą. Nie była
osobista. Nie wywołała więzi emocjonalnej. Wiesz, Jonas, trudno to wytłumaczyć. Jednak
było to coś zupełnie innego, zaufaj mi. Poza tym, już się skończyło.
- Skończyło? - powtórzył Jonas zdziwiony.
- Moja zdolność dostrajania kryształów powstała zdaje się dzięki mojej więzi z tobą, a
nie z Oliverem. W chwili, kiedy ocknąłeś się pozbawiony swojego talentu, przestałam czuć
kryształy.
- Przecież wspólnie z Oliverem za pomocą kryształu wyprowadziliście mnie ze stanu
nieprzytomności.
Verity potrząsnęła głową.
- Zrobił to Oliver. Ja tylko wrzeszczałam na ciebie, aż się w końcu ocknąłeś i dałeś
znak życia.
Uśmiechnął się lekko.
- Słyszałem, jak wrzeszczysz, i zrozumiałem, że najwyższy czas wracać. Masz
piekielną gębę, kochanie.
- Cieszę się, że ją doceniasz - wymruczała słodko.
- Ależ oczywiście, że ją doceniam. - W uśmiechu zjawiła się pożądliwość na
wspomnienie niedawnych rozkoszy. Dotknął jej warg opuszką palca. - Uważam twoje usta za
bardzo cenną część twojego ciała. Zastanawiam się, czy ich nie ubezpieczyć.
252
Rozdział dwudziesty
N
azwali go Nicholas Emerson Quarrel! - W korytarzach małego oddziału
położniczego w Szpitalu Rejonowym w Sequence Springs rozległ się tubalny głos Emersona.
Jeśli ktokolwiek w poczekalni jeszcze nie wiedział o przybyciu Nicholasa Emersona, właśnie
został o tym poinformowany.
W swoim pokoju Verity przyciskała do piersi maleńki tłumoczek i uśmiechała się
spokojnie. Wiedziała, że ojciec krąży po poczekalni od chwili, gdy wczoraj wieczorem zaczął
się poród. Kiedy Jonas w końcu wyszedł, żeby mu powiedzieć, że ma wnuka, ryk szczęścia
Emersona zatrząsł całym budynkiem.
Verity uniosła głowę i spojrzała na męża. Jonas patrzył, jak syn ssie. W oczach jak z
florentyńskiego złota błyszczała duma. Jonas zafascynowany przyglądał się małemu
Nicholasowi.
- Spójrz na te drobne rączki - zachwycał się Jonas.
- Chyba będzie miał twoje oczy - powiedziała Verity.
Jonas się rozpromienił.
- Naprawdę tak myślisz? Pielęgniarka mówiła, że jeszcze za wcześnie, żeby coś
wiedzieć na pewno.
- Zaufaj mi - odparła Verity z głębokim przekonaniem. - Wszędzie poznam te oczy.
Jonas uśmiechnął się jeszcze szerzej. Przez ostatnie kilka godzin dużo się uśmiechał.
Chociaż poprzedniego dnia wieczorem, kiedy podając kolację gościom w restauracji Verity
stwierdziła, że przyszła na nią pora, nie było mu do śmiechu.
Jonas natychmiast przejął dowodzenie. Wygonił ostatnich gości i kazał Emersonowi
wyprowadzić dżipa. W szpitalu bez przerwy wydawał polecenia Verity i pielęgniarkom,
skonsultował się z lekarzem i w końcu przejął kontrolę na sytuacją, która całkowicie
wykraczała poza jego kompetencje. Jednak ani na chwilę go to nie powstrzymało. Jonas
dobrze się przygotował do wielkiego wydarzenia.
Przez kilka ostatnich miesięcy przeczytał wszystkie książki o ciąży i porodzie, jakie
udało mu się znaleźć. Nadzorował podawanie Verity witamin i gimnastykę. Wybrał się po
zakupy pieluszek i niezbędnych środków pielęgnacji niemowlęcia. Razem z Emersonem
253
opracował plan edukacji dziecka, który by zadziwił nauczyciela z prywatnej szkoły. Było to
bardzo podobne do tego, co Emerson wymyślił kiedyś dla swojej córki.
Jonas uważał się za eksperta położnictwa dokładnie do chwili, gdy Verity znalazła się
na sali porodowej i zaczęła przeklinać. Zacisnęła zęby i wykrzykiwała słowa, których Jonas
nigdy przedtem u niej nie słyszał. W tym momencie Jonas zdał sobie sprawę, że nic nie wie o
porodzie. Strach zagłuszał wydawaniem poleceń i ściskaniem Verity tak mocno za rękę, iż
obawiał się, że złamie jej delikatne kości.
Verity ściskała go jeszcze mocniej. Zostawiła mu na dłoni ślady paznokci.
Jakoś udało im się bez problemów przebyć przez tę ciężką próbę. Nicholas Emerson
Quarrel pojawił się na świecie z rozdzierającym krzykiem, co skłoniło Jonasa do wygłoszenia
z dumą uwagi, że jego syn niewątpliwie odziedziczył zdolności zabierania głosu po swojej
matce.
- Czy tata nadal szaleje w poczekalni? - spytała Verity.
- Można tak powiedzieć. Kupił skrzynkę piwa dla personelu medycznego. - Jonas
pochylił się, aby przyjrzeć się z bliska synowi. - Na pewno czujesz się dobrze, kochanie?
- Nic mi nie jest. Zmęczyłam się trochę, to wszystko.
- Nie mogę w to uwierzyć. Zrobiliśmy dziecko. Prawdziwe, żywe dziecko.
Verity uśmiechnęła się rozbawiona zachwytem Jonasa.
- Tak - przytaknęła, sama nieco zdumiona. - Rzeczywiście.
Kilka minionych miesięcy było naprawdę dobre. Czas wspólnie spędzony przed
urodzeniem dziecka upewnił oboje, że łączące ich więzi są tak silne, iż przetrwają całe życie.
Wróciło zrzędzenie Verity, żarty Jonasa, śmiech i miłość. Było lepiej niż przedtem, pomyślała
Verity. Tym razem zdobyła pewność, że fundament uczuciowy jest prawdziwy, że nie jest to
produkt uboczny więzi parapsychicznej.
Drzwi do separatki otworzyły się z hukiem, gdy Jonas właśnie układał syna w
łóżeczku. Emerson stanął na progu objuczony kwiatami i paczkami.
- Uwaga, przybyłem z darami i pocztą. Jak tam mały Nicholas Emerson?
- Śpiący - odparł Jonas. - Mów trochę ciszej, Emerson.
- Dzieciak mógłby od początku przyzwyczajać się do faktu, że ma wrzaskliwą matkę,
hałaśliwego dziadka i tatusia, co nieźle posługuje się nożem. Proszę, Jonas. List z jakiegoś
czasopisma. Wygląda na czek.
- Cudownie - zawołała Verity. - Mówiłam ci, że im się spodoba twój tekst o wkładzie
Digby'ego Hazelhursta do wiedzy o renesansie.
Jonas uniósł do nieba błagalne spojrzenie.
254
- Co za sukces. Teraz, jak podejrzewam, nie będę miał ani chwili spokoju, dopóki nie
napiszę następnego artykułu dla redaktora, który mnie wpakował w tę kabałę. - Jednak z
uśmiechem zadowolenia rozerwał kopertę i wyjął czek ze środka.
Verity znała źródło zadowolenia. Przez ostatnich kilka miesięcy Jonas uświadomił
sobie, że jego wiedza o historii renesansu i wyczucie epoki nie zniknęło wraz z
parapsychicznym talentem. Zostało mu w głowie wszystko, czego nauczył się na studiach
uniwersyteckich i w korytarzu czasu.
- Prezenty dla dziecka - wtrącił Emerson, układając na łóżku kolorowe paczuszki. -
Dzieciak będzie miał w czym wybierać. Paczka od Griswaldów, a to od Crumpa i od Sama
Lehigha.
Verity rozwiązała wstążki i z entuzjazmem rozerwała papier. Rick i Laura
Griswaldowie podarowali prześliczne żółte ubranko. Verity oglądała je z zachwytem. - Czyż
nie jest wspaniałe? Jakby na niego szyte.
- Jeśli ktoś by mnie pytał, to wydaje się o kilka numerów za duże - stwierdził Jonas,
przyglądając się krytycznie ubranku.
- Nie przejmuj się - poradził Emerson. - Dzieci rosną. Szybko.
- Zobaczmy, co przysłał Oliver - powiedziała Verity. Rozdarła papier, uniosła wieczko
białego pudełka i pokazała piękny ametyst.
- Cudowny - przyznała, obracając w dłoni błyszczący kryształ.
- Co, do diabła, dzieciak ma z tym robić? - spytał Emerson.
- To nie dla Nicholasa - oznajmiła Verity, czytając małą kartkę. - To dla mnie. Ma mi
pomóc szybko odzyskać siły.
- Jak, do cholery, kamień ma to zrobić? - zachmurzył się Emerson.
- Kto wie? - Jonas łagodnie uśmiechnął się do żony. - Spójrz na to z innej strony - na
pewno nie zaszkodzi.
- Sprawdźmy, co przysłał Lehigh - zaproponował na pociechę Emerson.
Verity posłusznie zsunęła papier z ostatniej paczki. Kiedy poniosła pokrywę długiego
wąskiego pudła, ogarnęło ją zdumienie. W środku leżał sztylet z rękojeścią wysadzaną
drogimi kamieniami.
- Lehigh ma dość dziwne poglądy na to, co można podarować niemowlęciu.
Emerson zachichotał i obszedł łóżko, żeby przyjrzeć się broni z bliska.
- Prawdopodobnie sądzi, że dzieciak wda się w ojca. Piekielna broń, co? Spójrzcie na
rękojeść. Jak znam Lehigha, to te kamienie są prawdziwe. Popatrz, Jonas. - Emerson odsunął
się na bok.
255
Jonas ze zmarszczonymi brwiami zerknął na sztylet.
- Rzeczywiście, wygląda na autentyczny. Włochy, piętnasty, może szesnasty wiek.
- Pewnie z jego kolekcji - zauważył Emerson.
Jonas sięgnął do pudełka. Zacisnął palce na rękojeści sztyletu.
Verity gwałtownie wstrzymała oddech, gdy ściany szpitala zaczęły się zakrzywiać.
- Jonas!
- Jestem tutaj, kochanie.
Odwróciła się szukając go w psychicznym korytarzu. Uśmiechnął się do niej z
drugiego końca tajemniczego tunelu. Płonęły złote oczy. W ręku trzymał drogocenny sztylet.
- Twój talent - szepnęła. - Wrócił.
- Silny jak przedtem - potwierdził, śmiejąc się z zadowolenia. - Chyba trzeba było
trochę poczekać.
Rzucił sztylet w powietrze. Zakręcił młynka, błysnęły kamienie w rękojeści. Korytarz
zamigotał i zniknął.
Jonas chwycił sztylet z wdziękiem i szybko włożył z powrotem do pudełka.
- Hej, dobrze się czujecie? - zapytał zaniepokojony Emerson. - Mieliście przed chwilą
dziwne miny.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku - powiedział Jonas pochylając się, żeby
pocałować żonę. - Prawda, kochanie?
- W idealnym - potwierdziła Verity z uśmiechem piękniejszym od kryształów i
drogich kamieni. W oczach męża jej uśmiech błyszczał jak złoto.
256